background image

DANA PALMER

SPLĄTANE LOSY

background image

PROLOG

Delikatna   twarz   na   nakrochmalonej   białej   poduszce   była 

blada i nieruchoma. Mężczyzna patrzył na nią z góry z trudnym do 

ukrycia uczuciem nie znanego sobie niepokoju. Przez lata trzymał 

swoje emocje pod kontrolą. Czułość była luksusem, na jaki żaden 

najemnik,   a   już   najmniej   ktoś   z   reputacją   Diega   Laremosa   nie 

mógł sobie pozwolić.

Ale to nie była obca kobieta i emocje, które odczuwał patrząc 

na   nią,   były   dość   pomieszane.   Nie   widział   jej   od   pięciu   lat,   a 

mimo to nie wydawała się starsza nawet o dzień. Powinna mieć 

dwadzieścia sześć lat, pomyślał nieobecny duchem. Sam miał lat 

czterdzieści.

Nie spodziewał się, że będzie nieprzytomna. Kiedy nadeszła 

do niego wiadomość ze szpitala, nieomal ją zlekceważył. Melissa 

Sterling zdradziła go dawno temu. Nie miał ochoty na odnawianie 

przykrej   znajomości,   ale   z   poczucia   obowiązku   i   z   ciekawości 

przyjechał do południowej Arizony. Ale to nie była pułapka, jak 

poprzednio. Kobieta była ranna i bezradna, lecz żyła, choć przez 

cały ten czas uważał ją za umarłą.

Wysoki,   ciemny,   w   nieskazitelnym,   ciemnoszarym 

garniturze, odwrócił się, aby bezmyślnie popatrzeć przez szybę na 

dobrze utrzymane podłogi przed separatką Melissy Sterling. Nosił 

wąsy,   których   nie   miał   w   owe   dramatyczne   dni,   jakie   z   nim 

background image

dzieliła. Był trochę bardziej muskularny i trochę starszy. Ale lata 

podkreślały jedynie jego dobry wygląd i czyniły go dojrzalszym. 

Prześliznął   się   spojrzeniem   ciemnych   oczu   w   stronę   łóżka,   na 

którym   spoczywało   smukłe   ciało   tej   kobiety,   tej   obcej,   która 

schwytała go w pułapkę małżeństwa, a potem porzuciła.

Jak   na   kobietę   Melissa   była   wysoka,   choć   on   był  od   niej 

znacznie wyższy. Miała długie, faliste blond włosy, które kiedyś 

sięgały niżej talii. Obcięła je. Okalały teraz jej owalną, mizerną 

twarz.   Miała   niebieskie   cienie   pod   zamkniętymi   oczami   i 

doskonałe w kształcie usta, niemal tak samo blade jak jej twarz; 

prosty   nos   marszczył   się   lekko   w   proteście   przeciwko 

przymocowanym   do   niego   rurkom,   które   tłoczyły   powietrze. 

Wokół   pełno   było   sprzętu   elektronicznego   i   przewodów,   które 

prowadziły do różnych monitorów.

Wypadek - powiedział dzień wcześniej przez telefon lekarz 

dyżurny. - Jest gorzej niż źle.

To była katastrofa lotnicza, którą cudem przeżyli ona, pilot i 

kilku innych pasażerów samolotu z Phoenix. Samolot rozbił się na 

pustyni   w   pobliżu   Tucson;   przywieziono   ją   tu   nieprzytomną. 

Personel ostrego dyżuru znalazł w portfelu zniszczony, starannie 

złożony   dokument,   który   zawierał   informację   o   jej   stanie 

cywilnym.   Był   to   akt   ślubu   napisany   po   hiszpańsku;   wyblakły 

atrament zaświadczał, że jest żoną niejakiego Diega Laremosa z 

background image

Dos   Rios   w   Gwatemali.   Lekarz   upierał   się,   że   Diego   jest   jej 

mężem, a skoro tak, to czy zgadza się na natychmiastową operację 

dla ratowania jej życia?

Niezbyt chętnie sięgając pamięcią wstecz pytał, czy nie ma 

innych bliskich, ale lekarz powiedział, że tych trochę żałosnych 

resztek bagażu nie zawierało żadnej wskazówki. Diego pozostawił 

więc swoją gwatemalską farmę na łasce własnej, najemnej bandy i 

udał się samolotem z miasta Gwatemala do Tucson.

Nie spał przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

Kobieta w łóżku poruszyła się nagle z jękiem. Jej wielkie i 

łagodne, szare oczy były jedynym widocznym znakiem związków 

krwi   z   matką   Melissy,   Gwatemalką,   której   zdrada   ściągnęła 

cierpienie i... niesławę na całą rodzinę Laremosów.

Spojrzeniem ciemnych oczu ogarnął jej blade, zastygłe rysy i 

myślał, jak to się stało, że on i Melissa mogli w ogóle do czegoś 

takiego doprowadzić...

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była   mglista,   deszczowa   pogoda,   ale   to   akurat   nie 

przeszkadzało   Melissie   Sterling.   Zmokniecie   nie   wydawało   się 

wygórowaną ceną za kilka drogich chwil z Diegiem Laremosem.

Jego   rodzina   posiadała   od   czterech   pokoleń  fincę

gigantyczną   gwatemalską   farmę,   która   graniczyła   z   ziemią   jej 

ojca. Obydwie rodziny były zwaśnione ze sobą z powodu, jaki 

dała nieżyjąca już matka Melissy. Mimo to dziewczyna uwielbiała 

syna i spadkobiercę Laremosów. Wydawało się, że ta dziewczęca 

adoracja jest mu obojętna.

Ostatniej   nocy   szalała   burza.   Melissa   pojechała   konno   do 

małego domku mamy Chavez, aby sprawdzić, czy staruszka czuje 

się dobrze. I okazało się, że Diego, zaniepokojony o swoją starą 

nianię, również zajrzał tam w tym samym celu. Przyniósł melony i 

ryby, a teraz odprowadzał Melissę do domu jej ojca.

Pod   panamą   Diega   czerniała   gęstwina   włosów.   Czuło   się 

chłodne opanowanie, które graniczyło z zarozumiałością. Nigdy 

nie   musiał   podnosić   głosu   na   służących;   Melissa   tylko   raz 

widziała go w bójce. Był godny, powściągliwy i wydawało się, że 

nie ma żadnych słabości. Ale był tajemniczy. Często znikał na 

całe   tygodnie   i   pewnego   razu   wrócił   z   bliznami   na   policzku, 

utykając. Melissa była bardzo ciekawa, ale nie zapytała, co się 

stało.

background image

Mimo,   że   miała   już   lat   dwadzieścia,   ciągle   jeszcze   była 

nieśmiała w obecności mężczyzn, a zwłaszcza Diega. Uratował ją 

kiedyś, gdy zgubiła się podczas deszczu w lesie, poszukując ruin z 

czasów Majów i od tamtej chwili kochała się w nim potajemnie.

- Przypuszczam, że twoja babka i siostra umarłyby, gdyby 

wiedziały, że jestem o krok od ciebie - westchnęła.

- Nie darzą twojej rodziny nadmierną sympatią, to prawda... - 

zgodził się. - Moi krewni nie mogą zapomnieć, że Edward Sterling 

porwał novię memu ojcu w przeddzień ich ślubu i że z nią uciekł.

- Mój ojciec kochał ją i ona go kochała - powiedziała broniąc 

się   Melissa.   -   Twój   ojciec   tak   czy   owak   mógł   zawrzeć   z   nią 

jedynie   małżeństwo   aranżowane,   nie   z   miłości.   Był   znacznie 

starszy od mojej matki. Ponadto od lat był wdowcem.

- Twój ojciec jest Anglikiem - powiedział Diego chłodno. - 

Nigdy nie rozumiał naszego sposobu życia. Tu honor jest życiem 

sam   w   sobie.   Kiedy   ukradł   kobietę   zaręczoną   z   moim   ojcem, 

pohańbił rodzinę. - Diego spojrzał na Melissę, nie dodając, że jego 

ojciec liczył także na dziedzictwo jej nieboszczki matki, bo chciał 

odbudować fortunę rodową. Diego uważał, że postawa ojca miała 

na względzie raczej interes, ale stary mężczyzna, na swój chłodny 

sposób, był przywiązany do Sheili Sterling.

Diego   ściągnął   cugle   wierzchowca   i   utkwił   wzrok   w 

Melissie, obejmując spojrzeniem jej wiotkie ciało w dżinsach i 

background image

różowej   koszuli,   rozpiętej   aż   po   pełne   piersi.   Nie   mógł   sobie 

pozwolić na romans z córką kobiety, która okryła niesławą jego 

rodzinę.

- Twój ojciec nie powinien ci pozwalać na takie włóczęgi - 

powiedział nieoczekiwanie, łagodząc wymowę słów nieśmiałym 

uśmiechem. - Zaczynają tu działać partyzanci. Jest niebezpiecznie.

- Nie myślałam o tym - powiedziała.

-   Nigdy   tak   nie   rób,  chica  -   szepnął,   naciągając   kapelusz 

skosem   na   czoło.   -   Twoje   fantazje   przyniosą   ci   pewnego   dnia 

zgubę. To groźne czasy.

-   Zawsze   jest   groźnie   -   powiedziała   z   płochliwym 

uśmiechem. - Ale ja czuję się z tobą bezpiecznie.

-   To   najniebezpieczniejsza   fantazja   ze   wszystkich   - 

powiedział z zadumą - ale niewątpliwie nie zdajesz sobie jeszcze z 

tego sprawy. Ruszaj, trzeba stąd iść...

-   Chwileczkę.   -   Wyjęła   aparat   fotograficzny   z   kieszeni   i 

nastawiając na niego, odpowiedziała uśmiechem na jego grymas: - 

Wiem,   co   myślisz:   nigdy   więcej.   Ale   cóż   mogę   poradzić,   jeśli 

trudno mi znaleźć właściwą perspektywę na obrazie, na którym 

cię maluję? Potrzebny mi jeszcze jeden kadr. Jeden, obiecuję.

- Nacisnęła migawkę, zanim zdołał zaprotestować.

-   Ten   słynny   obraz   zabiera   ci   bardzo   wiele   czasu,  niña  - 

powiedział. - Pracujesz nad nim już osiem miesięcy, a ja jeszcze 

background image

nie mogłem nawet rzucić na niego okiem.

-   Pracuję   wolno   -   odpowiedziała   wymijająco.   Fotografia 

miała   być   dodana   do   kolekcji   zdjęć,   nad   którymi   siadała,   aby 

powzdychać   w   zaciszu   własnego   pokoju.   Aby   pomarzyć, 

ponieważ marzenia były raczej wszystkim, co mogła przeżyć z 

Diegiem.   Wiedziała   to   dobrze.   Jego   rodzina   byłaby   przeciwna 

nawet jakiejkolwiek wzmiance o możliwości pobytu Melissy pod 

ich dachem, podobnie zresztą jak o ich przyjaźni.

- Kiedy wybierasz się na studia?

-   Niebawem,   jak   sądzę.   Wyprosiłam   rok   po   szkole,   żeby 

pobyć z tatą, ale ten zamęt bardzo go niepokoi. Zamierza mnie 

stąd wysłać. A ja nie chcę jechać do Stanów. Chcę być tutaj.

-   Twój   ojciec   słusznie   nalega   -   mruknął   Diego,   choć   nie 

chciał myśleć o przejażdżkach po swoich włościach bez szans na 

spotkanie   Melissy.   Przyzwyczaił   się   do   niej.   Dla   mężczyzny 

światowego, doświadczonego i cynicznego, jakim stał się przez 

lata,   Melissa   była   haustem   wiosennego   powietrza.   Bał   się,   że 

gdyby   mu   dano   szansę,   mógłby   ulec   pokusie   jej   rozkosznego, 

młodego ciała. Była smukła i wysoka, miała długie, opalone nogi, 

piersi o właściwym kształcie oraz zgrabnie wciętą talię. Nie była 

piękna,   lecz   jej   ciemna   twarz   wspaniale   prezentowała   się   w 

oprawie   długich   jasnych   włosów.   Odpowiednio   ubrana   i 

wyszkolona   byłaby   wyjątkową...   gospodynią,   żoną,   z   której 

background image

mężczyzna mógłby być dumny.

Ale Diego nie zamierzał myśleć o Melissie w taki sposób. 

Gdyby   kiedykolwiek   miał   się   ożenić,   jego   żoną   byłaby 

Gwatemalka z dobrej rodziny, nie zaś kobieta, której ojciec raz już 

zhańbił nazwisko Laremosów.

- Jesteś teraz prawie zawsze w domu - powiedziała Melissa, 

kiedy   jechali   stępa   wzdłuż   doliny   w   pobliżu   wulkanu   Atitlán, 

widocznego na tle zielonej dżungli. Kochała Gwatemalę, lubiła 

wulkany   i   jeziora,   rzeki   i   rozległe   doliny.   Kochała   zwłaszcza 

tajemnicze ruiny Majów, te, których odkrycie było taką sensacją.

- Farma pochłania większość mojego czasu od dnia śmierci 

ojca - odrzekł. - Ponadto zrobiłem się za stary, aby zajmować się 

pracą, do której przywykłem.

- Nigdy o tym nie mówiłeś. Co to za praca?

-   Owszem,   byłoby   o   czym   mówić.   -   Uśmiechnął   się 

niepewnie.   -   Jak   idzie   twojemu   ojcu   z   kompanią   bananową? 

Wyrównali mu straty z powodu burzy?

Tropikalna   burza   zniszczyła   plantację   bananów,   w   której 

ojciec   Melissy   miał   znaczne   udziały.   Tegoroczne   zbiory   były 

bardzo nędzne. Podobnie jak Diego, jej ojciec inwestował także w 

inne   branże,   na   przykład   w   hodowlę   bydła,   które   pasło   się   na 

terenach sąsiadujących z ziemiami Laremosów. Ale tradycyjnie na 

owocach zarabiało się najwięcej.

background image

- Nie wiem - potrząsnęła głową. - Nie rozmawia ze mną o 

interesach. Sądzę, że myśli, iż jestem zbyt tępa, aby je zrozumieć. 

- Uśmiechnęła się, będąc myślami daleko, przy małej książce, na 

którą trafiła niedawno w kufrze matki. - Wiesz, mój tata bardzo 

się zmienił od czasu, kiedy matka go poznała. Jest dziś stateczny i 

spokojny. Mama pisała, że kiedy się pobrali, zawsze znajdował się 

w samym centrum spraw, był bardzo odważny i lubił ryzyko...

-   Myślę,   że   jej   śmierć   trochę   go   zmieniła,   maleńka   - 

powiedział Diego, nieobecny duchem.

- Być może - odrzekła. - Apollo mówił, że byłeś najlepszy 

tam, w tej swojej robocie - dodała szybko. - I że któregoś dnia 

może opowiesz mi o tym.

Patrząc jej w oczy, powiedział półszeptem:

- Moja przeszłość jest czymś, o czym nigdy nie zamierzam z 

kimkolwiek   rozmawiać.   Apollo   nie   ma   prawa   mówić   ci   takich 

rzeczy.

Głos   zmroził   ją,   ponieważ   zabrzmiał   lodowato.   Zmieniła 

nerwowo temat.

- To miły człowiek. Kiedyś, podczas burzy, pomagał tacie 

spędzić zabłąkane krowy. Musi być dobry w tym, co robi, inaczej 

nie chciałbyś go trzymać.

-   Jest   dobry   -   powiedział,   notując   w   pamięci,   że   musi 

poważnie   porozmawiać   z   tym   czarnym   amerykańskim   eks-

background image

żandarmem, który był jednym z członków jego bandy najemników 

- ale to nie oznacza, że może dyskutować z tobą na mój temat.

- Nie złość się na niego, proszę - powiedziała łagodnie. - To 

była moja wina, nie jego. Przepraszam, że go zapytałam. Wiem, 

że jesteś bardzo skryty, jeśli idzie o twoje życie prywatne, ale 

chciałam wiedzieć, dlaczego wróciłeś wtedy do domu tak bardzo 

poraniony. - Spuściła oczy. - Martwiłam się.

Nie   mógł   jej   mówić   o   swojej   przeszłości.   Nie   mógł   jej 

powiedzieć,   że   był   najemnikiem,   którego   praca   polegała   na 

niszczeniu pewnych miejsc i – czasem - ludzi. I że była to bardzo 

dobrze   płatna   praca   i   że   jedynym,   czym   się   w   takiej   pracy 

ryzykuje, jest własne życie. Jego sekretne operacje okryte były 

tajemnicą. Wiedzieli o nich jedynie urzędnicy państwowi, którym 

wyświadczał   czasem   przysługi.   A   co   się   tyczy   przyjaciół   i 

znajomych,   nie   musieli   wiedzieć,   skąd   ma   pieniądze   na 

utrzymywanie gospodarstwa...

-  No   importa.   Powinnaś   wyjść   za   mąż   -   powiedział 

niespodziewanie.   -   Już   czas,   aby   twój   ojciec   znalazł   ci 

narzeczonego.

-   Sama   sobie   znajdę   męża.   Nie   chcę,   aby   mnie   obiecano 

jakiemuś bogatemu staruchowi z myślą o pomnożeniu rodzinnej 

fortuny.

Diego uśmiechnął się.

background image

- Och, niña, to młodzieńczy idealizm. Kiedy osiągniesz mój 

wiek,   znikną   wszystkie   jego   ślady.   Namiętna   miłość   nie   trwa 

długo.

- Mówisz takim chłodnym tonem - powiedziała półgłosem. - 

Nie wierzysz w miłość?

- Miłość jest słowem, którego nie znam - odrzekł niedbale. - 

Nie interesuje mnie.

Melissa   doznała   zawrotu   głowy   i   poczuła   lęk.   Zawsze 

uważała, że Diego jest równie romantyczny jak ona. Nie chciała 

myśleć   o   tym,   że   może   poślubić   kogoś   innego,   ale   miał   już 

trzydzieści   pięć   lat   i   wkrótce   powinien   zacząć   myśleć   o 

spadkobiercy.

- To bardzo cyniczna postawa.

Popatrzył na nią, unosząc czarne brwi.

- Należymy do dwóch różnych światów, wiesz o tym? Mimo 

twego   gwatemalskiego   wychowania   i   świetnej   znajomości 

hiszpańskiego rozumujesz ciągle jak Angielka.

-   Zapewne   odziedziczyłam   po   matce   znacznie   więcej,   niż 

sądzisz - wyznała z zakłopotaniem. - Była Hiszpanką, ale uciekła 

z pierwszym drużbą z własnego ślubu.

- Nie ma z czego żartować.

Odgarnęła do tyłu długie włosy.

- Nie pesz mnie, Diego - napomniała go delikatnie. - Nie to 

background image

miałam na myśli. Ja naprawdę jestem bardzo tradycyjna.

-   Oczywiście,   tego   jestem   pewien   -   powiedział.   Ich 

spojrzenia spotkały się; odczekał, aż się zarumieni. - Nawet moja 

prababka   aprobuje   to,   że   ojciec   trzyma   cię   twardą   ręką. 

Dwadzieścia lat i ani wieczoru z młodym mężczyzną poza polem 

obserwacji taty.

Nie wytrzymała jego przenikliwego spojrzenia.

- Nie tak wielu młodych mężczyzn składa mi wizyty. Nie 

jestem dziedziczką i nie jestem piękna.

- Piękno jest przelotne; charakter trwa. Dla mnie  jesteś w 

porządku, pequeña - powiedział miękko. - W swoim czasie młody 

człowiek przyjdzie z kwiatami i zaproponuje ci małżeństwo. Nie 

trzeba się spieszyć.

- Więc tak myślisz - powiedziała żałośnie. - Spędzam całe 

moje życie samotnie.

- Samotność jest ogniem, który hartuje stal - pocieszył ją. - 

Korzystaj   z   tego.   Da   ci   to   w   przyszłości   pogodę   ducha,   którą 

nauczysz się cenić.

Spojrzała na niego pytająco.

- Założę się, że ty życia nie spędzasz samotnie?

- Nie całkiem, być może. - Wzruszył ramionami. - Ale od 

czasu   do   czasu   lubię   swoje   własne   towarzystwo.   Lubię   także 

zapach   kawowych   krzewów,   wdzięczne   ruchy   liści   palmy 

background image

bananowej, parny wiatr na twarzy, dumne ruiny Majów i wyniosłe 

wulkany.   Oto   moje   dziedzictwo.   Twoje   dziedzictwo   -   dodał   z 

czułym uśmiechem. - Pewnego dnia uznasz to za najszczęśliwszy 

okres w swoim życiu. Nie marnuj go.

To możliwe, pomyślała z zadumą. Poczuła niemal  dreszcz 

rozkoszy, mając go tak blisko siebie. Tak, to był dobry czas, czas 

pełni życia i miłości. Nie życzyłaby sobie niczego więcej.

Zsiadł   z   konia   i   zdjął   ją   z   siodła,   objąwszy   szczupłymi, 

mocnymi i pewnymi dłońmi w talii. Przez krótką chwilę trzymał 

ją w taki sposób, że ich spojrzenia spotkały się i coś mignęło w 

jego ciemnych oczach. Ale zaraz zgasło; postawił ją na ziemi i 

cofnął się.

Odchyliła   głowę,   broniąc   się   przed   ledwo   wyczuwalnym 

zapachem skóry i tytoniu, którymi przesiąkła jego biała koszula. 

Tak   bardzo   chciała   wspiąć   się   i   pocałować   jego   twarde   wargi, 

przywrzeć do niego i doświadczyć wszystkich cudów pierwszego 

uczucia. Ale Diego widział tylko młodą dziewczynę, a nie kobietę.

- Odprowadzę twoją klacz do stajni - obiecał, wskakując z 

gracją na siodło. - Nie odchodź teraz daleko od domu  - dodał 

stanowczo. - Ojciec powie ci, co wiesz już ode mnie, że samotne 

przejażdżki nie są teraz bezpieczne.

- Jak pan sobie życzy,  señor  Laremos - mruknęła i dygnęła 

prowokująco.

background image

Kiedyś   zareagowałby   śmiechem   na   taki   gest.   Ale   teraz 

zaczepka wywołała nagły i nieoczekiwany efekt. Krew zatętniła 

mu   w   skroniach,   ciało   odmówiło   posłuszeństwa.   Czarne   oczy 

powędrowały ku jej delikatnym piersiom i zatrzymały się na nich.

- Do zobaczenia - powiedział i zawrócił konia.

Melissa wpatrywała się w niego z biciem serca. Mimo swej 

niewinności rozpoznała w jego oczach błysk gorącego pożądania. 

Chciała biec za nim, aby się przekonać, że właściwie pojęła jego 

reakcję.

Weszła do domu z dreszczem tłumionego podniecenia. Od tej 

chwili każdy dzień miał nieść jeszcze więcej niespodzianek.

Estrella,   przygotowując   kolację,   przeszła   samą   siebie. 

Przyrządziła   stek   z   pieprzem,   serem   i   ryżem   przyprawionym 

sosem oraz zimnym melonem jako sałatką.

Melissa objęła ją, gdy ta delektowała się zapachami potraw.

Delicioso - powiedziała, szczerząc w uśmiechu zęby.

-   Stek   kładzie   się   na   podbite   oko   -   prychnęła   z 

lekceważeniem Estrella. - Najlepsze jest mięso iguany.

- Prędzej zjadłabym węża - skrzywiła się Melissa.

- Jadłaś wczoraj. - Estrella uśmiechnęła się figlarnie.

- To był kurczak! - Oczy młodej kobiety rozszerzyły się.

Estrella zaprzeczyła ruchem głowy.

- Wąż! - Wybuchnęła śmiechem, kiedy Melissa zamierzyła 

background image

się   na   nią.   -   Nie,   nie,   nie.   Nie   możesz   mnie   uderzyć.   To   był 

pomysł twojego ojca.

- Mój ojciec nie zrobiłby czegoś takiego - powiedziała.

- Nie znasz ojca - skwitowała  ladina  z błyskiem w oku. - 

Poćwicz   na   pianinie,   bo  señora  Lopez   rozzłości   się,   kiedy   w 

piątek przyjdzie cię posłuchać.

Melissa westchnęła.

- Myślę, że ta cierpliwa dama rzeczywiście wpadnie w furię. 

Nigdy nie daje za wygraną, nawet kiedy wie, że przelecę kadencję 

nie dotykając czarnych klawiszy.

- Ćwicz!

Kiwnęła głową i nagle zmieniła temat:

- Tata nie dzwonił? - spytała.

- Nie. - Estrella spojrzała na Melissę, mrużąc jedno ze swych 

czarnych oczu. - Nie życzyłby sobie, abyś jeździła konno z panem 

Laremosem.

- Skąd wiesz, że jeździłam? - krzyknęła.

-   To   jest   mój   sekret   -   powiedziała   Estrella   z   zadowoloną 

miną. - No, zwiewaj i pozwól mi zająć się kuchnią.

Melissa   wstała   z   nadzieją,   że   Estrella   nie   podzieli   się 

wiadomością z ojcem.

I,   jak   się   wydaje,  ladina  rzeczywiście   nie   miała   takiego 

zamiaru, ale Edward Sterling dowiedział się o tym tak czy owak. 

background image

Wrócił   ze   swojej   podróży   w   interesach   zaniepokojony.   Jego 

siwiejące   blond   włosy   były   wilgotne   od   deszczu,   a   elegancki, 

biały garnitur trochę się wygniótł.

- Luis Martinez widział cię na przejażdżce z Laremosem - 

powiedział szorstko, nie mówiąc jej „dzień dobry". - Sądziłem, że 

rozmawialiśmy już na ten temat?

-   Nic   na   to   nie   poradzę   -   powiedziała,   rezygnując   z 

jakichkolwiek wykrętów. - Myślę, że w to nie wierzysz.

- Wierzę - powiedział ku jej zdziwieniu. - A nawet rozumiem 

to. Ale nie rozumiem, dlaczego Laremos zachęca cię do tego. Nie 

zamierza   się   żenić,   Melisso,   i   wie,   co   dla   mnie   znaczyłoby 

skompromitowanie   ciebie.   -   Jego   twarz   stężała.   -   To   właśnie 

niepokoi   mnie   najbardziej.   Cała   rodzina   Laremosa   byłaby 

zachwycona, gdyby mogła nas widzieć upokorzonych.

- Nie możesz uwierzyć, że Diego ma dobre intencje, prawda? 

Że mnie po prostu lubi? - Podniosła ręce.

-   Przypuszczam,   że   lubi   pochlebstwa   -   powiedział   sucho. 

Nalał brandy do kieliszka i usiadł, krzyżując nogi. - Posłuchaj, 

kochanie, już pora, abyś poznała prawdę o twoim bohaterze. To 

długa i niezbyt piękna historia. Miałem nadzieję, że pójdziesz na 

studia i że nie stanie się nic złego. Ale musisz przestać ubóstwiać 

tego typa. Jak sądzisz, co Diego Laremos robił jeszcze dwa lata 

temu, aby się utrzymać?

background image

- Podróżował w interesach. Laremosowie mają pieniądze.

- Laremosowie nie mają niczego. Albo nie mieli niczego - 

uciął. - Stary miał nadzieję, że poślubi Sheilę i położy łapę na 

domniemanych   milionach   jej   ojca.   Ale   nie   wiedział,   że   ojciec 

Sheili stracił wszystko i że ma zamiar dobrać się do ich plantacji 

bananów.   To   była   komedia   pomyłek.   Wtedy   poznałem   twoją 

matkę i tak skończyły się podchody. Do dziś nikt z jej rodziny nie 

odzywa   się   do   mnie,   a   Laremosowie   robią   to   tylko   przez 

grzeczność. A wielka ironia całej sprawy polega na tym, że żaden 

z nich nie znał prawdy o rodzinie drugiego. Nigdy nie było tam 

żadnych pieniędzy, jedynie mrzonki o połączeniu majątków.

-   Jeśli   Laremosowie   nie   mieli   niczego   -   wdała   się   w 

spekulacje Melissa - to dlaczego dziś mają tak wiele?

- Ponieważ twój drogi Diego miał wiele werwy. Miał także 

kilku   takich   jak   on   sam   przyjaciół   z   bronią   automatyczną   - 

powiedział   bezceremonialnie   ojciec.   -   Diego   był   najemnym 

żołnierzem.

Melissa milczała i patrzyła bez wyrazu na ojca.

- Diego nie jest tak bezwzględny, aby mordować ludzi.

-   Nie   bądź   dzieckiem   -   usłyszała   w   odpowiedzi.   -   Nie 

wiedziałaś, że ludzie, którymi otacza się w Casa de Luz, są jego 

dawnymi   kamratami?   Człowiek,   którego   nazwali   Pierwsza 

Koszula,   czarny   eks-żołnierz   Apollo   Blain,   Semson   i   Drago   - 

background image

wszyscy są byłymi najemnikami i żaden z nich nie ma własnego 

kraju.

Melissa poczuła drżenie rąk. Sceny i epizody z życia Diega, 

które   oglądała   i   które   ją   zaintrygowały,   układają   się   oto   w 

sensowną całość. Straszliwą całość.

- Widzę, że rozumiesz - powiedział ojciec bardzo spokojnie. - 

Nie myślę o nim źle dlatego, że wiem, co robił. Ale przeszłość 

tego rodzaju byłaby zbyt trudna do przyjęcia dla kobiety. Jestem 

pewien, że nad swoimi uczuciami panuje żelazną wolą. Niewinna, 

zakochana dziewczyna nie zdoła go otworzyć, Melisso. A ciebie 

on nie bierze nawet pod uwagę. Ożeni się z Gwatemalką, jeśli się 

w ogóle ożeni. Ciebie nie poślubi, nie wiesz?

Starała się uśmiechnąć, ale na policzkach pokazały się łzy.

- Dziecinko! - Ojciec wstał i objął ją czule. - Nie gniewaj się; 

nie ma przyszłości dla ciebie i Diega. Najlepiej będzie, jeśli stąd 

wyjedziesz.

Melissa musiała się zgodzić.

- Masz rację. Nie wiedziałam. Diego nigdy mi nie mówił o 

swojej   przeszłości.   Teraz   rozumiem,   co   miał   na   myśli,   kiedy 

mówił, że nie wie, czym jest miłość.

-   Chciałbym,   żeby   twoja   matka   żyła.   Wiedziałaby,   co   ci 

doradzić - powiedział ojciec i pogładził jej włosy.

- Ale i ty radzisz całkiem dobrze - odparła Melissa ocierając 

background image

łzy. - Myślę, że pewnego dnia będzie to dla mnie przeszłość.

-   Pewnego   dnia   -   zgodził   się   ojciec.   -   W   najlepszym 

wypadku, Melly, wasze dwa światy nie dopasują się do siebie. Są 

zbyt różne.

- Diego też to powiedział. - Podniosła wzrok.

-   Zatem   Laremos   zdaje   sobie   z   tego   sprawę.   Dobrze.   Nie 

będzie więc żadnych przeszkód - pokiwał głową Edward.

Być  może  ojciec  miał  rację. Jeśli Diego  coś  czuł, było  to 

fizyczne, nie duchowe. Pożądanie może być czymś wspaniałym, 

ale bez uczucia jest tylko cieniem. Przeszłość Diega wstrząsnęła 

nią. Czy mężczyzna taki jak on był w ogóle zdolny do miłości?

Dzielenie   się   nimi   z   ojcem   i   wprowadzanie   go   w   jeszcze 

większy niepokój nie miało sensu.

-   Jak   poszło   w   stolicy?   -   zapytała,   starając   się   rozluźnić 

atmosferę.

- Nie jest tak źle, jak na początku sądziłem. Zjedzmy coś, 

wszystko ci wyjaśnię. Jeżeli jesteś wystarczająco dorosła, aby iść 

na studia, przypuszczam, że masz także dość lat, aby zapoznać się 

ze stanem finansów rodziny.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Melissa   spała   płytkim   snem.   Śnił   jej   się   Diego   w   chaosie 

wystrzałów i ostrych słów i obudziła się z wrażeniem, że niemal 

nie zmrużyła oka.

Zjadła śniadanie w towarzystwie ojca, który jej powiedział, 

że   musi   wracać   do   miasta,   aby   sfinalizować   kontrakt   z   firmą 

skupującą owoce.

- Siedź w domu - ostrzegł wychodząc. - Żadnych tête à tête z 

Diegiem Laremosem.

- Muszę poćwiczyć na pianinie - rzuciła z daleka, kiedy już 

wychodził na dwór. - Ty też uważaj na siebie.

Ruszył samochodem,  a ona usiadła w salonie przy małym 

pianinie   i   otworzyła   zeszyt   z   ćwiczeniami.   Nie   miała   do   nich 

serca,   dlatego   ćwiczyła   bardzo   uproszczony   kawałek   Sibeliusa, 

poddając   się   bezwolnie   jego   błogiemu,   smutnemu   przesłaniu. 

Miała   opuścić   Gwatemalę   i   Diega.   Nie   było   żadnej   nadziei. 

Wiedziała w głębi duszy, że nigdy go nie zdobędzie, zaczęła sobie 

uświadamiać, że jeżeli nie wyjedzie, przyszłość jej rysuje się dość 

ponuro.

Poznawszy jego przeszłość, doszła do wniosku, że posiąść go 

może   tylko   kobieta   znacznie   bardziej   doświadczona   i   bardziej 

skomplikowana.

Wstała   od   pianina,   zamknęła   wieko   i   usiadła   przy   biurku 

background image

ojca. Leżały tam porozrzucane pakiety obligacji i ołówek służący 

do   prowadzenia   rachunków.   Melissa   napisała   nim   kilka   linijek 

namiętnej prozy o nieodwzajemnionej miłości.

A potem nagle, pod wpływem impulsu, skreśliła krótki list do 

Diega, prosząc, aby spotkał się z nią w dżungli tej nocy, ponieważ 

chciałaby mu pokazać, zanim nastanie świt, jak bardzo go kocha.

Przeczytawszy roześmiała się na samą myśl o wysłaniu takiej 

kartki. Zmięła ją, rzuciła na blat, wstała zza biurka, przeczytała list 

raz jeszcze i wróciła do pianina. Potem zjadła obiad, który wcale 

jej nie smakował i w końcu uświadomiła sobie, że oszaleje, jeśli 

będzie musiała przesiedzieć tak resztę popołudnia.

Osiodłała klacz i machając poirytowanej Estrelli ruszyła ku 

dolinie.

Musiała „wygalopować" z siebie trochę tej nerwowej energii. 

Pędziła   w   dół   poprzez   dolinę,   gdy   nagle   rozległ   się   wystrzał. 

Wystraszona   klacz   na   moment   stanęła   w   miejscu   i   zrzuciła 

Melissę   na   twardy   grunt.   Ramię   i   kark   zetknęły   się   z   ostrymi 

kamieniami.   Skrzywiła   się   i   jęknęła,   próbując   usiąść.   Klacz   z 

rozwianą grzywą pędziła dalej i wtedy właśnie Melissa dostrzegła 

zbliżającego   się   jeźdźca,   za   którym   gnali   trzej   uzbrojeni 

mężczyźni. Diego!

Wystrzał rozległ się raz jeszcze i Melissa uświadomiła sobie, 

że mężczyźni strzelają do Diega. Nie odwracał się. Jego uwaga 

background image

skupiona była teraz na Melissie. Pędził ku niej galopem, był dzięki 

temu   mniej   wyraźnym   celem   dla   ścigających   go   jeźdźców. 

Łukiem mijając Melissę wyskoczył z siodła.

-  Por   Dios  -   rzucił   się   na   kolana   i   wystrzelił   w   kierunku 

zbliżającego się jeźdźca. Wystrzał ogłuszył ją i wywołał mdłości, 

kiedy uświadomiła sobie, jak rozpaczliwa była to sytuacja.

- Jesteś ranna?

- Nie, Diego, upadłam tylko.

-  Silencio.   -   Strzelił   raz   jeszcze   do   partyzanta,   który 

zatrzymał się nagle w połowie doliny, żeby oddać strzał. Przygiął 

Melissę   ku   ziemi   delikatnym,   lecz   zdecydowanym   ruchem   i 

wycelował, tym razem dokładniej. Nie chciał, żeby to widziała, 

ale   jej   życie   zależało   od   tego,   czy   zdoła   zatrzymać 

prześladowców.

Ogień   z   przeciwnej   strony   zamarł.   Melissa   zerknęła   na 

Diega. Jego mocno opalona twarz była teraz nieruchoma, a ręce 

zdecydowanie i pewnie unosiły krótką broń.

Odwrócił   się   nagle.   Podniósł   ją   z   trawy   szybkim,   lekkim 

ruchem, a jego mięśnie poradziły sobie z ciężarem, jak gdyby w 

ogóle go nie czuł.

Rzucił się w gęstą dżunglę, która graniczyła z łąką. Biegł 

cały czas. Ponad jego ramieniem dostrzegła rozpierzchłe konie i 

dwu   jeźdźców   zwijających   się   w   siodłach   jak   gdyby   z   bólu, 

background image

podczas   gdy   trzeci   ciągle   jeszcze   leżał   na   ziemi.   Koń   Diega 

dawno już uciekł, podobnie jak koń Melissy.

Teraz, kiedy przynajmniej przez chwilę byli poza zasięgiem 

niebezpieczeństwa, jej ciało stało się wiotkie. Była ranna. Była 

naprawdę   ranna.   Wyglądało   to   na   jakiś   nieprawdopodobny 

koszmar. Chwała Bogu, że Diego... Dreszcz przeniknął ją na myśl 

o tym, co mogło się zdarzyć, gdyby ci mężczyźni dopadli ją i 

gdyby była sama.

-   Spadłam   -   wyjąkała,   patrząc   bezsilnie   w   jego   złą   twarz, 

kiedy pochylił się nad nią. - Diego, ci mężczyźni... czy jesteśmy 

wystarczająco daleko...?

-   W   tej   chwili   tak   -   powiedział.   -   Przynajmniej   zanim 

zorganizują   posiłki,   Melisso.   Mówiłem   ci,   żebyś   nie   jeździła 

sama, prawda?

Jego   oczy   świeciły   czernią,   a   ona   myślała,   że   w   gruncie 

rzeczy widzi go po raz pierwszy. Nie był już tym rozleniwionym i 

pogodnym mężczyzną. Był kimś obcym. Najemnikiem, o którym 

opowiadał jej ojciec. Człowiekiem bez maski.

- Gdzie są twoi ludzie? - spytała oschłym tonem. Jej ciało 

zesztywniało,   kiedy   męskie,   szczupłe   palce   zaczęły   rozpinać 

bluzkę. - Diego, nie! - krzyknęła.

-   Trzeba   zatamować   krwotok   -   uciął.   -   Nie   ma   czasu   na 

przesadną skromność. Leż spokojnie.

background image

Unieruchomił   jej   ręce   z   rosnącym   zniecierpliwieniem   i 

ściągnął   bluzkę,   pod   którą   nosiła   delikatny   biustonosz.   Jego 

czarne oczy przeszyły natychmiast przezroczysty materiał, który 

skrywał młode, jędrne piersi. Spojrzał też zaraz na jej ramię, które 

było zranione i krwawiło.

- Jesteśmy odcięci - szepnął. - Popełniłem błąd zakładając, że 

kilka   wystrzałów   wystraszy   partyzanta,   który   przeprowadzał 

zwiad wokół mojego pastwiska. Odjechał, ale tylko po to, żeby 

wrócić z tuzinem albo i większą jeszcze liczbą swoich przyjaciół. 

Nigdy   nie   nauczysz   się   słuchać?   -   spytał   zimno.   Przytknął 

chusteczkę do zranionych miejsc, tamując krew.

Grymas bólu wykrzywił jej twarz.

- Trzeba to opatrzyć. To cud, że nic poważniejszego nie stało 

się twojej piersi, choć jest porządnie posiniaczona.

Diego zignorował jej zakłopotanie, rozpościerając chusteczkę 

na piersiach i poprawiając bluzkę. Nie pokazał po sobie nic z tego, 

co   naprawdę   czuł,   ale   obraz   jej   nietkniętego,   doskonałego 

młodego ciała wprawił go w stan bolesnego pragnienia. Do tej 

pory mógł traktować Melissę jak dziecko. Ale po dzisiejszym dniu 

nie będzie już zdolny myśleć o niej w ten sposób.

- Musimy szybko wydostać się z doliny. Rozpędziłem ich, ale 

właśnie dlatego tu wrócą. - Pomógł jej wstać. - Możesz iść?

-   Oczywiście   -   powiedziała,   patrząc   szeroko   otwartymi 

background image

oczami na małą, ale potężną broń, którą podniósł z ziemi.

