background image

 

1. POEZJA „POKOLENIA BRULIONU” 

 

MARCIN ŚWIETLICKI 

– Dla Jana Polkowskiego– 

 
Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno, 
Otworzyć okno i przewietrzyć pokój. 
Zawsze się udawało, ale teraz się nie 
udaje. Jedyny przypadek, 
kiedy po wierszach  
pozostaje smród. 
 
Poezja niewolników Ŝywi się ideą, 
idee to wodniste substytuty krwi. 
Bohaterowie siedzieli w więzieniach, 
a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco 
uŜyteczny – w poezji niewolników. 
 
W poezji niewolników drzewa mają krzyŜe 
wewnątrz – pod korą- z kolczastego drutu. 
JakŜe łatwo niewolnik przebywa upiornie 
długą i prawie niemoŜliwą drogę 
od litery do Boga, to trwa krótko, niby 
splunięcie- w poezji niewolników. 
 
Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem 
głodny, samotny, my dwoje, nas czworo, 
nasza ulica- mówią cicho: Wanda 
Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski, 
Ukraina, Litwa, Tomasz Mann, 
Biblia i koniecznie coś  
w jidysz. 
 
Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok 
wysławialiby smoka – albo kryjąc się 
w swoich kryjówkach pisaliby wiersze 
- maleńkie piąstki groŜące smokowi 
(nawet miłosne wiersze pisane by były 
smoczymi literami…) 
Patrzę w oko smoka 
i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie. 
TuŜ po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw 
Na idealnie kwadratowych skwerach. 
 

MIŁOSZ L. BIEDRZYCKI 

– Hołd – 

 
Kraków 29. 01. 1991- hej! Co u Was 
nowego słychać, bo u mnie nic nowego 
nie słychać, ale moŜe u Was słychać 
coś nowego, poniewaŜ jak juŜ wspomniałem 
 
u mnie nie słychać nic nowego; ciekaw 
jestem, co takiego nowego słychać u Was, 
bo niestety u mnie nic nowego nie słychać 
no więc idę posłuchać, co nowego słychać 
 
u moich znajomych, ale, jak się dowiaduję, 
u nich niestety teŜ nic nowego nie słychać 
i oni mnie pytają, co u mnie nowego słychać 
 

background image

 

no i niestety rozczarowali się, poniewaŜ u 
mnie nie słychać nic nowego i powiedziałem im, 
Ŝe u moich znajomych z Buszyna teŜ 
 

– Akslop – 

 
Asklop, moŜe to jakieś duńskie miasto 
jestem tu przejazdem, co prawda na 
nieco dłuŜej, bo ministrowie rolnictwa 
usiedli na bańkach z mlekiem i zatarasowali 
wszystkie szosy, zdąŜono mnie trochę rozwałkować 
lokalnymi osobowościami jak Diwron 
czy CziweŜór, kochałem tutejsze dziewczyny, 
policja parę razy pogoniła mnie po  
chodnikach, mieszkańcy są bardzo serdeczni, 
namawiają, Ŝebym został na dłuŜej, obiecuję 
wam, gdziekolwiek się znajdę, zawsze pamiętać będę 
Akslop. 
 

MARCIN SENDECKI 

- W czerwcu– 

 
Jest ciepło, kurz kładzie się na próg biblioteki, 
mdły zapach kostnicy wciska się do ust, kolejka 
przewraca kartki, więdną nekrologi, Ŝołnierz podnosi szlaban, przetacza się tłum. Tynk pęka, zmarli 
pokornie czekają na krewnych, ochrypły śpiew 
kawałek niesie oddech snu, nad Uniwersytetem 
szybują ulotki, tutaj w prosektorium – tak jak  
zwykle – ruch 
 
- Tym razem obędzie się bez ofiar - 
 
Będzie święto, nagłe i podniosłe, pełne 
słońca i nowych, błyszczących butów. Tym 
razem mikrofony nie zawiodą, chłopcy będą 
radośnie pluć z balkonów i mięso, mięso 
ruszy ulicą, zapalimy papierosy od podręcznych 
zniczy. I tyle będzie słów, jasnych jak miedź, 
jak drzwi kościoła. Będzie święto, będziemy jeść ciastka 
 
 
 

KRZYSZTOF JAWORSKI 

– Mickiewicz dojada Słowackiemu– 

 
Po jednym pozostał tylko kołnierzyk, drugi 
zabiegał o tanią popularność, przypieczętowawszy ją 
w niefortunnym Konstantynopolu, w roku, w którym świat 
wydał Iwana Miczurina, by doskonalił, gdy dorośnie,  
metody hodowlane. O kontaktach Mickiewicza z Rosją 
powszechnie wiadomo. Co do Słowackiego, 
ostro potępiał zdrajców narodu. 
Słynne były takŜe ich pojedynki na słowa, jako mistycy 
Bowiem, nie mogli sobie dać publicznie po mordzie. 
- Całe swoje Ŝycie poświęcę dla sprawy  
powiedział Miczurin. 
Nie wierzył w Ŝadne duchy czy pierdoły, 
Wierzył w niejadalne warzywa. 
MoŜna poświęcić Ŝycie dla idei. 
 

DARIUSZ SUSKA 

-ELEGIA PODRÓśNA- 

background image

 

 
Z coraz większą prędkością Ziemia się obraca, więc choć zwiesz je domem, to rzadko powracasz do tych łąk upstrzonych plamami 
osiedli, do klatek schodowych i pilśniowych mebli 
wszędzie takich samych kubków z porcelany tu, gdzie Pannę Świętą zdrapano ze ściany dziecinnego pokoju, a plakat z Eltonem zaprasza, 
by uciec pod jego obronę 
od tych ciemnych kuchni, bukietów z makatek, malejących ojców, bolejących matek, rajów, gdzie cudowne rozbłyski wieczorów 
opromienia niebieska mgła z telewizorów 
 

JACEK PODSIADŁO 

– Plasticclay– 

 
jest ulotna woń Rich Line’a zmagająca się w powietrzu z dymem papierosa 
jest pulsujący rytm ska 
jest wielka przestrzeń miłosnego sond systemu rozpięta między moimi piersiami a pozbawioną wyrazu twarzą tapicera 
przypiętego do balkonu na najwyŜszym piętrze wieŜowca 
jest człowieczek z chińskiej plasteliny powieszony u sufitu na 
 plastelinowej linie zaciśniętej na plastelinowej szyi 
jest śmigłowiec przelatujący nisko nad moją głową  
 wprawiający ziemię w drŜenie 
jest rozłoŜony na stole reprint drugiego wydania „Zdobycia chleba” 
z zaznaczonym w spisie treści rozdziałem „Praca radosna” 
jest komar pijący krew z mojego ramienia 
jest dwanaście butelek po piwie „Królewskim” 
jest kula ziemska mknąca przez puste sale kosmicznej kręglarni 
jest błyszczący emaliowany garnek z resztką zupy ze wszystkiego co miałem pod ręką 
jest nierealny RZĄD który znów podniósł ceny alkoholu 
jest szef głównego urzędu kontroli publikacji i widowisk noszący śmieszne imię Justyn 
jest przysłana przez Axela ulotka z napisem „Gegen Atomprogrammm und Represion! Keine WAA!” 
jest dziki kot włóczący się po okolicy i unikający mnie jak ognia jak człowieka 
jest pierwszy dzień wakacji 
jest róŜowy flet pręŜący się na półce jak dostojnik państwowy 
jest daleko stąd jezioro którego brzegiem spacerują inni juŜ kochankowie 
jest coś nieznanego i potęŜnego co utrzymuje mnie przy Ŝyciu 
jest 429 złotych w lewej kieszeni błękitnych spodni 
jest wiele krąŜących po planecie listów które nie uratują nikogo 
jest tak cicho tak strasznie tak pięknie tak obezwładniająco 
jest we mnie obóz koncentracyjny z którego wychodzi się tylko wyobraźnią 
 

WOJCIECH WILCZYK 

– Paryska czkawka – 

 
Metro właśnie wjeŜdŜa na wiadukt, 
po którym idziemy w stronę bulwaru Magneta 
i naszej małej rue de la fidelité, niedaleko 
Gare de l’Est. Czy te nazwy nie są symboliczne? 
i nieprzypadkowe? Tutejsze klony 
tracą liście (choć to dopiero sierpień), 
więc szeleszczą zdziwione pod naszymi nogami, 
a teraz robimy skok, Ŝeby ominąć 
olbrzymie, chyba ludzkie gówno. 
Udało się! Ale 
 
kilka dni wcześniej 
teŜ późnym wieczorem, 
na pewnych słynnych schodach, 
w pewnej bardzo słynnej dzielnicy, 
gitara brzęczała Satisfaction, (We can 
get no) i dalej zbliŜony repertuar. 
Miasto było róŜowe jak pijanu Utrillo, 
a gruba clochardka obok nas w podobnym stanie 
skandowała zawzięcie: Merde!  
Merde! Merde! 

background image

 

 
Merde! Nikt jednak 
nie okazywał (nikt tu nie okazuje) 
nieustającej gotowości do pieprzenia. 
Co więc ze szkołą paryską, czy w ogóle istnieje? 
RozwaŜając ten problem kupujemy w sklepie 
czerwone pomarańcze, turecki tytoń i butelkę 
Pineau de la Loaire! Powietrze zbyt lepkie 
i śmierdzi kanalizacja na pochyłej ulicy, 
którą teraz szybko schodzimy, prosto 
w objęcia nocy! 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

2. MARCIN ŚWIETLICKI 

 
– Dla Jana Polkowskiego– 
 
Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno, 
Otworzyć okno i przewietrzyć pokój. 
Zawsze się udawało, ale teraz się nie 
udaje. Jedyny przypadek, 
kiedy po wierszach  
pozostaje smród. 
 
Poezja niewolników Ŝywi się ideą, 
idee to wodniste substytuty krwi. 
Bohaterowie siedzieli w więzieniach, 
a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco 
uŜyteczny – w poezji niewolników. 
 
W poezji niewolników drzewa mają krzyŜe 
wewnątrz – pod korą- z kolczastego drutu. 
JakŜe łatwo niewolnik przebywa upiornie 
długą i prawie niemoŜliwą drogę 
od litery do Boga, to trwa krótko, niby 
splunięcie- w poezji niewolników. 
 
Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem 
głodny, samotny, my dwoje, nas czworo, 
nasza ulica- mówią cicho: Wanda 
Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski, 
Ukraina, Litwa, Tomasz Mann, 
Biblia i koniecznie coś  
w jidysz. 
 
Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok 
wysławialiby smoka – albo kryjąc się 
w swoich kryjówkach pisaliby wiersze 
- maleńkie piąstki groŜące smokowi 
(nawet miłosne wiersze pisane by były 
smoczymi literami…) 
Patrzę w oko smoka 
i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie. 
TuŜ po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw 
Na idealnie kwadratowych skwerach. 
 
–…SKA – 
 
Dlaczego twój niepokój tak obraca się wokół 
wyrazów: niepodległość, wolność 
równość, braterstwo, Polska od morza do morza, 
bezrobocie, podatki, „Gazeta Wyborcza” 
 
Czy nie wiedziałeś, Ŝe są to małe wyrazy? 
Czy nie wiedziałeś, Ŝe są to wyrazy najmniejsze? 
Dlaczego właśnie  o nie  
zahacza twój język? 
 
Czy nie wiedziałeś, Ŝe tym wszystkim rządzi 
ta szczupła dziwka? Ta, którą kochasz a raczej masz na 
nią ochotę 
która wybiera sobie tego, którego akurat 
ty nienawidzisz, który się znęca nad nią i wbija w nią  
    gwoździe 

background image

 

Przez nią siedzisz w więzieniu, przez nią jesteś głodny. 
 
–Skwer imienia pierwszych Słupszczan – 
 
Nie było mnie tak długo, 
Ŝe aŜ akcja 
serialu wenezuelskiego 
posunęła się znacznie: mnóstwo dzieci się urodziło,  
wielu bohaterów 
wymarło, kobiety zbrzydły. BoŜe oko 
bardziej zmęczone się stało, na listach przebojów 
wiele zmian, skarb wykopany, na nic przyda się mój plan 
kurczowo zaciskany w dłoni. 
 
Zemsta polega na wypiciu kawy 
i popatrzeniu przez okno. Takim samym wzrokiem 
jak przed laty. A potem 
na ławce słońcu się  
dać oślepić, mieć obok, 
rozmawiać z, chcieć dotknąć, nie dotykać, ślicznie 
mądrze, w tym czadzie słońca, w tym 
Ŝyciu. 
(Pieśni profana, 1998) 
 
– Baczność! – 
 
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! – mówi Pani. 
Skończyło się! – od teraz będziemy chadzali 
czwórkami. Lub parami. JuŜ się nie schowamy. 
JuŜ będziemy zmuszeni głosować. I tańczyć 
wszystkie przedziwne narodowe tańce. 
Będziemy jednym ogromnym róŜańcem. 
 
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! – mówi Pani. 
Wszyscy wejdziemy przez Europę do 
supermarketu- katedry, tam Prezydent czeka 
oraz czeka tam na nas przemiła Autorka naszego podręcznika. Wszyscy zaśpiewamy  
piosenkę napisaną przez to cudne Państwo. 
 
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! – mówi Pani. 
Napiszemy felieton do kolorowego 
pisemka. To doprawdy jest 
zajęcie dla prawdziwych męŜczyzn. I poprowadzimy 
telewizyjny program kulturalny. 
Mieliśmy tonąć, jednak utrzymamy 
 
się na powierzchni. I skończyło się  
dzieciństwo. Baczność! JuŜ skończyło się. 
Więc wywalczymy sobie dostęp 
do ciepłych zagranicznych mórz i i Internetu. 
Stworzymy jedną supersprawną zgodną  
sieć komórkową. Baczność! Lepsze papierosy, 
lepszy alkohol. WciąŜ lepsze i lepsze podpaski i pampersy, samochody, proszki. 
Na zajęciach rytmiki zapoznamy się  
z muzyką techn.. Kiedy patrzę w twoje  
oczy – to się jak akwizytor czuję, mały, 
przegrany, próbujący kupę śmiecia sprzedać.  
 
nikomu. Jeśli jesteś – przyślij mejla. To jest 
najgorsza rola – akwizytor, który 
wciska śmieci nikomu. JeŜeli istniejesz –  
to przyślij esemesa. Mogę być ci wierny.  

background image

 

Nic nie pozostało. Bo skończyło się. 
Kulę i bolę się. 
(Czynny do odwołania, 2001) 
 
– przed wyborami – 
 
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację, 
niosłem je za plecami, trzymając jak kwiaty. 
Lato gryzie się z jesienią. Forma ocalała 
i wychodzi z podziemia. Wszystko się układa 
w jeden, wyraźny, doskonały kształt: 
 
ogród koncentracyjny. 
 
– 30 kwietnia 94 – 
 
Jeszcze wieczór i jeszcze Polska nie zginęła w ciemnościach. 
Jeszcze kwiecień, lecz juŜ się maj w ciemnościach czai. 
Jeszcze wódka, poŜywna, smaczna i tragiczna. 
Jeszcze język, bo język zawsze pozostaje. 
Nawet trupy wciąŜ jeszcze ruszają językiem. 
I jeszcze przeszłość, jeszcze pojedyncze 
przeszłe straszne wzruszenia, teraz odtwarzane, 
wygrzebywane z przeszłości, wszystko przeszłe, wszystko 
przeszłe, przecieŜ, przyŜółkłe, ciepłe, wymacane 
i lepkie, słodkie. Przymiotniki. W środku jeden pewny 
rzeczownik, osobowy, pośpiesznie, co moment 
oŜywiany. 
 (trzecia połowa, 1996) 
 
– trzecia połowa – 
 
SHIT HAPPENS, tak się kończy 
napis na ścianie w toalecie męskiej. 
To jest najgorsze – 
chodzić w takim głodzie 
choć minimalnej poświaty – znajdować 
tylko tyle, ten napis w toalecie nocnej, 
tak to kotku wygląda 
i tak to się kończy. 
(trzecia połowa, 1996) 
 

  
Dzisiaj dostałem pismo od państwa.  
Państwo chce, bym się zgłosił w stosownym urzędzie.  
Państwo nie prosi, państwo Ŝąda.  
To niemoŜliwe przecieŜ  
oczekiwać by  
państwo prosiło,  
Ŝąda państwo.  
Ale ja umarłem, ja umarłem. 
 
Nie chodziłem głosować  
na urzędników państwa.  
Sam sobie jestem winien.  
Nie brałem państwowych kartek  
na państwową wódkę,  
państwowe papierosy  
i państwową mąkę.  
Nie brałem państwa talonów  
na bony państwowe.  

background image

 

Sam sobie jestem winien.  
Muszę wyznać, Ŝe jednak  
podstępnie korzystałem  
z państwa komunikacji.  
Ale ja umarłem,  
a umarłym przecieŜ  
przebacza się łatwiej. 
 
Czasami z przyzwyczajenia  
golę się, lecz zarost  
rośnie nawet umarłym.  
Czasami z przyzwyczajenia  
wchodzę w jakieś kobiety,  
czasami je zapładniam,  
ale rodzą wyłącznie  
widmowych pogrobowców.  
Ja umarłem. 
 
Czasami piszę wiersze  
i wiem, Ŝe w ten sposób  
sprawiam przykrość państwu.  
Jeśli wezwanie to dotyczy  
akurat tego faktu,  
to nie zamierzam się tłumaczyć.  
JakŜe umarły moŜe się tłumaczyć?  
Jeśli umarli mogą być  
zagroŜeniem dla państwa,  
jeśli nie są bezkarni,  
to tak widocznie musi być,  
nie mogę umrzeć bardziej... 
 
Dom 
 
Gdy skończą się przyprawy, sól i pieprz, 
kiedy wszelkie wysiądą urządzenia 
i prąd wyłączą ostatecznie, kiedy 
pająk mi dotyka gardła pajęczyną, 
wtedy dom juŜ nie będzie domem, 
klucz się zagubi w odmęcie na zewnątrz. 
 
 
A gdziekolwiek się pójdzie, zawsze 
droga powrotna to będzie. 
 
 
Świat nie ma ramion, nie ma ciepłego oddechu, 
świat nie śpi, nie śni. Cokolwiek snem było, 
 
 
było domem. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 
 
 

3. „POEZJA NIEZROZUMIAŁA” 

 
JACEK PODSIADŁO 
„WIERSZ DLA ANDRZEJA SOSNOWSKIEGO” 
 
To jest liryka roli. Piłka do koszykówki wylatuje znikąd 
i odbija się od obluzowanej obręczy bez siatki. 
KsięŜycowy pojazd przy robotach ziemnych kołysze się jak  
brontozaur 
na rozciapierzonych łapkach. Pukanie piłek na kortach, 
dobra onomatopeja, podobny dźwięk wydawały papierowe  
pukawki, 
takie uŜytkowe orgiami. Pod wpływem chłodu 
czuć coraz wyraźniej, Ŝe nie ma  tu nikogo. 
Niczyje patrzenie za okno i nasłuchiwanie. 
śadnych kortów. Znajdować czas dla dramatów, 
które nie miały miejsca. To jest liryka roli. 
 
ANDRZEJ SOSNOWSKI 
„TROP W TROP” 
 
No i ogień dogonił nas w połowie drogi 
i klapser juŜ za moment da nam sygnał. 
Broczyliśmy, wróć, kroczyliśmy a teraz 
w nogi i z górki jak woda na młyn 
bez powietrza i bez ziemi, byle było 
o czym śnić. To proste jak piosenka, 
 
tyle serca, taki gest. Ale czy ten 
na wysoki połysk i na pozór róŜnobarwny 
sznureczek dni, kalendarzowe kartki 
błyskające jak egzotyczne znaczki 
w klaserze to był nasz lont, bazyliszku? 
Obawiam się, Ŝe ładunki mamy przy sobie. 
 
Obawiam się, Ŝe stajemy w obliczu, sir. 
Błysk zapałki. Hieni śmiech i światło 
wybucha na twarzy. Bang. Publiczność 
nakrywa się nogami. Bohater 
odjeŜdŜa w fatalnym świetle 
oglądając się na zgliszcza imperium. 
 
Łuna błyszczy w oczach jego narzeczonej. 
 
A my świecimy nieobecnością, neonki 
w zapuszczonym akwarium. Ten dźwięk, 
burdon, kiedy zacząłeś go słyszeć  
pod słynną melodią do snu czy moŜe z góry 
przyjąłeś, Ŝe tło nie gra roli? A jednak 
nawet przez sen zostawiasz ślady i tylko 
niektóre z nich są całkiem jasne jak coś 
co nie przypomina krwi lub nią nie jest. 
(Stancje, 1997) 
 
 
„LEKCJA śYWEGO JĘZYKA” 
 
A kiedy ktoś umiera, mówimy, Ŝe jego Ŝycie 

background image

 

10 

znajduje się u szczytu wielkiego wodospadu. 
Wtedy płynni bogowie wybuchają śmiechem, 
który słychać na sto, a nawet dwieście lat. 
Śmiech ten nazywamy skądinąd „pocałunkiem kobry” 
Zresztą powinno być „metrów” zamiast tamtych „lat” 
 
A tu nie ma Ŝadnej ścieŜki, gąszcz i Windybały, 
zagmatwane bezdroŜe, dalej uroczysko, 
jednak WiatrołuŜka i Ŝeremie bobrów. 
Krzyczymy „Ŝeremiii” i zbiegamy w jar. 
 Tu jest mała Kamionka, w której moŜna się utopić. 
 Kamioneczka, teŜ rzeka, rzeka to radość człowieka. 
 
 Albo biegam po planszy z podniesionym czołem. 
 AŜ nagle latający talerz wsysa mnie pod strop 
 jak piłeczkę pingpongową w bębnie dadalotka. 
 Mówimy: wybrał go sam los w bębnie superlotka. 
 Albo moŜe Nikt go nie skreślił. Jest pula galore. 
 
 Mówimy teŜ „odszedł”, „odszedł szybkim krokiem”. 
 Wolelibyśmy mówić Ziiuu iiuu.. Albo Ziiuu aauu. 
  Moi ludzie są przygotowani. Zaczęli chodzić po ziemi. 
 Kiedy klną, mówią tylko: Kurt Schwitters! Taki Ŝal. 
(Taxi, 2003) 
 
„BIAŁE SZALEŃSTWO” 
 
Trzeba rozhuśtać mysz, a potem natychmiast naprzód 
w szum lądujących świateł tych legendarnych maszyn. 
Zaparkują ukradkiem jak bogowie w szatni systemu. 
Musisz jednak się spieszyć, nie będą długo czekać, 
za ciasny program, jak zwykle. Kompletuj amulety, 
 
Przez calutką noc studiowałem aktualna mapę nieba 
pogrąŜony w rojeniach o mojej kosmicznej dezercji 
z kolczykiem łzy w sercu i teologicznym uśmiechem. 
Uchwalone, Panie. Folder firmamentu. Serwer 
z papierosami. I coś nieziemskiego 
na otwarcie oczu, ciemnych jak dŜety gwiazd. 
Tymczasem nie mogę wchodzić tu w szczegóły, 
Twój głośny sekundnik wpycha mnie pomału 
w mieszkalny kompleks wielkiej nijakości. 
Twoje światło jak październikowy szron 
kładzie się na moich powiekach. Ślepy 
rozpęd. Ten pojazd to jedna łza, kotku. 
Dynamiczny bolid. Ostry, bardzo jasny. 
 
