background image

J

J

A

A

N

N

U

U

S

S

Z

Z

 

 

D

D

O

O

M

M

A

A

G

G

A

A

L

L

I

I

K

K

 

 

B

B

a

a

n

n

d

d

a

a

 

 

R

R

u

u

d

d

e

e

g

g

o

o

 

 

1

1

 

 

Taki sobie Pająk 

 

ROZDZIAŁ I  

DECYDUJĄCY MECZ  

 

Miasto było  niewielkie. Z wapiennymi wzgórzami kamionek wciskającymi się w jego 

ulice,  z  rozległym  i  zapuszczonym  parkiem,  który  ciągnął  się  wzdłuż  rzeki  Brynicy,  i  starą 

kopalnią  węgla.  Wieże  wyciągowe  jej  szybów,  kominy  i  szary  blok  sortowni  z  daleka  były 

widoczne.  Drzewa  zaczynały  się  na  dobre  zielenić,  kwietniowe  słońce  mocno  już 

przygrzewało. Ostatnia tego dnia lekcja w siódmej c zaczęła się z opóźnieniem. 

 

1.  

Pani  Ciszewska,  wychowawczyni,  przyszła  do  klasy  grubo  po  dzwonku  i  Edek 

Furdała,  który  miał  do  takich  rzeczy  nosa,  ledwo  na  nią  spojrzał,  powiedział  cicho  do 

Wajnerta: 

- Będzie bombardowanie, aż iskry polecą, zobaczysz. 

- Żeby tylko w nas nie trafiła... - mruknął Wajnert i odpukał na wszelki wypadek. Ale 

widocznie źle pukał, bo mu nie pomogło. 

- Wajnert! Znowu przeszkadzasz? 

- Ja? - zdziwił się szczerze Wajnert. - Jak boga kocham-żenie. 

- Co „żenie”? Jakie „chamżenie”? Znowu się stawiasz? Chodź do tablicy. Z zeszytem! 

Klasa  poruszyła  się  niespokojnie.  Bardzo  wiele  zależało  teraz  od  tego,  czy  Wajnert 

podejmie  dyskusję  z  wychowawczynią,  czy  też  obrazi  się  i  będzie  milczał.  W  pierwszym 

wypadku  sprawdzanie  zeszytów  i  w  ogóle  odpytywanie  na  stopnie  zakończyłoby  się  na 

Wajnercie. Miał on bowiem dziwny sposób mówienia: dwie, a najchętniej trzy ostatnie sylaby 

każdego  zdania  wypowiadał  łącznie  i  nie  wiadomo  czemu  z  pytajnikiem,  co  doprowadzało 

zawsze  panią  Ciszewską  do  szewskiej  pasji.  W  takim  zaś  stanie  ducha  wychowawczyni 

rezygnowała na ogół z odpytywania klasy, koncentrując się bez reszty na Wajnercie. 

-  Popukać  nie  wolno  czy  jak?  -  zapytał  półgłosem  Wajnert  wstając  powoli  i  bardzo 

niechętnie, ale było to powiedziane zbyt cicho, choć końcowe „noczyjak?” zabrzmiało nieźle. 

Długo przy tablicy Wajnert nie stał, nie zdążył się zmęczyć. Pani Ciszewska od razu 

background image

spostrzegła,  że  pokazuje  jej  zeszyt  Furdały,  natomiast  Wajnert  nie  wiedział,  niestety,  że 

Furdała również nie napisał wypracowania. 

Sytuacja rozwijała się w szybkim tempie i Staszek Koza już po paru minutach mógł 

szeptem podsumować: 

- Cztery bomby... Nieźle. Mogło być gorzej. 

- Pewnie! - zgodził się Michalski, który z nim siedział. - Ja też nie napisałem. Nie było 

czasu, przez telewizję. Najpierw mecz, potem film... Widziałeś, jak tamtemu łysemu lordowi 

wąsy odpadły? 

Ale Koza nie zdążył wyrazić swojej opinii o wąsach łysego lorda, choć niewątpliwie 

miał na ten temat sporo do powiedzenia. Pani Ciszewska gwałtownie zerwała się z krzesła. 

- Zupełnie już nie mogę wytrzymać! 

Siódmą jakby zamurowało. Patrzyli po sobie, nikt nie wiedział, o co właściwie chodzi. 

Zwykle  jednak,  kiedy  wychowawczyni  oświadczała,  że  już  zupełnie  wytrzymać  nie  może, 

biegła  do  dyrektora  i  dopiero  wtedy  zaczynał  się  sądny  dzień.  Więc  Michalski  zbladł,  bo 

myślał, że to wszystko przez jego gadanie o łysym lordzie z wczorajszego filmu. 

-  Wstań,  ofiaro  telewizji,  i  przeproś!  -  podpowiedział  mu  usłużnie  Koza,  który  miał 

znacznie szybszy refleks. - Przeproś ją, bo będzie heca. 

-  Ja  panią  bardzo  przepraszam...  -  wyjąkał  Michalski,  co  mu  zajęło  trochę  czasu,  bo 

kiedy  się  zdenerwował  zawsze  się  zacinał,  a  najbardziej  na  literze  „p”.  -  Ja  już  nie  będę, 

proszę pani... 

-  Siadaj!  Co  ty  znów  pleciesz?  -  zdziwiła  się  pani  Ciszewska.  -  Pakujcie  książki  i 

idźcie do domu. Tylko nie szaleć na korytarzu. Michalski! Czego ty właściwie chcesz? Siadaj, 

powiadam. Stelmachówna! Jak spotkasz pana dyrektora, to powiedz, że jednak musiałam iść 

wyrwać  ząb,  bo  już  nie  mogłam  wytrzymać...  -  i  pani  Ciszewska  trzymając  się  za  policzek 

wyszła szybko z klasy. 

Ledwo  wychowawczyni  zamknęła  za  sobą  drzwi,  prawie  równocześnie,  zupełnie 

jakby się umówili - Furdała rąbnął Wajnerta za to, że pokazał jego zeszyt, Michalski trzasnął 

Staszka  Kozę,  słusznie  uważając,  że  przez  niego  się  ośmieszył,  a  Pająk  podstawił  nogę 

Witwickiej  zupełnie  bez  powodu.  Od  razu  też  w  siódmej  c  zrobiło  się  trochę  głośno,  bo 

Wajnert potrząsnął Furdałą, Koza oddał Michalskiemu, a  Irka Witwicka podniosła się i bez 

większego wysiłku wepchnęła Pająka pod stolik, przy którym siedział. 

Pająk miał w życiu wyraźnego pecha: zawsze trafiał na silniejszego. A tym razem w 

dodatku zahaczył pod stolikiem o jakiś gwóźdź i rozdarł nogawkę od spodni. 

-  Po  co  ci  to  było,  Pajączek?  -  pokiwał  nad  nim  głową  Gruby.  -  Nie  zaczepiaj 

background image

dziewczyn. Cała twoja nadzieja w tym, że Irka znajdzie jakąś agrafkę... 

Pająk popatrzył smętnie na swoje spodnie, potem na Witwicką. 

- Ja niechcący... noga mi się sama wyciągnęła. Mam za długie nogi. To jak, znajdziesz 

mi? 

- Co ci mam znaleźć? 

- No, agrafkę. 

Nikt jakoś

 

nie miał agrafki, ale Witwicka miała dobre serce i kilka szpilek, pomogła 

więc  Pająkowi  pospinać  nogawkę,  przynajmniej  na  tyle,  żeby  nie  furkotała  na  wietrze. 

Ostatecznie, nogawka to nie transparent, nie ma prawa furkotać. 

Siódma wysypała się na dziedziniec szkolny, ale mało kto poszedł od razu do domu. 

- Panowie, zagramy? - zaproponował Zenek Gazda i nie czekając na odpowiedź zaczął 

się rozbierać. 

- Boisko jeszcze trochę mokre... 

- Nie szkodzi, możemy zagrać pełnymi składami. 

- Kto u was będzie bronił? - zapytał Wajnert. - Rudy? 

- A kto? Przecież zawsze Rudy broni. 

- Myślałem,  że może w tym  sezonie ściągnęliście do siebie Witwicką. Podczas  zimy 

jeszcze parę kilo przytyła, mogłaby wam całą bramkę zastawić! 

Chłopcy z „Wichra”, którego Jurek Wajnert był kapitanem, wybuchnęli śmiechem, ale 

Gazda nie podjął zaczepki.  Zwołał  swoją drużynę i  zaczął  ustalać, kto  będzie grał  na jakiej 

pozycji. 

 

2. 

Mecz  był  poważny,  przede  wszystkim  ze  względów  psychologicznych,  ponieważ 

rozpoczynał nowy sezon. „Wichrowi” i drużynie konkurencyjnej o równie meteorologicznej 

nazwie „Huragan” bardzo zależało na wyniku. Wiadomo, że potem przez całą wiosnę aż do 

wakacji zwycięzcy będą się do tego pierwszego meczu odwoływać, usprawiedliwiając swoje 

późniejsze  porażki.  Bo  w  świętej  wojnie  między  „Huraganem”  a  „Wichrem”  nie  było 

zdecydowanych faworytów, raz jedni, raz drudzy byli nieco lepsi. Tym  bardziej więc miało 

znaczenie, która grupa pierwsza wysunie się na czoło klasy. 

Chłopcy z „Huraganu” rozbierali się za swoją bramką. 

- Dowcipny ten Wajnert. Dlaczego mu nie dałeś w łeb? - spytał ktoś Zenka. 

- Po co? Dokopiemy im na boisku. Rudy, o czym ty myślisz? Rozbieraj się! 

- Chłopcy, posłuchajcie... - zaczął Rudy. - Nie zasłaniać mi zawodnika, który ciągnie z 

background image

piłką na bramkę. Będę się starał bronić na przedpolu... 

- Co to znowu za taktyka? 

- Właśnie! 

- Wydumałeś coś, Rudy! 

-  Dajcie  mi  powiedzieć!  Nie  idzie  o  taktykę,  tylko  o  błoto.  Popatrz,  jakie  błoto  w 

naszej bramce. Chcesz, żebym się cały upaprał? 

- A jak będzie trzeba? 

-  Jak  będzie  trzeba,  to  trudno.  Nie  zadawaj  głupich  pytań.  Ale  nie  zasłaniać  mi 

atakującego... No, już! Rozgrzewać się, szybko! Zenek, wybiegajcie pierwsi. 

Dziewczęta,  które  obsiadły  skarpę  przy  szkolnym  boisku,  porozpinały  palta, 

wystawiając  twarze  do  słońca,  a  obie  drużyny  piłkarskie  powoli  zajmowały  pozycje. 

Zawodnicy  porozbierali  się  prawie  do  rosołu,  choć  takiego  znów  upału  nie  było.  Pewno 

chcieli w ten sposób zamanifestować swoją wolę gry na pełny gaz. 

Mecz z trzech powodów sędziował Gruby. Po pierwsze dlatego, że był właścicielem 

prawdziwego gwizdka sędziowskiego. Po drugie: kto by się odważył z Grubym konkurować, 

skoro chłopak miał pięść jak główka dorodnej kapusty i ważył 65 kilogramów? Trzeci powód 

był  jednak  najprostszy.  Gruby  wyjął  z  kieszeni  gwizdek,  wytarł  go  starannie  o  spodnie, 

wyszedł na boisko i oznajmił: 

- Ja będę sędziował. - Potem powiedział znacznie głośniej: - Ciapciak! Nie chowaj się 

za Ryśka, bo i tak cię widzę. Chodź tutaj i dawaj zegarek. Ale już! - Wreszcie pełnym głosem 

ryknął Gruby w stronę kibiców zgromadzonych na skarpie: - No, co jest? Gdzie piłka? 

Ciapciak  wychylił  wtedy  swój  długi  nos  i  stwierdziwszy,  że  i  tak  już  mu  nic  nie 

pomoże,  lekkim  truchtem  podbiegł  do  Grubego.  Z  bardzo  kwaśną  miną  wręczył  mu  swój 

zegarek, o który trząsł się zawsze, jakby to było nie wiadomo co. A był to zwykły zegarek, 

tyle tylko, że z dużym sekundnikiem. Pechowy dla Ciapciaka przypadek sprawił, że wszystkie 

inne zegarki w klasie miały sekundniki znacznie mniejsze albo nie miały ich wcale. 

Dziwny  człowiek  był  z  tego  Ciapciaka.  Coś  niecoś  może  tłumaczyć  fakt,  że  ojciec 

Ciapciaka  wcale  nie  nazywał  się  -  jakby  można  było  przypuszczać  -  Ciapciak,  tylko 

Apolinary Lewandowski, choć był jego ojcem jak najbardziej rodzonym. Ciapciak otrzymał 

przezwisko  Ciapciak  od  tych,  którzy  uważali,  że  jest  właśnie  ciapciak.  To  znaczy  od  całej 

siódmej, kiedy była jeszcze klasą czwartą czy piątą. Od całej klasy z wyjątkiem, oczywiście, 

Ciapciaka. 

Piłka poszła w ruch. 

Obie  drużyny  zaczęły  z  impetem,  nikt  się  nie  oszczędzał.  Pierwsza  akcja  „Wichru” 

background image

pod bramką „Huraganu” skończyła się jednak tylko tym, że Wajnert zgubił obcas od lewego 

buta, ale go znalazł i schował do kieszeni. Potem było dużo bieganiny w jedną i drugą stronę. 

Tu i tam zaczęły padać bramki, co niebywale podnieciło widownię. 

Kibice wznosili rozmaite okrzyki, jak to kibice. 

- Nie kiwaj się, strzelaj! 

- Podaj na lewo! 

- Ciągnij, bałwanie, do przodu! 

- Furdała, z boiska! - krzyknął Mizera. 

- Ganiaj, ganiaj! - darł się Staszek Koza, a Zośka Stelmachówna wrzasnęła kilka razy: 

- Brawo, Wajnert! Gola! 

Pająk, który snuł się wokół boiska z teczką pod pachą i znudzoną miną, bo mecz tyle 

go obchodził co zeszłoroczne sianokosy, zagapił się teraz na dziewczęta i mruknął do Mizery: 

- Słyszałeś? Co one wszystkie widzą w tym Wajnercie? 

- Kto? - spytał nieprzytomnie Mizera. - Daj mi święty spokój! 

-  „Wicher”  wygra!  -  zagadnął  znów  po  chwili  Pająk,  ale  Mizera,  który  kibicował 

„Huraganowi”,  popukał  się  palcem  w  czoło,  więc  zniechęcony  Pająk  przeszedł  powoli  do 

innych kibiców. 

- „Huragan” wygra, to jasne! - zagadywał, ale i tym razem źle trafił. 

- Głupi jesteś. Spływaj! - zgasił go Rysiek Pustecki. 

Na boisku tempo wzmogło się, zawodnicy byli już rozgrzani i faulowali, jak kto mógł. 

Gruby  co  chwilę  musiał  gwizdać  i  uspokajał  wybujałe  temperamenty  graczy  swoją  starą 

metodą: stukał ciężką łapą i tego, który kopnął, i tamtego, co twierdził, że został sfaulowany. 

Była to metoda nad wyraz sprawiedliwa, a co najważniejsze, dość skuteczna. 

Dziewczęta zaczynały się powoli nudzić. Stelmachówna wyjęła lusterko, przeczesała 

się, podała grzebień Brygidce. 

- No, masz. Zrób się na bóstwo... 

Usłyszał  to  Pająk,  który  właśnie  tamtędy  przechodził.  Nie  przepadał  za 

podsłuchiwaniem, ale skoro już się zdarzyło, to i przystanął niedaleko nich udając, że patrzy 

na boisko. Brygidka od dawna bardzo mu się podobała, choć nigdy by się nikomu do tego nie 

przyznał. A teraz przyszła mu nagle do głowy myśl, która go rozzłościła: „One się tak czeszą 

dla Wajnerta!” 

- Chodźmy już może... - powiedziała Brygidka. - Zaraz po lekcjach powinnam iść do 

domu. Mama znowu dzisiaj rano źle się czuła. Idziesz? 

-  Jeszcze  troszkę!  Oni  zaraz  skończą  mecz,  nie  możesz  Jurkowi  tego  zrobić  - 

background image

namawiała Stelmachówna. - Przecież obiecałyśmy, że na nich zaczekamy. Brygidka, proszę 

cię... 

Pająk przestał podsłuchiwać. Dość miał już Wajnerta, meczu i w ogóle wszystkiego. 

Głodny  był,  postanowił  iść  do  domu.  Ale  właśnie  wtedy  na  boisku  wydarzył  się  drobny 

incydent.  Zenek Gazda, który prowadził atak „Huraganu”, wpadł na Wajnerta, potknął się i 

wyciągnął jak długi. 

- Faul! - wrzasnął Pająk, a za nim i inni. - Sędzia kalosz! 

Zrobiło  się  gorąco.  Michalski,  chłopak  dobry,  ale  bardzo  nerwowy,  nie  wytrzymał  i 

wtargnął na boisko z całą serią okrzyków. 

- Zenek, nie daj się kopać! Oddaj mu! Sędzia kalosz nie widzi! Lej go, Zenek! 

Rozległ się krótki gwizd i gracze stanęli w miejscu. 

- Michalski, uciekaj! - powiedział Pająk. - Albo chociaż zejdź z boiska... Gruby idzie 

do nas. 

