background image

 

 

background image

 

 

Karen Rose Smith 

 

Serce ze złota 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

-  No,  teraz  jesteś  gotowy.  -  Stwierdziła  Linda  Clark,  obrzucając 

brata taksującym spojrzeniem.  

-  Zaczekaj,  aż  twoje  pielęgniarki  cię  zobaczą  -  dodała  Stacey 

żartobliwym tonem.  

Doktor  Peter  Clark  zamknął  drzwi  gabinetu,  mając  nadzieję,  że 

nikt tego nie usłyszał.  

-  Uspokójcie  się  wreszcie  -  napomniał  siostry  i  podszedł  do 

biurka, zastanawiając się, jak długo jeszcze potrwa ta wizyta.  

Za  piętnaście  minut  miał  spotkanie,  a  Linda  i  Stacey  jakby  nie 

zauważały,  że przebywają  w gabinecie lekarza w czasie jego dyżuru, 

gdzie  obowiązuje  pewna  dyscyplina.  Co  powinien  zrobić,  żeby  to 

wreszcie zrozumiały? Peter bardzo je kochał, ale czasami...  

-  Nie  wiem,  czemu  wam  na  to  pozwalam.  Ubieracie  mnie  jak 

jakiegoś manekina - mruknął pod nosem.  

Wciąż nie był pewien, czy granatowa tweedowa marynarka, którą 

dla niego wybrały, naprawdę mu się podoba. No i ta jedwabna koszula 

oraz wzorzysty krawat - on z pewnością by czegoś takiego nie kupił.  

-  Wczoraj  skończyłeś  trzydzieści  dziewięć  lat  i  nie  zgadzasz  się, 

żebyśmy wydały przyjęcie na twoją cześć.  

Linda odgarnęła z czoła kosmyk ciemnych włosów.  

-  W  tej  sytuacji  jedyne,  co  mogłyśmy  zrobić,  to  trochę  cię 

wystroić  -  dodała  z  lekką  kpiną  w  głosie.  -  Doskonale  wyglądasz 

braciszku. Jesteś wysoki, przystojny,  masz ciemne włosy, jeszcze nie 

background image

siwiejesz.  I  podoba  nam  się  twoja  nowa  fryzura,  a  przecież  nie 

miałyśmy z nią nic wspólnego - dodała.  

- Mój fryzjer wyjechał - wyjaśnił Peter.  

-  Dzięki  Bogu!  -  roześmiała  się  Stacey.  -  Teraz  brakuje  ci  już 

tylko soczewek kontaktowych, które dodałyby twoim oczom bardziej 

wyrazistej zieleni.  

Peter  miał  tego  dość.  Siostry  zabrały  go  na  lunch,  a  potem 

towarzyszyły  mu  do  sklepu  z  męską  odzieżą,  gdzie  miał  odebrać 

smoking na piątkowy  wieczór. Protestował, mimo to uparły się, żeby 

w  prezencie  urodzinowym  kupić  mu  nową  marynarkę,  koszulę  i 

krawat. Załatwiły to tak szybko, że oto przebierał się w nowy strój od 

razu po powrocie do szpitala.  

Popatrzył znacząco na zegarek.  

- Za dziesięć minut mam spotkanie - oświadczył.  

- Nie wyjdziemy, dopóki nie przyrzekniesz, że będziesz w piątek 

na imprezie. - Stacey stała jakby wrosła w ziemię.  

Peter  policzył  w  duchu  do  dziesięciu,  żeby  nie  stracić 

cierpliwości.  

-  Dałem  się  namówić  na  udział  w  tej  aukcji  kawalerów,  bo 

organizujecie  ją  w  szlachetnym  celu.  Obiecałem,  więc  przyjdę. 

Zawsze dotrzymuję słowa. A teraz, jak już powiedziałem...  

-  Jesteś  zdecydowanie  za  poważny  -  westchnęła  Linda.  -  Ja  nie 

byłabym  w  stanie  robić  tego,  co  ty.  Neurochirurg  dziecięcy  ponosi 

wyjątkowo dużą odpowiedzialność. Jak ty sobie z tym radzisz?  

background image

- Jestem, jak wiesz siostrzyczko, bardzo rozważnym człowiekiem 

i postępuję z nadzwyczajną ostrożnością - odrzekł Peter kpiąco.  

A naprawdę jego praca i dzieci, które leczył, stanowiły dla niego 

najważniejszą  rzecz  na  świecie.  Teraz  na  oddziale  przebywała 

dziewczynka, której los budził jego najserdeczniejsze uczucia. Aukcja 

kawalerów  miała  zgromadzić  pieniądze  na  nowoczesny  sprzęt  dla 

oddziału  pediatrycznego,  żeby  móc  nieść  pomoc  właśnie  takim 

dzieciom jak Celeste.  

Tylko dlatego Peter zgodził się wziąć udział w tej imprezie. Był i 

drugi  powód:  oddział  został  wybudowany  dla  upamiętnienia  jego 

matki. Gdyby był tam ktoś taki jak jego matka, kto mógłby mu pomóc 

przy małej pacjentce, nie obawiałby się o jej los. Potrzebowała czułej 

opieki tak samo jak dobrego sprzętu i operacji - a nawet bardziej.  

Rozległo  się  pukanie  do  drzwi.  Katrina,  rejestratorka,  wsunęła 

głowę.  

- Przyszła doktor Violet Fortune - powiedziała. - Pomyślałam, że 

nie pozwolisz jej czekać.  

Linda uniosła brwi, a Stacey popatrzyła zdziwiona.  

- Ktoś z Fortune'ów przyszedł się z tobą zobaczyć? O co chodzi? - 

spytała  Linda.  I  nagle  strzeliła  palcami,  jakby  ją  olśniło.  -  Ach, 

prawda.  Violet  Fortune  jest  neurologiem  o  prawie  tak  znakomitej 

renomie jak ty. Może przyjechała aż z Nowego Jorku, żeby się z tobą 

skonsultować?  

- Okay. - Peter wstał zza biurka. - Już idę.  

background image

- Zerkniemy na Violet Fortune, wychodząc - powiedziała Linda. - 

Jej  zdjęcie  co  jakiś  czas  pojawia  się  na  łamach  „Red  Rock  Gazette". 

Wiesz,  to  ta  gazeta,  której  nigdy  nie  czytasz,  bo  uznajesz  tylko 

czasopisma fachowe - dodała, patrząc wymownie na brata.  

Siostry Petera były kobietami sukcesu, przynajmniej we własnym 

mniemaniu.  Stacey  miała  mały  butik  w  jednej  z  galerii  w  San 

Antonio,  a  Linda  zajmowała  się  kredytami  w  dużej  instytucji 

finansowej.  Obie  znacznie  lepiej  niż  brat  dostrzegały  jasne  strony 

życia. Może dlatego, że on był pierworodny.  

A  może  dlatego,  że  nigdy  nie  potrafił  przeboleć  śmierci  matki  i 

pogodzić  się  z  powtórnym  ożenkiem  ojca?  Nie  był  w  stanie 

zaakceptować macochy, tak jak umiały to zrobić jego siostry.  

Uświadomiły sobie w końcu, że jest zajęty i podeszły do drzwi.  

-  Jeszcze  raz  wszystkiego  najlepszego  w  dniu pourodzinowym.  - 

Linda  uścisnęła  go  i  pogładziła  rękaw  marynarki.  -  Naprawdę  jest 

ekstra - dodała.  

Peter tylko się uśmiechnął.  

-  Jeśli  nie  zobaczymy  się  wcześniej,  to  do  piątku  wieczorem.  - 

Stacey też objęła brata.  

Peter  zdecydował,  że  odprowadzi  siostry  do  wyjścia.  Nie  chciał, 

aby  powodowane  ciekawością  zatrzymały  się  przy  doktor  Fortune. 

Musiały  się  zorientować,  bo  uśmiechnęły  się,  pomachały  do  niego  i 

rzuciły  tylko  długie  spojrzenie  w  stronę  kobiety  siedzącej  w 

poczekalni. Za chwilę już ich nie było.  

background image

Peter  zwrócił  się  do  Violet  Fortune  i  znieruchomiał,  zaskoczony 

jej  widokiem.  Była  absolutnie  olśniewająca.  Jej  sława  doskonałego 

diagnosty  dotarła  już  do  Teksasu.  W  wieku  zaledwie  trzydziestu 

trzech lat miała wyrobioną markę w swojej dziedzinie.  

Wyobrażał  ją  sobie  w  kitlu  lekarskim,  z  nobliwą  fryzurą,  bez 

śladu makijażu, poważną, a tymczasem Violet Fortune okazała się być 

całkowitym przeciwieństwem jego wizji.  

Jej  jasnobrązowe  włosy  ze  złotymi  pasemkami,  sięgające  do 

brody i niewątpliwie przycięte i wymodelowane przez kogoś, kto znał 

się  doskonale  na  swoim  rzemiośle,  doskonale  harmonizowały  ze 

szlachetnymi rysami jej twarzy.  

Jasnoniebieskie,  rozświetlone  blaskiem  oczy,  wydawały  się 

dziwnie  bezbronne.  To  też  go  zdziwiło.  Nie  wiedział,  dlaczego 

przyjechała.  Z  pewnością  orientowała  się,  że  prowadzi  praktykę 

neurochirurga  dziecięcego.  Czyżby  miała  dziecko?  Może  przyszła  z 

polecenia jego znajomych - Ryana i Lily Fortune'ów?  

- Doktor Fortune? - zagadnął, tylko dla upewnienia się.  

Wstała,  odłożywszy  na  krzesło  pismo,  które  przeglądała,  i 

obdarzyła  go  czarującym  uśmiechem.  Peter  nieomal  zaniemówił, 

oszołomiony jej wdziękiem.  

- Tak, to ja - potwierdziła. - Czy pan jest doktor Clark?  

- Na to wygląda - odparł z uśmiechem, ignorując dziwne reakcje 

swego ciała.  

Ponieważ  październik  w  Red  Rock,  w  Teksasie,  był  jeszcze 

ciepły,  Violet  miała na  sobie  granatową  sukienkę  z  żółto-czerwonym 

background image

wzorem na brzegu. Podejrzewał, że krótki żakiecik okrywa ramiączka 

sukienki. 

Ciemnoczerwone 

pantofle 

na 

wysokich 

obcasach 

podkreślały  piękny  kształt  nóg,  jak  zdążył  zauważyć,  szybko 

obrzucając ją wzrokiem.  

-  Miło  mi  panią  poznać,  choć  jestem  trochę  zdziwiony  pani 

obecnością  tutaj  -  powiedział,  witając  się  z  nią.  Z  trudem  ukrywał 

wrażenie, jakie na nim zrobiła.  

- Ryan i Lily wyrażali się o panu bardzo pochlebnie.  

Peter zwrócił uwagę na delikatny uścisk jej dłoni. Patrzyła w jego 

oczy z taką samą intensywnością jak on w jej, co wytwarzało między 

nimi dziwne napięcie.  

- Bardzo ich cenię - powiedział Peter, puszczając jej rękę.  

Doktor  Fortune  szybko  się  rozejrzała  po  pomieszczeniu, 

sprawdzając, czy nikogo oprócz nich nie ma. Mimo że recepcjonistka 

siedziała za szybą, zniżyła głos.   

- Moja wizyta ma związek z Ryanem - powiedziała poważnie.  

-  Przejdźmy  do  mego  gabinetu  -  zaproponował  Peter,  wskazując 

ruchem ręki korytarz.  

Violet  szła  obok  niego,  obserwując  go  i  zastanawiając  się, 

dlaczego  gdy  ujął  jej  dłoń  miała  wrażenie,  jakby  musnął  ją  ciepły 

wiatr. Na ogół nie reagowała w ten sposób na mężczyzn, zwłaszcza na 

kolegów  po  fachu.  Zaczynała  już  nawet  myśleć,  że  jej  reakcje nie  są 

normalne i jest oziębła.  

Od  czasów  gdy  jako  nastolatka  rozpaczliwie  zabiegała  o  uwagę 

chłopców, coś się w niej zmieniło. Tymczasem wysoka, szczupła, ale 

background image

muskularna  sylwetka  Petera,  jego  krótkie  czarne  włosy  oraz 

przenikliwe zielone oczy wywołały w niej jakieś wibracje, których nie 

potrafiła opanować.  

Peter otworzył drzwi do gabinetu i usunął się na bok, żeby mogła 

wejść  pierwsza.  Dżentelmen,  pomyślała.  Czy  to  takie  rzadkie?  Miała 

czterech  braci,  którzy  traktowali  ją,  jakby  była  jednym  z  nich. 

Rycerskość nigdy nie należała do ich mocnych stron, choć byli wobec 

niej bardzo opiekuńczy.  

W  gabinecie  unosił  się  zapach  świeżo  parzonej  kawy.  Peter 

wskazał ekspres.  

- Katrina przygotowała mi kawę. Napije się pani? - zaproponował.  

- Nie, dziękuję. - Violet była dostatecznie zdenerwowana, a kawa 

jeszcze bardziej by ją pobudziła.  

Czy  dlatego  doktor  Clark  tak  ją  pociągał,  że  miała  osłabioną 

czujność? Od ponad dwóch miesięcy żyła na pograniczu depresji i to 

było  przyczyną  jej  przyjazdu  do  Teksasu  na  ranczo  jej  braci  „Flying 

Aces".  

Peter też zrezygnował z kawy i poprosił, żeby usiadła. Sam zajął 

miejsce  w  fotelu  za  biurkiem.  Dystans, jaki  ich teraz  dzielił,  sprawił, 

że Violet poczuła się pewniej.   

- A więc co mogę dla pani zrobić? - spytał.  

Violet  otworzyła  torebkę  i  wyjęła  podłużną  kopertę.  Podała  ją 

Peterowi.  

- Proszę najpierw przeczytać - powiedziała. - To od Ryana.  

Rzucił na nią okiem i wyglądał na jeszcze bardziej zakłopotanego.  

background image

-  W  zasadzie  to  jest  upoważnienie  dla  pani  do  odbycia  ze  mną 

rozmowy w imieniu Ryana - zauważył.  

- Właśnie tak - skinęła głową Violet. - Jestem nie tylko krewną i 

dobrą przyjaciółką Ryana i Lily, ale również neurologiem.  

-  Wiem.  Znam  pani  publikacje  z  prasy  fachowej.  W  krótkim 

czasie  wyrobiła  pani  sobie  nazwisko  w  środowisku  medycznym. 

Gratuluję.  

-  Cóż,  wygląda  na  to,  że  Nowy  Jork  nie  jest  tak  daleko  od 

Teksasu, jakby się mogło wydawać - stwierdziła Violet,  

- Świat staje się coraz mniejszy, ale to nie tylko to. Red Rock jest 

niewielkim miastem i nazwisko Fortune coś tutaj znaczy. Niezależnie 

od  pani  pokrewieństwa  z  Ryanem  i  Lily,  pani  bracia  też  mają  tu 

ugruntowaną pozycję.  

Bracia Violet, Jack, Steven, Miles i Clyde jako dzieci spędzali w 

Red  Rock  wakacje,  a  kiedy  dorośli  postanowili  się  tu  osiedlić. 

Najpierw  kupili  wspólnie  ranczo  „Flying  Aces",  potem  Steven  kupił 

dla  siebie  ranczo  „Loma  Vista",  i  właśnie  skończył  remont  domu 

przed ślubem z Amy Burke-Sinclair. W przyszłym miesiącu miała się 

tam  odbyć  gala,  na  której  gubernator  wręczy  Ryanowi  Nagrodę  im. 

Hensleya Robinsona za zasługi dla stanu Teksas.  

Ranczo  Milesa  i  Clyde'a,  „Flying  Aces",  gdzie  zatrzymała  się 

Violet, było jednym z najlepszych w okolicy. Jej najstarszy brat, Jack, 

niedawno  doszedł  do  wniosku,  że  być  może  pójdzie  w  ślady  braci  i 

osiedli się w Red Rock.  

background image

-  Chodzi  mi  o  to  -  kontynuował  Peter  -  że  rodzina  Fortune'ów, 

pani  zresztą  również,  jest  częstym  tematem  rozmów  tutejszych 

mieszkańców.  

- Ja? Przecież nawet tu nie mieszkam - zdziwiła się Violet.  

-  Tak,  ale  pani  nazwisko  i  kariera  kojarzą  się  z  pozostałymi 

członkami  rodziny  Fortune'ów.  Większość  ludzi  w  mieście  zna  pani 

historię.  

- A jakaż to historia? - zainteresowała się Violet.  

-  Przede  wszystkim  historia  pani  edukacji  -  oświadczył  Peter.  - 

Słyszałem,  że  z  pomocą  korepetytorów  ukończyła  pani  szkołę 

ogólnokształcącą rok wcześniej niż inni uczniowie. Potem czteroletni 

program college'u przerobiła pani w trzy lata.  

Na  akademii  medycznej  szybko  zyskała  pani  szacunek  i  zaczęła 

przyjmować pacjentów w Nowym Jorku, gdy tylko dołączyła pani do 

zespołu  prestiżowej  kliniki  neurologicznej.  Pani  życie  to  otwarta 

księga - dodał z lekkim rozbawieniem.  

Otwarta  księga?  Niezupełnie.  Tylko  jej  najbliższa  rodzina 

wiedziała,  dlaczego  rodzice  zaangażowali  dla  niej  prywatnego 

korepetytora i dlaczego tak ciężko pracowała na studiach. Nawet Ryan 

i  Lily  nie  orientowali  się,  co  ją  spotkało,  gdy  była  nastolatką,  jaką 

błędną  decyzję  podjęła  i  jakich  nierozsądnych  dokonała  wówczas 

wyborów.  

-  Jestem  tu,  bo  Ryan  prosił,  żebym  z  panem  porozmawiała  - 

wróciła do zasadniczego tematu ich spotkania.  

- O czym?  

background image

- Ma pewne objawy - wyjaśniła.  

- Jakiego typu? - spytał Peter.   

Violet  wyjęła  z  torebki  następną  kartkę  papieru  i  położyła  ją  na 

biurku.  

- Przede wszystkim muszę panu powiedzieć, że Lily nic o tym nie 

wie  i  Ryan  chce,  by  tak  zostało  -  zaczęła.  -  Od  jakiegoś  czasu 

odczuwa dotkliwe bóle głowy, a nie chciał porozumieć się z lekarzem 

w  Red  Rock  czy  San  Antonio,  ponieważ  najpierw  próbował 

zignorować  ból,  przeczekać  go.  Nie  chciał  też  więcej  szumu  wokół 

własnej osoby.  I tak było go sporo  w związku z... z tym wszystkim - 

dokończyła.  

-  Chyba  nie  jest  już  podejrzany  o  zabójstwo  Christophera 

Jamisona? - spytał Peter. - Policja z pewnością go z niej wykluczyła.  

Zabrzmiało to tak, jakby nie miał wątpliwości co do niewinności 

Ryana.  

-  Najwyraźniej  nie  wykluczono  go  ze  sprawy  -  powiedziała 

Violet. - Już sam stres z tym związany może powodować bóle głowy. 

Ale powiedział mi, że nigdy przedtem nie były one aż tak dojmujące, 

więc potraktowałam to poważnie - dodała.  

- Zatrzymała się pani w „Dwóch Koronach"? - spytał.  

-  Nie,  u  Milesa,  na  „Flying  Aces",  Clyde  i  moja  nowa  bratowa, 

Jessica, są w podróży poślubnej. Miles nalegał, żebym zamieszkała na 

ranczu.  Nie  mogę  okazywać  zbyt  dużej  troski  Ryanowi,  żeby  Lily  i 

pozostali członkowie rodziny nie powzięli jakichś podejrzeń.  

Peter wziął od niej opis choroby i przejrzał go.  

background image

- Czy Ryan odczuwa mrowienie w ręce? - spytał.  

- Tak.  

-  Mówiła  pani,  że  nie  chce  pójść  do  miejscowego  lekarza. 

Dlaczego  więc  zwraca  się  do  mnie,  skoro  ja  jestem  neurochirurgiem 

dziecięcym? - zdziwił się.   

- Ma do pana zaufanie, panie doktorze - odrzekła Violet. - Wie, że 

zachowa  pan  dyskrecję,  również  co  do  mojej  wizyty.  Zleciłam 

badania,  ale  nie  mam  pozwolenia  na  wykonywanie  praktyki  w 

Teksasie,  a tym  bardziej  w  szpitalu. Pan tak.  Ryan pomyślał,  że  jeśli 

będziemy  współpracować, poznamy  przyczynę jego dolegliwości. To 

zagwarantuje mu prywatność.  

- Chciałbym osobiście porozmawiać z Ryanem. - Peter ponownie 

rzucił  okiem  na  opis  choroby  sporządzony  przez  doktor  Fortune,  po 

czym podniósł na nią wzrok.  

- Raczej tutaj nie przyjdzie - potrząsnęła głową - i nie chce, żeby 

Lily czy ktokolwiek z rodziny się dowiedział.  

Peter  potarł  z  namysłem  brodę.  Violet  zwróciła  uwagę  na  zarys 

jego szczęki i na silne dłonie.  

-  Dobrze.  Cieszę  się,  że  Ryan  ma  do  mnie  zaufanie.  Możemy 

spotkać się u mnie w domu. Zbadam go i zdecydujemy, co dalej robić.  

- Kiedy miałby pan czas?  

- Dziś wieczorem.  

Najwyraźniej  objawy  Ryana  nie  podobały  się  doktorowi 

Clarkowi, tak samo jak jej.  

- Zadzwonię do Ryana i spytam, czy jest wolny - powiedziała.  

background image

Wyjęła komórkę i wystukała numer.  

- Ryan prosił, żeby panu przekazać - powiedziała po zakończeniu 

rozmowy - że zapłaci podwójnie, bo wie, że sprawia panu kłopot.  

- Ryan jest moim przyjacielem - oburzył się Peter. - To nie będzie 

płatna wizyta, nie tego wieczoru.  

- Nie będzie z tego zadowolony.  

- Może i nie - uśmiechnął się Peter - ale to mój jedyny warunek.  

Zapadła cisza, lecz wspólny niepokój o Ryana wytworzył między 

nimi  szczególny  rodzaj  porozumienia.  Jednakże  wydawało  się  ono 

bardziej osobiste niż zawodowe.  

-  Cieszę  się,  że  pana  poznałam,  doktorze.  -  Violet  wstała.  -  Nie 

będę panu zabierać więcej czasu.  

- Peter, proszę mi mówić Peter - zaproponował.  

- A więc dobrze, Peter. - Popatrzyła mu prosto w oczy.  

Wytrzymał jej spojrzenie, jakby na coś czekając.  

-  A  czy  ja  mogę  się  zwracać  do  pani  Violet?  -  spytał  z  lekkim 

uśmiechem.  

Violet  poczuła,  że  jej  policzki  robią  się  gorące  i  usiłowała  sobie 

przypomnieć, kiedy ostatni raz się zaczerwieniła.  

-  Violet  będzie  okay  -  zdecydowała  i  nagle  zrobiło  się  jej  za 

ciepło.  

-  Ryan  jest  szczęściarzem,  że  ma  panią  w  rodzinie  -  powiedział 

Peter.  

Stali teraz obok siebie, niemal dotykając się ramionami.  

background image

-  On  i  mój  ojciec  są  sobie  bardzo  bliscy.  Szanuję  go,  jest  moim 

ulubionym stryjem - uśmiechnęła się Violet.  

- Nie chcę, żeby cokolwiek mu się stało.  

- To może być coś poważnego - zaznaczył Peter.  

Zdawała  sobie  z  tego  sprawę  i  sama  myśl  o  tym  kosztowała  ją 

parę  bezsennych  nocy.  Peter  wyraził  głośno  jej  obawy.  Przyjęła  to 

jako  ostrzeżenie,  choć  wiedziała,  jaka  może  być  ewentualna 

przyczyna problemów Ryana.  

- Wiem, że to może być poważne - przyznała.  

- Z drugiej strony jednak stres i napięcie też mogą wywołać takie 

objawy.  

-  Niewykluczone  -  zgodził  się  Peter.  -  Będziemy  szukać 

przyczyny.   

Violet  miała  wrażenie,  że  mogłaby  tak  stać  przez  cały  dzień, 

patrząc na Petera, chłonąc jego zapach, wyczuwając jego zatroskanie i 

współczucie.  Napomniała  się  w  duchu,  że  niczego  z  tych  rzeczy  nie 

potrzebuje od niego, to Ryan ich potrzebował.  

Odetchnęła głęboko, cofnęła się o krok i skierowała do drzwi.  

-  Nie  musisz  mnie  odprowadzać  -  rzekła.  -  Zobaczymy  się 

wieczorem. Ryan mówił, że wie, gdzie mieszkasz.  

- A zatem do wieczora.  

 

- To tutaj, numer siedem przez siedemnaście. - Ryan wskazał dom 

Clarka na zachodnich obrzeżach Red Rock.  

Niewielkie  osiedle,  które  tu  niedawno  powstało,  rozrastało  się  w 

szybkim tempie.  

background image

-  Nie  do  wiary,  że  te  wszystkie  domy  wyrosły  w  ciągu  zeszłego 

roku  -  gderał  Ryan.  -  Ani  się  obejrzymy  jak  Red  Rock  tak  się 

rozciągnie, że sięgnie do San Antonio.  

Miasta były oddalone od siebie o dwadzieścia mil.  

- Nie sądzę, żebyś już teraz musiał się o to martwić - stwierdziła 

Violet.  

- O, drzwi garażu się otwierają - zwrócił uwagę Ryan.  

- Widocznie Peter na nas czekał.  

Dom  doktora  Clarka  był  zbudowany  w  stylu  ran-czerskim  i 

składał się z dwóch skrzydeł, tworzących literę V.  

-  Duży  jak  na  dom  kawalera  -  zauważył  Ryan,  ustawiając 

samochód w garażu obok terenowego wozu Petera.  

Światło  się  zapaliło  i  zobaczyli  Petera  stojącego  w  drzwiach 

prowadzących  do  mieszkania.  Ubrany  w  szerokie  spodnie  khaki  i 

czarną  koszulkę  polo  sprawiał  wrażenie  wyższego  i  szerszego  w 

ramionach niż po południu w szpitalu.  

Na  jego  widok  tętno  Violet  przyspieszyło,  ale  wytłumaczyła 

sobie,  że  to  na  pewno  z  powodu  niepokoju  o  Ryana.  W  głębi  duszy 

jednak  bardzo  chciała  dowiedzieć  się  czegoś  więcej  o  Peterze.  Być 

może wprowadził się do tego nowego domu, żeby dzielić życie z kimś 

dla niego ważnym.  

Dzielenie  z  kimś  życia  nigdy  nie  konkurowało  z  jej  pracą 

zawodową.  

Praca, westchnęła.  

background image

Przypadek  ostatniej  pacjentki  zachwiał  jej  pewnością  siebie 

bardziej  niż  cokolwiek  innego.  Wybrała  się  w  rejs,  żeby  nabrać 

dystansu do tego, co się stało. Bezskutecznie. Gdy przyjechała do Red 

Rock na ślub brata, zmieniła swój harmonogram zajęć, żeby zostać tu 

kilka tygodni dłużej i spróbować odzyskać równowagę psychiczną.  

Nie  potrzebuje  teraz  seksownego  neurochirurga,  który  by  jej  to 

uniemożliwił.  Za  kilka  tygodni  wróci  do  Nowego  Jorku  i  podejmie 

praktykę. Nie miała co do tego wątpliwości. W jej obecnej sytuacji nie 

powinna 

angażować 

się 

emocjonalne 

związki, 

które 

najprawdopodobniej zakończyłyby się złamanym sercem...  

- Jesteś gotowa? - spytał Ryan, zauważywszy, że nie odpięła pasa.  

- Nie, nie jestem. Ale tak czy owak musimy przez to przejść.  

Peter  powitał  ich  przyjaznym  uśmiechem  i  wyciągnął  rękę  do 

Ryana, pomagając mu wysiąść.  

- Cieszę się, że znów cię widzę - powiedział.  

Ryan  był  mężczyzną  solidnej  budowy  i  lata  pracy  na  ranczu  nie 

zmieniły  tego.  Teraz  miał  ciemną,  opaloną  od  teksańskiego  słońca 

cerę.  W  wieku  pięćdziesięciu  dziewięciu  lat  wciąż  był  przystojnym 

mężczyzną.  Violet  podziwiała  go  za  dobre  serce  i  osiągnięcia  na 

ranczu  oraz  w  Fortune  TX,  Ltd.,  firmie,  w  której  pełnił  funkcję 

doradcy członka zarządu.  

Z  garażu  przeszli  wąskim  korytarzem  do  dużego  pokoju 

dziennego.  Violet  zwróciła  uwagę  na  rozległy  taras,  rozciągający  się 

za przeszklonymi drzwiami salonu.  

background image

-  Ciekawe  miejsce  -  zauważyła,  gdy  przeszli  do  kuchni,  i 

obrzuciła  wzrokiem  pomieszczenie  z  ozdobnym  sufitem  i  ogromnym 

wentylatorem. Przeszklone drzwi też prowadziły na taras.  

Kominek  w  dużym  pokoju  był  zbudowany  z  pięknego  szarego 

kamienia.  Wokół  niego  stały  stare  fotele  i  sofa,  na  niej  poduszki  w 

kolorze  szarym  i  czarnym.  Pokój  dzienny  miał  inny  wystrój.  Stał  tu 

duży  telewizor  i  nowoczesne  szklane  stoliki.  Harmonizował  z 

otoczeniem  na  zewnątrz  barwami  ziemi  i  rustykalnym  charakterem, 

ale wydawał się trochę pusty.  

- Bardzo elegancki wystrój - stwierdziła z uznaniem Violet.  

-  To  miłe  -  zgodził  się  Peter.  -  Nie  przebywam  tu  jednak  zbyt 

często.  Jeśli  wkrótce  nie  powieszę  czegoś  na  ścianach,  moje  siostry 

zrobią to za mnie - dodał.  

- Masz dużą rodzinę? - zainteresowała się.  

-  Dwie  rodzone  siostry  -  odrzekł.  -  Poza  tym  rodzice  tworzyli 

rodzinę zastępczą, mam więc jeszcze przybranych braci i siostry.  

Spojrzenie Petera przesunęło się po niebieskiej bluzce z krótkimi 

rękawami,  którą  Violet  miała  na  sobie,  i  dżinsach  w  kolorze  indygo. 

Kusiło  ją,  żeby  ubrać  się  bardziej  elegancko,  ale  w  końcu  uznała,  że 

charakter jej stroju nie jest w tej chwili ważny.  

- Mogę zaproponować coś do picia? - zwrócił się do nich Peter.  

Ryan potrząsnął głową.  

- Nie chciałbym zajmować ci zbyt dużo czasu - powiedział.  

background image

- W porządku. Violet, jeśli masz ochotę, weź sobie coś z lodówki 

- wskazał w stronę holu. - Chodźmy, tam jest mój gabinet - zwrócił się 

do Ryana.  

Po  wyjściu  obu  mężczyzn  Violet  została  sama.  Nie  mogła  się 

oprzeć,  żeby  trochę  nie  powęszyć  po  domu.  No,  może  nie  tyle 

powęszyć, co trochę się rozejrzeć.  

Jej mieszkanie było pełne pamiątek z dzieciństwa - prezentów od 

braci  i  rodziców  oraz  przedmiotów,  z  którymi  wiązały  się  jakieś 

wspomnienia.  Podeszła  do  serwantki  i  zajrzała  przez  szklane 

drzwiczki. Było tam zdjęcie w srebrnej ramce przedstawiające kobietę 

w szerokich spodniach i mężczyznę bardzo podobnego do Petera.  

Obok  stały  oprawione  w  skórę  książki, dalej  fotografia  tej  samej 

kobiety, tyle  że już starszej, w otoczeniu pięciorga dzieci. Na drugiej 

półce  zauważyła  kilka  miniaturowych  zwierzątek  i  koszyk  pełen 

muszli. Było tam też kilka grotów od strzał i zdjęcie dwóch młodych 

kobiet. Sióstr Petera?  

W pół godziny później, gdy patrzyła w zamyśleniu na dziedziniec 

za domem, nie widząc na co patrzy, Ryan i Peter wrócili z gabinetu.  

-  Zrobił  dokładnie  to  samo,  co  ty.  Zadał  mi  mnóstwo  pytań  - 

oznajmił Ryan.  

-  Myślę,  że  należy  wykonać  rezonans  magnetyczny  -  powiedział 

spokojnie Peter. - Zadzwonię do kolegi w Houston, gdzie odbywałem 

specjalizację, i spytam, czy można by tam wykonać to badanie.  

- Ale ty będziesz moim lekarzem? - upewnił się Ryan.  

background image

- Specjalizuję się w neurochirurgii dziecięcej - odparł Peter - lecz 

nie wybiegajmy w przyszłość. Po badaniu zdecydujemy, co dalej.   

-  Masz  rację.  To  brzmi  sensownie.  -  Ryan  przeniósł  wzrok  z 

Petera  na  Violet.  -  Na  pewno  chcecie  porozmawiać  na  mój  temat. 

Przejdę się trochę - zaproponował.  

-  Myślisz,  że  jego  stan  jest poważny?  -  spytała  Violet,  gdy  Ryan 

zniknął za drzwiami.  

- W tej chwili trudno orzec. Rezonans wiele nam wyjaśni.  

-  Czy  Ryan  może  prowadzić  samochód?  Usiłowałam  go 

przekonać, że go tu przywiozę, ale nie lubi odgrywać roli pasażera.  

-  Pytałem,  czy  zdarza  mu  się  chwilowa  utrata  przytomności,  ale 

twierdzi,  że  nie.  Nie  ma  również  zawrotów  głowy.  Dopóki  więc  nie 

wystąpią inne dolegliwości oprócz bólu głowy, nie ma powodu, żeby 

mu zabronić prowadzenia.  

Nagle  Violet  poczuła,  że  drży  jej  broda.  Myśl  o  utracie  Ryana 

stała się zbyt realna.  

- O co chodzi? - Peter podszedł bliżej.  

- On... on jest dla mnie kimś więcej niż pacjentem - powiedziała 

zakłopotana.  

Z  oczu  spłynęły  jej  łzy  i  potoczyły  się  po  policzkach.  Szybko  je 

starła.  

- Nie wywołuj wilka z lasu. - Peter ścisnął jej ramię.  

- Nic na to nie poradzę, że się martwię. Dopiero niedawno zeszli 

się ponownie z Lily. Są tacy szczęśliwi.  

background image

-  Tak,  wiem  -  przytaknął  Peter.  -  Ale  niezależnie  od  tego  czy  to 

stres, czy coś poważniejszego, wiem, że  Lily będzie go  wspierać, tak 

jak ty... i jak ja.  

Dotyk  dłoni  Petera  dał  Violet  poczucie  bezpieczeństwa.  Miała 

wrażenie, że spływa na nią część jego siły.  

-  Wiesz,  przez  cały  czas  szarpię  się  między  życiem  a  śmiercią  i 

mam  do  czynienia  z  ponurymi  diagnozami.  -  Violet  westchnęła 

ciężko.   

- Ponurymi diagnozami?  

-  Ostatnio  było  ich  wiele.  Zanim  wyjechałam  z  Nowego  Jorku 

miałam dwie młode pacjentki ze stwardnieniem rozsianym i ciężarną, 

która zmarła...  

Przerwała  nagle,  uświadomiwszy  sobie,  co  robi.  Nigdy  się  nie 

zwierzała. To nie leżało w jej naturze.  

- Co jeszcze? - spytał Peter.  

-  Nic,  naprawdę.  Nie  wiem,  co  mi  się  stało.  Nie  robię  tu  nic 

innego tylko jeżdżę konno, przeglądam prasę medyczną i rozmawiam 

z  Milesem.  Ktoś  by  pomyślał,  że  powinnam  być  wesoła  jak 

szczygiełek.  

- Zawsze można się wypalić - zauważył Peter.  

- A ty? Tobie się to nie zdarzyło?  

-  Jeszcze  nie.  -  Wzruszył  lekko  ramionami  i  uśmiechnął  się,  po 

czym od razu spoważniał. - Ale u ciebie może się to zaczynać.  

background image

Violet wpatrywała się w oczy Petera. Jego dłoń wciąż spoczywała 

na  jej  ramieniu  i  nagle  sobie  uświadomiła,  że  poczucie 

bezpieczeństwa może rychło zmieniać się w coś innego.  

- Zawołam Ryana - zwróciła wzrok w stronę tarasu. - Powiem, że 

możemy  jechać,  bo  gotów  pomyśleć,  że  Bóg  wie  co  przed  nim 

ukrywamy.  

-  Tak,  masz  rację  -  zgodził  się  Peter.  -  Jutro  porozmawiam  z 

przyjacielem w Houston.  

- Dam ci numer mojej komórki. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz 

- poprosiła, wręczając mu wizytówkę.  

Ich palce lekko się zetknęły. Podniosła wzrok i popatrzyła na jego 

męski profil.  

Zachowywała  się  jak  nastolatka  i  nic  na  to  nie  mogła  poradzić. 

Otworzyła  drzwi  na  taras.  Ryan  nie  powiedział  Lily,  dokąd  się 

wybiera, a właściwie to skłamał. Oświadczył, że jedzie pokazać Violet 

konia,  którego  chciałby  kupić.  W  drodze  do  domu  postara  się  go 

przekonać, żeby wyznał żonie prawdę.  

Zajmie  się  tym.  I  przestanie  myśleć  o  Peterze  Clarku,  bo  te 

wszystkie  emocje,  które  zawsze  chciała  odczuwać,  a  nigdy  przedtem 

ich  nie  doznawała,  należy  po  prostu  ignorować.  W  jej  życiu  nie  ma 

teraz miejsca dla mężczyzny. Zdecydowanie nie.  

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Violet  zajechała  pod  główny  budynek  na  ranczu  „Dwie  Korony" 

następnego  ranka  i  zaparkowała  na  wprost  ogrodu  pełnego 

background image

leczniczych  roślin  i  ozdobnych  traw.  Brzydziła  się  kłamstwem, 

dlatego była zmartwiona.  

Zobowiązała  się  jednak  wobec  Ryana  do  dyskrecji  i  nie  mogła 

powiedzieć  Lily,  gdzie  byli  poprzedniego  wieczoru.  Wolałaby,  żeby 

Ryan powiedział żonie o swoich objawach i o czekającym go badaniu 

w Houston, organizowanym przez Petera.  

Peter.  

Potrząsnęła  głową,  jakby  w  ten  sposób  chciała  się  uwolnić  od 

myśli  o  nim  i  przeszedłszy  pod  łukiem  wejściowym  otworzyła  kutą 

żelazną  bramę.  Kamienny  chodnik  poprowadził  ją  po  obrzeżu 

dziedzińca,  na  którym  rośliny  i  kamienie  tworzyły  miniaturowe 

ogrody  skalne.  W  powietrzu  unosił  się  zapach  kwitnących  winorośli. 

Zatrzymała się przed szerokimi drewnianymi drzwiami.  

Na  jej  pukanie  Rosita  Perez  otworzyła  drzwi.  Pulchna, ubrana  w 

bluzkę, jaką noszą na wsi, i długą zwiewną spódnicę, uśmiechnęła się.  

- Jest pani w samą porę - powiedziała. - Lanie Meyers jeszcze nie 

przyjechała. Pewnie tkwi gdzieś w korku na szosie z Austin. Ale pan 

Ryan z żoną czekają na patio. Proszę, zrobię pani kawę.  

To  spotkanie  na  lunchu  zaplanowano  tydzień  wcześniej.  W 

przyszłym miesiącu gubernator zaszczyci Ryana swoją obecnością na 

nowym ranczu Steve'a. Właśnie trwały przygotowania do gali.  

Córka  gubernatora,  Lanie,  występująca  w  roli  emisariuszki  ojca, 

miała  przyjechać  na  lunch  do  Ryana  i  Lily,  żeby  okazać  im,  jak 

bardzo  się  cieszy  z  powodu  przyznania  Nagrody  im.  Hensleya-

Robinsona  Ryanowi.  To  było  pierwsze  spotkanie  przygotowawcze  i 

background image

Lily  zaprosiła  Violet,  żeby  też  w  nim  uczestniczyła  jako  członkini 

rodziny Fortune'ów.  

- Co słychać u Savannah? - spytała Violet, gdy Rosita prowadziła 

ją na patio.  

Savannah  była  żoną  Cruza  Pereza,  syna  Rosity.  Mieli 

pięcioletniego  synka,  Luke'a,  i  wkrótce  spodziewali  się  następnego 

dziecka.  

-  Już  wszystko  dobrze  po  tym  przedwczesnym  alarmie  - 

uśmiechnęła  się  Rosita.  -  Nie  ma  się  czym  przejmować.  Cruz  dba  o 

nią, a my z Lukiem pomagamy, jak możemy.  

- Proszę jej przekazać, że mam nadzieję wkrótce ją zobaczyć i że 

serdecznie ją i Cruza pozdrawiam.  

Rosita  lekko  ścisnęła  rękę  Violet  i  skinęła  głową.  Pchnęła  drzwi 

prowadzące  na  patio.  Violet  bardzo  lubiła  to  zaciszne  miejsce, 

oplecione winoroślą, z fontanną na środku. Zeszła po paru stopniach i 

skierowała się do jednego ze stolików.  

Od razu wyczuła atmosferę napięcia. Niezależnie od tego, o czym 

rozmawiali  Ryan  i  Lily,  twarz  Lily  była  poważna,  a  na  jej  czole 

rysowała  się  głęboka  zmarszczka.  Czyżby  Ryan  powiedział  żonie  o 

swojej wizycie u Petera Clarka?  

Szybko  się  jednak  zorientowała,  że  tak  nie  było,  bo  Ryan  zrobił 

ledwo dostrzegalny ruch głową w jej kierunku.  

Lily,  zobaczywszy  ją,  natychmiast  się  rozpogodziła.  W  wieku 

pięćdziesięciu  dziewięciu  lat  wciąż  była  piękna.  Indiańsko-

background image

hiszpańskiemu  pochodzeniu  zawdzięczała  oryginalne  rysy  twarzy  i 

duże czarne oczy ocienione gęstymi rzęsami.  

Miała wspaniałą figurę, czarne lśniące włosy równo obcięte, nieco 

dłuższe  niż  Violet,  spadały  na  ramiona.  Dziś  miała  na  sobie  białe 

luźne spodnie i kolorowy sweterek w paski.  

-  Tak  się  cieszę,  że  do  nas  przyszłaś.  -  Uścisnęła  serdecznie 

Violet, która odpowiedziała jej równie serdecznym uściskiem.  

Zawsze  czuła  się  dobrze  w  towarzystwie  Lily  i  potrafiła  z  nią 

szczerze o wszystkim rozmawiać. Właśnie dlatego tak trudno jej było 

cokolwiek przed nią zataić.  

Ryan też objął ją na powitanie.  

- Powiedz, jak podobał ci się ten koń, którego sobie upatrzył Ryan 

-  zagadnęła  Lily.  -  Mówił,  że  jest  brązowy  i  ma  białą  strzałkę  na 

głowie.  

Violet  zaczęła  się  gorączkowo  zastanawiać  nad  jakąś  stosowną 

odpowiedzią,  ale  na  szczęście  dzwonek  do  drzwi  uwolnił  ją  od 

konieczności kłamstwa.  

Lily nalała jej kawy.  

- To pewnie córka gubernatora - powiedziała, gdy Rosita pobiegła 

otworzyć.  Chwilowo  zapomniała  o  koniu.  -  Pijesz  bez  mleka,  z 

cukrem, prawda? - spytała.  

- Tak się przyzwyczaiłam w szpitalnym bufecie.  

Lily wskazała Violet krzesło i postawiła przed nią filiżankę.  

background image

-  Jesteśmy  ofiarami  nawyków  -  westchnęła,  rzucając  okiem  w 

stronę Ryana. - Może za bardzo. - Zacisnęła usta i nie powiedziała nic 

więcej.  

Usłyszawszy  kroki,  Violet  odwróciła  się.  Zobaczyła  Lanie 

Meyers. Młoda kobieta wyróżniała się nieprzeciętną urodą i podobno 

często  gościła  na  łamach  kroniki  towarzyskiej.  Miała  jasne  włosy, 

niebieskie oczy i kobiecą figurę. Jeśli wierzyć reporterom, prowadziła 

dość ekstrawagancki tryb życia.  

-  Jak  tam  idzie  kampania  wyborcza  ojca?  -  spytał  Ryan,  gdy  do 

nich dołączyła. Ojciec Lanie ubiegał się o reelekcję.  

- Idzie - odparła lekko ironicznym tonem. - Cóż, sama nie wiem, 

jak  on  to  robi.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Musi  ściskać  tyle  rąk, 

przypochlebiać  się  tylu  ludziom.  Właśnie  wróciłam  z  zakupów  w 

Nowym Jorku, więc przez chwilę byłam daleko od pola walki.  

Violet  obrzuciła  Lanie  wzrokiem.  Zauważyła  metkę  projektanta 

umieszczoną  na  kremowej  sukience  bez  ramiączek,  którą  miała  na 

sobie.  

- Zawsze lata pani na zakupy do Nowego Jorku? - zainteresowała 

się.  

Lanie upiła łyk soku pomarańczowego.  

-  Kocham  Nowy  Jork  -  powiedziała.  -  Nie  tylko  ze  względu  na 

sklepy,  ale  imprezy  kulturalne.  Lily  mi  powiedziała,  że  pani  tam 

mieszka. To musi być cudowne móc w każdej chwili pójść do teatru, 

na koncert czy na balet. - Lanie wyraźnie się ożywiła.  

- Tak, to prawda, ale nieczęsto z tego korzystam - wyznała Violet.  

background image

- Violet jest neurologiem - wtrąciła Lily. - Jeśli akurat nie zajmuje 

się pacjentami, pisze artykuły do pism medycznych. Zasiada również 

w zarządzie schroniska dla maltretowanych kobiet.  

- Ma pani strasznie poważne obowiązki - zasępiła się Lanie. - Nic 

dziwnego, że nie ma pani czasu na teatr.  

-  Matka  Violet,  Lacey,  od  wczesnej  młodości  angażowała  się  w 

sprawy społeczne. To nie pozostało bez śladu na Violet - dodała Lily.   

Lily  ma  rację,  pomyślała  Violet.  Matka  zawsze  walczyła  o 

sprawy,  w  które  wierzyła.  Gdy  Violet  dorastała,  miała  wrażenie,  że 

dla matki ta działalność jest ważniejszą od rodziny.  

Myliła się jednak. Trzeba było dopiero sytuacji kryzysowej, żeby 

przekonała się, że zarówno oboje rodzice, jak i bracia cenili ją bardziej 

niż  cokolwiek  w  życiu.  Jej  przykre  doświadczenie  jako  nastolatki 

nauczyło  ją  powściągliwości  w  intymnych  stosunkach,  ale 

równocześnie uświadomiło, że nie jest sama.  

-  Tak  się  cieszymy,  że  Ryan  otrzyma  nagrodę  -  powiedziała, 

kontynuując  rozmowę.  -  Mój  brat  nie  może  się  już  doczekać,  żeby 

pełnić rolę gospodarza.  

-  Dopiero  się  ożenił,  prawda?  -  spytała  Lanie.  -  Mama  mi 

wspominała.  

- Tak, kilka dni temu.  

-  Violet  ma  jeszcze  drugiego  brata,  który  ożenił  się  tego  samego 

dnia  -  dodał  Ryan,  dotychczas  niebiorący  udziału  w  rozmowie.  - 

Kiedy  Jessica  i  Clyde  wracają  z  podróży  poślubnej?  -  zwrócił  się  do 

Violet.  

background image

-  W  przyszłym  tygodniu.  Clyde  ożenił  się  z  moją  przyjaciółką  - 

wyjaśniła Violet. - Nie mogę się już doczekać ich powrotu. Wreszcie 

będziemy wszyscy razem.  

-  Po  przeżyciach  Jessiki  zasługują  na  długi  miesiąc  miodowy.  - 

Lily wyjaśniła Lanie, że Jessica była ofiarą stalkingu i Clyde ją wtedy 

wybronił.  

Podczas lunchu Lanie wprowadziła ich w szczegóły gali, w której 

będzie  uczestniczyć  jej  ojciec,  i  podjęte  w  związku  z  tym  środki 

ostrożności.  

-  Chuck  telefonował  ze  stajni.  -  Rosita  weszła  na  patio,  gdy 

kończyli deser. - Mówił, że przywieziono tego nowego konia.  

Ryan miał ochotę udać się natychmiast do stajni, ale wiedział, że 

nie powinien zostawiać gościa.   

Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się w sytuacji.  

-  Panie  Fortune,  proszę  się  mną  nie  krępować  -  powiedziała  z 

uśmiechem.  -  Ja  też  już  muszę  iść.  Mam  po  południu  spotkanie  w 

Austin. - Podniosła się z krzesła.  

- Odprowadzę cię - zaproponował Ryan.  

Pocałował  Lily  w policzek i  wyszedł razem z córką gubernatora. 

Lily uśmiechnęła się do Violet. Widać było, że z ulgą przyjęła koniec 

tego lunchu.  

-  Ta  młoda  kobieta  chyba  nie  znalazła  jeszcze  swego  miejsca  w 

życiu - zauważyła.  

- Może niektóre kobiety tego nie potrzebują?  

background image

- Ja je znalazłam z chwilą, gdy wyszłam za Ryana. - Przez twarz 

Lily przebiegł cień niepokoju. - Nie zmieniłabym niczego, ale czasem 

zastanawiam się, czy Ryan myśli tak samo.  

- Nie rozumiem. - Violet rzuciła jej pytające spojrzenie.  

- Martwię się o niego - kontynuowała Lily. - Dziś rano znów był 

telefon z policji. Wzywają go, żeby  zadać jeszcze kilka pytań. Kiedy 

do nich wreszcie dotrze, że on nawet nie znał Christophera Jamisona? 

Dlaczego nie mogą pojąć, że on nigdy nikomu nie zrobił krzywdy?  

Takie  pytanie  mogła  zadawać  lojalna  żona,  ale  Violet  wiedziała, 

że  władze  trzymają  się  własnych  procedur.  Nie  nadano,  co  prawda, 

rozgłosu powiązaniom między Fortune'ami a Jamisonami, ale takowe 

istniały.  Violet  miała  tylko  nadzieję,  że  policja  szybko  odnajdzie 

mordercę Christophera Jamisona i oczyści Ryana z zarzutów.  

- Wy oboje zawsze w sytuacji krytycznej staliście za sobą murem 

- zauważyła.  

-  Do  teraz  tak  -  przyznała  Lily.  -  Ale  Ryan  bywa  czasami 

nieprzewidywalny. W ostatnich miesiącach zdarza mu się wychodzić i 

nie  mówi  mi,  dokąd  idzie.  Zaczynam  się  zastanawiać...  -  zawiesiła 

głos i Violet zobaczyła, że jej oczy napełniają się łzami.  

Jednej rzeczy Violet była pewna, że Ryan Fortune uwielbia żonę i 

nigdy by jej nie zdradził.  

-  Może  nic  ci  nie  mówi,  bo  sam  nie  wie,  dokąd  pójdzie  - 

zasugerowała. - Może po prostu chce pobyć trochę sam. Rozmawiałaś 

z nim na ten temat?  

- Tak, ale daje mi jakieś nic nieznaczące odpowiedzi.  

background image

-  Może  wydają  ci  się  takie,  bo  niczego  nie  ukrywa  -  podsunęła 

Violet.  

- Mam nadzieję, że masz rację - powiedziała Lily.  

Ryan  ukrywał  przed  żoną  nękające  go  objawy  choroby,  więc 

podejrzewała  go  o  niewierność.  Violet  mogła  mieć  nadzieję,  że 

niebawem się to zmieni. Po badaniu w Houston Ryan na pewno powie 

żonie o bólach głowy i w ich małżeństwie znowu zapanuje spokój.  

