Rozdział 11 Stojąc po właściwej stronie

background image


Rozdział 11

BEING ON THE RIGHT SIDE

STOJĄC PO WŁAŚCIWEJ STRONIE



Blask położonego w oddali miasta rozświetlał wieczorne niebo.

Choć jesień przyniosła już chłodniejsze dni, pogoda nadal była bardzo
dobra. Szczególnie dla tych, którzy nie przepadają za upałem.

Jedną z takich osób bez wątpienia jest Nikki. Z jednej strony kali-

fornijski klimat bardzo się jej spodobał - jest tam ciepło i słonecznie, co,
jak sama musiała przyznać, niezwykle jej odpowiadało. Będąc typem czło-
wieka, któremu zawsze jest zimno, teraz wreszcie mogła wygrzać się do
woli.

Czasami jednak słońce stawało się już tak nieznośne, że wyjście

z domu bez okularów przeciwsłonecznych, których noszenia bardzo nie
lubiła, wydawało się być wręcz niemożliwe.

Dlatego właśnie informacja o możliwości wyrwania się na jakiś

czas z tego słonecznego piekiełka niezwykle ją ucieszyła. Tym bardziej, że
miejscem tejże ucieczki miało być Palmont.

Bordowy Ford jechał w odległości kilkunastu metrów za biało-

niebieskim BMW. Właściciele wozów rozmawiali ze sobą, korzystając
z systemu, który niedawno zaproponowała zespołowi Smoków Kate. Roz-
mowy mobilne przerywane były jedynie tymi, które odbywały się twarzą
w twarz podczas postojów.

A było ich kilka. Pierwszy w Los Alamitos, gdzie odłączył się Cla-

rence. Kolejny natomiast na granicy trzech stanów: Kalifornii, Nevady
i Arizony - w niedużym miasteczku Needles, gdzie na Race Street

1

znaj-

dowała się stacja benzynowa z najlepszym paliwem w okolicy. Albo przy-
najmniej najlepszym według mieszkańców okolicy.

Bez wątpienia trzeba jednak przyznać, że położona była na ulicy

o niezwykle trafnej nazwie. Czyżby osoba, która jest za nią odpowiedzial-

1

Po polsku - ulica Wyścigowa.

background image

2

na, przewidziała, że któregoś dnia pojawi się na niej najbardziej poszuki-
wany wyścigowiec w USA?

Właśnie podczas tego postoju Thomas po raz kolejny próbował

skontaktować się z Salem i poinformować go o tym, że razem z Nikki są
w drodze do Palmont. Chłopak jednak nie odpowiadał, co dość mocno
martwiło lidera Smoków. Później pomyślał, że może jego przyjaciel jest
bardzo zajęty, np. ściganiem się albo pracą w warsztacie przy samocho-
dach. To było przecież bardzo prawdopodobne. Z drugiej jednak strony do
tej pory nie było problemów w komunikowaniu się z nim, dlatego jego
dzisiejsze zachowanie wydawało się co najmniej dziwne.

Lecz nie tracąc czasu na zbędne rozmyślania, Thomas i Nikki ru-

szyli w dalszą drogę. Po czterech godzinach jazdy zaliczyli kolejny postój.
Okolica, w której się zatrzymali, zdecydowanie bardziej przypominała im
otoczenie Palmont niż Rockport czy innego kalifornijskiego miasta. Znaj-
dując się w Sun Valley - aglomeracji położonej we wschodniej części Ari-
zony, dostrzeżenie Wyżyny Kolorado wraz z jej kanionami nie sprawiało
najmniejszej trudności.

Choć dom zdawał się być już bardzo blisko, w rzeczywistości

trzeba było pokonać jeszcze około czterystu kilometrów. Dlatego podczas
tego końcowego odcinka Thomas zdecydował się na postój w miasteczku
Grants, gdzie obsługa stacji benzynowej była niezwykle zainteresowana
i jednocześnie wręcz oburzona pojawieniem się wyścigowych wozów.
Prawdopodobnie wiedzieli o tym, że policja ich szuka i, jak domyślił się
właściciel BMW, nie odmówili sobie przyjemności poinformowania o ich
obecności na stacji.

Dlatego właśnie oboje kierowców opuściło to miejsce najszybciej,

jak to było możliwe, choć i tak walczyli z nieodpartym wrażeniem, że mają
już kogoś na ogonie. Tylko czekać, kiedy zawyją policyjne syreny i roz-
pocznie się pościg.

Na szczęście do tego nie doszło, a z każdą kolejną godziną unika-

nie policji stawało się coraz łatwiejsze. Słońce ukryło się już za horyzon-
tem, gdy Thomas i Nikki znaleźli się w Santa Fé - stolicy Nowego Meksyku
i najważniejszym miejscu dla wszystkich okolicznych wyścigowców.

Tutaj zatankowali swoje samochody po raz ostatni i ruszyli na

północ - w kierunku Palmont. Niedługo potem wjechali na most biegnący
nad rzeką Rio Grande. Od zachodu zbliżał się samolot pasażerski, który

background image

3

wyraźnie obniżał lot. Gwizd jego silników ogłuszył na chwilę kierowców
BMW i Forda.

W tym samym momencie po drugiej stronie mostu pojawiły się

dwa samochody, rozświetlając przed sobą jezdnię w sposób raczej przykry
dla oczu osób jadących z naprzeciwka.

Co ciekawe, blask ich świateł pojawił się bardzo szybko, przybie-

rając przy tym początkowo dość dziwny kierunek. Przynajmniej tak mógł-
by stwierdzić ktoś niewtajemniczony. Thomas nie miał jednak wątpliwości.
Samochody wjechały na most, pokonując zakręt ślizgiem. Dlatego przez
krótką chwilę zamiast drogi, oświetlały pobocze.

Zanim zdążył dokładnie ocenić sytuację, oba wozy śmignęły obok

jego BMW i jadącego za nim Forda.

- Nikki, widziałaś to? - zapytał, spoglądając jeszcze szybko

w lusterko.

- Tak. Chyba ktoś tu się ściga - odpowiedziała spokojnie.

- Ktoś to mało powiedziane. To Evo IX...

- Wyglądało dokładnie tak, jak to, w którym się rozbiłeś - dokoń-

czyła za niego.

- Właśnie - odrzekł, opanowując nieco emocje. - To ktoś od nas.

Może powinniśmy zawrócić i jechać za nimi?

- Daj spokój. Co ci to da? Raczej już ich nie złapiemy. Lepiej bę-

dzie jak najszybciej gdzieś się zatrzymać i jeszcze raz spróbować skon-
taktować się z Salem. On nam powie, co tu się dzieje.

- Masz rację. Jedźmy pod twój dom. W sumie jesteśmy już nieda-

leko.

Kilka minut później Nikki i Thomas parkując swoje wozy na pod-

jeździe przed garażem, ruszyli w stronę wejścia. Właścicielka domu weszła
jako pierwsza, włączając światło.

- Usiądź, a ja zadzwonię do Sala - rzekła, zamykając drzwi za

Thomasem.

Mimo że zastosował się do jej polecenia, widać było, że trudno

jest mu wytrwać choć chwilę w bezruchu. Kręcił się i wiercił, obserwując
swoją przyjaciółkę, kiedy ta krążyła wokół stolika z telefonem przy uchu.

Jeden sygnał, drugi i kolejne - Sal znów nie odpowiada. Nikki za-

łożyła rękę na lewym boku, wybierając numer po raz kolejny. Znów bez
skutku.

background image

4

- Co on takiego robi, że nie może odebrać telefonu już od paru-

nastu godzin? - zastanawiał się Thomas.

- Nie mam zielonego pojęcia.

- Słuchaj, zrobimy to inaczej - powiedział, wstając z kanapy,

a następnie wyciągając swój telefon. - Zadzwonię do Cody’ego.

- Bardzo dobry pomysł.

Wybrał więc numer i czekał dłuższą chwilę na odpowiedź. Lider

Skorpionów również nie odbierał.

- Co jest grane, do cholery? - zirytował się Thomas. - Poumierali

wszyscy czy co? Na szczęście to nie koniec listy znajomych. Dzwonię do
Neville’a.

I po raz kolejny ten sam proces - wybieranie numeru, czekanie...

i niespodzianka.

- Halo? - odezwał się lekko zachrypły głos.

- Halo, Neville?

- Tak. To ty, Thomas?

- Tak, to ja.

- Łoł, zaskoczyłeś mnie. Co u ciebie?

- To zależy, o co pytasz. Jestem w Palmont. Wiesz, co się dzieje

z Salem i Cody’m?

- Jesteś w Palmont? - podekscytował się Neville. - To dopiero nie-

spodzianka - zaśmiał się. - Z tego, co wiem, dzisiaj miały być jakieś wy-
ścigi, na które szykował się prawie cały zespół. Pewnie są tam na miejscu
i ścigają się. A czemu pytasz?

- Nie mogę się dodzwonić do żadnego z nich. A tak właściwie to

czemu nie jesteś z nimi? Odszedłeś ze Scorpions?

- Nie no, co ty. Nic z tych rzeczy. Chory jestem... - powiedział

Neville tonem, który rzeczywiście wskazywał na słabe samopoczucie daw-
nego pomocnika Thomasa.

- Oj, co ci jest? Coś poważnego?

- Nie, raczej nie. Przeziębienie albo grypa. Właściwie to dopiero

dziś koło południa poczułem się jakoś tak... nieswojo. Dlatego właśnie
Cody powiedział, żebym spadał do domu i kładł się do łóżka. Tak zrobi-
łem. To co sprowadza cię do Palmont?

- Myślałem, że się domyślisz - zaśmiał się Thomas. - Sytuacja

w okolicy oczywiście. Zdaje się, że macie problemy.

- Przyjacielu, nawet nie wiesz jak duże.

background image

5

- No właśnie. Dlatego przyjechałem wam pomóc. A dokładniej

mówiąc, przyjechaliśmy - rzekł, spoglądając teraz na Nikki.

- Jest z tobą Nikki?

- Tak.

- To super - podsumował Neville. - Teraz na pewno damy radę

zrobić porządek z tymi wszystkimi pajacami. A jeśli nie możesz dodzwo-
nić się do Cody’ego i Sala, to odpuść sobie dzisiaj i spróbuj jutro. Uwierz
mi, mogą być teraz naprawdę zajęci.

- Dobra, tak zrobię. Dziękuję za pomoc i życzę ci szybkiego po-

wrotu do zdrowia.

- Dzięki, Thomas. Trzymaj się. Może jutro się spotkamy - poże-

gnał się Neville. - Jeśli dam radę w ogóle wstać z łóżka... - dodał mniej
rozradowanym tonem.

- Myślę, że masz odpowiednio silną motywację. Do jutra.

- Do jutra.

Thomas rozłączył się, wkładając telefon do kieszeni po wewnętrz-

nej stronie kurtki.

- Neville radzi, żeby dać sobie już dziś spokój, bo i tak zapewne

do nikogo się nie dodzwonimy - rzekł, zupełnie nieświadomie zbliżając się
do wyjścia. - Trzeba próbować jutro.

- Idziesz już? - zapytała Nikki nieco zasmuconym głosem.

Spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem w oczach. Nie był jednak

zdziwiony tym, że zapytała. Dziwiło go raczej to, że tak automatycznie,
w sposób wyuczony wręcz do perfekcji, próbował jak najszybciej oddalić
się od swojej byłej dziewczyny.