- Uzi - powiedział lekceważąc zaciekawienie dziewczyny - 

broń automatyczna, którą zaprojektowali Izraelczycy. - Bardzo mi 

przykro, że musiałaś  patrzeć na to, co się działo, maleńka,  ale 

gdybym nie odpowiedział im ogniem...

-   Wiem   -   powiedziała.   Popatrzyła   na   niego   i   odwróciła 

wzrok, kiedy ruszyli w dżunglę. - Diego, ojciec powiedział mi, że 

robiłeś to zawodowo.

Zatrzymał się i spojrzał na nią badawczo, ale w jej twarzy nie 

dostrzegł ani pogardy, ani lęku, ani przerażenia.

-   Po   to,   jak   sądzę,   żeby   zniechęcić   cię   do   jakichkolwiek 

poważniejszych kontaktów ze mną?

Zarumieniła się raz jeszcze i opuściła wzrok.

-   Widzę,   że   moje   zachowanie   było   dość   czytelne   - 

powiedziała   gorzko.   -   Nie   zdawałam   sobie   sprawy   z   tego,   że 

każdy wokół wie, iż robię z siebie idiotkę.

- Mam trzydzieści pięć lat - powiedział Diego spokojnie. - A 

kobiety,   wybacz,   są   dopuszczalnym   nałogiem.   Masz   wyrazistą 

twarz,   Melisso,   i   twoja   niewinność   tym  bardziej   naraża   cię   na 

niebezpieczeństwo. Ale nigdy nie powiedziałbym o tobie, że jesteś 

głupia, bo jesteś wrażliwa - wahał się, czy użyć tego zwrotu - na 

siłę przyciągania. - Ale to nie pora, żeby o tym rozmawiać. Chodź, 

musimy znaleźć schronienie.

background image

Marsz nie był łatwy. Dżunglę tworzyły rośliny pnące i gęste 

krzewy, a Diego miał tylko nóż. Nie wziął maczety. Starał się nie 

zostawiać po sobie widocznego śladu, ale goniący ich mężczyźni 

byli doświadczonymi tropicielami. Melissa wiedziała, że należy 

się   bać,   ale   obecność   Diega   całkowicie   eliminowała   lęki. 

Wiedziała,   że   ją   ochroni,   wszystko   jedno,   w   jaki   sposób.   I 

niezależnie od niebezpieczeństwa czuła radość, że jest z nim.

Stanął, żeby popatrzeć na kompas umieszczony na rękojeści 

noża.

- Gdzieś tu bardzo blisko są ruiny - powiedział cicho. - Przy 

odrobinie   szczęścia   znajdziemy   się   tam   przed   zmrokiem.   - 

Popatrzył na niebo, które ciemniało grożąc ulewą. - Ojca nie ma w 

domu?

-   Nie   -   powiedziała   z   przygnębieniem   -   będzie   chory   ze 

zmartwienia. I wściekły. 

- I gotów do zbrodni, jak sądzę - mruknął poirytowany.

-   Przepraszam   -   powiedziała   delikatnie   -   naprawdę 

przepraszam.

-   Rzeczywiście?   Za   to,   że   jesteś   ze   mną   tak   jak   teraz? 

Naprawdę przepraszasz,  querida? - zapytał głosem aksamitnym, 

głębokim, miękkim i czułym.

Odwrócił się od niej, lecz jego ciało drżało z namiętności. 

Był człowiekiem zbyt gorącej krwi, aby nie czuć niczego, kiedy 

background image

patrzył na jej smukłe ciało, na słodką jak uwodzicielski klejnot 

niewinność. Pragnął jej tak, jak nigdy jeszcze nie pragnął żadnej 

kobiety,   ale   poddanie   się   uczuciom   oznaczałoby   zdanie   się   na 

łaskę   mściwego   ojca.   Niepokoił   się   już,   co   będzie,   jeśli 

okoliczności zmuszą ich do spędzenia nocy w ruinach. Apollo i 

reszta pójdą go szukać, ale ulewa zmyje wszelkie ślady i opóźni 

odsiecz, a partyzanci wsiądą im wkrótce na kark.

Melissa czuła, że jej włosy przylgnęły do czaszki, a ubranie 

przykleiło się do ciała. Dżinsy i buty nasiąkły wodą, a koszula 

stała się przezroczysta i ociekała strumieniami.

Czarne   włosy   Diega   wyglądały   jak   mycka,   a   jego   bardzo 

hiszpańskie   rysy   ujawniły   się   jeszcze   dobitniej.   Oliwkowa 

karnacja   i   czarne   oczy   czyniły   zeń   niemal   typ   człowieka 

pierwotnego.   Miał   w   sobie   zarówno   krew   Majów,   jak   i 

Hiszpanów, bo jego pochodzący z Madrytu przodkowie weszli w 

związki rodzinne z Gwatemalkami. Wystające kości policzkowe 

wskazywały   na   indiański   rodowód,   a   prosty   nos   i   delikatne, 

zmysłowe   wargi   były   z   kolei   dowodem   pochodzenia 

hiszpańskiego.

-   Tam   -   powiedział   nagle   i   dotarli   na   polanę,   gdzie 

znajdowała się świątynia Majów, tkwiąca jak szara wartownia w 

zielonej   dżungli.   Zachowała   się   tylko   fragmentarycznie,   ale 

przynajmniej część budowli była pod dachem.

background image

Diego   poprowadził   dziewczynę   przez   zarośnięte   wejście, 

płosząc   wielkiego   węża.   Pokryte   pleśnią   wnętrze   pachniało 

głazami i kurzem, ale ściany po jednej stronie ruin były niemal 

nietknięte.

Melissę przebiegł dreszcz.

- Nabawimy się zapalenia płuc - szepnęła.

-   Nie   jest   aż   tak   źle   -   powiedział   z   lekkim   uśmiechem. 

Podszedł ku zarośniętemu otworowi. Ściągnął koszulę i powiesił 

ją na sterczącej belce. Przeciągnął się leniwie.

Melissa   pieszczotliwym   wzrokiem   przyglądała   się   jego 

ciemnym opalonym mięśniom i niewyraźnemu klinowi ciemnych 

włosów, które zwężały się ku dołowi, w stronę pasa, wokół jego 

zgrabnej talii. Sam ten obraz przyprawiał ją o drżenie.

Spostrzegł   jej   reakcję   i   dobre   intencje   osłabły.   Wyglądała 

wspaniale w ubraniu przylegającym do świetnej figury. Poprzez 

wilgotną   bluzkę   mógł   podziwiać   kształt   piersi,   ich 

fiołkoworóżowe koniuszki, twarde i pięknie uformowane.

- Przyniosę trochę gałęzi - powiedział krótko.

Wyszedł, a Melissa ściągnęła bluzkę i wyżęła ją. Dotknęła 

włosów i odgarnęła kosmyki z twarzy, zdając sobie sprawę, że 

musi wyglądać okropnie.

Diego   wrócił   po   kilku   minutach   z   liśćmi   dzikiej   palmy 

bananowej, które rozłożył na ziemi, aby można było usiąść.

background image

Miała już na sobie bluzkę i mimo że materiał był teraz nieco 

mniej wilgotny, piersi w dalszym ciągu odznaczały się wyjątkowo 

wyraźnie.

- Przypuszczam, że rzeczywiście tak postąpią - powiedziała 

cicho, nawiązując do tego, co rzekł przed chwilą.

- Nie krępuje cię, niña, że tak patrzę na ciebie?

-   Nie   mam   zbyt   wielkiego   doświadczenia   -   bąknęła 

czerwieniąc się.

Swoboda, na jaką sobie pozwalał, była szaleństwem, ale nic 

nie mógł na to poradzić. Bardziej niż czegokolwiek pragnął jej 

dotknąć. Pragnął rozbierać ją wolno i delikatnie, chciał pokazać 

jej   całe   misterium   kochania   się.   Serce   zaczęło   mu   walić   w 

piersiach, kiedy wyobraził sobie ich dwoje na naprędce skleconym 

posłaniu z jej ciałem przyzwalającym i otwartym dla niego do 

końca.

Wyraz jego twarzy wprawił Melissę w zakłopotanie.

- Dlaczego zostałeś najemnikiem? - zapytała z nadzieją, że 

odwróci od siebie jego uwagę.

- To sprawa pieniędzy. Byliśmy w trudnej sytuacji, a ojciec 

nie   mógł   się   pogodzić   z   upokarzającym   poszukiwaniem   pracy, 

ponieważ   przez   całe   swoje   życie  miał   pieniądze.   Ja   zaś   byłem 

lekkomyślny i lubiłem niebezpieczeństwo. Po służbie wojskowej 

dowiedziałem się o istnieniu grupy, która potrzebowała eksperta w 

background image

zakresie   broni   krótkiej.   Zgłosiłem   się.   -   Uśmiechnął   się   do 

wspomnień. - To był pasjonujący okres. Raz czy dwa znalazłem 

się   w   poważnym   niebezpieczeństwie.   Pozostali   przechodzili   z 

wolna do innych zajęć, a ja trwałem. Nie byłem już tak szybki, a 

mimo to zostałem - to błąd, który kosztował mnie niemal życie. 

Potem,  kiedy  byłem wystarczająco zamożny, aby  ustabilizować 

się, wróciłem do domu.

- Żałujesz?

- Czasami. To był dobry okres. Specjalne poczucie więzi i 

przyjaźni z tymi, którzy razem ze mną narażali się na śmierć.

- I kobiety, jak sądzę - powiedziała z niechęcią, a jej twarz 

wyrażała więcej, niż mogła przypuszczać.

- I kobiety - powiedział spokojnie. - Jesteś zaszokowana?

Spuściła wzrok.

- Nigdy nie sądziłam, że byłeś mnichem, Diego.

Lało coraz mocniej. Drgnęła, kiedy piorun rąbnął w pobliżu 

świątyni i przerażający grzmot przewalił się po niebie.

Objął ją i położył na palmowych liściach, a palce raz jeszcze 

dotknęły   guzików   bluzki.   Tym   razem   nie   broniła   się   i   nie 

protestowała. Patrzyła nań po prostu szeroko otwartymi oczami.

-   Chcę   sprawdzić,   czy   ranka   jeszcze   krwawi   -   powiedział 

łagodnie.   Odsunął   brzegi   bluzki,   podniósł   chusteczkę,   którą 

wcześniej tamował krwotok, a jego czarne oczy zwęziły się. Na 

background image

twarzy   pojawił   się   grymas.   -   Zostanie   blizna   -   powiedział, 

przesuwając palcem po skaleczeniu. - Szkoda, na tak wspaniałej 

skórze.

Wstrzymała oddech.

-   Nie   mam   żadnego   kojącego   rany   balsamu   -   powiedział 

miękko, szukając jej spojrzenia. - Ale może będzie lepiej, jeśli 

pocałuję to miejsce...

Kiedy mówił, był nad nią pochylony i Melissa jęknęła, czując 

wilgotne ciepło jego ust na swoim ciele. Zacisnęła ręce za sobą, 

wyginając plecy.

Zaskoczony   namiętną   reakcją   dziewczyny   podniósł   głowę, 

aby   na   nią   popatrzeć.   Był   zdziwiony,   ale   i   dumny,   kiedy 

spostrzegł,   że   rozkosz   rozogniła   jej   policzki,   a   oczy   stały   się 

lśniące. Jej spragnione usta rozchyliły się. Przestało się liczyć w 

tej chwili wszystko poza jednym - chciał, żeby jęknęła raz jeszcze, 

chciał dostrzec w oczach pierwsze błyski pasji niewinnego ciała. 

Myśl o jej czystości i postanowienie, że nie tknie Melissy, ulotniły 

się tak samo, jak poczucie zagrożenia.

Wsunął jedną dłoń pod jej kark i palcami pieścił tył głowy. 

Ustami dotknął czule jej ciała, a język badał rankę na jedwabnej 

skórze. Pachniała kwiatami; zanurzył twarz w jej zapachu. Wolna 

ręka znalazła zapięcie biustonosza. Zsunął ramiączka i zdjął stanik 

razem z bluzką. Była naga i drżąca. Nie zamierzał tego robić, ale 

background image

pożądanie   zerwało   wędzidła.   Nie   mógł   się   cofnąć.   Nie   chciał. 

Była jego. Należała do niego. Powstrzymał jej gwałtowny ruch, 

kiedy chciała się zakryć. 

- To będzie nasz sekret, coś, o czym będziemy wiedzieć tylko 

my   dwoje  - wyszeptał.  Jego  oczy  powędrowały   ku  piersiom.   - 

Takie wspaniałe, młode - westchnął, nachylając się ku nim. Takie 

słodkie, drżące, tak cudownie kształtne...

Usta dotknęły twardego koniuszka. Zesztywniała. Objął ją, a 

drugą ręką wzbudzał słodkie płomienie, błądząc wzdłuż żeber i 

poniżej   piersi,   niżej   i   niżej,   aby   zapragnęła   w   bólu   pełnej 

pieszczoty.   Padał   deszcz   i   rozlegały   się   straszliwe   gromy. 

Przemoknięte ubrania nie były żadną przeszkodą, ciała przylgnęły 

do siebie w dusznym półmroku ruin.

Rozkoszował się wstydliwym dotknięciem jej rąk, którymi 

obejmowała ramiona i plecy. Zachwycał go jej cichy jęk i krzyk, 

kiedy   zbliżał   swoje   usta   do   jej   warg,   aż   w   końcu   rozchylił   je 

pocałunkiem, którego nie można było powstrzymać.

Wygięła się, napierając swoim ciałem na jego wilgotną skórę, 

naga pod jego nagością. Czuła twardość mięśni, które dotykały 

piersi. Wbiła paznokcie w jego plecy, smakując głodnymi ustami 

pachnący płomień jego otwartych ust.

- Ciiii... - szepnął, kiedy starała się coś powiedzieć. - Powiem 

ci jak to będzie. Moje ciało i twoje, deszcz wokół nas, dżungla 

background image

ponad   nami.   Słodkie   zespolenie   kobiety   i   mężczyzny   tu;   w 

pomniku Majów. Jak pierwsza kobieta i pierwszy mężczyzna na 

ziemi. Jedynie las usłyszy twój krzyk bolesnej rozkoszy.

Miękka głębia głosu odurzyła ją. Tak, chciała tego. Pragnęła 

go. Wygięła się, kiedy przesunął dłońmi po jej rozedrganym ciele, 

dotykając ustami ust w taki sposób, jakiego nigdy nie umiała sobie 

nawet wymarzyć. Zapach liści palmowych, pleśni i wilgotna woń 

ruin współgrały z podnieceniem Diega i jego gorączkową potrzebą 

spełnienia.

Patrzyła,   jak   się   rozbiera,   ale   wstyd   spalił   się   w   ogniu 

pożądania.   Kiedy   położył   się   obok,   podziwiała   jego   zgrabną, 

smukłą   sylwetkę.   Pozwolił   jej   patrzeć   na   siebie,   a   nawet   był 

dumny   ze   swojej   męskości.   Skłonił   ją,   aby   go   dotknęła,   aby 

odkryła twardość i płomień jego ciała, kiedy szeptał, całował ją i 

pieścił, przeciągając tę chwilę w nieskończoność, kiedy wszelki 

rozsądek ustąpił miejsca nienasyconej namiętności.

Dała wszystko, o co prosił, ulegając mu zupełnie. Kiedy nie 

było odwrotu, popatrzyła na niego odważnie i z ufnością, biorąc w 

siebie   nagłe   wejście   mocnego   ciała   z   jednym   tylko,   niezbyt 

mocnym refleksem bólu, który znikł pod jego czułym, dumnym 

wzrokiem.

- Dziewica - wyszeptał, a jego oczy lśniły czernią, kiedy ją 

wchłaniał  w  siebie.  Delikatnie,  powoli  kochał  Melissę,  drżąc  z 

background image

powstrzymywanego napięcia. - Jesteśmy razem, jesteś cała moja, 

moja kobieta.

Powstrzymywała oddech czując to, co jej dawał. Oczy traciły 

na chwilę zdolność widzenia, twarz wyrażała zdziwienie, miłość i 

pożądanie, wszystko naraz.

- Obejmij  mnie  - wyszeptał - obejmij  mnie  mocno,  bo za 

chwilę poczujesz uderzenie namiętności i będziesz potrzebowała 

mojej siły. Obejmij mocno, querida, obejmij mnie szybko, daj mi 

wszystko, co masz... adorada - szeptał, gdy jego rytm potęgował 

się i rósł aż do szokującego finału. - Melissa mia!

Jej   ciało   poszybowało   na   niebotyczną   wysokość,   mięśnie 

napięły   się   do   granic   możliwości.   Krzyknęła,   lecz   on   jęknął   i 

zmiażdżył ją uściskiem, zanim dotknęła czegoś, co znikło, choć 

była bardzo blisko.

Zapłakała,   czując   zawód   i   ból.   Nie   potrafiłaby   wyjaśnić, 

dlaczego. Całował czule jej twarz, obejmował ją, łagodne oczy 

patrzyły na nią pytająco.

-   Nie   czułaś?   -   wyszeptał,   zmuszając   ją   do   spojrzenia   na 

siebie.

- Było tak blisko - szepnęła w zapamiętaniu. - Prawie... o!

Uśmiechnął się ze smutkiem i czułością, wolno podnosząc 

głowę, aby móc popatrzeć jej w oczy.

- Tak - szepnął. - Tu. I tu... delikatnie, querida. Pocałuj mnie 

background image

i staraj osiągnąć ten sam rytm, tak, querida, tak, tak, teraz...

Zacisnął zęby, czując jej ciało, które dążyło do spełnienia. 

Kiedy krzyknęła, a potem zaczęła szeptać, był gdzieś w swoim 

piekielnym, czarnym niebycie, a potem całą wieczność spadał na 

ziemię, w jej ramiona.

Leżeli w lekkim półmroku, zobojętniali na deszcz, nasyceni, 

cudownie   zmęczeni,   pod   jej   bluzką   i   jego   koszulą,   jak   pod 

mokrym kocem. Co jakiś czas nachylał się, żeby pocałować ją 

leniwie. Wargi miał miękkie i powolne, uśmiech subtelny. Przez 

kilka   chwil   nie   było   przeszłości   ani   przyszłości,   nie   było 

niebezpieczeństwa ani konsekwencji.

Melissa była poruszona tym, co nastąpiło, tak bardzo w nim 

zakochana, że dać się w tej chwili kochać wydawało się jej rzeczą 

najnaturalniejszą na świecie. Ale kiedy zmysły ostygły, poczuła 

przerażenie i lęk. O czym myślał, leżąc tak spokojnie obok niej? 

Było mu przykro czy przyjemnie? Winił ją?

Nagle   rzeczywistość   uderzyła   ich   w   najokrutniejszy   z 

możliwych sposobów.

Rżenie koni i donośne głosy przedarły się przez grzmoty i 

deszcz i grupy mężczyzn znalazła się nagle w ruinach. Przewodził 

im   ojciec   Melissy.   Zamarł,   widząc   ubrania   i   dwoje   ludzi, 

najwyraźniej   kochanków,   przykrytych   niedbale   dwiema 

koszulami.

background image

- Laremos! Niech cię piekło pochłonie! - wybuchnął Edward 

Sterling. - Niech cię piekło pochłonie! Coś ty zrobił!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Melissa   czuła,   że   upokorzenie,   jakiego   doznała   tego 

wieczoru, pozostanie w jej pamięci do końca życia. Wściekłość 

ojca, wymuszone poczucie winy Diega, jej wstyd i łzy. Mężczyźni 

szybko   opuścili   ruiny,   ponaglani   przez   Edwarda   Sterlinga,   ale 

Melissa   wiedziała,   że   wystarczyło   im   parę   sekund,   aby 

zorientować się, co się stało.

Edward   Sterling   ruszył   ich   śladem,   dając   Melissie   i 

Laremosowi czas na ubranie się. Diego milczał.

Melissa   rzuciła   pełne   nadziei   spojrzenie   ku   jego   twarzy   o 

ostrych rysach, później ruszyła przodem.

Deszcz przestał padać. Ojciec czekał na zewnątrz, jego ludzie 

z respektem trzymali się z dala.

- To nie była wyłącznie wina Diega - zaczęła Melissa.

- Tak, wiem o tym - powiedział ojciec lodowatym tonem. - 

Znalazłem twoje zapiski i list, w którym prosisz Laremosa, żeby 

się z tobą spotkał. Jak to ujęłaś? - „aby mu dać dowód miłości".

Diego   obrócił   się   w   stronę   Melissy   i   wyrzucił   z   siebie   z 

chłodną wściekłością w oczach:

-   Ukartowałaś   to   wszystko,   a   ja   jak   głupiec   dałem   się 

wpędzić w pułapkę.

-   Przecież   to   niemożliwe.   Jak   mogłam   to   wszystko 

zaplanować?   Pościg  guerillas  także?   -   spytała,   starając   się   o 

background image

rzeczowy ton.

- W takich okolicznościach żaden mężczyzna, który ma choć 

trochę poczucia honoru, nie odmówiłby małżeństwa - powiedział 

lodowatym tonem Sterling.

- A co pan wie o honorze? - spytał Diego. - Pan, który uwiódł 

mojemu ojcu narzeczoną, parę dni przed ich ślubem.

Sterling z trudem pohamował wściekłość.

- To nie ma nic do rzeczy. Nie będę bronił zachowania mojej 

córki, ale musi pan przyznać, señor Laremos, że nie znalazłaby się 

w tym kłopotliwym położeniu bez pańskiego współudziału.

Te słowa wzburzyły krew w żyłach Diega, bo zarzut trudno 

było odeprzeć. Należało go winić w równym stopniu, co Melissę. 

Znalazł się w pułapce i sam zatrzasnął zamek. Nie chciał nawet na 

nią patrzeć. Słodkie interludium, sny o doskonałości, wszystko to 

zostało zniweczone. Nie był w stanie powiedzieć, czy udźwignie 

ten ciężar, ale jakiż miał wybór? Jeszcze jedna plama na honorze 

rodziny byłaby nie do zniesienia, zwłaszcza dla babki i siostry.

- Nie mam zamiaru uchylać się od odpowiedzialności, señor - 

powiedział   Diego   tonem   lekceważącej   pogardy.   -   Zapewniam 

pana, że Melissa znajdzie opiekę.

Melissa otworzyła usta, chciała się sprzeciwić, ale ojciec i 

Diego   spojrzeli   na   nią   z   tak   jadowitą   złością,   że   nie   mogła 

wydusić z siebie ani słowa.

background image

Uporano   się   z   partyzantami.   Apollo   Blain   -   wysoki, 

uzbrojony po zęby - wraz z niskim żylastym mężczyzną, którego 

Laremos   nazywał   Pierwszą   Koszulą,   pojawili   się   na   czele 

jeźdźców u wylotu doliny.

-   Szefie,   wojska   rządowe   są   już   w   pańskiej   posiadłości   - 

powiedział, szczerząc zęby Koszula.

Apollo zachichotał, skrzyżowawszy muskularne ramiona na 

łęku siodła.

- Robią panu porządki, że tak powiem. Widzę, że wyszedł 

pan cało, szefie. I panna Sterling również.

- Dzięki - odpowiedziała z trudem Melissa.

- Jeśli pan pozwoli, dołączę do moich ludzi. – Diego zwrócił 

się do Edwarda w sposób chłodny i formalny. - Dołożę wszelkich 

starań, aby ślub mógł się odbyć tak szybko, jak to możliwe.

-   Będziemy   czekali   na   wiadomość   od   pana,  señor  -   uciął 

Edward.

Ruszył w stronę swoich jeźdźców spinając konia za plecami 

Melissy.

- Chyba żadne wyjaśnienia nie mają już sensu. - Melissa była 

zbyt słaba i roztrzęsiona, aby podnieść wzrok w stronę Diega i 

jego ludzi.

-   Rzeczywiście   -   powiedział   ojciec.   -   Mam   nadzieję,   że 

kochasz Laremosa. A w każdym razie będziesz musiała, bo to on 

background image

jest teraz panem sytuacji. Będzie nas nienawidził, ciebie i mnie, 

ale nie pozwolę, żeby wystawił cię na publiczne poniżenie. Nawet 

jeśli to ty nawarzyłaś tego cholernego piwa.

Łzy popłynęły jej po policzkach. Modlitwy, jej utęsknione 

marzenia   ziściły   się,   ale   przecież   nie   chciała   usidlić   Diega. 

Pragnęła, aby ją pokochał, by się z nią ożenił. I teraz przyszło 

spełnienie,   ale   ona   czuła,   że   los   zakpił   z   niej   boleśnie. 

Przypomniała   sobie   stare   powiedzenie:   „Uważaj,   bo   marzenia 

mogą się ziścić". I dopiero teraz zrozumiała jego sens.

Mijał   tydzień   za   tygodniem.   Melissę   fetowano,   a   i   ona 

wydawała przyjęcie za przyjęciem z nieodłączną, sztywną señorą 

Laremos i Juana, siostrą Diega, u swego boku. Obydwie żywiły 

niechęć do Melissy, ale starały się robić dobrą minę do złej gry.

Diego prawie nie odzywał się do Melissy, chyba że było to 

zupełnie   niezbędne.   To,   że   jej   nienawidził,   stawało   się   coraz 

bardziej   oczywiste.   W   miarę   jak   przybliżał   się   dzień   ślubu, 

uzmysławiała sobie coraz wyraźniej, jaki fatalny błąd popełniła 

nie słuchając ojca. Nie powinna była wychodzić z domu tamtego 

deszczowego dnia.

Ślubny   strój   został   już   wybrany.   Katolicki   kościół   w 

Guatemala City zapełnił się po brzegi przyjaciółmi i pociotkami 

panny młodej i pana młodego. Melissa była spięta, zaś pan młody 

background image

traktował   to   wydarzenie   z   nieukrywaną   nonszalancją.   Składał 

słowa   przysięgi   w   obliczu   ojca   Santiago.   Z   ledwie   ukrytą 

wyrazem sarkazmu na twarzy włożył obrączkę na palec Melissy. 

Później uniósł welon i spojrzał jej w oczy prawie z pogardą, a 

kiedy ją całował, czuła, że robi to raczej z obowiązku, aby tradycji 

stało   się   zadość.   Jego   wargi   były   zimne   jak   lód.   Potem 

poprowadził ją od ołtarza, wiódł środkiem kościoła, tak nieczuły i 

sztywny jak dywan, po którym stąpali.

Przyjęcie   weselne   było   jednym   wielkim   koszmarem, 

wydawało się, że muzyka i tańce nigdy się nie skończą. Wreszcie 

Diego   oznajmił   gościom,   że   już   pora   na   niego   i   na   małżonkę. 

Wcześniej   zapowiedział   Melissie,   że   nie   będzie   miodowego 

miesiąca,   bo   ma   zbyt   wiele   pracy.   Odjechali   do   domu,   on, 

Melissa, jego siostra i babka o lodowatym spojrzeniu. Spakował 

walizki i ruszył w długą podróż do Europy. Melissie brakowało 

ojca i Estrelli. Tęskniła za ciepłem domu. Ale przede wszystkim 

było jej brak tego, którego niegdyś pokochała, dawnego Diega. 

Ten   Diego,   którego   poślubiła,   wiecznie   zły   i   odpychający, 

wydawał się jej obcym mężczyzną.

Nie minęło sześć tygodni od wyjazdu Diega, kiedy poczuła, 

że dzieje się z nią coś dziwnego, co przerodziło się w przerażającą 

świadomość: była w ciąży. Miała mdłości, już nie tylko w porze 

śniadania, ale przez cały czas. Ukrywała swój stan przed babką i 

background image

siostrą Diega, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze.

Zabijała czas, chodząc bez celu z pokoju do pokoju, szukała 

sobie zajęć, aby tylko zapomnieć. Nie pozwalano jej uczestniczyć 

w   pracach   domowych   ani   usiąść   z   wszystkimi;   domownicy 

opuszczali pokój, kiedy się tam pojawiała. Jadała w samotności, 

bo señorita, aby jej unikać, zmieniały codziennie pory posiłków. 

Ledwie ją tolerowano, obie kobiety dawały do zrozumienia, jak 

bardzo jej nie lubią. A Diego ciągle był daleko.

-   Czy   nie   ma   sposobu,   aby   mnie   pani   polubiła?   -   spytała 

któregoś   wieczora  señora  Laremos,   kiedy   Juana   opuściła 

bawialnię, a sztywna dama szykowała się, aby pójść w jej ślady.

Señora przeszyła ją spojrzeniem ciemnych zimnych oczu, tak 

bardzo   przypominających   wzrok   Diega,   że   Melissę   przeszły 

ciarki.

- Nie jesteś tu mile widziana. Chyba zdajesz sobie z tego 

sprawę? - wycedziła starsza pani. - Mój wnuk cię nie chce, my też. 

Pozbawiłaś nas honoru, tak jak wcześniej twoja matka.

Melissa spuściła głowę.

- To nie była moja wina - powiedziała drżącym głosem. - Nie 

tylko moja.

- Gdyby nie upór twojego ojca, Diego potraktowałby cię tak 

jak inne kobiety, które okazywały mu względy. Byłabyś sowicie 

wynagrodzona...

background image

- Co pani na ma myśli? - spytała Melissa, czując, jak pryskają 

złudzenia i jak pęka jej serce na wzmiankę o innych kobietach w 

życiu Diega.

- Zostałabyś wyposażona na całe życie, dostałabyś samochód, 

futro z norek - mówiła chłodno señora, dumnie wyciągając szyję.

- Proszę, niech pani mówi dalej, niech mnie pani poniża. Nic 

nie jest w stanie zmienić faktu, że jestem żoną Diega.

-   Posłuchaj,   mój   mały   kotku   z   tupetem.   -   Starszą   panią 

wstrząsnął gniew. - Wystarczająco wiele zgryzot przysporzyła mi 

wasza rodzina jeszcze przed tobą. Gardzę wami!

Melissa przyjęła to ze spokojem.

- Tak, wiem - powiedziała z dumą. - Boże uchowaj, abym tak 

traktowała   gości   pod   moim   dachem.   Nie   na   próżno   odebrałam 

staranne wychowanie - syknęła jadowicie.

Twarz señory oblał rumieniec. Bez słowa wyszła z pokoju, a 

potem unikała Melisy jeszcze staranniej.

Melissa zaniechała prób zbliżenia. Może gdyby Diego miał 

czas   przywyknąć   do   nowej   sytuacji,   wszystko   potoczyłoby   się 

inaczej. Wierzyła, że da się ubłagać. I że uprosi go, aby dał jej 

szansę stania się jego prawdziwą żoną.

Na   razie   mdłości   dokuczały   coraz   bardziej   i   wiedziała,   że 

wkrótce   musi   pójść   do   lekarza.   Z   dnia   na   dzień   stawała   się 

bledsza. Tak blada, że Juana, ryzykując gniew babki, wślizgnęła 

background image

się do jej pokoju pewnego wieczoru, pytając, jak się czuje.

-   Wyglądasz   tak   źle,   Melisso.   Tak   bym   chciała,   żeby 

wszystko ułożyło się inaczej. Diego... rozłożyła ręce... jest jaki 

jest. A babce otworzyły się stare rany przez samą twoją obecność 

tutaj.

- Dobrze to rozumiem - powiedziała cicho Melissa, siląc się 

na uśmiech.

- Czy mogę ci w czymś pomóc? - Juana westchnęła.

-   W   każdym   razie   dziękuję   za   życzliwość.   -   Melissa 

potrząsnęła głową.

Juana otworzyła drzwi, zawahała się przez moment.

-   Babcia   ci   tego   nie   powtórzy,   ale   dzwonił   Diego.   Jutro 

wraca. Myślę, że chciałabyś o tym wiedzieć.

Znikła tak szybko, jak się pojawiła. Melissa rozejrzała się po 

swoim pokoju, schludnym, pełnym starych, ciemnych mebli. W 

żadnym   wypadku   nie   mógł   uchodzić   za   sypialnię   pana   domu. 

Zastanawiała   się,   czy   Diego   w   ogóle   zdobędzie   się   na   to,   aby 

sypiać z nią w jednym pokoju. I chciała, żeby na razie pozostało 

tak, jak jest, by nie dowiedział się o dziecku.

Prawie nie spała tej nocy, zastanawiając się, jak to będzie, 

kiedy   go   znów   zobaczy.   Zaspała   następnego   dnia   i   po   raz 

pierwszy poczuła, że nie dokuczają jej mdłości.  Zeszła na dół. 

Siedział   przy   stole,   na   honorowym   miejscu.   Tym   razem   cała 

background image

rodzina zebrała się przy śniadaniu.

Serce skoczyło jej do gardła na jego widok. Miał na sobie 

lekki,   biały   garnitur   z   tropiku,   który   podkreślał   jego   ciemną 

karnację, natomiast sam Diego wyglądał na zmęczonego. Spojrzał 

na nią, kiedy wchodziła. Wtedy poczuła, że lejąca się sukienka z 

szarej krepy to nie był dobry pomysł. Wydawała się odpowiednia 

na tę okazję, ale teraz czuła się tak, jakby stała przed nim naga. 

Juana ubrana była w prostą, perkalową spódnicę i białą bluzkę, 

señora zaś wybrała spokojny, ciemny strój.

Wzrok   Diega   nie   zdradzał   specjalnego   zainteresowania. 

Przywitał ją w sposób formalny.

Señora Laremos. Jak się czujesz?

Nic się nie zmieniło, to było oczywiste. Dalej ją obwiniał. 

Nienawidził jej. Nosiła w sobie jego dziecko, była tego prawie 

pewna, ale jak mogła mu o tym powiedzieć? Podeszła do stołu, 

szybko usiadła, tak daleko od innych, na ile pozwalał dobry ton.

- Witam w domu, señor - powiedziała opanowana. Tygodnie 

chłodnej   kurtuazji   i   wrogości   odcisnęły   na   niej   swoje   piętno. 

Siedziała   blada   i   cicha,   a   Diego   wydawał   się   poruszony   jej 

wyglądem. Później jednak powróciły wspomnienia. Usidliła go. 

Nie   był   w   stanie   o   tym   zapomnieć.   Najpierw   Sheila,   później 

Melissa.   Sterlingowie   dwukrotnie   gorzko   zakpili   z   honoru 

Laremosów.

background image

Mimo   wszystko   nie   wygląda   najlepiej,   pomyślał.  Señora 

Laremos również zauważyła to szczególne zachowanie swojego 

nie chcianego domownika, ale nie zamierzała zrobić pierwszego 

kroku.   Ta   dziewczyna   była   ich   przekleństwem.   Nawet   służący 

szeptali po kątach, w jak dwuznacznej sytuacji ich przyłapano.

- Jesteśmy już po śniadaniu, Melisso - powiedziała, siląc się 

na   uprzejmość.   -   Ale   jeśli   chcesz,   Carisa   przyniesie   ci   coś   do 

jedzenia.

- Dziękuję, señora, wystarczy mi kawa. - Sięgnęła po srebrny 

dzbanek,   na   próżno   starając   się   opanować   drżenie   rąk.   Juana 

zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Diego dostrzegł reakcję siostry. 

Zaczął sobie wyobrażać, co musiała przejść Melissa. Dotychczas 

myślał tylko o tym, jak się uwolnić od sztucznej intymności, którą 

zmuszony był dzielić z żoną. Teraz zaczął się zastanawiać, jakie 

przyjęcie zgotowali Melissie i uświadomił sobie z przerażeniem, 

że to jego chłód narzucił ton.

-   Schudłaś   -   powiedział   nieoczekiwanie.   -   Nie   dopisuje   ci 

apetyt?

-   Dziękuję,   wszystko   w   porządku,  señor.   -   Przełknęła   łyk 

kawy ze wzrokiem utkwionym w filiżance.

-   Powinnaś   się   położyć,   Melisso   -   powiedziała   z 

zakłopotaniem babka. - Nie wyglądasz najlepiej.

Melissa nie zaprotestowała.

background image

- Jak pani sobie życzy,  señora  - odpowiedziała bezwiednie. 

Wstała   od   stołu   i   nie   spojrzawszy   na   nikogo,   ruszyła   długim, 

wyłożonym dywanami holem do swojego pokoju.

Diego zasępił się. Słuchał z roztargnieniem opowieści babki 

o tym, co się wydarzyło na folwarku podczas jego nieobecności. 

Myślami był z Melissa.

- Od jak dawna jest w takim stanie? - przerwał nagle.

Juana już otwierała usta, ale babka uciszyła ją.

-   Przecież   przygarnęliśmy   ją   pod   nasz   dach,   pomimo 

okoliczności, w jakich doszło do waszego związku - powiedziała 

wyniośle. - Ona widać woli swoje towarzystwo.

- Przepraszam - przerwała Juana, gwałtownie wstała od stołu 

i z gniewną dezaprobatą na twarzy znikła za drzwiami.

Diego dopił kawę i poszedł do pokoju Melissy. Ale kiedy 

zbliżał się do drzwi, zawahał się. Sytuacja była napięta. Nie chciał 

jej zaostrzać. Cofnął rękę z klamki. Będzie jeszcze wiele okazji, 

żeby z nią porozmawiać, pomyślał.

Interesy zaprzątnęły go bez reszty. Melissa widywała go w 

przelocie, kiedy właśnie wychodził albo szykował się do wyjścia. 

Nie zbliżał się do niej, a jeśli już, to po to, żeby zapytać, jak się 

czuje,   albo   ukłonić   się   i   odejść.   Przez   cały   dzień   siedziała   w 

pokoju   i   popatrywała   przez   okno.   Tace   z   posiłkami   przynosiła 

Carisa. Nawet ciąża wydawała się czymś nierzeczywistym, mimo 

background image

że zdawała sobie sprawę, iż prędzej czy później będzie musiała 

zobaczyć się z lekarzem.

Kiedy Diego zdecydował się ją odwiedzić, za oknem szalała 

ulewa.   Zagnał   właśnie   bydło   i   wyglądał   na   zmęczonego.   W 

ciemnych,   szerokich   spodniach   i   rozchełstanej   białej   koszuli,   z 

kropelkami deszczu na mokrych włosach wyglądał jak klasyczny 

Latynos, męski i bosko ponętny.

- Czy nie możesz choć trochę pobyć z nami? - spytał bez 

ogródek. - Moja babka uważa, że mocno przesadzasz w swojej 

niechęci.

-   Ona   mnie   nienawidzi   -   odpowiedziała   mechanicznie,   ze 

wzrokiem utkwionym w mroku za szybą. - Ty też.

- Oczekiwałaś, że odnajdziesz we mnie czułego małżonka po 

tym wszystkim, co się stało? - Twarz Diega stężała.

- Nie wiem, na co liczyłam. Żyłam marzeniami. Spełniły się, 

a ja zrozumiałam, że rzeczywistość lubi okłamywać. Lepiej by się 

stało,   gdybym   wyjechała   do   Ameryki.   Nie   powinnam   się 

zgodzić... Powinnam cię powstrzymać.

Poczuł przypływ ślepego gniewu.

-   Powstrzymać   mnie?   -   Jego   tubalny   głos   zadźwięczał   w 

ciszy pokoju. - Przecież to był twój cholerny plan!

Podniosła oczy.

-   Ale   to   ty   się   zapomniałeś   -   powiedziała   cicho   tonem 

background image

przygany. - Nie musiałeś kochać się ze mną.

Tego było za wiele. Zaczął w szale wściekłości wyrzucać z 

siebie   bezładnie   hiszpańskie   słowa,   jakby   zabrakło   mu 

angielskich.

- Już dobrze - powiedziała, wstając niepewnie. - W porządku, 

to   była   moja   wina,   wyłącznie   moja.   Chciałam   cię   usidlić   i 

powiodło   się,   a   teraz   obydwoje   płacimy   za   moje   błędy.   -   Jej 

przezroczyste oczy prosiły o litość, ale nie znalazły zrozumienia. - 

Nie potrafię nawet wypowiedzieć, jak strasznie mi przykro, jak 

bardzo cię błagam o wybaczenie. Ale zrozum, Diego, nie mamy 

szans na rozwód. Musimy jakoś ułożyć sobie życie.

- Naprawdę tak myślisz? - spytał unosząc głowę.

Zbliżyła się do niego, w ostatnim desperackim wysiłku, aby 

przełamać   dzielący   ich   dystans.   Łagodne   oczy   szukały   jego 

wzroku.   Wyglądała   młodo   i   bardzo   pociągająco,   rozbrajała   go, 

była   coraz   bliżej,   czuł   zapach   perfum   i   ciepło   jej   ciała.   Nagle 

zawirowały wspomnienia i poczuł, że słabnie.

