background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Drzwi windy rozsunęły się i wyszła z niej Louisa Den­

nison, jak zwykle idealnie punktualna. 

Patrick przyglądał się jej z irytacją. Czy ta kobieta cho­

ciaż raz nie mogłaby się spóźnić bodaj o pięć sekund? 
Oczywiście wiedział, że jego reakcja jest irracjonalna, prze­
cież trudno byłoby sobie wymarzyć doskonalszą asystentkę 
niż ta, którą odziedziczył po poprzednim prezesie Schola 
Systems. 

Nosiła szare garsonki, kończące się dokładnie na wy­

sokości kolan, ani jeden ciemny włos nie śmiał wystawać 
z jej gładkiej fryzury. Sprawiała wrażenie kompetentnej, 
dyskretnej, opanowanej i rzeczywiście taka była. Nigdy 
nie przyłapał jej na wykonywaniu prywatnych telefonów 
czy plotkowaniu. Nie wykazywała najmniejszego zaintere­
sowania jego sprawami osobistymi. Żeby chociaż raz się 
pomyliła, udowadniając, że też jest człowiekiem! Niechby 
to była najmniejsza literówka, której mógłby się uczepić. 
Niechby miała choć minimalne trudności ze znalezieniem 

jakiegoś dokumentu. Niechby rozlała kawę lub porwała 

rajstopy. 

Nic z tych rzeczy! 

W rezultacie Patrick czasem czuł się przy niej nieco 

background image

Jessica Hart 

onieśmielony, co oczywiście wprawiało go w irytację, bo 
to on powinien onieśmielać ludzi. Miał opinię bezwzględ­
nego i wielu ludzi się go bało. Ale nie Lou. 

Ona tylko patrzyła na niego spokojnie ciemnymi ocza­

mi, a na jej twarzy nieodmiennie malowała się rzeczowość, 
lecz jemu zdawało się, że czasem dostrzegał przebłysk lek­
kiej ironii, co go oczywiście złościło. 

W odwecie uważał ją za niespecjalnie interesującą. Fakt, 

wyglądała całkiem atrakcyjnie, lecz musiała mieć ze czter­

dzieści pięć lat, zdradzały to zmarszczki pod oczami. Zde­
cydowanie wolał kobiety młodsze, bardziej seksowne, bar­
dziej kobiece i nie tak powściągliwe. 

-Nie spóźniłam się chyba? - spytała, podchodząc do 

niego. 

Miał ochotę ostentacyjnie spojrzeć na zegarek i skłamać, 

że owszem, o całe piętnaście sekund. 

- Oczywiście, że nie. 

Zmusił się do uśmiechu. W końcu to nie z jej winy zamk­

nięto tego wieczoru linię kolejową wzdłuż Wschodniego 

Wybrzeża. To nie jej wina, że najbliższe lotnisko znajdowa­

ło się zbyt daleko, by warto było na nie jechać, i że chętnie 

zjadłby kolację z kimkolwiek innym, byle nie z nią. Cóż, 
oboje utknęli w Newcastle, więc grzeczność nakazywała 
mu zaprosić ją na kolację. 

- Idziemy do restauracji? A może chciałaby pani naj­

pierw pójść na drinka? 

Ponieważ dodał to drugie po namyśle, odgadła, że wca­

le nie miał ochoty na przedłużanie wspólnego wieczoru. 
Ona też nie miała, bo to był naprawdę ciężki dzień. 

Zaczął się o piątej rano. Lou musiała wcześniej niż 

zwykle wyprawić z domu dwójkę kłótliwych nasto-

background image

Podwójne oświadczyny 

latków, a potem jechać z szefem pociągiem do innego 
miasta na spotkanie biznesowe. Nie chciała jechać, ale 
Patrick Farr nalegał. Spotkanie zakończyło się sukcesem 
i podpisaniem kontraktu, lecz trwało długo i przebiegało 
dość burzliwie, Lou marzyła więc już tylko o powrocie 
do domu. Chciała po raz pierwszy od dłuższego cza­
su spędzić spokojny wieczór, popijając dżin w gorącej 
kąpieli, której nikt nie będzie przerywał waleniem pięś­
ciami w drzwi i pytaniami, gdzie są te dżinsy z dziurą na 
lewym kolanie! 

Właściwie mogłaby odpocząć i w hotelu, jednak szef po­

czuł się zobligowany do zaproszenia jej na kolację, a odmó­

wić nie wypadało, tak więc oboje byli skazani na godzinę 

czy dwie sztywnej konwersacji, na którą żadne nie miało 
ochoty. W tej sytuacji zdecydowanie potrzebowała kielisz­
ka czegoś mocniejszego. 

- Dziękuję, chętnie. 

Ściągnął brwi, wyraźnie niezadowolony, lecz nie przeję­

ła się tym. W końcu było po godzinach pracy, a nie musia­
ła mu dogadzać podczas swojego wolnego czasu. Dawno 

stało się dla niej jasne, że szef właściwie nie postrzega jej 

jako kobiety. Widać była nie dość młoda i nie dość ładna. 

Niezbyt się tym przejmowała. 

W barze z trudem znaleźli wolny stolik, ponieważ 

nie oni jedni nie mogli z powodu złej pogody dostać 

się do Londynu. W dodatku w tym dość prowincjonal­
nym mieście wystrój baru hotelowego znacznie odbiegał 
od standardów, do jakich Patrick przywykł. Nadmierna 
ilość sztucznych roślin i przesadny półmrok raziły jego 
poczucie smaku, co też nie poprawiło mu humoru. 

- Co dla pani? 

background image

Jessica Hart 

- Poproszę o kieliszek szampana - odparła, wygładza­

jąc spódnicę. 

Zaskoczyła go, szampan wydał mu się nazbyt frywol-

nym alkoholem dla tak poważnej i opanowanej osoby. 
Spodziewał się raczej, że Lou zamówi albo wodę niegazo-

waną, albo wytrawne martini. 

Uniosła brwi. 

- Czy to zbytnia ekstrawagancja? - spytała, wiedząc, że 

mógłby sobie pozwolić na kupienie najlepszego szampa­
na w ilościach hurtowych. - Firma zdobyła kontrakt, jest 
co uczcić. 

Zacisnął zęby. Sam powinien był to zaproponować. 

- Słusznie. 

Kiedy zjawił się kelner, Patrick zamówił całą butelkę 

zamiast dwóch kieliszków, by asystentka nie wzięła go za 
sknerę. Gdy czekali, Lou siedziała swobodnie oparta, nie 
zdradzając śladu zakłopotania panującym między nimi 
milczeniem. Również pod tym względem nie przypomi­
nała kobiet, z którymi się spotykał. Wolał dziewczyny, któ­
re umiały się bawić. 

Na przykład taka Ariel. Gdyby znalazł się w tym ba­

rze z nią, zabawiałaby go rozmową i w ogóle wychodzi­
łaby z siebie, żeby czuł się z nią jak najlepiej. Tymczasem 
Lou po prostu siedziała i milczała. Ciekawe, co trzeba by 
zrobić, żeby wywrzeć na niej wrażenie. Przynajmniej raz 
komuś się to udało, ponieważ nie była panną, lecz panią 
Dennison. Chyba rozwiedzioną, gdyż nie nosiła obrączki 

Nic dziwnego. Jej maż zapewne nie dorastał do jej wyso­
kich standardów. 

Czuł się coraz bardziej niezręcznie, sięgnął więc po 

podstawkę pod kieliszek i machinalnie zaczął stukać nią 

background image

Podwójne oświadczyny 

o blat stołu. Ledwo powstrzymywał się od spoglądania na 
zegarek 

To stukanie działało Lou na nerwy. Tom robił tak samo, 

czym doprowadzał ją do szału. Gdyby to on przed nią sie­
dział, wyrwałaby mu podkładkę z ręki i kazała przestać, ale 

Tom miał jedenaście lat i był jej synem. 

A jednak palce świerzbiały ją coraz bardziej. Och, gdzie 

ten szampan? Czy barman dopiero poszedł zbierać wino­
grona? Ile czasu potrzeba, żeby włożyć butelkę do kubeł­
ka z lodem? Jeśli kelner zaraz się nie zjawi, to ona dłużej 
naprawdę nie wytrzyma, odbierze szefowi tę nieszczęsną 
podkładkę i... 

Przy ich stoliku zmaterializował się kelner, wyłaniając 

się z ciemności, a Patrick zastygł w pół gestu. 

Do niego Lou nigdy się tak nie uśmiechnęła. 

Owszem, uśmiechała się uśmiechem idealnej asystent­

ki, który doskonale pasował do jej garsonek i gładkiej fry­
zury, lecz do kelnera uśmiechała się zupełnie inaczej - cie­
pło, przyjaźnie. Lou na oczach Patricka przemieniła się 
w atrakcyjną kobietę, z którą przyjemnie będzie wypić bu­
telkę szampana. 

Wyprostował się odruchowo i przyjrzał się jej z zainte­

resowaniem, gdy tymczasem kelner dał prawdziwy popis 
otwierania i nalewania szampana, zabawiając przy tym 
Lou żartobliwą rozmową. Przecież on z nią flirtuje, pomy­

ślał z dezaprobatą Patrick. Tylko się uśmiechnęła, a on ska­

cze koło niej, chociaż mogłaby być jego matką! 

Wreszcie kelner zamaszyście przewiesił sobie białą ście-

reczkę przez ramię, umieścił butelkę z powrotem w wia­
derku i z ukłonem życzył Lou miłego wieczoru, za co po­
dziękowała mu kolejnym pięknym uśmiechem. Patrickowi 

background image

10 

Jessica Hart 

nawet nie skinął głową, co było już przesadą, zważywszy, 
że przecież to on płacił. 

- Myślałem, że już nigdy sobie nie pójdzie. - Obrzucił 

niechętnym spojrzeniem plecy oddalającego się chłopaka. 

- Nie zdziwiłbym się, gdyby przystawił sobie krzesło i na­

pił się z nami. 

- Moim zdaniem był czarujący. 
-Proszę mi tylko nie mówić, że lubi pani młodych 

chłopców. 

- Nie. Ale nawet gdybym lubiła, byłaby to moja prywat­

na sprawa. 

Zaskoczyła go tą bezpośredniością, gdyż zazwyczaj nie 

odzywała się do niego w podobny sposób. 

- A nie sądzi pani, że takie upodobanie byłoby cokol­

wiek niestosowne? - odparował. 

Upiła łyczek szampana. 

- i kto mi to zarzuca? 
- Czy może pani wyrażać się jaśniej? 
- Pańskie przyjaciółki wydają się dość młode. 
- Skąd pani wie? 

Lekko wzruszyła ramionami. 

- Od czasu do czasu pańskie zdjęcie pojawia się w róż­

nych gazetach. Zazwyczaj ma pan u boku jakąś młodą 
blondynkę. 

Nie sądził, by musiał się tego wstydzić. 

- To fakt. Lubię piękne kobiety i na tyle młode, że nie 

mają jeszcze obsesji na punkcie stałego związku. 

Ach, należał więc do tych, którzy nie lubią się wią­

zać. Znała ten typ. Lawrie też go reprezentował, lecz przy 

wszystkich swoich wadach miał wiele uroku i ciepła, któ­

rymi Patrick nie mógł się poszczycić. 

background image

Podwójne oświadczyny 

11 

Owszem, jej szef był całkiem atrakcyjny, musiała 

to przyznać. Był niewiele starszym od niej, wysokim, 
dobrze zbudowanym szatynem o zdecydowanych rysach 
i przenikliwych jasnych oczach, które czasem wydawały 
się zielonkawe, a czasem szare. Jego wygląd nie wywierał 

jednak na Lou wrażenia, ponieważ arogancja Patricka 

zupełnie pozbawiała go wdzięku. Może ponętne młode 
blondynki gustowały w takich mężczyznach, ona nie. 

Oczywiście wiedziała, że szefowi było wszystko jedno, 

co ona o nim myśli. Dla niektórych mężczyzn kobiety po 
czterdziestce stawały się niewidoczne i on ewidentnie do 
nich należał. 

- Nie wiedziałem, że interesuje się pani moim życiem 

osobistym - rzekł dziwnie zirytowany jej obojętnym, rze­
czowym tonem. 

- Nie interesuję się, tylko dziewczyny z działu finansów 

mają zwyczaj pokazywać artykuły o panu. Gazety chętnie 
zajmują się pańską reputacją. 

- A jaką to ja mam reputację? 

Uśmiechnęła się lekko. 

- Czyżby pan nie wiedział? 
- Wolałbym to usłyszeć od pani. 
- Cóż.... - Znowu pociągnęła łyczek szampana. - Posia­

da pan opinię bezwzględnego. Jest pan człowiekiem suk­
cesu oraz pracoholikiem. Niektórzy mają pana również za 
playboya. I to już chyba wszystko, co słyszałam. Czy ten 

wizerunek odpowiada prawdzie? 

- Oczywiście „człowiek sukcesu" mi się podoba, z tym 

polemizował nie będę, a co do reszty... Dużo i ciężko 
pracuję, to fakt. Wiem, czego chcę i zawsze to dostaję. 
Lubię wygrywać, nigdy nie zadowalam się kompromi-

background image

12 

Jessica Hart 

sem i nie obniżam wymagań. Jeśli z tego powodu ktoś 
uważa mnie za człowieka bezwzględnego, to jego prob­

lem - stwierdził. 

- A co z tą ostatnią częścią opisu? 
- Ludzie tak mówią o każdym, kto posiada pieniądze, 

a nie ma żony i dzieci. Owszem, spotykam wiele pięknych 
kobiet, ale wolę pracować, niż robić to, co zazwyczaj robią 
bogaci playboye. 

- Rozumiem. Powiem dziewczynom z działu finansowe­

go, że pańska reputacja jest mocno przesadzona, ponieważ 

w rzeczywistości jest pan całkiem nudny. 

Spojrzał na nią ostro, napotkał jej rozbawione spojrze­

nie i uświadomił sobie, że ona żartuje. Takiej Lou nie znał. 

W jej oczach pojawił się trochę zaczepny błysk, zachowa­

nie stało się bardziej bezpośrednie. Patrick odniósł wraże­
nie, jakby widział ją po raz pierwszy. Jego cicha, dyskret­
na, idealna asystentka miała w sobie znacznie więcej życia 
i energii, niż podejrzewał. 

Właściwie on nic o niej nie wiedział. Może po trzech 

miesiącach bliskiej współpracy pora to zmienić? 

- Czyli nie dorastam do mojej reputacji... A co z panią? 

Czy pani dorasta do swojej? 

Zaskoczył ją tym pytaniem, lecz to nagłe zainteresowa­

nie było w sumie przyjemniejsze niż dotychczasowa obo­

jętność lub ironia. 

- Ja nie mam żadnej reputacji. 
- To niezupełnie tak. Słyszałem o pani, zanim przejąłem 

firmę. Podobno w rzeczywistości to pani prowadziła Scho-
la Systems, a nie Bill Sheeran. 

Ściągnęła brwi. 

- Co za nonsens! 

background image

Podwójne oświadczyny 

13 

- Proszę się nie martwić, ani przez chwilę w to nie wie­

rzyłem. Gdyby to pani podejmowała decyzje, firma nie 
miałaby kłopotów. Jest pani na to zbyt kompetentna, za­
radna i zorganizowana. 

Zauważył, że jej kieliszek jest pusty, i sięgnął do wiader­

ka po butelkę z szampanem. 

- Trudno nie stać się zaradnym i zorganizowanym, gdy 

człowiek ma dwójkę dzieci, nie mówiąc już o rachunkach 
i kredycie do spłacenia. 

Zaskoczony Patrick gwałtownie uniósł głowę. 

- Każdego poranka czeka mnie poważna operacja logi­

styczna polegająca na wyprawieniu dzieci do szkoły. Trze­

ba je obudzić, wyciągnąć z łóżek, nakarmić, upewnić się, 
czy niczego nie zapomniały, i dopilnować, by się nie spóź­

niły. 

- Pani ma dzieci? - spytał z niedowierzaniem. 

W jego przekonaniu dzieci oznaczały rozgardiasz i ba­

łagan, a do tego domagały się poświęcania im prawie całe­
go wolnego czasu. To nie pasowało do wizerunku idealnie 
poukładanej Lou Dennison. 

- Och, tylko dwoje. Grace ma czternaście lat, a Tom je­

denaście. 

- Nigdy pani nie mówiła, że ma dzieci. 
- Nigdy pan nie pytał. 
- To nie powód, by ukrywać ich istnienie. 
- Niczego nie ukrywam, ich zdjęcie stoi na moim biurku, 

mogę je panu jutro pokazać. 

- Nie ma takiej potrzeby, wierzę pani - zapewnił, gdyż 

nie zamierzał oglądać zdjęć żadnych okropnych bachorów. 

- Po prostu trochę mnie pani zaskoczyła, ponieważ miałem 

już sekretarki z dziećmi i z mojego doświadczenia wyni-

background image

14 

Jessica Hart 

ka, że wiecznie chcą wychodzić wcześniej z pracy. W koń­
cu przysiągłem sobie zatrudniać wyłącznie bezdzietne ko­
biety. 

- Bardzo prorodzinnie z pańskiej strony. 
- Proszę pani, nie mam nic przeciwko rodzinie, ale nie 

rozumiem, czemu to ja muszę ponosić konsekwencje czy­
ichś prywatnych wyborów. Pamiętam następujący przypa­
dek. .. Akurat jesteśmy w krytycznym momencie trudnych 
negocjacji, a tu nagle Carol oznajmia, że wzywają ją do 
szkoły syna i ona musi iść. I wkłada płaszcz. 

- Czasem zdarza się sytuacja kryzysowa, zwłaszcza gdy 

dzieci są małe. - Lou nawet nie zauważyła, kiedy zdąży­
ła wychylić drugi kieliszek szampana. - Gdyby któremuś 
z moich coś się stało, też włożyłabym płaszcz. 

Patrick spojrzał na nią takim wzrokiem, jakim się pa­

trzy na grzecznego pieska, który nagle pokazał, że ma zęby 
i nie zawaha się ugryźć. 

- Nie uspokoiła mnie pani tym stwierdzeniem. 
- Czy fakt posiadania przeze mnie dzieci stanowi dla pa­

na jakiś problem? 

- Nie. Tak długo, jak nie będą wpływać na jakość pani 

pracy. 

- Doskonale pan wie, że nie wpływają, ponieważ w prze­

ciwnym wypadku już dawno dowiedziałby się pan o ich 
istnieniu - ucięła. - Nie da się jednak wykluczyć powsta­
nia kryzysowych sytuacji, w których będę musiała zareago­

wać. I to błyskawicznie. 

- Coraz lepiej... 

Lou pochyliła się nad stołem. 

- W Schoła Systems pracownicy zawsze mogli liczyć 

na zrozumienie w podobnych sprawach, Bill Sheeran na-

background image

Podwójne oświadczyny 

15 

prawdę wykazywał się dużą elastycznością, gdy ktoś mu­

siał wyjść wcześniej. To mu zjednało ogromną sympatię. 

Patrick żachnął się, po czym dolał im obojgu szampa­

na. Nie miał ochoty wysłuchiwać peanów na cześć Billa 
Sheerana, który był tak wspaniały, że niemal doprowa­
dził firmę do upadku. Co za pożytek z wyrozumiałego 
szefa, gdy firma zmierza ku katastrofie i ludzie lądują na 
bruku? 

- U nas jest mało osób wolnego stanu, więc jeśli będzie 

pan traktował posiadanie rodziny jako poważny minus, to 
może pan zostać bez pracowników... 

- Nie robię nikomu zarzutu z powodu posiadania rodzi­

ny! Ja tylko wyraziłem zdziwienie, że nie powiedziała mi 
pani wcześniej o dzieciach, to wszystko. 

Lou nie zamierzała mu ułatwiać tej rozmowy, ponieważ 

on też nigdy nie okazał jej ani odrobiny życzliwości. Przez 
tych kilka miesięcy ani razu nie spytał w poniedziałek ra­
no, jak udał jej się weekend. Zero normalnych międzyludz­
kich relacji. 

- Gdyby wykazał pan minimum zainteresowania, to już 

dawno by pan o tym wiedział. 

- Przecież okazuję zainteresowanie teraz! - zauważył 

z pewną urazą. - Czy może jest jeszcze coś, co powinie­
nem wiedzieć? 

- A czy jest jeszcze coś, co chciałby pan wiedzieć? - od­

parowała. 

- Nie nosi pani obrączki - rzekł po chwili milczenia. 
- Jestem rozwiedziona. - Ponieważ znajdowała się już 

trochę pod wpływem szampana, dodała: - Czemu pan py­
ta? Czy to panu przeszkadza? 

- Nie, skądże. Sam jestem rozwiedziony. 

background image

16 

Jessica Hart 

- Naprawdę? 
- Skąd to zdziwienie? Bardzo wiele osób jest przecież 

rozwiedzionych. 

- Moje zdziwienie wynikało raczej z faktu, że w ogóle 

był pan żonaty. Nie sprawia pan wrażenia człowieka, który 
ceni sobie życie małżeńskie. 

- Właśnie dlatego jestem po rozwodzie. - Uśmiechnął 

się ponuro. - Moje małżeństwo trwało krótko, byliśmy 
oboje bardzo młodzi. I oboje popełniliśmy błąd... - Wzru­
szył ramionami i dorzucił nieco sarkastycznie: - Dziewczy­
ny z finansów pewnie zrobią wielkie oczy, gdy się o tym 
dowiedzą. 

- Nie omieszkam im tego przekazać - odparła bardzo 

spokojnie. 

Patrick znów sięgnął po butelkę, lecz ku jego zaskocze­

niu okazała się pusta. 

- Wypiliśmy całego szampana. Zamawiamy następne­

go? Ta pani najnowsza zdobycz pewnie tylko czeka, żeby 
tu przybiec i znów panią obskakiwać. 

Zignorowała tę ostatnią uwagę. 

- Wolałabym raczej coś zjeść. 

Pół butelki szampana wypite na pusty żołądek napraw­

dę zadziałało i Lou czuła bardzo przyjemne rozluźnienie. 
Prawdopodobnie była nawet troszkę wstawiona. Oby tylko 
idąc do restauracji, nie potknęła się gdzieś po drodze i nie 

wyłożyła jak długa! Na szczęście obyło się bez wypadku. 
Gdy tylko zajęli miejsca przy stoliku, jeden kelner podał 

im menu, a drugi przyniósł karafkę z wodą, bułeczki i ma­
sło. Lou natychmiast sięgnęła po pieczywo, ponieważ od 

wielu godzin nic nie jadła. 

Gdy zaspokoiła pierwszy głód, uświadomiła sobie ze 

background image

Podwójne oświadczyny 

17 

zdziwieniem, że towarzystwo szefa nie jest aż tak uciąż­

liwe, jak się spodziewała. Tego wieczoru wydawał się bar­
dziej ludzki i przystępny niż zazwyczaj. Oboje stali się tro­
chę mniej czujni i nieufni 

Lou nie zamierzała już więcej pić, lecz nie wiadomo 

skąd zjawił się przed nią kieliszek z winem i niegrzecznie 
byłoby go nawet nie tknąć. Będzie więc powolutku sączyć 
to jedno wino przez całą kolację. 

- A gdzie są teraz pani dzieci? - spytał Patrick, gdy już 

złożyli zamówienia. - Z ojcem? 

- Nie, Lawrie mieszka w Manchesterze. Ponieważ wie­

działam, że i tak wrócę późno, poprosiłam przyjaciół­
kę o przysługę. Moje dzieci uwielbiają nocować u Marisy, 
mogą oglądać telewizję do późna i nie muszą jeść żadnych 

warzyw. - Oho, pod wpływem alkoholu zrobiła się zbyt ga­

datliwa. Patricka to wcale nie interesowało, zapytał wyłącz­
nie z grzeczności. - A pan ma dzieci? 

Z trudem powstrzymał dreszcz zgrozy. 

- Nie, nigdy nie chciałem ich mieć. Ale Catriona, mo­

ja była żona, chciała. Również dlatego się rozstaliśmy. -
Z wyrazem goryczy na twarzy zapatrzył się w swój kieli­

szek. - Wyszło na to, że byłem ogromnym egoistą, pragnąc 

żyć po swojemu. 

- A czy ludzie nie pobierają się po to, by żyć razem, a nie 

każde po swojemu? - wyrwało jej się, nim pomyślała, że to 
może już zbyt osobista uwaga. 

Patrick jednak nie poczuł się urażony. 

- Rozmawiałem z nią przed ślubem, uprzedziłem, że 

nie chcę dzieci. Odparła, że ona też, bo nie zamierza mnie 
z nikim dzielić. Uwierzyłem jej. 

Wzniósł oczy ku górze, jakby ta młodzieńcza naiwność 

background image

18 

Jessica Hart 

budziła w nim politowanie, lecz Lou usłyszała w jego gło­

sie ból. Musiał bardzo kochać Catrionę. 

- Ustaliliśmy więc wszystko... - ciągnął, zastanawiając 

się jednocześnie, czemu jej opowiada o takich rzeczach. -

Tymczasem rok po ślubie ona zaczęła mówić o dziecku! 

- To kwestia hormonów - wyjaśniła łagodnie. - Kobie­

ta może nie planować posiadania dzieci, aż któregoś dnia 
budzi się i nie potrafi myśleć o niczym innym. Miałam to 

samo przy Grace. 

- Tak, już się nauczyłem, że kobiety nieustannie zmie­

niają zdanie - burknął. - Gdybym wiedział to wcześniej, 

w ogóle bym nie uwierzył jej przedślubnym zapewnie­

niom. Ale ja byłem młody, niedoświadczony i to był dla 
mnie prawdziwy cios. 

- Dla niej zapewne też - zauważyła. - Przecież pan nie 

chciał pójść na żaden kompromis, prawda? 

- A jak można pójść na kompromis w kwestii dziecka? 

Albo się je ma, albo nie. Nie można być rodzicem od cza­

su do czasu. 

Lawrie by się zdziwił, pomyślała Lou. Miał czas dla dzie­

ci, gdy mu to pasowało, a nie wtedy, gdy go potrzebowały. 

- Wielu ojców z konieczności rzadko zajmuje się dzieć­

mi - odparła, starając się zachować obiektywizm. 

- Ale ja nie chciałem być takim ojcem - uciął. - Nie 

uznaję żadnych półśrodków. Albo robi się coś porządnie, 
albo wcale. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- To samo można powiedzieć o małżeństwie - pozwoliła 

sobie zauważyć, ponieważ alkohol dodał jej odwagi. 

Patrick zaczął bawić się widelcem. 

- Dlatego ja bym to ciągnął dalej, ale Catriona koniecz­

nie chciała rozwodu. Zgodziłem się na to. 

- I co się z nią stało? 
- Spotkała kogoś innego, ma z nim trójkę dzieci, ale 

znów jest rozwiedziona, bo on odszedł z sekretarką. Wie 
pani co? - mruknął w zamyśleniu. - Catriona powtarzała, 
że gdyby tylko mogła mieć dziecko, już nigdy nie byłaby 
nieszczęśliwa. Widuję ją czasem, ale nie sprawia wrażenia 
szczęśliwej, tylko strasznie zmęczonej. 

- Wcale się temu nie dziwię, skoro mąż zostawił ją z trój­

ką dzieci na głowie. 

- Nie przesadzajmy. Zostawił jej też dom i sporo pienię­

dzy. Ona nie musi pracować, ma sprzątaczkę na przychod­
ne, a do tego przyjęła młodą dziewczynę z zagranicy do 
opieki nad dziećmi. 

- Ale i tak wychowanie trójki dzieci wymaga wiele wy­

siłku - rzekła Lou, choć jej współczucie dla samotnej mat­
ki zdecydowanie zmalało, gdy usłyszała o własnym domu, 
sprzątaczce i podobnych udogodnieniach. - Dzieci potra­
fią być bardzo absorbujące. 

background image

20 

Jessica Hart 

- Wiem, i dlatego z nich zrezygnowałem. Brudne pielu­

chy, podrapane kolana, a potem problemy z nastolatkami 

- to nie dla mnie. 

- A czy jest pan szczęśliwy? 
- Oczywiście! Bardziej niż Catriona! 

Nie wyglądała na przekonaną. 

- Nie jestem pewna. Ona prawdopodobnie ani przez 

chwilę nie żałowała swojego wyboru, chociaż on zawsze 

wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Wiem to po sobie, bo 

czasem padam ze zmęczenia, ale kiedy słyszę śmiech któ­
regoś z moich dzieci, na chwilę serce zamiera mi z radości, 
że po prostu są. Zna pan podobne uczucie? 

- Tak. Jak patrzę na moje porsche - skwitował nonsza­

lanckim tonem. 

- Samochód wynagradza panu brak rodziny? 
- Proszę pani, ja naprawdę żałowałem, gdy Catriona 

odeszła - odezwał się z urazą. - Ale czas nie stoi w miej­
scu. Żyłem potem tak, jak chciałem, odnosiłem sukcesy za­

wodowe, zbudowałem kilka prężnych firm, bardzo dużo 

zarobiłem. Praca sprawia mi satysfakcję, mam samochód, 
o jakim wielu może tylko marzyć... 

- Jako kobieta jakoś nie umiem docenić tego ostatniego. 

Wycelował w nią widelec. 

- Powiem więc inaczej. Mogę robić, co chcę. Jeździć, 

dokąd chcę i z kim chcę. Według pani to nie czyni mnie 
szczęśliwym człowiekiem? 

Posmarowała masłem kolejną bułeczkę, gdyż kelner 

wciąż jeszcze nie zjawiał się z ich kolacją. 

- A kiedy ostatni raz pan dokądś pojechał? Na pewno 

było to dawniej niż trzy miesiące temu. 

- Ostatnio dużo pracowałem, nie wiem, czy pani zauwa-

background image

Podwójne oświadczyny 

21 

żyła! - Ta nowa, wojownicza Lou wytrącała go z równowa­
gi i nie bardzo potrafił sobie z nią poradzić. - Miałem fir­
mę do uratowania. 

- Firma by nie upadła, gdyby wziął pan tydzień wolnego. 

Nie wyjechał pan nawet na Wielkanoc. Wcale nie korzysta 

pan z dobrodziejstw, które przed chwilą wyliczył, tak na­
prawdę pan tylko pracuje. Czy nie brak panu czegoś? Na 
przykład tego, żeby ktoś na pana czekał, gdy wieczorem 

wraca pan do domu? 

- Chyba nie chce mnie pani spytać, czy nie czuję się sa­

motny? - W jego głosie brzmiała ironia. 

- A nie czuje się pan? 
- Nie muszę być sam, jeśli nie mam na to ochoty. Znam 

wiele życzliwych osób i nie narzekam na brak damskiego 

towarzystwa. 

Lou już miała na końcu języka nieco kąśliwą odpowiedź, 

lecz na szczęście w tym momencie przyniesiono im kola­
cję. Patrick przyglądał się, jak pod wpływem uśmiechu je­
go towarzyszki kolejny kelner odstawia prawdziwy balet, 
by tylko ją zadowolić. 

Zadziwiające, pomyślał i przyjrzał się jej uważnie. Zdję­

ła żakiet i została w prościutkiej jedwabnej bluzce z dekol­
tem w łódkę. Jedyną ozdobę Lou stanowił równie prosty 

srebrny naszyjnik. Tak, była elegancka i miała klasę. No 
i uśmiech, który na pewnych mężczyzn naprawdę działał, 
ale poza tymi paroma cechami Patrick nie widział w niej 
nic, co mogłoby mu się spodobać. 

Chociaż nie, poprawił się w myślach. Do jej plusów na­

leżało też zaliczyć ładne ciemne oczy oraz tę szczególną 
spokojną pewność siebie, jaką posiadają jedynie dojrzałe 
kobiety. Nie mogła jednak uchodzić za piękną, w odróż-

background image

22 

Jessica Hart 

nieniu na przykład od Ariel, która była w rozkwicie urody 
i młodości. Mimo to Lou miała pewien urok... 

Po raz pierwszy w pełni uświadomił sobie, że jego kom­

petentna, bezosobowa asystentka jest... kobietą. Dziwne, 
przecież widywał ją praktycznie codziennie od trzech mie­

sięcy, a dopiero tego wieczoru zauważył, jak miękkie i peł­
ne miała usta. W dodatku ta jedwabna bluzeczka przy każ­
dym ruchu Lou sugestywnie ślizgała się po jej skórze, każąc 

Patrickowi pomyśleć o jej ciele. Jakie było w dotyku? 

Gwałtownie odwrócił wzrok. Dosyć tego! O czym to 

oni mówili? 

- A co z panią? Czuje się pani szczęśliwa? 
- Raczej tak - odparła z namysłem, kołysząc winem 

w kieliszku. - Chociaż prędzej użyłabym słowa „zadowolo­

na". Moje dzieci są zdrowe, mam krąg oddanych przyjaciół 
i ukochaną ciocię, która traktuje mnie jak rodzoną córkę. 

