background image

PRZEKL

Ę

TY DOM

Nawet najgorszym koszmarom towarzyszy zwykle odrobina ironii. Czasem 
ł

ą

czy si

ę

 ona bezpo

ś

rednio z tokiem wydarze

ń

, niekiedy wi

ąż

e si

ę

 

tylko z przypadkowo

ś

ci

ą

 dotycz

ą

c

ą

 postaci i wypadków. Doskonały 

przykład drugiej ze wspomnianych odmian ironii stanowi wydarzenie, do 
którego doszło w starym mie

ś

cie Providence, gdzie w ko

ń

cu lat 

czterdziestych przebywał cz

ę

sto Edgar Allan Poe, smal

ą

c cholewki, bez 

powodzenia zreszt

ą

, do utalentowanej poetki, pani Whitman. Poe 

zatrzymywał si

ę

 zwykle w Mansion House przy Benefit Street, dawnym 

Golden Bali Inn, pod dachem którego go

ś

cili Washington, Jefferson i 

Lafayette. Najbardziej za

ś

 lubił wybiera

ć

 si

ę

 na przechadzk

ę

 na 

północ, wzdłu

ż

 tej

ż

e samej ulicy, do domu pani Whitman i na cmentarz 

w pobli

ż

u stoj

ą

cego na wzgórzu ko

ś

cioła 

ś

w. Jana Apostoła, gdzie 

niektóre spo

ś

ród starych, osiemnastowiecznych grobów o zmurszałych, 

na wpół widocznych płytach przepełniały go szczególn

ą

 fascynacj

ą

.

A oto ironia. W czasie swych spacerów ów najwi

ę

kszy na 

ś

wiecie mistrz 

opowie

ś

ci z dreszczykiem zmuszony był wielokrotnie mija

ć

 pewien 

wyj

ą

tkowy dom stoj

ą

cy po wschodniej stronie ulicy - obskurny, stary 

budynek zbudowany na niewielkim wzniesieniu, z wielkim, zaniedbanym 
podwórzem pochodz

ą

cym z czasów, gdy okolica ta nie była jeszcze g

ę

sto 

zabudowana. Nic nie wskazuje, by kiedykolwiek pisał lub wspominał o 
tym domu, nie istnieje 

ż

aden dowód, 

ż

e w ogóle zwrócił na

ń

 uwag

ę

. A 

mimo to dom ów dla dwóch osób dysponuj

ą

cych pewnymi informacjami 

dorównuje lub wr

ę

cz przewy

ż

sza pod wzgl

ę

dem potworno

ś

ci 

najwymy

ś

lniejsze spo

ś

ród upiornych fantazji geniusza, który tak 

cz

ę

sto mijał go nie

ś

wiadomie, i pozostaje w tym samym miejscu jako 

mroczny symbol wszystkiego, co plugawe, potworne i złowrogie.
Dom ten był - i jest po dzi

ś

 dzie

ń

 jedn

ą

 z tych budowli, które 

przykuwaj

ą

 uwag

ę

 ciekawskich. Zbudowany jako farma, lub raczej 

półfarma, jest przykładem typowego nowoangielskiego stylu 
kolonialnego osiemnastego stulecia - pot

ęż

ny, spadzisty dach, 

pi

ę

terko, poddasze bez mansardy, georgia

ń

skie wej

ś

cie i wn

ę

trze 

wyło

ż

one modn

ą

 na owe czasy boazeri

ą

. Był skierowany na południe, z 

jednym szczytem od wschodu, po ni

ż

sze okna przesłoni

ę

ty pagórkiem, z 

drugiej za

ś

 strony od ulicy odsłoni

ę

ty a

ż

 po fundamenty. Jego kształt 

sprzed ponad półtora wieku zmieniał si

ę

 przez lata, w miar

ę

 jak 

prostowano i wyrównywano ci

ą

gn

ą

c

ą

 si

ę

 opodal drog

ę

 - Benefit Street 

bowiem, zwana z pocz

ą

tku Back Street, była najpierw alej

ą

 wij

ą

c

ą

 si

ę

 

po

ś

ród grobów pierwszych osadników, a prosto jak strzelił pobiegła, 

dopiero gdy ciała przeniesiono na cmentarz North Burial Ground. 
Pocz

ą

tkowo zachodnia 

ś

ciana znajdowała si

ę

 dwadzie

ś

cia stóp od drogi, 

oddzielona od niej połow

ą

 trawnika. Kiedy jednak w czasie rewolucji 

ulic

ę

 poszerzono, zajmuj

ą

c zielony pas graniczny, odsłoni

ę

ciu uległy 

fundamenty budowli, wskutek czego nale

ż

ało wybudowa

ć

 ceglany mur 

podpiwniczenia i poszerzy

ć

 piwnice wzdłu

ż

 całego frontu domu. Drzwi i 

podwójne okna były odt

ą

d skierowane ku nowej arterii komunikacyjnej. 

Gdy sto lat temu wyło

ż

ono chodnik, zaj

ę

ty został ostatni pas 

szerokiego ongi

ś

 trawnika. Poe podczas swych spacerów musiał widzie

ć

 

tylko wznosz

ą

cy si

ę

 przed nim matowy, szary mur domu zlewaj

ą

cy si

ę

 z 

popielatym chodnikiem - na wysoko

ś

ci dziesi

ę

ciu stóp znikaj

ą

cy pod 

brudnymi gontami starego, spadzistego dachu.
Na tyłach budynku rozci

ą

gały si

ę

 si

ę

gaj

ą

ce niemal do Wheaton Street 

za pagórkiem tereny gospodarskie. Obszar od południa wychodz

ą

cy na 

Benefit Street znajdował si

ę

, rzecz jasna, sporo powy

ż

ej chodnika, 

tworz

ą

c taras okolony wysokim murkiem z wilgotnych, omszałych 

kamieni, w którym tu i ówdzie dobudowano strome, w

ą

skie, kamienne 

schodki wiod

ą

ce, niby w gł

ą

b w

ą

wozu, ku górnemu poziomowi 

zapuszczonego trawnika, murszej

ą

cym ceglanym 

ś

cianom i zaniedbanemu 

ogrodowi, gdzie zdekompletowane cementowe urny, zardzewiałe kociołki, 
które spadły z drewnianych, gruzłowatych trójnogów, i tym podobne 

background image

parafernalia strzegły dost

ę

pu do skołatanych przez burze frontowych 

drzwi z wybitym półkolistym okienkiem u szczytu, prze

ż

artymi przez 

grzyb jo

ń

skimi kolumnami i murszej

ą

cym trójk

ą

tnym frontonem. W 

młodo

ś

ci cała moja wiedza o przekl

ę

tym domu zawierała si

ę

 w 

informacji, i

ż

 umarło tam niewiarygodnie wiele osób. Wła

ś

nie dlatego, 

jak mi wyja

ś

niono, pierwsi wła

ś

ciciele wyprowadzili si

ę

 jakie

ś

 

dwadzie

ś

cia lat po zbudowaniu tego budynku. Był on zwyczajnie 

niezdrowy, mo

ż

liwe, 

ż

e z powodu wilgoci i grzyba w piwnicy, 

nieprzyjemnej woni, któr

ą

 czuło si

ę

 we wszystkich pomieszczeniach, 

przeci

ą

gów w korytarzach lub jako

ś

ci wody, zarówno tej bie

żą

cej, jak 

i ze studni. Wszystko to dawało do

ść

 paskudny obraz tego miejsca, 

jedyny sk

ą

din

ą

d, jaki uzyskałem od znanych mi osób. Dopiero notatniki 

mego stryja, antykwariusza, doktora Elihu Whipple’a ujawniły mi w 
ko

ń

cu mroczniejsze, niejasne przypuszczenia kr

ążą

ce w postaci 

zabobonów i guseł w

ś

ród starej słu

ż

by i prostego, wie

ś

niaczego ludu, 

plotki i podejrzenia o niewielkim w sumie zasi

ę

gu, które w wi

ę

kszo

ś

ci 

zostały zapomniane, w miar

ę

 jak Providence stało si

ę

 metropoli

ą

 o 

jak

ż

e zmiennej, współczesnej populacji.

Faktem jest, i

ż

 wi

ę

ksza cz

ęść

 owej społeczno

ś

ci nigdy nie uwa

ż

ała 

owego domu za „nawiedzony” w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie 
rozsiewano plotek o mglistych postaciach pobrz

ę

kuj

ą

cych smutno 

ła

ń

cuchami, dziwnych podmuchach zimnego powietrza, gasn

ą

cych 

ś

wiatłach czy twarzach pokazuj

ą

cych si

ę

 w którym

ś

 z okien. Bywali 

wszelako tacy, którzy uwa

ż

ali ten dom za „pechowy”, ale nigdy nie 

wyja

ś

niali dlaczego. Jedyne, co nie podlegało dyskusji, to poka

ź

na 

liczba osób, które tam umarły, i nale

ż

y wspomnie

ć

 o tym w czasie 

przeszłym, gdy

ż

 jakim

ś

 szczególnym zbiegiem okoliczno

ś

ci od ponad 

sze

ść

dziesi

ę

ciu lat budynek stał pusty, nie znalazł si

ę

 bowiem 

ch

ę

tny, który by w nim zamieszkał. Dawni mieszka

ń

cy owej posesji nie 

pogasn

ę

li jak 

ś

wiece, zło

ż

eni do grobu jedn

ą

 i t

ą

 sam

ą

 przyczyn

ą

raczej rzec by nale

ż

ało, i

ż

 z dnia na dzie

ń

 coraz bardziej tracili 

sw

ą

 witalno

ść

, by ostatecznie zej

ść

 z tego 

ś

wiata wskutek odmiennych, 

typowych dla ka

ż

dego z nich przypadło

ś

ci. Ci za

ś

, co nie pomarli, 

cierpieli na rozmaite odmiany anemii, gru

ź

licy i innych 

wyniszczaj

ą

cych chorób, a niektórzy wykazywali tak

ż

e objawy 

powa

ż

niejszych zaburze

ń

 psychicznych - tak czy inaczej, wszystkie te 

wypadki nie 

ś

wiadczyły najlepiej o budynku i jego wpływie na 

lokatorów. Doda

ć

 przy tym nale

ż

y, i

ż

 okoliczne domy wydawały si

ę

 

pozbawione tak złowrogiego wpływu na ludzi.
To wszystko, co wiedziałem, zanim wskutek natr

ę

tnego wypytywania 

stryj nie pokazał był mi notatek, które ostatecznie skłoniły nas do 
przeprowadzenia dogł

ę

bniejszego dochodzenia. W czasach mego 

dzieci

ń

stwa przekl

ę

ty dom był opuszczony, wokół stały nagie, 

poskr

ę

cane i przera

ż

aj

ą

ce stare drzewa, rosła długa, niezwykle blada 

trawa, na wysokim tarasie za

ś

, gdzie nigdy nie przesiadywały ptaki, 

pło

ż

yły si

ę

 chwasty. My, chłopcy, cz

ę

sto odwiedzali

ś

my to miejsce i 

wci

ąż

 pami

ę

tam groz

ę

, jak

ą

 wówczas odczuwałem, l

ę

k wywołany nie tylko 

upiorn

ą

 obco

ś

ci

ą

 tej złowrogiej ro

ś

linno

ś

ci, lecz równie

ż

 pos

ę

pn

ą

 

atmosfer

ą

 i nieprzyjemnym odorem panuj

ą

cym wewn

ą

trz wymarłego domu, 

którego nie zamkni

ę

te na zasuw

ę

 drzwi frontowe cz

ę

sto 

przekraczali

ś

my, spragnieni przygody i dreszczyku zakazanych emocji. 

Okienka o małych szybkach były w wi

ę

kszo

ś

ci wytłuczone, w 

pomieszczeniach panowała niewytłumaczalna atmosfera samotno

ś

ci i 

opuszczenia, któr

ą

 podkre

ś

lały jeszcze pop

ę

kana boazeria na 

ś

cianach, 

smutne, zwisaj

ą

ce uko

ś

nie w zawiasach okiennice, odła

żą

ce ze 

ś

cian 

tapety, odpadaj

ą

cy tynk, rozchwierutane schody i pozostało

ś

ci 

ś

wietnych ongi

ś

, a teraz 

ż

ało

ś

nie zdezelowanych mebli. Kurz i 

paj

ę

czyny sprawiały, i

ż

 wygl

ą

d wn

ę

trz wydawał si

ę

 jeszcze bardziej 

złowrogi i zatrwa

ż

aj

ą

cy, za bohatera za

ś

 uchodził chłopak, który 

odwa

ż

ył si

ę

 wspi

ąć

 po drabinie na poddasze - ci

ą

gn

ą

ce si

ę

 wzdłu

ż

 

frontu budynku pomieszczenie z małymi półokr

ą

głymi 

ś

wietlikami w 

głównej 

ś

cianie, zagracone przechowywanymi tam niezliczonymi kuframi, 

krzesłami i kołowrotkami, które ozdobione nagromadzonymi przez lata 
paj

ę

czynami i kurzem, nabierały zaiste diabelskich i potwornych 

background image

kształtów. Nie poddasze jednak było najbardziej przera

ż

aj

ą

cym 

miejscem w tym domu. Była nim wilgotna, cuchn

ą

ca ple

ś

ni

ą

 piwnica, 

która nie wiadomo czemu, wzbudzała w nas najwi

ę

ksz

ą

 odraz

ę

, mimo i

ż

 