Wyczuła, że w jakiś sposób staje się jej uległy. Dodało jej to 

odwagi.   Wyciągnęła   ręce,   położyła   mu   na   piersi,   czując   chłód 

skóry i miękką plątaninę włosów, kryjącą mocne mięśnie.

- Diego, jesteśmy mężem i żoną - wyszeptała.

Odrzucił głowę i zesztywniał. Nie, powiedział w duchu, nie 

omota go po raz drugi.

background image

-   Za   każdym   razem,   kiedy   mnie   pani   dotyka,  señora 

Laremos,   czuję   wstręt   -   powiedział   lodowato.   -   Wolałbym   do 

końca   życia   sypiać   sam,   niż   dzielić   z   tobą   łoże.   Jesteś 

odpychająca.

Spojrzała na niego oczami zranionej łani. „Wstręt". „Jesteś 

odpychająca". Nie mogła tego słuchać dłużej. Łzy stanęły jej w 

oczach. Z grymasem bólu na twarzy rzuciła się do drzwi, które 

zostawił   uchylone,   biegła   korytarzem   z   rozwianymi   włosami. 

Kiedy przemykała w stronę drzwi wyjściowych, czuła na sobie 

spojrzenia kobiet obserwujących ją bacznie z bawialni.

Dom był piętrowy, położony na skarpie, z szerokim gankiem. 

Wyrosły przed nią kamienne schody wiodące w dół. Ślepa od łez, 

w strugach deszczu, straciła równowagę. Kiedy runęła głową w 

dół,   w   ciemność,   nie   czuła   ulewy   ani   bólu.   Tępe   uderzenie 

wstrząsnęło   nią.   Gdzieś   w   oddali   męski   głos   złorzeczył   i 

przeklinał, zdawało się, że już poza zasięgiem jej świadomości.

Doszła do siebie w szpitalu, otoczona postaciami w białych 

fartuchach.   Dyżurny   lekarz   był   Amerykaninem,   młodym, 

jasnowłosym, o niebieskich oczach i przyjaznym uśmiechu.

-   No,   nareszcie   -   powiedział   łagodnie,   kiedy   drgnęła   i 

otworzyła oczy. - Lekki wstrząs, byliśmy o włos od poronienia.

- Jestem w ciąży? - spytała sennie.

-   Gdzieś   od   dwóch   i   pół   miesiąca   -   przytaknął.   -   Miła 

background image

niespodzianka?

- Chciałabym, żeby tak było - westchnęła. - Niech pan nie 

mówi o tym mężowi, zgoda? Wystarczająco wiele nerwów już go 

to   kosztowało   -   dodała,   dobrze   odgrywając   swoją   rolę   przed 

młodym   mężczyzną.   Nie   chciała,   aby   Diego   dowiedział   się   o 

dziecku.

-   Przykro   mi,   ale   musiałem   go   uprzedzić,   że   ciąża   jest 

zagrożona   -   powiedział   przepraszająco.   –   Kiedy   tu   panią 

przywieziono, była pani w bardzo złym stanie. To prawdziwy cud, 

że nie straciła pani dziecka, i mimo wszystko chciałbym, aby na 

wszelki wypadek przeszła pani serię badań.

Wybuchnęła płaczem. Wszystko powróciło: jej małżeństwo 

na siłę, nienawiść jego rodziny, jego nienawiść.

- Nie chcę, aby się dowiedział, że dziecko zostało uratowane 

- błagała. - Zaklinam pana, nie wolno panu powiedzieć mu o tym, 

nie   wolno!   Nie   mogę   tu   zostać,   nie   mogę   urodzić   dziecka 

otoczona   murem   nienawiści.   Zabiorą   mi   je   i   nigdy   już   go   nie 

zobaczę. Nie zdaje sobie pan sprawy, jak oni nienawidzą mnie i 

mojej rodziny.

- Przecież nie mogę go okłamać - westchnął ciężko.

- Nie wymagam tego od pana - powiedziała. - Jeśli rano będę 

mogła opuścić szpital, a pan nie będzie z nim rozmawiał, powiem 

mu, że dziecka nie udało się uratować.

background image

- Przecież nie mogę go okłamać - powtórzył lekarz.

Wzięła głęboki oddech. Teraz poczuła ból.

- Ale może pan z nim nie rozmawiać?

- Postaram się być dla niego nieuchwytny - obiecał. - Ale 

jeśli mnie spyta, będę musiał powiedzieć mu całą prawdę. To mój 

obowiązek.

- Czy wyznanie pacjenta, tak jak spowiedź, nie jest otoczone 

tajemnicą? - zapytała z gorzkim uśmiechem.

- Jest, ale kłamstwo to co innego. Zresztą nie potrafię udawać 

- powiedział. - Łatwo mnie przejrzy.

- W porządku - wyszeptała. - Mniejsza o to.

Zawahał   się   przez   sekundę.   Potem   pochylił   się   nad   nią, 

zbadał głowę. Mocno zabolała. Po kilku minutach przyniósł coś 

na uśmierzenie bólu i kazał przewieźć ją do separatki z całonocną 

opieką.

Zastanawiała się, czy Diego przyjdzie ją odwiedzić. Później 

pogrążona w półśnie, zobaczyła go przy łóżku. Głos Diega był 

dziwnie matowy.

- Jak się czujesz? - spytał.

-   Powiedzieli   mi,   że   wyjdę   z   tego   cało   -   odpowiedziała, 

odwracając od niego głowę.

Zanurzył  ręce   głęboko   w   kieszeniach   i   popatrzył  na   nią   z 

przeraźliwym smutkiem w oczach, smutkiem, którego jeszcze nie 

background image

znała.

- Tak mi przykro... z powodu dziecka - powiedział sztywno. - 

Jedna z sióstr powiedziała, że lekarz, który się tobą opiekuje... 

wspominał, iż w czasie upadku doznałaś ciężkich obrażeń. Nie 

zdawałem sobie sprawy, że w grę wchodzi dziecko - dodał powoli.

- Nie musisz się o nie więcej kłopotać - powiedziała głucho. - 

Oszczędzę ci kolejnej pułapki. Nienawidziłbyś myśli, że dziecko 

dodatkowo wiąże cię ze mną.

Wpatrywał się w nią w milczeniu. Usidliła go, to była jej 

wina,   ale   żal   mu   było   dziecka,   czuł   się   za   to   odpowiedzialny. 

Spojrzał z politowaniem na jej blade rysy, na podrapaną twarz. 

Zmieniła się nie do poznania. Postarzała się o lata.

Zamyślił   się.   Czyż   ona   sama   nie   ściągnęła   na   siebie   tego 

wszystkiego? Pragnęła go poślubić, ale nie wzięła pod uwagę jego 

uczuć. Zmusiła go do ożenku, o rozwodzie nie może być mowy. 

Żal nie wygasł i trudno było przypuszczać, że zdobędzie się na to, 

aby jej wybaczyć. Ale teraz przez jakiś czas będzie musiał się nią 

opiekować. W porządku, jutro coś wymyśli. Może wyśle ją na 

Barbados, do swojej posiadłości. Niech tam wydobrzeje.

Nie   mógł   zasnąć,   zastanawiał  się,   co  robić  dalej.   A  kiedy 

poszedł ją zobaczyć, okazało się, że to ona sama rozwiązała jego 

problemy. Znikła...

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Melissa   otworzyła   oczy   i   zaraz   je   zamknęła.   Poruszyła 

gwałtownie głową, aby móc na niego spojrzeć. Zatrzymała wzrok 

na twarzy Diega i nagle ze wzdrygnięciem przymknęła powieki. 

Wyprostował się i odwrócił, aby przywołać pielęgniarkę. Kiedy 

wychodził z pokoju, myślał o tym, że wyraz jej twarzy świadczy 

nie o tym, że przebudziła się z koszmarnego snu, lecz przeciwnie: 

że obudziła się w koszmarze.

Kiedy oczy Melissy otworzyły się znowu, stał przed nią cień 

w   ostrej   bieli   i   sprawdzał   coś   fachowo,   używając   czegoś 

nieprzyjemnie zimnego i metalowego.

- W porządku - mruknął męski głos - bardzo dobrze. Wraca 

do siebie - zwrócił się do ubranej na biało kobiety, która stała za 

nim.

Melissa próbowała unieść rękę.

- Pro...sze - jej głos brzmiał ochryple i obco. - Muszę jechać 

do domu.

-   Obawiam   się,   że   jeszcze   nie   w   tej   chwili   -   powiedział 

uprzejmie, z uśmiechem.

Oblizała wargi. Były wyschnięte.

- Matthew - wyszeptała - mój chłopczyk. U sąsiadki. Oni nie 

wiedzą...

- Proszę odpoczywać, pani Laremos. Ma pani za sobą ciężką 

background image

noc... - Lekarz zawahał się.

-   Niech   pan   tak   do   mnie   nie   mówi!   -   zaprotestowała.   - 

Nazywam się Melissa Sterling.

Lekarz chciał dodać, że jej mąż stoi właśnie za drzwiami, ale 

wyraz   twarzy   pacjentki   powstrzymał   go.   Powiedział   coś   do 

pielęgniarki i szybko wyszedł do holu.

Diego przechadzał się tam i z powrotem i palił jak smok.

- Jak się czuje? - zapytał bez wstępów.

- Ciągle jeszcze jest w szoku - powiedział lekarz, opierając 

się o ścianę i zakładając ręce. - Ale jest pewien problem - zawahał 

się, ponieważ wiedział od Diega, że są z Melissa od kilku lat w 

separacji. Nie miał pojęcia, czy ojcem dziecka jest jej mąż, czy 

ktoś inny. Odchrząknął. - Żona martwi się o dziecko. Zdaje się, że 

jest ono u sąsiadki.

Diego poczuł, że sztywnieje. Dziecko. Na chwilę, straszną 

chwilę,   zawładnęła   nim   myśl,   że   było   to   jego   dziecko.   Ale 

przypomniał sobie, że Melissa poroniła i że następna ciąża była 

wykluczona przed jej wyjazdem z farmy. Spali ze sobą tylko raz.

Znaczy to, że Melissa była z innym mężczyzną. I że zaszła w 

ciążę.   Że   nie   on,   Diego,   był   ojcem.   Poczuł   do   niej   wściekłą 

nienawiść.   Zapewne   jej   zemsta   była   usprawiedliwiona.   Prawdę 

powiedziawszy, zmienił życie Melissy w piekło przez krótki czas 

ich małżeństwa. A teraz ona brała rewanż. Zraniła go najmocniej, 

background image

jak tylko się dało.

Musiał   stoczyć   ze   sobą   walkę,   żeby   nie   odwrócić   się   na 

pięcie i nie odejść. Ale rozsądek przeważył. Dziecko nie mogło 

odpowiadać   za   zbieg   okoliczności.   Jest   zapewne   samotne   i 

przerażone.

- Gdyby pan mógł ustalić, gdzie ono jest, zająłbym się nim - 

powiedział sztywno. - Melissa wydobrzeje?

- Myślę, że tak. Najgorsze już za nią. Miała silny krwotok 

wewnętrzny.   Ma   także   poszarpane   ścięgna.   Będzie   się   to   goić 

przynajmniej miesiąc. Musieliśmy usunąć jajnik, ale drugi jest w 

porządku. Może jeszcze mieć dzieci.

Diego   nie   patrzył   na   lekarza.   Patrzył   na   drzwi   do   pokoju 

Melissy.

- Ile lat ma dziecko?

- Nie wiem. Czy to ma znaczenie?

Diego   otrząsnął   się.   To,   o   czym   myślał,   było   mało 

prawdopodobne.   Straciła   dziecko,   które   jej   dał.   Wzięli   ją   do 

szpitala po bolesnym upadku i lekarz powiedział mu wtedy, że 

małe   są   nadzieje   na   donoszenie   ciąży.   Niemożliwe,   żeby 

obydwoje kłamali.

- Postaram się dowiedzieć czegoś o miejscu pobytu dziecka - 

powiedział lekarz do Diega. - Nie ma sensu, żeby pan tu czekał. 

Jutro pacjentka będzie znacznie bardziej przytomna. I wtedy może 

background image

ją pan odwiedzić.

Diego   chciał   mu   powiedzieć,   że   jeśli   Melissa   odzyska 

przytomność, nie będzie chciała widzieć go w ogóle. Ale wzruszył 

jedynie ramionami i skinął głową na znak zgody.

Zostawił numer telefonu w pokoju pielęgniarek i wrócił do 

hotelu.   Był   zadowolony,   że   znajduje   się   w   klimatyzowanym 

apartamencie,   a   nie   w   dusznym   upale   w   Tucson,   gdzie 

opowiadano żartem, że kiedy złoczyńca z pobliskiej Yumy umarł i 

poszedł do piekła, rodzina posłała mu z domu koce.

Jego   myśli   powędrowały   z   powrotem   ku   Melissie   i   jej 

szpitalnemu łóżku i ku wyrazowi jej twarzy, kiedy go zobaczyła. 

Ukryła   się   bardzo   dobrze.   Wykorzystał   wszystkie   swoje 

znajomości   i   kontakty,   wszystkie   pieniądze,   jakie   miał,   aby   ją 

odnaleźć   -   bez   rezultatu.   Zatarła   za   sobą   ślady.   Właściwie 

dlaczego miał jej to za złe ? Traktował ją okrutnie, a ona była 

zaledwie dziewczynką, która go uwielbiała.

Ale   Diego   rozmyślał   o  dziecku  z   trudną   do  pohamowania 

wściekłością. Byli ciągle małżeństwem i mimo niewierności nie 

mogło być mowy o rozwodzie. Melissa, katoliczka, odrzuciłaby 

takie rozwiązanie, podobnie jak on.

Wyrwał   go   z   tych   rozmyślań   nagły   dzwonek   telefonu. 

Telefonował lekarz, któremu udało się ustalić nazwisko i adres 

sąsiadki, opiekującej się synem Melissy.

background image

Po   godzinie   wchodził   do   przyjemnego   salonu   w   domu 

Henrietty Grady na tej samej ulicy, przy której według informacji 

szpitala mieszkała także Melissa.

-   Taka   słodka   dziewczyna   -   powiedziała   pani   Grady.   -   I 

Matthew bardzo grzeczny. Nie mam własnych dzieci, wie pan, 

Melissa i Matthew właściwie mnie zaadoptowali.

- Jestem przekonany, że pani przyjaźń ma ogromne znaczenie 

dla Melissy - odrzekł, nie chcąc wchodzić w szczegóły na temat 

małżeństwa. - Chłopiec...

- Oto on. Jak się masz, dziecinko?

Diego   urwał   na   widok   zadbanego   chłopca,   który   zaspany 

wkroczył do salonu w piżamce.

-   Wszystko   w   porządku,   babciu   Grady   -   powiedział, 

wdrapując   się   na   jej   kolana   i   patrząc   na   wysokiego,   ciemnego 

mężczyznę z wyraźnym zaciekawieniem.

- Kto ty jesteś? - zapytał.

Diego patrzył na niego z zimnym gniewem. Kimkolwiek był 

kochanek Melissy, musiał mieć w sobie trochę krwi hiszpańskiej. 

Chłopiec miał ciemnoblond włosy, oliwkową cerę i brązowe oczy. 

Był   czarującym   dzieckiem   ze   szczupłą,   ciemną,   śmiejącą   się 

buzią. Wyglądał na cztery latka. Znaczyło to, że wierność Melissy 

trwała zaledwie tygodnie, może miesiące, zanim pojawił się inny 

mężczyzna.

background image

- Jestem Matthew - powiedział do Diega. - Moja mamusia 

wyjechała. Jesteś moim tatą?

Diego nie był pewien, czy potrafi się odezwać.

- Jestem mężem twojej mamy - powiedział krótko. - Twoja 

mama wyzdrowieje. Jest lekko ranna. Wkrótce wróci do domu.

- Dokąd pójdzie Matt? - zapytał grzecznie chłopiec.

Diego   westchnął.   Nie   przypuszczał,   że   wypadek   Melissy 

wpłynie   tak   bardzo   na   jego   własne   życie.   Był   za   nią 

odpowiedzialny, dopóki Melissa nie wydobrzeje, podobnie jak był 

odpowiedzialny za dziecko. To była kwestia honoru i chociaż jego 

własny ucierpiał bardzo w przeszłości, honor był ciągle częścią 

jego osobowości.

-   Ty   i   twoja   mama   zamieszkacie   ze   mną   -   powiedział 

sztywno - ale tymczasem będziesz mógł zostać tutaj. - Zwrócił się 

do   pani   Grady:   -   Czy   możemy   tak   się   umówić?   Będę   musiał 

spędzić sporo czasu w szpitalu, zanim zdołam przywieźć Melissę 

do   domu,   a   nie   ma   sensu   przenosić   go   z   miejsca   na   miejsce 

częściej niż trzeba.

- Oczywiście - powiedziała pani Grady bez sprzeciwu.

- Zostawię pani numer telefonu w moim hotelu i w szpitalu 

na wypadek, gdyby mnie pani potrzebowała. - Wyjął książeczkę 

czekową. - Proszę nie oponować - powiedział spostrzegłszy, że 

waha   się,   czy   przyjąć   pieniądze.   -   Gdyby   nie   pani,   Melissa   z 

background image

pewnością   musiałaby   wynająć   opiekunkę   do   dziecka.   Dlatego 

nalegam, aby pozwoliła pani sobie zapłacić.

- Zrobiłabym to tak czy owak - powiedziała.

- Tak, czułem to. - Uśmiechnął się i wypisał czek.

- Czy Matt będzie mieszkać z tobą i mamą? - spytał Matthew 

spokojnie, zrezygnowanym tonem.

Diego podniósł wzrok.

- Tak - powiedział oschle. - Przez jakiś czas.

- Moja mamusia będzie za mną tęsknić, jeśli jest chora. Czy 

mogę ją odwiedzić?

Ciemne, pełne łez oczy dziecka budziły wzruszenie. Diego 

całe lata uczył się ukrywać emocje. A mimo to ciągle miał z tym 

problemy, zwłaszcza w takich chwilach.

- Doktor opiekuje się twoją matką bardzo starannie. Niedługo 

będziesz mógł ją odwiedzić. Obiecuję.

- Kocham mamę  - powiedział Matthew. – Chodzi ze mną 

wszędzie i kupuje mi lody. I pozwala mi spać ze sobą, kiedy się 

boję.

Pani   Grady   spostrzegła,   że   twarz   Diega   stała   się   jeszcze 

bardziej obca niż przedtem. Jak to możliwe, że Melissa wyszła za 

mąż za takiego zimnego typa, człowieka, którego nie wzruszały 

nawet łzy własnego dziecka?

- Słuchaj, przecież jest film rysunkowy, a ty zaraz idziesz 

background image

spać - powiedziała pani Grady i szybko włączyła telewizor na film 

z Kubusiem Puchatkiem. Chłopiec rozsiadł się wygodnie w fotelu.

Gracias - powiedział Diego, kiedy chłopiec ukłonił mu się z 

szacunkiem. - Opowiem Melissie o pani dobroci dla jej synka.

Pani   Grady   starała   się   nie   pokazać   po   sobie,   że   ją 

zamurowało.

-   Proszę   mi   wybaczyć,   ale   Matthew   jest   oczywiście   także 

pańskim synkiem?

Wyraz   jego   oczu   sprawił,   że   pożałowała   pytania. 

Odprowadziła go prędko do drzwi, mówiąc coś bez sensu.

-   Mam   nadzieję,   że   z   Melissa   wszystko   będzie   dobrze   - 

powiedziała.

- Tak. Ja też mam taką nadzieję. - Diego odwrócił się, żeby 

jeszcze raz spojrzeć na chłopca, który oglądał telewizję. Nie lubił 

dziecka Melissy. Przyjechał tu ze względu na poczucie obowiązku 

i honor. Czuł się zdradzony raz jeszcze i nie miał pojęcia, jak 

zniesie tego dzieciaka.

Wrócił do szpitala i zatrzymał się przed drzwiami izolatki 

Melissy, przekonując samego siebie, że denerwowanie jej w tej 

chwili   nie   ma   sensu.   Po   chwili   zapukał   i   wkroczył 

bezceremonialnie - wysoki, elegancki, starając się panować nad 

sobą. Melissa prawdopodobnie nie wiedziała, co czuł, kiedy po raz 

pierwszy   zniknęła   ze   szpitala,   ani   w   jaki   sposób   męczyło   go 

background image

poczucie   winy.   Poszukiwał   jej,   i   gdyby   ją   znalazł,   dołożyłby 

wszelkich starań, aby małżeństwo funkcjonowało normalnie. Ze 

względu   na   honor   rodziny   postarałby   się   ją   przekonać,   iż   jest 

nadzwyczaj   zadowolony.   A   potem   mieliby   więcej   dzieci   i 

znaleźliby   jakiś   sposób   na   wspólne   życie.   Ale   wszystko   to 

mieściło się w sferze przypuszczeń, a teraz był tu i musiał stawić 

czoło przyszłości.

Jednego   był   pewien   -   nigdy   więcej   nie   będzie   jej   mógł 

zaufać.   Miłość   to   słowo,   którego   nie   znał.   Zbliżył   się   do   tego 

stanu, zanim Melissa zmusiła go do nie chcianego małżeństwa. 

Ale unicestwiła to delikatne uczucie w zarodku, a on uodpornił się 

przez lata na kobiece kłamstwa. Ale w jaki sposób ma teraz ukryć 

swoją wzgardę i złość, kiedy Matthew każdego dnia będzie mu 

przypominać zdradę?

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Melissa   patrzyła   na   Diega,   który   stał   w   drzwiach.   Była 

oszołomiona środkami znieczulającymi, ale nic nie mogło osłabić 

jej reakcji na pierwsze od pięciu lat spotkanie z mężem.

Wiele   lat   temu   tęskniła   do   niego.   Ale   wspomnienie 

obojętności   oraz   nienawiści   jego   rodziny   zabiły   w   jej   sercu   to 

uczucie.   Wydoroślała.   Była   bezradna,   nie   mogła   ryzykować 

ujawnienia prawdy o chłopczyku, bo wiedziała bardzo dobrze, że 

Diego odrzuci ją bezlitośnie. Raz już to zrobił.

Otworzyła oczy raz jeszcze - był teraz bliżej, a twarz miał 

nieprzeniknioną   jak   zawsze.   Poczuła   zapach   wody   kolońskiej. 

Przeszył   ją   dreszcz.   Pamiętała   czysty   aromat   perfum   oraz 

zachwycający   dotyk   jego   twardych   ust.   Wąsy   wyglądały   obco, 

były bardzo czarne i gęste, podobnie jak pofalowana, starannie 

utrzymana fryzura nad ciemną twarzą. Był starszy, to prawda i 

nawet trochę bardziej muskularny. Ale to był Diego.

- Melissa - wypowiedział śpiewnie jej imię.

- Diego.

- Jak się czujesz?

Zastanawiała   się,   jak   go   odnaleźli,   dlaczego   się   z   nim 

skontaktowali. Dotknęła czoła, starając się coś sobie przypomnieć.

- To był wypadek lotniczy - wyszeptała.

- Postaraj się nie myśleć o tym teraz. - Stał nad nią, trzymając 

background image

ręce głęboko w kieszeniach.

I nagle przypomniała sobie:

- Matthew, och nie, Matthew!

- Ostrożnie - powiedział miękko i pomógł jej oprzeć się na 

poduszkach. - Twój syn ma się bardzo dobrze, odwiedziłem go. - 

Patrzyła nań wyczekująco. Ale on nie powiedział o dziecku nic 

więcej.

-   Poprosiłem   panią   Grady,   żeby   został   u   niej,   dopóki   nie 

poczujesz się na tyle dobrze, aby stąd wyjść.

- To bardzo uprzejmie z twojej strony - powiedziała.

- Będziesz niezdolna do pracy przez sześć tygodni. A pani 

Grady przypuszcza, że masz poważne kłopoty finansowe.

Zamknęła oczy, ponieważ naszła ją fala mdłości.

- Na wiosnę miałam zapalenie płuc. Zostałam z rachunkami...

- Czy pani mnie słyszy, pani Laremos? - zapytał, akcentując 

starannie   nazwisko   małżeńskie,   o   którym   wiedział,   że   go 

nienawidzi. - Jest pani niezdolna do pracy. I dopóty tak będzie, 

wraz z dzieckiem pozostanie pani ze mną.

- Nie. - Otwarła oczy.

- To już postanowione - powiedział lekceważącym tonem.

-   Nie   pojadę   do   Gwatemali,   Diego   -   powiedziała   z 

nieoczekiwaną mocą. Dawniej mu się nie sprzeciwiała. Podniósł 

głowę, patrząc na nią z góry.

background image

- Do Chicago, nie do Gwatemali - odparł spokojnie. - Stan 

spoczynku,   w   który   przeszedłem,   wycofując   się   z   dawnej 

działalności, zaczyna mnie nudzić. - Wzruszył ramionami. - Nie 

potrzebuję tak bardzo pieniędzy, ale Apollo Blain zaoferował mi 

pracę konsultanta i mam już mieszkanie w Chicago.

Apollo.   To   było   znajome   imię.   Pamiętała   najemników,   z 

którymi Diego związał się w swoim czasie.

- On miał kłopoty, był na bakier z prawem...

-   Nie,   to   już   przeszłość.   Bronił   go   J.D.Brettman   i   wygrał 

sprawę. Apollo prowadzi teraz swój własny biznes i większość 

grupy   pracuje   dla   niego..   Jest   ostatnim   kawalerem   z   tego 

towarzystwa. Pozostali się pożenili. Nawet Koszula.

- Koszula ożenił się? - Przełknęła ślinę.

- Z wdową sekutnicą. Nie do wiary, prawda? Trzy lata temu 

jeździłem do Teksasu na ślub.

-   Bardzo   się   cieszę   -   powiedziała   w   napięciu.   -   Miło 

wiedzieć, że pewni ludzie patrzą na małżeństwo jak na szczęśliwy 

finał, a nie jak na pewną śmierć.

Jego oczy zwęziły się i znieruchomiały.

- Oglądanie się w przeszłość niczego nie załatwi - powiedział 

w   końcu.   -  Obydwoje   musimy   się   od   niej   oderwać.   Nie   mogę 

opuścić   cię   w   takiej   chwili,   a   pani   Grady   raczej   nie   będzie   w 

stanie zajmować się tobą i dbać o twego syna.

background image

Zwróciła uwagę na akcent, z jakim mówił o Matthew. Musiał 

być przekonany, że go zdradziła. A ona nie miała innego wyjścia, 

jak tylko utrzymywać go w tym przekonaniu.

- A ty jesteś w stanie?

- To kwestia honoru - powiedział sucho.

- Oczywiście, honoru - rzuciła ze znużeniem i poruszyła się, 

czując rwący ból. - Mam nadzieję, że potrafię wpoić dziecku, że 

honor i duma nie są tak ważne, jak współczucie i miłość.

- Kim jest jego ojciec, Melisso? - spytał ostro. Nie chciał o to 

pytać,   ale   słowa   same   utorowały   sobie   drogę.   -   Czyje   jest   to 

dziecko?

- To moje dziecko - powiedziała z oburzeniem. - Kiedy mnie 

odtrąciłeś,   straciłeś   wszelkie   prawa   do   narzucania   mi 

czegokolwiek. Nic ci do tego, kto jest jego ojcem. Nie chciałeś 

mnie, być może zechciał mnie ktoś inny. - Odwróciła głowę.

Zagotowało się w nim, ale nie odpowiedział. Uderzyła w jego 

najsłabszy punkt.

-   Nie   można   zmienić   tego,   co   się   stało   -   powiedział   raz 

jeszcze i popatrzył przez okno.

Melissa nie potrafiła opanować emocji, które wywołał w niej 

ten łagodny, brzmiący z hiszpańska głos. Nie mogła  zaspokoić 

dręczącego ją ciągle głodu jego miłości. Ale nie dała tego po sobie 

poznać.

background image

-   Dlaczego   skontaktowali   się   z   tobą?   -   Patrzyła   na   jego 

delikatne dłonie.

- Miałaś w portfelu metrykę ślubu. To dziwne, że nosiłaś ją 

przy   sobie.   Nienawidziłaś   mnie   przecież   w   chwili   wyjazdu   z 

Gwatemali.

- W takim samym stopniu, jak ty nienawidziłeś mnie, Diego - 

powiedziała zmęczona.

Jego   serce   zareagowało   na   dźwięk   imienia   w   jej   ustach. 

Wyszeptała je tamtego deszczowego popołudnia w górach, potem 

wyjęczała je, a jeszcze później wykrzyczała.

-   Tak   przynajmniej   to   wyglądało,   prawda?   -   powiedział   i 

odwrócił się poirytowany. - Niemniej jednak starałem się odnaleźć 

cię - rzekł twardo - ale nie po to, aby ci pomóc.

-   Nie   sądziłam,   że   będziesz   mnie   szukać.   Nie 

przypuszczałam,   żeby   obchodziło   cię   to,   iż   wyjechałam,   skoro 

straciłam dziecko - powiedziała, brnąc dalej w kłamstwo. - A to 

było jedyne, co miało dla ciebie jakąkolwiek wartość w naszym 

małżeństwie.

Odwrócił   głowę.   Nie   powiedział   jej   całej   prawdy   o 

spustoszeniu, jakie spowodowało w nim jej odejście.

-   Byłaś   moją   żoną   -   powiedział   lekceważąco.   -   Byłem   za 

ciebie odpowiedzialny.

-   Tak   -   zgodziła   się.   -   Tylko   to.   Niemiły   obowiązek.   - 

background image

Skrzywiła   się,   walcząc   z   bólem,   ponieważ   działanie   zastrzyku 

powoli mijało. Jej łagodne, szare oczy szukały twarzy Diega. - 

Nigdy mnie nie chciałeś inaczej, jak tylko w jeden sposób. A po 

ślubie nawet i tego nie.

To nie była prawda. Nie mogła wiedzieć, jak musiał ze sobą 

walczyć, aby trzymać się z dala od jej sypialni. Podniecała go 

nawet   teraz.   Ale  zmusił   się   do  zachowania   dystansu.  Obcość  i 

kąśliwe uwagi były częścią gry, która miała trzymać Melissę z 

dala   od   jego   serca.   Zawsze   był   samotny   i   wolny.   Miłość   była 

rodzajem więzienia, niewoli. Nie chciał tego. Nawet małżeństwo 

nie zmieniło jego poglądów. Przynajmniej nie na początku.

- Wolność była dla mnie rodzajem religii - powiedział. - Nie 

przewidziałem, że pewnego dnia będę musiał z niej zrezygnować. 

Małżeństwa nigdy nie uważałem za stan pożądany.

- Nauczyłam się tego - odparła i skrzywiła się, opierając na 

poduszce. - Co oni mi zrobili? Niczego mi nie mówią.

- Operowali cię, żeby zatamować krwotok wewnętrzny. - Stał 

nad nią z lekko pochyloną głową. - Masz też poszarpane ścięgna 

w nodze i będzie cię to bolało, dopóki się nie zagoi. I jeszcze 

mniejsze obrażenia. Musieli usunąć jeden z jajników, ale lekarz 

mówi, że możesz jeszcze mieć dzieci.

- Nie chcę więcej dzieci. - Zarumieniła się.

-   Nie   ma   wątpliwości,   że   to   jedno,   z   którym  zostawił   cię 

background image

kochanek, wystarczy, prawda?

Chciała   go   uderzyć.   Jej   oczy   dziko   zapłonęły,   wstrzymała 

oddech.

-   Boże,   nienawidzę   cię   -   wysyczała,   a   na   jej   twarzy 

odmalował się nowy grymas bólu.

Zignorował ten atak.

-   Czy   potrzebujesz   środka   przeciwbólowego?   -   zapytał 

niespodziewanie.

Chciała powiedzieć, że nie. Ale nie mogła.

- Zajrzę do pielęgniarki, kiedy będę wychodzić. Muszę zająć 

się ubraniami dla Matthew.

- Zapomniałam. Ubrania Matthew są w wysokiej skrzyni z 

szufladami w moim mieszkaniu.

- A klucz? - spytał.

- W mojej torebce. - Nie chciała Diega w mieszkaniu. Nie 

było tam widocznych śladów przeszłości, ale mógł zauważyć coś, 

co przeoczyła. Ale Matthew był przecież ważniejszy.

Podał jej torebkę, wziął klucze i włożył żałosny, plastykowy 

pulares z powrotem do jej szafki. Obraz jej strojów był również 

przygnębiający.   Zamknął   oczy.   Bolało   go,   że   jest   tak   biedna. 

Diego wiedział o bankructwie ojca Melissy, który wkrótce potem 

umarł.

Mieszkanie,   które   zajmowała   wspólnie   z   Matthew,   było 

background image

równie biedne jak ubrania w szpitalnej szafce. Właścicielka domu 

przyglądała mu  się z podejrzliwością i zaciekawieniem, dopóki 

nie wyjął książeczki czekowej i nie zapytał, ile jest jej winna jego 

żona.

Diego   odnalazł   plastykowy   worek,   w   którym   było   dość 

rzeczy, aby Matthew miał się w co ubierać przez następnych kilka 

dni. Ale już wiedział, że będzie musiał zrobić trochę zakupów. 

Tych   kilka   dziecięcych   szmatek   wyglądało   tak,   jak   gdyby 

pochodziły   z   wyprzedaży   ubrań   ofiarowanych   na   cele 

dobroczynne. 

Zajrzał   do   drugiej   komódki,   żeby   wyjąć   szlafrok   i   trochę 

bielizny   Melissy,   ale   zatrzymał   się,   znalazłszy   tam   małą 

fotografię. Wziął ją delikatnie do rąk. Było to jego zdjęcie, to, 

które Melissa zrobiła mu wiele lat temu. Siedział na jednym ze 

swoich ogierów. Miał na głowie panamę, ubrany był w ciemne 

spodnie   i   białą   rozpiętą   koszulę.   Widać   było   pod   nią   brązową 

pierś i mech czarnych włosów. Uśmiechał się do niej pochylony 

nad końskim karkiem i gładził falującą grzywę. Na odwrocie było 

napisane: Diego, okolice Atitlan. Brakowało daty, ale fotografia 

była zniszczona i pognieciona, jak gdyby Melissa nosiła ją bez 

przerwy ze sobą. Pamiętał dzień, w którym została zrobiona. Było 

to tuż przed ich spotkaniem w ruinach Majów.

Włożył   ją   powoli   pod   szlafrok   i   znalazł   jeszcze   coś. 

background image

Książeczkę z powkładanymi między kartki kwiatami i skrawkami 

papieru   oraz   srebrną,   cienką   zakładkę.   Rozpoznał   niektóre 

pamiątki. Kwiatki dawał jej od czasu do czasu, zrywając je po 

drodze, kiedy spacerowali razem po polach. Na kawałkach papieru 

gryzmolił   dla   niej   różne   rzeczy,   zwłaszcza   hiszpańskie   słowa, 

których starała się nauczyć. Zakładkę do książki podarował jej na 

osiemnaste urodziny.

Zmarszczył   brwi.   Dlaczego   przechowywała   te   przedmioty 

tyle   lat?   Położył   je   z   powrotem   tam,   gdzie   były   i   przykrył 

delikatnie   sukienką,   zostawiając   szufladę   w   takim   porządku,   w 

jakim ją zastał. Starał się nie myśleć o tym znalezisku.

Na   zakupy   wybrał   się   następnego   ranka.   Znał   wymiary 

Melissy,   ale   musiał   zatelefonować   do   pani   Grady   w   sprawie 

rozmiarów Matthew. Nie czuł się najlepiej, kupując ubranka dla 

dziecka innego mężczyzny, ale podszedł w końcu także do stoiska 

z zabawkami.

Twarz   Matthew,   kiedy   położył   pakunki   na   sofie   w 

mieszkaniu   pani   Grady,   wyrażała   wielką   radość.   Diego 

uśmiechnął   się   bezradnie,   kiedy   chłopiec   z   nie   ukrywanym 

szczęściem wydobywał klocki i zabawki elektryczne oraz małego, 

zdalnie sterowanego robota.

- On ma tak mało rzeczy. A to, co ma, jest takie skromne - 

westchnęła   pani   Grady,   przyglądając   się   z   uśmiechem,   jak 

background image

chłopiec bierze jedną zabawkę po drugiej, siadając w końcu na 

podłodze z małym, skomputeryzowanym misiem, który mówił.

Diego   przyglądał   się   chłopczykowi   i   poczuł   nagle   głęboki 

żal, że za jego sprawą Melissa poroniła. Pamiętał z przerażającą 

jasnością, co jej powiedział tej nocy, zanim wybiegła na deszcz i 

spadła ze schodów w wilgotną ciemność. Dios, czy nigdy tego nie 

zapomni? Odwrócił się.

-   Muszę   iść.   Melissa   potrzebuje   czystej   odzieży.   Wezmę 

sukienki do szpitala.

- Jak ona się czuje?

- Dużo lepiej. Lekarz mówi, że będę mógł zabrać ją do domu 

za   kilka   dni.   -   Spojrzał   na   przysadzistą   kobietę.   -   Matthew 

pojedzie z nami do Chicago. Wiem, że będzie za panią tęsknić. 

Melissa   i   ja   jesteśmy   pani   wdzięczni   za   opiekę,   jaką   go   pani 

otacza.

-   Dziękuję   panu   za   zabawki   -   powiedział   Matthew,   który 

znalazł się nagle u stóp Diega. Wyciągnął ręce, aby mężczyzna go 

podniósł:   był   przyzwyczajony   do   serdeczności   dorosłych.   Ale 

wysoki pan zesztywniał i popatrzył z niechęcią. Matthew cofnął 

się,   a   radość   w   jego   oczach   ustąpiła   miejsca   chwilowej 

niepewności.   Diego   czuł   wzgardę   dla   samego   siebie.   Jak   mógł 

potraktować dziecko z takim chłodem! W czym Matthew zawinił? 

Odwrócił   się   do   drzwi,   unikając   wzroku   pani   Grady,   która 

background image

patrzyła z dezaprobatą. Pożegnał się i szybko wyszedł.

W szpitalu Melissa z pomocą pielęgniarki przymierzyła jedną 

z pastelowych sukienek, które jej przyniósł... Była zachwycona 

różową, z gorsetem i tasiemkami, i pomyślała, że byłaby bardzo 

szczęśliwa, gdyby w przeszłości Diego kupił jej cokolwiek. Ale 

on zrobił to teraz z litości, a nie z miłości.

-   Nie   powinieneś   wydawać   tak   wiele...   -   Sukienka   była   z 

jedwabiu, nie z taniej tkaniny.

Wzruszył ramionami.

- Przez pewien czas będziesz to nosić - powiedział. - Kupiłem 

trochę   rzeczy   dla   twego   syna   -   dodał   niechętnie.   -   I   jakieś 

zabawki.

Łzy napłynęły jej do oczu.

- Dziękuję, że to dla niego zrobiłeś - powiedziała spokojnie. - 

Nie mogłam mu dać zbyt wiele. Nigdy nie miałam pieniędzy na 

zabawki.

Siedziała teraz podparta na łóżku, miała świeżo umyte włosy. 

Loki   spadały   na   zarumienione   policzki.   Jest   urocza,   myślał, 

patrząc   na   nią.   Jej   kształty   i   linie   stały   się   znacznie   bardziej 

kobiece. Oczy zwęziły mu się na widok jej różowych, pełnych 

piersi.

Zarumieniła   się   jeszcze   bardziej   i   chciała   podciągnąć 

prześcieradło, ale jego szczupła, ciemna ręka przeszkodziła temu.

background image

-   Nie   trzeba,   Melisso   -   powiedział   cicho.   -   Zapewne   nie 

sądzisz,   że   chciałbym   w   tych   okolicznościach   cokolwiek   ci 

sugerować?

Zmieniła pozycję.

- Nie, oczywiście, że nie. - Westchnęła. - Nie spodziewałam 

się,   że   kupisz   mi   nowe   sukienki   -   powiedziała   z   nadzieją,   że 

zmieni temat. Nie lubiła tego typu spojrzeń. - Nie mogłeś u mnie 

żadnych   znaleźć?   -   I   przypomniała   sobie   nagle   z   bólem,   co 

znajdowało się w szufladzie pod sukienkami.

- Jeden rzut oka na rzeczy w komódce przekonał mnie, że nie 

nadają   się   do   niczego   -   powiedział   niedbale.   -   A   te   ci   się   nie 

podobają?

