background image

 

 

José Martí 

Nasza Ameryka 

Przełożyła Danuta Rycerz 

Wydawnictwo: Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW, Warszawa 1991 
Seria: „Idea i ludzie” 

 
 
 

[strona 5] 

SPIS  TREŚCI

 

 
 

José Martí 

Nasza Ameryka …………….…………………………... 
 

Wybrana bibliografia ……………………….…………………. 

 

Armando Cristóbal Pérez 

José Martí i Nasza Ameryka: krótki szkic biograficzny …. 

 
Horacio Cerutti Guldberg 

Nasza Ameryka… dzisiaj ……………………………….. 

 

 

17 

 
 

19 

 
 

25 

 
 

 

 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

2

 

 

[strona 7] 

JOSÉ  MARTÍ 

 

NASZA  AMERYKA

1

 

 
Zadufany wieśniak uważa, że cały  świat to jego zaścianek, a jeśli do tego jeszcze zostanie sołtysem 

lub zemści się na rywalu, który mu odbił dziewczynę, lub też spuchnie mu skarbonka, gotów zaakceptować 
ustalony  porządek  świata  nieświadomy  istnienia  olbrzymów  w  siedmiomilowych  butach,  mogących  go 
zdeptać, i walki ciał niebieskich, które unoszą się w przestworzach, pochłaniając światy. Te resztki zaścianka 
w Ameryce muszą się wreszcie obudzić. Obecne czasy nie sprzyjają zasypianiu z głową w poduszce, trzeba 
spać  z  bronią  w  ręce,  jak  wielcy  mężowie,  których  opisywał  Juan  de  Castellanos

2

,  z  bronią  mądrości 

zwyciężającą każdy oręż. Okopy idei mocniejsze są niż okopy z kamienia. 

Nie znajdziesz statku o takim dziobie, który mógłby się przebić przez chmurę idei. Przyświecająca 

światu idea potrafi w odpowiednim momencie powstrzymać cały szwadron pancernych, niczym mistyczna 
chorągiew sądu ostatecznego. Narody, które się między sobą nie znają, winny rychło zawrzeć znajomość, 
jak ludzie mający razem stanąć do walki. Te natomiast, które wygrażają sobie pięściami – jak dwaj zazdrośni 
bracia domagający się tego samego kawałka ziemi, albo jak ktoś, kto mieszkając w małym domku zazdrości 
temu, co żyje w większym – muszą wzajemnie dopasować swoje dłonie, by stały się jedną ręką. A te narody, 
które  pod  osłoną  zbrodniczej  tradycji,  używając  szabli  splamionej  własną  krwią,  zagarnęły  ziemię  brata 
pokonanego i upokorzonego bardziej niż na to zasługiwał, niechaj bratu oddadzą ziemię, jeśli nie chcą, by 
nazwano je złodziejami. Człowiek prawy nie 

[strona 8] 

odbiera  długów  honorowych  w  pieniądzach,  bo  palą  jak  policzek.  Nie  możemy  już  dłużej  być  narodem 
kwiatów i liści zdanym na łaskę światła i kaprysy burzy. Niechaj drzewa staną szeregiem, by zagrodzić drogę 
olbrzymowi w siedmiomilowych butach! Nadeszła godzina porachunków i zjednoczonego marszu. Musimy 
ruszyć zwarci jak srebro drzemiące w głębi Andów. 

Wcześniakom  brak  jedynie  odwagi.  Ci,  którzy  nie  wierzą  we  własną  ziemię,  to  przedwcześnie 

urodzeni. A ponieważ sami nie mają odwagi, odmawiają jej innym. Skoro nie sięga szczytu drzewa cherlawe 
ramię, zdobna w bransolety wypielęgnowana ręka Madrytu czy Paryża, więc mówią, że nieosiągalne jest 
samo  drzewo.  Trzeba  załadować  na  statki to  szkodliwe  robactwo toczące  rdzeń  ojczyzny,  która je  żywi. 
Paryżanie – niech chodzą na lody z ciastkiem do Tortoniego, dla mieszkańca Madrytu  – wolna droga na 
spacer po Paseo del Prado! Cóż to za synowie stolarzy, którzy wstydzą się zawodu własnych ojców! Cóż to 
za  rdzenni  Amerykanie,  którym  wstyd,  że  noszą  indiańską  odzież,  wstyd  matki,  która  ich  urodziła  i 
wychowała, a gdy matka zachoruje – wyrzekają się jej, nikczemnicy, pozostawiając samą na łożu boleści! 
Któż jest prawdziwym mężczyzną – ten, co zostaje z matką, by pielęgnować ją w chorobie, czy ten, co wysyła 
ją na służbę tam, gdzie nikt jej nie będzie widział i żyje z jej pracy w pełnych zepsucia krajach, podobny do 
drążącego ją robaka, złorzecząc łonu, które go wydało i obnosząc napis „zdrajca” na plecach papierowego 
żakietu? Ci dezerterzy żebrzący o karabin w wojskach Ameryki Północnej, która ujarzmia krwawo własnych 
Indian i goni w piętkę – to mają być synowie naszej Ameryki, tej, która zmierza do ocalenia razem ze swymi 
Indianami?  Ci  delikatnisie  rodzaju  męskiego,  którzy  nie  chcą  wykonywać  pracy  mężczyzn!  A  czy 
Waszyngton, który był twórcą kraju, poszedł mieszkać wśród Anglików, żyć wśród nich w tamtych latach, 
kiedy widział jak walczyli przeciwko jego własnej ojczyźnie? Ach, ci „niezwykle” honorowi, którzy honor 
swój wloką po obcej ziemi, podobni tym „niezwykłym” z czasów Rewolucji Francuskiej, co wypacykowani 
wirowali w tańcu, rozwlekając wymawiane „r”! 

Gdzie żyć można z większym poczuciem dumy aniżeli w naszych cierpiących republikach Ameryki, 

zrodzonych wśród milczących mas Indian, w walce książki z lichtarzem, w republikach wyniesionych na 
zakrwawionych barkach setek apostołów? Nigdy 

[strona 9] 

jeszcze nie zdarzyło się, by w krótszym historycznym czasie, z elementów tak rozbieżnych, powstały tak 
rozwinięte i zwarte narody. Pyszałek wyobraża sobie, że ziemia została stworzona po to, by służyć mu za 
piedestał, bo ma łatwość pisania i umie władać różnobarwnym słowem; swoją własną ojczyznę oskarża o 
nieudolność i stan nie do naprawienia, bo jej młoda dżungla nie ułatwia mu ciągłych wędrówek po świecie 

                                                           

1

 Revista Ilustrada (Nueva York) 10.1.1891; El Partido Liberal (México), 30.1.1891 [Podano dwa pierwsze wydania. Red.

2

 Juan de Castellanos (1522 – 1607) – poeta, kronikarz i humanista hiszpański. Był obecny przy zdobywaniu Królestwa Nowej 

Granady. Napisał m.in. Elegię o sławnych mężach Indii

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

3

 

w charakterze wielkiego kacyka wożącego ze sobą perskie kucyki i serwującego szampana. Nieudolność nie 
jest  cechą  rodzącego  się  narodu,  który  domaga  się  odpowiedniego  dla  siebie  porządku  i  rangi,  lecz  jest 
udziałem tych, którzy usiłują rządzić narodami całkowicie oryginalnymi, o osobliwej, pełnej sprzeczności 
strukturze, i robią to za pomocą praw odziedziczonych po czterech wiekach ich swobodnego stosowania w 
Stanach Zjednoczonych, czy po dziewiętnastu stuleciach monarchii we Francji. Żaden dekret Hamiltona

3

 nie 

powstrzyma szarży źrebaka z równin. Żadne hasło rzucone przez Sieyès’a

4

 nie pobudzi zastygłej krwi rasy 

indiańskiej. Chcąc dobrze rządzić, trzeba brać pod uwagę to wszystko, czym jest kraj, którym się rządzi. 
Dobry przywódca w Ameryce to nie taki, który wie jak rządzi u siebie Niemiec czy Francuz, lecz ktoś, kto 
jest świadom jakie siły tworzą jego własny kraj i wie jak nimi wszystkimi pokierować, aby przy pomocy 
metod oraz instytucji w tym kraju zrodzonych osiągnięć ów upragniony stan, w którym każdy człowiek zna 
i  doskonali  samego  siebie,  a  wszyscy  razem,  wzbogacając  kraj  swą  pracą  i  broniąc  go  własną  piersią, 
korzystają z obfitości dóbr, jakimi obdarzyła ich przyroda. Władza musi zrodzić się z danego kraju. Duchem 
władzy  musi  być  duch  kraju.  Forma  jej  sprawowania  musi  odpowiadać  naturalnemu  porządkowi  kraju. 
Rządzenie nie jest niczym innym jak utrzymywaniem w równowadze naturalnych sił istniejących w kraju. 
Dlatego miejscowy człowiek zwyciężył w Ameryce importowaną książkę. Tubylcy pokonali oderwanych od 
rzeczywistości intelektualistów. Miejscowy Metys wziął górę nad egzotycznym 

[strona 10] 

Kreolem. Walka nie toczy się pomiędzy cywilizacją a barbarzyństwem, lecz między fałszywie pojmowaną 
erudycją  a  naturą.  Człowiek  natury  jest  dobry,  szanuje  i  wynagradza  inteligencję  tak  długo,  jak  ta  nie 
wykorzystuje jego uległości, aby go skrzywdzić i nie obraża go lekceważeniem. Tego bowiem tubylec nie 
przebacza i nie obraża go lekceważeniem. Tego bowiem tubylec nie przebacza i gotów jest siłą odzyskać 
szacunek  tych,  którzy  ranią jego  wrażliwość, albo  działają  na jego  szkodę.  Tyrani doszli  w  Ameryce  do 
władzy  dzięki  współdziałaniu  z  pogardzanymi  tubylcami,  a  upadli  z  chwilą,  gdy  ich  zdradzili.  Tyranią 
zapłaciły  republiki  naszej  Ameryki  za  swoją  niezdolność  do  rozpoznania  prawdziwych  czynników 
składających się na charakter kraju i za nieumiejętność wyprowadzenia z nich właściwej formy rządów. W 
nowym narodzie rządzący znaczy twórca. 

