background image

BARBARA BOSWELL

UPALNA SIERPNIOWA NOC 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stacey Lipton nie miała już żadnych wątpliwości - jest w ciąży. Potwierdziło to badanie, 

które sama zrobiła w domu przy pomocy specjalnego testu kupionego w aptece. Wykonała 

wszystko zgodnie z instrukcją, dodatni wynik nie był więc pomyłką. Spodziewała się dziecka. I 
nie miała męża. W dodatku kilka godzin temu jej ojciec, Bradford Lipton, senator z Nebraski, 

postanowił zgłosić swoją kandydaturę na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Stacey od dłuższego czasu podejrzewała, że jest w ciąży. Według obliczeń była to połowa 

trzeciego   miesiąca   i   wszystkie   objawy   pojawiły   się   już   kilka   tygodni   temu.   Brak   okresu, 
poranne   mdłości,   zmęczenie.   Nie   przybrała   jeszcze   znacząco   na   wadze,   ale   piersi   były 

pełniejsze i obolałe. Nie mogła już nosić starych ubrań, gdyż zaczęła tyć.

W ciągu ostatnich miesięcy Stacey przechodziła od stanu trudnej do opanowania paniki do 

jakiejś przerażającej depresji. Jednak dziś, po raz pierwszy od dłuższego czasu, zauważyła 
zdecydowaną  poprawę nastroju.  I właśnie dziś musiało  się to zdarzyć.  A więc jej ojciec - 

wyjątkowo konserwatywny i wiemy starej, mieszczańskiej moralności - stateczny kandydat na 
prezydenta   -   za   sześć   miesięcy   znowu   zostanie   dziadkiem.   Tym   razem   za   sprawą   swojej 

niezamężnej córki.

Stacey,   mając   dwadzieścia   pięć   lat,   powinna   być   ostrożniejsza   i   mądrzejsza,   a   jednak 

pewnej sierpniowej nocy straciła głowę dla mężczyzny, którego darzyła szczególną niechęcią 
przez   ostatnie   dziesięć   lat.   Mężczyzna   ten,   Justin   Marks,   przez   wiele   lat   pracował   jako 

asystent administracyjny jej ojca, a teraz kierował jego kampanią wyborczą.

Wydawało się, że Justin Marks w równym stopniu podziwia senatora, co nie znosi jego 

córki.

Fala gorąca oblała ją na samo wspomnienie tamtej upalnej sierpniowej nocy. Gdzie to 

było? Stacey nie mogła sobie przypomnieć nazwy klubu - „Kotary Club”, czy może „Kiwanis”? 
Jeden   z   nich   nadawał   jej   ojcu   tytuł   Człowieka   Roku.   Stacey   poszła   na   tę   uroczystość   w 

zastępstwie   matki,   która   musiała   uczestniczyć   w   obiedzie   w   jakimi   kobiecym   klubie   w 
Nebrasce.   No  i   oczywiście   był   razem   z  nimi   Justin   Marks,   prawa   ręka   senatora   Liptona, 

błyskotliwy i znakomity polityk, należący do jego obozu...

Tuż przed przyjęciem Justin przyszedł po Stacey do jej mieszkania, podczas gdy ojciec 

czekał na nich w samochodzie. Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt, wydawał się jeszcze 
wyższy w czarnym smokingu. Obrzucił taksującym spojrzeniem czerwoną koktajlową suknię 

Stacey i w jego czarnych oczach pojawiło się wyraźne potępienie.

- Chyba nie zamierzasz pójść w tym? - zapytał.

background image

Wiedziała, że nie pochwali jej wyboru. Suknia była zbyt czerwona, zbyt głęboko wycięta z 

tyłu, ze zbyt dużym dekoltem z przodu.

- Owszem, zamierzam w tym pójść - odpowiedziała  ze zjadliwą  słodyczą.  - Czyżby nie 

podobały ci się odkryte ramiona?

- Nie masz nic pod spodem - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj, Stacey, to są bardzo 

poważni ludzie. Nie możesz pojawić się tam w tej sukni. Jest zbyt, zbyt... - Chrząknął.

- Zbyt jaka, Justinie? - zapytała z uśmiechem. Tak, zawsze odczuwała rozbawienie, gdy 

udało jej się go speszyć.

- Włóż coś innego - zażądał kategorycznie.

- Co w takim razie proponujesz? - Kpiła z niego w dalszym ciągu.
-   Zdaje   się,   że   masz   taką   ładną   białą  sukienkę   -   tę   z   długimi   rękawami,   koronkami   i 

błękitnymi wstążkami? - Justin zawsze chwytał przynętę.

-   Czyżbyś   mówił   o   sukience,   którą   miałam   na   sobie   podczas   wręczania   dyplomów   w 

szkole? - Dobry humor zaczął znikać. Co za bezczelność, kazać jej zmieniać sukienkę! Stacey 
spojrzała   gniewnie   na   Justina,   stojącego   przed   nią   -   wysokiego,   szczupłego   i   silnego,   z 

wielkimi, czarnymi i wiecznie ją obserwującymi oczami.

-   Nie   przebiorę   się,   Justinie   -   zdecydowanie   odmówiła   podporządkowania   się   jego 

idiotycznym rozkazom. - Ta suknia jest idealna na dzisiejszy wieczór.

- Oczywiście, że nie, Stacey. Powinnaś wyglądać jak poważna córka senatora, a nie jak 

tandetna aktoreczka z nocnego klubu w Las Vegas.

A więc o to chodziło!

- O nie, mój drogi, nie wyglądam jak aktoreczka tylko dlatego, że lubię ubrać się w coś 

modnego i kolorowego! - Rozwścieczył ją, próbując rozmawiać z nią jak równy z równym. 

Przesunęła   wzrokiem   po   jego   twarzy,   po   ostrych,   trochę   drapieżnych   rysach,   po 
kruczoczarnych   gęstych   włosach,   oczywiście   krótko   i   starannie   przyciętych.   To   ją 

rozwścieczyło jeszcze bardziej.

- Wyglądasz jak... jak przedsiębiorca pogrzebowy w tym idiotycznym czarnym ubraniu! - 

„Tak właśnie wygląda” - utwierdziła się w tym przekonaniu. Jest wielki, ciemny, przeraźliwie 
ponury i... Nie wahając się dłużej, Stacey dumnie wyszła z pokoju. Justin Marks, nie mając 

innego wyboru, podążył za nią.

Po   otrzymaniu   tytułu   Człowieka   Roku   Bradford   Lipton   wygłosił   przemówienie   tak 

płomienne, że niemal już prezydenckie. Wreszcie rozpoczęło się przyjęcie.

Stacey westchnęła na samo jego wspomnienie. Cóż to była za wspaniała zabawa!

Owi „stateczni ojcowie rodziny” (Stacey nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego byli klubu 

background image

- „Elks” czy „Lions”) bardzo pilnowali, żeby czasem nie wyschła rzeka alkoholu. Za każdym 

razem, gdy Stacey upiła łyczek ze swojej szklanki, ta natychmiast uzupełniana była po brzegi. 
Stacey   zauważyła   jednocześnie   ze   złośliwą   satysfakcją,   że   Justin   Marks,   zazwyczaj 

zdecydowany  abstynent,  teraz  znalazł  się w podobnej sytuacji.  Dosłownie  siłą  wlewano w 
niego martini. Stacey poczekała, aż Justin, wolno popijając, opróżni do połowy swój kieliszek.

- Och, Justinie! Chyba trzeba dolać ci martini! - zauważyła z niewinną miną, upewniając 

się, że usłyszy ją jeden z gościnnych członków klubu.

-   Ależ   naturalnie!   -   wykrzyknął   jowialny   starszy   pan   i   natychmiast   dolał   do   szklanki 

Justina mocnego dżinu.

- Doprawdy, to zupełnie niepotrzebne - powiedział Justin, siląc się na uprzejmość, ale jego 

lodowate spojrzenie skierowane było na Stacey.

-   Oczywiście,   że   jest   potrzebne!   Wszyscy   przecież   chcemy   dzisiaj   świetnie   się   bawić. 

Prawda,   chłopcze?   -   Mężczyzna   poklepał   Justina   po   plecach.   -   Nie   ma   tutaj   miejsca   dla 

sztywniaków.

-   Właśnie.   Nie   potrzebujemy   tutaj   sztywniaków,   chłopcze   -   wesoło   powtórzyła   Stacey. 

Sytuacja,   w   jakiej   znalazł   się   Justin,   szalenie   ją   rozbawiła.   Przecież   się   nie   przeciwstawi 
napastliwej parze, która może poprzeć jego kandydata. No i w dodatku - co za okazja! Nazwać 

tego trzydziestodziewięcioletniego mężczyznę „chłopcem”! Beż to lat minęło, odkąd przestał 
mówić do niej „dziecko”?

Przez cały wieczór wznoszono toasty na cześć jej ojca, a kieliszki wciąż były napełniane. Na 

koniec   ogłoszono,   że   senatorowi   Liptonowi   jednogłośnie   przyznano   dożywotni   tytuł 

honorowego członka klubu.

Przez cały czas Stacey świetnie się bawiła. To byli naprawdę śmieszni ludzie, stwierdziła, 

obrzucając   członków   klubu   ciepłym,   choć   już   trochę   zamglonym   spojrzeniem.   Kiedy 
siedemdziesięcioośmioletni   staruszek   poprosił   ją   do   charlestona,   roześmiała   się,   ale 

oczywiście zatańczyła z nim. Bradfbrd Lipton, uśmiechając się pobłażliwie, oświadczył, że on 
sam już wychodzi, ale ma nadzieję, że Justin zaopiekuje się Stacey i odprowadzi ją później do 

domu.

Justin Marks bardzo poważnie potraktował powierzone mu zadanie i o północy zarządził 

powrót do domu. Stacey, która właśnie śpiewała razem z chórem starzejących się barytonów 
porywającą wersję pieśni „We Could Make Believe”, stanowczo odmówiła. Wtedy Justin wziął 

ją na ręce i przy akompaniamencie wesołych okrzyków i gwizdów wyniósł ją do holu. Stacey 
na   moment   oniemiała.   Justin   Marks   przecież   nigdy   nie   wywoływał   awantur.   Po   prostu 

nafaszerowano go zasadami dobrego wychowania. Wtedy pewna myśl przyszła jej do głowy.

background image

- Upiłeś się, Justinie? - zapytała z lekką kpiną w głosie. - Czyżbyś wypił o jeden kieliszek za 

dużo? - Pomyślała, że to bardzo dziwne uczucie, być w jego ramionach, czuć siłę twardych 
mięśni, ciepło wielkich  rąk na swoich udach.  Przez  moment miała  wrażenie,  że jej głowa 

idealnie pasuje do piersi Justina. Spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy i zobaczyła, że jego 
źrenice niemal zlały się z tęczówkami, czyniąc je czarniejszymi niż kiedykolwiek przedtem. 

Miał długie gęste rzęsy, właściwie nigdy wcześniej nie zauważyła, jak bardzo są długie i gęste. 
Ale też nigdy przedtem nie była tak blisko niego.

- Nie jestem pijany - odpowiedział surowo.
- Nawet troszeczkę? - droczyła się z nim, śpiewnie przeciągając słowa.

- Zamknij się, Stacey - rzucił przez zaciśnięte zęby. Jego usta ściągnięte były w prostą, 

wąską linię i Stacey zaczęła zalotnie obrysowywać ich kontur polakierowanym na czerwono 

paznokciem.

- Czy mógłbyś teraz iść prosto? - nie mogła się powstrzymać, żeby jeszcze raz mu nie 

dokuczyć. Bezmyślnie przyglądała się jego ustom. Zauważyła ich delikatną linię. Zazwyczaj 
były surowo zaciśnięte i wiecznie czegoś zakazujące, nie mogła więc dostrzec ich naturalnego 

kształtu. Teraz jednak były naprawdę piękne.

- Przestań, Stacey! - Głos jego nie brzmiał tak stanowczo jak zawsze, gdy wydawał jeden z 

tych nie znoszących sprzeciwu rozkazów.

- Przestań, Stacey! Zamknij się, Stacey! - nieudolnie naśladowała jego głęboki głos. Nagle 

roześmiała się. - Nie, Justinie. Nie zamierzam ani przestać, ani siedzieć cicho. Nawet ty mnie 
do tego nie zmusisz! - rzuciła wesoło.

Poczuła,  że głęboko odetchnął  i wiedziała  już, że jest wściekły.  To akurat nic nowego. 

Zawsze   był   na   nią   wściekły   z   tego   czy   innego   powodu.   Kiedy   dziesięć   lat   temu   został 

zatrudniony przez senatora Liptona jako asystent administracyjny, rozpoczął konsekwentną 
walkę z jego córką. Wiedziała, że jej nie lubi i odpłacała mu tym samym.

Justin zaniósł ją do stojącej przed domem taksówki. Po prostu zarekwirował samochód, 

nie zważając na to, czy taksówkarz nie czeka na kogoś innego. To był właśnie ten władczy 

sposób bycia, który sprawiał, że kierownicy sal restauracyjnych sadzali go przy najlepszych 
stolikach, a pracownicy pospiesznie wykonywali każde jego polecenie.

Okropny despota - Stacey tak o nim mówiła przy każdej okazji. Nieznośny, arogancki, z 

dyktatorskim zadęciem. Według niej był właśnie taki, albo nawet jeszcze gorszy.

Kierowca   zgodził   się   zawieźć   ich   do   mieszkania   Stacey   w   Northwest   Washington. 

Przechylił   się   do   tyłu,   żeby   od   środka   otworzyć   drzwi,   ale   Justin   sam   szarpnął   za   nie   i 

wepchnął   Stacey   na   tylne   siedzenie.   I   wtedy   właśnie   potknął   się.   Może   zahaczył   nogą   o 

background image

krawężnik, czy też zaszumiało mu w głowie, wypite o jeden kieliszek za dużo, martini - nie 

wiadomo. Pochylił się tak gwałtownie, że Stacey automatycznie chwyciła towarzysza za szyję. 
Chwilę później leżała na tylnym siedzeniu taksówki, a Justin Marks leżał na niej. W dalszym 

ciągu obejmowała go, zaś ich nogi były splątane ze sobą. Intensywny zapach wody po goleniu 
mieszał się z jej jaśminową wodą toaletową i obydwoje jednocześnie wciągali w nozdrza tę 

dziwną won.

- Puść mnie, ty idioto! - zawołała Stacey.

- Cholera! - zaklął Justin.
Ktoś nagle zatrzasnął drzwi i taksówka wolno ruszyła.

Stacey   zobaczyła   swoje   odbicie   w   ciemnych   oczach   Justina:   równo   przy   uchu   ucięte 

orzechowobrązowe   włosy   rozrzucone   teraz   w   nieładzie   wokół   głowy,   gęstą   grzywkę 

zakrywającą   czoło.   Jej   szeroko   rozstawione   jasnobrązowe   oczy   patrzyły   na   niego   trochę 
nieprzytomnie. Stacey miała mały, lekko zadarty nos, usiany piegami, mocny podbródek i 

szerokie, pełne usta. Kiedy się uśmiechała, a robiła to często, wszyscy mówili, że promienieje 
niezwykłym czarem Liptonów.

Justin ciągle na niej leżał, ale nagle ten ciężar przestał przeszkadzać dziewczynie. Jej ciało 

przylgnęło do niego, przyjmując impet upadku i odwzajemniając ciepło. Nie przestawali na 

siebie   patrzeć,   palce   Stacey   przesunęły   się   wbrew   jej   woli   i   zagłębiły   w   krótkie   i   gęste, 
kruczoczarne   włosy.   Nagle   uświadomiła   sobie,   że   ich   nogi   są   ciągle   splątane,   a   jej   piersi 

mocno uciska klatka piersiowa Justina.

- Stacey... - usłyszała jego głos dochodzący gdzieś z daleka. Głos ten jakby próbował bronić 

się   przed   pożądaniem   i   tęsknotą,   o   które   Stacey   nigdy   w   życiu   nie   podejrzewałaby   tego 
zimnego i zawsze opanowanego człowieka.

Zobaczyła, jak głowa mężczyzny pochyla się. Czekała na pocałunek, pełna jakiejś pokornej 

uległości.   W   najmniejszym   stopniu   nie   wydawało   jej   się   to   dziwne,   że   leży   na   siedzeniu 

taksówki,   przygnieciona   silnym   ciałem   człowieka,   którego   przez   ostatnie   dziesięć   lat 
zadręczała, z którego drwiła i na każdym kroku zapewniała o swojej nienawiści...

- Stacey? - Rozległo się ciche pukanie do drzwi łazienki i Stacey niechętnie powróciła do 

rzeczywistości.

- Czy mogę wejść? - Brynn Cassidy nie czekała na odpowiedź. Weszła do łazienki, spojrzała 

na Stacey i głośno przełknęła ślinę.

- Test wypadł pozytywnie?
Stacey skinęła głową.

- Wiedziałam, że tak będzie, Brynn.

background image

- Szkoda, że nie powiedziałaś mi o tym wcześniej. - Zwykle wesoła twarz Brynn była teraz 

poważna. - Kiedy pomyślę, że ukrywałaś to przez cały czas... - W jej głosie zabrzmiał smutek.

- Wydaje mi się, że ukrywałam to sama przed sobą. Tak jak w tym porzekadle o strusiu z 

głową w piasku - dopóki czegoś nie wiesz na pewno, oszukujesz się, że to w ogóle nie istnieje. - 
Stacey odetchnęła głęboko. - Jednak dzisiejsze wystąpienie ojca zmusiło mnie w końcu do 

działania.

-   Och,   Stacey!   -   wyszeptała   Brynn.   -   Och,   Stacey!   -   powtórzyła   zazwyczaj   bardzo 

elokwentna przyjaciółka, siadając obok niej na brzegu wanny.

Stacey  spojrzała  w zielone, przygnębione oczy, popatrzyła  na kasztanowy  koński ogon, 

pochyloną głowę i wiedziała, że Brynn cierpi z jej powodu.

- Jesteś pierwszą i jedyną osobą, której o tym powiedziałam, Brynnie. - Stacey nerwowo 

szarpała papierową chusteczkę.

Nie   było   jej   zbyt   trudno   wyznać   prawdę.   Były   przecież   przyjaciółkami   od   czasów 

szkolnych,   razem   mieszkały   na   studiach,  a   przez   ostatnie   cztery   i   pół   roku  wynajmowały 
wspólnie   mieszkanie.   Stacey   traktowała   Brynn   jak   siostrę,   której   nigdy   nie   miała,   i 

bezwzględnie jej wierzyła. To właśnie Brynn kupiła w aptece test do wykrywania ciąży. Córka 
senatora Liptona nie mogła pozwolić sobie na taki zakup, zwłaszcza teraz, kiedy obiektywy 

kamer telewizyjnych od kilku dni skierowane były na jej rodzinę.

- Stacey? - Brynn przerwała i przełknęła ślinę. - Czy mogę zapytać, kto jest ojcem tego 

dziecka?

Stacey   niemalże   czytała   w   myślach   przyjaciółki.   Brynn   wiedziała,   że   Stacey   jest   od 

dłuższego   czasu   sama.   Znała   także   jej   opinię   na   temat   przygodnych   romansów.   Córka 
senatora Liptona nie mogła sobie pozwolić na takie rzeczy; zresztą Stacey sama uważała je za 

obrzydliwe. Więc kto?... I w jakich okolicznościach?...

- To Justin Marks - Stacey wydusiła z siebie, chociaż wcale nie było to takie łatwe.

Gdyby Stacey powiedziała, że ojcem dziecka jest premier Rosji, Brynn nie byłaby chyba 

bardziej zaskoczona.

-  Justin  Marks!  -  Brynn  nie  mogła   złapać  oddechu.  Odchyliła  się  gwałtownie  do  tyłu, 

zsunęła z brzegu wanny i wpadła do niej.

Stacey spojrzała na lezącą w wannie Brynn, na jej wystające na zewnątrz nogi i wybuchnęła 

śmiechem.   Chwilę   później   już   płakała,   a   łzy   płynęły   tak   szybko,   że   dławiła   się   nimi. 

Ramionami wstrząsało łkanie.

Brynn wygrzebała się z wanny i objęła Stacey.

- Nie płacz, Stacey. Jakoś... jakoś sobie z tym poradzimy. - Stacey wyczuła jednak, że w jej 

background image

głosie nie było zbyt wiele nadziei.

- Kiedy to się stało? - spytała Brynn.
- W sierpniu. - Stacey zamknęła oczy. - Pamiętasz te dwa tygodnie, które spędziłaś w domu 

swojego brata w New Hampshire?

- O Boże - westchnęła Brynn. - Pamiętam.

Stacey również pamiętała.
Leżała na tylnym siedzeniu taksówki, ramiona mocno obejmowały Justina leżącego na 

niej. Dotknięcie  jego warg  wywołało  oszałamiający  zmysłowy szok. Nigdy  dotąd  nie czuła 
takiej   gwałtownie   narastającej   miażdżącej   żądzy.   Poczuła   w   ustach   jego   język   śmiało 

wsuwający się i powracający. Usta mężczyzny były gorące, twarde, pożądliwe; całował ją tak, 
jak jeszcze nikt dotąd. Namiętnie, głęboko, niemalże brał ją tym pocałunkiem w posiadanie. 

Jakby była jego własnością, a on tylko odbierał to, co mu się należało.

Pocałunek uświadomił jej, że Justin, z bardzo męską pewnością siebie, zaplanował życie w 

najdrobniejszym   szczególe.   Jednak   w   tym   momencie   nie   wydawał   się   tak   nieznośnie 
despotyczny jak zawsze. Zamiast mu się przeciwstawić, odsunąć od siebie, poddała się ze 

słodką   uległością,   do   której   zmusił   ją   obudzony   kobiecy   instynkt.   Przylgnęła   do   Justina, 
zmysłowo się pod nim poruszając i całując go z równie wielką pożądliwością.

- Stacey, Stacey. - Przestał ją na chwilę całować i wyszeptał jej imię z takim pragnieniem, 

że  poczuła   się  wstrząśnięta.  Zazwyczaj  wołał  „Stacey!”  z  naganą   w głosie;  to  znów  rzucał 

krótką,   wściekłą   komendę:   „Stacey!”.   W   obydwu   przypadkach   reagowała   gniewem   i 
niecierpliwością.   Jednak   teraz,   namiętność   i   pożądanie   w   jego   głosie,   wywołały   dziką   i 

nieoczekiwaną reakcję. Poczuła napływającą falę podniecenia.

Jej piersi były nabrzmiałe,  brodawki stały się twarde i bolesne. Chwyciła jego dłonie i 

mocno przycisnęła  do tego wrażliwego  i delikatnego  miejsca.  On natomiast zaczął  kreślić 
palcem granice jednej z tych stwardniałych brodawek. Kciuk przesuwał się to w jedną stronę, 

to w drugą; systematycznie i powoli, aż wreszcie Stacey zajęczała i wygięła się w łuk pod 
wpływem ogromnego podniecenia. Chciała czuć jego pocałunki na całym ciele i sama była 

wstrząśnięta pożądaniem, które w sobie odkryła.

Justin zaśmiał się cichutko, ale triumfalnie, wprost do jej ucha.

- Cieszę się, że nie posłuchałaś mnie dziś wieczorem, Stacey - wyszeptał. - Cieszę się, że nie 

założyłaś biustonosza.

Stacey   była  tak   zaskoczona,   że zaczęła  się  zastanawiać,   czy  przypadkiem  nie śni.  Jego 

dwuznaczna   uwaga   i   bardzo   seksowny   głos   wprawiły   ją   w   osłupienie.   Ale   także   bardzo 

podnieciły. To była prawdziwa rzadkość - widzieć, jak Justin Marks się śmieje. Poza tym było 

background image

nie do pomyślenia, żeby mógł czuć się zadowolony z tego, że córka senatora nie nosi stanika. 

Nie codziennie chwytał delikatnie zębami jej ucho, dotykał językiem skóry, jakby chciał ją 
smakować, brał jej piersi w swoje duże dłonie i pieścił namiętnie.

To   jednak   nie   był   sen.   Bardzo   realnie   odczuwała   ciężar   i   siłę   leżącego   na   niej   ciała 

mężczyzny.   Niecierpliwie   wsunęła   się   pod  niego   i  wtedy  jego   uda  znalazły   się  między   jej 

nogami. A kiedy zaczął napierać coraz mocniej, coraz namiętniej, biodra Stacey poruszyły się, 
dostosowując się do zmysłowego rytmu. Sukienka podsunęła się wysoko w górę i Justin mógł 

teraz gładzić delikatną powierzchnię odzianych w nylonowe pończochy ud.

Czuła się taka bezradna, otoczona przez niego, zdobyta i pokonana. Podniecenie wybuchło 

w niej z siłą, jakiej wcześniej nigdy nie znała. Pragnęła, żeby całkowicie nad nią zapanował, 
chciała przestać wreszcie się kontrolować i poczuć go w sobie. Stacey zazwyczaj była ogromnie 

niezależna i z uporem przeciwstawiała się wszelkim próbom Justina, zapanowania nad nią. 
Jednak w tej chwili nie mogła myśleć rozsądnie. Kierowała nią teraz jakaś wewnętrzna siła, 

nakazująca oddać wszystko mężczyźnie, którego trzymała w ramionach.

Ich usta ponownie połączyły się i Stacey upoiła się smakiem, od którego kręciło się w 

głowie.   Nie   mogła   przypomnieć   sobie,   kiedy   wysiedli   z   taksówki,   ale   bardzo   wyraźnie 
pamiętała mocny uścisk, gdy próbował otworzyć drzwi do jej mieszkania.

- Brynn nie ma w domu - powiedziała,  obsypując pocałunkami twardy, mocny kark. - 

Zostali ze mną, Justinie.

Uśmiechnął   się   do   niej,   prawdopodobnie   po   raz   pierwszy   w   ciągu   dziesięciu   lat   ich 

burzliwej znajomości, i wymruczał cicho:

- Tak, kochanie. Zostanę z tobą.
„Kochanie!”   Kto   mógł   przypuszczać,   że   ten   ponury,   zawsze   śmiertelnie   poważny   i 

całkowicie oddany politycznej karierze jej ojca Justin Marks zna w ogóle takie słowo?

W   głowie   Stacey   pojawiła   się   pewna   mysi,   rozmarzona   i   przymglona   namiętnością. 

Zrozumiała,   że   jest   zakochana.   Widocznie   Justin   od   dawna   był   jej   przeznaczony,   a   ona 
wreszcie   to   rozpoznała   i   zaakceptowała.   Całe   napięcie,   jakie   istniało   między   nimi   przez 

ostatnie lata, wynikało ze starannie zwalczanego pociągu seksualnego. Zrozumiała, że nigdy 
nie chciała uświadomić sobie, jak bardzo interesuje ją ten silny asystent ojca. On natomiast 

nigdy nie odważył się ujawnić swych uczuć zbuntowanej i przez długi czas zbyt młodej córce 
senatora. Dzisiejszej nocy obydwoje poddali się swemu losowi, wydało im się to naturalne i 

prawidłowe.

Po  drodze  do  sypialni   Stacey   zrzuciła   czerwone   sandały   na  wysokich   obcasach.  Justin 

poruszał się po jej mieszkaniu, jakby je dobrze znał.

background image

-   Skąd   wiedziałeś,   który   pokój   jest   mój?   -   zapytała,   głaszcząc   gęste   sprężyste   włosy. 

Przecież nigdy przedtem nie był w jej sypialni.

- Znam ten pokój z rodzinnej fotografii Liptonów, która stoi na twojej komodzie. - Oczy 

Justina były wielkie i roziskrzone. - Mam taką samą na swoim biurku.

-  Naprawdę?   -  zapytała.  Nigdy  nie  odwiedzała   jego  biura,   mimo  że  stanowiło  jedno  z 

pomieszczeń należących do senatora Liptona w budynku Biura Senatu na Kapitelu. Chociaż 
Stacey nie była w tej chwili zupełnie trzeźwa, wydało jej się nieco dziwne, że Justin trzyma 

fotografię Liptonów na swoim biurku. Zdjęcie to zostało zrobione pięć lat temu i znajdowali 
się   na   nim   wszyscy   członkowie   rodziny,   oprócz   dwóch   córeczek   Spence’a   -   brata   Stacey. 

Dziewczynek nie było jeszcze wtedy na świecie.

- Dlaczego nie postawisz na biurku zdjęcia swojej rodziny? - zapytała, gdy położył ją na 

łóżku. Wiedziała, oczywiście, iż nie jest żonaty. Często w rozmowie z Brynn wykrzykiwała ze 
złością, że żadna kobieta będąca przy zdrowych zmysłach nie poślubiłaby takiego robota i 

tyrana.   Ale   miał   chyba   matkę,   siostrę,   jakieś   kuzynki   czy   kuzynów,   którymi   mógłby   się 
pochwalić.

-   Nie   mam   rodziny   -   odpowiedział,   rozpinając   zamek   błyskawiczny   w   sukni.   Zsunął 

czerwony jedwab z jej ramion, odsłaniając małe piersi zakończone różowymi sutkami - teraz 

znowu postawionymi, ściągniętymi i twardymi. Nie powstrzymał się od dotknięcia ich.

- Pocałuj mnie tutaj, Justinie - powiedziała Stacey, pozbywając się wszelkich zahamowań. 

Przycisnęła jego głowę do swoich piersi, cały czas pieszczotliwie gładząc włosy mężczyzny.

Justin   wziął   w   usta   jedną   z   tak   przyjemnie   wrażliwych   sutek   i   dotykając   ją   językiem, 

jeszcze bardziej podniecił Stacey. Sprawił, że zaczęła wić się z rozkoszy. A kiedy zaczął lekko 
ssać - zajęczała i wykrzyknęła jego imię.

-   Masz   tu   bardzo   wrażliwe   miejsce   -   powiedział   z   męską   satysfakcją   w   głosie.   -   I   tak 

cudownie reagujesz, Stacey.

Uśmiechnęła się, słysząc pochwałę w jego głosie. Chciała mu się podobać. W tej chwili była 

to najważniejsza rzecz w jej życiu.

-   Twoje   piersi   są   takie   piękne   -   powiedział   ochryple.   -   Okrągłe,   jędrne   i   sterczące. 

Chciałbym zawsze na nie patrzeć, gdy są nagie, pełne i tylko moje. Zawsze wiedziałem, czy 

masz biustonosz. A kiedy go nie wkładałaś,  chciałem  zrobić tak... - Wziął  piersi w dłonie 
zaczął je pieścić i tulić. Było to tak przyjemne, że z gardła Stacey wydobył się jęk. Pogrążyła się 

teraz   w   jakiejś   otchłani.   Każdy   jego   ruch,   słowo,   wciągały   ją   w   tę   bezdeń   coraz   głębiej. 
Poczuła, że usiłuje zdjąć z niej sukienkę i pończochy, uniosła się więc posłusznie, chcąc mu to 

ułatwić. Justin zrzucił ubranie na podłogę i spojrzał na nią z wielką namiętnością. Stacey 

background image

miała teraz na sobie tylko małe czerwone majteczki. Zgięła kolana i posłała Justinowi bardzo 

zalotny, rozmarzony uśmiech.

- Powiedz, że mnie chcesz, Justinie - zamruczała oszołomiona i wstrząśnięta, gdyż nagle 

zrozumiała, jak wielką posiada nad nim władzę. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie patrzył 
na nią z takim uwielbieniem, z tak nieskrywanym pożądaniem. Był jej, tylko jej. Brała go w 

posiadanie spojrzeniem swoich złocistobrązowych oczu.

- Och, Stacey. Tak bardzo cię pragnę. - Justin niezdarnie rozpinał guziki wykrochmalonej 

koszuli. Stacey, widząc jak bardzo jest roztrzęsiony i zdenerwowany, usiadła, żeby mu pomóc.

- Szkoda, że twoja koszula nie zapina się na suwak - powiedziała z żalem, gdy oboje nie 

mogli poradzić sobie z małymi guzikami.

- Koszula na suwak? To coś, co chętnie nosiłby twój brat, Sterne. Oczywiście, suwak byłby 

rozpięty aż do pępka. - Justin roześmiał się do swoich myśli. Dla Stacey był to naprawdę 
cudowny dźwięk. Pomyślała, że chyba nigdy jeszcze nie słyszała, jak on się śmieje. Był zawsze 

taki szorstki w jej towarzystwie. Teraz ten śmiech dawał poczucie ciepła i spokoju. Zaśmiała 
się również...

- Wiesz, Brynn, kiedy o tym pomyślę, nie mogę wprost uwierzyć, że to wszystko stało się 

naprawdę   -   smutno   powiedziała   Stacey,   niechętnie   wracając   do   szarej   rzeczywistości 

ponurego   listopadowego   dnia.   -   ’Żartowaliśmy   wtedy,   śmialiśmy   się,   docinaliśmy   sobie 
nawzajem...

- Justin Marks śmiejący się i żartujący! Po prostu nie potrafię sobie tego wyobrazić. Nie 

przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała, jak ten człowiek próbuje się uśmiechnąć, 

Stace.

- Jednak wtedy... - Stacey głęboko odetchnęła. - Wtedy nagle przestaliśmy się śmiać.

Z dużym wysiłkiem wróciła myślami do tej fatalnej w skutkach sierpniowej nocy.
Pomogła  Justinowi  rozebrać się,  został  tylko  w białych  bawełnianych  spodenkach.  Nie 

mogła   wprost   oderwać   wzroku   od   silnego   ciała.   Nigdy   nie   zdawała   sobie   sprawy   z   jego 
potężnej   budowy.   Czarne  i   szare   ubrania,   jakie   zawsze  nosił,   bardzo   skutecznie   ukrywały 

piękne, wspaniale umięśnione ciało. Dreszcz pożądania przebiegł po niej.

Justin bez skrępowania zdjął spodenki i usiadł na łóżku. Stacey zbliżyła się jak przyciągana 

przez światło ćma. Usiadła mu na kolanach i przytuliła głowę do piersi pokrytej twardymi 
czarnymi włosami. Objął ją mocno i trzymał w ramionach przez dłuższą chwilę, potem dłonie 

rozpoczęły wędrówkę.

Długimi, powolnymi ruchami pieścił uda i biodra dziewczyny. Poczuła  muśnięcie warg 

Justina na głowie. Objęła go za szyję i zwróciła ku niemu twarz. Jego usta chciwie przylgnęły 

background image

do warg Stacey.

- Och, Justinie - westchnęła i wtedy przerwał na chwilę pocałunek, żeby zerwać z niej 

majteczki.

Justin, wsunąwszy rękę między uda dziewczyny, dotknął ich wnętrza, poczuł delikatność i 

jedwabistą gładkość.

- Moja Stacey. Moja słodka Stacey - wyszeptał, całując ją mocno.
- Och, Justinie! - Stacey była podniecona do granic wytrzymałości. - Och, proszę. Proszę! - 

Tak bardzo go pragnęła, że bezwstydnie prosiła o dalsze pieszczoty.

-   Stacey,   jesteś   już   gotowa   -   powiedział   z   męską   satysfakcją   w   głosie.   -   Chcesz   mnie, 

kochanie. Naprawdę mnie chcesz.

- Tak, Justinie. Tak! Nigdy przedtem czegoś takiego nie czułam. Tak bardzo cię pożądam. 

Tak bardzo, Justinie. Spalam się dla ciebie.

- Ja też cię pragnę, Stacey. - Znowu ją pocałował i ostrożnie położył na łóżku.

- Stacey - jego głos dochodził gdzieś z bardzo daleka. - Moja kochana, moja jedyna.
Było teraz tak dobrze i bezpiecznie.  Czuła  jego pieszczoty i wiedziała,  że jest kochana. 

Oddawała mu się z całą miłością i namiętnością, jakie posiadała. On natomiast kochał ją z 
niezwykłą maestrią. Przytulona mocno, wzywała jego imię. Znalazła się w świecie rozkoszy, o 

istnieniu   jakiej   nawet   nie   śniła.   Byli   jednością   i   chciała,   żeby   to   trwało   wiecznie.   Kiedy 
zapadała w głęboki, mocny sen, wciąż jeszcze trzymała w ramionach swego kochanka.

Dwukrotnie jeszcze w ciągu tej długiej namiętnej nocy kochali się z takim samym zapałem, 

czułością i żarliwością. Stacey przypominała sobie to wszystko jak dziwny, nierealny sen, ale 

sen skończył się rano; zaczął się natomiast prawdziwy koszmar.

- Obudziłam się i zobaczyłam go obok siebie w moim łóżku - opowiadała dalej Stacey z 

wyraźnym oporem. - I wtedy krzyknęłam... Obudził się.

- Czy on też krzyknął? - chłodno zapytała Brynn.

- Myślę, że miał na to ochotę. - Stacey z trudem zdławiła łzy, które napłynęły do oczu pod 

wpływem wspomnienia. - Leżąc w łóżku, patrzył na mnie i ta... ta jego twarz... - Stacey nie 

chciała pamiętać wyrazu jego twarzy, gdy zobaczywszy go obok siebie, krzyknęła ze zgrozą. - 
Zaczęłam powtarzać w kółko „Co ja zrobiłam?” i uciekłam z sypialni. Justin pobiegł za mną. 

Zamknęłam się w łazience - opowiadała dalej Stacey - i wołałam, żeby odszedł. Byłam taka 
zdenerwowana, Brynn.

- To zrozumiale - powiedziała Brynn uspokajająco.
- Nigdy dotąd w swoim życiu nie zrobiłam czegoś takiego!

- Wiem, Stacey.

background image

-   Jestem   dorosła,   Brynn   -   Stacey   podniosła   głos.   -   Jestem   podobno   odpowiedzialną, 

niezależną   dwudziestopięcioletnią   kobietą.   Nigdy   nie   byłam   lekkomyślna   czy   nieostrożna. 
Jednak   tamtej   nocy,   Brynnie,   ani   razu   nie   pomyślałam,   żeby   się   w   jakikolwiek   sposób 

zabezpieczyć.

- Kto mógł przewidzieć, co się stanie, Stacey? - powiedziała Brynn, próbując ją pocieszyć. - 

Poszłaś   na   uroczysty   obiad   razem   ze   swoim   ojcem   i   z   nieodłącznym   Justinem   Marksem. 
Miałaś prawo nie podejrzewać, że trafisz do łóżka z tym „człowiekiem o stalowych nerwach”. - 

Brynn   próbowała   się   uśmiechnąć,   ale   wyszedł   z   tego   wcale   niewesoły   grymas.   -   Jego 
naprawdę musiało ponieść, Stacey - ciągnęła Brynn. - Trudno mi uwierzyć, że ten facet z 

komputerową pamięcią zapomniał o ostrożności. Zawsze myślałam, że jego mózg składa się z 
mikroprocesorów, a nie z komórek.

- Co ja mam zrobić, Brynn? - Stacey poczuła, że zziębła ze strachu. Zaschło jej w ustach, z 

trudem przełykała ślinę. - Od tamtej pory starannie unikaliśmy siebie. Widzieliśmy się cztery, 

może pięć razy, ale zawsze w tłumie.

- Czy ty tak zdecydowałaś, czy on? - zapytała Brynn.

- No... ja.
Brynn zamyśliła się.

- A w jaki sposób udało ci się wtedy pozbyć go z mieszkania? Powiedziałaś, że zamknęłaś 

się w łazience i krzyczałaś, żeby sobie poszedł. No i co? Poszedł?

-   Nie   od   razu   -   odpowiedziała   Stacey.   -   Najpierw   walił   do   drzwi   i   prosił,   żebym   się 

uspokoiła.

- Ciekawe, jakim tonem to mówił? - zastanawiała się Brynn. - Czy użył do tego głosu pod 

tytułem „Generał Patton wysyła oddział do ataku”? Czy też może „Strażnik więzienny popędza 

galerników”?

- Chyba i jedno, i drugie - odpowiedziała Stacey. Wiedziała jednak, że nie jest całkiem 

szczera.

Na początku mówił błagalnie i łagodnie. Jego głos był delikatny i czuły. Takiego go 

jeszcze nie znała.

Stacey potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się tych myśli. Musi pamiętać tylko to, co złe; 

pamięć nie może płatać takich figli. Nie wolno myśleć o Justinie Marksie jak o pocieszycielu i 
dobrym opiekunie. Zbyt długo był jej wrogiem.

- Justin powiedział, żebym przestała histeryzować - ciągnęła Stacey. - Chyba rzeczywiście 

zachowywałam się idiotycznie. Przez cały czas krzyczałam, żeby sobie poszedł. Nie chciałam 

go widzieć, ani z nim rozmawiać. Nie wiem, dlaczego. W końcu poszedł, a ja płakałam przez 

background image

cały dzień.

- Czy próbował skontaktować się z tobą później? - zapytała Brynn.
- Zadzwonił do mnie, ale odłożyłam słuchawkę. Dzwonił jeszcze chyba z tuzin razy, może 

nawet więcej. W końcu powiedziałam mu, że oboje powinniśmy zapomnieć o tamtej nocy, że 
był to straszny błąd i że nie chcę o tym pamiętać. - Stacey wytarła oczy, wydmuchała nos i 

opłukała   zimną   wodą   zaczerwienioną   twarz.   -   Jest   jednak   ktoś,   kto   mi   o   tym   wszystkim 
przypomina,   Brynn.   Byłam   przerażona,   kiedy   zaczęłam   podejrzewać,   że   jestem   w   ciąży. 

Potrzebowałam dużo czasu, żeby pogodzić się z prawdą.

Brynn spojrzała na nią z troską w zwężonych, jasnozielonych oczach.

- Czy wiesz, kiedy to... dziecko się urodzi?
- Na przełomie kwietnia i maja. - Nagle Stacey poczuta dziwną słabość. - To będzie wkrótce 

po zebraniach przedwyborczych w stanach Nowy Jork i Pensylwania. - Obydwie spojrzały na 
siebie   ponuro.   -   To   nie   będzie   dobrze   widziane,   jeśli   córka   któregoś   z   kandydatów   na 

Rezydenta znajdzie się w takiej sytuacji - ciągnęła Stacey. - Jest to fatalna sytuacja dla każdej 
z senatorskich córek, ale dla córki senatora Liptona... - Znowu usiadła na brzegu wanny i 

oparła  głowę  na rękach.  - To jest po prostu nie do pomyślenia. Jego ultrakonserwatywni 
wyborcy  odsuną  się. Mniej  radykalni,   ale  jednak  bardzo  tradycyjni,   poczują  się  oszukani. 

Zobaczą w całej tej historii tylko odrażającą rozpustę, uwłaczającą ich wartościom moralnym. 
Wyobrażasz sobie, co zrobią dziennikarze, kiedy trafi im się taka okazja? To będzie dla nich 

wielkie święto?

- Stacey. - Brynn usiadła obok niej. - Czy nie pomyślałaś nigdy o pozbyciu się tej ciąży? - 

mówiła wolno, starannie dobierając słowa.

Stacey zadrżała.

- Myślę o tym ciągle i po prostu nie mogę tego zrobić. Dajmy spokój sprawie kandydatury 

mojego ojca. To przecież jest d z i e c k o, a nie coś. Moje dziecko.

- No i Justina - przypomniała jej Brynn. - Cieszę się, ze nie zamierzasz... nic z tym zrobić, 

Stacey. Ja także nie mogłabym, gdybym była w twojej sytuacji.

- Chciałaś chyba powiedzieć - w moim stanie - poprawiła ją Stacey i obie uśmiechnęły się 

słabo do siebie.

Nagle   zadzwonił   telefon,   ale   żadna   z   nich   nie   wstała,   żeby   odebrać.   Przy   kolejnym 

dzwonku Brynn westchnęła i wolno podeszła do telefonu w kuchni. Po chwili wróciła; jej 

twarz była blada.

- To Justin Marks. Chce z tobą rozmawiać.

- Powinnam domyślić się, że to on. Któż inny czekałby tak długo przy słuchawce? - Stacey, 

background image

idąc do kuchni, pomyślała, że determinacja Justina i jego wytrwałość były doprawdy godne 

stanowiska sekretarza senatora. Słyszała, jak inni politycy mówią o nim, że jest bezwzględny, 
przebiegły i że kieruje się jakimś szóstym zmysłem przy ocenianiu czyjejś słabości lub siły. Nie 

potrafił jednak, dzięki Bogu, przewidzieć skutków tej wspólnie spędzonej nocy. Ale jak długo 
uda się zachować tajemnicę?

- Tak, Justinie? - zapytała chłodno, zadowolona, że jej głos brzmi spokojnie i pewnie. W 

rzeczywistości była znacznie mniej opanowana.

- Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj o godzinie szesnastej, podczas zebrania Senatu, twój 

ojciec oficjalnie ogłosi udział w wyborach.

Stacey poczuła się urażona służbowym i wyniosłym tonem jego głosu.
- Nie zamierzam o tym zapomnieć - odparła gniewnie.

- A czy zamierzasz, w związku z tym, odpowiednio się ubrać? Może byłoby lepiej, gdybyś 

zostawiła skórzaną spódnicę mini i zielony lakier do włosów na inną okazję?

Gdyby  powiedział  to  ktokolwiek   inny,  Stacey  potraktowałaby  te  słowa  jak  dowcip.  Ale 

przecież zawsze niesłychanie poważny Justin Marks nie potrafił żartować. Kilka lat temu w 

takim właśnie stroju wybrała się do dyskoteki dla punków w Nowym Jorku. Tylko dlatego 
Justin wierzył, że mogłaby tak ubrana zjawić się w Senacie.

-   To   był   żart,   Stacey.   Myślałem,   że   się   roześmiejesz   -   powiedział,   wprawiając   ją   w 

zdumienie.

- Ty nie żartujesz, Justinie. Ty po prostu nie przepuszczasz żadnej okazji. W co mam więc, 

według ciebie, ubrać się dzisiaj? - zapytała ze zjadliwą słodyczą. - Może w szary garnitur?

Nie   licząc   czarnego   smokingu,   nigdy   nie   widziała   go   w   niczym   innym,   jak   właśnie   w 

szarym garniturze, białej koszuli i ciemnoniebieskim krawacie. Nawet latem! W takim właśnie 

stroju  pojawił  się   kiedyś   na  przydomowej   plaży  Liptonów  w  Rehoboth.   Stacey   uwielbiała 
niegdyś   zastanawiać   się   razem   z   Brynn,   jak   też   może   wyglądać   zawartość   szafy   Justina 

Marksa? Znajduje się tam na pewno siedem ciemnoszarych garniturów, siedem białych ko-
szul i tyleż granatowych krawatów ponuro wiszących jeden obok drugiego. Ta wizja zawsze 

wywoływała u nich atak śmiechu. Stacey mocno zacisnęła palce na słuchawce. To właśnie 
ojciec jej dziecka chodzi na plażę w szarym garniturze i czarnych sznurowanych butach!

- Jestem pewien, że ubierzesz się stosownie - uciął chłodno Justin. - Twoja matka będzie 

miała na sobie beżową suknię i perły, natomiast Patty będzie ubrana w zieloną spódnicę, 

zielono - niebieską bluzkę i granatowy żakiet.

-   Patty   nie   będzie   w   kombinezonie?   Jak   udało   ci   się   to   osiągnąć?   -   zapytała   Stacey 

zaciekawiona.   Wiedziała,   że   jej   bratowa,   żona   Spence’a,   onieśmielała   Justina.   Podobnie 

background image

zresztą jak sam Spence. Obydwoje zachowywali się niekonwencjonalnie. Zupełnie odwrotnie 

niż Justin Marks i senator. Patty i Spence mieszkali na małej farmie we Fredericksburgu w 
Wirginii, a ich styl życia był powrotem do natury. Uprawiali ziemię, robili własne przetwory, 

hodowali zioła, z których parzyli herbatę. Ubierali się w dżinsy i drelichy. Spence nosił brodę i 
kolczyk w jednym uchu, a Patty miała długie proste włosy sięgające do bioder.

- Podstarzali hippisi. - Tak opisał ich Bradford Lipton i pozostawił  Justinowi problem 

dogadania się z nimi. Justin zrobił to z powściągliwą cierpliwością, chociaż Stacey widziała, 

jak   zaciska   zęby,   gdy   tamci,   posługując   się   wykresami   astrologicznymi,   planowali   swoje 
ewentualne   przybycie.   Patty   i   Spence   doprowadzali   nieuleczalnie   praktycznego   i 

konserwatywnego Justina do szaleństwa.

- Zabrałem  Patty  na zakupy  i sam wybrałem jej ubranie - powiedział  Justin ponurym 

głosem. - Musiałem to zrobić, bo zamierzała się ubrać w stare, połatane dżinsy i bawełnianą 
koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby”.

- Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jesteś niezastąpionym człowiekiem - powiedziała 

Stacey. - Żaden szczegół nie umknie twojej uwadze.

- To chyba nie był komplement, prawda? - zauważył Justin sucho. - Dziś jest bardzo ważny 

dzień, Stacey.  Prawdopodobnie najważniejszy  w całej dotychczasowej  karierze  twego ojca. 

Wszystko musi wypaść doskonale.

- I dlatego dzwonisz do każdej czarnej owcy w rodzinie Liptonów. Musisz upewnić się, że 

dostosują się do tradycyjnego ideału doskonałości - zakpiła Stacey.

- Owszem. A poza tym, przypominam ci, żebyś się nie spóźniła - powiedział.

Rozzłoszczona Stacey pomyślała, że ten człowiek to jakaś maszyna. Przez moment stanął 

jej przed oczami obraz ich obojga śmiejących się w łóżku, ale zaraz stanowczo wyrzuciła to z 

pamięci. Tamta noc była czymś dziwnym, nierealnym, nieprawdopodobnym.

- Ciągle nie wiem, co zamierzasz włożyć dziś wieczorem - Justin przypomniał jej o swojej 

obecności głosem grzecznym, ale nie znoszącym sprzeciwu.

- Myślę, że włożę dżinsy i koszulkę z napisem „Ratujcie wieloryby” - powiedziała.

- Stacey!
- No cóż, ktoś musi ratować wieloryby.

- Może wolałabyś, żebym poprosił twoją matkę, aby zadzwoniła do ciebie? - zapytał. Stacey 

zorientowała się po tonie jego głosu, że cierpliwość Justina jest na wyczerpaniu. Nie, telefon 

od matki był ostatnią rzeczą, której pragnęła. Matka miała na pewno dzisiaj wystarczająco 
dużo problemów na swojej głowie. Nie była jej potrzebna dodatkowa troska o krnąbrną córkę. 

Stacey,   podobnie   jak   trzech   braci,   starała   się   chronić   matkę   przed   niepotrzebnymi 

background image

zmartwieniami.

-   Spokojnie,   Justinie.   Ja   tylko   żartowałam.   -   Ten   człowiek   jednak   nie   miał   poczucia 

humoru. - Włożę turkusową wełnianą suknię. W porządku?

