1
1. POEZJA „POKOLENIA BRULIONU”
MARCIN ŚWIETLICKI
– Dla Jana Polkowskiego–
Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno,
Otworzyć okno i przewietrzyć pokój.
Zawsze się udawało, ale teraz się nie
udaje. Jedyny przypadek,
kiedy po wierszach
pozostaje smród.
Poezja niewolników Ŝywi się ideą,
idee to wodniste substytuty krwi.
Bohaterowie siedzieli w więzieniach,
a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco
uŜyteczny – w poezji niewolników.
W poezji niewolników drzewa mają krzyŜe
wewnątrz – pod korą- z kolczastego drutu.
JakŜe łatwo niewolnik przebywa upiornie
długą i prawie niemoŜliwą drogę
od litery do Boga, to trwa krótko, niby
splunięcie- w poezji niewolników.
Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem
głodny, samotny, my dwoje, nas czworo,
nasza ulica- mówią cicho: Wanda
Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski,
Ukraina, Litwa, Tomasz Mann,
Biblia i koniecznie coś
w jidysz.
Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok
wysławialiby smoka – albo kryjąc się
w swoich kryjówkach pisaliby wiersze
- maleńkie piąstki groŜące smokowi
(nawet miłosne wiersze pisane by były
smoczymi literami…)
Patrzę w oko smoka
i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie.
TuŜ po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw
Na idealnie kwadratowych skwerach.
MIŁOSZ L. BIEDRZYCKI
– Hołd –
Kraków 29. 01. 1991- hej! Co u Was
nowego słychać, bo u mnie nic nowego
nie słychać, ale moŜe u Was słychać
coś nowego, poniewaŜ jak juŜ wspomniałem
u mnie nie słychać nic nowego; ciekaw
jestem, co takiego nowego słychać u Was,
bo niestety u mnie nic nowego nie słychać
no więc idę posłuchać, co nowego słychać
u moich znajomych, ale, jak się dowiaduję,
u nich niestety teŜ nic nowego nie słychać
i oni mnie pytają, co u mnie nowego słychać
2
no i niestety rozczarowali się, poniewaŜ u
mnie nie słychać nic nowego i powiedziałem im,
Ŝe u moich znajomych z Buszyna teŜ
– Akslop –
Asklop, moŜe to jakieś duńskie miasto
jestem tu przejazdem, co prawda na
nieco dłuŜej, bo ministrowie rolnictwa
usiedli na bańkach z mlekiem i zatarasowali
wszystkie szosy, zdąŜono mnie trochę rozwałkować
lokalnymi osobowościami jak Diwron
czy CziweŜór, kochałem tutejsze dziewczyny,
policja parę razy pogoniła mnie po
chodnikach, mieszkańcy są bardzo serdeczni,
namawiają, Ŝebym został na dłuŜej, obiecuję
wam, gdziekolwiek się znajdę, zawsze pamiętać będę
Akslop.
MARCIN SENDECKI
- W czerwcu–
Jest ciepło, kurz kładzie się na próg biblioteki,
mdły zapach kostnicy wciska się do ust, kolejka
przewraca kartki, więdną nekrologi, Ŝołnierz podnosi szlaban, przetacza się tłum. Tynk pęka, zmarli
pokornie czekają na krewnych, ochrypły śpiew
kawałek niesie oddech snu, nad Uniwersytetem
szybują ulotki, tutaj w prosektorium – tak jak
zwykle – ruch
- Tym razem obędzie się bez ofiar -
Będzie święto, nagłe i podniosłe, pełne
słońca i nowych, błyszczących butów. Tym
razem mikrofony nie zawiodą, chłopcy będą
radośnie pluć z balkonów i mięso, mięso
ruszy ulicą, zapalimy papierosy od podręcznych
zniczy. I tyle będzie słów, jasnych jak miedź,
jak drzwi kościoła. Będzie święto, będziemy jeść ciastka
KRZYSZTOF JAWORSKI
– Mickiewicz dojada Słowackiemu–
Po jednym pozostał tylko kołnierzyk, drugi
zabiegał o tanią popularność, przypieczętowawszy ją
w niefortunnym Konstantynopolu, w roku, w którym świat
wydał Iwana Miczurina, by doskonalił, gdy dorośnie,
metody hodowlane. O kontaktach Mickiewicza z Rosją
powszechnie wiadomo. Co do Słowackiego,
ostro potępiał zdrajców narodu.
Słynne były takŜe ich pojedynki na słowa, jako mistycy
Bowiem, nie mogli sobie dać publicznie po mordzie.
- Całe swoje Ŝycie poświęcę dla sprawy
powiedział Miczurin.
Nie wierzył w Ŝadne duchy czy pierdoły,
Wierzył w niejadalne warzywa.
MoŜna poświęcić Ŝycie dla idei.
DARIUSZ SUSKA
-ELEGIA PODRÓśNA-
3
Z coraz większą prędkością Ziemia się obraca, więc choć zwiesz je domem, to rzadko powracasz do tych łąk upstrzonych plamami
osiedli, do klatek schodowych i pilśniowych mebli
wszędzie takich samych kubków z porcelany tu, gdzie Pannę Świętą zdrapano ze ściany dziecinnego pokoju, a plakat z Eltonem zaprasza,
by uciec pod jego obronę
od tych ciemnych kuchni, bukietów z makatek, malejących ojców, bolejących matek, rajów, gdzie cudowne rozbłyski wieczorów
opromienia niebieska mgła z telewizorów
JACEK PODSIADŁO
– Plasticclay–
jest ulotna woń Rich Line’a zmagająca się w powietrzu z dymem papierosa
jest pulsujący rytm ska
jest wielka przestrzeń miłosnego sond systemu rozpięta między moimi piersiami a pozbawioną wyrazu twarzą tapicera
przypiętego do balkonu na najwyŜszym piętrze wieŜowca
jest człowieczek z chińskiej plasteliny powieszony u sufitu na
plastelinowej linie zaciśniętej na plastelinowej szyi
jest śmigłowiec przelatujący nisko nad moją głową
wprawiający ziemię w drŜenie
jest rozłoŜony na stole reprint drugiego wydania „Zdobycia chleba”
z zaznaczonym w spisie treści rozdziałem „Praca radosna”
jest komar pijący krew z mojego ramienia
jest dwanaście butelek po piwie „Królewskim”
jest kula ziemska mknąca przez puste sale kosmicznej kręglarni
jest błyszczący emaliowany garnek z resztką zupy ze wszystkiego co miałem pod ręką
jest nierealny RZĄD który znów podniósł ceny alkoholu
jest szef głównego urzędu kontroli publikacji i widowisk noszący śmieszne imię Justyn
jest przysłana przez Axela ulotka z napisem „Gegen Atomprogrammm und Represion! Keine WAA!”
jest dziki kot włóczący się po okolicy i unikający mnie jak ognia jak człowieka
jest pierwszy dzień wakacji
jest róŜowy flet pręŜący się na półce jak dostojnik państwowy
jest daleko stąd jezioro którego brzegiem spacerują inni juŜ kochankowie
jest coś nieznanego i potęŜnego co utrzymuje mnie przy Ŝyciu
jest 429 złotych w lewej kieszeni błękitnych spodni
jest wiele krąŜących po planecie listów które nie uratują nikogo
jest tak cicho tak strasznie tak pięknie tak obezwładniająco
jest we mnie obóz koncentracyjny z którego wychodzi się tylko wyobraźnią
WOJCIECH WILCZYK
– Paryska czkawka –
Metro właśnie wjeŜdŜa na wiadukt,
po którym idziemy w stronę bulwaru Magneta
i naszej małej rue de la fidelité, niedaleko
Gare de l’Est. Czy te nazwy nie są symboliczne?
i nieprzypadkowe? Tutejsze klony
tracą liście (choć to dopiero sierpień),
więc szeleszczą zdziwione pod naszymi nogami,
a teraz robimy skok, Ŝeby ominąć
olbrzymie, chyba ludzkie gówno.
Udało się! Ale
kilka dni wcześniej
teŜ późnym wieczorem,
na pewnych słynnych schodach,
w pewnej bardzo słynnej dzielnicy,
gitara brzęczała Satisfaction, (We can
get no) i dalej zbliŜony repertuar.
Miasto było róŜowe jak pijanu Utrillo,
a gruba clochardka obok nas w podobnym stanie
skandowała zawzięcie: Merde!
Merde! Merde!
4
Merde! Nikt jednak
nie okazywał (nikt tu nie okazuje)
nieustającej gotowości do pieprzenia.
Co więc ze szkołą paryską, czy w ogóle istnieje?
RozwaŜając ten problem kupujemy w sklepie
czerwone pomarańcze, turecki tytoń i butelkę
Pineau de la Loaire! Powietrze zbyt lepkie
i śmierdzi kanalizacja na pochyłej ulicy,
którą teraz szybko schodzimy, prosto
w objęcia nocy!
5
2. MARCIN ŚWIETLICKI
– Dla Jana Polkowskiego–
Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno,
Otworzyć okno i przewietrzyć pokój.
Zawsze się udawało, ale teraz się nie
udaje. Jedyny przypadek,
kiedy po wierszach
pozostaje smród.
Poezja niewolników Ŝywi się ideą,
idee to wodniste substytuty krwi.
Bohaterowie siedzieli w więzieniach,
a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco
uŜyteczny – w poezji niewolników.
W poezji niewolników drzewa mają krzyŜe
wewnątrz – pod korą- z kolczastego drutu.
JakŜe łatwo niewolnik przebywa upiornie
długą i prawie niemoŜliwą drogę
od litery do Boga, to trwa krótko, niby
splunięcie- w poezji niewolników.
Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem
głodny, samotny, my dwoje, nas czworo,
nasza ulica- mówią cicho: Wanda
Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski,
Ukraina, Litwa, Tomasz Mann,
Biblia i koniecznie coś
w jidysz.
Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok
wysławialiby smoka – albo kryjąc się
w swoich kryjówkach pisaliby wiersze
- maleńkie piąstki groŜące smokowi
(nawet miłosne wiersze pisane by były
smoczymi literami…)
Patrzę w oko smoka
i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie.
TuŜ po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw
Na idealnie kwadratowych skwerach.
–…SKA –
Dlaczego twój niepokój tak obraca się wokół
wyrazów: niepodległość, wolność
równość, braterstwo, Polska od morza do morza,
bezrobocie, podatki, „Gazeta Wyborcza”
Czy nie wiedziałeś, Ŝe są to małe wyrazy?
Czy nie wiedziałeś, Ŝe są to wyrazy najmniejsze?
Dlaczego właśnie o nie
zahacza twój język?
Czy nie wiedziałeś, Ŝe tym wszystkim rządzi
ta szczupła dziwka? Ta, którą kochasz a raczej masz na
nią ochotę
która wybiera sobie tego, którego akurat
ty nienawidzisz, który się znęca nad nią i wbija w nią
gwoździe
6
Przez nią siedzisz w więzieniu, przez nią jesteś głodny.
–Skwer imienia pierwszych Słupszczan –
Nie było mnie tak długo,
Ŝe aŜ akcja
serialu wenezuelskiego
posunęła się znacznie: mnóstwo dzieci się urodziło,
wielu bohaterów
wymarło, kobiety zbrzydły. BoŜe oko
bardziej zmęczone się stało, na listach przebojów
wiele zmian, skarb wykopany, na nic przyda się mój plan
kurczowo zaciskany w dłoni.
Zemsta polega na wypiciu kawy
i popatrzeniu przez okno. Takim samym wzrokiem
jak przed laty. A potem
na ławce słońcu się
dać oślepić, mieć obok,
rozmawiać z, chcieć dotknąć, nie dotykać, ślicznie
mądrze, w tym czadzie słońca, w tym
Ŝyciu.
(Pieśni profana, 1998)
– Baczność! –
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! – mówi Pani.
Skończyło się! – od teraz będziemy chadzali
czwórkami. Lub parami. JuŜ się nie schowamy.
JuŜ będziemy zmuszeni głosować. I tańczyć
wszystkie przedziwne narodowe tańce.
Będziemy jednym ogromnym róŜańcem.
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! – mówi Pani.
Wszyscy wejdziemy przez Europę do
supermarketu- katedry, tam Prezydent czeka
oraz czeka tam na nas przemiła Autorka naszego podręcznika. Wszyscy zaśpiewamy
piosenkę napisaną przez to cudne Państwo.
Skończyło się dzieciństwo. Baczność! – mówi Pani.
Napiszemy felieton do kolorowego
pisemka. To doprawdy jest
zajęcie dla prawdziwych męŜczyzn. I poprowadzimy
telewizyjny program kulturalny.
Mieliśmy tonąć, jednak utrzymamy
się na powierzchni. I skończyło się
dzieciństwo. Baczność! JuŜ skończyło się.
Więc wywalczymy sobie dostęp
do ciepłych zagranicznych mórz i i Internetu.
Stworzymy jedną supersprawną zgodną
sieć komórkową. Baczność! Lepsze papierosy,
lepszy alkohol. WciąŜ lepsze i lepsze podpaski i pampersy, samochody, proszki.
Na zajęciach rytmiki zapoznamy się
z muzyką techn.. Kiedy patrzę w twoje
oczy – to się jak akwizytor czuję, mały,
przegrany, próbujący kupę śmiecia sprzedać.
nikomu. Jeśli jesteś – przyślij mejla. To jest
najgorsza rola – akwizytor, który
wciska śmieci nikomu. JeŜeli istniejesz –
to przyślij esemesa. Mogę być ci wierny.
7
Nic nie pozostało. Bo skończyło się.
Kulę i bolę się.
(Czynny do odwołania, 2001)
– przed wyborami –
Dzisiaj kupiłem dwa pory na kolację,
niosłem je za plecami, trzymając jak kwiaty.
Lato gryzie się z jesienią. Forma ocalała
i wychodzi z podziemia. Wszystko się układa
w jeden, wyraźny, doskonały kształt:
ogród koncentracyjny.
– 30 kwietnia 94 –
Jeszcze wieczór i jeszcze Polska nie zginęła w ciemnościach.
Jeszcze kwiecień, lecz juŜ się maj w ciemnościach czai.
Jeszcze wódka, poŜywna, smaczna i tragiczna.
Jeszcze język, bo język zawsze pozostaje.
Nawet trupy wciąŜ jeszcze ruszają językiem.
I jeszcze przeszłość, jeszcze pojedyncze
przeszłe straszne wzruszenia, teraz odtwarzane,
wygrzebywane z przeszłości, wszystko przeszłe, wszystko
przeszłe, przecieŜ, przyŜółkłe, ciepłe, wymacane
i lepkie, słodkie. Przymiotniki. W środku jeden pewny
rzeczownik, osobowy, pośpiesznie, co moment
oŜywiany.
(trzecia połowa, 1996)
– trzecia połowa –
SHIT HAPPENS, tak się kończy
napis na ścianie w toalecie męskiej.
To jest najgorsze –
chodzić w takim głodzie
choć minimalnej poświaty – znajdować
tylko tyle, ten napis w toalecie nocnej,
tak to kotku wygląda
i tak to się kończy.
(trzecia połowa, 1996)
K
Dzisiaj dostałem pismo od państwa.
Państwo chce, bym się zgłosił w stosownym urzędzie.
Państwo nie prosi, państwo Ŝąda.
To niemoŜliwe przecieŜ
oczekiwać by
państwo prosiło,
Ŝąda państwo.
Ale ja umarłem, ja umarłem.
Nie chodziłem głosować
na urzędników państwa.
Sam sobie jestem winien.
Nie brałem państwowych kartek
na państwową wódkę,
państwowe papierosy
i państwową mąkę.
Nie brałem państwa talonów
na bony państwowe.
8
Sam sobie jestem winien.
Muszę wyznać, Ŝe jednak
podstępnie korzystałem
z państwa komunikacji.
Ale ja umarłem,
a umarłym przecieŜ
przebacza się łatwiej.
Czasami z przyzwyczajenia
golę się, lecz zarost
rośnie nawet umarłym.
Czasami z przyzwyczajenia
wchodzę w jakieś kobiety,
czasami je zapładniam,
ale rodzą wyłącznie
widmowych pogrobowców.
Ja umarłem.
Czasami piszę wiersze
i wiem, Ŝe w ten sposób
sprawiam przykrość państwu.
Jeśli wezwanie to dotyczy
akurat tego faktu,
to nie zamierzam się tłumaczyć.
JakŜe umarły moŜe się tłumaczyć?
Jeśli umarli mogą być
zagroŜeniem dla państwa,
jeśli nie są bezkarni,
to tak widocznie musi być,
nie mogę umrzeć bardziej...
Dom
Gdy skończą się przyprawy, sól i pieprz,
kiedy wszelkie wysiądą urządzenia
i prąd wyłączą ostatecznie, kiedy
pająk mi dotyka gardła pajęczyną,
wtedy dom juŜ nie będzie domem,
klucz się zagubi w odmęcie na zewnątrz.
A gdziekolwiek się pójdzie, zawsze
droga powrotna to będzie.
Świat nie ma ramion, nie ma ciepłego oddechu,
świat nie śpi, nie śni. Cokolwiek snem było,
było domem.
9
3. „POEZJA NIEZROZUMIAŁA”
JACEK PODSIADŁO
„WIERSZ DLA ANDRZEJA SOSNOWSKIEGO”
To jest liryka roli. Piłka do koszykówki wylatuje znikąd
i odbija się od obluzowanej obręczy bez siatki.
KsięŜycowy pojazd przy robotach ziemnych kołysze się jak
brontozaur
na rozciapierzonych łapkach. Pukanie piłek na kortach,
dobra onomatopeja, podobny dźwięk wydawały papierowe
pukawki,
takie uŜytkowe orgiami. Pod wpływem chłodu
czuć coraz wyraźniej, Ŝe nie ma tu nikogo.
Niczyje patrzenie za okno i nasłuchiwanie.
śadnych kortów. Znajdować czas dla dramatów,
które nie miały miejsca. To jest liryka roli.
ANDRZEJ SOSNOWSKI
„TROP W TROP”
No i ogień dogonił nas w połowie drogi
i klapser juŜ za moment da nam sygnał.
Broczyliśmy, wróć, kroczyliśmy a teraz
w nogi i z górki jak woda na młyn
bez powietrza i bez ziemi, byle było
o czym śnić. To proste jak piosenka,
tyle serca, taki gest. Ale czy ten
na wysoki połysk i na pozór róŜnobarwny
sznureczek dni, kalendarzowe kartki
błyskające jak egzotyczne znaczki
w klaserze to był nasz lont, bazyliszku?
Obawiam się, Ŝe ładunki mamy przy sobie.
Obawiam się, Ŝe stajemy w obliczu, sir.
Błysk zapałki. Hieni śmiech i światło
wybucha na twarzy. Bang. Publiczność
nakrywa się nogami. Bohater
odjeŜdŜa w fatalnym świetle
oglądając się na zgliszcza imperium.
Łuna błyszczy w oczach jego narzeczonej.
A my świecimy nieobecnością, neonki
w zapuszczonym akwarium. Ten dźwięk,
burdon, kiedy zacząłeś go słyszeć
pod słynną melodią do snu czy moŜe z góry
przyjąłeś, Ŝe tło nie gra roli? A jednak
nawet przez sen zostawiasz ślady i tylko
niektóre z nich są całkiem jasne jak coś
co nie przypomina krwi lub nią nie jest.
(Stancje, 1997)
„LEKCJA śYWEGO JĘZYKA”
A kiedy ktoś umiera, mówimy, Ŝe jego Ŝycie
10
znajduje się u szczytu wielkiego wodospadu.
Wtedy płynni bogowie wybuchają śmiechem,
który słychać na sto, a nawet dwieście lat.
Śmiech ten nazywamy skądinąd „pocałunkiem kobry”
Zresztą powinno być „metrów” zamiast tamtych „lat”
A tu nie ma Ŝadnej ścieŜki, gąszcz i Windybały,
zagmatwane bezdroŜe, dalej uroczysko,
jednak WiatrołuŜka i Ŝeremie bobrów.
Krzyczymy „Ŝeremiii” i zbiegamy w jar.
Tu jest mała Kamionka, w której moŜna się utopić.
Kamioneczka, teŜ rzeka, rzeka to radość człowieka.
Albo biegam po planszy z podniesionym czołem.
AŜ nagle latający talerz wsysa mnie pod strop
jak piłeczkę pingpongową w bębnie dadalotka.
Mówimy: wybrał go sam los w bębnie superlotka.
Albo moŜe Nikt go nie skreślił. Jest pula galore.
Mówimy teŜ „odszedł”, „odszedł szybkim krokiem”.
Wolelibyśmy mówić Ziiuu iiuu.. Albo Ziiuu aauu.
Moi ludzie są przygotowani. Zaczęli chodzić po ziemi.
Kiedy klną, mówią tylko: Kurt Schwitters! Taki Ŝal.
(Taxi, 2003)
„BIAŁE SZALEŃSTWO”
Trzeba rozhuśtać mysz, a potem natychmiast naprzód
w szum lądujących świateł tych legendarnych maszyn.