I  Pająk  wmieszał  się  pomiędzy  dziewczęta.  A  Michalski,  na  widok  Grubego,  który 

powoli  zmierzał  w  jego  stronę,  wycofał  się  dyskretnie  za  linię  autową,  ale  nie  próbował 

ucieczki.  Na  nic  by  się  to  nie  zdało.  Panował  bowiem  niepisany  zwyczaj,  że  w  takim 

wypadku  w  pogoń  za  kibicem,  który  był  powodem  przerwania  meczu,  rzucali  się  wszyscy 

zawodnicy. Nie uciekał więc Michalski, a jego nerwy znacznie się zdążyły uspokoić, zanim 

Gruby stanął tuż obok i spytał basem: 

-  Michalski!  Czy  ja  ci  mówiłem  już  jesienią  zeszłego  roku,  żebyś  mi  nie  właził 

podczas meczu na boisko, bo ci nogi powyrywam? Mówiłem czy nie? 

- No... - odburknął dość niezdecydowanie Michalski. Mogło to znaczyć „tak”, mogło 

znaczyć „nie”, ale właśnie nic nie znaczyło. 

A  Gruby  spokojnie  pytał  dalej,  bo  miał  wielkie  zamiłowanie  do  porządku  i  był 

zdumiewająco dokładny. 

- Michalski! Kogo to Zenek miał lać? No, kogo? Mnie? Powiedz, nie żałuj sobie. 

- Wajnerta! Nie widziałeś, jak go zasunął w kostkę, co? Nawet taki Pająk zauważył! - 

zaperzył się Michalski. Ale na krótko, bo zaraz padło następne pytanie. 

- Michalski! Powiedz ty mi: kto sędziuje? Może ty albo Pająk? Kto tu jest sędzią? 

-  Ty!  -  ponuro  odparł  nerwowy  kibic,  bo  doskonale  wiedział,  że  to  już  pytanie 

końcowe. 

- No, to ja cię uspokoję! - stwierdził bez złości Gruby. 

Wykonał  niewielki  ruch  swoją  ciężką  łapą  i  Michalski  -  trzeba  przyznać,  że  bez 

własnej woli - usiadł sobie na trawie. Przez chwilę miał jeszcze nieco dziwny wyraz twarzy, 

background image

ale był już zupełnie spokojny. 

- A Pająkowi się upiekło - podsumował Staszek Koza. - Ten Gruby to ma łapę. Ale ja 

tam cię, Michalski, rozumiem. Bo też jestem nerwowy. Wstawaj! 

-  Musicie  przyznać,  że  nie  ma  na  was  innego  sposobu!  -  powiedziała  Witwicka.  - 

Gruby jest sprawiedliwy... 

- Nie wtrącaj się! - przerwał jej Michalski. - Nie musisz go bronić. Czy ja mówię, że 

niesprawiedliwy? Tyle, że niedźwiedź! 

- A to prawda! - zgodziła się Irka i westchnęła sobie. - Niestety, niedźwiedź to on jest. 

Mecz  wznowiono.  Kibice  nie  wrzeszczeli  już  tak,  jak  przedtem.  Gra  toczyła  się 

szybko i była coraz ostrzejsza, ale bez faulów. Pająk przystanął za bramką „Huraganu”. 

- Rudy, ile już jest? 

- Cztery do czterech. Nie przeszkadzaj... 

Zawodnicy  „Wichru”  rozpoczęli  właśnie  misternie  zaplanowaną  akcję  i  szybko 

zbliżali  się  do  bramki  Rudego.  Równocześnie  sędzia  zerknąwszy  na  zegarek  Ciapciaka 

stwierdził,  że  należy  odgwizdać  koniec  meczu.  Przystanął  więc,  nadął  policzki...  I  nic. 

Gwizdek  nie  gwizdnął.  Zatkał  się,  kto  go  tam  wie,  jakim  sposobem.  Jak  w  takiej  sytuacji 

skończyć mecz? 

Do Grubego nikt potem nie miał pretensji, bo niby co on winien. Każdy gwizdek ma 

prawo się zatkać. Ale sędzia nie może przecież wydzierać się na boisku jak pierwszy z brzegu 

bałwan-kibic:  „Koniec  meczu!”  Więc  Gruby  usiłował  jakoś  nieszczęsny  gwizdek 

przedmuchać. I właśnie wtedy atak „Wichru” wpadł na obrońców „Huraganu”, zakotłowało 

się na polu podbramkowym. 

- Podaj do mnie! 

- Rudy, uważaj! 

- Przerzuć! 

- Kryj go, Zenek! 

Wajnert  przerzucił piłkę na skrzydło,  do  Furdały, potem znowu ją przejął.  Był teraz 

sam na sam z bramkarzem. Kibice wstrzymali oddech. Rudy zorientował się, że nie zdąży już 

wybiec,  schylił  się  i  czekał.  A  Wajnert  poszedł  jeszcze  metr  do  przodu,  jeszcze  pół  metra, 

żeby strzelać na pewniaka... 

Strzał!  Rudy  wyskoczył  w  górę  i  ściągając  piłkę  do  siebie  upadł  na  ziemię.  W  tej 

samej chwili rozległ się przeciągły gwizd oznajmiający koniec meczu. To Grubemu udało się 

uruchomić gwizdek. Pająk wyskoczył zza bramki i wybiegł na boisko, podrzucając z radości 

teczkę. 

background image

- Obronił! Brawo, Rudy! 

Ale nagle. Pająk stanął jak wryty. Nadbiegający gracze zatrzymali się, ucichł wrzask 

kibiców. Rudy leżał twarzą do ziemi, a prawa ręka, którą przyciskał piłkę do piersi, osunęła 

się  bezwładnie.  Piłka,  lepka  od  błota,  wyśliznęła  się  i  powoli  wtoczyła  do  pustej  bramki. 

Rudy nie podnosił się... 

Podbiegło paru chłopców, ale tylko Gruby nie stracił głowy. 

- Niech ktoś leci do szkoły! - zawołał. - Irka! Biegnij po dyrektora albo kto tam będzie 

w pokoju nauczycielskim. Szybko! Chłopcy, no chodźcie tu który... pomóżcie mi! Co z wami 

jest? 

Nikt się nie ruszył, stali jak zaczarowani, wpatrzeni w leżącego na ziemi ubłoconego 

bramkarza.  Więc  Gruby  sam  przykląkł  przy  nim  i  podkładając  Rudemu  rękę  pod  głowę 

próbował odwrócić go i podnieść. 

- Rudy, słyszysz mnie? Co ci jest? Rudy... 

Ale  Rudy  był  nieprzytomny.  Rozejrzał  się  Gruby  bezradnie,  widział,  jak  Witwicka 

biegnie w stronę szkoły, jak zawodnicy schodzą z boiska, a cała grupa, która obsiadła skarpę, 

szybko topnieje. Chłopcy z obu drużyn ubierali się błyskawicznie, a Pająk, przerażony, cofał 

się za bramkę powoli, krok za krokiem. W dziwny sposób boisko opustoszało. 

 

ROZDZIAŁ II  

TAKI SOBIE PAJĄK  

 

Wszystko dokoła wydawało mdły zapach, wszystko było białe: ściany, ławki, fartuchy 

przechodzących ludzi. I Pająk czuł, że robi mu się od tego wszystkiego słabo. Coraz bardziej 

bolała go głowa. 

Siedział na korytarzu szpitalnym trzymając na kolanach swoją teczkę i torbę Rudego. 

Otwierały  się  i  zamykały  drzwi  gabinetów  zabiegowych,  przebiegały  pielęgniarki.  Czekanie 

przedłużało się, wciąż nie było wiadomo, co z Rudym. 

 

1. 

Na  widok  dyrektora  szkoły  biegnącego  na  boisko  Pająk  ulotnił  się  jak  i  inni.  Na 

wszelki wypadek. Nie potrafiłby chyba powiedzieć dlaczego. Po prostu wystraszył się i zrobił 

to,  co  wszyscy.  Prawie  wszyscy.  Nawet  nie  wiedział,  kiedy  znalazł  się  na  moście.  Ale  tam 

Pająk przystanął, obejrzał się... Boiska nie było stąd już widać, zasłaniał je budynek szkoły i 

drzewa. 

background image

Po  co  ja  tu  stoję?  -  pomyślał  Pająk.  -  Głodny  jestem,  już  dawno  powinienem  być  w 

domu. Czy dyrektor mógł mnie spostrzec? Nie, na pewno nie. Więc czemu teraz stoję na tym 

moście? 

Ruszył  do  przodu,  ale  po  paru  krokach  znów  stanął.  Poczuł,  że  coś  tu  nie  jest  w 

porządku.  Zbliżała  się  do  niego  grupa  chłopców  z  klasy,  szła  z  nimi  Brygidka  i 

Stelmachówna. Głośno rozmawiali, Wajnert tłumaczył coś, wymachując rękami. 

Pająk  oparł  się  o  barierkę,  chciał  jakoś  do  nich  zagadać,  ale  nie  wiedział,  co 

powiedzieć. Zatrzymali się przy nim. 

- Popatrzcie!  On już tutaj!  -  zdziwił się Furdała.  -  Nie  wiedziałem,  że taki  sprinter z 

Pająka. 

- Może trzeba go na setkę wystawić? Ma charakter w nogach. 

- Czekasz na nas, ofiaro? - spytał Wajnert. - Czego chcesz? 

- Może na Brygidkę czekał?  - poddała Stelmachówna.  - Ostatnio ciągle  się koło  niej 

kręci. 

- Daj spokój... 

- Albo koło ciebie, Zośka. Tylko powiedz! 

Wajnert roześmiał się głośno. 

- Wiałeś, Pająk, aż się kurzyło! I czego się tak boisz, ofermo jedna? Przecież ty z nami 

nie grałeś. 

- A może wróć do szkoły, poskarżysz, że ktoś był winien, i jeszcze cię pochwalą. No, 

Pająk - powiedziała Stelmachówna - co ty na to? 

- Zasuwaj! - i Furdała popchnął Pająka ze złością. - Zasuwaj, gnojku jeden... 

Brygidka złapała Furdałę za rękę, odciągnęła go. Koło Pająka zrobiło się luźniej. 

-  Zostaw  go,  Edek!  Zostawcie  go...  -  powiedziała.  -  Niech  sobie  ucieka  do  domu. 

Przecież widzicie, jaki wystraszony. 

- A wy? - odezwał się Pająk. 

- Co my? 

- A wy niby co robicie? Wy nie uciekacie? 

- Ty, zamknij się, bo... - zaczął Wajnert, ale w tej właśnie chwili usłyszeli syrenę. Od 

strony rynku jechała karetka pogotowia, przemknęła przez most. 

- To do nas, do szkoły...  - mruknął  Furdała. - Szybko przyjechali. Więc coś tam jest 

poważnego z Rudym. Chodźcie, nie stójmy urna widoku... 

I  wtedy  Pająk  nagle  zdecydował  się,  popatrzył  na  nich  wszystkich,  a  najdłużej  na 

Wajnerta. 

background image

- Tchórze... - powiedział. - Wy tchórze! 

Zanim ktokolwiek zdążył się ruszyć, Pająk odepchnął najbliżej stojących i zawrócił w 

stronę szkoły. 

- Policzymy się jeszcze, jeśli coś poskarżysz! - usłyszał za sobą. - Pilnuj się, Pająku! 

Minął szkołę i wszedł na zupełnie już puste boisko. Nie bardzo wiedział, dlaczego to 

robi. Rozejrzał się Pająk: dziwne to wszystko, jeszcze parę minut temu było tu głośno, prawie 

cała siódma kibicowała swoim obu drużynom. A. teraz? On jeden, Pająk, stoi tu nie wiadomo 

po co... Jest pusto i cicho, ani żywej duszy. Tylko przed szkołą sanitarka. 

I nagle zauważył, że za bramką „Huraganu” leży coś na ziemi. Podszedł bliżej: torba 

sportowa.  Zajrzał  do  środka.  Książki,  zeszyty  Rudego...  widocznie  zapomnieli  o  tym,  kiedy 

zabierali go z boiska. Wziął więc Pająk torbę Rudego i wszedł do szkoły. 

-  Czego  ty  chcesz?  -  spytał  dyrektor,  kiedy  spostrzegł  Pająka  w  kancelarii.  -  Nie 

przeszkadzaj teraz, widzisz, że chłopak ledwo dochodzi do siebie. 

Na krześle siedział Rudy, któremu lekarz z pogotowia przewiązywał rękę i całe ramię, 

mocno zaciągając bandaż. Młody nauczyciel, pan Kowalik, mieszał jakieś krople w szklance. 

-  Więc  jak,  panie  doktorze,  zabieracie  go?  -  pytał  dyrektor.  -  A  może  po  prostu 

odpocznie tu chwilę, ktoś go potem odprowadzi do domu? 

Rudy był bardzo blady i patrzył na Pająka bez słowa. 

-  Przyniosłem  jego  torbę  -  powiedział  Pająk.  -  Zostawić  tu,  czy  może  zanieść  do 

domu? 

- Zostaw i zmykaj! Albo nie... 

Pan Kowalik spojrzał na Rudego i zastanowił się przez moment. 

- Albo nie... - powtórzył. - Poczekaj! Podał Rudemu lekarstwo i spytał: 

- To twój przyjaciel? 

Pająk  zaczął  się  powoli  cofać  w  stronę  drzwi.  Nie  miał  tu  już  nic  do  roboty.  Teraz 

przecież  Rudy  zrobi  zdumioną  minę  i  pewno  powie:  „Nie.  Przyjaciel?  Skądże  znowu!  On? 

Przecież to Pająk, taki tam jeden z naszej klasy... oferma i skarżypyta. Tchórz...” Na pewno 

zaraz tak powie, bo to przecież prawda... 

- Pytam, czy to twój przyjaciel? - powtórzył pan Kowalik. - Chcesz, żeby tu został? 

- Tak - powiedział Rudy i uśmiechnął się do Pająka. 

- Wobec tego zostań - zdecydował dyrektor. - Odwieziesz go z panem Kowalikiem do 

szpitala. Może się do czego przydasz. Zmieści się z wami? 

Lekarz skinął głową. 

- Niech jedzie. Choremu będzie raźniej. 

background image

Kiedy  sprowadzali  Rudego  po  schodach,  Pająk  nachylił  się  do  niego  i  powiedział 

bardzo cicho: 

- Rudy... dziękuję. 

- Za co? Chłopie, co ty pleciesz? To ja tobie... 

- Nie, Rudy. Dziękuję, że się do mnie... przyznałeś. 

Wsiedli  do  karetki  pogotowia.  Rudy  położył  się  na  noszach  i  przymknął  oczy. 

Samochód  ruszył.  A  kiedy  jechali  przez  miasto,  Pająk  myślał:  gdyby  godzinę  temu  ktoś 

powiedział w klasie, że właśnie on, Pająk, będzie po wypadku odwoził Rudego do szpitala, 

najbardziej z całej siódmej zdumiałby się właśnie Rudy., nie, najbardziej byłby zdziwiony on 

sam, Pająk. Więc jak to możliwe? Co takiego się stało? 

A  teraz  siedzieli  z  panem  Kowalikiem  na  szpitalnym  korytarzu  i  czekali  na 

wiadomość, co jest z Rudym. 

- Bardzo długo to trwa, proszę pana, nie? - odezwał się Pająk. 

- Widocznie tak trzeba. 

-  Śmierdzi  tu  strasznie,  czymś  takim...  chemicznym,  nie?  I  wszystko  białe.  Dziwnie 

jakoś. 

- Zwyczajnie. Jak w szpitalu. Pierwszy raz jesteś? Coś ty taki blady? Tylko mi tu nie 

zemdlej. Tobie też coś jest? 

Pająkowi  robiło  się  niedobrze,  bolała  go  głowa.  Zawsze  z  nim  tak  było,  kiedy  się 

przestraszył albo zdenerwował. Ale teraz tłumaczył to sobie Pająk tym, że zapach szpitala tak 

na niego działa. I głodny był bardzo. 

- Proszę pana... już mnie mdli od tego szpitala. Może wyjdę na ulicę? 

-  To  cię  potem  nie  wpuszczą.  Która  to  już?  Dochodzi  czwarta...  -  powiedział  pan 

Kowalik. - Prawie dwie godziny tu siedzimy... o, idzie chyba ktoś do nas. Nareszcie. 

- Pan jest nauczycielem, który przywiózł tamtego chłopca? 

Pan Kowalik wstał z ławki, a Pająk za nim. 

- Możemy go już odebrać? - spytał Pająk. - Bo w domu się pewno martwią. 

- No, więc trzeba zawiadomić rodzinę - powiedział lekarz. - Weźmiecie to panowie na 

siebie, tak? 

- Z nim coś poważnego? Proszę powiedzieć! 

Pająk nawet nie zauważył, że pierwszy raz w życiu ktoś go potraktował jak dorosłego. 

- To znaczy, że Rudy zostaje w szpitalu? - zapytał przerażony. - Dlaczego? 

-  Gips  założyliśmy,  ale  coś  tam  jeszcze  jest  z  nim  niezupełnie  w  porządku... 

Zatrzymamy  go. Niech  wieczorem  przyjdzie ojciec chłopca, to  mu  lekarz dyżurny  wszystko 

background image

wyjaśni. Do widzenia. 

- Dziękujemy - powiedział pan Kowalik. - Trudno, skoro musi tu zostać... Damy znać 

rodzicom. 

Wyszli ze szpitala. Pająk odetchnął głęboko raz i drugi, ale wcale nie poczuł się lepiej. 

- Wiesz, gdzie pracuje ojciec tego chłopca? 

- Na kopalni. Jest sztygarem. Zaprowadzę pana. 

- No, to chodźmy tam. Widzisz, przydałeś się jednak. Jak on się właściwie nazywa? 

- Rudy? Nazywa się Rudziński. Ale wołamy Rudy... 

