background image

Philip K. Dick - Stowarzyszenie 

 

www.bookswarez.prv.pl

 

 

 

 

MEZCZYZNA siedzial na chodniku, sciskajac w rekach zamkniete pudelko. Pokrywa pudelka 

poruszyla sie niecierpliwie, napotykajac opór jego palców.  

-  No  juz  dobrze  -  mruknal  mezczyzna.  Pot  sciekal  mu  po  twarzy  grubymi  kroplami.  Z  wolna 

uchylil  pokrywe  i  przytrzymal  ja  palcami.  Ze  srodka  dobieglo  metaliczne  brzeczenie,  niskie 

uporczywe wibracje potegujace sie wraz z chwila, kiedy do srodka wtargnal blask slonca.  

Pojawila sie mala glówka, okragla i blyszczaca, a za nia nastepna. Kolejno ze srodka wychynelo 

wiecej glówek, które wyciagajac szyje rozgladaly sie wokól.  

-  Bylem  pierwszy  -  powietrze  przeszyl  glosik  nalezacy  do  jednej  z  nich.  Miedzy  glówkami 

wywiazala sie chwilowa sprzeczka, po czym osiagnely porozumienie.  

Siedzacy  na  chodniku  mezczyzna  drzacymi  dlonmi  podniósl  metalowa  figurke.  Postawil  ja  na 

ziemi  i  nieudolnie  zabral  sie  do  nakrecania.  Figurka  przedstawiala  stojacego  na  bacznosc, 

krzykliwie  pomalowanego  zolnierza  z  bronia  i  w  helmie.  Kiedy  mezczyzna  przekrecil  klucz, 

ramiona zolnierzyka powedrowaly w góre i w dól. Wymachiwal nimi dziarsko.  

Chodnikiem nadchodzily dwie pograzone w rozmowie kobiety. Zerknely ciekawie na siedzacego 

mezczyzne, pudelko oraz lsniaca figurke, która trzymal w reku.  

- Piecdziesiat centów - mruknal mezczyzna. - Kupcie dzieciakowi cos do...  

- Czekaj! - zabrzmial watly metaliczny glosik. - Nie im! Mezczyzna urwal gwaltownie. Kobiety 

spojrzaly po sobie, pózniej na niego i na metalowa figurke. Pospiesznie podjely swoja wedrówke.  

Zolnierzyk omiótl bacznym spojrzeniem ulice, samochody oraz ludzi robiacych zakupy. Raptem 

zadrzal, wydajac z siebie niski podekscytowany chrobot.  

Mezczyzna przelknal sline.  

- Nie ten dzieciak - rzucil ochryplym glosem. Usilowal przytrzymac figurke, lecz metalowe palce 

bolesnie wpily sie w jego dlon. Chwycil oddech.  

- Kaz im sie zatrzymac! - zazadala piskliwie figurka. - Zmus ich, aby staneli! - Metalowa figurka 

odmaszerowala od niego i ze sztywno wyprostowanymi konczynami kroczyla po chodniku.  

Chlopiec i jego ojciec zwolnili kroku, patrzac na nia ciekawie. Siedzacy mezczyzna usmiechnal 

sie blado; obserwowal, jak figurka podchodzi do nich kolyszac sie z boku na bok i wyrzucajac 

rece na przemian w góre i w dól.  

- Prosze kupic cos dla chlopca. Niezrównany kompan. Dotrzyma mu towarzystwa.  

Ojciec  usmiechnal  sie,  sledzac  ruchy  manewrujacej  w  okolicach  jego  buta  figurki.  Zolnierzyk 

zderzyl sie z butem. Zaklekotal i brzeknal. Nastepnie znieruchomial.  

- Nakrec go! - wykrzyknal chlopiec.  

Jego ojciec podniósl figurke.  

- Ile?  

- Piecdziesiat centów. - Sprzedawca wstal chwiejnie, przyciskajac do siebie pudelko. - Dotrzyma 

mu towarzystwa. Rozbawi.  

Ojciec obracal w rekach figurke.  

- Na pewno go chcesz, Bobby?  

background image

- Na pewno! Nakrec go! - Bobby siegnal po zolnierzyka. - Zrób, zeby chodzil!  

- Kupuje - oznajmil ojciec. Siegnal do kieszeni i podal sprzedawcy banknot dolarowy.  

Umykajac spojrzeniem w bok sprzedawca niezgrabnie wydal mu reszte.  