A syn mówi, Ŝe zaniedbuję operację Save As 
i Ŝe wszystko kiedyś mi wetnie, i zobaczę. 
Zachowaj jako, mówi. Jako co? To zaleŜy. 
Mógłby być jakiś adres. 

sos@now.ski

 

 

 

(Taxi, 2003) 

 
„CHODŹ” 
 
Czy pamiętasz swój naprawdę pierwszy  
raz i jakie to było trudne? Kluczyk, rząd  
światełek na tablicy i nagle muzyka  
rośnie nam u ramion i powaŜniejemy  
jakbyśmy naprawdę mieli się rozbierać.  
Och, to nie Ŝarty lecz sto na godzinę  

background image

 

11 

w kółko w garaŜu w podziemiach hotelu.  
Jakby ktoś noŜem wodził cię za nos. 
Jakby ktoś brzytwą głaskał cię pod włos  
na gardle, pozwól, Ŝe ja to zrobię, lubię  
brnąć w nieznane. Ot, paskudna sprawa:  
nasza prawda była tak mało prawdziwa  
więc poszukaliśmy trochę innej prawdy  
wewnątrz zabawki - kółeczka, spręŜyny,  
wszystko tak proste, a nie da się złoŜyć. 
I teraz Ŝycie bardziej przypomina  
powrót ze schronu po nocnym nalocie.  
Pył juŜ opada, trzesz czerwone oczy  
i uśmiech kierowcy w krzyŜyku lusterka  
znów zawisł nad nami jak błogosławieństwo  
na drogę. Idzie o gardło. Mała kierownica  
wiruje jak śmigło a obraz zastyga  
w taśmę z tamtym sensacyjnym filmem  
na który w szkole nigdy nas nie wzięli.  
Te twarze o skupionych uśmiechach,  
te włosy muskane przez wiatr,  
pamiętasz? W mgnieniu oka ból  
ścina to wszystko, zagryzasz wargi,  
usta odwracają się z jękiem, uśmiechy  
rozpryskują jak zimne ognie. 
Odrębnie będą omówione oceany. 
 

„śYCIE NA KOREI” 

 
MoŜe juŜ czas powołać się na szczęście,  
moŜe nie przyprą cię do muru, moŜe nie staniesz  
oniemiały z ustami spiętymi wstydem gęsto  
tłumacząc się z anachronizmu. Tylko pomyśl:  
twoje prędkie słowa są znowu przeczuciem  
upalnych Ŝniw i tego zachwytu o zmierzchu,  
kiedy ruszają tańce, oszołamiające  
antycypacje tych zdawkowych miłostek  
orzeźwiających jak cierpkie jabłuszko,  
które zrywasz od niechcenia przechodząc przez sad,  
nadgryzasz i odrzucasz. I Ŝycie jest tak nagle  
rozkosznym przeciąganiem się, protekcjonalnym  
ziewnięciem do słońca: juŜ tu jesteś  
staruszku? I wy, kochane ptaszyska?  
Tak. Proponuję obrządek i pacierz,  
i martwię się. Oby ci się udało,  
obyś nie zemdlał na szynach, na których dni  
grzmią w błyszczących sleepingach,  
a noce stoją w wagonach towarowych  
pod sygnałem. Rozum troszeczkę przysypia,  
zmysły zajmują kolejkę i znów biorą mnie  
bardzo piękne sprawy: jabłka, woda, mleko,  
przeczyste powietrze. A kiedy pojmiesz,  
Ŝe na ten czy inny kwadrans absolutnie  
nie zasłuŜyłeś, będziesz mógł się napić,  
pogruchotać sobie świat i nareszcie  
zreflektować się. 
 
MARCIN SENDECKI 
„ WYSOKOŚCI” 
 
Z wysokości drugiego piętra widać parking, wieŜyczki 
cerkwi i łuski tynku na ciele zmieniających skórę 
bloków, dalej, za ścianą, ludzie przemierzający ulice 

background image

 

12 

połykają sylaby, wstąŜka deszczu zaciska się na krtani, 
schodząc, widzisz dzieci wbiegające w obręcz kałuŜy, krople 
na ich spoconych twarzach i słyszysz, juŜ za plecami, komendy 
siedmioletniego dowódcy, dalej, zatrzymujesz się, płótno 
parasola, dotknięte od dołu, przemaka, mokre włosy krzepną, 
ukryty w kurtce wilgotny banknot z Waryńskim drŜy z zimna, 
za chwilę wydasz go, oddasz za zapałki i tytoń: tak jakby ten 
kiosk był siedzibą Ochrany lub kantorem wymiany Ŝywiołów: 
jest lipiec, Ŝycie - odłoŜone na później - składa się w 
kostkę i mieści w wewnętrznej kieszeni; 
 
[Z wysokości] 
 
Z wysokości drugiego piętra wieść parking, wieŜyczki  
cerkwi i łuski tynku na ciele moczących skórę  
bloków, dalej, za ścianą, ludzie przenoszący ulice  
mylą sylaby, wstąŜka deszczu zadowala się na krtani,  
serwując, wozisz dzieci wchodzące w obręcz kałuŜy, krople  
na ich spoconych twarzach i, spacerując, juŜ za plecami, komendy  
siedmioletniego dowódcy, dalej, zawiewasz, płótno  
parasola, dowiedzione od dołu, przenosi, mokre włosy kształcą,  
umalowany w kurtce wilgotny banknot z Waryńskim dzieje się z zimna,  
za chwilę wydrzesz go, odepchniesz za zapałki i tytoń: tak, jakby ten  
kiosk cementował siedzibę Ochrany lub kantor wymiany Ŝywiołów:  
cementuje lipiec, Ŝycie - odmówione na później - kosztuje  
kostkę i miele w wewnętrznej kieszeni. 
(87; 02) 
 
ANDRZEJ NIEWIADOMSKI 
*** 
 
Wygraliśmy wojnę z Bułgarią i mecz z Jugosławią. Nie tak. JuŜ  
nikomu i niczemu traf pomieszał losy, a na domiar złego 
śni mi się nad ranem, Ŝę spadamy z ligi. „Czy ty mogłeś 
głębiej luknąć przez tę lukę w murze?”Czy ty mogłeś strzelić 
w okno ponad płot (pomarańczowy),w stronę wznoszonego  
gmachu?Za koparki, pod złe słońce, gdzie renault 
kangoo długim skokiem pokonuje wzgorza i maskuje 
ten przegrany z góry kolor.Kres futbolu totalnego, 
kres budowy, tylko szpital i boisko, smutek wspomnień 
z czasów, kiedy przegląd sytuacji towarzyszył zgraniu. 
z totalizatora nie mam mam teraz dobrych wieści.I oranje 
nie są juŜ pewniakiem, a przypadek rządzi składem 
druŜyn. Bieganinie tej brakuje wzoru, wszerz i wzdłuŜ- 
i taktyka mętna, biologiczny zegar wciąŜ przesuwa 
wszystkich do linii ataku. „Czy ty nas nie dostrzegłeś, 
słodki partnerze?”. Jak niepylak apollo na niecierpku 
w obłej niecce, no i język nieczuły na niesmak języka, 
niewidomy z nietęgą miną, której nie widać 
niemowlę z niedowładem prawej rączki, niebo 
z niekompletnym zestawem obłoków, niebieszczały 
z nieodległym niebockiem, które minąłeś myślą 
obserwując firmament, niedojrzały poeta recytujący 
pod balkonem wiersze o tym, Ŝe jesteśmy niedojrzali, 
niewybrany nigdy sukinsyn, mimo iŜ wybierał 
przyjaciel, a do szczęścia zabrakło niemal pół stopy, 
nieudolny polityk-ofiara niewydolnego systemu, 
niebanalna blondynka w nieskazitelnej koszulce 
z napisem „90% Aniel”; niebezpieczeństwo czy miecz 
są przyczyną zejścia z nieomylnej drogi męŜczyzny 
z brodą?Te procenty niepewności  nie wybiegną niestety, 
w pierwszym składzie, ale długą mamy ławkę, moc 

background image

 

13 

dublerów, komplet widzów i szturm aŜ do skutku, 
futbol z okna, wojna od kuchni, bo w tym śnie, 
Powołano mnie do jednostek ze skrzydłami. Wygraliśmy mecz 
i wojnę, więc przechodzęwolno ponad tobą, zjadam garść 
oliwek. Dziś pod drzwiami znajduję ulotki.”I ty teŜ 
moŜesz poprzeć nasz protest przeciw poezji niezrozumiałej”. 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

14 

 

4. JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ 

 
 
SENTYMENTALNY WIERSZYK PAŹDZIERNIKA 
 
Będziemy leŜeć obok siebie 
Będziemy trzymać się za ręce 
Miło jest zasnąć po pogrzebie 
Szeleszczą szarfy gniją wieńce 
 
Korzonki bluszczu masz we włosach 
Jak głośno bije twoje serce 
To łzy czy rosa? Nocna rosa 
Zbieraj kropelkę po kropelce 
 
Miło jest zbudzić się we dwoje 
Łono otwiera się w pościeli 
Te blade kwiatki to powoje 
Troche przeszkadza zgrzyt piszczeli 
 
Powoje albo wilcze łyko 
Miło jest kochać się w ciemności 
To juŜ początek października 
A jeszcze ciepłe masz wnętrzności 
 
Twoje koronki przybrudzone 
W cmentarnych drzewach puszczyk woła 
To łzy czy rosa? Łzy bo słone 
Teraz pójdziemy do kościoła 
(Znak niejasny, baśń półŜywa, 1999) 
 
 
OGRÓD W MILANÓWKU, W OKAMGNIENIU 
 
Wszystko znika w okamgnieniu w osłupieniu 
Listki bluszczu tam po płotem na kamieniu 
 
JeŜe krety wróble wszystko znika 
Co za walczyk! Planetarna to muzyka 
 
Wszystko znika bluszcz i wróble jeŜe krety 
Nawet Bartok jego skrzypce i klarnety 
 
I sikorki ich błękitne fatałaszki 
TakŜe inne zimujące w chruście ptaszki 
 
Siwe pliszki albo zięby i czyŜyki 
Jak obroty planetarnej harmoniki 
 
Wszystko znika w zadziwieniu w okamgnieniu 
JeŜe krety listki bluszczu i w milczeniu 
 
Stoją sosna i daglezja - wszystko znika 
Szostakowicz! Niech on zagra nam walczyka! 
 
I demony - nieobecni nasi goście 
Nawet gnicie – które gnije tak w kompoście! 
 
Nawet kompost - tam w kompoście się rozkłada! 
I gadanie - które nie wie kto je gada! 

background image

 

15 

 
To co było tylko przyszło do nas w gości 
I nie miało w sobie Ŝadnej obecności 
 
I gadanie – aforyzmy nietzscheańskie 
O sikorki o wróbelki o bezpańskie 
 
Nieobecność - nawet ona się ulatnia 
Jakaś wartość ale wartość juŜ ostatnia 
 
Szostakowicz – jego polki i galopy! 
I demony - kosmos rzucą nam pod stopy! 
 
Obecności jaka tutaj twoja władza? 
Nieobecność nieobecnie się przechadza 
 
Nieobecność mówi do nas po imieniu 
Wszystko znika w okamgnieniu w nieistnieniu 
 
I demony - nieobecne ich czuwanie! 
Tu nad nami ich płakanie Ŝałowanie 
(Znak niejasny, baśń półŜywa, 1999) 
 
OGRÓD W MILANÓWKU, LATO 
 
Moi przyjaciele tu to są wróbelki 
I przyjazny jest mi Ŝywioł wszelki 
 
Wróbel jabłko na barwinku kwiatki 
Wspólne są tu nasze zagadki 
 
Wspólne nasze istnienie w biedzie 
I do śmierci razem się jedzie 
 
Jeden strach i sny nasze jedne 
O wróbelki przyjaciele moje biedne 
 
I barwinek jego białe korzonki 
Jabłko które spadło z jabłonki 
 
Czarny ślimak i rudy rudzik 
O istnienie jak ono się trudzi 
 
I w purpurze orzechy leszczyny 
Są z tej samej ciemnej przyczyny 
 
Wielki strach jest w jabłkach wróbelkach 
Wielka bieda o jak wielka 
 
Jeszcze trochę i byt się odsłoni 
Powie Ŝeśmy byli tu po nic 
 
Wróble ziółka jabłka podziobane 
Razem z wami przed niebytem stanę 
         (Znak niejasny, baśń półŜywa, 1999) 
 
KOTY STYCZNIOWE 
 
Jeszcze leŜy na lubczykach śnieg styczniowy 
Przez mój ogród idzie przygłup istnieniowy 
 
Brat leszczyny jarzębiny swat lubczyka 

background image

 

16 

Tam za chrustem to się zjawia a to znika 
 
W obu uszach w obu mózgach ma zdziwienie 
Idzie przygłup istnieniowy- przez istnienie 
 
Przez trzy progi trzy piwnice trzy pokoje 
Ten co z moich istnieniowych wyszedł rojeń 
Ten co wyszedł z istnieniowych przypowieści 
Idzie przygłup- ale nie wiem czy się zmieści 
 
Jak kret zima wylniały jak mysz chudy 
Idzie przygłup- za nim idzie mój kot rudy 
 
Za nim idzie mój kot Ŝółty mój kot bury 
I śpiewają jemu kotów wielkie chóry 
 
Dwa są ostrza- w obu czaszkach skrzyŜowane 
Idzie przygłup przez istnienie jak przez ścianę 
 
Idą za nim brzozy wierzby i jaśminy 
Co istnieje nie ma Ŝadnej tu przyczyny 
 
Tu istnienie jak obierki jest w kompocie 
Głupie koty to są moi tutaj goście 
 
Idą za nimi jeŜe szambo i derenie 
JuŜ totalne tu panuje - ogłupienie 
 
Tu istnienie ma dwa mózgi jak dwie szpady 
A ja stoję między nimi - bardzo blady 
(Zachód słońca w Milanówka, 2002) 
 
OGRÓD W MILANÓWKU, 
PIEŚŃ NOCNEGO WĘDROWCA 
 
Chodź ze mną Ŝabo i ty tam -  trzynoga 
Idziemy prosto- do naszego Boga 
 
Chodź bury kocie i czeremcho szara 
I jeŜ do Boga - teŜ się stąd dojść stara 
 
I juŜ do Boga - teŜ ma swoje prawo 
Za tajemniczą obecności sprawą 
 
Chodźcie sosenki - gdy macie Ŝyczenie 
Bóg wytłumaczy nam swe nieistnienie 
 
KaŜdy ma prawo wchodzić do ogrodu 
Chodź bury kocie tyś z ludzkiego rodu 
 
Zaraz zakwitnie moja dzika łąka 
Ja na to liczę Ŝe Bóg tu się zbłąka 
 
śe Bóg tu wejdzie - w nocy- po kryjomu 
Pytając czemu kotów nie ma w domu 
 
W nocy - ukradkiem- widoczny w połowie 
I coś waŜnego mnie i Ŝabom powie 
 
Zbudzi mnie ze snu - ja w to mocno wierzę 
I spyta gdzie są pogubione jeŜe 
 

background image

 

17 

I czemu brzozy cierpią - tak w milczeniu 
Jakby wiedziały o swym nieistnieniu 
 
Kot Ŝółty poszedł na poszukiwanie 
I moŜe wcześniej on przed Bogiem stanie 
 
JeŜe czeremchy chodźmy przyjaciele 
Mało co wiemy a jest pytań  wiele 
 
 
Kot Ŝółty poszedł na poszukiwanie 
Zaniósł do Boga nasze zapytanie 
(Zachód słońca w Milanówku, 2002)  
 
KOSZ NA ŚMIECI PRZY STACJI KOLEJKI WKD W MILANÓWKU POD WARSZAWĄ 
 

http://www.poema.art.pl/

Kosz na śmieci a w tym koszu olaboga! 

Jaki lament! jakie jęki! jaka trwoga! 
 
Ile istnień! i papierów! i nicości! 
Jaka ciemność ale skryta tam w ciemności 
 
Puszki plastik dwa psie gówna i milczenie 
Śmieci śmieci - jest w tym jakieś BoŜe tchnienie 
 
Jakieś BoŜe miłosierdzie - BoŜe trwanie 
Coś co jest mi tutaj bliskie niesłychanie 
 
Ile śmieci - jak w dwóch mózgach nihilisty 
Kiedy Bóg mu sie objawia ale mglisty 
 
Ale super tajemniczy super BoŜy 
I śmierć super - pośród śmieci mnie ułoŜy 
 
Pod śmieciami mnie zakopie w śmieci zmieni 
Chętnie idę - w tę krainę wiecznych cieni 
 
Gdzie o zmierzchu blado świecą wysypiska 
Prosto w nicość - tam gdzie Boga widać z bliska 
 
Prosto w nicość - co za odlot odlotowy 
(Nic innego nie przychodzi mi do głowy) 
 
Co za odlot - w super dobro w super trwanie 
Bóg jest dobry - ja to piszę na kolanie 
 
Bóg jest super - idę w jego okolicę 
Moje Ŝycie wsparte o tę tajemnicę 
(Zachód słońca w Milanówku, 2002)  
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

18 

 
 

5. TADEUSZ RÓśEWICZ 

 
BEZ 
największym wydarzeniem 
w Ŝyciu człowieka 
są narodziny i śmierć 
Boga 
ojcze Ojcze nasz 
czemu 
jak zły ojciec 
nocą 
 
bez znaku bez śladu 
bez słowa 
 
czemuś mnie opuścił 
czemu ja opuściłem 
Ciebie 
 
Ŝycie bez boga jest moŜliwe 
Ŝycie bez boga jest niemoŜliwe 
 
przecieŜ jako dziecko karmiłem się 
Tobą 
jadłem ciało 
piłem krew 
 
moŜe opuściłeś mnie  
kiedy próbowałem otworzyć  
ramiona 
objąć Ŝycie 
 
lekkomyślny  
rozwarłem ramiona 
i wypuściłem Ciebie 
 
a moŜe uciekłeś 
nie mogąc słuchać 
mojego śmiechu 
 
Ty się nie śmiejesz 
 
a moŜe pokarałeś mnie 
małego ciemnego za upór 
za pychę 
za to 
Ŝe próbowałem stworzyć 
nowego człowieka 
nowy język 
 
opuściłeś mnie bez szumu 
skrzydeł czy błyskawic 
 jak polna myszka 
jak woda co wsiąka w piach 
zajęty roztargniony 
nie zauwaŜyłem twojej ucieczki 
twojej nieobecności 
w moim Ŝyciu 
 

background image

 

19 

Ŝycie bez boga jest moŜliwe 
Ŝycie bez boga jest niemoŜliwe 
(Płaskorzeźba, 1991) 
 
 
DER TOD IST EIN MEISTER AUS DEUTSCHLAND 
pamięci Paula Celana 
I cóŜ po poecie w czasie marnym? 
 
bogowie opuścili świat 
pozostawili na nim poetów 
ale źródło 
wypiło usta 
odjęło nam mowę 
 
podróŜujemy i mieszkamy 
w drodze  
to tu to tam 
 
Anczel śyd 
tułacz wędrował długo 
z Bukowiny do ParyŜa 
po drodze zbierał zioła 
do słów Heidekraut 
Erika Arnika 
słowa ukłądał do snu 
wkładał do ciemności 
 
in der Hütte 
Celan spotkał 
Martina Heideggera 
 
wszedł 
na polanę leśną 
stał tam pod gwiazdami 
wyszedł z nocy 
Der Tod ist ein Meister aus Deutschland 
 
stał w prześwicie 
z garścią traw kwiatów 
 
ale wody Sekwany toczyły 
się pod kamiennymi mostami 
piękna Nieznajoma 
czekała z niewysłowionym uśmiechem 
 
Maska pośmiertna 
 
a on dojrzewał 
spadał w otwarte łono 
rzeki 
śmierci zapomnienia 
 
w świecie z którego bogowie odeszli 
dotknęła go poezja Ŝywa 
i odszedł za nimi 
 
jakie pytanie 
poeta zadał filozofowi 
jaki kamień filozoficzny 
leŜy przy drodze do leśnej chaty 
 

background image

 

20 

Der Tod  
ist ein Meister 
 aus Deutschland 
 
W czasie który nastał 
po czasie marnym 
 
po odejściu bogów 
odchodzą poeci 
Wiem, Ŝe umrę cały 
i stąd płynie 
ta słaba pociecha 
 
która daje siłę  
trwania poza poezją 
(Płaskorzeźba, 1991) 
 
SZARA STREFA 
 
„Co sprawia, Ŝe szary jest kolorem neutralnym?” 
„Czy jest to coś fizjologicznego, czy logicznego?” 
„Szarość znajduje się pomiędzy dwoma skrajnościami (czernią i bielą)” 
Wittgenstein 
 
moja szara strefa 
powoli obejmuje poezję 
 
biel nie jest tu absolutnie biała 
czerń nie jest absolutnie czarna 
brzegi tych nie– kolorów 
stykają się 
 
na pytanie Wittgensteina odpowiada Kępiński 
 
Świat depresji jest światem monochromatycznym 
panuje w nim szarość lub całkowita ciemność 
 
w szarości depresji wiele spraw przedstawia się 
inaczej niŜ w normalnym oświetleniu 
 
czarne i białe kwiaty 
rosły tylko w poezji Norwida 
Mickiewicz i Słowacki  
byli kolorystami 
 
świat w którym Ŝyjemy 
to kolorowy zawrót głowy 
 
ale ja w tym świecie nie Ŝyję 
zostałem tylko niegrzecznie przebudzony 
czy moŜna przebudzić grzecznie 
 
widzę  
w zielonej trawie 
rudy kot poluje na szarą mysz 
 
malarz Get 
mówi mi Ŝe nie widzi kolorów 
 
 kolory rozróŜnia po napisach 
na tubach czy pudełkach 
 

background image

 