-   W   porządku.   A   czy   mogę   być   spokojny,   że   nie   przyjdziesz   w   pantoflach   na 

piętnastocentymetrowych   obcasach?   Tych,   w   których   pojawiłaś   się   kiedyś   na   porannym 

nabożeństwie?

- Przecież miałam wtedy tylko siedemnaście lat! - przerwała mu Stacey. Brynn miała rację. 

Justin pamiętał chyba każde wypowiedziane słowo, każdy gest uczyniony w ciągu ostatnich 
dziesięciu lat!

- Ja tylko żartowałem, Stacey. To był mały, niewinny żart.
Nie   interesowały   ją   jego   żarty.   Wolała   myśleć   o   Justinie   jak   o   pozbawionej   poczucia 

humoru   maszynie.   Nigdy   zresztą   nie   zadała   sobie   trudu,   żeby   sprawdzić,   czy   taki   jest 
naprawdę.

- Może więc włożę czarne sznurowane buty na grubej podeszwie? Takie, jakie nosi babcia 

Courtney? Czy będą wystarczająco przyzwoite według ciebie? - zapytała, ale Justin zignorował 

ją.

- Czy twoja przyjaciółka, Brynn, przyjdzie dzisiaj z tobą?

- Oczywiście - odpowiedziała Stacey. - Traktuję Brynn jak członka rodziny. Czy chcesz 

także jej powiedzieć, jak ma się ubrać?

- Proszę, powiedz Brynn, żeby przyszła od razu do sali obrad. Będzie tam czekać na nią 

zarezerwowane   miejsce   w   pierwszym   rzędzie.   Ty   natomiast   przyjdź   do   biura   ojca   na   pół 

godziny przed planowanym wystąpieniem. Następnie cała rodzina przejdzie do sali.

- Kolejny strzał w dziesiątkę - oschle zauważyła Stacey.

Justin świetnie wyczuwał, że atmosfera silnej więzi rodzinnej wywrze dobre wrażenie na 

zwolennikach senatora. To był przecież ich ideał. Jak na ironię, sam ich kandydat, Bradford 

Lipton, nie pomyślał, aby pobyć przez chwilę w rodzinnym gronie przed tym historycznym 
wydarzeniem.   To   właśnie   Justin   Marks   przez   ostatnie   dziesięć   lat   odpowiadał   za 

reżyserowanie podobnych przedstawień.

- Po prostu bądź tam, Stacey - powiedział rozkazującym tonem. Był to głos niezawodnego i 

sumiennego organizatora kampanii wyborczej. Stacey zagotowała się ze złości i nagle w jej 
głowie zabrzmiały słowa: „Tak, kochanie. Zostanę z tobą”. Przez moment myślała, że Justin 

naprawdę   powiedział   tak   przed   chwilą.   Ale   to   nie   był   Justin.   Płatała   figle   jej   pamięć, 
podsuwając jeszcze jedną migawkę z przeszłości.

Znowu zobaczyła, jak pochyla się nad nią w łóżku, a czarne oczy wpatrują się w nią z 

background image

czułością. Odetchnęła głęboko. Wtedy, będąc otumaniona namiętnością, niemal uwierzyła, że 

go kocha.

Gwałtownie   trzeźwiejąc,   Stacey   zmusiła   swoją   wyobraźnię   do   stworzenia   prawdziwego 

obrazu Justina. Takiego, jaki był zawsze - ubrany niezmiennie w ponury garnitur, wydający 
jej polecenia władczym tonem i jednocześnie wertujący zapisany starannie kalendarz.

„Nie   można   kochać   zimnego,   pozbawionego   uczuć   robota”   -   pomyślała   Stacey.   Gniew 

powrócił gwałtowną falą.

- Do widzenia, Justinie - powiedziała ze złością i odłożyła słuchawkę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Ludzie czytający w gazetach o zebraniu klanu Liptonów będą skłonni uwierzyć, że było to 

zupełnie prywatne spotkanie, zorganizowane, żeby każdy członek rodziny mógł podzielić się 

myślami i uczuciami. Gazety stwierdzą na pewno, że Bradford Lipton pogrążył się razem ze 
swoją rodziną w cichej modlitwie i wzruszających wspomnieniach.

Gdy   Stacey   przeczytała   notatkę   prasową   napisaną   osobiście   przez   Justina   Marksa, 

pomyślała, że powinien zająć się pisaniem powieści. Atmosfera w biurze ojca była podczas 

tego spotkania daleka od sielankowego, słodkiego obrazka stworzonego przez Justina. W tym 
zwykłym rodzinnym zebraniu Liptonów, pełnym bałaganu i zamieszania, niezwykłe było tylko 

podenerwowanie, które opanowało ich w tak ważnym dniu.

Po przybyciu do budynku Senatu Stacey wysłała Brynn do sali obrad, a sama poszła do 

biura ojca. Zjawiła się dziesięć minut po wyznaczonym czasie. W ogromnej poczekalni czekał 
już Justin Marks oraz kilku jego najbliższych współpracowników.

-   Spóźniłaś   się,   Stacey   -   powiedział   Justin.   Był   zły   i   surowo   zaciskał   usta.   Widocznie 

pozostali członkowie rodziny także się spóźniali.

Przez chwilę przyglądał się jej sukience musztardowego koloru. Prawdę mówiąc, suknia 

Brynn   była   jedyną   elegancką   rzeczą,   w   którą   Stacey   bez   specjalnego   trudu   zmieściła   się. 

Przymierzyła   najpierw   turkusową   wełnianą   sukienkę,   o   której   wcześniej   rozmawiała   z 
Justinem. Okazała się jednak za wąska. Inne suknie były za ciasne w biuście albo w pasie. W 

pozostałych za bardzo rzucał się w oczy lekko uwypuklony brzuch.

Brynn, mając brzoskwiniową cerę, mogła sobie pozwolić na ubieranie się w musztardowe 

kolory. Lecz Stacey przejrzała się w lustrze i jęknęła.

- Jestem strasznie żółta  na twarzy  - powiedziała.  Lojalna jak zawsze Brynn oczywiście 

zaprzeczyła, ale Stacey nie dała się oszukać. Zdecydowanie nie był to odpowiedni dla niej 
kolor.

- Sądziłem, że zamierzasz włożyć turkusowo - zieloną sukienkę. W tym kolorze... - zawahał 

się.

-   Tak,   wiem.  Jestem   żółta  jak   wosk  -   dokończyła   za   niego   Stacey,   nie   pozwalając   mu 

zachować   się   w   stosunku   do   niej   dyplomatycznie.   -   Czy   to   właśnie   chciałeś   powiedzieć, 

Justinie? - zapytała.

- Nie! - zaprotestował.

- Tak, tak, chciałeś! I miałbyś rację. Wiem, że wyglądam źle w tej sukience.
- Chyba nie powinienem pytać, dlaczego ją włożyłaś?

background image

- Rzeczywiście, nie powinieneś - zachmurzyła się Stacey. - A czy podobają się panu moje 

buty, ekscelencjo?

Stacey   założyła   tym   razem   zwyczajne   czarne   pantofle   na   niewielkich   obcasach,   dzięki 

którym miała teraz prawie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Był to normalny wzrost jej 
matki. Stacey zawsze chciała mieć o kilka centymetrów więcej. Uważała, że jest stanowczo za 

mała. Zarówno bracia, jak i ojciec, byli wysocy. Jak to się stało, że tylko ona odziedziczyła po 
babci Courtney niski wzrost?

Justin spojrzał na pantofle Stacey i uśmiechnął się.
- Miły kontrast między plastikowymi klapkami a sznurowanymi butami. - Zachęcał ją w 

len sposób do tego, żeby się uśmiechnęła, i Stacey rzeczywiście była bardzo bliska tego. - Czy 
wiesz, że po raz pierwszy od sierpnia pozwoliłaś mi na tyle zbliżyć się, abym mógł z tobą 

porozmawiać? - zapytał wprost, a Stacey poczuła, że się czerwieni. Pomyślała, że sama dała 
Justinowi świetną okazję do otwartego ataku. On dokładnie wiedział, jak i kiedy uchwycić 

moment, gdy ktoś przestaje mieć się na baczności.

- Widzę mojego brata. Pójdę się z nim przywitać. - Miała nadzieję, że zabrzmi to chłodno i 

wyniośle.

- Uciekaj, malutka - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszała. - Ale to już nie potrwa 

długo.

Pod wpływem jego słów przebiegi jej po plecach chłodny dreszcz. Co Justin miał na myśli? 

Szybko podeszła do swego starszego brata, Sterne’a.

- Stacey! - zawołał Sterne jowialnie. - Czyżbyś uciekła przed kolejnym przesłuchaniem? - 

Spojrzał w stronę, gdzie stał Justin. - Co zrobiłaś tym razem, Stacey? Czy tata utracił przez 
ciebie stan Iowa albo coś w tym rodzaju?

- Nie, tylko spóźniłam się dziesięć minut i włożyłam sukienkę, w której wyglądam blado. 

Czy myślisz, że tata może utracić z tego powodu stan Iowa?

- Słyszałem, że jasna cera jest ostatnio modna. - Sterne uśmiechnął się szeroko. - Nie widzę 

jeszcze Lucasa, Spence’a i Patty. Czy myślisz, że zdążą na czas? - zapytał.

- Kto to wie? - Stacey roześmiała się radośnie. - Biedny Justin. Na pewno wyobraża sobie 

teraz ich wszystkich, jak wkraczają do sali obrad i przerywają w połowie wystąpienie taty. - 

Spojrzała na brata z podziwem. - Naprawdę wyglądasz dzisiaj wspaniale, Sterne.

- Dzięki - powiedział Sterne zadowolony.

Trzydziestodwuletni Sterne był wierną kopią ojca. Miał taką samą przystojną twarz, takie 

same,   głęboko   osadzone   ciemnoniebieskie   oczy   i   taki   sam   wdzięk,   mimo   metra 

dziewięćdziesięciu   i   potężnej   postury.   Były   jednak   między   nimi   także   znaczące   różnice. 

background image

Senator miał wielką grzywę szpakowatych włosów, podczas gdy włosy jego najstarszego syna 

były jasnobrązowe. Poza tym, Sterne Lipton nie miał ani takich ambicji, ani takich marzeń o 
władzy jak ojciec. Sterne prowadził w Georgetown mały bar dla samotnych i rozkoszował się 

swoim beztroskim i bezproblemowym życiem, wypełnionym głównie pogonią za kobietami. 
Justin Marks oczywiście tego nie pochwalał.

- Zadzwonił dzisiaj do mnie nasz fuhrer. - Sterne rzucił Justinowi rozbawione spojrzenie. - 

Ostrzegł mnie, żebym nie ważył się przyjść w czarnej jedwabnej koszuli rozpiętej do pasa ani 

w   czarnych   dżinsach.   Zapowiedział   również,   że   jeśli   włożę   jakieś   złote   łańcuchy   lub 
medaliony, to mnie na nich powiesi.

Stacey zachichotała wbrew własnej woli.
-   Chyba   rzeczywiście   nie   powinieneś   był   pojawiać   się   w   takim   stroju   na   przyjęciu   po 

zwycięstwie taty w wyborach do Senatu dwa lata temu. Justin nigdy ci tego nie wybaczy.

- Ani tata. - Sterne spoważniał na moment, już po chwili ponownie uśmiechnął się do 

Stacey. - No, ale w końcu udało się. Wreszcie włożyłem porządny niebieski garnitur, żółtą 
koszulę i prążkowany krawat. Czegóż więcej mogą od nas chcieć?

- Chyba tylko tego, żeby Spence zgolił brodę i wyjął z ucha kolczyk - stwierdziła Stacey.
- O tym nie może być mowy! O, przyszedł Lucas. - Stacey i Sterne podeszli do swego 

najmłodszego brata.

Senator Lipton zawsze wybuchał śmiechem, gdy przedstawiał swoje najmłodsze dziecko. 

Ten   „synek”   miał   dwadzieścia   lat,   prawie   dwa   metry   wzrostu   i   ponad   sto   kilo   wagi.   Był 
obrońcą liniowym w uniwersyteckiej drużynie futbolowej.

- Lucas w garniturze? - Stacey nie wierzyła własnym oczom. - Niemożliwe, żeby Justin 

zadzwonił także do niego!

-   Stacey!   -   Lucas   wyciągnął   w   jej   stronę   ręce   i   Stacey   musiała   wykonać   tradycyjne 

powitanie, uderzając z całej siły w jego dłonie. Sterne, oczywiście, zrobił to samo.

- Czy widzieliście, jak załatwiłem w ostatnią sobotę tego kiepskiego tylnego napastnika z 

Oklahomy?   Podobno   do   tej   pory   nie   może   chodzić   o   własnych   siłach!   -   zawołał   Lucas 

radośnie. Justin Marks, stojący obok, skrzywił się. Zaś kiedy Lucas zaczął  entuzjastycznie 
opowiadać, w jaki sposób złamał nos tylnemu obrońcy z Teksasu, Justin nie wytrzymał.

- Lucas, nie chcę, żebyś dzisiaj opowiadał o tych twoich... rozbojach któremukolwiek z 

reporterów. Nie ma tutaj żadnego dziennikarza sportowego doceniającego takie osiągnięcia. 

Dzisiaj są tutaj tylko dziennikarze polityczni, a im mogłyby nie spodobać się twoje metody 
pokonywania przeciwników.

- Och, rozumiem. - Lucas z zapałem skinął głową. - To mięczaki!

background image

Stacey   niemal   usłyszała,   jak   Justin   policzył   do   dziesięciu,   zanim   odszedł,   żeby 

porozmawiać z jednym z autorów przemówień.

Wkrótce przyjechali Patty i Spence oraz ich trzy córeczki: Sunshine, Melody i Aurora, w 

wieku czterech, trzech i dwóch lat Wszystkie trzy ubrane były w ciemnoróżowe sukienki, białe 
koronkowe  skarpetki  i czarne  lakierki.  Stacey  przyglądała  się im zaskoczona.  Do tej pory 

widywała swoje bratanice tylko w drelichowych kombinezonach i trampkach, czyli ubrane 
tak,   jak  zawsze   ubierali   się ich  rodzice.  Nie  mogła   przypomnieć  sobie,  żeby  kiedykolwiek 

widziała je w tak dziewczęcych strojach.

Patty radośnie uściskała i ucałowała Stacey. Zawsze tak robiła. Ściskała i całowała każdego 

członka   rodziny,   chociaż   wiedziała,   że   Liptonowie   nie   są   przyzwyczajeni   do   podobnego 
okazywania sobie uczuć.

- Wyglądasz na zmęczoną, Stacey - powiedziała Patty z typową dla siebie szorstkością. - 

Czy dobrze się czujesz?

- Oczywiście - odpowiedziała Stacey raźnym głosem i odsunęła się od Patty na bezpieczną 

odległość.   Żyjąc   tak   blisko   natury,   Patty   na   pewno   rozpozna   jej   ciążę   jakimś   szóstym 

zmysłem. Lepiej więc będzie zachować bezpieczny dystans. - Dzieci wyglądają słodko, Patty - 
powiedziała.

- Dzięki, ale to nie moja zasługa. To sprawa Justina. Któregoś dnia w zeszłym tygodniu 

przyjechał do Fredericksburga i zabrał nas na zakupy. Wybrał ubrania dla mnie i dla dzieci.

- Justin wybrał ubrania dla dzieci? - powtórzyła Stacey z niedowierzaniem.
- Tak. Nawet te zabawne skarpetki i lakierki. - Patty uśmiechnęła się. - Powiedział mi, że 

chciałby ubrać je tak, jak ty byłaś ubrana na portrecie, który wisi w gabinecie ojca.

Stacey, naturalnie, znała ten portret Został namalowany zaraz po jej czwartych urodzinach 

i rzeczywiście  była wtedy ubrana w ciemnoróżową sukienkę, koronkowe skarpetki,  czarne 
lakierki, a we włosach miała różowe wstążki. A więc Justin rzeczywiście przyglądał się temu 

obrazowi. Dlaczego jednak zdecydował, że tak samo ubierze jej bratanice?

- To miło, że podobał mu się mój styl ubierania chociaż w jednym, krótkim okresie mego 

życia - powiedziała chłodno.

- Stwierdził, że wyglądasz tak, jak powinna wyglądać dziewczynka na takim portrecie. Jak 

mała księżniczka. - Patty na chwilę spoważniała. - Wiesz, Stacey, Justin naprawdę nie jest tak 
bezwzględny i okrutny, jak sądzisz. To wy go do tego zmuszacie. Jego rola jest bardzo trudna. 

Ojciec zrobił z niego tarczę, za którą może się przed wami ukryć. Wy zaś wyładowujecie na 
nim wszystkie swoje złości i urazy.

-   Biedny   Justin!   -   zaśmiał   się   Spence   ironicznie.   Przyłączył   się   przed   chwilą   i   słyszał 

background image

wypowiedź swojej żony. - Ty kochasz wszystkich, Patty - powiedział. - My jednak wiemy, że 

Justin Marks jest naprawdę nie do zniesienia.

Trzydziestoletni Spencer Lipton ubrany był w brązowy, źle na nim leżący garnitur. Nie 

zgolił jednak rudawej brody ani nie wyjął kolczyka z ucha. To, że nie włożył ulubionej koszuli 
w kratę i kombinezonu było na pewno zasługą Justina.

- Bardzo proszę o uwagę! - zawołał Justin, jak zwykle obejmując przywództwo. Podniósł 

rękę,   aby   wszystkich   uciszyć.   Stacey   pomyślała,   że   Justin,   spełniając   swe   zawodowe 

obowiązki, jest w stosunku do nich bardziej ojcowski niż senator. Zrozumiała, że Justin wie o 
życiu każdego z nich więcej niż sam Bradford Lipton. Nie była to wesoła myśl.

- Chciałbym krótko omówić scenariusz wystąpienia senatora - kontynuował Justin, ale 

natychmiast przerwał mu Sterne.

- Co tu jest do omawiania? - zapytał prowokująco. - Tata wystąpi i wszyscy się ulotnimy.
Justin rzucił mu gniewne spojrzenie.

- Niestety, to nie będzie takie proste, Sterne. Cała rodzina stanie za senatorem - ciągnął 

niewzruszony.   -   Naprzeciwko   będą   dziennikarze   i   widzowie.   Proszę,   abyście   w   ogóle   nie 

rozmawiali z prasą w sali obrad. Zamierzamy skierować wszystkie pytania bezpośrednio do 
senatora Liptona. On podsumuje uczucia i reakcje rodziny, dotyczące...

- Co tata może wiedzieć na temat naszych uczuć? - tym razem przerwał Justinowi Spence. 

- Nigdy go one nie interesowały.

- Spence, to nie jest spotkanie grupy psychoterapeutycznej - powiedział Justin z udręką w 

głosie.   -   Nie   jesteśmy   tutaj   po   to,   aby   dyskutować   o   rodzinnych   uczuciach,   przeszłości, 

teraźniejszości i przyszłości.

- Spence, naprawdę nie możesz oczekiwać od Justina Marksa, by wiedział cokolwiek na 

temat   uczuć,   przeszłości,   teraźniejszości   lub   przyszłości   -   wtrąciła   Stacey.   -   To   jego   nie 
dotyczy. On posługuje się dyskietkami komputerowymi, a nie uczuciami.

- Czy mogę kontynuować? - Justin zwrócił się wprost do Stacey, patrząc jej prosto w oczy. 

Poczuła dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, promieniujące głęboko do brzucha. Tak dawno 

patrzyła   ostatni   raz   w   te   głębokie,   czarne   oczy.   Zrobiło   jej   się   nagle   gorąco   i   słabo. 
Przypomniała sobie, jak leżała naga w jego ramionach, jak duże dłonie dotykały jej ciała. To 

wspomnienie wywołało  niebezpieczne  wzruszenie.  Szybko  spuściła  oczy,  policzki  oblał  ru-
mieniec.

Nikt z rodziny nie zauważył, że coś jest z nią nie w porządku. Patty wzięła Spence’a pod 

rękę i, jak zwykle pogodnie, uśmiechnęła się do Justina.

- Mów dalej - powiedziała.

background image

-   Wszyscy   musicie   zachować   ciszę   podczas   wystąpienia   senatora   -   kontynuował.   -   W 

przemówieniu   zaplanowano   dwa   małe   żarty,   z   których   powinniście   się   roześmiać.   Kiedy 
senator   wyciągnie   w   waszą   stronę   rękę,   mówiąc   o   wsparciu,   jakiego   mu   udzielacie   jako 

rodzina, uśmiechnijcie się i...

-   Z   uwielbieniem?   -   zapytała   Stacey.   Chęć   zirytowania   Justina   była   silniejsza   od   niej. 

Chciała   jakoś   zburzyć   ten   kamienny   spokój,   chciała   oderwać   jego   uwagę   od   politycznej 
przyszłości ojca i skierować ją na... na siebie? Natychmiast odrzuciła tę myśl.

- O co ci chodzi, Stacey? - niemal z nienawiścią zapytał Justin.
- Po prostu chciałam dokładnie wiedzieć, w jaki sposób mamy się uśmiechać do taty.

Och, żeby w końcu wyprowadzić go z równowagi!
- W końcu będą tam kamery telewizyjne i fotoreporterzy - dodała. - Czy wszyscy mamy 

uśmiechać się z uwielbieniem, czy w inny sposób?

-   Może   przećwiczymy   to   -   zaproponował   Sterne.   -   Policzę   do   trzech   i   wszyscy 

zaprezentujemy swój najlepszy uśmiech.

- Może taki? - Lucas wyszczerzył zęby i wybuchnął śmiechem.

-   Kiedy   tatuś   robił   mi   zdjęcia,   musiałam   powiedzieć   „cheeeeesburger”   -   oznajmiła 

czteroletnia Sunshine.

-   I   dlatego   miałaś   na   zdjęciu   piękny   uśmiech,   kochanie   -   powiedział   Spence,   biorąc 

dziewczynkę na ręce i całując w różowy policzek.

Stacey z uwagą przyjrzała się bratu i jego córce. Dzisiaj szczególnie interesowali ją ojcowie 

i dzieci. Spence był dla córek czuły i bardzo do nich przywiązany. Zawsze chętnie pomagał 

Patty w wypełnianiu wszystkich obowiązków wychowawczych. Stacey próbowała przypomnieć 
sobie, czy ojciec brał ją kiedykolwiek tak spontanicznie na ręce i całował. Jeśli nawet zdarzyło 

się to kiedyś, to nie pamiętała  tego. W życiu publicznym Bradford Lipton stwarzał wokół 
siebie   atmosferę   szczególnego   ciepła,   która   zjednywała   mu   ogromną   liczbę   zwolenników. 

Jednak   prywatnie,   wobec   rodziny,   zachowywał   chłodny   dystans.   Stacey   już   dość   dawno 
odkryła ten dziwny kontrast i nauczyła się go wykorzystywać. Kiedy chciała czegoś od ojca, 

starała się zbliżyć do niego w momencie, gdy był otoczony reporterami lub swoimi kolegami - 
politykami. Mając taką widownię, Bradford Lipton lubił grać rolę kochającego ojca. Gdy był 

sam, trudno było nawiązać z nim kontakt.

- Czy moglibyśmy wreszcie skończyć tę zabawę? - zapytał Justin, marszcząc brwi. - Czasu 

jest coraz mniej, a ja nie powiedziałem wam jeszcze wszystkiego.

Stacey położyła rękę na brzuchu i pomyślała o dziecku, które tam się rozwijało. O dziecku 

Justina   Marksa.   Jakim   mógłby   być   ojcem?   Chociaż   jej   własny   ojciec   zachowywał   się   tak 

background image

chłodno w życiu prywatnym, to jednak publicznie przynajmniej starał się stwarzać pozory 

rodzinnego ciepła. Natomiast Justin Marks był zawsze taki, jak Bradford Lipton prywatnie.

Stacey zadrżała.

„Stacey, kochanie. Otwórz drzwi, proszę. Chcę cię objąć. Wiem, że jesteś zdenerwowana.  

Otwórz drzwi i pozwól, żebym cię przytulił”. - Znów w jej głowie zabrzmiały wypowiedziane 

wtedy   słowa   i   na   moment   powróciła   do   sierpniowej   nocy.   Wpadła   wtedy   w   histerię   i 
zabarykadowała się w łazience. Justin próbował ją uspokoić, ale go nie słuchała... a może 

jednak słuchała, skoro pamiętała, niezależnie od siebie, każde słowo?

Stacey   przyjrzała   się   opanowanej   twarzy   stojącego   przed   nimi   człowieka.   Zimny   i 

nieprzystępny w życiu publicznym, ale gorący i namiętny prywatnie? Nie mogła tego pojąć, w 
każdym bądź razie nie po przeżyciu tylu lat pod jednym dachem z ojcem.

- Mamo, jeść! - zażądała trzyletnia Melody. Patty natychmiast usiadła, rozpięła bluzkę, 

wzięła dziecko na ręce i podała mu pierś. To była właśnie jedna z zasad Patty i Spence’a: 

karmić dzieci piersią na każde żądanie. Zdaje się, że wiek dziecka nie odgrywał tu żadnej roli. 
Był natomiast ważny dla Justina.

- Och, na miłość boską! - zawołał i zaczerwienił się.
-   Nie   podoba   ci   się,   kiedy   matka   karmi   piersią   dziecko?   -   spytał   zaczepnie   Spence.   - 

Przecież   to   najzupełniej   naturalny,   najpiękniejszy   na   świecie   i   wzbudzający   największy 
szacunek widok.

- Nie mam nic przeciwko matkom karmiącym niemowlęta w miejscach publicznych, pod 

warunkiem, że robią do dyskretnie - odpowiedział Justin rozdrażniony. - Ale to dziecko już 

mówi! I ma wszystkie zęby! Poza tym nie uważam, aby sala obrad Senatu, wypełniona po 
brzegi   przedstawicielami   prasy   z   całego   świata,   była   najodpowiedniejszym   miejscem   do 

karmienia jakiegokolwiek dziecka.

-   Och,   Melody   za   chwilę   skończy   -   powiedziała   Patty   spokojnie,   ale   Justina   to   nie 

zadowoliło.

- A co będzie, jeśli pozostałe dzieci będą głodne? - Spojrzał z rozpaczą na zegarek. - Już 

czas na nas. Muszę poprosić senatora i panią Lipton.

Podczas całej sceny Sterne i Lucas po prostu ryczeli ze śmiechu. W innej sytuacji Stacey 

śmiałaby się razem z nimi. Dzieci senatora Liptona zawsze miały uciechę, widząc, jak Justin 
Marks   traci   swoją   zimną   krew.   I   tylko   one   potrafiły   do   tego   doprowadzić.   Jednak   teraz 

rozmowa na temat niemowląt i karmienia stawała się dla Stacey niebezpieczna.

W gabinecie  senatora  powitano Justina jak geniusza umiejącego przewidywać wszelkie 

polityczne   i   społeczne   tendencje.   Stacey   zastanawiała   się,   czy   umiałby   równie   trafnie 

background image

przewidzieć publiczną  reakcję  na wiadomość,  że córka  senatora  Liptona urodzi  nieślubne 

dziecko. Jak on sam zareagowałby na wiadomość, że wkrótce zostanie ojcem?

Jej   serce   zaczęło   niespokojnie   trzepotać.   Czy   dziecko,   które   w   sobie   nosiła,   mogło 

rzeczywiście zaprzepaścić szansę ojca na prezydenturę? W rodzinie Liptonów nigdy dotąd nie 
było żadnego skandalu. Senator miał opinię typowego człowieka ze Środkowego Zachodu; 

serdecznego, bardzo rodzinnego, kierującego się w życiu surowymi zasadami moralnymi. To 
właśnie Justin Marks i jego specjaliści od handlu stworzyli nieskazitelny wizerunek Liptona. 

Co   oni   wszyscy   powiedzieliby,   dowiedziawszy   się,   że   Stacey   jest   w   ciąży?   W   dodatku   z 
Justinem Marksem! Poczuła, że narasta w niej złość. Nikomu nie może powiedzieć o swojej 

ciąży! I nie powie!

Nagle w drzwiach gabinetu pojawił się Justin Marks.

- Panie i panowie - zaczął uroczyście. - Senator Bradford Lipton i jego żona!
Cały zgromadzony personel, nie wyłączając Justina, zaczął klaskać entuzjastycznie.

- Myślę, że tata jest już świetnie przygotowany do uroczystości inauguracyjnych w Białym 

Domu - wyszeptał Sterne. - Spójrz tylko, jak przesyła tłumom pozdrowienia.

Stacey spojrzała na ojca, bardzo eleganckiego i przystojnego w błękitnym, szytym na miarę 

garniturze. Już teraz grał rolę dystyngowanego przywódcy swego stanu. Skończył pięćdziesiąt 

cztery   lata,   ale   w   dalszym   ciągu   podobał   się   kobietom   w   różnym   wieku.   Stacey   widziała 
nastolatki piszczące i podskakujące na jego widok oraz kobiety w średnim wieku ściskające 

mu ręce i wpatrujące się w niego z zachwytem. Senator był nadal „prawdziwym mężczyzną”. 
Ciągle   jeszcze   interesował   się   sportem,   czasami   opowiadał   nieco   pikantne   historyjki,   ale 

jednocześnie stał na straży starych, surowych zasad moralnych. Czy rzeczywiście miał szansę 
zostać   prezydentem?   Czasami   myślała   o   nim   jak   o   nierealnych   i   dalekich   gwiazdach 

filmowych, których nigdy nie poznała.

W biurze zrobiło się tłoczno, ponieważ dołączyła do nich pozostała część personelu, a także 

kilku reporterów.

- Bardzo wam wszystkim dziękuję - powiedział senator, kierując do nich ciepły uśmiech. - 

Chciałbym zasłużyć na zaufanie, jakie mi okazaliście. Amerykanie uwierzą w moje obietnice, 
kiedy zobaczą, że rodzina obdarza mnie niezachwianą miłością i udziela mi tak wielkiego 

poparcia.

- Miła, bardzo osobista pogawędka z najbliższą rodziną, co? - zapytał Spence z goryczą. - 

Gdyby nie ten tłum, ojciec przeszedłby obok nas bez słowa.

Senator   Lipton   odnalazł   spojrzenie   Stacey   i   mrugnął   do   niej   okiem.   Ona   natomiast 

przesłała   mu   całusa.   Cała   ta   scena   została   nagrana   na   kasecie   wideo.   Stacey   wiedziała, 

background image

dlaczego ojciec właśnie na niej skupił swoją uwagę. Kiedyś zwierzył się Justinowi, że Stacey, 

jako   jedyne   spośród   jego   dzieci,   potrafi   z   prawdziwym   talentem   oszukiwać   dziennikarzy. 
Uważał, że posiada „doskonałe wyczucie teatru”.

Zupełnie nieźle odegrali teraz wobec zgromadzonej publiczności role ojca i córki. Stacey 

towarzyszyła   w  tej  zabawie  tylko  i  wyłącznie  dla   własnej  przyjemności.   Ot,  taki  niewinny 

sposób na to, aby mieć chociaż trochę do powiedzenia w życiu, którym kierowały głównie 
wymykające się spod kontroli przypadki.

Stacey   zrobiła   nagle   krok   do   tyłu   i   wpadła   na   Justina   Marksa,   który   dołączył   do 

zgromadzonych   i   stanął   za   jej   plecami.   Zanim   zdążyła   odskoczyć,   chwycił   ją   za   ramiona, 

udając,   że   chce   podtrzymać   dziewczynę.   W   momencie,   kiedy   poczuta   dotyk   jego   rąk, 
znieruchomiała.   Oblała   ją   fala   gorąca.   Z   trudem   odparła   nagłe,   szalone   pragnienie,   aby 

odchylić się do tyłu i oprzeć o Justina. Bardzo wyraźnie, niemal boleśnie, uświadomiła sobie 
obecność mocnego ciała, czuła siłę podtrzymujących ją ramion. Poczuła się tak spokojnie i 

bezpiecznie,   i...   O   Boże!   Czyżby   traciła   rozum?   Była   chyba   tego   bardzo   bliska,   skoro 
rozmyślała o przytulaniu się do Justina Marksa! Słusznie robiła, unikając go przez ostatnie 

dziesięć tygodni. Najwyraźniej jest od niego uzależniona w jakiś dziwny, fizyczny sposób.

Na   szczęście   wszyscy   patrzyli   w   tej   chwili   na   senatora,   który   właśnie   powiedział   coś 

dowcipnego.

- Czy to jest właśnie jeden z tych żartów? - zapytał szeptem Lucas. - Zdaje się, że miały być 

dwa?

-   Obydwa   usłyszymy   dopiero   podczas   oficjalnego   wystąpienia   -   odpowiedziała   Stacey. 

Kiedyś Justin powiedział, że obawia się o rozum Lucasa, ponieważ zbyt często gra bez kasku. 
Stacey   wtedy   gorąco   zaprotestowała,   ale   tak   naprawdę   była   skłonna   przyznać   rację.   Jej 

najmłodszy brat rzeczywiście nie był zbyt błyskotliwy.

- Po prostu obserwuj mnie. Będziesz wiedział, kiedy należy się śmiać - wyszeptała.

- Czas na mnie - powiedział Justin i rozsuwając zgromadzonych na boki, utorował drogę 

senatorowi i jego żonie. Zwartą grupą ruszyli do sali obrad.

-   Wyglądasz   dzisiaj   wyjątkowo   ładnie,   Stacey   -   powiedziała,   zatrzymując   się,   Caroline 

Courtney Lipton.

- Dziękuję, mamo. - Stacey uśmiechnęła się. Jej matka była zbyt taktowna, aby powiedzieć 

prawdę. - Ten musztardowy kolor, jak myślę, nie jest dla mnie najlepszy.

-   Ale   dzięki   niemu   wydaje   się,   że   twoja   twarz   ma   w   sobie   jakieś   szczególne   światło, 

kochanie. Nieokreślony blask.

- Stacey, rzeczywiście wyglądasz inaczej niż zwykle - wtrąciła Patty. Szła obok Spencera, 

background image

niosąc na rękach małą Aurorę i z uwagą wpatrywała się w twarz Stacey.

- Zmieniłam po prostu puder - szybko odpowiedziała Stacey. Spence zawsze twierdził, że 

potrafi rozpoznać kobietę w pierwszych tygodniach ciąży po tym nieokreślonym czymś w jej 

twarzy. Dzięki Bogu, na razie nie zauważył niczego dziwnego.

- To ty wyglądasz dzisiaj wspaniale, mamo! - Stacey zmieniła temat. Zawsze uważała, że 

matka na uśmiech Mony Lisy: kobiecy i ciepły, a jednocześnie powściągliwy i tajemniczy. 
Uwielbiała   matkę,   ale   także   trochę   się   jej   bała.   Pani   Lipton   sama   wychowywała   czwórkę 

dzieci, podczas gdy jej mąż całkowicie poświęcił się karierze politycznej. Przez wszystkie te 
lata ani razu nie poskarżyła się na brak czasu lub wieczną nieobecność męża. Mając czter-

dzieści siedem lat, była w dalszym ciągu szczupła, bez śladu siwizny we włosach i tak samo 
ładna,  jak w wieku  dwudziestu  jeden lat,  gdy poślubiła  kongresmena Liptona i wzięła  na 

siebie odpowiedzialność za wychowanie jego dwóch małych synów - Sterne’a i Spence’a.

Chociaż matka wybrała właśnie taki rodzaj małżeństwa, Stacey już dawno zdecydowała, że 

nigdy nie da się schwytać w pułapkę, jaką był ten tak niesprawiedliwy układ małżeński w 
samolubnym i zakłamanym świecie polityków.

Gdy zbliżyli się do sali obrad, senator Lipton zatrzymał się i obejrzał za siebie.
- Caroline? - powiedział. Jego twarz była spięta, a błękitne oczy zimne i twarde.

Caroline Lipton uśmiechnęła się i wzięła męża pod rękę. Obydwoje wkroczyli do sali, gdzie 

miało nastąpić doniosłe wydarzenie, a cała reszta rodziny podążyła za nimi dokładnie tak, jak 

zaplanował Justin Marks.

Stacey przesunęła wzrokiem po tłumie wypełniającym salę obrad, tę samą salę, w której 

wiele   lat   temu   John   F.   Kennedy   zgłosił   swoją   kandydaturę   w   wyborach.   Niektórzy   ze 
zgromadzonych   siedzieli,   jednak   większość   dziennikarzy   stała.   Trzy   ogólnokrajowe   stacje 

telewizyjne oraz lokalna telewizja i radiostacja przysłały tu dzisiaj reporterów.

Brynn rozmawiała z mężczyzną, w którym Stacey rozpoznała prezentera telewizyjnego. 

Pomachały do siebie.

W   sali   zapadła   cisza,   gdyż   senator   Lipton,   stosownie   się   uśmiechając,   rozpoczął 

przemówienie.

Było bardzo ciepło i duszno. Po dziesięciu minutach Stacey zaczęła się zastanawiać, czy w 

tym   pomieszczeniu   w   ogóle   działa   wentylacja.   Było   jej   potwornie   gorąco.   Nie   czuła 
najmniejszego ruchu powietrza. Głęboko odetchnęła, ale to nie pomogło. Nie miała po prostu 

czym oddychać!

Spojrzała na ojca, który w trakcie swego przemówienia nie przestawał być energiczny i nie 

tracił wigoru. Matka również była opanowana i obojętna, jak zawsze.

background image

Stacey  pomyślała,  że chyba  nikt z sali nie uświadamia  sobie, że za chwilę  wszyscy się 

poduszą. Jej twarz była gorąca i zaczerwieniona. Nagła fala mdłości podeszła jej do gardła. 
Rozpoznawała   głos   ojca,   ale   słowa   nie   układały   się   w   żadną   sensowną   całość.   W   głowie 

słyszała dziwne brzęczenie.

W wielkim popłochu rozejrzała się po sali i napotkała badawczy wzrok Justina. Stał w 

odległości  około pięciu  metrów od niej i powinien  patrzeć na  Bradforda  Liptona.  Jednak 
ciemne oczy wpatrywały się właśnie w nią. Stacey także nie mogła oderwać od niego wzroku. 

Opanowała ją wielka słabość, nogi stały się miękkie, w uszach szumiało, odczuwała zawroty 
głowy. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że za chwilę zwymiotuje lub zemdleje. Tak czy 

inaczej, stanie się coś strasznego. Ojciec oczywiście musiałby zrewidować swoją opinię na 
temat „doskonałego wyczucia teatru”, gdyby teraz, w środku jego przemówienia i w dodatku w 

świetle reflektorów, rozchorowała się.

Pomyślała,   że   musi   koniecznie   gdzieś   usiąść.   Z   rozpaczą   zamknęła   oczy,   walcząc   z 

przyprawiającymi o mdłości żółtymi i zielonymi kręgami, które zaczęły przysłaniać jej pole 
widzenia.

Usłyszała   oklaski   i   zrozumiała,   że   skończyło   się   przemówienie   ojca.   Prosił   teraz 

dziennikarzy, żeby zadawali pytania. Przerażona Stacey spojrzała na Brynn. Na pewno ustąpi 

jej miejsca...

Nagle poczuła, że czyjeś silne ramiona obejmują ją. W tej chwili nie miało najmniejszego 

znaczenia, kto to był. Najważniejsze, że nie upadła. Justin Marks, podtrzymując ją mocno, 
przeprowadził do odosobnionego miejsca w tylnej części sali. Posadził dziewczynę na krześle. 

Kładąc rękę na karku, zmusił, by pochyliła głowę do kolan. Stacey zacisnęła powieki, walcząc z 
nowym przypływem mdłości. Było jej na przemian zimno i gorąco, a całe ciało pokrył zimny 

pot.

- Oddychaj głęboko, Stacey. - Głos Justina z trudem przedzierał się przez gęstą mgłę, która 

ją otaczała. Spróbowała jednak być posłuszna i łapczywie chwytała ustami powietrze.

Nie miała pojęcia, jak długo siedziała z zamkniętymi oczami i głową między kolanami, ale 

w   końcu   stopniowo,   powoli   mdłości   i   słabość   zaczęły   ustępować.   Umilkł   huk   w   głowie   i 
powróciła   zdolność   przełykania.   Zaczęła   znowu   rozumieć,   co   się   wokół   niej   dzieje.   Jakiś 

dziennikarz zadał pytanie, ojciec dowcipnie na nie odpowiedział, przez salę przebiegł śmiech. 
Stacey otworzyła oczy i spróbowała podnieść głowę.

- Spokojnie, Stacey. Odetchnij głęboko.
Ostrożnie podniosła głowę i nagle znalazła się oko w oko z Justinem Marksem. Siedział na 

podłodze obok krzesła, a jego palce ciągle jeszcze obejmowały jej kark.

background image

- Przepraszam - wyszeptała  Stacey. Miała  wysuszone wargi i czuła  się tak,  jakby w jej 

ustach znajdował się kłębek waty.

- Czy ktoś zauważył, co się stało? - Wiedziała, że zarówno ojciec jak i główny organizator 

kampanii   wyborczej   byliby   wściekli,   gdyby   coś   odwróciło   uwagę   publiczności   w   takim 
momencie.

- Zachowałaś się bardzo dyskretnie, Stacey - powiedział Justin. - Nawet jeśli ktoś zauważył 

twoje odejście, nie spowodowało to żadnego zamieszania. Co się stało? - zapytał. - Jesteś 

chora?

- Nie, wszystko jest już w porządku. Po prostu zrobiło mi się słabo - odrzekła i dodała w 

myślach, że takie historie często się przytrafiają kobietom w ciąży.

- Tak, to ten upał, tłum, podniecenie - powiedział cicho i Stacey zrozumiała, że układa 

sobie odpowiedź na ewentualne pytania dotyczące jej nagłego zniknięcia. Nie zadała sobie 
trudu, aby zwrócić jego uwagę na fakt, że od drugiego roku życia uczestniczyła w zebraniach 

politycznych, nawet w środku gorącego lata w Nebrasce i nigdy nie stanowił problemu ani 
upał, ani tłum, ani podniecenie.

W dalszym ciągu masował jej kark i nie zamierzał wcale się odsunąć.
- Wyglądasz naprawdę źle, Stacey. Masz kredowobiałą twarz.

Stacey przeczesała palcami mokrą od potu grzywkę.
- To chyba lepsze niż ten poprzedni żółty odcień? - próbowała zażartować, ale Justin nie 

roześmiał się.

- Czy dasz radę usiąść prosto? - zapytał. - Może przynieść ci trochę wody?

-  Nie,   nie  trzeba.  -  Stacey  wolno  wyprostowała   się.  Pokój  już  nie  wirował  wokół   niej, 

chociaż w dalszym ciągu czuła się niepewnie i słabo. Wiedziała jednak, że najgorsze minęło. 

Justin nadal klęczał przy krześle, ale już jej nie dotykał. Stacey pomyślała ze zdumieniem, że 
był niezwykle wyrozumiały.

- Stacey, źle się czujesz? - Brynn właśnie podeszła do nich. Była zaniepokojona. Udało jej 

się przejść przez całą salę, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Położyła rękę na wilgotnych 

włosach Stacey.

- Zemdlałaś? - zapytała.

- Prawie. - Stacey próbowała uśmiechnąć się.
- Brynn, zaprowadźmy Stacey do mojego biura - powiedział Justin.

- To zbędne. Już ml lepiej - szybko powiedziała Stacey. - Justinie, zostań tutaj i wysłuchaj 

do końca konferencji prasowej. My z Brynn wrócimy do domu.

- Mogę to wszystko obejrzeć później na wideo. Zabieram cię teraz do mojego biura, Stacey. 

background image

- W Justinie znowu odezwała się przywódcza natura. Chwycił ją za łokcie i postawił z taką 

łatwością, jakby podnosił szmacianą lalkę. Ta siła zdumiała ją i przypomniała, jak bez żadnego 
wysiłku wyniósł ją z klubowego bankietu w ciepłą sierpniową noc.

Szli długim korytarzem. Justin i Brynn z dwóch stron podtrzymywali Stacey.
- Biedna Stacey. Czuła się źle od samego rana. - Brynn była zdenerwowana. - To chyba 

jakiś wirus. Co, Stacey?

Stacey syknęła ze zniecierpliwieniem. Wiedziała, że Brynn próbuje jakoś wytłumaczyć jej 

zasłabnięcie.   Pech   jednak   chciał,   że   wersja   ta   była   całkowicie   sprzeczna   z   wcześniejszą, 
podaną przez Stacey. Justin, oczywiście, natychmiast uchwycił różnicę. Nic nie mogło umknąć 

jego uwadze.

-   Stacey   powiedziała,   że   przedtem   czuła   się   świetnie   i   nagle   zrobiło   jej   się   słabo   - 

powiedział zdziwiony.

- Och! - Brynn nerwowo zakasłała. - Znasz przecież Stacey. Nigdy nie przyzna się, że jest 

chora. Taki zuch! Prawda, Stacey?

Stacey ze zdenerwowania potknęła się.

- Nie przewróć się! - zawołała Brynn, mocniej ją podtrzymując.
- Wszystko w porządku, Brynn. Naprawdę. - Stacey próbowała ją uspokoić. Jeśli nie będą 

ostrożniejsze, Justin zauważy to nietypowe dla Brynn zdenerwowanie.

- Zaniosę cię - oznajmił Justin i zanim zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce.

- Puść mnie - zażądała, zaciskając ze złości zęby. - Czuję się świetnie!
- Nie sądzę - odpowiedział Justin z zupełnie normalną u siebie pewnością siebie. - Zaniosę 

cię do swojego biura. Brynn, wróć do sali obrad i zawiadom panią Lipton. Niech dołączy do 
nas, gdy skończy się przemówienie senatora.

- Ludzie na nas patrzą, Justinie - powiedziała cicho Stacey, gdy Brynn odeszła. Ukryła 

twarz  w klapach  jego marynarki,  oczywiście  ciemnoszarej. - Puść mnie! - powtórzyła,  ale 

zignorował jej protest.

- Rzeczywiście byłaś dzisiaj chora? Dlaczego nic nie powiedziałaś wcześniej? - zapytał.

- Chciałam być tutaj, gdy ojciec będzie zgłaszał swoją kandydaturę. - Justin najwyraźniej 

zaakceptował wersję Brynn i Stacey postanowiła się tego trzymać. - Taki już ze mnie zuch! - 

zażartowała.

Justin zmarszczył brwi.

- Byłaś u lekarza? - zapytał. Stacey wpadła w popłoch.
- Iść do lekarza z powodu głupiej infekcji? Nie ma mowy! - zawołała. - Brynn zdarzyło się 

to samo wczoraj wieczorem, a dziś czuje się świetnie! - kłamała.

background image

W końcu dotarli do biura senatora Liptona. Justin minął zaskoczoną sekretarkę i zaniósł 

Stacey do swojego gabinetu. Posadził ją w fotelu pokrytym ciemnoszarym materiałem. Jakiż 
inny kolor mogłyby mieć obicia mebli w gabinecie Justina Marksa?

- Siedź tutaj i odpręż się, Stacey. Przyniosę ci trochę wody.
Podszedł do zbiornika stojącego w rogu pokoju i nalał wodę do papierowego kubka.

- Masz swój własny zbiornik z wodą? - zainteresowała się Stacey.
- Wynajmuję ten zbiornik od kompanii, a oni co tydzień zaopatrują mnie w świeżą wodę 

do  picia.  Wymieniają  po  prostu  galon.  -  Uśmiechnął  się,  a   jej  serce  gwałtownie  zabito.   - 
Wypijam w ciągu tygodnia około dziesięciu, piętnastu litrów. Chyba możesz to nazwać moim 

ukrytym nałogiem.

- Picie wody jest twoim ukrytym nałogiem? - Stacey wyciągnęła się wygodnie w fotelu. 

Wiedziała, że Justin Marks nie pije alkoholu, nie pali papierosów, nie interesuje się hazardem 
ani   kobietami.   Ten   zupełny   brak   nałogów  przerażał   Sterne’a,   który   w   przeciwieństwie   do 

Justina, posiadał je wszystkie.

- A więc jednak Justin Marks na jakiś słaby punkt. Pije wodę! - Nie mogła powstrzymać 

się, żeby nie zakpić.

- Uśmiechasz się. - Justin stanął nad nią, trzymając w ręku kubek z wodą. - Czyli czujesz 

się lepiej.

Wzięła od niego wodę i wypiła ją duszkiem.

- Czy mogę dostać jeszcze trochę? - zapytała, oddając mu pusty kubek.
-   Aha!   Zdaje   się,   że   ty   także   wpadłaś   w   szpony   tego   nałogu   -   powiedział   i   przyniósł 

następną  porcję.   - Kiedyś   wypijałem  morze   kawy,  ale  dwa   lata  temu  doktor  poradził  mi, 
żebym z tym skończył. Wtedy zainstalowałem ten zbiornik. Pozostało mi tylko przymusowe 

picie wody.

Stacey była zaskoczona, słysząc takie osobiste wynurzenia. Justin Marks nigdy nic o sobie 

nie mówił.

- I nie brakuje ci kawy? - zapytała.

- Och, oczywiście! Bardzo! - zawołał. - Nie chcę jednak mieć wrzodów, które obiecał mi 

doktor, jeśli nie ograniczę jej picia.

-  I  ty,   zamiast  po  prostu   zmniejszyć  ilość,   przestałeś   pić  kawę  zupełnie?   Stara  zasada 

„wszystko albo nic”, tak? To bardzo do ciebie pasuje, Justinie.

- Ale wiem także, kiedy i w jaki sposób pójść na kompromis, Stacey - powiedział cicho, a 

ona   zarumieniła   się.   Miała   niejasne   wrażenie,   że   Justin   nie   mówi   o   piciu   kawy.   Nagle 

dostrzegła fotografię stojącą na biurku. Było to kolorowe zdjęcie rodziny Liptonów - to samo, 

background image

które miała w sypialni. Justin podążył za jej wzrokiem.

- Umówiłem  się już z fotografem,  który  podczas  Święta  Dziękczynienia  zrobi aktualny 

portret   rodziny   -   powiedział.   -   Zdjęcie   to   zostanie   umieszczone   w   broszurze   omawiającej 

stanowisko senatora...

Justin mówił dalej, ale Stacey nie zwracała już na to uwagi. Słuchanie wywodów na temat 

strategii politycznej działało usypiająco. Zaczęła przyglądać się fotografiom, które niemal w 
całości   pokrywały   wszystkie   cztery   ściany   pokoju.   Na   każdym   zdjęciu   był   jej   ojciec   w 

towarzystwie prezydenta,  liderów kongresu, przywódców religijnych,  słynnych polityków z 
innych stanów, gwiazd sportu i filmu. Na wszystkich widniały podpisy znajdujących się na 

nich osobistości. Tylko osiem fotografii, wiszących nad biurkiem Justina, wyraźnie różniło się 
od reszty. Był na nich senator Lipton i... ona. Zostały zrobione w różnych momentach życia. 

