..
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Widziała przed sobą ścianę ulewnego deszczu i wartki błotnisty potok, w którym
całkiem ugrzęzły jej buty. Melanie Montgomery trzęsła się z zimna i ze zmęczenia, z trudem
utrzymując rozpostarty nad głową prochowiec. Kiedy wychyliła w końcu głowę, ujrzała
wyjątkowo posępny krajobraz. Kolumbijska dŜungla tonęła w sinej, dymiącej mgle. Dopiero
na linii horyzontu majaczyły postrzępione szczyty gór, przypominając jej, jakby nie dosyć
miała zmartwień, Ŝe do domu było strasznie daleko. Po raz pierwszy, odkąd przyjęła
zaproszenie Marii Teresy, Ŝałowała swej pochopnej decyzji. W kaŜdym razie zaczęła się
zastanawiać, czy nie przeholowała z samodzielnością. Matka powstrzymywała ją oczywiście
przed tym „szczeniackim wybrykiem", wymieniając tysiąc nieszczęść, jakie mogą się
przydarzyć samotnej dziewczynie podróŜującej po obcym kraju. Melanie znała tę czarną listę
na pamięć. Długo by mogła opowiadać o losie najmłodszego dziecka w rodzinie... Nawet Paul
i Elise, zaledwie kilka lat od niej starsi, z jakiegoś tajemniczego powodu nie raczyli uznać, Ŝe
ich dwudziestopięcioletnia „siostrzyczka" stała się dorosłą kobietą. Nadal traktowali ją jak
zbuntowaną nastolatkę. Więc cóŜ dopiero mówić o matce…
Philip zaproponował jej ucieczkę w małŜeństwo, ale uznała ten krok za zbyt
drastyczny. I dość ryzykowny. W końcu chodziło o wyrwanie się spod nadopiekuńczych
skrzydełek rodziny, a nie schronienie pod inne skrzydła. Bardzo ich wszystkich kochała,
jednak doszła do wniosku, Ŝe przebrali miarkę. Zwłaszcza Elise miała denerwujący zwyczaj
węszenia i wtrącania się do Ŝycia młodszej siostry przy kaŜdej okazji. Jakby wychowywanie
dwójki własnych dzieci nie pochłaniało jej dostatecznie duŜo czasu i energii.
Tak więc Melanie, nie zwaŜając na katastroficzne przepowiednie matki, z milczącym
uporem przygotowywała się do podróŜy. Zapewne ten sam wrodzony upór sprawił, Ŝe mały
sklep z upominkami, który zaczęła prowadzić po ukończeniu college'u, rozkwitł jak za
dotknięciem czarodziejskiej róŜdŜki. Po trzech latach mogła być z niego naprawdę dumna.
Zdobyła klientów, którzy przyjeŜdŜali do ich małego miasteczka w północno-wschodnim
Tennessee z odległych okolic po to tylko, Ŝeby sprawdzić, czy wymyśliła lub sprowadziła coś
nowego. Zaproszenie od Marii Teresy nadeszło akurat w momencie, kiedy poczuła się swoim
zajęciem znuŜona.
Po podróŜy do Ameryki Południowej spodziewała się nie tylko turystycznych wraŜeń,
ale i świeŜych pomysłów na… upominki. Z Marią Teresą przyjaźniły się przez cztery lata
college'u. W kaŜde wakacje, kiedy Kolumbijka wybierała się do swojego domu w Villa
Yicencias, błagała przyjaciółkę, Ŝeby z nią pojechała.
Jednak zawsze miały pecha. Zawsze coś krzyŜowało im plany. Tym razem Melanie
podjęła nieodwołalną decyzję. Musiała tylko dotrzeć pod właściwy adres. Potoczyła
wzrokiem po szarym, mokrym krajobrazie i cięŜko westchnęła. Och, Ŝeby z tej mgły wyłonił
się nagle autobus i zabrał ich stąd…
Mogło być jeszcze gorzej, pomyślała natychmiast. Gdyby nie przewodnik, czułaby się
jak ostatnie Ŝywe stworzenie na tonącej w deszczu planecie. Zaczęła wypatrywać sylwetki
Julia w wąwozie, do którego stoczył się samochód. Dostrzegła tylko pojazd, kilkaset metrów
poniŜej drogi, przewrócony na bok i zatopiony do połowy w błotnistej mazi. Gdyby nie
błyskawiczny refleks Julia, spadliby tam oboje razem z samochodem. Zorientował się nagle,
Ŝ
e gigantyczna lawina błota porywa ich ze sobą, Ŝe nie mają najmniejszej szansy na ucieczkę.
Wrzasnął, Ŝeby skakała. Melanie zrobiła to natychmiast - bez wahania, zadziwiająco
sprawnie. Auto potoczyło się po śliskim zboczu, a Julio, oniemiały, czekał, aŜ się zatrzyma.
Potem zszedł do niego ostroŜnie, obszedł dookoła kilka razy, kręcąc rozpaczliwie głową.
WysłuŜone cztery kółka były jego narzędziem pracy, źródłem utrzymania rodziny, a tu
koniec…
Cholerny świat, pomyślała Melanie. W tej okolicy trudno mu będzie wyczarować jakiś
porządny dźwig. Według mapy, Villa Vicencias dzieli od Bogoty nie więcej niŜ sto
trzydzieści kilometrów. Drobiazg, myślała jeszcze na lotnisku. W Tennessee taką trasę
przemierza się w niespełna dwie godziny. Tutaj jednak musieli pokonać potęŜny łańcuch
górski (droga wznosi się miejscami do trzech tysięcy sześciuset metrów ponad poziom
morza), Ŝeby dotrzeć do otoczonego dŜunglą miasta. Niestety, pogoda zatrzymała ich w
wysokich górach, z dala od ludzkich osad, bez Ŝadnej nadziei na pojawienie się w mgle
autobusu.
Ciekawe, co by zrobiła Elise na moim miejscu? Tylko Ŝe siostra nigdy nie znalazłaby
się w podobnej sytuacji. Elise nie podjęła w swoim Ŝyciu ani jednej pochopnej decyzji. Ciągłe
porównywanie Melanie do Elise było najbardziej irytującym zwyczajem ich matki. Elise nie
miała nigdy Ŝyłki podróŜniczej. Skończyła college, została pielęgniarką, a potem zaczęła
wieść przykładne Ŝycie. Po pierwszym nieudanym małŜeństwie wyszła za Damona Trenta i
odtąd, nareszcie w swoim Ŝywiole, z radosnym oddaniem grała rolę matki i Ŝony.
Melanie od dzieciństwa prześladowało pytanie dorosłych: „Dlaczego nie bierzesz
przykładu ze swojej siostry?" Zacisnęła odruchowo szczęki. Z wyglądu prawie bliźniaczki:
blondynki o skandynawskiej urodzie, chociaŜ włosy Melanie były nieco jaśniejsze, o lekko
srebrnym odcieniu, cienkie, ale bardzo gęste. Jak to dobrze, Ŝe zaplotła je przed wyjazdem w
warkocz! Ładnie by teraz wyglądała z zabłoconą szopą. Zielone oczy sióstr prawie nie róŜniły
się odcieniem. Obie były wysokie… i na tym kończyło się podobieństwo. Melanie tryskała
Ŝ
yciem, z otwartymi ramionami witała kaŜdy nowy dzień. I nie bała się ryzyka. Jako dziecko
zamęczała dorosłych pytaniami płynącymi z niewyczerpanego źródła jej ciekawości.
Ocknęła się z zamyślenia. Powinna myśleć tylko o tym, jak wydostać się z tarapatów.
To nie Stany, gdzie pierwszy zatrzymany kierowca podwiózłby ją do najbliŜszego domu, w
którym zapytałaby, czy moŜe skorzystać z telefonu i po kłopocie. Od kilku godzin nikt tędy
nie przejeŜdŜał, Ŝadnych śladów Ŝycia w zasięgu wzroku… Poczuła gęsią skórkę na plecach.
Nigdy dotąd nie czuła się tak bezradna i samotna.
- Julio? Gdzie jesteś? - usłyszała własny zdławiony głos i jakiś szelest za plecami.
Odwróciła się gwałtownie. Jej przewodnik oddychał cięŜko, nadaremnie próbując wytrzeć
twarz z błota.
- Przykro mi, senorita Montgomery, nie udało mi się wyjąć pani bagaŜu.
Pogratulowała sobie trzeźwości umysłu. W ostatniej chwili przed skokiem złapała
torebkę z pieniędzmi i paszportem. Szkoda, Ŝe nie mogą się na razie do niczego przydać…
- Co my teraz zrobimy? - spytała.
Julio wzruszył ramionami. Melanie zrozumiała z jego opowieści w czasie podróŜy, Ŝe
zbliŜa się do pięćdziesiątki, ma sześcioro dzieci, w tym dwoje juŜ dorosłych mieszkających w
Kartagenie, i jest bardzo szczęśliwy, Ŝe dzięki tej „fantastycznej maszynie" zarabia na godne
Ŝ
ycie całej ósemki.
Stali w milczeniu, pogrąŜeni w rozpaczy. Słowa pocieszenia na nic by się zdały, nawet
gdyby Melanie potrafiła je wykrztusić. Widziała na własne oczy, jak ten cudowny samochód,
od którego zaleŜał los wielkiej rodziny, stoczył się jak piłka po błotnistym stoku. Groza.
Pierwszy odezwał się Julio.
- Tam dalej, kilka albo kilkanaście kilometrów stąd, jest jakaś osada. Nie ma innego
wyjścia. Musimy iść na piechotę.
Tymczasem… Na przeciwległym krańcu kontynentu, w Buenos Aires, Justin Drake,
przedstawiciel Treńt Enterprises w Ameryce Południowej, prowadził waŜne negocjacje z
potencjalnym wspólnikiem firmy. Choć znał hiszpański, wytęŜał całą swoją uwagę, Ŝeby nie
uronić ani słowa Argentyńczyka, który mówił z prędkością karabinu maszynowego.
- Musi pan zrozumieć - powiedział dobitnie Jorge Villaneuva - Ŝe zawarcie spółki z
Trent Enerprises leŜy takŜe w interesie firmy, którą ja reprezentuję, ale nie mogę podjąć takiej
decyzji bez zgody moich dyrektorów. Nie wątpię, Ŝe pan rozumie…
- Oczywiście, Ŝe rozumiem - odpowiedział Justin z lekkim uśmiechem. Argentyńczyk
stracił zimną krew, a o to mu właśnie chodziło… - JednakŜe liczymy na konkretną odpowiedź
w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. W innym razie zmuszeni będziemy zmienić plany.
- AleŜ to niemoŜliwe! - wybuchnął Jorge. - Trzeba być cudotwórcą, Ŝeby w dwa dni
zwołać wszystkich członków rady na specjalne posiedzenie. Chyba zgodzi się pan… -
przerwał, gdy w drzwiach pojawiła się sekretarka.
- Proszę mi wybaczyć, senor Drake. Senor Trent dzwoni z Chicago. Powiedział, Ŝe
musi z panem niezwłocznie rozmawiać.
Justin spojrzał na Argentyńczyka, który wyraźnie zbladł. Przeprosił go natychmiast i
wyszedł do swojego gabinetu.
- Damon?
- Cześć, Justin. Przepraszam, wiem, Ŝe rozmawiasz z Villaneuvą, ale nie mogłem z
tym czekać.
- Co się stało?
- Kiedy najwcześniej mógłbyś wylecieć z Buenos Aires?
- Wylecieć?! Sam wiesz, Ŝe prowadzę niezwykle delikatne pertraktacje.
-Wiem. Nie prosiłbym cię o pomoc w błahej sprawie.
Damon Trent był nie tylko jego pracodawcą, ale najbliŜszym przyjacielem. I rzadko
prosił o pomoc kogokolwiek. Justin zdrętwiał. Damon musiał wpaść w prawdziwe tarapaty.
- Jasne. Mów, co mam robić.
- Chcę, Ŝebyś poleciał do Bogoty. Siostra Elise zniknęła.
- Melanie… - Justina oblał zimny pot - zginęła w Kolumbii? A co za licho poniosło ją
właśnie tam?!
- Z tego co zrozumiałem, wybrała się w odwiedziny do koleŜanki. Szkoda gadać.
Poleciała trzy dni temu. Przysięgła, Ŝe zadzwoni, gdy tylko dotrze na miejsce.
Telefonowaliśmy do przyjaciółki. Ona teŜ nie dostała Ŝadnej wieści. Pomyślała, Ŝe Melanie
odłoŜyła wyjazd.
- A wiesz przynajmniej, czy dotarła do Kolumbii?
- Tak. Pierwszą noc spędziła w hotelu "Tequendama" w Bogocie, ale rankiem się
wymeldowała. Nie mamy pojęcia, dokąd pojechała, ale tak na zdrowy rozum musiała wynająć
jakiś samochód i ruszyć do Villa Vicencias.
- Cholera! Musiała upaść na głowę, Ŝeby pakować się tam sama!
- Powiedz jej to osobiście - odrzekł sucho Damon.
- Spokojna głowa. Powiem jej duŜo więcej. Jak tylko odnajdę gówniarę.
- Masz nadzieję, Ŝe ci się uda?
Justin wyobraził sobie, co mogło spotkać samotną młodą kobietę w Kolumbii, ale
tylko głośno przełknął ślinę i odpowiedział opanowanym głosem:
- Znajdę ją, Damon. JuŜ mnie tu nie ma.
- Dzięki, Justin.
- Dobrze, Ŝe zwróciłeś się z tym do mnie. Szkoda tylko, Ŝe nie wiedziałem wcześniej o
tej wyprawie.
- Szczerze mówiąc, prawie nikt nie wiedział. Kiedy zadzwoniła do nas jej matka,
Melanie była juŜ w drodze.
Justin spotkał ją tylko raz w Ŝyciu, dobrych kilka lat temu, kiedy była uczennicą.
Pamiętał, Ŝe miała zielone, błyszczące oczy i rozbrajający uśmiech. Mimo młodego wieku
zdawała się doskonale wiedzieć, co chce zrobić ze swoim Ŝyciem. Ilekroć Elise próbowała
skrytykować jej plany albo do czegoś namówić, dziewczyna stawała okoniem. Wyglądała na
rogatą duszę, ale Ŝeby do Kolumbii… Na samotną wycieczkę?!
Przypomniał sobie, Ŝe nie skończył rozmowy z Damonem.
- Będę z tobą w kontakcie.
- W porządku. Aha, jeszcze jedno… - Damon zawiesił głos.
- Co takiego?
- Nie ryzykuj, Justin. Spróbuj się dowiedzieć, gdzie ona jest… jeśli to moŜliwe, ale nie
baw się w bohatera. Proszę cię.
- Kto? Ja? Za wiele lat spędziłem w gabinecie za biurkiem, Ŝeby sprawdzać swoje
kwalifikacje na bohatera.
- Tylko Ŝe ja pamiętam, co robiłeś, zanim zacząłeś pracować u mnie, więc nie
czarujmy się. Wilka zawsze ciągnie do lasu. Bądź ostroŜny, stary.
- Dobrze, dobrze. Swoją drogą, dziękuję, Ŝe mi przypomniałeś stare czasy. Mógłbym
odnowić niektóre kontakty.
- A czy mógłbyś tego nie robić?
- Nie bój się. I tak wrócę do ciebie.
- Dzięki za pocieszenie.
- Drobiazg.
Justin odłoŜył słuchawkę, ale wpatrywał się w nią jeszcze kilka sekund, zbierając
myśli. Połączył się z Marią.
- Zamów bilet na najbliŜszy samolot do Bogoty. Rezerwacja w jedną stronę.
Musi jeszcze pojechać do domu, Ŝeby się przebrać. W garniturze biznesmena nie
zrobiłby dobrego wraŜenia w tych kilku zakątkach Kolumbii, które zapamiętał najlepiej i
których nie zapomni do końca Ŝycia…
BoŜe, nie mogła wybrać gorszego miejsca na świecie. Przysiągł sobie kilka lat temu,
Ŝ
e nigdy tam nie wróci. Ale tak to juŜ bywasz niektórymi deklaracjami. Czają się na
człowieka, Ŝeby dopaść go w najmniej spodziewanym momencie i zrobić "zygu, zygu".
Naprawdę nie ma wyjścia…
Był juŜ przy drzwiach, kiedy przypomniał sobie o Villaneuvie.
- Wybaczcie, panowie - zaczął w progu sali konferencyjnej - ale musimy przerwać
nasze spotkanie. Zmuszają mnie do tego nadzwyczajne okoliczności. Mam nadzieję, Ŝe wrócę
za tydzień i będę do panów dyspozycji.
- Za tydzień! - powtórzył nieswoim głosem Jorge. - A więc pan Trent odrzuca nasze
warunki?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale sytuacja jest dostatecznie wymowna. Proszę mi dać kilka godzin…
- Nie mam nawet czasu. Muszę zdąŜyć na samolot.
- Gdzie zatem moŜemy pana znaleźć? Dokąd dzwonić, kiedy tylko dostanę formalną
zgodę?
- Proszę zostawić wiadomość - odpowiedział Justin po chwili milczenia - w hotelu
"Tequendama" w Bogocie. - Dostrzegł ulgę w oczach Argentyńczyka, który doskonale
wiedział, Ŝe Trent Enterprises nie prowadzi Ŝadnych interesów w Kolumbii.
PoŜegnali się pospiesznie, a Justin wrócił myślami do Melanie. Co teŜ się mogło
wydarzyć?
Kilka godzin później wciąŜ zadawał sobie to samo pytanie. W hotelu doskonale
pamiętali, kiedy się wymeldowała, i Ŝe jakiś człowiek pomagał wynosić jej bagaŜe. Nic
więcej. śadnych śladów, nie potrafili nawet podać rysopisu męŜczyzny ani marki jego
samochodu. Justin poczuł się wściekle bezradny. Jedyne, co mu pozostawało, to wynająć
samochód i podąŜyć przez góry "najprostszą" drogą, która wiodła do Villa Vicencias. Deszcz
nie ułatwiał sprawy. Kiedy juŜ znalazł pojazd i kierowcę, dowiedział się, Ŝe trasa jest trudna,
a po kilku dniach ulewnych deszczy wręcz karkołomna. Uchwycił się więc nadziei, Ŝe tylko
pogoda zatrzymała Melanie w drodze. Nie mógł się doczekać tego spotkania. JuŜ on jej
uświadomi - w kilku krótkich lekcjach - co moŜe przydarzyć się młodej damie podróŜującej
samotnie po obcym kraju. Jednocześnie modlił się w duszy, Ŝeby pierwszej lekcji nie miała
juŜ za sobą.
Chyba po raz pierwszy w Ŝyciu Melanie narzekała na swój los. Domiasteczka dotarli
po zmierzchu. Ulice z powodu słoty były opustoszałe, ani śladów Ŝycia, na szczęście jednak
Julio zachowywał się tak, jakby najgorsze mieli za sobą. Znalazł nocleg, potem zaczął szukać
ekipy ratowniczej, która wyciągnęłaby samochód. Czyli nie poddał się… Nigdy nie czuła się
tak samotna. Jej słaba znajomość hiszpańskiego okazała się bezuŜyteczna. Ludzie tutaj
mówili zbyt szybko, Ŝeby mogła wychwycić więcej niŜ dwa albo trzy słowa. Nie było teŜ
telefonów, a więc Ŝadnej szansy na kontakt z Marią Teresą.
Zastanawiała się rozpaczliwie, co robić - spróbować wrócić do Bogoty czy znaleźć
inny samochód i jechać dalej.
Następnego ranka o nic juŜ się nie martwiła. Z gorączką, w głębokiej malignie,
widziała tylko jak przez mgłę twarze ludzi, które, nie wiedzieć czemu, pojawiały się i znikały,
coraz mniej wyraźne. Potem była pewna, Ŝe krząta się wokół niej matka, podaje lekarstwa,
poprawia kołdrę, wypominając oczywiście jej głupotę. Czasami przychodziła Elise. Dotykała
czoła Melanie chłodnymi dłońmi, przemawiała łagodnie i podsuwała jej coś do zjedzenia.
Melanie próbowała tłumaczyć, jak bardzo chce się od wszystkich wyzwolić, Ŝe czuje się
stłamszona ich miłością. Wydawali się nie rozumieć. Mruczeli nad nią pocieszająco, a raczej
nad jej chorym, rozpalonym ciałem.
- Zwały błota zatarasowały drogę. - Kierowca zjechał na pobocze. Mimo Ŝe przestało
padać, chmury wisiały nisko nad dŜunglą i nadal wyglądały groźnie.
W Justinie wzbierał coraz większy niepokój. CzyŜby gwałtowna fala błota i kamieni
zmiotła ich z drogi? Wygrzebał się z samochodu i podszedł do skraju zbocza.
- Co zamierza pan robić, senor? Dalej nie pojedziemy.
Dobre pytanie. I była na nie tylko jedna odpowiedź.
- Muszę iść na piechotę. Proszę. - Justin wręczył męŜczyźnie zwitek pieniędzy.
- Chce pan tu zostać? - Szofer spojrzał na niego jak na szaleńca.
- Nie. Chcę dalej szukać mojej znajomej.
- Ale, senor, jak pan wróci do Bogoty?
- O to będę martwił się później.
MęŜczyzna wzruszył ramionami, całkowicie przekonany, Ŝe wszyscy norteamericanos
są stuknięci. Justin zapiął pod szyję nieprzemakalną kurtkę, wziął plecak i ruszył przed siebie.
Godzinę później dostrzegł samochód, który mógł naleŜeć do przewodnika Melanie, a przez
następną godzinę usiłował się do niego zbliŜyć - z duszą na ramieniu i nadzieją, Ŝe nie
znajdzie w środku ludzi. Gdyby tam byli, szanse na przeŜycie mieliby zerowe.
Zajrzawszy przez szybę, odetchnął z ulgą i w tej samej sekundzie na przednim
siedzeniu dostrzegł apaszkę Melanie. Pamiętał nawet dzień, kiedy Elise pochwaliła się
udanym prezentem dla siostry: "Spójrzcie, jaki niesamowity deseń". Justin sam nie wiedział,
co czuje. Z jednej strony wielką ulgę, Ŝe jest na właściwym tropie. Z drugiej, wyobraźnia
podsuwała mu najtragiczniejsze scenariusze tego, co mogło się wydarzyć. On sam znał
Kolumbię jak własną kieszeń i najgorszemu wrogowi nie Ŝyczyłby takich doświadczeń. Po
kilku latach pracy w brygadzie antynarkotykowej zaklinał się, Ŝe nigdy więcej jego stopa nie
postanie na tej ziemi.
O ironio losu! Gdyby natknął się teraz na "starych znajomych", znalazłby się w
większym niebezpieczeństwie niŜ Melanie. Ale nie było wyjścia. Damon wiedział, co robi,
prosząc właśnie jego o pomoc.
PodróŜ do najbliŜszego miasteczka okazała się znośna, chmury bowiem, jakby na
zaklęcie Justina, powstrzymały się z ulewą do chwili, kiedy przekroczył próg jedynego w tej
okolicy, obskurnego hoteliku. Zapytał o Melanie. Oczywiście nie mogli nie zapamiętać
kobiety o jej wyglądzie. Dotarła tutaj z przewodnikiem dzień albo dwa dni temu, ale wynajęła
pokój w prywatnym domu. Jakiś męŜczyzna podał mu dokładny adres i wtedy Justin zaczął
się powaŜnie zastanawiać: czy poczekać do rana, czy teŜ dalej kusić licho i przedzierać się po
ciemku przez deszczową nawałnicę po to jedynie, Ŝeby wygarnąć smarkuli, co myśli o jej
niedorzecznych planach wakacyjnych.
MęŜczyzna, który przyprowadził ją do miasteczka, dziękował podobno Bogu, Ŝe
odpowiedzialność za Amerykankę spadła na kogoś innego. W pierwszej chwili, kiedy Justin
usłyszał, Ŝe dziewczynie nic się nie stało, zachwiał się na nogach. Potem zaczęła wzbierać w
nim złość, ale natychmiast się opanował. Z tego, co wiedział o Melanie, nie tylko mu nie
podziękuje, ale będzie wściekła, Ŝe jakiś facet śmiał jej deptać po piętach. Wyrecytuje mu, Ŝe
"nie jest dzieckiem", "sama wie, co ma robić", "nie potrzebuje anioła stróŜa" itd. Spróbuje
odwrócić kota ogonem. Nie szkodzi. Teraz juŜ mu wszystko jedno. Im szybciej wyciągnie ją z
Kolumbii i odstawi do domu, tym lepiej. Wzruszył ramionami. O tej porze na pewno jeszcze
nie śpi. No i powinna wiedzieć o jego obecności w miasteczku… Co za róŜnica, dzisiaj, czy
jutro… Woli mieć to z głowy. Trafił pod wskazany adres bez kłopotu.
Kobieta w średnim wieku otworzyła drzwi na ościeŜ, zdąŜył zapukać, i przyjęła jego
wyjaśnienie z okrzykiem ulgi.
- Dzięki Bogu! Tak się cieszę, Ŝe pan przyjechał! Piękna lady jest chora, ma wysoką
gorączkę. MoŜe pan coś poradzi. Proszę za mną. O, Najświętsza Panienko, jak to dobrze! Jak
to dobrze!
Serce podeszło mu do gardła. NiemoŜliwe, Ŝeby przed wyjazdem nie zaszczepiła się
przeciwko malarii… Kiedy weszli na górę, kobieta uchyliła drzwi i cofnęła się zdecydowanie,
czekając, aŜ Justin wejdzie pierwszy.
W małej sypialni paliła się tylko nocna lampka. Kobieta leŜąca w łóŜku wcale nie
przypominała mu uczennicy, którą poznał kilka lat temu. Melanie jako młoda dziewczyna
wydawała mu się interesująca. Dorosła Melanie była olśniewająco piękna. Miał nieprzepartą
ochotę dotknąć jej aksamitnego policzka. Sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak delikatny…
LeŜała spokojnie niczym śpiąca królewna. Zupełnie bezbronna, w jakimś obcym
domu, w zapomnianym przez Boga i ludzi miasteczku. Justinowi nie mieściło się to w głowie.
Co teŜ mogło skłonić dorosłą kobietę - bo przecieŜ Melanie nie wygląda na niesforną
nastolatkę - do naraŜania się w tak głupi sposób?!
Nie mógł pozbierać myśli ani oderwać od niej oczu. Mimowolne podniecenie
wprawiło go w jeszcze większe zakłopotanie. Usiadł na brzegu łóŜka i zaczął gładzić jej
długie, miękkie włosy. Podziwiał regularne rysy twarzy, lekko wystające kości policzkowe,
prosty delikatny nos i ślicznie wykrojone usta. Były lekko nabrzmiałe, jakby stworzone do
pocałunków. Kiedy musnął palcami rozpalone policzki, Melanie uniosła powieki… i, o
dziwo, w jej wzroku Justin nie dostrzegł śladu zaskoczenia.
- Witaj… - szepnęła miękko - zdąŜyłeś na przyjęcie. Rodzinka stawiła się w
komplecie. Ty teŜ mi powiesz, Ŝe jestem głupia i tak dalej?
Mimowolnie rozejrzał się po pokoju. Byli sami. O czym ta dziewczyna mówi? Kto
według niej przyjechał? Ujął w ręce jej rozpaloną dłoń, a potem gładził powoli wszystkie
palce, jeden po drugim, masując lekko opuszki.
- Hm, wydają rodzinne przyjęcie, ale powiedz, na jaką to cześć…
- Zapomniałam - mruknęła zbolałym głosem. - Strasznie tu gorąco. Dlaczego nikt nie
włączył klimatyzacji?
- Z troski o twoje zdrowie. Mogłabyś się przeziębić.
- Elise powinna mnie ostrzec, Ŝe przyjedziesz.
- Elise nie wiedziała, gdzie jesteś.
- Och, ona i mama zawsze wiedzą, gdzie jestem. ZałoŜę się, ze wynajęły druŜynę
tropicieli, którzy śledzą kaŜdy mój krok. - Powiedziała to z takim niesmakiem, iŜ Justin
ledwie powstrzymał się od śmiechu.
Przedni pomysł, pomyślał. DruŜyna tropicieli zaoszczędziłaby wszystkim zmartwień.
- Kochają cię - odparł powaŜnie.
- Wiem - westchnęła cięŜko. - Ja teŜ ich kocham, ale mam prawo do własnego Ŝycia.
- Po to właśnie uciekłaś do Kolumbii? śeby Ŝyć własnym Ŝyciem?
- Próbowałam, ale była ulewa, prawdziwy potop, ślisko… no i samochód, którym
jechałam, stoczył się w przepaść.
- Rozumiem. Trudno być niezaleŜnym bez samochodu.
Uśmiechnęła się i tym jednym uśmiechem oczarowała go na dobre.
- Wiem, Ŝe jesteś nieprawdziwy…
- Nie?
- Po co Justin Drake miałby tu przyjeŜdŜać? Nawet gdyby… Nie siedziałby przy mnie
i nie słuchał opowieści o rodzinnych kłopotach.
- Ach tak? Nie siedziałby? A to dlaczego?
- Bo Justin jest wspaniałym, przebojowym facetem, który nie zagrzewa nigdzie
miejsca. Wiesz, tacy jak on nie mają czasu. Gonią przecieŜ po całym świecie w poszukiwaniu
nowych celów. WciąŜ przesuwają granice. Zdobywają szczyty.
- Ta ironia w głosie… Zdaje mi się, Ŝe ów Justin, czy jak mu tam, naraził ci się.
- Nie, skąd, to porządny facet, tylko rzeczywiście… nie w moim typie. "Dominujące
osobowości" nie są tym, co tygrysy lubią najbardziej… - Melanie uśmiechała się, ale nie
mogła dokończyć zdania. - Wydajesz mi się tak prawdziwy… - westchnęła Ŝałośnie - ale nic
nie widzę…
Zaciskając usta, Ŝeby nie wybuchnąć śmiechem, Justin przetarł jej twarz wilgotnym
ręcznikiem.
- Spróbuj teraz zasnąć.
- Co za niemądra propozycja… PrzecieŜ śpię.
Nachylił się, Ŝeby pocałować ją w policzek. Melanie odwróciła niespodziewanie
głowę i wtedy na ułamek sekundy spotkały się ich wargi. Justin podskoczył odruchowo, ale
pokusa wydała mu się nie do przezwycięŜenia. Tylko jeden pocałunek, pomyślał.
Jej usta rozchyliły się natychmiast. Były drŜące i niewiarygodnie słodkie. Błądził po
nich językiem, oddając im swoją wilgoć, zapraszając do zabawy, coraz bardziej pospiesznie i
zachłannie - wstydząc się nieco, Ŝe wykorzystuje chorą, majaczącą dziewczynę. Wyobraził
sobie furię, w jaką wpadnie Melanie, kiedy wyzdrowieje. Zdecydował jednak natychmiast, Ŝe
chwila w jej ramionach warta jest nie tylko własnych wyrzutów sumienia, ale i awantury,
którą z pewnością zrobi mu… później.
