background image

.. 

  

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Widziała  przed  sobą  ścianę  ulewnego  deszczu  i  wartki  błotnisty  potok,  w  którym 

całkiem ugrzęzły jej buty. Melanie Montgomery trzęsła się z zimna i ze zmęczenia, z trudem 
utrzymując  rozpostarty  nad  głową  prochowiec.  Kiedy  wychyliła  w  końcu  głowę,  ujrzała 
wyjątkowo posępny krajobraz. Kolumbijska dŜungla tonęła w sinej, dymiącej mgle. Dopiero 
na  linii  horyzontu  majaczyły  postrzępione  szczyty  gór,  przypominając  jej,  jakby  nie  dosyć 
miała  zmartwień,  Ŝe  do  domu  było  strasznie  daleko.  Po  raz  pierwszy,  odkąd  przyjęła 
zaproszenie  Marii  Teresy,  Ŝałowała  swej  pochopnej  decyzji.  W  kaŜdym  razie  zaczęła  się 
zastanawiać, czy nie przeholowała z samodzielnością. Matka powstrzymywała ją oczywiście 
przed  tym  „szczeniackim  wybrykiem",  wymieniając  tysiąc  nieszczęść,  jakie  mogą  się 
przydarzyć samotnej dziewczynie podróŜującej po obcym kraju. Melanie znała tę czarną listę 
na pamięć. Długo by mogła opowiadać o losie najmłodszego dziecka w rodzinie... Nawet Paul 
i Elise, zaledwie kilka lat od niej starsi, z jakiegoś tajemniczego powodu nie raczyli uznać, Ŝe 
ich  dwudziestopięcioletnia  „siostrzyczka"  stała  się  dorosłą  kobietą.  Nadal  traktowali  ją  jak 
zbuntowaną nastolatkę. Więc cóŜ dopiero mówić o matce…  

Philip  zaproponował  jej  ucieczkę  w  małŜeństwo,  ale  uznała  ten  krok  za  zbyt 

drastyczny.  I  dość  ryzykowny.  W  końcu  chodziło  o  wyrwanie  się  spod  nadopiekuńczych 
skrzydełek  rodziny,  a  nie  schronienie  pod  inne  skrzydła.  Bardzo  ich  wszystkich  kochała, 
jednak doszła do wniosku, Ŝe przebrali miarkę.  Zwłaszcza Elise miała denerwujący zwyczaj 
węszenia i wtrącania się do Ŝycia młodszej siostry przy kaŜdej okazji. Jakby wychowywanie 
dwójki własnych dzieci nie pochłaniało jej dostatecznie duŜo czasu i energii. 

Tak więc Melanie, nie zwaŜając na katastroficzne przepowiednie matki, z milczącym 

uporem  przygotowywała  się  do  podróŜy.  Zapewne  ten  sam  wrodzony  upór  sprawił,  Ŝe  mały 
sklep  z  upominkami,  który  zaczęła  prowadzić  po  ukończeniu  college'u,  rozkwitł  jak  za 
dotknięciem  czarodziejskiej  róŜdŜki.  Po  trzech  latach  mogła  być  z  niego  naprawdę  dumna. 
Zdobyła  klientów,  którzy  przyjeŜdŜali  do  ich  małego  miasteczka  w  północno-wschodnim 
Tennessee z odległych okolic po to tylko, Ŝeby sprawdzić, czy wymyśliła lub sprowadziła coś 
nowego. Zaproszenie od Marii Teresy nadeszło akurat w momencie, kiedy poczuła się swoim 
zajęciem znuŜona. 

Po podróŜy do Ameryki Południowej spodziewała się nie tylko turystycznych wraŜeń, 

ale  i  świeŜych  pomysłów  na…  upominki.  Z  Marią  Teresą  przyjaźniły  się  przez  cztery  lata 
college'u.  W  kaŜde  wakacje,  kiedy  Kolumbijka  wybierała  się  do  swojego  domu  w  Villa 
Yicencias, błagała przyjaciółkę, Ŝeby z nią pojechała. 

Jednak  zawsze  miały  pecha.  Zawsze  coś  krzyŜowało  im  plany.  Tym  razem  Melanie 

podjęła  nieodwołalną  decyzję.  Musiała  tylko  dotrzeć  pod  właściwy  adres.  Potoczyła 
wzrokiem po szarym, mokrym krajobrazie i cięŜko westchnęła. Och, Ŝeby z tej mgły wyłonił 
się nagle autobus i zabrał ich stąd… 

Mogło być jeszcze gorzej, pomyślała natychmiast. Gdyby nie przewodnik, czułaby się 

jak  ostatnie  Ŝywe  stworzenie  na  tonącej  w  deszczu  planecie.  Zaczęła  wypatrywać  sylwetki 
Julia w wąwozie, do którego stoczył się samochód. Dostrzegła tylko pojazd, kilkaset metrów 

background image

poniŜej  drogi,  przewrócony  na  bok  i  zatopiony  do  połowy  w  błotnistej  mazi.  Gdyby  nie 
błyskawiczny refleks Julia, spadliby tam oboje razem z samochodem. Zorientował się nagle, 
Ŝ

e gigantyczna lawina błota porywa ich ze sobą, Ŝe nie mają najmniejszej szansy na ucieczkę. 

Wrzasnął,  Ŝeby  skakała.  Melanie  zrobiła  to  natychmiast  -  bez  wahania,  zadziwiająco 
sprawnie. Auto potoczyło się po śliskim zboczu, a Julio, oniemiały,  czekał, aŜ się zatrzyma. 
Potem  zszedł  do  niego  ostroŜnie,  obszedł  dookoła  kilka  razy,  kręcąc  rozpaczliwie  głową. 
WysłuŜone  cztery  kółka  były  jego  narzędziem  pracy,  źródłem  utrzymania  rodziny,  a  tu 
koniec… 

Cholerny świat, pomyślała Melanie. W tej okolicy trudno mu będzie wyczarować jakiś 

porządny  dźwig.  Według  mapy,  Villa  Vicencias  dzieli  od  Bogoty  nie  więcej  niŜ  sto 
trzydzieści  kilometrów.  Drobiazg,  myślała  jeszcze  na  lotnisku.  W  Tennessee  taką  trasę 
przemierza  się  w  niespełna  dwie  godziny.  Tutaj  jednak  musieli  pokonać  potęŜny  łańcuch 
górski  (droga  wznosi  się  miejscami  do  trzech  tysięcy  sześciuset  metrów  ponad  poziom 
morza),  Ŝeby  dotrzeć  do  otoczonego  dŜunglą  miasta.  Niestety,  pogoda  zatrzymała  ich  w 
wysokich  górach,  z  dala  od  ludzkich  osad,  bez  Ŝadnej  nadziei  na  pojawienie  się  w  mgle 
autobusu.  

Ciekawe, co by zrobiła Elise na moim miejscu? Tylko Ŝe siostra nigdy nie znalazłaby 

się w podobnej sytuacji. Elise nie podjęła w swoim Ŝyciu ani jednej pochopnej decyzji. Ciągłe 
porównywanie Melanie do Elise było najbardziej irytującym zwyczajem ich matki. Elise nie 
miała  nigdy  Ŝyłki  podróŜniczej.  Skończyła  college,  została  pielęgniarką,  a  potem  zaczęła 
wieść  przykładne  Ŝycie.  Po  pierwszym  nieudanym  małŜeństwie  wyszła  za  Damona  Trenta  i 
odtąd, nareszcie w swoim Ŝywiole, z radosnym oddaniem grała rolę matki i Ŝony. 

Melanie  od  dzieciństwa  prześladowało  pytanie  dorosłych:  „Dlaczego  nie  bierzesz 

przykładu  ze  swojej  siostry?"  Zacisnęła  odruchowo  szczęki.  Z  wyglądu  prawie  bliźniaczki: 
blondynki  o  skandynawskiej  urodzie,  chociaŜ  włosy  Melanie  były  nieco  jaśniejsze,  o  lekko 
srebrnym odcieniu, cienkie, ale bardzo gęste. Jak to dobrze, Ŝe zaplotła je przed wyjazdem w 
warkocz! Ładnie by teraz wyglądała z zabłoconą szopą. Zielone oczy sióstr prawie nie róŜniły 
się  odcieniem.  Obie  były  wysokie…  i  na  tym  kończyło  się  podobieństwo.  Melanie  tryskała 
Ŝ

yciem, z otwartymi ramionami witała kaŜdy nowy dzień. I nie bała się ryzyka. Jako dziecko 

zamęczała dorosłych pytaniami płynącymi z niewyczerpanego źródła jej ciekawości. 

Ocknęła się z zamyślenia. Powinna myśleć tylko o tym, jak wydostać się z tarapatów. 

To  nie  Stany,  gdzie  pierwszy  zatrzymany  kierowca  podwiózłby  ją  do  najbliŜszego  domu,  w 
którym zapytałaby, czy  moŜe skorzystać z telefonu i po kłopocie. Od kilku godzin nikt tędy 
nie przejeŜdŜał, Ŝadnych śladów Ŝycia w zasięgu wzroku… Poczuła gęsią skórkę na plecach. 
Nigdy dotąd nie czuła się tak bezradna i samotna. 

-  Julio?  Gdzie  jesteś?  -  usłyszała  własny  zdławiony  głos  i  jakiś  szelest  za  plecami. 

Odwróciła  się  gwałtownie.  Jej  przewodnik  oddychał  cięŜko,  nadaremnie  próbując  wytrzeć 
twarz z błota. 

- Przykro mi, senorita Montgomery, nie udało mi się wyjąć pani bagaŜu. 

Pogratulowała  sobie  trzeźwości  umysłu.  W  ostatniej  chwili  przed  skokiem  złapała 

torebkę z pieniędzmi i paszportem. Szkoda, Ŝe nie mogą się na razie do niczego przydać… 

- Co my teraz zrobimy? - spytała. 

background image

Julio wzruszył ramionami. Melanie zrozumiała z jego opowieści w czasie podróŜy, Ŝe 

zbliŜa się do pięćdziesiątki, ma sześcioro dzieci, w tym dwoje juŜ dorosłych mieszkających w 
Kartagenie, i jest bardzo szczęśliwy, Ŝe dzięki tej „fantastycznej maszynie" zarabia na godne 
Ŝ

ycie całej ósemki. 

Stali w milczeniu, pogrąŜeni w rozpaczy. Słowa pocieszenia na nic by się zdały, nawet 

gdyby Melanie potrafiła je wykrztusić. Widziała na własne oczy, jak ten cudowny samochód, 
od  którego  zaleŜał  los  wielkiej  rodziny,  stoczył  się  jak  piłka  po  błotnistym  stoku.  Groza. 
Pierwszy odezwał się Julio. 

-  Tam  dalej,  kilka  albo  kilkanaście  kilometrów  stąd,  jest  jakaś  osada.  Nie  ma  innego 

wyjścia. Musimy iść na piechotę. 

 

 

 

 

Tymczasem…  Na  przeciwległym  krańcu  kontynentu,  w  Buenos  Aires,  Justin  Drake, 

przedstawiciel  Treńt  Enterprises  w  Ameryce  Południowej,  prowadził  waŜne  negocjacje  z 
potencjalnym wspólnikiem firmy. Choć znał hiszpański, wytęŜał całą swoją uwagę, Ŝeby nie 
uronić ani słowa Argentyńczyka, który mówił z prędkością karabinu maszynowego. 

-  Musi  pan  zrozumieć  -  powiedział  dobitnie  Jorge  Villaneuva  -  Ŝe  zawarcie  spółki  z 

Trent Enerprises leŜy takŜe w interesie firmy, którą ja reprezentuję, ale nie mogę podjąć takiej 
decyzji bez zgody moich dyrektorów. Nie wątpię, Ŝe pan rozumie… 

- Oczywiście, Ŝe rozumiem - odpowiedział Justin z lekkim uśmiechem. Argentyńczyk 

stracił zimną krew, a o to mu właśnie chodziło… - JednakŜe liczymy na konkretną odpowiedź 
w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. W innym razie zmuszeni będziemy zmienić plany. 

-  AleŜ  to  niemoŜliwe!  -  wybuchnął  Jorge.  -  Trzeba  być  cudotwórcą,  Ŝeby  w  dwa  dni 

zwołać  wszystkich  członków  rady  na  specjalne  posiedzenie.  Chyba  zgodzi  się  pan…  - 
przerwał, gdy w drzwiach pojawiła się sekretarka. 

-  Proszę  mi  wybaczyć,  senor  Drake.  Senor  Trent  dzwoni  z  Chicago.  Powiedział,  Ŝe 

musi z panem niezwłocznie rozmawiać. 

Justin  spojrzał  na  Argentyńczyka,  który  wyraźnie  zbladł.  Przeprosił  go  natychmiast  i 

wyszedł do swojego gabinetu.  

- Damon?  

-  Cześć,  Justin.  Przepraszam,  wiem,  Ŝe  rozmawiasz  z  Villaneuvą,  ale  nie  mogłem  z 

tym czekać. 

- Co się stało? 

background image

- Kiedy najwcześniej mógłbyś wylecieć z Buenos Aires? 

- Wylecieć?! Sam wiesz, Ŝe prowadzę niezwykle delikatne pertraktacje.  

-Wiem. Nie prosiłbym cię o pomoc w błahej sprawie.  

Damon  Trent  był  nie  tylko  jego  pracodawcą,  ale  najbliŜszym  przyjacielem.  I  rzadko 

prosił o pomoc kogokolwiek. Justin zdrętwiał. Damon musiał wpaść w prawdziwe tarapaty. 

- Jasne. Mów, co mam robić. 

- Chcę, Ŝebyś poleciał do Bogoty. Siostra Elise zniknęła. 

- Melanie… - Justina oblał zimny pot - zginęła w Kolumbii? A co za licho poniosło ją 

właśnie tam?! 

-  Z  tego  co  zrozumiałem,  wybrała  się  w  odwiedziny  do  koleŜanki.  Szkoda  gadać. 

Poleciała  trzy  dni  temu.  Przysięgła,  Ŝe  zadzwoni,  gdy  tylko  dotrze  na  miejsce. 
Telefonowaliśmy  do  przyjaciółki.  Ona  teŜ  nie  dostała  Ŝadnej  wieści.  Pomyślała,  Ŝe  Melanie 
odłoŜyła wyjazd. 

- A wiesz przynajmniej, czy dotarła do Kolumbii? 

-  Tak.  Pierwszą  noc  spędziła  w  hotelu  "Tequendama"  w  Bogocie,  ale  rankiem  się 

wymeldowała. Nie mamy pojęcia, dokąd pojechała, ale tak na zdrowy rozum musiała wynająć 
jakiś samochód i ruszyć do Villa Vicencias. 

- Cholera! Musiała upaść na głowę, Ŝeby pakować się tam sama! 

- Powiedz jej to osobiście - odrzekł sucho Damon. 

- Spokojna głowa. Powiem jej duŜo więcej. Jak tylko odnajdę gówniarę. 

- Masz nadzieję, Ŝe ci się uda? 

Justin  wyobraził  sobie,  co  mogło  spotkać  samotną  młodą  kobietę  w  Kolumbii,  ale 

tylko głośno przełknął ślinę i odpowiedział opanowanym głosem: 

- Znajdę ją, Damon. JuŜ mnie tu nie ma. 

- Dzięki, Justin. 

- Dobrze, Ŝe zwróciłeś się z tym do mnie. Szkoda tylko, Ŝe nie wiedziałem wcześniej o 

tej wyprawie. 

-  Szczerze  mówiąc,  prawie  nikt  nie  wiedział.  Kiedy  zadzwoniła  do  nas  jej  matka, 

Melanie była juŜ w drodze. 

Justin  spotkał  ją  tylko  raz  w  Ŝyciu,  dobrych  kilka  lat  temu,  kiedy  była  uczennicą. 

Pamiętał,  Ŝe  miała  zielone,  błyszczące  oczy  i  rozbrajający  uśmiech.  Mimo  młodego  wieku 

background image

zdawała  się  doskonale  wiedzieć,  co  chce  zrobić  ze  swoim  Ŝyciem.  Ilekroć  Elise  próbowała 
skrytykować jej plany albo do czegoś namówić, dziewczyna stawała okoniem. Wyglądała na 
rogatą duszę, ale Ŝeby do Kolumbii… Na samotną wycieczkę?! 

Przypomniał sobie, Ŝe nie skończył rozmowy z Damonem. 

- Będę z tobą w kontakcie. 

- W porządku. Aha, jeszcze jedno… - Damon zawiesił głos. 

- Co takiego? 

- Nie ryzykuj, Justin. Spróbuj się dowiedzieć, gdzie ona jest… jeśli to moŜliwe, ale nie 

baw się w bohatera. Proszę cię. 

-  Kto?  Ja?  Za  wiele  lat  spędziłem  w  gabinecie  za  biurkiem,  Ŝeby  sprawdzać  swoje 

kwalifikacje na bohatera. 

-  Tylko  Ŝe  ja  pamiętam,  co  robiłeś,  zanim  zacząłeś  pracować  u  mnie,  więc  nie 

czarujmy się. Wilka zawsze ciągnie do lasu. Bądź ostroŜny, stary. 

- Dobrze, dobrze. Swoją drogą, dziękuję, Ŝe mi przypomniałeś stare czasy. Mógłbym 

odnowić niektóre kontakty. 

- A czy mógłbyś tego nie robić? 

- Nie bój się. I tak wrócę do ciebie. 

- Dzięki za pocieszenie. 

- Drobiazg. 

Justin  odłoŜył  słuchawkę,  ale  wpatrywał  się  w  nią  jeszcze  kilka  sekund,  zbierając 

myśli. Połączył się z Marią. 

- Zamów bilet na najbliŜszy samolot do Bogoty. Rezerwacja w jedną stronę. 

Musi  jeszcze  pojechać  do  domu,  Ŝeby  się  przebrać.  W  garniturze  biznesmena  nie 

zrobiłby  dobrego  wraŜenia  w  tych  kilku  zakątkach  Kolumbii,  które  zapamiętał  najlepiej  i 
których nie zapomni do końca Ŝycia… 

BoŜe, nie mogła wybrać gorszego miejsca na świecie. Przysiągł sobie kilka lat temu, 

Ŝ

e  nigdy  tam  nie  wróci.  Ale  tak  to  juŜ  bywasz  niektórymi  deklaracjami.  Czają  się  na 

człowieka,  Ŝeby  dopaść  go  w  najmniej  spodziewanym  momencie  i  zrobić  "zygu,  zygu". 
Naprawdę nie ma wyjścia… 

Był juŜ przy drzwiach, kiedy przypomniał sobie o Villaneuvie. 

background image

-  Wybaczcie,  panowie  -  zaczął  w  progu  sali  konferencyjnej  -  ale  musimy  przerwać 

nasze spotkanie. Zmuszają mnie do tego nadzwyczajne okoliczności. Mam nadzieję, Ŝe wrócę 
za tydzień i będę do panów dyspozycji. 

-  Za tydzień!  - powtórzył nieswoim głosem Jorge. - A  więc pan Trent odrzuca nasze 

warunki? 

- Tego nie powiedziałem. 

- Ale sytuacja jest dostatecznie wymowna. Proszę mi dać kilka godzin… 

- Nie mam nawet czasu. Muszę zdąŜyć na samolot. 

-  Gdzie  zatem  moŜemy  pana  znaleźć?  Dokąd  dzwonić,  kiedy  tylko  dostanę  formalną 

zgodę? 

-  Proszę  zostawić  wiadomość  -  odpowiedział  Justin  po  chwili  milczenia  -  w  hotelu 

"Tequendama"  w  Bogocie.  -  Dostrzegł  ulgę  w  oczach  Argentyńczyka,  który  doskonale 
wiedział, Ŝe Trent Enterprises nie prowadzi Ŝadnych interesów w Kolumbii. 

PoŜegnali  się  pospiesznie,  a  Justin  wrócił  myślami  do  Melanie.  Co  teŜ  się  mogło 

wydarzyć? 

Kilka  godzin  później  wciąŜ  zadawał  sobie  to  samo  pytanie.  W  hotelu  doskonale 

pamiętali,  kiedy  się  wymeldowała,  i  Ŝe  jakiś  człowiek  pomagał  wynosić  jej  bagaŜe.  Nic 
więcej.  śadnych  śladów,  nie  potrafili  nawet  podać  rysopisu  męŜczyzny  ani  marki  jego 
samochodu.  Justin  poczuł  się  wściekle  bezradny.  Jedyne,  co  mu  pozostawało,  to  wynająć 
samochód i podąŜyć przez góry "najprostszą" drogą, która wiodła do Villa Vicencias. Deszcz 
nie ułatwiał sprawy. Kiedy juŜ znalazł pojazd i kierowcę, dowiedział się, Ŝe trasa jest trudna, 
a po kilku dniach ulewnych deszczy wręcz karkołomna. Uchwycił się więc nadziei, Ŝe tylko 
pogoda  zatrzymała  Melanie  w  drodze.  Nie  mógł  się  doczekać  tego  spotkania.  JuŜ  on  jej 
uświadomi - w kilku krótkich lekcjach - co moŜe przydarzyć się młodej damie podróŜującej 
samotnie  po  obcym  kraju.  Jednocześnie  modlił  się  w  duszy,  Ŝeby  pierwszej  lekcji  nie  miała 
juŜ za sobą. 

 

 

 

 

 

Chyba po raz pierwszy  w Ŝyciu Melanie narzekała na swój los. Domiasteczka dotarli 

po zmierzchu. Ulice z powodu słoty były opustoszałe, ani śladów Ŝycia, na szczęście jednak 
Julio zachowywał się tak, jakby najgorsze mieli za sobą. Znalazł nocleg, potem zaczął szukać 
ekipy ratowniczej, która wyciągnęłaby samochód. Czyli nie poddał się… Nigdy nie czuła się 
tak  samotna.  Jej  słaba  znajomość  hiszpańskiego  okazała  się  bezuŜyteczna.  Ludzie  tutaj 

background image

mówili  zbyt  szybko,  Ŝeby  mogła  wychwycić  więcej  niŜ  dwa  albo  trzy  słowa.  Nie  było  teŜ 
telefonów, a więc Ŝadnej szansy na kontakt z Marią Teresą.  

Zastanawiała  się  rozpaczliwie,  co  robić  -  spróbować  wrócić  do  Bogoty  czy  znaleźć 

inny samochód i jechać dalej.  

Następnego  ranka  o  nic  juŜ  się  nie  martwiła.  Z  gorączką,  w  głębokiej  malignie, 

widziała tylko jak przez mgłę twarze ludzi, które, nie wiedzieć czemu, pojawiały się i znikały, 
coraz  mniej  wyraźne.  Potem  była  pewna,  Ŝe  krząta  się  wokół  niej  matka,  podaje  lekarstwa, 
poprawia kołdrę, wypominając oczywiście jej głupotę. Czasami przychodziła Elise. Dotykała 
czoła  Melanie  chłodnymi  dłońmi,  przemawiała  łagodnie  i  podsuwała  jej  coś  do  zjedzenia. 
Melanie  próbowała  tłumaczyć,  jak  bardzo  chce  się  od  wszystkich  wyzwolić,  Ŝe  czuje  się 
stłamszona ich miłością. Wydawali się nie rozumieć. Mruczeli nad nią pocieszająco, a raczej 
nad jej chorym, rozpalonym ciałem. 

 

 

 

 

 

- Zwały błota zatarasowały drogę. - Kierowca zjechał na pobocze. Mimo Ŝe przestało 

padać, chmury wisiały nisko nad dŜunglą i nadal wyglądały groźnie. 

W  Justinie  wzbierał  coraz  większy  niepokój.  CzyŜby  gwałtowna  fala  błota  i  kamieni 

zmiotła ich z drogi? Wygrzebał się z samochodu i podszedł do skraju zbocza. 

- Co zamierza pan robić, senor? Dalej nie pojedziemy. 

Dobre pytanie. I była na nie tylko jedna odpowiedź. 

- Muszę iść na piechotę. Proszę. - Justin wręczył męŜczyźnie zwitek pieniędzy. 

- Chce pan tu zostać? - Szofer spojrzał na niego jak na szaleńca. 

- Nie. Chcę dalej szukać mojej znajomej. 

- Ale, senor, jak pan wróci do Bogoty? 

- O to będę martwił się później. 

MęŜczyzna wzruszył ramionami, całkowicie przekonany, Ŝe wszyscy norteamericanos 

są stuknięci. Justin zapiął pod szyję nieprzemakalną kurtkę, wziął plecak i ruszył przed siebie. 
Godzinę  później  dostrzegł  samochód,  który  mógł  naleŜeć  do  przewodnika  Melanie,  a  przez 
następną  godzinę  usiłował  się  do  niego  zbliŜyć  -  z  duszą  na  ramieniu  i  nadzieją,  Ŝe  nie 
znajdzie w środku ludzi. Gdyby tam byli, szanse na przeŜycie mieliby zerowe. 

background image

Zajrzawszy  przez  szybę,  odetchnął  z  ulgą  i  w  tej  samej  sekundzie  na  przednim 

siedzeniu  dostrzegł  apaszkę  Melanie.  Pamiętał  nawet  dzień,  kiedy  Elise  pochwaliła  się 
udanym prezentem dla siostry: "Spójrzcie, jaki niesamowity deseń". Justin sam nie wiedział, 
co  czuje.  Z  jednej  strony  wielką  ulgę,  Ŝe  jest  na  właściwym  tropie.  Z  drugiej,  wyobraźnia 
podsuwała  mu  najtragiczniejsze  scenariusze  tego,  co  mogło  się  wydarzyć.  On  sam  znał 
Kolumbię  jak  własną  kieszeń  i  najgorszemu  wrogowi  nie  Ŝyczyłby  takich  doświadczeń.  Po 
kilku latach pracy w brygadzie antynarkotykowej zaklinał się, Ŝe nigdy więcej jego stopa nie 
postanie na tej ziemi.  

O  ironio  losu!  Gdyby  natknął  się  teraz  na    "starych  znajomych",  znalazłby  się  w 

większym  niebezpieczeństwie  niŜ  Melanie.  Ale  nie  było  wyjścia.  Damon  wiedział,  co  robi, 
prosząc właśnie jego o pomoc.  

PodróŜ  do  najbliŜszego  miasteczka  okazała  się  znośna,  chmury  bowiem,  jakby  na 

zaklęcie Justina, powstrzymały się z ulewą do chwili, kiedy przekroczył próg jedynego w tej 
okolicy,  obskurnego  hoteliku.  Zapytał  o  Melanie.  Oczywiście  nie  mogli  nie  zapamiętać 
kobiety o jej wyglądzie. Dotarła tutaj z przewodnikiem dzień albo dwa dni temu, ale wynajęła 
pokój  w  prywatnym  domu.  Jakiś  męŜczyzna  podał  mu  dokładny  adres  i  wtedy  Justin  zaczął 
się powaŜnie zastanawiać: czy poczekać do rana, czy teŜ dalej kusić licho i przedzierać się po 
ciemku  przez  deszczową  nawałnicę  po  to  jedynie,  Ŝeby  wygarnąć  smarkuli,  co  myśli  o  jej 
niedorzecznych planach wakacyjnych. 

MęŜczyzna,  który  przyprowadził  ją  do  miasteczka,  dziękował  podobno  Bogu,  Ŝe 

odpowiedzialność za Amerykankę spadła na kogoś innego. W pierwszej chwili, kiedy Justin 
usłyszał, Ŝe dziewczynie nic się nie stało, zachwiał się na nogach. Potem zaczęła wzbierać w 
nim  złość,  ale  natychmiast  się  opanował.  Z  tego,  co  wiedział  o  Melanie,  nie  tylko  mu  nie 
podziękuje, ale będzie wściekła, Ŝe jakiś facet śmiał jej deptać po piętach. Wyrecytuje mu, Ŝe  
"nie  jest  dzieckiem",  "sama  wie,  co  ma  robić",  "nie  potrzebuje  anioła  stróŜa"  itd.  Spróbuje 
odwrócić kota ogonem. Nie szkodzi. Teraz juŜ mu wszystko jedno. Im szybciej wyciągnie ją z 
Kolumbii i odstawi do domu, tym lepiej. Wzruszył ramionami. O tej porze na pewno jeszcze 
nie śpi. No i powinna wiedzieć o jego obecności w miasteczku… Co za róŜnica, dzisiaj, czy 
jutro… Woli mieć to z głowy. Trafił pod wskazany adres bez kłopotu. 

Kobieta w średnim wieku otworzyła drzwi na ościeŜ, zdąŜył zapukać, i przyjęła jego 

wyjaśnienie z okrzykiem ulgi. 

- Dzięki Bogu! Tak się cieszę, Ŝe pan przyjechał! Piękna lady jest chora, ma wysoką 

gorączkę. MoŜe pan coś poradzi. Proszę za mną. O, Najświętsza Panienko, jak to dobrze! Jak 
to dobrze! 

Serce  podeszło  mu  do  gardła.  NiemoŜliwe,  Ŝeby  przed  wyjazdem  nie  zaszczepiła  się 

przeciwko malarii… Kiedy weszli na górę, kobieta uchyliła drzwi i cofnęła się zdecydowanie, 
czekając, aŜ Justin wejdzie pierwszy. 

W  małej  sypialni  paliła  się  tylko  nocna  lampka.  Kobieta  leŜąca  w  łóŜku  wcale  nie 

przypominała  mu  uczennicy,  którą  poznał  kilka  lat  temu.  Melanie  jako  młoda  dziewczyna 
wydawała mu się interesująca. Dorosła Melanie była olśniewająco piękna. Miał nieprzepartą 
ochotę dotknąć jej aksamitnego policzka. Sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak delikatny…  

background image

LeŜała  spokojnie  niczym  śpiąca  królewna.  Zupełnie  bezbronna,  w  jakimś  obcym 

domu, w zapomnianym przez Boga i ludzi miasteczku. Justinowi nie mieściło się to w głowie. 
Co  teŜ  mogło  skłonić  dorosłą  kobietę  -  bo  przecieŜ  Melanie  nie  wygląda  na  niesforną 
nastolatkę - do naraŜania się w tak głupi sposób?!  

Nie  mógł  pozbierać  myśli  ani  oderwać  od  niej  oczu.  Mimowolne  podniecenie 

wprawiło  go  w  jeszcze  większe  zakłopotanie.  Usiadł  na  brzegu  łóŜka  i  zaczął  gładzić  jej 
długie,  miękkie  włosy.  Podziwiał  regularne  rysy  twarzy,  lekko  wystające  kości  policzkowe, 
prosty  delikatny  nos  i  ślicznie  wykrojone  usta.  Były  lekko  nabrzmiałe,  jakby  stworzone  do 
pocałunków.  Kiedy  musnął  palcami  rozpalone  policzki,  Melanie  uniosła  powieki…  i,  o 
dziwo, w jej wzroku Justin nie dostrzegł śladu zaskoczenia. 

-  Witaj…  -  szepnęła  miękko  -  zdąŜyłeś  na  przyjęcie.  Rodzinka  stawiła  się  w 

komplecie. Ty teŜ mi powiesz, Ŝe jestem głupia i tak dalej? 

Mimowolnie  rozejrzał  się  po  pokoju.  Byli  sami.  O  czym  ta  dziewczyna  mówi?  Kto 

według  niej  przyjechał?  Ujął  w  ręce  jej  rozpaloną  dłoń,  a  potem  gładził  powoli  wszystkie 
palce, jeden po drugim, masując lekko opuszki. 

- Hm, wydają rodzinne przyjęcie, ale powiedz, na jaką to cześć… 

- Zapomniałam - mruknęła zbolałym głosem. - Strasznie tu gorąco. Dlaczego nikt nie 

włączył klimatyzacji? 

- Z troski o twoje zdrowie. Mogłabyś się przeziębić. 

- Elise powinna mnie ostrzec, Ŝe przyjedziesz. 

- Elise nie wiedziała, gdzie jesteś. 

-  Och,  ona  i  mama  zawsze  wiedzą,  gdzie  jestem.  ZałoŜę  się,  ze  wynajęły  druŜynę 

tropicieli,  którzy  śledzą  kaŜdy  mój  krok.  -  Powiedziała  to  z  takim  niesmakiem,  iŜ  Justin 
ledwie powstrzymał się od śmiechu. 

Przedni pomysł, pomyślał. DruŜyna tropicieli zaoszczędziłaby wszystkim zmartwień. 

- Kochają cię - odparł powaŜnie. 

- Wiem - westchnęła cięŜko. - Ja teŜ ich kocham, ale mam prawo do własnego Ŝycia. 

- Po to właśnie uciekłaś do Kolumbii? śeby Ŝyć własnym Ŝyciem? 

-  Próbowałam,  ale  była  ulewa,  prawdziwy  potop,  ślisko…  no  i  samochód,  którym 

jechałam, stoczył się w przepaść. 

- Rozumiem. Trudno być niezaleŜnym bez samochodu. 

Uśmiechnęła się i tym jednym uśmiechem oczarowała go na dobre. 

- Wiem, Ŝe jesteś nieprawdziwy… 

background image

- Nie? 

- Po co Justin Drake miałby tu przyjeŜdŜać? Nawet gdyby… Nie siedziałby przy mnie 

i nie słuchał opowieści o rodzinnych kłopotach. 

- Ach tak? Nie siedziałby? A to dlaczego? 

-  Bo  Justin  jest  wspaniałym,  przebojowym  facetem,  który  nie  zagrzewa  nigdzie 

miejsca. Wiesz, tacy jak on nie mają czasu. Gonią przecieŜ po całym świecie w poszukiwaniu 
nowych celów. WciąŜ przesuwają granice. Zdobywają szczyty. 

- Ta ironia w głosie… Zdaje mi się, Ŝe ów Justin, czy jak mu tam, naraził ci się. 

- Nie, skąd, to porządny facet, tylko rzeczywiście… nie  w moim typie.  "Dominujące 

osobowości"  nie  są  tym,  co  tygrysy  lubią  najbardziej…  -  Melanie  uśmiechała  się,  ale  nie 
mogła dokończyć zdania. - Wydajesz mi się tak prawdziwy… - westchnęła Ŝałośnie - ale nic 
nie widzę… 

Zaciskając  usta,  Ŝeby  nie  wybuchnąć  śmiechem,  Justin  przetarł  jej  twarz  wilgotnym 

ręcznikiem. 

- Spróbuj teraz zasnąć. 

- Co za niemądra propozycja… PrzecieŜ śpię.  

Nachylił  się,  Ŝeby  pocałować  ją  w  policzek.  Melanie  odwróciła  niespodziewanie 

głowę  i  wtedy  na  ułamek  sekundy  spotkały  się  ich  wargi.  Justin  podskoczył  odruchowo,  ale 
pokusa wydała mu się nie do przezwycięŜenia. Tylko jeden pocałunek, pomyślał. 

Jej  usta  rozchyliły  się  natychmiast.  Były  drŜące  i  niewiarygodnie  słodkie.  Błądził  po 

nich językiem, oddając im swoją wilgoć, zapraszając do zabawy, coraz bardziej pospiesznie i 
zachłannie  -  wstydząc  się  nieco,  Ŝe  wykorzystuje  chorą,  majaczącą  dziewczynę.  Wyobraził 
sobie furię, w jaką wpadnie Melanie, kiedy wyzdrowieje. Zdecydował jednak natychmiast, Ŝe 
chwila  w  jej  ramionach  warta  jest  nie  tylko  własnych  wyrzutów  sumienia,  ale  i  awantury, 
którą z pewnością zrobi mu… później. 