Zastanowił się teraz chwilę nad całą sytuacją. Rzucił szybkie spoj-

rzenie w stronę drzwi wyjściowych. Czuł, jakby za nimi znajdowała się
swego rodzaju enklawa - miejsce, gdzie będzie bezpieczny, gdzie można
uciec i schować się przed niebezpieczeństwem.

Z drugiej strony jak długo można uciekać? Zresztą teraz to nie ma

już większego sensu. Każde z nich - zarówno Thomas, jak i Nikki - ułoży-
ło sobie życie na nowo. A przynajmniej Thomas na pewno...

Wiedząc, że Mia go kocha i że czeka na niego w Rockport, czuł jak

gdyby otaczała go niewidzialna i niemożliwa do zniszczenia tarcza. Nikt
nie miał na tyle siły, by się przez nią przebić, nawet Nikki.

background image

6

- Nie - odpowiedział w końcu, siadając ponownie na kanapie. -

Przepraszam, jestem taki zdenerwowany, że już sam nie wiem, co robię -
dodał, pocierając czoło.

Nikki poczuła ulgę, choć jednocześnie świetnie zdawała sobie

sprawę z tego, że jej były chłopak jest mocno zestresowany. Nie tylko
sytuacją w okolicy, ale teraz też obecnością w jej domu. Wiedziała, że mi-
mo udanej próby zatrzymania go, i tak już niebawem ucieknie. Jak zaw-
sze...

- Dobrze, że zjedliśmy kolację przed przyjazdem do Palmont -

zaczęła, ruszając w stronę kuchni. - Lodówka jest pusta, a zdecydowanie
nie jest już pora na zakupy - dodała z nieco wymuszonym uśmiechem. -
Mimo to może znajdę jakąś herbatę sprzed kilku miesięcy... O, jest - rze-
kła, wyciągając metalowy pojemnik z szafki.

Thomas zdjął z siebie kurtkę i położył ją na kanapie obok siebie.

Wbił wzrok w podłogę, opierając policzek na prawej pięści.

- Jesteś strasznie markotny - stwierdziła Nikki, siadając na fotelu

naprzeciwko niego.

Przez chwilę nie odpowiadał. Nie podniósł nawet wzroku. Ode-

tchnął tylko głośno i spojrzał przez okno na zewnątrz.

Wiatr kołysał drzewami, które przy mocniejszych podmuchach

szumiały niczym morze. Księżyc, który był w pełni, rozświetlał niebo i ulicę
przed domem.

- Wiem, że cię wkurzam - rzekł w końcu. - Musisz mi to wyba-

czyć. Jutro po rozmowie z chłopakami będę spokojniejszy.

- Nie wkurzasz mnie - odpowiedziała szybko Nikki.

Znów zapadła cisza. Zakłócał ją jedynie coraz głośniejszy gwizd

czajnika.

Właścicielka domu ruszyła do kuchni. Po chwili wróciła z dwiema

filiżankami. Jedną z nich postawiła delikatnie na stoliku przed Thomasem.

- Dziękuję.

- Proszę - odrzekła, ponownie siadając w fotelu. - Tommy?

- Tak? - ożywił się nagle, słysząc zdrobnienie swojego imienia.

- Chciałam ci podziękować za dzisiaj - powiedziała, zbierając się

na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. - Jechaliśmy tu tyle godzin... i cały ten
czas przegadaliśmy, bez kłócenia się, złości, po prostu jak dobrzy znajo-
mi.

background image

7

- Nikki, a o co miałbym się z tobą kłócić? - zapytał, uśmiechając

się przyjacielsko.

- No wiesz, raczej nie dogadujemy się już tak dobrze, jak parę lat

temu.

- Myślę, że nadal dogadujemy się świetnie, tylko oboje musimy

pamiętać, żeby tego nie zepsuć.

„Chyba chciałeś powiedzieć, że ja powinnam pamiętać”. - pomy-

ślała Nikki. Wiedziała, że te słowa są przestrogą. „Nie próbuj wracać do
przeszłości, a wszystko będzie w porządku”. - tak w rzeczywistości od-
czytała jego słowa.

I wydaje się, że miała rację. Teraz kiedy oboje byli w Palmont,

pojawiła się odpowiednia sytuacja, by zaatakować. Jednak już na samym
początku Thomas dał jej do zrozumienia, że nie powinna nawet o tym
myśleć. Chyba, że nie zależy jej na jego przyjaźni...

Tym sposobem pozostały już tylko dwie opcje - pogodzić się

z losem i zostawić sprawy takimi, jakimi są teraz albo zagrać va banque

2

.

Żadna z tych dróg nie wydawała się być dobrą, ale przecież nie można stać
w miejscu w nieskończoność. Trzeba podjąć jakąś decyzję. Nikki wiedziała
nawet, która z tych dróg bardziej ją interesuje. Musiała jednak odpowied-
nio to rozegrać.

- Nie mam zamiaru niczego psuć - zablefowała, przybierając po-

kerową twarz. - Mimo naszych wcześniejszych nieporozumień nadal jeste-
śmy przyjaciółmi i uważam, że ten układ jest dla nas obojga jak najbar-
dziej odpowiedni.

- Bardzo się cieszę, że zgadzamy się w tym względzie - odpowie-

dział poważnie Thomas. - Ale dajmy spokój naszym relacjom - dodał
z delikatnym uśmiechem, upijając jednocześnie kolejny łyk herbaty. -
Musimy przygotować się na jutro. Życzę ci spokojnej nocy - rzekł, wstając
z kanapy, a następnie szybko zbliżył się do wyjścia.

- Do jutra, Tommy - pożegnała się Nikki, zamykając za nim drzwi.

Po chwili usłyszeć było można dźwięk silnika jego BMW, a kilkana-

ście sekund później biało-niebieski wóz znikł za pobliskimi budynkami.

Nikki wyglądając przez okno, spoglądała w tamtym kierunku jesz-

cze przez kilka minut. Zastanawiała się, jak to wszystko jest w ogóle moż-

2

Va banque z francuskiego - w grach hazardowych ryzykować wszystkim, co się

ma, by zdobyć jeszcze większą nagrodę.

background image

8

liwe. Jej chłopak po raz kolejny tak po prostu rozmył się, uciekł, znikł,
a ona nie potrafiła go zatrzymać. Czuła, jak gdyby próbowała złapać du-
cha, ale przecież Thomas nie jest duchem. Mimo to coś go chroni... Coś,
czego nie może zrozumieć.

Ruszyła w końcu w kierunku sypialni. Jakże przykra była dla niej

myśl, że znów jest sama. „Gdyby któregoś wieczoru został... Chociaż ten
jeden raz”. - szepnęła cicho, zrzucając z siebie kolejne części garderoby.

***



Następnego dnia udało się wreszcie dodzwonić do Cody’ego. Szef

Skorpionów był niesamowicie zadowolony z tego, że Thomas postanowił
pomóc jego zespołowi w obronie terytorium.

- Niestety nie dam rady spotkać się z tobą wcześniej, więc po

prostu przyjedź na nasze zebranie o dziewiątej wieczorem. Będziemy na
ulicy Yucca w San Juan. Mamy tam bardzo dobrą kryjówkę.

- Czy to jest obok sześćdziesiątki ósemki?

3

- zapytał Thomas,

gdyż wydawało mu się, że zna to miejsce.

- Tak jest - potwierdził Cody.

- W porządku. Na pewno będę. Jest też ze mną Nikki - dodał,

spoglądając na nią. - więc jeśli to nie problem, przyjedziemy razem.

- Super, świetnie! - ekscytował się lider Skorpionów. - Oczywiście

oboje jesteście mile widziani.

- Mam jeszcze pytanie. Co się dzieje z Salem? Wczoraj nie odbie-

rał, a dziś już w ogóle ma wyłączony telefon.

- Z Salem wszystko w porządku. Po prostu gdzieś zgubił komórkę.

Miejmy nadzieję, że jeszcze ją znajdzie.

- Aha, teraz wszystko jasne - zaśmiał się Thomas. - W takim razie

nie zawracam ci dłużej głowy. Widzimy się wieczorem.

- Do zobaczenia.

- Czekaj, mam jeszcze prośbę. Nic mu o nas nie mów. Zrobimy

mu niespodziankę.

- W porządku - odpowiedział Cody wesołym tonem.

3

Chodzi o drogę stanową numer 68.

background image

9

Panowie zakończyli rozmowę. Thomas jeszcze przez chwilę spo-

glądał na wyświetlacz swojego telefonu, wyraźnie się z czegoś śmiejąc.

- Co z Salem? - zapytała Nikki, podnosząc się z fotela. - Z twojej

miny wnioskuję, że nic złego mu się nie stało.

- Sierota zgubił telefon. Dlaczego się nie domyśliłem? - śmiał się

dalej lider Smoków.

- O mój Boże... - westchnęła Nikki, przymykając na chwilę oczy.

Na jej twarzy również pojawił się uśmiech. - A co z Cody’m i jego zespo-
łem? Znajdzie się dla nas jakieś zajęcie?

- Na pewno się znajdzie, ale musimy poczekać do wieczora. Wtedy

pojedziemy spotkać się z nimi w San Juan. Do tego czasu mamy wolne -
odpowiedział Thomas, rozsiadając się wygodnie w fotelu, w którym chwilę
wcześniej siedziała Nikki.

Uśmiechnęła się. Już dawno nie widziała go w takim nastroju. Wy-

raźnie był zadowolony z tego, co powiedział mu Cody.

Siedział więc z rękami opartymi szeroko na oparciach fotela i kiwał

delikatnie głową, zdawać by się mogło, do rytmu jakiejś piosenki. Nagle
coś mu się przypomniało.

- Skoro mamy czas, może odwiedzimy Neville’a? - zaproponował,

spoglądając w górę, wprost w oczy Nikki, która stała najwyżej metr od
niego.

- Tak, zdecydowanie powinniśmy go odwiedzić - zgodziła się.

- Ale jeszcze najpierw pojedziemy zrobić sobie zakupy. W mojej

lodówce jedyną rzeczą, którą można znaleźć, jest światło. Podejrzewam,
że u ciebie sytuacja wygląda podobnie.

Nikki uśmiechnęła się nieznacznie, po czym dumnie, wolnym kro-

kiem ruszyła w stronę kuchni. Tam zatrzymała się i próbując ukryć rozba-
wienie, rzekła:

- Zaskoczę cię. - Po czym otwarła lodówkę.

W środku owszem - światło, ale nie tylko. Prawie wszystkie półki

wypełnione były różnymi pojemnikami zawierającymi - jak można przy-
puszczać - jedzenie.

Thomas wyprostował się, spoglądając z niedowierzaniem.

- Nikki, jak ty to zrobiłaś? - zapytał z uśmiechem. - Kiedy zdąży-

łaś zrobić zakupy?

- Powiedzmy, że nie mogłam spać, więc wstałam wcześniej i po-

szłam do sklepu. Proste.

background image

10

- Rzeczywiście, bardzo proste - zgodził się.

- W takim razie może zanim wyruszymy na miasto, zechcesz zjeść

ze mną śniadanie? - zaproponowała.

- Chętnie - odpowiedział, uśmiechając się pod nosem, gdyż nasu-

nął mu się na myśl pewien komentarz.