od strony ulicy znajdowała si

ę

 w cało

ś

ci nad ziemi

ą

, i od chodnika, 

po którym spacerowali przechodnie, dzieliły j

ą

 tylko cienkie drzwi i 

ceglany mur z w

ą

skim okienkiem. W gruncie rzeczy nie bardzo 

wiedzieli

ś

my, czy odwiedza

ć

 j

ą

 w nadziei na odrobin

ę

 mocniejsze 

prze

ż

ycia, czy unika

ć

, z obawy o nasze dusze i zdrowe zmysły. Po 

pierwsze, nieprzyjemny odór rozchodz

ą

cy si

ę

 po domu był tam 

najsilniejszy, po wtóre za

ś

, nie podobały si

ę

 nam białe grzybiaste 

naro

ś

l

ą

, które niekiedy, zwłaszcza w deszczowe lata, wschodziły z 

twardego ubitego klepiska. Grzyby te, równie groteskowe jak 
ro

ś

linno

ść

 na podwórzu, miały doprawdy odra

ż

aj

ą

ce kształty, wygl

ą

dały 

niczym parodie muchomorów i szatanów niepodobnych do 

ż

adnych innych, 

jakie kiedykolwiek mieli

ś

my okazj

ę

 ogl

ą

da

ć

. Błyskawicznie gniły, a w 

pewnym stadium emanowały lekk

ą

 fosforescencj

ą

, przeto wielu naocznych 

przechodniów mijaj

ą

cych ów dom mówiło o bł

ę

dnych ognikach gorej

ą

cych 

w przesyconych odra

ż

aj

ą

cym odorem pomieszczeniach z wytłuczonymi 

szybami.
Co do nas, nigdy, nawet w wigili

ę

 Wszystkich 

Ś

wi

ę

tych, kiedy nastroje 

mieli

ś

my najbardziej bojowe, nie odwa

ż

yli

ś

my si

ę

 odwiedzi

ć

 tej 

piwnicy noc

ą

, byli

ś

my bowiem 

ś

wiadkami owego osobliwego 

ś

wiecenia, 

nawet za dnia, zwłaszcza gdy było d

ż

d

ż

ysto i pochmurno. Cz

ę

sto 

wydawało si

ę

 nam równie

ż

, i

ż

 dostrzegamy co

ś

 subtelniejszego. Było to 

doprawdy nader niezwykłe, sugestia ledwie. Mam na my

ś

li co

ś

 w rodzaju 

białawego 

ś

ladu, jakby mgiełki na ubitym ziemistym podło

ż

u - słabo 

widoczna, ulotna pozostało

ść

 ple

ś

ni lub saletry, któr

ą

, jak si

ę

 nam 

zdawało, dostrzegali

ś

my w

ś

ród rzadkich grzybiastych naro

ś

li w pobli

ż

ogromnego kominka w piwnicznej kuchni. Od czasu do czasu odnosili

ś

my 

wra

ż

enie, i

ż

 plama ta w do

ść

 upiorny sposób przypomina zgi

ę

t

ą

 wpół 

posta

ć

 ludzk

ą

, cho

ć

 podobie

ń

stwa zasadniczo nie było i cz

ę

sto nie 

było wida

ć

 równie

ż

 białego nalotu. Pewnego d

ż

d

ż

ystego popołudnia, gdy 

iluzja owa wydała mi si

ę

 wyj

ą

tkowo silna i gdy na dodatek odniosłem 

wra

ż

enie, i

ż

 dostrzegam co

ś

 w rodzaju cienkich, 

ż

ółtych, faluj

ą

cych 

nitek siarczanego dymu, wznosz

ą

cych si

ę

 z saletrowego spłachcia ku 

ziej

ą

cej czelu

ś

ci kominka, opowiedziałem o tym stryjowi. U

ś

miechn

ą

ł 

si

ę

, słysz

ą

c moje słowa, lecz dostrzegłem w skrzywieniu jego ust 

grymas dziwnego wspomnienia. Pó

ź

niej dowiedziałem si

ę

ż

e podobna 

wzmianka stanowi element jednego z mrocznych ludowych poda

ń

, legend 

opowiadaj

ą

cych o upiornych, wilczych kształtach tworz

ą

cych si

ę

 z dymu 

z wielkiego kominka i dziwacznych konturach przyjmowanych przez pewne 
poskr

ę

cane korzenie drzew, które wdarły si

ę

 do wn

ę

trza piwnicy 

pomi

ę

dzy obluzowanymi cegłami fundamentów.

<b>2</b>

Dopiero gdy stałem si

ę

 dorosłym m

ęż

czyzn

ą

, stryj pokazał mi notatki i 

informacje, jakie zebrał na temat wymarłego domu. Doktor Whipple był 
rozs

ą

dnym, konserwatywnym lekarzem, ze starej szkoły, i pomimo swych 

zainteresowa

ń

 do

ść

 niech

ę

tnie kierował swe my

ś

li ku sprawom 

paranormalnym, którymi pasjonował si

ę

 w młodo

ś

ci. Jego punkt 

widzenia, zasadzaj

ą

cy si

ę

 na teorii niezdrowej atmosfery domu 

wynikłej z niewła

ś

ciwej lokalizacji budynku, nie miał nic wspólnego 

ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Zdawał sobie wszelako spraw

ę

ż

obrazowo

ść

 zdarze

ń

, która o

ż

ywiła w nim owo zainteresowanie, mogłaby 

przyj

ąć

 w umy

ś

le młodego chłopaka form

ę

 najbardziej fantastycznych i 

przera

ż

aj

ą

cych przypuszcze

ń

.

Doktor był kawalerem, siwowłosym, gładko ogolonym, staro

ś

wieckim 

d

ż

entelmenem i znanym lokalnym historykiem, który cz

ę

sto kruszył 

kopie z tak kontrowersyjnymi stra

ż

nikami miejscowych tradycji, jak 

Sidney S. Rider i Thomas W. Bicknell. Mieszkał z jednym tylko 
słu

żą

cym w georgia

ń

skiej posesji z kołatk

ą

 na drzwiach i barierkami 

przy schodach, przycupni

ę

tej na szczycie stromo wznosz

ą

cej si

ę

 North 

background image

Court Street, opodal starego, ceglanego gmachu s

ą

du kolonialnego, 

gdzie jego ojciec, kuzyn sławnego korsarza, kapitana Whipple’a, który 
spalił w 1772 roku bojowy szkuner JKM, czwartego maja 1776 roku brał 
udział w głosowaniu za uznaniem niepodległo

ś

ci kolonii Rhode Island. 

Wokoło, w cuchn

ą

cej wilgoci

ą

 bibliotece o niskim stropie, 

ś

cianach 

wyło

ż

onych sple

ś

niał

ą

 jasn

ą

 boazeri

ą

 i male

ń

kich, zasnutych winoro

ś

l

ą

 

okienkach znajdowały si

ę

 pami

ą

tki i kroniki jego rodu, w

ś

ród których 

mo

ż

na było znale

źć

 liczne, dwuznaczne aluzje dotycz

ą

ce wymarłego domu 

przy Benefit Street. To przekl

ę

te miejsce znajduje si

ę

 niedaleko 

st

ą

d, ulica Benefit bowiem ci

ą

gnie si

ę

 tu

ż

 powy

ż

ej gmachu s

ą

du, 

wzdłu

ż

 stromego zbocza, na którym pobudowano pierwsze w tej okolicy 

domy.
Kiedy po długich staraniach i przekonywaniach namówiłem mego stryja, 
by podzielił si

ę

 ze mn

ą

 wiedz

ą

, której po

żą

dałem, ujrzałem przed sob

ą

 

do

ść

 osobliw

ą

 kronik

ę

. Rozwlekła, pełna danych, opisuj

ą

ca a

ż

 nadto 

dokładnie wszelkie genealogiczne niuanse rodu, nieodmiennie snuła 
jednak ni

ć

 upiornego, pozostaj

ą

cego w cieniu koszmaru i pierwotnego 

zła, które wywarło na mnie du

ż

o silniejszy wpływ ani

ż

eli na dobrego 

doktora. Odr

ę

bne wypadki zdawały si

ę

 pasowa

ć

 do siebie nawzajem, 

aczkolwiek w do

ść

 charakterystyczny sposób, a z pozoru banalne 

szczegóły w mym odczuciu rodziły całkiem odra

ż

aj

ą

ce przypuszczenia. 

Zacz

ę

ła we mnie kiełkowa

ć

 nie zaspokojona ciekawo

ść

, w porównaniu z 

któr

ą

 me dzieci

ę

ce doznania zdawały si

ę

 błahe i irracjonalne. 

Pierwsze objawienie zaowocowało badaniami, a w ko

ń

cu ow

ą

 mro

żą

c

ą

 krew 

ż

yłach wypraw

ą

, która okazała si

ę

 zgubna w skutkach. Którego

ś

 dnia 

bowiem mój stryj j

ą

ł nalega

ć

, by mógł towarzyszy

ć

 mi w dochodzeniu, 

jakie prowadziłem, i wybrali

ś

my si

ę

 razem do przekl

ę

tego domu, by 

sp

ę

dzi

ć

 tam noc. Wróciłem stamt

ą

d ju

ż

 bez niego.

Brak mi tego łagodnego, pogodnego człowieka, którego 

ż

ywot 

nacechowany był takimi przymiotami, jak honor, prawo

ść

, dobry smak, 

łagodno

ść

 i uczono

ść

. By uczci

ć

 jego pami

ęć

, pobudowałem marmurow

ą

 

urn

ę

 na cmentarzu przy ko

ś

ciele 

ś

w. Jana - w miejscu tak uwielbianym 

przez Poego, na wzgórzu, w

ś

ród pot

ęż

nych wierzb, gdzie krypty i 

kamienne nagrobki tłoczyły si

ę

 w wiekuistej ciszy pomi

ę

dzy ogromnym 

masywem ko

ś

cioła a domami stoj

ą

cymi wzdłu

ż

 Benefit Street.

Historia tego domu, jawna i wyrazista po

ś

ród labiryntu dat, nie 

zawierała 

ż

adnych złowrogich szczegółów, zarówno je

ż

eli chodzi o jego 

powstanie, jak i zamo

ż

n

ą

 i ciesz

ą

c

ą

 si

ę

 powa

ż

aniem rodzin

ę

, która go 

zbudowała. Mimo to nietrudno było wychwyci

ć

 pierwsze mroczne sygnały, 

które ju

ż

 niebawem przerodz

ą

 si

ę

 w pos

ę

pn

ą

 rzeczywisto

ść

. Starannie 

prowadzone zapiski mego stryja zaczynały si

ę

 od wzniesienia owej 

budowli w roku 1763 i szczegółowo opisywały zwi

ą

zane z ni

ą

 wypadki. 

Wymarły dom zamieszkiwali z pocz

ą

tku, jak si

ę

 wydaje, William Harris 

i jego 

ż

ona, Rhoby Dexter, oraz ich dzieci - Elkanah, ur. w 1755, 

Abigail, ur. w 1757, William jun., ur. w 1759 i Ruth, ur. w 1761 
roku. Harris był kupcem pływaj

ą

cym szlakami handlowymi do Indii 

Zachodnich i zwi

ą

zanym z firm

ą

 Obadiaha Browna i jego bratanków. Po 

ś

mierci Browna, w 1761 roku, szef nowej firmy Nicholas Brown i s-ka 

uczynił go szyprem brygu „Prudence” zwodowanego w Providence 120-
tonowca, a tym samym dał szans

ę

 wybudowania nowego domu dla jego 

rodziny. O takim domu Harris marzył od dnia zawarcia mał

ż

e

ń

stwa.

Miejsce zostało wybrane - fragment niedawno wyrównanej, nowej i 
modnej Back Street, ci

ą

gn

ą

cy si

ę

 wzdłu

ż

 zbocza wzgórza nad 

zatłoczonym Cheapside - było to wszystko, o czym mógł zamarzy

ć

, a 

budynek jak najbardziej pasował do otoczenia - był wytworny, ale 
gustowny, Harris pragn

ą

ł wprowadzi

ć

 si

ę

 do niego przed narodzinami 

pi

ą

tego dziecka, którego si

ę

 spodziewali. Dziecko to, chłopiec, 

przyszło na 

ś

wiat w grudniu, lecz narodziło si

ę

 martwe. Przez półtora 

wieku w domu tym ani jedno dziecko nie urodziło si

ę

 

ż

ywe. W kwietniu 

nast

ę

pnego roku dzieci zacz

ę

ły chorowa

ć

, nim min

ą

ł miesi

ą

c Abigail i 

Ruth zmarły. Doktor Job Ives zdiagnozował chorob

ę

 jako wyj

ą

tkowo 

gro

ź

n

ą

 dzieci

ę

c

ą

 gor

ą

czk

ę

, cho

ć

 inni upierali si

ę

ż

e w gr

ę

 wchodziło 

co

ś

 wi

ę

cej ani

ż

eli zwyczajne suchoty czy wycie

ń

czenie organizmu. Tak 

czy inaczej, choroba okazała si

ę

 zara

ź

liwa, Hannah Bowen bowiem, 

background image

jedna z dwójki słu

żą

cych, zmarła na t

ę

 sam

ą

 dolegliwo

ść

 w czerwcu. 

Eli Lideason, drugi słu

żą

cy, stale uskar

ż

ał si

ę

 na ogólne osłabienie. 

Zapewne wróciłby w rodzinne strony, na farm

ę

 swego ojca, gdyby nie 

zadurzył si

ę

 w Mehitabel Pierce, któr

ą

 wynaj

ę

to po 

ś

mierci Hannah. 

Zmarł w roku nast

ę

pnym, który był wyj

ą

tkowo smutny, wtedy bowiem 

odszedł równie

ż

 sam William Harris, osłabiony klimatem Martyniki, 

gdzie cz

ę

sto mieszkał i pracował w ostatnim dziesi

ę

cioleciu.