-  Zdążyłem  zauważyć  -  powiedział  pan  Kowalik.  -  Chodź,  bo  szkoda  czasu.  Daj  tę 

torbę,  niewygodnie  ci  przecież  nieść  i  torbę,  i  teczkę...  A  ty  wciąż  taki  blady?  Boisz  się  o 

niego, tak? Prawdę mówiąc, ja też się martwię... 

 

2. 

Szli  szybko  w  stronę  kopalni  i  Pająk  zastanawiał  się,  tak  by  tu  najłatwiej  znaleźć 

sztygara  Rudzińskiego.  Może  być  przecież  pod  ziemią,  nie  wiadomo  gdzie.  Trzeba  się 

zwrócić do kogoś... może iść od razu do dyrekcji? Albo do zawiadowcy kopalni? Wiedział, że 

sam  musi  coś  wymyślić,  bo  pan  Kowalik  pewno  zupełnie  się  nie  orientuje,  jest  tu  przecież 

nowy. U nich w szkole uczy dopiero od półrocza. 

- Coś ci powiem... - usłyszał nagle Pająk i podniósł głowę. 

Nauczyciel zwolnił nieco i mówił powoli, jakby zastanawiał się jeszcze nad tym, co 

chce powiedzieć, albo głośno myślał. 

- Tak mi teraz przyszło do głowy, wiesz... Nie podoba mi się ta wasza klasa. Siódma, 

tak? 

- Tak. Siódma c. 

- No, właśnie. Więc nie znam zupełnie tej klasy, ale nie podoba mi się jakoś. Jeden z 

was ma wypadek i wszyscy uciekają. No, nie wszyscy. Ale większość. Nawet ci, którzy z nim 

grali. To chyba coś nie tak. Prawda? 

- To jest świństwo... - zgodził się Pająk i opuścił głowę. 

Szli obok siebie, jeszcze bardziej zwalniając. 

- A tak zawsze lubicie mówić: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. I okazuje się, 

jak co do czego, że to tylko zawracanie głowy. 

- U nas to nie ma dobrych kolegów - odpowiedział z goryczą Pająk. - Wcale nie ma. 

Tylko w książkach się czyta o takich. Albo ogląda na kowbojskich filmach, na wojennych... 

W życiu jest inaczej. 

background image

- Naprawdę tak myślisz? 

- Pewno, że tak. W życiu to nie ma prawdziwych przyjaciół. 

- Tak ci się wydaje? 

- Ja to wiem, proszę pana. Bardzo dobrze wiem. 

Zamyślili się obydwaj. 

- Słuchaj, bracie - zaczął po chwili pan Kowalik - a jak ty myślisz: nic na to nie można 

poradzić? 

Pająk wzruszył ramionami. 

- Poradzić? Jasne, że nie. 

- Na pewno? 

-  A  co  można  zrobić,  żeby  mieć  przyjaciół?  Nic...  Przyspieszyli  kroku,  rozmowa 

urwała się. Tuż przed kopalnią Pająk przystanął. 

- Coś panu powiem... Ja też uciekłem. Może nawet uciekłem pierwszy. Żeby pan sobie 

nie myślał, że ja jestem inny. 

- Uciekłeś? Ale potem wróciłeś. Dlaczego? Dlaczego właśnie ty wróciłeś? 

Pająk nie odpowiadał. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie potrafiłby wyjaśnić, dlaczego 

wrócił na boisko. 

- Lubisz go? 

- Niby kogo? 

- Rudego. 

-  Co  ja  go  mogę  lubić  albo  nie?  Właśnie  ja...  -  mruknął  niechętnie  Pająk.  -  Jemu  na 

takich nie zależy, proszę pana. Nawet w piłkę nie umiem grać. 

Pan Kowalik pokręcił głową. 

- Coś tu jest nie tak... 

Życia nie zna, dziwny jakiś - myślał o nim Pająk - więc po co zadaje pytania, a potem 

się dziwi i sam nie wie, co powiedzieć... 

Weszli na portiernię, zatrzymał ich strażnik. 

- My do dyrekcji - zaczął tłumaczyć Pająk. - Szukamy sztygara Rudzińskiego... 

Późno już było, dochodziła piąta, kiedy Pająk dotarł do domu. Bardzo był zmęczony i 

nawet  jeść  już  mu  się  odechciało.  Patrzył  na  matkę,  ale  jej  słowa  przelatywały  jakby  koło 

niego, ledwo rozumiał, o co w tym jej krzyku chodzi. 

-  Gdzie  ty  się  włóczysz?  Sto  razy  przygrzewam  i  odstawiam  gary!  Mów  coś. 

Wytłumacz się jakoś. 

- Przepraszam... - powiedział Pająk i usiadł przy stole. 

background image

Trzaskając ze złości talerzami matka przygotowywała mu obiad. 

- Umyj ręce! Co to znaczy „przepraszam”? Gdzieś ty tyle czasu był? Co ty taki blady? 

Rany boskie, całe spodnie masz rozdarte... Pobił cię ktoś znowu? 

- Mamo, daj spokój... - prosił Pająk. - Głowa mnie strasznie boli, jeść mi się już nawet 

nie chce, położę się chyba. 

- Akurat! Nie będziesz jadł, jeszcze czego? Mów, gdzie byłeś? Z kim? Kto cię bił? 

-  Nikt  mnie  nie  bił.  Daj  mi  już  spokój...  Kolega  miał  wypadek,  złamał  rękę. 

Odwoziłem go do szpitala. 

- Rany boskie! - wystraszyła się matka. - Wypadek? Przez ciebie złamał rękę czy jak? 

- Nie. 

- A przez kogo? 

- Przez nikogo. 

-  To  dlaczego  ty  go  musiałeś  odwozić?  Po  co  się  tam  pchałeś?  Jeszcze  w  końcu 

wszystko będzie na ciebie! - mówiła podniesionym głosem. - Tyle razy tłumaczyłam, żebyś 

się do niczego nie mieszał! 

- Mamo, zrozum przecież... 

Patrzył  Pająk  na  matkę  i  nie  słuchał  już  tego  wszystkiego.  Nawet  nie  bał  się  jej 

krzyku, sam był zdziwiony, że nie boi się wcale. Patrzył na matkę i było mu bardzo przykro. 

Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że wstyd mu za to, co ona mówi. 

Następnego  dnia  była  niedziela.  Ochłodziło  się  i  padał  deszcz.  Pająk  cały  dzień 

przesiedział w domu. 

- Bardzo dobrze, że leje - mówiła matka. - Przynajmniej nigdzie nie łazisz. 

- A kiedy ja gdzieś chodzę? Nawet mnie dzisiaj do szpitala nie chciałaś puścić. Były 

odwiedziny... 

-  I  po  co  ty  tam  potrzebny?  Rodzina  pewno  była.  Myślisz,  że  on  czeka  akurat  na 

ciebie? 

- Nic nie myślę, przecież nie poszedłem. 

- Ale chciałeś... Niby nigdzie nie chodzisz, a zawsze ktoś cię pobije. Same bandziory 

w tej waszej szkole. Do czego to doszło? Milicjanta by trzeba postawić... 

- Nie starczyłoby milicjantów, mamo... Gdyby przy każdym milicjanta stawiać... 

-  Ale  zadajesz  się  z  nimi.  Teraz  też  się  w  to  wszystko  wmieszałeś.  W  ten  cały 

wypadek... no już, rozumiem, zdarzyło się, nie ma co gadać. Żeby tylko jakiej biedy z tego 

jeszcze  nie  było.  Ręce  i  nogi  sobie  łamią,  do  szpitala  ich  odwożą,  a  ty  się  w  to  pchasz. 

Potrzebny im jesteś? Albo oni tobie? Sam powiedz... 

background image

-  Ja  tam  im  wszystkim,  mamo,  do  niczego  nie  jestem  potrzebny  -  powiedział  Pająk 

smutno. - A oni mnie? 

- Co? 

- Nie, nic takiego... - urwał, bo co miał powiedzieć. 

Pod  wieczór  przyjechał  na  rowerze  Zenek  Gazda  i  zagwizdał  pod  oknem.  Nie 

pierwszy  raz  to  się  zdarzało  i  Pająk  nie  zdziwił  się  wcale.  Wziął  ze  stołu  zeszyt  do 

matematyki i spojrzał na matkę. 

- No i proszę. Znowu jakiś chuligan gwiżdże na ciebie, a ty już lecisz... 

- A co mam zrobić, mamo? - spytał. - Co poradzę? Oni są silniejsi. Niby nie wiesz o 

tym? 

Nic  nie  odpowiedziała,  gwizd  ponowił  się,  teraz  już  na  klatce  schodowej,  i  Pająk 

posłusznie zeszedł  na dół.  Zenek czekał,  jak zawsze, na półpiętrze. Tu było najwidniej i  na 

parapecie okna można było wygodnie pisać. 

-  Wyszło  mi  to  zadanie.  Ale  jest  dość  trudne  -  powiedział  Pająk.  -  Możesz  sobie 

sprawdzić. Tylko szybko, bo mnie pewno zaraz matka zawoła... Przepisuj! 

Tak  to  się  ładnie  nazywało  w  ich  klasie:  sprawdzić.  Podczas  takiego  sprawdzania 

zawsze  się  jednak  okazywało,  że  Gazda  co  prawda  zaczął  swoje  zadanie,  ale  nie  potrafił 

dokończyć.  I  po  prostu  przepisywał  -  wszystko,  co  było  do  przepisania  -  z  zeszytu  Pająka. 

Najczęściej  chodziło  o  matematykę,  ale  i  pozostałe  przedmioty  też  bywały  przyczyną 

wieczornych odwiedzin. Innych spraw Zenek Gazda nigdy dotąd do Pająka nie miał. 

Tym razem jednak Zenek na widok zeszytu machnął lekceważąco ręką. 

- Schowaj to, nie o matmę chodzi. Długo na siebie każesz czekać, Pająk... 

- Nie o matmę? A o co? 

- Odpisałem już od Wajnerta. 

- Od Wajnerta? - zdziwił się Pająk. - Ty od Wajnerta? 

- Ja. Co robisz taką głupią minę? Nie wolno? 

Pająk  wzruszył  ramionami.  Co  mnie  w  końcu  obchodzi,  od  kogo  on  odpisuje?  - 

pomyślał. - Ale właśnie on ni stąd ni zowąd od Wajnerta? Ciekawe. 

- To cześć - powiedział. 

- Poczekaj... 

- Co jeszcze? 

Ale tamtemu najwyraźniej nie szło, kręcił coś, kręcił, wreszcie wyrzucił z siebie: 

- Słuchaj... coś trzeba chyba zrobić, nie? 

- Z czym? 

background image

- Nie udawaj, Pająk. 

- Niczego nie udaję. Co niby trzeba zrobić? 

- No, nie wiem właśnie. Ale coś trzeba... Przecież nikt nie był winien, no nie? Chyba 

nie powiedziałeś dyrektorowi niczego na nas? 

Boi się - pomyślał Pająk i poczuł przez chwilę jakąś złośliwą radość. - Tak, teraz oni 

trzęsą się ze strachu. Oni wszyscy, tacy zawsze pewni siebie i odważni  cwaniacy. Wszyscy 

się boją, oprócz mnie. Więc któż to jest największym tchórzem w klasie? Ja, Pająk? Zawsze 

tak uważali. Bardzo dobrze, niech się teraz boją... 

Pająk odwrócił się bez słowa i poszedł na górę. 

-  Poczekaj!  No,  bądź  kumpel,  Pajączku...  -  usłyszał  za  sobą.  -  Co  mówił  dyrektor? 

Poczekaj, to poważna sprawa... 

- Poważna sprawa, że ty się boisz, tak? 

I  Pająk  zatrzasnął  za  sobą  drzwi  mieszkania.  Specjalnie  głośno,  aż  matka  podniosła 

głowę i popatrzyła na niego zdziwiona. 

- Co tak trzaskasz? 

- Ja? Nie. Zdawało ci się, mamo... - powiedział spokojnie. 

- A co się stało? 

- Nic. 

- Jak to nic? 

- Po prostu. Nic. 

 

3. 

Niedzielny  wieczór  nie  skończył  się  dla  Pająka  na  tej  jednej  wizycie.  Późno  już  było,  w 

telewizji  wyświetlali  właśnie  film,  kiedy  zapukał  ktoś  delikatnie,  potem  jeszcze  raz,  trochę 

głośniej. 

- Kto to może być? - zdziwiła się matka. - O tej porze? Poczekaj, ja pójdę otworzyć... 

W drzwiach stanął Jurek Wajnert. Ukłonił się, przywitał z matką Pająka, pocałował ją 

w rękę. 

-  Przepraszam,  że  tak  późno,  ale  tyle  nam  teraz  w  szkole  zadają,  proszę  pani  - 

tłumaczył. - Nie wiadomo zupełnie, kiedy to wszystko odrobić. Ja tylko na sekundę... 

Mrugnął do zdumionego Pająka, podał mu jakąś książkę, zabrał ze stołu inną. 

- Wyjdź ze mną na chwilę, z łaski swojej... 

- Przecież możecie tu, w mieszkaniu - powiedziała matka. 

- Nie, nie... Po co pani przeszkadzać? Odprowadź mnie... 

background image

- Czego chcesz, Wajnert? - spytał na korytarzu Pająk. 

-  Żebyś  się  przestał  stawiać,  gnojku  jeden.  Bo  ci  tu  na  miejscu  gębę  skuję.  Albo  w 

szkole tak ci wlejemy, że się nie pozbierasz, jasne? 

Pająk milczał. 

- Pytam, czy jasne? 

- Przypuśćmy, że tak. Co dalej? 

-  Słuchaj:  Zenek  Gazda  po  obiedzie  był  w  szpitalu.  Ale  nie  chcieli  go  do  Rudego 

wpuścić. Tam musi być z nim niedobrze. Mów: co powiedziałeś dyrektorowi? Czy on uważa, 

że ktoś z nas jest winien? Tylko mów prawdę, cholerny Pająku, bo cię zrzucę ze schodów! 

Inni też ci dołożą. Przecież tu chodzi o nas wszystkich! 

Wiadomość,  że  Gazdy  nie  wpuszczono  do  szpitala,  zaskoczyła  Pająka.  Może 

rzeczywiście  Rudemu  pogorszyło  się,  stało  się  coś  złego?  -  pomyślał.  I  nagle  poczuł,  że 

ogarnia go wściekłość. 

- Jak ty powiedziałeś, Wajnert? O kogo chodzi? 

- No, o nas... o wszystkich, którzy grali w tym meczu. 

-  Nieprawda!  Najmniej  tu  chodzi  o  was!  -  Pająk  nawet  nie  zdawał  sobie  sprawy,  że 

podnosi głos i zaczyna krzyczeć. - O Rudego chodzi! Tylko o niego, rozumiesz? 

- Nie drzyj się, bo ludzie usłyszą... - mruknął Wajnert i spuścił z tonu. - Powiesz, co 

mówił dyrektor o nas? No, proszę cię. 

- Spływaj, Wajnert. 

- Ty do mnie w ten sposób? Ty? 

- Ja. Mówię: spływaj! 

- Będziesz żałował... - wycedził Wajnert przez zęby. - Ciężko pożałujesz, Pająku! 

Odwrócił się gwałtownie i zbiegł ze schodów, aż zadudniło w całym domu. 

-  Bardzo  miły  chłopiec,  prawda?  -  powiedziała  matka  do  Pająka,  kiedy  wrócił  do 

mieszkania.  -  Gdyby  jeszcze  tylko  nie  tupał  tak  na  schodach.  Ale  umie  się  kulturalnie 

przywitać,  nie  gwiżdże  pod  oknem  jak  inni.  To  twój  dobry  kolega?  Pierwszy  raz  go  u  nas 

widzę... 

- I ostatni. 

- Dlaczego? Czy coś się stało? - wystraszyła się matka. - Kto to właściwie był? 

- Taki tam jeden... - powiedział pogardliwie Pająk. - Nic ważnego. 

Przeszedł  się po pokoju, popatrzył  w telewizor, usiadł przy stole i  ni  stąd, ni  zowąd 

zabrał się do przeglądania swojego albumu ze znaczkami. A wszystko po to, żeby matka nie 

poznała, jak bardzo jest zdenerwowany. I żeby nie domyślała się, że te wizyty drogo mogą go 

background image

kosztować. 

Nigdy  dotąd  słaby,  chorowity  Pająk  nie  odważyłby  się  narazić  któremuś  z  tych 

najważniejszych w klasie chłopców. Tych najsilniejszych, którzy zawsze mieli go za nic. Nie 

tylko jego zresztą, ale chyba jego najbardziej. Może dlatego, że właśnie on najbardziej ich się 

bał. I oto jednego wieczoru Pająk naraził się dwóm najgroźniejszym: Gaździe i Wajnertowi. 

Za  każdym  z  nich  stało pół  klasy,  więc  Pająk  dobrze  wiedział, że  teraz  całą  siódmą  będzie 

miał  przeciwko sobie. On, którego pobić może każdy w klasie, nawet  najsłabszy, bo nawet 

taki jest od niego silniejszy. 

Bał się, ale inaczej niż dotychczas. Przyszła mu do głowy dziwna mysi: że nie tylko 

on  został  dzisiaj  zupełnie  sam,  poza  klasą.  Podobnie  jest  chyba  z  Rudym.  Jeszcze  tak 

niedawno, przed tym meczem, Rudziński był jednym z tamtych. Tyle że nie rozbijał się tak 

jak Wajnert, Gazda czy choćby Edek. Ale Rudy był jednym z nich. Teraz już nie jest i Pająk 

to zrozumiał. Oni boją się tylko o siebie samych. Teraz, kiedy bramkarz „Huraganu” leży w 

szpitalu  i  zdjął  ich  strach,  że  ktoś  im  każe  za  to  odpowiadać,  wykreślili  go  jakby  spośród 

siebie. 