Zaparkują ukradkiem jak bogowie w szatni systemu.
Musisz jednak się spieszyć, nie będą długo czekać,
za ciasny program, jak zwykle. Kompletuj amulety,
Przez calutką noc studiowałem aktualna mapę nieba
pogrąŜony w rojeniach o mojej kosmicznej dezercji
z kolczykiem łzy w sercu i teologicznym uśmiechem.
Uchwalone, Panie. Folder firmamentu. Serwer
z papierosami. I coś nieziemskiego
na otwarcie oczu, ciemnych jak dŜety gwiazd.
Tymczasem nie mogę wchodzić tu w szczegóły,
Twój głośny sekundnik wpycha mnie pomału
w mieszkalny kompleks wielkiej nijakości.
Twoje światło jak październikowy szron
kładzie się na moich powiekach. Ślepy
rozpęd. Ten pojazd to jedna łza, kotku.
Dynamiczny bolid. Ostry, bardzo jasny.
A syn mówi, Ŝe zaniedbuję operację Save As
i Ŝe wszystko kiedyś mi wetnie, i zobaczę.
Zachowaj jako, mówi. Jako co? To zaleŜy.
Mógłby być jakiś adres.
sos@now.ski
?
(Taxi, 2003)
„CHODŹ”
Czy pamiętasz swój naprawdę pierwszy
raz i jakie to było trudne? Kluczyk, rząd
światełek na tablicy i nagle muzyka
rośnie nam u ramion i powaŜniejemy
jakbyśmy naprawdę mieli się rozbierać.
Och, to nie Ŝarty lecz sto na godzinę
11
w kółko w garaŜu w podziemiach hotelu.
Jakby ktoś noŜem wodził cię za nos.
Jakby ktoś brzytwą głaskał cię pod włos
na gardle, pozwól, Ŝe ja to zrobię, lubię
brnąć w nieznane. Ot, paskudna sprawa:
nasza prawda była tak mało prawdziwa
więc poszukaliśmy trochę innej prawdy
wewnątrz zabawki - kółeczka, spręŜyny,
wszystko tak proste, a nie da się złoŜyć.
I teraz Ŝycie bardziej przypomina
powrót ze schronu po nocnym nalocie.
Pył juŜ opada, trzesz czerwone oczy
i uśmiech kierowcy w krzyŜyku lusterka
znów zawisł nad nami jak błogosławieństwo
na drogę. Idzie o gardło. Mała kierownica
wiruje jak śmigło a obraz zastyga
w taśmę z tamtym sensacyjnym filmem
na który w szkole nigdy nas nie wzięli.
Te twarze o skupionych uśmiechach,
te włosy muskane przez wiatr,
pamiętasz? W mgnieniu oka ból
ścina to wszystko, zagryzasz wargi,
usta odwracają się z jękiem, uśmiechy
rozpryskują jak zimne ognie.
Odrębnie będą omówione oceany.
„śYCIE NA KOREI”
MoŜe juŜ czas powołać się na szczęście,
moŜe nie przyprą cię do muru, moŜe nie staniesz
oniemiały z ustami spiętymi wstydem gęsto
tłumacząc się z anachronizmu. Tylko pomyśl:
twoje prędkie słowa są znowu przeczuciem
upalnych Ŝniw i tego zachwytu o zmierzchu,
kiedy ruszają tańce, oszołamiające
antycypacje tych zdawkowych miłostek
orzeźwiających jak cierpkie jabłuszko,
które zrywasz od niechcenia przechodząc przez sad,
nadgryzasz i odrzucasz. I Ŝycie jest tak nagle
rozkosznym przeciąganiem się, protekcjonalnym
ziewnięciem do słońca: juŜ tu jesteś
staruszku? I wy, kochane ptaszyska?
Tak. Proponuję obrządek i pacierz,
i martwię się. Oby ci się udało,
obyś nie zemdlał na szynach, na których dni
grzmią w błyszczących sleepingach,
a noce stoją w wagonach towarowych
pod sygnałem. Rozum troszeczkę przysypia,
zmysły zajmują kolejkę i znów biorą mnie
bardzo piękne sprawy: jabłka, woda, mleko,
przeczyste powietrze. A kiedy pojmiesz,
Ŝe na ten czy inny kwadrans absolutnie
nie zasłuŜyłeś, będziesz mógł się napić,
pogruchotać sobie świat i nareszcie
zreflektować się.
MARCIN SENDECKI
„ WYSOKOŚCI”
Z wysokości drugiego piętra widać parking, wieŜyczki
cerkwi i łuski tynku na ciele zmieniających skórę
bloków, dalej, za ścianą, ludzie przemierzający ulice
12
połykają sylaby, wstąŜka deszczu zaciska się na krtani,
schodząc, widzisz dzieci wbiegające w obręcz kałuŜy, krople
na ich spoconych twarzach i słyszysz, juŜ za plecami, komendy
siedmioletniego dowódcy, dalej, zatrzymujesz się, płótno
parasola, dotknięte od dołu, przemaka, mokre włosy krzepną,
ukryty w kurtce wilgotny banknot z Waryńskim drŜy z zimna,
za chwilę wydasz go, oddasz za zapałki i tytoń: tak jakby ten
kiosk był siedzibą Ochrany lub kantorem wymiany Ŝywiołów:
jest lipiec, Ŝycie - odłoŜone na później - składa się w
kostkę i mieści w wewnętrznej kieszeni;
[Z wysokości]
Z wysokości drugiego piętra wieść parking, wieŜyczki
cerkwi i łuski tynku na ciele moczących skórę
bloków, dalej, za ścianą, ludzie przenoszący ulice
mylą sylaby, wstąŜka deszczu zadowala się na krtani,
serwując, wozisz dzieci wchodzące w obręcz kałuŜy, krople
na ich spoconych twarzach i, spacerując, juŜ za plecami, komendy
siedmioletniego dowódcy, dalej, zawiewasz, płótno
parasola, dowiedzione od dołu, przenosi, mokre włosy kształcą,
umalowany w kurtce wilgotny banknot z Waryńskim dzieje się z zimna,
za chwilę wydrzesz go, odepchniesz za zapałki i tytoń: tak, jakby ten
kiosk cementował siedzibę Ochrany lub kantor wymiany Ŝywiołów:
cementuje lipiec, Ŝycie - odmówione na później - kosztuje
kostkę i miele w wewnętrznej kieszeni.
(87; 02)
ANDRZEJ NIEWIADOMSKI
***
Wygraliśmy wojnę z Bułgarią i mecz z Jugosławią. Nie tak. JuŜ
nikomu i niczemu traf pomieszał losy, a na domiar złego
śni mi się nad ranem, Ŝę spadamy z ligi. „Czy ty mogłeś
głębiej luknąć przez tę lukę w murze?”Czy ty mogłeś strzelić
w okno ponad płot (pomarańczowy),w stronę wznoszonego
gmachu?Za koparki, pod złe słońce, gdzie renault
kangoo długim skokiem pokonuje wzgorza i maskuje
ten przegrany z góry kolor.Kres futbolu totalnego,
kres budowy, tylko szpital i boisko, smutek wspomnień
z czasów, kiedy przegląd sytuacji towarzyszył zgraniu.
z totalizatora nie mam mam teraz dobrych wieści.I oranje
nie są juŜ pewniakiem, a przypadek rządzi składem
druŜyn. Bieganinie tej brakuje wzoru, wszerz i wzdłuŜ-
i taktyka mętna, biologiczny zegar wciąŜ przesuwa
wszystkich do linii ataku. „Czy ty nas nie dostrzegłeś,
słodki partnerze?”. Jak niepylak apollo na niecierpku
w obłej niecce, no i język nieczuły na niesmak języka,
niewidomy z nietęgą miną, której nie widać
niemowlę z niedowładem prawej rączki, niebo
z niekompletnym zestawem obłoków, niebieszczały
z nieodległym niebockiem, które minąłeś myślą
obserwując firmament, niedojrzały poeta recytujący
pod balkonem wiersze o tym, Ŝe jesteśmy niedojrzali,
niewybrany nigdy sukinsyn, mimo iŜ wybierał
przyjaciel, a do szczęścia zabrakło niemal pół stopy,
nieudolny polityk-ofiara niewydolnego systemu,
niebanalna blondynka w nieskazitelnej koszulce
z napisem „90% Aniel”; niebezpieczeństwo czy miecz
są przyczyną zejścia z nieomylnej drogi męŜczyzny
z brodą?Te procenty niepewności nie wybiegną niestety,
w pierwszym składzie, ale długą mamy ławkę, moc
13
dublerów, komplet widzów i szturm aŜ do skutku,
futbol z okna, wojna od kuchni, bo w tym śnie,
Powołano mnie do jednostek ze skrzydłami. Wygraliśmy mecz
i wojnę, więc przechodzęwolno ponad tobą, zjadam garść
oliwek. Dziś pod drzwiami znajduję ulotki.”I ty teŜ
moŜesz poprzeć nasz protest przeciw poezji niezrozumiałej”.
14
4. JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ
SENTYMENTALNY WIERSZYK PAŹDZIERNIKA
Będziemy leŜeć obok siebie
Będziemy trzymać się za ręce
Miło jest zasnąć po pogrzebie
Szeleszczą szarfy gniją wieńce
Korzonki bluszczu masz we włosach
Jak głośno bije twoje serce
To łzy czy rosa? Nocna rosa
Zbieraj kropelkę po kropelce
Miło jest zbudzić się we dwoje
Łono otwiera się w pościeli
Te blade kwiatki to powoje
Troche przeszkadza zgrzyt piszczeli
Powoje albo wilcze łyko
Miło jest kochać się w ciemności
To juŜ początek października
A jeszcze ciepłe masz wnętrzności
Twoje koronki przybrudzone
W cmentarnych drzewach puszczyk woła
To łzy czy rosa? Łzy bo słone
Teraz pójdziemy do kościoła
(Znak niejasny, baśń półŜywa, 1999)
OGRÓD W MILANÓWKU, W OKAMGNIENIU
Wszystko znika w okamgnieniu w osłupieniu
Listki bluszczu tam po płotem na kamieniu
JeŜe krety wróble wszystko znika
Co za walczyk! Planetarna to muzyka
Wszystko znika bluszcz i wróble jeŜe krety
Nawet Bartok jego skrzypce i klarnety
I sikorki ich błękitne fatałaszki
TakŜe inne zimujące w chruście ptaszki
Siwe pliszki albo zięby i czyŜyki
Jak obroty planetarnej harmoniki
Wszystko znika w zadziwieniu w okamgnieniu
JeŜe krety listki bluszczu i w milczeniu
Stoją sosna i daglezja - wszystko znika
Szostakowicz! Niech on zagra nam walczyka!
I demony - nieobecni nasi goście
Nawet gnicie – które gnije tak w kompoście!
Nawet kompost - tam w kompoście się rozkłada!
I gadanie - które nie wie kto je gada!
15
To co było tylko przyszło do nas w gości
I nie miało w sobie Ŝadnej obecności
I gadanie – aforyzmy nietzscheańskie
O sikorki o wróbelki o bezpańskie
Nieobecność - nawet ona się ulatnia
Jakaś wartość ale wartość juŜ ostatnia
Szostakowicz – jego polki i galopy!
I demony - kosmos rzucą nam pod stopy!
Obecności jaka tutaj twoja władza?
Nieobecność nieobecnie się przechadza
Nieobecność mówi do nas po imieniu
Wszystko znika w okamgnieniu w nieistnieniu
I demony - nieobecne ich czuwanie!
Tu nad nami ich płakanie Ŝałowanie
(Znak niejasny, baśń półŜywa, 1999)
OGRÓD W MILANÓWKU, LATO
Moi przyjaciele tu to są wróbelki
I przyjazny jest mi Ŝywioł wszelki
Wróbel jabłko na barwinku kwiatki
Wspólne są tu nasze zagadki
Wspólne nasze istnienie w biedzie
I do śmierci razem się jedzie
Jeden strach i sny nasze jedne
O wróbelki przyjaciele moje biedne
I barwinek jego białe korzonki
Jabłko które spadło z jabłonki
Czarny ślimak i rudy rudzik
O istnienie jak ono się trudzi
I w purpurze orzechy leszczyny
Są z tej samej ciemnej przyczyny
Wielki strach jest w jabłkach wróbelkach
Wielka bieda o jak wielka
Jeszcze trochę i byt się odsłoni
Powie Ŝeśmy byli tu po nic
Wróble ziółka jabłka podziobane
Razem z wami przed niebytem stanę
(Znak niejasny, baśń półŜywa, 1999)
KOTY STYCZNIOWE
Jeszcze leŜy na lubczykach śnieg styczniowy
Przez mój ogród idzie przygłup istnieniowy
Brat leszczyny jarzębiny swat lubczyka
16
Tam za chrustem to się zjawia a to znika
W obu uszach w obu mózgach ma zdziwienie
Idzie przygłup istnieniowy- przez istnienie
Przez trzy progi trzy piwnice trzy pokoje
Ten co z moich istnieniowych wyszedł rojeń
Ten co wyszedł z istnieniowych przypowieści
Idzie przygłup- ale nie wiem czy się zmieści
Jak kret zima wylniały jak mysz chudy
Idzie przygłup- za nim idzie mój kot rudy
Za nim idzie mój kot Ŝółty mój kot bury
I śpiewają jemu kotów wielkie chóry
Dwa są ostrza- w obu czaszkach skrzyŜowane
Idzie przygłup przez istnienie jak przez ścianę
Idą za nim brzozy wierzby i jaśminy
Co istnieje nie ma Ŝadnej tu przyczyny
Tu istnienie jak obierki jest w kompocie
Głupie koty to są moi tutaj goście
Idą za nimi jeŜe szambo i derenie
JuŜ totalne tu panuje - ogłupienie
Tu istnienie ma dwa mózgi jak dwie szpady
A ja stoję między nimi - bardzo blady
(Zachód słońca w Milanówka, 2002)
OGRÓD W MILANÓWKU,
PIEŚŃ NOCNEGO WĘDROWCA
Chodź ze mną Ŝabo i ty tam - trzynoga
Idziemy prosto- do naszego Boga
Chodź bury kocie i czeremcho szara
I jeŜ do Boga - teŜ się stąd dojść stara
I juŜ do Boga - teŜ ma swoje prawo
Za tajemniczą obecności sprawą
Chodźcie sosenki - gdy macie Ŝyczenie
Bóg wytłumaczy nam swe nieistnienie
KaŜdy ma prawo wchodzić do ogrodu
Chodź bury kocie tyś z ludzkiego rodu
Zaraz zakwitnie moja dzika łąka
Ja na to liczę Ŝe Bóg tu się zbłąka
śe Bóg tu wejdzie - w nocy- po kryjomu
Pytając czemu kotów nie ma w domu
W nocy - ukradkiem- widoczny w połowie
I coś waŜnego mnie i Ŝabom powie
Zbudzi mnie ze snu - ja w to mocno wierzę
I spyta gdzie są pogubione jeŜe
17
I czemu brzozy cierpią - tak w milczeniu
Jakby wiedziały o swym nieistnieniu
Kot Ŝółty poszedł na poszukiwanie
I moŜe wcześniej on przed Bogiem stanie
JeŜe czeremchy chodźmy przyjaciele
Mało co wiemy a jest pytań wiele
Kot Ŝółty poszedł na poszukiwanie
Zaniósł do Boga nasze zapytanie
(Zachód słońca w Milanówku, 2002)
KOSZ NA ŚMIECI PRZY STACJI KOLEJKI WKD W MILANÓWKU POD WARSZAWĄ
http://www.poema.art.pl/
Kosz na śmieci a w tym koszu olaboga!
Jaki lament! jakie jęki! jaka trwoga!
Ile istnień! i papierów! i nicości!
Jaka ciemność ale skryta tam w ciemności
Puszki plastik dwa psie gówna i milczenie
Śmieci śmieci - jest w tym jakieś BoŜe tchnienie
Jakieś BoŜe miłosierdzie - BoŜe trwanie
Coś co jest mi tutaj bliskie niesłychanie
Ile śmieci - jak w dwóch mózgach nihilisty
Kiedy Bóg mu sie objawia ale mglisty
Ale super tajemniczy super BoŜy
I śmierć super - pośród śmieci mnie ułoŜy
Pod śmieciami mnie zakopie w śmieci zmieni
Chętnie idę - w tę krainę wiecznych cieni
Gdzie o zmierzchu blado świecą wysypiska
Prosto w nicość - tam gdzie Boga widać z bliska
Prosto w nicość - co za odlot odlotowy
(Nic innego nie przychodzi mi do głowy)
Co za odlot - w super dobro w super trwanie
Bóg jest dobry - ja to piszę na kolanie
Bóg jest super - idę w jego okolicę
Moje Ŝycie wsparte o tę tajemnicę
(Zachód słońca w Milanówku, 2002)
18
5. TADEUSZ RÓśEWICZ
BEZ
największym wydarzeniem
w Ŝyciu człowieka
są narodziny i śmierć
Boga
ojcze Ojcze nasz
czemu
jak zły ojciec
nocą
bez znaku bez śladu
bez słowa
czemuś mnie opuścił
czemu ja opuściłem
Ciebie
Ŝycie bez boga jest moŜliwe
Ŝycie bez boga jest niemoŜliwe
przecieŜ jako dziecko karmiłem się
Tobą
jadłem ciało
piłem krew
moŜe opuściłeś mnie
kiedy próbowałem otworzyć
ramiona
objąć Ŝycie
lekkomyślny
rozwarłem ramiona
i wypuściłem Ciebie
a moŜe uciekłeś
nie mogąc słuchać
mojego śmiechu
Ty się nie śmiejesz
a moŜe pokarałeś mnie
małego ciemnego za upór
za pychę
za to
Ŝe próbowałem stworzyć
nowego człowieka
nowy język
opuściłeś mnie bez szumu
skrzydeł czy błyskawic
jak polna myszka
jak woda co wsiąka w piach
zajęty roztargniony
nie zauwaŜyłem twojej ucieczki
twojej nieobecności
w moim Ŝyciu
19
Ŝycie bez boga jest moŜliwe
Ŝycie bez boga jest niemoŜliwe
(Płaskorzeźba, 1991)
DER TOD IST EIN MEISTER AUS DEUTSCHLAND
pamięci Paula Celana
I cóŜ po poecie w czasie marnym?
bogowie opuścili świat
pozostawili na nim poetów
ale źródło
wypiło usta
odjęło nam mowę
podróŜujemy i mieszkamy
w drodze
to tu to tam
Anczel śyd
tułacz wędrował długo
z Bukowiny do ParyŜa
po drodze zbierał zioła
do słów Heidekraut
Erika Arnika
słowa ukłądał do snu
wkładał do ciemności
in der Hütte
Celan spotkał
Martina Heideggera
wszedł
na polanę leśną
stał tam pod gwiazdami
wyszedł z nocy
Der Tod ist ein Meister aus Deutschland
stał w prześwicie
z garścią traw kwiatów
ale wody Sekwany toczyły
się pod kamiennymi mostami
piękna Nieznajoma
czekała z niewysłowionym uśmiechem
Maska pośmiertna
a on dojrzewał
spadał w otwarte łono
rzeki
śmierci zapomnienia
w świecie z którego bogowie odeszli
dotknęła go poezja Ŝywa
i odszedł za nimi
jakie pytanie
poeta zadał filozofowi
jaki kamień filozoficzny
leŜy przy drodze do leśnej chaty
20
Der Tod
ist ein Meister
aus Deutschland
W czasie który nastał
po czasie marnym
po odejściu bogów
odchodzą poeci
Wiem, Ŝe umrę cały
i stąd płynie
ta słaba pociecha
która daje siłę
trwania poza poezją
(Płaskorzeźba, 1991)
SZARA STREFA
„Co sprawia, Ŝe szary jest kolorem neutralnym?”
„Czy jest to coś fizjologicznego, czy logicznego?”
„Szarość znajduje się pomiędzy dwoma skrajnościami (czernią i bielą)”
Wittgenstein
moja szara strefa
powoli obejmuje poezję
biel nie jest tu absolutnie biała
czerń nie jest absolutnie czarna
brzegi tych nie– kolorów
stykają się
na pytanie Wittgensteina odpowiada Kępiński
Świat depresji jest światem monochromatycznym
panuje w nim szarość lub całkowita ciemność
w szarości depresji wiele spraw przedstawia się
inaczej niŜ w normalnym oświetleniu
czarne i białe kwiaty
rosły tylko w poezji Norwida
Mickiewicz i Słowacki
byli kolorystami
świat w którym Ŝyjemy
to kolorowy zawrót głowy
ale ja w tym świecie nie Ŝyję
zostałem tylko niegrzecznie przebudzony
czy moŜna przebudzić grzecznie
widzę
w zielonej trawie
rudy kot poluje na szarą mysz
malarz Get
mówi mi Ŝe nie widzi kolorów
kolory rozróŜnia po napisach
na tubach czy pudełkach
21
czyta i wie ze to jest Ŝółty
kolor czerwony niebieski
ale jego paleta jest szara
widzi szarego kota
który w szarej trawie
poluje na szarą mysz
on ma wadę wzroku
(nie choruje na depresję)
być moŜe udaje
Ŝeby sprowokować studentów
i oŜywić naszą rozmowę
rozmawiamy dalej o Bemerkugen über
die Farben
W. mówi o czerwonym kole
czerwonym kwadracie zielonym kole
wydaje mi się mówię do G.