  

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Melanie  otworzyła  oczy.  Pokój,  którego  nie  poznawała,  skąpany  był  w  słońcu. 

Nareszcie! Odzyskała przytomność, nie słyszała Ŝadnego deszczu, a doskwierał jej tylko głód. 

background image

Przeciągnęła  się  z  uśmiechem.  Jak  długo  to  mogło  trwać:  gorączka,  majaczenie,  dzień 
zlewający się z nocą, natarczywe sny, z których kaŜdy był projekcją jej lęków i pragnień? Jak 
gdyby,  nie  wychodząc  z  kina,  oglądała  przegląd  filmów  z  Melanie  Montgomery  w  roli 
głównej.  Najpierw,  zagubiona  w  dŜungli,  mokła  w  ulewnym  deszczu.  Potem  matka,  w 
zgodnym  chórze  z  rodzeństwem,  wypominała  jej  karygodny  brak  rozsądku.  W  "happy 
endzie" wystąpił Justin Drake. 

W  skrytości  ducha  musiała  przyznać,  Ŝe  jak  na  człowieka,  którego  spotkała  jeden 

jedyny raz w Ŝyciu, pan Drake zrobił na niej piorunujące wraŜenie. Pamiętała kaŜdy szczegół 
jego wyglądu - wzrost, brązowo-miedziane włosy i oczy, które zmieniały barwę w zaleŜności 
od  nastroju:  od  głębokiego  błękitu,  poprzez  kolor  szaroniebieski  do  srebrnego. 
Najdziwniejsze oczy, jakie widziała. I silny, głęboki głos. JeŜeli natura bywa hojna, to Justin 
naleŜał do jej wybrańców.  

Ale  przecieŜ  nie  jego  urody  obawiała  się  najbardziej.  Mimo  młodego  wieku  i  braku 

doświadczenia  Melanie  podświadomie  wyczuwała  w  takich  męŜczyznach  jak  Justin 
zagroŜenie  własnej  wolności.  Instynkt  nakazywał  jej  ucieczkę.  ZałoŜyła,  Ŝe  czego  oczy  nie 
widzą,  tego  sercu  nie  Ŝal,  i  odtąd  konsekwentnie  unikała  Justina  Drake'a.  Nagle,  po  kilku 
latach od ich pierwszego i jak dotąd jedynego spotkania, ten człowiek pojawia się w jej śnie. I 
to  w  jakim  śnie…  Wszedł  do  pokoju,  jak  gdyby  ten  dom  naleŜał  do  niego,  i  jak  gdyby  ona 
naleŜała do niego!  

Na myśl, Ŝe tak mogłoby być naprawdę, Melanie dostała gęsiej skórki. ChociaŜ nigdy 

nie pragnęła zostać własnością męŜczyzny, intuicja jej podpowiadała, Ŝe ten facet niezwykle 
czule  troszczy  się  o  wszystko,  co  posiada…  Śniła,  Ŝe  usiadł  na  brzegu  łóŜka,  trzymał  ją  za 
rękę  i  całował.  Czuła,  Ŝe  topnieje  w  jego  ramionach.  Usta  Justina  były  ciepłe  i  stanowcze. 
Dziwne…  jak  na  sen,  pamięta  ten  pocałunek  bardzo  dokładnie,  czuje  go  jeszcze  i  płonie  na 
samo  wspomnienie.  Co  się  z  nią  dzieje?!  Melanie  usiadła  raptownie.  Ile  moŜna  myśleć  o 
Justinie  Drake'u  z  powodu  jakiegoś  głupiego  snu?  Ściągnąwszy  przez  głowę  poŜyczoną 
koszulę, podeszła do miski, nalała do niej wody  z dzbanka i, szczękając  zębami, zaczęła się 
myć.  Musi  dzisiaj  koniecznie  zdecydować,  w  jaki  sposób  ruszyć  w  dalszą  drogę.  Ciekawe, 
czy Julio zdołał odzyskać samochód i bagaŜe. Wiele od tego zaleŜy. 

Zamyślona,  ledwie  usłyszała,  Ŝe  ktoś  otworzył  drzwi.  Odwróciła  się,  Ŝeby  przywitać 

gospodynię domu, poczciwą kobietę, która troszczyła się o nią jak matka, ale w progu stał nie 
kto inny, tylko Justin Drake. 

Zdumiony,  przez  kilka  sekund  nie  odrywał  wzroku  od  pustego  łóŜka  i  dopiero  po 

chwili spojrzał w kąt pokoju. Pewien był, Ŝe Melanie śpi. Tymczasem ona stała przed nim bez 
ruchu, niczym blada nimfa, okryta płaszczem długich włosów, z oczami szeroko otwartymi ze 
zdumienia. 

- Co ty tu robisz? - wydobyła z siebie zdławiony okrzyk. 

- Dlaczego wstałaś z łóŜka? - zapytał niemal równocześnie. 

Melanie sięgnęła po koszulę, owinęła się nią jak ręcznikiem, rumieniąc się ze złości i 

wstydu. 

- Nie powinnaś wstawać z łóŜka - powtórzył łagodnie, robiąc krok w przód. 

background image

- A ty nie powinieneś wchodzić do mojego pokoju! Wynoś się stąd! 

DrŜała jak liść na wietrze. Justin nie był jednak pewien, czy to z wyczerpania, czy ze 

złości, czy z obu powodów jednocześnie. Postawił na podłodze walizkę, którą dotąd trzymał 
w ręku, i zbliŜył się do Melanie na odległość wyciągniętej ręki. ZniŜył głos do szeptu i biorąc 
ją za łokieć, zaprowadził do łóŜka. 

- Za wcześnie na wstawanie. Potrzebujesz jeszcze kilku dni, Ŝeby odzyskać siły. 

Melanie nie umiała zaprotestować. Czuła, Ŝe słabnie i uginają się pod nią nogi. Z ulgą 

opadła na posłanie. 

- Skąd się tu wziąłeś? - spytała zdumiona. 

- Szukałem cię. 

- Po co? 

- Twoja rodzina odchodziła od zmysłów. 

- PrzecieŜ nic mi nie jest… 

- Bezsprzecznie. Właśnie widzę, Ŝe wszystko jest w porządku: chora, zdana na pastwę 

losu w jakiejś kolumbijskiej dziurze. Pewnie nigdy dotąd nie wiodło ci się lepiej. 

- Nie jesteś ich prywatnym detektywem. Nie mieli prawa… 

-  MoŜe  i  nie.  Ale  przyjechałem  tutaj,  więc  spróbuj  nie  stawiać  oporu  i  pozwól,  Ŝe  ci 

pomogę. 

- Nie potrzebuję twojej pomocy. 

-  Melanie,  bądź  rozsądna.  Nie  znasz  nawet  języka.  Twój  przewodnik  wyjechał.  Co 

zamierzasz robić w takiej sytuacji? 

Julio  zostawił  ją?  Liczyła  na  jego  pomoc  w  zorganizowaniu  transportu.  Ze  swoim 

hiszpańskim niczego nie załatwi. Westchnęła załamana. 

- Zamierzam wydostać się z tego miejsca, nawet na piechotę, jeŜeli nie uda się inaczej, 

i dotrzeć wreszcie do Villa Vicencias. 

- Chcesz powiedzieć, Ŝe nie zrezygnowałaś ze złoŜenia wizyty swojej przyjaciółce?! 

- Oczywiście. Niby dlaczego miałabym zmienić plany? 

-  Bo  ta  przygoda  powinna  cię  czegoś  nauczyć.  Powinnaś  być  mądrzejsza  o  jedno 

Ŝ

yciowe doświadczenie: to nie jest miejsce dla samotnej kobiety! Dlatego! 

- Pozwolę sobie nie komentować twojego zabawnego oświadczenia. 

background image

-  Nie  przyjechałem  cię  rozśmieszać,  Melanie.  Zapominasz  o  jednej  podstawowej 

rzeczy: nie jesteś w Stanach. Tutaj nie tolerują kobiet, które obnoszą się z taką… postawą. 

- Z jaką znowu postawą? Z czym ja się obnoszę? 

- Z pozą nieustraszonej Zosi Samosi: ze wszystkim sobie radzisz, Ŝadnej pracy się nie 

boisz, w dŜungli kolumbijskiej czujesz się bezpieczniej niŜ na Manhattanie… 

- Dosyć! Rzeczywiście umiem sobie radzić, więc i tym razem nie zginę. 

-  Melanie  -  Justin  wziął  głęboki  oddech  i  policzył  w  myśli  do  dziesięciu.  -  W 

porządku. Umiesz. Ale skoro juŜ tu jestem, chciałbym ci pomóc. Jeśli pozwolisz. 

- W czym chcesz mi pomóc? 

- W dotarciu na miejsce. Dokąd tylko zechcesz. 

- Jak się do tego zabierzesz? 

-  Po  pierwsze,  powiesz  mi,  gdzie  mieszka  twoja  przyjaciółka.  Potem  załatwię  jakiś 

transport. 

Melanie poczuła, Ŝe po raz pierwszy, odkąd wyskoczyła w biegu z samochodu, nie ma 

ś

ciśniętego  ze  strachu  gardła.  Dopiero  teraz  zdała  sobie  sprawę,  w  jakim  była  stanie.  I 

przyznała się w duchu, Ŝe oszukiwała samą siebie z czystej próŜności. 

-  Przepraszam  za  to  całe  gadanie.  Byłam  zdenerwowana.  Masz  rację.  Oczywiście 

chętnie skorzystam z twojej pomocy. Sama niczego bym nie załatwiła. 

Justin  dopiero  teraz  osłupiał.  Łatwa  kapitulacja  nie  była  w  jej  stylu.  Potulne 

przeprosiny  ni  stąd,  ni  zowąd…  Nie,  Melanie  Montgomery  musi  być  naprawdę  w  kiepskim 
stanie. Wyprostował się i obdarzył ją najpogodniejszym ze swoich uśmiechów. 

-  Pójdę  poszukać  prowiantu.  -  Wskazał  palcem  stojącą  przy  drzwiach  walizkę.  - 

Dzielny  Julio  odzyskał  twoje  ciuchy.  ZałoŜę  się,  Ŝe  ta  wiadomość  postawi  cię  na  nogi.  - 
Uśmiechnął się jeszcze raz na poŜegnanie ciepłym, przyjaznym uśmiechem, który wzbudził w 
Melanie dziwny dreszcz i przypomniał o sennych majakach. 

O  BoŜe…  Justin  przyjechał  naprawdę.  A  więc  to  nie  był  Ŝaden  sen.  Całowali  się  na 

jawie,  wszystko  działo  się  na  jawie!  Co  za  wstyd…  Rzuciła  mu  się  w  ramiona  jak  jakaś 
nimfomanka.  I  pewnie  go  sprowokowała.  Ciekawe,  co  on  sobie  pomyślał.  Zdrętwiała  z 
przeraŜenia.  Nikt  nie  moŜe  odpowiadać  za  to,  co  robi  albo  mówi,  kiedy  jest  nieprzytomny. 
Miałam  gorączkę,  bredziłam,  to  był  kompletny  odjazd,  muszę  go  o  tym  przekonać.  Ten 
sympatyczny facet, Justin Drakę, nie obchodzi mnie nic a nic! 

Gdy  Justin  zamknął  za  sobą  drzwi,  Melanie  wyskoczyła  z  łóŜka  i  rzuciła  się  do 

walizki. Wyciągnęła pierwsze z brzegu dŜinsy oraz sweter - i w pół minuty, mimo zawrotów 
głowy, była gotowa do wyjścia. 

background image

Na korytarzu uderzył ją w nozdrza zapach gotowanego jedzenia. Poczuła wilczy głód 

i, niewiele myśląc, powędrowała na palcach do kuchni. 

-  Myślałem,  Ŝe  umówiliśmy  się  co  do  jednego:  Ŝe  zostajesz  w  łóŜku  -  usłyszała  za 

sobą podniesiony głos. 

ZadrŜała, potem odwróciła się gwałtownie na pięcie, tracąc równowagę. Justin złapał 

ją w ostatniej chwili i trzymając za łokcie, lekko potrząsnął. 

- Ale ty masz w nosie wszystkie umowy, prawda? 

- Nie jestem dzieckiem, Justinie. 

-  Ale  daję  słowo,  Ŝe  zachowujesz  się  jak  dziecko.  Nie  masz  za  grosz  zdrowego 

rozsądku. 

- Dzięki za tak rzetelną ocenę mojej osobowości. 

- Zawsze do usług. 

Stali  tak  naprzeciw  siebie,  mierząc  się  wzrokiem,  aŜ  Justin  poczuł,  Ŝe  Melanie  drŜy. 

Zwolnił uścisk i natychmiast się opanował. 

- Skoro juŜ jesteś na nogach, usiądźmy do stołu. Śniadanie gotowe, - PołoŜył rękę na 

jej ramieniu i zaprowadził do kuchni. 

Gospodyni przywitała ich szerokim uśmiechem oraz potokiem niezrozumiałych słów. 

Melanie  wychwyciła  kilka  razy  esposo,  bo  wtedy  Kolumbijka  mówiła  wolniej  i  patrzyła  na 
Justina z uwielbieniem i matczyną pobłaŜliwością. 

- Czy ty jej powiedziałeś, Ŝe jesteś moim męŜem? 

-  Nie,  ale  i  nie  zaprzeczyłem.  W  końcu  co  to  za  róŜnica,  za  kogo  mnie  wzięła? 

Niczego nie musimy tłumaczyć ani prostować. 

- Chyba masz rację - powiedziała po dłuŜszej chwili milczenia, wzruszając ramionami. 

- No, no, co się stało, Ŝe Melanie Montgomery przyznała mi rację. Węglem w kominie 

zapisać. 

- Daj spokój. Z sarkazmem jest ci wyjątkowo nie do twarzy - powiedziała wyniośle i 

zaciskając usta, na próŜno starała się ukryć uśmiech. 

Ale tobie z tym przekornym uśmiechem jest wyjątkowo do twarzy, myślał w popłochu. 

Serce biło mu jak młotem i coraz czarniej widział najbliŜszą przyszłość. Nie umiał zapanować 
nad  własną  wyobraźnią,  tym  bardziej  Ŝe  naprawdę  trzymał  Melanie  w  ramionach.  Nie 
potrafi…  i  nie  chce  zapomnieć  smaku  tamtego  pocałunku.  Czeka  ich  jednak  długa  wspólna 
podróŜ i wiele godzin udawania, Ŝe nic się nie stało. Potem kaŜde pójdzie swoją drogą, bo nie 
ma  powodu,  Ŝeby  stało  się  inaczej.  Melanie  Montgomery  nie  zadaje  się  przecieŜ  z 

background image

męŜczyznami  jego  pokroju.  "Jest  w  porządku,  ale  zupełnie  nie  w  moim  typie"…  Jaśniej  nie 
mogła się wyrazić. A jemu nie trzeba powtarzać dwa razy. 

Gospodyni  zaprosiła  ich  do  stołu.  Usiedli  na  grubo  ciosanej  ławie,  ramię  przy 

ramieniu, nie patrząc sobie w oczy. Melanie jedzenie wydało się pyszne, ale zjadła niewiele; 
uczucie  zmęczenia  okazywało  się  silniejsze  od  głodu.  Zaczęła  wpatrywać  się  bezradnie  w 
talerz. 

- Teraz przyznaj mi rację - Justin uśmiechnął się pobłaŜliwie - Ŝe przesadziłaś trochę z 

tym  wstawaniem  z  łóŜka.  Czy  dalej  będziesz  udawać  gotową  do  drogi?  Drogi  przez  góry  i 
dŜunglę… 

- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego jestem taka słaba, - Pokręciła ze smutkiem głową, 

nie mając siły dłuŜej udawać. 

-  To  proste.  Trzy  dni  wysokiej  gorączki  wycieńczyły  twój  organizm.  Musisz  dać  mu 

trochę czasu. Nic cię przecieŜ nie goni. Nikt cię stąd nie wygania. 

Miał  rację.  Granie  siłaczki  byłoby  śmieszne.  Melanie  z  ulgą  wróciła  do  pokoju, 

wyciągnęła się na łóŜku i zapadła w głęboki, uzdrawiający sen. 

Obudziła  się  po  kilku  godzinach  w  znacznie  lepszej  formie.  Słońce  grzało  mocniej. 

Znalazła  łazienkę,  wzięła  prysznic  i  postanowiła  wyjść  na  spacer,  Ŝeby  choć  przez  chwilę 
odetchnąć świeŜym powietrzem i wysuszyć włosy. 

Uszła zaledwie kilka kroków, gdy otoczyła ją grupka rozszczebiotanych dzieci, które 

pokazując ją palcami, chichotały coraz głośniej, a niektóre aŜ zataczały się od śmiechu. 

Z  ich  słów  wychwyciła  tylko  ojosverde,  i  zrozumiała,  Ŝe  chodzi  o  zielone  oczy. 

Ogromne zainteresowanie budził takŜe kolor jej włosów. Kiedy doszła do pierwszego skweru 
i usiadła na ławce, ośmielone dzieciaki podeszły na wyciągnięcie ręki i okrąŜyły ją ciasnym 
półkolem. 

Uśmiechała  się  do  tych  śniadych,  brązowookich  chłopców  i  dziewczynek,  których 

skóra tak bardzo kontrastowała z jej bladością. 

Zaczęła  z  nimi  rozmawiać  -  trochę  po  hiszpańsku,  trochę  na  migi  -  i  wkrótce 

chichotali  wszyscy  razem.  Dzieci  były  ciekawskie  i  coraz  bardziej  natarczywe.  Dotykały  jej 
skóry, głaskały po włosach, próbowały nawet zbadać zawartość torebki. 

ś

eby zniechęcić ich do dalszego wścibstwa, Melanie wyjęła szminkę i puderniczkę, a 

potem  kaŜdemu  dziecku  pozwoliła  przejrzeć  się  w  lusterku.  Tłumiony  do  tej  pory  chichot 
zmienił  się  w  szaloną  radość.  Mała  dziewczynka,  wyglądająca  na  trzy  albo  cztery  lata, 
wdrapała  się  "białej  seńoricie"  na  kolana.  Melanie  pokazała  jej,  do  czego  słuŜy  szminka,  a 
potem wszystkie dziewczynki chciały mieć pomalowane usta. 

-Królewna ŚnieŜka wśród czarnych krasnoludków. 

Melanie  przełknęła  ślinę  i  dopiero  po  chwili  uniosła  głowę.  Justin  stał  obok 

uśmiechnięty,  w  swobodnej  pozie,  z  rękami  na  biodrach.  Musiał  przyglądać  się  zabawie  od 

background image

dłuŜszego  czasu.  A  jej  wystarczyło  mgnienie  oka,  Ŝeby  zauwaŜyć,  jak  świetnie  wygląda. 
Wcale  nie  chciała  tego  widzieć,  nie  mogła  jednak  oderwać  wzroku  od  jego  smukłej,  silnej 
sylwetki.  Miękka  batystowa  koszula  opinała  szeroki  tors,  a  dopasowane  dŜinsy  podkreślały 
imponująco długie nogi. 

Zarumieniła  się  na  wspomnienie  ich  pocałunku.  Czuła  jeszcze  jedwabiste  włosy 

Justina między swoimi palcami, w nozdrzach zapach jego wody kolońskiej, a na ustach dotyk 
jego warg. Musiała teraz spojrzeć mu w oczy, jak najobojętniej… BoŜe, co za katorga… 

- Udało ci się moŜe załatwić jakiś pojazd? 

- I tak, i nie. Nie istnieje na razie Ŝadna moŜliwość wydostania się z tej dziury inaczej 

niŜ na własnych nogach, ale gdybyśmy powędrowali dalej na południe, trafilibyśmy na wielką 
plantację. Tam szansa byłaby większa. 

- Kiedy moŜemy wyruszyć? 

-  Wtedy,  gdy  odzyskasz  siły.  Nie  wiem,  ile  kilometrów  mamy  do  przejścia:  kilka, 

kilkanaście czy kilkadziesiąt. 

-  Na  pewno  jutro  rano  będę  gotowa.  Wyspana  i  wypoczęta.  JuŜ  teraz  czuję  się 

dobrze… Przysięgam. 

- Jak sobie Ŝyczysz. - Wzruszył ramionami. 

- ZałoŜę się, Ŝe ty teŜ nie moŜesz doczekać się powrotu do... 

- Buenos Aires. 

- Tak? - uśmiechnęła się promiennie. - Zawsze chciałam tam pojechać. 

- Musisz zatem odwiedzić mnie w Argentynie - Justin odwzajemnił się uśmiechem. 

- Dziękuję. 

- Czy zjesz wreszcie porządny obiad? Rosa prosiła, Ŝebym cię znalazł. 

- Tak ma na imię? śe teŜ nie przyszło mi do głowy zapytać, jak się nazywa… Jest taka 

miła. - Melanie odwróciła się do dzieci, pomachała im na poŜegnanie, a potem przesłała kilka 
pocałunków, wzbudzając tym zachwyt dzieciarni.- Co oni mówią? - spytała Justina. 

- Chcą, Ŝebyś została. 

- Powiedz im, Ŝe idę coś zjeść i Ŝe zobaczymy się później. 

Justin  ukucnął,  Ŝeby  porozmawiać  z  dziećmi.  Kiedy  wszystko  im  wytłumaczył, 

połoŜył ręce na  głowach najbliŜej stojących chłopców i śmiejąc się razem z nimi, zmierzwił 
gęste czupryny. 

background image

- Gotowa? - Podniósł się i wyciągnął rękę do Melanie, która - kompletnie oniemiała na 

widok tej sielankowej sceny - skinęła tylko głową. 

Kiedy  szli  obok  siebie  w  milczeniu,  Justin  kątem  oka  przyglądał  się  Melanie, 

ZauwaŜył, Ŝe z łatwością dotrzymywała mu kroku, choć szedł dosyć szybko. Chyba naprawdę 
wydobrzała. 

- Rosa jest tobą oczarowana, wiesz? Chętnie by ci jeszcze pomatkowała. Powiedziała, 

ze jestem w czepku urodzony, bo mam taką piękną Ŝonę, a potem zbeształa bez litości za to, 
Ŝ

e  wypuściłem  cię  samą  z  domu.  Koniecznie  chciała  wiedzieć,  dlaczego  od  razu  nie 

pojechałem z tobą. 

Melanie, z piekącymi policzkami, zastanawiała się, co powiedzieć. 

- Chyba wyprowadziłeś ją z błędu… 

- Nie. Wytłumaczyłem jej, Ŝe chciałaś ode mnie odpocząć. - Wybuchnął śmiechem na 

widok jej miny. 

- Bardzo zabawne - mruknęła pod nosem. 

Musnął ręką jej lekko falujące włosy, okrywające ramiona i sięgające do pasa. 

- Nigdy nie widziałem takich włosów. Wyglądają jak srebrne nitki. 

Melanie  czuła,  jak  ten  lekki  dotyk  przenika  jej  włosy,  ubranie,  a  potem  skórę. 

Przejmuje ją aŜ do szpiku kości. Zamknęła na chwilę oczy. Skoro czeka ich wspólna podróŜ, 
musi nauczyć się panować nad swoimi reakcjami. 

Justina  stropiło  jej  długie  milczenie.  Zrobiło  mu  się  głupio,  jakby  powiedział  coś 

bardzo  niestosownego.  Melanie  mogła  być  spragniona  wielu  rzeczy,  ale  nie  jego  tanich 
komplementów. Tak naprawdę, na nic się nie przydał, a zepsuł jej całą przygodę. 

Pewnie jest wściekła, ma go za "anioła stróŜa" nasłanego przez rodzinkę i marzy tylko 

o  tym,  Ŝeby  się  zgubił.  Jak  najszybciej.  JuŜ  od  rana  coś  mu  mówiło,  Ŝe  ta  na  pozór  krucha 
istota poradziłaby sobie doskonale bez jego pomocy. Tak jak radziła sobie do tej pory. Julio 
nie  zostawiłby  jej,  gdyby  nie  wiedział,  Ŝe  Melanie  jest  pod  dobrą  opieką.  Ale  trudno.  Skoro 
sprawy potoczyły się w taki, a nie inny sposób, musi dotrzymać słowa i odstawić dziewczynę 
do  Villa  Vicencias.  Nigdy  jednak  nie  zapomni  tej  sceny  na  skwerze.  Melanie  otoczona 
małymi  dziećmi,  z  błyszczącymi  w  słońcu  włosami  i  ciepłym  uśmiechem  na  ustach.  śadna 
inna kobieta nie zrobiła na nim takiego wraŜenia. Była niezwykle piękna, ale przecieŜ nie o to 
chodziło.  Poznał  wiele  atrakcyjnych  kobiet,  ale  w  Melanie  pociągało  go  coś  innego,  coś,  co 
promieniowało z jej wnętrza i było trudne do określenia słowami. 

Nagle  zapragnął  ją  chronić.  Tak…  MoŜe  właśnie  to,  Ŝe  wzbudza  w  ludziach 

nadmierny instynkt opiekuńczy, doprowadza ją do szału. Mimowolnie, a nawet wbrew sobie, 
robi  wraŜenie  bezbronnej.  Buntuje  się  przeciw  nadopiekuńczej  rodzinie,  coraz  śmielej 
udowadniając własną zaradność i niezaleŜność. Rodzina ma coraz więcej powodów drŜeć ze 
strachu…  i  tak  się  toczy  błędne  koło.  Powinniśmy  dać  jej  spokój,  myślał  gorączkowo, 

background image

odczepić  się  od  niej,  pozwolić  rozwinąć  skrzydła,  Ŝeby  przekonała  się  wreszcie,  Ŝe  potrafi 
latać i nie musi niczego udowadniać. 
 

Łatwo mówić. Gdyby go tak nie pociągała fizycznie, wszystko byłoby proste. Ale jego 

ciało reagowało na jej bliskość, jak licznik Geigera na radioaktywność. Gorzej! Włączały się 
alarmy, sprawny dotychczas system wariował, jak gdyby nie mógł sprostać nowej sytuacji. 

A  teraz,  rozkazał  sobie  w  duchu,  przypomnisz  sobie,  po  co  tu  przyjechałeś  i 

skoncentrujesz  na  kolejnych  zadaniach.  Po  pierwsze,  znaleźć  środek  lokomocji.  Po  drugie, 
zawieźć Melanie do jej przyjaciółki.
 Najbardziej pomocna w wypełnieniu zobowiązań wobec 
Dam ona, poza kubłem zimnej wody od czasu do czasu, powinna być myśl, Ŝe o wszystkim, 
co się przydarzy w tej podróŜy jego szwagierce, dowie się zarówno on, jak i Elsie… Poprosili 
go o znalezienie dziewczyny i odstawienie jej w bezpieczne miejsce. O uwiedzeniu nie było 
mowy. 

 

 

 

 

 

Następnego  ranka,  gdy  pierwszy  brzask  poranka  zajaśniał  w  pokoju  Melanie,  Justin, 

kompletnie ubrany, potrząsał energicznie jej ramieniem. 

- Melanie, zbudź się - powtarzał błagalnym szeptem. - Musimy stąd uciekać. 

-  Jak  się  tu  dostałeś?!  -  Otworzyła  wreszcie  oczy  i  w  tej  samej  sekundzie  usiadła 

gwałtownie. 

- Przez okno. Posłuchaj, nie mamy czasu do stracenia. Musimy stąd wiać.  

- Dlaczego? 

Chwycił jej walizkę, lekcewaŜąc pytanie, i całą zawartość rzucił na łóŜko. 

-  Ubierz  się,  weź  rzeczy,  bez  których  naprawdę  nie  moŜesz  się  obyć,  i  włóŜ  je  do 

mojego plecaka. 

- Hej, co się z tobą dzieje, goni nas ktoś czy co? 

-  Jeszcze  nie,  ale  gdyby  nas  namierzyli,  odpowiedź  byłaby  twierdząca.  Zostało  nam 

piętnaście minut. Przed wschodem słońca musimy się ulotnić. Wyparować jak kamfora.  

Otworzył drzwi. 

- Dokąd idziesz? 

background image

- Znaleźć coś do jedzenia. Twojej gospodyni zostawię górę pieniędzy, ale wyjdziemy 

stąd, niestety, po angielsku. Nie ma czasu na poŜegnania. 

Melanie pokręciła z niedowierzaniem głową. Nigdy nie naleŜała do rannych ptaszków, 

więc  wykazanie  się  refleksem  w  "środku  nocy",  przerastało  jej  moŜliwości.  Siłą  woli  nieco 
jednak  oprzytomniała,  ubrała  się,  spakowała  zgodnie  z  instrukcją  i  wtedy  do  pokoju, 
bezszelestnie jak kot, wrócił Justin. 

- Czy mógłbyś mi teraz łaskawie wytłumaczyć, co tu jest grane? 

- Nie, nie teraz. Później, kiedy będziemy w drodze. Teraz zrobimy „hop" i juŜ nas tu 

nie ma. 

Uchylił  okno.  Ani  Ŝywej  duszy.  Wyrzucił  plecak,  wszedł  na  parapet  i  skoczył  na 

ziemię. Stanął teraz twarzą do okna z wyciągniętymi w górę rękami. 

- No chodź - szepnął. 

W  porządku,  myślała  w  popłochu.  Marzyły  ci  się  przygody?  Brakowało  ci  w  Ŝyciu 

dreszczyka emocji? No to masz! 

Wzięła głęboki oddech i spadła prosto w ramiona Justina. Nikt ich nie śledził. 

Dopiero kiedy wyszli z miasta i trafili na właściwą drogę, Melanie ośmieliła się zadać 

pytanie. 

- Dokąd idziemy? 

-  Przyczaimy  się  w  dŜungli  na  dwa,  trzy  dni.  To  konieczne,  wierz  mi.  śeby  nikt  nie 

mógł powiedzieć, Ŝe nas widział, rozumiesz? Takich amerykańskich wymoczków trudno nie 
zapamiętać. 

Wędrowali  kilka  godzin,  z  krótkimi  przerwami  na  ugaszenie  pragnienia  lub  złapanie 

oddechu.  Ponura  mina  Justina  przekonała  Melanie  ostatecznie,  Ŝe  nie  był  to  alarm  próbny. 
Sytuacja  musiała  być  groźna.  Gdy  koło  południa  dotarli  do  małej  zamkniętej  polany,  Justin 
zarządził przerwę na lunch. Melanie nie czuła nóg ze zmęczenia. 

- Powiesz mi teraz, przed kim uciekamy? 

Wyciągnięci na trawie, zaczęli pałaszować kurczaka z bułką. 

- Przed jednym bardzo chytrym facetem. Nazywa się Victor Degas. 

- Skąd go znasz? 

-  Dawno  temu,  kiedy  byłem  młodym  idealistą,  wziąłem  udział  w  tajnej  akcji  rządu 

amerykańskiego  przeciwko  tutejszej  mafii.  Pewnie  wiesz,  Ŝe  Kolumbia  jest  największym 
zagłębiem kokainowym zachodniej półkuli… 

- Nie Ŝartuj, wystarczy oglądać seriale telewizyjne. 

background image

-  W  porządku.  Więc  była  to  zasadzka  na  grube  ryby.  Udało  mi  się  dostać  do  siatki 

szmuglerskiej  Degasa  -  wielkiego,  bezwzględnego  cwaniaka,  którego  podchodziłem  kilka 
dobrych lat. W końcu stałem się jednym z jego najbardziej zaufanych ludzi.  

- I co? 

-  Prawie  ich  miałem.  Rozpracowałem  organizację.  Podczas  jednej  akcji  mogłem 

zniszczyć cały jego interes na dwóch kontynentach. Wszystko było zapięte na ostatni  guzik, 
ale  niestety,  Victor  wymknął  się  z  sieci  w  ostatniej  chwili.  Uciekł  nie  wiadomo  dokąd.  Ten 
łobuz ma szósty zmysł. 

- Czy on wie, przez kogo musiał uciekać? 

- Wcale mnie to nie ciekawi. Nie zamierzałem tu nigdy wracać ani zasięgać języka na 

temat Degasa. 

- Jak sądzisz, co by zrobił, gdyby cię - odpukać - spotkał? 

-  Victor  ma  jedną  zasadę:  zawsze  strzela  pierwszy.  A  jeśli  jego  ofiara  jeszcze  Ŝyje, 

zadaje jej kilka pytań. 

- I ten Victor był w miasteczku? Jesteś pewien? 

-  Absolutnie.  Myślę,  Ŝe  jechał  ze  swoimi  ludźmi  do  Bogoty,  ale  z  powodu  lawiny 

błota musieli zawrócić. Ostatniej nocy zatrzymali się w miasteczku i szukali noclegu. 

- Widział cię? 

- Nie. Na szczęście byłem w innym pokoju, rozpoznałem tylko jego głos. Poczekałem, 

aŜ zjedzą i zasną, i natychmiast przybiegłem do ciebie. 

Przez kilka minut Melanie przyglądała się Justinowi w milczeniu. 

- Do głowy by mi nie przyszło, Ŝe wiodłeś takie ekscytujące Ŝycie. 

- Ekscytujące… - roześmiał się. - MoŜna określić je i w ten sposób, w kaŜdym razie to 

stare dzieje. 

- Ile masz lat? 

- Trzydzieści siedem. 

- I nigdy nie byłeś Ŝonaty? 

- Skąd wiesz? 

-  Nie  wiedziałam.  Sprawiasz  po  prostu  wraŜenie  człowieka,  który  nie  zagrzewa 

miejsca na tyle długo, Ŝeby mieć własny dom, Ŝonę, nie mówiąc o większej rodzinie. 

- Brawo. Nic dodać, nic ująć. 

background image

- Czy Damon zna twoją przeszłość? 

- Jasne. 

- I dlatego właśnie ciebie wysłał do Kolumbii? Z rodzinną misją specjalną - mruknęła 

pod nosem, jakby do siebie. 

-  Niestety.  Wygląda  na  to,  Ŝe  dopiero  teraz,  przeze  mnie,  znalazłaś  się  w 

niebezpieczeństwie…  -  zawiesił  niepewnie  głos.  -  CóŜ…  ostatnia  decyzja  nie  przyszła  mi 
łatwo.  Czekając  w  hotelu,  aŜ  Victor  pójdzie  spać,  zastanawiałem  się  długo,  jak  powinienem 
postąpić. Gdyby Julio nie odjechał, zostawiłbym  cię pod jego opieką. Ale nie mogłaś zostać 
tu sama. Nie znasz języka, ale to drobiazg… Victor ma słabość do blondynek. Wyczuwa je na 
odległość,  jak  tygrys  świeŜe  mięso.  Gdyby  dowiedział  się,  Ŝe  jesteś  w  miasteczku, 
przetrząsnąłby dom po domu, szkoda gadać. A Victor nie naleŜy do dŜentelmenów, wiem coś 
o tym. 

Melanie  wzdrygnęła  się.  Miała  ochotę  ucałować  Justina  za  to,  Ŝe  nie  zostawił  jej  na 

poŜarcie jakiemuś Victorowi. 

- Zawsze marzyłam o niebezpiecznych przygodach - no i los się do mnie uśmiechnął! 

Widząc  jej  podekscytowane,  roześmiane  oczy,  Justin  tylko  pokręcił  głową. 