Tak... - myślał Pająk - gdyby to tylko było możliwe, najchętniej powiedzieliby, że w 

ogóle Rudzińskiego nie znają i nigdy w życiu w piłkę z nim nie grali. 

Pająk  czuł,  że  Rudy  stał  im  się  obcy  właśnie  dlatego,  że  jest  teraz  przyczyną  ich 

strachu  o  samych  siebie.  A  przecież  z  Pająkiem  sprawa  ma  się  podobnie.  Trochę  podobnie. 

Tylko że on, Pająk, nie leży w szpitalu, będzie musiał jutro stanąć przed całą klasą. I w końcu 

Rudy to jest Rudy. A Pająk jest tylko Pająkiem. 

Udawał więc, że przegląda swoje znaczki, żeby matka niczego się nie domyśliła, bał 

się tego, co z nim będzie, martwił się o Rudego i nagle odkrył coś, co go zaskoczyło. Przyszła 

mu  do głowy  myśl,  że nie ‘cofnąłby ani jednego słowa, które powiedział im dzisiaj,  że nie 

żałuje niczego. 

Za  to  Zenek  Gazda  mocno  żałował.  Był  wściekły.  I  nawet  wcale  nie  rozmowa  z 

Pająkiem tak go rozzłościła. Gazda był na siebie wściekły o to, że prosto od Pająka pojechał 

do Grubego. 

Zastał  go  na  podwórku,  a  właściwie  w  komórce,  skąd  dochodziły  odgłosy  rąbania 

drzewa. Ciemno było, więc Zenek zapytał: 

- Gruby, to ty? 

- Nie. Biskup. Król Madagaskaru... - odezwał się Gruby po dłuższej chwili. - Dureń! 

Gazda udał, że tego nie słyszy. 

- Przestało padać, wiesz? - zagadywał. - Po ciemku rąbiesz drzewo? 

background image

- A ty po ciemku jeździsz na rowerze? 

- Szukamy cię z Wajnertem pół dnia. 

- Ty i Wajnert, tak? 

- Tak. 

- No i bardzo dobrze... - mruknął Gruby. 

- Co dobrze? 

- Dobrze, że źle szukacie. Bo zupełnie niepotrzebnie... Dobranoc, kapitanie! 

- Posłuchaj, chcę z tobą pogadać... 

Gruby rąbnął parę razy siekierą. Nie odpowiadał. 

- Wiesz... Wajnert i ja, i w ogóle wszyscy, boimy się, że... 

- To się bójcie! - przerwał mu Gruby. - Szczęść Boże. Zjeżdżaj, kapitanie. 

- O co ci chodzi? 

-  O  to,  że  nie  mam  ochoty  z  tobą  gadać.  Ani  na  ciebie  patrzeć.  Całe  szczęście,  że 

ciemno... 

- Czego ty chcesz, Gruby? - rzucił się Zenek. - Zwariowałeś? 

- Niczego nie chcę od was. 

- To o co ci chodzi? Ty przeciwko nam? Czego się czepiasz? 

- Śmierdzieli! - odpowiedział Gruby. 

- Co? 

- Właśnie to. Jeszcze tu jesteś? 

Zenek  Gazda  tak  był  zaskoczony,  że  nawet  mu  do  głowy  nie  przyszło,  żeby  się 

obrazić.  Zupełnie  nie  rozumiał,  o  co  chodzi.  W  ciszy,  przerywanej  uderzeniami  siekiery, 

opowiedział o nieudanych odwiedzinach w szpitalu. Nie był pewien, czy Gruby go słucha. 

-  A  ty  się  nie  boisz?  -  zapytał.  -  Przecież  brałeś  udział  w  tym  meczu,  sędziowałeś. 

Wajnert mówi, że możemy wszyscy odpowiadać. Nie boisz się? 

- Owszem  -  powiedział spokojnie Gruby i  wyszedł  z komórki.  -  Trochę się boję, tak 

samo jak Witwicka. Nawet o tym z Irką dzisiaj rozmawiałem... 

- A co ma do tego Irka Witwicka? - zdziwił się Gazda. - Co ty pleciesz? 

- Tylko nie „pleciesz”, dobrze? My się z Irką boimy, że nie będziemy mogli na tych 

wszystkich śmierdzieli spokojnie patrzeć. Rozumiesz? 

- Na jakich znowu śmierdzieli? 

- Na przykład na ciebie! - odpowiedział Gruby. 

- Co? 

- A właśnie to, kapitanie „Huraganu”. 

background image

- Gruby, pytam, o co ci właściwie idzie? Czego ty się mnie czepiasz? 

- Uciekłeś z boiska. Zenek milczał przez chwilę. 

- Wszyscy uciekli... 

- Nie wszyscy. Ważne jest właśnie to, że nie wszyscy. 

- Gruby, zrozum... 

-  Zostawiłeś,  kapitanie,  swojego bramkarza na ziemi.  Nieprzytomnego.  Nie zasłaniaj 

się wszystkimi. Kto jak  kto,  ale ty powinieneś sterczeć tam do końca. Prysnąłeś i  dla mnie 

jesteś śmierdziel. Została tylko Irka i ja, pomogliśmy dyrektorowi wnieść Rudego do szkoły... 

Dla Irki też jesteś śmierdziel, jeśli chcesz wiedzieć. 

-  Guzik  mnie  twoja  Irka  obchodzi!  -  krzyknął  Gazda,  ale  Gruby  położył  mu  łapę  na 

ramieniu i Zenek aż ugiął się nieco. 

- Dobranoc, kapitanie! - powiedział Gruby i odepchnął go od siebie. 

Gazda wsiadł na rower, odjechał parę metrów, przystanął. 

-  Gruby!  -  zawołał.  -  Żebyś  się  nie  czuł  aż  taki  ważny,  to  ci  coś  powiem.  Tak 

naprawdę  to  z  Rudym  został  do  końca  tylko  Pająk.  On  go  odwiózł  do  szpitala,  a  nie  ty. 

Słyszysz? 

-  Nie  wiedziałem...  -  mruknął  Gruby  i  zastanowił  się  przez  chwilę.  -  To  dziwne,  że 

Pająk wrócił. Coś podobnego... 

-  A  teraz  chodzi  o  to,  że  ta  oferma  klasowa  stawia  się  na  całego.  Nagle  się  zrobił 

cholernie  dzielny,  zaczyna  nam  wszystkim  grozić.  Kto  go  wie,  co  na  nas  dyrektorowi 

naskarżył. A z Rudym jest niedobrze... I co, teraz też się nie boisz? 

- Zjeżdżaj! - krzyknął Gruby. - Nie denerwuj mnie... Ale już! 

-  Zobaczymy  jutro,  jakiego  prosiaka  nam  Pająk  podłożył.  I  co  się  będzie  w  klasie 

działo! - powiedział Zenek Gazda, nacisnął pedały i szybko odjechał. 

-  Zobaczymy...  -  mruknął  Gruby do siebie.  - Taki  sobie Pająk, no! Kto to wie, co  w 

takim siedzi? 

 

ROZDZIAŁ III  

ZEMSTA PAJĄKA  

 

Siódma c od samego rana bardziej przypominała pole minowe, na które lada moment 

ma wjechać czołg, niż zwykłą szkolną klasę. Denerwujący nastrój oczekiwania  na coś złego 

udzielił się wszystkim. 

Czego  się  bali?  Jakiejś  wielkiej  awantury  ze  strony  dyrektora  szkoły  i  śledztwa,  kto 

background image

jest winien wypadkowi? Ukarania wszystkich grających w tamtym meczu? A może klasa bała 

się złych wiadomości o Rudym? Nikt właściwie nie wiedział, czego się boi, a jednak bali się 

prawie wszyscy. Bywa tak czasem. 

 

1. 

Idąc do szkoły Gruby - od kilku miesięcy, może nawet od początku, roku szkolnego - 

zatrzymywał się zawsze przed domem Irki Witwickiej. Nazywało się to, że zabiera ją ze sobą 

„po  drodze”,  choć  właściwie  wcale  mu  tak  bardzo  po  drodze  nie  było.  Zatrzymywał  się  na 

wprost domu, po drugiej stronie ulicy, i czekał. Raz dłużej, raz krócej czekał, ale nigdy się do 

szkoły nie spóźnili. 

Tego dnia Irka wypadła z domu jeszcze z kawałkiem chleba w ręce, zapinając w biegu 

torbę z książkami. 

- Co się stało? Czy już tak późno, czy ty tak wcześnie przyszedłeś? Która godzina? 

- Najpierw przełknij... - powiedział Gruby. - Albo oddaj mi ten kawałek, to ci pomogę 

zjeść. 

-  Akurat!  Wypchaj  się.  Nic  prawie  nie  zjadłam.  Ledwo  zaczęłam  śniadanie,  a  matka 

spojrzała  w  okno  i  mówi:  „Irka,  pospiesz  się,  bo  już  Gruby  na  ciebie  czeka.  Pewno  nasz 

zegarek się spóźnia.” 

- Nie spóźnia się, dopiero wpół do ósmej. Twoja matka mówi na mnie Gruby? 

- Przecież wszyscy tak mówimy. 

- Ale w klasie. 

-  Jak  chcesz,  to  jej  powiem,  żeby  mówiła  na  ciebie  „słoń”.  Albo  „niedźwiedź”.  Ona 

cię lubi. 

- Dlaczego? - zdziwił się Gruby. 

- A bo ja wiem, za co ciebie można lubić? Sama sobie się dziwię... 

- Nie pytam o ciebie, tylko o twoją matkę. 

- Nie zawracaj mi głowy. Gruby... był u mnie wieczorem Zenek Gazda z Wajnertem. 

Czemu przystajesz? Nie rób głupich min, przecież ich nie zapraszałam! 

- U mnie też był Zenek - powiedział Gruby. - Wyrzuciłem go z podwórka. Śmierdziel, 

tchórz. Czego chcieli? 

- Oni się boją, że Pająk naskarżył coś dyrektorowi i dzisiaj będzie piekło w szkole... 

- To wiem. Ale czego chcieli od ciebie? Irka wzruszyła ramionami. 

- Bo ja wiem? Żebym cię przekonała albo namówiła... 

- Do czego? 

background image

- No, nie wiem. Ich zupełnie zaskoczyło, że jesteśmy przeciwko nim, wiesz? Ty, ja i 

Pająk. Dlaczego znowu stajesz? 

- A co Pająk ma z nami wspólnego? 

- Pająk podobno wrócił wtedy do szkoły. Dziwne, nie? 

- Tak. To dziwne - przyznał Gruby. - Przecież pierwszy uciekł. Widzisz, jak to nigdy 

nie wiadomo, co w takim Pajączku siedzi? Zupełnie go nie znałem... 

- Skąd możesz wiedzieć, po co Pająk wrócił i co tam naopowiadał? Dzisiaj może być 

afera. Gruby, a jak was wszystkich wyleją ze szkoły albo co? 

- Nie... 

- Co nie? - spytała Irka. - Mówże całymi zdaniami, a nie bąkaj pod nosem. No? 

- Pająk niczego złego nie mógł powiedzieć. On skarży tylko wtedy, kiedy ktoś go bije. 

A i to nie zawsze. Bo jak się ma bronić? Oddać nie może, jest za słaby, sama wiesz... 

- Gruby, uwaga - szepnęła Irka. - Widzisz? 

- Co znowu? 

- Nie widzisz? Pająk idzie... 

- No i co z tego? Takie dziwne? Do szkoły idzie, jak my. 

- Ja bym tam chyba na jego miejscu nie przyszła  dziś do szkoły. Zobacz, jaki blady. 

Jak  on  się  musi  bać  tych  wszystkich  wajnertów!  Żal  mi  go,  wiesz?  Ciężki  dzień  dzisiaj 

będzie... 

Tymczasem  mijała  lekcja  po  lekcji  i  nic  szczególnego  w  klasie  nie  działo  się,  rósł 

tylko nastrój podenerwowania. Ale kiedy na ostatniej lekcji sprawdzono już listę obecności i 

w dalszym ciągu na nic się nie zanosiło, Edek Furdała nachylił się do Wajnerta. 

- No i co? 

- Nic. Chyba spokój... Może niepotrzebnie się boimy? 

- Też tak myślę. Pięć lekcji przeleciało i cisza. Jakby coś się miało dziać, toby zaczęli 

na dużej przerwie. Albo zaraz po niej. 

- Dlaczego? 

- Bo podczas dużej przerwy mieli czas na zebranie. 

- A bez zebrania nie mogą? 

- Coś ty? Nasz dyrektor bez zebrania niczego nie zacznie. Zawsze się najpierw musi 

naradzić z innymi. Taki już jest. 

-  Pleciesz...  -  mruknął  Wajnert.  -  Ale  chyba  już  rzeczywiście  będzie  spokój.  Więc 

może ta oferma nie podłożyła nam świni... 

- Odpukaj! 

background image

Wajnert odpukał. 

- Proszę! - powiedział nauczyciel prowadzący lekcję historii. 

Furdała  zachichotał.  Ale  nikt  na  niego  nie  zwrócił  uwagi.  Klasa  wpatrywała  się  w 

drzwi. Znowu rozległo się pukanie. 

- To znowu ty? - spytał szeptem Furdała. - Czy naprawdę ktoś puka? 

- Proszę wejść! - powtórzył nauczyciel głośniej. Do klasy wsunęła się woźna. 

- Przepraszam... pan dyrektor pyta, czy jest uczeń Pająk? 

- Pająk? - wywołał historyk. 

- Jestem... 

- Do dyrektora! 

Przez klasę przeleciało ciche westchnienie. 

- No, zaczyna się... - szepnął Mizera z wyraźną ulgą. 

Pająk wyszedł. 

-  O  co  idzie?  Czego  może  chcieć  dyrektor?  -  zapytał  na  korytarzu  woźną.  -  Nie  wie 

pani? 

- Dyrektor mi się nie zwierza. Pewno coś narozrabiałeś, nie? Przypomnij sobie. 

- Ja? 

-  Przecież  nie  ja.  Wy  wszyscy  dobrzy  jesteście,  aniołki  -  mówiła  woźna.  -  A  znowu 

ktoś szybę wybił w ubikacji. A dymu to tam było tyle po papierosach, że... 

- Dyrektor jest sam? - przerwał jej Pająk. 

- Nie. Ktoś z miasta u niego siedzi... może z milicji? 

- Dlaczego z milicji? 

-  A  dlaczego  nie?  Co  ty  mnie  wypytujesz?  Wejdź,  to  się  dowiesz.  No  już,  właź!  - 

Woźna otwarła drzwi do gabinetu dyrektora i popchnęła lekko Pająka, jakby się bała, że sam 

nie zdecyduje się tam wejść. 

W  siódmej  c  tymczasem  panowała  taka  cisza,  jak  nigdy.  Aż  nauczyciel,  mocno 

zdziwiony, zapytał: 

- Były jakieś szczepienia dzisiaj w szkole? Może na tyfus albo na cholerę? Co wy tacy 

spokojni? 

Nikt  się nawet  nie uśmiechnął.  Tylko  Stelmachówna, jako  gospodyni  klasy, poczuła 

się w obowiązku odpowiedzieć: 

- Historia nas coraz bardziej interesuje... 

- Jaka historia? - zaciekawił się historyk. - Coś się stało? 

-  Nie.  Ogólnie  historia.  Jako  nauka,  znaczy...  -  plątała  się  Stelmachówna.  - 

background image

Powszechna historia i w ogóle... 

-  Siadaj,  nie  podlizuj  się!  -  rozzłościł  się  nauczyciel.  -  Zupełnie  z  wami  nie  można 

poważnie porozmawiać. 

Pająk wrócił po paru minutach i spokojnie usiadł na swoim miejscu. Na nikogo nawet 

nie spojrzał. Zupełnie jakby nie widział, że cała klasa wpatruje się w niego. Zajął się lekcją, 

przepisywał z tablicy, co było do przepisania. Chyba tylko on jeden. 

Po chwili z dwóch różnych stron klasy dotarły na stolik Pająka dwie kartki. Pierwszą 

podał mu Michalski. 

- Od Stelmachówny - powiedział. 

- Możesz podrzeć. Albo daj. 

I Pająk sam podarł kartkę na drobne kawałki, nawet nie czytając. 

-  Coś  Pająk  wcale  nie  wystraszony.  Nawet  się  nie  krzywi...  -  usłyszał  szept 

Pusteckiego, któremu odpowiedział Staszek Koza: 

- Zaraz wywołają następnych, zobaczysz... 

-  Pająk!  Co,  nie  mogłeś  odczytać?  -  zapytała  półgłosem  Stelmachówna.  -  Pisałam, 

żebyś powiedział, czego dyrektor chciał od ciebie. 

-  A  co  cię  to  obchodzi?  -  odpowiedział  na  cały  głos  Pająk.  -  Nie  przeszkadzaj  mi  w 

lekcji! 

Nauczyciel spojrzał na Pająka z sympatią: 

-  Tobie  też  przeszkadza?  No,  widzisz.  Mnie  się  podlizuje,  ciebie  zaczepia... 

Stelmachówna! Masz u mnie drugi minus w tym półroczu! 

Parę  osób  roześmiało  się,  napięcie  w  siódmej  c  opadało,  wracał  normalny  gwar,  w 

którym od razu i klasa, i nauczyciel poczuli się lepiej. 

