background image

Alison Roberts

Bratnie dusze

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tego samochodu nie powinno tam być. Mógłby stać na małym parkingu przed oddziałem 

ratownictwa szpitala Ocean View. Albo nawet na miejscu zarezerwowanym dla karetki, jeśli 
doszło do jakiegoś tragicznego wypadku. 

Ale żeby tarasować wejście do recepcji, poczekalni i izby przyjęć? To wręcz oburzające!
Zdumienie Elizabeth Dawson przerodziło się w niepokój. Samochód wydałby jej się dość 

podejrzany,  nawet  gdyby  stał  zaparkowany  na  dozwolonym  miejscu.  Był  to  stary, 
rdzewiejący,  ogromny  pojazd  z  ośmiocylindrowym  silnikiem.  Atrybut  statusu  społecznego 
charakterystyczny dla ludzi lekceważących wszelkie reguły, także przewidziane przez prawo, 
a ograniczające tryb ich życia. 

Mężczyzna,  który  z  niego  wysiadł,  był  nie  mniej  przerażający.  Miał  na  sobie  wytarty 

skórzany  kombinezon  z  emblematem  gangu  na  plecach.  Liczne  tatuaże  i  groźny  wygląd 
przestraszyłyby nawet najbardziej odważnych pracowników oddziału ratownictwa. 

A  Beth  Dawson  z  pewnością  do  nich  nie  należała.  Przynajmniej  nie  w  tej  chwili. 

Zaledwie kilka  godzin wcześniej podjęła pracę  w nowym miejscu,  gdzie wszystko było  dla 
niej obce. 

Nie.  Nie  wszystko.  Agresję  emanującą  z  członka  gangu  znała  aż  nazbyt  dobrze. 

Niespodziewany przypływ złości zagłuszył jej lęk. Właśnie przez tego typu zdarzenia całkiem 
niedawno  zrezygnowała  z  pracy  w  dużym  szpitalu  w  Auckland.  Miała  powyżej  uszu 
agresywnych,  niekomunikatywnych  pacjentów,  którzy  znajdowali  przyjemność  w 
demonstracyjnym podważaniu jej kwalifikacji. 

Złość nie trwała jednak na tyle długo, by dodać jej odwagi. Choćby ze względu na to, że 

jest tu sama. O godzinie pierwszej w nocy w podmiejskiej okolicy nie należy spodziewać się 
pełnej  poczekalni.  Jedynego  pacjenta,  który  przyszedł  po  północy,  skarżąc  się  na  bóle  w 
klatce piersiowej, badano właśnie w jednej z dwóch sal reanimacyjnych. 

Przycisnęła mocno guzik, wzywając pomoc. Gdy zauważyła, że z samochodu wysiadają 

dwa kolejne typy, z wrażenia zaschło jej w ustach. Wyciągnęli z tylnego siedzenia ostatniego 
pasażera,  który  był  nieprzytomny,  a  kiedy  wlekli  go  w  stronę  izby  przyjęć,  jego  stopy 
zostawiały na jasnej podłodze wyraźne smugi krwi. 

Niebawem  zjawiły się  dwie  pielęgniarki,  a  za  nimi  wszedł  Mike  Harris,  jedyny  lekarz, 

który  miał  tej  nocy  dyżur.  Wszyscy  troje  gwałtownie  się  zatrzymali  na  widok  samochodu 
zaparkowanego niemal wewnątrz budynku. Beth odruchowo się cofnęła, widząc, że członek 
gangu, który wysiadł zza kierownicy, rusza w ich kierunku. 

– Szakal został postrzelony – oznajmił. 
Beth zauważyła, że jest szczerbaty, a kiedy mówi, czuć od niego odór alkoholu. 
– Lepiej zacznijcie działać – dodał groźnym tonem. Nie miała wątpliwości, że gangsterzy 

są uzbrojeni. 

Z pewnością ukryli noże w wysokich wojskowych butach. Zauważyła, że jeden z nich ma 

na palcach kastet. Była absolutnie pewna, że schowali w samochodzie kilka obrzynków. 

background image

Co  za  ironia  losu,  pomyślała,  z  trudem  tłumiąc  śmiech.  Zrezygnowałam  z  posady  w 

dużym  miejskim  szpitalu,  w  którym  pracownicy  ochrony  wspaniale  dawali  sobie  radę  w 
takich  przypadkach  i  natychmiast  zjawiali  się  na  miejscu  zajścia,  a  po  kilku  minutach 
dołączała do nich drużyna świetnie wyszkolonych policjantów. Ale nawet takie wsparcie nie 
wystarczyło, by  powstrzymać  jej  najlepszą  przyjaciółkę,  Neroli,  od  porzucenia  zawodu 
pielęgniarki. W czasie ataku na ich oddział jeden z gangsterów przyłożył  jej nóż do gardła, 
grożąc śmiercią. 

Beth  przeniosła  się  do  małego  podmiejskiego  szpitala  położonego  na  najbardziej 

wysuniętym  końcu  południowej  wyspy  należącej  do  Nowej  Zelandii,  chcąc  zamieszkać  w 
spokojnej okolicy i  zacząć życie od nowa. Już  podczas pierwszego nocnego dyżuru  na  tym 
niewielkim oddziale stanęła w obliczu jednego z najgorszych koszmarów. 

Czy szpital Ocean View w ogóle ma ochronę? A jak daleko stąd mieści się posterunek? O 

ile mi wiadomo najbliższe duże miasto, Nelson, znajduje się o co najmniej półtorej godziny 
jazdy samochodem. 

Jej napięcie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy herszt gangu zbliżył się do Mike’a Harrisa. 

Był zgarbiony, a palce jednej dłoni zacisnął w pięść. 

– Natychmiast! – wrzasnął. 
Zrób, co ci każe, Mike, zachęcała go w myślach. Błagam cię! Ale doktor Harris nawet nie 

drgnął. 

– Oczywiście – odparł obojętnym tonem. 
Był tak spokojny, że Beth nagle poczuła się nieco bardziej pewna siebie. Doktor Harris 

miał ponad pięćdziesiąt lat i jako doświadczony lekarz tego oddziału zapewne nieraz musiał 
stawić czoła podobnym sytuacjom. 

– Ale uprzedzam, że nie zamierzam tolerować złego traktowania i zastraszania personelu, 

ani nikogo innego. 

Zapadła cisza, którą przerwał głośny jęk rannego członka gangu. 
– Co się stało? – spytał Mike. 
– Człowieku, przecież mówiłem, że go postrzelono. 
– Tak,  ale  gdzie  do  tego  doszło?  I  jak  dawno?  Czy  stracił  dużo  krwi? – Mike  powoli 

podszedł  do  ofiary.  Beth  spojrzała  na  koleżanki,  zastanawiając  się,  czy  podążą  za  nim. 
Chelsea  wydała  jej  się  nie  mniej  zdenerwowana  niż  ona  sama,  a  Maureen  miała  bardzo 
posępną minę. 

– Chelsea,  idź  z  Beth  po  nosze,  dobrze? – powiedziała,  odwracając  się  plecami  do 

członków gangu. – Wezwijcie policję – dodała, ledwo poruszając ustami. – Szybko. 

Gdy  Chelsea  otrzymała  zadanie  do  wykonania,  wyraźnie  się  uspokoiła.  Nawet 

uśmiechnęła się do Beth, kiedy pospiesznie opuszczały poczekalnię. 

– No proszę – mruknęła. – Znów to samo! Beth poczuła nagły skurcz serca. 
– Czyżby tego rodzaju incydenty były tutaj na porządku dziennym? – spytała. 
– Od czasu do czasu miewamy kłopoty z gangami. Weszły do głównej części oddziału. 

Chelsea zatrzymała się przy wiszącym na ścianie telefonie. 

– Chyba  jesteś  do  tego  przyzwyczajona.  Słyszałam,  że  pracowałaś  w  południowej 

background image

dzielnicy Auckland – powiedziała. 

– Owszem,  ale  nie  spodziewałam  się,  że...  – Beth  urwała,  ponieważ  Chelsea  uzyskała 

połączenie z posterunkiem. 

– Zgłaszam  żółty  alert  na  oddziale  ratownictwa  szpitala  Ocean  View – rzekła 

energicznym tonem, a potem przez chwilę słuchała. – Dobrze... dziękuję – dodała i odłożyła 
słuchawkę. 

Chwyciły nosze i ruszyły z powrotem w kierunku poczekalni. 
– Co oznacza ten „żółty alert”?
– Kłopoty z gangiem. 
Dobry Boże! – jęknęła w duchu Beth. Więc zdarza się to na tyle często, że mają własny 

szyfr?

– Co się dzieje, kiedy zgłosicie żółty alert?
– Najpierw  zjawia  się  tu  Sid,  nasz  dyżurny  sanitariusz,  a  zarazem  ochroniarz.  Potem 

przyjeżdża  miejscowy  policjant,  który  mieszka  niedaleko  szpitala – wyjaśniła  Chelsea  z 
przejęciem.  – Jeśli  uzna  za  konieczne,  zawiadamia  Nelson,  a  wtedy  oni  przysyłają  do  nas 
helikopter z brygadą antyterrorystyczną. 

– Ale przecież mamy tylko jednego pacjenta!
– Jak  dotąd – mruknęła  Chelsea,  a  potem  spojrzała  na  Beth  pytająco.  – To  nie  daje  ci 

spokoju, prawda?

– Wszystko  w  porządku.  – Beth  nie  miała  zamiaru  zdradzać  swoich  słabości  już  na 

pierwszym dyżurze. 

– Tak jak mówiłaś, jestem do tego przyzwyczajona. 
Może  nawet  za  bardzo.  Nie  tak  dawno  gangster  przyłożył  mojej  przyjaciółce  nóż  do 

gardła, grożąc, że ją zabije. 

– Czy coś jej się stało? Czy ją zranił? – spytała Chelsea z przerażeniem. 
– Fizycznie nie, natomiast wyrządził jej ogromną krzywdę psychiczną. Po tym incydencie 

rzuciła zawód, wyjechała do Melbourne i podjęła pracę w barze siostry. 

– Czy dlatego postanowiłaś się przenieść?
– No, po części – odrzekła z goryczą w głosie. – Miałam nadzieję, że jeśli przeprowadzę 

się, ucieknę od tego rodzaju przygód z gangsterami. 

Chelsea spojrzała na nią ze zrozumieniem. 
Kiedy  weszły  z  powrotem  do  poczekalni,  okazało  się,  że  nosze  nie  są  już  potrzebne. 

Koledzy rannego zanieśli go do wolnej sali reanimacyjnej i położyli na łóżku. 

– Człowieku, przecież mówiłem, żebyś nie rozcinał jego skórzanego kombinezonu!
– Musimy  zdjąć  kurtkę,  żebym  mógł  ocenić  stan  dróg  oddechowych – oznajmił  Mike, 

nadal zachowując spokój. Jednakże Beth zauważyła, że rysy jego twarzy się zaostrzyły. 

Maureen wzięła maskę podłączoną do aparatu tlenowego. 
– Teraz założę to panu na twarz – uprzedziła pacjenta. 
W odpowiedzi usłyszała potok ordynarnych słów. 
– Drogi oddechowe wydają się drożne – stwierdziła, odwracając się do Mike’a, a potem 

zrobiła  krok  do  tyłu,  ponieważ  dwaj  milczący  członkowie  gangu  zaczęli  bezceremonialnie 

background image

ściągać z ramion jęczącego kolegi skórzaną kurtkę. W tym momencie do sali weszły jej dwie 
młodsze koleżanki. 

– Przygotujcie sąsiednią salę reanimacyjną, dobrze? – poleciła, patrząc na nie znacząco. 

Ona  i  Mike  najwyraźniej  mieli  wprawę  w  podtrzymywaniu  swobodnej  atmosfery  w 
krytycznych sytuacjach. Jednakże Beth bez trudu odczytała podtekst ukryty w jej słowach. 

Pospiesznie  ruszyły  do  sali  reanimacyjnej  numer  dwa.  Leżący  w  niej  pacjent  oraz  jego 

żona byli przerażeni. Na szczęście badania wykazały, że przyczyną bólu w klatce piersiowej, 
na który mężczyzna się skarżył, jest dusznica.  W przypadku zawału serca, niepokój i strach 
wywołane  zaistniałą  sytuacją  mogłyby  wpłynąć  bardzo  niekorzystnie  na  stan  jego  zdrowia. 
Choć nie trzeba było zatrzymywać tego chorego w szpitalu, z pewnością należało przenieść 
go do innej sali. 

Pielęgniarki sprawnie odłączyły elektrody elektrokardiografu oraz aparaturę monitorującą 

czynności życiowe pacjenta, a potem wypchnęły jego łóżko na korytarz. Beth zajrzała do sali 
reanimacyjnej numer  jeden  i  stwierdziła, że  członkowie  gangu znikli, zostawiając kolegę  w 
rękach  lekarza  dyżurnego.  Po  chwili  rozległ  się  głośny  ryk  uruchamianego  silnika 
samochodu. 

– W  pierwszej  kolejności  musimy  wywieźć  wszystkich  pacjentów  z  oddziału,  Beth –

oznajmiła  Chelsea,  kiedy  pchały  łóżko  korytarzem  oddzielającym  oddział  ratownictwa  od 
reszty  szpitala.  – Nie  będziemy  też  przyjmować  chorych,  których  może  zbadać  lekarz 
rodzinny. – Potrząsnęła głową. – Podobno kilka lat temu wtargnęli tu gangsterzy. Jeden z nich 
wpadł do poczekalni i pchnął nożem siedzącego tam pacjenta. Wtedy właśnie wprowadzono 
„żółty alert”. 

Żona chorego, którego przewoziły na inny oddział, szła obok łóżka, kurczowo ściskając 

w dłoniach swoją torebkę. 

– Czy  siostry  słyszały,  jak  oni  mówili,  że  rozprawią  się  z  tym,  który  strzelał  do  ich 

kolegi? – spytała drżącym głosem. – Mój Boże, czy to się nigdy nie skończy?

– Przed chwilą opuścili nasz oddział. Mam nadzieję, że prędko tu nie wrócą i że policja 

zdąży przygotować się na ich spotkanie – powiedziała Chelsea. 

Kiedy Beth i Chelsea wróciły na oddział, panowała tam dziwna cisza. Mike robił USG, 

przesuwając aparaturę po pokrytym tatuażami brzuchu pacjenta, a Maureen przygotowywała 
nowy  worek  z  płynem,  który  podawano  mu  dożylnie.  Z  jednej  strony  łóżka  stał  barczysty 
sanitariusz, a z drugiej mocno zbudowany umundurowany policjant. Obaj spojrzeli na Beth z 
zaciekawieniem. 

– Dzień dobry – powitał ją sanitariusz. – Pani musi być tu nowa, prawda?
– To  jest  Beth – przedstawiła  ją  Chelsea.  – Dziś  ma  pierwszy  dyżur.  Nie  można 

powiedzieć, żeby szczęśliwie zaczęła pracę. Beth, to są Sid i Dennis. 

Obaj mężczyźni skinęli głowami i serdecznie się uśmiechnęli, jakby obiecując, że zadbają 

o  jej  bezpieczeństwo.  Beth  odwzajemniła  ich  uśmiechy.  Nagle  ujrzała  całą  sytuację  w 
bardziej  korzystnym  świetle.  W  jej  poprzednim  miejscu  pracy  stosunki  między  członkami 
personelu nie były tak przyjazne. 

Być może w tym niewielkim szpitalu będzie zupełnie inaczej. Lepiej. 

background image

– Który chirurg ma dzisiaj dyżur pod telefonem? – spytał Mike. 
– Luke – odparła Maureen. 
– To dobrze. On nie będzie miał nam za złe, że budzimy go w środku nocy. 
– Chelsea, czy możesz do niego zadzwonić? – poprosiła Maureen. 
– Oczywiście. 
Beth patrzyła, jak Chelsea zmierza w kierunku wiszącego na ścianie telefonu. Wiedziała, 

że w szpitalu Ocean View pracuje pięciu chirurgów: trzej ogólni i dwaj ortopedzi. 

Cóż za dziwny zbieg okoliczności, że jeden z nich ma akurat na imię Luke! – pomyślała 

ze zdumieniem. Ciekawe, ile jeszcze rzeczy zaskoczy mnie dzisiejszej nocy, przypominając, 
że tak naprawdę nie można uciec od przeszłości i zacząć wszystkiego od nowa. 

Po chwili otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do rzeczywistości. Pochyliła się i zaczęła 

zbierać leżące na podłodze opakowania po opatrunkach. 

Na litość boską, przecież od tamtej pory minęło sześć lat, upomniała się w duchu. Jakież 

to  żałosne,  że  dźwięk  tego  imienia  wciąż  ma  na  mnie  wpływ.  Dziś  ten  wpływ  był  chyba 
silniejszy  niż  kiedykolwiek  dotąd.  Może  dlatego,  że  zmieniłam  miejsce  pracy  oraz 
zamieszkania,  a  ponieważ  czuję  się  w  nowym  otoczeniu  nieco  zagubiona,  szukam  punktu 
zaczepienia w przeszłości. 

– Już jest w drodze – oznajmiła Chelsea. – Czy mam wezwać personel operacyjny?
– Tak,  dziękuję,  Chels – odrzekł  Mike,  nie  odrywając  wzroku  od  monitora  USG.  –

Uważam, że Szakal jak nazywają go koledzy, będzie potrzebował dokładniejszych oględzin. 

– Nie ma mowy! – warknął opryskliwie Szakal. 
– Człowieku, nie będziecie mnie cięli! Zaraz stąd wychodzę. 
– Tylko  spokojnie! – zawołali  jednocześnie  Sid  i  Dennis,  ale  mimo  to  Szakal 

niespodziewanie wyrwał z ręki wenflon i próbował usiąść, energicznie machając nogami. 

Kiedy  dwaj  stojący  przy  łóżku  mężczyźni  chwycili  go  za  ramiona,  natychmiast  się 

uspokoił. Nagle zrobił  się zielony,  a potem, ku obrzydzeniu Sida,  zwymiotował. W  pozycji 
siedzącej krew przestała dopływać do mózgu Szakala i poziom jego świadomości gwałtownie 
się obniżył. 

– Połóżcie go – polecił Mike zmęczonym głosem. 
– Sid, uważaj na ciśnienie krwi. – Sanitariusz miał na dłoniach rękawice, ale miejsce, z 

którego Szakal wyrwał kroplówkę, silnie krwawiło. 

– Posłuchaj, stary. Jesteś ranny i wymiotujesz – powiedział Sid. – Kula przeszła ci przez 

brzuch.  Masz  szczęście,  że  nie  zginąłeś  na  miejscu,  ale  i  tak  poważnie  uszkodziła  ci 
śledzionę. Tracisz dużo krwi. Jeśli będziesz teraz podskakiwać, będzie z tobą jeszcze gorzej. 

Odpowiedź pacjenta była bełkotliwa, ale Sid rozszyfrował kolejny potok nieprzyzwoitych 

wyzwisk.  Mimo  to  nie  zareagował  na  te  słowa,  tylko  wyprostował  się  i  sięgnął  po  czyste 
rękawice. 

– Ponownie  podłączę  mu  kroplówkę.  Nie  sądzę,  żeby  próbował  się  bronić,  mając  tak 

niskie ciśnienie. 

Beth  zerknęła  na  monitor  i  odczytała  zapis:  osiemdziesiąt  pięć  na  czterdzieści.  Szakal 

musiał  stracić  bardzo  dużo  krwi.  Podała  Mike’owi  rurkę,  a  sama  czekała  w  pogotowiu, 

background image

trzymając w rękach tampon. 

– Czy były jakieś wiadomości od Sally? – spytał Mike. 
– Przepraszam, ale nie znam Sally – odparła Beth, potrząsając przecząco głową. 
– To  nasza  ratowniczka – wyjaśniła  Maureen.  – Karetka  została  wezwana  niedługo  po 

wyjściu kolegów Szakala z oddziału – ciągnęła z uśmiechem. – W tym samym czasie policja 
wysłała do nas posiłki. 

Beth  kiwnęła  głową..  Przepłukała  wenflon  niewielką  ilością  roztworu  soli,  by  upewnić 

się, czy kroplówka jest drożna. W tym momencie zatrzeszczało radio. 

– Tu ambulans do ratownictwa. Czy mnie słyszycie?
– Mam odebrać? – spytała Chelsea. 
– Nie, dziękuję. Sam  to zrobię – odrzekł  Mike, ściągając rękawice. – Proszę  podłączyć 

więcej płynów, dobrze? – polecił, spoglądając na Beth. 

– Oczywiście. 
Mike podszedł do biurka i wziął leżący obok radioodbiornika mikrofon. 
– Sally, tu Mike. O co chodzi?
– Mamy ciężko rannego pacjenta. Samochód potrącił pieszego. 
– Przyjąłem – odrzekł, wyjmując pióro z kieszeni koszuli. 
Wszyscy wiedzieli, jak mało jest prawdopodobne, żeby był to zwykły wypadek. 
– Objawy czynności życiowych?
– Częstość akcji serca: sto trzydzieści. Częstość oddechów: trzydzieści sześć. Nasycenie 

tlenem niskie, a ciśnienie krwi spadło do tego stopnia, że aparat go nie rejestruje. Osiem w 
skali Glasgow. Rany głowy i klatki piersiowej. Wieloodłamowe złamania. 

Sid i Dennis wymienili spojrzenia. Nie trzeba było mieć przygotowania medycznego, by 

wiedzieć, że stan tego człowieka jest poważny. A Sally nie musiała potwierdzać, że  jest on 
kolejnym pacjentem „żółtego alertu”. 

Karetka  miała  przyjechać  za  kilkanaście  minut,  więc  panujący  na  oddziale  spokój 

natychmiast  zniknął.  Wszyscy  zaczęli  się  nerwowo  krzątać.  Zjawili  się  też  dodatkowi 
członkowie personelu, a Beth i Chelsea miały przygotować kabinę reanimacyjną na przyjazd 
nowego pacjenta. 

– Będzie nam potrzebny wózek z zestawem do intubacji – oznajmił Mike – i zestaw do 

nakłucia klatki piersiowej. 

– Co  robicie  z  pacjentami,  którzy  doznali  ciężkich  urazów  klatki? – spytała  Beth, 

ściągając  z  łóżka  pomięte  prześcieradło.  – O  ile  wiem,  nie  ma  tu  kardiotorakochirurga, 
prawda?

Chelsea potrząsnęła przecząco głową. 
– Stabilizujemy  ich,  a  potem  odsyłamy  sanitarnym  śmigłowcem  do  Wellingtonu –

wyjaśniła,  rozkładając  na  materacu  czyste  prześcieradło.  – Tak  samo  postępujemy  w 
przypadkach urazów głowy, bo nie mamy również neurochirurga. 

Na  oddziale  pojawiali  się  coraz  to  nowi  pracownicy  szpitala.  Chelsea  tłumaczyła  Beth, 

czym się zajmują. 

– To jest Kelly, laborantka z pracowni radiologicznej. Seth, chirurg stażysta, dyżuruje pod 

background image

telefonem. Widzę, że Rowena też przyszła nam pomóc. Ona jest położną. 

Beth nie była w stanie spamiętać imion wszystkich nowych kolegów. 
– A oto i Luke.
Na dźwięk  znajomego imienia  Beth gwałtownie odwróciła  głowę, ale nowo  przybyłego 

lekarza zasłaniał potężnie zbudowany funkcjonariusz policji, Dennis. 

– Karetka już przyjechała – oznajmił. – Dowiem się, czy nie potrzebują pomocy. 
Dwaj inni policjanci towarzyszyli obsłudze karetki, choć ratownikom ze strony rannego 

nic nie groziło. 

– Brak odgłosów oddechowych z lewej strony – oznajmiła jasnowłosa kobieta w bluzce z 

dużym  dekoltem,  który  częściowo  zakrywały  wiszące  na  jej  szyi  elektrody  do  EKG  oraz 
stetoskop. – Wskaźnik w skali Glasgow powoli opada. Odbarczyłam już prawą stronę. 

– Zanieście  go  od  razu  do  dwójki – polecił  Mike,  a  Beth  cofnęła  się,  gdy  ratownicy 

ruszyli  z  noszami  we  wskazanym  przez  niego  kierunku.  Potem  pomogła  w  przenoszeniu 
pacjenta na łóżko. – Uwaga! Na trzy!

– ciągnął,  wsuwając  dłonie  pod  głowę  i  szyję  rannego,  któremu  wcześniej  założono 

kołnierz usztywniający. 

– Raz... dwa... trzy!
– Podejrzewamy, że uderzył go samochód jadący co najmniej sześćdziesiąt kilometrów na 

godzinę – poinformował jeden z ratowników. – Musiał przelecieć w powietrzu ze dwadzieścia 
do trzydziestu metrów. 

– Zajmij się jego ubraniem, Beth – poleciła Maureen, wręczając jej nożyce. 
– Odma  wentylowa  z  lewej  strony – stwierdził  Mike.  – Niech  ktoś  mi  poda  zestaw  do 

odbarczania!

– Ja to zrobię. 
Choć  spokojny  męski  głos  powinien  był  złagodzić  panujące  w  sali  napięcie,  Beth  nie 

mogła opanować drżenia rąk, a nożyce, które trzymała w dłoniach, nagle głośno się złożyły. 
Nerwowo  odwróciła  głowę  i  spojrzała  w  kierunku  mężczyzny.  Na  ułamek  sekundy 
zapomniała, co ma robić. Luke!

Niemożliwe. A jednak to  on. Luke Savage. W szpitalu Ocean View? Gdyby próbowała 

ułożyć  listę  miejsc,  w  których  mogłaby  znów  go  spotkać,  ten  prowincjonalny  szpital 
znalazłby się na samym jej końcu, pomyślała. Przegrałby nawet z celą więzienną... choć tylko 
nieznacznie. 

Luke  jej  nie  zauważył,  bo  w  skupieniu  wbijał  igłę  między  żebra  ofiary,  by  wypuścić 

nagromadzone w klatce piersiowej powietrze, które uniemożliwiało sprawne funkcjonowanie 
płuc. 

– Miednica jest niestabilna – stwierdził Mike, dokonując oględzin pacjenta. 
Słowa  Mike’a  sprowadziły  Beth  na  ziemię.  Na  szczęście  nikt  nie  zauważył  jej 

chwilowego rozkojarzenia. Sprawnie rozcięła skórzane spodnie pacjenta, odsłaniając uraz na 
prawym udzie. 

– Otwarte złamanie kości udowej – stwierdziła. 
– Zakryj je – polecił Mike. – W tej chwili nie możemy się nim zająć. 

background image

Beth  sięgnęła  po  duży  opatrunek  z  gazy  i  zwilżyła  go  w  roztworze  soli  fizjologicznej. 

Potem uniosła głowę i zerknęła ukradkiem na Luke’a. 

Była ciekawa, czy rozpoznał jej głos, ale patrząc na niego, doszła do wniosku, że nic na to 

nie wskazuje, bo nawet nie oderwał wzroku od monitora nad łóżkiem chorego. 

– Saturacja nie wzrasta – oznajmił. – Będziemy musieli go zaintubować. 
– Podłączę  jeszcze  jedną  kroplówkę – powiedział  Mike.  – Trzeba  przyspieszyć  proces 

reanimacji płynami. 

– Luke? Właśnie dzwonili, że sala operacyjna jest już gotowa – oznajmiła pielęgniarka, 

wsuwając głowę przez uchylone drzwi. 

– Dziękuję. Niedługo przyjdę. 
– Czy mogłabyś pomóc Sidowi przetransportować Szakala na górę? – spytał Mike, biorąc 

od Beth rurkę. 

– Oczywiście – odparła  z  ulgą,  ponieważ  perspektywa  opuszczenia  sali  wydała  jej  się 

pociągająca. 

Czy  Luke  nie  zwracał  na  nią  uwagi,  gdyż  jako  prawdziwy  zawodowiec  był  całkowicie 

pochłonięty  stanem  pacjenta,  który  wymagał  jego  natychmiastowej  pomocy?  A  może  po 
prostu jej nie poznał? Istniała też możliwość, że ona w ogóle go nie interesuje. 

Ale dlaczego, na litość boską, miałaby się tym tak bardzo przejmować? Odwróciła się do 

niego  plecami,  zamierzając  opuścić  salę.  W  tym  momencie  rozległ  się  odgłos  tłuczonego 
szkła. Wszyscy zastygli w bezruchu. 

– Co to, do diabła, było? – zawołał Mike. 
– Kiedy  tu  wchodziliśmy,  zamknęliśmy  za  sobą  wszystkie  drzwi – rzekł  ratownik.  –

Wygląda na to, że ktoś naprawdę chce się tu dostać. 

– Przewidywany czas przybycia helikoptera to tylko dwie minuty – oznajmił policjant. –

W tej chwili bandyci tłuką się na parkingu przed szpitalem. 

Usłyszeli  wyraźnie  wystrzał  z  broni  palnej.  W  tym  momencie  rozległ  się  też  sygnał 

alarmowy dobiegający z monitora podłączonego do pacjenta. 

– Zatrzymanie akcji serca – stwierdził Luke. Mike zdążył już sięgnąć po defibrylator. 
– Niech wszyscy się odsuną – polecił. 
– Nikomu  nie  wolno  stąd  wychodzić,  dopóki  nie  dostaniemy  wsparcia – zarządził 

funkcjonariusz policji. 

– Proszę się odsunąć – powtórzył Mike. 
Wszyscy  obserwowali,  jak  Maureen  pompuje  powietrze  do  płuc  pacjenta,  a  Mike

przykłada elektrody defibrylatora do jego klatki piersiowej i włącza prąd. 

Beth  zamknęła  oczy.  Ta  sytuacja jest  tak  dziwna,  że  aż  śmieszna,  pomyślała.  Zupełnie 

jakby  los  spłatał  mi  jakiegoś  niesamowitego  figla.  A  ten,  który  tym  pokierował,  na  pewno 
teraz się ze mnie śmieje. 

Przyjechała tutaj, by uciec od stresów, które wywoływała w niej przemoc, a teraz tkwi po 

uszy w najgroźniejszej sytuacji, z jaką kiedykolwiek się zetknęła. 

Drugim  powodem  wyjazdu  na  prowincję  była  chęć  wyzwolenia  się  od  wpływu,  jaki 

wywarł  na  jej  życie  Luke  Savage.  Tuż  przedtem  zerwała  swój  krótkotrwały  związek  z 

background image

Brentem, gdyż zdała sobie sprawę, że pociągają ją w nim tylko te zalety, które przypominają 
jej Luke’a. 

Perspektywa spotkania dręczyła ją znacznie bardziej niż obawa przed znalezieniem się w 

równie koszmarnym położeniu, jak nie gdy Neroli. Dlatego właśnie przyjazd do tak małego 
miasteczka jak Hereford wydawał jej się najlepszym sposobem ucieczki od prześladującego ją 
ducha. 

A obecnie stoi w odległości najwyżej dwóch metrów od tego mężczyzny i czuje się tak, 

jakby  widziała  go  po  raz  pierwszy.  Był  bardzo  atrakcyjny,  ale  nie  tylko  jego  wygląd 
przyciągnął kiedyś jej uwagę. Zainteresowała ją jego silna osobowość. Odniosła wrażenie, że 
ten mężczyzna byłby w stanie wybrnąć z każdej sytuacji. Teraz miała podobne odczucia. Po 
prostu Luke wydał jej się... taki sam jak dawniej. Poczuła skurcz żołądka. 

Mój  Boże,  może  powinnam  przyjąć  zaproszenie  Neroli  i  pojechać  z  nią  do  Australii, 

pomyślała  posępnie.  Miło  byłoby  zamieszkać  w  Melbourne,  a  siostra  Neroli  na  pewno 
zatrudniłaby mnie w swoim barze. 

Po  trzecim  wstrząsie  z  ekranu  monitora  zniknęły  zakłócenia,  a  po  kilku  sekundach 

pojawiła się regularna sinusoida, wskazująca na rytm zatokowy. 

Kiedy  ciszę  przerwał  odgłos  zbliżającego  się  helikoptera,  członkowie  personelu 

odetchnęli z ulgą. Wtedy właśnie Luke zauważył Beth, a ona dostrzegła, że jego ciemnoszare 
oczy  nagle  wyraźnie  się  rozszerzyły.  Wówczas  zdała  sobie  sprawę,  że  wcześniej  nie 
zignorował jej obecności. Po prostu nie zwrócił na nią uwagi. 

Nie mógłby być teraz tak bardzo zdumiony jej widokiem, gdyby wiedział, że ona przez 

cały  czas  jest  tuż  obok.  Jej  obecność  była  dla  niego  zaskoczeniem.  W  dodatku  niezbyt 
przyjemnym. Nie powinno  sprawić jej to  przykrości, a jednak... Wszelkie rojenia o tym, że 
kiedyś znów spojrzy mu w oczy i dostrzeże w nich dawną miłość, w jednej chwili się ulotniły. 
Teraz  marzyła  tylko  o  tym,  żeby  uciec,  zniknąć.  Była  więc  wdzięczna  Mike’owi,  gdy 
ponownie poprosił ją, aby pomogła Sidowi przetransportować Szakala do sali operacyjnej. 

Kiedy jednak zamierzali już wyjść na korytarz, okazało się to niemożliwe. 
Ubrani na czarno, w kaskach na głowach i uzbrojeni bandyci wtargnęli na oddział, a wraz 

z  nimi  ich  przeciwnicy,  z  którymi  wcześniej  toczyli  bój  przed  budynkiem  szpitala.  Jeden  z 
kolegów  Szakala  stał  z  nożem  w  ręku  przed  salą  reanimacyjną  numer  jeden,  a  członek 
wrogiego gangu zaczął biec w jego kierunku. 

Beth przez nieuwagę znalazła się między nimi. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby 

przyjść  jej  z  pomocą.  Jednakże  nie  czuła  strachu, który  w  tak  przerażającym  momencie 
powinien ją sparaliżować. 

– Nawet o tym nie myśl! – warknęła. 
Choć miała zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu, dumnie się wyprostowała. W tej chwili 

jednak  jej  wzrost  nie  był  istotny,  ponieważ  przygnębienie  z  powodu  osobistego 
niepowodzenia,  do  którego  sama  się  przyczyniła,  przyjeżdżając  do  tego  prowincjonalnego 
miasteczka, ustąpiło miejsca prawdziwej wściekłości. 