ROZDZIAŁ DRUGI
Melanie otworzyła oczy. Pokój, którego nie poznawała, skąpany był w słońcu.
Nareszcie! Odzyskała przytomność, nie słyszała Ŝadnego deszczu, a doskwierał jej tylko głód.
Przeciągnęła się z uśmiechem. Jak długo to mogło trwać: gorączka, majaczenie, dzień
zlewający się z nocą, natarczywe sny, z których kaŜdy był projekcją jej lęków i pragnień? Jak
gdyby, nie wychodząc z kina, oglądała przegląd filmów z Melanie Montgomery w roli
głównej. Najpierw, zagubiona w dŜungli, mokła w ulewnym deszczu. Potem matka, w
zgodnym chórze z rodzeństwem, wypominała jej karygodny brak rozsądku. W "happy
endzie" wystąpił Justin Drake.
W skrytości ducha musiała przyznać, Ŝe jak na człowieka, którego spotkała jeden
jedyny raz w Ŝyciu, pan Drake zrobił na niej piorunujące wraŜenie. Pamiętała kaŜdy szczegół
jego wyglądu - wzrost, brązowo-miedziane włosy i oczy, które zmieniały barwę w zaleŜności
od nastroju: od głębokiego błękitu, poprzez kolor szaroniebieski do srebrnego.
Najdziwniejsze oczy, jakie widziała. I silny, głęboki głos. JeŜeli natura bywa hojna, to Justin
naleŜał do jej wybrańców.
Ale przecieŜ nie jego urody obawiała się najbardziej. Mimo młodego wieku i braku
doświadczenia Melanie podświadomie wyczuwała w takich męŜczyznach jak Justin
zagroŜenie własnej wolności. Instynkt nakazywał jej ucieczkę. ZałoŜyła, Ŝe czego oczy nie
widzą, tego sercu nie Ŝal, i odtąd konsekwentnie unikała Justina Drake'a. Nagle, po kilku
latach od ich pierwszego i jak dotąd jedynego spotkania, ten człowiek pojawia się w jej śnie. I
to w jakim śnie… Wszedł do pokoju, jak gdyby ten dom naleŜał do niego, i jak gdyby ona
naleŜała do niego!
Na myśl, Ŝe tak mogłoby być naprawdę, Melanie dostała gęsiej skórki. ChociaŜ nigdy
nie pragnęła zostać własnością męŜczyzny, intuicja jej podpowiadała, Ŝe ten facet niezwykle
czule troszczy się o wszystko, co posiada… Śniła, Ŝe usiadł na brzegu łóŜka, trzymał ją za
rękę i całował. Czuła, Ŝe topnieje w jego ramionach. Usta Justina były ciepłe i stanowcze.
Dziwne… jak na sen, pamięta ten pocałunek bardzo dokładnie, czuje go jeszcze i płonie na
samo wspomnienie. Co się z nią dzieje?! Melanie usiadła raptownie. Ile moŜna myśleć o
Justinie Drake'u z powodu jakiegoś głupiego snu? Ściągnąwszy przez głowę poŜyczoną
koszulę, podeszła do miski, nalała do niej wody z dzbanka i, szczękając zębami, zaczęła się
myć. Musi dzisiaj koniecznie zdecydować, w jaki sposób ruszyć w dalszą drogę. Ciekawe,
czy Julio zdołał odzyskać samochód i bagaŜe. Wiele od tego zaleŜy.
Zamyślona, ledwie usłyszała, Ŝe ktoś otworzył drzwi. Odwróciła się, Ŝeby przywitać
gospodynię domu, poczciwą kobietę, która troszczyła się o nią jak matka, ale w progu stał nie
kto inny, tylko Justin Drake.
Zdumiony, przez kilka sekund nie odrywał wzroku od pustego łóŜka i dopiero po
chwili spojrzał w kąt pokoju. Pewien był, Ŝe Melanie śpi. Tymczasem ona stała przed nim bez
ruchu, niczym blada nimfa, okryta płaszczem długich włosów, z oczami szeroko otwartymi ze
zdumienia.
- Co ty tu robisz? - wydobyła z siebie zdławiony okrzyk.
- Dlaczego wstałaś z łóŜka? - zapytał niemal równocześnie.
Melanie sięgnęła po koszulę, owinęła się nią jak ręcznikiem, rumieniąc się ze złości i
wstydu.
- Nie powinnaś wstawać z łóŜka - powtórzył łagodnie, robiąc krok w przód.
- A ty nie powinieneś wchodzić do mojego pokoju! Wynoś się stąd!
DrŜała jak liść na wietrze. Justin nie był jednak pewien, czy to z wyczerpania, czy ze
złości, czy z obu powodów jednocześnie. Postawił na podłodze walizkę, którą dotąd trzymał
w ręku, i zbliŜył się do Melanie na odległość wyciągniętej ręki. ZniŜył głos do szeptu i biorąc
ją za łokieć, zaprowadził do łóŜka.
- Za wcześnie na wstawanie. Potrzebujesz jeszcze kilku dni, Ŝeby odzyskać siły.
Melanie nie umiała zaprotestować. Czuła, Ŝe słabnie i uginają się pod nią nogi. Z ulgą
opadła na posłanie.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała zdumiona.
- Szukałem cię.
- Po co?
- Twoja rodzina odchodziła od zmysłów.
- PrzecieŜ nic mi nie jest…
- Bezsprzecznie. Właśnie widzę, Ŝe wszystko jest w porządku: chora, zdana na pastwę
losu w jakiejś kolumbijskiej dziurze. Pewnie nigdy dotąd nie wiodło ci się lepiej.
- Nie jesteś ich prywatnym detektywem. Nie mieli prawa…
- MoŜe i nie. Ale przyjechałem tutaj, więc spróbuj nie stawiać oporu i pozwól, Ŝe ci
pomogę.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Melanie, bądź rozsądna. Nie znasz nawet języka. Twój przewodnik wyjechał. Co
zamierzasz robić w takiej sytuacji?
Julio zostawił ją? Liczyła na jego pomoc w zorganizowaniu transportu. Ze swoim
hiszpańskim niczego nie załatwi. Westchnęła załamana.
- Zamierzam wydostać się z tego miejsca, nawet na piechotę, jeŜeli nie uda się inaczej,
i dotrzeć wreszcie do Villa Vicencias.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe nie zrezygnowałaś ze złoŜenia wizyty swojej przyjaciółce?!
- Oczywiście. Niby dlaczego miałabym zmienić plany?
- Bo ta przygoda powinna cię czegoś nauczyć. Powinnaś być mądrzejsza o jedno
Ŝ
yciowe doświadczenie: to nie jest miejsce dla samotnej kobiety! Dlatego!
- Pozwolę sobie nie komentować twojego zabawnego oświadczenia.
- Nie przyjechałem cię rozśmieszać, Melanie. Zapominasz o jednej podstawowej
rzeczy: nie jesteś w Stanach. Tutaj nie tolerują kobiet, które obnoszą się z taką… postawą.
- Z jaką znowu postawą? Z czym ja się obnoszę?
- Z pozą nieustraszonej Zosi Samosi: ze wszystkim sobie radzisz, Ŝadnej pracy się nie
boisz, w dŜungli kolumbijskiej czujesz się bezpieczniej niŜ na Manhattanie…
- Dosyć! Rzeczywiście umiem sobie radzić, więc i tym razem nie zginę.
- Melanie - Justin wziął głęboki oddech i policzył w myśli do dziesięciu. - W
porządku. Umiesz. Ale skoro juŜ tu jestem, chciałbym ci pomóc. Jeśli pozwolisz.
- W czym chcesz mi pomóc?
- W dotarciu na miejsce. Dokąd tylko zechcesz.
- Jak się do tego zabierzesz?
- Po pierwsze, powiesz mi, gdzie mieszka twoja przyjaciółka. Potem załatwię jakiś
transport.
Melanie poczuła, Ŝe po raz pierwszy, odkąd wyskoczyła w biegu z samochodu, nie ma
ś
ciśniętego ze strachu gardła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, w jakim była stanie. I
przyznała się w duchu, Ŝe oszukiwała samą siebie z czystej próŜności.
- Przepraszam za to całe gadanie. Byłam zdenerwowana. Masz rację. Oczywiście
chętnie skorzystam z twojej pomocy. Sama niczego bym nie załatwiła.
Justin dopiero teraz osłupiał. Łatwa kapitulacja nie była w jej stylu. Potulne
przeprosiny ni stąd, ni zowąd… Nie, Melanie Montgomery musi być naprawdę w kiepskim
stanie. Wyprostował się i obdarzył ją najpogodniejszym ze swoich uśmiechów.
- Pójdę poszukać prowiantu. - Wskazał palcem stojącą przy drzwiach walizkę. -
Dzielny Julio odzyskał twoje ciuchy. ZałoŜę się, Ŝe ta wiadomość postawi cię na nogi. -
Uśmiechnął się jeszcze raz na poŜegnanie ciepłym, przyjaznym uśmiechem, który wzbudził w
Melanie dziwny dreszcz i przypomniał o sennych majakach.
O BoŜe… Justin przyjechał naprawdę. A więc to nie był Ŝaden sen. Całowali się na
jawie, wszystko działo się na jawie! Co za wstyd… Rzuciła mu się w ramiona jak jakaś
nimfomanka. I pewnie go sprowokowała. Ciekawe, co on sobie pomyślał. Zdrętwiała z
przeraŜenia. Nikt nie moŜe odpowiadać za to, co robi albo mówi, kiedy jest nieprzytomny.
Miałam gorączkę, bredziłam, to był kompletny odjazd, muszę go o tym przekonać. Ten
sympatyczny facet, Justin Drakę, nie obchodzi mnie nic a nic!
Gdy Justin zamknął za sobą drzwi, Melanie wyskoczyła z łóŜka i rzuciła się do
walizki. Wyciągnęła pierwsze z brzegu dŜinsy oraz sweter - i w pół minuty, mimo zawrotów
głowy, była gotowa do wyjścia.
Na korytarzu uderzył ją w nozdrza zapach gotowanego jedzenia. Poczuła wilczy głód
i, niewiele myśląc, powędrowała na palcach do kuchni.
- Myślałem, Ŝe umówiliśmy się co do jednego: Ŝe zostajesz w łóŜku - usłyszała za
sobą podniesiony głos.
ZadrŜała, potem odwróciła się gwałtownie na pięcie, tracąc równowagę. Justin złapał
ją w ostatniej chwili i trzymając za łokcie, lekko potrząsnął.
- Ale ty masz w nosie wszystkie umowy, prawda?
- Nie jestem dzieckiem, Justinie.
- Ale daję słowo, Ŝe zachowujesz się jak dziecko. Nie masz za grosz zdrowego
rozsądku.
- Dzięki za tak rzetelną ocenę mojej osobowości.
- Zawsze do usług.
Stali tak naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem, aŜ Justin poczuł, Ŝe Melanie drŜy.
Zwolnił uścisk i natychmiast się opanował.
- Skoro juŜ jesteś na nogach, usiądźmy do stołu. Śniadanie gotowe, - PołoŜył rękę na
jej ramieniu i zaprowadził do kuchni.
Gospodyni przywitała ich szerokim uśmiechem oraz potokiem niezrozumiałych słów.
Melanie wychwyciła kilka razy esposo, bo wtedy Kolumbijka mówiła wolniej i patrzyła na
Justina z uwielbieniem i matczyną pobłaŜliwością.
- Czy ty jej powiedziałeś, Ŝe jesteś moim męŜem?
- Nie, ale i nie zaprzeczyłem. W końcu co to za róŜnica, za kogo mnie wzięła?
Niczego nie musimy tłumaczyć ani prostować.
- Chyba masz rację - powiedziała po dłuŜszej chwili milczenia, wzruszając ramionami.
- No, no, co się stało, Ŝe Melanie Montgomery przyznała mi rację. Węglem w kominie
zapisać.
- Daj spokój. Z sarkazmem jest ci wyjątkowo nie do twarzy - powiedziała wyniośle i
zaciskając usta, na próŜno starała się ukryć uśmiech.
Ale tobie z tym przekornym uśmiechem jest wyjątkowo do twarzy, myślał w popłochu.
Serce biło mu jak młotem i coraz czarniej widział najbliŜszą przyszłość. Nie umiał zapanować
nad własną wyobraźnią, tym bardziej Ŝe naprawdę trzymał Melanie w ramionach. Nie
potrafi… i nie chce zapomnieć smaku tamtego pocałunku. Czeka ich jednak długa wspólna
podróŜ i wiele godzin udawania, Ŝe nic się nie stało. Potem kaŜde pójdzie swoją drogą, bo nie
ma powodu, Ŝeby stało się inaczej. Melanie Montgomery nie zadaje się przecieŜ z
męŜczyznami jego pokroju. "Jest w porządku, ale zupełnie nie w moim typie"… Jaśniej nie
mogła się wyrazić. A jemu nie trzeba powtarzać dwa razy.
Gospodyni zaprosiła ich do stołu. Usiedli na grubo ciosanej ławie, ramię przy
ramieniu, nie patrząc sobie w oczy. Melanie jedzenie wydało się pyszne, ale zjadła niewiele;
uczucie zmęczenia okazywało się silniejsze od głodu. Zaczęła wpatrywać się bezradnie w
talerz.
- Teraz przyznaj mi rację - Justin uśmiechnął się pobłaŜliwie - Ŝe przesadziłaś trochę z
tym wstawaniem z łóŜka. Czy dalej będziesz udawać gotową do drogi? Drogi przez góry i
dŜunglę…
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jestem taka słaba, - Pokręciła ze smutkiem głową,
nie mając siły dłuŜej udawać.
- To proste. Trzy dni wysokiej gorączki wycieńczyły twój organizm. Musisz dać mu
trochę czasu. Nic cię przecieŜ nie goni. Nikt cię stąd nie wygania.
Miał rację. Granie siłaczki byłoby śmieszne. Melanie z ulgą wróciła do pokoju,
wyciągnęła się na łóŜku i zapadła w głęboki, uzdrawiający sen.
Obudziła się po kilku godzinach w znacznie lepszej formie. Słońce grzało mocniej.
Znalazła łazienkę, wzięła prysznic i postanowiła wyjść na spacer, Ŝeby choć przez chwilę
odetchnąć świeŜym powietrzem i wysuszyć włosy.
Uszła zaledwie kilka kroków, gdy otoczyła ją grupka rozszczebiotanych dzieci, które
pokazując ją palcami, chichotały coraz głośniej, a niektóre aŜ zataczały się od śmiechu.
Z ich słów wychwyciła tylko ojosverde, i zrozumiała, Ŝe chodzi o zielone oczy.
Ogromne zainteresowanie budził takŜe kolor jej włosów. Kiedy doszła do pierwszego skweru
i usiadła na ławce, ośmielone dzieciaki podeszły na wyciągnięcie ręki i okrąŜyły ją ciasnym
półkolem.
Uśmiechała się do tych śniadych, brązowookich chłopców i dziewczynek, których
skóra tak bardzo kontrastowała z jej bladością.
Zaczęła z nimi rozmawiać - trochę po hiszpańsku, trochę na migi - i wkrótce
chichotali wszyscy razem. Dzieci były ciekawskie i coraz bardziej natarczywe. Dotykały jej
skóry, głaskały po włosach, próbowały nawet zbadać zawartość torebki.
ś
eby zniechęcić ich do dalszego wścibstwa, Melanie wyjęła szminkę i puderniczkę, a
potem kaŜdemu dziecku pozwoliła przejrzeć się w lusterku. Tłumiony do tej pory chichot
zmienił się w szaloną radość. Mała dziewczynka, wyglądająca na trzy albo cztery lata,
wdrapała się "białej seńoricie" na kolana. Melanie pokazała jej, do czego słuŜy szminka, a
potem wszystkie dziewczynki chciały mieć pomalowane usta.
-Królewna ŚnieŜka wśród czarnych krasnoludków.
Melanie przełknęła ślinę i dopiero po chwili uniosła głowę. Justin stał obok
uśmiechnięty, w swobodnej pozie, z rękami na biodrach. Musiał przyglądać się zabawie od
dłuŜszego czasu. A jej wystarczyło mgnienie oka, Ŝeby zauwaŜyć, jak świetnie wygląda.
Wcale nie chciała tego widzieć, nie mogła jednak oderwać wzroku od jego smukłej, silnej
sylwetki. Miękka batystowa koszula opinała szeroki tors, a dopasowane dŜinsy podkreślały
imponująco długie nogi.
Zarumieniła się na wspomnienie ich pocałunku. Czuła jeszcze jedwabiste włosy
Justina między swoimi palcami, w nozdrzach zapach jego wody kolońskiej, a na ustach dotyk
jego warg. Musiała teraz spojrzeć mu w oczy, jak najobojętniej… BoŜe, co za katorga…
- Udało ci się moŜe załatwić jakiś pojazd?
- I tak, i nie. Nie istnieje na razie Ŝadna moŜliwość wydostania się z tej dziury inaczej
niŜ na własnych nogach, ale gdybyśmy powędrowali dalej na południe, trafilibyśmy na wielką
plantację. Tam szansa byłaby większa.
- Kiedy moŜemy wyruszyć?
- Wtedy, gdy odzyskasz siły. Nie wiem, ile kilometrów mamy do przejścia: kilka,
kilkanaście czy kilkadziesiąt.
- Na pewno jutro rano będę gotowa. Wyspana i wypoczęta. JuŜ teraz czuję się
dobrze… Przysięgam.
- Jak sobie Ŝyczysz. - Wzruszył ramionami.
- ZałoŜę się, Ŝe ty teŜ nie moŜesz doczekać się powrotu do...
- Buenos Aires.
- Tak? - uśmiechnęła się promiennie. - Zawsze chciałam tam pojechać.
- Musisz zatem odwiedzić mnie w Argentynie - Justin odwzajemnił się uśmiechem.
- Dziękuję.
- Czy zjesz wreszcie porządny obiad? Rosa prosiła, Ŝebym cię znalazł.
- Tak ma na imię? śe teŜ nie przyszło mi do głowy zapytać, jak się nazywa… Jest taka
miła. - Melanie odwróciła się do dzieci, pomachała im na poŜegnanie, a potem przesłała kilka
pocałunków, wzbudzając tym zachwyt dzieciarni.- Co oni mówią? - spytała Justina.
- Chcą, Ŝebyś została.
- Powiedz im, Ŝe idę coś zjeść i Ŝe zobaczymy się później.
Justin ukucnął, Ŝeby porozmawiać z dziećmi. Kiedy wszystko im wytłumaczył,
połoŜył ręce na głowach najbliŜej stojących chłopców i śmiejąc się razem z nimi, zmierzwił
gęste czupryny.
- Gotowa? - Podniósł się i wyciągnął rękę do Melanie, która - kompletnie oniemiała na
widok tej sielankowej sceny - skinęła tylko głową.
Kiedy szli obok siebie w milczeniu, Justin kątem oka przyglądał się Melanie,
ZauwaŜył, Ŝe z łatwością dotrzymywała mu kroku, choć szedł dosyć szybko. Chyba naprawdę
wydobrzała.
- Rosa jest tobą oczarowana, wiesz? Chętnie by ci jeszcze pomatkowała. Powiedziała,
ze jestem w czepku urodzony, bo mam taką piękną Ŝonę, a potem zbeształa bez litości za to,
Ŝ
e wypuściłem cię samą z domu. Koniecznie chciała wiedzieć, dlaczego od razu nie
pojechałem z tobą.
Melanie, z piekącymi policzkami, zastanawiała się, co powiedzieć.
- Chyba wyprowadziłeś ją z błędu…
- Nie. Wytłumaczyłem jej, Ŝe chciałaś ode mnie odpocząć. - Wybuchnął śmiechem na
widok jej miny.
- Bardzo zabawne - mruknęła pod nosem.
Musnął ręką jej lekko falujące włosy, okrywające ramiona i sięgające do pasa.
- Nigdy nie widziałem takich włosów. Wyglądają jak srebrne nitki.
Melanie czuła, jak ten lekki dotyk przenika jej włosy, ubranie, a potem skórę.
Przejmuje ją aŜ do szpiku kości. Zamknęła na chwilę oczy. Skoro czeka ich wspólna podróŜ,
musi nauczyć się panować nad swoimi reakcjami.
Justina stropiło jej długie milczenie. Zrobiło mu się głupio, jakby powiedział coś
bardzo niestosownego. Melanie mogła być spragniona wielu rzeczy, ale nie jego tanich
komplementów. Tak naprawdę, na nic się nie przydał, a zepsuł jej całą przygodę.
Pewnie jest wściekła, ma go za "anioła stróŜa" nasłanego przez rodzinkę i marzy tylko
o tym, Ŝeby się zgubił. Jak najszybciej. JuŜ od rana coś mu mówiło, Ŝe ta na pozór krucha
istota poradziłaby sobie doskonale bez jego pomocy. Tak jak radziła sobie do tej pory. Julio
nie zostawiłby jej, gdyby nie wiedział, Ŝe Melanie jest pod dobrą opieką. Ale trudno. Skoro
sprawy potoczyły się w taki, a nie inny sposób, musi dotrzymać słowa i odstawić dziewczynę
do Villa Vicencias. Nigdy jednak nie zapomni tej sceny na skwerze. Melanie otoczona
małymi dziećmi, z błyszczącymi w słońcu włosami i ciepłym uśmiechem na ustach. śadna
inna kobieta nie zrobiła na nim takiego wraŜenia. Była niezwykle piękna, ale przecieŜ nie o to
chodziło. Poznał wiele atrakcyjnych kobiet, ale w Melanie pociągało go coś innego, coś, co
promieniowało z jej wnętrza i było trudne do określenia słowami.
Nagle zapragnął ją chronić. Tak… MoŜe właśnie to, Ŝe wzbudza w ludziach
nadmierny instynkt opiekuńczy, doprowadza ją do szału. Mimowolnie, a nawet wbrew sobie,
robi wraŜenie bezbronnej. Buntuje się przeciw nadopiekuńczej rodzinie, coraz śmielej
udowadniając własną zaradność i niezaleŜność. Rodzina ma coraz więcej powodów drŜeć ze
strachu… i tak się toczy błędne koło. Powinniśmy dać jej spokój, myślał gorączkowo,
odczepić się od niej, pozwolić rozwinąć skrzydła, Ŝeby przekonała się wreszcie, Ŝe potrafi
latać i nie musi niczego udowadniać.
Łatwo mówić. Gdyby go tak nie pociągała fizycznie, wszystko byłoby proste. Ale jego
ciało reagowało na jej bliskość, jak licznik Geigera na radioaktywność. Gorzej! Włączały się
alarmy, sprawny dotychczas system wariował, jak gdyby nie mógł sprostać nowej sytuacji.
A teraz, rozkazał sobie w duchu, przypomnisz sobie, po co tu przyjechałeś i
skoncentrujesz na kolejnych zadaniach. Po pierwsze, znaleźć środek lokomocji. Po drugie,
zawieźć Melanie do jej przyjaciółki. Najbardziej pomocna w wypełnieniu zobowiązań wobec
Dam ona, poza kubłem zimnej wody od czasu do czasu, powinna być myśl, Ŝe o wszystkim,
co się przydarzy w tej podróŜy jego szwagierce, dowie się zarówno on, jak i Elsie… Poprosili
go o znalezienie dziewczyny i odstawienie jej w bezpieczne miejsce. O uwiedzeniu nie było
mowy.
Następnego ranka, gdy pierwszy brzask poranka zajaśniał w pokoju Melanie, Justin,
kompletnie ubrany, potrząsał energicznie jej ramieniem.
- Melanie, zbudź się - powtarzał błagalnym szeptem. - Musimy stąd uciekać.
- Jak się tu dostałeś?! - Otworzyła wreszcie oczy i w tej samej sekundzie usiadła
gwałtownie.
- Przez okno. Posłuchaj, nie mamy czasu do stracenia. Musimy stąd wiać.
- Dlaczego?
Chwycił jej walizkę, lekcewaŜąc pytanie, i całą zawartość rzucił na łóŜko.
- Ubierz się, weź rzeczy, bez których naprawdę nie moŜesz się obyć, i włóŜ je do
mojego plecaka.
- Hej, co się z tobą dzieje, goni nas ktoś czy co?
- Jeszcze nie, ale gdyby nas namierzyli, odpowiedź byłaby twierdząca. Zostało nam
piętnaście minut. Przed wschodem słońca musimy się ulotnić. Wyparować jak kamfora.
Otworzył drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Znaleźć coś do jedzenia. Twojej gospodyni zostawię górę pieniędzy, ale wyjdziemy
stąd, niestety, po angielsku. Nie ma czasu na poŜegnania.
Melanie pokręciła z niedowierzaniem głową. Nigdy nie naleŜała do rannych ptaszków,
więc wykazanie się refleksem w "środku nocy", przerastało jej moŜliwości. Siłą woli nieco
jednak oprzytomniała, ubrała się, spakowała zgodnie z instrukcją i wtedy do pokoju,
bezszelestnie jak kot, wrócił Justin.
- Czy mógłbyś mi teraz łaskawie wytłumaczyć, co tu jest grane?
- Nie, nie teraz. Później, kiedy będziemy w drodze. Teraz zrobimy „hop" i juŜ nas tu
nie ma.
Uchylił okno. Ani Ŝywej duszy. Wyrzucił plecak, wszedł na parapet i skoczył na
ziemię. Stanął teraz twarzą do okna z wyciągniętymi w górę rękami.
- No chodź - szepnął.
W porządku, myślała w popłochu. Marzyły ci się przygody? Brakowało ci w Ŝyciu
dreszczyka emocji? No to masz!
Wzięła głęboki oddech i spadła prosto w ramiona Justina. Nikt ich nie śledził.
Dopiero kiedy wyszli z miasta i trafili na właściwą drogę, Melanie ośmieliła się zadać
pytanie.
- Dokąd idziemy?
- Przyczaimy się w dŜungli na dwa, trzy dni. To konieczne, wierz mi. śeby nikt nie
mógł powiedzieć, Ŝe nas widział, rozumiesz? Takich amerykańskich wymoczków trudno nie
zapamiętać.
Wędrowali kilka godzin, z krótkimi przerwami na ugaszenie pragnienia lub złapanie
oddechu. Ponura mina Justina przekonała Melanie ostatecznie, Ŝe nie był to alarm próbny.
Sytuacja musiała być groźna. Gdy koło południa dotarli do małej zamkniętej polany, Justin
zarządził przerwę na lunch. Melanie nie czuła nóg ze zmęczenia.
- Powiesz mi teraz, przed kim uciekamy?
Wyciągnięci na trawie, zaczęli pałaszować kurczaka z bułką.
- Przed jednym bardzo chytrym facetem. Nazywa się Victor Degas.
- Skąd go znasz?
- Dawno temu, kiedy byłem młodym idealistą, wziąłem udział w tajnej akcji rządu
amerykańskiego przeciwko tutejszej mafii. Pewnie wiesz, Ŝe Kolumbia jest największym
zagłębiem kokainowym zachodniej półkuli…
- Nie Ŝartuj, wystarczy oglądać seriale telewizyjne.
- W porządku. Więc była to zasadzka na grube ryby. Udało mi się dostać do siatki
szmuglerskiej Degasa - wielkiego, bezwzględnego cwaniaka, którego podchodziłem kilka
dobrych lat. W końcu stałem się jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi.
- I co?
- Prawie ich miałem. Rozpracowałem organizację. Podczas jednej akcji mogłem
zniszczyć cały jego interes na dwóch kontynentach. Wszystko było zapięte na ostatni guzik,
ale niestety, Victor wymknął się z sieci w ostatniej chwili. Uciekł nie wiadomo dokąd. Ten
łobuz ma szósty zmysł.
- Czy on wie, przez kogo musiał uciekać?
- Wcale mnie to nie ciekawi. Nie zamierzałem tu nigdy wracać ani zasięgać języka na
temat Degasa.
- Jak sądzisz, co by zrobił, gdyby cię - odpukać - spotkał?
- Victor ma jedną zasadę: zawsze strzela pierwszy. A jeśli jego ofiara jeszcze Ŝyje,
zadaje jej kilka pytań.
- I ten Victor był w miasteczku? Jesteś pewien?
- Absolutnie. Myślę, Ŝe jechał ze swoimi ludźmi do Bogoty, ale z powodu lawiny
błota musieli zawrócić. Ostatniej nocy zatrzymali się w miasteczku i szukali noclegu.
- Widział cię?
- Nie. Na szczęście byłem w innym pokoju, rozpoznałem tylko jego głos. Poczekałem,
aŜ zjedzą i zasną, i natychmiast przybiegłem do ciebie.
Przez kilka minut Melanie przyglądała się Justinowi w milczeniu.
- Do głowy by mi nie przyszło, Ŝe wiodłeś takie ekscytujące Ŝycie.
- Ekscytujące… - roześmiał się. - MoŜna określić je i w ten sposób, w kaŜdym razie to
stare dzieje.
- Ile masz lat?
- Trzydzieści siedem.
- I nigdy nie byłeś Ŝonaty?
- Skąd wiesz?
- Nie wiedziałam. Sprawiasz po prostu wraŜenie człowieka, który nie zagrzewa
miejsca na tyle długo, Ŝeby mieć własny dom, Ŝonę, nie mówiąc o większej rodzinie.
- Brawo. Nic dodać, nic ująć.
- Czy Damon zna twoją przeszłość?
- Jasne.
- I dlatego właśnie ciebie wysłał do Kolumbii? Z rodzinną misją specjalną - mruknęła
pod nosem, jakby do siebie.
- Niestety. Wygląda na to, Ŝe dopiero teraz, przeze mnie, znalazłaś się w
niebezpieczeństwie… - zawiesił niepewnie głos. - CóŜ… ostatnia decyzja nie przyszła mi
łatwo. Czekając w hotelu, aŜ Victor pójdzie spać, zastanawiałem się długo, jak powinienem
postąpić. Gdyby Julio nie odjechał, zostawiłbym cię pod jego opieką. Ale nie mogłaś zostać
tu sama. Nie znasz języka, ale to drobiazg… Victor ma słabość do blondynek. Wyczuwa je na
odległość, jak tygrys świeŜe mięso. Gdyby dowiedział się, Ŝe jesteś w miasteczku,
przetrząsnąłby dom po domu, szkoda gadać. A Victor nie naleŜy do dŜentelmenów, wiem coś
o tym.
Melanie wzdrygnęła się. Miała ochotę ucałować Justina za to, Ŝe nie zostawił jej na
poŜarcie jakiemuś Victorowi.
- Zawsze marzyłam o niebezpiecznych przygodach - no i los się do mnie uśmiechnął!
Widząc jej podekscytowane, roześmiane oczy, Justin tylko pokręcił głową.
