background image

Bliskie spotkanie w Kambodży

Niniejszy   artykuł   jest   wierną   transkrypcją   wywiadu   który   przeprowadziłem   z   pewnym 

emerytowanym oficerem „sił specjalnych”, który w czasie Wojny Wietnamskiej służył w Tajlandii. 
Dotyczy on bliskiego spotkania z kilkoma EBE-ami i ich pojazdem kosmicznym.

Podobnie jak wiele innych relacji o „wysokim stopniu dziwności”, również i ta jest niezwykle 

interesująca, zwłaszcza że zdarzenia, o których mówi, miały miejsce w czasie działań wojennych na 
terenie Kambodży, na której teren oddziały amerykańskie miały w owym czasie zakaz wstępu. 
Ponadto mowa jest w niej o człowieku pracującym z ramienia rządu dla grupy MJ-12, w czasie 
kiedy jeszcze nikt o niej nie słyszał.

Człowieka, z którym rozmawiałem, nazwałem umownie Joe, aby zapewnić mu anonimowość. 

Nasze rozmowy ciągnęły się przez kilka tygodni i w tym czasie ani razu nie zmienił wersji zdarzeń. 
Opowiedzianą przez siebie historię starał się przedstawić najdokładniej, jak mógł. W toku naszych 
rozmów Joe powiedział mi, że pewien jego przyjaciel, wciąż będący w służbie oficer, oświadczył 
mu, że może swobodnie rozmawiać o swoim spotkaniu z istotami pozaziemskimi w Kambodży, 
ponieważ   tak   czy   inaczej   „już   niedługo   informacje   na   ten   temat   zostaną   ujawnione   opinii 
publicznej”, zaznaczając jednak przy tym, że nie wolno mu jedynie mówić, w jakim celu przebywał 
w Kambodży. Ów „drugi oficer” rozmawiał z nim na temat NOLi ogólnie, stwierdzając przy okazji, 
że katastrofa NOLa w Roswell miała rzeczywiście miejsce, a także opisał dokładnie procedury, 
według których ludzie są dopuszczani, a także transportowani do miejsca gdzie mogą oglądać ten 
pojazd   i   ciała   jego   załogantów.   Wspomniał   także   o   dwóch   różnych   rasach   obcych   istot   – 
„Szarakach” i „Nordykach”.

Zapis rozmowy

JOE: Opiszę z grubsza, co się wydarzyło. We wrześniu I971 roku wraz z armią stacjonowałem 
w Tajlandii. Początkowo było to rutynowe zadanie w Kambodży w pobliżu miejscowości Tonie 
Sap położonej w prostej linii na południe od Angkor Wat, gdzie znajdują się te słynne świątynie. 
Wcześniej   byliśmy   tam   na   akcji   rozpoznawczej   w   odpowiedzi   na   pewne   działania,   a   teraz 
uczestniczyliśmy   w   misji   bojowej.   Teren,   który   nas   interesował,   był   kontrolowany   przez 
oddziały Czerwonych Khmerów, to znaczy ludzi Pol Pota. Oni naprawdę niszczyli w tym czasie 
z premedytacją całą lokalną inteligencję. Szliśmy za jedną z ich grup i w trakcie marszu przez 
dżunglę usłyszeliśmy dziwne dźwięki dochodzące z zakrytego obszaru.
BOSTROM: Usłyszeliście dziwny dźwięk?
JOE:  Tak,   usłyszeliśmy   dźwięk,   który   był   podobny   do   tego,   jaki   wydają   generatory   lub 
maszyny. Coś w rodzaju buczenia.
BOSTROM: Właśnie to przyciągnęło waszą uwagę?
JOE:  Tak, doszliśmy do wniosku, że mają tam jakąś stację paliwową lub coś w tym rodzaju. 
Często się zdarzało, że Czerwoni Khmerzy lub członkowie Phaphet Lao wyrąbywali dżunglę w 
celu tworzenia sztucznych polan dla tankowania, na przykład helikopterów. Nie mieli ich zbyt 
wiele. Większość z nich była ruskiej produkcji i mogli je tu tankować. Myśleliśmy, że właśnie 
udało nam się ich na tym nakryć, lub że to sprzęt budowlany pracujący przy budowie bunkrów 
lub   czegoś   w   tym   rodzaju.   Gdy   doszliśmy   do   polany,   zostaliśmy   zaskoczeni   tym,   co 
zobaczyliśmy, ponieważ było to coś, czego jeszcze w swoim życiu nie widzieliśmy. W tym 
czasie byłem w stopniu porucznika. Nasz oddział stanowiło oprócz mnie czternastu żołnierzy sił 
specjalnych, moich rodaków – Amerykanów, oraz kilkudziesięciu Tajów.
BOSTROM: Zatem służył pan w siłach specjalnych?
JOE: Tak, początkowo służyłem w 101 Specjalnej Jednostce Spadochronowej. Zostaliśmy przed 