- Są bardzo piękne - rzuciła. Były z jedwabiu, a mogła sobie 

pozwolić zaledwie na bawełnę. Oczywiście, podobały jej się, ale 

skąd ten gest?

-   Czy   tak   jest   od   twego   przyjazdu   do   Ameryki?   -   spytał, 

patrząc na nią. - Miałaś trudności?

Nie lubiła takich pytań. Patrzyła na swoje złożone ręce.

- Pieniądze to nie wszystko - powiedziała.

- Ale ich brak - owszem - odparł i wstał z fotela, patrząc 

zamyślonymi oczami. - A ojciec chłopca nie mógł ci pomóc?

Zacisnęła zęby. To było nie do zniesienia.

- Nie, nie można go było niepokoić - powiedziała zwięźle. - 

background image

A   ty   nie   musisz   być  taki   obłudny   i   oskarżycielska   Diego.   Nie 

sądziłam   ani   przez   moment,   że   spędziłeś   ostatnie   pięć   lat   bez 

kobiety.

Nie odpowiedział.

- Czy Matthew widział swego ojca? - zapytał z naciskiem.

Nie miała odwagi odpowiedzieć.

-   Zdaję   sobie   sprawę,   że   nie   lubisz   Matthew,   ale   mam 

nadzieję, że nie zamierzasz wyładowywać na nim swojej złości.

Popatrzył na nią.

- Myślisz, że mógłbym tak potraktować dziecko?

- Sama byłam prawie dzieckiem - przypomniała.

- Ty i ta twoja pełna jadu rodzina traktowaliście mnie w taki 

sposób bez skrupułów.

-   Tak   -   przyznał   nad   wyraz   uprzejmie.   Włożył   ręce   do 

kieszeni i popatrzył na nią z uwagą. - Moja babka zupełnie się 

załamała,   kiedy   zniknęłaś.   Powiedziała   mi   wtedy,   jak   byłaś 

traktowana. Było to dla mnie coś w rodzaju szoku.

Zanim   Melissa   mogła   zareagować   na   jego   nieoczekiwane 

wyznanie,  drzwi  otworzyły się i  weszła  pielęgniarka  z  kolacją. 

Uśmiechnęła się do Diega i postawiła tacę przed Melissa.

- Jesz tak mało - powiedział Diego, kiedy ledwo co skubnęła.

Siedział z wdziękiem koło okna, trzymając nogę na nodze. 

Był bardzo latynoamerykański i nieskazitelnie ubrany, jak zawsze. 

background image

Musiała   oderwać   wzrok,   zanim   wyraz   jej   twarzy   mógłby   mu 

zdradzić, jak bardzo jest dla niej ciągle atrakcyjny.

- Nie jestem zbyt głodna.

-   Nie   zjadłabyś   porządnego   steku   z   grzybami   i   cebulką, 

chiquita?   -   spytał   z   miłym   spojrzeniem,   pierwszym   od   chwili, 

kiedy zobaczyła go w tym pokoju. - I frytek, i chleba?

- Stop - jęknęła.

- Myślę, że to jedzenie nie jest zbyt atrakcyjne. Kiedy stąd 

wyjdziesz, zadbam, abyś jadła, co należy. - Uśmiechnął się.

- Mam pracę - zaczęła.

-   Której   nie   będziesz   mogła   wykonywać,   dopóki   nie 

poczujesz się całkiem dobrze - przypomniał. - Porozmawiam z 

twoim pracodawcą.

- To nic nie pomoże. Nie mogą pozwolić sobie na trzymanie 

miejsca przez sześć tygodni. - Westchnęła.

- Nie ma nikogo, kto mógłby cię zastąpić?

-   Jest.   -   Pomyślała   o   swoim   młodym,   pełnym  entuzjazmu 

asystencie.

- Nie będzie więc problemu.

Popatrzyła na niego, wypijając ostatni łyk mleka.

-   Nie   zgodzę   się,   żebyś   mnie   zabrał   -   powiedziała.   - 

Wdzięczna ci jestem za pomoc, ale nie chcę już być twoją żoną.

- Ja też tego nie chcę, Melisso - powiedział lekceważącym 

background image

tonem, siląc się na obojętność. - Ale na razie nie mamy wyjścia. A 

co do rozwodu - wzruszył ramionami - nie wchodzi w grę. Ale 

możemy  żyć w separacji lub może  uda się znaleźć jakieś inne 

rozwiązanie, kiedy będziesz już zdrowa. Oczywiście zaopiekuję 

się tobą i dzieckiem.

- To nie Gwatemala. W Ameryce kobiety mają takie same 

prawa jak mężczyźni. Nie jesteśmy niczyją własnością. W pełni 

odpowiadam za Matthew i siebie. Mogę zarobić.

Jego ciemne brwi uniosły się nieco.

- Rzeczywiście? I dlatego znalazłem cię w skrajnej biedzie 

wraz z dzieckiem, które nosi używane ubranka i nie ma ani jednej 

nowej zabawki?

Zapragnęła nagle wyskoczyć z łóżka i zdzielić go tacą po 

głowie.

- Nie zamieszkam z tobą! Wzruszył ramionami.

- Więc co zrobisz, niña? - zapytał.

Zastanowiła   się   nad   tym   przez   chwilę,   przełykając   łzy 

bezsilnej   wściekłości.   I   z   ciężkim   westchnieniem   opadła   na 

poduszkę.

- Nie wiem - powiedziała szczerze.

- To będzie tylko tymczasowe rozwiązanie - przypomniał. - 

Zanim nie wydobrzejesz. Chicago na pewno ci się spodoba Jest 

tam   jezioro,   plaża   i   wiele   miejsc,   które   mogą   zainteresować 

background image

chłopca.

- Matt i ja dostaniemy tam w zimie zapalenia płuc. Żadne z 

nas nie było poza Arizoną w ciągu ostatnich pię... poprawiła się 

szybko - trzech lat.

Nie zauważył pomyłki. Przyglądał się jej szczupłemu ciału. 

Nawet dziś pojawiała się obsesyjnie w jego snach i marzeniach. 

Tak, bardzo kochał Melissę, ale zdołał zabić całą miłość do niej. 

Kiedyś był pewien, że pragnęła go kochać, ale teraz nie mógł mieć 

do niej pretensji o powściągliwość. A jego własne uczucia kipiały 

od chwili, kiedy dowiedział się o dziecku.

- Jest wiosna - mruknął. - Do zimy wiele może się zdarzyć.

- Nie będę mieszkać w Gwatemali, Diego - powtórzyła. - I na 

pewno nie z twoją babką ani siostrą. W żadnym wypadku.

Pogładził ją nerwowo po głowie.

- Moja babka mieszka teraz ze swoją siostrą na Barbados - 

powiedział. - I ciągle żałuje, że nie została prababką, którą byłaby, 

gdyby nie trudny do zniesienia chłód, którym cię otoczyliśmy. A 

moja siostra wyszła za mąż i mieszka w Meksyku.

- Wiedzą, że tu przyjechałeś? - zapytała, udając obojętność. 

Señora była okrutna i Juana również, choć w inny sposób.

- Dzwoniłem do obydwu wczoraj wieczorem. Przesyłają ci 

pozdrowienia. Być może pewnego dnia będą mogły przeprosić cię 

za złe traktowanie.

background image

- Juana starała się być uprzejma - powiedziała, wyciągając 

nitkę   z   prześcieradła.   -   A   babka   nie.   Sądzę,   że   mogłabym 

zrozumieć,   jak   się   czuła,   ale   to   w   niczym   nie   ułatwiłoby   mi 

przebywania tam.

-   I   oskarżasz   mnie,   że   pozostawiłem   cię   na   jej   łasce?   - 

Prawda?

- Tak. W gruncie rzeczy tak - powtórzyła patrząc w górę. - 

Nigdy   nie   pozwoliłeś   mi   niczego   wyjaśnić.   Automatycznie 

oskarżyłeś   mnie   na   podstawie   przypadkowych   dowodów   i 

zmusiłeś,   bym   za   to   zapłaciła,   co   -   jak   sądziłeś   -   zrobiłam.   I 

zapłaciłam - dodała lodowatym głosem. - Nigdy ci nie powiem 

jak.

- Ale zemściłaś się, prawda? - zwrócił się do niej z równie 

lodowatym uśmiechem. - Wzięłaś sobie kochanka i jesteś matką 

jego dziecka.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Umiesz dociekać prawdy, Diego - powiedziała delikatnie. - 

Podziwiam łatwość, z jaką odczytujesz cudze myśli.

-   Żałuję,   że   nie   miałem   tych   umiejętności   wtedy,   kiedy 

opuszczałaś szpital. Tego dnia, kiedy zniknęłaś, był zamach stanu 

i wiele osób zginęło.

Kiedy mówił, dostrzegła w jego oczach błysk emocji. Nie 

spostrzegła   wcześniej,   że   wyglądał   na   bardzo   zmęczonego.   Na 

background image

jego szczupłej twarzy pojawiły się zmarszczki.

Ten   obcy,   uprzejmy   pan   w   niczym   nie   przypominał 

mężczyzny,   którego   znała   z   Gwatemali.   Zmienił   się   nie   do 

poznania. Ale to, co powiedział, zaczęło wreszcie docierać do jej 

świadomości. Drgnęła.

- Czy dużo osób zginęło? - spytała nagle.

-   W   czasie   zamachu   zdarzyło   się   kilka   pojedynczych 

wypadków. Jednego z ciał nie można było zidentyfikować. Była 

to młoda dziewczyna, blondynka.

- Myślałeś, że to ja? - krzyknęła.

Odetchnął głęboko. Mógł odpowiedzieć dopiero po dłuższej 

chwili.

- Tak, myślałem, że to ty.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ciche   wyznanie   Diega   oszołomiło   Melissę.   Oczywiście, 

wiedziała   o   zamachu.   Trudno   było   nie   wiedzieć.   Ale   przecież 

myślała   tylko   o   tym,   żeby   uciec.   Zataiła   miejsce   pobytu,   nie 

przypuszczając,   że   Diego   mógłby   pomyśleć,   iż   to   ją   dotknęło 

nieszczęście. Myślała jedynie o tym, jak ukryć przed nim ciążę.

- Naprawdę nie przypuszczałam, że cię to obchodzi.

- Obchodzi? - obruszył się, a spojrzenie jego ciemnych oczu 

przypomniało   tamto,   które   tak   dobrze   zapamiętała.   Kiedy   była 

podlotkiem, sprawiało, że nawet żaden z jego ludzi nie mógł mu 

się sprzeciwić. Twarz Diega stężała, oczy nabrały koloru stali. - 

Czy mam ci dokładnie opisać, jak wyglądała tamta dziewczyna?

Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.

- Mogę sobie wyobrazić - powiedziała. - Ale skąd mogłam 

wiedzieć, że ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie? Jak się o 

wszystkim dowiedziałeś?

- Twój ojciec mi powiedział. Udało ci się sprytnie schronić w 

Stanach Zjednoczonych. Moi ludzie nie potrafili wpaść na twój 

trop.

Pragnęła mu zadać dużo więcej pytań, ale pora nie była ku 

temu stosowna. Co innego zaprzątało jej myśli. Przede wszystkim, 

jak teraz będą żyli razem, kiedy jeszcze całkiem nie wydobrzała? I 

najważniejsze: jak uchronić przed nim Matthew?

background image

- Nie chcę jechać z tobą. - Postawiła sprawę jasno. - Pojadę, 

bo nie mam innego wyboru. Ale nie oczekuj, że będę całowała 

ślady twoich stóp, tak jak to miałam kiedyś w zwyczaju. Od pięciu 

lat przestałam żyć marzeniami.

- A ja ledwie zacząłem - odpowiedział miękkim, łagodnym 

tonem. Przyjrzał się jej z uwagą. - Może to lepiej, że spotkaliśmy 

się   znów   właśnie   teraz.   Jesteś   wystarczająco   dojrzała,   aby 

zobaczyć we mnie mężczyznę, a nie odbicie swoich snów. Wrócę 

niebawem. Muszę się zająć Matthew - powiedział.

- Powiedz mu, że go kocham, powiedz, jak bardzo za nim 

tęsknię, i że już niedługo wrócę do domu, dobrze?

- Oczywiście - zawahał się, czując niezręczność sytuacji. - 

Dziecko   tęskni   za   tobą   -   uśmiechnął   się   kącikami   ust.   - 

Enamorada - westchnął głęboko. - Gdybyś wiedziała, jak puste 

były te lata...

Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Weszła pielęgniarka, 

żeby zajrzeć, czy Melissa daje znaki życia. Diego uśmiechnął na 

ten widok, lekko zmieszany i z wymówką, że już na niego pora, 

opuścił pokój. Melissa ścisnęła w dłoni chusteczkę, myśląc już 

tylko o tym, by wreszcie wypłakać się do woli.

Była wdzięczna, że Diego wyszedł, bo wyraz jego czarnych 

oczu przywoływał najbardziej bolesne ze wspomnień. Nadal jej 

pożądał, ten wzrok nie mógł kłamać, nawet jeśli nie kochał jej i 

background image

nie ufał. Może to powinno jej wystarczyć, ale nie wystarczyłoby 

Matthew. Matthew zasługiwał na to, żeby mieć prawdziwego ojca, 

a nie chłodnego opiekuna. Z drugiej strony, gdyby powiedziała 

Diegowi   prawdę,   mogłaby   na   zawsze   utracić   syna,   szczególnie 

teraz,   kiedy   nie   miała   siły   o   niego   walczyć.   Musi   jakoś 

przeczekać.   Na   razie   uwolni   się   od   nieustannych   kłopotów 

finansowych. A to już było coś.

Kilka dni później Melissa opuściła szpital i Diego zabrał ją 

do   hotelu,   w   którym   się   zatrzymał.   Wynajął   samolot,   aby 

następnego dnia przewieźć ją do Chicago. Właściwie wdzięczna 

mu była za te luksusy.

Błagała, żeby to ona mogła odebrać Matthew od pani Grady, 

ale postawił na swoim. Była osłabiona, a on nalegał. Tak więc 

poszedł   po   chłopca,   a   ona   odpoczywała   na   jednym   z   wielkich 

podwójnych łóżek wspaniałego hotelowego apartamentu, obolała i 

wściekła.

Zaledwie po kilku minutach drzwi otworzyły się i Matthew 

biegł w jej kierunku, płacząc i śmiejąc się, a później przywarł do 

jej piersi, objął ją i szybko starał się coś powiedzieć poprzez łzy.

-   Mój   syneczku.   -   Uniosła   się   łagodnie,   gładziła   jego 

kasztanowe loki i wzdychała cicho. Szwy krępowały ruchy, ale 

nie zważała na ból.

background image

Diego obserwował czułą scenę, wpatrzony w jej jasne włosy 

nad ciemną czupryną dziecka. Był zazdrosny o chłopca, a jeszcze 

bardziej   o   jego   ojca.   Nienawidził   myśli   o   ciele   Melissy   w 

objęciach innego mężczyzny, w łóżku innego mężczyzny.

Melissa wybuchnęła śmiechem, kiedy Matt wyciągnął do niej 

misia i zabawka przemówiła elektronicznym głosem.

- Miły jest, co? - pytał wzrok Matta. - Mój... twój... to znaczy 

ten pan mi go kupił.

- Diego - podpowiedziała Melissa.

- Diego - powtórzył Matthew. Skierował wzrok na wysokiego 

mężczyznę, który milczał. Matt nie był pewien, czy lubi Diega, 

czy nie, ale czuł, że wysoki mężczyzna z pewnością nie lubi jego. 

Będzie bardzo trudno zamieszkać z kimś, kto okazuje tak mało 

ciepła.

Melissa dotknęła bladych, chudych policzków chłopca.

- Musisz się trochę opalić - powiedziała cicho. Za dużo czasu 

spędzasz w domu.

Diego odstawił bagaże, podciągnął zasłony, zanurzył się w 

fotelu, stojącym obok stolika przy oknie i zapalił cienkie cygaro.

- Wynająłem opiekunkę dla Matthew - powiedział. - Będzie 

zabierała go do parku albo na plażę.

Melissa objęła mocno syna.

-   Nie   -   powiedziała   stanowczo.   -   Jeśli   będzie   chodził 

background image

dokądkolwiek, to ze mną.

Diego podniósł brwi. To nie jest zdrowy stosunek matki do 

dziecka. Chłopiec, który się kurczowo trzyma maminego fartucha, 

raczej nie może wyrosnąć na silnego mężczyznę.

Założywszy   nogę   na   nogę,   palił   cygaro,   a   jego   wzrok 

kontrolował kobietę i dziecko.

- Skażesz go na przebywanie w czterech ścianach i na własne 

towarzystwo?

Usiadła na łóżku, poprawiając poduszki za plecami.

-   Już   wkrótce   wstanę,   wkrótce   będę   na   nogach   - 

zaprotestowała.

- O tak - potwierdził dobrotliwie, obserwując, jak zmaga się z 

własną słabością. - Potrafisz już sama usiąść.

-   I   mogę   nawet   chodzić.   -   Posłała   mu   najcieplejsze 

spojrzenie.

- Podtrzymam cię, mamo - zapewnił Matt. – Jestem bardzo 

silny.

- Tak, wiem o tym, kochanie - powiedziała głosem pełnym 

miłości. Mężczyzna siedzący w fotelu poczuł, jak wzbiera w nim 

gniew na widok kobiety, darzącej takim uczuciem dziecko obcego 

mężczyzny.

- Co chcielibyście na obiad? - przerwał nagle, podnosząc się 

z fotela.

background image

- Dla mnie stek i sałatkę - powiedziała.

- Matt ma ochotę na rybę - powiedział chłopczyk, nerwowo i 

z lękiem przywarłszy do ramienia matki.

- Mogą nie mieć ryby, Matt - zaczęła Melissa.

-   Muszą   mieć   -   powiedział   sztywno   Diego.   -   Wczoraj 

wieczorem jadłem rybę.

- Dla mnie kawa i mleko dla Matta - powiedziała, unikając 

zimnej twarzy Diega, który przypatrywał się chłopcu.

Przytaknął ruchem głowy i podszedł do telefonu.

-   Ten   pan   nie   lubi   Matta   -   powiedział   chłopiec   z   cichym 

smutnym westchnieniem. - Nie ma dzieci?

Diego nie odwrócił się ani nie poruszył, ale dobrze wszystko 

słyszał. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.

Obiad podano ze stolika na kółkach, odsługiwał ich kelner 

cały w bieli. Matthew usiadł tak daleko, jak się tylko dało, jakby 

potrzebował   bezpiecznego   dystansu   od   wysokiego   mężczyzny, 

który go nie lubił. Diego zajął miejsce obok Melissy. Starała się 

pozostać obojętna na egzotyczny zapach jego wody kolońskiej, 

usiłowała   nie   dostrzegać   silnego,   smukłego   ciała.   Był 

najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, a 

kiedy   kroił   stek,   bardzo   chciała   wsunąć   palce   w   jego   ciemną, 

wąską dłoń, trzymającą nóż.

Diego skończył pierwszy i zszedł do holu, niby po coś do 

background image

czytania dla Melissy. W rzeczywistości pragnął uwolnić się od 

widoku wątłej, smutnej twarzy chłopca. Miał żal do siebie, że go 

tak traktuje, że rani Bogu ducha winne dziecko, które przecież 

mogło być jego, gdyby wypadki potoczyły się inaczej.

Poszedł   do   hotelowego   baru,   zamówił   whisky,   wypalił 

jeszcze jedno cygaro i poszedł na górę, z magazynem dla Melissy 

i książką do kolorowania i kredkami dla Matta.

Zastał   chłopca   u   boku   Melissy,   obydwoje   zesztywnieli   na 

jego widok.

- Kupiłem książkę - odezwał się z wahaniem.

Matt nie poruszył się. Podniósł na niego wyczekujący wzrok, 

bez najmniejszej zmiany na twarzy.

Diego wziął książkę i kredki, podał je chłopcu, ale ten nie 

wykonał żadnego ruchu.

- Nie weźmiesz książki, Matt? - spytała łagodnie Melissa.

- Nie. On nie lubi Matta - odpowiedział bez zastanowienia, 

podnosząc oczy.

Diego obruszył się. Dzieciak dotknął go do żywego; nigdy by 

się nie spodziewał, że to może tak zaboleć. Odnalazł siebie w tym 

małym chłopcu, samotnym, przestraszonym i smutnym. Nie miał 

szczęśliwego   dzieciństwa,   ponieważ   ojciec   nigdy   naprawdę   nie 

kochał matki. Matka wiedziała o tym dobrze i cierpiała z tego 

powodu.  Zmarła   młodo,   a  ojciec  jeszcze   bardziej   usunął   się  w 

background image

cień.   Później,   kiedy   spotkał   śliczną   Sheilę,   zmienił   się   nie   do 

poznania. Ale ta zmiana trwała krótko za sprawą rodziny Melissy. 

Nawet na łożu śmierci ojciec ciągle kochał Sheilę Sterling. Śmierć 

ojca   odmieniła   Diega,   przekonał   się,   dokąd   może   zaprowadzić 

mężczyznę   miłość   do   kobiety.   Nie   można   dać   się   owładnąć 

miłości, bo to się kończy bardzo źle.

Co innego ten chłopiec... cóż był winien? Jak mógł obwiniać 

Matta za grzechy Melissy? Położył delikatnie książkę i kredki na 

stoliku przy sofie i podał Melissie kolorowy magazyn, który dla 

niej kupił. Później powrócił do swojego fotela i zapalił cygaro, 

zanurzywszy głowę w stercie dokumentów.

Chłopiec   westchnął,   przysiadł   na   podłodze,   rozrzucając 

wkoło kredki i zabrał się do rysowania swojej ulubionej postaci z 

komiksu.

Diego spojrzał na niego i uśmiechnął się niepewnie. Melissa 

obserwowała   go.   Zapomniała   już,   jak   bardzo   potrafił   być 

opiekuńczy.   Od   tamtych   dni,   kiedy   byli   przyjaciółmi,   upłynęło 

wiele czasu.

Wieczór   minął   szybko.   Kiedy   Diego   poprosił   Matta   o 

poskładanie   kredek,   Melissa   już   otwierała   usta,   żeby   coś 

powiedzieć. Nie stanęła jednak po stronie malca, bo wiedziała, że 

Diego ma rację.

Pomogła Mattowi przebrać się w piżamę, a później spojrzała 

background image

z wahaniem na Diega, bo w pokoju były tylko dwa podwójne łoża. 

Nie chciała znaleźć się zbyt blisko męża, który stał się obcy, ale 

też nie potrafiła tego powiedzieć w obecności Matta.

Diego   wybawił   ją   z   kłopotów,   sugerując,   że   chłopiec 

powinien spać razem z nią. Tylko tej nocy, ponieważ nazajutrz, w 

Chicago,   będą   mieli   do   dyspozycji   apartament   z   czterema 

sypialniami   i   pokojem   dla   Matta.   Tak,   pomyślała   Melissa,   to 

dopiero   początek   kłopotów.   Stać   ją   było   tylko   na   maleńkie 

mieszkanie   z   wersalką,   która   służyła   za   łóżko.   Matt   nie   był 

przyzwyczajony do spania w oddzielnym pokoju.

Następnego ranka odlecieli do Chicago. Pomimo komfortu 

wynajętego małego odrzutowca, Melissa ciągle czuła się obolała i 

było jej nieswojo. Wzięła lekarstwa, a dyżurny doktor dał jej adres 

lekarza w Chicago na wypadek komplikacji. Gdyby tylko mogła 

usiąść i podziwiać widoki, tak jak Matthew, pomyślała obserwując 

ekscytację,   z   jaką   chłopiec   przylgnął   do   szyby   i   zadawał   setki 

pytań na temat samolotu i Chicago. Diego rozluźnił się na tyle, że 

zaczął odpowiadać na niektóre pytania malca, ale nie przychodziło 

mu to łatwo.

W   odległych   gwatemalskich   czasach   Melissa   nie 

zastanawiała się, jakim ojcem będzie Diego. Pogrążona w świecie 

marzeń,   myślała   tylko   o   romansie   z   nim,   nie   o   codziennych 

sprawach, które zdarzają się w życiu mężczyzny i kobiety, kiedy 

background image

już przywiędnie pierwsze gwałtowne uczucie. Teraz, obserwując 

syna   z   ojcem,   zdała   sobie   sprawę,   że   Diego   lubi   dzieci.   Był 

cierpliwy   dla   Matthew,   traktując   każde   jego   nowe   pytanie   ze 

śmiertelną powagą. Co prawda jeszcze nie wyzwolił się z szoku, 

jakim było pojawienie się dziecka i ciągle traktował jej chłopca z 

rezerwą, nie jak swojego syna.

Wyniósł ją z samolotu do oczekującej limuzyny, aby zawieźć 

do apartamentu przy Lincoln Park.

Apartament   znajdował   się   na   ostatnim   piętrze,   okna 

wychodziły na park i jezioro Michigan, a na horyzoncie mokły w 

deszczu szare sylwetki drapaczy chmur. Melissa od razu została 

położona do łóżka w jednym z pokoi gościnnych, aby odpocząć 

po   podróży,   podczas   gdy   Matthew   zwiedzał   olbrzymie 

mieszkanie.   Diego   przedstawił   Melissie   panią   Albright,   która 

miała opiekować się dzieckiem, a także sprzątać i gotować. Ta 

miła,   korpulentna   kobieta   trafiła   tu   z   polecenia   Apolla   i 

opiekowała się apartamentem Diega od ponad roku.

Kiedy malec i Melissa byli już rozlokowani, Diego podniósł 

słuchawkę i wykręcił numer.

Melissa  słyszała  rozmowę,   ale  nie  mogła  zrozumieć   wielu 

słów.   Wyglądało   na   to,   że   Diego   rozmawia   z   Apollem.   I 

rzeczywiście   to   był   on.   Zjawił   się   w   mieszkaniu   w   godzinę 

później ze smukłą, niską czarną kobietą u swego boku.

background image

Diego   przedstawił   Melissie   wielkiego   muskularnego 

mężczyznę w popielatym garniturze.

- To jest Apollo Blain. Pamiętasz go? - Apollo uśmiechnął się 

i  przytaknął,  Melissa  odwzajemniła  uśmiech.   -  A  to  jest  Joyce 

Latham, sekretarka Apolla.

- Tymczasowa - dodał Apollo z lekkim skinieniem w stronę 

Joyce.

- Rzeczywiście, tymczasowa - powiedziała Joyce z silnym 

akcentem, charakterystycznym dla Indii Zachodnich. - Zanim nie 

znajdę kogoś wystarczająco odważnego, aby mnie zastąpił.

Apollo popatrzył na nią z góry.

- Amen, siostro - przerwał. - Przy odrobinie szczęścia trafię 

na kogoś, kto jest w stanie zapamiętać cholerne numery telefonów 

przynajmniej   tak   długo,   aby   móc   je   wykręcić   i   jeszcze   ułożyć 

teczki moich klientów według alfabetu, żebym mógł znaleźć to, 

czego potrzebuję.

-   A   ja   może   wreszcie   znajdę   szefa,   który   umie   czytać   - 

odcięła się Joyce.

- Uspokójcie się - zaśmiał się Diego. - Melissa cudem wyszła 

z jednej opresji, nie wpędzajcie jej w nowy kataklizm, proszę.

Apollo przytaknął posłusznie.

- Przepraszam, poniosło mnie.

- I mnie też - mruknęła Joyce i odsunęła się od niego na 

background image

bezpieczną   odległość.   Poruszała   się   bez   wdzięku,   miała   za   to 

piękne oczy i gładką cerę koloru kawy z mlekiem. Pewnie miała 

też zgrabną figurę, ale luźna bezkształtna sukienka skrywała to 

udanie.

-   Miło   cię   poznać.   -   Melissa   przywitała   się   z   nią   z 

uśmiechem.  - Oczywiście pamiętam Apolla z dawnych lat. Jak 

długo z nim pracujesz?

- O dwa tygodnie za długo - mruknęła Joyce.

- Masz rację, o dwa tygodnie i jeden dzień za długo - dodał 

Apollo. Po chwili odezwał się do Diega: - Dutch i J.D. wpadną 

tutaj   później,   a   Koszula   obiecał,   że   przyleci   ze   swoją   panią   w 

przyszłym tygodniu. Będziemy w komplecie.

- Pamiętam  nasze ostatnie spotkanie - powiedział Diego z 

lekkim uśmiechem. - Wyrzucili nas z hotelu o trzeciej nad ranem.

- A jeden z nas trafił do aresztu - dodał Apollo wyraźnie 

zadowolony z siebie.

- A więc to tak? - spytała go Joyce. - Jak długo trzymali cię w 

więzieniu?

- Nie mnie. Diega. - Obruszył się.

- Diega? - Melissa spojrzała na niego z niedowierzaniem. Ten 

chłodny, nieczuły mężczyzna, którego znała, miał wystarczająco 

dużo   zimnej   krwi,   aby   nie   dać   się   wpakować   do   więzienia.   A 

może zupełnie go nie znała?

background image

-   Uraziły   go   pewne   uwagi   na   temat   jego   latynoskiego 

dziedzictwa kulturowego - wyjaśnił Apollo, spoglądając na Diega, 

którego twarz ani drgnęła. - Dżentelmen, który poczynił te uwagi, 

był   bardzo   potężny   i   bardzo   godny   potępienia,   a   więc   - 

pozwolicie, że skrócę całą opowieść - Diego towarzyszył mu w 

drodze do hotelowego basenu, a wiodła ona akurat przez wielkie 

przeszklone drzwi.

-   To   było   dawno.   -   Diego   odwrócił   się   na   widok 

wbiegającego do pokoju Matthew.

-   Mamo,   musisz   koniecznie   zobaczyć   moje   rysunki   - 

powiedział   chłopiec   tonem   nie   znoszącym   sprzeciwu   i   zaczął 

ciągnąć Melissę za rękę. - Narysowałem szczeniaczka i pszczołę! 

Chodź, zobacz!

-  Momento,   Matthew   -   ostro   przerwał   Diego.   Przedstawił 

chłopca gościom, którzy uśmiechnęli się szeroko na widok malca. 

-   Pokażesz   mamie   rysunki   za   chwilę,   kiedy   już   goście   pójdą, 

dobrze, szkrabie?

- Dobrze - zgodził się Matthew. Uśmiechnął się do matki, 

onieśmielony obszedł gości i znów zajął się swoimi kredkami.

Apollo odezwał się.

- Jesteście podobni jak dwie krople wody... - Słowa zamarły 

mu w gardle na widok wściekłości w oczach Diega. Odchrząknął. 

- No tak, lepiej wracajmy do roboty. Spotkamy się wieczorem, 

background image

kiedy przyjdą tamci. Ale nie będziemy wam zabierać dużo czasu. 

Nie   chcemy   pani   sprawiać   kłopotu.   Proszę   nie   przygotowywać 

żadnej kolacji. Wpadniemy tylko na parę drinków. W porządku?

-   I   następnym   razem   każde   z   nas   przyjedzie   własnym 

samochodem   -   dodała   Joyce,   rzucając   wymowne   spojrzenie   w 

stronę   czarnoskórego   mężczyzny.   -   Ma   szczególny   sposób 

jeżdżenia po mieście, wybiera kierunek jazdy i zamyka oczy.

-   Mógłbym   lepiej   prowadzić,   gdybyś   przestała   zakrywać 

rękami oczy i robić tyle hałasu - rzucił.

- Usiłowałam się modlić!

- Do zobaczenia. - Apollo pożegnał Diega i Melissę. Ujął 

Joyce pod ramię i na poły prowadząc ją, a na poły ciągnąc, zniknął 

za drzwiami.

- Dobrana z nich para, nie sądzisz? - rzuciła sucho Melissa, 

kiedy   już   sobie   poszli.   -   Zastanawiam   się,   czy   obydwoje 

ubezpieczyli się na życie...?

Na twarzy Diega pojawił się uśmiech.

- To ciekawe spostrzeżenie,  señora  Laremos. A teraz, jeśli 

nie   mogę   być   ci   w   niczym   pomocny,   doceń   wreszcie   talent 

artystyczny syna, a ja powrócę do swoich zajęć.

Bladoszare oczy szukały jego twarzy, chciała coś wyczytać, 

jakąś   zmianę,   ale   na   próżno;   jak   dawniej   była   kamienna   i 

nieprzenikniona.

background image

- Słowa Apolla o waszym podobieństwie z Mattem uraziły 

cię? - spytała.

- Ojciec chłopca z pewnością miał w sobie latynoską krew - 

odpowiedział obojętnie. Włożył ręce do kieszeni, a spojrzenie jego 

ciemnych oczu stężało. - Nadal nie masz zamiaru powiedzieć, kto 

był twoim kochankiem, prawda?

- Dlaczego ma to dla ciebie znaczenie? - spytała. - Kiedy 

wyjeżdżałam z Gwatemali, miałam wrażenie, że najlepiej będzie, 

jeśli mnie nigdy nie zobaczysz.

- Był moment, kiedy chciałem z tobą poważnie porozmawiać. 

Nie   posłuchałaś   mnie,   więc   doszedłem   do   wniosku,   że   moje 

uczucia niewiele cię obchodzą.

- Czy ty w ogóle masz jakieś uczucia? - spytała gwałtownie. - 

Ojciec powiedział mi, że jeśli nawet tak jest, to potrzebny jest 

dynamit, żeby się do nich dobrać.

Stał i obserwował ją uważnie, a w jego z lekka falujących 

kruczych włosach odbijało się światło.

- Czy to cię dziwi, Melisso, jeśli wziąć pod uwagę, czym się 

wówczas zajmowałem?

- Rozumiałam to - odpowiedziała. - Nawet jeśli byłam młoda, 

nie byłam taka głupia.

-   Czy   nie   zdawałaś   sobie   sprawy,   Melisso,   co   się   może 

zdarzyć, kiedy zastawiałaś na mnie swoje słodkie sidła? - spytał z 

background image

gorzkim uśmiechem.

- To nie była pułapka - powiedziała z uporem. - Chodzi ci o 

parę głupich miłosnych wierszy i jeden bezwstydny list do ciebie, 

który miałam zniszczyć? - Jej policzki lekko zaróżowiły się pod 

wpływem wspomnień. - Chciałam powiedzieć ojcu i tobie, że to 

był błąd, ale czy ktokolwiek chciał mnie wysłuchać? - Jej palce 

bezwiednie mięły kołnierz różowej bluzki. - Kochałam cię ponad 

życie, a ojciec właśnie chciał mnie wysłać na studia. Wiedziałam, 

że   nie   zobaczyłabym   cię   więcej.   Każda   sekunda,   jaką   miałam 

spędzić z tobą, była na wagę złota, dlatego ci uległam. Niczego 

nie zaplanowałam, to nie były sidła. - Uśmiechnęła się chłodno. - 

O,   ironio   losu,   byłam   na   tyle   głupia,   że   uwierzyłam,   iż   mnie 

pokochasz,   jeśli   będziemy   żyli   razem.   Ale   zostawiłeś   mnie   na 

pastwę   swojej   rodziny   i   wyjechałeś,   a   kiedy   wróciłeś   i   ja 

rozpaczliwie usiłowałam zwrócić na siebie uwagę... - Nie mogła 

mówić   dalej.   Myśl   o   tym,   z   jaką   pogardą   została   przez   niego 

odrzucona, odebrała jej głos. - Wiem, śniłam na jawie. A potem 

dostałam   od   życia   wszystko,   co   chciałam,   ale   to   był   prezent 

wymuszony,   nie   ofiarowany   z   wolnej   woli.   Pierwsza   rozumna 

decyzja, jaką podjęłam, dotyczyła wyjazdu.

Czuł się tak, jakby go ugodziła czymś ciężkim.

- Chcesz mnie przekonać, że nie myślałaś o małżeństwie?

-   Oczywiście,   że   myślałam   o   małżeństwie,   ale   nigdy   nie 

background image

pomyślałam, żeby cię zmusić! - wybuchnęła i łzy pojawiły się w 

kącikach oczu. - Kochałam cię, miałam dwadzieścia lat, nigdy nie 

było w moim życiu innego mężczyzny, Diego, ty stałeś się całym 

moim światem! 

Diego zesztywniał. Instynktownie, gdzieś głęboko w środku 

czuł,   że   musiała   przechodzić   piekło,   ale   nie   potrafił   tego 

uzewnętrznić.

-   Kiedy   twój   ojciec   potwierdził,   że   żyjesz,   poszedłem   go 

odwiedzić. Powiedział mi tylko, że mnie  nienawidzisz i że nie 

chcesz   mnie   więcej   widzieć.   -   Opuścił   wzrok   i   zaczął   się   jej 

uważnie przyglądać. - Chciałem potwierdzenia tych słów, dlatego 

ciągle cię szukałem. Wszystko na próżno.

-   Występując   o   amerykańskie   obywatelstwo   użyłam 

panieńskiego   nazwiska   -   wyjaśniła.   -   Mieszkałam   w   wielkich 

miastach.   Kiedy   się   urządziłam,   skontaktowałam   się   z   ojcem   i 

błagałam go, żeby ci nie podawał mojego adresu. Później, kiedy 

zadzwonił   do   mnie   adwokat   i   powiedział   o   śmierci   ojca, 

pogrążyłam się w żałobie. Ale nie miałam tyle pieniędzy, żeby 

przyjechać   na   pogrzeb.   Wtedy   uprosiłam   adwokata,   żeby   nie 

ujawniał mojego miejsca pobytu. Naprawdę nie przypuszczałam, 

że będziesz mnie szukał, kiedy się dowiesz, że... - muszę skłamać, 

pomyślała - ...że straciłam dziecko. Ale powinnam się była co do 

tego upewnić.

background image

- Byłem za ciebie odpowiedzialny  - powiedział sucho. - I 

ciągle jestem. Wiara, w której zostaliśmy wychowani, nie pozwala 

na rozwody.

- A pamięć o tym, co przeszłam, nie pozwala mi pogodzić się 

z tobą - ucięła. - Zostanę tutaj, póki nie będę mogła podjąć pracy. 

Odpowiadam za siebie i za syna. Nie ma dla ciebie miejsca w 

moim życiu, ani w moim sercu. Już nigdy.

- A Matthew? - Starał się ukryć swoją bezradność.

- Matthew nie powinien cię obchodzić. – Odrzuciła włosy. - 

Myśli, że go nienawidzisz, i pewnie się nie myli. Najlepiej będzie, 

jeśli wywiozę go stąd tak szybko, jak to tylko możliwe.

- A czy spodziewałaś się, że zaakceptuję go bez zmrużenia 

oka? Jest najlepszym dowodem, że to nie uczucia kierowały tobą, 

kiedy byliśmy razem. Gdybyś mnie kochała, Melisso, nigdy nie 

byłoby w twoim życiu innego mężczyzny. Nigdy!

W   tym   tkwi   sedno   sprawy,   pomyślała.   Gdyby   jej   ufał, 

wiedziałby   z   pewnością,   że   kochała   go   za   bardzo,   żeby   mieć 

innego. Nie znał jej. I nie uczynił żadnego wysiłku, aby ją poznać, 

poza zbliżeniem fizycznym. Zmęczona osunęła się na poduszki.

- Nie mam już więcej siły na kłótnie.

-   Wiem.   Potrzebujesz   wypoczynku.   Porozmawiamy,   kiedy 

będziesz w lepszej formie.

- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, iż stanę się twoją wierną 

background image

niewolnicą, jak kiedyś - powiedziała, utkwiwszy w nim lodowaty 

wzrok.

-   Lubię   cię   taką,   jak   teraz,  niña  -   powiedział   powoli, 

akcentując   każde   słowo.   Ciemne   oczy   zabłysły,   kiedy   sunął 

wzrokiem po jej ciele. - Kobiety z ogniem w żyłach bywają dużo 

bardziej interesujące niż zalęknione dziewczynki.

- Dajmy już sobie spokój z ogniem - powiedziała twardo.

- Naprawdę? - Przysunął się powoli do łóżka. - Zastanów się, 

czy   warto   odrzucać   moje   propozycje   -   powiedział   łagodnym, 

głębokim głosem, który zapamiętała tak dobrze, gdy wypowiadał 

hiszpańskie miłosne zaklęcia w ciszy ruin Majów. - Mógłbym cię 

do nich przekonać. - Pochylił się niżej, tak że prawie czuła ciepło 

jego twardych ust tuż obok swoich rozchylonych warg. Pachniały 

dymem i drażniły obietnicą pocałunków, za które kiedyś oddałaby 

wszystko.

Z głębi piersi wyrwał się gwałtowny szloch, ukryła twarz w 

poduszce, mocno zacisnęła powieki.