 

Jason  Jamison  otwierał  drzwi  do  swojej  „rezydencji"  i  zaczął  się 

zastanawiać, dlaczego ją kupił po przeprowadzce do San Antonio. Po 

pierwsze,  pomyślał,  bo  nadawała  się  do  tego,  żeby  w  niej  zostać  na 

dłużej.  Po  drugie,  co  równie  ważne,  podobała  się  Melissie.  Może  i 

Melissa była tylko barmanką, ale miała wyjątkowo dobry gust.  

Stwierdziwszy,  że  alarm  jest  wyłączony,  uznał,  że  musi  być  w 

domu. Wrócił wcześnie; dochodziło dopiero wpół do siódmej. Zwykle 

pracował  w  Fortune  TX,  Ltd.  dłużej,  więc  sprawiał  wrażenie 

wyjątkowo sumiennego i zaangażowanego pracownika, czym zwrócił 

na siebie uwagę Ryana Fortune'a. Dzięki temu mógł realizować swój 

plan.  

Usłyszał  szum  prysznica,  rzucił  aktówkę  i  pobiegł  na  górę. 

Miękki  dywan  tłumił  jego  kroki.  Lubił  zaskakiwać  Melissę.  Chętnie 

robił  niespodzianki.  Nie  mógł  się  doczekać,  kiedy  zaskoczy  Ryana 

Fortune'a.  Planował  zniszczyć  Ryana,  dokonując  zemsty,  której 

zawsze pragnął jego dziadek.  

Dziadek Farley był jedyną osobą, która go rozumiała i poświęcała 

mu  uwagę.  Odwiedzając  Farleya  Jamisona  w  jego  przyczepie 

background image

kempingowej,  cały  zamieniał  się  w  słuch,  kiedy  ten  opowiadał  mu  o 

politykach ze stanu Iowa.  

Dzieci  i  żona  porzuciły  Farleya.  Kingston  Fortune  też  nie  chciał 

mieć z nim nic wspólnego, choć łączyły ich więzy krwi. Ktoś musiał 

wypełnić  wolę  dziadka.  Farley  zawsze  uważał,  że  to  za  sprawą 

Fortune'ów wiódł takie nędzne życie i Jason w to uwierzył.  

Musiał  jednak  wymyślić  jak najlepszy  sposób,  żeby  wykonać  to, 

co  zaplanował.  Z  nową  twarzą  był  nierozpoznawalny  dla  krewnych. 

Stworzył  sobie  nową  tożsamość  i  stał  się  Jasonem  Wilkesem.  Teraz 

mógł osiągnąć wszystko.  

Ściągnął  marynarkę  i  rozluźnił  krawat.  Jeden  z  nauczycieli  w 

szkole  średniej  nazwał  go  socjopatą.  Nie  miał  skrupułów,  żeby  wbić 

nóż  w  plecy  przyjacielowi  czy  uciec  się  do  kłamstw  dla  uzyskania 

tego, co chciał. Ani trochę nie nękały go wyrzuty sumienia, gdy zabił 

Christophera. Zawsze byli jak Kain i Abel, anioł i szatan. To tyle, jeśli 

chodzi  o  aniołów,  pomyślał,  przypominając  sobie,  jak  wrzucał  ciało 

brata do jeziora Mondo.  

Wszedł  do  luksusowo  urządzonej  sypialni,  ściągnął  krawat  i 

koszulę.  Rozpiął  pasek  spodni  i  przeszedł  do  łazienki.  Od  razu 

skierował wzrok na kabinę prysznicową, gdzie za szklanymi drzwiami 

rysowała się sylwetka Melissy.  

Nie zdążył ich odsunąć, gdy zakręciła wodę i wyszła.  

- Jason! - zawołała zaskoczona.   

-  We  własnej  osobie.  -  Zbliżył  się  do  niej,  nie  pozostawiając 

wątpliwości co do swoich zamiarów.  

background image

- Nie mogę. Nie teraz. - Potrząsnęła włosami, opadającymi jej na 

ramiona. - Już jestem spóźniona. O wpół do ósmej mam spotkanie.  

- Jakie? - spytał.  

- Organizujemy w Boże Narodzenie bal dla dzieci z domu dziecka 

- wyjaśniła.  

-  Ta  twoja  filantropia  zaczyna  być  uciążliwa.  Zaczynam  się 

zastanawiać, po co to robisz. - Jason wzruszył ramionami.  

- Czyż nie udajemy dobrze zapowiadającej się pary małżeńskiej? - 

Melissa podeszła bliżej.  

- Tak, ale...  

- Żadnych ale. - Położyła mu palec na brodzie i obserwowała  go 

przez  chwilę  swymi  brązowymi  oczami.  -  Tak  jak  ty  masz  swoje 

plany co do firmy Ryana, tak i ja mam swoje.  

- Jakie? - zainteresował się Jason.  

- Zobaczysz. A jak tam twoje pomysły?  

-  Dobrze  -  odparł.  -  Fortune  TX,  Ltd.  wydaje  pieniądze  na  lewe 

interesy z ropą i na wszystkim są ślady palców Ryana.  

- Naprawdę myślisz, że wyrzucą go z zarządu? - spytała Melissa z 

powątpiewaniem.  

- Na to liczę.  

Wpatrując się w oczy Melissy, Jason dostrzegł w nich jakiś błysk. 

Czyżby  planowała  coś  na  własną  rękę?  Melissa  nigdy  nie  pozwoliła 

mu  na  zbyt  dużą  bliskość  i nie  dzieliła  się  z  nim  wszystkimi  swoimi 

sprawami.  

background image

-  No,  na  dziesięć  minut  mogę  sobie  pozwolić.  -  Przesunęła  ręką 

wzdłuż jego piersi i wsunęła za pasek spodni. Źrenice rozszerzyły się 

jej z podniecenia.   

Jason chwycił ją na ręce i rzucił na łóżko.  

- Pamiętaj, tylko dziesięć minut - ostrzegła.  

 

Dochodziła  czwarta  po  południu,  gdy  Peter  znalazł  chwilę,  żeby 

zadzwonić  do  Violet.  Od  czasu  rozstania  poprzedniego  wieczoru  nie 

przestał o niej myśleć. Nie był z tego zadowolony. Nie lubił, gdy jego 

uporządkowany umysł zaprzątały jakieś nieproszone myśli.  

Istniało kilka powodów, dla których Violet powinna być dla niego 

owocem zakazanym. Po pierwsze, nie umawiał się z kobietami, które 

swoje  życie  podporządkowywały  karierze.  Zrobił  to  raz  i  o  jeden  raz 

za dużo.  

Po drugie, nie dość że Violet Fortune była całkowicie pochłonięta 

pracą, to na dodatek mieszkała w Nowym Jorku. Za kilka tygodni tam 

wróci  i  podejmie  swoje  obowiązki.  Na  dłuższą  metę  odległość  nie 

sprzyja  związkom.  Jego  jycie,  rodzina  i  przyszłość  łączyły  się  z  Red 

Rock.  

Po trzecie, Violet Fortune za bardzo zawładnęła jego światem. On 

lubił mieć wszystko pod kontrolą. Ostatni wieczór w jej towarzystwie 

wytrącił  go  z  równowagi.  Nigdy  dotychczas  mu  się  to  nie  zdarzyło, 

nawet w stosunku do byłej narzeczonej, Sandry.  

- Halo. - Usłyszał miły głos po czwartym sygnale.  

- Violet? Tu Peter Clark.  

- O, Peter, witaj.  

background image

- Widziałaś się dzisiaj z Ryanem? - spytał.  

-  Tak.  Byłam  u nich  na  lunchu.  Zaprosili  córkę  gubernatora.  Ale 

nie było okazji do rozmowy.  Lily bardzo się martwi o Ryana. Widzi, 

że jest przygnębiony. Wyobraża sobie Bóg wie co.  

-  Miejmy  nadzieję,  że  wkrótce  będziemy  ich  mogli  uspokoić  - 

pocieszył  ją  Peter.  -  Ryan  ma  wyznaczone  badanie  w  sobotę. 

Powinniśmy tam być przed dziesiątą.  

Wyniki będą późnym popołudniem, zastanawiam się więc, czy nie 

warto  by  przenocować  w  Houston.  Ryan  może  być  zbyt  zmęczony, 

żeby wracać tego samego dnia. Porozmawiaj z nim. Ja załatwię sobie 

zastępstwo, tak żebym mógł wrócić w niedzielę rano.  

W  głowie  Petera  tłoczyły  się  dziesiątki  pytań  związanych  z 

Violet.  Zastanawiał  się,  jak  wyglądało  jej  dzieciństwo  z  czterema 

braćmi.  Czy  jako  jedyna  dziewczynka  nie  nabrała  zachowań 

chłopczycy? Jakoś w to wątpił.  

- Porozmawiam z Ryanem - obiecała Violet.  

-  Wspominał,  że  wezmą  z  Lily  udział  w  zbiórce  pieniędzy  dla 

szpitala  San  Juan  w  piątek  wieczorem  w  hotelu  Madison.  Podobno 

pieniądze  mają  być  przeznaczone  na  sprzęt  specjalistyczny  dla 

oddziału pediatrycznego po-święconego pamięci twojej matki.  

-  Ryan  i  Lily  zawsze  wspierali  oddział  pediatryczny  -  przyznał 

Peter. - Lily bardzo mi pomogła przy pierwszej kweście.  

Mimo  szlachetnego  celu,  Peter  wolał  nie  myśleć  o  piątkowej 

imprezie, na której miała się odbyć ta okropna aukcja kawalerów.  

- Przyjedziesz z nimi? - spytał ostrożnie.  

background image

-  Chyba  tak  -  odparła  Violet.  -  Mój  brat  Miles  będzie  jednym  z 

licytowanych kawalerów.  

- Zastanawiam się, kto go przekupił - mruknął Peter.  

-  Czy  to  znaczy,  że  i  ciebie  też  ktoś  przekupił?  -  zaśmiała  się 

Violet.  

-  Nie,  mnie  zaszantażowano.  Siostry  zagroziły,  że  jeśli  się  nie 

zgodzę dobrowolnie, wpiszą moje nazwisko w ogłoszeniach drobnych 

w Internecie.   

Tym razem Violet roześmiała się głośno.  

- Dziękuję Peter - powiedziała po chwili. - Dobrze mi to zrobiło. 

Ostatnio niewiele miałam powodów do śmiechu.  

- Bo martwisz się o Ryana.  

-  Tak  -  odrzekła  z  lekkim  wahaniem.  -  Przyjechałam  do  Red 

Rock,  żeby  uciec  na  chwilę  od  swoich  obowiązków  zawodowych  - 

dodała.  

- Masz na myśli syndrom wypalenia, o którym mówiliśmy?  

Po  drugiej  stronie  zapadła  cisza  i  Peter  zaczął  się  nagle 

zastanawiać,  czy  ktokolwiek  zna  prawdziwą  przyczynę  przyjazdu 

Violet  do  Red  Rock.  Dziwne,  ale  bardzo  by  chciał,  żeby  wyznała  to 

właśnie jemu.  

- Tak - odrzekła lakonicznie.  

- To się zdarza - zauważył.  

-  Wiem,  ale  tym  razem,  kiedy  straciłam  pacjentkę,  nie  tylko  jej. 

mąż kwestionował moje orzeczenie, ja sama również.  

- Jesteś perfekcjonistką - stwierdził Peter z uznaniem.  

background image

- A ty nie? Czyż nie powinniśmy być?  

Pierwszego  dnia,  gdy  rozmawiali,  poczuł  sympatię  do  Violet  z 

powodu  Ryana.  Teraz  uświadomił  sobie,  że  łączy  ich  coś  jeszcze  - 

stosunek do pracy.  

-  Musimy  wykorzystywać  nasze  umiejętności  najlepiej  jak 

umiemy - przyznał. - Możemy być perfekcjonistami, ale nie jesteśmy 

Panem Bogiem.  

Usłyszał  jej  ciężkie  westchnienie.  Jako  lekarze  mieli  władzę,  ale 

czasami nie uświadamiali sobie, że jest ograniczona.  

-  Oczywiście  masz  rację  -  mruknęła.  -  I  na  ogół  podchodzę  do 

takich  spraw  spokojnie.  Ale  przez  ostatnie  miesiące  nie  byłam  w 

stanie.  Wybrałam  się  w  rejs,  żeby  nabrać  dystansu  do  tego,  co  się 

stało.  

- Pomogło?  

- Rozerwało, ale czy pomogło? Nie.  

-  Może  kiedy  już  będziemy  wiedzieć,  co  z  Ryanem,  znowu 

spojrzysz na wszystko z innej perspektywy - podsunął Peter.  

- Może - westchnęła z powątpiewaniem.  

Rozległ się dzwonek pagera.  

- Przepraszam na chwilkę, Violet.  

Rzuciwszy okiem na numer, od razu wiedział, kto go wzywa.  

- Muszę iść do pacjenta - powiedział.  

- Domyślam się, poznałam sygnał pagera. - Violet wykazała pełne 

zrozumienie. - Porozmawiam z Ryanem i któreś z nas skontaktuje się 

z tobą.  

background image

Peter  miał  nadzieję,  że  to  będzie  Ryan.  Violet  Fortune  była  zbyt 

interesująca,  zbyt  intrygująca  i  zbyt  piękna,  żeby  mógł  przy  niej 

zachować spokój umysłu.  

Mimo  to  miał  nadzieję,  że  jednak  przyjdzie  na  piątkową  aukcję. 

Przyjdzie  czy  nie,  i  tak  nie  ma  to  znaczenia.  On  ma  zamiar  jakoś  to 

przetrwać  i  zabrać  w  weekend  tę,  która  go  kupi,  na  Riverwalk.  To 

będzie jego wkład w dobroczynność.  

O niebo łatwiej byłoby dać czek.  

Wjechał  na  trzecie  piętro  i  podszedł  do  dyżurki  pielęgniarek, 

dowiedzieć  się,  który  pacjent  go  potrzebuje,  po  czym  udał  się  do 

pokoju,  w  którym  leżała  Celeste  Bowlan.  Sześcioletnia  dziewczynka 

płakała i siostry nie mogły jej uspokoić. Z jakiegoś powodu obecność 

Petera  zawsze  wpływała  na nią kojąco.  Podszedł  do  łóżka.  Wiedział, 

że Celeste jest sierotą.   

-  Ejże,  podobno  miałaś  zły  dzień  -  zaczął  łagodnie.  -  Siostra 

Carmelita mi powiedziała.  

Dziewczynka  zwróciła  na niego  duże  czarne  oczy.  Na  jej  twarzy 

malowało  się  przygnębienie  i  smutek.  Przed  rokiem  jej  rodzice 

wybrali  się  sami  z  wizytą  i  po  drodze  mieli  wypadek.  Zginęli  na 

miejscu. W tym czasie Celeste przebywała z opiekunką w domu.  

Umieszczono  ją  w  rodzinie  zastępczej,  ale  okazało  się,  że 

przybrany  ojciec  był  alkoholikiem  ukrywającym  swój  nałóg, 

prowadził po pijanemu samochód i rozbił się, gdy wiózł dziewczynkę. 

Doznała złamania kręgosłupa i wielu obrażeń, nie mówiąc już o urazie 

background image

psychicznym.  Peter  miał  ją  operować,  ale  należało  poczekać,  aż  jej 

stan ogólny się ustabilizuje.  

Pracownica  socjalna  powiedziała,  że  Celeste  nie  wróci  już  do 

swojej  rodziny  zastępczej,  ale  na  razie  nie  znaleziono  dla  niej  innej. 

Dziewczynka  była  całkiem  sama,  więc  Peter  starał  się  ją  odwiedzać 

jak najczęściej.  

-  Uspokój  się,  maleńka.  Porozmawiajmy.  -  Przysunął  sobie 

krzesło do łóżka dziewczynki.  

- Cały dzień cię nie było - poskarżyła się.  

-  Tak,  ale  miałem  wielu  pacjentów  -  odparł  ze  skruchą.  - 

Potrzebowali  mojej  pomocy,  tak  jak  ty.  Obiecałem  przecież,  że 

przyjdę wieczorem i ci poczytam.  

- Przyjdziesz?  

-  Oczywiście,  później  -  zapewnił  ją.  -  Tylko  coś  zjem  i 

zatelefonuję.  

Z oczu dziewczynki znowu popłynęły łzy.  

-  Zresztą  mogę  kupić  w  automacie  kanapkę  i  zjeść  tutaj  -  dodał 

szybko. - Zaraz wrócę.  

- Obiecujesz?  

- Obiecuję.  

Nagle przypomniała mu się rozmowa z Violet i to, co powiedziała 

o  wypaleniu.  Może  rozważyłaby,  czy  nie  spędzić  trochę  czasu  z 

Celeste?  Dziewczynka  potrzebuje  kobiecej  ręki,  a  Violet  ma  dużo 

czasu. Poruszy ten temat w czasie piątkowego wieczoru albo w drodze 

do Houston.  

background image

Przekonując  się,  że  jej  obecność  jest  mu  całkowicie  obojętna, 

poszedł poszukać czegoś do zjedzenia.  

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Sala  balowa  hotelu  Madison  prezentowała  się  niezwykle 

elegancko. Goście siedzieli na wyściełanych brokatem krzesłach przy 

stołach  przykrytych  jasnoróżowymi  obrusami.  Na  każdym  stole 

ustawiono świece, a nad stołami lśniły kryształowe żyrandole.  

Violet siedziała przy stole razem z Lily i Ryanem, swoim bratem 

Milesem i kilkoma jego przyjaciółmi. Jej wzrok coraz to wędrował ku 

Ryanowi.  Wyglądał  na  zmęczonego  i  rozkojarzonego.  Dobrze,  że 

Peter załatwił to badanie za pomocą rezonansu.  

Ryan  powiedział  żonie,  że  wybiera  się  do  Houston  służbowo. 

Podał  nazwę  hotelu,  w  którym  mieli  się  zatrzymać,  więc  przyjęła  to 

wyjaśnienie.  Violet  wyczuwała  jednak  atmosferę  pewnego  napięcia 

między nimi.  

Przez  cały  czas  kolacji  dyskretnie  przygrywał  zespół  kameralny, 

po czym na estradzie pojawiła się młoda kobieta.  

-  Serdecznie  witam  wszystkich  gości  na  aukcji  upamiętniającej 

działalność Estelle Clark - powiedziała, uśmiechając się do zebranych.  

Kobieta  mogła  być  w  wieku  Violet.  Było  w  niej  coś  znajomego. 

Wysoka, elegancko ubrana brunetka. Szmaragdowa szyfonowa suknia 

sprawiała wrażenie, jakby ją zaprojektowano specjalnie dla niej.  

background image

- Stacey jest właścicielką butiku w galerii. - Lily nachyliła się do 

Violet. - Często tam kupuję. Poza tym, jest... - przerwała, gdy Stacey 

ponownie zabrała głos.   

- Jak zapewne wielu z państwa wie, to zaszczyt dla mnie, że mogę 

tutaj być, aby zbierać pieniądze na sprzęt dla oddziału pediatrycznego 

upamiętniającego moją matkę.  

Nagle  Violet  olśniło.  Już  wiedziała,  dlaczego  kobieta  wydaje  się 

jej  znajoma.  Była  przecież  córką  Estelle  Clark  i  siostrą  Petera. 

Zauważyła ją i drugą kobietę, gdy wychodziły z gabinetu Petera. Ona 

też  musiała  być  jego  siostrą.  Widziała  ich  fotografie  w  domu  Petera, 

lecz były na niej znacznie młodsze.  

-  A  teraz,  żeby  już  państwa  nie  nudzić,  przejdę  do  głównej 

atrakcji dzisiejszego wieczoru, aukcji naszych kawalerów do wzięcia - 

powiedziała Stacey. - Panie Kinsdale, zapraszam na podium.  

Wysoki  blondyn  około  trzydziestki  wbiegł  na  estradę  i  stanął 

obok  mikrofonu.  Stacey  wskazała  mu,  żeby  przeszedł  do  końca 

krótkiego wybiegu.  

-  Niech  pan  im  pozwoli  rzucić  na  siebie  okiem  -  zachęciła.  - 

Szczęśliwa  ofiarodawczyni  najwyższej  kwoty  wygra  dzień  w  klubie 

golfowym  pana  Kinsdale'a  połączony  z  kolacją  w  restauracji  z 

widokiem na pole golfowe. Zaczynamy licytację od stu dolarów.  

Stawki szybko podbijano. Szczególną aktywnością wyróżniały się 

kobiety przy dwóch sąsiadujących ze sobą stolikach.  

-  To  pielęgniarki  -  wyjaśniła  Lily,  zwracając  się  do  Violet.  - 

Podejrzewam, że cały rok oszczędzały na tę okazję.  

background image

Licytacja zakończyła się dwoma tysiącami dolarów.  

-  Ty  też  powinnaś  licytować  -  Lily  zachęciła  Violet,  gdy  na 

podium stanął następny dżentelmen.  

- Nie wiem, czy to najlepszy sposób, żeby umówić się na randkę - 

zażartowała  Violet.  -  Raczej  wypiszę  czek...  -  Urwała  w  pół  zdania, 

gdy na wybiegu pojawił się Peter Clark. Miał na sobie smoking i choć 

wyglądał wytwornie, sprawiał wrażenie skrępowanego całą sytuacją.  

Stacey obrzuciła go pełnym uznania spojrzeniem.  

- A teraz szczególna gratka, miłe panie. Mam przyjemność oddać 

na  licytację  własnego  brata  -  zaanonsowała.  -  Musiałam  go  długo 

przekonywać,  żeby  się  zgodził,  więc  nie  zróbcie  mi  zawodu. 

Licytujcie jak najwyżej.  

Stacey zniżyła głos i pochyliła się do mikrofonu.  

- Ma o sobie wysokie mniemanie. Nie pozwolimy, żeby je stracił, 

prawda?  Zapraszam,  moje  panie.  Randka  z  doktorem  Peterem 

Clarkiem na Riverwalk. Cena wywoławcza dwieście dolarów.  

Peter  sztywnym  krokiem  przeszedł  wzdłuż  wybiegu,  co 

świadczyło,  że  nienawidzi  się  w  tej  roli.  Musi  naprawdę  bardzo 

kochać  siostry,  że  zgodził  się  wziąć  udział  w  takiej  imprezie.  Violet 

podziwiała,  jak  stara  się  zachować  poczucie  humoru  i  robić  dobrą 

minę do złej gry.  

Pielęgniarki  znowu  zapoczątkowały  licytację,  ale  tym  razem 

włączyła się Violet.  

- Pięćset. - Podniosła w górę numerek.  

- Odwagi - zachęciła ją Lily.  

background image

Violet  zaczerwieniła  się,  ale  gdy  ją  przelicytowano,  podbiła 

stawkę.  Nie  wiedziała,  czy  podniecają  to  współzawodnictwo,  czy 

myśl o spędzeniu wieczoru z Peterem na Riverwalk.  

Stawka  wzrosła  do  dwóch  i  pół  tysiąca  dolarów.  Jedna  z 

pielęgniarek, nieduża blondynka, nie poddawała się, Violet też nie. W 

końcu cena za Petera osiągnęła trzy tysiące dolarów.  

- Trzy i pół - zawołała Violet.  

Jasnowłosa  pielęgniarka  zrezygnowana  potrząsnęła  głową, 

wyraźnie rozczarowana.  

-  Pani  z  numerem  dwadzieścia  cztery  właśnie  wygrała 

przyjemność  słuchania  przez  cały  wieczór,  jak  mój  brat  rozprawia  o 

medycynie - obwieściła z uśmiechem radości Stacey. - Peter, obiecaj, 

że będzie też miała trochę rozrywki - zwróciła się do brata.  

Z wyrozumiałym uśmiechem starszego brata Peter uścisnął siostrę 

i zszedł z podium.  

Violet nie bardzo wiedziała, jak się zachować.  

- Idź, porozmawiaj z nim - zachęciła Lily.  

Przynajmniej  teraz  nie  będzie  musiała  udawać  przed  Lily,  że  się 

nie  znają.  Może  uzna  to  za  wymówkę,  że  tak  ochoczo  podbijała 

stawkę? Dlaczego potrzebuję wymówki? - spytała samą siebie.  

Bo  nie  chcesz,  żeby  wiedział,  że  ci  się  podoba,  odpowiedział  jej 

wewnętrzny głos.  

Choć ubrana w wieczorową, długą suknię, nie czuła się jak dama, 

przemierzając  salę  długimi krokami. Peter  rozmawiał  obok  podium  z 

kobietą, którą teraz rozpoznała. Z Lindą Clark.  

background image

Gdy  zobaczył  Violet,  obrzucił  ją  pełnym  zachwytu  spojrzeniem. 

Błysk w jego oczach zelektryzował ją, ale starała się zachować zimną 

krew. Ważniejsza niż relacje z mężczyznami była dla niej praca.  

W głębi duszy wiedziała jednak, że praca to tylko wymówka, aby 

chronić swoje serce przed uczuciem, zwłaszcza teraz, gdy znalazła się 

na  rozdrożu  i  musiała  dokonać  wyboru.  W  Red  Rock  przebywała 

czasowo i przelotny romans nie istniał w jej planach. Mimo to jej puls 

przyspieszył, a przez plecy przeszedł dreszcz. Podeszła do Petera.  

-  Oto  kobieta,  która  w  końcu  położyła  kres  memu  cierpieniu  - 

zwrócił  się  do  swojej  towarzyszki.  -  Lindo,  poznaj  Violet  Fortune. 

Violet, przedstawiam ci moją siostrę, Lindę Clark.   

Linda uśmiechnęła się przyjaźnie do Violet i serdecznie uścisnęła 

jej dłoń.  

-  Spędzicie  wspaniale  czas  na  Riverwalk  -  powiedziała  i  skinęła 

do  kogoś  ręką.  -  A  teraz  wybaczcie,  ale  muszę  być  w  dziesięciu 

miejscach  naraz.  Miło  było  cię  poznać,  Violet.  -  Poklepała  brata  po 

ramieniu.  -  Nie  bądź  dzikusem  -  napomniała  go.  -  Pamiętaj,  że  w 

przyszłą niedzielę jest przyjęcie jubileuszowe Charlene i ojca.  

Na  twarzy  Petera  pojawił  się  na  moment  wyraz  konsternacji  i 

Violet  zaczęła  się  zastanawiać,  czy  to  możliwe,  że  nie  chce 

uczestniczyć w przyjęciu z okazji rocznicy ślubu ojca.  

Znajdowali  się  na  sali,  w  której  kłębiło  się  około  trzystu  osób, 

lecz  gdy  popatrzyła  w  oczy  Petera  było  tak,  jakby  wylądowali  na 

bezludnej  wyspie.  Wizja  była  bardzo  kusząca,  więc  musiała  się 

powstrzymać, żeby zanadto nie fantazjować.  

background image

- Brałam udział w tej licytacji, żeby wesprzeć szlachetny cel i nie 

chcę dłużej udawać przy Lily i Ryanie, że się nie znamy - tłumaczyła. 

- Zrozumiem, jeśli nie będziesz miał ochoty na tę randkę.  

-  Randka  jest częścią  umowy  -  powiedział  Peter  poważnie.  -  Już 

dawno nie byłem na Riverwalk, ale jeśli nie chcesz iść...  

-  Bardzo  chętnie  pójdę  -  wpadła  mu  w  słowo.  -  Chciałam  tylko 

zwolnić cię z tego przymusu. To niemal jak randka w ciemno.  

- Nie dla mnie, Violet. Widzę cię aż nazbyt dobrze. - Przesunął po 

niej wzrokiem. - Zamierzasz zostać tu dłużej? - spytał.  

- Sama nie wiem. Muszę jeszcze wpłacić pieniądze.  

-  Chciałbym,  żebyś  poznała  jedną  z  moich  pacjentek. 

Pojechałabyś ze mną do szpitala? - zaproponował.   

- W tej sukni?  

- Wierz mi, to nie ma najmniejszego znaczenia.  

- Dobrze. - Zaintrygowała ją ta niezwykła prośba.  

- Tylko zapłacę za ciebie. - Zamilkła na chwilę skonsternowana. -

Niezręcznie  to  wyszło,  miałam  na  myśli...  za  naszą  randkę  -

tłumaczyła się. - Spotkamy się w holu.  

- Pójdę z tobą. Też chcę ofiarować jakąś sumę.  

Ujął ją za łokcie i poprowadził między stolikami.  

-  Twoje  siostry  pomagały  w  zorganizowaniu  imprezy?  -  spytała, 

gdy czekali w kolejce, żeby wpłacić pieniądze.  

- Oczywiście. Angażują się w sprawy oddziału pediatrycznego od 

czasu jego powstania.  

background image

- Robią świetną robotę - stwierdziła  z uznaniem Violet. -  A twój 

ojciec też tu jest?  

-  Nie  -  odparł  Peter  krótko.  -  Po  śmierci  mojej  matki  rozpoczął 

nowe życie - dodał szybko.  

- To chyba dobrze, prawda? - zauważyła Violet.  

- Zależy jak na to spojrzeć. Ożenił się ponownie w niecały rok po 

śmierci żony.  

- Ile miałeś wtedy lat?  

- Trzynaście, Stacey jedenaście, a Linda dziewięć.  

- Tak mi przykro, Peter. Nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym 

teraz stracić rodziców, a co dopiero, gdybym była dzieckiem.  

Zbliżyli  się  do  stolika  i  wpłacili  odpowiednie  kwoty.  Parę  minut 

później podążali do wyjścia.  

-  Rzuciłem  parę  razy  okiem  na  Ryana  -  powiedział  Peter.  - 

Wyglądał  na  zmęczonego.  Uważasz,  że  jego  objawy  stały  się 

wyraźniejsze?  

-  Nie  zauważyłam,  ale  on  ukrywa  je  przed  Lily  -  westchnęła 

Violet.  

- Jak wytłumaczył swój wyjazd do Houston?   

- Spotkaniem służbowym.  

Wyszli  z  hotelu  i  skierowali  się  na  parking.  Podeszli  do 

samochodu. Violet była przyjemnie zaskoczona, że Peter otworzył, jej 

drzwiczki. Gdy wsiadała, rozcięcie przy spódnicy rozchyliło się.  

-  A  więc  takie  rzeczy  mają  praktyczny  cel  -  zauważył  lekko 

kpiącym tonem.  

background image

Poła  spódnicy  odchyliła  się,  ukazując  długą  zgrabną  nogę  aż  po 

udo.  Już  wcześniej  Violet  nosiła  takie  suknie  i  czuła  na  sobie  wzrok 

mężczyzn. Ale pełne uznania spojrzenie Petera zażenowało ją.  

Chwyciła  połę  spódnicy  i  zakryła  nogę,  udając,  że  chroni 

spódnicę  przed  przytrzaśnięciem  drzwiami  samochodu.  Upewniwszy 

się, że Violet siedzi wygodnie, Peter zamknął drzwi.  

W chwilę później zapach perfum Violet zmieszał się z zapachem 

jego  wody  po  goleniu.  Obserwowała  jego  ręce  na  kierownicy.  Były 

silne, z długimi palcami, wyobrażała go sobie przy stole operacyjnym. 

Niestety,  wyobrażała  sobie  coś  znacznie  więcej.  Kiedy  to  jakiś 

mężczyzna ostatni raz ją dotykał?  

- Byłaś kiedyś w szpitalu San Juan? - Głos Petera przerwał tę grę 

wyobraźni.  

-  Kilka  lat  temu  na  oddziale  ratunkowym,  kiedy  Miles  wpadł  na 

drut kolczasty i trzeba go było zszywać.  

- Au! - wykrzyknął Peter.  

- On tego tak nie wyraził - roześmiała się.  

Peter zachichotał.  

- Znasz moich braci? - spytała.  

-  Poznałem  Stevena  na  przyjęciu  noworocznym  u  Ryana  i  Lily  - 

powiedział Peter. - Z pozostałymi spotkałem się przelotnie.  

- Byłeś na ślubie Stevena i Amy? - Jej brat znalazł miłość swego 

życia.  Gdy  przed  tygodniem  brali  ślub,  nie  widziała  Petera  wśród 

gości.  

background image

-  Ledwo  przyjechałem,  wezwano  mnie  do  szpitala.  Musiałem 

wracać, zanim ceremonia się zaczęła. Słyszałem, że i Clyde się ożenił.  

- Tak. W przyszłym tygodniu wracają z podróży poślubnej. Steve 

i Amy byli tylko kilka dni, bo muszą przygotować przyjęcie na część 

Ryana na swoim nowym ranczu.  

- Podobno przyznano mu Nagrodę Hensleya-Robinsona. Zasłużył 

na nią - stwierdził Peter.  

Zajechali  na  parking  i  już  po  chwili  powitały  ich  zaciekawione 

spojrzenia  ochroniarzy.  Wieczorowa  suknia  nie  była  czymś 

codziennym  na  terenie  szpitala.  Przeszli  przez  pusty  hol  do  biurka 

recepcjonistki.  

- Dobry wieczór, Myra - powitał ją Peter.  

-  Dobry  wieczór,  doktorze.  Świetny  strój  - popatrzyła  na  niego  z 

zainteresowaniem.  -  Cieszę  się,  że  choć  raz  był  pan  gdzieś  poza 

szpitalem.  Za  dużo  pracuje  -  zwróciła  się  do  Violet  poufnym  tonem, 

jakby znały się całe lata.  

- Lekarze podobno mają ten problem - odparła Violet.  

- Do zobaczenia Myro. - Peter ujął Violet pod ramię i poprowadził 

do windy.  

Jego  dotyk  podziałał  na  nią  elektryzująco.  Zastanawiała  się,  jak 

wygląda  pod  smokingiem.  Sama  ta  myśl  wywołała  rumieńce  na  jej 

twarzy.  Nie  miała  pojęcia, co  się  z  nią dzieje  od  chwili,  gdy  poznała 

Petera Clarka, ale nie była z tego zadowolona. Od wczesnej młodości 

starała  się  polegać  na  swoim  rozumie,  a  nie  na  emocjach.  I  teraz  nie 

zamierzała tego zmieniać.  

background image

Zadała sobie pytanie, co tu właściwie robi, gdy wysiedli z windy 

na  oddziale  pediatrycznym.  Dlaczego  zgodziła  się  tutaj  przyjść,  nie 

wiedząc nawet kogo ma odwiedzić?  

Tymczasem  zamiast  wejść  na  oddział  pediatrii  ogólnej,  Peter 

skręcił  w  stronę  intensywnej  terapii.  Sala  znajdująca  się  na  wprost 

dyżurki pielęgniarek miała przeszklone ściany.  

-  Sprawdzę  tylko  kartę,  zaczekaj  chwilę  -  poprosił  i  wszedł  do 

dyżurki.  

Po minucie był z powrotem.  

-  Pójdziemy  do  Celeste  Bowlan  -  powiedział.  -  Ma  sześć  lat  i 

nikogo,  kto  by  się  nią  opiekował  oprócz  pracownicy  socjalnej  i... 

mnie. Była w wypadku, który spowodował po pijanemu jej przybrany 

ojciec.  Nie  muszę  nawet  dodawać,  że  już  nie  wróci  do  tej  rodziny 

zastępczej.  

Gdy ją przywieziono, miała ciężkie obrażenia, złamany kręgosłup, 

uraz  jamy  brzusznej.  Nie  mogłem  jej  od  razu  operować. 

Zaplanowałem  operację  na  poniedziałek  rano.  Jej  stan  jest  teraz 

stabilny, ale dałem jej lek uspokajający.  

Serce  mi  pęka  z  bólu  -  mówił  dalej  -  kiedy  patrzy  na  mnie  tymi 

dużymi  ciemnymi  oczami.  Potrzebuje  kogoś,  kto  by  się  o  nią 

troszczył,  odwiedzał  ją.  Choćby  na  piętnaście  minut,  pół  godziny 

dziennie. Pomyślałem sobie, że skoro dysponujesz czasem...  

Violet nagle zrobiło się zimno. Znieruchomiała.  

- O co chodzi? - spytał.  

background image

-  Ja...  ja  nie  jestem  pewna,  czy  powinieneś  był  mnie  tu 

przyprowadzać - wyjąkała Violet.  

- Dlaczego nie? - zdziwił się Peter.  

- Bo może nie chcę się w to angażować.  

- Dlatego że straciłaś pacjentkę? - domyślił się.  

- To też. Od tamtej chwili... wycofałam się.  

-  Masz  na  myśli,  że  dystansujesz  się  od  swoich  pacjentów,  czy 

tak?  

- Niewielu ich widziałam od tamtego czasu.  

- Celeste ma sześć lat i jest bardzo samotna - powiedział Peter. - 

Dobrze by jej zrobiło, gdyby od czasu do czasu ktoś jej poczytał czy z 

nią porozmawiał.  

-  Chodzi  ci  o  wpływ  psychiki  na  ciało?  -  Violet  wiedziała,  że 

niektórzy lekarze w to wierzą, inni nie.  

-  Właśnie  -  przytaknął  Peter.  Najwyraźniej  należał  do  tych 

pierwszych.  

Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Choć nie lubiła takich sytuacji, 

nie mogła tak po prostu obrócić się na pięcie i odejść. Peter intuicyjnie 

to wyczuwał.  

- Gdzie ona jest? - spytała.  

Wskazał  jej  drugą  kabinę,  nacisnął  guzik  i  szklane  drzwi  się 

rozsunęły.  

-  Doktor  Clark?  -  usłyszeli  słaby  głosik  dochodzący  spośród 

plątaniny kabli i rurek. - Poczytasz mi? - spytała Celeste i nagle Violet 

poczuła, że coś chwyta ją za gardło.  

background image

-  Chyba  za  późno  na  czytanie,  ale  chciałbym,  żebyś  kogoś 

poznała.  

Violet  podeszła  do  łóżka  i  popatrzyła  na  małą  pacjentkę.  Miała 

ogromne  czarne  oczy,  długie  proste  włosy  do  ramion.  Violet 

zapragnęła  nagle  wyszczotkować  je,  ukoić  dziewczynkę,  zrobić  coś, 

co  sprawiłoby,  żeby  mała  poczuła  się  dobrze.  I  w  tym  właśnie  tkwił 

problem, ponieważ lekarze nie zawsze mają taką moc. Zbyt często się 

o tym przekonywała.  

-  Jestem  Violet  -  powiedziała  łagodnie,  dotykając  ręki 

dziewczynki. - Doktor Clark powiedział mi, że nazywasz się Celeste. 

To bardzo ładne imię.  

-  Moja  mamusia  i  tatuś  je  wybrali  -  oznajmiła  z  dumą 

dziewczynka  i  jej  oczy  napełniły  się  łzami.  -  Pani  Gunthry  mi 

powiedziała, że oni są w niebie. Ja też chcę tam iść. Do nieba.   

Violet poczuła ucisk w gardle.  

- Pani Gunthry pracuje w opiece społecznej. Zajmuje się Celeste - 

wyjaśnił Peter.  

-  Jestem  pewna,  że  mamusia  i  tatuś  są  z  ciebie  bardzo  dumni.  - 

Podeszła jeszcze bliżej i delikatnie pogładziła główkę dziewczynki.  

- Dlaczego? - W oczach Celeste pojawiło się zainteresowanie.  

-  Bo  jesteś  bardzo  dzielna.  Wiem,  że  obserwują  cię  i  mają 

nadzieję, że poczujesz się lepiej.  

- Jak?  

background image

W  pracy  nieraz  stykała  się  z  małymi  pacjentami  i  wiedziała,  że 

zadają  niekończące  się  pytania,  na  które  ona  nie  zawsze  zna 

odpowiedź. Dotknęła piersi dziewczynki.  

-  Oni  zawsze  będą  żyli  w  twoim  serduszku  i  będą  ci  pomagać, 

żebyś była silna, dobra i szczęśliwa.  

-  I  żebym  mogła  znowu  chodzić?  -  Celeste  patrzyła  na  nią 

błagalnie.  

Tym  razem  Violet  zerknęła  na  Petera.  Nie  wiedziała,  jakie  są 

rokowania.  

-  Będziesz  chodzić.  -  Peter  zapewnił  dziewczynkę  z  całym 

przekonaniem.  -  A  oni będą patrzeć,  jak  to  robisz.  Trochę  to potrwa, 

ale  będziemy  ci  pomagać.  -  Peter  zerknął  na  zegarek.  -  A  teraz 

musimy już iść, żebyś mogła zasnąć.  

- Nie idź - szepnęła dziewczynka.  

- Wrócę - obiecał Peter. - Odwiozę tylko Violet, a potem przyjdę i 

chwilę z tobą posiedzę. Dobrze?  

- Dobrze - mruknęła Celeste i powieki same jej opadły.  

Violet  nie  mogła  się  powstrzymać,  żeby  nie  pogładzić  policzka 

dziewczynki.  Pragnęła  z  całego  serca  coś  dla  niej  zrobić  i  wiedziała, 

że znów ją odwiedzi.   

- Lek ją uśpił - wyjaśnił Peter, gdy wyszli z kabiny. - To najlepsze 

w tej sytuacji.  

-  Może  podbić  serce  -  przyznała  Violet  przez  ściśnięte  gardło.  - 

Rzeczywiście wrócisz?  

- Zawsze robię to, co obiecałem.  

background image

Uwierzyła  mu.  Nie  pamiętała,  kiedy  spotkała  takiego  mężczyznę 

jak on. Był uprzejmy i... diabelnie pociągający.  

- Chętnie znowu ją odwiedzę - powiedziała.  

- Liczyłem na to - uśmiechnął się.  

- Uważasz, że mam za dużo wolnego czasu?  

- A nie masz?  

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Przyjemnie, jeśli człowiek 

nie musi się trzymać ściśle wytyczonego harmonogramu.  

-  Bardzo  ciężko  pracowałaś  -  zauważył  Peter,  gdy  wsiedli  do 

windy. - Nie każdy w twoim wieku ma taką renomę.  

Patrzył  na  nią,  odpowiedziała  mu  spojrzeniem.  Coś  między  nimi 

zaiskrzyło i od tej iskry mógłby się zająć cały szpital. Violet nie miała 

pojęcia,  dlaczego  tak  na  niego  reaguje.  Ta  świadomość  bardziej  ją 

przestraszyła  niż  podnieciła.  Na  szczęście  winda  szybko  znalazła  się 

na parterze i wyszli do pustego o tej porze holu.  

Na zewnątrz Violet wskazała ławkę w pobliżu wyjścia.  

-  Możemy  na  chwilę  usiąść?  -  spytała.  -  Chciałabym,  żebyś  mi 

opowiedział, jakie są rokowania dla Celeste.  

Nawet  jeśli  zdziwiła  go  ta  propozycja  -  mogli  przecież 

porozmawiać  w  samochodzie  -  nie  pokazał  tego  po  sobie.  Usiedli, 

Peter okrył ją marynarką.  

- Rokowania stoją pod znakiem zapytania i to nie tyle ze względu 

na jej obrażenia, co jej sytuację - zaczął.  

- Boję się, że ona nie zechce wyzdrowieć. Potrzebne jej wsparcie i 

czułość, ludzie, którzy będą się o nią szczerze troszczyć.  

background image

- Czy opieka społeczna nie próbuje znaleźć jej nowej rodziny?  

- „Próbuje" to właściwe słowo. - Peter skinął głową. - Dzieci w jej 

wieku w ogóle trudno gdzieś umieścić, a co dopiero mówić o Celeste, 

która  wymaga  szczególnej  opieki.  Nie  dość,  że  jej  przybrany  ojciec 

prowadził po pijanemu, to jeszcze pani Gunthry odkryła, że zostawiali 

dziewczynkę samą.  

Celeste  ma  cioteczną  babkę,  ale  ta  jest  już  w  podeszłym  wieku, 

cierpi  na  artretyzm  i  nie  ma  specjalnej  ochoty  zajmować  się 

dzieckiem. Zwłaszcza kiedy się okazało, że Celeste nie odziedziczyła 

po  rodzicach  niczego  z  wyjątkiem  mebli  z  drugiej  ręki.  Taka  osoba 

nigdy nie będzie dobrą opiekunką.  

-  Powiedz,  jaki  może  być  najpomyślniejszy  scenariusz  dla 

dziewczynki - poprosiła Violet.  

-  W  najpomyślniejszym  scenariuszu  złączę  jej  kręgosłup.  Jest 

złamany na wysokości kręgu L 4-5. Rdzeń nie jest uszkodzony, tylko 

uciśnięty.  Spędzi  w  szpitalu  dziesięć  dni  lub  dwa  tygodnie,  a  potem 

zostanie  przekazana  do  ośrodka  rehabilitacyjnego.  Tam  otrzyma 

leczenie,  żeby  mogła  znowu  chodzić.  Będzie  to  trwać  od  dwóch  do 

pięciu  miesięcy,  częściowo  ambulatoryjnie.  Ale  nic  nie  jest  pewne.  I 

dlatego tak ważny jest jej stan psychiczny.  

Violet poczuła dotyk ramienia Petera. Podniosła na niego wzrok i 

popatrzyła  w  jego  oczy,  które  przybrały  tajemniczą  ciemnozieloną 

barwę.  

-  Dopóki  pozostanę  w  Red  Rock,  będę  do  niej  chodzić  - 

powiedziała.  

background image

- Bardzo jej pomożesz.  

-  Właściwie  to  myślę,  że  w  równej  mierze  ona  pomoże  mnie  - 

odparła  Violet.  -  Medycyna  stała  się  dla  mnie  zbyt  dużym 

wyzwaniem.  Diagnozowanie,  podejmowanie  decyzji  to  wszystko 

może mieć tragiczne konsekwencje - zamyśliła się.  

- Masz praktykę w tych sprawach, czyż nie?  

-  Owszem,  i  co  z  tego  -  westchnęła  -  skoro  nie  mam  praktyki  w 

dystansowaniu się od pacjentów. Muszę się tego nauczyć.  

- Nie, nie musisz - zaprotestował Peter.  

Violet  popatrzyła  mu  prosto  w  oczy.  Była  w  nich  pewność  i 

determinacja.  

-  Nie  odsuwam  się  od  Celeste,  przecież  widziałaś  -  powiedział 

Peter. - A czy powinienem? - Potrząsnął głową. - Nie sądzę. Gdybym 

to zrobił, nie mógłbym w pełni zaangażować się w proces leczenia.  

- Sama nie wiem, Peter - westchnęła.  

- Może rozstrzygniesz ten dylemat w czasie pobytu w Red Rock - 

zasugerował.  

- Może, a może dopiero po powrocie do Nowego Jorku?  

Gdy  Peter  ją  obserwował,  poczuła  ogarniające  ją  mimo  chłodnej 

nocy  ciepło.  Była  niezwykle  podekscytowana.  Niczym  nastolatka  na 

pierwszej randce nie wiedziała, czym się ten wieczór zakończy.  

Wszystko to może ściągnąć na nią kłopoty. Przecież nauczyła się 

już  nie  ulegać  emocjom.  Nie  pragnęła  związków  z  mężczyznami,  bo 

jako  bardzo  młoda  dziewczyna  przekonała  się,  jakie  spustoszenie  w 

background image

życiu, 

sercu 

i  przyszłości 

może 

spowodować 

pokochanie 

niewłaściwego mężczyzny.  

Nieczęsto  wspominała  tamten  czas.  I  teraz  też  nie  chciała  tego 

robić. Zdjęła marynarkę Petera i podała mu.  

- Dzięki - powiedziała. - Powinnam już wracać.   

Nie  namawiał  jej,  żeby  została  dłużej.  Wstali  i  poszli  do 

samochodu. Po chwili zajechali pod hotel.  

-  Nie  wejdę  do  środka.  -  Violet  pokręciła  głową.  -  Wracam  do 

„Flying Aces". - Chciała uniknąć odpowiadania na pytania gdzie była, 

dlaczego wyszła z Peterem, dlaczego przelicytowała inne uczestniczki 

aukcji.  

-  Odprowadzę  cię  do  twego  samochodu.  -  Nie  zabrzmiało  to  jak 

propozycja,  raczej  jak  stwierdzenie  kogoś,  kto  nie  zamierzał  zmienić 

zdania.  

- Nie boję się ciemności - odpowiedziała z lekką ironią.  

- Może powinnaś.  

Mieszkała  w  Nowym  Jorku  i  nie  była  osobą  lekkomyślną. 

Przeszła  kurs  samoobrony.  Teraz  też  nie  martwiła  się  o  swoje 

bezpieczeństwo, jej niepokój budziło to, że Peter Clark tak ją pociąga.  

Przeszła do samochodu. Peter szedł za nią.  

-  Zobaczymy  się  jutro  rano  -  powiedziała.  -  Niepokoję  się,  że 

Ryan będzie prowadził samochód, gdyby to miało być coś więcej niż 

napięciowy  ból  głowy.  Umówiłam  się  z  nim  przed  „Dwoma 

Koronami" i pojedziemy do ciebie razem, będę jechała za nim.  

background image

- Wiesz, że chciałbym wyjechać wpół do siódmej rano? - upewnił 

się Peter.  

- Tak.  

- A twój brat nie będzie się dziwił, że tak wcześnie wychodzisz?  

- Nie zauważamy, kiedy któreś z nas wychodzi i wraca. Mieszkam 

w domku przy basenie, a Miles nie pilnuje mnie tak jak Clyde.  

Stali jeszcze przez chwilę w świetle lamp na parkingu, nie mogąc 

oderwać  od  siebie  oczu.  Gdy  Peter  pochylił  się  ku  niej,  wstrzymała 

oddech.  Bała  się,  że  czar  pryśnie,  że  jego  pager  może  zakłócić  tę 

chwilę albo że Peter zmieni zamiar. Za wszelką cenę pragnęła poczuć 

jego usta na swoich. Chciała je smakować, chciała się przekonać, czy 

ta ekscytacja jest wzajemna.  

W  chwili,  gdy  zaczął  ją  całować,  wiedziała,  że  tak.  Objął  ją 

silnym  ramieniem  i  jeszcze  bardziej  przysunął  do  siebie.  Rozchyliła 

usta,  sygnalizując  mu,  że  oczekuje  jego  pieszczot.  Napięcie  między 

nimi  narastało.  Przylgnęła  do  niego  całym  ciałem  i  wyczuła,  jak 

bardzo jest podniecony.  

Jakże inny był ten pocałunek od doznań z jej pierwszej randki i od 

wszystkich  następnych,  które  pozostawiały  ją  obojętną.  Przy  Peterze 

płonęła i zaczęła się zastanawiać, dokąd mogliby pójść.  

Nie  dowiedziała  się.  Pocałunek  nagle  się  zakończył,  a  Peter 

opuścił ręce i odstąpił od niej. Violet drżała, ale gdy podniosła wzrok 

zobaczyła, że Peter jest tak samo opanowany jak przez cały wieczór.  

-  To  chyba  nie  była  najmądrzejsza  rzecz,  jaką  zrobiłem  - 

stwierdził.  

background image

Duma  powstrzymała  ją  przed  zapytaniem  dlaczego,  przed 

okazaniem  mu,  jakie  wywarł  na  niej  wrażenie.  Na  swojej  dumie 

mogła zawsze polegać, mogła się na niej oprzeć, ona dodawała jej sił i 

pewności siebie.  

- To był tylko pocałunek - rzuciła niefrasobliwie.  

Peter  przekrzywił  głowę  i  popatrzył  na  nią,  jakby  próbował 

przeniknąć Violet na wskroś, ale wiedziała, że to mu się nie uda. Całe 

życie wznosiła wokół siebie mur - od czasu, gdy miała piętnaście lat. 

Zaszła  wtedy  w  ciążę  i  była  bardziej  samotna  niż  kiedykolwiek  w 

życiu. Nie było sposobu, żeby Peter mógł wejrzeć w jej serce, umysł i 

głowę.  

Wsiadła  do auta  i  zamknęła  drzwi.  Zapuściła  silnik  i  ruszyła  bez 

słowa pożegnania, nawet nie spojrzawszy w lusterko wsteczne.   

Jutro rano znowu zobaczy Petera. Będzie już na to przygotowana. 

Będzie  spokojnie,  profesjonalnie  rozmawiać  na  temat  Ryana,  potem 

każde z nich pójdzie swoją drogą. Koniec historii.  

Na swoich ustach jednak wciąż czuła smak pocałunku. A gdy łzy 

napłynęły jej do oczu, głęboko zaczerpnęła powietrza i powstrzymała 

je.  Jest  przecież  lekarzem,  doktor  Violet  Fortune,  kobietą  silną  i 

niezależną.  Nie  potrzebuje  mężczyzny.  Powtarzała  to  zdanie  jak 

mantrę przez całą drogę do „Flying Aces".  