21 

czyta i wie ze to jest Ŝółty 
kolor czerwony niebieski 
 
ale jego paleta jest szara 
 
widzi szarego kota 
który w szarej trawie 
poluje na szarą mysz 
 
on ma wadę wzroku 
(nie choruje na depresję) 
być moŜe udaje 
Ŝeby sprowokować studentów 
i oŜywić naszą rozmowę 
 
rozmawiamy dalej o Bemerkugen über  
die Farben 
 
W. mówi o czerwonym kole 
czerwonym kwadracie zielonym kole 
 
wydaje mi się mówię do G. 
Ŝe kwadrat jest tylko wypełniony 
czerwienią lub zielenią 
kwadrat jest kwadratowy 
nie czerwony lub zielony 
według Lichtenberga tylko 
nieliczni ludzie widzą czystą biel 
 
być moŜe rysunek jest najczystszą  
formą malarstwa 
rysunek jest wypełniony 
czystą pustką 
 
dlatego rysunek 
jest ze swojej natury 
czymś bliŜszym absolutu 
niŜ obraz Renoira 
 
niemiec mówi 
weiße rose i rote rose 
ktoś nie zna niemieckiego 
dla niego róŜa 
nie jest „rote” ani „weiße” 
jest tylko róŜą 
ale ktoś inny nie słyszał słowa 
róŜa i to co trzyma w ręce  
jest kwiatem albo fajką 
(Szara strefa, 2002) 
 
*** 
 biel się nie smuci 
ani weseli 
tylko się bieli 
  
uparty 
mówię do niej 
Ŝe jest biała 
  
ale biel nie słucha 
jest ślepa 
głucha 

background image

 

22 

  
jest doskonała 
  
i staje się bielsza 
powoli powoli 
(wyjście, 2004) 
 
 
„Franicis Bacon czyli Diego Velázquez na fotelu dentystycznym” 
 
 
przed trzydziestu laty 
zacząłem deptać Baconowi po piętach 
 
szukałem go w pubach galeriach  
sklepach rzeźniczych 
w gazetach albumach fotografiach 
 
spotkałem go w Kunsthistorisches Museum 
we Wiedniu stał przed portretem  
Infantki Małgorzaty 
Infantin Margarita Teresa In blauem Kleid 
Diego Rodrigez de Silva Velázquez 
 
mam go pomyślałem 
ale to nie był on 
 
po śmierci 
po odejściu Francisa Bacona 
umiściłem go pod kloszem 
chciałem obejrzeć malarza ze wszystkich stron 
 
biorąc pod uwagę  
jego naturalną skłonność 
do ucieczki do znikania 
do picia 
 
do przemieszczania się  
w czasie i przestrzeni 
od pubu do pubu 
w postaci barokowego putto 
który zgubił kapelusz 
i czerwoną skarpetkę  
musiałem go unieruchomić 
 
przez kilka tygodni  
chodziłem do Tate Gallery 
zamykałem się z nim  
i zjadałem oczami 
 
trawiłem jego straszną 
sztukę mięsa kopulowanie padliny 
zamknięty w sobie  
prowadziłem dalej mój dialog 
ze Saturnem który był zajęty 
poŜeraniem własnych dzieci 
człowieka się tak zabija jak zwierze 
widziałem furgony porąbanych ludzi 
którzy nie zostaną zbawieni 
pisałem w roku 1945 
 
Bacon pod wpływem alkoholu 

background image

 

23 

robił się ciepły towarzyski 
szczodry gościnny 
fundował znajomym 
szampana kawior 
zamieniał się w anioła 
ze skrzydłem zanurzonym w kuflu piwa 
 
większość moich obrazów – mówił – 
została wykonana przez człowieka 
w stanie Niepokoju 
 
przy malowaniu pewnego tryptyku 
pomagałem sobie piciem 
tylko raz pomogło 
powiedział niewyraźnie 
malując palcem po szkle 
Lager Beer Lager Beer 
malowałem w roku 1962  
ukrzyŜowanie 
czasami na kacu 
ledwo widziałem co robię 
ale tym razem pomogło 
 
Bacon osiągnął transformację 
ukrzyŜowanej osoby 
w wiszące martwe mięso 
wstał od stolika i powiedział cicho 
tak oczywiście jesteśmy mięsem 
jesteśmy potencjalną padliną 
kiedy idę do sklepu rzeźniczego 
zawsze myślę jakie to zdumiewające 
Ŝe to nie ja wiszę na haku 
to chyba czysty przypadek 
Rembrandt Velázquez 
no tak oni wierzyli w zmartwychwstanie 
ciała oni się modlili przed malowaniem 
a my gramy 
sztuka współczesna stała się grą 
od czasów Picassa wszyscy gramy  
lepiej gorzej 
czy widziałeś rysunek Dürera 
dłonie złoŜone do modlitwy 
oczywiście jedli pili mordowali 
gwałcili i torturowali 
ale wierzyli w ciała zmartwychwstanie 
w Ŝywot wieczny 
 
szkoda Ŝe… my… 
nie dokończył i odszedł w sobie wiadomą 
stronę 
minęły lata 
w łowach na Bacona 
pomagał mi Adam 
poeta tłumacz 
właściciel krótkopisu 
zamieszkały w Londynie 
i Norwich 
12 czerwca 1985 roku 
pisał do mnie: 
Kochany Tadeuszu 
byłem dziś na wielkiej wystawie Bacona 
i myślałem, Ŝe Ty miałbyś z niej duŜo 

background image

 

24 

satysfakcji. Ja zaś poszedłem dość opornie. 
Ale nie Ŝałuję, bo te wczesne nadgryzione głowy 
są kompozycyjnie i kolorystycznie 
bardzo efektowne. Natomiast nie przekonały  
mnie nowe obrazy. Jak Ci juŜ pisałem 
przyjadę do Wrocławia (…) 
na odwrocie reprodukcja Head IV 
 
przecieŜ ja Adamie 
nie mogę powiedzieć 
Baconowi 
On nie zna języka polskiego 
ja nie znam języka angielskiego 
powiedz mu Ŝe debiutowałem Niepokojem 
w roku 1947 
 
pisałem: róŜowe ideały 
poćwiartowane 
wiszą w jatkach (…) 
 
W roku 1956 pisałem: 
 
jeszcze oddychające mięso 
wypełnione krwią 
jest poŜywieniem 
tych form doskonałych 
 
zbiegają się tak szczelnie nad zdobyczą 
Ŝe nawet milczenie nie przenika 
na zewnątrz (…) 
 
the breathing meat 
filled with blood 
is still the food 
for these perfect forms 
 
obaj wędrowaliśmy  
przez „Ziemię jałową” 
 
Bacon opowiadał Ŝe lubi 
oglądać swoje obrazy przez szybę 
 
nawet Rembrandta 
lubi za szkłem 
i nie przeszkadzają mu przypadkowe osoby 
które odbijają się w szybie 
zamazują obraz 
przechodzą 
 
ja 
nie cierpię obrazów za szkłem 
widzę tam siebie pamiętam Ŝe kiedyś 
oglądałem kilku Japończyków 
nałoŜonych na uśmiech Mony Lisy 
byli bardzo ruchliwi 
Gioconda została unieruchomiona 
w szklanej trumnie 
po tej przychodzie 
juŜ nigdy nie wybrałem się do Luwru 
Gioconda uśmiechałą się pod wąsem 
Bacon zamknął w klatce 
papieŜa Innocentego VI 

background image

 

25 

potem Innocentego Innocentego 
i Piusa XII 
Infantkę Małgorzatę w błękicie 
jeszcze jakiegoś sędziego prokuratora 
wszystkie te osoby zaczęły krzyczeć 
 
w roku 1994 
14 lutego 
w dniu Świętego Walentego 
na szklanym ekranie 
ukazał mi się Francis Bacon 
okrągła głowa owalna twarz 
wymięty garnitur 
słucham Bacona 
patrzę na portret 
na czerwoną twarz Innocentego VI 
patrzę na łagodną buzię Infantki 
 
próbowałem pokazać  
pejzaŜ jamy ustnej 
ale mi się nie udało  
mówił Bacon 
w jamie ustnej znajduję  
wszystkie pięknie kolory 
obrazów Diego Velázqueza 
 
szyba tłumi krzyk 
pomyślałem 
Bacon przeprowadzał swoje operacje  
bez znieczulenia 
przypomina to praktyki 
XVIII- wiecznych dentystów 
Zahnextraktion 
przecinali teŜ wrzody czyraki karbunkuły 
to nie boli mówił do Infantki 
proszę otworzyć buzię 
niestety nie mam środków znieczulających 
to będzie bolało 
Infantka na fotelu ginekologicznym 
PapieŜ Innocenty VI na fotelu dentystycznym 
przyjaciel Georgie Dyer 
before a mirror – 1968 
albo na sedesie 
 
malowałem otwarte usta 
krzyk Poussina w Chantilly 
i krzyk Eisensteina na schodach 
malowałem 
na kanwie z gazet 
reprodukcji reprodukcji 
w kącie mijej pracowni 
leŜała kupa gazet fotosów 
jako młody człowiek 
kupiłem sobie w ParyŜu 
ksiąŜkę o chorobach jamy ustnej 
Bacon rozmawiał z Dawidem Sylwestrem 
i nie zwracał na mnie uwagi 
 
chciałem go sprowokować 
więc zapytałem czy słyszał 
o gnijącej jamie ustnej Sigmunda Freuda 
pod koniec Ŝycia nawet wierny 

background image

 

26 

pies uciekał od swego pana 
nie mogąc znieść smrodu 
czemu Pan nie malował 
podniebienia zjedzonego  
przez pięknego raka 
Bacon udawał Ŝe nie słyszy 
 
te pańskie modele drą się 
jak odzierane ze skóry chmury 
znów pan posadził papieŜa 
Innocentego któregoś 
w piekarniku 
znów pan chce tej cichej 
sennej i pięknie ułoŜonej i namalowanej 
Infantce 
zaaplikować 
„die Applizierung” des Klistiers 
 
chciałem prosić Adama 
o pomoc ale Adam 
uśmiechnął się 
jadł „kanapkę” z tuńczykiem 
i pił heinekena 
 
powiedz mu Adamie 
powiedz mu 
proszę „po angielsku” 
Ŝe dla mnie zamknięte usta 
są najpiękniejszym krajobrazem 
usta Nieznajomej z Florencji 
Ritratto d’Ignota 
Portrait of Unknown Woman 
 
i powiedz mu jeszcze 
Ŝe Franz Kafka bał się otwartych 
ust i zębów pełnych mięsa i złotych koronek 
umieściłem to w sztuce Pułapka 
która była grana w Norwich 
szkoda ze Bacon nie namalował 
portretu Eliota cierpiącego 
na zapalenie okostnej 
z twarzą owiniętą w kraciastą 
chustkę 
 
Adam jadł teraz kanapkę 
z wędzonym łososiem 
Tadeuszu! to juŜ trzeci kufel 
ostrzegałem Cię Ŝe guinness 
jest mocny 
spytaj pana Franciszka 
czy wie co powiedział Wondratschek 
o ustach i zębach 
Adam schował krótkopis 
 
Der Mund is plötzlich 
der Zähne überdrüssig 
powiedział Wondratschek 
 
Bacon powiedział do kufla piwa 
nigdy nie udało mi się 
namalować uśmiechu 
zawsze miałem nadzieję 

background image

 

27 

Ŝe będę zdolny namalować usta 
tak jak Monet namalował 
zachód słońca 
 
a malowałem 
usta pełne krzyku i zębów 
 
ukrzyŜowanie? jeszcze raz powtarzam 
to jedyny obraz 
który malowałem po pijanemu 
ale ani picie ani narkotyki 
nie pomagają w malowaniu 
tyle Ŝe człowiek robi się rozmowny 
a nawet gadatliwy 
 
Ŝegnaj Francis Bacon 
napisałem o Tobie poemat 
juŜ nie będę Cię szukał 
koniec kropka 
a! jeszcze tytuł poematu 
Francis Bacon 
czyli  
Diego Velázquez 
na fotelu dentystycznym 
Ŝaden z irlandzkich 
czy angielskich krytyków 
i poetów 
nie wymyślił 
takiego tytułu 
moŜe niepotrzebnie 
dodałem jeszcze do tytułu 
ten długi poemat 
ale człowiek przy piwie 
robi się gadatliwy 
a nawet rozmowny 
 
luty 1994 – marzec 1995 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

28 

 

6. JACEK PODSIADŁO 

 
TRZYDZIESTKA NA KARKU 
Jesteśmy rymozaurami. Rosną nam papierowe ogony. 
Co jakiś czas, zwłaszcza przy przeprowadzce, musimy je obcinać. 
Znowu więc czytam dziś swoje młodzieńcze wynurzenia. 
Woda na herbatę wciąŜ nie wrze, moŜe jej pomoŜe 
ten gruby brulion wetknięty pod blachę.  
Jednak jeden obrazek chciałbym ocalić, zachować. 
 
Pracowałem kiedyś w Toruniu przy odśnieŜaniu miasta. 
Jeśli rano padało, mój padrone wołał: 
„Wstawaj, lecą pieniądze!” 
Mam teraz u uszach i nozdrzach tamten mroźny poranek. 
Szedłem mostem przez Wisłę z łopatą na ramieniu. 
Zajrzałem przez poręcz do wody. Pomachałem łopatą.  
Był tam ktoś, kto odmachnął mi 
łopatą czy teŜ wiosłem. Ktoś bliski, ktoś narzeczony. 
Miałem serce na wierzchu jak przed zabiegiem chirurga. 
Śnieg, który padał na mnie, topniał szybciej niŜ teraz. 
Jesteśmy futurohomami. Skóra stwardniała nam jak blacha. 
Nasze twarze stają się ekranami z moŜliwością regulacji, w  
miejscach czułych na dotyk 
zainstalowano nam przyciski. Boję się, Ŝe we mnie mieszka teraz  
surowa Królowa Śniegu 
I nigdy juŜ nie wynurzy się spod zlodowaciałej powierzchni  
podwodna łódź z odnalezioną skrzynią pełną wzruszeń. 
ZbliŜa się pora okresowych badań lekarskich. 
Spóźnialskich będzie się odczarowywać klinicznie. 
(92.10.31; Arytmia, 1993) 
 
 
-NAJWYśSZY PORZĄDEK: CHAOS - 
 
Spadł deszcz. 
Kropka w kropkę. 
O niesłychana precyzjo natury. 
Siło dokładna. Wszystko, co zostawia ślad, 
podpisuje się przed tobą. 
Poświadcza. 
 
Rozumujemy: i to nam nie pozwala 
istnieć idealnie, spotykać się i nie spotykać razem, 
jak wyrazy w krzyŜówce, 
przenikać. 
Wymagają ode mnie „podzielnej uwagi”. Taka praca. 
 
Latami uczyłem się skupiać na jednym. 
 
Aby ujrzeć rzeczy tam, gdzie się zbiegają 
ich nieuporządkowane intencje, łamane linie ich Dróg, 
przyłapywać na ostrzeniu konturów, 
W przededniu, w chwili gdy przymierzają się. 
 
Przez co podzielić swą uwagę – przez zero logicznego świata? 
 
śądają ode mnie rozbieganego wzroku. 
Latających rąk 
Rozkojarzonej mowy, której gramatyka niszczy porządek  
przypadku. 

background image

 

29 

 (93.07.12; To all the whales I’d love before, 1996) 
 
KONFESATA 
 
             Ale dosyć juŜ o mnie. Mów, jak Ty się czujesz  
              z moim bólem - jak boli 
             Ciebie Twój człowiek. 
Stanisław Barańczak, Widokówka z tego świata 
 
Spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie 
liczby pojedynczej i mnogiej, w Jego nijakim, jak sądzę, rodzaju, 
Ŝe przyszedłem na świat w lutym 25 lat temu, poczęty zatem w maju, 
co łatwo obliczyć (lub sprawdzić, Ŝe w tej właśnie porze zmieniając 
najczęściej miejsce pobytu zdradzam się z chęcią, by sobie 
poszukać znowu jakiegoś nowego świata, gdzie moŜe weselej, 
w ten sposób - z daleka - obchodząc kolejną rocznicę niewiele 
mnie juŜ obchodzącą). 
Gorąco 
spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie, 
owemu JA, owemu TY, owemu ON, ONA, ONO, 
Ŝe przechodziłem przez jezdnię w miejscach, gdzie tego zabroniono, 
Ŝe czasem czas schodził mi na niczym, Ŝe w butach wchodziłem na łono 
natury, Ŝe nachodziły mnie kryzysy i odeszło ode mnie kilka kobiet, 
Ŝe przechodziłem ospę i schodziłem kilkadziesiąt par butów, 
Ŝe gdy odchodziła mnie chęć, by Ŝyć, szedłem w las korzystając ze skrótów przez łany pszeniczne. 
Panicznie spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie, 
gdy pierwsza jest głucha, druga niema a trzeciej takŜe nie ma, 
Ŝe nie umiem grać w brydŜa i nie odróŜniam szlemika od szlema, 
Ŝe grać w ogóle nie umiem, gier nie odróŜniam od gierek, bo schemat ten sam węszę w jednych i drugich. śe jest we mnie krwi drugi 
obieg. 
śe Gierek, Ŝe BreŜniew, Ŝe śiwkow, Ceausescu i inne Staliny - nie czuli mojego sprzeciwu. śe za to mi - choć się poczuwam do winy -
włos z głowy nie spadnie. 
Bezradnie 
Spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie,owemu MY, owemu WY i temu straszliwemu ONI,Ŝe nie poszedłem do 
wojska, Ŝe nigdy nie wezmę broni,Ŝe do kościoła nie chodzę, niech On mi się pierwszy ukłoni, 
Ŝe czekam na znak jakikolwiek, choć umiem, juŜ umiem Ŝyć z pustką, 
Ŝe będę się modlił wierszami, choć nie wiem do kogo, aŜ ust ktoś nie zatka mi dłonią. 
Z ironią spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie liczby pojedynczej i mnogiej, w jego nijakim, jak sądzę, rodzaju, 
Ŝe przyszedłem na świat 25 lat temu, a tego co było dalej, 
choćbym znał wszystkie języki, jakie na świecie tym znają, 
I don’t understand, ich verstehe nicht, nie ponimaju. 
 
 
W ZĘBY I W NOGI 
 
W razie czego wiem, jak sobie radzić 
Mam trochę zaoszczędzonej na Czarną Godzinę 
energii. Kilowacie nienawiści, wewnętrzny opór, om, 
padem, hum. Spokojnie, spokojnie, 
nie jesteśmy na wojnie. Chodzę w pojedynkę, 
zamiast gazu łzawiącego zawsze mam w pogotowiu 
łzawą historyjkę. Bardziej niŜ co innego mam jednak ku pomocy moc. 
 
Wytwarzam w sobie próŜnię i wysysam moc ze wszystkiego, co wokół. 
Moc drzemie w przedmiotach. W pieśniach jest duŜo mocy. 
Jest teŜ moc własnych pragnień. Jest moc gwiazd na niebie. 
Moc serdeczności. 
Moc uścisków. 
Zewsząd, jak z mgły, w której się stoi, 
w zęby, we brwi, w piersi, w tors, w kolana i stopy, 
wchodzi we mnie cała siła niewiadomego oręŜa. 
We włosy, bardzo duŜo mocy przenika do mnie 

background image

 

30 

przez włosy. I tylko to mam przeciw przemocy. 
Grzeszę myślą. 
Urągam milczeniem. 
Zabijam spojrzeniem. 
Mam dwadzieścia dziewięć cieni od dwudziestu dziewięciu słońc. 
(93.03.07; Arytmia, 1993) 
 
NIETZSCHE: HAŃBĄ JEST BYĆ SZCZĘŚLIWYM 
 
Doglądam umocnień. Tracę kontakt z nierzeczywistością, 
mówię: nie wiem, nie znam, nie oglądam, nie słucham. 
Jeszcze gazety. Nigdy nic nie zrobiłem dla torturowanych. 
JakŜe zazdroszczę tym, co nie wierzą w Oświęcim. 
W piętnaście lat po Hitlerze świat podbił rock’n’roll! 
Simone Weil miała moje lata, kiedy się zagłodziła 
 
Historię, biologię, nauki „ścisłe” – wszystko ułoŜyliśmy sobie tak, 
Ŝeby usprawiedliwiało. Orgazm, „mała śmierć”. A przyjemność duŜa 
Uśmiech pohańbienia na twarzy kobiety, uśmiech oprawcy na twarzy chłopca, lub odwrotnie. 
– Czy warto rozdrapywać rany?– A co, zagoiły się? 
Odkąd pamiętam, chciałem wydać tom wierszy pod tytułem „Nie”. 
Więc się umacniam. Tu poprawię zapałkę, tam dołoŜę cierń. 
(Wychwyt Grahama, 1999) 
 
PIERWSZY WIERSZ PRZECIW PAŃSTWU 
 
Niewieścieję, gdy inni, liczni i nie wątpiący , 
krzepną, obrastają w zwoje pręŜnych mięśni, 
sąsiad cios za ciosem zadaje ziemi gracą, 
Krótkie, celne ruchy. Młodzi podmiejscy gieroje 
rozładowują wagony, klną, wycharkują z gardeł 
tłuste kawałki flegmy panierowane w kurzu, 
pocą się, mówią basem. Sportowcy biją rekordy. 
 
Nie wiem, czy zwróci się jakkolwiek, nie mówię, Ŝe w dwójnasób, 
godzina rozmysłu przed jednym, nieśmiałym sztychem; być moŜe. 
Jest moŜe cud, moc którego ujmuje tą właśnie godzinę 
z czyjegoś bólu, wierzę w podobne bajania, więc 
noc spędzam na krześle, dni teŜ; słów przymnaŜam, 
Ŝywię się kawą, skupieniem, oderwaniem od Ŝycia, 
moje mięśnie karleją, pierś się zapada, dech rzednie. 
 