Dziewczyna  nie  miała  bladego  pojęcia  o  tym,  co  ich  czeka,  jak  moŜe  zakończyć  się  ich 
"przygoda". A on nie miał serca jej straszyć. Istniała przecieŜ nadzieja, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie 
pozna Degasa ani innych podobnych mu zbirów. śe razem wydostaną się z potrzasku… 

 

 

 

 

 

Nigdy  dotąd  nie  widziała  piękniejszego  widoku:  trzy  małe  chatki,  zbudowane  ciasno 

jedna obok drugiej, na lilipuciej polanie. Po kilku godzinach wędrówki przez leśną gęstwinę, 
Melanie  czuła  się  tak  zmęczona,  jakby  szli  co  najmniej  dwa  dni.  Czy  kiedykolwiek 
przypuszczała,  Ŝe  pozna  Kolumbię  od  tej  strony?  śe  przejdzie  szmat  dŜungli  na  własnych 
nogach? Jak bardzo pokrzyŜowały się jej plany… 

Wreszcie  dotarli  do  osady.  Justin  zatrzymał  się,  zdjął  z  ramion  plecak  i  pobiegł  w 

kierunku  najbliŜszej  chaty.  W  kilka  minut  polana  zaroiła  się  od  dzieci,  kobiet,  męŜczyzn, 
psów i innych domowych zwierząt. 

Kiedy  Justin  przemawiał  do  nich,  gestykulując  z  zapałem,  słuchacze  tylko  raz 

oderwali wzrok od jego twarzy, Ŝeby spojrzeć na Melanie. Potem wszyscy pokiwali głowami, 
a on się uśmiechnął. 

background image

- Chyba mamy trochę szczęścia - zaczął. 

- Cudownie. Zaprowadzą nas do tutejszego Hiltona. 

- Obawiam się, Ŝe nie aŜ tyle szczęścia. 

- Nie ma sprawy  - wzruszyła ramionami. - Skromny, a równie wygodny Holiday  Inn 

zupełnie wystarczy. 

-  Przymierzymy  się  raczej  do  legowiska,  które  nam  odstąpią,  i  dŜipa,  który  zawiezie 

nas rano do najbliŜszego miasteczka. 

- Chcesz powiedzieć, Ŝe jest tu gdzieś jakaś droga, którą przeoczyliśmy? 

-  Z  tego  co  zrozumiałem,  po  drugiej  stronie  osady,  ale  ja  mam  dosyć.  Koniec 

podróŜowania  na  dzisiaj.  Wykonaliśmy  plan  z  nawiązką.  -  Wstał  energicznie,  jedną  rękę 
podał Melanie, a drugą chwycił plecak. - Chodź, wspólniczko. 

- Czy myślisz, Ŝe oni mają coś takiego jak prysznic? 

- Zobaczymy. 

Mieli. Nie prysznic, ale "coś takiego". 

Kilku tubylców poprowadziło ich ubitą ścieŜką do strumyka, który, spiętrzony w mały 

wodospad,  zasilał  jeszcze  mniejsze  kąpielisko.  Najwyraźniej  dumni  ze  swojej  "łazienki", 
męŜczyźni uśmiechali się i gestykulowali. 

Melanie poczekała cierpliwie, aŜ odejdą, i dopiero wtedy, z niewyraźną miną, zwróciła 

się do Justtna: 

- Ciągniemy losy, kto kąpie się pierwszy? 

-  Po  co?  Miejsca  jest  dosyć.  -  Usiadł  na  brzegu  strumienia,  Ŝeby  rozsznurować  buty, 

potem wstał, jednym ruchem ściągnął przez głowę koszulę i zaczął rozpinać spodnie. 

- Justin, poczekaj chwilę. Nie moŜemy kąpać się razem! 

- A to dlaczego? 

- No… jak to… dlatego Ŝe nie i juŜ! 

- Melanie - zaczął tłumaczyć - to jasne, Ŝe w Stanach korzystalibyśmy z łazienki jedno 

po  drugim  lub  kaŜde  ze  swojej,  ale  nie  jesteśmy  w  Stanach.  Nie  miałem  najmniejszego 
zamiaru  wprawiać  cię  w  zakłopotanie,  ale  wspólna  kąpiel  to  Ŝaden  powód  do  wstydu. 
Japończycy  robią  tak  od  stuleci.  Nie  chcesz  chyba,  Ŝeby  zastał  nas  tu  zmierzch,  a  przed 
zachodem słońca nie zdąŜymy umyć się oddzielnie. - Uśmiechnął się rozbrajająco. - Przykro 
mi,  Melanie,  ale  nie  jestem  aŜ  takim  dŜentelmenem,  Ŝeby  zrezygnować  z  kąpieli  dla 
uszanowania twojej skromności. Poza tym, czy ci się to podoba, czy nie, widziałem juŜ cię w 
całej okazałości. 

background image

Justin zsunął do końca spodnie z całkowitą swobodą. Melanie uwaŜała się za dojrzałą, 

nowoczesną  kobietę.  Tylko  tak  się  jakoś  stało,  Ŝe  nie  widziała  do  tej  pory  nagiego 
męŜczyzny…  z  wyjątkiem  pięcioletniego  siostrzeńca.  Czuła,  Ŝe  blednie.  Patrzyła,  jak  Justin 
wchodzi do strumienia, potem wolnymi, dokładnymi ruchami namydlą ramiona, plecy i duŜo 
jaśniejsze  pośladki,  które  wyglądały  jak  dwie  toczone  z  marmuru,  lekko  owalne  kule.  Z 
trudem przełknęła ślinę, nabrała głęboko powietrza i wbiła wzrok we własne dłonie. Justin ma 
rację.  CóŜ  to  za  powód  do  paniki?  PrzecieŜ  "dusiła  się"  pod  rodzinnym  kloszem,  chciała 
wszystko  zmienić,  ryzykować,  skoczyć  na  głęboką  wodę…  I  co?  Zacznie  teraz  piszczeć  jak 
wystraszona dziewica? Na widok nagiego męŜczyzny? 

Rozebrała  się  w  najbardziej  nonszalancki  sposób,  na  jaki  było  ją  stać,  a  Justin,  który 

ś

ledził  jej  wysiłki  kątem  oka,  o  mało  nie  wybuchnął  śmiechem.  W  głębi  duszy  był  z  niej 

dumny.  Nie  tylko  dotrzymywała  mu  kroku,  ale  przez  cały  dzień  nie  poskarŜyła  się  ani 
słowem.  Nie  wygarnęła  mu  nawet,  Ŝe  jedyne  prawdziwe  niebezpieczeństwo  groŜące  jej  w 
Kolumbii  zawdzięczała  właśnie  jemu  -  Amerykaninowi,  który  przyjechał  ratować  przed 
barbarzyńcami  białą  lady!  Starał  się  myśleć  o  czymś  innym,  ale  pamięć  o  Victorze 
prześladowała  go.  Co  on,  do  diabła,  robił  w  tych  okolicach!  Tereny  wpływów  Degasa 
ograniczały się do wybrzeŜa i Kartageny. Kto mógł przypuszczać… Prawdopodobieństwo, Ŝe 
trafią na siebie w dŜungli, było bliskie zera. Szlag by to trafił! Zrobiłby wszystko, Ŝeby ocalić 
Melanie. 

Melanie  przydeptywała  stopą  nogawki  dŜinsów,  odwracając  wzrok,  byle  tylko  nie 

spojrzeć  na  niego.  Zastanawiał  się,  czy  wejdzie  do  wody  w  bieliźnie  -  na  pewno  miała  taki 
zamiar…  W  ostatniej  chwili  zawahała  się  i  zdjęła  stanik.  BoŜe,  jaki  biust!  Kiedy  drobnymi 
kroczkami wchodziła do strumienia, Justin z zaciśniętymi do bólu powiekami szorował tors i 
ręce, licząc do stu… 

W orzeźwiającej wodzie Melanie rozluźniła się i natychmiast podziękowała Bogu, Ŝe 

nie została na brzegu. Justin stanął pod wodospadem, Ŝeby zmyć z siebie pianę. 

- Łap! - krzyknął, rzucając wysokim łukiem mydło. - Dobry chwyt! 

- Dobry rzut! - zawołała.  

Nagle  zaczęła  na  niego  patrzeć  normalnie,  jakby  męska  nagość  nie  robiła  na  niej 

specjalnego  wraŜenia.  On  przybrał  tak  doskonale  obojętną  minę…  dlaczego  miałaby  się 
zachowywać inaczej? 

 

 

 

 

 

Kilka godzin później identyczny argument pozwolił Melanie zasnąć. Justin tłumaczył 

jej - na początku cierpliwie - Ŝe powinni skakać z radości, bo dostali jakiekolwiek miejsce do 

background image

spania. To, Ŝe jakaś para okazała wspaniałomyślność, odstępując im własne łóŜko, wcale nie 
znaczy, Ŝe wypada prosić o drugie - z powodu jej śmiesznych skrupułów. 

-  To  nie  są  śmieszne  skrupuły,  Justinie.  Po  prostu…  naprawdę  sądzę,  Ŝe  to  nie 

najlepszy pomysł. 

- To znaczy, Ŝe masz lepszy! Cały zamieniam się w słuch, proszę, tylko nie proponuj 

mi  noclegu  pod  drzewem!  Moja  rycerskość  nie  przekracza  granic  zdrowego  rozsądku. 
Przepraszam, Ŝe się powtarzam, ale… 

Melanie  parsknęła  śmiechem.  Swoim  posępnym,  uraŜonym  tonem  Justin  całkiem  ją 

rozbroił. Właściwie o co chodzi? Po takim dniu miał prawo czuć się wykończony, a ona robi 
problem z jakiejś bzdury. Razem czy osobno: co to za róŜnica! A jednak… 

Kłopot  z  Melanie  polegał  na  tym,  Ŝe  w  swoim  Ŝyciu  niewiele  miała  do  czynienia  z 

męŜczyznami. Ojciec umarł, gdy była małą dziewczynką. Wkrótce starszy brat załoŜył własną 
rodzinę, a ona, aŜ do ukończenia college’u, świata nie widziała poza ksiąŜkami. Potem równie 
gorliwie  zajmowała  się  sklepem  -  mimowolnie  ograniczając  swoje  kontakty  towarzyskie  do 
koleŜanek i Philipa. Niestety, jego towarzystwo działało na Melanie jak pigułka nasenna. 

Ze  stoickim  spokojem  doszła  do  wniosku,  Ŝe  natura  obdarzyła  ją  nie  tylko 

skandynawską  urodą,  ale  takŜe  zimnym  temperamentem…  Teraz  musiała  przemyśleć 
wszystko  od  nowa.  Nieswojo  czuła  się  ze  świadomością,  Ŝe  Justin  wzbudza  w  niej  tak 
gwałtowne  emocje,  Zupełnie  nie  wiedziała,  co  robić,  ale  jedno  było  pewne:  noc  spędzona  u 
jego  boku  nie  przywróci  jej  spokoju.  Zastanawiała  się  przez  moment,  czy  to  aby  nie  sen  - 
dalszy ciąg halucynacji spowodowanych gorączką. 

Ale zanim pojawił się Justin, odzyskała przytomność umysłu… 

- W porządku - powiedziała jakby od niechcenia. - Śpimy razem. 

- Twój entuzjazm działa na mnie jak plaster miodu, serdeczne dzięki! 

- Doprawdy nie sądzę, Ŝeby mój entuzjazm miał dla ciebie znaczenie. 

- Och! Przed twoim ciętym językiem nikt się nie uchroni. 

Wieczorem,  po  kolacji,  Melanie  z  przyjemnością  odkryła,  Ŝe  wcale  nie  czuje 

skrępowania.  Śmiertelnie  zmęczona,  zwinęła  się  w  kłębek  i  z  głową  na  ramieniu  Justina 
zapadła w cięŜki sen.  

Justin  leŜał  bez  ruchu  kilka  godzin,  wsłuchując  się  w  jej  oddech.  Od  czasu  do  czasu 

wzdychał  Ŝałośnie.  CzyŜby  to  kara  boska  za  dotychczasowe  Ŝycie?  Kobiety,  które  znał, 
zachowywały  się  inaczej.  Akceptowały  jego  reguły  gry  i  nigdy  nie  marnowały  okazji.  Były 
zawsze  pod  ręką,  zadowolone  z  kaŜdej  chwili,  którą  mógł  im  poświęcić.  A  on  nie  zwykł 
odmawiać sobie czegokolwiek. Co za upalna noc, majaczył zasypiając. 

Zbudził  ich  szorstki,  gardłowy  głos  męŜczyzny,  który  mówił  po  angielsku  z  obcym 

akcentem: 

background image

- Witam w Kolumbii, senor Drake. Szkoda, Ŝe mnie nie uprzedziłeś o swojej wizycie. 

Zgotowałbym ci o wiele milsze przyjęcie. 

Melanie  usiadła  i  skamieniała  z  przeraŜenia.  AŜ  dziw,  ilu  męŜczyzn  z  karabinami 

moŜe  pomieścić  taka  chatka…  Jeden  z  napastników  oślepił  ich  latarką.  Oboje  odruchowo 
zasłonili oczy. 

- Jak się masz, Victor. Co za niespodzianka. Miło spotkać cię znów po tylu latach. 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

-  Zbieraj  się,  amigo,  znajdziemy  ci  jakąś  wygodniejszą  metę  -  powiedział  Victor  ze 

zjadliwym uśmiechem, poszturchując Justina czubkiem buta. - Wstawaj! 

Powoli,  z  rękami  wyraźnie  odsuniętymi  od  tułowia,  Justin  podniósł  się,  odwrócił  do 

Melanie i podał jej rękę. 

- No, no! PodróŜujesz z kobietą? Kiedyś byłeś samotnikiem, jeśli dobrze pamiętam - 

burknął Victor. - Znowu coś kombinujesz? Szykujesz większą wsypę? 

- Załatwiam w Kolumbii sprawy prywatne, Victorze. 

- To ty tak mówisz. A mnie cholernie trudno wyrolować. Prawda, amigo? 

- Nigdy cię nie wyrolowałem. 

- Nie? MoŜe i nie. Jeśli udawanie, Ŝe siedzisz w interesie, nie jest łgarstwem… 

- Nie było Ŝadnego udawania. 

- Więc tylko dziwnym zbiegiem okoliczności zwiałeś do kraju po wsypie naszej bazy, 

to chciałeś powiedzieć? 

- A co ci podpowiada intuicja? 

- śe udało ci się zdobyć moje zaufanie, wrobiłeś nas w lewą akcję, a potem dałeś dyla 

- w samą porę, Ŝeby ocalić swój tyłek. 

 - To się nawet trzyma kupy. Powiedz mi tylko, po co miałbym was wrabiać. Więcej 

zyskałbym na udanej operacji. Tamtej i wszystkich następnych. 

background image

- Święte słowa. Ale wyparowałeś zbyt szybko.  I  nie raczyłeś dać  głosu.  Co na moim 

miejscu pomyślałbyś o takim facecie? 

-  A  co  ty  byś  zrobił  na  moim?  Kiedy  usłyszałem,  co  wydarzyło  się  w  bazie,  miałem 

przeczucie, Ŝe są lepsze pomysły na Ŝycie niŜ powrót… do kotła. Nie było Ŝadnej pewności, 
kto jest zdrajcą, a komu mogę ufać. Doszły mnie słuchy, Ŝe to ty sypnąłeś. 

Kolumbijczyk  odrzucił  głowę  do  tyłu  i  ryknął  śmiechem.  Potem  równie  gwałtownie 

zamilkł. 

- Chodźmy, Drake. W nagrodę za szczerość odraczam wyrok. Pozwolę ci udowodnić, 

Ŝ

e nie kłamiesz. - Skinął głową w kierunku wyjścia. - Wychodź. 

Justin  mocno  objął  Melanie.  Ludzie  Victora  prowadzili  ich  przez  polanę,  a  potem 

krętą  ścieŜką  przez  las  do  drogi,  na  której  stały  dwa  dŜipy.  Weszli  do  pierwszego,  drugim 
pojechała obstawa. 

- Jak nas znalazłeś? - spytał Justin, kiedy ruszyli. 

-  Całe  miasteczko  mówiło  o  pięknej  Amerykance  i  jej  przystojnym  męŜu.  Chciałem 

wiedzieć,  kim  jesteście  i  po  co  tu  jesteście.  Więc  pojechałem  za  wami.  I  nie  Ŝałuję!  To 
dopiero fart, Ŝeby z czystej i bezinteresownej ciekawości trafić na ciebie… 

- Nie wiedziałeś, Ŝe to ja? 

- AŜ do chwili kiedy cię zobaczyłem. 

Kierowca  dŜipa,  nie  przejmując  się  ani  wyboistą  drogą,  ani  złą  widocznością,  jechał 

jak szaleniec. 

Melanie miała duszę na ramieniu. Mimo iŜ Justin obejmował ją Ŝelaznym uściskiem, 

na kaŜdym zakręcie była przekonana, Ŝe wypadnie z pędzącego samochodu. 

- Kiedy zdecydowałeś się oŜenić? - po długich minutach milczenia Victor przeszedł na 

hiszpański. 

- A co to ma do rzeczy? 

-  Nic.  Zdziwiłem  się.  Nie  wyglądałeś  na  faceta,  który  Ŝegluje  ku  "spokojnej 

przystani". 

- KaŜdy kiedyś dorasta. 

- Zwłaszcza kiedy trafi na taką jak ta twoja, co? Chyba trochę za młoda dla ciebie… i 

zbyt niewinna, jak na mój gust. 

-  Jakoś  do  głowy  mi  nie  przyszło,  Ŝeby  zapytać  cię  o  zdanie.  W  nosie  mam  twoje 

gusta. 

background image

-  Jasne  -  zarechotał  Victor.  -  ChociaŜ  niewykluczone,  Ŝe  kiedy  się  znudzisz… 

mógłbym wybawić cię z kłopotu i nauczyć ją zaspokajać bardziej wyrafinowane upodobania. 

Justin  modlił  się,  Ŝeby  Melanie  nie  zrozumiała,  o  czym  mówią.  Chciał  ją  w  jakiś 

sposób pocieszyć, uspokoić, Ŝe wszystko będzie  dobrze. Niestety, wszystko szło źle, nic nie 
zapowiadało szczęśliwego zakończenia kolumbijskiej przygody. To cud, Ŝe jeszcze Ŝył! MoŜe 
Victor złagodniał przez te lata, kiedy się nie widzieli… Albo rzeczywiście nie był pewny, kto 
go zdradził. Tak czy inaczej, ich Ŝycie zaleŜało od tego, czy Justin potrafi tę wątpliwość, tlącą 
się zaledwie w umyśle Victora, podsycić i wykorzystać. 

WciąŜ myślał o Melanie. Co czeka tę dziewczynę, jeśli zostanie sama, w charakterze 

spadku po niewiernym wspólniku? Przeszył go zimny dreszcz. 

- Dokąd jedziemy? - Justin postarał się, Ŝeby jego głos zabrzmiał naturalnie. 

- Do mnie. 

- Wybierałem się z Ŝoną do Villa Vicencias, w odwiedziny do jej szkolnej koleŜanki. 

Będzie się martwiła, jeśli tam w końcu nie dotrzemy. 

- Co robiliście w miasteczku? 

- Szukaliśmy środka transportu. W czasie ostatniej ulewy wpadliśmy w lawinę błota, 

która zablokowała drogę do Bogoty. 

Justin  Ŝywił  cichą  nadzieję,  Ŝe  nikt  w  miasteczku  nie  opowiedział  Victorowi,  jak  to 

Justin szukał Ŝony, która przyjechała kilka dni wcześniej z jakimś Kolumbijczykiem. Czekał 
w napięciu na następne pytanie, ale nie doczekał się. Co wcale nie oznaczało, Ŝe Victor kupił 
tę bajeczkę. 

- Dokąd jedziemy? - zapytała Melanie teatralnym szeptem, przyciskając wargi do jego 

ucha.  Czując,  Ŝe  krew  napływa  mu  do  twarzy,  nabrał  głęboko  powietrza  i  dopiero  wtedy 
odwrócił głowę. Musnąwszy jej usta, pomału zbliŜył wargi do jej ucha. 

- Do kwatery Victora. 

- Dlaczego? 

Potrząsnął  lekko  głową,  potem  ścisnął  jej  dłoń  i  ułoŜył,  drŜącą  i  ciepłą,  na  swoim 

udzie.  Głaskał  jej  rękę  powoli,  jakby  prosząc,  Ŝeby  Melanie  się  uspokoiła  i  nie  zadawała 
więcej pytań. 

- Porozmawiamy później - obiecał prawie bezgłośnie, ani na moment nie spuszczając 

wzrok z siedzących przed nimi męŜczyzn. 

Melanie drŜała, ale wcale nie ze strachu. Pod opuszkami palców czuła twarde, napięte 

jak  do  skoku,  mięśnie  ud  Justina.  Miała  irracjonalną  pewność,  Ŝe  wybrną  bezpiecznie  z 
tarapatów. 

background image

Obejmował ją mocnym ramieniem, drugą ręką głaszcząc wierzch dłoni - rytmicznym, 

falującym  ruchem,  od  nadgarstków  do  paznokci  i  z  powrotem.  Poddawała  się  tej  hipnozie  z 
zamkniętymi oczami, zapominając o Victorze i reszcie świata. Jak długo jeszcze przyjdzie im 
udawać  małŜonków?  Melanie  wiedziała,  Ŝe  kaŜda  nowa  sytuacja  zbliŜa  ich  do  siebie 
fizycznie. Czuła, Ŝe igrają z ogniem, ale… na razie groziło im większe niebezpieczeństwo niŜ 
spłonięcie w ogniu namiętności. Ostre hamowanie wyrwało ją z zamyślenia. Kierowca skręcił 
w  wąską,  zarośniętą  dróŜkę  i  natychmiast  dodał  gazu.  Justin  i  Melanie  zdąŜyli  schować 
głowy, ale zwisające pnącza chłostały ich bezlitośnie po plecach i ramionach. 

- Do jasnej cholery, Victorze, bądź tak dobry i pohamuj zapędy swojego szofera! 

-  Przepraszam,  amigo.  -  Zerknął  na  nich  przez  ramię,  a  potem  burknął  coś  do 

kierowcy, który natychmiast zwolnił. 

Jestem za stary na takie  hece, pomyślał Justin. Za długą miałem przerwę… Jakby na 

przekór  wisielczemu  nastrojowi,  wyostrzył  zmysły  i  zaczął  notować  w  pamięci  wszystkie 
boczne  ścieŜki,    charakterystyczne  miejsca,  liczbę  zakrętów,  czas  jazdy  itd.  Od  tego,  czy 
prawidłowo "narysuje" tę mapę, mogło zaleŜeć powodzenie ich ucieczki - a gra toczyła się o 
Ŝ

ycie. 

- Witaj w moim domu, Drake. - Victor ukłonił się z uśmiechem. - Wejdźmy do środka. 

Jak pani widzi - zwrócił się do Melanie - Ŝyjemy tutaj jak u Pana Boga za piecem. 

Justin pokiwał głową. Miejsce wydało mu się straszne, a on był całkowicie bezbronny. 

Objął Melanie ramieniem i razem podąŜyli za Victorem. Z okrągłego salonu weszli schodami 
na galerię. Victor zatrzymał się przed drugimi z kolei drzwiami i otworzył je nonszalanckim 
ruchem. 

-  Odeśpijcie  teraz  trudy  podróŜy.  Dobranoc,  porozmawiamy  rano.  -  Poczekał,  aŜ 

wejdą do środka i zamknął drzwi na klucz. 

Melanie  stała  nieruchomo,  kiedy  Justin  robił  dokładny  przegląd  apartamentu. 

Najpierw zniknął w łazience i wyszedł z niej po minucie z rozbawioną miną. 

-  Wszystkie  wygody.  Pod  względem  warunków  ten  nocleg  bije  na  głowę  chatę  w 

dŜungli. 

-  Sama  nie  wiem  dlaczego,  ale  bezpieczniej  czułam  się  w  poprzednim  miejscu.  -

Melanie z trudem zdobyła się na uśmiech. 

- Tak mi przykro, Ŝe naraziłem cię na niebezpieczeństwo… - Justin przyciągnął ją do 

siebie i pocałował. 

- To nie twoja wina. Zrobiłeś wszystko, Ŝeby nie wpaść w ręce tego bandyty. 

- Nie doceniłem drania. Ten błąd mógł nas kosztować… lepiej nie mówić. 

- Co teraz zrobimy? - Melanie oparła głowę na jego piersi. Masował na  przemian jej 

kark i barki, aŜ poczuł, Ŝe napięcie ustąpiło. 

background image

- Spróbujemy się przespać. 

Melanie  uniosła  głowę.  Na  wpół  zdziwionym,  na  wpół  przeraŜonym  wzrokiem 

spojrzała na wielkie małŜeńskie łoŜe, które onieśmielało ją znacznie bardziej niŜ legowisko w 
chacie. Zakłopotana, odwróciła twarz do Justina, patrząc na niego z obawą. 

-  Odbyliśmy  przecieŜ  chrzest  bojowy,  i  to  w  trudniejszych  warunkach.  Nie 

zauwaŜyłem, Ŝebyś cierpiała na bezsenność… więc nie rób, błagam, takiej przeraŜonej miny. 
Melanie,  róŜnica  jest  taka,  Ŝe  tutaj  mamy  więcej  miejsca  -  tłumaczył  jej  jak  dziecku,  nie 
wierząc w to, co mówi… 

Na próŜno, bo jego słowa docierały do niej piąte przez dziesiąte. Słyszała tylko bicie 

własnego  serca  i  bolesny  szum  w  uszach.  Jeszcze  raz  pozwoliła  sobie  na  luksus  przytulenia 
głowy do jego piersi. Wszystko, co działo się między nimi, działo się za szybko. Była pewna, 
Ŝ

e i on zdawał sobie z tego sprawę. MoŜe od samego początku - od chwili kiedy  wszedł po 

raz pierwszy do jej pokoju - czuł rosnące napięcie, które wiązało ich niewidzialną nicią…  

Czy  to  moŜliwe,  Ŝe  od  ich  pierwszego  spotkania  minęły  dopiero  trzy  dni?  Miała 

wraŜenie,  iŜ  nie  rozstają  się  od  tygodni  albo  nawet  miesięcy.  Czuła  się  bezpiecznie  tylko 
wtedy,  kiedy  jej  dotykał.  Ale  kiedy  jej  dotykał,  zaczynało  się  wewnętrzne  trzęsienie  ziemi, 
które  nie  ma  nic  wspólnego  z  poczuciem  bezpieczeństwa.  Przy  nim  nie  bała  się  ludzi,  ale 
przeraŜały ją emocje, nad którymi nie panowała. Po raz pierwszy w Ŝyciu Melanie zapragnęła 
kochać  się  z  męŜczyzną.  Odsuwała  od  siebie  nie  tylko  pragnienie,  ale  i  samą  myśl  o  tym. 
Czuła podświadomie, Ŝe to jedynie gra na czas, ale rozsądek nakazywał opór. Niby dlaczego 
miałaby się poddać? 

- Najpierw ja wezmę prysznic… - Justin cofnął się o krok z bardzo niewyraźną miną - 

Ŝ

ebyś nie musiała się spieszyć. - Bardzo zimny prysznic, pomyślał, wchodząc do łazienki. 

Melanie szukała nerwowo nocnej koszuli, niezdecydowana, czy moŜe pozwolić sobie 

na ten luksus… Jeśli będzie spała w ubraniu, narazi się na śmieszność. Dlaczego on na nią tak 
działa?  Jak  to  moŜliwe,  Ŝe  podoba  jej  się  pod  kaŜdym  względem…  Gdyby  nie  wyjątkowe 
okoliczności…  AleŜ  nie,  okoliczności  nie  mają  nic  do  rzeczy!  Nawet  w  tak  niebezpiecznej 
sytuacji  czuje  się  z  nim  dobrze.  Justin  nie  wymądrza  się,  nie  wyśmiewa,  nie  próbuje  jej 
niczego  narzucać.  W  ciągu  trzech  dni  ich  znajomości  postępował  konsekwentnie,  wszystko 
odbywało  się  według  jego  planu,  a  jednak  Melanie  ani  razu  nie  miała  wraŜenia,  Ŝe  Justin 
zlekcewaŜył  jej  zdanie,  postawił  przed  faktem  dokonanym.  Tak!  O  to  właśnie  chodzi!  Nie 
czuje się przez niego osaczona. Justin działa na nią kojąco, bo ani nie poucza, ani nie stawia 
wymagań. Sprawia wraŜenie, Ŝe zaakceptował ją taką, jaka jest. Jednym słowem, Justin Drake 
okazał się księciem z bajki, w którym Melanie musiała się zakochać… 

Wyszedł  z  łazienki  w  czystych  dŜinsach,  za  to  bez  butów  i  bez  koszuli.  Z  trudem 

oderwała wzrok od jego napiętych, grających pod lśniącą skórą mięsni. Jasne, zmierzwione na 
torsie  włosy  układały  się  w  wyraźną  literę  V,  a  potem  denka  linią  ginęły  za  paskiem  nie 
dopiętych dŜinsów. 

- Kolej na ciebie - powiedział szeptem, który nie pasował do tak prostego komunikatu. 

Melanie, dygocząc, chwyciła nocną koszulę. W drodze do łazienki próbowała ominąć Justina 
szerokim łukiem. 

background image

- Co się stało? - Zatrzymał ją, dotykając lekko policzka. 

-  Jestem  po  prostu  zmęczona.  Dawka  emocji  przekroczyła  dzisiaj  moje  najśmielsze 

oczekiwania - uśmiechnęła się ze skruchą, wciąŜ unikając jego wzroku. 

- Wiem. Zniosłaś to naprawdę po bohatersku. 

-  Pocałował  ją  w  nos  i  odwrócił  się  plecami.  -  Przyjemnej  kąpieli.  MoŜe  nie  jest  tu 

bezpiecznie, ale łazienka - pierwsza klasa!  

Melanie  nie  odezwała  się,  zamknęła  za  sobą  drzwi,  a  Justin  podszedł  do 

zakratowanego okna. Nie dostrzegł nikogo na zewnątrz. W szybie, jak w zwierciadle, odbijało 
się  wnętrze  pokoju.  Gdyby  choć  mieli  oddzielne  sypialnie!  Niestety,  nie  mógł  zwierzyć  się 
Victorowi, Ŝe jego Ŝona nie jest jego Ŝoną, a on nie potrafi udawać i z dwojga złego woli spać 
sam  niŜ  cierpieć  katusze.  Wrócił  do  drzwi,  Ŝeby  zgasić  niepotrzebną  iluminację.  Światło 
draŜniło  go,  zmuszało  do  zachowywania  dystansu.  Została  tylko  wąska  smuga, 
wydobywająca się spod drzwi łazienki.  

Justin  zdjął  niedbale  spodnie,  rzucił  je  na  podłogę  i  wskoczył  do  łóŜka.  Niezłe, 

mruknął  z  zadowolenia.  Tak…  Victor  uwielbiał  luksusowe  Ŝycie  i  nigdy  nie  skąpił  na 
wygody. MoŜe to dobry znak, Ŝe uŜyczył im tak luksusowej celi? Gdyby nie klucz w zamku, 
mogliby się czuć jak jego goście, a nie więźniowie. Powinien myśleć tylko o ucieczce, o tym, 
jak przechytrzyć Victora, ale nawet z zamkniętymi oczami widział ją, Melanie, z roześmianą 
twarzą, błyszczącym wzrokiem, figlarną miną i ustami, które pragnął całować…  

Wydał  z  siebie  niski,  stłumiony  jęk.  Czy  kiedykolwiek  wymaŜe  z  pamięci  ten  obraz: 

nagą Melanie wchodzącą do strumienia albo namydlającą piersi? Na myśl, Ŝe inny męŜczyzna 
mógłby  patrzeć  na  nią  tak,  jak  on  patrzył,  Justinowi  zakręciło  się  w  głowie.  Teraz  był  juŜ 
pewny,  Ŝe  zwariował!  Do  diabła!  Stało  się  to,  w  co  nigdy  nie  wierzył.  PoŜądał  jej.  W 
porządku,  nic  dziwnego,  ale  on  pragnął  jej  niepodzielnie,  pragnął  w  niej  wszystkiego:  jej 
ciała, jej bliskości, Ŝeby była tylko jego… jego Ŝoną.  

A  wiec  naprawdę  oszalał.  LeŜał  bezwładnie,  czując  na  piersi  jakiś  wyimaginowany 

cięŜar.  Jak  gdyby  przywaliło  go  wielkie  drzewo.  On,  Justin  Drake,  oŜeni  się  z  Melanie 
Montgomery.  Postradałem  zmysły,  pomyślał.  Z  siostrzyczką  Many  Elise  Trent?  Chyba  po 
trupach jej rodziny. Mieliby zgodzić się na wyjazd swojej pupilki do Ameryki Południowej? 
Nigdy!  JuŜ  widzi  ich  miny.  Ale  przecieŜ  Melanie  marzy  o  Buenos  Aires.  Tak  powiedziała. 
Jasne, marzy o wycieczce, a nie o przeprowadzce do Argentyny. MoŜe polubiłaby to miasto. 
Mówiła,  Ŝe  się  dusi,  Ŝe  chciałaby  wszystko  zmienić,  nawet  uciec.  Chciała.  Po  tak  udanej 
przygodzie (jeŜeli wyjdą z niej cało), odechce się jej raz na zawsze włóczęgi i ryzyka. Wróci 
skruszona na łono rodziny ze słowami "nigdy więcej".  

Jednak  mógłbym  zapytać.  Dać  jej  szansę  wyboru.  śeby  roześmiała  mi  się  w  twarz? 

Czy nie mówiła, jak bardzo kocha niezaleŜność i gardzi małŜeństwem? Moja Ŝona nie byłaby 
niewolnicą.  Miałaby  mnie  i  swoją  niezaleŜność.  Spróbuj  ją  o  tym  przekonać.  Zrobię  to!
  Po 
tym  uroczystym  postanowieniu  Justin  poczuł  się  jak  zwycięzca,  jakby  juŜ  wygrał 
najwaŜniejszą bitwę swojego Ŝycia i z błogim uśmiechem zapadł w sen. 

Melanie zanurzyła się  w pachnącej  wodzie z taką rozkoszą, jakby po  raz pierwszy… 

albo  ostatni  korzystała  z  luksusu  gorącej  kąpieli.  Zastanawiała  się,  co  robi  Justin.  Pewnie 

background image

przytulił  głowę  do  poduszki  i  natychmiast  zasnął.  Czy  nie  na  to  właśnie  liczyła?  Nagle 
przypomniała  sobie  wyraz  jego  oczu,  kiedy  szła  do  łazienki.  Przeszył  ją  dziwny  dreszcz. 
MoŜe  to  sprawił  przypadkowy  odblask  światła,  a  moŜe  jej  chora  wyobraźnia.  Poza  tym 
jednym,  ostatnim  spojrzeniem,  traktował  ją  obojętnie,  co  najwyŜej  z  przyjacielską 
serdecznością. Jak gdyby nigdy…  

A jeśli naprawdę śniła tamte pocałunki? Wszystko moŜliwe. Pewnie zajrzał na chwilę 

do pokoju, dotknął rozpalonego czoła, a reszta to wytwór jej chorej wyobraźni. Ale przecieŜ 
pamięta kaŜdy szczegół, czuje jeszcze dotyk jego skóry. A więc sen na jawie…  

Nie, to nie do wiary! Wszystko jedno, czy zaczęło się we śnie, czy na jawie: lgnęła do 

niego od pierwszego wejrzenia i juŜ nie bała się do tego przyznać.  

Justin ma bzika na punkcie wolności. Na pewno nie znosi zaborczych kobiet. Melanie 

uśmiechnęła się. 