Zobaczyła   więc   siebie   jako   śmiejące   się   niemowlę,   jako   szczerbatą   skautkę,   dziewczynę 
dopingującą   szkolną   drużynę   futbolową   i   jako   świeżo   upieczoną   studentkę.   Na   jednej 

fotografii   miała   siedemnaście   lat   i   ubrana   była   w   przewiązaną   wstęgą   i   ozdobioną   białą 
falbaną sukienkę. Właśnie tę sukienkę kazał jej Justin włożyć w tamten pamiętny wieczór.

Trzy pozostałe  zdjęcia przedstawiały ją jako dorosłą kobietę. Na jednym była radośnie 

roześmiana, ubrana w dżinsy. Na drugim miała sukienkę z czarnego jedwabiu i diamentowe 

kolczyki w uszach. Wyglądała wspaniale i bardzo dystyngowanie. A na trzecim...

Stacey zamarła z wrażenia. Zdjęcie to zostało zrobione na bankiecie wydanym na cześć 

Człowieka Roku. Stacey rozpoznała swoją seksowną czerwoną suknię i lekkie sandały, które 
miała wtedy na sobie. Uśmiechała się do ojca, który właśnie powiedział coś dowcipnego na jej 

temat.   „Doskonałe   wyczucie   teatru”.   Tak,   obydwoje   je   posiadali.   Na   fotografii   nie   było 
oczywiście Justina Marksa. Jak zawsze, taktownie pozostawał w cieniu.

Serce   Stacey   zabiło   szybciej.   Była   wstrząśnięta   nieoczekiwanym   odkryciem   swojej 

obecności w galerii Justina, a jednocześnie wyprowadziło ją z równowagi przypomnienie owej 

namiętnej   nocy,   którą   wspólnie   spędzili.   Szybko   się   odwróciła   i   zobaczyła,   że   on   także 
przygląda się tej fotografii.

Nagle oderwał od niej wzrok i spojrzał w spłoszone brązowe oczy Stacey.
- Najwyższa  pora,  żebyśmy porozmawiali  o tym, co się zdarzyło tamtej  nocy,  Stacey  - 

powiedział miękko.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Stacey zadrżała ze strachu.
- Nie! - zaprotestowała.

- Ależ tak, Stacey. - Oczy Justina rozbłysły. - Wiedziałem, że potrzebujesz trochę czasu, 

żeby zaakceptować to, co stało się między nami. Wiedziałem, że po dziesięciu latach wrogiego 

nastawienia,   musisz   przyzwyczaić   się   do   myśli   o   mnie   jako   swym   kochanku.   Dobrze   się 
złożyło,   że   przez   ostatnie   trzy   miesiące   mieliśmy   nawał   pracy   w   związku   z   organizacją 

kampanii. Dzięki temu mogłem dać ci potrzebny czas, ale teraz...

-   Teraz   będziesz   zajęty   bardziej  niż   kiedykolwiek   -   szybko  wtrąciła   Stacey.   -   W  lutym 

odbędą się prawybory w stanie Iowa i New Hampshire. Musisz tam zwyciężyć albo wszystko 
przepadnie.

Na twarzy Justina pojawił się zarozumiały uśmiech.
- Zwyciężymy i w Iowa, i w New Hampshire - odpowiedział. - To „zaskakujące zwycięstwo” 

wymagało   dwóch   lat   przygotowań.   Nasze   wstępne   prace   były   tak   gruntowne,   że   teraz 
kandydat musi jedynie pokazywać się, uśmiechać i rozmawiać z tłumem.

- Whitney Chambers może nie zgodzić się z tobą - odpowiedziała z przekąsem.
Whitney Chambers był popularnym młodym senatorem z Nowego Jorku, zamierzającym 

także wziąć udział w wyborach. Formalnie jeszcze tego nie ogłosił. Kiedyś Bradford Lipton 
pokonał go. Było wtedy wielu innych polityków chcących kandydować, ale aktualny prezydent 

nie poparł oficjalnie żadnego z nich.

- Whit Chambers może być faworytem na wschodzie, ale na pewno nie wygra w Iowa i 

New Hampshire. - Justin powiedział to z takim przekonaniem, jakby oznajmiła, że Święta 
Bożego Narodzenia przypadają na dwudziesty piąty grudnia. - Ale odchodzimy od tematu, 

Stacey.

- I właśnie o to mi chodzi. Nie mam nic do powiedzenia na temat tego, co stało się owej 

nocy. - Stacey pomyślała o rozwijającym się w niej dziecku i zmroziło ją własne kłamstwo. 
Wkrótce nie będzie już mogła ukrywać swego stanu. I co wtedy?

- Chcę natychmiast stad wyjść. - Ogarnięta paniką ruszyła na oślep w stronę drzwi.
Justin zagrodził jej drogę.

- Jeszcze nie teraz, Stacey.
Spojrzała na niego, próbując uporządkować rozbiegane myśli. Stwierdziła, że podchodzi do 

spraw   zbyt   emocjonalnie.   Trzeba   zacząć   działać   rozważnie.   Jeśli   teraz   ruszy   na   niego, 
próbując   go   wypchnąć   na   zewnątrz,   mężczyzna   bez   trudu   złapie   ją   i   powstrzyma. 

background image

Uświadomiła sobie w jakimś przebłysku inteligencji, że Justin czeka na to. Chce, żeby ona 

właśnie tak uczyniła!

Jego  ciemne oczy  rzucały  wyzwanie.  Stacey  pomyślała  zdenerwowana,   że Justin  szuka 

jakiegoś pretekstu, żeby jej dotknąć. W jego oczach widać było namiętność. Stacey głęboko 
odetchnęła i cofnęła się.

- Nie! - zawołała. - Nie pozwolę ci tknąć mnie, Justinie.
Skrzyżował ręce na piersi, a jego twarz była niewzruszoną maską.

- Nie zamierzam dotykać cię, dopóki sama nie będziesz tego chciała - powiedział.
- Czyli nigdy!

- Czyżby? - zapytał.
- Tak! - odparła. - Nie podobasz mi się, Justinie. Nigdy mi się nie podobałeś i nigdy nie 

będziesz.

- Jak więc wyjaśnisz swoje zachowanie tamtej sierpniowej nocy? - zapytał z logiką, która 

doprowadzała ją do szału.

- Byłam pijana! - zawołała. - I ty także. Przecież ja również nie podobam ci się, czyż nie?

- Naprawdę tak myślisz?
- Jestem tego pewna! - zawołała zapalczywie. - Nigdy nie zdarzyło ci się pochwalić mnie 

albo moich braci. Traktowałeś nas jak natrętne muchy, krążące wokół taty.

Nieoczekiwanie Justin uśmiechnął się.

- Przyznaję, że czasami marzyłem o tym, abyście mieli trochę więcej politycznej ogłady, ale 

cała wasze czwórka usilnie pracowała nad tym, żeby pozostać ignorantami w tej dziedzinie.

-   I   udało   nam   się   popełnić   kilka   klasycznych   gaf   politycznych   -   wtrąciła   Stacey.   - 

Pamiętasz, jak Sterne próbował poderwać przedstawicielkę Światowej Organizacji Kobiet? - 

Pod wpływem wspomnień Stacey niechętnie, ale uśmiechnęła się. - Albo ten przypadek, kiedy 
studenci protestujący przeciwko poparciu zbrojeń nuklearnych przez naszego ojca, zwrócili 

się z tym do Lucasa. On wysłuchał ich w osłupieniu, a następnie zawołał: „Chryste, czy to 
możliwe, że ojciec chce to zrobić?”. - Justin dołączył się do niej i razem dokończyli słynną, 

choć   niechlubną   wypowiedź   Lucasa.   Roześmieli   się   obydwoje.   Stacey   była   zaskoczona. 
Przecież wtedy nie rozbawiło to ani ojca, ani Justina.

-   W   tym   samym   czasie   zdarzyło   się,   że   umówiłaś   się   z   synem   najbogatszego 

współpracownika   ojca   -   przypomniał   Justin.   -   Potem   zwierzyłaś   się   reporterowi,   że   ten 

chłopak to straszny nudziarz.

- Miałam wtedy tylko szesnaście lat! - zawołała Stacey. - A poza tym, to był naprawdę 

nudziarz.

background image

- Podobnie jak jego ojciec - dodał Justin. - Jednak nie powinnaś mówić tego prasie.

Stacey przestała się uśmiechać.
-   Z   tego   właśnie   powodu   gardzę   polityką,   Justinie.   Tym   fałszem   i   obłudą.   Tymi 

manipulatorami i wyzyskiwaczami. To sztuczny świat.

-   Żadna   z   rzeczy,   o   których   mówisz,   nie   dotyczy   wyłącznie   polityki.   Zanim   zacząłem 

pracować u twego ojca, zajmowałem się reklamą i handlem w Nowym Jorku. Zapewniam cię, 
że panowały tam takie same układy. Może nawet bardziej mordercze.

Stacey zapatrzyła się w jakiś odległy punkt.
- Pamiętam doskonale dzień, kiedy pojawiłeś się po raz pierwszy - powiedziała. - Tata 

przez cały czas zachwycał się tobą. Opowiadał, jaki to z niego szczęściarz, skoro udało mu się 
zdobyć ciebie do zespołu. Kazał nam robić wszystko, czego od nas zażądasz, ponieważ „masz 

władzę   absolutną”.   -   Jej   rysy   stwardniały.   -   Nienawidziliśmy   cię,   zanim   jeszcze   cię 
zobaczyliśmy. I nic się od tamtej pory nie zmieniło.

- Twoja wrogość wobec mnie wynika z wrogości i urazy, jaką żywisz do ojca - powiedział 

Justin. - Wiem, jak musiało być ciężko twoim braciom,  gdy widzieli,  że niewiele  od nich 

starszy facet zdobywa wielkie zaufanie ojca.

- Zwłaszcza, że z tym ojcem rzadko udawało im się porozmawiać - dodała Stacey ze złością.

- A ty zachowujesz lojalność w stosunku do swoich braci, prawda, Stacey? - zapytał cicho 

Justin. - Wiem, że musiało być dla was bardzo bolesne, gdy ojciec bardziej cieszył się z mojej 

obecności niż z waszej. Nie wiedzieliście, jak jest szczęśliwy z tego powodu, że was ma. Moja 
rola   też   nie   należała   do   łatwych.   Musiałem   wydawać   polecenia,   robić   wszystko   to,   co 

właściwie należało do twojego ojca.

- Jednak w takich momentach okazywało się, że jest zbyt zajęty, by zawracać sobie nami 

głowę. Nigdy nie miał dla nas czasu. - Stacey była rozgoryczona. Justin popatrzył jej w oczy.

- Najgorzej układały się stosunki między nami, Stacey - powiedział.

- I tak będzie nadal - odpowiedziała chłodno.
Zdumiała ją trafność, z jaką Justin ocenił jej rodzinę. Nigdy nie podejrzewała go o taką 

emocjonalną wrażliwość. W ogóle nie przypuszczała, że kieruje się jakimiś emocjami.

- Nie, Stacey. - Uśmiechnął się przebiegle. - Stosunki między nami zmienią się radykalnie. 

A   to   dlatego,   że   teraz   będziemy   często   się   widywać.   Od   jutra   zaczniemy   bardzo   blisko 
współpracować.   Dałem   ci   trzy   miesiące.   To   bardzo   dużo.   Teraz   nadszedł   czas,   żeby   cię 

schwytać, ptaszku.

-   To   tylko   metafory,   które   nie   mają   najmniejszego   sensu.   -   Stacey   próbowała   urazić 

Justina   swym   zjadliwym   tonem.   Jednak   zamiast   zamierzonej   złośliwości,   usłyszała   tylko 

background image

niepewność i zdenerwowanie we własnym głosie.

-   Pozwól   więc,   że   wyjaśnię   ci   te   metafory.   -   Zabrzmiało   to   nieco   złowieszczo   i   Stacey 

zadrżała. - Poczynając od dzisiaj, przestajesz pracować dla kongresmena Erlicha. Zostaniesz 

zatrudniona jako pełnoetatowy pracownik w biurze twego ojca.

- Chyba oszalałeś! - zawołała Stacey. - Nie zrezygnowałam z dotychczasowej posady i nie 

zamierzam tego zrobić. Już kilka lat temu powiedziałam ojcu, że pomogę mu zawsze, kiedy 
będzie tego potrzebował. Nigdy zaś nie będę dla niego oficjalnie pracować.

- Mogłoby się jednak zdarzyć, że zmieniłaś zdanie? - zapytał Justin, wręczając jej jakieś 

pismo,   które   wziął   ze   swego   biurka.   Było   to   podanie   o   zwolnienie,   skierowane   do 

kongresmena   Nicolasa   Erlicha.   Stacey   spojrzała   na   nie,   potem   zmięła   papier   i  rzuciła  na 
podłogę.

- Ja  nie rezygnuję ze swojej pracy,  Justinie  - powiedziała.  - A jeśli  kopia  tej fikcyjnej 

rezygnacji została już wysłana do Nicka, powiem mu, że to była pomyłka popełniona przez 

ciebie z nadgorliwości.

- Stacey, Nick Erlich jest protegowanym twego ojca w Białym Domu i doskonale rozumie, 

że twój udział w kampanii senatora jest konieczny. Po wyborach będziesz mogła powrócić do 
biura Nicka, oczywiście, jeśli będziesz jeszcze tego chciała.

- Chcę tam pracować teraz! - zawołała Stacey ze złością. - Nie pozwolę, by ktoś w ten 

sposób niszczył moje życie. Jeśli ojciec postanowił zostać prezydentem, to jego sprawa. Ja nie 

muszę w związku z tym wywracać wszystkiego w swoim życiu do góry nogami.

- Stacey. - Justin zrobił krok w jej stronę. - Nie jesteś już potrzebna Nickowi Erlichowi. Ta 

posada została stworzona specjalnie dla ciebie na prośbę twego ojca. W ten sam sposób może 
przestać istnieć.

Stacey   ogarnął   wielki  niepokój.   Ojca   nic   nie   obchodziło   jej   życie.   Jeśli   poprosił   Nicka 

Erlicha o zatrudnienie córki, to tylko dlatego, że Justin Marks podsunął mu tę myśl. Spojrzała 

na niego z nagłym błyskiem zrozumienia w oczach.

- Ale dlaczego? - wyszeptała. Justin przysunął się bliżej. Stał, górując nad nią, tak blisko, że 

gdyby chciała, dotknęłaby silnego i muskularnego ciała. Jego bliskość niemal pozbawiła ją 
tchu.

- Pamiętasz, jak skończyłaś szkołę cztery lata temu? Miałaś tylko ogólne humanistyczne 

wykształcenie i żadnych praktycznych umiejętności. Nie umiałaś nawet pisać na maszynie! 

Razem z Brynn Cassidy planowałyście wyjazd do Europy, a następnie podróż dookoła świata. 
- Justin uśmiechnął  się lekko. - Nie mogłem dopuścić do tego. Musiałem wiedzieć,  gdzie 

jesteś. Musiałem wiedzieć, że jesteś bezpieczna.

background image

-   I   dlatego   zaaranżowałeś   tę   rozmowę   telefoniczną   z   Nickiem   Erlichem,   który 

zaproponował mi, żebym przyszła na rozmowę kwalifikacyjną?

-   Kochanie,   gdybyś   jednak   trochę   znała   świat   polityki,   zrozumiałabyś   absurdalność 

sytuacji. Kongresmen nie dobiera sobie współpracowników spośród osób, które nawet nie 
złożyły u niego podania z prośbą o przyjęcie do pracy! Jak widzisz, córki senatorów tracą 

nieco poczucie rzeczywistości, czy chcą tego, czy nie.

Stacey nie mogła wydusić z siebie stówa. Boże, jaka była naiwna! Przecież przez cały czas 

manipulował nią i kontrolował Justin Marks! Myśl o tym doprowadzała ją do szaleństwa.

- Teraz masz już nową pracę. - Zawahał się na chwilę, zanim położył ręce na jej ramionach. 

- Zostaniesz moją osobistą sekretarką. Otrzymasz  to samo wynagrodzenie,  co u Erlicha,  i 
wstawię dla ciebie małe biurko do mojego gabinetu. Będziesz teraz spędzać ze mną cały swój 

czas.

Stacey poczuła się jak zwierzę schwytane w potrzask.

- Nie ma mowy! - krzyknęła. - Nie zrobię tego! Jeśli Nick nie przyjmie mnie z powrotem do 

pracy, rzeczywiście wyruszę w podróż dookoła świata. - Pomysł, który właśnie w tej chwili 

przyszedł jej do głowy, wydawał się teraz ostatnią deską ratunku. Będzie mogła zniknąć na 
całe miesiące, lata nawet! Urodzi dziecko w tajemnicy, bez czyjegokolwiek wtrącania się w jej 

sprawy. Odsunęła się od Justina, czując swe mocno bijące serce.

- Zgłoś się jutro w moim biurze o dziewiątej rano, Stacey - powiedział Justin, zupełnie 

ignorując ten wybuch gniewu. - Ja będę przed ósmą, ale ciebie, oczywiście, nie obowiązują 
moje godziny pracy.

- Nie, Justinie. - Chodziła po pokoju szybkim krokiem. Ojciec patrzył na nią z wiszących na 

ścianach fotografii. Poczuła się schwytana w pułapkę, zamknięta w klatce. W pokoju nie było 

nawet okna, przez które można byłoby wyjrzeć na zewnątrz. - Powiem ojcu, że nie chcę z tobą 
pracować - postanowiła.

- Natomiast ja mu powiem, że jesteś mi potrzebna w mojej pracy. Jak myślisz, kogo z nas 

posłucha? - zapytał Justin.

Stacey wiedziała aż nadto dobrze.
- Obydwaj możecie się przeliczyć - powiedziała zdesperowana. - Nikt nie będzie mi mówił, 

co mam robić. Jeśli moja praca u Nicka jest już nieaktualna, niech tak będzie. Poszukam 
jakiejś innej, gdzieś daleko stąd.

Pomyślała, że to byłoby prawdopodobnie najlepsze wyjście z sytuacji. Mogłaby wyjechać 

gdzieś na zachód lub do Kanady pod, przybranym nazwiskiem.

-   Zapomniałbym   o   pieniądzach,   które   zapisała   ci   babcia   Courtney.   Niezła   sumka 

background image

pozwalająca przeżyć, zanim nie zdecydujesz się, co chciałabyś robić w życiu - zauważył Justin 

z   przerażającym   rozsądkiem.   -   Jesteś   pod   tym   względem   w   bardzo   szczęśliwej   sytuacji. 
Szkoda, że twoja przyjaciółka, Brynn, nie ma takiego zabezpieczenia.

Stacey   miała   wrażenie,   że   serce   zatrzymało   się   na   chwilę,   a   następnie   zaczęło   bić   w 

szalonym tempie.

- Co chciałeś przez to powiedzieć, Justinie,? - znała go zbyt dobrze. Wiedziała, że nic nie 

mówi bez potrzeby.

- Wiem, jak Brynn jest ci bliska, Stacey - odpowiedział Justin. - Wiem także, jak bardzo 

potrzebuje pracy. Więc kiedy dowiedziałem się, że z różnych komisji działających w Białym 

Domu   będą   zwalniani   pracownicy,   zasięgnąłem   informacji   na   temat   Komisji   do   Spraw 
Zasobów Ludzkości, w której pracuje Brynn. - Justin podszedł do biurka i wziął z niego kilka 

arkuszy   papieru,   podał  je   następnie   Stacey.   -   Brynn  znalazła  się   w  grupie,   która   ma   być 
zwolniona w pierwszej kolejności, Stacey.

- Och, nie! - Stacey była przerażona. - Brynn będzie załamana! Ona tak kocha swoją pracę, 

ona...

- Brynn nie musi się już o to martwić - wtrącił Justin spokojnie. - Właściwie nie musi 

nawet wiedzieć, jaka była bliska tego, by znaleźć się w grupie bezrobotnych. Interweniowałem 

w  jej   sprawie   i   użyłem   wszystkich   swoich   wpływów,   podobnie   jak   twój   ojciec,   aby  ocalić 
posadę Brynn. Ktoś inny został zwolniony, nie ona. Brynn jest już bezpieczna, Stacey.

Stacey ukradkiem spojrzała na niego. Jego twarz była dla niej zagadką. Jedynie surowe 

spojrzenie czarnych oczu przypomniało jej umieszczony kiedyś w „The Washington Post” opis 

tego wieloletniego asystenta ojca: „Bezwzględny i twardy, Marks cieszy się na Kapitelu godną 
pozazdroszczenia opinią człowieka, który dąży do osiągnięcia celu za każdą cenę”.

-   Jesteś   moją   dłużniczką,   Stacey   -   powiedział   Justin.   -   Zrobiłem   wyjątek   dla   twojej 

przyjaciółki,   chociaż   wiesz,   jak   nienawidzę   prosić   kogoś   o   laskę   i   zaciągać   długów 

wdzięczności. Zrobiłem to jednak dla was. Brynn mogłaby w tej chwili przeglądać ogłoszenia 
w poszukiwaniu pracy.

-  Jestem  twoją  dłużniczką  -  powtórzyła  Stacey   szeptem.   -  I teraz  zamierzasz  ten  dług 

odebrać?

- Tak, Stacey. Teraz chcę odebrać ten dług. - Justin uśmiechnął się. Z tej sytuacji nie było 

wyjścia   i obydwoje  o  tym wiedzieli.   Dzięki  niemu Brynn  nie straciła  pracy   i teraz   Stacey 

musiała zapłacić. Nic dziwnego, ze Justin zawsze powtarzał, że w świecie polityków nie należy 
nikogo   prosić   o   przysługę.   Nie   wolno   stwarzać   sytuacji,   gdy   jest   się   winnym   drugiemu 

człowiekowi...

background image

Pomyślała,  że nigdy nie darzyła  nikogo większą  nienawiścią,  niż Justina Marksa  w tej 

chwili.

- Któregoś dnia ktoś wsypie strychniny do twojego zbiornika z wodą - powiedziała. - A ja 

będę tańczyć na twoim pogrzebie.

Justin uśmiechnął się szeroko.

- Czy mam przez to rozumieć, że postanowiłaś z wdzięcznością przyjąć moją propozycję? - 

zapytał. Stacey wyprostowała się, żałując, że nie jest wyższa.

- Zawiedziesz się, Justinie. - Sama jednak usłyszała, jak bardzo dziecinnie i bezsilnie to 

zabrzmiało. Nie miała nic na poparcie swoich gróźb i on o tym wiedział.

-   Nie   sądzę,   Stacey   -   odpowiedział,   przyglądając   się   jej   z   rozbawieniem.   -   Witamy   na 

wyborczym szlaku rodu Liptonów.

Nagle w głowie Stacey zabłysła pewna myśl. Nie miała nic na poparcie swoich pogróżek? 

Ależ miała! Ciekawe, czy redaktora kroniki towarzyskiej w „Post” zainteresowałaby pikantna 

opowieść   o   szalonej   namiętnej   nocy,   którą   córka   senatora   spędziła   z   najbliższym 
współpracownikiem ojca, a która to noc zaowocowała niepożądaną ciążą. Teraz Stacey nie 

czuła się już tak bezsilna. Uświadomiła sobie, że ma możliwość pomieszania szyków na wy-
borczym szlaku Liptonów.

Nagle rozszerzyła oczy ze strachu. Przecież wcale nie pragnęła takiej przewagi. Nie była ani 

mściwa, ani bezlitosna.

Justin patrzył na Stacey. Widział na jej twarzy emocje zmieniające się jak w kalejdoskopie; 

od złości, przez chłodną kalkulację do szczerego strachu. Podszedł bliżej.

- Stacey, dobrze się czujesz? - zapytał zaniepokojony. Dotknął ręką jej policzka. - Chyba 

jest ci zimno - powiedział. - Zapomniałem, że jesteś chora. - Objął ją i poprowadził do szarego 

fotela. - Stacey, nie chciałem cię zdenerwować. Powinienem domyślić się, że nadal źle się 
czujesz. Powinienem...

- Poczekać z żądaniem zapłaty długu? - dokończyła Stacey ironicznie, gdy już siedziała 

wygodnie w fotelu. Właściwie nic jej nie dolegało, czuła się tylko zastraszona, sterroryzowana, 

uwikłana w historię, która mogła zakończyć się jedynie katastrofą. - Doprawdy, jesteś bardzo 
uprzejmy, Justinie.

- Stacey - Justin przykucnął przy niej i wziął jej ręce w swoje dłonie. - Mam nadzieję, że 

kiedyś, może już wkrótce, przekonasz się, jak bardzo...

Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Justin wstał.
- Proszę - powiedział.

Weszła Brynn, a za nią pani Lipton i Lucas.

background image

- Cześć, Stacey! Jesteś chora? - zapytał Lucas, żując gumę.

- Jak się czujesz, moja droga? - zmartwiona Caroline podeszła do Stacey.
- Świetnie, mamo - zapewniła Stacey z uśmiechem. Poczuła zapach matczynych perfum i 

ogarnęło   ją   nieodparte   pragnienie   przytulenia   się   do   Caroline   i   wypłakania   na   jej   piersi; 
jednak ostatni raz zrobiła to, gdy była w drugiej klasie. Poza tym, matka nie mogła teraz 

pomóc.

Caroline Lipton prawdopodobnie nigdy nie zrozumiałaby, jak jej córka mogła popaść w 

takie tarapaty. Jak mogła dopuścić do zajścia w ciążę z człowiekiem, którego darzyła przez 
ostatnie   dziesięć   lat   nienawiścią?   Matka   była   doskonała   pod   każdym   względem.   Stacey 

zastanawiała się, czy Caroline naprawdę chciała, aby jej mąż został prezydentem? Czy chciała 
zostać Pierwszą Damą? Było tyle pytań, których Stacey nigdy nie zadała matce, i tyle rzeczy, 

które chciała o niej wiedzieć.

Teraz jednak nie mogły ze sobą porozmawiać. Nigdy nie mogły. Wszelkie osobiste tematy 

rozmów   były   w   rodzinie   Liptonów   zakazane.   To   niepisane   prawo,   którego   wszyscy 
przestrzegali. Pod wpływem łez kolor oczu Stacey stał się intensywniejszy. Wiele razy słyszała 

o tym, że u kobiet w ciąży bardzo łatwo zmieniają się nastroje. W tej chwili ona była tego 
żywym przykładem.  Jak  mogła  kiedykolwiek  przypuszczać,  że  uda się jej zachować dobry 

nastrój pod codziennym wnikliwym nadzorem Justina Marksa.

Zadrżała. Zrozumiała, jakim koszmarem będzie teraz jej życie.

- Masz dreszcze - powiedziała Caroline. - Stacey, może pojedziesz dzisiaj ze mną do domu. 

- Miała na myśli ich ogromny dom w Chevy Chase. - Mogłabyś od razu pójść do łóżka, a Grace 

przygotowałaby dla ciebie jedną ze swoich wspaniałych zup.

-   Gdybym   nie   musiał   wrócić   na   trening,   pojechałbym   z   tobą   -   roześmiał   się   Lucas.   - 

Przyjdziesz na mecz w sobotę, Stacey?

- Nie wiem, Lucas - odparta Stacey. Zdarzało się, że razem z rodzicami chodzili na mecze 

futbolowe Uniwersytetu Stanowego Nebraski, żeby obejrzeć grę Lucasa. Senator Lipton nigdy 
nie opuścił żadnego meczu. To było z jego strony bardzo zręczne posunięcie, zwłaszcza gdy 

sportowa działalność jednego z jego dzieci zbiegała się z jakąś polityczną okazją w rodzinnym 
stanie.

- Stacey będzie umiała zaopiekować się mną, jeśli złapię tego samego wirusa - powiedziała 

Brynn, mrugając do przyjaciółki.

- Stacey powiedziała mi, że ty czułaś się źle już wczoraj - odparł Justin, marszcząc brwi.
Brynn zaczerwieniła się.

- Och! Tak... Tak, rzeczywiście... Zapomniałam - wyjąkała.

background image

Stacey stłumiła jęk. Caroline i Justin spojrzeli na siebie zaskoczeni. Dziewczęta natomiast 

były przerażone.

- Zapomniałaś o wczorajszej chorobie? - Nawet Lucasowi wydało się to nieco dziwne.

- Coś tutaj nie gra. - Justin patrzył to na Brynn, to na Stacey, a jego niezadowolenie było 

coraz większe. - Czy powiecie mi wreszcie, o co chodzi, czy mam sam do tego dojść? - zapytał.

- Nie wiem, o czym mówisz. Czy domyślasz się, Stacey, o co mu chodzi? - Brynn zaczynała 

wpadać w panikę. Stacey poznawała te objawy. Brynn zawsze mówiła za dużo i za szybko, 

kiedy   była   zdenerwowana.   -   No   więc   dobrze,   zapomniałam,   że   byłam   wczoraj   chora!   - 
zawołała. - I co z tego? Uważam, że w całym tym zamieszaniu wokół osoby senatora...

-   Mamo,   czy   możesz   poprosić   Justina,   żeby   porzucił   ten   swój   arogancki,   władczy   i 

rozkazujący   ton?   -   wtrąciła   Stacey.   Zapożyczając   określeń   ze   słownika   Lucasa,   wysnuła 

wniosek, iż dobra obrona jest czasami najskuteczniejszym atakiem. - Zdenerwował Brynn - 
dodała.

- Dlaczego nie powiesz mi tego sama, Stacey? - zapytał Justin łagodnie. - Na przykład w 

samochodzie, gdy będę cię odwoził do domu?

-   Nikt   nigdzie   nie   będzie   mnie   odwoził   -   odpowiedziała   Stacey.   -   Mam   swój   własny 

samochód i sama pojadę do restauracji Sterne’a. Właśnie zaprosił mnie na cheeseburgera z 

bekonem. Na koszt zakładu!

- Ależ to jest potwornie tłuste, Stace - powiedziała Brynn. - Myślę, że w twoim stanie byłby 

znacznie zdrowszy pieczony kurczak, warzywa i mleko.

Stacey rzuciła Brynn ostrzegawcze spojrzenie.

- Uwielbiam cheeseburgery z bekonem, które przyrządza Sterne - powiedziała.
- Stacey, więc nie zjawisz się w domu? - Caroline była zawiedziona.

- Nie pojedziesz do tej speluny Sterne’a - stwierdził stanowczo Justin.
- Restauracja Sterne’a nie jest speluną - zaprotestowała Stacey. - W każdym bądź razie nie 

o wpół do szóstej po południu. Mamo, naprawdę czuję się świetnie. - Pomyślała, że musi się 
stąd wydostać. Natychmiast! - Lepiej będzie, jeśli już pojadę. Cześć, Lucas. Do zobaczenia, 

mamo. Brynn, idziemy!

- Stacey! - zawołał Justin, gdy była już za drzwiami.

- Wiem, wiem. Jutro o dziewiątej rano - rzuciła przez ramię, nawet się nie odwracając.
- Czyś ty oszalała? Nie możesz pracować dla Justina Marksa, Stacey! - zawołała Brynn, 

biegnąc w zimnej listopadowej mżawce do samochodu. - Urodzisz dziecko za sześć miesięcy. 
Czy sądzisz, że on nie zauważy, gdy zaczniesz chodzić w ciążowych sukienkach?

-   Nie   miałam   wyboru,   Brynn   -   odparta   Stacey.   -   Justin   uczynił   mi   propozycję   nie   do 

background image

odrzucenia.

Dotarły   w   końcu   do   samochodu   Stacey   -   błękitnego   sportowego   BMW,   stanowiącego 

kolejny   przedmiot   konfliktu,   ponieważ   Justin   uważał,   że   każdy   człowiek   związany   z 

Bradfordem Liptonem musi jeździć amerykańskimi samochodami. Miało to być poparcie dla 
stworzonego przez senatora sloganu: „Kupuj tylko to, co amerykańskie!”. Stacey może nawet 

zastosowałaby się do tego, gdyby nie fakt, że Justin kazał jej to zrobić. Tak więc, jeździła 
niemieckim BMW.

- Stacey, czy zamierzasz mu o wszystkim powiedzieć? - zapytała Brynn.
- Nie, Brynn. Jeśli nawet powiedziałabym mu, że jestem w ciąży, to cóż on mógłby zrobić?

-   Mógłby   oskarżyć   cię   o   spiskowanie   z   opozycją   w   celu   zniszczenia   twego   ojca   - 

odpowiedziała Brynn.

- Prawdopodobnie - przytaknęła Stacey. - Poza tym, mógłby zażądać ode mnie, abym za 

niego   wyszła,   oczywiście,   tylko   i   wyłącznie   dla   dobra   kampanii.   A   ja   nie   chcę   poślubić 

człowieka,   który   ma   zamiast   komórek   mózgowych   mikroprocesory,   a   zamiast   uczuć   - 
dyskietki komputerowe. Nienawidzę polityki i nie zamierzam niszczyć swojego życia, a także 

życia niewinnego dziecka.

- To dziecko Justina. Może urodzi się, licząc głosy wyborców? - zażartowała Brynn.

Stacey wzdrygnęła się.
- Zawsze żyłam w domu zdominowanym przez politykę - powiedziała. - Widziałam, jak 

obsesja   mego   ojca   niszczy   rodzinę,   a   zwłaszcza   rani   Sterne’a   i   Spence’a.   To,   że   wszyscy 
jesteśmy jeszcze normalni, zawdzięczamy matce, która, odsunięta na dalszy plan, bez reszty 

poświęciła się dzieciom. Myślę jednak, że matka kocha ojca. Tak mi się wydaje... To, czy on ją 
kocha, pozostanie dla wszystkich zagadką. Ja natomiast już teraz wiem, że Justin mnie nie 

kocha i nigdy kochać nie będzie. Poza tym zawsze było dla mnie najważniejsze w życiu to, aby 
uniknąć takiego właśnie małżeństwa.

Obydwie zamilkły na moment Pierwsza odezwała się w końcu Brynn:
- Stacey, może obchodzisz Justina bardziej, niż ci się wydaje? Gdybyś widziała, jak zerwał 

się i szybko podbiegł do ciebie, gdy zasłabłaś...

- Po prostu nie miał wyboru, Brynn. Gdybym wtedy zemdlała, przeszkodziłabym ojcu w 

najważniejszej chwili jego życia.

- Ależ on wcale nie patrzył na twojego ojca - odparła Brynn. - We odrywał wzroku od 

ciebie. Wiem to na pewno, bo przez cały czas obserwowałam go. Sądzę, że bardzo mu się 
podobasz.

Stacey roześmiała się.

background image

-   Myślę,   że   jedyna   rzecz,   która   naprawdę   rozpala   Justina,   to   polityczne   dyskusje   i 

przeprowadzanie głosowań.

- Tego nie wiem, Stacey. To przecież ty spędziłaś z nim ową noc, a nie ja.

Stacey zarumieniła się. Znowu zostały przywołane wspomnienia. Wtedy zdarzyło się coś 

więcej,   niż   tylko   rozbudzenie   namiętności.   Tej   nocy   zostało   poczęte   dziecko.   Jej   dziecko! 

Chociaż był to już sprawdzony fakt, Stacey w dalszym ciągu nie mogła w to uwierzyć.

- Czy naprawdę chcesz jechać do Sterne’a, Stacey? Mam dzisiaj co prawda randkę, ale 

mogą ją odwołać, jeśli chciałabyś wrócić do domu i pogadać - zaproponowała Brynn.

Stacey pomyślała, że musi wreszcie wziąć się w garść. Musi!

-   Tak.   Sterne   rzeczywiście   mnie   zaprosił.   Nie   odwołuj   więc   swojej   randki.   Czuję   się 

świetnie, przysięgam.

- Skoro tak uważasz... - Brynn jednak nie była do końca przekonana.
- Oczywiście, Brynnie. Do zobaczenia wieczorem. Baw się dobrze! - Stacey miała nadzieję, 

że jej głos zabrzmiał lepiej, niż naprawdę się czuła.

- Czy to znaczy, że zaprosiłeś mnie po to, abym porozmawiała z dziennikarzem? - zapytała 

Stacey z niedowierzaniem. W sobotnie i niedzielne popołudnia knajpa Sterne’a była zwykle 
wypełniona hałaśliwym tłumem. W ten deszczowy wieczór nie przyszedł tutaj nikt, oprócz 

jednego klienta - mężczyzny siedzącego przy małym stoliku obok lustrzanej ściany. Miał na 
sobie beżowy płaszcz i obojętnie pykał z tureckiej fajeczki.

Stacey natychmiast rozpoznała tego człowieka. Był to Cord Marshall, gospodarz jednego z 

programów   lokalnej   telewizji,   dziennikarz   o   zdecydowanie   detektywistycznym   zacięciu. 

Prowadzony   przez   niego   program   złośliwi   określali   jako   telewizyjne   wydanie   „National 
Enquirer”. Dla każdego, kto był w jakiś sposób związany z życiem publicznym Waszyngtonu, 

Cord   Marshall   był  persona   non   grata,   a   jednak   jego   program   bił   wszelkie   rekordy   po-
pularności. Czasami podawane przez niego wiadomości wzbudzały zainteresowanie w całym 

kraju.   Podobno   trzy   największe   sieci   telewizyjne   zainteresowały   się   tym   lokalnym 
fenomenem.

- To nie jest dziennikarz. To hiena! Dziękuję ci bardzo, Sterne! - syknęła Stacey. Tego 

jeszcze jej trzeba!

- O rany, Stacey! Marshall jest w porządku. Obiecał, że wspomni o mojej restauracji w 

jednym ze swoich programów, jeśli zorganizuję mu spotkanie z tobą. Tego typu reklama, to 

mógłby być niezły kopniak dla mojego interesu.

- Ale chyba ja najpierw dam kopniaka tobie - rzuciła ze złością Stacey. Powinna domyślić 

się,   ze   Sterne,   zapraszając   ją   tutaj,   kierował   się   innymi   względami   niż   braterska   miłość. 

background image

Chociaż wiedziała, że Sterne jest zamknięty w sobie, nie traciła nigdy nadziei, że w końcu uda 

jej się nawiązać z nim bliższy kontakt. Powinna jednak być mądrzejsza. Nikt w tej kalekiej 
rodzinie nie potrafi zbliżyć się do drugiego człowieka. I teraz ona, dzięki swojemu bratu, musi 

mieć do czynienia z Cordem Marshallem! Uff!

- No cóż.  Ponieważ już tutaj jestem, mogę porozmawiać z nim - powiedziała gderliwie, 

kierując się w stronę dziennikarza.

- Stacey Lipton! - Cord Marshall zerwał się na jej widok i wyciągnął rękę. Był przystojnym, 

zbliżającym się do czterdziestki mężczyzną. Uśmiechnął się do Stacey, co chyba miało ozna-
czać miłe powitanie. Wyglądał jednak jak pająk cieszący się na widok muchy. Justin Marks 

dostałby chyba zawału, dowiedziawszy się o spotkaniu Stacey z Cordem Marshallem!

Ta myśl nagle ją rozbawiła, uśmiechnęła się więc prowokująco.

- Dzień dobry, panie Marshall! - przywitała go.
- Mów do mnie po prostu „Cord” - powiedział przymilnie. - Tak się cieszę, że przyszłaś. Z 

zebranych przeze mnie informacji wynikało, że cesarz Justynian zabronił członkom rodziny 
Liptonów udzielać wywiadów.

To była prawda.  Justin nie pozwalał Stacey oraz jej braciom na udzielanie wywiadów, 

ponieważ   nie   potrafili   tego   robić.   Na   pewno   któreś   z   nich   mogło   powiedzieć   coś,   co 

rozwścieczyłoby, a przynajmniej wprawiło w zakłopotanie senatora Liptona.

- Nie przyszłam tutaj na wywiad, ale na cheeseburgera z bekonem.

-   Ja   również.   -   Marshall   podsunął   jej   krzesło.   -   Twój   brat   zapewniał   mnie,   że   jego 

cheeseburgery są najlepsze w okolicy. Usiądź, Stacey. Napijesz się czegoś?

Już   chciała   zamówić   coś   mocniejszego,   gdy   pomyślała,   że   picie   alkoholu   nie   byłoby 

wskazane z dwóch powodów. Po pierwsze, była w ciąży, a po drugie, naprzeciw niej siedział 

zawodowy węszyciel.

- Poproszę tylko o napój imbirowy - powiedziała.

Cord Marshall uniósł ze zdziwieniem brwi, ale nic nie powiedział. Sterne uparł się jednak, 

by podać im whisky z lodem na koszt zakładu.

- Stacey, nie jestem tutaj po to, aby przeprowadzać z tobą wywiad. - Marshall pochylił się, 

patrząc na nią swymi błękitnymi oczami. - Chciałem prosić cię, abyś wzięła udział w moim 

programie w najbliższą sobotę.

Sterne, który krążył wokół stołu, serwując drinki, roześmiał się.

-   Chyba   żartujesz,   Marshall!   -   powiedział.   -   Justin   Marks   prędzej   zdemolowałby   lub 

wysadził   w   powietrze   twoje   studio,   niż   pozwolił   któremuś   ze   zbyt   gadatliwych   Liptonów 

pojawić się w twoim programie. Poza tym, moja siostra nie zasłużyła na zjadliwe ataki. To 

background image

dobry dzieciak.

Jak   na Sterne’a  -  były  to słowa  wielkiego  uznania.  Stacey  uśmiechnęła  się  do  niego z 

wdzięcznością.

- Nie zamierzam atakować ani Stacey, ani kogokolwiek innego. - Marshall wyglądał na 

urażonego. - Wymyśliłem sobie, że zaproszę do programu córki najpewniejszych kandydatów. 

Poproszę,   by   podzieliły   się   swymi   wrażeniami,   opowiedziały,   czy   łatwo   być   dzieckiem 
człowieka, który chce zostać prezydentem. I tak dalej, i tak dalej. To bardzo zainteresuje ludzi. 

Takie historie są ponadczasowe i zupełnie nieszkodliwe - zakończył.

Stacey pomyślała, że Marshall na chyba rację. Skoro cała sprawa dotyczy nie tylko jej, to 

będzie tam raczej bezpiecznie.

- Czy udało ci się już kogoś namówić? - zapytała. Marshall przytaknął.

- Zgodziła się już Laura Chambers, a także córki pięciu innych kandydatów.
- Nie wierzę ci, Marshall - przerwała mu Stacey. - Myślę, że jestem pierwszą osobą, z którą 

udało ci się skontaktować. Jeśli się zgodzę, użyjesz mego nazwiska, żeby namówić inne.

- Jesteś bystra, Stacey - powiedział Marshall z podziwem. - I masz oczywiście absolutną 

rację. Zrobisz to dla mnie?

-   Lepiej   porozmawiaj   z   Justinem,   Stacey   -   ostrzegł   Sterne.   -   Wiesz,   że   to   mu   się   nie 

spodoba.

- Ten człowiek nie jest moją niańką, Sterne - odpowiedziała Stacey. To nie był najlepszy 

moment na mówienie o władzy, jaką miał nad ich życiem Justin Marks. Stacey pomyślała o 
swojej poprzedniej pracy i o tej nowej, przy biurku Justina. - Mogę robić to, na co mam 

ochotę, bez porozumiewania się za każdym razem z Justinem. A jeśli on tego nie pochwala, 
tym gorzej dla niego!

- Brawo,  Stacey!  - przyklasnął  Cord Marshall.  - Podobają  mi się samodzielne  kobiety. 

Obiecuję, że program będzie zrobiony ze smakiem i godnością.

- Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę wcześniejsze programy, panie Marshall. A poza 

tym, nie wyraziłam jeszcze zgody - odparła Stacey.

- Mów mi Cord - ponownie poprosił Marshall. - Stacey, może byśmy zostawili te ociekające 

tłuszczem   cheeseburgery   i   pojechali   zjeść   coś   porządniejszego?   Pozwolisz   zabrać   się   do 

Harveya na jakieś „owoce morza”?

- Ociekające tłuszczem? To nieprawda, Marshall! - zaprotestował Sterne.

„Dlaczego nie?” - pomyślała Stacey lekkomyślnie. Lubiła jedzenie u Harveya, a minęło już 

dość dużo czasu, odkąd była tam po raz ostatni. No i wizja przerażenia Marksa na wieść o 

kolacji z Cordem Marshallem czyniła tę propozycję jeszcze atrakcyjniejszą.

background image

-   No   dobrze   -   odpowiedziała   w   końcu.   -   Musisz   jednak   obiecać,   że   wszystko,   o   czym 

będziemy mówić, pozostanie między nami... Cord - powiedziała, uśmiechając się zalotnie do 
niego.

Stacey  wróciła   do  domu tuż  przed  dziesiątą.   Wieczór   spędzony  z  Cordem  Marshallem 

okazał się zaskakująco miły. Jedzenie było doskonałe. Marshall nie próbował sprzeciwiać się 

Stacey,  badać ją i nie zadawał  podchwytliwych  pytań.  Justin  nigdy  by w to nie uwierzył, 
obydwoje rozmawiali przez cały wieczór wyłącznie o zawodowym i szkolnym futbolu. Cord był 

zagorzałym kibicem, a i Stacey, która wychowała się u boku równie fanatycznego pod tym 
względem Lucasa, posiadała dość rozległą wiedzę na ten temat. Jeśli nawet Marshall nagrywał 

ich rozmowę, to nie pojawiło się w niej nic, co mogłoby zaszkodzić senatorowi Liptonowi.

Stacey wzięła prysznic i założyła długi płaszcz kąpielowy z kremowego weluru. Czuła się 

wyczerpana,   ale   jednocześnie   zbyt   podniecona   minionym   dniem,   aby   zasnąć.   Szkoda,   że 
Brynn nie było w domu. Stacey chciała z kimś porozmawiać. Musiała z kimś porozmawiać. 

Chodząc  niespokojnie  po pokoju, wzburzyła  lekko  ręką  swoje gęste  brązowe  włosy.  W jej 
głowie   ciągle   pojawiały   się   niezliczone   obrazy   dzisiejszych   wydarzeń.   Test   ciążowy, 

wystąpienie ojca, Justin niosący ją do biura, jego bardzo czarne oczy wpatrujące się w nią, 
zawsze się w nią wpatrujące. Czy ich dziecko będzie miało tak samo przenikliwe, czarne oczy?

Nagły dzwonek wyrwał ją z tych chaotycznych rozmyślań. Podeszła na palcach do drzwi i 

ostrożnie   spojrzała   przez   wizjer,   zupełnie   automatycznie   stosując   środki   ostrożności.   Za 

drzwiami stał Justin Marks. Stacey zamarła, bojąc się ruszyć czy nawet głębiej odetchnąć.

-   Wiem,   że   tam   jesteś,   Stacey   -   powiedział   cicho.   -   Ukrywasz   się   za   drzwiami,   mając 

nadzieję, że odejdę. - Zadzwonił jeszcze raz. - Ale ja nie odejdę, Stacey.

Otworzyła drzwi.

- Nie ukrywam się! - zawołała. - Nigdy się nie ukrywałam!
- Doprawdy? - zapytał rozbawiony. - Dzielna mała Stacey.

Stacey poczuła się rzeczywiście bardzo mała, ponieważ stała boso obok wyższego o prawie 

trzydzieści centymetrów Justina. Bardzo ją to uraziło.

- Wcale nie jestem mała - zawołała.
Justin wszedł do środka. Miał na sobie (jakże by inaczej?) ciemnoszary garnitur, białą 

koszulę i granatowy krawat Jego buty były jak zawsze starannie wypastowane i lśniące. Stacey 
skrzyżowała ręce na piersi, przyjmując klasyczną pozycję obronną.

- Co tutaj robisz, Justinie? - zapytała srogo.
-   Przyjechałem,   żeby   upewnić   się,   że   wszystko   jest   w   porządku.   -   Spojrzał   na   nią 

świdrującym   wzrokiem.   -   Kiedy   zadzwoniłem   do   Sterne’a,   żeby   dowiedzieć   się,   czy 

background image

bezpiecznie dojechałaś do jego restauracji, odniosłem wrażenie, że twój brat cierpi na ciężką 

amnezję. Nie mógł sobie przypomnieć, czy w ogóle widział cię dziś wieczorem.

Stacey domyśliła się, że Sterne nie chce być tym, kto pierwszy powie Justinowi o jej kolacji 

z Cordem Marshallem. Spence zawsze twierdził, że Sterne jest tchórzliwy jak zając. Chyba 
miał rację.

- No cóż, byłam u Sterne’a - powiedziała.
- Tak, wiem. W końcu, z moją małą pomocą, Sterne przypomniał to sobie - odparł Justin. - 

Powiedział, że wyszłaś na kolację z jakimś mężczyzną, którego spotkałaś. - Marks starannie 
kontrolował głos, a jego twarz była chłodna i nieprzenikniona. W oczach jednak palił się ogień 

i pod jego wpływem Stacey straciła nieco swojej zadziorności. Zmusiła się, żeby stawić czoła 
Justinowi.

- Rzeczywiście, byłam u Harveya z Cordem Marshallem. Zjedliśmy wspaniałą kolację.
Twarz Justina przestała być taka niewzruszona.

- Z Marshallem? - zapytał. - Z tą hieną? Z tym śmieciarzem? Byłaś na kolacji z nim?
To było niesamowite, widzieć jak Justin Marks traci powściągliwość i zimną krew. Brnęła 

dalej.

- Spędziliśmy z Cordem cudowny wieczór - powiedziała. - Poprosił mnie, żebym wystąpiła 

w jego sobotnim programie, a ja przyjęłam zaproszenie.

- Żartujesz, Stacey, prawda? - zapytał. Z wyrazu jego twarzy Stacey wywnioskowała, że 

Justinowi daleko do śmiechu.

-   Nie,   nie   żartuję   -   odpowiedziała.   Cofnęła   się   nieco,   gdyż   stał   zbyt   blisko   niej, 

zdecydowanie   za   blisko.   -   Nie   musisz   o   nic   się   martwić,   Justinie.   To   będzie   program   w 
dobrym   stylu.   Oprócz   mnie   wezmą   w   nim   udział   córki   sześciu   innych   kandydatów.   Po-

rozmawiamy o naszym życiu z...

- To pułapka. - Justin przerwał jej z wściekłością. - Do cholery, Stacey. Człowiek, który 

chodzi   po   śmietnikach,   nie   może   mieć   dobrego   stylu   i   ty   dobrze   o   tym   wiesz!   Marshall 
przeszukuje odpadki, które wyrzucają ludzie, po to, żeby się o nich czegokolwiek dowiedzieć. - 

Justin wygiął palce i Stacey pomyślała, że ma chyba ochotę ją udusić. Zrobił krok w jej stronę i 
zanim zdążyła cofnąć się, złapał dziewczynę za ramiona i nie pozwolił ruszyć się z miejsca.