Dziewczyna nie miała bladego pojęcia o tym, co ich czeka, jak moŜe zakończyć się ich
"przygoda". A on nie miał serca jej straszyć. Istniała przecieŜ nadzieja, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie
pozna Degasa ani innych podobnych mu zbirów. śe razem wydostaną się z potrzasku…
Nigdy dotąd nie widziała piękniejszego widoku: trzy małe chatki, zbudowane ciasno
jedna obok drugiej, na lilipuciej polanie. Po kilku godzinach wędrówki przez leśną gęstwinę,
Melanie czuła się tak zmęczona, jakby szli co najmniej dwa dni. Czy kiedykolwiek
przypuszczała, Ŝe pozna Kolumbię od tej strony? śe przejdzie szmat dŜungli na własnych
nogach? Jak bardzo pokrzyŜowały się jej plany…
Wreszcie dotarli do osady. Justin zatrzymał się, zdjął z ramion plecak i pobiegł w
kierunku najbliŜszej chaty. W kilka minut polana zaroiła się od dzieci, kobiet, męŜczyzn,
psów i innych domowych zwierząt.
Kiedy Justin przemawiał do nich, gestykulując z zapałem, słuchacze tylko raz
oderwali wzrok od jego twarzy, Ŝeby spojrzeć na Melanie. Potem wszyscy pokiwali głowami,
a on się uśmiechnął.
- Chyba mamy trochę szczęścia - zaczął.
- Cudownie. Zaprowadzą nas do tutejszego Hiltona.
- Obawiam się, Ŝe nie aŜ tyle szczęścia.
- Nie ma sprawy - wzruszyła ramionami. - Skromny, a równie wygodny Holiday Inn
zupełnie wystarczy.
- Przymierzymy się raczej do legowiska, które nam odstąpią, i dŜipa, który zawiezie
nas rano do najbliŜszego miasteczka.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe jest tu gdzieś jakaś droga, którą przeoczyliśmy?
- Z tego co zrozumiałem, po drugiej stronie osady, ale ja mam dosyć. Koniec
podróŜowania na dzisiaj. Wykonaliśmy plan z nawiązką. - Wstał energicznie, jedną rękę
podał Melanie, a drugą chwycił plecak. - Chodź, wspólniczko.
- Czy myślisz, Ŝe oni mają coś takiego jak prysznic?
- Zobaczymy.
Mieli. Nie prysznic, ale "coś takiego".
Kilku tubylców poprowadziło ich ubitą ścieŜką do strumyka, który, spiętrzony w mały
wodospad, zasilał jeszcze mniejsze kąpielisko. Najwyraźniej dumni ze swojej "łazienki",
męŜczyźni uśmiechali się i gestykulowali.
Melanie poczekała cierpliwie, aŜ odejdą, i dopiero wtedy, z niewyraźną miną, zwróciła
się do Justtna:
- Ciągniemy losy, kto kąpie się pierwszy?
- Po co? Miejsca jest dosyć. - Usiadł na brzegu strumienia, Ŝeby rozsznurować buty,
potem wstał, jednym ruchem ściągnął przez głowę koszulę i zaczął rozpinać spodnie.
- Justin, poczekaj chwilę. Nie moŜemy kąpać się razem!
- A to dlaczego?
- No… jak to… dlatego Ŝe nie i juŜ!
- Melanie - zaczął tłumaczyć - to jasne, Ŝe w Stanach korzystalibyśmy z łazienki jedno
po drugim lub kaŜde ze swojej, ale nie jesteśmy w Stanach. Nie miałem najmniejszego
zamiaru wprawiać cię w zakłopotanie, ale wspólna kąpiel to Ŝaden powód do wstydu.
Japończycy robią tak od stuleci. Nie chcesz chyba, Ŝeby zastał nas tu zmierzch, a przed
zachodem słońca nie zdąŜymy umyć się oddzielnie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Przykro
mi, Melanie, ale nie jestem aŜ takim dŜentelmenem, Ŝeby zrezygnować z kąpieli dla
uszanowania twojej skromności. Poza tym, czy ci się to podoba, czy nie, widziałem juŜ cię w
całej okazałości.
Justin zsunął do końca spodnie z całkowitą swobodą. Melanie uwaŜała się za dojrzałą,
nowoczesną kobietę. Tylko tak się jakoś stało, Ŝe nie widziała do tej pory nagiego
męŜczyzny… z wyjątkiem pięcioletniego siostrzeńca. Czuła, Ŝe blednie. Patrzyła, jak Justin
wchodzi do strumienia, potem wolnymi, dokładnymi ruchami namydlą ramiona, plecy i duŜo
jaśniejsze pośladki, które wyglądały jak dwie toczone z marmuru, lekko owalne kule. Z
trudem przełknęła ślinę, nabrała głęboko powietrza i wbiła wzrok we własne dłonie. Justin ma
rację. CóŜ to za powód do paniki? PrzecieŜ "dusiła się" pod rodzinnym kloszem, chciała
wszystko zmienić, ryzykować, skoczyć na głęboką wodę… I co? Zacznie teraz piszczeć jak
wystraszona dziewica? Na widok nagiego męŜczyzny?
Rozebrała się w najbardziej nonszalancki sposób, na jaki było ją stać, a Justin, który
ś
ledził jej wysiłki kątem oka, o mało nie wybuchnął śmiechem. W głębi duszy był z niej
dumny. Nie tylko dotrzymywała mu kroku, ale przez cały dzień nie poskarŜyła się ani
słowem. Nie wygarnęła mu nawet, Ŝe jedyne prawdziwe niebezpieczeństwo groŜące jej w
Kolumbii zawdzięczała właśnie jemu - Amerykaninowi, który przyjechał ratować przed
barbarzyńcami białą lady! Starał się myśleć o czymś innym, ale pamięć o Victorze
prześladowała go. Co on, do diabła, robił w tych okolicach! Tereny wpływów Degasa
ograniczały się do wybrzeŜa i Kartageny. Kto mógł przypuszczać… Prawdopodobieństwo, Ŝe
trafią na siebie w dŜungli, było bliskie zera. Szlag by to trafił! Zrobiłby wszystko, Ŝeby ocalić
Melanie.
Melanie przydeptywała stopą nogawki dŜinsów, odwracając wzrok, byle tylko nie
spojrzeć na niego. Zastanawiał się, czy wejdzie do wody w bieliźnie - na pewno miała taki
zamiar… W ostatniej chwili zawahała się i zdjęła stanik. BoŜe, jaki biust! Kiedy drobnymi
kroczkami wchodziła do strumienia, Justin z zaciśniętymi do bólu powiekami szorował tors i
ręce, licząc do stu…
W orzeźwiającej wodzie Melanie rozluźniła się i natychmiast podziękowała Bogu, Ŝe
nie została na brzegu. Justin stanął pod wodospadem, Ŝeby zmyć z siebie pianę.
- Łap! - krzyknął, rzucając wysokim łukiem mydło. - Dobry chwyt!
- Dobry rzut! - zawołała.
Nagle zaczęła na niego patrzeć normalnie, jakby męska nagość nie robiła na niej
specjalnego wraŜenia. On przybrał tak doskonale obojętną minę… dlaczego miałaby się
zachowywać inaczej?
Kilka godzin później identyczny argument pozwolił Melanie zasnąć. Justin tłumaczył
jej - na początku cierpliwie - Ŝe powinni skakać z radości, bo dostali jakiekolwiek miejsce do
spania. To, Ŝe jakaś para okazała wspaniałomyślność, odstępując im własne łóŜko, wcale nie
znaczy, Ŝe wypada prosić o drugie - z powodu jej śmiesznych skrupułów.
- To nie są śmieszne skrupuły, Justinie. Po prostu… naprawdę sądzę, Ŝe to nie
najlepszy pomysł.
- To znaczy, Ŝe masz lepszy! Cały zamieniam się w słuch, proszę, tylko nie proponuj
mi noclegu pod drzewem! Moja rycerskość nie przekracza granic zdrowego rozsądku.
Przepraszam, Ŝe się powtarzam, ale…
Melanie parsknęła śmiechem. Swoim posępnym, uraŜonym tonem Justin całkiem ją
rozbroił. Właściwie o co chodzi? Po takim dniu miał prawo czuć się wykończony, a ona robi
problem z jakiejś bzdury. Razem czy osobno: co to za róŜnica! A jednak…
Kłopot z Melanie polegał na tym, Ŝe w swoim Ŝyciu niewiele miała do czynienia z
męŜczyznami. Ojciec umarł, gdy była małą dziewczynką. Wkrótce starszy brat załoŜył własną
rodzinę, a ona, aŜ do ukończenia college’u, świata nie widziała poza ksiąŜkami. Potem równie
gorliwie zajmowała się sklepem - mimowolnie ograniczając swoje kontakty towarzyskie do
koleŜanek i Philipa. Niestety, jego towarzystwo działało na Melanie jak pigułka nasenna.
Ze stoickim spokojem doszła do wniosku, Ŝe natura obdarzyła ją nie tylko
skandynawską urodą, ale takŜe zimnym temperamentem… Teraz musiała przemyśleć
wszystko od nowa. Nieswojo czuła się ze świadomością, Ŝe Justin wzbudza w niej tak
gwałtowne emocje, Zupełnie nie wiedziała, co robić, ale jedno było pewne: noc spędzona u
jego boku nie przywróci jej spokoju. Zastanawiała się przez moment, czy to aby nie sen -
dalszy ciąg halucynacji spowodowanych gorączką.
Ale zanim pojawił się Justin, odzyskała przytomność umysłu…
- W porządku - powiedziała jakby od niechcenia. - Śpimy razem.
- Twój entuzjazm działa na mnie jak plaster miodu, serdeczne dzięki!
- Doprawdy nie sądzę, Ŝeby mój entuzjazm miał dla ciebie znaczenie.
- Och! Przed twoim ciętym językiem nikt się nie uchroni.
Wieczorem, po kolacji, Melanie z przyjemnością odkryła, Ŝe wcale nie czuje
skrępowania. Śmiertelnie zmęczona, zwinęła się w kłębek i z głową na ramieniu Justina
zapadła w cięŜki sen.
Justin leŜał bez ruchu kilka godzin, wsłuchując się w jej oddech. Od czasu do czasu
wzdychał Ŝałośnie. CzyŜby to kara boska za dotychczasowe Ŝycie? Kobiety, które znał,
zachowywały się inaczej. Akceptowały jego reguły gry i nigdy nie marnowały okazji. Były
zawsze pod ręką, zadowolone z kaŜdej chwili, którą mógł im poświęcić. A on nie zwykł
odmawiać sobie czegokolwiek. Co za upalna noc, majaczył zasypiając.
Zbudził ich szorstki, gardłowy głos męŜczyzny, który mówił po angielsku z obcym
akcentem:
- Witam w Kolumbii, senor Drake. Szkoda, Ŝe mnie nie uprzedziłeś o swojej wizycie.
Zgotowałbym ci o wiele milsze przyjęcie.
Melanie usiadła i skamieniała z przeraŜenia. AŜ dziw, ilu męŜczyzn z karabinami
moŜe pomieścić taka chatka… Jeden z napastników oślepił ich latarką. Oboje odruchowo
zasłonili oczy.
- Jak się masz, Victor. Co za niespodzianka. Miło spotkać cię znów po tylu latach.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Zbieraj się, amigo, znajdziemy ci jakąś wygodniejszą metę - powiedział Victor ze
zjadliwym uśmiechem, poszturchując Justina czubkiem buta. - Wstawaj!
Powoli, z rękami wyraźnie odsuniętymi od tułowia, Justin podniósł się, odwrócił do
Melanie i podał jej rękę.
- No, no! PodróŜujesz z kobietą? Kiedyś byłeś samotnikiem, jeśli dobrze pamiętam -
burknął Victor. - Znowu coś kombinujesz? Szykujesz większą wsypę?
- Załatwiam w Kolumbii sprawy prywatne, Victorze.
- To ty tak mówisz. A mnie cholernie trudno wyrolować. Prawda, amigo?
- Nigdy cię nie wyrolowałem.
- Nie? MoŜe i nie. Jeśli udawanie, Ŝe siedzisz w interesie, nie jest łgarstwem…
- Nie było Ŝadnego udawania.
- Więc tylko dziwnym zbiegiem okoliczności zwiałeś do kraju po wsypie naszej bazy,
to chciałeś powiedzieć?
- A co ci podpowiada intuicja?
- śe udało ci się zdobyć moje zaufanie, wrobiłeś nas w lewą akcję, a potem dałeś dyla
- w samą porę, Ŝeby ocalić swój tyłek.
- To się nawet trzyma kupy. Powiedz mi tylko, po co miałbym was wrabiać. Więcej
zyskałbym na udanej operacji. Tamtej i wszystkich następnych.
- Święte słowa. Ale wyparowałeś zbyt szybko. I nie raczyłeś dać głosu. Co na moim
miejscu pomyślałbyś o takim facecie?
- A co ty byś zrobił na moim? Kiedy usłyszałem, co wydarzyło się w bazie, miałem
przeczucie, Ŝe są lepsze pomysły na Ŝycie niŜ powrót… do kotła. Nie było Ŝadnej pewności,
kto jest zdrajcą, a komu mogę ufać. Doszły mnie słuchy, Ŝe to ty sypnąłeś.
Kolumbijczyk odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. Potem równie gwałtownie
zamilkł.
- Chodźmy, Drake. W nagrodę za szczerość odraczam wyrok. Pozwolę ci udowodnić,
Ŝ
e nie kłamiesz. - Skinął głową w kierunku wyjścia. - Wychodź.
Justin mocno objął Melanie. Ludzie Victora prowadzili ich przez polanę, a potem
krętą ścieŜką przez las do drogi, na której stały dwa dŜipy. Weszli do pierwszego, drugim
pojechała obstawa.
- Jak nas znalazłeś? - spytał Justin, kiedy ruszyli.
- Całe miasteczko mówiło o pięknej Amerykance i jej przystojnym męŜu. Chciałem
wiedzieć, kim jesteście i po co tu jesteście. Więc pojechałem za wami. I nie Ŝałuję! To
dopiero fart, Ŝeby z czystej i bezinteresownej ciekawości trafić na ciebie…
- Nie wiedziałeś, Ŝe to ja?
- AŜ do chwili kiedy cię zobaczyłem.
Kierowca dŜipa, nie przejmując się ani wyboistą drogą, ani złą widocznością, jechał
jak szaleniec.
Melanie miała duszę na ramieniu. Mimo iŜ Justin obejmował ją Ŝelaznym uściskiem,
na kaŜdym zakręcie była przekonana, Ŝe wypadnie z pędzącego samochodu.
- Kiedy zdecydowałeś się oŜenić? - po długich minutach milczenia Victor przeszedł na
hiszpański.
- A co to ma do rzeczy?
- Nic. Zdziwiłem się. Nie wyglądałeś na faceta, który Ŝegluje ku "spokojnej
przystani".
- KaŜdy kiedyś dorasta.
- Zwłaszcza kiedy trafi na taką jak ta twoja, co? Chyba trochę za młoda dla ciebie… i
zbyt niewinna, jak na mój gust.
- Jakoś do głowy mi nie przyszło, Ŝeby zapytać cię o zdanie. W nosie mam twoje
gusta.
- Jasne - zarechotał Victor. - ChociaŜ niewykluczone, Ŝe kiedy się znudzisz…
mógłbym wybawić cię z kłopotu i nauczyć ją zaspokajać bardziej wyrafinowane upodobania.
Justin modlił się, Ŝeby Melanie nie zrozumiała, o czym mówią. Chciał ją w jakiś
sposób pocieszyć, uspokoić, Ŝe wszystko będzie dobrze. Niestety, wszystko szło źle, nic nie
zapowiadało szczęśliwego zakończenia kolumbijskiej przygody. To cud, Ŝe jeszcze Ŝył! MoŜe
Victor złagodniał przez te lata, kiedy się nie widzieli… Albo rzeczywiście nie był pewny, kto
go zdradził. Tak czy inaczej, ich Ŝycie zaleŜało od tego, czy Justin potrafi tę wątpliwość, tlącą
się zaledwie w umyśle Victora, podsycić i wykorzystać.
WciąŜ myślał o Melanie. Co czeka tę dziewczynę, jeśli zostanie sama, w charakterze
spadku po niewiernym wspólniku? Przeszył go zimny dreszcz.
- Dokąd jedziemy? - Justin postarał się, Ŝeby jego głos zabrzmiał naturalnie.
- Do mnie.
- Wybierałem się z Ŝoną do Villa Vicencias, w odwiedziny do jej szkolnej koleŜanki.
Będzie się martwiła, jeśli tam w końcu nie dotrzemy.
- Co robiliście w miasteczku?
- Szukaliśmy środka transportu. W czasie ostatniej ulewy wpadliśmy w lawinę błota,
która zablokowała drogę do Bogoty.
Justin Ŝywił cichą nadzieję, Ŝe nikt w miasteczku nie opowiedział Victorowi, jak to
Justin szukał Ŝony, która przyjechała kilka dni wcześniej z jakimś Kolumbijczykiem. Czekał
w napięciu na następne pytanie, ale nie doczekał się. Co wcale nie oznaczało, Ŝe Victor kupił
tę bajeczkę.
- Dokąd jedziemy? - zapytała Melanie teatralnym szeptem, przyciskając wargi do jego
ucha. Czując, Ŝe krew napływa mu do twarzy, nabrał głęboko powietrza i dopiero wtedy
odwrócił głowę. Musnąwszy jej usta, pomału zbliŜył wargi do jej ucha.
- Do kwatery Victora.
- Dlaczego?
Potrząsnął lekko głową, potem ścisnął jej dłoń i ułoŜył, drŜącą i ciepłą, na swoim
udzie. Głaskał jej rękę powoli, jakby prosząc, Ŝeby Melanie się uspokoiła i nie zadawała
więcej pytań.
- Porozmawiamy później - obiecał prawie bezgłośnie, ani na moment nie spuszczając
wzrok z siedzących przed nimi męŜczyzn.
Melanie drŜała, ale wcale nie ze strachu. Pod opuszkami palców czuła twarde, napięte
jak do skoku, mięśnie ud Justina. Miała irracjonalną pewność, Ŝe wybrną bezpiecznie z
tarapatów.
Obejmował ją mocnym ramieniem, drugą ręką głaszcząc wierzch dłoni - rytmicznym,
falującym ruchem, od nadgarstków do paznokci i z powrotem. Poddawała się tej hipnozie z
zamkniętymi oczami, zapominając o Victorze i reszcie świata. Jak długo jeszcze przyjdzie im
udawać małŜonków? Melanie wiedziała, Ŝe kaŜda nowa sytuacja zbliŜa ich do siebie
fizycznie. Czuła, Ŝe igrają z ogniem, ale… na razie groziło im większe niebezpieczeństwo niŜ
spłonięcie w ogniu namiętności. Ostre hamowanie wyrwało ją z zamyślenia. Kierowca skręcił
w wąską, zarośniętą dróŜkę i natychmiast dodał gazu. Justin i Melanie zdąŜyli schować
głowy, ale zwisające pnącza chłostały ich bezlitośnie po plecach i ramionach.
- Do jasnej cholery, Victorze, bądź tak dobry i pohamuj zapędy swojego szofera!
- Przepraszam, amigo. - Zerknął na nich przez ramię, a potem burknął coś do
kierowcy, który natychmiast zwolnił.
Jestem za stary na takie hece, pomyślał Justin. Za długą miałem przerwę… Jakby na
przekór wisielczemu nastrojowi, wyostrzył zmysły i zaczął notować w pamięci wszystkie
boczne ścieŜki, charakterystyczne miejsca, liczbę zakrętów, czas jazdy itd. Od tego, czy
prawidłowo "narysuje" tę mapę, mogło zaleŜeć powodzenie ich ucieczki - a gra toczyła się o
Ŝ
ycie.
- Witaj w moim domu, Drake. - Victor ukłonił się z uśmiechem. - Wejdźmy do środka.
Jak pani widzi - zwrócił się do Melanie - Ŝyjemy tutaj jak u Pana Boga za piecem.
Justin pokiwał głową. Miejsce wydało mu się straszne, a on był całkowicie bezbronny.
Objął Melanie ramieniem i razem podąŜyli za Victorem. Z okrągłego salonu weszli schodami
na galerię. Victor zatrzymał się przed drugimi z kolei drzwiami i otworzył je nonszalanckim
ruchem.
- Odeśpijcie teraz trudy podróŜy. Dobranoc, porozmawiamy rano. - Poczekał, aŜ
wejdą do środka i zamknął drzwi na klucz.
Melanie stała nieruchomo, kiedy Justin robił dokładny przegląd apartamentu.
Najpierw zniknął w łazience i wyszedł z niej po minucie z rozbawioną miną.
- Wszystkie wygody. Pod względem warunków ten nocleg bije na głowę chatę w
dŜungli.
- Sama nie wiem dlaczego, ale bezpieczniej czułam się w poprzednim miejscu. -
Melanie z trudem zdobyła się na uśmiech.
- Tak mi przykro, Ŝe naraziłem cię na niebezpieczeństwo… - Justin przyciągnął ją do
siebie i pocałował.
- To nie twoja wina. Zrobiłeś wszystko, Ŝeby nie wpaść w ręce tego bandyty.
- Nie doceniłem drania. Ten błąd mógł nas kosztować… lepiej nie mówić.
- Co teraz zrobimy? - Melanie oparła głowę na jego piersi. Masował na przemian jej
kark i barki, aŜ poczuł, Ŝe napięcie ustąpiło.
- Spróbujemy się przespać.
Melanie uniosła głowę. Na wpół zdziwionym, na wpół przeraŜonym wzrokiem
spojrzała na wielkie małŜeńskie łoŜe, które onieśmielało ją znacznie bardziej niŜ legowisko w
chacie. Zakłopotana, odwróciła twarz do Justina, patrząc na niego z obawą.
- Odbyliśmy przecieŜ chrzest bojowy, i to w trudniejszych warunkach. Nie
zauwaŜyłem, Ŝebyś cierpiała na bezsenność… więc nie rób, błagam, takiej przeraŜonej miny.
Melanie, róŜnica jest taka, Ŝe tutaj mamy więcej miejsca - tłumaczył jej jak dziecku, nie
wierząc w to, co mówi…
Na próŜno, bo jego słowa docierały do niej piąte przez dziesiąte. Słyszała tylko bicie
własnego serca i bolesny szum w uszach. Jeszcze raz pozwoliła sobie na luksus przytulenia
głowy do jego piersi. Wszystko, co działo się między nimi, działo się za szybko. Była pewna,
Ŝ
e i on zdawał sobie z tego sprawę. MoŜe od samego początku - od chwili kiedy wszedł po
raz pierwszy do jej pokoju - czuł rosnące napięcie, które wiązało ich niewidzialną nicią…
Czy to moŜliwe, Ŝe od ich pierwszego spotkania minęły dopiero trzy dni? Miała
wraŜenie, iŜ nie rozstają się od tygodni albo nawet miesięcy. Czuła się bezpiecznie tylko
wtedy, kiedy jej dotykał. Ale kiedy jej dotykał, zaczynało się wewnętrzne trzęsienie ziemi,
które nie ma nic wspólnego z poczuciem bezpieczeństwa. Przy nim nie bała się ludzi, ale
przeraŜały ją emocje, nad którymi nie panowała. Po raz pierwszy w Ŝyciu Melanie zapragnęła
kochać się z męŜczyzną. Odsuwała od siebie nie tylko pragnienie, ale i samą myśl o tym.
Czuła podświadomie, Ŝe to jedynie gra na czas, ale rozsądek nakazywał opór. Niby dlaczego
miałaby się poddać?
- Najpierw ja wezmę prysznic… - Justin cofnął się o krok z bardzo niewyraźną miną -
Ŝ
ebyś nie musiała się spieszyć. - Bardzo zimny prysznic, pomyślał, wchodząc do łazienki.
Melanie szukała nerwowo nocnej koszuli, niezdecydowana, czy moŜe pozwolić sobie
na ten luksus… Jeśli będzie spała w ubraniu, narazi się na śmieszność. Dlaczego on na nią tak
działa? Jak to moŜliwe, Ŝe podoba jej się pod kaŜdym względem… Gdyby nie wyjątkowe
okoliczności… AleŜ nie, okoliczności nie mają nic do rzeczy! Nawet w tak niebezpiecznej
sytuacji czuje się z nim dobrze. Justin nie wymądrza się, nie wyśmiewa, nie próbuje jej
niczego narzucać. W ciągu trzech dni ich znajomości postępował konsekwentnie, wszystko
odbywało się według jego planu, a jednak Melanie ani razu nie miała wraŜenia, Ŝe Justin
zlekcewaŜył jej zdanie, postawił przed faktem dokonanym. Tak! O to właśnie chodzi! Nie
czuje się przez niego osaczona. Justin działa na nią kojąco, bo ani nie poucza, ani nie stawia
wymagań. Sprawia wraŜenie, Ŝe zaakceptował ją taką, jaka jest. Jednym słowem, Justin Drake
okazał się księciem z bajki, w którym Melanie musiała się zakochać…
Wyszedł z łazienki w czystych dŜinsach, za to bez butów i bez koszuli. Z trudem
oderwała wzrok od jego napiętych, grających pod lśniącą skórą mięsni. Jasne, zmierzwione na
torsie włosy układały się w wyraźną literę V, a potem denka linią ginęły za paskiem nie
dopiętych dŜinsów.
- Kolej na ciebie - powiedział szeptem, który nie pasował do tak prostego komunikatu.
Melanie, dygocząc, chwyciła nocną koszulę. W drodze do łazienki próbowała ominąć Justina
szerokim łukiem.
- Co się stało? - Zatrzymał ją, dotykając lekko policzka.
- Jestem po prostu zmęczona. Dawka emocji przekroczyła dzisiaj moje najśmielsze
oczekiwania - uśmiechnęła się ze skruchą, wciąŜ unikając jego wzroku.
- Wiem. Zniosłaś to naprawdę po bohatersku.
- Pocałował ją w nos i odwrócił się plecami. - Przyjemnej kąpieli. MoŜe nie jest tu
bezpiecznie, ale łazienka - pierwsza klasa!
Melanie nie odezwała się, zamknęła za sobą drzwi, a Justin podszedł do
zakratowanego okna. Nie dostrzegł nikogo na zewnątrz. W szybie, jak w zwierciadle, odbijało
się wnętrze pokoju. Gdyby choć mieli oddzielne sypialnie! Niestety, nie mógł zwierzyć się
Victorowi, Ŝe jego Ŝona nie jest jego Ŝoną, a on nie potrafi udawać i z dwojga złego woli spać
sam niŜ cierpieć katusze. Wrócił do drzwi, Ŝeby zgasić niepotrzebną iluminację. Światło
draŜniło go, zmuszało do zachowywania dystansu. Została tylko wąska smuga,
wydobywająca się spod drzwi łazienki.
Justin zdjął niedbale spodnie, rzucił je na podłogę i wskoczył do łóŜka. Niezłe,
mruknął z zadowolenia. Tak… Victor uwielbiał luksusowe Ŝycie i nigdy nie skąpił na
wygody. MoŜe to dobry znak, Ŝe uŜyczył im tak luksusowej celi? Gdyby nie klucz w zamku,
mogliby się czuć jak jego goście, a nie więźniowie. Powinien myśleć tylko o ucieczce, o tym,
jak przechytrzyć Victora, ale nawet z zamkniętymi oczami widział ją, Melanie, z roześmianą
twarzą, błyszczącym wzrokiem, figlarną miną i ustami, które pragnął całować…
Wydał z siebie niski, stłumiony jęk. Czy kiedykolwiek wymaŜe z pamięci ten obraz:
nagą Melanie wchodzącą do strumienia albo namydlającą piersi? Na myśl, Ŝe inny męŜczyzna
mógłby patrzeć na nią tak, jak on patrzył, Justinowi zakręciło się w głowie. Teraz był juŜ
pewny, Ŝe zwariował! Do diabła! Stało się to, w co nigdy nie wierzył. PoŜądał jej. W
porządku, nic dziwnego, ale on pragnął jej niepodzielnie, pragnął w niej wszystkiego: jej
ciała, jej bliskości, Ŝeby była tylko jego… jego Ŝoną.
A wiec naprawdę oszalał. LeŜał bezwładnie, czując na piersi jakiś wyimaginowany
cięŜar. Jak gdyby przywaliło go wielkie drzewo. On, Justin Drake, oŜeni się z Melanie
Montgomery. Postradałem zmysły, pomyślał. Z siostrzyczką Many Elise Trent? Chyba po
trupach jej rodziny. Mieliby zgodzić się na wyjazd swojej pupilki do Ameryki Południowej?
Nigdy! JuŜ widzi ich miny. Ale przecieŜ Melanie marzy o Buenos Aires. Tak powiedziała.
Jasne, marzy o wycieczce, a nie o przeprowadzce do Argentyny. MoŜe polubiłaby to miasto.
Mówiła, Ŝe się dusi, Ŝe chciałaby wszystko zmienić, nawet uciec. Chciała. Po tak udanej
przygodzie (jeŜeli wyjdą z niej cało), odechce się jej raz na zawsze włóczęgi i ryzyka. Wróci
skruszona na łono rodziny ze słowami "nigdy więcej".
Jednak mógłbym zapytać. Dać jej szansę wyboru. śeby roześmiała mi się w twarz?
Czy nie mówiła, jak bardzo kocha niezaleŜność i gardzi małŜeństwem? Moja Ŝona nie byłaby
niewolnicą. Miałaby mnie i swoją niezaleŜność. Spróbuj ją o tym przekonać. Zrobię to! Po
tym uroczystym postanowieniu Justin poczuł się jak zwycięzca, jakby juŜ wygrał
najwaŜniejszą bitwę swojego Ŝycia i z błogim uśmiechem zapadł w sen.
Melanie zanurzyła się w pachnącej wodzie z taką rozkoszą, jakby po raz pierwszy…
albo ostatni korzystała z luksusu gorącej kąpieli. Zastanawiała się, co robi Justin. Pewnie
przytulił głowę do poduszki i natychmiast zasnął. Czy nie na to właśnie liczyła? Nagle
przypomniała sobie wyraz jego oczu, kiedy szła do łazienki. Przeszył ją dziwny dreszcz.
MoŜe to sprawił przypadkowy odblask światła, a moŜe jej chora wyobraźnia. Poza tym
jednym, ostatnim spojrzeniem, traktował ją obojętnie, co najwyŜej z przyjacielską
serdecznością. Jak gdyby nigdy…
A jeśli naprawdę śniła tamte pocałunki? Wszystko moŜliwe. Pewnie zajrzał na chwilę
do pokoju, dotknął rozpalonego czoła, a reszta to wytwór jej chorej wyobraźni. Ale przecieŜ
pamięta kaŜdy szczegół, czuje jeszcze dotyk jego skóry. A więc sen na jawie…
Nie, to nie do wiary! Wszystko jedno, czy zaczęło się we śnie, czy na jawie: lgnęła do
niego od pierwszego wejrzenia i juŜ nie bała się do tego przyznać.
Justin ma bzika na punkcie wolności. Na pewno nie znosi zaborczych kobiet. Melanie
uśmiechnęła się.
Po raz pierwszy w Ŝyciu gotowa była poświęcić odrobinę własnej niezaleŜności dla
męŜczyzny. Jedyne, co jej pozostaje, to przekonać Justina, Ŝeby skorzystał z niepowtarzalnej
okazji.