Wszystko bylo tak jak nalezy.  

Figurka  lezala  spokojnie  zatopiona  we  wlasnych  myslach.  Okolicznosci  sprzegly  sie,  by 

doprowadzic do optymalnego rozwiazania. Dziecko przeciez moglo wcale nie chciec przystanac, 

zas Dorosly mógl nie miec przy sobie pieniedzy. Wiele rzeczy moglo pójsc nie tak jak nalezy; 

nieznosna  byla  sama  mysl  o  nich.  Ale  wszystko  potoczylo  sie  bez  zarzutu.  Figurka  z 

zadowoleniem  spogladala  przed  siebie  ze  swojego  miejsca  w  tyle  samochodu.  Zatem  wnioski 

wysnute na podstawie pewnych oznak byly jak najbardziej poprawne: Dorosli sprawowali wladze 

i  Dorosli  dysponowali  pieniedzmi.  Posiadali  wladze,  ale  ta  ich  wladza  uniemozliwiala 

jakikolwiek kontakt z nimi. Ich wladza oraz ich rozmiary. Z Dziecmi sytuacja wygladala inaczej. 

One byly male, dzieki czemu latwiej mozna bylo sie z nimi dogadac. Wierzyly w kazde slowo, a 

polecenia wykonywaly bez szemrania. Przynajmniej tak mówili w fabryce.  

Pograzona w slodkich marzeniach figurka lezala bez ruchu.  

 

SERCE CHLOPCA bilo przyspieszonym rytmem. Pobiegl na góre i z impetem otworzyl drzwi. 

Zamknawszy  je,  ostroznie  podszedl  do  lózka  i  usiadl.  Nastepnie  przyjrzal  sie  temu,  co 

spoczywalo w jego dloniach.  

- Jak sie nazywasz? - zapytal. - Jak ci na imie?  

Metalowa figurka nie odpowiedziala.  

- Przedstawie cie reszcie. Musisz poznac wszystkich. Spodoba ci sie tutaj.  

Bobby  odlozyl  figurke  na  lózko.  Podbiegl  do  szafy  i  wydobyl  z  niej  wypchany  karton  z 

zabawkami.  

-  To  jest  Bonzo  -  oswiadczyl.  Podniósl  bladego  pluszowego  królika.  -  I  Fred.  -  Obrócil  na 

wszystkie  strony  rózowa  gumowa  swinke,  aby  zolnierzyk  mógl  sie  lepiej  przyjrzec.  -  I  Teddo, 

rzecz jasna. To jest Teddo.  

Przyniósl Tedda na lózko i polozyl obok zolnierzyka. Teddo lezal w milczeniu wlepiajac w sufit 

spojrzenie szklanych oczu. Byl brazowym misiem, z kepkami slomy sterczacymi mu ze szwów.  

-  A  jak  ciebie  nazwiemy?  -  zastanowil  sie  Bobby.  -  Uwazam,  ze  powinnismy  zwolac  narade  i 

zadecydowac.  -  Urwal  w  zamysleniu.  -  Nakrece  cie,  zebysmy  wszyscy  mogli  zobaczyc,  jak 

chodzisz.  

Ulozywszy figurke twarza w dól poczal ja skrupulatnie nakrecac. Kiedy kluczyk napotkal opór, 

schylil sie i postawil figurke na podlodze.  

-  No  dalej  -  zachecil  Bobby.  Metalowa  figurka  stala  w  miejscu.  Naraz  zaczela  chrobotac  i 

brzeczec.  Ruszyla  po  podlodze  sztywno  wyrzucajac  konczyny.  Raptem  zmienila  kierunek  i 

pospieszyla w strone drzwi. Dotarlszy do nich, stanela. Wówczas obrócila sie do porozrzucanych 

wokól klocków i zaczela zrzucac je na sterte.  

Bobby  obserwowal  ja  z  zainteresowaniem.  Figurka  zmagala  sie  z  klockami  ukladajac  je  w 

piramide. Wreszcie wdrapala sie na sam szczyt i przekrecila klucz w zamku.  

Oszolomiony Bobby podrapal sie po glowie.  

- Czemus to zrobil? - zapytal. Figurka zeszla na dól i wsród szumów i brzeków przemaszerowala 

przez  pokój  w  strone  chlopca.  Bobby  i  pluszowe  zwierzeta  obrzucily  ja  spojrzeniami  pelnymi 

zdumienia i podziwu. Zblizywszy sie do lózka, przystanela.  