-   Zadzwonię   do   Marshalla   i   odwołam   twój   udział   w  tym   programie.   Nigdy   więcej   nie 

rozmawiaj z tym człowiekiem, Stacey.

- Sama wybieram sobie przyjaciół - odparła. - Zawsze tak robiłam. I dlatego wezmę udział 

w tym programie. Będę bardzo ostrożna, a poza tym już obiecałam.

Stacey przypomniała sobie, jak Marshall zachwycał się jej niezależnością. Tak, nie może 

background image

podporządkować się rozporządzeniom cesarza Justyniana, Próbowała wyrwać się z mocnego 

uścisku, nadaremnie.

-   Zrobiłaś   to,   żeby   się   zemścić,   tak?   -   zapytał   cicho.   Jego   oddech   był   przyspieszony   i 

nierówny. - To miał być rewanż za zmianę pracy? Wkrótce Marshall posadzi cię przed kamerą 
i...

-   I   ja   świetnie   dam   sobie   radę   -   dokończyła   zdecydowanie   Stacey.   Znów   spróbowała 

odsunąć   się   od   niego,   gdyż   coraz   wyraźniej   czuła   ciepło   emanujące   z   silnego   męskiego 

ramienia.

- Czyżbyś zapomniał o moim doskonałym wyczuciu teatru? - zapytała.

- Stacey, przekonasz się, że Cord będzie chciał usłyszeć twoją opinię na temat każdego 

kontrowersyjnego zdarzenia,  jakie miało miejsce tego dnia. To jest niezrównany mistrz w 

zmuszaniu ludzi do mówienia rzeczy, których wcale nie myślą. On mógłby sprawić, że nawet 
Matka Teresa wydałaby się podejrzana. W tym wszystkim ukrywa się manipulacja. - Justin 

wzmocnił uścisk.

- Nic mu nie powiem, Justinie. Stwierdzę tylko, że mam takie motto życiowe: „Dziewczęta 

chcą się bawić!” i dlatego polityka nic mnie nie obchodzi.

Stacey nagle oparła dłonie o klatkę piersiową Justina i mocno go popchnęła. Justin stracił 

równowagę   i   przewrócił   się   na   kanapę.   Stacey   zaczęła   się   śmiać;   zupełnie   nie   mogła   się 
opanować.   Widok   tak   zawsze   dostojnego   Marksa,   teraz   niezgrabnie   gramolącego   się   na 

kanapie, był godzien pokazania w programie Corda Marshalla. Śmiała się tak bardzo, że nie 
zauważyła ręki Justina, która chwyciła ją za nadgarstek i mocno pociągnęła na kanapę. Wtedy 

dopiero Stacey przestała się śmiać.

- Nie zachowuj się tak brutalnie, Justinie! - Nawet sama usłyszała, że zabrzmiało to bardzo 

dziecinnie. - Nie możesz rzucać mną jak piłką plażową. - Próbowała nadać swojej wypowiedzi 
‘ nieco więcej godności. Na pewno nie powinien jej tak traktować teraz, gdy była w ciąży. 

Zwłaszcza, że sam ponosił za to odpowiedzialność.

Nagle opanowała ją dzika złość. Chciała wstać, ale Justin poruszył się szybko i zwinnie jak 

pantera.   Swoim   ciałem   przygniótł   jej   nogi   i   chwytając   ją   za   ręce,   znowu   przewrócił   na 
poduszki.

- Możesz spróbować uwolnić się, ale na pewno ci się to nie uda - zakpił.
Brzeg płaszcza kąpielowego przesunął się powyżej kolan. Stacey wierzgnęła nogami, ale 

mocny uścisk ud Justina udaremnił wysiłki. Jej dłonie czuły sprężystość mięśni mężczyzny, 
którego ciało napierało na nią i w ciągu kilku sekund złość ustąpiła miejsca narastającemu 

podnieceniu.

background image

- Nie puszczę cię, Stacey - powiedział. W jego głosie nie było już siadu kpiny. W ciemnych 

oczach Stacey zobaczyła wielki głód. Jego wzrok elektryzował, poczuła w sobie silny, słodki 
ból, promieniujący ciepłem do samego serca.

- Nie pozwolę ci odejść - powiedział zachrypniętym głosem. - Muszę cię dotykać. Nie mogę 

już dłużej czekać.

Wstrzymała oddech, kiedy jego palce delikatnie zaczęły głaskać jej policzki, a potem szyję. 

Dotykał jej, jakby była figurką z delikatnej porcelany, kruchą i cenną. Jego usta zastąpiły palce 

w tym czułym odkrywaniu ciała i całował powieki, twarz i szyję.

- Justinie - wyszeptała  jego imię, zachowując się jak w transie. Pod drżącymi palcami 

poczuła nieco szorstką skórę na jego policzkach; usłyszała głęboki, nierówny oddech.

Był tak blisko niej, że w Stacey budziła się świadomość rosnącego w nim napięcia. Czuła w 

sobie jakiś pulsujący, wilgotny ciężar. Westchnęła głęboko.

W pełnym napięcia oczekiwaniu obserwowała zbliżające się usta. Pomyślała oszołomiona, 

że chce poczuć dotyk tych warg. Jej usta, ramiona, całe ciało domagało się Justina.

Wreszcie zaczął całować tak, że brakowało tchu. Smak jego ust przyprawił Stacey o zawrót 

głowy. Język Justina śmiało i nieustępliwie wsunął się między jej wargi, dotykał ust zaborczo. 
Stacey   gładziła   włosy   Justina,   namiętnie   oddawała   pocałunki,   pragnęła   go   z   siłą,   jakiej 

wcześniej nie znała. Nigdy, nawet tamtej sierpniowej nocy, nie reagowała aż tak żywiołowo. 
Teraz   całą   sobą   domagała   się   go.   To   pragnienie   było   z   każdą   chwilą   silniejsze,   in-

tensywniejsze. Chciała stać się częścią Justina w najbardziej naturalny sposób.

Jego   usta   wciąż   całowały,   domagając   się   odpowiedzi   i   otrzymując   tę   najgorętszą   i 

najbardziej namiętną. Dotknął ręką jednej z jej piersi i odnalazł stwardniałą brodawkę. Stacey 
skrzywiła się pod wpływem nieoczekiwanego bólu. Ostatnio piersi były szczególnie wrażliwe, a 

sutki obolałe.

- Przestań - wyszeptała, gdy Justin potarł dłonią to nabrzmiałe i delikatne miejsce.

- Dlaczego, kochanie? - zapytał. - Przecież lubisz, gdy dotykam twoich piersi.
Pobudzające wyobraźnię słowa i ochrypły głos sprawiły, że poczuła się jak pijana. Jednak 

ręce   Justina,   chociaż   wywoływały   w   niej   taki   żar   i   podniecenie,   jednocześnie   sprawiały 
cierpienie.

- To... to boli - powiedziała niepewnie i zaczerwieniła się.
Przez   krótką   chwilę   Justin   był   wyraźnie   zaskoczony,   ale   po   chwili   uśmiechnął   się   ze 

zrozumieniem. Położył rękę na jej brzuchu.

- Oczywiście. Rozumiem, kochanie - powiedział.

Dotknięcie to wywołało w niej prawdziwą burzę myśli. Pod dłonią Justina znajdowało się 

background image

niczego nieświadome dziecko...

- Co przez to rozumiesz? - zapytała ostrożnie.
Justin pogładził łagodny łuk jej biodra i uda.

- To właśnie e dni miesiąca, tak? - odparł. - No cóż, to wiele tłumaczy.
Całe podniecenie uszło z niej jak powietrze z przekłutego balonu.

- Co masz na myśli?...
-   Twoje  dzisiejsze   mdłości,   tę  pozbawioną   sensu   opowieść   Brynn   o   chorobie.   -   Justin 

roześmiał się. - Nie powinnaś tak bardzo przejmować się... No cóż, ja sam mogłem skojarzyć 
te proste fakty. Mam trzydzieści dziewięć lat i trochę już widziałem w życiu.

- Och! Doprawdy? - Stacey zesztywniała i spojrzała z nienawiścią.
- Twoje wyjście na kolację z Cordem Marshallem oraz zgoda na udział w jego programie 

były ukoronowaniem tego dnia. Wszystkie fanaberie miały biologiczne podłoże. Po prostu 
hormony.

Justin był bardzo zadowolony z siebie.
- Hormony! - zawołała Stacey, zrywając się z kanapy. Miała ochotę zetrzeć mu z twarzy 

uśmiech męskiej satysfakcji. - Hormony! - powtórzyła. - Wynoś się z mojego mieszkania, ty 
protekcjonalny, zarozumiały szowinisto!

- No, no! - Justin uśmiechnął się zrezygnowany. - Stacey, przecież nigdy nie byłem ani 

protekcjonalny, ani zarozumiały. Szowinistą też nie jestem.

- Owszem! - zawołała opryskliwie. - Jesteś przede wszystkim szowinistą, Justinie Marksie.
- Kochanie, na miłość boską! - zawołał Justin.

- Wynoś się. - Wskazała mu drzwi. - I nie mów do mnie „kochanie”.
Justin wstał. Popatrzył na nią z irytacją, zawodem i... tak, z rozbawieniem! Stacey poczuła 

się urażona.

- Ty ciężki idioto! Wynos się!

Doprowadził do porządku marynarkę i poprawił krawat.
- Już wychodzę. Niepotrzebnie tak się unosisz - powiedział.

- Nic na to nie poradzę. Nie zapominaj, że to hormony! - odpowiedziała.
- Rozumiem, kochanie - powiedział poważnie. Położył rękę na jej karku i lekko pomasował. 

- Weź kilka aspiryn i połóż się do łóżka z termoforem.

- Mogłabym cię za to zabić! - zawołała, odpychając jego ręce.

- I mogłoby ci się to udać - przytaknął. - W Anglii uniewinniono kilka kobiet oskarżonych o 

morderstwo,   gdyż   ich   adwokatom   udało   się   udowodnić   działanie   w   okresie   napięcia 

przedmiesiączkowego.

background image

Stacey   poczuła,   że   za   chwilę   wybuchnie.   Nikt   na   całej   kuli   ziemskiej   nie   potrafił 

wyprowadzić  jej z  równowagi  bardziej  niż Justin Marks.  Niepotrzebna  męska  troska była 
trudniejsza do zniesienia niż najbardziej urzędowe polecenie.

- Nie musisz przychodzić jutro do biura na dziewiątą, Stacey. - Zatrzymał się jeszcze na 

chwilę w drzwiach. - Przyjdź o dwunastej. Jeśli będziesz wolała, spędź cały dzień w łóżku.

- W łóżku? Z termoforem? - rzuciła za nim, gdy znikał już w windzie. Z impetem trzasnęła 

drzwiami.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego ranka budzik zadzwonił o siódmej. Stacey wyłączyła alarm, przewróciła się na 

brzuch i ukrywając twarz w poduszce, jęknęła. Czy w ogóle spała ostatniej nocy? Przez kilka 

godzin kręciła się i przewracała z boku na bok, zbyt poruszona, żeby zasnąć. Wypiła chyba litr 
ciepłego mleka, ale nawet to stare lekarstwo na bezsenność okazało się nieskuteczne.

Pokusa pozostania w łóżku była niezwykle silna, zwłaszcza że wszyscy w biurze ojca, jeśli w 

ogóle jej się spodziewają, to najwcześniej w południe. Jednak dlatego właśnie postanowiła 

przyjść do pracy na dziewiątą. Odrzuciła prześcieradła i z determinacją wstała z łóżka.

„Weź   ciepły   termofor   i   spędź   w   łóżku   cały   dzień,   jeśli   będziesz   miała   ochotę”   - 

przypomniała sobie słowa Justina. To ją ponownie zirytowało. Jeszcze przez godzinę po jego 
wyjściu siedziała w salonie, kipiąc ze złości. Obiecała sobie wtedy, że nigdy nie przyjmie jego 

męskiego, szowinistycznego współczucia.

Oczywiście, właśnie tego ranka musiało okazać się, że wszystkie spódnice są za ciasne, a 

żadne   spodnie   nie   dopinają   się.   Czyżby   aż   tak   utyła   w   ciągu   ostatniej   nocy?   Przejrzała 
zawartość swojej szafy i uświadomiła sobie, że nie ma w co się ubrać.

- Brynn! - zawołała zrozpaczona. - Ratuj!
Brynn przewyższała Stacey o całe pięć centymetrów i wszystkie jej ubrania były o numer 

większe. Sukienka w czerwono - czarne pasy nie była dla Stacey tak krótka, jak powinna być, 
ale nareszcie wystarczająco obszerna i wygodna. Stacey włożyła do tego czarne rajstopy oraz 

zapinane   na   paski   czerwone   pantofle   na   płaskich   obcasach.   Pożyczyła   jeszcze   od   Brynn 
wisiorek   i   czerwone   klipsy   o  geometrycznym   kształcie.   Gęste   jasnobrązowe   włosy   okalały 

twarz łagodną linią, a długa grzywka ładnie podkreślała oczy.

-  No  i jak   wyglądam?  - zapytała   Stacey.  O  ile  ją  pamięć  nie myliła,  to  po raz   ostatni 

denerwowała się tak, idąc na szkolny bal. Brynn przyjrzała się przyjaciółce i uśmiechnęła się 
kwaśno.

- Powiedziałabym, że wyglądasz wspaniale, gdybyś szła do biura Nicka Erlicha. Jednak 

pracownicy twego ojca ubierają się jak ludzie sukcesu, prawda? Czy widziałaś kiedykolwiek 

któregoś z nich w ubraniu innym niż niebieski lub szary garnitur?

- I biała koszula - dodała Stacey ponuro. - Nie, nie widziałam.

- No, a poza tym czerwone pantofle wywołają tam prawdziwą rewolucję. Zawsze wydawało 

mi się, że wszyscy, nawet młodzi pracownicy, mają obowiązek nosić obuwie ortopedyczne.

- Brynn, ja nie zamierzam upodobnić się do nich. Przecież tam nawet nie ma dla mnie 

prawdziwego zajęcia! Jest tylko ta idiotyczna posada, którą Justin stworzył, żeby...

background image

- Żeby mieć cię blisko siebie? - dokończyła za nią Brynn.

- Raczej, żeby trzymać mnie pod kluczem - poprawiła ją Stacey. - Najchętniej zamknąłby 

mnie   i   moich   braci   w   głębokim   lochu   otoczonym   fosą.   Na   samą   myśl,   że   moglibyśmy 

utrzymywać regularne kontakty z prasą, Justin dostaje wysypki. - Stacey wyjęła z szafy płaszcz 
przeciwdeszczowy,  gdyż znowu padał deszcz.  Czy w ogóle udało im się chociaż  na chwilę 

ujrzeć słońce w ciągu ostatnich dwóch tygodni? - No cóż, chyba jestem już gotowa do wyjścia.

-   Tak   wcześnie?   -   Brynn   spojrzała   na   zegarek.   -   Przecież   jeszcze   nie   ma   ósmej.   Jeśli 

wyjdziesz teraz, to będziesz w biurze za dwadzieścia minut. O ile pamiętam, pracujemy od 
dziewiątej do siedemnastej.

- Niestety, gorliwy personel ojca przychodzi do pracy wcześniej - odparła Stacey. - Skoro 

zostałam tam zatrudniona, muszę stać się częścią tego zespołu.

-   Musisz   najpierw   coś   zjeść   -   upierała   się   Brynn.   -   W   twoim   stanie   nie   powinnaś 

zapominać o porządnym śniadaniu. Zaraz ci je przygotuję.

Wrażliwy żołądek Stacey buntował się na samą myśl o śniadaniu.
- Brynn, prędzej wyskoczę z samolotu bez spadochronu, niż spojrzę teraz na jedzenie.

- Zdaje się, że to dzidziuś daje znać o sobie.
- Chyba tak. - Stacey czuła coraz silniejsze mdłości.

- Spotkamy się w takim razie na obiedzie? - zapytała Brynn.
Stacey   z   trudem   opanowała   dreszcz   obrzydzenia.   Sama   myśl   o   posiłku   budziła   w   niej 

odrazę.

- Zadzwonię do ciebie, jeśli będę w stanie coś przełknąć - obiecała Stacey poddając się.

W drodze na Kapitel Stacey czuła się coraz gorzej. Kiedy wreszcie dotarła do ogromnego 

biura ojca, z wielkim trudem powstrzymała chęć położenia się na kanapie. Sekretarka, Diana 

Drew, spojrzała wymownie na strój Stacey, ale zaciskając usta, nie skomentowała tego.

- Twoje biurko jest w gabinecie pana Marksa - poinformowała. - Justin powiedział, że nie 

przyjdziesz dzisiaj.

-   Och,   jestem   pełna   niespodzianek!   -   odpowiedziała   Stacey,   dzielnie   próbując   być 

uprzejma.

- Chyba tak - powiedziała Diana, uśmiechając się tak blado i słabo, jak tylko można to 

sobie wyobrazić.

Stacey stłumiła westchnienie. Próby zaprzyjaźnienia się z Dianą były pozbawione sensu. 

Mogła uwielbiać swego szefa - senatora, ale nie dotyczyło to jego rodziny. Każdy przystojny 
polityk miał wśród swego personelu przynajmniej jedną taką Dianę, kobietę, która cale swoje 

życie podporządkowała swemu ideałowi. Żaden inny mężczyzna nie mógł równać się z takim 

background image

mitycznym bohaterem i kobiety te żyły w cieniu wspaniałych szefów. Sterne mówił o nich 

„polityczny   fanklub”   i   próbował   je   zdobyć,   wykorzystując   powiązania   rodzinne.   Jednak 
bardzo rzadko udawało mu się to. Stacey wiedziała, że ojciec ma kilka takich wielbicielek. 

Często widziała żar w oczach kobiet, gdy patrzyły na Bradforda Liptona lub z nim rozmawiały. 
Czy ojciec w jakiś sposób odwdzięczał się za to przywiązanie? Stacey zastanawiała się nad tym 

nie raz. Było to pytanie, które często do niej powracało. Tak naprawdę, nie chciała znać na nie 
odpowiedzi. Po prostu bała się jej.

- Czy Justin już jest? - zapytała Stacey, próbując nawiązać rozmowę.
- Oczywiście - odpowiedziała Diana nadal tak samo oziębłym tonem.

Stacey   wzruszyła   ramionami   i   skierowała   się   do   gabinetu   Justina.   Zgodnie   z 

wcześniejszym   postanowieniem   nie   powiedziała   Brynn   o   wizycie   Justina.   Jednak   większą 

część nocy spędziła, przeżywając na nowo jego pocałunki. Gdy wreszcie dotarła do gabinetu 
Justina, z trudem mogła ustać na drżących nogach. Próbowała opanować mdłości i niepokój.

-   Lepiej   zapukaj   wcześniej,   Stacey   -   powiedział   mijający   ją   właśnie   Frederick   Rhodes, 

radca prawny senatora. Tak jak wszyscy współpracownicy ojca uważał, że Stacey i jej bracia są 

roztrzepani i nieodpowiedzialni. - Justin miał kilka ważnych spraw do załatwienia i chyba w 
dalszym ciągu rozmawia przez telefon.

-   Nigdy   nie   wchodzę   bez   pukania,   Freddie   -   powiedziała   Stacey   słodkim   głosem.   - 

Wyssałam dobre maniery z mlekiem matki.

Fred przyglądał się podejrzliwie jej ubraniu i najwyraźniej nie był zadowolony, że nazwała 

go  „Freddie”.   Stacey   uśmiechnęła   się   z   jeszcze   większą   słodyczą.   Zdaje   się,   że   wszyscy   w 

biurze, nie wyłączając samej Stacey, będą niezadowoleni z jej pobytu tutaj. Zapukała do drzwi 
i usłyszała głos Justina.

- Kto tam?
- To ja - odpowiedziała.

Chwila wahania i Justin sam otworzył drzwi.
- Stacey? - zawołał. - Myślałem, że nie przyjdziesz dzisiaj. W każdym razie, nie przed ósmą 

trzydzieści.

Miał na sobie szyty na miarę ciemnoszary garnitur, sztywno wykrochmaloną białą koszulę 

i nieodłączny granatowy krawat, wiszący prosto i nienagannie. Czyli codzienny uniform.

- Jestem pełna niespodzianek. - Zastosowała tę samą metodę, która zawiodła w przypadku 

Diany Drew. Jednak Justin dał się na to złapać i na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Oczywiście, że jesteś - powiedział. - Proszę, wejdź.

Zaskoczyło ją to ciepłe powitanie. Chwycił dziewczynę za rękę i wprowadził do środka. Był 

background image

tak zadowolony z obecności Stacey, że zdumiała się.

- Właśnie przyniesiono twoje biurko. - Wskazał na małe metalowe biurko stojące w rogu 

pokoju. Na nim znajdował się jedynie telefon i pusty metalowy koszyk na papiery.

- Widzę. - Z ulgą usiadła na służbowym winylowym krześle. - Co właściwie mam robić przy 

tym biurku, nie licząc oczywiście częstych wypraw do twojego zbiornika z wodą?

- Och, zaraz znajdziemy ci jakieś zajęcie. - Justin ciągle jeszcze uśmiechał się, co Stacey 

zauważyła  mimo narastających mdłości. Nie mogła  sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek 

uśmiechał się tak długo.

- Wiesz co, Stacey? Mogłabyś pójść teraz do bufetu i przynieść mi ciastko jagodowe i dużą 

szklankę soku pomidorowego - oznajmił.

Gdy Stacey to usłyszała, jej żołądek dosłownie wywrócił się do góry nogami. Lepkie jagody 

na słodkim cieście i gęsty czerwony sok. Wzdrygnęła się i zbladła pod wpływem tego obrazu. 
Jeśli   tam   pójdzie   i   będzie   musiała   wąchać   skwierczące   na   grillu   kiełbaski   i   bekon   albo 

chociażby spojrzeć na jajka, to po prostu umrze!

- Słuchaj, Justinie. Miałam naprawdę ciekawą pracę u Nicka Erlicha - powiedziała słabym 

głosem. Wydawało jej się, że jest bliska śmierci. - Sortowałam i czytałam listy od wyborców z 
jego okręgu, a potem na te listy odpowiadałam. Czy ściągnąłeś mnie tutaj po to, abym była 

kelnerką dla ciebie i dla całego personelu senatora Liptona?

- Oczywiście, że nie, Stacey - odpowiedział. - Twoja praca tutaj będzie niezwykle ciekawa, 

ale na razie... Stacey? Czy dobrze się czujesz?

Nie, nie czuła się dobrze. Justin nie miał już więcej pytań, gdyż Stacey zaczęła wymiotować 

do kosza na śmieci. Szybko podszedł i przytrzymał jej głowę. Kiedy skończyła, wytarł białą 
chustką zimny pot z jej twarzy. Stacey była całkowicie upokorzona.

- Pójdziesz do lekarza - powiedział. Na jego twarzy pojawił się wyraz zaciętości. - A potem 

będziesz leżała w łóżku i robiła wszystko, co doktor ci zaleci, aż do czasu, kiedy całkowicie wy-

zdrowiejesz.

Gdyby tylko wiedział!

- Nie! - zaprotestowała, uświadamiając sobie, że za chwilę rozpłacze się. - Nic mi nie jest, 

Justinie. Naprawdę! Justin zmarszczył brwi i podszedł do telefonu.

- Kay, połącz mnie z doktorem Simpsonem - rzucił krótkie polecenie. Victor Simpson był 

prywatnym   lekarzem   senatora   Liptona,   a  także   znanym   internistą  w   szpitalu   wojskowym 

Walter Reed w innej części miasta. Po kilku minutach rozmowy Justin odłożył słuchawkę.

- Doktor czeka na ciebie. Wkładaj płaszcz, Stacey. Zawiozę cię tam.

- Nie możesz tego zrobić, Justinie - zaprotestowała Stacey. - Masz dzisiaj zbyt dużo pracy. 

background image

Nie wolno ci tracić czasu, przesiadując w gabinetach lekarskich.

-   Jedziemy   do   lekarza,   Stacey   -   powiedział   Justin   stanowczo,   głosem   nie   znoszącym 

sprzeciwu. Mimo to, Stacey próbowała dyskutować:

- Justinie, czuję się doskonale, a nawet jeśli byłoby inaczej, to nie ty powinieneś wozić 

mnie do lekarza.

-   Jedziemy,   Stacey.   -   Justin   wręczył   jej   płaszcz   i   torebkę.   W   tym   samym   momencie 

zadzwonił telefon. Stacey rzuciła się, żeby go odebrać, chcąc za wszelką cenę odwlec moment 

wyjścia. Przez chwilę słuchała, a następnie oddała słuchawkę Justinowi.

- Dzwonią z CBS News. Chcą, żeby tata wystąpił w ich programie - powiedziała szeptem.

Justin oczywiście odebrał telefon. Nie mógł zlekceważyć tak ważnej reklamy, jaką było 

wystąpienie w programie CBS News. Wtedy Stacey chwyciła płaszcz i torebkę i wybiegła z 

biura.

- Stacey! - usłyszała za sobą głos Justina. - Stacey, wracaj!

Nie pobiegł jednak za  nią; nie mógł przecież.  Stacey  wiedziała,  że jest już bezpieczna. 

Dziękowała w myślach komuś, kto pracował w CBS News, a kto w tak odpowiedniej chwili 

zadzwonił. Pojawienie się w takim programie było sposobem zaprezentowania się, o jakim 
marzył każdy kandydat. Żaden szef kampanii wyborczej nie przepuści podobnej okazji.

Stacey jechała swoim błękitnym BMW do rodziców, do ich dużego domu w Chevy Chase. 

Justin na pewno pomyśli, że wróciła do swojego mieszkania. Mogła więc spokojnie ukryć się 

w domu rodzinnym.

Caroline Lipton właśnie wychodziła na zebranie organizacji charytatywnej. Ubrana była w 

szyty na miarę, bardzo piękny i bardzo kobiecy szary kostium.

-   Co   za,   hm...   interesująca   sukienka,   Stacey   -   powiedziała   Caroline   taktownie.   -   Czy 

wybierasz się do dyskoteki, kochanie?

Stacey   musiała   uśmiechnąć   się.   Matka,   zawsze   taka   elegancka,   mogłaby   poczuć   się 

wstrząśnięta, dowiedziawszy się, że to był strój do pracy.

- Nie, mamo - odpowiedziała. - Właściwie, ciągle jeszcze źle się czuję. Pomyślałam, że 

może jednak skorzystam z twojej propozycji i zamieszkam w moim starym pokoju, a Grace 
ugotuje dla mnie rosół.

- Doskonale, moja droga. Zaraz zawołam Grace. - Caroline dotknęła czoła Stacey. - Masz 

wypieki, ale to nie gorączka. Moja biedna Stacey. Szkoda, że muszę wyjść i zostawić cię samą.

Stacey chciała przycisnąć dłoń matki do policzka, poczuć jej dotyk i błagać, by została. Nie 

zrobiła   tego   jednak.   Tylko   Spence   rzucił   wyzwanie   obowiązującej   w   rodzinie   Liptonów 

powściągliwości i ożenił się z uczuciową i pełną ciepła kobietą. Stacey wiedziała, że rodzice źle 

background image

znoszą Patty. Te wszystkie jej uściski i pocałunki! Zupełnie tego nie akceptowali.

Jednak w tej chwili typowa dla Liptonów skrytość bardzo przydała się Stacey. Dzięki niej 

matka nie będzie wyciągać z niej żadnych informacji, prywatność zostanie uszanowana.

-   Mamo,   muszę   odpocząć   i   naprawdę   nie   chcę,   żeby   mi   ktokolwiek   przeszkadzał.   Czy 

mogłabyś poprosić Grace, aby każdemu, kto tutaj zadzwoni, mówiła, że mnie nie ma? Chyba, 

że byłaby to Brynn, oczywiście.

-   Naturalnie,  powiem   jej   to,   kochanie   -   odpowiedziała   matka.   -   A  teraz   idź   na   górę   i 

odpoczywaj.

Stacey weszła do łóżka i natychmiast zasnęła. Kiedy obudziła się, po mdłościach nie zostało 

ani śladu, natomiast pojawił się wilczy apetyt Zjadła dwie wielkie miski rosołu i trzy ciastka, 
które gospodyni specjalnie dla niej przygotowała.

-   To   było   wspaniałe.   Grace.   -   Najedzona,   rozsiadła   się   wygodnie   na   krześle   przy 

kuchennym stole. - No, czuję się milion razy lepiej.

- To dobrze. - Grace zaniosła naczynia do zlewu. - A teraz może zadzwonisz do Justina 

Marksa i powiesz mu, gdzie jesteś.

Stacey znieruchomiała.
- Czy... czy on dzwonił? - zapytała.

- Cztery razy. Oczywiście, zastosowałam się do poleceń twojej matki i nie powiedziałam 

mu, że tu jesteś - odparła oschle Grace. - Nie sądzę jednak, aby pani Lipton miała na myśli 

Justina Marksa, prawda? Właściwie, dlaczego jesteś tutaj, Stacey Lynn? W co wpakowałaś się 
tym razem?

Prywatność  swoich  dzieci  mogli  szanować   Liptonowie,  ale  nie  Grace.   Zwłaszcza,   kiedy 

podejrzewała, że coś jest nie w porządku. W podejrzeniach tych myliła się bardzo rzadko. 

„Zdumiewająca Grace” - tak mówiły o niej dzieci. Grace McKellum zaczęta prowadzić dom 
Liptonów   wkrótce   po   przyjściu   na   świat   Sterne’a.   Znała   jeszcze   pierwszą   żonę   senatora, 

Dorothy,   która   zginęła   podczas   pożaru   hotelu.   Grace   zaopiekowała   się   wówczas   małym 
Spencem i Sternem, dopóki ich ojciec nie poślubił dwudziestojednoletniej Caroline Courtney. 

Była z nimi przez cały czas, dopóki młoda żona nie uporała się z problemami, jakie na nią 
spadły, gdy nagle została matką dwóch chłopców w wieku czterech i sześciu lat. Grace znała 

Stacey   od  momentu   narodzin   i  mogła,   jak  często   sama  mówiła,   czytać   z  jej   twarzy   jak   z 
książki.

Jednakże teraz Stacey, choćby nie wiadomo jak bardzo tego chciała, nie mogła zrzucić 

swoich problemów na Grace. Mogłaby ona pomyśleć, że jej obowiązkiem jest powiedzieć o 

wszystkim Liptonom. Stacey wiedziała, że nic nie jest w stanie zmienić lojalności Grace wobec 

background image

rodziców.

- Och, znasz przecież Justina, Grace - powiedziała wesoło. - Zawsze czegoś ode mnie chce.
- Widzę, że jak zawsze bezlitośnie zadręczasz go, moja panno. Czy jest to jeszcze jedna 

próba zabawienia się kosztem tego biednego człowieka?

- Mylisz się. Grace - zawołała Stacey. - To o n zadręcza mnie!

- Stacey Lynn Lipton, od lat dokuczasz Justinowi. Pamiętam cię w wieku szesnastu lat, 

jeszcze w szkolnej spódnicy i podkolanówkach. Krążyłaś wokół niego i wykrzykiwałaś jakieś 

obraźliwe uwagi, od których na pewno włosy stawały mu dęba na głowie. Widzę, że nic się nie 
zmieniło od tamtej pory.

- To nieprawda! - Stacey zawołała oburzona. - Nie rozumiem, dlaczego go bronisz. Grace.
- Nikogo nie bronię, Stacey - odparła Grace. - Wiem po prostu, że jesteś do tego zdobią.

„Żeby to wszystko było takie proste!” - pomyślała Stacey smutno. Gdyby Grace zdała sobie 

sprawę z całej powagi problemu, mogłoby to być dla niej wielkim ciosem. Przez krótką chwilę 

Stacey żałowała, że nie jest uczennicą wymyślającą nowe sposoby doprowadzania Justina do 
szaleństwa. Teraz nosiła jego dziecko i była tym tak przestraszona i zdenerwowana, jak nigdy 

dotąd.

Nagle zadzwonił telefon. Stacey przełknęła ślinę.

- Grace, jeśli to on... - powiedziała.
-   Wiem,  wiem   -  odpowiedziała   Grace,   idąc  do  telefonu   w  holu.   -  Wypełnię   dokładnie 

polecenie twojej matki, chociaż nie podoba mi się to.

Po chwili Grace zawołała Stacey do telefonu.

- To Brynn - powiedziała. - Matka mówiła, że dla niej jesteś w domu.
- Oczywiście. - Stacey odetchnęła z ulgą i wzięła słuchawkę. - Cześć, Brynnie!

- Grace, na pewno nie wiesz, gdzie jest Stacey? - usłyszała głos Brynn, nienaturalny i pełen 

napięcia. Wymawiała każde słowo wyraźnie i powoli. - Justin Marks stoi obok mnie i jest 

zaniepokojony, bo Stacey nie przyszła na umówioną wizytę u lekarza.

Stacey ciężko westchnęła.

- Och, Brynn! Dziękuję! - powiedziała cicho. Brynn oczywiście domyśliła się, że Stacey nie 

chce,  aby  Justin  znał  miejsce  jej pobytu.  Uwaga  na  temat wizyty  u lekarza  była  ukrytym 

ostrzeżeniem. Stacey szybko oddała słuchawkę Grace.

- Grace, Justin stoi obok Brynn. Powiedz mu...

- Grace nic nie musi mi już mówić - usłyszała nagle głos Justina. - Za godzinę będę tam, 

żeby cię zabrać, Stacey. I nie próbuj znowu zniknąć. - Usłyszała dźwięk odłożonej z impetem 

słuchawki.

background image

- Wszystko słyszał - jęknęła Stacey. - Musiał odebrać Brynn słuchawkę. Co za drań!

-   Stacey,   wiesz   przecież,   że   Justin   Marks   jest   bardzo   stanowczym   człowiekiem   - 

przypomniała jej Grace. - A poza tym doskonale zna ciebie.

„Doskonale, rzeczywiście!” - pomyślała przygnębiona Stacey.
Justin przyjechał do domu Liptonów czterdzieści minut później. Był surowy i poważny; nie 

odpowiedział na powitanie Grace. Stacey domyśliła się, że jest zły na gospodynię za to, że aż 
cztery razy okłamała go. Justin Marks nie lubił, gdy ktoś psuł mu szyki.

Stacey schodziła po schodach w sposób, jak sądziła, dumny i wyniosły. Nareszcie nie czuła 

się ani słaba,  ani chora.  Cera  odzyskała  naturalny  kolor, a  złocistobrązowe  oczy ożywiało 

wyzwanie.

- Witaj, Justinie! - przywitała go chłodno.

„Do diabla!  - pomyślała.  - Ani jego garnitur,  ani koszula,  ani  nawet krawat nie miały 

najmniejszego zagięcia, najmniejszej fałdki, podczas gdy ona spala w sukience”. Zrozumiała, 

że jest w gorszej sytuacji i jeszcze wyżej uniosła głowę.

- Chcę, abyś wiedział, że jestem oburzona twoim despotycznym, nieznośnym wtrącaniem 

się w moje sprawy - powiedziała.

- A to nic nowego - uciął Justin. - To nas nie zatrzyma, Stacey. Idziemy!

- Bądź teraz grzeczna, Stacey! - upomniała ją Grace, gdy znajdowali się już za drzwiami.
Stacey skrzywiła się.

- To byłoby wielkie święto - ponuro powiedział do siebie Justin. Wepchnął ją do swojego 

smutnego,   szarego   (jakżeby   inaczej)   oldsmobila.   Zachowywał   się   obojętnie   i   chłodno   jak 

zawsze. Przypomniała sobie radosne i ciepłe powitanie dzisiaj rano w biurze i poczuła dziwne 
dławienie w gardle. Teraz wydawało jej się, że ten Justin, który siedzi obok niej i zachowuje 

lodowaty spokój, nie jest zdolny do jakichkolwiek uczuć.

Jadąc zatłoczoną autostradą do szpitala Walter Reed, nie powiedzieli do siebie ani słowa. 

Stacey wiedziała, że Justin jest wściekły. Zastanawiała się tylko, dlaczego wiezie ją, marnując 
swój cenny czas, na wizytę u lekarza w drugim końcu miasta? Doszła do wniosku, że Justin 

traktuje całą tę historię jak toczącą się między nimi walkę o władzę i że chce wyjść z tej walki 
zwycięsko. Zacisnęła usta i skoncentrowała się na obmyślaniu planu dalszego działania. Musi 

jakoś załatwić sprawę z lekarzem...

Justin musiał zostać w poczekalni, co najwyraźniej zirytowało go. Najchętniej wpakowałby 

się do gabinetu, gdzie Stacey, mając na sobie tylko figi i krótką bawełnianą koszulkę, siedziała 
na przykrytym papierowym prześcieradłem stole.

- Doktorze Simpson, czy lekarze, kończąc studia, składają jakąś przysięgę? - zapytała, gdy 

background image

doktor mierzył jej ciśnienie.

- Owszem - odpowiedział. - Nazywamy to przysięgą Hipokratesa. Lekarze ślubują w niej, 

między innymi, że nie będą udzielać żadnych informacji o swoich pacjentach. - Sprawdził jej 

tętno.

- Czy pan również składał taką przysięgę?

- Oczywiście.
- W takim razie chciałabym, żeby pan jej dzisiaj dotrzymał. - Spojrzała mu prosto w oczy. - 

Widzi pan, spodziewam się dziecka i...

Dwadzieścia minut później Stacey i Victor Simpson wyszli z gabinetu do poczekalni. Justin 

odrzucił pismo, które właśnie przeglądał i wstał.

- I co? - zapytał niecierpliwie, patrząc uważnie na Stacey.

-   Idealnie   zdrowa   młoda   kobieta   -   odparł   z   przekonaniem   doktor   Simpson.   Stacey 

spojrzała na Justina, jakby chciała powiedzieć: „A co, nie mówiłam?”

-  Naprawdę  wszystko   jest w porządku?  -  Jego  spojrzenie  wędrowało  od czubka   głowy 

Stacey do butów.

- Ależ oczywiście. - Doktor odwrócił się do Stacey. - Mam nadzieję, że nie zapomnisz o 

obietnicy, Stacey?

- Nie zapomnę. - W jej torebce znajdowały się recepty na witaminy i żelazo dla ciężarnych 

kobiet,   a   także   na   środek   mający   zahamować   wymioty.   Obiecała   również   doktorowi 

Simpsonowi,   że   w   następnym   tygodniu   odwiedzi   ginekologa.   Podał   jej   nazwiska   kilku 
godnych zaufania kolegów.

- No cóż, cieszę się, że nic złego nie dzieje się z tobą - powiedział Justin, gdy szli do windy. 

- Zaczynałem podejrzewać... Dlaczego, do diabła, uciekłaś wtedy, Stacey? - westchnął z iry-

tacją.

-   Zostałam   zesłana   na   ziemię   tylko   w   jednym   celu   -   żeby   cię   irytować,   Justinie   - 

odpowiedziała Stacey oschle. - Wypełniałam tylko swoje zadanie.

- Co ty wygadujesz? - uśmiechnął się niechętnie. - Co obiecałaś doktorowi, Stacey?

„Boże, znowu ta jego dokładność! - pomyślała Stacey. - Nigdy niczego nie przeoczy, nawet 

najdrobniejszego szczegółu.” Przygryzła dolną wargę.

- Ja... obiecałam, że zareklamuję go w programie Corda Marshalla - odparła. - Zdaje się, że 

doktor chce trochę rozkręcić interes.

- Stacey!
- Już dobrze, dobrze! - zawołała. - Obiecałam, że przyślę mu kilka zdjęć taty z autografem. 

- Była dumna ze swego refleksu. Justin kupił to kłamstwo, kiwając z satysfakcją głową.

background image

-   To,   oczywiście,   da   się   załatwić.   Powiem   June,   żeby   przysłała   mu   jutro   pięć   takich 

fotografii. A może prosił o więcej?

-   Myślę,   Justinie,   że   pięć   sztuk   będzie   dla   doktora   miłą   niespodzianką   -   powiedziała 

Stacey.

- Dołączę do tego znaczki i literaturę wyborczą. Simpson może to rozprowadzić wśród 

swoich kolegów. Nie zaszkodzi mieć po swojej stronie kilku lekarzy...

Stacey   przestała   go   słuchać   w   momencie,   gdy   zaczął   rozważać   możliwość   zdobycia 

poparcia   Amerykańskiego   Stowarzyszenia   Lekarzy.   Zawsze   przestawała   go   słuchać,   gdy 
mówił, jakby udzielał wywiadu dla programu „Dzień dobry, Ameryko!” Wyszli ze szpitala, a 

Stacey uświadomiła sobie, że Justin ciągle jeszcze mówi.

- Zgłaszanie się do wyborów prezydenckich na początku listopada ma taką zaletę, że daje 

czas na doprowadzenie do perfekcji stylu kandydata, a także na w miarę wczesne umocnienie 
kampanii. Na wiosnę będziemy w szczytowej formie...

Stacey skrzywiła się. Czy naprawdę spędziła niezwykle namiętną noc z tym człowiekiem? 

Wydawało jej się, że ktoś, kto ubiera się w taki nudny, monotonny sposób i potrafi jedynie 

bezosobowo   i   poważnie   rozmawiać   o   strategii   politycznej,   jest   tak   samo   nieprzystępny   i 
pozbawiony   uczuć   jak   komputer   IBM.   Czy   to   możliwe,   aby   w   tym   ubranym   na   szaro 

automacie ukrywał się namiętny i czuły człowiek? To rozdwojenie budziło w niej wątpliwości.

- Zgadzasz się, Stacey? - Usłyszała pytanie Justina, gdy doszli do samochodu.

- Co? - spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Proponuję ci, żebyś spędziła część lutego w New Hampshire, organizując tam spotkania 

przedwyborcze. - W jego głosie zabrzmiało zniecierpliwienie.

Stacey pomyślała, że w lutym będzie w siódmym miesiącu. Cmoknęła z irytacją.

- Sądziłam, że twoja kampania w New Hampshire jest już zapięta na ostatni guzik. Masz 

przecież takich wspaniałych agentów, dynamiczny zespół. Doskonała, precyzyjna organizacja.

Justin spojrzał na nią ze źle skrywanym rozdrażnieniem i zmęczeniem.
-   Bardzo   starannie   przygotowaliśmy   tam   grunt,   ale   nie   możemy   na   tym   poprzestać. 

Podczas   całej   kampanii   trzeba   zwracać   uwagę   na   najdrobniejsze   szczegóły.   Nie   możemy 
pozwolić sobie na żadne ryzyko. Oczekuję, że wszyscy w twojej rodzinie zaangażują się i będą 

z nami współpracować.

- Wiesz, Justinie! - powiedziała. - Myślę, że bardziej przysłużę się kampanii, będąc na 

uboczu. - Pomyślała, że dla kampanii byłoby najlepiej, gdyby w ogóle zniknęła na kilka lat.

Justin usiadł za kierownicą. Jego twarz była zachmurzona.

- Nie zamierzasz niczego nam ułatwiać, prawda, Stacey?

background image

Położyła głowę na oparciu fotela i zamknęła oczy. Wydawało jej się, że obydwoje mówią 

różnymi językami. On był zajęty zbliżającymi się wyborami, podczas gdy ona skupiła całą 
swoją uwagę na ich dziecku, którego istnienie trzymała w tajemnicy. Niestety, stawało się to 

coraz trudniejsze, a jednocześnie nie potrafiła zaufać temu opętanemu polityką człowiekowi.

- Dlaczego tak bardzo się w to wszystko angażujesz, Justinie? - nagle zainteresowało ją to, 

chciała czegoś się o nim dowiedzieć, poznać motywy działania. - Wiem, że ubieganie się o pre-
zydenturę jest jedynym możliwym sposobem samorealizacji mojego ojca, ale ciebie przecież 

to nie dotyczy. Co w tym wszystkim znajdujesz dla siebie, poza morderczym rozkładem zajęć, 
napięciem, wyczerpaniem i rutyną?

- Więc tak, według ciebie, wygląda działalność polityczna? - zapytał Justin. - Tak właśnie 

wyobrażasz  sobie kampanię prezydencką?  - W jego głosie brzmiało niedowierzanie.  - Czy 

naprawdę jest to tylko możliwość samorealizacji? Tylko wyczerpanie, strach i napięcie?

Stacey przytaknęła, a jej oczy zabłysły.

- Czyżbym zapomniała wspomnieć o dehumanizacji i obłudzie? Możesz jeszcze to dodać do 

listy.

Justin spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak możesz być tak źle do tego nastawiona? - zawołał. - Stacey, przecież to jest sposób na 

życie! To szansa na przekształcenie pomysłów senatora, które mogłyby być równie dobrze 
moimi własnymi, w realne programy prowadzące do stabilizacji i poprawy warunków życia 

naszego społeczeństwa. Przecież to możliwość umocnienia demokracji!

- Justinie,  nie występujesz w tej chwili  przed kamerami  - przerwała  mu Stacey.  - Czy 

mógłbyś,   porzucając   krasomówstwo,   wyjaśnić   mi,   dlaczego   chcesz   poświęcić   swoje   życie 
temu,   aby   uczynić   mego   ojca   prezydentem?   -   zapytała.   -   Jestem   bardzo   tego   ciekawa. 

Naprawdę chciałabym wiedzieć...

- Co sprawia, że jestem taki, jaki jestem? - dokończył Justin, uśmiechając się lekko.

- Stanowisz wielką zagadkę - ciągnęła Stacey. - Znam cię od dziesięciu lat, ale w dalszym 

ciągu jesteś dla mnie zupełnie obcym człowiekiem.

Jego twarz zmieniła się w jakiś dziwny sposób. Uruchomił samochód i włączył się w ruch 

uliczny.

- Czy zapoznałaś się kiedyś z jedną chociaż ekonomiczną propozycją swego ojca? - zapytał. 

- Albo przeczytałaś jakąś jego wypowiedź na temat polityki zagranicznej?

Stacey  zaprzeczyła.  Pomyślała  ze smutkiem,  że ten  człowiek  nie potrafi  zrezygnować z 

politycznych przemówień.

- No cóż - ciągnął. - Wszystkie te propozycje i pomysły są moje, Stacey. Wymyślone i 

background image

napisane przeze mnie. Oczywiście, twój ojciec stworzył te najbardziej spektakularne opinie na 

temat rodziny i moralności, ale to ja określiłem jego stanowisko dotyczące ekonomii i polityki 
zagranicznej.

Stacey wzruszyła ramionami.
- Chyba nie bardzo wiem, o czym mówisz - powiedziała.

- Na uniwersytecie w Stanford wybrałem specjalizację z ekonomii - mówił dalej, jakby w 

ogóle jej nie słysząc. - Kiedy skończyłem Szkołę Ekonomiczną Whartona, spróbowałem sił w 

świecie biznesu. Dobrze poznałem różne finansowe sztuczki, ale w końcu znudziło mnie to. 
Lubiłem świat idei. Właśnie myślałem o przyjęciu stanowiska wykładowcy na uniwersytecie, 

gdy spotkałem twego ojca podczas zbierania funduszy w Nowym Jorku. Zainteresował mnie. 
Chciał osiągnąć sukces na skalę państwową, ale nie miał w sobie potrzebnej do tego siły i 

determinacji.   Ja,   dzięki   doświadczeniu   wyniesionemu   z   pracy   w   handlu   i   reklamie,   wie-
działem wszystko o panujących tendencjach i kierunkach. Umiałem sprzedać każdy towar. To 

wystarczyło,   aby   twój   ojciec   zaproponował   mi   pracę.   Otrzymałem   stanowisko   asystenta 
administracyjnego, dzięki któremu mogłem łączyć politykę ekonomiczną z moimi ulubionymi 

teoriami   i   pomysłami.   -  Jego  oczy   rozświetlił   entuzjazm.   -   Kiedy   trzeba  było   zająć   jakieś 
stanowisko dotyczące spraw zagranicznych, pochłaniałem wszystko, co było dostępne na ten 

temat. Rozmawiałem z ekspertami, kończyłem różne kursy. To cudowne - uczyć się, tworzyć i 
wprowadzać w życie pomysły.

- Czyli ty odwalałeś całą robotę, a tata zbierał zaszczyty - zaprotestowała Stacey. - Wszyscy 

byli przekonani, że to jego teorie. Nie obchodzi cię to, Justinie? - zapytała.

- Oczywiście, że nie - odparł. - Nie jestem politykiem, Stacey. Pomijając moje umiejętności 

handlowe, jestem tylko ekonomistą i entuzjastą polityki zagranicznej. Prowadzenie kampanii 

to rzecz tymczasowa, konieczna, jeśli chcemy, aby twój ojciec został prezydentem - ciągnął 
Justin. - Ja sam nie mam ani takich pieniędzy, ani takich powiązań politycznych, ani takiego 

autorytetu wśród polityków jak twój ojciec. On jest kandydatem lub, jeśli wolisz, przywódcą 
moich marzeń. Obydwaj  z senatorem bardzo szybko zorientowaliśmy się, ile jesteśmy dla 

siebie warci. Nasza współpraca układa się harmonijnie i bezproblemowo.

- I jeśli ojciec dostanie się do Białego Domu, ty zdobędziesz ważną, wysoko notowaną 

pozycję - dodała Stacey. - Będziesz miał wielką władzę. - Stacey nareszcie zaczynała wszystko 
rozumieć i ta prawda była przygnębiająca.

- Tak - przyznał Justin szczerze. - Nie przeczę, że władza stanowi pokusę nie do odparcia, 

ale   jest   też   coś   ważniejszego.   Mam   wrażenie,   że   dzięki   temu   należę   do...   -   przerwał   i 

zmarszczył brwi, niezadowolony, że powiedział zbyt dużo. Było jasne, że Justin nie chce dłużej 

background image

rozmawiać na ten temat, ale Stacey nie zamierzała rezygnować.

- Należysz do czego, Justinie? - drążyła.
-   Nieważne.   -   Uśmiechnął   się   z   zakłopotaniem.   -   Nie   chcę   cię   dłużej   zanudzać.   -   Był 

najwyraźniej skrępowany.

To zafascynowało Stacey. Nie zamierzała pozwolić, aby teraz wymknął się jej.

- Zanudzałeś mnie przez całe lata tym swoim politycznym żargonem - odparła. - Powiedz 

mi, Justinie.

- Co mam ci powiedzieć? - próbował wykręcić się od odpowiedzi.
- To, co ukrywasz. Coś o jakiejś przynależności.

- Stacey, nie mam ochoty rozmawiać na ten temat - uciął krótko.
Przysunęła się bliżej niego.