Narodami złożonymi z ludzi wykształconych i niewykształconych tak długo będą rządzili ci ostatni, 

zwykli  atakować  i  siłą  rozstrzygać  wątpliwości,  jak  długo  wykształceni  nie  opanują  sztuki  rządzenia. 
Niewykształcona  masa  ludzka  jest  leniwa,  wobec  uczonych  spraw  nieśmiała  i  pragnie,  by  nią  dobrze 
rządzono.  Lecz  jeśli  rządzący  działają  na  jej  szkodę,  pozbywa  się  ich  i  rządzi  sama.  Jakim  cudem  z 
uniwersytetów mieliby wyjść przywódcy narodów, jeśli w całej Ameryce nie ma uniwersytetu, na którym 
nauczano by umiejętności tak podstawowej dla sztuki rządzenia, jaką jest analiza czynników składających 
się na odrębność narodów Ameryki? Młodzi wyruszają w świat, aby szukać wiedzy, uzbrojenie w jankeskie 
lub francuskie okulary, po czym pragną rządzić narodem, którego nie znają. Należałoby zabronić dostępu do 
kariery politycznej tym, którzy nie znają podstawowych zasad polityki. W konkursach literackich powinno 
się nagradzać nie za najlepszą odę, ale za najlepsze studium warunków kraju, w którym się żyje. Na łamach 
gazet, w Sali wykładowej, czy w akademii należałoby prowadzić badania nad czynnikami składającymi się 
na rzeczywistość danego kraju. Trzeba je poznawać bez opaski na oczach i bez upiększeń, albowiem ten, kto 
rozmyślnie czy przez zapomnienie pomija część prawdy, w rezultacie ponosi klęskę właśnie dlatego, że mu 
tej prawdy zabrakło, podczas gdy ona – mimo lekceważenia – rośnie w siłę i obala to, co zbudowano bez jej 
udziału. Łatwiej rozwiązać problem po uprzednim poznaniu jego elementów, aniżeli rozwiązywać go bez 
ich znajomości. Miejscowy człowiek wkracza na arenę dziejów pełen gniewu i siły, by obalić wywodzącą 
się z książek sprawiedliwości, ponieważ ta nie odpowiada 

[strona 11] 

oczywistym potrzebom jego kraju. Poznać to znaleźć rozwiązanie. Poznać swój kraj i rządzić nim w zgodzie 
w  tą  wiedzą  –  to  jedyny  sposób  uwolnienia  go  od  tyranii.  Uniwersytet  europejski  musi  ustąpić  przed 
uniwersytetem latynoamerykańskim. Historii Ameryki od czasów Inków aż po dzisiejsze trzeba uczyć jak 
najgruntowniej, nawet jeżeli pominie się przy tym historię archontów greckich. Lepiej zajmować się naszą 
własną Grecją niż tamtą, która nie jest nasza. Jest nam bardzo potrzebna. Narodowi politycy muszą zastąpić 
obcych. Niech świat zaszczepia u nas swoje pędy, ale pień drzewa niech wyrasta z naszych republik. I niech 
zamilknie pokonany pseudomędrzec, bowiem nie ma ojczyzny, w której człowiek mógłby żyć z większym 
poczuciem godności, aniżeli w naszych cierpiących republikach amerykańskich. 

Z różańcem u stóp, białą głową i ciałem barwy Indianina i Kreola wkroczyliśmy odważnie w świat 

narodów.  Ze  sztandarem  Matki  Boskiej  wyruszyliśmy  na  podbój  wolności.  Oto  jeden  ksiądz,  kilku 
poruczników  i  jedna  kobieta  na  barkach  Indian  wznoszą  w  Meksyku  republikę.  Hiszpański  zakonnik, 

                                                           

3

 Alexander Hamilton (1757 – 1804) – prawnik północnoamerykański, współpracownik Waszyngtona. 

4

 Emmanuel Joseph Sieyès (1748 – 1836) – duchowny i polityk francuski, jeden z założycieli Klubu Jakobinów. 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

4

 

osłaniany przez duchowną szatę, kształci we francuskim pojęciu wolności kilku wspaniałych maturzystów, 
którzy  na  przywódcę  Ameryki  Środkowej  przeciw  Hiszpanii  wybierają  hiszpańskiego  generała.  Z 
monarchicznymi  przyzwyczajeniami  i  ze  słońcem  zamiast  puklerza  poderwali  się  ku  wolności 
Wenezuelczycy na północy i Argentyńczycy na południu. Gdy zdarzyli się obaj ich herosi i kontynent miał 
zadrżeć  w  posadach,  jeden  z  nich,  który  wcale  nie  ustępował  drugiemu  wielkością,  wycofał  się

5

.  W 

pokojowych czasach trudniej o bohaterstwo, bo daje ono mniejszą sławę niż bohaterstwo na wojnie. Łatwiej 
człowiekowi  umierać  z  honorem,  niż  porządnie  rozumować,  łatwiej  rządzić  w  czas  wojny,  wśród 
jednomyślności  i  egzaltacji  uczuć,  niż  po  zakończeniu  walk  trzymać  w  ryzach  najróżniejsze,  zuchwałe, 
szokujące  czy  zżerane  ambicjami  myśli.  Zniesiona  epickim  szturmem  władza  z  prawdziwie  kocią 
przebiegłością  i  świadoma  rzeczywistości,  podkopywała  gmach,  nad  którym  powiewał  –  wśród  naszej 
nieokrzesanej  i  jedynej  w  swoim  rodzaju,  bosonogiej  a  odzianej  w  paryski  surdut  metyskiej  Ameryki  – 
sztandar narodów czerpiących mądrość rządzenia z nieustannej praktyki wolności i rozumu. Hierarchiczna 
struktura kolonii 

[strona 12] 

stawiała  opór  demokratycznej  organizacji  republiki;  strojne  w  krawaty  stolice  zostawiały  w  przedsionku 
obutą  w  chłopskie  cholewy  prowincję,  a  książkowi  zbawcy  nie  rozumieli,  że  rozpoczęta  na  apel 
Wyzwoliciela  rewolucja,  która  zatriumfowała  tylko  dzięki  duchowi  tej  ziemi,  powinna  teraz  rządzić  w 
zgodzie  z  tym  duchem,  a  nie  wbrew  niemu  czy  bez  niego.  Rozchorowała  się  z  tego  wszystkiego  nasza 
Ameryka  i  nadal  cierpi  wyczerpana  dopasowywaniem  się  rozbieżnych  i  wrogich  sobie  wzajemnie  sił 
odziedziczonych po despotycznych, przebiegłych kolonizatorach oraz importowanych form i idei przez swe 
oderwane od lokalnej rzeczywistości opóźniających ustanowienie rozumnych rządów. Kontynent okaleczany 
w  ciągu  trzech  stuleci  przez  władzę  odmawiającą  człowiekowi  prawa  do  czynienia  użytku  z  własnego 
rozumu wkroczył teraz – nie zważając na ignorantów, którzy dopomogli mu się wyzwolić – w etap rządów 
mających za podstawę rozum ogółu w sprawach dotyczących ogółu, nie zaś uniwersytecką mądrość jednych 
górującą  nad  chłopskim  rozumem  innych.  Problem  niepodległości  nie  polegał  na  zmianie  form,  lecz  na 
przeobrażeniu ducha. 

To  z  ciemiężonymi  trzeba  było  się  połączyć,  aby  móc  zagwarantować  istnienie  systemu 

przeciwstawnego interesom i metodom rządzących ciemiężców. Spłoszony nagłym błyskiem tygrys powraca 
nocą na miejsce polowania. Zdycha z wystawionymi pazurami, ciskając z oczu płomienie. Nie słychać, jak 
się skrada, stąpa aksamitnymi łapami. Kiedy zdobycz się budzi, ma już nad sobą tygrysa. W republice ciągle 
jeszcze żyła kolonia; nasza Ameryka uwalnia się teraz od jej wielkich błędów – od pychy stołecznych miast, 
ślepego triumfu pogardzanego chłopstwa, nadmiernego importu obcych wzorów i idei, niegodziwej i głupiej 
pogardy w stosunku do rasy tubylców – dzięki wyższym, okupionym krwią wartościom republiki walczącej 
z  kolonią.  Tygrys  czyha  za  każdym  drzewem,  za  każdym  rogiem.  Zdechnie  z  wystawionymi  pazurami, 
ciskając z oczu płomienie. 