-  Podnies  mnie!  -  zazadala  niecierpliwie  watlym metalicznym glosikiem. - Szybciej! Nie siedz 

background image

tak!  

Bobby wytrzeszczyl oczy. Mrugal, nie spuszczajac z niej wzroku. Pluszowe zwierzeta zachowaly 

milczenie.  

- Jazda! - wrzasnal zolnierzyk.  

Bobby wyciagnal reke. Zolnierzyk ulapil ja z calej sily. Bobby krzyknal.  

-  Cicho  badz  -  nakazal  mu  zolnierzyk.  -  Postaw  mnie  na  lózku.  Mamy  do  przedyskutowania 

sprawy niezwyklej wagi.  

Bobby umiescil go obok siebie na lózku. Wylaczajac lekki szum mechanizmu figurki, w pokoju 

panowala cisza.  

- Ladny pokój - przerwal milczenie zolnierzyk. - Bardzo ladny pokój.  

Bobby odsunal sie nieznacznie.  

- O co chodzi? - zapytal ostro zolnierzyk, obracajac sie ku niemu i patrzac w góre.  

- O nic.  

- Co jest? - Figurka spogladala na niego badawczo. - Chyba sie mnie nie boisz, co?  

Bobby wiercil sie niewyraznie.  

- Bac sie mnie? - Zolnierzyk parsknal smiechem. - Jestem po prostu malym ludzikiem z metalu, 

zaledwie  szesc  cali  wzrostu.  -  Zanosil  sie  smiechem.  Nagle  urwal.  -  Sluchaj  no.  Mam  zamiar 

pomieszkac tu z toba przez jakis czas. Nie zrobie ci krzywdy; tego mozesz byc pewien. Jestem 

przyjacielem - dobrym przyjacielem.  

Z lekkim niepokojem zerknal w góre.  

- Ale musisz robic to, co ci kaze. Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Teraz powiedz mi: ilu 

ich jest w twojej rodzinie?  

Bobby zawahal sie.  

- No juz, ilu? Doroslych.  

- Troje... Tatus, mama i Foxie.  

- Foxie? A któz to znowu?  

- Moja babcia.  

- Troje. - Figurka skinela glowa. - Rozumiem. Tylko troje. Ale inni bywaja tu od czasu do czasu? 

Czy jacys Dorosli odwiedzaja ten dom?  

Bobby potwierdzil skinieniem.  

- Troje to nieduzo. Troje nie stanowi problemu. Wedlug fabryki...  

Urwal.  

-  Dobrze.  Posluchaj  mnie.  Nie  chce,  abys  cokolwiek  im  o  mnie  wspominal.  Jestem  twoim 

przyjacielem, sekretnym przyjacielem. I tak ich by to nie zaciekawilo. Pamietaj, nie zamierzam 

cie skrzywdzic. Nie masz powodu do strachu. Bede tutaj mieszkal, tuz obok ciebie.  

Przeciagajac ostatnie slowa, pilnie lustrowal chlopca.  

- Zostane kims w rodzaju prywatnego nauczyciela. Naucze cie wielu rzeczy; rzeczy, które masz 

robic i rzeczy, które masz mówic. Wlasnie tak, jak to nauczyciele maja w zwyczaju. Spodoba ci 

sie to?  

Cisza.  

- Oczywiscie, ze ci sie spodoba. Rozpocznijmy od zaraz. Byc moze chcialbys wiedziec, w jaki 

sposób powinienes sie do mnie zwracac. Powiedziec ci?  

- Zwracac sie do ciebie? - Bobby spogladal na niego.  

- Masz mówic do mnie... - Figurka spauzowala z wahaniem. Nastepnie odrzekla, prostujac sie z 

duma: - Masz mówic do mnie: Panie Mój.  

background image

Bobby podskoczyl, przyciskajac rece do twarzy.  

- Panie Mój - odparla niestropiona figurka. - Panie Mój. Tak naprawde to nie musimy zaczynac 

od  zaraz.  Padam  z  nóg.  -  Przekrzywila  sie  na  jeden  bok.  -  Prawie  zupelnie  sie  wyczerpalem. 

Prosze, nakrec mnie ponownie za godzine.  

Figurka zaczela sztywniec. Zerknela na chlopca.  

- Za godzine. Nakrecisz mnie, jak nalezy? Zrobisz to, prawda?  

Umilkla.  