– Hej,  ty! – wrzasnęła,  stukając  palcem  w  skórzaną  kurtkę  bandyty,  który  mierzył  co 

najmniej  metr  osiemdziesiąt,  a  rana  na  jego  zarośniętej,  pokrytej  tatuażami  twarzy  silnie 

background image

krwawiła. – Siadaj i zachowuj się jak należy. 

Widząc tę scenę, policjanci, którzy ruszyli jej na pomoc, mimowolnie zwolnili. 
– Rzuć  ten  nóż! – rozkazała.  Kiedy  bandyci  zrobili  krok  do  przodu,  wrzasnęła  z 

wściekłością: – Do cholery, róbcie, co wam każę! Nie jestem w nastroju do żartów!

Ku zaskoczeniu obecnych bandyci znieruchomieli.  Nóż upadł z hałasem na podłogę. W 

tym momencie podbiegli do nich policjanci i wyprowadzili ich z oddziału. 

– No, no! – zawołała Chelsea. – Dzielna jesteś!
Świadkowie  tego  zajścia  spoglądali  na  Beth  z  uznaniem.  Kiedy  zerknęła  na  Luke’a, 

stwierdziła,  że  on  również  na  nią  patrzy.  Nie  wydawał  się  już  zaskoczony  jej  obecnością. 
Sprawiał wrażenie człowieka, dla którego Beth była osobą obcą. Godną podziwu nieznajomą. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Dobry  Boże! – pomyślał  Luke,  z  niedowierzaniem  potrząsając  głową,  gdy  w  dziesięć 

minut później szorował ręce, przygotowując się do operacji laparotomii. Co za niewiarygodne 
spotkanie.  Nigdy  w  życiu  nie  spodziewałby  się,  że  jeszcze  kiedyś  ją  zobaczy.  I  to  po  tylu 
latach. W dodatku zaskoczyła go swoim bohaterskim zachowaniem. 

Beth  była  jedyną  kobietą,  wobec  której  miał  niezwykle  poważne  zamiary.  Rozważał

nawet możliwość małżeństwa. Była też jedyną kobietą, która go rzuciła. 

Wystarczyło,  że  spojrzał  w  jej  lśniące  błękitne  oczy,  i  uczucie  do  niej  powróciło. 

Wiedział jednak, że nigdy nie sprosta jej oczekiwaniom. Doskonale zdawał sobie sprawę, że 
nie jest wart tej kobiety, niezależnie od tego, jak wiele miłości miałby jej do zaofiarowania. 

– Co ona robi akurat w Hereford? – mruknął pod nosem, sięgając po sterylny ręcznik. –

Pewnie  przyjechała  tu,  żeby  jej  dzieci  mogły  wychowywać  się  w  zdrowej,  wiejskiej 
atmosferze – dodał z nutką zazdrości w głosie na myśl o szczęśliwym ojcu tych dzieci. 

Nadal  jest  atrakcyjną  kobietą,  ale  co  z  tego?  Przez  te  lata  nieco  dojrzała  i  nauczyła  się 

stawiać  czoła  sprawom,  którym  jest  przeciwna.  No  i  co?  Miał  na  głowie  zbyt  wiele 
problemów i nie zamierzał komplikować sobie życia, próbując odnowić związek z Beth. Nie 
chciał też rozgrzebywać starych, zabliźnionych już ran. 

Wiedział,  że  musi  myśleć  racjonalnie.  Że  powinien  przejść  nad  tym  wszystkim  do 

porządku dziennego. 

– No, to do roboty! – rzekł do siebie. 
Skrzyżował ręce przed klatką piersiową, pchnął ramieniem drzwi wahadłowe i wszedł do 

sali operacyjnej. 

We  wtorek  o  trzeciej  nad  ranem  w  poczekalni  nie  było  ani  jednego  wolnego  miejsca. 

Wszystkie  łóżka  w  salach  były  zajęte  przez  rannych  gangsterów,  którzy  wcześniej 
uczestniczyli  w  bijatyce  na  szpitalnym  parkingu.  Wśród  oczekujących  na  prześwietlenie 
połamanych  kości  lub  założenie  szwów  na  rany  szarpane  znajdowały  się  również  bardzo 
hałaśliwe,  niesympatyczne  młode  kobiety.  Były  niechlujne,  rozczochrane,  nietrzeźwe  i 
posługiwały  się  rynsztokowym  językiem.  Miały  dużo  tatuaży  oraz  sporo  różnych  ozdób  w 
przekłutych uszach oraz nosach. Chętnie wszczęłyby jakąś awanturę, ale nie pozwalała im na 
to obecność policjantów. 

Beth  kilkakrotnie  biegała  do  magazynu  po  nowe  opatrunki.  Teraz  udała  się  tam 

ponownie,  ponieważ  Mike  poprosił  ją,  by  sprawdziła  w  lodówce  stan  zapasów  krwi  grupy 
zero  minus.  Wzięła  z  półki  pudełko  z  największymi  tamponami,  które  miały  posłużyć  do 
zatamowania  krwotoku  tętniczego  z  rany  ciętej.  Z  kolei  w  sali  reanimacyjnej  numer  dwa 
potrzebny był nowy zestaw do intubacji. 

Kiedy  weszła  do  jedynki,  zaskoczył  ją  widok  Luke’a,  który  stał  przy  łóżku  rannego 

pacjenta.  Sądziła,  że  przez  resztę  nocy  będzie  zajęty  w  sali  operacyjnej.  Pospiesznie 
odwróciła  głowę,  chcąc  umknąć  kontaktu  wzrokowego.  Jednakże  ten  gest  okazał  się 

background image

zbyteczny, ponieważ Luke słuchał Mike’a w takim skupieniu, że nawet jej nie zauważył. 

– Tętnica udowa, krwotok trzeciego stopnia – mówił Mike. – Stracił około dwóch litrów 

krwi, ale w końcu udało nam się zatamować jej upływ przy pomocy opaski uciskowej. 

– Ciśnienie?
– Wzrosło, dziewięćdziesiąt pięć na pięćdziesiąt. Podaliśmy mu  dwa litry  roztworu soli 

fizjologicznej. Czekam na wyniki badania krwi. 

Beth  stała  za  plecami  Luke’a.  Nie  mogła  oprzeć  się  pokusie  i  ukradkiem  na  niego 

spojrzała.  Kędzierzawe  czarne włosy  Luke’a  były  nieco  dłuższe  niż  dawniej.  Dostrzegła na 
jego skroniach srebrne pasemka. Doszła do wniosku, że w wieku trzydziestu sześciu lat nie 
powinien jeszcze siwieć. Nagle przypomniała sobie, że choć jest od niego o dwa lata młodsza, 
zauważyła  u  siebie  kilka  siwych  włosów.  Twarz  Luke’a  była  bardziej  śniada  i  znacznie 
szczuplejsza niż kiedyś, co nadawało mu nieco poważniejszy wygląd. Ręce oraz górna część 
klatki  piersiowej,  której  nie  zakrywał  fartuch,  świadczyły  o  tym,  że  reszta  jego  ciała  jest 
również  bardziej  śniada  i  znacznie  szczuplejsza  niż  dawniej.  Beth  wzięła  głęboki  oddech. 
Musi przyznać, że  Luke jest równie przystojny i  pociągający jak dziesięć lat temu. A może 
nawet bardziej... Do diabła!

– Beth?
– Przepraszam, czy mówiłeś do mnie?
– Chciałem cię spytać, jak wyglądają zapasy krwi grupy zero minus. 
– W  lodówce  są  dwie  jednostki  oraz  kilka  opakowań  masy  krwinkowej – odparła, 

wkładając opatrunki do szuflady stolika na kółkach. 

Mike kiwnął głową, a Luke uważnie popatrzył na pacjenta. 
– Jak się pan czuje? – spytał. Członek gangu tylko cicho jęknął. 
– Będziemy musieli przewieźć pana do sali operacyjnej, żeby doprowadzić do porządku 

tę paskudnie rozciętą nogę – wyjaśnił Luke. – Czy w ciągu ostatnich czterech godzin coś pan 
jadł lub pił?

– Tak, trochę sobie podjadłem. 
– Jak dawno temu?
– Nie wiem. 
– I pił pan, tak?
To  pytanie  było  zupełnie  niepotrzebne,  ponieważ  nad  pacjentem  unosiły  się  opary 

alkoholu. 

– Jasne,  stary.  Obaliłem  kilka  piw – odrzekł  z  uśmiechem  gangster.  – Mówisz,  że 

naprawicie moją nogę?

Luke odwrócił się do Mike’a. 
– Jest na tyle stabilny, że można zabrać go do operacyjnej. Sądzę, że będziemy gotowi za 

jakieś dwadzieścia minut. A co z... ?

Beth  nie  usłyszała  końca  pytania,  ponieważ  wyszła  na  korytarz,  na  którym  panował 

straszny  hałas.  Zaczęła  się  zastanawiać,  czy  nie  powinna  wezwać  pomocy,  ale  po  chwili 
zauważyła policjanta, który trzymał przy uchu słuchawkę. 

– Jest nas za mało! Potrzebujemy dodatkowych ludzi!

background image

Ruszyła  szybkim  krokiem  w  kierunku  recepcji.  Nagle  dostrzegła  leżącą  na  podłodze 

poczekalni kobietę. Jej koleżanka usiłowała uwolnić się z rąk policjanta, który mocno trzymał 
ją za ramię. 

– Mówiłam, że Stella źle się czuje! – krzyczała – ale ty, bydlaku, nie słuchałeś! – Kopnęła 

w nogę policjanta, który skrzywił się z bólu, ale nie rozluźnił uścisku. 

Beth przykucnęła obok nieprzytomnej kobiety i lekko nią potrząsnęła. 
– Stella? Czy pani mnie słyszy? – Nie uzyskawszy odpowiedzi, uszczypnęła ją w ucho. –

Proszę otworzyć oczy. 

Kobieta jęknęła i zaczęła kręcić głową. Beth zauważyła, że jej klatka piersiowa powoli się 

unosi.  Pomruki,  które  wydawała,  były  dość  głośne,  co  świadczyło  o  tym,  że  jej  drogi 
oddechowe  są  drożne.  Chwyciła  ją  za  nadgarstek,  chcąc  zbadać  tętno.  W  tym  momencie 
podszedł do nich Luke. 

– Co się stało? – spytał. 
– Zemdlała  albo  może  zasłabła – wyjaśnił  policjant.  – Siedziała  na  krześle,  a  potem 

upadła nagle na podłogę. 

– To dlatego, że Stella jest poważnie ranna! – wrzasnęła jej koleżanka. – Cholernie źle się 

czuła,  ale  nikt  nie  chciał  nas  słuchać! – Swoją  wypowiedź  zakończyła  potokiem  wyzwisk 
skierowanych pod adresem personelu. 

Luke  zmarszczył  czoło.  Przykucnął  obok  Beth,  po  czym  położył  palce  na  szyi 

nieprzytomnej kobiety. 

– Tętno na tętnicy promieniowej jest niewyczuwalne – rzekła Beth półgłosem. 
Luke w milczeniu kiwnął głową. To oznacza, że ciśnienie krwi jest bardzo niskie. 
– Czy ktoś może nam powiedzieć, co jej się stało?
– spytał, zerkając na stojących obok gapiów. 
– Dostała w klatkę piersiową kijem bejsbolowym. Ot, co się stało, do jasnej cholery!
– Kiedy?
Rozwścieczona koleżanka Stelli zignorowała pytanie Luke’a. 
– Uderzyła ją ta parszywa suka, co tam siedzi. Nie zostawię tego tak. Już ja jej pokażę!
Na szczęście zjawili się dwaj nowi policjanci i obezwładnili rozszalałą kobietę. 
– To musiało się wydarzyć na parkingu w czasie tej bijatyki – rzekł policjant. – Dobrze 

ponad godzinę temu. 

– Dziękuję – mruknął Luke, biorąc kobietę na ręce. 
– Chodźmy – zwrócił się do Beth. – Która sala jest wolna?
– Dwójka – odrzekła. Z ulgą opuszczała poczekalnię, w której napięcie wzrastało coraz 

bardziej z powodu wrzasków przyjaciółki ich nowej pacjentki. 

– Puśćcie mnie! Dokąd ją zabieracie? Do diabła, czy ona umarła?
Stella  żyła,  ale  jej  stan  był  kiepski.  Kiedy  Luke  delikatnie  położył  ją  na  łóżku,  do  sali 

wszedł Mike. 

– Co jej jest? – spytał. 
– Zapaść – odrzekł zwięźle Luke. – Zapewne tępy uraz klatki piersiowej spowodowany 

uderzeniem kijem bejsbolowym ponad godzinę temu. 

background image

Beth  założyła  na  twarz  pacjentki  maskę  tlenową  i  ustawiła  prędkość  przepływu  na 

dziesięć litrów na minutę, a potem zaczęła rozpinać jej bluzkę. Następnie chwyciła nożyce i 
rozcięła górę jej koszulki. 

– Częstoskurcz – oznajmił Luke. – Ma wyraźnie rozszerzoną żyłę szyjną. 
– Stłuczenie ściany klatki piersiowej – stwierdziła Beth, spoglądając na wyniki EKG. 
Pacjentka  głośno  jęknęła,  a  potem  zaklęła  i  próbowała  się  poruszyć,  ale  Mike  położył 

dłonie na pokrytej sińcami lewej stronie jej klatki piersiowej. 

– Wszystko  w  porządku – zapewnił  kobietę.  – Tylko  panią  badamy.  – Uniósł  głowę  i 

spojrzał na Beth. 

– Czy wiadomo, jak ma na imię? – spytał. 
– Stella. 
– Wiem, że to boli, Stello. Proszę jeszcze trochę wytrzymać. – Ponownie uniósł głowę. –

Złamane żebra, ale oddycha prawidłowo. 

Luke założył mankiet ciśnieniomierza tuż poniżej tatuażu na ramieniu Stelli. 
– Niedociśnienie – stwierdził. – Skurczowe wynosi zaledwie osiemdziesiąt. Trzeba podać 

kroplówkę. 

– Lepiej dwie – uznał Mike. – Beth, czy możesz podłączyć jedną z twojej strony?
– Oczywiście.  – Położyła  ostatnią  elektrodę  EKG  na  miejscu  i  sięgnęła  po  opaskę 

uciskową. 

– Częstoskurcz zatokowy – oznajmił Mike, uważnie obserwując ekran monitora. 
– Tak podejrzewałem. Ostra tamponada osierdzia – stwierdził Luke. 
Beth również spojrzała na ekran. Wiedziała, że w takim przypadku należy jak najszybciej 

podać  dożylnie  roztwór  soli.  Pospiesznie  podłączyła  rurkę  o  dużym  przekroju,  którą  płyn 
zaczął spływać, zwiększając wydajność serca. 

– Dobra robota – przyznał Mike, przykładając słuchawkę stetoskopu do piersi Stelli. 
– Tony serca dość przytłumione. 
– Żyły szyjne są teraz bardziej rozszerzone. 
– Stella! – powiedział Mike podniesionym głosem. 
– Otwórz oczy!
Niestety, pacjentka  nie  zareagowała  na  jego  polecenie.  Mike  uszczypnął  ją  w  ucho,  ale 

poziom jej świadomości był na tyle niski, że nie odczuwała bólu. 

– Punkty w skali Glasgow spadają – uprzedził Mike. 
– Triada objawów  Becka – stwierdziła  Beth,  nie zdając  sobie  sprawy,  że  mówi  głośno, 

dopóki nie napotkała spojrzenia Mike’a. 

– Znasz się na rzeczy, Beth – przyznał. – Co powinniśmy zrobić w takim przypadku?
– Nakłuć osierdzie – odrzekła, wiedząc, że Luke uważnie jej się przygląda. Kiedy przed 

laty pracowali razem, ona dopiero co ukończyła szkołę pielęgniarską. 

Czy  on  również  docenia  poziom  jej  wiedzy  oraz  umiejętności,  jakie  zdobyła  od  tamtej 

pory?

– Usunięcie  zaledwie  dwudziestu  mililitrów  krwi  może  znacznie  poprawić  pojemność 

minutową serca oraz stan pacjentki – dodała. 

background image

– Znakomicie. – Mike z uznaniem pokiwał głową. 
– Komplet narzędzi znajduje się na półce powyżej zestawów do kroplówek. 
Luke  znieczulił  pacjentkę  miejscowo,  a  Beth  przemyła  tamponem  skórę  na  jej  klatce 

piersiowej.  Mike  wkłuł  piętnastocentymetrową  specjalną  igłę,  chcąc  dotrzeć  do  podstawy 
serca.  Wszyscy  uważnie  obserwowali  ekran  monitora,  czekając  na  zmiany  w  zapisie 
elektrokardiogramu. Po chwili odetchnęli z ulgą, widząc, że strzykawka wypełnia się krwią. 

– No proszę – mruknął Mike. – Pięć mililitrów... dziesięć... piętnaście... 
Potem krew przestała wypływać. Wydawało się, że taka jej ilość wystarczy, ale stan Stelli 

nie  uległ  poprawie.  W  istocie  nawet  się  pogorszył.  Pacjentka  nie  poruszała  się  i  przestała 
jęczeć. W tym momencie do sali weszła Chelsea. 

– Mike?  Nasz  pacjent  znów  zaczął  krwawić – powiedziała.  – Nie  mogę  znaleźć 

właściwego miejsca, żeby zastosować ręczny ucisk. Czy powinnam zdjąć bandaż?

– Już idę – odparł Mike, a potem spojrzał na Luke’a i spytał: – Czy dacie sobie radę?
– Oczywiście – odrzekł  Luke,  sprawdzając  tętno  na  arterii  szyjnej  Stelli.  – Nadal  jest 

niewyczuwalne – stwierdził. – Mike? – zawołał za wychodzącym z sali kolegą. – Będę musiał 
otworzyć jej klatkę piersiową. 

– W porządku. Zaraz wracam i ją zaintubuję. 
– Beth, znajdziesz  zestaw do  torakotomii  w  magazynie – powiedział  Luke, uważnie  na 

nią patrząc. 

Beth była zadowolona, że może na chwilę opuścić salę. 
– Wiem,  gdzie  to  jest – odparła,  wychodząc.  Ostatecznie  Luke  jest  chirurgiem  i  bez 

wątpienia ma  doświadczenie  w otwieraniu  klatek  piersiowych.  Zdawała sobie  sprawę, że  w 
tej sytuacji jest to zapewne jedyny zabieg, który może uratować Stelli życie, ale w kilka minut 
później z przerażeniem obserwowała, jak Luke przepiłowuje jej mostek. 

Przecież nieraz asystowałam przy operacjach, pomyślała, podając Luke’owi instrumenty i 

serwety  do  osuszania  ran.  Tak  właśnie  się  poznaliśmy.  On  wtedy  robił  specjalizację  z 
chirurgii, a ja zaczynałam pracę jako instrumentariuszka. 

A teraz znów się spotkali. Mimo obecności Mike’a miała dziwne wrażenie, że ona i Luke

są  sami.  Stała  tak  blisko  niego,  że...  Kiedy  podawała  mu  narzędzia  chirurgiczne,  ich  ręce 
ciągle się stykały. 

– Wiesz,  Mike – zaczął  Luke – to  jeszcze  nie  koniec.  Załóżmy  opatrunki,  owińmy  ją 

sterylnymi serwetami i prześcieradłami, przewieźmy do operacyjnej i tam dokończmy dzieła. 

Spojrzał  na  Beth,  a  ona  tym  razem  nie  dostrzegła  w  jego  oczach  cienia  niechęci  czy 

niezadowolenia, lecz wyraz serdecznego ciepła i czułości. 

– Dziękuję, Beth – rzekł łagodnym tonem. – Byłaś znakomita. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie mogła zapomnieć wyrazu serdecznego ciepła, jaki dostrzegła w oczach Luke’a. Nadal 

czuła na sobie jego czułe spojrzenie, kiedy w kilka godzin później poszła z Chelsea do pokoju 
dla personelu, gdzie Maureen przygotowywała herbatę. 

Wciąż  powtarzała  sobie  w  myślach,  że  w  każdej  chwili  może  porzucić  nową  pracę  i 

wyjechać z Hereford. Jednakże z drugiej strony doskonale wiedziała, że odejście stąd byłoby 
dla niej trudne. Rezygnacja z tej posady wydawała jej się wprost niemożliwa ze względu na... 
obecność Luke’a. A wszystko przez ten jeden błysk serdeczności w jego szarych oczach i ton 
głosu, którym powiedział jej, że była znakomita. Znakomita!

Na  to  wspomnienie  znów  ogarnęło  ją  dziwne  uczucie  ciepła,  a  serce  zaczęło  bić  w 

przyspieszonym rytmie. 

– Wyglądasz  na  szczęśliwą,  Beth – stwierdziła  Maureen,  stawiając  przed  nią  na  stole 

kubek z herbatą. – Cukier?

– Nie, dziękuję. 
– Przypuszczam, że kiedy cała ta afera się skończyła, Beth po prostu odetchnęła z ulgą –

oznajmiła Chelsea, sięgając po cukiernicę. – Co za koszmarna noc!

– Z pewnością jej nie zapomnę – mruknęła Beth z cierpkim uśmiechem. – Zapamiętam ją 

jako najdziwniejszy pierwszy dyżur w mojej karierze zawodowej. 

I to nie tylko z powodu poważnego i niebezpiecznego zajścia z członkami gangu, dodała 

w myślach. 

– Wszystkich zaskoczyłaś swoją odwagą  wobec  tych  gangsterów – przyznała Maureen, 

przesuwając w jej stronę talerz z czekoladowymi ciasteczkami. – Dobra robota. 

– Tak, to prawda... – przytaknęła Chelsea, zerkając na Beth z wyraźnym zaciekawieniem. 

– Byłaś znakomita. 

Po raz ostatni Beth czerwieniła się tak bardzo, kiedy była nastolatką. Sięgnęła po ciastko, 

chcąc ukryć zażenowanie. Gdy uniosła wzrok, stwierdziła, że Chelsea nadal uważnie na nią 
patrzy. Tak jakby postanowiła czytać w jej myślach. Maureen również. 

– O  co  chodzi? – spytała  Beth,  unosząc  brwi.  – Czyżbym  miała  na  nosie  rozmazaną 

czekoladę?

– Po prostu jesteśmy ciekawe – wyjaśniła Maureen. 
– Czy to dotyczy torakotomii? Chelsea wybuchnęła śmiechem. 
– Skądże znowu. Jesteśmy ciekawe, czy zadasz nam to pytanie, czy nie. 
Beth nie była w stanie pojąć, o co im chodzi. 
– Jakie pytanie?
– Takie, które zadaje tutaj każda nowa pracownica. A więc dotyczy ono zapewne jakiegoś 

mężczyzny, pomyślała Beth, uświadamiając sobie, o kogo chodzi. Mogła od razu zakończyć 
tę rozmowę. Zmienić temat. Udać, że musi pójść do łazienki. Ale zamiast tego bezwiednie się 
uśmiechnęła. 

– To znaczy?

background image

Chelsea i Maureen ponownie wymieniły spojrzenia. 
– Czy Luke Savage jest żonaty, czy nie. 
Choć Beth spodziewała się takiej odpowiedzi, jej serce na chwilę zamarło. Roześmiała się 

i  potrząsnęła  głową,  udając  obojętność.  Chwyciła  swój  kubek  i  wypiła  łyk  herbaty. Brak 
reakcji z jej strony bynajmniej nie speszył Chelsea, ale wyraźnie ją zaintrygował. 

– No cóż, to zdarza się po raz pierwszy. 
– Co? Że jakaś kobieta nie rzuca się na Luke’a?
– Tak. 
Beth nie mogła udawać, że jest zaskoczona. Doskonale pamiętała wrażenie, jakie Luke na 

niej wywarł, kiedy zobaczyła  go po raz  pierwszy.  Z pewnością niezliczona  ilość pracownic 
tego szpitala uważała go – podobnie jak ona – za niezwykle atrakcyjnego mężczyznę. Dziwiło 
ją tylko to, że nadal jest kawalerem. 

– Ale do tej pory żadnej nie udało się go uwieść  – dodała Chelsea na tyle posępnie, że 

Beth zaczęła się zastanawiać, czy nie była ona jedną z tych nieszczęsnych kobiet. – Maureen i 
ja stale zakładamy się, po  jakim  czasie każda zda sobie w końcu sprawę,  że  on nie jest nią 
zainteresowany. 

To tłumaczy ich znaczące spojrzenia, ale nadal pozostawia wiele niewyjaśnionych spraw. 

Na  przykład,  dlaczego  Luke’a  nie  interesują  kobiety,  które  jawnie  pragną  go  zdobyć? 
Dlaczego  pracuje  w  tym  prowincjonalnym  szpitalu?  I  dlaczego  to  wszystko  tak  bardzo  ją 
ciekawi?

Odczuła silną potrzebę ucieczki. 
– Zbliża  się  koniec  dyżuru.  Pora  iść  do  domu – oznajmiła  z  wyraźną  ulgą.  – Czy 

powinnam coś zrobić, zanim zjawi się dzienna zmiana?

– Nie – odparła Maureen z uśmiechem. – Idź do domu i się prześpij. Dość już zrobiłaś jak 

na pierwszy nocny dyżur. My zajmiemy się papierkami i przekazaniem raportu personelowi z 
następnej zmiany. – Kiedy Beth chciała zaoponować, Maureen machnęła ręką. – Idź do domu. 
A jeśli zobaczysz gdzieś Mike’a, powiedz mu, że herbata stygnie. Nie mam pojęcia, dlaczego 
jeszcze tu nie przyszedł. 

Beth  niebawem  odkryła,  co  zatrzymało  Mike’a.  On  i  Luke  stali  na  korytarzu 

opustoszałego już oddziału, pochłonięci rozmową. Obaj wyglądali na wyczerpanych, ale byli 
wyraźnie usatysfakcjonowani. 

– Jak czuje się Stella? – spytała Beth. 
– Jest stabilna – odrzekł Luke. – Niebawem przewieziemy ją do Wellingtonu. 
– Dzięki wam uniknęła śmierci – oznajmił Mike. – Tworzycie zgrany zespół. 
Beth zacisnęła zęby. Miała wrażenie, że słowa Mike^ otworzyły stare zabliźnione rany. 
– U niej to rodzinne, Mike – powiedział Luke. – Czy wiedziałeś, że jej ojcem jest Nigel 

Dawson?

Beth  z  trudem  stłumiła  pomruk  niezadowolenia.  Oczywiście,  że  Mike  nie  wie.  To  jest 

ostatnia rzecz, o której powiedziałaby nowemu koledze. 

– Ale nie ten sławny Nigel Dawson, specjalista od przeszczepów serca. 

background image

– Właśnie on. 
Mike  spojrzał  na  Beth  z  nieskrywanym  zainteresowaniem,  a  potem  odwrócił  się  do 

Luke’a. 

– Ale skąd ty o tym wiesz? – spytał. 
– 7akiś czas temu pracowałem z Beth – odparł. 
– Zdobywała wówczas doświadczenie jako instrumentariuszka. 
– Stella  miała  prawdziwe  szczęście – stwierdził  Mike,  serdecznie  uśmiechając  się  do 

Beth, która zachowała posępny wyraz twarzy. 

Luke  nie  tylko  zbagatelizował  ich  dawny  związek,  uważając,  że  nie  warto  o  nim 

wspominać,  lecz  również  ujawnił  fragment  prywatnego  życia  Beth,  będący  drugą  ważną 
częścią  jej  przeszłości,  którą  chciała  zostawić  za  sobą.  Miarka  się  przebrała.  Przez  niego 
przestała widzieć przed sobą przyszłość, którą miała nadzieję tu odnaleźć. 

– Lepiej już pójdę – powiedziała. 
– Odprowadzę cię do samochodu – zaproponował Luke. 
– Nie trzeba, dziękuję. Przyszłam na piechotę. 
– Tak czy owak, wyjdę z tobą. Muszę wziąć z auta przybory do golenia. Poza tym do tej 

pory nie przywitaliśmy się jak należy. 

Beth  zignorowała  dziwne  spojrzenie  Mike’a.  Z  rezygnacją  lekko  zgarbiła  plecy  i 

odwróciła  się,  zamierzając  odejść.  Doskonale  zdawała  sobie  sprawę,  że  jej  sławny  ojciec 
stanie  się  tematem  wielu  rozmów.  Poza  tym  wyobraziła  sobie  miny  Chelsea  i  Maureen  na 
wieść o tym, że Luke uparł się, aby wyszła ze szpitala w jego towarzystwie. 

Pierwszy jej dyżur w szpitalu Ocean View kończył się tak samo fatalnie, jak się zaczął. 
– Co u ciebie? Jak się czujesz? – spytał Luke. 
– Czułabym się znacznie lepiej, gdybyś nie powiedział Mike’owi, kim jest mój ojciec. 
Był wyraźnie zaskoczony jej ostrym tonem. 
– O co ci chodzi? Przecież on jest twoim ojcem. Beth nie mogła zaprzeczyć, choć bardzo 

chciała. 

– Przyjechałam  do  Hereford, żeby  zacząć  wszystko  od  nowa – wyjaśniła  szorstkim 

tonem. – Moja rodzina to jeden z powodów tej decyzji. Byłam szczęśliwa, mogąc się od niej 
uwolnić. A teraz wszyscy koledzy z pracy będą zadręczać mnie pytaniami... 

– No cóż, przepraszam – przerwał jej. – Ale powiedz mi, co jest nie w porządku z twoją 

rodziną.  Gdyby  on  był  moim  ojcem,  chodziłbym  dumny  jak  paw  i  chwaliłbym  się  jego 
medycznymi osiągnięciami. 

– Jasne, że tak. 
– Co to ma znaczyć?
Beth  spojrzała  na  niego.  Wygląda  na  bardzo  zmęczonego,  pomyślała.  W  dodatku  jest 

zirytowany. I zdziwiony. 

– Zawsze miałeś o moim ojcu lepsze zdanie niż ja. 
– Spotkałem  go  tylko  raz.  Jeśli  sobie  przypominasz,  trzymałaś  mnie  z  dala  od  swojej 

rodziny tak długo, że zacząłem podejrzewać, że jesteś sierotą. – Potrząsnął głową. – Na litość 
boską, Beth, od kiedy nie lubisz swojego ojca?

background image

– To nie o to chodzi – odparła z rozdrażnieniem. – Oni są dla nas jak obcy ludzie. My 

byliśmy tylko pozycjami w życiorysach naszych rodziców. Nasz syn, kardiolog. Nasza córka, 
pediatra. Och, jeszcze Beth. Jej jedynym osiągnięciem naprawdę przez nas docenianym jest 
zdobycie Luke’a Savage’a, naszego potencjalnego zięcia. 

Luke  gwałtownie  się  zatrzymał  i  obrzucił  Beth  zdumionym  wzrokiem.  Otworzył  usta, 

zamierzając coś powiedzieć, ale Beth nie dała mu szansy. 

– Chciałam  uciec  od  bzdurnych  stwierdzeń  typu  „ona  nie  podtrzymuje  rodzinnych 

tradycji”. A teraz, przez ciebie, nie będzie to możliwe. 

Luke zmrużył oczy. 
– Czy tylko przed tym chciałaś uciec?
– Słucham?
– Czy jest jeszcze coś,  o czym powinienem wiedzieć, żeby nie popełnić kolejnej gafy i 

nie utrudnić ci nowego startu? – spytał, ale ton jego głosu nie wskazywał wcale na to, że chce 
jej  pomóc,  ponieważ  pobrzmiewała  w  nim  nutka  sarkazmu.  – Może  rzuciłaś  też  chłopaka? 
Albo męża?

– Narzeczonego,  jeśli  już  koniecznie  chcesz  wiedzieć – odparła  z  przekąsem,  a  reakcja 

Luke’a na tę odpowiedź sprawiła jej dużą przyjemność i satysfakcję. 

Otworzył usta, potem je zamknął, a dopiero po dłuższej chwili był w stanie wydobyć z 

siebie głos. 

– Więc jesteś... zaręczona? – wyjąkał. 
– Już nie. 
– Kto zakończył wasz związek? Ty... czy on?
– Ja – odparła. 
– Nie  był  dla  ciebie  wystarczająco  dobry,  tak?  Ciekawe,  co  powiedziałbyś,  gdybyś 

wiedział,  że  mój  narzeczony,  Brent,  nie  spełnił  moich  oczekiwań,  ponieważ  bez  przerwy 
porównywałam  go z  tobą, a  on nie  dorastał  ci do  pięt. To było  tak, jakbym znalazła  się  na 
jakiejś innej emocjonalnej planecie. Poczuła, że jej złość powoli mija. 

– Może  powinienem założyć klub – mruknął  Luke, odwracając się od niej i  ruszając w 

kierunku  czarnego  jeepa.  Po  chwili  znów  się  zatrzymał.  Wyglądał  na  wyczerpanego  i... 
bardzo  czymś zmartwionego.  – Zmieniłaś się,  Beth.  Nigdy nie  przyszłoby mi  do  głowy,  że 
mogłabyś  stawić  czoło  bandytom.  Albo  znielubić  własną  rodzinę.  Lub  porzucać
narzeczonych. Po prostu cię nie poznaję. 

Miał tak smutną minę, że Beth poczuła napływające do oczu łzy. Pospiesznie odwróciła 

głowę, chcąc je ukryć. 

– Nigdy mnie nie znałeś, Luke – powiedziała półgłosem. – Na tym polegał cały problem, 

nie sądzisz?

Spacer do motelu, w którym szpital wynajął dla Beth tymczasowo pokój, był jednak zbyt 

krótki,  by  uspokoić  kłębiące  się  w  jej  głowie  myśli.  Wiedziała  też,  że  mimo  skrajnego 
wyczerpania nie będzie w stanie zasnąć. Postanowiła więc pójść na pobliską plażę. 

Musiała przyznać, że ponowne spotkanie z Lukiem było dla niej prawdziwym wstrząsem, 

background image

lecz jakoś sobie z tym poradziła. Ale czy na pewno?

To przykre, że  ta  rozmowa na parkingu zakończyła  się tak jak niegdyś sprzeczki, które 

przesądziły o rozpadzie naszego związku, pomyślała. Na dobrą sprawę nic się nie zmieniło. A 
może jednak nie? Bo Luke wydał jej się jakiś inny. Uświadomiła sobie, że jeśli nie zostanie w 
Hereford,  nie  dowie  się,  dlaczego  Luke  osiadł  w  tym  prowincjonalnym  mieście.  Nagle 
zatęskniła  za  pieszczotami  Luke’a.  Nic  nie  miało  dla  niej  znaczenia,  kiedy  była  w  jego 
ramionach. Świat mógł przestać się obracać. Pewnie nawet by tego nie zauważyła. 