Wdowa, Rhoby Harris, nigdy ju

ż

 nie doszła do siebie po 

ś

mierci 

mał

ż

onka, a zgon pierworodnego Elkanaha, dwa lata pó

ź

niej, okazał si

ę

 

ostatecznym ciosem dla jej zdrowych zmysłów. W 1768 roku popadła w 
lekki obł

ę

d i od tej pory przebywała stale w zamkni

ę

ciu, w górnej 

cz

ęś

ci domu. Jej starsza siostra, Mercy Dexter, wprowadziła si

ę

 do 

domu, by przej

ąć

 opiek

ę

 nad rodzin

ą

. Była to prosta, silna i twarda z 

natury kobieta, lecz odk

ą

d przest

ą

piła próg feralnego budynku, 

zacz

ę

ła z wolna podupada

ć

 na zdrowiu. Cechowało j

ą

 niezwykłe wr

ę

cz 

oddanie nieszcz

ę

snej siostrze; wielkim uczuciem darzyła równie

ż

 

jedynego pozostałego przy 

ż

yciu siostrze

ń

ca, Williama, który z 

silnego dziecka wyrósł na słabowitego, niedomagaj

ą

cego młodzie

ń

ca. W 

roku 

ś

mierci Mehitabel odszedł równie

ż

 słu

żą

cy Preserved Smith, nie 

podaj

ą

ż

adnego konkretnego powodu swej decyzji, a jedynie mgliste 

sugestie poparte tez

ą

, jakoby nie podobał mu si

ę

 unosz

ą

cy si

ę

 w całym 

domu dziwny zapach. Przez pewien czas Mercy nie była w stanie 
zatrudni

ć

 do pomocy 

ż

adnej słu

ż

by, gdy

ż

 siedem zgonów i przypadek 

utraty zmysłów w ci

ą

gu niespełna pi

ę

ciu lat wywołały lawin

ę

 plotek, 

które z czasem nabior

ą

 nader osobliwego, mrocznego charakteru. W 

ko

ń

cu jednak zatrudniła nowych słu

żą

cych spoza miasta, Ann White, 

sm

ę

tn

ą

 kobiet

ę

 z tej cz

ęś

ci North Kingstown, która teraz stanowi 

odr

ę

bne miasto Exeter, i bystrego m

ęż

czyzn

ę

 z Bostonu nazwiskiem 

Zenas Low.
To Ann White pierwsza skonkretyzowała pos

ę

pne, przera

ż

aj

ą

ce plotki. 

Mercy nie powinna była wynajmowa

ć

 do słu

ż

by nikogo z okr

ę

gu 

Szubienicznego Wzgórza, rejon ten bowiem był i pozostaje do dzi

ś

 

siedzib

ą

 najbardziej niewyobra

ż

alnych, mro

żą

cych krew w 

ż

yłach 

przes

ą

dów i zabobonów. Jeszcze niedawno, bo w roku 1892, ludzie z 

Exeter odkopali zwłoki i ceremonialnie spalili serce trupa, aby 
zapobiec kolejnym nawiedzeniom, które mogły okaza

ć

 si

ę

 szkodliwe dla 

ludzkiego zdrowia i ogólnego spokoju wspólnoty. Mo

ż

na si

ę

 tylko 

domy

ś

la

ć

ż

e ich punkt widzenia nie zmienił si

ę

 zbytnio od połowy 

osiemnastego wieku. Ann nie umiała trzyma

ć

 j

ę

zyka za z

ę

bami, tote

ż

 po 

kilku miesi

ą

cach Mercy zwolniła j

ą

, na jej miejsce za

ś

 zatrudniła 

wiern

ą

 i przyjacielsk

ą

 amazonk

ę

 z Newport - Mari

ę

 Robbins.

Tymczasem nieszcz

ę

sna Rhoby Harris, trawiona obł

ę

dem, j

ę

ła opowiada

ć

 

w głos o swych koszmarach i niepoj

ę

tych, a przera

ź

liwych 

imaginacjach. Wreszcie wrzaski jej stały si

ę

 nie do zniesienia, 

zmieniły si

ę

 w długotrwałe tyrady okropie

ń

stw i plugawych wymysłów, 

co sprawiło, 

ż

e jej syn zmuszony był zamieszka

ć

 tymczasowo u swego 

kuzyna, Pelega Harrisa, w nowym gmachu college’u przy Presbiterian 
Lane. Po tych wizytach zdrowie chłopca nieco si

ę

 poprawiło, a Mercy, 

maj

ą

c na uwadze jego dobro, pozwoliła mu zamieszka

ć

 u Pelega na 

stałe.
W tym te

ż

 okresie napady szale

ń

stwa u pani Harris przybrały jeszcze 

na sile, tre

ść

 za

ś

 jej wrzasków pozostaje niejasna, a raczej do tego 

stopnia niesamowita, 

ż

e nie sposób traktowa

ć

 jej inaczej ani

ż

eli jako 

stek bzdur zrodzonych w umy

ś

le szale

ń

ca. Niew

ą

tpliwie brzmi 

absurdalnie, gdy mówi si

ę

ż

e kobieta znaj

ą

ca tylko pobie

ż

nie 

francuski całymi godzinami wywrzaskiwała ochryple zdania w slangowej 
odmianie tego j

ę

zyka lub 

ż

e osoba ta, samotna i strze

ż

ona, skar

ż

yła 

si

ę

 zawzi

ę

cie, jakoby jaka

ś

 łypi

ą

ca dziko istota k

ą

sała j

ą

 i wy

ż

erała 

kawałki ciała. W 1772 roku zmarł słu

żą

cy Zenas, a kiedy dowiedziała 

si

ę

 o tym pani Harris, zacz

ę

ła za

ś

miewa

ć

 si

ę

 ze zgoła nietypowym dla 

niej zadowoleniem. W roku nast

ę

pnym ona równie

ż

 opu

ś

ciła ten padół i 

została zło

ż

ona na Cmentarzu Pomocnym obok swego m

ęż

a.

Gdy w 1775 roku wybuchł konflikt z Wielk

ą

 Brytani

ą

, William Harris 

pomimo swych szesnastu lat i słabego zdrowia zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

 do 

background image

Regimentu Zwiadowczego pod dowództwem pułkownika Greene’ a. Od tej 
pory jego zdrowie regularnie si

ę

 poprawiało, zyskiwał te

ż

 na 

presti

ż

u. W 1780 roku jako kapitan sił Rhode Island w New Jersey pod 

pułkownikiem Angellem, napotkał i po

ś

lubił Phebe Hetfield z 

Elizabethtown, któr

ą

 przywiózł do Providence, opu

ś

ciwszy z honorami 

szeregi armii.
Powrót młodego 

ż

ołnierza nie był tak wspaniały, jak mo

ż

na by 

oczekiwa

ć

. Dom co prawda był wci

ąż

 w dobrym stanie, ulic

ę

 poszerzono 

i przemianowano z Back Street na Benefit Street. Mercy Dexter jednak, 
ongi

ś

 postawna i silna, podupadła na zdrowiu, wydawała si

ę

 

wycie

ń

czona i słaba, chodziła zgi

ę

ta patetycznie wpół, cer

ę

 miała 

niezdrow

ą

 i ziemist

ą

, głos pusty i wyj

ą

tkowo cichy, jak szept zza 

grobu. Cechy te przej

ę

ła równie

ż

 jedyna pozostała w domu słu

żą

ca, 

Maria. Jesieni

ą

 1782 roku Phebe Harris urodziła martw

ą

 córeczk

ę

, a 

pi

ę

tnastego maja nast

ę

pnego roku Mercy Dexter, dzielna do ko

ń

ca, 

po

ż

egnała si

ę

 z 

ż

yciem.

William Harris, przekonany ostatecznie o wyj

ą

tkowo niezdrowej naturze 

swego mieszkania, podj

ą

ł niezb

ę

dne kroki, by opu

ś

ci

ć

 i na zawsze 

porzuci

ć

 dom. Zamieszkali tymczasem z 

ż

on

ą

 w nowo otwartym Golden 

Bali Inn, po pewnym czasie za

ś

 William wzniósł nowy, wspaniały dom 

przy Westminster Street, w rozbudowywanej cz

ęś

ci miasta, po drugiej 

stronie Wielkiego Mostu. Tam, w 1785 roku, przyszedł na 

ś

wiat jego 

syn, Dutee, i tam w spokoju i dobrobycie mieszkała cała rodzina, póki 
z uwagi na gwałtown

ą

 ekspansj

ę

 sklepów nie zostali zmuszeni przenie

ść

 

si

ę

 z powrotem za rzek

ę

 i na drug

ą

 stron

ę

 wzgórza, na Angell Street, 

do nowej dzielnicy willowej East Side, gdzie 

ś

p. Archer Harris 

zbudował w 1876 roku okazał

ą

, lecz szpetn

ą

 rezydencj

ę

 z francuskim 

dachem. Oboje, William i Phebe, padli ofiar

ą

 epidemii 

ż

ółtej febry w 

1797 roku, aleDutee’a wzi

ą

ł na wychowanie kuzyn, Rathbone Harris, syn 

Pelega.
Rathbone był praktycznym m

ęż

czyzn

ą

 i wynaj

ą

ł dom przy Benefit Street, 

wbrew 

żą

daniom Williama, by pozostał on nie zamieszkany. Czuł si

ę

 

zobowi

ą

zany zapewni

ć

 jak najlepsz

ą

 przyszło

ść

 chłopcu i ani troch

ę

 

nie przejmował si

ę

 zgonami czy chorobami, które wyniszczały jego 

mieszka

ń

ców, jak równie

ż

 narastaj

ą

c

ą

 coraz bardziej niech

ę

ci

ą

, jak

ą

 

darzono ów budynek. Z irytacj

ą

 przyj

ą

ł wi

ę

c decyzj

ę

 rady miejskiej, 

która w 1804 roku nakazała mu odka

ż

enie domu siark

ą

, smoł

ą

 i kamfor

ą

w zwi

ą

zku z mocno dyskutowanymi zgonami czterech osób, spowodowanymi 

przypuszczalnie przez dobiegaj

ą

c

ą

 kresu epidemi

ę

 

ż

ółtej febry. 

Powszechnie powiadano, 

ż

e cały dom przesi

ą

kni

ę

ty był niezdrow

ą

chorobliw

ą

 woni

ą

.

Co si

ę

 tyczy Duteego, nie my

ś

lał on wiele o domu, gdy

ż

 kiedy dorósł, 

zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

 na okr

ę

t kaperski i słu

ż

ył z honorem na „Vigilancie” 

pod dowództwem komandora Cahoone’a w wojnie 1812 roku. Wrócił z wojny 
cały i zdrowy, w 1814 roku o

ż

enił si

ę

 i został ojcem owej pami

ę

tnej 

nocy dwudziestego trzeciego wrze

ś

nia 1814, kiedy wielka fala 

sztormowa zalała połow

ę

 miasta i zniosła pot

ęż

ny siup a

ż

 na 

Westminster Street, tak daleko, 

ż

e maszty okr

ę

tu prawie dotykały 

okien domu Harrisów, jakby potwierdzaj

ą

c w ten sposób, 

ż

e nowo 

narodzony chłopiec, Welcome, był synem marynarza.
Welcome nie prze

ż

ył swego ojca, lecz zgin

ą

ł chwalebnie pod 

Fredericksburgiem w 1862 roku. Ani on, ani jego syn, Archer, nie 
znali prawdy o przekl

ę

tym domu. Wiedział tylko, 

ż

e prawie nie sposób 

go wynaj

ąć

 - by

ć

 mo

ż

e z uwagi na zagrzybienie i chorobliwy, mdl

ą

cy 

odór powstały zapewne wskutek wilgoci i staro

ś

ci budowli. W rzeczy 

samej, dom nie został podnaj

ę

ty po serii tragicznych zgonów, których 

kulminacja przypadła na rok 1861, a które z uwagi na wydarzenia 
wojenne poszły niemal natychmiast w zapomnienie. Carrington Harris, 
ostatni m

ę

ski potomek rodu wiedział tylko, 

ż

e dom był opuszczony i 

stanowił przedmiot licznych zwi

ą

zanych z nim legend i zabobonów, póki 

nie opowiedziałem mu o swoim prze

ż

yciu. Zamierza] zburzy

ć

 budynek i 

wznie

ść

 na tym miejscu czynszówk

ę

, lecz za moj

ą

 rad

ą

 postanowił go 

zachowa

ć

, skanalizowa

ć

 i wynaj

ąć

. Nie miał wi

ę

kszych problemów ze 

znalezieniem ch

ę

tnych. Groza odeszła.

background image

<b>3</b>

Nietrudno sobie wyobrazi

ć

, jak silny wpływ wywarły na mnie kroniki 

Harrisów. W kronikach tych zdawało si

ę

 tkwi

ć

 przyczajone zło, 

wykraczaj

ą

ce swym ogromem ponad wszystko, co dot

ą

d znałem; zło 

wyra

ź

nie zwi

ą

zane z domem, nie z rodzin

ą

. Wra

ż

enie to potwierdziły 

do

ść

 chaotyczne w zapisie notatki mego stryja, zapiski zasłyszanych 

historii i plotek kr

ążą

cych w

ś

ród słu

ż

by, kopie aktów zgonu 

wystawionych przez jego kolegów, lekarzy, wycinki prasowe itp. Nie 
jestem w stanie wymieni

ć

 tu ogromu tych materiałów, gdy

ż

 stryj mój 

był niezmordowanym antykwariuszem, a przekl

ę

ty dom szczególnie go 

interesował. Mog

ę

 jednak nadmieni

ć

 o kilku nader interesuj

ą

cych 

sprawach, na które zwróciłem uwag

ę

, gdy

ż

 wzmianki o nich pochodziły z 

kilku ró

ż

nych 

ź

ródeł. Na przykład, plotki słu

ż

by były niemal 

jednakowe, je

ż

eli chodziło o zagrzybion

ą

 i cuchn

ą

c

ą

, nieprzyjemn

ą

 

piwnic

ę

 - jednocze

ś

nie uznano to wła

ś

nie pomieszczenie za emanuj

ą

ce 

najsilniej i do cna przesi

ą

kni

ę

te zła aur

ą

. Niektóre słu

żą

ce, na 

przykład Ann White, w ogóle nie korzystały z piwnicznej kuchni, a co 
najmniej trzy dobrze udokumentowane historie mówiły o dziwnych, 
quasi-ludzkich lub wr

ę

cz diabolicznych kształtach przyjmowanych przez 

korzenie drzew lub spłachcie ple

ś

ni w tym mrocznym miejscu. Te 

wła

ś

nie opowie

ś

ci zainteresowały mnie szczególnie z uwagi na to, co 

miałem okazj

ę

 ujrze

ć

 w dzieci

ń

stwie, czułem wszelako, 

ż

e w ka

ż

dej z 

tych relacji zbyt wiele było przekłama

ń

 i naleciało

ś

ci miejscowych 

wierze

ń

 oraz opowie

ś

ci o duchach.