Straciła poczucie czasu, ale lodowata woda wyrwała ją w końcu z błogiego
zamyślenia. Wyszła z wanny, wytarła się olbrzymim puszystym ręcznikiem i włoŜyła
koszulę. Bezgłośnie otworzyła drzwi. Uff, niepotrzebnie się denerwowała. Pokój pogrąŜony
był w ciemności, a Justin smacznie spał. LeŜał na samym brzegu łóŜka, odwrócony do niej
plecami. Wśliznęła się pod kołdrę, wciągnęła w nozdrza zapach świeŜej bielizny,
przyłoŜywszy głowę do poduszki, zasnęła jak dziecko.
Nie mieli pojęcia, jak to się stało, Ŝe nad ranem oboje leŜeli na środku łoŜa, wtuleni
jedno w drugie i spleceni ramionami. Spali tak dość długo, uśmiechając się przez sen albo
cicho mrucząc. Melanie, z podwiniętą koszulą, przyciskała kolana do ciepłego podbrzusza
Justina. W półśnie napręŜyła mięśnie, kiedy on błądził palcami po jej kręgosłupie, od szyi do
pośladków, pieszcząc delikatną skórę miedzy aksamitnymi półkulami, wędrując dłonią
poprzez wewnętrzną stronę ud aŜ do kolan.
Coraz bliŜsza była odkrycia, Ŝe to nie sen, a jawa. Nie czuła lęku ani zakłopotania.
Zamarła w bezruchu, bojąc się, Ŝe czar pryśnie. Uniosła głowę, a wtedy Justin przyciągnął ją
mocno do siebie, ręką zaczął przeczesywać jej włosy, wplątując palce w długie jedwabne
pasemka. Kąsał delikatnie najpierw jedną wargę, potem drugą, jakby badał ich dotyk i kształt.
Nagle zaczął całować gwałtownie, zachłannie, nie dając Melanie czasu na wahanie. Nie
wahała się. To był ten pocałunek, który zapamiętała! O którym marzyła… Kiedy poczuła w
ustach jego język, zadrŜała, a oczy zapłonęły poŜądaniem, jakiego nigdy dotąd nie zaznała.
Justin przewrócił się na plecy, nie wypuszczając z objęć Melanie. Wpił się w nią
dłońmi. Palce błądziły po wypukłościach bioder i ramion dziewczyny, paciorkach kręgosłupa.
Dygotała cała rozpalona, wyobraŜając sobie, Ŝe stopili się w jedno ciało. Nie umiała stłumić
cichego jęku, kiedy zagarnął jej pośladki i poruszając nieznacznie biodrami draŜnił ją
arogancką męskością. W tym samym rytmie koniuszki piersi Melanie zderzały się z torsem
Justina. Poczuła szaloną radość i ulgę. Więc tak wygląda poŜądanie. Teraz ona napierała
rozpaczliwie, pędziła na oślep, jakby chciała odrobić stracone godziny.
Nagle Justin wypuścił ją z objęć i ułoŜył na plecach. WypręŜyła się i cichym
pomrukiem zadowolenia przywitała jego ciepłe wargi i język: draŜniący najpierw jedną
brodawkę, potem drugą, kaŜdą zupełnie inaczej i w innym rytmie. Miała wraŜenie, Ŝe jakaś
nadzwyczajna siła unosi ją w powietrze. Była o krok od wielkiego odkrycia. Nie przestając
ssać piersi, Justin błądził rękami po jej brzuchu i nogach. Kiedy po raz kolejny ominął
miejsce najwraŜliwsze, Melanie, spragniona tego właśnie dotyku, jęknęła błagalnie, unosząc
biodra. Justin miał wraŜenie, Ŝe nie zniesie dłuŜej narastającego poŜądania. Uniósł się na
łokciach i opadł wargami na jej usta. W tej samej chwili Melanie poczuła jego rękę miedzy
udami. Delikatne palce pieściły ją coraz głębiej i Ŝarliwiej, rytmicznie, w doskonałej zgodzie
z językiem. Wpiła się paznokciami w jego barki, doprowadzona do szaleństwa, gotowa jęczeć
i płakać…
- Nie przeszkadzam?
Zamarli z przeraŜenia. Justin uniósł głowę, Melanie, szukając ratunku w jego oczach,
ujrzała zamiast źrenic dwa rozŜarzone ognie. Odsunął się od niej, sprawdzając jedną ręką, czy
jest dokładnie przykryta. Zerknął na intruza, który stał w otwartych na ościeŜ drzwiach i
szczerzył radośnie zęby.
Tylko spokojnie… Jesteś z kobietą. Wziął głęboki oddech i zaklął w duchu. To jego
wina. Nie powinien aŜ tak się zapominać… w areszcie. Trudno, Teraz musi wziąć siew garść,
Ŝ
eby nie pogarszać sytuacji.
- Masz cholernie dziwne maniery, Victorze. Czy z jakichś szczególnych powodów nie
zapukałeś do drzwi?
- Nie. Po prostu nie lubię tracić czasu na bzdety. ChociaŜ… muszę przyznać, Ŝe
zaskoczyłeś mnie swoją pracowitością o tak wczesnej porze. Dla ciebie to przecieŜ środek
nocy, amigo? No, chyba Ŝe w małŜeństwie zmieniłeś zwyczaje.
- Zostawmy na boku moje zwyczaje, jeśli łaska. - Justin zerwał się z łóŜka i wskoczył
w dŜinsy. - No więc czego chcesz ode mnie o tak wczesnej porze?
Victor zaniósł się ordynarnym śmiechem.
- MoŜe jednak powinieneś dokończyć dzieła. Niezdrowo tak sobie przerywać. Milej
by się nam gawędziło. Dobry nastrój jest zaraźliwy, amigo, a zły jeszcze bardziej.
- Posłuchaj, Victorze. Doceniam twoją gościnność, ale my naprawdę musimy jechać.
ZałoŜę się, Ŝe wpadłeś do pokoju jak bomba, Ŝeby podzielić się z nami radosną nowiną.
Skołowałeś dla nas jakiegoś grata, którym dotrzemy do Villa Vicencias, tak?
- Właśnie o tych sprawach przyszedłem pogadać.
- A moŜemy pogadać gdzieś indziej?
- Nie ma sprawy. W moim biurze na dole. - Victor zwrócił się do Melanie: - Do
zobaczenia, senora Drake.
Justin ruszył za Victorem, ale zatrzymał się w progu, jakby o czymś sobie
przypomniał.
- Zejdę za moment - oznajmił.
Nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwi i podszedł do łóŜka. Śmiech Victora
wypełnił echem cały dom, a moŜe i okolicę…
- Potworny facet - mruknęła Melanie, unikając wzroku Justina.
Usiadł na brzegu łóŜka i wziął ją za rękę. Była lodowata i drŜąca.
- Owszem. Nigdy sobie nie wybaczę, Ŝe naraziłem cię na taką przykrość.
- To przecieŜ nie twoja wina, Ŝe jakiś cham wpadł tu bez pukania!
- Nie. Ale to moja wina, Ŝe zaczęliśmy coś, czego nie mogliśmy dokończyć.
- To teŜ nie twoja wina. - Spuściła głowę jeszcze niŜej.
- CzyŜby? - Pokazał w uśmiechu wszystkie swoje piękne zęby. - W takim razie…
drogą eliminacji… winę za wszystko ponosi druga osoba zajmująca to łóŜko.
- Ja… widzisz, ja… - Zmieszana jak mała dziewczynka, wydała się Justinowi jeszcze
piękniejsza.
Był szczęśliwy. Nie płakała, nie miała do niego pretensji. MoŜe cała historia nie
skończy się jakimś psychicznym urazem… JuŜ wiedział, Ŝe to miał być jej pierwszy raz.
- Melanie, spójrz na mnie. - Czekał, aŜ podniesie oczy. - To, co między nami prawie
się stało i co na pewno wkrótce się stanie, było nam od początku pisane. Jak przeznaczenie,
jeśli w nie wierzysz. Pragnąłem cię, odkąd wszedłem do tamtego pokoju, u Rosy. Mimo Ŝe
zbeształaś mnie na przywitanie. WyobraŜałem sobie wciąŜ, jak to będzie, gdy wezmę cię w
ramiona i ujrzę cię nagą… A tak naprawdę, tylko Ŝe sam się do tego nie przyznawałem,
wstępne objawy mojej choroby wystąpiły juŜ w czasie naszego pierwszego spotkania, kiedy
byłaś uczennicą, z trudnym charakterem i szmaragdowymi oczami.
Melanie rozpromieniła się.
- Nie masz pojęcia, jak mi przykro - Justin spowaŜniał - Ŝe tak niefortunnie skończył
się nasz "pierwszy raz". Wybaczysz mi?
- Wybaczam - szepnęła.
- No to idę pogadać z Victorem - uśmiechnął się promiennie, jakby szedł na randkę, a
nie "pogadać z Victorem". - Aha, jeszcze jedno. Czy mówiłem ci juŜ, Ŝe zakochałem się w
tobie jak szczeniak?
Zamknął za sobą drzwi. Melanie wpatrywała się w nie jak urzeczona. Nie wierzyła
własnym uszom. Ale czy Justin kiedykolwiek ją okłamał?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ochroniarz pilnujący schodów wskazał Justinowi właściwe drzwi.
Wszedł bez pukania do środka. Ściany gabinetu zdobił arsenał pistoletów, karabinów,
a takŜe broni maszynowej. Victor siedział za biurkiem i przyglądał mu się uwaŜnie,
rozpostarty w fotelu, z nogami skrzyŜowanymi na blacie.
- Siadaj, Drake - machnął niedbale ręką. - Musimy ze sobą pogadać. Narobiło się
trochę zaległości… - Otworzył pudełko z cygarami i poczęstował Justina.
- Dzięki, nie palę.
Victor wzruszył ramionami, sięgnął po cygaro i rozpoczął długą ceremonię jego
przycinania, zapalania, smakowania z przymkniętymi oczami… Trwało to kilka dobrych
minut. Justin siedział z obojętną miną, doskonale wiedząc, Ŝe przechodzi test na
wytrzymałość. Czekał spokojnie na następny ruch Degasa.
- IleŜ to lat minęło, Amigo? - Czarne oczy Victora nie zdradzały Ŝadnych uczuć ani
myśli.
- Prawie dziesięć, tak mi się wydaje. - Justin wyprostował nogi i uśmiechnął się
zagadkowo. - Niewiele się zmieniłeś od naszego rozstania.
- Co masz na myśli?
- Wygląda na to, Ŝe interes kwitnie, a ty miewasz się doskonale,
- Nie narzekam. Ale sporo czasu zajęło mi odbudowanie tego wszystkiego, co
straciłem na wybrzeŜu.
- Ten dom pachnie… forsą i stylem. Robi wraŜenie. Na wybrzeŜu Ŝyło ci się
skromniej.
- Miałem fart. Facet, który zbudował tę posiadłość, doszedł nagle do wniosku, Ŝe
Kolumbia nie jest najzdrowszym miejscem na kuli ziemskiej. Zostawił mi ten dom na
pamiątkę.
Jeśli Justin dobrze zrozumiał aluzję Victora, poprzedni właściciel nigdy nie wyjechał z
tego kraju.
- Nie obejrzałem całego domu, ale na pierwszy rzut oka wygląda naprawdę
imponująco.
- śeby zrobić miejsce na lądowisko, musiałem wyrąbać spory kawałek lasu,
wyobraŜasz sobie? Nie to, co na wybrzeŜu…
- Czyli siedzisz w tym samym co niegdyś biznesie.
- A jakŜe by inaczej. To kura, która znosi złote jajka, pod warunkiem Ŝe nie wierzy się
nawet własnemu bratu. Tylko sobie.
- Nie masz powodu mi nie wierzyć, Victorze, jeśli o to ci chodzi.
- Więc dalej twierdzisz, Ŝe nie miałeś nic wspólnego z wpadką, która - co tu duŜo
mówić - zmiotła mnie z wybrzeŜa?
- Dziwię się - Justin patrzył mu prosto w oczy - Ŝe coś podobnego przyszło ci do
głowy. Miałem wraŜenie, Ŝe ufasz mi bardziej niŜ rodzonemu bratu.
- Jak zatem wytłumaczysz swoje niespodziewane zniknięcie?
- Miałem szczęście i tyle. - Justin wzruszył ramionami.
- W moim zawodzie nie wierzy się w cuda ani zbiegi okoliczności. Szczęściu zawsze
ktoś pomaga.
Justin odpowiedział milczeniem.
- Wiec jaki jest cel twojej podróŜy?
- Mówiłem ci juŜ. Muszę zawieźć Ŝonę do jej przyjaciółki z college'u.
- Ach, tak! Swoją piękną Ŝonę… Tym mnie naprawdę zaskoczyłeś. Zawsze taki
niezaleŜny. Więc co się z tobą działo przez ostatnie dziesięć lat?
- CóŜ… Kiedy rozleciała się siatka i wyglądało na to, Ŝe wszystko diabli wzięli,
postanowiłem wrócić na północ. Znalazłem biznesmena, który aŜ się palii, Ŝeby pociągnąć
strefę wpływów do Ameryki Południowej. Przekonałem go, Ŝe znam teren jak własną kieszeń
i mam kontakty. Facet mnie wynajął.
- Chcesz mi wcisnąć ciemnotę, Ŝe kręcisz się tu od kilku lat i po raz pierwszy na siebie
wpadliśmy?
- Trzymałem się z daleka od Kolumbii. Większość czasu spędzałem w Argentynie.
- Rozumiem. Czy z jakichś szczególnych powodów nie chciałeś wrócić?
- Nie byłem pewien, kto tu został. Nie wiedziałem nawet, czy i ciebie zgarnęli, czy się
gdzieś zadołowałeś. Pamiętaj, Ŝe moje kontakty nie wykraczały na ogól poza ścisłą grupę.
Słyszałem, Ŝe trzech naszych zabili. Nie chciałem czekać za długo tylko po to, Ŝeby
dowiedzieć się, kto przeŜył.
- Chciałbym ci wierzyć, amigo. - Victor westchnął cięŜko i pokiwał głową. - Nawet
nie wiesz, jak bardzo bym chciał… Niestety, mam za duŜo wątpliwości. Nawet gdyby
pozostała jedna jedyna, nie zaryzykowałbym. Zbyt wiele mam do stracenia, Ŝeby pozwolić ci
prysnąć po raz drugi.
Justin ani drgnął. Ani na ułamek sekundy nie przestał patrzeć Victorowi w oczy.
- Masz zamiar nas tu trzymać? - Jego głos nie zdradzał Ŝadnych uczuć poza czystą
ciekawością.
- Lubię twój styl, bracie! - Victor wybuchnął śmiechem. - Naprawdę. Po co miałbym
was trzymać? Nie będę miał z ciebie Ŝadnego poŜytku. Twoja Ŝona - to co innego. Jestem
pewien, Ŝe okaŜe się przydatna… na swój sposób.
Co teraz? Justin odsuwał od siebie lęk o Melanie. Wyraz jej oczu nad ranem… Jeśli
zrobi fałszywy krok, Victor przejdzie od słów do czynów. Spokojnie, byle tylko nie dać się
sprowokować. Victor upajał się swoją władzą, igrał z nim, ale wciąŜ nie był pewny jego winy.
- Mógłbyś mnie, na przykład, wykorzystać do roboty. - Justin powiedział to dobitnie,
naturalnym tonem.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? - Victor zmruŜył oczy.
- Dlatego, Ŝe byłem jednym z najlepszych z twoich ludzi. Wiesz o tym równie dobrze
jak ja,
- Byłeś orłem! Ale nie brakuje nam rąk do pracy.
- CzyŜby? - Justin uśmiechnął się. - AŜ trudno uwierzyć: w takim miejscu… Musisz
potrzebować mnóstwo ludzi: do ochrony, przerzucania towaru…
- Chcesz robić u mnie za gońca?!
- Lepsze to niŜ siedzieć cały dzień pod kluczem.
- Kiedy zajrzałem do twojej sypialni, wydało mi się, Ŝe nie narzekasz na nudę.
- A ty nie wyglądałeś mi na faceta, którego rajcuje podglądanie. - Justin wycedził
słowo po słowie, nie spuszczając wzroku, świadomy, Ŝe gra o najwyŜszą stawkę. - Starzejesz
się.
Victor znieruchomiał na momenty wybałuszył oczy i parsknął gromkim śmiechem.
- śadna z moich kobiet nie skarŜyła się na mnie do tej pory. Ale Ŝadna z nich nie
dorównuje urodą twojej Ŝonie. Chętnie bym jej udowodnił, Ŝe kogut im starszy, tym lepszy.
Co ty na to, amigo?
- Nic z tego. Jestem bardzo zaborczy, nie lubię się z nikim dzielić.
Victor wstał, przeciągnął się, ręce skrzyŜował na karku.
- Zobaczymy. Teraz coś przekąsimy, a potem znajdę ci jakieś zajęcie. MoŜe twoja
Ŝ
ona podziękuje mi za to, hę? - zaniósł się tubalnym, sprośnym śmiechem.
- Pójdę po Melanie, jeśli pozwolisz. Ona teŜ jest głodna.
- Za bardzo się z nią cackasz. Nic dziwnego, Ŝe wasze kobiety są zepsute do szpiku
kości. Sami przyzwyczajacie je do tego, Ŝe robią, co chcą.
- Karmienie ich nazywasz cackaniem się?
- JeŜeli babę przegłodzisz, to nabierze pokory. Sam zobaczysz, jaka będzie energiczna
i napalona. Dopiero wtedy, frajerze, zacznie ci dogadzać.
Wyszli z pokoju. Justin z lodowatą miną spojrzał na galerię.
- Sprawdzę, czy czegoś nie potrzebuje. - Nie czekając na pozwolenie, wbiegł na
schody.
- Spiesz się, śpiesz! - krzyknął za nim Victor. - Kiedyś Ŝoneczka cię zaskoczy i powie,
Ŝ
e potrzebuje prawdziwego męŜczyzny, a nie słuŜącego. Wtedy rzeknij tylko słowo… Z
radością przejmę pałeczkę.
Dziki śmiech "prawdziwego męŜczyzny" towarzyszył Justinowi do drzwi sypialni.
Zamknął je od wewnątrz na zamek. Z zamkniętymi oczami oparł się o ścianę i dopiero po
chwili odnalazł wzrokiem Melanie. Stała przy oknie, przyglądając mu się takim wzrokiem,
jakby chciała powiedzieć, Ŝe wszystko słyszała.
- Zawiezie nas do Villa Vicencias?
- Marzenie ściętej głowy. Niestety. Za Ŝadne skarby nie chce się z nami rozstać.
Dlaczego ja cię zabrałem? Nigdy sobie tej nie głupoty nie wybaczę. W miasteczku miałabyś
jednak szansę uciec.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe teraz jej nie mam? - zapytała spokojnie.
- Nie wiem. Jedyny powód, dla którego trzyma od ciebie łapy z daleka, to
przekonanie, Ŝe jesteś moją Ŝoną.
- W takim razie cieszę się, Ŝe nią jestem.
- Mimo wszystko? Po tym, co się stało dziś rano?
- Nie bierz wszystkiego na swoje sumienie. Do tańca trzeba dwojga… Przynajmniej
Victor nie wątpi w nasze małŜeństwo.
- Masz rację. Tylko Ŝe gdybym nie ciągnął cię ze sobą, nie musielibyśmy rozwiewać
Ŝ
adnych wątpliwości Victora na nasz temat.
- Czyste "gdybanie". Zastanówmy się lepiej, co robić w tej sytuacji.
- Victor szykuje dla mnie jakieś zajęcie po śniadaniu. Przynajmniej będę mógł wyjść
stąd i zorientować się, czy mamy szansę na ucieczkę. Zejdziesz na dół, Ŝeby coś zjeść?
- Chyba nie. Sama myśl o zobaczeniu Victora odbiera mi apetyt.
- Rzeczywiście powinnaś unikać go tak długo, jak to moŜliwe. Nie wchodzić bestii w
drogę… Przyniosę ci śniadanie do pokoju. Jesteś pewna, Ŝe wytrzymasz tu cały dzień?
- Nie martw się o mnie. Spójrz na półki z ksiąŜkami. Swoją drogą twój przyjaciel nie
wygląda na bibliofila.
- Ani trochę. Przyznał się, Ŝe zarekwirował dom prawdziwemu właścicielowi. Ale nie
opowiedział mi, jak naprawdę skończył tamten człowiek. Victor ufa mojej domyślności.
- Będę na ciebie czekała - uśmiechnęła się ciepło - pochłonięta lekturą.
Wiedział, Ŝe nie powinni się roztkliwiać, a jednak podszedł do Melanie i objął ją
mocno ramionami. Przylgnęła do Justina z całej siły. Pocałował obie jej powieki i zwolnił
uścisk.
- Wydostanę cię stąd całą i zdrową. Obiecuję.
- Wiem. Nie musiałeś mi tego mówić.
Nie oparł się jej wilgotnym, lekko drŜącym ustom.
Całowali się pospiesznie i nieporadnie, odczuwając na zmianę ból i zachwyt: nad
czymś, co gęstniało z sekundy na sekundę i nie mogło się dopełnić. Oderwali się od siebie
niemal jednocześnie.
- BoŜe - szepnął Justin - co ty ze mną robisz! Nie mogę skupić myśli na niczym
innym, rozumiesz? Ten obłęd mógł nas kosztować Ŝycie.
- Czy mam cię przeprosić? - ZmruŜyła roześmiane oczy.
- Właśnie! Za to, Ŝe w ogóle jesteś. Nikt nie ma prawa być taki piękny. To
nienaturalne i powinno podlegać karze. - Justin przygładził włosy i wybiegł na korytarz.
Melanie opadła na łóŜko. Krew pulsowała jej w skroniach, a serce biło jak oszalałe - z
podniecenia i strachu jednocześnie. Nic się nie stanie, szeptała bezgłośnie. Justin ich
przechytrzy. Uratuje mnie i siebie. Nie moŜemy zginąć… właśnie teraz.
Jeszcze raz wyjrzała przez okno. Godzinę temu, kiedy czekała na Justina, na podwórze
wjechało kilka cięŜarówek. Jacyś męŜczyźni zaczęli wyjmować z nich róŜnej wielkości pudła,
a potem nieśli je gdzieś w kierunku lasu, do miejsca odległego od domu.
Justin, nie przekraczając progu sypialni, podał Melanie tacę ze śniadaniem. Poprosił
ją, Ŝeby do jego powrotu nikomu, pod Ŝadnym pozorem, nie otwierała. Zjadła niewiele,
wzięła z półki jakąś ksiąŜkę, ale nie mogła skoncentrować się na lekturze. WciąŜ wyglądała
przez okno. Przyjechało jeszcze kilka cięŜarówek, słyszała coraz głośniej wydawane
komendy. W końcu odłoŜyła na stolik ksiąŜkę i usiadła przy oknie.
W polu jej widzenia pojawił się Justin z Victorem. Ten dragi energicznie
gestykulował, tłumaczył coś Justinowi, pokazując palcem ścieŜkę, tę samą, której uŜywali
tragarze. W końcu obaj ruszyli w stronę dŜungli i wkrótce straciła ich z oczu.
Melanie nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Gdyby mogła się do czegoś przydać! Przy
takim ruchu na dziedzińcu… na pewno nikogo nie było w domu. Jedyna szansa, zęby go
zwiedzić. Zresztą, nawet jeśli się na kogoś natknie, powie, Ŝe chce się napić wody i szuka
kuchni.
Otworzywszy bezszelestnie drzwi, wychyliła głowę na korytarz. Ani Ŝywej duszy.
Potem oceniła sytuację na parterze. Nikogo.
Postanowiła zacząć od parteru. Myszkowanie na górze trudniej byłoby wytłumaczyć.
Z duszą na ramieniu zeszła po schodach… i, krok po kroczku, w piętnaście minut obejrzała
cały dom. Wydał jej się naprawdę piękny: cudownie połoŜony, ze stylowymi meblami,
zupełnie nie pasował do Victora. Zastanawiała się, od jak dawna ten potwór w nim mieszka.
Zaspokoiwszy ciekawość, chciała wracać na górę, ale przypomniała sobie o jednym
pokoju, do którego nie zajrzała. PrzecieŜ nie musiał być zamknięty na klucz… Nasłuchiwała
przez chwilę, za drzwiami panowała głucha cisza. Poruszyła klamką - otwarte. Pokój był
pusty. Westchnęła z ulgą i weszła do środka.
Kiedyś musiał słuŜyć za bibliotekę albo gabinet, ale z półek usunięto ksiąŜki. Biurko -
z porysowanym barbarzyńsko blatem - na pewno nie słuŜyło nikomu do pracy.
Na jednej ze ścian wisiała kolekcja broni palnej. Nigdy w Ŝyciu nie oglądała tylu
rewolwerów i karabinów naraz. Niektóre do złudzenia przypominały pistolet, z którego brat
uczył ją strzelać.
Obejrzała się przez ramię. Nikt by nie zauwaŜył, Ŝe poŜyczyła taki jeden…
najmniejszy. A jeśli ją złapią… Chyba jednak warto zaryzykować… Sprawdziła, czy w
magazynku są naboje. Było ich pięć.
Upewniła się, czy na korytarzu nie słychać kroków, i bezszelestnie wymknęła się z
pokoju. Brakowało jej kilka metrów do końca schodów, kiedy w drzwiach wejściowych
pojawił się Victor ze swoimi ludźmi. Natychmiast ją zauwaŜył.
Melanie przycisnęła do uda pistolet i nakryła go szczelnie dłonią.
- Szuka mnie pani, senora? - Uśmiechnął się obleśnie.
- Och nie, nie… Chciało mi się pić, pomyślałam, Ŝe na parterze znajdę kuchnię…
- Więc dlaczego wchodzi pani na piętro?
- Ja… usłyszałam, Ŝe ktoś nadchodzi. Justin nie pozwolił mi opuszczać pokoju,
więc… - wykonała bezradny gest ręką.
- Ach, tak. Nie zawsze słucha pani męŜa, rozumiem - zaśmiał się krótko. - Miło mi to
słyszeć. Trafia mi się szansa, Ŝeby lepiej panią poznać. Proszę zejść na dół. Drake będzie
dzisiaj długo zajęty. Mamy mnóstwo czasu dla siebie.
Pozostali męŜczyźni zniknęli w korytarzu. Melanie miała wraŜenie, Ŝe pistolet rośnie
w jej dłoni. Dlaczego nie włoŜyła spódnicy z kieszeniami?
- Nie mogę. Wrócę do pokoju i poczekam na Justina.
Victor postawił nogę na pierwszym schodku, uśmiechając się do niej kusząco.
- Nie musisz się mnie bać, malutka. Za nic bym nie skrzywdził takiej pięknej
dziewczyny. Zejdź na dół, a ja poproszę Lupe'a, Ŝeby zrobił nam coś do picia, dobrze?
Melanie weszła tyłem o jeden schodek wyŜej, potem jeszcze jeden, i dalej posuwała
się w ten sposób, cały czas patrząc Victorowi w oczy.
- Przykro mi, ale naprawdę nie mogę skorzystać z pańskiego zaproszenia -
powiedziała uprzejmym, chłodnym tonem.
- A moŜe ja odwiedzę cię na górze? To chyba lepszy pomysł. Będzie nam tam o wiele
wygodniej.
Ostatni schodek - i była juŜ na galerii. Nie wiedziała, ile kroków dzieli ją od drzwi
sypialni. Cofała się powoli, nie mając pojęcia, co robić dalej. Zamknąć się w sypialni na
zamek? Na pewno miał klucz. Skorzystał z niego rano. Ile czasu będzie go szukał?
Czy w ogóle ma jakiś wybór? Jeśli ją zaatakuje, będzie musiała uŜyć broni… BoŜe,
nigdy w Ŝyciu nie strzelała do człowieka. Dystans między nimi malał. Nie ulegało
wątpliwości, Ŝe Degas wpadnie za nią do pokoju. Justin jest zbyt daleko, Ŝeby usłyszeć jej
krzyk.
BoŜe, Justin, dlaczego cię nie posłuchałam!
Victor zatrzymał się na szczycie schodów. Melanie stała przy drzwiach, prawie nie
oddychając, z pistoletem gotowym do strzału.
Nagle dom zadrŜał w posadach. Melanie straciła równowagę. Niewiele brakowało, a
nacisnęłaby cyngiel…
Victor w mgnieniu oka znalazł się na dole. Wrzeszcząc nieludzko, zaczął wydawać
rozkazy. Melanie wpadła do pokoju, przekręciła klucz w zamku i spojrzała na pistolet. Co z
tym zrobić? Niewiele myśląc, włoŜyła go pod poduszkę. Rzuciła się do okna. Ludzie biegli
ś
cieŜką w stronę dŜungli. Rano, na tej samej drodze, widziała po raz ostatni Justina.
Melanie poczuła dziwny ból między Ŝebrami. Jeśli nie wypuści z płuc powietrza,
zemdleje… Zaczęła głęboko oddychać.
Myślała tylko o Justinie. Czy miał coś wspólnego z tym wybuchem?
Kilkaset metrów od domu kłębiły się ponad lasem czarne chmury dymu. Nigdy nie
widziała z bliska poŜaru. Nie! Nie ma zamiaru zaspokajać swojej ciekawości. Nie ruszy się z
pokoju ani na krok.
Po chwili złowrogiej ciszy rozległa się seria wystrzałów. Serce podeszło jej do gardła.
Co tam się, do diabła, dzieje! Gdzie jest Justin?
Mijały minuty, a ona stała przy oknie jak sparaliŜowana, wpatrując się w jeden punkt -
miejsce, w którym straciła Justina z oczu.
Usłyszała oŜywione, coraz wyraźniejsze męskie głosy. W końcu dojrzała ich. Dwaj
męŜczyźni nieśli między sobą trzeciego… jak worek piasku. Wyglądało na to, Ŝe nie
przejmują się rannym kolegą. Dopiero na dziedzińcu, kiedy połoŜyli go na ziemi,
zorientowała się, Ŝe ten człowiek nie Ŝyje.
- O mój BoŜe! - krzyknęła głośno.
Oczywiście nie był to Justin. Miał kruczoczarne włosy i ciemne ubranie. Pomimo
wyraźnej ulgi, Melanie drŜała jak w febrze.
Nadeszli inni. Szybkim krokiem, krzycząc do siebie i gestykulując. Dwaj męŜczyźni,
którzy zamykali pochód, takŜe nieśli rannego. Tym razem był to Justin.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise Trent obudziła siew środku nocy zlana potem. Znowu ten koszmar. Odkąd jej
siostra, Melanie, zaginęła w Kolumbii, noc w noc męczył ją identyczny sen: biegnie przez
dŜunglę, która nie ma końca - ścieŜką, która wiedzie donikąd. Wzywa pomocy, ale
oczywiście nikt nie odpowiada.
- Co się stało, kochanie, nie moŜesz zasnąć? - Damon zna Elise tak doskonale, Ŝe
wyczuwa jej niepokój nawet przez sen.
- Nie chciałam cię obudzić - szepnęła. - Śpij spokojnie.
Przyciągnął ją do siebie i zaczął delikatnie masować kark, potem mięśnie wzdłuŜ
kręgosłupa. Rozluźniła się i wtuliła w niego jeszcze mocniej.