-   Nie   przestanę   cię   męczyć,   dopóki   mi   nie   powiesz,   Justinie.   -   Zobaczyła,   jak   mocno 

zaciska szczęki, jak kurczowo trzyma kierownicę. Przysunęła się jeszcze bliżej. - Mów - rzekła 

łagodnie. Uświadomiła sobie, że go dręczy i przypomniało jej się oskarżenie Grace: „Od lat 
zadręczasz tego człowieka!” Czyżby naprawdę tak było? Ta myśl zaniepokoiła ją.

Justin wziął głęboki oddech.
- Nigdy nie należałem do nikogo ani do niczego - zaczął mówić monotonnie, bez żadnych 

emocji. - Wychowywałem się w różnych sierocińcach i nie miałem własnej rodziny. Chociaż 
muszę   przyznać,   że   opiekunowie   byli   dla   mnie   raczej   mili.   Wiedziałem   jednak,   że   moim 

jedynym   kapitałem   jest   inteligencja.   Dlatego   studiowałem   i   pracowałem,   całkowicie 
rezygnując z innych rzeczy - sportu, przyjaźni, działalności społecznej. Otrzymałem stypen-

dium   w   Stanford.   Byłem   wzorowym   studentem,   ale   nigdy   nie   brałem   udziału   w   życiu 
studenckim. Później, po skończeniu studiów, również nic się nie zmieniło.

- A posiadając władzę, nie musisz starać się, żeby do czegokolwiek należeć - powiedziała 

Stacey w zamyśleniu. - Siłą rzeczy zostajesz włączony. Ty wszystkim kierujesz. - Spojrzała na 

niego z uwagą. Po raz pierwszy udało jej się wyciągnąć z niego tak osobiste zwierzenia. Nie 
miała  pojęcia,  jak bardzo  był samotny w młodości,  jak  bardzo brakowało  mu miłości.  Ze 

wstydem uświadomiła sobie, że nigdy nie starała się dowiedzieć czegokolwiek bliżej o nim.

Justin,   bardzo   zakłopotany,   wzruszył   ramionami.   Stacey   była   pewna,   że   żałował   teraz 

chwili słabości i tak osobistej rozmowy. Ona jednak chciała wiedzieć jeszcze więcej. Czuła, że 
jakiś wewnętrzny nakaz zmusza ją do poznania prywatnego życia Justina.

-   Czy   nigdy   nie   pragnąłeś   czegoś   więcej   w   życiu   niż   tylko   zawodowych   i   szkolnych 

sukcesów? - zapytała. - Czy nigdy nie chciałeś założyć własnej rodziny? - Pytanie to wymknęło 

się jakoś samo, wbrew woli Stacey.

background image

- Wydaje mi się, że w którymś momencie swego życia poczułem taką potrzebę - przyznał 

Justin, uśmiechając się lekko. - Jednak dziesięć lat temu zacząłem pracować z twoim ojcem i 
zawarłem znajomość z rodziną Liptonów, a to...

- Nie musisz nic więcej mówić - ucięła oschle Stacey. - Obserwowanie z bliska Liptonów 

może w każdym zabić chęć założenia własnej rodziny. Nie zaskoczyłeś mnie tym. Wiem, że nie 

jesteśmy normalni.

- Nie to miałem na myśli, Stacey - odparł Justin. - Chciałem powiedzieć, że poczułem się 

członkiem waszej rodziny.

Stacey spojrzała na niego z niedowierzaniem. Justin Marks miał należeć do jej rodziny? 

Była   zaskoczona.   To  wydawało   się   nieprawdopodobne.   W   ciągu   tych   dziesięciu   lat   nikt   z 
Liptonów,   nawet   rodzice,   nie   uważali   Justina   za   członka   rodziny.   Mógł   być,   oczywiście, 

bezcennym pracownikiem, ale nigdy jednym z nich!

Spojrzała   na   siedzącego   obok   przystojnego   mężczyznę   i   łzy   napłynęły   jej   do   oczu.   To 

znowu te cholerne hormony! Miała ochotę zapłakać nad samotnością tego człowieka i nad 
tym, jak bardzo był niezrozumiany. Zaczęła szukać w torebce chustki.

- Czy zjesz ze mną kolację dzisiaj wieczorem? - zapytał Justin. Stacey z ulgą pomyślała, jak 

dobrze   złożyło   się,   że   panujący   na   drodze   ruch   i   padający   deszcz   zmuszają   Justina   do 

skupienia uwagi tylko najeździe. Nie potrafiłaby wyjaśnić mu, dlaczego płacze. Sama nawet 
tego nie wiedziała!

- To nie jest dobry pomysł, Justinie - odpowiedziała cicho. W każdym bądź razie nie teraz, 

gdy wzbudził w niej takie wyrzuty sumienia.

-   Dlaczego   nie?   -   zapytał.   -  Przecież   obydwoje   musimy  jeść,   prawda?   -  Zabrzmiało   to 

zupełnie niewinnie.

- Tak, ale nie razem - odpowiedziała.
- Właśnie, że razem - powiedział stanowczo.

- Justinie, to nie ma sensu. - Zgniotła papierową chusteczkę i wrzuciła ją do torebki. - 

Jesteśmy zbyt różni, a poza tym nie interesują mnie przelotne romanse.

- Wiem - odpowiedział z jakąś dziwną satysfakcją w głosie. - Uważam, że to, co jest między 

nami, nie jest przelotne.

Przyznała   mu   w   duchu   rację.   Cokolwiek   między   nimi   zdarzyło   się,   dalekie   było   od 

przypadkowości i przelotności. Panujące między nimi napięcie było zawsze bardzo silne.

Popatrzyła przez okno na padający deszcz i nie mogła powstrzymać się, żeby nie zapytać.
- Justinie, czy miałeś jakieś... chwilowe romanse?

Uświadomiła   sobie,   że   przez   wszystkie   lata   ani   razu   nie   widziała,   żeby   wychodził   na 

background image

randkę.   Zawsze   znajdował   się   w   pobliżu,   z   danymi   statystycznymi,   organizując   różne 

spotkania dla senatora i jego rodziny. Były to jednak tylko oficjalne okazje. Justin uczestniczył 
w   nich   służbowo.   Liptonowie   nie   spoufalali   się   z   asystentem   administracyjnym   senatora. 

Stacey zaczęła się zastanawiać, jakie kobiety podobają się Justinowi. Co by się stało, gdyby 
nagle pojawił się na którejś z tych uroczystości z piękną blondynką u boku? Poczuła dziwny 

ucisk w żołądku, na pewno nie mający nic wspólnego z ciążą.

Justin był wyraźnie niezadowolony z poruszonego tematu.

- Owszem, byłem w swoim życiu związany z kilkoma kobietami - powiedział i wzruszył 

ramionami. - Nic jednak nie przetrwało. Nie było żadnych zobowiązań.

Stacey nawet nie próbowała zrozumieć, czemu odpowiedź tak bardzo ją ucieszyła.
- Czy dlatego, że całkowicie poświęciłeś się karierze? - zapytała.

- Może czekałem, aż dorośniesz i zauważysz mnie, Stacey - zrewanżował się.
- A jeśli w to uwierzę, obiecasz mi gwiazdkę z nieba? - zakpiła.

Justin rzucił jej szybkie zagadkowe spojrzenie.
- Skoro wyczerpaliśmy już ten temat,  czy  możemy wrócić do sprawy naszej dzisiejszej 

wspólnej kolacji? - zapytał.

- Jesteś bardzo uparty - odpowiedziała zirytowana.

-   Oczywiście,   że   jestem.   To   cecha   wszystkich   polityków.   A   więc,   dokąd   pójdziemy   na 

kolację?

Westchnęła z rezygnacją. Justin nie zrezygnuje i nie pogodzi się z odmową. Ona zaś była 

zbyt zmęczona, aby dłużej z nim się spierać.

- No dobrze - zgodziła się z oporami. - Zjemy wspólnie kolację, ale to wszystko, Justinie. 

Nie zamierzam iść z tobą do łóżka - dodała dzielnie i zaczerwieniła się.

Justin   nic   nie   odpowiedział,   Stacey   jednak   zauważyła   pełen   zadowolenia   uśmieszek.   I 

chociaż bardzo chciała rozzłościć się na niego, zupełnie jej się to nie udało. Po prostu nie była 

zła na niego ani za to, że tak nalegał na tę kolację, ani za to, że w taki bezwzględny sposób 
zaciągnął ją do lekarza. I nawet nie próbowała zrozumieć, dlaczego jego uśmiech wzruszył ją.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Czy moglibyśmy zatrzymać się przy aptece? - zapytała Stacey, gdy zjechali z autostrady 

na drogę prowadzącą do miasta. - Chciałabym kupić witaminy i żelazo, które przepisał mi 

doktor Simpson. - Oczywiście nic nie wspomniała o przeciwwymiotnym lekarstwie, które w 
tej chwili było najważniejsze.

- Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie - odpowiedział Justin.
Stacey uśmiechnęła się. Justin był tak uprzejmy, że nagle przestała razić jego ogromna 

dbałość o szczegóły, która zawsze doprowadzała ją do szaleństwa.

Ciągle   mżył   deszcz.   Wjechali   na   parking   obok   apteki   wielkiej   jak   supermarket.   Justin 

wysiadł   z   samochodu,   a   Stacey   odpięła   pasy   bezpieczeństwa   i   chwyciła   klamkę.   Miała 
wrażenie, że drzwi zacięły się, więc mocno popchnęła je ramieniem. Odskoczyły z impetem w 

tym samym momencie, gdy z drugiej strony podszedł do nich Justin.

Nie przyszło jej do głowy, że Justin może obejść samochód dookoła po to, aby otworzyć jej 

drzwi.   Kiedy   po   raz   ostami   mężczyzna   zachował   się   wobec   niej   z   taką   kurtuazją?   W 
dzisiejszych   czasach   oczekuje  się   od   kobiet,   aby  same   dawały   sobie  radę   ze   wszystkim.   I 

właśnie teraz Stacey, nauczona takiej samodzielności, otworzyła drzwi i uderzyła nimi Justina 
w sam środek czoła!

Rozległ się suchy trzask i z rany na czole zaczęła obficie płynąć krew. Stacey krzyknęła i 

wyskoczyła   z   samochodu.   Justin   patrzył   przed  siebie   nieprzytomnym  wzrokiem,  a   kolana 

zaczęły się pod nim uginać. Stacey z przerażeniem ujrzała, jak bezwładnie usiadł na ziemi.

- O Boże, Justinie! - zawołała i uklękła obok niego. - Zabiłam cię!

Justin otworzył jedno oko i ostrożnie dotknął ręką czoła.
- Czuję się tak, jakby przetoczył się po mnie atak całej drużyny futbolowej Uniwersytetu 

Nebraska - powiedział niepewnym głosem, próbując się uśmiechnąć.

- Och, Justinie! - Chociaż jego utrata przytomności trwała. dosłownie kilka sekund, Stacey 

była   tym   potwornie   przerażona.   Na   czole   Justina   urósł   już   duży   krwiak,   a   z   głębokiego 
rozcięcia ciągle płynęła krew.

- Justinie, przepraszam - powiedziała Stacey i zaczęła płakać. - Nie wiedziałam, że tam 

stoisz. Nie spodziewałam się, że będziesz chciał otworzyć mi drzwi. - Przytuliła jego głowę do 

piersi i zaczęła  potrząsać torebką  w poszukiwaniu  czegoś, czym mogłaby opatrzyć ranę. - 
Zużyłam ostatnią chusteczkę. Czym mam zatamować to krwawienie? Och, Justinie! Tak mi 

przykro!

- To nie była twoja wina, Stacey - powiedział Justin uspokajająco. - Wypadki chodzą po 

background image

ludziach. - Stacey uświadomiła sobie całą ironię tej sytuacji. To o n a go zraniła, a teraz on 

próbuje ją pocieszyć. - W kieszeni marynarki mam chustkę - dodał.

Stacey   znalazła   starannie   złożoną   białą   chustkę.   Przycisnęła   ją   do   rany   i   spojrzała   na 

Justina   z   troską.   To   nie   był   już   ten   mężczyzna,   którego   znała.   Nie   wydawał   się   już   taki 
wygładzony i nieskazitelny. Jego ubranie było przemoczone, ubrudzone ziemią oraz krwią; 

włosy mokre i potargane. Był taki niepodobny do siebie. Łzy ponownie napłynęły do oczu 
Stacey.   Patrzyła   na   Justina,   gdy  siedział   na   ziemi  bezbronny,   zakrwawiony,   zabrudzony   i 

obolały. To jej wina! Mocniej przycisnęła chustkę do rany; Justin skrzywił się.

- Przepraszam - płakała. - Biedny Justin!

- Wszystko w porządku - zapewnił ją. - Tylko czuję się nieco idiotycznie, siedząc na ziemi w 

strugach deszczu.

Justin wstał gwałtownie, zrobił kilka kroków i nagle zatoczył się. Stacey podbiegła do niego 

i mocno go objęła.

- Kręci ci się w głowie? - zapytała. - Oprzyj się o mnie, Justinie. Chyba wstałeś za szybko. - 

Przeraził ją kolor jego twarzy, białej jak ściana. - Nie jest wykluczone, że masz wstrząs mózgu. 

-   Właściwie   była   tego   pewna.   Drzwi   uderzyły   Justina   bardzo   mocno,   a   jego   utrata 
przytomności i późniejsze zawroty głowy tylko potwierdziły jej diagnozę. Lucas już kilka razy 

w   swojej   brutalnej   karierze   futbolowej   miał   wstrząs   mózgu   i   Stacey   doskonale   znała 
świadczące o tym objawy.

Justin, podtrzymywany przez Stacey, dotarł do samochodu. Chustka, którą przez cały czas 

przyciskał do czoła, była już zupełnie przesiąknięta krwią.

- Daj mi kluczyki, Justinie - powiedziała Stacey. - Jedziemy do najbliższego szpitala.
Jej ręce drżały, gdy przeszukiwała kieszenie Justina. Pochyliła się, a on oparł ręce o jej 

biodra i powiedział:

- Do szpitala? To zupełnie niepotrzebne, Stacey. W domu poleję ranę jodyną i...

- Jedziemy do szpitala, Justinie. - Miała już w ręku kluczyki. - Trzeba założyć na tę ranę 

kilka szwów, a poza tym masz chyba wstrząs mózgu.

Justin protestował podczas całej drogi do szpitala, jednak Stacey całkowicie go ignorowała.
- Nie próbuj być taki dzielny - powiedziała. - Wiem, że cierpisz. Nie musisz przede mną 

udawać.

Gdy dojechali już na miejsce, Stacey pomogła mu wysiąść z samochodu i dojść do izby 

przyjęć.   Wobec   dyżurnej   pielęgniarki   zachowywała   się   jak   rozwścieczona   lwica   broniąca 
małych. Jeśli sytuacja tego wymagała, Stacey potrafiła zachowywać się, jak przystało córce 

senatora. Nie zważając na przemoczone i zakrwawione ubranie, podała swoje nazwisko, a tym 

background image

samym nazwisko ojca, i zażądała, aby natychmiast przyjęto Justina. Tak też się stało.

Była   przy   nim   przez   cały   czas.   Lekarz   obejrzał   ranę   i   kazał   zrobić   rentgen   czaszki. 

Następnie   założył   cztery   szwy   i   na   koniec   zgodził   się   z   diagnozą   Stacey,   że   Justin   ma 

wstrząśnienie mózgu. Zalecił, aby przez następne kilka dni chory leżał spokojnie w łóżku. 
Wypisał także receptę na lekarstwo przeciwko mogącemu pojawić się bólowi głowy.

- Kilka dni w ciszy i spokoju! - powiedział Justin ironicznie, gdy wyszli ze szpitala. Miał na 

głowie imponujący opatrunek. Stacey podtrzymywała go, mocno obejmując w pasie.

- Gdyby doktor zobaczył mój rozkład zajęć na najbliższe dni - ciągnął Justin - zrozumiałby, 

jak bardzo niedorzeczne jest jego polecenie!

-   Justinie,   musisz   posłuchać   lekarza   -   odparła   Stacey.   -   Nie   możesz   teraz,   po   takim 

wypadku, prowadzić swojego szalonego trybu życia.

- Stacey, czuję się świetnie - zaprotestował Justin. - Nie będę leżał w łóżku i tracił czasu 

tylko dlatego, że uderzyłem się w głowę!

Dotarli do samochodu i Stacey pomogła Justinowi wsiąść do niego.
- Pojedziesz teraz prosto do domu - powiedziała. - Położysz się do łóżka i zastosujesz do 

wszystkich poleceń doktora. Ja natomiast zamierzam upewnić się, że tak właśnie będzie.

Justin uśmiechnął się rozbawiony.

- Jesteś bardzo stanowcza, Stacey - powiedział.
-   Tak,   upór   jest   cechą   wszystkich   ludzi   związanych   z   polityką   -   odpowiedziała, 

przypominając mu jego własne słowa. - Nawet tych opornych, stojących na uboczu.

Znów   zatrzymali   się   przy   aptece,   aby   kupić   przeciwbólowe   lekarstwo   dla   Justina   i 

zrealizować receptę Stacey. Lek przeciwwymiotny będzie jej teraz bardzo potrzebny, skoro ma 
dobrze zaopiekować się Justinem.

-   Myślę,   że   będzie   lepiej,   jeśli   tym   razem   zostanę   w   samochodzie   -   powiedział   Justin 

obrażonym tonem. Jednak mówiąc to, uśmiechnął się i Stacey spojrzała na niego z rosnącym 

podziwem.   Był   taki   dzielny.   Nie   zdawała   sobie   dotąd   sprawy   z   tego,   że   Justin   ma   takie 
doskonałe poczucie humoru. Żartował teraz, kiedy prawdopodobnie był bardzo cierpiący!

Pochyliła się, żeby uścisnąć jego rękę.
- Zaraz wrócę z lekarstwami, Justinie - powiedziała ciepło.

Dwadzieścia minut później Justin wprowadził Stacey do swego mieszkania, składającego 

się   z   kilku   pokoi   na   pierwszym   piętrze   odnowionego   domu   niedaleko   Kapitelu.   Ściany 

pomalowane zostały na biało, a w oknach, zamiast zasłon, wisiały żaluzje. Niemodne i źle 
dobrane meble były na pewno nie do przyjęcia nawet w czasach, kiedy je wyprodukowano.

-   Och!   -   zawołała   Stacey,   rozglądając   się   po   strasznym   salonie.   -   Co   za   odważne 

background image

pomieszanie stylów! Czy... sam urządzałeś swoje mieszkanie, Justinie?

- Nie - odpowiedział. - Wynająłem je już umeblowane.
Stacey odetchnęła z ulgą.

- Więc nie obrazisz się, jeśli powiem, że te meble są ohydne? - zapytała. - Od patrzenia na 

tę kanapę po prostu bolą oczy! Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy były modne ogromne 

pomarańczowe róże na ckliwym różowym tle. I w dodatku to krzesło w niebieskie i żółte pasy! 
Zbrodnia!

Justin roześmiał się.
- Naprawdę nie spędzam tutaj zbyt dużo czasu - powiedział. - To mieszkanie jest wygodne, 

bo znajduje się blisko biura, a poza tym ciągle nie mam swoich mebli. - Obojętnie wzruszył 
ramionami.

Kuchnia i sypialnia urządzone były w ten sam bezosobowy i ponury sposób. Nie było tam 

żadnego śladu obecności Justina Marksa.

- Mieszkasz tu od dziesięciu lat? - zapytała z niedowierzaniem. Jak mógł to wytrzymać? I 

jak w ogóle można mieszkać gdzieś dziesięć lat i chociaż trochę nie naznaczyć tego miejsca 

swoją obecnością?

- Kupiłem nowy materac trzy lata temu - powiedział Justin i usiadł na brzegu podwójnego 

łóżka, przykrytego kapą z brązowego sztruksu.

- To dobrze, ponieważ kilka następnych dni spędzisz w łóżku, a położysz się do niego już! - 

Spojrzała mu prosto w twarz. - Teraz się rozbierzesz. Przygotuję ci obiad.

Zanim   zdążył   odpowiedzieć,   Stacey   przeszła   z   sypialni   do   malej,   brzydkiej   kuchni.   W 

lodówce nie było nic, poza na wpół opróżnionym pudełkiem margaryny. Zajrzała do szafek 
wiszących na ścianach; znalazła tam dziwny zestaw talerzy i szklanek, należący najwyraźniej 

do  wyposażenia  mieszkania.  Był  tam  jeszcze   bochenek chleba  i  duża  puszka   czekolady   w 
proszku. Zdumiona wróciła do sypialni.

Justin w dalszym ciągu siedział na brzegu łóżka.
- Ależ tutaj w ogóle nie ma jedzenia! - zawołała Stacey.

- Rzadko jadam w domu - odparł Justin. - Czasem robię sobie śniadanie złożone z tostów i 

czekolady.  Kilka  razy  zdarzyło  mi się jeść tutaj  obiad, ale wtedy po prostu kupowałem w 

sklepie coś mrożonego.

- Nie możesz nie mieć nic do jedzenia w domu! - upierała się Stacey. Nie rozumiała tego. 

Może Justin był naprawdę jakimś skomputeryzowanym, doskonałym mechanizmem?

Stacey przyglądała mu się, jak zdejmował marynarkę. Pomyślała, że ten człowiek nigdy nie 

miał   swojego   domu   i   rodziny.   Jego   mieszkanie,   okropnie   urządzone   i   pozbawione 

background image

niezbędnych do normalnego życia przedmiotów, było prawdopodobnie wszystkim, co mógł 

nazwać własnym domem. Było to tak samo żałosne jak fakt, że Liptonowie stanowili dla niego 
ideał rodziny. Jak bardzo obydwie te rzeczy były dalekie od prawdy!

Justin   patrzył   uważnie,   jakby   chciał   poznać   jej   myśli.   Nagle   przewrócił   się   na   łóżko, 

chwytając się za obandażowaną głowę.

- Justinie! - zawołała Stacey i podbiegła do niego. - Czy znowu masz zawroty głowy? - 

Lekarz ostrzegł ją przed tym.

- Tak...
- Och, biedny Justin! - Pomogła mu ostrożnie położyć głowę na poduszkach. - Czy chcesz 

tabletkę przeciwbólową? - Odpięła guziki jego koszuli, chcąc ułatwić mu oddychanie.

Nagle Justin chwycił ją za nadgarstki i przycisnął jej dłonie do swojej piersi. Poczuła pod 

palcami kręcone, ciemne włosy i silne, umięśnione ciało. Odetchnęła głęboko. W tej chwili 
Justin nie wyglądał jak człowiek cierpiący na zawroty głowy. Był bardzo czujny, skupiony i...

- Justinie... - Stacey próbowała uwolnić ręce, ale trzymał je mocno.
- Czy mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? - zapytał stłumionym głosem.

Jej serce gwałtownie zabiło. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności, to znaczy łóżko, ciszę i 

mrok   w   pokoju,   a   także   bandaż   na   głowie   Justina,   Stacey   zachowała   zdrowy   rozsądek. 

Zmusiła się do uśmiechu.

- Chyba naprawdę majaczysz, Justinie. Wyglądam jak zmokła kura - powiedziała, wiedząc, 

że   jest   bliska   prawdy.   Włosy   miała   wilgotne,   proste   i   sztywne   od   deszczu,   sukienka   była 
pognieciona i zakrwawiona, a po makijażu nie zostało ani śladu.

- Nie! - Wziął jej twarz w swoje ręce. - Nie, Stacey. Dla mnie jesteś piękna. Piękna... - Jego 

ochrypły głos był jak pieszczota. Justin objął ją za szyję i przyciągnął do siebie. Przez krótką, 

cudowną chwilę nie myślała o niczym, tylko leżała z policzkiem przyciśniętym do miękkich 
włosów, czując pod sobą silne, muskularne ciało.

Jedną ręką w dalszym ciągu obejmował jej kark, drugą zaś zaczął gładzić biodro. Z ust 

Stacey wydobył się cichy jęk, poczuła budzący się w niej wielki ogień.

Wystarczył   jeden   krótki   moment,   by   Justin   wsunął   swoją   nogę   między   nogi   Stacey   i 

przewrócił ją na plecy. Leżał teraz obok, a ręka wędrowała po ciele Stacey, przesuwała się po 

piersiach, brzuchu i udach. Poruszała ustami, chcąc wymówić jego imię, ale nie wydobywał się 
z nich żaden dźwięk. Patrzyła w ciemne oczy znajdujące się teraz blisko jej twarzy. I wtedy 

powoli i nieodwołalnie jego usta zaczęły zbliżać się.

- Nie, Justinie - wyszeptała, ale wiedziała, że był to bardzo symboliczny protest. Zadrżała. 

Chciała   poczuć   jego   wargi   na   swoich   i   to   pragnienie   doprowadzało   ją   do   rozpaczy.   Usta 

background image

mężczyzny zatrzymały się na chwilę.

- Tak, Stacey - wyszeptał i wsunął dłoń między uda, by pieścić ją w najbardziej intymny 

sposób. - Tak, kochana.

Nie mogła oddychać ani mówić. Pod wpływem pieszczot ciało wygięło się w łuk, a z ust 

wydobyło się westchnienie.

-   Pragniesz   mnie,   Stacey   -   powiedział   Justin,   obserwując   jej   reakcję.   -   Chcesz   mnie. 

Powiedz mi to. - Nie przestawał jej pieścić w tak zmysłowy sposób, że bliska była szaleństwa. - 

Powiedz, kochanie. Chcę usłyszeć, jak to mówisz.

Nie potrafiła mu się oprzeć, nie mogła już opanować narastającej w niej dzikiej żądzy. Jego 

język dotykał lekko jej języka, drażnił, ale w końcu uciekał, dopóki nie zawołała.

- Och, Justinie! Chcę ciebie! Bardzo cię pragnę!

Usta wreszcie złączyły się i zaczęli całować się mocno, gwałtownie, z żarem, który budził 

jeszcze większą namiętność. Ręka Justina nie przestawała pieścić Stacey. Przylgnęła, pragnąc 

go...

Dzwonek telefonu dochodził jakby z innego wymiaru. Natrętny i napastliwy, był zgrzytem 

w ich bardzo prywatnym świecie. Nie przestawał jednak dzwonić! Po sześciu dzwonkach nie 
mogli dłużej go ignorować. Czarny telefon stał na nocnym stoliku i brzęczał długo, aż Justin 

nie odsunął się od Stacey i nie odebrał go.

-   Słucham   -   warknął   do   słuchawki.   -   Tak,   Fred.   Tak,   zrobiłem   to.   Tak,   wiem. 

Opublikowaliśmy oświadczenie, które nakreśla...

„Jeszcze jedna polityczna rozmowa” - pomyślała Stacey. Było to coś na temat głosowania w 

senacie. Słuchała, niezdolna do tego, żeby myśleć, poruszyć się czy zrobić cokolwiek innego. 
Czuła   się   słaba   i   zdezorientowana;   zbyt   szybko   nastąpił   powrót   z   wyżyn   seksualnego 

pobudzenia do rzeczywistości.

Leżała teraz na łóżku i czuła się pusta, zawiedziona i coraz bardziej zła. Zorientowała się, 

że Justin przygląda się jej i nagle uświadomiła sobie, jak musi wyglądać, leżąc wyciągnięta na 
łóżku, z rozrzuconymi nogami i piersiami poruszanymi szybkim, płytkim oddechem. Usiadła 

gwałtownie, mając wrażenie, że zaczerwieniła się od czubka głowy po pięty. Justin mocno 
chwycił ją za rękę.

- Puść mnie! - powiedziała cicho. Z trudem opanowała się, żeby tego nie wykrzyczeć. Co 

powiedziałby Fred Rhodes, gdyby usłyszał, że w sypialni szefa znajduje się córka senatora?

-   Fred,   porozmawiamy   jutro   rano   -   powiedział   Justin.   Przez   cały   czas   trzymał   Stacey 

bardzo mocno. Nie mogła się uwolnić i coraz bardziej chciała krzyczeć. Justin zdawał sobie 

chyba z tego sprawę, bo natychmiast zakończył rozmowę.

background image

- Puść moją rękę, Justinie! - wrzasnęła chwilę po tym, jak Justin odłożył słuchawkę. - 

Natychmiast!

- Stacey, wiem, że jesteś zdenerwowana - powiedział Justin uspokajająco.

- Masz rację, do cholery! - odparła Stacey. - Jestem zdenerwowana! I jeśli zaraz mnie nie 

puścisz...

- Połóż się, kochanie. Byłaś tak blisko;.. Pozwól mi...
- Nie! - krzyknęła. Całe ciało płonęło ze wstydu. Cóż najlepszego zrobiła! Załamywał ją 

brak panowania nad sobą. W równym stopniu niepokoiło to, jak rozwścieczało. Zwalczyła w 
sobie   ogromne   pragnienie,   żeby   się   rozpłakać.   Nagromadzone   podniecenie   domagało   się 

uwolnienia, dosłownie wrzało w jej rozbudzonym ciele. Gdyby wtedy nie przerwał!

Nagle   Justin   puścił   rękę   Stacey.   Korzystając  z   okazji,   zerwała   się   z  łóżka   i  wybiegła   z 

pokoju.

-   Wychodzę!   -   rzuciła   przez   ramię.   Porwała   płaszcz   i   torebkę   z   okropnego   krzesła   w 

kolorowe   pasy.   Skierowała   się   do   drzwi   wyjściowych.   Nagle   zamarła...   Przecież   nie   ma 
samochodu! Musi zadzwonić po taksówkę, żeby wrócić do domu. Zazgrzytała zębami. Powrót 

do   sypialni   Justina   po   to,   żeby   skorzystać   z   telefonu,   był   ostatnią   rzeczą,   której   Stacey 
pragnęła. Trzeba jednak w jakiś sposób dostać się do domu, a to za daleko, żeby iść piechotą. 

Musi więc wrócić do sypialni i zadzwonić.

Wyprostowała ramiona i weszła do pokoju, z którego dopiero uciekła. Zdziwiła się, widząc, 

że Justin wciąż jeszcze leży na plecach, a jego oczy są zamknięte.

- Justinie? - powiedziała ostrożnie. Leżał zupełnie nieruchomo. Wzrok Stacey spoczął na 

bandażu opasującym jego czoło i na ten widok serce nerwowo w niej podskoczyło.

- Justinie, dobrze się czujesz? - Zrobiła krok w jego stronę.

Otworzył oczy.
- Myślałem, że już poszłaś, Stacey - powiedział.

- Muszę zadzwonić po taksówkę - odpowiedziała. - Mój samochód został u rodziców.
Justin podniósł dłoń do skroni.

- Weź w takim razie mój - powiedział cicho. Musiała zbliżyć się, żeby to usłyszeć. Stanęła 

obok łóżka i spojrzała na Justina. Niemal słyszała, jak bije jej serce.

- Justinie, boli cię głowa, tak? - zapytała. Doskonale wiedziała, że tak właśnie było. Doktor 

zalecił   ciszę   i   spokój,   a   w   ciągu   ostatnich   trzydziestu   minut   robili   wszystko   oprócz 

zachowywania ciszy i spokoju! „Przeze mnie ten człowiek został ranny” - obwiniała się Stacey. 
I teraz jeszcze bardziej pogarszała jego stan, całkowicie ignorując polecenia lekarza.

- Justinie - wyszeptała niepewnie, pragnąc dotknąć jego gęstych czarnych włosów.

background image

Justin otworzył oczy i jęknął.

- Tak bardzo cię boli? - zawołała przestraszona.
Jęknął ponownie i obrócił się na bok.

-   Okropnie   -   odpowiedział.   Jego   głos   był   przytłumiony.   -   Do   diabła,   nie   zamierzam 

uskarżać się, Stacey. Nie szanuję ludzi, którzy użalają się nad sobą.

- Och, ty nie jesteś taki - zawołała oburzona. - Po tym wszystkim, co dzisiaj przeszedłeś! 

Byłeś wspaniały, Justinie.

Wydał z siebie dźwięk, którego nie potrafiła zidentyfikować. Pomyślała zaniepokojona, że 

to chyba jęk przed agonią. Biedak!

- Może chcesz proszek przeciwbólowy? - zapytała.
- Wezmę go później - odpowiedział. - Najpierw chyba zjem na kolację tosty i czekoladę. 

Weź mój samochód i jedź do domu. Kluczyki są w...

- Nie mogę zostawić cię w takim stanie - przerwała mu Stacey. To było nie do pomyślenia! 

Zostawić   go   samego,   takiego   cierpiącego,   w   tym   okropnym   mieszkaniu   i   w   dodatku   bez 
żadnego jedzenia!

- Czy zostaniesz na noc? - Dotarł do niej stłumiony głos.
Spojrzała w jego kierunku, zastanawiając się, czy ktoś kiedykolwiek został przy nim, gdy 

był chory lub gdy coś go bolało. Myślała o małym chłopcu, który dorastał, nie mając własnego 
domu ani rodziny. Serce skurczyło się pod wpływem bólu. Ogarnęła ją wielka litość dla tego 

znakomitego polityka i maniaka pracy, który teraz leżał cicho i spokojnie w łóżku. Był chory i 
potrzebował jej. Poczuła, że jest jej bardzo bliski.

- Tak, Justinie - odpowiedziała. Pragnienie, by go dotknąć, było teraz tak silne, że poddała 

mu się i wyciągnęła rękę, żeby pogładzić ramię Justina. - Tak, zostanę z tobą.

W najbliższej pizzerii zamówili telefonicznie pizzę, którą dostarczono im do domu. Justin 

stanowczo nie pozwolił Stacey wyjść po zakupy w środku nocy i prościej było podporządkować 

się. Stacey pomyślała, że może zaopatrzyć kuchnię Justina w żywność jutro rano.

Usiedli na łóżku, a pudełko z pizzą postawili między sobą. Zjedli ją całą; wyglądało na to, 

że rana Justina nie zmniejszyła jego apetytu. Zjadł pięć kawałków, Stacey tylko trzy.

Justin wziął prysznic i przebrał się w błękitną piżamę. Stacey nie mogła oderwać od niego 

wzroku. Zawsze widziała go tylko w trzech kolorach: czarnym, szarym i białym. Dopiero teraz 
okazało  się,  jak  wspaniale  wygląda  w niebieskim.  Poza  tym  luźna  piżama   w  jakiś  sposób 

podkreślała   muskularną   budowę   ciała.   Stacey   przełknęła   łyk   coli,   trzymając   puszkę   w 
nerwowych palcach. Myśli niezależnie od niej dryfowały w niebezpiecznym kierunku.

- Mam kilka zapasowych bluz od piżam. Są w dolnej szufladzie - powiedział Justin, nie 

background image

spuszczając z niej wzroku. - Dlaczego nie weźmiesz gorącej kąpieli i nie włożysz jednej z nich? 

Moglibyśmy wtedy położyć się do łóżka.

Stacey zakrztusiła się colą. Justin zabrał puszkę i pochylił się, żeby poklepać dziewczynę po 

plecach.

- Wszystko w porządku, skarbie?

-   Justinie,   przestań!   -   Stacey   zaczynała   już   żałować   obietnicy,   że   zostanie   na   noc. 

Wydawało się, że bóle głowy zniknęły w jakiś cudowny sposób, i to bez pomocy pigułek. Justin 

był   pełen   sił   witalnych,   bardzo   uwodzicielski   i   bardzo   męski,   co   wprawiało   ją   w   wielkie 
zakłopotanie.

- Będę spała w ubraniu - powiedziała stanowczo, cofając się przed jego dłońmi. - I nie w 

łóżku z tobą, ale na kanapie w salonie.

- Od tego wzoru na kanapie mogą przyśnić ci się koszmary - ostrzegł Justin z uśmiechem. - 

Poza tym jest zbyt krótka i wąska, żeby mogło być ci na niej wygodnie. - Chwycił jej rękę i 

podniósł do ust, żeby pocałować. - Będziemy spać w moim łóżku, Stacey.

Jego podniecające słowa i pieszczotliwy dotyk wywołały w niej falę pożądania. Wyrwała 

dłoń z jego rąk.

- Justinie, to szaleństwo! - powiedziała z jękiem.

- Nie bój się - rzekł. - Pozwól mi obejmować cię dziś w nocy. To wszystko, czego chcę. 

Trzymać cię w ramionach przez całą noc.

Stacey miała wrażenie, że zatraca się w jego ciemnych, gorących oczach. Nagle poczuła 

zmęczenie, kompletne wyczerpanie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Wydarzenia ostatnich 

dwudziestu  czterech  godzin: bezsenna noc,  stresujący  dzień, domagająca  się swoich  praw 
ciąża, doprowadziły ją do stanu zupełnego odrętwienia.

- Lekarz zalecił ci spokój i odpoczynek - przypomniała mu. - A to wyklucza...
- Tak, moja słodka - przerwał jej, uśmiechając się szeroko. - To rzeczywiście absolutnie 

wyklucza...

Zaczął gładzić jej ręce od nadgarstków do ramion. Stacey zakręciło się w głowie.

- Chodź do łóżka, Stacey - powiedział miękko. - Najwyższa pora pójść spać.
Stacey, bardzo już śpiąca, przytaknęła, nie dopuszczając do siebie żadnych innych myśli. 

Bardzo wolno poszła do łazienki. Była zbyt zmęczona, żeby wziąć prysznic. Starczyło jej sil 
tylko   na   to,   aby   zdjąć   sukienkę,   za   ciasny   biustonosz   i   włożyć   ciemnoniebieską   bluzę   od 

piżamy Justina. Umyła twarz i wróciła do sypialni.

Justin   odchylił  kołdrę,  zapraszając  do  łóżka.  Materac  był  sprężysty   i  bardzo   wygodny, 

Stacey z ulgą wtuliła głowę w poduszki, rozkoszując się ciepłem, jakie dawała wypełniona 

background image

pierzem kołdra. Na zewnątrz wiatr i deszcz uderzały o szyby. Poczuła się dobrze i bezpiecznie. 

Była szczęśliwa, że leży w łóżku obok Justina. Wydawało się, że zmęczenie krąży jak narkotyk 
w jej żyłach i usypia ją. Zamknęła oczy.

I   chwilę   później   już   je   otworzyła.   Justin   wsunął   palce   pod   elastyczny   pasek   rajstop   i 

majtek.

- Zdejmij to, kochanie. - Głos był łagodny i miękki. - Będzie ci wtedy wygodniej.
Chwyciła jego rękę i ostrożnie odsunęła.

- Justinie. - Była tak senna, że z trudem mówiła. - Zróbmy długą, długą, bardzo długą 

przerwę.

Justin roześmiał się głęboko i radośnie. Przyciągnął ją do siebie, robiąc ze swojego ciała 

coś w rodzaju kołyski.

- Śpij, Stacey - szepnął, a ona poczuła jego oddech na swoich włosach. Przytulona do niego, 

już   prawie   zasypiała,   gdy   nagle   pomyślała   o   Brynn.   Dawno   temu   obydwie   ustaliły,   że   ze 

względów bezpieczeństwa zawsze będą sobie mówiły, dokąd wychodzą.

- Justinie. - Odwróciła się w jego ramionach. - Muszę zadzwonić do Brynn i powiedzieć jej, 

gdzie jestem.

Bez   narzekania   i   zadawania   zbędnych   pytań   wykręcił   numer   ich   telefonu.   Stacey 

pomyślała, że są jednak takie chwile, kiedy jego praktyczność jest bardzo pożyteczną cechą. 
Podczas gdy Stacey rozmawiała z Brynn, Justin przez cały czas trzymał ją w ramionach, nie 

pozwalając zsunąć się ciepłej kołdrze.

- Cieszę się, Stacey, że zaczęłaś rozwiązywać swoje problemy - powiedziała Brynn, gdy 

Stacey wyjaśniła jej, gdzie spędzi tę noc.

- Brynnie, to nie jest to, o czym myślisz - zaprotestowała Stacey.

- Owszem, Brynn - powiedział głośno Justin. - To jest dokładnie to, o czym myślisz.
- Justinie! - upomniała go zawstydzona Stacey.

Brynn roześmiała się.
-   Ten   facet   chyba   naprawdę   zmienia   się   przy   tobie,   Stace.   Przecież   nigdy   dotąd   nie 

żartował ani nie robił tego typu uwag.

- Och, to jest prawdziwy komediant! - zawołała Stacey i żartobliwie uderzyła Justina w 

rękę. On natomiast mocno objął ją ramionami i nogami, uniemożliwiając ucieczkę. Wiła się w 
jego objęciach, chichocząc mimo woli. Justin roześmiał się teatralnie, głośno i łobuzersko, i 

jeszcze bardziej wzmocnił uścisk. Przez moment zapomnieli o Brynn. W końcu ona sama, 
chrząkając, przypomniała o swojej obecności.

- Stacey - powiedziała - nie chciałabym psuć wam zabawy, ale nie zgadniesz, kto kręcił się 

background image

dzisiaj wieczorem obok naszego domu. Cord Marshall! Twierdził, że szuka ciebie.

Justin usłyszał to i zesztywniał.
- Marshall? - powtórzył.

-   Brynn,   jestem   pewna,   że   Marshall   rzeczywiście   mnie   szukał   -   powiedziała   Stacey 

beztrosko. - Mam wystąpić w jego programie w sobotę wieczorem.

- Co takiego? - zapytała zaskoczona Brynn.
- Zapomnij o tym! - uciął krótko Justin. Stacey próbowała uwolnić się, ale nie wypuszczał 

jej ze swoich ramion.

- Brynn, wczoraj wieczorem byłam na kolacji z Cordem - powiedziała Stacey. - Właściwie, 

to okazało się, że jest bardzo miły i obiecałam mu...

- Miły! - powtórzyła Brynn. - Stacey, ten facet to straszny szuja. Byłabyś bezpieczniejsza, 

jedząc obiad z chorym na tyfus!

Justin odebrał Stacey słuchawkę.

-   Nie   denerwuj   się,   Brynn   -   powiedział   uspokajająco.   -   Stacey   nie   wystąpi   w   tym 

programie. Nie będzie także następnych obiadów z tym „miłym” panem.

Stacey zachmurzyła się i zabrała mu słuchawkę.
- Brynnie...

- Stacey, posłuchaj - przerwała jej Brynn. - Justin i ja po raz pierwszy zgadzamy się ze 

sobą. Marshall to chytry lis. Próbował wyciągnąć ze mnie informacje na temat twojej rodziny. 

Uważa, że nikt nie oprze się jego wdziękowi i próbował mnie podrywać.

- Cord Marshall próbował cię podrywać? - zawołała Stacey. - I co zrobiłaś, Brynnie?

- Pamiętasz, jak Lucas dawał nam kiedyś lekcje samoobrony? - zapytała Brynn obojętnie. - 

Otóż po raz pierwszy wypróbowałam swoje umiejętności właśnie na Marshallu. Okazało się, 

że to działa, Stacey.

- Och, jaka szkoda, że mnie przy tym nie było! - zawołała Stacey.

- Co za żądza krwi! - Justin uśmiechnął się złośliwie. - Powiedz Brynn, żeby przywiozła ci 

jutro jakieś ubranie - dodał. - Może wpaść tutaj w drodze do pracy.

- Zamówienie przyjęte! - zawołała Brynn, zanim Stacey zdążyła cokolwiek powiedzieć. - 

Coś luźnego i wygodnego, prawda, Stacey?

- Dobranoc, Brynn - odpowiedziała Stacey. Justin wziął słuchawkę i odłożył na widełki. 

Jego ręce poszukały jej piersi.

- Na czym to skończyliśmy? - zapytał.
- Na tym - prawie zasypiając, odpowiedziała Stacey surowo i odsunęła jego ręce, kładąc je 

na swoich biodrach. Nie przyszło jej do głowy, żeby odsunąć się. Wręcz przeciwnie, przytuliła 

background image

się mocniej do Justina. Objął ją mocno.

- Dobranoc, Justinie - powiedziała sennie.
- Dobranoc, kochanie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

-   Stacey,   gdzie,   do   diabla,   są   moje   spodnie?   -   zawołał   zirytowany   Justin.   Wziął   już 

prysznic, ogolił się, ubrał w sztywno wykrochmaloną, białą koszulę, szarą marynarkę, ciemny 

krawat, skarpetki i białe spodenki. Teraz stał przed otwartą szafą i przeszukiwał jej zawartość, 
wołając mocno zdenerwowany: - Nie ma tutaj ani jednej pary spodni!

- Przecież powiedziałam ci, że nie pójdziesz dzisiaj do pracy, Justinie. - Stacey patrzyła na 

niego rozbawiona. - Doktor kazał ci odpoczywać i to właśnie będziesz robić. Wracaj więc do 

łóżka, a ja przyniosę ci śniadanie.

- Cholera, nie chcę żadnego śniadania! Chcę dostać moje spodnie! Co z nimi zrobiłaś? 

Przecież było tutaj osiem par.

-   Zamknęłam   je   w   bagażniku   samochodu   -   oświadczyła   Stacey,   bardzo   z   siebie 

zadowolona. - A kluczyki mam ja. Wzięłam spodnie ze sobą nawet do sklepu dziś rano, kiedy 
jeszcze   spałeś.   Byłam   pewna,   że   będziesz   chciał   iść  do   pracy.   Wiedziałam,   że   bez   spodni 

daleko nie zajdziesz.

- Zamknęłaś moje spodnie w bagażniku? - powtórzył Justin z niedowierzaniem.

-   Tak   -   przytaknęła.   -   A   potem   zawiadomiłam   twoje   biuro,   że   nie   przyjdziesz   dzisiaj. 

Zadzwoniłam również do mamy i poprosiłam, aby powtórzyła ojcu, że miałeś wypadek i żeby 

nie przeszkadzać ci tysiącami telefonów.

-   Zdaje   się,   że   spędziłaś   dzisiaj   bardzo   pracowity   poranek,   prawda?   -   jęknął   Justin.   - 

Stacey, jest prawie dziesiąta! Nigdy w życiu nie spałem tak długo. Muszę być dzisiaj w biurze.

- To tabletka przeciwbólowa tak zwaliła cię z nóg - wyjaśniła Stacey. - Dałam ci ją o piątej 

rano, kiedy wstałam, żeby... - przerwała. No cóż, lepiej nie wdawać się w szczegóły. Wstała 
wtedy, żeby połknąć swoje przeciwwymiotne lekarstwo i od razu dała Justinowi proszki, na 

wypadek, gdyby znów zaczęła go boleć głowa. Był wtedy taki śpiący, że posłusznie je połknął.

- Narkotyzujesz mnie! - oskarżył ją Justin. - Nigdy nie brałem żadnych tabletek. Nawet 

aspiryny!

Stacey przyznała w myślach, że lekarstwo rzeczywiście silnie na niego podziałało. Spał, 

kiedy o wpół do dziewiątej przyjechała Brynn, spał także o dziewiątej, gdy Stacey wyjechała na 
zakupy. Zabranie ze sobą jego spodni było nagłym i, jak się okazało, świetnym pomysłem, 

którego Stacey  sama sobie pogratulowała.  W przeciwnym  razie  Justin mógłby ubrać się i 
wyjechać do pracy przed jej powrotem ze sklepu.

-   Uzupełniłam   nieco   zapasy   w   twojej   kuchni   -   powiedziała   Stacey,   obciągając   rękawy 

różowo - szarego dresu. Brynn kupiła ten dres w okresie, kiedy zaczęła uprawiać bieganie. 

background image

Luźne   spodnie   i   bluza   były   teraz   idealne   dla   Stacey.   Brynn   podrzuciła   także   skarpetki   i 

adidasy.

- Jesteś mi winien sto pięćdziesiąt pięć dolarów za zakupy - dodała Stacey.

- Co? - zawołał Justin.
- Potrzebowałeś wszystkiego - wyjaśniła Stacey - łącznie z solą i pieprzem. Co chciałbyś na 

śniadanie?   Płatki?   Jajka?   Bekon?   -   pytała   Stacey,   wiedząc,   że   dzięki   swemu   cudownemu 
lekarstwu będzie mogła sobie z tym wszystkim poradzić. - Kupiłam nawet sok pomidorowy i 

zamrożone ciastka jagodowe.

- Chcę odzyskać spodnie!

- Powtarzasz w kolko to samo.
- Gdzie są kluczyki? - zapytał.

-   W   bezpiecznym   miejscu.   Tam,   gdzie   na   pewno   ich   nie   znajdziesz   -   odpowiedziała. 

Schowała je w biustonoszu, który miała na sobie. Posłała Justinowi zwycięski uśmiech. - A 

teraz włóż piżamę i wróć do łóżka jak grzeczny chłopczyk. - Justin groźnie popatrzył na nią. - 
Może dać ci gorący termofor? - zapytała wesoło.

Ruszył w jej stronę; jego oczy niebezpiecznie błyszczały.
- Już dość tego, Stacey. - Stanął przy niej, ale odważnie spojrzała mu prosto w twarz, nie 

dając się zastraszyć.

- Uspokój się, Justinie, bo rozboli cię głowa.

- Nigdy nie bolała mnie głowa! W ogóle nigdy nic mi nie było! Tylko udawałem.
-   Wczoraj   wieczorem   leżałeś   na   tym   łóżku,   jęcząc   z   bólu.   Widziałam   to.   I   słyszałam, 

Justinie.

- Nic mi nie było - zaprotestował. - Chciałem, żebyś ze mną została i dlatego symulowałem 

ból.

- Jasne! - zakpiła. - Rozumiem. W dzień jesteś twardy i silny; nie pozwalasz sobie wtedy na 

żadne słabości. Nie obawiaj się, nikomu nie zdradzę twojej małej tajemnicy. - Wspięła się na 
palce, żeby po matczynemu pogłaskać go po policzku.

- Szowinistka! - rzekł gniewnie. - Bawi cię ta sytuacja?
-   Sam   ją   komplikujesz,   Justinie.   Po   prostu   poddaj   się   i   pozwól,   żebym   się   tobą 

zaopiekowała.   -   Własne   słowa   wprawiły   ją   w   zakłopotanie.   Wprost   nie   mogła   oprzeć   się 
pragnieniu zatroszczenia się o niego. Szybko odwróciła się i poszła do kuchni.

Skupiła   się   na   przygotowaniu   dla   niego   śniadania:   jajecznicy,   bekonu,   soku 

pomidorowego,   no   i   oczywiście   jagodowego   ciastka.   Ułożyła   wszystko   na   talerzu   i   nagle 

uświadomiła sobie, że Justin stoi w drzwiach i przygląda się. Miał na sobie świeżą niebieską 

background image

piżamę. Stacey uśmiechnęła się, bo, aczkolwiek niechętnie, w końcu spełnił jej prośbę. Ich 

oczy spotkały się i przez krótki moment Stacey miała wrażenie, że jakieś niewidoczne, ale 
niezwykle silne prądy krążą między nimi i zbliżają ich do siebie. Nie mogła oderwać wzroku 

od Justina.

- Chciałbym, żebyś zawsze tutaj była - powiedział wzruszony. - W moim mieszkaniu i w 

moim łóżku.