Jeśli moje ciało oraz serce wystąpią przeciwko rozumowi i okaże się, że nadal go pragnę, 

będę zupełnie bezbronna, pomyślała. Znów mogę narazić się na ból. 

Taka  perspektywa  ją  przerażała,  a  zarazem  podniecała.  Powiedział,  że  jest  znakomita. 

Przez  ułamek  sekundy  patrzył  na  nią  z  uznaniem.  A  nawet  z  dumą.  To  dało  jej  powód  do 
prawdziwej radości, która zawsze ją ogarniała, kiedy był z niej dumny. 

Leżąc na piasku, zwróciła twarz do słońca, zamknęła oczy i westchnęła. Dawno już nie 

czuła  się  tak  szczęśliwa.  Tak  czy  owak,  szansa  ponownego  doznania  tego  uczucia  była 
minimalna,  bo  Luke  ją  znielubił.  Stała  się  dla  niego  kimś  obcym.  Złą  nieznajomą,  która 
stawia  czoło  gangsterom  i  nie  znosi  własnej  rodziny.  Był  wyraźnie  rozgoryczony  ich 
przeszłością. Czy istotnie uważał, że kończyła swoje związki, ponieważ jej partnerzy „nie byli 
dla  niej  wystarczająco  dobrzy”?  A  ilu  to  narzeczonych  miała  jego  zdaniem  w  ciągu  tych 
minionych lat?

Nie  potrafiła  podjąć  żadnej  decyzji.  Wiedziała  tylko  jedno:  że  musi  się  przespać,  jeśli 

wieczorem chce być w dobrej formie podczas kolejnej nocnej zmiany. 

Decyzja  dotycząca  najbliższej  przyszłości  nagle  okazała  się  dziecinnie  łatwa. 

Postanowiła, że na razie nie wyjedzie z Hereford. Jeśli nie potrafi poradzić sobie z powrotem 
do przeszłości, to jak może zabierać się do układania planów na przyszłość?

Poza  tym,  jeśli  tu  zostanie,  znajdzie  odpowiedzi  na  pytania,  które  wydawały  jej  się 

zadziwiająco ważne. Natomiast jeśli pozostaną one bez odpowiedzi, mogą prześladować ją do 
końca życia. A im bardziej oddali się od Luke’a, tym trudniej jej będzie je znaleźć. 

Sława bohaterki, którą Beth zyskała podczas swojej inauguracyjnej nocy, przeminęła pod 

koniec jej czwartego dyżuru. Jednakże później, kiedy po trzech wolnych dniach przyszła na 
pierwszą dzienną zmianę, stwierdziła, że wszystko zaczyna się od nowa. 

– Mam na imię  Roz – przedstawiła się rudowłosa pielęgniarka, wchodząc  do szatni  dla 

personelu. – Ty na pewno jesteś Beth, prawda? Dużo o tobie słyszałam. 

– Och, nie! – jęknęła Beth, krzywiąc się niechętnie. 
– Ten  rozdział  jest  zamknięty.  Nie  szukam  kłopotów...  Zwłaszcza  z  członkami  gangu. 

Wręcz przeciwnie. 

– Prawdę mówiąc, chodziło mi o torakotomię – wyjaśniła Roz. – Czy wcześniej robiłaś 

coś takiego?

– Bardzo rzadko. Nieczęsto otwiera się klatkę piersiową na oddziale ratownictwa, nawet 

w dużych szpitalach. 

– Tutaj na pewno zdarzyło się to po raz pierwszy – oznajmiła Roz. – A nie doszłoby do 

tego zabiegu, gdyby nie Luke. On jest niezwykły, prawda?

background image

– Tak, to dobry chirurg – przyznała Beth z rezerwą, zdejmując bluzę sportową i chowając 

ją w szafce. – Słyszałam, że tę dziewczynę wypisano już ze szpitala w Wellingtonie. 

Roz kiwnęła potakująco głową. 
– Podobno  zerwała  z  gangiem  i  wróciła  do  domu.  Kiedy  była  w  szpitalu,  jej  matka 

zobaczyła ją po raz pierwszy od wielu lat. 

– Można  powiedzieć,  że  to  prawdziwy  happy  end.  Ta  dziewczyna  miała  szczęście,  że 

mogła zacząć od nowa. 

– Dzięki  Luke’owi. – Roz  czekała, aż  Beth zasznuruje adidasy, które nosiła  w pracy. –

Teraz mógłby już być torakokardiochirurgiem, gdyby pracował na przykład w klinice Mayo. 

– Naprawdę? – Beth uniosła brwi. – Więc dlaczego przyjechał do Hereford?
– To ma jakiś związek  z  jego rodziną. Słyszałam, że  kilka lat temu zmarła jego  siostra 

bliźniaczka. 

– Och? – Beth była autentycznie zaskoczona. 
– No i tu dorastał. 
O  tym  nie  wiedziała.  Luke  wspominał,  że  spędził  dzieciństwo  w  Nelson, które  było 

znacznie większe niż Hereford, ale nie widział w nim przyszłości. Marzył tylko o tym, by się 
stamtąd wyrwać... i nie wrócić, a podjąć pracę w tak ekskluzywnym szpitalu jak na przykład 
klinika Mayo i rozpocząć błyskotliwą karierę zawodową. 

Beth zamknęła szafkę i czekała na Roz, która stanęła przed lustrem, by na nowo związać 

koński ogon, bo wysunęły się z niego niesforne kosmyki jej długich włosów. 

Strata  jedynej  siostry – w  dodatku  bliźniaczki – musiała  być  dla  Luke’a  okropnym 

przeżyciem.  Ale  czy jest  to  wystarczający  powód,  by  tak  ambitny  człowiek  jak  on  zmienił 
plany? Zwłaszcza że nigdy nie opowiadał jej zbyt wiele o swojej rodzinie. Czyżby był aż tak 
związany z siostrą?

Beth zarzucała mu, że niewiele o niej wie i to właśnie jest powodem rozpadu ich związku. 

A jak dobrze ona znała jego? Z pewnością na tyle dobrze, aby domyślić się, że śmierć członka 
rodziny nie mogła być wyłączną przyczyną tak diametralnej zmiany jego planów. Na decyzję 
Luke’a  musiały  wpłynąć  jeszcze  jakieś  inne  sprawy,  ale  Beth  nie  chciała  okazywać  zbyt 
wielkiego zainteresowania jego losem, toteż chętnie podjęła rozmowę na inny temat. 

– Jak ci się podoba nowa praca? – spytała Roz, kiedy o godzinie szóstej czterdzieści pięć 

rano wchodziły na oddział, żeby zacząć dyżur. 

– Bardzo. 
– Czy poznałaś już wszystkie tutejsze zakamarki?
– Na ratownictwie trafię wszędzie, ale poza nim dość szybko się gubię. 
– Dzisiaj  ja  mam  się  tobą  opiekować – oznajmiła  Roz  z  uśmiechem,  wyraźnie 

zadowolona ze swojej misji. – Jeśli znajdziemy wolną chwilę, oprowadzę cię po szpitalu. 

Niestety,  przez  cały  ranek  obie  były  bardzo  zajęte.  Beth  monitorowała 

osiemdziesięcioczteroletnią kobietę z miejscowego domu spokojnej starości, która od dawna 
chorowała na serce, a teraz nabawiła się jeszcze zapalenia płuc. Należało zrobić jej badanie 
krwi  i  prześwietlenie,  podać  płyny  oraz  antybiotyki.  Dochodziła  dziewiąta,  kiedy 
przewieziono ją na oddział ogólny. 

background image

– Beth,  czy  mogłabyś  zająć  się  dzieckiem  w  trójce? – poprosiła  Roz.  – Ten  maluch 

wymiotował  przez  całą  noc,  a  ja  nie  chciałabym  zawlec  do  domu  jakiegoś  wirusa  i  zarazić 
nim moich chłopaków. 

– Oczywiście – rzekła  Beth,  biorąc  od  niej  skierowanie  wystawione  przez  lekarza 

rodzinnego. – A ilu masz tych chłopaków?

– Pięciu, a sześciu, jeśli liczyć mojego męża, Gerry’ego. 
– Chyba żartujesz!
– Czasami bardzo bym chciała, żeby to były żarty. 
– Jak u licha znajdujesz czas na pracę?
– Dopóki mój najmłodszy syn, Toby, nie poszedł w zeszłym roku do szkoły, brałam tylko 

jeden nocny dyżur na tydzień. Geny bardzo mi pomaga. 

– Pięcioro dzieci! – Beth potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Na dzisiejsze czasy to 

naprawdę strasznie duża rodzina. 

– Pierwsze nie było zaplanowane – oznajmiła Roz z uśmiechem – ale pomyśleliśmy, że 

skoro już zaczęliśmy, to możemy równie dobrze kontynuować. Ciągłe mieliśmy nadzieję, że 
w końcu urodzi się dziewczynka. 

– Ale nie... – zaczęła Beth, a potem urwała, zdając sobie sprawę, że  jej pytanie byłoby 

dość osobiste. 

Roz wybuchnęła śmiechem, rozumiejąc ją bez słów. 
– Nie.  Już  się  nie  staramy.  Czy  jesteś  w  stanie  wyobrazić  sobie  życie  z  sześcioma 

facetami?  Na  dobrą  sprawę  mogłabym  przybić  deskę  sedesową  do  ściany.  – Gestem  ręki 
wskazała wózek z aparaturą do kroplówki. – Będzie ci potrzebny. Tego chłopca przywieziono 
do  nas,  ponieważ  lekarz  rodzinny  stwierdził  odwodnienie.  Poproszę  któregoś  z  naszych 
lekarzy, żeby do was wpadł. 

Beth wciąż uśmiechała się w duchu na myśl o Roz i jej desce sedesowej, kiedy pomagała 

lekarzowi stażyście podłączyć kroplówkę dziesięciomiesięcznemu Barry’emu. 

– Wszystko będzie dobrze – uspokajała zdenerwowaną matkę chłopca. – Najgorsze mamy 

już za sobą. Musimy go tylko uważnie obserwować i podawać mu płyny. 

– Serce mi  pęka,  kiedy  widzę,  jak  on  cierpi – rzekła  ze  łzami  w  oczach  matka  małego 

pacjenta. – To okropne!

– Wszystko  będzie  dobrze – powtórzyła  Beth.  – Ojej!  Może  trochę  potrwać,  zanim 

przestanie wymiotować. Przyniosę ręcznik, żeby mogła się pani umyć. 

Kiedy wyszła na korytarz i zobaczyła Roz, od razu pomyślała ojej synach. Sama ma już 

za  mało  czasu  na  więcej  niż  jedno,  może  dwoje  dzieci.  Liczne  potomstwo  nie  wchodzi  w 
rachubę,  choć  zawsze  marzyła  o  dużej  rodzinie.  Zdecydowała  jednak,  że  się  nie  podda.  W 
końcu ma zaledwie trzydzieści cztery lata i przyjechała tu, żeby zacząć nowe życie. 

Kiedy  postanowiła  zostać  w  Hereford,  zaczęła  przygotowywać  się  psychicznie  do 

kolejnego  spotkania  z  Lukiem.  W  skrytości  ducha  była  pewna,  że  tym  razem  unikną 
nieporozumień.  Z  każdym  mijającym  dniem  była  coraz  bardziej  zadowolona,  że  nie 
wyjechała. Dlaczego więc poczuła ucisk w żołądku, kiedy chirurgiem, którego wezwano na 
konsultację do pacjentki, okazał się Luke?

background image

Dziewczynka,  którą  przywiózł  ze  szkoły  ambulans,  była  bardzo  blada  i  skarżyła  się  na 

silne  bóle  brzucha.  Lekarz  stażysta  postawił  wstępną  diagnozę:  zapalenie  wyrostka 
robaczkowego, i przekazał ją w ręce chirurga. 

– To jest doktor Luke Savage – przedstawiła go Beth matce małej pacjentki. 
– Co się stało, Beth? – spytał Luke, serdecznie się do niej uśmiechając. 
– Od  dwunastu  godzin  Kąty  odczuwa  tępy  ból  w  prawej  dolnej  części  brzucha –

wyjaśniła. – Nie ma mdłości, ale wystąpił brak apetytu. Rano tak bardzo źle się czuła, że nie 
była w stanie zostać w szkole. 

Objawy  czynności  życiowych  w  granicach  normy,  ale  ma  lekko  podwyższoną 

temperaturę, trzydzieści siedem i cztery. 

– Czy znamy już poziom leukocytozy?
– Jeszcze  nie,  ale  przekazano  próbkę  krwi  do  laboratorium.  Niebawem  powinniśmy 

dostać wyniki. 

– No więc, Kąty – zaczął Luke, uśmiechając się serdeczniej niż do Beth – trochę boli cię 

brzuszek, tak?

– Teraz czuję się lepiej. 
– Czy mimo wszystko mogę cię zbadać?
– Mhm. 
Luke położył dłoń na lewej części jej brzucha i lekko nacisnął. 
– Ojej!
– Gdzie cię boli?
– Tutaj – wyjąkała Kąty, wskazując prawą część brzucha, daleko od miejsca ucisku. 
Luke spojrzał na Beth. 
– Czy wiesz, co jej dolega? – spytał. 
– Objaw otrzewnowy. Ma związek z odbiciem wrażliwości. Nagły ból przy cofnięciu ręki 

uciskającej odległą część jelit. 

Luke zmarszczył brwi. 
– Znasz się na rzeczy. Nic dziwnego, że wywarłaś na Mike’u tak duże wrażenie. 
Czyżby w ciągu ostatnich kilku dni konsultant oddziału ratownictwa rozmawiał z nim o 

niej? – spytała się w duchu. Ciekawe, czy na Luke’u również wywarłam wrażenie?

– Doktorze,  o  czym  wy  mówicie? – Matka  Kąty  była  wyraźnie  zaniepokojona.  – Jaki 

objaw? Czy Kąty ma chory wyrostek robaczkowy?

– To niewykluczone. Ale istnieją też inne możliwości, więc musimy przeprowadzić kilka 

dodatkowych  badań,  takich  jak  USG  czy  tomografia  komputerowa.  Beth,  sprawdź,  czy 
tomograf jest teraz wolny, dobrze?

– Oczywiście. 
– Czy to boli? – spytała dziewczynka drżącym z przerażenia głosem. 
– Ani trochę, moja mała – zapewnił ją Luke z uśmiechem, opierając się o poręcz łóżka. 
Beth  wyszła  z  pokoju  i  ruszyła  w  stronę  telefonu.  Odkąd  to  Luke  tak  spokojnie  i 

serdecznie rozmawia z dziećmi?

Luke,  którego  znała,  nigdy  nie  miał  czasu.  Zawsze  był  w  biegu,  a  jego  wizyty  u 

background image

pacjentów nie trwały tak długo. Działał w pośpiechu, robiąc karierę. Ten nowy Luke wydał 
jej się jeszcze bardziej pociągający. Teraz nie była już taka pewna, czy da sobie radę, pracując 
razem z nim. 

Pod koniec pierwszego dziennego dyżuru Beth, Roz oprowadziła ją po szpitalu. 
Ominęły  część  przylegającą  do  oddziału  ratownictwa,  którą  Beth  dobrze  już  poznała. 

Zatrzymały  się  w  pobliżu  szpitalnej  apteki  i  niewielkiego  sklepu  z  upominkami,  który 
prowadzili wolontariusze. 

– Ambulatoria są na końcu tego korytarza – wyjaśniła Roz. – Obok nich znajdują się sale 

fizjoterapii, terapii zajęciowej i poradnia zdrowia psychicznego. 

– Pełno tam ludzi – stwierdziła Beth, spoglądając we wskazanym przez nią kierunku. 
– Tak  jak  zawsze.  Hereford  jest  wprawdzie  małym  miasteczkiem,  ale  nasz  szpital 

obsługuje ogromny rejon. 

– Teraz rozumiem, dlaczego dyrekcja zatrudnia tak liczny personel. Muszę przyznać, że 

bardzo  mnie  to  zaskoczyło.  Spodziewałam  się,  że  będę  pracować  w  małym,  spokojnym 
szpitaliku. Wciąż nie mogę się nadziwić, że jest tu tak wielu konsultantów. 

– Istotnie, mamy ich sporo. Wizyty prywatne wypełniają im wolny czas, ale ostatnio jest 

ich coraz mniej. 

– Przyjmujecie tu prywatnych pacjentów? – spytała Beth. 
– Tylko na jednym oddziale. Prowadzą go wspólnie wszyscy konsultanci, którzy się na to 

zgodzili.  Korzystają  z  wszelkich  udogodnień  i  aparatury  szpitalnej,  a  towarzystwa 
ubezpieczeniowe  płacą  chyba  państwu.  Oczywiście  konsultanci  i  anestezjolodzy  otrzymują 
oddzielne honoraria. 

– Rozumiem. Przypuszczam,  że większość tych prywatnych pacjentów trafia do Luke’a 

Savage’a. 

– Dlaczego tak myślisz?
– Bo... hm... – Beth przygryzła wargę. 
Dlaczego tak myśli? Bo sława i pieniądze były kiedyś dla niego bardzo ważne. Ponieważ 

chciał dorównać mojemu ojcu i wtedy właśnie zaczął się rozkład ich związku. 

Dodatkowe zarobki pasowały do tej układanki. Tłumaczyły, dlaczego Luke zamieszkał na 

prowincji i pracował w tym szpitalu. Jednakże wyraz twarzy Roz dał jej do myślenia. 

– Nie mam pojęcia – odparła bez przekonania. – Jakoś mi to do niego pasuje. 
– Dziwne – mruknęła  Roz,  potrząsając  głową.  – Tak  się  składa,  że  on  jest  jedynym 

chirurgiem, który nie pracuje na tym prywatnym oddziale. 

– Czy to jest sala porodowa? – spytała Beth, chcąc jak najszybciej zmienić temat. 
– Tak. A obok niej znajduje się oddział noworodków. 
Beth wykorzystała tę wiadomość, żeby oderwać uwagę Roz od Luke’a. 
– Wiesz, moja siostra jest pediatrą. Pracuje w Sydney. 
– Naprawdę?
– Mam też brata, który jest kardiologiem w Londynie. 
– Ojej! Cóż za lekarska rodzina. 

background image

– Mhm – mruknęła  Beth,  nagle żałując,  że  podjęła  ten  temat,  ponieważ  Roz  rzuciła jej 

spojrzenie, które znała aż nazbyt dobrze. 

– Dawson... Czy Nigel Dawson jest twoim krewnym? Ten kardiochirurg?
Beth z trudem stłumiła pomruk niezadowolenia. 
– To mój ojciec. 
– Ojej! Niedawno o nim czytałam. Czy twoja matka też ma coś wspólnego z medycyną?
– Tak, jest anestezjologiem. Rodzice poznali się w sali operacyjnej i od tej pory pracują 

razem. 

– Cóż za romantyczna historia!
– Uhm. 
– A ty wybrałaś zawód pielęgniarki?
– Owszem. Jestem przysłowiową czarną owcą. Roz wybuchnęła śmiechem. 
– Uważam, że w każdej rodzinie powinna taka być. Czy wiesz, gdzie jest chirurgia?
Beth kiwnęła głową. 
– Towarzyszyłam Kąty, kiedy wieziono ją na operację. 
Nie  spotkały  tam  Luke’a.  Beth  była  zła  na  samą  siebie  za  to,  że  jego  nieobecność  tak 

bardzo ją rozczarowała. 

– W porządku, Beth. Teraz pokażę ci coś, Co jest dla nas naprawdę ważne. Oto pływalnia 

dla personelu. Jestem pewna, że po każdym dyżurze będziesz z nami wskakiwać do basenu i 
nurkować. 

– Uwielbiam pływać, ale przyznam, że wolę plażę i kąpiel w morzu. 
– Wobec tego pogadaj z Lukiem. 
Beth poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach, a serce zaczyna szybciej bić. 
– Dlaczego? W jakiej sprawie?
– On mieszka na najpiękniejszej plaży w tej okolicy. Boulder Bay. Musisz załatwić sobie 

zaproszenie. Jak tam popływasz, przekonasz się, że to cudowne miejsce. 

– Ale  przecież  w  Nowej  Zelandii  wszystkie  plaże  są  publiczne,  więc  ta  nie  może  być 

prywatna... 

– I  nie  jest,  ale  żeby  tam  dojechać,  trzeba  mieć  samochód  z  napędem  na  cztery  koła –

przerwała jej Roz. – Masz taki pojazd?

– Nie. 
– No  widzisz.  Dlatego  właśnie  powinnaś  z  nim  porozmawiać.  Luke  chętnie  cię 

podwiezie, jeśli zostawisz swój samochód na szczycie wzgórza. My zawsze tak robimy. Ale o 
wilku  mowa.  Spójrz,  on  właśnie  wszedł.  Jeśli  się  wstydzisz,  mogę  spytać  go  w  twoim 
imieniu. 

Beth wybuchnęła śmiechem. 
– Nie, dziękuję. Sama mogę go o to spytać, ale w tej chwili jest zbyt zajęty. 
Istotnie,  Luke  rozmawiał  z  jakąś  kobietą,  która  właśnie  wyszła  ze  szpitalnej  apteki  i 

przeglądała  zawartość  papierowej  torby.  Była  atrakcyjną,  mniej  więcej  trzydziestoletnią 
blondynką, a na palcu jej lewej dłoni lśnił pierścionek z diamentem. Niezależnie od tego, kim 
była, całkowicie absorbowała uwagę Luke’a. 

background image

– Skoczę do sklepiku i kupię sobie batonika – oznajmiła Roz. – Czy masz na coś ochotę?
Beth potrząsnęła głową. 
– Nie, dziękuję. Zaczekam na ciebie. 
Podczas  gdy  Roz  stała  w  niewielkiej  kolejce,  Beth  udawała,  że  podziwia  kompozycję 

kwiatową  i  pluszowe  niedźwiadki  znajdujące  się  na  wystawie.  Z  tego  miejsca  mogła  nadal 
obserwować Luke’a. 

Kiedy zerknęła ukradkiem w jego kierunku, zauważyła, że kobieta ociera łzy. Może jest 

krewną jakiegoś pacjenta? Nieznajoma kiwnęła głową, jakby pragnęła usłyszeć to, co właśnie 
mówi  Luke. Potem  Luke otoczył ją ramieniem. Ten gest głęboko poruszył Beth. To nie był 
układ  lekarz-krewna  pacjenta.  Beth  nigdy  nie  przyszłoby  nawet  na  myśl,  że  Luke  mógłby 
mieć romans z zamężną kobietą, ale niezależnie od tego, kim była ta blondynka, najwyraźniej 
coś ich łączy. 

Nagle ogarnęła ją zazdrość. Chciała jak najszybciej pozbyć się tego paskudnego uczucia. 

Kiedy zobaczyła, że Roz w końcu płaci za baton, podeszła do drzwi sklepu. W tym momencie 
Luke ją zawołał i zaczął do niej machać, a potem ruszył w jej stronę. 

– W  ostatniej  chwili  wycięliśmy  Kąty  wyrostek – oznajmił.  – Niebawem  doszłoby  do 

perforacji. 

– To dobrze – mruknęła Beth. Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Nie teraz, kiedy zdała 

sobie sprawę, że wciąż jej na nim zależy. Dowodem tego była zazdrość o to, że w jego życiu 
istnieje jakaś inna kobieta. 

Uśmiech Luke’a nadal był czarujący. 
– Posłuchaj,  przepraszam  cię  za  tamtą  noc.  Nie  powinienem  był  mówić  Mike’owi  o 

twojej rodzinie. Naprawdę nie chcę utrudniać ci startu w nowe życie. 

– To nie ma znaczenia – mruknęła nieuprzejmie. 
– Może w najbliższym czasie wybralibyśmy się razem na kawę i pogadali o minionych 

latach? Co o tym sądzisz?

Powiedział  to  tak,  jakby  był  tylko  moim  starym  znajomym.  A  mnie  jest  dokładnie 

wszystko  jedno,  czy  pogadamy  o  minionych  latach  czy  też  nie,  pomyślała  Beth  posępnie, 
uświadamiając sobie, że uczucie zazdrości jeszcze jej nie opuściło. 

– Przyjechałam  tu,  żeby  zmienić  styl  życia,  Luke – odparła  ostrym  tonem.  – Nie  mam 

ochoty rozgrzebywać przeszłości. 

– W porządku. Wobec tego do zobaczenia. 
W  tym  momencie  zobaczył  wychodzącą  ze  sklepu  Roz  i  serdecznie  się  do  niej 

uśmiechnął. 

– Witaj,  Roz.  Żałuję,  ale  nie  mam  teraz  czasu  na  miłą  pogawędkę.  Będziemy  musieli 

niebawem  to  odrobić  przy  kawie  czy  czymś  mocniejszym.  Czy  u  twojej  trzódki  wszystko 
dobrze?

– Wspaniale, dzięki. Może wpadłbyś do nas na kolację?
– Z  wielką  przyjemnością, Roz – odrzekł  z  uśmiechem,  a  potem  pomachał  do  niej 

przyjaźnie i odszedł, nawet nie spoglądając na Beth. 

Beth  wyprostowała  się,  dochodząc  do  wniosku,  że  na  dobrą  sprawę  jest  jej  to  zupełnie 

background image

obojętne. Podejrzewała, że od tej pory Luke zapewne będzie jej unikał. 

Takie jego zachowanie może w znacznym stopniu ułatwić mi życie, dodała w myślach. 
– Czy ty dobrze się czujesz? – spytała Roz, patrząc na nią z niepokojem. 
Beth zmusiła się do uśmiechu. 
– Tak. Po prostu jestem trochę zmęczona. 
– Ja  też.  To  był  bardzo  pracowity  dzień – przyznała  Roz,  kiwając  głową,  najwyraźniej 

przekonana, że Beth jest wobec niej szczera. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Ładna  blondynka  ze  złością  wgniotła  butem  papierosa  w  żwir,  którym  pokryty  był 

parking szpitala Ocean View, a potem głęboko westchnęła i wsiadła do czarnego jeepa. 

– Niepotrzebnie wydawałam pieniądze na te plastry nikotynowe, nie sądzisz?
– Traktuj to jako inwestycję – odparł  Luke z uśmiechem. – Prędzej czy później spełnią 

swoją rolę. 

Maree Winsome ponownie westchnęła. 
– Jestem beznadziejna! Mój brat umiera na raka płuc, a ja nie mogę rzucić palenia. 
– Choroba  Keva  nie  ma  nic  wspólnego  z  papierosami.  Przecież  wiesz,  że  on  nigdy nie 

palił. Nowotwór pierwotnie umiejscowił się w trzustce, a dopiero potem nastąpił przerzut do 
płuc. 

– Tak, wiem. Cóż za okropna niesprawiedliwość. To powinno dopaść mnie. 
– Nie pleć bzdur. Zycie często bywa niesprawiedliwe. Oboje doskonale o tym wiemy –

zauważył Luke, uruchamiając silnik i opuszczając parking. – Dla ciebie też nie jest to łatwe. 
Ty i Kev zawsze byliście bardzo zżyci. 

– Tak, byliśmy najlepszymi kumplami, odkąd jako dzieci trafiliśmy do tej samej grupy w 

przedszkolu. 

Nazywano nas piekielnym duetem. – Maree zaśmiała się. – Byłam okropnie zazdrosna o 

Jodie, bo stale spędzała czas z chłopakami. Czy wiedziałeś, że strasznie się w tobie durzyłam, 
gdy miałam dwanaście czy trzynaście lat?

– Mówisz poważnie? Nie, absolutnie nie zdawałem sobie z tego sprawy – rzekł pogodnie. 

– Czy John o tym wie?

– Oczywiście. Kiedy go poznałam, dawno już przeszło mi to młodzieńcze zauroczenie. 
– Co u niego słychać?
– Wszystko dobrze. Tylko trochę się o mnie martwi. Przyjeżdża na weekend. Powiedział, 

że nie może się już doczekać, kiedy w końcu sobie pogadacie. 

– Nie  widziałem  go  od...  – Urwał  i  odchrząknął.  – Do  diabła,  nie  widziałem  go  od 

pogrzebu Jodie. To było tuż, zanim przeprowadziliście się do Sydney. 

– A ja poznałam go na ślubie Jodie i Keva. Świat jest mały, nie sądzisz?
– Jest jeszcze mniejszy, jeśli pochodzi się z tak małego miasteczka jak nasze. 
Pokonał wzniesienie i skręcił w wysadzaną drzewami aleję. 
– Czasami  tęsknię  za  starymi  kątami – wyznała  Maree.  – Nie  żebym  chciała  znów  tu 

zamieszkać. Za bardzo lubię tempo w dużym mieście. 

– Też  tak  sądziłem.  Gdyby  Jodie  nie  zachorowała,  nie  przyjeżdżałbym  z  wizytą  do 

Hereford na dłużej niż kilka dni. No a potem stale tu wpadałem, bo nie mogłem wytrzymać z 
dala od domu. 

– A teraz nie jesteś w stanie żyć w żadnym innym miejscu, tak?
– Tutaj jest mój dom. 
Maree kiwnęła głową ze zrozumieniem. 

background image

– Zapomniałam  już,  że  mała  społeczność  może  się  zmienić  w  wielką  rodzinę,  liczną 

grupę wsparcia. Wczoraj wieczorem dwie sąsiadki przyniosły nam ciepłe jedzenie. A dzisiaj 
poczciwy stary pan Donaghue, który mieszka na końcu naszej ulicy, skosił trawniki, choć nikt 
go  o  to  nie  prosił.  Mama  nie  dałaby  sobie  z  tym  wszystkim  rady,  gdyby  nie  twoja  matka, 
Luke. Ona na dobrą sprawę mieszka w naszym domu i we wszystkim jej pomaga. 

Luke zatrzymał jeepa przed starą willą, którą jak najszybciej należało pomalować.
– Po to ma się przyjaciół. 
– Ona jest niezwykła. To musi być okropnie trudne... Wiem, że upłynęły już cztery lata, 

ale to na pewno przywołuje wiele wspomnień o Jodie. Mam na myśli nie tylko twoją matkę. 

– Wspomnienia zawsze były żywe. Kev nigdy nie mógł zapomnieć... 
Maree  nie  ruszyła  się,  wyraźnie  nie  zamierzając  jeszcze  wysiąść  z  samochodu.  Miała 

bardzo poważną minę. 

– Czy uważasz, że to wszystko coś zmieniło? Miało jakieś znaczenie? Chodzi mi o to, że 

on  nie  podjął  walki.  Czasami  okropnie  mnie  złości  jego  brak  chęci  do  życia.  Jakie  on  ma 
prawo do tego, żeby się poddawać? Czy rodzina i przyjaciele w ogóle się nie liczą?

– Oczywiście, że się liczymy – odparł Luke łagodnie – ale to nie jest nasza batalia, moja 

droga. Możemy tylko być blisko niego i pomagać mu, kiedy nas poprosi. 

– No  dobrze,  ale  ja  nie  mam  zamiaru  pomóc  mu  umrzeć.  – Po  policzkach  Maree 

popłynęły  łzy.  Nagłym  szarpnięciem  otworzyła  drzwi,  wysiadła  i  zatrzasnęła  je  za  sobą. 
Odwróciła się plecami do domu i wyciągnęła z torebki paczkę papierosów. – Idź sam, Luke. 
Muszę mieć kilka minut, żeby wziąć się w garść. 

– Nie potrzebujesz towarzystwa?
– Chcesz, żebym poczuła  się jeszcze  bardziej winna, narażając cię na bierne palenie? –

spytała, siląc się na blady uśmiech. – Nie ma mowy. Kev pytał o ciebie, więc idź do niego. 

Luke nie był zaskoczony, widząc swoją matkę w kuchni Joan Wmsome. On sam zawsze 

czuł  się tu jak u siebie. Obie rodziny były bardzo  ze  sobą związane, zanim  jeszcze  Kevin i 
Luke zostali przyjaciółmi. Kiedy mąż Joan zmarł, ojciec Luke’a, Don, stał się dla jej dzieci 
czymś więcej niż honorowym wujkiem. 

Tragicznie  zakończone,  krótko  trwające  małżeństwo  Kevina  i  Jodie,  siostry  bliźniaczki 

Luke’a,  jeszcze  bardziej  zacieśniło  więzi  między  ich  rodzinami.  Matka  Luke’a,  Barbara,  i 
Joan Winsome były sobie bliższe niż siostry. 

Luke uścisnął czule swoją matkę. 
– Czy  to  Maree  cię  znalazła,  synku? – spytała  z  uśmiechem.  – Wiem,  że  poszła  do 

szpitala po receptę na morfinę. 

– Przywiozłem ją. Została na dworze, walcząc z nałogiem. 
Barbara głęboko westchnęła. 
– Pójdę z nią pogadać. Jest już wystarczająco zestresowana i nie powinna narażać się na 

dalsze cierpienia. Od wielu dni czuje się tak niedobrze, że prawie nic nie je. 

– Wiem. Ta sytuacja dla wszystkich jest bardzo trudna. 
– Namówiłam  Joannie,  żeby  na  chwilę  się  położyła  i  trochę  odpoczęła.  Okropnie  się 

zdenerwowała, kiedy Kev postanowił wybrać muzykę na swój pogrzeb. 

background image

– Och, nie! – jęknął Luke. 
– Pytał,  kiedy  do  niego  przyjdziesz.  Ma  zamiar  zrobić  listę  płyt  kompaktowych,  które 

chce pożyczyć, ale nie może zagwarantować, że je odda. 

Luke wyszedł na oszkloną werandę. 
– Witaj, Kevin – powiedział, siadając obok łóżka. 
– O co chodzi z tym planowanym przez ciebie koncertem?
Kevin spojrzał na niego oczami, które w wymizerowanej twarzy wydawały się zbyt duże. 
– Czy mama jest zdenerwowana?
– Nie widziałem jej. Chyba zasnęła. Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, kolego?
– Tak.  Przynieś  mi  swoją  retro  płytę  kompaktową...  Procol  Harum...  „Whiter  Shade  of 

Pale”, dobrze?

– Pojemność  płuc  Kevina  była  znacznie  zmniejszona,  więc  musiał  bardzo  często  łapać 

oddech. – To ładne, ale przerażające... co?

– Mhm.  – Luke  nie  był  w  stanie  prowadzić  tej  rozmowy.  Może  Maree  ma  rację, 

twierdząc, że jej brat pogodził się ze śmiercią. – Czy nie chcesz jakiegoś drinka albo trochę 
bimbru? – spytał, zmieniając temat. 