background image

wysłaniem   do Tajlandii   przydzieleni  do  506 Jednostki  Kawalerii   Powietrznej.  Służyliśmy   w 
ramach grupy, o której nie będziemy tu rozmawiali z wiadomych względów. W tych czasach 
dużo   mówiło   się   o   pewnych   dziwnych   zdarzeniach.   W   mniejszym   lub   większym   stopniu 
lekceważyliśmy te pogłoski, uważając, że pochodzą od ludzi, którzy zwykle dostają pietra w 
walce. W każdej jednostce zawsze było kilku chłopaków, którzy brali narkotyki, ale u nas nikt 
nie brał. To naprawdę trudno sobie wyobrazić. Coś wyłazi z dżungli. Widzisz przez liście, jak 
leci i wygląda zupełnie inaczej niż w świetle dziennym na otwartej przestrzeni. Weszliśmy na 
polanę.   Miało   prawie   kulisty   kształt   i   spoczywało   na   czterech   podporach.   Jego   dolna 
powierzchnia niemal dotykała gruntu. Nie potrafię powiedzieć, czy to rzeczywiście dotykało 
ziemi, czy nie. Była tam także pewna ilość – najlepszym określeniem, jakie przychodzi mi do 
głowy,   byłoby   tu   –   humanoidów.   Trudno   mi   to   wszystko   teraz   sobie   przypomnieć,   z   kilku 
powodów, o których powiem później. Było ich co najmniej tylu co nas.
BOSTROM: Zatem ilu?
JOE:  Powiedziałbym, że między 16 a 21. Dosyć dużo. To nie było tak, że tam, w dżungli 
znajdowała się grupa facetów. Ich wygląd był zupełnie inny od ludzi żyjących na Ziemi. Mieli 
szarobiałą skórę. Ubrani byli w jednoczęściowy strój srebrzystego koloru, który wyglądał, jakby 
był   wykonany   z   metalizowanego   mylaru,   jak   żaroodporny   kombinezon.   Nie   wyglądał   jak 
skafander ciśnieniowy Później przekonaliśmy się, że ten materiał był całkiem mocny. Kiedy 
zbliżyliśmy się, początkowo nas nie zauważyli, ale kiedy w końcu nas spostrzegli, odwrócili się 
do nas. Niektórzy z nich trzymali coś w rodzaju przyrządów. Nie zauważyłem, aby posiadali 
broń.   To,   co   trzymali   w   rękach,   nie   wyglądało   na   broń   więc,   pomyślałem,   że   nie   ma 
niebezpieczeństwa. Był z nami pewien młody kapral. To była dopiero jego druga akcja bojowa i 
nie potrafił jeszcze właściwie ocenić sytuacji. Ci... jakby tu powiedzieć... umówmy się, że będę 
ich nazywał obcymi... a więc jeden z nich obrócił się do niego, trzymając w ręku coś, co ten 
wziął za broń.

Czując się zagrożony, kapral puścił krótką serię z Browninga typu FNFAL, który ma wartość 

trzech Winchesterów. Jego magazynek zawiera 150 naboi i ma siłę przebijania 30-0-6 na 150 
jardów (137 metrów). Najkrótsza seria, jaką można wypuścić przy przełączniku ustawionym na 
ogień ciągły, zawiera od 8 do 12 kul, które w odległości od 10 do 12 metrów rozniosłyby w pył 
normalnego   człowieka.   W   czasie   takich   akcji   nosiliśmy   zazwyczaj   na   sobie   kamizelki 
kuloodporne   wykonane   z   lekkiego   niezwykle   wytrzymałego   materiału.   Wiele   razy   byłem 
trafiony kulami, które łamały mi żebra i siniaczyły ciało. Często myślałem, że to już koniec, ale o 
ile  nie było się trafionym  jakimś  pociskiem przeciwpancernym,  kończyło się to niewielkimi 
obrażeniami. Nigdy nie widziałem, aby któraś została przebita. Widziałem, jak pociski kalibru 50 
przebijały je, ale nie mniejszego. Tylko wielkokalibrowe pociski o dużej prędkości mogły je 
przebić. Czasami pocisk smugowy wypalał w nich dziurę.