Bobby powoli kiwal glowa.  

- Dobrze - mruknal. - Dobrze.  

 

BYL  WTOREK.  Otwarto  okno  i  cieple  swiatlo  sloneczne  przedostawalo  sie  do  srodka, 

zalewajac pokój swoim blaskiem. Bobby wyszedl do szkoly; pusty dom pograzony byl w ciszy. 

Pluszowe zwierzeta lezaly na swoich miejscach w szafie.  

Pan Mój lezal podparty na komódce i wygladal przez okno, z luboscia oddajac sie lenistwu.  

Dolecial go cichy brzeczacy odglos. Cos malego wlecialo znienacka do pokoju. Nieduzy obiekt 

kolowal przez chwile w powietrzu, by zaraz osiasc na pokrywajacej komódke bialej serwecie, tuz 

obok metalowego zolnierza Byl to miniaturowy model samolotu.  

- Jak leci? - zapytal samolot. - Czy wszystko w porzadku jak do tej pory?  

- Tak - odparl Pan Mój. - A co z reszta?  

- Niewesolo, zaledwie garstka zdolala dotrzec do Dzieci.  

Zolnierzyk syknal bolesnie.  

-  Najwieksza  grupa  wpadla  w  rece  Doroslych.  A  to,  jak  sam  wiesz,  na  niewiele  sie  zda. 

Niezmiernie trudno jest panowac nad Doroslymi. Albo sie wylamuja, albo czekaja chwili, kiedy 

rozkreci sie sprezyna.  

- Wiem. - Pan Mój ponuro skinal glowa.  

-  Najprawdopodobniej  taki  stan  rzeczy  utrzyma  sie  przez  jakis  czas.  Musimy  byc  na  to 

przygotowani.  

- Jest jeszcze cos. Powiedz mi!  

-  Szczerze  mówiac,  okolo  polowa  z  nich  zostala  zniszczona,  rozdeptana  przez  Doroslych. 

Jednego podobno rozszarpal pies. Nie ulega watpliwosci, ze to w Dzieciach cala nasza nadzieja. 

Przynajmniej na tym polu musimy wziac góre, to nasza jedyna szansa.  

Zolnierzyk  pokiwal  glowa.  Poslaniec  nie  mylil  sie.  Nigdy  powaznie  nie  brali  pod  uwage 

mozliwosci otwartego ataku przeciwko klasie rzadzacej, mianowicie Doroslym, jako realnej drogi 

do  zwyciestwa.  Ich  rozmiary,  wladza  oraz  ogromne  kroki  stanowilyby  skuteczna  ochrone. 

Wezmy  na  przyklad  sprzedawce  zabawek.  Wielokrotnie  usilowal  sie  wylamac,  oszukac  ich  i 

zniknac. Czesc z nich musiala byc nieustannie nakrecona, by miec go na oku, i wciaz wisiala nad 

nimi grozba dnia, kiedy zapomni porzadnie ich nakrecic, ludzac sie, ze...  

- Czy udzielasz Dziecku wskazówek? - zapytal samolot. - Przygotowujesz go?  

- Tak. Zrozumial, ze mam zamiar tu pozostac. Dzieci wlasnie takie sa. Jako rasa podlegla zostaly 

przyzwyczajone do bezwzglednego posluszenstwa; to wszystko, co sa w stanie zrobic. Jestem po 

prostu  kolejnym  nauczycielem,  który  wkroczyl  w  jego  zycie  i  wydaje  polecenia.  Kolejnym 

glosem, mówiacym mu, ze...  

- Wszedles juz w druga faze?  

- Tak szybko? - zdumial sie Pan Mój. - Dlaczego? Czy ten pospiech jest wskazany?  

- Fabryka zaczyna sie niepokoic. Tak jak wspominalem, wiekszosc grupy ulegla zniszczeniu.  

background image

-  Wiem.  -  Pan  Mój  kiwnal  z  roztargnieniem  glowa.  -  Oczekiwalismy  takiego  obrotu  sprawy. 

Bylismy w pelni swiadomi naszych szans, totez snujac plany mocno stalismy nogami na ziemi. - 

Krazyl tam i z powrotem po komódce. - Bylo oczywiste, ze wielu wpadnie w ich rece, w rece 

Doroslych.  Dorosli  przebywaja  wszedzie,  zajmuja  wszelkie  kluczowe  pozycje  oraz  istotne 

stanowiska. Na tym polega cala ich polityka, na kontrolowaniu zycia spolecznego we wszystkich 

jego przejawach. Lecz jesli tylko przetrwaja te jednostki, które maja dostep do Dzieci...  