Ŝe kwadrat jest tylko wypełniony
czerwienią lub zielenią
kwadrat jest kwadratowy
nie czerwony lub zielony
według Lichtenberga tylko
nieliczni ludzie widzą czystą biel
być moŜe rysunek jest najczystszą
formą malarstwa
rysunek jest wypełniony
czystą pustką
dlatego rysunek
jest ze swojej natury
czymś bliŜszym absolutu
niŜ obraz Renoira
niemiec mówi
weiße rose i rote rose
ktoś nie zna niemieckiego
dla niego róŜa
nie jest „rote” ani „weiße”
jest tylko róŜą
ale ktoś inny nie słyszał słowa
róŜa i to co trzyma w ręce
jest kwiatem albo fajką
(Szara strefa, 2002)
***
biel się nie smuci
ani weseli
tylko się bieli
uparty
mówię do niej
Ŝe jest biała
ale biel nie słucha
jest ślepa
głucha
22
jest doskonała
i staje się bielsza
powoli powoli
(wyjście, 2004)
„Franicis Bacon czyli Diego Velázquez na fotelu dentystycznym”
przed trzydziestu laty
zacząłem deptać Baconowi po piętach
szukałem go w pubach galeriach
sklepach rzeźniczych
w gazetach albumach fotografiach
spotkałem go w Kunsthistorisches Museum
we Wiedniu stał przed portretem
Infantki Małgorzaty
Infantin Margarita Teresa In blauem Kleid
Diego Rodrigez de Silva Velázquez
mam go pomyślałem
ale to nie był on
po śmierci
po odejściu Francisa Bacona
umiściłem go pod kloszem
chciałem obejrzeć malarza ze wszystkich stron
biorąc pod uwagę
jego naturalną skłonność
do ucieczki do znikania
do picia
do przemieszczania się
w czasie i przestrzeni
od pubu do pubu
w postaci barokowego putto
który zgubił kapelusz
i czerwoną skarpetkę
musiałem go unieruchomić
przez kilka tygodni
chodziłem do Tate Gallery
zamykałem się z nim
i zjadałem oczami
trawiłem jego straszną
sztukę mięsa kopulowanie padliny
zamknięty w sobie
prowadziłem dalej mój dialog
ze Saturnem który był zajęty
poŜeraniem własnych dzieci
człowieka się tak zabija jak zwierze
widziałem furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni
pisałem w roku 1945
Bacon pod wpływem alkoholu
23
robił się ciepły towarzyski
szczodry gościnny
fundował znajomym
szampana kawior
zamieniał się w anioła
ze skrzydłem zanurzonym w kuflu piwa
większość moich obrazów – mówił –
została wykonana przez człowieka
w stanie Niepokoju
przy malowaniu pewnego tryptyku
pomagałem sobie piciem
tylko raz pomogło
powiedział niewyraźnie
malując palcem po szkle
Lager Beer Lager Beer
malowałem w roku 1962
ukrzyŜowanie
czasami na kacu
ledwo widziałem co robię
ale tym razem pomogło
Bacon osiągnął transformację
ukrzyŜowanej osoby
w wiszące martwe mięso
wstał od stolika i powiedział cicho
tak oczywiście jesteśmy mięsem
jesteśmy potencjalną padliną
kiedy idę do sklepu rzeźniczego
zawsze myślę jakie to zdumiewające
Ŝe to nie ja wiszę na haku
to chyba czysty przypadek
Rembrandt Velázquez
no tak oni wierzyli w zmartwychwstanie
ciała oni się modlili przed malowaniem
a my gramy
sztuka współczesna stała się grą
od czasów Picassa wszyscy gramy
lepiej gorzej
czy widziałeś rysunek Dürera
dłonie złoŜone do modlitwy
oczywiście jedli pili mordowali
gwałcili i torturowali
ale wierzyli w ciała zmartwychwstanie
w Ŝywot wieczny
szkoda Ŝe… my…
nie dokończył i odszedł w sobie wiadomą
stronę
minęły lata
w łowach na Bacona
pomagał mi Adam
poeta tłumacz
właściciel krótkopisu
zamieszkały w Londynie
i Norwich
12 czerwca 1985 roku
pisał do mnie:
Kochany Tadeuszu
byłem dziś na wielkiej wystawie Bacona
i myślałem, Ŝe Ty miałbyś z niej duŜo
24
satysfakcji. Ja zaś poszedłem dość opornie.
Ale nie Ŝałuję, bo te wczesne nadgryzione głowy
są kompozycyjnie i kolorystycznie
bardzo efektowne. Natomiast nie przekonały
mnie nowe obrazy. Jak Ci juŜ pisałem
przyjadę do Wrocławia (…)
na odwrocie reprodukcja Head IV
przecieŜ ja Adamie
nie mogę powiedzieć
Baconowi
On nie zna języka polskiego
ja nie znam języka angielskiego
powiedz mu Ŝe debiutowałem Niepokojem
w roku 1947
pisałem: róŜowe ideały
poćwiartowane
wiszą w jatkach (…)
W roku 1956 pisałem:
jeszcze oddychające mięso
wypełnione krwią
jest poŜywieniem
tych form doskonałych
zbiegają się tak szczelnie nad zdobyczą
Ŝe nawet milczenie nie przenika
na zewnątrz (…)
the breathing meat
filled with blood
is still the food
for these perfect forms
obaj wędrowaliśmy
przez „Ziemię jałową”
Bacon opowiadał Ŝe lubi
oglądać swoje obrazy przez szybę
nawet Rembrandta
lubi za szkłem
i nie przeszkadzają mu przypadkowe osoby
które odbijają się w szybie
zamazują obraz
przechodzą
ja
nie cierpię obrazów za szkłem
widzę tam siebie pamiętam Ŝe kiedyś
oglądałem kilku Japończyków
nałoŜonych na uśmiech Mony Lisy
byli bardzo ruchliwi
Gioconda została unieruchomiona
w szklanej trumnie
po tej przychodzie
juŜ nigdy nie wybrałem się do Luwru
Gioconda uśmiechałą się pod wąsem
Bacon zamknął w klatce
papieŜa Innocentego VI
25
potem Innocentego Innocentego
i Piusa XII
Infantkę Małgorzatę w błękicie
jeszcze jakiegoś sędziego prokuratora
wszystkie te osoby zaczęły krzyczeć
w roku 1994
14 lutego
w dniu Świętego Walentego
na szklanym ekranie
ukazał mi się Francis Bacon
okrągła głowa owalna twarz
wymięty garnitur
słucham Bacona
patrzę na portret
na czerwoną twarz Innocentego VI
patrzę na łagodną buzię Infantki
próbowałem pokazać
pejzaŜ jamy ustnej
ale mi się nie udało
mówił Bacon
w jamie ustnej znajduję
wszystkie pięknie kolory
obrazów Diego Velázqueza
szyba tłumi krzyk
pomyślałem
Bacon przeprowadzał swoje operacje
bez znieczulenia
przypomina to praktyki
XVIII- wiecznych dentystów
Zahnextraktion
przecinali teŜ wrzody czyraki karbunkuły
to nie boli mówił do Infantki
proszę otworzyć buzię
niestety nie mam środków znieczulających
to będzie bolało
Infantka na fotelu ginekologicznym
PapieŜ Innocenty VI na fotelu dentystycznym
przyjaciel Georgie Dyer
before a mirror – 1968
albo na sedesie
malowałem otwarte usta
krzyk Poussina w Chantilly
i krzyk Eisensteina na schodach
malowałem
na kanwie z gazet
reprodukcji reprodukcji
w kącie mijej pracowni
leŜała kupa gazet fotosów
jako młody człowiek
kupiłem sobie w ParyŜu
ksiąŜkę o chorobach jamy ustnej
Bacon rozmawiał z Dawidem Sylwestrem
i nie zwracał na mnie uwagi
chciałem go sprowokować
więc zapytałem czy słyszał
o gnijącej jamie ustnej Sigmunda Freuda
pod koniec Ŝycia nawet wierny
26
pies uciekał od swego pana
nie mogąc znieść smrodu
czemu Pan nie malował
podniebienia zjedzonego
przez pięknego raka
Bacon udawał Ŝe nie słyszy
te pańskie modele drą się
jak odzierane ze skóry chmury
znów pan posadził papieŜa
Innocentego któregoś
w piekarniku
znów pan chce tej cichej
sennej i pięknie ułoŜonej i namalowanej
Infantce
zaaplikować
„die Applizierung” des Klistiers
chciałem prosić Adama
o pomoc ale Adam
uśmiechnął się
jadł „kanapkę” z tuńczykiem
i pił heinekena
powiedz mu Adamie
powiedz mu
proszę „po angielsku”
Ŝe dla mnie zamknięte usta
są najpiękniejszym krajobrazem
usta Nieznajomej z Florencji
Ritratto d’Ignota
Portrait of Unknown Woman
i powiedz mu jeszcze
Ŝe Franz Kafka bał się otwartych
ust i zębów pełnych mięsa i złotych koronek
umieściłem to w sztuce Pułapka
która była grana w Norwich
szkoda ze Bacon nie namalował
portretu Eliota cierpiącego
na zapalenie okostnej
z twarzą owiniętą w kraciastą
chustkę
Adam jadł teraz kanapkę
z wędzonym łososiem
Tadeuszu! to juŜ trzeci kufel
ostrzegałem Cię Ŝe guinness
jest mocny
spytaj pana Franciszka
czy wie co powiedział Wondratschek
o ustach i zębach
Adam schował krótkopis
Der Mund is plötzlich
der Zähne überdrüssig
powiedział Wondratschek
Bacon powiedział do kufla piwa
nigdy nie udało mi się
namalować uśmiechu
zawsze miałem nadzieję
27
Ŝe będę zdolny namalować usta
tak jak Monet namalował
zachód słońca
a malowałem
usta pełne krzyku i zębów
ukrzyŜowanie? jeszcze raz powtarzam
to jedyny obraz
który malowałem po pijanemu
ale ani picie ani narkotyki
nie pomagają w malowaniu
tyle Ŝe człowiek robi się rozmowny
a nawet gadatliwy
Ŝegnaj Francis Bacon
napisałem o Tobie poemat
juŜ nie będę Cię szukał
koniec kropka
a! jeszcze tytuł poematu
Francis Bacon
czyli
Diego Velázquez
na fotelu dentystycznym
Ŝaden z irlandzkich
czy angielskich krytyków
i poetów
nie wymyślił
takiego tytułu
moŜe niepotrzebnie
dodałem jeszcze do tytułu
ten długi poemat
ale człowiek przy piwie
robi się gadatliwy
a nawet rozmowny
luty 1994 – marzec 1995
28
6. JACEK PODSIADŁO
TRZYDZIESTKA NA KARKU
Jesteśmy rymozaurami. Rosną nam papierowe ogony.
Co jakiś czas, zwłaszcza przy przeprowadzce, musimy je obcinać.
Znowu więc czytam dziś swoje młodzieńcze wynurzenia.
Woda na herbatę wciąŜ nie wrze, moŜe jej pomoŜe
ten gruby brulion wetknięty pod blachę.
Jednak jeden obrazek chciałbym ocalić, zachować.
Pracowałem kiedyś w Toruniu przy odśnieŜaniu miasta.
Jeśli rano padało, mój padrone wołał:
„Wstawaj, lecą pieniądze!”
Mam teraz u uszach i nozdrzach tamten mroźny poranek.
Szedłem mostem przez Wisłę z łopatą na ramieniu.
Zajrzałem przez poręcz do wody. Pomachałem łopatą.
Był tam ktoś, kto odmachnął mi
łopatą czy teŜ wiosłem. Ktoś bliski, ktoś narzeczony.
Miałem serce na wierzchu jak przed zabiegiem chirurga.
Śnieg, który padał na mnie, topniał szybciej niŜ teraz.
Jesteśmy futurohomami. Skóra stwardniała nam jak blacha.
Nasze twarze stają się ekranami z moŜliwością regulacji, w
miejscach czułych na dotyk
zainstalowano nam przyciski. Boję się, Ŝe we mnie mieszka teraz
surowa Królowa Śniegu
I nigdy juŜ nie wynurzy się spod zlodowaciałej powierzchni
podwodna łódź z odnalezioną skrzynią pełną wzruszeń.
ZbliŜa się pora okresowych badań lekarskich.
Spóźnialskich będzie się odczarowywać klinicznie.
(92.10.31; Arytmia, 1993)
-NAJWYśSZY PORZĄDEK: CHAOS -
Spadł deszcz.
Kropka w kropkę.
O niesłychana precyzjo natury.
Siło dokładna. Wszystko, co zostawia ślad,
podpisuje się przed tobą.
Poświadcza.
Rozumujemy: i to nam nie pozwala
istnieć idealnie, spotykać się i nie spotykać razem,
jak wyrazy w krzyŜówce,
przenikać.
Wymagają ode mnie „podzielnej uwagi”. Taka praca.
Latami uczyłem się skupiać na jednym.
Aby ujrzeć rzeczy tam, gdzie się zbiegają
ich nieuporządkowane intencje, łamane linie ich Dróg,
przyłapywać na ostrzeniu konturów,
W przededniu, w chwili gdy przymierzają się.
Przez co podzielić swą uwagę – przez zero logicznego świata?
śądają ode mnie rozbieganego wzroku.
Latających rąk
Rozkojarzonej mowy, której gramatyka niszczy porządek
przypadku.
29
(93.07.12; To all the whales I’d love before, 1996)
KONFESATA
Ale dosyć juŜ o mnie. Mów, jak Ty się czujesz
z moim bólem - jak boli
Ciebie Twój człowiek.
Stanisław Barańczak, Widokówka z tego świata
Spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie
liczby pojedynczej i mnogiej, w Jego nijakim, jak sądzę, rodzaju,
Ŝe przyszedłem na świat w lutym 25 lat temu, poczęty zatem w maju,
co łatwo obliczyć (lub sprawdzić, Ŝe w tej właśnie porze zmieniając
najczęściej miejsce pobytu zdradzam się z chęcią, by sobie
poszukać znowu jakiegoś nowego świata, gdzie moŜe weselej,
w ten sposób - z daleka - obchodząc kolejną rocznicę niewiele
mnie juŜ obchodzącą).
Gorąco
spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie,
owemu JA, owemu TY, owemu ON, ONA, ONO,
Ŝe przechodziłem przez jezdnię w miejscach, gdzie tego zabroniono,
Ŝe czasem czas schodził mi na niczym, Ŝe w butach wchodziłem na łono
natury, Ŝe nachodziły mnie kryzysy i odeszło ode mnie kilka kobiet,
Ŝe przechodziłem ospę i schodziłem kilkadziesiąt par butów,
Ŝe gdy odchodziła mnie chęć, by Ŝyć, szedłem w las korzystając ze skrótów przez łany pszeniczne.
Panicznie spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie,
gdy pierwsza jest głucha, druga niema a trzeciej takŜe nie ma,
Ŝe nie umiem grać w brydŜa i nie odróŜniam szlemika od szlema,
Ŝe grać w ogóle nie umiem, gier nie odróŜniam od gierek, bo schemat ten sam węszę w jednych i drugich. śe jest we mnie krwi drugi
obieg.
śe Gierek, Ŝe BreŜniew, Ŝe śiwkow, Ceausescu i inne Staliny - nie czuli mojego sprzeciwu. śe za to mi - choć się poczuwam do winy -
włos z głowy nie spadnie.
Bezradnie
Spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie,owemu MY, owemu WY i temu straszliwemu ONI,Ŝe nie poszedłem do
wojska, Ŝe nigdy nie wezmę broni,Ŝe do kościoła nie chodzę, niech On mi się pierwszy ukłoni,
Ŝe czekam na znak jakikolwiek, choć umiem, juŜ umiem Ŝyć z pustką,
Ŝe będę się modlił wierszami, choć nie wiem do kogo, aŜ ust ktoś nie zatka mi dłonią.
Z ironią spowiadam się Bogu w Jego pierwszej, drugiej i trzeciej osobie liczby pojedynczej i mnogiej, w jego nijakim, jak sądzę, rodzaju,
Ŝe przyszedłem na świat 25 lat temu, a tego co było dalej,
choćbym znał wszystkie języki, jakie na świecie tym znają,
I don’t understand, ich verstehe nicht, nie ponimaju.
W ZĘBY I W NOGI
W razie czego wiem, jak sobie radzić
Mam trochę zaoszczędzonej na Czarną Godzinę
energii. Kilowacie nienawiści, wewnętrzny opór, om,
padem, hum. Spokojnie, spokojnie,
nie jesteśmy na wojnie. Chodzę w pojedynkę,
zamiast gazu łzawiącego zawsze mam w pogotowiu
łzawą historyjkę. Bardziej niŜ co innego mam jednak ku pomocy moc.
Wytwarzam w sobie próŜnię i wysysam moc ze wszystkiego, co wokół.
Moc drzemie w przedmiotach. W pieśniach jest duŜo mocy.
Jest teŜ moc własnych pragnień. Jest moc gwiazd na niebie.
Moc serdeczności.
Moc uścisków.
Zewsząd, jak z mgły, w której się stoi,
w zęby, we brwi, w piersi, w tors, w kolana i stopy,
wchodzi we mnie cała siła niewiadomego oręŜa.
We włosy, bardzo duŜo mocy przenika do mnie
30
przez włosy. I tylko to mam przeciw przemocy.
Grzeszę myślą.
Urągam milczeniem.
Zabijam spojrzeniem.
Mam dwadzieścia dziewięć cieni od dwudziestu dziewięciu słońc.
(93.03.07; Arytmia, 1993)
NIETZSCHE: HAŃBĄ JEST BYĆ SZCZĘŚLIWYM
Doglądam umocnień. Tracę kontakt z nierzeczywistością,
mówię: nie wiem, nie znam, nie oglądam, nie słucham.
Jeszcze gazety. Nigdy nic nie zrobiłem dla torturowanych.
JakŜe zazdroszczę tym, co nie wierzą w Oświęcim.
W piętnaście lat po Hitlerze świat podbił rock’n’roll!
Simone Weil miała moje lata, kiedy się zagłodziła
Historię, biologię, nauki „ścisłe” – wszystko ułoŜyliśmy sobie tak,
Ŝeby usprawiedliwiało. Orgazm, „mała śmierć”. A przyjemność duŜa
Uśmiech pohańbienia na twarzy kobiety, uśmiech oprawcy na twarzy chłopca, lub odwrotnie.
– Czy warto rozdrapywać rany?– A co, zagoiły się?
Odkąd pamiętam, chciałem wydać tom wierszy pod tytułem „Nie”.
Więc się umacniam. Tu poprawię zapałkę, tam dołoŜę cierń.
(Wychwyt Grahama, 1999)
PIERWSZY WIERSZ PRZECIW PAŃSTWU
Niewieścieję, gdy inni, liczni i nie wątpiący ,
krzepną, obrastają w zwoje pręŜnych mięśni,
sąsiad cios za ciosem zadaje ziemi gracą,
Krótkie, celne ruchy. Młodzi podmiejscy gieroje
rozładowują wagony, klną, wycharkują z gardeł
tłuste kawałki flegmy panierowane w kurzu,
pocą się, mówią basem. Sportowcy biją rekordy.
Nie wiem, czy zwróci się jakkolwiek, nie mówię, Ŝe w dwójnasób,
godzina rozmysłu przed jednym, nieśmiałym sztychem; być moŜe.
Jest moŜe cud, moc którego ujmuje tą właśnie godzinę
z czyjegoś bólu, wierzę w podobne bajania, więc
noc spędzam na krześle, dni teŜ; słów przymnaŜam,
Ŝywię się kawą, skupieniem, oderwaniem od Ŝycia,
moje mięśnie karleją, pierś się zapada, dech rzednie.
Nie wiem, niewykluczone, Ŝe są to godziny stracone,
pogoń za nitką myśli, drugie dno słowa, muł;
„na co komu potrzebne”, jak mówią Matki, Ojcowie.
Jeśli zabraknie mi innych, zawsze mam to pocieszenie,
Ŝe swym wygnaniem, zwątpieniem, wyjściem poza kadr,
kaŜdą myślą, której nie oddałem Ŝadnej ze spraw społecznych,
na stronę człowieka i jego małych, samotnych spraw
na kółku słowa „najwaŜniejsze” ciągnąłem chybotliwe i cięŜkie
jest
.