Druga kartka, którą otrzymał Pająk, była od Grubego. Pisał w niej: „Odpisz, Pajączek, 

czy coś złego z Rudym? Pająk namyślał się chwilę, ale wreszcie odpisał: „Nie. W porządku. 

Potem ci wszystko opowiem”. I Gruby uśmiechnął się do niego, kiwnął głową. 

Szybko się rozniosła po klasie ta odpowiedź. Zaraz też po skończeniu lekcji otoczyli 

Pająka chłopcy. 

- Ty, nie bądź taki kozak. Mów, co jest? 

- Dlaczego cię zawołał? Krzyczał bardzo? 

- Mówisz czy nie? Skąd wiesz, co z Rudym? 

- Pająk nie stawiaj się! O co dyrektor pytał? 

- O wasze zdrowie! - odpowiedział Pająk i nic więcej nie mogli z niego wyciągnąć. 

Pakowali  teczki,  parę  osób  już  wyszło  z  klasy.  Edek  Furdała  wskoczył  na  swoje 

background image

krzesło i wtedy dopiero jakby wybuchła bomba. Spadła na siódmą z tej strony, z której nikt 

jej się nie spodziewał. Bo Edek zawołał: 

- No i po strachu! Nie było żadnej hecy. A mecz mamy wygrany! 

W jednej chwili zakotłowało się, chłopcy zapomnieli o dyrektorze, o Pająku i o tym 

wszystkim, czego od rana się bali. Do tej pory w ogóle nie mówiło się o wyniku sobotniego 

meczu, bo wszyscy uważali, że sprawa jest oczywista. Ale teraz okazało się, że dla każdego 

jest oczywiste zupełnie co innego. 

- Mecz był przerwany, trzeba go powtórzyć! - krzyczał Pustecki. 

- Zwariowałeś? 

- Dlaczego powtórzyć? Wszystko było w porządku! 

- Nie wszystko! - wrzasnął Mizera. 

- W porządku, ale jest remis - powiedział Michalski. -1 ty, Furdała, nie próbuj niczego 

wmawiać. 

- Właśnie! - poparł go Staszek Koza. 

- Nie ma remisu! A ty się nie wtrącaj, bo nie grałeś. 

-  Wygraliśmy  pięć  do  czterech  i  nie  ma  o  czym  mówić!  -  zawołał  Wajnert.  - 

Strzeliłem piątego gola! 

-  Pewnie,  że  nie  ma  o  czym  mówić,  bo  jest  remis!  -  odpowiedział  mu  Gazda.  - 

Przecież Rudy obronił. 

- Nie obronił! - upierał się Furdała. 

- Obronił! - powiedzieli chórem Michalski i Koza. 

- Piłka była w bramce, więc jest gol! - stwierdził Wajnert. - Była czy nie? 

- Ale wpadła po gwizdku! - zawołała Witwicka. 

- A co ma do tego gwizdek? - roześmiał się Furdała. - Nie gramy na gwizdki, tylko na 

gole. Zamknij się! 

- Właśnie! 

- Ty się zamknij - zdenerwował się Staszek Koza. - I przestań tu rządzić, Wajnert. Ona 

ma rację! 

- My mamy rację! - poparł go natychmiast Michalski. Wtedy Zenek Gazda, nie bardzo 

wiadomo dlaczego, przypomniał sobie nagle o Pająku. 

- Słuchajcie, cisza! - krzyknął. - Pająk nie jest zainteresowany wynikiem, bo nikomu 

nie kibicuje, a on stał najbliżej naszej bramki. Niech Pająk powie, czy piłka wpadła do bramki 

już po gwizdku, czy przed? 

Nagle  zrobiło  się  cicho.  Zdumiona  klasa  patrzyła  na  Pająka,  który  stał  spokojnie  z 

background image

teczką pod pachą. Spoglądali po sobie: a co on niby może mieć do powiedzenia? 

-  Piłka  wsunęła  się  do  bramki  po  gwizdku,  czyli  już  po  meczu  -  powiedział  Pająk.  - 

Nie było piątego gola, Rudy obronił. Jasne? 

-  Co  znowu?  Czyś  ty,  Zenek,  zwariował?  Taki  Pająk  ma  decydować  o  meczu?  - 

oburzył się Wajnert. - Nigdy! 

- To zróbmy głosowanie! - próbowała ratować sytuację Irka Witwicka. - Ja głosuję, że 

nie ma gola. 

- A ja głosuję za Jurkiem Wajnertem! - krzyknęła Stelmachówna. 

Ktoś rzucił w nią gąbką, ktoś inny potrącił niechcący tablicę, która spadła z hukiem. 

Zrobiła się awantura, chłopcy rwali się do bójki. Wtedy wyskoczył na środek Gruby. 

-  Spokój!  Nie  Pająk  będzie  decydował  i  nie  żadne  głosowanie,  tylko  ja.  Bo  ja 

sędziowałem. Jest remis cztery do czterech. Koniec dyskusji! 

- Słusznie! - zgodził się Koza. - Gruby dobrze mówi! 

-  Powtarzam:  jest  remis.  I  wychodzę,  grajki  zakichane!  Cześć!  -  powiedział  głośno 

Gruby. A trochę ciszej, do Pająka: - Czekam na ciebie przed szkołą. Miałeś mi opowiedzieć, 

wiesz, co... 

Gruby zabrał swoją teczkę i nie oglądając się, spokojnie wyszedł z klasy. 

- No, tak! - podsumował Michalski. - Koniec dyskusji. Zamknąć buzie i do domu. 

- Nie zgadzam się! - ryknął Wajnert, czerwony ze złości. - Nie zgadzam! 

- A co ty masz teraz do gadania? - roześmiał się Pająk. 

I  wtedy  Wajnert  rzucił  się  na  niego.  Z  całej  siły  pchnął  Pająka,  który  zatoczył  się, 

potknął o przewróconą tablicę i upadł. Wajnert doskoczył do niego. 

- O Boże! - krzyknęła któraś z dziewcząt. - On go zatłucze. 

Nikt nie ruszył Pająkowi na pomoc. Nie pierwszy i nie dziesiąty raz obrywał w klasie, 

nie stanowiło to żadnej sensacji. Kto zresztą miałby ochotę wejść w drogę rozwścieczonemu 

Wajnertowi dla jakiegoś tam Pająka. 

Czekali  więc  wszyscy,  kiedy  leżący  na  podłodze  Pająk  rozpłacze  się,  a  Wajnert 

jeszcze raz uderzy. I Wajnert uderzył. Zaciśniętą pięścią, prosto w twarz. Ale wtedy stało się 

coś dziwnego. 

Pająk podniósł  się powoli.  Nie płakał.  Na rozciętej wardze pojawiła się  krew. Pająk 

patrzył na Wajnerta z nienawiścią, bez strachu. 

- Policzymy się, Wajnert, kiedy Rudy wróci... - wycedził przez zaciśnięte zęby. 

Wtedy podszedł do niego mały Staszek Koza. 

- Masz rację, Rudy to załatwi. Staję po twojej stronie, Pająk... No, Wajnert? Lej nas, 

background image

póki jeszcze możesz. 

Stanął  obok  Pająka,  bo  za  niski  był,  żeby  go  zasłonić.  Odwrócił  się  w  stronę 

chłopców. 

- Lej nas, Wajnert. A wy się patrzcie! 

Wajnert skoczył do przodu. I wtedy nadział się na Michalskiego, który zagrodził mu 

drogę. 

- Cofnij się... - powiedział zduszonym głosem Michalski. - No? Bo jak walnę! 

- Ty też, Michalski? Przeciwko mnie? 

- Jak widzisz... Odstąp, bo ja mam nerwy... nie żartuję! 

-  Rozdzielcie  ich!  -  krzyknęła  Stelmachówna.  -  Michalski  złapał  krzesło...  o  rany! 

Niech ich ktoś rozdzieli... 

I w zupełnej ciszy, jaka teraz zapanowała w klasie, usłyszeli znowu głos Pająka: 

- Zobaczymy, Wajnert, jak Rudy wróci! 

A Wajnert na to: 

-  Rudym  mnie  straszysz?  Rudym?  A  kim  on  jest?  Ty  ofermo  cholerna,  Pająku 

zasmarkany. Wielka mi rzecz: Rudy. Szpitalna kaleka. Kicham na twojego Rudego! 

 

2. 

Poniosło  Wajnerta  i  wiedział  o  tym.  Ale  było  za  późno.  Nie  mógł  się  już  wycofać: 

słowa zostały wypowiedziane i klasa je słyszała. Miał jednak Wajnert prawo sądzić, że nic nie 

ryzykuje.  Skąd  Pająkowi  przyszło  do  głowy  straszyć  go  Rudym?  Nigdy  dotąd  Rudy  nie 

stawał  w  obronie  Pająka,  bo  niby  dlaczego  miałby  to  robić.  A  zresztą  Rudy  jest  przecież 

nieobecny, więc nie może być groźny... 

A  jednak  był  groźny.  Nawet  nieobecny  w  klasie,  a  może  właśnie  dlatego,  że 

nieobecny. 

- Słyszeliście dobrze, tak? - zapytał głośno Michalski i rozejrzał się po chłopcach.,- Na 

co czekacie? 

Słyszeli. I dziesięciu  chłopców z „Huraganu”, jeden po drugim wysuwali się teraz z 

gromady przechodząc na środek klasy. Tam gdzie stał Pająk z rozciętą wargą, mały Staszek 

Koza i Michalski. 

Chłopcy z „Huraganu” dobrze wiedzieli, że tylko dzięki Rudemu nie przegrali meczu, 

ale  może  nawet  nie  to  było  w  tej  chwili  najważniejsze.  Nagle  zostali  postawieni  w  takiej 

sytuacji,  jakby  to  wszystko  działo  się  podczas  meczu,  na  boisku.  Kopnięto  bramkarza.  A 

zaczepić bramkarza, to znaczy zaatakować drużynę. Rudy nieobecny był jednak groźny. 

background image

-  Przeholowałeś,  Wajnert.  Nie  będziesz  sobie  Rudym  gęby  wycierał...  -  powiedział 

Zenek Gazda. 

- Przypomniałeś sobie jednak, że jesteś kapitanem drużyny, co? - mruknął pod nosem 

Michalski. - Lepiej późno niż wcale. 

- Że byłeś, Zenek, kapitanem. Byłeś! - dodał Staszek Koza. 

- Wajnert! Jeśli natychmiast nie wyjdziesz z klasy, idę po dyrektora! - krzyknęła ostro 

Witwicka,  świetnie  zdając  sobie  sprawę,  co  tu  się  może  zacząć.  -  I  wy  tam  wszyscy! 

Wychodzić! 

Do Pająka podeszła Brygidka. Podała mu chusteczkę. 

- Masz. Wytrzyj krew. 

Pająk pociągnął nosem. Dopiero teraz poczuł, że spuchnięta warga boli go i w oczach 

pojawiają się łzy. Przycisnął chusteczkę do ust. 

- Dziękuję... - powiedział. 

- Byłeś dzielny, Pająk. Ale już wystarczy. Chodź!  - popchnęła go lekko przed sobą i 

wyszli z klasy. 

Michalski spojrzał na Staszka Kozę. 

- Wychodź, odprowadzę cię do domu... Nikt cię nie ruszy! 

Teraz między Gazdą a Wajnertem stanęła Witwicka. 

- Uprzedzam, że jeśli zaczniecie się lać między sobą przed szkołą, to również pójdę do 

dyrektora. Zrozumiano? Wychodzić! 

Posłuchali. W zupełnej ciszy klasa rozeszła się, nawet na korytarzu i na schodach nie 

było ich słychać. Zupełnie jakby to nie siódma c wychodziła ze szkoły. 

Na  skarpie  przy  boisku  siedział  Gruby  i  jadł  drugie  śniadanie.  Na  widok  Pająka  z 

Brygidką wstał, zawinął resztkę chleba w papier i schował do teczki. 

- Czekam na ciebie... Miałeś mi opowiedzieć, co jest z Rudym? 

- Za wcześnie wyszedłeś z klasy - powiedziała Brygidka. - Spójrz na niego! 

- Co się stało? 

- Nic takiego... - mruknął Pająk. - Nie warto mówić. 

- Gruby, zajmiesz się nim? Bo ja muszę lecieć do domu. A oni go jeszcze tutaj drugi 

raz mogą pobić... 

- Jacy oni? Kto go uderzył? 

- Wajnert. 

- Za co? 

- Daj spokój, Brygidka... - prosił Pająk. - Nic się nie stało. 

background image

- Więc jak? Obronisz go przed tym grandziarzem? Mogę już iść? 

-  Pierwszy  raz  słyszę,  że  mówisz  coś  przeciwko  Wajnertowi...  -  powiedział  Gruby  - 

pierwszy raz, Brygidka. Dobrze, zajmę się nim... 

Odwróciła się i szybko odeszła. Nie słyszała już, jak Gruby dodał: 

- To znaczy, zajmę się Wajnertem... Usadzimy kowboja, Pajączek. Nic się nie bój. 

- Ja się wcale nie boję, Gruby... - zaczął Pająk i urwał nagle. Popatrzył na Grubego. Po 

co go oszukiwać? Jego i siebie? - pomyślał. I zakończył zupełnie inaczej, niż zamierzał. - To 

znaczy, teraz już go się nie boję... Z tobą. I z Rudym... 

Podbiegła Witwicka, zdyszana i wściekła. 

- Gdzie ty łazisz? Nigdy cię nie ma tam, gdzie jesteś potrzebny! - napadła z krzykiem 

na Grubego. - Musiałeś wyjść z klasy, niedźwiedziu? I wszystko potem spada na moją głowę! 

Podszedł Staszek Koza z Michalskim. 

- Ale draka! Żałuj, Gruby, że nie widziałeś - powiedział Staszek. - O mały włos, a tak 

bym nalał tego Wajnerta, że nie wiem! Szkoda, że mnie Michalski odciągnął... 

Wybuchnęli  śmiechem.  Wszyscy.  Nawet  Pająk,  choć  spuchnięta  warga  mocno  mu 

przeszkadzała. 

-  No  co?  Co  się  śmiejecie?  -  zaperzył  się  Koza.  -  Może  trochę  przesadzam,  ale 

niewiele... 

- Przesadzasz, Stasiu, zmyślasz jak zawsze - powiedziała Witwicka. - Z Wajnertem nie 

tak łatwo. Ale trzeba przyznać, że byłeś odważny. Prawie tak jak Pająk! 

- Pająk był dzisiaj pierwszoligowiec! - potwierdził Michalski. - Fakt niezbity. 

- Za to Pająk zbity... - mruknął Gruby. 

Z kilkoma chłopcami z „Huraganu” podszedł Gazda. 

-  Ustaliliśmy,  że  nie  będziemy  z  wajnertami  grali!  -  oświadczył.  -  Dopóki  nie  wróci 

Rudy, nie wychodzimy na boisko. Nie gramy z „Wichrem”. 

- A jak wróci? - spytał Michalski. 

- To się zobaczy... 

-  Nie  jestem  taki  pewien,  czy  Rudy  po  ostatnim  meczu  będzie  chciał  u  was  grać!  - 

powiedział Gruby. 

- Niby dlaczego? 

- A niby nie domyślasz się, kapitanie? 

- Jaki on teraz kapitan? - mruknął Staszek Koza. - Kapitan zatopionej balii... 

Gazda  zmieszał  się,  ale  nie  chciał,  żeby  chłopcy  to  zauważyli.  Odwrócił  się,  zaczął 

rozmawiać ze swoimi piłkarzami. Nie wszyscy byli zgodni, że nie należy grać z „Wichrem”. 

background image

Każdy miał inne zdanie i wszyscy mówili równocześnie. 

- Jak nie z „Wichrem” to z kim będziemy grali? 

- Może sami ze sobą? 

-  Dlaczego  mamy  z  nimi  nie  grać?  Niech  tylko  przyznają,  że  jest  remis,  i  wszystko 

będzie w porządku... 

- Ale Wajnert Rudego obraził! - powiedział Gazda. 

- E tam... wielka rzecz: obraził! Rudy przyjdzie, da mu raz w łeb i będzie zgoda... 

- A ja mówię, żeby z nimi nie grać! 

- To nie graj. Ale nie mów za wszystkich... 

- Pająka nalał! - przypomniał nagle Zenek Gazda. - Słuchajcie, przecież Wajnert nalał 

Pająka, który był za nami, po naszej stronie. 

Na moment umilkli, zdumieni takim argumentem. Właśnie przechodził obok Wajnert 

ze swoimi. Może usłyszał? 

-  Popatrz  na  nich  wszystkich!  -  powiedział  głośno  do  Edka  Furdały.  -  Zobacz  tylko, 

jaka się zrobiła sitwa z Pająkiem. A jeszcze niedawno sami go tłukli... 

Furdała zachichotał. 

- Pewno go teraz wybiorą na prezesa! Kumpla sobie nagle znaleźli: największą ofermę 

w klasie. Dobre, co? 

Przeszli już dawno, ale te docinki jeszcze bardziej podzieliły chłopców z „Huraganu”. 

Tak jak awantura w klasie podzieliła chłopców z „Wichru”. Bo nie wszyscy przyznawali rację 

Wajnertowi.  Siódma  c  opuszczała  szkołę  i  boisko  szkolne  małymi  grupkami,  w  których 

dyskutowano  i  kłócono  się  między  sobą.  Dziewczyny  dolewały  jeszcze  oliwy  do  ognia,  bo 

jedne stawały po tej stronie, inne po tamtej, i w końcu nikt już nie wiedział, ile było stron i co 

się właściwie w siódmej wydarzyło. 