- Nie - westchnęła. - Proszę, nie. - Czuła jego oddech blisko 

swoich ust.

Nagle wyprostował się, aż zaskrzypiało łóżko i stanął obok. 

Odwrócił się i wyciągnął cygaro.

- Ależ nie ma potrzeby, abyś się broniła z uporem dziewicy - 

powiedział   sucho,   zapalając   je.   -   Chciałem   się   tylko   z   tobą 

background image

podroczyć. Straciłem na ciebie ochotę dokładnie tego dnia, kiedy 

zobaczyłem, jak bardzo pragniesz zemsty.

Była mu wdzięczna za ten wybuch gniewu. Oszczędził jej 

poniżającego pragnienia pocałunków.

- Ten mężczyzna, który mnie zastąpił w twoim sercu - ojciec 

Matthew - gdzie on teraz jest, Melisso?

Oczy Melissy zwęziły się, błagała o wybawienie z kłopotu. 

Nadeszło w postaci Matthew, który wbiegł do pokoju sprawdzić, 

dlaczego mama nie przychodzi podziwiać jego rysunków. Melissa 

podniosła się powoli i pozwoliła chłopcu, aby ją poprowadził do 

swojej   sypialni.   Stawiała   stopy   ostrożnie   i   niepewnie.   Nie 

spojrzała na Diega.

Tego wieczora pani Albright wykąpała Matthew i położyła 

go do łóżka, aby Diego i Melissa mogli się zająć gośćmi. Melissa 

ciągle miała kłopoty z chodzeniem, przeszkadzała jej noga i blizna 

po   usunięciu   jajnika.   Wykąpała   się   i   ubrała   samodzielnie,   a 

później Diego przyszedł zanieść ją do bawialni. Zatrzymał się w 

progu,   urzeczony   jej   widokiem.   Miała   na   sobie   bladoniebieską 

jedwabną suknię, która podkreślała blask rozpuszczonych jasnych 

włosów, szarość oczu i kremową cerę. Schudła nieco, jej piękna 

figura nabrała kształtów.

Diego   ubrany   był   w   ciemny   garnitur,   biała   koszula 

kontrastowała z latynoską karnacją jego ciała, czernią włosów i 

background image

oczu.

Odezwał   się   dzwonek   i   przyszli   goście.   Apollo   i   Joyce 

pojawili się razem, choć z pewną rezerwą wobec siebie; Melissę 

zdziwiło, że czarny mężczyzna zabrał swoją sekretarkę, mimo że 

jej   gorąco   nienawidził.   Za   nimi   pojawił   się   krępy   blondyn   o 

nienagannej prezencji gwiazdy kina oraz rosły osiłek o ciemnej 

kudłatej czuprynie.

Diego przedstawił blondyna: 

- Eric van Meer czyli Dutch. A to... - uśmiechnął się w stronę 

osiłka   -   ...Archer   czyli   J.D.   Brettman.   Panowie,   to   moja   żona, 

Melissa.

Uśmiechnęli   się   i   wypowiedzieli   naraz   wszystkie   słowa 

stosowne na taką okazję, ale Melissa wyczuła, że zaskoczyło ich, 

dlaczego Diego nigdy wcześniej o niej nie wspominał. Przeprosili, 

że nie przyszli z żonami, z Danielle i Gaby, ale dzieci złapały 

infekcję   i   panie   musiały   zostać   w   domu,   żeby   je   kurować. 

Oczywiście,   przedstawią   je   Melissie   przy   innej   okazji.   Melissa 

odwzajemniła uśmiech.

-   Będę   czekać   z   niecierpliwością   -   powiedziała   grzecznie. 

Stanęli kołem i zaczęli rozmawiać o interesach, a Melissa poczuła 

się daleko od męża, który zajął się rozmową ze starymi druhami. 

Widziała, jak bardzo jest do nich przywiązany. Ale czego się po 

nim spodziewać w takich okolicznościach? Diego miał zająć się 

background image

nią, póki nie wydobrzeje, tylko tego mogła się spodziewać. Być 

może   ożyło   trochę   dawnego   zauroczenia,   ale   nie   mogła   sobie 

pozwolić na żadną próbę pojednania.

Joyce odłączyła się od reszty i usiadła obok Melissy na rogu 

wielkiej sofy.

- Czuję się tutaj jak zielony groszek w sklepie z lodami - 

mruknęła.

Melissa uśmiechnęła się na przekór sobie.

- Ja identycznie, trzymajmy się więc razem - szepnęła. - Jak 

to się stało, że pracujesz dla Apolla? - spytała po chwili.

Sąsiadka uśmiechnęła się ponuro.

-   Nie   znałam   tu   nikogo.   Przyjechałam   z   Miami,   więc 

zgłosiłam się do agencji pośrednictwa. Skierowali mnie do niego. 

Starał się mnie  od razu odesłać, ale nie było innych chętnych, 

więc machnął ręką.

-   Nie   wygląda   na   zbyt   pamiętliwego   -   mruknęła   cierpko 

Melissa. - W końcu nie każdy szef zabiera swoją sekretarkę na 

imprezy towarzyskie.

-   A,   o   to   ci   chodzi.   -   Joyce   westchnęła.   -   Pomyślał,   że 

będziesz się czuła obco wśród samych mężczyzn. A skoro żony 

nie mogły przyjść, przyszłam ja. - Uśmiechnęła się szeroko. Było 

mi   miło,   że   zostałam   zaproszona.   Zazwyczaj   nie   muszę   się 

opędzać od zaproszeń.

background image

-   Rozumiem,   co   masz   na   myśli   -   powiedziała   Melissa   z 

uśmiechem. - Dobrze, że przyszłaś.

Tak jak obiecał Apollo, nie zabawili długo. Kiedy żegnali się 

i wychodzili, J.D. Brettman spojrzał na Melissę z nie ukrywanym 

zaciekawieniem.

Później, kiedy goście już poszli na dobre, a Diego zdejmował 

marynarkę i krawat oraz rozpinał guziki koszuli, Melissa spytała o 

to.

- Dlaczego pan Brettman przyglądał się mi tak uważnie? - 

spytała cicho.

Nalał   kieliszek   brandy,   zaproponował   jej   również,   ale 

odmówiła.

- Wiedział, że w moim życiu istniała jakaś kobieta - zaczął. - 

Krążyły opowieści, że zraniłem ją bardzo boleśnie. - Poprawił się 

w fotelu. - Takie tam plotki służących. - Wiedziano, że potłukłaś 

się i że odwieziono cię do szpitala. - Kiedy podnosił kieliszek 

brandy   do   ust,   jego   oczy   miały   smutny,   nieobecny   wyraz.   - 

Pewnie mówiło się nawet, że to ja cię popchnąłem.

- Przecież to nie ty!

- Nie ja? - Uniósł głowę. - To przeze mnie wybiegłaś z domu 

w tamtą noc. Ja jestem za to odpowiedzialny.

-   Przykro   mi,   że   ludzie   tak   o   tobie   pomyśleli.   -   Opuściła 

oczy. - Byłam zbyt zdesperowana, żeby się zastanawiać, jak to 

background image

może wyglądać w cudzych oczach.

- Nieważne - powiedział, jakby chciał skończyć ten wątek. - 

To było dawno temu.

- Muszę sprawdzić, co się dzieje z Matthew. Pani Albright 

wyszła   razem   z   innymi   -   powiedziała   Melissa.   Zaczęła   się 

podnosić,   ale   naderwane   ścięgno   i   świeże   blizny   dały   o   sobie 

znać.   Stanęła   nieruchomo,   aby   złapać   oddech   i   zaśmiała   się.   - 

Chyba nie mam siły na tę eskapadę.

Wstał z ociąganiem i odstawił kieliszek. Uniósł ją na rękach z 

zadziwiającą łatwością.

-  Jesteś  ciągle  taka  słaba  -  mówił,   niosąc  ją  w  ramionach 

wzdłuż długiego korytarza. - Potrzebujesz czasu, aby wydobrzeć 

do końca.

Po drodze musiała walczyć ze sobą, żeby nie oprzeć głowy 

na jego ramieniu. Upajała się zapachem Diega, czuła ciepło jego 

ciała i siłę wysmukłych ramion.

- Lubię twoich starych kolegów - odezwała się cicho.

- Oni ciebie też. - Wniósł ją przez otwarte drzwi do pokoju 

Matthew i łagodnie postawił na podłodze. Chłopiec spał, długie 

rzęsy   ciemniały   na   tle   oliwkowej   twarzy,   ciemne   włosy 

rozrzucone były na poduszce. Diego wpatrywał się w malca w 

milczeniu.

- Tak mało jest do ciebie podobny - powiedział głębokim 

background image

miękkim głosem. - Za wyjątkiem włosów, w których jest coś z 

twoich jasnych. - Obrócił się, w jego oczach czaiło się wyzwanie. 

- Jego ojcem jest ladino, prawda, Melisso?

Zaczerwieniła się jak burak. Starała się coś powiedzieć, ale 

głos zamarł jej w gardle.

- Mówiłaś, że mnie kochałaś - nalegał. Zmrużył oczy. - Jeśli 

to była prawda, dlaczego oddałaś się innemu, nawet jeśli to miało 

pomóc zagoić rany, które ci zadałem?

Ledwo chwyciła oddech. Czuła się jak w potrzasku.

- Jak on się nazywa? - spytał.

Jej usta rozchyliły się.

- Ja... nie musisz tego wiedzieć - westchnęła.

-   Gdzie   go   spotkałaś?   -   Ujął   jej   twarz   w   swoje   ciemne, 

wysmukłe dłonie.

-   Diego...   -   Przełknęła   ślinę.   Czarne   oczy   wypełniły   cały 

świat. W bladym świetle lampy wydawał się groźnym olbrzymem.

- Tak - odetchnął z ulgą, przywierając do jej łagodnych ust. 

Tak,   powtórz   to   jeszcze   raz,  querida.   Powiedz   moje   imię, 

wyszepcz je...

Rozwarł jej usta łagodnym, nieustępliwym naporem swoich 

warg, drażnił je, pieścił. Jej bezradne ręce oplotły go w pasie. Nie 

chciała się poddać tak łatwo, ale dawna namiętność brała górę z 

podobną mocą jak wtedy. Nie miała już siły, aby zatrzymać bieg 

background image

wydarzeń.

Wiedział   o   tym.   Całował   wzdychając   z   cicha.   Później 

opuściła go łagodność. Poczuła, jak jego usta stają się twardsze, 

zdobywcze. Szeptał coś po hiszpańsku, zanurzywszy ręce w jej 

włosach,   coraz   zapalczywiej   przyciskał   jej   usta   do   swoich. 

Wstrząsnął nim dreszcz, a ona wtuliła się w jego ciało, przywarła 

doń roztrzęsiona, owładnięta chęcią, aby się znaleźć jak najbliżej. 

Nagle   jego   ramiona   zamknęły   się   wokół   niej,   przyciągnęły   ją 

silnie, aż do słodkiego bólu.

Brakło jej tchu pod naporem jego zdobywczych warg; wtedy 

przerwał gwałtownie. Podniósł głowę, jego oczy stały się dzikie i 

ciemne, a oddech równie szybki jak jej.

-   Zabolało?   -   spytał   szorstko.   Powracała   mu   zdolność 

samokontroli.   Powoli  uwolnił  ją  z  objęć  i  odsunął  się.  Obrócił 

oczy w stronę śpiącego dziecka. - Muszę cię prosić o wybaczenie - 

powiedział chłodno. - To nie było zamierzone.

Opuściła wzrok tam, gdzie spod białej rozchylonej koszuli 

wychynęło jego oliwkowe ciało i ciemny gąszcz włosów.

-   Już   dobrze   -   powiedziała   niepewnie   i   nie   miała   odwagi 

podnieść oczu.

Nie wiedział, co ze sobą zrobić, ciałem wstrząsało pożądanie 

łagodnego ciepła Melissy, rozumem targały rozedrgane sprzeczne 

myśli. Uniósł jej głowę.

background image

- Chyba będzie najrozsądniej, jeśli wrócisz do łóżka.

Nie zamierzała się sprzeczać.

-   Nie,   ja   sama...   nie   musisz   mnie   brać   na   ręce   - 

zaprotestowała,   kiedy   zbliżył   się   do   niej.   -   Dam   sobie   radę. 

Powinnam zacząć ćwiczyć nogę. Dziękuję za dobre chęci.

Skinął głową i odsunął się, aby mogła wyjść. Jego ciemne 

oczy podążały za nią z ukrytym pragnieniem, ale kiedy znikła, 

przeniosły  się na  śpiącego  malca.  Zastanawiał się,  czy  Melissa 

ciągle   jeszcze   kocha   ojca   chłopca,   czy   myśli   o   nim.   Uczucie 

goryczy sprawiło, że szybko opuścił sypialnię dziecka i poszedł do 

siebie. Później pogrążył się w pracy, aż do skrajnego wyczerpania, 

i dopiero wtedy mógł zasnąć.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Atmosfera   podczas   śniadania   była   napięta.   Melissa   prawie 

nie   spała   tej   nocy.   Bolesna   świadomość,   że   tak   łatwo   uległa 

namiętnościom Diega, nie dawała jej spokoju. Za wszelką cenę 

chciała przecież udowodnić, że już nic do niego nie czuje, ale 

wczoraj znów był tak blisko, że jej zbolałe serce nie miało siły się 

obronić.

Czuła   na   sobie   jego   uważne   spojrzenie,   kiedy   próbowała 

przełknąć kawałek jajecznicy na bekonie. Także Matthew siedział 

przy stole nadspodziewanie spokojnie. Zwracał dużo więcej uwagi 

na swoje zachowanie niż wtedy, kiedy mieszkał tylko z Melissa.

-   Jesteś   dzisiaj   milcząca,  señora  Laremos   -   powiedział 

łagodnie Diego, a jego ciemne oczy przypatrywały się uważnie 

bladej twarzy Melissy. - Nie wyspałaś się?

Drażnił się z nią, a ona była zbyt zmęczona, aby podjąć grę.

-   Nie   -   wyznała,   odnajdując   jego   spojrzenie.   -   Prawdę 

mówiąc, prawie nie zmrużyłam oka.

-   Ja   także   -   odpowiedział   cicho.   -   Przez   wiele   lat   żyłem 

samotnie,   Melisso,   mimo   że   pewnie   uważasz   mnie   za 

niepoprawnego playboya.

- Dawniej nigdy nie brakowało ci towarzystwa. - Podniosła 

filiżankę do ust.

-   Zanim   się   z   tobą   ożeniłem   -   zgodził   się.   -   Małżeństwo 

background image

oznacza świętą przysięgę, niña.

- Nie jestem małą dziewczynką - odparowała.

Na jego zaciśniętych wargach pojawił się blady uśmiech.

- Ale byłaś nią tamtego odległego lata - powiedział i jego 

oczy złagodniały na to wspomnienie. - Dziewczęca, słodka, pełna 

radości   życia.   A   później   nagle   odmieniłaś   się,   stałaś   się   złym 

duchem, który nawiedzał nasz dom, nawet kiedy cię już w nim nie 

było.

-   Lepiej   by   się   stało,   gdybym   wyjechała   do   Ameryki   - 

odpowiedziała,   spoglądając   na   cichego   Matthew,   który   z 

zainteresowaniem   przysłuchiwał   się   rozmowie.   -   Nie   miałam   u 

ciebie żadnej szansy.

-   To   okoliczności   naszego   małżeństwa,   Melisso,   obróciły 

mnie   przeciw   tobie   -   powiedział   krótko.   -   One   przesądziły   o 

wszystkim. - Mogliśmy się przecież zbliżyć do siebie w sposób 

naturalny, budować nasz związek na uczuciu i przyjaźni.

-   Nigdy   nie   potrafiłabym   zadowolić   się   okruchami   - 

powiedziała z prostotą. - Potrzebowałam czegoś więcej.

- I uważałaś, że wystarczy samo pragnienie - przypomniał jej.

Zaniepokojona nagłym zainteresowaniem Matta uśmiechnęła 

się do niego i chociaż był dopiero w połowie śniadania, odesłała 

go od stołu, aby się zajął kreskówkami.

-   Jest   mały,   ale   słuch   ma   dobry   -   powiedziała   sucho,   z 

background image

oskarżeniem w szarych oczach. - Nasze kłótnie martwią go.

- Zrobię wszystko, żeby cię uwolnić od mojego towarzystwa, 

skoro   jest   ci   niemiłe   -   powiedział   łagodnie.   Wytarł   wąsy   w 

serwetkę i wstał od stołu. - Adios.

Przystanął   w   progu,   popatrzył   na   Matthew,   który   właśnie 

włączył telewizor na cały regulator. Powiedział coś do chłopca, 

który przyciszył fonię, spoglądając oskarżycielsko na wysokiego 

mężczyznę.

- Jeśli będziesz przeszkadzał sąsiadom, szkrabie, wyrzucą nas 

wszystkich - zwrócił mu uwagę. - I wylądujemy na ulicy.

- Wtedy Matt pójdzie z mamą do domu - powiedział chłopiec 

- i już nie będzie z tobą.

Diega rozśmieszyła ta próba sił. Chłopiec miał charakter. Nie 

chciał go łamać, choć to syn innego mężczyzny. Diego, wbrew 

samemu sobie, poczuł sympatię do malca.

Wiedziony   impulsem   podszedł   do   telewizora,   przyklęknął 

przed ciemnookim chłopcem. Zaskoczona Melissa obserwowała 

całą scenę od drzwi.

-   Podczas   weekendu   możemy   pójść   do   zoo   -   powiedział 

Diego do chłopca. - Jeśli odejdziesz ode mnie,  szkrabie, lwy i 

tygrysy odwiedzę sam...

- Lwy i tygrysy?

- Słonie i żyrafy, i niedźwiedzie.

background image

Matt przysunął się nieco do Diega.

- I dostanę watę na patyku? Tata Billa zabrał go do zoo, a 

później poszli na watę i na lody.

- Może zrobimy tak samo. - Diego uśmiechnął się łagodnie.

- Jutro?

- Za kilka dni - powiedział mu Diego. - Mam dużo rzeczy do 

zrobienia   w   tym   tygodniu,   a   ty   musisz   się   opiekować   mamą, 

zanim nie wydobrzeje.

- Mogę jej poczytać książkę.

Melissa omal nie wybuchnęła śmiechem, ponieważ historie 

Matthew   były   jedyne   w   swoim   rodzaju.   Postaci   z   bajek 

występowały obok bohaterów kreskówek w nieprawdopodobnych 

sytuacjach.

- A więc jeśli będziesz grzeczny,  niño, w sobotę pójdziemy 

razem obejrzeć zwierzęta.

Matt spojrzał na Melissę, a później, z ociąganiem, jeszcze raz 

na Diega.

- Mama nie może pójść z nami?

- Mama nie może tyle chodzić - wyjaśnił Diego cierpliwie. - 

Ale my możemy, si?

Matt zawahał się. Nie czuł się pewnie w towarzystwie tego 

mężczyzny, ale bardzo chciał iść do zoo.

Si - odpowiedział.

background image

- Zatem jesteśmy umówieni. - Diego uśmiechnął się i wstał z 

klęczek. - I bez oglądania kreskówek na cały regulator - ostrzegł, 

pogroziwszy chłopcu palcem.

- Zgoda. - Matt uśmiechnął się z wahaniem.

Diego spojrzał na Melissę, która stała w drzwiach w różowej 

koszuli i długim białym bawełnianym szlafroku, bez makijażu, z 

falą   jasnych   loków   okalających   bladą   twarz.   Nawet   teraz   była 

piękna.

Spojrzał   jej   w   oczy,   aż   się   zarumieniła   i   spuściła   wzrok. 

Uśmiechnął się łagodnie.

- Peszę cię, querida?- spytał z westchnieniem. - Taką dojrzałą 

kobietę jak ty?

- Oczywiście, że nie - obruszyła się.

-   Zostań   w   łóżku   -   powiedział.   -   Im   szybciej   noga   się 

wyleczy, tym prędzej rozpoczniemy życie rodzinne.

- Za wcześnie na to - zaczęła.

- Nie. O pięć lat za późno. - Rzucił jej długie spojrzenie. - 

Odpowiadam za ciebie, i za Matta. Musimy się porozumieć.

- Mówiłam ci, że poszukam pracy...

- Nie!

Chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją ruchem ręki i oczu. 

Wyszedł, zanim zdążyła się odezwać.

To   był  gorączkowy   poranek.   Ledwie   Diego   pojawił   się   w 

background image

biurze, już musiał  wyjść z Dutchem,  obsłużyć klientów. Kiedy 

wrócili,   zza   drzwi   biura   dobiegały   podniesione   głosy.   Diego 

zawahał się, przysłuchując się gwałtownej wymianie zdań między 

Joyce i Apollem. Nadszedł Dutch, z papierosem w ustach, łagodny 

jak zwykle. Spojrzał na Diega z wyrozumiałym uśmiechem.

- Mam wrażenie, że łatwiej było polubić strzelaninę niż to 

tutaj   -   powiedział,   wskazując   na   zamknięte   drzwi,   zza   których 

dobiegały wrzaski tamtych dwojga. - Dokończę tutaj papierosa, 

zanim się nie dogadają albo zatłuką na śmierć.

- Może się pobiorą pewnego dnia i wtedy wszystko się ułoży. 

- Diego zapalił cygaro i wypuścił dym.

- Lepiej, aby się wpierw porozumieli  - zauważył Dutch. - 

Małżeństwo raczej nie rozwiązuje problemów. Na odwrót, jeszcze 

bardziej je uwidacznia.

Diego westchnął.

- Pewnie masz rację. - Jego twarz zasępiła się. W miarę jak 

za   drzwiami   coraz   głośniej   brzmiały   podniesione   głosy, 

wspomnienie wczorajszej nocy powracało jak zły sen. Czy staną 

się z Melissa taką wiecznie skłóconą parą? Powodem konfliktu 

był Matthew i nie było nadziei na rozwiązanie; mimo rosnącego 

zainteresowania chłopcem nie mógł znieść myśli o jego ojcu.

- Zagłębiony w myślach? - cicho spytał Dutch.

- Małżeństwo nie jest instytucją, którą brałem pod uwagę. 

background image

Zostaliśmy razem z Melissa przyłapani w... jak to powiedzieć... 

kompromitującej sytuacji. Małżeństwo było sprawą honoru, a nie 

wyboru.

-   Chyba   zależy   jej   na   tobie   -   powiedział   Dutch   bez 

przekonania. - Chłopiec...

-   To   nie   jest   mój   syn   -   odpowiedział   Diego   opryskliwie, 

patrząc w ciemne oczy Dutcha.

- Mój Boże! - Dutch wpatrywał się w niego.

- Opuściła mnie, kiedy z mojej winy straciła nasze dziecko - 

powiedział Diego. Jego czarne oczy zmąciła gorycz wspomnień. - 

Być  może   szukała  pocieszenia,   może   chciała   się  zrewanżować. 

Tak   czy   inaczej   dziecko   stało   się   przeszkodą,   której   nie   mogę 

pokonać.

-   Jesteś   całkowicie   pewien,   że   straciła   twoje   dziecko?   - 

zapytał Dutch po dłuższym namyśle.

Wtedy właśnie Diego po raz pierwszy zaczął wątpić w to, co 

usłyszał pięć lat temu. Słowa Dutcha zasiały ziarno zwątpienia. 

Spojrzał na niego, marszcząc brwi.

-   Był   tam,   w   szpitalu,   lekarz   -   powiedział   do   Dutcha.   - 

Starałem   się   go   później   odnaleźć,   ale   wyjechał   do   Ameryki 

Południowej na praktykę. Pielęgniarka mówiła, że Melissa była 

ciężko ranna, a ona sama powiedziała mi, że dziecko nie żyje.

- Porządnie się spiłeś podczas naszego ostatniego spotkania - 

background image

mówił Dutch. - Zapakowałem cię do łóżka. Dużo mówiłeś. Wiem 

wszystko o Melissie.

Diego odwrócił wzrok.

- Naprawdę? - spytał z lękiem.

-   Dlatego   możesz   wyłożyć   przede   mną   karty   na   stół   - 

powiedział Dutch. - Przeszliśmy razem długą drogę. Nie mamy 

przed sobą wielu sekretów. Nie układało się między wami. Czy 

zatem   nie   mogło   być   tak,   że   chciała   ukryć   ciążę   przed   tobą, 

obawiając się, że zabierzesz jej chłopca?

Diego wpatrywał się w niego, na wpół oślepły z szoku.

- Melissa nie zrobiłaby tego - powiedział szybko. - Kłamstwo 

nie leży w jej naturze. Nawet teraz nie ma serca do oszukiwania.

- Możesz się mylić - obruszył się Dutch.

-   Nie   w   tym   przypadku.   Poza   tym   wiek   się   nie   zgadza   - 

powiedział ciężko. - Matthew nie ma jeszcze czterech lat.

- Rozumiem.

Diego jeszcze raz zaciągnął się cygarem. Głosy dochodzące 

zza ściany były coraz głośniejsze, a później nagle umilkły, kiedy 

zadzwonił telefon.

- Początkowo i ja miałem wątpliwości - wyznał. - Ale później 

wyleciały mi z głowy.

- Mimo wszystko mógłbyś rzucić okiem na jego metrykę - 

zasugerował Dutch. - Aby się upewnić.

background image

Diego zaśmiał się i podziękował za radę Dutcha. W głębi 

duszy pojawiły się nowe wątpliwości. Nie był już pewien niczego, 

ani swoich uczuć do Melissy, ani upartej myśli, że zna ją dobrze. 

Zaczął sobie uświadamiać, że właściwie nigdy jej nie poznał.

Kiedy   wrócił   do   domu,   zastał   Matthew   rozciągniętego   na 

łóżku i Melissę czytającą mu książkę. Zatrzymał się w progu, aby 

im się przyjrzeć przez parę sekund.

Tak, to było możliwe. Matthew mógł być jego synem. Musiał 

to teraz przyznać. Chłopiec miał jego karnację, jego oczy, jego 

nos i podbródek. Kształt oczu odziedziczył po matce, a jego włosy 

były tylko trochę ciemniejsze niż jej. Nie zgadzał się tylko wiek. 

Matthew   musiałby   mieć   ponad   cztery   lata,   aby   być   jego 

prawowitym   synem.   Melissa   powiedziała,   że   właśnie   skończył 

trzy lata. Ale też Diego niewiele wiedział o dzieciach, a poza tym 

istniała zawsze możliwość, że Melissa nie powiedziała prawdy.

Z zasady nie kłamała, ale miała wiele powodów, aby chcieć 

mu odpłacić za okrutne potraktowanie. I czy była typem kobiety, 

która by łatwo przeszła od jednego mężczyzny do drugiego? A 

może po prostu uważała, że Diega stać na to, aby zabrać jej Matta 

i razem z nim zniknąć z jej życia. Zrozumiał, że miała prawo tak 

pomyśleć. Jeśli on nie znał Melissy, Melissa z pewnością nie znała 

jego.   Odwrócił   się   od   drzwi   z   postanowieniem,   że   zniszczy 

bariery, jakie wybudował między nimi. Był samotny, i ona też. 

background image

Czy była dla nich jeszcze jakaś nadzieja?

Nie   musiał   długo   czekać.   W   połowie   pierwszego   dania 

odważyła się zadać mu pytanie, które chodziło za nią przez cały 

dzień.

- Myślisz, że będę mogła dostać pracę, kiedy lekarz wyrazi 

na to zgodę? - spytała ostrożnie.

Odstawił filiżankę kawy i spojrzał na nią przeciągle.

-   Przecież   już   masz   zajęcie,   prawda?   -   spytał,   wskazując 

ruchem   głowy   na   Matthew,   który   z   zadowoleniem   pochłaniał 

kurczaka.

- Tak, i uwielbiam się nim opiekować, móc poświęcać mu 

wolny czas - wyznała. Ale... - Westchnęła ciężko. - To nie jest 

uczciwe z mojej strony, pozostawać na twoim utrzymaniu.

Zaskoczyły go te słowa. Usiadł głębiej w krześle.

- Melisso, pamiętasz z pewnością, że w Gwatemali należałem 

do   ludzi   bogatych.   Pracuję,   bo   lubię,   nie   dlatego,   że   muszę.   I 

odłożyłem   w   szwajcarskich   bankach   więcej   niż   potrzeba,   by 

utrzymać nas wszystkich aż do późnej starości.

-   Nie   wiedziałam   o   tym.   Mimo   wszystko   nie   chciałabym 

mieć wobec ciebie zobowiązań.

- Jestem twoim mężem. I moim obowiązkiem jest opiekować 

się tobą.

-   To   jest   przedpotopowe   podejście   do   sprawy   -   mruknęła 

background image

Melissa, czując, jak bierze ją gniew. - We współczesnym świecie 

ludzie są partnerami.

- Mama i tata Josego kłócili się przez cały czas - zauważył 

Matthew, patrząc na matkę z wyrzutem. - A później tata Josego 

poszedł sobie.

-  Niñito  - powiedział łagodnie Diego - nie zgadzamy się z 

twoją mamą od czasu do czasu. Tak to już jest w małżeństwie?

Matthew gonił widelcem kluski po talerzu.

Yo no se - mruknął pod nosem doskonałym hiszpańskim.

Diego   drgnął.   Wstał   od   stołu,   aby   uklęknąć   obok   krzesła 

chłopca.

Hablas español? - zapytał ciepło.

-  Si  - odpowiedział Matthew, a później wyrzucił z siebie w 

tym   samym   języku   kilka   nieskładnych   słów,   pełnych   obaw   i 

strachu,   zanim   Diego   nie   przerwał   mu,   kładąc   palec   na   jego 

małych ustach.

-  Niño  -   powiedział   uspokajającym   głębokim   tonem   - 

tworzymy rodzinę. Nie będzie nam łatwo, ale jeśli się postaramy, 

będziemy mogli się nauczyć, jak być ze sobą. Czy nie będzie ci 

miło, mój mały, spędzać tu czas z mamą, w ładnym mieszkaniu, 

wśród zabawek?

Matt popatrzył z przestrachem.

- Nie lubisz Matta - mruknął.

background image

Diego wziął długi oddech i położył miękko rękę na głowie 

malca.   -   Przez   długi   czas   żyłem   samotnie   -   powiedział   z 

wahaniem.   -   Nie   miałem   nikogo,   kto   by   mi   pokazał,   jak   być 

ojcem. Tego trzeba się nauczyć i tylko mały chłopiec może być 

nauczycielem.

- Aha - powiedział Matt i przytaknął głową. - No dobrze, 

mogę spróbować. - Podniósł brwi. - Ale pójdziemy razem do zoo, 

i do parku, i na mecz baseballowy, i w różne miejsca?

- To również - przytaknął Diego.

- Nie masz małego chłopca?

Diego poczuł, jak język grzęźnie mu w gardle. Wpatrywał się 

w drobną twarz chłopca, tak podobną do swojej, i był zaskoczony, 

jak wielką odczuwa potrzebę, aby być jego ojcem, prawdziwym 

ojcem. Samotność stała się nagle nie do zniesienia.

- Nie - powiedział. - Nie mam... małego chłopca.

Melissa poczuła gorące łzy na policzkach. Nie przypuszczała 

nawet   w   najskrytszych   marzeniach,   że   Diego   będzie   w   stanie 

zaakceptować Matta, że go pokocha.

-   Tak   przypuszczałem   -   powiedział   Matthew   z   dziecięcą 

prostotą. - Mama i ja będziemy mieszkać z tobą?

Si.

- Zawsze chciałem mieć własnego tatusia - wyznał Matthew. 

- Mama powiedziała, że mój tata jest bardzo dzielnym mężczyzną. 

background image

Wyjechał od nas, ale mama często mówi, że on wróci.

Tego już było za wiele. Twarz Diega stężała. Kiedy odwracał 

się do Melissy z oskarżeniem w oczach, czułość wyparowała w 

jednej   chwili   i   powróciły   myśli,   że   może   to   wszystko   jest 

wyłącznie tworem jego wyobraźni.

- Tak mówiła? - spytał ostro.

Melissa,   łykając   łzy,   resztką   sił   starała   się   zachować 

opanowanie.

- Matt, nie poszedłbyś pobawić się misiem?

- Dobrze. - Zeskoczył z krzesła ze wstydliwym spojrzeniem 

w stronę Diega i wybiegł z pokoju.

Kiedy Diego odwrócił się do Melissy, miał skupioną twarz.

- Czy jego ojciec żyje? - powiedział z napięciem.

- Tak. - Spuściła oczy na stół. Serce jej biło jak oszalałe.

- Gdzie on jest?

Potrząsnęła   głową,   nie   mogąc   wykrztusić   ani   słowa, 

niezdolna brnąć dalej w kłamstwa.

- Jeśli mi nie ufasz, jak możemy nadal być małżeństwem?

- To samo dotyczy ciebie. Nigdy mi nie ufałeś. Jak mogłeś 

się spodziewać, Diego, że zaufam tobie?

-   Nie   zdawałem   sobie   sprawy,   że   tak   świetnie   mówi   po 

hiszpańsku - zaczął po chwili, łagodząc napięcie.

- To przyszło jakby  samo  z siebie - powiedziała. - Swoją 

background image

drogą   to   dobrze,   kiedy   dziecko   zna   dwa   języki,   zwłaszcza   w 

Tucson, gdzie tyle osób mówi po hiszpańsku. W każdym razie 

większość jego kolegów.

Poprawił   się   w   krześle,   jego   ciemne   oczy   przyglądały   się 

Melissie z uporem.

-   Stajesz   się   z   dnia   na   dzień   piękniejsza   -   powiedział 

niespodziewanie.

-   Nie   sądziłam,   że   kiedykolwiek   przyjrzałeś   mi   się 

wystarczająco uważnie, aby to dostrzec. - Zapłoniła się.

Zapalił cygaro i łagodnie wypuścił dym.

- To wszystko nie jest takie proste, zdajesz sobie sprawę? 

Chłopiec nie ma poczucia pewności.

-   Przepraszam   za   kłótnie   -   powiedziała   ze   smutkiem.   - 

Wszystko psuję.

- Nie. Obydwoje jesteśmy temu winni - obruszył się. - Nie 

jest łatwo zapomnieć o przeszłości, prawda?

- Gwatemala wydaje mi się czasami taka odległa - przechyliła 

się w tył. - Diego, a co się dzieje z farmą?

-   Myślę   o   niej   częściej,   niż   ci   się   wydaje,   Melisso   - 

odpowiedział. Wpatrywał się w cygaro. - Utrzymanie posiadłości, 

zapewnienie   ochrony   robotnikom   staje   się   coraz   trudniejsze.   - 

Wzdrygałem się na samą myśl, że mógłbym się poddać, ale też w 

grę   zaczyna   wchodzić   coraz   większe   ryzyko   finansowe.   Teraz, 

background image

kiedy muszę się zająć tobą i chłopcem, zaczynam myśleć, czy nie 

lepiej ją sprzedać.

- Przecież twoja rodzina mieszkała tam od trzech pokoleń - 

zaprotestowała. - To twoje dziedzictwo.

- To tylko kawałek ziemi  - powiedział łagodnie. - Trochę 

kamieni i ziemi. Wiele istnień ludzkich kosztowało utrzymanie go 

i jeszcze wiele nowych trzeba by było poświęcić. - Przechylił się 

gwałtownie, zmarszczył brwi. - A gdybym cię poprosił, żebyśmy 

razem wrócili do Gwatemali i tam wychowywali Matthew?

Na   moment   wstrzymała   oddech.   Zawahała   się,   starając 

oddalić niepokój, z jakim przyjęła słowa Diega.

- Widzisz? Sama boisz się podjąć ryzyko związane z życiem 

Matthew,   ja   również.   -   Jeszcze   raz   poprawił   się   w   krześle.   - 

Rozsądniej   byłoby   wydzierżawić   albo   sprzedać   posiadłość,   niż 

ryzykować powrót. Lubię Chicago. A ty?

- Dlaczego nie? - odpowiedziała powoli. - Wydaje mi się, że 

też je polubiłam. Nie wiem, jak to będzie zimą...

-   Zimę   możemy   spędzić   na   Karaibach   i   wrócić   wiosną. 

Apollo   myśli   o   rozszerzeniu   działalności   naszej   firmy,   Blain 

Security   Consultants,   chcemy   uruchomić   kursy   walki   z 

terroryzmem w tamtej części świata. - Uśmiechnął się. - Mogę 

połączyć interesy z przyjemnością.

- Nigdy mi nie mówiłeś, czym się zajmujesz - przypomniała 

background image

mu.

- Uczę taktyki - powiedział. Odłożył cygaro. - Zajmujemy się 

tym razem, Dutch i ja, uczę również szoferów zamożnych ludzi 

odpowiedniej techniki jazdy. - Podniósł na nią wzrok. - Pamiętasz, 

że przez kilka lat byłem kierowcą rajdowym.

-   Ojciec   wspominał   kiedyś   o   tym   -   powiedziała.   Oczy 

Melissy przebiegły po jego ciemnej twarzy. - Nie możesz żyć bez 

kuszenia losu? Bez ryzyka?

-   Dorastałem   przyzwyczajony   do   ryzyka   i   adrenaliny   we 

krwi. - Zamyślił się z uśmiechem na twarzy. - I widać uzależniłem 

się.   W   każdym   razie   to   mało   prawdopodobne,   abym   w 

najbliższym czasie uczynił cię bogatą wdową,  señora  Laremos - 

dodał kpiącym tonem, myśląc z goryczą o ojcu chłopca.

- Pieniądze nigdy nie były moim nałogiem - powiedziała z 

cichą dumą. Powoli podniosła się. - Myśl sobie, co chcesz. Twoje 

zdanie nie jest już dla mnie takie ważne.

- Kiedyś było inaczej - powiedział miękko, uniósł się, aby ją 

ująć w pasie i przytrzymać przed sobą. - Kiedyś mnie kochałaś, 

Melisso.

- Miłość umiera jak marzenia - westchnęła zadumana. - To 

było dawno, byłam bardzo młoda.

-   Wciąż   jesteś   bardzo   młoda   -   powiedział   cicho   głębokim 

głosem. - Jak sobie dawałaś radę, samotna i w ciąży, w obcym 

background image

miejscu?

- Miałam przyjaciół - odpowiedziała z wahaniem. - I dobrą 

pracę.   Później   zachorowałam   na   zapalenie   płuc   i   wszystko   się 

rozleciało.

- Ale znalazłaś czas, aby wpoić Matthew wartości, dumę i 

honor.

-   Chciałam,   aby   wyrósł   na   prawdziwego   człowieka   - 

powiedziała. Podniosła wzrok, szukając jego ciemnych oczu, tak 

blisko swoich.

- Obwiniasz mnie, prawda? O zdradę...

Jej poniżenie zraniło go. Sprawiło, że poczuł się winny za 

wszystko, co jej powiedział. Westchnął ciężko.

- Czy to raczej nie ja cię zdradziłem? - wyszeptał i przywarł 

do jej ust.

Nigdy   wcześniej   nie   całował   jej   w   ten   sposób.   Czuła 

cudownie łagodny dotyk jego warg. Pieściły ją, całowały w ciszy 

wzajemnego spełnienia.

- Ale Matthew... - wyszeptała.

-   Pocałuj   mnie,  querida  -   wyszeptał   i   znów   jego   usta 

przywarły  do jej  ust, kiedy  przyciskał ją  do swojego twardego 

wysmukłego   ciała,   a   jego   wargi   stawały   się   coraz   bardziej 

niecierpliwe.

Poczuła, jak narasta w nim pragnienie. Jej nogi drżały, wargi 

background image

podążały   tam,   gdzie   je   prowadził,   zagubione   do   utraty   tchu   w 

ciepłej   rozkoszy.   Oplotła   go   ramionami   i   przylgnęła   jeszcze 

mocniej.   Nagle   poczuła,   że   cały   sztywnieje,   przeszyty 

gwałtownym skurczem.

- Nie - szepnął ostro i odepchnął ją. Oczy mu błyszczały. 

Oddech był szybki i urywany. - Nie chcę półśrodków. Chcę cię 

mieć całą albo wcale. A na to jeszcze za wcześnie, prawda?

Chciała zaprzeczyć, ale rzeczywiście było za wcześnie, nie 

tylko na fizyczne zbliżenie. Było zbyt wiele ran, zbyt wiele pytań. 

Spuściła oczy.

- Nie będę cię powstrzymywać - powiedziała, szokując siebie 

samą i mężczyznę stojącego przed nią w bezruchu. - Nie powiem 

nie.