Ann White, dorastaj

ą

ca w Exeter, w atmosferze tamtejszych przes

ą

dów i 

zabobonów wysnuła najbardziej niesamowit

ą

, lecz i najbardziej spójn

ą

 

zarazem opowie

ść

 - jakoby pod domem spoczywał pogrzebany jeden z 

wampirów nieumarłych, które zachowuj

ą

 ludzk

ą

 posta

ć

 i 

ż

ywi

ą

 si

ę

 krwi

ą

 

lub tchnieniem 

ż

yj

ą

cych, a których plugawe legiony wysyłaj

ą

 nocami na 

ż

er swe cienie lub cielesne powłoki. Aby unicestwi

ć

 wampira, jak 

mówiły stare babiny, nale

ż

y go ekshumowa

ć

 i spali

ć

 jego serce lub 

przynajmniej przebi

ć

 je drewnianym kołkiem. Do zwolnienia Ann w 

znacznej mierze przyczynił si

ę

 fakt, 

ż

e uparcie nalegała ona na 

przekopanie gruntu pod piwnic

ą

.

Jej historie zyskały sobie spory rozgłos i przyjmowano je tym 
łacniej, 

ż

e dom istotnie stał na terenie, gdzie ongi

ś

 grzebano 

zmarłych.
Dla mnie ich zainteresowanie mniej ł

ą

czyło si

ę

 z t

ą

 okoliczno

ś

ci

ą

bardziej natomiast ze swobod

ą

, z jak

ą

 przyj

ę

to kilka innych 

zwi

ą

zanych ze spraw

ą

 szczegółów - skarg

ę

 zwolnionego Preserveda 

Smitha, który słu

ż

ył w domu przed Ann i nigdy o niej nie słyszał, 

który twierdził, jakoby noc

ą

 „co

ś

 wysysało mu dech”; akty zgonu ofiar 

ż

ółtej febry w 1804 roku wystawione przez doktora Chada Hopkinsa, 

stwierdzaj

ą

ce, 

ż

e u czterech zmarłych osób wyst

ą

pił znaczny niedobór 

krwi; a tak

ż

e mgliste wzmianki o szalonych majaczeniach nieszcz

ę

snej 

Rhoby Harris wspominaj

ą

cej o ostrych z

ę

bach szklistookiej, na wpół 

widocznej zjawy.
Cho

ć

 wolny jestem od przes

ą

dów i zabobonów, niniejsze szczegóły całej 

sprawy wzbudziły moje zainteresowanie, podsycane jeszcze kilkoma 
wycinkami z gazet, opisuj

ą

cymi przypadki zgonów w przekl

ę

tym domu - 

jeden z „Providence Gazette and Country Journal” z dwunastego 
kwietnia 1815 roku, drugi natomiast z „Daily Transcript and 
Chronicie” z dwudziestego siódmego sierpnia 1845 roku, opisuj

ą

ce 

nader szczegółowo upiorne wypadki, do tego stopnia, 

ż

e nie sposób 

było nie zauwa

ż

y

ć

 ich przera

ż

aj

ą

cej zbie

ż

no

ś

ci. Wydaje si

ę

ż

e w obu 

przypadkach umieraj

ą

ca osoba - w 1815 roku spokojna leciwa dama 

nazwiskiem Strafford, a w 1845 nauczyciel w 

ś

rednim wieku, niejaki 

Eleazar Durfee, ulegli przera

ź

liwej przemianie. Ich oczy stały si

ę

 

szkliste i oboje starali si

ę

 uk

ą

si

ć

 w szyj

ę

 zajmuj

ą

cego si

ę

 nimi 

lekarza. Jeszcze bardziej zdumiewaj

ą

cy był ostatni przypadek, po 

którym przestano wynajmowa

ć

 ów dom - była to cała seria 

ś

mierci 

background image

wywołanych przez anemi

ę

, poprzedzonych post

ę

puj

ą

cym obł

ę

dem i 

atakami, podczas których pacjent próbował pozbawi

ć

 

ż

ycia swoich 

krewnych poprzez rozpłatanie im 

ż

ył na nadgarstkach lub t

ę

tnic 

szyjnych.
Było to w roku 1860 i 1861, kiedy mój stryj rozpocz

ą

ł wła

ś

nie 

praktyk

ę

 lekarsk

ą

 i przed wyruszeniem na front sporo usłyszał o tych 

wydarzeniach od swoich starszych kolegów po fachu. Naprawd

ę

 nie 

wyja

ś

nione w tej sprawie było to, 

ż

e ofiary, ludzie pro

ś

ci - gdy

ż

 

domu uznawanego powszechnie za przekl

ę

ty b

ą

d

ź

 wymarły i przesyconego 

osobliwym odorem, nie sposób było wynaj

ąć

 nikomu innemu - mamrotały 

złowieszcze słowa we francuskim slangu, j

ę

zyku i dialekcie, którego 

nie mieli prawa zna

ć

 ze wzgl

ę

du na brak wykształcenia. Przywodziło to 

na my

ś

l nieszcz

ę

sn

ą

 Rhoby Harris sprzed blisko stu lat i to poruszyło 

mego stryja do tego stopnia, 

ż

e po powrocie z wojny zacz

ą

ł zbiera

ć

 

dane historyczne dotycz

ą

ce feralnego domu i nie omieszkał równie

ż

 

zasi

ę

gn

ąć

 informacji u doktora Chase’a i Whitmarsha. Było dla mnie 

oczywiste, 

ż

e mój stryj mocno zafascynował si

ę

 t

ą

 spraw

ą

 i ucieszył 

si

ę

, gdy i mnie ona zaciekawiła, skutkiem czego mógł rozmawia

ć

 ze mn

ą

 

o rzeczach, które inni skwitowaliby jedynie drwi

ą

cym 

ś

miechem. Nie 

posun

ą

ł si

ę

 w supozycjach tak daleko jak ja, niemniej czuł, 

ż

e dom 

ten stanowił ewenement dla ludzi obdarzonych wyobra

ź

ni

ą

, zawierał w 

sobie pod tym wzgl

ę

dem ogromny potencjał i wart był odnotowania jako 

inspiracja w sferze grozy, niesamowito

ś

ci i makabry.

Ze swej strony zamierzałem przyjrze

ć

 si

ę

 tej sprawie z absolutn

ą

 

powag

ą

 i zacz

ą

łem nie tylko przegl

ą

da

ć

 dowody, lecz równie

ż

 je 

gromadzi

ć

, na tyle, na ile byłem w stanie. Rozmawiałem wielokrotnie z 

mocno ju

ż

 posuni

ę

tym w latach Archerem Harrisem, podówczas 

wła

ś

cicielem domu, zanim zmarł w 1916 roku, i uzyskałem od niego i 

jego niezam

ęż

nej siostry Alice potwierdzenie autentyczno

ś

ci wszelkich 

danych zebranych przez mego stryja. Kiedy jednak zapytałem ich o 
ewentualny zwi

ą

zek z Francj

ą

 czy j

ę

zykiem francuskim, wyznali, 

ż

e nie 

maj

ą

 poj

ę

cia, o co mo

ż

e chodzi

ć

, i byli równie jak ja zbici z tropu. 

Archer był w kropce, a panna Harris powiedziała, 

ż

e przypomina sobie 

pewne mgliste aluzje dotycz

ą

ce jej dziadka, Dutee Harrisa, i by

ć

 mo

ż

one rzuciłyby jakie

ś

 

ś

wiatło na t

ę

 spraw

ę

. Stary wilk morski, który 

prze

ż

ył o dwa lata swego syna, sam nie znał tej legendy. Przypomniał 

sobie jednak, 

ż

e jego dawna piel

ę

gniarka, niejaka Maria Robbins, 

znała jak

ąś

 mroczn

ą

 prawd

ę

 mog

ą

c

ą

 przyda

ć

 znaczenia francuskim 

majaczeniom Rhoby Harris, słyszanym tak cz

ę

sto, zwłaszcza w ostatnim 

okresie 

ż

ycia nieszcz

ę

snej kobiety. Maria przebywała w przekl

ę

tym 

domu od 1769 roku do wyprowadzki rodziny w 1783 i była obecna przy 

ś

mierci Mercy Dexter. Którego

ś

 razu wspominała małemu Dutee o pewnych 

niezwykłych rzekomo zdarzeniach, jakie zaszły podczas 

ś

mierci Mercy, 

lecz on wkrótce o tym zapomniał i jedyne, co utkwiło mu w pami

ę

ci, to 

wzmiankowana ju

ż

 wcze

ś

niej osobliwo

ść

. Jego prawnuczka nawet to 

wspominała z olbrzymim trudem. Ani ona, ani jej brat nie interesowali 
si

ę

 zbytnio domem, podobnie jak syn Archera, Carrington, jego obecny 

wła

ś

ciciel, z którym odbyłem rozmow

ę

 po zdarzeniu, w którym 

uczestniczyłem.
Zebrawszy od rodziny Harrisów wszelkie mo

ż

liwe informacje, jakie 

mogłem uzyska

ć

, skoncentrowałem uwag

ę

 na wczesnych kronikach 

miejskich i zapiskach o zdarzeniach, jakie w nim zachodziły, 
pochłaniaj

ą

c je z zapałem wi

ę

kszym, ni

ż

 wykazywał przy tej samej 

czynno

ś

ci mój stryj. Pragn

ą

łem pozna

ć

 zborn

ą

 i logiczn

ą

 histori

ę

 

całego tego miejsca, pocz

ą

wszy od pojawienia si

ę

 tu pierwszych 

osadników, w roku 1636, a nawet wcze

ś

niej, je

ż

eli tylko uzyskałbym 

mo

ż

liwo

ść

 uzupełnienia informacji o legendy 

ż

yj

ą

cych wcze

ś

niej na 

tych terenach Indian Narragansett. Dowiedziałem si

ę

ż

e długi pas 

tutejszych ziem nale

ż

ał pocz

ą

tkowo do Johna Throckmortona. Jedno z 

takich pasm zaczynało si

ę

 przy Town Street, przy rzece, ci

ą

gn

ą

c si

ę

 

poprzez wzgórze mniej wi

ę

cej równolegle do istniej

ą

cej obecnie Hope 

Street. Ziemie Throckmortonów zostały pó

ź

niej rozdzielone, ja 

natomiast skupiłem sw

ą

 uwag

ę

 na tym odcinku, gdzie pó

ź

niej znajdowała 

si

ę

 Back, a nast

ę

pnie Benefit Street. Zgodnie z tym, co mówiły 

background image

plotki, rzeczywi

ś

cie znajdował si

ę

 tam cmentarz Throckmortonów. Gdy 

jednak baczniej przejrzałem kroniki, okazało si

ę

ż

e ciała zostały 

ź

niej ekshumowane i przeniesione na Cmentarz Północny przy 

Pawtucket West Road.
Nagle, zupełnie przypadkiem, gdy

ż

 informacja ta nie znajdowała si

ę

 w 

oficjalnych kronikach i z łatwo

ś

ci

ą

 mogłem j

ą

 przeoczy

ć

, natkn

ą

łem 

si

ę

 na co

ś

, co obudziło we mnie szczególn

ą

 ciekawo

ść

, pobudziło do 

działania i co wi

ę

cej, pasowało do kilku wyj

ą

tkowo niezwykłych 

aspektów tej sprawy. Był to akt dzier

ż

awy z 1697 roku niewielkiego 

odcinka gruntu niejakiemu Etienne Roulet z 

ż

on

ą

. Wreszcie pojawił si

ę

 

w tej aferze akcent francuski oraz kolejny, znacznie bardziej 
dojmuj

ą

cy element grozy, który o

ż

ywił brzmienie tego nazwiska, 

przywołuj

ą

c jego wspomnienie z mrocznej otchłani przeczytanych ongi 

zakazanych i mro

żą

cych krew w 

ż

yłach lektur, przeto z nowym zapałem 

zacz

ą

łem bada

ć

 dane o lokalizacji wymarłego domu i miejsc, gdzie go 

wzniesiono. Sprawdziłem wszystkie dost

ę

pne kroniki mówi

ą

ce o układzie 

tamtego terenu przed jego podziałem i cz

ęś

ciowym wypoziomowaniem Back 

Street pomi

ę

dzy 1747 a 1758 rokiem. Dowiedziałem si

ę

 tego, czego w 

ę

bi duszy si

ę

 spodziewałem, 

ż

e w miejscu, gdzie stał teraz 

przekl

ę

ty dom, Rouletowie zało

ż

yli swój własny cmentarz, na tyłach 

niewielkiego parterowego domku z poddaszem, i nigdzie nie natkn

ą

łem 

si

ę

 na wzmiank

ę

 o przenosinach spoczywaj

ą

cych tam zwłok. Dokument, 

nawiasem mówi

ą

c, ko

ń

czył si

ę

 do

ść

 chaotycznie i zmuszony byłem 

przetrz

ą

sn

ąć

 archiwa Towarzystwa Historycznego Rhode Island i 

biblioteki Shepleya, zanim natkn

ą

łem si

ę

 na jak

ą

kolwiek wzmiank

ę

 