Stacey   gwałtownie   wciągnęła   powietrze.   Wiedziała,   że   przydałaby   się   jakaś   lekka   i 

dowcipna odpowiedź, żeby zmniejszyć powstałe między nimi napięcie, ale w jej głowie była 
teraz tylko pustka. Justin stanął za nią i objął, mocno przyciskając do siebie. Usta błądziły po 

jej szyi i Stacey poczuła, jak miękną pod nią kolana. Przesunął ręce, dotykając teraz piersi i 
drażniąc palcami stwardniałe już sutki. Oparła się o niego; jej powieki ciężko opadły.

- Czy bolą cię dzisiaj? - szepnął do ucha, dotykając językiem jego gładkiej powierzchni. - 

Czy boli cię, kiedy dotykam twoich piersi, kochanie?

- Nie... - odetchnęła, a talerz wysunął się z rąk i wpadł ze stukotem do zlewu. - Twoje 

śniadanie... - powiedziała cicho.

Justin wziął ją na ręce.
- Nie mam ochoty na jedzenie - odparł. Zaniósł ją do sypialni, a jego krok był energiczny i 

zdecydowany. - Mam ochotę na ciebie, kochanie.

Położył   Stacey   na   łóżku,   a   sam   usiadł   na   brzegu   i   ostrożnie   zaczął   rozwiązywać 

sznurowadła adidasów.

- Justinie, twoja głowa... To... My...

-   Doskonale   opiekujesz   się   mną,   Stacey   -   zapewnił,   zrzucając   jej   skarpetki   i   buty   na 

podłogę. - Wysłałaś mnie do łóżka, więc teraz musisz zdrzemnąć się razem ze mną.

Rozebrał ją z niezwykłą szybkością, a kiedy znalazł kluczyki do samochodu w biustonoszu, 

uśmiechnął  się tylko  i odłożył je na  nocny  stolik.  W  tym  samym momencie,  gdy poczuła 

pieszczotliwy  dotyk,  zrozumiała,  jak bardzo  go pragnie.  Justin przyglądał  jej się, z uwagą 
studiując każdą linię, każdą wypukłość ciała i obserwując gorącą, słodką reakcję, jaką w niej 

wywoływał.

Zadrżała, gdy dotknął zdecydowanie jej stwardniałych brodawek.

- Jakie ściągnięte i twarde - powiedział głębokim, czułym głosem. - Pamiętasz, jak w tamtą 

sierpniową noc prosiłaś, żebym je całował?

Stacey wypuściła z siebie długo powstrzymywany wydech:
- Justinie...

- Chcesz, żebym teraz tak cię całował? - wyszeptał w pokryte kremową skórą zagłębienie 

background image

szyi. Uśmiechnął się, gdy Stacey jęknęła i wyprężyła się. - Chcę całować cię wszędzie. Tutaj... I 

tutaj... - Jego usta dotknęły brodawek, a potem przesunęły się w dół, do pępka i jeszcze niżej. - 
Chcę spróbować, jak smakuje każdy centymetr twojego ciała, moja słodka, moja jedyna.

Stacey poczuła, że nie może już tego zatrzymać. Krzyknęła krótko, ostro i zakryła dłonią 

usta, chcąc zdusić w sobie ten krzyk.

- Nie, kochanie. - Justin odsunął jej rękę, całując palce,  nadgarstek  i dłoń. - Chcę cię 

słyszeć. Chcę słyszeć, co się z tobą dzieje.

- Och, Justinie! - Otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła go do siebie zdesperowana, 

spragniona ust kochanka. Czuła jego ciało, tak samo spragnione, gorące i twarde. Poruszyła 

się   pod   nim   w   sposób,   który   rozpalił   ich   oboje.   Chciała   go   i   pragnęła   z   silą,   która 
doprowadzała ją niemal do szaleństwa.

- Kochaj mnie, Justinie! - krzyknęła. Rozkosz, jaką dawały jego dłonie i wargi, obudziła w 

niej gorące, trudne do opanowania pożądanie. Chciała go nareszcie zdobyć i całkowicie do 

niego należeć.

-  Tak,  moja  najdroższa  -  wyszeptał,   a  oczy  mu  rozbłysły.  Wszedł   w nią,   przyjęła   go  z 

drżeniem.

- Kocham cię! - wołała bez słów, owijając się wokół niego i lgnąc do jego ciała, kiedy zaczął 

się w niej poruszać. Czuła teraz coś więcej niż tylko fizyczną rozkosz, jaką dawał. To nie był 
jedynie seks. Kochali się w pełnym znaczeniu tego słowa. Ona go kochała i nosiła jego dziecko; 

to było naturalne i słuszne. Należeli do siebie.

-   Nie   zatrzymuj   się,   Stacey   -   powiedział   ochrypłym   głosem.   -   Chodź   razem   ze   mną... 

Teraz... Teraz!

Oddała mu się całkowicie i krzyczała jego imię, gdy oboje dotarli wreszcie do końca tej 

drogi.

Przez dłuższy czas żadne z nich nie poruszało się. Nareszcie Stacey, czując ostatnie drżenia 

odchodzącego uniesienia, przeciągnęła się pod Justinem i westchnęła z zadowoleniem.

Justin uniósł głowę i spojrzał w łagodne i rozzłocone miłością oczy.

- Kocham cię - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.
Do Stacey powrócił echem ostatni spazm rozkoszy.

- Kocham cię od dawna, Stacey - mówił. - Chciałem powiedzieć ci to wtedy w sierpniu, ale 

ty... - uśmiechnął się nagle i pocałował w czubek nosa. - Zaczęłaś krzyczeć w łazience i nie 

chciałaś mnie wpuścić.

Stacey pogłaskała jego gęste włosy.

- Przepraszam, Justinie. Byłam taka... taka... - zawahała się.

background image

- Przyzwyczajona do tego, że mnie nienawidzisz - dokończył za nią. - Wiem, kochanie.

- Ty także mnie nienawidziłeś - broniła się słabo.
- Nie, to nieprawda. - Potrząsnął głową i zapatrzył się w jakiś odległy, niewidoczny punkt. - 

Kiedy   zobaczyłem   cię   po   raz   pierwszy,   pomyślałem,   że   jesteś   najładniejszą, 
najinteligentniejszą   i   najweselszą   dziewczyną,   jaką   kiedykolwiek   spotkałem.   Miałaś   wtedy 

tylko piętnaście lat i byłaś pełna życia, tryskająca energią i radością. Zafascynowałaś mnie. 
Wprost nie mogłem oderwać od ciebie oczu.

- Justinie. - Stacey poruszyła się niespokojnie pod nim. - Fantazjujesz. Uważałeś mnie 

wtedy za smarkulę.

- W dalszym ciągu jesteś smarkulą - zgodził się z nią ze śmiechem, a ona kopnęła go w 

kostkę   bosą   stopą.   -   Ale   to   nie   powstrzymało   mnie   przed   zakochaniem   się   w   tobie. 

Zrozumiałem to w czasie wakacji,  kiedy skończyłaś szesnaście lat. Przyjechałem wtedy do 
Rehoboth Beach, żeby spotkać się z twoim ojcem...

- A tak, pamiętam - wtrąciła. - Wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu, zobaczyłam na 

plaży kogoś w szarym garniturze i czarnych pantoflach. Powtarzało się to każdego lata.

Roześmiał się, a szczęście widoczne na jego twarzy sprawiło Stacey wielką radość. Nie 

pamiętała, aby kiedykolwiek przedtem widziała Justina tak odprężonego i beztroskiego, po 

prostu - szczęśliwego.

- Miałaś wtedy na sobie różowy kostium kąpielowy - wspominał z uśmiechem. I nagle 

uśmiech zniknął. - Byłaś z jakimś bezmyślnym, jasnowłosym chłopakiem - dodał.

- Tak, pamiętam go. To był Derek Rivers. Masz rację, był bezmyślny, ale za to bardzo 

umięśniony. Robił wtedy na mnie ogromne wrażenie.

- Kiedy zobaczyłem, jak obydwoje bawicie się na plaży, jak ten głupek obejmuje cię... - 

Justin przerwał i jego twarz pociemniała. - Poczułem się tak, jakby ktoś zatopił we mnie nóż. 
Zrozumiałem,   że   wszystko,   co   się   ze   mną   działo,   to   nie   jedynie   radość   z   przebywania   w 

towarzystwie uroczego podlotka. Byłem o ciebie zazdrosny; uważałem, że należysz do mnie. 
Chciałem utopić tego idiotę i zabrać cię stamtąd, zatrzymać przy sobie na zawsze.

- Och, Justinie - westchnęła.  Patrzył jej głęboko w oczy i poczuła dziwny dreszcz, gdy 

pojęła siłę jego uczuć.

- Oczywiście, nie mogłem cię mieć - ciągnął Justin spokojnie. - Miałaś wtedy szesnaście lat 

i   byłaś   córką   człowieka,   którego   cele   i   aspiracje   były   tak   mocno   związane   z   moimi. 

Trzydziestoletni asystent nie mógł zakochać się w niepełnoletniej córce senatora. Musiałem to 
w   sobie   zabić,   Stacey.   Zmuszałem   się,   żeby   być   tak   szorstki   i   nieprzyjemny,   jak   tylko 

potrafiłem. Chciałem... musiałem wzbudzić w tobie nienawiść. Musiałem zachować między 

background image

nami pewien dystans, w przeciwnym razie... Nie mogłem powstrzymać się od... - zawiesił głos. 

- Musiałem sprawić,  żebyś zaczęła żywić do mnie wielką  niechęć - zakończył  stanowczym 
tonem.

- I udało ci się to znakomicie. - Stacey zmarszczyła czoło w zamyśleniu. To wszystko było 

takie   dziwne,   takie   nieprawdopodobne.   Pomyśleć   tylko,   że   przez   wszystkie   lata,   kiedy 

wydawało   się,   że   Justin  ją   nienawidzi,   on   tak   naprawdę   pragnął   jej.   Czuła   się  tak,   jakby 
przeszła na drugą stronę lustra, gdzie nic nie jest tym, na co wygląda. Spojrzała na niego 

oszołomiona.

- Z b y t dobrze mi się to udało - powiedział smutno. - Kiedy byłaś starsza i ściągnąłem cię 

do  pracy  na  Kapitelu,  pomyślałem,  że  będę  mógł  jakoś pokonać  te  bariery,   jakie  wyrosły 
między nami. - Przerwał  na chwilę  i potrząsnął  głową.  - Ty jednak byłaś wrogo do mnie 

nastawiona. Przyzwyczaiłaś się do nienawidzenia mnie. Nie mogłem zburzyć muru, którym 
się ogrodziłaś. Załamałbym się kompletnie, gdyby nie to, że zawsze żywo reagowałaś na moją 

obecność, sprzeciwiałaś mi się i prowokowałaś. Zachowywałaś się tak, odkąd cię poznałem i 
miałem  nadzieję,  że  to oznacza,   iż ty  także  usiłujesz  zwalczyć  jakieś  dobre  uczucie,  które 

obudziłem w tobie.

- Grace powiedziała, że zawsze cię dręczyłam - powiedziała zdumiona Stacey. - Mój Boże, 

przez te wszystkie lata... Justinie, to niemożliwe! To nie może być prawda! Jestem pewna, że 
byliśmy prawdziwymi wrogami!

- No cóż, dwoje ludzi bardzo często walczy ze sobą, zanim zostaną kochankami. Pomyśl o 

tej sierpniowej nocy, Stacey. Tonie była pomyłka popełniona pod wpływem alkoholu. To nie 

był przypadek. To rezultat narastającego przez dziesięć lat seksualnego napięcia i ukrywanego 
zainteresowania.

- Nie! - zaprotestowała Stacey raczej z przyzwyczajenia.
-   Tak.   -   Justin   pocałował   ją,   a   ona   natychmiast,   nie   wahając   się   nawet   przez   chwilę, 

odpowiedziała z wielką namiętnością. Jej ciało wiedziało więcej niż ona sama.

Całował ją mocno, gorąco. Rozkoszowała się tym, że mogła całą sobą czuć ciężkie, pokryte 

szorstkimi włosami ciało.

- Znowu cię pragnę - wyszeptał łagodnie. - Czy chcesz tego, kochanie?

- Och, tak! - usłyszała swój głos, głęboki i przepojony seksem, jakby nie do niej należący. 

Otworzyła się przed Justinem, przepełniona miłością. Była już tak podniecona, że przyjęła go, 

odpowiadając na jego pożądanie krzykiem równie wielkiego pragnienia. Namiętność rozpaliła 
ich do białości i Stacey ponownie topniała w jej blasku.

- Uwielbiam patrzeć na ciebie - powiedział Justin później, gdy temperatura doznań nieco 

background image

spadla. Leżał obok niej, wsparty na łokciu i delikatnie gładził jej włosy. - Lubię patrzeć, jak 

mocno zamykasz oczy, jak twoje wargi rozchylają się i robią wilgotne. Lubię słyszeć, jak w 
podnieceniu wypowiadasz niezrozumiałe słowa.

Stacey zarumieniła się. Chociaż byli sobie tacy bliscy, jego uwagi zawstydzały. Zrozumiała, 

że całkowite odsłonięcie się uczyniło ją bezbronną.

- Czy spodobałby ci się ślub w Białym Domu? - zapytał, a jego czarne oczy zalśniły wesoło. 

- Dziewczynki Spence’a i Patty mogłyby rozsypywać przed nami kwiaty. Zostawiłyby wreszcie 

te   swoje   kombinezony   i   założyły   na   tę   okazję   nowe   różowe   sukienki.   Lucas   byłby   moim 
drużbą. Możesz sobie wyobrazić, jak zręcznym rzutem trafia obrączką na mój palec?

- Ślub w Białym Domu? - powtórzyła Stacey. Nagle zaschło jej w gardle. - To wcale nie jest 

śmieszne, Justinie.

-   Oczywiście,   możemy   pobrać  się   wcześniej,   kochanie   -  dodał,   biorąc   ją   w  ramiona.   - 

Pomyślałem,   że  ty   i   twoja   matka   będziecie   zbyt   zajęte   w   czasie   kampanii   wyborczej,   aby 

przygotować   taki   ślub,   jakiego   pragnęłabyś.   Jesteś   ich   jedyną   córką   i   przypuszczam,   że 
chcieliby, abyś miała wielkie i huczne wesele. Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko 

temu.

Jedyną rzeczą, której Stacey nienawidziła prawie tak samo, jak kampanii wyborczej, były 

wielkie,   widowiskowe   uroczystości   ślubne.   Już   w   wieku   trzynastu   lat   obydwie   z   Brynn 
zdecydowały, że znacznie ciekawiej byłoby, gdyby ktoś je porwał i chyba niewiele zmieniło się 

od tamtej pory. I oto teraz Justin proponuje jej ślub w Białym Domu, uroczystość równą 
ślubom królewskim, a nawet bardziej królewską niż one same!

Serce zaczęło bić niespokojnie. Bliskość, zaufanie i uniesienie, łączące ich do tej pory, teraz 

zniknęły bez śladu, a to miejsce zajął zimny, obezwładniający strach. Wszystko mogłoby być 

takie poste; Justin ją kochał, a ona kochała jego i nosiła ich dziecko. Ale świat nie składa) się 
tylko   z   ich   trojga.   Justin   był   związany   z   kampanią   i   Białym   Domem,   a   to   przekreślało 

marzenia!

Wyrwała się z ramion Justina i usiadła, przyciskając drżącymi palcami prześcieradło.

- Justinie - powiedziała. - My... ja... ja nie mogę wyjść za ciebie.
- Oczywiście, że możesz. I wyjdziesz - odparł.

Była naga, bezbronna i bardzo przerażona. Poślubić Justina? Zostać w Waszyngtonie, w 

samym centrum politycznego cyklonu? Żyć z człowiekiem, którego nie będzie w domu przez 

dwadzieścia godzin na dobę, a kiedy w końcu przyjdzie na pozostałe cztery, to i tak będzie 
nieobecny myślami? Codziennie tłumaczyć dzieciom, gdzie jest tata i dlaczego nie może do 

nich przyjść? W jaki sposób wynagrodzi im to wieczne zaniedbanie przez ojca, który całe życie 

background image

i talent poświęci innym, a nie rodzinie? Czy ma już zawsze cierpieć w samotności, patrząc, jak 

mija noc za nocą, tydzień za tygodniem, jedna kampania wyborcza za drugą? Albo, co gorsze, 
włączyć się w kampanie, które uważała za tak wyczerpujące i nieludzkie?

Zawsze obiecywała sobie, że stworzy życie inne od tego, jakie poznała w rodzinnym domu. 

Chciała związać się z człowiekiem, dla którego najważniejsza będzie rodzina, który skupi całą 

uwagę wyłącznie na żonie i dzieciach. Justin Marks, którego cele i ambicje dotyczyły Białego 
Domu i senatora, daleki był od ideału męża. I chociaż kochała go, chociaż rosło w niej ich 

dziecko, nie mogła go poślubić. Po prostu nie mogła!

- O co chodzi, Stacey? - Justin usiadł, wziął w dłonie jej twarz i odwrócił do siebie. - Wiem, 

że ty także mnie kochasz, chociaż jeszcze mi tego nie powiedziałaś. - Głos obniżył się, stał się 
gwałtowniejszy. - Nie musisz poddawać cię całkowicie, jeśli tego nie chcesz. I tak dałaś mi 

dużo i cieszę się z tego, co mam.

- To byłoby dla ciebie bardzo wygodne, prawda, Justinie? - Stacey westchnęła znużona. - 

Chciałbyś zostać zięciem Bradforda Liptona?

- Do cholery, Stacey, nie oskarżaj mnie o to! Kocham cię bez względu na to, kto jest twoim 

ojcem!

- Mylisz się, Justinie. Wychowałam się w rodzinie rozbitej przez politykę i ostatnią rzeczą, 

której bym chciała, jest stworzenie następnej takiej rodziny. Nie przypominam swojej matki. 
Czasami tego żałuję, ale faktów nie da się zmienić. Matka podporządkowała całe swoje życie i 

małżeństwo   politycznej   karierze   męża,   ale   ja   chcę   się   związać   z  człowiekiem,   dla   którego 
najważniejsze   będzie  nasze  życie.   Chcę,  aby  mąż  był   przy  mnie,   kiedy  będę  rodzić,  a  nie 

wygłaszał przemówienie gdzieś w innym stanie. Moje dzieci muszą mieć prawdziwego ojca, 
takiego,   który   wieczorami   będzie   pomagał   im   odrabiać   lekcje   i   będzie   uczestniczył   we 

wszystkich   nudnych   akademiach   szkolnych.   Bardzo   mi   tego   wszystkiego   brakowało   w 
dzieciństwie i nie pozwolę, aby moje dzieci podobnie cierpiały.

Justin   nic   nie   odpowiedział.   Zresztą,   co   mógł   odpowiedzieć?   Stacey   podciągnęła 

prześcieradło, aby zasłonić nagie ciało, a on już jej nie powstrzymał. Oboje wiedzieli, że ani w 

tej chwili, ani w przyszłości (jeśli w dalszym ciągu będzie pracował dla senatora) nie sprosta 
wymaganiom, jakie stawiała Stacey. Zapadła długa, ciężka cisza.

- To najbardziej bezsensowne argumenty, jakie kiedykolwiek słyszałem - odezwał się w 

końcu  Justin.   W jego głosie  brzmiało  zniecierpliwienie.  - Rozmawiamy   o nie istniejących 

dzieciach   i   nie  istniejącym   jeszcze   małżeństwie.   Może   ograniczymy   się   do   teraźniejszości, 
Stacey. Rozmawiajmy tylko o nas i o tym, co do siebie czujemy.

Stacey zastanowiła się, jak zachowałaby się, gdyby nie była w ciąży. Czy mogłaby założyć 

background image

różowe okulary i żyć tylko wypełnioną namiętnością obecną chwilą? Jednak ich dziecko już 

istniało, już żyło. Musiała więc myśleć o przyszłości, lecz ta wizja przygnębiła ją i przeraziła.

- Justinie, czy wiesz, jak bardzo nienawidzę polityki? - zapytała łagodnie. - Muszę ci to 

chyba   wytłumaczyć.   Pogardzam   nią,   nie   znoszę   jej,   to   dla   mnie   trucizna.   Nienawidziłam 
takiego   życia   i   jako   dziecko,   i   jako   nastolatka.   Nienawidzę   go   teraz.   Nie   cierpię   świateł 

reflektorów, kampanii wyborczych, ściskania rąk, tłumu i całego tego zamieszania. Dla mnie 
to życie w wiecznej samotności. Nawet jeśli otaczają cię tłumy, są to tylko chwilowi sprzymie-

rzeńcy, a nie prawdziwi przyjaciele. Ludzie uśmiechają się, ale to tylko maski. Nigdy nie uda ci 
się dowiedzieć, co się za tym kryje... Nigdy, nigdy nie wyjdę za mąż za kogoś, kto jest związany 

z polityką! Wolę być samotna przez całe życie.

Dłuższy czas patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Justin odezwał się znużonym głosem.

-   Nie   miałem   pojęcia,   że   aż   tak   bardzo   nienawidzisz   politycznego   życia.   Oczywiście, 

pamiętam, zawsze narzekałaś na związane z nim niewygody i trudności, ale nie sądziłem, że to 

wszystko   ma   jakieś   głębsze   podłoże.   Myślałem   tylko,   że   masz   po   prostu...   trochę   trudny 
charakter.

- Chyba rzeczywiście mam trudny charakter. - Uśmiechnęła się smutno. - Znam siebie 

wystarczająco dobrze i wiem, że jestem wymagająca, lubię być w centrum uwagi. Jeśli mi się 

to zapewni, mogę stać się kochająca i szczęśliwa. Jestem bardzo złym materiałem na żonę 
polityka - powiedziała i pomyślała, że wszystko jest tak strasznie beznadziejne. Poczuła się 

tak, jakby zgubiła się w labiryncie. Miała wrażenie, że zaraz rozpłacze się, nie mogła dać sobie 
z tym rady. Dobry Boże, już płakała! Łzy płynęły po twarzy, a ramionami zaczęło wstrząsać 

łkanie.

- Kochanie, nie płacz! - Justin objął ją i przytulił, ale Stacey płakała coraz bardziej. To było 

najgorsze, co mogło się przytrafić - pokochać właśnie Justina Marksa! Gdyby tylko mogły 
powrócić dni, kiedy była przekonana, że nienawidzi go tak samo, jak całej polityki. Teraz 

jednak...

- Proszę, Stacey, nie płacz - powiedział łagodnie, lekko kołysząc ją w ramionach. - Nie 

przejmuj się tym tak bardzo. Pomyślimy o tym później. Możemy przecież w ogóle nie mówić o 
ślubie. Obiecuję, że nigdy więcej nie poruszę tego tematu. Cieszmy się tym, co mamy teraz.

- Czyli po prostu będziemy romansować? - zapytała zduszonym głosem.
- Tak, kochanie. Po prostu romans - odpowiedział spokojnie. Stacey zesztywniała. Czy to 

miało ją uspokoić? Przecież właśnie przed chwilą człowiek, którego kochała, powiedział, żeby 
zamiast   małżeństwa   myślała   o   romansie.   Przestała   płakać.   Justin   łatwo   zmienił   zdanie. 

Wysłuchał, czego oczekuje od męża i szybko wycofał się ze swojej propozycji. Jego życiem była 

background image

polityka   i   zupełnie   zadowalał   go   mały,   utrzymywany   w   tajemnicy   romansik.   Stacey 

zachmurzyła się i wyrwała się z jego ramion. Wstała z łóżka, zaczęła zbierać porozrzucane na 
podłodze części garderoby.

- Stacey, musimy porozmawiać o jeszcze jednej rzeczy. - Justin stanął nad nią cudownie 

nagi i zupełnie swoją nagością nie skrępowany. Rzuciła szybkie spojrzenie na jego silne i 

bardzo męskie ciało. Znów poczuła głupie, prymitywne pożądanie.

- Kochanie,  gdy jestem z tobą,  zupełnie tracę  głowę - powiedział  Justin z wzruszającą 

nieśmiałością. Z niechęcią przyznała się sama przed sobą, że najwyraźniej wszystko w tym 
mężczyźnie   dzisiaj   jej   się   podoba.   Była   w   nim   zakochana   bez   pamięci.   Justin   chrząknął 

zakłopotany.

- Zdaje się, że zapomniałem... Nawet nie pomyślałem... - Patrzył, jak Stacey z wdziękiem 

zakłada   białe   jedwabne   majteczki   i   z   jego   ust   wydobył   się   jakiś   dziwny   dźwięk,   coś 
pośredniego między westchnieniem a jękiem. - Stacey, kiedy kochaliśmy się dziś rano, nie 

pomyślałem o żadnych środkach ostrożności. Poprzednim razem także nie.

Serce   Stacey   gwałtownie   zabiło,   biały   koronkowy   biustonosz   wypadł   z   ręki.   Jego   głos 

natrętnie dźwięczał w uszach.

- Chciałem zapytać - ciągnął Justin - czy jesteś... To znaczy, czy ty...

- Chcesz zapytać o to, czy biorę pigułki antykoncepcyjne - przerwała mu. Ani chwili dłużej 

nie wytrzymałaby tego krążenia wokół tematu. Chyba po raz pierwszy w życiu widziała, jak 

Justin nie potrafi odważnie powiedzieć, o co mu chodzi. - Dobry moment na zadawanie takich 
pytań - powiedziała. - Myślę, że to raczej musztarda po obiedzie.

Stacey z satysfakcją stwierdziła, że Justin zaczerwienił się. Wtedy, w sierpniu, także nie 

pomyślał o środkach ostrożności. Ona zresztą także nie. Stacey stłumiła w sobie złość. Nie 

może   przecież   przypominać   mu   o   tym   wszystkim.   Skojarzenie   pewnych   faktów   mogłoby 
wówczas stać się zbyt niebezpieczne.

- Mimo wszystko jestem bardzo wdzięczna za troskę. - Uśmiechnęła się kwaśno. Starała się 

mówić z nonszalancją, mając nadzieję, że uda jej się odwrócić uwagę od tamtej nocy, kiedy 

kochali się po raz pierwszy.

Justin był coraz bardziej zażenowany.

-   Kochanie,   wiem,   że   to   było   nieodpowiedzialne,   egoistyczne   i   bezmyślne   -   mówił   z 

prawdziwym poczuciem winy. - No i przede wszystkim, nieprawdopodobnie szczeniackie. - 

Stacey czuła jego wzrok na sobie, gdy próbowała założyć biustonosz. Wyciągnął ramiona i 
przyciągnął ją do siebie miękkim ruchem.

- Nie potrafię rozsądnie myśleć, będąc z tobą, kochanie - powiedział namiętnie, całując 

background image

gładką   skórę   jej   szyi.   -   Kiedy   trzymam   cię   w   ramionach,   czuję   się   tak,   jakbym   zażył 

najsilniejszy narkotyk. - Jego ręce przesunęły się po nieco zaokrąglonych biodrach i talii, 
potem dotknęły lekko wypukłego brzucha, i potnych piersi. - Stacey, jeśli będą jakieś skutki... 

- W jego głosie brzmiała troska i Stacey poczuta lekki niepokój. Czy Justin pamięta, jak prawie 
trzy miesiące temu po raz pierwszy odkrywał jej ciało? Czy dostrzega różnice, jakie w niej 

zaszły? Wówczas była taka wiotka, teraz rozkwitła i dojrzała. Cmoknęła ze zniecierpliwieniem.

-   Nie   będzie   żadnych   skutków   -   powiedziała   stanowczo   i   pomyślała,   że   na   pewno   nie 

przyniesie  ich   dzisiejszy   ranek,   bo  one  przecież   już   istniały.   -   Nie  ma   się  czego   obawiać, 
Justinie.

- Ale przecież nie bierzesz żadnych pigułek - odparł z irytującą pewnością siebie.
- Czy możemy dać już temu spokój? - zawołała ostro. Nie liczyła jednak na to, Justin 

potrafi być natrętny i nieustępliwy jak migrena. Mimo wszystko próbowała odwrócić jego 
uwagę. - Byłam bezpieczna, ponieważ mam niepłodne dni, rozumiesz? A teraz idź do kuchni i 

zjedz śniadanie. Pewnie jest zimne.

- Mimo to chcesz, żebym je zjadł? - Jego oczy błysnęły wesoło.

- Owszem - odpowiedziała.
- Brzmi to bardzo kusząco. - Uśmiechnął się radośnie. - Zawsze marzyłem o zjedzeniu 

zimnej jajecznicy.

A więc w końcu zapomniał o pigułkach i tym podobnych rzeczach. Stacey odetchnęła z 

zadowoleniem i ulgą. Patrzyła, jak Justin zakłada bieliznę i sięga po koszulę.

- Stacey - odezwał się nagle, patrząc na nią z uwagą. - Wiesz, że ożeniłbym się z tobą, 

gdyby...

- Tak, wiem, Justinie - przerwała szybko. No tak, nie poddał się łatwo, a tylko zmylił ją, 

udając, że przekonały go argumenty. Może postanowił obserwować dziewczynę, począwszy od 
tego ranka? Stacey drżała, zakładając różowo - szary dres Brynn. Ten właśnie dres ukrywał 

skutki namiętnej sierpniowej nocy.

Może Justin będzie nalegał, żeby Stacey za niego wyszła? Zastanawiała się, czy potrafiłby 

zmusić ją do zawarcia małżeństwa, którego nie chciała? Z drugiej jednak strony, czy starczy jej 
odwagi, aby chodzić w ciąży, będąc samotną, niezamężną kobietą? Próbowała wyobrazić sobie 

samą siebie w dziewiątym miesiącu ciąży, grubą i spuchniętą. Nie potrafiła.

Uświadomiła sobie ze smutkiem, że wciąż jeszcze oszukuje się, ciągle nie chce zrozumieć 

powagi sytuacji, w jakiej się znalazła.

Kątem oka zobaczyła, że Justin sięga po kluczyki do samochodu i podbiegła, żeby pierwsza 

zabrać je z nocnego stolika.

background image

- Czyżbym ci nie udowodnił, że jestem już w doskonałej formie? - zapytał z łobuzerskim 

uśmiechem, usiłując wyjąć jej kluczyki z ręki.

- Doktor powiedział wyraźnie, że nie wolno prowadzić ci teraz takiego wyczerpującego, 

szalonego trybu życia - odparła rezolutnie. - I zastosujemy się do tych poleceń.

- M y? - był wyraźnie zadowolony z tego, co usłyszał, a jednocześnie pełen energii i życia 

oraz tak interesująco męski, że Stacey dech zaparło z wrażenia. - Czy zamierzasz być ze mną 
przez cały czas, żeby upewnić się o moim posłuszeństwie?

Jego uśmiech był pełen seksu, bardzo prowokujący. Stacey poczuta się tak zakochana, że 

zapragnęła jeszcze na kilka dni odsunąć od siebie wszelkie kłopoty.

Podeszła do Justina i objęła go mocno.
- Ani na chwilę nie spuszczę z ciebie wzroku - szepnęła.

Justin ostrożnie położył ją na łóżku.
- Jaka szkoda, że ubraliśmy się - powiedział. - Teraz będziemy niepotrzebnie tracić czas.

Pocałowała go czule i usiadła.
- Nie spędzimy całego dnia w łóżku, Justinie. - Rzeczywiście udowodnił, że jego życiu nie 

zagraża już żadne niebezpieczeństwo z powodu wstrząsu mózgu. Dzięki niemu dzień, który 
miała spędzić przy łóżku, zamienił się w dzień spędzony razem z nim w łóżku. Jedna jej 

polowa chciała, aby to trwało nadal, natomiast ta druga, rozsądna i praktyczna, odrzucała 
pomysł jako zdecydowanie niebezpieczny.

- Nie? - zapytał, wsuwając dłonie pod bluzę dresu i dotykając jej nagich pleców. - Co więc 

będziemy teraz robić, Stacey?

- Pojedziemy na zakupy - oznajmiła i roześmiała się, widząc jego kompletne zaskoczenie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Zakupy? - Justin popatrzył na nią, jakby postradała zmysły. - A co musimy kupić?
- Ubranie. Dla ciebie. Pojedziemy do jakiegoś miłego sklepu na przedmieściach i kupimy 

coś, co nie przypomina szarego garnituru, białej koszuli lub granatowego krawata.

Spodziewała się, że Justin będzie się z nią spierał albo nawet stanowczo odmówi. Jednak, 

ku jej zaskoczeniu, zgodził się bez słowa protestu. Zawiozła go więc do wspaniałego domu 
towarowego Montgomery’ego County  i zaciągnęła  do sklepu Bloomingdale,  aby  rozpocząć 

proces przeobrażania Justina. Bardzo łatwo zgodził się na szafirowy, wycięty w serek sweter i 
natychmiast włożył go na białą koszulę, tym razem bez krawata i marynarki. Udało się także 

namówić   go   na   parę   brązowych   sztruksowych   spodni,   brązowy   sweter,   a   nawet   na   żółtą 
koszulę. Stanowczo odmówił ubrania się w niebieskie dżinsy.

- Przypominają mi farmę Patty i Spence’a - powiedział, przybierając bardzo dobrze jej 

znany, pełen zaciętości wyraz twarzy. - Nie założę również kombinezonu, Stacey.

- Wcale nie zamierzałam cię o to prosić - powiedziała wyniośle, ale zaraz zepsuła cały efekt, 

wybuchając śmiechem, gdy wyobraziła sobie Justina w kombinezonie, z widłami w ręku.

Wybrała dla niego bawełnianą koszulkę w zielone, czerwone i białe pasy, nie zwracając 

uwagi na jego płaczliwe protesty, że będzie wyglądał jak włoska flaga. Zmusiła go także do 

kupienia pary wygodnych, wsuwanych skórzanych pantofli.

-   To   dopiero   początek,   Justinie   -   powiedziała   podniecona,   gdy   nieśli   zakupy   do 

samochodu. - Jest przecież jeszcze cały świat kolorów - różowe koszule, zielone bluzy, spodnie 
w kratkę.

Justin udał przerażenie:
- Mam nadzieję, że nie nosi się tego wszystkiego razem?

- Szorty, sportowe koszule, kostiumy kąpielowe - wymieniała dalej z entuzjazmem, nie 

zwracając uwagi na Justina. - Nie chcę, żebyś wyglądał jak agent FBI, który przyszedł na plażę 

w celu aresztowania kogoś.

- Stacey, przyjeżdżałem do was na plażę tylko po to, aby spotykać się służbowo z twoim 

ojcem. Dlatego nie mogłem pojawić się tam w stroju do pływania. To byłoby niewłaściwe i 
bezczelne. Gdybym był zaproszonym gościem...

Stacey wydawało się, że usłyszała w jego głosie smutek. Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. 

Jej oczy pociemniały ze wzruszenia. Czy naprawdę Justina nigdy nie zaproszono towarzysko 

do ich domu? Więc były to tylko służbowe wizyty, składane odpoczywającemu na wakacjach 
senatorowi? Poczuła wstyd. Jak rodzice mogli o tym nie pomyśleć? Dlaczego ona sama o tym 

background image

nie   pomyślała?   Przez   te   wszystkie   lata   Justin   odbywał   podróże   do   Rehoboth   Beach   w 

Delaware,   jadąc   dwie   i   pół   godziny   w   jedną   stronę   i   tyle   samo   w   drugą.   Nikt   nigdy   nie 
zaproponował mu, żeby chociaż zanurzył palce w wodzie? Mimo to uważał, że Liptonowie są 

mu bardzo bliscy i w dalszym ciągu traktował ich jak swoją rodzinę. Stacey zrobiło się bardzo 
smutno.

- Och, Justinie - powiedziała cicho i zanim zdążyła pomyśleć, wsunęła swoją rękę pod 

łokieć Justina, a on z wdzięcznością przycisnął ją do boku.

- Chcę zabrać cię dzisiaj na kolację - powiedział Justin, gładząc włosy Stacey leżące w jego 

ramionach. Po powrocie z zakupów od razu poszli do łóżka. - Czy wiesz, że to byłaby nasza 

pierwsza, prawdziwa randka?

-   Masz   bardzo   oryginalny   sposób   bycia,   Justinie.   -   Stacey   uśmiechnęła   się   do   niego 

rozmarzona.   -   Leżysz   ze   mną   w  łóżku   i  dopiero   teraz   umawiasz   się   za   mną   na   pierwszą 
randkę.

Przeciągnęła się leniwie i przytuliła do niego. Czuła się jak w raju, leżąc w jego ramionach, 

gdy on czule gładził włosy i pieścił wzrokiem. Stacey pomyślała, że ten romantyczny rys jego 

charakteru był chyba najlepiej skrywaną tajemnicą w całej Ameryce. Naprawdę zachowywał 
się romantycznie, trzymał jej rękę, splatając palce z jej palcami, patrzył w jej oczy z uwagą, 

słuchał każdego słowa i był bardzo czuły, nie tylko po to, aby zaciągnąć dziewczynę do łóżka.

-   Pojechalibyśmy   do   twojego   mieszkania,   żebyś   mogła   się   przebrać   -   powiedział.   -   A 

potem... - Stacey wyczula narastające napięcie. - Stacey, zostaniesz ze mną dziś w nocy. - To 
był rozkaz, ale także prośba.

Stacey nie potrafiła mu odmówić, zbyt mocno go kochała. Chciała, żeby się odprężył i był 

szczęśliwy, chciała widzieć w jego oczach zadowolenie. Jeszcze raz postanowiła nie myśleć o 

przyszłości, tylko żyć teraźniejszością. Byli sami w swoim prywatnym świecie i to musiało na 
razie wystarczyć.

- Tak, Justinie. - Podniosła się, żeby go pocałować. - Zostanę dzisiaj z tobą.
Pojechali na kolację do malej, cichej i pogrążonej w półmroku restauracji w Georgetown. 

Zajęli   miejsce   w   rogu   sali   i   rozmawiali   spokojnie   przy   migających   płomieniach   świec. 
Łatwość, z jaką prowadzili tę konwersację, zaskoczyła Stacey. Za cichą obopólną zgodą nie 

poruszali tematów związanych z polityką. Stacey obawiała się, że takie polityczne zwierzę jak 
Justin Marks nie odezwie się - w niecodziennej dla niego sytuacji - ani słowem. Wiedziała, że 

nie był błyskotliwy podczas czysto towarzyskich spotkań. Nie znał się na niczym, co stanowiło 
filar rozmów, jakie prowadziła Stacey podczas każdej randki. Justin nie widział najnowszych 

filmów,   nie   czytał   ostatnich   bestsellerów,   nie   oglądał   telewizji   ani   nie   czytał   magazynu 

background image

„People”.

Stacey była niezwykle ciekawa wszystkiego, co dotyczyło Justina. Zadawała mu osobiste 

pytania,   zmuszała   do   odpowiedzi,   aż   obydwoje   zaczęli   swobodnie   dyskutować   na   temat 

przeżyć, pomysłów i opinii. Ani razu nie zapadła między nimi niezręczna cisza; rozmowa z 
Justinem bardzo wciągnęła i ożywiła Stacey. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek przedtem tak 

miło spędziła z kimś czas podczas kolacji.

Długo siedzieli nad kawą i deserem, wreszcie zauważyli, że kelner kręci się niespokojnie w 

pobliżu. Justin spojrzał na zegarek.

- Przecież to już wpół do dwunastej! - zawołał zaskoczony.

Stacey rozejrzała się wokół. Oprócz nich i kelnerów nie było już nikogo. W ciągu tygodnia 

wieczory   w   Waszyngtonie   kończyły   się   szybko,   ale   Stacey   nie   zamierzała   zakończyć   tego 

spotkania.

- Pojedźmy gdzieś potańczyć - zaproponowała, spodziewając się oporu ze strony Justina. 

On jednak, ku jej zaskoczeniu, zgodził się.

- Muszę cię tylko ostrzec, że jestem okropnym tancerzem - powiedział. - Udało mi się 

nauczyć czegoś w rodzaju kroku bokserskiego, ale wątpię, czy ktoś nazwałby go tańcem.

- Domyślam się, że wykonywałeś jedynie obowiązkowe tańce z wdowami po politykach - 

powiedziała Stacey.

Justin przytaknął i roześmiał się.

-   Ponieważ   nie   prowadziłem   żadnego   życia   towarzyskiego,   lekcje   tańca   okazały   się 

niepotrzebne. Tańczyłem tylko wtedy, gdy było to konieczne, a wszystkie moje partnerki były 

już po sześćdziesiątce.

- A co z tymi licznymi interesującymi dziewczętami, które zaangażowano do pomocy w 

kampanii mego ojca? - zapytała Stacey. Justin był przecież najbliższym współpracownikiem 
jej   wspaniałego   i   potężnego   ojca.   Stacey   wiedziała,   że   to   mogło   czynić   go   niezwykle 

atrakcyjnym dla niektórych kobiet. - Na pewno organizowały jakieś przyjęcia. - Jej brat Sterne 
zawsze wkradał się tam nieproszony. - Czy żadna z nich nie zaproponowała, że nauczy cię 

tańczyć? - zapytała, czując wzbierającą w niej zazdrość.

- Przecież wiesz, jaki jestem nieprzystępny - odparł. - Komu chciałoby się uczyć tańca 

despotycznego, systematycznego i pozbawionego poczucia humoru robota?

Stacey   spojrzała   na   niego.   Tak   właśnie   zawsze   o  nim  mówiła.   A  nawet   jeszcze   gorzej. 

Rumieniec oblał jej twarz. Wiedziała, że to nieprawda, że pod chłodną maską polityka kryje 
się   człowiek   romantyczny,   namiętny   i   troskliwy.   Była   prawdopodobnie   jedyną   osobą   w 

Waszyngtonie i okolicach, która zdawała sobie z tego sprawę. Uśmiechnęła się, a jej oczy 

background image

zabłysły.

Trafili w końcu do małego, cichego klubu w Southwest Washington, gdzie orkiestra grała 

na przemian utwory szybkie i wolne, stare standardy i najnowsze przeboje. Tańcząc na małym 

parkiecie, Stacey objęła ramionami szyję Justina i przytuliła się mocno.

-   Idę   o   zakład,   że   nie   tańczyłeś   w   ten   sposób   ze   starą   panią   Weatherby   na   balu 

dobroczynnym w Omaha? - zakpiła, opierając głowę na jego piersi i przymykając oczy.

Justin objął ją i zakołysał w rytm muzyki.

- Nie przypuszczałem, że taniec może być tak przyjemny - wyszeptał i Stacey uśmiechnęła 

się,   słysząc,   jak   zmienił   się   mu   głos.   Jego   uda   ściśle   przylegały   do   ciała   Stacey;   wolno   i 

prowokująco poruszyła biodrami. Pod wpływem nagłego impulsu potarła  piersiami o jego 
klatkę piersiową.

-   Stacey   -   jęknął   Justin,   gdy   dłońmi   zaczai   przesuwać   po   jej   plecach.   -   Jesteś   bez 

biustonosza - powiedział ochryple. Stacey przytaknęła. Miała na sobie tylko czarną aksamitną 

bluzę (jeszcze jeden z licznych niepotrzebnych zakupów Brynn) oraz białą jedwabną bluzkę. 
Biustonosz okazał się zupełnie niepotrzebny i Stacey z ulgą pozbyła się tej niewygodnej części 

garderoby.   Wszystkie   biustonosze,   podobnie   jak   ubrania,   stały   się   ostatnio   za   ciasne   i 
niewygodne. Przytulając się do Justina, Stacey pomyślała leniwie, że musi w końcu kupić 

sobie   coś,   co   będzie   na   nią   pasowało.   Niedługo   w   szafie   Brynn   skończą   się   zapasy 
niepotrzebnych ubrań.

Nagle Stacey zesztywniała. Dobry Boże, niemal udało się całkowicie zapomnieć o trudnej 

sytuacji, ale problemy z garderobą sprowadziły ją znowu na ziemię. Była przecież w ciąży i 

tylko ona oraz Brynn o tym wiedziały! Ta idylla, która trwała od wczoraj, to tylko krótkie 
wytchnienie przed nadciągającą burzą. Stacey doskonale wiedziała, że wkrótce zacznie tyć i jej 

stan przestanie być tajemnicą.

- Co się stało, kochanie? - szepnął Justin.

To właśnie sprawiało,  że traciła  pewność siebie.  Niezwykle  wzruszało  ją,  że Justin tak 

łatwo wychwytywał każdą zachodzącą w niej zmianę, że tak szybko orientował się, iż coś jest 

nie w porządku, chociaż nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć.

- Jestem... zmęczona. - Musiała tak odpowiedzieć. Gdyby powiedziała, że wszystko jest w 

porządku, Justin na pewno nie dałby się zwieść jej słowom i dotąd drążyłby temat, aż... Był 
taki   dokładny   i   dociekliwy   w   swoich   poszukiwaniach...   O   Boże,   co   będzie,   gdy   Justin   o 

wszystkim się dowie?!

- Chodźmy więc stąd. - Zeszli z parkietu. Justin mocno obejmował Stacey, przyciskając ją 

do siebie. - Bardzo podoba mi się taniec z tobą, są jednak rzeczy, które lubię robić z tobą 

background image

jeszcze bardziej.

W drodze powrotnej Stacey była spokojna i cicha. Siedziała bardzo blisko Justina, rękę 

położyła   na   jego   udzie,   a   głowa   spoczywała   na   ramieniu.   Oczy   miała   zamknięte.   Justin 

przypisywał to wszystko senności. Zaniósł ją na rękach do łóżka, rozebrał szybko i sprawnie. 
Stacey cieszyła się każdą chwilą takiej bliskości; czuła się rozpieszczana, kochana i bezpieczna. 

Kilka minut później Justin leżał obok niej, przytulając się do jej pleców i mocno obejmując.

- Dobranoc, skarbie - wyszeptał, dotykając ustami włosów kochanki.

Wtedy Stacey otworzyła oczy.
- Nie będziemy się kochać, Justinie? Przecież powiedziałeś, że są rzeczy, które bardziej 

lubisz niż taniec ze mną.

-   To   właśnie   jedna   z   nich   -   odparł.   Po   brzmieniu   głosu   Stacey   rozpoznała,   że   Justin 

uśmiecha się. - Uwielbiam trzymać cię w ramionach, kiedy śpisz. - Pocałował ją w czubek 
głowy i objął jeszcze mocniej. - Wiem, jak bardzo jesteś zmęczona. W samochodzie oczy same 

ci się zamykały. Śpij, kochanie.

Stacey sądziła, że zamartwiając się, nie będzie mogła zasnąć przez całą noc. Jednak po 

kilku minutach leżenia w ciemności obok Justina i wsłuchiwania się w jego spokojny, równy 
oddech,   poczuła   niepohamowaną   senność.   Zamknęła   oczy.   Było   tak,   jak   zawsze   marzyła. 

Odczuwała ciepło i bezpieczeństwo, jakie dawał mężczyzna, którego kochała.

- Czy pozwolisz mi pójść dzisiaj do biura? - zapytał Justin następnego dnia rano, gdy 

siedzieli w kuchni, jedząc śniadanie.

- Nie! - odpowiedziała  stanowczo.  Miała  jeszcze  na sobie niebieską  bluzę  od piżamy i 

właśnie kroiła grapefruita. - Potrzebny jest ci jeszcze jeden dzień odpoczynku, zanim wrócisz 
do tego... zoo na Kapitelu.

- Zoo! - Justin strzelił palcami. - To jest pomysł. Słońce świeci dziś po raz pierwszy od 

tygodni, wykorzystajmy to. Pójdźmy do zoo. Jestem chyba  jedynym człowiekiem  w całym 

okręgu, który nie widział jeszcze misiów panda.

- Nie widziałeś misiów panda? - Stacey udawała, że jest wstrząśnięta. - Przez całe lata 

pisano o najintymniejszych szczegółach ich wspólnego życia (ni mniej, ni więcej - tylko na 
pierwszych stronach „Post”), a ty jeszcze ich nie widziałeś?

- Wiem, to wielkie zaniedbanie z mojej strony. Musimy naprawić ten błąd!
Stacey usiadła mu na kolanach, udając, że poprawia kołnierz białego płaszcza kąpielowego.

- Czy nie moglibyśmy zrobić tego trochę później? - delikatnie ugryzła go w mocną, opaloną 

szyję. Justin wstał, unosząc ją w górę, a ona zaczęła drżeć w cudownym oczekiwaniu.

- Nienasycona dziewczyna! - Uśmiechnął się do niej z miłością i zaniósł do sypialni.

background image

- To wszystko twoja wina - oskarżyła go z czułością w głosie. - Uzależniłeś mnie od siebie.

Całował ją długo i namiętnie.
- Kocham cię, Stacey.

Jej serce gwałtownie zabiło.
- I ja cię kocham, Justinie - powiedziała i pomyślała ze smutkiem, że byłoby dobrze, gdyby 

miłość mogła im wystarczyć. Niestety, to niemożliwe. Wkrótce będzie musiała pogodzić się z 
tym, co nieuchronne, ale jeszcze nie teraz. Stacey jeszcze raz oddała się całkowicie miłości, 

która była jak zawsze wspaniała i pozwalała zapomnieć o przyszłości.

Był słoneczny, rześki listopadowy dzień. Stacey i Justin dotarli do zoo. Oprócz nich była 

tam   jeszcze   grupa   wszędobylskich   turystów   oraz   uczniowie,   którzy   wysypali   się   z   kilku 
szkolnych autobusów. Na tę wycieczkę Justin ubrał się w nowe skórzane buty, żółtą koszulę, 

brązowy   sweter   i   sztruksowe   spodnie.   Wyglądał   wspaniale   i   Stacey   po   prostu   nie   mogła 
oderwać od niego wzroku. Udało się odnaleźć w domu Justina pralnię i dzięki temu mogła 

przyjść tutaj ubrana ponownie w czerwono - czarny komplet Brynn.

Stanęli przy barierce otaczającej wybieg dla niedźwiadków i już po chwili zaśmiewali się do 

łez, obserwując pogrążone w bezruchu zwierzęta. Jeden z misiów spał na słońcu i nie drgnął 
mu ani jeden mięsień. Drugi siedział na skale, nieruchomy jak jego towarzysz. Wreszcie, po 

dwudziestu pięciu minutach, poruszył głową.

- Warto było czekać na to tak długo! - Justin zawołał zachwycony.

Stacey roześmiała się.
- Za półtorej godziny będą karmione. Czy chcesz na to popatrzeć?

-   Jestem   pewien,   że   oglądanie   Hsing   -   Hsinga   chrupiącego   marchewkę   byłoby 

najwspanialszym momentem mojego życia, ale może zrezygnujemy z tego?

Zgodziła się, nie przestając się śmiać. Justin wziął ją za rękę, splatając palce z jej palcami. 

Podeszli do stojącego w pobliżu kiosku, w którym sprzedawano pamiątki.