Po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  gotowa  była  poświęcić  odrobinę  własnej  niezaleŜności  dla 

męŜczyzny. Jedyne, co jej pozostaje, to przekonać Justina, Ŝeby skorzystał z niepowtarzalnej 
okazji. 

Straciła  poczucie  czasu,  ale  lodowata  woda  wyrwała  ją  w  końcu  z  błogiego 

zamyślenia.  Wyszła  z  wanny,  wytarła  się  olbrzymim  puszystym  ręcznikiem  i  włoŜyła 
koszulę.  Bezgłośnie  otworzyła  drzwi.  Uff,  niepotrzebnie  się  denerwowała.  Pokój  pogrąŜony 
był  w  ciemności,  a  Justin  smacznie  spał.  LeŜał  na  samym  brzegu  łóŜka,  odwrócony  do  niej 
plecami.  Wśliznęła  się  pod  kołdrę,  wciągnęła  w  nozdrza  zapach  świeŜej  bielizny, 
przyłoŜywszy głowę do poduszki, zasnęła jak dziecko. 

Nie  mieli  pojęcia,  jak  to  się  stało,  Ŝe  nad  ranem  oboje  leŜeli  na  środku  łoŜa,  wtuleni 

jedno  w  drugie  i  spleceni  ramionami.  Spali  tak  dość  długo,  uśmiechając  się  przez  sen  albo 
cicho  mrucząc.  Melanie,  z  podwiniętą  koszulą,  przyciskała  kolana  do  ciepłego  podbrzusza 
Justina. W półśnie napręŜyła mięśnie, kiedy on błądził palcami po jej kręgosłupie, od szyi do 
pośladków,  pieszcząc  delikatną  skórę  miedzy  aksamitnymi  półkulami,  wędrując  dłonią 
poprzez wewnętrzną stronę ud aŜ do kolan. 

Coraz  bliŜsza  była  odkrycia,  Ŝe  to  nie  sen,  a  jawa.  Nie  czuła  lęku  ani  zakłopotania. 

Zamarła w bezruchu, bojąc się, Ŝe czar pryśnie. Uniosła głowę, a wtedy Justin przyciągnął ją 
mocno  do  siebie,  ręką  zaczął  przeczesywać  jej  włosy,  wplątując  palce  w  długie  jedwabne 
pasemka. Kąsał delikatnie najpierw jedną wargę, potem drugą, jakby badał ich dotyk i kształt. 
Nagle  zaczął  całować  gwałtownie,  zachłannie,  nie  dając  Melanie  czasu  na  wahanie.  Nie 
wahała się. To był ten pocałunek, który zapamiętała! O którym marzyła… Kiedy poczuła w 
ustach jego język, zadrŜała, a oczy zapłonęły poŜądaniem, jakiego nigdy dotąd nie zaznała. 

Justin  przewrócił  się  na  plecy,  nie  wypuszczając  z  objęć  Melanie.  Wpił  się  w  nią 

dłońmi. Palce błądziły po wypukłościach bioder i ramion dziewczyny, paciorkach kręgosłupa. 
Dygotała cała rozpalona, wyobraŜając sobie, Ŝe stopili się w jedno ciało. Nie umiała stłumić 
cichego  jęku,  kiedy  zagarnął  jej  pośladki  i  poruszając  nieznacznie  biodrami  draŜnił  ją 
arogancką  męskością.  W  tym  samym  rytmie  koniuszki  piersi  Melanie  zderzały  się  z  torsem 
Justina.  Poczuła  szaloną  radość  i  ulgę.  Więc  tak  wygląda  poŜądanie.  Teraz  ona  napierała 
rozpaczliwie, pędziła na oślep, jakby chciała odrobić stracone godziny. 

background image

Nagle  Justin  wypuścił  ją  z  objęć  i  ułoŜył  na  plecach.  WypręŜyła  się  i  cichym 

pomrukiem  zadowolenia  przywitała  jego  ciepłe  wargi  i  język:  draŜniący  najpierw  jedną 
brodawkę,  potem  drugą,  kaŜdą  zupełnie  inaczej  i  w  innym  rytmie.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  jakaś 
nadzwyczajna  siła  unosi  ją  w  powietrze.  Była  o  krok  od  wielkiego  odkrycia.  Nie  przestając 
ssać  piersi,  Justin  błądził  rękami  po  jej  brzuchu  i  nogach.  Kiedy  po  raz  kolejny  ominął 
miejsce  najwraŜliwsze,  Melanie,  spragniona  tego  właśnie  dotyku,  jęknęła  błagalnie,  unosząc 
biodra.  Justin  miał  wraŜenie,  Ŝe  nie  zniesie  dłuŜej  narastającego  poŜądania.  Uniósł  się  na 
łokciach  i  opadł  wargami  na  jej  usta.  W  tej  samej  chwili  Melanie  poczuła  jego  rękę  miedzy 
udami. Delikatne palce pieściły ją coraz głębiej i Ŝarliwiej, rytmicznie, w doskonałej zgodzie 
z językiem. Wpiła się paznokciami w jego barki, doprowadzona do szaleństwa, gotowa jęczeć 
i płakać… 

- Nie przeszkadzam? 

Zamarli z przeraŜenia. Justin uniósł głowę, Melanie, szukając ratunku w jego oczach, 

ujrzała zamiast źrenic dwa rozŜarzone ognie. Odsunął się od niej, sprawdzając jedną ręką, czy 
jest  dokładnie  przykryta.  Zerknął  na  intruza,  który  stał  w  otwartych  na  ościeŜ  drzwiach  i 
szczerzył radośnie zęby.  

Tylko  spokojnie…  Jesteś  z  kobietą.  Wziął  głęboki  oddech  i  zaklął  w  duchu.  To  jego 

wina. Nie powinien aŜ tak się zapominać… w areszcie. Trudno, Teraz musi wziąć siew garść, 
Ŝ

eby nie pogarszać sytuacji. 

- Masz cholernie dziwne maniery, Victorze. Czy z jakichś szczególnych powodów nie 

zapukałeś do drzwi? 

-  Nie.  Po  prostu  nie  lubię  tracić  czasu  na  bzdety.  ChociaŜ…  muszę  przyznać,  Ŝe 

zaskoczyłeś  mnie  swoją  pracowitością  o  tak  wczesnej  porze.  Dla  ciebie  to  przecieŜ  środek 
nocy, amigo? No, chyba Ŝe w małŜeństwie zmieniłeś zwyczaje. 

- Zostawmy na boku moje zwyczaje, jeśli łaska. - Justin zerwał się z łóŜka i wskoczył 

w dŜinsy. - No więc czego chcesz ode mnie o tak wczesnej porze? 

Victor zaniósł się ordynarnym śmiechem. 

-  MoŜe  jednak  powinieneś  dokończyć  dzieła.  Niezdrowo  tak  sobie  przerywać.  Milej 

by się nam gawędziło. Dobry nastrój jest zaraźliwy, amigo, a zły jeszcze bardziej. 

- Posłuchaj, Victorze. Doceniam twoją  gościnność, ale my naprawdę musimy jechać. 

ZałoŜę  się,  Ŝe  wpadłeś  do  pokoju  jak  bomba,  Ŝeby  podzielić  się  z  nami  radosną  nowiną. 
Skołowałeś dla nas jakiegoś grata, którym dotrzemy do Villa Vicencias, tak? 

- Właśnie o tych sprawach przyszedłem pogadać. 

- A moŜemy pogadać gdzieś indziej? 

-  Nie  ma  sprawy.  W  moim  biurze  na  dole.  -  Victor  zwrócił  się  do  Melanie:  -  Do 

zobaczenia, senora Drake. 

background image

Justin  ruszył  za  Victorem,  ale  zatrzymał  się  w  progu,  jakby  o  czymś  sobie 

przypomniał. 

- Zejdę za moment - oznajmił. 

Nie  czekając  na  odpowiedź,  zamknął  drzwi  i  podszedł  do  łóŜka.  Śmiech  Victora 

wypełnił echem cały dom, a moŜe i okolicę… 

- Potworny facet - mruknęła Melanie, unikając wzroku Justina.  

Usiadł na brzegu łóŜka i wziął ją za rękę. Była lodowata i drŜąca. 

- Owszem. Nigdy sobie nie wybaczę, Ŝe naraziłem cię na taką przykrość. 

- To przecieŜ nie twoja wina, Ŝe jakiś cham wpadł tu bez pukania! 

- Nie. Ale to moja wina, Ŝe zaczęliśmy coś, czego nie mogliśmy dokończyć. 

- To teŜ nie twoja wina. - Spuściła głowę jeszcze niŜej. 

-  CzyŜby?  -  Pokazał  w  uśmiechu  wszystkie  swoje  piękne  zęby.  -  W  takim  razie… 

drogą eliminacji… winę za wszystko ponosi druga osoba zajmująca to łóŜko. 

- Ja… widzisz, ja… - Zmieszana jak mała dziewczynka, wydała się Justinowi jeszcze 

piękniejsza. 

Był  szczęśliwy.  Nie  płakała,  nie  miała  do  niego  pretensji.  MoŜe  cała  historia  nie 

skończy się jakimś psychicznym urazem… JuŜ wiedział, Ŝe to miał być jej pierwszy raz. 

- Melanie, spójrz na mnie. - Czekał, aŜ podniesie oczy. - To, co między nami prawie 

się stało i co na pewno wkrótce się stanie, było  nam od początku pisane. Jak przeznaczenie, 
jeśli  w  nie  wierzysz.  Pragnąłem  cię,  odkąd  wszedłem  do  tamtego  pokoju,  u  Rosy.  Mimo  Ŝe 
zbeształaś  mnie  na  przywitanie.  WyobraŜałem  sobie  wciąŜ,  jak  to  będzie,  gdy  wezmę  cię  w 
ramiona  i  ujrzę  cię  nagą…  A  tak  naprawdę,  tylko  Ŝe  sam  się  do  tego  nie  przyznawałem, 
wstępne objawy  mojej choroby  wystąpiły juŜ w  czasie naszego pierwszego spotkania, kiedy 
byłaś uczennicą, z trudnym charakterem i szmaragdowymi oczami. 

Melanie rozpromieniła się. 

- Nie masz pojęcia, jak mi przykro - Justin spowaŜniał - Ŝe tak niefortunnie skończył 

się nasz "pierwszy raz". Wybaczysz mi? 

- Wybaczam - szepnęła. 

- No to idę pogadać z Victorem - uśmiechnął się promiennie, jakby szedł na randkę, a 

nie  "pogadać  z  Victorem".  -  Aha,  jeszcze  jedno.  Czy  mówiłem  ci  juŜ,  Ŝe  zakochałem  się  w 
tobie jak szczeniak? 

Zamknął  za  sobą  drzwi.  Melanie  wpatrywała  się  w  nie  jak  urzeczona.  Nie  wierzyła 

własnym uszom. Ale czy Justin kiedykolwiek ją okłamał? 

background image

 

 

 

  

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Ochroniarz pilnujący schodów wskazał Justinowi właściwe drzwi. 

Wszedł bez pukania do środka. Ściany gabinetu zdobił arsenał pistoletów, karabinów, 

a  takŜe  broni  maszynowej.  Victor  siedział  za  biurkiem  i  przyglądał  mu  się  uwaŜnie, 
rozpostarty w fotelu, z nogami skrzyŜowanymi na blacie. 

-  Siadaj,  Drake  -  machnął  niedbale  ręką.  -  Musimy  ze  sobą  pogadać.  Narobiło  się 

trochę zaległości… - Otworzył pudełko z cygarami i poczęstował Justina. 

- Dzięki, nie palę. 

Victor  wzruszył  ramionami,  sięgnął  po  cygaro  i  rozpoczął  długą  ceremonię  jego 

przycinania,  zapalania,  smakowania  z  przymkniętymi  oczami…  Trwało  to  kilka  dobrych 
minut.  Justin  siedział  z  obojętną  miną,  doskonale  wiedząc,  Ŝe  przechodzi  test  na 
wytrzymałość. Czekał spokojnie na następny ruch Degasa. 

-  IleŜ  to  lat  minęło,  Amigo?  -  Czarne  oczy  Victora  nie  zdradzały  Ŝadnych  uczuć  ani 

myśli. 

-  Prawie  dziesięć,  tak  mi  się  wydaje.  -  Justin  wyprostował  nogi  i  uśmiechnął  się 

zagadkowo. - Niewiele się zmieniłeś od naszego rozstania. 

- Co masz na myśli? 

- Wygląda na to, Ŝe interes kwitnie, a ty miewasz się doskonale, 

-  Nie  narzekam.  Ale  sporo  czasu  zajęło  mi  odbudowanie  tego  wszystkiego,  co 

straciłem na wybrzeŜu. 

-  Ten  dom  pachnie…  forsą  i  stylem.  Robi  wraŜenie.  Na  wybrzeŜu  Ŝyło  ci  się 

skromniej. 

-  Miałem  fart.  Facet,  który  zbudował  tę  posiadłość,  doszedł  nagle  do  wniosku,  Ŝe 

Kolumbia  nie  jest  najzdrowszym  miejscem  na  kuli  ziemskiej.  Zostawił  mi  ten  dom  na 
pamiątkę. 

Jeśli Justin dobrze zrozumiał aluzję Victora, poprzedni właściciel nigdy nie wyjechał z 

tego kraju. 

background image

-  Nie  obejrzałem  całego  domu,  ale  na  pierwszy  rzut  oka  wygląda  naprawdę 

imponująco. 

-  śeby  zrobić  miejsce  na  lądowisko,  musiałem  wyrąbać  spory  kawałek  lasu, 

wyobraŜasz sobie? Nie to, co na wybrzeŜu… 

- Czyli siedzisz w tym samym co niegdyś biznesie. 

- A jakŜe by inaczej. To kura, która znosi złote jajka, pod warunkiem Ŝe nie wierzy się 

nawet własnemu bratu. Tylko sobie. 

- Nie masz powodu mi nie wierzyć, Victorze, jeśli o to ci chodzi. 

-  Więc  dalej  twierdzisz,  Ŝe  nie  miałeś  nic  wspólnego  z  wpadką,  która  -  co  tu  duŜo 

mówić - zmiotła mnie z wybrzeŜa? 

-  Dziwię  się  -  Justin  patrzył  mu  prosto  w  oczy  -  Ŝe  coś  podobnego  przyszło  ci  do 

głowy. Miałem wraŜenie, Ŝe ufasz mi bardziej niŜ rodzonemu bratu. 

- Jak zatem wytłumaczysz swoje niespodziewane zniknięcie? 

- Miałem szczęście i tyle. - Justin wzruszył ramionami.  

- W moim zawodzie nie wierzy się w cuda ani zbiegi okoliczności. Szczęściu zawsze 

ktoś pomaga. 

Justin odpowiedział milczeniem. 

- Wiec jaki jest cel twojej podróŜy? 

- Mówiłem ci juŜ. Muszę zawieźć Ŝonę do jej przyjaciółki z college'u. 

-  Ach,  tak!  Swoją  piękną  Ŝonę…  Tym  mnie  naprawdę  zaskoczyłeś.  Zawsze  taki 

niezaleŜny. Więc co się z tobą działo przez ostatnie dziesięć lat? 

-  CóŜ…  Kiedy  rozleciała  się  siatka  i  wyglądało  na  to,  Ŝe  wszystko  diabli  wzięli, 

postanowiłem  wrócić  na  północ.  Znalazłem  biznesmena,  który  aŜ  się  palii,  Ŝeby  pociągnąć 
strefę wpływów do Ameryki Południowej. Przekonałem go, Ŝe znam teren jak własną kieszeń 
i mam kontakty. Facet mnie wynajął. 

- Chcesz mi wcisnąć ciemnotę, Ŝe kręcisz się tu od kilku lat i po raz pierwszy na siebie 

wpadliśmy? 

- Trzymałem się z daleka od Kolumbii. Większość czasu spędzałem w Argentynie. 

- Rozumiem. Czy z jakichś szczególnych powodów nie chciałeś wrócić? 

- Nie byłem pewien, kto tu został. Nie wiedziałem nawet, czy i ciebie zgarnęli, czy się 

gdzieś  zadołowałeś.  Pamiętaj,  Ŝe  moje  kontakty  nie  wykraczały  na  ogól  poza  ścisłą  grupę. 

background image

Słyszałem,  Ŝe  trzech  naszych  zabili.  Nie  chciałem  czekać  za  długo  tylko  po  to,  Ŝeby 
dowiedzieć się, kto przeŜył. 

-  Chciałbym  ci  wierzyć,  amigo.  -  Victor  westchnął  cięŜko  i  pokiwał  głową.  -  Nawet 

nie  wiesz,  jak  bardzo  bym  chciał…  Niestety,  mam  za  duŜo  wątpliwości.  Nawet  gdyby 
pozostała jedna jedyna, nie zaryzykowałbym. Zbyt wiele mam do stracenia, Ŝeby pozwolić ci 
prysnąć po raz drugi. 

Justin ani drgnął. Ani na ułamek sekundy nie przestał patrzeć Victorowi w oczy. 

-  Masz  zamiar  nas  tu  trzymać?  -  Jego  głos  nie  zdradzał  Ŝadnych  uczuć  poza  czystą 

ciekawością. 

- Lubię twój styl, bracie! - Victor wybuchnął śmiechem. - Naprawdę. Po co miałbym 

was  trzymać?  Nie  będę  miał  z  ciebie  Ŝadnego  poŜytku.  Twoja  Ŝona  -  to  co  innego.  Jestem 
pewien, Ŝe okaŜe się przydatna… na swój sposób. 

Co  teraz? Justin  odsuwał  od  siebie  lęk  o  Melanie.  Wyraz  jej  oczu  nad  ranem…  Jeśli 

zrobi  fałszywy  krok,  Victor  przejdzie  od  słów  do  czynów.  Spokojnie,  byle  tylko  nie  dać  się 
sprowokować. Victor upajał się swoją władzą, igrał z nim, ale wciąŜ nie był pewny jego winy. 

- Mógłbyś mnie, na przykład, wykorzystać do roboty. - Justin powiedział to dobitnie, 

naturalnym tonem. 

- Niby dlaczego miałbym to zrobić? - Victor zmruŜył oczy. 

- Dlatego, Ŝe byłem jednym z najlepszych z twoich ludzi. Wiesz o tym równie dobrze 

jak ja, 

- Byłeś orłem! Ale nie brakuje nam rąk do pracy. 

-  CzyŜby?  -  Justin  uśmiechnął  się.  -  AŜ  trudno  uwierzyć:  w  takim  miejscu…  Musisz 

potrzebować mnóstwo ludzi: do ochrony, przerzucania towaru… 

- Chcesz robić u mnie za gońca?! 

- Lepsze to niŜ siedzieć cały dzień pod kluczem. 

- Kiedy zajrzałem do twojej sypialni, wydało mi się, Ŝe nie narzekasz na nudę. 

-  A  ty  nie  wyglądałeś  mi  na  faceta,  którego  rajcuje  podglądanie.  -  Justin  wycedził 

słowo po słowie, nie spuszczając wzroku, świadomy, Ŝe gra o najwyŜszą stawkę. - Starzejesz 
się. 

Victor znieruchomiał na momenty wybałuszył oczy i parsknął gromkim śmiechem. 

-  śadna  z  moich  kobiet  nie  skarŜyła  się  na  mnie  do  tej  pory.  Ale  Ŝadna  z  nich  nie 

dorównuje urodą twojej  Ŝonie. Chętnie bym jej udowodnił, Ŝe kogut im starszy, tym lepszy. 
Co ty na to, amigo? 

background image

- Nic z tego. Jestem bardzo zaborczy, nie lubię się z nikim dzielić. 

Victor wstał, przeciągnął się, ręce skrzyŜował na karku. 

-  Zobaczymy.  Teraz  coś  przekąsimy,  a  potem  znajdę  ci  jakieś  zajęcie.  MoŜe  twoja 

Ŝ

ona podziękuje mi za to, hę? - zaniósł się tubalnym, sprośnym śmiechem. 

- Pójdę po Melanie, jeśli pozwolisz. Ona teŜ jest głodna. 

-  Za  bardzo  się  z  nią  cackasz.  Nic  dziwnego,  Ŝe  wasze  kobiety  są  zepsute  do  szpiku 

kości. Sami przyzwyczajacie je do tego, Ŝe robią, co chcą. 

- Karmienie ich nazywasz cackaniem się? 

- JeŜeli babę przegłodzisz, to nabierze pokory. Sam zobaczysz, jaka będzie energiczna 

i napalona. Dopiero wtedy, frajerze, zacznie ci dogadzać. 

Wyszli z pokoju. Justin z lodowatą miną spojrzał na galerię. 

-  Sprawdzę,  czy  czegoś  nie  potrzebuje.  -  Nie  czekając  na  pozwolenie,  wbiegł  na 

schody. 

- Spiesz się, śpiesz! - krzyknął za nim Victor. - Kiedyś Ŝoneczka cię zaskoczy i powie, 

Ŝ

e  potrzebuje  prawdziwego  męŜczyzny,  a  nie  słuŜącego.  Wtedy  rzeknij  tylko  słowo…  Z 

radością przejmę pałeczkę. 

Dziki  śmiech  "prawdziwego  męŜczyzny"  towarzyszył  Justinowi  do  drzwi  sypialni. 

Zamknął  je  od  wewnątrz  na  zamek.  Z  zamkniętymi  oczami  oparł  się  o  ścianę  i  dopiero  po 
chwili  odnalazł  wzrokiem  Melanie.  Stała  przy  oknie,  przyglądając  mu  się  takim  wzrokiem, 
jakby chciała powiedzieć, Ŝe wszystko słyszała. 

- Zawiezie nas do Villa Vicencias? 

-  Marzenie  ściętej  głowy.  Niestety.  Za  Ŝadne  skarby  nie  chce  się  z  nami  rozstać. 

Dlaczego ja cię zabrałem? Nigdy sobie tej nie głupoty nie wybaczę. W miasteczku miałabyś 
jednak szansę uciec. 

- Chcesz powiedzieć, Ŝe teraz jej nie mam? - zapytała spokojnie. 

-  Nie  wiem.  Jedyny  powód,  dla  którego  trzyma  od  ciebie  łapy  z  daleka,  to 

przekonanie, Ŝe jesteś moją Ŝoną. 

- W takim razie cieszę się, Ŝe nią jestem. 

- Mimo wszystko? Po tym, co się stało dziś rano? 

-  Nie  bierz  wszystkiego  na  swoje  sumienie.  Do  tańca  trzeba  dwojga…  Przynajmniej 

Victor nie wątpi w nasze małŜeństwo.  

background image

- Masz rację. Tylko Ŝe gdybym nie ciągnął cię ze sobą, nie musielibyśmy  rozwiewać 

Ŝ

adnych wątpliwości Victora na nasz temat. 

- Czyste "gdybanie". Zastanówmy się lepiej, co robić w tej sytuacji. 

- Victor szykuje dla mnie jakieś zajęcie po śniadaniu. Przynajmniej będę mógł wyjść 

stąd i zorientować się, czy mamy szansę na ucieczkę. Zejdziesz na dół, Ŝeby coś zjeść? 

- Chyba nie. Sama myśl o zobaczeniu Victora odbiera mi apetyt. 

- Rzeczywiście powinnaś unikać go tak długo, jak to moŜliwe. Nie wchodzić bestii w 

drogę… Przyniosę ci śniadanie do pokoju. Jesteś pewna, Ŝe wytrzymasz tu cały dzień? 

- Nie martw się o mnie. Spójrz na półki z ksiąŜkami. Swoją drogą twój przyjaciel nie 

wygląda na bibliofila. 

- Ani trochę. Przyznał się, Ŝe zarekwirował dom prawdziwemu właścicielowi. Ale nie 

opowiedział mi, jak naprawdę skończył tamten człowiek. Victor ufa mojej domyślności. 

- Będę na ciebie czekała - uśmiechnęła się ciepło - pochłonięta lekturą. 

Wiedział,  Ŝe  nie  powinni  się  roztkliwiać,  a  jednak  podszedł  do  Melanie  i  objął  ją 

mocno  ramionami.  Przylgnęła  do  Justina  z  całej  siły.  Pocałował  obie  jej  powieki  i  zwolnił 
uścisk. 

- Wydostanę cię stąd całą i zdrową. Obiecuję. 

- Wiem. Nie musiałeś mi tego mówić. 

Nie oparł się jej wilgotnym, lekko drŜącym ustom. 

Całowali  się  pospiesznie  i  nieporadnie,  odczuwając  na  zmianę  ból  i  zachwyt:  nad 

czymś,  co  gęstniało  z  sekundy  na  sekundę  i  nie  mogło  się  dopełnić.  Oderwali  się  od  siebie 
niemal jednocześnie. 

-  BoŜe  -  szepnął  Justin  -  co  ty  ze  mną  robisz!  Nie  mogę  skupić  myśli  na  niczym 

innym, rozumiesz? Ten obłęd mógł nas kosztować Ŝycie. 

- Czy mam cię przeprosić? - ZmruŜyła roześmiane oczy. 

-  Właśnie!  Za  to,  Ŝe  w  ogóle  jesteś.  Nikt  nie  ma  prawa  być  taki  piękny.  To 

nienaturalne i powinno podlegać karze. - Justin przygładził włosy i wybiegł na korytarz. 

Melanie opadła na łóŜko. Krew pulsowała jej w skroniach, a serce biło jak oszalałe - z 

podniecenia  i  strachu  jednocześnie.  Nic  się  nie  stanie,  szeptała  bezgłośnie.  Justin  ich 
przechytrzy. Uratuje mnie i siebie. Nie moŜemy zginąć… właśnie teraz.
 

Jeszcze raz wyjrzała przez okno. Godzinę temu, kiedy czekała na Justina, na podwórze 

wjechało kilka cięŜarówek. Jacyś męŜczyźni zaczęli wyjmować z nich róŜnej wielkości pudła, 
a potem nieśli je gdzieś w kierunku lasu, do miejsca odległego od domu. 

background image

Justin,  nie  przekraczając  progu  sypialni,  podał  Melanie  tacę  ze  śniadaniem.  Poprosił 

ją,  Ŝeby  do  jego  powrotu  nikomu,  pod  Ŝadnym  pozorem,  nie  otwierała.  Zjadła  niewiele, 
wzięła z półki jakąś ksiąŜkę, ale nie mogła skoncentrować się na lekturze. WciąŜ wyglądała 
przez  okno.  Przyjechało  jeszcze  kilka  cięŜarówek,  słyszała  coraz  głośniej  wydawane 
komendy. W końcu odłoŜyła na stolik ksiąŜkę i usiadła przy oknie. 

W  polu  jej  widzenia  pojawił  się  Justin  z  Victorem.  Ten  dragi  energicznie 

gestykulował,  tłumaczył  coś  Justinowi,  pokazując  palcem  ścieŜkę,  tę  samą,  której  uŜywali 
tragarze. W końcu obaj ruszyli w stronę dŜungli i wkrótce straciła ich z oczu. 

Melanie nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Gdyby  mogła się do czegoś przydać! Przy 

takim  ruchu  na  dziedzińcu…  na  pewno  nikogo  nie  było  w  domu.  Jedyna  szansa,  zęby  go 
zwiedzić.  Zresztą,  nawet  jeśli  się  na  kogoś  natknie,  powie,  Ŝe  chce  się  napić  wody  i  szuka 
kuchni. 

Otworzywszy  bezszelestnie  drzwi,  wychyliła  głowę  na  korytarz.  Ani  Ŝywej  duszy. 

Potem oceniła sytuację na parterze. Nikogo. 

Postanowiła zacząć od parteru. Myszkowanie na  górze trudniej byłoby wytłumaczyć. 

Z  duszą  na  ramieniu  zeszła  po  schodach…  i,  krok  po  kroczku,  w  piętnaście  minut  obejrzała 
cały  dom.  Wydał  jej  się  naprawdę  piękny:  cudownie  połoŜony,  ze  stylowymi  meblami, 
zupełnie nie pasował do Victora. Zastanawiała się, od jak dawna ten potwór w nim mieszka. 

Zaspokoiwszy  ciekawość,  chciała  wracać  na  górę,  ale  przypomniała  sobie  o  jednym 

pokoju, do którego nie zajrzała. PrzecieŜ nie musiał być zamknięty na klucz… Nasłuchiwała 
przez  chwilę,  za  drzwiami  panowała  głucha  cisza.  Poruszyła  klamką  -  otwarte.  Pokój  był 
pusty. Westchnęła z ulgą i weszła do środka. 

Kiedyś musiał słuŜyć za bibliotekę albo gabinet, ale z półek usunięto ksiąŜki. Biurko - 

z porysowanym barbarzyńsko blatem - na pewno nie słuŜyło nikomu do pracy. 

Na  jednej  ze  ścian  wisiała  kolekcja  broni  palnej.  Nigdy  w  Ŝyciu  nie  oglądała  tylu 

rewolwerów  i  karabinów  naraz.  Niektóre  do  złudzenia  przypominały  pistolet,  z  którego  brat 
uczył ją strzelać. 

Obejrzała  się  przez  ramię.  Nikt  by  nie  zauwaŜył,  Ŝe  poŜyczyła  taki  jeden… 

najmniejszy.  A  jeśli  ją  złapią…  Chyba  jednak  warto  zaryzykować…  Sprawdziła,  czy  w 
magazynku są naboje. Było ich pięć. 

Upewniła  się,  czy  na  korytarzu  nie  słychać  kroków,  i  bezszelestnie  wymknęła  się  z 

pokoju.  Brakowało  jej  kilka  metrów  do  końca  schodów,  kiedy  w  drzwiach  wejściowych 
pojawił się Victor ze swoimi ludźmi. Natychmiast ją zauwaŜył. 

Melanie przycisnęła do uda pistolet i nakryła go szczelnie dłonią. 

- Szuka mnie pani, senora? - Uśmiechnął się obleśnie. 

- Och nie, nie… Chciało mi się pić, pomyślałam, Ŝe na parterze znajdę kuchnię… 

- Więc dlaczego wchodzi pani na piętro? 

background image

-  Ja…  usłyszałam,  Ŝe  ktoś  nadchodzi.  Justin  nie  pozwolił  mi  opuszczać  pokoju, 

więc… - wykonała bezradny gest ręką. 

- Ach, tak. Nie zawsze słucha pani męŜa, rozumiem - zaśmiał się krótko. - Miło mi to 

słyszeć.  Trafia  mi  się  szansa,  Ŝeby  lepiej  panią  poznać.  Proszę  zejść  na  dół.  Drake  będzie 
dzisiaj długo zajęty. Mamy mnóstwo czasu dla siebie. 

Pozostali męŜczyźni zniknęli w korytarzu. Melanie miała wraŜenie, Ŝe pistolet rośnie 

w jej dłoni. Dlaczego nie włoŜyła spódnicy z kieszeniami? 

- Nie mogę. Wrócę do pokoju i poczekam na Justina. 

Victor postawił nogę na pierwszym schodku, uśmiechając się do niej kusząco. 

-  Nie  musisz  się  mnie  bać,  malutka.  Za  nic  bym  nie  skrzywdził  takiej  pięknej 

dziewczyny. Zejdź na dół, a ja poproszę Lupe'a, Ŝeby zrobił nam coś do picia, dobrze? 

Melanie  weszła  tyłem  o  jeden  schodek  wyŜej,  potem  jeszcze  jeden,  i  dalej  posuwała 

się w ten sposób, cały czas patrząc Victorowi w oczy. 

-  Przykro  mi,  ale  naprawdę  nie  mogę  skorzystać  z  pańskiego  zaproszenia  - 

powiedziała uprzejmym, chłodnym tonem. 

- A moŜe ja odwiedzę cię na górze? To chyba lepszy pomysł. Będzie nam tam o wiele 

wygodniej. 

Ostatni  schodek  -  i  była  juŜ  na  galerii.  Nie  wiedziała,  ile  kroków  dzieli  ją  od  drzwi 

sypialni.  Cofała  się  powoli,  nie  mając  pojęcia,  co  robić  dalej.  Zamknąć  się  w  sypialni  na 
zamek? Na pewno miał klucz. Skorzystał z niego rano. Ile czasu będzie go szukał? 

Czy  w  ogóle  ma  jakiś  wybór?  Jeśli  ją  zaatakuje,  będzie  musiała  uŜyć  broni…  BoŜe, 

nigdy  w  Ŝyciu  nie  strzelała  do  człowieka.  Dystans  między  nimi  malał.  Nie  ulegało 
wątpliwości,  Ŝe  Degas  wpadnie  za  nią  do  pokoju.  Justin  jest  zbyt  daleko,  Ŝeby  usłyszeć  jej 
krzyk. 

BoŜe, Justin, dlaczego cię nie posłuchałam! 

Victor  zatrzymał  się  na  szczycie  schodów.  Melanie  stała  przy  drzwiach,  prawie  nie 

oddychając, z pistoletem gotowym do strzału. 

Nagle  dom  zadrŜał  w  posadach.  Melanie  straciła  równowagę.  Niewiele  brakowało,  a 

nacisnęłaby cyngiel… 

Victor  w  mgnieniu  oka  znalazł  się  na  dole.  Wrzeszcząc  nieludzko,  zaczął  wydawać 

rozkazy. Melanie wpadła do pokoju, przekręciła klucz w zamku i spojrzała na pistolet. Co z 
tym  zrobić?  Niewiele  myśląc,  włoŜyła  go  pod  poduszkę.  Rzuciła  się  do  okna.  Ludzie  biegli 
ś

cieŜką w stronę dŜungli. Rano, na tej samej drodze, widziała po raz ostatni Justina. 

Melanie  poczuła  dziwny  ból  między  Ŝebrami.  Jeśli  nie  wypuści  z  płuc  powietrza, 

zemdleje… Zaczęła głęboko oddychać. 

background image

Myślała tylko o Justinie. Czy miał coś wspólnego z tym wybuchem? 

Kilkaset  metrów  od  domu  kłębiły  się  ponad  lasem  czarne  chmury  dymu.  Nigdy  nie 

widziała z bliska poŜaru. Nie! Nie ma zamiaru zaspokajać swojej ciekawości. Nie ruszy się z 
pokoju ani na krok. 

Po chwili złowrogiej ciszy rozległa się seria wystrzałów. Serce podeszło jej do gardła. 

Co tam się, do diabła, dzieje! Gdzie jest Justin? 

Mijały minuty, a ona stała przy oknie jak sparaliŜowana, wpatrując się w jeden punkt - 

miejsce, w którym straciła Justina z oczu. 

Usłyszała  oŜywione,  coraz  wyraźniejsze  męskie  głosy.  W  końcu  dojrzała  ich.  Dwaj 

męŜczyźni  nieśli  między  sobą  trzeciego…  jak  worek  piasku.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  nie 
przejmują  się  rannym  kolegą.  Dopiero  na  dziedzińcu,  kiedy  połoŜyli  go  na  ziemi, 
zorientowała się, Ŝe ten człowiek nie Ŝyje. 

- O mój BoŜe! - krzyknęła głośno. 

Oczywiście  nie  był  to  Justin.  Miał  kruczoczarne  włosy  i  ciemne  ubranie.  Pomimo 

wyraźnej ulgi, Melanie drŜała jak w febrze. 

Nadeszli inni. Szybkim krokiem, krzycząc do siebie i gestykulując. Dwaj męŜczyźni, 

którzy zamykali pochód, takŜe nieśli rannego. Tym razem był to Justin. 