„Kraje  te  ocaleją”  –  głosił  Rivadavia

6

  –  Argentyńczyk,  który  grzeszył  delikatnością  w  czasach 

okrucieństwa. Do maczety nie pasuje jedwabny futerał; w kraju zdobytym ciosem włóczni nie wolno tej 
broni odrzucać, bo naród się rozgniewa i, tak jak za 

[strona 13] 

za czasów Iturbidego, stanie w drzwiach Kongresu z żądaniem, „by blondyna wybrano cesarzem”

7

. Kraje te 

ocaleją, albowiem – dzięki duchowi rozwagi, który wydaje się dominować, dzięki pogodnej harmonii natury 
na  naszym  słonecznym  kontynencie,  dzięki  wpływowi  lektur  krytycznych,  które  w  Europie  zastąpiły 
utopijne, jałowe teksty, jakimi przesiąkła poprzednia generacja – teraz, w dzisiejszych czasach, rodzi się w 
Ameryce autentyczny człowiek. 

Byliśmy  zjawą  o  piersi  atlety,  dłoniach  fircyka  i  czole  dziecka.  Byliśmy  maską  w  angielskich 

spodniach, paryskiej kamizelce, jankeskim surducie i hiszpańskim berecie. Milczący Indianin krążył wokół 
nas i szedł w góry, na szczyty gór, by tam chrzcić swoje dzieci. Wiecznie pilnowany Murzyn, samotny i 
nieznany, po nocach wyśpiewywał pieśni swej duszy, zdany na łaskę żywiołów i dzikich bestii. Chłop  – 
stwórca, oszalały z gniewu, burzył się przeciwko zadufanemu miastu, przeciwko swemu własnemu dziełu. 
Byliśmy epoletami i togami w krajach, które przychodziły na świat obute w sznurkowate łapcie i z indiańską 
opaską  na  głowie.  Prawdziwy  geniusz  polegałby  na  tym,  aby  z  miłością  w  sercu  i  odwagą  fundatorów 
nowego  porządku  zbratać  indiańską  opaskę  i  togę,  wyzwolić  Indianina,  dać  odpowiednie  miejsce 
Murzynowi, wypracować wolność na miarę tych, którzy powstali w jej imię i odnieśli zwycięstwo. Pozostał 
nam  sędzia,  generał,  uczony  i  dobrze  opłacany  duchowny.  Niewinna  młodzież  wznosiła  ku  niebu  ręce 

                                                           

5

 Chodzi o spotkanie Simona Bolivara i José Martina w Guayaquil w 1822 roku. 

6

 Bernardino Rivadavia (1780 – 1845) – polityk argentyński. 

7

 Agustín Iturbide (1783 – 1824) wybrany cesarzem Meksyku w 1822 roku; jako August I sprawował władzę przez 10 miesięcy. 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

5

 

podobne do ramion ośmiornicy i padła ginąc w aureoli bezowocnej sławy, z głową ukoronowaną chmurami. 
Pchany  instynktem  miejscowy  lud  łamał  w  ślepym  triumfie  złocone  laski.  Ani  książka  europejska,  ani 
książka  północnoamerykański  nie  dostarczały  klucza  do  hispanoamerykańskiej  tajemnicy.  Spróbowano 
nienawiści  i  kraje  Ameryki  z  każdym  rokiem  coraz  bardziej  staczały  się  w  przepaść.  Aż  zmęczeni 
niepotrzebną  nienawiścią,  oporem  książki  wobec  włóczni,  rozumu  wobec  lichtarza,  miasta  wobec  wsi, 
nieznośnym panowaniem skłóconych kast miejskich nad tubylczą ludnością, wzburzoną lub całkiem bierną, 
zaczynamy  prawie  bezwiednie  próbować  miłości.  Narody  powstają  i  pozdrawiają  się  nawzajem.  „Jacy 
jesteśmy?” – pytają i zaczynają się sobie przedstawiać, Kiedy w Cojimor pojawia się jakiś problem, nie szuka 
się rozwiązania w Gdańsku. Długie surduty pochodzą 

[strona 14] 

jeszcze z Francji, ale myśl zaczyna już być amerykańska. Młodzi ludzie Ameryki zawijają po łokcie rękawy 
koszuli i zanurzają ręce w cieście, a ono rośnie spulchnione zaczynem ich potu. Rozumieją, że już dość 
naśladownictwa,  że  ocalenie  polega  na  tworzeniu.  Tworzyć  –  to  słowo  stanowiące  hasło  dla  obecnego 
pokolenia. Jeśli wino – to z bananów, a jeśli nawet wyjdzie kwaśne, będzie to nasze własne wino. Już się 
rozumie, że formy rządzenia w danym kraju muszą iść w parze z lokalną rzeczywistością, że wielkim ideom-
absolutom,  aby  nie  upadły  przez  wady  formy,  trzeba  nadać  kształty  względne,  że  wolność,  by  stałą  się 
możliwa, musi być otwarta i pełna. Jeśli republika nie otwiera ramion ku wszystkim i nie idzie naprzód ze 
wszystkimi, umiera. Tygrys, który jest w środku, tak samo wciska się przez szczelinę, jak tygrys z zewnątrz. 
W  marszu  generał  dostosowuje  rytm  konnicy  do  kroku  piechura,  bo  jeśli  zostawi  piechotę  w  tyle, 
nieprzyjaciel okrąży mu jazdę. Strategia jest polityką. Narody powinny żyć krytykując się nawzajem, bo 
krytyka to zdrowie, ale serce musi być jedno i myśl jedna. Trzeba zstąpić ku nieszczęśliwym i unieść ich w 
ramionach. Ogniem serca roztopić zastygłą Amerykę. Niech w żyłach popłynie burząc się gorąca, żywa krew 
narodu. Radosnym spojrzeniem pracujących, godnie wyprostowani, pozdrawiają się od kraju do kraju nowi 
amerykańscy ludzie. Wyrastają mężowie stanu ukształtowani w bezpośrednim kontakcie z rzeczywistością. 
Czytają nie po to, by ślepo naśladować, lecz by wybierać to, co da się zastosować. Ekonomiści studiują 
problemy  u  ich  źródła,  mówcy  uczą  się  zwięzłości.  Dramaturdzy  wprowadzają  na  scenę  lokalne  typy 
bohaterów. W akademiach toczą się dyskusje na tematy możliwe do zrealizowania. Poezja ścina grzywę 
Zorrilli

8

 i odwiesza na drzewo chwały barwną kamizelkę. Rządzący w republikach Indian uczą się mówić 

językiem Indian. 

Ameryka uwalnia się od wszystkich swoich niebezpieczeństw. Nad niektórymi republikami drzemią 

macki ośmiornicy. Inne, prawem równowagi, ruszają ku morzu, aby z szalonym i wzniosłym pośpiechem 
odrobić  stracone  stulecia.  Jeszcze  inne,  zapominając,  że  Juárez  jeździł  wozem  ciągniętym  przez  muły, 
zaprzęgają do wozu wiatr, a na woźnicę biorą bańkę mydlaną; zdradliwy 

[strona 15] 

luksus, wróg wolności, psuje lekkomyślnych i otwiera drzwi przed zalewem cudzoziemskości. Inne kraje, 
dzięki godnemu epopei duchowi obrony zagrożonej niepodległości, hartują siłę i męstwo. Inne, w zaborczych 
wojnach przeciw sąsiadom, wychowują soldateskę,  która może je same pochłonąć. Tymczasem na naszą 
Amerykę wydaje się czyhać inne niebezpieczeństwo, nie wynikające z przyczyn wewnętrznych, lecz z różnic 
historycznych, odmiennych metod rządzenia oraz sprzeczności interesów między dwiema siłami kontynentu 
amerykańskiego. Już niedługo nadejdzie, domagając się zacieśnienia więzi, przedsiębiorczy i potężny naród 
z  Północy,  który  nie  zna  naszej  Ameryki  i  traktuje  ją  z  lekceważeniem.  Mężne  narody,  które  same  się 
stworzyły  przy  pomocy  strzelby  i  prawa,  mogą  cenić  jedynie  narody  równie  mężne,  a  skoro  nawet 
najtrwożliwszym wydaje się jeszcze dość odległa godzina wybuchu rozszalałych ambicji, ku któremu mogą 
Amerykę  Północną  popchnąć  –  jeśli  nie  zatriumfuje  to,  co  w  jej  krwi  najczystsze  –  mściwe  i  opętane 
chciwością masy, tradycja konkwisty czy interes zręcznego wodza, wobec tego nie może nam zabraknąć 
czasu,  by  nieustannie  i  rozsądnie  wypróbowywać  własną  dumę,  która  pozwoliłaby  stawić  czoło  owemu 
wybuchowi i zmienić jego kierunek. W opinii narodów całego świata godność republiki nakłada na Amerykę 
Północną hamulec, którego nie powinna jej pozbawić dziecinna prowokacja, ostentacyjna i butna pewność 
siebie, czy wręcz bratobójcza niezgoda naszej Ameryki. Toteż pilnym obowiązkiem naszej Ameryki jest 
pokazać  jaka  jest  naprawdę:  złączona  jedną  duszą  i  jednym  celem,  zwyciężająca  duszącą  przeszłość, 
splamiona jedynie użyźniającą krwią z dłoni zmagających się z ruinami i krwią z żył skłutych przez tych, 
którzy byli naszymi panami. Największym niebezpieczeństwem dla naszej Ameryki jest lekceważenie ze 
strony potężnego sąsiada, który jej nie zna, stąd pilnie trzeba – bo dzień jego wizyty jest już blisko – by ów 
sąsiad poznał naszą Amerykę, poznał jak najszybciej po to, by jej już nie lekceważył. Nieświadomość może 
go popchnąć na drogę chciwości. Lecz gdy nas pozna, to z szacunkiem odsunie od nas ręce. Trzeba mieć 
zaufanie do tego, co w człowieku najlepsze i nie dowierzać temu, co w nim najgorsze. Dobru trzeba dać 

                                                           

8

 José Zorrilla y del Moral (1817 – 1893) – hiszpański poeta epoki romantyzmu. 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

6

 

szansę, aby mogło się ujawnić i osiągnąć przewagę nad złem. Jeśli się postępuje inaczej, wtedy przeważa 
zło. Narody powinny mieć jeden pręgierz dla tych, którzy podżegają je do niepotrzebnej nienawiści i drugi 
dla tych, którzy nie mówią im w porę prawdy. 