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Aukcja  dobiegła  końca.  Jason  Jamison  rozejrzał  się  po  sali, 

zadowolony,  że  nie  brał  w  niej  udziału.  Przemknęło  mu  wprawdzie 

background image

przez  myśl,  żeby  wystawić  się  na  licytację  kawalerów,  ale 

uprzytomnił  sobie,  że  uchodzi  za  żonatego.  Przyprowadził  „żonę"  i 

oddali się życiu towarzyskiemu. Melissa aż za bardzo.  

Kokietowała  Ryana  Fortune'a  i  nie  wyglądało  to  na  udawanie.  A 

przecież  miała  być  wspólniczką  Jasona  w  doprowadzeniu  Ryana  do 

upadku. Ujęła zmysłowo ramię Ryana i patrzyła mu w twarz szeroko 

otwartymi,  uwodzicielskimi  oczami.  Lily  wyraźnie  nie  była  tym 

zachwycona. Dobrze wiedziała, do czego jest zdolna Melissa. Kobiety 

w takich sprawach mają szósty zmysł.  

Jason  poczuł  ukłucie  zazdrości,  gdy  Melissa,  roześmiana, 

przysunęła się do Ryana. Jej zachowanie  wcale mu się nie podobało. 

Miał  ochotę  skręcić  jej  ten  piękny  kark.  Z  drugiej  strony  do  Ryana 

przysunęła się Lily, jak gdyby chciała bronić swojej własności.  

Zirytowany,  Jason  odwrócił  się  na  pięcie  i  opuścił  salę,  zanim 

zdążył  zrobić  coś,  czego  mógłby  żałować.  Zapalił  papierosa  i 

odetchnął głęboko, starając się stłumić złość i zazdrość.  

Błysk w oczach Lily, gdy obserwowała Melissę, był ostry niczym 

sztylet.  Zamiast  oddawać  się  własnej  zazdrości,  powinien 

skoncentrować  się  na  zazdrości  Lily  i  zastanowić  się,  jak  ją 

wykorzystać w celu zniszczenia rodziny Fortune'ów.  

 

W  sobotę  rano  Violet  czekała  w  samochodzie  na  Ryana, 

nieopodal  drogi  prowadzącej  na  jego  ranczo.  Wkrótce  w  zasięgu  jej 

wzroku  pojawiła  się  duża  niebiesko-srebrna  furgonetka  i  skierowała 

się za nią do domu Petera.  

background image

Peter  już  na  nich  czekał.  Pięć  minut  później  jechali  we  trójkę  w 

kierunku  Houston.  Zmartwiona  stanem  Ryana  Violet  próbowała 

nawiązać jakąś neutralną rozmowę, ale  w końcu zrezygnowała. Peter 

włączył  radio,  żeby  złagodzić  krępującą  ciszę.  Rozległa  się  spokojna 

muzyka  jazzowa.  Między  Violet  a  Peterem  wciąż  dawało  się  odczuć 

napięcie po ich wczorajszym pocałunku i nawet niepokój o Ryana nie 

był w stanie go zlikwidować.  

Po przyjeździe do szpitala w Houston od razu udali się na drugie 

piętro do gabinetu doktora Franka Grimaldiego, kolegi Petera.  

-  Doktor  Grimaldi  zaraz  państwa  przyjmie  -  powiedziała  ładna 

jasnowłosa  recepcjonistka,  gdy  Peter  podał  jej  swoje  nazwisko.  - 

Proszę usiąść.  

W poczekalni znajdowały się wygodne wyściełane meble, stolik z 

najnowszymi  magazynami  ilustrowanymi  i  boczne  lampy,  dyskretnie 

oświetlające wnętrze. Violet i Peter usiedli, Ryan niespokojnie krążył 

po pokoju. Na szczęście po paru minutach zjawił się doktor Grimaldi.  

Wymieniwszy  entuzjastyczny  uścisk  dłoni  z  Peterem  i  nieco 

mniej energiczny z Violet, zwrócił się do Ryana.  

-  Zachowamy  pańską  tożsamość  w  tajemnicy,  proszę  się  nie 

obawiać. Zresztą dla medycyny ważniejsze są numery identyfikacyjne 

niż nazwiska. Jeśli płaci pan gotówką, dyskrecja jest gwarantowana.  

- Co robimy najpierw? - spytał Ryan.   

- Za pół godziny zrobimy rezonans. Recepcjonistka zawiezie pana 

na radiologię, ale najpierw muszę pana zbadać.  

- Zaczynajmy, chciałbym znać pana opinię.  

background image

- Wynik będzie zapewne dopiero późnym popołudniem - zwrócił 

się Peter do kolegi.  

- Tak, po badaniu proponuję wam pójście na lunch i odpoczynek. 

Spotkamy się tutaj o czwartej.  

- Zaczekasz tu na mnie? - Ryan zwrócił się do Violet.  

-  Oczywiście.  Będę  miała  okazję  przejrzeć  te  magazyny. 

Przynajmniej dowiem  się  jakichś  plotek  i  nowinek  kosmetycznych,  a 

może i czegoś na temat cudownych kuracji.  

- To dobrze - uśmiechnął się Ryan. - Niewykluczone, że którejś z 

nich będę potrzebował.  

Violet  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Miała  nadzieję,  że 

wszystko  będzie  dobrze  i  nawet  nie  chciała  myśleć  o  najgorszym. 

Ryan zawsze był kimś ważnym w jej życiu. Nie wyobrażała sobie, że 

mogłoby go zabraknąć.  

Przez  następne  dwadzieścia  minut  czuła  się  tak,  jakby  miała 

wyskoczyć  ze  skóry.  Była  spięta  z  powodu  niepokoju  o  Ryana,  ale 

obecność  Petera  w  niewielkim  pomieszczeniu  bynajmniej  jej  nie 

pomagała.  Bliskość  recepcjonistki  nie  pozwalała  na  osobistą 

rozmowę,  zakładając,  że  Peter  w  ogóle  miałby  na  nią  ochotę.  Był 

pogrążony w lekturze nowych magazynów.  

Ciekawe, czy on zawsze jest taki spokojny i opanowany? Czy nic 

go  nie  wyprowadza  z  równowagi  ani  nie  zbija  z  tropu?  Gdyby 

potrzebowała  teraz  wyzwania,  to  stanowiłby  je  on.  Ale  w  tej  chwili 

Violet nie miała ochoty robić niczego, co poruszyłoby Petera Clarka. 

background image

Marzyła, żeby czas mijał jak najprędzej, a tymczasem minuty wlokły 

się nieznośnie.   

Wreszcie  doktor  Grimaldi  osobiście  przywiózł  Ryana  na  wózku. 

Ryan  był  wysokim  mężczyzną  potężnej  postury.  Tego  ranka  jednak, 

gdy  siedział  na  wózku,  wydawał  się  znacznie  starszy,  słabszy  i 

zrezygnowany.  

Violet  podeszła  i  pocałowała  go  w  policzek.  Recepcjonistka 

wzięła wózek i wyjechała z Ryanem z pokoju.  

- Zobaczymy się później - powiedział doktor Grimaldi do Petera, 

zerkając na zegarek.  

- Zwariuję, jeśli będę tu tkwić - powiedziała Violet. - Nie miałbyś 

ochoty się przejść? - zwróciła się do Petera.  

-  Dobry  pomysł  -  przytaknął.  -  Lecz  najpierw  powinniśmy 

porozmawiać.  

- O zeszłym wieczorze? - Gdy tylko wymknęły jej się te słowa, od 

razu ich pożałowała. Teraz Peter już wie, że o tym myślała.  

-  O  tym,  co  zdarzyło  się  na  parkingu  -  zniżył  głos.  -  Nie 

powinienem był cię pocałować.  

- Nie stało się to bez mojego udziału - przypomniała mu.  

-  Jesteś  piękną  kobietą,  Violet  -  kontynuował  Peter.  -  Ale  robisz 

karierę, w dodatku w Nowym Jorku. Kiedyś szedłem tą drogą, ale nie 

zamierzam  tego  powtórzyć.  Domyślam  się,  że  nawet  nie  wiesz,  jak 

długo zostaniesz w Teksasie.  

- Zaplanowałam miesiąc - odrzekła.  

background image

-  W  ciągu  miesiąca  możemy  zrobić  wiele  złego.  Możemy 

pokrzyżować swoje plany życiowe, zniszczyć nasze uczucia i w końcu 

doprowadzić  do  tego,  że  będziemy  żałować,  że  w  ogóle  się 

spotkaliśmy.  

Zirytowały ją te ponure przewidywania.  

-  Cieszę  się,  że  umiesz  odgadywać  przyszłość  -  zauważyła 

sarkastycznie.  -  Nie  wiesz  przypadkiem,  gdzie  ja  mogłabym  sobie 

kupić kryształową kulę?  

- To nie żadne wróżby ani dar jasnowidzenia - odciął się Peter. - 

Po  prostu  logika  i  umiejętność  wyciągania  wniosków  z  doświadczeń 

przeszłości.  

-  A  więc  jesteś  uprzedzony  do  kobiet,  które  robią  karierę 

zawodową?  

- Szanuję je i są kobiety, którym praca nie pochłania dwudziestu 

czterech  godzin  na  dobę  -  wyjaśnił.  -  My  jednak,  ty  i  ja,  dobrze 

wiemy,  że  w  naszym  przypadku  jest  inaczej.  Chciałem  tylko 

powiedzieć, Violet, że szukam czegoś więcej niż chwilowej rozrywki 

w łóżku.  

Jeśli chciał ją zaszokować, to nie udało mu się.  

-  Marzę  o  tym,  żeby  któregoś  dnia  wszystko  udało  mi  się 

pogodzić  -  wyznała  Violet.  -  Ale  prawda  wygląda  tak,  że  nie 

spotkałam jeszcze mężczyzny, który by mnie skłonił do przemyślenia 

i ewentualnej zmiany moich celów  życiowych czy  zastanowienia się, 

ile czasu powinnam poświęcać pacjentom.  

background image

Z  drugiej  strony,  czy  nie  dlatego  przyjechała  do  Teksasu,  że 

droga,  którą  obrała  zaczyna  jej  się  wydawać  niewłaściwa?  Duma  nie 

pozwoliła jej powiedzieć Peterowi prawdy. On już podjął decyzję. W 

końcu  również  duma  kazała  jej  powtórzyć  to,  co  powiedziała  zeszłej 

nocy.  

- To był tylko pocałunek, Peter.  

Zatrzymał na niej wzrok przez dłuższą chwilę, po czym przyznał:  

- Tak, to był tylko pocałunek.  

Nie  zdążyła  odpowiedzieć,  bo  drzwi  otworzyły  się  i  do  recepcji 

podeszła kobieta w kitlu z dużą kopertą.  

- Chodźmy się przejść - zaproponował Peter i Violet wiedziała, że 

osobista rozmowa między nimi została zakończona.  

Pogadają teraz o wszystkim i o niczym, o Teksasie, Nowym Jorku 

i  Ryanie.  Będą  ignorować  te  iskry  przeskakujące  między  nimi,  bo  to 

najbezpieczniejsze zachowanie, jakie mogą obrać.  

Violet nie była wcale pewna, czy postępują właściwie.  

 

Do czasu zakończenia badania Ryana napięcie między Peterem a 

Violet  opadło.  Po  wyjściu  ze  szpitala  Peter  zawiózł  ich  do  małej 

zacisznej  restauracji  w  pobliżu  motelu,  w  którym  się  zatrzymali,  nie 

bardzo  wiedząc,  co  mówić  i  jak  się  zachowywać  w  stosunku  do 

pięknej  pani  doktor.  Pocałunek  ostatniej  nocy  uskrzydlił  go,  nie 

mówiąc już o tym, że odezwała się w nim zmysłowość, którą starał się 

tłumić.  

Prawdę  mówiąc,  nie  był  przyzwyczajony  do  bezsenności  z 

powodu kobiety. Nie był nawykły do tego, żeby kobieta wprowadzała 

background image

zamęt  w  jego  życiu.  Nigdy  też  za  sprawą  kobiety  nie  stracił 

samokontroli. Na domiar złego intuicja lekarza podpowiadała mu, jaki 

będzie wynik badania rezonansu magnetycznego.  

Zaparkował przed restauracją i weszli do środka. Żadne z nich się 

nie  odzywało,  dopóki  nie  usiedli  przy  stoliku  i  kelnerka  nie  podała 

kawy.  

-  Nie  jestem  głodny  -  oświadczył  Ryan,  zaledwie  rzuciwszy 

okiem na menu.  

-  Niezależnie  od  wyniku  badania  musisz  coś  zjeść  -  nalegała 

Violet.  

- Wciąż boli cię głowa? - zaniepokoił się Peter.  

-  Znacznie  mi  się  pogorszyło  od  tego  hałasu  aparatury  albo 

kontrastu, który mi podali - powiedział Ryan.  

- Jak tylko zjemy, zameldujemy się w motelu - powiedział Peter. - 

Będziesz mógł odpocząć przed spotkaniem z doktorem Grimaldim.  

- To, czego mi potrzeba, to kieliszek dobrego burbona - mruknął 

Ryan.  

Po lunchu wszyscy troje udali się do swoich pokojów. Spotkali się 

ponownie w recepcji o wpół do czwartej i pojechali do szpitala.  

-  Czy  chce  pan  porozmawiać  ze  mną  sam  na  sam,  czy  w 

obecności  doktora  Clarka  i  doktor  Fortune?  -  spytał  Ryana  doktor 

Grimaldi, gdy zjawili się w jego gabinecie.  

- Proszę, żeby byli obecni - odparł Ryan.  

Doktor Grimaldi popatrzył mu prosto w oczy.  

background image

- Proszę powiedzieć to jak najprościej, doktorze - poprosił Ryan. - 

Chciałbym wszystko rozumieć.  

Lekarz przeniósł spojrzenie na Petera, potem na Violet.  

-  Ryan  cierpi  na  glejaka  wielopostaciowego  -  oświadczył.  -  Guz 

jest zlokalizowany głęboko w mózgu, w poprzek osi głównej ciała.  

Zwrócił ponownie wzrok na Ryana.  

-  Mówiąc  po  prostu  ma  pan  nieoperacyjny  nowotwór  mózgu. 

Objawy,  jakie  pan  odczuwa  -  bóle  głowy,  drętwienie  lewej  ręki, 

trudności z koordynacją ruchów - będą się nasilały, może nawet dojść 

do  upośledzenia  mowy,  stanu  splątania  i  w  końcu  śpiączki.  Według 

statystyk ma pan przed sobą trzy do sześciu miesięcy życia.  

-  Nieoperacyjny?  -  powtórzył  Ryan,  jakby  to  było  jedyne  słowo, 

jakie usłyszał.  

Choć można się było spodziewać takiej diagnozy, Peter poczuł się 

tak, jakby otrzymał potężny cios w żołądek. Ścisnął rękę Ryana.  

Może 

być 

nieoperacyjny, 

ale 

to 

nie 

wyklucza 

eksperymentalnego leczenia - pocieszył go.  

-  Takiego  jak  podawanie  niewypróbowanych  leków  i 

chemioterapia? - Ryan był przerażony.  

-  Być  może.  Może  też  napromieniania.  Są  różne  procedury. 

Jestem pewien, że któraś będzie dla ciebie odpowiednia - uspokajał go 

Peter.  

-  Nie.  Nic  z  tych  rzeczy  -  Ryan  potrząsnął  głową.  -  Nie  chcę  się 

znaleźć  na  łożu  boleści,  w  każdym  razie  dopóki  nie  będę  do  tego 

zmuszony.  

background image

Peter  zdawał  sobie  sprawę,  że  diagnoza  była  szokiem  i  Ryan 

musiał  jakoś  pogodzić  się  z  jej  następstwami.  Violet  też  była 

zaszokowana. Zauważył, że z trudem powstrzymuje łzy.  

-  Peter  ma  rację  co  do  leczenia  eksperymentalnego  -  włączył  się 

doktor  Grimaldi.  -  Jeśli  pan  zechce,  jestem  pewien,  że  coś 

wybierzemy. Będę współpracować z każdym, kto będzie potrzebował 

dokumentacji  czy  wyników  rezonansu.  Wystarczy,  że  pan  do  mnie 

zadzwoni. Będzie pan potrzebował lekarza w pobliżu Red Rock.  

- Nie - zaprotestował Ryan. - Nie będę biegać po lekarzach, skoro 

nic  nie  da  się  zrobić,  a  już  na  pewno  nie,  zanim  powiem  o  tym 

komukolwiek. Nie wiem, kiedy to nastąpi.  

- Powinieneś powiedzieć Lily - zauważył delikatnie Peter.  

-  Jeszcze  nie.  Nie  teraz.  Muszę  to  wszystko  przemyśleć.  -  Ryan 

wstał i skierował się do drzwi. - Proszę przesłać rachunek do gabinetu 

Petera - zwrócił się do doktora Grimaldiego. Opuścił gabinet, a Violet 

wybiegła za nim.  

-  Zapomniałeś,  że  również  ratujemy  życie  pacjentom  -  zauważył 

Peter, jakby wiedział, że doktor Grimaldi chce to usłyszeć.  

- Dla Ryana Fortune'a nie ma nadziei - stwierdził Grimaldi.  

- Nie, nie ma, ale ja zamierzam mu jej trochę dać. Znajdę program 

eksperymentalny i poddam go leczeniu.   

-  Życzę  ci  szczęścia  -  powiedział  Grimaldi.  -  Będziesz  go 

potrzebować,  bo  to  uparty  mężczyzna.  Wystarczy  być  z  nim  pięć 

minut,  żeby  się  zorientować,  że  będzie  robił  to,  co  sam  uważa  za 

stosowne, niezależnie od zdania innych.  

background image

-  To  prawda  -  zgodził  się  Peter.  -  Ale  jestem  pewien,  że  po 

zastanowieniu  się  nad  swoją  sytuacją,  przedłoży  nadzieję  nad  pewną 

śmierć.  

- Daj mi znać, jaką decyzję podejmie. - Doktor Grimaldi uścisnął 

rękę kolegi. - Dzwoń w każdej chwili.  

Peter  opuścił  gabinet.  Wiedział,  że  musi  jak  najszybciej  zdobyć 

informacje  i  zreferować  Ryanowi  wszystkie  dostępne  możliwości  w 

taki  sposób,  żeby  nie  odmówił.  Może  eksperymentalne  leczenie  nie 

uratuje  mu  życia,  ale  przynajmniej  je  przedłuży.  Peter  chciał,  żeby 

Ryanowi pozostał nieokreślony czas życia, a nie trzy miesiące czy pół 

roku. Ryan też powinien tego chcieć.  

W  drodze  do  motelu  zatrzymali  się  przed  chińską  restauracją  z 

daniami  na  wynos.  Peter  zostawił  Ryana  i  Violet  w  samochodzie  i 

wszedł do środka.  

Pół  godziny  później,  gdy  siedzieli  w  pokoju  Ryana,  żałował,  że 

nie  może  dać  mu butelki dobrego  burbona.  U  osoby  z  guzem  mózgu 

alkohol  mógł  wywołać  atak  padaczki.  Violet  otworzyła  pojemniki  z 

jedzeniem  i  w  pokoju  rozszedł  się  smakowity  zapach.  Żadne  z  nich 

nie  miało  apetytu,  ale  on  i  Violet  zabrali  się  do  jedzenia  licząc,  że 

Ryan pójdzie za ich przykładem.  

Ku ich zdziwieniu zrobił to, ale przez cały czas  wpatrywał się  w 

okno  i  milczał.  Peter  zdawał  sobie  sprawę,  że  diagnoza,  którą  przed 

chwilą usłyszał, wciąż wydawała mu się czymś nierealnym i musi się 

z nią oswoić.  

background image

-  Nie  myślcie,  że  zamierzam  leżeć  i  czekać, co będzie  -  odezwał 

się  nagle  Ryan,  niemal  gniewnie.  -  Mam  dużo  do  zrobienia.  Dopóki 

wam nie pozwolę, nie piśniecie słowa o mojej chorobie. Zrozumiano?  

-  Zrozumiano  -  odpowiedzieli  równocześnie,  choć  żadne  z  nich 

tego nie zaaprobowało.  

- Chcę wyjechać stąd jutro rano - zdecydował Ryan.  

- Może być o ósmej?  

-  W  porządku.  -  Peter  kiwnął  głową.  -  Muszę  wracać  jak 

najwcześniej, żeby zdążyć na obchód.  

Violet  zebrała  puste  pojemniki  i  wyniosła  do  łazienki.  Milczała. 

Peter niepokoił się jej reakcją na diagnozę. Wiedział, że była głęboko 

związana  z  Ryanem  i  patrzyła  na  jego  sytuację  nie  tylko  oczami 

lekarza. Przed wyjściem z pokoju uścisnęła mocno Ryana.  

Peter wyjął wizytówkę i położył ją obok telefonu.  

-  W  każdej  chwili  do  mnie  dzwoń,  nie  bacząc  na  godzinę  - 

powiedział  do  Ryana.  -  Jeśli  nawet  nie  będzie  mnie  w  pokoju,  będę 

miał przy sobie komórkę.  

Ryan skinął głową i rzucił mu pełne wdzięczności spojrzenie.  

- Schodami czy windą? - spytał Peter, gdy znaleźli się w holu.  

-  Schodami  -  zdecydowała  szybko,  kierując  się  ku  klatce 

schodowej.  

Stanąwszy przed drzwiami jej pokoju, Peter zauważył jak bardzo 

jest  spięta.  Wszedł  za  nią  do  środka.  Wystrój  pokoju  był  niemal 

identyczny  jak  jego.  Szerokie  łóżko,  szafa  na  ubrania,  kącik 

background image

wypoczynkowy.  Violet  podeszła  do  okna.  Kiedy  się  do  niej  zbliżył, 

zadrżała i westchnęła.  

-  Violet  -  powiedział  łagodnie,  wiedząc,  że  martwi  się  diagnozą 

Ryana i tłumi to w sobie, choć powinna to z siebie wyrzucić. Niewiele 

mógł pomóc, więc tylko ją objął.  

-  Muszę  być  silna  dla  niego  -  wyszeptała.  -  Muszę  być  silna  dla 

mojej  rodziny.  Nie  mogę...  -  Głos  jej  się  załamał,  przycisnęła  głowę 

do piersi Petera i rozpłakała się.  

Podprowadził ją do łóżka i usiadł obok.  

-  Kocham  go,  Peter.  -  Ukryła  twarz  w  dłoniach.  -  Jest  dla  mnie 

niczym drugi ojciec. Nie mogę wprost w to uwierzyć.  

-  Nie  znam  Ryana  zbyt  długo,  ale  wiem,  co  to  znaczy  stracić 

kogoś ważnego.  

-  W  tym  właśnie  problem,  Peter,  w  stracie  -  zgodziła  się.  -  Nie 

czujesz się tym zmęczony?  

- Nie zawsze przegrywam, czasem wygrywam - odparł.  

-  Ja  nie  za  często,  w  każdym  razie  ostatnio.  -  Violet  potrząsnęła 

głową.  -  Te  dwie  kobiety,  moje  pacjentki  ze  stwardnieniem 

rozsianym... Jedna jest młoda, ma dwójkę dzieci.  

Druga  robi  doktorat  z  afrykanistyki.  Chce  pracować  w  ONZ  i 

pomagać  dzieciom.  Oczywiście,  teraz  są  lepsze  leki,  które  można 

zastosować,  ale  przyjdzie  taki  dzień,  kiedy  nie  będę  mogła  im 

pomóc... Była jeszcze Anne - dodała po chwili i łzy znowu popłynęły 

jej z oczu. - Była w ciąży, rozpoznałam tętniak.  

background image

Zasugerowałam  konsultację  u  neurochirurga.  Doradziliśmy  jej 

operację, bo była w drugim trymestrze ciąży. Ona i jej mąż darzyli nas 

pełnym  zaufaniem.  Na  stole  operacyjnym  tętniak  pękł  i  wykrwawiła 

się. Straciliśmy ją i dziecko. - Głos Violet był pełen głębokiego bólu.  

Nie trzeba było dużo czasu, żeby się zorientować, jakim lekarzem 

jest  Violet.  Dbała  o  pacjentów,  ponieważ  czuła  się  za  nich 

odpowiedzialna,  nawet  w  bardzo  trudnych  sytuacjach,  na  które  nie 

miała  żadnego  wpływu.  Choć  nie  była  obecna  na  sali,  a  operację 

przeprowadzał  neurochirurg,  miała poczucie  winy,  jakby  to  ona  stała 

przy stole operacyjnym.  

-  Gdy  zmarła,  jej  mąż nie  powiedział,  że  to  moja  wina, bo  Anne 

mi zaufała - ciągnęła dalej Violet.  

- Pacjenci muszą nam ufać, inaczej leczenie nie będzie skuteczne 

- tłumaczył Peter.  

- Wiem, ale chciałabym...  

- Chciałabyś móc ich wszystkich wyleczyć - dokończył za nią.  

Violet  zwróciła  ku  niemu  twarz,  ich  oczy  się  spotkały.  Bardzo 

chciał ją pocałować, nie bacząc na swoje  wcześniejsze przemyślenia. 

Oczywiście,  że  mogli  się  rozebrać,  pójść  do  łóżka  i  zapomnieć  choć 

na chwilę o wszystkich troskach. Ale co potem?  

Przesunął dłoń po jej policzku i pocałował ją w czoło.  

-  Jestem  taka  zmęczona,  Peter  -  wymamrotała  -  taka  zmęczona 

brakiem  odpowiedzi  na  wszystkie  moje  pytania,  powściąganiem 

emocji, niemożnością przyjścia z pomocą moim pacjentom.  

background image

Przez  większość  czasu  oddanie  pracy  dominowało  u  Petera  nad 

wszystkimi  innymi uczuciami.  Bywały  jednak dni, kiedy  czuł  się  tak 

samo  jak  w  tej  chwili  Violet  -  wykończony  psychicznie,  wypalony, 

niepewny, czy następnego dnia zdoła się podnieść z łóżka.  

Miał  irracjonalne  wrażenie,  że  zna  Violet  znacznie  dłużej  niż 

tydzień.  Istniejąca  między  nimi  więź  wynikała  z  ich  troski  o Ryana  i 

podobnego  podejścia  do  pracy.  Przeczuwał,  że  nie  tylko,  chciał  tę 

więź utrzymać.  

-  Chodź  -  powiedział  parę  minut  później,  wyciągając  do  niej 

ramiona.  -  Utulę  cię  przez  chwilę.  Tylko  utulę.  Może  jeśli  zrzucisz  z 

siebie część tego brzemienia, będzie ci łatwiej?  

W  pierwszej  chwili  wyglądało  na  to,  że  odmówi,  ale  westchnęła 

głęboko  i  wtuliła  się  w  jego  ramiona.  Pogładził  ją  delikatnie  po 

włosach. Poczuł, że się rozluźnia i uspokaja.  

-  To  do  mnie  niepodobne,  Peter  -  tłumaczyła  się.  -  Ja  nigdy 

nikogo nie potrzebuję.  

Nie  przestawał  gładzić  jej  włosów,  a  kiedy  jej  oddech  stał  się 

wolniejszy i głębszy, zaczął się zastanawiać, dlaczego Violet wzbrania 

się przed tym, żeby kogoś potrzebować.  

Lepiej  nie  pytać,  uznał.  Gdyby  to  zrobił,  jeszcze  bardziej  by  się 

zaangażował.  

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Violet nigdy nie czuła się tak bezpieczna... tak chroniona.  

Dlaczego miałaby być chroniona?  

background image

Nagle  przypomniała  sobie  wczorajszy  dzień  i  diagnozę 

postawioną  przez  doktora  Grimaldiego,  bladą  twarz  Ryana,  swoje 

załamanie ostatniej nocy i... Petera.  

Obudziła  się  w  jego  ramionach.  Nie  miała  pojęcia,  czy  zmienili 

pozycję  czy  trwali  tak  od  chwili,  gdy  ją  objął.  Trzymał  ją  w  pasie, 

brodą  dotykał  jej  głowy,  a  ciałem  niemal  do  niej  przylegał.  Zanim 

zasnęła,  zorientowała  się,  że  jest  podniecony,  ale  on  zdawał  się  nie 

zwracać na to uwagi.  

Wiedziała  dlaczego.  Jako  człowiek  praktyczny  i  patrzący  w 

przyszłość  musiał  być  bardzo  zdyscyplinowany.  Żadne  z  nich  nie 

życzyło  sobie  komplikacji  w  życiu,  a  tak  by  się  pewnie  stało,  gdyby 

się teraz związali.  

Chciała  się  wymknąć  z  łóżka,  nie  budząc  go.  Tymczasem  gdy 

tylko się zsunęła, cofnął ramię i usłyszała jego głos tuż nad głową.  

- Już się obudziłaś?  

Instynkt  samozachowawczy  kazał  jej  myśleć  raczej  o  jego 

wygodzie  niż  o  jego  zapachu,  silnej  dłoni  na  biodrze,  muskularnych 

udach przyciśniętych do jej nóg.  

-  Tak  -  odpowiedziała  z  trudem.  -  Nie  chciałam  cię  budzić,  ale 

muszę  wziąć  prysznic,  no  i  przebrać  się,  jeśli  mamy  wyjechać  z 

Ryanem o ósmej.   

Sama  nie  mogła  uwierzyć,  że  z  taką  niechęcią  wchodzi  w  nowy 

dzień  i  że  wolałaby  zostać  w  łóżku,  nawet  w  ubraniu,  przytulona  do 

Petera. Nie poznawała tej kobiety, jaką się stała w obecności doktora 

Clarka. Peszyło ją i przerażało wrażenie, jakie na niej wywierał.  

background image

-  Co  do  ostatniej  nocy  -  zaczęła,  nie  wiedząc  dokładnie,  co 

powiedzieć - to nie byłam ja.  

-  Nie  ty?  -  Peter  uniósł  się  na  łokciu  i  uśmiechnął.  -  Chcesz  mi 

wmówić, że przytulałem się do klonu Violet Fortune?  

- Ja nigdy nie wpadam w skrajne reakcje - zaczerwieniła się. - Nie 

poddaję  się  emocjom.  Nawet  jeśli  chodzi  o  medycynę,  lekarzy  i 

pacjentów.  

-  Ostatniej  nocy  wcale  nie  o  to  chodziło.  -  Peter  spoważniał.  - 

Chodziło  o  ciebie,  bo  martwiłaś  się  o  Ryana  i  o  to,  co  ta  diagnoza 

będzie  oznaczać  dla  niego  i  jego  rodziny.  -  Obserwował  jej  twarz.  - 

Mamy  na  sobie  pancerze  ochronne,  które  pomagają  nam  przetrwać 

każdy kolejny dzień. Ubiegłej nocy twój pancerz pękł.  

-  Nigdy  przedtem  to  się  nie  zdarzyło  -  powiedziała  Violet.  -  Nie 

mogę  być  tak  wrażliwa  w  świecie  zdominowanym  przez  mężczyzn... 

Jestem  bardziej  obserwowana,  ponieważ  jestem  kobietą.  Nie 

zamierzam pozwolić, żeby to się powtórzyło.  

- W życiu osobistym czy zawodowym?  

-  W  żadnej  sferze  życia  nie  mogę  okazywać  takiej  wrażliwości. 

Ryan będzie mnie potrzebował i moja rodzina również - zamyśliła się 

przez chwilę. - Wyeliminowanie moich osobistych uczuć, kiedy wrócę 

do Nowego Jorku, będzie nieodzowne. Siła wyższa.  

-  Czy  twoje  osobiste  uczucia  mają  coś  wspólnego  z  radą,  której 

udzieliłaś Anne?  

-  Ależ  nie!  -  zaprotestowała  gwałtownie.  -  Przeanalizowałam 

ryzyko. Rozważyłam jej szanse bez operacji i z operacją.  

background image

- To dlaczego obwiniasz się o to, co się stało? - zdziwił się Peter.  

-  Bo  może  nie  przeanalizowałam  wszystkiego  dostatecznie 

dokładnie? - odparła.  

-  Violet,  nie  wierzę  w  to  -  przekonywał  Peter.  -  Nie  miałaś 

wpływu  na  to,  co  się  stało.  Nasi  pacjenci  myślą  nieraz,  że  jesteśmy 

wszechwiedzący, ale to nieprawda. Podjęłaś najwłaściwszą decyzję w 

tej sytuacji. Tylko tyle mogłaś zrobić.  

- Ona umarła, jej dziecko też. - Głos Violet się załamał.  

- Z powodu tętniaka, a nie twojej rady.  

Czy  sytuacja  zawsze  jest  czarna  albo  biała?  Czy  dlatego  Peter 

jakoś się trzyma i godzi z tym, co nieuchronne?  

-  Zamiast  koncentrować  się  na  tym,  czego  nie  można  zmienić, 

pomóż  mi  przekonać  Ryana,  żeby  zgodził  się  na  leczenie.  Nie 

pozwolę, żeby poddał się bez walki - powiedział.  

- On zdecydowanie wzbrania się przed leczeniem i rozumiem jego 

punkt  widzenia  -  zauważyła  Violet.  -  Jeśli  ma  umrzeć,  to  chce  tak 

długo,  jak  będzie  mógł,  żyć  pełnią  życia.  Abstrahując  od 

chemioterapii, napromieniowywanie guza też fatalnie wpłynie na jego 

stan ogólny.  

- Ale jeśli może mu przedłużyć życie... - perswadował Peter.  

- To nie będzie nasza decyzja. Podejmie ją Ryan.  

- A ty chcesz, żeby tak po prostu zaakceptował werdykt? - zdziwił 

się Peter.  

- Chcę, żeby Ryan spokojnie podjął decyzję.  

background image

- Spokój nie musi oznaczać poddania się. - Peter machnął ręką. - 

Zrobię, co będę mógł, żeby przekonać go do zmiany decyzji.  

- Idę pod prysznic - oświadczyła Violet i wstała z łóżka.  

- Zawsze ucinasz w ten sposób rozmowę, która nie jest po twojej 

myśli? - Peter również wstał.  

-  Nie,  ale  różnimy  się  w  poglądach,  a  tobie  się  wydaje,  że  im 

więcej będziesz mówić, tym prędzej mnie przekonasz. Nic z tego.  

Wzięła kosmetyczkę i poszła do łazienki.  

-  Spotkamy  się  w  holu  o  ósmej  -  rzuciła  jeszcze,  zamykając  za 

sobą drzwi.  

W  chwilę  później  usłyszała  trzask  drzwi  od  pokoju.  Niezależnie 

od  tego,  czy  zaczęła  się  tworzyć  między  nimi  więź,  teraz  została 

zerwana. Jakaś jej część poczuła ulgę, ale druga smutek.  

Wciąż  jeszcze  czuła  na  sobie  dotyk  obejmującego  ją  ramienia 

Petera  i  jego  serdeczną  troskę.  Niełatwo  jej  będzie  odzyskać 

równowagę.  

 

Do  „Flying  Aces"  wróciła  wykończona.  Zbyt  duże  napięcie 

panowało między nią a Peterem w sprawie Ryana... i nie tylko.  

Droga  prowadząca  na  ranczo  była  wysadzana  drzewami, 

rzucającymi  cień  poza  ogrodzenie.  Miles,  Clyde  i  Steven  kupili  to 

ranczo i doprowadzili je do rozkwitu, hodując bydło i drób.  

Budynek  mieszkamy  był  ogromny,  mieścił  pięć  sypialni.  Violet 

jednak  wolała  mieszkać  w  małym  domku  przy  basenie,  gdzie  miała 

zapewniony spokój i jaką taką intymność.  

background image

Jej  myśli  cały  czas  mknęły  ku  Ryanowi.  Jechała  za  nim  aż  do 

„Dwóch Koron", żeby mieć pewność, że bezpiecznie dotrze do domu. 

Pomachał  do  niej,  gdy  odjeżdżała.  Wiedziała,  że  jest  dumnym 

mężczyzną,  który  lubi  mieć  wszystko  pod  kontrolą.  Pragnęła,  żeby 

dzielił to, co go spotkało z bliskimi mu osobami, dającymi wsparcie w 

ciężkich chwilach.  

Zbliżyła  się  do  drzwi  i  już  miała  je  otworzyć,  gdy  zobaczyła 

przyczepioną kartkę. Rozłożyła ją i od razu poznała pismo.  

„Violet,  

Wróciliśmy!  Przyjdź  do  nas,  to  pogadamy.  Miesiąc  miodowy  był 

cudowny.  

Pozdrawiam, Jessica"  

Przyjaźniły  się  z  Jessiką  od  czasów  dzieciństwa.  Kiedy 

przyjaciółce  zagroził  maniak,  mający  obsesję  na  jej  punkcie,  Violet 

zaproponowała, żeby zamieszkała przez jakiś czas we „Flying Aces". 

Miała  też  cichą  nadzieję,  że  Jessica  i  Clyde  coś  do  siebie  poczują. 

Jessica potrzebowała obrońcy, a Clyde opiekuńczej kobiety.  

Zakochali  się  w  sobie,  a  właściwie  to  Clyde  stracił  kompletnie 

głowę, bo Jessica podkochiwała się w nim od dawna. Musieli wrócić z 

podróży poślubnej zeszłego wieczoru albo dziś rano.  

Violet  obróciła  się  na  pięcie  i  pobiegła  do  głównego  budynku. 

Jessica  i  Clyde  właśnie  siedzieli  przy  lunchu,  gdy  weszła  do  jadalni. 

Na  jej  widok  Jessica  zerwała  się  z  krzesła.  Wyglądała  promiennie, 

najwyraźniej małżeństwo jej służyło.  

- Witaj - objęła ją serdecznie i uściskała.  

background image

Potrząsnęła włosami, jej niebieskie oczy rozbłysły, gdy przyjrzała 

się Violet.   

- Miles nie potrafił dać nam odpowiedzi, gdy pytaliśmy go, dokąd 

pojechałaś.  

- Bo Miles nie wiedział - powiedziała Violet zgodnie z prawdą.  

Jessica  spojrzała  na  nią  z  wyraźną  ciekawością,  ale  Violet 

nieznacznie  potrząsnęła  głową  i  przyjaciółka  zorientowała  się,  że  nie 

należy drążyć tego tematu.  

Clyde  jednak  był  bardziej  dociekliwy.  Wyróżniał  się  nie  tylko 

słuszną posturą, ale też potężnym uporem.  

-  Dlaczego  nie  powiedziałaś  Milesowi,  dokąd  jedziesz?  - 

Przygwoździł siostrę spojrzeniem ciemnych oczu.  

- Bo to nie jego sprawa - odparła Violet z uśmiechem.  

-  Podobno  zostawiłaś  kartkę,  że  wyjeżdżasz  z  miasta  -  ciągnął 

dalej.  

-  I  tak  było  -  przyznała  Violet.  Nie  lubiła  mieć  tajemnic  przed 

braćmi, ale nie mogła zawieść zaufania Ryana.  

- Dokąd pojechałaś?  

-  Miałam  coś  do  załatwienia  w  Houston.  -  Jeśliby  mu  nie 

odpowiedziała, ciągnąłby to przesłuchanie w nieskończoność.  

Jessica wzięła męża pod ramię.  

-  Daj  spokój.  Czy  nie  możemy  usiąść  i  zjeść  spokojnie  we  troje 

lunchu?  

- Violet. - Clyde nie ustępował. - Co to była za sprawa?  

background image

-  Ja  mam  swoje  życie,  braciszku,  ty  swoje.  Nie  traktuj  mnie 

jakbym  miała  piętnaście  lat.  -  Po  wyrazie  oczu  Clyde'a  poznała,  że 

dobrze pamiętał, co jej się przytrafiło, gdy była nastolatką.  

- Pojechałaś sama? - indagował dalej.  

- Jeśli nie przestaniesz, wracam do siebie - ostrzegła.   

-  Dobrze,  ale  w  czasie  kiedy  tu  mieszkasz,  jestem  za  ciebie 

odpowiedzialny - zaznaczył Clyde.  

-  Sama  za  siebie  odpowiadam  -  zaoponowała  Violet.  - 

Zapomniałeś, że mieszkam w Nowym Jorku? Myślisz, że nie poradzę 

sobie w Red Rock czy w Houston?  

-  Chciałbym  tylko  znać  twoje  plany  -  mruknął  Clyde  i  usiadł  z 

powrotem przy stole.  

Jessica wskazała trzecie nakrycie.  

-  Miałam  nadzieję,  że  dołączysz  do  nas  -  uśmiechnęła  się  do 

przyjaciółki.  -  Miles  nas  zaopatrzył  w  jedzenie  na  kilka  najbliższych 

dni.  

-  A  więc  opowiedzcie  mi  o  podróży  poślubnej  -  poprosiła, 

przygotowując sobie kanapkę.  

-  Było  cudownie.  -  Jessica  zaczerwieniła  się  i  rzuciła  mężowi 

porozumiewawcze spojrzenie.  

-  Powinnaś  się  wybrać  do  Cancun  -  poradził  siostrze  Clyde, 

usiłując ukryć uśmiech. Wyciągnął rękę, żeby ująć dłoń żony.  

- A propos wyjazdów, wciąż planujesz wypad do Włoch? - Violet 

zwróciła się do Jessiki.  

background image

-  Na  bardzo  krótko. Myślę,  że  Clyde  mógłby  pojechać  ze  mną.  - 

Popatrzyła na męża z nadzieją.  

- Tak, mógłbym. Jeśli Miles zgodzi się zostać na gospodarstwie. - 

Clyde ściskał jej rękę.  

-  A  co  z  twoim  kontraktem?  -  Violet  była  ciekawa,  co  będzie  z 

pracą zawodową Jessiki, teraz, gdy wyszła za mąż.  

-  Będę  pracować  na  pół  etatu,  jako  rzecznik  mojej  firmy.  Przez 

większość czasu będę w domu.  

Po  lunchu  Clyde  wstał,  pocałował  żonę  i  wyszedł,  doglądnąć 

czegoś na ranczu.  

-  Na  przyszły  raz  powiadom  mnie,  jak  będziesz  się  gdzieś 

wybierać - rzucił w stronę Violet.   

- Wiesz, że martwi się o ciebie - powiedziała łagodnie Jessica.  

-  Niepotrzebnie,  nie  ma  żadnych  powodów  do  zmartwienia  - 

żachnęła się Violet.  

-  Chcesz  to  przyznać  czy  nie,  ale  przyjechałaś  tu  w  kiepskiej 

formie  -  zauważyła  Jessica.  -  Wciąż  obwiniasz  się  o  śmierć  swojej 

pacjentki?  

-  Nie  wiem  -  zawahała  się  Violet.  -  Próbowałam  jakoś  się  z  tym 

uporać. Ciąży mi to nadal, choć już nie tak bardzo jak przedtem.  

- Zdecydowałaś już, kiedy wracasz do pracy?  

-  Jeszcze  nie.  -  Violet  miała  świadomość,  że  na  tę  decyzję  w 

dużym stopniu wpłynie stan Ryana.  

background image

-  Miles  nam  opowiadał,  że  brałaś  udział  w  aukcji  kawalerów  - 

roześmiała  się  Jessica.  -  Podobno  kupiłaś  sobie  randkę  z  Peterem 

Clarkiem.  

-  Czy  jedynym  tematem  rozmów  moich  braci  jest  moje  życie 

osobiste? - jęknęła Violet.  

-  Nie,  rozmawiają  też  o  produkcji  jaj  i  karmie  dla  kurcząt  - 

roześmiała  się  Jessica.  -  Ale  nawet  ja  muszę  przyznać,  że  twoja 

licytacja  jest  o  wiele  bardziej  interesująca.  Nie  miałam  pojęcia,  że 

znasz  tego  neurochirurga.  A  może  spojrzałaś  na  niego,  gdy  był  na 

wybiegu,  wasze  oczy  się  spotkały  i  bach,  przebiłaś  wszystkie  inne 

kobiety na sali?  

-  Poznałam  Petera  i  jakoś  wplątałam  się  w  tę  całą  aukcję 

charytatywną. - Było to mniej więcej prawdą.  

- Na kiedy jesteście umówieni? - spytała Jessica.  

Po  sprzeczce  z  Peterem  Violet  przypuszczała,  że  ich  randka  być 

może w ogóle nie dojdzie do skutku.  

- Nie jestem pewna - zastanowiła się. - Znasz lekarzy, wiesz, jacy 

są zajęci. Możliwe, że nic z tego nie będzie. On dużo pracuje.   

- A chciałabyś, żeby było?  

Violet  nigdy  nie  umiała  kłamać  ani  dawać  wykrętnych 

odpowiedzi.  

-  Nawet  jeśli  pojedziemy  na  ten  weekend,  pewno  na  tym  się 

skończy - powiedziała szczerze. - On jest tutaj, ja wracam do Nowego 

Jorku.  

background image

-  Zabrzmiało  to  tak,  jakbyś  myślała  o  czymś  więcej  niż  tylko  o 

randce wylicytowanej na aukcji - zauważyła Jessica.  

Violet  przemilczała  tę  uwagę  przyjaciółki.  Wydało  się  jej,  że  to 

najlepsze wyjście.  

-  Jeśli  tak  cię  zainteresował,  to  musi  być  kimś  szczególnym.  - 

Jessica popatrzyła na nią zaintrygowana.  

- O ile  wiem,  wolisz czytać pisma medyczne niż umawiać się na 

randki.  

- On jest kimś szczególnym - zgodziła się Violet. - Ma pacjentkę, 

do  której  mnie  zaprowadził.  -  Opowiedziała  Jessice  pokrótce  o 

Celeste.  

- Odwiedzisz ją jeszcze? - zainteresowała się Jessica.  

-  Tak,  dziś  wieczorem.  Jutro  ma  operację  i  na  pewno  jest 

śmiertelnie  przerażona.  Nie  mogę  znieść  myśli,  że  leży  tam  całkiem 

sama. Powinnaś ją zobaczyć, Jessico. Te duże czarne oczy, na widok 

których serce mi pęka.  

-  Jestem  pewna,  że  każda  chwila,  którą  z  nią  spędzisz,  da  jej 

bardzo dużo - stwierdziła Jessica.  

-  A  ja  myślę,  że  każda  chwila  z  nią  daje  bardzo  dużo  mnie  - 

odrzekła Violet.  

Podniosła  wzrok  na  przyjaciółkę.  Jessica  nie  zadała  już  żadnych 

pytań, choć  widać było,  że  cisną  się  jej  na usta.  Violet  była  jej  za  to 

wdzięczna. Podejrzewała, że i tak nie znałaby na nie odpowiedzi.  

  

background image

Tego  samego  dnia  późnym  popołudniem  Violet  wstąpiła  do 

dyżurki  pielęgniarek  zapytać  o  stan  Celeste.  Inaczej  niż  w  piątkowy 

wieczór,  w  szpitalu  panował  duży  ruch,  kręciło  się  też  wielu 

odwiedzających. Choć Violet nie znała tego szpitala, czuła się w nim 

jak w domu, tak zresztą jak w większości szpitali, które odwiedzała.  

Zajrzała  przez  przeszklone  drzwi  do  kabiny  dziewczynki.  Na 

ekranie  telewizora  widać  było  skaczącego  i  krzyczącego  kaczora 

Donalda.  Gdy  weszła  do  środka,  uwaga  Celeste  natychmiast 

skoncentrowała się na Violet.  

- Cześć mała. - Usiadła obok łóżka dziewczynki.  

- Wróciłaś - ucieszyła się, ale mówiła trochę niewyraźnie.  

-  Mówiłam,  że  przyjdę.  -  Violet  wzięła  ją  za  rękę.  -  Jutro doktor 

Clark zajmie się tobą.  

- Tak, wiem. - Celeste kiwnęła głową. - Czytał mi bajkę.  

- Dzisiaj?  

- Tak, zanim pielęgniarka nastawiła telewizor.  Zmęczył mnie ten 

film - poskarżyła się.  

-  Domyślam  się.  Chcesz,  żebym  ci  poczytała?  -  spytała  Violet.  - 

Którą książeczkę?  

- Z tęczą na okładce - uśmiechnęła się Celeste.  

Nie upłynęło piętnaście minut, a do kabiny wszedł Peter. Obrzucił 

wzrokiem  Violet,  zwracając  uwagę  na  poziomkowy  sweter,  który 

miała  na  sobie  i  luźne  spodnie  oraz  sposób,  w  jaki  trzymała  rękę 

dziewczynki.  

background image

- Jak się czuje moja ulubiona pacjentka? - Odezwał się przyjaźnie 

do Celeste.  

- Okay. Violet czyta mi książeczkę.  

-  Widzę.  Przyszedłem,  żeby  ci  powiedzieć,  że  jutro  rano 

obudzimy cię bardzo wcześnie, żeby zacząć naprawiać twój kręgosłup 

- oznajmił.   

- I potem będę mogła wstać z łóżka? - ucieszyła się dziewczynka.  

-  Jeszcze  nie  jutro.  -  Peter  spoważniał.  -  I  może  nie  pojutrze,  ale 

kiedy plecy zaczną ci się goić, będziesz mogła wstać.  

Violet zerknęła na zegarek.  

-  Muszę  na  chwilkę  wyjść.  -  Pochyliła  się  i  odgarnęła  Celeste 

włosy  z  czoła.  -  Ale  zaraz  wrócę  i  jeszcze  ci  poczytam.  Albo 

pooglądamy sobie razem telewizję.  

- A jutro przyjdziesz? - spytała Celeste.  

Violet  była  głęboko  wzruszona.  To  dziecko  potrzebowało  jakiejś 

przyjaznej osoby oprócz Petera. Potrzebowało kobiecej opieki i Violet 

mogła jej ją ofiarować.  

- Będziesz spała w czasie operacji. A gdy się obudzisz, ja tu będę 

- zapewniła ją.  

- Obiecujesz?  

-  Obiecuję  i  przyrzekam,  że  za  chwilkę  wrócę.  -  Pocałowała 

dziewczynkę w czoło i wyszła.  

Nie  zamierzała  rozmawiać  z  Peterem,  więc  poszła  w  stronę 

windy. Dogonił ją i chwycił za rękę. Przeszedł ją dreszcz, ale nie dala 

tego poznać po sobie.  

background image

- Coś się stało? - zaniepokoiła się.  

Z  jego  twarzy  trudno  było  cokolwiek  wyczytać.  Był  ubrany  na 

sportowo, w dżinsy i niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami.  

-  Jej  operacja  trochę  potrwa  -  powiedział.  -  Do  wieczora  nie 

będzie w stanie przyjmować żadnych odwiedzin.  

- Może odwiedzin nie, ale myślę, że to dla niej ważne, żeby ktoś 

przy  niej  był.  Nawet  jeśli  będzie  spać,  wyczuje  moją  obecność.  O 

której zaczyna się operacja?  

- Wyznaczyłem ją na ósmą - odparł.   

- Czy będę mogła przyjść, zanim ją zabiorą na salę operacyjną? - 

spytała Violet.  

-  Myślę,  że  tak.  -  Peter  wyglądał  na  zakłopotanego.  - 

Rozmawiałem  z  jej  opiekunką  socjalną.  Nie  będzie  mogła  przyjść 

przed operacją.  

- W porządku. Wobec tego zjawię się o siódmej i nie będę nikomu 

przeszkadzać. Chcę tylko, żeby Celeste wiedziała, że nie jest sama.  

-  Nigdy  nie  mówisz  ani  nie  robisz  tego,  czego  się  spodziewam  - 

wyznał Peter szczerze i wyraz jego twarzy złagodniał.  

- Nie rozumiem, co masz na myśli - żachnęła się Violet.  

-  Zanim  przyjechałaś  do  Red  Rock,  wyrobiłem  sobie  zdanie  na 

twój temat na podstawie tego, co mówił Ryan, twoi bracia i, wybacz, 

plotki  krążące  w  środowisku.  Ma  pani  opinię,  pani  doktor, 

doskonałego  diagnosty  -  kontynuował.  -  W  Red  Rock  mówi  się,  że 

jako jedyna dziewczyna w rodzinie, oprócz twojej matki... - przerwał, 

jakby chciał się zastanowić nad tym, co ma powiedzieć.  

background image

- Dokończ - zachęciła go.  