(91.05.16; Dobra ziemia dla murarzy, 1994)
31
7. ZBIGNIEW HERBERT
rovigo
STACJA ROVIGO. Niejasne skojarzenia. Dramat Goethego
albo coś z Byrona. PrzejeŜdŜałem przez Rovigo
n razy i właśnie po raz n-ty zrozumiałem
Ŝe w mojej geografii wewnętrznej jest to osobliwe
miejsce chociaŜ na pewno ustępuje miejsca
Florencji. Nigdy nie dotknąłem go Ŝywą stopą
i Rovigo zawsze przybliŜało się lub uciekało w tył
śyłem wówczas miłością do Altichiera
z Oratorium San Giorgio w Padwie i do Ferrary
którą kochałem bowiem przypominała moje
zrabowane miasto ojców. śyłem rozpięty
między przeszłością a chwilą obecną
ukrzyŜowany wielokrotnie przez miejsce i czas
A jednak szczęśliwy ufający mocno
ze ofiara nie pójdzie na marne
Rovigo nie odznaczało się niczym szczególnym było
arcydziełem przeciętności proste ulice nieładne domy
tylko przed albo za miastem (zaleŜnie od ruchu pociągu)
wyrastała nagle z równiny góra - przecięta czerwonym kamieniołomem
podobna do świątecznej szynki obłoŜonej jarmuŜem
poza tym nic co by bawiło smuciło zastanawiało oko
A przecieŜ było to miasto z krwi i kamienia - takie jak inne
miasto w którym ktoś wczoraj umarł ktoś oszalał
ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał
W ASYŚCIE JAKICH DZWONÓW ZJAWIASZ SIĘ ROVIGO
Zredukowane do stacji do przecinka do przekreślonej litery
nic tylko stacja - arrivi - partenze
i dlaczego myślę o tobie Rovigo Rovigo
Brewiarz IV
Panie
wiem Ŝe dni moje są policzone
zostało ich niewiele
Tyle Ŝebym zdąŜył jeszcze zebrać piasek
którym przykryją mi twarz
nie zdąŜę juŜ
zadośćuczynić skrzywdzonym
ani przeprosić tych wszystkich
którym wyrządziłem zło
dlatego smutna jest moja dusza
Ŝycie moje
powinno zatoczyć koło
zamknąć się jak dobrze skomponowana sonata
a teraz widzę dokładnie
na moment przed codą
porwane akordy
źle zestawione kolory i słowa
jazgot dysonans
32
języki chaosu
dlaczego
Ŝycie moje
nie było jak kręgi na wodzie
obudzonym w nieskończonych głębiach
początkiem który rośnie
układa się w słoje stopnie fałdy
by skonać spokojnie
u twoich nieodgadnionych kolan
Elegia na odejście pióra atramentu lampy
1
Zaprawdę wielka i trudna do wybaczenia jest moja niewierność
bo nawet nie pamiętam dnia ani godziny
kiedy was opuściłem przyjaciele dzieciństwa
naprzód zwracam się kornie do ciebie
pióro z drewnianą obsadką
pokryte farbą lub chrupkim lakierem
w Ŝydowskim sklepiku
- skrzypiące schodki dzwonek u drzwi oszklonych -
wybierałem ciebie
w kolorze lenistwa
i juŜ wkrótce nosiłeś
na swym ciele
zadumę moich zębów
ślady szkolnej zgryzoty
srebrna stalówko
wypustko krytycznego rozumu
posłanko kojącej wiedzy
- Ŝe ziemia jest kulista
- proste równoległe
w pudełku sklepikarza
byłaś jak czekająca na mnie ryba
w ławicy innych ryb
- dziwiłem się Ŝe tyle jest
przedmiotów bezpańskich
i zupełnie niemych -
potem
na zawsze moją
kładłem cię naboŜnie w usta
i długo czułem na języku
smak szczawiu
i księŜyca
atramencie
wielmoŜny panie inkauście
o świetnych antenatach
urodzony wysoko
jak niebo wieczoru
schnący długo
rozwaŜny
i cierpliwy bardzo
przemienialiśmy ciebie
w morze Sargassowe
topiąc w mądrych głębinach
bibułę włosy zaklęcia i muchy
aby zagłuszyć zapach
łagodnego wulkanu
33
apel przepaści
kto was dzisiaj pamięta
umiłowani druhowie
odeszliście cicho
za ostatnią kataraktę czasu
kto was wspomina z wdzięcznością
w erze szybkich głupiopisów
aroganckich przedmiotów
bez wdzięku
imienia
przeszłości
jeŜeli o was mówię
to chciałbym tak mówić
jakbym wieszał ex voto
na strzaskanym ołtarzu
2
Światło mego dzieciństwa
lampo błogosławiona
w sklepach starzyzny
spotykam czasem
twoje zhańbione ciało
a byłaś dawniej
jasną alegorią
duchem uparcie walczącym
z demonami gnozy
cała wydana oczom
jawna
przejrzyście prosta
na dnie zbiornika
nafta - eliksir pralasów
śliski wąŜ knota
z płomienistą głową
smukłe panieńskie szkiełko
i srebrna tarcza z blachy
jak Selene w pełni
twoje humory księŜniczki
pięknej i okrutnej
histerie primadonny
nie dość oklaskiwanej
oto
pogodna aria
miodowe światło lata
ponad wylotem szkiełka
jasny warkocz pogody
i nagle
ciemne lasy
nalot wron i kruków
złorzeczenia i klątwy
proroctwo zagłady
furia kopciu
jak wielki dramaturg znałaś przybój namiętności
i bagna melancholii czarne wieŜe pychy
łuny poŜarów tęczę rozpętane morze
34
mogłabyś bez trudu powołać z nicości
krajobrazy zdziczałe miasto powtórzone w wodzie
na twoje skinienie zjawiali się posłusznie
szalony ksiąŜę wyspa i balkon w Weronie
oddany byłem tobie
świetlista inicjacjo
instrumencie poznania
pod młotami nocy
a moja druga
płaska głowa odbita na suficie
patrzyła pełna grozy
jak z loŜy aniołów
na teatr świata
skłębiony
zły
okrutny
myślałem wtedy
Ŝe trzeba przed potopem
ocalić
rzecz
jedną
małą
ciepłą
wierną
tak aby ona trwała dalej
a my w niej jak w muszli
3
Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów
wydumanego potwora o morderczym spojrzeniu
bestię dialektyczną na smyczy oprawców
ani w was - czterej jeźdźcy apokalipsy
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne
trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii
monotonną procesję i nierówną walkę
zbirów na czele ogłupiałych tłumów
przeciw garstce prawych i rozumnych
zostało mi niewiele
bardzo mało
przedmioty
i współczucie
lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy
roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra
taka nasza złudna podróŜ na krawędzi nicości
wybacz moją niewdzięczność pióro z archaiczną stalówką
i ty kałamarzu - tyle jeszcze było w tobie dobrych myśli
wybacz lampo naftowa - dogasasz we wspomnieniach jak opuszczony obóz
zapłaciłem za zdradę
lecz wtedy nie wiedziałem
Ŝe odchodzicie na zawsze
i Ŝe będzie
ciemno
35
8. CZESŁAW MIŁOSZ
Traktat Teologiczny
1. Takiego traktatu
Takiego traktatu młody człowiek nie napisze.
Nie myślę jednak, Ŝe dyktuje go strach śmierci.
Jest to, po wielu próbach, po prostu dziękczynienie,
a takŜe poŜegnanie dekadencji,
w jaką popadł poetycki język mego wieku.
Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.
A tym jest pojęcie prawdy. I właśnie poezja
swoim zachowaniem przeraŜonego ptaka
tłukącego się o przezroczystą szybę, poświadcza,
Ŝe nie umiemy Ŝyć w fantasmagorii.
Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość.
To znaczy sens, niemoŜliwy bez absolutnego punktu
odniesienia.
2. Poeta, którego ochrzczono
Poeta, którego ochrzczono
w wiejskim kościele katolickiej parafii
natrafił na trudności
z powodu swoich współwyznawców.
Na próŜno starał się zgadnąć, co dzieje się
w ich głowach.
Podejrzewał tam zastarzały uraz poniŜenia
i kompensacyjne mity plemienne.
A przecie kaŜde z nich, dzieci, nosiło swój własny los.
Przeciwstawienie ja–oni było niemoralne,
Bo dowodziło, Ŝe sam uwaŜa się za coś lepszego od nich.
Łatwiej było powtarzać z innymi modlitwy po angielsku
w kościele Świętej Magdaleny w Berkeley.
Raz, wjeŜdŜając na obwodnicę skąd jedno pasmo
prowadzi do San Francisco, drugie do Sacramento,
Pomyślał, Ŝe kiedyś musi napisać traktat
teologiczny, Ŝeby okupić swój grzech
samolubnej pychy.
3. Nie jestem
Nie jestem i nie chcę być posiadaczem prawdy.
W sam raz dla mnie wędrowanie po obrzeŜach herezji.
śeby uniknąć tego, co nazywają spokojem wiary,
a co jest po prostu samozadowoleniem.
Moi polscy współwyznawcy lubili słowa
36
kościelnego obrzędu ale nie lubili teologii.
MoŜe byłem jak mnich w śródleśnym
klasztorze, który patrząc przez okno na rozlewiska
rzeki pisał swój traktat po łacinie, w języku
niezrozumiałym dla wieśniaków w baranich koŜuchach.
I co za komizm między krzywymi płotami miasteczka,
gdzie kury grzebią na środku pylnej ulicy,
deliberować o estetyce Baudelaire’a!
Przyzwyczajony zwracać się o pomoc
do Matki Boskiej, z trudem tylko ją rozpoznawałem
w Bóstwie wyniesionym na
złoto ołtarzy.
4. Przepraszam
Przepraszam, wielebni teologowie, za ton nie licujący
z fioletem waszej togi.
Miotam się i przewracam w łoŜu mojego stylu,
szukając kiedy będzie mi wygodnie, ani za
świątobliwie, ani zanadto świecko.
Musi być miejsce środkowe, między abstrakcją
i zdziecinnieniem, Ŝeby moŜna było rozmawiać
powaŜnie o rzeczach naprawdę powaŜnych.
Katolickie dogmaty są jakby o parę centymetrów za
wysoko, wspinamy się na palce i wtedy przez
mgnienie wydaje się nam, Ŝe widzimy.
Ale tajemnica Trójcy Świętej, tajemnica Grzechu
Pierworodnego i tajemnica Odkupienia
są opancerzone przeciw rozumowi.
Który na próŜno próbuje dowiedzieć się o dziejach
Boga przed stworzeniem świata, i o tym, kiedy w
Jego Królestwie dokonał się rozłam na dobro i zło.
I co z tego mogą zrozumieć biało ubrane dziewczynki
przystępujące do pierwszej komunii?
Choć i dla siwych teologów to trochę za duŜo,
więc zamykają księgę powołując się na
niewystarczalność ludzkiego języka.
Nie jest to jednak dostateczny powód, Ŝeby
szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku.
5. ObciąŜenie
Ten Mickiewicz, po co nim się zajmować, jeŜeli i tak jest wygodny.
Zmieniony w rekwizyt patriotyzmu dla pouczenia młodzieŜy.
W puszkę konserw, która po otwarciu miga
scenami kreskówki o dawnych Polakach.
I katolicyzm, czyŜ nie lepiej zostawić go w spokoju?
śeby zachowany był rytuał kropienia święconą wodą
37
i obchodzenia świąt i odprowadzania umarłych na
szanowane cmentarze.
Zawsze znajdą się tacy, którzy będą go traktować
powaŜnie, to znaczy politycznie.
Nigdy jednak nie sprzymierzałem się z tymi wrogami
Oświecenia, którzy słyszą diabła przemawiającego
językiem liberalizmu i tolerancji dla wszelkich innowierców.
Niestety stosowało się do mnie amerykańskie
porzekadło, zresztą ułoŜone w nieprzyjaznej intencji:
,,Raz katolik, na zawsze katolik”.
6. Na próŜno
Bogowie albo są wszechmocni, ale sądząc po świecie,
jaki stworzyli, nie są dobrzy,
albo są dobrzy, ale świat wymknął im się z rąk,
więc nie są wszechmocni.
Szkoła Epikura
Sześcioletni, czułem grozę w kamiennym porządku świata.
Na próŜno później szukałem schronienia
w kolorowych atlasach ptaków, pucułowaty kustosz Koła
Miłośników Przyrody.
Karol Darwin, niedoszły duchowny, z Ŝalem ogłosił
swoją teorię doboru naturalnego, przewidując, Ŝe
będzie słuŜyła teologii diabelskiej.
PoniewaŜ głosi ona triumf silnych i przegraną
słabych, co jest dokładnie programem diabła, którego
nazywają dlatego Księciem Tego Świata.
Wszystko co biega, pełza, lata i umiera jest
argumentem przeciwko boskości człowieka.
Zwróciłem się do przeciw-Natury czyli do sztuki,
Ŝeby z innymi budować nasz dom z dźwięków
muzyki, barw na płótnie i rytmów mowy.
ZagroŜeni w kaŜdej chwili, znaczyliśmy nasze dni
na kamiennym albo papierowym kalendarzu.
Przygotowani na to, Ŝe dźwignie się z otchłani zimna
ręka, Ŝeby nas wciągnąć razem z naszym
niedokończonym budowaniem.
Ale wierząc, Ŝe niektórzy z nas otrzymują dar, łaskę
wbrew sile ciąŜenia.
7. Mnie zawsze podobał się
Mnie zawsze podobał się Mickiewicz, ale nie wiedziałem dlaczego.
AŜ zrozumiałem, Ŝe pisał szyfrem i Ŝe taka jest zasada
poezji, dystans między tym, co się wie
i tym, co się wyjawia.
Czyli treść jest waŜna, niby ziarno w łupinie, a jak
będą bawić się łupinami, nie ma większego znaczenia.
38
Błędy i dziecinne pomysły poszukiwaczy tajemnicy
powinny być wybaczane.
Mnie wyśmiewali za Swedenborgi i inne
ambaje, poniewaŜ wykraczałem poza przepisy
literackiej mody.
Wykrzywione w szyderczym grymasie gęby
małpoludów rozprawiających o moich zabobonach
poboŜnego dziecka.
Które nie chce przyjąć jedynej dostępnej nam
wiedzy, o wzajemnym stwarzaniu się ludzi
i wspólnym stwarzaniu tego, co nazywają prawdą.
Podczas gdy ja chciałem wierzyć w Adama i Ewę,
Upadek i nadzieję przywrócenia.
8. AleŜ tak, pamiętam
AleŜ tak, pamiętam podwórze w domu Romerów,
gdzie miała swoją siedzibę loŜa ,,Gorliwy Litwin”.
I w starości stałem na moim uniwersyteckim
dziedzińcu pod arkadami, przed wejściem do kościoła
Świętego Jana.
Co za dal, ale mógłbym słyszeć jak furman strzela z
bicza i wjeŜdŜamy całą gromadą z Tuhanowicz
przed ganek dworu w Szczorsach Chreptowiczów.
śeby czytać w największej bibliotece na Litwie księgi
ozdobione wizerunkiem człowieka kosmicznego.
JeŜeli pisząc o mnie pomylą stulecia,
sam potwierdzę, Ŝe byłem tam w 1820 roku, pochylony
nad ,,L’aurore naissante” Jakuba Böhme, francuskie wydanie, 1802.
9. Nie z frywolności
Nie z frywolności, dostojni teologowie,
zajmowałem się wiedzą tajemną wielu stuleci – ale z
bólu serdecznego, patrząc na okropność świata.
JeŜeli Bóg jest wszechmocny, moŜe na to
pozwalać, tylko jeŜeli załoŜymy, Ŝe dobry nie jest.
Skąd granice jego potęgi, dlaczego taki a nie inny
jest porządek stworzenia – na to starali się odpowiedzieć
hermetycy, kabaliści, alchemicy, rycerze RóŜanego KrzyŜa.
Dzisiaj dopiero znaleźliby potwierdzenie swoich
przeczuć w twierdzeniu astrofizyków, Ŝe przestrzeń i
czas nie są niczym wiecznym, ale miały swój początek.
W jednym niewyobraŜalnym błysku od którego
zaczęły się liczyć minuty, godziny i stulecia stuleci.
A oni właśnie zajmowali się tym, co zaszło w łonie
Bóstwa przed tym błyskiem, czyli jak pojawiło się Tak
i Nie, dobro i zło.
39
Jakub Böhme wierzył, Ŝe świat widzialny powstał
wskutek katastrofy, jako akt miłosierdzia Boga,
który chciał zapobiec rozszerzaniu się czystego zła.
Kiedy uskarŜamy się na ziemię jako przedsionek
piekła, pomyślmy, Ŝe mogłoby być piekłem zupełnym,
bez jednego promienia piękna i dobroci.
10. Czytaliśmy w katechizmie
Czytaliśmy w katechizmie o buncie aniołów – co
zakładałoby jakąś działalność w przed-świecie,
zanim kosmos widzialny został stworzony, tak tylko
umiemy myśleć, posługując się kategoriami ,,przed” i ,,po”.
Nawet gdyby w przed-świecie istniały całe zastępy
niewidzialnych aniołów, tylko jeden
z nich, manifestując swoją wolną wolę, zbuntował się
i stał się hetmanem rebelii.
Nie wiadomo dokładnie czy był to pierwszy i
najdoskonalszy z bytów powołanych do istnienia czy
teŜ ciemna strona samego Bóstwa zwana przez
Jakuba Böhme Gniewem BoŜym.
Tak czy inaczej, anioł wielkiej piękności i siły zwrócił się
przeciwko niepojętej Jedności, poniewaŜ powiedział
,,Ja”, co oznaczało odłączenie.
Luciferos, nosiciel ciemnego światła, zwany teŜ
przeciwnikiem, Szatanem, w Księdze Hioba jest
oskarŜycielem z urzędu w gospodarstwie Stwórcy.
Nie ma większej skazy na dziele rąk Boga, który
powiedział ,,Tak”, niŜ śmierć czyli ,,Nie”, cień rzucony
przez wolę oddzielnego istnienia.
Ten bunt jest manifestacją własnego ,,ja” i nazywa się
poŜądaniem, concupiscientia,
a został z kolei powtórzony na ziemi
przez naszych pierwszych rodziców. Drzewo
wiadomości dobrego i złego mogłoby, jak to odkryli
Adam i Ewa, nazywać się drzewem śmierci.
Grzech świata mógł być zmazany jedynie przez
nowego Adama, którego wojna z Księciem Tego Świata
jest wojną przeciw śmierci.
11. Według Mickiewicza
Według Mickiewicza i Jakuba Böhme Adam był jak
Adam Kadmon z Kabały, kosmicznym człowiekiem w
łonie Bóstwa.
Zjawił się wśród stworzonej Natury, ale był
anielski, obdarzony niewidzialnym ciałem.
Był kuszony przez siły Natury, które do niego
(jak podyktował Mickiewicz Armandowi Lévy)
wołały: ,,Oto jesteśmy tutaj,
oczywistości, kształty, rzeczy,
domagające się jedynie podlegać tobie, słuŜyć
tobie. Widzisz nas, dotykasz nas, moŜesz nami
40
kierować spojrzeniem, skinieniem. Czyś widział
kiedyś istotę wyŜszą od siebie, boga, który by miał
spojrzenie, skinienie, który by rozkazywał Ŝywiołom?
Wierzaj nam, ty jesteś prawdziwym bogiem dla
nas, ty jesteś prawdziwym panem
stworzenia. Zjednocz się z nami, stańmy się tym
samym ciałem, tą samą naturą, skojarzmy się”.
Adam uległ pokusie, a wtedy Bóg zesłał na niego
głęboki sen.
Kiedy się obudził, stała przed nim Ewa.
12. Tak więc Ewa
Tak więc Ewa okazała się delegatką Natury i
ściągnęła Adama w monotonne koło narodzin i zgonów.
Jak gdyby Wielka Matka Ziemia paleolitu, rodząca i
przechowująca prochy.
Stąd być moŜe lęk męŜczyzny przed obietnicą
miłości, która nie jest inna niŜ obietnica śmierci.
Ziemskość Ewy w tej opowieści nie uzyska zgody
naszych sióstr, ale znajdujemy u Jakuba Böhme
równieŜ obraz Ewy innej, tej która otrzymała
i przyjęła wezwanie aby stać się matką Boga.
Nie zapominajmy jednak, Ŝe Böhme mówi o świecie
archetypów oglądanych przez Boga, a więc
tam, gdzie nie istnieje
Ŝadne przedtem ni potem czyli Ewa druga nie jest
następczynią pierwszej, ale stoją obok siebie w
spojrzeniu Stwórcy.
Przepływając jedna w drugą, krewne, więcej niŜ
siostry.
Zdumiewający ,,Hymn na zwiastowanie N. M. Panny”
młodego antyklerykała Mickiewicza powstał tuŜ
przed hymnem masońskim znanym jako „Oda do
młodości”
i wysławia Marię słowami proroka czyli
Jakuba Böhme.