  

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

  

Elise  Trent  obudziła  siew  środku  nocy  zlana  potem.  Znowu  ten  koszmar.  Odkąd  jej 

siostra,  Melanie,  zaginęła  w  Kolumbii,  noc  w  noc  męczył  ją  identyczny  sen:  biegnie  przez 
dŜunglę,  która  nie  ma  końca  -  ścieŜką,  która  wiedzie  donikąd.  Wzywa  pomocy,  ale 
oczywiście nikt nie odpowiada. 

-  Co  się  stało,  kochanie,  nie  moŜesz  zasnąć?  -  Damon  zna  Elise  tak  doskonale,  Ŝe 

wyczuwa jej niepokój nawet przez sen. 

- Nie chciałam cię obudzić - szepnęła. - Śpij spokojnie. 

background image

Przyciągnął  ją  do  siebie  i  zaczął  delikatnie  masować  kark,  potem  mięśnie  wzdłuŜ 

kręgosłupa. Rozluźniła się i wtuliła w niego jeszcze mocniej. 

-  Boję  się,  Damon.  Naprawdę  się  boję.  Minęły  juŜ  cztery  dni  od  twojej  rozmowy  z 

Justinem. Dlaczego nie zadzwonił? Teraz mamy dwoje zaginionych. 

-  Uspokój  się,  kochanie.  Nie  daj  się  ponieść  wyobraźni.  Pamiętaj,  Ŝe  w  niektórych 

rejonach Kolumbii nie znajdziesz telefonu. Tam nie ma automatów na kaŜdym rogu ulicy jak 
w Stanach. Prawdę mówiąc, nie ma takŜe rogów ulic. - Pocałował ją delikatnie w usta. 

-  Mam  pełne  zaufanie  do  Justina.  Bez  względu  na  to,  co  się  przydarzyło  Melanie, 

Justin  ją  znajdzie.  Wszystko  będzie  dobrze,  Elise,  wierzysz  mi?  -  przemawiał  niskim, 
kojącym głosem. - Kto wie? MoŜe Justin wykorzystuje okazję i zaprzyjaźnia się z twoją małą 
siostrzyczką? 

- Mówisz powaŜnie? 

-  Znając  Justina  -  a  znam  go  nieźle  -  jedyne  prawdziwe  niebezpieczeństwo  zagraŜa 

cnocie Melanie. 

- Nie, nie Justin. Nie wykorzystałby jej w takiej sytuacji. 

- To prawda - westchnął Damon. - Pod tym względem nieco się róŜnimy… 

Elise parsknęła śmiechem. 

- Myślałby kto… Ŝe akurat deprawowanie dziewic jest twoją specjalnością! 

-  No,  moŜe  rzeczywiście  nie  jest,  Ale  przyznasz,  Ŝe  bywam  uparty.  Odkąd 

zaszczyciłaś mnie po raz pierwszy uśmiechem, wiedziałem, Ŝe nie pozwolę ci się wymknąć. 
Nigdy! 

-  Coś  podobnego!  Trafił  mi  się  niezłomny  rycerz.  A  tak  naprawdę…  gdybym  nie 

przyszła do ciebie po tamtej operacji, nie spotkalibyśmy się nigdy więcej. 

- To ty tak sądzisz. Dawałem ci czas na oswojenie się z myślą o nowym Ŝyciu. Ze mną 

na zawsze. 

- Ach, tak? 

-  Uhm…  -  Pocałował  ją  w  usta.  Tym  razem  powoli,  zmysłowo,  z  absolutną 

pewnością, Ŝe budzi w niej rozkosz. 

- Naprawdę myślisz, Ŝe nic im nie grozi? 

- Naprawdę jestem pewien, Ŝe Justin staje na głowie, Ŝeby ją znaleźć. 

- Ale moŜe przeceniasz jego moŜliwości. 

background image

-  Kochanie,  postawiłem  na  Justina  wiele  lat  temu.  Jeszcze  nigdy  nie  przysporzył  mi 

kłopotów, Ani strat. Ten facet ma szósty zmysł, A na dodatek jest moim przyjacielem. 

- Nie mogę bezczynnie siedzieć i czekać, wpatrując się w ten głupi telefon. Damon, ja 

po prostu nie wytrzymuję… 

- Nie ma innego wyjścia, Elise. 

- Polećmy razem do Villa Vicencias. 

- I co nam to da? 

-  Nie  wiem.  Mielibyśmy  do  nich  bliŜej.  MoŜe  zaczęlibyśmy  ich  szukać  na  własną 

rękę, sama nie wiem. 

- Kochanie, wstrzymajmy się z decyzją jeszcze przez kilka dni. JeŜeli nie zadzwonią, 

polecimy do Villa Vicencias. 

-  Kocham  cię,  Damon,  nawet  nie  wiesz,  jak  bardzo.  Nie  daję  ci  spokoju,  ale 

rozumiesz, co czuję, prawda? To bezczynne czekanie na wiadomość wykańcza mnie. 

-  Rozumiem.  PrzecieŜ  Justin  jest  dla  mnie  bratem,  którego  nie  miałem…  a  Melanie 

siostrą. 

LeŜeli w milczeniu, wsłuchani w nocną ciszę i własne oddechy. Palce Damona zaczęły 

błądzić  po  plecach  Elise,  od  szyi  do  pośladków,  potem  wędrowały  w  górę,  coraz  wolniej  i 
delikatniej, 

- Chyba wiesz, co robisz - mruknęła cicho - dotykając mnie w ten sposób… 

- Uhm. Domyślam się. To znaczy, Ŝe czas na naszą ulubioną pigułkę nasenną. Jedyne 

lekarstwo na twoje smutki, prawda? 

Kiedy  Damon  zasypiał,  Elise  leŜała  w  jego  ramionach,  modląc  się,  Ŝeby  następnego 

dnia zadzwonił telefon. 

 

 

 

 

 

 

background image

Melanie wbiła zęby w zaciśnięte pięści, Ŝeby powstrzymać się od szlochu, Justin Ŝyje

powtarzała w myślach, obiecał mi. Kiedy straciła go z oczu, podbiegła do drzwi, przez kilka 
sekund walczyła z zamkiem, wreszcie wypadła na korytarz i zbiegła po schodach. 

Byli  juŜ  w  holu.  Zamarła  na  moment,  bojąc  się,  Ŝe  kiedy  zobaczy  Justina  z  bliska, 

zacznie krzyczeć. Victor wydawał błyskawiczne rozkazy, wskazując ręką schody. Spostrzegł 
ją na górze i zamilkł. 

-  Pani  mąŜ  jest  szczęściarzem,  senora  Drake.  Cholernym  szczęściarzem.  W  czasie 

rozładunku przewróciła się beczka z paliwem. Zanim ktokolwiek pojął, co się stało, zbiornik 
eksplodował. Drake stał najbliŜej. Wylądował na drugim końcu hangaru. 

Dał znak swoim ludziom, Ŝeby wnieśli Justina na górę, 

-  Ten  niezdarny  idiota,  który  rozlał  benzynę,  nie  wywinie  juŜ  Ŝadnego  głupiego 

numeru, zapewniam panią. 

Pobiegła do pokoju, Ŝeby przygotować łóŜko. 

- Bądźcie ostroŜni, błagam! 

MęŜczyźni,  którzy  z  ulgą  rzucili  rannego  na  posłanie,  spojrzeli  na  nią  tępym 

wzrokiem. 

Pokręciła głową. Z nich wszystkich tylko Victor ją rozumiał… Tym bardziej powinna 

go unikać. 

Justin był blady jak ściana. Melanie uklękła przy łóŜku. Sprawdziła puls; wydawał się 

wolny i miarowy. Rozpięła guziki koszuli i niemal krzyknęła na widok zakrwawionego boku. 

Kiedy spróbowała odkleić materiał od rany, Justin stęknął. 

- Melanie? - szepnął, z trudem unosząc powieki. 

- Jestem przy tobie, Justinie. Spróbuj odpocząć. 

- Co się stało? 

- Eksplodowała beczka z paliwem i wyleciałeś w powietrze. 

- Czuję się, jakby słoń nadepnął mi na głowę. 

- Myślę, Ŝe trzymają tu wszystko - zaśmiała się nerwowo - oprócz słoni. 

- Gdzie jest Victor? 

- Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi, byle nie właził do naszego pokoju. 

-  Napastował  cię?  -  Justin  podniósł  głowę,  ale  skrzywił  się  i  opadł  bezradnie  na 

poduszkę. 

background image

- Nie - szepnęła ciepłym, kojącym głosem. - Jak dotąd… 

Justin odetchnął z ulgą 

- Nie jestem w najlepszej formie, Ŝeby go zabić gołymi rekami… 

- Ja się nie boję. 

Pomyślała  o  pistolecie  pod  poduszką.  Uświadomiła  sobie  nagle,  Ŝe  nie  miałaby 

Ŝ

adnych  skrupułów,  gdyby  przyszło  jej  bronić  Justina.  Ciekawe,  skąd  u  niej  taki  instynkt 

opiekuńczy… 

 

 

 

 

JuŜ pod wieczór Justin czuł się o wiele lepiej. Zdołał wziąć prysznic i zejść z "Ŝoną" 

na kolację.Victor pełnił honory gospodarza domu z gracją słonia. PoŜerał wzrokiem Melanie i 
raczył  oboje  historiami  "nie  z  tej  ziemi".  W  kaŜdej  z  nich  on,  Victor  Degas,  spisał  się  na 
piątkę  w  roli  bohatera.  Rozochocony  alkoholem,  zanosił  się  coraz  bardziej  draŜniącym, 
rubasznym  śmiechem.  Justin  kręcił  się  na  krześle,  szukając  najwygodniejszej  pozycji  dla 
swojego  obolałego  ciała.  Katusze  fizyczne  były  jednak  niczym  w  porównaniu  z  lękiem  o 
Melanie. Napięcie niebezpiecznie rosło. Victor nigdy nie Ŝartował, kiedy gra szła o pieniądze 
albo… kobietę. 

- Wszyscy mieliśmy cięŜki dzień, Victorze. - Justin odsunął krzesło i wstał od stołu. - 

Na nas juŜ czas. Dziękujemy za wspaniałą kolację. 

Melanie w tej samej sekundzie poderwała się na nogi. 

-  Rozumiem,  Ŝe  ty  potrzebujesz  odpoczynku  -  zaprotestował  Victor  -  ale  nie  widzę 

Ŝ

adnego powodu, dla którego miałbyś pozbawić mnie towarzystwa swojej Ŝony. O tej porze?! 

Jest jeszcze wcześnie. 

-  Czuję  się  naprawdę  zmęczona  -  zaprotestowała  Melanie.  -  Mimo  wczesnej  pory 

chciałabym juŜ pójść spać. 

-  Obawiam  się,  Ŝe  pani  mąŜ  -  Victor  wybuchnął  swoim  charakterystycznym  dzikim 

ś

miechem - okaŜe się dzisiaj całkowicie bezuŜyteczny, senora Drake. A ja przeciwnie, nigdy 

nie czułem się lepiej. Jestem do pani usług i gwarantuję ich jakość. 

Melanie poczuła, Ŝe krew odpływa jej z twarzy.  Jednak siłą woli opanowała się i nie 

spuszczając wzroku z Victora wycedziła odpowiedź: 

- Kocham swojego męŜa, panie Degas, i razem wrócimy do pokoju. 

background image

Justin  śledził  tę  zapierającą  dech  scenę  z  półprzymkniętymi  powiekami.  Sam  niemal 

uwierzył,  Ŝe  Melanie  jest  szczęśliwą  męŜatką.  Wyraźnie  minęła  się  z  powołaniem!  Z  takim 
aktorskim talentem marnować czas na sprzedawanie prezentów! 

- CóŜ - Victor skinął uprzejmie głową - ja potrafię czekać, senora Drake. Dobranoc. 

Justin zacisnął szczęki, powtarzając sobie w myśli, Ŝe za nic nie da się sprowokować. 

Ten zbir właśnie na to czekał. Podjudzał go i draŜnił, za wszelką cenę chciał wyprowadzić z 
równowagi. 

Wyszli  z  jadalni  bez  słowa.  Pokonali  schody  w  milczeniu,  oboje  spięci,  niepewni 

kaŜdego kroku. Dopiero gdy znaleźli się w sypialni, Melanie zawołała: 

- Musimy się stąd wydostać, słyszysz?! 

- PrzecieŜ o tym, do diabła, przez cały czas myślę.  

Obojgu nerwy odmówiły posłuszeństwa. 

- Nadstawiasz głowę! 

- Nie martw się. Niewielka rana i ból głowy to trochę za mało, Ŝeby zwalić mnie z nóg 

na amen. 

Usiadł  na  brzegu  łóŜka,  Ŝeby  rozsznurować  buty.  Melanie,  zerknąwszy  na  poduszkę, 

przypomniała sobie o pistolecie. 

- Znalazłam to rano, po twoim wyjściu - powiedziała spokojnie. 

Obejrzał się przez ramię. Na widok "tego" zerwał się na równe nogi, 

- Gdzie? Gdzie to znalazłaś? 

- Na dole. 

-  Na  dole!  Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  spacerowałaś  sobie  tu  i  tam?  PrzecieŜ  błagałem, 

Ŝ

ebyś nie wychodziła. 

Melanie  zagryzła  wargi.  Wybrała  najgorszy  moment  na  pochwalenie  się  zdobyczą. 

ZniŜyła głos do szeptu. 

-  Nie  jestem  dzieckiem,  Justinie.  Nie  mogłam  siedzieć  bezczynnie,  z  załoŜonymi 

rękami… Szukałam sposobu, Ŝeby się stąd wydostać. 

-  A  jak  sądzisz,  po  jaką  cholerę  ja  poszedłem  do  lasu?  Podźwigać  sobie  cięŜkie 

skrzynie? Dla treningu?! 

- Znalazłeś jakąś broń, która pomogłaby nam w ucieczce? 

background image

-  Nie.  I  wcale  jej  nie  szukałem.  MoŜesz  mi  wierzyć  lub  nie,  Melanie,  ale  chciałbym 

stąd po prostu zwiać - bez zabijania kogokolwiek. 

-  Nie  bądź  śmieszny.  Czy  ja  chcę  zabijać?  Broń  zwiększa  nasze  szanse…  w  razie 

czego… Czy nie mam racji? 

-  Kochanie,  chcesz  przestraszyć  jednym  damskim  rewolwerem  bandę  uzbrojonych 

zbirów? Jeden strzał i mamy na karku dziesięciu facetów. JeŜeli człowiek ma przy sobie broń, 
powinien  zakładać,  Ŝe  jej  uŜyje.  Noszenie  spluwy  na  wszelki  wypadek  jest  bezcelowe…  a 
nawet  niebezpieczne.  JeŜeli  nie  umiesz  strzelać  -  i  to  doskonale  -  strasząc  przeciwnika 
popełniasz samobójstwo. Rozumiesz? 

- Nie myślałam o tym w ten sposób… 

-  Wspaniale.  Więc  ryzykowałaś  głowę,  Ŝeby  zdobyć  to  świństwo?  A  co  by  było, 

gdyby Victor cię złapał? 

- Ale nie złapał! - Postanowiła nie opowiadać Justinowi, jak niewiele brakowało… 

Zrezygnowany, podszedł do Melanie, połoŜył ręce na jej ramionach i lekko potrząsnął. 

-  Naprawdę  nie  rozumiesz,  Ŝe  Victor  dobierze  się  do  ciebie,  jak  tylko  znajdzie 

pretekst,  Ŝeby  mnie  wykończyć?  Chce  nas  sprowokować  do  fałszywego  kroku,  a  potem 
ukarać.  Nie  potrafię  wyłoŜyć  ci  tego  jeszcze  jaśniej.  Facet  szuka  jakiegokolwiek, 
najdrobniejszego nawet, pretekstu, Ŝeby mnie zabić. ChociaŜ na ogół nie potrzebuje Ŝadnych 
pretekstów…  Pewnie  ze  względu  na  naszą  starą  przyjaźń  postanowił,  Ŝe  raz  w  Ŝyciu  zagra 
fair, co daje nam pewną szansę… 

Melanie  przypomniała  sobie  człowieka,  który  zginał  w  wypadku.  Wzdrygnęła  się  z 

przeraŜenia. Justin zaklął w duchu. Co on, do diabła, wyrabia! ZaraŜa dziewczynę strachem, 
Ŝ

eby samemu sobie ulŜyć? Objął ją i mocno przytulił. Jej ciepło, a nie strach, przyniesie mu 

ulgę. 

Wcale  się  nie  bała.  Rozluźniona  i  uśmiechnięta  uniosła  głowę,  rozchylając  lekko 

wargi. Nie musiała czekać ani chwili. 

Ich  usta  złączyły  się  w  długim,  gwałtownym  pocałunku.  Melanie  poczuła  mrowienie 

w  nogach,  potem  gorący  dreszcz  przeszywający  całe  ciało.  Rozpięła  mu  koszulę  na  piersi  i 
wsunęła  pod  nią  ręce.  Jej  palce  błądziły  po  wypukłościach  mięśni  na  plecach.  Dziwiła  się 
nierównemu  biciu  jego  serca.  Wargi  Justina  parzyły,  przyprawiały  o  zawrót  głowy, 
oszałamiały. Garnęła się do niego rozpaczliwie, chciała być jak najbliŜej. Justin nacierał coraz 
mocniej,  rozpaczliwie,  jak  gdyby  ten  pocałunek  miał  zastąpić  wszystkie  słowa.  NaleŜała  do 
niego  -  tak  jak  tylko  kobieta  moŜe  naleŜeć  do  męŜczyzny  -  mimo  Ŝe  ich  miłość  czekała  na 
spełnienie. Wiedział, Ŝe póki on Ŝyje, Melanie nie dotknie inny męŜczyzna. Spokojnie, myślał 
w popłochu. Musi zachować zimną krew. Nie moŜe naraŜać jej na zajście w  ciąŜę, oboje są 
nie przygotowani… 

Zwolnił  uścisk.  Z  bólem  serca  podniósł  głowę,  otworzył  oczy  -  i  natychmiast  tego 

poŜałował. Wilgotne, lekko nabrzmiałe wargi błagały o następny pocałunek. Objął ją jeszcze 

background image

mocniej, drŜąc cały, chowając twarz w jej włosach. Szept, który z siebie wydobył, był niski i 
ochrypły: 

- Och, Melanie… Melanie, sama nie wiesz, co robisz… 

Gdyby musiała przejść choć kilka kroków, nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa. Justin 

nie  prosił  o  to.  Wziął  ją  na  ręce  i  zaniósł  do  łóŜka.  Rozbierał  ją  powoli  i  ostroŜnie,  chcąc 
rozkoszować się tą chwilą jak najdłuŜej. Gładził delikatnie, pieścił ustami, coraz czulej, coraz 
mniej zachłannie. Z bałwochwalczym uwielbieniem odkrywał kaŜdy milimetr jej nagości. 

Melanie  nie  poznawała  samej  siebie.  Nie  myślała  o  niczym,  nie  odwoływała  się  do 

własnego rozsądku. Liczyło się tylko to, Ŝe Justin jest z nią. Zniknął wszelki strach. Nie tylko 
Justin odpowiadał za to, co się stało, i za to, co stanie się za chwilę. Melanie pragnęła go tak, 
jak  on  pragnął  jej.  Reszta  przestała  się  liczyć.  Sprawił,  Ŝe  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  była 
zafascynowana własnym ciałem. Wyobraziła sobie, jak ją widzi Justin, i poczuła się piękna! 
Podobały jej się własne włosy, szyja, ramiona, linia talii i bioder, po której jego palce błądziły 
z  takim  namaszczeniem.  Justin  wstał,  Ŝeby  się  rozebrać.  Melanie  śledziła  wzrokiem  kaŜdy 
jego ruch, upajając się widokiem tego wspaniałego męŜczyzny. 

- Melanie - jęknął zbolałym głosem - jeśli chcesz mnie powstrzymać, zrób to teraz… 

Uśmiechnęła się, krzyŜując ręce nad głową. 

- Chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie odmawiaj mi… proszę. 

Zagryzł wargi. UłoŜył się delikatnie na boku, tuląc do siebie jej drobne ciało. 

- Nie chcę cię skrzywdzić… rozumiesz? 

- Pocałuj mnie - szepnęła. Nie pragnęła słów, wyznań i zapewnień. Nareszcie przestała 

myśleć i błagała go o to samo. - Nie skrzywdzisz mnie, Justin. Nigdy. Po prostu kochaj mnie. 
Nic juŜ nie mów. 

Westchnęła  z  ulgą,  czując,  Ŝe  Justin  wzmacnia  uścisk.  Czego  miałaby  się  bać?  W 

chwili  kiedy  to  pomyślała  -  zagarnięta  nagimi,  gorącymi  udami,  zaatakowana  agresywną 
męskością - mimowolnie napięła mięśnie. 

Justin wycofał się, pogłaskał ją po włosach. 

- Spróbuj się rozluźnić, malutka. 

Popatrzyła  na  niego  szeroko  otwartymi  oczami.  Miała  przed  sobą  męŜczyznę  swoich 

marzeń i rozpaczliwie go poŜądała. Nie odrywając wzroku od jego twarzy uniosła gwałtownie 
biodra,  napotykając  ten  sam,  twardy  jak  kamień  opór.  Wbił  się  w  nią  jednym  silnym 
pchnięciem  przy  akompaniamencie  własnego  jęku.  Przeszył  ją  krótki  jak  błyskawica,  tępy 
ból, a potem udami oplotła jego biodra, z westchnieniem ulgi, z uczuciem doskonałej pełni. 

Poruszał  się  wolno,  rozmyślnie,  jakby  rozkoszując  się  pierwszym  nasyceniem. 

Melanie, zadowolona z tego rytmu, odpowiadała mu nieznacznymi ruchami bioder. 

background image

Nagle zaczęła czuć wszystko dotkliwiej i wyraźniej: zapach ich ciał, kropelki potu na 

owłosionym torsie. Oddychała coraz szybciej. 

- Justin! 

- Cicho, kochanie… nie myśl o niczym… zamknij oczy, zobaczysz gwiazdy. 

Zaczął  przyspieszać.  Melanie  zamarła  na  moment,  wpiła  się  paznokciami  w  jego 

ramiona,  zaciskając  powieki.  Ujrzała  milion  spadających  gwiazd.  Jej  ciało  przeszył  dreszcz, 
który załamał się w połowie i przemienił w błogie uczucie spełnienia. 

Bardzo  pragnął,  Ŝeby  to  trwało,  Ŝeby  Melanie  krzyczała  z  rozkoszy  i  nigdy  nie 

zapomniała tej chwili. 

- BoŜe, Justin, nie miałam pojęcia, Ŝe moŜe być aŜ tak… tak dobrze.  

- Ja teŜ się tego nie spodziewałem. - DrŜał, gdy  jej dłonie  gładziły biodra i pośladki, 

błądziły po kręgosłupie i udach, uczyły się na pamięć jego skóry. 

- Chcesz powiedzieć, Ŝe… czułeś to samo? 

- WciąŜ to czuję, kochana. Prawdziwy dŜentelmen zawsze zgadza się z opinią damy. 

Ledwie  dokończył  zdanie,  jego  twarz  zastygła  w  dziwnym,  niemal  bolesnym 

uśmiechu.  Zaczął  pędzić  na  oślep,  porywając  Melanie  ze  sobą,  mokry  od  potu.  Wreszcie 
opadł na nią bez tchu, w wyciągnięte ramiona, bezbronny i uspokojony. Zasnęli jednocześnie, 
zmęczeni i szczęśliwi jak dzieci. 

Justin  obudził  się  gwałtownie  w  środku  nocy.  Zaczął  nasłuchiwać,  ale  zarówno  w 

pokoju,  jak  i  za  oknem  panowała  absolutna  cisza.  MoŜe  właśnie  brak  jakichkolwiek 
dźwięków zakłócił mu sen… Dlaczego nie słyszy odgłosów dŜungli? Choćby krzyku nocnych 
ptaków… Spojrzał na Melanie, która leŜała tak blisko, uśmiechając się przez sen. 

Po  raz  pierwszy,  odkąd  wylądował  w  Bogocie,  pomyślał  o  Damonie  i  o  Elise.  Bez 

Ŝ

adnej wiadomości od tylu dni jego przyjaciele musieli odchodzić od zmysłów. Lepiej jednak, 

Ŝ

eby Elise nie wiedziała…  

O czym? O niebezpieczeństwie, jakie groziło jej siostrze, czy o tym, Ŝe z niekłamaną 

przyjemnością  oboje  udają  małŜeństwo?  Co  by  powiedziała  Elise,  gdyby  się  dowiedziała  o 
ich zaŜyłych stosunkach? To, co się stało, było i tak tylko sprawą czasu, ale nie miał zamiaru 
kochać  się  z  Melanie  w  tym  miejscu,  w  takich  nie  sprzyjających  okolicznościach.  Inaczej 
wyobraŜał  sobie  ich  pierwszy  raz,  jej  pierwszy  raz  w  Ŝyciu!  Myślał  o  sobie  z  niesmakiem. 
Melanie  była  taka  bezbronna  w  jego  ramionach…  otwarta  i  oczekująca.  Mógłby  ją  kochać 
całą  noc.  Na  samą  myśl  o  tym  poczuł  fizyczny  ból  w  lędźwiach.  Oparł  się  na  łokciu,  Ŝeby 
zaczerpnąć powietrza - i nie zdołał stłumić cichego jęku. 

Melanie  obudziła  się.  Dopiero  po  kilku  sekundach  oprzytomniała  i  poszukała 

wzrokiem Justina. Miał oczy otwarte i dziwnie błyszczące. 

- Boli cię coś? 

background image

- Nie, nie… - wykrztusił i przyciągnął ją mocno do siebie. 

- Więc co się stało? 

Nie  chciał  się  przyznać.  Po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  tracił  rozum.  On,  facet  przed 

czterdziestką, zachowywał się jak opętany seksem nastolatek.  

Ręka Melanie zaczęła gładzić jego owłosiony tors.  

- Nic - zachrypiał jeszcze ciszej.  

- śałujesz, Ŝe się kochaliśmy?  

- Nie.  

- Ja teŜ nie. Było cudownie - powiedziała sennym głosem. - Kiedy mnie rozbierałeś, a 

potem  dotykałeś  w  taki  sposób…  Justin,  ja  nawet  nie  marzyłam,  Ŝe  moŜna  czuć  się  tak 
cudownie. 

- Tak, kochanie… O, BoŜe, lepiej juŜ zaśnij. Musisz trochę odpocząć. 

- Wiem. Ty teŜ powinieneś usnąć. Nie za cięŜką mam głowę? Nie drętwieje ci ręka? 

Dłoń Melanie przesuwała się od piersi Justina do brzucha, coraz niŜej… Chwycił ją za 

nadgarstek,  ale  było  za  późno.  Odkryła  jego  podniecenie.  Jej  palce  dziwiły  się  aksamitnej 
powierzchni, błądziły w tę i z powrotem z coraz większym zapamiętaniem. Justin westchnął 
cięŜko, opadając na plecy. Cofnęła rękę. 

- Naucz mnie, jak cię kochać - szepnęła. 

- Nie potrzebujesz Ŝadnych instrukcji, przysięgam, rób tak dalej… 

- Tak? 

- Och, tak… ale zatrzymaj się na chwilę, Melanie… 

-  Uwielbiam  to,  Justin.  Skóra  jest  taka  delikatna,  a  pod  nią  Ŝywy  kamień.  Pulsuje, 

kiedy cię dotykam. Czujesz własny puls, Justin? 

-  Przestań!  -  Jednym  ruchem  wciągnął  ją  na  siebie,  uniósł  lekko  głowę,  tak  Ŝeby 

ustami  dotknąć  nabrzmiałych  brodawek  jej  piersi.  Mruczała  z  zadowolenia,  kiedy  ssał 
najpierw  jedną  pierś,  potem  drugą,  w  końcu  zaczęła  drŜeć  oszołomiona  i  tracić  oddech. 
Objęła  nogami  jego  biodra  i  zaczęła  poruszać  się  delikatnie,  powoli,  jakby  chciała 
przeciągnąć  tę  chwilę  w  nieskończoność.  Justin  uniósł  się  gwałtownie,  wreszcie  opadł  na 
plecy z jękiem, chwycił ją w talii i zanurzył się w niej do końca. 

- Czy teraz jest ci wygodnie? - zapytał. 

- Cudownie… 

background image

- Melanie… 

- Słucham. 

- Bardzo cię kocham. 

- To dobrze. Ja teŜ cię kocham. 

Cedzili słowa powoli, dobitnie, w rytmie miłosnych poruszeń. Melanie poddała mu się 

całkowicie, zapomniała o braku doświadczenia, była rozpaczliwie wdzięczna za to, co czuła, i 
pragnęła, Ŝeby Justin dogonił ją w tej gorączce. śeby wspólnie dobili do brzegu. Stało się tak, 
jak chciała. Poczuła, Ŝe jakaś siła unosi ją w powietrze. śe oboje, oderwani od ziemi, ulatują 
w  przestworza  w  błogim  zespoleniu,  rozkołysani  miłosną  galopadą.  Razem  z  nimi  kołysało 
się łóŜko, ściany, dom, ziemia… wszechświat. 

Melanie opadła bez tchu w ramiona Justina, niezdolna wykonać najmniejszego ruchu. 

I wciąŜ miała wraŜenie, Ŝe wszystko wokół nich drŜy. Nagle Justin poderwał się i krzyknął. 

-  BoŜe  święty!  PrzecieŜ  to  jasne!  -  Wyskoczył  z  łóŜka.  -  Melanie,  wstawaj,  to 

trzęsienie ziemi! 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

- Ubieraj się! Szybko! Musimy stąd uciekać. 

Melanie,  dość  brutalnie  przywołana  przez  Justina  do  rzeczywistości,  zrozumiała,  Ŝe 

musi wstać i włoŜyć ubranie. Nic więcej. 

Gdzieś na parterze rozległ się potworny grzmot. Justin zaczął przeklinać. Zasznurował 

buty, chwycił plecak i wrócił do Melanie. 

Stała  przy  łóŜku  jak  zagubione  dziecko,  które  nie  wie,  co  ze  sobą  zrobić.  Spodnie  i 

koszulę trzymała w ręku, ale nie mogła znaleźć butów. Nieprzytomnym wzrokiem błądziła po 
pokoju. 

- Co się z nimi stało? - zastanawiała się głośno. 

background image

Justin znalazł jeden but przy łóŜku, drugi pod krzesłem. Podał je Melanie bez słowa. 

Wieczorem po kolacji nie troszczyli się wcale o garderobę… 

Z sufitu odpadł kawałek tynku, w szczytowej ścianie pojawiła się wielka rysa i niemal 

w tej samej chwili, tak jak błyskawica zapowiada uderzenie pioruna, rozległ się ogłuszający 
huk. Pokój rozkołysał się na dobre. 

Justin szarpnął Melanie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia. Kiedy znaleźli się na 

korytarzu,  usłyszeli  następny  łomot.  Obejrzeli  się  przez  ramię  i  oboje  zdrętwieli.  Kawałki 
łamiącego się dachu wpadały do sypialni. 

Melanie  krzyknęła.  Spełniał  się  jej  koszmarny  sen.  Dokąd  teraz  mogą  uciekać?  Dom 

drŜał  w  posadach.  Na  podłogę  spadały  belki,  cegły,  odłamki  tynku.  Trzymając  się  jak 
najbliŜej ściany, zmierzali przez galerię do schodów. Lecz schodów juŜ nie było. 

 

 

 

 

 

 

Dzwonek telefonu wyrwał Damona z głębokiego odrętwienia. 

- Damon Trent. 

- Damon! Och, Damon... - Elise, ze ściśniętym gardłem, ledwie mogła mówić. 

- Elise! Co się stało? Masz jakieś wiadomości o Melanie? 

- Nie. O BoŜe, Damon… W Kolumbii było trzęsienie ziemi. 

- Trzęsienie ziemi? Kiedy? 

- Dowiedziałam się o tym przed chwilą, z radia. Jakieś sto kilometrów na południe od 

Bogoty. Damon, co my teraz zrobimy? 

- Zostań w domu i czekaj na mnie. Przyjadę najszybciej, jak będę mógł. 

Elise  odłoŜyła  słuchawkę.  Wpatrzona  w  pustą  ścianę,  nie  usłyszała,  kiedy  do  pokoju 

wpadł pięcioletni Eric. 

- Co się stało, mamusiu? 

background image

Siłą  woli  powstrzymała  się  od  płaczu.  Nie  miała  prawa  dzielić  się  swoją  rozpaczą  z 

małymi dziećmi. 

- Martwię się o ciocię Melanie, skarbie. 

Eric  usiadł  na  kanapie  i  wziął  ją  za  rękę.  Tak  bardzo  przypominał  Damona,  kiedy 

marszczył z powagą brwi… Uśmiechnęła się, z trudem powstrzymując łzy. 

-  Mamusiu,  nie  martw  się.  Cioci  nic  się  nie  stanie,  zobaczysz.  Pamiętasz,  co 

powiedział tata. Wujek Justin ją obroni. 

- Masz rację. Dobrze, Ŝe mi o tym przypomniałeś. - Starała się myśleć o czymś innym. 

O  czymkolwiek,  byle  nie  o  trzęsieniu  ziemi.  Natrętna  pamięć  podsuwała  jej  sceny  z 
Meksyku… Gruzy, zawalone domy, tysiące ofiar. Pogłaskała Erica po gęstej czuprynie. - Co 
robi Brenda? 

- Bawi się w przebieranie. 

- W przebieranie? W co się wystroiła tym razem? 

- W twoją szminkę, klipsy i takie tam róŜne… co noszą tylko dziewczyny. 

- O BoŜe, jak ona to znalazła? - Elise wyszła z pokoju z nadzieją, Ŝe uratuje chociaŜ 

część swoich kosmetyków. 

Kiedy  Damon  wrócił  do  domu,  usłyszał  głosy  całej  trójki  dochodzące  z  małŜeńskiej 

sypialni. Stanął w progu i zaniemówił. 

Brenda zdawała się być w swoim Ŝywiole. Wyglądało na to, Ŝe mimo młodego wieku 

poznała  wszystkie  techniki  makijaŜu…  Jej  czarne  loki,  posypane  pudrem,  przybrały  odcień 
beŜowy. Usta, policzki oraz brwi "podkreśliła" jaskrawą szminką. 

Na widok ojca zadzwoniła wszystkimi bransoletkami, jakie zdołała zapiąć na swoich 

chudych rączkach. 

- Tatuś wrócił! 

-  Tylko  nic  nie  mów!  -  odezwał  się  Damon.  -  Pozwól  mi  zgadnąć…  Do  naszego 

miasta  przyjechał  cyrk  i  Brenda  postanowiła  przyłączyć  do  trupy  w  charakterze  klowna. 
Trafiłem w dziesiątkę? 

- Och, Damon! - Elise machnęła ręką.  

Zrezygnowała  z  usuwania  makijaŜu  z  twarzy  córki  i  przytuliła  się  do  męŜa.  Co  za 

ulga! Wszystko stawało się łatwiejsze, kiedy on był w domu. 

Pogłaskał ją po plecach, nie odrywając wzroku od Brendy. 

- Sądzę, kochanie, Ŝe wybrałaś nie najlepszy odcień czerwieni. Zbyt jaskrawy. 

background image

- Wyglądam super! - zachichotała Brenda. 

- Jasne, tylko Ŝe mamusia nie moŜe się teraz z tobą bawić, wiesz? 

Elise otarła ukradkiem łzy, zanim odwróciła się do córki. 