[strona 16] 

Nie  ma  nienawiści  rasowej,  bo  nie  ma  ras.  Nędzni  to  myśliciele  gabinetowi,  co  klasyfikują  i 

odgrzewają  w  świetle  lampy  kategorie,  jakich  zacny  i  życzliwy  obserwator  świata  na  próżno  szuka  u 
sprawiedliwej  natury,  w  której,  wśród  niespokojnych  pragnień  i  zwycięskiej  miłości,  dochodzi  do  głosu 
powszechna tożsamość istoty ludzkiej. Dusza, niezmienna i wieczna, emanuje z ciał różniących się między 
sobą kształtem i barwą. Grzeszy przeciwko ludzkości ten, kto głosi i podsyca walkę i nienawiść rasową. Ale 
w tej mieszaninie narodów, w sąsiedztwie różniących się między sobą  ludów, uwypuklają się charaktery 
wyjątkowe i aktywne, poglądy i przyzwyczajenia, zdolności do ekspansji, próżność i skąpstwo, które – w 
okresach  zamętu  wewnętrznego  czy  gwałtownego  załamania  charakteru  narodowego  –  mogłyby  się 
przekształcić  z  utajonego  stanu  zwykłych  przywar  w  poważne  niebezpieczeństwo  dla  sąsiednich  krajów, 
odizolowanych i słabych, które państwo silne uznaje za nietrwałe i gorsze od niego samego. Myśleć to znaczy 
służyć. Byłoby dowodem zaściankowej antypatii przypisywać jasnowłosemu narodowi naszego kontynentu 
wrodzoną niegodziwość tylko dlatego, że nie mówi naszym językiem, że ma inny stosunek do domu i rodziny 
i inne przywary polityczne, że nie ma wygórowanej opinii o impulsywnych, śniadych ludziach i nie spogląda 
miłosiernie ze swojej wciąż jeszcze niezbyt ugruntowanej wielkości na tych, którzy, ciesząc się mniejszymi 
względami  Historii,  bohaterską  pną  się  drogą  wiodącą  ku  republikom;  ale  nie  wolno  też  ukrywać 
oczywistych  faktów  składających  się  na  problem,  który,  dla  pokoju  przyszłych  wieków,  może  zostać 
rozwiązany  dzięki  odpowiednim  studiom  oraz  pilnemu,  spokojnemu  jednoczenia  ducha  kontynentu.  Już 
słychać jednogłośny hymn – to obecne pokolenie, idąc drogą wytyczoną przez wielkich przodków, dźwiga 
na swych barkach pracującą Amerykę. Na obszarze od Río Bravo aż po Cieśninę Magellana wzniósł się na 
grzbiecie kondora Wielki Semí

9

 i posiał w romantycznych narodach kontynentu i w pognębionych wyspach 

ziarno nowej Ameryki. 

Przekład i przypisy 

Danuta Rycerz 

[strona 17] 

WYBRANA  BIBLIOGRAFIA 

 
Prace José Martiego: 
Literacka spuścizna Martiego (poety, dramaturga, powieściopisarza, tłumacza i krytyka) oraz polityka 

i eseisty jest niezwykle bogata. Wszystkie jego prace zostały umieszczone w: 

 
1975 

Obras completas. T. 1–27. Ed. de Ciencias Políticas, La Habana 

 
Podajemy  tutaj  jedynie  niektóre  z  najważniejszych  dzieł  autora  z  zaznaczeniem  roku  i  miejsca 

pierwszego ich wydania. 

 
Prace literackie – poezja  
 
1882 

Ismaelillo, Nueva York 

1882 

Versos libres. Nueva York 

1891 

Versos sencillos. Nueva York 

 
Prace literackie – proza  
 
1889 

Amistad  funesta  (Lucía  Jerez).  Publicado  en  El  Latino  Americano,  Nueva  York  (bajo  el 
seudónimo de Adelaida Ral) 

1889 

La Edad de Oro. Nueva York, 1889 (Relatos infantiles). 

 
Prace literackie – dramaty  
 
1874 

Adúltera. Zaragoza 

1875 

Amor con amor sep aga. México 

 

                                                           

9

 Według zamieszkujących Antyle Indian prekolumbijskich Semí był bóstwem ucieleśniającym wszystkie siły przyrody. 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

7

 

Studia społeczno-polityczne 
 
1871 

El presidio politico en Cuba. Madrid 

1873 

La República española ante la revolución cubana. Madrid 

1878 

Guatemala. México 

1891 

Nuestra América. Nuevo York 

 
Antologie 
 
1973 

Martí.  EPistolario.  Biblioteca  Románica  Hispánica,  Documentos,  Ed.  Gredos,  Madrid 
(Introducción, selección, comentarios y notas de Manuel Pedro González). 

[strona 18] 

1975 

Martí.  Antología  minima. Ed.  Ciencias  Sociales,  La Habana (Selección  y  notas  de  Pedro 
Alvarez Tabio). 

1975 

Martí. Prosa escogida. Ed. Magisterio español, Madrid (Selección, introducción y notas de 
José Olivio Jiménez). 

1982 

Martí  por  Martí.  Ed.  Letras  cubanas,  La  Habana  (Selección,  prólogo  y  cronología  de 
Salvador Bueno). 

 
Prace o José Martí: 
 
Augier, Angel 
1982 

Acción y poesía en José Martí. Colección de Estudios Martianos, Letras cubanas, La Habana. 

 
Carpentier, Alejo 
1974 

Martí y Francia (primer intento de aproximación a un ensayo posible). Casa de las Américas 
87:62–72. 

 
Dill, Hans-Otto 
1975 

El ideario literario y estético de José Martí. Casa de las Américas, La Habana. 

 
Fernández Retamar, Roberto 
1983 

Algunas consideraciones sobre la cultura en las que interviene entre otros José Martí. Casa 
de las Américas
 141: 42–51. 

 
Griñán Peralta, Leonardo 
1970 

Martí, lider político. Instituto Cubano del Libro, La Habana. 

 
Marinello, Juan 
1980 

Dieciocho ensayos martianos. Colección de Estudios Martianos, Ed. Política, La Habana. 

 
Miranda Cancela, Elinda 
1990 

José  Martí  y  el  Mundo  clásico.  Facultad  de  Filosofia  y  Letras,  Universidad  Nacional 
Autónoma de México, México D. F. 

 
Soler, Ricaurte 
1980 

De nuestra América de Blaine a nuestra América de Martí. Casa de las Américas 119: 9–61. 

 
W języku polskim: 
 
Górski, Eugeniusz 
1991 

Rewolucja i tradycja. Szkice z kubańskiej myśli filozoficzno-społecznej. Dział Wydawnictw 
Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, Białystok. 

 
 
 
 
 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

8

 

[strona 19] 

ARMANDO  CRISTÓBAL  PÉREZ 

 

JOSÉ  MARTÍ  I  NASZA  AMERYKA 

KRÓTKI  SZKIC  BIOGRAFICZNY 

 
José Martí opublikował Naszą Amerykę, mając 38 lat. Urodził się 28 stycznia 1853 roku w Hawanie, 

w rodzinie emigrantów hiszpańskich, jako jedyny spośród ośmiorga jej dzieci męski potomek. Jego ojciec 
pochodził z Walencji, a matka z Wysp kanaryjskich. 

Poczucie tożsamości narodowej i myśl niepodległościowa są w owej epoce tak silne, że Martí, już od 

pierwszych lat nauki w szkole prowadzonej przez patriotę Rafaela Mendive

10

, uważa się za Kubańczyka. 

Jego wrażliwość artystyczna i zarazem patriotyczna ujawnia się w pierwszym wierszu napisanym w roku 
1868, kiedy właściciel ziemski Carlos Manuel de Céspedes

11

 wyzwala swoich niewolników i rzuca hasło 

niepodległości. Martí ma wówczas piętnaście lat. 