Właściwie byłoby całkiem dobrze, gdyby nie ta okropna 

praca. Szef zmienił moje życie w koszmar. 

- Co? - zareagował dopiero po chwili. Czy ta kobieta 

nie mogła siedzieć spokojnie, najlepiej nie oddychając? Nie 
rozpraszałaby wtedy jego uwagi. 

- To tylko żart - wyjaśniła cierpliwie. 
- Ach! - Odetchnął z ulgą, gdyż przez moment sądził, że 

mówiła poważnie. Z jakichś niewiadomych przyczyn nie 
chciał, by tak o nim myślała. - Żart. Ha, ha - powiedział 
ponuro. 

Lou roześmiała się. Po raz pierwszy słyszał ją śmieją­

cą się i był to przyjemny odgłos. Nie chichotała, nie miz­
drzyła się, jej śmiech był szczery, młodzieńczy, wibrujący 
i... seksowny. Czy właśnie to zdołali w niej dostrzec obaj 
kelnerzy, zarówno młodszy, jak i starszy? 

background image

Podwójne oświadczyny 

23 

- Proszę mi wybaczyć. Po prostu sprawdzałam, czy pan 

słucha. 

Patrick nagłe poczuł, że sytuacja robi się coraz dziw­

niejsza i zaczyna wymykać mu się spod kontroli. Chyba 

wszystko przez tego szampana... 

Nie chciał myśleć o zmysłowości Lou, wolał widzieć w niej 

nieszczęśliwą, rozwiedzioną kobietę. Tak było bezpieczniej. 

- A pani nie dokucza samotność? 
- Kiedy się mieszka z dwojgiem nastolatków w maleń­

kim mieszkanku, to człowiek czasem chciałby pobyć sam. 

- Nie o to pytałem i dobrze pani o tym wie. 
- Wiem. - Podparła brodę dłonią i zapatrzyła się w pło­

mień świecy. - Przyznaję, czasem brakuje mi męża. Ciężko 

jest wychowywać dzieci samotnie. Nie ma z kim porozma­
wiać pod koniec dnia, nie ma z kim dzielić kłopotów, rado­
ści, maleńkich sukcesów, jakie się czasem odnosi... 

Zrozumiał, że odbiegła myślami daleko i zastanowił się, 

czy w ogóle pamiętała w tym momencie o jego obecności. 

Jeśli nie pamiętała, to wcale mu się to nie podobało. Wca­

le a wcale. 

- Byłoby miło mieć kogoś przy sobie, gdy robi się trud­

no i wszystko idzie źle - ciągnęła. 

- Kogoś, kto by panią objął? - podsunął, a jego głos za­

brzmiał dziwnie. 

Ciemne oczy Lou spojrzały na niego znienacka ponad 

płomieniem i przez chwilę patrzyli tak na siebie, oboje 
z całych sił starając się nie myśleć o tym, co mogły suge­
rować jego słowa. 

Lou spuściła wzrok pierwsza. 

- Tak, kogoś, kto by mnie objął - przyznała cicho. - Cza­

sami. 

background image

2 4 

Jessica Hart 

Patrick przypomniał sobie nagle, jak tego ranka weszła 

do biura. Wydawała mu się sprawna i bezduszna jak pre­
cyzyjnie działający automat, jej opanowanie i chłód dzia­
łały na niego jak kubeł zimnej wody. Ale w tej restauracji 

wyglądała zupełnie inaczej, jej oczy przypominały poły­

skujące ciemne jeziora, w których Patrick miał ochotę 
się zanurzyć, podobnie jak miał ochotę zanurzyć dłoń 

w jej równie ciemnych włosach, poczuć, jak prześlizgują 

mu się między palcami, pozwolić, by opadły jej w nieła­
dzie na policzek. Tego wieczoru była odmieniona - cie­
pła, zapraszająca... 

Jak to się stało? Do tej pory jej ubiór wydawał mu się 

nieefektowny, a teraz te same rzeczy kazały mu zachodzić 
w głowę, co też ona mogła mieć pod spodem. Gdyby na 
przykład usiadła mu na kolanach, to czy pozwoliłaby mu 

wsunąć rękę pod spódniczkę? I czy odkryłby wtedy, że Lou 

nosi pończochy? 

Patrickowi zrobiło się gorąco. Co on wyprawiał? Nie 

chciał, by Lou pomyślała, że ma do czynienia z jednym 
z tych obleśnych biznesmenów, którzy fantazjują na temat 
sekretarek w mini, pończochach i szpilkach. Szybko sięg­
nął po swój kieliszek i spróbował pozbierać myśli. 

Na szczęście Lou nic nie zauważyła, pochłonięta swoi­

mi myślami. 

- Wie pan, czego brakuje mi najbardziej? Tego, żebym 

komuś była potrzebna jako ja, a nie tylko jako matka, od 
której oczekuje się wszystkiego. Oczywiście dzieci mają 
prawo oczekiwać ode mnie wszystkiego, wcale tego nie ne­
guję, tylko... - Zawahała się i zerknęła na niego, a Patrick 
zachęcająco skinął głową. 

- Niech pani mówi, dziś wieczorem jest czas zwierzeń. 

background image

Podwójne oświadczyny 

25 

Nic, co pani dzisiaj powie, nie zostanie jutro użyte prze­

ciwko pani. 

Roześmiała się. 

- W porządku, ale w zamian pan też zwierzy mi się ze 

swojego wstydliwego pragnienia. 

- Rozmawiamy więc o wstydliwych pragnieniach? - spy­

tał z humorem. - Robi się coraz ciekawiej! 

Na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec, Lou 

miała jednak nadzieję, że nie jest widoczny w migotliwym 
świetle świec. 

- Rozczaruję pana, ponieważ moje nie jest zbyt ekscytu­

jące. Nawet gdybym kogoś poznała i zaczęła się z nim spo­

tykać, to nie chciałabym, żeby w grę wchodziły uczucia, bo 

wiem, jak wysoką cenę trzeba byłoby potem zapłacić, gdy­

by coś nie wyszło. Moja fantazja wygląda wiec tak, że bu­
dzę się któregoś dnia jako żona jakiegoś dobrego i miłego 
człowieka. Wspiera mnie, gdy tego potrzebuję, ja robię to 
samo w stosunku do niego, a poza tym jesteśmy... cóż... 
po prostu przyjaciółmi. 

Przywołał do porządku nieposłuszne myśli, które znów 

zaczęły się błąkać wokół pończoch Lou. O ile je nosiła... 

Może ją zapytać? 

Chyba upadł na głowę! Przecież to podpadałoby pod 

molestowanie seksualne! 

- Nie rozumiem, czemu obawiała się pani mi o tym po­

wiedzieć. Nie widzę w tym nic wstydliwego. 

- Przeciwnie, to jest bardzo wstydliwe - rzekła z za­

kłopotaniem. - Żyjemy w dwudziestym pierwszym wie­
ku, w nowoczesnym kraju. Jestem silną, niezależną kobie­
tą, która umie zadbać o siebie i swoją rodzinę, więc nie 
powinnam mieć ciągot do tego, by czasem oprzeć się na 

background image

2 6 

Jessica Hart 

męskim ramieniu, kiedy życie mi dojadło, a dzieci spra­

wiają kłopoty. 

Co zdarza się stanowczo zbyt często, dodała natych­

miast w myślach. 

- Pani marzenie nie wydaje mi się nierealistyczne. Wy­

starczy tylko znaleźć kogoś odpowiedniego. 

- Rzeczywiście, dookoła jest pełno miłych, samotnych 

mężczyzn, chętnych do dzielenia codziennych trudów! 

- Na pewno ktoś się trafi, jest pani atrakcyjną kobietą 

- powiedział szczerze. 

- Która ma czterdzieści pięć lat i dwoje nastoletnich 

dzieci. Pan by reflektował? 

- Kiedy tak pani stawia sprawę, to nie. 
- Nie da się jej postawić inaczej. Ale nie narzekam. Od 

sześciu lat daję sobie radę sama i naprawdę nie zamierzam 
nikogo szukać. 

Patrick skrzywił się cynicznie. 

- Ile razy ja to słyszałem! 

Pomyślał o tych wszystkich kobietach, które zapewniały 

go, że tylko chcą miło z nim spędzić czas bez żadnych zo­
bowiązań, a potem na siłę próbowały się do niego wprowa­
dzać i zaciągały go przed wystawy jubilerów. 

- Mówię szczerze. - Lou spojrzała mu prosto w oczy. -

Nikogo nie szukam, ponieważ nie mam na to czasu i ener­

gii. Kiedy przez cały dzień się pracuje i potem wraca do 
domu, gdzie każdą chwilę i całą uwagę trzeba poświęcić 
dwojgu nastolatków, a wiadomo powszechnie, jak trudne 
są dzieci w tym wieku, to naprawdę nie ma jak wygospo­
darować w tym miejsca dla nowego związku. Ale nawet 
gdybym poznała kogoś, kto zgodziłby się spotykać ze mną 
tylko raz na parę tygodni, gdy uda mi się podrzucić dzieci 

background image

Podwójne oświadczyny 

27 

przyjaciółce, kto nie zniechęciłby się wybuchami tempe­
ramentu Grace i komu nie przeszkadzałoby, że dzieci po­
chłaniają prawie sto procent mojej uwagi, to nawet wtedy 
bym się zawahała. 

- Czemu? 
- Bardzo długo dochodziłam do siebie po tym, jak La-

wrie nas zostawił. Nie chcę znowu zostać zraniona. Żad­

nych więcej katastrof. - Dopiła wino i zdecydowanie po­
stawiła kieliszek na stole, podkreślając definitywność 
swojej decyzji. 

- Nie odważyłaby się pani zaryzykować? 
- Gdybym była sama, to może bym się odważyła. - Po­

myślała o tym, przez co musiała przejść. O tym całym bólu. 

- Może... Nie wiem. Ale mam dwoje dzieci i za nic nie na­

rażę ich znowu na podobną traumę. Nie rozumiem jednak, 
czemu pan mnie do tego namawia, przecież pan sam nie 
spieszy się do ponownego ożenku - zaatakowała. 

- To prawda. Zrobiłem to raz i wystarczy. Wiecznie trze­

ba zgadywać, czego druga strona chce, negocjować, ustę­
pować. .. To nie dla mnie. 

Lawriemu nigdy nie przyszło do głowy, by z nią nego­

cjować, o ustępowaniu nie wspominając. Robił to, co mu 
akurat przyszło do głowy. 

- Nie zawsze to tak wygląda. 
- Nie, ale często. Od czasu rozwodu praktycznie każdy 

mój związek przebiega tak samo. Kobieta nigdy nie jest za­
dowolona i niezależnie od tego, ile dostanie, zawsze chce 

więcej. 

- Jest pan niesprawiedliwy wobec nas - odparła Lou, nie 

mogąc sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz dostała od 
mężczyzny cokolwiek. 

background image

28 

Jessica Hart 

- Nie? - Pochylił się do przodu i zaczął wyliczać na pal­

cach: - Jest miło i dobrze się bawimy, a tu nagle kobieta 
chce zostawić u człowieka w domu suszarkę albo inny dro­
biazg i w ten sposób oznaczyć swój teren. Potem żąda wy­
znania uczuć, a kiedy już się ustąpi i powie, że się ją kocha, 
ona od razu chce się wprowadzać, brać ślub i mieć dzieci! 
Do tego cały czas próbuje człowieka zmienić, żeby paso­

wał do jej oczekiwań. Kobietę trzeba rozumieć, rozmawiać 

z nią, kupować jej kwiaty, zaskakiwać drobnymi prezenta­
mi, zabierać dokądś, wysyłać jej e-maile i dzwonić do niej 
do pracy, żeby wiedziała, że się o niej myśli Mówię pani, 

wiecznie trzeba coś robić, to się nigdy nie kończy! 

Lou jakoś nie sprawiała wrażenia pełnej współczucia 

dla tych wszystkich cierpień. 

- Aha, a pan by chciał sam seks bez trudów budowania 

relacji? 

- Czemu kobiety zawsze myślą o relacjach i związkach? 

- poskarżył się. - Zacząłem umawiać się z młodszymi, bo 

myślałem, że one nie mają tej obsesji, ale wystarczy wyjść 
z którąś ze dwa razy na miasto, a ona już zaczyna mówić 
o związku i wszystko się psuje z powodu jakichś niepo­
trzebnych emocji. 

- Widzi pan, kobiety mają coś, co się nazywa uczucia -

wyjaśniła z ironią. - Tak, wiem, to bardzo irytujące, ale na­

prawdę nie możemy nie na to poradzić. Zakochujemy się, 
nie myśląc o tym, jakie to niewygodne dla mężczyzny mieć 
kogoś, kto zrobi dla niego wszystko. - Potrząsnęła głową 
z udawaną dezaprobatą. - Doprawdy, straszliwe z nas ego­
istki. 

- Pani sobie kpi, a ja mówiłem poważnie. Chętnie spot­

kałbym kobietę, która po prostu brałaby życie takim, jakie 

background image

Podwójne oświadczyny 

29 

jest, nie mówiła w kółko o przyszłości i nie roztrząsała, co 

się właściwie między nami dzieje. Jak kobieta mnie osacza, 
zaczynam się czuć klaustrofobicznie. Nie będę się z żadną 

wiązał na stałe! Po miesiącu umarłbym z nudów. 

- Przy Catrionie pan nie umarł - zauważyła. 

Pomyślał o tamtych kilku latach. Owszem, skakali sobie 

do oczu, ale nie nudzili się ze sobą nigdy. 

- Tak, ale to było co innego. 
- Czemu? 
- Nie wiem. Po prostu było inaczej. 
- A nie dlatego przypadkiem, że byliście państwo w jed­

nym wieku? Teraz umawia się pan z dziewczynami dwa ra­
zy młodszymi od siebie. 

Byłby jej wdzięczny, gdyby przynajmniej tym razem nie 

trafiła w sedno. I gdyby przez to swoje ubranie nie nasunę­
ła mu myśli o pończochach - cały czas go to męczyło i nie 
chciało się od niego odczepić. 

- To nie ma nic do rzeczy. Nie chcę się żenić, bo im je­

stem starszy, tym bardziej cenię sobie moją wolność. Oczy­

wiście, czasem dobrze byłoby mieć żonę, przyznaję. Zaj­

mowałaby się domem i brała na siebie organizowanie 
przyjęć, bo czasem wypada zaprosić do siebie partnerów 

w interesach. 

- Dom przecież może prowadzić gospodyni, a przyjęcia 

organizować firma cateringowa. 

-Właśnie tak sobie radzę, ale jednak lepiej byłoby 

mieć kogoś, kto pełniłby honory pani domu, witałby go­

ści, przedstawiał ich sobie, zabawiał towarzyską rozmową 

i tak dalej. 

- A pańskie przyjaciółki nie mogą tego robić? 

Na twarzy Patricka odbiła się zgroza. 

background image

30 

- Co też pani mówi! Po pierwsze, one w ogóle nie mają 

pojęcia o interesach i szybko się nudzą w trakcie podob­
nych przyjęć, a po drugie, uznałyby to za deklarację z mo­

jej strony! Taka dziewczyna następnego dnia kupowałaby 

magazyny z modą ślubną. 

Jego postawa zirytowała ją. 

- Naprawdę nie chce mi się wierzyć, by tyle kobiet pró­

bowało pana usidlić. Niech pan nie przesadza. 

Oczywiście wiedziała, że nie ma wielu bogatych i wol­

nych mężczyzn do wzięcia. W dodatku niebrzydkich. Pa­
trick był całkiem atrakcyjny, chociaż zupełnie nie w jej 
typie. Próbując go opisać swojej przyjaciółce, Lou powie­
działa, że jej szef jest niewzruszony jak Clint Eastwood 
i bezczelnie pewny siebie jak Tom Cruise, na co usłyszała 
od Marisy: 

- Jeśli jeszcze wygląda jak George Clooney, to zatrud­

niam się u was! 

Nie, nie wyglądał jak George Clooney, jego rysy były 

zbyt surowe, jego wyraz twarzy zbyt zimny. Zupełnie bra­
kowało mu wdzięku, jakim dysponował Lawrie, zawadiac­
ki i urokliwy. A mimo to było w nim coś... Lou przyjrza­
ła mu się na nowo i przyszło jej na myśl słowo „solidność". 

Patrick słuchał uważnie tego, co się do niego mówiło. Pa­
trzył rozmówcy w oczy, jego wzrok nie błąkał się dookoła 
w poszukiwaniu czegoś - lub kogoś - bardziej interesują­

cego, jak to było w przypadku Lawriego. 

Dziwne, że dotąd tego nie zauważyła. Tak samo, jak jego 

ust. Ciekawe, jak całował. Nie, oczywiście wcale nie chcia­
ła sprawdzać, po prostu miał interesujące usta, to wszystko. 
I ładniej wyglądał, gdy w jego zazwyczaj chłodnych oczach 
pojawiał się błysk rozbawienia. 

background image

Podwójne oświadczyny 

31 

- Czemu nie spotyka się pan z kobietami, które mają 

wyższe aspiracje niż złapanie bogatego męża? - spytała, by 

odwrócić swoją uwagę od jego wyglądu. - Ktoś, kto rozwi­

jałby własną karierę zawodową, pewnie tak samo jak pan 

nie miałby ochoty zanadto angażować się emocjonalnie. 

- Proszę pani, gdybym poznał taką dziewczynę, to być 

może nawet bym się jej oświadczył. 

- Jak to? I wyrzekłby się pan swojej bezcennej wolności? 
- Taka żona nie byłaby aż taka groźna, a przynajmniej 

udałoby się w ten sposób zamknąć usta mojej matce. Cały 
czas mnie namawia na ponowne małżeństwo i za nic nie 
chce przestać - pożalił się. - Życie z drugą osobą dobrze 
mi zrobi, bo wyleczy mnie z egoizmu, koniec cytatu. 

Lou stłumiła uśmiech. Pani Farr, tak samo jak ona, nie 

uważała Patricka za ósme cudo świata tylko dlatego, że był 

kimś", człowiekiem sukcesu, który zarobił krocie. 

-Może chciałaby mieć wnuki i dlatego tak pana 

namawia? 

- Ma już jedenaścioro, chyba wystarczy! 
- Jedenaścioro? 
- Tak, mam trzy siostry. One też nieustannie wiercą mi 

dziurę w brzuchu, pytając, dla kogo ja zarabiam tyle pie­
niędzy, z których przecież sam nie skorzystam. Im się wy­
daje, że każdy powinien posiadać dużą rodzinę, ale ja tak 
sie uważam. Dobrze mi samemu. Aczkolwiek zdarzają się 
chwile, gdy dom wydaje mi się trochę pusty - przyznał 
i zakłopotanym uśmiechem. - Oto moja mała tajemnica, 
aa którą pani czekała! 

- Nie na to czekałam. Miał mi pan wyjawić swoje ukryte 

pragnienie - skorygowała beztrosko. 

Czuła się coraz bardziej odprężona, niewątpliwie z po-

background image

32 

Jessica Hart 

wodu szampana oraz stojącej na stole butelki wina, z której 

niepojętym sposobem wciąż ubywało, chociaż Lou miała 

już więcej nie pić Och, nie zamierzała się przejmować, by­

ło jej tak przyjemnie. Kto by pomyślał, że z Patrickiem da 
się tak miło i otwarcie rozmawiać - nie jak z szefem, lecz 

jak z przyjacielem? 

Czy rano nie będą tego żałować? Machnęła na to rę­

ką. W razie czego zwali winę na szampana. Niewątpliwie 

wpłynęło też na nią oddalenie od domu, od codziennych 

trosk. Po raz pierwszy od dawna nic nie musiała, miała 

wieczór tylko dla siebie. Czuła się jak na wakacjach. A Pa­

trick wydawał się coraz bardziej ludzki, ciepły, przez co 

atrakcyjniejszy. Chwilami zaczynała zapominać, że nie jest 

w jej typie. 

- No, niech pan powie. Przecież to wieczór zwierzeń, za­

pomniał pan? Jutro nie będziemy o nich pamiętać - zachę­
cała go. - Proszę mi zdradzić swoje pragnienie. 

Natychmiast pomyślał o tym, które odczuwał najżywiej. 

A gdyby nachylił się nad stołem i szepnął, by zapomnieli 

o deserze i poszli do któregoś z ich pokojów? Gdyby po­

wiedział, że chciałby ją przycisnąć do drzwi, a ledwie za­

mkną je za sobą, całować ją, jednocześnie wsuwając rękę 
pod tę jej skromną spódniczkę, wsuwając coraz dalej, aż 

jego palce dotkną brzegu pończochy, a potem... 

- Może nie wszystkie, wystarczy jedno - stwierdziła spo­

kojnie, odgadując, czemu jego oczy nagle pociemniały. Sły­
sząc o pragnieniach, zaczął snuć fantazje seksualne, to by­
ło oczywiste. 

Nagle poczuła zazdrość i coś jeszcze, coś, czego nie 

czuła od dawna. Oczywiście nie życzyła sobie, by podob­
ne reakcje budził w niej jej szef, który właśnie wyobrażał 

background image

Podwójne oświadczyny 

33 

sobie, co robi z jedną z tych swoich ulubionych młodych 

blondynek 

- Aha, to pragnienie ma być wstydliwe dla pana, a nie 

zawstydzić mnie - doprecyzowała stanowczo. 

To podziałało na Patricka jak kubeł zimnej wody. Na­

prawdę był o krok od zaproponowania swojej asystentce 
paru rzeczy i gdyby jej trzeźwa uwaga nie przywróciła go 
do rzeczywistości, musiałby się za chwilę gęsto tłumaczyć. 

Szybko sięgnął po kieliszek wina, zastanawiając się, co 

jej odpowiedzieć. Jakie on ma ukryte pragnienie? Oczy­
wiście pomijając kwestię natychmiastowego zbadania, czy 

Lou nosi pończochy... 

- W zasadzie nasze fantazje są całkiem podobne - rzekł 

w końcu. - W mojej budzę się któregoś dnia i mam żonę, 

która wszystko rozumie. Jest idealną panią domu, pamięta 
o imieninach każdej osoby z mojej rodziny, a do tego dys­
kretnie znika, ilekroć poznam kolejną piękną dziewczynę, 
dzięki czemu mogę mieć przygody bez poczucia winy. 

Lou przewróciła oczami. 

- Ach, typowa męska fantazja! - skwitowała. - Od każ­

dej dostać, co najlepsze, przy zerowym nakładzie własne­
go wysiłku. Ale to wcale nie jest podobne do mojego prag­
nienia. 

- Chyba nie, bo pani może się spełnić, a moje nie. Pozo­

stanę więc przy pustym domu i firmie cateringowej. I dalej 
będę sprawiał zawód matce. 

Zastanawiając się nad tym, co powiedział, z roztargnie­

niem podsunęła mu kieliszek, by dolał jej wina. 

- Niekoniecznie, wystarczy podejść do tego inaczej i zna­

leźć kobietę, która wyjdzie za pana dla pieniędzy, traktując 
bycie pańską żoną jako pracę. 

background image

34 

Jessica Hart 

- Nie brzmi to zbyt romantycznie. 
-Przecież pan nie potrzebuje romantycznej miłości 

- przypomniała mu. - Pan potrzebuje kogoś, kto będzie 

prowadził dom, pamiętał o wszystkim jak dobra sekretar­
ka, umiał znaleźć się w towarzystwie, przymykał oko na 
pańskie romanse, a w zamian oczekiwał tylko dostępu do 
pańskiego konta, nic więcej. 

Patrick z uznaniem pokiwał głową, gdyż Lou dobrze to 

ujęła, i dolał jej wina. 

- Tak, dokładnie tego potrzebuję. 
- W takim razie powinien pan ożenić się ze mną. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Patrick drgnął gwałtownie i rozlał wino na obrus. 

- Przepraszam za to... - Osuszył plamę serwetką. - Ale 

wydawało mi się, że właśnie zaproponowała mi pani mał­

żeństwo. 

- Owszem. - Spokojnie sięgnęła po swój kieliszek - By­

łabym idealną żoną dla pana. 

- Tak pani myśli? - spytał, na poły rozbawiony, a na poły 

przerażony tym pomysłem. 

- Oczywiście. Znam pańską pracę, znam pańskich part­

nerów i kontrahentów, doskonale wiem, na kim trzeba wy­

wrzeć wrażenie, kogo oczarować, i tak dalej. Nie obchodzą 

mnie pańskie przyjaciółki, nie będzie pan musiał okazywać 
mi zainteresowania, wysyłać mi e-maili, kupować kwiatów 
i zabierać na wycieczki do Paryża. 

- No, dobrze... - rzekł powoli, starając się zyskać na cza­

sie, nim się rozezna, czy ona mówi poważnie, czy nie. - Ale 

co by pani z tego miała? 

- Pieniądze - odparła wesoło. 
- Podobno radzi sobie pani bez pomocy mężczyzny? 
- Tak, tylko solidne zabezpieczenie finansowe bardzo by 

mi się przydało. Czy pan wie, co to znaczy być dość skrom-

nie zarabiającą samotną matką w tak drogim mieście jak 

Londyn? 

background image

36 

Uniósł brwi. 

- Czy to wszystko miało służyć poproszeniu o pod­

wyżkę? 

- Nie o to chodzi, bo jak na asystentkę zarabiam dobrze, 

ale to naprawdę ledwo starcza, gdy wynajmuje się mieszka­
nie i wychowuje dwójkę dorastających dzieci. Im są więk­
sze, tym większe są również wydatki. - Westchnęła i znów 
napiła się wina. - Byłoby wspaniale, gdybym mogła powie­
dzieć, że wychowałam mądre i wrażliwe dzieci, dla których 
najmodniejsze buty lub najnowsza gra komputerowa nie są 
aż takie ważne, ale niestety... 

Zaskoczyła Patricka swoim podejściem, ponieważ inne 

znane mu matki zawsze opowiadały, jakie to ich pociechy 
są cudowne i wszechstronnie utalentowane. 

- To nie są złe dzieci, one po prostu chcą mieć to sa­

mo, co ich koleżanki i koledzy, żeby nie odstawać od gru­
py. Trudno, nie wszystkie ich potrzeby mogę zaspokoić, ale 
przynajmniej dzięki temu nie są rozpuszczone. Jedna do­
bra strona braku pieniędzy... Oczywiście Grace i Tom nie 
postrzegają tego w ten sposób! 

- Czy ich ojciec nie wspomaga was finansowo? 

Westchnęła na samą myśl o Lawriem i jego postępo­

waniu. 

- Teoretycznie zawsze jest bardzo chętny, ale gdy przy­

chodzi do konkretów, okazuje się, że właśnie ma na oku ja­
kiś znakomity interes i musi w niego zainwestować. 

-i jak to się kończy? 
- Zawsze tak samo. Dzięki jego zaradności straciliśmy 

dom - powiedziała lekkim tonem, nie chcąc się skarżyć. 

Przypomniała sobie tamten dzień. Nie należał on do 

najlepszych w jej życiu. Lawrie wrócił z pracy i przyznał się 

background image

Podwójne oświadczyny 

37 

że pożyczył pieniądze pod zastaw domu, włożył je w pew­
ne przedsięwzięcie i wszystko przepadło. Aha, a tak przy 
okazji, skoro już rozmawiają, to on odchodzi do innej ko­
biety, młodszej, ładniejszej i nie takiej nudnej jak Lou, bo 
nie prawi kazań o konieczności oszczędzania. 

Oczywiście tamta nie miała dzieci, łatwo więc mogła 

sobie pozwolić na taką wyrozumiałość. 

Tak więc Lou jednego dnia straciła i dom, i męża, i cały 

jej świat zawalił się z hukiem. 

- Współczuję - rzekł Patrick, który z trudem oswajał 

się z myślą, że ta doskonale opanowana i spokojna kobie­
ta, która nigdy po sobie niczego nie okazuje, nieustannie 
boryka się z trudnościami i ledwo wiąże koniec z końcem. 

- Czyli wyjście za mąż dla pieniędzy rozwiązałoby przynaj­

mniej część pani problemów? - dodał, by oderwać ją od 
smutnych myśli. 

- Wie pan, do tej pory w ogóle o tym nie myślałam, ale 

skoro już tak wynikło z rozmowy... Poślubienie pana na­
prawdę mogłoby być dla mnie dobrym wyjściem. Mam już 
dość tego rozpaczliwego oszczędzania na wszystkim, nie­
ustannego Uczenia, na co starczy, i martwienia się, co bę­
dzie dalej. Pragnę zaoferować Grace i Tomowi lepsze życie 
niż to, które mają teraz. 

- Przecież nie chciała ich pani psuć - przypomniał jej. 
-i nadal nie zamierzam. Nie powinno się obsypywać 

ich rzeczami, ale zdecydowanie potrzebują więcej prze­
strzeni życiowej. Gdyby widział pan, jak mieszkamy... 

- Aż się skrzywiła na samo wspomnienie. - Wynajmu­

jemy dwa pokoiki, w jednym śpię ja i Grace, w drugim 
Tom, ale u niego mieści się tylko łóżko, to raczej wnęka 

niż pokój. Jest ciasno, siedzimy jedno drugiemu na gło-

background image

38 

Jessica Hart 

wie, nic więc dziwnego, że każde z nas jest podminowa­

ne i ciągle dochodzi do kłótni. Gdybyśmy mieli więcej 
miejsca, dogadywalibyśmy się znacznie lepiej. Pan pew­
nie ma duży dom? 

- Nawet trzy. 
- No, proszę! I pewnie nie ma pan za jedną ścianą sąsia­

dów, którzy się rozwodzą, a za drugą takich, którzy włącza­

ją telewizor na cały regulator o siódmej rano i wyłączają 

dopiero po północy? 

- Nic mi nie wiadomo o sprawach i obyczajach moich 

sąsiadów, ponieważ ich nie słyszę. 

- Tak właśnie myślałam... I nikt też nie mieszka nad pa­

nem, prawda? 

Uśmiechnął się. 

- Nie, mam dom tylko dla siebie. 

Westchnęła. 

- Nasi sąsiedzi z góry to wyjątkowo mili i spokojni lu­

dzie, ale słychać każdy ich krok i każde słowo, nie wiem, 
z czego jest ten sufit... 

- Rzeczywiście małżeństwo ze mną poprawiłoby pani 

sytuację mieszkaniową - zauważył. 

- O, nie tylko! - Wesoło machnęła w jego stronę kawał­

kiem bagietki. - Przecież miałabym też dostęp do pańskie­
go konta. Oczywiście nie chodzi mi o żadne miliony, ale 
o możliwość zrobienia czegoś dla dzieci, rozwinięcia ich 
zainteresowań, pokazania im swata... W zeszłe wakacje 

dwie przyjaciółki Grace pojechały ze swoim ojcem na wy­

cieczkę do Stanów, spędziły tydzień na Florydzie i tydzień 

w Nowym Jorku, opłynęły motorówką Statuę Wolności. 

Biedna Grace tak im zazdrościła, że prawie nie chciała z ni­

mi rozmawiać, kiedy wróciły. Ja, niestety, mogę ją zabrać 

background image

Podwójne oświadczyny 

39 

tylko do mojej cioci do Yorkshire Dales, ale dla czternasto­
latki to nic ekscytującego. 

- Skoro życie w Londynie tyle panią kosztuje, czemu nie 

przeprowadzi się pani gdzieś, gdzie jest taniej? 

- Często o tym myślałam, ponieważ chętnie zamiesz­

kałabym w jakiejś spokojnej okolicy, ale moje dzieci byłyby 
nieszczęśliwe. One są przyzwyczajone do wielkiego miasta, 
gdzie indziej nudzą się śmiertelnie. Wyciągnięcie ich na 
tydzień do Yorkshire to wyczyn nie lada! Brakuje im tam 
rozrywek, Grace nie jest w stanie wytrzymać bez przyja­
ciółek Nie mogę ich skazać na życie gdzieś na prowincji. 

Patrick popatrzył na nią z dezaprobatą. 

- Przede wszystkim nie powinna pani podporządkowy­

wać wszystkiego dzieciom. 

Lou ze zdumienia aż przestała jeść i odłożyła sztućce 

na talerz. 

- Kiedy właśnie na tym polega posiadanie dzieci! To 

ich dobro jest najważniejsze. Dlatego nie wyprowadzę się 
z Londynu, nie zrobię im tego. - Z powrotem sięgnęła po 
sztućce. - Sam pan widzi, że albo muszę wyjść za pana, al­
bo wygrać na loterii, nie ma innej możliwości. 

Spodobało mu się jej podejście, szczere i bezpośrednie. 

Pierwsza kobieta, która nie męczyła go rozmową o uczu­
ciach i podobnych głupstwach, Oczywiście nie zamierzał 

się żenić, ale mógł o tym pogawędzić, to było naprawdę 
zabawne. 

- Załóżmy, czysto teoretycznie, że wyrażę zgodę. I co 

dalej? 