-  Nieważne.  Nie  powinienem  był  zaczynać  tej  rozmowy  - 

mruknął.  

-  Ale  zacząłeś  i  domyślam  się,  o  co  chodzi.  Moja  rodzina  miała 

pieniądze.  Ja  byłam  jedyną  dziewczynką.  No  i  musiałam  być 

rozpieszczana, przyzwyczajona robić to, co chcę. Czy tak?  

- Przynależność do Fortune’ów nie zawsze jest taka wspaniała, jak 

się uważa, prawda? - Postąpił krok bliżej.  

-  Ma  więcej  zalet  niż  wad.  -  Violet  wzruszyła  ramionami.  - 

Prawdą jest, że mi dogadzano i na wszystko pozwalano. A jednak jako 

dziewczynka  byłam  samotna.  To  dlatego  choć  trochę  potrafię  się 

wczuć w sytuację Celeste.  

Stali  blisko  siebie  i  Violet  przypomniała  sobie  wszystkie 

szczegóły  minionej  nocy.  A  kiedy  wzrok  Petera  padł  na  jej  usta, 

poczuła, że miękną jej kolana.  

-  Skoro  będziesz  tu  jutro  -  Peter  cofnął  się  nieco  -  znajdę  cię  po 

operacji i powiem, jak przebiegła.  

-  Będę  w  holu  koło  recepcji.  Peter  -  dodała  jeszcze,  gdy  się 

odwrócił - będę się modlić, żeby wszystko poszło dobrze.  

Gdy odszedł,  wsiadła do windy i oparła się o ścianę. Peter Clark 

wstrząsnął jej światem i teraz to ona musi zdecydować, czy dopuścić 

go do tego świata, czy trzymać z daleka.  

Trzeciej możliwości nie ma.  

 

 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Po  nocy  spędzonej  w  Houston,  kiedy  przez  większą  część  nocy 

obejmował Violet i czuwał nad jej snem, Peter podjął decyzję.  

Postanowił  natychmiast  położyć  kres  temu,  co  dokonywało  się 

między nimi. Niejeden raz mówił sobie, że przyjemność fizyczna jest 

czymś  przelotnym.  Aczkolwiek  instynktownie  czuł,  że  byłoby  im  z 

Violet  dobrze,  wiedział  również,  że  nie  powinni  sobie  pozwolić  na 

zbliżenie.  

Violet  bowiem  reprezentowała  ten  typ  kobiet,  z  jakimi  się  nie 

umawiał.  Jej  życie  było  podporządkowane  karierze,  jego  również. 

Jeśli  dodać  do  tego  dzielącą  ich  odległość,  zmierzaliby  wprost  ku 

katastrofie.  Ludzie  w  ich  wieku  mieli  już  ułożone  życie  i  trwałe 

nawyki. A wszelkie zmiany powodują problemy. On pragnął kobiety, 

dla której najważniejszy byłby dom i rodzina.  

Mimo  swego  rozsądku,  poczuł  znowu  gwałtowny  ucisk  w 

żołądku,  gdy  wczesnym  rankiem  w  poniedziałek  zobaczył  Violet  u 

Celeste.  Pochylała  się  nad  dziewczynką  i  trzymając  ją  za  rękę, 

dodawała jej otuchy przed operacją. Zadowolony, że nie ma czasu na 

rozmowę,  powiedział  tylko,  że  powiadomi  ją,  gdy  operacja  się 

zakończy.  

Po  trzech  godzinach  był  niemal  pewien,  że  już  jej  nie  zastanie. 

Tymczasem ona stała w holu, wpatrzona w okno.  

- Violet - odezwał się.   

Odwróciła się błyskawicznie z wyrazem oczekiwania na twarzy.  

background image

-  Operacja  kręgosłupa  przebiegła  pomyślnie  -  powiedział.  - 

Rokowania zależą od tego, na ile Celeste będzie chciała wyzdrowieć. 

Przez dwie godziny pozostanie w sali pooperacyjnej, potem wróci na 

OIOM. Jutro przeniesiemy ją na oddział.  

Jeśli chciał trzymać się od Violet na dystans, to nie bardzo mógł, 

bo  podbiegła  do  niego  uradowana  i  popatrzyła  na  niego  z 

wdzięcznością.  

-  Dopóki  będę  w  Red  Rock,  postaram  się  zrobić  wszystko  co  w 

mojej  mocy,  żeby  jak  najszybciej  wracała  do  zdrowia.  Potrzebny  jej 

ktoś, kto by jej dodawał otuchy... oprócz ciebie - dodała.  

-  Będzie  tego  potrzebować,  zwłaszcza  gdy  zacznie  chodzić  - 

przytaknął Peter. - Rehabilitacja jest ciężka, ale dzieci na ogół nieźle 

ją  znoszą.  -  Zamilkł,  nie  chcąc  przedłużać  rozmowy,  ale  musiał 

wspomnieć jeszcze o dwóch sprawach.  

- Rozmawiałaś z Ryanem? - spytał.  

-  Nie,  chciałam  dać  mu  trochę  czasu.  Martwię  się  o  niego.  Po 

południu do niego zadzwonię.  

-  Mam  zamiar  go  zaprosić  na  lunch  albo  kolację  -  dodał  Peter  - 

żeby  przedyskutować  program  leczenia.  Nie  może  trwać  w 

przekonaniu, że nie ma dla niego żadnej nadziei.  

Poznał  po  wyrazie  twarzy  Violet,  że  walczy  ze  sobą.  Z  jednej 

strony bardzo chciała, żeby Ryan poddał się terapii, z drugiej musiała 

zaakceptować jego decyzję, niezależnie od tego, jaka by ona nie była.  

background image

Peter nie mógł tego zrobić, po prostu nie mógł. Nie wiedział, co to 

znaczy  poddać  się  i  zamierzał  zaszczepić  trochę  swego  ducha  walki 

Ryanowi.  

Violet  miała  zapewne  inne  niż  on  doświadczenia  z  pacjentami. 

Może  dlatego,  że  była  przede  wszystkim  diagnostą,  gdy  tymczasem 

on, jako chirurg, brał aktywny udział w leczeniu.  

Wciąż świadomy wrażenia, jakie wywiera na nim bliskość Violet, 

przeszedł  do  drugiego  tematu  rozmowy.  Zapomniał  już,  jak  to  jest 

umawiać się na randkę.  

-  Przejrzałem  swój  plan  zajęć  na  weekend  -  zaczął.  - 

Wylicytowałaś randkę na Riverwalk. Wciąż masz na nią ochotę?  

-  Jeśli  ty  masz  -  odpowiedziała,  spojrzawszy  mu  przeciągle  w 

oczy.  

Pięknie. Przerzuciła piłeczkę na jego stronę.  

-  Wywiązuję  się  ze  swoich  zobowiązań  -  zapewnił  ją  Peter.  -  W 

sobotę mam wolne. Co byś powiedziała na siódmą wieczór?  

- Odpowiada mi - skinęła głową.  

Zabrzmiało  to  tak,  jakby  czekała  na  to  spotkanie.  Ku  swemu 

zdziwieniu, on też.  

 

Mąż jej unika.  

Lily  siedziała  w  salonie,  czytając,  gdy  we  wtorek  po  południu 

Ryan  wrócił  ze  stajni.  Prześliznął  się  po  niej  spojrzeniem  i 

poinformował,  że  idzie  się  przebrać  na  spotkanie  biznesowe  w  San 

Antonio.  

background image

Lily  rzuciła  ze  złością  pismo  na  stolik.  Spotkanie  biznesowe! 

Ostatnio  miał  ich  stanowczo  za  dużo.  Oczy  zaszły  jej  łzami,  gdy 

przypomniała sobie zachowanie Melissy Wilkes na aukcji kawalerów. 

Mężatka czy nie, zawzięła się na jej męża.  

Po  ponownym  zejściu  się  z  Ryanem  i  ślubie  stali  się  sobie 

bardziej  bliscy  niż  w  czasach  młodości.  W  ostatnich  tygodniach 

jednak Ryan stał się jakiś daleki, a ona nie wiedziała, co robić.  

Pytała  go,  czy  stało  się  coś  złego,  ale  tak  jak  podejrzewała, 

twierdził,  że  nic  mu  nie  jest.  Jego  zachowanie  jednak  przeczyło 

słowom. A ona nie należała do kobiet, które biernie czekają na rozwój 

wydarzeń.  

-  Wrócisz  na  kolację?  -  spytała,  gdy  Ryan  wszedł  do  salonu 

przebrany do wyjścia.  

- Wątpię. Zjedz sama. - Skierował się do drzwi. - Zobaczymy się 

po moim powrocie.  

Zobaczymy się po jego powrocie? Kiedy wróci od innej kobiety? 

Po  okazaniu  prawdziwych  uczuć  innej?  Nie  dał  jej  nawet  szansy 

pocałowania  go  na  pożegnanie.  Dzieje  się  coś  złego,  niezależnie  od 

tego czy on to przyzna, czy nie.  

Lily  wstała  energicznie  z  fotela,  chwyciła  torebkę  i  wybiegła 

tylnym  wyjściem  do  garażu.  Odczekała  chwilę,  aż  Ryan  wyjechał 

swoją furgonetką, odliczyła do dwudziestu i ruszyła za nim.  

Jechał  w  kierunku  San  Antonio  -  szosą  od  wschodu.  Kilka  razy 

omal go nie zgubiła, ale wkrótce udało się jej go dogonić. Serce waliło 

jej  niczym  miot  pneumatyczny.  Kobieca  intuicja  mówiła,  że  nie 

background image

zmierza  na  spotkanie  biznesowe,  zaczęła  się  obawiać,  że  wpada  w 

paranoję.  

W  końcu  dojechali  do  nowego,  eleganckiego  osiedla  wolno 

stojących  domów.  Ryan  skręcił  w  prawo,  potem  w  lewo,  wreszcie 

wjechał  na  podjazd  prowadzący  do  ładnego,  piętrowego  domu  z 

cegły.  

Lily zaparkowała w cieniu po przeciwległej stronie ulicy, szybko 

wyjęła ze schowka małą lornetkę i skierowała ją na drzwi wejściowe. 

Tak  jak  się  obawiała,  drzwi  otworzyła  kobieta.  Mogła  mieć  około 

trzydziestu lat, miała długie, proste jasne włosy, była bardzo zgrabna i 

bardzo ładna, choć wydawała się bardzo blada.  

Ku przerażeniu Lily obok kobiety pojawił się może dziesięcioletni 

chłopiec  z  jasnymi  włosami,  równo  obciętymi  nad  czołem.  Miał  na 

sobie  strój  piłkarski  i  uśmiechał  się  do  Ryana.  Ryan  wziął  go  w 

ramiona i uściskał.  

Ten widok Lily wystarczył. Łzy popłynęły jej z oczy, z trudem się 

uspokoiła. Drzwi od domu zamknęły się, cała trójka znikła w środku. 

Pozostało jej odjechać jak najszybciej, wrócić na ranczo i zastanowić 

się, co robić dalej. W tej chwili czuła, że boli ją serce, i wiedziała, że 

nic już nie będzie takie jak dawniej.  

 

Riverwalk  było  w  San  Antonio  miejscem  szczególnym,  gdzie 

zawsze  coś  się  działo,  zwłaszcza  w  sobotnie  wieczory.  W  sportowej 

bluzce i spodniach Violet szła obok Petera, życząc sobie, żeby ulotniło 

się  wreszcie  to  skrępowanie,  jakie  odczuwali  oboje  od  chwili,  kiedy 

Peter przyjechał po nią na ranczo.  

background image

Wsiadając  do  samochodu,  zauważyła,  że  Miles  obserwuje  ich  z 

okna  swego  domu.  Zarówno  on,  jak  i  Clyde  wiedzieli  o  jej 

wylicytowanej randce i kpili z niej bezlitośnie. Jessica natomiast była 

ciekawa,  czy  Violet  widziała  się  z  Peterem  w  szpitalu,  gdy  poszła 

odwiedzić Celeste.  

Faktem było, że Violet nie widziała go od tego popołudnia, kiedy 

operował dziewczynkę. Nie mógł jej unikać, bo bywała  w szpitalu w 

różnych  godzinach.  Teraz  jednak  wyczuwała  między  nimi  jakiś 

niewidoczny mur i nie miała pojęcia, jak go usunąć.  

- Przyjemny wieczór - zauważył Peter, przerywając milczenie.  

Szli  brukowaną  ścieżką,  w  powietrzu  unosił  się  zapach 

grillowanej  cebuli  i  steków,  owoców  morza  i  czosnku,  słychać  było 

ożywione  rozmowy,  sygnały  taksówki  wodnej,  huk  przelatujących 

samolotów.  

Violet  rzuciła  okiem  na  Petera.  Doskonale  się  prezentował  w 

spodniach koloru khaki i sportowej koszuli w paski.  

-  Byłoby  przyjemniej,  gdybym  nie  czuła  się  jak  na  wymuszonej 

randce - odparła szczerze, w nadziei, że rozładuje atmosferę.  

Peter zatrzymał się i popatrzył na nią z niewyraźnym uśmiechem.  

- Ach tak. Myślałem, że tylko ja tak się czuję.  

-  Chciałam  tu  przyjść  dziś  wieczorem  -  powiedziała  Violet.  - 

Tylko wolałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi, a nie... przeciwnikami. 

Powinniśmy być po tej samej stronie.  

background image

-  Znalazłem  szpital  w  Nowym  Jorku,  który  przyjmuje  pacjentów 

do programu badań klinicznych - powiedział Peter po dłuższej chwili, 

zmieniając temat. - Jeśli Ryan się zakwalifikuje, przyjmą go.  

- A jeśli nie zechce być zakwalifikowany? - spytała Violet.  

Peter  wziął  ją  pod  rękę  i  poprowadził  do  ławki  pod  rozłożystym 

dębem. Usiedli.  

- Przekonam go, żeby chociaż rozważył tę możliwość.  

-  Czasami  nawet  lekarze  muszą  ugiąć  się  przed  tym,  co 

nieuchronne - zauważyła.  

- Być może, ale mogę ci powiedzieć, że nawet jeden tydzień życia 

więcej  ma  ogromne  znaczenie  dla  bliskich,  których  się  pozostawia  - 

przekonywał Peter.  

-  Twoja  rodzina  została  bez  matki.  To  dlatego  jesteś  tak 

zdeterminowany? - odważyła się zapytać.  

-  Moja  matka  była  uosobieniem  dobrze  przeżytego  życia.  Nigdy 

nie miała dość pracy dla innych. Na pierwszym miejscu była rodzina z 

przysposobionymi  dziećmi  włącznie,  ale  to  nie  wszystko.  Była 

wolontariuszką  w  sklepie  z  rzeczami  używanymi  dla  osób  ubogich, 

pomagała  wydawać  darmowe  posiłki.  W  obiegowym  znaczeniu  tego 

słowa  nie  była  kobietą  sukcesu,  ale  w  kategoriach  humanitaryzmu 

była osobą niemal doskonałą.  

- Na co zmarła?  

- Nieważne - mruknął Peter, odwracając wzrok.  

-  Owszem,  ważne.  -  Violet  położyła  mu  rękę  na  ramieniu.  - 

Powiedz, proszę.  

background image

- Miała kilka napadów zawrotu głowy.  Lekarze zalecili badanie i 

okazało  się,  że  ma  guza  mózgu.  Po  trzech  miesiącach  już  nie  żyła. 

Wytłumaczenie  nam,  że  poszła  do  nieba  niewiele  dało.  Wciąż 

myśleliśmy o mamie, a nie minął rok, gdy ojciec powtórnie się ożenił.  

- Szybko - zauważyła Violet.  

- Za szybko jak dla mnie - przyznał Peter. -  Linda i Stacey jakoś 

się  z  tym  pogodziły,  może  dlatego,  że  były  dziewczynkami  i 

potrzebowały matki. Mnie żadna zastępcza matka nie była potrzebna.  

Zachowałem  pamięć  o  tej  jednej,  którą  miałem.  Żeniąc  się  tak 

pospiesznie,  ojciec  niejako  podkreślił,  że  życie  toczy  się  dalej,  a 

mama  już  się  nie  liczy  -  powiedział  z  wyczuwalną  dezaprobatą  w 

głosie.  

- Jestem pewna, że tak nie myślał - obruszyła się Violet.  

-  Nie.  Rozmawialiśmy  o  tym  później.  Przed  moim  wyjazdem  do 

college'u  odbyliśmy  jedną  z  tych  pogawędek  ojca  i  syna,  które 

napawają  lękiem  jednego  i  drugiego.  Mówił  znacznie  więcej  niż  ja. 

Podejrzewam, że wyczuwał, iż mogę wyjechać i nie wrócić.  

- A mogło się tak zdarzyć? - spytała Violet.   

Peter zamyślił się chwilę.  

-  Nie.  Za  bardzo  troszczyłem  się  o  Stacey,  Lindę  i  pozostałe 

dzieciaki.  I  kochałem  ojca  -  wyznał  szczerze.  -  Tyle  że  nie 

akceptowałem  tego,  co  zrobił.  Wyjaśnił  mi,  że  Charlene  pojawiła  się 

we właściwym czasie.  

Po  śmierci  mamy  czuł  się  bardzo  samotny  i  zagubiony  i  że 

potrzebował  kogoś,  kto  pomógłby  mu  uporać  się  z  tą  sytuacją. 

background image

Mieszkała z nami dwójka przygarniętych dzieci - Jamie i Carla - które 

były młodsze od Lindy.  

Charlene  wkroczyła  i  zaczęła  rządzić  w  domu,  ale  nie  bardzo  jej 

się to udało. Jamie i Carla zostali z  nami jeszcze przez rok, po czym 

Jamie  wrócił  do  swojej  matki,  a  Carla  została  zaadoptowana.  Potem 

Charlene  i  ojciec  nie  brali  już  dzieci.  Założę  się,  że  przez  nasz  dom 

przewinęło się za życia mamy przynajmniej piętnaścioro dzieci.  

-  Nie  każda  kobieta  może  być  matką  dla  wszystkich  dzieci.  - 

Violet wystąpiła w obronie Charlene.  

- Już wtedy miałem tego świadomość - zgodził się Peter. - I wiem, 

że  sytuacja  Charlene  była  bardzo  niekorzystna,  jeśli  o  mnie  chodzi. 

Ale nigdy nie spełniła moich oczekiwań.  

- A teraz jak ją oceniasz? - zainteresowała się Violet.  

-  Uczyniła  mego  ojca  szczęśliwym  -  powiedział  Peter.  - 

Zaprzyjaźniła  się  z  Lindą  i  Stacey,  często  do  siebie  dzwonią.  Jeśli  o 

mnie  chodzi,  to  szanujemy  się  nawzajem,  ale  zachowujemy  wobec 

siebie dystans. I tak już pozostanie.  

-  A  ty  zostałeś  neurochirurgiem,  żeby  pacjenci  nie  umierali  na 

raka mózgu, czy tak? - domyśliła się Violet.  

-  Coś  w  tym  rodzaju  -  zgodził  się  Peter  i  wstał  z  ławki.  -  Teraz 

znasz  już  historię  Petera  Clarka  i  wiesz,  dlaczego  uważam,  że  Ryan 

powinien wykorzystać szansę, jaką daje leczenie.  

-  Teoretycznie  się  z  tobą  zgadzam.  -  Violet  też  wstała.  -  Ale  nie 

jesteśmy na miejscu Ryana, a on chce maksymalnie wykorzystać czas, 

jaki mu pozostał.  

background image

Peter potrząsnął głową i uśmiechnął się.  

-  No  dobrze,  lecz  jeśli  mamy  miło  spędzić dzisiejszy  wieczór,  to 

niech już każde zostanie przy swoim zdaniu.  

- Masz rację - zgodziła się Violet.  

-  W  takim  razie  zapraszam  cię  do  mojej  ulubionej  restauracji.  - 

Peter  wskazał  kolorowe  parasole  na  tarasie.  -  Dają  tam  najlepsze 

homary, jakie w życiu jadłem.  

Po półtorej godziny Violet odłożyła widelec i wytarła usta.  

-  Miałeś  rację.  Pyszne  jedzenie.  A  ciasto  czekoladowe  było 

wprost  bajeczne  -  zachwycała  się.  -  Myślisz,  że  szef  kuchni  da  mi 

przepis?  

- Jak zapłacisz - roześmiał się Peter.  

Violet odsunęła pusty talerz i zatrzymała wzrok na twarzy Petera. 

Po  raz  kolejny  stwierdziła,  że  jest  bardzo  przystojny,  poza  tym  jego 

stanowczość podobała się jej, bo świadczyła o silnym charakterze.  

Czas  upływał  im  bardzo  szybko.  Violet  wciąż  musiała  sobie 

przypominać,  że  to  nie  jest  prawdziwa  randka.  Peter  nie  zaprosił  jej 

tutaj  z  własnej  woli,  po  prostu  kupiła  sobie  jego  towarzystwo  na  ten 

czas.  

Kiedy  kończyli  jeść,  zaczął  grać  zespół  muzyczny  i  na  parkiecie 

pojawiło się kilka par.  

- Może zjesz jeszcze kawałek ciasta? - zaproponował Peter.  

-  Nie,  dziękuję  -  potrząsnęła  głową.  -  Dżinsy  już  mnie  cisną.  W 

Nowym Jorku na ogół poprzestaję na czarnej kawie i jogurcie.  

background image

-  Uważam,  że  nie  masz  żadnych  powodów  do  głodzenia  się  - 

zauważył.   

Ten  komplement  i  spojrzenie  jego  zielonych  oczu  sprawiły,  że 

tętno  znowu  jej  przyspieszyło.  Naprawdę  nie  miała  wprawy  we 

flirtowaniu i nie bardzo wiedziała, jak się zachować.  

-  Skoro  odmawiasz  następnego  deseru,  to  co  byś  powiedziała  na 

taniec? - Peter pochylił się ku niej.  

- Bardzo chętnie. - Puls jeszcze bardziej jej przyspieszył.  

-  Już  prawie  zapomniałem,  jak  się  tańczy  -  wyznał  Peter 

niepewnie, obejmując ją.  

- Ja również - szepnęła Violet.  

-  Nie  masz  czasu  na  spotkania  i  tańce,  czy  nie  masz  ochoty?  - 

zainteresował się.  

-  Nie  muszę  ci  mówić,  że  jak  mam  ochotę,  to  brak  mi  czasu. 

Kiedy mam czas, to zwykle jestem za bardzo zmęczona albo mam za 

dużo spraw do załatwienia, żeby mieć ochotę - odpowiedziała.  

-  Może  wytłumaczyłabyś  to  Lindzie  i  Stacey  w  moim  imieniu  - 

poprosił. - Wydaje im się, że kiedy w piątek czy sobotę wieczorem nie 

odbieram  telefonu,  to  znaczy,  że  robię  sobie  rundę  po  knajpach  albo 

gdzieś  szaleję.  Nie  są  w  stanie  zrozumieć,  że  samotny  wieczór  w 

domu jest całkiem niezłym sposobem spędzania czasu.  

- A chciałbyś czegoś więcej? - zainteresowała się nagle Violet.  

- Może któregoś dnia. Z właściwą osobą - zamyślił się.  

-  Skąd  będziesz  wiedział,  że  to  ta?  -  To  pytanie  wydało  się  jej 

bardzo ważne.  

background image

- Po prostu będę wiedział.  

Każde z nich tak myślało i wydawało się to proste. Nic jednak nie 

było  proste,  gdy  Peter  popatrzył  jej  w  oczy  i  przyciągnął  bliżej  ku 

sobie. Krew zaczęła jej żywiej krążyć i wiedziała, że ta reakcja to coś 

więcej niż chemia. Podejrzewała, że i on to wie.  

- Jeśli spędzimy ze sobą więcej czasu, możemy sobie przysporzyć 

kłopotów - powiedział Peter, zbliżając wargi do jej skroni.  

Violet  wiedziała,  że  on  ma  rację,  ale  w  tej  chwili  nie  chciała  się 

tym  przejmować.  Tutaj  nikt  na  nikogo  nie  zwracał  uwagi. 

Zastanawiała  się,  czy  Peter  jest  tak  samo  naelektryzowany  jak  ona. 

Nigdy jeszcze tak się nie czuła, będąc z mężczyzną. Nigdy!  

Kiedy  Peter  dotknął  ustami  jej  ust,  pocałunek  stał  się  dla  niej 

takim wydarzeniem jak obecność na środku Times Square w wieczór 

sylwestrowy,  spływ  w  dół  Colorado  River  czy  lot  na  Księżyc. 

Przeciągnął  dłonią  po  jej  plecach  i  wiedziała,  że  chce  wyczuć 

ramiączka stanika. Musiał poczuć jak drży.  

Wiedziała, że gdyby się kochali, później już nic nie wyglądałoby 

tak  samo.  A  potem  wsunął  rękę  z  przodu,  między  ich  ciała  i 

zrozumiała, że jest tak samo zuchwały jak ona. Dotknął jej sutka przez 

bluzkę,  jęknęła  cicho.  Zaczął  jeszcze  namiętniej  pieścić  jej  pierś  i 

jeszcze bardziej zmysłowo całować, przyciskając ją mocniej do siebie.  

Nagle zapragnęła się znaleźć gdziekolwiek, byle nie tu. Gdzieś w 

intymnym  miejscu,  w  którym  mogli  zrzucić  z  siebie  ubrania  i 

wędrować dłońmi po swoich obnażonych ciałach.  

background image

-  Jak  już  powiedziałem,  mogą  być  kłopoty  -  wymamrotał, 

oderwawszy usta od jej warg. - Zamierzasz wrócić do Nowego Jorku, 

gdy wyjaśni się sprawa Ryana? - spytał.  

Wiedziała,  co  by  się  stało,  gdyby  odpowiedziała,  że  nie. 

Wiedziała, co będzie, gdy odpowie, że tak. Musiała być wobec niego 

uczciwa. Zawsze postępowała uczciwie.   

-  Tak,  wracam  do  Nowego  Jorku.  Tam  jest  moja  praca  i  moje 

życie.  

-  Podobnie  jak  moje  w  Red  Rock.  -  Peter  przez  krótką  chwilę 

oparł  brodę  na  jej  głowie  -  Praca  wypełnia  ci  większą  część  życia  - 

stwierdził, jak gdyby nie było w tym nic godnego uznania.  

- Tobie również - parsknęła.  

- Nie przeczę - przyznał - ale już próbowałem związku z lekarką. 

Zawsze na pierwszym miejscu stawiała pracę i...  

Przerwał,  a  Violet  rozpaczliwie  chciała  usłyszeć  dalszy  ciąg.  Z 

tego,  co  opowiedział  jej  o  matce  i  okresie  swego  dorastania, 

podejrzewała,  że  pragnął  związku  z  kobietą,  która  poświęciłaby  się 

jemu i rodzinie.  

Najwyraźniej przekonał się, że to niełatwe, tak jak ona przekonała 

się,  mając  piętnaście  lat,  że  kobieta  może  szukać  miłości  w 

niewłaściwych  miejscach  i  może  wierzyć,  iż  pożądanie  ze  strony 

mężczyzny uczyni ją mniej samotną... da jej szczęście.  

Muzycy przestali grać i Violet uprzytomniła sobie, że również jej 

randka  z  Peterem  dobiegła  końca.  Jeśli  ulegną  wzajemnej  sile 

przyciągania, zostaną oboje zranieni... i to bardzo.  

background image

Peter  odprowadził  ją  w  milczeniu  do  stolika.  Rozumieli  się  bez 

słów.  Wzięła  torebkę,  Peter  uregulował  rachunek.  W  milczeniu 

opuścili restaurację i po raz pierwszy w życiu Violet żałowała, że nie 

obrała innej drogi życiowej.  

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

W  sobotę  rano,  gdy  jej  szyję  objęły  drobne  rączki  Celeste,  łzy 

napłynęły Violet do oczu. Otarła je szybko. Nie była osobą skłonną do 

płaczu.  W  ostatnich  kilku  tygodniach  jednak  nie  bardzo  mogła  sobie 

poradzić ze sobą.  

Za każdym razem, gdy  wychodziła od Celeste, serce pękało jej z 

bólu.  Było  to  o  tyle  dziwne,  że  nigdy  wcześniej  nie  przywiązała  się 

tak do żadnego dziecka.  

- Wrócisz jutro? - spytała dziewczynka.  

-  Oczywiście,  przyjdę  jeszcze  dziś  wieczorem  -  zapewniła  ją.  - 

Przyniosę  nową  książeczkę.  Tę  przeczytałyśmy  już  chyba  ze 

dwadzieścia razy.  

- Nie tak dużo - zaśmiała się Celeste.  

Godzinę  później,  opuszczając  pokój  dziewczynki,  Violet 

zastanawiała  się,  czy  nie  byłoby  lepiej,  żeby  Celeste  nie  leżała  w 

pokoju sama. Będzie musiała porozmawiać o tym z Peterem.  

Oprócz  separatek  na  oddziale  była  sala  na  sześć  łóżek.  Kiedy 

Violet  ją  mijała,  usłyszała  głos  kobiety  czytającej  jakąś  bajkę. 

Rozpoznała  go.  To  siostra  Petera,  Stacey,  która  prowadziła  aukcję 

kawalerów.  

background image

Zajrzała  do  środka.  Stacey  zauważyła  ją  i  dała  znać,  żeby 

zaczekała.  

-  Nie  chciałam  cię  zatrzymywać  -  tłumaczyła  się  Stacey,  gdy 

spotkały się na korytarzu.  

- Nic się nie stało - uspokoiła ją Violet. - Mam czas.  

- Jak tam twoja randka na Riverwalk?   

- Wieczorem jest tam pięknie - odparła Violet wymijająco.  

-  Dobra,  dobra.  -  Stacey  przekrzywiła  głowę  i  rzuciła  jej  baczne 

spojrzenie. - Ale ja chcę wiedzieć, jak zachowywał się mój brat.  

- Jak prawdziwy dżentelmen. - Przynajmniej przez większą część 

wieczoru, dodała Violet w duchu.  

- Nie przesadził z tym dżentelmeństwem? - zażartowała Stacey.  

- Był  wspaniały - roześmiała się Violet. - Byliśmy na doskonałej 

kolacji i nawet zatańczyliśmy.  

- Hm. Dowiem się czegoś więcej, jeśli jego zapytam?  

- Wątpię.  

-  Zaczynasz  go  już  lepiej  poznawać.  -  Stacey  spoważniała.  - 

Miałam nadzieję...  

- Na co? - Wpadła jej w słowo Violet.  

- Że  zakochacie się  w sobie do szaleństwa i będzie miał w życiu 

coś jeszcze oprócz pracy.  

-  Nie  uważasz,  że  ma  prawo  żyć  tak,  jak  chce?  -  żachnęła  się 

Violet.  

- Ależ on żyje tak, jak chce. - Stacey wzruszyła ramionami. - Na 

najwyższych  obrotach.  Nie  umie  wyhamować  i  nie  ma  nawet  czasu, 

background image

żeby zobaczyć, jaki świat jest piękny. Kiedy widziałam, jak na ciebie 

patrzy, liczyłam, że może uda ci się to zmienić.  

-  Może  na  chwilę  -  zastanowiła  się  Violet.  -  Ale  on  chce  czegoś 

więcej, niż ja mogę mu dać.  

- Peter ma za duże oczekiwania - zgodziła się Stacey.  

-  Wie,  czego  chce.  Mieszkać  w  Red  Rock  i  mieć  żonę,  która 

będzie dbała o dom i rodzinę.  

- Widzę, że już go znasz - roześmiała się Stacey.  

Minione  dwa  tygodnie  były  takie  dziwne.  Nie  łączyła  ich 

intymność  w  ścisłym  tego  słowa  znaczeniu.  A  jednak  panowała 

między  nimi  atmosfera  intymności,  czy  im  się  to  podobało  czy  nie. 

Zostali  wciągnięci  w  sytuację,  w  której  bardzo  prędko  poznali  się 

nawzajem.  

-  Zobaczysz  się  z  nim  jeszcze?  -  spytała  Stacey,  po  czym 

usłyszawszy  westchnienie  Violet,  dodała:  -  Wiem,  wiem,  jestem 

wścibska, ale tak czy nie?  

- Prawdopodobnie tylko ze względu na Celeste - odparła Violet z 

wyraźnym smutkiem.  

Nagle  Stacey  pstryknęła  palcami,  a  jej  twarz  rozjaśniła  się 

szerokim uśmiechem.  

- Mam świetny pomysł - oświadczyła. - Dziś wieczór odbędzie się 

w  klubie  przyjęcie  z  okazji  rocznicy  ślubu  mego  taty.  Może  byś 

przyszła?  

- Nie znam twego ojca ani jego żony - powiedziała Violet. - Czy 

to nie byłoby niestosowne?  

background image

-  Skądże.  Znasz  mnie,  Lindę  i  Petera  -  zachęcała  Stacey.  - 

Chciałabym, żebyś poznała ojca i Charlene. Myślę, że byś ją polubiła. 

Jest zaangażowana w pewien ważny projekt.  

- Jaki? - zainteresowała się Violet.  

- Przyjdź i sama ją zapytaj.  

- Nie wiem... - zawahała się Violet.  

-  Posłuchaj,  powiem  ci  jak  będzie.  Peter  prawdopodobnie  późno 

przyjdzie  i  wcześniej  wyjdzie.  Możesz  go  nawet  nie  zobaczyć. 

Zaczynamy  o  siódmej,  a  zakończymy,  kiedy  skończy  się  bufet. 

Powiedz, że przyjdziesz, proszę.  

- Muszę teraz odpowiedzieć?  

- Nie. Jeśli będziesz miała ochotę, po prostu przyjdź - powiedziała 

Stacey.  -  Jeśli  nie  przyjdziesz,  znajdę  inną  okazję,  żeby  cię  poznać  z 

Charlene.  

Violet  była  ciekawa,  dlaczego  Stacey  tak  lubi  swoją  macochę, 

podczas gdy Peter nie czuje do niej sympatii.   

- Wygląda na to, że macie dobre stosunki z macochą - zauważyła.  

- Charlene jest fantastyczna - stwierdziła entuzjastycznie Stacey. - 

Wypełniła  dużą  lukę  w  naszym  życiu.  Nie  było  jej  łatwo  stać  się  za 

jednym zamachem żoną i matką dla trojga dzieci swego męża i dwójki 

przysposobionych. Z Peterem nie układało jej się dobrze, ale nigdy nie 

był jej obojętny. Zawsze przy nas była.  

Teraz zainteresowanie Violet jeszcze bardziej wzrosło.  

-  Muszę  iść.  -  Stacey  rzuciła  okiem  na  zegarek.  -  Powiedziałam 

Lindzie,  że  spotkamy  się  w  klubie,  żeby  sprawdzić,  czy  wszystko 

background image

zostało należycie przygotowane na dzisiejszy wieczór. Mam nadzieję, 

że do nas dołączysz. - Uśmiechnęła się i poszła w stronę windy.  

 

Powinnam  tam  pójść  czy  nie?  -  zastanawiała  się  Violet.  Chcę 

zobaczyć Petera? Tak.  

A czy on chce zobaczyć mnie? Wątpliwe.  

Violet  ubrała  się  i  pociągnęła  usta  szminką.  Nie  wiedziała,  czy 

postępuje  rozsądnie,  ale  postanowiła  pójść  na  jubileusz  Charlene  i 

George'a Clarków. Nie musi być tam długo. Może nawet nie zobaczy 

się z Peterem. Ale skoro Stacey ją zaprosiła, nie wypada nie przyjść. 

Zresztą była ciekawa Charlene.  

Już miała wyjść, gdy rozległ się dzwonek telefonu komórkowego.  

- Słucham - odezwała się.  

-  Chciałbym  bardzo  wiedzieć,  co  moja dawno  niewidziana córka 

robiła  przez  ostatnie  dwa  tygodnie,  że  nie  miała  czasu  do  mnie 

zadzwonić - usłyszała niski głos Patricka Fortune'a.   

Violet  miała  swoje  powody,  żeby  nie  odzywać  się  do  rodziców. 

Gdyby  zapytali  o  Ryana,  nie  byłaby  w  stanie  skłamać  ani  dawać 

wykrętnych odpowiedzi.  

-  A  jak  Miles,  Clyde,  Steven  czy  Jack  nie  dzwonią,  to  też 

sprawdzasz, co robili? - spytała ojca zaczepnym tonem.  

Patrick Fortune roześmiał się.  

- Zawsze potrafisz dać ciętą odpowiedź - przyznał.  

- Tęsknimy za tobą, to wszystko. Co tam słychać w Red Rock? I 

mów prawdę, a nie to, co twoim zdaniem chciałbym usłyszeć - dodał.  

background image

Violet  gardło  się  ścisnęło.  Ojciec  jest  cudownym  człowiekiem. 

Nieczęsto go widywała, gdy dorastała, bo jako prezydent konsorcjum 

bankowego Fortune-Rockwell Banking całymi dniami przebywał poza 

domem i często wyjeżdżał służbowo.  

Ale  po  swoim  buncie  w  wieku piętnastu  lat  i  po  poszukiwaniach 

kogoś,  kto  kochałby  tylko  ją,  a  zostawił  ją  w  ciąży,  której  omal  nie 

przypłaciła życiem, poznała ojca lepiej.  

Po  jej  nagłej  operacji  skrócił  czas  urzędowania  i  zrezygnował  z 

wyjazdów. Nie prosiła go o to, ale on wyczuł, dlaczego związała się z 

tym chłopcem, który okazał się nieodpowiedzialny i nie miał pojęcia, 

co  chciałby  robić  w  przyszłości.  Swoim  postępowaniem  ojciec 

udowodnił, że Violet jest dla niego ważna. Wtedy znaczyło to dla niej 

więcej niż cokolwiek innego na świecie.  

-  Wiele  się  tu  dzieje  -  powiedziała.  -  Ryan  jest  wciąż  w  dużym 

stresie  w  związku  ze  śledztwem.  Steve  i  Amy  kończą przygotowania 

do  uroczystości  na  ranczu.  A  ja...  jestem  blisko  i  daleko  od  tego 

wszystkiego.  

- A co z twoją pracą? - spytał ostrożnie ojciec. - Wciąż obwiniasz 

się o śmierć Anne Washburn?   

-  Po  części  -  odrzekła.  -  Ale  pomagam  przy  jednej  z  pacjentek 

Petera Clarka. Jest tu neurochirurgiem.  

- Pomagasz? To znaczy konsultujecie się?  

-  Niezupełnie.  Ma  na  imię  Celeste  i  ma  sześć  lat.  -  Violet 

opowiedziała  ojcu  pokrótce  o  dziewczynce.  -  Spędzam  z  nią  trochę 

background image

czasu,  rozmawiamy,  czytam  jej,  opowiadam.  Myślę,  że  ona  pomaga 

mi w równej mierze jak ja jej.  

Nastąpiła  dłuższa  chwila  ciszy,  jakby  ojciec  zastanawiał  się,  co 

powiedzieć.  

-  Jeśli  kiedyś  zechcesz  mieć  własne  dzieci,  będziesz  musiała 

podjąć pewne ryzyko - przypomniał jej.  

- Skąd wiesz, że nie zamierzam podjąć?  

-  Bo  się  boisz,  że  znowu  trafisz  na  niewłaściwego  mężczyznę. 

Boisz się ponownej ciąży z komplikacjami. Pracujesz, żeby wypełnić 

sobie życie, ale ono nie jest wypełnione. Mam rację?  

-  Żebyś  wiedział  -  mruknęła  Violet.  -  Ale  nie  myśl  o  tym 

wszystkim w ten sposób.  

- Oczywiście, że nie, bo jesteś inteligentną kobietą i patrzysz na to 

rozsądnie. Problem w tym, że serce nie akceptuje rozsądku.  

-  Powinieneś  być  psychologiem,  nie  bankowcem  -  zauważyła 

Violet.  

-  Nie  sądzę,  żeby  twoja  matka  była  tego  samego  zdania  - 

roześmiał się Patrick. - Czasami upiera się, że powinienem żyć raczej 

w  mrokach  średniowiecza  niż  w  świetle  nowego  tysiąclecia.  I 

prawdopodobnie ma rację. Średniowiecze było spokojniejsze.  

Teraz  Violet  musiała  się  roześmiać.  Jej  matka  była  wulkanem 

energii,  kobietą  przebojową,  dynamiczną,  patrzącą  w  przyszłość.  W 

dzieciństwie  Violet  wciąż  była  świadkiem  jej  walki  w  szlachetnych 

celach  -  a  to  o  lepsze  szkoły,  a  to  o  opiekę  dzienną,  a  to  o  prawo 

background image

chroniące maltretowane żony - i była przekonana, że stanowią w życiu 

matki priorytet.  

Jej  trzej  bracia  -  trojaczki  -  byli  starsi  od  niej,  zainteresowani 

sportem, dziewczynami i imprezami, zdecydowani radzić sobie sami, 

podobnie  jak  ich  najstarszy  brat,  Jack.  Violet,  sama  wśród  tylu 

mężczyzn,  zamknęła  się  w  sobie  i przez  chwilę  jakoś  się  pogubiła  w 

życiu. Ale to Lacey znalazła ją, kiedy dostała krwotoku.  

To  Lacey siedziała przy jej łóżku całymi godzinami, dzień i noc. 

Nie  było  wątpliwości  ani  wtedy,  ani  potem,  że  jej  matka  ją  kocha, 

troszczy się o nią i chce tylko i wyłącznie jej dobra.  

To  matka  zatrudniła  dla  niej  korepetytora  i  znając  możliwości 

córki,  przeznaczyła  ją  do  zawodu,  którym  była  zainteresowana. 

Zachęciła ją, żeby robiła to, co chce. Ojciec był szczęśliwy, że kocha 

swoją  pracę.  Matka  natomiast  byłą  tak  dumna,  kiedy  przedstawiała 

Violet jako lekarza, że Violet robiła wszystko, aby jej nie zawieść.  

- Widujesz się często z braćmi? - spytał ojciec.  

-  Byłam  na  śniadaniu  u  Clyde'a  i  Jessiki  po  ich  powrocie  z 

podróży poślubnej. Są bardzo szczęśliwi. Miles albo jest w pracy albo 

gdzieś  w  mieście  wieczorami.  Mówi  się,  że  co  tydzień  spotyka  się  z 

inną dziewczyną - relacjonowała.  

-  Kiedy  go  o  to  pytam,  tylko  się  uśmiecha  i  wzrusza  ramionami. 

Ale nie wiem, czy rzeczywiście tak dobrze się bawi, czy tylko udaje. 

Na aukcji kawalerów wylicytowała go śliczna pielęgniarka. Myślę, że 

miło  spędzili  razem  czas  na  randce,  ale  nie  sądzę,  żeby  się  z  nią 

później spotkał.  

background image

-  A  ty  też  kupiłaś  sobie  jakiegoś  kawalera?  -  zainteresował  się 

Patrick Fortune.   

- Tak - odrzekła Violet po krótkim wahaniu.  

- A czy ten kawaler jakoś się nazywa?  

-  Cóż,  to  doktor  Clark,  ten  neurochirurg,  o  którym  ci 

wspomniałam.  

- Ten, do którego pacjentki zaczynasz się przywiązywać?  

Ojciec zawsze trafnie wszystko pointował. Rzeczywiście, zaczęła 

się przywiązywać do Celeste.  

- Tak, to ten - odrzekła.  

- I?  

- I nic. On nie jest zainteresowany kobietą, którą praca pochłania 

w  równej  mierze  jak  jego.  Zwłaszcza  jeśli  ona  mieszka  w  Nowym 

Jorku - wyjaśniła.  

-  Hm.  Pamiętam,  jak  sam  myślałem,  że  twoja  matka  jest  za 

energiczna i za przedsiębiorcza dla mnie - powiedział ojciec. - Ale za 

sprawą  Kupidyna  zmieniliśmy  zdanie.  Jeśli  zechce  wysłać  strzałę  w 

twoim kierunku, może powinnaś się ucieszyć?  

- Dużo rad dzisiaj dajesz - zauważyła Violet.  

- Och, to znak, że powinienem kończyć rozmowę. Zresztą pewnie 

wkrótce  się  zobaczymy.  Zastanawiamy  się  z  twoją  matką  nad 

przyjazdem  do  Red  Rock,  więc  nie  zdziw  się,  jeśli  niebawem  się 

pojawimy - dodał.  

- Bez ostrzeżenia? - zażartowała Violet, udając przerażenie.  

- To zależy.  

background image

- Kocham cię, tatusiu - powiedziała.  

- Ja też cię kocham, dziecinko. Do zobaczenia wkrótce.  - Patrick 

odłożył słuchawkę.  

Jeśli  przed  rozmową  z  ojcem  Violet  miała  jeszcze  jakieś 

wątpliwości,  czy  uczestniczyć  w  przyjęciu  jubileuszowym  rodziców 

Petera,  to  teraz  ostatecznie  się  ich  wyzbyła.  Jest  gotowa  podjąć 

ryzyko, niezależnie od jego konsekwencji.  

 

Peter się spóźnił. Zatrzymano go w szpitalu. Miał tylko nadzieję, 

że ojciec i macocha nie uznają jego spóźnienia za afront. Miał z nimi 

poprawne stosunki i nie chciał tego popsuć.  

Ich 

osiedle 

stanowiło 

część 

dzielnicy, 

przypominającej 

charakterem  wieś.  Był  tam  nawet  mały  sklep  spożywczy.  Klub 

środowiskowy  służył  jako  miejsce  zabaw  tanecznych,  gry  w  bingo  i 

przyjęć  z  okazji  uroczystości  rodzinnych.  Teraz  sala  klubowa  była 

odświętnie  udekorowana  balonami  i  transparentami.  Pod  jedną  ze 

ścian stał długi stół pełniący funkcję bufetu.  

Peter od razu zauważył ojca i macochę. Stali w towarzystwie jego 

sióstr.  Zatrzymał  się  jak  wryty  na  widok  towarzyszącej  im  osoby. 

Violet? Co ona tutaj robi?  

Stacey spostrzegła go i skinęła na niego. Powiedziawszy sobie, że 

obecność  Violet  nie  ma  dla  niego  żadnego  znaczenia,  pogratulował 

ojcu i Charlene, życząc im jeszcze  wielu szczęśliwych lat wspólnego 

życia.  

- Naprawdę? - spytała Charlene, przypatrując mu się uważnie.  

background image

- Oczywiście. Dzięki tobie ojciec jest szczęśliwy. Kiedy przejdzie 

na  emeryturę,  będziecie  mogli  robić  razem  to,  na  co  nigdy  nie 

mieliście czasu. Na przykład pojechać na wycieczkę do Grecji.  

-  Właśnie  do  tego  ją  namówiłem  z  okazji  naszej  rocznicy  - 

roześmiał  się  ojciec.  -  Nie  odkładaj  na  jutro  tego,  co  możesz  zrobić 

dziś. Kto wie, co będzie za pięć lat? Chcemy cieszyć się chwilą.  

Peter wiedział, że jest podobny do ojca, choć ojciec był już prawie 

siwy i nosił okulary dwuogniskowe.  

Charlene  wzięła  go  za  rękę  i  uśmiechnęła  się.  Była  atrakcyjną 

kobietą,  z  popielatymi  włosami,  zielonymi  oczami  i  zgrabną  figurą, 

której utrzymanie kosztowało ją sporo wysiłku.  

-  Violet,  znasz  Petera,  prawda?  -  powiedziała,  wskazując  na 

niego.  

-  Violet  pomaga  mi  przy  jednej  z  pacjentek  -  pospieszył  Peter  z 

wyjaśnieniem.  

-  I  Violet  wylicytowała  Petera  na  aukcji  kawalerów  -  dodała 

Linda. - W sobotę byli na Riverwalk.  

Teraz Peter poczuł się równie speszony jak Violet.  

-  Właśnie  opowiadałam  o  moim  domu  dla  samotnych  matek, 

który  dopiero  co  został  wyremontowany.  -  Charlene  wprowadziła 

Petera  w  temat  rozmowy,  którą  przerwało  jego  przybycie.  -  Mam 

nadzieję, że w przyszłym miesiącu zaczniemy działalność.  

Przeniosła spojrzenie na Violet.  

-  Powinnaś  przyjść,  zobaczyć  nasz  dom,  jeśli  miałabyś  czas  - 

zaproponowała. - Objaśnię ci, co zamierzamy tam zrobić.  

background image

-  Prawdopodobnie  przy  okazji  chętnie  przyjmie  jakiś  datek  - 

rzucił kąśliwie Peter.  

Gdy  tylko  to  powiedział,  zauważył  pełne  urazy  spojrzenie 

Charlene, ale przemilczała jego słowa.  

Linda zmarszczyła brwi, niezadowolona z wypowiedzi brata.  

-  Widzę  Wilsonów  -  zmieniła  temat,  zwracając  się  do  ojca  i 

Charlene.  -  Patrzą  w  waszym  kierunku.  Myślę,  że  chcą  z  wami 

porozmawiać. Chodź, podejdziemy do nich.  

-  Znowu  się  nie  zachowałem  -  westchnął  Peter,  gdy  siostry  z 

rodzicami oddaliły się. - Co myślisz o Charlene?  

-  Rozmawiałam  z  nią  tylko  kilka  minut  -  powiedziała  Violet.  - 

Wymieniłyśmy uwagi na temat renowacji starych domów. Pamiętam, 

że moi rodzice się tym zajmowali, kiedy byłam dzieckiem.   

- Zanim twój ojciec mógł sobie kupić każdy dom, jaki by mu się 

zamarzył?  

- Na długo przedtem - odparła Violet. - Miałam wtedy chyba trzy 

lata.  

- Dlaczego tutaj przyszłaś? - Peter zadał pytanie, które cisnęło mu 

się na usta od chwili, gdy ją zobaczył.  

-  Wychodząc  dziś  po  południu  od  Celeste,  spotkałam  Stacey  - 

powiedziała  Violet.  -  Zaczęłyśmy  rozmawiać  i  mnie  zaprosiła.  Ale 

teraz doszłam do wniosku, że nie powinnam była tu przychodzić.  

-  Dlaczego?  -  Był  równie  zainteresowany  jej  odpowiedzią  na  to 

pytanie jak przyczyną jej przyjścia.  

background image

-  Bo  już  dwa  razy  postawiłam  cię  w  kłopotliwej  sytuacji.  Na 

aukcji i teraz. Lubię twoje towarzystwo, świetnie się z tobą rozmawia, 

ale  nie  chcę  zmuszać  cię  ponownie  do  przebywania  w  moim 

towarzystwie.  Chciałabym  wiedzieć,  jak  Ryan  zareaguje  na 

propozycję  eksperymentalnego  leczenia,  ale  dowiem  się  tego  od 

niego.  

Zanim  Peter  zdążył  choćby  pomyśleć,  co  ma  odpowiedzieć, 

mruknęła  dobranoc  i  oddaliła  się  w  stronę  jego  rodziców,  żeby  się  z 

nimi pożegnać.  

Peter nigdy nie tracił głowy. Zawsze precyzyjnie układał program 

leczenia  i  wyjaśniał  go  pacjentowi.  Nie  zmieniał  raz  podjętej decyzji 

ani  w  życiu  zawodowym,  ani  w  prywatnym.  Violet  Fortune  jednak 

całkowicie  zbiła  go  z  tropu.  Libido  podpowiadało  mu,  żeby  nie 

pozwolić jej wyjść z klubu, rozum natomiast - że tak będzie najlepiej 

dla nich obojga. Postanowił pójść za głosem rozumu.  

Kiedy  jednak  o  godzinie  drugiej  w  nocy  obudził  się,  doszedł  do 

wniosku, że jego decyzja była błędna. To Violet Fortune sprawiała, że 

się  uśmiechał,  był  wesoły.  A  przede  wszystkim  budziła  w  nim 

pragnienia.   

Potrzebował  jej.  I  to  właśnie  niepokoiło  go  najbardziej.  Co  by 

było,  gdyby  spędzali  ze  sobą  więcej  czasu?  Poprawił  poduszkę, 

przewrócił  się  na  drugi  bok  i  uznał,  że  należy  się  o  tym  samemu 

przekonać.  