-  Chodźmy,  zmyjemy  twarz  specjalnym  kremem,  a  potem  doprowadzimy  do  ładu 

włosy. Panna strojnisia musi się jeszcze wiele nauczyć. Sama widzisz, Ŝe dbanie o urodę nie 
jest  taką  prostą  sprawą.  -  Wzięła  małą  na  ręce,  zaniosła  do  łazienki  i  odkręciła  kurek  z 
impetem. 

- W drodze do domu - zaczął Damon - słuchałem ostatnich wiadomości. Na szczęście 

nie wygląda to aŜ tak groźnie, jak podawali na początku. Wstrząs był lokalny, ograniczył się 
do  niewielkiej  powierzchni.  Istnieje  duŜa  szansa,  Ŝe  Justin  i  Melanie  dowiedzieli  się  o 
trzęsieniu ziemi później od nas. 

- Ba, gdybyśmy wiedzieli, gdzie oni teraz są! 

- Ciągle o tym myślę. Wiesz, chyba masz rację. Gdyby twoja matka zgodziła się zająć 

dziećmi, moglibyśmy polecieć do Kolumbii i spróbować ich odnaleźć. 

Elise wypuściła z rąk gąbkę, którą myła Brendę, i odwróciła się do Damona, 

- Dziękuję ci, kochany. 

- Swoją drogą, dobrze ci zrobi oderwanie się na chwilę od tych aniołków. 

Nic  nie  powiedziała,  bo  nowe  łzy  napłynęły  jej  do  oczu.  Skinęła  głową  i  zajęła  się 

aniołkiem numer jeden. 

 

 

 

 

 

 

 

Otworzywszy  oczy,  Justin  stęknął  z  przeraŜenia.  Zobaczył  niebo  oraz  złote,  nie 

zasłonięte  ani  jedną  chmurą  słońce.  Gdy  spróbował  usiąść,  przeszył  go  wściekły  ból.  Prawą 
ręką  zaczął  odgarniać  gruz,  kawałki  tynku  -  odsłaniając  pokaleczony  tułów  oraz  lepkie  od 
krwi strzępy koszuli. 

background image

Nagle  wszystko  sobie  przypomniał.  Stał  z  Melanie  w  miejscu,  gdzie  powinny 

zaczynać  się  schody…  trzymał  ją  za  rękę,  zastanawiał  się,  jak  wyjść  z  pułapki  -  i  wtedy 
runęła cała galeria. 

- Melanie! 

Z  całego  domu  zostało  kilka  ścian  i  zwały  gruzu.  Serce  w  nim  zamarło,  a  potem 

zaczęło  bić  jak  oszalałe.  Odrzucił  jeszcze  kilka  kamieni,  które  przygniatały  mu  nogi  i, 
zaciskając  z  bólu  zęby,  uklęknął  wyprostowany.  Gdzie  ona  jest?  Trzymał  ją  za  rękę  do 
ostatniej chwili, przecieŜ za nic by jej nie puścił… Musiała leŜeć gdzieś niedaleko! 

Znalazła  się.  Melanie  leŜała  tuŜ  obok  Justina,  ale  rozdzieliła  ich  potęŜna  belka 

sufitowa, zasłaniając widok. Przeczołgał się nad przeszkodą i dotknął jej twarzy. Oddychała! 
Na czole miała wielkiego guza, krew na ramieniu, ale oddychała! 

Stanął  na  chwiejnych  nogach  i  zaczął  rozglądać  się  za  najłatwiejszym  przejściem. 

Gdzie się podziali inni ludzie? Podniósł Melanie i przedarł się, niosąc ją na rękach ostroŜnie, 
krok za krokiem, do drzwi frontowych, wciąŜ zamkniętych na klucz mimo braku ściany. 

Pomyślał  o  prawowitym  właścicielu  domu.  Czy  ucieszyłby  się?  Uznał,  Ŝe 

sprawiedliwości  stało  się  zadość?  Justin  wiele  by  dał,  Ŝeby  wiedzieć  -  na  sto  procent  -  czy 
Victor  przeŜył  katastrofę.  JeŜeli  spał  w  swojej  sypialni,  szanse  miał  znikome.  Ich  samych 
uratował jakiś cud! Patrząc na to przeraŜające gruzowisko, miał wraŜenie, Ŝe nikt nie ocalał. 

UłoŜył  Melanie  w  cieniu,  na  skraju  polany,  a  sam  wrócił  na  poszukiwanie  wody, 

jedzenia, ocalałych ludzi. Znalazł wodę, swój plecak i prowiant na kilka dni. 

Nie spotkał ani jednego Ŝywego człowieka. 

 

 

 

Kiedy  wrócił,  Melanie  miała  otwarte,  całkiem  przytomne  oczy.  Patrzyła,  jak  krąŜył 

wokół ruin tego wielkiego, pięknego domu, i nie mogła się doczekać jego powrotu. 

-  Cieszę  się,  Ŝe  się  wreszcie  obudziłaś  -  przywitał  ją  promiennym  uśmiechem  -  i 

widzisz, co się stało. Trochę tu się zmieniło, odkąd straciłaś przytomność. - Podał jej kubek z 
wodą, wytarł ręcznikiem czoło i przyjrzał się dokładnie guzowi. 

- Wiesz, Justin, tak sobie myślałam... - zaczęła powaŜnym głosem. 

- O czym? 

- O nas. 

- Ach, tak? To usprawiedliwia twój powaŜny ton - roześmiał się wesoło. -1 co sobie o 

nas pomyślałaś? 

background image

-  Nie  sądzisz,  Ŝe  powinniśmy  pohamować  swoje  miłosne  zapędy?  Zobacz,  co 

zrobiliśmy z tym biednym domem. 

-  Nie  wiem,  jak  ci  to  powiedzieć,  kochanie,  ale  nie  mieliśmy  z  tym  nic  wspólnego. 

Matka  Natura  nabroiła  tutaj  sama,  bez  naszej  pomocy.  -  Przygarnął  ją  do  siebie  i  długo  nie 
wypuszczał z ramion. PrzeŜyła najgorsze, myślał w popłochu. BoŜe, błagam, nie pozwól, Ŝeby 
Melanie umarła! Ona musi wyzdrowieć!
 

-  Co  za  ulga…  -  mruknęła,  zamykając  oczy.  Zastanawiał  się,  czy  to  objawy 

wstrząśnienia mózgu, silnego szoku, czy Melanie tylko majaczy w półśnie. Tak  czy inaczej, 
nie do końca rozumiała, co się stało. 

- Pamiętasz, kochanie, trzęsienie ziemi? 

-  Och,  tak  -  jej  twarz  rozpromieniła  się  pięknym,  sennym  uśmiechem.  -  Było 

cudownie… 

- Nieszczególnie… Pamiętasz, jak spadały kawałki sufitu? 

- Nie - odpowiedziała po chwili namysłu. - Ale nareszcie rozumiem sens słów: "czuję, 

jak ziemia drŜy pod moimi stopami". Naprawdę tak czułam. 

-  Bardzo  chciałbym,  Ŝeby  to,  co  czułaś,  było  wyłącznie  moją  zasługą,  ale  niestety, 

ziemia drŜała naprawdę. 

- NiewaŜne - machnęła ręką. - Uwielbiam trzęsienia ziemi. 

- Powinnaś teraz odpocząć. - Justin martwił się coraz bardziej. Wyjął z plecaka swój 

blezer, złoŜył go w kostkę i podłoŜył Melanie pod głowę. - Prześpij się, ja poszukam jakiegoś 
pojazdu. Nie muszę pytać o pozwolenie, bo poza nami nie ma tu Ŝywego ducha. 

DŜip  ostał  się,  na  szczęście,  w  nienaruszonym  stanie.  W  hangarze  lotniczym,  który 

równieŜ  przetrwał  trzęsienie  ziemi,  Justin  zaopatrzył  się  w  dwa  kanistry  benzyny.  Kiedy 
podjechał na polanę, Melanie spała. Nie był pewien, czy to dobry znak. Denerwował się coraz 
bardziej,  ale  teŜ  wiedział  doskonale,  Ŝe  jedyne,  co  moŜe  dla  niej  zrobić,  to  jak  najszybciej 
zawieźć ją do lekarza. UłoŜył ją na tylnym siedzeniu i ruszył w drogę. 

Po kilku godzinach jazdy znaleźli się w sporym miasteczku. W porównaniu z dŜunglą 

-  szczyt  cywilizacji,  ale  radość  trwała  krótko.  Trzęsienie  ziemi  i  tam  wyrządziło  powaŜne 
szkody.  Maleńki  szpital  okazał  się  przepełniony.  Sympatyczny  lekarz  naprawdę  nie  mógł 
przyjąć  Melanie  na  obserwację,  ale  zbadał  ją  dokładnie,  stwierdził  wstrząśnienie  mózgu  i 
pocieszył  Justina,  Ŝe  kilka  dni  odpoczynku  pozwoli  jej  dojść  do  siebie.  Powtórzył 
kilkakrotnie, Ŝe nie przewiduje Ŝadnych trwałych skutków urazu. 

Justin  odkrył,  Ŝe  i  tak  nie  pojechaliby  dalej,  bo  trzęsienie  ziemi  zniszczyło  most. 

Zostało  im  nie  więcej  niŜ  pół  dnia  jazdy  do  Viila  Vicencias,  ale  jedyna  droga  okazała  się 
przerwana. Telefony oczywiście nie działały. 

Korzystając  z  rady  tubylców,  Justin  uzbroił  się  w  cierpliwość.  Znalazł  wygodny 

nocleg  i  przestał  myśleć  o  jutrze.  Kiedy  Melanie  zasypiała  bezpiecznie  w  jego  ramionach, 

background image

modlił się, Ŝeby wyprawa do Kolumbii zapisała się w ich Ŝyciorysie jako ostatnia ekscytująca 
przygoda. Marzył o ciepłym, bezpiecznym domu i nocach spędzanych we własnym łóŜku. Ich 
wielkim, małŜeńskim łoŜu… 

Wczesnym  rankiem  Melanie  obudziła  się  z  cięŜką  głową  i  bólem  mięśni.  No  tak

jęknęła cicho, do szczęścia brakowało mi tylko grypy. 

Spojrzała na Justina. Spał na boku, zwinięty w kłębek, jedną ręką obejmując jej talię. 

Uśmiechnęła się. Kochali się, było cudownie. MoŜe jednak przesadziła… jak na pierwszy raz, 
dlatego organizm odmówił posłuszeństwa i "uciekł" w grypę? 

Kiedy przyjrzała mu się dokładniej, zauwaŜyła ranę - rozległe, okropnie wyglądające 

skaleczenie między nadgarstkiem a łokciem. Jak to się stało? Oczywiście! Wybuch zbiornika 
z  benzyną.  Postanowiła  wstać  z  łóŜka  i  posiedzieć  w  gorącej  wodzie.  MoŜe  kiedy  rozgrzeje 
mięśnie, poczuje się lepiej. 

Wyśliznęła  się  delikatnie  spod  ramienia  Justina.  Stanęła  przy  łóŜku  i  natychmiast  z 

powrotem  usiadła.  Pokój  wirował  jak  karuzela,  a  ona  oddychała  głęboko,  Ŝeby  nie  zemdleć. 
W  końcu  wszystko  się  uspokoiło.  Melanie  rozejrzała  wkoło  i  osłupiała.  PrzecieŜ  to  nie  jest 
dom  Victora!  ZauwaŜyła  lustro  na  ścianie,  tuŜ  obok  łóŜka.  Wystarczyły  dwa  małe  kroki… 
Wzięła głęboki oddech i odwaŜyła się wstać. 

Polowa twarzy okazała się spuchnięta, na czole miała kolorowy siniak. Przyjrzała się 

dokładniej Justinowi. Miał podkrąŜone oczy, jakby nie spał od tygodnia, głębokie zadrapania 
między nosem a górną wargą… Niczego nie rozumiała. 

Próbowała  przypomnieć  sobie  ostatni  sen.  Kochali  się,  odczuwała  wszystko  jak  na 

jawie.  Dlaczego  drŜały  ściany?  Coś  się  wydarzyło,  ale  z  jakichś  powodów  miała  lukę  w 
pamięci. Nie pamięta, Ŝeby się przebierała, a przecieŜ jest w nocnej koszuli… 

Drobnymi  kroczkami  powędrowała  do  łazienki.  Odkręciła  kurek  z  gorącą  wodą, 

rozebrała  się  i  zanurzyła  w  kąpieli.  W  błogim  odpręŜeniu,  z  zamkniętymi  oczami,  zaczęła 
rozpamiętywać wszystko od początku. 

Wymknęli  się  z  rąk  Victorowi.  Ale  w  jaki  sposób?  Te  walące  się  ściany,  drŜąca 

podłoga… czy to był koszmarny sen? Guz na czole jest prawdziwy i boli. 

Tak czy inaczej, skoro uciekli przed zbirami Victora, nie ma Ŝadnych przeszkód, Ŝeby 

dotrzeć  do  Villa  Vicencias  i  zakończyć  tę  nieszczęsną  przygodę.  Nieszczęsną?  PrzecieŜ  nie 
Ŝ

ałowała ani jednej chwili… Dla tamtej nocy z Justinem zgodziłaby się przeŜyć wszystko od 

początku…  Zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe  w  normalnych  warunkach  -  gdyby  nie  jej  wyjazd  do 
Kolumbii,  a  potem  cały  łańcuch  niebezpiecznych  wydarzeń,  który  skazał  ich  na  wspólną 
przygodę - Justin nie wkroczyłby w jej Ŝycie i nie nauczył miłości. 

Właśnie dlatego, Ŝe go kochała, nie miała Ŝadnej nadziei. Ani myślała zabiegać o stałe 

miejsce w jego Ŝyciu. Miejsca takiego po prostu nie było. Uwierzyła mu - dlaczego miałaby 
nie wierzyć - kiedy w  chwili uniesienia wyznał  jej miłość, ale przecieŜ nie na takiej miłości 
buduje się małŜeństwo. Justin, wieczny kawaler, lubił swoją niezaleŜność, pasowała do niego 
jak  własna  skóra.  A  czy  w  jego  wieku  zmienia  się  skórę?  Kochała  go  takiego,  jakim  był 
naprawdę. 

background image

Wiedziała, Ŝe wcześniej czy później Justin z nią zerwie. Sam fakt, Ŝe jest wspólnikiem 

i  bliskim  przyjacielem  jej  szwagra,  nie  nastrajał  optymistycznie,  Z  drugiej  strony…  niby 
dlaczego koligacje rodzinne miałyby niweczyć szczęście dwojga ludzi! 

Jedyne  wyjście,  to  przekonać  Justina  -  gdyby  kiedyś  poruszył  temat  -  Ŝe  ona  nie 

zamierza  wyjść  za  mąŜ.  MałŜeństwo  zbudowane  na  przymusie,  choćby  tylko  psychicznym  i 
zakamuflowanym,  rozpadłoby  się  z  hukiem.  Miała  jednak  cichą  nadzieję,  Ŝe…  nieprędko 
dojdzie do takiej rozmowy. Nie w Kolumbii. 

Woda prawie ostygła, kiedy w otwartych drzwiach łazienki pojawił się Justin. 

- Dzień dobry. 

Przeszył ją dziwny ból. Jeszcze przed chwilą potrafiła rozsądnie myśleć, a teraz, kiedy 

patrzył na nią w ten sposób… wyobraziła sobie, Ŝe go utraci, Ŝe przyjdzie jej spędzić długie 
Ŝ

ycie bez Justina - i zdrętwiała z przeraŜenia. 

Spróbowała  spojrzeć  na  niego  obiektywnie,  jak  na  obcego  człowieka:  poszarpane, 

nieświeŜe dŜinsy, podrapane ramiona, siniaki na twarzy… Kochała go rozpaczliwie! 

- Wyglądasz okropnie - wykrztusiła po długiej chwili milczenia. 

- Dziękuję. A ja chciałem powiedzieć, Ŝe wyglądasz znacznie lepiej niŜ wczoraj. 

- śartujesz? - Dotknęła guza na czole. 

- Naprawdę. Wróciły ci kolory… No, moŜe to za duŜo powiedziane, ale naprawdę nie 

ma porównania. Jak się czujesz? 

-  Trochę  połamana,  głowa  mnie  boli  jak  diabli,  ale  poza  tym  wszystko  jest  w 

porządku. Gdzie jesteśmy? 

- Zostało nam kilka godzin drogi do Villa Vicencias. 

- Cudownie! To znaczy, Ŝe dotrzemy tam przed południem? 

-  Niestety,  Melanie.  Zawalił  się  most,  uszkodzony  jest  spory  odcinek  drogi.  Po 

wczorajszej  jeździe,  niech  ją  szlag  trafi,  sądzę,  Ŝe  łatwiej  dojdziemy  na  piechotę.  Ale 
poniewaŜ źle się czujesz, nie ma o czym mówić. Poczekamy, aŜ wydobrzejesz. 

- Zgoda - zawahała się. - Ale jutro będę całkiem zdrowa. 

- MoŜliwe. 

- Czy moŜna stąd zadzwonić do Marii Teresy? 

- Kable telefoniczne teŜ są uszkodzone. Zresztą trudno się temu dziwić. 

-  Aha…  -  Pomyślała  z  przeraŜeniem  o  rodzinie.  -  ZałoŜę  się,  Ŝe  mama  i  Elise 

wyrywają sobie włosy z głowy. Teraz juŜ nie bez powodu… 

background image

- Owszem. Jeśli słyszały o trzęsieniu ziemi, na pewno wpadły w panikę. 

- Co?! Więc naprawdę było trzęsienie ziemi? 

- Niczego nie pamiętasz? 

Pokręciła głową, marszcząc z wysiłkiem brwi. Justin parsknął śmiechem. 

- Co w tym śmiesznego? 

- Opowiem ci kiedy indziej. Pamiętasz dom Victora? LeŜy w gruzach. 

-  O  BoŜe!  Pamiętam  jakieś  pojedyncze  obrazy,  urwane  sceny,  strzępy  koszmarnego 

snu. Zburzone schody… Spadające na podłogę kawałki sufitu. 

- To wszystko działo się naprawdę. Masz rację, to przypominało koszmarny sen. 

- I dzięki trzęsieniu ziemi urwaliśmy się Victorowi? 

- Nikt nie protestował, kiedy poŜyczałem jego dŜipa. 

- Fajnie, Ŝe mamy z głowy tego łajdaka - uśmiechnęła się ciepło - ale trzęsienie ziemi 

nadszarpnęło moje nerwy. 

- Przysięgam, Ŝe ja go nie zamawiałem. Długo jeszcze tu posiedzisz? 

- Och, nie. JuŜ wychodzę. - Wstała natychmiast i trzymając się ręki Justina wyszła ze 

staromodnej, bardzo wysokiej wanny. 

Kropelki wody spływały po jej ciele. Jedna z nich wykonała błyskawiczną marszrutę 

od  szyi,  poprzez  zagłębienie  między  piersiami,  do  pępka,  aŜ  wreszcie  zginęła  w  jasnym 
gąszczu… 

Justin  otulił  Melanie  ręcznikiem,  a  potem  zaczął  powoli,  zdecydowanymi  ruchami, 

masować jej plecy. 

Pasemko długich rozpuszczonych włosów owinęło się wokół jego nadgarstka. 

- Przepraszam - szepnął. - Zaplątałem się niechcący. 

Odwróciła  się  i  spojrzała  mii  w  oczy.  Ujrzała  w  nich  płomień,  który  mógł  spalić  ją 

całą na popiół. 

Wspięła  się  na  palce.  Nie  odwracając  wzroku,  oplotła  ramiona  wokół  szyi  Justina. 

Chciała płonąć jego ogniem, nie zmarnować ani odrobiny czasu, który im pozostał. 

- Chciałbyś, Ŝebym wyszorowała ci plecy, teraz, z samego rana? 

Dotyk  jej  piersi,  pokrytych  gęsią  skórką,  zderzających  się  delikatnie  z  jego  torsem, 

odebrał Justinowi mowę. Szorowanie pleców odłoŜyli na później. 

background image

Palce prawej ręki wplątał w jedwabiste, wilgotne włosy. Musiała przechylić głowę do 

tyłu,  a  wtedy  wargami  dotknął  jej  ust,  całował  zachłannie,  gwałtownie,  głęboko  sięgając 
językiem, nie dając Melanie czasu na wahanie. 

Nie  wahała  się.  PoŜądanie  łączyło  ich  jak  mocny  węzeł.  Przylgnęła  do  Justina 

bezwiednie, błagała wzrokiem, Ŝeby ją kochał. 

Kiedy kładł Melanie na łóŜku, jej ręce ześliznęły się z jego szyi i powędrowały w dół, 

do  zapięcia  spodni.  Oczy  skrzyły  się  radosnym  podnieceniem,  jakby  zapomniała  o  lękach  i 
nieśmiałości. 

Pochyliła  się  nad  Justinem  i  dotknęła  wargami  jego  skóry.  Całowała  kaŜdy  milimetr 

jego  ciała,  czując,  jak  pulsuje  z  rozkoszy,  widząc,  jak  maluje  się  na  jego  twarzy  uczucie 
błogości. 

Reakcje Justina były natychmiastowe. Całował ją coraz głębiej i Ŝarliwiej, jego dłonie 

odpowiadały pieszczotą na pieszczotę. 

Kochali  się  rozpaczliwie,  pozwalając  budzić  swoje  ciała  raz  po  raz  do  przeŜywania  i 

dawania  rozkoszy.  Później,  kiedy  leŜeli  skuleni,  twarzą  w  twarz,  myśleli  o  tym  samym,  ale 
skąd mogli wiedzieć… 

- Dziękuję.-Melanie pocałowała Justina w brodę. 

- Za co? - mruknął basem, unosząc głowę. 

- Za to, Ŝe nauczyłeś mnie… kochać. Jesteś wspaniały. 

- Skąd moŜesz o tym wiedzieć? 

- Po prostu wiem. 

-  Ale  Ŝeby  nie  było  nieporozumień,  młoda  damo:  nie  dam  ci  Ŝadnych  okazji  do 

porównań. MoŜe to niesprawiedliwe, ale trudno, taki twój los. 

- Mógłbyś wyraŜać się jaśniej? 

- Dobrze… OtóŜ jak tylko wrócimy do cywilizacji, pobierzemy się… i będziemy Ŝyli 

długo i szczęśliwie. 

Zamarła w bezruchu. Potem odsunęła się nieznacznie od Justina, Ŝeby złapać oddech. 

Nie  czuła  się  na  siłach  rozmawiać  o  tym  teraz,  kiedy  zatraciła  się  w  czystej  radości,  nie 
zmąconej marzeniami, lękiem o przyszłość ani głosem zdrowego rozsądku. 

-  O  czym  ty  mówisz?  -  Postanowiła  grać  na  zwłokę,  bo  naprawdę  nie  wiedziała,  jak 

mu powiedzieć, Ŝe nie ma zamiaru wychodzić za mąŜ. 

- Mówię, Ŝe chcę się z tobą oŜenić. 

- Nie - pokręciła smutno głową - wcale nie chcesz. 

background image

-  Ja  nie  chcę?!  -  Oparł  się  na  łokciach  i  patrzył  na  nią  zdumiony,  szeroko  otwartymi 

oczami. 

- Tak. Ale rozumiem, skąd ten pomysł. W końcu jestem małą siostrzyczką Elise, a ty 

najlepszym przyjacielem Damona. Wyszłaby dość niezręczna sytuacja, gdyby dowiedzieli się, 
jak spędziliśmy ten tydzień. 

- Nie dlatego chcę, Ŝebyś została moją Ŝoną! 

- Nie musisz grać przede mną komedii, Justinie. JeŜeli nie oŜeniłeś się do tej pory, to 

znaczy,  Ŝe  nie  chcesz  być  Ŝonaty.  To  jasne  jak  słońce  -  wycedziła  nienaturalnie  spokojnym 
głosem. 

- Bzdura! Chcę się oŜenić teraz, z tobą. Wcześniej nie miałem ochoty - to jest dopiero 

jasne jak słońce! 

- Nie musisz podnosić głosu. Mam dobry słuch. 

Opadł na plecy, przez długą chwilę nie odrywając oczu od sufitu. 

-  Nie  mogę  w  to  uwierzyć.  Przez  tyle  lat  nie  poprosiłem  nikogo  o  rękę,  a  kiedy 

wreszcie się zdecydowałem, ukochana daje mi kosza. 

- Nie bierz tego do siebie… tak powaŜnie… 

- A jak, do diabła, mam to wziąć? Czy nie powiedziałaś, Ŝe mnie kochasz? 

- Tak. 

- Kłamałaś? 

- Nie kłamałam. 

- Więc dlaczego nie chcesz wyjść za mnie? 

-  Powiedziałam  ci  juŜ.  Dlatego,  Ŝe  ty  wcale  nie  chcesz  być  Ŝonaty.  śyjesz  sobie 

własnym Ŝyciem, dokładnie tak jak lubisz, i ja to świetnie rozumiem. Gdybyś nie przyjechał 
po  mnie  do  Kolumbii  na  prośbę  Damona,  do  głowy  by  ci  nie  przyszedł  taki  pomysł, 
rozumiesz? 

- To akurat święta prawda, ale… 

-  Zapomnijmy  o  tyra,  co  się  wydarzyło,  Justinie.  Elise  i  Damon  nie  muszą  o  niczym 

wiedzieć. 

- KaŜesz mi zapomnieć o… o tym wszystkim? 

- Tylko nie udawaj, Ŝe przeŜyłeś coś szczególnego, Ŝe kochałeś się po raz pierwszy. 

background image

- Nigdy ci nie mówiłem, Ŝe nie spałem z innymi kobietami. Byłoby to śmieszne. Ale 

wiem jedno: Ŝe jestem twoim pierwszym męŜczyzną. 

- Ach, więc tu cię boli. Nie czujesz się chyba winny. Do niczego mnie nie zmuszałeś. 

Jeśli pogrzebiesz w pamięci, przypomnisz sobie, Ŝe byłam ci… wdzięczna. 

Justin usiadł na brzegu łóŜka. 

-  Zawieszam  dyskusję.  Pójdę  się  ogarnąć,  ubrać  i  przyniosę  coś  do  jedzenia.  Kiedy 

napełnimy puste Ŝołądki, wrócimy do rozmowy. 

- Jestem głodna jak wilk, ale nie ma sensu wałkować tego od początku… 

- Wydaje mi się, Ŝe wprost przeciwnie - burknął pod nosem, zamykając się w łazience. 

Melanie  zaczęła  szczotkować  włosy,  a  potem  zaplatając  je  w  warkocz  próbowała 

zebrać  myśli.  A  więc  stało  się.  On  postąpił  właściwie  i  zaproponował  jej  małŜeństwo.  W 
porządku,  chciał  mieć  czyste  sumienie.  Ona  postąpiła  właściwie,  odrzucając  oświadczyny. 
Szkoda  tylko,  Ŝe  robienie  właściwych  rzeczy  tak  boli…  Justin  zagalopował  się  w  roli 
niezłomnego rycerza i chyba nie ma zamiaru złoŜyć broni. 

Starała  się  okiełznać  wyobraźnię.  Nie  myśleć,  jak  by  to  było,  gdyby  została  panią 

Drakę,  zamieszkała  z  Justinem  w  Buenos  Aires  albo  gdziekolwiek  indziej,  tam,  dokąd 
rzuciłby  go  los.  Westchnęła.  PrzecieŜ  nie  jest  dzieckiem.  OdróŜnia  romantyczne  historie  od 
prawdziwego  Ŝycia.  Kocha  Justina,  będzie  go  kochać  zawsze,  dlatego  nie  ma  zamiaru  go 
ujarzmiać. Nie pozwoli, Ŝeby ich miłość zamieniła się w niewolę. 

  

 

 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

  

Justin  ochłonął  z  zaskoczenia,  choć  przyszło  mu  to  z  niemałym  trudem.  Przyznał  w 

duchu, Ŝe sam jest sobie winien. Zachował się jak mały chłopiec, a raczej jak słoń w składzie 
porcelany, ale Melanie swoim sądem o małŜeństwie wprawiła  go w osłupienie! Czuł się jak 
uczniak  postawiony  do  kąta...  nie  wiadomo  za  co.  Mógł  przemyśleć  wszystko  dokładniej  - 
zanim wyrwał się z oświadczynami jak Filip z konopi. 

Melanie wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, Ŝe nie chce Ŝyć pod niczyją kuratelą. 

Nie  powinien  lekcewaŜyć  tego,  co  powiedziała.  A  moŜe  sądzi,  Ŝe  trzydziestosiedmioletni 
facet  jest  dla  niej  za  stary…  Nie  powiedziała  tego  wprost,  Ŝeby  nie  ranić  jego  uczuć.  Czy 
dwanaście  lat  to  taka  straszna  róŜnica  wieku?  Przepaść  pokoleniowa?  To  zaleŜy…  Melanie 
imponowała mu wyjątkową dojrzałością, a nie młodym wiekiem, poza tym sama mówiła, Ŝe 

background image

obraca się wśród ludzi starszych od siebie. A jednak… Dwadzieścia pięć lat to duŜo mniej niŜ 
trzydzieści siedem. A moŜe poczuła się zbyt "łatwa", moŜe zapragnęła, Ŝeby się o nią starał, 
zalecał, Ŝył w niepewności. Tak, to wydaje się bardziej prawdopodobne.  

Więc  będzie  czekał.  Wszystko  jedno,  ile  dni,  miesięcy,  lat,  bo  i  tak  nie  ma  innego 

wyjścia. Niech tylko ta nieszczęsna wizyta w Villa Vicencias dojdzie do skutku, wtedy…  

Do diabła! Wtedy będzie musiał natychmiast wrócić do Buenos Aires i stwierdzić, czy 

uda  się  jeszcze  uratować  kontrakt  z  Jorgem  Villaneuvą.  No,  ale  potem  mógłby  polecieć  do 
Stanów i porozmawiać z nią… O czym? Poprosić, Ŝeby zostawiła rodzinę, przyjaciół, sklep z 
upominkami i wyszła za niego za mąŜ? śeby zamieszkała w Argentynie, Ŝyła w jego cieniu i 
rodziła mu dzieci? 

Rusz głową, stary. Melanie nie ma zamiaru wychodzić za mąŜ. Odkryłeś nagłe, Ŝe nie 

moŜesz  bez  niej  Ŝyć?  A  to  wcale  nie  znaczy,  Ŝe  ona  nie  moŜe  Ŝyć  bez  ciebie.  Takie  rzeczy 
zdarzają się milionom ludzi. Banalne zakończenie romansu. 

Wykąpał  się,  wytarł  szorstkim  ręcznikiem,  spojrzał  z  zadumą  w  lustro.  A  więc  nie 

udało  mu  się  znaleźć  ani  jednego  powodu,  dla  którego  panna  Montgomery  miałaby 
powiedzieć "tak".  

Kiedy  wyszedł  z  łazienki,  Melanie  nie  było  w  pokoju.  Na  równo  posłanym  łóŜku 

leŜały ubrania wyjęte z plecaka - wszystkie w Ŝałosnym stanie, ale choć trochę czyściejsze od 
szmat,  które  przetrwały  trzęsienie  ziemi.  Ubrał  się  błyskawicznie  i  wybiegł  na  korytarz. 
Melanie  nie  było  ani  na  korytarzu,  ani  na  dole  przy  wyjściu.  Zatrząsł  się  ze  złości. Czy  ona 
ma dobrze w głowie? Po tym wszystkim, co przeszli, jeszcze jej mało! Pewnie wybrała się na 
spacer - odetchnąć świeŜym powietrzem! Cholera jasna…  

Natychmiast  się  uspokoił,  gdy  dostrzegł  Melanie  na  ławce  przed  hotelem,  z  małym 

chłopcem na kolanach. Malec wyglądał na cztery lata i głośno płakał. 

-  Och,  Justin!  Przetłumacz  mi,  co  on  mówi.  I  spójrz  na  jego  nóŜkę,  strasznie 

spuchnięta, nie wiadomo, czy nie jest złamana. 

Justin ukucnął, wziął małego za brudną rączkę i zaczął łagodnie do niego przemawiać. 

Okazało się, Ŝe Miguel nie wie, gdzie mieszka, zgubił matkę i jest bardzo głodny. 

Popatrzyli  na  ulicę  przed  hotelem.  Gromady  ludzi  przemieszczały  się  w  obie  strony. 

Jedni prowadzili rannych, inni przystawali z tobołami, jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić. 
Niektórzy krąŜyli w tę i z powrotem, ale nikt nie szukał małego dziecka. 

- Zabierzemy chłopaka na śniadanie, a potem spróbujemy szczęścia w szpitalu. MoŜe 

go ktoś szukał. 

Zresztą lekarz musi obejrzeć tę nogę. 

Melanie  nie  pamiętała  swojej  pierwszej  wizyty  w  szpitalu,  który,  jeszcze  bardziej 

zatłoczony niŜ poprzedniego dnia, zrobił na niej wstrząsające wraŜenie. Lekarz wytłumaczył 
im, Ŝe samo miasto ucierpiało w niewielkim stopniu, ale rannych zwoŜono z odległych nawet 
okolic.  Noga  Miguela  okazała  się  silnie  stłuczona,  ale  nie  złamana.  Jakaś  kobieta,  która 

background image

przyprowadziła kulejącego męŜczyznę, rozpoznała chłopca i zawołała go po imieniu. Dziecko 
rzuciło się jej na szyję i rozpłakało z radości. Kobieta okazała się ciotką małego, ale zgodziła 
się nim zaopiekować do czasu, kiedy odnajdzie się jego matka. 

-  Wygląda  na  to,  Ŝe  przydałaby  się  panu  kaŜda  pomoc  -  zwróciła  się  Melanie  do 

lekarza. 

-  O  tak…  -  pokiwał  siwą  głową,  wycierając  pot  z  czoła.  -  Nie  brakuje  nam  tylko 

pacjentów. To maty szpital, trzeszczy w szwach, ale robimy, co w naszej mocy. 

-  Gdybym  mogła  się  do  czegoś  przydać…  -  Spojrzała  na  Justina.  -  Nie  masz  nic 

przeciwko temu, prawda? 

- AleŜ skąd. Zostań w szpitalu, ja tymczasem rozejrzę się po mieście i zorientuję, czy 

mamy szansę przedostać się na drugą stronę rzeki. Przyjdę po ciebie wieczorem. Sam juŜ nie 
wiem - zawiesił głos - czy tobie, czy mnie spieszy się bardziej do Villa Vicencias. 

Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. 

W czasie śniadania Justin nie powrócił do tematu porannej rozmowy, choć czekała na 

to ze ściśniętym sercem. W porządku. Zrobił, co do niego naleŜało, złoŜył propozycję, ale nie 
miał zamiaru nalegać. Tak będzie lepiej, przekonywała samą siebie. 

Cały  dzień  spędziła  w  szpitalu.  Wieczorem,  zmęczona  i  obolała,  odkryła  w  łazience, 

Ŝ

e jedyne, czego moŜe się nie obawiać, to ciąŜa. Przygoda jej Ŝycia zbliŜała się ku banalnemu 

końcowi, bez kłopotliwych konsekwencji… i bez happy endu. 

Justin  zastał  Melanie  w  pokoju  hotelowym.  Spała  zwinięta  w  kłębek,  dziwnie 

rozpalona, z bolesnym wyrazem twarzy. Kiedy usiadł na brzegu łóŜka, otworzyła oczy. 

- Płakałaś? 