Kilka miesięcy później powstają jego pierwsze utwory polityczne. List, w którym wyrzucał swemu 

szkolnemu koledze zaciągnięcie się do wojska ciemiężców, staje się przyczyną jego aresztowania i osadzenia 
w więzieniu. W roku 1870 zostaje osądzony i skazany. Szesnastoletni wówczas Martí, od pasa w dół zakuty 
w  łańcuchy  przytwierdzone  w  kostkach  do  żelaznych  obręczy,  odbywa  karę  w  kamieniołomach,  gdzie 
pracuje  przy  rozdrabnianiu  kamiennych  bloków.  Wapno  wywołuje  u  niego  chorobę  oczu,  a  powstałe  od 
kajdan i łańcucha wrzody już nigdy nie będą miały się zagoić. 

[strona 20] 

Dzięki  staraniom  matki  Martí  zostaje  deportowany  do  Hiszpanii,  gdzie  spodziewa  się  rozbudzić 

zainteresowanie sprawą kubańską, lecz nadzieje te okazują się płonne. W ciągu niecałych dwóch lat swego 
przymusowego pobytu w Europie uzyskuje, oprócz świadectwa maturalnego, dyplom ukończenia studiów 
na Wydziale Prawa Cywilnego i Kanonicznego oraz na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Saragossie. 
Wzbogaca swoją wiedzę w muzeach i bibliotekach. Po uzyskaniu wyjeżdża przez Francję do Meksyku. 

Na  kontynencie  amerykańskim  Martí  zaczyna  regularnie  zajmować  się  dziennikarstwem. 

Współpracuje z czasopismem El Socialista, organem Koła Robotników. Po nawrocie choroby i niezwykle 
krótkim,  na  poły  potajemnym  pobycie  w  Hawanie,  wyjeżdża  do  Gwatemali,  gdzie  na  Uniwersytecie 
Narodowym  przez  jakiś  czas  prowadzi  zajęcia  z  literatury  francuskiej, angielskiej,  włoskiej i  niemieckiej 
oraz z historii filozofii. Właśnie wtedy dojrzewa w nim hispanoamerykanizm, uznanie świata Indian oraz 
antyklerykalizm i antykaudilizm

12

Ponownie wyjeżdża do Meksyku, gdzie żeni się z lkubańską emigrantką. Razem wracają na Kubę i 

tam  przychodzi  na  świat  ich  jedyny  syn.  Martí  natychmiast  przyłącza  się  do  ruchu  konspiracyjnego 
działającego bardzo aktywnie od czasu zawarcia rozejmu w roku 1878. Szybko wyróżnia się spośród innych 
członków ruchu i zostaje mianowany przedstawicielem Kuby w nowojorskim Komitecie Rewolucyjnym. 

Władze  nie  udzielają  mu  zezwolenia  na  praktykę  adwokacką,  wobec  czego  poświęca  się  pracy 

nauczycielskiej.  Pewnego  dnia,  w  obecności  namiestnika

13

  wyspy,  podejmuje  w  swym  wykładzie  temat 

aspiracji kubańskich. Ponownie zostaje deportowany do Hiszpanii. Wymknąwszy się strażom hiszpańskim 
ucieka do Francji a potem do Nowego Jorku, skąd kieruje akcją poparcia emigrantów kubańskich dla nowego 
zrywu powstańczego. Po jego klęsce Martí postanawia wyjechać do Wenezueli, gdzie wciąż żywa jest myśl 
tak przezeń podziwianego Bolivara. 

[strona 21] 

Zaczyna wówczas oddalać się od liberalizmu, nawet w jego rdzennie amerykańskiej wersji, bowiem 

„nie  gwarantuje  swobód  niezbędnych  dla  rozwoju  społeczeństwa”;  odrzuca  również  pozytywizm  „ze 
względu na jego scjentystyczne wykorzystanie przez nowych tyranów”. 

W  Caracas  zakłada  Revista  Venezolana,  pismo  mające  służyć  odnowie  literatury 

hispanoamerykańskiej. Jego liczne prace dziennikarskie (artykuły redakcyjne, eseje biograficzne, kroniki) 
ukazują się w The Hour i The Sun w Stanach Zjednoczonych oraz w La Opinión Nacional w Caracas. Jego 
krytyka literacka i artystyczna, w metodzie swej impresjonistyczna, w recenzjach i szkicach biograficznych 
przybiera formę aforystyczną. 

                                                           

10

 Rafael María Mendive (1821 – 1886) – pisarz kubański; tłumaczy Longfellowa; przeciwnik romantyzmu. 

11

 Carlos Manuel de Céspedes (1819 – 1874) – adwokat i polityk kubański; jego okrzyk „Niech żyje wolna Kuba!” stał się w roku 

1868 sygnałem do walki o niepodległość. 

12

 W brzmieniu oryginalnym: anticaudillismo

13

 W brzmieniu oryginalnym: capitán general

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

9

 

W  roku  1882  nawiązuje  współpracę  z  argentyńskim  czasopismem  La  Nación  i,  zaraz  potem,  z 

meksykańskim  Periódico Liberal.  W  tym  samym  roku  ukazuje  się  Ismaelillo,  dedykowany  ukochanemu 
synowi  zbiór  wierszy,  które  stanowią  zapowiedź  najistotniejszego  dla  dziewiętnastowiecznej  Ameryki 
Łacińskiej  kierunku  literackiego  –  modernizmu.  Ten  prąd  estetyczny,  będący  późnym  romantyzmem 
ukształtowanym pod wpływem parnasizmu, dekadentyzmu i symbolizmu francuskiego, u Martiniego nabiera 
pełniejszego  brzmienia.  Jego  poezja  ma  mocne  korzenie  hiszpańskie,  zawiera  głębokie  niepokoje 
filozoficzne,  przywodzi  na  myśl  dzieła  Graciana,  Quevedo  i,  ze  względu  na  aspekt  mistyczny,  Świętej 
Teresy. 

José A. Portuondo podkreśla, że Martí to człowiek epoki przejściowej, łączący to co nowe, co jest 

jeszcze w zalążku, z najcenniejszymi elementami tradycji. Widać u niego niewątpliwe dziedzictwo Seneki, 
istotne  zbieżności  z  Emersonem  i  Wildem.  Hegla  zna  dzięki  francuskiemu  tłumaczeniu  Bérnarda.  W 
Madrycie  kontaktował  się  z  Krausem.  Interesuje  się  na  bieżąco  najnowszymi  odkryciami  naukowymi, 
zagadnieniami  rolniczymi  i  ekonomicznymi.  Zaś  w  jego  poezji  myśl  osiąga  tak  niebotyczne  wyżyny,  że 
Rubén Darío zawoła: „Och, gdybym tak mógł oddać wierszem olśniewającą wielkość José Martiego!” 

Gdy  klimat  polityczny  w  Caracas  staje  się  dla  niego  nieprzyjazny,  Martí  powraca  do  Stanów 

Zjednoczonych, gdzie w roku 1887 zostaje mianowany konsulem Republiki Wschodniej 

[strona 22] 

Urugwaju  a  w  1890  Argentyny  i  Republiki  Paragwaju.  Urugwaj  mianuje  go  swoim  przedstawicielem  w 
Międzynarodowej Amerykańskiej Komisji Monetarnej powołanej przez USA w Waszyngtonie (dla swojej 
własnej korzyści, jak ostrzega Martí). 

Rozrasta się również jego twórczość literacka: sztuki teatralne, powieść (gatunek, który jednak go nie 

zadawala  „ze  względu  na nadmiar fikcji”),  opowiadania dla  dzieci,  literatura faktu. Jego  korespondencja 
sama w sobie jest wielkim dziełem. Jego wypowiedzi polityczne to mistrzowskie przykłady sztuki oratorskiej 
i zarazem głębokie eseje. I oczywiście przede wszystkim poezja. 

Tymczasem  Hiszpania  ulega  postępującemu  osłabieniu.  W  roku  1880  wydano  dekret,  który,  choć 

spóźniony, zniósł niewolnictwo na Kubie. Północnoamerykański kapitał opanowuje wydobycie rud żelaza w 
kopalniach  położonych  we  wschodniej  części  wyspy.  Kongres  USA  zatwierdza  ustawę  o  subsydiowaniu 
kubańskiego przemysłu cukrowniczego: dotacje oznaczają dwa centavos od funta i obniżkę taryf celnych. 

Europejski system kolonialny opanowuje Afrykę, Azję, Australię. Pozostaje jeszcze dokonać jednego 

tylko podziału: rozgrabienia ostatnich kolonii hiszpańskich – Kuby i Puerto Rico w Ameryce, Guam i Filipin 
w Azji, zanim i one zdążą się wyzwolić. 

W roku 1891 poetycki geniusz Martiego objawia się w Versos sencillos (w Prostych strofach) tych 

samych, co prawie sto lat później z muzyką  Guantanamery obiegną świat. W tym samym roku powstaje 
również słynny esej Nasza Ameryka

W roku 1892 w Cayo Hueso (USA) Zgromadzenie Przedstawicieli Emigracji Kubańskiej zatwierdza 

zasady  działania  Kubańskiej  Partii  Rewolucyjnej  oraz  jej  Tajne  Statuty,  w  celu  przygotowania  walki  o 
niepodległość Kuby i Puerto Rico. Ukazuje się pierwszy numer pisma Partia. José Martí obejmuje najwyższą 
fukcję w partii, zostaje wybrany El Delegado. 