 

Następnego  popołudnia  jechał  na  ranczo  „Flying  Aces"  z 

przemyślanym  planem.  Liczył,  że  zastanie  Violet  w  domu  przy 

background image

basenie. Brał pod uwagę, że może mu pomóc ręka losu. Choć nie był 

typem  mężczyzny,  który  zdawałby  się  na  los,  w  tym  wypadku  było 

inaczej.  

Znał „Flying Aces". Był tam kilkakrotnie w towarzystwie Ryana i 

Lily. Podjechał pod dom, po czym skręcił w stronę basenu. Ku swemu 

zaskoczeniu poczuł ulgę, zobaczywszy samochód Violet. Zaparkował 

obok  niego,  wysiadł  i  podszedł  do  drzwi.  Nie  był  pewien,  czy  ją 

zastanie, mogła być gdzieś na terenie rancza.  

Już miał zapukać, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Violet. 

Wyglądała,  jakby  zeszła  prosto  ze  stron  magazynu  poświęconego 

rodeo. Miała na sobie bluzkę w czerwono-białą kratę, dżinsy i buty do 

kolan.  

- Peter! Co tu robisz? - Powitała go zaniepokojona. - Coś się stało 

z Celeste? Z Ryanem?  

-  Nie,  nic  podobnego  -  uspokoił  ją.  -  Przyjechałem  z  innego 

powodu, choć ma to coś wspólnego z Celeste.  

-  Czy  może  znaleziono  jej  nową  rodzinę  zastępczą?  -  spytała 

Violet.  

-  Nie.  Muszę  znaleźć  dla  niej  ośrodek  rehabilitacyjny.  Biorę  pod 

uwagę  dwa  i  pomyślałem  sobie,  że  może  byś  pojechała  ze  mną  je 

zobaczyć.  

- Teraz?  

- Tak. Kolega zastąpi mnie na dyżurze. Masz czas?  

- Miałam zamiar pojeździć konno, ale to może zaczekać. Wezmę 

tylko torbę - powiedziała Violet.  

background image

W  drodze  do  San  Antonio,  zadowolony,  że  udało  mu  się  zastać 

Violet, Peter opowiadał jej o obu ośrodkach.  

-  Pojedziemy  najpierw  do  Tumbleweed  Terrace,  potem  do 

Lonestar Rehab - powiedział.  

W pierwszym ośrodku towarzyszyła Peterowi podczas rozmowy z 

dyrektorem,  potem  zajrzeli  do  sal  terapii  zajęciowej  i  rehabilitacji 

ruchowej,  obserwowali  przez  chwilę  dzieci  i  młodych  ludzi, 

stanowiących tu większość pacjentów.  

Potem  obejrzeli  basen,  prysznice  i  wanny  do  masażu  wodnego. 

Przy  basenie  Violet  porozmawiała  z  terapeutą,  który  objaśnił  jej 

zasady  terapii  indywidualnej  i  grupowej  oraz  z  psychologiem,  który 

opiekował się wszystkimi pacjentami.  

Drugi  ośrodek,  Lonestar  Rehab  oddalony  od  Tumbleweed  o 

dziesięć  minut  jazdy,  różnił  się  zarówno  wystrojem,  jak  i  atmosferą. 

Bardziej  przypominał  szpital.  Na  ścianach  nie  było  obrazków  z 

bohaterami  disnejowskich  kreskówek,  dominowała  sterylność  i 

powaga, za to personel sprawiał bardzo dobre wrażenie. Pacjenci tutaj 

byli w różnym wieku, ale większość stanowili ludzie starsi.  

-  Myślę,  że  już  podjąłeś  decyzję,  prawda?  -  bardziej  stwierdziła 

niż spytała Violet, gdy wsiedli do samochodu.  

-  Wiem,  do  którego  ośrodka  ją  poślę  -  przyznał  Peter  -  ale 

chciałbym poznać twoją opinię.  

- Dla niej odpowiedniejszy będzie Tumbleweed - orzekła Violet. - 

Nie  mam  wątpliwości,  że  w  Lonestar  wszyscy  byliby  troskliwi, 

przewidujący, opiekuńczy, ale...  

background image

- Ale? - Peter spojrzał na nią z zainteresowaniem.  

-  Celeste  powinna  być  wśród  dzieci  -  dokończyła  Violet.  -  Jest 

sama i samotna i potrzebuje więzi z rówieśnikami. Muszę więc znowu 

zapytać, dlaczego poprosiłeś mnie, żebym z tobą przyjechała.  

Patrzyła na niego, oczekując prawdy i tylko prawdy.  

-  Chciałem  znać  twoją  opinię  -  powtórzył  Peter.  -  Jeśli  chodzi  o 

Celeste,  nie  jestem  do  końca  obiektywny.  W  Tumbleweed  nie 

wszystkie  terapie  są  refundowane,  ale  to  nie  wpłynie  na  mój  wybór. 

Jeśli ją tam poślę, zapłacę za dodatkowe zabiegi.  

Violet czekała na ciąg dalszy.  

-  Jest  inna  przyczyna,  dla  której  poprosiłem  cię,  żebyś  mi 

towarzyszyła - wyznał. - Nie podobał mi się sposób, w jaki opuściłaś 

przyjęcie rocznicowe.  

- Nie czułam się tam na swoim miejscu - odparła Violet po chwili 

milczenia.  

- To przeze mnie? - spytał Peter.  

- Nie chciałeś, żebym tam była - stwierdziła.  

Peter  wiedział  już,  że  Violet  mówi  zawsze  prawdę.  Jej 

nieubłaganą szczerość wymogła na nim wyznanie, na które chyba nie 

był przygotowany.  

-  Od  chwili  gdy  się  poznaliśmy,  ty  i  ja...  połączyliśmy  się,  żyję, 

jakbym był w szoku. - Wyszeptał.  

- Wiem, co masz na myśli.  

Uśmiech, który pojawił się na jej wargach, był tak słodki, że Peter 

zapragnął ją pocałować, ale tylko wziął ją za rękę.  

background image

-  Problem  na  przyjęciu  był  taki,  że  bardzo  cię  tam  pragnąłem  - 

powiedział  szczerze.  -  Po  randce  na  Riverwalk  uznałem,  że 

powinniśmy przypieczętować to, co czuliśmy, to pożądanie, które nas 

ogarnia, ilekroć się spotkamy.  

- Zmieniłeś zdanie? - spytała poważnie Violet.  

- A ty? - odpowiedział pytaniem.  

- Przecież tu jestem.   

- Tylko z powodu Celeste - odparł.  

- Też. Ale i z twojego również.  

Peter położył ręce na kierownicy.  

- Zmierzamy niebezpieczną drogą - zauważył.  

- Możemy w każdej chwili nacisnąć hamulec - odparła Violet.  

Nie był w stanie się powstrzymać, pochylił się ku niej i pocałował 

ją. Krótko, namiętnie, zdecydowanie.  

-  Naprawdę  uważasz,  że  możemy  nacisnąć  hamulec?  -  spytał  ją 

cicho, kiedy z westchnieniem oderwał usta od jej warg.  

Skinęła głową.  

-  Musimy  być  naprawdę  pewni,  że  oboje  chcemy  tego,  co  może 

się zdarzyć. - Peter popatrzył na nią, po czym dodał: - Pojedziemy do 

Celeste, powiemy jej, dokąd zostanie przewieziona.  

Być może, jeśli na pierwszym miejscu postawią los tego dziecka, 

zdoła  przekonać  siebie,  że  związanie  się  z  Violet  Fortune  nie  będzie 

ani szaleństwem, ani głupotą?  

 

 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Peter z coraz większym trudem panował nad własnymi uczuciami 

i przemożnym pragnieniem ciągłego obcowania z Violet. Męczyły go 

bezsenne noce. Nie wiedział, czy Violet czuje to samo. Bądź co bądź 

żadne  z  nich  nie  chciało  zostać  zranione.  I  żadne  z  nich  nie  chciało 

skomplikować  sobie  życia  bardziej  niż  to  było  potrzebne.  Tak  czy 

inaczej  to,  co  działo  się  między  nimi,  było  coraz  trudniejsze  do 

kontrolowania.  

Idąc  przez  hol  oddziału  pediatrycznego,  Peter  miał  ochotę  wziąć 

Violet  za  rękę.  Niewiarygodne.  Nigdy  nie  zaliczał  się  do  mężczyzn, 

którzy  trzymają  kobiety  za  rękę!  A  kiedy  tuż  przed  wejściem  do 

pokoju  Celeste  Violet  podniosła  na  niego  wzrok,  poczuł  nieodpartą 

chęć objęcia jej i przytulenia. Tutaj nie było to jednak możliwe.  

Rehabilitant poinformował ich, że dziewczynka dobrze reaguje na 

terapię  i  czyni  postępy.  Peter  miał  nadzieję,  że  istotnie  tak  jest.  Nie 

chciał,  żeby  nastąpiły  jakieś  powikłania.  Violet  była  u  niej  przed 

południem przez dwie godziny. Domyślał się, że jej wizyty mają duży 

wpływ na postępy w leczeniu.  

Zauważył  natychmiastowe  ożywienie  Celeste,  gdy  Violet 

podeszła do dziewczynki. Usiadła na łóżku.  

-  No  i  jak  maleńka?  -  zagadnęła.  -  Mówiłam  ci,  że  wrócę.  Co 

dzisiaj robiłaś?  

- Oni ruszali moimi nogami - powiedziała Celeste.  

- Rehabilitant je ćwiczył, tak?   

Dziewczynka przytknęła.  

background image

- Bolało - poskarżyła się.  

- Bardzo?  

- Nie, ale chcę, żeby nie bolały.  

-  Wiemy,  że  jesteś  już  zmęczona  pobytem  w  szpitalu  - 

powiedziała  Violet  -  więc  przewieziemy  cię  tam,  gdzie  szybciej 

Wrócisz do zdrowia.  

- Dokąd? - spytała Celeste.  

- To miejsce nazywa się Tumbleweed Terrace -  wyjaśnił Peter. - 

Jest to taki jakby szpital, ale będzie ci tam lepiej, bo będziesz z innymi 

dziećmi.  

- Takimi jak ja? - ucieszyła się Celeste.  

-  Niektóre  są  jak  ty.  Niektóre  mają  inne  problemy  -  mówił  dalej 

Peter. - Ale wszystkie starają się wyzdrowieć.  

- Pojedziesz ze mną? - spytała z nagłym niepokojem Celeste.  

Peter położył jej rękę na ramieniu.  

-  Nie  możemy  z  tobą  pojechać,  ale  będziemy  cię  odwiedzać  - 

obiecał.  

Celeste wyciągnęła rączki do Violet, a ta instynktownie wiedziała, 

jak zareagować. Położyła się obok dziewczynki i mocno ją objęła.  

- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnęła. - Naprawdę, wierz 

mi.  Byłam  z  doktorem  Clarkiem  w  Tumbleweed  i  poznałam  ludzi, 

którzy będą się tobą opiekować. Wszyscy są bardzo mili.  

- Chcę, żebyś ty tam była - nalegała dziewczynka.  

-  Będę  cię  bardzo  często  odwiedzać.  Przyrzekam.  A  ty  będziesz 

tak zajęta, że może nawet nie zechcesz moich wizyt.  

background image

-  Ja  też  będę  do  ciebie  przyjeżdżać  -  zapewnił  ją  Peter.  - 

Tumbleweed  jest  niedaleko,  zaledwie  parę  minut  drogi  stąd.  Przyjdę 

do ciebie, żeby ci poczytać albo zjemy sobie razem drugie śniadanie.  

Dziewczynka jednak wciąż była smutna.  

- Wiesz, na ścianach w holu są wymalowane obrazki z „Królewny 

Śnieżki",  „101  dalmatyńczyków"  i  innych  książeczek  -  opowiadała 

Violet.  

Dziewczynka zachichotała.  

- Możesz mi poczytać? - Popatrzyła na Violet.  

- Oczywiście.  

- W Tumbleweed też mają dużo książeczek. - Peter pochylił się i 

pogłaskał dziewczynkę po włosach. - Może znajdziemy takie, których 

jeszcze nie znasz.  

Celeste  nie  wyglądała  na  przekonaną  osóbkę.  Zmiana jest  trudna 

w każdym wieku, pomyślał Peter, a Celeste przeżyła ich już o wiele za 

dużo.  

Wieczorem  odwiózł  Violet  do  „Flying  Aces"  i  nie  było  jego 

zamiarem  pożegnać  się  na  progu.  Przypuszczalnie  myślała  podobnie, 

bo spytała, czy by do niej nie wstąpił.  

- Nie jestem dobrą kucharką, ale omlet potrafię usmażyć - dodała.  

Widok  księżyca  w  pełni  na  wygwieżdżonym  niebie  podsunął 

Peterowi pewien pomysł.  

- Jeździsz czasem nocą konno? - spytał.  

-  Zdarza  się,  ale  nie  lubię  tego  robić  samotnie  -  odpowiedziała 

Violet.  -  Miles  i  Clyde  wstają  przed  świtem,  więc  ich  nie  prosiłam, 

background image

żeby  mi  towarzyszyli.  A  Jessica  jest  świeżo  upieczoną  małżonką, 

więc... - zaśmiała się, nie kończąc zdania.  

-  Od  lat  nie  jeździłem  konno  nocą.  Możemy  to  zrobić  teraz?  - 

zaproponował.  

-  Myślę,  że  taka  przejażdżka  będzie  cudowna  -  Violet 

uśmiechnęła się, lekko rozbawiona dwuznacznością pytania Petera.  

- A więc osiodłajmy konie.  

W  stajni  podprowadziła  go  do  wierzchowców  i  Peter  wybrał 

Groma, szarego deresza o dumnej postawie.  

- A który jest twój? - spytał.  

- Skąd wiesz, że mam tu swojego konia? - zdziwiła się Violet.  

-  Domyślam  się,  że  bracia  przygotowali  dla  ciebie  konia,  kiedy 

przyjechałaś na ranczo.  

-  Masz  rację.  -  Violet  wskazała  kasztanową  klacz  z  czarną 

grzywą. - Ma na imię Dixie, kocham ją. - Rzuciła okiem na tenisówki 

Petera. - Sądzę, że buty Milesa będą na ciebie pasować - stwierdziła. - 

Ma tutaj zapasowe. Zaraz ci przyniosę.  

W  piętnaście  minut  później  dosiadali  już  koni.  Peter  z 

przyjemnością  patrzył  na  zgrabną  sylwetkę  Violet,  podkreśloną 

obcisłymi  dżinsami.  Już  niezdolny  do  kontrolowania  reakcji  swego 

ciała, wyobraził sobie, że jest z nią w łóżku.  

Jechali  obok  siebie  w  milczeniu  wśród  drzew  oświetlonych 

blaskiem księżyca. Gdy znaleźli się na rozdrożu, Violet poprowadziła 

ich w prawo.  

- Tam jest jezioro - powiedziała. - Przyspieszmy trochę.  

background image

Peter poczuł wiatr we włosach. Pod sobą miał silnego konia, obok 

Violet i nagle poczuł się wolny... od wszelkich ciężarów codzienności, 

od  odpowiedzialności  za  pacjentów,  od  obowiązków  i  powagi,  z 

której nieraz podkpiwały sobie jego siostry.  

Przypomniała  mu  się  Sandra  Mason,  którą  kiedyś  kochał, 

przynajmniej tak wtedy sądził. Rozstali się, gdy otrzymała propozycję 

wyjazdu  do  Europy.  Nie  chciał  przeżywać  powtórnie  podobnego 

rozstania  i  zmagać  się  potem  samotnie  z  bólem.  Od  kiedy  spotkał 

Violet bał się, że sytuacja się powtórzy. Jednak Violet to nie Sandra, 

mimo że jej kariera i miejsce zamieszkania mogą stanowić przeszkodę 

na ich wspólnej drodze.  

Teraz,  gdy  jechali  w  stronę  jeziora,  nie  dostrzegał  żadnych 

przeszkód. Otaczająca ich cisza i ciemność, rozpraszana tylko słabym 

światłem księżyca, tworzyła nastrój niepowtarzalnej intymności.  

Zbliżywszy się do jeziora, zwolnili tempo. Tafla wody błyszczała 

srebrzystym  blaskiem,  drzewa  rzucały  cienie,  a  księżyc  wyglądał 

wręcz magicznie. W powietrzu unosił się zapach liści, mchu i perfum 

Violet.  

- Chcesz zsiąść? - spytał Peter.  

- Jeśli to zrobimy, boję się, że czar pryśnie.  

Peter  nie  był  romantykiem  ani  mistykiem.  Ale  w  tym  momencie 

dokładnie wiedział, co Violet ma na myśli.  

- Sprawdźmy, czy to jest możliwe - zasugerował.  

background image

Zsiedli  z  koni  i  Peter  zrobił  to,  o  czym  marzył  całe  popołudnie. 

Wziął Violet za rękę i zobaczywszy wąską ścieżkę, poprowadził ją na 

skraj jeziora.  

- Nie jest ci zimno? - spytał, obejmując ją.  

- Teraz już nie. - Podniosła na niego roziskrzone oczy.  

Nic  na  świecie  nie  powstrzymałoby  go  w  tym  momencie  przed 

pocałowaniem  jej.  Wszystko  w  Violet  Fortune  było  ekscytujące  i 

kuszące. Pasowała do jego ramion jakby były dla niej stworzone. Gdy 

wsunął palce w jej miękkie jedwabiste włosy i przycisnął ją do siebie 

poczuł, że ich ciała mają dziwną moc przyciągania.  

Nie opierała się. Objęła go za szyję i wyszeptała:  

- Co się stało, że zmieniłeś zdanie co do nas?  

-  Bez  przerwy  próbowałem  sobie  to  wyperswadować  - 

powiedział. - Ale ile razy cię zobaczę...   

- To?  

- Chcę robić to. - Przycisnął wargi do jej ust.  

Zbyt  wiele  czasu  upłynęło  od  kiedy  się  całowali  ostatni  raz.  Za 

dużo było marzeń, za mało rzeczywistych przeżyć. Teraz całowali się, 

jakby poznawali się od nowa, z żarliwością i zapamiętaniem.  

-  Wracajmy  do  ciebie  -  powiedział  Peter  schrypniętym  głosem, 

gdy wreszcie oderwał od niej usta.  

- Żeby zrobić kolację? - spytała żartobliwie.  

-  Myślisz,  że  powinniśmy  nasycić  nasze  ciała,  zanim  nasycimy 

nasze żądze? - odparł z lekkim rozbawieniem.  

background image

-  Czy  to  jest  właśnie  to,  Peter?  -  Violet  nagle  spoważniała.  - 

Pożądanie?  

-  Więcej  niż  pożądanie  -  przyznał,  ale  na  tym  poprzestał.  Tylko 

tyle  mógł  teraz  powiedzieć.  Skoro  Violet  i  tak  wyjedzie,  nie  trzeba 

mówić nic więcej.  

Choć cały drżał na myśl o tym, co może się zdarzyć za chwilę, nie 

spieszył  się  z  powrotem,  nie  popędzał  konia  i  ona  też  nie.  Oboje 

pragnęli  delektować  się  każdą  chwilą  spędzoną  razem,  podziwiali 

tajemne  piękno  nocnego  krajobrazu,  rozświetlonego  słabą  poświatą 

księżyca.  W  niedługi  czas  potem  wjechali  do  stajni  i  oporządzili 

konie,  po  czym  udali  się  do  domu  przy  basenie.  Violet  poszła  do 

łazienki, Peter umył się w kuchni.  

-  Naleśniki,  omlet  czy  jedno  i  drugie?  -  spytała,  wróciwszy  do 

kuchni.  

-  Prawdę  mówiąc,  nic  nie  jadłem  od  śniadania  -  roześmiał  się 

Peter. - Jedno i drugie.  

Przygotowywali  posiłek  razem  i  czuli  się  ze  sobą  dobrze,  jakby 

robili to od zawsze. Dla Petera było  to całkiem nowe doświadczenie. 

Istniało  coś  jeszcze,  o  czym  musiał  z  nią  porozmawiać,  a  co  nie 

dawało  mu  spokoju  od  chwili,  gdy  zobaczył  ją  tego  wieczoru  z 

Celeste.  

Zaczekał,  aż  usiedli  przy  stole.  Kiedy  już  prawie  skończyli, 

zauważył.  

- Celeste coraz bardziej się do ciebie przywiązuje...  

- I ja do niej - odparła z uśmiechem Violet.  

background image

- Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym, zanim cię poprosiłem, 

żebyś ją odwiedzała.  

- To znaczy, o czym nie pomyślałeś? - Violet odłożyła widelec.  

- Celeste w ciągu krótkiego życia straciła zbyt dużo bliskich osób. 

Kiedy wyjedziesz, straci i ciebie.  

Na chwilę zapanowało milczenie.  

- Uważasz, że powinnam przestać ją widywać? - spytała w końcu.  

-  Nie,  tego  nie  powiedziałem.  Ona  potrzebuje  twego  wsparcia. 

Chcę ci tylko uświadomić, że ona traktuje cię jak kogoś bliższego niż 

pielęgniarka czy terapeutka - wyjaśnił.  

- Uważa mnie za przyjaciółkę - zgodziła się Violet.  

Peter  nie  odpowiedział.  Wstał  od  stołu  i  zebrał  naczynia.  Violet 

pochyliła  się  nad  zlewem,  wiedział,  że  jego  słowa  zapadły  w  jej 

pamięć.  

- Masz w sobie dużo współczucia i czułości - ciągnął dalej Peter. - 

Pamiętaj,  że  uczucia  Celeste  są  równie  głębokie,  a  teraz  szczególnie 

łatwo ją zranić.  

Violet  podniosła  na  niego  błękitne  oczy.  Ujrzawszy  jej  smutne 

spojrzenie  wreszcie  dotarło  do  niego,  że  ma  do  czynienia  z  kimś 

równie  wrażliwym.  Pożądanie,  które  wciąż  w  nim  wzbierało,  rodziło 

wiele  pytań,  na  które  nie  znał  odpowiedzi.  A  pytania  pozostawione 

bez  odpowiedzi  pociągały  za  sobą  komplikacje,  których,  być  może, 

nie uda mu się rozwikłać.  

-  Powiedz  mi  coś,  Violet.  -  Ujął  jej  twarz  w  dłonie.  -  Często 

miewasz romanse?   

background image

- Nie - wyznała ze smutkiem. - Od lat nie byłam z mężczyzną.  

Na co liczył? Jakiej odpowiedzi się spodziewał? Przecież nie tego, 

że  umawia  się  i  idzie  do  łóżka  co  parę  tygodni  z  innym  mężczyzną! 

Oczywiście,  że  nie.  Wiedział  to.  Poznał  ją  na  tyle,  żeby  dostrzec  jej 

wrażliwość i delikatność.  

I  poczuć  się  teraz  niezręcznie.  Niezależnie  od  tego,  co  myślał 

wcześniej, nigdy nie będzie miał dość przebywania z Violet Fortune. I 

dlatego musieli sobie wszystko powiedzieć.  

-  Nie  szukam  kobiety  na  jedną  noc  -  oświadczył.  -  Ani  na  dwie 

czy  trzy.  Pragnę  trwałego  związku,  takiego  jaki  mieli  moi  rodzice. 

Zdążali  w  tym  samym  kierunku,  wyznawali  te  same  wartości  i  byli 

zgodni, wiedzieli, jak ma wyglądać ich wspólne życie.  

- Moi rodzice również - powiedziała Violet.  

- Czy jest jakakolwiek szansa, że mogłabyś zostać w Red Rock? - 

spytał,  przygotowując  się  na  odpowiedź,  której,  niestety,  mógł 

oczekiwać.  

-  Nie.  -  Violet  po  krótkim  wahaniu  potrząsnęła  głową.  -  W 

Nowym Jorku mam pracę i rodziców. Poza tym kocham to miasto.  

-  A  więc  Red  Rock  jest  tylko  chwilowym  azylem  i  ucieczką  od 

codzienności?  

- Tak - odrzekła, znowu po chwili namysłu.  

Peter  zsunął ręce  z jej twarzy i  wiedział już, co powinien zrobić. 

Po prostu wyjść. Ich związek nigdy nie będzie możliwy na odległość, 

w  każdym  razie,  jeśli  miałoby  przetrwać  to  cudowne  zauroczenie  i 

porozumienie dusz, a nie ograniczać się do fizycznych kontaktów.  

background image

-  Lepiej  już  pójdę  -  powiedział  po  chwili.  -  Wcześnie  rano 

operuję.   

- Chemia to nie wszystko, prawda? - Violet jakby czytała w jego 

myślach.  

-  Jest  wspaniała,  gdy  w  grę  wchodzi  krótkotrwała  przygoda,  ale 

wydaje mi się, że żadnemu z nas by to nie odpowiadało.  

- My jesteśmy typem ludzi, którzy chcą mieć wszystko albo nic - 

zgodziła się Violet.  

-  Dam  ci  znać,  kiedy  będziemy  przewozić  Celeste  do 

Tumbleweed - zapewnił Peter, obejmując ją na pożegnanie.  

- Będę do niej codziennie przychodzić. Możesz zostawić dla mnie 

informację w dyżurce pielęgniarek.  

- Zadzwonię do ciebie. - Peter nie zamierzał jej unikać.  

- Uważaj na siebie - rzucił jeszcze od drzwi.  

Violet skinęła głową.  

Przez całą drogę do domu czuł, że szaleństwem było opuszczenie 

Violet. Lecz wiedział też, że postąpił zgodnie z rozsądkiem i tylko to 

powinno  się  liczyć.  Przez  całą  drogę  do  domu  nie  mógł  zapomnieć 

twarzy Violet, gdy stali nad jeziorem i całował ją. Zaklął pod nosem, 

nie będąc pewien, czy naprawdę podjął słuszną decyzję.  

 

Rodeo  stanowiło  nieodłączną  część  teksańskiego  stylu  życia.  W 

sobotni  wieczór  Violet  usiadła  na  trybunie  obok  Milesa  i  popatrzyła 

na  arenę.  Zerknęła  ku  Jessice  i  Clyde'owi.  Wpatrzeni  w  siebie, 

trzymali się za ręce.  

background image

Tymczasem  na  arenie  pojawił  się  kolejny  kowboj,  usiłując 

opanować  wierzgającego  byka.  Zafascynowana  tym,  co  się przed  nią 

dzieje, ledwo usłyszała głos Stacey Clark.  

- Coś podobnego, i ty tutaj.  

Odwróciła się i obok Stacey i Lindy zobaczyła... Petera. Siedzieli 

trochę  dalej,  na  tej  samej  ławce  co  ona.  Miles  wstał,  żeby  się 

przywitać.  Zanim  Violet  zdążyła  się  zorientować,  siostry  Clark  tak 

zmieniły się miejscami, żeby Peter znalazł się obok niej.  

- Nie chciałem się narzucać - mruknął, jak gdyby nie miał z tym 

nic  wspólnego.  -  Stacey  was  zobaczyła  i  uznała,  że  byłoby 

niegrzecznie nie podejść.  

Ale  Peter  tak  nie  myślał,  Violet  była  tego  pewna.  Zadzwonił  do 

niej  we  czwartek  wieczorem,  żeby  powiedzieć  o  piątkowych 

przenosinach Celeste do ośrodka rehabilitacyjnego. Spotkali się tam.  

Peter był uprzedzająco miły i przesadnie uprzejmy, jak gdyby się 

obawiał,  że  jedno  niewłaściwe  słowo  spowoduje,  że  padną  sobie  w 

ramiona. Opuścił Tumbleweed wcześniej niż ona.  

Cały  wieczór  spędziła  z  Celeste,  pomagając  dziewczynce 

zaaklimatyzować się w nowym miejscu, i wtedy przyszła jej do głowy 

myśl,  którą  z  początku  uznała  za  niedorzeczną.  Później  jednak 

stwierdziła, że jest to intencja coraz bardziej sensowna. Nie wiedziała 

tylko, jakie będzie zdanie Petera na ten temat.  

Poczuła  nagle  mrowienie  na  karku  i  odwróciwszy  głowę, 

stwierdziła,  że  Miles  i  Clyde  pilnie  ją  obserwują.  Jessica  uśmiechała 

się znacząco. Zwróciła głowę w drugą stronę i zobaczyła, że Stacey i 

background image

Linda też zerkają ku niej i Peterowi.  Jeśli chcą spróbować swoich sił 

w roli swatek, to nic z tego.  

A może chciała, żeby im się udało?  

Peter  też  się  zorientował,  że  jest  pod  obserwacją,  i  zmarszczył 

brwi.  

- Jadłaś już kolację? - zwrócił się do niej.  

Violet potrząsnęła głową.   

- A więc chodźmy na hot doga - zaproponował.  

W  sztruksowej  koszuli,  dżinsach  i  butach  z  cholewami  wyglądał 

bardziej na kowboja niż lekarza. Nie znając go, Violet nigdy by się nie 

domyśliła,  czym  się  zajmuje.  Miał  tyle  różnych  twarzy,  że  mogłaby 

spędzić życie na ich odkrywaniu.  

-  Celeste  mówiła,  że  bardzo  długo  byłaś  z  nią  wczoraj  - 

powiedział, prowadząc Violet w stronę stoiska z kiełbaskami.  

- Odwiedziłeś ją dzisiaj?  

-  Tak,  po  obchodzie.  Znalazła  tam  już  przyjaciół  i  zadomowiła 

się.  

- W poniedziałek zaczyna terapię, pojadę do niej - odparła Violet. 

- Myślisz, że mi pozwolą?  

- W Tumbleweed drzwi dla rodzin pacjentów są zawsze otwarte - 

zapewnił ją Peter. - Jako lekarz Celeste powiem, że spełniasz warunki.  

Początek  rozmowy  został  zrobiony.  Jednak  za  dużo  było  ludzi 

wokół, żeby móc dalej spokojnie rozmawiać.  

- Chodźmy tam. - Peter wskazał pustą arenę na tyłach zagrody dla 

zwierząt, gdzie było w miarę kameralnie.  

background image

Wzięli hot dogi i usiedli.  

-  Zastanawiam  się  nad  zaadoptowaniem  Celeste  -  powiedziała 

nagle Violet. Była bardzo zdenerwowana.  

- No, odezwij się - mruknęła, gdy nie zareagował.  

- Podejrzewam, że dużo o tym myślałaś.  

- Wciąż myślę, nie podjęłam jeszcze decyzji. To nie takie proste.  

-  Rozumiem,  masz  przecież  pracę,  która  wypełnia  ci  znaczną 

część życia - zgodził się Peter.  

- Właśnie.  

-  Nawet  po  zakończeniu  rehabilitacji  trzeba  jej  będzie  poświęcić 

dużo czasu - dodał. - Ma za sobą ciężkie przejścia.  

- A ty uważasz, że ja nie mogę jej tego dać?  

-  Ja  uważam,  że  możesz,  jeśli  się  na  niej  skoncentrujesz.  -  Peter 

popatrzył  Violet  w  oczy.  -  Nie  sądzę,  byś  mogła  pracować 

sześćdziesiąt godzin tygodniowo i jeszcze się nią zajmować.  

-  Właśnie  tę  sprawę  muszę  rozwiązać  -  westchnęła.  -  Nie  mogę 

wziąć  Celeste,  dopóki  nie  podejmę  decyzji  co  do  swojej  przyszłości 

zawodowej.  Chciałam  tylko,  żebyś  wiedział,  że  się  nad  tym 

zastanawiam.  

- No to już wiem - skwitował Peter.  

- Ale powiedz mi, co o tym myślisz - poprosiła.  

- Violet, nie siedzę w twojej głowie - żachnął się.  

- Owszem, ale może byś spróbował  wczuć się  w moją sytuację - 

nalegała.  -  Odgrodziłeś  się  murem  od  wszystkiego,  co  mogłoby  się 

zdarzyć  między  nami,  bo  to  nie  pasuje  do  twojego  perfekcyjnego 

background image

planu. Jesteś dobrym lekarzem i dobrym człowiekiem. Myślę jednak, 

że chcesz, aby każdy postępował według twoich oczekiwań.  

- Może tylko wiem, co jest mi potrzebne do szczęścia - skwitował.  

-  Może.  A  może  nie  pozwalasz  nikomu  przejść  przez  ten  mur, 

żeby uczynił cię szczęśliwym.  

-  Mam  powody,  żeby  otaczać  się  murem,  Violet  -  powiedział 

niemal  ze  złością.  -  Kobietę,  z  którą  się  poprzednio  związałem, 

traktowałem poważnie. Byliśmy zaręczeni. Ale nagle zaproponowano 

jej stypendium w Europie i w jednej chwili, z dnia na dzień, wszystko 

się  zmieniło.  Sandra  usunęła  ciążę.  Powiedziała,  że  darzy  mnie 

uczuciem, ale właśnie trafiła się jej okazja życia i nie zamierza z niej 

rezygnować.  

Ach,  to  dlatego  Peter  był  tak  ostrożny,  pomyślała  Violet. 

Wyobrażała sobie, co musiał przeżywać. Stracił nie tylko narzeczoną, 

ale,  co  znacznie  ważniejsze,  swoje  dziecko.  Violet  z  własnego 

doświadczenia  wiedziała,  jakie  psychiczne  spustoszenie  potrafi 

spowodować taki incydent.  

- Tak mi przykro, Peter. Nie powiedziała ci, że jest w ciąży?  

- Dopiero po zabiegu. - Peter umknął wzrokiem w bok.  

- I wasz związek nie mógł przetrwać po tym, jak usunęła ciążę? - 

pytała dalej.  

-  Sandra była  na  stypendium cztery  lata  -  odrzekł  Peter.  -  Nawet 

gdybym zdołał jej wybaczyć to, co zrobiła, a wcale nie jestem pewien, 

czy  tak  by  było,  widywalibyśmy  się  najwyżej  dwa  razy  w  roku  i  to 

przy  odrobinie  szczęścia.  Chciałem  mieć  żonę,  rodzinę  i  prawdziwy 

background image

dom,  a  nie  schadzki,  gdyby  udało  nam  się  wygospodarować  trochę 

czasu. - Głos Petera był pełen żalu.  

Mówił  o  faktach,  ale  Violet  wiedziała,  że  najważniejsza  w  tym 

wszystkim  była  kryjąca  się  za  nimi  zdrada  -  zdrada  uczuć,  marzeń, 

nadziei na przyszłość. Nic dziwnego, że nie dążył do ponownej próby.  

- Czy mogłabyś kiedykolwiek usunąć ciążę? - spytał, ujmując jej 

twarz w dłonie.  

-  Nigdy.  Życie  jest  zbyt  cenne...  -  Zamilkła,  pomyślawszy  o 

własnej ciąży, która nie miała żadnej szansy powodzenia.  

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Violet. - Peter zniżył głos. - 

Sprawiasz,  że  wyzbywam  się  moich zahamowań  i  chcę  się  rzucić  na 

głęboką  wodę.  Ale  gdy  ta  woda  mnie  pochłonie,  może  nie  być 

zabawnie. Już raz mi się to zdarzyło, tobie nie. Trudno potem leczyć 

rany.  

- Wiem - powiedziała tylko.   

Nagle usłyszeli, że ktoś ich woła i zobaczyli spieszących ku nim 

ojca Petera z żoną i Lindę.  

-  Dowiedziałam  się,  że  jesteś  i  chciałam  się  z  tobą  zobaczyć.  - 

Charlene  odciągnęła  ją  na  bok.  -  Nie  miałyśmy  czasu  dłużej 

porozmawiać na przyjęciu - powiedziała.  

-  Mieliście  sporo  gości,  nie  chciałam  wam  zajmować  czasu  - 

odrzekła Violet.  

-  Ty  też  byłaś  gościem.  A  większość  zaproszonych  w  ogóle  nie 

interesuje się tym, co robię.  

- Jakbym słyszała moją matkę - roześmiała się Violet.  

background image

- A czym ona się zajmuje?  

-  Wszystkim,  począwszy  od  dodawania  kobietom  odwagi  w 

egzekwowaniu  należących  się  im  praw,  po  zachęcanie  tych,  które 

rzuciły  studia,  do  ich  kontynuowania.  Mówi,  żebym  nie  rozmawiała 

na ten temat ze zwykłymi ludźmi, bo i tak nic ich to nie obchodzi.  

- Chyba chciałabym poznać twoją matkę - stwierdziła Charlene.  

-  Wydaje  mi  się,  że  ona  nigdy  nie  zajmowała  się  samotnymi 

matkami.  Ale  prawdę  mówiąc,  mnie  interesuje  ten  temat  -  wyznała 

Violet.  

-  A  więc  powinnyśmy  o  tym  pogadać.  -  Charlene  rzuciła  jej 

zaciekawione spojrzenie i wyjęła wizytówkę. - Oto adres domu. Będę 

tam jutro po południu. Jeśli chcesz, wpadnij po trzynastej.  

- Dobrze, spotkamy się o wpół do drugiej - powiedziała Violet.  

Po  paru  minutach  wszyscy  wrócili  na  trybunę,  ale  tym  razem 

Violet  nie  usiadła  obok  Petera.  Nie  był  jedynym,  który  musi  podjąć 

decyzję.  

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Dom  znajdował  się  w  jednej  ze  starszych  dzielnic  San  Antonio. 

Violet  weszła  na  schody  i  nacisnęła  dzwonek.  W  chwilę  później 

Charlene otworzyła drzwi i uśmiechnęła się z zadowoleniem.  

- Przyszłaś w samą porę - powiedziała.  

- Tak? Dlaczego?  

-  Właśnie  ustawiamy  meble  na  górze.  Pomożesz  mi.  Chodź, 

oprowadzę cię.  

background image

Najpierw  Charlene  pokazała  jej  parter,  jeszcze  skąpo 

umeblowany.  W pokoju dziennym stała sofa, w kuchni stół i krzesła. 

Ich  kroki  odbijały  się  echem  w  pustych  pomieszczeniach.  Czuć  było 

zapach  świeżo  ułożonej  podłogi.  Duże  okna  wyglądały  na  całkiem 

nowe.  

-  Piękny  dom  -  stwierdziła  Violet,  gdy  przeszły  do  jadalni  i 

kuchni.  

Za kuchnią znajdowały się jeszcze dwa pokoje.  

- Co tutaj będzie? - spytała.  

-  W  jednym  urządzę  biuro,  gdzie  kierowniczka  domu  będzie 

trzymać  dokumentację,  rachunki,  kartoteki  osobowe,  no  i  papiery 

urzędowe.  W  większym  będzie  jej  sypialnia  -  poinformowała 

Charlene.  

- Masz już kogoś na to stanowisko? - zainteresowała się Violet.  

-  Ach  tak.  Jest  świetna.  Pani  Mendoza  ma pięćdziesiąt  lat  i dużo 

energii.  Jest  wdową,  dzieci  są  już  dorosłe  i  samodzielne,  więc  chce 

mieć kogoś, o kogo mogłaby się troszczyć.  

Poza tym będzie położna na telefon i kobieta do pomocy, ale tylko 

przy  większym  sprzątaniu  i  praniu.  Liczymy,  że  nasze  podopieczne 

będą  same  dbać  o  czystość  w  domu  i  gotować.  -  Charlene  rozejrzała 

się  wokoło,  wyraźnie  dumna  ze  swego  przedsięwzięcia.  -  Wszystkie 

prace  remontowe  wykonali  wolontariusze  -  dodała.  -  Spisali  się  na 

medal.  

- Kiedy planujesz otwarcie? - spytała Violet.  

background image

-  Chciałabym  zacząć  przyjmować  pensjonariuszki  po  Święcie 

Dziękczynienia.  Jutro  trzeba  jeszcze  pomalować  ramy  okienne  i 

framugi,  zrobię  to  sama,  a  potem  można  już  ustawiać  resztę  mebli. 

Wszystkie dostałam jako dary.  

- Dużo tego. Ktoś ci pomoże? - Violet rozejrzała się dokoła.  

-  Niestety  nie  -  odrzekła  Charlene.  -  Wolontariusze  mają  czas 

tylko  w  weekendy, a to trzeba zrobić wcześniej. Gdybyś miała czas i 

ochotę... - uśmiechnęła się.  

- Oczywiście, chętnie ci pomogę - zaofiarowała się Violet.  

-  Nazwiemy  ten  dom  „Raj".  Chciałabym,  żeby  tak  właśnie  tu 

było.  Jak  w  raju,  żeby  dziewczęta  czuły  się  bezpieczne  i  mile 

widziane.  

Violet  na  moment  wróciła  myślami  do  przeszłości.  Pamiętała, 

jaka  była  przerażona,  jak  bardzo  samotna,  gdy  zorientowała  się,  że 

może  być  w  ciąży.  Od  pierwszej  chwili  gdy  poznała  Charlene,  czuła 

się w jej towarzystwie swobodnie. Usiadły na sofie w dużym pokoju. 

Charlene zaparzyła kawę.  

-  Jak  to  się  stało,  że  zaangażowałaś  się  w  taką  działalność?  - 

spytała, zainteresowana tą kobietą, do której Peter jakoś nie mógł się 

przekonać.  

-  Gdy  miałam  szesnaście  lat,  zaszłam  w  ciążę  -  odpowiedziała 

Charlene po dłuższej chwili milczenia.  

- I co zrobiłaś? - spytała Violet, zastanawiając się, czy Peter o tym 

wie.  

background image

-  Nie  miałam  wyboru  -  stwierdziła  ze  smutkiem  Charlene.  - 

Oddałam  dziecko  do  adopcji.  Mój  ojciec  porzucił  nas,  kiedy  byłam 

mała, a matka powiedziała, że nie będzie zajmować się i wychowywać 

kolejnego  dziecka.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Nie  miałam  pojęcia, 

gdzie się zwrócić o pomoc. Matka była równie bezradna jak ja. Więc 

kiedy  nasz  lekarz  rodzinny  zasugerował  oddanie  dziecka  do  adopcji, 

zgodziłam się.  

- Byłaś choć przez chwilę ze swoim dzieckiem?  

-  Kilka  minut  po  porodzie  -  powiedziała  Charlene.  -  Nie 

pozwolono mi nawet nadać jej imienia. Powiedziano, że imię wybiorą 

jej nowi rodzice.  

Charlene  miała  pięćdziesiąt  pięć  lat,  była  o  pięć  lat  młodsza  od 

ojca Petera. A więc jej córka ma teraz trzydzieści dziewięć.  

- Domyślam się, że to była anonimowa adopcja? - Violet spojrzała 

na Charlene pytająco.  

-  Oczywiście.  We  wczesnych  latach  siedemdziesiątych  otaczano 

takie sprawy tajemnicą. Wiele agencji pośredniczących w adopcji oraz 

lekarzy  wciąż  uważa,  że  życie  dziecka  powinno  być  białą  kartą, 

zaczynającą się w chwili adopcji. Niestety, moja matka wybrała jedną 

z takich agencji.  

- A więc nie wiesz, gdzie jest twoja córka?  

- Teraz już wiem. - Twarz Charlene nagle się rozpromieniła. - Od 

dawna próbowałam jej szukać, ale z początku bezskutecznie. Agencja, 

którą  wybrałyśmy,  została  zlikwidowana  w  latach  osiemdziesiątych  i 

cała dokumentacja przepadła. Ale nie traciłam nadziei.  

background image

Jakieś dwa lata temu George natknął się w Internecie na witryny, 

gdzie  może  zgłosić  się  matka,  szukająca  dziecka,  które  oddała  do 

adopcji,  albo  dziecko  szukające  swoich  biologicznych  rodziców. 

Zgłosiłam  się.  Przez  rok  nie  było  odzewu.  Nie  dawałam  jednak  za 

wygraną  i  zarejestrowałam  się  na  podobnych  witrynach.  W  końcu, 

ostatniej  wiosny,  dostałam  e-mail.  Moja  córka  chciała  się  ze  mną 

spotkać.  

- O Boże! - wykrzyknęła Violet. - Chyba oszalałaś ze szczęścia.  

-  Żebyś  wiedziała.  Lecz  równocześnie  byłam  przerażona,  nie 

wiedząc,  jaka  będzie  jej  reakcja  i  czy  po  spotkaniu  będziemy 

utrzymywać kontakt.  

- Spotkałyście się? - Violet popatrzyła uważnie na Charlene.  

- Tak. Mieszka w Kalifornii, więc pojechaliśmy tam z George'em 

w  marcu.  Ma  cudowną  rodzinę,  wspaniałego  męża  i  dwójkę  dzieci. 

Pomału  się  poznajemy,  głównie  przez  e-maile.  Mam  nadzieję,  że 

może przyjedzie do nas z rodziną na Boże Narodzenie.  

- Peter nigdy mi o tym nie wspomniał - zdziwiła się Violet.  

- Bo on nic nie wie. Stacey i Linda też nie wiedzą.  

- Dlaczego? - Violet nie rozumiała tej sytuacji.  

-  Wiesz,  choć  już  upłynęło  tyle  lat,  niełatwo  mi  było  wrosnąć  w 

rodzinę  Clarków.  -  Charlene  nerwowo  splotła  dłonie.  -  George  był 

cudowny,  nigdy  nie  dał  odczuć,  że  jestem  drugą  żoną,  że  jestem 

gorsza od Estelle, nigdy mnie do niej nie porównywał. Ale dzieci... Z 

początku  Linda  i  Stacey  zachowywały  wobec  mnie  dystans,  ale  z 

czasem pozwoliły mi siebie kochać - kontynuowała.  

background image

-  Co  do  Petera...  On  dostrzegał  różnice  między  mną  a  swoją 

matką. Byłam młodsza, pracowałam zawodowo, a z dwiema pensjami 

mogliśmy sobie z George'em pozwolić na rzeczy, na które on i Estelle 

nie  mogli.  Namówiłam  go,  żeby  nauczył  się  jeździć  na  nartach 

wodnych.  Wiem,  że  to  niby  nic  takiego,  ale  Peter  obserwował  ojca  i 

myślał, że George zapomniał o swojej pierwszej żonie.  

-  Pobraliście  się  mniej  więcej  po  roku  od  śmierci  Estelle  - 

zauważyła Violet.  

-  Tak,  i  patrząc  z  perspektywy  czasu,  uważam,  że  powinniśmy 

byli  z  tym  zaczekać.  Wydaje  mi  się,  że  Peter  myślał,  iż  znałam  jego 

ojca  jeszcze  zanim  Estelle  zmarła.  To  nieprawda.  Poznaliśmy  się  z 

George'em  na  targach  budowlanych.  Obsługiwałam  stoisko  mego 

szefa,  który  sprzedawał  wanny,  kabiny  prysznicowe  i  inny  sprzęt 

łazienkowy.  

George  nie  chciał  spędzać  samotnie  popołudnia.  Jakoś  od  razu 

przypadliśmy  sobie  do  gustu,  ale  na  pierwszych  spotkaniach  mówił 

głównie  o  Estelle.  -  Charlene  odwróciła  wzrok,  jakby  uciekając  we 

wspomnienia. - Cóż, przynajmniej teraz Peter mnie toleruje - dodała.  

-  Myślę,  że  coś  więcej  niż  toleruje  -  uśmiechnęła  się  Violet.  - 

Może  nie  chce  się  do  tego  przyznać,  ale  wydaje  mi  się,  że  cię 

podziwia i szanuje. Kiedy masz zamiar powiedzieć mu o... jak ma na 

imię twoja córka?  

-  Taylor,  i  myślałam,  żeby  mu  powiedzieć  po  Święcie 

Dziękczynienia.  

background image

- Jestem przekonana, że nie musisz martwić się o to, jak zareagują 

Stacey  i  Linda.  Intuicja  mi  mówi,  że  przyjmą  Taylor  do  rodziny.  - 

Violet  przypomniała  sobie,  co  jej  się  przydarzyło,  gdy  miała 

piętnaście  lat  i  wyobraziła  sobie,  jak  inaczej  wszystko  by  teraz 

wyglądało, gdyby jej ciąża rozwijała się prawidłowo.  

-  Dlaczego  posmutniałaś?  -  zaniepokoiła  się  nagle  Charlene. 

Dobrze się czujesz?   

-  Twój  dom  dla  samotnych  matek  tak  mnie  interesuje,  bo  sama 

omal nie stałam się jedną z nich - wyznała.  

- Opowiedz mi o tym - zachęciła ją Charlene.  

- Nie wiem, co ci mówi nazwisko Fortune, ale pochodzę z rodziny 

o wysokiej pozycji społecznej - zaczęła Violet.  

- Zawsze słyszy się jakieś opowieści i plotki, jak choćby ostatnio 

o  powiązaniach  Ryana  Fortune'a  z  Christopherem  Jamisonem,  a 

zwłaszcza o tym znamieniu, które miał Jamison.  

- To może opowiedzieć Ryan - odrzekła Violet.  

Dotychczas  nie  podano  do  wiadomości  publicznej  wszystkich 

informacji o pochodzeniu Ryana i Kingstona Fortune’ów. Choć Violet 

ufała  w  dyskrecję  Charlene,  nie  zamierzała  przerywać  rodzinnego 

milczenia.  

-  Oczywiście,  masz  rację.  W  tym  sęk  -  zgodziła  się  Charlene.  - 

Ludzie  mogą  sobie  snuć  domysły  na  temat  rodziny  Fortune’ów,  ale 

tak naprawdę niewiele o niej wiedzą. Czy nie to chciałaś powiedzieć?  

-  Trafiłaś  w  sedno.  -  Violet  skinęła  głową.  -  Przypuszczam,  że 

kiedy  byłam  dzieckiem,  nawet  moja  rodzina  niewiele  o  mnie 

background image

wiedziała.  Trzymałam  się  braci,  ale  oni  byli  starsi.  Ojciec  całymi 

dniami był w pracy, mama miała własne sprawy. Czułam się samotna 

i  opuszczona.  Szukałam  potwierdzenia  swojej  wartości,  ale  nie  tam, 

gdzie należało.  

-  Szukałaś  chłopaka,  który  by  cię  zechciał  -  podpowiedziała 

Charlene.  

- Tak, tylko że wtedy nie znałam jeszcze różnicy między seksem a 

miłością.  Myślałam,  że  jeśli  chce  się  ze  mną  przespać,  to  znaczy,  że 

mnie  kocha  -  mówiła  dalej  Violet.  -  Tak  czy  inaczej,  kiedy  miałam 

piętnaście lat, zaszłam w ciążę. Nikomu o tym nie powiedziałam.  

Chciałam mieć to dziecko, kogoś, kto by mnie naprawdę kochał. 

Pomyślałam sobie, że jeśli będę ukrywać ciążę tak długo jak się da, to 

potem będzie już za późno na cokolwiek. Nie  wiedziałam, że to była 

ciąża pozamaciczna.  

W  pewien  weekend  odrabiałam  właśnie  lekcje  w  swoim  pokoju, 

gdy poczułam ostry ból, tak silny, że upadłam na podłogę i straciłam 

przytomność.  Matka  musiała  mieć  chyba  szósty  zmysł,  bo  weszła  i 

mnie znalazła. Zawieźli mnie do szpitala, prosto na salę operacyjną. O 

mało nie umarłam.  

- Och, Violet, tak mi przykro. - Charlene była szczerze poruszona.  

Nawet teraz, gdy o tym opowiadała, Violet ściskało się serce.  

- To było tak dawno - powiedziała, z trudem wydobywając słowa.  

-  Oddanie  Taylor  do  adopcji  też  było  dawno,  ale  pewne  rzeczy 

wciąż są w nas żywe - zauważyła Charlene.  

background image

Spojrzały  na  siebie  porozumiewawczo,  obie  wiedziały,  że  ta  nić 

sympatii między nimi będzie trwać.  

- Opowiedziałaś o tym Peterowi? - spytała Charlene.  

- Nie. W sprawach uczuciowych żadne z nas nie jest hazardzistą. 

Jest tyle przeszkód piętrzących się przed nami, że wolimy postępować 

ostrożnie.  

- Jeśli ja bym tak ostrożnie postępowała, nigdy nie wyszłabym za 

ojca  Petera.  A  mówiąc  o  przeszkodach,  chyba  już  je  znasz  -  matka, 

którą  dzieci  uważały  niemal  za  anioła,  dzieci,  które  musiałam  sobie 

zjednać,  dom,  którym  trzeba  się  było  zająć,  gdy  ja  do  tego  czasu 

troszczyłam się tylko o siebie.  