Kiedy kapral został trafiony, padł na ziemię jak martwy. Myśleliśmy, że nie żyje. Obcy byli 

mniej więcej tego samego wzrostu i mierzyli po około 1,5 metra... lub może pięć centymetrów 
mniej. Byli bardzo, bardzo małymi istotami. Przypominali krasnoludki, przy czym mieli idealne 
proporcje ciał. Ręce nie były ani o centymetr dłuższe, niż być powinny. Z wyjątkiem jednego z 
nich, który miał około 1,7 metra. To był ten, który zainterweniował. Pchnąłem w dół lufę broni, 
którą   miał   w   ręku   George,   i   pomyślałem:   „Boże,   ten   facet   nas   zabije”.   W   tym   momencie 
poczułem wręcz paraliżujący strach. Nie mieliśmy pojęcia, kim są ci faceci. Kiedy wydarza się 
coś takiego, nagle człowiekowi stają przed oczyma wszystkie filmy science-fiction, jakie widział 
w swoim życiu. Myśli się: „Mój Boże, czy oni zaraz wyciągną blastery?” Czy rozbiją nas na 
pojedyncze atomy, czy też zamienią w króliki, świnie lub coś w tym rodzaju.
BOSTROM: Czy któryś z nich powiedział cokolwiek?
JOE: Nie słyszałem ani jednego słowa. Ten facet odwrócił się do mnie, widocznie domyślił się, 
że jestem dowódcą. Podniósł rękę z dłonią zwróconą na zewnątrz i wyprostowanymi palcami, co 
odebrałem jako gest wyrażający pokojowe zamiary, potem podszedł do George'a i uderzył go w 
twarz. Nie było to silne uderzenie, bardziej przypominało klepnięcie dziecka, aby przywrócić 
jego uwagę. Efekt tego był jednak zaskakujący. George osunął się na ziemię jak zwiotczały 
łachman, jak gdyby doznał elektrycznego wstrząsu. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że albo 
ten facet był o wiele silniejszy, niż możemy to sobie wyobrazić, albo że zrobił coś innego. Coś 
takiego można czasami zobaczyć we wschodnich sztukach walki, gdzie z pozoru niegroźny cios 

background image

może  mieć  dla   przeciwnika  mocno   destrukcyjny   charakter.   Padł  jak   kamień,  jak   zwiotczały 
łachman.

Bardzo szybko jednak doszedł do siebie. Pomogłem mu wstać, nie bardzo wiedząc, co robić 

dalej.   Nie   chciałem,   aby   ktoś   inny   zaczął   znowu   strzelać,   ponieważ   bałem   się,   że   jeżeli 
otworzymy ogień do tych facetów zginiemy. Balem się. Narobiłem w gacie – normalna reakcja 
w  takich  sytuacjach.  Nie  miałem  pojęcia,  co robić.  Z wyjątkiem  George'a  wszyscy byliśmy 
weteranami,   każdy   z   nas   uczestniczył   w   20-25   akcjach   bojowych.   Byliśmy   stosunkowo 
doświadczeni. To mogła być trzecia akcja George'a, ale najprawdopodobniej była pierwsza lub 
druga. Myślę, że druga. Był zielony i spanikował. Pomyślałem, że właśnie zapłacił tego cenę. 
Tamten facet omal go nie zabił. Na szczęście, skończyło się dobrze. Pomogłem mu podnieść się i 
doprowadzić   się do  porządku  w  tym  samym  momencie,  kiedy   tamten   facet  trafiony   kulami 
George'a wstał i otrzepywał się.

Pamiętam, że pomyślałem wtedy: „O, kurwa, ci faceci zmiotą nas. Jeśli FNFAL nie położyła 

go ośmioma lub dwunastoma kulami, to jest to mały twardy facet”. Jedynym wyjaśnieniem, jakie 
mi przyszło wtedy do głowy, było to, że materiał, z którego były wykonane ich kombinezony, 
był bardzo mocny i działał jak poduszka, jak kamizelka. Widać było, że jest zaszokowany. Było 
oczywiste, że odczuł tę serię, ale jednocześnie nic mu się nie stało. Nieraz wyciągaliśmy kule z 
naszych kamizelek kuloodpornych, zwykle nie nadawały się do ponownego użycia i trzeba je 
było wymieniać na nowe. To boli. Czasami zwala z nóg pod wpływem siły uderzenia. To coś 
takiego jak bardzo silny elektryczny wstrząs. To, co wykańcza ludzi, co zwala ich z nóg, to w 
rzeczywistości nie uderzenie kuli, lecz nerwowa reakcja na nie, która powoduje, że człowiek 
czuje się skończony, zanim zdąży upaść na ziemię. Wszystkie mięśnie sztywnieją. Jak widać, 
mają takie same reakcje fizjologiczne, jak my. Kiedy ten facet odwrócił się do mnie i wykonał 
gest powstrzymujący działanie, pomyślałem: „Okej, wszystko będzie w porządku”.