Nie wiem, niewykluczone, Ŝe są to godziny stracone, 
pogoń za nitką myśli, drugie dno słowa, muł; 
„na co komu potrzebne”, jak mówią Matki, Ojcowie. 
Jeśli zabraknie mi innych, zawsze mam to pocieszenie, 
Ŝe swym wygnaniem, zwątpieniem, wyjściem poza kadr, 
kaŜdą myślą, której nie oddałem Ŝadnej ze spraw społecznych, 
na stronę człowieka i jego małych, samotnych spraw 
na kółku słowa „najwaŜniejsze” ciągnąłem chybotliwe i cięŜkie  
jest 

(91.05.16; Dobra ziemia dla murarzy, 1994) 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

31 

7. ZBIGNIEW HERBERT 

 
rovigo 
  
STACJA ROVIGO. Niejasne skojarzenia. Dramat Goethego  
albo coś z Byrona. PrzejeŜdŜałem przez Rovigo 
n razy i właśnie po raz n-ty zrozumiałem  
Ŝe w mojej geografii wewnętrznej jest to osobliwe 
miejsce chociaŜ na pewno ustępuje miejsca  
Florencji. Nigdy nie dotknąłem go Ŝywą stopą  
i Rovigo zawsze przybliŜało się lub uciekało w tył 
 
śyłem wówczas miłością do Altichiera  
z Oratorium San Giorgio w Padwie i do Ferrary 
którą kochałem bowiem przypominała moje  
zrabowane miasto ojców. śyłem rozpięty  
między przeszłością a chwilą obecną  
ukrzyŜowany wielokrotnie przez miejsce i czas 
 
A jednak szczęśliwy ufający mocno 
ze ofiara nie pójdzie na marne 
 
Rovigo nie odznaczało się niczym szczególnym było 
arcydziełem przeciętności proste ulice nieładne domy  
tylko przed albo za miastem (zaleŜnie od ruchu pociągu) 
wyrastała nagle z równiny góra - przecięta czerwonym kamieniołomem 
podobna do świątecznej szynki obłoŜonej jarmuŜem 
poza tym nic co by bawiło smuciło zastanawiało oko 
 
A przecieŜ było to miasto z krwi i kamienia - takie jak inne 
miasto w którym ktoś wczoraj umarł ktoś oszalał  
ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał 
 
W ASYŚCIE JAKICH DZWONÓW ZJAWIASZ SIĘ ROVIGO 
 
Zredukowane do stacji do przecinka do przekreślonej litery 
nic tylko stacja - arrivi - partenze 
 
i dlaczego myślę o tobie  Rovigo  Rovigo  
 
Brewiarz IV 
Panie 
wiem Ŝe dni moje są policzone 
zostało ich niewiele 
Tyle Ŝebym zdąŜył jeszcze zebrać piasek 
którym przykryją mi twarz 
 
nie zdąŜę juŜ 
zadośćuczynić skrzywdzonym 
ani przeprosić tych wszystkich 
którym wyrządziłem zło 
dlatego smutna jest moja dusza 
 
Ŝycie moje 
powinno zatoczyć koło 
zamknąć się jak dobrze skomponowana sonata 
a teraz widzę dokładnie 
na moment przed codą 
porwane akordy 
źle zestawione kolory i słowa 
jazgot dysonans 

background image

 

32 

języki chaosu 
 
dlaczego 
Ŝycie moje 
nie było jak kręgi na wodzie 
obudzonym w nieskończonych głębiach 
początkiem który rośnie 
układa się w słoje stopnie fałdy 
by skonać spokojnie 
u twoich nieodgadnionych kolan 
 
Elegia na odejście pióra atramentu lampy 

Zaprawdę wielka i trudna do wybaczenia jest moja niewierność 
bo nawet nie pamiętam dnia ani godziny 
kiedy was opuściłem przyjaciele dzieciństwa 
 
naprzód zwracam się kornie do ciebie 
pióro z drewnianą obsadką 
pokryte farbą lub chrupkim lakierem 
 
w Ŝydowskim sklepiku 
- skrzypiące schodki dzwonek u drzwi oszklonych - 
wybierałem ciebie 
w kolorze lenistwa 
i juŜ wkrótce nosiłeś 
na swym ciele 
zadumę moich zębów 
ślady szkolnej zgryzoty 
 
srebrna stalówko 
wypustko krytycznego rozumu 
posłanko kojącej wiedzy 
- Ŝe ziemia jest kulista 
- proste równoległe 
w pudełku sklepikarza 
byłaś jak czekająca na mnie ryba 
w ławicy innych ryb 
- dziwiłem się Ŝe tyle jest 
przedmiotów bezpańskich 
i zupełnie niemych - 
potem 
na zawsze moją 
kładłem cię naboŜnie w usta 
i długo czułem na języku 
smak szczawiu 
i księŜyca 
 
atramencie 
wielmoŜny panie inkauście 
o świetnych antenatach 
urodzony wysoko 
jak niebo wieczoru 
schnący długo 
rozwaŜny 
i cierpliwy bardzo 
przemienialiśmy ciebie 
w morze Sargassowe 
topiąc w mądrych głębinach 
bibułę włosy zaklęcia i muchy 
aby zagłuszyć zapach 
łagodnego wulkanu 

background image

 

33 

apel przepaści 
kto was dzisiaj pamięta 
umiłowani druhowie 
odeszliście cicho 
za ostatnią kataraktę czasu 
kto was wspomina z wdzięcznością 
w erze szybkich głupiopisów 
aroganckich przedmiotów 
bez wdzięku 
imienia 
przeszłości 
 
jeŜeli o was mówię 
to chciałbym tak mówić 
jakbym wieszał ex voto 
na strzaskanym ołtarzu 

Światło mego dzieciństwa 
lampo błogosławiona 
 
w sklepach starzyzny 
spotykam czasem 
twoje zhańbione ciało 
 
a byłaś dawniej 
jasną alegorią 
duchem uparcie walczącym 
z demonami gnozy 
cała wydana oczom 
jawna 
przejrzyście prosta 
 
na dnie zbiornika 
nafta - eliksir pralasów 
śliski wąŜ knota 
z płomienistą głową 
smukłe panieńskie szkiełko 
i srebrna tarcza z blachy 
jak Selene w pełni 
 
twoje humory księŜniczki 
pięknej i okrutnej 
 
histerie primadonny 
nie dość oklaskiwanej 
 
oto 
pogodna aria 
miodowe światło lata 
ponad wylotem szkiełka 
jasny warkocz pogody 
 
i nagle 
ciemne lasy 
nalot wron i kruków 
złorzeczenia i klątwy 
proroctwo zagłady 
furia kopciu 
 
jak wielki dramaturg znałaś przybój namiętności 
i bagna melancholii czarne wieŜe pychy 
łuny poŜarów tęczę rozpętane morze 

background image

 

34 

mogłabyś bez trudu powołać z nicości 
krajobrazy zdziczałe miasto powtórzone w wodzie 
na twoje skinienie zjawiali się posłusznie 
szalony ksiąŜę wyspa i balkon w Weronie 
 
oddany byłem tobie 
świetlista inicjacjo 
instrumencie poznania 
pod młotami nocy 
 
a moja druga 
płaska głowa odbita na suficie 
patrzyła pełna grozy 
jak z loŜy aniołów 
na teatr świata 
skłębiony 
zły 
okrutny 
 
myślałem wtedy 
Ŝe trzeba przed potopem 
ocalić 
rzecz 
jedną 
małą 
ciepłą 
wierną 
 
tak aby ona trwała dalej 
a my w niej jak w muszli 

Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów 
wydumanego potwora o morderczym spojrzeniu 
bestię dialektyczną na smyczy oprawców 
 
ani w was - czterej jeźdźcy apokalipsy 
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy 
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne 
 
trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii 
monotonną procesję i nierówną walkę 
zbirów na czele ogłupiałych tłumów 
przeciw garstce prawych i rozumnych 
 
zostało mi niewiele 
bardzo mało 
przedmioty 
i współczucie 
lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy 
roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra 
taka nasza złudna podróŜ na krawędzi nicości 
 
wybacz moją niewdzięczność pióro z archaiczną stalówką 
i ty kałamarzu - tyle jeszcze było w tobie dobrych myśli 
wybacz lampo naftowa - dogasasz we wspomnieniach jak opuszczony obóz 
 
zapłaciłem za zdradę 
lecz wtedy nie wiedziałem 
Ŝe odchodzicie na zawsze 
 
i Ŝe będzie 
ciemno 

background image

 

35 

 
 

8. CZESŁAW MIŁOSZ 

 
Traktat Teologiczny 
 
1. Takiego traktatu 
 
Takiego traktatu młody człowiek nie napisze. 
Nie myślę jednak, Ŝe dyktuje go strach śmierci. 
Jest to, po wielu próbach, po prostu dziękczynienie, 
a takŜe poŜegnanie dekadencji, 
w jaką popadł poetycki język mego wieku. 
 
Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze. 
 
A tym jest pojęcie prawdy. I właśnie poezja 
swoim zachowaniem przeraŜonego ptaka 
tłukącego się o przezroczystą szybę, poświadcza, 
Ŝe nie umiemy Ŝyć w fantasmagorii. 
 
Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość. 
To znaczy sens, niemoŜliwy bez absolutnego punktu 
odniesienia. 
 
2. Poeta, którego ochrzczono 
 
Poeta, którego ochrzczono 
w wiejskim kościele katolickiej parafii 
natrafił na trudności 
z powodu swoich współwyznawców. 
 
Na próŜno starał się zgadnąć, co dzieje się  
w ich głowach. 
Podejrzewał tam zastarzały uraz poniŜenia 
i kompensacyjne mity plemienne. 
A przecie kaŜde z nich, dzieci, nosiło swój własny los. 
 
Przeciwstawienie ja–oni było niemoralne, 
 
Bo dowodziło, Ŝe sam uwaŜa się za coś lepszego od nich. 
 
Łatwiej było powtarzać z innymi modlitwy po angielsku 
w kościele Świętej Magdaleny w Berkeley. 
 
Raz, wjeŜdŜając na obwodnicę skąd jedno pasmo 
prowadzi do San Francisco, drugie do Sacramento, 
 
Pomyślał, Ŝe kiedyś musi napisać traktat 
teologiczny, Ŝeby okupić swój grzech 
samolubnej pychy. 
 
3. Nie jestem 
 
Nie jestem i nie chcę być posiadaczem prawdy. 
 
W sam raz dla mnie wędrowanie po obrzeŜach herezji. 
śeby uniknąć tego, co nazywają spokojem wiary, 
a co jest po prostu samozadowoleniem. 
 
Moi polscy współwyznawcy lubili słowa  

background image

 

36 

kościelnego obrzędu ale nie lubili teologii. 
 
MoŜe byłem jak mnich w śródleśnym 
klasztorze, który patrząc przez okno na rozlewiska 
rzeki pisał swój traktat po łacinie, w języku 
niezrozumiałym dla wieśniaków w baranich koŜuchach. 
 
I co za komizm między krzywymi płotami miasteczka, 
gdzie kury grzebią na środku pylnej ulicy, 
deliberować o estetyce Baudelaire’a! 
 
Przyzwyczajony zwracać się o pomoc  
do Matki Boskiej, z trudem tylko ją rozpoznawałem 
w Bóstwie wyniesionym na 
złoto ołtarzy. 
 
4. Przepraszam 
 
Przepraszam, wielebni teologowie, za ton nie licujący 
z fioletem waszej togi. 
 
Miotam się i przewracam w łoŜu mojego stylu, 
szukając kiedy będzie mi wygodnie, ani za 
świątobliwie, ani zanadto świecko. 
 
Musi być miejsce środkowe, między abstrakcją  
i zdziecinnieniem, Ŝeby moŜna było rozmawiać 
powaŜnie o rzeczach naprawdę powaŜnych. 
 
Katolickie dogmaty są jakby o parę centymetrów za 
wysoko, wspinamy się na palce i wtedy przez 
mgnienie wydaje się nam, Ŝe widzimy. 
 
Ale tajemnica Trójcy Świętej, tajemnica Grzechu 
Pierworodnego i tajemnica Odkupienia 
są opancerzone przeciw rozumowi. 
 
Który na próŜno próbuje dowiedzieć się o dziejach 
Boga przed stworzeniem świata, i o tym, kiedy w 
Jego Królestwie dokonał się rozłam na dobro i zło. 
 
I co z tego mogą zrozumieć biało ubrane dziewczynki 
przystępujące do pierwszej komunii? 
 
Choć i dla siwych teologów to trochę za duŜo, 
więc zamykają księgę powołując się na 
niewystarczalność ludzkiego języka. 
Nie jest to jednak dostateczny powód, Ŝeby 
szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku. 
 
5. ObciąŜenie 
 
Ten Mickiewicz, po co nim się zajmować, jeŜeli i tak jest wygodny. 
 
Zmieniony w rekwizyt patriotyzmu dla pouczenia młodzieŜy. 
 
W puszkę konserw, która po otwarciu miga 
scenami kreskówki o dawnych Polakach. 
 
I katolicyzm, czyŜ nie lepiej zostawić go w spokoju? 
 
śeby zachowany był rytuał kropienia święconą wodą  

background image

 

37 

i obchodzenia świąt i odprowadzania umarłych na 
szanowane cmentarze. 
 
Zawsze znajdą się tacy, którzy będą go traktować 
powaŜnie, to znaczy politycznie. 
 
Nigdy jednak nie sprzymierzałem się z tymi wrogami 
Oświecenia, którzy słyszą diabła przemawiającego 
językiem liberalizmu i tolerancji dla wszelkich innowierców. 
 
Niestety stosowało się do mnie amerykańskie 
porzekadło, zresztą ułoŜone w nieprzyjaznej intencji: 
,,Raz katolik, na zawsze katolik”. 
 
6. Na próŜno 
 
Bogowie albo są wszechmocni, ale sądząc po świecie, 
jaki stworzyli, nie są dobrzy, 
albo są dobrzy, ale świat wymknął im się z rąk, 
więc nie są wszechmocni. 
Szkoła Epikura 
 
Sześcioletni, czułem grozę w kamiennym porządku świata. 
 
Na próŜno później szukałem schronienia 
w kolorowych atlasach ptaków, pucułowaty kustosz Koła 
Miłośników Przyrody. 
 
Karol Darwin, niedoszły duchowny, z Ŝalem ogłosił 
swoją teorię doboru naturalnego, przewidując, Ŝe 
będzie słuŜyła teologii diabelskiej. 
PoniewaŜ głosi ona triumf silnych i przegraną 
słabych, co jest dokładnie programem diabła, którego 
nazywają dlatego Księciem Tego Świata. 
 
Wszystko co biega, pełza, lata i umiera jest 
argumentem przeciwko boskości człowieka. 
 
Zwróciłem się do przeciw-Natury czyli do sztuki, 
Ŝeby z innymi budować nasz dom z dźwięków 
muzyki, barw na płótnie i rytmów mowy. 
 
ZagroŜeni w kaŜdej chwili, znaczyliśmy nasze dni 
na kamiennym albo papierowym kalendarzu. 
 
Przygotowani na to, Ŝe dźwignie się z otchłani zimna 
ręka, Ŝeby nas wciągnąć razem z naszym 
niedokończonym budowaniem. 
 
Ale wierząc, Ŝe niektórzy z nas otrzymują dar, łaskę 
wbrew sile ciąŜenia. 
 
7. Mnie zawsze podobał się 
 
Mnie zawsze podobał się Mickiewicz, ale nie wiedziałem dlaczego. 
 
AŜ zrozumiałem, Ŝe pisał szyfrem i Ŝe taka jest zasada 
poezji, dystans między tym, co się wie  
i tym, co się wyjawia. 
 
Czyli treść jest waŜna, niby ziarno w łupinie, a jak 
będą bawić się łupinami, nie ma większego znaczenia. 

background image

 

38 

 
Błędy i dziecinne pomysły poszukiwaczy tajemnicy 
powinny być wybaczane. 
 
Mnie wyśmiewali za Swedenborgi i inne 
ambaje, poniewaŜ wykraczałem poza przepisy 
literackiej mody. 
 
Wykrzywione w szyderczym grymasie gęby 
małpoludów rozprawiających o moich zabobonach 
poboŜnego dziecka. 
 
Które nie chce przyjąć jedynej dostępnej nam 
wiedzy, o wzajemnym stwarzaniu się ludzi 
i wspólnym stwarzaniu tego, co nazywają prawdą. 
 
Podczas gdy ja chciałem wierzyć w Adama i Ewę, 
Upadek i nadzieję przywrócenia. 
 
8. AleŜ tak, pamiętam 
 
AleŜ tak, pamiętam podwórze w domu Romerów,  
gdzie miała swoją siedzibę loŜa ,,Gorliwy Litwin”. 
I w starości stałem na moim uniwersyteckim 
dziedzińcu pod arkadami, przed wejściem do kościoła 
Świętego Jana. 
 
Co za dal, ale mógłbym słyszeć jak furman strzela z 
bicza i wjeŜdŜamy całą gromadą z Tuhanowicz 
przed ganek dworu w Szczorsach Chreptowiczów. 
 
śeby czytać w największej bibliotece na Litwie księgi 
ozdobione wizerunkiem człowieka kosmicznego. 
 
JeŜeli pisząc o mnie pomylą stulecia, 
sam potwierdzę, Ŝe byłem tam w 1820 roku, pochylony 
nad ,,L’aurore naissante” Jakuba Böhme, francuskie wydanie, 1802. 
 
9. Nie z frywolności 
 
Nie z frywolności, dostojni teologowie, 
zajmowałem się wiedzą tajemną wielu stuleci – ale z 
bólu serdecznego, patrząc na okropność świata. 
 
JeŜeli Bóg jest wszechmocny, moŜe na to 
pozwalać, tylko jeŜeli załoŜymy, Ŝe dobry nie jest. 
 
Skąd granice jego potęgi, dlaczego taki a nie inny 
jest porządek stworzenia – na to starali się odpowiedzieć 
hermetycy, kabaliści, alchemicy, rycerze RóŜanego KrzyŜa. 
 
Dzisiaj dopiero znaleźliby potwierdzenie swoich 
przeczuć w twierdzeniu astrofizyków, Ŝe przestrzeń i 
czas nie są niczym wiecznym, ale miały swój początek. 
 
W jednym niewyobraŜalnym błysku od którego 
zaczęły się liczyć minuty, godziny i stulecia stuleci. 
 
A oni właśnie zajmowali się tym, co zaszło w łonie 
Bóstwa przed tym błyskiem, czyli jak pojawiło się Tak 
i Nie, dobro i zło. 
 

background image

 

39 

Jakub Böhme wierzył, Ŝe świat widzialny powstał 
wskutek katastrofy, jako akt miłosierdzia Boga, 
który chciał zapobiec rozszerzaniu się czystego zła. 
 
Kiedy uskarŜamy się na ziemię jako przedsionek 
piekła, pomyślmy, Ŝe mogłoby być piekłem zupełnym, 
bez jednego promienia piękna i dobroci. 
 
10. Czytaliśmy w katechizmie 
 
Czytaliśmy w katechizmie o buncie aniołów – co 
zakładałoby jakąś działalność w przed-świecie, 
zanim kosmos widzialny został stworzony, tak tylko 
umiemy myśleć, posługując się kategoriami ,,przed” i ,,po”. 
Nawet gdyby w przed-świecie istniały całe zastępy 
niewidzialnych aniołów, tylko jeden 
z nich, manifestując swoją wolną wolę, zbuntował się 
i stał się hetmanem rebelii. 
 
Nie wiadomo dokładnie czy był to pierwszy i 
najdoskonalszy z bytów powołanych do istnienia czy 
teŜ ciemna strona samego Bóstwa zwana przez 
Jakuba Böhme Gniewem BoŜym. 
 
Tak czy inaczej, anioł wielkiej piękności i siły zwrócił się 
przeciwko niepojętej Jedności, poniewaŜ powiedział 
,,Ja”, co oznaczało odłączenie. 
 
Luciferos, nosiciel ciemnego światła, zwany teŜ 
przeciwnikiem, Szatanem, w Księdze Hioba jest 
oskarŜycielem z urzędu w gospodarstwie Stwórcy. 
 
Nie ma większej skazy na dziele rąk Boga, który 
powiedział ,,Tak”, niŜ śmierć czyli ,,Nie”, cień rzucony 
przez wolę oddzielnego istnienia. 
 
Ten bunt jest manifestacją własnego ,,ja” i nazywa się 
poŜądaniem, concupiscientia, 
a został z kolei powtórzony na ziemi 
przez naszych pierwszych rodziców. Drzewo 
wiadomości dobrego i złego mogłoby, jak to odkryli 
Adam i Ewa, nazywać się drzewem śmierci. 
 
Grzech świata mógł być zmazany jedynie przez 
nowego Adama, którego wojna z Księciem Tego Świata 
jest wojną przeciw śmierci. 
 
11. Według Mickiewicza 
 
Według Mickiewicza i Jakuba Böhme Adam był jak 
Adam Kadmon z Kabały, kosmicznym człowiekiem w 
łonie Bóstwa. 
 
Zjawił się wśród stworzonej Natury, ale był 
anielski, obdarzony niewidzialnym ciałem. 
 
Był kuszony przez siły Natury, które do niego 
(jak podyktował Mickiewicz Armandowi Lévy) 
wołały: ,,Oto jesteśmy tutaj, 
oczywistości, kształty, rzeczy, 
domagające się jedynie podlegać tobie, słuŜyć 
tobie. Widzisz nas, dotykasz nas, moŜesz nami 

background image

 

40 

kierować spojrzeniem, skinieniem. Czyś widział 
kiedyś istotę wyŜszą od siebie, boga, który by miał 
spojrzenie, skinienie, który by rozkazywał Ŝywiołom? 
Wierzaj nam, ty jesteś prawdziwym bogiem dla 
nas, ty jesteś prawdziwym panem 
stworzenia. Zjednocz się z nami, stańmy się tym 
samym ciałem, tą samą naturą, skojarzmy się”. 
Adam uległ pokusie, a wtedy Bóg zesłał na niego 
głęboki sen. 
 
Kiedy się obudził, stała przed nim Ewa. 
 
12. Tak więc Ewa 
 
Tak więc Ewa okazała się delegatką Natury i 
ściągnęła Adama w monotonne koło narodzin i zgonów. 
 
Jak gdyby Wielka Matka Ziemia paleolitu, rodząca i 
przechowująca prochy. 
 
Stąd być moŜe lęk męŜczyzny przed obietnicą 
miłości, która nie jest inna niŜ obietnica śmierci. 
 
Ziemskość Ewy w tej opowieści nie uzyska zgody 
naszych sióstr, ale znajdujemy u Jakuba Böhme 
równieŜ obraz Ewy innej, tej która otrzymała 
i przyjęła wezwanie aby stać się matką Boga. 
 
Nie zapominajmy jednak, Ŝe Böhme mówi o świecie 
archetypów oglądanych przez Boga, a więc 
tam, gdzie nie istnieje 
Ŝadne przedtem ni potem czyli Ewa druga nie jest 
następczynią pierwszej, ale stoją obok siebie w 
spojrzeniu Stwórcy. 
 
Przepływając jedna w drugą, krewne, więcej niŜ 
siostry. 
 
Zdumiewający ,,Hymn na zwiastowanie N. M. Panny” 
młodego antyklerykała Mickiewicza powstał tuŜ 
przed hymnem masońskim znanym jako „Oda do 
młodości” 
i wysławia Marię słowami proroka czyli 
Jakuba Böhme. 
 
13. Nie moŜna się dziwić 
 
Nie moŜna się dziwić tym spekulacjom, 
bo Grzech Pierworodny jest niezrozumiały, i trochę 
rozjaśnia się kiedy przyjmiemy, Ŝe Adamowi 
pochlebiało zostać władcą wszelkiego widzialnego 
stworzenia, a to stworzenie, pragnąc aby z nim się 
złączył, miało nadzieję, Ŝe uchroni je od śmierci. 
 
Tak się nie stało, i sam utracił nieśmiertelność. 
 
Wygląda na to, Ŝe Grzech Pierworodny to 
prometejskie marzenie o człowieku, istocie tak 
uzdolnionej, Ŝe siłą swego umysłu 
stworzy cywilizację i wynajdzie lekarstwo przeciw 
śmierci. 
I Ŝe nowy Adam, Chrystus, przybrał ciało i umarł, 

background image

 

41 

Ŝeby nas oswobodzić od prometejskiej pychy. 
 