– Czy coś cię boli?
Kevin z trudem uniósł rękę i lekko nią machnął, chcąc wyrazić swoje lekceważenie. 
– Mamy lepsze... tematy do rozmowy. Czy mógłbyś... zrobić dla mnie... listę piosenek?
– Oczywiście. – Luke wyjął notes i ołówek, które zawsze nosił w kieszeni koszuli. – No, 

śmiało! Dyktuj. Co w pierwszej kolejności?

– Ta ckliwa melodia, którą... Jodie wybrała na... nasz ślub. 
Luke  spojrzał  na  najlepszą  z  fotografii,  które  stały  w  nieładzie  na  parapecie  okiennym 

obok łóżka Kevina. Jodie bez wątpienia była najszczęśliwszą panną młodą na świecie. Wtedy 
jeszcze nikt nie wiedział, że niespełna rok później lekarze rozpoznają u niej złośliwą postać 
białaczki. 

Kevin również spojrzał na fotografie. 
– Czyż ona nie jest cudowna?
Luke kiwnął potakująco głową, czując ucisk w gardle, który uniemożliwił mu wydobycie 

głosu. 

– Nigdy nie spotkałem... kobiety, która... mogłaby zająć jej miejsce. 
– Byliście jak dwie bratnie dusze, Kev. 
– Niewielu  ludzi...  ma  takie  szczęście.  – Kevin  był  już  wyraźnie  zmęczony  i  musiał 

kilkakrotnie odetchnąć, zanim mógł znów zacząć mówić. – Ja nie boję się... śmierci, Luke... 
Mam nadzieję, że... spotkam Jodie. 

– Wobec tego powiedz jej ode mnie „cześć”. Bardzo za nią tęsknię. 
– Powinieneś znaleźć... swoją bratnią duszę... W przeciwnym razie wrócę tu i... będę cię 

straszył. Nie dam ci spokoju. 

– Już  nie  mam  spokoju.  Czy  pamiętasz  tę  instrumentariuszkę,  z  którą  chciałem  się 

ożenić? Beth Dawson?

Kevin z trudem kiwnął głową. 

background image

– Była jedyną kobietą... którą chciałeś poślubić. 
– No więc wyobraź sobie, że pojawiła się w Hereford. Pracuje na oddziale ratownictwa w 

naszym szpitalu. 

– Dlaczego?
– Sam chciałbym to wiedzieć. 
– Czy ona... jest mężatką?
– Nie  mam  pojęcia.  Nie  nosi  obrączki,  ale  może  ją  po  prostu  zdejmuje,  kiedy  idzie  do 

pracy. 

– No to ją spytaj, Luke. 
– Nie mogę. Nie mogę też  spytać o to  nikogo innego. Wiesz,  jak szybko rozchodzą się 

plotki. Beth mogłaby zacząć podejrzewać, że znów się nią zainteresowałem. 

– A nie... ?
– Wykluczone. Przecież to ona mnie rzuciła. 
– Ale ty nie bardzo się starałeś o to, żeby... zalegalizować wasz związek. 
– Nie  zamierzałem  błagać  jej,  żeby  do  mnie  wróciła,  jeśli  o  to  ci  chodzi.  Było  wiele 

innych  dziewczyn,  które  chętnie  dałyby  się  poderwać.  Tak  czy  owak,  było,  minęło.  Ten 
związek należy już do przeszłości, a ja nie chcę powtarzać tego, co przeżyłem. Myślę, że ona 
też nie. 

– Skąd wiesz?
– Dzisiaj po południu spotkałem ją w szpitalu. Spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka. 

Ona mnie nienawidzi. 

– No to rzuć monetą. 
– Co takiego?
– Nienawiść jest... przeciwieństwem miłości, prawda?
– Widzę, że na stare lata zaczynasz filozofować. 
– Niewykluczone. Moim zdaniem... jej na tobie zależy... Mógłbyś znaleźć sposób, żeby... 

odwrócić tę monetę... o ile, oczywiście, zechcesz. 

– To  praktycznie  nie  jest  możliwe,  bo  Beth  postawiła  nogę  na  tej  monecie  i  mocno  ją 

przyciska. Nie sądzę, żeby w ogóle chciała ze mną gadać. 

– Nie mam ochoty z nim rozmawiać. 
– Ale będziesz musiała. Przecież razem pracujecie. 
– Ostatecznie  mogę  zrezygnować  z  tej  posady.  Nauczyłabym  się  robić  cappuccino, 

Neroli. Twoja siostra na pewno może zatrudnić jeszcze jedną kelnerkę. 

– Ty wcale tego nie chcesz, Beth. 
– Dlaczego nie? Przecież lubisz tę robotę, prawda?
– Mam wrażenie, że urok nowości zaczyna już przemijać – przyznała Neroli, wzdychając. 

– Bardzo  tęsknię  za  pracą  pielęgniarki.  Myślę,  że  zareagowałam  zbyt  pochopnie,  rzucając 
zawód. Mogłam po prostu przenieść się z ratownictwa na jakiś inny oddział. Prawdę mówiąc, 
chciałabym być instrumentariuszką. 

– Nieźle  kombinujesz.  Pacjenci  są  pod  narkozą,  więc  nie  mogą  cię  denerwować.  Poza 

tym... nigdy nic nie wiadomo. Możesz nawet poznać jakiegoś seksownego chirurga!

background image

Obie wybuchnęły śmiechem, a potem z kolei Beth głęboko westchnęła. Zerknęła na swoje 

stopy. 

– Wiesz,  włożyłam  te  wełniane  ranne  pantofle  z  królikami,  które  podarowałaś  mi  w 

zeszłym  roku  na  Gwiazdkę – powiedziała.  Kiedy  poruszała  palcami  nóg,  wąsy  różowych 
królików  też  się  poruszały.  Natomiast  ich  uszy,  które  były  przyszyte  na  wysokości  kostek, 
pochylały  się  ku  przodowi,  jakby  zwierzątka  słyszały  coś  interesującego.  – Naprawdę 
okropnie mi brak twojego towarzystwa, Neroli. Przydałaby mi się najlepsza przyjaciółka. 

– Luke byłby twoim serdecznym przyjacielem, gdybyś dała mu szansę. 
– Czyżbyś nie słyszała, co mówiłam? Drżę na samą myśl o tym, ile zapłacę za ten telefon, 

a  teraz  muszę  wszystko  powtórzyć  ci  od  początku.  Luke  mnie  ciekawi,  ale  nie  jestem  nim 
zainteresowana. 

– A mnie się wydaje, że jesteś po prostu zazdr... 
– Na  miłość  boską,  Neroli! – przerwała  jej  Beth.  – Co  to  u  licha  było? – zawołała, 

wyglądając przez okno. 

– Co tam się dzieje? Zupełnie jakby ktoś krzyczał. Beth? Beth? Nic ci nie jest?
– Muszę  iść.  Chyba  ktoś  spadł  z  motocykla  tuż  obok  motelu,  w  którym  mieszkam –

wyjaśniła i  bez  pożegnania  odłożyła słuchawkę.  Nie zmieniając nawet  pantofli  z  królikami, 
pobiegła na miejsce wypadku. 

– Beth! – krzyknęła sprzedawczyni z mleczarni naprzeciwko motelu. – Bogu niech będą 

dzięki! Pani jest pielęgniarką, prawda?

– Co się stało?
– Wyskoczył zza rogu i wpadł prosto na latarnię. Czy on żyje?
– Tak – odparła  Beth,  wyczuwając  tętno  szyjne.  Czarny  kask,  który  chłopak  miał  na 

głowie,  był  nieuszkodzony,  ale  jego  lewa  noga  silnie  krwawiła,  a  ramię  wygięło  się  pod 
nienaturalnym  kątem.  Jednak  w  obecnej  chwili  Beth  bardziej  interesował  jego  oddech  oraz 
szyja. – Czy ktoś wezwał karetkę?

– Tak, ja – odrzekł mężczyzna, który trzymał w ręku karton mleka. – Wezwanie przyjął 

jakiś doktor Savage. 

– Co? – Beth straciła rachubę zarówno częstości oddechów, jak i tętna, które próbowała 

mierzyć równocześnie. 

– To wspaniały lekarz – powiedziała sprzedawczyni z mleczarni do swojego klienta. – W 

zeszłym roku opiekował się moim ojcem. Doktor Savage tak troskliwie dba o pacjentów, że 
żaden  z  nich  nie  chce  potem  innego  lekarza.  Zresztą  pani  na  pewno  doskonale  o  tym  wie, 
prawda, Beth?

W tym momencie Luke wysiadł ze swojego lśniące-go czarnego jeepa i przykucnął obok 

rannego. 

– Drogi oddechowe drożne – poinformowała go Beth. – On leży jednak w takiej pozycji, 

że nie byłam w stanie zmierzyć jak należy częstości oddechu. 

– Jeśli ktoś nam pomoże, bez trudu go odwrócimy – oznajmił Luke, podtrzymując głowę 

chłopca.  – Będę  ochraniał  jego  szyję – dodał,  spoglądając  na  obserwujących  ich  gapiów.  –
Pani Coulter, prawda?

background image

– Doris – odparła  kobieta  z  mleczarni,  promiennie  się  uśmiechając.  Była  wyraźnie 

dumna, że ją rozpoznał. 

– Chciałbym, żeby pani nam pomogła, Doris. Trzeba przewrócić go na plecy, ale musimy 

bardzo  uważać  na  jego  szyję.  Pan  też  by  nam  się  przydał – dodał,  patrząc  na  mężczyznę  z 
kartonem mleka w ręku. – Beth pokaże panu, gdzie ma pan wsunąć dłonie. 

Po chwili chłopak leżał już na plecach i cicho jęczał. 
– W  porządku – powiedział  do  niego  Luke.  – Postaraj  się  nie  ruszać,  dobrze?  Miałeś 

wypadek. Spróbuj otworzyć oczy. 

Chłopak jęknął nieco głośniej, ale nie zareagował na jego polecenie. 
– Leż  nieruchomo – ciągnął  Luke,  marszcząc  czoło.  – Beth,  czy  możesz  rozpiąć  jego 

kurtkę? Dziękuję. Ruchy klatki piersiowej wydają się równomierne. 

Beth kiwnęła potakująco głową. 
– Nie wyczuwam złamanych żeber. Mostek nieuszkodzony, tchawica na swoim miejscu. 
– A co z nogą? Wygląda na to, źe stracił dużo krwi. Usłyszeli wycie syren zbliżającej się 

karetki.  Beth  ściągnęła  z  rannego  zakrwawiony  koc,  który  wcześniej  przyniosła  Doris,  i 
przykryła nim dolną połowę jego ciała. Karetka zatrzymała się tuż obok. 

– Sally, miło  cię  widzieć – zaczął  Luke.  – Potrzebne  nam  są  duże  opatrunki.  Nie  mam 

przy sobie torby lekarskiej. – Towarzyszący Sally ratownik przyniósł butlę tlenową i maskę. –
Musimy  unieruchomić  mu  szyję.  Proszę  nam  dostarczyć  kołnierz  usztywniający,  dobrze? –
zwrócił się do niego Luke. – A ty, Beth, pomóż mi zdjąć mu kask, żebyśmy mogli założyć ten 
kołnierz. Sally zajmie się jego nogą. 

Beth wsunęła dłonie pod kask, a Luke bardzo delikatnie zdjął go z głowy chłopca. 
– W porządku, Beth. Trzymaj go w tej pozycji, dopóki nie założymy mu kołnierza. 
Potem wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Kiedy podłączono rannemu tlen 

i  kroplówkę,  zaczął  odzyskiwać  przytomność.  Na  nogę  przyłożono  sterylne  opatrunki  oraz 
opaskę  uciskową.  Następnie  przypięto  go  pasami  do  sztywnych  noszy  i  zaniesiono  do 
ambulansu. 

W  ciągu  piętnastu  minut  karetka  była  gotowa  do  odjazdu,  a  Luke  ruszył  w  kierunku 

swojego samochodu. 

– Pojadę do szpitala, Beth – oznajmił. – Trzeba oczyścić mu tę nogę. Czy podrzucić cię 

do domu?

– Nie, dziękuję. Mieszkam po drugiej stronie ulicy. 
– Naprawdę? Masz szczęście. Niezbyt często udaje się znaleźć lokum tak blisko plaży. 
– Mieszkam w motelu – wyjaśniła z zakłopotaniem Beth i spuściła oczy. Miała wrażenie, 

że przyznaje się do jakiejś poważnej, życiowej porażki. Czuła się jak bezdomny wygnaniec. –
Tymczasowo. 

– Och! – mruknął Luke. 
Kiedy  Beth  uniosła  wzrok  i  zobaczyła,  że  ta  monosylaba  odnosi  się  do  jej  rannych 

pantofli, aż poczerwieniała. 

– Dostałam je w prezencie – wymamrotała. – Od mojej serdecznej przyjaciółki. 
– Są  urocze – stwierdził.  Beth  odwzajemniła  jego  uśmiech,  a  potem  przez  chwilę 

background image

spoglądali na siebie z rozbawieniem. 

Kiedy mijał ich ambulans, Sally wyjrzała przez okno. 
– Czy mam im powiedzieć, że jesteś w drodze, Luke?
– Pojadę za wami – odrzekł, wsiadając do samochodu i pospiesznie odjeżdżając. 
Beth  nie  miała  pojęcia,  czy  Luke  się  obejrzał,  by  ją  pożegnać,  ponieważ  natychmiast 

odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę motelu. 

Podczas  dziennych  dyżurów  w  Ocean  View  była  zbyt  zajęta,  by  rozmyślać  o  swoich 

osobistych problemach. 

W  ciągu najbliższych czterech zmian  często spotykała  Luke’a. Czy on nigdy nie bierze 

wolnych dni? – pytała się w duchu. Dlaczego nie wyśle lekarza robiącego specjalizację albo 
stażysty,  kiedy  oddział  ratownictwa  chce  zasięgnąć  opinii  chirurga?  Tak  czy  owak,  Luke
zjawiał się na jej oddziale co najmniej raz dziennie. Czasami widywała go też w stołówce dla 
personelu, a dzień wcześniej minął ją swoim jeepem, gdy wracała do domu. 

Jednakże  największe  emocje  przeżyła  we  wtorek  wieczorem.  Był  upalny  dzień  i  Roz 

namówiła ją, by przed wyjściem z pracy poszła z nią na szpitalną pływalnię. 

– Ale ja nie mam ze sobą kostiumu. 
– Chelsea zawsze swój zostawia w szafce. Na pewno chętnie ci go pożyczy. 
Chelsea przyszła na nocny dyżur i nie miała nic przeciwko temu. 
– Ależ oczywiście, Beth. Możesz go wziąć – zawołała bez wahania. – Powinien na ciebie 

pasować. 

Istotnie kostium leżał na niej jak ulał. Pożałowała, że przyszła na pływalnię, kiedy tylko 

wynurzyła  się  po  pierwszym  skoku  do  cudownie  chłodnej  wody.  Bo  niespodziewanie 
dostrzegła Luke’a, który rzucił ręcznik na leżak stojący obok basenu i zbliżył się do słupka. 
Miał na sobie bokserki. Był bardziej opalony i znacznie szczuplejszy niż sześć lat wcześniej. 
Nie miał ani grama tłuszczu, który psułby linię mięśni na jego szerokich ramionach i długich 
nogach. Nadal wydawał jej się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. 

Nurkując ponownie, popełniła kolejny błąd. Kiedy się wynurzyła, Luke był tuż obok niej. 
– Och... cześć, Beth – powiedział, zaskoczony jej widokiem. 
– Cześć – odparła, z trudem łapiąc oddech.
– Hej, Luke! – zawołała Roz, rzucając w jego stronę frisbee. – Łap!
Luke  wykonał  polecenie  Roz,  potem  odrzucił  frisbee  do  niej,  a  ona  do  Beth,  która  po 

chwili odzyskała dobry humor i zaczęła bawić się nie gorzej niż oni. 

Niebawem znów powróciły wspomnienia. Mój Boże, jak on ją całował! Nie, jak on na nią 

patrzył, zanim ją pocałował. Jakby była jedyną kobietą na świecie, jedyną istotą, która ma dla 
niego znaczenie. Tulił ją delikatnie w ramionach, a ona wpatrywała się najpierw w jego oczy, 
a potem w usta. Miała wówczas wrażenie, że zapada się w otchłań radosnego podniecenia. 

Te  wspomnienia  długo  nie  dawały  Beth  spokoju,  wywołując  w  niej  złość  i  frustrację. 

Usiłowała  o  tym  wszystkim  zapomnieć.  W  środę  starała  się  nawet  nie  patrzeć  na  Luke’a, 
kiedy przyszedł na  ich  oddział.  Przez  cały czas  chodziła  ze  spuszczoną  głową,  powtarzając 
sobie, że nic się nie zmieniło. Nie potrzebowała obecności Luke’a, przynajmniej dopóki nie 
uporządkuje swoich spraw. Nic dziwnego, że jej związki w ciągu ostatnich kilku lat nie były 

background image

udane. Jakże mogła czuć się z kimś szczęśliwa, skoro nie potrafiła uszczęśliwić samej siebie?

Postanowiła  zająć  się  czymś  po  godzinach  pracy.  Wiedziała,  że  jeśli  nie  przestanie 

nieustannie myśleć o Luke’u, stanie się to jej obsesją. 

Jedną  z  korzyści  mieszkania  w  motelu  był  dostęp  do  licznych  broszur  reklamujących 

atrakcje turystyczne tej części wyspy. Pierwszego wolnego dnia, po serii  nocnych dyżurów, 
udała się w krótką podróż do Marlborough Sounds, gdzie liczne zatoki i wysepki zrobiły na 
niej  wielkie  wrażenie.  W  czasie  rejsu  wycieczkowego  statkiem  po  raz  pierwszy  zobaczyła 
małe błękitne pingwiny i niemal dotknęła delfina, który płynął obok burty. 

Było też wiele innych atrakcji. Hereford leżało w regionie znanym z winnic i rzemiosła 

artystycznego.  Znajdowały  się  tutaj  świetne  restauracje  i  wspaniałe  ogrody.  Można  było 
popłynąć statkiem rzecznym oraz kupić cudowne przedmioty w licznych galeriach sztuki i na 
rynkach  wyrobów  rękodzielniczych.  Beth  postanowiła  zwiedzić  te  okolice.  Podczas 
wycieczek poznała smak tutejszych wczesnych wiśni i czereśni. Jadła też szparagi, raki oraz 
langusty złowione przy brzegu Kaikoury. Zamierzała wziąć udział w zbliżającej się degustacji 
wina i potraw, która była główną atrakcją Marlborough. Po drodze często zatrzymywała się, 
by podziwiać wspaniałe widoki. 

Bardzo  podobały  jej  się  lasy  i  morze,  wzgórza  i  góry.  Polubiła  panującą  tu  cudowną 

atmosferę, swobodny styl  ubierania się mieszkańców i  serdeczność, z  jaką zawsze  witała ją 
Doris.  Uwielbiała  malownicze  zachody  słońca,  które  zwykle  obserwowała  z  ulubionego 
głazu, leżącego na plaży nieopodal motelu. 

Nie znosiła tylko powrotów do swojego pokoju, którego nagie ściany wywoływały u niej 

atak  klaustrofobii.  Ale  już  drugiego  wolnego  dnia  znalazła  rozwiązanie.  Postanowiła 
odwiedzić  galerię,  do  której  nie  zdążyła  wstąpić  poprzedniego  popołudnia.  Niemal  cały 
ręcznie  malowany  napis  reklamujący  wyroby  ceramiczne  był  ukryty  pod  pnącym  się  po 
murze bluszczem. Sklep zajmował część szopy, w której stał piec do wypalania. 

I  tu  właśnie  Beth  znalazła  rozwiązanie.  Było  nim  ceramiczne  naczynie  w  kształcie 

garnka, które bardzo jej się spodobało. Garnek miał intensywny brązowy kolor i był pokryty 
złotawą glazurą. 

Był  dla  niej  symbolem  domu.  Pieca,  z  którego  w  chłodne  zimowe  wieczory  dolatuje 

smakowity  zapach  potraw.  Licznej  rodziny  siedzącej  przy dużym  stole.  Miała  wrażenie,  że 
słyszy  śmiechy  biesiadników  i  czuje  panującą  tam  atmosferę  miłości.  Tego  właśnie 
najbardziej pragnęła. 

– Wezmę to naczynie – powiedziała do właściciela sklepu. – Bardzo mi się podoba. Czy 

przypadkiem nie zna pan jakiegoś tutejszego pracownika agencji handlu nieruchomościami?

Pierwszy krok został wykonany jeszcze tego popołudnia. Beth z rosnącym podnieceniem 

wsiadła do samochodu Ronalda z firmy L. J. Homes Ltd. , który miał obwieźć ją po Hereford 
i pokazać domy wystawione na sprzedaż, znajdujące się niedaleko od miejsca jej pracy. 

– Chciałabym,  żeby  to  był  stary  budynek – tłumaczyła  Ronaldowi.  – Z  przyjemnością 

podejmę się remontu. – Renowacja starego domu  wydała jej się wspaniałym planem, bo po 
dyżurach  miałaby  zajęcie.  Wiedziała,  że  na  to  przedsięwzięcie  wyda  wszystkie  pieniądze, 
jakie skrupulatnie oszczędzała od dnia podjęcia pierwszej pracy. – Pragnę też mieszkać blisko 

background image

plaży – dodała. 

– To  chyba  byłoby  dla  pani  zbyt  drogie – odrzekł  Ronald,  patrząc  na  zdjęcie  i  opis 

nieruchomości,  które  wyciągnął  z  teczki.  – Może  znaleźlibyśmy  coś  na  wzgórzach  z 
widokiem  na  morze.  A  co  powie  pani  na  południową  część  miasta,  w  pobliżu  rzeki?  Beth 
również spojrzała na fotografię. 

– Ten domek jest uroczy. Czy mogłabym obejrzeć go w pierwszej kolejności?
Pojechali  nieco  na  północ  od  Hereford.  Ronald  zwolnił,  by  pokonać  ostry  zakręt  na 

szczycie wzgórza. Beth gwałtownie odwróciła głowę, chcąc rzucić okiem na żółty drewniany 
drogowskaz stojący na poboczu drogi. 

– Więc tu jest Boulder Bay!
– Zna pani to miejsce?
– Ze słyszenia – odparła, starając się opanować podniecenie. 
– Tam nie ma nic na sprzedaż – oznajmił Ronald. – A nawet gdyby było, obawiam się, że 

nie starczyłoby pani na to pieniędzy. Poza tym droga jest fatalna, a mieszkańcy nie zamierzają 
płacić za jej naprawę. Oni nie chcą, żeby ktoś zakłócał im prywatne życie. 

– Ile tam jest domów?
– Tylko  jeden – odrzekł  Ronald.  – Należy  do  lekarza  z  tutejszego  szpitala.  Pani  jest 

pielęgniarką, tak?

– Owszem. 
– Więc pewnie zna go pani. Nazywa się Luke Savage. 
– Tak, poznałam go. 
Słysząc  ton  jej  głosu,  Ronald  zerknął  na  nią  ze  zdumieniem  i  natychmiast  porzucił  ten 

temat. Jechali  w milczeniu,  dopóki  nie zatrzymał samochodu przed domkiem, który chciała 
obejrzeć. 

Beth zastanawiała się, dlaczego Ronald powiedział „oni”. Czyżby Luke mieszkał z kimś 

pod jednym dachem?

Ale  z  kim?  Z tą  kobietą,  która  nosi  na  palcu  ślubną  obrączkę?  Nie,  dodała  w  myślach, 

potrząsając głową. To po prostu niemożliwe. 

Ronald zauważył jej nieświadomy gest. 
– Nie tego pani szuka, tak?
– No, niezupełnie. 
– W porządku. Wobec tego obejrzyjmy coś innego. Niedaleko stąd jest dom na sprzedaż. 

Skoro znajdujemy się już z tej strony miasta, możemy na niego zerknąć. 

Okazało  się  jednak,  że  budynek  jest  tak  bardzo  zniszczony,  iż  jego  renowacja 

wymagałaby  środków  znacznie  przekraczających  oszczędności  Beth.  Podobały  jej  się 
zabudowania gospodarcze i parcela. Z chęcią zwiedzała stojące w pobliżu szopy. 

– Dość  już  tego  oglądania – rzekł  w  końcu  Ronald,  zniecierpliwiony  przedłużającą  się 

wizytą na tej działce. – Robi się późno. Chciałbym zawieźć panią w jeszcze jedno miejsce, a 
potem podrzucę panią do domu. 

Beth jednak nie miała ochoty wracać do motelu. 
– Dziękuję, pójdę pieszo. Czy mógłby pan wyrzucić mnie na szczycie tego wzgórza?

background image

– Ta wyprawa może zająć pani wiele godzin. 
– To tylko kilka kilometrów. W dni wolne od pracy często długo spaceruję. 
– Skoro  pani  tak  uważa.  – Ronald  zatrzymał  samochód  i  spojrzał  na  nią  z 

powątpiewaniem. – Ściemni się, zanim dotrze pani do domu. 

– Nie szkodzi. Bardzo dziękuję za to, że poświęcił mi pan tyle czasu. Zastanowię się nad 

pańskimi propozycjami i jutro do pana zadzwonię. 

Spacer był znakomitą okazją, by wszystko przemyśleć. Kiedy zeszła powoli ze wzgórza, 

zdała sobie nagle sprawę, że poprosiła Ronalda, aby wysadził ją przy żółtym drogowskazie z 
napisem Boulder Bay. 

Ciekawe, jak daleko znajduje się dom Luke’a? To byłoby zbyt krępujące, gdyby ją tutaj 

spotkał. Mógłby pomyśleć, że go prześladuje. Ale czy plaża jest taka piękna, jak mówiła Roz? 
I jak wygląda dom, w którym on mieszka?

Te  pytania  nie  dawały  jej  spokoju.  Postanowiła, że  tylko rzuci  okiem  na  jego willę,  by 

zaspokoić  swą  ciekawość.  Przebiegła  przez  drogę  i  szybkim  krokiem  ruszyła  w  stronę 
Boulder  Bay.  W  dwadzieścia  minut  później  ujrzała  zarys  budynku  stojącego  na  szczycie 
urwiska, na samym końcu malowniczej zatoki. W żadnym oknie nie paliło się światło. Beth 
doszła  do  wniosku,  że  może  coś  zatrzymało  Luke’a  w  pracy  albo  siedzi  teraz  na  tarasie  i 
podziwia  zachód  słońca.  Lub  spaceruje  po  białym  piasku  plaży,  w  którym  odbijają  się 
wieczorne promienie. 

Wszędzie  wokół  leżały  ogromne  głazy.  Beth  nigdy  dotąd  nie  widziała  tak  olbrzymich 

czarnych  skał.  Wydało  jej  się  dość  dziwne,  że  lśnią,  jakby  były  wilgotne,  choć  przez  cały 
dzień nie spadła nawet kropla deszczu. Zaintrygowana tym zjawiskiem podeszła nieco bliżej. 
Potem raptownie przystanęła, uniosła rękę, by osłonić oczy przed rażącym światłem słońca, i 
zaczęła uważnie przyglądać się plaży. 

Była pewna, że to złudzenie. 
Ale potem jeden z głazów ponownie się poruszył. 
A inny  wypuścił w  górę strumień wody przypominający fontannę. Rozległ  się też  jakiś 

dziwnie żałosny dźwięk. W końcu Beth pojęła, co widzi. 

To są wieloryby. 
Słyszała, że niekiedy fale przypływu wyrzucają je masowo na plaże. Nieraz widziała też 

zdjęcia ludzi  usiłujących ratować te  olbrzymie ssaki. Ale teraz  nie miała  pojęcia, co  należy 
zrobić. 

Powinnam  wezwać  pomoc,  pomyślała.  Ale  gdzie  znajdę  jakiś  telefon?  Kogo  trzeba 

zawiadomić? Może policję?

Nagle odwróciła się i westchnęła z wielką ulgą. 
W  domu  Luke’a  zapaliło  się  światło.  Nie  miała  wątpliwości,  że  on  będzie  wiedział,  co 

należy zrobić. 

Ruszyła biegiem w dół wzgórza. W stronę plaży Boulder Bay. W kierunku willi Luke’a. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Co to... ?
Luke gwałtownie zahamował i wpadł w poślizg na kamienistej drodze, która wiodła do 

jego domu. W świetle reflektorów dostrzegł samotną postać biegnącą poboczem. 

Widział tę osobę tylko od tyłu, ale w bardzo ostrym świetle bez trudu ją rozpoznał. 
Teraz  Beth  była  w  pełni  ubrana.  Ostatnim  razem  widział  ją  we  wtorek  na  pływalni  dla 

pracowników szpitala. Miała wtedy na sobie tylko skąpy kostium kąpielowy. Od tamtej pory 
obraz jej półnagiego ciała nie dawał mu spokoju. 

Mimo to znacznie częściej niż zwykle bywał na oddziale ratownictwa. Każde spotkanie z 

Beth  działało  na  jego  wyobraźnię.  Wielokrotnie  przypominał  sobie  moment,  w  którym  po 
przekazaniu  ofiary  wypadku  drogowego  ratownikom  z  ambulansu  zauważył  jej  ranne 
pantofle. 

Wiadomość o tym, że Beth mieszka w motelu, w którym część pokoi przeznaczona jest 

dla  nowych  pracowników  szpitala,  wzbudziła  jego  ciekawość.  Do  tej  pory  zachowywał 
podczas ich spotkań chłodny dystans. I pragnął, by tak pozostało. Pamiętał, że Beth odrzuciła 
jego zaproszenie na kawę, i nie chciał narazić się na kolejną odmowę. A teraz ona wyraźnie 
zmierza w kierunku domu, który jest jego azylem. 

– Tego już za wiele! – mruknął z rozdrażnieniem. Znów nacisnął nogą na pedał hamulca, 

tym razem zatrzymując samochód. Otworzył okno po stronie pasażera. Beth zauważyła jego 
jeepa. Już zamierzała coś powiedzieć, ale on ją uprzedził. 

– Dokąd do diabła idziesz? – wybuchnął. 
– Luke!  Sądziłam,  że  jesteś  w  domu – wyjaśniła,  patrząc  na  niego  z  zakłopotaniem.  –

Zauważyłam, że zapaliły się w nim światła. 

– To system automatyczny – odburknął. – Ma odstraszać nieproszonych gości. 
Beth zignorowała jego aluzję. 
– Muszę zadzwonić. Tam... 
– Chwileczkę. Skąd wiesz, że to mój dom?
– Od Ronalda. Nie, to Roz mi powiedziała. Ronald tylko pokazał mi, gdzie on jest, ale to 

nieważne. Luke, tam... 

– Jednak dla mnie może być ważne. Kim jest Ronald?
– Na litość boską, Luke! – zawołała podniesionym głosem. – Na twojej plaży jest stado 

wielorybów. 

– Co takiego?
– Myślałam, że to duże skały, ale nagle jedna z nich się poruszyła i wtedy... 
– Wsiadaj. 
Zanim Beth zdążyła zatrzasnąć drzwi, Luke ruszył w dół wzgórza. 
– Czy kogoś o tym zawiadomiłaś? – spytał. 
– Nie wzięłam ze sobą komórki. Dlatego właśnie szłam do tego domu. 
Luke sięgnął po telefon umocowany na desce rozdzielczej jeepa i wystukał trzycyfrowy 

background image

numer. 

– Pomoc  w  nagłych  wypadkach – odezwał  się  głos  w  słuchawce.  – W  czym  mogę 

pomóc? Czy mam połączyć z policją, strażą pożarną, ambulansem?

– Z policją. 
Po kilku sekundach odezwał się inny głos. 
– Skąd pan dzwoni?
– Boulder Bay. Nieco na północ od Cloudy Bay, Marlborough – odparł Luke, wiedząc, że 

telefon odebrano w jakimś dużym mieście, takim jak Wellington lub Christchurch. 

– Co się stało?
– Na  plaży  jest  stado  wielorybów,  które  przypływ  wyrzucił  na  brzeg – odrzekł  Luke, 

pokonując  ostry  zakręt.  W  słuchawce  zapadło  milczenie.  Najwyraźniej  jego  rozmówca 
zaniemówił.  – Przepraszam,  ale  pomyślałem,  że  zawiadomienie  policji  pozwoli  szybko 
rozpocząć  akcję  ratunkową.  Niestety,  nie  mam  numeru  Ministerstwa  Ochrony  Środowiska. 
Oni zajmują się takimi przypadkami, a tu potrzebna jest natychmiastowa interwencja. 

– Niech pan trzyma przy sobie komórkę. Będziemy w kontakcie. Wkrótce ktoś do pana 

zadzwoni. 

– Dobrze. Do tego czasu będę miał więcej informacji. – Zatrzymał samochód i wyłączył 

silnik,  a  potem  przyczepił  telefon  do  paska  spodni.  – Chodź.  Musimy  im  się  przyjrzeć –
oznajmił, podchodząc do najbliższego wieloryba, który był duży, ale nie monstrualnie wielki. 

Nozdrza tego ssaka znajdowały się mniej więcej na wysokości paska Luke’a, a długość 

jego  ciała  dochodziła  niemal  do  trzech  metrów.  Po  ogromnych  białych  plamach  na  czarnej 
skórze oraz rozmiarze płetw Luke od razu rozpoznał ich gatunek. 

– Dobrze, że to są grindwale – powiedział do Beth. 
– Dlaczego dobrze?
– Gdyby  to  były  kaszaloty,  nie  wszczęto  by  akcji  ratunkowej.  Trzeba  by  je  zabić  i 

zakopać. 

– Nie rozumiem. Dlaczego?
– Bo  kaszaloty  nie  miałyby  szansy  przeżycia – wyjaśnił,  oceniając  wzrokiem  niezbyt 

dużą  plażę.  – To musiało  wydarzyć się  w  ciągu  ostatniej  godziny.  Zaczął  się  odpływ,  więc 
trzeba będzie długo czekać, żeby woda mogła zabrać je z powrotem do morza. – Potrząsnął 
głową.  – Dziwne,  że  nikt  nie  zauważył  zbliżającego  się  stada.  Tutaj  na  pewno  jest  ze 
dwadzieścia do trzydziestu sztuk. 

Beth podeszła bliżej do wieloryba, obok którego stał Luke. Niepewnie wyciągnęła rękę i 

dotknęła jego czarnej skóry, do której przyczepiona była kępka wodorostów. 