Po chwili ponownie obrócił się do mnie i wykonał ten sam gest. W tym momencie poczułem, 

że   wszystko  będzie   w   porządku.   Miałem   tego   bardzo   silne   odczucie.   Nie   zamierzam   wcale 
twierdzić, że był to jakiegoś rodzaju przekaz telepatyczny. Nie czułem tego w ten sposób. To 
było coś w rodzaju: „Hej tam, uspokójcie się, on spanikował i ja to rozumiem”. W chwilę potem 
schowali swoje przyrządy i weszli do pojazdu, który odleciał niemal bezdźwięcznie. Pojazd miał 
kształt kulisty i spoczywał na ziemi na czterech podporach, które wsunęły się do jego wnętrza, 
gdy tylko uniósł się pionowo w powietrze. Nie zauważyłem żadnych urządzeń napędowych. 
Dobiegł mnie  tylko  niezbyt  głośny  dźwięk.  Trudno  powiedzieć,  czym  on  był,  może  tylko 
odgłosem podmuchu wiatru. Tak, to było jak gwałtowny podmuch wywołany dużą prędkością.
BOSTROM: Jaką twoim zdaniem ten obiekt miał średnicę?
JOE: Trudno powiedzieć, ponieważ staliśmy w pewnej odległości od niego. Powiedziałbym, że 
co najmniej 15 metrów, ale równie dobrze mogło to być nawet 45 metrów. To bardzo trudno 
ocenić. Miał lustrzaną powierzchnię, na której widać było odbity obraz dżungli. W takiej sytuacji 
bardzo   trudno   oszacować   wymiary.   Wiem,   że   był   wysokości   co   najmniej   pięciopiętrowego 
budynku.   Jego   kulisty   wygląd   zdawał   się   nie   mieć   sensu.   Nie   mam   pojęcia,   jaki   w   takim 
przypadku   powinien   być   system   napędowy.   Być   może   był   to   jakiś   napęd   oparty   na 
antygrawitacji i w związku z tym wszystko musiało mieć centryczne położenie.
BOSTROM: Był okrągły jak piłka?
JOE:  Okrągły jak piłka. Idealnie okrągły z tego, co widziałem. Z boku na jego powierzchni 
znajdował się jakiś symbol czarnego koloru. Był to jakiś symbol albo luka w powłoce. Symbol 
łuku.   Jak   piramida   z  linią   pod   spodem.   Wróciliśmy   do   bazy.   Tajowie   nie   mieli   oczywiście 
zamiaru nikomu o tym mówić. Nic nie widzieli, nic nie słyszeli. Brali po prostu udział w akcji i 
to   wszystko.   Było   to   dla   nich   typowe.   Nie   chcieli   być   w   cokolwiek   wplątani.   Samo   to 
wydarzenie im wystarczało. Powrót do granicy zajął nam około trzech dni.
BOSTROM: O czym rozmawialiście w drodze powrotnej?
JOE:  O   niczym.   Postanowiliśmy   nie   rozmawiać   ze   sobą   w   drodze   powrotnej.   Nic   nie 
słyszeliśmy, nic nie widzieliśmy. Wróciliśmy do bazy i pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, było 
pójście pod prysznic, aby zmyć z siebie robactwo i całą tę resztę, która sprawia, że człowiek 
czuje się brudny.
BOSTROM: A ten znokautowany chłopak, jak się czuł?