Z którą, co prawda, Mickiewiczowi uporać się było 
najtrudniej. 
 
14. Coś się narodził 
 
Coś się narodził tej nocy 
Byś nas wyrwał z czarta mocy. 
Kolęda 
 
Ktokolwiek uwaŜa za normalny porządek rzeczy  
w którym silni triumfują, słabi giną, a Ŝycie kończy się 
śmiercią godzi się na diabelskie panowanie. 
 
Chrześcijaństwo niech nie udaje, Ŝe jest przyjazne 
światu, skoro widzi w nim grzech poŜądania czyli 
uniwersalnej Woli, jak to nazwał wielki filozof 
pesymizmu, Schopenhauer, który w chrześcijaństwie 
i buddyzmie znajdował rys wspólny, współczucie dla 
mieszkańców ziemi, padołu łez. 
 
Kto pokłada ufność w Jezusie Chrystusie oczekuje 
Jego przyjścia i końca świata, kiedy pierwsze niebo i 
pierwsza ziemia przeminą i śmierci juŜ nie będzie. 
 
15. Religię bierzemy 
 
Religię bierzemy z naszego litowania się nad ludźmi. 
 
Są za słabi, Ŝeby Ŝyć bez boskiej opieki. 
 
Za słabi Ŝeby słuchać zgrzytliwego obrotu 
piekielnych kół. 
 
Kto z nas pogodzi się z wszechświatem bez 
jednego głosu 
 
Współczucia, litości, zrozumienia? 
 
Człowieczeństwo oznacza zupełną obcość pośród 
galaktyk. 
 
Dostateczny powód Ŝeby wspólnie z innymi wznosić 
świątynie niewyobraŜalnego miłosierdzia. 
 
16. Tak naprawdę 
 
Tak naprawdę nic nie rozumiem, jest tylko 
ekstatyczny nasz taniec, drobin wielkiej całości. 
 
Rodzą się i umierają, taniec nie ustaje, zakrywam 
oczy, broniąc się od natłoku biegnących do mnie 
obrazów. 
Być moŜe tylko udaję gesty i słowa i 
czyny, zatrzymany w wyznaczonym dla mnie zagonie 
czasu. 
 
Homo ritualis, tego świadomy, spełniam co 
przepisane jednodniowemu mistrzowi. 
 
17. Dlaczego nie przyznać 

background image

 

42 

 
Dlaczego nie przyznać, Ŝe nie postąpiłem w mojej 
religijności poza Księgę Hioba? 
 
Z tą róŜnicą, Ŝe Hiob uwaŜał siebie za niewinnego, ja 
natomiast obarczyłem winą moje geny. 
 
Nie byłem niewinny, chciałem być niewinny, ale nie 
mogłem. 
 
Zesłane na mnie nieszczęście znosiłem nie złorzecząc 
Bogu, skoro nauczyłem się nie złorzeczyć Bogu za 
to, Ŝe stworzył mnie takim człowiekiem, nie innym. 
 
Nieszczęście było według mnie karą za moje istnienie. 
 
Dzień i noc zwracałem do Boga pytanie: Dlaczego? 
Do końca niepewny czy rozumiem 
Jego niejasną odpowiedź. 
 
18. Gdybym nie posiadł 
 
Gdybym nie posiadł obszernej wiedzy o tym, co 
nazywa się dumą, pychą albo próŜnością, 
 
Mógłbym brać powaŜnie widowisko kończące się  
nie tyle opadnięciem kurtyny, ile gromem z jasnego 
nieba. 
 
Ale komizm tego widowiska jest tak niezrównany, 
Ŝe śmierć wydaje się niestosowną karą  
dla nieszczęsnych lalek, za ich gry samochwalstwa 
i wiarołomne sukcesy. 
 
Myślę o tym ze smutkiem, siebie widząc pośród 
uczestników zabawy. 
 
I wtedy, przyznaję, trudno mi wierzyć w duszę 
nieśmiertelną. 
 
19. No tak, trzeba umierać 
 
No tak, trzeba umierać. 
Śmierć jest ogromna i niezrozumiała. 
Na próŜno w Dzień Zaduszny chcemy usłyszeć głosy 
z ciemnych podziemnych krain, Szeolu, Hadesu. 
Jesteśmy igrające króliczki, nieświadome, Ŝe pójdą pod 
nóŜ. 
Kiedy zatrzyma się serce, następuje nic, 
mówią moi współcześni wzruszając ramionami. 
 
Chrześcijanie stracili wiarę w surowego Sędziego, 
który skazuje grzeszników na kotły z wrzącą smołą. 
 
Ja odniosłem korzyści z czytania Swedenborga, 
 
U którego Ŝaden wyrok nie spada z wysoka, 
 
I dusze umarłych ciągnie jak magnes do dusz 
podobnych 
 
Ich karma, jak u buddystów. 

background image

 

43 

 
Czuję w sobie tyle nie wyjawionego zła, Ŝe nie 
wykluczam mego pójścia do Piekła. 
 
Byłoby to zapewne Piekło artystów, 
 
To znaczy ludzi, którzy doskonałość dzieła 
 
Stawiali wyŜej niŜ swoje obowiązki małŜonków, ojców, 
braci i współobywateli. 
 
20. Granica 
 
Śnił mi się sen o trudnej do przekroczenia granicy, 
a przekroczyłem ich sporo, na przekór straŜnikom 
państw i imperiów. 
 
Ten sen nie miał sensu, bo właściwie był o tym, Ŝe 
wszystko dobrze, dopóki do przekroczenia granicy 
nie jesteśmy zmuszeni. 
 
Po tej stronie zielony puszysty dywan, a to są 
wierzchołki drzew tropikalnego lasu, szybujemy 
nad nimi my, ptaki. 
 
Po tamtej stronie Ŝadnej rzeczy, którą moglibyśmy 
zobaczyć, dotknąć, usłyszeć, 
posmakować. 
 
Wybieramy się tam, ociągając się, niby emigranci 
nie oczekujący szczęścia w dalekich krajach wygnania. 
 
21. śeby wreszcie 
 
śeby wreszcie przedstawić siebie jako 
spadkobiercę lóŜ mistycznych, 
a takŜe jako człowieka 
innego niŜ w legendzie. 
 
Rzekomo dziecko szczęścia, któremu się wszystko 
udaje, zbierałem honory w długim i pracowitym 
Ŝyciu. 
 
Naprawdę to odbywało się zupełnie inaczej, 
ale z dumy i wstydu powstrzymywałem się od 
wyznań. 
 
W latach szkolnych, w brutalności boiska, uznałem się 
za niezdolnego do walki i wcześnie zacząłem układać 
zastępcze powołanie. 
 
Później zaznałem prawdziwych, nie urojonych, 
tragedii, tym trudniejszych do znoszenia, Ŝe nie 
czułem się niewinny. 
 
Nauczyłem się znosić nieszczęście jak się znosi 
kalectwo, ale moi czytelnicy rzadko mogli z moich 
pism to odgadnąć. 
 
Jedynie ciemna tonacja i skłonność do 
szczególnej, niemal manichejskiej, odmiany 
chrześcijaństwa, mogły naprowadzić na właściwy ślad. 

background image

 

44 

 
Dodać trzeba uwikłanie tego indywiduum w historię 
dwudziestego wieku, absurdalność 
jego postępków i serie cudownych ocaleń. 
 
Jakby zastępcze powołanie było potwierdzone  
i Pan Bóg Ŝądał ode mnie dopełnienia dzieła. 
 
Trudziłem się i szukałem wielkości, jej niedosięganie 
tłumacząc czasem marnym. 
 
Znajdując ją u innych, niekiedy 
u siebie, wdzięczny byłem za dar uczestnictwa 
w niezwykłym boskim zamyśle dla śmiertelnych. 
 
22. Miejcie zrozumienie 
 
Miejcie zrozumienie dla ludzi słabej wiary. 
 
Ja teŜ jednego dnia wierzę, drugiego nie wierzę. 
 
Ale jest mi dobrze w modlącym się tłumie. 
PoniewaŜ oni wierzą, pomagają mi wierzyć 
w ich własne istnienie, istot niepojętych. 
 
Pamiętam, Ŝe zostali stworzeni niewiele niŜszymi od 
niebieskich mocy. 
Pod swoją brzydotą, piętnem ich praktyczności, są 
czyści, w ich gardłach, kiedy śpiewają, pulsuje tętno 
zachwytu. 
 
A najbardziej przed posąŜkiem Matki Boskiej, tak 
uformowanej, jak ukazała się dziecku w Lourdes. 
 
Naturalnie, jestem sceptyczny, ale razem 
śpiewam, pokonując w ten sposób przeciwieństwo 
pomiędzy prywatną religią i religią obrzędu. 
 
23. Piękna Pani 
 
Piękna Pani, Ty, która dzieciom ukazałaś się w Lourdes 
i Fatima. 
 
Najbardziej wtedy, jak mówią dzieci, zdumiała je 
Twoja niewysłowiona śliczność. 
 
Jakbyś chciała przypomnieć, Ŝe piękno jest jednym z 
komponentów świata. 
 
Co mogę potwierdzić, bo byłem w Lourdes 
pielgrzymem u groty, kiedy szumi rzeka i na czystym 
niebie nad górami widać rąbek księŜyca. 
 
Stałaś, mówią dzieci, nad nieduŜym drzewkiem, ale 
Twoje stopy unosiły się 
na około dziesięć centymetrów nad jego 
liśćmi. 
 
Miałaś ciało nie zjawy, ale z niematerialnej materii, i 
moŜna było rozróŜnić guziki Twojej sukni. 
 
Prosiłem Ciebie o cud, ale byłem teŜ świadomy, 

background image

 

45 

 
śe przychodzę z kraju, gdzie Twoje sanktuaria słuŜą 
umacnianiu narodowej ułudy i uciekaniu się pod 
Twoją obronę, pogańskiej bogini, przed najazdem 
nieprzyjaciela. 
 
Moja obecność tutaj była zamącona 
 
Obowiązkiem poety, który nie powinien 
schlebiać ludowym wyobraŜeniom, 
 
Ale pragnie pozostać wierny Twojej niedocieczonej intencji 
 
Ukazywania się dzieciom w Lourdes i Fatima. 
 
 
Orfeusz i Eurydyka 
 
Stojąc na płytach chodnika przy wejściu do Hadesu 
Orfeusz kulił się w porywistym wietrze, 
Który targał jego płaszczem, toczył kłęby mgły, 
Miotał się w liściach drzew. Światła aut 
Za kaŜdym napływem mgły przygasały. 
 
Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami, niepewny 
Czy starczy mu sił w tej ostatniej próbie. 
 
Pamiętał jej słowa: „Jesteś dobrym człowiekiem”. 
Nie bardzo w to wierzył. Liryczni poeci 
Mają zwykle, jak wiedział, zimne serca. 
To niemal warunek. Doskonałość sztuki 
Otrzymuje się w zamian za takie kalectwo. 
 
Tylko jej miłość ogrzewała go, uczłowieczała. 
Kiedy był z nią, inaczej teŜ myślał o sobie. 
Nie mógł jej zawieść teraz, kiedy umarła. 
 
Pchnął drzwi. Szedł labiryntem korytarzy, wind. 
Sine światło nie było światłem, ale ziemskim mrokiem. 
Elektroniczne psy mijały go bez szelestu. 
ZjeŜdŜał piętro po piętrze, sto, trzysta, w dół. 
Marzł. Miał świadomość, Ŝe znalazł się w Nigdzie. 
Pod tysiącami zastygłych stuleci, 
Na prochowisku zetlałych pokoleń, 
To królestwo zdawało się nie mieć dna ni kresu. 
 
Otaczały go twarze tłoczących się cieni. 
Niektóre rozpoznawał. Czuł rytm swojej krwi. 
Czuł mocno swoje Ŝycie razem z jego winą 
I bał się spotkać tych, którym wyrządził zło. 
Ale oni stracili zdolność pamiętania. 
Patrzyli jakby obok, na tamto obojętni. 
 
Na swoją obronę miał lirę dziewięciostrunną. 
Niósł w niej muzykę ziemi przeciw otchłani, 
Zasypującej wszelkie dźwięki ciszą. 
Muzyka nim władała. Był wtedy bezwolny. 
Poddawał się dyktowanej pieśni, zasłuchany. 
Jak jego lira, był tylko instrumentem. 
 
AŜ zaszedł do pałacu rządców tej krainy. 
Persefona, w swoim ogrodzie uschniętych grusz i jabłoni, 

background image

 

46 

Czarnym od nagich konarów i gruzłowatych gałązek, 
A tron jej, Ŝałobny ametyst, słuchała. 
 
Śpiewał o jasności poranków, o rzekach w zieleni. 
O dymiącej wodzie róŜanego brzasku. 
O kolorach: cynobru, karminu, 
sieny palonej, błękitu, 
O rozkoszy pływania w morzu koło marmurowych skał. 
O ucztowaniu na tarasie nad zgiełkiem rybackiego portu. 
O smaku wina, soli, oliwy, gorczycy, migdałów. 
O locie jaskółki, locie sokoła, dostojnym locie stada 
pelikanów nad zatoką. 
O zapachu naręczy bzu w letnim deszczu. 
O tym, Ŝe swoje słowa układał przeciw śmierci 
I Ŝadnym swoim rymem nie sławił nicości. 
 
Nie wiem, rzekła bogini, czy ją kochałeś, 
Ale przybyłeś aŜ tu, Ŝeby ją ocalić. 
Będzie tobie wrócona. Jest jednak warunek. 
Nie wolno ci z nią mówić. I w powrotnej drodze 
Oglądać się, Ŝeby sprawdzić, czy idzie za tobą. 
 
I Hermes przyprowadził Eurydykę. 
Twarz jej nie ta, zupełnie szara, 
Powieki opuszczone, pod nimi cień rzęs. 
Posuwała się sztywno, kierowana ręką 
Jej przewodnika. Wymówić jej imię 
Tak bardzo chciał, zbudzić ją z tego snu. 
Ale wstrzymał się, wiedząc, Ŝe przyjął warunek. 
 
Ruszyli. Najpierw on, a za nim, ale nie zaraz, 
Stukanie jego sandałów i drobny tupot  
Jej nóg spętanych suknią jak całunem.  
Stroma ścieŜka pod górę fosforyzowała 
W ciemności, która była jak ściany tunelu. 
Stawał i nasłuchiwał. Ale wtedy oni 
Zatrzymywali się równieŜ, nikło echo. 
Kiedy zaczynał iść, odzywał się ich dwutakt, 
Raz, zdawało mu się, bliŜej, to znów dalej. 
Pod jego wiarą urosło zwątpienie 
I oplatało go jak chłodny powój. 
Nie umiejący płakać, płakał nad utratą 
Ludzkich nadziei na z martwych powstanie, 
Bo teraz był jak kaŜdy śmiertelny, 
Jego lira milczała i śnił bez obrony. 
Wiedział, Ŝe musi wierzyć i nie umiał wierzyć. 
I długo miała trwać niepewna jawa 
Własnych kroków liczonych w odrętwieniu. 
 
Dniało. Ukazały się załomy skał 
Pod świetlistym okiem wyjścia z podziemi. 
I stało się jak przeczuł. Kiedy odwrócił głowę, 
Za nim na ścieŜce nie było nikogo. 
 
Słońce. I niebo, a na nim obłoki. 
Teraz dopiero krzyczało w nim: Eurydyko! 
Jak będę Ŝyć bez ciebie, pocieszycielko! 
Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół. 
I zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi. 
 
TO 
 

background image

 

47 

śebym wreszcie powiedzieć mógł, co siedzi we mnie. 
Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was 
Mówiąc, Ŝe tego we mnie nie ma, 
Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy. 
ChociaŜ właśnie dzięki temu 
Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta, 
Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno, 
Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko, 
Sceny w sypialniach i na pobojowiskach. 
  
Pisanie było dla mnie ochronną strategią 
Zacierania śladów. Bo nie moŜe podobać się ludziom 
Ten, kto sięga po zabronione. 
  
Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora 
Z kładką między sitowiem, dolinę, 
W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło, 
I wyznaję, Ŝe moje ekstatyczne pochwały istnienia 
Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu, 
A pod spodem było TO, czego nie podejmuje się nazwać. 
  
TO jest podobne do myśli bezdomnego, kiedy idzie po mroźnym, obcym mieście.  
   
I podobne do chwili, kiedy osaczony śyd widzi zbliŜające się  
cięŜkie kaski niemieckich Ŝandarmów.  
   
TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat  
prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.  
   
TO moŜe teŜ być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,  
kto pojął, Ŝe został opuszczony na zawsze.  
   
PoniewaŜ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,  
i zrozumienie, Ŝe ten mur nie ustąpi Ŝadnym naszym błaganiom. 
(To, 2000) 
 
DO LESZCZYNY 
  
Nie poznajesz mnie, ale to ja, ten sam, 
Który wycinał na łuki twoje brunatne pręty, 
Takie proste i śmigłe w biegnięciu do słońca. 
Rozrosłaś się, ogromny twój cień, hodujesz pędy nowe. 
Szkoda, Ŝe tamtym chłopcem juŜ nie jestem. 
Chyba kij sobie bym wyciął, bo widzisz, chodzę o lasce. 
  
Kochałem twoją korę, brązową z białym nalotem, 
Koloru najzupełniej leszczynowego. 
Radują mnie te, co przetrwały, dęby i jesiony, 
Ale ty ucieszyłaś mnie najbardziej, 
Jak zawsze czarodziejska, z perłami twoich orzechów, 
Z pokoleniami wiewiórek, które w tobie tańczyły. 
  
Jest coś z heraklitejskiej zadumy, kiedy tutaj stoję, 
Pamiętając siebie minionego 
I Ŝycie, jakie było, a teŜ jakie być mogło. 
Nic nie trwa, ale trwa wszystko: ogromna stałość. 
I próbuję w niej umieścić swoje przeznaczenie, 
Którego, tak naprawdę, przyjąć nie chciałem. 
Byłem szczęśliwy z moim łukiem, skradając się brzegiem baśni. 
Co stało się ze mną później, zasługuje na wzruszenie ramion 
I jest tylko biografią, to znaczy myśleniem. 
  

background image

 

48 

POST SCRIPTUM 
Biografia, czyli zmyślenie albo wielki sen. 
Obłoki ułoŜone warstwami na skrawku nieba między jasnością brzóz. 
śółte i rdzawe winnice pod wieczór. 
Na krótko byłem sługą i wędrowcem. 
Odpuszczony wracam drogą niebyłą. 
 (To, 2000) 
 
DRUGA PRZESTRZEŃ 
 
Jakie przestronne niebiańskie pokoje! 
Wstępowanie do nich po stopniach z powietrza. 
Nad obłokami rajskie wiszące ogrody. 
Dusza odrywa się od ciała i szybuje, 
Pamięta, Ŝe jest wysokość 
I jest niskość. 
Czy naprawdę zgubiliśmy wiarę w drugą przestrzeń? 
I znikło, przepadło i Niebo, i Piekło? 
Bez łąk pozaziemskich jak spotkać Zbawienie? 
Gdzie znajdzie sobie siedzibę związek potępionych? 
Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie. 
Porysujmy węglem twarze, rozpuszczajmy włosy. 
Błagajmy, niech nam będzie wrócona 
 
UNDE MALUM 
                           "Skąd się bierze zło? 
                            jak to skąd 
  
                               z człowieka 
                               zawsze z człowieka 
                                                 i tylko z człowieka" 
                                                             Tadeusz RóŜewicz 
 Niestety panie Tadeuszu 
dobra natura i zły człowiek 
to romantyczny wynalazek 
gdyby tak było 
moŜna by wytrzymać 
ukazuje pan w ten sposób głębię 
swego optymizmu 
  
wystarczy pozwolić człowiekowi 
wytruć swój rodzaj 
a nastąpią niewinne wschody słońca 
nad florą i fauną wyzwoloną 
  
na pofabrycznych pustkowiach 
wyrosną dębowe lasy 
krew rozszarpanego przez wilki jelenia 
nie będzie przez nikogo widziana 
jastrząb będzie spadać na zająca 
bez świadków 
  
zniknie ze świata zło 
kiedy zniknie świadomość 
  
rzeczywiście panie Tadeuszu 
zło (i dobro) bierze się z człowieka 
 
TADEUSZ RÓZEWICZ „UNDE MALUM?” 
 
Skąd się bierze zło? 
jak to skąd 

background image

 

49 

 
z człowieka 
zawsze z człowieka 
i tylko z człowieka 
 
człowiek jest wypadkiem 
przy pracy 
natury 
jest  
błędem 
 
jeśli rodzaj ludzki 
wyczesze się 
własnoręcznie 
 
z fauny i flory 
 
ziemia odzyska 
swój blask i urodę 
 
natura swą czystość 
i nie-winność 
 
Ŝadne stworzenie poza człowiekiem 
nie posługuje się słowem 
które moŜe być narzędziem zbrodni 

słowem które kłamie 
kaleczy zaraŜa 
 
zło nie bierze się z braku 
ani z nicości 
 
zło bierze się z człowieka 
i tylko z człowieka 
 
jesteśmy w myśli – jak powiada Kant- 
a tym samym odtąd bycie 
innym niŜ czysta natura.   
(zawsze fragment. recycling 1998) 
 
EMERYT 
 
Stary człowiek stukający laską, świadomy swego milczenia 
Które wypełnia kaŜdy zakątek jego ciała gęstą, palącą się  
lawą 
 
I potwierdza prawdziwość sądów Jezusa o robaku, który 
Nie umiera i ogniu, co nigdy nie gaśnie 
 
Otoczony dziećmi dziećmi wnukami zasiada w wiklinowym fotelu na werandzie swego domu. 
 
Głosy ptaków z ogrodu są dla wszystkich – myśli – ani 
dbają o mnie, ni wiedzą. 
 
A ja zamiast krzyczeć i bić głową o podłogę podziwiam obłoki. 
 
I wkrótce razem ze mną przeminie ta nie zaczęta opowieść. 
 
Kot śpi w słońcu i dalej trwa świat, nie potrzebując liter świadectwa. 
 
Bo nic by z nich nie wynikało prócz zrozumienia, 

background image

 

50 

śe jesteśmy biedni ludzie. 
 
StraŜnicy więziennych pociągów, to znów więźniowie, 
torturujący i torturowani. 
 
Nie wiem tylko, dlaczego muszę tamte wydarzenia 
pamiętać. 
 
I winić moją osobę o to, co nie zaleŜało ode mnie. 
 
Czekając, aŜ piorun udaru spadnie na mnie z ręki Sędziego i od ziemskich obrazów uwolni 
 
Stary człowiek, pogodny, lubiany przez sąsiadów, pozdrawia przechodniów, zazdroszcząc im niewinności. 
 