Gdybym jednak nie podjęła ryzyka, straciłabym bardzo dużo. Nie 

możesz  myśleć  tylko  w  kategoriach  wygranej  albo  przegranej  - 

ciągnęła  dalej  Charlene.  -  Musisz  mieć  wiarę  i  odwagę,  musisz 

sięgnąć po coś więcej, niż masz teraz, po kogoś.  

- Zastanowię się nad tym, co powiedziałaś - obiecała Violet.  

- To dobrze, bo Peter potrzebuje kogoś, kto wyciągnąłby do niego 

rękę.  Kogoś,  kto  wstrząsnąłby  światem,  który  dla  siebie  stworzył.  A 

na  razie  to  ja  potrzebuję  kogoś,  kto  by  mi  pomógł  w  malowaniu. 

Potrafisz machać pędzlem?  

- Już dawno tego nie robiłam, ale spróbuję.  

- Przyjdziesz rano czy po południu? - spytała Charlene.  

- Po południu, rano będę u Celeste.  

-  A  zatem  do  zobaczenia.  Przynieś  tylko  jakieś  stare  ciuchy  do 

przebrania.  

background image

Następnego  popołudnia  Violet  zjawiła  się  u  Charlene  gotowa  do 

pracy.  Nawet  się  nie  obejrzała,  zajęta  malowaniem  framugi,  gdy  po 

raz  kolejny  usłyszała  trzask  otwieranych  drzwi.  Przez  parę  godzin, 

które tutaj spędziła, wciąż zjawiali się jacyś fachowcy. Nawet okrzyk 

Charlene „co za niespodzianka" nie odwrócił jej uwagi.  

-  Szukam  Violet  -  usłyszała  nagle  głos  Petera.  -  Dzwoniłem  na 

komórkę,  ale  odezwała  się  poczta  głosowa.  Clyde  mi  powiedział,  że 

jest tutaj.  

-  Czy  coś  się  dzieje  z  Celeste?  -  Violet  odwróciła  się 

zaniepokojona.  

- Nie, wszystko w porządku - uspokoił ją.  

W tym momencie zadzwoniła komórka Charlene.  

- Zaraz wracam - rzuciła w ich kierunku i wyszła do kuchni.  

-  Chciałem  ci  powiedzieć  o  Ryanie.  -  Peter  zniżył  głos,  choć 

zostali  sami.  -  Przekonałem  go,  żeby  poddał  się  eksperymentalnej 

terapii.  We  czwartek  lecimy  do  Nowego  Jorku.  Dzwoniłem  już  do 

Houston, przyślą mi dokumentację.  

-  Jestem  zaskoczona,  że  zmienił  zdanie  -  powiedziała  Violet.  - 

Wydawało się, że zdecydowanie odmówił.  

-  Parę  okoliczności  się  na  to  złożyło  -  wyjaśnił  Peter.  -  Fakt,  że 

twoi rodzice mieszkają w Nowym Jorku i może się u nich zatrzymać. 

Poza  tym  opowiedziałem  mu  o  mojej  matce  i  o  tym,  jak  bardzo 

bylibyśmy szczęśliwi, gdyby była z nami dłużej.  

Wziął  to  wszystko  pod  uwagę.  Nie  mogę  powiedzieć,  żeby 

odnosił się do tego pomysłu entuzjastycznie, ale myślę, że gdy już tam 

background image

będzie, porozmawia z lekarzem, dowie się czegoś więcej o programie 

leczenia,  to  odzyska  ducha  walki.  Prawdopodobnie  zadzwoni  do 

ciebie - dodał. - Chce, żebyś z nim pojechała.  

- Ja?  

- Uważa cię za swego lekarza. I ma rację. Najpierw zwrócił się do 

ciebie. Myślę, że twoje wsparcie jest dla niego bardzo ważne.  

-  Będziemy  musieli  zatrzymać  się  w  Nowym  Jorku  na  noc.  - 

Violet zagryzła wargę. - Możemy zostać u mnie. Zastanawiam się, czy 

Ryan  powie  moim  rodzicom  o  swojej  chorobie  od  razu,  czy  zaczeka 

aż rozpocznie leczenie.  

- Chce najpierw się upewnić, czy zostanie włączony do programu 

i  jak  będzie  wyglądało  leczenie.  Jak  mówiłem,  nie  jest  nastawiony 

entuzjastycznie.  W  Nowym  Jorku  ma  przyjaciela  i  zamierza  u  niego 

przenocować.  

- Myślisz, że zwierzy się przyjacielowi?  

- Nie wiem. - Peter wzruszył ramionami.  

- Nie mogę pojąć tej całej biurokracji. Przecież staram się pomóc 

dziewczętom w potrzebie. - Charlene wzburzona wróciła do pokoju.  

- Co się stało? - spytał Peter.  

-  Nie  zdążymy  w  terminie  otworzyć  ośrodka  -  powiedziała.  - 

Muszę wypełnić kolejne papiery, uzyskać kolejne zezwolenia i zgody. 

-  Potrząsnęła  głową.  -  Wszystko,  czego  chcę,  to  opiekować  się  tymi 

nastolatkami, które nie mają się gdzie podziać ani do kogo zwrócić.  

-  Dlaczego  tak  się  tym  zajmujesz?  -  zainteresował  się  szczerze 

Peter.  

background image

Charlene wymieniła długie spojrzenie z Violet.  

- Może powinnam wyjść - zasugerowała Violet.  

-  Nie,  zostań.  Wiesz  przecież,  co  chcę  powiedzieć  i  dlaczego  to 

dla mnie takie ważne.  

- Kiedy miałam szesnaście lat - zwróciła się Charlene do Petera - 

zostałam samotną matką i oddałam dziecko do adopcji.  

Nawet jeśli Peter był w szoku, nie dał po sobie nic poznać.  

- Co miałaś? - spytał. - Chłopca czy dziewczynkę?  

-  Dziewczynkę.  W  zeszłym  roku  odnalazłam  ją  przez  Internet. 

Miałam zamiar wkrótce wam o tym powiedzieć.  

- Stacey i Linda też nie wiedzą? - zdziwił się Peter.  

- Nie, tylko twój ojciec wie - odrzekła. - I Violet. Rozmawiałyśmy 

i jakoś to samo wyszło.  

-  Ale  wcześniej  nie  wyszło,  kiedy  rozmawiałaś  ze  mną,  czy  z 

moimi siostrami?  

- Nie  wiedziałam, jak byście zareagowali. - Charlene poczuła się 

lekko urażona.  

-  Miałaś  szesnaście  lat.  Domyślam  się,  że  nie  miałaś  wyboru  - 

powiedział Peter.  

- Nie, nie miałam. - W oczach Charlene pojawiły się łzy. - Muszę 

iść - popatrzyła na zegarek, po czym przeniosła spojrzenie na framugę 

pomalowaną przez Violet. - Dobra robota - stwierdziła z uznaniem. - 

Kiedy będziesz wychodzić, zatrzaśnij tylko drzwi. I zadzwoń któregoś 

dnia, pójdziemy na lunch.  

background image

-  Oczywiście,  że  zadzwonię  -  zapewniła  ją  Violet.  -  To  będzie 

wspaniałe miejsce. Zrobisz dużo dobrego dla tych dziewczyn.  

Charlene uśmiechnęła się, pomachała ręką i szybko wyszła.  

- Umyję tylko pędzel. - Violet zeszła do kuchni.  

Peter podążył za nią i usiadł przy stole. Był zatopiony w myślach.  

-  Nigdy  nie  starałem  się  poznać  lepiej  Charlene  -  powiedział  z 

widocznym żalem. - Nic dziwnego, że nie powiedziała mi o dziecku.  

-  Nic  straconego  -  pocieszyła  go  Violet.  -  Możesz  jeszcze  się  do 

niej zbliżyć.  

-  Nie  wiem,  czy  nie  jest  już  za  późno  -  westchnął.  -  Przez  te 

wszystkie  lata  myślałem  podświadomie,  że  jeśli  będę  miał  z  nią 

bliższe kontakty, to zdradzę pamięć matki.  

- Uważałeś, że musisz ją zachować, bo twój ojciec tego nie zrobił 

- domyśliła się Violet.  

- Chyba tak. - Popatrzył na nią ze smutkiem.  

- Myślę, że nigdy nie jest za późno na pogodzenie się, zwłaszcza 

jeśli oboje tego chcecie. I myślę, że Charlene nie ma do ciebie żalu.  

- To właśnie jest zdumiewające.  

-  Nie  możesz  kogoś  zmusić  do  kochania  cię,  jeśli  tego  nie  chce. 

Jedyne, co możesz zrobić, to czekać.  

- Skąd ty to wszystko wiesz? - zainteresował się.  

-  Przed  laty  szukałam  miłości  i  zdawało  mi  się,  że  ją  znalazłam, 

ale  tak  nie  było  -  powiedziała  Violet.  -  A  teraz  myślę,  że  potrafię 

rozpoznać prawdziwe uczucie.  

background image

-  Przed  laty  -  powtórzył  Peter.  -  Był  to  jakiś  szczególny 

mężczyzna?  

Czy  jeśli  wyzna  Peterowi  prawdę  ich  stosunki  się  zacieśnią,  czy 

rozluźnią?  

- To był chłopiec, nie mężczyzna.  

- Co się wtedy stało? - Po oczach Petera poznała, że autentycznie 

chce to wiedzieć i uświadomiła sobie, że nie może niczego przed nim 

ukrywać.  

- Mówiłam ci, że jako nastolatka czułam się samotna.  

- Miałaś tyle testosteronu koło siebie - zażartował.  

- To też się do tego przyczyniło.  

- A rodzice byli zajęci swoimi sprawami.  

-  Wiesz  jak  to  jest,  kiedy  jest  się  nastolatką.  Nie  chcesz  być  od 

nich  zależny,  niby  ich  nie  potrzebujesz  i  ciągle  to  podkreślasz,  a 

naprawdę jest całkiem inaczej.  

Peter  przytaknął.  Znał  to  z  własnego  doświadczenia.  W  końcu 

stracił  matkę,  a  ojciec  zaczął  nowe  życie,  zanim  on  był  do  tego 

psychicznie przygotowany.  

-  Miałam  zaledwie  piętnaście  lat  -  kontynuowała  Violet.  - 

Wydawało  mi  się,  że  jestem  dostatecznie  dorosła,  żeby  robić  to,  co 

chcę.  I  wtedy  jeden  piłkarz  umówił  się  ze  mną  na  randkę.  Było  coś 

znacznie  więcej  niż  hamburger  i  cola.  Po  paru  tygodniach,  kiedy  nie 

pojawił się okres,  wiedziałam już, jaka byłam głupia. - Obserwowała 

Petera ciekawa jego reakcji.  

- Albo jak zostałaś wykorzystana - mruknął.  

background image

-  To  moja  wina  -  przyznała  Violet.  -  Nie  wiem,  czy  ja  się 

buntowałam,  czy  po  prostu  chciałam  kogoś  mieć  tak  bardzo,  że 

zatraciłam instynkt samozachowawczy. Wszystko dusiłam w sobie.  

Myślałam, że jeśli ukryję swój stan dostatecznie długo, to nikt już 

nic  nie  będzie  mógł  zrobić.  Nie  wiem,  jak  sobie  wyobrażałam  swoje 

życie  po  urodzeniu  dziecka,  ale  chciałam  je  mieć.  Byłam  w  trzecim 

miesiącu,  kiedy  pewnego  weekendu  nastąpiła  zapaść.  Matka  mnie 

znalazła i zawiozła do szpitala.  

Violet  odetchnęła  głęboko  i  wpatrzyła  się  w  twarz  Petera.  Nie 

zobaczyła na niej potępienia, jedynie współczucie.  

-  To  była  ciąża  pozamaciczna  -  kontynuowała.  -  Dopiero  po 

operacji  przekonałam  się,  jak  bardzo  rodzice  i  bracia  mnie  kochają. 

Wszyscy mnie wspierali w tym trudnym okresie. Mama prowadziła ze 

mną długie rozmowy o ważnych sprawach.  

Postanowiłam  przyspieszyć  naukę,  żeby  szybciej  skończyć 

liceum,  więc  zatrudnili  korepetytora  -  uśmiechnęła  się.  -  A  potem 

mama  przyniosła  ankietę  badającą  predyspozycje  do  zawodu  i 

stwierdziłam, że chcę zostać lekarzem.  

-  Teraz  wiem,  dlaczego  tak  dobrze  rozumiesz  działalność 

Charlene - powiedział Peter.  

Siedzieli blisko siebie. Violet czuła zapach jego wody po goleniu i 

widziała  zmarszczki  zmęczenia  wokół  oczu.  Czuła,  że  interesuje  go 

jej  życie,  czuła  też  owo  podniecające  napięcie,  które  zawsze  im 

towarzyszyło, gdy byli blisko siebie.  

background image

-  Co  byś  zrobiła,  gdybyś  zaszła  w  ciążę  w  czasie  studiów?  - 

spytał.  

-  Zatrzymałabym  dziecko.  Nigdy  bym  go  nie  oddała.  Wierzysz 

mi? - Widziała cień wątpliwości w oczach Petera.  

- Jesteś z rodziny Fortune'ów - powiedział, odsuwając się od niej, 

jakby obawiał się, że za chwilę ją pocałuje. - Mogłabyś wziąć nianię. 

Tak czy inaczej mogłabyś żyć według własnego upodobania.  

- Nigdy nie wzięłabym niani - oburzyła się Violet. - Moi bracia i 

ja mieliśmy opiekunkę do dziesiątego roku życia, nienawidziłam tego.  

-  Wspomniałaś  o  adoptowaniu  Celeste.  Jeśli  to  zrobisz,  chyba 

zatrudnisz kogoś do opieki?  

-  Nie  jestem  pewna  -  odparła,  czując,  że  Peter  poddaje  ją  swego 

rodzaju testowi. - Myślę, że raczej wzięłabym gosposię.  

-  Celeste  będzie  przez  pewien  czas  potrzebowała  stałej  opieki. 

Gosposia nie wystarczy - zauważył.  

- Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na wszystkie pytania, Peter - 

broniła się Violet.  

-  Będziesz  musiała,  zanim  podejmiesz  decyzję  o  adopcji.  -  Peter 

nagle wstał, wziął ją za rękę i pociągnął do góry. - Masz jakieś plany 

na dzisiejszy wieczór?  

- Nie - odparła, zmęczona jego pytaniami.  

- To chodź ze mną do domu. Chcę ci coś pokazać.  

Chodź  ze  mną  do  domu.  Podobał  jej  się  dźwięk  tych  słów. 

Podobał jej się sam pomysł. Jeśli pójdzie do Petera... Będzie musiała 

ufać, że serce wskaże jej właściwą drogę postępowania.  

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Zajęło im trochę czasu, zanim znaleźli się w domu. Peter zaparzył 

kawę  i  poprosił  Violet,  żeby  usiadła.  Była  ciekawa,  co  jej  chce 

pokazać.  Ale  jeszcze  bardziej,  przyznała  to  sama  przed  sobą,  chciała 

być z nim.  

Czy naprawdę?  

Tak!  Przecież  była  w  nim  zakochana!  Peter  podszedł  do  półki  i 

zdjął dwa albumy ze zdjęciami. Usiadł obok Violet.  

- Przejrzyj je - powiedział poważnie.  

Violet od razu rozpoznała na zdjęciach Petera i jego dwie siostry. 

Na  pierwszych  mógł  mieć  jakieś  pięć  lat,  dziewczynki  dopiero 

zaczynały  chodzić.  Była  z  nimi  ta  sama  pełna  dobroci  kobieta,  którą 

widziała  na  zdjęciu  w  serwantce,  gdy  była  tu  po  raz  pierwszy  z 

Ryanem. Zdjęcie najpewniej zrobił ojciec Petera.  

Kiedy Peter był już starszy, na fotografiach pojawiały się również 

inne dzieci. Było ich co najmniej sześcioro.  

- To te dzieci, które wzięli twoi rodzice? - spytała Violet.  

-  Niektóre.  -  Wskazywał  je  kolejno,  wymieniając  imiona.  - 

Mieszkają  rozrzuceni  po  Stanach  i  świecie.  Mama  troszczyła  się  o 

każde z nich jak o swoje własne, niezależnie od tego, jak długo u nas 

przebywały. Jedne miesiąc, inne ponad rok.  

Matka  nigdy  nie  pracowała  zawodowo,  ale  to,  co  robiła,  było 

niezwykle  ważne.  Gdyby  nie  ona,  niejedno  z  tych  dzieci  mogło 

wylądować  na  ulicy.  Zawsze  jakoś  sobie  radziła,  nawet  jak  było 

krucho z pieniędzmi.  

background image

Violet  wyczuła  subtelną  aluzję.  Peter  chciał  poślubić  kobietę, 

której jedynym przedmiotem troski i zainteresowania byłaby rodzina. 

Nie podejrzewała go, że jest męskim szowinistą, po prostu uważał, że 

tak byłoby dla niego najlepiej.  

- Opieka nad dziećmi jest czymś bardzo ważnym -  zgodziła się - 

ale  praca  i  kariera  również.  Jeśli  kobieta  jest  wykształcona  i 

utalentowana w jakiejś dziedzinie, to czy powinna rzucić wszystko dla 

rodziny?  

Peter potarł ręką czoło i zamyślił się chwilę.  

- Nie  wiem. Ja  wiem tylko, ile godzin pochłania moja praca i ile 

miłości,  troski  i  uwagi  wymagają  dzieci.  Nawet  jeśli  nigdy  się  nie 

ożenię,  to  na  emeryturze  wziąłbym  kilkoro  dzieci  pozbawionych 

rodziców. - Jego zielone oczy zdawały się zadawać jej ważne pytanie.  

-  To  wspaniały  pomysł  -  zachwyciła  się  Violet.  -  Tyle  dzieci 

potrzebuje  domu.  Z  powodu  operacji,  jaką  przeszłam,  mogę  mieć 

trudności z zajściem w ciążę. To drugi powód, dla którego rozważam 

zaadoptowanie Celeste - ciągnęła - a kiedy będę gotowa do założenia 

rodziny, też się zastanowię nad podobnym rozwiązaniem.  

Wstrzymała  oddech,  czekając  na  jego  odpowiedź.  A  teraz,  kiedy 

zaczął  pieścić  jej  policzek,  miała  wrażenie,  że  rozpłynie  się  ze 

szczęścia.  I  choć  tyle  ich  łączyło,  wciąż  nie  była  pewna,  czy  jest 

typem kobiety, jakiej pragnie bądź potrzebuje Peter.  

- Najwyraźniej nie potrafię być z dala od ciebie - powiedział i nie 

wydawało się, żeby był z tego powodu nieszczęśliwy.  

background image

Nagle  poczuła  nieprzeparty  pociąg  do  Petera.  Patrzyła  na  niego 

szeroko  otwartymi  oczami  i  miała  ochotę  wsunąć  mu  ręce  pod 

koszulę, żeby poczuć ciepło jego skóry.  

-  Kiedy  tak  na  mnie  patrzysz,  Violet,  aż  się  prosisz,  żeby  cię 

pocałować - zauważył.  

-  Kiedy  tak  na  mnie  patrzysz,  chcę,  żebyś  mnie  pocałował  - 

odpowiedziała.  

Głębokie  westchnienie,  jakie  wydobyło  się  z  jego  ust,  gdy  ich 

wargi  się  spotkały,  świadczyło,  że  przegrał  walkę  z  pożądaniem. 

Łączyło ich jednak coś więcej. Żadne z nich nie chciało krótkotrwałej 

przygody ani nie było do niej zdolne.  

Peter  całował  i  dotykał  Violet.  Dotykał  tak,  jak  nikt  wcześniej 

tego  nie  robił,  czule  i  delikatnie.  Głaskał  jej  włosy,  by  po  chwili 

zsunąć  ręce  i  powoli  rozpinać  bluzkę.  Nawet  nie  wiedziała,  kiedy 

wyciągnęła mu koszulę ze spodni.  

-  Pragnę  cię,  Violet  -  szepnął,  odrywając  na  moment  usta  od  jej 

ust. - Pragnę cię bardziej niż mógłbym tego oczekiwać.  

Violet  też  go  pragnęła  całą  sobą.  W  ustach  jej  zaschło,  gardło 

miała ściśnięte, nie była  w stanie wykrztusić słowa. Nigdy  wcześniej 

namiętność  nie  zawładnęła  nią  tak  silnie.  Uświadomiła  sobie  jednak, 

że  nigdy  wcześniej  nie  wiedziała,  co  to  znaczy  prawdziwa 

namiętność.  

Rozpięła koszulę Petera i zsunęła bluzkę. On zrzucił koszulę. Nie 

odrywali  od  siebie  wzroku.  Delikatnymi  ruchami  zaczął  głaskać  jej 

piersi. Zadrżała.  

background image

- Wyobrażałem sobie ciebie nagą - powiedział.  

-  A  ja  dotykałam  cię  nagiego  w  swoich  snach.  -  Violet  zsunęła 

ręce  z  jego  torsu  i  rozpięła  pasek  u  spodni.  Lecz  gdy  chciała  rozpiąć 

zamek, przytrzymał jej rękę.  

- Zrobię to sam - powiedział.  

- Dlaczego?   

- Bo chcę ci dać przyjemność, dopóki nad sobą panuję - odrzekł.  

Sama  myśl,  że  Peter  mógłby  stracić  samokontrolę,  podnieciła  ją 

jeszcze  bardziej.  A  gdy  rozpiął  jej  stanik  i  zaczął  pieścić  wargami 

płatek ucha, jęknęła.  

- Doprowadzasz mnie do szaleństwa - wyszeptała.  

-  Ty  robisz  to  od  pierwszej  chwili,  gdy  cię  zobaczyłem. 

Ściągnijmy je. - Szybko pozbyli się resztek ubrania.  

Violet  wpatrywała  się  w  Petera,  wdychając  jego  męski  zapach. 

Miał  muskularne  ramiona,  opalone  ciało.  Nawet  nie  wiedziała  kiedy 

położył  ją  na  sofie  i  znalazł  się  nad  nią.  Nie  spieszył  się.  Przedłużał 

grę wstępną, głaskał ją i całował, aż oboje poczuli, że są u kresu.  

-  Peter,  jestem  gotowa  -  szepnęła  między  jednym  pocałunkiem  a 

drugim.  

- Muszę się upewnić - mruknął.  

Pieścił językiem jej ciało, coraz niżej i niżej. Gdy sięgnął pępka, 

wykrzyknęła  jego  imię.  Chciała  czuć  jego  ciało  tuż  przy  swoim, 

chciała  go  mieć  w  ramionach,  dotykać.  Dawał  jej  tyle  rozkoszy,  że 

pragnęła, aby czas się zatrzymał.  

- Jeszcze? - spytał.  

background image

- Nie wiem, czy tego chcę, czy potrafię.  

- Och, jestem pewien. To jeszcze nie wszystko.  

Ta  obietnica  w  jego  głosie  przeraziła  ją.  A  co  będzie,  jeśli  nie 

zareaguje  tak  jak  Peter  by  tego  oczekiwał?  Jeśli  jego  silne  ręce,  jego 

pieszczoty i wszystko, co robi, nie doprowadzą jej do orgazmu?  

- Peter, to nie ma znaczenia - powiedziała. - Ja chyba nie reaguję 

jak należy.  

- Nieprawda - mruknął.  

- Jak to?   

-  Jesteś  namiętną  kobietą,  Violet.  Twoje  pocałunki,  i  ręce,  jak 

mnie  dotykasz,  rozpalają  mnie.  Ja  nie  mam  wątpliwości.  Jesteś 

wspaniała.  

- Chciałam, żebyś wiedział... - Nie mogła dłużej mówić, zamknęła 

oczy.  

Powędrował  wargami  niżej.  Pieścił  jej  uda,  a  kiedy  zaczął 

całować  jej  łono,  a  potem  najintymniejsze  miejsce  ciała  Violet,  z 

trudem  łapała  oddech.  Usta  Petera  były  gorące  i  wilgotne.  Jęczała  z 

rozkoszy, pragnęła go.  

Nie pozwolił jej dłużej napawać się pieszczotami. Uniósł się nad 

nią,  opierając  na  rękach,  i  zobaczyła  jego  zielone  oczy  roziskrzone 

pożądaniem. Ich usta się zetknęły, objęła go za szyję i nagle... poczuła 

go w sobie. Otoczyła jego biodra nogami.  

Zespolili się w sposób najbardziej pełny, w jaki może się zespolić 

kobieta  i  mężczyzna.  Z  każdym  jego  ruchem,  z  każdą  mocniejszą 

pieszczotą Violet coraz bardziej zatapiała się w miłosnej ekstazie.  

background image

Objęła mocno jego barki.  

- Peter, cudownie - szepnęła.  

Trzymała  go  za  ramiona,  obejmowała  go,  a  gdy  siła  ich  doznań 

stała  się  bardziej  intensywna,  powtarzała  w  zapamiętaniu  jego  imię, 

przed  oczami  tańczyły  jej  gwiazdy,  miała  wrażenie,  że  zapada  się  w 

otchłań bliska utraty świadomości. Osiągnęła szczyt rozkoszy i czuła, 

jak przez jej ciało przenika fala ukojenia. Zadrżała. Poczuła, że Peter 

również drży.  

Po chwili leżeli już spokojni, mocno przytuleni do siebie, powoli 

wracając  do  rzeczywistości.  Wreszcie  Peter  usiadł  na  brzegu  sofy  i 

wziął ją za rękę. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ 

się sygnał telefonu komórkowego Violet.  

-  Muszę  odebrać  -  powiedziała.  -  To  może  być  Ryan  albo  moi 

rodzice.  

Peter nie zaprotestował. Wstał i wyszedł do łazienki.  

- Gdzie jesteś? - Usłyszała głos Milesa w słuchawce.  

- Miło mi cię słyszeć, braciszku - odpowiedziała.  

- Martwiliśmy się o ciebie - westchnął Miles. - Czekaliśmy.  

- My?  

- Jessica, Clyde i ja. Musimy coś z tobą przedyskutować.  

- Co? Czy to nie może zaczekać do rana? - spytała.  

- Masz zamiar wrócić rano? - zdziwił się Miles.  

-  Tego  nie  powiedziałam.  O  czym  chcecie  ze  mną  rozmawiać?  - 

Violet zerknęła w stronę drzwi.  

background image

Zastanawiała  się,  co  teraz  czuje  Peter,  co  znaczą  dla  niego  te 

chwile, które przed momentem wspólnie przeżyli. Czy to samo, co dla 

niej?  

- O grillu: Clyde i Jessica chcą zorganizować spotkanie i zaprosić 

wszystkich  swoich  przyjaciół  -  wyjaśnił  Miles.  -  Wpadli  na  ten 

pomysł  po  telefonie  ojca.  Rodzice  przylatują  jutro,  żeby  się  z  nami 

zobaczyć przed swoim urlopem w Nowym Orleanie.  

- Jak długo zostaną? - spytała Violet.  

- Dwa, trzy dni. Ojciec chce porozmawiać z Ryanem, a mama, jak 

myślę,  chce  jeszcze  raz  powitać  Jessicę  w  rodzinie.  Planujemy  grilla 

jutro wieczorem. Masz czas?  

- Może? Porozmawiamy przy śniadaniu.  

- O szóstej? - Miles był rannym ptaszkiem.  

- Boże - jęknęła Violet. - To musi być szósta?  

- Musi - zaśmiał się Miles. - Inaczej nie zdążę zrobić wszystkiego, 

co  mam  do  zrobienia.  Na  ranczu  nic  samo  się  nie  dzieje.  Będziesz 

wkrótce w domu? - wrócił do początku rozmowy.   

- Tak, Miles. Idź już spać. Nie potrzebuję anioła stróża - żachnęła 

się Violet. - Zobaczymy się przy śniadaniu. - Wyłączyła komórkę.  

-  Brygada  braci  cię  poszukuje?  -  zażartował  Peter,  który 

tymczasem  wrócił  do  pokoju,  ubrany  tylko  w  spodnie.  Rzucił  jej 

ręcznik.  

-  Można  to  tak  określić  -  przyznała  Violet,  zakłopotana  swoją 

nagością. - Czasami mam wrażenie, że oczekują ode mnie dokładnego 

rozkładu zajęć.  

background image

Owinęła  się  ręcznikiem  i  pobiegła  do  łazienki.  Usłyszał  szum 

wody.  Po  chwili  zobaczył  ją  kompletnie  ubraną.  Czy  wydawało  mu 

się, że nadal była speszona?  

- Myślisz o tym, co zaszło między nami, prawda? - spytał Peter.  

- A ty nie?  

- Nie roztrząsajmy tego, proszę. Tak będzie lepiej - stwierdził.  

-  Może  jeśli  będziemy,  to  już  tego  nie  powtórzymy  -  zauważyła 

Violet.  

Położył  jej  ręce  na  ramionach  i  patrzył  przez  dłuższą  chwilę  w 

oczy, po czym zbliżył twarz do jej twarzy.  

- Raz nie wystarczy - mruknął.  

Całował  jak  zwykle  mocno  i  namiętnie.  Violet  miała  zamęt  w 

głowie, podobnie jak on. Co myśmy zrobili? Dokąd zmierzamy?  

-  Nawet  nie  próbuj  odpowiadać  sobie  na  te  wszystkie  pytania 

dzisiaj  -  powiedział,  jakby  czytał  w  jej  myślach.  -  Zaczekajmy, 

zobaczymy jak nasza sytuacja się rozwinie.  

- Lepiej już pójdę - stwierdziła Violet po chwili. - Clyde i Jessica 

urządzają  jutro  grilla.  Przylatują  moi  rodzice.  Może  byś  przyszedł?  - 

zaproponowała.  

Ponieważ nie odpowiedział od razu, dodała pospiesznie:   

-  Nie  musisz  decydować  teraz.  Właściwie  w  ogóle  nie  musisz 

dawać  mi  odpowiedzi.  Jeśli  będziesz  mieć  czas  i  ochotę,  po  prostu 

przyjedź na ranczo.  

- Mogę się spóźnić, ale przyjadę, o ile nie będę zajęty na oddziale 

ratunkowym - obiecał. - Jeśli nie będę mógł przyjść, dam ci znać.  

background image

Violet  podeszła  do  drzwi.  Nie  wiedziała,  co  powiedzieć,  Peter 

również. Dostrzegła jego wahanie. Położyła rękę na klamce, ale miała 

nadzieję, że ją zatrzyma, poprosi, aby została na noc. Wciąż jednak za 

dużo było między nimi wątpliwości. I obawy o przyszłość.  

Nie poprosił, żeby została.  

Opuściła  dom  Petera  Clarka  głęboko  poruszona.  Teraz,  gdy 

oddała mu swoje ciało, dała mu również serce. Ruszając samochodem 

spod domu, bała się bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Może nie jest 

taką kobietą, jakiej pragnie Peter. Czy powinna go wyrzucić ze swego 

serca? Pomyślała o Celeste i decyzji, jaką miała podjąć.  

Bardzo chciała wiedzieć, czy możliwe jest uzyskanie pewności, że 

podejmuje właściwą?  

 

Peter nie mógł się doczekać spotkania z Violet.  

Impreza  trwała  w  najlepsze,  kiedy  przyjechał  na  ranczo  „Flying 

Aces".  Miles  go  przywitał,  a  Clyde  kilkakrotnie  obrzucił  bacznym 

spojrzeniem.  Jessica przedstawiła  mu  swoją  siostrę  Leslie  i  jej  męża, 

Marty'ego,  właściciela  sklepu  z  materiałami  metalowymi  i  częściami 

do komputerów w Red Rock.  

Później  oprowadziła  go,  poznając  z  innymi  gośćmi,  również  z 

Patrickiem  Fortune'em,  ojcem  Violet,  który  siedział  przy  stoliku  z 

Ryanem  i  Lily  oraz  Savannah  i  Cruzem  Perezami.  Savannah  była  w 

dziewiątym miesiącu ciąży.  

-  Savannah  powinna  już  odpoczywać  przed  porodem,  ale  nie 

mogła  sobie  odmówić  przyjemności  spotkania  z  przyjaciółmi  - 

powiedziała Jessica. - Cruz nie pozwala jej nawet palcem kiwnąć.  

background image

-  Nie  wiem,  gdzie  się  podziewa  Violet  -  dodała,  rozglądając  się 

dokoła. - Przed chwilą tutaj była. Jej matka też gdzieś znikła.  

W  tym  momencie  podeszli  do  nich  Steven  i  Amy  Fortune’owie, 

brat Violet z żoną, żeby się przywitać.  

- Jesteśmy otoczeni Fortune'ami - roześmiała się Jessica.  

- Ty też teraz do nich należysz - zauważyła Amy. - Podobnie jak 

ja.  

- Chyba tak - zgodziła się Jessica. - Wszystko stało się tak szybko, 

ze  mną  i  Clyde'em,  że  jeszcze  nie  mogę  się  przyzwyczaić. 

Widzieliście może Violet? - zwróciła się do Stevena.  

- Tak, poszła z mamą do stajni. Prawdopodobnie chce jej pokazać 

nowego konia.  

- Trafię - powiedział Peter. - Zostań z gośćmi.  

-  Powiedz  Violet,  że  za  piętnaście  minut  podajemy  deser  - 

poprosiła  Jessica.  -  Niech  się  nie  spóźnią,  bo  nic  nie  zostanie.  A 

gdybyś nie wiedział, to Violet uwielbia słodycze.  

Peter  domyślił  się  tego  po  zachowaniu  Violet  w  restauracji  na 

Riverwalk,  kiedy  rozkoszowała  się  każdym  kęsem  czekoladowego 

ciasta.  Zanim  wyszedł  ze  szpitala,  przebrał  się  w  dżinsy  i  sportową 

koszulę.  Dobrze  zrobił,  bo  wszyscy  goście  byli  ubrani  swobodnie  i 

niezobowiązująco.  

Obznajomiony  ze  stajnią  od  czasu  nocnej  przejażdżki,  podszedł 

do  bocznych  drzwi  i  otworzył  je.  Skierował  się  od  razu  ku  światłu 

między  boksami.  Siano  na  podłodze  tłumiło  odgłos  jego  kroków. 

Usłyszał kobiece głosy i w jednym z nich rozpoznał Violet.  

background image

-  Myślę,  że  potrzebuję  w  życiu  czegoś  więcej  niż  tylko  pracy  - 

mówiła.  -  Może  właśnie  dlatego  tak  ciężko  przeżyłam  śmierć  Anne 

Washburn i jej dziecka. Brak mi równowagi psychicznej.  

-  Zawsze  byłaś  skoncentrowana  tylko  na  swojej  karierze. 

Sądziłam,  że  nie  pragniesz  niczego  więcej  -  powiedziała  Lacey 

Fortune.  

- Też mi się tak wydawało.  

- Ciężko pracowałaś, wyrobiłaś sobie doskonałą renomę. Czyżbyś 

chciała  z  tego  wszystkiego  zrezygnować?  -  Matka  Violet  była 

wyraźnie zbulwersowana.  

-  Pozwól,  że  o  coś  cię  zapytam  -  poprosiła  Violet.  -  Gdybyś 

musiała  dokonać  wyboru  między  swoją  działalnością  na  rzecz 

poprawiania świata a poślubieniem taty i rodziną, to co byś wybrała?  

-  Nie  możesz  zadawać  mi  takiego  pytania  -  żachnęła  się  pani 

Fortune.  

-  Ależ  mogę.  W  twoim  przypadku  akurat  tak  się  złożyło,  że 

miałaś i jedno, i drugie. Ale gdybyś musiała z czegoś zrezygnować, to 

wybrałabyś rodzinę czy pracę?  

-  To  nieuczciwe  pytanie,  Violet.  Kocham  ciebie,  twego  ojca  i 

braci  z  całego  serca  -  oświadczyła  Lacey.  -  Ale  równocześnie  jestem 

typem kobiety, która potrzebuje czegoś więcej.  

Peter wiedział, że taka odpowiedź jest swego rodzaju przesłaniem 

dla  Violet.  Nigdy  nie  podsłuchiwał  i  teraz  też  nie  chciał  słuchać  tej 

rozmowy.  Gdy  się  zbliżył,  Lacey  pierwsza  go  zauważyła.  Uniosła 

brwi i popatrzyła pytająco na Violet.  

background image

Uśmiech  Violet  sprawił,  że  prawie  zapomniał  o  tym,  co  przed 

chwilą  usłyszał.  Niemal  usunął  z  myśli  to  wszystko,  co  uważał  za 

przeszkody między nimi. Puls mu przyspieszył, twarz rozjaśniła się w 

uśmiechu.  

- Udało ci się! - ucieszyła się Violet.  

- Mówiłem, że przyjdę. - Violet powinna się nauczyć, że on nigdy 

nie łamie danego słowa.  

-  Mamo,  przedstawiam  ci  doktora  Petera  Clarka  -  zwróciła  się 

Violet do Lacey. - Jest tym neurochirurgiem, który operował Celeste. 

Peter, moja mama, Lacey Fortune.  

Pani  Fortune  zbliżała  się  do  siedemdziesiątki.  Była  średniego 

wzrostu,  miała jasne,  lekko  siwiejące  włosy  i  zielone  oczy.  Nawet  w 

dżinsach wyglądała elegancko i równie pięknie jak jej córka.  

- Miło mi panią poznać - uśmiechnął się Peter.  

- Mnie również - Lacey podała mu rękę.  

Może  powinien  był  dłużej  posłuchać  ich  rozmowy?  Nie  był 

pewien, co Violet ujawniła matce z ich znajomości.  

-  Czy  to  pan  jest  tym  kawalerem  z  aukcji,  o  którym  wspomniał 

Miles? - W oczach Lacey pojawiły się wesołe iskierki.  

- Nigdy mi nie zapomną tego występu - jęknął Peter.  

-  Cóż,  wracam  do  gości  -  powiedziała  Lacey.  -  Jessica 

napomknęła coś o cieście czekoladowym. To brzmi zbyt zachęcająco, 

by móc zaprzepaścić taką okazję.  

-  Jest  już  ciemno.  Pozwoli  pani,  że  ją  odprowadzę?  - 

zaproponował Peter.  

background image

-  Och,  nie  trzeba.  Znajdę  drogę.  Zawsze  znajdowałam  i  będę 

znajdować.  Rzuciła  córce  znaczące  spojrzenie  i  odeszła  w  stronę 

wyjścia.  

-  Korzystając  z  tego,  że  jesteśmy  sami,  powiem  ci,  że 

rozmawiałam z Ryanem - oznajmiła Violet. - Chce, żebym pojechała z 

nim  do  Nowego  Jorku.  Skorzystam  z  okazji  i  wstąpię  do  swego 

szpitala, żeby dokończyć pewne sprawy. Ja nie potrzebuję pretekstu, a 

Ryan zawsze zasłoni się przed Lily podróżą służbową.  

-  Mam  nadzieję,  że  Lily  mu  uwierzy,  skoro  jedziecie  razem. 

Spotkamy się na lotnisku.  

Violet  stała  przed  boksem.  Peter  tak  oparł  ręce  o  ścianę,  że 

znalazła się między nimi.  

- A skoro nikogo tu nie ma, przyszło mi do głowy lepsze  zajęcie 

niż rozmowa o locie do Nowego Jorku - powiedział.  

- Na przykład jakie? - spytała Violet z niewinną miną.  

Przycisnął wargi do jej ust i natychmiast wróciły wspomnienia ich 

wspólnej  nocy.  Zapach  perfum  Violet  zawsze  go  podniecał,  dotyk 

miękkich jedwabistych włosów działał na jego zmysły. A jej usta...  

Tęsknił za nią i sam tego nie rozumiał, że jej potrzebuje. Zapach 

siana,  chłód  październikowej  nocy,  kołysanie  końskich  ogonów  -  to 

wszystko  należało  do  innego  wymiaru.  Całowali  się  tak,  jak  gdyby 

nigdy przedtem się nie znali i już nigdy więcej nie mieli się całować.  

Przytulił się do niej i jęknął, gdy poruszyła się prowokująco.  

Czy  mogliby  kochać  się  tutaj,  gdy  tam  trwało  przyjęcie?  Nigdy 

wcześniej  coś  tak  zuchwałego  nie  przyszło  mu  do  głowy.  Jedną  ręką 

background image

sięgnął do jej bluzki i zaczął ją rozpinać. Ona wyciągnęła mu koszulę 

ze spodni.  

- To szaleństwo - mruknął, gdy przeciągnęła ręką po jego piersi.  

Zaczął całować jej szyję i pieścić piersi. Jęk, który wydobył się z 

jej  ust,  powiedział  mu,  że  pierwszy  wolny  boks  zapewni  im  akurat 

tyle intymności, ile potrzebują. Mogą się kochać nawet w stajni.  

Nagle drzwi otworzyły się z impetem.   

-  Violet!  Peter!  Savannah  odchodzą  wody!  Szybko!  Jesteście 

potrzebni! - Miles wpadł do stajni jak burza.  

Peter natychmiast puścił Violet. Ich spojrzenia się spotkały.  

-  Zaraz  będziemy!  -  zawołała  Violet,  opuszczając  bezwładnie 

ręce.  

- Do diabła! - zaklął Peter i pospiesznie zapiął koszulę.  

Violet  poprawiła  bluzkę.  Peter  miał  świadomość,  że  powinni 

pomówić o jej rozmowie z matką, o tym, jacy byli głupi, o tym, jakie 

niespodzianki gotowała im przyszłość, ale nie mogli tego zrobić teraz.  

-  Minęło  dużo  czasu  odkąd  miałem  praktykę  na  położnictwie  - 

gderał.  

Violet  nie  odpowiadała.  Domyślił  się,  że  wróciła  myślami  do 

własnej przeszłości.  

-  Trudno  ci  być  w  obecności  Savannah  czy  innej  ciężarnej 

kobiety? - spytał.  

- Nie, już nie. Zastanawiam się tylko, co by się stało, gdybym nie 

miała wtedy tych komplikacji.  

background image

-  Nie  myśl  o  tym.  -  Objął  ją  i  przytulił.  -  Chodźmy.  Musimy 

dopilnować,  żeby  Savannah  miała  bezpieczny  poród,  niezależnie  od 

tego, jak i gdzie on nastąpi.  

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Violet,  Peter  i  Cruz  stali  przed  przeszkloną  ścianą  sali 

noworodków.  

-  Patrzcie,  jak pociesznie  rusza  rączkami  -  zachwycał  się  Cruz.  - 

Nie mogę uwierzyć, że to moja córka.  

-  Jeśli  nie  wierzysz,  spytaj  Savannah  -  powiedziała  ze  śmiechem 

Violet.  

-  Zaimponowała  mi  -  przyznał  Peter.  -  Zdumiał  mnie  jej  spokój, 

kiedy wieźliśmy ją do szpitala.  

Gdy  Savannah  odeszły  wody,  zaczęły  się  bóle  porodowe.  Cruz 

upierał  się,  że  sam  odwiezie  żonę,  ale  Peter  zaproponował,  że  to  on 

będzie kierowcą. Savannah poprosiła Violet, żeby im towarzyszyła.  

Po godzinie od przybycia do szpitala przyszła na świat mała Rose.  

- Jest zdrowa i duża - cieszył się Cruz.  

Violet  obserwowała  szczęśliwego  ojca, ale  kątem  oka  spoglądała 

na Petera.  

-  Zadzwonię  do  mamy  i  powiadomię  ich,  że  mamy  śliczną 

córeczkę  -  powiedział  Cruz.  -  A  potem  zobaczę,  jak  się  czuje 

Savannah.  Może  teraz  śpi.  Bóle  i  poród  na  pewno  ją  zmęczyły. 

Dziękuję, że przyjechaliście z nami - zwrócił się do Violet i Petera. - 

Bardzo nam pomogliście.  

background image

- Jeszcze raz gratuluję - powiedział Peter.  

- Przekaż Savannah, że wpadnę do niej, kiedy już będzie w domu. 

- Violet uścisnęła Cruza.   

- Dobrze. - Cruz jeszcze raz rzucił okiem na córeczkę i udał się do 

żony.  

W sali noworodków było pięcioro dzieci. Violet patrzyła na nie ze 

ściśniętym sercem.  

- O czym myślisz? - Poczuła rękę Petera, obejmującą jej ramiona.  

- O tym, że urodzenie dziecka musi być cudownym przeżyciem.  

- I?  

-  I...  myślałam  o  twoim  wyrazie  twarzy,  gdy  zobaczyłeś  to 

dziecko.  

Czekali  z  Peterem  w  holu,  aż  nastąpi  poród.  Zobaczyli 

dziewczynkę, gdy pielęgniarka przyniosła ją do sali noworodków.  

-  Narodziny  dziecka  są  cudownym  wydarzeniem,  ale  nie  tylko 

niemowlęta  wymagają  dbałości  i  opieki  -  zauważył.  -  Każde  dziecko 

jest skarbem.  

- Nie miałbyś ochoty patrzeć kiedyś na własne dziecko przez taką 

szybę? - spytała Violet.  

-  Pewnie,  że  miałbym,  ale  nawet  gdyby  takiej  możliwości  nie 

było, i tak mógłbym zostać ojcem.  

Przyszłość  rysowała  się  niepewnie. Violet  żałowała,  że  nie  może 

przewidzieć,  co  się  zdarzy  choćby  za  parę  dni.  Stojąc  tu  teraz  z 

Peterem, czując jego ciało przy swoim, wiedziała jedno, że chce, aby 

background image

to on stał się częścią jej życia. Jednakże jeśli wróci do Nowego Jorku i 

weźmie Celeste, to co wtedy będzie?  

 

W  czwartek  rano  zajęli  miejsca  w  pierwszej  klasie  samolotu 

lecącego  do  Nowego  Jorku.  Violet  coraz  to  spoglądała  na  Ryana, 

który  nie  odrywał  oczu  od  okna.  Peter  był  pogrążony  w  lekturze 

czasopisma medycznego.  

Po  narodzinach  małej  Rose  nie  mieli  wiele  czasu  dla  siebie. 

Jeszcze  byli  w  szpitalu,  gdy  Peter  został  wezwany  przez  pager  do 

szpitala i dopiero tego dnia rano zobaczyli się ponownie.  

Violet  odwiedziła  Celeste  przed  wyjazdem  na  lotnisko,  żeby 

poinformować  dziewczynkę,  że  przez  dwa  dni  nie  będzie  ani  jej,  ani 

Petera.  

- Ale wrócicie? - Celeste podniosła na nią pełne niepokoju oczy.  

Teraz jednak Violet starała się nie myśleć o Celeste, koncentrując 

całą swoją uwagę na Ryanie.  

- Jak się czujesz? - Dotknęła jego ręki.  

-  Trzymam  się  -  odrzekł.  -  Zastanawiam  się,  czemu  dałem  się 

namówić Peterowi na tę podróż.  

- Chcesz spróbować dłużej pożyć?  

- Może, ale zastanawiam się, ile ta próba będzie mnie kosztować. 

To znaczy, czy będę żył dłużej, ale gorzej...  

Musisz 

porozmawiać 

kierownikiem 

programu 

eksperymentalnego  -  poradziła  łagodnym  tonem  Violet.  -  Daj  sobie 

szansę.  

- Myślałem, że jesteś po mojej stronie - mruknął Ryan.  

background image

-  Jestem.  Będę  cię  wspierać,  niezależnie  od  decyzji,  jaką 

podejmiesz.  Musisz  jednak  najpierw  zapoznać  się  ze  wszystkimi 

możliwościami, żeby móc podjąć tę właściwą.  

- Za długo przebywałaś w pobliżu Petera Clarka - mruknął Ryan, 

pocierając skroń.  

- Boli cię głowa? - zaniepokoiła się Violet.  

- Tak, bez przerwy.  

- Musisz powiedzieć Lily prawdę. Nie sposób dłużej tego taić.  

- Lily prawie się do mnie nie odzywa. Nie bardzo wiem dlaczego. 

Chyba  nie  zrobiłem  jej  żadnej  przykrości,  ale  kiedy  wchodzę  do 

pokoju, ona wychodzi. I wciąż jest czymś zajęta.  

- Słyszałeś kiedyś o kobiecej intuicji? - spytała Violet.  

- Ktoś gdzieś kiedyś o tym może wspomniał. - Ryan usiłował się 

uśmiechnąć.  

- Nie kpij sobie z tego - napomniała go Violet. - Lily wie, że coś 

przed  nią  ukrywasz  i  przypuszczalnie  lista  jej  domysłów  jest  krótka. 

Musisz jej powiedzieć, że jesteś chory - przekonywała Violet.  

- Wszystko w swoim czasie - odparł Ryan.  

Problem w tym, że tego czasu Ryan może nie mieć zbyt dużo.  

-  Jesteś  pewien,  że  nie  chcesz  przenocować  u  mnie?  -  spytała 

Violet.  

-  Żebyście  z  Peterem  mieli  mnie  na  oku?  Wykluczone  -  żachnął 

się Ryan.  

- Będę pod tym adresem. - Podał Violet kartkę.  

background image

Rzuciła  okiem  na  nazwisko.  Clancy  Flanney.  Dom  w  odległości 

kilku przecznic od jej mieszkania.  

- To przyjaciel? - spytała.  

-  Tak,  z  dawnych  lat.  Chodziliśmy  razem  do  ogólniaka.  Clancy 

pracował  kiedyś  dla  Fortune  TX,  Ltd.,  ale  zawsze  marzył  mu  się 

Nowy  Jork.  Zatrudnił  się  w  banku inwestycyjnym  w  Nowym  Jorku  i 

bardzo sobie to chwalił. Jest już na emeryturze. Trochę podróżuje, ale 

teraz akurat jest w domu. Mamy dużo do nadrobienia.  

- Powiesz mu, dlaczego przyjechałeś?  

-  Owszem.  Powiem.  Clancy  potrafi  trzymać  język  za  zębami. 

Gdybym  zdecydował  się  na  leczenie,  będę  miał  w  nim  również 

oparcie. Nie chcę zdawać się wyłącznie na twoich rodziców.   

Violet wiedziała, że Ryan nie lubi być dla nikogo ciężarem.  

Rozmowę przerwał im krzyk dochodzący z klasy turystycznej.  

-  Jeśli  na pokładzie  jest  lekarz,  proszę  o  natychmiastową  pomoc. 

Mamy nagły przypadek - usłyszeli z głośników.  

Violet  i  Peter  podnieśli  się  jak  na  komendę  i  pobiegli  do  części 

turystycznej.  Dwie  stewardesy  wykonywały  zabiegi  reanimacyjne  na 

leżącym  mężczyźnie,  trzecia  podbiegła  z  urządzeniem  nie  większym 

niż aktówka.  

- Mają przenośny defibrylator, dzięki Bogu. - Violet odetchnęła z 

ulgą. - Musiał mieć atak serca.  

Peter  przedstawił  się,  Violet  również.  Zbadał  oddech  i  puls 

mężczyzny,  Violet  wyjęła  defibrylator  i  sprawdziła,  czy  działa 

należycie.  

background image

-  Proszę  nie  dotykać  chorego  -  zwrócił  się  Peter  do  obsługi 

samolotu.  

Violet  przyłożyła  elektrody  do  piersi  mężczyzny  i  nacisnęła 

przycisk. Po chwili jeszcze raz. Peter zmierzył tętno.  

- Udało się - stwierdził z ulgą.  

- Kiedy lądujemy? - zwróciła się Violet do stewardesy.  

-  Zapytam  kapitana.  -  Po  dwóch  minutach  była  z  powrotem.  - 

Zaczęliśmy  schodzenie,  za  piętnaście  minut  będziemy  na  lotnisku. 

Wezwaliśmy już karetkę.  

- Zna pani jego nazwisko? - spytał Peter stewardesę.  

-  Sam  Crawford.  Pracuje  w  agencji  reklamowej  -  czy  coś  w  tym 

rodzaju - i często z nami lata.  

-  Wszystko  będzie  dobrze,  Sam.  -  Peter  przytrzymał  ramię 

mężczyzny.  