- Dalej realizujemy nasze fantazje. Ja jestem idealną żo­

ną, prowadzę dom, towarzyszę panu na tych spotkaniach, 
na których wypada pokazać się z małżonką, przypominam 

background image

40 

Jessica Hart 

panu, by zadzwonił pan do matki i życzę panu miłego wie­
czoru, gdy idzie się pan spotkać z kolejnym kociakiem. 

Słuchał jednym uchem, gdyż kiedy wspomniała o fan­

tazjach, natychmiast pomyślał o jej pończochach. Nosiła je 
czy nie? Ale nie o tym rozmawiali, musiał więc sobie przy­
pomnieć, jakie było to jej ukryte pragnienie. Co ona chcia­
ła od męża oprócz pieniędzy? Hm, na pewno nie było to 
nic związanego z pończochami... 

- A co ja miałbym robić? 

Lou uśmiechnęła się, ponieważ było jej coraz wese­

lej. Zdecydowanie za dużo wypiła, lecz znajdowała się już 

w takim stanie, że nie zamierzała się tym przejmować. 

- Och, od czasu do czasu musiałby pan posłuchać odro­

biny narzekań, ale proszę się nie obawiać, nie kolidowałoby 
to w czasie z pańskimi romansami. No i chciałabym, żeby 
zapewnił nam pan bezpieczeństwo. Inaczej mówiąc, wola­
łabym nie znaleźć się znowu bez dachu nad głową. 

- Aha, czyli gdyby to jednak nie wypaliło i rozwiedliby­

śmy się, życzyłaby pani sobie dostać dom? 

Beztrosko machnęła ręką. 

- Skoro ma pan trzy, jeden mógłby pan odżałować. Ale 

zgadzam się, że to trochę za dużo. A co pan powie na kon­
trakt przedślubny, w którym obieca mi pan jakieś pienią­
dze w przypadku rozwodu? Chwileczkę, czemu w ogóle 
mielibyśmy się rozwodzić? Przecież małżeństwo z rozsąd­
ku będzie nam obojgu na rękę. Ja przestanę się martwić 
0 pieniądze, a pana już żadna nie będzie próbowała usidlić 
i zamknie pan usta rodzinie. No i nie musi się pan obawiać, 

że będę się panu narzucać z uczuciami, bo jestem od tego 
równie daleka jak pan. 

Przyglądał się jej z rozbawieniem. Jego asystentka wy-

background image

Podwójne oświadczyny 

41 

raźnie wypiła więcej od niego. Przeczuwał, że następnego 
ranka oboje będą żałować tej rozmowy, jednak nie potrafił 

jej przerwać, gdyż autentycznie znakomicie się bawił. 

- Naprawdę pani sądzi, że byłaby idealną żoną dla mnie? 

Mam to traktować jako propozycję? 

- Oczywiście. - Wyprostowała się z godnością. - Skła­

dam panu naprawdę korzystną ofertę! 

- A co z dwojgiem nieznośnych nastolatków? 
- Cóż, musi mnie pan przyjąć z całym dobrodziejstwem 

inwentarza. Fakt, z pańskiego punktu widzenia to może 
być pewien minus, ale przecież sam pan mówił, że dom 

wydaje się panu czasem pusty, oni go więc miło zapełnią. 

Ile pan ma sypialni? 

Musiał się zastanowić, ponieważ nie pamiętał. 

- Sześć. 
- Sześć? Po co panu tyle, skoro pan mieszka sam? 
- Po nic. Kupiłem ten dom, bo ma wygodny dojazd i du­

ży garaż. 

Wstrząśnięta Lou próbowała dojść do siebie. 

- Właściwie to się nawet dobrze składa... Dwie sypial­

nie dla dzieci, dwie dla nas i dwie dla gości. 

- O, nie zamierza więc pani dzielić ze mną sypialni? 

Ciemne oczy popatrzyły na niego zdecydowanie. 

-Nie. 

Jednak nie jest aż taka wstawiona, pomyślał. 

- To co z pani będzie za żona! - rzekł gderliwym tonem, 

udając niezadowolonego. 

- Przecież nie chce pan ze mną sypiać - stwierdziła spo­

kojnie. - Ani ja z panem. 

No to raczej nie sprawdzi, czy ona nosi pończochy. 

Szkoda. 

background image

42 

Jessica Hart 

- Przynajmniej szczerze. 

Nie udało mu się powiedzieć tego zupełnie neutralnym 

tonem i Lou zorientowała się, ze go uraziła. 

- To nie dlatego, że nie jest pan atrakcyjny - zapewniła 

go pospiesznie, chociaż właściwie nie miała pojęcia, czemu 
stara się ugłaskać jego zranione męskie ego. - Jest pan. I to 
bardziej, niż myślałam. 

Wielkie nieba, co ona wygaduje? Stanowczo za dużo 

wypiła! 

- Kiedy mówiłam, że nie chcę z panem sypiać, nie mia­

łam na myśli... To znaczy, miałam, ale... Po prostu cho­
dziło mi tylko... - Urwała gwałtownie, bojąc się pogrążyć 

jeszcze bardziej. 

- Chyba wiem, o co pani chodziło. - Patrick z najwyż­

szym trudem zachowywał powagę. - I sądzę, że i bez tego 

pani oferta jest całkiem interesująca - dodał, by wybawić 

ją z kłopotu. 

Posłała mu promienny uśmiech, wdzięczna za przyjście 

jej z pomocą. 

- Niech ją pan więc przemyśli. - Uniosła kieliszek. 

Patrick ledwie w niej rozpoznawał swoją nienaganną 

i perfekcyjną sekretarkę. Oczy jej błyszczały od alkoholu, 
policzki miała zaróżowione, w ciągu kolacji zdążyła kilko­
ma bezwiednymi gestami malowniczo potargać sobie po­
rządnie uczesane ciemne włosy. 

- Może przemyślę. 

Lou wbiła wzrok w przycisk od windy i starała się stać 

prosto. Trochę trudno było jej się podnieść od stołu, a po­
tem przejść przez całą restaurację i hol. Wymagało to na­
prawdę dużej koncentracji. 

background image

Podwójne oświadczyny 

43 

- Zazwyczaj tyle nie piję - zwierzyła się, a jej słowa za­

brzmiały trochę niewyraźnie. 

- Nic po pani nie widać - zapewnił i dodał z uśmiechem: 

- A może na wszelki wypadek odprowadzę panią do pokoju? 

Zastanowiła się, jak by to wyglądało, gdyby ją rzeczy­

wiście odprowadził, gdyby stanęli pod jej drzwiami, by się 

pożegnać. Każdego innego pocałowałaby w policzek, dzię­
kując za kolację i miły wieczór, lecz nie potrafiła sobie wy­
obrazić, że mogłaby pocałować Patricka. 

Doprawdy? 
Nagle zrozumiała, że potrafi to sobie wyobrazić w naj­

drobniejszych szczegółach, tak precyzyjnie, jakby jej pod­

świadomość pracowała nad tym od jakiegoś czasu, a teraz 
podsunęła jej gotowe dzieło. Lou ujrzała nagle wyraźnie, 
jak całuje Patricka w policzek, wdychając zapach jego skó­

ry, a on uśmiecha się leciutko, obraca głowę i ich usta spo­
tykają się. 

Oooch... Zrobiłoby jej się gorąco, poczułaby przyjemną 

słabość, rozchyliłaby usta, otoczyłaby go ramionami, przy­
cisnęłaby się do jego mocnego ciała. Staliby tak, całując się, 
on wyciągnąłby jej bluzkę ze spódniczki, wsunął rękę pod 

śliski jedwab i... 

Dobry Boże, co ona wyprawiała? Odetchnęła gwałtow­

nie jak ktoś, kto zanurkował głęboko i właśnie wynurzył 
się z powrotem na powierzchnię. W ustach jej zaschło, po­
liczki jej płonęły. Bała się spojrzeć na swego towarzysza, 
by nie wyczytał z jej twarzy, o czym myślała. Och, już ni­
gdy w życiu nie tknie alkoholu! I niech ta winda wreszcie 
przyjedzie! 

Patrick pochylił się i ponownie wdusił przycisk, jakby 

niecierpliwość Lou udzieliła się również jemu. 

background image

44 

Jessica Hart 

- Czy oni obsługują to ręcznie, kręcąc korbą? - spytał 

z irytacją. 

Lou skorzystała z okazji i zerknęła na niego. Przecież on 

wyglądał zabójczo! Och, chciałaby go dotykać, chciałaby 

go czuć - całego. A przecież nawet go nie lubiła! Przynaj­
mniej na początku wieczoru... 

Im szybciej Lou zamknie się w swoim pokoju, tym le­

piej. Pod warunkiem, że zamknie się w nim sama. 

Winda przyjechała wreszcie, Lou weszła pierwsza, stara­

jąc się nawet przypadkiem nie musnąć Patricka, bo chyba 

od tego stanęłaby w płomieniach i w rezultacie zrobiła coś, 
z czego przyszłoby jej się gorąco tłumaczyć. 

- Które piętro? - spytał, kiedy drzwi zaczęły się już za­

suwać. 

Czy musiał zadawać jej takie trudne pytania? Aktualnie 

nie była zdolna do myślenia. 

- Eee... Czwarte? 

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. 

- Nie pamięta pani? A numer pokoju? 

Poszukała w torebce, znalazła kartę magnetyczną, co 

nic nie dało, gdyż numeru pokoju na niej nie umieszczo­
no. Na szczęście w głowie Lou otworzyła się odpowiednia 

klapka. 

- Czterysta siedem. 

Patrick nacisnął guziki z numerami cztery i pięć, po­

nieważ sam mieszkał na piątym piętrze. Lou nie wiedziała, 
co ze sobą począć. Że też nikt inny nie jechał na górę, tyl­

ko oni dwoje! I czy ta winda musiała być taka mała? Kilka 

godzin wcześniej wydawała się większa. Patrick znajdował 
się tak blisko... Jak trzymać ręce przy sobie, jak go nie do­
tknąć, kiedy wystarczyłoby wykonać mały gest i... 

background image

Podwójne oświadczyny 

45 

Lou zacisnęła pałce na torebce. Przez cały wieczór gada­

ła jak najęta, a teraz nie przychodziło jej do głowy zupeł­
nie nic, co mogłaby powiedzieć. Nie miała czym oddychać, 
a winda wlokła się do góry w ślimaczym tempie. Wreszcie 
zatrzymała się. 

- Dziękuję za miły wieczór, do zobaczenia jutro - rzuci­

ła Lou i wypadła przez otwarte drzwi. 

- Lou! - zawołał za nią. 

Odwróciła się i zobaczyła, ze on przytrzymuje drzwi, by 

się nie zamknęły. 

- To dopiero drugie piętro. 

Rozejrzała się i faktycznie nie rozpoznała otoczenia. 

- Rzeczywiście. Ależ się wygłupiłam! 

Zawróciła, zawstydzona jak nigdy w życiu, zaczerwie­

niona po uszy. Tak zachowywała się czterdziestopięciolet­
nia kobieta, wzorowa asystentka, matka dwojga dzieci? 

- Czwarte piętro - oznajmił Patrick, kiedy drzwi otwo­

rzyły się ponownie. - Może ja rzeczywiście panią odpro­

wadzę? 

Nie patrzyła na niego, lecz słyszała po jego głosie, że się 

uśmiechał. 

- Dziękuję, nie ma takiej potrzeby - odparła z całą god­

nością, na jaką ją było stać, choć w tym momencie nie by­
ło tego wiele. Starając się wyjść jak najszybciej, zahaczyła 
obcasem o próg windy i wykonała jakąś przedziwną akro­
bację, dzięki czemu przynajmniej nie runęła jak długa, ale 

na pewno nie wyglądało to pięknie. 

- Nic pani nie jest? 

Zrobiła dziarską minę, poprawiła przekręcony żakiet. 

- Wszystko w porządku. 

Na ustach Patricka błąkał się lekki uśmiech. 

background image

4 6 

Jessica Hart 

- W takim razie dobranoc. - Puścił drzwi, które zamk­

nęły się powoli. 

- Dobranoc - powiedziała, gdy znikł jej sprzed oczu. 

Kiedy znalazła się w pokoju, zrzuciła pantofle, padła na 

łóżko i spojrzała na zegarek. Dopiero jedenasta? Nie do 

wiary. Wystarczyły jej więc trzy godziny, by skompromito­
wać się w oczach szefa i być może zupełnie zwichnąć so­

bie karierę zawodową. A wszystko przez jakąś głupią pogo­

dę i odwołanie pociągów akurat na tej jednej linii. Gdyby 
nie to, siedziałaby sobie spokojnie w domu, w ogóle nie 
myśląc o Patricku, który był jej najzupełniej obojętny. Za­
miast tego... 

Jęknęła, wyłowiła z torebki komórkę. Marisa nigdy nie 

kładła się przed północą. 

- Właśnie powiedziałam mojemu szefowi, żeby się ze 

mną ożenił. 

- Temu okropnemu typowi, który nigdy nie pyta, jak mi­

nął weekend i nie wygląda jak George Clooney? - upewni­
ła się przyjaciółka, nie przejmując się brakiem jakiegokol­

wiek wstępu. 

- Tak, ale on wcale nie jest taki okropny... - Lou obró­

ciła się na plecy i zapatrzyła w sufit, przypominając sobie 
wyraz twarzy Patricka, gdy miał jej zdradzić swoją fanta­

zję. Przebiegł ją gorący dreszcz. - Przy bliższym poznaniu 
zyskuje. Jest całkiem w porządku. 

- To za mało. Zasługujesz na kogoś fantastycznego. 
- Wszystko jedno, bo ja wcale nie zamierzam za niego 

wychodzić! - zaprotestowała Lou, do której coraz bardziej 

docierało, co narobiła. 

- To po co mu się oświadczyłaś? 
- Właściwie nie oświadczyłam się, tylko rozmawialiśmy 

background image

Podwójne oświadczyny 

47 

o tym, jaka żona byłaby dla niego dobra, i powiedziałam, 
że ja bym się nadawała. 

- A co on na to? 
- Że to przemyśli. 

Marisa fuknęła. 

- Co to za odpowiedź? Zimny drań! 
- Może i wydaje się zimny, ale chyba potrafi być... no, 

wiesz... bardzo gorący. 

W słuchawce przez chwilę panowała cisza. 

- Ty piłaś? 
- Troszeczkę. 
- Louiso Dennison, naskarżę na ciebie twoim dzieciom! 
- Nie wydaj mnie, błagam! A w ogóle co z nimi? - spy­

tała, czując straszliwe wyrzuty sumienia, ponieważ od tego 
powinna była zacząć. 

- Śpią. Nie zmieniaj tematu, tylko mów, co się dzieje 

między tobą a tym Patrickiem Jak-Mu-Tam. 

- Nic, po prostu zjedliśmy razem kolację. 
-i wypiliście beczkę wina, i rozmawialiście o małżeń­

stwie - dopowiedziała Marisa. 

Na Lou aż ścierpła skóra. 

- Jak sądzisz, powinnam go jutro przeprosić? Trochę 

się zagalopowałam, przekonując go, że byłabym dla nie­
go idealną żoną. 

- Ważniejsze, czy on byłby dla ciebie idealnym mężem. 
- Na pewno nie. Lubi dwudziestoparolatki o wyglądzie 

modelek i z alergią na stałe związki. 

- Ach, stuprocentowy mężczyzna! 
- Nie wygłupiaj się, mogę stracić pracę. 
- Nie piłaś w godzinach pracy, więc za co miałby cię 

zwolnić? Chyba że go czymś obraziłaś. 

background image

48 

Jessica Hart 

- A skąd! 
- W takim razie nie masz się czym przejmować. Albo 

będzie wolał o wszystkim zapomnieć i będzie się zachowy­

wał, jakby się nic nie stało, albo faktycznie przemyśli spra­
wę i powie, że miałaś dobry pomysł. 

Lou ogarnęła zgroza. 

- Tylko nie to. Wcale nie mówiłam poważnie, nie chcę 

wychodzić za mąż, jeden raz mi wystarczył. 

- Szkoda, bo widziałam wczoraj świetny kapelusz, byłby 

w sam raz na twój ślub. 

- Kup go i włóż na ślub Grace, ona wyjdzie za mąż du­

żo wcześniej niż ja. 

Marisa roześmiała się. 

- Zobaczymy. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

- Czy mam znaleźć kogoś na zastępstwo? - spytała Lou, 

gdy już skończyła notować i wstała. 

Patrick spojrzał na nią ponad górną krawędzią okula­

rów z nietajonym zdziwieniem. 

- Jakie zastępstwo? 
- Biorę tydzień urlopu w ostatnim tygodniu maja. - Za­

uważyła, że on zamierza zaprotestować, więc dodała: - Mó­

wiłam ci o tym. 

-Nie pamiętam. I czy naprawdę musisz brać urlop 

w tym terminie? Trzeba przygotować ten kontrakt z firmą 

Packenham. 

- Owszem, muszę - ucięła. - Dzieci mają ferie i chcę 

spędzić ten czas z nimi. Chyba nie proszę o nic nazbyt 

wielkiego? 

Oczywiście miała rację, ale Patrick nie potrafił sobie 

wyobrazić pracy bez niej, bo po pierwsze, bez Lou niczego 

nie znajdzie i nic nie będzie przebiegało tak sprawnie, jak 
powinno, a po drugie... zżył się z nią. 

Wbrew jego obawom, tamten wieczór w Newcastle nie 

skomplikował ich stosunków, przeciwnie. Chociaż, żadne 
z nich nigdy o nim nie wspomniało, atmosfera między ni­

mi ociepliła się zdecydowanie, ponieważ trudno zacho­

wywać chłód wobec kogoś, z kim się piło, śmiało i komu 

background image

50 

Jessica Hart 

zwierzało się ze swoich ukrytych pragnień. Następnego 
ranka Lou co prawda znów zachowywała się jak wcielenie 

perfekcji, lecz Patricka już to nie onieśmielało, gdyż wi­

dział ją wstawioną i potykającą się o własne nogi, wiedział 

więc, że Lou nie jest chodzącym ideałem, a dzięki temu 

czuł się w jej towarzystwie dużo lepiej. 

Spotykając ją codziennie w pracy, jak zwykle nienagan­

ną i rzeczową, porównywał ją w myślach z pełną ciepła 
i życia kobietą, która pochyliła się nad stolikiem i z błysz­
czącymi oczami powiedziała, że byłaby dla niego idealną 
żoną. Oczywiście nie zgadzał się z tym! Gdyby w ogóle kie­
dykolwiek miał się jeszcze raz ożenić, wybrałby namiętną, 

seksowną piękność, a nie matkę dwojga nastolatków, nie­
zależnie od tego, jak zgrabne miała nogi 

A Lou miała naprawdę niezłe nogi, o czym Patrick wie­

dział doskonale, gdyż za każdym razem przyciągały jego 

wzrok i kazały mu się znowu zastanawiać nad tym, czy ona 

nosi pończochy. Wstydził się tej obsesji, lecz nie potrafił jej 

się pozbyć. Ale właściwie dlaczego? Przecież nie był wy­
głodzony, jeśli chodzi o seks, w dodatku Ariel miała jesz­
cze lepsze nogi i całą resztę też bez zarzutu. Co więcej, je­
go przyjaciółka zawsze dbała o to, by mu było przyjemnie, 

w odróżnieniu od Lou nigdy nie unosiła ironicznie brwi 

i nie mówiła niczego, co mogłoby mu się nie spodobać. 

Ale też nigdy nie umiała go rozbawić i nie czuł dziwnej 

pustki, gdy wychodziła. 

- Nie będzie cię przez cały tydzień? Bardzo mi to nie 

na rękę. I żadne zastępstwo niczego nie zmieni, bo nie za­
mierzam tracić czasu na wyjaśnianie komuś od A do Z, co 
ma robić. 

- W takim razie sam też weź tydzień urlopu. 

background image

Podwójne oświadczyny 

51 

-Co? 
- Zrób sobie wolne, wyjedź, odpocznij. Jeśli potrafisz -

dodała. 

Zdaniem Patricka, to ostatnie mogła sobie darować. 

- Oczywiście, że potrafię. 

Lou w odpowiedzi tylko uniosła brwi i uśmiechnęła się 

we właściwy sobie, nieco ironiczny sposób. Podziałało. 

- W porządku. - Sprowokowany jej miną, zdjął okulary 

i rzucił je na biurko. - Ja też wezmę tydzień urlopu. Jutro 
zamówisz mi hotel. 

Kiedy następnego ranka wszedł do biura, jej serce 

drgnęło na jego widok, jak miało w zwyczaju od dnia, 
gdy przebudziła się w hotelu w Newcastle. Obawiała się 

wtedy spotkania z szefem, lecz on na powitanie spytał 

tylko: 

- Nie boli panią głowa? 
- Owszem, boli - przyznała. 
- Mnie też. 

I na tym się skończyło, ku wielkiej uldze Lou, która tak 

samo jak on postanowiła zapomnieć o tej całej głupiej roz­
mowie, ponieważ miała naprawdę ważniejsze rzeczy na 
głowie - Grace koniecznie chciała przekłuć sobie nos i za­
łożyć kolczyk, a Tom poważnie zadarł z jedną z nauczy­
cielek. 

A jednak nie dało się zapomnieć. Od tamtego wieczoru 

postrzegała Patricka inaczej. Widziała, jak jest atrakcyjny, 
była świadoma każdego jego gestu, zauważała jego dłonie, 

usta, pionową zmarszczkę między brwiami, gdy się nad 

czymś głęboko zastanawiał. Na szczęście miał też sporo 
wad - doprawdy było w czym wybierać - więc Lou starała 

się koncentrować właśnie na nich i na przykład pamiętać 

background image

52 

Jessica Hart 

raczej o jego szorstkości niż o tym, jak błyszczały mu oczy, 
gdy się uśmiechał. 

- Jak skończysz, zamów mi hotel - rzucił tego ranka, za­

trzymując się na chwilę przy jej biurku w drodze do swe­
go gabinetu. 

Już miała go spytać, czy przypadkiem nie słyszał kiedyś 

o słowie „proszę", lecz powstrzymała się na widok wyrazu 

jego twarzy. Zazwyczaj ludzie cieszyli się na myśl o urlopie, 
lecz Patrick Farr zdecydowanie do nich nie należał. 

- Czyli jednak jedziesz? 
- To był twój pomysł - przypomniał jej charakterystycz­

nym zrzędliwym tonem. 

- Bo ja mam dobre pomysły - odparła spokojnie. 

Zapadło milczenie, ponieważ oboje przypomnieli 

sobie jej pomysł, by wzięli ślub. Lou doskonale wiedzia­

ła, że Patrick myśli o tym samym, co ona, i zarumieniła 

się leciutko. 

- Przynajmniej czasami - dodała. 

W jego oczach coś błysnęło. 

- Zarezerwuj mi bilety lotnicze i apartament w hotelu 

na Malediwach. 

- W którym? 
- W najlepszym. 
- Ale pod jakim względem? Lokalizacji, jedzenia, pozio­

mu luksusu? 

- Nie wiem. - Wykonał pełen irytacji gest. - Znajdź naj­

droższy. 

Lou na moment zacisnęła zęby. 

- Rozumiem. Spędzisz urlop w towarzystwie? 
- Tak. Drugi bilet zarezerwuj na nazwisko Ariel Harper. 

Czarujące imię, jego właścicielka zapewne też. Lou da-

background image

Podwójne oświadczyny 

53 

łaby głowę, że to smukła blondynka mająca góra dwadzieś­
cia pięć lat. 

Patrick zauważył jej minę. 

- Coś nie tak? 

- Nie, nic. Po prostu zaskoczyłeś mnie tymi Malediwami, 

nie spodziewałam się po tobie takiego wyboru. Jakoś nie 
potrafię sobie wyobrazić ciebie na plaży. 

Patrick też nie potrafił. Po godzinie opalania umierał 

z nudów. To Ariel zdecydowała, dokąd polecą, ponieważ 

jemu było wszystko jedno. Lou sprowokowała go jednak 

stwierdzeniem, że on w ogóle nie umie odpoczywać. Za­
dzwonił do Ariel z propozycją wyjazdu, wiedząc doskona­
le, że spotka się z entuzjastycznym przyjęciem. 

- Cóż, niektórzy mają ukryte głębie, widać ja mam ukry­

te płycizny. 

Lou wybuchnęła serdecznym śmiechem. Patrick wolał­

by, żeby tego nie robiła, ponieważ natychmiast sobie przypo­
mniał tamtą kobietę, z którą spędził wieczór w Newcastle. 

- Skoro wybierasz się aż na Malediwy, to może lepiej 

jedź na dwa tygodnie? 

Ze zgrozą pomyślał o dwóch tygodniach na plaży w to­

warzystwie Ariel. Owszem, urodę miała wyjątkową, ale us­

ta jej się nie zamykały... 

- Wystarczy mi tydzień - oznajmił stanowczo. - Tobie 

wystarcza. 

- Tak, ale tylko dlatego, że tyle trwają ferie, potem Grace 

i Tom muszą wrócić do szkoły. Pojedziemy na tych kilka 
dni do Yorkshire. 

- A co takiego jest w Yorkshire? 
- Mieszka tam moja ciocia Fenny, jesteśmy bardzo zżyte. 

Ma piękny ogród, okolica jest malownicza, uwielbiam tam 

background image

54 

Jessica Hart 

jeździć. Nie zobaczę co prawda Oceanu Indyjskiego, ale 

będę równie szczęśliwa, pracując w ogrodzie i wyciągając 
dzieci na długie wycieczki. 

Poczuł przypływ urazy, ponieważ on nie spodziewał się 

zbyt wielu przyjemności po swoim wyjeździe. 

- Jeśli to cię ekscytuje... - burknął niechętnie, prawie 

wyrwał jej z ręki korespondencję, którą mu właśnie poda­

ła, i czym prędzej zamknął się w gabinecie. Zabrał się do 
pracy, by nie zacząć się zastanawiać, co jeszcze mogłoby 
podekscytować Lou. 

Spędziła dobrą część przedpołudnia, sprawdzając ofer­

tę hoteli na Malediwach, wreszcie znalazła odpowiedni 
i załatwiła rezerwację. Ledwie zajęła się innymi sprawami, 

w biurze zjawiła się nieprawdopodobnie piękna blondyn­

ka o długich włosach, które co chwilę odrzucała do tyłu, by 
zwrócić na nie uwagę. Do kompletu mogła się poszczycić 
śliczną skórą, wielkimi niebieskimi oczami oraz idealnym 
ciałem, które można było podziwiać prawie w pełnej kra­

sie, gdyż nosiła jedynie mikroskopijną spódniczkę z szero­
kim paskiem oraz cienką bluzeczkę. 

W jej obecności Lou poczuła się nijaka, bezbarwna 

i prawie stara. 

- Czym mogę służyć? 

Zjawisko potrząsnęło blond grzywą. 

- Jest Pat? 

Przez chwilę Lou nie wiedziała, o kogo chodzi. 

- Tak, lecz właśnie ma zebranie - odparła tak uprzejmie, 

jak tylko zdołała. 

Śliczna zrobiła zawiedzioną minkę. 

- Ale ja muszę z nim niezwłocznie porozmawiać o na­

szym wyjeździe! 

background image

Podwójne oświadczyny 

55 

- Pani Ariel Harper, jak rozumiem? - Lou pomyślała, że 

Patrick naprawdę powinien się wstydzić. Dziewczyna mia­
ła na oko jakieś dwadzieścia dwa lata. - Już zajęłam się 
państwa wakacjami. 

Ariel obrzuciła ją obojętnym spojrzeniem. 

- Ach, tak, Pat mówił, że zleci to sekretarce. 
- Właśnie wszystko załatwiłam. Mają państwo zarezer­

wowane bilety lotnicze i noclegi. 

- W „Kandarai Beach Hotel"? - upewniła się Ariel. 
- Nie - odparła ze spokojem Lou. - Nie otrzymałam ta­

kiego polecenia. Zarezerwowałam miejsce w najbardziej 
luksusowym hotelu, jaki znalazłam. 

- Ale ja chciałam jechać do „Kandarai Beach"! - Buzia 

Ariel wykrzywiła się jak u nastolatki, która ma napad zło­

ści. - Właśnie o tym muszę porozmawiać z Patem. Przy­

jaciółka powiedziała mi, że tam jest bajecznie! Na pewno 

może pani zmienić tę rezerwację. 

- Przekażę to Patrickowi - odparła Lou, która miała ser­

decznie dość załatwiania komuś nieprzyzwoicie luksuso­

wych wakacji na Malediwach, podczas gdy jej samej ledwo 

starczyło na trzy bilety kolejowe do Yorkshire. 

- Co mi przekażesz? - spytał, pojawiając się w drzwiach. 

Kiedy jego spojrzenie padło na Ariel, ściągnął brwi, lecz 
ona tego nie zauważyła. 

- Pat, jesteś! - Pospieszyła ku niemu, splotła mu ręce na 

szyi i pocałowała go. 

Nie pozostało mu nic innego, jak pocałować ją również, 

ale kiedy podniósł głowę, jego wzrok natychmiast pobiegł 
ku Lou. Napotkał ironiczne spojrzenie ciemnych oczu. 
Łypnął na nią groźnie, lecz ona z niewinną miną zapatrzy­
ła się w sufit. 

background image

56 

Jessica Hart 

Poirytowany, odsunął Ariel od siebie. 

- Co tu robisz? Wiesz, że nie lubię mieszać pracy i przy­

jemności. 

- Ale ty jesteś! Przyszłam w sprawie naszych wakacji 

i dobrze zrobiłam, bo ona zamówiła zły hotel! 

- Nie „ona", tylko Lou - poprawił. 
- Wszystko jedno. - Ariel machnęła ręką. - Pat, pro­

szę, no proszę, ale tak bardzo, bardzo proooszę, powiedz 

jej, żeby zarezerwowała nocleg w „Kandarai Beach"! Bę­

dę taka szczęśliwa! - Uwiesiła się jego ramienia jak mała 
dziewczynka i mizdrzyła się, wpatrując się w niego błagal­
nie szeroko otwartymi niebieskimi oczami. -i będę cię za 
to bardzo kochała już na zawsze! 

Złe zagranie, pomyślała Lou, gdy na twarzy Patricka na 

chwilę odbiła się irytacja. Spojrzał na Lou, w jego oczach 

widniała prośba. Widać było, że chce się pozbyć Ariel jak 

najszybciej i zakończyć tę żenującą scenę. 

- Zobaczę, co da się zrobić - rzekła chłodno Lou. 
- Och, Pat, dzięki, dzięki, dzięki! - Ariel prawie wiła 

się w ekstazie, przeoczając zresztą fakt, że to Lou będzie 
musiała znowu wisieć na telefonie. - Chodźmy na lunch 
i uczcijmy to! 

- Dziś nie wychodzę na lunch, mam zebranie. 

Ariel potrząsnęła włosami, które zalśniły jak najczystsze 

złoto, zrobiła zawiedzioną minkę. 

- W takim razie do wieczora. 
- Jeszcze zadzwonię - wykręcił się. - A teraz wybacz, ale 

jestem bardzo zajęty. 

W drzwiach Ariel odwróciła się i posłała Patrickowi ca­

łusa. 

- Baw się dobrze! - zaszczebiotała. 

background image

Podwójne oświadczyny 

57 

Ledwie znikła, Patrick podchwycił spojrzenie Lou. 

- Tylko bez komentarzy - ostrzegł. 
- Gdzieżbym śmiała - odparła Lou z doskonale niewin­

nym wyrazem twarzy i podała mu plik dokumentów. - To 

jest to zestawienie, które chciałeś. 

- Dzięki. 

Nie wytrzymała. 

- Brzmiałoby bardziej przekonująco, gdybyś to powtó­

rzył trzy razy i dodał, że będziesz mnie zawsze kochać -
rzuciła słodko. 

Patrick zamarł z ręką na klamce swojego gabinetu, odwró­

cił głowę, przeszył Lou morderczym spojrzeniem, lecz ona 
tylko się roześmiała i parodiując Ariel, posłała mu całusa. 

- Baw się dobrze! - zaszczebiotała. 

Ru jej satysfakcji Patrick bez słowa zamknął się w gabi­

necie, trzaskając drzwiami. Niestety, nie było jej już tak we­

soło, gdy Ariel zaczęła wydzwaniać codziennie, traktując ją 

jak swoje prywatne biuro podróży. Kiedy już wreszcie Lou 

udało się zarezerwować apartament w „Kandarai Beach", 
przyjaciółka szefa zażyczyła sobie, by nie był to apartament, 
lecz jedna z bajecznie luksusowych chat na palach wznie­
sionych w zatoce, Lou musiała więc znowu wszystko od­

woływać i zmieniać. 