- Boję się, Damon. Naprawdę się boję. Minęły juŜ cztery dni od twojej rozmowy z
Justinem. Dlaczego nie zadzwonił? Teraz mamy dwoje zaginionych.
- Uspokój się, kochanie. Nie daj się ponieść wyobraźni. Pamiętaj, Ŝe w niektórych
rejonach Kolumbii nie znajdziesz telefonu. Tam nie ma automatów na kaŜdym rogu ulicy jak
w Stanach. Prawdę mówiąc, nie ma takŜe rogów ulic. - Pocałował ją delikatnie w usta.
- Mam pełne zaufanie do Justina. Bez względu na to, co się przydarzyło Melanie,
Justin ją znajdzie. Wszystko będzie dobrze, Elise, wierzysz mi? - przemawiał niskim,
kojącym głosem. - Kto wie? MoŜe Justin wykorzystuje okazję i zaprzyjaźnia się z twoją małą
siostrzyczką?
- Mówisz powaŜnie?
- Znając Justina - a znam go nieźle - jedyne prawdziwe niebezpieczeństwo zagraŜa
cnocie Melanie.
- Nie, nie Justin. Nie wykorzystałby jej w takiej sytuacji.
- To prawda - westchnął Damon. - Pod tym względem nieco się róŜnimy…
Elise parsknęła śmiechem.
- Myślałby kto… Ŝe akurat deprawowanie dziewic jest twoją specjalnością!
- No, moŜe rzeczywiście nie jest, Ale przyznasz, Ŝe bywam uparty. Odkąd
zaszczyciłaś mnie po raz pierwszy uśmiechem, wiedziałem, Ŝe nie pozwolę ci się wymknąć.
Nigdy!
- Coś podobnego! Trafił mi się niezłomny rycerz. A tak naprawdę… gdybym nie
przyszła do ciebie po tamtej operacji, nie spotkalibyśmy się nigdy więcej.
- To ty tak sądzisz. Dawałem ci czas na oswojenie się z myślą o nowym Ŝyciu. Ze mną
na zawsze.
- Ach, tak?
- Uhm… - Pocałował ją w usta. Tym razem powoli, zmysłowo, z absolutną
pewnością, Ŝe budzi w niej rozkosz.
- Naprawdę myślisz, Ŝe nic im nie grozi?
- Naprawdę jestem pewien, Ŝe Justin staje na głowie, Ŝeby ją znaleźć.
- Ale moŜe przeceniasz jego moŜliwości.
- Kochanie, postawiłem na Justina wiele lat temu. Jeszcze nigdy nie przysporzył mi
kłopotów, Ani strat. Ten facet ma szósty zmysł, A na dodatek jest moim przyjacielem.
- Nie mogę bezczynnie siedzieć i czekać, wpatrując się w ten głupi telefon. Damon, ja
po prostu nie wytrzymuję…
- Nie ma innego wyjścia, Elise.
- Polećmy razem do Villa Vicencias.
- I co nam to da?
- Nie wiem. Mielibyśmy do nich bliŜej. MoŜe zaczęlibyśmy ich szukać na własną
rękę, sama nie wiem.
- Kochanie, wstrzymajmy się z decyzją jeszcze przez kilka dni. JeŜeli nie zadzwonią,
polecimy do Villa Vicencias.
- Kocham cię, Damon, nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie daję ci spokoju, ale
rozumiesz, co czuję, prawda? To bezczynne czekanie na wiadomość wykańcza mnie.
- Rozumiem. PrzecieŜ Justin jest dla mnie bratem, którego nie miałem… a Melanie
siostrą.
LeŜeli w milczeniu, wsłuchani w nocną ciszę i własne oddechy. Palce Damona zaczęły
błądzić po plecach Elise, od szyi do pośladków, potem wędrowały w górę, coraz wolniej i
delikatniej,
- Chyba wiesz, co robisz - mruknęła cicho - dotykając mnie w ten sposób…
- Uhm. Domyślam się. To znaczy, Ŝe czas na naszą ulubioną pigułkę nasenną. Jedyne
lekarstwo na twoje smutki, prawda?
Kiedy Damon zasypiał, Elise leŜała w jego ramionach, modląc się, Ŝeby następnego
dnia zadzwonił telefon.
Melanie wbiła zęby w zaciśnięte pięści, Ŝeby powstrzymać się od szlochu, Justin Ŝyje,
powtarzała w myślach, obiecał mi. Kiedy straciła go z oczu, podbiegła do drzwi, przez kilka
sekund walczyła z zamkiem, wreszcie wypadła na korytarz i zbiegła po schodach.
Byli juŜ w holu. Zamarła na moment, bojąc się, Ŝe kiedy zobaczy Justina z bliska,
zacznie krzyczeć. Victor wydawał błyskawiczne rozkazy, wskazując ręką schody. Spostrzegł
ją na górze i zamilkł.
- Pani mąŜ jest szczęściarzem, senora Drake. Cholernym szczęściarzem. W czasie
rozładunku przewróciła się beczka z paliwem. Zanim ktokolwiek pojął, co się stało, zbiornik
eksplodował. Drake stał najbliŜej. Wylądował na drugim końcu hangaru.
Dał znak swoim ludziom, Ŝeby wnieśli Justina na górę,
- Ten niezdarny idiota, który rozlał benzynę, nie wywinie juŜ Ŝadnego głupiego
numeru, zapewniam panią.
Pobiegła do pokoju, Ŝeby przygotować łóŜko.
- Bądźcie ostroŜni, błagam!
MęŜczyźni, którzy z ulgą rzucili rannego na posłanie, spojrzeli na nią tępym
wzrokiem.
Pokręciła głową. Z nich wszystkich tylko Victor ją rozumiał… Tym bardziej powinna
go unikać.
Justin był blady jak ściana. Melanie uklękła przy łóŜku. Sprawdziła puls; wydawał się
wolny i miarowy. Rozpięła guziki koszuli i niemal krzyknęła na widok zakrwawionego boku.
Kiedy spróbowała odkleić materiał od rany, Justin stęknął.
- Melanie? - szepnął, z trudem unosząc powieki.
- Jestem przy tobie, Justinie. Spróbuj odpocząć.
- Co się stało?
- Eksplodowała beczka z paliwem i wyleciałeś w powietrze.
- Czuję się, jakby słoń nadepnął mi na głowę.
- Myślę, Ŝe trzymają tu wszystko - zaśmiała się nerwowo - oprócz słoni.
- Gdzie jest Victor?
- Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi, byle nie właził do naszego pokoju.
- Napastował cię? - Justin podniósł głowę, ale skrzywił się i opadł bezradnie na
poduszkę.
- Nie - szepnęła ciepłym, kojącym głosem. - Jak dotąd…
Justin odetchnął z ulgą
- Nie jestem w najlepszej formie, Ŝeby go zabić gołymi rekami…
- Ja się nie boję.
Pomyślała o pistolecie pod poduszką. Uświadomiła sobie nagle, Ŝe nie miałaby
Ŝ
adnych skrupułów, gdyby przyszło jej bronić Justina. Ciekawe, skąd u niej taki instynkt
opiekuńczy…
JuŜ pod wieczór Justin czuł się o wiele lepiej. Zdołał wziąć prysznic i zejść z "Ŝoną"
na kolację.Victor pełnił honory gospodarza domu z gracją słonia. PoŜerał wzrokiem Melanie i
raczył oboje historiami "nie z tej ziemi". W kaŜdej z nich on, Victor Degas, spisał się na
piątkę w roli bohatera. Rozochocony alkoholem, zanosił się coraz bardziej draŜniącym,
rubasznym śmiechem. Justin kręcił się na krześle, szukając najwygodniejszej pozycji dla
swojego obolałego ciała. Katusze fizyczne były jednak niczym w porównaniu z lękiem o
Melanie. Napięcie niebezpiecznie rosło. Victor nigdy nie Ŝartował, kiedy gra szła o pieniądze
albo… kobietę.
- Wszyscy mieliśmy cięŜki dzień, Victorze. - Justin odsunął krzesło i wstał od stołu. -
Na nas juŜ czas. Dziękujemy za wspaniałą kolację.
Melanie w tej samej sekundzie poderwała się na nogi.
- Rozumiem, Ŝe ty potrzebujesz odpoczynku - zaprotestował Victor - ale nie widzę
Ŝ
adnego powodu, dla którego miałbyś pozbawić mnie towarzystwa swojej Ŝony. O tej porze?!
Jest jeszcze wcześnie.
- Czuję się naprawdę zmęczona - zaprotestowała Melanie. - Mimo wczesnej pory
chciałabym juŜ pójść spać.
- Obawiam się, Ŝe pani mąŜ - Victor wybuchnął swoim charakterystycznym dzikim
ś
miechem - okaŜe się dzisiaj całkowicie bezuŜyteczny, senora Drake. A ja przeciwnie, nigdy
nie czułem się lepiej. Jestem do pani usług i gwarantuję ich jakość.
Melanie poczuła, Ŝe krew odpływa jej z twarzy. Jednak siłą woli opanowała się i nie
spuszczając wzroku z Victora wycedziła odpowiedź:
- Kocham swojego męŜa, panie Degas, i razem wrócimy do pokoju.
Justin śledził tę zapierającą dech scenę z półprzymkniętymi powiekami. Sam niemal
uwierzył, Ŝe Melanie jest szczęśliwą męŜatką. Wyraźnie minęła się z powołaniem! Z takim
aktorskim talentem marnować czas na sprzedawanie prezentów!
- CóŜ - Victor skinął uprzejmie głową - ja potrafię czekać, senora Drake. Dobranoc.
Justin zacisnął szczęki, powtarzając sobie w myśli, Ŝe za nic nie da się sprowokować.
Ten zbir właśnie na to czekał. Podjudzał go i draŜnił, za wszelką cenę chciał wyprowadzić z
równowagi.
Wyszli z jadalni bez słowa. Pokonali schody w milczeniu, oboje spięci, niepewni
kaŜdego kroku. Dopiero gdy znaleźli się w sypialni, Melanie zawołała:
- Musimy się stąd wydostać, słyszysz?!
- PrzecieŜ o tym, do diabła, przez cały czas myślę.
Obojgu nerwy odmówiły posłuszeństwa.
- Nadstawiasz głowę!
- Nie martw się. Niewielka rana i ból głowy to trochę za mało, Ŝeby zwalić mnie z nóg
na amen.
Usiadł na brzegu łóŜka, Ŝeby rozsznurować buty. Melanie, zerknąwszy na poduszkę,
przypomniała sobie o pistolecie.
- Znalazłam to rano, po twoim wyjściu - powiedziała spokojnie.
Obejrzał się przez ramię. Na widok "tego" zerwał się na równe nogi,
- Gdzie? Gdzie to znalazłaś?
- Na dole.
- Na dole! Chcesz powiedzieć, Ŝe spacerowałaś sobie tu i tam? PrzecieŜ błagałem,
Ŝ
ebyś nie wychodziła.
Melanie zagryzła wargi. Wybrała najgorszy moment na pochwalenie się zdobyczą.
ZniŜyła głos do szeptu.
- Nie jestem dzieckiem, Justinie. Nie mogłam siedzieć bezczynnie, z załoŜonymi
rękami… Szukałam sposobu, Ŝeby się stąd wydostać.
- A jak sądzisz, po jaką cholerę ja poszedłem do lasu? Podźwigać sobie cięŜkie
skrzynie? Dla treningu?!
- Znalazłeś jakąś broń, która pomogłaby nam w ucieczce?
- Nie. I wcale jej nie szukałem. MoŜesz mi wierzyć lub nie, Melanie, ale chciałbym
stąd po prostu zwiać - bez zabijania kogokolwiek.
- Nie bądź śmieszny. Czy ja chcę zabijać? Broń zwiększa nasze szanse… w razie
czego… Czy nie mam racji?
- Kochanie, chcesz przestraszyć jednym damskim rewolwerem bandę uzbrojonych
zbirów? Jeden strzał i mamy na karku dziesięciu facetów. JeŜeli człowiek ma przy sobie broń,
powinien zakładać, Ŝe jej uŜyje. Noszenie spluwy na wszelki wypadek jest bezcelowe… a
nawet niebezpieczne. JeŜeli nie umiesz strzelać - i to doskonale - strasząc przeciwnika
popełniasz samobójstwo. Rozumiesz?
- Nie myślałam o tym w ten sposób…
- Wspaniale. Więc ryzykowałaś głowę, Ŝeby zdobyć to świństwo? A co by było,
gdyby Victor cię złapał?
- Ale nie złapał! - Postanowiła nie opowiadać Justinowi, jak niewiele brakowało…
Zrezygnowany, podszedł do Melanie, połoŜył ręce na jej ramionach i lekko potrząsnął.
- Naprawdę nie rozumiesz, Ŝe Victor dobierze się do ciebie, jak tylko znajdzie
pretekst, Ŝeby mnie wykończyć? Chce nas sprowokować do fałszywego kroku, a potem
ukarać. Nie potrafię wyłoŜyć ci tego jeszcze jaśniej. Facet szuka jakiegokolwiek,
najdrobniejszego nawet, pretekstu, Ŝeby mnie zabić. ChociaŜ na ogół nie potrzebuje Ŝadnych
pretekstów… Pewnie ze względu na naszą starą przyjaźń postanowił, Ŝe raz w Ŝyciu zagra
fair, co daje nam pewną szansę…
Melanie przypomniała sobie człowieka, który zginał w wypadku. Wzdrygnęła się z
przeraŜenia. Justin zaklął w duchu. Co on, do diabła, wyrabia! ZaraŜa dziewczynę strachem,
Ŝ
eby samemu sobie ulŜyć? Objął ją i mocno przytulił. Jej ciepło, a nie strach, przyniesie mu
ulgę.
Wcale się nie bała. Rozluźniona i uśmiechnięta uniosła głowę, rozchylając lekko
wargi. Nie musiała czekać ani chwili.
Ich usta złączyły się w długim, gwałtownym pocałunku. Melanie poczuła mrowienie
w nogach, potem gorący dreszcz przeszywający całe ciało. Rozpięła mu koszulę na piersi i
wsunęła pod nią ręce. Jej palce błądziły po wypukłościach mięśni na plecach. Dziwiła się
nierównemu biciu jego serca. Wargi Justina parzyły, przyprawiały o zawrót głowy,
oszałamiały. Garnęła się do niego rozpaczliwie, chciała być jak najbliŜej. Justin nacierał coraz
mocniej, rozpaczliwie, jak gdyby ten pocałunek miał zastąpić wszystkie słowa. NaleŜała do
niego - tak jak tylko kobieta moŜe naleŜeć do męŜczyzny - mimo Ŝe ich miłość czekała na
spełnienie. Wiedział, Ŝe póki on Ŝyje, Melanie nie dotknie inny męŜczyzna. Spokojnie, myślał
w popłochu. Musi zachować zimną krew. Nie moŜe naraŜać jej na zajście w ciąŜę, oboje są
nie przygotowani…
Zwolnił uścisk. Z bólem serca podniósł głowę, otworzył oczy - i natychmiast tego
poŜałował. Wilgotne, lekko nabrzmiałe wargi błagały o następny pocałunek. Objął ją jeszcze
mocniej, drŜąc cały, chowając twarz w jej włosach. Szept, który z siebie wydobył, był niski i
ochrypły:
- Och, Melanie… Melanie, sama nie wiesz, co robisz…
Gdyby musiała przejść choć kilka kroków, nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa. Justin
nie prosił o to. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóŜka. Rozbierał ją powoli i ostroŜnie, chcąc
rozkoszować się tą chwilą jak najdłuŜej. Gładził delikatnie, pieścił ustami, coraz czulej, coraz
mniej zachłannie. Z bałwochwalczym uwielbieniem odkrywał kaŜdy milimetr jej nagości.
Melanie nie poznawała samej siebie. Nie myślała o niczym, nie odwoływała się do
własnego rozsądku. Liczyło się tylko to, Ŝe Justin jest z nią. Zniknął wszelki strach. Nie tylko
Justin odpowiadał za to, co się stało, i za to, co stanie się za chwilę. Melanie pragnęła go tak,
jak on pragnął jej. Reszta przestała się liczyć. Sprawił, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu była
zafascynowana własnym ciałem. Wyobraziła sobie, jak ją widzi Justin, i poczuła się piękna!
Podobały jej się własne włosy, szyja, ramiona, linia talii i bioder, po której jego palce błądziły
z takim namaszczeniem. Justin wstał, Ŝeby się rozebrać. Melanie śledziła wzrokiem kaŜdy
jego ruch, upajając się widokiem tego wspaniałego męŜczyzny.
- Melanie - jęknął zbolałym głosem - jeśli chcesz mnie powstrzymać, zrób to teraz…
Uśmiechnęła się, krzyŜując ręce nad głową.
- Chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie odmawiaj mi… proszę.
Zagryzł wargi. UłoŜył się delikatnie na boku, tuląc do siebie jej drobne ciało.
- Nie chcę cię skrzywdzić… rozumiesz?
- Pocałuj mnie - szepnęła. Nie pragnęła słów, wyznań i zapewnień. Nareszcie przestała
myśleć i błagała go o to samo. - Nie skrzywdzisz mnie, Justin. Nigdy. Po prostu kochaj mnie.
Nic juŜ nie mów.
Westchnęła z ulgą, czując, Ŝe Justin wzmacnia uścisk. Czego miałaby się bać? W
chwili kiedy to pomyślała - zagarnięta nagimi, gorącymi udami, zaatakowana agresywną
męskością - mimowolnie napięła mięśnie.
Justin wycofał się, pogłaskał ją po włosach.
- Spróbuj się rozluźnić, malutka.
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Miała przed sobą męŜczyznę swoich
marzeń i rozpaczliwie go poŜądała. Nie odrywając wzroku od jego twarzy uniosła gwałtownie
biodra, napotykając ten sam, twardy jak kamień opór. Wbił się w nią jednym silnym
pchnięciem przy akompaniamencie własnego jęku. Przeszył ją krótki jak błyskawica, tępy
ból, a potem udami oplotła jego biodra, z westchnieniem ulgi, z uczuciem doskonałej pełni.
Poruszał się wolno, rozmyślnie, jakby rozkoszując się pierwszym nasyceniem.
Melanie, zadowolona z tego rytmu, odpowiadała mu nieznacznymi ruchami bioder.
Nagle zaczęła czuć wszystko dotkliwiej i wyraźniej: zapach ich ciał, kropelki potu na
owłosionym torsie. Oddychała coraz szybciej.
- Justin!
- Cicho, kochanie… nie myśl o niczym… zamknij oczy, zobaczysz gwiazdy.
Zaczął przyspieszać. Melanie zamarła na moment, wpiła się paznokciami w jego
ramiona, zaciskając powieki. Ujrzała milion spadających gwiazd. Jej ciało przeszył dreszcz,
który załamał się w połowie i przemienił w błogie uczucie spełnienia.
Bardzo pragnął, Ŝeby to trwało, Ŝeby Melanie krzyczała z rozkoszy i nigdy nie
zapomniała tej chwili.
- BoŜe, Justin, nie miałam pojęcia, Ŝe moŜe być aŜ tak… tak dobrze.
- Ja teŜ się tego nie spodziewałem. - DrŜał, gdy jej dłonie gładziły biodra i pośladki,
błądziły po kręgosłupie i udach, uczyły się na pamięć jego skóry.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe… czułeś to samo?
- WciąŜ to czuję, kochana. Prawdziwy dŜentelmen zawsze zgadza się z opinią damy.
Ledwie dokończył zdanie, jego twarz zastygła w dziwnym, niemal bolesnym
uśmiechu. Zaczął pędzić na oślep, porywając Melanie ze sobą, mokry od potu. Wreszcie
opadł na nią bez tchu, w wyciągnięte ramiona, bezbronny i uspokojony. Zasnęli jednocześnie,
zmęczeni i szczęśliwi jak dzieci.
Justin obudził się gwałtownie w środku nocy. Zaczął nasłuchiwać, ale zarówno w
pokoju, jak i za oknem panowała absolutna cisza. MoŜe właśnie brak jakichkolwiek
dźwięków zakłócił mu sen… Dlaczego nie słyszy odgłosów dŜungli? Choćby krzyku nocnych
ptaków… Spojrzał na Melanie, która leŜała tak blisko, uśmiechając się przez sen.
Po raz pierwszy, odkąd wylądował w Bogocie, pomyślał o Damonie i o Elise. Bez
Ŝ
adnej wiadomości od tylu dni jego przyjaciele musieli odchodzić od zmysłów. Lepiej jednak,
Ŝ
eby Elise nie wiedziała…
O czym? O niebezpieczeństwie, jakie groziło jej siostrze, czy o tym, Ŝe z niekłamaną
przyjemnością oboje udają małŜeństwo? Co by powiedziała Elise, gdyby się dowiedziała o
ich zaŜyłych stosunkach? To, co się stało, było i tak tylko sprawą czasu, ale nie miał zamiaru
kochać się z Melanie w tym miejscu, w takich nie sprzyjających okolicznościach. Inaczej
wyobraŜał sobie ich pierwszy raz, jej pierwszy raz w Ŝyciu! Myślał o sobie z niesmakiem.
Melanie była taka bezbronna w jego ramionach… otwarta i oczekująca. Mógłby ją kochać
całą noc. Na samą myśl o tym poczuł fizyczny ból w lędźwiach. Oparł się na łokciu, Ŝeby
zaczerpnąć powietrza - i nie zdołał stłumić cichego jęku.
Melanie obudziła się. Dopiero po kilku sekundach oprzytomniała i poszukała
wzrokiem Justina. Miał oczy otwarte i dziwnie błyszczące.
- Boli cię coś?
- Nie, nie… - wykrztusił i przyciągnął ją mocno do siebie.
- Więc co się stało?
Nie chciał się przyznać. Po raz pierwszy w Ŝyciu tracił rozum. On, facet przed
czterdziestką, zachowywał się jak opętany seksem nastolatek.
Ręka Melanie zaczęła gładzić jego owłosiony tors.
- Nic - zachrypiał jeszcze ciszej.
- śałujesz, Ŝe się kochaliśmy?
- Nie.
- Ja teŜ nie. Było cudownie - powiedziała sennym głosem. - Kiedy mnie rozbierałeś, a
potem dotykałeś w taki sposób… Justin, ja nawet nie marzyłam, Ŝe moŜna czuć się tak
cudownie.
- Tak, kochanie… O, BoŜe, lepiej juŜ zaśnij. Musisz trochę odpocząć.
- Wiem. Ty teŜ powinieneś usnąć. Nie za cięŜką mam głowę? Nie drętwieje ci ręka?
Dłoń Melanie przesuwała się od piersi Justina do brzucha, coraz niŜej… Chwycił ją za
nadgarstek, ale było za późno. Odkryła jego podniecenie. Jej palce dziwiły się aksamitnej
powierzchni, błądziły w tę i z powrotem z coraz większym zapamiętaniem. Justin westchnął
cięŜko, opadając na plecy. Cofnęła rękę.
- Naucz mnie, jak cię kochać - szepnęła.
- Nie potrzebujesz Ŝadnych instrukcji, przysięgam, rób tak dalej…
- Tak?
- Och, tak… ale zatrzymaj się na chwilę, Melanie…
- Uwielbiam to, Justin. Skóra jest taka delikatna, a pod nią Ŝywy kamień. Pulsuje,
kiedy cię dotykam. Czujesz własny puls, Justin?
- Przestań! - Jednym ruchem wciągnął ją na siebie, uniósł lekko głowę, tak Ŝeby
ustami dotknąć nabrzmiałych brodawek jej piersi. Mruczała z zadowolenia, kiedy ssał
najpierw jedną pierś, potem drugą, w końcu zaczęła drŜeć oszołomiona i tracić oddech.
Objęła nogami jego biodra i zaczęła poruszać się delikatnie, powoli, jakby chciała
przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność. Justin uniósł się gwałtownie, wreszcie opadł na
plecy z jękiem, chwycił ją w talii i zanurzył się w niej do końca.
- Czy teraz jest ci wygodnie? - zapytał.
- Cudownie…
- Melanie…
- Słucham.
- Bardzo cię kocham.
- To dobrze. Ja teŜ cię kocham.
Cedzili słowa powoli, dobitnie, w rytmie miłosnych poruszeń. Melanie poddała mu się
całkowicie, zapomniała o braku doświadczenia, była rozpaczliwie wdzięczna za to, co czuła, i
pragnęła, Ŝeby Justin dogonił ją w tej gorączce. śeby wspólnie dobili do brzegu. Stało się tak,
jak chciała. Poczuła, Ŝe jakaś siła unosi ją w powietrze. śe oboje, oderwani od ziemi, ulatują
w przestworza w błogim zespoleniu, rozkołysani miłosną galopadą. Razem z nimi kołysało
się łóŜko, ściany, dom, ziemia… wszechświat.
Melanie opadła bez tchu w ramiona Justina, niezdolna wykonać najmniejszego ruchu.
I wciąŜ miała wraŜenie, Ŝe wszystko wokół nich drŜy. Nagle Justin poderwał się i krzyknął.
- BoŜe święty! PrzecieŜ to jasne! - Wyskoczył z łóŜka. - Melanie, wstawaj, to
trzęsienie ziemi!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Ubieraj się! Szybko! Musimy stąd uciekać.
Melanie, dość brutalnie przywołana przez Justina do rzeczywistości, zrozumiała, Ŝe
musi wstać i włoŜyć ubranie. Nic więcej.
Gdzieś na parterze rozległ się potworny grzmot. Justin zaczął przeklinać. Zasznurował
buty, chwycił plecak i wrócił do Melanie.
Stała przy łóŜku jak zagubione dziecko, które nie wie, co ze sobą zrobić. Spodnie i
koszulę trzymała w ręku, ale nie mogła znaleźć butów. Nieprzytomnym wzrokiem błądziła po
pokoju.
- Co się z nimi stało? - zastanawiała się głośno.
Justin znalazł jeden but przy łóŜku, drugi pod krzesłem. Podał je Melanie bez słowa.
Wieczorem po kolacji nie troszczyli się wcale o garderobę…
Z sufitu odpadł kawałek tynku, w szczytowej ścianie pojawiła się wielka rysa i niemal
w tej samej chwili, tak jak błyskawica zapowiada uderzenie pioruna, rozległ się ogłuszający
huk. Pokój rozkołysał się na dobre.
Justin szarpnął Melanie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia. Kiedy znaleźli się na
korytarzu, usłyszeli następny łomot. Obejrzeli się przez ramię i oboje zdrętwieli. Kawałki
łamiącego się dachu wpadały do sypialni.
Melanie krzyknęła. Spełniał się jej koszmarny sen. Dokąd teraz mogą uciekać? Dom
drŜał w posadach. Na podłogę spadały belki, cegły, odłamki tynku. Trzymając się jak
najbliŜej ściany, zmierzali przez galerię do schodów. Lecz schodów juŜ nie było.
Dzwonek telefonu wyrwał Damona z głębokiego odrętwienia.
- Damon Trent.
- Damon! Och, Damon... - Elise, ze ściśniętym gardłem, ledwie mogła mówić.
- Elise! Co się stało? Masz jakieś wiadomości o Melanie?
- Nie. O BoŜe, Damon… W Kolumbii było trzęsienie ziemi.
- Trzęsienie ziemi? Kiedy?
- Dowiedziałam się o tym przed chwilą, z radia. Jakieś sto kilometrów na południe od
Bogoty. Damon, co my teraz zrobimy?
- Zostań w domu i czekaj na mnie. Przyjadę najszybciej, jak będę mógł.
Elise odłoŜyła słuchawkę. Wpatrzona w pustą ścianę, nie usłyszała, kiedy do pokoju
wpadł pięcioletni Eric.
- Co się stało, mamusiu?
Siłą woli powstrzymała się od płaczu. Nie miała prawa dzielić się swoją rozpaczą z
małymi dziećmi.
- Martwię się o ciocię Melanie, skarbie.
Eric usiadł na kanapie i wziął ją za rękę. Tak bardzo przypominał Damona, kiedy
marszczył z powagą brwi… Uśmiechnęła się, z trudem powstrzymując łzy.
- Mamusiu, nie martw się. Cioci nic się nie stanie, zobaczysz. Pamiętasz, co
powiedział tata. Wujek Justin ją obroni.
- Masz rację. Dobrze, Ŝe mi o tym przypomniałeś. - Starała się myśleć o czymś innym.
O czymkolwiek, byle nie o trzęsieniu ziemi. Natrętna pamięć podsuwała jej sceny z
Meksyku… Gruzy, zawalone domy, tysiące ofiar. Pogłaskała Erica po gęstej czuprynie. - Co
robi Brenda?
- Bawi się w przebieranie.
- W przebieranie? W co się wystroiła tym razem?
- W twoją szminkę, klipsy i takie tam róŜne… co noszą tylko dziewczyny.
- O BoŜe, jak ona to znalazła? - Elise wyszła z pokoju z nadzieją, Ŝe uratuje chociaŜ
część swoich kosmetyków.
Kiedy Damon wrócił do domu, usłyszał głosy całej trójki dochodzące z małŜeńskiej
sypialni. Stanął w progu i zaniemówił.
Brenda zdawała się być w swoim Ŝywiole. Wyglądało na to, Ŝe mimo młodego wieku
poznała wszystkie techniki makijaŜu… Jej czarne loki, posypane pudrem, przybrały odcień
beŜowy. Usta, policzki oraz brwi "podkreśliła" jaskrawą szminką.
Na widok ojca zadzwoniła wszystkimi bransoletkami, jakie zdołała zapiąć na swoich
chudych rączkach.
- Tatuś wrócił!
- Tylko nic nie mów! - odezwał się Damon. - Pozwól mi zgadnąć… Do naszego
miasta przyjechał cyrk i Brenda postanowiła przyłączyć do trupy w charakterze klowna.
Trafiłem w dziesiątkę?
- Och, Damon! - Elise machnęła ręką.
Zrezygnowała z usuwania makijaŜu z twarzy córki i przytuliła się do męŜa. Co za
ulga! Wszystko stawało się łatwiejsze, kiedy on był w domu.
Pogłaskał ją po plecach, nie odrywając wzroku od Brendy.
- Sądzę, kochanie, Ŝe wybrałaś nie najlepszy odcień czerwieni. Zbyt jaskrawy.
- Wyglądam super! - zachichotała Brenda.
- Jasne, tylko Ŝe mamusia nie moŜe się teraz z tobą bawić, wiesz?
Elise otarła ukradkiem łzy, zanim odwróciła się do córki.
- Chodźmy, zmyjemy twarz specjalnym kremem, a potem doprowadzimy do ładu
włosy. Panna strojnisia musi się jeszcze wiele nauczyć. Sama widzisz, Ŝe dbanie o urodę nie
jest taką prostą sprawą. - Wzięła małą na ręce, zaniosła do łazienki i odkręciła kurek z
impetem.
- W drodze do domu - zaczął Damon - słuchałem ostatnich wiadomości. Na szczęście
nie wygląda to aŜ tak groźnie, jak podawali na początku. Wstrząs był lokalny, ograniczył się
do niewielkiej powierzchni. Istnieje duŜa szansa, Ŝe Justin i Melanie dowiedzieli się o
trzęsieniu ziemi później od nas.