Po  wylądowaniu  ratownicy  umieścili  mężczyznę  na  noszach  i 

przetransportowali  go  do  karetki.  W  terminalu  do  Petera  i  Violet 

podeszła jedna ze stewardes.  

-  Przedstawiciel  linii  lotniczych  chciałby  państwu  podziękować. 

Uratowali państwo życie panu Crawfordowi - powiedziała.  

- To  wasza załoga zaczęła reanimację. - Peter nie chciał żadnych 

podziękowań,  Violet  również.  -  To  było  najważniejsze.  Dzięki  temu, 

że mieliście na pokładzie defibrylator, pan Crawford żyje.  

-  Mimo  wszystko  pan  Rossi  chciałby  osobiście  podziękować.  O, 

właśnie  nadchodzi.  A  to  chyba  Catherine  Watson  z  wiadomości 

programu szóstego - dodała.  

background image

Nikt  nie  wiedział,  że  Peter  jest  z  Violet  i  Ryanem  w  Nowym 

Jorku. Tylko tego im brakowało, żeby  zdjęcia z lotniska pojawiły się 

w wiadomościach telewizyjnych, zanim Ryan powie żonie i rodzinie o 

swojej chorobie. A kiedy reporter na dodatek dowie się, że nazwisko 

Violet brzmi Fortune...  

-  Proszę  wybaczyć,  ale  nie  mamy  czasu.  -  Peter  ujął  Violet  za 

rękę. - Mamy umówione spotkanie.  

Zanim stewardesa zdążyła ich zatrzymać albo uprzedzić Rossiego, 

Peter, Violet i Ryan znikli w tłumie. Przed terminalem czekał na nich 

wynajęty samochód z kierowcą.  

-  Uznałem,  że  tak  będzie  nam  wygodniej  niż  taksówką  - 

powiedział Peter.  

Pięć minut później byli już w drodze do centrum.  

-  Stanowicie  zgrany  zespól.  Dobrze  razem  pracujecie.  -  Ryan 

odwrócił się do Violet i Petera, siedzących z tyłu.  

Peter pochylił się do Violet.  

-  Robimy  dobrze  jeszcze  inne  rzeczy  -  szepnął,  ale  tak,  żeby 

usłyszała tylko Violet.   

Brzmienie  jego  głosu  i  aluzja  ukryta  w  słowach  pobudziły  ją. 

Wyobraziła sobie tę noc w jej mieszkaniu.  

-  Pan  Crawford  prawdopodobnie  zechce  wiedzieć  komu 

zawdzięcza życie - kontynuował Ryan.  

-  W  wolnej  chwili  zadzwonię  i  dowiem  się,  jak  się  czuje  - 

powiedziała  Violet.  -  Stewardesa  podała  mi  nazwę  szpitala,  do 

którego został zawieziony.  

background image

- Jedziesz od razu do swego przyjaciela czy zjesz z nami kolację? 

- zwrócił się Peter do Ryana.  

-  Obiecałem  Clancy'emu,  że  będę  u  niego  na  kolacji  - 

odpowiedział Ryan.  

- Chcesz, żebyśmy wstąpili po ciebie jutro rano? - spytała Violet.  

-  Nie,  spotkamy  się  w  szpitalu.  To  nie  znaczy,  że  nie  chcę 

waszego  towarzystwa  -  dodał  z  lekkim  uśmiechem  -  ale  mam  dużo 

spraw  do  przemyślenia  i  sądzę,  że  będąc  z  dala  od  wszystkiego,  co 

mnie zaprzątało, łatwiej znajdę właściwe rozwiązanie.  

Odwieźli Ryana i po chwili byli już pod domem Violet.  

- Dobry wieczór, pani doktor - powitał ich portier.  

Dom, w którym mieszkała Violet, znajdował się przy Upper West, 

tuż  obok  Central  Parku.  Violet  lubiła  ten  stary  budynek,  głównie  ze 

względu na pełen zieleni dziedziniec i niedzisiejszą atmosferę.  

Wjechali na trzecie piętro i weszli do mieszkania. Peter przyjrzał 

się  uważnie  niewielkiemu  salonowi,  jak  gdyby  chciał  się  dowiedzieć 

czegoś więcej o Violet.  

Jego  wzrok  przesuwał  się  po  pełnych  słońca  oknach,  błękitno-

żółtej sofie i żółtym fotelu, po półkach z książkami, małych stolikach i 

licznych pamiątkach i bibelotach. Stał tam też dębowy, rzeźbiony stół, 

który  Violet  kupiła  na  targu  staroci,  i  cztery  krzesła  w  zacisznym 

kąciku jadalnym.   

- Jak ci się podoba? - spytała.  

Peter  popatrzył  na  akwarele  na  ścianie  i  zerknął  do  kuchni 

wyłożonej biało-różowymi płytkami na podłodze.  

background image

-  Chyba  spodziewałem  się  czegoś  bardziej  luksusowego  - 

powiedział.  

- Nie mam takiej potrzeby. - Violet wzruszyła ramionami. - Mam 

tylko jedną sypialnię, bo rzadko goszczę kogoś, kto zostaje na noc. W 

takim  wypadku  rozkładam  sofę.  Zresztą  nie  przebywam  dużo  w 

domu. Sama urządziłam to mieszkanie i dla mnie jest wystarczające.  

- Podoba mi się. - Peter postąpił krok bliżej.  

- Co chciałbyś robić najpierw? - spytała.  

Peter zbliżył się jeszcze bardziej i przyciągnął ją ku sobie.  

- Może być spacer?  

Nie  tego  oczekiwała  i  najwyraźniej  nie  udało  się  jej  ukryć 

rozczarowania.  

- Żartowałem - roześmiał się. - Chciałem zobaczyć twoją minę.  

Violet  natychmiast  zapomniała  o  wszystkich  wątpliwościach 

dotyczących przyszłości. Liczył się tylko Peter, dotyk jego rąk, zapach 

i bliskość jego ciała.  

- Pragnę cię - szepnął i zbliżył usta do jej ust.  

Nie  zadali  sobie  nawet  trudu,  żeby  przejść  do  sypialni. 

Pośpiesznie  ściągnęli  z  siebie  ubranie.  Pocałunki  Petera  oszałamiały 

ją,  stały  się  zaborcze,  żądające.  Przyciągnął  ją  do  siebie  i  uniósł  bez 

wysiłku. Chwyciła go za szyję i oplotła biodra nogami.  

- Peter -  westchnęła, pragnąc go tak bardzo, że nawet nie byłaby 

w stanie wyrazić tego słowami.  

background image

-  Wiem  kochanie  -  mruknął  i  usiadł  na  krześle,  biorąc  ją  na 

kolana.  -  Potrzebuję  cię,  Violet.  -  Było  w  jego  głosie  coś  bardzo 

stanowczego, mimo że powiedział to cicho i jakby błagalnie.  

- Ja też cię potrzebuję - szepnęła.  

Trzymając ręce na jej pośladkach, uniósł ją nieco i... wśliznął się 

w nią delikatnie.  

-  Nie  wytrzymam  dłużej  -  powiedział  schrypniętym  głosem.  - 

Jesteś gotowa?  

- Tak, bardzo.  

Poczuła  go  w  sobie.  Drżała  z  rozkoszy  przy  każdym  jego 

poruszeniu, uprzytomniła sobie, że jej miłość do Petera ogarnia ją całą 

i  jest  ważniejsza  niż  wszystko  inne  w  życiu.  Tej  nocy  chciała  się 

oderwać  od  realnego  świata  i  kochać  tylko  Petera,  nie  myśląc  o 

niczym. Nawet o Celeste i Ryanie.  

Wolała  napawać  się  każdą  chwilą  fizycznej  przyjemności.  Łzy 

popłynęły jej po twarzy ze wzruszenia. Nie chciała dłużej opierać się 

sile  swojego  uczucia.  Namiętność  Petera,  okazywaną  jej  czułość  i 

zaangażowanie przyjmowała z miłością i oddaniem.  

Czuła  tę  wyjątkową  więź,  jaka  się  zrodziła  między  nimi,  między 

dwojgiem zakochanych - kobietą i mężczyzną. A teraz pragnęła tylko 

jednego, żeby razem z nim przeżywać narastające uczucie rozkoszy.  

Słyszała  jego  wzruszające  pomruki,  poddawała  się  jego 

pieszczotom  i  czuła,  że  sama  emanuje  żarem  i  energią  nie  mniejszą 

niż  on.  Mięśnie  Petera  napięły  się,  ich  ciałami  targnął  spazm 

spełnienia. Objęli się mocniej, ogarnęła ich błogość i ukojenie.  

background image

-  Zrobiliśmy  niewybaczalne  głupstwo  -  powiedział  po  chwili, 

oparłszy czoło o jej głowę.  

- Jakie? - Była zaskoczona.  

-  Nie  zabezpieczyliśmy  się.  Jesteśmy  oboje  lekarzami,  mamy 

trochę lat, a zachowaliśmy się jak para nastolatków.  

-  Powiedziałam  ci,  że  ciąża  nie  jest  dla  mnie  łatwa.  Ale  jeśli  się 

zdarzy,  poradzimy  sobie.  -  Mówiąc  te  słowa,  zastanawiała  się,  czy 

chce  być  w  ciąży  i  może  dlatego  podświadomie  zapomniała  o 

zabezpieczeniu. Może i ze strony Petera tak było?  

Peter  ujął  ją  za  brodę  i  obserwował  przez  dłuższą  chwilę. 

Domyślała się, że chce jej zadać jakieś pytanie. I usłyszeć odpowiedź. 

Tyle że ona jeszcze jej nie znała.  

Zanim jednak zdążył się odezwać, położyła mu palec na ustach.  

-  Co  do  dzisiejszej  nocy...  tej  jednej  nocy,  czy  nie  moglibyśmy 

udawać, że nie mamy żadnych trosk? Czy nie możemy być po prostu 

Violet  i  Peterem  w  Nowym  Jorku?  Być  ze  sobą,  nie  martwiąc  się  na 

zapas, nie przejmując się tym, co przyniesie jutro?  

- A potrafisz się tak oderwać od rzeczywistości? - spytał Peter.  

-  Tak.  Dzisiejszej  nocy  musimy  dać  sobie  wzajemnie  siłę,  by 

sprostać temu, co nastąpi potem. Cokolwiek by to było.  

Peter pogładził ją czule po plecach.  

-  Dobrze  -  zgodził  się.  -  Spróbujmy.  Nigdy  wcześniej  nie 

próbowałem tego robić. A więc, co teraz?  

-  Chodźmy  na  spacer  -  zaproponowała  Violet.  -  Pokażę  ci,  gdzie 

można kupić dużą butelkę dobrego wina, a potem w pobliskim barku 

background image

zamówimy gorące dania na wynos. Pokażę ci wszystko, co najbardziej 

lubię w Nowym Jorku.  

- W ciągu kilku godzin? - spytał z powątpiewaniem.  

-  Postaram  się.  Są  tu  widoki,  dźwięki  i  zapachy,  jakich  nigdzie 

indziej nie znajdziesz.  

- Jestem gotów, ale najpierw...  

Pochylił  głowę  i  ich  usta  się  zetknęły.  Violet  nigdy  w  życiu  nie 

czuła się tak szczęśliwa.  

 

Violet bardzo lubiła jesień w Nowym Jorku: ostre powietrze pod 

koniec  października,  oczekiwanie  na  atmosferę  przedświąteczną, 

liście w Central Parku mieniące się złotem i czerwienią.  

Dała  Peterowi  smak  tego  wszystkiego  -  od  ulicznych  straganów 

do  nowych  stoisk  i  wystaw.  W  ciemnozielonym  swetrze  i  czarnych 

sztruksowych spodniach Peter ściągał na siebie spojrzenia kobiet. Nie 

zwracał na nie uwagi, obejmował ją, brał za rękę. Czuła, że należy do 

niego i było jej z tym dobrze.  

Peter  spytał,  czy  chciałaby  pójść  do  restauracji,  ale  wolała  coś 

kupić i zjeść z nim w domu. Tam było bardziej kameralnie i intymnie 

niż wśród ludzi z lokalu, gdzie kelner przerywałby im rozmowę.  

Wybrali butelkę Merlota, kupili bagietkę, owoce i zakąski w barze 

z gorącymi daniami. Mieszkanie Violet było niedaleko, więc wkrótce 

znaleźli  się  w  domu.  Wypakowali  torby  i  otworzyli  pojemniki,  Peter 

nalał  wina.  Violet  właśnie  nakryła  do  stołu,  gdy  rozległ  się  dzwonek 

telefonu.  

- Violet, tu Miles - usłyszała.  

background image

- Cześć, Miles. Kontrolujesz mnie na polecenie Clyde'a?  

-  Skądże  -  zaśmiał  się  Miles.  -  Pomyślałem,  że  powinienem  cię 

przed czymś ostrzec.  

- O co chodzi? - Zaniepokoiła się Violet.  

- O artykuł w dzisiejszej „Gazette" na temat Kingstona Fortune'a i 

jego pochodzenia.  

- Ale co dokładnie na temat Kingstona?  

-  Wszystko.  To,  że  był  nieślubnym  dzieckiem...  że  jego 

biologicznymi rodzicami byli Eliza Wise i Travis Jamison, a nie Dora 

i Hobart Fortune’ówie.  

-  Jak  myślisz,  kto  mógł  być  informatorem  „Gazette"?  -  spytała 

Violet.  

-  Ktokolwiek.  Policja  o  tym  wie,  rodzina  wie.  Ktoś  mógł  się 

zaprzyjaźnić z reporterem i ujawnić te fakty, nawet nie mając takiego 

zamiaru. - Miles zniżył głos. - Ktoś mógł też wejść w posiadanie tych 

informacji i ujawnić je, żeby postawić w trudnym położeniu Ryana.  

Ryan.  Czy  Lily  aby  nie  zadzwoniła  do  niego?  Już  i  tak  ma  dość 

własnych zmartwień, z kłopotliwą sytuacją własnej rodziny włącznie, 

o  ile  za  kłopotliwy  można  uznać  fakt,  że  jest  się  synem  człowieka, 

który został oddany obcym ludziom przez matkę, która go nie chciała.  

-  Może  to  i  dobrze,  że  ta  historia  ujrzała  światło  dzienne  - 

powiedziała Violet. - Może  wreszcie skończą się spekulacje na temat 

znamienia Christophera Jamisona.  

background image

- Może. Ale może też być tak, że sprawy przybiorą jeszcze gorszy 

obrót. Dowiemy się tego w ciągu najbliższych dni. Chciałem cię tylko 

ostrzec na wypadek, gdyby zaczęli cię nękać jacyś reporterzy.  

-  Nikt  nie  zna  numeru  mojej  komórki  oprócz  rodziny  i 

najbliższych  przyjaciół  -  uspokoiła  brata  Violet.  -  Zresztą  zawsze 

sprawdzam na wyświetlaczu, kto dzwoni.  

- Kiedy wracasz? - spytał Miles.  

-  Jutro  wieczorem.  Nie  martw  się  o  mnie,  jestem  dużą 

dziewczynką.  

- Właśnie dlatego się martwię. Uważaj na siebie.  

-  Dobrze,  dobrze,  wkrótce  się  zobaczymy.  -  Violet  odłożyła 

słuchawkę.  

- Jakieś problemy? - spytał Peter.  

- Może tak, może nie. W lokalnej gazecie w Red Rock ukazał się 

artykuł o rodzinie Fortune'ów.  

-  Usiądź  i  najpierw  zjedz,  bo  wystygnie.  Potem  mi  o  tym 

opowiesz - powiedział Peter.  

-  Kingston  Fortune  w  rzeczywistości  nie  pochodził  z  rodziny 

Fortune'ów - zaczęła Violet, gdy skończyli kolację.  

- A kim był? - Peter uniósł brwi.  

- Jego biologicznym ojcem był niejaki Travis Jamison.  

- Czy ma coś wspólnego z Christopherem Jamisonem?  

-  Och  tak.  Christopher  byłby  jego  prawnukiem.  Ale  z  tego,  co 

wiem, Travis w ogóle nie miał pojęcia, że miał syna.  

- Trochę to skomplikowane, prawda? - uśmiechnął się Peter.  

background image

-  Owszem.  Rzecz  w  tym,  że  Travis  wpędził  w  ciążę  pewną 

dziewczynę,  a  ona  mu  o  tym  nie  powiedziała.  Nie  chciała  dziecka, 

więc  oddała  je  do  adopcji  rodzinie  Fortune'ów  w  innym  hrabstwie. 

Tym dzieckiem był właśnie Kingston, ojciec Ryana.  

- I to wszystko wyszło na światło dzienne teraz? - spytał Peter.  

- Ryan dowiedział się o tym, kiedy zostało zidentyfikowane ciało 

Christophera Jamisona. Wtedy poznał całą historię Jamisonów.  

-  Interesujące  -  stwierdził  Peter.  -  Czy  to  dlatego  policja  wciąż 

podejrzewa Ryana?  

-  Między  innymi  -  przytaknęła  Violet  -  choć  przed  znalezieniem 

ciała Ryan nie znał tej rodzinnej historii.  

-  Teraz  dopiero  zaczną  się  domysły  -  powiedział  Peter. 

Współczuję Ryanowi.   

Violet skinęła głową.  

Zapadła  cisza,  lecz  napięcie  między  nimi  nie  gasło.  Jedyne,  o 

czym mogła myśleć, kiedy patrzyła na Petera to o tym, jak bardzo go 

pragnie. Sądząc z jego spojrzeń, myślał o tym samym.  

- Jedzenie było pyszne. - Peter odsunął talerz. - Często je stamtąd 

przywozisz?  

-  Od  czasu  do  czasu  -  odpowiedziała  Violet.  -  Staram  się 

powstrzymywać.  Zwykle  kupuję  tylko  sałatę  i  owoce.  Pamiętasz  ten 

jogurt i czarną kawę? Nigdy tak naprawdę nie nauczyłam się gotować.  

-  Rozumiem  cię.  Raz  na  jakiś  czas  jem  coś  domowego  u  moich 

sióstr. A na co dzień żywię się hamburgerami, frytkami, Fast foodami 

i gotowymi potrawami, odgrzewanymi w mikrofali.  

background image

-  I  pomyśleć,  że  jesteśmy  lekarzami!  -  roześmiała  się  Violet, 

zabierając  się  do  sprzątania.  -  Wezmę  prysznic  przed  spaniem  - 

dodała, gdy skończyła porządki. - Masz ochotę na coś jeszcze? Może 

lody? Są w zamrażalniku.  

- Na razie dziękuję, może później. Obejrzę wiadomości.  

Violet  nie  zapytała  Petera,  co  będą  robić,  gdy  wyjdzie  spod 

prysznica. Ale miała nadzieję, że to, o czym myślała.  

Właśnie zdążyła wetrzeć we włosy szampon, gdy drzwi od kabiny 

otworzyły się raptownie i zobaczyła Petera. Był golusieńki.  

-  Pomyślałem  sobie,  że  może  trzeba  ci  będzie  umyć  plecy  - 

powiedział z szelmowskim błyskiem w oku.  

-  Ale  ta  kabina  jest  za  mała  na  dwie  osoby  -  zaprotestowała  bez 

przekonania.  

-  Myślę,  że  się  zmieścimy.  -  Peter  rozejrzał  się  po  ciasnej 

przestrzeni.  

- Wejdź - wykrztusiła Violet. - Wejdź.  

Zielone oczy Petera były roziskrzone pożądaniem.  

-  Nie  skończyłam  jeszcze  myć  włosów.  -  Violet  była  wyraźnie 

zakłopotana tą sytuacją.  

- Coś nie tak? - spytał Peter, zauważywszy jej skrępowanie.  

-  Nie  wiem.  Chyba  nie  jestem  przyzwyczajona  do  tego  rodzaju 

intymności.  

- Chcesz, żebym cię umył? - spytał Peter.  

- Tak.  

background image

Wziął mokrą gąbkę, żel pod prysznic i zaczął nacierać całe ciało 

Violet - najpierw ramiona i ręce, potem piersi, plecy, brzuch, pośladki, 

łono.  Dotknął  palcami  gorącego  miejsca  między  udami  i  zaczął  ją 

pieścić.  

- Peter - jęknęła.  

- Tak?  

- Czuję się jak... bezwstydnica.  

- To znaczy, że robię to, co należy.  

Nie  przestawał.  Ogarnęło  ją  podniecające  uczucie,  jakby  za 

chwilę miała się przewrócić.  

- Peter, nie, chcę ciebie - jęknęła.  

- A czy mogę najpierw zrobić to tak? - Pieścił ją palcami tak czule 

i zmysłowo, że doprowadził ją do orgazmu.  

- Peter - krzyknęła, przywierając do niego całym ciałem.  

-  Jestem  przy  tobie  -  zapewnił  ją  i  uniósł,  po  czym  przycisnął  ją 

do  ściany  i  po  chwili  w  niej  był.  Niecierpliwy.  -  Nigdy  wcześniej 

nawet  nie  pomyślałem,  że  moglibyśmy  właśnie  tak  się  kochać  - 

wyznał.  

Czas  zatrzymał  się  dla  nich,  a  łazienkę  wypełniał  odgłos  ich 

pełnych rozkoszy westchnień i chichotów. Wreszcie Violet rozluźniła 

nogi i Peter delikatnie opuścił ją na podłogę.  

- Niesamowite! - uśmiechnęła się do niego.  

- Fantastyczne - zgodził się, muskając ustami jej szyję.  

- Czy myślisz, że będziemy się kiedyś kochać jak normalna para? 

W łóżku? - Przekrzywiła kokieteryjnie głowę.  

background image

- Gdy tylko się osuszymy i może zjemy lody, postaram się spełnić 

te oczekiwania. - Ujął w dłonie jej twarz. - Chyba że każesz mi spać 

na sofie.  

-  Chcę  być  w  twoich  ramionach  przez  całą  noc  -  oświadczyła 

Violet.  

A  kiedy  Peter  znowu  ją  pocałował,  uświadomiła  sobie,  że  rano 

dopadnie  ich  rzeczywistość.  Lecz  tę  noc  chciała  spędzić  w  świecie 

fantazji.  Chciała  mieć  Petera,  być  z  nim.  I  może  jeśli  los  będzie  im 

sprzyjać, część tej fantazji zachowa się aż do rana.  

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Szpital był istnym labiryntem korytarzy, sal chorych, gabinetów i 

bloków  operacyjnych.  Violet  i  Peter  spotkali  się  z  Ryanem  przy 

recepcji  i  pojechali  na  dziesiąte  piętro  do  gabinetu  doktora 

Hannekena.  Kierował  programem,  do  którego  ewentualnie  miałby 

zostać włączony Ryan.  

-  Spałeś  choć  trochę?  -  spytała  z  troską  Violet,  gdy  usiedli  w 

poczekalni.  Niepokoiła  się,  bo  Ryan  wciąż  pocierał  czoło,  co 

wskazywało, że nadal męczy go ból głowy.  

-  Chyba  żartujesz  -  żachnął  się.  -  Nie  dość,  że  martwię  się 

leczeniem, które mnie czeka, to jeszcze miałem telefon od Lily.  

- Pewnie w sprawie artykułu w „Red Rock Gazette"? - stwierdziła 

Violet.  

- A więc i do ciebie dzwonili? - Ryan uniósł brwi.  

background image

- Miles mnie uprzedził. Ale pozwól, że spytam, czy to tak bardzo 

źle, że prawda wyszła na jaw?  

Ryan przeniósł wzrok z własnych butów na Petera.  

- Wiesz, o czym mówi Violet? - spytał.  

- Tak, wprowadziła mnie w sprawę.  

Peter,  za  radą  Violet,  ubrał  się  w  czarne  sztruksowe  spodnie  i 

beżową sportową koszulę; wyglądał elegancko i - jak zwykle - bardzo 

pociągająco.  

Violet  pamiętała  dosłownie  każdą  sekundę  minionej  nocy.  Po 

ekscytującej  scenie  w  kabinie  prysznicowej  przejęła  inicjatywę, 

namydliła i myła Petera, wywołując tym u niego kolejną falę czułości. 

Potem  opłukali  się,  osuszyli  i  poszli do  kuchni  po  lody.  Wzięli  je  do 

łóżka, ale zjedli zaledwie po kilka łyżeczek...  

Rano  powinni  być  zmęczeni,  ale  czuli  się  wspaniale.  Wcześnie 

wstali, wypili kawę i pojechali taksówką do szpitala. Violet jeszcze z 

holu zadzwoniła do Celeste.  

- Czy Lily zmartwiła się tym artykułem? - spytał Peter.  

-  Lily  wciąż  jest  przygnębiona,  a  ten  artykuł  nie  poprawił  jej 

nastroju. Zadzwonię do niej wieczorem i poproszę, żeby przyjechała. 

Wtedy  jej  powiem.  Musi  wszystko  wiedzieć,  jeśli  wezmę  udział  w 

tym programie.  

-  Brzmi  to  tak,  jakbyś  już  podjął  decyzję  o  leczeniu  -  zauważył 

Peter.  

- Nawet jeśli nie, to Lily na pewno mnie przekona.  

background image

Violet  uśmiechnęła  się,  wiedziała,  że  Ryan  ma  rację.  Lily  była 

niezłomną  kobietą  i  gdyby  miała  w  tej  sprawie  coś  do  powiedzenia, 

kazałaby mężowi walczyć z chorobą do ostatniej kropli krwi.  

- Jeśli wezmę udział w programie... - Ryan krążył niespokojnie po 

poczekalni - będę miał jakieś przerwy? To znaczy, czy puszczą mnie 

co jakiś czas do domu? - zwrócił się do Petera.  

- Z tym pytaniem musisz zaczekać na lekarza.  

-  Jeśli  nie  będę  mógł  pojechać  od  czasu  do  czasu  do  domu,  to 

bardzo  zawiodę  niektórych  ludzi,  z  twoim  bratem  włącznie  - 

powiedział  Ryan  do  Violet.  -  Steve  tak  się  stara  przygotować  ranczo 

na uroczystość z udziałem gubernatora. Moja nieobecność wszystkim 

pokrzyżowałaby plany. Steve i Amy byliby niepocieszeni.  

- Nic podobnego, muszą tylko wiedzieć, w czym rzecz - uspokoiła 

go  Violet.  -  Nikt  nie  będzie  miał  ci  tego  za  złe.  W  końcu 

najważniejsze jest twoje zdrowie.   

- A co z gubernatorem? - martwił się Ryan. - Przecież uwzględnił 

już tę uroczystość w swoim harmonogramie.  

- Nie denerwuj się na zapas - uspokoił go Peter.  

- Co poradzę, że mam taką gonitwę myśli?  

-  Powiedz  przede  wszystkim,  czy  zrobiłeś  sobie  listę  pytań  do 

doktora? - włączyła się Violet.  

-  Tak,  mam  ją  tutaj.  -  Ryan  poklepał  się  po  kieszeni  i  spojrzał 

niecierpliwie w stronę recepcjonistki.  

- Dowiedzieliście się już czegoś o tym mężczyźnie z samolotu? - 

Ryan zmienił temat.  

background image

- Tak, dzwoniłam rano do szpitala - powiedziała Violet. - Lekarz 

prowadzący poinformował mnie, że stan pana Crawforda jest stabilny.  

-  Żebyś  tylko  nie  pojawiła  się  na  łamach  „New  York  Times"  - 

zauważył Ryan.  

- Nie ma obawy. Lekarz obiecał chronić naszą prywatność.  

Ryan niecierpliwie zerkał na zegarek.  

- Jak długo to jeszcze potrwa? Czekamy już piętnaście minut.  

- Pójdę po kawę - zaofiarował się Peter.  

Dopiero po godzinie pojawiło się dwóch mężczyzn w kitlach. Nie 

wiadomo,  czy  byli  lekarzami.  Telefon  na  biurku  recepcjonistki 

rozdzwonił  się,  a  do  poczekalni  wpadła  jakaś  kobieta  z  papierami  w 

ręku.  Wyglądała  na  poruszoną  i  zdenerwowaną.  Nie  zatrzymała  się 

przy recepcji, tylko od razu weszła do gabinetu.  

- Ciekawe, co się dzieje - mruknął Ryan.  

-  Na  pewno  ma  to  związek  z  tym,  że  tak  długo  czekamy  - 

domyślił się Peter.  

W  końcu  Violet  porozumiała  się  z  recepcjonistką.  Kobieta 

powiedziała szczerze, że nie wie, ile jeszcze będą musieli czekać i że 

nie może teraz skontaktować się z doktorem Hannekenem. Poprosiła o 

wyrozumiałość i cierpliwość.  

Następną godzinę Ryan spędził na przemierzaniu korytarzy tam i 

z  powrotem.  Był  u  kresu  wytrzymałości.  Violet  nie  mogła  mieć  mu 

tego  za  złe,  choć  wiedziała  z  własnego  doświadczenia,  że  w  szpitalu 

zdarzają się nieprzewidziane sytuacje.  

background image

Wreszcie  do  poczekalni  wszedł  lekarz,  na  identyfikatorze 

widniało nazwisko: dr Doug Hanneken.  

Podszedł do nich i przywitał się.  

-  Pan  Fortune?  -  zwrócił  się  do  Ryana,  domyślając  się  z  jego 

wieku, że właśnie on jest z nim umówiony na konsultacje.  

- Już miałem wyjść - mruknął ze złością Ryan.  

-  To  opóźnienie  było  niespodziewane  i  nic  nie  mogliśmy  na  to 

poradzić  -  tłumaczył  lekarz.  -  Obawiam  się,  że  dotyczy  pana 

bezpośrednio.  

Violet nie podobało się to, co usłyszała. Peterowi również.  

- Proszę ze mną. - Doktor Hanneken wskazał im drzwi do swego 

gabinetu, a gdy weszli, poprosił, żeby usiedli.  

Sam  zajął  miejsce  przy  biurku.  Pocierał  czoło  jednostajnym 

ruchem.  Violet  stwierdziła,  że  sprawia  takie  wrażenie,  jakby  prawie 

nie spał.  

- Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć - zwrócił się w końcu 

do  Ryana  -  ale  jeden  z  pacjentów  objętych  programem  zmarł  dziś 

rano, być może w następstwie podawania leków, będących dopiero w 

stadium badań klinicznych. Na razie wstrzymano realizację programu. 

W tej sytuacji musi pan poszukać możliwości leczenia gdzie indziej.   

Zapadła pełna napięcia cisza.  

- Może pan polecić inny program? - spytał po chwili Peter.  

- Tutaj nie mamy innych. Zrobię rozeznanie. W tej chwili jednak 

po prostu nie mam na to czasu. Mam nadzieję, że państwo rozumieją. 

Dla nas to katastrofa.  

background image

Violet  i  Peter  rozumieli,  ale  czy  Ryan  rozumiał?  Wyglądał  na 

zaszokowanego. Po chwili jednak uspokoił się i wstał.  

-  W  porządku,  panie  doktorze  -  powiedział.  -  Jest  jak  jest. 

Widocznie los tak chciał.  

-  Żaden  los  -  zaprotestował  Peter.  -  Możesz  zostać  poddany 

chemio- i radioterapii do czasu znalezienia innego programu.  

Nie, 

żadnej 

chemii, 

żadnych 

naświetlań, 

żadnych 

eksperymentów.  To,  co  usłyszałem  tylko  umocniło  mnie  w  moim 

przekonaniu.  Chcę  wracać  do  domu,  do  Lily  i  przeżyć  ostatnie 

miesiące razem z nią, w spokoju. Nie wiem, kiedy jej o tym powiem i 

proszę was oboje o dyskrecję.  

- Wiesz, że możesz mi ufać - powiedziała Violet.  

- Peter?  

-  Mnie  też.  Ale  mimo  wszystko  uważam,  że  nie  masz  racji.  Lily 

powinna wiedzieć, żeby cię wspierać, być u twego boku.  

-  Dowie  się  niebawem.  Muszę  tylko  uporządkować  pewne 

sprawy, zanim moja choroba stanie się faktem powszechnie znanym.  

Violet  z  trudem  wstrzymała  łzy.  Była  tak  pełna  nadziei,  Peter 

również, a teraz...  

- Jeśli potrzebują państwo więcej czasu, żeby porozmawiać na ten 

temat... - Doktor Hanneken popatrzył na nich pytająco.   

-  Nie  -  wpadł  mu  w  słowo  Ryan.  -  Sprawdzimy,  czy  możemy 

jeszcze  dziś  wracać  -  zwrócił  się  zrezygnowany  do  Petera  i  Violet.  - 

Może zdążymy na jakiś lot.  

background image

-  Najpierw  pojedziemy  do  Violet.  -  Peter  nie  zamierzał  jeszcze 

wracać do Teksasu. - Muszę zatelefonować w parę miejsc.  

-  Posłuchaj,  synu.  - Ryan  ujął  go  za  ramię.  -  Wiem,  że  trudno  ci 

pogodzić  się  z  faktami.  Doceniam  to,  co  dla  mnie  zrobiliście.  Teraz 

jednak muszę sam uporać się z tym problemem.  

Ryan  wyszedł  pierwszy  z  gabinetu  doktora  Hannekena.  Peter  i 

Violet pożegnali się z lekarzem i podziękowali mu za przyjęcie. Ryan 

był już w poczekalni.  

- Będę go przekonywał - powiedział Peter.  

- Próbuj, ale to jego życie. Od niego zależy, jak wykorzysta czas, 

który mu pozostał. - Violet popatrzyła na niego ze smutkiem.  

Wiedziała, że Ryan chce jak najprędzej  wrócić do Teksasu, żeby 

uporządkować  swoje  sprawy.  Nagle  uprzytomniła  sobie,  że  i  ona 

pragnie  tego  samego.  Przed  wyjazdem  z  Nowego  Jorku  musi  coś 

załatwić.  

- Mam parę spraw przed powrotem do Red Rock - powiedziała do 

Petera. - Dotrzymasz towarzystwa Ryanowi po południu?  

- Oczywiście, o ile mi na to pozwoli - zgodził się Peter. - Spróbuję 

zarezerwować bilety na ostatni wieczorny lot.  

Peter przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił, jakby chciał dać 

jej  poczucie  bezpieczeństwa  i  oparcie.  Tak  zachowuje  się  człowiek, 

który  kocha,  pomyślała.  Może  gdy  pójdzie  do  swego  gabinetu, 

zastanowi  się  nad  swoim  związkiem  z  Peterem  i  zdecyduje,  na  ile 

ważna  jest  dla  niej  kariera  i  z  czego  jest  gotowa  zrezygnować,  żeby 

być z nim. Nadszedł już czas.   

background image

Lekarz, z którym Violet dzieliła gabinet przywitał ją tak, jakby w 

ogóle nie wyjeżdżała. Recepcjonistka poinformowała ją, że na biurku 

piętrzy się stos korespondencji. Chwilę porozmawiały, po czym Violet 

udała się do pokoju.  

Gdy  zamknęła  za  sobą  drzwi,  po  raz  pierwszy  nie  odczuła,  że 

wróciła  do  domu.  Przejrzała  pozostawione  wiadomości.  Było  ich  z 

piętnaście, głównie od przyjaciół i znajomych, którzy chcieli się z nią 

skontaktować.  Zdecydowała,  że  zadzwoni  do  nich  po  powrocie  do 

Red Rock.  

Usiadła  przy  biurku  i  jej  wzrok  padł  na  kartonową  teczkę  z 

dokumentacją Anne Washburn.  

Wciąż  pod  wrażeniem  decyzji  Ryana,  otarła  łzy  napływające  jej 

do  oczu.  Postara  się,  żeby  ostatnie  dni  życia  Ryana  były  jak 

najszczęśliwsze. Będzie go wspierać i pomagać mu. Może lekarze się 

mylą i będzie żył dłużej niż tylko te sześć miesięcy, które mu dają.  

Sięgnęła  po  teczkę  Anne  i  zaczęła  czytać  dokumenty  bardzo 

dokładnie,  słowo  po  słowie,  wiersz  po  wierszu.  Gdy  skończyła, 

podniosła słuchawkę telefonu. Carl Washburn odezwał się po piątym 

dzwonku.  

- Mówi doktor Fortune - zaczęła.  

- Po co pani dzwoni? - spytał lodowatym tonem.  

-  Ponieważ  pan,  Anne  i  dziecko  nie  schodzą  mi  z  myśli  - 

powiedziała.  

Po drugiej stronie panowało milczenie.  

background image

- Chciałam panu powiedzieć, że Anne nie była dla mnie po prostu 

jedną  z  pacjentek  -  kontynuowała  Violet.  -  Nie  była  tylko 

przypadkiem.  

Gdy  Carl  Washburn  nadal  się  nie  odzywał,  uznała,  że  popełniła 

błąd.  

- Proszę wybaczyć, że zakłócam panu żałobę. Nie powinnam była 

dzwonić  -  przeprosiła  go  i  już  miała  się  pożegnać,  gdy  nagle  Carl 

powiedział:  

- Myślałem o telefonie do pani.  

- O czym chciał pan ze mną rozmawiać? - zdziwiła się Violet.  

Usłyszała, że Washburn oddycha głęboko.  

- Przepraszam za to, co mówiłem - zaczął. - Skonsultowałem się z 

prawnikiem.  Nie  wiedziałem,  co  począć  w  tym  strasznym  bólu.  Ale 

po  kilku  dniach  on  wezwał  mnie  do  swego  biura  i  oświadczył,  że 

przeprowadził własne dochodzenie i że ani pani, ani doktor Owens nie 

popełniliście  żadnego  błędu  i  nie  dopuściliście  się  żadnego 

zaniedbania.  Sam  to  zresztą  przeczuwałem,  tylko  nie  chciałem  tego 

przyznać. Próbowałem znaleźć kogoś, kogo mógłbym winić za to, co 

się stało.  

-  Panie  Washburn,  nie  mogę  powiedzieć,  że  rozumiem,  co  pan 

czuje,  bo  nigdy  nie  straciłam  męża.  Ale  kiedy  byłam  bardzo  młoda, 

zaszłam  w  ciążę  i  skończyło  się  to  bardzo  źle.  Kiedy  ktoś  umiera, 

nasze marzenia umierają razem z nim. Wydaje się, że umiera również 

nasza przyszłość.  

background image

-  Tak,  tak  właśnie  jest  -  przytaknął  pan  Washburn.  -  Nie 

wiedziałem, po co rano  wstaję z łóżka. Chciałem jakichś wyjaśnień i 

nie mogłem znaleźć żadnego.  

- Wyjaśniłam panu najlepiej jak umiałam... - Violet wpadła mu w 

słowo.  

-  Och,  nie  mam  na  myśli  wyjaśnień  medycznych  -  przerwał  jej 

Washburn.  -  Chodzi  mi  o  fundamentalne  wyjaśnienie,  o  coś  więcej. 

Dlaczego to się stało. Dlaczego ja jeszcze tu jestem, a ich nie ma.  

-  Przykro  mi.  -  Violet  wyczuwała  jego  zakłopotanie.  -  A  jak  pan 

sobie teraz radzi?  

-  Siostra  zmusiła  mnie,  żebym  poszedł  na  terapię  dla  osób 

pogrążonych w żałobie - odrzekł. - Właściwie to mnie tam zaciągnęła. 

Wciąż mam opory, żeby tam chodzić, ale chyba mi pomaga.  

- To dobrze, cieszę się.  

-  Nie  winię  pani  -  powiedział  jakby  z  trudem.  -  Wiem,  że 

doradziła  pani  Anne  operację,  bo  to  było  dla  niej  najlepsze  wyjście. 

Wiem  też,  że  gdyby  nie  była  operowana,  to  to,  co  się  stało  na  stole 

operacyjnym, mogło się zdarzyć w każdej chwili gdzie indziej.  

To  właśnie  Violet  starała  się  uświadomić  Carlowi  po  śmierci 

Anne, ale wtedy nie chciał jej słuchać.  

-  Cieszę  się,  że  znalazł  pan  wsparcie  -  powiedziała.  -  Wiem,  że 

teraz jest jeszcze za wcześnie, ale czas leczy rany.  

-  Tak,  wszyscy  mi  to  mówią  -  westchnął  Carl.  -  Za  rok  powiem 

pani, czy to prawda. Mój prawnik powiedział mi, że pani wyjechała na 

urlop czy coś w tym rodzaju - dodał po chwili. - To z powodu Anne?  

background image

- Tak.  

Ten mężczyzna jest dobrym psychologiem, dodała w duchu.  

- Cieszę się, że pani zadzwoniła, pani doktor.  

- Ja też. Proszę na siebie uważać, panie Washuburn.  

-  Będę.  Wiem,  że  Anne  by  tego  chciała.  Wiem,  że  chciałaby, 

żebym prowadził normalne życie, może mi się to uda.  

Odłożywszy  słuchawkę,  Violet  jeszcze  raz  popatrzyła  na 

dokumenty Anne Washburn, a potem zamknęła teczkę i zaniosła ją do 

recepcjonistki,  żeby  umieściła  ją  w  archiwum.  Wreszcie  ogarnął  ją 

spokój, jakiego nie odczuwała od bardzo dawna.  

 

W  sobotę  wieczorem  Violet  obracała  mieszankę  warzywną  na 

patelni,  nie  bardzo  wiedząc,  co  robi.  Kiedy  późnym  wieczorem 

wrócili  z  Peterem  i  Ryanem  do  Red  Rock,  Peter  pojechał  prosto  do 

szpitala, a ona odwiozła Ryana do „Dwóch Koron".  

Uścisnęła go i powiedziała, żeby dzwonił w każdej chwili, gdyby 

jej  potrzebował.  Tylko  tyle  mogła  zrobić.  Miała  nadzieję,  że  Ryan 

powie  wreszcie  Lily  o  swojej  chorobie.  Ilekroć  pomyślała  o  tym,  że 

mogłaby go stracić, ból ściskał jej serce.  

Po  odwiezieniu  Ryana  wstąpiła  do  Celeste.  Dziewczynka  bardzo 

za nią tęskniła. Violet utuliła ją do snu i pojechała do domu.  

Właśnie miała kłaść się do łóżka, gdy zadzwonił Peter.  

- Wychodzisz już ze szpitala? - spytała.  

-  Nie,  ale  wiem,  że  zaraz  idziesz  spać,  więc  dzwonię.  Co  byś 

powiedziała na kolację jutro wieczorem?  

- A nie masz dyżuru pod telefonem?  

background image

- Nie, dokąd chciałabyś pójść?  

- Może przyjedziesz do mnie - zaproponowała. - Coś ugotuję.  

- Ty ugotujesz? - Usłyszała w jego głosie wyraźne rozbawienie.  

- To, że nie miałam czasu na gotowanie jeszcze nie znaczy, że nie 

umiem. Poza tym umiem czytać, więc jeśli zechcesz zaryzykować...  

- Zechcę. O której mam być?  

- Możesz koło siódmej?  

-  Oczywiście,  a  więc  do  zobaczenia.  I  jeszcze  jedno:  wyobraź 

sobie, że całuję cię na dobranoc.  

Gdy 

teraz 

przypomniała 

sobie 

tę 

rozmowę 

swoje 

podekscytowanie,  które  nie  pozwoliło  jej  prawie  przez  całą  noc 

zmrużyć oka, dwoiła się i troiła, żeby kolacja była perfekcyjna. Czy to 

tak trudno przygotować smaczny posiłek?   

Wkrótce się przekonała. O wpół do ósmej Peter zadzwonił, że jest 

już w drodze. Zerkając po raz kolejny na ruszt w piekarniku, usłyszała 

w końcu odgłos silnika i odetchnęła z ulgą. Była ósma.  

Poczucie  ulgi  trwało  jednak  krótko.  Gdy  wyjęła  z  piecyka 

pieczeń,  zauważyła,  że  cały  sos  się  wygotował  i  mięso  było  zbyt 

mocno  wysuszone.  Marchewka  i  fasolka  szparagowa,  którą dusiła na 

górnej  półce  piecyka  była  rozgotowana  i  rozmiękła.  Tylko  pieczone 

ziemniaki  przetrwały.  Ale  w  końcu,  co  mogło  się  stać  pieczonym 

ziemniakom?  

Peter  zapukał  i  od  razu  wszedł.  W  każdej  ręce  miał  torbę. 

Postawił torby na stole w kuchni.  

background image

-  Przepraszam  za  spóźnienie,  ale  zatrzymano  mnie  w  szpitalu  - 

usprawiedliwił się.  

Violet podniosła na niego smętny wzrok.  

-  Dobrze,  że  kupiłam  pieczywo,  bo  kolacja  to  katastrofa  - 

wyznała.  

Pieczeń leżała na półmisku. Peter nakłuł ją widelcem.  

- Hm. Wygląda na to, że będę się ćwiczyć w żuciu - zauważył.  

- Za to do jarzyn nie będą ci potrzebne zęby - uprzedziła Violet.  

- Każde jedzenie będzie mi smakować po tym dniu, jaki mam za 

sobą. - Objął ją. - Przywiozłem wino i...  

Otworzył jedną z toreb, które miał ze sobą.  

- Co powiesz na truskawki w czekoladzie na deser? - spytał.  

- Nie musisz jeść tej pieczeni z jarzynami - powiedziała Violet.  

-  Jeśli  teraz  cię  pocałuję,  nie  będziemy  nic  jeść  przez  najbliższe 

dwie godziny.   

Peter  zachowywał  się  tak,  jakby  posiłek  nie  miał  dla  niego 

żadnego znaczenia. Wiedziała jednak, że chciałby mieć  żonę dbającą 

o dom. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w roli gospodyni domowej.  

Musiał  zobaczyć  zwątpienie  w  jej  oczach.  Musiał  zauważyć,  że 

martwi się, że nie może sprostać jego pragnieniom.  

- Do diabła z kolacją - mruknął i zaczął ją całować.  

Potrzebowała  go.  Gdy  ostatniej  nocy  leżała  w  łóżku,  pragnęła, 

żeby  Peter  był  przy  niej.  Chciała  go  obejmować,  pieścić,  dawać  mu 

rozkosz i otrzymywać ją. Chciała go kochać i być kochaną.  

background image

Niezależnie  od  tego,  czy  było  to  mądre,  czy  głupie,  marzyła  o 

życiu przy jego boku.  

Peter właśnie wsunął jej rękę pod sweter i zaczął pieścić jej piersi, 

gdy rozległa się melodia samby z jej telefonu komórkowego.  

-  Musisz  odebrać?  -  spytał.  -  Lepiej  tak,  to  może  być  z  Nowego 

Jorku.  

- Słucham, Violet Fortune przy telefonie - odezwała się.  

-  Dobry  wieczór,  pani  doktor  -  usłyszała  damski  głos.  -  Moje 

nazwisko  Crawford.  Pani  mnie  nie  zna,  ale  uratowała  pani  życie 

mojemu mężowi. W samolocie do Nowego Jorku - dodała szybko, na 

wypadek gdyby Violet nie skojarzyła.  

- Ach tak, witam pani Crawford. Jak się czuje mąż?  

-  Szczęśliwy,  że  żyje.  Prawdopodobnie  jutro  zostanie  wypisany. 

Powiedziałam,  że  powinien  sam  do  pani  zadzwonić,  ale  czuje  się 

niezręcznie ze względu na to, w jaki sposób zdobyliśmy pani numer.  

- A w jaki? - zainteresowała się Violet.  

- Mój kuzyn pracuje w policji - odpowiedziała kobieta po krótkim 

wahaniu.  -  On  go  wyszukał.  Ma  swoje  źródła.  Miałam  inny  numer, 

pod  który  dzwoniłam,  ale  nikt  nie  odbierał.  Nie  chciałam  zostawiać 

wiadomości.  

- Miło mi, że pani zadzwoniła i że mąż lepiej się czuje.  

-  Chcieliśmy  też  podziękować  doktorowi  Clarkowi,  ale  nie 

wiedzieliśmy, gdzie go szukać.  

-  Tak  się  składa,  że  akurat  tu  jest.  Chciałaby  pani  z  nim 

rozmawiać? - spytała Violet.  

background image

- O tak, proszę.  

Przez chwilę Peter słuchał podziękowań pani Crawford.  

- Proszę przekazać mężowi, że ma słuchać pani we wszystkim, co 

mu pani powie.  

Odpowiedź pani Crawford pobudziła Petera do śmiechu.  

- Tak, mężczyźni bywają uparci, ale kobiety również - stwierdził. 

- Musi pani wiedzieć, że mąż zawdzięcza życie również stewardesom, 

które go pierwsze reanimowały. 

Peter słuchał jeszcze przez kilka minut.  

-  Jestem  pewien,  że  oni  to  doceniają  -  odparł.  -  Może  wstąpimy 

następnym razem, będąc w Nowym Jorku. Nie, teraz nie. Ja pracuję w 

Teksasie.  

-  Tak,  przekażę  doktor  Fortune  -  powiedział  po  chwili.  -  Proszę 

uważać na siebie i męża.  

-  Pani  Crawford  ma  sklep  z  używaną  odzieżą  -  powiedział, 

oddając  Violet  telefon.  -  Powiedziała,  żebyś  będąc  w  Nowym  Jorku 

następnym razem, wstąpiła i coś sobie wybrała.  

Wzruszenie ogarnęło Violet.  

- A czy dla ciebie też coś się znajdzie? - spytała.  

-  Raczej  nie.  Ale  powiedziała,  że  jeśli  też  przyjadę,  poczęstuje 

mnie  importowaną  czekoladą.  Stewardesom  posłała  kwiaty. 

Odniosłem  wrażenie,  że  chce  nam  podziękować  w  jakiś  konkretny 

sposób.  

Peter  wziął  torbę  z  truskawkami  w  czekoladzie,  ujął  Violet  za 

rękę i poprowadził do sypialni.  

background image

- Co robisz? - roześmiała się.  

- Zaspokoimy dwa apetyty za jednym zamachem - odpowiedział. - 

A potem może uda nam się jakoś uratować trochę pieczeni. Zrobimy 

kanapki.  

Gdy  tylko  znaleźli  się  w  łóżku,  Violet  zapomniała  o  kanapkach. 

Myślała  teraz  tylko  o  tym,  jak  bardzo  tęskni  za  Peterem  i  jego 

miłością.  

 

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

W  poniedziałek  Violet  przyjechała  do  ośrodka  rehabilitacyjnego 

około  południa.  Znała  na  pamięć  rozkład dnia Celeste.  Wiedziała,  że 

dziewczynka kończy zajęcia z terapeutą i zamierzała zjeść z nią lunch. 

Potem miały pograć w grę, którą Celeste dostała od Petera.  

Weszła do sali ćwiczeń i na widok wesołego, jasnego wnętrza od 

razu się rozpromieniła. Na ścianach wisiały obrazki ze znanych bajek, 

które dzieci mogły dowolnie przemieszczać.  

Celeste  leżała  na  niskim  szerokim  stole,  a  rehabilitant  unosił  i 

opuszczał  jej  nogi.  Violet  nie  chciała  przerywać  zabiegu,  więc 

obserwowała  uważnie  ruchy  terapeuty,  starając  się  je  dobrze 

zapamiętać.  

-  Celeste  świetnie  się  spisuje.  -  Rehabilitant  pochwalił 

dziewczynkę. - Jeszcze dwadzieścia minut i będzie koniec.  

Violet podeszła do dziewczynki i pogłaskała ją po głowie.  

- Zaraz wrócę - powiedziała.  

background image

Ku jej zaskoczeniu terapeuta powiedział to samo i odprowadził ją 

na bok.  

- Jest tu pracownica z opieki, zajmująca się Celeste - powiedział, 

zniżając  głos.  -  Mówiłem,  że  pani  zawsze  o  tej  porze  przychodzi. 

Czeka na panią w kawiarni.  

- Chce się ze mną spotkać? - zdziwiła się Violet.  

- Tak. Nie wiem, o co chodzi, ale przyniosła jakieś papiery i rano 

rozmawiała z dyrektorem ośrodka - poinformował.  

- Dobrze, poszukam jej. Nazywa się Gunthry, prawda?  

- Tak. - Terapeuta skinął głową.  

Serce  Violet  zabiło  nieco  szybciej.  Weszła  do  kawiarni.  Prócz 

pani  Gunthry  w  pomieszczeniu  nie  było  nikogo.  Kobieta  siedziała 

przy stoliku nad filiżanką kawy i przeglądała jakieś dokumenty.  