Potem Ariel chciała przedłużyć pobyt o jeden dzień, że­

by jeszcze wziąć udział w jakiejś imprezie, do tego życzyła 
sobie wracać przez Mombasę, aha, trzeba się upewnić, czy 
w hotelu mają mleko sojowe, bo ona ma alergię na zwykłe. 
Zachowywała się jak rozkapryszona gwiazda i nigdy nie 
pamiętała, jak Lou ma na imię. O czym Patrick mógł roz­

mawiać z taką dziewczyną, zastanawiała się czasem Lou, 
lecz odpowiedź narzucała się sama - ci dwoje pewnie mie-

background image

58 

Jessica Hart 

li inne zajęcia niż prowadzenie rozmów. Ta myśl działała 
na nią przygnębiająco. Ona sama nie spała z nikim od tak 
dawna, że właściwie już nie pamiętała, jak to jest. 

Wreszcie nadszedł wolny tydzień i Lou mogła uwolnić 

się od Ariel. Kiedy jechała zatłoczonym pociągiem do York­
shire, myślała o tym, że Patrick właśnie leci pierwszą klasą 
nad Ocean Indyjski, ale pocieszyła się myślą o tej nieusta­

jącej paplaninie, jaką będzie musiał znosić przez te wszyst­

kie dni. Spojrzała na nadąsaną Grace i pochłoniętego elek­
troniczną grą Toma i westchnęła. Ona też miała trudnych 
towarzyszy podróży. 

Na szczęście na miejscu dzieciom trochę poprawił się 

humor, bo chociaż nie lubiły wsi, przepadały za Fermy. Lou 
też była zadowolona z przyjazdu. Nie spędzi co prawda ty­
godnia, pławiąc się w luksusach, za to będzie mogła praco­

wać w ogrodzie, co uszczęśliwi ją tak samo. No i oderwie 

się na chwilę od codziennych trosk, nie będzie myśleć o ra­
chunkach, pracy i Patricku. Zwłaszcza o tym ostatnim. 

A jednak wbrew temu postanowieniu, od czasu do cza­

su jej myśli biegły ku niema Zdarzało jej się plewić grząd­
kę i zastanawiać się, co Patrick właśnie robi. Spaceruje pod 
palmami, trzymając Ariel za rękę? Pluska się z nią w wo­
dzie? Nie, on nie sprawiał wrażenia kogoś, kto umie się 
pluskać i dokazywać. Może po prostu spędzali cały tydzień 

w łóżku? 

- Jesteś myślami gdzieś daleko - zauważyła któregoś 

dnia Fenny. 

Siedziały właśnie na schodach prowadzących do domu, 

popijając herbatę. 

- Przepraszam, nie chciałam - tłumaczyła się z zakłopo­

taniem Lou. - Po prostu mam tyle na głowie... 

background image

Podwójne oświadczyny 

59 

- Co cię tak zaprząta? 

To, jak Patrick wygląda, leżąc nagi i opalony w białej 

pościeli... 

- No wiesz, normalne sprawy. Rachunki, wydatki, trze­

ba kupić dzieciom nowe buty. - Uśmiechnęła się, lecz mało 
przekonująco. - Oboje mogliby wreszcie przestać rosnąć! 

- A ja myślałam, że chodzi o mężczyznę. 

Od kiedy jej ciocia miała zdolności telepatyczne? Lou 

udała rozbawienie. 

- No wiesz! Jestem za stara na takie rzeczy. 
- Bzdura! - ofuknęła ją Fenny. - Na to nigdy nie jest 

się za starym. - Westchnęła. - Cały czas mam nadzie­

ję, że znów wyjdziesz za mąż. Nie wszyscy mężczyźni są 

tak podli i nieodpowiedzialni jak Lawrence. Byłoby ci 
łatwiej, gdybyś miała kogoś, kto mógłby ci pomóc. Samej 
jest ciężko. 

Lou przypomniała sobie tamtą rozmowę w Newcastle. 

-Faktycznie, byłoby mi łatwiej, lecz trudno znaleźć 

chętnego do pomocy. 

- Wiem, ale myślałam, że może ktoś taki się pojawił. -

Fenny obrzuciła ją przenikliwym spojrzeniem. - Wydajesz 
się jakaś inna. 

Z niewyjaśnionych powodów Lou znów pomyślała o Pa­

tricku i jej policzki zaróżowiły się odrobinę. 

- Nie, nie pojawił się. 

W poniedziałek rano udała się do pracy wypoczęta i do­

skonale opanowana. Właśnie stała przy biurku, przegląda­

jąc papiery, gdy wszedł Patrick. Jej serce aż podskoczyło, 

lecz nie dała po sobie nic poznać. 

- Cześć - powiedziała spokojnie. 

Na jej widok Patrick stanął jak wryty. Miała na sobie 

background image

60 

Jessica Hart 

prostą popielatą spódnicę i bladoróżową bluzkę, do tego 
perełki na szyi. Nie był to ekscytujący strój, lecz po tych 

wszystkich kobietach w bikini, które widział w ciągu mi­

nionego tygodnia, wydała mu się wcieleniem klasy i ele­
gancji. 

- O, to ty - wyrwało mu się. 

Lou uniosła brwi. 

- Owszem. Moja obecność nie powinna cię dziwić, wkoń-

cu to moje biuro. 

- Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie - zmyślił na 

poczekaniu. 

- Ja ciebie też nie - odparła, wiedząc, że wrócił bardzo 

późno w nocy. - Udał ci się urlop? 

- Nie - warknął i znikł w swoim gabinecie. 
- Dziękuję, ja też dobrze wypoczęłam - powiedziała Lou 

do zamkniętych drzwi. - Miło, że spytałeś. 

Patrick włączył komputer, jednocześnie zadowolony z po­

wrotu do pracy i zły na Lou. To wszystko jej wina. Ariel po­

traktowała wspólny wyjazd jako deklarację uczuć z jego stro­
ny i początek stałego związku. Próbował jej tłumaczyć, że 
nic podobnego nie ma miejsca, lecz puszczała to mimo uszu, 

a on przeklinał w duchu moment, w którym zaproponował 

jej spędzenie razem tych krótkich wakacji. Zrobił to jedynie 
po to, by udowodnić Lou... właściwie już nie bardzo pamię­

tał, co chciał jej udowodnić, w każdym razie to przez nią na­
robił sobie kłopotów. 

Wieczorami oglądał na Malediwach bajecznie kolorowe 

zachody słońca, lecz nie wiedzieć czemu jego myśli bieg­
ły ku dalekiemu Yorkshire. Gorący wiatr poruszał liśćmi 
palm, a Patrickowi przypominało się czyste, rześkie powie­
trze i zieleń łagodnych wzgórz. Wyobrażał sobie, jak Lou 

background image

Podwójne oświadczyny 

61 

siedzi w pełnym zapachów wiejskim ogrodzie, jak wokół 
niej powoli zapada zmierzch, zwyczajny angielski zmierzch, 
i nagle wydawało mu się to znacznie bardziej pociągające 
od tego, co go otaczało. 

Chyba upadł na głowę! Oto siedział sobie na tropikalnej 

wyspie w niewyobrażalnych dla wielu ludzi luksusach, ob­

sługa była gotowa zaspokoić każde jego życzenie, towarzy­
szyła mu dziewczyna z nogami po szyję, której zazdrościli 
mu wszyscy faceci dookoła, a on myślał o kobiecie w śred­
nim wieku, mającej wyraźne zmarszczki pod oczami. Ra­
czej nie nadawała się na typową bohaterkę męskich fanta­
zji. .. A jednak doza chłodnej ironii w jej ciemnych oczach 
podziałałaby na niego orzeźwiająco, tak był zmęczony pu­
stą paplaniną Ariel. Brakowało mu humoru Lou, jej inte­
ligencji, potrzebował, by spojrzała mu prosto w oczy, jak 
miała to w zwyczaju, gdyż Ariel potrafiła tylko trzepotać 
rzęsami, by spoglądać spod nich zalotnie. 

Coraz częściej przypominał sobie ów wieczór w New­

castle, spędzony z kobietą pełną życia i ciepła. Chciał zno­

wu zobaczyć tamtą Lou. 

Myślał też dużo o propozycji, którą wtedy złożyła. Na­

prawdę dużo. 

Kiedy wszedł do biura i ją zobaczył, serce mu podsko­

czyło, czego nie umiał sobie wytłumaczyć. Uśmiechnęła 
się, lecz był to uprzejmy uśmiech asystentki, nic poza tym. 
Ewidentnie widok Patricka wcale jej nie ucieszył, co spra­

wiło mu taki zawód, że odburknął jej i zamknął się w swo­

im gabinecie, trzaskając drzwiami. 

Siedział przy biurku, bębniąc palcami o blat. Niedobrze 

wyszło, będzie musiał ją przeprosić. Tylko jak ma ubrać 
w słowa to, co chciał jej powiedzieć? 

background image

62 

Jessica Hart 

- Przepraszam, byłem trochę nieuprzejmy - powiedział, 

gdy Lou niedługo później przyszła do jego gabinetu i upo­
rali się już ze wszystkimi zaległymi i bieżącymi sprawami. 

- Nie szkodzi. Przykro mi, że urlop ci się nie udał. Czy 

hotel ci nie odpowiadał? 

- Nie, był bez zarzutu. 
- A jaką miałeś pogodę? 
- Idealną. Uprzedzając twoje dalsze pytania, powiem od 

razu, że załatwiłaś wszystko znakomicie, obyło się bez ja­
kichkolwiek kłopotów, a samoloty odlatywały punktualnie. 

- Zawahał się. - A tobie jak udał się urlop? 

- Cóż, w obie strony pociąg się spóźnił i był zatłoczo­

ny, do tego popsuła się pogoda, ale w Yorkshire Dales jest 
pięknie, a Fenny wspaniale gotuje, więc naprawdę bardzo 
dobrze wypoczęłam. 

- Świetnie - burknął, głęboko rozczarowany, bo ona naj­

wyraźniej wcale za nim nie tęskniła, szczęśliwa w towarzy­

stwie dzieci i ciotki. 

Lou wstała, biorąc to za koniec rozmowy. 

- Zostań - rzekł szorstko. - Jest jeszcze jedna sprawa. 

Usiadła z powrotem, już miała otwarty notes i gotowy 

długopis. 

- Nie będziesz nic notować - prawie warknął, trochę 

zbity z tropu jej nienagannym profesjonalizmem. 

Czuł, że źle się do tego zabiera. Trzeba było poczekać 

do wieczora i zaprosić ją gdzieś na drinka, ale trochę za 
późno przyszło mu to do głowy. Trudno, skoro już zaczął, 
dokończy. 

- To sprawa osobista - wyjaśnił. 

Lou schowała długopis i spojrzała na Patricka nieco po­

dejrzliwie. Nie bardzo wiedział, co dalej. Podniósł się z fo-

background image

Podwójne oświadczyny 

63 

tela, wsunął ręce w kieszenie i zaczął krążyć po gabinecie, 
marszcząc brwi. 

- Myślałem o tym, co powiedziałaś - odezwał się wresz­

cie, zatrzymując się przy oknie. 

- Kiedy? 

Obrócił się ku niej. 

- Tamtego wieczoru w Newcastle. 

Zarumieniła się. Czy musiał do tego wracać, kiedy ona 

właśnie ostatecznie doszła do wniosku, że cały ten nie­

szczęsny incydent poszedł w niepamięć? 

- Nie przywiązywałabym wielkiej wagi do tego, co wtedy 

mówiłam - rzekła lekkim tonem. - Wypiłam zdecydowa­
nie za dużo szampana. 

-Powiedziałaś, żebym przemyślał twoją propozycję, 

i zrobiłem to. Myślę, że miałaś rację. Powinniśmy się po­
brać. Jak najszybciej. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Lou wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, 

zupełnie zdezorientowana. 

- Nie mówiłam poważnie'. 

- Wiem, lecz im więcej o tym myślę, tym bardziej sen­

sowne mi się to wydaje. 

- To jakiś żart, tak? 

- Po ostatnim tygodniu nie jestem w nastroju do żartów. 

Popełniłem poważny błąd, zapraszając Ariel na wspólny 
wyjazd, ponieważ potraktowała to bez mała jako oświad­

czyny. Cały czas przymawiała się o pierścionek zaręczyno­
wy i opowiadała mi, jakie suknie ślubne są najmodniejsze 
w tym sezonie i co powinien nosić drużba! - Skrzywił się 

z najgłębszym niesmakiem. - Przysiągłem sobie, że nigdy 

więcej nie narażę się na podobną sytuację, dlatego potrze­

buję żony. 

Lou ledwie wierzyła własnym uszom. 

- Chcesz zadawać się z kobietami gotowymi sypiać z żo­

natym mężczyzną? 

- Zawsze na początku jasno daję do zrozumienia, że 

interesuje mnie tylko niezobowiązujący seks, ale może 
brzmiałoby to bardziej wiarygodnie, gdybym miał żonę. 

- Przecież istnieje coś takiego jak rozwód. Taka dziew­

czyna może sobie pomyśleć, że dla niej zostawisz żonę. 

background image

Podwójne oświadczyny 

65 

- Nie, jeśli jej wytłumaczę, że wiąże mi ręce kontrakt 

przedślubny, w myśl którego żona dostanie siedemdziesiąt 
procent mojego majątku, jeśli zażądam rozwodu. 

- W takim razie prawie warto za ciebie wyjść! - skwito­

wała Lou, wciąż podejrzewając go o żarty. 

- Mówię poważnie. - Usiadł przy biurku. - Oferuję ci 

życiową szansę, nie będziesz już nigdy musiała się martwić 
o pieniądze. W zamian oczekuję tylko, byś przekonująco 
udawała przed wszystkimi moją żonę. Co prawda inaczej 
wyobrażałem sobie moją ewentualną partnerkę, w dodat­

ku niestety masz dzieci, a ja nie widzę siebie w roli ojczy­
ma, ale pewnie jakoś zdołamy się dogadać w tej kwestii -
ciągnął, nie zauważając malującego się na jej twarzy coraz 

większego oburzenia. - Nie jesteś więc idealna, lecz dyspo­

nujesz poważnymi atutami, przede wszystkim doskonale 
znasz moją pracę i umiesz znaleźć się w towarzystwie mo­
ich kontrahentów. A ponieważ jesteś kobietą dojrzałą, ro­

zumiesz, że to tylko układ służący wygodzie obu stron. No 

i masz wyjątkowo dużą motywację, by dotrzymać warun­

ków naszej umowy. Potrzebujesz pieniędzy. 

- Nie aż tak bardzo - oświadczyła Lou, która w tym mo­

mencie zrozumiała, co czuła Elizabeth Bennet w słynnej 
scenie z „Dumy i uprzedzenia", gdy pan Darcy najpierw 
obraził ją i jej rodzinę, a potem nieoczekiwanie zapropo­

nował jej małżeństwo. 

Wstała. 

- Dokąd idziesz? - zdumiał się Patrick. 
- Mam dużo pracy. 
- A moje oświadczyny? 
- Ach, to były oświadczyny? - Jej głos ociekał sarka­

zmem. - I może jeszcze czekasz na odpowiedź? 

background image

66 

Jessica Hart 

- Oczywiście - burknął z irytacją. 
- W porządku. - Przez moment udawała, że się zasta­

nawia. - Nie. 

- Nie? - wybuchnął, dotknięty do żywego. 
- Nie. To były najgorsze oświadczyny, jakie można sobie 

wyobrazić. Nie ma mowy, żebym za ciebie wyszła, znajdź 

sobie kogoś innego. 

Zerwał się na równe nogi. 

- Chwileczkę, przecież to był twój pomysł! 
- Zlituj się, wypiłam wtedy pół butelki szampana i ze 

dwa kieliszki wina! Nie mówiłam poważnie. 

- Nie? Byłaś bardzo przekonująca. 
- Nie byłabym, gdybym wiedziała, że w rezultacie tak 

mnie obrazisz! 

Oboje gotowali się ze złości. 

- Właśnie ci się oświadczyłem - wycedził Patrick. - To 

według ciebie obraza? 

- Za kogo ty mnie masz? - spytała z furią. - Napraw­

dę myślisz, że dla pieniędzy wyszłabym za kogoś, kogo 
nie kocham, ba, nawet nie lubię, za kogoś, komu prze­
szkadzają moje dzieci i komu się nie podobam? Two­
im zdaniem to nie jest obraźliwe? Złożono mi w życiu 
parę mało subtelnych propozycji, ale twoja bije wszyst­
kie inne na głowę! 

- To co miałem zrobić? Uklęknąć i wcisnąć ci jakiś 

romantyczny kit? Może jeszcze powiedzieć, że cię 
kocham? 

- Wystarczyło okazać mi odrobinę szacunku - odparła 

lodowatym tonem. 

- Chciałem być z tobą szczery - zaprotestował. 
- Tak, bardzo szczerze dałeś mi do zrozumienia, że 

background image

Podwójne oświadczyny 

67 

twoim zdaniem możesz mnie kupić, jak wszystkie inne 
kobiety w twoim życiu. Otóż nie! Ja nie jestem na sprze­
daż! W dodatku już jeden mąż mi powiedział, że wołałby 
mieć inną żonę, nie muszę tego wysłuchiwać ponow­
nie. No i nie zamierzam narażać moich dzieci na kon­
takt z kimś, kto traktuje młode kobiety jak przedmioty, 
a dojrzałe jak przeterminowany towar! Twoja matka ma 

rację, jesteś egoistą - ciągnęła, zbyt zraniona, by obawiać 
się, czy nie straci przez to pracy. - Myślisz, że jak jesteś 
bogaty, to wszystko możesz kupić, z żoną włącznie. Nie 
zgadzam się, by Grace i Tom uczyli się takiego postępo­

wania! 

- Im szybciej się dowiedzą, jakie jest życie, tym lepiej 

- odciął się. - Nie ma nic za darmo, na wszystko trzeba 

zapracować. Czemu akurat w małżeństwie miałoby być 
inaczej? 

- Bo małżeństwo jest czymś zupełnie innym! - wybuch-

nęła Lou. - A jeśli nie jest, to w ogóle nie warto się pobie­
rać. - Pod powiekami zapiekły ją łzy złości i upokorzenia. 

- Przykro mi, jeśli źle mnie zrozumiałeś w Newcastle, naj­

lepiej zapomnij o tamtej rozmowie, ja postaram się zapo­
mnieć o tej - rzekła zimno i wyszła, starannie zamykając 

za sobą drzwi. 

Patrick wyładował swoją złość, kopiąc w fotel. Dusił się 

z furii, skacząc po gabinecie na jednej nodze i trzymając 
się za obolałą stopę. Nie mógł uwierzyć, że po prostu po­

wiedziała „nie" i wyszła! W ogóle nie brał pod uwagę od­

mowy, bo dotąd zawsze dostawał, czego chciał, w dodatku 
zaoferował Lou korzystne wartinki. 

Będzie tego żałowała. 
On na pewno nie. 

background image

68 

Jessica Hart 

- Mamo, potrzebne mi nowe buty - usłyszała na powi­

tanie od Toma. - Te są już za ciasne. 

Ogarnęło ją przygnębienie. Tom rósł szybko, co kilka 

miesięcy trzeba mu było kupować nowe rzeczy, w dodat­
ku modne i odpowiedniej marki, żeby koledzy się z niego 
nie wyśmiewali. Lou nie rozpuszczała dzieci, ale nie chcia­
ła też, by z powodu braku pieniędzy zbytnio odstawały od 
rówieśników. 

- W tym tygodniu pójdziemy na zakupy - obiecała. 
- Charlie jedzie latem na obóz sportowy - ciągnął Tom. 

- Czy ja też mogę? 

Lou popatrzyła na jego ożywioną buzię i aż serce jej się 

ścisnęło. Tom uwielbiał sport, a Charlie był jego najlep­

szym przyjacielem, byłoby więc dobrze, gdyby mogli udać 
się na ten obóz razem. Ale to pewnie by kosztowało, i to 
sporo... 

- Zobaczymy. 

Buzia mu się wydłużyła. 

- Zawsze jak mówisz „zobaczymy", to nic z tego nie wy­

chodzi! Tylko że jak Charlie pojedzie, to będzie lepszy ode 
mnie i po wakacjach przyjmą go do drużyny piłkarskiej, 
a mnie już nie! - zakończył z goryczą. 

Nim Lou zdążyła odpowiedzieć, do kuchni w podsko­

kach wpadła Grace, wymachując kawałkiem papieru. 

- Mamo, patrz! W przyszłym roku będzie ze szkoły 

wspaniały wyjazd w góry na narty! Mogę się zapisać na 

listę, prawda? 

Tomowi aż zabłysły oczy. 

- Ja też chcę! Nauczę się jeździć na snowboardzie! 
- Jesteś za mały, to tylko dla starszych klas - zbyła go 

Grace. - To co, mamo? Emily była w zeszłym roku, mówi, 

background image

Podwójne oświadczyny 

69 

że bomba, śnieg potąd. - Z podekscytowaniem wskazała 

swoje ramię, by Tom zrozumiał, że to nie dla takich ma­
luchów jak on. 

- Pokaż mi, co tam napisali. - Lou wzięła od Grace pis­

mo ze szkoły i przebiegła je wzrokiem. 

Tak jak się domyślała, chwilowo nie miała nawet na 

wpisowe. Zagryzła wargi. Nie chciała sprawić dzieciom za­
wodu, oboje tak marzyli o tych swoich wyjazdach, gdyby 

udało się wysłać Toma na obóz sportowy, Grace należałby 
się narciarski... 

- Porozmawiam z waszym ojcem - zdecydowała. 
- Oj, mamo, to nic nie da! - jęknęła Grace. - Wiesz, jaki 

jest tata! W tym roku miał nas zabrać do Grecji i co? Kupił 

sobie ten głupi samochód! 

- Wcale nie głupi - zaprotestował Tom, prawdziwy mi­

łośnik motoryzacji. - Sama jesteś głupia. To przecież naj­
nowsze audi. 

Grace nie słuchała go. 

- Tata nie pomoże - powiedziała z najgłębszym rozża­

leniem. - On zawsze wszystko obiecuje, a potem nic nie 
robi. 

Tak, to był cały Lawrie, nic dodać, nic ująć. 
Lou patrzyła, jak Grace w jednej chwili traci cały entu­

zjazm, ciężko opada na krzesło, zwiesza głowę. Dzieci 
kochały ojca, lecz już nie miały co do niego złudzeń. 

- Zobaczę, co da się zrobić - obiecała córce, lecz to nie 

mogło pocieszyć Grace. 

Lou poczuła, że serce jej się kraje. Tom i Grace nie 

byli niczemu winni, a tyle już na nich spadło - odejście 
ojca, utrata domu, niedostatek... Lawrie nie przejmował 
się swoimi dziećmi i nigdy nie starał się im pomóc. Nie, 

background image

70 

Jessica Hart 

nie był złym człowiekiem. Był inteligentnym, dowcip­
nym, czarującym kompanem, z którym wspaniale spę­
dzało się czas. Niestety, nie chciał zrozumieć, jak bardzo 
krzywdzi swoje dzieci przez to, że nie mogą na niego 
liczyć! 

Dlatego Lou z całych sił starała się im to wynagrodzić 

i była gotowa na wszystko, by uczynić ich życie znośniej -
szym. Z tą myślą ponownie sięgnęła po pismo ze szkoły 
Grace, by jednak rozważyć, czy nie udałoby się jakoś wy­
supłać pieniędzy na wpisowe, i nagle zamarła w pół gestu. 

Naprawdę była gotowa na wszystko? 

Nawet na poślubienie Patricka Farra? 
Popatrzyła na pochyloną głowę Grace, która apatycznie 

rysowała coś palcem po stole. Spomiędzy masy ciemnych 

włosów wystawał tylko czubek nosa. 

Popatrzyła na Toma, który niechętnie grzebał w plecaku, 

wyraźnie starając się nie odnaleźć swojej pracy domowej. 
Kiedy ją w końcu znajdzie, rozłoży ją na stole kuchennym, 

bo przecież nie mieli innego. 

Popatrzyła na lodówkę, z której sama za chwilę wyjmie 

pomidory, żeby zrobić nieśmiertelny makaron z sosem, ta­
ni i pożywny. 

Popatrzyła na kosz z prasowaniem, który będzie mu­

siała odsunąć, żeby wyjąć oliwę z szafki. W tym maleńkim 
mieszkaniu nic się nie mieściło i wiecznie trzeba było coś 

przestawiać, by normalnie funkcjonować. 

Wystarczyło wyjść za Patricka. 

Nerwowo zwilżyła wargi. 

- Czy moglibyśmy zamienić kilka słów? 

Spędziła bezsenną noc, przewracając się na łóżku i bijąc 

background image

Podwójne oświadczyny 

71 

się z myślami, wreszcie podjęła decyzję. Niestety, Patrick 

przez cały dzień był praktycznie nieosiągalny, załatwia­

jąc jakieś sprawy poza firmą. Owszem, widzieli się rano, 

lecz potraktował ją lodowato i znikł, nie miała więc szan­
sy z nim porozmawiać. Wrócił dopiero koło piątej, wziął 
od Lou listę osób, które chciały się z nim skontaktować, 
lecz prawie się przy tym nie odzywał i wcale na nią nie 
patrzył. 

Dopiero gdy usłyszał jej prośbę, podniósł wzrok. 

- Na jaki temat? 

Zebrała się na odwagę. 

- Chciałam... Chciałam przeprosić za moją wczorajszą 

reakcję. Rzeczywiście złożyłeś mi uczciwą propozycję, ale 

ja... ja zupełnie nie byłam na nią przygotowana i dlatego 

tak to wyszło. Bardzo mi przykro, naprawdę. 

Wyraz jego twarzy zmienił się. 

- To ja powinienem przepraszać - przyznał trochę szorst­

ko. - Źle to wszystko ująłem i kiedy potem o tym myśla­
łem, wcale się nie dziwiłem, że się rozgniewałaś. Mnie też 

jest bardzo przykro. 

- Rzecz w tym... - Lou urwała gwałtownie, nie mając 

pojęcia, jak spytać, czy oferta nadal jest aktualna. W koń­
cu Patrick miał prawo zmienić zdanie po tym, jak mu zro­
biła taką scenę. 

- Słuchaj, może chodźmy gdzieś, gdzie da się spokoj­

ne porozmawiać. - Spojrzał na zegarek. - Musisz odebrać 
dzieci ze szkoły czy możesz iść na drinka? 

Na szczęście tego dnia Grace odrabiała lekcje u przyja­

ciółki, a Tom grał z kolegami w piłkę, więc Lou z wdzięcz­
nością przyjęła zaproszenie. 

- Chętnie się napiję. 

background image

72 

Jessica Hart 

Patrick zabrał ją do spokojnego pubu niedaleko rze­

ki, znalazł stolik w miłym, obsadzonym pelargoniami 
ogródku, zostawił tam Lou, a sam poszedł po drin­
ki. Lou przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. 
Poczuła, jak jej zdenerwowanie przynajmniej częścio­

wo ustępuje. Dobrze było posiedzieć trochę na dworze, 

nawet w środku Londynu. Byłoby jeszcze przyjemniej, 
gdyby nie musiała za chwilę namawiać szefa, by jednak 
ożenił się z nią. 

- Proszę - powiedział, stawiając na stole dwie szkla­

neczki. 

Lou gwałtownie otworzyła oczy. Patrick usiadł naprze­

ciwko niej, a na sam jego widok zrobiło jej się jakoś dziw­
nie w żołądku. Marynarkę zostawił w firmie, podwinął 
rękawy koszuli, odsłaniając opalone podczas pobytu na 

Malediwach przedramiona. 

Sięgnęła po swój dżin z tonikiem, by przełamać parali­

żującą nieśmiałość, jaka nagle ją ogarnęła. Nie, nie może 
tego zrobić. Poprzedniego dnia wygłosiła kazanie, jak to 
ona nie wyjdzie za mąż dla pieniędzy, a teraz powie coś 

zupełnie przeciwnego? 

Nie ma mowy. Uda, że chciała poprosić o wyższe wyna­

grodzenie za nadgodziny. 

Ale w tym momencie przypomniała sobie, z jakim pod­

ekscytowaniem Grace mówiła o wyjeździe na narty. I to, 

jak Tom się zgarbił, gdy usłyszał „zobaczymy". I ciasne 

mieszkanie, w którym nieustannie wchodzili sobie w dro­
gę i w którym było słychać wszystko, co mówili i robili są­
siedzi. 

Pomyślała też, że mogłaby zostać żoną Patricka. Prze-

background image

Podwójne oświadczyny 

73 

biegł ją nagły dreszcz i nie potrafiła już skupić się na ni­
czym innym. 

Niezręczne milczenie przedłużało się. Lou stara­

ła się nie patrzeć na swego towarzysza, lecz i tak była 
świadoma każdego jego ruchu. Tak samo jak ona ner­
wowo bawił się swoją szklaneczką, więc w końcu Lou 

zrozumiała, że on też jest zdenerwowany. To oczywiście 
dodało jej odwagi. 

- Zastanawiałam się... 
- Może nie powinienem... 

Jednocześnie zaczęli i jednocześnie urwali, oboje rów­

nie zakłopotani. 

- Ty pierwsza. 

Wzięła oddech jak przed skokiem na głęboką wodę. 

- Ty wczoraj postawiłeś sprawę uczciwie, dziś ja zrobię 

to sama Przemyślałam, co powiedziałeś, i zastanawiam się, 
czy... czy nie jest za późno, żebym zmieniła zdanie. 

Patrick spędził całą noc, próbując przekonać samego 

siebie, że miał więcej szczęścia niż rozumu i że w sumie na 
odmowie Lou wyszedł bardzo dobrze. Gdyby się zgodzi­
ła, miałby na karku dwoje nastoletnich pasierbów i żonę 

w średnim wieku. 

Czemu więc jej pytanie sprawiło mu ulgę? 
Czy dlatego, że uśmierzało poczucie upokorzenia, jakie­

go doznał poprzedniego dnia? 

- Co ci kazało zmienić zdanie? - spytał ostrożnie. 
- Pieniądze - przyznała i opowiedziała mu o obozie 

sportowym i wyjeździe na narty. - Nie chcę znowu rozcza­
rować dzieci. Wbrew temu, co mówiłam wczoraj, jednak 

jestem kobietą, która wyszłaby za mąż dla pieniędzy. Może 

background image

74 

Jessica Hart 

po prostu muszę nią być. Raz poślubiłam kogoś z miłości 
i to się nie sprawdziło. 

- To nie brzmi tak, jakbyś była do końca przekonana -

zauważył. 

- Bo nie jestem. I również o tym chciałam z tobą poroz­

mawiać. Wołałabym zaczekać z podjęciem decyzji, dopóki 
ty i moje dzieci się nie spotkacie. - Zdobyła się na jeden 
blady uśmiech. - Wiesz, jak je zobaczysz, możesz zmienić 
zdanie... 

Patrick milczał z nieodgadnionym wyrazem twarzy, 

lecz przynajmniej nie zachowywał się podle czy nieprzy­

jemnie. 

- Dlatego dobrze byłoby się umówić we czwórkę na 

lunch i zobaczyć, czy to w ogóle ma szanse powodzenia 

- ciągnęła. - Wtedy albo postanowimy zapomnieć o tym 

pomyśle, albo spróbujemy ustalić, czego każde z nas ocze­
kuje od takiego układu. 

- To brzmi sensownie - stwierdził Patrick, wiedząc, 

że właśnie tak należało to rozegrać. - Co robicie w ten 

weekend? Może przyszlibyście do mnie w niedzielę na 

lunch? - Zawahał się. - Nie umiem zabawiać dzieci, ale 
mam basen, więc jeśli lubią pływać, to niech wezmą 

stroje kąpielowe. 

Do niedzieli Lou tyle razy zdążyła zmienić zdanie, że 

w końcu sama już nie wiedziała, co o tym wszystkim 

myśli. Oczywiście z wizytą iść musieli, skoro już przyję­
ła zaproszenie Patricka. 

Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, by ta trójka zdołała 

się dogadać. Patricka dzieci nie interesowały zupełnie, zaś 

Tom i Grace mieli zwyczaj dość jasno okazywać, gdy ktoś 

background image

Podwójne oświadczyny 

75 

nie przypadł im do gustu. Lou obawiała się, że ten lunch 
to będzie jedna wielka katastrofa. 

Cóż, przynajmniej sprawa definitywnie się rozstrzygnie 

i wtedy Lou poszuka jakiegoś innego sposobu, by wysłać 
syna na obóz sportowy, a córkę na narty. Błędem byłoby 
natomiast niesprawdzenie tej możliwości. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Patrick mieszkał przy cichej ulicy w luksusowej dzielni­

cy Chelsea. Lou miała wrażenie, jakby w pewnym momen­
cie po wyjściu z metra zabłąkała się do zupełnie innego 
świata. Po raz pierwszy zetknęła się twarzą w twarz z takim 
bogactwem i czuła się nieswojo. Ich trójka nie pasowała do 
tego miejsca, nie powinni byli w ogóle tu przyjeżdżać. 