- Nie powinienes o tym wiedziec, ale oprócz ciebie pozostalo tylko troje. Zaledwie troje.  

- Troje? - Pan Mój spojrzal na niego oslupialy.  

- Rozgromiono nawet tych, którzy dotarli do Dzieci. Sytuacja jest rozpaczliwa. Wlasnie dlatego 

zycza sobie, abys rozpoczal druga faze.  

Pan Mój zacisnal piesci, zas jego rysy sciagnely sie z metalowa zgroza. Pozostalo ich tylko troje... 

A grupa ta stanowila przedmiot tylu nadziei, tak wiele zlozyla na jedna szale, tak niepozorna, tak 

bardzo zalezna od pogody - i od ponownego nakrecenia. Gdyby tylko mogli byc wieksi! Dorosli 

to przy nich olbrzymi.  

No, ale Dzieci. W którym punkcie zawiedli? Co stalo sie z ta szansa, jedyna krucha szansa?  

- Jak to bylo? Co sie stalo?  

- Nikt nie wie. W fabryce huczy. I na dodatek wyczerpuja im sie materialy. Czesc maszyn jest 

popsuta  i  nikt  nie  potrafi  sie  za  nie  zabrac.  -  Samolot  podjechal  do  skraju  komódki.  -  Musze 

wracac. Wkrótce wpadne, by zobaczyc, jak sobie radzisz.  

Samolot wzbil sie w góre i wylecial przez otwarte okno. Oszolomiony Pan Mój odprowadzil go 

wzrokiem.  

Co  sie  moglo  wydarzyc?  Przeciez  Dzieci  stanowily  ich  najmocniejszy  atut.  Wszystko  zostalo 

gruntownie zaplanowane.  

Nie dawalo mu to spokoju.  

 

WIECZÓR.  Chlopiec  siedzial  przy  stole  patrzac  niewidzacym  wzrokiem  na  podrecznik  do 

geografii.  Odwracal  kartki  i  krecil  sie  zasepiony.  Wreszcie  zatrzasnal  ksiazke.  Zsunal  sie  z 

krzesla  i  podszedl  do  szafy.  Siegal  wlasnie  po  wypchany  karton,  kiedy  z  komódki  dobiegl  go 

czyjs glos:  

- Pózniej. Potem sie z nimi pobawisz. Musimy omówic cos pilnego.  

Z apatyczna i znuzona twarza chlopiec odwrócil sie w strone stolu. Skinal glowa, po czym opadl 

na krzeslo i podparl rekami podbródek.  

- Nie jestes spiacy, prawda? - zapytal Pan Mój.  

- Wcale.  

-  Wobec  tego  posluchaj.  Jutro  po  lekcjach  masz  pójsc  pod  wskazany  adres.  To  niedaleko  od 

szkoly. Chodzi o sklep z zabawkami. Moze go znasz. Swiat Zabawek Dona.  

- Nie mam pieniedzy.  

- To bez znaczenia. Wszystko zostalo ustalone z góry. Idz do Swiata Zabawek i powiedz temu 

czlowiekowi:  "Kazano  mi  stawic  sie  po  przesylke".  Zapamietasz?  "Kazano  mi  stawic  sie  po 

przesylke".  

- Co w niej bedzie?  

- Pewne narzedzia i kilka zabawek dla ciebie. Beda do mnie pasowac. - Metalowa figurka zatarla 

rece. - Ladne nowoczesne zabawki, dwa czolgi i karabin maszynowy. Plus czesci zamienne do...  

Na schodach rozlegly sie kroki.  

- Nie zapomnij - wtracil nerwowo Pan Mój. - Zrobisz to? Ta czesc planu jest niezwykle wazna.  

background image

Pelen obaw zalamywal rece.  

 

CHLOPIEC KONCZYL wygladzac szczotka sterczace kosmyki. Nalozyl czapeczke i podniósl 

swoje podreczniki. Na zewnatrz poranek szarzal przygnebiajaco. Miarowo i bezszelestnie siapil 

deszcz.  

Nagle chlopiec z powrotem odlozyl ksiazki. Podszedl do szafy i siegnal do srodka. Zacisnal palce 

wokól nogi Tedda i wydobyl go z pudla.  