Nikki w tym czasie wyciągnęła z lodówki kilka pojemników, roz-

kładając je na znajdującym się obok blacie. Obróciła się na chwilę w stronę
salonu. Dostrzegła, że Thomas jest wyraźnie czymś rozbawiony i że jed-
nocześnie próbuje to przed nią ukryć. W pierwszej chwili zignorowała ten
uśmiech, jednak gdy nie znikał z twarzy jej gościa przez dłuższą chwilę,
postanowiła wreszcie zapytać:

- Z czego się śmiejesz, Thomas?

- Nic takiego. Nieważne - odrzekł, nadal próbując hamować

śmiech.

- No powiedz - nalegała, rozpakowując jednocześnie zawartość

jednego z pojemników.

- No bo wiesz... - zaczął tłumaczyć Thomas. - to takie trochę

dziwne...

- Co jest dziwne?

- Że będziemy jeść razem śniadanie, a nie było wcześniej kolacji.

Nikki stanęła jak wryta. Spojrzała na niego z zaskoczeniem. „Nie-

możliwe, że to powiedział”. - pomyślała. Postanowiła jednak jak najszyb-
ciej mu odpowiedzieć, dlatego uśmiechając się, rzekła uwodzicielskim
i jednocześnie rozbawionym tonem:

- Ja nie czuję się winna. To ty sobie poszedłeś.

W odpowiedzi Thomas zaśmiał się jeszcze głośniej niż dotychczas.

- A po co miałem zostawać? Przecież i tak nie miałaś nic

w lodówce.

- Ha ha ha, bardzo śmieszne.



Gdy śniadanie niepoprzedzone kolacją zostało zjedzone, Thomas

i Nikki zgodnie ze swoimi planami wyruszyli na zakupy. Po kilku minutach
drogi zatrzymali się obok niedużego marketu i wysiadając z BMW, udali się
do jego wnętrza.

Tam okazało się, że mają problem z podjęciem jednej z najbar-

dziej kluczowych decyzji w życiu, a mianowicie, w którą alejkę wejść na

background image

11

początku. Brakowało im w domach właściwie wszystkiego, więc trudność
w wyborze wydawała się jednak uzasadniona.

W końcu Thomas zaproponował, by zaczynając od tej położonej

najbliżej wejścia, przejść przez wszystkie. W ten sposób prawdopodobnie
uda się im kupić wszystko, co jest im potrzebne... a przy okazji też to, co
nie jest.

Po zakupach plan przewidywał odwiedziny Neville’a. Pozostawiając

je zatem w swoich domach, właściciele BMW i Forda ruszyli do Silverton.
Ich przyjaciel otwarł drzwi mieszkania jeszcze szybciej, niż można było się
tego spodziewać. Nie wyglądał na chorego, choć jego głos rzeczywiście
zdradzał nie najlepszą kondycję gardła.

- Jak ja się cieszę, że was widzę - rzekł z uśmiechem. - Zapra-

szam do salonu. - dodał, wskazując ręką na fotele i kanapę znajdujące się
w centrum mieszkania.

- Jak się czujesz? Lepiej? - zapytała Nikki.

- Udało mi się zebrać na nogi, ale nie będę kłamał - trochę mnie

wszystko boli, a w nosie mam morze kataru. Dlatego właśnie nie wyści-
skałem was na powitanie - usprawiedliwił się Neville. - Lepiej, żebym was
nie zaraził.

Thomas i Nikki usiedli na czerwonej kanapie, która podobnie jak

fotele, znajdowała się w sąsiedztwie niewysokiego, lecz dość rozległego,
drewnianego stolika.

- Jestem straszliwie śpiący. Chyba muszę wypić kawę. Wam też

zrobię - rzekł właściciel mieszkania, ruszając w stronę kuchni.

- Neville, chyba o czymś zapomniałeś - upomniała go przyjaznym

tonem Nikki.

- Ach tak... nie lubisz kawy. Racja. W takim razie zrobię ci herbatę.

Chyba, że wolisz coś mocniejszego? - zaproponował, ruszając przy tym
znacząco brwiami.

Nikki uśmiechnęła się, po czym rzekła:

- Nie, dzięki. Wolę herbatę.

- Ale herbatę w sensie, że herbatę, czy herbatę z dodatkiem...

- Nie, nie. Zwykłą herbatę - przerwała mu.

- Neville, nie proponuj jej alkoholu - wtrącił Thomas. - O dziewią-

tej musimy być w San Juan. Możliwie w jak najlepszej formie.

background image

12

- No wiem, wiem - odpowiedział, wyciągając z szafki trzy filiżanki.

- Ale w sumie kto powiedział, że Nikki nie jest w dobrej formie, kiedy się
napije?

- Ja tak mówię - rzekł poważnie Thomas.

Nikki spojrzała na niego z ukosa, ale nic nie powiedziała. W głębi

duszy musiała mu przyznać rację. Zdawała sobie sprawę z tego, że kilka
razy w historii ich znajomości porządnie przegięła i że jej były chłopak jest
na tym punkcie wyjątkowo wyczulony.

- Skoro ty tak mówisz, to nie będę się kłócił - odrzekł Neville,

nasypując kawy do jednej z filiżanek. - Podejrzewam, że macie do mnie
sporo pytań. Uprzedzę was od razu, że dużo lepsze skutki da wam za-
pewne rozmowa z Cody’m, ale jeśli chcecie, to pytajcie.

- Myślę, że jest sporo takich rzeczy, którymi w obecnej sytuacji

nawet szkoda zawracać głowy Cody’emu, a w których ty możesz się orien-
tować nawet lepiej.

- W takim razie słucham - rzekł Neville, siadając w jednym z foteli.

- Wiem już od Sala, że Wolf wyjechał z Palmont, ale co z Kenjim

i Angie? Może któreś z nich jest w to wszystko zamieszane? Choć chyba
nawet bardziej stawiałbym na Kenjiego.

- Twoje podejrzenia mogą być słuszne. Na początku myśleliśmy,

że to Darius, ale po nim nie ma nawet śladu. Nikt nic nie wie, ale pewne
jest to, że w Palmont ani w okolicy go nie ma. Jeśli chodzi o Angie... -
Neville zrobił przerwę, by dobrać odpowiednie słowa. - chciała wrócić do
21st Street i to najlepiej na stanowisko lidera, ale ludzie z teamu ją wy-
śmiali. Kazali jej spadać, a sami wybrali nowego szefa, którego zresztą już
znasz.

- Zgadza się.

- No właśnie. Gość jest bardzo w porządku, dlatego Angie musi

trzymać się od nich z daleka. Co prawda jest w Palmont, ale zdaje się, że
nie robi niczego sensownego. Po prostu od czasu do czasu ściga się
gdzieś w Kempton z innymi fanami starych muscle carów.

Ruszając do kuchni, by wyłączyć czajnik, Neville mówił dalej:

- Z Kenjim jest większy problem. Jego Bushido się rozleciało. On

sam nie należy do żadnego innego zespołu, ale kręci się po mieście i cały
czas plotkuje o tym, że my, czyli Smoki straciliśmy lidera i że teraz z braku
innego rozwiązania, przykleiliśmy się do Skorpionów. Twierdzi też, że przy
odpowiednich środkach pokonanie nas wszystkich nie byłoby problemem.

background image

13

Jak więc łatwo wywnioskować, Kenji coś wie. Teraz tylko pytanie, ile i co
dokładnie.

- Warto byłoby też wziąć pod uwagę to, że wyjątkowo nie lubi się

z ludźmi, którzy kiedyś byli w LeSamurai. Duża ich część należy teraz do
Skorpionów. Poza tym punktem zapalnym konfliktu było San Juan, które
jak już wiadomo, też jest teraz polem bitwy.

Neville pokiwał głową, przenosząc filiżanki na stolik.

- To prawda. Nie wiem, czy wiesz, ale to właśnie San Juan jest

głównym punktem ataków ze strony tego nowego zespołu. Wydaje się, że
Palmont aż tak bardzo ich nie interesuje.

- W takim razie chyba mamy jakiś trop - dodała Nikki.

- Tak, ale z drugiej strony dziwią mnie dwie rzeczy - zaczął Tho-

mas. - Kenji jest fanem tunerów, a ten nowy zespół jeździ tylko i wyłącz-
nie europejskimi wozami. Druga sprawa - skąd miałby tyle kasy?

- I to są właśnie te kwestie, która bardziej wskazywałyby na Dariu-

sa - rzekł Neville. - Mimo wszystko chyba i tak trzeba dojechać Kenjiego
i poważnie z nim pogadać.

- Zajmę się tym - powiedział szybko Thomas. - Gość chyba nie

wie, co gada i niezależnie od tego, jak bardzo jest w to wszystko zamie-
szany, już niedługo przestanie gadać.


Wieczorem, gdy wybiła godzina dziewiąta, BMW, Ford i Alfa Romeo

Neville’a zbliżały się do umówionego miejsca spotkania.

W tej okolicy ruch był znikomy. Na ulicy trudno było nawet o jed-

nego przechodnia czy kierowcę, nie mówiąc już o policji.

Budynek, obok którego zatrzymali się Thomas i jego towarzysze

nie imponował swoim rozmiarem, choć biorąc pod uwagę ilość zaparko-
wanych obok niego wozów i ile osób musi znajdować się wewnątrz, łatwo
było dojść do wniosku, że to tylko złudzenie optyczne.

Neville ruszył w kierunku wejścia jako pierwszy. Idący za nim

Thomas i Nikki rozglądali się z ciekawością dookoła. W pobliżu znajdowało
się tylko kilka małych domków, a wokół ciągnący się w nieskończoność
widok na pustynię.

- Nie wchodzimy do środka? - zapytał Thomas, widząc, że Neville

zamiast do bramy, kieruje się gdzieś na boczną stronę budynku.

background image

14

- Wchodzimy, ale nie głównym wejściem. Tamtędy wjeżdża się

samochodami. My wejdziemy bokiem - zwykłymi drzwiami.

Po chwili nacisnął srebrną klamkę i oczom całej trójki ukazał się

ciemny korytarz. Już teraz usłyszeć się dało pojedyncze głosy, które razem
składały się na rozmowę. Trudno było jednak zrozumieć choć jedno słowo.
Wszystkie dźwięki brzmiały jak zwykły szmer.

Neville zrobił kilka kroków w głąb korytarza. Thomas i Nikki poszli

jego śladem. Zbliżali się do większego pomieszczenia, gdzie oświetlenie
było tylko odrobinę lepsze niż tu.

Głosy umilkły. Właściciel Alfy Romeo spojrzał w końcu w lewo,

uśmiechając się do kogoś przyjaźnie.

- Neville! - krzyknął jakiś mężczyzna radosnym tonem. - Już wy-

zdrowiałeś?

- Jeszcze nie do końca, ale nie mam siły tak siedzieć w domu i nic

nie robić - odpowiedział, śmiejąc się.

- Dobrze, że jesteś, bo mamy dzisiaj sporo roboty.

- W takim razie pewnie przyda się nam pomoc - Neville spojrzał

za siebie, machając ręką. Po chwili wyłaniając się zza ściany korytarza,
zatrzymali się obok niego Thomas i Nikki.

Wszystkie zebrane osoby (a było ich naprawdę wiele) spojrzały w

stronę wejścia z wyraźnym zaskoczeniem. Najlepszym tego dowodem były
ich duże oczy i otwarte usta. Jedynie stojący po środku Cody miał inny
wyraz twarzy. Wiedząc już, że jego przyjaciele się tutaj zjawią, zamiast
niemym zdziwieniem, przywitał ich uśmiechem.

- Thomas. Nikki. Jak dobrze was widzieć - rzekł, zbliżając się do

nich.