Ostatnie lata swojego pobytu w USA – znaczone cierpieniem wywołanym przez nie zagojone rany, 

odejście żony, rozłąkę z synem, śmierć ukochanej siostry, wygnanie z ojczyzny – poświęca 

 

[strona 23] 

Martí całkowicie pozyskiwaniu  ludzi dobrej woli i jednoczeniu wysiłków na rzecz walki. Zwraca się do 
legendarnych  patriotów  z  roku  1868;  Dominikańczyk  Máximo  Gómez

14

  zgadza  się  objąć  dowództwo 

wojskowe,  Antonio  Maceo

15

  też  przyłącza  się  do  walki.  W  ostatniej  chwili  rząd  północnoamerykański 

przejmuje naładowany bronią parowiec, starając się uniemożliwić jego dotarcie na Kubę. Tymczasem 29 
stycznia  1895  roku    podpisuje  rozkaz  rozpoczęcia  powstania,  a  24  lutego  na  wschodnim  krańcu  wyspy 
zaczynają się działania wojenne. Gómez i Martí przypływają na Kubę w kwietniu. 19 maja [1895 roku] w 
potyczce na terenie stadniny w Dos Ríos ginie José Martí. 

W  październiku  oddziały  kubańskie  dowodzone  przez  Maceo  rozpoczynają  marsz  w  kierunku 

zachodnim – operację, która w roku 1896 kończy się zwycięstwem, choć generał Antonio Maceo zostaje 
śmiertelnie ranny w jednym ze starć. Wkrótce kierownictwo partii zwołuje Zgromadzenie Konstytucyjne, 
które dla powstającej republiki zatwierdza nową konstytucję według projektu Martiego. Hiszpanie nie jest 
już w stanie temu przeszkodzić. 

                                                           

14

  Máximo  Gómez  (1836  – 1905) –  generał  kubański;  jako  naczelny  wódz  Armii  Wyzwoleńczej  poprowadził  kampanię,  która 

położyła kres dominacji hiszpańskiej; po ustanowieniu republiki wojskowej odmówił objęcia stanowiska prezydenta. 

15

 Antonio Maceo Grajales (1845 – 1896) – generał kubański, jeden z wodzów rewolucji 1895 r.; poległ w bitwie pod San Pedro. 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

10

 

W roku 1898 USA wykorzystują eksplozję pancernika Maine jako pretekst do wypowiedzenia wojny 

Hiszpanii. Proponują rozpoczęcie rokowań w Paryżu, ale bez przedstawicieli rządu lub armii kubańskiej. 
Tomás  Estrada  Palma,  który  objął  po  Martim  funkcję  Delegato  podejmuje  decyzję  o  rozwiązaniu  partii. 
Armia kubańska zostaje rozbrojona. W 1899 roku oficjalnie ustanowiono na Kubie północnoamerykański 
rząd wojskowy. 

Parlament  kubański  otrzymuje  ultimatum:  niezależność  po  zaaprobowaniu  poprawek  Kongresu 

północnoamerykańskiego umożliwiających Stanom Zjednoczonym interwencję na Kubie zawsze wtedy, gdy 
uzna ją za niezbędną

16

. Ponadto chodziło o 

[strona 24] 

o pewne ustępstwa terytorialne, w tym o bazę wojskową w Guantánamo. 

Przez kilka tygodni parlament walczy z niepewnością. Wreszcie większość decyduje się ustąpić, w 

nadziei na możliwość składania odwołań i uporządkowania spraw państwa, kiedy zostanie ono uznane przez 
pozostałe  kraje.  20  maja  1902  roku  zostaje  na  Kubie  ustanowiono  republika,  lecz  o  ograniczonej 
suwerenności. 

Myśl  Martiego,  zawarta  w  Naszej  Ameryce  oraz  w  ostatni  liście  do  meksykańskiego  przyjaciela 

Manuela Mercado, będącym politycznym testamentem poety, to myśl prorocza: republika, która powstała, 
nie jest tą, o której marzył. W pięknym artykule napisanym po śmierci Martiego i nawiązującym do pobytu 
poety  w  Stanach  Zjednoczonych,  Rubén  Darío  określił  najistotniejszą  przyczynę  tego  stanu  rzeczy:  „Z 
niezrównaną  magią  ukazywał  Stany  Zjednoczone  żywe,  pulsujące…  jego  listy  pisane  podczas  obrad 
słynnego Kongresu Panamerykańskiego to po prostu podręcznik… mówił o niebezpieczeństwach ze strony 
jankesów, o ostrożności jaką Ameryka Łacińska powinna się kierować wobec swej starszej siostry…” 

Przełożyła 

Marzena Adamczyk 

 

[strona 25] 

HORACIO  CERUTTI  GULDBERG 

 

NASZA  AMERYKA… DZISIAJ

17

 

  
Tekst  José  Martiego,  którym  się  dzisiaj  zajmiemy,  w  sto  lat  po  jego  opublikowaniu  w  Meksyku, 

wydaje się być napisany wczoraj, a nawet jutro. Jego ciągła aktualność zwraca uwagę na samą istotę historii 
naszej Ameryki i ukazuje światu siłę jego przesłania. To nie ze względu na skłonność do proroctwa odnoszę 
tekst do przyszłości. Nie kieruje mną również pesymizm. Refleksja powinna przeniknąć głęboko w sferę 
naszych ukrytych możliwości. Bowiem tekst kubańskiego patrioty w stulecie od jego powstania staje się 
oskarżeniem naszych dokuczliwych ułomności i – jakby to było jeszcze za mało – stanowi program, którego 
nie wolno odrzucać. Chcę podkreślić, że zło, jakie Martí odkrył i wydobył na światło dzienne, nie zostało 
dotąd przezwyciężone i że Nasza Ameryka, o której śnił na jawie, nie stała się jeszcze rzeczywistością. Tym 
bardziej warto wracać do tego tekstu jak do elementarza naszej świadomości politycznej i kulturowej, jak do 
paradygmatu dla naszych czynów i dążeń w historii. 

Prorocza wizja Martiego ukazuje nam zupełnie wyjątkowe pojmowanie czasu. Z biegiem lat problemy 

i dążenia pozostają ciągle te same, przy czym istnieją co najmniej dwa sposoby pojmowania tego faktu. 
Reprezentantem pierwszego z nich jest ktoś, kto cierpi przez to, co się nie dokonało i kogo udręka paraliżuje. 
Drugi sposób typowy jest dla aktywnego uczestnika historii, który potrafi postrzec trwałą jakość czasu. Mimo 
wszelkich  manipulacji,  frustracji  społecznych,  klęsk  i  zmian  naszej  codzienności,  istnieje  czas  trwalszy, 
który ciągle czeka, który pozostaje otwarty dla niewykonanego zadania. To czas pracy, z której niepodobna 
zrezygnować i której plan zawarty został na kilku stronicach artykułu 

 [strona 26] 

prasowego z ubiegłego stulecia. Czy lata nie wyrządzą szkody tekstowi i jego wielkiemu przesłaniu? Czy 
patyna czasu nie zmusi do opuszczenia flagi? 

Z  jaką  mądrością  potrafił  mistrz  naszych  Karaibów  ukazać  niebezpieczeństwa,  na  które  mieliśmy 

trafić!  Nie  kontynuujmy  jednak  naszych  rozważań  zanim  nie  wskażemy  w  jaki  sposób  można  mówić  o 
Martim – używając tych samych słów, które poświęcił w swoim wspomnieniu Bolivarowi: „Nie możemy 

                                                           

16

 Tzw. poprawka Platta z 21 lutego 1901 roku. 

17

 W tekście tym posługuję się częściowo zmodyfikowanymi fragmentami moich wystąpień na sesjach naukowych poświęconych 

Martiemu, które miały miejsce w Casa Tlaxcala w 1989 roku i na Universidad Nacional Autónoma de México w 1991 roku. 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

11

 

wypowiadać się ze spokojem o kimś, kto nigdy w życiu spokoju nie zaznał…

18

” Nie możemy wypowiadać 

się ze spokojem również dlatego, że żyjemy pośród wzburzonego morza, w czasach, gdy zagrożona jest sama 
istota jedności, która stanowi kościec Naszej Ameryki i scala ją. Chcąc mówić o Martim, trzeba dołożyć 
starań, aby nawiązać do pięknej tradycji stworzonej przez ludzi takich jak Marinello, Fernández Retamar, 
Salomon,  Martínez  Estrada,  Magdaleno,  Vitier  i  wielu  innych.  Trzeba  czerpać  z  tradycji,  przedłużać  jej 
trwanie, odświeżać ją. Bowiem w tej właśnie tradycji Martí nauczył nas jak myśleć w kontekście Naszej 
Ameryki, biorąc za punkt wyjścia jej gościnne łono, łono żywicielki. Bez wyrzekania się własnych korzeni 
i bez popadania w pochopny panamerykanizm, choć z pełną świadomością zalet wynikających z otwartości 
i  wartości  integracyjnych  takiej  perspektywy.  Nie  można  bowiem  osiągnąć  zadowolenia  żyjąc  wśród 
marności, ale też nie można życia budować na naiwności… 

Zakładam,  że  czytelnik  zna  tekst  Martiego,  którym  się  zajmujemy  i  dlatego  pozwalam  sobie 

zaczerpnąć  cytaty  z  innych,  zbliżonych  doń  utworów.  W  tamtych  latach  Martí  przestrzegał  przed 
niebezpieczeństwami,  na  jakie  będziemy  narażeni,  jeśli  trwać  będzie  nasze  rozdzielenie:  „…iść  w  świat 
niczym żebrak, któremu rzucają do miski bogactwo napawające lękiem?! Przetrwać może i służyć dobru 
jedynie bogactwo, które się samemu tworzy i wolność, którą zdobywa się własnymi rękami!”