13. Nie moŜna się dziwić
Nie moŜna się dziwić tym spekulacjom,
bo Grzech Pierworodny jest niezrozumiały, i trochę
rozjaśnia się kiedy przyjmiemy, Ŝe Adamowi
pochlebiało zostać władcą wszelkiego widzialnego
stworzenia, a to stworzenie, pragnąc aby z nim się
złączył, miało nadzieję, Ŝe uchroni je od śmierci.
Tak się nie stało, i sam utracił nieśmiertelność.
Wygląda na to, Ŝe Grzech Pierworodny to
prometejskie marzenie o człowieku, istocie tak
uzdolnionej, Ŝe siłą swego umysłu
stworzy cywilizację i wynajdzie lekarstwo przeciw
śmierci.
I Ŝe nowy Adam, Chrystus, przybrał ciało i umarł,
41
Ŝeby nas oswobodzić od prometejskiej pychy.
Z którą, co prawda, Mickiewiczowi uporać się było
najtrudniej.
14. Coś się narodził
Coś się narodził tej nocy
Byś nas wyrwał z czarta mocy.
Kolęda
Ktokolwiek uwaŜa za normalny porządek rzeczy
w którym silni triumfują, słabi giną, a Ŝycie kończy się
śmiercią godzi się na diabelskie panowanie.
Chrześcijaństwo niech nie udaje, Ŝe jest przyjazne
światu, skoro widzi w nim grzech poŜądania czyli
uniwersalnej Woli, jak to nazwał wielki filozof
pesymizmu, Schopenhauer, który w chrześcijaństwie
i buddyzmie znajdował rys wspólny, współczucie dla
mieszkańców ziemi, padołu łez.
Kto pokłada ufność w Jezusie Chrystusie oczekuje
Jego przyjścia i końca świata, kiedy pierwsze niebo i
pierwsza ziemia przeminą i śmierci juŜ nie będzie.
15. Religię bierzemy
Religię bierzemy z naszego litowania się nad ludźmi.
Są za słabi, Ŝeby Ŝyć bez boskiej opieki.
Za słabi Ŝeby słuchać zgrzytliwego obrotu
piekielnych kół.
Kto z nas pogodzi się z wszechświatem bez
jednego głosu
Współczucia, litości, zrozumienia?
Człowieczeństwo oznacza zupełną obcość pośród
galaktyk.
Dostateczny powód Ŝeby wspólnie z innymi wznosić
świątynie niewyobraŜalnego miłosierdzia.
16. Tak naprawdę
Tak naprawdę nic nie rozumiem, jest tylko
ekstatyczny nasz taniec, drobin wielkiej całości.
Rodzą się i umierają, taniec nie ustaje, zakrywam
oczy, broniąc się od natłoku biegnących do mnie
obrazów.
Być moŜe tylko udaję gesty i słowa i
czyny, zatrzymany w wyznaczonym dla mnie zagonie
czasu.
Homo ritualis, tego świadomy, spełniam co
przepisane jednodniowemu mistrzowi.
17. Dlaczego nie przyznać
42
Dlaczego nie przyznać, Ŝe nie postąpiłem w mojej
religijności poza Księgę Hioba?
Z tą róŜnicą, Ŝe Hiob uwaŜał siebie za niewinnego, ja
natomiast obarczyłem winą moje geny.
Nie byłem niewinny, chciałem być niewinny, ale nie
mogłem.
Zesłane na mnie nieszczęście znosiłem nie złorzecząc
Bogu, skoro nauczyłem się nie złorzeczyć Bogu za
to, Ŝe stworzył mnie takim człowiekiem, nie innym.
Nieszczęście było według mnie karą za moje istnienie.
Dzień i noc zwracałem do Boga pytanie: Dlaczego?
Do końca niepewny czy rozumiem
Jego niejasną odpowiedź.
18. Gdybym nie posiadł
Gdybym nie posiadł obszernej wiedzy o tym, co
nazywa się dumą, pychą albo próŜnością,
Mógłbym brać powaŜnie widowisko kończące się
nie tyle opadnięciem kurtyny, ile gromem z jasnego
nieba.
Ale komizm tego widowiska jest tak niezrównany,
Ŝe śmierć wydaje się niestosowną karą
dla nieszczęsnych lalek, za ich gry samochwalstwa
i wiarołomne sukcesy.
Myślę o tym ze smutkiem, siebie widząc pośród
uczestników zabawy.
I wtedy, przyznaję, trudno mi wierzyć w duszę
nieśmiertelną.
19. No tak, trzeba umierać
No tak, trzeba umierać.
Śmierć jest ogromna i niezrozumiała.
Na próŜno w Dzień Zaduszny chcemy usłyszeć głosy
z ciemnych podziemnych krain, Szeolu, Hadesu.
Jesteśmy igrające króliczki, nieświadome, Ŝe pójdą pod
nóŜ.
Kiedy zatrzyma się serce, następuje nic,
mówią moi współcześni wzruszając ramionami.
Chrześcijanie stracili wiarę w surowego Sędziego,
który skazuje grzeszników na kotły z wrzącą smołą.
Ja odniosłem korzyści z czytania Swedenborga,
U którego Ŝaden wyrok nie spada z wysoka,
I dusze umarłych ciągnie jak magnes do dusz
podobnych
Ich karma, jak u buddystów.
43
Czuję w sobie tyle nie wyjawionego zła, Ŝe nie
wykluczam mego pójścia do Piekła.
Byłoby to zapewne Piekło artystów,
To znaczy ludzi, którzy doskonałość dzieła
Stawiali wyŜej niŜ swoje obowiązki małŜonków, ojców,
braci i współobywateli.
20. Granica
Śnił mi się sen o trudnej do przekroczenia granicy,
a przekroczyłem ich sporo, na przekór straŜnikom
państw i imperiów.
Ten sen nie miał sensu, bo właściwie był o tym, Ŝe
wszystko dobrze, dopóki do przekroczenia granicy
nie jesteśmy zmuszeni.
Po tej stronie zielony puszysty dywan, a to są
wierzchołki drzew tropikalnego lasu, szybujemy
nad nimi my, ptaki.
Po tamtej stronie Ŝadnej rzeczy, którą moglibyśmy
zobaczyć, dotknąć, usłyszeć,
posmakować.
Wybieramy się tam, ociągając się, niby emigranci
nie oczekujący szczęścia w dalekich krajach wygnania.
21. śeby wreszcie
śeby wreszcie przedstawić siebie jako
spadkobiercę lóŜ mistycznych,
a takŜe jako człowieka
innego niŜ w legendzie.
Rzekomo dziecko szczęścia, któremu się wszystko
udaje, zbierałem honory w długim i pracowitym
Ŝyciu.
Naprawdę to odbywało się zupełnie inaczej,
ale z dumy i wstydu powstrzymywałem się od
wyznań.
W latach szkolnych, w brutalności boiska, uznałem się
za niezdolnego do walki i wcześnie zacząłem układać
zastępcze powołanie.
Później zaznałem prawdziwych, nie urojonych,
tragedii, tym trudniejszych do znoszenia, Ŝe nie
czułem się niewinny.
Nauczyłem się znosić nieszczęście jak się znosi
kalectwo, ale moi czytelnicy rzadko mogli z moich
pism to odgadnąć.
Jedynie ciemna tonacja i skłonność do
szczególnej, niemal manichejskiej, odmiany
chrześcijaństwa, mogły naprowadzić na właściwy ślad.
44
Dodać trzeba uwikłanie tego indywiduum w historię
dwudziestego wieku, absurdalność
jego postępków i serie cudownych ocaleń.
Jakby zastępcze powołanie było potwierdzone
i Pan Bóg Ŝądał ode mnie dopełnienia dzieła.
Trudziłem się i szukałem wielkości, jej niedosięganie
tłumacząc czasem marnym.
Znajdując ją u innych, niekiedy
u siebie, wdzięczny byłem za dar uczestnictwa
w niezwykłym boskim zamyśle dla śmiertelnych.
22. Miejcie zrozumienie
Miejcie zrozumienie dla ludzi słabej wiary.
Ja teŜ jednego dnia wierzę, drugiego nie wierzę.
Ale jest mi dobrze w modlącym się tłumie.
PoniewaŜ oni wierzą, pomagają mi wierzyć
w ich własne istnienie, istot niepojętych.
Pamiętam, Ŝe zostali stworzeni niewiele niŜszymi od
niebieskich mocy.
Pod swoją brzydotą, piętnem ich praktyczności, są
czyści, w ich gardłach, kiedy śpiewają, pulsuje tętno
zachwytu.
A najbardziej przed posąŜkiem Matki Boskiej, tak
uformowanej, jak ukazała się dziecku w Lourdes.
Naturalnie, jestem sceptyczny, ale razem
śpiewam, pokonując w ten sposób przeciwieństwo
pomiędzy prywatną religią i religią obrzędu.
23. Piękna Pani
Piękna Pani, Ty, która dzieciom ukazałaś się w Lourdes
i Fatima.
Najbardziej wtedy, jak mówią dzieci, zdumiała je
Twoja niewysłowiona śliczność.
Jakbyś chciała przypomnieć, Ŝe piękno jest jednym z
komponentów świata.
Co mogę potwierdzić, bo byłem w Lourdes
pielgrzymem u groty, kiedy szumi rzeka i na czystym
niebie nad górami widać rąbek księŜyca.
Stałaś, mówią dzieci, nad nieduŜym drzewkiem, ale
Twoje stopy unosiły się
na około dziesięć centymetrów nad jego
liśćmi.
Miałaś ciało nie zjawy, ale z niematerialnej materii, i
moŜna było rozróŜnić guziki Twojej sukni.
Prosiłem Ciebie o cud, ale byłem teŜ świadomy,
45
śe przychodzę z kraju, gdzie Twoje sanktuaria słuŜą
umacnianiu narodowej ułudy i uciekaniu się pod
Twoją obronę, pogańskiej bogini, przed najazdem
nieprzyjaciela.
Moja obecność tutaj była zamącona
Obowiązkiem poety, który nie powinien
schlebiać ludowym wyobraŜeniom,
Ale pragnie pozostać wierny Twojej niedocieczonej intencji
Ukazywania się dzieciom w Lourdes i Fatima.
Orfeusz i Eurydyka
Stojąc na płytach chodnika przy wejściu do Hadesu
Orfeusz kulił się w porywistym wietrze,
Który targał jego płaszczem, toczył kłęby mgły,
Miotał się w liściach drzew. Światła aut
Za kaŜdym napływem mgły przygasały.
Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami, niepewny
Czy starczy mu sił w tej ostatniej próbie.
Pamiętał jej słowa: „Jesteś dobrym człowiekiem”.
Nie bardzo w to wierzył. Liryczni poeci
Mają zwykle, jak wiedział, zimne serca.
To niemal warunek. Doskonałość sztuki
Otrzymuje się w zamian za takie kalectwo.
Tylko jej miłość ogrzewała go, uczłowieczała.
Kiedy był z nią, inaczej teŜ myślał o sobie.
Nie mógł jej zawieść teraz, kiedy umarła.
Pchnął drzwi. Szedł labiryntem korytarzy, wind.
Sine światło nie było światłem, ale ziemskim mrokiem.
Elektroniczne psy mijały go bez szelestu.
ZjeŜdŜał piętro po piętrze, sto, trzysta, w dół.
Marzł. Miał świadomość, Ŝe znalazł się w Nigdzie.
Pod tysiącami zastygłych stuleci,
Na prochowisku zetlałych pokoleń,
To królestwo zdawało się nie mieć dna ni kresu.
Otaczały go twarze tłoczących się cieni.
Niektóre rozpoznawał. Czuł rytm swojej krwi.
Czuł mocno swoje Ŝycie razem z jego winą
I bał się spotkać tych, którym wyrządził zło.
Ale oni stracili zdolność pamiętania.
Patrzyli jakby obok, na tamto obojętni.
Na swoją obronę miał lirę dziewięciostrunną.
Niósł w niej muzykę ziemi przeciw otchłani,
Zasypującej wszelkie dźwięki ciszą.
Muzyka nim władała. Był wtedy bezwolny.
Poddawał się dyktowanej pieśni, zasłuchany.
Jak jego lira, był tylko instrumentem.
AŜ zaszedł do pałacu rządców tej krainy.
Persefona, w swoim ogrodzie uschniętych grusz i jabłoni,
46
Czarnym od nagich konarów i gruzłowatych gałązek,
A tron jej, Ŝałobny ametyst, słuchała.
Śpiewał o jasności poranków, o rzekach w zieleni.
O dymiącej wodzie róŜanego brzasku.
O kolorach: cynobru, karminu,
sieny palonej, błękitu,
O rozkoszy pływania w morzu koło marmurowych skał.
O ucztowaniu na tarasie nad zgiełkiem rybackiego portu.
O smaku wina, soli, oliwy, gorczycy, migdałów.
O locie jaskółki, locie sokoła, dostojnym locie stada
pelikanów nad zatoką.
O zapachu naręczy bzu w letnim deszczu.
O tym, Ŝe swoje słowa układał przeciw śmierci
I Ŝadnym swoim rymem nie sławił nicości.
Nie wiem, rzekła bogini, czy ją kochałeś,
Ale przybyłeś aŜ tu, Ŝeby ją ocalić.
Będzie tobie wrócona. Jest jednak warunek.
Nie wolno ci z nią mówić. I w powrotnej drodze
Oglądać się, Ŝeby sprawdzić, czy idzie za tobą.
I Hermes przyprowadził Eurydykę.
Twarz jej nie ta, zupełnie szara,
Powieki opuszczone, pod nimi cień rzęs.
Posuwała się sztywno, kierowana ręką
Jej przewodnika. Wymówić jej imię
Tak bardzo chciał, zbudzić ją z tego snu.
Ale wstrzymał się, wiedząc, Ŝe przyjął warunek.
Ruszyli. Najpierw on, a za nim, ale nie zaraz,
Stukanie jego sandałów i drobny tupot
Jej nóg spętanych suknią jak całunem.
Stroma ścieŜka pod górę fosforyzowała
W ciemności, która była jak ściany tunelu.
Stawał i nasłuchiwał. Ale wtedy oni
Zatrzymywali się równieŜ, nikło echo.
Kiedy zaczynał iść, odzywał się ich dwutakt,
Raz, zdawało mu się, bliŜej, to znów dalej.
Pod jego wiarą urosło zwątpienie
I oplatało go jak chłodny powój.
Nie umiejący płakać, płakał nad utratą
Ludzkich nadziei na z martwych powstanie,
Bo teraz był jak kaŜdy śmiertelny,
Jego lira milczała i śnił bez obrony.
Wiedział, Ŝe musi wierzyć i nie umiał wierzyć.
I długo miała trwać niepewna jawa
Własnych kroków liczonych w odrętwieniu.
Dniało. Ukazały się załomy skał
Pod świetlistym okiem wyjścia z podziemi.
I stało się jak przeczuł. Kiedy odwrócił głowę,
Za nim na ścieŜce nie było nikogo.
Słońce. I niebo, a na nim obłoki.
Teraz dopiero krzyczało w nim: Eurydyko!
Jak będę Ŝyć bez ciebie, pocieszycielko!
Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół.
I zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi.
TO
47
śebym wreszcie powiedzieć mógł, co siedzi we mnie.
Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was
Mówiąc, Ŝe tego we mnie nie ma,
Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy.
ChociaŜ właśnie dzięki temu
Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta,
Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,
Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,
Sceny w sypialniach i na pobojowiskach.
Pisanie było dla mnie ochronną strategią
Zacierania śladów. Bo nie moŜe podobać się ludziom
Ten, kto sięga po zabronione.
Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora
Z kładką między sitowiem, dolinę,
W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło,
I wyznaję, Ŝe moje ekstatyczne pochwały istnienia
Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu,
A pod spodem było TO, czego nie podejmuje się nazwać.
TO jest podobne do myśli bezdomnego, kiedy idzie po mroźnym, obcym mieście.
I podobne do chwili, kiedy osaczony śyd widzi zbliŜające się
cięŜkie kaski niemieckich Ŝandarmów.
TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat
prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.
TO moŜe teŜ być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,
kto pojął, Ŝe został opuszczony na zawsze.
PoniewaŜ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, Ŝe ten mur nie ustąpi Ŝadnym naszym błaganiom.
(To, 2000)
DO LESZCZYNY
Nie poznajesz mnie, ale to ja, ten sam,
Który wycinał na łuki twoje brunatne pręty,
Takie proste i śmigłe w biegnięciu do słońca.
Rozrosłaś się, ogromny twój cień, hodujesz pędy nowe.
Szkoda, Ŝe tamtym chłopcem juŜ nie jestem.
Chyba kij sobie bym wyciął, bo widzisz, chodzę o lasce.
Kochałem twoją korę, brązową z białym nalotem,
Koloru najzupełniej leszczynowego.
Radują mnie te, co przetrwały, dęby i jesiony,
Ale ty ucieszyłaś mnie najbardziej,
Jak zawsze czarodziejska, z perłami twoich orzechów,
Z pokoleniami wiewiórek, które w tobie tańczyły.
Jest coś z heraklitejskiej zadumy, kiedy tutaj stoję,
Pamiętając siebie minionego
I Ŝycie, jakie było, a teŜ jakie być mogło.
Nic nie trwa, ale trwa wszystko: ogromna stałość.
I próbuję w niej umieścić swoje przeznaczenie,
Którego, tak naprawdę, przyjąć nie chciałem.
Byłem szczęśliwy z moim łukiem, skradając się brzegiem baśni.
Co stało się ze mną później, zasługuje na wzruszenie ramion
I jest tylko biografią, to znaczy myśleniem.
48
POST SCRIPTUM
Biografia, czyli zmyślenie albo wielki sen.
Obłoki ułoŜone warstwami na skrawku nieba między jasnością brzóz.
śółte i rdzawe winnice pod wieczór.
Na krótko byłem sługą i wędrowcem.
Odpuszczony wracam drogą niebyłą.
(To, 2000)
DRUGA PRZESTRZEŃ
Jakie przestronne niebiańskie pokoje!
Wstępowanie do nich po stopniach z powietrza.
Nad obłokami rajskie wiszące ogrody.
Dusza odrywa się od ciała i szybuje,
Pamięta, Ŝe jest wysokość
I jest niskość.
Czy naprawdę zgubiliśmy wiarę w drugą przestrzeń?
I znikło, przepadło i Niebo, i Piekło?
Bez łąk pozaziemskich jak spotkać Zbawienie?
Gdzie znajdzie sobie siedzibę związek potępionych?
Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie.
Porysujmy węglem twarze, rozpuszczajmy włosy.
Błagajmy, niech nam będzie wrócona
UNDE MALUM
"Skąd się bierze zło?
jak to skąd
z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka"
Tadeusz RóŜewicz
Niestety panie Tadeuszu
dobra natura i zły człowiek
to romantyczny wynalazek
gdyby tak było
moŜna by wytrzymać
ukazuje pan w ten sposób głębię
swego optymizmu
wystarczy pozwolić człowiekowi
wytruć swój rodzaj
a nastąpią niewinne wschody słońca
nad florą i fauną wyzwoloną
na pofabrycznych pustkowiach
wyrosną dębowe lasy
krew rozszarpanego przez wilki jelenia
nie będzie przez nikogo widziana
jastrząb będzie spadać na zająca
bez świadków
zniknie ze świata zło
kiedy zniknie świadomość
rzeczywiście panie Tadeuszu
zło (i dobro) bierze się z człowieka
TADEUSZ RÓZEWICZ „UNDE MALUM?”
Skąd się bierze zło?
jak to skąd
49
z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka
człowiek jest wypadkiem
przy pracy
natury
jest
błędem
jeśli rodzaj ludzki
wyczesze się
własnoręcznie
z fauny i flory
ziemia odzyska
swój blask i urodę
natura swą czystość
i nie-winność
Ŝadne stworzenie poza człowiekiem
nie posługuje się słowem
które moŜe być narzędziem zbrodni
]
słowem które kłamie
kaleczy zaraŜa
zło nie bierze się z braku
ani z nicości
zło bierze się z człowieka
i tylko z człowieka
jesteśmy w myśli – jak powiada Kant-
a tym samym odtąd bycie
innym niŜ czysta natura.
(zawsze fragment. recycling 1998)
EMERYT
Stary człowiek stukający laską, świadomy swego milczenia
Które wypełnia kaŜdy zakątek jego ciała gęstą, palącą się
lawą
I potwierdza prawdziwość sądów Jezusa o robaku, który
Nie umiera i ogniu, co nigdy nie gaśnie
Otoczony dziećmi dziećmi wnukami zasiada w wiklinowym fotelu na werandzie swego domu.
Głosy ptaków z ogrodu są dla wszystkich – myśli – ani
dbają o mnie, ni wiedzą.
A ja zamiast krzyczeć i bić głową o podłogę podziwiam obłoki.
I wkrótce razem ze mną przeminie ta nie zaczęta opowieść.
Kot śpi w słońcu i dalej trwa świat, nie potrzebując liter świadectwa.
Bo nic by z nich nie wynikało prócz zrozumienia,
50
śe jesteśmy biedni ludzie.