– Jest ciepła – stwierdziła ze zdumieniem. – Ale sucha. Czy to znaczy, że on nie żyje?
– Trudno powiedzieć – odparł Luke. – One potrafią bardzo długo wstrzymywać oddech. –

Podszedł do głowy wieloryba. Kiedy delikatnie dotknął brzegu jego gałki ocznej, wielki ssak 
gwałtownie drgnął. – Uważaj na ogon. Może nim niespodziewanie machnąć, a ma silny cios. 

– Och! – Beth pospiesznie odsunęła się od ssaka. 
– Nie nadepnij na jego płetwę. 
– Dobrze – odparła,  podchodząc  do  innego  wieloryba,  a  po  chwili  zawołała 

background image

zrozpaczonym głosem:

– Mój Boże! To chyba dziecko! On nie jest większy od delfina. 
Mały  wieloryb  leżał  na  boku,  z  trudem  poruszając  płetwą  i  wydając  z  siebie  płaczliwe 

pomruki. Beth natychmiast przykucnęła obok niego i delikatnie go dotknęła. 

– Biedne  maleństwo.  Luke?  Musimy  go  uratować  – zawołała  błagalnym  tonem, 

odwracając do niego głowę. 

– Na pewno zrobimy wszystko, co się da – odrzekł, wzruszony jej płynącą z głębi serca 

prośbą.  Wiedział,  że  każdy  człowiek  bardzo  przeżywa  nieszczęście,  które  spotyka  dziecko. 
Ale  z  drugiej  strony  uważał  zbyt  wielkie  zaangażowanie  emocjonalne  za  błąd,  mogący 
niekorzystnie  wpłynąć  na  wynik  akcji.  – Chodźmy  do  domu.  Musimy  zabrać  stamtąd 
mnóstwo rzeczy. 

– Jakich rzeczy?
– Będą nam potrzebne koce i prześcieradła. Łopaty. Wiadra. Musimy zapewnić im chłód i 

wilgoć. Trzeba będzie wykopać rowy, żeby ułożyć je we właściwej pozycji, oraz dodatkowe 
zagłębienia na płetwy i ogony. Tędy. – Poprowadził Beth wijącą się wśród głazów ścieżką w 
kierunku kępy krzewów, która okalała jego ogród. 

Nie  chciał  zapraszać  jej  do  siebie,  ale  w  tej  sytuacji  nie  miał  wyboru.  Nie  mógł  zrobić 

wszystkiego  sam,  a  wiedział,  że  ekipa  ratownicza  zjawi  się  dopiero  za  jakiś  czas.  Pod 
wpływem tej myśli sięgnął po telefon. 

– Do kogo dzwonisz? Znów na policję?
– Nie. Do moich rodziców. 
Mój Boże, pomyślała Beth ze smutkiem. W razie jakiegoś nagłego wypadku moi rodzice 

byliby ostatnimi ludźmi, z którymi bym się skontaktowała. 

– Oni  od  wielu  lat  działają  w  Fundacji  Pomocy  dla  Zwierząt – wyjaśnił  Luke.  – Mają 

doświadczenie w ratowaniu wielorybów. Cześć, mamo. Zaczekaj chwilę, dobrze? – Otworzył 
drzwi frontowe domu, a potem odwrócił się do Beth. – Obok łazienki znajdziesz bieliźniarkę. 
Weź z niej wszystkie koce i prześcieradła, i te z mojego łóżka, dobrze? – poprosił ją, a potem 
rzekł do słuchawki: – Mamo? Jesteś tam? Posłuchaj, przypływ wyrzucił stado wielorybów na 
brzeg niemal pod progiem mojego domu. 

Wchodząc  do  holu,  Beth  nie  mogła  ukryć  zdumienia.  Doszła  do  wniosku,  że  dawniej 

musiał to być letni dom. Jego prosta forma i niewielki rozmiar wyraźnie wskazywały na to, że 
zbudował go sobie jakiś nowozelandzki kawaler, a zmian dokonano w nim dopiero niedawno. 
Świadczyły o tym nowocześnie urządzona kuchnia i łazienka. 

Beth  nie  mogła  jednak  zrozumieć,  dlaczego  Luke tu  zamieszkał.  Wydawało  jej  się  to 

absolutnie niewytłumaczalne, ponieważ ten domek w niczym nie przypominał rezydencji, o 
której marzył w młodości. 

Beth była nim zachwycona. Wyobraziła sobie, jak pięknie mogą z jego okien wyglądać 

wschody i zachody słońca. Niestety, nie miała teraz czasu, żeby podziwiać widoki. Poszła w 
kierunku łazienki i bez trudu znalazła bieliźniarkę. Wyjęła z niej wszystkie prześcieradła oraz 
koce  i  położyła  je  obok  drzwi  frontowych.  Wahała  się  przez  chwilę  przed  wykonaniem 

background image

drugiego polecenia. Nie miała najmniejszej ochoty wchodzić do sypialni Luke’a. 

Tak jak przewidywała, okazało się to dla niej trudne. Pościel miała zapach Luke’a. Beth 

nie mogła uwierzyć, że nadal pamięta tę delikatną, ledwo wyczuwalną woń, która tak silnie 
kojarzyła jej się z porannymi pieszczotami. 

Pospiesznie  rozejrzała  się  wokół  siebie,  szukając  śladów  obecności  jakiejś  kobiety. 

Grzebienia czy szminki albo damskiego szlafroka. Wszystko, co zobaczyła, świadczyło tylko 
o jednym: że  zainteresowanie Luke’a  prowadzeniem domu  niezbyt  wzrosło  od czasu, kiedy 
dzielił mieszkanie z innymi młodymi lekarzami. 

Na podłodze w kącie przylegającej do sypialni łazienki leżała sterta brudnych skarpetek i 

bielizny. Ten widok nie przywołał bynajmniej wzruszających wspomnień Beth. 

Pospiesznie  wyszła  z  domu,  zabierając  pierwszą  partię  bielizny.  BCiedy  wróciła  po 

resztę,  zauważyła  stos  brudnych  naczyń  oraz  porozrzucane  na  podłodze  w  saloniku  płyty 
kompaktowe.  Okładka  jednej  z  nich  zwróciła  szczególną  uwagę  Beth.  Jej  tytuł  brzmiał: 
„Seventies Retro”. Nagle powróciły wspomnienia o balu kostiumowym sprzed lat, na którym 
była  w  towarzystwie  Luke’a.  Zaprosił  ich  wtedy  jego  kolega  po  fachu,  a  zarazem 
współlokator,  który  obchodził  trzydzieste  urodziny.  Beth  miała  na  sobie  pomarańczowy 
kaftan wschodni w tureckie wzory, który kupiła w specjalnym sklepie ze strojami z różnych 
epok, a swoje czarne loki ukryła pod długą, jasną peruką. 

Spędziła wówczas uroczy wieczór. Nie bawiła się chyba tak dobrze na żadnym z przyjęć, 

na których Luke lubił bywać. Może dlatego, że wszyscy wybitni przedstawiciele miejscowego 
świata  medycyny  ukryli  twarze  pod  maskami  i  nie  musieli  się  popisywać  swoją  pozycją, 
bogactwem ani stanowiskiem. 

Kiedy  wrócili  do  domu,  Luke  powoli  zdjął  jej  perukę i  kaftan,  a  potem  spojrzał  na  nią 

pożądliwym wzrokiem. 

– Uwielbiam rozpakowywać prezenty – powiedział z czułym uśmiechem. 
Ale to ona otrzymała tej nocy podarunek. Luke okazał się bardzo delikatnym, lecz bardzo 

namiętnym kochankiem. Pokazał jej, czym może być seks z partnerem, którego obdarza się 
całkowitym  zaufaniem.  Nigdy  dotąd  nie  ufała  nikomu  tak  bezgranicznie.  Luke  był  jej 
pierwszą  prawdziwą  miłością,  oddała  mu  całe  swoje  serce.  Może  dlatego  właśnie  po  ich 
rozstaniu nie potrafiła obdarzyć nikogo innego tak wielkim uczuciem i przywiązaniem. 

Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś przeżyje równie piękną i romantyczną przygodę. 
Z  ulgą  opuściła  dom,  zostawiając  za  sobą  wspomnienia.  Luke  szedł  ścieżką,  pchając 

przed sobą taczki z wiadrami i narzędziami, na których leżał stos bielizny. 

– Pomoc jest już w drodze, Beth – oznajmił. – Ekipa z Ministerstwa Ochrony Środowiska 

leci  do  nas  śmigłowcem  z  Wellingtonu,  a  moi  rodzice  werbują  miejscowych  ochotników. 
Policja ma zamknąć drogę, żeby nie przeszkadzali nam turyści i gapie. Zaproponowałem im, 
żeby  założyli  centrum  dowodzenia  w  moim  domu.  Muszą  mieć  możliwość  korzystania  z 
kuchni i innych urządzeń. 

– Odnoszę wrażenie, że wszystko wiesz na temat takich wypadków. 
– Niezupełnie. Jakiś czas temu fala przypływu wyrzuciła wieloryby na mierzeję Farewell 

Spit,  a  ja  pomagałem  wtedy  w  akcji  ratunkowej.  Sądziłem,  że  plaża  Boulder  Bay  jest  zbyt 

background image

stroma i skalista, a mimo wszystko... 

– One to robią, kiedy któryś z nich jest chory albo ranny, tak? – przerwała mu Beth. 
– Czasami powodem takiego zachowania jest choroba przewodnika stada. Bywa też, że 

traci  on  orientację.  A  niekiedy po  prostu  nie  wiadomo,  dlaczego  tak  się  dzieje.  Przyjadą tu 
naukowcy,  sporządzą  plan  okolicy,  obejrzą  dokładnie  wieloryby  i  pobiorą  próbki  ze 
zdechłych zwierząt. – Luke uniósł głowę, ponieważ na krętej drodze biegnącej w dół zbocza 
pojawiły się światła reflektorów samochodu. – Mam nadzieję, że to rodzice. Poprosiłem ojca, 
żeby  zwiózł  ze  wzgórza  ochotników.  Gdyby  wszyscy  zaparkowali  tutaj  swoje  auta,  nie 
byłoby miejsca dla ciężkiego sprzętu. 

– Ciężki sprzęt?
– No, ciągniki, łodzie. Agregatory prądotwórcze i inne tego rodzaju urządzenia. 
– Dobry Boże! Nie miałam pojęcia, że ratowanie wielorybów wymaga tak wiele zachodu. 
– Czy pracujesz dziś w nocy, Beth?
– Nie. A jutro mam wolny dzień. 
– Dobrze – mruknął  z  uśmiechem.  – Wobec  tego  może  pomogłabyś  mi  w  selekcji 

rannych, siostro Dawson?

– Oczywiście,  doktorze  Savage – odparła,  odwzajemniając  jego  uśmiech.  – Czy  w 

apteczce masz oznaczone kolorami karty do klasyfikacji ich stanu?

– Nie, ale zabrałem puszkę farby w sprayu. Jeśli stwierdzimy, że zwierzę na pewno nie 

żyje, namalujemy na nim wielką literę X, żeby później nie tracić czasu. 

W ciągu godziny zjawiło się około pięćdziesięciu ochotników. Do przyjazdu urzędników 

z  ministerstwa  akcją  ratunkową  dowodzili  rodzice  Luke’a,  Don  i  Barbara.  Podzielili 
ochotników na dwu – i trzyosobowe grupy. Każda z nich miała zająć się przydzielonym jej 
wielorybem. Wszystkie ssaki były już ponumerowane. 

Barbara oświetliła latarką kartkę, na której robiła notatki. 
– Beth Dawson? – zawołała, unosząc głowę. 
– Jestem. 
– Zajmiesz się tym maleństwem. Jack, pomożesz Beth. Masz już w tych sprawach pewne 

doświadczenie. 

Jack  pokazał  Beth,  jak  należy  wykopać  w  piasku  płytki  rów  równolegle  do  niezbyt 

długiego ciała wieloryba. Kiedy kończyli, zbliżył się do nich Luke. 

– Wygląda  na  wystarczająco  głęboki – stwierdził.  – Spróbujmy  ułożyć  go  w 

odpowiedniej pozycji. Tato? Czy mógłbyś nam pomóc?

– Oczywiście – odparł  Don.  – Kiedy  będziemy  go  obracać,  trzeba  dopilnować,  żeby 

płetwy przylegały do ciała. Bardzo łatwo można je uszkodzić. 

W czwórkę zdołali przewrócić zwierzę na brzuch. Leżało teraz bezpiecznie w rowie. 
– Czy wiesz  jak się wykopuje  fosę wokół płetw  i  ogona? – spytał Don,  spoglądając na 

Beth. 

– Tak – odparła, kiwając głową. – Jack powiedział, że nie powinna być zbyt głęboka, bo 

potem moglibyśmy mieć poważne trudności z przesunięciem wieloryba. 

– Przepraszam,  tato – zaczął  Luke,  układając  prześcieradło  na  grzbiecie  ssaka  w  taki 

background image

sposób, by nie zakryć jego nozdrzy. – Jacka już znasz. A to jest Beth Dawson. 

– Cześć!  Miło  mi  poznać.  – Siedemdziesięciokilkuletni  Don  Savage  miał  taki  sam 

uśmiech jak jego syn. – Znam twoje nazwisko – dodał, uważnie jej się przyglądając. – Czy 
nie jesteś przypadkiem tą Beth?

– Uhm... – mruknęła, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Co on miał na myśli? – spytała się w 

duchu.  Czyżby  Luke  był  na  tyle  rozgoryczony,  że  przedstawił  mnie  swoim  rodzicom  w 
niekorzystnym świetle?

– Tam jest twój kolega,  tato – powiedział  Luke,  chwytając go za ramię i odciągając od 

Beth. – Razem  z  Doris  opiekują  się  numerem  piętnastym.  Może  chciałbyś  rzucić  okiem  na 
wykopane przez nich fosy. 

Beth  odruchowo  spojrzała  w  stronę  Doris  i  natychmiast  rozpoznała  w  niej 

sprzedawczynię z mleczarni. Bardzo ucieszyła się na widok znajomej twarzy. Znacznie mniej 
przyjemną  niespodzianką  było  dla  niej  pojawienie  się  ładnej  blondynki,  z  którą  Luke
niezwykle  serdecznie  kiedyś  rozmawiał.  Na  szczęście  przydzielono  ją  do  grupy  pracującej 
daleko  od  Beth.  Jej  członkowie  zajmowali  się  wielkim  samcem,  który  był  chyba 
przewodnikiem stada. 

Oddelegowany  wraz  z  Beth  do  opieki  nad  małym  wielorybem,  pięćdziesięciokilkuletni 

Jack okazał się niezwykle sympatycznym mężczyzną. 

– Nic ci nie będzie, Willy – powiedział do ich podopiecznego. 
– Willy? Czy tak chcesz go nazwać? – spytała Beth z szerokim uśmiechem. 
– To jedyne imię, jakie przyszło mi do głowy. A może masz jakiś lepszy pomysł?
– Nie.  Willy  bardzo  mi  się  podoba.  Nadawszy  dziecku  imię,  nabrali  do  niego  bardziej 

osobistego stosunku. Beth ustawiła się w kolejce po wiadra, a potem kilkakrotnie chodziła na 
brzeg  morza  i  napełniała  je  wodą.  Część  wylewała  do  fosy,  a  resztę  na  grzbiet  wieloryba. 
Wiedziała, że woda nie może dostać się do jego nozdrzy, nie miała jednak pojęcia, że muszą 
one  stale  być  wilgotne.  Kiedy  rogiem  mokrego  prześcieradła  zwilżała  skórę  na  głowie 
Willy’ego, nagle gwałtownie odskoczyła do tyłu, bo wieloryb wypuścił powietrze tak, jakby 
ktoś otworzył zatyczkę szybkowara. 

Wybuchnęła śmiechem. Jej nogi były teraz mokre aż do kolan, więc po godzinie dalszej 

pracy  zaczęła  odczuwać  dotkliwy  chłód.  Na  szczęście  wkrótce  potem  przywieziono  gorące 
napoje. Ustawiono też agregaty prądotwórcze, które zalały całą okolicę sztucznym światłem. 
Akcja  ratunkowa  prowadzona  pod  fachowym nadzorem  ekspertów z  ministerstwa  nabierała 
coraz  większego  rozpędu.  Ale  żaden  z  jej  uczestników  nie  pracował  bardziej  gorliwie  niż 
Beth. 

– Wiesz,  Jack,  myślę,  że  numer  piętnasty  to  matka  naszego  Willy’ego – powiedziała 

podnieconym tonem. – Czy zauważyłeś, że reaguje na każdy jego sygnał?

W odpowiedzi na popiskiwania dziecka numer piętnasty nie tylko wydawał dźwięki, lecz 

również energicznie machał ogonem, więc Doris i Pete musieli co chwilę odskakiwać na bok. 
Wzbudziło to niepokój szefa akcji. 

– Chyba będziemy musieli podjąć próbę odsunięcia tego małego wieloryba – oświadczył. 

– Panuje tu spory tłok, więc jeśli wasz podopieczny zdenerwuje się jeszcze bardziej, możecie 

background image

być narażeni na niebezpieczeństwo. 

– Ale my uważamy, że to jest matka naszego Willy’ego – zawołała do niego Beth. – Jeśli 

ich rozdzielimy, ona będzie jeszcze bardziej niespokojna. 

– Willy? – Pracownik ministerstwa  potrząsnął  głową ze  zdumieniem. – Zobaczymy, co 

będzie. Jeszcze tu wrócę. 

Tuż po pierwszej w nocy Jack zaczął nosić wiadra z wodą. 
– Nadchodzi przypływ, Beth – oznajmił. 
– Przy jakiej głębokości będziemy mogli rozpocząć spychanie wielorybów do morza? –

spytała. 

– Żeby poruszyć dorosłe sztuki, woda musi sięgać mniej więcej do kolan. Tego małego 

trzeba będzie zatrzymać albo nawet przepchnąć w głąb plaży. Kiedy wszystkie znajdą się już 
z powrotem w wodzie, nie możemy dopuścić do ich rozproszenia przez co najmniej godzinę, 
bo inaczej nie odzyskają orientacji. 

– I mogą ponownie wylądować na plaży?
– Właśnie.  Kiedy  je  uwolnimy,  będziemy  musieli  ustawić  się  rzędem  na  linii  fal  i 

hałasować  jakimiś  metalowymi  przedmiotami,  żeby  je  skłonić  do  wypłynięcia  na  pełne 
morze. Obawiam się, że czeka nas ciężka noc. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zmęczona i 
zmarznięta. 

– Nie – odparła dziarskim głosem, choć niezupełnie zgodnie z prawdą. Na domiar złego 

bolał ją brzuch. 

Kiedy  przyniesiono  jej  miskę  zupy,  zdołała  przełknąć  zaledwie  połowę  porcji.  Ciepły 

płyn trochę ją rozgrzał, ale dostała mdłości. To pewnie skurcz mięśni, pomyślała. Zbyt długo 
stałam pochylona nad Willym. 

– Przyniosę jeszcze trochę wody, Jack – powiedziała. – Wracam za minutę. 

Luke spojrzał w kierunku morza i ujrzał Beth, która z wysiłkiem dźwigała pełne wiadro 

wody. 

Wyglądała na wyczerpaną. Miał ochotę wziąć ją w ramiona i mocno do siebie przytulić. 

Chciał  powiedzieć  jej,  że  wykonuje  wspaniałą  robotę.  Pochwalić  za  poświęcenie,  z  jakim 
angażuje się w niesienie pomocy innym... zarówno ludziom, jak i zwierzętom. Zapewnić, że 
wszystko dobrze się ułoży. Że nie ma powodów do zmartwień. 

Ale mógł zaoferować jej jedynie pokrzepiający uśmiech i uwolnić ją od ciężaru wiadra. 
– Pozwól,  że  ci  pomogę,  Beth – powiedział,  podchodząc  do  niej.  – Wyglądasz  na 

wykończoną. 

Beth  wahała  się  przez  chwilę,  zamierzając  mu  odmówić.  W  końcu  jednak  ustąpiła  i 

pozwoliła  mu  wziąć  wiadro,  ale  nie  odwzajemniła  uśmiechu.  Zamiast  tego  skrzywiła  się  z 
bólu i ucisnęła palcami prawej ręki brzuch w okolicy biodra. 

– Nic mi nie jest – oznajmiła. – Od dźwigania tego wiadra chwycił mnie kłujący ból. 
– Odpocznij chwilę. 
– Uhm – mruknęła, odwracając od niego głowę. Czyżby dotknął ją mój troskliwy ton? –

spytał się w duchu. Tak czy owak, od tej pory postaram się zachowywać wobec niej większy 

background image

dystans. 

– Pewnie  żałujesz,  że  przyjechałaś  do  Hereford.  Widząc  jej  zdumione  spojrzenie,  zdał 

sobie sprawę, że znów palnął głupstwo. 

– Chciałem  powiedzieć,  że...  nie  ma  wielu  miejsc,  w  których  zaraz  po  przyjeździe 

musiałabyś zamęczać się na śmierć, ratując wieloryby. 

– Nie – odparła znużonym głosem. 
Czyżby  chciała  dać  mi  do  zrozumienia,  że  istnieją  inne  powody,  dla  których  mogłaby 

żałować swojej decyzji przyjazdu do Hereford? Na przykład spotkanie ze mną?

Beth ruszyła w kierunku Willy’ego. Luke śledził ją przez chwilę, a potem poszedł za nią. 
– Dlaczego tu przyjechałaś, Beth?
– Już ci mówiłam. Chciałam zacząć nowe życie. 
– Ale dlaczego właśnie tutaj? W Hereford? Beth wzruszyła ramionami. 
– Przypadkiem  znalazłam  ogłoszenie  o  wolnej  posadzie  pielęgniarki  w  szpitalu  Ocean 

View.  Żegnając  na  lotnisku  moją  przyjaciółkę,  pomyślałam,  że  nadszedł  czas,  żeby  coś  ze 
sobą zrobić. Nie chciałam podejmować tak drastycznej decyzji jak Neroli. Nie zamierzałam 
tak jak ona porzucić zawodu pielęgniarki. Ani Nowej Zelandii. 

– Neroli? Czy to ta twoja ruda, piegowata przyjaciółka, która ciągle się śmiała?
– Tak, to ona. – Beth uśmiechnęła się. Była zadowolona, że Luke tak dobrze ją pamięta. –

Przez kilka ostatnich miesięcy niewiele się śmiała. 

– Dlaczego?
– Bo w czasie dyżuru naćpany członek gangu przyłożył jej nóż do gardła, grożąc, że ją 

zabije. Ten incydent tak ją przeraził, że zrezygnowała z zawodu. Jej decyzja wcale mnie nie 
dziwi. 

Luke wstrzymał oddech. 
– Czy byłaś tego świadkiem? – spytał po chwili. 
– Tak. 
I już podczas swojego pierwszego nocnego dyżuru w Ocean View znalazła się w samym 

środku wojny gangów, pomyślał Luke. Na pewno  była 

x

 nie mniej  przerażona niż Neroli, a 

mimo to zaciekle się broniła. Co więcej, dzięki niej pracownicy oddziału jakoś znieśli kilka 
godzin poważnego zagrożenia. 

Luke’a  ogarnęło  dziwne  uczucie.  Nigdy  nie  uważał  Beth  za  kłótliwą  i  apodyktyczną 

kobietę.  Zawsze  była  zdumiewająco  odważna  i  inteligentna.  Nie  atakowała  nikogo  bez 
przekonującego powodu. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego nie chciała mieć do czynienia 
z własną rodziną. Pojął to dopiero tego ranka na parkingu, wysłuchawszy jej pełnych goryczy 
zwierzeń. 

Nigdy też  nie zrozumiał  do końca, dlaczego  go porzuciła. Ale nie dopuszczał  do siebie 

myśli o tym, że mogła mieć słuszność. Został przez nią poniżony i nie zamierzał narażać się 
na  nowe  urazy  psychiczne.  Poza  tym  powiedziała  mu  wyraźnie,  że  nie  chce  rozgrzebywać 
przeszłości. 

– Co takiego? – spytała Beth, patrząc na niego ze zdziwieniem. 
Luke zamrugał oczami. 

background image

– Co takiego? – powtórzył zdezorientowany. 
– Mruknąłeś coś o rozgrzebywaniu przeszłości. 
– Naprawdę? Może to ja rozgrzebywałem przeszłość, wracając do Hereford. 
Beth spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. 
– Nie miałam pojęcia, że tu mieszkasz. – Ton jej głosu sugerował, że gdyby wiedziała, to 

by tu nie przyjechała. 

Luke zacisnął zęby. 
– Nie spodziewałam się, że cię tutaj spotkam – ciągnęła. – Mówiłeś mi, że dorastałeś w 

Nelson. 

– W Nelson chodziłem do szkoły. 
– Nazywałeś je prowincjonalnym miasteczkiem. Jeśli dobrze pamiętam, zarzekałeś się, że 

wolałbyś umrzeć, niż zostać lekarzem w jakiejś zakazanej dziurze. 

Luke zbył jej uwagę wzruszeniem ramion. 
– Świat się zmienia – powiedział. – Ludzie również. Nie aż tak bardzo, pomyślała Beth. 

A przyczyną zmian jest niemal zawsze jakieś katastrofalne wydarzenie. 

Poczuła nagły dreszcz. Czyżby Luke był chory? Czyżby stres związany z karierą i śmierć 

siostry przyprawiły go o atak serca i zmusiły do zwolnienia tempa? Lęk wywołany tą myślą 
uświadomił jej, że dotąd się oszukiwała, że nigdy nie przestała kochać Luke’a. 

Odwróciła się i spojrzała na jego twarz, ale nie znalazła na niej żadnej odpowiedzi. 
– Co się zmieniło, Luke? Dlaczego tu zamieszkałeś?
– Bo tu jest mój dom. 
Jego lakoniczne stwierdzenie nie wyjaśniało niczego, a zarazem wyjaśniało wszystko. 
W  tym  momencie  ktoś  zawołał  Luke’a  po  imieniu,  a  on  uśmiechnął  się  do  Beth 

przepraszająco, wręczył jej wiadro, odwrócił się i odszedł. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Luke podszedł do mężczyzny, który czekał na niego obok jego jeepa. 
– Co się stało? – spytał. 
– Potknąłem  się  o  tę  przeklętą  łopatę,  upadłem  i  rozciąłem  sobie  nogę – odparł 

mężczyzna z rozdrażnieniem. 

– Zaraz obejrzę ranę – powiedział Luke, oświetlając latarką jego goleń. – Niestety, trzeba 

będzie  założyć  kilka  szwów – stwierdził.  – Należy  też  zrobić  zastrzyk  przeciwtężcowy,  bo 
łopata mogła być zardzewiała. Opatrzę ranę, a potem ktoś odwiezie pana do szpitala. 

– Czy  to  nie  może  zaczekać?  Zaczyna  się  przypływ.  Nie  chciałbym  stracić  okazji 

uczestniczenia w spychaniu tych stworzeń do morza. Chyba na to zapracowałem. 

Tak, dla pewnych spraw warto narazić się na niewygody, pomyślał Luke. Oczyścił ranę, 

założył  opatrunek,  zabandażował  nogę  i  owinął  ją  plastikową  torbą,  by  uchronić  przed 
zamoczeniem. 

– Niech pan koniecznie zgłosi się do szpitala zaraz po zakończeniu akcji. Ten opatrunek 

nie utrzyma się zbyt długo, może wdać się zakażenie. 

Podziwiał determinację pacjenta, który natychmiast ruszył w kierunku wielorybów. Akcja 

ratunkowa zbliżała się do najtrudniejszego momentu. Wszyscy jej uczestnicy byli już bardzo 
zmęczeni. Niektórzy poszli do domów, by odpocząć. Beth do nich nie należała. Luke szukał 
wzrokiem Willy’ego i jego opiekunów. 

Opinia Beth miała dla niego wielkie znaczenie. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego ich 

związek  się  rozpadł.  Zaczęli  się  kłócić,  spierać  o  drobiazgi.  Sprzeczali  się  nawet  o  to,  do 
jakiej pójść restauracji lub o wybór wina do kolacji. Beth krytykowała go na każdym kroku, a 
on  też  potrafił  być  nieustępliwy.  Kiedy  spory  zaczęły  dotyczyć  ważniejszych  spraw – jego 
przyjaciół  czyjego  kariery  zawodowej – uznał,  że  musi  być  stanowczy.  Spędzał  też  coraz 
więcej czasu w pracy. Po co miał wracać do domu, skoro jego partnerka dawała mu odczuć, 
że nie jest dla niej wystarczająco dobry. 

Początkowo wszystko układało się cudownie. Uwielbiał spędzać czas z Beth. 
– Och... mój Boże! – jęknął cicho. 
Co będzie, jeśli Beth postanowi zostać w Hereford, lecz mimo to nie dojdzie między nimi 

do szczerej rozmowy, bo jego duma nie pozwoli mu spytać, co właściwie zrobił źle? Wrzucił 
torbę lekarską do jeepa,  postanawiając porozmawiać z  Beth przy pierwszej  nadarzającej się 
okazji. 

Sytuacja na plaży stawała się coraz trudniejsza. Po śmierci drugiego dorosłego wieloryba

rozległ się posępny szmer  głosów. Fale przypływu wdzierały się w  głąb lądu, przynosząc z 
sobą nocny chłód. 

Jack był równie zmęczony jak Beth i od dłuższego czasu prawie się nie odzywał. Stali po 

obu  stronach  Willy’ego,  czerpiąc  wodę  z  fosy  i  polewając  nią  leżące  na  jego  grzbiecie 
prześcieradło. Beth poruszała się jak w transie, nie zważając na swoje mokre dżinsy, piasek 
zgrzytający w jej butach ani na irytujący ból. Wiedziała, że musi wytrwać. Wiedziała też, że 

background image

za  mniej  więcej  pół  godziny  fale  zaleją  jej  stopy,  a  wtedy  będą  mogli  podjąć  próbę 
zepchnięcia pierwszego z wielkich ssaków do morza. 

Od czasu do czasu rozglądała się wokół siebie, by zobaczyć, co robią inni ratownicy, ale 

za każdym razem dostrzegała Luke’a, którego widok jeszcze bardziej pogarszał jej nastrój. 

Przechodził  od  grupy  do  grupy.  W  razie  potrzeby  udzielał  pierwszej  pomocy,  ale 

przeważnie po prostu rozmawiał z uczestnikami akcji. Co jakiś czas klepał kogoś po plecach 
lub kładł dłoń na czyimś  ramieniu. Widać było, że potrafi nawiązać kontakt z ludźmi. Jego 
obecność działała na nich tak krzepiąco, że witali go serdecznymi uśmiechami. 

Tu  jest  jego  dom.  To  są  jego  ludzie.  Beth  marzyła  o  tym,  by  zostać  członkiem  tej 

wspaniałej  społeczności.  Choć,  prawdę  mówiąc,  wolałaby  zająć  w  niej  uprzywilejowaną 
pozycję – być bliżej Luke’a niż ktokolwiek inny. 

Wiedziała,  że  nigdy  do  tego  nie  dojdzie.  Przecież  sama  doprowadziła  do  rozpadu  ich 

związku.  Wtedy  wydawało  jej  się,  że  nie  ma  wyboru.  Ale  teraz,  widząc,  jak  bardzo  się 
zmienił,  zaczynała  podejrzewać,  że  popełniła  błąd.  W  tym  momencie  Jack  zaczął  cicho 
jęczeć. 

– Czy ty dobrze się czujesz, Jack?
– Mam bóle. 
– Gdzie?
– W klatce piersiowej. Gdzieś tu mam mój spray. 
Beth z  trudem  wstała  z klęczek,  czując  ból  w  kolanach i  nasilający się  skurcz  brzucha. 

Była  jednak  tak  bardzo  pochłonięta  stanem  Jacka,  że  nie  zwracała  uwagi  na  własne 
dolegliwości. 

– Czy to dusznica? Chorujesz na serce, tak?
– Mhm... no, tak jakby. To nic poważnego. 
– Nigdy nie miałeś ataku serca?
– Nie. 
– Czy teraz bardzo cię boli?
– Mam wrażenie, że wewnątrz coś mnie uciska. 
– Gdzie dokładnie, Jack? – Obeszła głowę Willy’ego, nie zwracając nawet uwagi na to, 

że rozpylona woda tryskająca z jego nozdrzy moczy jej włosy. – Czy ten ból umiejscowiony 
jest w klatce piersiowej?

– spytała, widząc, że Jack przyciska pięść do mostka. 
– Promieniuje też trochę na ramię. 
– Gdzie jest ten spray?
– Chyba w kieszeni. – Jack zaczął szarpać się z zamkiem błyskawicznym kurtki, ale po 

chwili dał za wygraną. – Do diabła! Tak mi zmarzły ręce, że nic nie mogę zrobić. 

– Jack,  ja  spróbuję.  – Rozpięła  kurtkę  i  wyjęła  z  jego  tylnej  kieszeni  mały  pojemnik  z 

nitrogliceryną. 

– Język do góry – poleciła, a potem wtrysnęła mu dwie dawki leku. – Siedź przez chwilę i 

odpoczywaj. 

Zmierzyła mu tętno – wydało jej się dość miarowe i dobrze wyczuwalne. Mimo to była 

background image

bardzo zaniepokojona. Wiedziała, że nawet jeśli po zażyciu leku bóle miną, należy zbadać, co 
było ich przyczyną: dusznica czy atak serca. Nie była zaskoczona, że Luke zauważył, co się 
dzieje. Ledwo Jack zdążył usiąść, Luke stał obok nich. 

– Co mu jest? – spytał. 
– Ma objawy dusznicy. Właśnie zażył lek. 
– Czy on ci pomógł, Jack?
– Jeszcze nie. Może powinienem wziąć go więcej. 
– Jak ogólnie się czujesz?
– Jest mi zimno. I chyba trochę niedobrze. 
– W  porządku.  Odeślemy  cię  do  Ocean  View  na  badania.  Sprowadzę  tu  nosze  i 

przetransportujemy cię do ambulansu, który stoi na szczycie wzgórza, a potem... 

– Nie przesadzaj – przerwał mu Jack. – Przecież mogę chodzić. Nie ma mowy, żebym dał 

się wam wynieść z plaży na oczach tych wszystkich ludzi. 