background image

JOE: Czuł się w porządku. Czuł się dobrze. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Był kapralem 
i poszedł do swoich baraków. Ja mieszkałem w barakach oficerskich. Wkrótce przyszedł facet z 
biura dowódcy żandarmerii i powiedział mi, że mam się natychmiast zgłosić w biurze kapitana. 
Zapytałem, czy mam trochę czasu, aby się opłukać. Oświadczył, że niewiele. Powiedział, żebym 
włożył coś na siebie i poszedł tam czym prędzej. „Chcą rozmawiać z panem w tej chwili” – 
poinformował mnie. Zapytałem go, o co chodzi. „Nie wiem, nie powiedziano mi” – odrzekł – 
„Kazano mi jedynie pana sprowadzić. Myślę, że to coś poważnego”. Powiedział, że byli czymś 
zakłopotani.   Poszedłem   do   biura   kapitana,   który   czekał   na   mnie   w   środku   w   towarzystwie 
pułkownika oraz kilku majorów i cywili. Z daleka było widać, że to faceci z „firmy”, mimo iż 
nie byli ubrani w typowe szare flanelowe garnitury i białe skarpetki. Był wśród niech nawet 
[nazwisko usunięte].
BOSTROM: [?]
JOE: [...] Ten facet był z MJ.
BOSTROM: Co takiego?
JOE: MJ – Majestic 12.
BOSTROM: MJ-12?
JOE:  Zgadza   się.   Nigdy   nie   słyszeliśmy,   aby   nazywano   go   inaczej   niż   MJ-12   lub   MJ. 
Wiedzieliśmy,   że   pracował   dla   nich.   Nie   wiedzieliśmy   tylko,   o   co,   do   diabła,   chodziło. 
Wiedzieliśmy natomiast, że musimy go powiadamiać o każdym nieprzyjacielskim samolocie, 
jaki   widzieliśmy.   Wszystkie   zdjęcia,   jakie   robiliśmy,   musieliśmy   mu   dawać.   Oni   mocno 
interesowali się nieprzyjacielskimi samolotami, niezwykłymi obserwacjami i innymi tego typu 
rzeczami. Wszystkim, co było niezwykłe. Więc często mieliśmy z nim do czynienia. czasami 
nawet   codziennie.   Od   czasu   do   czasu   wzywał   nas,   abyśmy   spojrzeli   na   jakieś   zdjęcie   i 
powiedzieli, co przedstawia. Mówiliśmy na przykład: „To rosyjska kanonierka, ma takie to a 
takie uzbrojenie”. A on na to: „W porządku, właśnie to chciałem wiedzieć, dziękuję bardzo. 
Proszę z nikim o tym nie rozmawiać. Powodzenia”. Był bardzo jednostronny, jeśli chodziło o 
informacje. Udostępnialiśmy mu wszystkie. On natomiast nie mówił nic. Kompletnie nic. Był 
bardzo opanowanym człowiekiem.

Nigdy   nie   widziałem,   aby   się   pocił.   Najczęściej   nosił   czarny   lub   ciemnoszary   flanelowy 

garnitur. O tej porze roku temperatura w Tajlandii dochodzi zwykle do 36-38°C, zaś względna 
wilgotność do 100%. Jest tak gorąco i parno, że człowiek czuje się, jakby siedział w łaźni. Ten 
facet był zimnokrwisty. Nigdy więcej w swoim życiu nie widziałem drugiego takiego faceta. 
Nigdy nie widziałem, żeby się pocił, z wyjątkiem tego jednego spotkania. To był zimny pot. W 
pewnym momencie zdjął nawet marynarkę. Nigdy nie widziano go poza pomieszczeniami bez 
marynarki. Posadzili nas na krzesłach i smażyli tego dnia przez co najmniej 3,5 do 4 godzin. Bez 
końca   zadawali   te   same   pytania.   Próbowałem   dociec,   kto   z   nas   puścił   farbę,   ponieważ   po 
powrocie z akcji, nie rozmawialiśmy ze sobą o tym. Ktoś musiał coś wywęszyć i sprawić, że 
jeden z nas powiedział, co się nam przytrafiło.
BOSTROM: Ktoś musiał pójść do nich i powiedzieć im o tym zdarzeniu.
JOE: Nie minęła nawet godzina od naszego powrotu. Zwykle idziemy pod prysznic, myjemy się 
i trochę odpoczywamy przed zdaniem raportu, ponieważ często trwa to kilka godzin. To było 
bardzo   interesujące.   Kiedy   wróciliśmy   do   naszych   kwater,   powiedziano   nam,   abyśmy   nie 
wychodzili na zewnątrz i że posiłki będą nam dostarczone bezpośrednio do baraków. Zakazano 
nam   rozmawiać   z   kimkolwiek   o   tym   zdarzeniu,   z   wyjątkiem   upoważnionego   do   tego   celu 
personelu. Potem przez trzy do czterech tygodni rozmawialiśmy z różnymi ludźmi. Do dziś nie 
mam pojęcia, kim było wielu z nich.

Niektórzy na pewno byli psychologami. Wynikało to w sposób oczywisty z pytań, które nam 

zadawali, a poza tym pokazywali nam te swoje atramentowe kleksy. Jeśli miał pan kiedykolwiek 
do czynienia z wojskiem, to pewnie wie pan, że kiedy wyciągają takie atramentowe kleksy i 
próbują sugerować panu, że ma to związek z seksem, to oznacza, że zamierzają dać panu spokój. 
Stwierdzają, że jest się zdrowym i pozwalają wyjść z gabinetu. Ich diagnoza mówi, że jest się w 
porządku. Trwało to przez dwa i pół tygodnia, a potem przystąpili do narko-hipnozy.
BOSTROM: Jak to wyglądało?