Chlopiec usiadl na lózku tulac Tedda do policzka. Trwal tak przez dluzszy czas wraz ze swoim 

pluszowym misiem, niebaczny na cokolwiek innego.  

Ni  stad,  ni  zowad  zwrócil  sie  w  kierunku  komódki.  Wyciagniety  Pan  Mój  spoczywal  tam  w 

milczeniu. Bobby pospiesznie odniósl Tedda do kartonu. Przeszedl przez pokój. Kiedy otwieral 

drzwi, metalowa figurka na komódce poruszyla sie.  

- Pamietaj o Swiecie Zabawek...  

Drzwi  zamknely  sie.  Pan  Mój  uslyszal  ciezkie  kroki  Dziecka  schodzacego  po  schodach  tupiac 

nieszczesliwie. Nie posiadal sie z radosci. Szlo jak z platka. Bobby nie chce tego robic, ale nie 

protestuje. A jak tylko narzedzia, czesci i bron bezpiecznie dotra do srodka, mozliwosc porazki 

nie bedzie wchodzila w rachube.  

Moze  przejma  kolejna  fabryke.  Albo  nawet  lepiej:  sami  stworza  sztance  i  maszyny,  aby 

wyeliminowac  potezniejszych  Panów.  Tak,  gdyby  tylko  mogli  byc  wieksi,  chociaz  odrobine 

wieksi. Byli przeciez tak mali, tak niepozorni, zaledwie kilka cali wysokosci. Czy Stowarzyszenie 

skazane jest na niepowodzenie, na wymarcie wylacznie z racji tego, ze jego czlonkowie byli mali 

i watli?  

Ale przy wsparciu czolgów i broni! Jednak ze wszystkich pakunków skladowanych potajemnie w 

sklepie z zabawkami, ten jeden, wlasnie ten jeden mial byc...  

Uslyszal szmer.  

Pan Mój odwrócil sie gwaltownie. Teddo ociezale wylazil z szafy.  

- Bonzo - powiedzial. - Bonzo, idz pod okno. Jesli sie nie myle, to wlasnie tamtedy dostal sie do 

srodka.  

Pluszowy królik jednym skokiem wyladowal na parapecie. Przykucnal, wygladajac na zewnatrz.  

- Na razie nic.  

- To swietnie. - Teddo kroczyl w strone komódki. Spojrzal w góre. - Maly Panie, zejdz no tu, 

prosze. Dosyc sie tam nasiedziales.  

Pan Mój wlepial w niego oczy. Fred, gumowa swinka, wychodzil z szafy. Posapujac zblizyla sie 

do komódki.  

- Wejde do góry i sciagne go - oswiadczyl. - Nie zanosi sie na to, by sam raczyl zejsc. Bedziemy 

zmuszeni mu pomóc.  

- Co ty wyprawiasz? - krzyknal Pan Mój. Gumowa swinka szykowala sie do skoku z uszami na 

plask przylegajacymi do glowy. - O co chodzi?  

Fred  skoczyl.  W  tym  samym  momencie  Teddo  zaczal  gladko  piac  sie  w  góre  po  uchwytach 

komódki. Bez trudu dostal sie na szczyt. Pan Mój zmierzal ku scianie, zerkajac na lezaca gleboko 

w dole podloge.  

- A wiec to spotkalo pozostalych - mruknal. - Teraz juz rozumiem. Czyhajaca na nas Organizacja. 

Wszystko jasne.  

Skoczyl.  

Kiedy zebrali pokruszone kawalki i wsuneli je pod dywan, Teddo powiedzial:  

background image

- Ta czesc byla latwa. Miejmy nadzieje, ze pozostale nie okaza sie trudniejsze.  

- Co masz na mysli? - zapytal Fred.  

- Ten pakunek. Czolgi i bron.  

-  Och,  damy  im  rade.  Pamietasz,  jak  pomagalismy  w  sasiedztwie,  kiedy  pierwszy  Maly  Pan, 

pierwszy, z którym mielismy do czynienia...  

Teddo wybuchnal smiechem.  

-  Wywiazala  sie  niezla  walka.  Byla  ciezsza  niz  ta  No  ale  przeciez  wspieraly  nas  pandy  z 

naprzeciwka.  

- Dokonamy tego raz jeszcze - stwierdzil Fred - Zaczyna mi to sprawiac niesamowita frajde.  

- Mnie równiez - dodal z okna Bonzo.