- Myślę, że powinniśmy jakoś upamiętnić ten dzień, Stacey. Co byś chciała? Koszulkę z 

misiem panda? Zegarek z misiem panda? Solniczkę lub pieprzniczkę z misiem panda?

Stacey przyjrzała się wszystkim tym rzeczom.
- Chyba nic nie chcę.

- Aha, rozumiem. Wolałabyś coś bardziej praktycznego - powiedział Justin i zanim Stacey 

zdołała go zatrzymać, kupił dla niej metrowej wysokości wypchanego niedźwiadka z błękitną 

wstążką na szyi.

- Chyba oszalałeś! - zawołała, gdy wręczył jej zabawkę.

- Oszalałem na twoim punkcie - poprawił ją. Zatrzymał się przed kioskiem z zabawkami i 

background image

pocałował ją, a za ich plecami zgromadził się tłumek chichoczących dzieci.

Resztę   popołudnia   spędzili   w   mieszkaniu   Justina,   oczywiście   w   łóżku,   kochając   się, 

rozmawiając leniwie i znowu kochając. Gdy o wpół do siódmej zadzwonił telefon, obydwoje 

pogrążeni byli w głębokim śnie.

Justin podniósł słuchawkę.

- Słucham - powiedział i Stacey  uśmiechnęła  się zadowolona, słysząc, że jego głos jest 

zachrypnięty od snu i w niczym nie przypomina zwykle ostrego i podniesionego tonu.

- To Brynn - powiedział, wręczając Stacey słuchawkę.
- Cześć, Brynnie. - Stacey przytuliła się do Justina, z satysfakcją gładząc jego ciało.

- To tylko kontrola z planety Ziemia, Stace. - Głos Brynn był oschły. - Wiem, że obydwoje 

zagubiliście się w jakiejś galaktyce dla zakochanych, jednak życie zmusza nas do rozwiązania 

kilku przyziemnych problemów.

- Na przykład jakich? - zapytała Stacey z niechęcią.

- Po pierwsze, co mam mówić ludziom, którzy dzwonią do ciebie? Twoja matka dzwoniła 

już cztery razy, dzwonili również różni znajomi, a także, co najważniejsze, ta obrzydliwa wesz 

- Cord Marshall. Wszystkim mówiłam, że wyjechałaś na zakupy, ale nie sądzę, żeby twoja 
matka uwierzyła mi.

Stacey przerwała wędrówkę swojej ręki po ciele Justina. Nagle brutalnie została wyrwana z 

cudownego świata marzeń. Sielanka skończyła się.

- Wrócę dziś wieczorem, Brynn - powiedziała cichym, lecz stanowczym głosem.
- Nie! - zaprotestował Justin. Podniósł jej rękę i mocno przycisnął do ust. - Zostań ze mną 

jeszcze dzisiaj, Stacey.

- Brynn... ja... Tylko ugotuję tu obiad i zaraz przyjadę - wyjąkała Stacey. Poczuła na sobie 

magnetyczne spojrzenie Justina. Jego oczy błyszczały jak diamenty. W Justinie zawsze było 
jakieś napięcie, coś, co sprawiało, że przypominał mający wybuchnąć za chwilę wulkan. Do tej 

pory zużywał tę swoją kontrolowaną energię w pracy, lecz w ciągu ostatnich dwóch dni cała 
uwaga i wszystkie działania skierowane zostały na Stacey i nie chciała tego utracić. Czuła, że 

Justin jest jej tak bliski, jak nikt dotąd, nawet Brynn. Tego, co dawał związek z Justinem, nie 
mogła dać nawet największa przyjaźń. To było także coś więcej niż tylko seks. W tym związku 

obydwoje zlali się w całość, utracili autonomię i to mogło przerażać, a jednak tak nie było. 
Czuła,   że   Justin   stanowi   dopełnienie   i   wsparcie,   a   jednocześnie   jej   tożsamość   pozostaje 

nietknięta. Byłoby znacznie łatwiej, gdyby żyła w przeświadczeniu, że on jest wszystkim, czego 
potrzebuje do szczęścia,  gdyby całkowicie zdała  się na niego. Tak jednak nie mogło być i 

Stacey o tym wiedziała. Justin, oddany bez reszty polityce, był przeciwieństwem tego, o czym 

background image

marzyła. Wspólne życie mogło uczynić ich jedynie nieszczęśliwymi.

- Stacey, nie odchodź - nalegał, kładąc ją na poduszki. - Zostań ze mną, kochanie.
Stacey westchnęła. Wiedziała, że wkrótce go utraci, gdyż polityka jeszcze raz upomni się o 

niego. Mogła jednak spędzić z nim jeszcze jedną noc. Tylko jedną, błagało jej serce.

- Brynn - powiedziała  do słuchawki.  - Jeśli zostanę  tu na noc, to sama zadzwonię do 

mamy.

W tym momencie Justin dotknął jej piersi i Stacey gwałtownie wciągnęła powietrze, czując 

nagły dreszcz przebiegający ciało.

-   Czy   mogłabyś   mówić   wszystkim   dzwoniącym   osobom,   że...   ciągle   jeszcze   jestem   na 

zakupach? - poprosiła. Justin obsypał jej szyję pocałunkami, od których topniała. Z jej ust 
wydobyło się westchnienie.

Brynn zaśmiała się.
- Powiem im, że trafiłaś na wyprzedaż wszechczasów, Stace.

- Dzięki, Brynn. Do jutra. - Stacey odłożyła słuchawkę i przylgnęła do Justina z cichym 

jękiem.

Następnego dnia Stacey zjawiła się w biurze ojca o dwunastej w południe, ubrana w dżinsy 

Brynn i zrobiony na drutach żółty sweter. Diana Drew rzuciła jej pełne potępienia spojrzenie, 

ale   nie   skomentowała   ani   spóźnienia,   ani   stroju.   Stacey   pomachała   ręka   i   skierowała   się 
wprost do gabinetu Justina.

Siedział   przy   biurku,   ubrany   jak   zwykle   w   szarości,   biele   i   błękity,   zasypany   stertą 

papierów,   które   starannie   układał.   Na   jego   widok   serce   Stacey   na   chwilę   zgubiło   rytm. 

Rozstali się prawie pięć godzin temu. Ostatni raz widziała go rano, gdy wychodząc do pracy, 
pocałował ją na pożegnanie. Wtedy to był Justin, jakiego kochała. Teraz miała przed sobą 

Justina Marksa, asystenta administracyjnego i szefa kampanii wyborczej. Jak to rozdwojenie 
wpłynie na nasze wzajemne stosunki?” - zastanawiała się nad tym, gdy zaniknąwszy drzwi, 

szła w jego kierunku.

- Diana Drew spojrzała znacząco na zegarek, gdy przyszłam - powiedziała, sadowiąc się na 

jego kolanach. Uświadomiła sobie, że jest zdenerwowana. - Z trudem powstrzymałam się, 
żeby nie powiedzieć, że dzisiaj rano szef, leżąc obok mnie w łóżku, pozwolił mi przyjść do 

pracy o dwunastej.

Justin roześmiał się i pocałował ją w policzek.

- To prawda. Pozwoliłem ci - powiedział. Rozłożył papiery, przebiegł po nich wzrokiem i 

znowu odsunął od siebie. - Stacey, kochanie, zadzwoniłem dziś rano do Corda Marshalla i 

odwołałem twój udział w jutrzejszym programie.

background image

- Och, myślę, że to nie ma znaczenia - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Przyszło jej 

do głowy, że zazwyczaj takie postępowanie wywoływało w niej zdecydowany protest. Przecież 
nie rozmawiał z nią na temat wycofania się z tego programu. Nawet o to nie prosił. Po prostu 

sam wszystko załatwił i poinformował ją, gdy było już po wszystkim. Tak naprawdę, wcale nie 
chciała   występować   w  tym   programie   i   cała   ta   historia   wydawała   się   nieważna,   niewarta 

kłótni.

-   Brynn   uważa,   że   Marshall   to   jakaś   obrzydliwa   bakteria   wyhodowana   przez   kogoś   w 

laboratorium - dodała śmiejąc się.

-   Tak   się   składa,   że   zgadzam   się   z   nią.   -   Justin   wziął   jej   twarz   w   swoje   ręce   i   lekko 

pocałował w usta. - Cieszę się, że zrozumiałaś, iż o twoim udziale w programie Marshalla nie 
może być mowy. Dziękuję, że nie zaczęłaś się wściekać z tego powodu.

- Ja nigdy się nie wściekam - odpowiedziała dumnie i dotknęła językiem jego warg. - Mogę 

czasami okazać swoje... niezadowolenie, ale nie wściekam się.

- Piękne dzięki za wyczerpujące wyjaśnienia. - Justin uśmiechnął się. Jego ręce przesunęły 

się wzdłuż bioder i nagle zatrzymały się na udach.

- Stacey? Kochanie?
Oparła się o niego i poczuła, że ogarniają błogi spokój. Może jednak Justin nie zmieni się 

tak bardzo w biurze? Może...

- Co, mój drogi? - zapytała czule.

- Twoje dżinsy.
Stacey uniosła się lekko.

- O co chodzi?
- Wróciłaś dziś rano do swojego mieszkania, żeby się przebrać w coś odpowiedniego do 

biura, prawda?  No cóż, muszę stwierdzić,  że ten... strój nie nadaje się do pracy w biurze 
senatora Liptona, tak jak dres czy czerwono - czarna dyskotekowa sukienka.

Stacey   zacisnęła   mocno   usta,   usiłując   powstrzymać   się   od   ostrej   odpowiedzi,   która 

natychmiast zaświtała jej w głowie. Sama uspokajała się, powtarzając sobie, że Justin zwraca 

się do niej w bardzo uprzejmy sposób. Obydwie z Brynn wiedziały, że najodpowiedniejszym 
ubraniem do pracy w biurze Bradforda Liptona byłby jakiś klasyczny (może po prostu nudny) 

strój. Raczej nie powinna teraz mówić Justinowi, żeby się wdrapał na wierzchołek pomnika 
Waszyngtona i rzucił głową w dół. Zmusiła się do uśmiechu.

-   W   porządku,   Justinie.   Obiecuję,   że   nigdy   więcej   nie   przyjdę   do   biura   w  dżinsach.   - 

Gorący uśmiech i jeszcze gorętszy pocałunek były wystarczającą nagrodą za opanowanie, do 

którego tak się zmuszała. Przytuliła się mocno do niego i ukryła twarz w zagłębieniu ramienia.

background image

-   Och!   -   Usłyszeli   nagle   pełen   zaskoczenia   okrzyk   i   oboje   spojrzeli   w   stronę,   skąd 

dochodził. - Bardzo przepraszam! Nie chciałem... nie mogłem... Chyba powinienem najpierw 
zapukać... - To był Fred Rhodes. Stał w drzwiach, aż śmieszny w swoim przerażeniu.

-  Oczywiście,   powinieneś  najpierw  zapukać,  Freddie  -  przyznała  Stacey.  Miała  właśnie 

wstać, gdy Justin sam zerwał się gwałtownie, niemal zrzucając ją na podłogę. Musiała chwycić 

się brzegu biurka, żeby nie upaść. Twarz Justina stawała się powoli purpurowa, natomiast 
twarz Freda już taka była.

-  Ja...   chciałem...  -  wyjąkał  strasznie  zmieszany   Fred.  -  Przyniosłem  tylko  to  pismo.  - 

Pomachał dokumentem, zanim położył go na biurku. Zaczął powoli wycofywać się do drzwi. - 

Prze... przepraszam jeszcze raz. Pójdę już... - Zamknął za sobą drzwi.

- Uff. - Stacey uśmiechnęła się. - Zgadnij, o czym wszyscy będą dziś mówić w biurze?

- To wcale nie jest śmieszne! - Justin był przerażony. - Dobry Boże, przecież on będzie o 

tym opowiadał każdemu, kogo spotka! - wybiegł z gabinetu.

Stacey pomyślała, że na pewno po to, aby zapewnić sobie milczenie Freda. Ona sama nie 

dbała o to, co i komu opowie Fred, ale to najwyraźniej bardzo obchodziło Justina.  Jemu 

szalenie zależało na utrzymaniu ich związku w tajemnicy. Ta świadomość sprawiła Stacey 
wielki ból.

Justin wrócił po kilku minutach, ciągle jeszcze wstrząśnięty.
- Wszystko załatwione - powiedział, oddychając z ulgą i podnosząc z biurka przyniesiony 

przez Freda dokument.

- A co zrobiłeś? Wyrwałeś mu język? - zapytała. Justin jednak nie uśmiechnął się, chyba w 

ogóle jej nie usłyszał. - Justinie, co by się stało, gdyby wszyscy w biurze dowiedzieli się, że 
mamy romans? Cóż mogłoby się stać? - Wstrzymała oddech, czekając na jego odpowiedź.

- Mhmm... - To było wszystko, co powiedział. Cała jego uwaga skupiona była na czytanym 

właśnie dokumencie. Kiedy zobaczyła, że sięga po słuchawkę telefonu, kiedy ujrzała pełen 

skupienia wzrok, wiedziała, że zupełnie o niej zapomniał. Skoncentrował się wyłącznie na 
notatce, odcinając się od wszystkiego innego.

Stacey   usiadła   przy   swoim   biurku.   Leżały   na   nim,   poukładane   w   stosiki,   karty   z 

wydrukowanymi na nich nazwiskami. Dołączone było do nich polecenie: „Ułożyć w porządku 

alfabetycznym”. Stacey przejrzała te karty, musiało ich być około czterystu. W jaki sposób 
maje uporządkować? Co za okropna robota!

- Czy mogę wykorzystać do tego komputer? - zapytała żałośnie.
Justin nie odpowiedział. Siedział odwrócony tyłem do niej i Stacey mogła jedynie widzieć 

jego plecy i słyszeć głęboki, niski głos. Rozmawiał z kimś przez telefon. Powróciła więc do 

background image

swoich kart. Po dziesięciu minutach poddała się. Było tam siedemdziesiąt sześć nazwisk na 

literę „A” i diabli wiedzą ile na literę „B”. A to przecież dopiero dwie pierwsze litery alfabetu! 
Spojrzała szybko na plecy Justina, zebrała wszystkie karty i wyszła z gabinetu.

Skierowała   się   do   długiego   podziemnego   korytarza,   łączącego   biura   Senatu   z   biurami 

Białego   Domu.  Mijała  po drodze  licznych   pracowników   tych   biur,  w  większości   młodych, 

świetnie ubranych ludzi, idących szybko przed siebie, samotnie lub grupkami. Wydawało się, 
że każdy z nich, pędząc tak tym korytarzem, ma do wypełnienia jakieś ważne zadanie i Stacey 

również próbowała udawać, że ma pilną sprawę do załatwienia.

Brynn  pracowała   w  Komisji  do Spaw Zasobów Ludzkości   i dzieliła  pokój z  koleżanką. 

Zobaczyła Stacey zbliżającą się do biurka.

- Cześć, Stacey! Powrót do pracy, co? - zawołała.

- W pewnym sensie.  Raczej  wymyślają  dla mnie różne zajęcia.  Czy mogę posłużyć  się 

twoim komputerem, żeby ułożyć te nazwiska w porządku alfabetycznym?

- Proszę bardzo! - Brynn usłużnie podsunęła Stacey swoje krzesło i spojrzała na zegarek. - 

Słuchaj,   o   trzynastej   trzydzieści   wydajemy   małe   przyjęcie   urodzinowe   dla   Lee   Winters. 

Urządzamy je na czwartym piętrze. Masz ochotę przyłączyć się do nas?

- Oczywiście! - Stacey uśmiechnęła się na wspomnienie Lee Winters, wieloletniej członkini 

Kongresu,   cieszącej   się   dużą   popularnością   wśród   młodych   pracowników.   -   Czy   mam   się 
złożyć na ciasto?

-   Daj   dolara   Marii,   jeśli   ją   zobaczysz   -   odparła   Brynn.   Stacey   skupiła   się   na   pracy, 

wprowadzając do komputera nazwiska z przyniesionych kart.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Justin Marks chce natychmiast widzieć cię w swoim gabinecie - oznajmiła Diana Drew z 

fałszywym   uśmiechem   na   twarzy,   gdy   Stacey   weszła   do   biura.   Stacey   skinęła   głową   i 

skierowała się do gabinetu Justina.

- Gdzie byłaś? - Usłyszała na powitanie.

Weszła   do   środka   i   spojrzała   uważnie   na   Justina.   Jego   twarz   była   ściągniętą,   napiętą 

maską, a czarne oczy zimne i twarde.

- Poszłam do biura Brynn, żeby popracować z jej komputerem. - Stacey trzymała w ręku 

uporządkowaną listę nazwisk. Była zupełnie nieprzygotowana na taki wybuch gniewu Justina 

i   po   raz   pierwszy   cofnęła   się,   zamiast   z   właściwą   sobie   w   takich   wypadkach   agresją, 
przeciwstawić się mu.

Justin wyrwał listę z jej rąk.
- Jest już po trzeciej. Czy chcesz mi wmówić, że wprowadzenie tych nazwisk do komputera 

zajęło ci prawie trzy godziny?

- Nie - odparła. - Zajęło mi tylko pół godziny. Potem załatwiłam kilka spraw dla Brynn i... 

zrobiłam sobie przerwę.

-   Przerwę?   -   krzyknął   Justin.   -   Przyszłaś   do   biura   w   południe,   pracowałaś   przez   pół 

godziny i zrobiłaś sobie przerwę, która trwała dwie i pół godziny?! - Rzucił listę na biurko. - 
Wiem   wszystko   na   ten   temat,   Stacey.   Hałaśliwe,   rozwrzeszczane   przyjęcie   na   czwartym 

piętrze. I ty tam byłaś! Powiedział mi o tym ktoś z naszego biura. Ktoś, kto ciebie widział.

- Masz na pewno na myśli Olive Mayer, tę kłótliwą babę, która pracuje w biurze Rawlingsa 

-   domyśliła   się   Stacey.   -   Wyglądała   tak   fałszywie,   kiedy   nam   się   przyglądała.   Ten   stary 
nietoperz nie może znieść, gdy ktoś dobrze się bawi, a poza tym jest strasznie zazdrosna o 

personel Lee Winters. Ona...

- Stacey, chodzi o to, że to dzień pracy - przerwał jej Justin chłodno. - Wszyscy, którzy tam 

byli, dostają pieniądze od rządu za pacę, a nie za zabawę. W dodatku pani Mayer powiedziała, 
że cale to widowisko było jedną rozpustą, a uczestnicy tarzali się po podłodze.

-   Oni   tylko   tańczyli   break   -   dance!   -   zawołała   Stacey   oburzona.   Jego   złość   w   końcu 

wyprowadziła ją z równowagi. - Kilku gońców pokazywało Lee Winters, jak to się robi. To było 

urodzinowe przyjęcie, Justinie. Właśnie dzisiaj kończy sześćdziesiąt lat. Mieliśmy tam ciasto i 
lemoniadę,   ktoś   włączył   radio.   To   była   właśnie   ta   rozpusta!   Przypomina   mi   się   podobna 

impreza, która odbyła się w tym biurze w dniu, gdy mój ojciec skończył pięćdziesiąt lat. Tylko, 
oczywiście, nikt wtedy nie tańczył break - dance.

background image

Zastanawiała   się,   czy   wreszcie   udało   się   pokonać   Justina.   Trudno   było   cokolwiek 

powiedzieć, patrząc na jego pozbawioną wyrazu twarz. W końcu chrząknął.

- No tak - powiedział.

- No tak? - Spojrzała na niego z wściekłością. - To wszystko, co masz do powiedzenia? Po 

tym, jak prawie ściąłeś mi głowę, oskarżając o rozpustę?

Justin odetchnął głęboko i zacisnął zęby.
- W dalszym ciągu uważam, że nie powinnaś tam pójść - powiedział. - Powinnaś być ze 

mną...

- Żebyś mógł mnie obserwować, czy nie robię czegoś, co mogłoby zaszkodzić mojemu ojcu? 

- Stacey podniosła przyniesioną przez siebie listę i uderzyła nią w biurko. - To jest główny 
powód, dla którego tu jestem. Prawda, Justinie? A jeśli możesz na tym skorzystać, zaciągając 

mnie do łóżka, tym lepiej dla ciebie.

- Czy mogłabyś mówić ciszej? - zapytał. - Nie ma potrzeby, żeby...

- Żeby co, Justinie? Żeby ogłaszać w całym biurze, że szef kampanii wyborczej senatora 

Liptona przespał się z jego córką?

Głos Stacey  brzmiał  ostro,  a z  oczu płynęły gorące  łzy.  Ten robot nie był  tym  samym 

czułym i namiętnym kochankiem, z którym spędziła kilka ostatnich dni. Nie przypominał 

spontanicznego i wesołego człowieka, który śmiał się w zoo z pogrążonych w letargu pand, a 
potem kupił jej zabawkę, od której była niewiele większa. Czuły, troskliwy mężczyzna, który 

gładził jej włosy i nazywał „swoim kochaniem”, zniknął bez śladu, a pozostał tylko spięty, 
napastliwy  despota. Justin znów powrócił do świata polityki, gdzie obłuda i pozory miały 

największą wartość.

- Osądzasz mnie od chwili, w której dziś rano weszłam do biura! - zawołała zapalczywie. - 

A   jeśli   przestajesz   mnie   krytykować,   to   tylko   po   to,   aby   mnie   dla   odmiany   całkowicie 
ignorować. Jesteś znowu tym pozbawionym uczuć tyranem, opętanym tylko jedną manią...

- To nieprawda! - zawołał. - Przecież wiesz, do diabła, jak bardzo...
- Wiem, że nie uda ci się zatrzymać mnie w biurze. Doprowadzę cię do szaleństwa albo ty 

pierwszy zrobisz to ze mną! Wychodzę, Justinie. Posada Brynn nie jest zagrożona i nie ma już 
pretekstu, dla którego mógłbyś mnie tu ściągnąć ponownie!

Stacey  dziękowała  Bogu,  że  dotąd  nie powiedziała  Justinowi  o dziecku.  W ciągu  kilku 

ostatnich dni wiele razy miała ochotę na to. Chwilami czuła, że Justin jest jej tak bliski, że po 

prostu musi mu o wszystkim  powiedzieć.  Jednak  przezornie  nie zrobiła  tego, znając  jego 
oddanie polityce. I dobrze się stało!

-   Stacey,   nie   wypuszczę   cię   stąd!   -   Justin   chwycił   ją   za   rękę   i   odciągnął   od   drzwi.   - 

background image

Kochanie, musimy o tym wszystkim porozmawiać. Nie chcę kłócić się z tobą. Ja...

- Puść mnie! - krzyknęła. - Nie mamy o czym rozmawiać.
- Stacey, proszę cię. Uspokój się - powiedział z rozpaczą. - Za chwilę zbiegną się tu wszyscy 

z biura!

-   Będziesz   mógł   wtedy   zająć   się   kimś   innym.   -   Spróbowała   się   uwolnić.   -   To   biuro, 

wszystkie te plany i zabiegi! Jesteś tutaj zupełnie innym człowiekiem, Justinie, i ja... my... - 
Ku własnemu ogromnemu przerażeniu zaczęła płakać.

„Cholera!” - pomyślała. Była taka pobudliwa. Zbyt pobudliwa. Znowu te hormony?
- Stacey, proszę cię, nie płacz! - Justin puścił jej rękę i zaczął niespokojnie chodzić po 

pokoju. Stacey domyśliła się, że musiała go zirytować. Zirytowała przecież nawet samą siebie. 
Przeciwnikiem znacznie łatwiejszym niż łzy jest gniew. Zawsze kpiła z głupich kobiet, które 

próbowały   manipulować   ludźmi   za   pomocą   płaczu.   Ona   jednak   teraz   nie   starała   się 
manipulować Justinem, naprawdę cierpiała, czuła się zagubiona i przerażona.

- To się nie uda. - Zdesperowana usiłowała  zetrzeć Izy z twarzy. Od samego początku 

wiedziała, że jej związek z Justinem nie ma przyszłości. Jednak przyznanie się do tej porażki 

sprawiało ból. - To się po prostu nie uda - powtórzyła szlochając.

- Co się nie uda? Stacey, błagam, nie płacz. Przyznaję, że i zbyt ostro zaatakowałem cię w 

związku z tym przyjęciem, ale... - Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej staroświecką białą chustkę 
do nosa, którą wręczył Stacey.

-   Kochanie,   Olive   Mayer   jest   rzeczywiście   obłudną,   wiecznie   wszystkich   krytykującą 

pedantką.   I   chociaż   wiedziałem,   że   ciebie   nie   może   dotyczyć   ta...   rozpusta,   to   jednak 

doprowadziło   mnie   do   pasji,   gdy   wyobraziłam   sobie,   jak   ta   stara   plotkara   będzie   o   tym 
opowiadać każdemu, kto zechce słuchać. Oczywiście, nie omieszka dorzucić czegoś od siebie. 

Przyznaję, że zareagowałem zbyt gwałtownie, Stacey. - Przestał chodzić po pokoju i wyciągnął 
do niej rękę. - Poza tym, byłem zazdrosny jak diabli. Mayer powiedziała, że tańczyłaś z...

- Ona rzeczywiście potrafi zmyślać, Justinie - przerwała Stacey, nie zwracając uwagi na 

wyciągniętą rękę. - Ja z nikim nie tańczyłam. A ty nie zadałeś sobie trudu, żeby mnie o to 

zapytać? Po prostu oskarżyłeś mnie o najgorsze rzeczy i skoczyłeś do gardła tylko dlatego, że 
stoisz na straży sztucznego wizerunku rodziny Liptonów. Każda próba zniszczenia go jest dla 

ciebie równoznaczna ze zbrodnią wojenną!

-   Przepraszam.   -   Stanął   blisko   niej.   Wystarczyło   zrobić   krok,   by   znaleźć   się   w   jego 

ramionach, Stacey jednak nie drgnęła. Pozostała sztywna i niewzruszona.  Justin westchnął 
ciężko.

-   Byłem   głupi,   że   dałem   się   sprowokować   Olive   Mayer.   Nie   powinienem   tak   ciebie 

background image

zaatakować. Moim jedynym wytłumaczeniem może być to, że dzisiejszy dzień przerodził się w 

prawdziwe piekło. Nie przychodziłem tu tylko przez dwa dni, a po powrocie zastałem biurko 
dosłownie zasypane papierami. Musiałem odpowiedzieć na co najmniej siedemdziesiąt pięć 

telefonów i... - Dotknął jej ciągle jeszcze mokrego policzka. - Nie chcę z tobą walczyć, Stacey. 
Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.

Stacey odwróciła się. Może rzeczywiście nie chciał, ale jednak zrobił to. Swoje myśli i całą 

energię podporządkował politycznym ambicjom i wszystko (i każdy!) było mniej ważne. Tak 

właśnie robił jej ojciec. Bradford Lipton nie był złym człowiekiem, nie chciał ranić rodziny, ale 
czynił to ciągle wskutek przeoczeń. Senator był niedostępny i wiecznie zajęty, co oddalało go 

od bliskich mu osób i sprawiało, że stawał się nieczuły. Jego rodzina nie była przecież, tak jak 
on, pochłonięta polityczną karierą. Justin bardzo przypominał Stacey ojca.

- Wracam do domu, Justinie. - Nie było już żadnego powodu, dla którego miałaby tutaj 

pozostać.

- Nie! - powiedział stanowczo, zasłaniając sobą drzwi. - Stacey, nie pozwolę ci...
W tym samym momencie zadzwonił telefon i dla Stacey był to najpiękniejszy dźwięk.

-   Poczekaj!   -   powiedział   Justin,   podnosząc   słuchawkę.   W   jego   głosie,   nawykłym   do 

wydawania rozkazów, teraz zabrzmiało błaganie i to zatrzymało Stacey w drzwiach.

- Co on zrobił? - Jego głos wybuchł jak dynamit. - Nie, senator nie ma tym razem nic do 

powiedzenia na ten temat. Wydamy oficjalne  oświadczenie  później. Nie, ja także tego nie 

skomentuję. Uważam, że komentarz w tym momencie byłby niewłaściwy.

Stacey rozpoznała ten wyraz twarzy i ton głosu. Zastanawiała się, cóż takiego mógł znowu 

zrobić któryś z jej braci?

Justin odłożył słuchawkę; był bardzo wzburzony.

- Co się stało? - zapytała Stacey. Ciekawość wzięła górę nad chęcią ucieczki.
-   Wczoraj   został   opublikowany   wywiad,   jakiego   udzielił   twój   brat   Lucas   studenckiej 

gazecie. - Justin poruszał nozdrzami. Naprawdę to robił! Stacey wcale by się nie zdziwiła, 
gdyby zobaczyła buchającą z nich przy każdym wydechu parę. - Dzisiaj natomiast kilka z jego 

złotych myśli pojawiło się w lokalnych gazetach w mieście i paru oszustów wysłało pewne 
wiadomości do agencji informacyjnych. - Justin wziął do ręki ołówek i złamał go na pół. - 

Jutro rano znajdą się one we wszystkich gazetach w kraju.

Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia. Państwowe dzienniki poświęcone Lucasowi? To 

zabrzmiało złowieszczo.

- Co on takiego powiedział? - odważyła się zapytać.

- Och, niewiele. Kiedy zapytano go, co lubi robić, gdy nie gra w piłkę, odpowiedział, że lubi 

background image

pić piwo, grać w bilard i - Justin poniósł głos - pocieszać odrzucone dziewczyny, chyba że sam 

wcześniej którąś odrzucił!

Stacey niemal usłyszała, jak Lucas mówi to tym swoim rubasznym tonem, zachowując się 

jak niegrzeczny chłopiec. Roześmiała się.

To był wielki błąd. Justin spojrzał na nią z wściekłością.

- To wcale nie jest zabawne! - zagrzmiał. - Czy zdajesz sobie sprawę, że jego wypowiedź 

ukaże się w całej prasie krajowej? Jest to ten rodzaj anegdoty, którą dziennikarze telewizyjni 

uwielbiają opowiadać na zakończenie swoich programów. Powszechnie szanowany senator, 
kultywujący stare obyczaje, popierający tradycyjną moralność, ma syna, który...

- Och, Justinie - przerwała mu Stacey. - Znowu przesadzasz. Przecież Lucas to jeszcze 

dzieciak. I w dodatku piłkarz. Jego wypowiedź na pewno nie zaszokuje. Jedynie tego wszyscy 

się po nim spodziewają. Nikt, do cholery, nie uwierzyłby, że jedyną rozrywką przystojnego, 
świetnie zbudowanego chłopaka jest opowiadanie bajek lub bawienie się kolejką elektryczną!

- A szkoda! - jęknął Justin. - Stacey, nie rozumiesz powagi sytuacji. Liberalna prasa jest 

wrogo nastawiona do twojego ojca. Ich ulubieńcem jest Whit Chambers i wszystko, dosłownie 

wszystko,   co   mogłoby   w   jakiś   sposób   zaszkodzić   Bradfordowi   Liptonowi,   zostanie 
wyolbrzymione do monstrualnych  rozmiarów.  Z naszych statystyk  wynika,  że wystąpienia 

twojego ojca  trafiają  do ludzi,  ale jest jeszcze  żmudna walka  z piraniami  prasowymi. Nie 
minął jeszcze tydzień od zgłoszenia kandydatury i ostatnia rzecz, jakiej byśmy sobie teraz 

życzyli, to publiczne deklaracje Lucasa na temat upodobań, to znaczy picia piwa, grania w 
bilard i...

- Wykorzystywania dziewcząt - dokończyła za niego Stacey. Pomyślała, że Justin za bardzo 

przejmuje   się   każdą,   najgłupszą   nawet   rzeczą.   Dzięki   temu   stał   się   niezwykle   cennym 

pracownikiem, ale jednocześnie to właśnie mogło wywołać niebezpieczny wzrost ciśnienia, 
wrzody i diabli wiedzą, co jeszcze. Najważniejsze jest poczucie humoru, ono powinno być dla 

życia wentylem bezpieczeństwa. Stacey uśmiechnęła się do Justina, oczekując od niego takiej 
samej odpowiedzi.

Justin podniósł do góry ręce, bliski załamania.
- Mogłem spodziewać się, że taka historia rozbawi cię. - Zachmurzony ruszył w kierunku 

drzwi. - Sterne i Spence na pewno także będą skręcać się ze śmiechu. Czasami wydaje mi się, 
że cała wasza czwórka pracuje nad udoskonaleniem swoich dwuznacznych politycznie uwag. 

Często zastanawiam się, czy nie jesteście opłacani przez opozycję.

Ostatnie   słowa   Justin   wypowiedział   już   na   korytarzu.   Zwoływał   cały   personel,   aby 

wspólnie omówić popełnioną przez Lucasa gafę i opracować odpowiednie oświadczenie dla 

background image

prasy, która zapewne już wkrótce podniesie wielki szum. Justin wyszedł, nie rzucając za siebie 

ani jednego spojrzenia.

Stacey postanowiła wrócić do domu, tutaj już nic jej nie trzymało. Zwłaszcza że widok 

jednej z czterech czarnych owiec rodziny Liptonów mógłby w tym szczególnym momencie 
rozwścieczyć personel senatora.

Jadąc samochodem, czuła pogłębiającą się depresję.
To jasne, że idylla z Justinem skończyła się. Już nie byli sobie tak bliscy; przeciwnie, stali 

na   dwóch   przeciwległych   krawędziach   przepaści,   jaką   była   polityka.   Nie   potrafili   już 
porozumieć się.

W domu Stacey zrobiła sobie filiżankę herbaty i usiadła, mając nadzieję, że to ją uspokoi. 

Wszystko toczyło  się tak  szybko.  W  jej głowie  panował  zamęt,  spotęgowany  przez strach. 

Justin...   dziecko...   kampania...   Myśli   przebiegały   przez   głowę,   a   przed   oczami,   jak   w 
kalejdoskopie,   przesuwały   się   różne   obrazy.   Co   powinna   teraz   zrobić?   Skąd   ma   się   tego 

dowiedzieć?

Kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, Stacey pomyślała, że to Brynn zapomniała kluczy. Było 

trochę za wcześnie na powrót przyjaciółki, ale może udało jej się trafić po drodze tylko na 
zielone światła, co stanowiłoby niezwykle rzadkie zjawisko.

Stacey   była   przekonana,   że   to   Brynn.   Wobec   tego,   zapominając   o   zasadach 

bezpieczeństwa,   nie   spojrzała   w   wizjer.   I   nagle   znalazła   się   oko   w   oko   z...   Cordem 

Marshallem.   Jęknęła   w   duchu.   Marshall   był   prawdopodobnie   wściekły   z   powodu   jej 
rezygnacji z udziału w programie. Bez wątpienia pojawił się tutaj po to, by ją namówić na ten 

wywiad.   Nie   zamierzała   zgodzić   się   i   w   myślach   przygotowywała   się   do   nadciągającej 
nieprzyjemnej sceny.

- Cześć, Stacey - powiedział Marshall z uśmiechem. - Cieszę się, że zastałem cię w domu.
Stacey spojrzała na niego z uwagą. Nic nie wskazywało na to, że jest wściekły, ale ten 

uśmiech   wywoływał   nieprzyjemny   dreszcz.   Marshall   miał   w   sobie   coś   z   rekina   krążącego 
wokół nic nie podejrzewającej ofiary.

-   Czego   pan   sobie   życzy,   panie   Marshall?   -   zapytała,   ciągle   jeszcze   trzymając   go   za 

drzwiami.

- Cord - poprawił ją łagodnie. - Przyszedłem, żeby omówić z tobą jutrzejszy program.
Stacey westchnęła.

- Jestem pewna, że otrzymał pan dziś rano wiadomość od Justina Marksa, odwołującą mój 

udział w tym programie, panie Mars... Cord.

- Nie chcę zdradzać Marksowi naszych małych sekretów, Stacey. - Marshall ciągle jeszcze 

background image

uśmiechał   się.   -   Jednak   jeśli   nie   wystąpisz   jutro,   będę   musiał   powiedzieć   mu   o   tym.   - 

Dramatycznym gestem wydobył z fałdów swojego płaszcza pogniecione pudełko.

Stacey westchnęła ciężko i mocno chwyciła się drzwi. To było pudełko po teście ciążowym!

-   Cudownie!   -   zawołał   Marshall,   śmiejąc   się   radośnie.   -   Całkowicie   spontaniczna, 

niepohamowana   reakcja!   Podejrzewałem,   że   to   należy   do   ciebie,   gdyż   obserwowałem   cię 

podczas wystąpienia twego ojca. Niemal zemdlałaś. Jednakże trzeba było także wziąć pod 
uwagę twoją agresywną współlokatorkę. Teraz rozwiałaś wszelkie moje wątpliwości. Jesteś w 

ciąży! I nie masz męża, z którym mogłabyś podzielić się tą wspaniałą wiadomością.

- Znalazłeś to pudełko w śmieciach! - zawołała Stacey. - Brynn wspominała, że widziała cię 

kilka dni temu węszącego koło naszego domu. Grzebałeś w śmieciach jak... jak szczur!

Marshall wzruszył ramionami.

-   Ja   to   nazywam   prowadzeniem   śledztwa.   Zdarza   się,   że   czasami   nic   nie   znajdę,   ale 

znacznie częściej uda mi się natrafić na jakiś ukryty klejnot. Nie masz pojęcia, Stacey, co 

ludzie wyrzucają!

- Jesteś podły! Justin powiedział, że jesteś szczurem śmietnikowym. On wiedział, jakie 

chwyty  potrafisz  stosować,  aby  tylko  dowiedzieć się interesujących,  w twym przekonaniu, 
rzeczy.

-   Natomiast  nie   wiedział,   że   jesteś   w ciąży,   co?   -  wtrącił   Marshall.   -  Zaryzykowałbym 

stwierdzenie, że nikt o tym nie wiedział oprócz twojej przyjaciółki, tej rudowłosej złośnicy. No 

i, oczywiście, mnie. A kto jest ojcem?

- To nie twój interes!

- Spokojnie, dziecinko! Nie zamierzam wywierać na ciebie nacisku. - Marshall uśmiechnął 

się ponownie, a Stacey zapragnęła zetrzeć z jego twarzy ten wyraz zadowolenia, zetrzeć całą 

jego twarz! - Tak się składa, że darzę szacunkiem przyszłe matki. To chyba coś w rodzaju 
kompleksu   Madonny.   Nie   zamierzam   zdradzać   sekretów.   Chcę   tylko,   przy   ich   pomocy, 

poszantażować cię trochę.

- Och! - zawołała Stacey, czując, że kręci jej się w głowie. Ten człowiek po postu zabijał ją!

- Uspokój się, skarbie. Nastroje matki bardzo silnie wpływają na dziecko. Wiesz przecież o 

tym. - Był na tyle bezczelny, by udawać zaniepokojenie. - Zobaczysz, jak łatwo jest sprostać 

moim wymaganiom. Wystąpisz tylko w moim programie, w piętnastominutowym bloku, a ja 
zapomnę o tym chłopaczku lub dziewuszce, którą nosisz pod sercem. Masz na to moje słowo 

honoru, Stacey.

- Twoje słowo honoru! Jesteś szantażystą, śmieciarzem i...

- Zostawmy te przezwiska, Stacey. Ograniczmy się tylko do interesów. Potrzebny jest mi 

background image

ktoś,   kto   wypełni   piętnaście   minut   mojego   jutrzejszego   programu   jakąś   budzącą   ludzkie 

zainteresowanie opowieścią. Chciałbym, żeby spodobała się zwłaszcza żeńskiej części mojej 
widowni. Córka kandydata na prezydenta świetnie się do tego nadaje. Obiecuję, Stacey, że ani 

słowem   nie   wspomnę   o   twojej...   delikatnej   sytuacji.   Przysięgam   na   świętą   pamięć   mojej 
matki! Spójrz na to z innej strony. Przecież możesz w ten sposób pomóc ojcu. Bądź słodka, 

zabawna, błyśnij wdziękiem! Zdobędziesz w ten sposób mnóstwo głosów dla ojca.

- Nie mogę! - powiedziała zrozpaczona. - Justin stwierdził, że nie może być o tym mowy. 

Zabije mnie, jeśli wystąpię w tym programie.

- To łajdak! - prychnął Marshall. - Stacey, nie ma się czego bać. Porozmawiamy tylko o 

tym, o czym ty będziesz chciała. Będziesz na wizji przez niecałe piętnaście minut, z przerwami 
na reklamy.

- A co z córkami pozostałych kandydatów? - zapytała.
- Żadna z nich nie odważyła się nawet odpowiedzieć na mój telefon. To musisz być ty, 

Stacey.

Co ma zrobić?  Stacey  z trudem powstrzymywała  się, żeby nie wołać o pomoc. Dobrze 

wiedziała, że wpadła w pułapkę.

- A jeśli odmówię?... - Chciała, żeby to on powiedział. I, oczywiście, zrobił to.

- Wtedy opowiem na antenie o twoim mającym się urodzić nieślubnym dziecku. Obiecuję, 

Stacey.

To była groźba. Bardzo skuteczna groźba. Stacey, blada i milcząca, oparła się o drzwi.
- Bądź  jutro w studiu o osiemnastej  trzydzieści  - powiedział  Marshall.  - Zaczynamy  o 

dziewiętnastej   i   ty   pójdziesz   na   pierwszy   ogień.   Do   zobaczenia,   Stacey!   -   Schodził   po 
schodach, wesoło pogwizdując.

- A co ty tutaj robisz? - Stacey usłyszała głos Brynn. Pogwizdywanie nagle urwało się. - 

Przecież niedawno ten budynek był spryskiwany płynem przeciwgrzybicznym. - Głos Brynn 

był bardzo groźny.

- O... odłóż to! - Cord Marshall był bardzo zdenerwowany.

- Lepiej szybko zwiewaj, Marshall! - ostrzegła go Brynn. - Bardzo szybko.
Po całej  klatce  schodowej rozeszło się głośne echo, gdy Marshall zbiegał  po schodach. 

Chwilę później w drzwiach pojawiła się Brynn, trzymając w ręku mały pojemnik z gazem 
łzawiącym. Spojrzała na twarz Stacey.

- Powinnam go wysadzić w powietrze! Co on tutaj robił, Stacey?
Stacey z wahaniem opowiedziała o groźbach Marshalla.

- Nie możesz pozwolić, by cię szantażował! - Brynn była oburzona. - Zadzwoń do Justina i 

background image

powiedz mu o wszystkim. Niech załatwi tę sprawę.

- Powiedzieć Justinowi? - zawołała przerażona Stacey. - Nie mogę tego zrobić, Brynn. Wolę 

wystąpić w programie Marshalla.

- Stacey, przecież ty i Justin nie jesteście już wrogami. Przecież się kochacie, zapomniałaś o 

tym?

Stacey   przypomniała   sobie   twarz   Justina,   taką,   jaką   widziała   ostatnio.   Wściekłą, 

zirytowaną, rozgoryczoną.

- Jestem pewna, że Justin ma inne zdanie na ten temat, Brynn.
- Po jednym dniu? - zapytała Brynn drwiąco. - To niemożliwe.

- Ależ tak, Brynnie. Podczas tych dwóch dni, kiedy Justin przestał zajmować się kampanią, 

wszystko układało się między nami wspaniale. Po prostu cudownie! Jednak skończyło się to 

dzisiaj, natychmiast po przekroczeniu progu biura. Nigdy nie uda nam się być razem. - Stacey 
przeciągnęła ręką po włosach, burząc je nieco. - Cord Marshall obiecał, że nie wspomni o 

dziecku.  Może to nie byłoby  takie  złe?  Mogłabym  zdobyć trochę  punktów dla ojca.  Może 
Justin w ogóle nie dowiedziałby się, że wystąpiłam w tym programie?

Brynn wzniosła oczy do nieba.
- Może książę Karol porzuciłby księżną Dianę i poślubiłby Tinę Turner? Hej, Stacey! Wróć 

na ziemię!

- Nie mogę powiedzieć o tym Justinowi! - lamentowała Stacey. - Gdybyś mogła zobaczyć 

jego twarz, gdy usłyszał, co Lucas powiedział reporterowi...

- Coś na temat picia piwa, grania w bilard i... umawiania się z dziewczętami? - Brynn 

uśmiechnęła się wesoło. - Słyszałam w radiu, wracając z pracy. Spiker był taki zabawny, gdy 
cytował Lucasa!

A więc zaczęły już krążyć anegdoty. Stacey syknęła zirytowana.
- Tata nie znosi, gdy się na jego temat żartuje. Nie lubi tego bardziej niż krytyki własnej 

osoby. Będzie wściekły. A gdy ojciec się wścieka, Justin ma sądny dzień. Nie mam odwagi 
dobijać go w tym momencie!

Justin prawdopodobnie przestanie ją kochać po jutrzejszym programie. Lecz jeśli Stacey 

nie wystąpi, to Marshall opowie na ekranie o jej ciąży. Skoro szczeniackie wypowiedzi Lucasa 

mogą wpędzić ojca w kłopoty, co dopiero wiadomość o nieślubnym dziecku Stacey? Zadrżała 
na samą myśl o tym. To zdecydowanie najgorszy dzień w jej życiu!

- Muszę tam pójść, Brynn.
- Chyba rzeczywiście nie masz wyboru - przyznała Brynn ponuro. - Nie musisz jednak 

sama walczyć z tym potworem. Pojadę jutro z tobą do studia i może rzeczywiście nie będzie 

background image

tak źle.

Stacey zeszła z planu i ukryła twarz w dłoniach. Brynn, która czekała, stojąc poza linią 

dźwięku, objęła ją opiekuńczym gestem.

-   To  była  klęska!   -  jęknęła   Stacey.   -  Och,   zawsze   zachowuję   się   tak   okropnie  podczas 

udzielania wywiadów! Teraz już wiem, dlaczego Justin nigdy mi na to nie pozwalał!

- Nie było tak źle. - Brynn, jak zawsze, próbowała pozostać lojalna. - To znaczy, nie sądzę, 

aby twego ojca zachwyciła wypowiedź, iż lubi pływać nago, ale to jeszcze nie jest wielki skan-

dal, Stace.

Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. - Stacey potrząsnęła głową przygnębiona. - Marshall 

mówił   coś   o   jakichś   prezydentach   pływających   nago   w   basenie   w   Białym   Domu   i   wtedy 
natychmiast pomyślałam...

- Marshall jest bardzo podstępny. Po prostu naprowadził cię na to - powiedziała oburzona 

Brynn.

- Kiedy zaczął mówić o ślubach w Białym Domu, wpadłam w panikę. Byłam pewna, że 

nawiązuje do... - Stacey odruchowo dotknęła swego brzucha. - Nie bardzo wiedziałam, co 

mam odpowiedzieć.

- Wykorzystał cię ten skunks!

-   W   końcu   opowiedziałam   mu,   jak   kiedyś   wpadłyśmy   razem   z   mamą   do   Sterne’a   i 

znalazłyśmy   w   łazience   przywiązaną   do   kurków   wanny   jakąś   blondynkę.   -   Stacey   prawie 

zapiszczała. - Powiedziałam to przed kamerą!

Brynn skrzywiła się.

- Marshall  zastawił na ciebie pułapkę. Próbował dać do zrozumienia, że twoja rodzina 

walczy   ze   Sternem,   ponieważ   jego   styl   życia   jest   dla   was   nie   do   przyjęcia.   Ty   tylko... 

wyjaśniłaś, dlaczego.

- Justin nigdy mi tego nie wybaczy - wyszeptała Stacey.

- Przynajmniej teraz jest dla wszystkich jasne, że w waszej rodzinie nie ma prawdziwych 

animozji. To było piękne, gdy powiedziałaś, że wy, Liptonowie, akceptujecie się nawzajem, 

bez   względu   na   to,   jak   dziwaczne   jest   wasze   zachowanie.   Tylko   szkoda,   że   Marshall 
natychmiast zapytał, jakie dziwactwa masz na myśli.

- Odpowiedziałam, że nie chcę mówić na ten temat. - Stacey przygryzła wargę. - To chyba 

nie była najlepsza odpowiedź.

- No cóż, spróbujmy znaleźć w tym wszystkim jakąś dobrą stronę - powiedziała Brynn 

pokrzepiająco. - Wywiad już się skończył, a Marshall nic nie wspomniał o dziecku.

-   Panie   Marshall!   -   Młody   sekretarz   planu,   wyglądający   na   bardzo   zmartwionego, 

background image

pomachał ręką do Corda Marshalla, który nadal znajdował się na planie. Taśma filmowa była 

jeszcze wyświetlana, więc wstał bardzo cicho i dołączył do stojącej w bezpiecznej odległości 
grupki.

- O co chodzi, Joe? - zapytał. Mrugnął porozumiewawczo do Stacey i Brynn, ale żadna z 

nich nie zareagowała na tę zaczepkę.

- Pana garderoba. Wydobywa się z niej jakiś straszny zapach, wszedłem do środka, żeby to 

sprawdzić. To okropny smród. Taki, jakby coś gniło, rozkładało się albo jeszcze gorzej.

- Cholera! Chodźmy tam, Joe - powiedział Marshall i obydwaj wyszli ze studia.
- Uciekajmy stąd, Stacey - zaproponowała Brynn, a przygnębiona Stacey przytaknęła.

- Do diabła! - Wrzaski Corda Marshalla słychać było w całym studiu. Po chwili pojawił się, 

trzymając w ręku jakieś butelki. Jego twarz była niemal purpurowa z wściekłości. - Ktoś wylał 

w mojej garderobie pięć butelek oleju skunksa. Tak tam cuchnie, że nie można wytrzymać!

-   Skunksowi   nie   powinno   to   przeszkadzać   -   powiedziała   Brynn   słodkim   głosem.   - 

Powiedziałabym, że teraz jest tam dla pana odpowiednie środowisko, panie Marshall.

Oczy Stacey rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Brynn, czy ty...
Cord Marshall doszedł do tego samego wniosku.

- To ty zrobiłaś, ruda diablico! - szalał.
- Brynn - Stacey chwyciła ją za rękę - myślę, że czas już na nas.

Zaczęły biec korytarzem.
-   Jeszcze   cię   dostanę,   przyjaciółeczko!   -   Marshall   deptał   im   po   piętach.   -   Musimy 

wyrównać rachunki! Dużo już się uzbierało. Zobaczysz, pożałujesz, że w ogóle się urodziłaś!

Zyskały  trochę  czasu,   gdyż  Marshall   zaplątał   się w  kabel,   który zgrabnie  przeskoczyły. 

Upadł jak długi na podłogę, a one w tym czasie wybiegły z budynku.

- Brynn, skąd wzięłaś olej skunksa? - wysapała  Stacey, gdy dopadły zaparkowanego w 

pobliżu BMW.