- To już tyle czasu - powiedział głębokim, cichym głosem. - 

Nie mogę ci obiecać, że będę spokojny i łagodny, mimo czułości, 

jaką cię darzę; nie tym razem. - Wzdrygnął się. - A nie zniósłbym 

myśli,   że   mogę   ci   zadać   ból.   Lepiej   będzie,   jeśli   się 

powstrzymamy.

Obserwowała   go   ze   zdziwieniem   w   oczach.   Cała   drżała   z 

niespełnienia. Niczego nie pragnęła bardziej, niż poczuć na sobie 

jego ciało i zatopić się w słodkiej ciemności.

- Pragnę cię - wyszeptała z bólem.

Odwrócił się, jego ciemne oczy były spokojne i gorące.

background image

-   Ja   również,   nie   mniej   niż   ty,   wierz   mi   –   powiedział 

gwałtownie. - Ale najpierw musimy sobie wszystko wyjaśnić do 

końca. Powiedz mi, Melisso, kto jest ojcem Matthew?

Chciała   powiedzieć.   Musiała   powiedzieć.   Ale   nie   mogła. 

Uważała,   że   powinien   dojść   do   tego   samodzielnie,   powinien 

uwierzyć w jej niewinność, bez dowodów i wyjaśnień.

- Nie mogę - westchnęła.

- Wiedz zatem jedno: mam już dosyć wykrętów i udawania. 

Jeśli nie powiesz mi prawdy, przysięgam, więcej cię nie dotknę.

Oddychała z trudem. Nie miała do niego pełnego zaufania, on 

z kolei nie ufał jej. Gdyby ją kochał, nie miałby wątpliwości, że 

Matthew jest jego synem.

Diego obserwował, jak bije się z myślami. Kiedy zobaczył, 

jak zaciska zęby, zrozumiał, że przegrał tę rundę. Nie powie mu. 

Boi się. W końcu istniał jeszcze jeden sposób, aby poznać prawdę. 

Tak   jak   sugerował   Dutch,   musiała   istnieć   metryka   Matthew. 

Napisze   do   Biura   Ewidencji   Ludności   w   Arizonie   i   poprosi   o 

odpis. Pozwoli to mu poznać wiek Matta i wyjaśnić kwestię jego 

ojcostwa.

- Późno już - powiedział, nie dając jej szansy na podjęcie 

rozmowy.   -   Lepiej   będzie,   jak   pójdziesz   spać.   -   Przytaknęła, 

odwróciła się na pięcie i bez słowa poszła do swojego pokoju.

Następne dni minęły w takiej atmosferze, jakby siedzieli na 

background image

minie. Melissa czuła obecność Diega jak nigdy dotąd. Był miły i 

uprzejmy, ale nic ponadto. Noce stawały się coraz dłuższe.

Melissa była zawiedziona, jej syn wręcz na odwrót. Niczym 

cień,   nie   odstępował   Diega   ani   na   krok.   Diegowi   to   nie 

przeszkadzało, przeciwnie, wydawało się, jest zachwycony. Był 

pobłażliwy,   zauważał   obecność   chłopca,   bawił   się   z   nim.   Na 

początku   robił   to   dosyć   niezdarnie,   ponieważ   nie   miał 

doświadczenia   z   dziećmi.   Ale   z   biegiem   czasu   nauczył   się 

wszystkiego i malec stał się niezbędną częścią każdego dnia.

Poszli   do   zoo,   zostawiając   Melissę   w   towarzystwie 

telewizora i filmu przygodowego na wideo. Byli tam prawie do 

zmierzchu,   a   kiedy   wreszcie   wrócili,   Matthew   wydawał   się 

odmieniony.

- Widzieliśmy kobrę - opowiadał z podnieceniem na twarzy. - 

I żyrafę, i lwa, i małpy. Jadłem watę cukrową, jechałem kolejką i 

gonił mnie mały piesek - paplał radośnie.

-   A   tata   już   nie   żyje   ze   zmęczenia   -   westchnął   Diego   i 

wycieńczony padł na kanapę obok Melissy. - Już myślałem, że 

będę musiał kupić motor, żeby dotrzymać mu kroku.

- Ale wykończyłem tatę - wykrzyknął Matt. - Prawda, tato? - 

Melissa   patrzyła   to   na   jednego,   to   na   drugiego   szerokimi   ze 

zdziwienia oczami.

- Ojciec Matthew nie wróci do was. - Diego zwrócił się do 

background image

niej.   Zapalił   papierosa   z   lekkim   drżeniem   rąk   i   czekał,   jakie 

wrażenie   na   Melissie   zrobią   te   słowa.   -   Ja   zastąpię   mu   ojca   i 

zaopiekuję się nim. A on będzie moim synem.

-   Zawsze   chciałem   mieć   własnego   tatusia   -   powiedział 

Matthew   do   Melissy.   Wtulił   policzek   w   oparcie   kanapy   i 

przyglądał się jej. - Mój tata odszedł, więc chcę mieć Diega.

Melissa próbowała złapać powietrze, ale przychodziło jej to z 

trudem.   Wszystko,   co   naopowiadała   Matthew   na   temat   ojca, 

powróciło teraz z bezwzględną konsekwencją. Błagała los, żeby 

nie wygadał się przed Diegiem. A zwłaszcza o fotografii... czemu 

na Boga pokazała Matthew to zdjęcie?

Ale Diego i Matthew wyglądali tak niewinnie i spokojnie, że 

z   pewnością   nie   łączył   ich   żaden   sekret.   Oczywiście,   że   nie. 

Martwiła się na zapas.

- Dobrze się bawiłeś?

- Wspaniale, a jutro idziemy do kościoła.

Melissa popatrzyła ze zdumieniem na Diega.

- Chłopcu potrzebna jest religia - powiedział stanowczo. - 

Kiedy wyzdrowiejesz, możesz chodzić z nami.

-   Nie   mam   zamiaru   się   sprzeciwiać   -   powiedziała   z 

roztargnieniem.

- To dobrze, bo na nic by się to zdało. Matt, zobacz, co jest w 

telewizji, a ja zorganizuję coś do jedzenia. Chcesz rybę?

background image

- Tak, bardzo - powiedział chłopiec, cały rozpromieniony, i 

pobiegł oglądać kreskówki.

-   A   ty,   kochanie?   -   spytał   Melissę,   czułym   spojrzeniem 

oceniając jej strój: kremowy sweter z dekoltem i szare spodnie.

- Poproszę o sałatkę - mruknęła. - Obiad dla Matthew jest w 

lodówce,   sałatka   też.   Wszystko   przygotowałam,   kiedy   was   nie 

było. Są też steki, mogę je upiec dla ciebie...

- Ja to zrobię. - Wstał, przeciągnął się leniwie.

- I tak muszę się poruszać. - Podniosła się i zaczekała parę 

sekund, zanim ruszyła z miejsca. Utykała jeszcze wyraźnie, ale 

chodzenie   sprawiało   dużo   mniejszy   ból   niż   tydzień   temu. 

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

- Młodym rany goją się szybko - powiedział z uśmiechem.

- Nie jestem taka młoda, Diego - odpowiedziała.

Zbliżył   się   do   niej,   objął   w   pasie   i   przyciągnął   do   siebie 

łagodnie.

-   Jesteś,   kiedy   się   uśmiechasz   -   odrzekł   pogodnie.   - 

Przywracasz mi wspomnienia szczęśliwych chwil w Gwatemali.

- A były w ogóle takie? - spytała ze smutkiem. Szukał jej 

łagodnych szarych oczu.

-   Nie   pamiętasz,   co   przeżyliśmy   razem,   zanim   wzięliśmy 

ślub?   Zapomniałaś   o   naszej   przyjaźni,   miłych   chwilach 

spędzonych razem?

background image

- Byłam wtedy dzieckiem, a ty byłeś już dorosły. - Spuściła 

wzrok   -   Miałam   dosyć   bezinteresownej   przyjaźni   i   nie 

spełnionych marzeń.

- A później schroniliśmy się w ruinach Majów - wyszeptał 

cicho, by nie usłyszał ich Matt, zajęty oglądaniem telewizji. - I 

staliśmy się kochankami, w strugach ulewy, gdy wokół czaiło się 

niebezpieczeństwo.   Twoje   ciało   przykryte   moim   ciałem,   twoje 

usta zanurzone w moich...

Odsunęła się zbyt gwałtownie, czuła rumieniec na twarzy i 

przyspieszone tętno.

- Pozwól... przygotuję sos do sałatki.

Obserwował ją z lekkim, tajemniczym uśmiechem. Za jego 

plecami Matt śmiał się z kreskówki. Posłał mu takie spojrzenie, że 

rad był, iż Melissa tego nie widzi. Matt powiedział mu o fotografii 

ojca, kiedy zobaczyli plakat ze zdjęciem bananowców.

- Takie same śmieszne drzewa - krzyknął wtedy Matt - są na 

fotografii   tatusia,   którą   ma   mama.   Tatuś   ma   na   głowie   duży 

kapelusz i jest na koniu.

Diego oparł się o ścianę i nawet nie pamiętał, co z siebie 

wydusił,   kiedy   Matt   paplał   dalej.   Co   prawda   wysłał   już   list   z 

prośbą o metrykę chłopca, ale nie była już potrzebna. Nie mogła 

wchodzić   w   grę   inna   fotografia.   Zrozumiał   z   bezsilną 

wściekłością, że mężczyzną, o którego był zazdrosny, był on sam.

background image

To on był ojcem Matta. To Matt był tym dzieckiem, które 

rzekomo   straciła   Melissa.   Ukrywała   ciążę,   bo   prawdopodobnie 

obawiała się, że nie zależy mu na niej i bała się z nim zostać, 

kiedy już urodzi się dziecko. Myślała raczej, że Diego odbierze jej 

dziecko, a ją oddali. Uciekła, aby tak się nie stało.

Ciągle uciekała. Nie powiedziała mu prawdy o Matthew, bo 

mu nie ufała. Może zresztą nie kochała go wystarczająco mocno, 

kto wie? Musi tę kwestię rozpracować. W końcu poznał jednak 

prawdę, i to było najważniejsze.

Po kolacji Diego i Matthew rozciągnęli się na dywanie przed 

telewizorem.   Diego   był   w   samych   skarpetkach,   w   rozpiętej 

koszuli, z włosami w nieładzie i oczami śmiejącymi się do syna. 

Spojrzał   w   górę,   ciągle   uśmiechnięty   i   zobaczył,   że   Melissa 

obserwuje go uważnie. Matthew rzucił się na niego i czar chwili 

prysnął.   Pozostawił   Melissę   rozbitą   i   nie   zaspokojoną.   Diego 

zaakceptował   Matta,   i   to   powinno   jej   wystarczyć.   Ale   nie 

wystarczało.   Chciała,   aby   Diego   ją   kochał.   Czy   kiedykolwiek, 

pomyślała z goryczą, pragnęła czegoś innego? Jednak ciągle to 

pragnienie wydawało się niemożliwe do spełnienia, teraz tak jak i 

wtedy.   Pożądał   jej,   ale   być   może   nie   miał   już   jej   niczego   do 

ofiarowania.

Diego był pochłonięty  pracą przez następne kilka tygodni. 

background image

Atmosfera w domu nieco zelżała. Matt bawił się z Diegiem i z 

czasem stali się prawie nierozłączni. Diego spoglądał na Melissę z 

leniwym pobłażaniem i raz czy drugi drażnił się z nią łagodnie. 

Tym niemniej napięcie stale rosło, a nerwowość, z jaką Melissa 

odnosiła   się   do   niego,   jeszcze   pogarszała   sprawę.   Nie   mogła 

zrozumieć, czemu zawdzięcza zmianę w traktowaniu Matta i jej 

samej. A ponieważ nie domyślała się racjonalnej przyczyny tej 

odmiany, nie wierzyła w jej trwałość.

Kiedy przyszedł czas na ostatnie badanie kontrolne, Diego 

zwolnił się z pracy i zawiózł ją do lekarza.

Uznano, że jest już zdrowa. Doktor prosił, aby uważała na 

nogę, która zagoiła się tak szybko, ale orzekł, że może wrócić do 

pracy.

Kiedy zaczęła wspominać, że najwyższa pora rozejrzeć się za 

pracą,   Diego   poczuł   się   nieswojo.   Co   będzie,   jeśli   skorzysta   z 

pierwszej okazji i ucieknie? Nie potrafił dłużej skrywać rosnącego 

przywiązania do chłopca. A jeśli się dowie, że Diego odkrył już 

prawdę o chłopcu? Czy zabierze Matta i zniknie razem z nim, 

obawiając się, że mógłby ukraść jej syna? Wzdrygał się na samą 

myśl, ale nie ufał Melissie na tyle, by zadać to pytanie. Musiał 

działać ostrożnie, aby nie pogorszyć sytuacji. Rzecz sprowadzała 

się do jednego: jak zatrzymać Melissę?

Bił   się   z   myślami   przez   całą   drogę   powrotną   do   domu, 

background image

zamknięty w sobie i nieobecny. Odprowadziwszy ją do pokoju, 

wrócił   do   pracy.   Wyszedł   bez   słowa.   Jego   zachowanie 

zaniepokoiło Melissę.

-   Potrzeba   pani   trochę   rozrywki   -   radziła   pani   Albright, 

przyrządzając   lunch.   -   Za   dużo   pani   przebywa   w   czterech 

ścianach, to niezdrowo.

- Z pewnością ma pani rację - westchnęła Melissa. - Chyba 

zadzwonię   do   Joyce   i   umówię   się   z   nią   jutro   na   lunch.   Może 

nawet znajdę pracę.

- Mężowi to się nie będzie podobało. Niech pani nie ma za 

złe moich słów - mruknęła pani Albright sponad tartej marchewki.

- Obawiam się, że nie - powiedziała Melissa. - Ale to mnie 

nie powstrzyma.

Ucałowała   w   przelocie   ciemną   główkę   Matthew,   zajętego 

programem   oświatowym   w   telewizji,   i   poszła   zatelefonować   z 

pokoju Diega.

Na nieszczęście zapomniała telefonu do biura Apolla. Diego 

musiał mieć to gdzieś zapisane. Nie chciała szukać w jego biurku, 

ale   sprawa   była   zbyt   ważna.   Otworzyła   środkową   szufladę   i 

znalazła   czarny   notes   z   telefonami.   Pod   nim   leżała   otwarta 

koperta, która przykuła jej uwagę.

Szybko spojrzała w stronę drzwi, a potem z bijącym sercem 

wyciągnęła   ją   i   obejrzała.   Adres   zwrotny   wskazywał   na   Biuro 

background image

Ewidencji   Ludności   w   Arizonie.   Otworzyła   kopertę   drżącymi 

rękami i znalazła w środku to, czego się obawiała - odpis aktu 

urodzenia   Matthew.   W   rubryce   „ojciec"   starannie   wypisano   na 

maszynie imię, nazwisko i adres Diega.

A więc wiedział. I nic nie powiedział. Dręczył ją pytaniami, 

zagroził, że nie zbliży się do niej, póki się nie dowie prawdy o 

Matthew.   Dlaczego?   Czy   tego   wymagało   poczucie   dumy?   Czy 

raczej grał na zwłokę, aby zdobyć sympatię Matthew, a później 

siłą usunąć Melissę z ich życia? Może nie mówił prawdy, może 

chciał wrócić do Gwatemali tylko z synem, a ją zostawić tutaj? 

Jego ciepły stosunek do Matta, od kiedy poszli razem do zoo, i 

brak zainteresowania nią, pogłębiały uczucie niepewności. Albo 

dzisiejsza   obojętność,   kiedy   lekarz   uznał,   że   Melissa   może 

powrócić do pracy. Czy myślał, że pora ją porzucić, bo już nie 

potrzebuje pomocy?

Bała się, w pierwszym odruchu chciała spakować walizkę i 

zabrać Matthew jak najdalej i tak szybko, jak to możliwe. Ale to 

nie   byłoby   rozsądne.   Musi   spokojnie   pomyśleć.   Musi   działać 

logicznie, nie podejmować decyzji na łapu capu, by ich potem nie 

żałować.

Włożyła   dokument   z   powrotem   do   koperty,   przykryła   ją 

starannie czarnym notesem i zamknęła szufladę. Nie odważyła się 

szukać   numeru   telefonu,   by   Diego   nie   zorientował   się,   że 

background image

zaglądała do szuflady.

Przypomniała sobie, że pani Albright musi znać ten numer. 

Wróciła do kuchni i spytała ją o to.

-   Ależ   oczywiście,   pani   Laremos   -   uśmiechnęła   się.   - 

Znajdzie   go   pani   w   książce   telefonicznej   pod   Blain   Security 

Consultants, Inc. - Przyjrzała się uważnie Melissie. - Wszystko w 

porządku? Jest pani bardzo blada.

- Czuję się dobrze. - Melissa zdobyła się na uśmiech. - Tylko 

trudno   mi   się   pozbierać.   Rany   zabliźniły   się,   ale   noga   ciągle 

jeszcze sztywnieje. Chcieli mnie skierować na fizykoterapię, ale 

wolałam ćwiczenia w domu. Kiedy je zacznę, noga na pewno się 

rozrusza.

-   Moja   siostra   miała   bóle   w   krzyżu   i   lekarz   przepisał 

ćwiczenia - zauważyła pani Albright. - Bardzo jej pomogły. Pani 

również pomogą.

- Tak, na pewno. Dziękuję.

Poszła   do   salonu,   drżącymi   rękami   odnalazła   i   nakręciła 

numer.

Po   drugim   dzwonku   w   słuchawce   odezwał   się   melodyjny 

głos Joyce.

- Blain Security Consultants. Słucham.

- Możesz jutro pójść ze mną na lunch i pomóc mi uchronić 

moje   władze   umysłowe   -   powiedziała   sucho   Melissa.   -   Mówi 

background image

Melissa, żona Diega.

-   Tak,   poznałam   cię   po   głosie,   Melisso   -   powiedziała   ze 

śmiechem   Joyce.   -   To   cudowny   pomysł.   Czy   mogę   wpaść   po 

ciebie koło wpół do dwunastej? Jeśli mój szef pozwoli...

Głęboki głos Apolla zabrzmiał w tle.

- Od kiedy  to zabraniam pani wychodzić na lunch, panno 

Latham? Oczywiście, idźcie razem. Niech pani przestanie robić ze 

mnie potwora.

-   Nigdy   tego   nie   robię,   panie   Blain   -   zapewniła   go 

skwapliwie Joyce. - Obrażałabym w ten sposób potwory.

Z oddali doszło przekleństwo, a później trzask drzwi. Joyce 

westchnęła niewinnie.

-   Do   zobaczenia   jutro   -   szepnęła.   -   Muszę   się   zabrać   do 

pracy, bo wylecę na zbitą twarz.

- Wszystko na to wskazuje. Przyjemnego dnia.

- Wzajemnie.

Tego   wieczora   Diego   wrócił   późno.   Akurat   w   samą   porę, 

żeby pocałować Matthew na dobranoc. Melissa, obserwując ich od 

progu, widziała na twarzy Diega oddanie i dumę, z jaką spoglądał 

na syna. Od jak dawna wiedział? Być może domyślał się tego od 

samego początku. Pewnie nawet wiedział, jak bardzo go kocha. 

Zastanawiała się, czy znajdzie w sobie dość siły, aby go opuścić. 

Jeśli planuje odebranie jej Matta, nie będzie miała innego wyjścia. 

background image

Nigdy nie krył, co sądzi o miłości. Nie wierzył w nią. Nie miała 

powodu uważać, że po latach zmienił zdanie.

Kochał   Matthew,   jeśli   w   ogóle   kogoś   kochał.   Melissa 

komplikowała mu życie. Kiedy wstał i ruszył do drzwi, odwróciła 

oczy - nie chciała, aby zobaczył w nich strach.

- Joyce powiedziała, że zabiera cię jutro na lunch - zaczął.

- Tak. Pomyślałam, że powinnam ruszyć się z mieszkania - 

powiedziała. - Czuję się tutaj... samotnie.

Zatrzymał się na progu jej sypialni. Jego ciemne oczy były 

spokojne.

- Nie zawsze będzie tak, jak teraz - powiedział. - Już przecież 

możesz   się   poruszać;   poszukamy   wspólnych   zajęć   dla   naszej 

trójki, na ile czas pozwoli.

-   Nie   musisz   czuć   się   wobec   mnie   zobowiązany.   - 

Uśmiechnęła się smutno.

- Dlaczego?

Zapomniała, jaki był sprytny. Odwróciła oczy.

- Wiesz, chłopcy czasami lubią tylko męskie towarzystwo, 

bez udziału kobiet, prawda?

Popatrzył zdziwiony. Spodziewał się, że powie coś więcej. 

Czuł się rozczarowany i rozdrażniony. Czego w końcu oczekiwał? 

Utrzymała tajemnicę tak długo i teraz miałaby ją zdradzić? Dawał 

się   ponieść   najczarniejszym   myślom.   Zostawił   ją   w   spokoju, 

background image

licząc, że wreszcie wyjawi prawdę. Tak się nie stało. Być może 

źle odczytał stan jej ducha. A jeśli po prostu nie zależy jej na nim? 

Jeśli opuści go teraz, kiedy już nie potrzebuje opieki?

Ledwie pamiętał, że zadała mu pytanie.

- Myślę, że będzie to z pożytkiem dla Matthew, jeśli trochę 

czasu będzie spędzał tylko ze mną - odpowiedział jej znużony. Na 

tego   twarzy   rysowało   się   zmęczenie,   przybyło  mu   zmarszczek. 

Przyglądał się jej powoli przez chwilę, później odwrócił się. – 

Miałem dzisiaj męczący dzień. Nie mam siły na rozmowy. Jeśli 

pozwolisz, pójdę już spać.

-   Oczywiście.   Dobranoc   -   odpowiedziała,   zdziwiona   jego 

tonem i spojrzeniem.

Skinął głową i ruszył korytarzem. Obserwowała go oczami 

pełnymi łagodnej zadumy i żalu. Miłość to nie tylko to słodkie 

uczucie, które pokazują w kinie, pomyślała gorzko. Bywa bolesna, 

przysparza cierpień.

Odwróciła się i weszła do sypialni, oglądając się w lustrze. 

Wyglądała mizernie, dostrzegła zmarszczki na twarzy.

Otworzyła szufladę komódki i wyjęła z niej zdjęcie, które mu 

zrobiła w przeddzień tamtych zdarzeń, kiedy ojciec odnalazł ich 

na wzgórzach. Westchnęła, gładząc palcami jego twarz. Jakie to 

wszystko wydawało się odległe, jak nie spełnione! Kochała go, ale 

wspomnienie tego wywoływało tylko ból. Gdyby i dla niej miał 

background image

choć trochę uczucia, pomyślała. Ale może on nie potrafi kochać? 

Schowała fotografię i zamknęła szufladę. Marzenia nie zastąpią 

rzeczywistości.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Joyce   i   Melissa   wybrały   małą,   przytulną   restaurację   z 

kuchnią   francuską.   Melissa   zamówiła   naleśnik   z   nadzieniem   z 

kurczaka i brokułów oraz świeżego melona, Joyce wolała befsztyk 

z przystawkami.

- Jesteś dosyć milcząca, jak na osobę, która umówiła się na 

zwierzenia   -   zauważyła   Joyce   po   piętnastu   minutach   cichego 

skupienia nad talerzem.

- Mam kłopot. - Melissa westchnęła.

- Kto ich nie ma? - Joyce uśmiechnęła się.

- Zgoda. Mój sprowadza się do tego, że nie wiem, czy nie 

spakować walizki i nie wyjechać z Chicago.

- W takim razie słucham uważnie. - Joyce odłożyła widelec.

- Matthew jest synem Diega - powiedziała. - Zanim uciekłam 

od niego pięć lat temu, powiedziałam mu, że straciłam dziecko.

- I to ma być kłopot? - spytała Joyce ze zdziwieniem.

- Nie myślałam, że wie o wszystkim. Na początku wydawało 

się,   że   nie   lubi   Matta,   a   później   stali   się   nierozłącznymi 

przyjaciółmi.   Wczoraj   znalazłam   w   jego   biurku   odpis   aktu 

urodzenia Matthew.

-   Jeśli   już   o   tym   wie,   wszystko   się   dobrze   ułoży.   Czemu 

miałoby być inaczej? - spytała Joyce.

- O to właśnie chodzi - powiedziała Melissa z westchnieniem. 

background image

- Zależało mi, aby sam się domyślił, że jest ojcem Matta i nie 

szukał   dowodów;   powinno   mu   wystarczyć   przekonanie,   że   nie 

byłabym w stanie go zdradzić. Ostatnio zachowuje się tak, jakby 

mnie   nie   chciał   przy   sobie.   I   chyba   wiem,   dlaczego.   Poznał 

prawdę   o   Matthew   i   teraz   nienawidzi   mnie   za   to,   że   go 

okłamałam.

- Nadal nic nie rozumiem - przerwała Joyce.

- Bo to długa historia. Kiedyś wydawało mi się, że będzie 

lepiej, jeśli ukryję prawdę i zniknę mu z oczu.

-   Może   miałaś   rację   -   powiedziała   łagodnie   Joyce.   -   Nie 

możesz się obwiniać o wszystko.

- Tak uważasz? - Melissa podniosła strapione oczy. - Prawdę 

mówiąc, wina leżała po obu stronach. Teraz, kiedy zna prawdę, 

pewnie ma do mnie żal, że rozłączyłam go z synem. Obawiam się, 

że będzie chciał zabrać mi Matta.

-   To   już   czysta   histeria   -   powiedziała   stanowczo   Joyce.   - 

Dziewczyno, weź się w garść. Tym razem nie możesz uciekać. 

Musisz zostać i walczyć o syna. Pomyśl również o tym - dodała - 

że   może   warto   także   zacząć   walczyć  o   męża.   Poślubił   cię.   To 

znaczy, że mu na tobie zależało.

Melissa skrzywiła się.

-   Diego   nie   chciał   się   ze   mną   żenić.   Przyłapano   nas   w 

dwuznacznej sytuacji - myślał zresztą, że to był mój podstęp - i 

background image

został zmuszony do ożenku. Traktowali mnie, on i jego rodzina, 

jak trędowatą. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, nie 

mogłam znieść myśli, że dziecko przyjdzie na świat w atmosferze 

nienawiści. Upewniłam go, że straciliśmy potomka i uciekłam.

- Jesteś pewna, że cię nie kocha?

- Powiedział mi kiedyś, że nie wierzy w miłość, że to luksus, 

na który nie może sobie pozwolić. Pociągam go fizycznie. I to 

wszystko.

Joyce przypatrywała się zgnębionej twarzy koleżanki.

- Żadna z nas nie ma szczęścia w miłości - powiedziała po 

chwili wahania. - Pracuję dla mężczyzny, który mnie nienawidzi, 

a ty żyjesz z mężczyzną, który cię nie kocha.

- Ty także nienawidzisz Apolla - przerwała Melissa.

- Tak uważasz? - Joyce uśmiechnęła się z bólem.

- Aha - Melissa odstawiła filiżankę. – Teraz rozumiem.

- Odpłacam mu pięknym za nadobne, aby się nie domyślił, co 

naprawdę czuję. Spójrz na mnie - mruknęła. - On jest przystojny, 

bogaty, odnosi sukcesy. Czy chciałby kogoś tak zwykłego i mało 

atrakcyjnego jak ja? Gdybym była tak piękna, jak ty...

- Ja? Piękna? - Melissa była autentycznie zdziwiona.

- Kochasz Diega? - Joyce patrzyła na nią długo.

Trudno   było   uczciwie   odpowiedzieć   na   to   pytanie,   ale   w 

końcu musiała.

background image

- Tak, zawsze go kochałam - wyznała - i myślę, że zawsze 

będę.

- Dlaczego zatem uciekasz, dlaczego nie starasz się zbliżyć 

do   niego?   -   spytała   Joyce.   -   Ucieczki   nie   przyniosły   ci   wiele, 

prawda?

- Tak, czuję się całkiem nędznie.

- Musisz sprawić, żeby cię chciał.

- Masz rację.

- A więc spróbuj. Nie pozwól, aby was rozdzieliła przeszłość.

- Nie bardzo wiem, jak uwieść mężczyznę.

- Ja również. - Joyce wzruszyła ramionami. - I co z tego? 

Nauczymy się razem.

Pomysł wydawał się Melissie coraz bardziej pociągający.

- Możemy spróbować. A jak nie wyjdzie...

- Zaufaj mi. Musi się udać.

- Jeśli mnie, to i tobie. - Melissa zacisnęła wargi. - Czy wiesz, 

że pracowałam w wielkim sklepie z odzieżą? Mam niezły gust i 

wiem, co na kim dobrze leży. Może wybrałybyśmy się na zakupy?

- A po co? - Joyce zmarszczyła brwi.

-   Musisz   trochę   popracować   nad   sobą,   a   efekt   będzie 

piorunujący, gwarantuję. Wyobraź sobie Apolla klęczącego przy 

twoim biurku i wpatrzonego w ciebie z uwielbieniem - przymilała 

się.

background image

- Jedyny sposób, żeby klęknął przy moim biurku, to kopniak 

w żołądek - skrzywiła się Joyce.

- Pesymistka. Przecież sama mnie namawiałaś do działania.

- Zgoda. W końcu co mamy do stracenia?

- Niewiele, jeśli o mnie chodzi. Co robisz w sobotę przed 

południem? Wybierzmy się razem na zakupy.

- Mam trochę oszczędności - mruknęła Joyce. - W porządku. 

Przystępujemy do działania.

- Cudownie. - Melissa zabrała się do deseru. - Wiesz, nagle 

wszystko zaczęło mi smakować. Już czuję się lepiej.

-   I   ja   też.   Ale   jeśli   Apollo   wyrzuci   mnie   przez   okno,   nie 

daruję ci tego.

- Nie wyrzuci.

Wiele pomysłów chodziło Melissie po głowie. A wszystko 

przez Joyce.

Tego przedpołudnia kupiła Mattowi grę rozwijającą pamięć. 

Kiedy Diego wrócił wieczorem do domu, zastał ich rozciągniętych 

na   dywanie.   Była   w   beżowej   bluzce   bez   rękawów   i   opiętych 

dżinsach. Diego zatrzymał się na moment w progu. Na jego widok 

obróciła się na bok, w zalotnej pozie.

- Dobry wieczór, señor Laremos - przywitała go. - Matthew 

dostał nową grę.

- I już pamiętam, gdzie jest jabłko - wykrzyknął Matthew, 

background image

podrywając się na nogi i rzucając w objęcia ojca. Później paplał z 

przejęciem, na czym polega nowa gra, i że już raz pobił mamę.

- Jest pojętny - zauważył Diego, przyglądając się dużej kupce 

kart leżących obok Matta i małej pod ręką Melissy.

-   Niezwykle   -   zgodziła   się,   patrząc   z   uśmiechem   na 

zadowoloną minę Matta. - I skromny.

-   Wiem   już   wszystko   -   powiedział   Matthew   ze   szczerym 

przekonaniem. - Tato, zagrasz z nami?

- Po obiedzie - zgodził się Diego.

- W porządku. - Matthew znów zajął się grą.

Teraz   była   kolej   Melissy.   Zauważyła,   że   Diego   nie   może 

oderwać oczu od dekoltu bluzki, którą nałożyła na gołe ciało.

Usiadła i skierowała wzrok na męża.

- Stało się coś?

- Nie, nic. Przepraszam was na moment. - Zmarszczył brwi, 

odwrócił się na pięcie i wyszedł do sypialni.

Przy obiedzie było wiele zamieszania, ponieważ wcześniej 

pani   Albright   zabrała   malca   na   dół   do   holu,   gdzie   spotkali   jej 

córkę i wnuczka, którzy właśnie wrócili z Meksyku i przywieźli 

Mattowi zabawkę: drewnianą kulkę na sznurku przyczepionym do 

podstawki, w której trzeba ją było umieścić.

- O, znam tę zabawkę - uśmiechnął się Diego. - Jest bardzo 

popularna w stronach, z których pochodzimy, ja i twoja mama - 

background image

dodał uśmiechając się do Melissy. - Prawda, kochanie?

- Tam, gdzie mieszkaliśmy, nie było sklepów z zabawkami - 

powiedziała   do   Matta.   -   Żyliśmy   daleko   od   świata,   w   pobliżu 

wulkanu, a naokoło były starożytne ruiny Majów. - Zarumieniła 

się lekko na myśl o jednym z tych pomników. Popatrzyła na Diega 

i odnalazła w jego ciemnych oczach to samo wspomnienie.

- Tak - powiedział łagodnie. - Ruiny były... imponujące.

Zamyśliła się.

- To już pięć lat. - Była bardziej elokwentna, niż się tego 

spodziewała. - A wydaje się, że minęło tylko kilka dni.

-   Mnie   nie   -   odpowiedział   gwałtownie.   -   Za   dużo   było 

trudnych chwil.

Matthew próbował bawić się kulką, ale Melissa odebrała mu 

zabawkę i położyła koło swojego talerza, na znak, że powinien 

zająć się posiłkiem.

- Nigdy nie myślałaś o tym, żeby się ze mną skontaktować? - 

spytał nieoczekiwanie Diego. Ta myśl coraz bardziej nie dawała 

mu   spokoju.   Nawet   jeśli   był  w   stanie   zrozumieć   postępowanie 

Melissy, świadomość rozłąki z synem nie dawała spokoju. Tak 

bardzo chciał być częścią życia Matta, doświadczyć tego, co inni 

ojcowie przechowują przez lata w czułej pamięci. Pierwsze słowa 

Matta,   pierwsze   samodzielne   kroki,   pierwsze   wspólne   chwile, 

które   spajają   rodziców   i   dzieci   na   zawsze.   Wszystkiego   został 

background image

pozbawiony.

Melissa   westchnęła   ze   smutkiem,   wspominając   moment 

narodzin   Matthew.   Jak   desperacko   potrzebowała   wtedy   Diega! 

Ale on jej nie chciał. Dał to jasno do zrozumienia, zaraz po ślubie, 

i nawet potem, kiedy spadła ze schodów, nie sposób było się do 

niego zbliżyć.

- Myślałam o tym kiedyś - powiedziała cicho. - Ale przecież 

było oczywiste, Diego, że nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu.

-   Nigdy   nie   brałaś   pod   uwagę,   że   uczucia   potrafią   być 

zmienne? I że może gorzko wszystkiego żałowałem?

- Nie - odparła uczciwie. - Uznałam, że lepiej będzie, jeśli 

sama zadbam o siebie... i o Matta.

-   Musiało   być   ci   ciężko,   kiedy   się   urodził.   -   Starał   się 

wydobyć z niej jak najwięcej.

- Coś było nie tak. Musiałam mieć cesarskie cięcie.

- Mój Boże. I nie miałaś nikogo przy sobie.

Spojrzała ciepło na Matta.

- Dałam sobie świetnie radę. Miałam uczynnych sąsiadów, a 

firma, w której pracowałam, okazała wiele zrozumienia.

Palce Diega zacisnęły się na filiżance z taką siłą, że omal nie 

pękła. Nie mógł dłużej tego słuchać. Melissa przeszła prawdziwe 

piekło,   sama   z   maleńkim   dzieckiem,   które   musiała   wychować. 

Gdyby ją inaczej potraktował, mogliby razem dzielić kłopoty.

background image

- Nie było tak źle, Diego - powiedziała cicho, zauważywszy 

ból na jego twarzy. - Naprawdę. Matt był najsłodszą nagrodą...

- Mam kilka telefonów do załatwienia. Przepraszam was na 

chwilę. - Diego wstał gwałtownie.

Melissa obserwowała go, tęskniła za nim rozpaczliwie.

Diego poszedł do gabinetu, zamknął drzwi i oparł się o nie 

całym   ciężarem.   Nie   potrafił   znieść   myśli,   że   tyle   wycierpiała 

przez niego. Gdyby mógł wcześniej z nią porozmawiać. Otworzyć 

serce. Powiedzieć, co naprawdę czuje, jak wiele znaczą dla niego 

ona i chłopiec. Miał za sobą burzliwą przeszłość; niewiele było 

tam miejsca na czułość. Teraz odkrywał, co to właściwie znaczy, 

u   boku   dziecka   i   Melissy,   która   stopniowo   stawała   się 

najcudowniejszą sprawą w jego życiu. Im dłużej byli razem, tym 

trudniej przychodziło ukrywać rosnącą potrzebę tej kobiety. To 

już nie było wyłącznie fizyczne pożądanie, tak jak na początku, w 

Gwatemali. Ale ciągle nie był jej pewny.

Być może czuła się zobowiązana; za to, że zaopiekował się 

Mattem i nią, że stworzył im dom, kiedy potrzebowała kąta, aby 

dojść do siebie. Ale czy tak było naprawdę? Czy to była tylko 

wdzięczność, czy coś więcej? Trudno powiedzieć.

Melissa poszła z Mattem do bawialni i rozłożyła karty na 

podłodze. Kiedy wrócił Diego, zaczynali już drugą kolejkę. Zdjął 

marynarkę i krawat, podwinął rękawy białej koszuli. Była rozpięta 

background image

pod   szyją.   Oczy   Melissy   zatrzymały   się   na   owłosionym 

muskularnym torsie.

Dostrzegł to spojrzenie i zachwyt w jej oczach. Żadna inna 

kobieta nie budziła w nim takiego poczucia męskości i dumy jak 

Melissa. Pragnie go; tylko tego był pewien.

- Zagraj z nami, tatusiu - zawołał Matt, zapraszając ojca do 

siebie na dywan.

-   Zrobimy   ci   miejsce   -   powiedziała   Melissa   z   ciepłym 

uśmiechem.

- Ale tylko na chwilę - zgodził się Diego. Zdjął buty i położył 

się obok Melissy.

- Jak się w to gra?

Matt i Melissa wytłumaczyli mu zasady i obserwowali, czy 

zauważy, że dwie karty pasują do siebie. Matthew zaśmiał się, a 

Melissa jęknęła, kiedy zgarnął je i ułożył koło siebie.

Uśmiechnął się do Melissy ze złośliwą iskierką w oku.

-   Obserwowałem   was   od   progu.   Może   nie   tyle   karty...   - 

przesunął   wzrokiem   po   krągłych   pośladkach   Melissy,   które 

rysowały się pod ciasnymi dżinsami.

Melissa zarumieniła się, ale jej wzrok ani drgnął.

- Zbereźnik - szepnęła drocząc się.

Był   zaskoczony   i   wniebowzięty.   Patrzył   na   jej   usta 

rozchylone w uśmiechu. Nagle podniósł się i musnął je delikatnie.

background image

-   Tata   i   mama   Bobby'ego   całują   się   w   ten   sposób,   tylko 

Bobby   mówi,   że   to   mama   całuje   tatę.   -   Matthew   zaśmiał   się 

radośnie.

Diego obruszył się.

- Mama nie może mnie całować, jest osłabiona po wypadku.

Melissa spojrzała na niego złośliwie.

-   Matt,   czy   mógłbyś   iść   do   kuchni   i   przynieść   mi   coś 

zimnego do picia? - zwróciła się do chłopca.

- Dobrze. - Podniósł się i wybiegł z pokoju.

Melissa spojrzała kpiąco na Diega.

- A więc jestem za słaba, żeby cię pocałować, tak? - Obróciła 

się, popychając go łagodnie na dywan. Oniemiał z wrażenia, kiedy 

pochyliła się nad nim i wpiła w jego usta tak żarliwie, że aż jęknął 

w ekstazie.

- Za słaba, tak? - Melissa szeptała w rozchylone usta.

Zanurzył rękę w jej jasne falujące włosy, obrócił ją łagodnie i 

ułożył na dywanie. Oplotła go ramionami, słyszała szaleńczy rytm 

jego serca, szeptała i wzdychała w nienasycone usta Diega.

Gwałtownie uniósł głowę, we wpatrzonych w nią ciemnych 

oczach dostrzegła dziką żądzę.

- Ostrożnie! - mruknął. - Kusisz los.

- Nie los - szepnęła z trudem łapiąc oddech. - Ciebie, señor. - 

Jej dłoń wślizgnęła się pod koszulę Diega, zanurzyła w gęstych 

background image

włosach, pieściła gorący, naprężony tors. Nagle cały zesztywniał, 

a ona westchnęła urażona. - Jeśli nie chcesz mnie wystawiać na 

pokusę, miej zawsze zapiętą koszulę.

- Co się stało z moją wstydliwą, dziką orchideą?

- Dorosła. - Jej łagodny wzrok szukał jego oczu. - Nie masz o 

to żalu...?