Czyli tego, co mają – myśli – bo nie poddani byli próbie. 
(Na brzegu rzeki, 1994) 
 
TADEUSZ RÓśEWICZ „POETA EMERITUS” 
 
siada na ławce 
zdejmuje okulary 
zamyka oczy 
 
przeciera okulary 
otwiera gazetę rozgląda się po świecie 
składa gazetę wstaje 
 
traci równowagę 
podpiera się laską 
czyta napisy 
na oparciu ławki 
 
idzie mówi do siebie 
 
rozmawia z umarłymi 
poetami 
 
podchodzą do niego  
dwie kobiety 
pytają czy czyta biblię 
czy wierzy w piekło 
koniec świata raj na ziemi 
 
uśmiecha się kiwa głową 
na stare lata woli 
rozmawiać z ludźmi  
którzy milczą 
 
odchodzi 
siada na ławce 
patrzy na chmury 
 
wtedy przylatuje kruk 
przeciąga czarnym piórem 
po jego ustach 
zamyka je 
i odlatuje. 
(zawsze fragment, 1996) 
 
 
 
 

background image

 

51 

 

9. WISŁAWA SZYMBORSKA 

 
 
Niebo 
 
Od tego trzeba było zacząć: niebo. 
Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb. 
Otwór i nic poza nim, 
ale otwarty szeroko. 
Nie muszę czekać na pogodną noc, 
ani zadzierać głowy, 
Ŝyby przyjrzeć się niebu. 
Niebo mam za plecami, pod ręką i na powiekach. 
Niebo owija mnie szczelnie 
i unosi od spodu. 
Nawet najwyŜsze góry 
nie są bliŜej nieba 
niŜ najgłębsze doliny. 
Na Ŝadnym miejscu nie ma go więcej 
niŜ w innym. 
Obłok równie bezwzględnie 
przywalony jest niebem co grób. 
Kret równie wniebowzięty 
jak sowa chwiejąca skrzydłami.... 
Rzecz, która spada w przepaść, 
spada z nieba w niebo. 
Sypkie, płynne, skaliste, 
rozpłomienione i lotne 
połacie nieba, okruszyny nieba, 
podmuchy nieba i sterty. 
Niebo jest wszechobecne 
nawet w ciemnościach po skórą. 
Zjadam niebo, wydalam niebo. 
Jestem pułapka w pułapce, 
obejmowanym objęciem, 
pytaniem w odpowiedzi na pytanie. 
Podział na ziemię i niebo 
to nie jest właściwy sposób 
myslenia o tej całości. 
Pozwala tylko przeŜyć 
pod dokładniejszym adresem, 
szybszym do znalezienia, 
jeślibym była szukana. 
Moje znaki szczególne 
to zachwyt i rozpacz. 
 
Nienawiść 
 
Spójrzcie, jaka wciąŜ sprawna, 
jak dobrze się trzyma 
w naszym stuleciu nienawiść 
Jak lekko bierze wysokie przeszkody, 
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść. 
 
Nie jest jak inne uczucia. 
Starsza i młodsza od nich równocześnie. 
Sama rodzi przyczyny, 
które ją budzą do Ŝycia. 
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym. 
Bezsenność nie odbiera jej sił, ale dodaje. 

background image

 

52 

 
Religia nie religia 
byle przyklęknąć na starcie. 
Ojczyzna nie ojczyzna - 
byle się zerwać do biegu. 
Niezła i sprawiedliwość na początek. 
Potem juŜ pędzi sama. 
Nienawiść. Nienawiść. 
Twarz jej wykrzywia grymas 
ekstazy miłosnej. 
 
Ach, te inne uczucia - 
cherlawe i ślamazarne. 
Od kiedy to braterstwo 
moŜe liczyć na tłumy? 
Współczucie czy kiedykolwiek 
pierwsze dobiło do mety? 
Zwątpienie ilu chętnych porywa za sobą? 
Porywa tylko ona, które swoje wie. 
 
Zdolna, pojętna, bardzo pracowita. 
Czy trzeba mówić ile ułoŜyla pieśni. 
Ile stronic historii ponumerowała. 
Ile dywanów z ludzi porozpościerała 
na ilu placach, stadionach. 
 
Nie okłamujmy się: 
potrafi tworzyć piękno. 
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą. 
Świetne kłęby wybuchów o róŜanym świcie. 
Trudno odmówić patosu ruinom 
i rubasznego humoru 
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie. 
 
Jest mistrzynią kontrastu 
miedzy łoskotem a ciszą, 
miedzy czerwoną krwią a białym śniegem. 
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi 
motyw schludnego oprawcy 
nad splugawioną ofiarą. 
 
Do nowych zadań w kaŜdej chwili gotowa. 
JeŜeli musi poczekać, poczeka. 
Mowią Ŝe ślepa. Ślepa? 
Ma bystre oczy snajpera 
i śmiało patrzy na przyszłość 
-ona jedna. 
 
Jacyś ludzie 
 
Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi. 
W jakimś kraju pod słońcem 
i niektórymi chmurami. 
 
Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko, 
obsiane pola, jakieś kury, psy, 
lusterka, w których właśnie przegląda się ogień. 
 
Mają na plecach dzbanki i tobołki, 
im bardziej puste, tym z dnia na dzień cięŜsze. 
 
Odbywa się po cichu czyjeś ustawanie, 

background image

 

53 

a w zgiełku czyjeś komuś chleba wydzieranie 
i czyjeś martwym dzieckiem potrząsanie. 
 
Przed nimi jakaś wciąŜ nie tędy droga, 
nie ten, co trzeba most 
nad rzeką dziwnie róŜową. 
Dokoła jakieś strzały, raz bliŜej, raz dalej, 
w górze samolot trochę kołujący. 
 
Przydałaby się jakaś niewidzialność, 
jakaś bura kamienność, 
a jeszcze lepiej niebyłość 
na pewien krótki czas albo i długi. 
 
Coś jeszcze się wydarzy, tylko gdzie i co. 
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto, 
w ilu postaciach i w jakich zamiarach. 
Jeśli będzie miał wybór, 
moŜe nie zechce być wrogiem 
i pozostawi ich przy jakimś Ŝyciu. 
 
Z tomu „CHWILA” 

 

Chwila 
 
Idę stokiem pagórka zazielenionego. 
Trawa, kwiatuszki w trawie 
jak na obrazku dzieci. 
Niebo zamglone, juŜ błękitniejące. 
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy. 
Jakby tutaj nie było Ŝadnych kambrów, sylurów, 
skał warczących na siebie, 
wypiętrzonych otchłani, 
Ŝadnych nocy w płomieniach 
i dni w kłębach ciemności. 
Jakby nie przesuwały się tędy niziny 
w gorączkowych malignach, 
lodowatych dreszczach. 
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza 
i rozrywały brzegi horyzontów. 
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego. 
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie. 
W dolince potok mały jako potok mały. 
ŚcieŜka w postaci ścieŜki od zawsze do zawsze. 
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen, 
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie. 
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila. 
Jedna z tych ziemskich chwil 
proszonych, by trwały. 
 
Negatyw 
 
Na niebie burym 
chmurka jeszcze bardziej bura 
z czarną obwódką słońca. 
Na lewo, czyli na prawo, 
biała gałąź czereśni z czarnymi kwiatami. 
Na twojej ciemnej twarzy jasne cienie. 
Zasiadłeś przy stoliku 
i połoŜyłeś na nim poszarzałe ręce. 
Sprawiasz wraŜenie ducha, 
który próbuje wywołać Ŝywych. 

background image

 

54 

(PoniewaŜ jeszcze zaliczam się do nich, 
powinnam mu się zjawić i wystukać: 
dobranoc, czyli dzień dobry, 
Ŝegnaj, czyli witaj. 
I nie skąpić mu pytań na Ŝadną odpowiedź, 
jeśli dotyczą Ŝycia, 
czyli burzy przed ciszą.) 
 
Wszystko 
 
Wszystko -  
słowo bezczelne i nadęte pychą. 
Powinno być pisane w cudzysłowie. 
Udaje, Ŝe niczego nie pomija, 
Ŝe skupia, obejmuje, zawiera i ma. 
A tymczasem jest tylko 
strzępkiem zawieruchy. 
 
 
 
Wczesna godzina 
  
Śpię jeszcze, 
a tymczasem następują fakty. 
Bieleje okno, 
szarzeją ciemności, 
wydobywa się pokój z niejasnej przestrzeni, 
szukają w nim oparcia chwiejne, blade smugi. 
 
Kolejno, bez pośpiechu, 
bo to ceremonia, 
dnieją płaszczyzny sufitu i ścian, 
oddzielają się kształty, 
jeden od drugiego, 
strona lewa od prawej. 
 
Świtają odległości między przedmiotami, 
ćwierkają pierwsze błyski 
na szklance, na klamce. 
JuŜ się nie tyloo zdaje, ale całkiem jest 
to, co zostało wczoraj przesunięte,  
co spadło napodłogę,  
co mieści się w ramach. 
Jeszcze tylko szczegóły 
nie weszły w pole widzenia. 
 
Ale uwaga, uwaga, uwaga, 
duŜo wskazuje na to, Ŝe powracają kolory 
i nawet rzecz najmniejsza odzyska swój własny, 
razem z odcieniem cienia. 
 
Zbyt rzadko mnie to dziwi, a powinno. 
Budzę się zwykle w roli spóźnionego świadka, 
kiedy cud juŜ odbyty, 
dzień ustanowiony 
i zaranność mistrzowsko zmieniona w poranność. 
 
W zatrzęsieniu 
 
Jestem kim jestem. 
Niepojęty przypadek 
jak kaŜdy przypadek. 

background image

 

55 

Inni przodkowie 
mogli byc przecieŜ moimi, 
a juŜ z innego gniazda 
wyfrunęłabym, 
juŜ spod innego pnia 
wypełzła w łusce. 
W garderobie natury 
jest kostiumów sporo. 
Kostium pająka, mewy, myszy poknej. 
KaŜdy od razu pasuje jak ulał 
i noszony jest posłusznie 
aŜ do zdarcia. 
Ja teŜ nie wybierałam, 
ale nie narrzekam. 
Mogłam być kimś 
o wiele mniej osobnym. 
Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju, 
szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu. 
Kimś duŜo mniej szczęśliwym, 
hodowanym na futro, 
na świąteczny stól, 
czymś, co pływa pod szkiełkiem. 
Drzewem uwięzłym w ziemi, 
do którego zbliŜa się poŜar. 
Źdźbłem tratowanym 
przez bieg niepojętych wydarzeń. 
Typem spod ciemnej gwiazdy, 
która dla drugich jaśnieje. 
A co, gdybym budziła w ludziach strach, 
albo tylko odrazę, 
albo tylko litość? 
Gdybym się urodziła 
nie w tym, co trzeba, plemieniu 
i zamykały się przede mną drogi? 
Los okazał się dla mnie 
jak dotąd łaskawy. 
Mogła mi nie być dana 
pamięć dobrych chwil. 
Mogła mi być odjęta 
skłonność do porównań. 
Mogłam być sobą - ale bez zdziwienia, 
a to by oznaczało, 
Ŝe kimś całkiem innym. 
bycie. 
 
Spis 
Sporządziłam spis pytań, 
na które nie doczekam się juŜ odpowiedzi, 
bo albo za wcześnie na nie, 
albo nie zdołam ich pojąć. 
 
Spis pytań jest długi, 
porusza sprawy waŜne i mniej waŜne, 
a Ŝe nie chcę was nudzić, 
wyjawię tylko niektóre: 
 
Co było rzeczywiste, 
a co się ledwie zdawało 
na tej widowni 
gwiezdnej i podgwiezdnej, 
gdzie prócz wejściówki 
obowiązuje wyjściówka; 

background image

 

56 

 
Co z całym światem Ŝywym, 
którego nie zdąŜę 
z innym Ŝywym porównać; 
 
O czym będą pisały 
nazajutrz gazety; 
 
Kiedy ustaną wojny 
i co je zastąpi; 
 
Na czyim teraz palcu 
serdeczny pierścionek 
skradziony mi = zgubiony; 
 
Gdzie miejsce wolnej woli, 
która potrafi być i nie być 
równocześnie; 
 
Co z dziesiątkami ludzi- 
czy myśmy naprawdę się znali; 
Co próbowała mi powiedzieć M., 
kiedy juŜ mówić nie mogła; 
 
Dlaczego rzeczy złe 
brałam za dobre 
i czego mi potrzeba, 
Ŝeby się więcej nie mylić? 
 
Pewne pytania 
notowałam chwilę przed zaśnięciem. 
Po przebudzeniu 
juŜ ich nie mogłam odczytać. 
 
Czasami podejrzewam, 
Ŝe to szyfr właściwy. 
Ale to teŜ pytanie, 
które mnie kiedyś opuści. 
 
 
Słuchawka 
Śni mi sie, Ŝe się budzę, 
bo słyszę telefon. 
Śni mi się pewność, 
Ŝe dzwoni umarły. 
Śni mi się, Ŝe wyciągam rękę 
po słuchawkę. 
Tylko Ŝe ta słuchawka 
nie taka jak była, 
stała się cięŜka, 
jakby do czegoś przywarła, 
w coś wrosła, 
coś oplotła korzeniami. 
Musiałabym ją wyrwać 
razem z całą Ziemią. 
Śni mi się mocowanie moje 
nadaremne. 
Sni mi się cisza, 
bo zamilknął dzwonek. 
Śni mi się, Ŝe zasypiam 
i budzę się znowu. 
 

background image

 

57 

 
 

10 . STANISŁAW BARAŃCZAK 

 
 
PODRÓś ZIMOWA (fragm.) 
(1994) 
 
XXI 
Aut ei _ nen To_dten _a _ cker 
 
Cmentarze samochodów – 
lasagne z rdzy i blach – 
wysypisk miejskich odór,  
samotnej szklarni dach, 
 
druciane siatki działek – 
gdzieś pies podnosi gwałt – 
zarosłe sadzą hale  
i dym ŜuŜlowych hałd, 
 
obwisły nawias kabla,  
a w nim - dla chmur i cisz  
strzeliście nieodgadła  
wypowiedź w locie wzwyŜ, 
 
z czerniejącego śniegu  
czyjś, nie wiadomo czyj,  
wznoszący się ku niebu  
pastorał, kostur, kij. 
 
Wznoszący się ku niebu  
pastorał, kostur, kij. 
 
CHIRURGICZNA PRECYZJA 
(1998) 
Łzy w kinie 
 
Łzy w kinie płyną łatwiej. 
Łatwiej niŜ w Ŝyciu 9pomoc: 
zgaszenie na sali świateł) 
ale i łatwiej niŜ w domu, 
przed własnym telewizorem: 
za wydatek na bilet 
pragnie się  mieć wieczorem 
coś uchwytnego: chwilę 
śmiechu lub - zwłaszcza - łez 
(od śmiechu widz czuje się lepiej, 
od płaczu - lepszym niŜ jest). 
Kinowa łza nie oślepia 
oka; przeciwnie, przemywa 
i kąpielami słonymi 
sprawia, Ŝe oko przeŜywa 
to, co samochód w myjni 
lub dusza w trakcie spowiedzi. 
Kratką i ciemnym okienkiem- 
ekran, przed którym się siedzi 
(w kinie, jeśli kto klęknie, 
są to przypadki nieliczne), 
lecz prze tym panoramicznie 
rozrosłym konfesjonałem 

background image

 

58 

otarciem łzy wyznajemy 
swój grzech śmiertelny, tajemny, 
nie ujmujący - ujemny 
znak, minus, który jest piętnem: 
"choć się naprawdę starałem, 
choć próbowałem usilnie, 
od ostatniego seansu 
znów nie zdołałem Ŝyć w pięknie, 
w krainie Sensu i Glansu, 
w sposób tak Ŝywy, człowieczy, 
pełny, prawdziwy, bezsprzeczny 
jak Ŝyją aktorzy w filmie". 
 
"Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim jest" 
 
"Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim jest.  
 
Skarbnicą moralnej prawdy, czy skarbonką marnej pazerności?  
sienno-pszennym oddechem Natury? odorem braku kąpieli?  
 
kimś po królewsku gościnnym? nienawidzącym obcych?  
opornie niezawisłym? idącym z pochodnią na wiec?  
pełnym mądrości wieków? nie znającym się na ekonomii?  
 
kimś, kto ściągnie ostatnią koszulę z grzbietu, jeŜeli 
przyjaciel w biedzie? kto ściąga przezornie buty (świadomy,  
Ŝe i tak ktoś to zrobi) z nóg rannego, który zań walczył?  
milczącym podmiotem historii? jej skomlącym dopełnieniem dalszym?  
 
kimś na zdjęciu (fotograf zakosił Pulitzera za cały cykl),  
kto stoi na tle ruin własnego domu, niemy,  
wąsaty, oszołomiony ('Jak to: był dom - i znikł?...')  
oraz budzący współczucie - dopóki nie odkryjemy,  
Ŝe wyszedł na przepustkę z policyjnych koszar,  
 
gdzie przez cały poranek torturował jeńców  
z tą samą próŜną (albo szczerą satysfakcją) w oczach,  
bo jego prosta natura rozumie niewiele więcej  
nad to, Ŝe wojna jest stemplem: 'Dozwolony kaŜdy akt zła'?  
Słowem: kimś, kto krzywdzi Rilkego, nie chcąc zmieścić się w jego elegii,  
czy kimś, kogo pokrzywdził Rilke, pisząc swoje elegie dla..."  
 
"...Hrabin? znawców? samego siebie? To chciałeś powiedzieć? Ba!  
Gdyby Rilke istotnie miał kogoś w rodzaju kolegi  
ze szkoły albo z wojska, i ten - powiedzmy, co dwa  
lata - przysyłałby mu konkretny spis paru tysięcy 
tematów, których podjęcie przez poetę byłoby rozkoszą  
dla prostych czytelników - świat moŜe wyglądałby nieco 
 
inaczej... Ale tylko nieco. Niejasny jest juŜ sam obszar,  
zatarte są granice, które chcielibyśmy widzieć na Ziemi  
prostymi jak linie boiska na stadionie, tej misce na ryk  
jednoznacznego triumfu lub nienawiści. Pragniemy,  
by na właściwej połowie ustawił się kaŜdy z nich,  
 
prostych ludzi - a linia podziału rysuje się śladem i trwalszym  
niŜ trochę wapna na trawie, i w ogóle nie tym: innym, starszym,  
tym, którego istnienie jest stwierdzonym i potwierdzonym  
faktem - całkiem odwrotnie niŜ w statystycznej tabeli - 
 
tylko w kaŜdym pojedynczym przypadku, postępku, nawet wiadomym  
wyłącznie swojemu sprawcy. To wiele więcej niŜ tekst - 

background image

 

59 

sztandar, medalik, dyplom - deklaracji przynaleŜności:  
 
rzecz nie w tym, czy się słucha kwartetu czy rŜnącej kapeli;  
wybór jest i trudniejszy, i, w pewnym sensie, prostszy:  
 
kaŜdy człowiek w kaŜdej sekundzie decydować musi, kim jest."  
 
Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci 
 
1.) JEśELI COŚ CIĘ BOLI: 
     - DOBRA WIADOMOŚĆ: śYJESZ. 
     - ZŁA WIADOMOŚĆ: TEN BÓL 
     CZUJESZ WYŁĄCZNIE TY. 
 
2.) TO WSZYSTKO DOOKOŁA, 
     CO CIĘ SZCZELNIE OTACZA 
     NIE CZUJĄC TWEGO BÓLU, 
     JEST TO TAK ZWANY ŚWIAT. 
 
3.) UBAWI CIĘ, śE JEST ON 
     REALNY I JEDYNY, 
     A LEPSZEGO NIE BĘDZIE 
     PRZYNAJMNIEJ PÓKI śYJESZ. 
 
4.) GDY JUś SKOŃCZYSZ SIĘ ŚMIAĆ, 
     ODRZUĆ LOGICZNY WNIOSEK, 
     śE TAKI ŚWIAT BYĆ MUSI 
     PRZYWIDZENIEM LUB SNEM. 
 
5.) TRAKTUJ GO CAŁKIEM SERIO, 
     JAK ON PRZED CHWILĄ CIEBIE - 
     DOKONUJĄC WYBORU 
     SPECJALNEJ CIĘśARÓWKI, 
 
6.) BY W OKREŚLONYM MIEJSCU 
     I UŁAMKU SEKUNDY 
     POTRĄCIŁA CIĘ, KIEDY 
     PRZECHODZIŁEŚ PRZEZ JEZDNIĘ. 
 
Płakała w nocy ale nie jej płacz go zbudził 
 
 
Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził. 
Nie był płaczem dla niego, chociaŜ mógł być o nim. 
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi. 
 
I półprzytomny wstyd, Ŝe ona tak się trudzi, 
to, co tłumione czyniąc podwójnie tłumionym 
przez to, Ŝe w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził: 
 
ile więc był wcześniej nocy, gdy nie zwrócił 
uwagi - gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin 
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi 
 
negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił 
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim: 
"Płakała w nocy, chociaŜ nie jej płacz cię zbudził"? 
 
Na wyciągnięcie ręki - ci dotkliwie drudzy, 
niedotykalnie drodzy ze swoim "Śpij, pomiń 
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi". 
 

background image

 

60 

I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził 
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: "Zapomnij. 
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził, 
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi." 
 
OD KNASTA 
 
„Od Knasta" - tak mawiało się w mojej dzielnicy 
(po poznańsku powinno się rzec „w moim fyrtlu”)  
tonem głosu znaczącym: „Inni cukiernicy 
ze swym brakiem finezji i nadmiarem frytur  
są jak ta cała PRL-owska szarzyzna: 
wariat, co juŜ zapomniał, gdzie słoik konfitur,  
ale wciąŜ jeszcze boi się do tego przyznać 
 
i wieńczy ciastka bladym agrestem z kompotu. 
Tak, tylko Knast zachował przedwojenny fason”.  
Ja byłem powojenny: ideę bojkotu 
eklerów albo ptysiów, z kaŜdą nową fazą  
soc-dobrobytu (zawsze jak w bon-mot królowej) 
rzucanych (ciasta kruche teŜ!) na rynek, farsą  
nazwałbym, gdyby mi to mogło przyjść do głowy; 
 
wypieki Knasta miały jednak dosyć przewag 
(sama ich świeŜość była juŜ szczytem komfortu),  
by doceniał je nawet taki skrajny lewak 
jak ja dziewięcioletni. Cukiernia od frontu  
i wewnątrz nie zdradzała, Ŝe trwa tutaj sroga 
walka klas, ucisk mas przez macki wielkich fortun: 
lada, stolik, krzesełko. Ale za to rogal 
 
na świętego Marcina! albo smak mazurków 
wielkanocnych, z ich lepkim migdałowym fryzem,  
Szarą Granią chroniącą RóŜowy Staw lukru, 
za dopłatą - z napisem, lub wręcz aforyzmem  
(lukrem czekoladowym), od prostych (Helence) 
do dłuŜszych, takich w których frezer albo fryzjer  
miał słyszeć chór najbliŜszych: Kaziu, nie pij więcej... 
 