Mieli za sobą dziwny dzień. Klasa wyraźnie podzieliła się i wszyscy czuli, że zaszło 

coś ważnego. Ale nie potrafiliby tego jeszcze nazwać. A już zwłaszcza Rudemu, który leżał w 

szpitalu,  nie  mogło  oczywiście  przyjść  do  głowy,  że  Pająk  otworzył  mu  w  klasie  bardzo 

dziwne konto: nadziei - dla tych wszystkich najsłabszych, że można nawet samego Wajnerta 

postraszyć właśnie nim, Rudym. I można sobie pomyśleć albo i powiedzieć: „Zobaczymy, jak 

Rudy wróci!”. Można wierzyć, że Rudy pomoże, obroni. 

Siódma  c  była  podobna  do  wielu  innych  klas.  Niczym  nie  wyróżniała  się  w  szkole. 

Może tylko zapalonych piłkarzy było tutaj więcej niż w innych klasach, nawet ósmych. Ale 

też  dlatego  każdy,  kto  nie  potrafił  grać  w  piłkę,  kogo  nie  chciała  żadna  z  obu  drużyn  -  nie 

liczył się w siódmej c zupełnie. 

background image

Poza szkołą mało kto miał z innymi jakieś wspólne sprawy. Mieszkali dość daleko od 

siebie, rozrzuceni po całym Borzechowie. Może dziewczęta bardziej się lubiły między sobą, 

ale wśród chłopców nie było właściwie żadnych przyjaźni. Klasa składała się z tych silnych, 

czyli piłkarzy - i z całej reszty. Na samym końcu tej reszty znajdował się Pająk. 

I  właśnie  on  rozbił  dzisiaj  klasę.  Rozbił  solidarność  tych  najsilniejszych,  którzy  od 

dawna narzucali ton siódmej c. 

 

3. 

Zanim Zenek Gazda zorientował się, że Gruby z Pająkiem odeszli, kiedy on kłócił się 

ze swoją drużyną, nie było ich już widać przed szkołą ani na ulicy. Zaczął biec jak najszybciej 

w stronę domu Pająka. Na pewno Gruby odprowadzi go - myślał - a Irka Witwicka mieszka 

tuż obok Pająka, mają więc po drodze... 

Zły był na siebie nie tylko o to, że tak się zagapił. A jeśli w ogóle nie będą mu chcieli 

powiedzieć nic o Rudym? Pająk może się uprzeć, twardy się nagle zrobił. 

Trzeba było od razu się wtrącić do tej awantury w klasie i nie pozwolić, żeby Wajnert 

go nalał - myślał Zenek. - Bo wyszło na to, że właśnie Pająk jest najlepszym kolegą Rudego. 

Nie  mogło  się  to  wszystko  pomieścić  Zenkowi  w  głowie  i  biegł  jak  mógł  najszybciej,  żeby 

ich dogonić. 

Bardzo się zdziwił, kiedy z daleka dostrzegł całą grupę tuż przy furtce prowadzącej do 

Domu Dziecka. Zwolnił nieco. 

- To już mój dom, żegnamy się... - powiedział Michalski. - Co macie takie miny? Że 

mówię „dom”? Dla was to jest Państwowy Dom Dziecka numer... o, taki jak tu napisali na 

tabliczce. A dla mnie po prostu dom, innego nie mam. No, cześć. Odprowadzicie małego? 

- Kto tu jest mały? - rozzłościł się Staszek Koza. - Chyba nie ja? 

- Właśnie ty - uśmiechnął się Michalski. 

- Sam mówiłeś kiedyś, że mam refleks jak nikt u nas w klasie! A teraz co? Teraz się 

mnie czepiasz? 

- O co wy się kłócicie? 

-  Bo  on  się  gryzie,  że  jest  mały.  Znaczy  Staszek.  To  jest...  chciałem  powiedzieć: 

niewielki... 

- Niewysoki! - powiedziała Irka. 

- O, właśnie. Niewysoki. Dobre słowo! - ucieszył się Michalski. - Ale ma znakomity 

refleks, jest bardzo zwinny. Powinien się z tego cieszyć, a nie tamtym martwić! 

- Słusznie! - powiedział Pająk. - Ja jestem jak tyka i co mi z tego? 

background image

- Za to pasujesz, Pająk, do nazwiska - pocieszył go Gruby. - Ręce to masz długie, jak 

stąd do Radomia. A nogi jak z Radomia do... do... 

-  Do  Kutna  -  poddał  Koza.  -  Ucz  się  geografii,  Gruby.  Widzisz,  zabrakło  ci  wiedzy. 

Panowie! Mogę błysnąć refleksem? Oraz inteligencją? 

- Błyskaj - powiedziała Witwicka. 

- Błyskaj, stary - zachęcił Kozę Michalski. - Tylko szybko, bo mi zupy nie dadzą. Już 

tam u nas dzwonią na obiad. Błyskasz? 

- Błyskam. I to będzie o Pająku. Ty, Pająk, jesteś jak tyka i to jest w porządku. Ale do 

dziś to byłeś jak scyzoryk, wiesz? 

- Nie rozumiem... - mruknęła Irka. 

-  Łamał  się,  to  znaczy...  zginał  się  jak  scyzoryk.  Rozumiesz już?  A  jak  się  pierwszy 

raz  wyprostował,  to  od  razu  pierwszoligowiec  zrobił  się  z  Pajączka.  Wajnert  się  na  niego 

nadział jak śliwka... 

- E tam... - Witwicka nie bardzo była przekonana. - Dwa razy go porządnie zasunął. 

- To nic - powiedział Michalski.  -  Staszek ma rację. Wajnert  się dzisiaj  ostro naciął, 

więcej stracił, niż zyskał. A Pająk oberwał, ale wygrał. No dobra, Staszek. Błysnąłeś! To ja 

już lecę... 

Popędził  przez  dziedziniec,  patrzyli  przez  chwilę  za  nim.  Z  Domu  Dziecka  słychać 

było przerywany sygnał dzwonka, na dużej, oszklonej werandzie zrobił się ruch. 

- Tam chyba mają stołówkę - powiedział Gruby. 

- Jadalnię! - poprawił go Staszek Koza. - Tak się nazywa, a nie stołówka. Byłem tam 

kiedyś  z  Michalskim,  nawet  kompot  dla  mnie  załatwił,  niezły.  I  świetlicę  widziałem.  Mają 

telewizor, różne rzeczy mają, ale... 

- Co? Ale co? - spytał Pająk. 

-  Ale  tam  jakoś  chyba  smutno  jest...  Bo  ja  wiem  zresztą.  Może  mnie  się  tylko  tak 

zdawało. 

Irka Witwicka zamyśliła się przez chwilę. 

-  Michalski  od  dawna  nie  ma  rodziców?  Dopiero  dziś  zauważyłam,  że  ty  się  z  nim, 

Staszek, przyjaźnisz... 

-  Co  to  znaczy:  przyjaźnisz?  On  jest  dobry,  ale  nerwowy,  a  ja  za  to  mam  błyski. 

Nerwy  też  mam,  ale  on  jest  dużo  silniejszy,  a  ja  jestem  mały...  chciałem  powiedzieć: 

niewysoki. On jest lepszy w matmie, a ja w czym innym. I tak leci, nie? We dwóch nam jakoś 

leci. 

- Wytłumaczył ci - uśmiechnął się Pająk. - Już wszystko wiesz. 

background image

- Michalski, był w różnych domach dziecka - mówił Staszek - ale ten tutaj chwali, że 

nie  najgorszy.  A  od  zeszłego  roku  przychodzi  na  każde  święta  do  mnie...  do  nas  do  domu. 

Mój stary mówi, że Michalski jest bardzo ciekawy... 

- Co to znaczy: ciekawy? - spytał Gruby. 

-  Nie  wiem.  Tak  naprawdę  to  nie  wiem  -  skrzywił  się  Staszek  Koza.  -  Ja  tylko 

powtarzam. Mój stary ma czasem takie błyski jak ja. Że nikt go nie rozumie. 

- U nas w klasie chyba jeszcze ktoś jest z Domu Dziecka? Oprócz Michalskiego. 

- Jakaś dziewczyna... a może dwie? - zastanawiał się Gruby. - Tylko nie wiem, które. 

-  Co  my  w  ogóle  o  sobie  wiemy?  -  powiedziała  Irka.  -  Chodźcie  stąd,  to  głupio  tak 

stać i gapić się na nich... 

Po paru krokach Pająk odezwał się nagle: 

- Wiecie co? To dziwne, ale do dzisiaj to jakbym w ogóle nie zauważył  w klasie ani 

Michalskiego, ani ciebie, Irka. A już Staszka to zupełnie... 

-  No  i  sam  widzisz!  Małego  nikt  nie  dojrzy...  -  i  Koza  zrobił  śmieszną  minę.  - 

Trzymajcie się, ja tu skręcam! 

-  Poczekaj!  -  powiedziała  Witwicka.  -  Zenek  idzie  za  nami,  jakby  się  skradał... 

Przedtem biegł, od dawna go widzę. Ale on cię chyba nie uderzy, co? 

Zatrzymali się wszyscy. I Zenek chcąc nie chcąc podszedł powoli, bez słowa. Umilkli 

na jego widok i nie wiedział, co powiedzieć. 

- Czego chcesz? - wyrwał się zaczepnie Koza. - Siedzisz nas? Może mnie, co? Chcesz 

się bić? Proszę bardzo. Pająk, potrzymaj teczkę! 

-  Nie  wygłupiaj  się,  mały...  -  mruknął  Zenek  Gazda.  -  No,  Irka,  odciągnij  go,  bo 

skacze jak pchła. 

- Daj spokój, Staszek - powiedziała Witwicka. - Leć do domu. No, zasuwaj na obiad. 

Staszek Koza zmarkotniał. 

- Nikogo mi dzisiaj nie pozwalają nalać! Pająk, oddaj teczkę... cześć. 

Gruby patrzył na Gazę bez słowa, Pająk stał bokiem udając, że w ogóle go nie widzi. 

Nie było łatwo Zenkowi zacząć rozmowę. 

- Szukałem was... - powiedział wreszcie. - Chciałem poczekać, aż tamci dwaj odejdą. 

Goniłem za wami... 

- No i co, Zenek? - spytał Gruby po dłuższej chwili. - Co nam chciałeś powiedzieć? 

- A co ja mogę mówić? Chciałem zapytać... 

- O co? Kogo i o co? Pytaj! 

- Gruby... wiesz już, co jest z Rudym? Pająk powiedział? 

background image

- Powiedział. 

- Dlatego biegłeś za nami? - spytała Irka. 

- Dlatego. 

- Naprawdę tylko dlatego, kapitanie? 

- Nie mów do mnie „kapitanie”. Nie  będę już z  nim grał.  Nie jestem  już kapitanem, 

Gruby. No, więc jak? Powiecie coś? 

- O czym? 

- O Rudym. 

Ale odpowiedź nie padała. Jakby wciąż nie chcieli przyjąć do wiadomości, że Zenek 

idzie z nimi i czeka, aż któreś się odezwie. 

- Czy to takie dziwne dla was, że chcę się czegoś dowiedzieć o Rudym? - pytał Zenek. 

- Dlaczego nic nie mówicie? 

- Pająk, powiedz mu!  -  zdecydował  wreszcie Gruby.  -  Ja myślę, że teraz już możesz 

mu powiedzieć... 

A Irka dodała: 

- Powtórz Zenkowi to, co nam mówiłeś. 

Pająk skinął głową. 

-  Dobrze  -  zgodził  się.  -  Skoro  tak  uważacie...  Więc  u  dyrektora  był  ojciec  Rudego. 

Myślę,  że  przyszedł  podziękować  za  opiekę...  Opowiadał,  że  to  złamanie  okazało  się 

skomplikowane, trzeba było po raz drugi nastawiać rękę i zakładać gips jeszcze raz. To była 

taka operacja w narkozie. Ale po tej narkozie Rudy źle się czuł całą niedzielę... 

- I dlatego nie chcieli mnie wpuścić do szpitala? 

- Pewno tak. No i ojciec Rudego dał mi od niego kartkę. 

- Rudy pisał do ciebie? Do ciebie, Pająk? 

- A ty uważasz, że powinien napisać do Wajnerta albo do ciebie, tak? - spytał Gruby. - 

Pomyśl ty chwilę, Zenek. 

- No... i to już wszystko - powiedział Pająk. 

- Jakie wszystko? A co Rudy pisze? 

- Żebyśmy go odwiedzili. 

- My? To znaczy kto? - zapytał Gazda. - O mnie też pisze? 

- Nie! - powiedział Pająk. Ale szybko dodał: - To znaczy nie pisze konkretnie, o kogo 

mu chodzi... 

- No, to jak będzie? Kto do niego pójdzie? 

I Gazda spojrzał na Pająka, potem na Grubego. Milczeli. 

background image

- Mówcie coś. Jak będzie? Pająk? Gruby, jak ty uważasz? Kto pójdzie do Rudego? 

-  Ja  myślę,  że  pójdziecie  tam  we  trzech!  -  powiedziała  wtedy  Irka  Witwicka.  -  Ale 

tylko razem. Słyszycie? Pójdziecie razem. Załatwione? 

- Zgoda - mruknął Pająk. - Pójdziemy. 

- Dobrze - potwierdził Gazda. - Wszyscy trzej. 

- Dobry pomysł! - ucieszył się Gruby. - Razem. Tak zrobimy. 

A kiedy tamci dwaj odeszli, Gruby pokiwał po swojemu głową i powiedział do Irki: 

- Ale ty lubisz rządzić! Nawet tego do tej pory nie zauważyłem.  Zawsze musi wyjść 

na twoje... 

- A co ty, niedźwiedziu, potrafisz zauważyć? - roześmiała się Irka. - Dobrze w ogóle, 

że mnie jakoś zauważyłeś... w klasie, nie tak jak Pająk do dzisiaj. A gdybym się nie wtrąciła, 

tobyście się przez miesiąc targowali, kto jest najlepszym kolegą Rudego. Przecież o to wam 

chodzi, nie? 

Gruby otworzył usta, ale nic nie powiedział. Skąd ona wiedziała? - pomyślał i bardzo 

był zadowolony, że Irka taka mądra. 

 

ROZDZIAŁ IV  

DZIEŃ ODWIEDZIN  

 

Rudego  zatrzymano  w  szpitalu  na  dłużej,  niż  początkowo  wszyscy  przewidywali. 

Zdążył się już przyzwyczaić do szpitalnego życia akurat na tyle, żeby przestać się bać każdej 

pielęgniarki  wchodzącej  na  salę  z  zastrzykiem  i  mądrych  min  lekarzy  podczas  porannych  i 

wieczornych  obchodów.  Leżał  w  małej,  trzyosobowej  sali  i  nudził  się  coraz  bardziej.  Kiedy 

przychodził kolejny dzień odwiedzin, Rudy nie mógł się doczekać godziny piętnastej. 

 

1. 

Pogoda  zrobiła  się  prawdziwie  wiosenna,  prawie  upal.  Zazieleniło  się  w  mieście.  I 

zaczerwieniło,  bo  tu  i  ówdzie  zaczynały  się  już  pojawiać  pierwszomajowe  dekoracje,  na 

rynku budowano trybunę. 

Tak  się  jakoś  składało,  że  przez  kilka  ostatnich  dni  Gruby,  Zenek  i  Pająk  razem  

wychodzili ze szkoły. I nawet po południu raz czy dwa razy spotkali się ze sobą. Każdy z nich 

udawał, że niby nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, jakby zawsze tak było. Ale przecież 

każdy wiedział, że to nieprawda. Nie mówili jednak o tym. 

W klasie nic się nie działo. Panował spokój, nawet na lekcjach było ciszej niż zawsze i 

background image

pani Ciszewska uznała, że siódma c poważnieje na wiosnę. 

Mało kto zauważył, że Brygidka przestała przychodzić do szkoły. Pająk spostrzegł to, 

zagadnął Grubego, Witwicką, ale okazało się, że nikt nie zna przyczyny. 

- Może ma anginę? - poddała Irka. - Ona często  choruje na gardło. Nie przejmuj się, 

Pajączek. 

Pająk zarumienił się i dał sobie spokój z pytaniami. 

- Chciałem jej tylko oddać chusteczkę, wiesz, co mi wtedy dała w klasie... - tłumaczył. 

Jak  co  roku,  cała  szkoła  poszła  do  parku  robić  wiosenne  porządki.  Ciężarówka  z 

kopalni przywiozła grabie, szpadle i miotły. Każda klasa w innym miejscu poskładała swoje 

teczki i torby, wszyscy porozbierali się, siódmej c przypadła stara część parku wokół wielkiej 

altany, w której w niedziele grywała górnicza orkiestra. 

-  Zabierać  się  do  roboty!  -  zarządziła  wychowawczyni.  -  Jak  się  szybko  uwiniecie, 

można się opalać... 

I usiadła na schodkach altany, wystawiając twarz do słońca. 

- Stelmachówna! Zanieś jej trochę kremu, bo nam się spiecze... - powiedział Mizera. - 

Zatrzesz w ten sposób wrażenie po tym twoim arcydziele o Kościuszce z Cepelii! 

Najbliżej  pracujący  zaczęli  się  śmiać,  ale  Zośka  Stelmachówna  potraktowała 

propozycję  poważnie  i  pobiegła  do  kiosku  „Ruchu”,  który  stał  tuż  przy  parkowej  bramie. 