- Nie. Ale chce mi się wyć. Raz w miesiącu Ŝałuję, Ŝe jestem kobietą. Dopadło to mnie 

w szpitalu, niespodziewanie, dlatego nie czekałam juŜ na ciebie, przepraszam. 

- Rozumiem. - Milczał przez chwilę. - To pewnie ze zmęczenia i nadmiaru emocji. Ale 

chyba odetchnęłaś z ulgą… 

-  Oczywiście.  Czułabym  się  strasznie,  gdybyś  pomyślał,  Ŝe  próbowałam  cię  złapać 

na… 

-  Jak  moŜesz!  -  Przebiegł  palcami  po  jej  plecach.  -  Nigdy  bym  tak  nie  pomyślał, 

Melanie. 

-  No  to  ulŜyło  mi  podwójnie  -  rozpogodziła  się.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe  będziesz  mnie 

dobrze  wspominał.  Nie  chciałabym  ci  się  kojarzyć  z  trzęsieniem  ziemi,  Victorem  i 
narkotykami. 

background image

-  Nie  martw  się.  Masz  zapewnione  doŜywotnie  miejsce  w  mojej  pamięci.  Ale  nie 

opowiem ci teraz, z czym będziesz mi się kojarzyć… Nie jesteś dzisiaj w formie. - Pocałował 
ją w czoło. 

-  Zastanawiałam  się,  co  opowiedzieć  rodzinie,  kiedy  wrócę  do  domu.  Jeśli  dowiedzą 

się  o  Victorze  i  wszystkich  naszych  tarapatach,  będą  się  martwić  i  dręczyć  mnie  jeszcze 
bardziej niŜ do tej pory. 

- Niestety - zauwaŜył chłodno. 

- Więc powiedzmy im, Ŝe znalazłeś mnie od razu, ale mieliśmy kłopoty z transportem 

i tyle. 

- Jak sobie Ŝyczysz. 

- Znam ich. Naprawdę nie chcę, Ŝeby osiwieli z mojego powodu. 

- Wiem, wiem. Kochasz ich bardzo, prawda? 

- Uhm - jej twarz rozpromieniła się. - Najbardziej Erica i Brendę. 

- Do czasu kiedy będziesz miała własne dzieci. 

- Nie chcę mieć dzieci. 

- Bzdura! Lgniesz do dzieci, tak jak one do ciebie. Byłabyś wspaniałą matką. 

Pokręciła głową. Bała się panicznie, Ŝe zanim otworzy usta, rozpłacze się jak bóbr. 

- Dajmy temu spokój. Nie musisz decydować się akurat dzisiaj. OdłóŜmy planowanie 

twojej rodziny i chodźmy coś zjeść. Nie jesteś głodna? 

- Chyba nie. Pójdę wcześniej spać, bo przecieŜ rano wyruszamy. 

- Sądzisz, Ŝe do jutra będziesz w lepszej formie? 

- Jasne. Rano mnie nie poznasz, zobaczysz.  

- Wobec tego przyniosę ci coś do pokoju, zgoda? 

- Jeśli nie sprawi ci to kłopotu… 

- Kochanie, kłopoty to  moja specjalność, ale sam na nie zarabiam. - Pochylił się nad 

nią i pocałował w policzek. 

Kiedy zamknął za sobą drzwi, Melanie utonęła we łzach. Umrę albo wybiję go sobie z 

głowy, szlochała cicho. 

Kiedy  wrócił,  było  zupełnie  ciemno.  Zapalił  tylko  światło  w  łazience,  Ŝeby  nie 

obudzić  Melanie.  Jakimś  cudem,  nie  wiadomo  kiedy,  zdołała  uprać  wszystkie  ich  ubrania. 

background image

Pokój pachniał świeŜością. W łazience unosił się delikatny  aromat pudru  i wody kolońskiej. 
Pomyślał nagle, Ŝe juŜ do końca Ŝycia taki zapach będzie mu się kojarzył z ich miłością.  

Wziął prysznic, zgasił światło i po omacku trafił do łóŜka. Uświadomił sobie raptem, 

Ŝ

e skoro są wolni i nic im nie grozi, zniknął powód, dla którego udawali małŜeństwo. Mogli 

spać oddzielnie. WciąŜ udawali? DrŜał z podniecenia, niczego nie udając. Za późno było na 
szukanie  drugiego  pokoju.  Zresztą  gdyby  Melanie  obudziła  się  i  zauwaŜyła,  Ŝe  go  nie  ma, 
wpadłaby w popłoch. MoŜe to ich ostatnia noc… JeŜeli wszystko pójdzie tak, jak zaplanował, 
jutro rano przeprawią się łodzią przez rzekę i powędrują do Villa Vicencias. 

 

 

 

 

 

Melanie nie obudziła się, a jednak przez sen czuła, Ŝe nie śpi sama. Przysunęła się do 

jego  boku,  głowę  ułoŜyła  na  piersi,  mrucząc  z  zadowoleniem.  Pachniała  tak  słodko.  MoŜe 
właśnie ten zapach przyjdzie mu zapamiętać na całe Ŝycie. 

Justin usłyszał gwałtowne pukanie do drzwi. Poderwał się i niewiele myśląc, mruknął: 

"proszę". 

Ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć w tym miejscu, był Damon Trent. 

Gość zamarł na chwilę, potem wszedł do środka i powoli zamknął za sobą drzwi. 

- Widzę, Ŝe niepotrzebnie się martwiliśmy. Tak, nareszcie rozumiem… 

Justin uwolnił swoje ramię, przekładając głowę Melanie na poduszkę. 

-  Słuchaj,  Damon,  wszystko  ci  wyjaśnię  -  szepnął.  -  To  nie  jest  wcale  tak,  jak  ci  się 

wydaje. 

-  Z  kogo  chcesz  zrobić  idiotę, Justin?  Chyba  widzę,  co  jest  grane.  Całe  szczęście,  Ŝe 

przekonałem Elise, Ŝeby została u Marii Teresy… 

- Elise jest w Villa Vicencias? 

- Tak. Przylecieliśmy wczoraj. 

- O matko… - Justin zerknął na Melanie. 

-  No  właśnie.  Nic  dodać,  nic  ująć.  Przypuszczam,  Ŝe  jesteś  gotowy  oŜenić  się  z 

Melanie - wycedził chłodno Damon. 

background image

- Jasne. Kocham ją. 

Twarz  Damona  natychmiast  się  rozpromieniła.  Poczekał,  aŜ  Justin  włoŜy  spodnie,  i 

podszedł do niego z wyciągniętą ręką. 

- Witaj w rodzinie. Fantastyczny pomysł! 

- Zaraz, zaraz, wstrzymaj się z gratulacjami. Niczego nie rozumiesz. Melanie nie chce 

wyjść za mnie. 

- Czego nie chce? 

- Ciii! Spróbuj jej nie obudzić. Miała cięŜkie przejścia, musi swoje odespać. Zejdźmy 

na dół, pogadamy przy kawie. Wszystko ci opowiem, jeśli potrafię. 

 

 

 

 

 

Kiedy  Melanie  otworzyła  oczy,  zdziwiła  się  trochę,  Ŝe  nie  ma  przy  niej  Justina. 

Słyszała w nocy, jak wchodził, brał prysznic, była jednak zbyt śpiąca, Ŝeby z nim rozmawiać. 

Usiadła,  wyciągnęła  ramiona,  szczęśliwa,  Ŝe  czuje  się  o  wiele  lepiej.  Wieczorem 

zobaczy  się  z  Marią  Teresą.  Zadzwoni  do  matki,  potem  do  Elise,  moŜe  nawet  pogada  z 
Brendą i Erikiem. Czas wrócić do normalnego Ŝycia. Oddzielić rojenia od rzeczywistości.  

Umyła  się,  błyskawicznie  ubrała  i  zbiegła  na  dół.  Na  pewno  znajdzie  Justina  przy 

porannej  kawie.  Wypatrzyła  go  w  najodleglejszym  kącie  jadalni.  Dzielił  stolik  z  jakimś 
męŜczyzną. Stanęła jak wryta. Po pierwsze, rozmawiali po angielsku, a po drugie… ona tego 
faceta znała! 

- Damon! 

- Witaj, siostrzyczko! 

-  Och,  Damon!  -  Melanie  zawisła  na  jego  szyi.  -  Jak  to  dobrze,  Ŝe  jesteś!  Jak  się  tu 

dostałeś? A co z Elise? Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać? 

-  Zaraz,  spokojnie  -  wybuchnął  gromkim  śmiechem.  -  Nie  mogę  odpowiedzieć  na 

wszystkie pytania jednocześnie. Usiądź. 

Podał  jej  krzesło  i  sam  ją  na  nim  posadził,  bo  Melanie  wyglądała  jak  manekin  - 

uśmiechnięty, ale sztywny w kolanach. Skinął na kelnera, Ŝeby przyniósł więcej kawy. 

background image

Skorzystała  z  okazji,  Ŝeby  zerknąć  na  Justina,  ale  on  wyraźnie  unikał  jej  wzroku. 

Zastanawiała  się,  od  kiedy  Damon  jest  w  hotelu  i  na  ile  został  wtajemniczony  w  szczegóły. 
Dowiedziała  się,  Ŝe  Elise  jest  u  Marii  Teresy,  Ŝe  przyjechał  wypoŜyczonym  samochodem  i 
zostawił go po drugiej stronie rzeki. Jak tylko się spakują i zjedzą śniadanie, przeprawią się na 
drugi  brzeg  tą  samą  łodzią.  Przewoźnik  jest  opłacony  i  cierpliwie  na  nich  czeka.  Do  Villa 
Vicencias powinni dotrzeć wczesnym popołudniem. 

-  O  dziwo,  wyglądasz  na  wypoczętą,  Melanie.  Masz  dosyć  przygód  na  pewien  czas, 

czy dopiero rozsmakowałaś w awanturniczym Ŝyciu? 

W oczach Damona dostrzegła kpinę pomieszaną z sympatią. 

-  W  gruncie  rzeczy  nie  było  tak  źle,  Damonie  -  uśmiechnęła  się  potulnie,  niepewna, 

czy  Justin  dotrzymał  umowy,  czy  teŜ  wszystko  wypaplał.  -  Mieliśmy  powaŜne  trudności  z 
transportem. Zadzwoniłabym do was, gdyby to było moŜliwe. Z telefonami w tym kraju… 

- Tak, wiem. Justin mi o tym opowiedział. 

- Tak? A więc wiesz juŜ, jak to wyglądało. 

- Tak, chyba tak. - Odwrócił się do kelnera, Ŝeby zamówić śniadanie. 

MęŜczyźni  rozmawiali  o  interesach.  Z  tego  co  zrozumiała,  Damon zastąpił Justina w 

negocjacjach  zawieszonych  w  Buenos  Aires  z  powodu  jego  wyjazdu  do  Kolumbii.  Sprawy 
przybrały jak najlepszy obrót. Gdyby choć na nią spojrzał…  

Zachowywał  się  uprzejmie,  przesadnie  uprzejmie!  Podsuwał  to  sól,  to  cukier,  ciągle 

pytał, czy czegoś nie potrzebuje, traktował, jak gdyby była Erikiem albo Brendą. Musiała coś 
wymyślić,  Ŝeby  zostać  z  Justinem  sam  na  sam  -  wystarczająco  długo,  Ŝeby  ustalić  wspólną 
wersję wydarzeń. Nie było Ŝadnego powodu, dla  którego Elise albo ktokolwiek inny miałby 
się dowiedzieć, jak spędzała noce!  

Ogarniała ją panika, ale niezbyt uczciwie tłumaczyła sobie jej powody. 

- Jesteś gotowa? - spytał Damon. 

- Muszę pójść na górę, spakować nasze rzeczy… - urwała w pół zdania. Czy Damon 

wiedział, Ŝe spali w jednym pokoju? Zerknęła na Justina, ale nawet na nią nie spojrzał. Zadał 
przyjacielowi  kolejne  pytanie  dotyczące  interesów.  Damon  zdawał  się  jej  niefortunnego 
określenia, owych „naszych rzeczy" nie usłyszeć. 

Czy obaj grali? 

-  Za  chwilę  wracam  -  powiedziała  nienaturalnie  głośno,  po  raz  kolejny  nie 

doczekawszy się odpowiedzi.  

 

 

background image

 

 

- A więc nie chce za ciebie wyjść… 

- Nie. 

- Podała jakiś powód? 

-  Im dłuŜej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, Ŝe nie chce i  juŜ. Powody 

wydają się oczywiste. 

- Ja nie widzę w tym nic oczywistego. Ale powiedz, co ci się wydaje. 

- Jest dla mnie za młoda. Ma swoją pracę, swoje Ŝycie. Ja mam za to starokawalerskie 

nawyki. 

- To właśnie ci powiedziała? 

- Nie. 

- Więc dlaczego nie chcesz się przyznać, co powiedziała Melanie? 

-  Co  to  za  róŜnica?  -  Damon  wpił  się  w  niego  takim  charakterystycznym  kocim 

wzrokiem…  

Justin wzruszył ramionami. 

-  Powiedziała,  Ŝe  nie  wyjdzie  za  mnie  za  mąŜ,  bo  doskonale  wie,  Ŝe  nie  chcę  być 

Ŝ

onaty.  śe  oświadczyłem  się  dla  przyzwoitości,  ze  względu  na  przyjaźń  z  tobą  i  takie  tam 

bzdury. Jednym słowem, daje mi kosza dla mojego własnego dobra. 

- A od czego zaczęła swój równie subtelny, jak przewrotny wywód? 

- Od tego, Ŝe nie oŜeniłem się do tej pory. 

- No, to juŜ coś… A dlaczego nie oŜeniłeś się do tej pory? 

-  Dlatego,  Ŝe  haruję  dla  ciebie  jak  niewolnik  i  nie  mam  czasu  na  Ŝycie  prywatne!  I 

dlatego, Ŝe… - dodał wolniej, jak gdyby  głośno myślał: - dlatego, Ŝe czekałem, aŜ dorośnie. 
Czekałem na nią. 

Damon uśmiechnął się szeroko, z nie ukrywaną satysfakcją. 

- Zastanawiałem się, czy aby sam zdajesz sobie z tego sprawę. 

- Jak to? 

background image

-  Och,  BoŜe!  Przyglądam  ci  się  od  tylu  lat,  wysłuchuję  zwierzeń,  widzę,  jak  się 

zachowujesz.  Odkąd  ją  poznałeś,  traktujesz  inne  kobiety  jak  facet  Ŝonaty…  w  kaŜdym  razie 
zajęty. Nigdy nie zapomnę tamtego dnia, kiedy zobaczyłeś ją po raz pierwszy. Przyjechała do 
nas, do Chicago, pamiętasz? 

Justin kiwnął głową. 

-  Zaprosiliśmy  cię  na  obiad.  Kiedy  weszła  do  pokoju,  zrobiłeś  niesamowicie  głupią 

minę! Jakby ci coś niewidzialnego spadło na głowę. 

- Wyglądała cudownie. - Justin uśmiechnął się ponuro. 

- Wiem. Pamiętam teŜ wyraz twojej twarzy, kiedy powiedziała, Ŝe ma dziewiętnaście 

lat. Ty chyba przekroczyłeś trzydziestkę. 

-  Trzydzieści  jeden  gwoli  ścisłości.  Patrząc  na  nią  czułem  się  jak  staruch  lecący  na 

dziewczynki, gwałciciel nieletnich, rozumiesz? 

Damon rozpłynął się w uśmiechu. 

- Bawiłem się z tobą, wtrącając do rozmowy jej imię, ni przypiął, ni przyłatał, tylko po 

to,  Ŝeby  zobaczyć,  jak  cię  ściska  w  dołku.  -  Justin  uniósł  głowę  znad  filiŜanki  kawy,  nie 
wierząc własnym uszom. - Najzabawniej reagowałeś na imię Philip. Wiesz, tego faceta, który 
za nią od lat bezskutecznie łazi. 

- Dlaczego, ty cholerny skur… 

- AleŜ, Justin. Zachowuj się - Damon kpił w Ŝywe oczy. - Po tym wszystkim, co dla 

ciebie zrobiłem? 

- Wiedziałeś, co czuję, i świadomie się nade mną pastwiłeś? 

- Nie powiem, Ŝe nieświadomie. Czekałem, Ŝebyś się wreszcie ruszył i zrobił coś! 

- Nie miałem zamiaru niczego robić… 

- Tak teŜ pomyślałem.  I  w końcu sam się ruszyłem. Dla twojego dobra.  Nie mogłem 

na to patrzeć. 

- Chcesz powiedzieć, Ŝe to za twoją namową Melanie pojechała do Kolumbii? 

- Nie przesadzaj. Nie miałem z jej decyzją nic wspólnego. Ja się tylko przyglądałem. I 

zadzwoniłem do ciebie, kiedy Melanie zaginęła. 

- Dobrze zrobiłeś. 

-  Dzięki,  Nareszcie  jakieś  dobre  słowo.  Pomijając  jednak  twoje  uczucia,  nadal 

uwaŜam,  Ŝe  nikt  sobie  nie  radzi  lepiej  w  prawdziwych  opałach.  No  i  tak  wymyśliłem,  Ŝe 
kiedy  będziesz  z  nią  na  okrągło,  w  sytuacji  przymusowej,  w  końcu  dojdziesz  do  ładu  z 

background image

własnymi  uczuciami.  -  Damon  rozparł  się  wygodnie  na  krześle.  -  Oczywiście  pojęcia  nie 
mam, jak Elise przyjmie wiadomość, Ŝe uwiodłeś jej siostrzyczkę. 

- BoŜe, Damon! Masz zamiar jej o tym powiedzieć? 

- Kto, ja? Niby dlaczego miałbym to zrobić? 

- To, co zaszło między nami, jest wyłącznie naszą sprawą. - Justin wstał gwałtownie, 

patrząc przyjacielowi prosto w oczy. - A poza tym niczyją, rozumiesz? 

- Zgadzam się. Moje gratulacje, nareszcie mówisz do rzeczy. Gotowy do wyjścia? 

- Sprawdzę, co się dzieje na górze. 

- Nie musisz się spieszyć. Mamy przed sobą cały dzień. Elise zacznie się denerwować 

dopiero wieczorem. 

Justin zapukał do drzwi i czekał, aŜ Melanie mu otworzy. Oniemiała ze zdziwienia. 

- Proszę. Odkąd to pukasz? Nie wziąłeś klucza? 

- Myślałem… no, Ŝe moŜe chcesz pobyć trochę sama. 

-  To  bardzo  miłe  z  twojej  strony  -  powiedziała  drŜącym  głosem,  zdejmując  z  łóŜka 

plecak. - Dopychałam kolanem, ale jakoś go zapięłam. Nigdy nie nauczę się pakować tak jak 
ty. 

Mruknął coś pod nosem, a potem się odwrócił w stronę drzwi. 

- Justin?  

- Tak? 

- Co powiedziałeś Damonowi o nas? 

- A co tu jest do powiedzenia? 

- Czy… opowiedziałeś, jak udawaliśmy małŜeństwo? 

- Niestety, tak. Tłumaczyłem, Ŝe nie mogłem spuścić cię z oka, a to był jedyny sposób, 

Ŝ

eby nas nie rozdzielili. 

- Aha… - Zastanawiała się przez chwilę nad treścią jego słów. - Myślisz, Ŝe powtórzy 

to Elise? 

- Na dwoje babka wróŜyła. Nigdy nie wiadomo, co zrobi Damon. Mój przyjaciel staje 

się  z  wiekiem  coraz  bardziej  tajemniczy,  a  juŜ  najtrudniej  przewidzieć,  o  czym  będzie 
rozmawiał z Ŝoną. 

background image

Zgadzała się z nim co do joty. Kochała swojego szwagra jak brata, ale rzadko potrafiła 

zrozumieć, o co mu naprawdę chodzi. Dobrze, Ŝe choć Elise go rozumiała. 

- Jesteś gotowa do drogi? - Justin rozejrzał się po pokoju. 

- Tak, jestem gotowa. - Pozwoliła sobie na małe kłamstwo.  

Po  tygodniu  spędzonym  z  Justinem,  nie  czuła  się  na  siłach  rozmawiać  z  własną 

siostrą. 

 

 

 

 

  

ROZDZIAŁ ÓSMY 

ZbliŜali  się  do  wielkiego  domu,  w  którym  mieszkała  Maria  Teresa.  Samochód  nie 

zdąŜył  zatrzymać  się  przed  bramą,  kiedy  przez  otwarte  z  hukiem,  masywne  drzwi  frontowe 
wybiegły dwie kobiety. Melanie, nie czekając, aŜ kierowca zgasi silnik, wyskoczyła z tylnego 
siedzenia  i  rzuciła  się  na  szyję  jednej  i  drugiej  naraz.  Związane  ramionami  śmiały  się  i 
płakały, niezdolne wydusić z siebie ani słowa. 

Justin  odetchnął  z  ulgą.  PodróŜ  okazała  się  o  wiele  dłuŜsza,  niŜ  by  to  wynikało  z 

odległości  na  mapie.  Ilekroć  wyrwane  z  korzeniami  drzewo  zagradzało  szosę,  musieli 
zawracać i szukać objazdu bocznymi drogami. Damon nie raczył mu się przyznać, iŜ zaczął 
poszukiwania  poprzedniego  wieczoru,  kilka  godzin  po  tym,  jak  Justin  z  Melanie  dotarli  do 
szpitala. Uśmiech na jego twarzy mówił wyraźnie, Ŝe nie tylko nie Ŝałuje nie przespanej nocy, 
ale jest w świetnym humorze. 

-  Wyobraź  sobie,  Elise  śmieje  się  po  raz  pierwszy,  odkąd  przyszła  wiadomość,  Ŝe 

Melanie  nie  dotarła  na  czas  do  Marii  Teresy  -  powiedział  spokojnie  do  Justina.  - 
Przyniósłbym  was  oboje  na  plecach,  byle  zobaczyć  to  jeszcze  raz.  Wyraz  jej  twarzy,  kiedy 
chwyciła Melanie w ramiona. 

Po raz pierwszy w Ŝyciu Justin rozumiał, co czuje Damon. 

Maria Teresa oderwała się od pochlipujących sióstr, Ŝeby podejść do niego. 

- Witam, panie Drake. Tyle się o panu nasłuchałam. Miło mi, Ŝe mogę pana wreszcie 

poznać. 

Maria  Teresa  była  fizycznym  przeciwieństwem  Melanie.  Drobna,  niska,  z  krótkimi 

czarnymi lokami, które podkreślały dziecięcy wyraz jej twarzy. 

background image

- Dziękuję, ze zaopiekował się pan moją przyjaciółką. Nie mogłam się was doczekać, 

ale czułam, Ŝe pan ją znajdzie, całą i zdrową. 

- Zawsze do usług - Justin odwzajemnił się czarującym uśmiechem. 

- Proszę wszystkich do środka. - Maria Teresa wskazała ręką drzwi, - Obiad będzie za 

godzinę, mam nadzieję, Ŝe zdąŜycie chociaŜ trochę odpocząć. 

Okna pokojów mieszczących się na parterze wychodziły na olbrzymie okrągłe patio - 

zielone  serce  domu.  Stamtąd,  zewnętrznymi  schodami,  moŜna  było  wejść  na  galerię,  która 
wieńczyła pierwsze piętro, bądź - poprzez taras - do salonu. 

-  BoŜe,  jaki  piękny  dom  -  westchnęła  Melanie.  -  Nic  dziwnego,  Ŝe  tak  za  nim 

tęskniłaś. 

- Rzeczywiście, uwielbiam tu wracać. Mam nadzieję, Ŝe ty teŜ go polubisz. 

Maria Teresa wskazała wszystkim ich pokoje. 

- Nie wiem, jak reszta towarzystwa - zagrzmiał Damon - ale ja wchodzę pod prysznic i 

doprowadzam  się  do  stanu  uŜywalności.  Do  zobaczenia  przy  obiedzie.  -  Razem  z  Elise 
zniknęli za drzwiami sypialni. 

-  Twój  pokój  sąsiaduje  z  moim  -  Maria  Teresa  mrugnęła  porozumiewawczo  do 

Melanie. - Ale na pewno jesteś strasznie zmęczona. 

-  Nie  na  tyle,  Ŝebyśmy  nie  mogły  pogadać.  Ja  będę  moczyć  się  w  wannie,  a  ty 

podzielisz się ze mną nowinami. Wszystkimi! 

-  Wolałabym  najpierw  usłyszeć  je  od  ciebie.  Masz  pojęcie,  co  tu  się  działo? 

Umieraliśmy  ze  strachu.  -  Zaprowadziła  Melanie  do  łazienki,  sama  nalała  wody  do  wanny, 
wyjęła  ręcznik  i  usiadła  na  stołku.  -  Ten  twój  Justin  jest  jeszcze  przystojniejszy,  niŜ 
przypuszczałam. Pamiętasz, Ŝe kiedyś mi o nim opowiadałaś?  

- Tak… Ale to nie jest mój Justin. Pospieszył mi na ratunek na prośbę Damona. 

- Rozumiem. I wcale się tobą nie interesuje. 

- Oczywiście, Ŝe nie. 

-  Och,  Melanie,  jesteś  niesamowita!  -  Maria  Teresa  wybuchnęła  głośnym,  radosnym 

ś

miechem.  -  Komu  ty  to  mówisz?  Spędziłam  z  tobą  cztery  lata.  Wystarczy  mi  jedno 

spojrzenie  w  twoje  niewinne  oczy!  Tylko  mi  nie  mów,  Ŝe  iskry  między  wami  lecą  w  jedną 
stronę. 

- Och, Terri… Kocham go strasznie. Ja chyba zwariowałam. 

- Właśnie widzę. On takŜe jest w tobie zakochany. 

- Tak mówi. 

background image

- No i pięknie! Daję głowę, Ŝe oświadczy ci się lada moment. 

- JuŜ to zrobił. 

-  Oświadczył  ci  się,  kochasz  go  i  nie  jesteś  szczęśliwa?  Przyznam,  Ŝe  nie  bardzo 

rozumiem. 

- Nie przyjęłam jego oświadczyn. 

-  Pewnie  najadłaś  się  za  duŜo  strachu  przez  ten  ostatni  tydzień.  Taak…  musiało 

pomieszać ci się w głowie. - Maria Teresa spojrzała na przyjaciółkę ze smutkiem w oczach. - 
WyobraŜam sobie, co przeŜyłaś, ale za kilka dni będziesz jak nowo narodzona. Uspokoisz się, 
zaczniesz normalnie myśleć i wtedy powiesz mu, co naprawdę czujesz. 

- Nie mam zamiaru. 

- Dlaczego? 

- Zaproponował mi małŜeństwo tylko dlatego, Ŝe… spaliśmy ze sobą. 

- Bzdura. On nie wygląda na faceta, który wykorzystuje sprzyjające sytuacje. 

-  Czy  ja  coś  takiego  powiedziałam?  PrzecieŜ  nie  zgwałcił  mnie,  Terri!  Oboje  tego 

chcieliśmy. 

-  No  i  bardzo  dobrze!  Pobierzecie  się,  wychowacie  gromadkę  dzieci,  będziecie  Ŝyli 

długo i szczęśliwie. 

- Pomyśl  chwilę. Justin ma trzydzieści siedem lat i nigdy  nie był Ŝonaty. Czy w tym 

wieku zmienia się poglądy na temat małŜeństwa albo tryb Ŝycia, przyzwyczajenia… 

-  W  kaŜdym  wieku  moŜna  się  zakochać,  nie  rozumiesz?  Do  tej  pory  nie  chciał  mieć 

Ŝ

ony, a teraz chce, bo cię kocha, zakuta pało. 

- Bo zdaje sobie sprawę, Ŝe Damon skręciłby mu kark, gdyby postąpił inaczej. Wiesz, 

Ŝ

e  moja  rodzina  traktuje  mnie  jak  małą  dziewczynkę.  Niech  by  tylko  ktoś  spróbował  mnie 

skrzywdzić… 

- Więc wyjdź za niego. Kochasz go naprawdę? 

-  Oczywiście,  Ŝe  go  kocham!  Tak  bardzo,  Ŝe  nie  mogę  go  unieszczęśliwić.  On  nie 

nadaje się do Ŝycia w klatce. 

- MoŜe i nie. A moŜe gotowy jest zamknąć się w jakiejś złotej klatce tylko z tobą. 

- A moŜe korne mają skrzydła, a świnie potrafią latać… 

-  Krótko  mówiąc:  masz  zamiar  stracić  szansę  poślubienia  Justina  Drake'a,  poniewaŜ 

boisz się, Ŝe on będzie nieszczęśliwy. 

background image

Melanie spuściła głowę. 

- W Ŝyciu nie słyszałam podobnej głupoty. Tylko ty moŜesz uczynić go szczęśliwym. 

A  wiesz,  jak  to  zrobić?  PokaŜ  mu  własną  szczęśliwą  buzię.  Niech  uwierzy,  Ŝe  to  dzięki 
niemu. 

- Myślisz, Ŝe potrafię? 

- Jestem pewna, Ŝe potrafisz. Nigdy dotąd nie poddawałaś się bez walki. 

- Dlatego, Ŝe na niczym mi tak strasznie nie zaleŜało. Nie bałam się. 

- Więc nie bój się i teraz. Coś mi mówi, Ŝe i jemu kolana trzęsą się jak galareta… ale 

zrobi wszystko, Ŝeby cię zaobrączkować. - Zaniosła się perlistym śmiechem. 

- CzyŜ nie byłoby pięknie? - Melanie powiedziała to rozmarzonym głosem. 

- Cudownie. Zasługujesz na to. - Maria Teresa spojrzała na zegarek. - Sprawdzę, co z 

obiadem. Masz jakiś wystrzałowy ciuch? 

- Niestety, nie. Prawie cały bagaŜ zgubiłam po drodze. 

- Pogadam z Elise. MoŜe by ci coś poŜyczyła? 

- Rób, co chcesz, moja swatko. 

 

 

 

 

W czasie obiadu zaczęło się rodzinne przesłuchanie. Ilekroć pytanie zadano Justinowi, 

ten - z twarzą pokerzysty - cedował je na Melanie, która mówiła to, co chciała, oraz tyle, ile 
chciała. Jemu było wszystko jedno. 

- Właściwie nic takiego  się nie działo. Na trasie z Bogoty do Villa Vicencias złapała 

nas lawina błota. Samochód nie nadawał się do jazdy. Mój szofer i przewodnik miał załatwić 
jakiś inny pojazd. Starał się, ale to nie było łatwe. No i wtedy, w jakimś małym miasteczku, 
którego nazwy nie pamiętam, znalazł mnie Justin. Spieszył się, bo zostawił w Buenos Aires 
jakieś  nie  załatwione  sprawy…  Dotarł  na  piechotę  do  swojego  starego  znajomego,  który 
poŜyczył nam dŜipa. 

Justin  sięgnął  po  kieliszek  z  winem.  Melanie  naprawdę  minęła  się  z  powołaniem. 

Powinna zostać aktorką. 

background image

-  Dojechaliśmy  do  zerwanego  mostu  i  koniec  pieśni.  Gdyby  nie  Damon, 

wędrowalibyśmy dalej na piechotę. Uparłam się, Ŝe nie wyjadę z Kolumbii, póki nie obejrzę 
domu Marii Teresy. To wszystko! 

- A ja wyobraŜałam sobie Bóg wie co. Śniły mi się koszmary… - roześmiała się Elise. 

- Znowu wyszłam na histeryczkę. 

-  Zawsze  ci  mówiłam,  Ŝe  za  bardzo  się  o  mnie  martwisz.  -  Melanie  poczynała  sobie 

coraz śmielej. - Nawet przez moment nie groziło mi powaŜne niebezpieczeństwo. 

Justin zakrztusił się ostatnim łykiem wina, a potem, odstawiając kieliszek, omal go nie 

stłukł.  Melanie  przesłała  mu  zimne  spojrzenie,  a  Damon  uderzył  w  plecy  z  przesadną 
gorliwością. 

- A co z trzęsieniem ziemi? - zapytała Maria Teresa. 

-  Trzęsienie  ziemi…  -  Szukała  ratunku  w  oczach  Justina,  niestety,  na  próŜno.  - 

Widzieliśmy  mnóstwo  zniszczeń…  wokoło,  chociaŜby  ten  zawalony  most,  ale,  prawdę 
mówiąc, ominęliśmy centrum katastrofy. Mieliśmy szczęście. 

- Mnóstwo szczęścia - dodał spokojnie Damon. 

- Nie podziękowałam ci jeszcze za to, Ŝe przysłałeś po mnie Justina. - Czuła, Ŝe drŜą 

jej ręce i płoną policzki. 

-  W  końcu  po  to  ma  się  rodzinę,  malutka.  Nie  mieliśmy  zamiaru  psuć  ci  wakacji, 

zadręczać przesadną troską, ale sama wiesz, Ŝe mogło być niewesoło. - Odwrócił się do Elise. 
- Zmieńmy lepiej temat. Opowiadałaś jej o ostatnich wyczynach Brendy? 

Rozmowa  zeszła  na  dzieci,  a  potem  omawiano  najróŜniejsze  tematy,  które  niezbyt 

interesowały Melanie. 

Po  kawie,  którą  wypili  na  tarasie,  przy  okazji  podziwiając  patio,  Damon  przeciągnął 

się w fotelu i lekko ziewnął. 

- Przepraszam, nie miejcie mi tego za złe, ale starość nie radość. Coraz gorzej się czuję 

po  zarwanej  nocy.  -  Sądząc  po  uśmiechu,  którym  obdarzył  Elise,  czuł  się  pomimo  swego 
"zaawansowanego wieku" jak młody bóg. 

Melanie poderwała się krzesła. 

- Ja teŜ juŜ pójdę. Do zobaczenia. Spotkamy się jutro rano. 

- Niestety, odlatuję o siódmej - powiedział Justin. - O tej porze będziesz jeszcze spała. 

- WyjeŜdŜasz jutro? - Nawet nie próbowała ukryć zdumienia. 

- Tak. Z przykrością, ale mam tyle zaległości w pracy… Kilka spraw czeka wyłącznie 

na mój podpis. 

background image

-  Rozumiem  -  odparła  ze  ściśniętym  gardłem.  -  W  takim  razie,  rzeczywiście, 

poŜegnajmy się teraz. 

Damon z Elise wymknęli się na górę. Maria Teresa takŜe gdzieś zniknęła. 

- Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś. - Podeszła do Justina na wyciągnięcie ręki. 

- Cieszę się, Ŝe mogłem ci pomóc. ChociaŜ oboje wiemy, Ŝe poradziłabyś sobie równie 

dobrze beze mnie. 

-  Wiesz,  co  ci  powiem?  Ta  przygoda  wiele  mnie  nauczyła.  Oczywiście  wielu 

praktycznych  rzeczy,  panowania  nad  nerwami,  ale  najwaŜniejsze  jest  to…  Ŝe  odtąd,  dzięki 
tobie,  nie  muszę  udowadniać  ludziom  swojej  niezaleŜności.  W  ogóle  niczego  nie  muszę 
udowadniać. 

-  To  prawda.  Doskonale  widać,  Ŝe  jesteś  panią  własnego  losu.  Myślę,  Ŝe  rodzina 

przestanie cię osaczać, a przynajmniej zwiększy dystans. 

- A ty? TakŜe chcesz mnie osaczyć? 

- Nie, Melanie. Nigdy nie byłem w tym za dobry. 

- Nigdy? Obroniłeś mnie przed Victorem. Jak sądzisz, co się z nim stało? PrzeŜył? 

- Nie. Stało się to, na co zasłuŜył. 