Postarała się, by dzieci wyglądały jak najlepiej, lecz nie 

wiedziała, co Patrick pomyśli na widok Grace, ubranej na 

czarno, przepasanej metalowymi łańcuszkami i paradują­
cej w ciężkich glanach. Lou próbowała jakoś wpłynąć na 
córkę przynajmniej w kwestii fryzury, lecz Grace ją wy­
śmiała. I tak poszła na wielkie ustępstwo, nie malując ust 
czarną szminką. 

Tom nie prezentował się aż tak modnie, lecz on z kolei 

należał do tych chłopców, których wypuszcza się z domu 
czystych, uczesanych i starannie ubranych, a już za najbliż-
szym rogiem wyglądają jak niechluje. 

Wcale nie chcieli iść na lunch do jakiegoś nudne-

go gościa, skusiła ich jedynie perspektywa pływania 

w prywatnym basenie. Mijając ukryte wśród zieleni 

domy, wyglądali na coraz mniej znudzonych. Nigdy nie 
byli w podobnej dzielnicy, gdzie wszystko świadczyło 
o ogromnej zamożności mieszkańców. Na żwirowych 

background image

Podwójne oświadczyny 

77 

podjazdach stały samochody, a Tom zaglądał przez prę­
ty ogrodzenia i komentował: 

- O rany, zobaczcie! Bmw... Mercedes... Znowu merce­

des. .. Rolls-royce... Ja nie mogę... Porsche... Jaguar... 

- Twój szef musi mieć kasy jak lodu - mruknęła zgryź­

liwie Grace. 

Lou nie odpowiedziała, prawie chora ze zdenerwowa­

nia. Takie bogactwo wydawało jej się niemal nieprzyzwo­
ite. Nie ma mowy, nie wyjdzie za Patricka, jest za stara na 
odgrywanie Kopciuszka. 

Przy posesji numer trzydzieści trzy Grace stanęła jak 

wryta. 

- To tutaj? - spytała z trwożnym podziwem. 
- Na to wygląda. - Lou dołączyła do córki i spojrzała 

przez kutą żelazną bramę. - Och! 

Wielki dom o doskonale wyważonych proporcjach stał 

odsunięty od ulicy. Kremowy fronton obrastały pnące hor­
tensje, do imponujących drzwi prowadziła wysypana żwi­

rem aleja. Przed domem widniał ogród, zaprojektowany 
tak, by jak najbardziej osłaniać posiadłość przed wzrokiem 
ciekawskich. 

Stali tak we trójkę, zaciskając dłonie na prętach i zaglą­

dając do środka niczym więźniowie, którzy mogą tylko 
tęsknie popatrzeć na świat wolnych ludzi. Wreszcie Lou 
drżącą dłonią nacisnęła guzik dzwonka. Spodziewała się, 
że otworzy im jakiś szacowny kamerdyner lub ochroniarz 

z warczącym rottweilerem, lecz zamiast tego po prostu 
usłyszała głos Patricka. 

- To ja, Lou — odparła trochę słabym głosem. - Jesteśmy. 
- Świetnie, wejdźcie. 

Brama otworzyła się bezszelestnie. Kiedy szli w stronę 

background image

78 

Jessica Hart 

drzwi, pojawił się w nich pan domu, ubrany w spodnie 
khaki i niebieską koszulę, rozpiętą pod szyją. 

- Cześć - odezwała się Lou dziwnie wysokim głosem 

i zauważyła kątem oka, jak Grace obrzuca ją zaskoczonym 
spojrzeniem. 

- Witaj. Miło mi, że przyszliście. 

W odróżnieniu od Lou nie zdradzał nawet śladu zde­

nerwowania. Nie starał się też być przesadnie miły, po pro­
stu był sobą - bardzo rzeczowym i trochę szorstkim Patri­
ckiem Farrem. 

Lou otoczyła Grace ramieniem. 

- To moja córka Grace. 

Tamci dwoje nieufnie zmierzyli się wzrokiem. Patrick 

najpierw zobaczył okropny jego zdaniem ubiór, lecz gdy 
przyjrzał się uważniej, zauważył, że dziewczyna ma ujmu­

jąco ładną buzię, wyraźnie zarysowaną brodę, która zna­

mionowała upór, i ciemne oczy matki. Tak samo jak Lou 
patrzyła ludziom prosto w oczy. 

Grace z kolei ujrzała wysokiego mężczyznę ubranego 

jak typowy nudziarz, ale jednak nie potrafiła go zlekce­
ważyć jak większości dorosłych. Była w nim jakaś bez­
względność i Grace wyczuła, że to jest ktoś, z kim należy 

się liczyć. I miał jeszcze jedną cechę - nie próbował jej 
zaimponować ani zaskarbić sobie jej sympatii. Podoba­
ło jej się to. 

- Witaj, Grace. 
- Cześć - odparła z rezerwą. 

Lou odetchnęła. Grace przynajmniej odezwała się do 

niego, a przecież potrafiła poczuć do kogoś żywiołową nie­
chęć od pierwszego wejrzenia tylko dlatego, że drażniły ją 
czyjeś buty lub sposób, w jaki się uśmiechnął. 

background image

Podwójne oświadczyny 

79 

- A to... - urwała, nagłe zdając sobie sprawę, że jej syn 

gdzieś znikł. 

Obróciła się i ku swej zgrozie ujrzała, jak Tom przy-

kleił się do stojącego na podjeździe samochodu, roz­
płaszczając nos na szybie i opierając się o idealnie czystą 
karoserię brudnymi rękami, bo oczywiście po drodze 

zdążył się już umorusać. 

- Tom, co ty wyprawiasz? Chodź tu natychmiast. 

Nawet się nie odwrócił. 

- Mamo, wiesz, co to Jest? - W jego głosie brzmiał nie­

botyczny zachwyt i najwyższy szacunek. - To porsche 911! 
Z podwójnym turbodoładowaniem! 

- Bez wątpienia - ucięła. - A teraz zostaw je i chodź 

przywitać się z Patrickiem. W tej chwili! 

Nie odrywając się od samochodu, zerknął na nią przez 

ramię. 

- Mamo, ty nic nie rozumiesz! To jest najlepszy samo­

chód świata! 

Lou spojrzała na Patricka bezradnie. 

- Ogromnie cię przepraszam. On ma zupełnego bzika 

na punkcie motoryzacji. 

- Rozumiem. 

Patrick ruszył w kierunku wozu, zaskoczony i jedno­

cześnie zadowolony ze spotkania bratniej duszy, choć nie 
spodziewał się, że okaże się nią jedenastoletni syn Lou. Po 
raz pierwszy widział kogoś, kto był równie wrażliwy na 

urodę tego samochodu jak on. 

- Chcesz usiąść za kierownicą? - zwrócił się do Toma. 

Oczy chłopca zalśniły jak dwie gwiazdy. 

- Mogę? - wyszeptał. 

Patrick wyjął z kieszeni kluczyki, nacisnął przycisk piło-

background image

80 

Jessica Hart 

ta, otwierając składany dach. Tom otworzył drzwiczki z ta­
kim nabożeństwem, z jakim niektórzy ludzie wchodzą do 
katedry. Patrick zajął miejsce w fotelu pasażera, ucieszony, 
że może pokazać swój sportowy wóz komuś, kto będzie 
umiał go w pełni docenić. 

Lou i Grace stały na schodach, słysząc urywki ożywio­

nej rozmowy o spojlerach, liczbie obrotów na sekundę 
i sześciu biegach. Wymieniły wymowne spojrzenia. 

- No to nici z lunchu. - Grace westchnęła. - Wiesz, ja­

ki jest Tom. 

Lou podeszła do porsche. 

- My wejdziemy do domu i rozgościmy się, dobrze? 

Patrick z trudem oderwał się od pokazywania czegoś na 

desce rozdzielczej, a jego spojrzenie zdradziło, że obecność 
pań zupełnie wyleciała mu z głowy. 

- Tak, tak, oczywiście... Ja tylko pokażę Tomowi silnik, 

za minutę przyjdziemy... 

Wiedząc, że ta minuta będzie trwała dość długo, Lou 

zabrała Grace i weszła z nią do domu. Ujrzały ogromny 

hol wejściowy ze wspaniałymi schodami prowadzącymi na 
piętro. Po obu stronach widniały drzwi, lecz Lou oparła 

się pokusie zajrzenia chociażby za jedne z nich, gdyż nie 
chciała okazać się wścibska. Ruszyły więc w kierunku tyl­
nych drzwi, zapraszająco otwartych. Padało z nich światło. 

- O rany! - powiedziała Grace. 

Za szklanymi drzwiami znajdował się wielki szklany pa­

wilon, a w nim basen z turkusową wodą, do pawilonu zaś 

przylegał zalany słońcem taras. Grace usiadła przy stole 
pod eleganckim kremowym parasolem i z całych sił stara­
ła się wyglądać na niewzruszoną tymi wszystkimi luksu­
sami, Lou zaś przespacerowała się po ogrodzie, gdyż by-

background image

Podwójne oświadczyny 

81 

ła zbyt zdenerwowana, by spokojnie usiedzieć na jednym 
miejscu. 

Ogród wyszedł spod ręki jakiegoś dobrego projektanta, 

był znakomicie rozplanowany, obsadzony wyłącznie biały­
mi kwiatami, nienagannie utrzymany. Lou doceniła jego 
klasę, lecz jej zdaniem należałoby go nieco ożywić, wpro­
wadzając trochę koloru i wesołego chaosu. 

Właśnie obrywała zwiędłe główki niecierpków - oczy­

wiście białych - gdy z domu wynurzyli się Patrick i Tom. 

Z daleka było widać, że są w jak najlepszej komitywie. 

- Przepraszam. - Patrick przynajmniej starał się wyglą­

dać na skruszonego. - Trochę się zagadaliśmy. 

Tomowi błyszczały oczy. 

- Mamo, musisz iść i sama zobaczyć! - entuzjazmował 

się. - Patrick pozwolił mi wypróbować dźwignię zmiany 
biegów. To porsche ma sześciostopniową skrzynię! I napęd 
na cztery koła. Wiesz, ile wyciąga? 

- Na pewno dużo. 
- Trzysta na godzinę! 
- To wspaniale - zgodziła się Lou, zastanawiając się jed­

nocześnie, na co komu samochód rozwijający taką zawrot­
ną prędkość w kraju, gdzie można jeździć maksymalnie 
«to dziesięć. 

Grace też nie wyglądała na przejętą tymi rewelacjami. 

Oparła się o stół i ostentacyjnie udawała, że zasypia z nu­
dów, lecz Tom nie zwracał na nią uwagi. 

- Przyspiesza od zera do stówy w cztery i dwie dziesią­

te sekundy - oznajmił z prawdziwym nabożeństwem. -

A kiedy gazujesz już na całego, spojlery dają ci dodatkową 

stabilizację. 

- Spojlery? No, proszę! - Nie miała bladego pojęcia, 

background image

82 

Jessica Hart 

o czym jej syn mówi, ale patrzyła na jego ożywioną buzię 
z największą przyjemnością. 

Patrick uśmiechnął się, widząc wyraz jej twarzy. 

- Tom, założę się, że twoja mama zupełnie nie wie, co 

to jest spojler. 

- To takie jakby skrzydło, tylko na odwrót - wyjaśnił 

Tom. - No, inaczej niż w samolocie. - Wyraźnie chciał się 

popisać świeżo nabytą wiedzą, lecz nie był do końca pewny 
swego, więc dodał: - Patrick ci wytłumaczy, jak to działa. 

Patrick posłusznie podjął wątek: 

- Tom ma rację. Samoloty są zaprojektowane tak, by 

skrzydła dawały im siłę nośną. W samochodach o wyso­
kich parametrach silnika potrzebne jest z kolei skrzydło, 
które działa odwrotnie, czyli dociska wóz do ziemi. Spoj-
lery wytwarzają taką siłę, że przy szybkości trzystu kilome-
trów dałoby się jechać samochodem Formuły 1 po suficie. 

- Wyobrażasz sobie, mamo? 

Nie, Lou wcale sobie tego nie wyobrażała. Nie rozumia-

ła też, po co ktoś miałby jeździć do góry nogami. Oczywi­
ście domyślała się, że wcale nie w tym rzecz. 

- O rety - powiedziała, by nie sprawić Tomowi przy­

krości. 

Podchwyciła rozbawione spojrzenie Patricka i nagle jej 

serce zatrzymało się na moment. Jeszcze nigdy nie widzia­
ła go tak swobodnie uśmiechniętego, tak zrelaksowanego. 

- Nie sądziłam, że ty też jesteś pasjonatem motoryzacji 

- rzekła szybko, by ukryć nagłe zmieszanie. 

- Zdaniem mojej mamy, kocham tylko samochody -

oświadczył z humorem. 

- Cóż, na pewno są mniej wymagające od kobiet - skwi­

towała trochę cierpko. 

background image

Podwójne oświadczyny 

83 

- Zgadza się. Nieczęsto jednak spotykam kogoś, kto 

ma do nich podobny stosunek. Tom wie o nich napraw­
dę dużo. 

Lou poczuła dumę, gdyż w głosie Patricka brzmiało 

szczere uznanie. 

- Ma to po ojcu. 
- Ale tata będzie mi zazdrościł, jak mu powiem, że sie­

działem w porsche 911! 

Pewnie bardziej niż gdyby wiedział, że przymierzam się 

do powtórnego małżeństwa, pomyślała Lou. 

- Chodźmy zjeść - zaproponował Patrick. - Moja go­

spodyni przygotowała dla nas wczoraj lunch na zimno. 

Zjedli w wielkiej, pełnej słońca kuchni, której okna wy­

chodziły na ogród, a podczas posiłku nawet Grace była 
ożywiona, ponieważ w łazience Patricka zobaczyła pięk­
ne zdjęcia z gór. Spytała, czy on jeździ na nartach, a gdy 
potwierdził, zaczęła z przejęciem opowiadać o organizo­

wanym przez szkołę obozie narciarskim i kompletnie przy 

tym zapomniała, że miała wyglądać na znudzoną. 

- Kiedy jedziesz? - zainteresował się Patrick. 

To pytanie sprowadziło Grace na ziemię. Jej entuzjazm 

przygasł w jednej chwili. 

- Może wcale nie pojadę - wymamrotała pod nosem. -

To dużo kosztuje. Ale mama obiecała zobaczyć, co da się 

zrobić. 

Patrick przeniósł spojrzenie na Lou, która po chwili od­

wróciła wzrok i rzekła tylko: 

- Czy mogłabym dostać jeszcze trochę tego wspaniałe­

go łososia? 

Dopiero teraz w pełni rozumiał, czemu zmieniła zdanie, 

gdyż nawet jemu zrobiło się przykro na widok posmut-

background image

84 

Jessica Hart 

niałej dziewczynki. Podał Lou półmisek, zastanawiając się 

jednocześnie, dlaczego nagle poczuł lekkie ukłucie żalu 

z tego powodu, że ona chce za niego wyjść dla pieniędzy. 
Przecież właśnie o taką żonę mu chodziło, prawda? Gdyby 

jakaś kobieta poślubiła go z miłości, skończyłoby się to łza­

mi, jak wszystkie jego poprzednie związki. Nie życzył sobie, 
by z Lou było tak samo. 

Po jedzeniu dzieci chciały popływać, Patrick więc poszedł 

z nimi i pokazał im, gdzie mogą się przebrać. Lou odprowa­
dziła całą trójkę wzrokiem. Jakoś się dogadywali, toteż nie 
miała już pretekstu, by wycofać się i nie wyjść za Patricka. 

Ale nagle przestała być pewna, czy pragnie mieć taki 

pretekst... 

Gdy wrócił, sprzątała ze stołu. 

- Zostaw to i usiądź w ogrodzie - zakomenderował. -

Zaraz przyniosę kawę. 

Próbowała protestować, lecz nie chciał słuchać, więc 

ustąpiła i wyszła na taras, po drodze mijając chlapiących 

się w basenie Toma i Grace. Usiadła pod parasolem. Ła­
godny wiatr poruszał liśćmi drzew, więc po całym ogro­
dzie skakały cętki światła i cienia. Lou patrzyła, jak nad 

białą budleją unosi się motyl, wdychała zapach rosnących 
nieopodal róż. Dookoła panowały cisza i spokój, trudno 
było uwierzyć, że to Londyn. 

Łatwo mogłaby przywyknąć do takich luksusów. Nie­

bezpiecznie łatwo. 

- I co myślisz o moim ogrodzie? - Patrick postawił ta­

cę na stole. 

- Wspaniały. 

Patrick zauważył już w tym ogródku przy pubie, że Lou 

rozkwita w otoczeniu przyrody. Pamiętał, jak zastał ją wte-

background image

Podwójne oświadczyny 

85 

dy z twarzą wystawioną do słońca, z zamkniętymi oczami, 
z ustami rozchylonymi w pełnym błogości uśmiechu. Ta­
kie chwile ujawniały mu inną Lou - tajemniczą i zmysło­

wą, która na co dzień ukrywała się za fasadą chłodnej, rze­

czowej asystentki. 

Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, czemu te­

go dnia w ogóle wydawała mu się inna. Po raz pierwszy wi­
dział ją ubraną... prywatnie. Miała na sobie proste lniane 
spodnie i jedwabną bluzkę bez rękawów, na jednym ręku 
nosiła srebrne bransoletki, z jej uszu zwieszały się srebrne 
kolczyki w kształcie kropli. 

- Miło mi, że ci się podoba. Wydałem fortunę na ten 

projekt. 

- To widać. 

Skrzywił się. 

- Nie taki miałem zamiar. 
- Naprawdę jest piękny - pospieszyła z zapewnieniem. 

- Ale trochę zbyt doskonały. 

- Zbyt doskonały? Nigdy nie słyszałem podobnego za­

rzutu. 

- Po prostu widać po nim, że wyszedł gotowy spod ręki 

projektanta, nie rozwijał się latami. Nie ma tu roślin, które 

nie pasują, bo albo podarowali ci je sąsiedzi, albo same się 

wysiały, a ty nie masz serca ich wyrwać. Nie ma dzwonków 

czy innych roślin, które sadzi się beztrosko, a one wymyka­

ją się spod kontroli i po kilku latach pienią się wszędzie. To 

ogród do podziwiania, a nie do... kochania. 

Patrick przyjrzał jej się z zaciekawieniem. Ostatnio cią­

gle go zaskakiwała. 

- Myślałem, że lubisz idealny porządek, taki sam, jaki 

zawsze utrzymujesz w biurze. 

background image

86 

Jessica Hart 

- Ale ogród to co innego. - Obok niej stała donica 

z kwitnącą na biało lawendą i Lou przeciągnęła dłonią po 
drobnych kwiatkach, a potem z lubością powąchała pal­
ce, które przeszły upojnym zapachem. - Mój wymarzony 
ogród byłby zwariowany i pełen barw, w każdym zakątku 
rośliny aż by kipiały... - Westchnęła na samą myśl. Może 
któregoś dnia jej marzenie się ziści. 

- Jesteś romantyczką - odkrył z rozbawieniem. - Nigdy 

bym nie przypuszczał! 

Wyraz jej twarzy się zmienił. 

- Byłam. Po rozwodzie mi przeszło. 
- Co się właściwie stało? - wyrwało mu się, lecz potem 

pomyślał, że może zachował się nietaktownie. - Przepra­

szam, to nie moja sprawa. 

- Ty mi powiedziałeś o swoim małżeństwie. Zresztą, jeśli 

rozważamy wzięcie ślubu, to jest to twoja sprawa. - Napiła 
się kawy, zapatrzyła się na promienie słońca przebijające 

się przez liście drzew. - Przez długi czas byliśmy szczęśli­

wi. Przynajmniej ja byłam. Myślałam, że jeśli dwoje ludzi 

kocha się aż tak bardzo, to nic złego nie może się stać, a ja 
kochałam Lawriego, odkąd tylko go zobaczyłam. 

- Miłość od pierwszego wejrzenia? - spytał sceptycznie. 
- Ja też nie wierzyłam w jej istnienie, dopóki mnie nie 

dopadła. Wystarczyło jedno jedyne spojrzenie. Nigdy 
przedtem nie spotkałam nikogo takiego jak Lawrie. Był 
przystojny, błyskotliwy, absolutnie czarujący, więc nie mo­

głam uwierzyć, że wybrał taką zwykłą i trzeźwo myślącą 
dziewczynę jak ja. Ale przy nim stawałam się kimś innym, 
przy nim czułam się... cudowna, pełna życia, ekscytująca. 

Jej oczy rozjaśniły się, twarz rozpogodziła, usta uśmiech­

nęły się do wspomnień tamtych szalonych dni, a wszystko 

background image

Podwójne oświadczyny 

87 

to wywołało w Patricku dziwną reakcję. Czy jego jakakol­

wiek kobieta wspominała w podobny sposób? Wątpił. Spo-

chmurniał, wbił wzrok w swoją filiżankę. 

- Oczywiście gdybym naprawdę była rozsądna, nigdy 

bym za niego nie wyszła. Życie u boku Lawriego przypomi­
nało jazdę kolejką górską. Raz prawie fruwałam ze szczęś­
cia, a zaraz potem wpadałam w czarną rozpacz, bo on nie 
przychodził na umówione spotkania, nie dzwonił, flirto­

wał z innymi. Fenny próbowała mnie odwieść od wzięcia 

ślubu, ale ja byłam zadurzona bez pamięci. Owszem, zda­
wałam sobie sprawę z jego wad, lecz one nie wydawały mi 

się aż takie ważne w porównaniu z tym, że sama jego obec­
ność czyniła życie niezwykle emocjonującym! 

- Co więc się zmieniło? - spytał, zaczynając żałować, że 

w ogóle poruszył ten temat. 

- Ja. - Teraz i ona posmutniała. - Było cudownie, do­

póki nie urodziła się Grace. Kiedy ma się dziecko, trzeba 

wyrzec się rozkosznej beztroski, a Lawrie tego nie potra­

fił. To, co czyniło go cudownym kochankiem, jednocześ­
nie czyniło go kiepskim ojcem. Nie chciał, by cokolwiek 
ograniczało jego wolność. Nie umiem powiedzieć, ile razy 
dzieci czekały na niego, bo obiecał je gdzieś zabrać, a on 

się nie zjawiał. 

- To musiał być dla nich wielki zawód - zauważył Pa­

trick, myśląc, że ten cały Lawrie to po prostu drań i tyle. 
Czemu Lou znosiła go tak długo? Musiała go naprawdę 
bardzo kochać. 

- Tak. Ja też przeżyłam wielki zawód, gdy dowiedzia­

łam się, że pożyczył pieniądze pod zastaw domu i wszyst­
ko stracił, a do kompletu wymienia żonę na nowszy model, 
bo stary okazał się zbyt nudny. 

background image

88 

Jessica Hart 

Patrick rozgniewał się, choć sam nie wiedział dlaczego. 

- Czemu sama go nie zostawiłaś, skoro tak postępował? 
- Ze względu na dzieci. No i kochałam go. 
-i nadal go kochasz? - wyrwała mu się, nim zdążył się 

zastanowić. - Nie, to też nie moja sprawa - zastrzegł się 
poniewczasie. 

Lou w zamyśleniu bawiła się filiżanką. 

- Jakaś część mnie zawsze będzie go kochać. Na pew­

no nie umiałabym nikogo innego obdarzyć równie gorą­
cym uczuciem i wcale bym nie chciała. To za duże ryzyko, 
nie zdołałabym drugi raz przejść przez podobny koszmar, 
gdyby coś się nie udało. Właśnie dlatego mogłabym wyjść 
za ciebie, bo ty nie oczekujesz ode mnie miłości, przeciw­
nie, nie życzysz jej sobie. 

- To prawda. - Ku swemu zaskoczeniu usłyszał cień po­

wątpiewania w swoim głosie. - Nie życzę sobie - dodał 

stanowczo. Zbyt stanowczo, gdyż zabrzmiało to tak, jakby 
chciał przekonać samego siebie. 

Na szczęście Lou nic nie zauważyła. 

- Ja z kolei nie będę oczekiwać wierności z twojej strony. 

Proszę tylko, by dzieci nie musiały tego oglądać. Czy mógł­
byś nie przyprowadzać tu swoich przyjaciółek, gdy my bę­
dziemy w domu? 

Kiedy postawiła sprawę w ten sposób, Patrick poczuł, 

że pozamałżeńskie romanse są w pewien sposób upoka­
rzające. Do tej pory w ogóle się nad tym nie zastanawiał, 
podobnie jak nad tym, jak właściwie miałoby to wyglą­
dać w praktyce. Na pewno nie zamierzał ranić ani poni­
żać Lou. 

- Nikogo nie będę tu sprowadzał, obiecuję. Czy twoje 

pytanie oznacza, że jednak rozważasz wyjście za mnie? 

background image

Podwójne oświadczyny 

89 

Zagryzła wargi. 

- A dalej tego chcesz? 
- Dzięki temu moje ukryte pragnienie będzie mogło się 

spełnić, więc czemu miałbym nie chcieć? Pytanie, czy ty 
tego chcesz? 

- Niepokoi mnie kwestia twojego stosunku do Grace 

i Toma. Uprzedziłeś, że nie widzisz się w roli ojczyma, a ja 
nie umiałabym być twoją żoną, gdybyś miał im za złe, że 

w ogóle istnieją. 

- Nie mam tego za złe żadnym dzieciom, po prostu 

nigdy mi nie brakowało ich obecności. Nie sądziłem, że 
mógłbym polubić twoje, ale teraz, kiedy je poznałem, mu­
szę zmienić zdanie. Zaczynam rozumieć, jak są dla ciebie 
ważne i czemu jesteś gotowa na taki krok. 

Przez chwilę słuchali wesołych okrzyków, pisków i od­

głosów chlapania dobiegających od strony basenu. Podczas 
zabawy Tom i Grace natychmiast zapominali o kłótniach 
i dogadywali się świetnie. 

- Na pewno nie byłbym jakimś wyjątkowo czułym 

ojczymem, ale starałbym się być tak dobrym, jak potra­
fię. Wysłałbym Grace na obóz narciarski, Toma nauczył 

jeździć na snowboardzie, bo wspominał, że bardzo by 

chciał. Przed twoimi dziećmi otworzyłoby się wiele moż­
liwości, których dotychczas nie miały. No i spełniłoby się 
twoje pragnienie, nie musiałabyś już martwić się o kwe­
stie finansowe, wieczorami miałabyś z kim pogadać, 

miałby cię kto objąć... 

Słysząc ostatnie słowa, spojrzała na niego gwałtownie. 

- Po przyjacielsku - dopowiedział szybko. - Przecież 

żadne z nas się nie zakocha. Seks tylko niepotrzebnie 

komplikowałby sprawy. Bylibyśmy prawdziwymi partne-

background image

90 

Jessica Hart 

rami, bardziej przyjaciółmi niż małżeństwem. Ten układ 
pozwoliłby nam obojgu zrealizować swoje pragnienia. 

Zapadło milczenie. Lou patrzyła, jak pszczoła krąży nad 

tymiankiem, i zastanawiała się nad tym, co powiedział Pa­
trick. Brzmiało to wszystko bardzo sensownie, czemu więc 

jeszcze się wahała? Czy dlatego, że nie zamierzał zakochi­
wać się w niej? 

- Lou, poprzednim razem zrobiłem to nie tak, jak trze­

ba - odezwał się po chwili. - Czy mógłbym spytać cię po­
nownie? 

Skinęła głową, nagle zdecydowana. 

-Spytaj. 
- Wyjdziesz za mnie, Lou? 

Spojrzała prosto w jego zielonoszare oczy. 

-Tak. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Popatrzyli na siebie nieco zakłopotani, niepewni, co da­

lej. Gdyby byli prawdziwą parą, padliby sobie w ramiona, 
lecz w ich przypadku ta opcja nie wchodziła w rachubę. 

- Podajmy sobie dłonie, skoro ubiliśmy interes - zapro­

ponował, starając się rozładować atmosferę. - Albo nie, le­
piej cię pocałuję, co ty na to? 

Serce Lou wykonało karkołomne salto. 

- Pocałujesz? - powtórzyła nieswoim głosem. 
- Jako przyjaciel. 

Aha. Jako przyjaciel. Świetnie. Zdusiła w zarodku po­

czucie rozczarowania, najzupełniej irracjonalne, bo prze­
cież właśnie o to jej chodziło, prawda? O to, by mieć part­
nera, na którego można liczyć i przy którym nie wchodzą 
w grę żadne niepotrzebne uczucia. To ma być zwykły po­
całunek między przyjaciółmi, uspokój się więc, przykazała 
tobie, starając się opanować. 

- Dobry pomysł - rzekła z udawaną nonszalancją. 

Patrick nachylił się nad stołem i pocałował ją w policzek. 
Lou aż się zakręciło w głowie, gdy znalazł się tak blisko. 

Nagle zapragnęła w odpowiedzi pocałować go w same us­
ta, lecz on już się wyprostował z powrotem i spojrzał na 

nią z szerokim uśmiechem. Tak, pasowała do tego miej­

sca, jakby była stworzona do tego, by siedzieć w jego ogro-

background image

92 

Jessica Hart 

dzie. I kiedy wezmą ślub, często będzie ją tu zastawał po 
powrocie z pracy. Kolejne dziewczyny będą się zmieniać, 
lecz Lou zawsze będzie ta sama i zostanie na stałe. Podo­
bała mu się ta myśl. 

- Pobierzmy się jak najszybciej - powiedział. 

- Chciałam z wami porozmawiać - zaczęła nieco nerwo­

wo, gdy usiedli do kolacji. 

Patrick zamierzał od razu powiedzieć o ich ślubie To­

mowi i Grace, lecz Lou wolała zrobić to sama, gdyż naj­
pierw potrzebowała trochę ochłonąć. Nie miała też pojęcia, 

jak dzieci zareagują. Gdy wreszcie wyciągnęli je z basenu, 

Patrick odwiózł ich do domu, pozwalając Tomowi zająć 

miejsce obok siebie. Przez całą drogę rozmawiał z nim 
o samochodach, Lou zaś siedziała z Grace na tylnym sie­
dzeniu, nie zwracając na nic uwagi, wpatrując się w profil 
Patricka i reagując gwałtowniejszym biciem serca na wi­
dok każdego uśmiechu na jego twarzy. 

Zgodziła się go poślubić. 

W co ona się pakowała? 

Rozdarta pomiędzy paniką, radością, zgrozą i podeks­

cytowaniem nawet nie zauważyła, kiedy przyjechali na 
miejsce. Widać Tom pilotował Patricka. 

- Zaprosiłabym cię na herbatę, ale chyba nie powi­

nieneś zostawiać samochodu na ulicy. Przynajmniej na 
takiej. 

Roześmiał się. 

- Do zobaczenia jutro! - rzekł i odjechał do swojego ba­

jecznego domu z ogrodem i basenem, a Lou została z per­

spektywą zrobienia mało bajecznej kolacji, składającej się 
z fasolki i tostów. 

background image

Podwójne oświadczyny 

93 

- Tu Ziemia do planety Lou. Czy mnie słyszysz? - Grace 

pomachała jej dłonią przed twarzą. - Mamo, obudź się! 

Ocknęła się z zamyślenia. 

- Przepraszam. - Odchrząknęła. - No i jak wam się po­

dobał dzisiejszy dzień? 

- Super! Porsche 911, ja nie mogę! 
- Basen też fajny - dodała Grace. 
- A widziałyście ten telewizor? 
- No dobrze, a sam Patrick? - przerwała im Lou. - Po­

lubiliście go? 

Tom zareagował entuzjastycznie: 

- Jest naprawdę ekstra! 

Jak zwykle Grace okazała się bardziej powściągliwa. 

- Jest w porządku - przyznała niechętnie. - Przynaj­

mniej nie rozmawiał z nami, jakbyśmy byli dziećmi. 

Lou pokiwała głową. No tak, przecież uważali się za do­

rosłych ludzi. 

- Cieszę się, że wam się spodobał. - Zebrała się na od­

wagę. - Właśnie o tym zamierzałam z wami porozmawiać, 

bo, widzicie, my zamierzamy się pobrać. 

Kiedyś czytała o tym, że dzieci potrafią czasem dostrzec 

więcej niż dorośli, po cichu liczyła więc na jakieś wyzna­

nie w rodzaju: „Od razu wiedziałam, że on za tobą szaleje". 
Niestety, spotkało ją rozczarowanie. 

- Żartujesz! - wykrzyknęli jednocześnie. 
- Mówię najzupełniej poważnie. 
- Chcesz powiedzieć, że Patrick cię kocha? - W głosie 

Grace brzmiało niedowierzanie, a Lou nie mogła mieć o to 
do niej pretensji. 

- Nie. - Postanowiła być z nimi szczera, zasługiwali na 

to. - Nie kocha mnie. Ja jego też nie. 

background image

94 

Jessica Hart 

Tylko czy to ostatnie na pewno było prawdą? Oby! Są­

dząc jednak po jej reakcji na zwykłe cmoknięcie w poli­
czek. .. Nie, to musiał być tylko chwilowy przypływ pożą­
dania, nic więcej. 