– Hmm. Jak silny jest teraz ból, Jack? W skali od jednego do dziesięciu. 
– Dwa. 
– Nie okłamuj mnie – powiedział Luke z uśmiechem. 
– Za żadne skarby nie dam się stąd wynieść. 
– Dobrze. Pójdziemy pieszo, ale bardzo wolno. Beth zerwała się na równe nogi. 
– Pomogę wam. Luke potrząsnął głową. 
– Ty zadbaj o waszego wieloryba. Znajdę kogoś, kto zastąpi Jacka. 
Po kilkunastu minutach Luke wrócił. 
– Jack wygląda nieźle – oznajmił. – Druga dawka nitrogliceryny i tlen uśmierzyły ból, ale 

mimo to odesłałem go do szpitala na EKG. – Pochylił się i nabrał pół  wiadra wody z fosy, 
którą  Beth przed  chwilą  napełniła,  a  potem  wylał  ją  na  grzbiet  Willy’ego.  – Nie  znalazłem 
nikogo, kto mógłby ci pomóc, więc zostanę z tobą, dopóki nie będę potrzebny gdzie indziej. 

– Dziękuję – odparła, nie wiedząc, co powiedzieć. Doszła do wniosku, że nie ma sensu 

nawiązywać rozmowy, bo za chwilę na pewno ktoś będzie Luke’a potrzebował. 

– Cieszę  się,  że  przyjechałaś  do  Hereford,  Beth – zaczął  Luke,  przerywając  niezręczne 

milczenie. 

– Naprawdę? – Nie potrafiła ukryć zaskoczenia. – Nie odniosłam takiego wrażenia. Kiedy 

zobaczyłeś mnie na oddziale, byłeś wyraźnie przerażony. 

– Byłem zaskoczony – przyznał. – Przez ułamek sekundy myślałem, że widzę ducha. 
Uśmiechając  się  do  niej,  postawił  wiadro  na  piasku.  W  sztucznym  świetle  generatorów 

jego usta zdawały się dziwnie drgać. Potem zwiesił posępnie głowę, jakby coś niezmiernie go 
zasmuciło. 

– A więc... jak ci się podoba Hereford? – spytał, siląc się na pogodny ton. 
– Jestem zachwycona. 
– Naprawdę? To wspaniałe miasteczko. 
– Obejrzałam nawet wczoraj kilka domów wystawionych na sprzedaż. 
– Mówisz serio? – Luke sprawiał wrażenie zadowolonego. 
Beth uśmiechnęła się i kiwnęła głową, a potem wyciągnęła rękę. 

background image

– Czy możesz podać mi to wiadro? Przyniosę jeszcze trochę wody. 
Nie  musiała  iść  daleko.  Fale  zalewały  jej  stopy,  a  lodowata  piana  sięgała  aż  do  kolan. 

Kiedy wróciła, drżała z zimna. 

– Co on robi? – spytała. 
– Chyba dostał czkawki. Postawiła wiadro i przykucnęła. 
– Co ci jest, Willy?
– Willy?
– Tak nazwał go Jack. – Westchnęła. – Mam nadzieję, że wydobrzeje. 
– Kto? Jack czy Willy?
– Obaj. 
Beth  zaczęła  się  niepokoić  o  stan  Willy’ego.  Jak  długo  przetrwa  bez  mleka  matki?  Od 

przeszło  godziny  prawie  się  nie  poruszał.  Postanowiła  poszukać  jakiegoś  pracownika 
ministerstwa, który wiedziałby więcej niż ona o obyczajach wielorybów i mógłby dodać jej 
otuchy. Rozejrzała  się wokół, ale nie dostrzegła ani jednej kolorowej kamizelki. Zauważyła 
natomiast, że ładna blondynka odeszła od swojej grupy i idzie w kierunku parkingu. 

Być może szuka Luke’a, pomyślała. 
– Czy to jest twoja przyjaciółka? – spytała. Luke szybko odwrócił głowę. 
– To Maree. Tak, ona jest dobrą przyjaciółką i siostrą mojego byłego szwagra. 
Beth poczuła bolesny skurcz serca. 
– A więc się ożeniłeś?
– Nie,  oczywiście,  że  nie.  Skąd  ten  pomysł?  Dlaczego  powiedział „oczywiście”?  Na 

pewno nie miał na myśli tego, że skoro nie ożenił się ze mną, to nie chciał brać ślubu z żadną 
inną kobietą. Absurd!

Ale tak to zabrzmiało. 
Luke dostrzegł jej minę i blednieją zinterpretował. 
– Och... zaraz wszystko ci wytłumaczę. Brat Maree był mężem mojej siostry. Ja się nie 

ożeniłem i... 

– Dlaczego? – przerwała mu Beth, zdając sobie sprawę, że nie powinna wyskakiwać z tak 

osobistym pytaniem. 

– Pewnie nie spotkałem odpowiedniej osoby. 
– Choć bardzo się starałeś – mruknęła z cierpkim uśmiechem. 
– Słucham?
– Ilekroć widziałam  cię  po naszym rozstaniu, zawsze  obejmowałeś jakąś  nową kobietę. 

Potem przestałam cię spotykać, bo przeniosłeś się do Wellingtonu. 

Mięśnie jego twarzy wyraźnie się napięły. 
– A czego się spodziewałaś? Przecież usunęłaś mnie ze swojego życia. Co miałem robić? 

Siedzieć  bezczynnie  i  rozczulać  się  nad  sobą?  Zostać  mnichem? – wybuchnął,  a  po  chwili 
odzyskał  panowanie  i  dodał  już  spokojniej: – Byłem  zły  i  chciałem  udowodnić,  że  są  na 
świecie kobiety, które dostrzegają moje dobre strony. 

Fala  sięgnęła  do  miejsca,  w  którym  klęczała  Beth.  Gdy  lodowata  woda  zmoczyła  jej 

dżinsy, zerwała się na nogi. 

background image

– Nigdy nie twierdziłam, że nie masz dobrych stron. 
– Ale dawałaś mi to do zrozumienia. 
Beth  gwałtownie  się  pochyliła,  by  chwycić  wiadro,  które  powracająca  fala  próbowała 

zmyć do morza. Nagle znów poczuła ostry ból w boku. Nie dała jednak poznać po sobie, że 
coś jej dolega. 

– Po prostu za bardzo się różniliśmy – rzekła półgłosem. – Mieliśmy zupełnie inną skalę 

wartości. 

– Ale byliśmy zgodni w ważnych sprawach. Natomiast nasze sprzeczki dotyczyły jedynie 

głupstw, na przykład samochodu, który chciałem kupić. 

– Tego BMW?
– Owszem. I cóż było w nim złego?
– Przecież dokładnie ci to wyjaśniłam. Nie podobało mi się, że jest on symbolem statusu 

społecznego. 

– To był dobry, bezpieczny samochód. Dlatego właśnie chciałem go mieć. Żeby zapewnić 

nam bezpieczną jazdę. Żebyś ty czuła się w nim bezpieczna. 

– Tak mówiłeś – odburknęła Beth niechętnie. Nie miała ochoty się z nim sprzeczać. Nie 

chciała wracać do starych spraw. Była przemarznięta, zmęczona i obolała. 

– Nie znosiłaś też moich przyjaciół. 
Mój  Boże,  kolejna  ciężka  próba!  Z  jednej  strony  akcja  ratunkowa,  a  z  drugiej 

drobiazgowa analiza przyczyn rozpadu naszego związku. 

– Niektórzy byli okropnymi snobami – odrzekła znużonym głosem. – Gdybyś nie wspinał 

się po tej samej drabinie społecznej, oni nigdy w życiu nie zwróciliby na  ciebie uwagi. Nie 
miałam ochoty zadawać się z takimi ludźmi. 

– Więc wytłumacz mi, dlaczego do diabła spotykałaś się z lekarzem. 
– Bo... się w tobie zakochałam – wykrztusiła. – Sądziłam, że jesteś inny. Byłeś dla mnie 

wiejskim  chłopcem,  który  pracował  bardzo  ciężko,  żeby  zdobyć  kwalifikacje.  Kimś,  kto 
pochodził z zupełnie innego środowiska niż ja. Z prawdziwej rodziny. Wydawało mi się, że 
myślimy tak samo o sprawach naprawdę ważnych. 

– Na przykład o czym?
– O tym, o czym przed chwilą mówiłam – powiedziała półgłosem. – O rodzinie. 
– Och, daj spokój! – jęknął Luke. – Cenię moją rodzinę znacznie bardziej niż ty swoją. 

Choć twoi krewni mieszkali w tym samym mieście, minęło kilka miesięcy, zanim zechciałaś 
mnie im przedstawić, a kiedy w końcu cię do tego zmusiłem... 

Przechodzący  mężczyzna  pozdrowił  Luke’a,  ale  on  wydawał  się  słyszeć  tylko  własne 

myśli. Gdy ponownie się odezwał, w jego głosie pobrzmiewał żal. 

– Kiedy  w  końcu  zaprosiłaś  mnie  do  domu  swoich  rodziców,  między  nami  zaczęło  się 

psuć.  Chciałem  zrobić  na  nich  dobre  wrażenie,  ale  jak  zapewne  pamiętasz,  obróciło  się  to 
przeciwko mnie.  Wtedy  właśnie doszłaś  do wniosku, że  jestem do niczego. Od tamtej pory 
miałaś mi wszystko za złe, nawet moją pracę. Usiłowałaś mnie powstrzymać od starania się o, 
posadę, o której marzyłem. 

– Ale ty i tak postawiłeś na swoim. 

background image

Dotarli do sedna sprawy. To była ostateczna próba sił. Beth stwierdziła z zaskoczeniem, 

że nadal płonie w niej gniew. Istotnie, nie chciała wówczas nawet rozważyć możliwości ich 
wspólnego  wyjazdu  do  Wellingtonu.  Miała  wrażenie,  że  praca,  o  której  marzy  Luke,  może 
zagrozić ich związkowi. Gdy w tajemnicy przed nią złożył podanie o przyjęcie, wszystkie jej 
wątpliwości wydały się uzasadnione, a jego upór doprowadził do ostatecznego zerwania. 

– Oczywiście, że  postawiłem na swoim! – zawołał. – Nie mogłem zrozumieć, dlaczego 

chciałaś, żebym odrzucił tę posadę. To była dla mnie ogromna szansa. 

– Ale nie dostałbyś jej, gdybyś nie zrobił dobrego wrażenia na moim ojcu. 
Luke potrząsnął głową. 
– Zostałem  zatrudniony,  bo  doceniono  moje  kwalifikacje.  To  prawda,  że  ordynator 

tamtejszego oddziału kardiochirurgii był dobrym przyjacielem twojego ojca. 

– Najbliższym przyjacielem – poprawiła go Beth. Luke zlekceważył jej słowa. 
– Może  dzięki  temu  rozpatrzono  uważniej  moje  podanie,  ale  potem  rywalizowałem  na 

równych prawach z wieloma innymi kandydatami z całego świata. Zasłużyłem na tę posadę, 
Beth. Zapracowałem na nią... 

– Oczywiście, że tak. 
– Więc  co  widzisz  złego  w  tym,  że  ktoś  pragnie  odnosić  sukcesy?  Żeby  wtedy  cię 

uszczęśliwić, musiałbym zmienić swój styl życia. Oczywiście, nie zamierzałem  tego zrobić. 
Dla  nikogo.  Miałaś  rację.  Byłem  wiejskim  chłopcem  i  bardzo  ciężko  pracowałem  na  swoją 
pozycję. 

Ale teraz dokonałeś całkowitego zwrotu zarówno w pracy, jak i stylu życia, pomyślała z 

przekąsem. Chciała spytać  go, dlaczego tak się stało, ale on najwyraźniej oczekiwał od niej 
odpowiedzi na swoje pytanie. Doszła do wniosku, że ma prawo ją usłyszeć. 

Zauważyła, że zbliża się do nich dowódca akcji, ale Luke nie zwrócił na niego uwagi. 
– Nic – odparła w końcu. – Nie widzę nic złego w tym, że ktoś pragnie odnosić sukcesy. 
– Więc o co chodziło, Beth? – spytał z rozpaczą w głosie. – Co ja takiego zrobiłem?
Przygryzła wargę i opuściła wzrok. 
– Byłam przerażona – wyznała. 
– Czym? – Delikatnie ujął ją za brodę i uniósł jej głowę. – Czego tak bardzo się bałaś?
– Że... wybrałam mężczyznę, który stanie się dokładnie taki jak mój ojciec. 
Dowódca  akcji  ratunkowej  stał  już  obok  Willy’ego.  Spojrzał  uważnie  na  Beth  oraz 

Luke’a i zmarszczył brwi. 

– Czy nie przeszkadzam? – spytał. 
– Nie. – Luke odwrócił się w jego stronę. – Co się dzieje, Jim? Mam nadzieję, że nikomu 

nic się nie stało. 

– Nie.  Poziom  wody  jest  już  na  tyle  wysoki,  że  możemy  zacząć  spychać  wieloryby. 

Chciałem, żebyś to wiedział, bo na tym etapie akcji ludzie będą narażeni na urazy. 

– W takim razie idę z tobą. 
Beth została sama z Willym. Zaczynało już świtać, z każdą chwilą robiło się coraz jaśniej. 

Widziała ratowników, którzy stali po pas w wodzie i przewracali wieloryby z boku na bok. 
Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że na plaży panuje zgiełk, bo wszyscy do siebie krzyczą. 

background image

Pochłonięta rozmową z Lukiem, nie zwróciła dotąd na to uwagi. Nie była pewna, czy ma dość 
sił,  żeby uczestniczyć  w  następnej  fazie  akcji.  Czuła  się  wyczerpana,  a  rozmowa  z  Lukiem 
dodatkowo ją zdenerwowała. Była gotowa przyznać, że miał on trochę racji. Że istotnie nigdy 
nie patrzyła na ich wspólne życie z jego punktu widzenia. 

– To beznadziejna sprawa. Prawda, Willy?
Willy  wydał  głośny  pomruk,  na  który  wieloryb  numer  piętnaście  natychmiast 

odpowiedział. Woda była już na tyle głęboka, że podopieczny Beth mógł się w niej poruszać. 

– Och! – Beth chwyciła go za płetwę. – Leż spokojnie, Willy. Wszystko będzie dobrze. 
Akcja  ratunkowa  nabierała  rozpędu.  Traktor  ściągał  na  głębszą  wodę  obwiązane  linami 

wieloryby.  Beth  unosiła  głowę  Willy’ego,  by  fale  nie  zalewały  jego  nozdrzy.  Ratownicy 
biegali  po  plaży  i  głośno  krzyczeli.  Niektórzy  z  nich  pływali  nawet  obok  swoich 
podopiecznych. 

Beth szukała wzrokiem Luke’a, ale nie mogła go znaleźć. Nagle silna fala zbiła ją z nóg, 

a Willy oddalił się od niej i podpłynął do wieloryba numer piętnaście. 

– Odejdźmy  stąd – rzekł  jeden  z  ochotników.  – Nie  stawaj  między  nimi.  Popatrz,  one 

zaczynają pływać. 

Istotnie,  wieloryby  ześliznęły  się  na  głębszą  wodę  i  utworzyły  zbite  stado.  Beth  wzięła 

przykład ze stojących na plaży ludzi i wydała głośny okrzyk radości. Fala zmoczyła jej twarz, 
mieszając się ze spływającymi po policzkach łzami. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Hałas był ogłuszający. 
Ratownicy  z  całych  sił  uderzali  metalowymi  przedmiotami  o  siebie  i  głośno  krzyczeli. 

Huczały silniki łodzi, które przepływały między szeregiem stojących w płytkiej wodzie ludzi 
a stadem wielorybów. Nad głowami zebranych latał z warkotem helikopter miejscowej stacji 
telewizyjnej, której reporterzy dokumentowali przebieg akcji. 

Ale  cały  ten  zgiełk  nie  mógł  zagłuszyć  słów,  które  rozbrzmiewały  w  głowie  Luke’a. 

Zrozumiał wreszcie, dlaczego Beth zerwała ich związek. Kiedy doszło do sporu na temat jego 
pracy,  zajął  nieprzejednane  stanowisko.  Wtedy  wydawało  mu  się,  że  kieruje  nim  ambicja. 
Teraz widział, że w jego postępowaniu była spora doza arogancji. 

Ambicja  Luke’a  należała  już  do  przeszłości.  Choroba  i  śmierć  Jodie  diametralnie 

zmieniły jego charakter. Nie marzył o tym, by stać się klonem ojca Beth. 

Ale wtedy? Wtedy Beth miała powody do obaw. Cierpiała na kompleks niższości. I nic 

dziwnego.  Rodzice  nigdy  jej  nie  doceniali.  Co  ona  mówiła?  Że  jedynym  jej  osiągnięciem, 
które oni naprawdę przyjęli z aprobatą, było przedstawienie go jako ich potencjalnego zięcia?

Nie  mógł  sobie  wyobrazić,  jak  by  się  czuł,  dorastając  w  warunkach  takich  jak  ona.  W 

atmosferze, w której akceptacja i miłość były prawdziwym rarytasem. 

Gdyby  myślał  o  niej,  a  nie  o  wrażeniu,  jakie  starał  się  wywrzeć  na  państwu  Dawson 

owego wieczoru, kiedy w końcu postanowiła go im przedstawić, może zdałby sobie sprawę, 
że jej pozorna powściągliwość jest po prostu lękiem. 

Zawsze  była  cicha  i  skromna.  Wysłuchiwała  pochwał  rodziców  pod  adresem  jej 

rodzeństwa  z  prawdziwym  zainteresowaniem.  Uśmiechała  się  tylko,  kiedy  krytykowali  jej 
wybór zawodu pielęgniarki. 

– Wiesz,  Luke,  jestem  pewny,  że  Beth  dałaby  sobie  radę  na  studiach  medycznych –

mówił Nigel Dawson. – Jest taka bystra... 

– Ale uparta – dodała Celia Dawson. – Czy wiesz, Luke, że kiedy była dzieckiem, wolała 

przez cały dzień nosić lewy but na prawej nodze i odwrotnie, niż przyznać się do błędu?

Nigel wybuchnął śmiechem. 
– Musiały  nieźle  obcierać  jej  stopy.  Chyba  jednak  nie  jest  taka  bystra,  jak  mi  się 

wydawało!

Luke  mrugnął  znacząco  do  Beth,  chcąc  dać  jej  do  zrozumienia,  że  nie  traktuje  słów 

doktora  Dawsona  poważnie.  Że  śmieje  się  razem  z  nim,  ale  nie  z  niej.  W  owych  czasach 
bardzo pochlebiała mu myśl, że mógłby upodobnić się do Nigela Dawsona. 

Któż nie słyszał o tym sławnym chirurgu? Bez wątpienia był on wyniosłym arogantem, 

ale wszyscy wiedzieli, że jest znakomity. Miał okropny charakter i był znany z napadów szału 
w sali operacyjnej. Swoją żonę, która pracowała w jego zespole jako anestezjolog, traktował z 
pogardliwym lekceważeniem, ale był znakomitym specjalistą. 

A  Luke  też  pragnął  być  znakomity.  Chciał  dorównać  ojcu  Beth  na  płaszczyźnie 

zawodowej, ale  nie upodobnić  się do  niego pod  innymi względami. Sama  myśl,  że  mógłby 

background image

być  taki  jak  on,  wydała  mu  się  szokująca.  Tak  szokująca,  że  nawet  nie  zauważył,  kiedy 
znalazł się pod wodą. 

Zrobił  krok  do  przodu,  wpadł  w  dziurę  i  nagle  stracił  grunt  pod  nogami.  Po  chwili 

wynurzył  się  i  popłynął  z  powrotem  w  kierunku  brzegu,  ale  po  drodze  zgubił  jeden  z 
żelaznych prętów, którymi uderzał o siebie. 

Wiedział,  że  wkrótce  wszyscy  ratownicy  wrócą  na  plażę.  Tylko  łodzie  będą  nadal 

patrolować zatokę, pilnując, by wieloryby ponownie nie znalazły się blisko brzegu. Z drewna 
wyrzuconego przez fale ułożono ogromne ognisko, by ochotnicy mogli się wysuszyć i ogrzać. 
Luke  poczuł  zapach  kiełbasek  i  bekonu,  które  pieczono  na  śniadanie.  Po  długiej  nocy 
wszystkim należał się poczęstunek. 

Ale  Luke  nie  miał  ochoty  uczestniczyć  w  żadnych  uroczystościach.  Cały  gniew,  jaki 

budziła  w  nim  Beth  w  ciągu  ostatnich  kilku  lat,  teraz  skierował  przeciwko  sobie  samemu. 
Wtedy, przed laty, nie rozumiał przyczyn jej lęku. Nie ustąpił. Uznał jej łagodne zastrzeżenia 
za  słowa  krytyki.  Nie  był  w  stanie  pojąć  tego,  że  ich  marzenia  mogą  zmierzać  w  różnych 
kierunkach. A jego upór zagraża ich związkowi. Uważał, że Beth powinna dostosować swoje 
plany do jego ambicji. Tego wieczoru podniósł na nią głos. I odszedł. 

Stracił Beth z powodu nadmiaru ambicji. Ale teraz był już zupełnie innym człowiekiem. 

Gdyby Beth wiedziała, do jakiego stopnia się zmienił, być może zrewidowałaby swoją opinię 
na jego temat. A on bardzo tego chciał. 

Doszedł do wniosku, że powinien ją przeprosić. Miał nadzieję, że mu wybaczy, a wtedy 

ich stosunki staną się cieplejsze. Na nic więcej nie mógł w tej chwili liczyć. Przecież nie wie 
nawet, czy ona w ogóle zechce z nim rozmawiać. 

Ochotnicy wrócili  na  brzeg, a  Luke  wszedł  z  powrotem do  wody  i  zaczął  szukać  Beth. 

Ratownicy  byli  w  radosnych  nastrojach.  Luke  słyszał  wybuchy  ich  śmiechu  i  żartobliwe 
uwagi na temat odniesionych przez nich obrażeń. 

– Przemarzłem do szpiku kości! Zsiniały mi ręce!
– Jestem tak wykończony, że z trudem trzymam się na nogach!
– Na pewno złamałem sobie palec. Ależ boli!
– Umieram z głodu!
– Ale wszystko to było warte wysiłku, nie sądzicie?
– Jasne, stary. Z całą pewnością. 
Beth  z  trudem  brnęła  w  kierunku  brzegu.  Nagle  wysoka  fala  przewróciła  ją  i  poniosła 

prosto w jego stronę. Luke ją chwycił i pomógł jej wstać. Choć stali w wodzie sięgającej im 
jedynie do kostek, nie cofnął ręki. 

– Udało się, Beth! Wieloryby są już bezpieczne. 
– Wiem – odparła  z  uśmiechem.  W  jej  ciemnoniebieskich  oczach  lśniły  teraz  radosne 

iskierki. A może łzy?

– Willy jest znów z matką. Pewnie je śniadanie. Czy jesteś szczęśliwa?
– Oczywiście, że tak. 
Luke zauważył, że z jej twarzy zniknął uśmiech, a w oczach lśnią łzy. Nie mógł znieść 

background image

tego  widoku.  Przyciągnął  ją  do  siebie,  objął  i  przytulił,  dotykając  ustami  jej  wilgotnych 
słonych włosów. Przez jakiś czas stali w płytkiej wodzie. Choć groziła im hipotermia, Luke
nie mógł przestać całować Beth. Tę chwilę przerwał znajomy głos. 

– Przyniosłam  suche  ubranie,  Beth! – zawołała  Maureen.  – Ciepłe  spodnie  od  dresu  i 

wełniany sweter. Mam też ręcznik. Na litość boską, chodźcie się wysuszyć!

Wycierając  się,  Beth  odniosła  wrażenie,  że  drapie  zimną  jak  lód  skórę  papierem 

ściernym. Miała tak zgrabiałe palce, że nie była w stanie rozpiąć zamka dżinsów ani ściągnąć 
przez głowę mokrego anoraka i sportowej bluzy. 

Luke,  słysząc,  że  ktoś  go  woła,  poszedł  w  stronę  płonącego  ogniska.  Na  szczęście 

Maureen została z Beth, dbając o nią jak kwoka o swoje pisklę. 

– Gotowe,  Beth – oznajmiła.  – Mój  Boże,  aleś  ty  przemarzła!  Mam  wrażenie,  że  za 

chwilę połamiesz sobie zęby, jeśli będziesz tak okropnie nimi szczękać. Jesteś strasznie blada. 
Czy ty dobrze się czujesz?

Beth  kiwnęła  głową  i  lekko  się  uśmiechnęła.  Nigdy  w  życiu  nie  czuła  się  lepiej. 

Zmęczenie nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Bolesne stłuczenia i otarcia, a nawet 
ból  w  boku  nie  były  istotne.  Liczyło  się  tylko  to,  że  Luke  ją  pocałował.  I  był  to  szczery 
pocałunek. A dotyk jego ust zdradził jej, że wciąż jest mu bliska. 

Po  przyjeździe  do  Hereford  ujrzała  go  w  innym  świetle.  Miała  wrażenie,  że  pozbył  się 

swoich wad, zachowując dawne zalety. Stał się w jej oczach niemal ideałem. 

Maureen włożyła ubranie Beth do plastikowej torby. 
– Podejdź do ogniska i ogrzej się, Beth – poleciła. – Dostaniesz coś gorącego do jedzenia 

i picia, a potem odwiozę cię do domu. No, chyba że przyjechałaś tu własnym samochodem i 
zostawiłaś go na wzgórzu. 

Beth potrząsnęła głową. Nadal dygotała z zimna, co utrudniało jej mówienie. 
– Więc jak się tu dostałaś?
– Przyszłam piechotą. 
– Rozumiem – mruknęła Maureen. – Ale nie martw się, nikomu nie powiem ani słowa o 

tym, co widziałam. 

Rumieniec, który pojawił się na twarzy Beth, wywołał zbawienny skutek. Rozgrzał ją na 

tyle, że przestała tak bardzo dygotać. 

– Nie ma o czym mówić – powiedziała. – Naprawdę, Maureen. Po prostu cieszyliśmy się 

z pomyślnego przebiegu akcji. – Zerknęła przez ramię w kierunku morza. 

Ujrzała  w  oddali  ciemne  zarysy  płetw  wielorybów  i  unoszący  się  nad  nimi  helikopter. 

Kiedy  spojrzała  przed  siebie,  dostrzegła  tłoczących  się  przy  ognisku  ludzi  i  usłyszała  ich 
śmiechy. Była przekonana, że jest wśród nich Luke. Nadal była bardzo szczęśliwa. Ale kiedy 
dotarła do ogniska, poczuła lekki zawrót głowy i musiała usiąść na kamieniu. Ktoś podsunął 
jej gorącą kanapkę z bekonem. 

– Nie, dziękuję. Nie jestem głodna – powiedziała. 
– Kawa czy herbata? A może gorąca czekolada?
– Nie, dziękuję. 

background image

Jej dreszcze minęły. Od ogniska buchał żar. Zaczęła się pocić, a po chwili poczuła jeszcze 

silniejszy zawrót głowy. Doszła do wniosku, że może powinna coś zjeść. 

– Chyba jednak pójdę po kanapkę, Maureen – oznajmiła. 
Kiedy wstała, ugięły się pod nią nogi, ale postanowiła przezwyciężyć słabość. W nocy nie 

pracowała  ciężej  niż  inni  uczestnicy  akcji.  Gdyby  teraz  upadła  i  zasnęła,  byłaby  godna 
politowania. A ona nie chciała wydać się godna politowania w oczach Luke’a, który mógł ją 
obserwować. Ruszyła przed siebie z wysiłkiem. Choć wszystko widziała jak przez mgłę, od 
razu rozpoznała Luke’a i ładną blondynkę, która wisiała na jego szyi jak naszyjnik. Stali na 
skraju  parkingu.  Beth  odniosła  wrażenie,  że  kobieta  płacze,  a  Luke  wyglądał  okropnie. 
Uwolnił się z objęć kobiety i pomógł jej usiąść na miejscu pasażera w swoim czarnym jeepie. 
Potem odwrócił się w stronę plaży. 

Beth była pewna, że ją zauważył. On jednak spoglądał na nią tak, jakby widział ją po raz 

pierwszy w życiu. Przez chwilę stał, pocierając czoło dłonią, jakby dręczyły go jakieś przykre 
myśli, a potem potrząsnął głową, odwrócił się i usiadł za kierownicą. 

Jeep wjechał kamienistą drogą na szczyt wzgórza, oddalając się od plaży Boulder Bay. I 

od niej. 

W  tym  momencie  ulotniła  się  cała  jej  radość  związana  z  udaną  akcją  ratunkową.  Jej 

miejsce natychmiast zajęło dotkliwe przygnębienie. Powstrzymując łzy, zawróciła. 

– Maureen? Powinnam pojechać do domu i trochę się przespać, bo inaczej padnę... 

Sen  wcale  jej  nie  pomógł.  Była  pogrążona  w  półprzytomnym  letargu  aż  do  późnego 

popołudnia,  ale  po  obudzeniu  czuła  się  nadal  fatalnie.  Głowa  bolała  ją  tak  bardzo,  że 
podniesienie jej z poduszki wymagało wysiłku. Była mokra od potu i miała duszności. Gdy 
próbowała  usiąść,  a  potem  wstać,  ujrzała  przed  oczami  tańczące  czarne  plamy  i  usłyszała 
ogłuszający szum. 

Położyła się z powrotem, zamknęła oczy i zaczęła powoli, głęboko oddychać. To nie były 

opóźnione skutki wyczerpania czy nawet hipotermii, lecz objawy jakiejś choroby. Być może 
grypy. Czuła ból w całym ciele, a zwłaszcza w stawach i w dolnej części brzucha. 

Nie miała pojęcia, która jest godzina. Przewróciła się na bok i znalazła na nocnym stoliku 

swój zegarek. 

– Piąta? – mruknęła  do  siebie.  – Jest  zbyt  jasno,  żeby  była  piąta  rano.  Więc  dlaczego 

spałam do piątej po południu? Przecież o szóstej mam być w pracy. 

Zdała  sobie  z  przerażeniem  sprawę,  że  potrzebuje  pomocy.  Usiadła  ostrożnie  i  wypiła 

kilka  łyków  wody  ze  szklanki,  która  stała  na  nocnym  stoliku.  Potem  sięgnęła  po  telefon 
komórkowy,  ale  jego  ekran  był  pusty,  a  kabel  od  ładowarki  leżał  na  podłodze.  Próbowała 
włożyć wtyczkę do gniazdka w obudowie aparatu, ale nie mogła do niego trafić. Przerażona 
własną bezsilnością zaczęła płakać. 

To jest absurdalne, pomyślała. Czuje się fatalnie, ale przecież nie jest bezradnym małym 

dzieckiem  i  potrafi  o  siebie  zadbać.  Nie  potrzebuje  opieki  matki  ani  nikogo  innego,  więc 
dlaczego marzy o tym, by ktoś ją objął? Żeby mogła zamknąć oczy i usłyszeć od kogoś, że 
wszystko będzie dobrze. 

background image

Nie od kogoś. Od Luke’a. 
Zaczęła  rozpaczliwie  szlochać.  Pragnęła  go,  potrzebowała,  a  jego  przy  niej  nie  było. 

Ponieważ dotrzymuje towarzystwa Maree, swojej dobrej przyjaciółce. 

Powróciły  do  niej  splątane  fragmenty  niedawnych  słów,  czy  raczej  majaków.  Ujrzała 

piaszczystą  plażę  skąpaną  w  odbijającym  się  od  fal  jasnym  świetle.  Ona  i  Luke  pływali  w 
czystej  zielonej  wodzie.  Byli  nadzy.  Poruszali  się  zręcznie  jak  delfiny.  Płynęli  tak  blisko 
siebie, że ich ciała ciągle się stykały. 

Ale teraz była ubrana. Miała na sobie spodnie od dresu i stary wełniany sweter. 
– Skąd one się wzięły? I dlaczego nadal mam je na sobie? – spytała się w duchu. – Nic 

dziwnego, że jestem spocona i osłabiona. 

Teraz czuła się nieco lepiej. Mogła utrzymać się w pozycji pionowej, a nawet iść. Płynąć 

w powietrzu. Widziała recepcję motelu, ale nie miała pojęcia, jak się przy niej znalazła. Ach 
tak, chciała skorzystać z telefonu. Zadzwonić do Luke’a i powiedzieć mu, że go potrzebuje. 
Nie.  Zatrzymała się i  potrząsnęła  głową.  To nie  jest dobry pomysł. Wiedziała, że  nie może 
tego zrobić, choć nie do końca pamiętała dlaczego. 

Odwróciła  się,  ale  nie  miała  pojęcia,  co  począć.  Postanowiła  nadal  unosić  się  w 

powietrzu. Nogi same poniosły ją w sobie tylko znanym kierunku. 

Nagle ogłuszył ją jakiś hałas. Zasłoniła uszy rękami, ale nadał słyszała czyjeś wrzaski. 
– Co ty, do diabła, wyprawiasz, głupia babo? Przecież jesteś na środku jezdni!
Głos  wydał  jej  się  znajomy.  Z  trudem  otworzyła  oczy.  Usiłowała  skupić  wzrok  na 

krzyczącym mężczyźnie. 

– Ty idiotko! O mało cię nie zabiłem!
To był Luke. Poruszyła ustami, ale nie mogła wydobyć głosu. Potem nagle ujrzała przed 

sobą jego twarz. 

– Beth? Na miłość boską, co się stało?
Był  bardzo  blady,  zmęczony  i  smutny.  Wyciągnęła  rękę,  by  go  dotknąć.  Dać  mu  do 

zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Nagle przestała unosić się w powietrzu. Została siłą 
oderwana od Luke’a i ściągnięta na ziemię. A potem wessana przez czarną próżnię. Z bardzo 
daleka dobiegł do niej jego pełen przerażenia głos. 

– Beth!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Maureen  Skinner  nie  wpadała  łatwo  w  niepokój.  Na  oddziale  ratownictwa  widziała  tak 

wiele  różnych  przypadków,  że  była  przygotowana  na  wszystko.  Ale  tym  razem  przeżyła 
prawdziwy szok. 

– Luke! – zawołała, wypuszczając z rąk karty pacjentów i biegnąc w jego stronę. Dopiero 

po  chwili  dostrzegła  twarz  nieprzytomnej  kobiety,  którą  wniósł  do  szpitala.  – Przecież  to 
Beth! Co się stało?

– Stała na środku jezdni tuż obok parkingu – wyjaśnił, idąc szybkim krokiem w kierunku 

sal  reanimacyjnych.  – Wydawała  się  kompletnie  zamroczona,  a  potem  nagle  zemdlała.  Nie 
wyczuwam tętna na tętnicy promieniowej. 