Ciemnoniebieskie światło lamp oświetlało jego śniadą twarz. Cody

Antinerra był potomkiem indiańskiego plemienia Nawaho. Potwierdzała to
w szczególności jego uroda - miał długie, gęste, lśniące, czarne włosy,
których mogłaby mu pozazdrościć niejedna kobieta, a do tego brązową
skórę i czarne oczy. Choć niestety nie był zbyt wysoki, nadrabiał to ładną
budową ciała.

Mężczyzna uścisnął dłoń Thomasa, po czym objął go i poklepał po

plecach. Te same czynności powtórzył, gdy witał się z Nikki.

- Wasza pomoc będzie nieoceniona - rzekł, patrząc na nich z za-

dowoleniem.

background image

15

- Cody, ja chyba zasnąłem - powiedział nagle Sal, który najwyraź-

niej wyrwał się już nieco ze stanu zdziwienia.

- Jak to? Dlaczego? - zapytał lider Skorpionów, uśmiechając się do

niego.

- Bo wydaje mi się, że śnię - odrzekł chłopak, nadal patrząc jak

zaczarowany w stronę Thomasa i Nikki.

- To nie sen. Oni są tu naprawdę.

Sal zrobił kilka małych kroków w ich stronę. Ruszał się powoli,

jakby bojąc się, że może ich spłoszyć. W końcu zbliżając się już szybciej,
objął ich mocno, oboje naraz.

Choć w ten sposób byli nieco ściśnięci i trudno było im oddychać,

na to niezwykle szczere przywitanie zareagowali uśmiechem.

Kolejne osoby wyrywały się osłupienia. Wśród tych licznie zebra-

nych kierowców byli również wszyscy pozostali członkowie palmonckich
Smoków - Samson, Yumi i Colin. Ten ostatni patrzył na Sala z szerokim
uśmiechem. Bawiło go jego zachowanie, choć sam miał nieodpartą chęć
tak po prostu podejść do Thomasa i Nikki i mocno ich wyściskać.

Myśl ta nie musiała dojrzewać w jego głowie długo. Już po paru

sekundach stał za plecami młodszego kolegi, czekając na swoją kolej.
Podobnie postąpiło jeszcze kilka innych osób.

Nawet ci, którzy nie znali się z nimi osobiście, witali ich z otwar-

tymi ramionami. Zdawali sobie sprawę z tego, że mając pośród siebie kie-
rowców słynnych w całym Nowym Meksyku, obrona terytorium będzie
dużo łatwiejsza. Poza tym każdy wyścigowiec pochodzący z Palmont lub
okolicy w głębi duszy musiał przyznać, że kiedyś był ich fanem.

Jak bardzo dodaje to sił i wiary w siebie, gdy nagle okazuje się, że

stoisz na równi ze swoimi idolami i razem z nimi walczysz o jeden cel.

Właśnie ze względu na tę ogromną sławę, Cody nie musiał przed-

stawiać Thomasa i Nikki swoim kierowcom. Było to całkowicie zbyteczne.

Dlatego już po niedługiej chwili wszyscy usiedli na krzesłach, ka-

napach, fotelach, a nawet szafkach porostawianych po całym pomieszcze-
niu, które z pewnością nie miało większej powierzchni niż pięć metrów
kwadratowych. Oczywiście od razu postarano się o to, by niespodziewani,
ale jakże mile widziani goście zajęli możliwie jak najwygodniejsze miejsca.

Cody wyszedł na środek, zatrzymując się nieopodal przejścia do

korytarza. Teraz, kiedy już wszyscy zainteresowani obroną pobliskich te-
renów byli na miejscu, mógł zacząć swoje przemówienie.

background image

16

- Większość z was już wie, że mamy poważny problem z nowym

zespołem wyścigowym, który utworzył się na terenie Nowego Meksyku
i który jednocześnie próbuje nas stąd wykurzyć. Jeżdżą drogimi, europej-
skimi wozami, mają ogromną ilość pieniędzy, całkiem dobrych kierowców
i co najgorsze - prawdopodobnie duże znajomości w policji. Po ostatniej
łapance straciliśmy kilka osób i samochodów. Dlatego uważam, że czas
zacząć grać według tych samych zasad, co oni.

- Czyli nieczysto? - zapytał zadowolonym tonem siedzący na ka-

napie Samson.

- Tak - odpowiedział szybko lider Skorpionów.

- Dzisiaj razem z Nikki i Nevillem - zaczął Thomas. - doszliśmy

wspólnie do wniosku, że jeżeli nawet to nie sprawka Dariusa, to może być
w to wszystko zamieszany Kenji. Mam zamiar się z nim spotkać i wycią-
gnąć z niego wszystkie informacje, jakie ma.

- Też już rozważaliśmy tę opcję - oświadczyła Yumi, patrząc na

siedzącego po drugiej stronie pokoju Thomasa. - Uważam jednak, że gdy-
by to on tym wszystkim dowodził, cała sytuacja wyglądałaby trochę ina-
czej. On nienawidzi jakichkolwiek innych wozów niż tunery. Poza tym jest
na to za głupi. Kiedy Bushido i LeSamurai było jednym zespołem, powo-
dziło się im znacznie lepiej. Kenji miał dobrego zastępcę, który tak wła-
ściwie był nawet lepszym liderem niż on sam. Później, jak wszyscy wiemy,
tereny Bushido stały się łatwym łupem Stacked Deck. Wniosek jest taki:
Kenji jest po prostu za słaby, żeby udźwignąć ciężar przewodzenia czemuś
tak potężnemu, jak ten nowy zespół.

- Czy oni w ogóle mają jakąś nazwę? Może to nam coś powie -

zapytał Thomas.

- Nie - odpowiedział Cody. - Nie wiemy też, gdzie się spotykają.

Mówiąc najprościej, są wszędzie i nigdzie jednocześnie.

- Czyli walczymy z duchami... - stwierdził załamanym głosem

lider Smoków.

- Można tak to nazwać - zgodził się Indianin. - Dzisiaj będziemy

się z nimi ścigać w Fortunie. Będziesz miał szansę ich poobserwować.
Może coś ci się rzuci w oczy.

- A jak wygląda sytuacja z samochodami?

- Niezbyt dobrze. Kilka fur potrzebuje naprawy tego albo tamtego.

Mamy też takie, które niedawno kupiliśmy i musimy je jeszcze stuningo-
wać. Zresztą pokażę wam, co mamy w garażu.

background image

17

Po tych słowach Cody ruszył w kierunku drzwi znajdujących się

naprzeciwko przejścia do korytarza. Pozostali poszli jego śladem.

W kolejnym pomieszczeniu, które było zdecydowanie większe,

znajdowało się kilkanaście samochodów. Część z nich zdobiło biało-
granatowe malowanie Scorpions. Ustawione były w kilku rzędach, po 3-4
wozy w każdym.

- Mamy jeszcze paręnaście maszyn w innych kryjówkach w całym

Nowym Meksyku, ale ta jest największa, dlatego nasze nowe nabytki wylą-
dowały tutaj - kontynuował Cody, zatrzymując się przy żółtej Mazdzie
RX-7.

- A te wszystkie wozy, które stoją przed bramą? - zapytał Tho-

mas.

- To są prywatne samochody naszych kierowców. Co prawda nie-

którzy z nich jeżdżą nimi podczas wyścigów, ale raczej staram się zapew-
nić każdemu zespołowy samochód.

- Rozumiem. Tak jak obiecałem, sfinansuję zakup jeszcze kilku

wozów.

- Pamiętam - uśmiechnął się Cody. - Sal już mnie uprzedził, że

nie powinienem się sprzeciwiać.

- Nie sprzeciwiaj się, bo i tak to zrobię.

- W porządku. Na razie jednak musimy skupić się na dzisiejszych

wyścigach. Zbliża się dziesiąta - stwierdził lider Skorpionów, patrząc na
zegarek na ręce. - Musimy ruszać do Palmont.


Księżyc lśnił wysoko ponad pustynią, a w oddali słychać było wycie

kojotów, kiedy do życia budziły się silniki kolejnych wozów. Kierowcy wy-
jeżdżali powoli na ulicę, kierując się na południe.

Zgodnie z zarządzeniem Cody’ego, nie korzystali z autostrady.

Jechali bocznymi drogami, starając się nie zwracać na siebie uwagi - za-
równo policji, jak i cywili, czy kierowców innych zespołów. W tej sytuacji
trudno było zgadnąć, komu można ufać, a komu już lepiej nie.

Kolumna składała się z ponad dwudziestu wozów. Na jej czele

znajdowała się Toyota Soarer trzeciej generacji prowadzona przez lidera
Skorpionów.

Samochód skręcał w kolejne wąskie uliczki, które niekiedy były tak

dziurawe, że dla bezpieczeństwa zawieszenia lepiej było jeździć slalomem.

background image

18

Innymi razy trudno było nawet o dziury, a to dlatego, że dróżki nie były
betonowane, a jedynie ubite z brązowej ziemi. Wówczas za wozami unosi-
ły się chmury kurzu, które utrudniały widoczność i nieprzyjemnie oddzia-
ływały na gardła i oczy kierowców.

W końcu kolumna zmuszona była wyjechać na autostradę, którą

do tej pory omijali. Niestety nie było innego sposobu, by dostać się do
Palmont.

Pokonując jednak kilka kilometrów, znów szybko zniknęli pośród

mniej ruchliwych uliczek miasta, by w końcu zatrzymać się na parkingu
przed ambasadą w południowej Fortunie - punkcie spotkania z tajemni-
czym zespołem.

Na miejscu nie było jeszcze nikogo. W ten sposób rywale pozosta-

wiali Skorpionom czas na przemyślenie i ustalenie ostatnich kwestii.

Wysiadając ze swoich wozów, kierowcy zebrali się w kręgu.

W środku znalazł się Cody. Szybko poprosił, by Thomas i Nikki do niego
dołączyli, po czym zaczął:

- Słuchajcie, Palmont, San Juan, Espa

ñola, czy Santa Fé

to nie tylko

miasta, w których na co dzień się ścigamy, ale również nasze domy. Nie
możemy pozwolić na to, by jacyś obcy ludzie odebrali nam władzę nad
tym, co zgodnie ze wszelkimi prawami należy się nam. Dziś nadszedł
dzień, by pokazać, że potrafimy się bronić. Co z tego, że mają droższe
samochody? Co z tego, że jest ich więcej? To my mamy większe serca!

W odpowiedzi kierowcy podnieśli ręce do góry, podskakując, krzy-

cząc i klaszcząc. Strach przed ponownym starciem z bezimiennym zespo-
łem opuścił ich już w momencie, gdy w kryjówce w San Juan zobaczyli
Thomasa i Nikki, jednak ostatnie słowa Cody’ego dodały im jeszcze więcej
odwagi i pewności siebie.

- I pamiętajcie, że to, co wydaje się niemożliwe, staje się możliwe,

kiedy wy w to wierzycie - dodał głośno Thomas.

Po tych słowach wybuchła druga fala okrzyków wyrażających ra-

dość i energię, która przepełniła kierowców połączonych zespołów Skor-
pionów i Smoków. Trwało to jeszcze przez chwilę, aż w końcu od wschodu
usłyszeć się dało dźwięk silników nadjeżdżających wozów.