-  Nie  byłabym  taka  pewna…  Na  wspomnienie  tej  gęby  ciarki  chodzą  mi po  plecach. 

CóŜ… chyba pójdę juŜ do łóŜka, - Czekała chwilę, ale nic nie odpowiedział. - Nie pocałujesz 
mnie na poŜegnanie? 

Oparł się o framugę drzwi i - po raz pierwszy, odkąd zostali sami - spojrzał jej prosto 

w oczy. 

- Nie sądzę, Ŝeby to był najlepszy pomysł. 

-  No  cóŜ…  Dziękuję  ci  jeszcze  raz  -  powiedziała  pogodnym,  nieco  wymuszonym, 

tonem.  -  Pewnie  zobaczymy  się  kiedyś,  w  Stanach,  a  moŜe  skorzystam  z  zaproszenia  i 
odwiedzę cię w Buenos Aires, 

- Dobranoc, Melanie - powiedział krótko. 

Odwróciła się na pięcie i odeszła. 

 

 

 

 

background image

 

Maria  Teresa  przekonała  Damona  i  Elise,  Ŝeby  zostali  u  niej  do  końca  następnego 

tygodnia. Od rana do wieczora, przez kitka dni,  zwiedzali okolice, włóczyli się po mieście i 
odpoczywali. 

Melanie  znajdowała  wiele  przedmiotów,  które  cieszyłyby  się  popytem  w  jej  sklepie, 

ale jakoś nie miała zapału do robienia zakupów. 

Z  uporem  maniaka  myślała  o  Justinie.  Wieczorem  nie  mogła  zasnąć,  w  środku  nocy 

budziła się przeraŜona, Ŝe go nie ma, rano schodziła na śniadanie z podkrąŜonymi oczami. 

Maria  Teresa,  jako  osoba  wtajemniczona,  wynajdywała  przyjaciółce  tysiące  zajęć  - 

Ŝ

eby tylko jak najmniej czasu poświęcała na myślenie. Gorzej z Elise… 

-  Zupełnie  ciebie  nie  poznaję.  Gdzie  ta  Melanie,  którą  rozpierała  energia?  MoŜe 

złapałaś w dŜungli jakieś świństwo? 

-  Nie,  po  prostu  źle  sypiam.  Budzę  się  na  kaŜdy  hałas.  Ale  nic  to.  Nie  martw  się,  za 

kilka dni wrócę do normy, 

Po pięciu dniach, zgodnie z obietnicą, Justin zadzwonił do Damona. 

- Dokumenty gotowe do podpisu, szefie. Czy mam je wysłać? 

- A nie moŜesz tu z nimi przyjechać? 

- Mogę. Ale wolałbym tego nie robić. 

- Nigdy nie myślałem, Ŝe jesteś tchórzem, Justinie. 

- Nie jestem tchórzem. Po prostu nie widzę powodu, dla którego miałbym naraŜać się 

na  ból.  W  jakiej  intencji?  Cokolwiek  byś  o  mnie  powiedział,  przyjacielu,  nie  jestem 
masochistą. 

- Rzecz do dyskusji. Ona tu cierpi bez ciebie. 

- Oczywiście. 

- Dałeś jej czas do namysłu, w porządku. Teraz powtórz pytanie, a zobaczysz, Ŝe nie 

poŜałujesz. Melanie więdnie w oczach. Nie bądź sadystą, stary! 

Serce  waliło  mu  jak  oszalałe.  Na  myśl,  Ŝe  dostanie  kosza  po  raz  drugi,  wpadał  w 

panikę. MoŜe jednak jest większym tchórzem, niŜ przypuszczał. 

-  Jak  sobie  Ŝyczysz,  szefie.  Do  zobaczenia.  Przyjadę  jutro.  -  Usłyszał  w  słuchawce 

westchnienie ulgi, a potem jowialny śmiech Damona. 

  

background image

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

-  Dawno  się  tak  pysznie  nie  bawiłam!  -  zaśmiewała  się  Elise  po  dniu  spędzonym  na 

zakupach  z  Melanie  i  Marią  Teresą.  -  Tego,  co  dzisiaj  upolowałam,  wystarczyłoby  na 
otwarcie małego sklepu. Trochę czuję się winna, dziewczyny, Ŝe przykleiłam się do was jak 
rzep. Pewnie macie sobie tyle do powiedzenia… 

- Czujesz jakiś rzep na plecach, Terri? - spytała Melanie, rozparta wygodnie na tylnym 

siedzeniu samochodu. - Bo ja nie… 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie.  Od  przybytku  głowa  nie  boli,  Elise.  Bardzo  chciałam,  Ŝebyś  z 

nami  została.  -  Maria  Teresa,  zatrzymawszy  się  przed  bramą  garaŜu,  zerknęła  w  lusterko 
wsteczne. - Swoją drogą, w zeszłym tygodniu Melanie bawiła się w dŜungli jeszcze pyszniej! 

- Nie chce się przyznać - parsknęła śmiechem Elise - Ŝe ta wyprawa dała jej w kość. 

- W porządku, siostro, przed tobą nic się nie ukryje. A więc, moja kochana, wyznaję, 

Ŝ

e  ta  przygoda  dostarczyła  mi  więcej  podniecających  wraŜeń,  niŜ  mogłam  znieść…  bez 

uszczerbku  dla  zdrowia  psychicznego.  Teraz  modlę  się  o  proste,  uczciwe  Ŝycie!  Takie  jak 
mojej siostry, amen. 

Wszystkie trzy wybuchnęły głośnym chichotem. 

Ś

miały się jeszcze przez całą drogę od garaŜu do domu, potykając się o torby i paczki, 

które co kilka kroków wypadały im z rąk. 

-  Ogołociłyście  miasto  do  cna?  -  Damon  otworzył  im  drzwi,  nie  czekając,  aŜ 

zadzwonią. 

-  Prawie.  -  Całując  go  w  policzek,  Elise  dostrzegła  męską  postać  w  holu.  -  Justin! 

Kiedy przyjechałeś? Nie miałam pojęcia… 

Melanie wypuściła z rąk wszystkie paczki. 

- Justin? 

-  Cześć,  Melanie.  Zdaje  się,  Ŝe  potrzebujesz  pomocy  -  powiedział      naturalnym, 

opanowanym głosem. - Wniosę te paki na górę. 

Melanie weszła pierwsza, Ŝeby otworzyć mu drzwi. 

background image

- Rzuć je byle gdzie, choćby na krzesło. Potem wszystko rozwinę i przepakuję. 

Zrobił, jak prosiła. Potem odwrócił się i począł mierzyć ją wzrokiem. Miał wraŜenie, 

Ŝ

e rozstali się przed miesiącem, który strasznie mu się dłuŜył, 

- A mój napiwek? - oparł ręce na biodrach. 

- Napiwek? 

- NaleŜy mi się przynajmniej pocałunek. 

Melanie  zaczęła  drŜeć.  Stał  przed  nią  tamten  pierwszy  Justin,  pogodny,  z  lekko 

kpiącym,  ale  ciepłym  wzrokiem  -  a  nie  facet,  który  uciekł  od  niej  tydzień  temu.  Czy  mogła 
mu się oprzeć? 

- Nie wiedziałam, Ŝe zaleŜy ci jeszcze na moim pocałunku. 

 - Nie powiedziałem, Ŝe mi nie zaleŜy, tylko Ŝe to nie najlepszy pomysł. 

- Aha… 

-  Ale  po  dłuŜszym  zastanowieniu  radykalnie  zmieniłem  zdanie.  -  Poczuł  na  szyi  jej 

ciepłe dłonie. - Tak strasznie za tobą tęskniłem - wyszeptał i nie czekając na jej słowa, zaczął 
całować. 

- Kawa gotowa! 

Głos Elise zelektryzował oboje. Odskoczyli od siebie, przeraŜeni jak dzieci. 

- Masz ochotę na kawę? - zapytała Melanie. 

-  Jako  środek  uspokajający?  Chyba  nie  mamy  wyboru.  -  Wziął  ją  za  rękę  i 

wyprowadził z pokoju. 

Wieczór  spędzony  w  salonie  okazał  się  dla  nich  istną  mordęgą.  Elise  relacjonowała 

ostatnią rozmowę z dziećmi. Brenda i Eric spędzali wakacje swojego Ŝycia u babci na farmie i 
brakowało  im  czasu,  Ŝeby  tęsknić  za  rodzicami.  Melanie  z  Justinem,  coraz  bardziej 
przygnębieni,  wymieniali  gorączkowe  spojrzenia,  a  Damon  śledził  rozwój  sytuacji  szczerze 
rozbawiony. 

Justinowi  przemknęła  myśl  o  patio.  MoŜe  powinni  wyjść  na  spacer…  Spojrzał  na 

Elise,  potem  jednak  poczuł  na  sobie  świdrujący  wzrok  przyjaciela  -  i  poddał  się  bez  walki. 
TuŜ po północy wszyscy jednocześnie rozeszli się do swoich sypialni. 

O  zaśnięciu  nie  było  mowy.  Przez  godzinę  kasłał,  przekręcał  się  z  boku  na  bok,  w 

końcu  odrzucił  z  pasją  kołdrę.  Resztę  nocy  postanowił  spędzić  na  patio.  W  dŜinsach  i  nie 
zapiętej koszuli wyszedł na galerię, zamknął za sobą drzwi i, bezszelestnie jak kot, zbiegł po 
schodach do ogrodu. 

background image

Melanie  usłyszała  ciche  trzaśniecie  drzwiami.  A  więc  nie  tylko  ona  cierpiała  na 

bezsenność.  Próbowała  wszystkiego:  gorącej  kąpieli,  liczenia  baranów,  lektury  nudnej 
ksiąŜki. Myślała tylko o Justinie, który spał w sąsiednim pokoju. 

Wyskoczyła  z  łóŜka,  na  przezroczystą  koszulę  narzuciła  równie  cienki  jedwabny 

szlafrok  i  wyszła  przez  balkon.  Justin!  On  nie  śpi…  Zapomniawszy  o  butach,  podreptała  na 
dół, trzymając się kurczowo poręczy schodów. 

- Melanie! Przeziębisz się… w tym stroju. 

- To samo mogę powiedzieć o tobie - dotknęła jego nagiego torsu. 

- Na kiedy planujesz powrót do Stanów? - zapytał, głośno przełykając ślinę. 

-  Jeszcze  się  nie  zdecydowałam.  Damon  z  Elise  wyjeŜdŜają  za  kilka  dni.  A  ja…  nie 

wiem. MoŜe w ogóle nie wrócę do domu. 

- Jak to? 

-  Myślałyśmy  z  Marią  Teresą  o  załoŜeniu  wspólnego  interesu  w  tym  mieście.  Ona 

nauczyłaby mnie hiszpańskiego, a ja ją prowadzenia rachunków. 

- Myślałem, Ŝe po ostatnich przejściach z radością wrócisz pod skrzydła mamusi. 

-  Nie  -  roześmiała  się.  -  Zrozumiałam,  Ŝe  chcę  od  Ŝycia  trochę  więcej,  niŜ  moŜe  mi 

zapewnić sklep z upominkami. Sprzedam go albo wydzierŜawię sama jeszcze nie wiem. Ale 
na pewno coś się zmieni. 

- A małŜeństwo? 

- MałŜeństwo? 

- Nie chciałabyś wyjść za mąŜ… pewnego dnia? 

- Oczywiście, Ŝe tak! Ale tylko za człowieka, którego kocham. 

- Aha… 

Co  za  szaleństwo!  Kiedy  poprosił  mnie  o  rękę,  myślała  Melanie,  zachowałam  się  jak 

ostatnia  idiotka,  powiedziałam  "nie",  bo  nie  uwierzyłam,  Ŝe  on  naprawdę…  Błądząc  dłońmi 
po jego skórze, czuła coraz bardziej napięte mięśnie, twardniejące pod jej palcami sutki. 

- Oczywiście wiesz, co ze mną robisz? - wyszeptał. 

- Oczywiście. I wiem, co czuję. 

- Nie igraj ze mną, Melanie. 

Kiedy zacisnął ręce na jej talii, przylgnęła do niego mocno, Ŝeby nie miał odwrotu. 

background image

- Tak się cieszę, Ŝe wróciłeś, Justinie, nigdy w Ŝyciu nie czułam się tak samotna. 

- To reakcja na cięŜkie przeŜycia. 

- W pewnym sensie. Na to, czego mnie nauczyłeś. Wpadłam w nałóg, kochany, nic na 

to nie poradzę. 

- BoŜe! Melanie, doprowadzasz mnie do szaleństwa. 

Ujął w ręce jej głowę. Całowali się gwałtownie, raniąc sobie zębami wargi, w jakiejś 

chwili  poczuła  nawet  w  ustach  słony  smak  krwi.  JeŜeli  do  tej  pory  cokolwiek  przed  sobą 
udawali, to teraz wszystkie te głupstwa straciły sens. 

Justin  odsunął  się  nagle,  ujął  w  dłonie  jej  piersi,  i  opuszkami  palców  zaczął  draŜnić 

oba koniuszki jednocześnie. Zacisnęła zęby, kiedy przerwał. Jego ręka zsuwała się coraz niŜej 
i zatrzymała miedzy udami. Rozsunęła je bez oporu, z westchnieniem ulgl. 

- Melanie, pragnę ciebie tak bardzo… 

- Ja teŜ. Kochaj mnie, Justin, nie mogę juŜ… Ty teŜ się męczysz, przecieŜ czuję to… 

BoŜe, chodźmy do pokoju. 

-  Melanie,  ale  ja  nie  pragnę  ciebie  na  jedną  noc.  Męczyłbym  się  jeszcze  bardziej, 

gdybym musiał jutro odejść. 

-  Nie  musisz  nigdzie  odchodzić.  Pójdę  za  tobą  wszędzie,  wszystko  jedno  dokąd, 

rozumiesz? 

- To znaczy, Ŝe… zostaniesz moją Ŝoną? 

- Tak. 

- Mimo Ŝe jestem za stary i mam starokawalerskie nawyki? 

- To oświadczyny czy spowiedź? 

- Tydzień temu nie chciałaś… 

- Chciałam, ale myślałam, Ŝe ty tylko z uprzejmości… 

- Ja?! Z uprzejmości? Musiałaś mnie pomylić z kimś innym. 

- Postanowiłam, Ŝe zrobię wszystko, Ŝebyś nigdy nie poŜałował tego kroku. 

- Nigdy nie poŜałuję. - Justin spowaŜniał. Wziął Melanie na ręce i zaczął wchodzić po 

schodach. - Myślę, Ŝe wrócimy do tematu jutro rano. 

- Nie wykręcaj się. Chcę spać z tobą. Sama nie zmruŜę nawet oka. 

background image

- Mam identyczny kłopot, ale rzecz w tym, Ŝe jeśli zostanę u ciebie, tym bardziej nie 

zmruŜymy oka. 

UłoŜył ją na łóŜku. Melanie zaczęła się rozbierać. 

-  Bądźmy  logiczni  -  mówiła  nie  odrywając  od  niego  wzroku.  -  Wolisz  nie  spać  sam, 

czy nie spać ze mną? 

-  No  tak…  WyobraŜam  sobie,  Ŝe  tak  będzie  się  kończyła  kaŜda  rozmowa  w  naszym 

małŜeństwie. - Parsknęli zgodnym śmiechem. 

 

 

 

 

 

Zasnęli tuŜ nad ranem, wyczerpani kolejną lekcją miłości, szczęśliwi i ukojeni. 

Nie słyszeli hałasów na korytarzu ani delikatnego pukania do drzwi. Dopiero wyraźny 

głos Elise wyrwał ich ze snu. 

- Melanie, Damon proponuje, Ŝebyśmy… o BoŜe! 

Melanie  uniosła  głowę  z  ramienia  Justina  i  zobaczyła  własną  siostrę  zamienioną  w 

słup  soli.  Elise  stała  tak  kilka  sekund,  w  końcu  odwróciła  się  na  pięcie  i  wyszła  z  pokoju, 
zamykając za sobą drzwi. Bezszelestnie. 

- Cholera! - mruknął Justin, patrząc z niesmakiem na drzwi. - Znów narozrabiałem! 

-  Nic  złego  nie  zrobiłeś.  -  Melanie  usiadła  po  turecku,  zaciskając  pięści.  -  Dlaczego 

bierzesz na siebie winę za to, robiliśmy wspólnie? I to z przyjemnością - chciałam zauwaŜyć. 

- Bo jestem starszy i bardziej doświadczony, powinienem był przewidzieć… 

-  Posłuchaj,  staruszku,  guzik  mnie  obchodzą  twoje  cholerne  doświadczenia.  A  po 

drugie, robi mi się słabo, kiedy słyszę o twoim zaawansowanym wieku. Zapamiętaj to sobie 
raz na zawsze. 

Justin opadł na poduszkę, krzyŜując ręce pod głową. 

- Coś mi się zdaje - zaczął teatralnym głosem, z oczami wlepionymi w sufit - Ŝe nasze 

małŜeństwo  nie  będzie  sielanką.  -  Spojrzał  na  Melanie  spod  przymruŜonych  powiek.  -  Nie 
masz zamiaru zostać posłuszną Ŝoną, prawda? 

- A marzy ci się taka? - Wątpiła przez chwilę, czy Justin Ŝartuje, czy mówi powaŜnie, 

background image

-  Nie,  BoŜe  uchowaj,  tylko  nie  to!  -  wybuchnął  śmiechem.  -  Nigdy  bym  się  nie 

zakochał  w  kimś,  kto  będzie  posłuszną  Ŝoną.  -  Usiadł  i  pocałował  jej  odęte  wargi.  -  Idę  do 
siebie, a ty spróbuj udobruchać moją przyszłą szwagierkę. A właśnie: kiedy się pobieramy? 

- W południe? 

- Wspaniale. Jak ja doŜyję tego południa? 

 

 

 

 

 

Kiedy  Damon  wyszedł  z  łazienki,  Elise  siedziała  nieruchomo  w  fotelu,  wpatrując  się 

w okno. Blada jak ściana, w zaciśniętej dłoni trzymała chusteczkę. 

- Co się stało? Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć. 

- Wydaje ci się, Ŝe kogoś znasz - podniosła zapłakane oczy - Ŝe znasz człowieka od lat 

i nagle okazuje się, Ŝe w ogóle nie masz pojęcia, jaki jest naprawdę! 

- Kochanie? - Damon zamarł z przeraŜenia. - O co chodzi? Zrobiłem coś złego? 

-  Nigdy  nie  zapomnę,  jakie  zrobił  na  mnie  wraŜenie,  kiedy  zobaczyłam  go  po  raz 

pierwszy:  ten  jego  spokój,  pewność  siebie,  uczynność…  Wyglądał  na  człowieka,  który  nie 
skrzywdziłby nawet muchy… 

Damonowi  zakręciło  się  w  głowie.  Poczuł,  Ŝe  to  on  zemdleje,  zanim  dowie  się  całej 

prawdy. 

- Elise… chcesz powiedzieć, Ŝe zakochałaś się w kimś innym? 

- Och, Damon, ufałam mu. Do tego stopnia, Ŝe powierzyłabym mu własne Ŝycie, Ŝycie 

twoje i naszych dzieci. I Melanie. 

- Czy mówisz o Justinie? - Damon odzyskiwał oddech. 

-  Tak,  o  Justinie,  który  udawał  naszego  przyjaciela,  a  przez  cały  czas  uwodził  moją 

siostrę! I uwiódł! 

-  Powiedz  mi,  co  się  dokładnie  wydarzyło,  moŜe  znajdziemy  jakieś  sensowne 

wyjaśnienie. 

- Nie chcę słuchać Ŝadnych wyjaśnień! Dobrze wiem, co widziałam. 

background image

- Więc co widziałaś? 

- Zajrzałam do pokoju Melanie. Pukałam, ale nie odpowiadała, pomyślałam, Ŝe śpi… 

- I co zobaczyłaś? 

- Justina i Melanie w jednym łóŜku.  

- Aha. 

- Nie jesteś zdziwiony? 

- Niespecjalnie. 

- Bo wcale cię nie obchodzi, co się stanie z moją siostrą! 

-  Elise,  wysłuchaj  mnie.  Twoja  siostra  jest  dorosłą  kobietą.  Ma  dwadzieścia  pięć  lat, 

prawda? 

Kiwnęła głową. 

- Justin jest w niej zakochany po uszy juŜ od kilku lat, chociaŜ sam nie zdawał sobie z 

tego sprawy. AŜ do spotkania z Melanie w Kolumbii. Swoją drogą, ta przygoda miała bardziej 
dramatyczny  przebieg,  niŜ  zeznała  wesolutko  Melanie.  Dość  juŜ  mam  tych  rodzinnych 
kłamstw, które popełniamy w imię szlachetnych pobudek, Ŝeby nie urazić czyichś uczuć, Ŝeby 
nie  denerwować  mamusi  i  tak  dalej!  Melanie  nie  chciała  cię  martwić,  jak  zwykle,  a  ja  cię 
zmartwię  i  powiem,  jak  było  naprawdę.  Choćby  po  to,  Ŝebyś  zrozumiała,  Ŝe  Justin  jest  w 
porządku. Kiedy zostali porwani przez pewnego przemytnika kokainy… 

- Porwani?! 

- Justinowi udało się przekonać faceta, Ŝe on i Melanie są małŜeństwem. Oszczędzę ci 

opowieści,  co  by  się  stało,  gdyby  ich  rozdzielił.  Zapytaj  Melanie.  Tak  więc  przez  tydzień 
twoja  siostra  i  mój  przyjaciel  mieszkali  razem,  razem  jedli  i  spali  w  jednym  łóŜku. Justin  ją 
chronił. Dziwisz się jeszcze czemukolwiek? Czy na jej miejscu, gdybyś znalazła się ze mną w 
podobnej sytuacji, zachowałabyś cnotę? 

- Pewnie, Ŝe nie… Czy ona go kocha? 

- A jak sądzisz? PrzecieŜ to twoja siostra. Sądzisz, Ŝe poszłaby do łóŜka z facetem, do 

którego nic nie czuje, za którego nie chciałaby wyjść za mąŜ? 

- Wyjść za mąŜ? 

- Stąd cała afera. Jego nagły wyjazd, a teraz powrót. Justin poprosił Melanie o rękę i… 

dał jej trochę czasu do namysłu. Sądząc po tym, co widziałaś, tym razem nie dostał kosza. 

- Nie miałam pojęcia… - wydusiła z siebie Elise po chwili milczenia. 

background image

-  Ja  teŜ  o  niczym  nie  wiedziałem,  póki  nie  nakryłem  ich  w  jednym  łóŜku,  w  pokoju 

hotelowym. Wiesz, co im kupimy w prezencie ślubnym? Zamek do drzwi sypialni! 

Elise zaczęła odzyskiwać humor. 

- Och, Damonie, powinnam Justina przeprosić za to, co tu wygadywałam. Ale, wierz 

mi, byłam kompletnie zaskoczona! 

-  Nie  musisz  mi  tego  tłumaczyć.  W  pierwszej  chwili  myślałem,  Ŝe  go  rozerwę  na 

kawałki. Miałem ochotę go zabić. Najlepiej zrobimy, jeśli damy im teraz spokój. Niech robią, 
co chcą. My nikogo nie słuchaliśmy, prawda? 

- Nie. 

-  A  więc  czas  się  rozstać  z  siostrzyczką,  Elise.  Ona  rozwinęła  skrzydła  i  ma  Justina, 

który, jak znam Ŝycie, będzie ją rozpieszczał jeszcze bardziej niŜ ty i matka. 

- Czuję się jak idiotka, Damonie. Jak ja im spojrzę w oczy? Wparować tak do cudzego 

pokoju… 

Damon przyciągnął ją do siebie i pocałował. 

- Wymyślisz coś, kochanie. Nie takie rzeczy potrafiłaś załatwić. 

  

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Melanie szczotkowała włosy, myśląc o Justinie. Byt bardzo zakłopotany niefortunnym 

spotkaniem z Elise, Dlaczego nie zamknęli drzwi? 

Swoją drogą, to dziwne… Przejął się tym bardziej niŜ ona sama. Nie do wiary. 

Od  lat,  właściwie  od  urodzenia,  Melanie  liczyła  się  z  kaŜdym  słowem,  kaŜdą  opinią 

członków swojej rodziny. Dawała im oczywiście odpór, ciągle o coś walczyła, ale traciła na te 
potyczki mnóstwo czasu, zamiast Ŝyć własnym Ŝyciem. 

I  oto  nagle  wszystko  się  zmieniło.  Czuła,  Ŝe  moŜe  robić,  co  chce,  nie  musi  na  nic 

reagować.  To  ich  sprawa,  czego  się  po  niej  spodziewają.  Sama  będzie  wyraŜać  swoją  wolę, 

background image

swój charakter, bez Ŝadnych wyrzutów sumienia. Nie pojedzie do Indii, Ŝeby udowodnić, Ŝe 
nie boi się słoni. Niczego nie musi udowadniać. 

To przebudzenie zawdzięczała Justinowi. Musiała go poznać, Ŝeby zacząć Ŝyć inaczej. 

On  nigdy  nie  zabiega  o  wolność,  o  to,  Ŝeby  go  lubiano  lub  szanowano.  Zna  swoją  wartość, 
nigdy nie przypomina ludziom, kim jest. Po prostu jest. 

Spojrzała  na  zegarek.  Prawie  dziewiąta.  Ciekawe,  czy  zdąŜą  ze  ślubem  do  południa. 

ZdąŜą, ale powinna się pospieszyć. Związała włosy w koński ogon i zaczęła się ubierać. 

Justin zszedł do jadalni. 

-  Dzisiaj  śniadanie  w  plenerze!  -  zawołał  Damon  ze  środka  patia.  -  Jesteś  drugi  - 

przywitał  Justina  wyjątkowo  radośnie,  nalewając  mu  kawy  z  dymiącego  dzbanka.  Potem 
usiadł, podnosząc do ust filiŜankę. - Mmm. Nie ma to jak smak kolumbijskiej kawy. 

-  No  dobrze,  przestań  się  wygłupiać  -  mruknął  Justin.  -  Wiem,  jaki  ze  mnie  idiota, 

więc ulŜyj sobie od razu. MoŜesz mi nawymyślać. 

- Zakładam, Ŝe powiedziała sakramentalne "tak" - powiedział z uśmiechem. 

Justin skinął głową, czując, Ŝe płoną mu uszy. 

- Wspaniale. Kiedy ślub? 

- Melanie chce, Ŝebyśmy pobrali się dzisiaj w południe. 

Damon  wylał  kawę  na  swoją  świeŜo  uprasowaną  koszulę  -  ku  nie  tajonej  satysfakcji 

Justina. 

- Południe, powiadasz? Dzisiaj?! 

- Tak Ŝyczy sobie Melanie. 

- Ale po diabła ten pośpiech? PrzecieŜ mówiłeś… Ŝe nie jest w ciąŜy. 

-  Mówiłem  -  Justin  szepnął  z  niesmakiem  -  i  nie  jest,  ale  nie  musisz  rozgłaszać  tej 

nowiny wszem i wobec. 

- Przepraszam! Więc po co ten pośpiech? 

-  Zdaje  się,  stary,  Ŝe  ja  i  Melanie  cierpimy  na  tę  samą  nieodwracalną  przypadłość. 

Przyzwyczailiśmy się do spania w jednym łóŜku. Oddzielnie nie moŜemy zmruŜyć oka. 

- Rzeczywiście, nie wyglądasz na wyspanego. 

- Staramy się coś z tym zrobić. 

- Nie wątpię - Damon wybuchnął śmiechem. 

background image

Justin mu zawtórował. 

-  Dzień  dobry.  -  Nadeszła  Elise  i  swoim  naturalnym,  ciepłym  uśmiechem  obdarzyła 

obu męŜczyzn, wprawiając Justina w osłupienie. - Zdaje się, Ŝe wydarzyło się coś zabawnego. 

- Nie wydaje ci się śmieszne, kochanie - zwrócił się do niej Damon - Ŝe taki stary koń 

jak Justin zdecydował się na małŜeństwo? Naprawdę nie myślałem, Ŝe doŜyję tej chwili. 

- Mmm, nigdzie nie piłam lepszej kawy. 

Elise  za  nic  nie  mogła  zrozumieć,  dlaczego  jej  niewinna  uwaga  sprawiła,  Ŝe  obaj 

męŜczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem. 

- Dzień dobry - na horyzoncie pojawiła się Melanie. - Ale piękny dzień, prawda? 

- Tak - zgodziła się Elise. - Cudowny. Ale jeśli chcesz pochwalić kawę, przygotuj się 

na to, Ŝe ci dwaj cię obśmieją. 

- O czym ty mówisz? 

- Sama chciałabym zrozumieć, dlaczego Justin z Damonem zachowują się, delikatnie 

mówiąc, dziwnie. Jakby przedawkowali. 

- Protestuję - obruszył się Damon. - Po prostu… rozmawialiśmy o ślubach i takich tam 

sprawach… 

Justin  sięgnął  po  rękę  Melanie,  która  na  słowa  Damona  zmarszczyła  brwi.  CzyŜby 

miała mu za złe, Ŝe rozmawiał o ślubie z jej rodziną? 

- Justin i ja mamy zamiar się pobrać, jeśli o tym była mowa. 

-  To  cudowna  wiadomość  -  powiedziała  Elise.  -  Jesteście  dla  siebie  stworzeni. 

Ustaliliście datę ślubu? 

- No… niezupełnie, chcieliśmy to uzgodnić z wami. 

- Co byście powiedzieli na dwunastą w południe? Dzisiaj? - zagrzmiał Damon. 

-  Dzisiaj!  -  zawołała  Elise.  -  AleŜ,  Damon,  trzeba  coś  kupić,  jakieś  przyjęcie…  -  na 

widok miny, którą zrobiła Melanie, głos zamarł jej w ustach. 

- Powiedziałeś mu, prawda? - syknęła złowrogo. 

- Powiedziałem, Ŝe chcę się z tobą oŜenić jak najszybciej. 

- Ale to świetny pomysł! Czy ktoś z was ma pojęcie, jak się załatwia ekspresowe śluby 

w Kolumbii? 

-  Maria  Teresa  by  wiedziała  -  odpowiedziała  uspokojona  nieco  Melanie.  -  Ale 

wyjechała do miasta. Musimy na nią poczekać. 

background image

- No trudno - Damon pokiwał głową. - Zdaje się, Ŝe dzisiaj nie zdąŜycie się pobrać. A 

szkoda. MoŜe na te kilka nocy spróbujecie pigułek nasennych. 

- Damon! - Elise pomyślała o ulubionych pigułkach nasennych swojego męŜa. 

Justin  i  Melanie  spojrzeli  po  sobie,  wzruszyli  ramionami,  za  to  Damon,  który 

zrozumiał, jak zinterpretowała jego słowa Elise, wybuchnął głośnym śmiechem. 

 

 

 

 

 

 

 

- Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy ślubu, kochanie - szepnął Justin 

do ucha Melanie. 

Otworzyła ostroŜnie jedno oko. W pokoju panował półmrok. 

- Justin, jeszcze jest ciemno. 

- Nie chciałbym zmarnować ani minuty dzisiejszego dnia. - Wsunął ręce pod kołdrę i 

powolnymi ruchami zaczął masować jej biodra. - Naprawdę jesteś taka śpiąca? 

-  Przypominam  ci,  Ŝe  wieczorem  strasznie  długo  cierpieliśmy  na  bezsenność.  - 

PołoŜyła głowę na jego ramieniu i mocno przytuliła się do męŜa. 

- Nie pamiętam, Ŝebyś się choć raz poskarŜyła. 

- Nie. Ani razu. 

- Nie chcesz chyba przespać tego dnia, co? 

- Oczywiście, Ŝe nie. 

Melanie usiadła, przecierając oczy. Dlaczego zakochała się w takim rannym ptaszku? 

Na pewno opatrzność wiedziała, co robi. MoŜe bez niego przespałaby Ŝycie… 

- Myślałem, Ŝe zabiorę cię na śniadanie, potem pojechalibyśmy na przejaŜdŜkę… 

- Dzisiaj jest wtorek, kochany. Nie idziesz do biura? 

background image

- W naszą rocznicę? Wykluczone. 

- To nasza rocznica, a nie święto państwowe. 

- Pogadam o tym z Jorgem. Zna ludzi z rządu. Hm, zdaje się, Ŝe nie tylko zna, ale jest 

spokrewniony z większością ministrów. MoŜe przygotują odpowiednią ustawę…  

- W porządku. Masz dzisiaj wolne. Czy Maria wie, Ŝe nie przyjdziesz? 

- Od dawna ma to zaznaczone w kalendarzu. Na czerwono. 

- Traktujesz bardzo serio tę rocznicę, prawda? - Melanie dotknęła jego twarzy. 

-  Właśnie.  To  najwaŜniejsza  data  w  moim  Ŝyciu.  Nigdy  przedtem  ani  potem  nie 

miałem tylu kłopotów. Myślałem nawet, Ŝe tego dnia nie doŜyję. 

- Nie było tak źle! - zachichotała. 

-  O  nie!  Było  świetnie!  Musiałem  tylko  polecieć  po  twoją  matkę,  siostrzeńca  i 

siostrzenicę,  urządzić  przyjęcie.  Ty  nie  miałaś  głowy  do  drobiazgów,  bo  całymi  dniami 
biegałyście po sklepach. 

- Pamiętam - westchnęła. - Było cudownie. 

-  Bardzo.  Nawet  nie  wiesz,  ile  zimnych  pryszniców  wziąłem  w  czasie  przedślubnej 

kwarantanny. 

- Rzeczywiście, warunki nam nie sprzyjały. Ale za to miodowy miesiąc… 

- Jaki miodowy miesiąc? 

- Nasz miodowy miesiąc. 

-  Melanie,  nie  zaznaliśmy  tego  luksusu.  Przywiozłem  cię  do  Buenos  Aires, 

zapakowałem do łóŜka na trzy dni, a potem musiałem wrócić do pracy. 

- Wiem. Było wspaniale - westchnęła. 

- Łatwo cię zadowolić. 

- Nie powiesz, Ŝe rozbawienie ciebie przychodzi mi z trudem. 

Justin przyciągnął Melanie, zaczął całować jej szyję, i nagle przerwał. 

- Nie. Nie zrobię tego. 

- Czego? 

- Nie spędzę pierwszej rocznicy naszego ślubu w łóŜku. 

background image

- Dlaczego nie? 

-  Bo  chcę  cię  gdzieś  zabrać,  potańczyć,  pojechać  na  wybrzeŜe,  zrobić  dla  ciebie  coś 

wyjątkowego, Ŝebyś wiedziała, jak cię kocham. 

- Justin? 

- Uhm? 

- Nie sądzisz, Ŝe ja wiem, jak mnie kochasz? KaŜdej nocy przekonuję się o tym. 

-  Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  wolisz  nie  iść  do  restauracji,  ani  na  przejaŜdŜkę,  ani  do 

klubu? 

- Chcę być z tobą, robić, co chcesz, co sprawia ci radość. 

- To sprawia mi radość - musnął wargami jej szyję, potem zsunął się niŜej i pocałował 

obie piersi. - I to sprawia mi radość… 

Przez  długą  chwilę  uŜywali  tylko  języka  szeptów  i  westchnień,  aŜ  wreszcie  Justin 

opadł na plecy z zamkniętymi oczami. 

- Co za szatan ma nad nami władzę? Jak sądzisz, Melanie, czy dziesiątą rocznicę ślubu 

uda nam się spędzić mniej banalnie?