Ostrożnie  położył  Beth  na  łóżku  i  odchylił  jej  głowę  do  tyłu,  by  udrożnić  drogi 

oddechowe.  Potem  delikatnie  odgarnął  z  jej  twarzy  kosmyki  włosów.  Maureen  była 
zdziwiona jego nadzwyczajną troskliwością, ale nie miała czasu, by dociekać jej przyczyn. 

– Ma bardzo przyspieszony oddech. Czterdzieści na minutę – stwierdziła. – Podłączę tlen. 
Luke odwinął szeroki rękaw starego swetra, który miała na sobie Beth, i zaczął mierzyć 

jej ciśnienie. 

– Gdzie jest Mike? – spytał. 
– Opatruje pacjenta, którego pogryzł pies – odparła Maureen, zakładając maskę tlenową 

na  twarz  Beth.  Zauważyła  z  przerażeniem,  że  jej  skóra  jest  lepka  i  wilgotna,  a  wargi 
zaczynają  sinieć.  – Zaraz  go  zawołam.  Luke  kiwnął  głową,  nie  odrywając  wzroku  od 
opadającego słupka rtęci w aparacie do mierzenia ciśnienia. 

– Spadek ciśnienia – mruknął. – Mój Boże, Beth... Co się z tobą dzieje?
Maureen  wróciła  chwilę  później,  prowadząc  ze  sobą  Mike’a  oraz  chirurga  stażystę 

imieniem Seth. 

– Jest we wstrząsie – poinformował ich Luke. – Częstoskurcz: sto trzydzieści, ciśnienie 

krwi niemierzalne, a nasycenie tlenem spadło do dziewięćdziesięciu czterech procent. 

– Co się stało?
– Nie wiemy, Mike. 
– Czy brała udział w akcji ratowania wielorybów?
– Odwiozłam ją do domu około siódmej rano – wtrąciła Maureen. – Twierdziła, że jest 

tylko bardzo zmęczona, ale nie wyglądała dobrze – dodała, biorąc nożyce i rozcinając sweter 
Beth.  – Nie  miała  nawet  siły  się  przebrać.  Ma  na  sobie  to,  co  dałam  jej  na  plaży,  bo  była 
przemoczona. 

– Czy doznała jakichś obrażeń? – spytał Mike, przykładając stetoskop do piersi Beth. 
– Kiedy widziałem  ją  po  raz  ostatni,  nic  na  to  nie  wskazywało – odrzekł  Luke.  – Była 

zmarznięta, ale to samo można powiedzieć o innych uczestnikach akcji. 

– Oddech  równy  i  nie  ma  oznak  urazów,  ale  chyba  jest  przekrwiona.  – Mike  zarzucił 

stetoskop  na  szyję  i  sięgnął  po  opaskę  uciskową.  – Niech  Kelly  zrobi  prześwietlenie  klatki 
piersiowej. To może być zator tętnicy płucnej. 

background image

Dopiero po kilku sekundach Mike’owi udało się znaleźć żyłę na ramieniu Beth. 
– Seth, podłącz drugą kroplówkę i zacznij podawać płyny – polecił. – Maureen, pobierz 

jej krew i oddaj próbki do badania. Na początek niech zrobią pełne badanie biochemiczne i... 
– Zmarszczył  czoło.  – Oraz  koagulogram,  a  także  posiewy.  To  może  być  sepsa.  Jaką  ma 
temperaturę?

– Zaraz przyniosę termornetr – powiedziała Maureen. 
– Czy Beth ma bransoletkę?
– Nie. 
Niebawem zjawił się radiolog, by zrobić zdjęcie klatki piersiowej. Pozostali członkowie 

personelu medycznego wyszli na chwilę na korytarz. 

– Czy ktoś wie, na co chorowała? – spytał Mike. 
– Nigdy nic na ten temat nie mówiła, ale jest tu od niedawna – oznajmiła Maureen. 
– Ja poznałem ją wiele lat temu – powiedział Luke. 
– Pracowaliśmy razem w południowym Auckland. Ale nie pamiętam, żeby miała wtedy 

jakieś problemy zdrowotne. 

Maureen  zauważyła,  że  Luke  jest  zdenerwowany  i  co  chwilę  odgarnia  włosy  z  czoła. 

Nigdy nie widziała go w takim stanie. Jego niepokój nie uszedł też uwagi Mike’a. 

– Nie powinieneś tu być, Luke – rzekł półgłosem. 
– Jedź do domu. 
– Jeszcze nie – odrzekł Luke, potrząsając głową. 
– Wyjdę stąd dopiero wtedy, gdy dowiemy się, co jej dolega. 
– To może potrwać jakiś czas. 
– Wiem. 
Mike odchrząknął. 
– Przykro mi z powodu twojego szwagra, Luke. To stało się dziś rano, prawda?
– Tak – odparł Luke z posępną miną. – Jego matka powiedziała mi, że obserwował przez 

okno  akcję  ratunkową  na  plaży.  Gdy  tylko  wieloryby  wypłynęły  na  pełne  morze,  Kevin 
zamknął oczy i przestał oddychać. 

Maureen  poczuła  bolesny  skurcz  serca.  Teraz  zrozumiała,  dlaczego  Luke  jest  taki 

roztrzęsiony. Położyła dłoń na jego ramieniu, chcąc go pocieszyć. 

– Zauważyłam, że Maree odeszła, zanim zaczęto spychać wieloryby do morza. Czy była z 

Kevinem do samego końca?

– Tak – odparł Luke. – Ja też powinienem być przy nim. 
– Moim zdaniem byłeś bardziej potrzebny na plaży – rzekła Maureen łagodnym tonem. 

Zastanawiała się, czy przyczyną bólu w jego oczach jest obawa o życie i zdrowie Beth, czy 
też śmierć najbliższego przyjaciela. 

– Czy dobrze znasz Beth, Luke? – spytał Mike, jakby czytając w myślach Maureen. 
– Dość dobrze – odrzekł wymijająco. 
– W takim razie zostań. Widok znajomej twarzy na pewno doda jej otuchy. 
Godzinę później poziom tlenu we krwi Beth niebezpiecznie się obniżył. Wezwano więc 

anestezjologa,  który  miał  ją  zaintubować  i  podłączyć  do  respiratora.  Na  sali  obecny  był 

background image

jeszcze jeden chirurg, Len Armstrong. 

– W tym stanie nie przeżyłaby operacji – stwierdził. 
– Nie  możemy  czekać – powiedział  Mike.  – Kroplówka  z  dopaminą  nieco  podniosła 

ciśnienie krwi, a środki moczopędne zaczęły działać. – Zerknął na aparaturę USG, za pomocą 
której  badał  przed  chwilą  brzuch  pacjentki.  – Podaliśmy  osłonowo  silne  antybiotyki,  ale 
musimy  jak  najszybciej  usunąć  pęknięty  wyrostek  robaczkowy,  bo  inaczej  jej  stan  jeszcze 
bardziej się pogorszy. 

– Masz rację – przyznał Len. – W takim razie pójdę na górę i przygotuję się do zabiegu. 
– Czy ktoś już zawiadomił jej rodzinę?
– Jeszcze nie, ale zaraz mogę to zrobić – zaproponowała Maureen. 
– Ja się tym zajmę – oznajmił Luke, na którego twarzy malowało się wyczerpanie. – A 

potem przyjdę na górę. 

– Ale możesz uczestniczyć w operacji tylko w charakterze obserwatora. – Len starał się 

zatuszować  uśmiechem  swój  niepokój  o  stan  psychiczny  kolegi.  – Nie  zapominaj,  że  to  ja 
mam dziś dyżur. 

– Po  prostu  chcę  tam  być – oznajmił  Luke,  a  potem  podszedł  do  Beth  i  delikatnie 

pogłaskał ją po policzku. 

Maureen  dostrzegła  znaczące  spojrzenia,  jakie  wymienili  między  sobą  Mike  i  Len. 

Świadczyły one o tym, że domyślają się, co łączy Luke’a z ich pacjentką. 

Luke zadzwonił do informacji i zdobył numer telefonu rodziców Beth. Ponieważ jednak 

dochodziła siódma wieczorem, a w dodatku był piątek, nie miał pojęcia, czy zastanie ich w 
domu.  Mogli  uczestniczyć  w  konferencji  naukowej  lub  w  jakimś  przyjęciu,  a  nawet 
przebywać za granicą. 

Już po trzecim sygnale usłyszał w słuchawce znajomy szorstki głos. 
– Tak?
– Czy doktor Dawson?
– A kto pyta?
– Luke Savage. Dzwonię ze szpitala Ocean View w Hereford. 
– Savage? Przypominam sobie to nazwisko. Czy my się znamy?
– Jestem chirurgiem. Zostałem panu przedstawiony kilka lat temu, kiedy spotykałem się z 

pańską córką. 

– Aha... – mruknął Nigel bez zainteresowania. 
– Dzwonię w sprawie Beth. 
– Kogo?
– Beth – powtórzył,  starając  się  powściągnąć  irytację,  którą  budziła  w  nim  wyraźna 

obojętność rozmówcy. – Pańskiej córki. Chcę pana zawiadomić, że ona... 

– Savage – przerwał mu doktor Dawson. – Czy to nie pan był tym młodym człowiekiem, 

który marzył o karierze kardiotorakochirurga?

– Owszem. Chcę pana zawiadomić, że Beth... 
– Mówił pan, że skąd pan dzwoni?
– Z Hereford. 

background image

– Gdzie do diabła jest Hereford? W Anglii?
– Nie. Marlborough. Na południowej wyspie Nowej Zelandii. 
– Nigdy nie słyszałem, żeby był tam oddział kardiotorakochirurgii. 
– Bo go nie ma. Jestem chirurgiem ogólnym. 
– Doprawdy? – spytał  doktor  Dawson  lekceważąco.  – Pamiętam  pana  jako  młodego 

człowieka, który chciał daleko zajść. Prawdę mówiąc, przypominał mi pan mnie z młodości. 

– Zaszedłem  tak  daleko,  jak  chciałem.  Zaraz  idę  do  sali,  w  której  będzie  operowana 

pańska córka. 

– Co ona do diabła robi w... Hereford?
– Od dwóch tygodni pracuje w tutejszym szpitalu na oddziale ratownictwa medycznego. 
– Pierwsze słyszę. Co to za operacja?
– Pęknięty  wyrostek  robaczkowy.  Beth  jest  w  bardzo  ciężkim  stanie.  Ma  wstrząs 

septyczny i jest podłączona do aparatury podtrzymującej funkcjonowanie organizmu. 

– Wobec  tego  nie  powinna  przebywać  w  prowincjonalnym  szpitalu  na  odludziu. 

Wynajmijcie helikopter. Jakie jest najbliższe duże miasto? Dunedin? Wellington?

– To nie wchodzi w grę. Jej stan jest zbyt poważny. 
– W takim razie należało zrobić to wcześniej. Kto jest dyrektorem tego waszego szpitala?
– Robimy wszystko, co  możemy – odparł  Luke, ignorując obraźliwy ton  ojca Beth. – I 

mamy do dyspozycji znakomicie wyposażony oddział intensywnej opieki. 

Usłyszał w tle głos kobiety, która wołała Nigela po imieniu. Miał nadzieję, że matka Beth 

bardziej  przejmie  się  operacją  córki  niż  jej  ojciec.  Pan  Dawson  wyraźnie  szukał  kogoś,  na 
kogo mógłby zrzucić winę. 

– Może pan dolecieć rejsowym samolotem do Nelson – dodał Luke, słysząc, że państwo 

Dawson  mówią  coś  o  podróży.  – Stamtąd  do  Hereford  jedzie  się  samochodem  półtorej 
godziny. Można też wynająć mały prywatny samolot. 

– Nie wybieram się do Hereford. – Nigel wydawał się zdumiony tą sugestią. – Zaraz lecę 

do  Rzymu.  Mam  tam  wygłosić  referat  na  konferencji,  która  rozpocznie  się  za  niecałe 
dwadzieścia  cztery  godziny.  Czeka  już  na  mnie  taksówka.  – Jego  głos  stał  się  tak  odległy, 
jakby odsunął słuchawkę od ust na długość ręki. – Już idę, kochanie. 

– Czy mógłbym rozmawiać z matką Beth?
– Nie ma na to czasu. Samolot nie będzie czekał. 
Luke zamknął oczy w nagłym przypływie desperacji. Beth mówiła mu, że jej rodzice są 

dla niej obcymi ludźmi, że nigdy nie zaznała od nich prawdziwej miłości... 

Czy będę kiedykolwiek w stanie jej to wynagrodzić? – spytał się w duchu. Czy zaufa mi 

na tyle, żebym mógł przynajmniej podjąć próbę?

– Przekażę pańską wiadomość mojej żonie – dodał Nigel tonem człowieka, który chce jak 

najszybciej zakończyć  rozmowę. – Zawiadomię też  o tym tego młodzieńca. A  może  on już 
tam jest?

– Kto? Jakiego młodzieńca? – spytał Luke zaskoczony. 
– Jej  narzeczonego,  oczywiście.  Brenta...  nie  pamiętam  jego  nazwiska.  Ranger  czy 

Granger?

background image

Luke poczuł na sercu ogromny ciężar. 
– Miałem wrażenie, że Beth zerwała zaręczyny przed przyjazdem do Hereford. 
– Nic mi  o tym nie  wiadomo.  Prawdę mówiąc,  nie rozmawiałem z  nią od tego dnia, w 

którym wybiegła jak szalona z naszego domu. Kiedy to było? Chyba dwa lata temu. Mam o 
niej  informacje  z  drugiej  ręki,  od  jej  brata  albo  od  tego  Brenta.  Ona  nie  utrzymuje  z  nami 
kontaktów. 

– Ciekawe dlaczego? – mruknął Luke. 
– Słucham?
Luke postanowił jak najszybciej zakończyć tę nieprzyjemną rozmowę. 
– Proszę  przekazać  wiadomość  wszystkim  osobom,  które  dobrze  życzą  Beth – rzekł 

lodowatym tonem. – Pragnę pana zapewnić, że otoczymy ją troskliwą opieką. 

– W  porządku – odrzekł  doktor  Dawson,  wyraźnie  zadowolony,  że  spada  z  niego 

odpowiedzialność za los jego córki. – Zróbcie, co w waszej mocy. 

Luke mógł zrobić dla Beth tylko tyle, żeby przy niej być. Wymagało to jednak od niego 

ogromnego wysiłku. 

Nigdy dotąd  nie czuł  się  tak fatalnie w żadnej sali  operacyjnej. Jego  serce  zamierało, a 

potem  gwałtownie  zaczynało  bić  przy  każdym  dźwięku,  jaki  wydawała  monitorująca  Beth 
aparatura. Kiedy wykonywano pierwsze nacięcie, musiał odwrócić wzrok, bo zrobiło mu się 
słabo. 

Jako zawodowiec podziwiał sprawność, z jaką Len przeprowadził operację, ale z trudem 

dotrwał  do  jej  końca.  Kiedy  przewieziono  Beth  na  oddział  intensywnej  opieki,  jej  stan  był 
nadal ciężki. Wciąż miała niskie ciśnienie, nerki i płuca były poważnie uszkodzone. Ciśnienie 
żylne  ośrodkowe  monitorował  cewnik  Swan-Ganza,  który  wprowadzono  przez  serce  do 
tętnicy płucnej. Wciąż była zaintubowana i podawano jej tlen. 

Luke przez cały czas trzymał ją za rękę. 
– Jestem przy tobie, Beth – szeptał czułe. – Wszystko będzie dobrze. 
Tuż po północy na oddziale zjawiła się Barbara, więc Luke wyszedł na korytarz, żeby z 

nią porozmawiać. 

– Co tu robisz, mamo? Czy coś się stało?
– Niepokoiłam  się  o  ciebie,  kochanie.  Nikt  nie  chciał  mi  nic  powiedzieć  z  wyjątkiem 

tego, że dotrzymujesz towarzystwa chorej przyjaciółce. 

– Przepraszam  cię,  mamo – wymamrotał  skruszonym  tonem.  – Powinienem  był 

zadzwonić. Miałem wybrać się z tobą do Winsome’ów, ale straciłem rachubę czasu. 

– Nic się nie stało. 
– Zycie Beth dalej wisi na włosku. Nie mogę jej teraz zostawić. 
– Oczywiście, że nie możesz, kochanie – powiedziała Barbara, ściskając jego dłoń. 
Skąd ona wie? – spytał się w duchu. Skąd wie, co czuję do Beth, skoro ja sam nie byłem 

tego dotąd pewny?

– Jak ona się czuje, Luke?
– Niedobrze.  Pomoc  przyszła  zbyt  późno.  Możemy  tylko  mieć  nadzieję,  że  antybiotyki 

background image

zaczną niebawem działać. 

– Ale wyjdzie z tego, prawda?
– Przez cały czas modlę się o to, mamo. – Poczuł, że na jego sercu zaciskają się lodowate 

palce lęku. 

– To  nie  twoja  wina – rzekła  cicho  Barbara.  – Nie  ty  ponosisz  odpowiedzialność  za 

śmierć Jodie i Kevina. Ani za chorobę Beth. Jestem zresztą pewna, że ona wyzdrowieje. 

– Jak to znoszą Maree i Joan?
– Jakoś  sobie  radzą.  John  przyleciał  z  Sydney  wczesnym  wieczorem.  Przywieziono 

trumnę.  Będzie  stała  w  ich  domu  do  poniedziałku,  czyli  do  dnia  pogrzebu.  Odwiedził  nas 
pastor,  żeby  ustalić  szczegóły  ceremonii.  – Uśmiechnęła  się  blado.  – Kevin  i  Jodie  będą 
znowu razem. 

– Czy pamiętaliście o taśmie, którą przygotowałem? Chodzi o nagranie muzyki, o którą 

prosił mnie Kev?

– Wszystko załatwione. Joan kazała ci podziękować. 
– Wpadnę do nich, gdy tylko będę mógł. 
– Oni rozumieją, dlaczego jesteś tutaj. 
– Naprawdę? – Luke przesunął dłonią po oczach. – Nie jestem wcale pewny, czy ja sam 

to  rozumiem.  Nie  widziałem Beth od  sześciu  lat.  Jak  mogę darzyć  ją  tak  silnym uczuciem, 
skoro ponownie pojawiła się w moim życiu dopiero kilka dni temu... 

– Myślę, że zawsze ją kochałeś – odrzekła Barbara z uśmiechem. – Tylko  doskonale to 

ukrywałeś. Przed wszystkimi, nie wyłączając siebie. 

– Więc jak się tego domyśliłaś?
– Jestem  twoją  matką,  więc  potrafię  cię  rozszyfrować.  – Pogłaskała  go  po  włosach.  –

Powinieneś się przespać, ale musisz zostać z Beth. W tej chwili ona potrzebuje cię bardziej 
niż Kevin. Zresztą, kto wie? Może on krąży teraz gdzieś tutaj jako twój anioł stróż. 

Luke  odwzajemnił  uśmiech  matki,  ale  kiedy  wsiadła  do  windy,  na  jego  twarzy 

odmalowała się rozpacz i musiał oburącz otrzeć piekące łzy, które napłynęły mu do oczu. 

Wrócił do sali i znowu usiadł obok łóżka Beth. 
– Jestem przy tobie – wyszeptał po raz kolejny. – Wszystko będzie dobrze. 

Nazajutrz wczesnym rankiem na intensywnej terapii zjawiła się Barbara, która przyniosła 

synowi czyste ubranie i przybory do golenia. Trochę później przyszła Maree. 

– Jak się miewa Beth? – spytała. – Czy nastąpiła jakaś zmiana?
– Niestety. Dostaje różne leki mające usprawnić funkcjonowanie nerek, czekamy też na 

wyniki badania krwi, żeby stwierdzić, czy konieczna będzie transfuzja... 

– Czy ona zdaje sobie sprawę, że tak bardzo się o nią troszczysz? – przerwała mu Maree. 
– Sam nie wiem – westchnął. – Chyba nie. 
– Więc będziesz musiał jej o tym powiedzieć. Czy ona może cię słyszeć, nawet gdy jest 

nieprzytomna?

– Owszem,  to  możliwe.  – Nie  mógł  wykluczyć,  że  Beth  czuje  dotyk  jego  ręki.  Na  tej 

samej  zasadzie,  na  której  on  wyczuwał  obecność  Kevina.  Mocno  zacisnął  powieki,  by 

background image

powstrzymać napór łez. – Będę tęsknił za twoim bratem. 

Maree kiwnęła głową i milczała przez chwilę, by nie wybuchnąć płaczem. Potem jej usta 

wykrzywił uśmiech. 

– Kev to popierał. 
– Co?
– Twój  związek  z  Beth.  Kiedy  mu  opowiedziałam,  jak  zgodnie  opiekowaliście  się  tym 

małym wielorybem, był bardzo zadowolony i zalał mnie potokiem słów. 

– A co mówił?
– Że ona  jest  dla  ciebie  stworzona.  Kazał  ci  powiedzieć,  żebyś  tym razem  nie  popełnił 

tylu błędów, bo inaczej będziesz pierwszą osobą, którą zacznie straszyć. 

– Co my bez niego zrobimy? – jęknął Luke. 
– Wiem,  co  ty  powinieneś  zrobić – oznajmiła  Maree,  ściskając  go  na  pożegnanie.  –

Wrócić do Beth i wyznać jej, że ją kochasz. Żeby zrozumiała, że ma po co żyć. 

Luke  postąpił  tak,  jak  poradziła  mu  Maree,  ale  dopiero  po  godzinie  został  z  Beth  sam. 

Najpierw  zjawił  się  konsultant  oddziału  intensywnej  opieki,  by  przejrzeć  wyniki  badań, 
sprawdzić  ustawienia  aparatury  podtrzymującej  życie  i  zlecić  wykonanie  serii  kolejnych 
testów. Następnie zajrzał laborant, by pobrać próbkę krwi. A na koniec przyszła pielęgniarka 
imieniem Claire. 

– Dlaczego  nie  zrobili  jeszcze  prześwietlenia  klatki  piersiowej? – mruknęła,  patrząc  na 

kartę choroby. – Pójdę zadzwonić. Luke, możesz chwilę tu posiedzieć?

– Oczywiście. 
Mógł zrobić znacznie więcej. Delikatnie ujął rękę Beth, uważając na kroplówkę, a potem 

pochylił się nad nią, niemal dotykając ustami jej ucha. 

– Kocham  cię,  Beth – wyszeptał. – Do  tej pory  nie zdawałem sobie  z  tego sprawy,  ale 

nigdy nie przestałem cię kochać. 

Poczuł ucisk w gardle i przez dłuższą chwilę milczał, nie mogąc wydobyć głosu. Potem 

wziął głęboki oddech. 

– I zawsze będę cię kochał – ciągnął półgłosem. – Mam nadzieję, że mnie słyszysz. Ale 

jeśli nie, nie ma to większego znaczenia, bo niedługo twój stan się poprawi, a ja nie pozwolę 
ci stąd wyjść, dopóki nie zrozumiesz, co do ciebie czuję. 

Miał wrażenie, że palce Beth lekko drgnęły. Podejrzewał jednak, że mógł to być wytwór 

jego wyobraźni. 

Kiedy usłyszał odgłos otwieranych drzwi, pospiesznie wypuścił rękę Beth. Dostarczał już 

i tak dość pożywki dla plotek. Przeszył go dreszcz przerażenia na myśl o tym, co by się stało, 
gdyby wszyscy pracownicy szpitala wiedzieli, jak bardzo cierpi. 

W tym momencie do łóżka Beth podeszła Claire w towarzystwie mężczyzny, który miał 

na sobie fartuch i maseczkę. 

– Beth  ma  gościa,  Luke – oznajmiła  Claire,  a  potem  odwróciła  się  do  nieznajomego  i 

powiedziała: – Przedstawiam  panu  doktora  Luke’a  Savage’a.  Jest  jednym  z  naszych 
chirurgów i przyjacielem Beth. A to jest Brent Granger. Narzeczony Beth. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kiedy Luke wszedł do gabinetu konsultanta oddziału intensywnej opieki, dowiedział się, 

że  wyniki  badań  Beth  są  o  wiele  lepsze  niż  poprzednie.  Przyczepił  do  negatoskopu  zdjęcie 
rentgenowskie  jej  klatki  piersiowej  i  zaczął  je  uważnie  oglądać.  W  pewnym  momencie 
rozległo się pukanie do drzwi i do gabinetu zajrzał Brent. 

– Proszę wejść – rzekł konsultant, wyciągając na powitanie rękę. – Słyszałem, że jest pan 

kardiologiem. 

– Tak. Mam prywatną praktykę w Auckland. 
– I jest pan narzeczonym Beth Dawson, prawda?
– Owszem. 
Konsultant  miał  ochotę  spytać,  dlaczego  w  takim  razie  Beth  przyjechała  samotnie  do 

Hereford, ale powściągnął ciekawość i przeszedł do sedna sprawy. 

– Beth była bardzo chora i choć nie mogę powiedzieć, że nic już jej nie zagraża, jesteśmy 

prawie  pewni,  że  z  tego  wyjdzie.  – Spojrzał  z  uśmiechem  na  Brenta  i  pokazał  mu  wynik 
badania,  który  nadszedł  właśnie  z  pracowni  biochemicznej.  – Jak  pan  widzi,  nerki  znów 
funkcjonują  niemal  prawidłowo,  a  zastosowane  przez  nas  antybiotyki  zaczęły  odnosić 
pożądany  skutek.  – Zerknął  w  kierunku  Luke’a.  – Rentgen  klatki  piersiowej  też  wygląda 
nieźle. 

– O wiele lepiej niż wczoraj wieczorem – wtrącił Luke. – Płuca są niemal zupełnie czyste. 
– Ciśnienie  jest  na  tyle  stabilne,  że  możemy  odłączyć  cewnik  Swan-Ganza,  a  wkrótce 

potem i respirator. Później będziemy musieli uważnie ją obserwować. 

– Z  tego  wnoszę,  że  niedługo  będzie  można  ją  przenieść,  prawda? – spytał  Brent, 

przeglądając wyniki. 

– Wolałbym  zatrzymać  ją  tutaj  jeszcze  przez  dwadzieścia  cztery  godziny – odparł  z 

uśmiechem konsultant. – Potem oczywiście przeniesiemy ją na oddział ogólny. 

– Nie. – Brent potrząsnął głową. – Mam na myśli przewiezienie jej do Auckland. 
Luke poczuł wzbierający w nim gniew. 
– Sądzę, że  Beth wolałaby zostać  w  Hereford – powiedział,  siląc  się  na łagodny ton.  –

Jest tu od niedawna, ale zyskała już wielu przyjaciół. 

Brent spiorunował go wzrokiem, ale powstrzymał się od komentarza. 
– Uważam,  że  na  dyskusję  o  wypisaniu  Beth  ze  szpitala  jest  o  wiele  za  wcześnie –

oznajmił konsultant. 

– Oczywiście – przyznał  Brent.  – Samolot,  który  wynająłem,  będzie  czekał.  Muszę 

wracać do Auckland dopiero w poniedziałek, więc mamy mnóstwo czasu. 

– Czy  już  gdzieś  się  pan  zatrzymał  w  Hereford?  Nasz  szpital  dysponuje  pokojami  w 

motelu, więc możemy... 

– Nie  ma  takiej  potrzeby – przerwał  mu  Brent,  machając  ręką.  – Moja  sekretarka 

zarezerwowała  mi  pokój  w  Millhouse.  Mam  nadzieję,  że  standard  tego  hotelu  okaże  się 
zadowalający. 

background image

– Mają  takie  ceny,  że  powinien  być  bardzo  wysoki – stwierdził  konsultant  z 

rozbawieniem.  – Beth  będzie  jeszcze  przez  jakiś  czas  spała.  Może  Luke  oprowadzi  pana 
tymczasem po szpitalu, żeby pan wiedział, gdzie jest stołówka dla personelu i tak dalej. Czy 
masz wolną chwilę, Luke?

– Oczywiście. 
Luke  marzył  o  tym,  by  jak  najprędzej  wyjść  ze  szpitala  i  spotkać  się  z  rodziną  oraz 

przyjaciółmi.  Nie  mógł  przecież  dyżurować  przy  łóżku  Beth  na  zmianę  z  jej  narzeczonym. 
Miał też ochotę odbyć spacer po plaży, żeby w spokoju zebrać myśli. Był pewny, że Beth nie 
okłamała  go,  opowiadając  o  zerwaniu  zaręczyn,  ale  Brent  Granger  sprawiał  wrażenie 
człowieka przyzwyczajonego do stawiania na swoim. Nie przyjeżdżałby do Hereford, gdyby 
nie liczył na odzyskanie jej względów. 

– Podejrzewam, że mój przyjazd nieco pana zaskoczył – powiedział Brent, jakby czytając 

w jego myślach. 

Luke przytaknął lekkim ruchem głowy. 
– Beth wspominała mi o swoim narzeczonym, a raczej o byłym narzeczonym. 
– Potrzebowała trochę czasu, żeby przemyśleć różne sprawy – oznajmił wyniośle Brent. –

Będzie zachwycona, że zadałem sobie tyle trudu, żeby tu przyjechać. 

Niewątpliwie zrobiłeś więcej niż jej rodzina, pomyślał Luke z ironią. Chyba rzeczywiście 

będzie  zachwycona.  Jeśli  chcesz  ponownie  zająć  miejsce  w  jej  życiu,  to  nadarzyła  ci  się 
wspaniała  okazja.  Może  nie  zdążyłem  jej  przekonać,  że  teraz  jestem  już  zupełnie  innym 
człowiekiem, a może ona uważa, że moja miłość to za mało, żeby budować na niej wspólną 
przyszłość. 

Nie spodziewał się, że będzie musiał konkurować z kimś, kto był bliski poślubienia Beth. 

Nie miał też pewności, czy wspomnienia sprzed sześciu lat okażą się dla niej wystarczająco 
ważne. Prowadząc Brenta w kierunku windy, zerknął na niego uważnie, chcąc się przekonać, 
jakie ma szanse w rywalizacji z tym przeciwnikiem. 

Obaj byli wysocy i ciemnowłosi, więc ich fizyczne podobieństwo rzucało się w oczy. O 

dobre  dziesięć  lat  starszy  Brent  był  znacznie  bardziej  pewny  siebie  i  miał  więcej 
doświadczenia.  Luke,  który  nie  pełnił  tego  dnia  dyżuru,  miał  na  sobie  przyniesione  przez 
Barbarę  stare  dżinsy  i  sportową  koszulę.  Natomiast  Brent  w  eleganckim  prążkowanym 
ubraniu i z teczką w ręku o wiele bardziej przypominał poważnego konsultanta. 

Demonstrowane przez  Brenta na  każdym kroku  poczucie ważności i  siły  dowodziło, że 

jest  on  człowiekiem  sukcesu.  A  ponieważ  miał  również  czarujący  uśmiech  i  mówił  z 
brytyjskim  akcentem,  wskazującym  na  dobre  pochodzenie,  mógłby  być  pierwowzorem 
bohatera jakiejś romantycznej powieści. Luke rozumiał, dlaczego Beth przyjęła oświadczyny 
tego faceta. Ale dałby wiele za to, by dowiedzieć się, dlaczego od niego uciekła. 

– Jak się poznaliście? – spytał. 
– Pracowałem w londyńskim szpitalu  razem z  jej starszym bratem,  Davidem.  Będąc na 

urlopie naukowym, przyjechałem do Nowej Zelandii i poznałem jego rodzinę. 

– A kiedy zamierza pan wrócić do Anglii? – spytał z nadzieją Luke. 
– Chciałem  tu  zostać  tylko  przez  rok,  ale  Beth  nie  była  zachwycona  perspektywą 

background image

zamieszkania  w  Londynie.  – Brent  uśmiechnął  się  triumfalnie.  – Mam  dla  niej  małą 
niespodziankę. Kupiłem posiadłość w Auckland i dostałem stały etat w jednym z tamtejszych 
szpitali. 

Gdy  Brent  wspomniał  o  „małej  niespodziance”,  Luke  poczuł  ucisk  w  żołądku.  Jego 

rozmówca jest człowiekiem apodyktycznym i przyzwyczajonym do forsowania swojej woli. 
Miał  dość  uroku  osobistego  i  siły  przekonywania,  by  skłonić  Beth  do  przyjęcia  jego 
oświadczyn. Teraz, osłabiona chorobą, tym bardziej może być podatna na jego perswazje. 

– Czy w tym szpitalu jest kwiaciarnia? – spytał Brent. 
– Można  kupić  kwiaty  w  sklepie  z  upominkami.  Będziemy  go  mijać  w  drodze  do 

stołówki. 

– To dobrze. Rodzice Beth prosili mnie, żebym coś zorganizował w ich imieniu. 
– Szkoda, że sami nie mogli przyjechać – powiedział Luke, siląc się na obojętny ton. 
– Mhm... – Brent ze smutkiem potrząsnął głową. – Od pewnego czasu Beth nie utrzymuje 

stosunków  ze  swoją  rodziną.  Prawdę  mówiąc,  dzięki  temu  ją  poznałem.  Miałem  odwiedzić 
pacjenta  przebywającego  w  szpitalu,  w  którym  była  zatrudniona,  a  Nigel  i  Celia  poprosili 
mnie, żebym jej doręczył urodzinowy prezent, zbyt delikatny, by wysyłać go pocztą. – Obaj 
wysiedli z windy. – Beth odmówiła jego przyjęcia. Wydawała się bardzo przygnębiona, więc 
w końcu zaprosiłem ją na kolację. 

Luke poczuł przypływ złości. Ten człowiek od początku wykorzystywał wrażliwość Beth. 

Jaka  kobieta  nie  spojrzałaby przychylnie  na  mężczyznę,  który zaopiekował  się  nią  w  takim 
momencie?

– Była bardzo samotna – dodał z czułością Brent – choć miała przecież tych wszystkich 

przyjaciół.  Ona  w  gruncie  rzeczy  potrzebuje  rodziny,  więc  mam  nadzieję,  że  jej  stosunki  z 
rodzicami wkrótce się poprawią. Kiedy państwo Dawson zobaczą swoje wnuki, uświadomią 
sobie, jak wiele dotąd tracili, wyrzekając się własnej córki. 

Wnuki?  Dzieci  Brenta?  W  wyobraźni  Luke’a  pojawił  się  obraz  Beth  trzymającej  na 

rękach dziecko. Brent oczywiście ma rację. Beth zasługuje na poczucie bezpieczeństwa, które 
mogło jej zapewnić posiadanie własnej rodziny. 