19

 Musieliśmy 

[strona 27] 

przebyć  długą  drogę  straconej  dekady,  aby  dostrzec  mądrość  tego  człowieka,  dostrzec  ją  w  naszym 
odkrywaniu na nowo prawdy o rządzących technokratach podejmujących swoje decyzje na barkach tych, 
którzy rzeczywiście ponoszą ich koszty, a o których się zapomina w momencie decydowania, zawsze na ich 
szkodę, podczas gdy to właśnie oni są jedynym źródłem bogactwa, mądrości i siły, nawet wtedy, gdy twierdzi 
się nieodpowiedzialnie, że można się bez nich obejść. 

Praktyka i teoria polityczna Martiego kształtują się między miłością i tworzeniem. Jego dbałość o styl 

nie była wyłącznie troską lingwisty i dlatego mógł pisać dobre teksty, które do dziś nam się podobają. Jego 
poszukiwania objęły wszystko: od języka aż po maski ukrywające nagą prawdę znanej mu rzeczywistości, 
która jest również naszą rzeczywistością, jest rzeczywistością Naszej Ameryki. Dociekania Martiego nie są 
nieodpowiedzialną eseistyką, lecz zamierającym i zarazem odradzającym się powołaniem Ameryki. Jego 
metafory są płodnym odkrywaniem codzienności, zgodnie z maksymą, która powiada mniej więcej tak: jeśli 
nie chcesz, aby coś zostało znalezione, połóż to na miejscu widocznym dla wszystkich. Z tego co znajdowało 
się na najbardziej widocznym miejscu wybrał Martí wszystko, co chciał, aby jego bracia dostrzegli. Ukazał 
im to tak wyraziście, że sto lat później nasza własna bezsilność wobec tak zdumiewającego zadania ciągle 
jeszcze  przyprawia  nas  o  rumieniec  wstydu.  Lecz  polityczna  podagogia  Martiego  powoli  przeobraża  to 
bezpłodne poczucie bezsilności, każąc nam w ognisku domowym dostrzec źródło siły niezbędnej do godnego 
stawiania czoła życiu. Matka, rodzeństwo, życie rodzinne, jego wartości – nie są to dla Martiego nostalgiczne 
kotwice, ciągnące ku głębinom przeszłości, lecz korzenie, które dają siłę pozwalającą wyprostować plecy. 
To  uczucia  rozumne,  bądź  też  rozum  pośród  uczuć.  Bowiem  wezwanie  tego  wielkiego  człowieka  –  a 
Antylczyk Martí jak mało kto zasługuje na podobne miano – nie jest irracjonalne. Miłość staje się twórcza, 
kiedy  świadomie  zajmuje  się  nią  prosty  człowiek,  zdolny  przezwyciężyć  nawet  siłę  książkowego, 
zniewalającego akademizmu. W naszych sprawach nie chodzi tylko o ich poznanie, o wiedzę, ale i o smak, 
o to by je smakować, próbować, degustować. Prosty człowiek nie wprowadza szczelnych przegródek między 
własne radości; łącząc jednocześnie pomnaża je. 

[strona 28] 

Jak powinno się czytać naszych klasyków? Po pierwsze – trzeba to robić bez żadnych oporów. Po 

drugie – trzeba się oprzeć pokusie odstawienia ich do muzeum, chyba, że sami zaprowadzą nas tam za rękę. 
A  Martí,  jeśli  wiedzie  nas  dokądkolwiek,  to  z  pewnością  ku  otwartej  przestrzeni,  nie  tracąc  –  jakby 
powiedziała Fina García Marruz – umiaru w bohaterskim praktykowaniu poświęcenia

20

. Czytać na nowo 

Martiego,  to  znaczy  przemyśleć  go  raz  jeszcze,  przedłużyć  trwanie  jego  myśli,  powiedzieć  coś  nowego 
wychodząc od jego własnych refleksji. Dzisiaj, kiedy pierwszą naszą instynktowną reakcją jest krzyk, próżne 
gesty, jęk bólu i trwogi, powinniśmy takie porywy skierować na właściwe tory i… więcej niż kiedykolwiek 
myśleć; nie możemy sobie pozwolić na samobójczy luksus rezygnowania z rozumu. 

„Myśleć to służyć” (Martí 1991: 24). Komu? Jak? – te pytania nurtują nas nawet sto lat od ukazania 

się  w  roku  1891  w  meksykańskim  czasopiśmie  El  Partio  Liberal  eseju  Nasza  Ameryka.  Myślenie  jest 
zadaniem uciążliwym, trudnym, wymagającym wysiłku i śmiałości, aby dotrzeć do „biednych tej ziemi”, z 
którymi trzeba dzielić lis i z którymi faktycznie ich los dzielimy. Służenie nie ma w sobie nic z postawy 
                                                           

18

  Simón  Bolivar  –  przemówienie  wygłoszone  w  Hispanoamerykańskim  Towarzystwie  Literackim  podczas  wieczoru  ku  czci 

Simona Bolivara, 28.10.1893 r. Patrz Martí 1942 s. 36–37. 

19

 Madre América – przemówienie wygłoszone podczas wieczoru w Hispanoamerykańskim Towarzystwie Literackim, Nowy Jork, 

19.10.1889 r. patrz Martí 1942 s. 23. 

20

 Cytowane przez Cinto Vitiera w krytycznym wydaniu eseju Nuestra América (1991, s. 30, nota 35). 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

12

 

poddańczej. Służba oznacza wskazywanie drogi. Torowanie drogi przy pomocy działania dającego nadzieję 
i znaczeń jeszcze nie dostrzeżonych. W sto lat po opublikowaniu Naszej Ameryki  objawia się z całą siłą sens 
społecznego i kulturalnego zaangażowania Martiego. Nie chodzi tu wcale o zaangażowanie intelektualisty, 
uprawiającego coś w rodzaju „heroicznego myślenia” albo „czczej gadaniny”, jak można powiedzieć o wielu 
przedstawicielach  tej  inteligencji,  która  nie  jest  godna  swojego  imienia  i  która,  w  swym  zmierzaniu  ku 
samozniszczeniu, ćwiczy popełnianie harakiri. 

Chodzi  o  człowieka,  który  kształtuje  się  jako  podmiot  polityczny,  będąc  aktywną  częścią  losów 

swojego narodu. Taki człowiek nie ucieka przed wspólnym przeznaczeniem, nie próbuje tego robić; pragnie 
dzielić los z innymi i w tej wspólnocie staje się człowiekiem. Chwyta mocno wszystkie ludzkie krzywdy, jak 
gdyby mógł odwrócić bieg rzeczy, zmusić statek do zboczenia z kursu 

[strona 29] 

i… może to zrobić. Czy dlatego, że chce? Nie, to nie jest woluntaryzm, chociaż wola odgrywa bez wątpienia 
zasadniczą rolę w jego zmaganiach. To jednak jest coś więcej, coś w stosunku do niej wcześniejszego, coś 
co  decyduje  o  samym  sposobie  ćwiczenia  woli,  o  tym,  gdzie  i  jak  powinno  się  jej  używać.  U  Martiego 
widzimy ćwiczenie racjonalne, świadome i systematycznie kontrolowane, bardzo drobiazgowo opracowane. 
To nie jest tylko sprawa języka czy sposobu porozumiewania się, czy też może ekspresji, chociaż jego myśl 
jest  wyrażana,  przekazywana,  przybiera  określoną  formę  stylistyczną.  To  jest  potężna  siła  racjonalności, 
ćwiczenia rozumu. „Myśleć to służyć”. Za pomocą tych trzech słów jak ogniem naznaczył praktykę myślenia 
w Naszej Ameryce. Praktykę, która, aby stać się faktem, musi związać się z tradycjami przeszłości, z naszą 
macierzystą kulturą, z łonem, które dało początek wszystkim naszym słabościom i siłom – z Matką Ameryką, 
Naszą. Z tą metyską Ameryką, która upomina się o swoje prawo do przemawiania własnym głosem i do 
pełnego istnienia, do rozwijania własnych uśpionych zdolności. To inwokacja do ojca Simona Bolivara, do 
tego, który z racji swego uporu (uporu, który powinniśmy zwać błogosławionym!) znany był nawet w Polsce 
(Łepkowski 1988: 1083). Nie wolno wyrzekać się własnych ojców, chodzi o to, by zrobić jeszcze jeden krok 
naprzód… 