- Nie - powiedział cicho. Przycisnął jej rękę do piersi. - Rób, 

na   co   masz   ochotę,   moja   mała.   Ale   zdajesz   sobie   sprawę   z 

nieuniknionych konsekwencji takiego zachowania? Prawda?

- Tak - szepnęła.

Przyciągnęła jego rękę i usiadła zgrabnym ruchem. Patrzyła 

mu w oczy i prowadziła dłoń Diega tam, gdzie materiał bluzki nie 

osłaniał jędrnego ciała.

Westchnął głęboko, ręka w pieszczocie posuwała się coraz 

dalej.

- Czy i to zaplanowałaś? - spytał.

- O, tak - westchnęła, pochylając głowę, kiedy dotyk stawał 

się coraz słodszy. - Diego...

- Nie. Nie tutaj. - Uwolnił rękę.

- Nie masz ochoty?

Obruszył się.

- Słodki głuptasie - westchnął. - Jeśli będę cię nadal trzymał 

w ramionach, moja ochota stanie się jeszcze bardziej widoczna. 

background image

Ale to nie jest zajęcie na tę chwilę.

Przytaknęła ze zrozumieniem.

- Tak, masz rację. - Uśmiechnęła się, unikając jego spojrzenia 

i odwróciła się na widok Matta, który wbiegł do pokoju z butelką 

lemoniady. Otworzyła ją, dziękując chłopcu.

Diego   przysiadł   w   pobliżu,   obserwując   ich,   ale   nie 

uczestnicząc   w   zabawie.   Przez   resztę   wieczoru   nie   spuszczał 

wzroku z Melissy. Był zatopiony w swoich myślach.

Przyszedł czas, żeby  położyć  Matthew.  Melissa  starała  się 

ukryć   przed   Diegiem   swój   stan   ducha,   ale   czuła,   jak   drżą   jej 

kolana za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał. Pożegnała się z 

Matthew i Diegiem i poszła do sypialni. Zamknęła drzwi na klucz, 

po raz pierwszy od kiedy tu zamieszkała. Wstrzymała oddech na 

odgłos kroków w korytarzu, ale one nawet nie zawahały się u jej 

progu.

Melissa i Joyce spędziły całą sobotę na zakupach i u fryzjera. 

Melissa namówiła Joyce na jasne, żywe kolory, które podkreślały 

jej zgrabną figurę i przyciągały uwagę.

- To jest za bardzo seksy - powiedziała Joyce, pełna obaw, 

mierząc sukienkę z gorsetem, który przywierał do jej smukłego 

ciała   niczym   bluszcz.   W   mieszance   czerwieni,   żółci, 

pomarańczowego   i   bieli   było   jej   niezwykle   do   twarzy.   -   Nie 

background image

potrafię tego z siebie zdjąć.

- Oczywiście, że potrafisz - zapewniała Melissa.

Joyce zaśmiała się nerwowo, ale kiedy ujrzała swoje odbicie 

w jednym z wielkich luster butiku, aż jej odjęło dech. Czuła się 

jak nowo narodzona. Ruszyła do przodu, najpierw z wahaniem, 

później   z   coraz   większym   luzem,   aż   wreszcie   dała   z   siebie 

wszystko, na co stać zgrabną dziewczynę z Indii Zachodnich.

- Tak - zaśmiała się Melissa. - Dokładnie taką sobie ciebie 

wyobrażałam. Masz wiele naturalnego powabu, który skrywałaś 

pod fatalnymi luźnymi kieckami. Masz piękną figurę. Uwidocznij 

ją!

Joyce nie wierzyła własnym oczom. Przymierzyła następny 

strój.   Włożyła   do   niego   kolorowy   turban   i   z   zaskoczeniem 

wpatrywała   się   w   elegancką   damę,   która   spoglądała   na   nią   z 

lustra.

- Czy to ja? - mruknęła.

- Ależ tak - zapewniła Melissa. - Chodź. Stroje już mamy, 

teraz pora na resztę.

Zaprowadziła Joyce do fryzjera, który przystrzygł jej modnie 

włosy i tym samym odmłodził o kilka lat.

- I jeszcze ostatnia rzecz - mruknęła Melissa, zabierając ją do 

kosmetyczki.

Tam   znów   odmieniono   jej   twarz,   doradzono   kolor   pudru, 

background image

szminki, cieni do powiek i błyszczka, podkreślających kremową, 

gładką karnację Joyce.

- To niemożliwe. - Wpatrywała się w siebie, kiedy dzieło 

było już skończone.

- Biedny Apollo - powiedziała Melissa z uśmiechem. - Już 

przepadł.

- Tak myślisz? - Serce Joyce zabiło mocniej.

-   Jestem   tego   pewna   -   zapewniła   ją   Melissa.   -   Teraz 

zajmiemy się moimi strojami, a później popracujemy nad menu na 

poniedziałkowe   party.   Ale   obiecaj,   że   wcześniej   nie   nałożysz 

żadnej z nowych sukien, ani nie zdradzisz makijażu - ostrzegła. - 

To musi być niespodzianka.

- Trudno mi będzie wytrzymać - skrzywiła się Joyce.

- Mnie również.

Melissa   miała   jeszcze   trochę   oszczędności   w   banku. 

Poprosiła Diega, aby je przelał z Tucson do Chicago. Wyjęła je 

teraz na zakupy. Poszła do fryzjera i kosmetyczki. I, pełna obaw, 

nie   mogła   się   doczekać   premiery.   Diego   już   nie   był   tym 

beztroskim   mężczyzną,   którego   znała   z   Gwatemali.   Był   dużo 

dojrzalszy i jego doświadczenie onieśmielało ją.

Kiedy   uporały   się   z   zakupami,   było   już   prawie   ciemno. 

Melissa wróciła do domu lekko utykając.

- Za bardzo sforsowałaś nogę - martwiła się Joyce.

background image

- To tylko podrażnienie - zapewniła ją Melissa. - A ile było 

uciechy! Poczekaj do następnego tygodnia, wtedy im pokażemy.

- Postaram się doprowadzić Apolla do nerwowego załamania 

-   obiecała   Joyce.   -   Wracam   do   domu   ćwiczyć   wężowe   ruchy. 

Jestem ci taka wdzięczna, Melisso.

- Od czego mamy przyjaciół? - Melissa uśmiechnęła się. - 

Podtrzymałaś mnie na duchu. Chciałam ci się choć zrewanżować. 

Swoją drogą, wyglądasz wspaniale.

Joyce rozpromieniła się.

- Mam nadzieję, że ten dziki człowiek z biura będzie tego 

samego zdania.

- Na pewno. Wspomnisz moje słowa. Dobranoc.

Melissa   weszła   do   mieszkania.   Pani   Albright   miała   wolny 

wieczór.   Melissa   ze   zdziwieniem   spostrzegła   Diega   i   syna   w 

kuchni, wśród apetycznych ostrych zapachów dobywających się z 

piekarnika.

Diego   miał   na   sobie   długi,   biały   fartuch   pani   Albright,   a 

Matthew z zacięciem przygotowywał sałatę.

- Co tu robicie? - wykrzyknęła Melissa, położywszy zakupy 

w bawialni.

- Obiad,  querida  - powiedział Diego z uśmiechem. - Twój 

syn szykuje sałatę, a ja wołowinę w chili. Udała się wyprawa z 

Joyce?

background image

- Wspaniale. Mój Boże, mogę wam w czymś pomóc?

-   Oczywiście,   nakryj   do   stołu,   jeśli   możesz.   I   nie 

przeszkadzaj kucharzom - dodał z przekorą.

Uśmiechnęła   się   i   podeszła   do   niego.   Podniosła   się   na 

palcach i ucałowała go w policzek.

- Jesteś kochany. Czy możemy zaprosić na poniedziałek van 

Meersów, Brettonów, Apolla i Joyce?

Diego   łapał   oddech,   zaskoczony   jej   bliskością   i 

niespodziewanym pocałunkiem.

-   Kochanie,   możesz   zaprosić   nawet   cały   klub   zapaśniczy, 

jeśli odmiana, jaka zaszła w tobie, ma trwały charakter.

- Naprawdę się zmieniłam? - spytała cicho.

- Bardziej, niż ci się wydaje. Noga już nie boli?

- Tylko trochę sztywnieje, to wszystko.

- Tato, coś się przypala - stwierdził Matthew.

Diego znów skupił uwagę na ciężkim, żeliwnym rondlu i ze 

zdwojoną energią zaczął mieszać mięso.

- Kucharz niech się lepiej zajmie chili, albo zostaniemy bez 

obiadu. Deser musi zaczekać - dodał takim tonem, że przeszył ją 

dreszcz.

-   Jak   sobie   życzysz,  señor  -   uśmiechnęła   się   miło   i   z 

ociąganiem poszła układać talerze i zastawę.

To był wspaniały posiłek. Przywołał wspomnienia pikantnej 

background image

gwatemalskiej   kuchni.   Rozmawiała   z   Diegiem   o   pracy   i   o 

zakupach, o tym, jak bardzo udała się wycieczka z Mattem do zoo 

i jak chłopiec wpadł w zachwyt na widok prawdziwego lwa.

Kiedy malec poszedł spać, Melissa ułożyła się na kanapie, a 

Diego, przeprosiwszy ją, zajął się dokumentami z biura.

- Wiesz - mruknął znad notatek - polubiłem pracę dla Apolla, 

to dla mnie prawdziwe wyzwanie uczyć biznesmenów, jak sobie 

radzić z terroryzmem.

Odgarnęła włosy z twarzy.

- Diego... jak myślisz, czy Apollo coś czuje do Joyce?

Podniósł wzrok.

- O, nie - pogroził jej palcem z pobłażliwym uśmiechem. - 

Nie   wyciągniesz   tego   ode   mnie.   Nie   mogę   się   z   tobą   dzielić 

sekretami Apolla.

Zarumieniła się lekko.

- Skoro tak, to ja ci nie wyjawię tajemnic Joyce.

- Wyglądasz tam samo, jak wtedy, kiedy miałaś szesnaście lat 

- powiedział obserwując ją bacznie - a ja nie chciałem zabrać cię 

ze sobą na walkę byków. Pamiętasz? Nie odzywałaś się później do 

mnie przez dłuższy czas.

-   Poszłabym   wtedy   za   tobą   do   jaskini   zaklinacza   węży   - 

wyznała cicho - tak bardzo cię uwielbiałam.

- Wiedziałem o tym. Dlatego tak konsekwentnie trzymałem 

background image

cię na dystans. I udawało mi się to całkiem nieźle do czasu, kiedy 

odcięła   nas   od   świata   banda   guerrillas   i   zmusiła,   abyśmy   się 

schronili w ruinach Majów. Tam straciłem głowę i zaspokoiłem 

głód, który we mnie narastał od dawna.

- I słono za to zapłaciłeś - dodała cicho.

-   Ty   zapłaciłaś   jeszcze   więcej.   Nigdy   nie   powinienem   cię 

oskarżać, że zastawiłaś na mnie sidła.

- Tyle było uraz z przeszłości - powiedziała. - A ty mnie nie 

kochałeś.

Zmarszczył brwi.

-   Powiedziałem   ci   kiedyś,   że   ukryłem   uczucia   pod   grubą 

skorupą.

-   Tak.   Pamiętam.   Nie   musisz   się   martwić,   Diego   - 

powiedziała ledwo dosłyszalnie. - Wiem, że nie masz mi nic do 

ofiarowania, i nie proszę cię o nic. Tylko o dach nad głową i o 

pomoc w wychowaniu syna, abyśmy nie musieli zwracać się do 

opieki społecznej. - Jasne oczy szukały  jego napiętej twarzy. - 

Chętnie pójdę do pracy i odciążę cię.

Wpatrywał się w nią.

- Czy wymagam od ciebie takiego poświęcenia?

- Nie masz z nas żadnego pożytku. Przybyły ci dwie osoby 

do utrzymania i przyniosły ze sobą stare wspomnienie, gorzkie i 

niemiłe.

background image

Wstał   gwałtownie,   trzymając   biurowe   dokumenty   w 

zaciśniętej pięści. Spojrzał na nią ze złością.

- Staram się zburzyć mur między nami, a ty odbudowujesz go 

na  nowo.   Mamy   przed   sobą  jeszcze   wiele  dobrego.  Ale   zanim 

zaczniemy wszystko od nowa, musisz nabrać do mnie zaufania.

- Nie przychodzi mi to łatwo - odparła patrząc na niego. - Już 

raz mnie zdradziłeś.

- Zgoda. A czy ty nie zdradziłaś mnie z ojcem Matta?

Chciała mu odpowiedzieć, ale nie potrafiła. Odwróciła się i 

wyszła   z   pokoju.   Mocne   postanowienie,   że   podejmie   próbę 

pojednania, utonęło w bezbrzeżnej złości. Oddalali się od siebie 

każdego dnia, nie mogła pokonać bariery, która oddzielała ją od 

Diega, mimo że naprawdę się starała.

Może poniedziałkowe przyjęcie otworzy jakąś furtkę. Będzie 

liczyć godziny i modlić się. Musi mu choć trochę na niej zależeć. 

Jeśli było inaczej, czy przeszłość ciążyłaby mu aż tak bardzo? Ta 

myśl przyniosła na moment ukojenie. Przynajmniej tyle.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Jedyną pociechą, jaką przyniosła Melissie bezsenna noc, były 

przekrwione oczy Diega. Wczorajszy spór zmartwił go, jak się 

zdaje, w tym samym stopniu, co ją. A wszystko szło tak dobrze! 

Czy Diego miał rację? Czy to ona wznosiła mury?

Ubrała się do kościoła i pomogła Matthew włożyć piękne, 

niebieskie ubranko, które kupili na skutek nalegań Diega.

Nie zapukała do jego pokoju, kiedy wchodzili do salonu. Był 

tam już, ubrany w bardzo dobrze uszyty beżowy garnitur.

- Wyglądasz ślicznie - powiedział.

- Wyglądałabym lepiej, gdybym była wypoczęta - odparła. - 

Za bardzo się ostatnio spieramy, Diego.

Westchnął i podszedł do niej. Matthew wykorzystał chwilę 

ich   nieuwagi   i   włączył   program   dla   dzieci,   reagując   radosnym 

śmiechem na niektóre wierszyki.

-   I   to   w   czasie,   kiedy   powinniśmy   przegnać   demony 

przeszłości,   sil   -   zapytał.   Jego   szczupłe   ręce   dotykały   lekko 

ramion   Melissy,   pieszcząc   je   poprzez   delikatną   tkaninę. 

Wpatrywał się z niepokojem w jej oczy.

- Trochę ufności, to wszystko, czego nam potrzeba.

Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.

- A czego w żadnym z nas nie ma... 

Nachylił się, żeby musnąć ustami jej wargi.

background image

- Niech to przyjdzie samo - wyszeptał. - Mamy jeszcze czas, 

prawda?

Czułość   w   głosie   Diega   sprawiła,   że   łzy   napłynęły   jej   do 

oczu. Objęła go ramionami, dotykając włosów nad karkiem.

-   Mam   nadzieję   -   szepnęła   z   bólem.   -   Ze   względu   na 

Matthew.

- Na Matthew, a nie na nas? - zapytał spokojnie. - Żyjemy 

oddzielnie. To nie może tak trwać.

- Wiem. - Oparła czoło o jego podbródek i zamknęła oczy. - 

Nigdy mnie nie chciałeś tak naprawdę. Sądzę, że powinnam być ci 

wdzięczna za twój przyjazd po katastrofie.

- Jakże mógłbym cię tak zostawić? - zapytał.

-   Sądziłam,   że   to   zrobisz,   kiedy   dowiesz   się   o   dziecku   - 

wyznała.

- Melisso, byłem samotny przez całe życie. Spędzałem każdy 

dzień tak, jak gdyby śmierć stała u drzwi. Nigdy nie zamierzałem 

wiązać się z tobą. Ale pragnąłem cię, maleńka - powiedział cicho 

ochrypłym głosem. - Pragnąłem cię obsesyjnie, aż stałaś się całym 

moim życiem. To ja utraciłem kontrolę nad sobą, to była moja 

wina,   to   ona   nas   rozdzieliła.   -   Wzruszył  ramionami.   -   Dlatego 

opuściłem   dom.   Dlatego   właśnie   kłamałem   tej   nocy,   kiedy 

wybiegłaś   na   deszcz   i   zostałaś   odwieziona   do   szpitala. 

Odepchniesz mnie? - zaśmiał się z goryczą.

background image

Serce Melissy zaczęło bić mocniej, ponieważ poczuła lekkie 

drżenie jego szczupłego ciała. Ale było to tylko pożądanie. A ona 

potrzebowała znacznie więcej.

-   Czy   pragnienie   wystarczy?   -   zapytała,   patrząc   na   niego 

uważnie, ze smutkiem.

Dotknął jej delikatnego policzka.

- Melisso, cieszą nas te same rzeczy. Lubimy tych samych 

ludzi.   Zgadzamy   się   nawet   w   sprawach   polityki.   Obydwoje 

kochamy dziecko. - Uśmiechnął się. - I co ważniejsze, znamy się 

od tak dawna,  niña. Znasz mnie na wylot, ze wszystkimi moimi 

wadami. Czy to nie lepszy fundament małżeństwa niż pożądanie, 

o którym sądzisz, że jest jedynym łącznikiem między nami?

- Być może zakochasz się w kimś... - zaczęła.

Położył palec na jej ustach.

- Dlaczego nie zmusisz mnie, abym zakochał się w tobie? - 

zapytał cicho. - Te nowe stroje i sposób, w jaki się zachowujesz, 

wywierają większe wrażenie, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.

- Mógłbyś? - Uśmiechnęła się.

- Mógłbym co? - szepnął.

- Zakochać się we mnie.

- Dlaczego nie skusisz mnie i nie sprawdzisz?

Patrzył na nią w taki sposób, że poczuła falę czystej radości i 

słodyczy, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Matt wdarł się między 

background image

nich, żeby stanowczo zapytać, czy zamierzają w ogóle wyjść do 

kościoła.

Po mszy wybrali się na obiad, a potem na film, który Matt 

chciał koniecznie obejrzeć. Nie było już więcej ani oskarżeń, ani 

sporów. Bawili się z Mattem i przygotowywali razem kolację. Tej 

nocy,   kiedy   Matt   znalazł   się   w   łóżeczku,   Melissa   powiedziała 

Diegowi „dobranoc" i poszła niechętnie do swego pokoju.

- Chwileczkę - zatrzymał ją i stanął w drzwiach. Bez słowa 

przyciągnął Melissę do siebie i pochylił się, żeby pocałować ją z 

pełną bólu czułością. - Śpij dobrze.

- Ty też... - W jej oczach malowało się pytanie, którego nie 

umiała mu jeszcze zadać. Krępowała się.

- Jeszcze nie moja... - wyszeptał. Odszukał oczami jej oczy. - 

Dopiero wtedy, kiedy wszystkie bariery znikną, zrobimy ostatni, 

słodki krok razem. Goście przychodzą jutro wieczorem?

Nagła   zmiana   tematu,   coś   jak   gdyby   zwolnienie   rytmu 

silnika, pomyślała z rozbawieniem, ale dostroiła się.

- Tak. Pani Albright i ja spędzimy bez wątpienia cały dzień w 

kuchni, ale zaprosiłam także Gabby, Danielle i  Joyce. Przyjdą. 

Mam nadzieję, że inne panie przyjdą także. Lubię je.

-   A   ja   lubię   ciebie   -   powiedział   niespodziewanie   z 

uśmiechem. - Niech ci się przyśnię - szepnął, szukając ustami jej 

warg po raz ostatni.

background image

Melissa weszła do sypialni, ale nie po to, żeby spać. Marzyła 

o nim.

Następny   dzień   był   dość   napięty.   Melissa   ubrała   się 

wieczorem   w   jedną   ze   swoich   nowych   sukni.   Była   to   słodka 

kompozycja koloru fiołkoworóżowego i lawendy z dopasowanym 

gorsetem, bluzką i bufiastymi rękawami. Ujęła jej pięć lat, jeszcze 

bardziej rozjaśniła włosy i wyszczupliła zgrabną figurę.

Wychodząc z sypialni mocowała się z zapinką bransoletki.

Diego czekał w salonie, sącząc brandy.

- Pozwól - powiedział, odstawiając kieliszek, żeby pomóc jej 

zapiąć   zameczek.   Zapiawszy   zatrzymał   jej   rękę   w   swojej   i 

zmarszczył brwi, patrząc na biżuterię.

Natychmiast   domyśliła   się,   dlaczego   tak   się   zachowuje. 

Bransoletka   była   cieniuteńkim   kółkiem   z   białego   złota, 

wysadzanym   szmaragdami.   Kosztowny   drobiazg,   który   Diego 

podarował  jej,  kiedy   ukończyła szkołę  średnią.  Zarumieniła  się 

lekko.

- Dałem ci to tak dawno temu - powiedział miękko. Podniósł 

jej dłoń do ust i pocałował. - Czy to dalej znaczy coś dla ciebie? 

Dlatego   przechowujesz   kółko   tyle   lat,   mimo   że   mnie 

nienawidziłaś? - dociekał.

Zamknęła oczy, kiedy kruczoczarna głowa pochylała się nad 

background image

jej ręką.

-   Nigdy   nie   byłam   zdolna   do   tego,   aby   cię   znienawidzić, 

mimo   wszystko   -   powiedziała   z   gorzkim   uśmiechem.   Łzy 

napłynęły jej do oczu. - Starałam się, ale nawiedzałeś mnie, jak 

dobry duch. Cały czas.

- Tak jak ty nawiedzałaś mnie - westchnął. - A teraz? Zależy 

ci jeszcze choć trochę na mnie, mimo przeszłości?

-   Nie   musisz   udawać,   że   nie   wiesz,   co   do   ciebie   czuję   - 

powiedziała,   a   jej   bródka   zaczęła   drgać.   -   Jesteś   jak   nałóg,   z 

którego nie mogę się wyrwać. Dałam ci wszystko, co miałam, a i 

tak było jeszcze za mało.

Łzy spłynęły jej po policzkach.

- Melisso, nie... - przygarnął ją do siebie delikatnym ruchem. 

- Nie płacz, mała, nie mogę tego znieść.

- Nienawidzisz mnie!

Zanurzył palce w jej włosach i zamknął oczy.

- Mój Boże, jakże mógłbym cię nienawidzić?

Policzkiem   potarł   jej   policzek,   szukając   ust.   Całował   je, 

starając się oszukać nienasycony głód. Pieścił dłońmi jej plecy i 

przytulał mocno do siebie.

- Jakaś część mnie umarła, kiedy odeszłaś. Zabrałaś barwę 

mojego życia i pozostawiłaś mnie z poczuciem winy i smutku.

Prawie   go   nie   słyszała.   Usta   były   wciąż   głodne,   a   ona 

background image

potrzebowała   Diega,   chciała   go   zatrzymać.   Wtem   rozległ   się 

głośny   dzwonek   u   drzwi.   Cofnął   niechętnie   głowę,   a   ramiona, 

którymi ją obejmował, zaczęły lekko drżeć.

-   Bez   dalszych   podstępów   -   powiedział   cichym   głosem.   - 

Musimy   być   teraz   uczciwi   wobec   siebie.   Dziś,   kiedy   goście 

wyjdą, porozmawiamy.

- Zdobędziesz się na całkowitą uczciwość, Diego?

- Zdaje się, że mnie nie doceniasz.

- Czy zawsze tak było? - spytała z westchnieniem.

Usłyszał głosy w holu i puścił Melissę, aby wziąć ją za rękę i 

poprowadzić w stronę gości.

- Kiedy wyjdą, będzie mnóstwo czasu na rozmowę. Matthew 

poszedł   do   łóżka,   ale   mogłabyś   zajrzeć   do   niego,   a   ja   zrobię 

drinki.   Pani   Albright   wspomniała,   że   miał   jakieś   kłopoty   z 

żołądkiem.

- Zajrzę.

Melissa czuła jego palce na swoich; przeniknął ją przyjemny 

dreszcz,   kiedy   na   niego   spojrzała.   Uśmiechnął   się.   Upłynęło 

bardzo wiele czasu od chwili, kiedy po raz ostatni byli tak blisko 

siebie.   Oddała   mu   uścisk   dłoni,   kiedy   witali   się   ze 

zdenerwowanym Apollem i z zadowoloną z siebie Joyce. Miała na 

sobie jedną z sukienek, które kupowały wraz z Melissa. Był to 

cynamonowordzawy   szyfon,   który   opinał   jej   smukłą   figurę. 

background image

Ściągnęła włosy do tyłu, wpięła drobne kolczyki, a do makijażu 

użyła   kosmetyków   z   butiku.   Wszystko   razem   powodowało 

piorunujący   efekt.   Apollo   zarejestrował   ten   fakt   z   niechęcią   i 

złością w oku.

- I cóż ci teraz powiem? - zapytała Melissa, wskazując suknię 

Joyce. - Jesteś po prostu urocza.

- To prawda. - Diego podniósł jej dłoń do ust i uśmiechnął 

się, kiedy niezadowolony Apollo zrobił krok w tył burcząc „dobry 

wieczór".

-   Zajrzę   do   Matthew   i   zaraz   wracam   -   obiecała   Melissa, 

przepraszając ich na chwilkę.

Chłopczyk   spokojnie   zasypiał.   Melissa   pogładziła   go   po 

ciemnych włosach z uśmiechem i spytała:

- Czujesz się dobrze?

- Mój brzuszek źle się czuje. Boli.

-   Gdzie   cię   boli,   dziecinko?   -   spytała   czule.   Pokazał   sam 

środek. Zadała szereg pytań i doszła do wniosku, że jest to albo 

wirusowa infekcja, albo zatrucie. Mógł to być również wyrostek. 

Ale   gdyby   tak   było   rzeczywiście   stan   musiałby   się   pogorszyć 

bardzo szybko.

- Staraj się zasnąć - powiedziała łagodnie, z serdecznością. - 

Jeśli   do   rana   nie   poczujesz   się   lepiej,   pójdziemy   do   lekarza, 

dobrze?

background image

- Nie chcę do lekarza - powiedział Matthew buntowniczo. - 

Lekarze kłują ludzi igłami.

-   Nie   zawsze.   A   ty   chcesz   czuć   się   lepiej,   prawda?   Tata 

mówił, że może znowu pojedziemy do zoo w przyszłą niedzielę - 

szepnęła konspiracyjnie. - Nie podoba ci się ten pomysł?

- Bardzo. Tam są misie.

-   Więc   będziemy   musieli   coś   zrobić,   żebyś   wyzdrowiał. 

Staraj się pospać trochę i rano poczujesz się lepiej.

- Dobrze, mamo.

-   Będę   na   dole,   w   holu.   Zostawię   ci   szparę   w   drzwiach. 

Kiedy mnie będziesz potrzebował, zawołaj, dobrze? - Pocałowała 

go w czoło i uśmiechnęła się. Była pewna, że to wirus. Wnuczek 

pani   Albright   przyszedł   z   tym   dwa   dni   temu.   Matthew   zszedł 

wtedy na dół, żeby się z nim pobawić.

Zafrasowanie zniknęło z jej twarzy, kiedy weszła do salonu.

-   Przyjechali   już   Gabby   i   J.D.Brettman.   -   Diego   podał 

Melissie   kieliszek   brandy,   po   czym   objął   ją   ramieniem,   kiedy 

rozmawiali o Chicago i o interesach. Lubiła czuć jego bliskość. 

Miłość   do   niego   gwałtownie   rosła   przez   ostatnie   tygodnie. 

Zadawała sobie nawet pytanie, czy mogłaby teraz w ogóle istnieć 

bez niego. Kilka chwil później przyszli Erie van Meer z żoną, 

pięknie   uśmiechniętą   brunetką   w   okularach.   Melissa   była 

zaskoczona. Spodziewała się Dutcha raczej w towarzystwie jakiejś 

background image

pięknej   panienki   z   wyższych   sfer.   Ale   kiedy   poznała   Danielle, 

przyczyny   jego   zainteresowania   stały   się   oczywiste.   Dani   była 

wyjątkowa. Podobnie jak Gabby.

-   Pozwólmy   naszym   paniom   porozmawiać   przez   chwilę   o 

modzie,   bo   ja   mam   coś   do   omówienia   z   wami   dwoma,   zanim 

zacznie się kolacja. - Apollo powiedział to nagle, uśmiechając się 

do pań. Wyraźnie zignorował przy tym Joyce, podszedł do panów 

i zabrał ich na drugą stronę pokoju.

- Ot i mężczyźni - westchnęła Gabby, odprowadzając pełnym 

zadumy spojrzeniem ogromne plecy swego męża.

-   Któregoś   dnia   uduszę   go   -   mruknęła   Joyce   do   siebie.   - 

Pewnego   dnia   wywieszę   go   za   oknem   na   sznurze   od   telefonu, 

który przetnę z uśmiechem na ustach.

- Ojej, to nie jest zdrowa postawa - zaśmiała się Danielle.

- Nienawidzę go - powiedziała z jadem w głosie. - Oto co jest 

zdrowe. - Oczy Joyce stały się jeszcze czarniejsze.

Gabby wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Jest wystraszony, nie zauważyłaś? - szepnęła do Joyce. - 

Boi się ciebie. Pochodzi ze skromnej rodziny dzierżawców ziemi. 

Z   Południa.   A   twoi   rodzice   to   dobrze   prosperująca   familia.   W 

pewien   sposób,   choć   inaczej,   J.D.   był   podobny,   dopóki   nie 

pobraliśmy się. Wydawało się, że mnie nienawidzi i cokolwiek 

bym zrobiła, zawsze był niezadowolony. Kłócił się i awanturował. 

background image

A Apollo w jeszcze mniejszym stopniu niż Dutch skłonny jest 

myśleć   o   małżeństwie.   Dani   mogłaby   napisać   książkę   o 

niechętnych mężach. Dutch nienawidził kobiet.

-   Myślał,   że   nienawidzi   -   skorygowała   Dani,   posyłając 

sympatyczne spojrzenie swemu przystojnemu mężowi. - Jedyne, 

czego oni zapewne potrzebują, to impuls, który może pobudzić 

instynkty mężowskie i ojcowskie.

Melissa przytaknęła.

-   Diego   jest   bardzo   dobry   dla   Matthew.   Nawet   nie 

wiedziałam wtedy w Gwatemali, że lubi dzieci.

-   Wychowywać   się   w   Ameryce   Środkowej,   to   musi   być 

ekscytujące - powiedziała Gabby.

Po oczach Melissy było widać, że ma co wspominać.

-   Żyć   w   pobliżu   Diega   Laremosa   to   było   ekscytujące   - 

poprawiła. - Był całym moim światem.

- A mimo to dość długo żyliście oddzielnie.

- To było małżeństwo nie chciane. Wyjechałam, ponieważ 

sądziłam, że mnie już nie chce, a teraz staramy się pozbierać i 

złożyć wszystko w całość. Nie jest łatwo - wyznała Melissa.

- To dobry człowiek - powiedziała Gabby, patrząc przyjaźnie 

spokojnymi,   zielonymi   oczami.   –   Uratował   mi   życie   w 

Gwatemali, kiedy staraliśmy się wydostać z opałów siostrę J.D. W 

krytycznej   sytuacji   jest   to   najbardziej   opanowany   mężczyzna, 

background image

jakiego znam.

- Przypuszczam, że oni musieli w ten sposób żyć - zauważyła 

Joyce.   Powędrowała   spojrzeniem   ku   miejscu,   w   którym   stał 

Apollo i przez moment wszystko, co do niego czuła, malowało się 

na jej twarzy.

-   Przepraszam   -   powiedziała   pani   Albright,   stając   w 

drzwiach. - Kolacja na stole.

-   Dziękuję,   pani   Albright   -   Melissa   uśmiechnęła   się   i 

podeszła do Diega.

- Kolacja, kochanie - powiedziała lekko.

-   Przez   cały   czas,   jaki   byliśmy   razem   -   powiedział,   kiedy 

przechodzili do elegancko urządzonej jadalni - nie pamiętam, abyś 

kiedykolwiek użyła tego słowa.

-   A   ty   używasz   go   ciągle   -   zauważyła   z   zuchwałym 

uśmiechem. - Jeśli nie po angielsku, to po hiszpańsku.

-   To   przychodzi   samo.   -   Przycisnął   jej   rękę   do   siebie   i 

popatrzył na nią z głębokim uczuciem.

Inni mężowie, idąc za nimi, wymieniali ze swoimi żonami 

porozumiewawcze uśmiechy. Zamykająca pochód Joyce dotykała 

rękawa   Apolla,   jak   gdyby   były   tam   kolce.   A   Apollo   kroczył 

sztywno jak człowiek, który połknął kij.

- Rozluźnij się, dobrze? - mruknął do Joyce.

- Dobrze ci mówić, człowieku z żelaza.

background image

Zwrócił   ku   niej   głowę.   Popatrzyli   na   siebie   z   dzikim 

pragnieniem.

- Boże, nie patrz tak na mnie - warknął prawie. - Nie tutaj.

- Niby dlaczego?

Szarpnął ją za sobą do stołu. Był przerażająco surowy.

Kolacja była dobra, ale goście - przynajmniej dwoje z nich' - 

sprawili, że napięcie utrzymywało się.

- Stoisz mi na nodze - powiedziała nagle najeżona Joyce do 

Apolla.

- Jak możesz czuć cokolwiek, mając nogę tego rozmiaru? - 

odciął się.

Joyce starała się coś powiedzieć, ale nie mogła.  Chwyciła 

swoją   torebkę   i   rzucając   niemal   z   płaczem   w   głosie   krótkie 

„dobranoc" wybiegła na dwór.

-   Cholera   -   warknął   Apollo   i   poszedł   za   nią,   trzaskając 

drzwiami.

Kiedy wrócił w końcu do salonu, aby się pożegnać, był sam. 

Twarz wykrzywiał mu grymas, widać było lekkie zaczerwienienie 

na jednym z policzków, ale jego przyjaciele okazali się na tyle 

uprzejmi, że tego nie zauważyli. Pozostali goście wyszli wkrótce 

po nim.

Drzwi zamknęły się i Diego poprowadził Melissę do salonu.

- Wypijmy jeszcze po łyku kawy - powiedział - zanim pani 

background image

Albright pozbiera naczynia.

Melissa napełniła filiżankę.

- Dobrze poszło, prawda?

Uniósł brwi i uśmiechnął się.

- Masz na myśli Apolla i Joyce? Kiedy ją odpowiednio ubrać, 

ma świetną prezencję i unikalną urodę.

- Tak też sądziłam. - Uśmiechnęła się. - Wydaje mi się, że go 

uderzyła. Zwróciłeś uwagę na jego policzek?

-   Ale   zauważyłem   także   ślad   szminki   na   jego   ustach   - 

powiedział z zadumą i tłumionym śmiechem. - Biedak. Ożeni się, 

zanim zda sobie sprawę z tego, co się dzieje.

Postawiła spodeczek i filiżankę na kolanie.

- To w taki sposób myślisz o małżeństwie? Czy jest to coś, co 

sprawia, że mężczyźnie należy współczuć?

- Tak, w pewnym okresie myślałem dokładnie w ten sposób - 

przyznał.   Zapalił   cygaro   i   otoczył   się   chmurą   dymu.   -   Nawet 

mówiłem ci o tym.

- Pamiętam - uśmiechnęła się do swojej kawy, upijając łyk. - 

Byłam zbyt młoda i naiwna, aby uważać, że mogę skłonić cię do 

zmiany zdania.

- Gdybym dał ci szansę, być może tak by i było - powiedział, 

przymykając  oczy.  -  Nie  mogę  sobie  przypomnieć  ani  jednego 

momentu w moim życiu, kiedy myślałbym o dzieciach i domu, 

background image

wiesz?   I   nawet   gdy   byłem   z   tobą,   myślałem   tylko   o   twoim 

zachwycającym ciele. I nagle straciłem głowę i przywiązałem się 

do ciebie w najbardziej stały i trwały sposób. Znienawidziłem za 

to ciebie i twojego ojca.

- Zauważyłam to - powiedziała żałośnie.

-   Dopiero   kiedy   poroniłaś,   wrócił   mój   rozsądek   - 

kontynuował patrząc jej w twarz. - Dopiero wtedy uświadomiłem 

sobie, jak wiele odrzuciłem. Zdawałem sobie sprawę z niechęci 

mojej   babki   do   ciebie.   Nawet   chyba   sądziłem,   że   chłód   mojej 

rodziny sprawi, iż mnie porzucisz. - Opuścił głowę i popatrzył na 

czubki butów. - Bardzo długo żyłem samotnie, mogłem robić to, 

co chciałem. Ale tygodnie ciągnęły się bez końca. Brakowało mi 

ciebie. I zawsze przypominał mi się ten dzień w deszczu i nasze 

łoże z liści. - Westchnął głęboko. - Wróciłem do domu z nadzieją, 

że   zdołam   cię   wypędzić,   zanim   przyjdzie   mi   skapitulować.   I 

wtedy   przyszłaś   do   mnie,   a   ponieważ   byłem  tak   bardzo   ciebie 

spragniony,  powiedziałem   ci,   że   mnie   odpychasz.   I   odrzuciłem 

cię.

Odczuwała współczucie dla jego przeżyć, choć przecież jej 

własne wcale nie były lżejsze.

- Jak sobie radziłaś, kiedy wyjechałaś? - zapytał.

-   Siłą   woli   przede   wszystkim   -   westchnęła.   -   Musiałam 

poddać się wielu biurokratycznym procedurom, żeby pozostać w 

background image

USA.   A   ponieważ   pojechałam   z   Matthew,   było   ciężko. 

Zarabiałam dość dobrze, ale trzeba było dużo pieniędzy, aby go 

ubrać i wynająć dla niego opiekunkę. Nie wiem, co bym zrobiła, 

gdyby nie pani Grady.

Podniósł brodę i popatrzył na nią półprzymkniętymi oczami.

- Nigdy cię nie interesowało, co się dzieje ze mną?

- Owszem, na początku chciałam to wiedzieć. Bałam się, że 

zechcesz mnie szukać. - Przekręciła obrączkę ślubną na palcu. - A 

później, kiedy przezwyciężyłam depresję, interesowało mnie, czy 

jesteś z inną kobietą, czy jest ci dobrze beze mnie.

Nachmurzył się.

- Uważasz mnie za dość płytkiego człowieka.

-   Sam   powiedziałeś,   że   mnie   ani   nie   kochasz,   ani   nie 

potrzebujesz, że jestem narzuconą ci przykrością.

Pociągnął cygaro i wypuścił chmurę dymu.

- Kiedy zacząłem sprzedawać moje usługi za granicą, robiłem 

to, aby się utrzymać i aby pomóc rodzinie w spłacie długów - 

zaczął. - Ponieważ twoja matka uciekła z moim ojcem zabierając 

nam swój posag, rodzina znalazła się w tarapatach. Po krótkim 

czasie   uświadomiłem   sobie,   że   to,   co   robię,   jest   ekscytujące. 

Polubiłem   ryzyko.   Najważniejszą   przyczyną,   dla   której   z 

oddaniem pracowałem, była potrzeba przygody oraz umiłowanie 

wolności   i   niebezpieczeństwa.   Przypuszczam,   że   żywiłem   się 

background image

adrenaliną.

- Jest coś, czego twoja rodzina nigdy nie wiedziała o posagu 

mojej matki, Diego - powiedziała Melissa. - Matka go nie miała.

- Co to znaczy? - Zmarszczył brwi. - Mój ojciec powiedział...

-   Twój   ojciec   nie   wiedział.   Mój   dziadek   miał   trudności 

finansowe. Miał nadzieję, że uda się połączyć jego kompanię z 

plantacją bananów twojej rodziny. Myślał, że w ten sposób stanie 

na nogi. - Uśmiechnęła się ironicznie. - Posag nigdy nie istniał. To 

była właśnie jedna z przyczyn jej ucieczki z moim ojcem: czuła 

się winna, że  jej  ojciec  stara  się wykorzystać własną córkę do 

nieuczciwego   robienia   pieniędzy.   Ojciec   mojego   ojca   umarł 

wkrótce   potem   i   tata   odziedziczył   jego   fortunę.   Oto   źródło 

naszych pieniędzy, a nie posag.

- Mój Boże - wyszeptał, chowając twarz w dłoniach. - Dios, a 

moja   rodzina   przez   wszystkie   te   lata   oskarżała   twojego   ojca   o 

nasze kłopoty finansowe.