Jak ja nimi gardziłem! Nie ciastkami. Ludźmi. 
Tymi, którzy w niedzielę szli przez Rynek z Fary  
do Knasta, nawet wtedy nie wolni, nie luźni, 
przeciwnie, wprasowani w biel koszuli, w stary  
szczękościsk srebrzystego lisa wokół szyi 
Ŝony, w spacer pod rękę (na jego czas swary  
cichły, aby znajomi nie zauwaŜyli), 
 
a od wyjścia z cukierni jeszcze nienawistniej 
Ŝałosni: przez to, Ŝe tak bezbłędnie trafiali  
w drzwi własnych mieszkań, w progi swych domowych istnień, 
trzymając się, jak deski ratunku na fali,  
tych poziomo niesionych przed sobą kartonów; 
Ŝe w tygodniowym rytmie, któremu ufali,  
spacer tą samą trasą wiódł ich - nie Katonów, 
 
lecz mogących sąsiadom odrzec: „Tak, od Knasta, 
innych nie warto nawet..." - Dziś mój wstyd, potworny: 
przypuszczać, choćby dzieckiem, Ŝe ta biała laska, 
to pudełko co tydzień, było kwestią formy; 
nie dostrzec, Ŝe jeŜeli jest coś, co pomaga 
trzymać się Ŝycia, iść przez ujadanie sfory  
dni - jeszcze Ŝałośniejsza jest moja pogarda... 

background image

 

61 

 

11. JACEK DEHNEL 

 
FOTO-FILM, A. Cechnowski,  
ŁÓDŹ, Przejazd 24, tel. 457-23 
 
Jest jeszcze śyd z wełnistą brodą, pod kołpakiem  
przymocowaną zmyślnie sznurkiem, i jest Turoń  
w futrze - resztce paradnej szuby z Petersburga,  
jest Ksiądz, zupełnie Ŝywy, chociaŜ juŜ na czarnym  
tle tablicy; Królowie, jak przez wszystkie wieki  
szkolnych przedstawień: karton z pozłotką i berła  
z toczonych nóg od krzeseł. Obok Pastuszkowie  
w wyszywanych kubrakach, jeden z kapeluszem  
zawadiacko spuszczonym na dziewięcioletnie  
oko. Jest góra bieli i szychu i pierza:  
krąŜki twarzy w ogólnym puchu anielskości,  
przepaski z promykami na lśniących, dokładnie  
wyszczotkowanych włosach - a im wyŜej w górę,  
tym więcej Gwiazd, pod sufit ich graniaste głowy  
(grać ogony w Jasełkach - choćby i komety -  
cóŜ, to moŜe naznaczyć raz na całe Ŝycie). 
Tylko ona, w zawoju, z plastikową lalką  
Patrzy dalej i głębiej i mocniej i straszniej  
nad pudłem aparatu, głową preceptora;  
jest rok trzydziesty siódmy. Brakuje w obsadzie  
Diabła i Śmierci. Idą przez skute jeziora. 
 
                    Warszawa, 2. IX. 2005 
 
Przez most i dalej 
 
I. 
 
I ta podróŜ, jak kaŜda, jest złotą suwmiarką, 
przemyślnym aparatem siedemnastowiecznych 
okulistów: rozwiera szeroko powieki 
na tramwajowe szyny, krzewy, niedopałki 
i zamek: jego rdzawy kolor jest z pewnością 
znaczący (te powstania i wojny, i szarpie). 
 
KaŜda dziesięciolatka to reprezentantka 
innej kultury. Ale ta reprezentuje 
całkiem inną kulturę, z drugiej strony rzeki: 
kurteczka z róŜowawym futerkiem i dŜinsy  
o oczywistym kroju, obcisłe, tamtejsze. 
 
Widzisz jej siostry, matkę, szwagierkę, teściową, 
jej dzieci, w obfitości, i dzieci ich dzieci. 
I róŜowe futerka przyszłości, syntetyk 
w rozmaitości odmian. Sekwencję wydarzeń 
i pokoleń jak wykres w ksiąŜce od biologii: 
gonady, ślub, seks, ciąŜe, praca, renta, śmierć. 
 
II. 
 
Jedzie się jak przez morze, bez pośrednich lądów, 
jakby ci, co wychodzą, skakali w odmęty, 
a innych zaś autobus podnosił łaskawie 
z morskich toni jak jakichś rozbitków w polarach, 
zagubionych wioślarzy, syreny lub kryl. 

background image

 

62 

 
Cerkiew, tłum, krzyki "Janeeeek", ogolone głowy. 
Menelka z manelami, jej spuchnięte nogi 
jak kończyny denatki (cztery dni w wersalce). 
Pot. Perfumy za 8,99, 
człowiek z blizną idącą od kącika ust. 
 
Gdzieśmy zstąpili, listku, leszczynowa witko, 
oposku, królewiczu, myszko, pyszczku, słonko, 
w tych płaszczykach z Harrodsa i butach na miarę, 
zamszowych rękawiczkach, szalikach z okładki? 
Czy przecena w Ikei tłumaczy ten krok? 
 
Potem na krótko inny wymiar: chrom i drewno, 
przepierzone fantomy domów, gdzie szeregiem 
stoją kolejne kuchnie, łazienki, sypialnie, 
rozległe scenografie rodzinnego szczęścia 
gdzie trwa, od wejść po kasy, dobór dobrych dóbr. 
 
I powrót: odwrócona kolejność neonów, 
znów ścisk, P. opowiada mi o Justynianie 
II Obciętonosym. I nikt nas nie słyszy, 
mówimy obcą gwarą, nieznanym dialektem, 
w pokrowcu z włókien szklanych, flicu, trudnych słów. 
 
Po drugiej stronie widać nasze miasto świateł, 
z laptopem, cafe latte i cywilizacją: 
tamci się nieco kulą, my się odgarbiamy, 
chiński i cyrylica się anglicyzują, 
jak końcowe napisy thrillera ten most. 
 
Andy Warhol, "Robert Mapplethorpe", polaroid print, 1973 
Robert Mapplethorpe, "Self-portrait with Cane Skull", gelatin silver print, 1988 
 
Panu Eugeniuszowi Tkacyszynowi- Dyckiemu 
 
Co ci się stało, dziecko, powiedz, co się stało? 
Którędy w ciebie weszło to straszne, którędy? 
Jakimi cieśninami wpłynęły nieszczelne 
tankowce z tym pigmentem? Z jakiej chmury spadły 
gorzkie deszcze? Czy owoc był szkodliwy? Czy ten 
arszenik był zatruty? Co łykałeś, dziecko, 
co zobaczyłeś, dziecko, jakie frakcje ropy, 
jakie złoŜa bazaltu, jakie hałdy ŜuŜlu? 
Czy ten pan cię dotykał, czy go dotykałeś, 
co tak ciebie dotknęło? Czy było dotkliwe 
to miasto i ci ludzie? Skąd ta zmiana, dziecko, 
kto ci dał ten cukierek, kto ci wsunął w rękę  
tę tabletkę? Kto wsączył ci ten jad, tę chudość, 
tę matowość, tę gorycz? Co dostałeś w zamian? 
Straciłeś czy zyskałeś? Co ci przetoczono? 
Przez jakie zadrapania, czyje ugryzienia 
weszło to w ciebie? Kiedy? I czemu nie chciało 
wyjść, i czemu nie zechce wyjść? Dlaczego czarno 
skoro było tak biało? Czy ktoś urodzony 
w Queens mógł skończyć inaczej? Czy weszło ze światłem, 
z migawką, przez przesłonę? I kto mu otworzył 
drogę, kto mu otworzył to, co się otwiera? 
Czy było inne wyjście? Inne, niŜ to wejście, 
którym weszło do środka? Co było pod spodem, 
kiedy szedłeś po wierzchu? I co jest pod spodem, 
kiedy tak jesteś w środku, gdy wszedłeś do środka? 

background image

 

63 

 
Cieszyn, 22 - 27. VII. 2005 
 
 
Brzytwa okamgnienia 
 
Spójrz, właśnie tędy przeszła brzytwa okamgnienia, 
plamki zakrzepłej sepii świadczą o jej przejściu, 
z prawej zalane łąki i dachy obejścia 
ponad nadmiarem siwej, nieprzejrzystej wody, 
z lewej oni: tobołek, kufajka, patelnia, 
warstwy rozwilgłych spódnic i rozmyte brody 
 
pod kreskami kaszkietów. Łodzie ratunkowe 
dojdą albo nie dojdą z Brześcia lub Kamienia. 
Stan wody bez zmian. Zastój. Brzytwa okamgnienia 
odcina to, co zbędne: całą resztę świata 
za rozlewiskiem, jakieś sztaby kryzysowe 
w surdutach, z wąsem, z lśnieniem słuchawek na blatach 
szerokich, mahoniowych biurek. To, co płaskie 
zostało na płaszczyźnie, na lśniącej powierzchni  
 
cięcia: trafiają do nas te, nie inne, kreski 
deszczu, bez chwili przed i chwili po, i wielka 
woda i strach (na wróble) i ukryte paski 
na których wisi w pustce mała, czarna leica. 
 
Warszawa, 7 - 13. IV. 2005 
 
 
OdwilŜ 
Dla P. T. 
 
Topnieje. Nieba widać więcej niŜ zazwyczaj,  
w górze tyle, co zwykle, na dole bonusy: 
ogromne składy ciekłych, niebieskawych luster. 
Dookoła, rozkuta z lodów, trwa strzępiasta, 
raz ubita, raz grząska, anarchia roztopów: 
czubki drzew ponad wodą, migracje gryzoni, 
bezładny pęd obłoków. W lasach resztki śniegu 
bieleją jak odpady z przetwórstwa pór roku. 
 
Dopiero most i rzeka kładą tamę temu 
bezhołowiu: jest północ i południe, upływ, 
cieki, akweny, dukty. Droga, która wiedzie, 
i miasta, które łączy, i ludzie po miastach. 
 
To, Ŝe jesteśmy razem, jest częścią porządku. 
Jak rytm drzew na poboczach, regularność ulic, 
kierunki, kwadry, pływy, mój sztywny kołnierzyk, 
twoje obcisłe swetry, moja lewa, twoja 
prawa poduszka. Związek: to, co trzyma razem 
dwa atomy wodoru, jeden atom tlenu. 
 
Pociąg Gdańsk - Warszawa, 30. III. 1905 
 
 
 

 
 
 
 

background image

 

64 

 
 

12. BOHDAN ZADURA 

 
Bez kluczy 
 
śnieg jest tylko w piaskownicy  
zima w nazwie 
we śnie jadę autobusem  
pomagam kobiecie wynieść z niego  
wózek z dzieckiem 
idę do redakcji "Akcentu"  
ścieg zegarka jest mało czytelny 
jeśli pokazuje za kwadrans dziesiątą  
będę stał pod drzwiami 
jeśli za kwadrans dwunastą  
moŜe nie 
spodziewałem się dwóch osób  
jest dwadzieścia 
Bogusław przemawia na siedząco  
za jego plecami trzy czerwone róŜe  
na potem 
stoję na Głębokiej  
patrzę na ogródek 
na liściu róŜy bladoróŜowa narośl  
dotykam jej palcami  
to pąk 
drzewa wypuściły białe liście  
wszystko kwitnie naraz  
białe krokusy białe astry białe warszawianki  
białe frezje 
nawet forsycje kwitną na biało 
świat powoli  
przechodzi na drugą stronę 
 
Budapeszt 
 
pamiętam  
jak jechałem dwójką  
od mostu Wolności  
do mostu Małgorzaty  
czterdziestoletni  
patrzyłem na ludzi  
siedzących przy białych  
stolikach na białych  
krzesłach  
i czułem  
Ŝe tam jest  
prawdziwe Ŝycie  
pamiętam  
jak siedziałem  
przy białym stoliku  
na białym krześle  
piłem espresso  
i jadłem lody  
czterdziestoletni  
patrzyłem na ludzi  
jadących tramwajem  
od mostu Wolności  
do mostu Małgorzaty  
i czułem  

background image

 

65 

Ŝe tam w tramwaju jest  
prawdziwe Ŝycie  
 
 
Dziesięć na kwadrans 
 
skąd w takim zaniedbanym mieście  
takie zadbane kobiety 
jakby inna rasa 
szczupłe nogi aŜ do nieba  
a niebo nad Ukrainą jest wysokie 
obcisłe dŜinsy odsłonięte brzuchy  
z brylantem pępka 
jakby nie miały piersi  
ani twarzy albo skrywały je chmury 
odnoszę wraŜenie Ŝe jeśli spotkamy zakonnicę  
ona teŜ będzie w spodniach 
liczymy kobiety w sukienkach  
kelnerki się nie liczą 
mówi Hamkało a Bondar dodaje  
we Lwowie nawet policjanci mają ładne dupy 
 
Nadmierny apetyt 
 
Nad morzami pod gwiazdami 
Leci Marek z piłkarzami  
Na półkulę drugą leci 
Argentyńskie poznać dzieci  
Na stadionie w Mar del Plata 
Będą teŜ mistrzostwa świata  
Bramkę strzela na stadionie 
Wszystkie dzieci klaszczą w dłonie  
Nikt Markowi nie dorówna 
Wygra wygra Marek Mundial  
Sędzia patrzy na zegarek 
Królem strzelców został Marek  
Na stadionie juŜ dla niego 
Brzmi Mazurek Dąbrowskiego  
Po mistrzostwach zaś z powrotem 
Mknie do mamy samolotem  
Nad morzami pod gwiazdami 
Lotem wraca z medalami  
   
Trampolina 
 
ojciec mojej matki  
orał pole siał zboŜe hodował  
świnie kury i krowę  
ojciec mojego ojca  
był murarzem zdunem i stolarzem  
sadził kartofle  
kartofle rosły na polu na którym  
teraz stoi blok  
w którym mieszkam  
gdyby nie matka i ojciec  
miałbym w swoim czasie  
punkty za pochodzenie  
ale obyłem się bez nich  
ojciec zaczął studiować weterynarię  
jeszcze przed wojną  
więc nawet gdyby nie nastała  
Polska Ludowa  

background image

 

66 

nie pasałby do końca Ŝycia  
krów  
ale Mieczysław Rakowski  
pewnie by pasał  
i mój cioteczny brat  
pewnie nie skończyłby  
technikum elektrycznego  
w wojewódzkim mieście  
awans społeczny  
to nie takie puste pojęcie  
jak mogłoby się wydawać  
gdyby nie Polska Ludowa  
ojciec zapewne kilka lat wcześniej  
dostałby profesorską nominację  
wręczył mu ją w 1974  
Henryk Jabłoński Przewodniczący  
Rady Państwa taki  
dzisiejszy Lech Kaczyński  
bo wtedy nie było prezydenta  
to znaczy był ale kolegialny  
co w latach osiemdziesiątych  
mieli do wyboru  
ambitni chłopcy ze wsi?  
państwo i partia  
niewiele im oferowały  
seminarium  
otwierało im świat  
jeździli do Rzymu  
wracali z doktoratami  
zamiast krów  
pasą owieczki  
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

67 

 
 

13. ANDRZEJ NIEWIADOMSKI 

 
Grudzień, puder 
 
"Mienią się być mędrcami, a to tylko szał ich ogarnął" 
 
Słabo przypudrowana jest ziemia i nieporządnie.  
Nikłe słońce nad lasem dodaje nieco róŜu i niknie  
w barwach niebieskiego długopisu. Bezlistne gałęzie  
odsłaniają wydmy, wyniosłe, nadgryzione skarpy  
w otoczeniu sosen. Niepozbierane jabłka staną się  
przedwczesną dekoracją, wystarczy dodać anielskie  
włosy, i gwiazdę, i kolorową słodycz. MęŜczyzna  
oparty o tyczki pali papierosa i obserwuje wyŜsze,  
puste tyczki, pojedyncze, bez lin, sznurów, bruzdy  
coraz szybciej wchłaniające puder, podczas gdy dalej  
dachy juŜ nagie są, nagie komórki, deski i wszystko  
w najlepsze tkwi bez ruchu. Kiedyś upiliśmy się tu,  
pływaliśmy w ubraniach i spora grupa miejscowych  
odprowadzała nas na przystanek, tworząc orszak,  
zbyt wiele było do wyŜęcia. Znacznie później napisałem  
bliźniacze wiersze, nauczycielka kazała je wieszać na  
ścianach, na gazetce, nad łóŜkiem, panienki dostały się  
na studia i sława gotowa na całe województwo, na  
niemal wszystkie jego powiaty. O dobrych chęciach  
napisano juŜ duŜo, nie jestem po stronie Ŝycia i  
Ŝywiołu, bo musiałbym uznać istnienie stron, głupiej,  
pojemnej Ŝony. "Trudności to są okoliczności,  
które mogą być zwalczone, ominięte, przeobraŜone."  
A gwiazdy rozsypią się w ogniu, zanim na to  
wpadną, odkryją nagość, czarne, skręcone i karłowate  
sylwetki, coraz mniej pudru, róŜ, który przelewa się  
w czerwień, tylko przejeŜdŜam tamtędy, by zaraz  
dostać się w światło siedliska folkloru "Marzanna",  
gry, wartko płynącej muzyki, płynącej na przekór  
stęŜałemu powietrzu. Nadchodzą święta. Habent  
sua fata confetti. Nikt nie ma klucza do wiersza  
ani klucza od przepaści 
 
Lekcje 
 
Parszywy blask wiosny w grudniu. Wkrótce  
zostaniemy sprowadzeni do parteru  
zamiast zarobić parę dodatkowych  
punktów. ZałoŜyć klamrę, suples na butwiejącym  
ciele liści, błota i trawy. Leniwe przeciąganie się  
na werandzie grozi katastrofą podpiłowanych  
belek. Nic, które akurat wystarczy  
za nic. A od południa koniec rozdzierania  
szat. Wzmocnijmy moŜe jakąś dykcję.  
Będziemy rzucać losy. Jakąkolwiek, niewaŜne  
jaką. Usiądziemy tyłem do publiczności,  
a inni w tym czasie rozegrają partię  
ping - ponga. I wiersze. Bez końca.  
Niehigieniczne jak zbyt namiętny i długi  
pocałunek. Rekordy. Recytowanie.  
Czytanie. Śpiew. Melodeklamacja. AŜ do  
mruczenia w ścianę. Za nią subtelny fałsz  
roślin i zwierząt. Ostatni dzień na tarasach,  

background image

 

68 

ze stygnącymi sztalugami, kawą, pulsującym  
kursorem, widokiem jak z obrazka, i wszystkim,  
co wpisane w rubrykę "nie dotyczy", jak  
parszywy blask wiosny w grudniu. Byle  
w zmiennym tempie, ze zmiennym szczęściem,  
ale czytajmy: śmieci, puszki, gówna, butelki  
i hasła. Chmury i manna. To niewykonalne  
i proste: Ŝądasz czystości - zachowaj ją  
sam 
 
Prewentorium 
 
Gdybyśmy przyjechali tu w maju, o trzeciej  
budziłby nas śpiew drozda, a kosa - kwadrans  
na czwartą. Póki co, będzie jeszcze zimniej. Wiatr 
od przełęczy gna, drzewa szaleją, gną się i  
skrzypią, jak deski, jak gotowe deski, ale  
to wszystko idzie górą. Wczoraj nie zaszedłem 
do "Excelsioru", dziś juŜ się nie chce, dziś będzie  
za późno, pozostaje (skończyłem "Marinę")  
kilkadziesiąt sposobów patrzenia na pusty 
pasaŜ. Na przyspieszenia nie ma rady; jeśli  
widzimy linie i plamy, miałby panować  
widzialny dwoisty porządek? Podobno plam 
jest więcej, do tego wprawione jest oko, tak,  
białe plamy i czarne linie, nie mniej czarnych  
kresek, proste balkony, lata trzydzieste, a 
ta historia z cesarzem i mapą, jeśliby  
miała się spełnić, to właśnie teraz, przez chwilę,  
z nami w roli kartografów. I jeszcze wiele 
elementów, przy czym nigdy nie byliśmy tak  
dokładni. Od lata zmieniło się trochę, tynk  
przykrył drewno, na tynku mamy Grecję, kolumn 
imitację, Wenus z Milo, biegaczy czarno-  
figurowych, tyle Ŝe dalej wódka, tyle  
Ŝe trudno o okrutniejsze rzeczy niŜ syndrom 
niedogrzanych lokali. Wcześniej wybrałem się  
do źródła: solanka, gaz i ropa, zamarza  
w nich "czysty ogień", zamarza krzepkie ciało i 
to trzecie. I gdyby nie ta nazwa, gdyby nie  
"Bełkotka", pewnie nie przypomniałbym sobie o  
drobiazgach: szamponie, długopisie, gazetach. 
Których nie zdołali dowieźć, które nie zdołały  
dowieść, które nie doniosły na nikogo, na  
mnie teŜ. W Tatrach rozpoczęto liczenie kozic, 
spis krokodyli planuje się wkrótce w Zambii,  
a tu, "ci, którzy chodzą do Jędrka, to chuje,  
szmaciarze i mineciarze". A więc nie zmieniam 
przyzwyczajeń, w moją stronę teŜ nikt nie zmierza,  
dowolnie za to moŜna zmieniać miarę, obniŜać  
ton, grzać się w cieple tych fantastycznych domysłów, 
nieco śmiesznych, spoza skali, spoza obecnej  
krawędzi, siatki dróg i drzew, siatkówki oka.  
Jednak najbardziej pragnąłbym zamieszkać w "Małym 
Orle", gdyby prewentorium nie było wcześniej  
juŜ dane, zadane, jak ból, dolegliwość na  
celowniku, a ręka opóźnia to wszystko, 
co widoczne, co widzialne, bo w gruncie rzeczy  
zawsze jesteśmy tu razem i nikt nie czeka  
na raj, na lato, na Grecję, na budzik ptaków, 

background image

 

69 

takŜe gdy wkrada się przeszłe i wbrew wszystkiemu  
zamarza, ruch idzie górą, wiatr od przełęczy  
omija płuca, twarze i ręce, i kładzie 
akcent na szum, skrzyp, na inny szyk, daje się  
słyszeć to, przed czym nie chroni prewentorium  
i rytm, i "sposób", i mapa, nie pomoŜe 
tu kaskada powtórzeń i róŜnic, muszla  
zostanie pusta; nastaw ucho na koncert  
bez wykonawców i partytury, teraz 
juŜ słyszeć się daje, bez względu na czas  
i miejsce, i nic nie zmieni się, nawet  
gdybyśmy chcieli przyjechać tu w maju 
 