Było ich wiele. Tak wiele, że wyobrażenie sobie tak dużej liczby

sportowych wozów jadących jeden za drugim z trudnością przychodziło
nawet Thomasowi.

background image

19

To nie była jednak wyobraźnia, a rzeczywistość. Dziesiątki wozów

marki Lamborghini, Porsche, Aston Martin, Bugatti, McLaren, Pagani,
a nawet Ferrari zbliżały się do skrzyżowania, przy którym znajdowała się
ambasada, palmonckie muzeum oraz bank.

Krąg, który tworzyli kierowcy rozpadł się, zmieniając się teraz

w szereg. Wszyscy stanęli obok siebie, ramię w ramię, oczekując z cierpli-
wością swoich przeciwników.

Wyglądali jak żołnierze ustawieni w szyku bojowym. Nie ruszali

się. Stali z rękami skrytymi za plecami lub skrzyżowanymi na klatkach
piersiowych. Ich twarze były jak z kamienia. Nie wyrażały żadnych emocji,
a jedynie determinację i pewność.

Ze sportowych wozów wyłaniały się pierwsze osoby. Thomas na-

tychmiast zaczął się im wnikliwie przyglądać. Próbował kogoś rozpoznać,
choć niestety musiał przyznać, że wszystkie te twarze były mu całkowicie
obce.

- Nikki, poznajesz kogoś? - zapytał, mówiąc prawie szeptem.

- Nie - odpowiedziała równie cicho. - Chciałabym tylko wiedzieć,

jaki oni wszyscy mają interes w byciu tutaj i ściganiu się z nami.

- Ja też, i to bardzo.

Cody wyszedł przed szereg, by przywitać się z przedstawicielem

szefa zespołu i omówić z nim szczegóły dzisiejszego pojedynku. W tym
czasie Thomas próbował wsłuchać się w ich rozmowę. Chciał usłyszeć
nazwisko tego człowieka albo chociaż dowiedzieć się, dlaczego jako miej-
sce dzisiejszego spotkania wybrano Fortunę. Niestety jego pytania pozo-
stawały bez odpowiedzi.

Mężczyzna uśmiechał się podczas rozmowy z liderem Skorpionów,

choć już na pierwszy rzut oka widać było, że jego wyraz twarzy nie należy
do najbardziej szczerych. Te myśli głośno potwierdziła Nikki.

- Jeszcze w życiu nie widziałam tak fałszywej mordy - rzekła,

mrużąc przy tym oczy.

- Więc ty też to widzisz - bardziej stwierdził, niż zapytał Thomas.

- Oczywiście.

Rozmowa trwała jeszcze przez chwilę. W końcu lider Smoków nie

wytrzymał i również wyszedł przed szereg, zatrzymując się obok Co-
dy’ego.

background image

20

- Przepraszam najmocniej - zaczął. - Nazywam się Thomas Spi-

dowski - rzekł, wyciągając rękę na powitanie. - Mógłbym poznać pańskie
nazwisko?

- Jak najbardziej - zgodził się mężczyzna, odpowiadając tym sa-

mym gestem. - Antoine Envahisseur.

- Proszę wybaczyć, że wtrącam się w rozmowę między panami, ale

zastanawiam się, kto jest pańskim zleceniodawcą. Przed wyjazdem do
Kalifornii ścigałem się w Palmont i w okolicach przez wiele lat i podejrze-
wam, że pański szef jest jakimś moim znajomym - zablefował Thomas,
próbując przekonać mężczyznę do wyjawienia prawdy.

- Przykro mi, ale mój zleceniodawca prosił, by pod żadnym wa-

runkiem nie zdradzać jego tożsamości.

- Szkoda. Tym bardziej, że mielibyśmy sporo do pogadania - rzekł

lider Smoków zdecydowanie mniej miłym tonem. - Szczególnie po ostat-
nim mało przyjemnym incydencie, kiedy to policja złapała kilku z naszych
kierowców.

- Nie rozumiem, o co chodzi - odpowiedział mężczyzna, rozkła-

dając ręce.

- Policja doskonale znała lokalizację jednej z naszych kryjówek.

Pojawiła się na miejscu kilka godzin po spotkaniu z waszymi kierowcami,
które - zupełnym przypadkiem oczywiście - odbyło się nieopodal tejże
kryjówki - wyjaśnił raczej mało sympatycznym tonem Cody.

- Chciałbym tylko uprzedzić - zaczął ponownie Thomas. - że je-

żeli będziecie grać w ten sposób, to my szybko się odwdzięczymy. Jak
podejrzewam, mam jeszcze lepsze znajomości w policji niż wy. Nie zmu-
szajcie mnie, bym ich użył.

- Nie mamy takiego zamiaru - zaczął się tłumaczyć mężczyzna,

mając przy tym raczej głupkowatą minę. - Również w naszym interesie
jest to, by policja trzymała się od tego wszystkiego z daleka.

- Niech więc tak będzie - podsumował Thomas, wracając do sze-

regu.

Envahisseur obserwował go ze strachem w oczach. Zdawał sobie

sprawę z tego, że nie jest tak pobłażliwy jak Cody i że od teraz walka
o terytorium będzie dużo trudniejsza. Nurtowała go jednak jedna, prosta
rzecz.

- Kim jest ten człowiek? - zapytał szeptem lidera Skorpionów, gdy

stwierdził już, że jego obiekt zainteresowania jest wystarczająco daleko.

background image

21

- Widać, że nie macie pojęcia o wyścigach w tej okolicy... - odpo-

wiedział oschle Cody. - Na szczęście już niedługo wszystkiego się dowie-
cie - dodał tajemniczo. - A teraz zajmijmy się trasami i składami. Ilu z was
chce się dzisiaj ścigać?

- Dopasujemy się - odrzekł przedstawiciel bezimiennego zespołu,

po raz kolejny fałszywie się uśmiechając. - Widzę, że wasz zespół znacz-
nie się rozrósł od naszego ostatniego spotkania, więc może bylibyście
skłonni zgodzić się na dwa wyścigi po cztery osoby?

- Jak najbardziej. W takim razie proponuję dziesięć minut na wy-

bór kierowców i drużyn.

- Oczywiście.

Panowie odwrócili się od siebie, zbliżając się teraz do swoich ze-

społów.

- Potrzebujemy ośmiu osób - oświadczył Cody, zatrzymując się

przed swoimi kierowcami.

Wszyscy zrobili dwa kroki w jego stronę, dając mu tym samym

znak, że są gotowi. Jego zadaniem było teraz wybranie tych najlepszych,
a także stworzenie dwóch składów.

- Skoro jedziemy w dwóch wyścigach - kontynuował. - to zróbmy

to tak: ja i wybrani przeze mnie kierowcy pojadą w pierwszym, a Thomas
i jego drużyna w drugim.

Wszyscy członkowie zespołu pokiwali głowami. W tym czasie obok

Thomasa znalazł się nagle Colin.

- Pozwól mi jechać z tobą - szepnął tuż przy jego prawym ramie-

niu.

Lider Smoków spojrzał na niego poważnie, po czym sprawdził, czy

nikt nie będzie podsłuchiwał ich poufnej rozmowy. Jedynym wyjątkiem, na
który pozwolił, była stojąca obok Nikki.

- Colin, mam dla ciebie specjalne zadanie - rzekł w końcu cicho,

kładąc dłoń na ramieniu swojego rozmówcy. - Ja pojadę w jednym wyścigu
z Nikki. Weźmiemy też Sala i Neville’a. Sal będzie się czuł pewnie w na-
szym towarzystwie, a Neville pomoże nam w razie przepychanek. Tobie
załatwię udział w wyścigu z Cody’m. Najlepiej gdyby pojechał z wami też
Samson. Wiesz, co robić?

- Wiem. Muszę wysunąć się na prowadzenie i pociągnąć za sobą

resztę drużyny.

- Zgadza się. Wierzę, że dasz radę. Zaraz porozmawiam z Cody’m.

background image

22

Kilka minut później skład biorący udział w pierwszym wyścigu

szykował się do startu. Ku radości Colina, lider Skorpionów zgodził się
wziąć jego i Samsona do swojej drużyny. Znalazł się w niej też młodziutki,
ale bardzo utalentowany Skorpion o pseudonimie Nilchi pochodzący
z Espa

ñoli.

Do rywalizacji z Toyotą Soarer, Porsche Cayman S, Dodgem Char-

gerem R/T oraz Mitsubishi Eclipse GS stanąć mieli kierowcy w czerwonym
Ferrari F430, białym Mercedesie-Benzie

SL65 AMG, czarnym Porsche 911

Carrera S oraz czarnym Astonie Martinie DB9.

Wyścigowcy wsiedli do swoich wozów, a następnie ustawili się na

ulicy w dwóch rzędach. W każdym z nich znajdowały się cztery samochody
- dwa z jednego zespołu i dwa z drugiego.

Z przodu, po prawej stronie przygotowany do startu był Colin.

Jako drafter musiał zadbać o to, by jak najszybciej znaleźć się na prowa-
dzeniu i z tej pozycji postarać się pociągnąć za sobą przynajmniej jedną
osobę z zespołu.

Obok niego, w środku rykiem silnika swojego Chargera rywali

straszył Samson. On z kolei miał za zadanie przyblokować kierowców
Porsche i Ferrari stojących po jego lewej stronie.

Z tyłu zawodnicy zespołów ustawili się na przemian. Po prawej, tuż

za Colinem stał wóz młodego Nilchiego. Między nim a jego szefem za-
trzymał się właściciel Mercedesa-Benza, a po skrajnej lewej stronie Aston
Martin.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, na mecie punktowane będą

tylko cztery pierwsze miejsca. Dlatego najlepszy kierowca zdobędzie czte-
ry punkty, drugi trzy, trzeci dwa, a czwarty jeden.

Trasa wyścigu miała prowadzić ze skrzyżowania pod ambasadą

w stronę szpitala, a następnie kierując się w stronę Hillsborough, kierowcy
musieli minąć wieżę zegarową. Stamtąd możliwie najkrótszą drogą dotrzeć
pod kino i znajdujący się sto metrów dalej teatr. Spod teatru natomiast na
metę, czyli parking będący miejscem spotkania zespołów.

W końcu na znak jednego z nieścigających się w tej chwili Skor-

pionów kierowcy ruszyli.

Założenia strategiczne Cody’ego i Thomasa spełniły się, gdyż Co-

lin bardzo szybko wysunął się na prowadzenie. Tuż za nim ze świstem
mknął Nilchi.

background image

23

Część planu związana z Samsonem również zdawała się realizo-

wać bez zarzutu. Właściciele Porsche i Ferrari byli przerażeni możliwością
fizycznego starcia z Dodgem, który z każdą sekundą coraz wyraźniej spy-
chał ich na pobocze, uniemożliwiając swobodną jazdę.

Niestety z tyłu sytuacja Cody’ego nie prezentowała się już tak

dobrze. Choć cieszył się z tego, że jego młody pomocnik dał radę uciec
przed rywalami, sam musiał walczyć zaciekle z jadącymi po jego obu stro-
nach Mercedesem-Benzem i Astonem Martinem.

W końcu zrozumiał jednak, że przeciwnicy postanowili wziąć go

w kleszcze. Uśmiechnął się w duchu, myśląc, jak naiwni muszą być człon-
kowie tego bezimiennego zespołu, uważając, że to on jest najbardziej
niebezpiecznym kierowcą w tej drużynie.

W rzeczywistości ci najlepsi byli na prowadzeniu, które z każdym

metrem wyścigu wydawało się być coraz bardziej niezagrożone. Colin
i Nilchi zostawili resztę stawki już około dwieście metrów za sobą, mknąc
razem w tunelu aerodynamicznym i choć na trasie znajdowało się wiele
trudnych zakrętów, współpraca między nimi dawała zaskakująco dobre
wyniki.