- Dzwoniłam do wszystkich oryginalnych sklepów w Waszyngtonie, aż w końcu znalazłam, 

chociaż najpierw pomyślałam o trutce na szczury. Stace, jesteś bezpieczna!

A jednak nie były, gdyż właśnie ze swego samochodu wychodził Justin Marks. Na jego 

twarzy malowała się wielka wściekłość. Zauważył Stacey i Brynn, zanim one zdążyły zauważyć 
jego.

- Stacey! - Jego głos spowodował, że obydwie zatrzymały się w miejscu. - Chodź tutaj, 

Stacey. - Justin mówił stanowczo i niezwykle spokojnie. Serce Stacey, wyczerpane wysiłkiem 

związanym z ucieczką, teraz zabiło jeszcze szybciej. - Nie każ mi iść po ciebie, Stacey. Ten 

background image

zimny   spokój   przerażał   ją   bardziej   niż   wściekle   wrzaski   Corda   Marshalla,   które   właśnie 

rozległy się ponownie.

- Jest tam! - Marshall wbiegł na parking; towarzyszył mu ten sam młody sekretarz planu 

oraz jakiś inny mężczyzna i kobieta.

- Ta ruda maniaczka! Łapcie ją! - wrzeszczał.

Stacey i Brynn wymieniły przerażone spojrzenia i równocześnie rzuciły się do samochodu. 

Wskoczyły do środka i zablokowały drzwi. Stacey zdążyła umieścić kluczyk w stacyjce, gdy 

przy oknie pojawił się Justin Marks i prawie w tym samym czasie podbiegł do samochodu z 
drugiej strony Cord Marshall.

- I co teraz, Stacey? - zawołała Brynn.
Stacey   wrzuciła   wsteczny   bieg   i   nacisnęła   pedał   gazu.   Samochód   skoczył   do   tyłu, 

zostawiając zaskoczonego i wściekłego Justina i równie wzburzonego Corda Marshalla. Żadna 
z nich nie powiedziała ani słowa, dopóki nie zgubiły się w masie samochodów na autostradzie.

- Przez chwilę myślałam, że gramy główne role w jakimś horrorze - powiedziała wreszcie 

Brynn drżącym głosem. - Przy jednym oknie stała Godzilla, a przy drugim Bestia z Bagien. 

Byłaś wspaniała, Stacey - dodała zachwycona. - Jechałaś jak Mario Andretti na Indy 500.

Stacey nie odpowiedziała. Serce wreszcie uspokoiło się i mogła oddychać normalnie.

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli nie wrócimy dziś na noc do domu, Brynn - powiedziała. - 

Odpada także dom moich rodziców.

- Trzymajmy się także z daleka od cieszącego się złą sławą mieszkania Sterne’a - dodała 

Brynn. - Mamy już wystarczająco dużo przeżyć, jak na jeden wieczór.

-   Pojedźmy   na   farmę   Spence’a   i   Patty   w   Fredericksburgu.   -   Stacey   zjechała   na   pas 

prowadzący do Wirginii. - To tylko czterdzieści minut jazdy, a nikomu nie przyjdzie do głowy, 

żeby nas tam szukać.

Stacey wiedziała, że ojciec i Justin trzymają się z daleka od Spence’a i Patty.

- Możemy u nich przesiedzieć do poniedziałku - dodała.
- A do tego czasu cała ta awantura przycichnie. - Brynn przełknęła głośno ślinę. - Mam 

taką nadzieję - dodała.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wydawało się, że nic nie jest w stanie zaskoczyć Spence’a i Patty Lipton. Kiedy Stacey i 

Brynn   pojawiły   się   w   ich   domu   tuż   po   dziewiątej   wieczorem,   zaprosili   je   do   środka   bez 

żadnych   pytań,   jakby   ich   obecność   tutaj   i   prośba   o   udzielenie   schronienia   były   naj-
normalniejszą w świecie sprawą.

Spence   oddał   im   do   dyspozycji   dodatkowy   pokój,   przylegający   do   sypialni   dzieci. 

Natomiast Patty przygotowała herbatę poziomkową i upieczony w domu chleb. Chociaż oboje 

nie zadawali żadnych pytań, Stacey czuła się zobowiązana do wyjaśnienia powodów tej nie 
zapowiedzianej wizyty.

- Wystąpiłam dzisiaj wieczorem w programie Corda Marshalla - powiedziała, popijając 

herbatę.

- Och, rozumiem! - Spence uśmiechnął się szelmowsko. - I musisz teraz  ukryć się, bo 

zrobiło się gorąco? Czy mamy spodziewać się, że Justin Marks zjawi się tutaj wkrótce z mega-

fonem, brygadą antyterrorystyczną i gazem łzawiącym?

Brynn skrzywiła się.

- To jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę, cośmy dzisiaj przeżyły.
Na zmianę ze Stacey zaczęły opowiadać wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Patty i Spence 

byli zachwyceni.

- Uważam jednak, że w twoim stanie, Stacey, nie powinno się tak biegać - zauważył Spence 

zatroskany. - Patty mówi, że ciąża w ogóle nie powinna ograniczać aktywności kobiety, ja jed-
nak sądzę, że trzeba trochę zwolnić tempo, zwłaszcza w trzech pierwszych i trzech ostatnich 

miesiącach.

Kawałek   chleba,   który   jadła   Stacey,   wypadł   z   ręki   na   podłogę.   Brynn   zakrztusiła   się 

herbatą.

-   Skąd...   skąd   wiesz?   -  zapytała  Stacey,   gdy   Brynn  już   uspokoiła   się   i  mogła   wreszcie 

normalnie oddychać.

-   Podczas   wystąpienia   ojca   widzieliśmy   cię   po   raz   pierwszy   od   dłuższego   czasu   - 

powiedziała   Patty   spokojnie.   -   Spence   zauważył,   że   zaszła  w   tobie   jakaś   zmiana.  A   kiedy 
niemal zemdlałaś - Patty wzruszyła ramionami - po prostu już wiedzieliśmy.

- Na kiedy masz termin porodu? Oczywiście,  będzie to poród naturalny,  nie ma innej 

możliwości. - Spence uśmiechnął się do Stacey. - Czy pomyślałaś o imieniu? Możemy pożyczyć 

ci świetną książkę o niezwykłych imionach. Aha, a kto jest ojcem?

-   Och,   Spencer!   Ojcem   jest   Justin   Marks!   -   Patty   uśmiechnęła   się   pogodnie.   Spence, 

background image

nieprawdopodobnie zaskoczony, niemal wypuścił z rąk filiżankę. Równie zdumione Stacey i 

Brynn wlepiły wzrok w Patty.

- Któż inny mógłby nim być? - powiedziała Patty, wzruszając ramionami, jakby to wszystko 

wyjaśniało.

- To prawda - wyszeptała Stacey, przenosząc zdziwiony wzrok z Patty na Spence’a. - Ale on 

nic o tym nie wie.

- Justin Marks! - Spence nie mógł tego pojąć. - Justin Marks?

-   Od   dawna   byli   w   sobie   zakochani   -   wyjaśniła   Patty.   -   To   było,   oczywiście,   ich 

przeznaczenie.   Musieli   jednak   poczekać,   aż   rządzące   ich   losem   planety   znajdą   się   w 

dogodnym położeniu.

- No tak! - przytaknął Spence, jakby to w końcu go przekonało.

Stacey i Brynn wymieniły spojrzenia.
- Czy byłaś już u lekarza, Stacey? - zapytała Spence.

Stacey potrząsnęła głową.
- Zamierzam pójść wkrótce, ale...

-   Rozumiem   -   powiedziała   Patty.   -   Wiem,   jak   zimni   i   obojętni   potrafią   być   lekarze.   - 

Poklepała Stacey po ramieniu. - Skoro już jesteś tutaj, musisz zobaczyć się z Kimberly. To 

położna,   która   przyjmowała   nasze   dzieci.   -   Twarz   Patty   rozjaśnił   entuzjazm.   -   Ona   jest 
wspaniała. Bardzo doświadczona, pełna ciepła i zrozumienia. Popiera porody w domu i...

- Położna Kimberly? - przerwała Brynn.
Spence przytaknął radośnie.

- Zadzwoń do niej jeszcze dzisiaj, Patty - powiedział. - Zamów na jutro wizytę dla Stacey.
- Wspaniały pomysł! - Patty zerwała się i podeszła do stojącego w kuchni starego, czarnego 

telefonu.

- Ale... - zaczęła mówić Stacey.

-   Możesz   rodzić   tutaj,   Stace.   -   Spence   uśmiechnął   się   szeroko.   -   Patty   i   ja   będziemy 

pomagać   Kimberly.   Nie   będziesz   miała   nic   przeciwko   temu,   żeby   dzieci   przyglądały   się 

narodzinom swego nowego kuzyna? To byłoby dla nich bardzo wzruszające i oświetlające ich 
duszę przeżycie!

Kimberly była szczupłą blondynką zbliżającą się do trzydziestki i zupełnie nie pasowała do 

wyobraźni   Stacey   na   temat   wiejskich   akuszerek.   Jednak   oprawione   w   ramki   świadectwo 

ukończenia   szkoły   pielęgniarskiej   i   dyplom   położnej,   które   wisiały   na   ścianie   gabinetu, 
zwiększyły nieco zaufanie Stacey.

Młoda położna udowodniła, że jest dokładnie taka, jak opisała ją Patty: doświadczona, 

background image

przyjazna, wyrozumiała i ciepła. Przeprowadzała badanie z wielką znajomością rzeczy.

- Czy masz absolutną pewność, co do dnia, w którym dziecko zostało poczęte? - zapytała, 

gdy po skończonym badaniu usiadły w małym saloniku.

- Ależ tak! - odpowiedziała Stacey i wróciła myślami do tamtej gorącej sierpniowej nocy. - 

To był jedyny możliwy moment.

Kimberly skinęła głową.
- W takim razie będziemy musiały dziś po południu zrobić USG w szpitalu. Stacey, twoja 

macica jest znacznie większa, niż powinna być w tym stadium.

- Co takiego? - zapytała Stacey, nie rozumiejąc, o czym mówi położna.

-   Stacey.   -   Kimberly   wzięła   jej   ręce   w   swoje   dłonie.   -   Musisz   przygotować   się,   że 

prawdopodobnie są to bliźnięta.

- Bliźnięta? - powtórzyła po raz setny Brynn, prowadząc samochód w drodze powrotnej do 

Waszyngtonu. Było późne niedzielne popołudnie. Stacey siedziała obok niej, niezdolna, żeby 

prowadzić, żeby myśleć logicznie, niezdolna do czegokolwiek.

- Bliźnięta! - mogła jedynie powtarzać za Brynn.

Do szpitala wybrali się całą grupą. Brynn, Spence, Patty, dziewczynki, Stacey i Kimberly 

tłoczyli się w małym pokoju, w którym ultrasonogram potwierdził przypuszczenia Kimberly. 

To bliźnięta! Od tej chwili Stacey była w stanie dziwnego oszołomienia.

- Stacey, musisz o tym powiedzieć komuś! - Brynn była wyczerpana nerwowo. Od chwili, w 

której dowiedziała się o bliźniaczej ciąży, obgryzła osiem długich paznokci. - To znaczy, o tych 
bliźniakach. Ty... my same nie damy sobie dłużej z tym rady! Powiedz o tym przynajmniej 

matce, Stacey.

- Brynnie, matka nigdy tego nie zrozumie. Znienawidzi mnie! - zawołała udręczona Stacey.

-   To   samo   mówiłaś,   gdy   będąc   w   szkole,   poszłyśmy   na   wagary   do   kina   i   zostałyśmy 

złapane.   Jednak   kiedy   powiedziałaś,   ona   to   zrozumiała   i   nie   znienawidziła   cię,   a   nawet 

opowiedziała, jak sama, będąc uczennicą, poszła na wagary i została przyłapana. Pamiętasz?

-   Brynn,   nie  możemy  porównywać   dziecięcego   wybryku   z   moją   obecną   sytuacją!   Jako 

dorosła kobieta, matka była zawsze doskonała pod każdym względem, zawsze zachowywała 
się odpowiednio. Ona tego nigdy nie zrozumie, Brynnie! Znienawidzi mnie!

- Stacey. - Brynn obgryzła dziewiąty paznokieć. - Powiedz wszystko matce.
Stacey siedziała w pięknie urządzonym salonie w domu Liptonów. Ręce miała zaciśnięte w 

pięści, a oczy spuszczone. Brynn podrzuciła ją tutaj, a sama wróciła do mieszkania.

-  Och,  Stacey!  - zawołała  matka,  gdy  Stacey  zdradziła   tajemnicę.  Przeszła  przez  pokój 

śliczna, wiotka i bardzo zmartwiona. - Moja biedna dziewczynka! - Usiadła obok Stacey na 

background image

kanapie i wzięła jej ręce w dłonie. Stacey patrzyła na łzy płynące z jasnobrązowych oczu matki. 

- Moja biedna, mała Stacey. - Jej głos zadrżał. - Musisz być przerażona. Na pewno czujesz się 
taka samotna, taka zakłopotana, a także... winna.

Stacey poczuła, że coś ją dławi w gardle. Serce biło jak oszalałe.
- Tak - wyszeptała. - Tak się właśnie czuję, mamo.

- Wiem, kochanie. - Caroline ścisnęła rękę Stacey. - Widzisz, ja także przez to przeszłam. 

Okoliczności były nieco inne. Miałam wtedy dwadzieścia jeden lat i byłam w ciąży tylko z jed-

nym dzieckiem, ale... Nie miałam męża i przerażała mnie myśl, że muszę o tym powiedzieć 
moim rodzicom i ojcu dziecka. Doskonale wiem, co teraz czujesz, Stacey.

Stacey patrzyła na matkę z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Mamo! - wydusiła w końcu. - Ty?

Caroline przytuliła ją do siebie.
- Ty byłaś tym dzieckiem, a ten mężczyzna to twój ojciec.

Stacey była wstrząśnięta. Jej rozsądny, konserwatywny ojciec i zrównoważona, doskonała 

matka musieli się pobrać? Stacey potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się tej myśli. To nie 

może być prawda! To jakiś dziwny sen, z którego zaraz się przebudzi.

- Twój ojciec zachował się wspaniale, gdy w końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam 

mu o wszystkim. Nalegał, żebyśmy od razu się pobrali i tak też się stało. Udało nam się jednak 
antydatować ślub o kilka miesięcy. - Caroline uśmiechnęła się lekko. - Brad uważał, że to nie 

wypada, aby dziecko senatora urodziło się siedem miesięcy po ślubie. - Matka uśmiechnęła się 
teraz szerzej. - Byliśmy tacy szczęśliwi, Stacey. Jesteśmy doskonałym małżeństwem.

Stacey cofnęła się i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Naprawdę?

- Ależ tak! - Caroline zaśmiała się. - Kochamy się tak samo, jak tej nocy, kiedy zostałaś 

poczęta. Oczywiście, to był dla mnie ciężki okres, kiedy byliście mali, a ja musiałam siedzieć w 

domu. Jednak kiedy dorośliście, mogłam zacząć prowadzić bardziej aktywny tryb życia, nawet 
sama działać na rzecz kampanii. Nigdy nie byliśmy z ojcem szczęśliwsi, Stacey.

- Ty lubisz politykę - powiedziała Stacey wolno.
- Myślę, że kiepska ze mnie aktorka. - Policzki matki zaróżowiły się. - Jednak kocham 

wszystko,   co   jest   związane   z   polityką,   uwielbiam   tę   uwagę   skupioną   na   nas,   światła 
reflektorów, tłumy i podniecenie. Oszalałabym, gdybym musiała prowadzić monotonne życie 

przy boku człowieka, który wykonuje jakąś głupią robotę od dziewiątej do siedemnastej.

Stacey  słuchała  przerażona.  Wszystko,  czego była  pewna  przez  cale  życie,  waliło  się w 

gruzy.   Matka   kochała   związane   z   polityką   życie.   Jej   małżeństwo   nie   wymagało   żadnego 

background image

poświęcenia;   była   z   niego   zupełnie   zadowolona.   Stacey   cieszyła   się   szczęściem   matki   i 

świadomością, że nie narzucono jej trybu życia, którego by nienawidziła.

Zaraz   jednak   posmutniała,   gdy   zrozumiała,   jak   bardzo   obie   się   różnią.   Rozmowa   z 

Caroline w ogóle nie wpłynęła na poglądy Stacey. To, co matka uwielbiała w politycznym 
życiu,   córka  znienawidziła.  Stacey   pragnęła  właśnie   tego monotonnego życia  z  mężczyzną 

pracującym w normalnych godzinach; marzyła o tym, o czym z lekceważeniem mówiła matka.

Ujawnienie, kto jest ojcem dzieci było łatwe w porównaniu z przyznaniem się do ciąży. 

Caroline była zachwycona.

- Justin to taki poważny, odpowiedzialny człowiek. Lojalny i pracowity. Jak to się spodoba 

prasie. Szef kampanii wyborczej zostanie zięciem senatora!

Bradford Lipton przyjechał do domu godzinę później i żona, na prośbę Stacey, powiedziała 

mu   o   wszystkim.   Po   pięciu   minutach   przyszedł   do   pokoju   córki.   Widać   było,   że   jest 
zdenerwowany   i   zmieszany.   Okazywanie   uczuć   nie   było   jego   najmocniejszą   stroną.   Ten 

człowiek,   który   zachowywał   zimną   krew,   występując   przed   tysiącami   ludzi,   stracił 
opanowanie, gdy przyszło mu stanąć twarzą w twarz z własną córką.

- Chcę, żebyś wiedziała, Stacey, że nie potępiam cię - wydusił z siebie, wbijając wzrok w 

dywan. - Kobieta... mężczyzna... - Zaczerwienił się. - Oboje z mamą rozumiemy to.

Stacey musiała się uśmiechnąć. W tym momencie żałowała, że ona i ojciec byli sobie tak 

dalecy. Prawdopodobnie zawsze tak będzie. Bradford Lipton nie otwierał się nigdy i przed 

nikim, może tylko przed żoną.

-  Dziękuję,  tato   -  powiedziała  cicho.  Pomyślała,  że   ojciec  jest  dla  niej  taki  dobry.   Nie 

powiedział ani jednego słowa na temat ewentualnych fatalnych skutków, jakie może przynieść 
jego kampanii wyborczej cała ta historia.

- Cieszę się, że wyjdziesz za Justina, Stacey. - Głos senatora stał się cieplejszy, gdy zawołał 

do stojącej na dole żony: - Caroline, może urządzimy ślub jutro? Chyba im szybciej, tym 

lepiej, co?

- Jutro? - powtórzyła Stacey blednąc.

- Świetnie,  kochanie! - Caroline pojawiła się w drzwiach i uśmiechnęła się do męża. - 

Urządzimy małą, rodzinną uroczystość, tylko dla najbliższych. Oczywiście, zaprosimy Grace i 

Brynn. Zacznę przygotowania dzisiaj wieczorem.

Stacey poczuła, że ogarniają przerażenie.

-   Słuchajcie   -   powiedziała.   -   Może   będzie   lepiej,   jeśli   najpierw   porozmawiam   o  tym   z 

Justinem.

Jej   żołądek   skurczył   się   ze   strachu.   Przecież   Justin   był   na   nią   wściekły.   Czy   do   tego 

background image

stopnia,   żeby   ją   znienawidzić?   Ostatnio   widzieli   się   w   sobotę   wieczorem,   gdy   niemalże 

przejechała go samochodem. A teraz rodzice planowali ich ślub bez jego wiedzy!

- Pani Lipton! - Z holu na parterze doszedł do nich głos Grace. - Przyszedł Justin Marks. 

Chce się widzieć z senatorem.

- Co za wyczucie! Prawda, Caroline? - Uśmiechnięty Bradford Lipton zaczął schodzić na 

dół. Za nim podążyła żona, jej twarz była rozpalona. Stacey nie była w stanie ruszyć się z 
miejsca. Pozostała w sypialni, wszystko jednak doskonale słyszała.

- Witamy w rodzinie, Justinie - zagrzmiał ojciec. - Zapewniam cię, ze ja i Caroline jesteśmy 

bardzo zadowoleni.

Pani Lipton nie posiadała się z radości.
- Jesteśmy zachwyceni, Justinie. Zaplanowaliśmy ślub na jutrzejszy wieczór. Ty i Stacey 

nie musicie się o nic martwić. Będę szczęśliwa, jeśli pozwolicie mi wszystkim się zająć.

W końcu Stacey usłyszała głos oszołomionego Justina:

- Ślub?
- Stacey, kochanie! - zawołała matka melodyjnym głosem. - Justin jest tutaj!

Stacey powoli schodziła po schodach. A więc tak właśnie czuli się żołnierze, lądując na 

wybrzeżach Normandii podczas drugiej wojny światowej? Zatrzymała się na ostatnim stopniu 

i przyjrzała  się stojącej  na dole grupie - swojemu przystojnemu, pełnemu charyzmy ojcu, 
pięknej, promiennej matce i Justinowi, całkowicie zaskoczonemu i jakby przestraszonemu.

-  A  oto  panna  młoda!  - zawołał   ojciec,  wyciągając  rękę  do  córki.  -  Jestem pewien,  że 

chcecie zostać sami. Macie na pewno dużo do omówienia.

Stacey i Justin przyglądali się sobie.
Pomyślała ponuro, że nawet podczas pierwszej randki nie była tak zakłopotana. Co, do 

licha, może teraz powiedzieć temu człowiekowi?

- Nie wybrałabyś się ze mną na przejażdżkę? - zapytał Justin pełnym napięcia głosem.

- Nie! - zawołała i spojrzała na rodziców. - Dziękuję, ale lepiej nie - dodała uprzejmie.
- Romantyczna przejażdżka po Rock Creek Park! - powiedział senator radośnie. - To mi 

coś przypomina, a tobie, Caroline? A więc ruszajcie, młodzi. Bawcie się dobrze!

Justin   ścisnął   ramię   Stacey   tak   mocno,   jakby   założył   mankiet   do   mierzenia   ciśnienia. 

Wyprowadził ją z domu, nie mówiąc ani słowa. Stacey zadrżała, ale nie z powodu wieczornego 
chłodu.

-   Czyżby   twoi   rodzice   sądzili,   że   przyjęłaś   moje   oświadczyny?   -   zapytał   Justin,   gdy 

wyjechali na ulicę. W jego głosie słychać było sztuczny spokój. - W jaki sposób doszli do tego 

wniosku?

background image

„Powiedz mu! - coś krzyczało wewnątrz niej. - Powiedz, zanim będzie za późno!”

- Nie będziesz ze mną rozmawiać? - Jego głos był zimny i ostry. - Pojawiłem się w bardzo 

niedogodnym   momencie?   Nie   spodziewałaś   się,   że   ktoś   przyłapie   cię   na   kłamstwie   tak 

szybko?

Stacey   poruszyła   ustami,   nie   mogąc   jednak   wydobyć   głosu.   Justin   by   na   nią   zły,   tak 

strasznie zły!

- Odrzuciłaś moje oświadczyny - mówił dalej tak samo zimnym głosem. - Chciałaś mieć ze 

mną romans, pamiętasz?

Stacey zrozumiała, jak bardzo Justin czuje się urażony. Ogarnęła ją litość. Odrzucając jego 

propozycję, uraziła go i nawet tego nie zauważyła!

- Moja propozycja jest już nieaktualna. Romans, to wszystko, czego ode mnie chciałaś i 

tylko to otrzymasz. Nie masz prawa kłamać i wykorzystywać mnie do tego, abym pomógł ci 
uwolnić się od rodziców. Jutro powiesz im prawdę, Stacey.

Prawda. Stacey ciężko westchnęła. Justin nie znał całej prawdy. Był urażony i zły. Sądził, 

że   wykorzystała   go,   aby   uniknąć   konsekwencji   związanych   z   wystąpieniem   w   programie 

Marshalla. Jak jednak powiedzieć całą prawdę teraz, kiedy jest taki zimny i zły?

- Głęboko oburzyły mnie twoje metody łagodzenia gniewu ojca w związku z pojawieniem 

się   w   tym   okropnym   programie.   Nie   powinnaś   była   mówić,   że   się   pobieramy.   To   było 
tchórzliwe i podstępne! Poza tym, złośliwe - powiedział Justin.

-   To   nie   było   tak   -   odpowiedziała   Stacey   łagodnie.   Rzuciła   ukradkowe   spojrzenie   na 

zawziętą   twarz.   Do   oczu   napłynęły   łzy.   A   więc   nienawidzi   jej!   Naprawdę!   Powiedział,   że 

odwołuje swoje oświadczyny. A matka przygotowuje pieczołowicie jutrzejszą uroczystość!

Stacey delikatnie położyła swoje dłonie na brzuchu. Tam, w środku, rosło dwoje dzieci. To 

były dzieci Justina. Gdyby mu teraz o nich powiedziała... Na pewno w poczuciu obowiązku 
ożeniłby się z nią, chociaż jej nienawidzi. Przypomniała sobie dni, które spędzili razem w 

cudownej   harmonii.   Wtedy   obietnica   głębokiej   i   wiecznej   miłości   była   faktem,   a   nie 
marzeniem. Teraz nie było już na to nadziei.

- Nie obawiaj się, Justinie - powiedziała przez ściśnięte gardło. - Nie pobierzemy się.
Justin zatrzymał samochód przed jej domem.

- Bądź tak uprzejma i poinformuj rodziców o tym. - Nawet na nią nie spojrzał. Patrzył 

prosto przed siebie, gdy Stacey szybko wychodziła z samochodu.

- Stacey, co się stało? - zawołała Brynn, zobaczywszy, jak Stacey wrzuca do walizki różne 

przypadkowe ubrania. - Co robisz? Dokąd się wybierasz?

- Zamieszkam ze Spencem i Patty. Będziemy żyć z dala od świata. Kimberly może odebrać 

background image

poród i... i moje małe kuzynki mogą przyglądać się temu, i...

- Dobry Boże! Ty chyba oszalałaś! Stacey, co powiedzieli rodzice? Wyparli się ciebie, czy 

co? Proszę, powiedz coś wreszcie!

-   Spodziewają   się,   że   jutro   wieczorem   poślubię   Justina   -   odpowiedziała   Stacey.   -   On 

natomiast nie chce się ze mną ożenić, on po prostu nie może na mnie patrzeć. Och, Brynn! 

Nic z tego nie będzie! Nasze... planety jednak nie są w sprzyjającym położeniu.

- Och! - jęknęła Brynn.

- Muszę wyjechać z Waszyngtonu. - Stacey uścisnęła mocno Brynn. - Zadzwonię do ciebie, 

kiedy...

-   Stacey,   nie   pozwolę,   żebyś   sama   w   nocy   jechała   na   farmę.   W   takim   stanie!   Jeśli 

koniecznie chcesz jechać, to jadę z tobą.

- Przecież musisz być jutro w pracy, Brynn.
- Zadzwonię do biura i powiem, że wzięłam kilka dni urlopu. Stacey, nie mogłabyś tego 

jeszcze raz przemyśleć i porozmawiać z Justinem?

-   Już   rozmawialiśmy,   Brynn.   To   beznadziejne.   -   Stacey   powstrzymała   Izy.   Nie   będzie 

znowu   płakać!   Musi   skierować   wszystkie   swoje   myśli   i   całą   energię   na   nowe   życie. 
Rozpaczanie nad tym, co może się zdarzyć, jest demoralizujące i bezcelowe.

Brynn wyciągnęła z szafy walizkę.
-   Mam   nadzieję,   że   Spence   nie   każe   nam   doić   swojej   krowy   -   diablicy   albo   łapać 

zadziornego koguta - powiedziała ponuro.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Następnego dnia rano Stacey, Brynn i trzy córeczki Spence’a siedziały przy stole w kuchni i 

bawiły się ciastem z mąki i wody, zagniecionym wcześniej przez Patty.

-   Nie,   Auroro.   Nie   jedz   tego.   -   Po   raz   piętnasty   Stacey   wyjęła   kawałek   ciasta   z   ust 

dwuletniego dziecka. - My tylko bawimy się. To ciasto do zabawy.

- Ona także zjada nasze zapasy - powiedziała Sunshine. - Popatrz, ciociu, jakiego zrobiłam 

kotka.

Stacey uśmiechnęła się.
- Jest wspaniały, Sunny - powiedziała.

- Kiedy wrócą rodzice? - zapytała trzyletnia Melody.
Patty i Spence pojechali godzinę temu do miasta na zakupy.

-   Wkrótce   -   powiedziała   Brynn   i   przechyliła   głowę.   -   Prawdę   mówiąc,   właśnie   słyszę 

nadjeżdżający samochód.

Dzieci wybiegły z kuchni, piszcząc radośnie.
- To nie rodzice - dobiegł z podwórka rozczarowany głos Sunny. - To Justin Marks.

-   Stacey,   tylko   spokojnie   -   powiedziała   szybko   Brynn,   ale   było   już   za   późno.   Stacey 

chwyciła wiszący na haku gruby, wełniany sweter Patty i rzuciła się do kuchennych drzwi. Po 

piętnastu minutach Justin znalazł ją na strychu stodoły.

- Zejdziesz sama na dół, czy też ja mam wejść do ciebie na górę? - zapytał cicho, stając 

obok drewnianej drabiny i zadzierając do góry głowę.

- Ani jedno, ani drugie. - zawołała. - Odejdź stąd!

Justin postawił nogę na najniższym szczeblu.
-   Dobrze,   ale   najpierw   wygłoszę   przemówienie,   które   powtarzałem   przez   całą   drogę   - 

powiedział.

- Nie chcę tego słuchać. Nie znoszę przemówień!

- Wiem. - Zaczął wspinać się po drabinie, powoli i z uporem. - Zadzwoniłem do ciebie pół 

godziny po naszym rozstaniu. Ponieważ nikt nie odbierał telefonu, przyjechałem do was i 

przekonałem   się,   że   nikogo   nie   ma   w   domu.   Jeden   z   waszych   sąsiadów   widział,   jak 
wychodziłyście z walizkami.

Stacey nie mogła już dłużej znieść tej niepewności.
- Jak dowiedziałeś się, że jestem tutaj? Skąd y się tutaj wziąłeś. - Było jej niedobrze ze 

zdenerwowania. - Czy wiesz już?... - wyszeptała.

Doszedł do połowy drabiny i jego twarz znajdowała się teraz na wysokości wzroku Stacey.

background image

- Patty zadzwoniła do mnie dziś rano - powiedział. - Zaczęła coś mówić o wywierających 

wpływ domach, znakach i planetach. - Roześmiał się cicho. - Nic z tego nie rozumiałem, ale to 
nic nowego. Rzadko zdarza się, że wiem, o czym mówi Patty.

Justin wdrapał się zręcznie na strych i usiadł obok Stacey na sianie. Rzuciła mu szybkie 

spojrzenie.   Miał   na   sobie   brązowe   sztruksy,   białą   koszulę   i   nowy   niebieski   sweter.   Gdy 

zorientowała się, że Justin patrzy na nią, natychmiast odwróciła wzrok.

Nieśmiało   wyciągnął   rękę,   żeby   dotknąć   jasnej   perkalowej   sukienki.   Było   to   jedno   z 

ciążowych ubrań Patty.

- Ładnie wyglądasz - powiedział wzruszony.

Stacey zadrżała.
- Justinie, czy Patty powiedziała ci, że jestem...?

- Ty mi to powiedz, Stacey - odparł.
Wzięła głęboki oddech. A więc nareszcie miało to nastąpić!

- Jestem w ciąży. - Słowa te wymknęły się, zanim Stacey zdążyła pomyśleć. - To będą 

bliźnięta. Ta sierpniowa noc...

Justin wyciągnął rękę. Stacey dostrzegła w jego oczach współczucie i troskę. Odsunęła się, 

przesuwając w głąb strychu.

- Nie chcę litości, Justinie - powiedziała. - Nie potrzebuję jej i nie oczekuję, że ożenisz się 

ze mną. Mogę...

- Stacey, oczywiście, że ożenię się z tobą - wtrącił Justin.
-   Nie!   -   zawołała   Stacey,   ciągle   odsuwając   się   od   niego.   -   Przecież   nie   chcesz   tego. 

Wycofałeś swoje oświadczyny i ja... ja nie mam o to pretensji. Nie moglibyśmy znieść siebie i 
obydwoje dobrze o tym wiemy.

Justin skoczył tak szybko i zwinnie jak kot. Nagle Stacey zorientowała się, że leży na sianie, 

a Justin przygniata ją swoim ciałem. Przytrzymał jej ręce nad głową; palce splotły się ze sobą.

- Stacey - powiedział cicho, patrząc w jej jasnobrązowe oczy. - Och, moja kochana.
- Nie, Justinie - błagała, gdy jego usta musnęły jej wargi. - Proszę, nie!

Nie mogła  myśleć,  gdy patrzył  na nią w taki  sposób, gdy jej dotykał.  A przecież musi 

zachować teraz jasność umysłu. Musi!

- Stacey, wróciłem wtedy, aby jeszcze raz prosić cię o rękę. - Obsypywał jej szyję gorącymi 

pocałunkami. - Chciałem powiedzieć, że nie obchodzi mnie, dlaczego powiedziałaś rodzicom, 

że wyjdziesz za mnie. Chcę, żebyś została moją żoną, bez względu na wszystko. To moja głupia 
duma spowodowała, że tak ostro napadłem na ciebie. Bardzo szybko zrozumiałem, że duma 

nie jest ważna, skoro przez nią mam utracić ciebie.

background image

-   Justinie,   ja   wtedy   w   ogóle   nie   rozmawiałam   z   rodzicami   na   temat   tragicznego 

wystąpienia   w   programie   Marshalla   -   wtrąciła   Stacey.   -   Nic   im   także   nie   mówiłam   o 
poślubieniu ciebie. Kiedy przyznałam się mamie, że jestem w ciąży, ona doszła do wniosku, 

że... zaczęli z ojcem snuć plany...

- I słusznie, kochanie - przerwał Justin. - Zanim przyjechałem tutaj, rozmawiałem z twoją 

matką. Ślub jest w dalszym ciągu zaplanowany na dzisiejszy wieczór.

- Nie! Nie możemy się pobrać! - Stacey poruszyła się pod nim niespokojnie.

- Stacey, nie możemy n i e pobrać się - poprawił ją Justin i uciszył długim, spokojnym 

pocałunkiem. Była już bardzo bliska poddania się, gdy Justin podniósł głowę.

- Weźmiemy ślub, kochanie - powiedział.
- Justinie, wiem, że próbujesz zachować się odpowiednio honorowo, ale... - udało jej się 

powiedzieć.

-   Stacey,   nie   chcę   ożenić   się   z   tobą   dlatego,   że   jestem   honorowy,   czy   też   dlatego,   że 

uważam to za mój obowiązek. Chcę tego, ponieważ cię kocham. Po raz pierwszy poprosiłem 
cię   o   rękę,   nie   wiedząc   jeszcze   o   naszych   dzieciach.   -   Jego   twarz   oświetlił   nagle   jakiś 

wewnętrzny blask. - Kiedy Patty powiedziała mi o bliźniętach, byłem prawie nieprzytomny ze 
szczęścia.   Mieć   własne   dzieci,   których   matką   w   dodatku   będziesz   ty!   To   spełnienie 

najpiękniejszych marzeń.

Justin przesunął się i położył obok niej, ale w dalszym ciągu trzymał jej ręce nad głową.

- Wtedy dotarło do mnie, że po prostu nie mogłaś powiedzieć mi o dziecku... o dzieciach. 

Byłem przecież taki nieprzystępny. Stacey, to boli jak diabli. Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo 

jesteś mi bliska, chcę, żebyś miała do mnie zaufanie i mogła mi mówić o wszystkim.

-   Nie   chodziło   tylko   o   ciebie,   Justinie   -   powiedziała   Stacey   łagodnie.   Poczuła   niemal 

fizyczny ból, widząc bardzo nieszczęśliwe ciemne oczy. - Ja także odegrałam w tym pewną 
rolę.   Byłam   przestraszona,   czułam   się   winna   i...   -   uśmiechnęła   się   smutno.   -   Po   prostu 

stchórzyłam.

Justin uwolnił jedną rękę i dotknął palcami jej ust, rysując ich kontur.

- Stacey, nie winie cię za to, że nie chciałaś poślubić tego politycznego robota, który był 

szefem personelu twojego ojca. Dużo myślałem nad tym, co zaszło między nami w piątek w 

biurze. Przez dwa dni nie rozstawaliśmy się ze sobą ani na moment. Wszystko zaczęło się psuć 
w   chwili,   gdy   powróciłem   do   swojej   roli   szefa   kampanii   i   asystenta   administracyjnego. 

Dlatego dzisiaj rano zrezygnowałem z obydwu tych stanowisk, Stacey. O godzinie dziesiątej 
rano przestałem być politykiem - oznajmił.

- Co takiego? - Chciała usiąść, ale Justin nie pozwolił na to. Patrzył w oczy Stacey z taką 

background image

uwagą, że aż zakręciło jej się w głowie.

-   Justinie,   mówisz   poważnie?   To...   niemożliwe   -   przerwała,   wpatrując   się   w   niego   w 

osłupieniu.

- Miałaś rację. - Wziął jej twarz w ręce. Jego oczy były bardzo poważne. - To nie mogłoby 

nam   się   udać.   Byłbym   zbyt   zajęty   pracą,   zbyt   pochłonięty   prowadzeniem   kampanii,   a   ty 

byłabyś   zbyt   nieszczęśliwa   w   politycznym   małżeństwie,   jakiego   nigdy   nie   chciałaś.   Nie 
zniósłbym, Stacey, żeby moja żona czuła się nieszczęśliwa. Za długo czekałem na własny dom i 

rodzinę, żeby teraz wybrać coś innego niż solidne, trwałe małżeństwo. Pobierzemy się, Stacey, 
i teraz nam się to uda - zapewnił Justin. - W końcu dokonamy tego.

Stanowczość Justina zrobiła na niej wielkie wrażenie. W jego wypowiedzi widoczna była 

żelazna konsekwencja, dzięki której osiągnął znaczące sukcesy w ciągu ostatnich dziesięciu 

lat. Justin Marks nigdy nie przegrywał.

- Zrezygnowałeś?... - szepnęła. - Przecież nie mogę prosić cię o to!

- I wcale nie prosiłaś - odpowiedział cicho. - Sam postanowiłem, że muszę to zrobić i 

zrobiłem. Kocham cię, Stacey. Już od tak dawna cię kocham. Nie mogę ryzykować, że utracę 

ciebie i moje dzieci. Twoje szczęście jest dla mnie sprawą najważniejszą.

- A co z twoim szczęściem? - zawołała Stacey. Po prostu nie mogła tego wszystkiego pojąć. 

Jak   Justin   mógł   porzucić   pracę,   która   stanowiła   sens   jego   życia?   Jest   takim   dumnym   i 
ambitnym   człowiekiem,   obdarzonym   niezwykłą   energią   i   talentem.   -   Ty   nie   możesz 

zrezygnować z polityki! Przecież żyjesz tym, oddychasz tym i kochasz to!

Justyn wzruszył ramionami.

- Ale ciebie kocham bardziej - odpowiedział. - Dzięki temu, że mieszkałaś ze mną przez 

ostatnie kilka dni, zrozumiałem, czym może być szczęście. Żyjąc z kimś pod jednym dachem, 

można opiekować się sobą, śmiać się razem i kochać. Będę najszczęśliwszym człowiekiem, 
jeśli pozwolisz mi budować z tobą życie, kochać cię i czynić szczęśliwą.

- Justinie, ale co będziesz robił? Jesteś niezwykle zdolnym człowiekiem, musisz pracować! 

- powiedziała Stacey.

- Nie martw się, kochanie. Nie zostaniesz obarczona bezrobotnym mężem. - Uśmiechnął 

się, a w niej zamarło na chwilę serce. Chyba całe wieki minęły od chwili, gdy po raz ostatni 

widziała jego uśmiech.

- Wspomniałem ci, że kiedyś interesowało mnie nauczanie ekonomii na uniwersytecie. 

Jednak   najpierw   porwał   mnie   świat   handlu   w   Nowym   Jorku,   a   potem   życie   polityczne 
Waszyngtonu. Mimo to w dalszym ciągu utrzymywałem kontakty z kręgami akademickimi. Co 

więcej, w ciągu ostatnich dziesięciu lat spotkałem wielu innych wpływowych ekonomistów. 

background image

Dzisiaj rano, gdy zrezygnowałem z pracy u twojego ojca, wykonałem kilka telefonów. Stacey, 

czy chciałabyś mieszkać w Cambridge, w stanie Massachusetts? - zapytał. - Zaproponowano 
mi tam posadę w Harvard Business School. Mógłbym zacząć w czerwcu, na początku letniej 

sesji. Mielibyśmy dużo czasu dla siebie, zanim urodzą się dzieci.

- Mówisz serio, Justinie? - Stacey znowu płakała. Wyglądało na to, że nic innego ostatnio 

nie robiła. - Och, Justinie, nie mogę na to pozwolić. Rezygnujesz dla mnie ze wszystkiego i nie 
podoba mi się to! Co będzie, jeśli tata wygra wybory? Nie chcę, żebyś miał do mnie pretensję 

znienawidził mnie za to, że z mojego powodu nie możesz w tym uczestniczyć!

- Czy wyszłabyś za mnie, gdybym w dalszym ciągu pracował z twoim ojcem? - zapytał 

Justin. - Czy będziesz żyła w Waszyngtonie i pilnowała ogniska domowego, podczas gdy ja 
będę zajęty przez dwadzieścia cztery godziny na dobę prowadzeniem kampanii wyborczej? 

Czy   będziesz   sama   wychowywała   nasze   dzieci,   jeśli   ja   poświęcę   cały   czas   i   wszystkie   siły 
karierze politycznej?

- Tak! - zawołała Stacey. W końcu udało jej się uwolnić ręce z uchwytu Justina i mogła go 

objąć   za   szyję.   -   Tak,   Justinie   -   powtórzyła.   -   Dlatego,   że   kocham   cię   i   chcę,   żebyś   był 

szczęśliwy.

- Stacey. - Justin objął ją mocno i pocałował z ogromną czułością. - Sprawiłaś mi ogromną 

przyjemność swymi  słowami,  ponieważ  wiem,  ile cię  to kosztowało.  To było bardzo  miłe, 
szlachetne i wspaniałomyślne, ale niepotrzebne. - Przytulił ją do siebie i łagodnie pogładził po 

głowie.   -   Trzydzieści   dziewięć   lat   czekałem,   aby   mieć   dom   i   móc   założyć   rodzinę,   teraz 
zamierzam całkowicie poświęcić się żonie i dzieciom. Jeśli w dalszym ciągu mam zajmować 

się polityką, to nie będę mógł być ani takim mężem, ani takim ojcem, jakim zawsze chciałem 
zostać. Tak więc... - zawiesił głos. - Uważam, że moja kariera polityczna należy do przeszłości.

Stacey patrzyła na niego z miłością i strachem jednocześnie.
- W ten właśnie sposób zrezygnowałeś z picia kawy - powiedziała. - To twoja metoda - 

wszystko albo nic. Justinie, nie pozwolę, żebyś się tak poświęcał...

- To nie jest poświęcenie, Stacey - przerwał łagodnie. - Zawsze potrafiłem poznać to, co 

było dla mnie dobre i nie bałem się wprowadzania zmian w życiu, aby to osiągnąć. Popatrz 
tylko,   co   zdobędę:   żonę,   dwoje   dzieci,   dom,   nową   i   interesującą   pracę   w   normalnych 

godzinach. - Jego oczy zabłysły. - To będzie paca, w której będę mógł nosić swetry i mokasyny 
zamiast szarych garniturów i czarnych pantofli.

Stacey przytuliła się mocniej do niego.
- Czy jesteś pewien, że tego chcesz? - zapytała.

- Nigdy w swoim życiu nie byłem niczego bardziej pewny - powiedział, a ona objęła go.

background image

- Czy mój ojciec bardzo się zdenerwował, gdy powiedziałeś, że odchodzisz? - zapytała. 

Potrafiła wyobrazić sobie całą tę, wywołującą w niej dreszcz strachu, scenę.

- Kochanie, jest mnóstwo młodych ludzi tak samo zdolnych jak ja, mających podobne 

polityczne ambicje, intuicję i spryt. Kilku takich już teraz znajdziesz w zespole ojca, a nie ma 
żadnych trudności z pozyskaniem nowych. Zapewniam cię, że nie jestem niezastąpiony.

- Ależ oczywiście, że tak - wyszeptała. - Dla mnie jesteś niezastąpiony.
Justin nie zamierzał opowiadać o tym, co się działo dziś rano w biurze. Chciał ją przed tym 

ochronić, zaoszczędzić przykrości kochanej kobiecie.

- Czy wyjdziesz za mnie, Stacey? - zapytał. - Jeszcze dziś wieczorem. A potem wyjedziemy 

gdzieś, tylko we dwoje.

- Tak. - Stacey patrzyła na niego z miłością. - Zgadzam się na wszystko, Justinie - zawołała 

radośnie. Optymizm dodawał jej pewności siebie. - Och, będziemy tacy szczęśliwi! Będziemy 
najwspanialszym małżeństwem, będziemy mieć najwspanialszy dom i najwspanialsze dzieci.

Całował ją namiętnie. Obejmując się mocno, zapadli w ciepłe, słodko pachnące siano.

background image

EPILOG

Delegaci   ze   stanu   Wisconsin  oświadczyli,   że   są   dumni,   iż   mogą   oddać  swoje   głosy  na 

senatora   Liptona.   Były   to   głosy,   których   senator   potrzebował,   aby   zapewnić   sobie 

prezydencką nominację. W ogromnym centrum wyborczym wybuchło prawdziwe piekło, gdy 
zwolennicy Liptona zaczęli gwizdać, krzyczeć z radości, dąć w trąbki i tańczyć, aby uczcić 

zwycięstwo ich kandydata. Sprawozdawca telewizyjny poinformował widzów, że senator i jego 
żona   oglądają   wybory   w   apartamencie   hotelowym   i   pojawią   się   w   centrum   wyborczym 

najdalej za godzinę.

Stacey   i   Justin,   siedząc   w   wygodnym   salonie   w   swoim   domu   w   Cambridge,   również 

oglądali   telewizyjną   relację.   Justin   trzymał   na   kolanach   Amandę,   ssącą   poważnie   swój 
smoczek, a Stacey tuliła w ramionach Allison, która, zmęczona całym tym podnieceniem, w 

końcu   zasnęła.   Bliźniaczki,   podobne   do   siebie   jak   dwie   krople   wody,   urodziły   się   w 
bostońskim szpitalu trzy miesiące temu.

-   To   bardzo   ważna   noc   w   twoim   życiu,   Mandy   -   zwrócił   się   Justin   do   dziecka,   które 

patrzyło na niego z taką uwagą, jakby próbowało zrozumieć słowa. - Niezbyt często zdarza się, 

żeby   małe   dziewczynki   mogły   przyglądać   się,   jak   ich   dziadek   zdobywa   nominację 
prezydencką.

Wielkie ciemne oczy Amandy zaczęły się zamykać. Justin zachichotał.
- W ogóle się tym nie przejmuje - powiedział. - A na Alli wywarło to jeszcze mniejsze 

wrażenie.

Stacey oderwała wzrok od ekranu telewizora i spojrzała na męża. Uśmiechnęła się, widząc 

śpiące w jego ramionach dziecko. Justin był bardzo oddany córkom od dnia ich narodzin. Był 
nawet   pierwszą   osobą,   która   wzięła   je   na   ręce   na   sali   porodowej.   Obecny   rozkład   zajęć 

pozwalał mu spędzać wieczory oraz wszystkie soboty i niedziele w domu. Czasami zdarzało 
się, że miał także trochę wolnego czasu w ciągu dnia.

Stacey i Justin byli ze sobą niesłychanie szczęśliwi, jednak teraz, oglądając w telewizji to 

podniecające wydarzenie, słysząc jak sprawozdawca woła: „Historia dokonała się!”, Stacey 

zastanawiała się, czy to wszystko nie sprawia mężowi bólu, czy nie żałuje, że porzucił politykę.

- Justinie - zapytała. - Czy teraz, gdy tata zwyciężył, nie jest ci przykro, że jesteś tu, zamiast 

tam razem z całym zespołem cieszyć się ze zwycięstwa?

- Czekałem na to pytanie przez cały wieczór. - Justin przełożył Amandę na lewą rękę, a 

prawą   przygarnął   do   siebie   Stacey.   -   Odpowiem   uczciwie,   Stacey.   -   Spojrzała   na   niego   z 
uwagą. - Nie, kochanie, nie żałuję. Kiedy podejmuję jakąś decyzję, nie oglądam się już za 

background image

siebie.   Nie   zamieniłbym   tego,   co   teraz   mamy,   na   szaleństwo   kampanii   wyborczej.   Nawet 

gdybym już wtedy, w listopadzie, wiedział, że mamy zapewnioną wygraną.

Stacey z ulgą oparła się o Justina, kładąc głowę na jego ramieniu.

- Miałam nadzieję, że tak właśnie odpowiesz. Chyba po prostu chciałam usłyszeć te słowa - 

powiedziała.   Nagle   pochyliła  się   do   przodu,   żeby   lepiej   widzieć   ekran   telewizyjny.   -   Och, 

spójrz, Justinie! Kamera pokazuje całą rodzinę! Nawet Brynn tam jest Tak się cieszę, że mama 
ją zaprosiła. Są także Sterne, Spence i Patty z dziećmi.

- Dlaczego dzieci ubrane są w stroje plażowe? - zastanowił się głośno Justin. - I co, na 

Boga, one jedzą?  Kim jest ta blondynka  z dużym biustem,  uwieszona  na ramieniu twego 

brata? Ta w bardzo kusej bluzeczce, szortach i w butach na wysokich obcasach?

- Wkrótce  cała  Ameryka  będzie zadawać te pytania  - róże śmiała  się Stacey.  - Biedny 

Freddie Rhodes! Czy jako jego poprzednik, potrafisz sobie wyobrazić, co teraz przeżywa?

- Za żadne skarby świata nie chciałbym być w jego skórze - odpowiedział szczerze Justin.

- Zastanawiam się, dlaczego wnuczki senatora mają na sobie plażowe stroje? - rozległ się 

głos sprawozdawcy telewizyjnego. Interesuje mnie również, co takiego niezwykłego one jedzą?

- Nie znamy również towarzyszki Sterne’a Liptona - dod. drugi sprawozdawca oschłym 

tonem.   I  nic  dziwnego,   bo   Stern   i   owa   blondynka   całowali   się  namiętnie,   zapominając  o 

milionach patrzących na nich widzów.

Justin i Stacey spojrzeli na siebie i roześmieli się. Trzymając dzieci na rękach, usadowili 

się wygodnie na kanapie i czekali, aż senator i jego żona ukażą się na ekranie.