- Ba, gdybyśmy wiedzieli, gdzie oni teraz są!
- Ciągle o tym myślę. Wiesz, chyba masz rację. Gdyby twoja matka zgodziła się zająć
dziećmi, moglibyśmy polecieć do Kolumbii i spróbować ich odnaleźć.
Elise wypuściła z rąk gąbkę, którą myła Brendę, i odwróciła się do Damona,
- Dziękuję ci, kochany.
- Swoją drogą, dobrze ci zrobi oderwanie się na chwilę od tych aniołków.
Nic nie powiedziała, bo nowe łzy napłynęły jej do oczu. Skinęła głową i zajęła się
aniołkiem numer jeden.
Otworzywszy oczy, Justin stęknął z przeraŜenia. Zobaczył niebo oraz złote, nie
zasłonięte ani jedną chmurą słońce. Gdy spróbował usiąść, przeszył go wściekły ból. Prawą
ręką zaczął odgarniać gruz, kawałki tynku - odsłaniając pokaleczony tułów oraz lepkie od
krwi strzępy koszuli.
Nagle wszystko sobie przypomniał. Stał z Melanie w miejscu, gdzie powinny
zaczynać się schody… trzymał ją za rękę, zastanawiał się, jak wyjść z pułapki - i wtedy
runęła cała galeria.
- Melanie!
Z całego domu zostało kilka ścian i zwały gruzu. Serce w nim zamarło, a potem
zaczęło bić jak oszalałe. Odrzucił jeszcze kilka kamieni, które przygniatały mu nogi i,
zaciskając z bólu zęby, uklęknął wyprostowany. Gdzie ona jest? Trzymał ją za rękę do
ostatniej chwili, przecieŜ za nic by jej nie puścił… Musiała leŜeć gdzieś niedaleko!
Znalazła się. Melanie leŜała tuŜ obok Justina, ale rozdzieliła ich potęŜna belka
sufitowa, zasłaniając widok. Przeczołgał się nad przeszkodą i dotknął jej twarzy. Oddychała!
Na czole miała wielkiego guza, krew na ramieniu, ale oddychała!
Stanął na chwiejnych nogach i zaczął rozglądać się za najłatwiejszym przejściem.
Gdzie się podziali inni ludzie? Podniósł Melanie i przedarł się, niosąc ją na rękach ostroŜnie,
krok za krokiem, do drzwi frontowych, wciąŜ zamkniętych na klucz mimo braku ściany.
Pomyślał o prawowitym właścicielu domu. Czy ucieszyłby się? Uznał, Ŝe
sprawiedliwości stało się zadość? Justin wiele by dał, Ŝeby wiedzieć - na sto procent - czy
Victor przeŜył katastrofę. JeŜeli spał w swojej sypialni, szanse miał znikome. Ich samych
uratował jakiś cud! Patrząc na to przeraŜające gruzowisko, miał wraŜenie, Ŝe nikt nie ocalał.
UłoŜył Melanie w cieniu, na skraju polany, a sam wrócił na poszukiwanie wody,
jedzenia, ocalałych ludzi. Znalazł wodę, swój plecak i prowiant na kilka dni.
Nie spotkał ani jednego Ŝywego człowieka.
Kiedy wrócił, Melanie miała otwarte, całkiem przytomne oczy. Patrzyła, jak krąŜył
wokół ruin tego wielkiego, pięknego domu, i nie mogła się doczekać jego powrotu.
- Cieszę się, Ŝe się wreszcie obudziłaś - przywitał ją promiennym uśmiechem - i
widzisz, co się stało. Trochę tu się zmieniło, odkąd straciłaś przytomność. - Podał jej kubek z
wodą, wytarł ręcznikiem czoło i przyjrzał się dokładnie guzowi.
- Wiesz, Justin, tak sobie myślałam... - zaczęła powaŜnym głosem.
- O czym?
- O nas.
- Ach, tak? To usprawiedliwia twój powaŜny ton - roześmiał się wesoło. -1 co sobie o
nas pomyślałaś?
- Nie sądzisz, Ŝe powinniśmy pohamować swoje miłosne zapędy? Zobacz, co
zrobiliśmy z tym biednym domem.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, kochanie, ale nie mieliśmy z tym nic wspólnego.
Matka Natura nabroiła tutaj sama, bez naszej pomocy. - Przygarnął ją do siebie i długo nie
wypuszczał z ramion. PrzeŜyła najgorsze, myślał w popłochu. BoŜe, błagam, nie pozwól, Ŝeby
Melanie umarła! Ona musi wyzdrowieć!
- Co za ulga… - mruknęła, zamykając oczy. Zastanawiał się, czy to objawy
wstrząśnienia mózgu, silnego szoku, czy Melanie tylko majaczy w półśnie. Tak czy inaczej,
nie do końca rozumiała, co się stało.
- Pamiętasz, kochanie, trzęsienie ziemi?
- Och, tak - jej twarz rozpromieniła się pięknym, sennym uśmiechem. - Było
cudownie…
- Nieszczególnie… Pamiętasz, jak spadały kawałki sufitu?
- Nie - odpowiedziała po chwili namysłu. - Ale nareszcie rozumiem sens słów: "czuję,
jak ziemia drŜy pod moimi stopami". Naprawdę tak czułam.
- Bardzo chciałbym, Ŝeby to, co czułaś, było wyłącznie moją zasługą, ale niestety,
ziemia drŜała naprawdę.
- NiewaŜne - machnęła ręką. - Uwielbiam trzęsienia ziemi.
- Powinnaś teraz odpocząć. - Justin martwił się coraz bardziej. Wyjął z plecaka swój
blezer, złoŜył go w kostkę i podłoŜył Melanie pod głowę. - Prześpij się, ja poszukam jakiegoś
pojazdu. Nie muszę pytać o pozwolenie, bo poza nami nie ma tu Ŝywego ducha.
DŜip ostał się, na szczęście, w nienaruszonym stanie. W hangarze lotniczym, który
równieŜ przetrwał trzęsienie ziemi, Justin zaopatrzył się w dwa kanistry benzyny. Kiedy
podjechał na polanę, Melanie spała. Nie był pewien, czy to dobry znak. Denerwował się coraz
bardziej, ale teŜ wiedział doskonale, Ŝe jedyne, co moŜe dla niej zrobić, to jak najszybciej
zawieźć ją do lekarza. UłoŜył ją na tylnym siedzeniu i ruszył w drogę.
Po kilku godzinach jazdy znaleźli się w sporym miasteczku. W porównaniu z dŜunglą
- szczyt cywilizacji, ale radość trwała krótko. Trzęsienie ziemi i tam wyrządziło powaŜne
szkody. Maleńki szpital okazał się przepełniony. Sympatyczny lekarz naprawdę nie mógł
przyjąć Melanie na obserwację, ale zbadał ją dokładnie, stwierdził wstrząśnienie mózgu i
pocieszył Justina, Ŝe kilka dni odpoczynku pozwoli jej dojść do siebie. Powtórzył
kilkakrotnie, Ŝe nie przewiduje Ŝadnych trwałych skutków urazu.
Justin odkrył, Ŝe i tak nie pojechaliby dalej, bo trzęsienie ziemi zniszczyło most.
Zostało im nie więcej niŜ pół dnia jazdy do Viila Vicencias, ale jedyna droga okazała się
przerwana. Telefony oczywiście nie działały.
Korzystając z rady tubylców, Justin uzbroił się w cierpliwość. Znalazł wygodny
nocleg i przestał myśleć o jutrze. Kiedy Melanie zasypiała bezpiecznie w jego ramionach,
modlił się, Ŝeby wyprawa do Kolumbii zapisała się w ich Ŝyciorysie jako ostatnia ekscytująca
przygoda. Marzył o ciepłym, bezpiecznym domu i nocach spędzanych we własnym łóŜku. Ich
wielkim, małŜeńskim łoŜu…
Wczesnym rankiem Melanie obudziła się z cięŜką głową i bólem mięśni. No tak,
jęknęła cicho, do szczęścia brakowało mi tylko grypy.
Spojrzała na Justina. Spał na boku, zwinięty w kłębek, jedną ręką obejmując jej talię.
Uśmiechnęła się. Kochali się, było cudownie. MoŜe jednak przesadziła… jak na pierwszy raz,
dlatego organizm odmówił posłuszeństwa i "uciekł" w grypę?
Kiedy przyjrzała mu się dokładniej, zauwaŜyła ranę - rozległe, okropnie wyglądające
skaleczenie między nadgarstkiem a łokciem. Jak to się stało? Oczywiście! Wybuch zbiornika
z benzyną. Postanowiła wstać z łóŜka i posiedzieć w gorącej wodzie. MoŜe kiedy rozgrzeje
mięśnie, poczuje się lepiej.
Wyśliznęła się delikatnie spod ramienia Justina. Stanęła przy łóŜku i natychmiast z
powrotem usiadła. Pokój wirował jak karuzela, a ona oddychała głęboko, Ŝeby nie zemdleć.
W końcu wszystko się uspokoiło. Melanie rozejrzała wkoło i osłupiała. PrzecieŜ to nie jest
dom Victora! ZauwaŜyła lustro na ścianie, tuŜ obok łóŜka. Wystarczyły dwa małe kroki…
Wzięła głęboki oddech i odwaŜyła się wstać.
Polowa twarzy okazała się spuchnięta, na czole miała kolorowy siniak. Przyjrzała się
dokładniej Justinowi. Miał podkrąŜone oczy, jakby nie spał od tygodnia, głębokie zadrapania
między nosem a górną wargą… Niczego nie rozumiała.
Próbowała przypomnieć sobie ostatni sen. Kochali się, odczuwała wszystko jak na
jawie. Dlaczego drŜały ściany? Coś się wydarzyło, ale z jakichś powodów miała lukę w
pamięci. Nie pamięta, Ŝeby się przebierała, a przecieŜ jest w nocnej koszuli…
Drobnymi kroczkami powędrowała do łazienki. Odkręciła kurek z gorącą wodą,
rozebrała się i zanurzyła w kąpieli. W błogim odpręŜeniu, z zamkniętymi oczami, zaczęła
rozpamiętywać wszystko od początku.
Wymknęli się z rąk Victorowi. Ale w jaki sposób? Te walące się ściany, drŜąca
podłoga… czy to był koszmarny sen? Guz na czole jest prawdziwy i boli.
Tak czy inaczej, skoro uciekli przed zbirami Victora, nie ma Ŝadnych przeszkód, Ŝeby
dotrzeć do Villa Vicencias i zakończyć tę nieszczęsną przygodę. Nieszczęsną? PrzecieŜ nie
Ŝ
ałowała ani jednej chwili… Dla tamtej nocy z Justinem zgodziłaby się przeŜyć wszystko od
początku… Zdawała sobie sprawę, Ŝe w normalnych warunkach - gdyby nie jej wyjazd do
Kolumbii, a potem cały łańcuch niebezpiecznych wydarzeń, który skazał ich na wspólną
przygodę - Justin nie wkroczyłby w jej Ŝycie i nie nauczył miłości.
Właśnie dlatego, Ŝe go kochała, nie miała Ŝadnej nadziei. Ani myślała zabiegać o stałe
miejsce w jego Ŝyciu. Miejsca takiego po prostu nie było. Uwierzyła mu - dlaczego miałaby
nie wierzyć - kiedy w chwili uniesienia wyznał jej miłość, ale przecieŜ nie na takiej miłości
buduje się małŜeństwo. Justin, wieczny kawaler, lubił swoją niezaleŜność, pasowała do niego
jak własna skóra. A czy w jego wieku zmienia się skórę? Kochała go takiego, jakim był
naprawdę.
Wiedziała, Ŝe wcześniej czy później Justin z nią zerwie. Sam fakt, Ŝe jest wspólnikiem
i bliskim przyjacielem jej szwagra, nie nastrajał optymistycznie, Z drugiej strony… niby
dlaczego koligacje rodzinne miałyby niweczyć szczęście dwojga ludzi!
Jedyne wyjście, to przekonać Justina - gdyby kiedyś poruszył temat - Ŝe ona nie
zamierza wyjść za mąŜ. MałŜeństwo zbudowane na przymusie, choćby tylko psychicznym i
zakamuflowanym, rozpadłoby się z hukiem. Miała jednak cichą nadzieję, Ŝe… nieprędko
dojdzie do takiej rozmowy. Nie w Kolumbii.
Woda prawie ostygła, kiedy w otwartych drzwiach łazienki pojawił się Justin.
- Dzień dobry.
Przeszył ją dziwny ból. Jeszcze przed chwilą potrafiła rozsądnie myśleć, a teraz, kiedy
patrzył na nią w ten sposób… wyobraziła sobie, Ŝe go utraci, Ŝe przyjdzie jej spędzić długie
Ŝ
ycie bez Justina - i zdrętwiała z przeraŜenia.
Spróbowała spojrzeć na niego obiektywnie, jak na obcego człowieka: poszarpane,
nieświeŜe dŜinsy, podrapane ramiona, siniaki na twarzy… Kochała go rozpaczliwie!
- Wyglądasz okropnie - wykrztusiła po długiej chwili milczenia.
- Dziękuję. A ja chciałem powiedzieć, Ŝe wyglądasz znacznie lepiej niŜ wczoraj.
- śartujesz? - Dotknęła guza na czole.
- Naprawdę. Wróciły ci kolory… No, moŜe to za duŜo powiedziane, ale naprawdę nie
ma porównania. Jak się czujesz?
- Trochę połamana, głowa mnie boli jak diabli, ale poza tym wszystko jest w
porządku. Gdzie jesteśmy?
- Zostało nam kilka godzin drogi do Villa Vicencias.
- Cudownie! To znaczy, Ŝe dotrzemy tam przed południem?
- Niestety, Melanie. Zawalił się most, uszkodzony jest spory odcinek drogi. Po
wczorajszej jeździe, niech ją szlag trafi, sądzę, Ŝe łatwiej dojdziemy na piechotę. Ale
poniewaŜ źle się czujesz, nie ma o czym mówić. Poczekamy, aŜ wydobrzejesz.
- Zgoda - zawahała się. - Ale jutro będę całkiem zdrowa.
- MoŜliwe.
- Czy moŜna stąd zadzwonić do Marii Teresy?
- Kable telefoniczne teŜ są uszkodzone. Zresztą trudno się temu dziwić.
- Aha… - Pomyślała z przeraŜeniem o rodzinie. - ZałoŜę się, Ŝe mama i Elise
wyrywają sobie włosy z głowy. Teraz juŜ nie bez powodu…
- Owszem. Jeśli słyszały o trzęsieniu ziemi, na pewno wpadły w panikę.
- Co?! Więc naprawdę było trzęsienie ziemi?
- Niczego nie pamiętasz?
Pokręciła głową, marszcząc z wysiłkiem brwi. Justin parsknął śmiechem.
- Co w tym śmiesznego?
- Opowiem ci kiedy indziej. Pamiętasz dom Victora? LeŜy w gruzach.
- O BoŜe! Pamiętam jakieś pojedyncze obrazy, urwane sceny, strzępy koszmarnego
snu. Zburzone schody… Spadające na podłogę kawałki sufitu.
- To wszystko działo się naprawdę. Masz rację, to przypominało koszmarny sen.
- I dzięki trzęsieniu ziemi urwaliśmy się Victorowi?
- Nikt nie protestował, kiedy poŜyczałem jego dŜipa.
- Fajnie, Ŝe mamy z głowy tego łajdaka - uśmiechnęła się ciepło - ale trzęsienie ziemi
nadszarpnęło moje nerwy.
- Przysięgam, Ŝe ja go nie zamawiałem. Długo jeszcze tu posiedzisz?
- Och, nie. JuŜ wychodzę. - Wstała natychmiast i trzymając się ręki Justina wyszła ze
staromodnej, bardzo wysokiej wanny.
Kropelki wody spływały po jej ciele. Jedna z nich wykonała błyskawiczną marszrutę
od szyi, poprzez zagłębienie między piersiami, do pępka, aŜ wreszcie zginęła w jasnym
gąszczu…
Justin otulił Melanie ręcznikiem, a potem zaczął powoli, zdecydowanymi ruchami,
masować jej plecy.
Pasemko długich rozpuszczonych włosów owinęło się wokół jego nadgarstka.
- Przepraszam - szepnął. - Zaplątałem się niechcący.
Odwróciła się i spojrzała mii w oczy. Ujrzała w nich płomień, który mógł spalić ją
całą na popiół.
Wspięła się na palce. Nie odwracając wzroku, oplotła ramiona wokół szyi Justina.
Chciała płonąć jego ogniem, nie zmarnować ani odrobiny czasu, który im pozostał.
- Chciałbyś, Ŝebym wyszorowała ci plecy, teraz, z samego rana?
Dotyk jej piersi, pokrytych gęsią skórką, zderzających się delikatnie z jego torsem,
odebrał Justinowi mowę. Szorowanie pleców odłoŜyli na później.
Palce prawej ręki wplątał w jedwabiste, wilgotne włosy. Musiała przechylić głowę do
tyłu, a wtedy wargami dotknął jej ust, całował zachłannie, gwałtownie, głęboko sięgając
językiem, nie dając Melanie czasu na wahanie.
Nie wahała się. PoŜądanie łączyło ich jak mocny węzeł. Przylgnęła do Justina
bezwiednie, błagała wzrokiem, Ŝeby ją kochał.
Kiedy kładł Melanie na łóŜku, jej ręce ześliznęły się z jego szyi i powędrowały w dół,
do zapięcia spodni. Oczy skrzyły się radosnym podnieceniem, jakby zapomniała o lękach i
nieśmiałości.
Pochyliła się nad Justinem i dotknęła wargami jego skóry. Całowała kaŜdy milimetr
jego ciała, czując, jak pulsuje z rozkoszy, widząc, jak maluje się na jego twarzy uczucie
błogości.
Reakcje Justina były natychmiastowe. Całował ją coraz głębiej i Ŝarliwiej, jego dłonie
odpowiadały pieszczotą na pieszczotę.
Kochali się rozpaczliwie, pozwalając budzić swoje ciała raz po raz do przeŜywania i
dawania rozkoszy. Później, kiedy leŜeli skuleni, twarzą w twarz, myśleli o tym samym, ale
skąd mogli wiedzieć…
- Dziękuję.-Melanie pocałowała Justina w brodę.
- Za co? - mruknął basem, unosząc głowę.
- Za to, Ŝe nauczyłeś mnie… kochać. Jesteś wspaniały.
- Skąd moŜesz o tym wiedzieć?
- Po prostu wiem.
- Ale Ŝeby nie było nieporozumień, młoda damo: nie dam ci Ŝadnych okazji do
porównań. MoŜe to niesprawiedliwe, ale trudno, taki twój los.
- Mógłbyś wyraŜać się jaśniej?
- Dobrze… OtóŜ jak tylko wrócimy do cywilizacji, pobierzemy się… i będziemy Ŝyli
długo i szczęśliwie.
Zamarła w bezruchu. Potem odsunęła się nieznacznie od Justina, Ŝeby złapać oddech.
Nie czuła się na siłach rozmawiać o tym teraz, kiedy zatraciła się w czystej radości, nie
zmąconej marzeniami, lękiem o przyszłość ani głosem zdrowego rozsądku.
- O czym ty mówisz? - Postanowiła grać na zwłokę, bo naprawdę nie wiedziała, jak
mu powiedzieć, Ŝe nie ma zamiaru wychodzić za mąŜ.
- Mówię, Ŝe chcę się z tobą oŜenić.
- Nie - pokręciła smutno głową - wcale nie chcesz.
- Ja nie chcę?! - Oparł się na łokciach i patrzył na nią zdumiony, szeroko otwartymi
oczami.
- Tak. Ale rozumiem, skąd ten pomysł. W końcu jestem małą siostrzyczką Elise, a ty
najlepszym przyjacielem Damona. Wyszłaby dość niezręczna sytuacja, gdyby dowiedzieli się,
jak spędziliśmy ten tydzień.
- Nie dlatego chcę, Ŝebyś została moją Ŝoną!
- Nie musisz grać przede mną komedii, Justinie. JeŜeli nie oŜeniłeś się do tej pory, to
znaczy, Ŝe nie chcesz być Ŝonaty. To jasne jak słońce - wycedziła nienaturalnie spokojnym
głosem.
- Bzdura! Chcę się oŜenić teraz, z tobą. Wcześniej nie miałem ochoty - to jest dopiero
jasne jak słońce!
- Nie musisz podnosić głosu. Mam dobry słuch.
Opadł na plecy, przez długą chwilę nie odrywając oczu od sufitu.
- Nie mogę w to uwierzyć. Przez tyle lat nie poprosiłem nikogo o rękę, a kiedy
wreszcie się zdecydowałem, ukochana daje mi kosza.
- Nie bierz tego do siebie… tak powaŜnie…
- A jak, do diabła, mam to wziąć? Czy nie powiedziałaś, Ŝe mnie kochasz?
- Tak.
- Kłamałaś?
- Nie kłamałam.
- Więc dlaczego nie chcesz wyjść za mnie?
- Powiedziałam ci juŜ. Dlatego, Ŝe ty wcale nie chcesz być Ŝonaty. śyjesz sobie
własnym Ŝyciem, dokładnie tak jak lubisz, i ja to świetnie rozumiem. Gdybyś nie przyjechał
po mnie do Kolumbii na prośbę Damona, do głowy by ci nie przyszedł taki pomysł,
rozumiesz?
- To akurat święta prawda, ale…
- Zapomnijmy o tyra, co się wydarzyło, Justinie. Elise i Damon nie muszą o niczym
wiedzieć.
- KaŜesz mi zapomnieć o… o tym wszystkim?
- Tylko nie udawaj, Ŝe przeŜyłeś coś szczególnego, Ŝe kochałeś się po raz pierwszy.
- Nigdy ci nie mówiłem, Ŝe nie spałem z innymi kobietami. Byłoby to śmieszne. Ale
wiem jedno: Ŝe jestem twoim pierwszym męŜczyzną.
- Ach, więc tu cię boli. Nie czujesz się chyba winny. Do niczego mnie nie zmuszałeś.
Jeśli pogrzebiesz w pamięci, przypomnisz sobie, Ŝe byłam ci… wdzięczna.
Justin usiadł na brzegu łóŜka.
- Zawieszam dyskusję. Pójdę się ogarnąć, ubrać i przyniosę coś do jedzenia. Kiedy
napełnimy puste Ŝołądki, wrócimy do rozmowy.
- Jestem głodna jak wilk, ale nie ma sensu wałkować tego od początku…
- Wydaje mi się, Ŝe wprost przeciwnie - burknął pod nosem, zamykając się w łazience.
Melanie zaczęła szczotkować włosy, a potem zaplatając je w warkocz próbowała
zebrać myśli. A więc stało się. On postąpił właściwie i zaproponował jej małŜeństwo. W
porządku, chciał mieć czyste sumienie. Ona postąpiła właściwie, odrzucając oświadczyny.
Szkoda tylko, Ŝe robienie właściwych rzeczy tak boli… Justin zagalopował się w roli
niezłomnego rycerza i chyba nie ma zamiaru złoŜyć broni.
Starała się okiełznać wyobraźnię. Nie myśleć, jak by to było, gdyby została panią
Drakę, zamieszkała z Justinem w Buenos Aires albo gdziekolwiek indziej, tam, dokąd
rzuciłby go los. Westchnęła. PrzecieŜ nie jest dzieckiem. OdróŜnia romantyczne historie od
prawdziwego Ŝycia. Kocha Justina, będzie go kochać zawsze, dlatego nie ma zamiaru go
ujarzmiać. Nie pozwoli, Ŝeby ich miłość zamieniła się w niewolę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Justin ochłonął z zaskoczenia, choć przyszło mu to z niemałym trudem. Przyznał w
duchu, Ŝe sam jest sobie winien. Zachował się jak mały chłopiec, a raczej jak słoń w składzie
porcelany, ale Melanie swoim sądem o małŜeństwie wprawiła go w osłupienie! Czuł się jak
uczniak postawiony do kąta... nie wiadomo za co. Mógł przemyśleć wszystko dokładniej -
zanim wyrwał się z oświadczynami jak Filip z konopi.
Melanie wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, Ŝe nie chce Ŝyć pod niczyją kuratelą.
Nie powinien lekcewaŜyć tego, co powiedziała. A moŜe sądzi, Ŝe trzydziestosiedmioletni
facet jest dla niej za stary… Nie powiedziała tego wprost, Ŝeby nie ranić jego uczuć. Czy
dwanaście lat to taka straszna róŜnica wieku? Przepaść pokoleniowa? To zaleŜy… Melanie
imponowała mu wyjątkową dojrzałością, a nie młodym wiekiem, poza tym sama mówiła, Ŝe
obraca się wśród ludzi starszych od siebie. A jednak… Dwadzieścia pięć lat to duŜo mniej niŜ
trzydzieści siedem. A moŜe poczuła się zbyt "łatwa", moŜe zapragnęła, Ŝeby się o nią starał,
zalecał, Ŝył w niepewności. Tak, to wydaje się bardziej prawdopodobne.
Więc będzie czekał. Wszystko jedno, ile dni, miesięcy, lat, bo i tak nie ma innego
wyjścia. Niech tylko ta nieszczęsna wizyta w Villa Vicencias dojdzie do skutku, wtedy…
Do diabła! Wtedy będzie musiał natychmiast wrócić do Buenos Aires i stwierdzić, czy
uda się jeszcze uratować kontrakt z Jorgem Villaneuvą. No, ale potem mógłby polecieć do
Stanów i porozmawiać z nią… O czym? Poprosić, Ŝeby zostawiła rodzinę, przyjaciół, sklep z
upominkami i wyszła za niego za mąŜ? śeby zamieszkała w Argentynie, Ŝyła w jego cieniu i
rodziła mu dzieci?
Rusz głową, stary. Melanie nie ma zamiaru wychodzić za mąŜ. Odkryłeś nagłe, Ŝe nie
moŜesz bez niej Ŝyć? A to wcale nie znaczy, Ŝe ona nie moŜe Ŝyć bez ciebie. Takie rzeczy
zdarzają się milionom ludzi. Banalne zakończenie romansu.
Wykąpał się, wytarł szorstkim ręcznikiem, spojrzał z zadumą w lustro. A więc nie
udało mu się znaleźć ani jednego powodu, dla którego panna Montgomery miałaby
powiedzieć "tak".
Kiedy wyszedł z łazienki, Melanie nie było w pokoju. Na równo posłanym łóŜku
leŜały ubrania wyjęte z plecaka - wszystkie w Ŝałosnym stanie, ale choć trochę czyściejsze od
szmat, które przetrwały trzęsienie ziemi. Ubrał się błyskawicznie i wybiegł na korytarz.
Melanie nie było ani na korytarzu, ani na dole przy wyjściu. Zatrząsł się ze złości. Czy ona
ma dobrze w głowie? Po tym wszystkim, co przeszli, jeszcze jej mało! Pewnie wybrała się na
spacer - odetchnąć świeŜym powietrzem! Cholera jasna…
Natychmiast się uspokoił, gdy dostrzegł Melanie na ławce przed hotelem, z małym
chłopcem na kolanach. Malec wyglądał na cztery lata i głośno płakał.
- Och, Justin! Przetłumacz mi, co on mówi. I spójrz na jego nóŜkę, strasznie
spuchnięta, nie wiadomo, czy nie jest złamana.
Justin ukucnął, wziął małego za brudną rączkę i zaczął łagodnie do niego przemawiać.
Okazało się, Ŝe Miguel nie wie, gdzie mieszka, zgubił matkę i jest bardzo głodny.
Popatrzyli na ulicę przed hotelem. Gromady ludzi przemieszczały się w obie strony.
Jedni prowadzili rannych, inni przystawali z tobołami, jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Niektórzy krąŜyli w tę i z powrotem, ale nikt nie szukał małego dziecka.
- Zabierzemy chłopaka na śniadanie, a potem spróbujemy szczęścia w szpitalu. MoŜe
go ktoś szukał.
Zresztą lekarz musi obejrzeć tę nogę.
Melanie nie pamiętała swojej pierwszej wizyty w szpitalu, który, jeszcze bardziej
zatłoczony niŜ poprzedniego dnia, zrobił na niej wstrząsające wraŜenie. Lekarz wytłumaczył
im, Ŝe samo miasto ucierpiało w niewielkim stopniu, ale rannych zwoŜono z odległych nawet
okolic. Noga Miguela okazała się silnie stłuczona, ale nie złamana. Jakaś kobieta, która
przyprowadziła kulejącego męŜczyznę, rozpoznała chłopca i zawołała go po imieniu. Dziecko
rzuciło się jej na szyję i rozpłakało z radości. Kobieta okazała się ciotką małego, ale zgodziła
się nim zaopiekować do czasu, kiedy odnajdzie się jego matka.
- Wygląda na to, Ŝe przydałaby się panu kaŜda pomoc - zwróciła się Melanie do
lekarza.
- O tak… - pokiwał siwą głową, wycierając pot z czoła. - Nie brakuje nam tylko
pacjentów. To maty szpital, trzeszczy w szwach, ale robimy, co w naszej mocy.
- Gdybym mogła się do czegoś przydać… - Spojrzała na Justina. - Nie masz nic
przeciwko temu, prawda?
- AleŜ skąd. Zostań w szpitalu, ja tymczasem rozejrzę się po mieście i zorientuję, czy
mamy szansę przedostać się na drugą stronę rzeki. Przyjdę po ciebie wieczorem. Sam juŜ nie
wiem - zawiesił głos - czy tobie, czy mnie spieszy się bardziej do Villa Vicencias.
Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle.
W czasie śniadania Justin nie powrócił do tematu porannej rozmowy, choć czekała na
to ze ściśniętym sercem. W porządku. Zrobił, co do niego naleŜało, złoŜył propozycję, ale nie
miał zamiaru nalegać. Tak będzie lepiej, przekonywała samą siebie.
Cały dzień spędziła w szpitalu. Wieczorem, zmęczona i obolała, odkryła w łazience,
Ŝ
e jedyne, czego moŜe się nie obawiać, to ciąŜa. Przygoda jej Ŝycia zbliŜała się ku banalnemu
końcowi, bez kłopotliwych konsekwencji… i bez happy endu.
Justin zastał Melanie w pokoju hotelowym. Spała zwinięta w kłębek, dziwnie
rozpalona, z bolesnym wyrazem twarzy. Kiedy usiadł na brzegu łóŜka, otworzyła oczy.
- Płakałaś?
- Nie. Ale chce mi się wyć. Raz w miesiącu Ŝałuję, Ŝe jestem kobietą. Dopadło to mnie
w szpitalu, niespodziewanie, dlatego nie czekałam juŜ na ciebie, przepraszam.
- Rozumiem. - Milczał przez chwilę. - To pewnie ze zmęczenia i nadmiaru emocji. Ale
chyba odetchnęłaś z ulgą…
- Oczywiście. Czułabym się strasznie, gdybyś pomyślał, Ŝe próbowałam cię złapać
na…
- Jak moŜesz! - Przebiegł palcami po jej plecach. - Nigdy bym tak nie pomyślał,
Melanie.