On  też  tego  potrzebował.  Pragnął  stać  się  częścią  wizerunku,  który  powstał  w  jego 

wyobraźni. Chciał dzielić z nią radość, jaką zapewniłoby im ich wspólne dziecko... 

Doszli już do sklepu z upominkami, więc Brent zatrzymał się, żeby obejrzeć wystawę. 
– Te bukiety są trochę małe, prawda? Chyba kupię wszystkie. 
– Nie wolno wnosić kwiatów na intensywną opiekę. 
– Więc poproszę, żeby dostarczono je, gdy Beth zostanie przeniesiona na oddział ogólny. 

– Brent  uśmiechnął  się  z  zadowoleniem.  – Kupię  jej  też  pluszowego  niedźwiadka.  Będzie 
zachwycona. 

Nie  ulegało  wątpliwości,  że  zamierza  zasypywać  Beth  prezentami.  Luke  zaczął  się 

zastanawiać, czy hojność narzeczonego skłoni ją do wyrażenia zgody na jego plany. 

Poczuł się całkowicie bezsilny. Nie mógł zostać w szpitalu na cały dzień. Był potrzebny 

gdzie indziej. Ale myśl o tym, że Beth odzyska świadomość i jako pierwszą osobę zobaczy 
przy swoim łóżku Brenta, była niepokojąca. Przybysz z Auckland zdawał się wyczuwać jego 

background image

rozterki. Wyciągnął rękę, a Luke musiał ją uścisnąć. 

– Dziękuję  za  pomoc,  ale  nie  chcę  pana  dłużej  zatrzymywać.  Teraz  już  sobie  ze 

wszystkim poradzę. 

Luke  ciężkim  krokiem  ruszył  w  kierunku  parkingu.  Wiedział,  że  kiedy  Beth  otworzy 

oczy, przy jej łóżku będzie siedział Brent, a on nie może nic na to poradzić. 

Nigdy w życiu nie czuł się tak bezradny, ale był zbyt zmęczony, by znaleźć jakieś wyjście 

z  sytuacji.  Tak  czy  owak,  musi  na  jakiś  czas  zapomnieć  o  swoich  problemach  i  zadbać  o 
potrzeby innych. Wesprzeć psychicznie rodzinę Kevina, którą uważał za swoją własną. 

W  niedzielę  rano  nadal  czuł  się  zmęczony,  ale  wstał  bardzo  wcześnie  i  pojechał  do 

szpitala. Hotel Millhouse znajdował się dość daleko od Ocean View, więc Brent nie zdążyłby 
zjeść  śniadania  i  dotrzeć  do  Beth  już  o  siódmej.  Kiedy  zobaczył,  że  siedzi  przy  niej 
pielęgniarka, odetchnął z ulgą. 

– Jak ona się miewa, Cłaire?
– Coraz  lepiej.  Wczoraj  o  czwartej  po  południu  odłączono  ją  od  respiratora.  Myślę,  że 

dzisiaj przeniosą ją na oddział ogólny. 

– Czy odzyskała świadomość?
– W ciągu nocy poruszała się kilka razy, ale nie powiedziała ani słowa. 
Luke  poczuł  przypływ  nadziei.  Beth  nie  rozmawiała  jeszcze  z  Brentem,  więc  nadal  ma 

szansę  wyznać  jej  miłość.  Claire  uśmiechnęła  się  w  taki  sposób,  jakby  czytała  w  jego 
myślach. 

– Zostawię was na chwilę samych – powiedziała. 
– Gdybyś mnie potrzebował, będę w biurze. 
Luke usiadł obok łóżka i chwycił Beth za rękę. Stwierdził, że jej skóra jest ciepła, ale nie 

gorąca. Choć nadal była blada, wyglądała o wiele lepiej. 

– Przecież  ci  mówiłem,  że  wszystko  będzie  dobrze  – wyszeptał.  – Znów  jestem  przy 

tobie. – Z trudem przełknął ślinę. – I wciąż bardzo cię kocham. 

Nagle  poczuł,  że  palce  Beth  zaciskają  się  delikatnie  na  jego  dłoni.  Przyjrzał  jej  się 

uważnie.  Zamrugała  powiekami  i  lekko  się  uśmiechnęła.  Budziła  się  z  głębokiego  snu. 
Wiedział, że lada chwila otworzy oczy i zobaczy, że to właśnie on siedzi przy jej łóżku. 

Jego rozmyślania przerwał niespodziewany powrót Claire. 
– Bardzo  mi  przykro,  Luke,  ale  jesteś  potrzebny  na  ratownictwie – oświadczyła 

przepraszającym tonem. 

– Nie mam dziś dyżuru, Claire. 
– Oni wiedzą, ale jest tam ktoś, kto o ciebie pyta. 
– Kto?
Beth  znów  zapadła  w  sen.  Była  najwyraźniej  zbyt  wyczerpana,  by  odzyskać  pełnię 

świadomości. 

– Joan Winsome. Czy to jakaś twoja krewna?
– Co robi Joan na oddziale ratownictwa?
– Jej córkę przywiózł ambulans; Podobno niedawno zemdlała we własnym domu. 

background image

– O Boże! – Luke z bólem serca wypuścił dłoń Beth, wstał i wyszedł z sali. Czuł, że jeśli 

się obejrzy, nie będzie w stanie zrobić ani kroku dalej. 

Beth z wolna się budziła. Przed chwilą śniło jej się, że Luke trzyma ją w ramionach... a 

teraz biegła po piasku, słysząc łagodny szum  fal... Gdzie  jest  Luke?  Widziała tylko ciemne 
zarysy gładkich wielkich kamieni. Słyszała, że ktoś ją woła po imieniu i chciała się odezwać, 
ale usta odmówiły jej posłuszeństwa... Nie mogła biec dalej... Była już zbyt zmęczona. 

– Beth! Obudź się, kochanie. 
Luke! Usilnie próbowała wypłynąć na powierzchnię snów. Luke ją woła. Mówi do niej 

„kochanie”. Jej  powieki były zbyt ciężkie, by mogła otworzyć oczy. Czuła  pulsujący ból  w 
głowie i w brzuchu, ale nadal starała się obudzić, bo jest przy niej Luke. Widziała już zarys 
jego głowy. Wiedziała, że jeśli wytęży wzrok, ujrzy też jego oczy. 

Ale... one mają inny kolor. Nie są ciemnoszare, lecz zielone. A w dodatku Luke nie mówi 

swoim głosem. 

– Brent... co ty tu robisz?
– Przyjechałem, żeby się tobą zaopiekować, kochanie. 
– Ale... gdzie? – Chciała zapytać, gdzie jest Luke, lecz poczuła nagle zamęt w głowie i 

musiała znów zamknąć oczy. – Gdzie ja jestem?

– Na  oddziale  intensywnej  opieki,  Beth.  Miałaś  perforację  wyrostka  robaczkowego  i 

sepsę. Ale nie martw się, wszystko zmierza ku lepszemu. Będzie dobrze. 

Wiedziała, że wszystko będzie dobrze, ponieważ Luke stale jej to powtarzał. Ale czy na 

pewno? Może to był tylko sen? Urojenie wywołane przez gorączkę i leki?

– Twój stan pozwala już na to, żeby przenieść  cię  na oddział  ogólny. A jutro polecimy 

razem do Auckland. Wynająłem samolot. Będę się tobą opiekował. 

– Nie! – jęknęła, otwierając oczy. – Nie możesz... 
– Wszystko  już  załatwiłem.  – Brent  delikatnie  pogłaskał  jej  dłoń.  – Przełożyłem  kilka 

zabiegów  na  inny  termin,  bo  nie  chciałem  cię  stąd  zabierać  zbyt  szybko.  Odlatujemy  z 
Hereford jutro o drugiej po południu. 

Beth usiłowała potrząsnąć głową, ale powstrzymał ją od tego silny ból. 
– To  miło  z  twojej  strony,  Brent,  ale  ja  nie  chcę  wracać do  Auckland.  I  nie  potrzebuję 

niczyjej opieki. Sama mogę się sobą zająć. 

– Jesteś na to za słaba. Chcę ci zapewnić powrót do zdrowia w odpowiednich warunkach. 

Chyba rozumiesz moje motywy. 

– Brent... – Beth zebrała resztkę sił. – Powiedziałam ci już, że nie mogę za ciebie wyjść. 

Nie kocham cię. Nie rozumiem, po co tu przyjechałeś. 

– Nie  zrobiłem  tego  po  to,  żeby  wywierać  na  ciebie  presję.  Po  prostu  chcę,  żebyś 

wyzdrowiała. O innych sprawach porozmawiamy później. 

– Nie.  – Wiedziała,  że  z  nim  nie  wygra,  więc  zamknęła  oczy.  Ponieważ  Brent 

najwyraźniej nie zamierzał odejść, postanowiła schronić się w swoim śnie. Miała nadzieję, że 
spotka w nim Luke’a. 

– Nie wierzę. To nie może być prawda. 

background image

– Dlaczego? – spytał Luke z uśmiechem. – Przecież to wydaje się logiczne. Od przyjazdu 

do Hereford czujesz się nie najlepiej, a mama narzeka, że nie chcesz jeść. 

– Termin następnego sztucznego zapłodnienia wyznaczono mi dopiero za trzy miesiące. I 

trzy miesiące minęły od ostatniej próby. Przecież staram się zajść w ciążę już od lat. Dlaczego 
miałoby się to zdarzyć w sposób naturalny, i to właśnie teraz?

– Może doszło do tego w najlepszym momencie, Maree. Wszyscy będziemy mieli okazję 

uczcić to wydarzenie. 

– Nie  mogę  nikomu  o  tym  powiedzieć,  dopóki  nie  odbędzie  się  pogrzeb.  To  byłoby 

nieuczciwe. 

– Wobec kogo? – spytał  Luke. – Wobec Kevina? On byłby z  tego powodu  szczęśliwy. 

Wobec  twojej  mamy?  Przecież  ona  straciła  właśnie  syna.  Czy  nie  sądzisz,  że  największą 
pociechą będzie dla niej wiadomość, że wkrótce zostanie babcią?

– W  dodatku  babcią  chłopca – dodał  John,  obejmując  żonę.  – Nie  mogę  uwierzyć,  że 

widzieliśmy go tak wyraźnie na monitorze. 

– Joan czeka na wiadomość – przypomniał im Luke. – Czy mogę ją tu przyprowadzić?
– John, ty powinieneś po nią pójść. 
– Czy mogę jej obwieścić tę radosną nowinę? Maree kiwnęła potakująco głową. 
– Luke ma rację – przyznała. – Kev byłby zadowolony, gdyby mógł powiadomić o tym 

wszystkich przyjaciół. 

– A potem odwieziemy cię do domu, Maree – oznajmił Luke stanowczo. – Potrzebujesz 

odpoczynku i sporej dawki płynów, które pozwolą zlikwidować odwodnienie. Nic dziwnego, 
że zemdlałaś, skoro masz tak niskie ciśnienie. 

Maree  sięgnęła  po  torebkę.  Wyciągnęła  z  niej  zaczętą  paczkę  papierosów  i  podała  ją 

Luke’owi. 

– Wyrzuć to paskudztwo do śmieci – poprosiła go. 
– Czy masz plastry antynikotynowe?
– Nie są mi potrzebne – oświadczyła. – Dawno już chciałam przestać palić, a ciąża jest 

najlepszą motywacją, o jakiej mogłam marzyć. Nie będę przyjmować żadnych używek, które 
mogłyby zaszkodzić mojemu dziecku. 

Luke z uśmiechem zgniótł  w ręku niepełną paczkę papierosów i wrzucił ją do kubła na 

śmieci. 

– Gratuluję, kochanie. Wiem, że dotrzymasz słowa. 
Pożegnał  się,  zanim  przyszła  Joan.  Rodzina  potrzebuje  prywatności,  by  omówić 

perspektywę pojawienia się na świecie jej nowego członka, a on chciał jak najszybciej wrócić 
do Beth i sprawdzić, czy odzyskała już świadomość. 

Luke... 
Beth zamrugała i spojrzała na siedzącego obok jej łóżka mężczyznę. Czy to możliwe, by 

znów  się  myliła?  Była  pewna,  że  jest  przy  niej  Luke.  I  czuła  się  w  jego  towarzystwie 
cudownie bezpieczna. Wiedziała, że jest właśnie tam, gdzie chce być. 

Ale przy jej łóżku siedział Brent. 

background image

– Jak się masz, kochanie?
– Lepiej. Chce mi się pić. 
– Zaraz dostaniesz szklankę zimnej wody, ale najpierw pomogę ci usiąść. – Wsunął rękę 

pod jej plecy. – Popatrz, masz gościa. 

Beth podniosła wzrok. W nogach jej łóżka stał Luke, trzymając w dłoni kartę choroby. 
– Luke... 
– Cześć! – Jego  uśmiech  był  w  rzeczywistości  znacznie  bardziej  serdeczny  niż  w  jej 

snach. Poczuła się na jego widok najważniejszą osobą na świecie. – Wyglądasz o wiele lepiej. 
To wspaniale. 

Beth  nie  mogła  oderwać  od  niego  wzroku.  Ale  dlaczego  on  ogląda  jej  kartę  choroby? 

Czyżby odwiedzał ją służbowo, jako lekarz?

– Czy to ty wyciąłeś mój wyrostek robaczkowy, Luke?
– Nie – odparł z uśmiechem. – Nie pozwolili mi. 
– Dlaczego?
– Bo... nie miałem tego dnia dyżuru. A poza tym wszyscy byliśmy strasznie zmęczeni po 

tej akcji ratowniczej. 

– Po jakiej akcji? – spytał Brent. 
– Chodzi  o wieloryby – wyjaśniła Beth, a potem  znów  spojrzała na  Luke’a. – Co  się z 

nimi stało? Czy nie próbowały wypłynąć ponownie na brzeg?

– Kręciły się przez jakiś czas w pobliżu wybrzeża, ale od piątkowego popołudnia nikt ich 

nie widział. 

– Wypij to, kochanie. 
Beth  posłusznie  upiła  łyk  wody  ze  szklanki,  którą  podsunął  jej  Brent,  ale  w  gruncie 

rzeczy marzyła o tym, by go tam nie było. Chciała zostać sam na sam z Lukiem, lecz okazało 
się to pobożnym życzeniem, bo do pokoju weszła Claire w towarzystwie innej pielęgniarki. 

– Wszystko jest już gotowe – oznajmiła, zwracając się do Beth. – Czekałyśmy tylko, aż 

się obudzisz. 

Niestety,  izolatki  są  zajęte.  Będziesz  dzieliła  pokój  z  panią  Daniels,  której  wycięto 

właśnie woreczek żółciowy. 

– Och! – jęknęła Beth. Była zawiedziona, że nie będzie mogła spokojnie porozmawiać z 

Lukiem. 

– Chodzi tylko o jedną noc – wtrącił Brent uspokajającym tonem. – Jutro przewiozę cię 

na rekonwalescencję do luksusowego pokoju w szpitalu Mercy. 

Beth z trudem powstrzymała potok łez. 
– Mówiłam ci już, że nie chcę jechać do Auckland. 
– Ja też myślę, że ona nie powinna podróżować – oznajmił Luke. 
Beth wstrzymała oddech. Miała nadzieję, że Luke wyjawi uczucia, jakie do niej żywi, a 

wtedy  ona  też  wyzna  mu  swoją  miłość.  Ale  jego  dalsze  słowa  zabrzmiały  tak,  jakby  były 
podyktowane wyłącznie troską o jej zdrowie. 

– Ona nie czuje się jeszcze na tyle dobrze, żeby przenosić ją do innego szpitala. 
– Właśnie dlatego zamówiłem samolot sanitarny – oznajmił chłodno Brent. – I wynająłem 

background image

ekipę  medyczną.  – Uśmiechnął  się  do  Beth.  – Zarezerwowałem  nawet  bilety,  żeby  twoja 
przyjaciółka z Melbourne mogła cię odwiedzić. Chciałabyś zobaczyć się z Neroli, prawda?

– Oczywiście, ale... 
– Nie ma żadnych ale – przerwał Brent. – Wszystko jest już załatwione. Ty masz tylko 

odpoczywać i zdrowieć. 

Beth  marzyła  o  tym,  by  Luke  coś  powiedział,  ale  on  milczał.  Claire  już  popychała  jej 

łóżko  w  stronę  drzwi.  Wszystko  działo  się  zbyt  szybko,  a  ona  nie  miała  dość  sił,  by 
zahamować bieg wydarzeń. 

– Zaraz  zobaczysz  kwiaty,  które  przyniesiono  do  twojego  pokoju – obiecała  Claire.  –

Wszystkie pielęgniarki są piekielnie o nie zazdrosne. 

Czyżby  przysłał  je  Luke?  Usiłowała  podziękować  mu  spojrzeniem,  ale  on,  ku  jej 

rozpaczy, opuścił wzrok. 

– Zasłużyłaś  na  nie,  kochanie – oznajmił  Brent  z  uśmiechem.  – A  to  jest  dopiero 

początek. 

Łóżko Beth zostało wypchnięte na korytarz, a ona straciła z oczu Luke’a. Miała wrażenie, 

że nie jest to żaden początek, lecz koniec jej życia. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Słysząc muzykę, żałobnicy śmiali się przez łzy. 
– To typowe dla Keva – mruknął jeden z nich. – Któż inny chciałby nas rozśmieszyć na 

własnym pogrzebie? Luke, czy zostaniesz na obiedzie?

Luke zatrzymał się obok swoich starszych krewnych. 
– Przyjadę za jakąś godzinę. Muszę po drodze wstąpić do szpitala i sprawdzić, co tam się 

dzieje. 

– Mam  nadzieję,  że  twoi  pacjenci  zdają  sobie  sprawę,  jakim  jesteś  dla  nich  skarbem –

powiedziała ciotka Luke’a, a on uśmiechnął się przewrotnie. 

– Tego  właśnie  spróbuję  się  dowiedzieć.  Wsiadł  do  jeepa  i  zapalił  silnik,  ale  zamiast 

ruszyć z miejsca, siedział przez chwilę nieruchomo, pogrążony w myślach. Wspominał słowa, 
które  usłyszał  niedawno  od  Kevina.  Że  tylko  niewielu  ludziom  udaje  się  znaleźć  bratnią 
duszę.  Że  Beth  jest  jedyną  kobietą,  której  gotów  był  kiedykolwiek  zaproponować 
małżeństwo.  Że  Beth  nadal  go  kocha.  Że  powinien  znaleźć  sposób  odwrócenia  monety.  Że 
Beth jest dla niego stworzona. I że musi tym razem uniknąć błędów... 

Doszedł  do  przekonania,  że  nie  może  pozwolić  na  to,  aby  Brent  wygrał  rywalizację  o 

względy Beth. Ten związek nie dałby jej szczęścia. 

Brent  Granger  jest  uosobieniem  tego,  czym  chciał  niegdyś  zostać  on  sam.  Sławnym, 

bogatym, odnoszącym sukcesy lekarzem. Człowiekiem, który panuje nad własnym życiem i 
życiem swoich bliskich. Gdyby udało mu się zdobyć Beth, z pewnością zechciałby ją sobie 
podporządkować. Ale ona zasługuje na lepszy los. 

Luke nie był pewny, czy Beth podziela uczucia, jakie żywi wobec niej, ale postanowił o 

nią walczyć. 

Wiedział  już,  jakie  błędy  popełnił  w  przeszłości  i  był  przekonany,  że  teraz  postępuje 

właściwie. Musi tylko przekonać o tym Beth. 

Wielki  metalowy  wózek  z  jedzeniem  wypełniał  całą  windę,  więc  Luke  wbiegł  po 

schodach na piętro, na którym mieścił się oddział ogólny szpitala Ocean View. 

Miał nadzieję, że Brent poszedł na lunch, a Beth jest sama, więc będzie mógł spokojnie z 

nią porozmawiać. 

Kiedy  wpadł  do  pokoju,  na  którego  drzwiach  dostrzegł  jej  nazwisko  i  zobaczył  puste 

łóżko, przeżył wstrząs. 

Spóźniłem się, pomyślał z rozpaczą. Beth poleciała już do Auckland. Teraz będzie mi o 

wiele trudniej przekonać ją o mojej miłości. Nie wiem, czy uda mi się ją znaleźć. I nie jestem 
pewny,  czy  ona  w  ogóle  zechce  ze  mną  rozmawiać.  Nagle  od  strony  stojącego  przy  oknie 
fotela dotarł do niego cichy głos. 

– Cześć, Luke. 
– Beth! – Odetchnął z ulgą, mając wrażenie, że z jego serca spada wielki ciężar. – Dzięki 

Bogu. Myślałem przez chwilę, że już wyjechałaś do Auckland. 

– Niewiele  się  pomyliłeś.  – Beth  miała  na  sobie  dżinsy  i  sportową  koszulę.  – Brent 

background image

poszedł po taksówkę, a Claire rozdaje moje kwiaty pacjentkom. Pewnie zaraz wrócą. 

– Och! – Luke  spojrzał  jej  w  oczy  i  nagle  zabrakło  mu  słów.  Ma  jej  tak  wiele  do 

powiedzenia i tak mało czasu. Beth była bardzo blada i wydawała się... zrozpaczona. – Jak się 
czujesz? – wyjąkał. 

– O wiele lepiej. – Pochyliła głowę, ale zauważył, że mruga oczami w taki sposób, jakby 

powstrzymywała łzy. 

Podszedł  do  niej  i  odruchowo  wyjrzał  przez  okno.  Przed  głównym  wejściem  stała 

taksówka.  Brent  Granger  rozmawiał  z  kierowcą.  Luke  cofnął  się  od  okna.  Wiedział,  że  za 
dwie minuty Brent wejdzie do pokoju i zmusi Beth do uległości. 

– Beth! – Przyklęknął i spojrzał jej w oczy. – Muszę z tobą porozmawiać. 
Nie odezwała się, ale patrzyła na niego uważnie, jakby oczekując na jego dalsze słowa. 

Miał jej wiele do powiedzenia, lecz zegar nieubłaganie odmierzał czas. 

– Czy  chcesz  wyjechać  z  Brentem? – spytał  niezamierzenie  ostrym  tonem,  a  potem 

zreflektował się i ściszył głos. – Czy możesz ze mną porozmawiać?

Kiwnęła  głową,  ale  jej  spojrzenie  w  kierunku  drzwi  przypomniało  mu,  że  za  chwilę 

jakakolwiek rozmowa nie będzie możliwa. 

– W porządku. – Po raz pierwszy od dawna wiedział, że panuje nad sytuacją. Poczuł się 

silny.  Nawet  niepokonany.  Wsunął  jedną  rękę  pod  plecy  Beth,  a  drugą  pod  jej  kolana.  –
Trzymaj mnie za szyję. 

– Co ty robisz, Luke?
– Zabieram cię gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać tylko we dwoje. 
Beth zamknęła oczy i oparła głowę na jego ramieniu. 
– Och – wyszeptała z uśmiechem. – To bardzo dobrze. 
Kiedy zjechali  na  parter  i  ruszyli w  stronę  wyjścia,  dostrzegli  grupę  pielęgniarek,  które 

patrzyły na nich ze zdumieniem. 

– Co się stało? – spytała Roz. – Czy Beth dobrze się czuje?
– Będzie się dobrze czuła! – zawołał przez ramię Luke. – I to już niedługo. 
Wyszedł na szpitalny parking i posadził Beth na tylnym siedzeniu swojego jeepa. 
– Czy nic cię nie boli? – spytał, zapinając jej pas. 
– Czuję się świetnie. Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz – odparł. 
Otwierając  drzwi  po  stronie  kierowcy, zerknął  w  kierunku  szpitala  i  dostrzegł  w  oknie 

pokoju Beth twarz Brenta. Mimo odległości widział malującą się na niej wściekłość. Uniósł 
rękę w pożegnalnym geście, a potem usiadł za kierownicą i uruchomił silnik. 

Wiedział dobrze, że los zesłał mu kolejną szansę. I zamierzał zrobić wszystko, co w jego 

mocy, by ją wykorzystać. 

Samochód podskakiwał na wyboistej drodze prowadzącej w kierunku Boulder Bay. Beth 

czuła  ukłucia  bólu,  ale  nie  umniejszały  one  jej  radości.  Niemal  pogodziła  się  już  ze  stratą 
Luke’a. Czekając na Brenta, który poszedł po taksówkę, była przekonana, że nie zobaczy go 
nigdy więcej. Ale  on przyszedł.  I to  nie tylko po  to,  by się  pożegnać.  Widziała jego twarz, 

background image

kiedy patrzył na jej puste łóżko. I słyszała westchnienie ulgi, które wydał na jej widok. 

Kiedy  spytał  ją,  czy  chce  wyjechać  z  Brentem,  nie  była  w  stanie  wydobyć  głosu.  Ale 

poczuła ogromną radość, gdy wziął ją na ręce i wyniósł ze szpitala. 

Było jej wszystko jedno, dokąd ją wiezie. I nie myślała o tym, jak długo potrwa podróż. 

Miała ochotę jechać z nim na koniec świata. 

Kiedy  ujrzeli  Boulder  Bay,  Luke  miał  wrażenie,  że  zbliża  się  do  kresu  bardzo  długiej 

podróży. 

– Czy dobrze się czujesz, Beth? – spytał. 
– Jestem  trochę  zmęczona – przyznała  z  uśmiechem.  – Pewnie  dlatego,  że  po  raz 

pierwszy w życiu zostałam porwana. 

– Czy masz ochotę usiąść gdzieś na piasku? Mamy całą plażę dla siebie. 
– Marzę  o  tym,  żeby poczuć  dotyk  promieni  słońca  i  zapach  morza – odparła,  kiwając 

głową. – Mam wrażenie, że bardzo długo przebywałam w zamknięciu. 

Luke wziął ją na ręce, zaniósł na plażę i posadził na piasku. Potem zdjął skórzaną kurtkę i 

podłożył jej pod plecy. Beth westchnęła z zadowoleniem. 

– Teraz jestem naprawdę szczęśliwa. 
– Kiedy byliśmy tu ostatnio, otaczał nas tłum ludzi. Dziś nie ma tutaj żywego ducha. 
Gdy  podniosła  wzrok,  on  spojrzał  w  jej  oczy  w  taki  sposób,  jakby  była  dla  niego 

najważniejszą osobą na świecie. Czuła, że ma ochotę ją pocałować, ale ona nie była jeszcze 
na to gotowa. 

Usiadł na piasku i wziął ją za rękę. 
– Mam ci tak wiele do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. 
– Najlepiej od początku – zaproponowała z uśmiechem. 
– Istnieją dwie wersje, długa i krótka. Ta krótka składa się tylko z dwóch słów: kocham 

cię. 

– Ja też cię kocham, Luke – szepnęła cicho. Przybliżył wargi do jej ust, ale ona uniosła 

rękę i dotknęła czubkami palców jego twarzy. 

– Najpierw chcę usłyszeć dłuższą wersję. 
Jęknął  cicho.  Ona  również  miała  ochotę  go  pocałować,  ale  najpierw  wolała  poznać 

odpowiedzi na dręczące ją pytania. Luke kiwnął głową, a potem głęboko westchnął. 

– Byłem dziś rano na pogrzebie. 
– Och! To okropne! – Spojrzała badawczo na jego twarz. – Czy to był ktoś bliski?
– Ktoś najbliższy. 
Beth poczuła zawrót głowy. Czyżby chodziło o kobietę?
– Kev  był  moim  najlepszym  przyjacielem.  Znaliśmy  się  od  dziecka.  On  i  moja  siostra 

bliźniaczka,  Jodie,  pokochali  się  w  gimnazjum  i  wzięli  ślub  w  rok  po  moim  wyjeździe  do 
Auckland.  – Zamilkł  na  chwilę  i  uścisnął  jej  dłoń.  – Bardzo  się  kochali,  mieli  przed  sobą 
piękną  przyszłość.  Pojechali  na  trzy  miesiące  w  podróż  poślubną  do  Europy.  Potem  Jodie 
objęła  stanowisko  fizjoterapeuty  w  Ocean  View,  a  Kev  otworzył  firmę  elektroniczną.  Tuż 
przed pierwszą rocznicą ślubu zaczęli mówić o dziecku, a potem... Jodie zachorowała. 

Zamknął na chwilę oczy, a kiedy znów zaczął mówić, widać było, że z trudem panuje nad 

background image

głosem. 

– To była ostra białaczka szpikowa. Przez długi czas myśleliśmy, że ją pokonamy. Jako 

brat bliźniak byłem idealnym dawcą, więc dwukrotnie pobierano ode mnie szpik. Oddałbym 
każdą  część  mojego  ciała,  żeby  utrzymać  ją  przy  życiu.  Ale  ona  umarła  cztery  lata  temu, 
mając zaledwie trzydzieści dwa lata... 

– Och, Luke! – szepnęła Beth, czując spływające po policzkach łzy. – Bardzo mi przykro. 
– Wiem. Tak czy owak, podczas jej choroby spędzałem przy niej wiele czasu. Cierpiała 

na tym moja praca, ale ja się tym nie przejmowałem. Miałem wrażenie, że mój świat się wali. 
Nasi rodzice i Kevin też  oczywiście byli załamani, więc często przyjeżdżałem  do Hereford, 
żeby podtrzymać ich na duchu. Wspieraliśmy się wzajemnie w najtrudniejszych chwilach, a 
ja w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie chcę mieszkać nigdzie indziej. Szybko 
zrobiłem specjalizację z chirurgii ogólnej, a potem przeniosłem się do Hereford i kupiłem ten 
dom. 

– Żałuję, że mnie tu wtedy nie było... 
– Może to i lepiej. 
– Dlaczego tak mówisz?
– Bo  gdybym  mógł  się  na  tobie  oprzeć,  pewnie  nadal  szedłbym  tą  samą  drogą  co 

przedtem. Twoje wątpliwości dotyczące naszej przyszłości były słuszne. Zmierzałem do tego, 
żeby stać się kimś w rodzaju twojego ojca, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Kiedy Jodie 
umarła, zrozumiałem to, co ty wiedziałaś od samego początku. 

– A mianowicie?
– Że  w  życiu  nie  liczą  się  pieniądze,  sukcesy  ani  prestiż.  Kiedy  człowiek  umiera, 

wszystko  to  okazuje  się  diabła  warte.  Ważne  jest  tylko  to,  żeby  być  z  ludźmi,  których 
kochamy. I którzy nas kochają. 

Spojrzenie Luke’a powiedziało jej wyraźnie, że właśnie ona jest osobą, którą kocha. Jego 

uśmiech był dla niej czułą pieszczotą. 

– Najważniejszą  rzeczą  w  życiu  jest  miłość.  Im  więcej  jej  komuś  dajesz,  tym  więcej 

otrzymujesz w zamian. 

Beth zdobyła się jedynie na kiwnięcie głową. Była tak wzruszona, że nie mogła wymówić 

ani słowa. 

– Tak właśnie kochali się Kev i Jodie. Ich miłość była tak silna, że on po jej śmierci nie 

chciał  żyć.  – Objął  jej  twarz  i  delikatnie  otarł  spływające  po  niej  łzy  wzruszenia.  –  I  tak 
właśnie ja kocham ciebie, Beth. Jeśli odejdziesz, życie straci dla mnie sens. 

– Nigdzie  się  nie  wybieram,  Luke.  Ja  też  nie  potrafiłabym  bez  ciebie  egzystować.  I  z 

pewnością  nie  zmienię  zdania.  Kiedy  cię  zobaczyłam  po  przyjeździe  do  Hereford, 
wiedziałam, że nigdy stąd nie wyjadę. Że... dalej cię kocham. 

– Jak mogłaś być tego pewna? – spytał Luke, całując ją w policzek. 
– Powiedziałeś  mi,  że  jestem  znakomita – odparła  z  uśmiechem.  – A  ja  zdałam  sobie 

sprawę, że twoje zdanie jest dla mnie najważniejsze na świecie. 

– A co... ? – Luke zawahał się. – Co na to Brent?
– On  wie,  że  go  nie  kocham.  Owszem,  spotykałam  się  z  nim  przez  jakiś  czas,  bo  po 

background image

wyjeździe  Neroli  do  Australii  byłam  bardzo  samotna.  Myślałam,  że  już  nigdy  nie  spotkam 
mężczyzny swoich marzeń, więc zgodziłam się na kompromis. Dopiero kiedy mnie nakłonił 
do przyjęcia jego oświadczyn, uświadomiłam sobie, że cenię w nim tylko to, co przypomina 
mi ciebie. Chciałam postąpić wobec niego uczciwie, więc szczerze mu o tym powiedziałam. –
Potrząsnęła głową. – Nosiłam pierścionek zaręczynowy tylko przez tydzień, a potem mu go 
oddałam, wyjaśniając, dlaczego to robię. Od tej pory nawet z nim nie rozmawiałam, dopóki 
nie pojawił się w Hereford. 

– On nie będzie zadowolony. 
– Nie  wybierałam  się  do  Auckland  dlatego,  że  on  tego  chciał – oznajmiła.  – Po  prostu 

wiedziałam, że przez jakiś czas nie będę zdolna do pracy, więc postanowiłam spędzić kilka 
dni pod opieką mojej mamy. 

– Ja też mam mamę – rzekł z dumą Luke. – A ona bardzo dobrze potrafi się opiekować 

ogrodami, wielorybami i ludźmi. 

– Nie mogę się narzucać twojej matce. Szczególnie w tym stanie. Może po prostu zostanę 

jeszcze kilka dni w szpitalu. 

– A potem wrócisz do motelu? Mowy nie ma. – Pocałował ją ponownie. – Pojedziemy do 

szpitala, żebyś mogła porozmawiać z Brentem i zabrać swoje rzeczy. Potem zabieram cię do 
domu. Od tej pory ja się tobą opiekuję. 

– Tego właśnie chcę – oznajmiła z uśmiechem zadowolenia. – Czy potrafisz gotować?
– Oczywiście, ale  to  nie ma znaczenia. Moja matka jest najlepszą kucharką na świecie, 

więc może mi udzielić kilku lekcji. 

– To świetnie! – zawołała z radością Beth. 
– Dlaczego? Czyżbyś ty nie umiała gotować?
– Oczywiście,  że  umiem.  Chodzi  o  to,  że  kupiłam  piękny  garnek  i  chciałabym  go 

wykorzystać. 

– W takim razie wracajmy do samochodu. 
– Żeby wziąć się do gotowania? – spytała zaskoczona. 
– Nie. Po to, żeby spędzić razem resztę życia.