background image

JOE: Sadzali nas na krześle i pytali, czy jest nam wygodnie. Włączali sfigmometr, przyrząd do 
mierzenia siły i częstości tętna, i wprowadzali nas w stan wysokiej relaksacji, czasami przy 
zastosowaniu   uspakajającej   muzyki,   a   następnie   robili   zastrzyk   czegoś,   co   nazywa   się 
hipnotycznym narkotykiem. Głównie był to Seconal lub Skopolamina, które obniżają, jak to 
określili,   psychiczny   opór.   Pod   ich   wpływem   ciało   odpręża   się,   maksymalnie,   jak   to   tylko 
możliwe,   i   traci   się   wolę.   W   tym   właśnie   momencie   przystępują   do   hipnotyzowania.   To 
kombinacja narkotyków i hipnozy. Tak to przynajmniej odbieram, ponieważ w czasie szkolenia 
ćwiczeni byliśmy w nie poddawaniu się torturom i właśnie czemuś takiemu. Ani jednemu z nas 
nie udało się przejść z powodzeniem testu na wariografie i skłamać podając na przykład inny 
wiek, kolor skóry matki lub nieba.

Poddali   nas   odpowiedniemu   praniu   mózgów,   abyśmy   wiedzieli,   co   mamy   odpowiadać   w 

przypadku   schwytania.   Jedyne,   co   mogę   teraz   stwierdzić,   to   to,   że   w   taki   lub   inny   sposób 
zmienili   naszą   pamięć.   Teraz   nie   wiem,   czy   oni...   czy   widzieliśmy   coś   jeszcze...   czy   też 
wprowadzili   do   naszych   umysłów   inne   wspomnienia   i   że   są   one   teraz   właśnie   tym,   co 
pamiętamy.   Możliwe   także,   że   to,   co   widzieliśmy,   było   znacznie   gorsze   od   tego,   co 
zapamiętaliśmy świadomie, i tylko mój umysł to złagodził. Wiem z całą pewnością, że każdy z 
nas miewa od czasu do czasu nocne koszmary związane z tą sprawą, w których jest świadkiem 
niesamowitej krwawej łaźni. Po przejściu tych wszystkich badań lekarskich i psychologicznych 
George został przeniesiony z naszej jednostki. W jakieś sześć do ośmiu tygodni po tym zdarzeniu 
wezwano mnie do biura kapitana w celu identyfikacji, jak mi powiedziano, jego zwłok.

Co ciekawe, kilka dni temu widziałem go tutaj w bazie. Ciało, które mi pokazali, było już w 

znacznym stopniu rozkładu. Zbyt dużym nawet jak na dżunglę, gdzie rozkład następuje bardzo 
szybko.
BOSTROM: Zatem nie mógł pan z całą pewnością zidentyfikować jego ciała?
JOE: Nie mogłem stwierdzić, że to jego ciało. Wszystkie mięśnie były już w stanie płynnym.
BOSTROM: A więc mogło to być ciało kogoś innego?
JOE: Jedyne, co mogę stwierdzić, to to, że tkanki jego ciała zostały w jakiś sposób porozrywane, 
jakby ścianki każdej komórki z osobna zostały rozerwane. Tak jak to jest w przypadku liszajów. 
Nazywa się to lisoduminą, kiedy komórka rozpada się i na jej zewnątrz wydobywa się wirus lub 
jakiś inny czynnik bakteriologiczny, który to wywołał. Nie wydaje mi się jednak, aby to było 
właśnie to. Myślę, że cokolwiek się z nim stało, specjalnie spreparowali to ciało tak, abym nie 
mógł stwierdzić, że to nie on.
BOSTROM: Czemu mieliby ci pokazywać ciało, którego nie mogłeś zidentyfikować?
JOE:  Ludzie, z którymi mieliśmy  do czynienia, byli bardzo, bardzo staranni, jeśli chodzi o 
ukrywanie różnych spraw. Nigdy nie zostawiali najmniejszego śladu... i w końcu już nie wiem... 
zgubiłem się w tym momencie zupełnie. To znaczy, jeśli chodzi o to, czy to ciało należało do 
niego. Zastanawia mnie, dlaczego wzywano mnie abym zidentyfikował jego ciało i podpisał 
odpowiednie   papiery.   Mogłem   go   zidentyfikować   jedynie   po   „psiej   tabliczce”.   Z   uwagi   na 
charakter naszej jednostki te znaki identyfikacyjne były przekazywane przez nas dowódcy przed 
każdą akcją bojową, a następnie zwracane nam po powrocie do bazy. Nazywały się one T8407-?-
T101 a potocznie „przepustką na wolność”. Była to tekturowa karta zapisana na dwóch stronach 
ze znakiem i informacją ministerstwa obrony na jednej z nich mówiącą, że jej właściciel może 
posiadać dowolną, nawet najdziwniejszą broń, że wolno mu się poruszać w lub bez munduru, i 
że nie wolno go zatrzymywać pod żadnym pozorem. Jeśli taką kartę znajdowano przy ciele, to 
należało   spalić   ją   razem   z   nim,   a   wiadomość   o   tym   przekazać   pod   podany   na   niej   numer 
telefonu, a także skontaktować się z podaną na niej grupą.
BOSTROM: Czy to wszystko, co pan pamięta?
JOE:  To   właśnie   mój   problem.   Wszelkie   próby   przebrnięcia   przez   to   kończą   się   chaosem. 
Rozmawiałem z kilkoma ludźmi związanymi z tą sprawą. Oni także mają tego typu problemy. Z 
biegiem lat jednak coraz więcej szczegółów wypływa z pamięci na światło dzienne. Musiały 
minąć   lata,   zanim   nabrałem   ochoty   do   rozmowy   na   ten   temat.   Nie   dlatego,   że   było   to 
przerażające i ludzie z „firmy” zabronili nam o tym mówić pod groźbą naruszenia tajemnicy 
państwowej, ale dlatego że po prostu nie miałem ochoty o tym rozmawiać.