- No to ulŜyło mi podwójnie - rozpogodziła się. - Mam nadzieję, Ŝe będziesz mnie
dobrze wspominał. Nie chciałabym ci się kojarzyć z trzęsieniem ziemi, Victorem i
narkotykami.
- Nie martw się. Masz zapewnione doŜywotnie miejsce w mojej pamięci. Ale nie
opowiem ci teraz, z czym będziesz mi się kojarzyć… Nie jesteś dzisiaj w formie. - Pocałował
ją w czoło.
- Zastanawiałam się, co opowiedzieć rodzinie, kiedy wrócę do domu. Jeśli dowiedzą
się o Victorze i wszystkich naszych tarapatach, będą się martwić i dręczyć mnie jeszcze
bardziej niŜ do tej pory.
- Niestety - zauwaŜył chłodno.
- Więc powiedzmy im, Ŝe znalazłeś mnie od razu, ale mieliśmy kłopoty z transportem
i tyle.
- Jak sobie Ŝyczysz.
- Znam ich. Naprawdę nie chcę, Ŝeby osiwieli z mojego powodu.
- Wiem, wiem. Kochasz ich bardzo, prawda?
- Uhm - jej twarz rozpromieniła się. - Najbardziej Erica i Brendę.
- Do czasu kiedy będziesz miała własne dzieci.
- Nie chcę mieć dzieci.
- Bzdura! Lgniesz do dzieci, tak jak one do ciebie. Byłabyś wspaniałą matką.
Pokręciła głową. Bała się panicznie, Ŝe zanim otworzy usta, rozpłacze się jak bóbr.
- Dajmy temu spokój. Nie musisz decydować się akurat dzisiaj. OdłóŜmy planowanie
twojej rodziny i chodźmy coś zjeść. Nie jesteś głodna?
- Chyba nie. Pójdę wcześniej spać, bo przecieŜ rano wyruszamy.
- Sądzisz, Ŝe do jutra będziesz w lepszej formie?
- Jasne. Rano mnie nie poznasz, zobaczysz.
- Wobec tego przyniosę ci coś do pokoju, zgoda?
- Jeśli nie sprawi ci to kłopotu…
- Kochanie, kłopoty to moja specjalność, ale sam na nie zarabiam. - Pochylił się nad
nią i pocałował w policzek.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Melanie utonęła we łzach. Umrę albo wybiję go sobie z
głowy, szlochała cicho.
Kiedy wrócił, było zupełnie ciemno. Zapalił tylko światło w łazience, Ŝeby nie
obudzić Melanie. Jakimś cudem, nie wiadomo kiedy, zdołała uprać wszystkie ich ubrania.
Pokój pachniał świeŜością. W łazience unosił się delikatny aromat pudru i wody kolońskiej.
Pomyślał nagle, Ŝe juŜ do końca Ŝycia taki zapach będzie mu się kojarzył z ich miłością.
Wziął prysznic, zgasił światło i po omacku trafił do łóŜka. Uświadomił sobie raptem,
Ŝ
e skoro są wolni i nic im nie grozi, zniknął powód, dla którego udawali małŜeństwo. Mogli
spać oddzielnie. WciąŜ udawali? DrŜał z podniecenia, niczego nie udając. Za późno było na
szukanie drugiego pokoju. Zresztą gdyby Melanie obudziła się i zauwaŜyła, Ŝe go nie ma,
wpadłaby w popłoch. MoŜe to ich ostatnia noc… JeŜeli wszystko pójdzie tak, jak zaplanował,
jutro rano przeprawią się łodzią przez rzekę i powędrują do Villa Vicencias.
Melanie nie obudziła się, a jednak przez sen czuła, Ŝe nie śpi sama. Przysunęła się do
jego boku, głowę ułoŜyła na piersi, mrucząc z zadowoleniem. Pachniała tak słodko. MoŜe
właśnie ten zapach przyjdzie mu zapamiętać na całe Ŝycie.
Justin usłyszał gwałtowne pukanie do drzwi. Poderwał się i niewiele myśląc, mruknął:
"proszę".
Ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć w tym miejscu, był Damon Trent.
Gość zamarł na chwilę, potem wszedł do środka i powoli zamknął za sobą drzwi.
- Widzę, Ŝe niepotrzebnie się martwiliśmy. Tak, nareszcie rozumiem…
Justin uwolnił swoje ramię, przekładając głowę Melanie na poduszkę.
- Słuchaj, Damon, wszystko ci wyjaśnię - szepnął. - To nie jest wcale tak, jak ci się
wydaje.
- Z kogo chcesz zrobić idiotę, Justin? Chyba widzę, co jest grane. Całe szczęście, Ŝe
przekonałem Elise, Ŝeby została u Marii Teresy…
- Elise jest w Villa Vicencias?
- Tak. Przylecieliśmy wczoraj.
- O matko… - Justin zerknął na Melanie.
- No właśnie. Nic dodać, nic ująć. Przypuszczam, Ŝe jesteś gotowy oŜenić się z
Melanie - wycedził chłodno Damon.
- Jasne. Kocham ją.
Twarz Damona natychmiast się rozpromieniła. Poczekał, aŜ Justin włoŜy spodnie, i
podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
- Witaj w rodzinie. Fantastyczny pomysł!
- Zaraz, zaraz, wstrzymaj się z gratulacjami. Niczego nie rozumiesz. Melanie nie chce
wyjść za mnie.
- Czego nie chce?
- Ciii! Spróbuj jej nie obudzić. Miała cięŜkie przejścia, musi swoje odespać. Zejdźmy
na dół, pogadamy przy kawie. Wszystko ci opowiem, jeśli potrafię.
Kiedy Melanie otworzyła oczy, zdziwiła się trochę, Ŝe nie ma przy niej Justina.
Słyszała w nocy, jak wchodził, brał prysznic, była jednak zbyt śpiąca, Ŝeby z nim rozmawiać.
Usiadła, wyciągnęła ramiona, szczęśliwa, Ŝe czuje się o wiele lepiej. Wieczorem
zobaczy się z Marią Teresą. Zadzwoni do matki, potem do Elise, moŜe nawet pogada z
Brendą i Erikiem. Czas wrócić do normalnego Ŝycia. Oddzielić rojenia od rzeczywistości.
Umyła się, błyskawicznie ubrała i zbiegła na dół. Na pewno znajdzie Justina przy
porannej kawie. Wypatrzyła go w najodleglejszym kącie jadalni. Dzielił stolik z jakimś
męŜczyzną. Stanęła jak wryta. Po pierwsze, rozmawiali po angielsku, a po drugie… ona tego
faceta znała!
- Damon!
- Witaj, siostrzyczko!
- Och, Damon! - Melanie zawisła na jego szyi. - Jak to dobrze, Ŝe jesteś! Jak się tu
dostałeś? A co z Elise? Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać?
- Zaraz, spokojnie - wybuchnął gromkim śmiechem. - Nie mogę odpowiedzieć na
wszystkie pytania jednocześnie. Usiądź.
Podał jej krzesło i sam ją na nim posadził, bo Melanie wyglądała jak manekin -
uśmiechnięty, ale sztywny w kolanach. Skinął na kelnera, Ŝeby przyniósł więcej kawy.
Skorzystała z okazji, Ŝeby zerknąć na Justina, ale on wyraźnie unikał jej wzroku.
Zastanawiała się, od kiedy Damon jest w hotelu i na ile został wtajemniczony w szczegóły.
Dowiedziała się, Ŝe Elise jest u Marii Teresy, Ŝe przyjechał wypoŜyczonym samochodem i
zostawił go po drugiej stronie rzeki. Jak tylko się spakują i zjedzą śniadanie, przeprawią się na
drugi brzeg tą samą łodzią. Przewoźnik jest opłacony i cierpliwie na nich czeka. Do Villa
Vicencias powinni dotrzeć wczesnym popołudniem.
- O dziwo, wyglądasz na wypoczętą, Melanie. Masz dosyć przygód na pewien czas,
czy dopiero rozsmakowałaś w awanturniczym Ŝyciu?
W oczach Damona dostrzegła kpinę pomieszaną z sympatią.
- W gruncie rzeczy nie było tak źle, Damonie - uśmiechnęła się potulnie, niepewna,
czy Justin dotrzymał umowy, czy teŜ wszystko wypaplał. - Mieliśmy powaŜne trudności z
transportem. Zadzwoniłabym do was, gdyby to było moŜliwe. Z telefonami w tym kraju…
- Tak, wiem. Justin mi o tym opowiedział.
- Tak? A więc wiesz juŜ, jak to wyglądało.
- Tak, chyba tak. - Odwrócił się do kelnera, Ŝeby zamówić śniadanie.
MęŜczyźni rozmawiali o interesach. Z tego co zrozumiała, Damon zastąpił Justina w
negocjacjach zawieszonych w Buenos Aires z powodu jego wyjazdu do Kolumbii. Sprawy
przybrały jak najlepszy obrót. Gdyby choć na nią spojrzał…
Zachowywał się uprzejmie, przesadnie uprzejmie! Podsuwał to sól, to cukier, ciągle
pytał, czy czegoś nie potrzebuje, traktował, jak gdyby była Erikiem albo Brendą. Musiała coś
wymyślić, Ŝeby zostać z Justinem sam na sam - wystarczająco długo, Ŝeby ustalić wspólną
wersję wydarzeń. Nie było Ŝadnego powodu, dla którego Elise albo ktokolwiek inny miałby
się dowiedzieć, jak spędzała noce!
Ogarniała ją panika, ale niezbyt uczciwie tłumaczyła sobie jej powody.
- Jesteś gotowa? - spytał Damon.
- Muszę pójść na górę, spakować nasze rzeczy… - urwała w pół zdania. Czy Damon
wiedział, Ŝe spali w jednym pokoju? Zerknęła na Justina, ale nawet na nią nie spojrzał. Zadał
przyjacielowi kolejne pytanie dotyczące interesów. Damon zdawał się jej niefortunnego
określenia, owych „naszych rzeczy" nie usłyszeć.
Czy obaj grali?
- Za chwilę wracam - powiedziała nienaturalnie głośno, po raz kolejny nie
doczekawszy się odpowiedzi.
- A więc nie chce za ciebie wyjść…
- Nie.
- Podała jakiś powód?
- Im dłuŜej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, Ŝe nie chce i juŜ. Powody
wydają się oczywiste.
- Ja nie widzę w tym nic oczywistego. Ale powiedz, co ci się wydaje.
- Jest dla mnie za młoda. Ma swoją pracę, swoje Ŝycie. Ja mam za to starokawalerskie
nawyki.
- To właśnie ci powiedziała?
- Nie.
- Więc dlaczego nie chcesz się przyznać, co powiedziała Melanie?
- Co to za róŜnica? - Damon wpił się w niego takim charakterystycznym kocim
wzrokiem…
Justin wzruszył ramionami.
- Powiedziała, Ŝe nie wyjdzie za mnie za mąŜ, bo doskonale wie, Ŝe nie chcę być
Ŝ
onaty. śe oświadczyłem się dla przyzwoitości, ze względu na przyjaźń z tobą i takie tam
bzdury. Jednym słowem, daje mi kosza dla mojego własnego dobra.
- A od czego zaczęła swój równie subtelny, jak przewrotny wywód?
- Od tego, Ŝe nie oŜeniłem się do tej pory.
- No, to juŜ coś… A dlaczego nie oŜeniłeś się do tej pory?
- Dlatego, Ŝe haruję dla ciebie jak niewolnik i nie mam czasu na Ŝycie prywatne! I
dlatego, Ŝe… - dodał wolniej, jak gdyby głośno myślał: - dlatego, Ŝe czekałem, aŜ dorośnie.
Czekałem na nią.
Damon uśmiechnął się szeroko, z nie ukrywaną satysfakcją.
- Zastanawiałem się, czy aby sam zdajesz sobie z tego sprawę.
- Jak to?
- Och, BoŜe! Przyglądam ci się od tylu lat, wysłuchuję zwierzeń, widzę, jak się
zachowujesz. Odkąd ją poznałeś, traktujesz inne kobiety jak facet Ŝonaty… w kaŜdym razie
zajęty. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia, kiedy zobaczyłeś ją po raz pierwszy. Przyjechała do
nas, do Chicago, pamiętasz?
Justin kiwnął głową.
- Zaprosiliśmy cię na obiad. Kiedy weszła do pokoju, zrobiłeś niesamowicie głupią
minę! Jakby ci coś niewidzialnego spadło na głowę.
- Wyglądała cudownie. - Justin uśmiechnął się ponuro.
- Wiem. Pamiętam teŜ wyraz twojej twarzy, kiedy powiedziała, Ŝe ma dziewiętnaście
lat. Ty chyba przekroczyłeś trzydziestkę.
- Trzydzieści jeden gwoli ścisłości. Patrząc na nią czułem się jak staruch lecący na
dziewczynki, gwałciciel nieletnich, rozumiesz?
Damon rozpłynął się w uśmiechu.
- Bawiłem się z tobą, wtrącając do rozmowy jej imię, ni przypiął, ni przyłatał, tylko po
to, Ŝeby zobaczyć, jak cię ściska w dołku. - Justin uniósł głowę znad filiŜanki kawy, nie
wierząc własnym uszom. - Najzabawniej reagowałeś na imię Philip. Wiesz, tego faceta, który
za nią od lat bezskutecznie łazi.
- Dlaczego, ty cholerny skur…
- AleŜ, Justin. Zachowuj się - Damon kpił w Ŝywe oczy. - Po tym wszystkim, co dla
ciebie zrobiłem?
- Wiedziałeś, co czuję, i świadomie się nade mną pastwiłeś?
- Nie powiem, Ŝe nieświadomie. Czekałem, Ŝebyś się wreszcie ruszył i zrobił coś!
- Nie miałem zamiaru niczego robić…
- Tak teŜ pomyślałem. I w końcu sam się ruszyłem. Dla twojego dobra. Nie mogłem
na to patrzeć.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe to za twoją namową Melanie pojechała do Kolumbii?
- Nie przesadzaj. Nie miałem z jej decyzją nic wspólnego. Ja się tylko przyglądałem. I
zadzwoniłem do ciebie, kiedy Melanie zaginęła.
- Dobrze zrobiłeś.
- Dzięki, Nareszcie jakieś dobre słowo. Pomijając jednak twoje uczucia, nadal
uwaŜam, Ŝe nikt sobie nie radzi lepiej w prawdziwych opałach. No i tak wymyśliłem, Ŝe
kiedy będziesz z nią na okrągło, w sytuacji przymusowej, w końcu dojdziesz do ładu z
własnymi uczuciami. - Damon rozparł się wygodnie na krześle. - Oczywiście pojęcia nie
mam, jak Elise przyjmie wiadomość, Ŝe uwiodłeś jej siostrzyczkę.
- BoŜe, Damon! Masz zamiar jej o tym powiedzieć?
- Kto, ja? Niby dlaczego miałbym to zrobić?
- To, co zaszło między nami, jest wyłącznie naszą sprawą. - Justin wstał gwałtownie,
patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - A poza tym niczyją, rozumiesz?
- Zgadzam się. Moje gratulacje, nareszcie mówisz do rzeczy. Gotowy do wyjścia?
- Sprawdzę, co się dzieje na górze.
- Nie musisz się spieszyć. Mamy przed sobą cały dzień. Elise zacznie się denerwować
dopiero wieczorem.
Justin zapukał do drzwi i czekał, aŜ Melanie mu otworzy. Oniemiała ze zdziwienia.
- Proszę. Odkąd to pukasz? Nie wziąłeś klucza?
- Myślałem… no, Ŝe moŜe chcesz pobyć trochę sama.
- To bardzo miłe z twojej strony - powiedziała drŜącym głosem, zdejmując z łóŜka
plecak. - Dopychałam kolanem, ale jakoś go zapięłam. Nigdy nie nauczę się pakować tak jak
ty.
Mruknął coś pod nosem, a potem się odwrócił w stronę drzwi.
- Justin?
- Tak?
- Co powiedziałeś Damonowi o nas?
- A co tu jest do powiedzenia?
- Czy… opowiedziałeś, jak udawaliśmy małŜeństwo?
- Niestety, tak. Tłumaczyłem, Ŝe nie mogłem spuścić cię z oka, a to był jedyny sposób,
Ŝ
eby nas nie rozdzielili.
- Aha… - Zastanawiała się przez chwilę nad treścią jego słów. - Myślisz, Ŝe powtórzy
to Elise?
- Na dwoje babka wróŜyła. Nigdy nie wiadomo, co zrobi Damon. Mój przyjaciel staje
się z wiekiem coraz bardziej tajemniczy, a juŜ najtrudniej przewidzieć, o czym będzie
rozmawiał z Ŝoną.
Zgadzała się z nim co do joty. Kochała swojego szwagra jak brata, ale rzadko potrafiła
zrozumieć, o co mu naprawdę chodzi. Dobrze, Ŝe choć Elise go rozumiała.
- Jesteś gotowa do drogi? - Justin rozejrzał się po pokoju.
- Tak, jestem gotowa. - Pozwoliła sobie na małe kłamstwo.
Po tygodniu spędzonym z Justinem, nie czuła się na siłach rozmawiać z własną
siostrą.
ROZDZIAŁ ÓSMY
ZbliŜali się do wielkiego domu, w którym mieszkała Maria Teresa. Samochód nie
zdąŜył zatrzymać się przed bramą, kiedy przez otwarte z hukiem, masywne drzwi frontowe
wybiegły dwie kobiety. Melanie, nie czekając, aŜ kierowca zgasi silnik, wyskoczyła z tylnego
siedzenia i rzuciła się na szyję jednej i drugiej naraz. Związane ramionami śmiały się i
płakały, niezdolne wydusić z siebie ani słowa.
Justin odetchnął z ulgą. PodróŜ okazała się o wiele dłuŜsza, niŜ by to wynikało z
odległości na mapie. Ilekroć wyrwane z korzeniami drzewo zagradzało szosę, musieli
zawracać i szukać objazdu bocznymi drogami. Damon nie raczył mu się przyznać, iŜ zaczął
poszukiwania poprzedniego wieczoru, kilka godzin po tym, jak Justin z Melanie dotarli do
szpitala. Uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie, Ŝe nie tylko nie Ŝałuje nie przespanej nocy,
ale jest w świetnym humorze.
- Wyobraź sobie, Elise śmieje się po raz pierwszy, odkąd przyszła wiadomość, Ŝe
Melanie nie dotarła na czas do Marii Teresy - powiedział spokojnie do Justina. -
Przyniósłbym was oboje na plecach, byle zobaczyć to jeszcze raz. Wyraz jej twarzy, kiedy
chwyciła Melanie w ramiona.
Po raz pierwszy w Ŝyciu Justin rozumiał, co czuje Damon.
Maria Teresa oderwała się od pochlipujących sióstr, Ŝeby podejść do niego.
- Witam, panie Drake. Tyle się o panu nasłuchałam. Miło mi, Ŝe mogę pana wreszcie
poznać.
Maria Teresa była fizycznym przeciwieństwem Melanie. Drobna, niska, z krótkimi
czarnymi lokami, które podkreślały dziecięcy wyraz jej twarzy.
- Dziękuję, ze zaopiekował się pan moją przyjaciółką. Nie mogłam się was doczekać,
ale czułam, Ŝe pan ją znajdzie, całą i zdrową.
- Zawsze do usług - Justin odwzajemnił się czarującym uśmiechem.
- Proszę wszystkich do środka. - Maria Teresa wskazała ręką drzwi, - Obiad będzie za
godzinę, mam nadzieję, Ŝe zdąŜycie chociaŜ trochę odpocząć.
Okna pokojów mieszczących się na parterze wychodziły na olbrzymie okrągłe patio -
zielone serce domu. Stamtąd, zewnętrznymi schodami, moŜna było wejść na galerię, która
wieńczyła pierwsze piętro, bądź - poprzez taras - do salonu.
- BoŜe, jaki piękny dom - westchnęła Melanie. - Nic dziwnego, Ŝe tak za nim
tęskniłaś.
- Rzeczywiście, uwielbiam tu wracać. Mam nadzieję, Ŝe ty teŜ go polubisz.
Maria Teresa wskazała wszystkim ich pokoje.
- Nie wiem, jak reszta towarzystwa - zagrzmiał Damon - ale ja wchodzę pod prysznic i
doprowadzam się do stanu uŜywalności. Do zobaczenia przy obiedzie. - Razem z Elise
zniknęli za drzwiami sypialni.
- Twój pokój sąsiaduje z moim - Maria Teresa mrugnęła porozumiewawczo do
Melanie. - Ale na pewno jesteś strasznie zmęczona.
- Nie na tyle, Ŝebyśmy nie mogły pogadać. Ja będę moczyć się w wannie, a ty
podzielisz się ze mną nowinami. Wszystkimi!
- Wolałabym najpierw usłyszeć je od ciebie. Masz pojęcie, co tu się działo?
Umieraliśmy ze strachu. - Zaprowadziła Melanie do łazienki, sama nalała wody do wanny,
wyjęła ręcznik i usiadła na stołku. - Ten twój Justin jest jeszcze przystojniejszy, niŜ
przypuszczałam. Pamiętasz, Ŝe kiedyś mi o nim opowiadałaś?
- Tak… Ale to nie jest mój Justin. Pospieszył mi na ratunek na prośbę Damona.
- Rozumiem. I wcale się tobą nie interesuje.
- Oczywiście, Ŝe nie.
- Och, Melanie, jesteś niesamowita! - Maria Teresa wybuchnęła głośnym, radosnym
ś
miechem. - Komu ty to mówisz? Spędziłam z tobą cztery lata. Wystarczy mi jedno
spojrzenie w twoje niewinne oczy! Tylko mi nie mów, Ŝe iskry między wami lecą w jedną
stronę.
- Och, Terri… Kocham go strasznie. Ja chyba zwariowałam.
- Właśnie widzę. On takŜe jest w tobie zakochany.
- Tak mówi.
- No i pięknie! Daję głowę, Ŝe oświadczy ci się lada moment.
- JuŜ to zrobił.
- Oświadczył ci się, kochasz go i nie jesteś szczęśliwa? Przyznam, Ŝe nie bardzo
rozumiem.
- Nie przyjęłam jego oświadczyn.
- Pewnie najadłaś się za duŜo strachu przez ten ostatni tydzień. Taak… musiało
pomieszać ci się w głowie. - Maria Teresa spojrzała na przyjaciółkę ze smutkiem w oczach. -
WyobraŜam sobie, co przeŜyłaś, ale za kilka dni będziesz jak nowo narodzona. Uspokoisz się,
zaczniesz normalnie myśleć i wtedy powiesz mu, co naprawdę czujesz.
- Nie mam zamiaru.
- Dlaczego?
- Zaproponował mi małŜeństwo tylko dlatego, Ŝe… spaliśmy ze sobą.
- Bzdura. On nie wygląda na faceta, który wykorzystuje sprzyjające sytuacje.
- Czy ja coś takiego powiedziałam? PrzecieŜ nie zgwałcił mnie, Terri! Oboje tego
chcieliśmy.
- No i bardzo dobrze! Pobierzecie się, wychowacie gromadkę dzieci, będziecie Ŝyli
długo i szczęśliwie.
- Pomyśl chwilę. Justin ma trzydzieści siedem lat i nigdy nie był Ŝonaty. Czy w tym
wieku zmienia się poglądy na temat małŜeństwa albo tryb Ŝycia, przyzwyczajenia…
- W kaŜdym wieku moŜna się zakochać, nie rozumiesz? Do tej pory nie chciał mieć
Ŝ
ony, a teraz chce, bo cię kocha, zakuta pało.
- Bo zdaje sobie sprawę, Ŝe Damon skręciłby mu kark, gdyby postąpił inaczej. Wiesz,
Ŝ
e moja rodzina traktuje mnie jak małą dziewczynkę. Niech by tylko ktoś spróbował mnie
skrzywdzić…
- Więc wyjdź za niego. Kochasz go naprawdę?
- Oczywiście, Ŝe go kocham! Tak bardzo, Ŝe nie mogę go unieszczęśliwić. On nie
nadaje się do Ŝycia w klatce.
- MoŜe i nie. A moŜe gotowy jest zamknąć się w jakiejś złotej klatce tylko z tobą.
- A moŜe korne mają skrzydła, a świnie potrafią latać…
- Krótko mówiąc: masz zamiar stracić szansę poślubienia Justina Drake'a, poniewaŜ
boisz się, Ŝe on będzie nieszczęśliwy.
Melanie spuściła głowę.
- W Ŝyciu nie słyszałam podobnej głupoty. Tylko ty moŜesz uczynić go szczęśliwym.
A wiesz, jak to zrobić? PokaŜ mu własną szczęśliwą buzię. Niech uwierzy, Ŝe to dzięki
niemu.
- Myślisz, Ŝe potrafię?
- Jestem pewna, Ŝe potrafisz. Nigdy dotąd nie poddawałaś się bez walki.
- Dlatego, Ŝe na niczym mi tak strasznie nie zaleŜało. Nie bałam się.
- Więc nie bój się i teraz. Coś mi mówi, Ŝe i jemu kolana trzęsą się jak galareta… ale
zrobi wszystko, Ŝeby cię zaobrączkować. - Zaniosła się perlistym śmiechem.
- CzyŜ nie byłoby pięknie? - Melanie powiedziała to rozmarzonym głosem.
- Cudownie. Zasługujesz na to. - Maria Teresa spojrzała na zegarek. - Sprawdzę, co z
obiadem. Masz jakiś wystrzałowy ciuch?
- Niestety, nie. Prawie cały bagaŜ zgubiłam po drodze.
- Pogadam z Elise. MoŜe by ci coś poŜyczyła?
- Rób, co chcesz, moja swatko.
W czasie obiadu zaczęło się rodzinne przesłuchanie. Ilekroć pytanie zadano Justinowi,
ten - z twarzą pokerzysty - cedował je na Melanie, która mówiła to, co chciała, oraz tyle, ile
chciała. Jemu było wszystko jedno.
- Właściwie nic takiego się nie działo. Na trasie z Bogoty do Villa Vicencias złapała
nas lawina błota. Samochód nie nadawał się do jazdy. Mój szofer i przewodnik miał załatwić
jakiś inny pojazd. Starał się, ale to nie było łatwe. No i wtedy, w jakimś małym miasteczku,
którego nazwy nie pamiętam, znalazł mnie Justin. Spieszył się, bo zostawił w Buenos Aires
jakieś nie załatwione sprawy… Dotarł na piechotę do swojego starego znajomego, który
poŜyczył nam dŜipa.
Justin sięgnął po kieliszek z winem. Melanie naprawdę minęła się z powołaniem.
Powinna zostać aktorką.
- Dojechaliśmy do zerwanego mostu i koniec pieśni. Gdyby nie Damon,
wędrowalibyśmy dalej na piechotę. Uparłam się, Ŝe nie wyjadę z Kolumbii, póki nie obejrzę
domu Marii Teresy. To wszystko!
- A ja wyobraŜałam sobie Bóg wie co. Śniły mi się koszmary… - roześmiała się Elise.
- Znowu wyszłam na histeryczkę.
- Zawsze ci mówiłam, Ŝe za bardzo się o mnie martwisz. - Melanie poczynała sobie
coraz śmielej. - Nawet przez moment nie groziło mi powaŜne niebezpieczeństwo.
Justin zakrztusił się ostatnim łykiem wina, a potem, odstawiając kieliszek, omal go nie
stłukł. Melanie przesłała mu zimne spojrzenie, a Damon uderzył w plecy z przesadną
gorliwością.
- A co z trzęsieniem ziemi? - zapytała Maria Teresa.
- Trzęsienie ziemi… - Szukała ratunku w oczach Justina, niestety, na próŜno. -
Widzieliśmy mnóstwo zniszczeń… wokoło, chociaŜby ten zawalony most, ale, prawdę
mówiąc, ominęliśmy centrum katastrofy. Mieliśmy szczęście.
- Mnóstwo szczęścia - dodał spokojnie Damon.
- Nie podziękowałam ci jeszcze za to, Ŝe przysłałeś po mnie Justina. - Czuła, Ŝe drŜą
jej ręce i płoną policzki.
- W końcu po to ma się rodzinę, malutka. Nie mieliśmy zamiaru psuć ci wakacji,
zadręczać przesadną troską, ale sama wiesz, Ŝe mogło być niewesoło. - Odwrócił się do Elise.
- Zmieńmy lepiej temat. Opowiadałaś jej o ostatnich wyczynach Brendy?
Rozmowa zeszła na dzieci, a potem omawiano najróŜniejsze tematy, które niezbyt
interesowały Melanie.
Po kawie, którą wypili na tarasie, przy okazji podziwiając patio, Damon przeciągnął
się w fotelu i lekko ziewnął.
- Przepraszam, nie miejcie mi tego za złe, ale starość nie radość. Coraz gorzej się czuję
po zarwanej nocy. - Sądząc po uśmiechu, którym obdarzył Elise, czuł się pomimo swego
"zaawansowanego wieku" jak młody bóg.
Melanie poderwała się krzesła.
- Ja teŜ juŜ pójdę. Do zobaczenia. Spotkamy się jutro rano.
- Niestety, odlatuję o siódmej - powiedział Justin. - O tej porze będziesz jeszcze spała.
- WyjeŜdŜasz jutro? - Nawet nie próbowała ukryć zdumienia.
- Tak. Z przykrością, ale mam tyle zaległości w pracy… Kilka spraw czeka wyłącznie
na mój podpis.
- Rozumiem - odparła ze ściśniętym gardłem. - W takim razie, rzeczywiście,
poŜegnajmy się teraz.
Damon z Elise wymknęli się na górę. Maria Teresa takŜe gdzieś zniknęła.
- Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś. - Podeszła do Justina na wyciągnięcie ręki.
- Cieszę się, Ŝe mogłem ci pomóc. ChociaŜ oboje wiemy, Ŝe poradziłabyś sobie równie
dobrze beze mnie.
- Wiesz, co ci powiem? Ta przygoda wiele mnie nauczyła. Oczywiście wielu
praktycznych rzeczy, panowania nad nerwami, ale najwaŜniejsze jest to… Ŝe odtąd, dzięki
tobie, nie muszę udowadniać ludziom swojej niezaleŜności. W ogóle niczego nie muszę
udowadniać.
- To prawda. Doskonale widać, Ŝe jesteś panią własnego losu. Myślę, Ŝe rodzina
przestanie cię osaczać, a przynajmniej zwiększy dystans.
- A ty? TakŜe chcesz mnie osaczyć?
- Nie, Melanie. Nigdy nie byłem w tym za dobry.
- Nigdy? Obroniłeś mnie przed Victorem. Jak sądzisz, co się z nim stało? PrzeŜył?
- Nie. Stało się to, na co zasłuŜył.
- Nie byłabym taka pewna… Na wspomnienie tej gęby ciarki chodzą mi po plecach.
CóŜ… chyba pójdę juŜ do łóŜka, - Czekała chwilę, ale nic nie odpowiedział. - Nie pocałujesz
mnie na poŜegnanie?