Zawziął się coś ostatnio Mizera na Zośkę albo chciał w ten sposób dokuczyć Edkowi Furdale, 

który był zbyt silny, żeby Mizera mógł go wprost zaczepić. 

A z Kościuszką to było  tak: siódma c pisała klasówkę na temat: „Kogo chciałbyś w 

życiu naśladować?” Każdy tam sobie kogoś wybrał, Gazda na przykład piłkarzy Deynę, Lato 

i Lubańskiego, Michalski - kapitana Baranowskiego, żeglarza, który samotnie opłynął świat, 

Pająk  pisał  o  swoim  własnym  dziadku,  Witwicka  o  Marii  Skłodowskiej.  Stelmachówna 

postanowiła wszystkich przechytrzyć i wybrała Kościuszkę, który był patronem szkoły. Nie 

bardzo  jej  to  jednak  wyszło,  bo  się  wdała  w  rozważania  o  kosynierach  i  nieco  trudno  było 

wymyślić,  w  czym  by  ich  tu  można  naśladować.  Więc  skończyła  klasówkę  uwagami  o 

Cepelii, ludowych strojach i zapewnieniem, że niczego w życiu tak nie uwielbia jak zespołu 

Śląsk. 

Klasa pokładała się ze śmiechu słuchając tego wypracowania, a kiedy pani Ciszewska 

zaproponowała dyskusję, wstał tylko Mizera i z poważną miną zaczął bronić autorkę. 

-  Ona  ma  wszelkie  warunki,  żeby  naśladować  właśnie  Kościuszkę!  -  powiedział.  - 

Może nie we wszystkim. Ale musicie przyznać, że ona jedna w klasie ma taki zadarty nos! 

Mizera  dostał  dwóję,  Stelmachówna  dwóję  z  plusem,  mieli  więc  solidarnie  powody 

background image

zarówno  do  sympatii  wobec  patrona  szkoły,  jak  i  wychowawczyni.  A  dodatkowo  Mizera 

zawziął  się  na  Zośkę,  co  ogromnie  bawiło  klasę,  bo  chłopak  był  złośliwy,  a  Stelmachówna 

niezbyt  lotna.  Chociaż  od  trzech  lat  pełniła  funkcję  gospodyni  klasy,  z  wyboru  pani 

Ciszewskiej. 

Porządkowanie parku posuwało się powoli, ale coś tam już było widać. Coraz częściej 

więc odpoczywali. 

-  He  razy  biorę  w  ręce  szpadel,  to  wiem,  że  za  parę  dni  1  Maja.  Ciekawe,  nie?  - 

powiedział Staszek Koza, wycierając pot z czoła. Pracował na serio i zmęczył się już. 

-  Jak  ktoś  nie  ma  ogródka,  to  się  chwyta  za  grabie  i  szpadel  tylko  przy  takich 

okazjach!  -  przyłączył  się  Pustecki.  -  Ze  mną  też  tak  jest.  Ciapciak!  Co  tam  oglądasz? 

Znalazłeś coś? 

- Bąble mi się porobiły... - skarżył się Ciapciak. - Chcesz zobaczyć? 

- Wypchaj się. Sam sobie własne bąble oglądaj. Jeszcze czego! 

- Staszek, mogę  cię zapraszać do mojego ogródka  -  zaproponowała  Irka  Witwicka.  - 

Przez cały rok będziesz miał co robić! 

- To Gruby już nie wystarcza? - spytał Staszek Koza. - Gruby, słyszysz? 

-  Nie  zaczepiaj  mnie...  -  jęknął  Gruby.  -  Nie  widzisz,  jaki  głodny  jestem?  O  rany... 

gdzie ten Pająk? Poszedł po bułkę i przepadł! A ja tu padnę z głodu. 

- Przestań stękać! - powiedziała Irka. - Przecież już zjadłeś i moje śniadanie, i swoje. 

- Ale znowu głodny jestem... Powietrze tak na mnie działa. Albo ogólnie wiosna. I nie 

wymawiaj mi tego swojego chleba, bo był z serem, którego nie cierpię. 

- Kogo nie cierpisz? - spytał Koza, nie dosłyszał. 

- Sera. 

- To po co jadłeś? - zainteresował się Michalski. 

- Z litości. 

- Co? 

- A tak. Bo Irka się odchudza. Jakbym tego jej chleba nie zjadł, to ona by go wrąbała i 

znowu by trochę przytyła... 

Za  głośno  to  było  powiedziane  i  doszło  do  pani  Ciszewskiej.  Wychowawczyni 

ożywiła się wyraźnie. 

- Kto powiedział „wrąbała”? Kiedy ja was oduczę wyrażać się po chuligańsku? 

- Ma słuch, trzeba jej przyznać... - mruknął Michalski. 

- Tak. Wyostrzony dzisiaj pracą fizyczną - dodał Staszek Koza. - Bo w klasie słyszy 

głównie tego podlizucha Stelmachównę... 

background image

- Przerwać pracę! - zawołała pani Ciszewska. - Pytam, kto się wyraził „wrąbała”? 

-  Staszek,  błyśnij  czymś...  -  podpowiedział  szeptem  Michalski.  -  Trzeba  ratować 

Grubego. 

-  Proszę  pani,  to  niewinne  słowo.  Co  to  znaczy  „wrąbała”?  -  powiedział  głośno 

Staszek Koza. - Znam o wiele gorsze słowo na „ała”! 

Ktoś  zachichotał,  chłopcy  podnieśli  głowy,  czekając  na  ciąg  dalszy,  pani  Ciszewska 

podeszła powoli do Kozy. 

- Ach tak? No, słucham. Co miałeś na myśli? 

- Ale to okropne słowo... - zawahał się Staszek. - Powiedzieć? 

- Proszę bardzo, mów! 

- Furdała! - wyjaśnił Staszek Koza i błyskawicznie uchylił się, a grabie rzucone przez 

Furdałę wylądowały tuż obok wychowawczyni. 

- Do dyrektora! - krzyknęła pani Ciszewska. - Furdała, natychmiast do dyrektora! No, 

coś podobnego! 

- Coś podobnego! - powtórzył za wychowawczynią Michalski. - Żeby rzucać w panią 

grabiami. I to podczas pracy społecznej! 

-  Ja  przepraszam...  ja  chciałem  w  tego  tam...  -  bąkał  Furdała,  ale  nic  mu  to  nie 

pomogło. 

- Ty się najpierw naucz celować! - roześmiał się Koza. - Ja jestem mały, sam widzisz, 

że we mnie trudno trafić... 

-  Ja  wam  jeszcze  pokażę!  -  powiedział  półgłosem  Furdała  i  poszedł  z 

wychowawczynią w drugi koniec parku, gdzie z klasami ósmymi pracował dyrektor. 

- Załatwiłeś go. I bardzo dobrze! - pochwalił Staszka Michalski. 

-  Od  dziś  będę  miał  takie  hobby  -  oświadczył  Staszek  Koza.  -  W  dni  parzyste 

załatwiam „błyskami” Furdałę, a w dni nieparzyste Wajnerta... 

-  Ty  uważaj,  żeby  ciebie  Jurek  Wajnert  nie  załatwił!  -  powiedziała  ze  złością 

Stelmachówna. 

Koza popatrzył na nią z uśmiechem. 

-  Śliczności  ty  nasze!  Dobrze,  że  mi  przypomniałaś.  Na  ciebie  zostawiam  sobie 

niedziele i święta... 

- Przyłączam się! - zawołał Mizera. 

Powrócili do pracy, bo wszyscy pomału zaczynali już mieć jej dość i chcieli szybciej 

skończyć.  Tylko  Gruby  stał  bezczynnie,  oparty  o  swój  szpadel  i  smętnie  rozglądał  się  za 

Pająkiem, który ciągle nie wracał. 

background image

Michalski  i  Staszek  Koza  skończyli  już  ścieżkę,  którą  im  przydzielono,  i  zajęli  się 

klombem przed altaną. 

- Jeszcze parę minut - stwierdził Michalski - i zaczynamy opalanko z hejnałem... 

- Dlaczego z hejnałem? 

- Bo zaraz dwunasta. Ciapciak mówił, że dochodzi południe. 

- Chyba na jego zegarku. Bo u mnie w kościach to już prawie wieczór. Wszystko mnie 

już boli... Co jest z tym parkiem? Nie uważasz, że dziwnie jakiś urodzajny? Co rok na wiosnę 

porządkujemy go i skutku nie widać. Za rok trzeba zaczynać od nowa. 

- Bo wszystko rośnie. A głównie zielska. Nie narzekaj, mały. 

- Nie narzekaj... - mruknął Koza. - Dobrze ci mówić. Wszystko rośnie, tylko jakoś ja 

nie mogę... 

- Może się za bardzo wiercisz? Jakbyś rósł spokojnie, jak ta pokrzywa na przykład, na 

stojąco, to może byś i szybciej podrósł? 

Do Grubego podeszła Witwicka. 

-  Usnąłeś,  niedźwiedziu?  Nie  widzisz,  że  Pająk  stoi  tam,  w  krzakach,  i  macha  ręką? 

Pewno do ciebie. 

- Rzeczywiście... Ale czemu sterczy w krzakach? Przecież poszedł po swoją teczkę, w 

drugą stronę. 

- Wszystko jedno, gdzie poszedł. Ważne, że macha. No, rusz się tam! 

-  Macha...  -  stękał  Gruby.  -  Dużo  mi  z  jego  machania.  Tutaj  miał  przynieść  swoje 

śniadanie, a on tam gdzieś sobie macha. Idę już, idę! - krzyknął głośno. I do Irki: - Tylko nie 

wiem, czy dojdę... ale ja zgłodniałem, no! Weź ten szpadel, będzie mi trochę lżej... 

Pająk był mocno zdenerwowany. Wyciągnął Grubego za krzaki, nie było stąd widać 

nikogo z klasy. 

- Co ty się wygłupiasz? - spytał Gruby. - Przed kim się chowasz? 

- Przez pół godziny szukałem swojej teczki - tłumaczył Pająk. - Nie mogłem znaleźć 

ani tu, gdzie zostawiliśmy rzeczy, ani tam, gdzie rozbierały się szóste klasy... Już myślałem, 

że zginęła! 

- Ale widzę, że ją trzymasz w łapie... to wyjmuj to śniadanie i nie gadaj tyle. Dajesz, 

czy nie? 

- Gruby... - zaczął Pająk i urwał. 

- Co się stało? Coś ty taki blady? 

- Moją teczkę ktoś przestawił, w zupełnie inne miejsce, koło tych krzaków. Razem z 

kilkoma innymi teczkami... 

background image

- No i co z tego? 

-  Zobacz!  Ktoś  mi  podrzucił  do  teczki  ten  papier...  -  wykrztusił  wreszcie  Pająk 

podając Grubemu sporą kartkę złożoną we czworo. - Przeczytaj! 

- Choroba... - mruknął Gruby, kiedy przeczytał kartkę szybko, raz i drugi. - To dopiero 

historia! Chyba jakiś podstęp, nie? Właściwie to jest anonim... może nawet groźba? 

W jednej chwili zapomniał o tym, jak bardzo był głodny. Patrzyli na siebie z Pająkiem 

bez słowa, nic rozsądnego nie przychodziło im do głowy. 

- Gruby, boję się... - powiedział Pająk. - Chcą mnie tam po południu ściągnąć i nalać, 

nie? Na to wychodzi. 

- Chyba na to wychodzi. Coś musimy wymyślić, ale co? Może jednak trzeba tam iść? 

Stawić się na to wezwanie i zobaczyć... 

- Mieliśmy iść dzisiaj o trzeciej do Rudego - przypomniał Pająk. - Więc jak? 

- Poczekaj, Pajączek... - mruczał Gruby. - Niech ja się przez chwilę skupię... Co robić? 

 

2. 

Odwiedziny  w  szpitalu  dobiegły  już  końca,  ojciec  i  matka  Rudego  poszli  do  domu, 

pielęgniarki wypraszały z sal ostatnich odwiedzających. Chłopców wciąż nie było. I kiedy na 

korytarzach ucichł ostatecznie gwar i  szpitalne życie wróciło do swojej  codzienności,  Rudy 

zrozumiał, że nikt już do niego dzisiaj nie przyjdzie. 

Starał się o tym nie myśleć, ale było mu trochę nieprzyjemnie. Wziął do ręki książkę, 

którą  przyniósł  mu  ojciec,  i  próbował  czytać.  Powoli  książka  zaczynała  go  wciągać,  akcja 

rozgrywała się w ich mieście, w Borzechowie, i Rudy rozpoznawał znajome ulice i miejsca. 

Znał  już  film  „Koniec  wakacji”,  ale  w  książce  wszystko  jednak  było  trochę  inne,  bardziej 

przypominało  prawdziwy  Borzechów.  Rozśmieszyło  Rudego,  że  w  powieści  też  występuje 

Rudy,  tyle  że  tamten  to  był  zwykły  gołąb,  który  ciągle  uciekał.  Wakacje...  do  najbliższych 

wakacji  niecałe  półtora  miesiąca  -  pomyślał  nagle  Rudy.  -  Ciekawe,  jak  my  je  spędzimy? 

Kiedy mi ten gips zdejmą... Co tam teraz słychać w naszej klasie? 

-  Całe  szczęście,  że  już po  tych  wszystkich  cholernych  gościach  -  odezwał  się  nagle 

chory spod ściany. 

Rudy nie bardzo go lubił. Nie odpowiadając więc, udawał, że czyta. 

-  Zawsze  się  gorzej  czuję  po  takich  odwiedzinach...  -  narzekał  chory.  -  Powinni  to 

skasować albo co. Nie cierpię tego... 

- To niech pan zabroni do siebie przychodzić i już! - powiedział Rudy i ściszył głos. - 

Nie gadajmy tyle, sąsiad śpi. 

background image

- Nie... nie śpię. Żebym to mógł spać... - odezwał się chory spod okna, ale nie otwierał 

oczu. - A do ciebie, synu, mieli przyjść dzisiaj koledzy, tak? I co? Żaden nie przyszedł? 

- No właśnie... - mruknął niechętnie Rudy. - Nie wiem dlaczego. Pewnie po prostu nie 

mieli czasu. 

Chory spod ściany ożywił się, aż usiadł na łóżku. 

-  Tak  to  jest.  Właśnie  tak!  Zdrowym  nie  spieszy  się  do  szpitala.  Oczywiście,  po  co 

mieliby przychodzić? Co ich obchodzi, że tu na nich wyczekujemy? Tak to jest w życiu... 

- Przed chwilą pan mówił coś innego. Niech pan się zdecyduje, albo w jedną, albo w 

drugą stronę... - uciął rozmowę ten spod okna. A do Rudego powiedział: - Nie przejmuj się, 

że nie przyszli. Zaraz będzie kolacja, poczytasz trochę, potem zgaszą światło. I jeszcze jeden 

dzień zleci... Może ostatni? 

-  Co  też  pan  mówi?  -  obruszył  się  Rudy.  -  Nie  można  tak.  Może  ja  poproszę 

pielęgniarkę? Gorzej pan się czuje? 

- Nie... daj spokój. Nie trzeba. 

Rudy wrócił do książki. Ale wieczorem znowu sobie przypomniał: właściwie dlaczego 

nie przyszli? Ani jeden z nich trzech nie miał czasu? Może zapomnieli? I właśnie wtedy, już 

po wieczornym obchodzie lekarskim, do sali weszła Brygidka. 

Cicho zamknęła za sobą drzwi i prawie na palcach, żeby nie przeszkadzać sąsiadom 

Rudego, podeszła do jego łóżka. Usiadła bez słowa i uśmiechnęła się jakoś smutno. 

- Brygidka? Skąd ty się tu wzięłaś? 

-  Ja  tylko  na  chwilę...  Zdziwiłeś  się?  Oddziałowa  pozwoliła.  Co  z  tobą,  Rudy?  Nie 

mam kogo z klasy spytać, więc sama zajrzałam... Jak się czujesz? 

-  Już  dobrze.  Nie  rozumiem,  dlaczego  mnie  tu  wciąż  trzymają...  A  co  w  klasie? 

Chłopcy dzisiaj nie przyszli, nic nie wiem, co u was... 

- Co tam może być ciekawego? Jak to u nas, ciągle jakieś bijatyki. A ostatnio to nawet 

nie wiem... 

Rozmawiali  szeptem.  Rudy  był  speszony  i  bardzo  się  bał,  że  to  po  nim  widać. 

Ucieszył się, ale zaskoczyła go ta wizyta. Brygidka przychodzi do niego? Właśnie ona? I o tej 

porze? 

- Wpuścili cię do szpitala tak późno? 

Chory spod okna poruszył się, jęknął cicho. Zamilkli. 

- Wyjdźmy na korytarz... - szepnął po chwili Rudy. - Ja przecież mogę chodzić. A on 

jest bardzo chory. 

Na korytarzu było pusto, podeszli do okna. 

background image

- Brygidka... - zaczął Rudy. 

- Słucham? 

- Nie, już nic... Wpuścili cię tak późno? Jak to załatwiłaś? 

- Chciałeś spytać o coś innego? 

-  No,  tak.  Chciałem  -  powiedział  Rudy  i  zdecydował  się  jednak:  -  Martwiłaś  się  o 

mnie? 

Brygidka popatrzyła na niego. 

-  Widziałam,  że  masz  tam  na  stoliku  „Koniec  wakacji”.  Znam  to.  Chłopcy  też  lubią 

takie książki? O miłości? 

- To przecież nie tylko o miłości... 

Przerwała mu szybko. 

- Masz rację, nie tylko. Owszem, martwiłam się... Nie ja jedna. Chłopcy na przykład... 