otwieraj

ą

c

ą

 drzwi oznaczone nazwiskiem Etienne Roulet. Wreszcie co

ś

 

znalazłem; co

ś

 nader mglistego i niejasnego, lecz o tak ogromnym, 

cho

ć

 przera

ż

aj

ą

cym znaczeniu, 

ż

e natychmiast postanowiłem zbada

ć

 

piwnic

ę

 wymarłego domu. Rouletowie, jak si

ę

 zdawało, przybyli w t

ę

 

okolic

ę

 z East Greenwich w roku 1696. Byli hugenotami z Caude i 

napotkali wyj

ą

tkowo silny sprzeciw ze strony notabli z Providence, 

nim pozwolono im osiedli

ć

 si

ę

 w mie

ś

cie. W East Greenwich, dok

ą

przybyli w 1686 roku, po zniesieniu edyktu nantejskiego, nie cieszyli 
si

ę

 zbytni

ą

 popularno

ś

ci

ą

 i jak głosiły plotki, niech

ęć

 ta wykraczała 

poza zwyczajowe rasowe i narodowo

ś

ciowe uprzedzenia czy nawet spory o 

ziemi

ę

, tak cz

ę

ste pomi

ę

dzy francuskimi i angielskimi osadnikami, 

ż

nie był w stanie ukróci

ć

 ich nawet gubernator Andros. Jednak ich 

ż

arliwy protestantyzm - niektórzy powiadali, 

ż

e zbyt 

ż

arliwy - oraz 

wyra

ź

ny niepokój, gdy przegnano ich z wioski, zapewniły im 

ostatecznie bezpieczn

ą

 przysta

ń

. Etienne Roulet bowiem, niezbyt 

zdolny w uprawie roli, natomiast uczony w mowie, pi

ś

mie i kre

ś

leniu 

osobliwych diagramów według wzorów z tajemniczych ksi

ą

g, otrzymał 

posad

ę

 duchownego na placówce przy przystani Pardona Tillinghasta, na 

południowym kra

ń

cu Town Street. Jednak jakie

ś

 czterdzie

ś

ci lat 

ź

niej wybuchły tam bli

ż

ej nieokre

ś

lone zamieszki. Rozpocz

ę

ły si

ę

 

one po 

ś

mierci starego Rouleta, potem za

ś

 nikt ju

ż

 wi

ę

cej nie słyszał 

o tej rodzinie.
Wydaje si

ę

ż

e przez ponad sto lat wspominano Rouletów i cz

ę

sto o 

nich mówiono jako o rodzinie, która wniosła pewne o

ż

ywienie do 

sennego portowego miasteczka. Syn Etienne’a, Paul, pos

ę

pny, zgry

ź

liwy 

m

ęż

czyzna, którego dziwaczne prowadzenie si

ę

 wywołało zapewne 

zamieszki, w rezultacie których doszło do unicestwieni a całej 
rodziny, stanowił szczególny obiekt najprzeró

ż

niejszych spekulacji, i 

cho

ć

 w Providence nie dochodziło do przypadków paniki i l

ę

ku przed 

czarami, jak to działo si

ę

 w pobliskich puryta

ń

skich osadach, stare 

babiny otwarcie mówiły, 

ż

e nigdy nie odmawiał on modłów, kiedy 

nale

ż

ało, ani te

ż

 nie zanosił ich do konkretnej osoby. Bez w

ą

tpienia 

te wła

ś

nie plotki stały si

ę

 podstaw

ą

 legendy, któr

ą

 znała stara Maria 

Robbins. Jaki zwi

ą

zek z ni

ą

 miały obł

ą

ka

ń

cze bredzenia posługuj

ą

cej 

si

ę

 francuskim slangiem Rhoby Harris i innych mieszka

ń

ców przekl

ę

tego 

domu, okre

ś

li

ć

 mogły jedynie przypuszczenia lub przyszłe odkrycia. 

Zastanawiałem si

ę

, jak wielu z tych, którzy znali legendy, 

u

ś

wiadamiało sobie istnienie dodatkowego ogniwa, które napotkałem, 

ś

l

ę

cz

ą

c nad starymi annałami pewnego wyj

ą

tkowo odra

ż

aj

ą

cego fragmentu 

background image

opowiadaj

ą

cego o potwornej kreaturze znanej jako Jacques Roulet z 

Caude, który w 1598 roku został za czary skazany na 

ś

mier

ć

. Pó

ź

niej 

wszelako parlament paryski ocalił go przed stosem i wtr

ą

cił do 

zakładu dla obł

ą

kanych. Znaleziono go w lesie zbryzganego krwi

ą

 i 

oblepionego strz

ę

pami tkanek, wkrótce po tym, jak dwa wilki zabiły i 

rozdarły na kawałki małego chłopca. Widziano, jak jeden z wilków 
pierzchn

ą

ł bez szwanku. Historia ta bez w

ą

tpienia nadaje si

ę

 do 

opowiadania przy kominku, a jest tym ciekawsza, 

ż

e wyst

ę

puje 

zbie

ż

no

ść

 nazwisk i miejsca. Uznałem wszelako, 

ż

e plotkarze z 

Providence nie mogli o niej wiedzie

ć

. Gdyby tak było, wspomniana 

zbie

ż

no

ść

 zaowocowałaby bardziej drastycznymi i okrutnymi czynami. 

Czy

ż

 jednak było mo

ż

liwe, 

ż

e to wła

ś

nie tego rodzaju plotki 

doprowadziły do wybuchu zamieszek i ostatecznie do wygnania Rouletów 
z miasta?
Teraz coraz cz

ęś

ciej odwiedzałem przekl

ę

ty- dom, badałem niezdrow

ą

 

ro

ś

linno

ść

 pieni

ą

c

ą

 si

ę

 w ogrodzie i studiowałem uwa

ż

nie ka

ż

dy cal 

piwnicznego klepiska. Wreszcie, za pozwoleniem Carringtona Harrisa, 
dorobiłem klucz do nie u

ż

ywanych z dawien dawna drzwi wiod

ą

cych z 

piwnicy wprost na Benefit Street, wolałem bowiem mie

ć

 mo

ż

no

ść

 

szybszego wydostania si

ę

 na ulic

ę

, ni

ź

li pi

ąć

 si

ę

 po mrocznych 

schodach i przez hol na pi

ę

trze dochodzi

ć

 do frontowych drzwi. 

Miejsca, gdzie moim zdaniem zła aura była najsilniejsza, badałem 
wnikliwie całymi popołudniami, póki promienie sło

ń

ca przezierały 

przez zasnuty paj

ę

czyn

ą

 

ś

wietlik nad piwnicznymi drzwiami, dzi

ę

ki 

którym tylko kilka stóp dzieliło mnie od zatłoczonego zwykle chodnika 
na zewn

ą

trz.

Moje wysiłki nie zaowocowały odkryciami, natkn

ą

łem si

ę

 jedynie na 

ple

śń

, która trawiła badane przeze mnie pomieszczenie, nieprzyjemny 

odór, aczkolwiek niezbyt silny, i widniej

ą

ce na podłodze mgliste, 

niepokoj

ą

ce zarysy. Podejrzewam, 

ż

e wielu przechodniów, którzy 

widzieli mnie przez powybijane szyby, musiało ze zdziwieniem 
obserwowa

ć

 me poczynania.

Wreszcie, za namow

ą

 stryja, postanowiłem zbada

ć

 to miejsce po 

zmierzchu i pewnej burzliwej nocy omiotłem promieniem mej latarki 
zawilgł

ą

 podłog

ę

 pokryt

ą

 dziwacznymi kształtami i poskr

ę

canymi, lekko 

fosforyzuj

ą

cymi spłachciami ple

ś

ni. Miejsce to natchn

ę

ło mnie owego 

wieczoru nieokre

ś

lon

ą

 bli

ż

ej trwog

ą

 i niemal nie zdziwiło mnie, gdy 

ujrzałem, lub wydało mi si

ę

ż

e ujrzałem, w

ś

ród białego nalotu 

wyj

ą

tkowo wyra

ź

nie zmaterializowan

ą

 „skurczon

ą

 posta

ć

” zapami

ę

tan

ą

 

jeszcze z dzieci

ń

stwa.

Jej przejrzysto

ść

 i wyrazisto

ść

 nie miały sobie równych i były 

doprawdy zdumiewaj

ą

ce, a gdy tak na ni

ą

 patrzyłem, odniosłem 

wra

ż

enie, 

ż

e dostrzegam cienkie, 

ż

ółtawe, faluj

ą

ce pasemka niby dymu, 

które wzbudziły we mnie trwog

ę

 tamtego deszczowego popołudnia, wiele 

lat temu.
Wznosiła si

ę

 ponad antropomorficzn

ą

 plam

ą

 ple

ś

ni przy kominku, 

delikatne, niezdrowe nieomal opary, które unosz

ą

c si

ę

 dr

żą

co nad 

wilgotnym spłachciem ziemi, zdawały si

ę

 przybiera

ć

 mglisty i 

bulwersuj

ą

cy w swej sugestii kształt, stopniowo jednak rozpływały si

ę

 

w coraz rzadsze pasma, by, znikn

ą

wszy w czelu

ś

ci wielkiego komina, 

pozostawi

ć

 po sobie tylko odra

ż

aj

ą

cy fetor. Było to zaiste 

przera

ż

aj

ą

ce, zwłaszcza dla mnie, gdy

ż

 dysponowałem szczegółowymi 

informacjami dotycz

ą

cymi tego miejsca. Odwracaj

ą

c si

ę

, by czym 

pr

ę

dzej pierzchn

ąć

 z tego przekl

ę

tego miejsca, czułem, 

ż

e z kolei to 

co

ś

 zacz

ę

ło obserwowa

ć

 mnie chciwie niewidzialnymi, lecz wyczuwalnymi 

oczyma. Kiedy opowiedziałem o tym stryjkowi, bardzo go moja historia 
poruszyła i po pełnej napi

ę

cia godzinie namysłu podj

ę

li

ś

my ostateczn

ą

 

i drastyczn

ą

 decyzj

ę

. Maj

ą

c na uwadze wa

ż

ko

ść

 sprawy i znaczenia 

naszego z ni

ą

 zwi

ą

zku, zaproponował, by

ś

my we dwóch zbadali i -je

ż

eli 

to mo

ż

liwe - unicestwili czaj

ą

c

ą

 si

ę

 w wymarłym domu groz

ę

, podczas 

trwaj

ą

cego jedn

ą

 lub wi

ę

cej nocy czuwania wewn

ą

trz owej mrocznej, 

cuchn

ą

cej st

ę

chlizn

ą

 i grzybem piwniczki.

<b>4</b>

background image

ś

rod

ę

, dwudziestego pi

ą

tego czerwca 1919 roku, po uprzednim 

powiadomieniu Carringtona Harrisa, lecz bez wyja

ś

nienia prawdziwego 

celu naszej wyprawy, mój stryj i ja przenie

ś

li

ś

my do wymarłego domu 

dwa składane krzesła oraz łó

ż

ko polowe i pewne ci

ęż

kie, nader zło

ż

one 

naukowe urz

ą

dzenie mechaniczne. Za dnia znie

ś

li

ś

my to wszystko do 

piwnicy, zakleili

ś

my okna gazetami i oczekiwali

ś

my nadej

ś

cia 

zmierzchu, kiedy to miało rozpocz

ąć

 si

ę

 nasze czuwanie. Zamkn

ę

li

ś

my 

drzwi wiod

ą

ce by

ć

 ona z natury wroga lub kierowa

ć

 si

ę

 zwyczajnym 

instynktem samozachowawczym. Tak czy inaczej, monsuum owo musi zosta

ć

 

z konieczno

ś

ci uznane za anomali

ę

, intruza, którego kompletne 

unicestwienie powinno zosta

ć

 uznane za pierwszorz

ę

dny obowi

ą

zek 

ka

ż

dego człowieka, dbaj

ą

cego o dobro i rozwój całego 

ś

wiata.

Najgorsze było, 

ż

e nie wiedzieli

ś

my, ba, nie wyobra

ż

ali

ś

my sobie 

nawet potencjalnego spotkania z t

ą

 istot

ą

. Nikt przy zdrowych 

zmysłach dot

ą

d jej nie widział i mało kto u

ś

wiadamiał sobie w ogóle 

jej obecno

ść

. Mogła to by

ć

 forma czystej energii, eteryczna, przeto 

pozostaj

ą

ca poza granicami 

ś

wiata materialnego, lub fizyczna jedynie 

po cz

ęś

ci, ot, jaka

ś

 nieznana i podejrzanej natury plastyczna masa, 

zdolna zmienia

ć

 si

ę

 wedle woli z formy materialnej w gazow

ą

, płynn

ą

 

lub rozproszon

ą

 tak, 

ż

e całkiem niewidzialn

ą

. Antropomorficzny 

kształt plamy ple

ś

ni na klepisku, 

ż

ółtawe pasemka dymu i zakrzywione 

formy korzeni drzewa, o których mówiły pewne ludowe przekazy, zdawały 
si

ę

 sugerowa

ć

 przynajmniej po cz

ęś

ci - zdawkowo wr

ę

cz - 

materializacj

ę

 sylwetki ludzkiej, lecz w jakim stopniu był on domen

ą

 

owej istoty i czy kształt ten potrafiła przyjmowa

ć

 na dłu

ż

ej, 

ż

aden z 

nas nie potrafił odpowiedzie

ć

. Dysponowali

ś

my dwoma rodzajami broni, 

by stawi

ć

 jej czoło - ogromnym, zmodyfikowanym egzemplarzem cylindra 

Crookesa zasilanym z przeno

ś

nych akumulatorów i zaopatrzonym w 

specjalne ekrany oraz reflektory, na wypadek gdyby istota okazała si

ę

 

bezcielesna i eteryczna, a tym samym do unicestwienia jej 
potrzebowaliby

ś

my silnego strumienia radiacji, jak równie

ż

 dwa 

wojskowe miotacze ognia, z rodzaju tych, które u

ż

ywane były podczas 

wojny 

ś

wiatowej, w razie gdyby przyszło nam zmierzy

ć

 si

ę

 z czym

ś

 

cho

ć

by na poły materialnym i podatnym na zranienie konwencjonalnymi 

metodami. Jak wie

ś

niacy z Exeter, gotowi byli

ś

my spali

ć

 na popiół 

serce owego stworzenia, gdyby takowe posiadało. Sprz

ę

t bojowy 

rozstawili

ś

my w piwnicy w 

ś

ci

ś

le okre

ś

lonych miejscach, podobnie jak 

wcze

ś

niej krzesła i łó

ż

ko, a dokładniej mówi

ą

c, na wprost kominka, 

gdzie na klepisku wida

ć

 było osobliwego kształtu plam

ę

 ple

ś

ni. Ów 

sugestywny spłachetek zgnilizny i zepsucia był, nawiasem mówi

ą

c, 

słabo widoczny, kiedy rozstawiali

ś

my nasze meble i instrumenty, a 

kiedy tego wieczoru wrócili

ś

my, by podj

ąć

 czuwanie, przez krótk

ą

 

chwil

ę

 zw

ą

tpiłem w to, co wydawało mi si

ę

ż

e kiedy

ś

 ujrzałem, i 

wówczas powróciłem my

ś

lami do starych poda

ń

.