Utopia nie jest tylko koncepcją jak klasyczne utopie europejskiego odrodzenia. Jest również utopijną 

funkcją działającą w historii i utopijnym wymiarem ludzkiej racjonalności. Jeżeli o  utopiach w znaczeniu 
koncepcji można dyskutować jako o antropologicznych stałych o wartości uniwersalnej, nie podlega dyskusji 
ani funkcja historyczna, ani racjonalny wymiar. Umysł ludzki stara się osiągnąć to, co jeszcze nie jest zawsze, 
ale gorąco pragnie, by już było. Zawiła dialektyka między tym co już, ale jeszcze nie, między pesymizmem 
tego co realne a optymizmem ideału, stanowi dźwignię uruchamiającą przeobrażenia tego co społeczne. Nie 
chodzi o to, że proces historyczny ukrywa w sobie jakiś potencjał, ziarno, któremu potrzeba tylko czasu, aby 
zaczęło kiełkować. Rzecz w tym, że istota ludzka działa w historii posługując się rozumem, który zawsze 
sięga  dalej.  Domaga  się  czegoś  więcej  –  i  jest  to  niezmordowane  pragnienie  istnienia,  przezwyciężenia 
niemożliwych  do  zniesienia  niesprawiedliwości,  niespełnienia,  drwiny  z  samego  człowieczeństwa  istoty 
ludzkiej, upokorzeń polegających na ograniczaniu jego możliwości. Teraz w czasach gniewu 

[strona 30] 

i  powszechnie  głoszonego  upadku  wszelkich  utopii  utożsamianych  z  niemożliwymi  do  zniesienia 
totalitaryzmami „Nasza Ameryka” żąda od nas, byśmy nie rezygnowali z myślenia, bo ono oznacza służbę. 

Samo  wyrażenie  Martiego  „Nasza  Ameryka”  jest  w  swojej  istocie,  w  swojej  strukturze,  formułą 

utopijną. Stanowi wyrażenie-dźwignię, pełne napięcia, ale nie od stopnia zero w dialektyce (jeśli w ogóle 
taki istnieje), czy  od  stanu  zawieszenia (niemożliwego)  wszelkiej dialektyki  – lecz  przeciwnie,  pełne jest 
siły, która grozi przekroczeniem granic samego wyrażenia, która domaga się czegoś więcej, czegoś, co jest 
poza językiem. To nie są czcze słowa. „Nasza Ameryka” łączy siłę nazywania (= obdarzania sensem, bytem) 
z siłą wskazywania, z siłą obietnicy (to „być” w „powinno być”). Utopia najczęściej bywa naturalistycznym 
złudzeniem, chociaż nie ulega mu łatwo ani w sposób banalny. Nigdy nie myli „być” z „powinno być”. Wie 
i  wykazuje,  że  „powinno  być”  wymaga  od  „być”  jego  modyfikacji,  posuwania  się  w  kierunku  punktu 
krańcowego, który nigdy nie jest krańcem, lecz jedynie ciągle odradzającym się, nieustannym pragnieniem. 
„Nasza Ameryka” nie jest naszą Ameryką i wciąż jeszcze jest w niewielkim stopniu naszą. Nie jest także 
jednością respektującą różnice i dającą siły, aby stawić czoło tylu agresjom – jawnym albo in nuce. Odważnie 
i z pełną świadomością dotyka Martí samego sedna sprawy, która dzisiaj, po stu latach, nadal nas niepokoi, 
chociaż  nie  zajmujemy  się  tak  jak  powinniśmy  nadaniem  jej  odpowiedniego  kierunku.  Bo  jest  to 
niewykonalne. Nie dlatego, że to idea utopijna w znaczeniu niemożliwej do zrealizowania, lecz dlatego, że 
potężna  siła  tego  co  utopijne  jeszcze  się  nie  uwolniła.  Wyraźne  jest  unikanie  jakiegokolwiek  wysiłku, 
połączone z iluzorycznymi próbami poszukiwania na drodze bałkanizacji możliwości poprawy warunków, 
której nikt nam nie zagwarantuje. Tak więc Martí ukazał nam ryzyko zadłużenia się nie tylko pod względem 
finansowym, ale także pod względem kulturowym, i podkreślał znaczenie poszukiwania rozwiązań w nas 
samych i przez nas samych; takich rozwiązań, które najlepiej dostosowałaby się do naszych rzeczywistych 

background image

José Martí,  NASZA  AMERYKA 

 

strona 

13

 

potrzeb i odpowiadały naszym tradycjom, często nieznanym. Podkreślał znaczenie stawianie czoła zbiorowej 
amnezji  poprzez  wysiłek  odbudowy,  który  tuż  po  jego  podjęciu  okazałby  się  wysiłkiem  budowania  i 
tworzenia, w tym jedynym znaczeniu, w jakim istota ludzka jest w stanie tworzyć: wychodząc od tego, co 
jest dane 

[strona 31] 

(= stworzone wcześniej przez innych ludzi), ale reorganizując to w taki sposób, aby umożliwić powstanie 
nowych odcieni. 

Dzisiaj Nasza Ameryka jest słabsza niż kiedykolwiek w swej historii, ale nigdy nie było tak pilne jak 

dziś zadanie poszukiwania dróg rzeczywistej integracji. Mówiono nam i – teoretycznie – dowiedziono, że 
nasze gospodarki są nie do pogodzenia, ponieważ się wzajemnie nie uzupełniają. Tymczasem zintegrowały 
się gospodarki o wiele bardziej sprzeczne niż nasze – w Europie i południowo-wschodniej Azji, a teraz w 
Ameryce  Północnej.  Jeśli  przyjmiemy  tę  dyskusyjną  diagnozę,  naszym  zadaniem  jest  szukać  zgodności, 
godzić nawet to co niezgodne. Mówi się nam ciągle, aż do znudzenia – co faktycznie znużeni potwierdzamy 
– o niedostatkach systemu oświaty i produkcji intelektualnej Naszej Ameryki. Ale taka krytyka jest dokładną 
odwrotnością  krytyki  Martiego,  który  mówił,  byśmy  jak  najgruntowniej  poznali  naszą  własną  historię. 
Możliwe  zmiany  układają  się  według  linii  wytyczonej  przez  Martiego:  jedność  uniwersytecka  regionu, 
wspólne studia podyplomowe, uznawanie tytułów, stypendia, wymiana, badania właściwego nam sposobu 
postrzegania nas samych, odnowienie więzów rodzinnych i więzów przyjaźni. Robimy to z innymi krajami 
(z tymi, które od lat systematycznie wchłaniają nasze emigrujące mózgi…); dlaczego więc nie podjąć takich 
działań wśród nas, w sposób usystematyzowany a nie w formie przypadkowej, albo czekając na przymusowe 
wygnanie?  Ze  wstydem  trzeba  przyznać,  że  nie  mamy  nawet  katalogu  tego,  co  potrafimy  robić  dobrze. 
Mówię o tym z pełną świadomością poprawnej interpretacji, jaka należy się myślom Martiego. Pochodzą 
one od tego samego Martiego, który – poprzez swe rytmiczne przekłady klasyków greckich – uczył nas, że 
tłumaczyć to znaczy przemyśleć, a naśladownictwo jest hańbą dla inteligencji (Miranda Cancela 1990: 15). 

Być może kluczem interpretacyjnym, który mógłby się podobać Martiemu i który on sam w pewien 

sposób  antycypował,  jest  wystrzeganie  się  dążenia  do  jednorodności  i  uniformizacji.  Zjednoczenie  nie 
oznacza utraty tego co własne, jest bowiem jego potęgowaniem w dzieleniu się z innymi, w dzieleniu, w 
którym ukryte są bogactwo i płodność. A zjednoczenie jest nieodzowne, aby nas nie pożarli ci z zewnątrz i 
ci  z  wewnątrz  –  sipaje  –  pozostający  na  usługach  tych  pierwszych.  Nie  chodzi  o  przeniesienie  etyki 
Urgemeinde, ale o troskę o same podstawy stosunków międzyludzkich, 

[strona 32] 

Narodowych,  jednostkowych,  grupowych  i  wszelkich  innych;  chodzi  o  poszanowanie  samych  podstaw 
odmienności (Cerutti Guldberg 1991), bez którego nie jest możliwy trwały pokój ani sprawiedliwość. Trzeba 
to powtarzać i nie zapominać o tym w dzisiejszych zgubnych czasach nie wypowiedzianych wojen, wojen 
brudnych i zarazem sterylnych (sic!), wojen religijnych i przesyconych wyrafinowaną techniką, w czasach 
jałowych i wrogich czystej praktyce władzy. 

Przełożyła 

Danuta Rycerz 

Bibliografia: 
 
Cerutti Guldberg, Horacio 
1991 

Presagio y tópica del desubrimiento. Universidad Nacional y Autónoma de México, México 
(w druku). 

 
Łepkowski Tadeusz 
1988 

„Sección  polaca”.  [W:]  Bolívar  y  Europa  en  los  crónicas,  el  pensamiento  político  y  la 
historiografia
. T. 1: 1083. Ediciones de la Presidencia de la República, Caracas. 

 
 
Martí José 
1942 

El  pensamiento  de  América.  Przedmowa  i  wybór:  Mauricio  Magdaleno.  Secretaría  de 
Educación Pública, México. 

1991 

Nuestra América. Wydanie krytyczne pod red. Cintio Vitiera. Centro de Estudios Martianos, 
Casa de las Américas, La habana. 

 
Miranda Cancela, Elina 
1990 

José Martí y el Mundo clásico. Universidad Nacional Autónoma de México, México.