StraŜnicy więziennych pociągów, to znów więźniowie,
torturujący i torturowani.
Nie wiem tylko, dlaczego muszę tamte wydarzenia
pamiętać.
I winić moją osobę o to, co nie zaleŜało ode mnie.
Czekając, aŜ piorun udaru spadnie na mnie z ręki Sędziego i od ziemskich obrazów uwolni
Stary człowiek, pogodny, lubiany przez sąsiadów, pozdrawia przechodniów, zazdroszcząc im niewinności.
Czyli tego, co mają – myśli – bo nie poddani byli próbie.
(Na brzegu rzeki, 1994)
TADEUSZ RÓśEWICZ „POETA EMERITUS”
siada na ławce
zdejmuje okulary
zamyka oczy
przeciera okulary
otwiera gazetę rozgląda się po świecie
składa gazetę wstaje
traci równowagę
podpiera się laską
czyta napisy
na oparciu ławki
idzie mówi do siebie
rozmawia z umarłymi
poetami
podchodzą do niego
dwie kobiety
pytają czy czyta biblię
czy wierzy w piekło
koniec świata raj na ziemi
uśmiecha się kiwa głową
na stare lata woli
rozmawiać z ludźmi
którzy milczą
odchodzi
siada na ławce
patrzy na chmury
wtedy przylatuje kruk
przeciąga czarnym piórem
po jego ustach
zamyka je
i odlatuje.
(zawsze fragment, 1996)
51
9. WISŁAWA SZYMBORSKA
Niebo
Od tego trzeba było zacząć: niebo.
Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb.
Otwór i nic poza nim,
ale otwarty szeroko.
Nie muszę czekać na pogodną noc,
ani zadzierać głowy,
Ŝyby przyjrzeć się niebu.
Niebo mam za plecami, pod ręką i na powiekach.
Niebo owija mnie szczelnie
i unosi od spodu.
Nawet najwyŜsze góry
nie są bliŜej nieba
niŜ najgłębsze doliny.
Na Ŝadnym miejscu nie ma go więcej
niŜ w innym.
Obłok równie bezwzględnie
przywalony jest niebem co grób.
Kret równie wniebowzięty
jak sowa chwiejąca skrzydłami....
Rzecz, która spada w przepaść,
spada z nieba w niebo.
Sypkie, płynne, skaliste,
rozpłomienione i lotne
połacie nieba, okruszyny nieba,
podmuchy nieba i sterty.
Niebo jest wszechobecne
nawet w ciemnościach po skórą.
Zjadam niebo, wydalam niebo.
Jestem pułapka w pułapce,
obejmowanym objęciem,
pytaniem w odpowiedzi na pytanie.
Podział na ziemię i niebo
to nie jest właściwy sposób
myslenia o tej całości.
Pozwala tylko przeŜyć
pod dokładniejszym adresem,
szybszym do znalezienia,
jeślibym była szukana.
Moje znaki szczególne
to zachwyt i rozpacz.
Nienawiść
Spójrzcie, jaka wciąŜ sprawna,
jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść
Jak lekko bierze wysokie przeszkody,
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.
Nie jest jak inne uczucia.
Starsza i młodsza od nich równocześnie.
Sama rodzi przyczyny,
które ją budzą do Ŝycia.
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.
Bezsenność nie odbiera jej sił, ale dodaje.
52
Religia nie religia
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać do biegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem juŜ pędzi sama.
Nienawiść. Nienawiść.
Twarz jej wykrzywia grymas
ekstazy miłosnej.
Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
moŜe liczyć na tłumy?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Zwątpienie ilu chętnych porywa za sobą?
Porywa tylko ona, które swoje wie.
Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułoŜyla pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ile dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.
Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piękno.
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.
Świetne kłęby wybuchów o róŜanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.
Jest mistrzynią kontrastu
miedzy łoskotem a ciszą,
miedzy czerwoną krwią a białym śniegem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawioną ofiarą.
Do nowych zadań w kaŜdej chwili gotowa.
JeŜeli musi poczekać, poczeka.
Mowią Ŝe ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy na przyszłość
-ona jedna.
Jacyś ludzie
Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.
W jakimś kraju pod słońcem
i niektórymi chmurami.
Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,
obsiane pola, jakieś kury, psy,
lusterka, w których właśnie przegląda się ogień.
Mają na plecach dzbanki i tobołki,
im bardziej puste, tym z dnia na dzień cięŜsze.
Odbywa się po cichu czyjeś ustawanie,
53
a w zgiełku czyjeś komuś chleba wydzieranie
i czyjeś martwym dzieckiem potrząsanie.
Przed nimi jakaś wciąŜ nie tędy droga,
nie ten, co trzeba most
nad rzeką dziwnie róŜową.
Dokoła jakieś strzały, raz bliŜej, raz dalej,
w górze samolot trochę kołujący.
Przydałaby się jakaś niewidzialność,
jakaś bura kamienność,
a jeszcze lepiej niebyłość
na pewien krótki czas albo i długi.
Coś jeszcze się wydarzy, tylko gdzie i co.
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto,
w ilu postaciach i w jakich zamiarach.
Jeśli będzie miał wybór,
moŜe nie zechce być wrogiem
i pozostawi ich przy jakimś Ŝyciu.
Z tomu „CHWILA”
Chwila
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dzieci.
Niebo zamglone, juŜ błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było Ŝadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
Ŝadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
ŚcieŜka w postaci ścieŜki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, by trwały.
Negatyw
Na niebie burym
chmurka jeszcze bardziej bura
z czarną obwódką słońca.
Na lewo, czyli na prawo,
biała gałąź czereśni z czarnymi kwiatami.
Na twojej ciemnej twarzy jasne cienie.
Zasiadłeś przy stoliku
i połoŜyłeś na nim poszarzałe ręce.
Sprawiasz wraŜenie ducha,
który próbuje wywołać Ŝywych.
54
(PoniewaŜ jeszcze zaliczam się do nich,
powinnam mu się zjawić i wystukać:
dobranoc, czyli dzień dobry,
Ŝegnaj, czyli witaj.
I nie skąpić mu pytań na Ŝadną odpowiedź,
jeśli dotyczą Ŝycia,
czyli burzy przed ciszą.)
Wszystko
Wszystko -
słowo bezczelne i nadęte pychą.
Powinno być pisane w cudzysłowie.
Udaje, Ŝe niczego nie pomija,
Ŝe skupia, obejmuje, zawiera i ma.
A tymczasem jest tylko
strzępkiem zawieruchy.
Wczesna godzina
Śpię jeszcze,
a tymczasem następują fakty.
Bieleje okno,
szarzeją ciemności,
wydobywa się pokój z niejasnej przestrzeni,
szukają w nim oparcia chwiejne, blade smugi.
Kolejno, bez pośpiechu,
bo to ceremonia,
dnieją płaszczyzny sufitu i ścian,
oddzielają się kształty,
jeden od drugiego,
strona lewa od prawej.
Świtają odległości między przedmiotami,
ćwierkają pierwsze błyski
na szklance, na klamce.
JuŜ się nie tyloo zdaje, ale całkiem jest
to, co zostało wczoraj przesunięte,
co spadło napodłogę,
co mieści się w ramach.
Jeszcze tylko szczegóły
nie weszły w pole widzenia.
Ale uwaga, uwaga, uwaga,
duŜo wskazuje na to, Ŝe powracają kolory
i nawet rzecz najmniejsza odzyska swój własny,
razem z odcieniem cienia.
Zbyt rzadko mnie to dziwi, a powinno.
Budzę się zwykle w roli spóźnionego świadka,
kiedy cud juŜ odbyty,
dzień ustanowiony
i zaranność mistrzowsko zmieniona w poranność.
W zatrzęsieniu
Jestem kim jestem.
Niepojęty przypadek
jak kaŜdy przypadek.
55
Inni przodkowie
mogli byc przecieŜ moimi,
a juŜ z innego gniazda
wyfrunęłabym,
juŜ spod innego pnia
wypełzła w łusce.
W garderobie natury
jest kostiumów sporo.
Kostium pająka, mewy, myszy poknej.
KaŜdy od razu pasuje jak ulał
i noszony jest posłusznie
aŜ do zdarcia.
Ja teŜ nie wybierałam,
ale nie narrzekam.
Mogłam być kimś
o wiele mniej osobnym.
Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,
szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu.
Kimś duŜo mniej szczęśliwym,
hodowanym na futro,
na świąteczny stól,
czymś, co pływa pod szkiełkiem.
Drzewem uwięzłym w ziemi,
do którego zbliŜa się poŜar.
Źdźbłem tratowanym
przez bieg niepojętych wydarzeń.
Typem spod ciemnej gwiazdy,
która dla drugich jaśnieje.
A co, gdybym budziła w ludziach strach,
albo tylko odrazę,
albo tylko litość?
Gdybym się urodziła
nie w tym, co trzeba, plemieniu
i zamykały się przede mną drogi?
Los okazał się dla mnie
jak dotąd łaskawy.
Mogła mi nie być dana
pamięć dobrych chwil.
Mogła mi być odjęta
skłonność do porównań.
Mogłam być sobą - ale bez zdziwienia,
a to by oznaczało,
Ŝe kimś całkiem innym.
bycie.
Spis
Sporządziłam spis pytań,
na które nie doczekam się juŜ odpowiedzi,
bo albo za wcześnie na nie,
albo nie zdołam ich pojąć.
Spis pytań jest długi,
porusza sprawy waŜne i mniej waŜne,
a Ŝe nie chcę was nudzić,
wyjawię tylko niektóre:
Co było rzeczywiste,
a co się ledwie zdawało
na tej widowni
gwiezdnej i podgwiezdnej,
gdzie prócz wejściówki
obowiązuje wyjściówka;
56
Co z całym światem Ŝywym,
którego nie zdąŜę
z innym Ŝywym porównać;
O czym będą pisały
nazajutrz gazety;
Kiedy ustaną wojny
i co je zastąpi;
Na czyim teraz palcu
serdeczny pierścionek
skradziony mi = zgubiony;
Gdzie miejsce wolnej woli,
która potrafi być i nie być
równocześnie;
Co z dziesiątkami ludzi-
czy myśmy naprawdę się znali;
Co próbowała mi powiedzieć M.,
kiedy juŜ mówić nie mogła;
Dlaczego rzeczy złe
brałam za dobre
i czego mi potrzeba,
Ŝeby się więcej nie mylić?
Pewne pytania
notowałam chwilę przed zaśnięciem.
Po przebudzeniu
juŜ ich nie mogłam odczytać.
Czasami podejrzewam,
Ŝe to szyfr właściwy.
Ale to teŜ pytanie,
które mnie kiedyś opuści.
Słuchawka
Śni mi sie, Ŝe się budzę,
bo słyszę telefon.
Śni mi się pewność,
Ŝe dzwoni umarły.
Śni mi się, Ŝe wyciągam rękę
po słuchawkę.
Tylko Ŝe ta słuchawka
nie taka jak była,
stała się cięŜka,
jakby do czegoś przywarła,
w coś wrosła,
coś oplotła korzeniami.
Musiałabym ją wyrwać
razem z całą Ziemią.
Śni mi się mocowanie moje
nadaremne.
Sni mi się cisza,
bo zamilknął dzwonek.
Śni mi się, Ŝe zasypiam
i budzę się znowu.
57
10 . STANISŁAW BARAŃCZAK
PODRÓś ZIMOWA (fragm.)
(1994)
XXI
Aut ei _ nen To_dten _a _ cker
Cmentarze samochodów –
lasagne z rdzy i blach –
wysypisk miejskich odór,
samotnej szklarni dach,
druciane siatki działek –
gdzieś pies podnosi gwałt –
zarosłe sadzą hale
i dym ŜuŜlowych hałd,
obwisły nawias kabla,
a w nim - dla chmur i cisz
strzeliście nieodgadła
wypowiedź w locie wzwyŜ,
z czerniejącego śniegu
czyjś, nie wiadomo czyj,
wznoszący się ku niebu
pastorał, kostur, kij.
Wznoszący się ku niebu
pastorał, kostur, kij.
CHIRURGICZNA PRECYZJA
(1998)
Łzy w kinie
Łzy w kinie płyną łatwiej.
Łatwiej niŜ w Ŝyciu 9pomoc:
zgaszenie na sali świateł)
ale i łatwiej niŜ w domu,
przed własnym telewizorem:
za wydatek na bilet
pragnie się mieć wieczorem
coś uchwytnego: chwilę
śmiechu lub - zwłaszcza - łez
(od śmiechu widz czuje się lepiej,
od płaczu - lepszym niŜ jest).
Kinowa łza nie oślepia
oka; przeciwnie, przemywa
i kąpielami słonymi
sprawia, Ŝe oko przeŜywa
to, co samochód w myjni
lub dusza w trakcie spowiedzi.
Kratką i ciemnym okienkiem-
ekran, przed którym się siedzi
(w kinie, jeśli kto klęknie,
są to przypadki nieliczne),
lecz prze tym panoramicznie
rozrosłym konfesjonałem
58
otarciem łzy wyznajemy
swój grzech śmiertelny, tajemny,
nie ujmujący - ujemny
znak, minus, który jest piętnem:
"choć się naprawdę starałem,
choć próbowałem usilnie,
od ostatniego seansu
znów nie zdołałem Ŝyć w pięknie,
w krainie Sensu i Glansu,
w sposób tak Ŝywy, człowieczy,
pełny, prawdziwy, bezsprzeczny
jak Ŝyją aktorzy w filmie".
"Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim jest"
"Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim jest.
Skarbnicą moralnej prawdy, czy skarbonką marnej pazerności?
sienno-pszennym oddechem Natury? odorem braku kąpieli?
kimś po królewsku gościnnym? nienawidzącym obcych?
opornie niezawisłym? idącym z pochodnią na wiec?
pełnym mądrości wieków? nie znającym się na ekonomii?
kimś, kto ściągnie ostatnią koszulę z grzbietu, jeŜeli
przyjaciel w biedzie? kto ściąga przezornie buty (świadomy,
Ŝe i tak ktoś to zrobi) z nóg rannego, który zań walczył?
milczącym podmiotem historii? jej skomlącym dopełnieniem dalszym?
kimś na zdjęciu (fotograf zakosił Pulitzera za cały cykl),
kto stoi na tle ruin własnego domu, niemy,
wąsaty, oszołomiony ('Jak to: był dom - i znikł?...')
oraz budzący współczucie - dopóki nie odkryjemy,
Ŝe wyszedł na przepustkę z policyjnych koszar,
gdzie przez cały poranek torturował jeńców
z tą samą próŜną (albo szczerą satysfakcją) w oczach,
bo jego prosta natura rozumie niewiele więcej
nad to, Ŝe wojna jest stemplem: 'Dozwolony kaŜdy akt zła'?
Słowem: kimś, kto krzywdzi Rilkego, nie chcąc zmieścić się w jego elegii,
czy kimś, kogo pokrzywdził Rilke, pisząc swoje elegie dla..."
"...Hrabin? znawców? samego siebie? To chciałeś powiedzieć? Ba!
Gdyby Rilke istotnie miał kogoś w rodzaju kolegi
ze szkoły albo z wojska, i ten - powiedzmy, co dwa
lata - przysyłałby mu konkretny spis paru tysięcy
tematów, których podjęcie przez poetę byłoby rozkoszą
dla prostych czytelników - świat moŜe wyglądałby nieco
inaczej... Ale tylko nieco. Niejasny jest juŜ sam obszar,
zatarte są granice, które chcielibyśmy widzieć na Ziemi
prostymi jak linie boiska na stadionie, tej misce na ryk
jednoznacznego triumfu lub nienawiści. Pragniemy,
by na właściwej połowie ustawił się kaŜdy z nich,
prostych ludzi - a linia podziału rysuje się śladem i trwalszym
niŜ trochę wapna na trawie, i w ogóle nie tym: innym, starszym,
tym, którego istnienie jest stwierdzonym i potwierdzonym
faktem - całkiem odwrotnie niŜ w statystycznej tabeli -
tylko w kaŜdym pojedynczym przypadku, postępku, nawet wiadomym
wyłącznie swojemu sprawcy. To wiele więcej niŜ tekst -
59
sztandar, medalik, dyplom - deklaracji przynaleŜności:
rzecz nie w tym, czy się słucha kwartetu czy rŜnącej kapeli;
wybór jest i trudniejszy, i, w pewnym sensie, prostszy:
kaŜdy człowiek w kaŜdej sekundzie decydować musi, kim jest."
Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci
1.) JEśELI COŚ CIĘ BOLI:
- DOBRA WIADOMOŚĆ: śYJESZ.
- ZŁA WIADOMOŚĆ: TEN BÓL
CZUJESZ WYŁĄCZNIE TY.
2.) TO WSZYSTKO DOOKOŁA,
CO CIĘ SZCZELNIE OTACZA
NIE CZUJĄC TWEGO BÓLU,
JEST TO TAK ZWANY ŚWIAT.
3.) UBAWI CIĘ, śE JEST ON
REALNY I JEDYNY,
A LEPSZEGO NIE BĘDZIE
PRZYNAJMNIEJ PÓKI śYJESZ.
4.) GDY JUś SKOŃCZYSZ SIĘ ŚMIAĆ,
ODRZUĆ LOGICZNY WNIOSEK,
śE TAKI ŚWIAT BYĆ MUSI
PRZYWIDZENIEM LUB SNEM.
5.) TRAKTUJ GO CAŁKIEM SERIO,
JAK ON PRZED CHWILĄ CIEBIE -
DOKONUJĄC WYBORU
SPECJALNEJ CIĘśARÓWKI,
6.) BY W OKREŚLONYM MIEJSCU
I UŁAMKU SEKUNDY
POTRĄCIŁA CIĘ, KIEDY
PRZECHODZIŁEŚ PRZEZ JEZDNIĘ.
Płakała w nocy ale nie jej płacz go zbudził
Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaŜ mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.
I półprzytomny wstyd, Ŝe ona tak się trudzi,
to, co tłumione czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, Ŝe w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:
ile więc był wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi - gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi
negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
"Płakała w nocy, chociaŜ nie jej płacz cię zbudził"?
Na wyciągnięcie ręki - ci dotkliwie drudzy,
niedotykalnie drodzy ze swoim "Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi".
60
I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: "Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził,
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi."
OD KNASTA
„Od Knasta" - tak mawiało się w mojej dzielnicy
(po poznańsku powinno się rzec „w moim fyrtlu”)
tonem głosu znaczącym: „Inni cukiernicy
ze swym brakiem finezji i nadmiarem frytur
są jak ta cała PRL-owska szarzyzna:
wariat, co juŜ zapomniał, gdzie słoik konfitur,
ale wciąŜ jeszcze boi się do tego przyznać
i wieńczy ciastka bladym agrestem z kompotu.
Tak, tylko Knast zachował przedwojenny fason”.
Ja byłem powojenny: ideę bojkotu
eklerów albo ptysiów, z kaŜdą nową fazą
soc-dobrobytu (zawsze jak w bon-mot królowej)
rzucanych (ciasta kruche teŜ!) na rynek, farsą
nazwałbym, gdyby mi to mogło przyjść do głowy;
wypieki Knasta miały jednak dosyć przewag
(sama ich świeŜość była juŜ szczytem komfortu),
by doceniał je nawet taki skrajny lewak
jak ja dziewięcioletni. Cukiernia od frontu
i wewnątrz nie zdradzała, Ŝe trwa tutaj sroga
walka klas, ucisk mas przez macki wielkich fortun:
lada, stolik, krzesełko. Ale za to rogal
na świętego Marcina! albo smak mazurków
wielkanocnych, z ich lepkim migdałowym fryzem,
Szarą Granią chroniącą RóŜowy Staw lukru,
za dopłatą - z napisem, lub wręcz aforyzmem
(lukrem czekoladowym), od prostych (Helence)
do dłuŜszych, takich w których frezer albo fryzjer
miał słyszeć chór najbliŜszych: Kaziu, nie pij więcej...
Jak ja nimi gardziłem! Nie ciastkami. Ludźmi.
Tymi, którzy w niedzielę szli przez Rynek z Fary
do Knasta, nawet wtedy nie wolni, nie luźni,
przeciwnie, wprasowani w biel koszuli, w stary
szczękościsk srebrzystego lisa wokół szyi
Ŝony, w spacer pod rękę (na jego czas swary
cichły, aby znajomi nie zauwaŜyli),
a od wyjścia z cukierni jeszcze nienawistniej
Ŝałosni: przez to, Ŝe tak bezbłędnie trafiali
w drzwi własnych mieszkań, w progi swych domowych istnień,
trzymając się, jak deski ratunku na fali,
tych poziomo niesionych przed sobą kartonów;
Ŝe w tygodniowym rytmie, któremu ufali,
spacer tą samą trasą wiódł ich - nie Katonów,
lecz mogących sąsiadom odrzec: „Tak, od Knasta,
innych nie warto nawet..." - Dziś mój wstyd, potworny:
przypuszczać, choćby dzieckiem, Ŝe ta biała laska,
to pudełko co tydzień, było kwestią formy;
nie dostrzec, Ŝe jeŜeli jest coś, co pomaga
trzymać się Ŝycia, iść przez ujadanie sfory
dni - jeszcze Ŝałośniejsza jest moja pogarda...