Oparł się o framugę drzwi i - po raz pierwszy, odkąd zostali sami - spojrzał jej prosto
w oczy.
- Nie sądzę, Ŝeby to był najlepszy pomysł.
- No cóŜ… Dziękuję ci jeszcze raz - powiedziała pogodnym, nieco wymuszonym,
tonem. - Pewnie zobaczymy się kiedyś, w Stanach, a moŜe skorzystam z zaproszenia i
odwiedzę cię w Buenos Aires,
- Dobranoc, Melanie - powiedział krótko.
Odwróciła się na pięcie i odeszła.
Maria Teresa przekonała Damona i Elise, Ŝeby zostali u niej do końca następnego
tygodnia. Od rana do wieczora, przez kitka dni, zwiedzali okolice, włóczyli się po mieście i
odpoczywali.
Melanie znajdowała wiele przedmiotów, które cieszyłyby się popytem w jej sklepie,
ale jakoś nie miała zapału do robienia zakupów.
Z uporem maniaka myślała o Justinie. Wieczorem nie mogła zasnąć, w środku nocy
budziła się przeraŜona, Ŝe go nie ma, rano schodziła na śniadanie z podkrąŜonymi oczami.
Maria Teresa, jako osoba wtajemniczona, wynajdywała przyjaciółce tysiące zajęć -
Ŝ
eby tylko jak najmniej czasu poświęcała na myślenie. Gorzej z Elise…
- Zupełnie ciebie nie poznaję. Gdzie ta Melanie, którą rozpierała energia? MoŜe
złapałaś w dŜungli jakieś świństwo?
- Nie, po prostu źle sypiam. Budzę się na kaŜdy hałas. Ale nic to. Nie martw się, za
kilka dni wrócę do normy,
Po pięciu dniach, zgodnie z obietnicą, Justin zadzwonił do Damona.
- Dokumenty gotowe do podpisu, szefie. Czy mam je wysłać?
- A nie moŜesz tu z nimi przyjechać?
- Mogę. Ale wolałbym tego nie robić.
- Nigdy nie myślałem, Ŝe jesteś tchórzem, Justinie.
- Nie jestem tchórzem. Po prostu nie widzę powodu, dla którego miałbym naraŜać się
na ból. W jakiej intencji? Cokolwiek byś o mnie powiedział, przyjacielu, nie jestem
masochistą.
- Rzecz do dyskusji. Ona tu cierpi bez ciebie.
- Oczywiście.
- Dałeś jej czas do namysłu, w porządku. Teraz powtórz pytanie, a zobaczysz, Ŝe nie
poŜałujesz. Melanie więdnie w oczach. Nie bądź sadystą, stary!
Serce waliło mu jak oszalałe. Na myśl, Ŝe dostanie kosza po raz drugi, wpadał w
panikę. MoŜe jednak jest większym tchórzem, niŜ przypuszczał.
- Jak sobie Ŝyczysz, szefie. Do zobaczenia. Przyjadę jutro. - Usłyszał w słuchawce
westchnienie ulgi, a potem jowialny śmiech Damona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Dawno się tak pysznie nie bawiłam! - zaśmiewała się Elise po dniu spędzonym na
zakupach z Melanie i Marią Teresą. - Tego, co dzisiaj upolowałam, wystarczyłoby na
otwarcie małego sklepu. Trochę czuję się winna, dziewczyny, Ŝe przykleiłam się do was jak
rzep. Pewnie macie sobie tyle do powiedzenia…
- Czujesz jakiś rzep na plecach, Terri? - spytała Melanie, rozparta wygodnie na tylnym
siedzeniu samochodu. - Bo ja nie…
- Oczywiście, Ŝe nie. Od przybytku głowa nie boli, Elise. Bardzo chciałam, Ŝebyś z
nami została. - Maria Teresa, zatrzymawszy się przed bramą garaŜu, zerknęła w lusterko
wsteczne. - Swoją drogą, w zeszłym tygodniu Melanie bawiła się w dŜungli jeszcze pyszniej!
- Nie chce się przyznać - parsknęła śmiechem Elise - Ŝe ta wyprawa dała jej w kość.
- W porządku, siostro, przed tobą nic się nie ukryje. A więc, moja kochana, wyznaję,
Ŝ
e ta przygoda dostarczyła mi więcej podniecających wraŜeń, niŜ mogłam znieść… bez
uszczerbku dla zdrowia psychicznego. Teraz modlę się o proste, uczciwe Ŝycie! Takie jak
mojej siostry, amen.
Wszystkie trzy wybuchnęły głośnym chichotem.
Ś
miały się jeszcze przez całą drogę od garaŜu do domu, potykając się o torby i paczki,
które co kilka kroków wypadały im z rąk.
- Ogołociłyście miasto do cna? - Damon otworzył im drzwi, nie czekając, aŜ
zadzwonią.
- Prawie. - Całując go w policzek, Elise dostrzegła męską postać w holu. - Justin!
Kiedy przyjechałeś? Nie miałam pojęcia…
Melanie wypuściła z rąk wszystkie paczki.
- Justin?
- Cześć, Melanie. Zdaje się, Ŝe potrzebujesz pomocy - powiedział naturalnym,
opanowanym głosem. - Wniosę te paki na górę.
Melanie weszła pierwsza, Ŝeby otworzyć mu drzwi.
- Rzuć je byle gdzie, choćby na krzesło. Potem wszystko rozwinę i przepakuję.
Zrobił, jak prosiła. Potem odwrócił się i począł mierzyć ją wzrokiem. Miał wraŜenie,
Ŝ
e rozstali się przed miesiącem, który strasznie mu się dłuŜył,
- A mój napiwek? - oparł ręce na biodrach.
- Napiwek?
- NaleŜy mi się przynajmniej pocałunek.
Melanie zaczęła drŜeć. Stał przed nią tamten pierwszy Justin, pogodny, z lekko
kpiącym, ale ciepłym wzrokiem - a nie facet, który uciekł od niej tydzień temu. Czy mogła
mu się oprzeć?
- Nie wiedziałam, Ŝe zaleŜy ci jeszcze na moim pocałunku.
- Nie powiedziałem, Ŝe mi nie zaleŜy, tylko Ŝe to nie najlepszy pomysł.
- Aha…
- Ale po dłuŜszym zastanowieniu radykalnie zmieniłem zdanie. - Poczuł na szyi jej
ciepłe dłonie. - Tak strasznie za tobą tęskniłem - wyszeptał i nie czekając na jej słowa, zaczął
całować.
- Kawa gotowa!
Głos Elise zelektryzował oboje. Odskoczyli od siebie, przeraŜeni jak dzieci.
- Masz ochotę na kawę? - zapytała Melanie.
- Jako środek uspokajający? Chyba nie mamy wyboru. - Wziął ją za rękę i
wyprowadził z pokoju.
Wieczór spędzony w salonie okazał się dla nich istną mordęgą. Elise relacjonowała
ostatnią rozmowę z dziećmi. Brenda i Eric spędzali wakacje swojego Ŝycia u babci na farmie i
brakowało im czasu, Ŝeby tęsknić za rodzicami. Melanie z Justinem, coraz bardziej
przygnębieni, wymieniali gorączkowe spojrzenia, a Damon śledził rozwój sytuacji szczerze
rozbawiony.
Justinowi przemknęła myśl o patio. MoŜe powinni wyjść na spacer… Spojrzał na
Elise, potem jednak poczuł na sobie świdrujący wzrok przyjaciela - i poddał się bez walki.
TuŜ po północy wszyscy jednocześnie rozeszli się do swoich sypialni.
O zaśnięciu nie było mowy. Przez godzinę kasłał, przekręcał się z boku na bok, w
końcu odrzucił z pasją kołdrę. Resztę nocy postanowił spędzić na patio. W dŜinsach i nie
zapiętej koszuli wyszedł na galerię, zamknął za sobą drzwi i, bezszelestnie jak kot, zbiegł po
schodach do ogrodu.
Melanie usłyszała ciche trzaśniecie drzwiami. A więc nie tylko ona cierpiała na
bezsenność. Próbowała wszystkiego: gorącej kąpieli, liczenia baranów, lektury nudnej
ksiąŜki. Myślała tylko o Justinie, który spał w sąsiednim pokoju.
Wyskoczyła z łóŜka, na przezroczystą koszulę narzuciła równie cienki jedwabny
szlafrok i wyszła przez balkon. Justin! On nie śpi… Zapomniawszy o butach, podreptała na
dół, trzymając się kurczowo poręczy schodów.
- Melanie! Przeziębisz się… w tym stroju.
- To samo mogę powiedzieć o tobie - dotknęła jego nagiego torsu.
- Na kiedy planujesz powrót do Stanów? - zapytał, głośno przełykając ślinę.
- Jeszcze się nie zdecydowałam. Damon z Elise wyjeŜdŜają za kilka dni. A ja… nie
wiem. MoŜe w ogóle nie wrócę do domu.
- Jak to?
- Myślałyśmy z Marią Teresą o załoŜeniu wspólnego interesu w tym mieście. Ona
nauczyłaby mnie hiszpańskiego, a ja ją prowadzenia rachunków.
- Myślałem, Ŝe po ostatnich przejściach z radością wrócisz pod skrzydła mamusi.
- Nie - roześmiała się. - Zrozumiałam, Ŝe chcę od Ŝycia trochę więcej, niŜ moŜe mi
zapewnić sklep z upominkami. Sprzedam go albo wydzierŜawię sama jeszcze nie wiem. Ale
na pewno coś się zmieni.
- A małŜeństwo?
- MałŜeństwo?
- Nie chciałabyś wyjść za mąŜ… pewnego dnia?
- Oczywiście, Ŝe tak! Ale tylko za człowieka, którego kocham.
- Aha…
Co za szaleństwo! Kiedy poprosił mnie o rękę, myślała Melanie, zachowałam się jak
ostatnia idiotka, powiedziałam "nie", bo nie uwierzyłam, Ŝe on naprawdę… Błądząc dłońmi
po jego skórze, czuła coraz bardziej napięte mięśnie, twardniejące pod jej palcami sutki.
- Oczywiście wiesz, co ze mną robisz? - wyszeptał.
- Oczywiście. I wiem, co czuję.
- Nie igraj ze mną, Melanie.
Kiedy zacisnął ręce na jej talii, przylgnęła do niego mocno, Ŝeby nie miał odwrotu.
- Tak się cieszę, Ŝe wróciłeś, Justinie, nigdy w Ŝyciu nie czułam się tak samotna.
- To reakcja na cięŜkie przeŜycia.
- W pewnym sensie. Na to, czego mnie nauczyłeś. Wpadłam w nałóg, kochany, nic na
to nie poradzę.
- BoŜe! Melanie, doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Ujął w ręce jej głowę. Całowali się gwałtownie, raniąc sobie zębami wargi, w jakiejś
chwili poczuła nawet w ustach słony smak krwi. JeŜeli do tej pory cokolwiek przed sobą
udawali, to teraz wszystkie te głupstwa straciły sens.
Justin odsunął się nagle, ujął w dłonie jej piersi, i opuszkami palców zaczął draŜnić
oba koniuszki jednocześnie. Zacisnęła zęby, kiedy przerwał. Jego ręka zsuwała się coraz niŜej
i zatrzymała miedzy udami. Rozsunęła je bez oporu, z westchnieniem ulgl.
- Melanie, pragnę ciebie tak bardzo…
- Ja teŜ. Kochaj mnie, Justin, nie mogę juŜ… Ty teŜ się męczysz, przecieŜ czuję to…
BoŜe, chodźmy do pokoju.
- Melanie, ale ja nie pragnę ciebie na jedną noc. Męczyłbym się jeszcze bardziej,
gdybym musiał jutro odejść.
- Nie musisz nigdzie odchodzić. Pójdę za tobą wszędzie, wszystko jedno dokąd,
rozumiesz?
- To znaczy, Ŝe… zostaniesz moją Ŝoną?
- Tak.
- Mimo Ŝe jestem za stary i mam starokawalerskie nawyki?
- To oświadczyny czy spowiedź?
- Tydzień temu nie chciałaś…
- Chciałam, ale myślałam, Ŝe ty tylko z uprzejmości…
- Ja?! Z uprzejmości? Musiałaś mnie pomylić z kimś innym.
- Postanowiłam, Ŝe zrobię wszystko, Ŝebyś nigdy nie poŜałował tego kroku.
- Nigdy nie poŜałuję. - Justin spowaŜniał. Wziął Melanie na ręce i zaczął wchodzić po
schodach. - Myślę, Ŝe wrócimy do tematu jutro rano.
- Nie wykręcaj się. Chcę spać z tobą. Sama nie zmruŜę nawet oka.
- Mam identyczny kłopot, ale rzecz w tym, Ŝe jeśli zostanę u ciebie, tym bardziej nie
zmruŜymy oka.
UłoŜył ją na łóŜku. Melanie zaczęła się rozbierać.
- Bądźmy logiczni - mówiła nie odrywając od niego wzroku. - Wolisz nie spać sam,
czy nie spać ze mną?
- No tak… WyobraŜam sobie, Ŝe tak będzie się kończyła kaŜda rozmowa w naszym
małŜeństwie. - Parsknęli zgodnym śmiechem.
Zasnęli tuŜ nad ranem, wyczerpani kolejną lekcją miłości, szczęśliwi i ukojeni.
Nie słyszeli hałasów na korytarzu ani delikatnego pukania do drzwi. Dopiero wyraźny
głos Elise wyrwał ich ze snu.
- Melanie, Damon proponuje, Ŝebyśmy… o BoŜe!
Melanie uniosła głowę z ramienia Justina i zobaczyła własną siostrę zamienioną w
słup soli. Elise stała tak kilka sekund, w końcu odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Bezszelestnie.
- Cholera! - mruknął Justin, patrząc z niesmakiem na drzwi. - Znów narozrabiałem!
- Nic złego nie zrobiłeś. - Melanie usiadła po turecku, zaciskając pięści. - Dlaczego
bierzesz na siebie winę za to, robiliśmy wspólnie? I to z przyjemnością - chciałam zauwaŜyć.
- Bo jestem starszy i bardziej doświadczony, powinienem był przewidzieć…
- Posłuchaj, staruszku, guzik mnie obchodzą twoje cholerne doświadczenia. A po
drugie, robi mi się słabo, kiedy słyszę o twoim zaawansowanym wieku. Zapamiętaj to sobie
raz na zawsze.
Justin opadł na poduszkę, krzyŜując ręce pod głową.
- Coś mi się zdaje - zaczął teatralnym głosem, z oczami wlepionymi w sufit - Ŝe nasze
małŜeństwo nie będzie sielanką. - Spojrzał na Melanie spod przymruŜonych powiek. - Nie
masz zamiaru zostać posłuszną Ŝoną, prawda?
- A marzy ci się taka? - Wątpiła przez chwilę, czy Justin Ŝartuje, czy mówi powaŜnie,
- Nie, BoŜe uchowaj, tylko nie to! - wybuchnął śmiechem. - Nigdy bym się nie
zakochał w kimś, kto będzie posłuszną Ŝoną. - Usiadł i pocałował jej odęte wargi. - Idę do
siebie, a ty spróbuj udobruchać moją przyszłą szwagierkę. A właśnie: kiedy się pobieramy?
- W południe?
- Wspaniale. Jak ja doŜyję tego południa?
Kiedy Damon wyszedł z łazienki, Elise siedziała nieruchomo w fotelu, wpatrując się
w okno. Blada jak ściana, w zaciśniętej dłoni trzymała chusteczkę.
- Co się stało? Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć.
- Wydaje ci się, Ŝe kogoś znasz - podniosła zapłakane oczy - Ŝe znasz człowieka od lat
i nagle okazuje się, Ŝe w ogóle nie masz pojęcia, jaki jest naprawdę!
- Kochanie? - Damon zamarł z przeraŜenia. - O co chodzi? Zrobiłem coś złego?
- Nigdy nie zapomnę, jakie zrobił na mnie wraŜenie, kiedy zobaczyłam go po raz
pierwszy: ten jego spokój, pewność siebie, uczynność… Wyglądał na człowieka, który nie
skrzywdziłby nawet muchy…
Damonowi zakręciło się w głowie. Poczuł, Ŝe to on zemdleje, zanim dowie się całej
prawdy.
- Elise… chcesz powiedzieć, Ŝe zakochałaś się w kimś innym?
- Och, Damon, ufałam mu. Do tego stopnia, Ŝe powierzyłabym mu własne Ŝycie, Ŝycie
twoje i naszych dzieci. I Melanie.
- Czy mówisz o Justinie? - Damon odzyskiwał oddech.
- Tak, o Justinie, który udawał naszego przyjaciela, a przez cały czas uwodził moją
siostrę! I uwiódł!
- Powiedz mi, co się dokładnie wydarzyło, moŜe znajdziemy jakieś sensowne
wyjaśnienie.
- Nie chcę słuchać Ŝadnych wyjaśnień! Dobrze wiem, co widziałam.
- Więc co widziałaś?
- Zajrzałam do pokoju Melanie. Pukałam, ale nie odpowiadała, pomyślałam, Ŝe śpi…
- I co zobaczyłaś?
- Justina i Melanie w jednym łóŜku.
- Aha.
- Nie jesteś zdziwiony?
- Niespecjalnie.
- Bo wcale cię nie obchodzi, co się stanie z moją siostrą!
- Elise, wysłuchaj mnie. Twoja siostra jest dorosłą kobietą. Ma dwadzieścia pięć lat,
prawda?
Kiwnęła głową.
- Justin jest w niej zakochany po uszy juŜ od kilku lat, chociaŜ sam nie zdawał sobie z
tego sprawy. AŜ do spotkania z Melanie w Kolumbii. Swoją drogą, ta przygoda miała bardziej
dramatyczny przebieg, niŜ zeznała wesolutko Melanie. Dość juŜ mam tych rodzinnych
kłamstw, które popełniamy w imię szlachetnych pobudek, Ŝeby nie urazić czyichś uczuć, Ŝeby
nie denerwować mamusi i tak dalej! Melanie nie chciała cię martwić, jak zwykle, a ja cię
zmartwię i powiem, jak było naprawdę. Choćby po to, Ŝebyś zrozumiała, Ŝe Justin jest w
porządku. Kiedy zostali porwani przez pewnego przemytnika kokainy…
- Porwani?!
- Justinowi udało się przekonać faceta, Ŝe on i Melanie są małŜeństwem. Oszczędzę ci
opowieści, co by się stało, gdyby ich rozdzielił. Zapytaj Melanie. Tak więc przez tydzień
twoja siostra i mój przyjaciel mieszkali razem, razem jedli i spali w jednym łóŜku. Justin ją
chronił. Dziwisz się jeszcze czemukolwiek? Czy na jej miejscu, gdybyś znalazła się ze mną w
podobnej sytuacji, zachowałabyś cnotę?
- Pewnie, Ŝe nie… Czy ona go kocha?
- A jak sądzisz? PrzecieŜ to twoja siostra. Sądzisz, Ŝe poszłaby do łóŜka z facetem, do
którego nic nie czuje, za którego nie chciałaby wyjść za mąŜ?
- Wyjść za mąŜ?
- Stąd cała afera. Jego nagły wyjazd, a teraz powrót. Justin poprosił Melanie o rękę i…
dał jej trochę czasu do namysłu. Sądząc po tym, co widziałaś, tym razem nie dostał kosza.
- Nie miałam pojęcia… - wydusiła z siebie Elise po chwili milczenia.
- Ja teŜ o niczym nie wiedziałem, póki nie nakryłem ich w jednym łóŜku, w pokoju
hotelowym. Wiesz, co im kupimy w prezencie ślubnym? Zamek do drzwi sypialni!
Elise zaczęła odzyskiwać humor.
- Och, Damonie, powinnam Justina przeprosić za to, co tu wygadywałam. Ale, wierz
mi, byłam kompletnie zaskoczona!
- Nie musisz mi tego tłumaczyć. W pierwszej chwili myślałem, Ŝe go rozerwę na
kawałki. Miałem ochotę go zabić. Najlepiej zrobimy, jeśli damy im teraz spokój. Niech robią,
co chcą. My nikogo nie słuchaliśmy, prawda?
- Nie.
- A więc czas się rozstać z siostrzyczką, Elise. Ona rozwinęła skrzydła i ma Justina,
który, jak znam Ŝycie, będzie ją rozpieszczał jeszcze bardziej niŜ ty i matka.
- Czuję się jak idiotka, Damonie. Jak ja im spojrzę w oczy? Wparować tak do cudzego
pokoju…
Damon przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Wymyślisz coś, kochanie. Nie takie rzeczy potrafiłaś załatwić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Melanie szczotkowała włosy, myśląc o Justinie. Byt bardzo zakłopotany niefortunnym
spotkaniem z Elise, Dlaczego nie zamknęli drzwi?
Swoją drogą, to dziwne… Przejął się tym bardziej niŜ ona sama. Nie do wiary.
Od lat, właściwie od urodzenia, Melanie liczyła się z kaŜdym słowem, kaŜdą opinią
członków swojej rodziny. Dawała im oczywiście odpór, ciągle o coś walczyła, ale traciła na te
potyczki mnóstwo czasu, zamiast Ŝyć własnym Ŝyciem.
I oto nagle wszystko się zmieniło. Czuła, Ŝe moŜe robić, co chce, nie musi na nic
reagować. To ich sprawa, czego się po niej spodziewają. Sama będzie wyraŜać swoją wolę,
swój charakter, bez Ŝadnych wyrzutów sumienia. Nie pojedzie do Indii, Ŝeby udowodnić, Ŝe
nie boi się słoni. Niczego nie musi udowadniać.
To przebudzenie zawdzięczała Justinowi. Musiała go poznać, Ŝeby zacząć Ŝyć inaczej.
On nigdy nie zabiega o wolność, o to, Ŝeby go lubiano lub szanowano. Zna swoją wartość,
nigdy nie przypomina ludziom, kim jest. Po prostu jest.
Spojrzała na zegarek. Prawie dziewiąta. Ciekawe, czy zdąŜą ze ślubem do południa.
ZdąŜą, ale powinna się pospieszyć. Związała włosy w koński ogon i zaczęła się ubierać.
Justin zszedł do jadalni.
- Dzisiaj śniadanie w plenerze! - zawołał Damon ze środka patia. - Jesteś drugi -
przywitał Justina wyjątkowo radośnie, nalewając mu kawy z dymiącego dzbanka. Potem
usiadł, podnosząc do ust filiŜankę. - Mmm. Nie ma to jak smak kolumbijskiej kawy.
- No dobrze, przestań się wygłupiać - mruknął Justin. - Wiem, jaki ze mnie idiota,
więc ulŜyj sobie od razu. MoŜesz mi nawymyślać.
- Zakładam, Ŝe powiedziała sakramentalne "tak" - powiedział z uśmiechem.
Justin skinął głową, czując, Ŝe płoną mu uszy.
- Wspaniale. Kiedy ślub?
- Melanie chce, Ŝebyśmy pobrali się dzisiaj w południe.
Damon wylał kawę na swoją świeŜo uprasowaną koszulę - ku nie tajonej satysfakcji
Justina.
- Południe, powiadasz? Dzisiaj?!
- Tak Ŝyczy sobie Melanie.
- Ale po diabła ten pośpiech? PrzecieŜ mówiłeś… Ŝe nie jest w ciąŜy.
- Mówiłem - Justin szepnął z niesmakiem - i nie jest, ale nie musisz rozgłaszać tej
nowiny wszem i wobec.
- Przepraszam! Więc po co ten pośpiech?
- Zdaje się, stary, Ŝe ja i Melanie cierpimy na tę samą nieodwracalną przypadłość.
Przyzwyczailiśmy się do spania w jednym łóŜku. Oddzielnie nie moŜemy zmruŜyć oka.
- Rzeczywiście, nie wyglądasz na wyspanego.
- Staramy się coś z tym zrobić.
- Nie wątpię - Damon wybuchnął śmiechem.
Justin mu zawtórował.
- Dzień dobry. - Nadeszła Elise i swoim naturalnym, ciepłym uśmiechem obdarzyła
obu męŜczyzn, wprawiając Justina w osłupienie. - Zdaje się, Ŝe wydarzyło się coś zabawnego.
- Nie wydaje ci się śmieszne, kochanie - zwrócił się do niej Damon - Ŝe taki stary koń
jak Justin zdecydował się na małŜeństwo? Naprawdę nie myślałem, Ŝe doŜyję tej chwili.
- Mmm, nigdzie nie piłam lepszej kawy.
Elise za nic nie mogła zrozumieć, dlaczego jej niewinna uwaga sprawiła, Ŝe obaj
męŜczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Dzień dobry - na horyzoncie pojawiła się Melanie. - Ale piękny dzień, prawda?
- Tak - zgodziła się Elise. - Cudowny. Ale jeśli chcesz pochwalić kawę, przygotuj się
na to, Ŝe ci dwaj cię obśmieją.
- O czym ty mówisz?
- Sama chciałabym zrozumieć, dlaczego Justin z Damonem zachowują się, delikatnie
mówiąc, dziwnie. Jakby przedawkowali.
- Protestuję - obruszył się Damon. - Po prostu… rozmawialiśmy o ślubach i takich tam
sprawach…
Justin sięgnął po rękę Melanie, która na słowa Damona zmarszczyła brwi. CzyŜby
miała mu za złe, Ŝe rozmawiał o ślubie z jej rodziną?
- Justin i ja mamy zamiar się pobrać, jeśli o tym była mowa.
- To cudowna wiadomość - powiedziała Elise. - Jesteście dla siebie stworzeni.
Ustaliliście datę ślubu?
- No… niezupełnie, chcieliśmy to uzgodnić z wami.
- Co byście powiedzieli na dwunastą w południe? Dzisiaj? - zagrzmiał Damon.
- Dzisiaj! - zawołała Elise. - AleŜ, Damon, trzeba coś kupić, jakieś przyjęcie… - na
widok miny, którą zrobiła Melanie, głos zamarł jej w ustach.
- Powiedziałeś mu, prawda? - syknęła złowrogo.
- Powiedziałem, Ŝe chcę się z tobą oŜenić jak najszybciej.
- Ale to świetny pomysł! Czy ktoś z was ma pojęcie, jak się załatwia ekspresowe śluby
w Kolumbii?
- Maria Teresa by wiedziała - odpowiedziała uspokojona nieco Melanie. - Ale
wyjechała do miasta. Musimy na nią poczekać.
- No trudno - Damon pokiwał głową. - Zdaje się, Ŝe dzisiaj nie zdąŜycie się pobrać. A
szkoda. MoŜe na te kilka nocy spróbujecie pigułek nasennych.
- Damon! - Elise pomyślała o ulubionych pigułkach nasennych swojego męŜa.
Justin i Melanie spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami, za to Damon, który
zrozumiał, jak zinterpretowała jego słowa Elise, wybuchnął głośnym śmiechem.
- Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy ślubu, kochanie - szepnął Justin
do ucha Melanie.
Otworzyła ostroŜnie jedno oko. W pokoju panował półmrok.
- Justin, jeszcze jest ciemno.
- Nie chciałbym zmarnować ani minuty dzisiejszego dnia. - Wsunął ręce pod kołdrę i
powolnymi ruchami zaczął masować jej biodra. - Naprawdę jesteś taka śpiąca?
- Przypominam ci, Ŝe wieczorem strasznie długo cierpieliśmy na bezsenność. -
PołoŜyła głowę na jego ramieniu i mocno przytuliła się do męŜa.
- Nie pamiętam, Ŝebyś się choć raz poskarŜyła.
- Nie. Ani razu.
- Nie chcesz chyba przespać tego dnia, co?
- Oczywiście, Ŝe nie.
Melanie usiadła, przecierając oczy. Dlaczego zakochała się w takim rannym ptaszku?
Na pewno opatrzność wiedziała, co robi. MoŜe bez niego przespałaby Ŝycie…
- Myślałem, Ŝe zabiorę cię na śniadanie, potem pojechalibyśmy na przejaŜdŜkę…
- Dzisiaj jest wtorek, kochany. Nie idziesz do biura?
- W naszą rocznicę? Wykluczone.
- To nasza rocznica, a nie święto państwowe.
- Pogadam o tym z Jorgem. Zna ludzi z rządu. Hm, zdaje się, Ŝe nie tylko zna, ale jest
spokrewniony z większością ministrów. MoŜe przygotują odpowiednią ustawę…
- W porządku. Masz dzisiaj wolne. Czy Maria wie, Ŝe nie przyjdziesz?
- Od dawna ma to zaznaczone w kalendarzu. Na czerwono.
- Traktujesz bardzo serio tę rocznicę, prawda? - Melanie dotknęła jego twarzy.
- Właśnie. To najwaŜniejsza data w moim Ŝyciu. Nigdy przedtem ani potem nie
miałem tylu kłopotów. Myślałem nawet, Ŝe tego dnia nie doŜyję.
- Nie było tak źle! - zachichotała.
- O nie! Było świetnie! Musiałem tylko polecieć po twoją matkę, siostrzeńca i
siostrzenicę, urządzić przyjęcie. Ty nie miałaś głowy do drobiazgów, bo całymi dniami
biegałyście po sklepach.
- Pamiętam - westchnęła. - Było cudownie.
- Bardzo. Nawet nie wiesz, ile zimnych pryszniców wziąłem w czasie przedślubnej
kwarantanny.
- Rzeczywiście, warunki nam nie sprzyjały. Ale za to miodowy miesiąc…
- Jaki miodowy miesiąc?
- Nasz miodowy miesiąc.
- Melanie, nie zaznaliśmy tego luksusu. Przywiozłem cię do Buenos Aires,
zapakowałem do łóŜka na trzy dni, a potem musiałem wrócić do pracy.
- Wiem. Było wspaniale - westchnęła.
- Łatwo cię zadowolić.
- Nie powiesz, Ŝe rozbawienie ciebie przychodzi mi z trudem.
Justin przyciągnął Melanie, zaczął całować jej szyję, i nagle przerwał.
- Nie. Nie zrobię tego.
- Czego?
- Nie spędzę pierwszej rocznicy naszego ślubu w łóŜku.
- Dlaczego nie?
- Bo chcę cię gdzieś zabrać, potańczyć, pojechać na wybrzeŜe, zrobić dla ciebie coś
wyjątkowego, Ŝebyś wiedziała, jak cię kocham.
- Justin?
- Uhm?
- Nie sądzisz, Ŝe ja wiem, jak mnie kochasz? KaŜdej nocy przekonuję się o tym.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe wolisz nie iść do restauracji, ani na przejaŜdŜkę, ani do
klubu?
- Chcę być z tobą, robić, co chcesz, co sprawia ci radość.
- To sprawia mi radość - musnął wargami jej szyję, potem zsunął się niŜej i pocałował
obie piersi. - I to sprawia mi radość…
Przez długą chwilę uŜywali tylko języka szeptów i westchnień, aŜ wreszcie Justin
opadł na plecy z zamkniętymi oczami.
- Co za szatan ma nad nami władzę? Jak sądzisz, Melanie, czy dziesiątą rocznicę ślubu
uda nam się spędzić mniej banalnie?