- Pani Gunthry? - Violet podeszła do stolika.  

- Tak.  

-  Jestem  Violet  Fortune  -  przedstawiła  się.  -  Terapeuta  Celeste 

mówił, że chciała się pani ze mną widzieć.  

-  Tak,  już  dzwoniłam  do  doktora  Clarka.  Za  chwilę  też  ma  tu 

przyjść.  Muszę  dostać  dokładny  opis  stanu  zdrowia  Celeste  - 

powiedziała.  

- W jakim celu? - zainteresowała się Violet.  

-  Wiem,  że  pani  regularnie  odwiedza  Celeste,  a  doktor  Clark 

nadzoruje  jej  leczenie.  -  Pani  Gunthry  poprawiła  okulary.  -  Nastąpił 

jednak nieoczekiwany zwrot w sytuacji.  

Violet znieruchomiała.  

background image

- Doktor Clark pewnie wspomniał pani, że po wypadku rodziców 

Celeste  skontaktowaliśmy  się  z  jej  cioteczną  babką,  mieszkającą  w 

Ohio - kontynuowała kobieta.  

- Owszem, wspominał. Podobno jest już w podeszłym wieku i nie 

chce opiekować się małą - powiedziała Violet.  

-  Wtedy  tak  było,  to  prawda.  I  dlatego  znaleźliśmy  Celeste 

rodzinę zastępczą. Ale teraz, w sytuacji gdy wraca do zdrowia i trzeba 

ją  znowu  gdzieś  umieścić,  skontaktowaliśmy  się  z  jej  babką 

ponownie.  

- I co?  

-  Wydaje  mi  się,  że  czuje  się  odpowiedzialna  za  to,  że  Celeste 

miała wypadek. Przecież stało się to na skutek umieszczenia jej w tej 

rodzinie  zastępczej.  -  Pani  Gunthry  w  końcu  podniosła  wzrok  i 

spojrzała  Violet  prosto  w  oczy.  -  Powiedziała,  że  jeśli  Celeste  po 

opuszczeniu Tumbleweed będzie na tyle sprawna, żeby sama o siebie 

zadbać, to ją weźmie.  

-  Co  to  znaczy,  że  ma  sama  o  siebie  zadbać?  -  obruszyła  się 

Violet. - Przecież dziewczynka ma dopiero sześć lat!  

- Pani doktor, myślę, że pani wie, co to znaczy. Czy będzie mogła 

sama  się  ubrać,  pójść  do  łazienki,  wykąpać  się.  Jej  babka  choruje  na 

stawy  i  nie  może  przy  niej  wszystkiego  robić.  To  zrozumiałe.  Ale 

przynajmniej Celeste będzie miała dokąd pójść.  

Violet  ścisnęło  się  serce  na  te  słowa.  Nie  mogła  znieść myśli,  że 

dziewczynka  znajdzie  się  pod  opieką  kobiety,  która  naprawdę  jej  nie 

chce, a może nawet oczekuje, że Celeste będzie się nią opiekować.  

background image

- Rozmawiała pani osobiście z jej babką? - spytała.  

- Tak.  

-  A  co  mówi  pani  intuicja?  Dlaczego  teraz  ta  kobieta  nagle 

zmieniła zdanie i chce, żeby Celeste z nią mieszkała?  

Pani Gunthry poruszyła się niespokojnie.  

-  Ma  już  przeszło  sześćdziesiąt  lat  -  powiedziała.  -  Myślę,  że 

chodzi  o  to,  że  jak  Celeste  będzie  starsza,  pomoże  jej  i  wyręczy  w 

wielu sprawach.  

Nie!  Pomyślała  Violet.  To  nie  jest  powód,  dla którego  bierze  się 

dziecko.  

- Mamy mnóstwo dzieci, które potrzebują domów - dodała szybko 

pani Gunthry, zanim Violet zdążyła się odezwać - ale nie mamy wielu 

rodzin  zastępczych.  Jeśli  ktoś  z  krewnych  zgadza  się  przejąć 

odpowiedzialność za dziecko, musimy uszanować jego wolę.  

A  jeśli  ja  zgodziłabym  się  zaadoptować  Celeste?  -  chciała 

zawołać Violet. Zanim jednak wypowie te słowa, musi być absolutnie 

pewna, że chce to zrobić. Musi być przekonana, że jest gotowa na taką 

zmianę w swoim życiu.  

- Kiedy ta sprawa ma zostać sfinalizowana? - spytała.  

-  Właśnie  dlatego  muszę  się  spotkać  z  doktorem  Clarkiem  - 

powiedziała  pani  Gunthry.  -  Mam  nadzieję,  że  poinformuje  mnie  o 

rokowaniach  Celeste  i  przewidywanym  terminie  zakończenia 

rehabilitacji.  

- Jak długo pani jeszcze tu będzie? - spytała Violet.  

background image

-  Zamierzam  zaczekać  na  doktora  Clarka  i  naradzić  się  z  nim. 

Myślę, że gdzieś do trzynastej. - Zerknęła na zegarek. - Później mam 

następne  sprawy.  Wiem,  że  dla  pani  zabrzmi  to  bezdusznie,  ale 

Celeste jest jedną z wielu.  

- Dziękuję, że powiedziała mi pani to wszystko.  

Violet wyszła z kawiarni, w głowie miała zamęt. Musi zaczerpnąć 

powietrza. Musi podjąć kilka decyzji. I to teraz.  

Peter  wszedł do kawiarni szybkim krokiem. Zmarszczył czoło na 

widok  pani  Gunthry.  Miał  pół  godziny  do  zebrania  w  szpitalu.  Nie 

lubił  tajemnic,  a  pani  Gunthry  nie  chciała  powiedzieć  przez  telefon, 

dlaczego mają się spotkać.  

Rzucił  ponownie  okiem  na  zegarek  i  domyślił  się,  że  Violet  jest 

teraz  na  lunchu  z  Celeste.  Kiedy  nie  widział  Violet,  natychmiast 

zaczynał  za  nią  tęsknić.  Dziwiło  go  to  uczucie.  Nigdy  za  nikim  nie 

tęsknił w ten sposób.   

Kiedy  byli  razem  i  kochali  się,  całkowicie  tracił  poczucie 

rzeczywistości. Obawiał się, że takie zaangażowanie pozostawi w nim 

tylko  ból,  Violet  za  bardzo  była  zaabsorbowana  własną  pracą  i 

rodziną. Nic na to jednak nie mógł poradzić.  

-  O,  pan  doktor,  cieszę  się,  że  pan  przyszedł  -  powitała  go  pani 

Gunthry,  gdy  podszedł  do  jej  stolika.  -  Dostałam  pilny  telefon, 

wzywający mnie gdzie indziej, ale mam jeszcze kilka minut.  

-  Chciała  się  pani  ze  mną  zobaczyć  ze  względu  na  Celeste, 

prawda?  

background image

-  Tak.  Potrzebuję  pełnej  oceny  jej  stanu  zdrowia,  planu dalszego 

leczenia  i przypuszczalnego  terminu zakończenia  terapii  w  ośrodku  - 

powiedziała pani Gunthry.  

- Nie mogę tego zrobić na obecnym etapie kuracji - odparł Peter. - 

Mogę  oczywiście  ocenić  jej  aktualną  kondycję,  ale  nie  wiem,  kiedy 

będzie mogła opuścić ośrodek.  

-  Nie  chcę,  żeby  jej  cioteczna  babka  się  rozmyśliła.  -  Pani 

Gunthry wyraźnie zmarkotniała.  

-  Cioteczna  babka?  Ta,  która  odmówiła  zaopiekowania  się 

Celeste? - zdziwił się Peter.  

-  Tak,  cóż,  rozmawialiśmy  z  nią  ponownie.  Jeśli  dziewczynka 

będzie mogła chodzić i nie będzie wymagać szczególnej opieki, babka 

ją weźmie. Chyba będzie chodzić? - dodała z niepokojem.  

-  Mam  taką  nadzieję,  ale  jak  powiedziałem,  jest  jeszcze  za 

wcześnie,  by  o  tym  wyrokować.  Celeste  je  teraz  lunch  z  Violet 

Fortune.  Myślę  że  doktor  Fortune  też  powinna  uczestniczyć  w  tej 

rozmowie.  

- Och, już z nią rozmawiałam - rzuciła pani Gunthry.  

- I co powiedziała?  

- Niewiele.   

- Ma pani swoją opinię na temat babki Celeste? - spytał Peter.  

- Nie mogę jej panu przekazać.  

-  Myślę,  że  pani  może.  Jako  jej  lekarz  powinienem  wiedzieć 

wszystko,  co  dotyczy  mojej  pacjentki.  A  ta  sprawa  niewątpliwie  jej 

background image

dotyczy. Więc albo mi pani powie, co pani napisała w opinii, albo da 

mi ją do przeczytania.  

Zorientowawszy  się,  że  Peter  nie  ustąpi,  pani  Gunthry  wyjęła 

sprawozdanie  z  teczki  i  podała  mu.  W  miarę  czytania  w  Peterze 

narastała irytacja.  

- To dokładne słowa jej ciotecznej babki? - spytał wreszcie.  

- Tak - przyznała pani Gunthry. Wydawało się, że rozczarowała ją 

reakcja Petera.  

„Uważam,  że  moim  obowiązkiem  jest  wzięcie  osoby  z  mojej 

rodziny,  która  nie  ma  dokąd  pójść.  Będzie  cały  dzień  w  szkole.  Po 

powrocie do domu dam jej kolację i pójdzie spać. Za kilka lat będzie 

dla mnie dużą pomocą."  

- Czy doktor Fortune zna stanowisko tej kobiety? - spytał Peter z 

nieukrywaną złością.  

-  Z  grubsza  ją  zaznajomiłam  -  odparła  opiekunka.  - 

Przypuszczam,  że  jest  zadowolona,  że  dziewczynka  będzie  miała 

dom. To najważniejsze, prawda?  

-  Do  diabła,  nie!  -  zirytował  się  Peter.  -  Jest  mnóstwo 

ważniejszych  rzeczy.  -  Bardzo  go  zabolało,  że  Violet  go  zawiodła. 

Myślał, że jest inna niż Sandra.  

- Cóż, możemy porozmawiać o tym kiedy indziej. - Pani Gunthry 

wstała. - Teraz muszę już iść. Skontaktuję się z panem.  

-  Albo ja z panią - mruknął Peter i szybko wyszedł, żeby szukać 

Violet.  

background image

Pokój Celeste był pusty. Zastał ją w sali ćwiczeń z terapeutą. Nie 

chciał rozmawiać z dziewczynką, zanim nie zobaczy się z Violet.  

Na parkingu zauważył jej samochód. To znaczy, że jeszcze jest na 

terenie  ośrodka.  Im  dłużej  jej  szukał,  tym  bardziej  był  poirytowany. 

Wreszcie ją znalazł. Siedziała na niskim murku za budynkiem. Trudno 

było mu cokolwiek wyczytać z wyrazu jej twarzy.  

- Rozmawiałem z panią Gunthry - oznajmił.  

- Ja też.  

-  Tak,  wiem.  Nie  mogę  wprost  uwierzyć,  że  zamierzasz  na  to 

pozwolić.  Dziewczynka  wcale  nie  interesuje  tej  ciotecznej  babki.  Po 

tygodniach, jakie spędziłaś z Celeste, chcesz ją teraz zostawić i oddać 

obcej  osobie  -  mówił.  -  Podejrzewałem,  że  twoja  kariera  będzie  dla 

ciebie  ważniejsza  niż  ona,  że  twoje  potrzeby  i  cele  wytyczą  ci 

przyszłość i nie myliłem się.  

Violet  patrzyła  na  niego  przez  chwilę  zdumiona,  w  końcu  nie 

wytrzymała.  

- Ty hipokryto! - krzyknęła.  

- Nie jestem...  

-  Właśnie,  że  jesteś!  To  tobie  wytyczają  drogę  życiową  twoje 

potrzeby i cele. Dlaczego mnie oceniasz? Nie masz prawa insynuować 

mi,  jakie  są  moje  zamiary.  Jak  w  ogóle  mogłeś  pomyśleć,  że 

pozwoliłabym Celeste być u kogoś, kto jej nie chce?  

- Pani Gunthry powiedziała... - zaczął Peter.  

-  Nie  obchodzi  mnie,  co  powiedziała  pani  Gunthry.  -  Violet 

kipiała ze złości. - Nie powiedziałam jej, co chcę zrobić, bo musiałam 

background image

to  przemyśleć.  Adoptowanie  dziecka  jest  zbyt  poważną  sprawą,  by 

podchodzić do niej niefrasobliwie.  

Peter nigdy jeszcze nie widział Violet tak wzburzonej.   

- Zamierzasz ją adoptować? - spytał ostrożnie.  

- Tak, tego właśnie chcę. Ale fakt, że tobie w ogóle mogło przez 

myśl przejść, że ją opuszczę... - Głos Violet się załamał.  

Peter się zorientował, że bardzo ją zranił swoim posądzeniem. To 

jego  wina,  bo  spodziewał  się,  że  Violet  będzie  postępować  podobnie 

jak Sandra Mason i przedłoży własne potrzeby nad uczucia.  

- Violet... - zaczął niepewnie.  

-  Myślałam,  że  coś  do  mnie  czujesz  -  wpadła  mu  w  słowo.  Była 

wyraźnie  urażona.  -  Poznałeś,  jaka  jestem.  Skoro  tak  pochopnie 

wyciągasz wnioski, to znaczy, że wcale mnie nie znasz. I zastanawiam 

się nad twoimi uczuciami, nad tymi wszystkimi rozmowami o pracy i 

różnych miastach. Chcesz tego, co wygodne dla ciebie.  

Cóż,  najwyraźniej  nie  mnie.  Wracaj  do  siebie  i  swego  życia, 

Peter.  Ja  spędzę  trochę  czasu  z  Celeste,  powiem  jej,  jak  bardzo  ją 

kocham,  a  potem  porozmawiam  z  panią  Gunthry  i  oświadczę,  że 

zamierzam dziewczynkę adoptować. Nie oddam jej kobiecie, która nie 

będzie się o nią troszczyć, w każdym razie nie bez walki.  

Zanim Peter zdążył pomyśleć o przeprosinach, wstała gwałtownie 

i pobiegła do ośrodka. Chciał za nią pójść, ale nie wiedział, co mógłby 

jej  teraz  powiedzieć.  Sama  prośba  o  wybaczenie  już  nie  wystarczy. 

Ależ z niego zarozumiały ignorant! Musi z nią porozmawiać, musi jej 

powiedzieć wszystko o swoich uczuciach.  

background image

Musi być pewien, że zrobi to jak należy.  

 

Jason  Wilkes  siedział  przy  masywnym  drewnianym  biurku  w 

biurze  Fortune  TX,  Ltd.,  wpatrując  się  w  monitor.  Nagle  usłyszał 

dochodzący z holu hałas, jakieś głosy i pełen złości krzyk.  

Odsunął  krzesło,  wstał  i  wyjrzał  na  korytarz.  Zobaczył  Ryana 

Fortune'a  i  gromadzących  się  wokół  niego  ludzi.  Jakaś  kobieta  z 

magnetofonem zasypywała go gradem pytań.  

Jason  nawet  nie  wiedział,  że  Ryan  jest  w  budynku,  choć  ilekroć 

mógł, starał mu się podlizywać. Tego dnia Ryan wyglądał starzej niż 

zwykle. Na opalonej twarzy widać było zmarszczki, których przedtem 

nie miał. Najwyraźniej podejrzenie, jakie na nim ciążyło w związku ze 

śledztwem, zrobiło swoje.  

A  do  tego  ten  sprytnie  zamieszczony  artykuł  w  „Red  Rock 

Gazette".  Jason  nie  znał  dziennikarki,  przeprowadzającej  wywiad. 

Miała  rude  włosy,  długie  nogi  i  figurę,  która  mogła  konkurować  z 

Melissą. Przyjemnie było na nią patrzeć.  

-  Jest  pan  wpływową  osobą  w  tej  społeczności  -  zwróciła  się  do 

Ryana, nie pozwalając mu się wymknąć.  

- Jestem takim samym obywatelem jak wszyscy - odparł. - I mam 

prawo do prywatności.  

- Myślę, że „Red Rock Gazette" pozbawiła pana prywatności. Czy 

to  prawda,  że  jest  pan  spokrewniony  z  Farleyem  Jamisonem, 

mężczyzną, który był politykiem w stanie Iowa i którego pozbawiono 

stanowiska na skutek korupcji?  

- Bez komentarza.  

background image

-  Ale  prawdą  jest,  że  pański  ojciec,  Kingston  Fortune,  w 

rzeczywistości  nie  był  jednym  z  Fortune'ów?  -  drążyła  dalej 

dziennikarka.  

- Był.  

- Lecz nie łączyły ich więzy krwi.  

-  Kiedy  dziecko  zostaje  zaadoptowane  przez  jakąś  rodzinę,  staje 

się jej częścią.   

-  Może  i  tak.  Ale  nie  zmienia  to  faktu,  że  jego  matka  oddała  go 

Dorze i Hobartowi Fortune'om, bo go nie chciała.  

Ryan przemilczał te słowa.  

Wszyscy  pracownicy  firmy  wyszli  ze  swoich  pokojów  i 

przysłuchiwali się tej wymianie zdań.  

W tej sytuacji można zrobić jedno, pomyślał cynicznie Jason. Inni 

mogą  sobie  obserwować  to  przedstawienie,  ale  on  musi  jakoś 

zareagować.  Zamierza  cieszyć  się  względami  Ryana  Fortune'a  tak 

długo,  jak  długo  będzie  to  możliwe.  Staruszek  wygląda  jakby 

potrzebował pomocy i Jason mu jej udzieli.  

Nie  wahając  się  ani  chwili,  poprawił  krawat  i  energicznym 

krokiem podszedł do reporterki.  

-  Nie  wiem,  jak  pani  przekonała  ochronę,  ale  to  nie  jest  pani 

miejsce - oświadczył kategorycznie. - Nie ma pani prawa nagabywać 

pana Fortune'a w jego własnym budynku.  

- Nagabywać? Zadam mu tylko kilka pytań. - Kobieta popatrzyła 

na niego zdziwiona.  

background image

Jason  położył  rękę  na  ramieniu  Ryana  i  skierował  go  w  stronę 

swego gabinetu.  

-  Pan  Fortune  nie  będzie  odpowiadać  na  żadne  pytania  - 

powiedział.  Wyjął  telefon  komórkowy.  -  Mam  wezwać  ochronę  czy 

wyjdzie pani sama?  

- Jak pan się nazywa? - spytała szybko reporterka.  

- Jason Wilkes. No więc jak?  

- Wyjdę - wzruszyła ramionami. - Ale niech pan nie myśli, że na 

tym  się  skończy.  Każda  informacja  na  temat  rodziny  Fortune'ów  to 

wiadomość dnia na pierwszą stronę.  

Gdy  znaleźli  się  w  biurze  Jasona, ten  zamknął  drzwi  i  przekręcił 

klucz.  

-  Lepiej,  żeby  pan  tu  chwilę  zaczekał  -  zwrócił  się  do  Ryana.  - 

Upewnię się, czy kogoś jeszcze ze sobą nie przyprowadziła.  

-  Dobry  pomysł.  -  Ryan  westchnął  i  opadł  na  fotel.  -  Dziękuję. 

Doceniam to, co pan zrobił.  

- Nie ma sprawy. Czy jest u nas jakieś niestrzeżone tylne wejście, 

którym  mogła  się  wśliznąć?  -  Był  członkiem  zespołu  i  starał  się  to 

podkreślać przy każdej okazji.  

-  Nie  mam  pojęcia.  Wszystkie  wejścia  powinny  być 

kontrolowane. - Ryan wzruszył ramionami.  

-  Wygląda  pan  na  wykończonego.  Nic  panu  nie  jest?  -  Instynkt 

podpowiedział Jasonowi to pytanie.  

- Nie, jestem po prostu zmęczony - odrzekł Ryan. - Parę dni temu 

wyjeżdżałem,  a  nie  jestem  już  tak  młody  jak  mi  się  wydaje  - 

background image

zażartował.  -  Powiedziano  mi,  że  był  pan  tutaj  przez  większą  część 

weekendu - dodał, jakby sobie coś nagle przypomniał. - Nie wie pan, 

że też pan potrzebuje odpoczynku?  

-  Zawsze  jest  coś  do  zrobienia,  nawet  w  weekend  -  zauważył 

Jason z uśmiechem.  

- Życzyłbym sobie, żeby inni pracownicy byli tak ofiarni jak pan. 

-  Ryan  zmarszczył  czoło.  -  Z  drugiej  strony,  gdyby  tak  było, 

przypuszczalnie  wszyscy  byliby  już  rozwiedzeni,  a  ich  dzieci 

dorastałyby  nie  znając  ojców.  Nie  wyobrażam  sobie,  żeby  pańska 

żona była z tego zadowolona.  

Jason  zastanawiał  się  nad jakąś  kąśliwą  odpowiedzią,  ale  nic  mu 

nie przychodziło do głowy. Pamiętał jak Melissa kokietowała Ryana. 

Na pewno nie był on obojętny na wdzięki tak pięknej kobiety.  

- Jesteśmy nowoczesną parą - powiedział w końcu lekkim tonem. 

-  Każde  z  nas  ma  własne  sprawy.  Wyjdę  dziś  wcześniej  i  zabawimy 

się wieczorem. Może pojedziemy na kolację i tańce do Austin.   

- Brzmi nieźle. - Ryan wstał i otworzył drzwi.  

- Jest pan pewien, że może już stąd wyjść? - spytał Jason.  

-  Spróbuję.  Przejdę  od  razu  do  swego  gabinetu.  Tam  nikt  nie 

będzie  mnie  niepokoił.  Jeszcze  raz  dziękuję  za  pomoc.  Będę  o  tym 

pamiętał.  

Jason  nie  miał  wątpliwości,  że  Ryan  nie  zapomni  tego,  co  wziął 

za  uprzejmość.  Lecz  to  wcale  nie  uprzejmość  kierowała 

postępowaniem Jasona. Pomoc, z jaką pospieszył Ryanowi, stanowiła 

background image

część  jego  planu,  który  zakładał  doprowadzenie  Ryana  Fortune'a  do 

ruiny.  

 

Peter  uczestniczył  w  zebraniu  w  szpitalu,  potem  miał  obchód  na 

swoim  oddziale,  ale  myślami  błądził  gdzie  indziej.  Odtwarzał  sobie 

jeszcze  raz  swoją  rozmowę  z  Violet.  Nazwała  go  hipokrytą.  Może 

miała rację?  

Jego patrzenie na kobiety zmieniło się od chwili, kiedy dowiedział 

się,  że  Sandra  dla  kariery  usunęła  ciążę.  Długo  odczuwał  żal  po 

odejściu  Sandry  i  nie  mógł  zrozumieć  jej  decyzji,  nie  potrafił  jej 

wybaczyć, że pozbawiła go radości bycia ojcem.  

Przysiągł  sobie  wtedy,  że  nikt  nie  postąpi  z  nim  w  podobny 

sposób.  Jeśli  zwiąże  się  z  jakąś kobietą,  musi to  być  osoba  tak  samo 

ceniąca  życie  jak  on.  A  to  znaczy,  że  powinna  chcieć  mieć  męża  i 

dzieci.  

Skończywszy  pracę,  poszedł  do  samochodu  i  już  po  półgodzinie 

zaparkował  przed  domem,  który  Charlene  nazwała  „Raj".  W 

minionym  tygodniu  ojciec  pomagał  jej  w  rozpakowywani  darów. 

Peter odetchnął z ulgą, zobaczywszy samochód Charlene. Chciał z nią 

porozmawiać sam na sam.  

Charlene  układała  właśnie  kasety  wideo  na  półce  pod 

telewizorem, gdy wszedł do środka.   

-  Wydawało  mi  się,  że  masz  dziś  zmienić  olej  w  samochodzie 

Lindy - rzuciła przez ramię, nie odwracając głowy. - Zdecydowała się 

pojechać sama do warsztatu?  

- To ja, nie ojciec - odezwał się Peter.  

background image

-  Ach,  Peter.  -  Charlene  się  obejrzała.  -  Nie  spodziewałam  się  tu 

ciebie.  

- Jesteś zajęta czy możemy pogadać? - spytał.  

-  Jestem  zajęta,  ale  nie  na  tyle,  żebym  nie  mogła  porozmawiać. 

Masz jakąś sprawę?  

Peter  ściągnął  marynarkę  i  rozluźnił  krawat.  Trudno  mu  było 

powiedzieć, w jakim celu przyszedł.  

-  Nie  rozmawialiśmy  od  dnia,  kiedy  powiedziałaś  mi  o  swojej 

córce - zaczął.  

Wyraźnie zaskoczona Charlene usiadła na podłodze.  

-  To  nic  nadzwyczajnego,  na  ogół  ze  sobą  nie  rozmawiamy  - 

dodała.  

- Nigdy nie dałem ci szansy  -  wyznał szczerze Peter, siadając na 

sofie.  

-  Nie  chciałeś  mieć  nowej  matki.  -  Violet  rozumiała,  w  czym 

rzecz. - Chciałeś zatrzymać Estelle żywą w swoim sercu. Sądziłeś, że 

to nie da się pogodzić z zaakceptowaniem mnie.  

- Dlaczego nie miałaś mi tego za złe? Dlaczego nie spisałaś mnie 

na straty, tylko próbowałaś do siebie przekonać?  

-  Bo  kocham  George'a,  a  ty  jesteś  jego  synem  -  odrzekła 

spokojnie  Charlene.  -  Jesteś  cząstką  niego.  Nie  mogłam  ignorować 

tego  faktu  ani  o  tym  zapomnieć.  Poza  tym,  czy  nie  wiesz,  że  matka 

nigdy nie przestaje próbować?  

Peterowi ścisnęło się serce.  

background image

-  A  więc  martwiłaś  się  jak  matka,  mimo  że  wcześniej  cię 

odrzuciłem?   

- Martwiłam się, modliłam i zastanawiałam, czy stracę cię tak, jak 

straciłam swoje pierwsze dziecko.  

- Ale teraz odzyskałaś już córkę.  

-  Nie  wiem.  -  Charlene  zamyśliła  się  na chwilę.  -  Za  wcześnie  o 

tym  mówić.  Ale  jest  otwarta  na  przyjaźń  ze  mną,  a  to  już  jakiś 

początek.  

-  A  czy  nie  jest  za  późno,  żebyśmy  my  dwoje  zostali 

przyjaciółmi? - spytał Peter.  

- Co masz na myśli?  

- Myślę, że gdybym był tobą, powiedziałbym, co o mnie myślę i 

posłał do diabła.  

- Ale nie jestem tobą. I wiesz co, Peter? Sądzę, że i ty byś tego nie 

zrobił. Mimo że odizolowałeś się ode mnie, wyrosłeś na przyzwoitego 

faceta. - W głosie Charlene zabrzmiało lekkie rozbawienie.  

- Może nie takiego przyzwoitego. - Peter pomyślał o Violet.  

- Co się stało? - spytała Charlene.  

- Wszystko zepsułem. Z Violet. - Potrząsnął głową.  

- Co rozumiesz przez „zepsułem"?  

-  Zbliżyliśmy  się  do  siebie  -  wyjaśnił  Peter.  -  Ale  im  bardziej 

nasza  zażyłość  się  pogłębiała,  tym  bardziej  wszystko  się 

komplikowało.  Ja  pracuję  tutaj,  ona  w  Nowym  Jorku.  Mało  tego, 

Violet rozważa zaadoptowanie Celeste.  

- I co?  

background image

-  Dodałem  dwa  do  dwóch  i  wyszło  mi  pięć.  -  Zrelacjonował,  co 

się wydarzyło w ośrodku rehabilitacyjnym.  

- Twój ojciec opowiedział mi o Sandrze Mason.  

Ojciec był jedyną osobą, której wtedy zwierzył się Peter.  

- Mówi ci wszystko, prawda?  

- Mam nadzieję. W małżeństwie powinno tak być, że dwoje ludzi 

dzieli  się  wszystkim  i  nie  ma  przed  sobą  tajemnic  -  powiedziała 

Charlene.  

-  To  z  powodu  przeszłości  nie  umiałem  myśleć  o  przyszłości  - 

stwierdził  Peter.  -  Wyobrażałem  sobie  najgorsze,  choć  mogłem 

wyobrażać sobie najlepsze.  

- Co właściwie czujesz do Violet? - spytała Charlene.  

- Kocham ją - odrzekł Peter bez namysłu.  

- Ona o tym wie?  

-  Wątpię.  Nie  byłem  mocno  przekonany  do  chwili,  gdy  dziś  po 

południu  odeszła  po  naszej  rozmowie.  Była  wzburzona.  Dotarło  do 

mnie, że nie mogę sobie wyobrazić życia bez niej. Jak to będzie, kiedy 

wyjedzie  z  Celeste  do  Nowego  Jorku  i  uzna,  że  nie  ma  dla  mnie 

miejsca w jej życiu? Nie chcę jej stracić, nie mogę.  

Charlene podniosła się i usiadła obok niego na sofie.  

-  Wiesz  przecież,  że  nie  ma  idealnych  kobiet,  tak  jak  nie  ma 

idealnych mężczyzn. Ale jeśli dwoje ludzi zgadza się na kompromis, 

mogą stworzyć doskonały związek.  

Dlaczego  nigdy  wcześniej  nie  zauważył,  jak  mądrą  kobietą  jest 

Charlene?  

background image

Bo nie chciał tego zauważyć, tak jak nie chciał zauważyć swojej 

miłości do Violet. Miłość czyni mężczyznę wrażliwym, podatnym na 

zranienia. Po zerwaniu z Sandrą tak właśnie się czuł i nie chciał tego 

przeżywać  po  raz  drugi.  Tak  myślał,  ale  nie  sądził,  że  jego  uczucia, 

zwłaszcza jeśli chodzi o Violet, okażą się silniejsze.  

-  Kocham  ją.  Uwielbiam  ją  taką,  jaka  jest.  Teraz  może  być  za 

późno.  Wątpię,  by  jeszcze  chciała mnie  widzieć. Bardzo  ją  uraziłem, 

oceniając  jej  postępowanie.  Wyciągnąłem  fałszywe  wnioski.  Wiesz, 

jak  to  jest  -  zwrócił  się  do  Charlene  -  kiedy  ocenia  się  kogoś  na 

podstawie własnych złych doświadczeń. Czy mi wybaczy?  

-  Większość  kobiet  posiada  ogromną  moc  wybaczania,  Peter  - 

pocieszyła  go  Charlene.  -  Jeśli  będziesz  szczery  i  uczciwy  i  okażesz 

jej, że nie zamierzasz z niej zrezygnować, porozmawia z tobą.  

- Mogę to dostać na piśmie? - spytał cierpko.  

-  Nie  trzeba  -  roześmiała  się  Charlene.  -  Musisz  mieć  odwagę 

powiedzieć kobiecie, którą kochasz, że ją kochasz.  

- Dziękuję. - Peter uścisnął macochę.  

Odpowiedziała mu równie serdecznie.  

- Czekałam na ten moment od bardzo dawna - wyznała ze łzami w 

oczach.  

- Cieszę się, że mój ojciec cię spotkał - rzekł Peter.  

- A ja jestem szczęśliwa, że spotkałam twego ojca. - Otarła łzy. - 

Teraz  idź  do  Violet  i  powiedz  jej  to,  co  powinieneś  już  dawno 

wyznać.  

background image

Po drodze do „Flying Aces" Peter jeszcze raz się zatrzymał. Jeśli 

Violet  ma  zobaczyć,  że  on  nie  zrezygnuje,  potrzebuje  czegoś 

namacalnego, żeby ją o tym przekonać.  

 

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

-  Jesteś  tego  pewna?  -  spytała  Lacey,  w  jej  głosie  brzmiała 

matczyna troska. - Chcesz, żebym przyjechała do Red Rock?  

-  Nie,  mamo.  Poradzę  sobie.  -  Violet  nie  chciała,  żeby  rodzice 

skrócili  przez  nią  pobyt  w  Nowym  Orleanie.  Nie  chciała  nawet 

dzwonić, ale pewne sprawy wymagały natychmiastowej decyzji.  

- A odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, to tak, jestem pewna 

-  dodała.  -  Dziś  po  południu  rozmawiałam  z  opiekunką  społeczną 

Celeste. Zadzwoniła do ciotecznej babki dziewczynki i wydaje się, że 

z jej strony nie będzie przeszkód.  

Uświadomiła  sobie,  że  w  jej  wieku  i  przy  jej  stanie  zdrowia  nie 

mogłaby  zapewnić  Celeste  potrzebnej  opieki.  Myślę,  że  czuła  się  w 

obowiązku wziąć dziewczynkę, a moja propozycja adopcji uwolniła ją 

od tego.  

- Jeśli przeprowadzisz się do Red Rock, będziesz musiała postarać 

się o zezwolenie na otwarcie praktyki w Teksasie.  

-  Wiem.  Nie  jestem  jeszcze  pewna,  kiedy  zacznę  tu  przyjmować 

pacjentów  i  właśnie  o  tym  chciałam  z  tobą  porozmawiać.  Wiem,  jak 

bardzo jesteś dumna, że twoja córka jest lekarzem, że moje nazwisko 

pojawia się na łamach pism medycznych. Ale czuję... - zawahała się - 

czuję, że równie ważne jest, żebym była matką dla Celeste.  

background image

-  Och,  kochanie.  Jestem  z  ciebie  dumna,  niezależnie  od  tego,  co 

robisz.  Jeśli  zechcesz  sprzedawać  hot  dogi  z  ulicznej  budki, 

zaakceptuję to, pod warunkiem że będziesz szczęśliwa.  

Słowa  matki  sprawiły,  że  Violet  spadł  ciężar  z  serca.  Skończyła 

medycynę po części ze względu na matkę, która ją do tego zachęcała, 

była pełna entuzjazmu i nadziei na przyszłość. Nie znaczy to, żeby nie 

lubiła swego zawodu, przeciwnie. Kochała go.  

-  Sadzę,  że  nie  będę  sprzedawać  hot  dogów,  ale  do  czasu  aż 

Celeste  będzie  trochę  starsza  chciałabym  pracować  na  pół  etatu  - 

odpowiedziała.  

-  Naprawdę  uważasz,  że  ona  całkowicie  wróci  do  zdrowia?  - 

spytała z powątpiewaniem Lacey.  

-  Wszystko  na  to  wskazuję,  ale  jeśli  nie,  będę  musiała 

zmodyfikować swoje plany życiowe.  

- Dlaczego nie chcesz wziąć jej do Nowego Jorku? Przecież jesteś 

tam  już  urządzona  i  my  tam  mieszkamy  -  perswadowała  Lacey.  - 

Mogłabym ci pomóc przy Celeste.  

- To cudowny pomysł, mamo, i chciałabym, żebyś spędzała z nią 

jak najwięcej czasu. Jednak muszę zostać w Red Rock.  

-  Czy  ma  to  coś  wspólnego  z  twoimi  braćmi?  -  dopytywała  się 

Lacey.  

- Nie.  

Serce Violet ścisnęło się, a do oczu napłynęły łzy, gdy pomyślała 

o  Peterze.  Tak  szybko  wyrobił  sobie  o  niej  jak  najgorsze  zdanie. 

Zastanawiała się, czy to nie jej wina, bo była niezdecydowana.  

background image

Nie  wiedziała,  jaką  drogę  wybrać.  Nie  uświadamiała  sobie  do 

końca, czym on jest dla niej.  Ich związek byłby czymś szczególnym, 

jedynym w swoim rodzaju, gdyby nie zniszczyła wszystkiego mówiąc 

to, co powiedziała i nazywając go hipokrytą.  

Nie  było  to  najrozsądniejsze  posunięcie.  Niezależnie  od 

wszystkiego, kochała go. Nie miała wątpliwości.  

Jeśli zostanie w Red Rock, może Peter zorientuje się, że zmianę w 

jej życiu spowodowała nie tylko Celeste, ale również i on?  

- Zostaję z wielu powodów - powiedziała.  

- Peter Clark. - Lacey od razu się domyśliła.  

-  Czyżby  to  było  takie  widoczne?  Przecież  widziałaś  nas  razem 

może przez dwie minuty.  

-  Wystarczyło.  Słyszałam  jak  Miles  i  Clyde  zakładali  się,  że  nie 

wrócisz do Nowego Jorku.  

- Przypomnij mi, że mam im skręcić kark - roześmiała się Violet.  

-  Twoi  bracia  cię  kochają,  wszyscy  cię  kochamy  -  powiedziała 

Lacey.  

- Nie chciałam zakłócać ci urlopu - tłumaczyła Violet.  

-  Dzieci  nigdy  mi  w  niczym  nie  przeszkadzają  ani  niczego  nie 

zakłócają - żachnęła się pani Fortune.  

- Co robicie wieczorem? - spytała Violet.  

- Idziemy do klubu jazzowego.  

- Tęsknię za wami.  

-  Twój  ojciec  skrócił  godziny  pracy.  Będziemy  cię  teraz  częściej 

odwiedzać. I kto wie? Może po przejściu na emeryturę też osiądziemy 

background image

w  Red  Rock?  Wszystkie  nasze  dzieci  chcą  tam  mieszkać.  Dlaczego 

więc my mielibyśmy zostać w Nowym Jorku?  

Poza  tym  ty  będziesz  mieć  Celeste,  a  twoi  bracia  dzieci  w 

najbliższej  przyszłości.  Oczywiście  z  wyjątkiem  Milesa,  który 

prawdopodobnie  zostanie  kawalerem  do  końca  życia.  Chciałabym 

więc  być  blisko  swoich  wnuków.  Słyszałam,  że  wnuki  pozwalają 

kobiecie dłużej zachować młodość. Chciałabym w to wierzyć.   

Violet  nie  miała  wątpliwości,  że  matka  zawsze  będzie  młoda 

duchem.  

- Mamo, nie będę już przedłużać rozmowy - powiedziała. - Szykuj 

się do wyjścia.  

- A co ty będziesz robić? Spis rzeczy do załatwienia?  

Matka dobrze ją znała.  

-  Skąd  wiesz?  Muszę  znaleźć  mieszkanie  dla  siebie  i  Celeste. 

Domek  przy  basenie  jest  dla  nas  za  mały.  Potem  muszę  urządzić  jej 

pokój, sprawdzić, jakie szkoły są w pobliżu i...  

-  Nie  staraj  się  załatwić  tego  wszystkiego  w  jeden  dzień  - 

roześmiała się Lacey.  

- Skądże. - Violet zamilkła na chwilę. - Dziękuję za zrozumienie, 

mamo.  

-  Nie  ma  tu  wiele  do  rozumienia.  Zawsze  wiedziałam,  że  jest  ci 

przeznaczone być matką. Nie sądziłam, że to się stanie w taki sposób, 

ale  w  życiu  cudowne  jest  to,  że  wciąż  nas  zaskakuje  jakimiś 

niespodziankami.  

background image

-  Powiedz  tacie,  że  go  kocham  i  ucałuj  go  ode  mnie  -  poprosiła 

Violet.  

- Zrobię to. Do usłyszenia moje dziecko. Za parę dni będziemy w 

Nowym Jorku.  

Po skończeniu rozmowy  z matką Violet nie bardzo wiedziała, co 

ze  sobą  począć.  Myślała,  czy  by  nie  zadzwonić  do  Petera  i 

przynajmniej zostawić mu wiadomość, że nie wyjeżdża z Red Rock.  

Uprzedziłaby go w ten sposób, że nie zamierza rezygnować z ich 

związku.  Ale  jeśli  on  nadal  jest przekonany,  że  nie  pasują do  siebie? 

Musi  znaleźć  sposób  i  okazać  mu,  że  mogą  znaleźć  razem  szczęście, 

którego  tak  pragną.  Z  drugiej  strony,  jeśli  on  nie  uwierzyłby  w  jej 

miłość...?  

Odgłos samochodu przed domem uświadomił jej, że będzie miała 

towarzystwo. A może to ktoś do Clyde'a i Jessiki? Kiedy Clyde miał 

wolne,  kontynuowali  swój  miesiąc  miodowy.  Pewnego  popołudnia 

zauważyła,  jak  Jessica  i  Clyde  idą  do  stajni  i  nie  musiała  długo  się 

zastanawiać, co też mogą tam robić. W końcu ona i Peter też o mały 

włos...  

Usłyszała  głośne  pukanie  do  drzwi  i  wstrzymała  oddech. 

Otworzyła.  Na  progu  stał  Peter.  Był  tak  poważny,  że  omal  się  nie 

rozpłakała.  Była  niemal  pewna,  że  przyjechał  oznajmić  jej,  iż  nie 

nadają  się  dla  siebie  i  kontynuowanie  ich  związku  nie  ma  sensu.  Za 

wiele ich różni, za wiele...  

- Mogę wejść? - spytał.  

- Oczywiście. - Cofnęła się do środka.  

background image

Miała  na  sobie  jeszcze  rzeczy,  w  które  ubrała  się  rano  - dżinsy  i 

kowbojską  koszulę.  Czuła  się  tak  jakby  przeszła  przez  zawieruchę  i 

żałowała,  że  nie  zdążyła  się  odświeżyć.  Jej  wygląd  zapewne  nie 

będzie miał wpływu na to, co chce jej powiedzieć Peter.  

Mimo  zakłopotania  wciąż  czuła  do  niego  silną  skłonność. 

Pociągał  ją.  Nie  wiedziała  jednak,  czy  i  ona  go  jeszcze  pociąga.  Nic 

na  to  nie  wskazywało.  Stał  sztywno,  był  poważny,  zielone  oczy  mu 

pociemniały.  

- Myliłem się dziś po południu - zaczął.  

- Peter...  

- Pozwól mi skończyć. - Wpadł jej w słowo.  

Violet stała w milczeniu, serce jej waliło, na czoło wystąpił pot.  

-  W  ciągu  ostatnich  lat,  a  może  nawet  wcześniej,  otoczyłem  się 

murem, żeby nie dopuścić do siebie miłości - powiedział. - Najpierw 

dotyczyło to Charlene. Nie chciałem, żeby zajęła miejsce mojej matki, 

żeby ktokolwiek je zajął. To tyle na ten temat.  

Potem nie byłem w stanie połączyć się z żadną z kobiet, z którymi 

się  spotykałem,  ponieważ  uważałem,  że  nie  mogę  sobie  na  to 

pozwolić. W końcu jednak chęć posiadania rodziny i ustabilizowania 

się pchnęła mnie w stronę Sandry.  

Chociaż  sam  nie  wiem...  -  zastanowił  się.  -  Może  to  było  tylko 

pożądanie? Kiedy jednak Sandra pozbyła się ciąży dla kariery, coś we 

mnie  umarło.  W  każdym  razie  tak  mi  się  wydawało,  do  dnia,  gdy 

spotkałem ciebie. Przesunął kciukiem po jej policzku. Zadrżała.  

background image

- W jakiś sposób sforsowałaś te mury i zawładnęłaś moim sercem 

-  kontynuował.  -  Walczyłem  z  uczuciami  do  ciebie  tak  długo,  jak 

mogłem.  Podczas  naszego  pobytu  w  Nowym  Jorku  byłem  jakoś 

dziwnie  przewrażliwiony.  Nieczęsto  zdarza  mi  się  taki  stan. 

Spodziewałem  się  zakończenia naszej  znajomości. Byłem  pewien,  że 

tak  będzie.  W  końcu  robisz  karierę,  jak  Sandra  i  masz  pełne  prawo 

wrócić do swojej pracy, jeśli tego chcesz. 

-  Tego  popołudnia  nie  miałem  prawa  cię  osądzać  ani  snuć 

przypuszczeń  co  do  ciebie,  ani  nawet  myśleć,  że  mam  jakiekolwiek 

prawo sugerować ci, co powinnaś zrobić - mówił dalej, nie pozwalając 

jej  wpaść  sobie  w  słowo.  -  Ale  niezależnie  od  tego  czy  adoptujesz 

Celeste,  czy  nie,  czy  wrócisz  do  Nowego  Jorku,  czy  nie, chcę,  żebyś 

wiedziała, jak bardzo cię kocham.  

Violet  stała,  jakby  wrosła  w  ziemię.  Wpatrywała  się  w  Petera 

zdumiona.  

-  Wiesz,  że  nie  jestem  domatorką  -  zaprotestowała  bez 

przekonania, chcąc, żeby był pewien swoich intencji.  

-  Nie  pragnę  domatorki,  pragnę  ciebie  -  zapewnił  ją.  -  Przeniosę 

się do Nowego Jorku, jeśli tam zechcesz mieszkać. Możemy otworzyć 

wspólną praktykę i uzupełniać się nawzajem.  

Wyjął pudełeczko z kieszeni spodni i wręczył jej.  

- Nie to zamierzałem kupić, gdy szedłem do jubilera - powiedział. 

-  Chciałem  ci  dać  pierścionek  zaręczynowy  tak  fantastyczny,  żebyś 

nawet  nie  pomyślała  o  powiedzeniu  „nie".  Ale  potem  uświadomiłem 

sobie, że duży brylant nie jest w twoim stylu. Poza tym jesteś typem 

background image

kobiety,  która  może  zechce  sama  wybrać  sobie  pierścionek.  Więc 

zamiast pierścionka kupiłem to.  

Czując się jak we śnie, Violet otworzyła pudełeczko. Na miękkiej 

poduszeczce  leżały  dwie  połówki  serca  ze  złota.  Przy  jednej  był 

delikatny  złoty  łańcuszek,  przy  drugiej  grubszy,  odpowiedni  dla 

mężczyzny.  

Peter wziął Violet za rękę i położył jej na dłoni jedną połówkę.  

-  Będziemy  je  nosić  do  czasu,  aż  wybierzesz  sobie  pierścionek 

zaręczynowy - powiedział. - Połowa serca jest twoja, połowa moja. Po 

ślubie będziemy już jednością i połączymy serce.  

- Och, Peter. - Łzy napłynęły do oczu Violet.  

-  Czy  to  „och  Peter"  oznacza,  że  się  zgadzasz,  czy  może  chcesz 

mnie usunąć ze swego życia? - zaniepokoił się lekko.  

-  Założysz  mi  ten  wisiorek?  -  Podała  mu  swoją  połówkę  i  Peter 

odetchnął z ulgą. Potem zawiesił sobie na szyi swoją połówkę.  

-  Miałam  nadzieję,  że  nie  będziesz  na  mnie  zły.  -  Zarzuciła  mu 

ręce na szyję.  

- Zły na ciebie? - zdziwił się. - Za to, że mi powiedziałaś prawdę? 

Spodziewam się, że zawsze będziemy sobie mówić prawdę.  

- Zawsze - przytaknęła, zanim poczuła jego usta na swoich.  

Pocałunek  trwał  i  trwał,  aż  w  końcu  Peter  chwycił  ją  na  ręce  i 

zaniósł  do  łóżka.  Leżeli  obok  siebie,  nie  zdejmując  ubrań.  Patrzyli 

sobie w oczy, trzymali się za ręce i przyzwyczajali się do myśli, że już 

nigdy się nie rozłączą.  

background image

-  Nie  mogę  wprost  uwierzyć,  że  mógłbyś  się  przenieść  do 

Nowego  Jorku.  -  Violet  patrzyła  na  niego  z  niedowierzaniem.  -  Nie 

chcę  tego.  Postanowiłam  zostać  tutaj,  w  Red  Rock.  I  zamierzam 

adoptować  Celeste.  -  Odsunęła  się  nieco  i  spojrzała  mu  poważnie  w 

oczy. - Zgadzasz się?  

- Czy się zgadzam? - ucieszył się Peter. - Od początku chciałem, 

żebyście były razem. Kocham tę dziewczynkę. Chcę jej stworzyć dom 

i  rodzinę.  Jeśli  od  razu  się  pobierzemy,  zdążymy  pojechać  w  podróż 

poślubną, zanim zaczniemy być rodzicami.  

-  Jak  sądzisz,  kiedy  Celeste  będzie  mogła  wrócić  do  domu?  - 

spytała Violet.  

-  Może  za  dwa  miesiące  -  odrzekł.  -  Postaramy  się  możliwie  jak 

najprędzej  przestawić  ją  na  rehabilitację  ambulatoryjną.  Niezależnie 

od  wszystkiego,  poradzimy  sobie.  -  Lecz  nie  odpowiedziałaś  jeszcze 

na moje pytanie - dodał, marszcząc brwi.  

- Jakie? - spytała przekornie.  

- Czy za mnie wyjdziesz?  

- Natychmiast - zawołała entuzjastycznie.  

Peter zaczął rozpinać jej koszulę, nie przestając całować.  

- Kocham cię i będę cię kochać przez całe życie - zapewnił.  

- Och, Peter - westchnęła tylko.  

Była  szczęśliwa.  Stało  się  to,  o  czym  marzyła,  sen  się 

urzeczywistnił.  

 

 

background image

EPILOG 

We  wtorek  Violet  pojechała  z  Peterem  do  szpitala  i  czekała  aż 

skończy obchód. Potem udali się do Tumbleweed Terrace zjeść lunch 

z  Celeste.  Wzięli  ze  sobą  zdjęcia  domu  Petera,  żeby  go  pokazać 

dziewczynce.  

Zastali Celeste siedzącą przy oknie w fotelu na kółkach. Czekała 

na lunch.  

- Mam koleżankę w pokoju - pochwaliła się. - Ma na imię Cindy. 

Też musi jeździć na wózku. Mamusia i tatuś zabrali ją na dwór.  

Na wspomnienie mamy i taty oczy Celeste zasnuł smutek. Violet 

natychmiast to zauważyła. Przysunęła sobie krzesło do dziewczynki i 

wzięła ją za rękę. Popatrzyła na Petera, skinął głową.  

- Peter i ja mamy ci coś ważnego do powiedzenia - oświadczyła.  

- Co? - przeraziła się Celeste.  

- Zamierzamy wziąć ślub.  

- Będziecie razem mieszkać? - spytała dziewczynka.  

- Tak, małżeństwa mieszkają razem - roześmiał się Peter. - Ale to 

nie wszystko. Będziemy się zawsze kochać.  

- I - dodała Violet - chcemy, żebyś była naszą córeczką.  

Celeste nie odezwała się.  

- Co o tym myślisz? - spytała w końcu Violet.  

- Będę z wami mieszkać? - upewniła się Celeste.  

- Oczywiście, gdy tylko wyzdrowiejesz na tyle, żeby móc opuścić 

ośrodek - obiecał Peter.   

- I nie oddacie mnie nikomu? Nigdy? - dopytywała się Celeste.  

background image

- Nigdy - uspokoiła ją Violet.  

- I nie zostawicie mnie samej?  

-  Nigdy  cię  nie  zostawimy  samej.  Dopiero  jak  będziesz  na  tyle 

duża, że sama zechcesz - dodał Peter.  

- Jak będę miała dziesięć lat?  

- Może szesnaście - mruknął Peter i Violet się roześmiała.  

- Chcesz jeszcze o coś zapytać? -  Violet popatrzyła dziewczynce 

w oczy.  

-  Mogę  mówić  do  was  mamo  i  tato?  -  spytała  Celeste  drżącym 

głosem.  

Violet zaniemówiła ze wzruszenia. Peter jedną ręką objął Celeste, 

drugą Violet.  

- Oczywiście, że możesz tak do nas mówić - potwierdził.  

- No to chcę być waszą córeczką. - Twarz Celeste rozjaśniła się w 

uśmiechu.  

Violet zawsze myślała o Celeste jak o własnej córce. Ścisnęła jej 

rękę i popatrzyła na przyszłego męża. Kiedy ją pocałował i przytulił, 

wiedziała  już,  że  znaleźli  swoją  przyszłość.  Ich  miłość  dała  temu 

początek. Każdego dnia będą dziękować losowi, że się spotkali.  

Dotknęła  połówki  serca,  zawieszonego  na  szyi.  Peter  jest  jej 

przyjacielem,  kochankiem,  oboje  są  lekarzami  i  partnerami.  Znalazła 

idealnego  mężczyznę,  który  urzeczywistni  jej  marzenia  o  szczęściu  i 

miłości.