61
11. JACEK DEHNEL
FOTO-FILM, A. Cechnowski,
ŁÓDŹ, Przejazd 24, tel. 457-23
Jest jeszcze śyd z wełnistą brodą, pod kołpakiem
przymocowaną zmyślnie sznurkiem, i jest Turoń
w futrze - resztce paradnej szuby z Petersburga,
jest Ksiądz, zupełnie Ŝywy, chociaŜ juŜ na czarnym
tle tablicy; Królowie, jak przez wszystkie wieki
szkolnych przedstawień: karton z pozłotką i berła
z toczonych nóg od krzeseł. Obok Pastuszkowie
w wyszywanych kubrakach, jeden z kapeluszem
zawadiacko spuszczonym na dziewięcioletnie
oko. Jest góra bieli i szychu i pierza:
krąŜki twarzy w ogólnym puchu anielskości,
przepaski z promykami na lśniących, dokładnie
wyszczotkowanych włosach - a im wyŜej w górę,
tym więcej Gwiazd, pod sufit ich graniaste głowy
(grać ogony w Jasełkach - choćby i komety -
cóŜ, to moŜe naznaczyć raz na całe Ŝycie).
Tylko ona, w zawoju, z plastikową lalką
Patrzy dalej i głębiej i mocniej i straszniej
nad pudłem aparatu, głową preceptora;
jest rok trzydziesty siódmy. Brakuje w obsadzie
Diabła i Śmierci. Idą przez skute jeziora.
Warszawa, 2. IX. 2005
Przez most i dalej
I.
I ta podróŜ, jak kaŜda, jest złotą suwmiarką,
przemyślnym aparatem siedemnastowiecznych
okulistów: rozwiera szeroko powieki
na tramwajowe szyny, krzewy, niedopałki
i zamek: jego rdzawy kolor jest z pewnością
znaczący (te powstania i wojny, i szarpie).
KaŜda dziesięciolatka to reprezentantka
innej kultury. Ale ta reprezentuje
całkiem inną kulturę, z drugiej strony rzeki:
kurteczka z róŜowawym futerkiem i dŜinsy
o oczywistym kroju, obcisłe, tamtejsze.
Widzisz jej siostry, matkę, szwagierkę, teściową,
jej dzieci, w obfitości, i dzieci ich dzieci.
I róŜowe futerka przyszłości, syntetyk
w rozmaitości odmian. Sekwencję wydarzeń
i pokoleń jak wykres w ksiąŜce od biologii:
gonady, ślub, seks, ciąŜe, praca, renta, śmierć.
II.
Jedzie się jak przez morze, bez pośrednich lądów,
jakby ci, co wychodzą, skakali w odmęty,
a innych zaś autobus podnosił łaskawie
z morskich toni jak jakichś rozbitków w polarach,
zagubionych wioślarzy, syreny lub kryl.
62
Cerkiew, tłum, krzyki "Janeeeek", ogolone głowy.
Menelka z manelami, jej spuchnięte nogi
jak kończyny denatki (cztery dni w wersalce).
Pot. Perfumy za 8,99,
człowiek z blizną idącą od kącika ust.
Gdzieśmy zstąpili, listku, leszczynowa witko,
oposku, królewiczu, myszko, pyszczku, słonko,
w tych płaszczykach z Harrodsa i butach na miarę,
zamszowych rękawiczkach, szalikach z okładki?
Czy przecena w Ikei tłumaczy ten krok?
Potem na krótko inny wymiar: chrom i drewno,
przepierzone fantomy domów, gdzie szeregiem
stoją kolejne kuchnie, łazienki, sypialnie,
rozległe scenografie rodzinnego szczęścia
gdzie trwa, od wejść po kasy, dobór dobrych dóbr.
I powrót: odwrócona kolejność neonów,
znów ścisk, P. opowiada mi o Justynianie
II Obciętonosym. I nikt nas nie słyszy,
mówimy obcą gwarą, nieznanym dialektem,
w pokrowcu z włókien szklanych, flicu, trudnych słów.
Po drugiej stronie widać nasze miasto świateł,
z laptopem, cafe latte i cywilizacją:
tamci się nieco kulą, my się odgarbiamy,
chiński i cyrylica się anglicyzują,
jak końcowe napisy thrillera ten most.
Andy Warhol, "Robert Mapplethorpe", polaroid print, 1973
Robert Mapplethorpe, "Self-portrait with Cane Skull", gelatin silver print, 1988
Panu Eugeniuszowi Tkacyszynowi- Dyckiemu
Co ci się stało, dziecko, powiedz, co się stało?
Którędy w ciebie weszło to straszne, którędy?
Jakimi cieśninami wpłynęły nieszczelne
tankowce z tym pigmentem? Z jakiej chmury spadły
gorzkie deszcze? Czy owoc był szkodliwy? Czy ten
arszenik był zatruty? Co łykałeś, dziecko,
co zobaczyłeś, dziecko, jakie frakcje ropy,
jakie złoŜa bazaltu, jakie hałdy ŜuŜlu?
Czy ten pan cię dotykał, czy go dotykałeś,
co tak ciebie dotknęło? Czy było dotkliwe
to miasto i ci ludzie? Skąd ta zmiana, dziecko,
kto ci dał ten cukierek, kto ci wsunął w rękę
tę tabletkę? Kto wsączył ci ten jad, tę chudość,
tę matowość, tę gorycz? Co dostałeś w zamian?
Straciłeś czy zyskałeś? Co ci przetoczono?
Przez jakie zadrapania, czyje ugryzienia
weszło to w ciebie? Kiedy? I czemu nie chciało
wyjść, i czemu nie zechce wyjść? Dlaczego czarno
skoro było tak biało? Czy ktoś urodzony
w Queens mógł skończyć inaczej? Czy weszło ze światłem,
z migawką, przez przesłonę? I kto mu otworzył
drogę, kto mu otworzył to, co się otwiera?
Czy było inne wyjście? Inne, niŜ to wejście,
którym weszło do środka? Co było pod spodem,
kiedy szedłeś po wierzchu? I co jest pod spodem,
kiedy tak jesteś w środku, gdy wszedłeś do środka?
63
Cieszyn, 22 - 27. VII. 2005
Brzytwa okamgnienia
Spójrz, właśnie tędy przeszła brzytwa okamgnienia,
plamki zakrzepłej sepii świadczą o jej przejściu,
z prawej zalane łąki i dachy obejścia
ponad nadmiarem siwej, nieprzejrzystej wody,
z lewej oni: tobołek, kufajka, patelnia,
warstwy rozwilgłych spódnic i rozmyte brody
pod kreskami kaszkietów. Łodzie ratunkowe
dojdą albo nie dojdą z Brześcia lub Kamienia.
Stan wody bez zmian. Zastój. Brzytwa okamgnienia
odcina to, co zbędne: całą resztę świata
za rozlewiskiem, jakieś sztaby kryzysowe
w surdutach, z wąsem, z lśnieniem słuchawek na blatach
szerokich, mahoniowych biurek. To, co płaskie
zostało na płaszczyźnie, na lśniącej powierzchni
cięcia: trafiają do nas te, nie inne, kreski
deszczu, bez chwili przed i chwili po, i wielka
woda i strach (na wróble) i ukryte paski
na których wisi w pustce mała, czarna leica.
Warszawa, 7 - 13. IV. 2005
OdwilŜ
Dla P. T.
Topnieje. Nieba widać więcej niŜ zazwyczaj,
w górze tyle, co zwykle, na dole bonusy:
ogromne składy ciekłych, niebieskawych luster.
Dookoła, rozkuta z lodów, trwa strzępiasta,
raz ubita, raz grząska, anarchia roztopów:
czubki drzew ponad wodą, migracje gryzoni,
bezładny pęd obłoków. W lasach resztki śniegu
bieleją jak odpady z przetwórstwa pór roku.
Dopiero most i rzeka kładą tamę temu
bezhołowiu: jest północ i południe, upływ,
cieki, akweny, dukty. Droga, która wiedzie,
i miasta, które łączy, i ludzie po miastach.
To, Ŝe jesteśmy razem, jest częścią porządku.
Jak rytm drzew na poboczach, regularność ulic,
kierunki, kwadry, pływy, mój sztywny kołnierzyk,
twoje obcisłe swetry, moja lewa, twoja
prawa poduszka. Związek: to, co trzyma razem
dwa atomy wodoru, jeden atom tlenu.
Pociąg Gdańsk - Warszawa, 30. III. 1905
64
12. BOHDAN ZADURA
Bez kluczy
śnieg jest tylko w piaskownicy
zima w nazwie
we śnie jadę autobusem
pomagam kobiecie wynieść z niego
wózek z dzieckiem
idę do redakcji "Akcentu"
ścieg zegarka jest mało czytelny
jeśli pokazuje za kwadrans dziesiątą
będę stał pod drzwiami
jeśli za kwadrans dwunastą
moŜe nie
spodziewałem się dwóch osób
jest dwadzieścia
Bogusław przemawia na siedząco
za jego plecami trzy czerwone róŜe
na potem
stoję na Głębokiej
patrzę na ogródek
na liściu róŜy bladoróŜowa narośl
dotykam jej palcami
to pąk
drzewa wypuściły białe liście
wszystko kwitnie naraz
białe krokusy białe astry białe warszawianki
białe frezje
nawet forsycje kwitną na biało
świat powoli
przechodzi na drugą stronę
Budapeszt
pamiętam
jak jechałem dwójką
od mostu Wolności
do mostu Małgorzaty
czterdziestoletni
patrzyłem na ludzi
siedzących przy białych
stolikach na białych
krzesłach
i czułem
Ŝe tam jest
prawdziwe Ŝycie
pamiętam
jak siedziałem
przy białym stoliku
na białym krześle
piłem espresso
i jadłem lody
czterdziestoletni
patrzyłem na ludzi
jadących tramwajem
od mostu Wolności
do mostu Małgorzaty
i czułem
65
Ŝe tam w tramwaju jest
prawdziwe Ŝycie
Dziesięć na kwadrans
skąd w takim zaniedbanym mieście
takie zadbane kobiety
jakby inna rasa
szczupłe nogi aŜ do nieba
a niebo nad Ukrainą jest wysokie
obcisłe dŜinsy odsłonięte brzuchy
z brylantem pępka
jakby nie miały piersi
ani twarzy albo skrywały je chmury
odnoszę wraŜenie Ŝe jeśli spotkamy zakonnicę
ona teŜ będzie w spodniach
liczymy kobiety w sukienkach
kelnerki się nie liczą
mówi Hamkało a Bondar dodaje
we Lwowie nawet policjanci mają ładne dupy
Nadmierny apetyt
Nad morzami pod gwiazdami
Leci Marek z piłkarzami
Na półkulę drugą leci
Argentyńskie poznać dzieci
Na stadionie w Mar del Plata
Będą teŜ mistrzostwa świata
Bramkę strzela na stadionie
Wszystkie dzieci klaszczą w dłonie
Nikt Markowi nie dorówna
Wygra wygra Marek Mundial
Sędzia patrzy na zegarek
Królem strzelców został Marek
Na stadionie juŜ dla niego
Brzmi Mazurek Dąbrowskiego
Po mistrzostwach zaś z powrotem
Mknie do mamy samolotem
Nad morzami pod gwiazdami
Lotem wraca z medalami
Trampolina
ojciec mojej matki
orał pole siał zboŜe hodował
świnie kury i krowę
ojciec mojego ojca
był murarzem zdunem i stolarzem
sadził kartofle
kartofle rosły na polu na którym
teraz stoi blok
w którym mieszkam
gdyby nie matka i ojciec
miałbym w swoim czasie
punkty za pochodzenie
ale obyłem się bez nich
ojciec zaczął studiować weterynarię
jeszcze przed wojną
więc nawet gdyby nie nastała
Polska Ludowa
66
nie pasałby do końca Ŝycia
krów
ale Mieczysław Rakowski
pewnie by pasał
i mój cioteczny brat
pewnie nie skończyłby
technikum elektrycznego
w wojewódzkim mieście
awans społeczny
to nie takie puste pojęcie
jak mogłoby się wydawać
gdyby nie Polska Ludowa
ojciec zapewne kilka lat wcześniej
dostałby profesorską nominację
wręczył mu ją w 1974
Henryk Jabłoński Przewodniczący
Rady Państwa taki
dzisiejszy Lech Kaczyński
bo wtedy nie było prezydenta
to znaczy był ale kolegialny
co w latach osiemdziesiątych
mieli do wyboru
ambitni chłopcy ze wsi?
państwo i partia
niewiele im oferowały
seminarium
otwierało im świat
jeździli do Rzymu
wracali z doktoratami
zamiast krów
pasą owieczki
67
13. ANDRZEJ NIEWIADOMSKI
Grudzień, puder
"Mienią się być mędrcami, a to tylko szał ich ogarnął"
Słabo przypudrowana jest ziemia i nieporządnie.
Nikłe słońce nad lasem dodaje nieco róŜu i niknie
w barwach niebieskiego długopisu. Bezlistne gałęzie
odsłaniają wydmy, wyniosłe, nadgryzione skarpy
w otoczeniu sosen. Niepozbierane jabłka staną się
przedwczesną dekoracją, wystarczy dodać anielskie
włosy, i gwiazdę, i kolorową słodycz. MęŜczyzna
oparty o tyczki pali papierosa i obserwuje wyŜsze,
puste tyczki, pojedyncze, bez lin, sznurów, bruzdy
coraz szybciej wchłaniające puder, podczas gdy dalej
dachy juŜ nagie są, nagie komórki, deski i wszystko
w najlepsze tkwi bez ruchu. Kiedyś upiliśmy się tu,
pływaliśmy w ubraniach i spora grupa miejscowych
odprowadzała nas na przystanek, tworząc orszak,
zbyt wiele było do wyŜęcia. Znacznie później napisałem
bliźniacze wiersze, nauczycielka kazała je wieszać na
ścianach, na gazetce, nad łóŜkiem, panienki dostały się
na studia i sława gotowa na całe województwo, na
niemal wszystkie jego powiaty. O dobrych chęciach
napisano juŜ duŜo, nie jestem po stronie Ŝycia i
Ŝywiołu, bo musiałbym uznać istnienie stron, głupiej,
pojemnej Ŝony. "Trudności to są okoliczności,
które mogą być zwalczone, ominięte, przeobraŜone."
A gwiazdy rozsypią się w ogniu, zanim na to
wpadną, odkryją nagość, czarne, skręcone i karłowate
sylwetki, coraz mniej pudru, róŜ, który przelewa się
w czerwień, tylko przejeŜdŜam tamtędy, by zaraz
dostać się w światło siedliska folkloru "Marzanna",
gry, wartko płynącej muzyki, płynącej na przekór
stęŜałemu powietrzu. Nadchodzą święta. Habent
sua fata confetti. Nikt nie ma klucza do wiersza
ani klucza od przepaści
Lekcje
Parszywy blask wiosny w grudniu. Wkrótce
zostaniemy sprowadzeni do parteru
zamiast zarobić parę dodatkowych
punktów. ZałoŜyć klamrę, suples na butwiejącym
ciele liści, błota i trawy. Leniwe przeciąganie się
na werandzie grozi katastrofą podpiłowanych
belek. Nic, które akurat wystarczy
za nic. A od południa koniec rozdzierania
szat. Wzmocnijmy moŜe jakąś dykcję.
Będziemy rzucać losy. Jakąkolwiek, niewaŜne
jaką. Usiądziemy tyłem do publiczności,
a inni w tym czasie rozegrają partię
ping - ponga. I wiersze. Bez końca.
Niehigieniczne jak zbyt namiętny i długi
pocałunek. Rekordy. Recytowanie.
Czytanie. Śpiew. Melodeklamacja. AŜ do
mruczenia w ścianę. Za nią subtelny fałsz
roślin i zwierząt. Ostatni dzień na tarasach,
68
ze stygnącymi sztalugami, kawą, pulsującym
kursorem, widokiem jak z obrazka, i wszystkim,
co wpisane w rubrykę "nie dotyczy", jak
parszywy blask wiosny w grudniu. Byle
w zmiennym tempie, ze zmiennym szczęściem,
ale czytajmy: śmieci, puszki, gówna, butelki
i hasła. Chmury i manna. To niewykonalne
i proste: Ŝądasz czystości - zachowaj ją
sam
Prewentorium
Gdybyśmy przyjechali tu w maju, o trzeciej
budziłby nas śpiew drozda, a kosa - kwadrans
na czwartą. Póki co, będzie jeszcze zimniej. Wiatr
od przełęczy gna, drzewa szaleją, gną się i
skrzypią, jak deski, jak gotowe deski, ale
to wszystko idzie górą. Wczoraj nie zaszedłem
do "Excelsioru", dziś juŜ się nie chce, dziś będzie
za późno, pozostaje (skończyłem "Marinę")
kilkadziesiąt sposobów patrzenia na pusty
pasaŜ. Na przyspieszenia nie ma rady; jeśli
widzimy linie i plamy, miałby panować
widzialny dwoisty porządek? Podobno plam
jest więcej, do tego wprawione jest oko, tak,
białe plamy i czarne linie, nie mniej czarnych
kresek, proste balkony, lata trzydzieste, a
ta historia z cesarzem i mapą, jeśliby
miała się spełnić, to właśnie teraz, przez chwilę,
z nami w roli kartografów. I jeszcze wiele
elementów, przy czym nigdy nie byliśmy tak
dokładni. Od lata zmieniło się trochę, tynk
przykrył drewno, na tynku mamy Grecję, kolumn
imitację, Wenus z Milo, biegaczy czarno-
figurowych, tyle Ŝe dalej wódka, tyle
Ŝe trudno o okrutniejsze rzeczy niŜ syndrom
niedogrzanych lokali. Wcześniej wybrałem się
do źródła: solanka, gaz i ropa, zamarza
w nich "czysty ogień", zamarza krzepkie ciało i
to trzecie. I gdyby nie ta nazwa, gdyby nie
"Bełkotka", pewnie nie przypomniałbym sobie o
drobiazgach: szamponie, długopisie, gazetach.
Których nie zdołali dowieźć, które nie zdołały
dowieść, które nie doniosły na nikogo, na
mnie teŜ. W Tatrach rozpoczęto liczenie kozic,
spis krokodyli planuje się wkrótce w Zambii,
a tu, "ci, którzy chodzą do Jędrka, to chuje,
szmaciarze i mineciarze". A więc nie zmieniam
przyzwyczajeń, w moją stronę teŜ nikt nie zmierza,
dowolnie za to moŜna zmieniać miarę, obniŜać
ton, grzać się w cieple tych fantastycznych domysłów,
nieco śmiesznych, spoza skali, spoza obecnej
krawędzi, siatki dróg i drzew, siatkówki oka.
Jednak najbardziej pragnąłbym zamieszkać w "Małym
Orle", gdyby prewentorium nie było wcześniej
juŜ dane, zadane, jak ból, dolegliwość na
celowniku, a ręka opóźnia to wszystko,
co widoczne, co widzialne, bo w gruncie rzeczy
zawsze jesteśmy tu razem i nikt nie czeka
na raj, na lato, na Grecję, na budzik ptaków,
69
takŜe gdy wkrada się przeszłe i wbrew wszystkiemu
zamarza, ruch idzie górą, wiatr od przełęczy
omija płuca, twarze i ręce, i kładzie
akcent na szum, skrzyp, na inny szyk, daje się
słyszeć to, przed czym nie chroni prewentorium
i rytm, i "sposób", i mapa, nie pomoŜe
tu kaskada powtórzeń i róŜnic, muszla
zostanie pusta; nastaw ucho na koncert
bez wykonawców i partytury, teraz
juŜ słyszeć się daje, bez względu na czas
i miejsce, i nic nie zmieni się, nawet
gdybyśmy chcieli przyjechać tu w maju
Temperatura
Przez ponad tydzień nie zagląda tu słońce. Jedynie
gorączka, jej delikatna poświata, rozciągnięta
na długich drutach nad rzeką, coraz bardziej sztywnych,
niech opiera się o mróz i o szyby w ruchu. Kobiety
Lubelszczyzny wciąŜ pozostają płaskie, wyciosane
w prostą bryłę, obelisk. Nie zmieniają tego
nowe geny i nowe czasy. śółta łacha przysłonięta
białymi językami lodu, poszarzałym grzybem,
droŜdŜami, które wkrótce opanują cieplejszy
wapień, do nurtu spłaszczą linie i zapadliska. Nic
tu nie rządzi się swoim własnym prawem, niczego się
nie opowiada, niczego nie czyta. I wcale o tym
nie wiem, Ŝe "zamykam oczy na dramatyzm istnienia,
poszukując tymczasowej błogości" i Ŝe "zanika
dawna formacja". I wcale nie czuję się winny tych
"naskórkowych wraŜeń"; nie ma ja ani mnie nie ma,
za to ze mną wciąŜ maszerują niskie lepianki,
ostrzegawcze znaki, badyle i wiechy, wały aŜ
po horyzont. Zygzaki napięcia nad szosą, wypieki,
płomień nieŜywy, który wolno wkracza na plac, pnie się
za zrujnowany folwark, dotyka siwych gałęzi. "Wszyscy zręczni
mogliby wkrótce sądzić, Ŝe sprostali temu zadaniu".