Czuwanie nasze rozpocz

ę

li

ś

my o dziesi

ą

tej wieczorem i pocz

ą

tkowo nie 

przyniosło spodziewanych efektów. Słabe, rozrzedzone 

ś

wiatło płyn

ą

ce 

z sieczonych strugami deszczu latarni ulicznych na zewn

ą

trz i blada 

fosforescencja odra

ż

aj

ą

cej ple

ś

ni wewn

ą

trz ukazywały ociekaj

ą

ce gołe 

kamienne 

ś

ciany, pozbawione najmniejszych nawet resztek wapna; 

wilgotne, cuchn

ą

ce, skalane ple

ś

ni

ą

 klepisko z obscenicznie pieni

ą

cym 

si

ę

 po nim grzybem; przegniłe szcz

ą

tki czego

ś

, co było stołkami, 

krzesłami, stołami i niemo

ż

liwymi dzi

ś

 do rozpoznania meblami; 

ci

ęż

kie deski i masywne belki stropowe, stare drzwi prowadz

ą

ce do 

spi

ż

arni i pomieszczenia pod innymi cz

ęś

ciami domu; zmurszałe, 

kamienne schody ze zniszczon

ą

 drewnian

ą

 balustrad

ą

 oraz toporny, 

ogromny kominek z poczerniałej cegły, gdzie przerdzewiałe 

ż

elazne 

elementy stanowiły sm

ę

tne pami

ą

tki po wspaniałych ongi

ś

 hakach, 

wilkach, szpikulcach ro

ż

na, szczypcach i drzwiczkach holenderskiego 

pieca. Wszystko to dostrzec mo

ż

na było w słabej po

ś

wiacie, jak 

równie

ż

 nasze sprz

ę

ty, polowe łó

ż

ko, składane krzesła i ci

ęż

k

ą

 bro

ń

 

do walki z nieznanym.
Tak jak podczas swych poprzednich wizyt w tym domu, pozostawili

ś

my 

background image

drzwi prowadz

ą

ce na ulic

ę

 nie zamkni

ę

te, by w razie manifestacji 

mocy, z któr

ą

 nie mogliby

ś

my sobie poradzi

ć

, mie

ć

 w ka

ż

dej chwili 

szans

ę

 ucieczki. Byli

ś

my przekonani, 

ż

e nasza obecno

ść

 w domu wywabi 

złowrog

ą

 istot

ę

, która si

ę

 w nim gnie

ź

dziła, a przy gotowani na 

spotkanie z ni

ą

, powinni

ś

my j

ą

 w ten lub inny sposób unicestwi

ć

, po 

uprzednim rozpoznaniu i przeprowadzeniu niezb

ę

dnych obserwacji. Nie 

mieli

ś

my poj

ę

cia, jak du

ż

o czasu mo

ż

e nam zaj

ąć

 przywołanie, 

zbadanie, a nast

ę

pnie likwidacja tej istoty. Zdawali

ś

my sobie spraw

ę

ż

e nasza misja jest ogromnie niebezpieczna, nie sposób było bowiem 

stwierdzi

ć

, jak

ą

 moc

ą

 dysponowa

ć

 miała istota pojawiaj

ą

ca si

ę

 przed 

nami. Uznali

ś

my wszelako, 

ż

e gra warta jest 

ś

wieczki, i bez wahania 

tylko we dwóch podj

ę

li

ś

my si

ę

 tego zadania. Mieli

ś

my 

ś

wiadomo

ść

, i

ż

 

szukaj

ą

c pomocy z zewn

ą

trz, naraziliby

ś

my si

ę

 jedynie na drwiny i 

szyderstwa, a mo

ż

e nawet na obrócenie wniwecz całego przedsi

ę

wzi

ę

cia. 

Rozmawiali

ś

my równie

ż

 na ten temat do pó

ź

nych godzin nocnych, a

ż

 mój 

stryj, poczuwszy nieodpart

ą

 senno

ść

, za m

ą

 namow

ą

 uło

ż

ył si

ę

 na 

połówce, by pogr

ąż

y

ć

 si

ę

 w dwugodzinnej drzemce.

Osobliwy l

ę

k zmroził mnie do szpiku ko

ś

ci, gdy tak czuwałem samotnie 

ś

rodku nocy, sam, powiadam, gdy

ż

 ten, kto siedzi obok 

ś

pi

ą

cego, nie 

odczuwa wcale jego obecno

ś

ci, a mo

ż

e raczej silniej odbiera wówczas 

swoj

ą

 własn

ą

. Stryj mój oddychał ci

ęż

ko, odgłos jego wdechów i 

wydechów zlewał si

ę

 z szumem deszczu na zewn

ą

trz i dra

ż

ni

ą

cym 

kapaniem wody w piwniczce, w domu tym bowiem, nawet gdy było gor

ą

co i 

sucho, panowała wilgo

ć

 jak na bagnach. Przyjrzałem si

ę

 bacznie 

obluzowanym starym kamieniom w 

ś

cianach, którym szczególnego 

charakteru dodawały fosforescencja ple

ś

ni i słabe 

ś

wiatło, z trudem 

przenikaj

ą

ce z ulicy przez zaklejone gazetami okna. W pewnej chwili, 

gdy duszna atmosfera przytłoczyła mnie szczególnie mocno, otworzyłem 
drzwi i powiodłem wzrokiem wzdłu

ż

 ulicy w jedn

ą

 i drug

ą

 stron

ę

napawaj

ą

c oczy znajomym widokiem, a nozdrza wypełniaj

ą

c rze

ś

kim, 

chłodnym powietrzem. Nadal nie wydarzyło si

ę

 nic, co mogłoby 

wynagrodzi

ć

 mi czas sp

ę

dzony na czuwaniu, raz po raz zacz

ą

łem ziewa

ć

zm

ę

czenie bowiem z wolna pokonywało tkwi

ą

ce we mnie l

ę

ki.

I wtem uwag

ę

 moj

ą

 zwrócił stryj, który zacz

ą

ł przewraca

ć

 si

ę

 przez 

sen. Poruszył si

ę

 niespokojnie na łó

ż

ku kilka razy w ci

ą

gu ostatniej 

pół godziny, teraz wszelako oddech jego stał si

ę

 dziwnie 

nieregularny, a od czasu do czasu z jego piersi dobywał si

ę

 jakby 

zduszony, piskliwy j

ę

k. O

ś

wietliłem go promieniem elektrycznej 

latarki, lecz był odwrócony do 

ś

ciany, przeto podszedłem do niego i 

ponownie za

ś

wieciłem latark

ą

, by sprawdzi

ć

, czy nic mu nie jest. To, 

co ujrzałem, mocno mn

ą

 wstrz

ą

sn

ę

ło, co jest o tyle dziwne, 

ż

e całe 

zdarzenie wydawało si

ę

 raczej trywialne. Niew

ą

tpliwie na stan mój 

wpłyn

ą

ł fakt, i

ż

 znajdowali

ś

my si

ę

 w miejscu uznawanym za nawiedzone 

i byli

ś

my w trakcie wypełniania misji, której powodzenie uwa

ż

ali

ś

my 

za rzecz najwa

ż

niejsz

ą

, gdy

ż

 to, co si

ę

 stało, nie było samo w sobie 

przera

ż

aj

ą

ce ani nadnaturalne. Na twarzy mego stryja widniał 

przedziwny grymas, wywołany bez w

ą

tpienia jakim

ś

 koszmarnym snem, 

grymas niezwykłego o

ż

ywienia, nadaj

ą

cy mu niesamowity wygl

ą

d - przez 

chwil

ę

 nie wydawał si

ę

 sob

ą

. Zazwyczaj był to człowiek spokojny, 

zrównowa

ż

ony i łagodnej natury, teraz natomiast 

ś

cierały si

ę

 w nim 

sprzeczne emocje. Wydaje mi si

ę

ż

e to ich mnogo

ść

 była powodem mego 

zaniepokojenia. Mój stryj, który chwytaj

ą

c łapczywie dech i miotaj

ą

si

ę

 na łó

ż

ku, miał teraz otwarte oczy, zdawał si

ę

 niejednym, lecz 

wieloma lud

ź

mi, od których jego ja

źń

 w jaki

ś

 niezwykły sposób zdołała 

si

ę

 oddzieli

ć

.

Nagle zacz

ą

ł mrucze

ć

 pod nosem, a wygl

ą

d jego z

ę

bów i ust, gdy to 

uczynił, zupełnie mi si

ę

 nie spodobał. Słowa były z pocz

ą

tku 

niezrozumiałe i nagle - jakbym doznał ol

ś

nienia - rozpoznałem je na 

tyle, 

ż

e poczułem na plecach lodowate ciarki, a potem przypomniałem 

sobie rozliczne badania stryja i jego przekłady z artykułów 
dotycz

ą

cych antropologii i staro

ż

ytno

ś

ci w „Revue des Deux Mondes”. 

S

ę

dziwy Elihu Whipple mamrotał bowiem po francusku i kilka 

zrozumiałych dla mnie słów zdawało si

ę

 tyczy

ć

 najmroczniejszych 

mitów, jakie staruszek przeło

ż

ył na angielski ze słynnego paryskiego 

background image

czasopisma.
Wtem na czole 

ś

pi

ą

cego zaperlił si

ę

 pot i m

ęż

czyzna, na wpół 

przebudzony, poderwał si

ę

 z łó

ż

ka. Przeszedł wpół słowa na angielski 

i pełnym podniecenia ochrypłym głosem zakrzykn

ą

ł: - Oddech! Mój 

oddech! - Z tymi słowy obudził si

ę

 zupełnie, a rysy jego twarzy 

powróciły do normy i po chwili stryj, uj

ą

wszy mnie za r

ę

k

ę

, zacz

ą

ł 

relacjonowa

ć

 mi sen, którego znaczenia mogłem z trwog

ą

 tylko si

ę

 

domy

ś

la

ć

.

Jak wyznał, odpłyn

ą

ł z domeny typowego, pospolitego snu do koszmaru 

tak osobliwego, z jakim nigdy dot

ą

d si

ę

 nie zetkn

ą

ł. Był to ten 

ś

wiat 

i nie ten zarazem, cienisty, geometryczny chaos, w którym mo

ż

na było 

dostrzec elementy znajomych rzeczy w najbardziej zaskakuj

ą

cych i 

nieprawdopodobnych kombinacjach. Jak przez mgł

ę

 widział nakładaj

ą

ce 

si

ę

 na siebie nawzajem obrazy, w układzie których zasady czasu i 

przestrzeni rozpływały si

ę

 i mieszały ze sob

ą

 w sposób zdaj

ą

cy si

ę

 

przeczy

ć

 wszelkiej logice. W tym kalejdoskopowym wirze 

fantasmagorycznych obrazów pojawiały si

ę

 co chwila stop-klatki, cho

ć

 

słowo to niedokładnie okre

ś

lało to, co widział wtedy staruszek. Były 

to wizje niezwykłej przejrzysto

ś

ci, o niezmierzonej wszelako 

ż

norodno

ś

ci.

Stryj mój odniósł w pewnej chwili wra

ż

enie, jakby le

ż

ał w gł

ę

bokiej 

ziemnej jamie, a z góry gapiły si

ę

 na

ń

 gniewne oblicza ludzi, 

m

ęż

czyzn i kobiet w perukach i trójgraniastych kapeluszach. Innym 

razem wydawało mu si

ę

ż

e znajdował si

ę

 wewn

ą

trz domu, starego domu, 

lecz szczegóły i jego mieszka

ń

cy stale si

ę

 zmieniali, do tego 

stopnia, 

ż

e nie potrafił rozró

ż

ni

ć

 twarzy, mebli ani nawet samego 

pomieszczenia, gdy

ż

 drzwi i okna były najwyra

ź

niej w ci

ą

głym ruchu, 

podobnie jak wi

ę

kszo

ść

 tamtejszych ruchomych przedmiotów. Było to 

dziwne - diabelnie dziwne - a mój stryj mówił z wielk

ą

 niepewno

ś

ci

ą

jakby si

ę

 l

ę

kał, 

ż

e mu nie uwierz

ę

, gdy o

ś

wiadczył, 

ż

e po

ś

ród tych 

dziwnych twarzy wiele nosiło charakterystyczne rysy rodu Harrisów. 
Przez cały czas odczuwał dziwne, niezrozumiałe duszenie, jakby czyja

ś

 

obecno

ść

 przenikała jego ciało, usiłuj

ą

c wyssa

ć

 ze

ń

 wszystkie siły 

witalne.
Zadygotałem na my

ś

l o tych siłach witalnych, nadw

ą

tlonych bezlitosnym 

z

ę

bem czasu, stawiaj

ą

cych opór nieznanym mocom, których mógł l

ę

ka

ć

 

si

ę

 najsprawniejszy i najsilniejszy z młodych organizmów. Jednak ju

ż

 

po chwili skonstatowałem, 

ż

e sny s

ą

 tylko snami, a te niemiłe ogólnie 

wizje musiały zosta

ć

 wywołane pod

ś

wiadom

ą

 reakcj

ą

 mego stryja na 

nasze 

ś

ledztwo oraz nadzieje przepełniaj

ą

ce w ostatnich dniach umysły 

nas obu, pomijaj

ą

c wszelkie inne elementy tej sprawy.