background image

BOSTROM: Czy pamięta pan jeszcze jakieś inne szczegóły, na przykład jak weszli do pojazdu?
JOE: Wyglądało to, jakby cześć powłoki opadła w dół. Jakby nagle wysunęła się z boku i opadła 
w dół.
BOSTROM: Czy to było coś w rodzaju pomostu?
JOE: Opadła w dół w kierunku ziemi. Miała schody i przyjęła postać pomostu, aby mogli wejść 
po stopniach do środka.
BOSTROM: Tak więc wyglądało, jakby wchodzili po schodach?
JOE:  Były na niej schody, ponieważ wchodzili jak po schodach, a nie płaskim pomoście. Ich 
chód był bardzo płynny, nieomal doskonały, i w bardzo krótkim czasie przebyli spory odcinek 
drogi.   Główny   jednak   problem   polega   w   moim   przypadku   na   tym,   że   kiedy   usiądziemy   i 
spróbujemy ustalić szczegóły, może się to skończyć nawet utratą przeze mnie przytomności. 
Cokolwiek zrobili, aby zablokować nasze wspomnienia, trzeba przyznać, że jest to trwałe. Mimo 
upływu tylu lat nadal miewam senne koszmary związane z tą sprawą. Budzę się zlany zimnym 
potem i po chwili zapominam, co mi się śniło. To bardzo frustrujące. Wkurza mnie to ponieważ 
nie wiem, co nam wtedy, do cholery, zrobili.
BOSTROM:  Czy zna pan aktualne miejsce  pobytu przynajmniej jednego lub dwóch z tych 
ludzi, którzy brali wtedy razem z panem udział w tej akcji?
JOE: Tak, znam pięciu lub sześciu, o których wiem, gdzie ich szukać. Większość z nich w ogóle 
nie chce rozmawiać na ten temat. Dwóch z nich nadal pracuje dla „firmy” i już choćby z tego 
względu   nie   będą   rozmawiać   o   tej   sprawie.   Bill   na   przykład   ma   objawy   syndromu   dawno 
przeżytego stresu i kiedy wrócił do domu, nigdy już nie był taki jak przedtem.
BOSTROM: Czy kontaktował się ostatnio ktoś z panem w tej sprawie?
JOE: Wciąż mam kilku przyjaciół w „firmie”. Robiłem coś nie coś dla nich już po zwolnieniu ze 
służby. Jeden z nich pytał mnie o to całkiem prywatnie.
BOSTROM: Co to za „firma”, o której pan mówi?
JOE:  Tego określenia używają zwykle ludzie pracujący w służbach bezpieczeństwa. Powiem 
panu w sekrecie, że oni nigdy nie powołują się na konkretną agencję rządową. Miejsce w którym 
pracują, lubią nazywać „firmą”. Wracając do sprawy, powiem tylko tyle, że byliśmy przednią 
strażą sekcji wojskowych tych agencji, których nie powinniśmy posiadać. Ta agencja miała taką. 
Ostatnio było trochę przecieków na ten temat. Dowiedziałem się, że kilka tygodni po naszym 
przeżyciu doszło jeszcze do co najmniej dwóch innych zdarzeń tego typu. W jednym z nich kilka 
istot zostało zaatakowanych przez oddział Phaphet Laowców. W pewnym momencie spomiędzy 
drzew   wyszły   dwie   istoty   i   jedna   z   nich   rzuciła   między   siebie   a   Phaphet   Laowców   mały 
przedmiot. Określili to jako granat ciemności poprzez analogię do granatu dymnego. Wywołał on 
nastanie takiego mroku, że zarówno jedni, jak i drudzy mogli spokojnie uciec.