- Nie żywimy do siebie gorących uczuć, lecz jesteśmy 

przyjaciółmi i szanujemy się nawzajem, a te dwie rzeczy 

są bardzo ważne w małżeństwie. Oczywiście w idealnym 

przypadku ludzi łączy również miłość, ale nie zawsze moż­
na mieć wszystko. Na pewno uda nam się zbudować do­
bry związek. 

To wszystko zupełnie do nich nie trafiało, przypatrywali 

jej się z coraz większą niepewnością. 

- Jeśli nie chcecie, nie wyjdę za niego - zapewniła ich 

pospiesznie. - Patrick o tym wie. My troje jesteśmy rodzi­
ną i zawsze nią będziemy, nic tego nie zmieni. Tyle tylko, 
że byłby z nami również Patrick. 

- A tata? - spytał z niepokojem Tom. - Będziemy mogli 

się z nim spotykać? 

- Jak najbardziej! Patrick nie zamierza udawać wasze­

go ojca. W ogóle niewiele się zmieni, będziecie dalej cho­
dzić do tej samej szkoły. Ze zmian czeka nas tylko prze­
prowadzka. 

Oczy Toma zrobiły się wielkie jak spodki. 

- Do tego domu z basenem? 

Grace wyprostowała się na krześle. 

- A mogłabym mieć własny pokój? 
-Tak. 
-i pojechać na narty? 
-Tak. 

Grace patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, a potem 

uśmiechnęła się. 

background image

Podwójne oświadczyny 

95 

- Dzięki, mamo. 

Lou poczuła łzy pod powiekami, lecz z całych sił starała 

się je powstrzymać. 

- Wiem, że to dla was wielki szok i pewnie potrzebujecie 

czasu, by przywyknąć do tego pomysłu, ale... 

- Mamo, jest spoko - Tom przerwał jej łagodnie. - Faj­

niej będzie mieszkać u Patricka niż tutaj, nie? 

Rozejrzała się po kuchni przypominającej klitkę, gdzie 

tłoczyli się wokół niedużego stołu. Z góry było słychać od­
głos kroków, za ścianą ryczał telewizor. Ilekroć ogarną ją 

wątpliwości, czy podjęła słuszną decyzję, przypomni so­

bie to miejsce. 

- Na pewno fajniej. 

Lou stała na szczycie pagórka, wystawiając twarz do 

wiatru. Kończył się czerwiec, lecz na wzgórzach Yorkshire 

nie było widać nawet śladu lata - przynajmniej chwilowo. 
Po niebie sunęły szare chmury, co jakiś czas padał przelot­
ny deszcz, wiatr był zdecydowanie chłodny. 

Patrick nalał z termosu kawy do kubka i podał go Lou. 

Usiadła obok niego na głazie, trzymając kubek w obu dło­
niach i patrząc na rozciągającą się pod nimi dolinę, przez 
którą płynęła nieduża rzeka. W środku doliny znajdowa­
ła się wioska, składająca się z garści kamiennych domków 

skupionych wokół przysadzistego kościoła. Na przeciwle­
głym zboczu wyłaniała się zza drzew fasada hotelu, w któ­
rym następnego dnia mieli wziąć ślub. 

Ostatnie dwa miesiące upłynęły Lou bardzo pracowi­

cie. Wyszukała dla Patricka nową asystentkę, nauczyła ją 

wszystkiego i przekazała jej całe biuro w idealnym porząd­

ku, choć nie bez uczucia żalu. Przykro jej było rozstawać 

background image

96 

Jessica Hart 

się ze współpracownikami ze Schola Systems, których zna­

ła od tylu lat. 

Rozstanie z mieszkaniem przyszło jej o wiele łatwiej. 

Wszystkie ich rzeczy zostały już spakowane i czekały 

w Chelsea, dokąd cała trójka przenosiła się po ślubie. 

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć - odezwał się Patrick, 

również spoglądając w stronę hotelu. 

- Ciągle jeszcze możesz się wycofać. 
-i rozczarować Fenny? Nie potrafiłbym tego zrobić. Po­

wiedziała, że przez całe lata czekała, aż znajdziesz kogoś 

takiego jak ja! 

Ku wielkiej uldze i jeszcze większemu zaskoczeniu Lou 

jej ciocia zaakceptowała Patricka bez żadnych zastrzeżeń. 

- Nie wiem, czy w pełni doceniasz, jaki zaszczyt cię spot­

kał. - Odstawiła kubek z kawą, by rozpakować kanapki, które 
Fenny dała im rano, nim wygoniła ich z domu na długi spa­
cer. - Ona jest jak Grace, niełatwo uzyskać jej przychylność. 
Z Lawriem nigdy nie chciała rozmawiać, zresztą on miał ją za 
starą wariatkę i nie zamierzał tu przyjeżdżać. Może i dobrze, 
bo pewnie nie wpuściłaby go za próg. 

Lou nie miała sekretów przed ukochaną ciocią, więc 

wyznała jej szczerze, czemu po raz drugi wychodzi za 

mąż. Nie spodziewała się uzyskać aprobaty dla swej decy­
zji, przeciwnie. Tymczasem Fenny wysłuchała wszystkiego 
spokojnie, a potem skinęła głową. 

- Bardzo rozsądnie, moja droga - zawyrokowała. - Mo­

żecie wziąć ślub tutaj, gdy tylko dzieci zaczną wakacje. 

Patrick otrzepał okruszki ze spodni. 

- A może ty chcesz zmienić zdanie? - spytał ostrożnie. 

- Wiesz, po tym, jak wczoraj dopadła cię moja matka, wca­

le bym się nie zdziwił... 

background image

Podwójne oświadczyny 

97 

Poprzedniego wieczoru obie rodziny spotkały się na 

niewielkim przyjęciu w hotelu. Tom i Grace przez cały czas 
grali w bilard z siostrzeńcami Patricka, Lou zaś poznała je­
go matkę i siostry. Ogromnie jej się spodobało, że na żad­
nej z nich bogactwo brata nie robiło najmniejszego wraże­
nia. Wcale nie uważały go za kogoś lepszego od innych, nie 
odnosiły się do niego z nabożnym podziwem i żartowały 
sobie z niego niemiłosiernie. 

- O czym rozmawiałyście we dwie przez tyle czasu? -

spytał, sięgając po drugą kanapkę. 

- O tobie, oczywiście. 
- Straciłam już nadzieję, że ten głuptas znowu się oże­

ni - wyznała jej Kate Farr. - Ciągle zadawał się z zupełnie 
niewłaściwymi osóbkami. Na szczęście wreszcie zmądrzał 
i znalazł sobie prawdziwą kobietę, co mnie bardzo cieszy! 

W tym momencie Lou odgadła, że Patrick nie zdradził 

rodzinie, czemu biorą ślub. Poczuła się bardzo niezręcznie, 
bo oszukiwała jego matkę. 

- Catriona była miłą dziewczyną, lecz zupełnie nie pa­

sowała do niego - ciągnęła Kate. - To małżeństwo mu­
siało się rozpaść. Co prawda rozstali się w przyjaźni, lecz 
Patrick przeżył to dużo bardziej, niż był skłonny przyznać. 
Potem rzucił się w wir pracy i szybko zarobił za dużo pie­
niędzy. Stanowczo za dużo, bo to życie wiecznego playboya 

wcale mu nie posłużyło. - Potrząsnęła siwą głową. - Udaje 

zimnego jak głaz, ponieważ boi się pokazać, jaki jest na­

prawdę. 

- Ja to rozumiem - wyznała Lou. 

Przyszła teściowa popatrzyła na nią przenikliwie. 

- Tak mi się właśnie wydawało... Dlatego nadajesz się 

na jego żonę. Pewnie już odkryłaś, że niezależnie od tych 

background image

98 

Jessica Hart 

groźnych min i szorstkiego sposobu bycia jest dobrym 
człowiekiem, na którego zawsze można liczyć Dla bliskich 
zrobi naprawdę wszystko. Wiesz o tym, prawda? 

Lou spojrzała na Patricka. Otoczony siostrami właś­

nie ze śmiechem unosił dłonie w geście poddania, wyraź­
nie godząc się z faktem, że jest obiektem ciągłych żartów. 
Zupełnie nie rozpoznawała w nim tamtego odpychające­
go mężczyzny, z którym tak bardzo nie chciała jeść kolacji 

w Newcastle. 

- Wiem. 

Tak, była przekonana, że gdyby poprosiła, Patrick uczy­

niłby wszystko dla dobra jej i jej dzieci - dokładnie tak, jak 

powiedziała Kate. Jednak powodowałoby nim wyłącznie 
poczucie powinności, ponieważ w kontrakcie przedślub­

nym zobowiązał się do dbania o ich trójkę. 

Lou zapragnęła nagle, by dbał o nich dlatego, że byli dla 

niego ważni. 

Ale tego kontrakt nie przewidywał. 

Kiedy Lou obudziła się w dniu swego ślubu, przez ok­

na padało światło słońca, po szarych chmurach nie został 
nawet ślad. Wymarzona pogoda na ślub. Gdyby tylko był 
prawdziwy... 

Ręce jej się trzęsły, gdy wkładała bladoróżowy kostium, 

który kupiła, by pasował do pereł otrzymanych wcześniej 
od Fenny. Kiedy ciocia rozwinęła aksamit, w którym je 
przechowywała, Lou aż wykrzyknęła z zachwytu. 

- Są przepiękne! 
- Dostałam je od Donalda na początku małżeństwa, 

więc liczą sobie dobrych kilkadziesiąt lat. Włóż je na ślub, 

tradycja nakazuje mieć coś starego. Są twoje. 

background image

Podwójne oświadczyny 

99 

Marisa, która była druhną i przyjechała wcześniej, by 

pomóc Lou w ubieraniu się, ucieszyła się na widok poda­
runku Fenny. 

- Przywiozłam perłowe kolczyki, żeby ci pożyczyć, będą 

idealnie pasować. „Coś starego, coś nowego, wypożyczone­
go oraz niebieskiego" - wyrecytowała. - Stare i pożyczone 

już masz, nowe pewnie też, bo chyba kupiłaś sobie jakąś 

ładną bieliznę, co? Teraz potrzebujesz jeszcze tylko czegoś 

niebieskiego. 

Lou nie słuchała. 

- Słuchaj, a jeśli źle robię? Jeśli dzieci i Patrick nie będą 

umieli się z sobą dogadać? 

- Na moje oko dogadują się całkiem dobrze. 
- Na razie... A jeśli się nami znudzi? Jeśli spotka jakąś 

supermodelkę z nogami do szyi i zechce się z nią ożenić? 

- Na pewno spotkał niejedną, więc gdyby chciał mieć ta­

ką żonę, to już dawno by miał - stwierdziła Marisa. - On 

jednak wybrał ciebie. 

- Ale z niewłaściwego powodu! - jęknęła Lou. - Jaki ja 

przykład daję dzieciom? 

Przyjaciółka westchnęła. 

- Nie chcę być nietaktowna, lecz ten drań Lawrie w ogó­

le nie mógłby być dla dzieci żadnym przykładem, a mimo 
to wyszłaś za niego. 

- Tym bardziej nie powinnam ponownie popełniać tego 

samego błędu! Z Lawriem się nie udało, za Patricka wy­
chodzę z wyrachowania, czego ja więc nauczę Toma i Gra­
ce? Że mąż i żona zawierają układ, zamiast się kochać? 

- Owszem, zawarliście układ, ale jasny i uczciwy, a to 

dobry początek. Kto powiedział, że z czasem nie pojawi się 
między wami również miłość? 

background image

100 

Jessica Hart 

Lou potrząsnęła głową. 

- O tym nie ma mowy, żadne z nas tego nie chce. 
- To aż grzech marnować taką okazję - zawyrokowała 

Marisa. - Chyba widzisz, jaki on jest przystojny? Gdyby 
był mój, żadna bajeczna blondyna już nigdy nie dostałaby 
go w swoje szpony! 

Lou wzięła leżące na toaletce perły i zapięła je. 

- Nie chcę drugi raz zostać zraniona. Niech lepiej krzyw­

dzi te bajeczne blondynki. 

- Na twoim miejscu nie przesądzałabym niczego z góry, 

tylko czekała, jak sytuacja się rozwinie - doradziła Marisa. 

- A Patrick nigdy cię nie skrzywdzi. 

- Nie możesz tego wiedzieć. 
- Owszem, akurat to wiem na pewno. Powiedziałam mu, 

że gdyby cię zranił, to osobiście zjawię się u niego z sekato­
rem i to nie jego krawat na tym ucierpi. 

Lou wybuchnęła śmiechem na samą myśl i od razu po­

czuła się lepiej. 

- Biedny Patrick! I co on na to? 
- Bardzo rozsądnie przyrzekł zachowywać się jak najle­

piej. I słusznie! - Marisa ze śmiechem wykonała palcami 
gest naśladujący ruch nożyc. - A teraz pójdę po kieliszek 
szampana dla ciebie, to ci dobrze zrobi. 

- Lepiej nie. To przez szampana wpakowałam się w to 

wszystko - zaprotestowała Lou. 

-i w rezultacie poślubiasz milionera. W dodatku wy­

chodzisz za mąż po raz drugi, podczas gdy niektóre z nas 

jeszcze ani razu nie stanęły przed ołtarzem. Nie grymaś! 

Marisa wyszła, a zaraz potem zjawiła się Grace, wyjąt­

kowo ubrana w uroczą sukienkę w odcieniu miętowej zie­
leni w bladoróżowe grochy. Zamiast swoich ukochanych 

background image

Podwójne oświadczyny 

101 

ciężkich głanów miała różowe balerinki. Lou pozwoliła 
córce założyć, co tylko zechce, więc zrobiło jej się ogrom­
nie ciepło na sercu, gdy Grace wybrała taki strój, by spra­

wić jej przyjemność. I nawet się uczesała. 

- Ślicznie wyglądasz - szczerze pochwaliła córkę. 
- Dzięki. Ty też, mamo. - Grace wyciągnęła przed siebie 

rękę, którą trzymała ukrytą za plecami. - Marisa mówi, że 
potrzebujesz czegoś niebieskiego. 

Lou zobaczyła przeokropną bransoletkę z plastikowych 

niebieskich kostek nawleczonych na gumkę - największy 
skarb Grace. Dostała go na Gwiazdkę od pewnego kolegi 
ze szkoły, jedynego, przy którym robiła się wyjątkowo ci­
cha i nieśmiała. 

- Możesz ją włożyć, jeśli chcesz. 

To było prawdziwe poświęcenie ze strony Grace, Lou 

wiedziała o tym doskonale, więc wzruszenie ścisnęło ją za 
gardło. Podeszła i objęła córkę. 

- Dziękuję, kochanie. Bardzo chętnie ją założę. 

Grace normalnie nie okazywała czułości, lecz tym ra­

zem na chwilę mocno przytuliła się do matki. 

- Wiem, że zrobiłaś to dla mnie i dla Toma. 
- Zrobiłam to dla całej naszej trójki. Wszystko będzie 

dobrze. - Puściła Grace i z uśmiechem włożyła bransolet­
kę, która nie pasowała do jej eleganckiego stroju, lecz Lou 

nie dbała o to zupełnie. - Będę na nią bardzo uważać - za­
pewniła córkę. 

Z samej ceremonii, która odbyła się w ogrodzie hotelu, 

zapamiętała niewiele, ponieważ ledwie obróciła się do Pa­
tricka, przestała zauważać kogokolwiek i cokolwiek inne­
go. On jeden wydawał się realny i solidny, wszystko inne 

jakby skryło się za mgłą. W szarym garniturze, śnieżnobia-

background image

102 

Jessica Hart 

łej koszuli i popielatym krawacie wyglądał tak przystojnie, 
że Lou wprost nie mogła się napatrzeć. Powoli przesuwa­
ła zafascynowanym wzrokiem po całej jego postaci, aż na­
potkała na poły rozbawione, na poły pytające spojrzenie 
przenikliwych oczu, które tego dnia wydawały się bardziej 

zielone niż szare. Spłoniła się i odwróciła twarz. 

- Czy możemy zaczynać? - spytała półgłosem sędzia po­

koju. 

Ten ślub, w odróżnieniu od pierwszego, wydał się Lou 

bardzo dziwny. Słyszała pytania, udzielała odpowiedzi, jej 
głos brzmiał zaskakująco spokojnie, a jednocześnie miała 

wrażenie, jakby nie do końca brała w tym udział. Czuła się 

tak, jakby oglądała samą siebie na filmie. 

Wróciła do rzeczywistości, kiedy Patrick wziął ją za rę­

kę i nałożył jej obrączkę. Jego palce były ciepłe, ich dotyk 
mocny i pewny. Lou nie okazała się aż tak opanowana, jej 
dłoń drżała lekko, gdy sięgała po obrączkę i nakładała ją 
Patrickowi. 

Stało się. Byli mężem i żoną. 

Uśmiechnął się, ujął Lou pod brodę, by unieść jej twarz 

wyżej i pocałować. Gdy tylko poczuła dotyk jego warg, zie­

mia uciekła jej spod nóg. Zawsze sądziła, że Patrick musi 
mieć chłodne usta, tymczasem były ciepłe i elektryzujące, 

więc aż serce podskoczyło jej w piersi. Nie mogąc oprzeć 

się pokusie, przytuliła się lekko do niego. 

Trochę przedłużył pocałunek ponad to, co było potrzeb­

ne na użytek zgromadzonych, po czym z trudem zmusił 
się do tego, by unieść głowę. Lou wyglądała na zaskoczoną, 
on sam też się tak czuł. Ten jeden pocałunek, krótki, lecz 
nieoczekiwanie słodki wstrząsnął nim do głębi, co było po 
prostu niedorzeczne! Nie mógł uwierzyć, że taki drobiazg 

background image

Podwójne oświadczyny 

103 

tak bardzo wytrącił go z równowagi. Ledwo zdołał przy­

wołać na twarz nonszalancki uśmiech. 

- No to się nam udało. 
- Tak - odparła i uśmiechnęła się do niego niepewnie. 

Nagle zapragnął porwać ją w ramiona i przyciągnąć do 

siebie, lecz ona już się odwracała, tym razem z szerokim 
uśmiechem, by uściskać dzieci, które właśnie do niej po­
deszły. Patrick patrzył, jak ona przytula je do siebie i po­
czuł coś, czego w pierwszej chwili nie rozpoznał. Dopiero 
po namyśle zrozumiał, że to zazdrość. Grace i Tom mogli 
mieć ją całą dla siebie, gdy tylko chcieli... 

W ogóle wszyscy obecni wydawali się mieć pod tym 

względem więcej szczęścia niż on. Nawet nie mógł do niej 
podejść i spokojnie pobyć z nią sam na sam, na co miał co­

raz większą ochotę, ponieważ przez cały czas ktoś do niej 
podchodził, ściskał ją, całował, rozmawiał. Przez całe przy­

jęcie ciągle była otoczona ludźmi, a Patrick tylko z daleka 
widział jej ciemne włosy i ciepły uśmiech, lecz i tym nie 

mógł się nacieszyć, bo do niego też nieustannie ktoś pod­
chodził, by mu pogratulować. Frustracja Patricka narasta­
ła z każdą chwilą. 

- Nie martw się, już niedługo będziesz miał ją całą dla 

siebie - pocieszyła go w pewnym momencie starsza sio­
stra i roześmiała się na widok jego zaskoczonej miny. - Tak, 

wszystko po tobie widać! Zresztą bardzo miło oglądać cię 
w takim stanie. Nieustannie wodzisz oczami za Lou, zupeł­

nie straciłeś dla niej głowę. 

Co za bzdura, pomyślał z irytacją. Nigdy w życiu nie 

stracił głowy dla nikogo. Po prostu starał się zachowywać 

jak typowy pan młody, nic poza tym. Bezwiednie znowu 

poszukał wzrokiem Lou. Stała razem z jego matką i Fenny, 

background image

104 

Jessica Hart 

wszystkie trzy właśnie wybuchnęły śmiechem. Popatrzył 

na jej ożywioną twarz, na pełne blasku ciemne oczy i przez 
moment czuł, jak coś go ściska w piersi. 

Lou naprawdę robiła wrażenie, ten blady róż bardzo jej 

pasował, nadawał jej skórze blasku. Dzięki wysokim ob­
casom wyglądała jednocześnie seksownie i elegancko. Je­
dwabny żakiet miała zapięty, lecz między klapami widać 
było coś cieniutkiego, ozdobionego koronką, a Patrickowi 

aż zaczynało brakować tchu, gdy rozważał, co to mogło 
być. Nie miał pojęcia, według jakich zasad dobrała do tego 
stroju tę plastikową niebieską bransoletkę, lecz i bransolet­
ka mu się podobała. Wszystko, co Lou włożyłaby tego dnia, 
zyskałoby jego aprobatę. 

Chciałby, żeby byli sami i żeby to w jego towarzystwie 

tak się śmiała. Chciałby rozpiąć jej żakiet i przekonać się, 
co ona ma pod spodem... 

- Tak, nareszcie cię wzięło - stwierdziła z satysfakcją 

siostra. - Najwyższa pora, żebyś zakochał się w prawdzi­

wej kobiecie, zamiast uganiać się za smarkulami, próbując 

udowodnić całemu światu, jaki to z ciebie młodzieniaszek. 

Typowy kryzys wieku średniego, ale w twoim przypadku 
wyjątkowo długi... O, jest Michael! - Pomachała do kogoś. 

- Muszę z nim zamienić dwa słowa. 

Patrick został sam, dotknięty do żywego uwagami sio­

stry. Nie próbował nikomu niczego udowadniać, nie prze­
chodził żadnego kryzysu i z całą pewnością nie zakochał 
się w swojej żonie! 

Znowu na nią zerknął. Właśnie z uśmiechem pochylała 

się ku jednej z jego siostrzenic, mógł więc obserwować, jak 

jej piersi poruszają się pod jedwabnym żakietem. Tak, chy­

ba jej trochę pożądał, ale nic poza tym. W ogóle wszystkie-

background image

Podwójne oświadczyny 

105 

mu winien był brak kobiet, ponieważ odkąd zdecydowali 
się pobrać, nie umówił się z nikim. Lou zapewniła go, że 
nie będzie jej to przeszkadzać, lecz on jakoś nie miał ocho­
ty na zabawianie się. Trzeba to zmienić, przecież w końcu 
po to się ożenił! 

Oczywiście nie planowali podróży poślubnej, lecz Pa­

trick zaproponował, by wracali do Londynu bez pośpiechu, 
na przykład zwiedzając po drodze najpiękniejsze ogrody. 

- Kiedy ciebie ogrody nie interesują! - zaprotestowała. 
- To prawda, ale uwielbiam prowadzić. Będę miał pre­

tekst, żeby sobie trochę pojeździć. 

Roześmiała się. 

- Ach, teraz już rozumiem! 
- Moja nowa asystentka załatwiła nam noclegi w hote­

lach - powiedział jej parę dni później, po czym dorzucił 

jakby mimochodem: - Wyłącznie apartamenty, więc bę­

dzie ci wygodnie, bo za każdym razem będziesz miała po­
kój dla siebie. 

- To wspaniale - odparła. 

Aha, czyli odpowiadało jej, że nie będą spali razem. 

Świetnie. Jemu też. Jak najbardziej. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Była już prawie siódma, gdy zdołali pożegnać się ze 

wszystkimi i wyruszyć w drogę. Patrick opuścił dach w sa­

mochodzie, chylące się powoli ku zachodowi słońce ob­
lewało złotym blaskiem wijącą się przed nimi drogę. Tak 
się powinno zaczynać miodowy miesiąc, pomyślała Lou. 
Oczywiście nie był to żaden miodowy miesiąc ani podróż 
poślubna, ponieważ pocałunki, radosne uniesienie i in­
tymne chwile nie zostały w niej przewidziane. 

W tej sytuacji Lou wolałaby wracać razem z Tomem 

i Grace, lecz Lawrie po raz pierwszy w życiu dotrzymał 
obietnicy, zjawiając się pod koniec przyjęcia, by zabrać ich 
na tydzień do siebie. To oznaczało, że Lou będzie musia­
ła spędzić ten czas tylko z Patrickiem. Owszem, wiele ra­
zy znajdowała się z nim sama w biurze, lecz to zupełnie co 
innego. Zerknęła na niego ukradkiem. 

Jej mąż. Wciąż to do niej nie docierało. 
Popatrzyła na jego dłonie, spokojnie i pewnie spoczy­

wające na kierownicy, przypomniała sobie, jak poczuła ich 

dotyk, gdy Patrick ujął ją pod brodę i pocałował. Na sa­
mo wspomnienie zrobiło jej się gorąco, przeszył ją nagły 
dreszcz, więc czym prędzej odwróciła wzrok. Dobrze, gdy 
mąż wywołuje w żonie taką reakcję, ale nie wtedy, gdy nie 
zamierzają z sobą sypiać. 

background image

Podwójne oświadczyny 

107 

Koło ósmej dojechali na miejsce. Powitała ich sama dy­

rektorka hotelu, nadskakująco uprzejma. 

- Pani i pan Farr! Pozwolę sobie złożyć państwu gratu­

lacje z okazji ślubu, który, o ile wiem, odbył się właśnie 
dzisiaj. 

Patrick, który akurat wpisywał się do księgi hotelowej, 

spojrzał na nią ostro. 

- Skąd pani wie? 
- Dzwoniła niedawno pani... - Zajrzała do notesu. -

Marisa Brandon, zamawiając butelkę szampana do pań­

stwa apartamentu i mówiąc, że przyjadą do nas państwo 
prosto z przyjęcia weselnego. Oczywiście z największą 
przyjemnością zmieniliśmy państwa rezerwację, zaprasza­
my do apartamentu dla nowożeńców, jest świeżo odnowio­
ny, wyjątkowo romantyczny. 

Patrick pytająco zerknął na Lou, lecz ona niepostrzeżenie 

pokręciła głową, dając mu znak, by nie obstawał przy pier­

wotnej rezerwacji. Naprawdę nie chciała słuchać, jak on tłu­

maczy obcej kobiecie, że życzą sobie mieć apartament z od­

dzielnymi sypialniami. Byłoby to zbyt ambarasujące. 

Zostali zaprowadzeni na górę, dyrektor hotelu z dumą 

pokazała im apartament, a Lou starała się omijać wzro­
kiem wielkie łóżko. Jedno, oczywiście, bo ilu nowożeńców 

chce spędzić noc poślubną osobno? 

- Przykro mi, że tak to wyszło - rzekł Patrick, gdy zosta-

li sami. - Zupełnie inaczej to planowałem. 

- W sumie nie jest to żaden problem - zapewniła 

dziarsko, jednocześnie postanawiając zamordować Mari-
sę, gdy tylko ją spotka. - Bez przesady, nic nam się nie 
stanie, jak raz spędzimy noc w jednym łóżku, w końcu 
jest ogromne. 

background image

108 

Jessica Hart 

Znakomite do kochania się, pomyślał i rozzłościł się na 

siebie, bo natychmiast to sobie wyobraził. 

- Zmieścimy się, powinno być nam całkiem wygodnie 

- ciągnęła Lou, pragnąc udowodnić, że nie czuje się w naj­

mniejszym stopniu zakłopotana. - Zgodnie z umową, je­
steśmy przyjaciółmi, a przyjaciołom chyba nie przeszkadza 
spanie w jednym łóżku. - Przysiadła na satynowej pościeli 
i ściągnęła pantofle, okazując w ten sposób, jak dalece nic 

sobie nie robi z zaistniałej sytuacji. 

Jej spokój i rzeczowość zirytowały Patricka. Mieli spać 

razem, a ona przyjmowała to z zupełną obojętnością! Wi­
dać nie spędziła całego dnia, zastanawiając się, jak by to 
było, gdyby... 

Postanowił wykazać się równym opanowaniem. 

- Jeśli o mnie chodzi, to ja też nie widzę problemu - za­

pewnił może cokolwiek zbyt gorliwie. -1 myślę, że nic nie 
stoi na przeszkodzie temu, byśmy się napili szampana od 
Marisy. 

Podszedł do barku, wyjął butelkę, otworzył, napełnił 

kieliszki, postawił je przy łóżku, ściągnął krawat, rozpiął 
górne guziki koszuli, podwinął rękawy, zrzucił buty i wy­
ciągnął się na łóżku, opierając się o poduszki. Lou przez ten 
czas masowała obolałe stopy i obserwowała go ukradkiem. 

Wbrew deklaracjom, jakie wygłosiła, wszystko w niej dy­

gotało na myśl o wspólnym spaniu. 

- No, to teraz możemy się wreszcie zrelaksować - oznaj­

mił z zadowoleniem. 

Ja na pewno nie, pomyślała Lou, wciąż przycupnięta na 

samym brzegu łóżka. Wcale się nie dziwiła, że Patrick po­
trafił zrelaksować się w podobnej sytuacji, w końcu przy­

wykł dzielić sypialnię z takimi dziewczynami jak Ariel, 

background image

Podwójne oświadczyny 

109 

więc czterdziestopięcioletnia żona miała raczej niewielkie 

szanse na wzbudzenie jego pożądania. Ta myśl podziałała 
na nią trzeźwiąco i dygot nieco osłabł. 

Kiedy Patrick zapraszającym gestem poklepał poduszkę 

obok siebie, Lou też wyciągnęła się na łóżku, opierając się 

wygodnie. Patrick podał jej kieliszek z szampanem, potem 

sięgnął po swój i wzniósł toast. 

- Za nas. 

Trącili się kieliszkami. 

- Za nas i naszą umowę - odparła Lou. 

Patrick pomyślał ponuro, że przez tę umowę czeka go 

długa, ciężka noc. 

Gdy wypili szampana, Lou poszła się przebrać do ła­

zienki, czując się skrępowana i spłoszona jak nastolatka. 
Co innego mówić sobie, że jest się dorosłą osobą, na której 
podobne rzeczy nie robią wrażenia, a co innego naprawdę 
zdjąć ubranie i położyć się u czyjegoś boku... 

Popatrzyła na jedwabną koszulkę nocną, którą dostała 

w prezencie ślubnym od Marisy. 

- To twój miodowy miesiąc, czemu nie masz ładnie wy­

glądać? - wyjaśniła przyjaciółka. - Nawet jeśli będziesz spać 
sama. 

Wszystko pięknie, tylko że ta koszulka ewidentnie mia­

ła służyć uwodzeniu! Lou ze zgrozą przejrzała się w lustrze. 
Opalizujący, kremowy, rozkoszny w dotyku jedwab spływał 

miękko po jej ciele, głębokie wycięcie z tyłu odkrywało pra­

wie całe plecy, a cieniuteńkie ramiączka aż się prosiły o to, by 

męskie dłonie zsunęły je wzdłuż rąk właścicielki... Idealny 
strój na noc poślubną eleganckiej kobiety, jednak Lou wola­
łaby w tym momencie mieć na sobie flanelową koszulę nocną 
zapinaną pod szyję - taką, w jakich sypiała ciocia Fenny. 

background image

110 

Jessica Hart 

Niosąc przed sobą ubranie, by przynajmniej choć tro­

chę się zasłonić, wróciła do pokoju. 

- Łazienka wolna - rzuciła z udawaną nonszalancją, 

w ogóle nie patrząc w kierunku Patricka. 

- Dziękuję. 

Lou ułożyła swoje rzeczy na krześle, zgasiła światła, zo­

stawiając tylko zapaloną lampkę na nocnej szafce Patricka 
i zajęła miejsce po swojej stronie łóżka, naciągając kołdrę 
pod samą brodę. 

Patrick poczuł ulgę, gdy w pokoju zastał półmrok oraz 

Lou leżącą z zamkniętymi oczami. Zawsze sypiał nago, nie 

miał więc piżamy, za całe ubranie tej nocy służyły mu tylko 
bokserki. Cieszył się, że Lou na niego nie patrzy, gdyż mo­
głaby dostrzec, jaki efekt wywarł na nim widok jej nagich 
pleców, wyłaniających się spod kuszącego jedwabiu. 

Poczuła, jak materac się ugina, gdy Patrick kładzie się 

do łóżka. Chwilę potem zgasło światło. 

- Dobranoc - burknął. 
- Dobranoc. 

Tak, byli dorośli i doskonale potrafili sobie poradzić z tą 

sytuacją. Nie zmieniało to jednak faktu, że byli niemal bo­
leśnie świadomi swojej bliskości. Patrick z wysiloną natu­
ralnością próbował przyjąć wygodną pozycję, Lou, odwy­
kła od dzielenia z kimś łóżka, słyszała każdy oddech swego 
towarzysza i wyczuwała każdy jego ruch. 