Zdecydowanie mniej chętnie te zakręty wspominać będzie jednak

Samson, którego wóz, choć szybki, jest raczej mało zwrotny. Dlatego tuż
za wieżą zegarową okazało się, że nie jest w stanie dłużej blokować swo-
ich rywali i w ten sposób Ferrari oraz Porsche wyprzedziły jego Chargera
z dziecinną łatwością, próbując teraz dotrzeć do czołówki.

Z tyłu nadal pozostawał Cody, który nie mógł uwolnić się od swo-

ich „skrzydłowych”. Najwyraźniej kierowcy Mercedesa-Benza i Astona Mar-
tina dostali rozkazy, by go pilnować. Jakie to jednak miało znaczenie...

Colin i Nilchi zbliżali się już do ambasady i sąsiadującego z nią

parkingu. W ich lusterkach odbijał się obraz pokonywanych ulic i jadących
za nimi Ferrari i Porsche.

Na szczęście rywale byli na tyle daleko, że członkowie zespołu

Skorpionów mogli kierować się ku mecie, nie dokładając już do tego żad-
nych dodatkowych starań. Po chwili zatrzymali się obok parkingu, zdoby-
wając w sumie siedem punktów.

Antoine Envahisseur nie był zachwycony tym, co zobaczył. Jego

kierowcy zajęli trzecie i czwarte miejsce, dając zespołowi jedynie trzy
punkty. To oznaczało poważne tarapaty, z których prawdopodobnie nie
wyciągnie ich już drugi wyścig.

background image

24

Zastanawiał się jednocześnie, co nagle wstąpiło w Skorpionów.

Choć nie można odmówić im talentu, mają raczej słabe wozy i jak do tej
pory radzenie sobie z nimi było... łatwe. Teraz wszystko się zmieniło. Te
same samochody i ci sami kierowcy okazali się być wymagającymi rywala-
mi.

Po parunastu sekundach obok parkingu zjawił się również Sam-

son. Wysiadł ze swojego Chargera, uśmiechając się szeroko do Colina
i Nilchiego. Nie miał wątpliwości, że to oni jako pierwsi znaleźli się na linii
mety.

W odpowiedzi na jego gest, obaj mężczyźni podnieśli kciuki

i uśmiechnęli się do niego równie przyjacielsko.

Ostatnimi wozami, które znalazły się na miejscu spotkania były

kolejno Mercedes-Benz, Toyota Soarer i Aston Martin.

Szef Skorpionów opuścił swój wóz, próbując jednocześnie ukryć

śmiech, który aż rozpierał go od środka, gdy myślał o tym, jak łatwo udało
mu się oszukać rywali. Do samego końca starał się wyrwać z kleszczy za-
łożonych przez kierowców przeciwnego zespołu i choć nie osiągnął tego
celu, udało mu się dokonać czegoś znacznie większego. Absorbując całą
uwagę wyścigowców w Astonie i Mercedesie, zmusił ich do zrezygnowania
z walki o pierwsze pozycje na mecie. Tymczasem Colin i Nilchi z pomocą
Samsona uciekli przed Ferrari i Porsche i w ten sposób wypełnili w stu
procentach zadanie, które należało do ich drużyny. Oczywiście jeszcze
lepiej sytuacja prezentowałaby się, gdyby trzecie i czwarte miejsce zajęli
kierowcy Cody’ego, ale czy w walce z tak silnym przeciwnikiem powinno
się liczyć na aż tak duże szczęście?

W końcu nadeszła pora na drugi wyścig. Tym razem kierowcy

z zespołu Envahisseura nie byli już tak pewni siebie i choć wsiadali do
swoich drogich, super szybkich wozów, robili to raczej powoli i z wyraź-
nym wahaniem.

Doskonale bowiem zdawali sobie sprawę z tego, że przeciwnicy

mają dużą przewagę punktową i pokonanie ich będzie teraz bardzo trud-
ne. Co gorsze - większa część drużyny Skorpionów składa się z osób,
z którymi nie mieli jeszcze okazji się ścigać i o których nie wiedzieli prak-
tycznie nic.

Thomas zbliżył się do Nikki. Kilka sekund później pojawili się

obok nich też Sal i Neville.

background image

25

- Mam plan - zaczął pewnym głosem lider Smoków. - Skoro po-

zwolili nam wybrać trasę, wykorzystajmy nasze wszystkie atuty. Wyje-
dziemy na autostradę i pojedziemy w stronę obserwatorium geofizyczne-
go. To będzie ten odcinek, gdzie musimy się maksymalnie rozpędzić
i chociaż spróbować uciec przed tymi ich rakietami. Później zjedziemy do
miasta, kierując się pod szpital, a stamtąd już na parking.

- Rozumiem, że podobnie jak w przypadku Colina, teraz ja powin-

nam jechać z przodu? - zapytała Nikki.

- Zdecydowanie - odpowiedział szybko Thomas. - Tym bardziej,

że nie chcielibyśmy, żebyś wdała się w jakieś przepychanki z przeciwni-
kami. Tym zajmie się Neville - dodał z uśmiechem.

- Z przyjemnością - zgodził się właściciel Alfa Romeo.

- A jakie jest moje zadanie? - upomniał się Sal.

- Bardzo proste. Staraj się zdobyć jak najlepszą pozycję. Jak to

zrobisz, to już pozostawiam tobie.

- A co z obserwatorium? Jedziemy naokoło czy skracamy przez

dziedziniec? - próbowała uszczegółowić ich plan Nikki.

- To zależy, jak rozwinie się sytuacja. Myślę, że draftując, zdecy-

dowanie bardziej opłaci się nam jechać naokoło. Jeśli jednak będziemy
mieć w tym miejscu niską prędkość, wtedy ścinajmy.

- Wątpię, żebyśmy mieli tam niską prędkość - odrzekła pewnie.

- Ja też, ale trzeba być przygotowanym na wszystko. Teraz pozo-

stało nam wybrać miejsca na starcie. Proponuję, żeby Nikki była w pierw-
szej linii, po lewej stronie. W ten sposób będzie mieć najlepszą pozycję
startową, z której na pewno od razu zdobędzie prowadzenie. Obok ustawi
się Neville. Odgrodzisz Nikki od tych typów tak, żeby nie mogli się zbytnio
do niej zbliżyć.

- W porządku - zgodził się mężczyzna.

- W związku z tym, że na pewno nie zgodzą się na to, żebyśmy

w tylnym rzędzie też ustawili się po lewej stronie, to zajmiemy miejsca po
prawej - kontynuował Thomas. - Ja będę w środku i spróbuję ich trochę
przyblokować, a w tym czasie ty, Sal, przebij się do przodu i jedź za Nikki.

- A może zróbmy to odwrotnie - zaproponował chłopak. - Wiesz,

że ja czasami zamulam na drodze. Lepiej to ty przebij się do przodu, a ja
będę blokował. Wydaje mi się, że ten sposób będzie skuteczniejszy. No
wiesz... jakby to powiedzieć... - próbował uzasadnić swoje racje Sal. - Ja

background image

26

nie mam wprawy w trzymaniu się za drafterem, a ty i Nikki jeździliście tak
przez wiele lat.

- On ma rację - poparła go właścicielka Forda. - Draft wymaga

treningu, a już w szczególności na krętych trasach. Poza tym ta technika
zmusza do tego, by czasami jeździć dłuższą drogą, niż wskazywałaby na
to logika, a Sal jest przecież specjalistą od skrótów.

- No dobra, teraz złapaliście mnie na najgłupszym pomyśle roku -

skrytykował sam siebie Thomas, patrząc w ziemię. - Przepraszam.

W odpowiedzi Nikki zaczęła się śmiać.

- Rzeczywiście, twoja propozycja była tak głupia... Na pewno wte-

dy wszystko by się zawaliło. No proszę cię, przestań być taki perfekcyjny -
powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Wygramy to, nawet jadąc
tyłem.

- No może już nie przesadzajmy - odrzekł, uśmiechając się. - ale

masz rację, czego byśmy nie wymyślili, i tak to wygramy.

- Otóż to - zgodziła się dziewczyna, ruszając teraz w stronę swo-

jego wozu.

W jej ślad poszła reszta drużyny. Niebawem biało-niebieskie BMW,

srebrno-czarny Mercedes, srebrne Alfa Romeo i bordowy Ford GT gotowe
były do startu. Ich właściciele zajęli wcześniej ustalone pozycje, czekając
na rywali.

W pierwszym rzędzie, obok Neville’a zatrzymało się żółte Porsche

911 (997) oraz białe Lamborghini Gallardo. W tylnym natomiast czarny

Jaguar XKR Coupé i srebrny Panoz Esperante GTLM.

Wszyscy kierowcy znajdujący się teraz na skrzyżowaniu byli zmo-

tywowani do walki. W końcu na znak startującego wyścig się rozpoczął. Sal
i Neville natychmiast przeszli do realizacji założeń wcześniej ustalonej
strategii - zaczęli wypychać swoich rywali na zewnętrzne strony jezdni.
W ten sposób właściciele super szybkich samochodów nie byli w stanie
wykorzystać swojej przewagi.

Z drugiej jednak strony, trudno tu mówić o jakiejkolwiek przewa-

dze. Wozy prowadzone przez Nikki i Thomasa wyrwały ze startu, stając się
dla pozostałych jedynie szybko oddalającymi się punktami na horyzoncie.

Po kilkunastu sekundach sytuacja z tyłu uległa znacznej zmianie.

Kierowcy dowodzeni przez

Envahisseura (a właściwie przez jego tajemni-

czego zwierzchnika) dość szybko zorientowali się, że znajdują się w pu-

background image

27

łapce. Dlatego właśnie postanowili za wszelką cenę uwolnić się od spycha-
jących ich Neville’a i Sala.

Nie było to jednak takie łatwe. Mimo posiadania przewagi w osią-

ganej prędkości, nadal nie mogli jej wykorzystać. Wyścigowcy zbliżali się
bowiem do skrzyżowania, którego północny zjazd prowadził na autostra-
dę. Tam Neville „ścisnął” swoich rywali jeszcze bardziej, zmuszając ich do
gwałtownego hamowania. Porsche i Lamborghini zostały z tyłu, jednak ich
właściciele nie dawali za wygraną i z każdą sekundą coraz szybciej zbliżali
się do utraconej przed chwilą pozycji.

Kierowcy, których zobowiązał się pilnować Sal, po wjechaniu na

autostradę nieco się wyswobodzili. Zdawało się jednak, że członkowi Scor-
pions już wcale nie zależy na ich blokowaniu. Widząc, że Thomas i Nikki
są na prowadzeniu i że ich przewaga cały czas się powiększa, postanowił
jechać za nimi jak najszybciej, nie zwracając już uwagi na rywali.

Prosty, kilkukilometrowy odcinek trasy szybkiego ruchu rozciągał

się przed Fordem GT i jadącym za nim BMW.

- Uważaj w tunelu - ostrzegła Nikki, korzystając z komunikatora

głosowego. - Jeśli pojawi się nam na drodze jakiś samochód, będziemy
musieli szybko reagować.

- Dobrze, tylko nie skręcaj zbyt gwałtownie - zaśmiał się Thomas.

- Postaram się.