Bez   względu   na   to,   jak   wielkie   środki   bezpieczeństwa   obowiązują   w   danej   bazie,   i   tak 

wszyscy wcześniej czy później dzielą się swoimi przeżyciami. Jest duży przeciek informacji. 
Kiedy   ten   oddział   wrócił   wszystkich   ich   spotkało   ta   samo   co   nas.   Przeszli   to   samo   pranie 
mózgów co my. Ostatnio rozmawiałem o tym zdarzeniu z jednym z moich przyjaciół, który 
służył w Tajlandii w siłach powietrznych, i śmialiśmy się z tego faceta z „firmy”. Powiedział, że 
słyszał o tym zdarzeniu, dodając, że niektórzy rechotali z tego, jakby to była najśmieszniejsza 
rzecz, jaką słyszeli w życiu. Była też pewna grupa ludzi która miała pietra z tego powodu. Nigdy 
nie dowiedzieliśmy się, co Wuj Sam orzekł w tej sprawie. Mogę się tylko tego domyślać. Pewnie 
stwierdzili,   że   byliśmy   naćpani   albo   nawdychaliśmy   się   gazu   błotnego,   niemniej   nigdy   nie 
powiedzieli nam tego.
BOSTROM:  Czy słyszał pan o innych zdarzeniach tego typu, które miały miejsce w tamtym 
rejonie?
JOE: Było ich całkiem sporo. Zdarzały się tam od dawna. Nawet w czasie II wojny światowej w 
Birmie. Nazywali to Foo Fighterami. Piloci widywali je, jak latały za ich samolotami. Jedyne, co 
mogę powiedzieć, to to, że kimkolwiek lub czymkolwiek są te humanoidy, interesują się bardzo 
tym, co robimy.
BOSTROM: Co mówili ci ludzie, którzy widzieli ten dymny granat na temat pojazdu?

background image

JOE: Nie widzieli go. Jedyne, co widzieli, to te istoty, takie same, jak te, które my widzieliśmy.
BOSTROM: Pojawiły się tam nagle?
JOE:  Usłyszeli jakiś hałas w dżungli, z której wyszły te dwie istoty. Słyszeli ten hałas mimo 
huku wystrzałów. Musiało to być bardzo głośne. Istoty te rozejrzały się dookoła, spojrzały na 
nich i zwróciły się twarzami do siebie, jakby dyskutując ze sobą, po czym jedna z nich wyjęła 
jakiś mały przedmiot, nie większy od piłki tenisowej, i rzuciła go przed siebie. Wybuchł wydając 
głośne puf. Nie była to eksplozja, ale odgłos głośnego pęknięcia czegoś miękkiego. Na zewnątrz 
wydobyło się coś co wyglądało jak ciemny gaz. Wydobyło się na zewnątrz jak gaz, ale było 
ciemnością. Spojrzeli na siebie i powiedzieli zdziwieni: „Co to, do cholery, jest?”. Jeden z nich 
rzucił następnie: „Nic mnie to nie obchodzi. Spływajmy stąd”. I pośpiesznie wycofali się. Ten 
granat pozwolił Phaphet Laowcom wycofać się na bezpieczną odległość, aby uniknąć pościgu. 
Nigdy więcej nie widzieli czegoś takiego ani my.
BOSTROM: Czy ich ubrania zostały wzięte do badań w celu sprawdzenia osadu?
JOE:  Wiele razy. Zabrali nasze ciuchy. Najbardziej interesujące w tym wszystkim jest to, że 
nasze wspomnienia nie są już takie same jak przedtem. Cokolwiek zrobili, wpłynęło to na nasze 
wspomnienia i stale na nie wpływa, ale przecież nie ma czegoś takiego jak stała blokada. Te 
zakłócenia występowały falowo. Wiem, że aż do tamtego momentu zawsze fascynowała mnie ta 
sprawa, chciałem w nią wierzyć, lecz nigdy nie miałem  okazji zobaczyć wystarczająco,  aby 
naprawdę uwierzyć, że coś takiego rzeczywiście istnieje. Kimkolwiek lub czymkolwiek oni są, 
jestem przekonany że nie są oni elementem naszej rasy.
BOSTROM: Nie ma pan nic przeciwko temu, że rejestruję tę rozmowę?
JOE: Nie. Nie będę miał w związku z tym żadnych kłopotów.

Autor: Peter A. Bostrom
Artykuł pochodzi z miesięcznika The Missing Link, nr 102, marzec 1991 roku.