Mijały minuty. Przykryta aż po szyję Lou poczuła, że 

jest jej za gorąco, więc tak cicho, jak tylko zdołała, odsu­

nęła kołdrę na bok, przeklinając przy tym w duchu długą 
koszulę, która plątała jej się wokół kostek. Miała ogromną 
ochotę obrócić się na bok, lecz powstrzymywała ją obawa, 
by przypadkiem nie dotknąć przy tym Patricka. Och, on 

background image

Podwójne oświadczyny 

111 

nawet by tego nie zauważył, gdyż sądząc po jego regular­
nym oddechu, spał już głębokim snem. Niektórym to do­
brze, pomyślała z urazą. 

Była wykończona, lecz zbyt spięta, by zasnąć. Zdawa­

ło jej się, że leży tak całe godziny, starając się choć trochę 
odprężyć. Ledwie zaczynała zapadać w drzemkę, budziło 
ją najlżejsze westchnienie albo poruszenie Patricka. W do­
datku zrobiło jej się chłodno i chciała się z powrotem przy­
kryć, lecz okazało się, że nie wiedzieć kiedy cała kołdra 

znalazła się po jego stronie. Lou zaczęła bardzo delikatnie 
przyciągać jej brzeg do siebie, wreszcie zdołała się pod nią 

wsunąć, lecz to wybiło ze snu Patricka, który - na poły tyl­

ko przebudzony - obrócił się na bok, otoczył Lou silnym 
ramieniem i wtulił się w nią, przywierając do jej pleców 

i chowając twarz w jej włosach. 

Gdy spróbowała się uwolnić, instynktownie przytrzy­

mał ją mocniej. 

- Patrick! - Z desperacją dała mu kuksańca. 

Ocknął się, przez chwilę próbował sobie uprzytomnić, 

gdzie jest i co się dzieje, a gdy sobie przypomniał, odsunął 
się tak gwałtownie, jakby zbudził się ze żmiją w objęciach. 

- Przepraszam - wymamrotał, kładąc się jak najdalej. -

Pewnie myślałem. 

Nie chciała wiedzieć, o kim myślał. 

- Nic się nie stało - ucięła. - Śpij. 

Już widział, jak uda mu się zasnąć po tym, jak przez 

chwilę wdychał zapach jej skóry, jak czuł dotyk jej ciała 
i pieszczotę włosów na twarzy. Spędził resztę nocy, leżąc 

na samym brzegu materaca sztywno niczym kłoda i sta­
rając się nie myśleć o tym, jak to było obudzić się z Lou 

w ramionach. 

background image

112 

Jessica Hart 

Przez resztę podróży nie musieli już spać razem i Pa­

trick powtarzał sobie, że to dobrze, bo gdyby cokolwiek się 

wydarzyło, sprawy by się skomplikowały i musiałby pożeg­

nać się ze swoim swobodnym życiem kawalera. Chciał jak 
najszybciej wrócić do Londynu, do domu i do pracy, by 
zapomnieć o ciepłym ciele Lou, o jej skórze, która jaśniała 

w ciemności sypialni, o zarysie jej nagiego ramienia. 

Oboje odetchnęli, gdy podróż dobiegła końca i mo­

gli zająć się swoimi sprawami. Dzieci wróciły od Lawrie-
go, więc dom był pełen życia, gdyż nieustannie spraszały 
przyjaciół i razem z nimi chlapały się całymi dniami w ba­
senie. Widząc, że Lou panuje nad sytuacją i zawsze dosko­
nale wie, kto znajduje się na terenie posesji, Patrick nie za­
braniał nikomu przychodzić, zresztą zadziwiająco szybko 
przywykł do ciągłego harmidru i rozgardiaszu. To był taki 
cichy dom, myślał czasami. I taki nudny... Nic dziwnego, 
że tak rzadko w nim przesiadywał, że szukał towarzystwa 
gdzie indziej. 

Zaczął wracać z pracy wcześniej niż przez te wszystkie 

lata. Prawie zawsze zastawał Lou w ogrodzie, klęczącą na 
ziemi, coś wyrywającą, przycinającą, sadzącą. Podobało 
mu się, jak na jego widok przysiadała na piętach, uśmie­
chała się i odgarniała włosy z czoła, czasem zostawiając na 
nim ciemną smugę. Wieczorami zazwyczaj siadywali na 
tarasie i rozmawiali przy lampce wina, potem jedli kolację 
z Tomem i Grace i ich przyjaciółmi, których imion Patrick 
nigdy nie mógł spamiętać. 

Poza zajmowaniem się ogrodem i gotowaniem dla całej 

gromady nastolatków Lou nie miała wiele do roboty. 

- I jak było w pracy? - spytała Patricka któregoś dnia 

prawie z żalem. 

background image

Podwójne oświadczyny 

113 

- W porządku - rzekł bez większego przekonania. - Jo 

jest bardzo kompetentna, ale to nie to, co ty. - Popatrzył 

na stojącą na drabinie Lou, która przycinała zbyt rozroś­
niętą glicynie. - Bez ciebie jest tam jakoś dziwnie. Braku­

je mi ciebie. 

Lou powiedziała sobie, że to jeszcze nie powód do wpa­

dania w euforię i dalej przycinała zdrewniałe pędy. 

- Mnie też tego brakuje - przyznała się. - Przez te 

wszystkie lata marzyłam, żeby wreszcie nie musieć praco­
wać, a teraz nie bardzo wiem, co ze sobą począć. Dobrze, 

że twoja gospodyni znalazła inną pracę i przynajmniej mo­
gę zajmować się domem. 

Patrick usiadł przy stole i nagle coś sobie uprzytomnił. 

- Co tutaj tak cicho? Gdzie są dzieci? 
- Nocują dziś u przyjaciół. - Lou zeszła z drabiny. 
- Jesteśmy dziś więc sami? 
- Na to wygląda. - Zaczęła zamiatać leżące na ścieżce 

•cięte pędy. 

- A może poszlibyśmy gdzieś na kolację? - zapropono­

wał spontanicznie. 

Lou zerknęła na niego i wróciła do sprzątania. 

- Naprawdę nie potrzebujesz mnie zabawiać. Czemu nie 

pójdziesz z Ariel? 

Przez chwilę nie wiedział, o kogo chodzi. 

- Nie mówiłem ci? Wróciła na Malediwy, bo poznała 

tam jakiegoś instruktora nurkowania, chce za niego wyjść 
i urodzić mu dzieci. Ciekawe tylko, czy on zdoła jej za­
pewnić taki poziom życia, do jakiego przywykła - dodał 

cierpko. 

- Nie przeszkadza ci to? - spytała ostrożnie. 

Zdziwił się. 

background image

114 

Jessica Hart 

- Oczywiście, że nie. Szczerze powiedziawszy, zupełnie 

o niej zapomniałem, dopiero ty mi przypomniałaś. 

Lou zamiotła wszystko na jedno miejsce, a potem szuflę 

przerzuciła do taczek. 

- A nie spotkałeś nikogo innego, kto by ci się podobał? 

- spytała jak gdyby mimochodem. 

- Nie. Jeszcze nie. 
- W takim razie możesz mnie zabierać na kolacje, dopóki 

nie znajdziesz sobie nowej przyjaciółki - oznajmiła, udając 
kompletną niefrasobliwość. - Pójdę tylko wziąć prysznic. 

Patrick starał się nie myśleć o Lou pod prysznicem, gdy 

kartkował swój notes, szukając numeru jakieś odpowied­
niej restauracji. Och, było wiele modnych lokali w Londy­
nie, w których zawsze mógł liczyć na wolny stolik, lecz Lou 
pewnie za nic miała miejsca, gdzie należy się pokazywać 
i przyglądać się, kto jeszcze przyszedł. 

- Ale nie idziemy do jakiejś wziętej restauracji, prawda? 

- zawołała, jakby czytała w myślach Patricka. 

Wyszedł do holu, stanął u dołu schodów i spojrzał do 

góry. Lou przychylała się przez barierkę, owinięta kremo-

wym ręcznikiem, zaróżowiona, z mokrymi włosami. 

I niezmiernie pociągająca. A gdyby podszedł do niej 

i jej to powiedział? Czy uśmiechnęłaby się i przypomnia­

łaby mu, że tego wieczoru mają cały dom tylko dla sie­
bie? Czy ze śmiechem wbiegłaby z nim do sypialni, padła­
by z nim na łóżko? Czy pozwoliłaby mu ściągnąć z siebie 
ręcznik, dotykać jej całej, sycić się nią do upojenia? 

Oczywiście, że nie, pomyślał, przytomniejąc. Przecież 

byli przyjaciółmi, a przyjaciele nie robią takich rzeczy. 

- A gdzie chciałabyś pójść? - Jego głos zabrzmiał dziw­

nie chropawo. 

background image

Podwójne oświadczyny 

115 

- Do tej małej włoskiej restauracji za rogiem. Jest tam 

bardzo miło i nie trzeba rezerwować stolika. Zaraz bę­
dę gotowa - obiecała i znikła, zostawiając Patricka, który 
próbował sobie wybić z głowy niewłaściwe myśli. Gdyby 
się zapomniał, zepsułby wszystko, a za bardzo sobie cenił 
przyjaźń Lou, by ją utracić. 

- Firma Brewer's First wydaje wielkie przyjęcie z oka­

zji piętnastolecia powstania - powiedział, gdy już siedzieli 
przy kolacji. - Jesteśmy zaproszeni oboje. 

- Chcesz, żebym ci towarzyszyła? 
- Jeśli nie masz nic przeciw temu. 
- Oczywiście, że nie. Pójdę z przyjemnością, bo dotąd 

jeszcze nic nie zrobiłam, by wywiązać się ze swojej części 

umowy. 

Patrick pomyślał, że on by o tej umowie najchętniej za­

pomniał. 

- Obowiązują stroje wieczorowe, więc może kup sobie 

jakąś sukienkę. 

Lou w myślach przejrzała zawartość swojej szafy. Nie 

posiadała nic szczególnie ekscytującego, lecz nie powinna 
mieć kłopotu ze skompletowaniem eleganckiego stroju. 

- Nie trzeba, poradzę sobie. 
- Ty w ogóle jeszcze nie kupiłaś sobie nic nowego - za-

uważył nagle. - Cały czas nosisz te same rzeczy. 

- Moim zdaniem, nic im nie brakuje. 
- Nie w tym rzecz. - Czuł się dziwnie urażony, lecz nie 

chciał się do tego przyznać. - To wygląda tak, jakbyś nie 
chciała tykać moich pieniędzy. Prawie nic nie wzięłaś z tej 
sumy, którą wpłaciłem na twoje konto. 

-Przecież codziennie biorę pieniądze na jedzenie -

zaprotestowała. 

background image

116 

Jessica Hart 

- Nie opowiadaj mi się, na co je wydajesz, bo są twoje 

i nic mi do tego. Kupuj, co tylko chcesz. 

- Nie. Źle bym się czuła, wydając je. 

Patrick aż przewrócił oczami. 

- Przecież to dla nich za mnie wyszłaś! 
- Dla poczucia bezpieczeństwa - skorygowała spokojnie. 

- Dzięki tobie ja i moje dzieci uzyskaliśmy luksusowe wa­

runki życia, nie potrzebujemy jeszcze do kompletu szastać 
twoimi pieniędzmi. 

Westchnął z irytacją. 

- Przynajmniej kup sobie coś nowego na to przyjęcie, 

tylko, na litość, niech to nie będzie nic taniego, bo nie 
chciałbym wyjść na sknerę! 

Następnego ranka zadzwoniła do Marisy. 

- Patrick kazał mi wydać fortunę na nową sukienkę -

powiedziała z miejsca. - Spotkaj się ze mną i pomóż mi 
coś wybrać. 

- Może jeszcze obudził cię, wachlując cię kartą kredy­

tową i wysyłając cię na zakupy? To moje marzenie, odkąd 
zobaczyłam „Pretty Woman". 

- A moje nie. Czuję się, jakby mnie kupił. 
- Daj spokój, jesteś jego żoną, a nie utrzymanką! 
- Gdybym naprawdę była jego żoną, nie miałabym 

obiekcji - upierała się Lou. 

- Hej, byłam twoją druhną, więc wiem, że ślub był praw­

dziwy! W dodatku nie marudź, bo pierwszy raz cię o coś 
poprosił i wreszcie możesz coś dla niego zrobić - zauwa­
żyła przytomnie. - Chodźmy więc kupić taką kieckę, by 
padł z wrażenia! 

Znalazły ją dopiero późnym popołudniem, gdy Lou już 

się poddała i chciała wracać do domu. 

background image

Podwójne oświadczyny 

117 

- Ta! - zdecydowała Marisa bez śladu wahania, ujrzaw­

szy mieniącą się wieczorową suknię w pięknym odcieniu 
czerwieni. 

Kreacja składała się z dwóch warstw, pod spodem by­

ła prosta jedwabna sukienka z dużym dekoltem, a po niej 

spływał powiewny cieniuteńki szyfon. Kiedy Lou ją wło­

żyła, poczuła, jak materiał kusząco ślizga się po jej skórze. 
Cena ją co prawda poraziła, lecz Marisa zmusiła ją nie tyl­
ko do kupna sukienki, lecz dobrała jeszcze pasujące do niej 
sandałki, ozdobioną piórami torebkę, szminkę oraz długie 
kolczyki, które kołysały się zalotnie. 

Przyjaciółka wpadła do niej w dniu przyjęcia, by dora­

dzić jej w kwestii makijażu. 

- Wyglądasz bajecznie! - zadeklarowała, gdy Lou była 

już gotowa. 

- A nie sądzisz, że trochę... przesadnie? - spytała nie­

pewnie Lou, zdenerwowana jak szesnastolatka przed 
pierwszą randką, co oczywiście było głupie, bo przecież 
najzwyczajniej w świecie szła na przyjęcie dotrzymać towa­
rzystwa mężowi. Gdyby tylko ta kreacja nie była tak sek­
sowna... Zbyt seksowna dla czterdziestopięcioletniej ko­
biety, której chodziło o platoniczną przyjaźń. 

Patrick czekał na dole, zabójczo przystojny, w czarnym 

smokingu i śnieżnobiałej koszuli z muszką. Lou schodziła 
po schodach, czując, jak śliski materiał porusza się suge­
stywnie przy każdym jej ruchu. 

- Ładnie wyglądasz - odezwał się dziwnym głosem Pa­

trick. Ukradkiem przełknął ślinę. 

- Nie, nie wygląda ładnie - ofuknęła go Marisa, wychy­

lając się zza pleców Lou. - Wygląda olśniewająco! Spróbuj 

jeszcze raz. 

background image

118 

Jessica Hart 

- Wyglądasz olśniewająco - powtórzył posłusznie oszo­

łomiony Patrick. 

Lou poczuła rozczarowanie. Gdyby powiedział to sam 

z siebie, a nie na polecenie Marisy! W dodatku pewnie my­

ślał, że ona na siłę stara się zrobić na nim wrażenie i poczuł 
się tym zdegustowany, bo przez całą drogę niemal osten­
tacyjnie nie zwracał na nią uwagi, choć siedzieli razem na 
tylnym siedzeniu wynajętej limuzyny z szoferem. 

Gdy weszli na przyjęcie, Lou zauważyła, że wiele kobiet 

ma znacznie strojniejsze i śmielsze suknie niż ona, co tro­
chę ją uspokoiło. Chwila ulgi trwała krótko, gdyż Patrick, 
zagłębiając się w to gości, wziął Lou pod rękę. Przez ca­
ły czas miała wyostrzoną świadomość jego bliskości i sku­
piała się głównie na tym, podczas gdy on przedstawiał ją 
różnym ludziom. Wymieniała grzeczności, uśmiechała się, 
słuchała, co mówiono, lecz wszystkie jej zmysły wydawały 
się nastrojone wyłącznie na Patricka. 

Potem rozdzielili się i wkrótce Lou zauważyła kątem oka, 

jak jakaś blond piękność wdzięczy się do jej męża, zalotnie 

przechylając główkę i kładąc dłoń na jego ramieniu. Ogar­
nęła ją przemożna pokusa, by podejść i zwyczajnie trzep-
nąć tamtą po ręku, by nauczyła się trzymać łapy z dala od 
cudzych mężów. Nie miała jednak prawa tego zrobić, zna­
lazła się na tym przyjęciu jedynie po to, by godnie repre­
zentować Patricka. Z tą myślą uśmiechnęła się promiennie 
do młodego dyrektora banku, z którym właśnie rozmawia­
ła. W odróżnieniu od jej męża Charles był nią wyraźnie 
oczarowany, co trochę poprawiło Lou nastrój. Proszę, nie 

wszyscy mężczyźni uważają, że tylko długonogie blondyn­

ki są warte zainteresowania. 

- Wracamy do domu. 

background image

Podwójne oświadczyny 

119 

Nie wiedzieć kiedy Patrick zmaterializował się u jej bo­

ku, dziwnie nachmurzony. 

- Już? - zdumiała się Lou. 
- Wystarczająco długo tu zabawiliśmy. - Obrzucił Char-

lesa gniewnym spojrzeniem. 

Lou przedstawiła sobie obu mężczyzn, przy czym za­

jąknęła się, po raz pierwszy mówiąc komuś o Patricku ja­

ko o swoim mężu. Charles bez trudu odgadł, że chwilowo 

jego towarzystwo nie jest mile widziane. 

- Mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy - rzekł 

na pożegnanie do Lou. 

- Ja również - odparła serdecznie, starając się wynagro­

dzić mu opryskkiwość Patricka. - Było mi bardzo miło pa­
na poznać. 

- Było mi bardzo miło pana poznać - przedrzeźniał z fu­

rią Patrick, prawie ciągnąc ją do wyjścia. 

- Czemu potraktowałeś go tak niegrzecznie? - spytała, 

gdy wsiedli do limuzyny, a Patrick kazał szoferowi odwieźć 
ich z powrotem i z trzaskiem zamknął okienko w szybie 
oddzielającej ich od kierowcy. 

- Bo rozbierał cię wzrokiem! 
- Przynajmniej dotrzymywał mi towarzystwa - odcięła 

się, rozgniewana. - Ty w ogóle mnie nie zauważałeś. 

- Przeciwnie - wycedził. - Trudno było nie zauważyć, 

jak flirtujesz na prawo i lewo. 

- Nie flirtowałam - oświadczyła, również przez zaciśnię­

te zęby. - Starałam się zabawiać rozmową ludzi z twojego 
środowiska, sam mnie o to prosiłeś. 

Owszem, prosił, ale nie podobało mu się, w jaki spo­

sób inni mężczyźni patrzyli na Lou. Nie była ani najmłod­
sza, ani najlepiej ubrana, ani najładniejsza, lecz miała klasę, 

background image

120 

Jessica Hart 

emanowała z niej spokojna pewność siebie dojrzałej ko­
biety i pewien nieuchwytny urok, który przyciągał do niej 
ludzi. 

- Masz rację - przyznał z westchnieniem. - Znakomi­

cie się spisałaś, wiele osób mi mówiło, że jesteś czarująca. 

Wszystko więc dobrze, tylko nie noś więcej tej sukienki. 

- Przecież sam kazałeś mi ją kupić! Co ci się w niej nie 

podoba? 

- Wszystko mi się w niej podoba - rzekł szczerze. - Ale 

jest zbyt... sugestywna. Podsuwa mężczyźnie bardzo nie­

stosowne pomysły. 

Panująca między nimi atmosfera zmieniła się w jednej 

chwili, miejsce gniewu zajęło elektryzujące napięcie. Na­

wet powietrze zdawało się drżeć, gdy Patrick zajrzał w oczy 

Lou i ciągnął niskim głosem, który brzmiał jak zmysłowa 
pieszczota: 

- Taka sukienka każe mężczyźnie myśleć tylko o tym, że­

by ją z ciebie zdjąć. Każe mu się zastanawiać, co masz pod 

spodem. Każe mu wyobrażać sobie dotyk twojego ciała... 

Lou prawie przestała oddychać. Zwilżyła usta. 

- Ona wcale nie miała podsuwać ci takich pomysłów. 
- A jednak podsuwa. - Odgarnął jej włosy z policzka. -

Na przykład każe mi myśleć, jak by to było cię pocałować. 

Spróbowała obrócić całą sprawę w żart. 

- Och, to jeszcze nie najgorzej. Gdybyś wiedział, nad 

czym każe się zastanawiać, gdy się ją nosi! 

W półmroku ujrzała jego uśmiech. 

- W takim razie może przestańmy się zastanawiać i prze­

konajmy się. 

Lou marzyła o tym od dawna. Ilekroć znajdował się bli­

sko, pragnęła go dotknąć, przesunąć dłońmi po jego ra-

background image

Podwójne oświadczyny 

121 

mionach, całować jego oczy, usta, szyję. I czuć ciężar jego 
ciała na sobie, i kochać się z nim, aż zapomną o wszystkim, 

wszystkim z wyjątkiem pragnienia. 

I oto właśnie zyskała szansę, by spełnić swoje marze­

nie. Rozsądek ostrzegał, że to zły pomysł, lecz zmysły za-
krzyczały go, więc gdy Patrick nachylił się, półprzytomna 
z podekscytowania Lou nie wahała się ani przez moment. 
Przesunęła dłońmi po jego barkach, napawając się doty­
kiem silnych mięśni, zaraz potem poczuła jego usta na 
swoich. 

Poddała się pokusie i zapomniała się zupełnie, całując 

Patricka chciwie, rozkoszując się jego bliskością, jego za­
pachem, smakiem. Jak cudownie było otoczyć ramionami 

muskularne ciało tego niezwykłego mężczyzny, czuć piesz­
czące ją gorące i niecierpliwe dłonie, które niemal parzyły 

ją przez cieniutki materiał, czuć jego wargi na swojej szyi. 

Drżała z podniecenia, oddychała coraz szybciej, serce 

jej waliło, w uszach słyszała głośny szum swojej krwi, więc 

nawet nie zauważyła, kiedy samochód się zatrzymał. 

- Jesteśmy w domu. - Zdyszany, rwący się głos Patricka 

z trudem przedarł się do jej świadomości. 

Nie wiedzieć jak i kiedy znalazła się na zewnątrz. Pa­

trick powiedział coś do szofera, limuzyna oddaliła się z ci­
chym pomrukiem, brama zamknęła się za nią bezszelest­
nie. Odwrócił się do Lou, ewidentnie równie wstrząśniętej 

jak on. Kto by pomyślał, że zwykły pocałunek może tak 

szybko wymknąć się spod kontroli? Gdyby szofer nie za­
stukał w szybę, by poinformować, że przybyli na miejsce, 
to... Uśmiechnął się. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zda-
izyło mu się wykorzystać samochód w podobnym celu. 

- Do czyjego pokoju idziemy? 

background image

122 

Jessica Hart 

- Zaczekaj. - Powstrzymała go gestem, bo już sięgał po 

jej dłoń. - Nie jestem pewna, czy powinniśmy... 

- Jak to? - wybuchnął, nie wierząc własnym uszom. -

Jeszcze przed chwilą nie miałaś żadnych wątpliwości. 

- Wiem. - Nadal drżała, lecz chłodne powietrze orzeź­

wiło ją nieco i pozwoliło jej pozbierać myśli. 

- Tylko nie próbuj mi wmawiać, że mnie nie pragniesz. 
- Nawet nie zamierzam. Ale musisz wybrać. Albo ja, albo 

te twoje blondynki. Nie możesz mieć jednego i drugiego. 

Wzburzony, gwałtownie przeganiał włosy palcami. 

- Czy musimy teraz o tym rozmawiać? 
-Tak, ponieważ potrzebuję wiedzieć, czy pragniesz 

mnie na tyle, żeby zrezygnować z tej swobody, na której 
tak ci zależało. 

Patrzył na nią, uświadamiając sobie, że pożądał jej już 

od wielu miesięcy. Ale czy z powodu jednego pocałun­
ku miał zadeklarować dozgonną wierność, wyrzekając się 

wolności? 

Lou ujrzała jego wahanie. 

- Już wiem, jaka jest odpowiedź - rzekła, odwróciła się 

i poszła do domu. 

Sama. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Zobaczył ją ponownie dopiero następnego dnia wieczo­

rem, gdy wrócił z pracy. Przez tych kilkanaście godzin zdo­
łał przemyśleć sprawę. 

- Przepraszam za wczoraj, Lou. 

Przerwała pielenie, przysiadła na piętach, podniosła na 

niego wzrok. 

- Nie musisz przepraszać, ja też nie jestem bez winy. Za­

pomniałam się. 

- Ale ty wiedziałaś, kiedy się zatrzymać - zauważył. -

Słusznie zrobiłaś, to byłby błąd. Chcę, żebyśmy pozostali 
przyjaciółmi. 

-Ja też - zgodziła się natychmiast. - Zapomnijmy 

o tym. 

Patrick wiedział, że nie zdoła zapomnieć tego pocałun­

ku, lecz na głos powiedział co innego: 

- Chyba zacznę wychodzić wieczorami, jak to sobie pla­

nowałem przed ślubem. 

Lou zajęła się usuwaniem zielska zaplątanego w grabki, 

by ukryć wyraz twarzy. 

- Dobry pomysł. Poznałeś już kogoś? 
- Owszem - odparł z zakłopotaniem. 

Rano znalazł w kieszeni wizytówkę, którą dostał na 

przyjęciu od wysokiej, atrakcyjnej blondynki, intełigen-

background image

124 

Jessica Hart 

tnej i pewnej siebie prawniczki imieniem Holly. Uwodziła 
go najzupełniej otwarcie, co nie nastawiło go do niej zbyt 
przychylnie, bo przecież musiała widzieć obrączkę na jego 
palcu. Lou była jak najgorszego zdania o kobietach roman­
sujących z żonatymi mężczyznami. 

Spędził bezsenną noc, tłumacząc sobie, że słusznie zro­

bił, wybierając wolność. Teraz potrzebował tylko, by coś 
odwróciło jego uwagę od Lou, a Holly nadawała się do te­
go idealnie, gdyż szukała partnerów tylko do łóżka. Była 

wściekle ambitna i zależało jej wyłącznie na zrobieniu ka­

riery, w czym trwalszy związek mógłby jej przeszkadzać. 

- To świetnie. 
- Ma na imię Holly i zamierzam zaprosić ją na kolację. 

Nie przeszkadza ci to? 

Lou zaatakowała grabkami bezczelny mlecz i rzuciła go 

na kupkę wyrwanych chwastów. 

- Skądże, przecież tak się umówiliśmy. Mnie nasz układ 

bardzo odpowiada. Idź i baw się dobrze. 

Wcale się nie bawił. Podczas wspólnej kolacji Holly ze 

swadą perorowała o tym, jak angażowanie się w relacje 
i przejmowanie się emocjami innych spowalnia realizację 
planów życiowych, gdy pragnie się odnieść sukces w swo­
im zawodzie. Miała jasno wyznaczony cel i zamierzała 
twardo do niego zmierzać. Patrick najpierw żałował, że nie 
spotkał jej wcześniej, bo wydawało mu się, jakby słyszał 
samego siebie, lecz im dłużej słuchał, tym większa zgroza 
go ogarniała. Holly była bezwzględna i zimna jak lód, co 
działało na niego odpychająco. Gzy inni ludzie właśnie tak 
postrzegali jego? 

Siedział w najmodniejszej restauracji z atrakcyjną ko­

bietą, lecz jego myśli coraz częściej biegły do domu, gdzie 

background image

Podwójne oświadczyny 

125 

Lou właśnie jadła kolację z dziećmi. Ciekawe, jak Grace 
poszedł test z matematyki? Tom po południu grał mecz, 
Patrick miał nadzieję, że jego drużyna wygrała. Nawet nie 

spytał o to Lou... 

Wieczór dłużył mu się w nieskończoność. Wreszcie Pa­

trick odwiózł Holly do jej nowoczesnego mieszkania, wy­
kręcił się od wejścia „na jednego" i wrócił do domu. 

W kuchni pachniało czymś pysznym, na stole stały 

kwiaty z ogrodu, leżały książki i zeszyty. Patrick wszedł na 
górę i zawahał się pod drzwiami Lou. Gdyby mógł wejść 
do środka, przysiąść na brzegu łóżka, wyznać, że spędził 
okropny wieczór i że chyba popełnił błąd... Ale po ostat­
niej nocy nie mógł tego zrobić. Wybrał wolność i musiał 
ponieść konsekwencje swojego wyboru. 

- Mamo, pojedziemy gdzieś na ferie? 

Lou pakowała dzieciom kanapki do szkoły, starając się 

nie zwracać uwagi na Patricka czytającego przy stole po­
ranną gazetę. Odkąd zaczął spotykać się z Holly, sytuacja 
stała się wyraźnie napięta. Patrick wcale nie sprawiał wra­

żenia zadowolonego, znów zachowywał się tak szorstko 

i nieprzyjemnie jak niegdyś - jak przed Newcastie. Lou też 
zrobiła się drażliwa, gdyż nie potrafiła z nim już tak swo­
bodnie przestawać, dlatego starała się go unikać, a podczas 
przelotnych spotkań wycofywała się w siebie. Jeszcze wię­
cej pracowała w ogrodzie, lecz nagle przestało dawać jej to 
ukojenie. W rezultacie wszystko skrupiało się na dzieciach, 
które przecież nie były niczemu winne, a poczucie winy 

jeszcze pogarszało nastrój Lou. 

- Tak. Powinniśmy jechać do Fenny, nie widzieliśmy jej 

od czerwca. 

background image

126 

Jessica Hart 

- Oj, mamo, tylko nie znowu to okropne Yorkshire! 
- Właśnie! - Tom poparł siostrę. - Jedźmy wreszcie 

gdzie indziej. 

- Przecież kochacie Fenny. 
- Tak, ale czy raz ona nie mogłaby przyjechać do nas? 

- spytała Grace. - Yorkshire jest takie nudne! 

Lou pomyślała o zielonych wzgórzach, rzece, rześkim 

październikowym powietrzu, długich spacerach, powro­
tach do domku, w którym płonęło drewno na kominku 
i pachniały świeżo upieczone ciastka. W dodatku nie by­
łoby tam Patricka, więc mogłaby wreszcie odetchnąć i nie 
musiałaby nieustannie przekonywać samej siebie, że do­
brze zrobiła, powstrzymując go tamtej nocy. Tak, rozpacz­
liwie potrzebowała jechać do Fenny. 

- Wcale nie jest nudne, a jeśli tak ci się wydaje, to twój 

problem - ucięła. 

Grace spojrzała na nią buntowniczo. 

- India jedzie na Majorkę, a tata Mariny zabiera ją do 

Nowego Jorku! 

- Wy też macie tatę, poproście go, żeby was zabrał. 
- Poprosiliśmy. Powiedział, że ty lepiej umiesz się nami 

zajmować niż on. 

-i że teraz możesz sobie na to pozwolić - dodał Tom. 

Cały Lawrie! Na sportowy samochód to mógł wydać 

nie wiadomo ile, a na wyjazd z dziećmi szkoda mu było 
ułamka tej sumy! 

- Przykro mi, ale już obiecałam Fenny, że ją odwiedzimy 

- oświadczyła ostro Lou, coraz bardziej rozdrażniona. 

- Mamo, ale jesteś! - jęknęły dzieci jednocześnie. 
- Jeszcze jedno słowo, a w ogóle nigdzie nie pojedzie­

cie - ostrzegła ich i odwróciła się do zlewu, by umyć ręce. 

background image

Podwójne oświadczyny 

127 

- Zresztą i tak krzywda wam się nie dzieje, przecież macie 

tu własny basen, czego jeszcze chcecie? 

Tom i Grace wymienili zrozpaczone spojrzenia. 

- To nie to samo, co wyjazd, mamo! - zaprotestował 

Tom. - I tata ma rację, możesz sobie na to pozwolić. Prze­

cież po to wyszłaś za Patricka, co nie? 

- Dosyć - odezwał się surowo Patrick. - Nie dręczcie 

waszej mamy, można to wszystko załatwić w inny sposób. 

Lou odwróciła się od zlewu, wycierając dłonie w ście-

reczkę. 

- To znaczy w jaki? 
- Może pojechałabyś teraz sama na tydzień do Fenny? 

Ja zostałbym z dziećmi, a na ferie wybralibyśmy się gdzieś 
wszyscy razem. 

- O, tak! Tak! Super! 

Patrick uniósł dłoń, uciszając szalejące z radości dzieci. 

- Najpierw chcę usłyszeć, co powie wasza mama. 

Lou czuła się rozdarta. Marzyła o wyjeździe do Fenny, 

lecz nie miała serca obarczać Patricka opieką nad dziećmi 
ani wspólnymi wyjazdami. Ich umowa nie przewidywała 

nic podobnego. 

- To naprawdę byłoby zbyt wielkie poświęcenie z two­

jej strony. 

- Wcale nie, zrobię to z przyjemnością. Nie zamierzam 

jednak podważać twojego autorytetu, więc jeśli zdecydu­
jesz się zabrać dzieci na ferie do Fenny... - spojrzał suro­
wo na Toma i Grace - to pojadą, i to bez żadnych dyskusji 

na ten temat - Z powrotem przeniósł wzrok na Lou. - Ja 
tylko proponuję pewien kompromis. 