Rozmowa niebawem zepchn

ę

ła w cie

ń

 moje obawy i wra

ż

enie obco

ś

ci. Po 

pewnym za

ś

 czasie zacz

ą

łem ziewa

ć

 i uło

ż

yłem si

ę

 na spoczynek. Mój 

stryj wydawał si

ę

 bardzo czujny, rozbudzony i z ch

ę

ci

ą

 przej

ą

ł po 

mnie wart

ę

, cho

ć

 koszmar wytr

ą

cił go ze snu na długo, nim upłyn

ę

ły 

dwie godziny wyznaczone na jego odpoczynek. Sen zmorzył mnie szybko i 
niemal natychmiast nawiedziły mnie mroczne, bulwersuj

ą

ce koszmary i 

wizje kosmicznej, niezmierzonej samotno

ś

ci, a tak

ż

e wra

ż

enie wrogo

ś

ci 

atakuj

ą

ce ze wszystkich stron 

ś

ciany niby-wi

ę

zienia, w którym si

ę

 

znalazłem. Zdawało mi si

ę

ż

e jestem zwi

ą

zany i zakneblowany, 

dobiegało mnie płyn

ą

ce z oddali szydercze echo niezliczonych głosów 

domagaj

ą

cych si

ę

 mojej krwi. Ujrzałem twarz mego stryja w 

okropniejszej wszelako i bardziej osobliwej scenerii ni

ż

 na jawie, i 

przypominam sobie, 

ż

e nieraz bezskutecznie szamotałem si

ę

 i 

próbowałem krzycze

ć

. To nie był przyjemny sen i przez krótk

ą

 chwil

ę

 

ucieszyłem si

ę

, usłyszawszy przera

ź

liwy wrzask, który przenikn

ą

ł 

przez bariery snu, przywracaj

ą

c mnie sk

ą

din

ą

d brutalnie do 

ś

wiata 

jawy, gdzie wszystko, co znajdowało si

ę

 przed mymi oczyma, wydało mi 

si

ę

 nagle bardziej rzeczywiste i wy-ra

ź

niejsze ni

ż

 kiedykolwiek.

<b>5</b>

Le

ż

ałem odwrócony plecami do krzesełka mego stryja, tote

ż

 

background image

przebudziwszy si

ę

 gwałtownie, ujrzałem jedynie drzwi wiod

ą

ce na 

ulic

ę

, północne okno i 

ś

cian

ę

, sufit oraz podłog

ę

 po tej stronie, 

odzwierciedlone z przera

ź

liw

ą

 wyrazisto

ś

ci

ą

 w moim mózgu dzi

ę

ki 

ś

wiatłu ja

ś

niejszemu ni

ż

 fosforescencja ple

ś

ni czy po

ś

wiata bij

ą

ca z 

zewn

ą

trz. Nie było silne, w ka

ż

dym razie nie na tyle, by mo

ż

na było 

przy nim czyta

ć

 ksi

ąż

k

ę

. Spowodowało jednak pojawienie si

ę

 na 

podłodze cienia łó

ż

ka i mnie samego, a jego 

ż

ółtawa, przenikliwa moc 

sugerowała co

ś

 wi

ę

cej ni

ż

 tylko zwykł

ą

 luminescencj

ę

. To wszystko 

dostrzegłem z niezdrow

ą

 wyrazisto

ś

ci

ą

, pomimo 

ż

e dwa z moich zmysłów 

zostały w brutalny sposób zaatakowane. W uszach bowiem rozbrzmiewało 
mi wci

ąż

 echo tego rozdzieraj

ą

cego krzyku, nozdrza za

ś

 przepełniał 

odór rozchodz

ą

cy si

ę

 po całym pomieszczeniu. Umysł mój, równie czujny 

jak zmysły, natychmiast oszacował sytuacj

ę

 jako powa

ż

n

ą

, i niemal 

automatycznie poderwawszy si

ę

 z łó

ż

ka, odwróciłem si

ę

, by si

ę

gn

ąć

 po 

narz

ę

dzie zniszczenia, które zostawili

ś

my wymierzone w plam

ę

 ple

ś

ni 

przed kominkiem. Gdy si

ę

 obróciłem, to, co ujrzałem, sprawiło, 

ż

zastygłem w bezruchu. Wrzask bowiem pochodził z ust mego stryja, ja 
natomiast nie wiedziałem, przed jakim zagro

ż

eniem miałem broni

ć

 jego 

i siebie.
Okazało si

ę

ż

e widok był znacznie gorszy, ni

ż

 si

ę

 spodziewałem. 

Istniej

ą

 koszmary wychodz

ą

ce poza wszelkie znane bariery potworno

ś

ci, 

ta natomiast groza, niepoj

ę

ta i mro

żą

ca krew w 

ż

yłach, była jedn

ą

 z 

tych, któr

ą

 kosmos rezerwuje dla garstki nielicznych pechowców-

nieszcz

ęś

ników. Z prze

ż

artej grzybem i wilgoci

ą

 ziemi płyn

ę

ło 

widmowe, trupie 

ś

wiatło, 

ż

ółte i niezdrowe, jak ropa z zaka

ż

onych 

tkanek, które faluj

ą

c i kołysz

ą

c si

ę

, urosło do gigantycznych 

rozmiarów, przyjmuj

ą

c mglist

ą

 posta

ć

 ni to człowieka, ni to bestii, 

przez któr

ą

 mogłem dostrzec znajduj

ą

ce si

ę

 dalej komin i ruszt 

kominka. Miało mnóstwo oczu, wilczych, wygłodniałych i drwi

ą

cych, a 

jego toporna, jakby owalna głowa na czubku rozpłyn

ę

ła si

ę

 w cienk

ą

 

smu

ż

k

ę

 mgiełki, która wiruj

ą

c przez chwil

ę

, j

ę

ła rozprasza

ć

 si

ę

 i 

znika

ć

 w czelu

ś

ciach komina. Powiadam, 

ż

e widziałem to co

ś

, lecz 

dopiero otrz

ą

sn

ą

wszy si

ę

 ze zdenerwowania, po dłu

ż

szym namy

ś

le, 

zdołałem przypomnie

ć

 sobie jego wygl

ą

d. W tamtych chwilach była to 

dla mnie jedynie wiruj

ą

ca, lekko fosforyzuj

ą

ca chmura grzybiastego 

plugastwa, spowijaj

ą

ca i rozpuszczaj

ą

ca z niezwykł

ą

 wr

ę

cz 

plastyczno

ś

ci

ą

 jedyny obiekt, na którym skupiłem cał

ą

 sw

ą

 uwag

ę

Obiektem tym był mój stryj, s

ę

dziwy Elihu Whipple, którego 

czerniej

ą

ce i rozkładaj

ą

ce si

ę

 oblicze łypało na mnie i szczerzyło 

si

ę

 drwi

ą

co, który wyci

ą

gał ku mnie ociekaj

ą

ce tkankami zakrzywione w 

szpony palce, by rozedrze

ć

 mnie na strz

ę

py z nienasycon

ą

 w

ś

ciekło

ś

ci

ą

 

wywołan

ą

 t

ą

 zatrwa

ż

aj

ą

c

ą

 groz

ą

.

Tylko rutyna pozwoliła mi ocali

ć

 zdrowe zmysły. Byłem dobrze 

przygotowany na nadej

ś

cie tej chwili i teraz poddałem si

ę

 rutynie 

nabytej wskutek treningu. Ona mnie ocaliła. Stwierdziwszy, 

ż

wiruj

ą

cy zły opar był niematerialny, a przeto nie sposób było go 

zniszczy

ć

 tak jak rzeczy fizyczne, nie si

ę

gn

ą

łem po miotacz płomieni 

po lewej, lecz po cylinder Crookesa, i uruchomiwszy aparat, 
skierowałem na t

ę

 nie

ś

mierteln

ą

, nienazwan

ą

 plugawo

ść

 moc 

najsilniejszego promieniowania, jak

ą

 człowiek sw

ą

 wiedz

ą

 jest w 

stanie wyzwoli

ć

 z przestrzeni i fluidów natury. Pojawiła si

ę

 

ę

kitnawa mgiełka i rozległo si

ę

 szale

ń

cze pyrkota-nie, a potem na 

moich oczach 

ż

ółtawa fosforescencja pocz

ę

ła słabn

ąć

. Zorientowałem 

si

ę

ż

e jej blakni

ę

cie wywołał jedynie kontrast z niebieskim ogniem i 

ż

e fale z urz

ą

dzenia nie wywarły na istocie 

ż

adnego skutku.

I nagle w samym 

ś

rodku tego demonicznego widowiska ujrzałem now

ą

 

groz

ę

, która wydobyła z mych ust krzyk przera

ż

enia i skierowała mnie 

słaniaj

ą

cego si

ę

 na nogach do klamki nie zamkni

ę

tych drzwi od ulicy. 

Nie bacz

ą

c na to, jakie koszmary mog

ę

 wypu

ś

ci

ć

 na 

ś

wiat ani jakie 

zdanie b

ę

d

ą

 mieli o mnie ludzie, gdy dowiedz

ą

 si

ę

, co uczyniłem, 

pragn

ą

łem jedynie opu

ś

ci

ć

 to przekl

ę

te miejsce. W tym słabym 

ś

wietle, 

b

ę

d

ą

cym mieszanin

ą

 

ż

ółtej i niebieskiej po

ś

wiaty posta

ć

 mego stryja 

rozpłyn

ę

ła si

ę

 nagle niczym wosk. Składu tej substancji jednak nie 

sposób było nawet pobie

ż

nie okre

ś

li

ć

 i nagle na jego roztapiaj

ą

cej 

background image

si

ę

 twarzy pojawiły si

ę

 zmieniaj

ą

ce si

ę

 jak w kalejdoskopie oblicza, 

których wygl

ą

d mógł zrodzi

ć

 si

ę

 jedynie w umy

ś

le szale

ń

ca. Był w 

jednej chwili diabłem i całym legionem szatanów, trupem z kostnicy i 
cał

ą

 rzesz

ą

 innych nienazwanych istot. O

ś

wietlone mieszank

ą

 

niepewnych promieni, owo galaretowate oblicze przyj

ę

ło dziesi

ęć

dwadzie

ś

cia, sto odmiennych kształtów. U

ś

miechaj

ą

c si

ę

, zacz

ę

ło 

spływa

ć

 na ziemi

ę

 g

ę

stymi oleistymi strugami, karykatura podobizny 

legionów osobliwych i wcale nie tak niezwykłych zarazem.
Ujrzałem rysy twarzy rodu Harrisów, zarówno m

ę

skich, jak i 

ż

e

ń

skich, 

dorosłych i dzieci, a tak

ż

e innych, starych i młodych, ostrych i 

łagodnych, znajomych i nieznajomych. Przez sekund

ę

 mign

ą

ł mi tak

ż

nieco spaczony wizerunek nieszcz

ę

snej Rhoby Harris, której podobizn

ę

 

widziałem w School of Design Museum, a innym razem wydawało mi si

ę

ż

e dostrzegam charakterystyczne, z uwagi na ko

ś

cist

ą

 budow

ę

, oblicze 

Mercy Dexter, zapami

ę

tane przeze mnie z obrazu w domu Carringtona 

Harrisa. Było to przera

ż

aj

ą

ce do

ś

wiadczenie, którego nie sposób 

opowiedzie

ć

 a

ż

 do samego ko

ń

ca, kiedy ujrzałem osobliwie ze sob

ą

 

ą

czone wizerunki słu

żą

cej i niemowl

ę

cia, majacz

ą

ce tu

ż

 nad 

poro

ś

ni

ę

tym grzybem klepiskiem, gdzie rozlewała si

ę

 plama 

zielonkawego tłuszczu. Wydawało si

ę

, jakby te zmieniaj

ą

ce si

ę

 

kształty walczyły mi

ę

dzy sob

ą

, usiłuj

ą

c przybra

ć

 na powrót łagodne 

rysy twarzy mojego stryja. Chciałbym my

ś

le

ć

ż

e jeszcze wtedy istniał 

ż

e w ten sposób próbował po

ż

egna

ć

 si

ę

 ze mn

ą

. Chyba wykrztusiłem 

wówczas przez zaci

ś

ni

ę

te gardło krótkie po

ż

egnanie i czym pr

ę

dzej 

wybiegłem na ulic

ę

. Cienka stru

ż

ka tłuszczu pod

ąż

ała za mn

ą

 przez 

drzwi, a

ż

 do skraju zroszonego deszczem chodnika.