Temperatura 
 
Przez ponad tydzień nie zagląda tu słońce. Jedynie  
gorączka, jej delikatna poświata, rozciągnięta  
na długich drutach nad rzeką, coraz bardziej sztywnych,  
niech opiera się o mróz i o szyby w ruchu. Kobiety  
Lubelszczyzny wciąŜ pozostają płaskie, wyciosane  
w prostą bryłę, obelisk. Nie zmieniają tego  
nowe geny i nowe czasy. śółta łacha przysłonięta  
białymi językami lodu, poszarzałym grzybem,  
droŜdŜami, które wkrótce opanują cieplejszy  
wapień, do nurtu spłaszczą linie i zapadliska. Nic  
tu nie rządzi się swoim własnym prawem, niczego się  
nie opowiada, niczego nie czyta. I wcale o tym  
nie wiem, Ŝe "zamykam oczy na dramatyzm istnienia,  
poszukując tymczasowej błogości" i Ŝe "zanika  
dawna formacja". I wcale nie czuję się winny tych  
"naskórkowych wraŜeń"; nie ma ja ani mnie nie ma,  
za to ze mną wciąŜ maszerują niskie lepianki,  
ostrzegawcze znaki, badyle i wiechy, wały aŜ  
po horyzont. Zygzaki napięcia nad szosą, wypieki,  
płomień nieŜywy, który wolno wkracza na plac, pnie się  
za zrujnowany folwark, dotyka siwych gałęzi. "Wszyscy zręczni  
mogliby wkrótce sądzić, Ŝe sprostali temu zadaniu".  
Miasto poziomo na A. ma nieskończoną ilość liter,  
ale pionowo nie pasuje nic, chciało znaleźć się  
w rogu krzyŜówek, jest pośrodku szyby i dopuszcza  
tylko płomyki, pomyłki 
 
Ten tytuł jest juŜ zajęty 
 
Wybacz. Nigdy nie miałem czasu, by dopracować  
poemat. I zawsze miałem kłopoty z językami.  
A wczoraj obudziłem się i pierwsze słowo  
zamieniło wszystko w strysz. Stałem przed lustrem i  
mówiłem inaczej. W tle odbicia nie było  
ani ludzi, ani aniołów. Potem przerwałem  
bojąc się, Ŝe szybko zgubię rytm. Nic z tego.  
Nie wiem, czy to (całe) szczęście. Wyszedłem z domu.  
Próbowałem w kiosku i w sklepie. Obiecałem,  
Ŝe powiem wolniej. No i nic. Ale nie szeptali:  
"cudzoziemiec". Obiecałem, Ŝe napiszę. śaden znak  
nie zamieniał się w hieroglif. Ale nie umieli  
przeczytać. Od tej pory artykuły są juŜ niedostępne.  
Niedostępne i niepotrzebne. Nie wiedziałem o tym,  
ale będziesz umiał mi pomóc? Wyczerpałem  
pulę pamięci. Najpierw była łacina, kiedy  
zabłąkałem się na uniwersytet. Była. Szlus.  

background image

 

70 

I szukałem pokrewieństw. De quelle couleur sont  
te cheveaux? No, to się nijak miało do moich  
włosów, do moich snów i słów. Nazywałem inaczej.  
Bo przecieŜ juŜ jest po wszystkim. Nawet jeśli  
was wykupią. Chodziły mi po głowie przypadkowe  
umlauty. Tamten francuski to resztka nie reszka.  
I niemiecki. Reszta z lekcji w piątej klasie. 
MoŜe w siódmej? To naprawdę juŜ nie jest śmieszne.  
Nawet w płaczu słyszą to prawdziwie obce. Śmiech zastyga,  
a na wargach pełno mam tych dziwnych zdań;  
nie potrafię przywołać zdań Ashbery'ego i Eliota,  
pana spod ósemki, panów Teofila i Wieśka  
teŜ. Nie pamiętam o zimach (tamtych trzech), i  
kanikułach z początku lat trzydziestych. Lody puściły,  
tylko to, co taje, to co się wylewa, nie ma  
przy tym neniów, ani stancji, nie ma zimnych  
krajów, parcel, gdzieś zniknęli zimni ogrodnicy  
i ruchome święta, teraz nie mówię do lustra  
tylko w przestrzeń, powódź jest nieunikniona, twoja  
powódź, u siebie drzwi zostawiłem otwarte.  
Ani suchej nitki na grzbiecie ksiąŜek. Prawda, były  
zszywane. Nie uŜywam reguł, nie znam zasad,  
przestrzeń zaczyna czytać z moich ust, reguł  
nie dopracujemy nigdy, ta najczystsza składnia  
(nie pomogłeś mi jednak) bywa czystym ruchem ust.  
Powiedziałem: "potopem"? Odkąd obudziłem się,  
nie ma mowy o przejęzyczeniach. Poemat  
po potopie, to dopiero byłby zbytek. "Ale zbyty",  
mówi pan Teofil. Ja nie słucham, juŜ nie muszę słyszeć.  
Ktoś posłucha? Będzie słyszał? I dlaczego zaraz ktoś?  
Nie wiem, na czym to polega. Strysz popłynął. Na nic pomoc  
wielojęzycznych. Wybacz, napisałem, Ŝebyś nie miał wzorca. 
 
Oda na spadek euro 
 
 Bądź pozdrowiona, słodka apokalipso, nowa katastrofo, 
której nie rozumiałem; nie wiedziałem, skąd przychodzisz, 
skoro nie strajki ani krach na giełdzie, ani wojna 
były twoją przyczyną. Nie miałem snów proroczych, 
obudziłem się w świetle czerwca i wiedziałem, Ŝe euro 
spada – na łeb, na szyję. śe spadało, zanim pojawiły się 
jego szeleszczące, fioletowe, Ŝółte, czerwone budowle 
i style. Spadało, bo powstał nowy świat i zechciał 
wyrugować resztki starego, a ten odgryzał się, nawet 
wtedy, gdy nie znajdował sił ni chęci. Nikt nie wie, 
kiedy euro zaczęło spadać: być moŜe w dniu, w którym 
umarła Lady Day (i Lady Di), albo w dniu, w którym  
runęły wieŜe, a poeci zaczęli opiewać okaleczony świat  
(naraz nowy i stary), podczas gdy wielu staruszków nadal 
przewiązywało pomidory, recytując znaną mantrę. 
A moŜe w dniu, w którym Jim Morrison utonął pod 
tonami wosku, kwiatów i łez na paryskim cmentarzu, 
i w dniu, w którym Abba zagrała po raz pierwszy „Thank You 
for The Music”. Euro spadało, kiedy wzrosły kursy funta 
i złotówki, kiedy poeta w czarnej koszulce napisał wiersz 
z Polską w tytule, a kaŜdy wers na czoło wysuwał 
„i kiedy”. I kiedy – wcześniej – poeta śmietników 
opublikował „Spadanie”. I kiedy obrońcy tradycji 
raz twierdzili, Ŝe nic się nie stało, a innym razem, Ŝe 
sprawy zaszły za daleko. Nikt nie wie, jak do tego doszło, 
który dzień był pierwszy, ale nie ma wątpliwości, Ŝe 
euro spada i teraz, kaŜdego dnia, gdy tryumfuje „duch 

background image

 

71 

otwartości i współpracy”, euro spada, gdy o latach 
osiemdziesiątych moŜna mówić tylko po kilku piwach, 
a o dziewięćdziesiątych – po amfie. I euro spada, kiedy 
studentki noszą wielkie krzyŜe na półnagich piersiach 
i brzuchach, mówiąc, Ŝe tak – ponowocześnie – czytają 
Morsztyna. I spada euro, kiedy studenci stwierdzają: 
„to wstyd, Ŝeby pracownicy naukowi mieli w pokojach 
tak kiepskie komputery”. I spada euro, kiedy A. mówi, Ŝe 
pasę się jego zielonością, nie wiedząc o mojej niewierze 
w czystą zieleń, w siłę dolara (jena i juana), we wszystkie 
alternatywy. I spada euro, kiedy Nigella zaczyna udawać 
gospodynię i burzy nasze pojęcie o angielskiej 
kuchni, a Niemcy wierzą w gazociąg pod burymi 
wodami Ostsee. I kiedy pewien polityk mówi: 
„Proszę wybaczyć, ale większość Francuzów nie wie, 
Ŝe istnieje Estonia” (bo przecieŜ Estonia nie istnieje 
albo – jak Lwów – jest wszędzie). I spada euro, 
kiedy wprowadzają je w Bośni i w Czarnogórze. I kiedy 
geje sprzymierzają się z lesbijkami i feministkami, a skini 
zaczynają zwalczać nowe sojusze. I kiedy powraca 
poezja zaangaŜowana i proza społeczna, i nie ma juŜ 
pięknych lat, kiedy nie spadało euro, spada bez końca, 
bez kresu, przełamuje linie oporu i wsparcia, pikuje bez trudu. 
A gdyby Ségolene Royal zgubiła ulubionego kota,  
płakałaby zapewne, bo koty są zwinne, mają miękką sierść, 
a rozmnaŜają się piękniej niŜ wersy i ludzie 
 
 
Przygoda na Mariensztacie 
 
Miasto niebieskie, widziane rano z okien 
hotelu, nie, juŜ nie niebieskie, błękit stał się 
pastelowy, podbarwiony jak na taśmie 
serialu. Miasto nie śmieszne i nie straszne, 
w którym słowa rozpływają się, zderzają 
ze sobą, nie reaguje nikt, syren nie słychać, 
słuŜby działają pozornie – jak przygoda, 
to tylko tutaj. Miasto śmierdzące coraz mniej, 
miasto domyte, w nowych toaletach stare 
rozrzedzacze słów, nowe trybuny, tarasy, 
place solowych defilad, wyspa usypana 
na powierzchni martwego morza, wokół sól 
w kryształkach, ziemi sól – niskie brzozy, sosny, 
stare drelichy, stelaŜe plakatów. Miasto 
starych taśm, nasycone kolorem, gwarem 
rzekomo demonicznych głosów, nowych soborów  
z błyszczącymi szybami, wielojęzycznych zborów, 
z których nic nie dobiega, głosy stały się 
szumem. Nie, nikomu się nie udało: za duŜo  
było efektów lokalnych, za duŜo point,  
skrzyŜowań o płynnym ruchu. I zbyt wiele  
prostych tłumaczeń, szybkiego rozwoju, za mało  
własności, duŜo rzeczy niczyich. Teraz  
będą powtarzać: „tak to jest”, zawsze i wiecznie. 
Miasto niebieskie, w którym przygody dobrze 
się kończą, niestety: praca wre, na bilbordach, 
w tyglach budów, w mocy luksów, kolorów, 
w świetle praw obracają się spłoszone słowa,  
ogorzałe twarze robotnic i robotników,  
śpiewająco szczęśliwych, bełkoczących, juŜ po  
słowie 
 

background image

 

72 

 

14.  WOJCIECH WENCEL 

 

BoŜe Ciało 
 
Było tak gorąco, Ŝe topił się  
ołów w witraŜach 
 
Adam Zagajewski: Lato 
 
Tamto południe zastało nas razem 
drugiego czerwca w niemieckiej Oliwie 
było gorąco i parno więc zanim 
weszliśmy w mury zakrystii – przez chwilę 
ktoś obserwował nasz postój przy piątym 
liceum w cieniu zbawiennych drzew 
marząc o ławce nad którą jaśniała 
potęŜna bryła świątyni a z prawej 
za ogrodzeniem wzmocnionym krzewami 
stanęli nagle idący z procesją 
ludzie – ich śpiew się nakładał na głosy 
ptaków ukrytych nad nami 
 
było gorąco powaŜnie zdziwieni 
Ŝe w samym środku dnia w tej przestrzeni 
drŜącej od słońca unosi się śmierć 
w przenośni szliśmy do siebie bez obaw 
zupełnie obcy grobowym połyskom 
które tęŜejąc składały się w wiersz 
w sestynę o tym Ŝe wiatr targnął ławką 
twoje i moje istnienie się starło 
i czułem całkiem wyraźnie jak w naszych 
płucach juŜ teraz złączonych na zawsze 
z kaŜdą sekundą się oddech obraca 
w morze popiołów 
 
 
* * *  
 
Widok na parafię przez biały krzyŜ okna 
spójrz jak się rozjaśnia potęŜny krajobraz 
i z pochyłym niebem wiąŜą go powrozy 
drzew (minęła zima w trawie się połoŜył 
sznur wędrownych kości) pamiątka z Matarni: 
zbliŜa się do dzwonów ministrant ofiarny 
i ksiądz który pieśnią dzień Pański zaczyna 
niesie do zakrystii swój mszał i naczynia 
tonąc w morzu barwnych choć przegniłych liści 
ład albo niepokój ocala nas wszystkich 
powiedz skąd się bierze ta reguła wieczna: 
dreszcz mieszka w katedrze prawda w Rzymie mieszka 
 
 
Przez ziemię  
 
Nie ma zbawienia jak tylko przez ziemię 
jak szare ziarno młyn na mąkę miele 
tak nas rozkłada na cząsteczki woda 
rzeka hucząca w podziemnych ogrodach 

background image

 

73 

do wnętrza kuli pcha nas grawitacja 
piasek nam z czasem szkielety osacza  
a ponad nami wiatr do ziemi chyli 
tych którzy jeszcze umrzeć nie zdąŜyli 
kręcą się skaczą wołają do nieba 
a ono składa milczący poemat 
i czeka aŜ się przetoczą przez glinę  
ich ciała słabe choć takie ruchliwe 
patrz: juŜ przyciska je wiatr do podłogi 
na rynku burmistrz upada na chodnik 
i całe miasto kolana ugina 
w szkołach cukierniach kościołach melinach 
i nikt nie moŜe reguły tej zmienić: 
bydło nas depcze pył wzbija się z klepisk 
tłamsi nas dusi urabia horyzont 
a dzieci nad nim gwiazdy liczą 
 
 
Epitafium dla Hansa Wintzla  
 
Z Badenii-Wirtembergii do kościerskiej wioski 
w roku tysiąc siedemset sześćdziesiątym którymś 
rzymski ślub wybielił protestanckie kości 
i są ocalone choć wypadły z trumny 
 
ale zanim wieko doszczętnie zmurszało 
skazując na gułag piszczele i czaszkę 
na wieszaku z wapnia spoczywało ciało 
i krew w Ŝyłach grała poślubionej białce 
 
ona bez imienia – on Hans – zresztą nie wiem 
czy ten ślub nastąpił w pierwszym pokoleniu 
ale tak przyjmuję: im szybciej tym lepiej 
po co dłuŜej siedzieć w niemieckim więzieniu 
 
więc umarł juŜ tutaj w polu pod Grabowem 
jako katolischer Neubauer – niech Ŝyje 
Ŝyciem wiecznym słysząc opowieść o sobie 
z moich ust: kość z kości i krew z krwi tętniczej 
 
ja i moje dzieci dziadek ojciec bracia 
z których jeden kiedyś utopił się w błotku 
– wszystko to rodzina Neubauera Hansa 
w gospodarstwie ziemskim z widokiem na kościół 
 
 
Ziemia Święta  
 
Mróz trzyma juŜ chyba od zeszłej niedzieli 
po tygodniu wreszcie wstałem znad tej ksiąŜki 
i wyszedłem z domu Ŝeby się przewietrzyć 
a chorobę gardła ściąć powietrzem ostrym 
mając do wyboru wózek albo sanki 
pierwszy raz od dawna pomyślałem dłuŜej 
bo śnieg przykrył ziemię szczególnie dokładnie 
dając dziecku szansę – lecz wybrałem wózek 
 
a więc ruszyliśmy: ja i Krzyś przede mną 
owinięty kocem po sam czubek nosa 
w ocieplaną kurtkę wpakowany miękko 
zerkający z tronu na nieduŜych kołach 
w prawo tam gdzie skarpa i ogród „Monaru" 

background image

 

74 

w lewo – dom i traktor – moŜna się zatrzymać 
czarny kot po śniegu przebiegł w stronę parku 
przez podwórze z dziećmi szła pani Regina 
 
juŜ po trzech minutach Krzysiowe policzki  
choć pokryte warstwą ochronnego kremu 
zaczęły róŜowieć jak mury kapliczki 
albo wąski obłok nad szopą Wejherów 
wczesne popołudnie w końcu listopada 
cisza mróz na dworze kartka z zakupami 
szeleści w kieszeni zimowego płaszcza 
i ciemnieje w śniegu zmarzła kępa trawy 
 
poobiedni spacer przez las na osiedle 
do sklepu „w garaŜach" po jabłka i śycie 
ty zostałaś w domu – poszliśmy bez ciebie 
czwarty miesiąc ciąŜy zaczął się jak inne 
zwolnieniem lekarskim z nakazem leŜenia 
więc teraz jak zwykle kołyszesz tę miłość 
kruchą jak nasz pacierz jak płacz Zbawiciela 
w mieszkaniu z gazowym piecykiem i ciszą 
 
skrzypi śnieg i wokół jest naprawdę pusto 
kiedy zza zakrystii spływa kula słońca 
czerwona i niema nad grobową dróŜką 
która nas prowadzi wzdłuŜ okien proboszcza 
przez teren plebanii z gospodarczym składem 
rzeczywistym niemal jak Skład Apostolski 
tak juŜ jest Ŝe wszystko od mrozu się staje 
oŜywione niczym w godzinie Narodzin 
 
niczym w porze śmierci drŜy popiół na śniegu 
rozsypany wczoraj przez dwóch ministrantów 
dobrnęliśmy wreszcie przed cmentarz – od sklepu 
dzieli nas pół drogi – zawracać nie warto 
sine niebo smuŜka dymu za drutami 
z wysokim napięciem hen na horyzoncie 
pamięć tkwi w przestrzeni – to co między nami 
jest wpisane wryte w to miejsce pod słońcem 
 
krystalicznie czysty dzień w dolinie Baka 
z oddali szczekanie czyjś krzyk jęk motoru 
przyjaciel miał rację: we wzór się układa 
rzeczywistość – stary i ciemny drzeworyt 
który trwa przez wieki i sam się oczyszcza 
popatrz na tych dziwnych ludzi w samochodach  
parkujących zwolna na ŜuŜlowych zgliszczach 
w śniegu przed zachodnim wejściem do kościoła 
 
słychać śpiew gdy oni gramolą się na dwór 
z przetartego koca na tylnym siedzeniu 
w swoich cięŜkich rzeczach z ksiąŜeczką pod pachą 
po kolei: Krystian potem wujek Henio 
później Gita z męŜem który wrócił z Niemiec 
i na końcu ciocia Teresa – na mrozie 
para z ust: – I łena zabuczeła w Tczewie 
ten akt szlubu aŜ jej ksunc musiał pszipomniec 
 
tylko śpiew zostaje – kończy się przy krzyŜu  
rozmowa o bliskich rozpoczęta w domu 
wrócą zanim pustka zamieszka w pobliŜu 
na kolację: – Niechaj bandze pochwalony 

background image

 

75 

Jezus Christus (w sercu) tak dzień się dopełnia 
miesza się z krwią naszą tajemnica Chleba 
kiedy o tym myślę ty z łóŜka nie wstajesz 
ból – na wieczi wieków – czując w krzyŜu – Amen 
 
Matarnia, zima 1998/1999 
 
 
Pieśń nad pieśniami  
 
1. 
 
Pod starą lipą w zmurszałym ogrodzie 
zdarzyło nam się to co się nie zdarza 
spłynęły lody zakwitły begonie 
ręce skrzyŜowane na twoich kolanach 
tren wystukały dla chwastów i malin 
które tu rosły ubiegłej jesieni 
zanim zdąŜyłem je wyrwać i spalić 
grunt odkrywając czy raczej tę ziemię 
która się wkrótce okazała świętą 
siódmego ranka posialiśmy trawę 
i moŜe nawet nam było zbyt cięŜko 
wtedy i później gdy przędliśmy marnie 
nie mogąc znaleźć wspólnego języka 
i przechadzając się z dziećmi na plecach  
albo – pamiętasz – lękając się przyznać 
do chronicznego braku pieniędzy 
który doskwierał nam bardziej niŜ trzustka 
– lub wcześniej kiedy wracałem z kliniki 
a ty musiałaś w niej zostać i uznać 
przewagę bólu nad siłą modlitwy 
(trzy dni – ostatni higieniczny zabieg 
i odpowiednia nota w karcie ciąŜy) 
– i wreszcie całkiem niedawno gdy nasze  
dziecko w szpitalu na kilka dni złoŜył 
niewprawny lekarz – nie było nam lekko 
ale czy ktoś obiecywał nam szczęście 
nie okupione wysiłkiem i nędzą 
 
2. 
 
Chłopcy na drodze po chudym obiedzie 
(w piątek zazwyczaj są śledzie w oleju) 
czas na bieganie i czas na dreptanie 
na przewracanie się co pięć sekund 
przez kocie łby albo w mokrą trawę: 
– Mógłbyś uwaŜać na spodnie, naprawdę! 
 
wieczorem wszystko się uspokoi: 
przed ósmą dzieci do łóŜek połoŜysz 
w świętej ciemności miłosnym językiem 
będziemy z sobą rozmawiać – przed świtem 
zbudzą nas wrzaski chorego Marcinka 
nie mniej miłosne od tego języka 
 
3. 
 
Patrzyły na nas zastępy umarłych 
mój brat mój ojciec i twoja babcia 
z politowaniem kiwali głowami 
słuchając naszych hipotez i planów 

background image

 

76 

(podwyŜka w pracy kolejny Marcinek 
dom i następna ksiąŜka w wydawnictwie 
które zapewnia kolportaŜ) Ŝyliśmy 
u Pana Boga za piecem nie mając 
o tym pojęcia – szamocąc się z losem 
bocian zawracał nad dachem kostnicy 
kiedy huk dzwonów potrząsał Matarnią 
jak błyskawica róŜowym obłokiem  
i wszystko działo się po coś – i nawet  
w jądrze chaosu nie mieszkał przypadek 
spójrz: umieramy i juŜ nas nie będzie 
za lat czterdzieści albo za dwa lata 
lecz przyda nam się co było w nas święte: 
miłość – przepustka do lepszego świata 
 
2000 
 
 
Biała magia  
 
We śnie widzę to miasteczko: jest niedziela 
przez plac idą dwie kobiety do fryzjera 
inni modlą się w kościele z krzywą wieŜą 
jednocześnie w Boga wierząc i nie wierząc 
 
cały obraz utrwalony w negatywie: 
z klatki w klatkę przesuwają się ulice 
w szybach okien drŜą posady tego świata 
ktoś coś woła ale nikt nie odpowiada 
 
zasypane czarnym śniegiem torowisko 
dzieci z trudem ciągną sanki za horyzont 
gdzie od mrozu pręŜy się cięciwa strugi  
w szczerym polu spacerują białe kruki 
 
ciemno wszędzie głucho wszędzie co to będzie 
czarna zima ścina świerki za miasteczkiem 
ściana lasu przełamana wąską ścieŜką 
idą święta ale dojść im będzie cięŜko 
 
kto tam mieszka w głębi lasu kto tam płacze – 
cienie tych co teraz klęczą przed ołtarzem 
pobielone jak nagrobki z trwogą patrzą 
jak się krztusi ich przewodnik: czarny anioł