Miasto poziomo na A. ma nieskończoną ilość liter,
ale pionowo nie pasuje nic, chciało znaleźć się
w rogu krzyŜówek, jest pośrodku szyby i dopuszcza
tylko płomyki, pomyłki
Ten tytuł jest juŜ zajęty
Wybacz. Nigdy nie miałem czasu, by dopracować
poemat. I zawsze miałem kłopoty z językami.
A wczoraj obudziłem się i pierwsze słowo
zamieniło wszystko w strysz. Stałem przed lustrem i
mówiłem inaczej. W tle odbicia nie było
ani ludzi, ani aniołów. Potem przerwałem
bojąc się, Ŝe szybko zgubię rytm. Nic z tego.
Nie wiem, czy to (całe) szczęście. Wyszedłem z domu.
Próbowałem w kiosku i w sklepie. Obiecałem,
Ŝe powiem wolniej. No i nic. Ale nie szeptali:
"cudzoziemiec". Obiecałem, Ŝe napiszę. śaden znak
nie zamieniał się w hieroglif. Ale nie umieli
przeczytać. Od tej pory artykuły są juŜ niedostępne.
Niedostępne i niepotrzebne. Nie wiedziałem o tym,
ale będziesz umiał mi pomóc? Wyczerpałem
pulę pamięci. Najpierw była łacina, kiedy
zabłąkałem się na uniwersytet. Była. Szlus.
70
I szukałem pokrewieństw. De quelle couleur sont
te cheveaux? No, to się nijak miało do moich
włosów, do moich snów i słów. Nazywałem inaczej.
Bo przecieŜ juŜ jest po wszystkim. Nawet jeśli
was wykupią. Chodziły mi po głowie przypadkowe
umlauty. Tamten francuski to resztka nie reszka.
I niemiecki. Reszta z lekcji w piątej klasie.
MoŜe w siódmej? To naprawdę juŜ nie jest śmieszne.
Nawet w płaczu słyszą to prawdziwie obce. Śmiech zastyga,
a na wargach pełno mam tych dziwnych zdań;
nie potrafię przywołać zdań Ashbery'ego i Eliota,
pana spod ósemki, panów Teofila i Wieśka
teŜ. Nie pamiętam o zimach (tamtych trzech), i
kanikułach z początku lat trzydziestych. Lody puściły,
tylko to, co taje, to co się wylewa, nie ma
przy tym neniów, ani stancji, nie ma zimnych
krajów, parcel, gdzieś zniknęli zimni ogrodnicy
i ruchome święta, teraz nie mówię do lustra
tylko w przestrzeń, powódź jest nieunikniona, twoja
powódź, u siebie drzwi zostawiłem otwarte.
Ani suchej nitki na grzbiecie ksiąŜek. Prawda, były
zszywane. Nie uŜywam reguł, nie znam zasad,
przestrzeń zaczyna czytać z moich ust, reguł
nie dopracujemy nigdy, ta najczystsza składnia
(nie pomogłeś mi jednak) bywa czystym ruchem ust.
Powiedziałem: "potopem"? Odkąd obudziłem się,
nie ma mowy o przejęzyczeniach. Poemat
po potopie, to dopiero byłby zbytek. "Ale zbyty",
mówi pan Teofil. Ja nie słucham, juŜ nie muszę słyszeć.
Ktoś posłucha? Będzie słyszał? I dlaczego zaraz ktoś?
Nie wiem, na czym to polega. Strysz popłynął. Na nic pomoc
wielojęzycznych. Wybacz, napisałem, Ŝebyś nie miał wzorca.
Oda na spadek euro
Bądź pozdrowiona, słodka apokalipso, nowa katastrofo,
której nie rozumiałem; nie wiedziałem, skąd przychodzisz,
skoro nie strajki ani krach na giełdzie, ani wojna
były twoją przyczyną. Nie miałem snów proroczych,
obudziłem się w świetle czerwca i wiedziałem, Ŝe euro
spada – na łeb, na szyję. śe spadało, zanim pojawiły się
jego szeleszczące, fioletowe, Ŝółte, czerwone budowle
i style. Spadało, bo powstał nowy świat i zechciał
wyrugować resztki starego, a ten odgryzał się, nawet
wtedy, gdy nie znajdował sił ni chęci. Nikt nie wie,
kiedy euro zaczęło spadać: być moŜe w dniu, w którym
umarła Lady Day (i Lady Di), albo w dniu, w którym
runęły wieŜe, a poeci zaczęli opiewać okaleczony świat
(naraz nowy i stary), podczas gdy wielu staruszków nadal
przewiązywało pomidory, recytując znaną mantrę.
A moŜe w dniu, w którym Jim Morrison utonął pod
tonami wosku, kwiatów i łez na paryskim cmentarzu,
i w dniu, w którym Abba zagrała po raz pierwszy „Thank You
for The Music”. Euro spadało, kiedy wzrosły kursy funta
i złotówki, kiedy poeta w czarnej koszulce napisał wiersz
z Polską w tytule, a kaŜdy wers na czoło wysuwał
„i kiedy”. I kiedy – wcześniej – poeta śmietników
opublikował „Spadanie”. I kiedy obrońcy tradycji
raz twierdzili, Ŝe nic się nie stało, a innym razem, Ŝe
sprawy zaszły za daleko. Nikt nie wie, jak do tego doszło,
który dzień był pierwszy, ale nie ma wątpliwości, Ŝe
euro spada i teraz, kaŜdego dnia, gdy tryumfuje „duch
71
otwartości i współpracy”, euro spada, gdy o latach
osiemdziesiątych moŜna mówić tylko po kilku piwach,
a o dziewięćdziesiątych – po amfie. I euro spada, kiedy
studentki noszą wielkie krzyŜe na półnagich piersiach
i brzuchach, mówiąc, Ŝe tak – ponowocześnie – czytają
Morsztyna. I spada euro, kiedy studenci stwierdzają:
„to wstyd, Ŝeby pracownicy naukowi mieli w pokojach
tak kiepskie komputery”. I spada euro, kiedy A. mówi, Ŝe
pasę się jego zielonością, nie wiedząc o mojej niewierze
w czystą zieleń, w siłę dolara (jena i juana), we wszystkie
alternatywy. I spada euro, kiedy Nigella zaczyna udawać
gospodynię i burzy nasze pojęcie o angielskiej
kuchni, a Niemcy wierzą w gazociąg pod burymi
wodami Ostsee. I kiedy pewien polityk mówi:
„Proszę wybaczyć, ale większość Francuzów nie wie,
Ŝe istnieje Estonia” (bo przecieŜ Estonia nie istnieje
albo – jak Lwów – jest wszędzie). I spada euro,
kiedy wprowadzają je w Bośni i w Czarnogórze. I kiedy
geje sprzymierzają się z lesbijkami i feministkami, a skini
zaczynają zwalczać nowe sojusze. I kiedy powraca
poezja zaangaŜowana i proza społeczna, i nie ma juŜ
pięknych lat, kiedy nie spadało euro, spada bez końca,
bez kresu, przełamuje linie oporu i wsparcia, pikuje bez trudu.
A gdyby Ségolene Royal zgubiła ulubionego kota,
płakałaby zapewne, bo koty są zwinne, mają miękką sierść,
a rozmnaŜają się piękniej niŜ wersy i ludzie
Przygoda na Mariensztacie
Miasto niebieskie, widziane rano z okien
hotelu, nie, juŜ nie niebieskie, błękit stał się
pastelowy, podbarwiony jak na taśmie
serialu. Miasto nie śmieszne i nie straszne,
w którym słowa rozpływają się, zderzają
ze sobą, nie reaguje nikt, syren nie słychać,
słuŜby działają pozornie – jak przygoda,
to tylko tutaj. Miasto śmierdzące coraz mniej,
miasto domyte, w nowych toaletach stare
rozrzedzacze słów, nowe trybuny, tarasy,
place solowych defilad, wyspa usypana
na powierzchni martwego morza, wokół sól
w kryształkach, ziemi sól – niskie brzozy, sosny,
stare drelichy, stelaŜe plakatów. Miasto
starych taśm, nasycone kolorem, gwarem
rzekomo demonicznych głosów, nowych soborów
z błyszczącymi szybami, wielojęzycznych zborów,
z których nic nie dobiega, głosy stały się
szumem. Nie, nikomu się nie udało: za duŜo
było efektów lokalnych, za duŜo point,
skrzyŜowań o płynnym ruchu. I zbyt wiele
prostych tłumaczeń, szybkiego rozwoju, za mało
własności, duŜo rzeczy niczyich. Teraz
będą powtarzać: „tak to jest”, zawsze i wiecznie.
Miasto niebieskie, w którym przygody dobrze
się kończą, niestety: praca wre, na bilbordach,
w tyglach budów, w mocy luksów, kolorów,
w świetle praw obracają się spłoszone słowa,
ogorzałe twarze robotnic i robotników,
śpiewająco szczęśliwych, bełkoczących, juŜ po
słowie
72
14. WOJCIECH WENCEL
BoŜe Ciało
Było tak gorąco, Ŝe topił się
ołów w witraŜach
Adam Zagajewski: Lato
Tamto południe zastało nas razem
drugiego czerwca w niemieckiej Oliwie
było gorąco i parno więc zanim
weszliśmy w mury zakrystii – przez chwilę
ktoś obserwował nasz postój przy piątym
liceum w cieniu zbawiennych drzew
marząc o ławce nad którą jaśniała
potęŜna bryła świątyni a z prawej
za ogrodzeniem wzmocnionym krzewami
stanęli nagle idący z procesją
ludzie – ich śpiew się nakładał na głosy
ptaków ukrytych nad nami
było gorąco powaŜnie zdziwieni
Ŝe w samym środku dnia w tej przestrzeni
drŜącej od słońca unosi się śmierć
w przenośni szliśmy do siebie bez obaw
zupełnie obcy grobowym połyskom
które tęŜejąc składały się w wiersz
w sestynę o tym Ŝe wiatr targnął ławką
twoje i moje istnienie się starło
i czułem całkiem wyraźnie jak w naszych
płucach juŜ teraz złączonych na zawsze
z kaŜdą sekundą się oddech obraca
w morze popiołów
* * *
Widok na parafię przez biały krzyŜ okna
spójrz jak się rozjaśnia potęŜny krajobraz
i z pochyłym niebem wiąŜą go powrozy
drzew (minęła zima w trawie się połoŜył
sznur wędrownych kości) pamiątka z Matarni:
zbliŜa się do dzwonów ministrant ofiarny
i ksiądz który pieśnią dzień Pański zaczyna
niesie do zakrystii swój mszał i naczynia
tonąc w morzu barwnych choć przegniłych liści
ład albo niepokój ocala nas wszystkich
powiedz skąd się bierze ta reguła wieczna:
dreszcz mieszka w katedrze prawda w Rzymie mieszka
Przez ziemię
Nie ma zbawienia jak tylko przez ziemię
jak szare ziarno młyn na mąkę miele
tak nas rozkłada na cząsteczki woda
rzeka hucząca w podziemnych ogrodach
73
do wnętrza kuli pcha nas grawitacja
piasek nam z czasem szkielety osacza
a ponad nami wiatr do ziemi chyli
tych którzy jeszcze umrzeć nie zdąŜyli
kręcą się skaczą wołają do nieba
a ono składa milczący poemat
i czeka aŜ się przetoczą przez glinę
ich ciała słabe choć takie ruchliwe
patrz: juŜ przyciska je wiatr do podłogi
na rynku burmistrz upada na chodnik
i całe miasto kolana ugina
w szkołach cukierniach kościołach melinach
i nikt nie moŜe reguły tej zmienić:
bydło nas depcze pył wzbija się z klepisk
tłamsi nas dusi urabia horyzont
a dzieci nad nim gwiazdy liczą
Epitafium dla Hansa Wintzla
Z Badenii-Wirtembergii do kościerskiej wioski
w roku tysiąc siedemset sześćdziesiątym którymś
rzymski ślub wybielił protestanckie kości
i są ocalone choć wypadły z trumny
ale zanim wieko doszczętnie zmurszało
skazując na gułag piszczele i czaszkę
na wieszaku z wapnia spoczywało ciało
i krew w Ŝyłach grała poślubionej białce
ona bez imienia – on Hans – zresztą nie wiem
czy ten ślub nastąpił w pierwszym pokoleniu
ale tak przyjmuję: im szybciej tym lepiej
po co dłuŜej siedzieć w niemieckim więzieniu
więc umarł juŜ tutaj w polu pod Grabowem
jako katolischer Neubauer – niech Ŝyje
Ŝyciem wiecznym słysząc opowieść o sobie
z moich ust: kość z kości i krew z krwi tętniczej
ja i moje dzieci dziadek ojciec bracia
z których jeden kiedyś utopił się w błotku
– wszystko to rodzina Neubauera Hansa
w gospodarstwie ziemskim z widokiem na kościół
Ziemia Święta
Mróz trzyma juŜ chyba od zeszłej niedzieli
po tygodniu wreszcie wstałem znad tej ksiąŜki
i wyszedłem z domu Ŝeby się przewietrzyć
a chorobę gardła ściąć powietrzem ostrym
mając do wyboru wózek albo sanki
pierwszy raz od dawna pomyślałem dłuŜej
bo śnieg przykrył ziemię szczególnie dokładnie
dając dziecku szansę – lecz wybrałem wózek
a więc ruszyliśmy: ja i Krzyś przede mną
owinięty kocem po sam czubek nosa
w ocieplaną kurtkę wpakowany miękko
zerkający z tronu na nieduŜych kołach
w prawo tam gdzie skarpa i ogród „Monaru"
74
w lewo – dom i traktor – moŜna się zatrzymać
czarny kot po śniegu przebiegł w stronę parku
przez podwórze z dziećmi szła pani Regina
juŜ po trzech minutach Krzysiowe policzki
choć pokryte warstwą ochronnego kremu
zaczęły róŜowieć jak mury kapliczki
albo wąski obłok nad szopą Wejherów
wczesne popołudnie w końcu listopada
cisza mróz na dworze kartka z zakupami
szeleści w kieszeni zimowego płaszcza
i ciemnieje w śniegu zmarzła kępa trawy
poobiedni spacer przez las na osiedle
do sklepu „w garaŜach" po jabłka i śycie
ty zostałaś w domu – poszliśmy bez ciebie
czwarty miesiąc ciąŜy zaczął się jak inne
zwolnieniem lekarskim z nakazem leŜenia
więc teraz jak zwykle kołyszesz tę miłość
kruchą jak nasz pacierz jak płacz Zbawiciela
w mieszkaniu z gazowym piecykiem i ciszą
skrzypi śnieg i wokół jest naprawdę pusto
kiedy zza zakrystii spływa kula słońca
czerwona i niema nad grobową dróŜką
która nas prowadzi wzdłuŜ okien proboszcza
przez teren plebanii z gospodarczym składem
rzeczywistym niemal jak Skład Apostolski
tak juŜ jest Ŝe wszystko od mrozu się staje
oŜywione niczym w godzinie Narodzin
niczym w porze śmierci drŜy popiół na śniegu
rozsypany wczoraj przez dwóch ministrantów
dobrnęliśmy wreszcie przed cmentarz – od sklepu
dzieli nas pół drogi – zawracać nie warto
sine niebo smuŜka dymu za drutami
z wysokim napięciem hen na horyzoncie
pamięć tkwi w przestrzeni – to co między nami
jest wpisane wryte w to miejsce pod słońcem
krystalicznie czysty dzień w dolinie Baka
z oddali szczekanie czyjś krzyk jęk motoru
przyjaciel miał rację: we wzór się układa
rzeczywistość – stary i ciemny drzeworyt
który trwa przez wieki i sam się oczyszcza
popatrz na tych dziwnych ludzi w samochodach
parkujących zwolna na ŜuŜlowych zgliszczach
w śniegu przed zachodnim wejściem do kościoła
słychać śpiew gdy oni gramolą się na dwór
z przetartego koca na tylnym siedzeniu
w swoich cięŜkich rzeczach z ksiąŜeczką pod pachą
po kolei: Krystian potem wujek Henio
później Gita z męŜem który wrócił z Niemiec
i na końcu ciocia Teresa – na mrozie
para z ust: – I łena zabuczeła w Tczewie
ten akt szlubu aŜ jej ksunc musiał pszipomniec
tylko śpiew zostaje – kończy się przy krzyŜu
rozmowa o bliskich rozpoczęta w domu
wrócą zanim pustka zamieszka w pobliŜu
na kolację: – Niechaj bandze pochwalony
75
Jezus Christus (w sercu) tak dzień się dopełnia
miesza się z krwią naszą tajemnica Chleba
kiedy o tym myślę ty z łóŜka nie wstajesz
ból – na wieczi wieków – czując w krzyŜu – Amen
Matarnia, zima 1998/1999
Pieśń nad pieśniami
1.
Pod starą lipą w zmurszałym ogrodzie
zdarzyło nam się to co się nie zdarza
spłynęły lody zakwitły begonie
ręce skrzyŜowane na twoich kolanach
tren wystukały dla chwastów i malin
które tu rosły ubiegłej jesieni
zanim zdąŜyłem je wyrwać i spalić
grunt odkrywając czy raczej tę ziemię
która się wkrótce okazała świętą
siódmego ranka posialiśmy trawę
i moŜe nawet nam było zbyt cięŜko
wtedy i później gdy przędliśmy marnie
nie mogąc znaleźć wspólnego języka
i przechadzając się z dziećmi na plecach
albo – pamiętasz – lękając się przyznać
do chronicznego braku pieniędzy
który doskwierał nam bardziej niŜ trzustka
– lub wcześniej kiedy wracałem z kliniki
a ty musiałaś w niej zostać i uznać
przewagę bólu nad siłą modlitwy
(trzy dni – ostatni higieniczny zabieg
i odpowiednia nota w karcie ciąŜy)
– i wreszcie całkiem niedawno gdy nasze
dziecko w szpitalu na kilka dni złoŜył
niewprawny lekarz – nie było nam lekko
ale czy ktoś obiecywał nam szczęście
nie okupione wysiłkiem i nędzą
2.
Chłopcy na drodze po chudym obiedzie
(w piątek zazwyczaj są śledzie w oleju)
czas na bieganie i czas na dreptanie
na przewracanie się co pięć sekund
przez kocie łby albo w mokrą trawę:
– Mógłbyś uwaŜać na spodnie, naprawdę!
wieczorem wszystko się uspokoi:
przed ósmą dzieci do łóŜek połoŜysz
w świętej ciemności miłosnym językiem
będziemy z sobą rozmawiać – przed świtem
zbudzą nas wrzaski chorego Marcinka
nie mniej miłosne od tego języka
3.
Patrzyły na nas zastępy umarłych
mój brat mój ojciec i twoja babcia
z politowaniem kiwali głowami
słuchając naszych hipotez i planów
76
(podwyŜka w pracy kolejny Marcinek
dom i następna ksiąŜka w wydawnictwie
które zapewnia kolportaŜ) Ŝyliśmy
u Pana Boga za piecem nie mając
o tym pojęcia – szamocąc się z losem
bocian zawracał nad dachem kostnicy
kiedy huk dzwonów potrząsał Matarnią
jak błyskawica róŜowym obłokiem
i wszystko działo się po coś – i nawet
w jądrze chaosu nie mieszkał przypadek
spójrz: umieramy i juŜ nas nie będzie
za lat czterdzieści albo za dwa lata
lecz przyda nam się co było w nas święte:
miłość – przepustka do lepszego świata
2000
Biała magia
We śnie widzę to miasteczko: jest niedziela
przez plac idą dwie kobiety do fryzjera
inni modlą się w kościele z krzywą wieŜą
jednocześnie w Boga wierząc i nie wierząc
cały obraz utrwalony w negatywie:
z klatki w klatkę przesuwają się ulice
w szybach okien drŜą posady tego świata
ktoś coś woła ale nikt nie odpowiada
zasypane czarnym śniegiem torowisko
dzieci z trudem ciągną sanki za horyzont
gdzie od mrozu pręŜy się cięciwa strugi
w szczerym polu spacerują białe kruki
ciemno wszędzie głucho wszędzie co to będzie
czarna zima ścina świerki za miasteczkiem
ściana lasu przełamana wąską ścieŜką
idą święta ale dojść im będzie cięŜko
kto tam mieszka w głębi lasu kto tam płacze –
cienie tych co teraz klęczą przed ołtarzem
pobielone jak nagrobki z trwogą patrzą
jak się krztusi ich przewodnik: czarny anioł