Kiedy kierowcy zbliżali się do obserwatorium, spostrzegli, że Sal

jedzie zaledwie sto, może sto pięćdziesiąt metrów za nimi. Jak to zrobił?
Trudno było odgadnąć, ale pewne było to, że właściciel Mercedesa zasto-
sował się do polecenia swojego szefa i starał się teraz zdobyć jak najlep-
szą pozycję na mecie. Jadąc jako trzeci, tuż za Thomasem i Nikki, już
mógł czuć się z siebie dumny, jednak o tym, czy ostatecznie będzie miał
powody do świętowania, zadecydować miały ostatnie kilometry wyścigu.

Rywale w Jaguarze i Panozie

nie planowali łatwo się poddać. Coraz

mocniej naciskali na jadącego przed nimi Sala, gdy ten skręcił nagle
w prawo, kierując się na dziedziniec obserwatorium. Jeden z kierowców
pojechał za nim, lecz będąc zaskoczonym tym, co się stało, zwolnił. W ten
sposób odległość między nim a członkiem Scorpions znów znacznie się
powiększyła.

Drugi z wyścigowców nie zorientował się na czas w sytuacji i dla-

tego pojechał dalej autostradą. Podobnie jak jego wspólnik, również nieco
się pogubił, w wyniku czego omal nie zderzył się z nadjeżdżającym z na-

background image

28

przeciwka samochodem. Ominął go, ale manewr ten sprawił, że pozostał
właściwie bez żadnych szans na odrobienie strat.

Kilka sekund później Sal opuszczał już dziedziniec, ponownie

wjeżdżając na autostradę. Wyskoczył niespodziewanie, lądując zaledwie
kilkanaście metrów przed maską Forda GT.

- Sal! - krzyknęła zaskoczona Nikki. - Chcesz, żebym dostała

ataku serca? - zapytała ostro, choć jej głos nie wskazywał nawet na cień
złości.

- Przepraszam - odpowiedział chłopak, uśmiechając się sam do

siebie. - Widzieliście? Pogubili się. Chyba mamy ich już z głowy.

- Panoz jeszcze się trzyma - rzekł Thomas, spoglądając w tylne

lusterko. - Musimy na niego uważać. Spróbuję go jakoś spowolnić. Nikki,
odłączę się od ciebie. I tak teraz nie damy rady utrzymać się w tunelu ae-
rodynamicznym - dodał, myśląc o bardzo wąskim, długim, łukowanym
zakręcie, który stanowił zjazd z autostrady.

- A to niby czemu? - zapytała właścicielka Forda.

- No daj spokój, przecież... - urwał jednak wpół zdania, gdy zo-

rientował się, co robi jego przyjaciółka.

Okazało się, że Nikki wcale nie planowała korzystać ze zjazdu.

A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki wyobrażał to sobie Thomas. Zbli-
żając się do rozgałęzienia dróg, zamiast zjechać do prawej strony jezdni,
ruszyła lewą pod prąd - najkrótszym i jednocześnie najbardziej niebez-
piecznym torem prowadzącym w stronę Fortuny.

- Teraz to ja mam atak serca... - skomentował to kierowca BMW.

- W takim razie tym razem to ja pojadę dłuższą trasą - rzekł szyb-

ko Sal. - Może gość w Esperante poleci za mną.

Jakże naiwni i nieobeznani w tutejszych ulicach i szosach byli wy-

ścigowcy z zespołu Envahisseura. Kolejna pułapka zastawiona przez kie-
rowcę Mercedesa okazała się strzałem w dziesiątkę. Choć tym sposobem
skazał się na sporą stratę wobec swoich przyjaciół, to do równie dużej
straty „nakłonił” też rywala. Teraz nie było już najmniejszych wątpliwości,
że Nikki i Thomas wjadą na metę na pierwszych pozycjach.

Mimo to Sal postanowił walczyć o najlepszy wynik do samego

końca, dlatego wciąż oddalając się od jadącego za nim kierowcy, starał się
dogonić BMW i Forda należące do jego przyjaciół.

Łukowate zakręty znajdujące się za zjazdem z autostrady utrudni-

ły im swobodną jazdę, w wyniku czego musieli w końcu przerwać stru-

background image

29

mień. Ruch uliczny również nie ułatwiał sprawy. Jego natężenie na skrzy-
żowaniu pod wieżą zegarową okazało się na tyle kłopotliwe, że wyścigow-
cy zmuszeni byli do zatrzymania się.

O tej sytuacji postanowiła szybko uprzedzić Sala Nikki:

- Sal, zwolnij przed Big Benem. Mamy tu małe korki - rzekła, sta-

rając się przebić na ulicę prowadzącą w stronę szpitala.

- Dzięki za info - odpowiedział chłopak, ponownie rzucając szyb-

kie spojrzenie na tylne lusterko. - Gość w Esperante jest już na serpenty-
nie. Jedzie jakieś trzysta metrów za mną.

- Wiesz może, co z Nevillem? - zapytał Thomas. - Jest tam gdzieś

za wami?

- Nie. Ostatni raz widziałem go, gdy wjeżdżałem do tunelu na

autostradzie. Nadal w korku?

- Nie. Już zbliżamy się do szpitala - poinformowała Nikki.

- Ja też! - krzyknął podekscytowany Sal, gdy okazało się, że ma

możliwość pokonania skrzyżowania bez dużej utraty prędkości.

Najwyraźniej zmiana świateł odkorkowała ulice, dając kierowcy

Scorpions nie tylko szansę na zajęcie trzeciej pozycji, ale również na zro-
bienie tego w taki sposób, o jakim marzył - tuż za Thomasem i Nikki.

Ford, BMW i Mercedes mknęły ulicą prowadzącą w stronę mety.

Zdawało się jednak, że po tych wszystkich manewrach to Sal był najszyb-
szym kierowcą. Zbliżając się więc do ponownie jadącego w tunelu aerody-
namicznym duetu, wyprzedził ich w końcu, zajmując pozycję przed Nikki.

- No, no, kogo my tu mamy - rzekła, śmiejąc się. - Teraz to ty

jesteś drafterem, prowadź.

- Boję się, że nas wszystkich pozabijam.

- Nie bój się. To łatwiejsze, niż przypuszczasz. Po prostu jedź

przed siebie.

- Gaz, gaz, Sal. Dawaj do przodu. Już nie mogę się doczekać, kie-

dy zobaczę minę Envahisseura - motywował przyjaciela Thomas.

- Ja też - odpowiedział kierowca Mercedesa, wbijając piąty bieg.

- Pamiętajcie tylko, żeby wyrwać się ze strumienia przed skrzyżo-

waniem - dodała szybko Nikki.

Przed prowadzącą trójką rozciągała się już ostatnia ulica dzieląca

ich od zwycięstwa. W końcu zza kolejnych mijanych budynków wyłoniła się
ambasada. Skręcili więc w lewo, przejeżdżając obok znajdującego się
przed nią parkingu.

background image

30

Cody i inni stojący obok niego kierowcy Scorpions zaczęli wznosić

okrzyki. Niektórzy z nich wybiegli na ulicę, by jak najszybciej pogratulo-
wać kierowcy Mercedesa zwycięstwa, a Nikki i Thomasowi zajęcia drugiej
i trzeciej pozycji.

Ci będąc niesieni równie silnymi emocjami, wysiedli energicznie ze

swoich wozów, uśmiechając się i przybijając ze sobą piątki. Sal, któremu
należały się zdecydowanie największe gratulacje, wpadł teraz w objęcia
Thomasa i Nikki. Ściskali go mocno, poklepując jednocześnie po plecach.

- Jesteś mistrzem! - pochwalił go przyjaciel.

W końcu do ich trójki zbliżył się coraz głośniej pokrzykujący tłum

Skorpionów, którzy otoczyli ich, tworząc okrąg. Chwytając się za ramiona,
zaczęli podskakiwać i powtarzać śpiewnie:

-

“Viva Sal!

4

Na mecie pojawiali się kolejni kierowcy. Ostatecznie Neville zajął

siódmą pozycję i wysiadając szybko ze swojego Alfa Romeo, dołączył do
świętującego zespołu. Ktoś włączył muzykę, która wydobywała się
z ogromnych głośników znajdujących się w bagażniku jednego z wozów
Skorpionów. Kilka osób zaczęło tańczyć do jej rytmu. W kilkanaście se-
kund zwykła ulica zamieniła się dyskotekę.

Krąg wokół zwycięskiej trójki nieco się rozluźnił. Cody postanowił

w końcu porozmawiać z Envahisseurem. Odwrócił się więc, ruszając w jego
stronę. Twarz mężczyzny zdawała się nie wyrażać żadnych emocji, choć
pewne było to, że ta sytuacja bardzo się mu nie podobała.

Gdy Thomas zorientował się w zamiarach swojego przyjaciela,

przeprosił stojących obok niego Sala i Nikki, a następnie poszedł jego
śladem.

- Gratuluję. Naprawdę imponujące zwycięstwo - rzekł Envahisseur,

próbując ukryć rozgoryczenie i złość.

- Mam nadzieję, że w takim układzie sprawę Fortuny mamy zała-

twioną - bardziej stwierdził, niż zapytał Cody.

- Powiedzmy, że tymczasowo tak.

- Kiedy i gdzie chcecie się spotkać następnym razem?

- Eee... jeszcze nie wiemy - odpowiedział niepewnie mężczyzna.

- Nie wiecie? - zdziwił się Cody. - To coś nowego.

4

Po polsku -

„Niech żyje Sal!”.

background image

31

- Niezależnie od miejsca i terminu kolejnego spotkania - zaczął

teraz Thomas. - przygotujcie się na to, że wyścigi bez postawionej kasy
lub samochodów są już skończone.

- A to dlaczego? - zapytał z dezaprobatą w głosie Envahisseur.

- Dlatego, że takie zasady panują w tej okolicy już od wielu lat.

Wszystkie pojedynki między zespołami wiążą się z ryzykiem - nie tylko
utraty terytorium, ale również utraty dużych pieniędzy. Nie jesteśmy zwy-
czajni ścigać się o... właściwie o co my się ścigaliśmy? - zwrócił się teraz
do Cody’ego.

- Pan Envahisseur twierdzi, że są tutaj, by odbić nam terytorium.

To jest ich jedyny cel - wyjaśnił lider Skorpionów. - więc zakładam, że
ścigaliśmy się w jego obronie.

- No właśnie - zaczął ponownie Thomas. - Przecież według na-

szych zasad, by zaatakować czyjeś terytorium, trzeba zaproponować na-
grodę na wypadek udanej obrony. Jak się domyślam, Pan Envahisseur ni-
czego nie zaproponował.

- Nie wiedziałem, że kierujecie się takimi zasadami. A po drugie,

co jeśli odmówię rywalizacji o pieniądze lub samochody?

- My odmówimy rywalizacji o terytorium - odpowiedział pewnie

Thomas. - i będziemy mieć do tego pełne, niepodważalne prawo.

Rozmowa mężczyzn trwała jeszcze przez kilka chwil. W tym czasie

Nikki i inni kierowcy Scorpions postanowili wrócić na parking, by przygo-
tować się do odjazdu z miejsca spotkania.

Kierując się w tamtą stronę, dziewczyna poczuła, że ktoś na nią

patrzy. Mimowolnie podniosła wzrok, spoglądając na wzgórze znajdujące
się na północ od parkingu, by sprawdzić, co jest źródłem tego dziwnego
impulsu.