-  Uważał,  że  najlepiej  będzie,  jeśli wam tego  nie  powie - 

rzekła.   -   Rany   były   dostatecznie   głębokie,   a   twój   ojciec 

powiedział   mu   coś   bardzo   przykrego   po   ich   ślubie.   Myślę,   że 

dosypał soli do ran, ponieważ mój ojciec nigdy mu nie wybaczył.

-   Zawstydziłaś   mnie,   Melisso,   -   powiedział   w   końcu 

podnosząc   głowę.   -   Wygląda   na   to,   że   przyniosłem   ci   jedynie 

smutek i zgryzotę.

background image

- Nie byłam bez skazy - powiedziała. - Wiersze i list napisane 

pod wpływem impulsu były prawdziwe, chyba wiesz. Brakowało 

mi jedynie odwagi, aby ci je wysłać. Nie byłam nawet piękna - 

powiedziała ze smutkiem.

- Ależ byłaś śliczna - zaprotestował. - Róża herbaciana w 

pąku, nie tknięta ani przez fałsz, ani cynizm. Uwielbiałem cię. I 

kiedy skosztowałem tej słodyczy, okazało się, że mnie odurzyła.

- Tak, zauważyłam to - westchnęła z goryczą.

- Walczyłem przeciwko małżeństwu, to prawda przyznał. - 

Broniłem się przed twoim wpływem i w jakiejś mierze wygrałem. 

Ale kiedy uciekłaś z mojej sypialni tej ostatniej nocy, wiedziałem, 

że   to   porażka.   Wybiegłem   za   tobą,   żeby   ci   wyjaśnić,   że   nie 

miałem na myśli tego, co powiedziałem. Miałem zamiar prosić, 

żebyśmy   postarali   się   uczynić   nasze   małżeństwo   normalnym 

związkiem,   Melisso.   I   starałbym   się.   Przecież   lubiłem   cię   i 

pragnąłem. Mieliśmy więcej niż trzeba, by zbudować małżeństwo.

- Byłam przecież zbyt młoda - powiedziała. - Pragnęłabym 

czegoś,   czego   nie   mógłbyś   mi   dać.   Byłeś   moim   idolem,   a   nie 

człowiekiem z krwi i kości. Byłeś większy niż życie, a jak kobieta 

śmiertelna mogłaby żyć z wzorem doskonałości? Och, nie. Wolę 

cię   takim,   jakim   jesteś   teraz.   Ciało   i   krew,   tu   i   ówdzie   skaza. 

Potrafię postępować z człowiekiem, który jest tak samo ludzki, jak 

ja.

background image

Zaczął się uśmiechać spokojnie i zaborczo.

- Potrafisz, kochanie? - zapytał. - No to chodź tu i pokaż.

Serce Melissy zabiło z radości.

- Na kanapie? - spytała podnosząc brwi. - Przy otwartych 

drzwiach? Kiedy pani Albright jest w kuchni?

-   Widzisz,   w   jaki   sposób   działasz   na   mój   mózg,   Melisso. 

Najwyraźniej przestaje funkcjonować, kiedy jestem w tym samym 

pomieszczeniu, co ty.

-   Wszystko   posprzątane,   z   wyjątkiem   serwisu   do   kawy   - 

powiedziała pani Albright pogodnie, wchodząc do pokoju.

-   Proszę   zostawić   filiżanki   do   jutra   -   powiedział   Diego   z 

uśmiechem. - Napracowała się pani dosyć. A teraz proszę iść do 

domu i odpocząć wraz z rodziną. Buenas noches.

- Dziękuję,  señor  i  buenas noches  także państwu. - Skinęła 

głową Melissie, wyjęła płaszcz z szafy i wyszła z mieszkania.

Oczy Diega pociemniały.

- Teraz - powiedział miękko - chodź do mnie, malutka.

Wstała, serce łomotało jej w piersiach. Podeszła do niego. 

Diego   objął   ją   w   talii   i   pociągnął   na   kolana.   Jej   blond   głowa 

znalazła się w zgięciu mocnego ramienia, a oczy szukały oczu.

- Nie ma już barier - wyszeptał, nachylając się. - Nie będzie 

więcej forteli ani gier. Jesteśmy mężem i żoną i będziemy teraz 

jednym umysłem, jednym sercem, jednym ciałem...!

background image

Jego zgłodniałe usta wdarły się w nią, a ona przywarła do 

niego   rozpalona   w   zachwycie,   z   pragnieniem,   które   odczuwała 

zmysłami   i   duszą.   Chciał   ją   wziąć,   ale   nie   była   już 

dwudziestoletnią dziewczyną z gwiazdami w oczach. Była kobietą 

świadomą własnych pragnień i potrzeb.

- A więc jesteś wystarczająco dorosła, aby być namiętną. To 

właśnie  chcesz  mi   powiedzieć  prowokującą  pieszczotą.  Uważaj 

zatem, bo w tej materii moja wiedza jest bogatsza od twojej.

Zaczęła oddychać szybciej.

- Pokaż mi - wyszeptała, zanurzając palce w jego gęstych 

włosach nad karkiem. - Naucz mnie.

- To nie będzie tak delikatne i czułe jak za pierwszym razem, 

amada  -   powiedział   szorstko   i   coś   ciemnego   błysnęło   mu   w 

oczach. - To będzie dzika miłość.

-   Dzika   miłość   to   coś,   co   czuję   do   ciebie   -   wyszeptała 

zbliżając usta do jego warg.

- To spróbuj mnie - wyszeptał, otwierając jej wargi swoimi. - 

Niech   to   będzie   święto   namiętności.   -   Przygarnął   ją   do   siebie. 

Poczuła   ręce   na   biodrach   i   wściekłą   zuchwałość   jego   ciała. 

Zaczęła drżeć. Przez lata żyła marzeniami, a teraz czuła tak dobrze 

zapamiętaną rozkosz. Pragnął jej. I ona go pragnęła; tak bardzo, że 

tracili   niemal   przytomność.   Przywarła   do   niego,   usta   ustom 

przekazały jęk, zatraciła się zupełnie, kochając go bardziej, niż 

background image

można to wyrazić słowami.

- To będzie straszna noc - wyszeptał. - Tej nocy nie okażę ci 

litości. Czeka cię spełnienie, które dasz także i mnie. Będę cię 

kochać tak, jak kocha się kobietę w marzeniach.

Drżała z emocji, słuchając jego wyznania.

-   Nie   wierzysz   w   miłość   -   szepnęła,   idąc   na   niepewnych 

nogach.

- Rzeczywiście? Przekonasz się. Do rana dowiesz się o mnie 

znacznie więcej, niż sądziłaś, że wiesz.

I nagle dziecięcy głos zapłakał w ciemnościach. Słychać było 

nie budzące wątpliwości odgłosy, informujące, że ktoś cierpi po 

kolacji.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Matthew wymiotował dwukrotnie. Melissa zaopiekowała się 

malcem, wykąpała go, zmieniła ubranie i pościel.

Chłopiec płakał, upokorzony z powodu tych chwil słabości.

- Przepraszam - westchnął.

- Za co, synku? - odpowiedziała łagodnie, całując go w czoło. 

-   Kochanie,   wszyscy   od   czasu   do   czasu   mamy   takie   kłopoty. 

Przyniosę ci trochę lodu, a tata zostanie przy tobie, dopóki nie 

wrócę.

- Oczywiście - powiedział Diego, a kiedy przechodziła obok, 

złapał   ją   za   rękę   i   pocałował   z   oddaniem.   -   Naparz   dla   nas 

dzbanek kawy, kochanie.

- Nie musisz tu siedzieć - powiedziała. - Ja się nim zajmę.

- A od czego są ojcowie? Czyż nie są na dobre i złe?

Wróciła z kawą, która napełniła aromatem całą kuchnię, z 

kruszonym lodem i łyżeczką. Diego cicho rozmawiał z Mattem. 

Rozpoznała historię, którą opowiadał chłopcu. To była „Piękna i 

bestia", jedna z jego ulubionych opowieści.

- A później także żyli szczęśliwie? - dopytywał się Matthew, 

blady i osłabiony, ale trzymający się dzielnie.

-   Szczęście   w   prawdziwym   świecie   nie   przychodzi   samo, 

synku   -   powiedział   Diego,   kiedy   Melissa   pochyliła   się   nad 

łóżkiem i podawała chłopcu do ust kawałki lodu.

background image

Uśmiechnęła  się do niego. Siedział przy  łóżku chłopca, w 

rozpiętej koszuli z podwiniętymi rękawami – klasyczny Latynos, 

wspaniale   zbudowany,   pod   koszulą   i   spodniami   rysował   się 

wyraźnie każdy mięsień silnego ciała.

Podała   chłopcu   jeszcze   jeden   kawałek   lodu   i   z   ulgą 

spostrzegła, że go połknął. Po chwili już spał. Melissa odgarnęła 

potargane ciemne włosy z jego czoła i pieściła go wzrokiem.

- Świetny facet - powiedział ciepło Diego. - Ma charakter, już 

za młodu. Dobrze się spisałaś. Długo czekałem, kiedy mi wreszcie 

wszystko powiesz. Czy nie uważasz, że przyszedł na to czas? Tej 

nocy,   kiedy   będziemy   się   kochali   w   mojej   sypialni   i   kiedy 

ostatecznie runie to, co nas oddziela od siebie?

- Czy wiedziałeś o tym od samego początku? - spytała.

- Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą i uśmiechnął się. - 

Byłem chorobliwie zazdrosny o mitycznego ojca Matthew. Ale 

kiedy   was   poznawałem,   jego   i   ciebie,   zacząłem   nabierać 

podejrzeń. Dlatego wysłałem list z prośbą o metrykę chłopca.

-   Wiem,   znalazłam   ją   przypadkiem   w   twoim   biurku   - 

wyznała.

- Ale zanim ją dostałem - ciągnął dalej - Matthew opisał mi 

fotografię ojca, którą mu pokazałaś - uśmiechnął się, obserwując 

rumieńce na jej twarzy. - Tak,  niña. Tę samą  fotografię, którą 

odkryłem, nic ci o tym nie mówiąc, w twojej szufladzie, przykrytą 

background image

ubraniami. Przywołała wspomnienia. I dała choć trochę nadziei, 

że jeszcze coś do mnie czujesz.

- Tak się bałam, że ją zobaczysz. - Potrząsnęła głową. - Matt 

był twoim synem - westchnęła - i pewnie chciałbyś go mieć.

-   A   ciebie   nie?   -   spytał   cicho.   Pochylił   się   do   przodu, 

obserwując ją. - Nie byłem dla ciebie dobry, Melisso. Wzięliśmy 

ślub   w   tak   złych   okolicznościach,   że   gorsze   trudno   sobie 

wyobrazić,   i   nawet   kiedy   cię   znów   odnalazłem,   chciałem 

zachować wolność. Ale teraz... - Uśmiechnął się czule. - Budziłem 

się każdego dnia z myślą, że zobaczę cię przy śniadaniu. W nocy 

nie   mogłem   zasnąć,   czując,   że   jesteś   tak   blisko.   Moje   dnie 

zaczynały   się   i   kończyły   myślą   o   tobie.   Zależy   mi   na   synu, 

Melisso, ale ty jesteś dla mnie wszystkim na tym świecie. Czymś 

więcej niż Matthew.

Zagryzła wargi, bliska łez. Odetchnęła głęboko.

- Chciałam ci powiedzieć, że nie straciliśmy dziecka, jeszcze 

zanim opuściłam Gwatemalę. Ale nie mogłam pozwolić, aby się 

urodziło i wychowało w atmosferze nienawiści. - Spuściła wzrok. 

- Był wszystkim, co mi zostało po tobie i pragnęłam go zatrzymać 

za wszelką cenę. Ale nie było dnia ani nocy, nie było ani sekundy, 

abym   nie   myślała   o   tobie   i   nie   tęskniła   za   tobą.   Nigdy   nie 

przestałam cię kochać. I nigdy nie przestanę.

- Matthew jest twoim synem - dodała, walcząc ze łzami. - 

background image

Przykro   mi,   że   nie   ufałam   ci   na   tyle,   żeby   to   wcześniej 

powiedzieć.

- Przepraszam, że ci to utrudniłem. - Przybliżył się do niej, 

ujął jej dłonie, podniósł do ust i całował łagodnie i żarliwie. - 

Mamy pięknego chłopca - powiedział patrząc jej w oczy. - Ma z 

nas to, co najlepsze.

Przyciągnął ją do siebie i wziął w ramiona. Tulił ją i kołysał, 

szeptał do ucha hiszpańskie zaklęcia, a ona musiała wypłakać z 

siebie całą gorycz, samotność i ból.

- Diego, jak mogliśmy stracić tyle lat.

-   Teraz   wreszcie   możemy   wszystko   zacząć   od   nowa 

powiedział. Mamy przed sobą wspólne życie i przyszłość.

- Nie myślałam o tym w najskrytszych marzeniach - mówiła 

przez   łzy.   -   Znów   bliska   byłam   ucieczki.   Na   szczęście   Joyce 

uświadomiła mi, że już raz uciekłam i to nie rozwiązało niczego.

- Kiedy cię poślubiłem w Gwatemali, byłaś dzieckiem. Nie 

spodziewałem się, że w Tucson odnajdę kobietę. - Zaśmiał  się 

radośnie.

-   Kiedy   cię   tam   ujrzałam,   nie   mogłam   uwierzyć  własnym 

oczom - powiedziała. - Śniłam o tobie, pragnęłam cię tak strasznie 

i oto się pojawiłeś. Ale myślałam, że mnie nienawidzisz, więc nie 

miałam odwagi dać ci poznać, co czułam. No i był Matt.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy na samym początku? 

background image

- spytał cicho.

-   Bo   nie   byłam   pewna,   czy   mi   go   nie   zabierzesz.   - 

Westchnęła. - Chciałam, żebyś okazał mi zaufanie i sam z siebie 

doszedł do tego, że nie mogłam cię zdradzić z innym mężczyzną.

- Wstyd mi, ale na początku myślałem inaczej - wyznał. - I 

oskarżałem siebie, że moje okrutne postępowanie doprowadziło 

cię do ucieczki. Wina była i po mojej stronie; pozwoliłem, aby 

moje   pragnienie   wzięło   górę   nad   zdrowym   rozsądkiem.   - 

Westchnął   ciężko.   -   Ulegliśmy   pożądaniu,   nie   myśląc   o 

konsekwencjach, czyż nie tak?

-   Ta   konsekwencja   okazała   się   cudowna,   nie   sądzisz,   mój 

mężu? - Z uśmiechem odwróciła się w stronę śpiącego syna.

Obrócił się i on.

- Jest zachwycający. - Pieścił ją wzrokiem. - Tak jak jego 

piękna mamusia.

Matthew poruszył się, usiadła obok niego na łóżku, patrząc w 

zaspane oczy.

- Czujesz się lepiej? - zapytała cicho.

- Jestem głodny - mruknął.

- Na razie nie możesz nic jeść, mój mały - powiedziała z 

uśmiechem.   -   Najpierw   żołądek   musi   się   uspokoić.   Może   ci 

przynieść trochę lodu?

- Tak, przynieś - poprosił.

background image

W   progu   słyszała   miękki   głos   Diega,   który   tłumaczył 

chłopcu, że jest jego prawdziwym tatą.

Było już późno, ale obydwoje czuwali przy chłopcu. Melissa 

zwinęła się w kłębek w nogach łóżka i w końcu przysnęła, Diego 

też   zasnął,   zatopiony   w   fotelu.   Pani   Albright   zastała   ich   tak 

następnego rana i uśmiechnęła się na progu. Ale po Matthew nie 

było ani śladu.

Zaskoczona   weszła   do   kuchni,   skąd   wydobywały   się 

podejrzane zapachy.

- Matthew! - krzyknęła od drzwi.

- Jestem głodny - odpowiedział chłopiec - a mama i tata nie 

chcą się obudzić.

Stał przy kuchni, w piżamie i na bosaka, i smażył jajecznicę.

- Przygotuję ci śniadanie, mój kurczaczku. Dlaczego jesteś 

taki głodny?

- Bo wczoraj kolacja sama ze mnie wyszła - wytłumaczył.

Pani Albright skinęła głową ze zrozumieniem.

- Kłopoty żołądkowe.

- Wielkie - zgodził się. - Mój tatuś jest prawdziwym tatusiem, 

wiesz,   powiedział   mi   to   i   zostaniemy   z   nim   na   zawsze.   Czy 

możesz mi dać jajecznicę?

- Tak, kurczaczku, za sekundę - odpowiedziała ze śmiechem.

Diego ziewnął i przetarł oczy na widok chłopca gramolącego 

background image

się do łóżka.

-   Gdzie   pani   go   znalazła?   -   spytał;   był   zarośnięty   i   miał 

podkrążone oczy.

- W kuchni. Szykował sobie śniadanie - wytłumaczyła pani 

Albright. - Przygotuję mu  jajecznicę i grzankę, jeśli mu  to nie 

zaszkodzi. Wygląda na zdrowego.

- Trzeba go było widzieć wczoraj wieczorem - powiedziała 

zaspana   Melissa.   -   Ale   jeśli   jest   głodny,   jajecznica   mu   dobrze 

zrobi.

-   A   państwo   niech   się   trochę   prześpią   -   powiedziała   pani 

Albright tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Matthew czuje się już 

dobrze i zajmę się nim. Zadzwonię do pańskiego biura,  señor, i 

powiem, co pana zatrzymało.

- Jest pani bardzo miła - ziewnął, ujmując rękę Melissy. - 

Chodź ze mną, señora Laremos, dopóki jeszcze potrafię odnaleźć 

drogę do łóżka.

Buenos noches! - mruknął Matthew.

-  Buenos dias! - poprawiła go z uśmiechem Melissa. - I nie 

jedz zbyt dużo, dobrze? - Posłała mu całusa. - Do zobaczenia, 

kochanie.

Poszła za Diegiem do sypialni i położyła się do łóżka, kiedy 

zamykał drzwi. Ledwie czuła, jak rozbiera ją do snu. Po chwili już 

spała.

background image

Kiedy   przecierała   oczy,   jasne   słońce   leniwie   oświetlało 

pokój; z zaskoczeniem odkryła, że nie ma na sobie niczego.

Diego   wszedł   do   sypialni   z   ręcznikiem   na   biodrach   i   z 

mokrymi włosami.

- Zbudziłaś się wreszcie - mruknął. Pochylił się i ściągnął z 

niej przykrycie. Studiował z zachwytem każdy cal jej delikatnego 

różowego ciała. Po raz pierwszy od pięciu lat widział ją znów 

nagą. Nie mógł ukryć wrażenia, jakie na nim zrobiła.

- Co za piękny widok - westchnął, z uśmiechem obserwując 

rumieniec wstydu na jej twarzy. Kiedy to mówił, ściągnął ręcznik 

z bioder i niedbałym ruchem rzucił go na podłogę. - Nareszcie - 

westchnął układając się koło niej. - Tak miała  wyglądać nasza 

wczorajsza noc, prawda, querida?

Spuściła   wzrok,   otoczyła   go   ramionami   i   przygarnęła   ku 

sobie. Poczuła falę ciepła i przygniatający ją ciężar muskularnego 

ciała.   Dygotała   w   objęciach   Diega,   jej   piersi   prężyły   się   pod 

dotykiem   jego   szorstkiego,   owłosionego   torsu,   splecione   nogi 

kochanków toczyły czuły pojedynek.

- Cudownie - szepnęła łamiącym się głosem i wtuliła się w 

niego. Całowała jego usta, pieściła je, błagała. - To cudowne, mieć 

cię tak blisko.

-   Masz   rację,   nie   ma   nic   wspanialszego   –   szepnął   w   jej 

background image

rozchylone pożądliwe wargi. Jego łagodne ręce wędrowały po jej 

ciele. - Tutaj, kochanie? - spytał czule. - Delikatnie, w ten sposób? 

- Drgnęła pod jego palcami i naprężyła się cała. To była uczta 

zmysłów, po latach głodówki.

- Ty... bestio - droczyła się. Wczepiła się paznokciami w jego 

plecy; twarz mu pociemniała, oczy błyszczały.

-   Co   za   rozkosz   -   szeptał,   wędrując   pocałunkami   po 

zakątkach jej ciała, wzdłuż piersi, brzucha i bioder.

Reagowała   całym   ciałem   na   zaborczy   dotyk   jego   rąk, 

rozpalał w niej ogień pragnienia, jej oczy stawały się ciemne i 

dzikie. Kiedy na moment spotkała jego wzrok, odczytała w nim 

nienasycony głód pożądania. Wtedy wszedł w nią po raz pierwszy 

od ponad pięciu lat.

Wydała   z   siebie   krzyk   ostry,   gwałtowny,   zdławiony; 

krzyczały   jej   oczy,   wielkie   i   dzikie,   i   całe   ciało,   oddające   się 

posłusznie kochankowi. Krzyczała z rozkoszy i z bólu, jaki jej 

zadawał.

- To już tyle czasu, prawda? - szeptał łagodnie, zachwycony 

uczuciem   błogości   wypisanym   na   jej   twarzy.   -   Rozluźnij   się, 

kochanie. - Zastygł w bezruchu, dając jej czas, aby przywykła do 

niego, aby przyjęła go bez skrępowania. - Spokojnie. Tak, tak... - 

Przymknął oczy i zagryzł zęby w przypływie dzikiej namiętności. 

Przeszył   go   dreszcz.   -   Cudownie   -   westchnął,   na   powrót 

background image

otwierając oczy. - Cudownie, robić to... z tobą... dzielić to razem. - 

Oczy   zamknęły   się   bezwiednie,   ruchy   stały   się   nagle   ostre   i 

gwałtowne. - Wybacz mi...! 

Ale ona była razem z nim, przemierzała z nim każdy etap tej 

dzikiej podróży, jej młode gibkie ciało oddawało się wspólnym 

uniesieniom i nie pozostawało dłużne. Powolna mu, wtopiona w 

niego, obserwująca na jego twarzy wybuch spełnienia na krótko 

przed   jej   wzlotem,   ze   zduszonym   krzykiem   ukryła   głowę   pod 

ramieniem Diega.

Muskularne ramiona, trzymające ją w uścisku, całe wilgotne, 

lekko drżały; napięcie powoli ustępowało. Ugryzła go delikatnie 

w ramię i uśmiechnęła się odprężona, czując się po raz pierwszy 

jak stuprocentowa kobieta, jak żona.

- Spróbuj mnie teraz zdradzić - szepnęła mu do ucha. - Tylko 

spróbuj, a wycisnę z ciebie wszystkie soki, nie będziesz miał siły 

wyczołgać się z mojego łóżka.

- Czy mógłbym dotknąć innej kobiety? Po tobie? - westchnął. 

- Ślubowałem ci wierność i traktuję tę przysięgę poważnie, tak jak 

ty. Nie dałyby mi spokoju wyrzuty sumienia i strach, że mógłbym 

cię   utracić.   Kocham   cię   -   powiedział   cicho   i   musnął   lekko   jej 

wargi. - Nie chcę nikogo innego. Od pierwszej naszej nocy, kiedy 

twoja dusza połączyła się na zawsze z moją. Gdy mnie opuściłaś, 

zabrałaś cząstkę mojego życia.

background image

- Przepraszam.

- To ja chciałem cię przeprosić. Wszystko co złe mamy już za 

sobą.   Słodkie   zespolenie   naszych   ciał   to   dopiero   początek. 

Będziemy   razem   dzielić   życie,   Melisso.   Wszystkie   smutki   i 

radości. Śmiech i łzy. Bo na tym polega związek dwojga ludzi.

- Tak bardzo cię kocham. - Uniosła się i pocałowała go w 

policzek.

-  Ja  ciebie  też.  -  Bawił  się  jej  jasnym lokiem,  okręcał  go 

wokół palca. Przysunął się i odnalazł jej usta. W chwilę potem 

znów   przyciągnęła   go   ku   sobie;   westchnął   w   przypływie 

pożądania, które opanowało ich na nowo i powiodło w słodkie 

zatracenie z jeszcze większą siłą niż poprzednio.

Prosto   spod   prysznica,   odświeżeni,   wymieniając   czułe 

spojrzenia,   zjawili   się   w   kuchni.   Pani   Albright   nakrywała   do 

kolacji.

Matthew   został   w   swoim   pokoju.   Po   posiłku   poszli   go 

zobaczyć, zachwyceni sobą, synem i nowym związkiem, który ich 

połączył tego popołudnia.

- Kiedy jutro wrócę z pracy, przyniosę ci prezent. Co byś 

chciał? - spytał chłopca Diego.

- Tylko ciebie, tato - zaśmiał się malec wyciągając ramiona.

- W takim razie to będzie okręt z całą załogą - zawyrokował 

Diego i z uśmiechem spojrzał na Melissę, która przytuliła się do 

background image

niego.

Następnego   dnia   rano   Diego   poszedł   do   pracy   bez 

entuzjazmu. Apollo miotał się po biurze jak kocur z przetrąconą 

łapą, a Joyce była tak chłodna, jakby dwie ostatnie doby spędziła 

w lodówce.

- Jak się czuje Matthew? - spytał Apollo na widok Diega.

- On dużo lepiej, ale my mamy duże zaległości w spaniu - 

uśmiechnął się Diego, opowiadając, jak to Matthew zabrał się za 

przygotowywanie śniadania.

Joyce wybuchnęła śmiechem.

- Mam nadzieję, że mieszkanie jest ubezpieczone od pożaru.

Apollo spojrzał na nią z nie ukrywaną złością.

- Nie masz nic do roboty? - spytał chłodno.

- Oczywiście, a zamiast tego muszę odwalać pracę za ciebie - 

powiedziała   ze   słodkim   uśmieszkiem.   Miała   na   sobie   kolejną 

nową kreację i wyglądała niezwykle ponętnie. Apollo resztką woli 

udawał, że nie robi to na nim większego wrażenia, co zapowiadało 

kolejny trudny i konfliktowy dzień pracy.

Tego popołudnia, kiedy Diego poszedł już do domu, Apollo 

był u kresu wytrzymałości. Spoglądał na Joyce spode łba, a ona na 

niego  i  widać  było,  że  coś  muszą  z  tym zrobić;  inaczej  groził 

kataklizm.

- Ładnie wyglądasz - powiedział z ociąganiem. 

background image

- Dziękuję - odpowiedziała równie uprzejmie.

Westchnął ze złością.

-   Do   cholery,   już   nie   mogę   z   tym   wytrzymać   -   mruknął, 

nerwowo   przemierzając   przestrzeń   wokół   jej   biurka.   Wreszcie 

złapał ją za ramiona, przyciągnął do siebie i zaskoczony swoim 

odruchem skonstatował, że sięga mu ledwie ramion. - Słuchaj, nie 

możemy dłużej udawać, że przedwczoraj u Laremosów nic się nie 

stało. Zaraz zwariuję.

Wzięła   głęboki   oddech,   bo   i   on   robił   na   niej   podobne 

wrażenie.

- Co w związku tym proponujesz? - spytała pewna, że chodzą 

mu po głowie poważne zamiary.

Przyciągnął jej usta do swoich i pocałował ją długo i żarliwie. 

Westchnęła przysuwając się bliżej i przywierając do niego. Oplótł 

ją ramionami, aż jęknęła.

- Nie chcę ci sprawiać bólu - obiecał skwapliwie, patrząc jej 

głęboko w oczy. - Potrzebujemy na wszystko czasu...

- Co?

- Wynajmę ci lepsze mieszkanie. W tym samym budynku co 

moje   -   ciągnął   dalej.   -   Będziemy   razem   spędzać...   prawie 

wszystkie noce. I jeśli się okaże, że wszystko dobrze się układa... 

może zamieszkamy razem.

- Co? Chcesz, żebym została twoją kochanką? - Zmrużyła 

background image

oczy.

- Kochanką? Co przez to rozumiesz? Mieszkamy w Ameryce. 

Ludzie tutaj żyją ze sobą bez ślubu...

- Pochodzę z dobrego domu, więc nie będziemy żyć ze sobą - 

powiedziała z dumą. - Weźmiemy ślub, będziemy mieli dzieci i 

staniemy   się   normalną   rodziną!   Moja   matka   ubiłaby   cię   na 

miejscu, gdybyś chciał mnie uwieść!

- Kim jest twoja matka? Samotnym Jeźdźcem? - ironizował. - 

Posłuchaj,   skarbie,   mogę   mieć   prawie   każdą   kobietę,   na   którą 

mam ochotę. I nie mam zamiaru cierpieć z tego powodu, że moja 

cnotliwa sekretarka ma purytańskie zahamowania...

Joyce wbiła mu kolano w żołądek i obserwowała uważnie, 

jaki to przyniesie efekt. Poczerwieniał, ledwo łapiąc oddech - i 

dobrze mu tak.

-   Odchodzę   stąd,   chyba   cię   to   nie   dziwi   -   powiedziała   z 

uśmieszkiem,   którego   nie   mógł   nie   zauważyć.   Obróciła   się   na 

pięcie  i zaczęła  porządkować szuflady  biurka  i pakować swoje 

drobiazgi do torebki. Żałowała, że tak się wszystko potoczyło, bo 

przecież kochała tego stukniętego faceta.

- Żegnam, szefie - powiedziała zmierzając do drzwi. - Mam 

nadzieję, że lepiej ci się ułoży z nową sekretarką.

- Gorzej już być nie może! - odciął się z wahaniem w głosie.

-   Miło   było   -   powiedziała   z   kpiną,   zatrzymując   się   na 

background image

moment w drzwiach. - Mam nadzieję, że wystawisz mi wspaniałą 

opinię.

- Nie poleciłbym cię nawet diabłu!

- To wspaniale, bo nie chcę trafić gdzieś, gdzie mogłabym 

natknąć się na ciebie!

Zapłakana   pospieszyła   do   mieszkania   Melissy.   Diego 

przyjrzał się jej uważnie i nalał drinka, a później zostawił obie 

kobiety razem i pospiesznie wyszedł zagrać w karty z synem.

- Opowiedz mi wszystko po kolei - powiedziała spokojnie 

Melissa, kiedy Joyce udało się powstrzymać łzy.

- Chciał, żebym została jego kochanką - wydobyła z siebie i 

szybko ukryła twarz w chusteczce.

- Moje ty biedactwo! I domyślam się, co mu odpowiedziałaś.

-   Nie   tyle   powiedziałam,   co   zrobiłam   -   wyznała   Joyce.   - 

Kopnęłam go w żołądek. Opowiadał, ile to kobiet może mieć na 

jedno   skinienie,   naigrawał   się   ze   mnie,   że   zachowałam   cnotę. 

Moja matka umarłaby ze wstydu, gdyby miała tego wszystkiego 

wysłuchać.

- Nie musisz się tłumaczyć - powiedziała łagodnie Melissa. - 

Powiem   ci   coś,   nauczyłam   się   na   błędach,   że   lepiej   intymne 

chwile pozostawić na po ślubie. Jestem może staroświecka. Ale 

tam,   gdzie   dorastałam,   rodzina   cieszyła   się   szczególnym 

poważaniem. Żaden z jej członków nie odważyłby się skalać jej 

background image

dobrego imienia. Teraz honor jest pustym słowem, i czy ludzie 

stali się przez to szczęśliwsi?

-   Rzeczywiście,   jesteś   staroświecka   -   westchnęła   Joyce.   - 

Tak, prawdziwy dinozaur - westchnęła Melissa.

- I co teraz masz zamiar zrobić?

-   To,   co   zrobiły   dinozaury.   Zginąć,   w   każdym   razie   dla 

Apolla Blain. Zrezygnowałam z pracy - oczy Joyce powilgotniały 

- i nie zobaczę go nigdy więcej.

-   Tego   jestem   pewna.   Zostań   u   nas   na   kolacji,   a   później 

zastanowimy się, jak znaleźć ci nową pracę.

- To miło z twojej strony - powiedziała Joyce. - Ale chyba 

lepiej będzie, jeśli wrócę do Miami. Albo do domu, do mamy. - 

Wzdrygnęła się. - Nie sądzę, abym pasowała do tego wspaniałego 

świata.   Równie   dobrze   mogę   powrócić   tam,   gdzie   są   moje 

korzenie.

-   Nie   będę   miała   do   kogo   się   odezwać,   ani   z   kim   robić 

zakupów - westchnęła Melissa. - Nie możesz wyjechać. Słuchaj, 

wykopiemy   birmańską   pułapkę   na   tygrysy   tuż   przed   drzwiami 

Apolla...

- Jesteś dobrą przyjaciółką - powiedziała Joyce i uśmiechnęła 

się.   -   Ale   i   to   nie   pomoże.   Musimy   pomyśleć   o   czymś 

solidniejszym, czego nie przegryzie.

- Najpierw zjedzmy kolację. A później o tym porozmawiamy.

background image

Joyce potrząsnęła głową.

- Nie przełknę niczego. Chcę już wrócić do domu i porządnie 

się   wypłakać,   a   później   zadzwonić   do   mamy.   Porozmawiamy 

jutro, zgoda?

- Jeśli ci będzie bardzo źle, zadzwoń do mnie, dobrze?

- Dobrze. - Joyce wstała i uśmiechnęła się z trudem.

Melissa odprowadziła ją do drzwi. A później oparła się o nie 

ciężko i westchnęła.

Zatrwożony Diego zajrzał do przedpokoju.

- Jakieś kłopoty?

-   Odeszła   z   pracy.   Wcześniej   dała   szefowi   kopniaka   - 

wyjaśniła Melissa. - Myślę, że Apollo będzie do końca tygodnia w 

cudownym nastroju, ale to tylko moje przypuszczenie - dodała z 

grymasem.

Podszedł do niej, ujął jej twarz w obie dłonie. Uśmiechnął 

się.

- Robi się gorąco - powiedział z kpiną.

-   Nie   tylko   im   -   westchnęła   z   zaproszeniem   w   oczach.   - 

Zbliżył się i sięgnął jej ust. - Chodź do mnie - szepnęła, zarzucając 

mu ramiona na szyję i przyciągając go do siebie.

Był   jej   posłuszny;   w   ciężkim   oddechu,   w   dzikim   rytmie 

serca,   w   naprężeniu   ciała   mogła   odczytać   to   samo   pragnienie, 

które i ją popychało ku niemu. Rozwarła usta pod naporem jego 

background image

warg.

- Tato! - Diego odwrócił głowę z ociąganiem.

- Za chwilę - odkrzyknął. - Ustalamy z twoją mamą plany - 

westchnął i dokończył pocałunku.

- Jakie plany, tato? Wycieczki do zoo? - nalegał Matthew.

- Niezupełnie. Za chwilę wrócę, zgoda?

Odpowiedziało mu długie westchnienie.

- Zgoda.

Diego   wzruszył   ramionami   i   uśmiechnął   się   obserwując 

bezradną minę Melissy.

- Myślę, że dzisiaj wszyscy wcześnie położymy się spać - 

powiedział. - Aby nadrobić wczorajsze zaległości - dodał.

- Jestem tego samego zdania - mruknęła Melissa, kiedy jego 

usta   pozwoliły   jej   mówić.   Z   każdą   sekundą   napierały   coraz 

natarczywiej   i   dopiero   głośne   zaproszenie   pani   Albright,   że 

kolacja już gotowa, przywołało ich do porządku.

-   Czasami   tęsknię   za   ruinami   Majów   -   westchnął   Diego   i 

wypuścił ją z objęć.

-   Z  guerrillas  uzbrojonymi   po   zęby,   którzy   się   na   nas 

zasadzili, z pająkami i wężami naokoło, z grzmotami piorunów - 

przekomarzała się. Pokręciła głową. - Chyba już wolę Chicago.

- Trudno się z tym nie zgodzić. Zjedzmy kolację, a później 

porozmawiamy o wyprawie do zoo, inaczej Matthew nie da nam 

background image

spokoju.

W biurze pojawiła się nowa sekretarka, wynajęta do końca 

tygodnia. Apollo zakopał topór wojenny. Wyglądał na przybitego 

i znużonego.

- Może weźmiesz urlop? - zaproponował Diego.

- Na pewno by nie zaszkodził - przytaknął Dutch, pochylając 

się nad biurkiem Apolla z papierosem w dłoni.

-   Dokąd   miałbym   pojechać?   -   Apollo   spojrzał   na   nich 

bezradnie.

Diego oglądał paznokcie.

- Może na Ferris Street - powiedział szybko. - Panuje tam 

niezła pogoda o tej porze roku.

Przy   Ferris   Street   mieszkała   Joyce,   Apollo   dobrze   o   tym 

wiedział, więc spojrzał na Diega wściekle.

-   Zaparkujesz   samochód   i   możesz   się   nieźle   zabawić   - 

wtórował Dutch. - Poczytasz książkę albo wypożyczysz przenośny 

telewizor i będziesz mógł spokojnie oglądać seriale.

- Ferris Street leży na końcu świata - powiedział Apollo. - 

Czy mam spędzić urlop w cholernym samochodzie? O co wam 

chodzi?

-   Możesz   poprosić   jakąś   miłą   panią,   żeby   się   do   ciebie 

przysiadła. Ferris Street może się okazać całkiem romantycznym 

background image

miejscem,   jeśli   się   znajdzie   odpowiednie   towarzystwo.   Jesteś 

specjalistą od antyterroryzmu. Wiesz, jak oceniać ludzi.

- To prawda - zgodził się Diego. - Umiał przewidzieć, że 

damy sobie radę w kilku rozmaitych przedsięwzięciach, na które 

nie mieliśmy ochoty.

- No właśnie - powiedział Dutch. - Kiedyś byłem taki jak ty. I 

miałem   o   wiele   więcej   cholernych   powodów   niż   ty,   żeby 

nienawidzić kobiet. Ale odkryłem, że być z kobietą to diabelnie 

bardziej interesujące, niż odrzucać ją.

- Poprosiłem, aby była ze mną, jeśli chcesz wiedzieć, panie 

Opiekunie Społeczny - mruknął Apollo. - I dostałem od niej kopa.

- Zaproponowałeś jej małżeństwo? - dopytywał się Dutch.

- Nie chcę się żenić - powiedział Apollo.

- A więc miała rację, że się ciebie pozbyła - odparł Diego ze 

spokojem. - Znajdzie innego, który się z nią ożeni i będzie miał z 

nią dzieci...

- Zamknij się do cholery - przerwał Apollo wyprowadzony z 

równowagi. - Pójdę na spacer!

Ruszył w stronę drzwi.

- Idź na Ferris Street - krzyknął za nim Dutch. - Słyszałem, że 

pełno tam kwiatów. - Może spotkasz jakąś znajomą twarz - dodał 

Diego z krzywym uśmiechem.

Apollo rzucił im na odchodnym wściekłe spojrzenie i trzasnął 

background image

drzwiami.

- Pogodzi się z tym - rzucił Dutch. - Tak jak ja to zrobiłem.

- Jak my wszyscy - powiedział Diego. - Przyprowadź do nas 

w sobotę Dani. I dzieci. Matthew się ucieszy.

Dutch popatrzył na niego uważnie.

- U was wszystko w porządku, jak widzę.

-   Przyjacielu,   gdyby   szczęście   miało   postać   ziaren   piasku, 

mieszkałbym na bezbrzeżnej pustyni. Świat należy do mnie.

-   Czułem,   że   Matthew   to   twój   syn   -   powiedział 

nieoczekiwanie   Dutch.   -   Melissa   nie   wyglądała   na   taką,   która 

mogłaby zdradzić.

-   Jesteś   przenikliwy,   jak   za   starych   dobrych   czasów   - 

odpowiedział Diego i uśmiechnął się do przyjaciela. - A twoja 

Dani?   Czy   jest   zadowolona,   że   siedzi   w   domu   i   zajmuje   się 

dziećmi, zamiast iść do pracy?

- Zanim dzieci nie poszły do szkoły, było jej z tym dobrze. 

Później   coraz   częściej   zaczęła   mi   opowiadać,   że   chciałaby 

otworzyć mały antykwariat - skrzywił się Dutch. - Trudno, skoro 

tak   chce.   Wolę   ustąpić   pierwszy.  Tak   było   i   tak   będzie.   Moja 

duma nie cierpi z tego powodu.

Diego myślał o tych słowach w drodze do domu. Dutch miał 

rację.   Jeśli   Melissa   zechce   wrócić   do   pracy,   kiedy   Matthew 

pójdzie do szkoły, to czemu nie? Powiedział jej o tym w nocy, 

background image

kiedy   leżała   w   jego   ramionach,   obserwując   światła   wielkiego 

miasta, które igrały na suficie w półmroku pokoju. Uśmiechnęła 

się   i   pocałowała   go.   I   wtedy   poczuł,   że   warto   było   jej   o   tym 

powiedzieć.