Reszta to mroczna, potworna zagadka. Na sk

ą

panej w deszczu ulicy nie 

było 

ż

ywego ducha, a na całym 

ś

wiecie nie było nikogo, komu 

odwa

ż

yłbym si

ę

 o tym opowiedzie

ć

. Szedłem przeto bez celu na 

południe, mijaj

ą

c College Hill i Ateneum, w dół ulicy Hopkinsa, a 

potem przez most do dzielnicy handlowej, gdzie wysokie budynki 
zdawały si

ę

 mnie chroni

ć

, tak jak współczesne rzeczy materialne 

broni

ą

 

ś

wiat przed pradawnymi okropie

ń

stwami i osobliwo

ś

ciami. A 

potem szary 

ś

wit nadszedł w strugach deszczu, od wschodu rozja

ś

niaj

ą

pradawne wzgórze i s

ę

dziwe dachy domów, przywabiaj

ą

c mnie na powrót 

do miejsca, gdzie pozostawiłem pewn

ą

 nie doko

ń

czon

ą

, a nader wa

ż

n

ą

 

spraw

ę

. Szedłem tak i szedłem, przemoczony, z goł

ą

 głow

ą

, oszołomiony 

i zdezorientowany w blasku poranka, po czym przest

ą

piłem próg tego 

przekl

ę

tego domu przy Benefit Street, t

ą

 sam

ą

 drog

ą

, któr

ą

 go 

opu

ś

ciłem. Drzwi pozostawiłem otwarte i wci

ąż

 były uchylone, ku 

zdziwieniu przechodniów, z którymi jednak nie odwa

ż

yłem si

ę

 podzieli

ć

 

swymi rewelacjami.
Tłuszczu ju

ż

 nie było, gdy

ż

 wilgotne i zagrzybione klepisko pozostało 

porowate, przed kominkiem za

ś

 ani 

ś

ladu po wielkiej zgi

ę

tej w pół 

osadowej postaci. Spojrzałem na łó

ż

ko, na krzesła, instrumenty, 

porzucony przeze mnie kapelusz i 

ż

ółty słomiany kapelusz mego stryja. 

Byłem tak oszołomiony, 

ż

e z trudem przypominałem sobie, co było snem, 

a co rzeczywisto

ś

ci

ą

. I wtedy wróciła mi 

ś

wiadomo

ść

, a wraz z ni

ą

 

poczucie, 

ż

e do

ś

wiadczyłem rzeczy du

ż

o straszniejszych ni

ż

 te, o 

których 

ś

niłem. Usiadłszy, spróbowałem na tyle, na ile to mo

ż

liwe, z 

uwagi na swój obecny stan, zweryfikowa

ć

, co si

ę

 wydarzyło, i 

wykoncypowa

ć

, jak poło

ż

y

ć

 kres temu koszmarowi, je

ż

eli wydarzył si

ę

 

on naprawd

ę

. Owo co

ś

 nie wydawało mi si

ę

 ani materialne, ani te

ż

 

eteryczne, a co wi

ę

cej, niepoj

ę

te dla umysłu przeci

ę

tnego 

ś

miertelnika. Czym

ż

e wi

ę

c mogło by

ć

, je

ś

li nie jak

ąś

 egzotyczn

ą

 

emanacj

ą

, diabelsk

ą

 manifestacj

ą

, wampirycznym, bezcielesnym upiorem 

czyhaj

ą

cym, jak powiadaj

ą

 wie

ś

niacy z Exeter, na niektórych starych 

cmentarzach? Był to, jak mi si

ę

 zdawało, pewien 

ś

lad i ponownie 

spojrzałem na klepisko przed kominkiem, gdzie ple

śń

 i saletra 

stworzyły plam

ę

 o dziwacznym kształcie. W ci

ą

gu dziesi

ę

ciu minut 

podj

ą

łem decyzj

ę

 i zabrawszy kapelusz, udałem si

ę

 do domu, gdzie 

wzi

ą

łem k

ą

piel, przek

ą

siłem co nieco i zamówiłem przez telefon oskard 

i łopat

ę

, wojskow

ą

 mask

ę

 przeciwgazow

ą

 oraz sze

ść

 butli kwasu 

siarkowego, z pro

ś

b

ą

, by dostarczono je nast

ę

pnego ranka przed drzwi 

background image

piwniczki wymarłego domu przy Benefit Street. Pó

ź

niej próbowałem cho

ć

 

troch

ę

 si

ę

 przespa

ć

, bezskutecznie jednak, tote

ż

 zaj

ą

łem si

ę

 lektur

ą

 

i układaniem marnych wierszy, co miało cho

ć

 w pewnym stopniu ukoi

ć

 me 

rozkołatane nerwy.
Nast

ę

pnego dnia o jedenastej zacz

ą

łem kopa

ć

. Dzie

ń

 był słoneczny i to 

poprawiło mi humor. Wci

ąż

 byłem sam, gdy

ż

 cho

ć

 trawił mnie l

ę

k przed 

nieznanym koszmarem, którego poszukiwałem, strach przed podzieleniem 
si

ę

 z kim

ś

 moj

ą

 wiedz

ą

 okazał si

ę

 silniejszy. Pó

ź

niej opowiedziałem o 

tym Harrisowi, lecz tylko t konieczno

ś

ci i dlatego, 

ż

e Harris słyszał 

ju

ż

 od starych najró

ż

niejsze, dziwaczne historie, przeto uznałem, i

ż

 

był skłonny mi Uwierzy

ć

. Gdy zacz

ą

łem kopa

ć

 w cuchn

ą

cej czarnej ziemi 

przed kominkiem, ostrze mego kilofa, trafiwszy w białe pasemka 
grzyba, rozpłatało je, a z rozerwanych strz

ę

pków popłyn

ę

ła lepka, 

ż

ółtawa posoka. Zadr

ż

ałem na nieokre

ś

lon

ą

 bli

ż

ej, mglist

ą

 my

ś

l, co 

mog

ę

 wkrótce napotka

ć

. Niektóre sekrety wn

ę

trza ziemi nie s

ą

 dobre 

ani zdrowe dla ludzko

ś

ci, ten natomiast wydawał si

ę

 jednym z nich.

R

ę

ce dygotały mi jak w febrze, ale nie przerywałem mozolnej pracy i 

wkrótce stałem ju

ż

 na dnie wykopanego przez siebie wielkiego dołu. W 

miar

ę

 jak pogł

ę

białem jam

ę

, maj

ą

c

ą

 jakie

ś

 sze

ść

 stóp kwadratowych, 

okropny fetor zacz

ą

ł przybiera

ć

 na sile, straciłem równie

ż

 wszelk

ą

 

w

ą

tpliwo

ść

 co do nieuchronno

ś

ci zetkni

ę

cia z piekieln

ą

 istot

ą

, której 

złowrogi wpływ był od półtora wieku 

ś

miertelnym przekle

ń

stwem dla 

wszystkich mieszka

ń

ców tego domu. Zastanawiałem si

ę

, jak b

ę

dzie ona 

wygl

ą

da

ć

, jaki b

ę

dzie jej kształt i forma, a tak

ż

e jak wielka mogła 

sta

ć

 si

ę

 po prawie dwóch wiekach wysysania sił 

ż

ywotnych z ludzkich 

ofiar. W ko

ń

cu wygramoliłem si

ę

 z jamy i rozrzuciwszy zwały 

nagromadzonej ziemi, przeniosłem wielkie butle z kwasem na skraj 
dołu, ustawiaj

ą

c je po dwóch stronach, by w razie konieczno

ś

ci 

mo

ż

liwie szybko móc opró

ż

ni

ć

 ich zawarto

ść

 do wn

ę

trza dołu. Od tej 

pory wyrzucałem ziemi

ę

 tylko na stron

ę

 przeciwn

ą

 ni

ż

 ta, gdzie 

zainstalowałem butle, pracowałem wolniej i z uwagi na coraz 
silniejszy fetor nało

ż

yłem mask

ę

 przeciwgazow

ą

. Blisko

ść

 tej 

nienazwanej istoty znajduj

ą

cej si

ę

 gdzie

ś

 pode mn

ą

 sprawiła, 

ż

e nerwy 

miałem napi

ę

te do granic mo

ż

liwo

ś

ci. Wtem ostrze mojej łopaty 

uderzyło w co

ś

 bardziej mi

ę

kkiego ni

ż

 gleba. Zadr

ż

ałem i niewiele 

brakowało, bym wypełzł z jamy, której skraj miałem obecnie na 
wysoko

ś

ci szyi. Naraz powróciła mi odwaga i w 

ś

wietle elektrycznej 

latarki, któr

ą

 miałem przy sobie, odgarn

ą

łem ostatni

ą

 warstewk

ę

 ziemi 

z tego, na co natrafiłem łopat

ą

. Powierzchnia, któr

ą

 odkryłem, była 

szklista i jakby rybia, przypominała na wpół przegnił

ą

 galaret

ę

zastygł

ą

 i miejscami półprze

ź

roczyst

ą

. Odgarn

ą

łem wi

ę

cej ziemi i 

oczom mym ukazał si

ę

 niezwykły kształt. Ujrzałem szczelin

ę

 w miejscu, 

gdzie cz

ęść

 substancji nakładała si

ę

 jedna na drug

ą

. Odsłoni

ę

ty 

fragment był ogromny i jakby cylindryczny, przypominał nieco mi

ę

kk

ą

sinobiał

ą

, zło

ż

on

ą

 wpół rur

ę

 od pieca mierz

ą

c

ą

 w najszerszej cz

ęś

ci 

dwie stopy 

ś

rednicy. Kopałem dalej i nagle wyskoczyłem z jamy jak 

oparzony, gor

ą

czkowo odkorkowuj

ą

c i przechylaj

ą

c wielkie, ci

ęż

kie 

butle, by opró

ż

ni

ć

 ich 

ż

r

ą

c

ą

 zawarto

ść

 na cielsko tej plugawej, 

niewyobra

ż

alnej wr

ę

cz potworno

ś

ci, której tytaniczny łokie

ć

 dane mi 

było zobaczy

ć

.

O

ś

lepiaj

ą

cy wir zielono

ż

ółtych oparów, jaki buchn

ą

ł gwałtownie z 

wn

ę

trza jamy, gdy zalałem j

ą

 strugami 

ż

r

ą

cego kwasu, na zawsze ju

ż

 

pozostanie w mej pami

ę

ci. Na całym wzgórzu ludzie opowiadaj

ą

 o 

ż

ółtym 

dniu, kiedy zjadliwe, przera

ż

aj

ą

ce opary buchn

ę

ły g

ę

stymi kł

ę

bami z 

odpadów fabrycznych wylewanych do rzeki Providence, lecz ja wiem, 

ż

wszyscy ci ludzie mylnie okre

ś

laj

ą

 pochodzenie owej tajemniczej 

chmury. Mówi

ą

 równie

ż

 o przera

ż

aj

ą

cym ryku, który dobył si

ę

 w tym 

samym czasie z jakiej

ś

 uszkodzonej rury wodoci

ą

gowej lub płyn

ą

cych 

pod ziemi

ą

 przewodów gazowych, i gdybym si

ę

 odwa

ż

ył, w tym przypadku 

równie

ż

 mógłbym udowodni

ć

ż

e byli w bł

ę

dzie. Było to niewiarygodne, 

wstrz

ą

saj

ą

ce i przera

ż

aj

ą

ce - sam nie wiem, jak udało mi si

ę

 pozosta

ć

 

przy 

ż

yciu i zdrowych zmysłach. Po opró

ż

nieniu czwartej butli 

straciłem przytomno

ść

, gdy

ż

 opary zdołały jakim

ś

 cudem przenikn

ąć

 w 

ą

b mojej maski, lecz kiedy doszedłem do siebie, stwierdziłem, 

ż

e z 

background image

jamy przestał ju

ż

 wydostawa

ć

 si

ę

 

ż

ółty, cuchn

ą

cy dym.

Opró

ż

nienie dwóch ostatnich butli nie wywołało 

ż

adnych widocznych 

skutków i po pewnym czasie uznałem, 

ż

e mog

ę

 ju

ż

 zasypa

ć

 dół. 

Sko

ń

czyłem dobrze po zmierzchu, lecz groza dot

ą

d obecna w tym domu 

gdzie

ś

 prysła. Wilgo

ć

 nie emanowała ju

ż

 tak silnego odoru, a osobliwe 

grzyby wyschły i rozpadły si

ę

 w szary, nieszkodliwy, sypki pył, który 

jak popiół rozsypał si

ę

 po klepisku. Jeden z najgorszych podziemnych 

koszmarów tego 

ś

wiata został unicestwiony raz na zawsze, je

ś

li 

natomiast istniało piekło, dusza tej blu

ź

nierczej, demonicznej istoty 

z pewno

ś

ci

ą

 musiała trafi

ć

 do jego najgł

ę

bszej, najbardziej 

odra

ż

aj

ą

cej czelu

ś

ci. Uklepuj

ą

c ostatni

ą

 szufl

ę

 ziemi, po raz 

pierwszy - i nie ostatni - zapłakałem, by w ten tak patetyczny sposób 
odda

ć

 hołd pami

ę

ci mego ukochanego stryja.

Wiosn

ą

 roku nast

ę

pnego w ogrodzie na tarasie przy wymarłym domu nie 

wyrosły ju

ż

 ani blada trawa, ani niezwykłe chwasty, a wkrótce potem 

Carrington Harris wynaj

ą

ł posesj

ę

 nowym lokatorom. Wci

ąż

 ma ona w 

sobie co

ś

 specyficznego, lecz ta niezwykło

ść

 szczerze mnie fascynuje 

i uczucie ulgi miesza si

ę

 we mnie z nie skrywanym 

ż

alem, gdy w ko

ń

cu 

budynek zostanie zburzony, by w miejscu tym powstał nowy butik dla 
snobów lub odpychaj

ą

ca kamienica czynszowa. Stare, dot

ą

d nie rodz

ą

ce 

drzewa w ogrodzie zacz

ę

ły owocowa

ć

 - jabłka s

ą

 małe, lecz słodkie, a 

w ubiegłym roku, w

ś

ród poskr

ę

canych gruzłowatych konarów po raz 

pierwszy uwiły gniazdo ptaki.