Na ulicy zaparkowane było srebrne Porsche Carrera GT, a obok

niego stał mężczyzna ubrany w szare spodnie i koszulę, a także w czarną,
skórzaną kurtkę, w której kieszeniach trzymał teraz ręce. Choć nieco
zmienił fryzurę, nietrudno było go rozpoznać, nawet z tej odległości. To
był Wolf.

Nikki zatrzymała się, by przyjrzeć mu się dokładniej. Jego twarz

wyrażała zdziwienie. Pytaniem pozostawało jedynie, co go w nie wprawiło?
Ilość zebranych na parkingu wozów? A może podobnie jak w przypadku
Envahisseura, zaskoczeniem była porażka jego zespołu?

background image

32

Gdy Wolf dostrzegł, że Nikki również patrzy w jego stronę, rzucił

jeszcze przelotne spojrzenie na wszystkich zebranych na parkingu kie-
rowców, a następnie odwrócił się i wsiadł do swojego wozu. Po chwili od-
jechał w stronę Ocean View.

Dziewczyna pozostała jeszcze przez chwilę w bezruchu, próbując

poukładać myśli w głowie. Co robił tutaj Wolf? Dlaczego z takim zaanga-
żowaniem obserwował, co dzieje się na miejscu spotkania wyścigowców?

Za jej plecami pojawił się nagle Thomas.

- Coś się stało? - zapytał.

Wyrywając się z zamyślenia, Nikki spojrzała na niego.

- Nie uwierzysz, kogo przed chwilą widziałam.

- Zapewne nie. Kogo?

- Wolfa.

- Wolfa? Gdzie?

- Stał tam, na wzgórzu - odpowiedziała, wskazując na miejsce,

gdzie jeszcze przed parunastoma sekundami zaparkowane było srebrne
Porsche.

- Co on tutaj robił? Przecież podobno wyjechał z Palmont.

- Podobno, ale nic nie stoi na drodze, żeby już wrócił.

- W takim razie chyba mamy naszego podejrzanego. Można się

było tego spodziewać - mówił Thomas z coraz większymi emocjami
w głosie. - Duże pieniądze, egzotyczne samochody i kierowcy o europej-
skim pochodzeniu. Wszystko to idealnie pasuje do Wolfa.

- Podejrzewasz, że to on tym wszystkim dowodzi?

- A ty nie?

- Sama nie wiem...

- Co z wami? - zapytał Cody, który znalazł się teraz obok dysku-

tującej dwójki. - Nie zbieracie się? Czeka nas jeszcze spotkanie podsumo-
wujące.

- Zbieramy się - odrzekł Thomas, próbując opanować kipiącą

w nim złość. - Spotkanie podsumowujące jest zdecydowanie potrzebne.
Mamy z Nikki nową teorię na temat tego zespołu.

- Naprawdę? W takim razie tym bardziej spieszmy się do San Juan.

- Dobrze, Cody. Daj mi jeszcze chwilę na załatwienie jednej spra-

wy i możemy jechać.

- OK - zgodził się lider Skorpionów, ruszając w stronę swojego

wozu.

background image

33

- Co chcesz zrobić? - zapytała Nikki.

Thomas nie odpowiadał. Spoglądał jedynie w stronę odjeżdżają-

cych wozów rywali. Żałował, że nie może ich zatrzymać i powiedzieć im
prosto w twarz, że już wszystko wie i że mogą skończyć z tą żałosną kon-
spiracją.

- Zadzwonię do Crossa - rzekł w końcu, wyciągając telefon z we-

wnętrznej kieszeni kurtki.

- Przecież umawiałeś się z nimi, że nie będziecie w to wszystko

mieszać policji - przypomniała Nikki.

- Chcę poprosić go o pomoc w odszukaniu Wolfa. Jakim samocho-

dem jeździ? - zapytał Thomas, szukając numeru policjanta na liście kon-
taktów.

- Zdaje się, że to było Porsche Carrera GT. Srebrny metalik.

Czekał dłuższą chwilę na odpowiedź.

- Cross? Witaj.

- Cześć. W czym mogę pomóc? - odezwał się jak zwykle wesoły

głos funkcjonariusza.

- Jesteś nadal w Palmont?

- Tak.

- Teraz można powiedzieć, że to ma jakiś sens, bo ja też tutaj

jestem - zaśmiał się Thomas.

- Jak to? Co ty tutaj robisz?

- Moi znajomi ze Scorpions potrzebują pomocy w rywalizacji

z nowym zespołem, który jest naprawdę silny. Te typy próbują odebrać im
panowanie nad terytoriami w Palmont i okolicy.

- Na długo przyjechałeś?

- Jeszcze nie wiem. Zostanę tak długo, aż pozbędziemy się tych

gości albo przynajmniej porządnie zniechęcimy ich do ścigania się z nami.

- Rozumiem. Ach, ta Mia. Nie pochwaliła się wujkowi, że odwiedzi

go w Palmont.

Thomas nie był do końca pewien, co powinien teraz odpowiedzieć.

Wyglądało na to, że Cross jest przekonany, że Mia również jest na miejscu.
Zresztą... tak właśnie powinno być.

- Nie pochwaliła się, ponieważ jestem tutaj sam.

Głos po drugiej stronie ucichł. Najwyraźniej policjant był bardzo

zaskoczony tym, co usłyszał.

background image

34

- Sam, mówisz? Niech zgadnę. Nikki też pewnie przyjechała „sa-

ma” do Palmont? Mam rację? - zapytał, nieudolnie próbując ukryć złość.

- Owszem - potwierdził Thomas.

- No niech to szlag!

- Nie powinieneś się tym martwić. Trochę zaufania.

- Do ciebie mam zaufanie. Do niej nie.

- Posłuchaj, jeśli pomożesz mi załatwić jedną sprawę, będę mógł

szybciej wrócić do Rockport. Mogę na ciebie liczyć?

- Tak, oczywiście. Więc co jest do zrobienia?

- Szukam Victora Schullera. Wygląda na to, że wrócił do Palmont.

Ponieważ podejrzewam go o bycie zamieszanym w całą tę szopkę, chcę
z nim poważnie porozmawiać. Gdyby udało ci się go spotkać gdzieś na
mieście, mógłbyś go zatrzymać i powiadomić mnie o tym?

- Wolf, nasz stary Wolf... - rzekł sam do siebie policjant. - Jasne.

Gdy tylko wpadnie w moje ręce, możesz być pewien, że łatwo się z nich
nie wydostanie.

- Świetnie. Z tego, co udało się zauważyć Nikki, jeździ srebrną

Carrerą GT. Gdybyś był też zainteresowany zdobyciem jakiejś nagrody
w policji, to chciałbym ci podpowiedzieć, że w ostatnim czasie po całym
Nowym Meksyku wozi się pełno europejskich samochodów. Prawdopodob-
nie wiele z nich nie ma homologacji.

- Dzięki, a w sprawie Wolfa będę się jeszcze kontaktował. I pamię-

taj, mam was na oku - rzekł Cross, śmiejąc się.

Thomas wiedział jednak, że mimo iż jest to tylko żart, trzeba go

potraktować poważnie.

- Będę pamiętał. Do usłyszenia - pożegnał się, wkładając telefon

do kieszeni.

Ruszył następnie w stronę swojego BMW i po chwili wspólnie

z pozostałymi kierowcami, opuścił parking pod ambasadą.


Gdy wszyscy członkowie Scorpions znaleźli się wewnątrz kryjówki

w San Juan, rozpoczęło się kolejne już tego wieczoru spotkanie. Rozma-
wiano podczas niego o wygranym pojedynku z tajemniczym zespołem,
który dowodzony jest przez jeszcze bardziej tajemniczego szefa.

background image

35

A właściwie... tajemniczego aż do dzisiaj. Teraz Thomas miał

mocne powody, by wierzyć, że za tym wszystkim stoi Wolf. Do swoich racji
chciał przekonać też innych.

- Jak już wspominałem, Wolf zawsze miał sporo kasy. Nie byłoby

zatem dziwne, gdyby to właśnie on zakupił te wszystkie samochody -
tłumaczył, krążąc między zebranymi. - Poza tym każde z nich to typowy
egzotyk. Wolf nigdy nie wsiadłby do innego wozu. To kolejny powód, dla
którego go podejrzewam. Do tego dochodzą fakty z dzisiejszego dnia. Do
kogo jeszcze przed kilkoma miesiącami należała Fortuna?

„Do Wolfa” albo „do TFK” - padały odpowiedzi z tłumu.

- No właśnie - kontynuował Thomas. - Nie wydaje się wam, że

może po prostu próbuje odbić swoją dzielnicę?

- To ma sens - stwierdził Cody.

- Tak, ale przecież temu zespołowi zależy nie tylko na Fortunie

czy Palmont, ale zdaje się - na całym Nowym Meksyku - dodała szybko
Nikki.

- A po drugie - zaczął Sal. - Wolf powiedział mi kiedyś, że nie

będzie już nigdy więcej z tobą walczył, bo wie, że to wszystko w przeszło-
ści to sprawki Dariusa.

- Pamiętam o tym. Warto jednak wziąć pod uwagę dwie możliwo-

ści. Po pierwsze mógł blefować. A jeśli nawet nie blefował, to równie do-
brze mógłby powiedzieć, że przecież próbuje odbić terytoria nie mnie,
a Skorpionom, bo teraz to do nich one należą.

- W sumie to racja... - zgodził się chłopak, opuszczając głowę.

- Nie ma się jednak czym martwić. Myślę, że to może nawet lepiej.

Przynajmniej wreszcie wiemy, z kim mamy do czynienia - stwierdził Tho-
mas. - A skoro Envahisseur stracił pewność siebie i na razie nie umówił się
z nami na kolejne spotkanie, to mamy czas szukać naszego przyjaciela
Wolfa.

- I Kenjiego - dodał Colin, podnosząc się z maski swojego Por-

sche. - Ten gość sporo wie. Jego też trzeba przycisnąć do ściany, a może
wykrztusi z siebie coś ciekawego.

- To prawda.

- Jak ja się cieszę - zaczął Cody. - że w tym tłumie wrogów, cho-

ciaż Smoki były i prawdopodobnie zawsze będą po naszej stronie. Dzięku-
ję wam za to.

background image

36

- Drogi przyjacielu, nie ma za co dziękować. Bardzo się cieszymy,

mogąc wam pomóc. W ten sposób spełniamy się jako wyścigowcy, a przy
tym wiemy, że na pewno stoimy po właściwej stronie - odpowiedział Tho-
mas.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 12 Stojąc po właściwej stronie 2
11 latek opowiedział, co jest po tamtej stronie Ta relacja wstrząsnęła światem nauki
[Papermodels@emule] [Maly Modelarz 1960 11] Russian PO 2
Rozeznawanie duchów cz 2, Po drugiej stronie-zycie po smierci
MLP FIM Fanfic Wojna o Equestrię Rozdział 11
Rozdział 11, Choroby zakaźne i pasożytnicze - Zdzisław Dziubek
Filozofia sztuki SUM 11 egzamin po negocjacjach
Byc po jasnej stronie mocy
Rozdział 11, Giełda
Rozdział 11. bash, Kurs Linuxa, Linux
Bauman Zygmunt - Socjologia, Rozdział 11 - Jak sobie dajemy radę w życiu
Po tamtej stronie SZALEŃSTWA, Szkoła życia Feliksa
Po słonecznej stronie życia Eleni
rozdział 11
Rozdział 11
giełdy neuro wejściówka, wejściówki, 1) zespól Brown- Sequarda- co to jakie zaburzenia, po której st

więcej podobnych podstron