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie dla Rudego, a może i dla samej siebie, powiedziała: - Wiesz 

co?  Tak  sobie  czasem  ostatnio  myślę,  że  lepiej  być  chłopcem.  Wy  to  się  właściwie  tak 

naprawdę niczym nie przejmujecie. W ogóle chłopcy są jacyś dziwni... 

- Dlaczego dziwni? Niby jacy? 

- Bo ja wiem? Może ty nie. Ale inni... 

- Brygidka... 

I  w  tym  momencie  stanęła  obok  nich  pielęgniarka  oddziałowa,  nie  widzieli,  kiedy 

podeszła, patrzyli w okno. 

- Koniec rozmowy, państwo młodzi! - powiedziała. I do Brygidki: - No, możesz teraz 

iść do mamy. Zrobiłam już opatrunek, mama na ciebie czeka. Tylko nie siedź długo! 

- Dobranoc, Rudy! - powiedziała Brygidka i odeszła szybko. 

- A ty wracaj na salę. I do łóżka! 

Ale  Rudy  nie  odchodził.  Patrzył  za  Brygidką,  dopóki  nie  zniknęła  za  jakimiś 

drzwiami, teraz zrozumiał już te wieczorne, późne odwiedziny. 

- Siostro, czy... czy jej mama jest bardzo chora? 

- Tak. Miała ciężką operację. 

- Więc dlatego... 

- Co dlatego? - spytała pielęgniarka. 

- Dlatego jej pozwalacie wejść do szpitala nawet późno wieczorem. Czy Brygidka wie 

o tym? 

- Kładź się spać! - powiedziała oddziałowa. - Zamiast się cieszyć, że dziewczyna cię 

odwiedziła, to zadajesz jakieś pytania. Bardzo chciała cię odwiedzić, dlatego jej pozwoliłam. 

background image

- Tak. Rozumiem. Siostro... 

- Słucham? 

- Wcale mi się spać nie chce. Nie wiedziałem, że mama Brygidki leży w szpitalu... 

- Mówicie na nią Brygidka? Dlatego, że ładna? 

-  Nie...  nie  wiem.  Chyba  chodziło  o  uczesanie,  o  włosy.  Dziewczyny  tak  zaczęły 

mówić, może nawet od pierwszej klasy. I tak zostało. Nawet nauczyciele mówią Brygidka. U 

nas  w  klasie  -  tłumaczył  Rudy  -  to  czasem  zupełnie  nie  wiadomo,  jak  kto  ma  naprawdę  na 

imię albo jak się nazywa. Na przykład Ciapciak. 

- Co Ciapciak? 

-  Nazywa  się  Lewandowski,  ale  jest  ciapciak.  Świetnie  o  tym  wie  i  nawet  się  nie 

obraża,  że  został  Ciapciakiem.  A  znów  Pająka  to  dyrektor  już  kilka  razy  pytał,  jak  się 

naprawdę nazywa... 

- A jak się nazywa naprawdę? - zainteresowała się oddziałowa. 

- Właśnie Pająk. 

- Przestań mnie rozśmieszać... Dziwna ta wasza klasa, nie? 

- Trochę dziwna - zgodził się Rudy. - A ja wcale siostry nie chcę rozśmieszać, bo mi 

nie jest do śmiechu. Ja po prostu „błyskam”, jak mówi Koza... 

- Co to znowu za jedna? 

- Koza to on, a nie ona. Staszek Koza, śmieszny chłopak, ale równy, też od nas. 

-  Rudziński!  -  powiedziała  pielęgniarka.  -  Jeśli  natychmiast  nie  pójdziesz  na  swoją 

salę, to ci zrobię zastrzyk! Poczekaj... a co to znaczy „błyskam”? 

-  Wiedziałem,  że  siostra  o  to  zapyta  -  uśmiechnął  się  Rudy.  -  W  tym  wypadku  to 

znaczy „zagaduję”... 

- No, proszę! A dlaczegóż to chcesz mnie zagadać? 

- Bo chcę tu zaczekać, aż Brygidka będzie wychodziła... 

- No wiesz, Rudy... Rudziński, że ty bezczelny jesteś! 

- Ale szczery. To jak będzie? - spytał Rudy. - Mogę tu zaczekać? 

-  Nie.  Lepiej  nie...  wracaj  na  salę  -  i  oddziałowa  spoważniała.  -  Widzisz,  matka  tej 

małej jest w złym stanie. Dziewczyna może wychodzić zapłakana... Sam rozumiesz. 

-  Rozumiem...  -  powiedział  po  chwili Rudy.  -  Zapomniałem,  że  to  naprawdę  szpital. 

Mnie już nic nie jest, to trudno uwierzyć, że inni... Siostro! Mój sąsiad spod okna gorzej się 

czuje. Może mu czegoś potrzeba? 

- Przyjdę tam później. A ty posiedź przy nim trochę... porozmawiaj, jeśli będzie miał 

ochotę. On może mieć ciężką noc. 

background image

- A kto to jest, siostro? 

- Nie wiem. Mieli wypadek samochodowy niedaleko naszego miasta. Nie wiem, kim 

jest. Po prostu ranny z wypadku. 

- Chyba... chyba ciężko ranny? 

- Tak. 

- To ja... - zaczął Rudy. - Ja... 

- Co? 

- Nie będę tu czekał na Brygidkę. Wracam na salę, siostro... 

 

3.  

Późno  już  było  i  wyjątkowo  ciemno.  Lampy  przed  szpitalem  oświetlały  tylko  sam 

podjazd  i  wejście,  ale  ławka  stojąca  pod  murem  skryta  była  w  mroku.  A  jednak  chłopcy 

widzieli, że ktoś na niej siedzi. Stąd, zza parkanu, nie byli jednak pewni, czy to Zenek Gazda. 

Bali się, że może nocny dozorca albo ktoś z personelu szpitalnego. 

- Zenek, Zenek... - zawołał półgłosem Pająk. 

Nic. Cisza. Nieruchoma postać na ławce ani drgnęła. 

-  Gdyby  to  stróż,  to  już  by  nas  stąd  odgonił...  -  szepnął  Gruby  i  głośno  zawołał:  - 

Zenek, odezwij się! To ty? Pajączek, a może on tam zamarzł? 

- Nie wygłupiaj się, Gruby... - mruknął Pająk. - Nie naśmiewaj się z niego. On jest na 

pewno na nas ciężko obrażony. Ale zobacz, twardo siedzi i czeka. 

- Zenek! Twoja matka już się martwi. Posłała nas, żeby cię poszukać po mieście. No, 

odezwiesz się, czy nie? 

Nie było żadnej odpowiedzi, więc Gruby zmienił ton. Zaczął tłumaczyć: 

- Zenuś, zaraz ci wszystko wyjaśnimy. Byliśmy już u ciebie w domu ze trzy razy. A 

twoja  matka  za  każdym  razem  odpowiadała,  że  jak  wyszedłeś  do  szpitala  o  trzeciej,  to 

przepadłeś  na  amen.  No,  przyznajemy  z  Pająkiem,  że  od  razu  powinniśmy  cię  tutaj  szukać, 

ale do głowy nam nie przyszło, że... 

- Że co? Że jestem taki dureń, tak? - odezwał się ponury głos z ławki. - Że u mnie się 

liczy słowo, tak? Że jak się umówiłem, to czekam, tak? Do głowy im nie przyszło... 

- Zenek, ty masz rację - powiedział Pająk. - Masz rację, ale... 

- To, że ja mam rację, to ja wiem! Nie musisz mi mówić! - krzyknął ze złością Zenek, 

nie wytrzymując już nerwowo. - W ogóle nie rozmawiam z wami! 

- Ale wstań przynajmniej z tej ławki i chodź do domu - przekonywał go Gruby. - Już 

prawie dziewiąta. Przecież wyszedłeś z chaty sześć godzin temu! 

background image

-  Przyznajemy,  że  jesteś  twardy!  -  powiedział  Pająk  z  pełnym  przekonaniem.  - 

Przyznajemy, Zenek, że powinniśmy tu przyjść zaraz po tym spotkaniu... 

- Po jakim spotkaniu? - zainteresował się Zenek i wstał z ławki. Ale nie podszedł do 

parkanu. - Nie obchodzi mnie to zresztą. Możecie spływać. Nie rozmawiam z wami! 

-  No,  dobrze  -  zgodził  się  Gruby  dla  świętego  spokoju..-  To  nie  rozmawiaj  z  nami 

przez  chwilę,  a  my  ci  w  tym  czasie  wszystko  dokładnie  wyjaśnimy.  Tylko  chodź  tutaj,  na 

ulicę... 

Zenek podszedł do nich, stanął. 

- No? 

- Teraz powiedz, czy byłeś u Rudego? Co mówił? 

- Odsuńcie się o metr... - powiedział Zenek. - Jeszcze trochę... 

- Dlaczego? - zdziwił się Pająk. 

-  Bo  nie  wytrzymam  i  palnę  jednego  z  drugim.  Oni  jeszcze  pytają,  czy  ja  byłem  u 

Rudego!  Jak  mogłem  tam  pójść?  Przecież  była  umowa,  że  idziemy  razem.  Wszyscy  trzej. 

Razem. Tak czy nie? Była taka umowa czy nie? 

-  To  ty  tutaj  siedzisz  tyle  godzin  i  nawet  nie  poszedłeś  na  górę  do  Rudego?  - 

zdenerwował  się  Gruby.  -  Nie, ja oszaleję! Czyś ty normalny? Przynajmniej ty mogłeś tam 

iść, jeśli nas nie było! 

- No wiesz... - zaczął tłumaczyć Pająk. - Trzeba zrozumieć, że on się trzymał umowy. 

Honorowy jest. Jak razem to razem. Trzymał się słowa... 

- Głupi, a nie honorowy! - krzyknął Gruby. 

- Sam jesteś głupi i niesłowny, wiesz? - rzucił się Zenek. 

-  Cisza!  -  wrzasnął  Pająk  i  zreflektował  się,  ściszył  głos:  -  Odejdźmy  spod  tego 

szpitala, bo ich wszystkich pobudzimy. I koniec kłótni! 

Ruszyli  przed  siebie,  wszyscy  trzej.  Ale  po  paru  krokach  Gruby  stanął  i  ni  stąd,  ni 

zowąd roześmiał się głośno. 

- Słyszałeś, Zenek? Pajączek rządzi! A my za nim jak baranki... no, no! 

- Przydałaby się tu Irka Witwicka! - powiedział Pająk, żeby odwrócić od siebie uwagę 

i zrobić Grubemu przyjemność. - Tylko ona daje sobie jakoś z wami radę... 

- No, dobra! -  odezwał  się już zupełnie spokojnie Zenek Gazda.  -  Zmieniamy temat. 

Gdzie wyście obydwaj byli? Mówić mi, ale szybko, bo się jeszcze mogę rozmyślić i przestanę 

słuchać. No? 

- To wszystko nie takie proste, wiesz? - zaczął Pająk. - Ale w skrócie... 

- Tylko bez skrótów! 

background image

-  Dobra.  Więc  Pająk  dostał  anonim.  Podrzucili  mu  do  teczki,  wiesz,  w  południe  - 

tłumaczył Gruby - jak porządkowaliśmy park. Ktoś mu podrzucił kartkę... 

- No to podrzucili, czy podrzucił? Iłu ich było? Zdecydujcie się w końcu. 

-  Nie  przerywaj,  bo  niczego  nie  pojmiesz.  Ktoś  włożył  do  teczki  kartkę.  Potem  się 

okazało,  że  i  paru  innych  chłopaków  znalazło  w  swoich  teczkach  takie  same  kartki.  Ale 

początkowo o tym nie wiedzieliśmy. Jasne? 

- Mniej więcej. Co to za anonim? Co tam było napisane? 

Pająk  nie  musiał  wyjmować  kartki,  chociaż  wciąż  miał  ją  w  kieszeni.  Tyle  razy  już 

czytał, że znał treść na pamięć. 

- Tekst był taki: „Szef ufa, że nikomu tego nie zdradzisz. Przyjdź koniecznie dzisiaj o 

trzeciej. Czekamy koło komórek za Domem Dziecka.” Podpisano: „Przyjaciel”. 

Zenek wzruszył ramionami, jak dotąd nie zrobiło to wszystko na nim zbyt wielkiego 

wrażenia. 

- No i co z tego? Bzdura jakaś. I wyście tam poszli? A po diabła? 

-  Pająk  bał  się,  że  to  wajnerty  chcą  go  tam  ściągnąć  i  nalać.  Ja  się  też  tego  bałem  - 

powiedział Gruby. - Więc zaczęliśmy myśleć... 

- Co zaczęliście? 

- Myśleć. Co tak głupio pytasz? 

-  Zaczęliśmy  sprawę  analizować  -  wyjaśnił  Pająk.  -  Najpierw  doszliśmy  do  tego,  że 

tamtych  jest  kilku.  Potem  Gruby  wysunął  myśl,  że  coś  mu  w  tej  kartce  nie  wygląda  na 

Wajnerta ani na Furdałę. 

- Niby co? 

-  Czy  oni  by  napisali  „ufać”?  Sam  się  zastanów.  Zbyt  skomplikowane  słowo  jak  na 

nich. 

-  To  fakt!  -  przyznał  Zenek.  -  Ale  mogli  się  posłużyć  kimś  bystrzejszym.  Kto  u  nas 

pisze najlepsze wypracowania z polaka? 

-  Brawo.  Rozumujesz  tak,  jak  ja  wtedy.  Dokładnie  tak  zapytałem  Pająka  -  mówił 

Gruby.  -  A  on  mi  na  to,  że  Irka  Witwicka.  Oczywiście  Irka  odpadała.  Kto  jeszcze?  Rudy. 

Odpadał. Brygidka. Nieobecna od paru dni. I też odpada... 

-  Długo  wam  tak  jeszcze  będą  odpadać?  -  zniecierpliwił  się  Zenek.  -  Pustecki  mógł 

napisać,  on  trzyma  z  Wajnertem  Przynajmniej  od  czasu  do  czasu.  Albo  choćby  głupia 

Stelmachówna. Sami wiecie, jakich ona potrafi użyć słów... 

- Właśnie. Zgadza się. Też nam to przyszło do głowy. Więc przestaliśmy analizować i 

wróciliśmy  do  pracy  jakby  nigdy  nic  -  powiedział  Pająk.  -1  Gruby  kazał  mi  dyskretnie 

background image

obserwować całą klasę... 

- Całą? - spytał Zenek. - Całą? I tak zrobiliście? 

- A co byś ty zrobił? 

-  Ja  w  każdym  razie  -  cedził  Zenek  powoli  przez  zęby  -  ja  nie  obserwowałbym  ani 

ciebie,  Pająk,  ani  Grubego.  To  po  pierwsze.  A  wy  obserwowaliście  również  i  mnie,  jeśli 

dobrze rozumiem, tak? 

- No, niezupełnie... - zaczął Gruby, ale głupio mu się zrobiło. 

-  A  po  drugie.  Gdybym  ja  taką  kartkę  otrzymał,  tobym  komuś  o  niej  powiedział. 

Natychmiast. 

- Komu? - spytał Pająk i zaraz pożałował tego pytania. 

- Wam. Właśnie wam obu. Jasne? 

Odpowiedziała mu cisza. 

-  Hm...  -  mruknął  po  dłuższej  chwili  Gruby.  -  Jakby  to  określić?  No...  masz  rację. 

Przyznajemy, że należało natychmiast wtedy powiedzieć ci o wszystkim... prawda, Pająk? 

- Prawda. Przyznajemy, Zenek. Źle zrobiliśmy... 

-  Miło  mi  to  usłyszeć!  -  powiedział  wyniośle  Zenek  Gazda  i  przystanął.  -  Dziękuję 

również za zaufanie oraz za odprowadzenie mnie do domu... 

- Nie ciekawi cię, co było dalej? - spytał Pająk. 

- Może i ciekawi. Ale nie za bardzo. I na dzisiaj mi już tego wszystkiego wystarczy. 

Was też! 

- Obraziłeś się? Daj spokój... 

-  A  co  ja  robię?  Wrzeszczę?  Rozrabiam?  Przecież  jestem  spokojny.  Coś  wam  tylko 

jeszcze powiem na dobranoc. Myślę, że Rudy by tak nie postąpił, jak wy dzisiaj ze mną. A i 

jego wystawiliśmy do wiatru. Pewno sobie teraz myśli, jakich to ma kolegów... 

Zenek odszedł powoli, zostali sami. 

- No i co? - zapytał Pająka Gruby. - Łyso, nie? 

- Głupio wyszło. Ale przecież nie chcieliśmy źle... 

- Chcieli nie chcieli, ale sam widzisz, jak to jest... Bardzo głupio, Pajączek, bardzo. 

-  To  wszystko  przeze  mnie  -  powiedział  Pająk.  -  Ty  chciałeś  dobrze,  chciałeś  mi 

pomóc. 

- Daj spokój... 

- To przez ten mój strach. Znowu wszystko zaczyna się między nami rozsypywać... A 

przecież  mogłem  tam  iść  sam.  Wy  byście  wtedy  obaj  poszli  do  Rudego.  I  byłoby  inaczej. 

Znowu  złamałem  się...  jak  scyzoryk.  Pamiętasz,  tak  powiedział  kiedyś  Staszek  Koza. 

background image

Widzisz, Gruby, nie warto ze mną... 

- Co ty pleciesz? - przerwał mu Gruby. - O czym tu w ogóle teraz gadać? 

- Masz rację - powiedział Pająk bardzo jakoś smutno. - O czym gadać z takim jak ja. 

Cześć. Gruby.