Lou umiała docenić, że dał jej szansę zażegnania kon-

tiktu. To nie był dobry moment, by unosić się honorem. 

background image

128 

Jessica Hart 

- Wydaje mi się całkiem rozsądny - zgodziła się. 

Dzieci nie posiadały się z radości i natychmiast zaczęły 

przerzucać się pomysłami, spierając się, dokąd cała czwór­
ka powinna pojechać, lecz Patrick uciszył ich ponownie. 

- Powiem wam, jak zrobimy. Ustalicie między sobą, do­

kąd chcecie jechać, możecie wybrać dowolny kraj w pro­
mieniu trzech godzin lotu z Londynu. 

- Naprawdę to my wybieramy? - upewnił się Tom, nie 

dowierzając własnemu szczęściu. 

- Tak, ale pod warunkiem, że natychmiast przestaniecie 

męczyć waszą mamę - ostrzegł. 

Poskutkowało. Zerwali się od stołu, spakowali śniada­

nie do plecaków i szybko wyszli do szkoły. 

- To było naprawdę bardzo miłe z twojej strony - rze­

kła cicho Lou. 

Patrick starał się zbagatelizować sprawę. 

- Ech, czego człowiek nie zrobi dla świętego spokoju... 

Zerknął na nią, a ponieważ patrzyła na niego, ich spoj­

rzenia spotkały się - praktycznie po raz pierwszy od kil­
ku tygodni. 

- Wyglądasz na zmęczoną - stwierdził może mało tak­

townie, lecz Lou naprawdę zmizerniała i wcale mu się to 
nie podobało. 

- Ostatnio kiepsko sypiam, nie wiem, czemu. 

To ostatnie nie do końca było prawdą, gdyż z łatwością 

domyślała się powodu - jej mąż widywał się z inną, a jej 
miało to nie przeszkadzać! 

- W takim razie wyjazd dobrze ci zrobi. 
- Nie jestem pewna, czy pojadę. Ktoś powinien być 

w domu, gdy dzieci przychodzą ze szkoły. 

- Przez tych parę dni mogę wracać wcześniej, w dobie tele-

background image

Podwójne oświadczyny 

129 

fonów komórkowych, laptopów i bezprzewodowego interne-
tu można bardzo wiele załatwić, nie siedząc w firmie. 

Podniósł się od stołu. 

- A co będzie z gotowaniem przez ten tydzień? - zmar­

twiła się Lou. 

- Bez przesady, chyba umiem obrać ziemniaki i użyć mi­

krofalówki? Na pewno przez tych kilka dni nie umrzemy 
z głodu. 

- A co z Holly? - wyrwało jej się. 

Patrick, który właśnie wkładał marynarkę, nagle znie­

ruchomiał. 

Jeszcze raz umówił się z Holly, tym razem zabrał ją do 

opery, lecz w ciągu wieczoru coraz bardziej zniechęcał się 
do pięknej prawniczki, cynicznej i pozbawionej zasad. Kie­
dy ponownie tylko ją odprowadził i wykręcił się od złoże­
nia jej wizyty, roześmiała się kpiąco. 

- Nie wyglądałeś na pantoflarza. Czy twoja żona jest ta­

ka groźna? 

Wściekł się, że z ogóle śmiała się wypowiadać na temat 

Lou. Jakim prawem? 

- Moja żona jest warta tysiąca takich jak ty - wycedził 

lodowatym tonem. 

Pewna siebie, z uwodzicielskim uśmiechem oparła dłoń 

na jego torsie i powoli zaczęła przesuwać ją w dół. 

- To co tutaj robisz? 

Z obrzydzeniem odsunął jej rękę. 

- Sam się zastanawiam. 

A teraz patrzył ponad kuchennym stołem w podkrążo­

ne, pełne niepokoju oczy Lou. Tego dnia wyglądałaby przy 
Holly jak cień. Tamta była bez porównania ładniejsza, in­
teligentniejsza, bardziej światowa. 

background image

130 

Jessica Hart 

A Lou była ciepła, dobra i kochająca. 

- Nie ma żadnej Holly - powiedział. 

Pojechała do Yorkshire dwa dni później, a Patrick od 

razu zaczął wyglądać jej powrotu. Jakoś nie umiał znaleźć 
sobie miejsca, czuł się dziwnie wytrącony z równowagi, 
miał wrażenie, że na coś czeka, lecz nie miał pojęcia, co by 
to mogło być. Pilnował, by dzieci codziennie wieczorem 
dzwoniły do matki, lecz w rzeczywistości robił to z ego­
istycznych pobudek, gdyż zawsze znajdował pretekst, by 
pod koniec rozmowy wziąć od nich słuchawkę i samemu 
też trochę porozmawiać z Lou. 

Była bardzo zadowolona, odpoczęła, chodziła na dłu­

gie spacery, ponieważ pogoda dopisywała, więc najchętniej 
zostałaby w Yorkshire na zawsze. 

- Musisz wrócić, dzieci by za tobą tęskniły - zaoponował 

natychmiast, bardziej myśląc o sobie niż o Tomie i Grace. 
On by tęsknił. 

- Jakoś nie wydają się umierać z tęsknoty, teraz im tylko 

te ferie w głowie - odparła z humorem. - Nie obawiaj się, 

wracam w piątek, żeby zwolnić cię z posterunku. 

Patrick przyłapał się na tym, że liczy godziny do jej po­

wrotu, a to odkrycie głęboko go zdegustowało. Można by 

pomyśleć, że zakochał się w swojej żonie! 

Chwileczkę... 
Co takiego? 
Powtórzył sobie to zdanie kilka razy, aż wreszcie do nie­

go dotarło. Tak, można było tak pomyśleć, ponieważ... by­

ło to absolutnie zgodne z prawdą! Zakochał się w Lou, nie 

wiedzieć kiedy i jak, choć wcale nie miał tego w planach. 

Co za ironia losu! Przez całe lata romansował z piękny-

background image

Podwójne oświadczyny 

131 

mi dziewczynami, zrywając natychmiast, gdy tylko zaczy­
nało wyglądać to zbyt poważnie, a na koniec okazało się, że 

jedyna kobieta, na której mu naprawdę zależy, to czterdzie­

stopięcioletnia rozwódka z dwójką dzieci. 

Niestety, ona oczekiwała od niego tylko przyjaźni, nie 

chciała już nigdy więcej nikogo kochać, by znów nie zostać 
zraniona. Wiedział, jak trudno będzie mu ją przekonać do 
czegoś więcej niż przyjaźń, przecież zawarli układ... Nie 

wyzna jej więc od razu, że ją kocha. Najpierw postara się, 

by znów czuli się dobrze w swoim towarzystwie, by znów 
rozmawiali ze sobą tak swobodnie jak latem. Dopiero wte­
dy powie jej, że on już nie chce tej swojej bezcennej wolno­
ści, gdyż Lou jest dla niego warta o wiele więcej. 

Chyba wolno mówić takie rzeczy swojej żonie, prawda? 

W dzień powrotu Lou przygotowali we trójkę kolację, 

nakryli do stołu, zapalili świece. 

- Nawet jest sałatka, o! - Wskazał z dumą Tom, żeby 

mama doceniła, jak się dla niej postarali. Pomyśleli o ja­
kimś zielonym paskudztwie! 

- Dobrze, że już jesteś z powrotem, mamo - odezwała 

się Grace. - Tęskniliśmy za tobą. Prawda, Patrick? 

- Prawda. 

Zdumiało go, jak spokojnie zabrzmiał jego głos, bo 

w rzeczywistości czuł się jak zadurzony nastolatek, któ­

ry na widok ukochanej dziewczyny zaczyna się jąkać lub 

w ogóle nie potrafi nic z siebie wydusić. 

Lou z największym trudem opanowała wzruszenie. 

- Ja też się cieszę, że jestem w domu. 

W ciągu długich samotnych spacerów zdołała wiele 

przemyśleć. Zrozumiała, jak niebezpiecznie bliska była za­
kochania się w Patricku. Dla dobra całej ich czwórki mu-

background image

132 

Jessica Hart 

siała zdusić to uczucie w zarodku, pozostając na zawsze 

przy platonicznej przyjaźni i dotrzymując warunków umo­

wy. Nie mogła ryzykować żadnych niepotrzebnych kom­

plikacji, jej dzieci wreszcie były szczęśliwe, autentycznie 
polubiły Patricka, z wzajemnością zresztą. Oczywiście Lou 
powinna zatroszczyć się nie tylko o dzieci, lecz o siebie, 

dlatego przestanie pragnąć niemożliwego i już nigdy nie 
będzie fantazjować o swoim mężu. 

- Przepraszam, że byłam taka drażliwa przed wyjazdem 

- zaczęła, gdy Tom i Grace poszli spać, a oni zostali sami 

w kuchni. - Ale już mi lepiej, bo odpoczęłam i przemyśla­

łam parę rzeczy. 

- Jakich? 
- Myślałam o nas. 

Pochylił się nad stołem, pełen oczekiwania. Czyżby ona 

też zmieniła zdanie? 

- Zrozumiałam, jak ważna jest dla mnie nasza przy­

jaźń. Chyba byłam trochę zazdrosna o Holly... - przyzna­

ła uczciwie. - ...lecz to się nie powtórzy, niezależnie od 
tego, czy będziesz spotykał się z nią, czy z jakąś inną. Ta 
część twojego życia nie ma nic wspólnego ze mną i chcę, 
by tak zostało. 

- Świetnie. - Jego głos zabrzmiał dziwnie głucho. 

Lou wstała z uśmiechem. 

- Chyba jeszcze nie podziękowałam ci za wszystko, co 

dla nas zrobiłeś. 

Pochyliła się, a Patrick przymknął oczy. Poczuł słodką 

woń perfum i delikatny pocałunek na policzku. 

- Dziękuję ci - szepnęła Lou. - Od tej pory będę cię 

całować już tylko w taki sposób, możesz nie obawiać się 
z mojej strony żadnych więcej emocjonalnych zawirowań. 

background image

Podwójne oświadczyny 

133 

Cieszę się, że tamtej nocy do niczego między nami nie do­
szło. Lepiej być przyjaciółmi, prawda? 

Co miał na to odrzec? 

- Znacznie lepiej. 

-i jak się między wami układa? - zagadnęła kilka ty­

godni później Marisa, robiąc sobie manicure, podczas gdy 
Lou przygotowywała obiad. 

- Znakomicie. 

Naprawdę znakomicie, powtórzyła w myślach. Spędzi­

li we czwórkę bardzo udany tydzień na Majorce, stosunki 

między nią a Patrickiem układały się tak dobrze, jak na 
samym początku małżeństwa i byłoby naprawdę idealnie, 
gdyby tylko Lou zdołała zapomnieć o tamtym płomien­
nym pocałunku w samochodzie oraz opanować lekki 
dreszcz, jaki za każdym razem odczuwała na widok swe­
go męża. 

- Nadal łączy was tylko przyjaźń? - zainteresowała się 

Marisa, wycinając skórki. 

- Tak, a co? - spytała obronnym tonem Lou. 
- Nic. Po prostu widziałam twój wyraz twarzy, gdy Pa­

trick wrócił z pracy. 

-Kiedy? 
- W urodziny Grace. 

Lou przypomniała sobie tamten listopadowy dzień. 

Grace zaprosiła trzy najbliższe przyjaciółki i wspólnie wy­
myśliły, że nie chcą żadnego tortu, bo to nudne, tylko ra­
zem usmażą naleśniki. Lou pokazywała im, co mają robić, 
Marisa popijała szampana, przezornie siedząc jak najda­
lej od podrzucających naleśniki na patelni rozbawionych 
dziewczyn. Patrick wszedł z ponurej listopadowej szarugi 

background image

134 

Jessica Hart 

do ciepłej, jasnej kuchni, pełnej gwaru, śmiechu, porozsy-
pywanej maki i rozchlapanego naleśnikowego ciasta. 

- Patrick, ty też musisz spróbować! - zażądała Grace, 

ledwie się zjawił. - Zobaczymy, czy ty złapiesz naleśnik na 
patelnię. 

- Może daj mu się najpierw rozebrać i odpocząć - za­

oponowała Lou, ale tego dnia Grace rządziła i Patrick mu­
siał w te pędy ściągać marynarkę i podwijać rękawy. 

- Nigdy przedtem tego nie robiłem - zdradził, zdejmu­

jąc krawat 

- To okropnie trudne - ostrzegł go Tom, który też brał 

udział w zabawie. - Tylko mama to potrafi. 

- Mnie też się udało! - zawołała Grace. - No, tak do po­

łowy. .. Mama ci pokaże, jak to zrobić. 

Lou pokazała mu więc, jak leje się ciasto, jak rusza się pa­

telnią, a potem czeka się na odpowiedni moment, by szybkim 
i gwałtownym ruchem podrzucić naleśnik do góry. Robiła to 

wszystko mechanicznie, tak naprawdę skupiając całą uwagę 

na jego bliskości. Ukradkiem wdychała zapach jego wody ko-
lońskiej, przyglądała się zarysowi brody, na której kiełkował 
ciemny zarost, siateczce zmarszczek przy oczach. 

Patrick wziął od niej patelnię, nalał ciasta, a potem, stro­

jąc zabawne miny, podrzucił naleśnik, złapał go i skłonił 

się przed bijącą brawo publicznością. 

- Udało ci się! 
- To zasługa mojej nauczycielki. - Spojrzał na Lou 

z uśmiechem, a w niej aż serce zamarło. 

Oczywiście nic nie umknęło uwadze Marisy. 

- Od jak dawna udajesz, że go nie kochasz? - Przyja­

ciółka wyciągnęła dłoń przed siebie, by ocenić, czy równo 
opiłowała paznokcie. 

background image

Podwójne oświadczyny 

135 

Przez króciutką chwilę panowała cisza. 

- Nie kocham go. 

Marisa westchnęła. 

- Spójrz na mnie. 

Lou z ociąganiem popatrzyła jej w oczy. 

-i powtórz to. 
- Nie chcę go kochać! - jęknęła Lou i opadła na krze­

sło. - Wolę się z nim przyjaźnić, w ten sposób nie zosta­
nę zraniona. 

- Patrick to nie Lawrie. Och, na pewno bywa uparty 

i ma masę wad, i czasem trudno z nim wytrzymać, ale to 
bardzo porządny człowiek, w dodatku cię kocha. 

-A skąd! 
- A stąd, że to widać! - Marisa aż przewróciła oczami. 

- Wzroku nie może od ciebie oderwać! 

- Naprawdę? - W głosie Lou brzmiały jednocześnie nie­

dowierzanie i nadzieja. 

- Naprawdę i najwyższa pora, żebyście wreszcie przesta­

li marnować czas. Przypomnij sobie, ile razy mówiłaś, że 

Tom i Grace powinni dostać dobry przykład, jak buduje 

się związek oparty na miłości, bo zły przykład, niestety, już 
dostali. No to teraz masz szansę im ten pozytywny przy­
kład dać! 

Lou nie była przekonana. 

-i zaryzykować utratę przyjaźni Patricka? Wolę nie. 
- Głupia jesteś! - orzekła dobitnie Marisa. - Żaden zwią­

zek nie ma z góry gwarancji powodzenia, nad każdym trzeba 

pracować, ale chyba warto podjąć ten wysiłek, prawda? 

Owszem, lecz Lou dalej się wahała. Patrick już raz mógł 

wybrać między nią a kompletną swobodą i wybrał to dru­

gie. Wyjaśniła to Marisie i dodała jeszcze: 

background image

136 

Jessica Hart 

- W dodatku ciągłe powtarzałam, że chcę tylko przyjaź­

ni! Jak mam mu teraz powiedzieć, że zmieniłam zdanie? 

- Cóż, zawsze możesz wysłać dzieci wcześniej do łóżek 

i przyjść do jego sypialni w pończochach, szpilkach i czymś 
koronkowym. Na pewno załapie, o co ci chodzi. 

Lou zrobiło się gorąco na samą myśl o tym. 

- Nie mogę tego zrobić! Postawiłabym go w niezręcz­

nej sytuacji. 

Marisa zachichotała. 

- Ty faktycznie dawno nie byłaś z mężczyzną... W jakiej 

niezręcznej sytuacji? Nie będzie mógł uwierzyć w swoje 
szczęście, zaręczam ci. 

- Nie będę nigdzie chodzić w żadnych pończochach! 
- W takim razie nie pozostaje ci nic innego, jak uchwy­

cić się ostatniej deski ratunku, jaka pozostaje małżeństwu 

w kryzysie. 

- To znaczy? 
- Porozmawiaj z nim! Nie wiem, czy zauważyłaś, ale je­

steście oboje dorośli, i to od jakiegoś czasu. Chyba pora na­
uczyć się dogadywać, nie sądzisz? Po prostu powiedz mu, 
co czujesz. 

Wieczorem Lou siedziała jak na szpilkach, czekając na 

moment, gdy wreszcie będzie mogła wysłać dzieci do łóżek 
i zostać sama z Patrickiem. 

- Zastanawiałam się, czy moglibyśmy przez chwilę po­

rozmawiać - zaczęła, poniewczasie uświadamiając sobie, 

jak sztywno to wypadło. 

- Oczywiście. - Patrick wydawał się trochę zdziwiony jej 

oficjalnym tonem. - Czy to coś poważnego? 

- Nie... To znaczy, tak... W pewnym sensie... - Urwa­

ła bezradnie. 

background image

Podwójne oświadczyny 

137 

- To może w takim razie się napijemy? 
- Świetny pomysł. 

Kiedy przyniósł jej szklaneczkę whisky, Lou od razu po­

ciągnęła solidny łyk, by dodać sobie odwagi. Po chwili wa­

hania Patrick usiadł na drugim końcu obitej kremową skó­

rą kanapy. 

- O co chodzi, Lou? 
- Otóż chciałam... Tak sobie myślałam, że może... Wi­

dzisz, rzecz w tym... 

Boże, jak ma powiedzieć własnemu mężowi, żeby się 

z nią kochał? 

Wciąż jeszcze się głowiła, jak ma to zrobić i właśnie 

zaczęła żałować, że nie zdecydowała się na opcję z poń­
czochami, gdy zadzwonił telefon. Wybawienie! Uradowa­
na, poderwała się, by odebrać, lecz już po chwili rozmowy 
krew odpłynęła jej z twarzy. 

- Co się stało? - Patrick wstał również, zaniepokojony. 

Lou odłożyła słuchawkę. 

- Fenny miała wylew. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Muszę jechać do szpitala. - Nerwowo krążyła po po­

koju, starając się uporządkować myśli. - Jeśli zaraz we­
zwę taksówkę, powinnam jeszcze zdążyć na ostatni pociąg. 
Chciałabym zabrać dzieci ze sobą, ale chyba za późno, żeby 

je budzić... Co myślisz? 

- Że powinnaś usiąść i wypić to. - Dolał whisky do jej 

szklaneczki. - Nigdzie dzisiaj nie pojedziesz. 

- Ale ja muszę zobaczyć Fenny! - zaprotestowała, gdy 

posadził ją z powrotem na kanapie i wcisnął jej szklanecz­
kę do ręki. 

- Nawet jeśli złapiesz ostatni pociąg jadący na północ, to 

i tak w środku nocy nie będzie połączenia do Skipton. Zro­
bimy inaczej. Wstaniemy o piątej rano i pojedziemy samo­
chodem, powinniśmy być na miejscu koło dziewiątej. 

- Przecież musisz iść do firmy, masz spotkania... 

Wzruszył ramionami. 

- W takiej sytuacji spotkania można przełożyć. 
- A co z dziećmi? 
-Zaraz zadzwonimy po Marisę. - Usiadł obok niej 

i wskazał na whisky. - Wypij, to ci dobrze zrobi. 

Drżąc ze zdenerwowania, napiła się posłusznie i poczu­

ła ciepło spływające jej do żołądka. 

- Lepiej? 

background image

Podwójne oświadczyny 

139 

- Tak. Przepraszam. Chyba chwilowo nie myślę logicz­

nie. Muszę się skoncentrować. 

- Na razie w ogóle nie musisz o niczym myśleć, ja się 

wszystkim zajmę. - Wziął ją za rękę. - A teraz powiedz, 

kto dzwonił i co mówił. 

Dotyk jego dłoni dodał Lou otuchy, ale jednocześnie 

omal się przez to nie rozkłeiła, a przecież nie mogła tego 
uczynić, musiała być dzielna! Zamrugała powiekami, po­

wstrzymując łzy. 

- Dzwoniła sąsiadka Fenny, przyszła do niej dziś po po­

łudniu w sprawie kwiatów do kościoła i zastała ją leżącą 
na podłodze w kuchni. Wezwała karetkę i też pojechała do 
szpitala, bo przecież nie było nikogo innego... Podobno 
lekarze nie są dobrej myśli. - Podniosła wzrok na Patricka 
i starała się mówić spokojnie, lecz mimo to głos jej się za­
łamywał. - Nie mogę stracić Fenny. To tak, jakbym miała 
drugi raz stracić matkę. 

- Wiem. - Uścisnął jej dłoń. - Wiem. 

Lou odstawiła pustą szklaneczkę i otarła parę niepo­

słusznych łez. 

- Nie wolno mi się rozkleić. Muszę być silna. 

Patrick puścił jej dłoń i mocno objął Lou, a ona po 

chwili wahania instynktownie przytuliła się do niego. Tej 

nocy potrzebowała, by trzymał ją w objęciach jak dziecko, 
a nie jak kobietę, i on też o tym wiedział. 

- Teraz nie musisz być silna - rzekł, opierając policzek 

o jej głowę. - Jestem przy tobie. 

Leżąca na szpitalnym łóżku Fenny wydawała się ma­

leńka i krucha jak ptaszek. Zawsze była tak aktywna, że 
Lou nigdy nie myślała o niej jako o starszej osobie, lecz te-

background image

140 

Jessica Hart 

raz wyglądała naprawdę staro. Lou serce ściskało się boleś­
nie, gdy siedziała na brzegu łóżka, gładząc chudziutką dłoń 
cioci i powtarzając, że wszystko będzie dobrze. 

Ale nie chciało być dobrze. 
W pewnym Fenny otworzyła oczy i jej spojrzenie pad­

ło na siostrzenicę. 

- .. .uu - wybełkotała. 
- Tak, to ja, Lou. Jestem tutaj. 

Fenny próbowała powiedzieć coś jeszcze, więc Lou na­

chyliła się, starając się zrozumieć. 

- Patrick? - Spytała niepewnie, a ciocia wykonała mini­

malny ruch głową, potwierdzając. - Przyjechał ze mną, jest 
na korytarzu. O, zobacz, właśnie przyszedł. 

- Witaj, Fenny - odezwał się, stając tak, by chora mogła 

go widzieć. 

Usiłowała znów się odezwać, a gdy jej się to nie udało, 

zaczęła desperacko ruszać oczami, przenosząc wzrok z jed­
nego na drugie. Naraz Patrick zrozumiał, o co jej chodziło, 
i położył dłoń na ramieniu żony. 

- Nie martw się, Fenny. Będę się opiekował Lou. Masz 

moje słowo. 

Na twarzy chorej odmalowała się wyraźna ulga, jeden 

koniuszek ust uniósł się w bladym półuśmiechu i Fenny 
znów zapadła w sen. 

Zmarła cichutko godzinę później, kiedy Lou wciąż trzy­

mała ją za rękę. 

Patrick zatroszczył się o wszystko, podczas gdy Lou sie­

działa nieruchoma jak głaz, wciąż nie wierząc w to, co się 
stało. Gdy załatwił sprawy w szpitalu, zabrał żonę do sa­
mochodu i zawiózł do domu Fenny. Rozpalił w kominku 
i zrobił herbaty, a potem długo trzymał Lou w objęciach, 

background image

Podwójne oświadczyny 

141 

bo pierwszy szok zaczął mijać i przyszedł kryzys. Płakała 
tak długo, aż zupełnie opadła z sił. Wtedy zaniósł ją na pię­
tro, posadził na krześle, przygotował łóżko, wytarł jej za-
puchniętą twarz zmoczonym ręcznikiem i położył ją spać. 

Przez następne dwa dni zwijał się jak w ukropie, zała­

twiając wszelkie formalności, zmuszając Lou do jedzenia, 

wkładając jej płaszcz, zapinając guziki jak dziecku, wycią­

gając ją na spacery, chociaż wiatr urywał głowę, rozpalając 
ogień na kominku od razu po powrocie. Powolutku do­
chodziła do siebie. 

- Pojadę po dzieci - rzekł drugiego dnia wieczorem. -

Będziemy jutro rano. - Popatrzył na nią z troską. - Dasz 

tu sobie radę sama przez tę noc? 

- Tak, oczywiście, już mi lepiej. Jedź. 

Ale tęskniła za nim straszliwie, gdy tylko została sama. 

Pochowali Fermy w mroźny zimowy dzień. Nagie kona­

ry drzew odcinały się ostro na tle jasnoniebieskiego nieba, 
blade policzki Grace zaróżowiły się od chłodu. Lou trzy­
mała ją za rękę, Patrick stał tuż obok, opierając dłoń na ra­
mieniu Toma. 

Złożono Fenny u boku męża, którego przeżyła o całe 

trzydzieści pięć lat. Miała zaledwie czterdzieści dziewięć, 
gdy Donald zmarł. Niedługo i ja będę miała tyle, uświado­
miła sobie Lou i zrobiło jej się słabo, gdy pojawiła się na­
stępna myśl: A gdybym równie wcześnie straciła Patricka? 

Do końca życia żałowałaby, że nie wykorzystała tego 

czasu, gdy byli razem. Jej cioci pozostały dobre wspomnie­
nia, ona nie miałaby nic! Zerknęła na Patricka i nagle przy­
pomniała sobie obietnicę, którą złożył w szpitalu, a potem 
te wszystkie rzeczy, które dla niej zrobił w ciągu ostatnich 

background image

142 

Jessica Hart 

dni. Czy to nie były oznaki uczucia? Ależ z całą pewnością! 
Pytanie tylko, czy była mu bliska jak prawdziwy przyjaciel, 
czy jak żona, którą się kocha? Musiała się tego dowiedzieć, 
oczywiście nie teraz, gdyż ich żałoba była wciąż zbyt świe­
ża, ale już niedługo. 

Następnego dnia Patrick zabrał dzieci do domu, gdyż 

one musiały wracać do szkoły, a on sam miał ważne spot­
kania, których nie mógł już dłużej odkładać. Lou na razie 
została w Yorkshire, by zająć się rzeczami Fenny i uporząd­
kować sprawy. 

- Przyjadę po ciebie w przyszły weekend - obiecał Pa­

trick, zamykając bagażnik. 

Tom i Grace już siedzieli w samochodzie, a Lou stała 

obok, by im pomachać, gdy będą odjeżdżali. 

- Nie ma potrzeby, mogę wrócić pociągiem. 

Otworzył drzwi od strony kierowcy. 

- Przyjadę w piątek wieczorem - powtórzył stanowczo. 

Coraz bardziej jej się podobało, że wreszcie ktoś się 

o nią troszczy. Trochę dręczyło ją poczucie winy, przecież 

jeszcze niedawno była silna, dzielna i niezależna. 

- Dziękuję ci. Tyle dla mnie zrobiłeś... 

Zawahał Się, po czym podszedł do niej i pocałował ją 

w policzek. 

- Uważaj na siebie. 

Całus w policzek, nic więcej? Och, to się niedługo zmie­

ni, pomyślała. 

- Jedź ostrożnie - odparła i uściskała go mocno, po 

przyjacielsku. Na razie mogli jeszcze poprzestać na przy­

jaźni. Na razie. 

Pomachała im, gdy odjeżdżali, wróciła do domu, a po­

nieważ nieco przemarzła, podeszła do kominka, by w nim 

background image

Podwójne oświadczyny 

143 

napalić. Właściwie wystarczyło tylko sięgnąć po zapałki, 
ponieważ Patrick wszystko już przyszykował, widać zajął 
się tym, gdy się rano kąpała. 

Lou przykucnęła przed kominkiem i podpaliła zapałką 

zwitek papieru. Zajął się błyskawicznie, za chwilę od niego 
zajęła się podpałka, potem płomienie zaczęły lizać polana. 

Tak było z moim uczuciem do Patricka, uświadomiła so­

bie nagle Lou. Najpierw nic się nie działo. Przez trzy mie­

siące pracowała dla niego, nie zauważając jego ust, dłoni, 
ani oczu - nic! 

Kolacja w Newcasde była iskrą, która padła na podat­

ne podłoże. 

Pocałunek w limuzynie to pierwszy wyraźny płomień. 

A teraz Lou chciała cała stanąć w ogniu. 

Ich małżeństwo przypominało właśnie takie naszyko-

wane drewno w kominku - uporządkowane, nieruchome, 

zimne, czekające na jeden mały płomyk zapałki, by buch­
nąć płomieniem. 

Kiedy więc Patrick przyjedzie, Lou roznieci między ni­

mi ogień. 

Zatrzymał samochód przed małym kamiennym dom­

kiem. Było już naprawdę późno, a on miał za sobą nużącą, 
długą jazdę, w ciemny, mokry i wietrzny wieczór ludzie je­
chali wolno, co parę kilometrów robiły się korki. Rozsąd­
niej byłoby wyjechać w sobotę wcześnie rano, lecz on nie 
chciał spędzić ani chwili więcej z dala od Lou. 

Drzwi otworzyły się, Patrick ujrzał prostokąt złocistego 

światła, a w nim znajomą sylwetkę. Serce zabiło mu moc­

niej. Przez całą drogę myślał o czekającej na niego Lou, 
o jej ciepłym uśmiechu i postanowił powiedzieć jej, co czu-

background image

144 

Jessica Hart 

je. Może to nie był najlepszy moment, w końcu tak mało 

czasu minęło od śmierci Fenny, lecz on nie zamierzał pro­

sić o nic w zamian, niczego nie oczekiwał. Chciał tylko po­

wiedzieć jej, że ją kocha. 

Chwycił niedużą torbę podróżną, postawił kołnierz płasz­

cza, wyskoczył z samochodu i pobiegł w deszczu w kierunku 
otwartych drzwi. Wpadł do środka, gdzie było ciepło, jasno, 
sucho i gdzie czekał na niego uśmiech Lou. 

- Cześć - powiedziała. 

Te jej ciemne oczy, ciemne włosy... Wyglądała tak pięk­

nie! Miała na sobie mięciutki czerwony sweterek i prostą 
spódniczkę do kolan, która natychmiast mu przypomnia­
ła, jak się zastanawiał, czy ona pod tym swoim powściągli­

wym ubiorem nosi pończochy. Oczywiście pomyślał o tym 

znowu. 

Nagle po raz pierwszy w życiu poczuł coś w rodzaju tre­

my. A jeśli ona nie kocha go i nie pragnie tak rozpaczliwie, 

jak on jej? Musi być ostrożny, powie jej to delikatnie, nie 

żądając niczego, da jej tyle czasu do namysłu, ile będzie 
potrzebowała. 

- Pozwól, pomogę ci. - Lou wzięła od niego mokry płaszcz 

i powiesiła na wieszaku. 

Była straszliwie zdenerwowana. Przemyślała całą sytua­

cję i doszła do wniosku, że gdyby tamtego dnia nie prze­
rwał im telefon w sprawie Fenny, najprawdopodobniej 
zepsułaby wszystko, bo nie dałaby rady znaleźć odpowied­
nich słów. Postanowiła więc skorzystać z pierwszej sugestii 

Marisy i uwieść swojego męża. 

Nie mogła go przy tym spłoszyć, musiała działać subtel­

nie. By stworzyć sprzyjający nastrój, przesunęła sofę przed 
kominek i zostawiła zapaloną tylko lampę stołową, która 

background image

Podwójne oświadczyny 

145 

rzucała łagodne, bardzo ciepłe światło, pasujące do migot­
liwego blasku płonącego ognia. 

Potem pojawiła się kwestia ubioru, bo przecież Lou wy­

jeżdżała z Londynu do ciężko chorej cioci, trudno więc 

oczekiwać, by w takiej sytuacji ktoś zabrał ze sobą coś sek­
sownego. .. Cóż, musiały jej wystarczyć ten rozpinany swe­
terek i prosta spódniczka, choć w niczym nie przypomi­
nały powiewnego peniuaru, który sfrunąłby z niej, ledwie 
muśnięty palcami Patricka. Z drugiej strony jedwabne pe-
niuary niezbyt nadawały się do tego, by otwierać w nich 
drzwi w taki wieczór jak ten. 

Kiedy już usiądą razem na sofie, powinno pójść gładko. 

Lou będzie mu patrzeć głęboko w oczy, powoli przysuwać 

się coraz bliżej i niby bezwiednie zwilżać usta. Widziała to 
parę razy w telewizji, na ekranie zawsze działało. A potem 

- Lou nie wiedziała, jak właściwie do tego dojdzie - poca­

łują się i to będzie ten płomyk zapałki, od którego w mig 
buchnie wielki ogień. 

Plan był dobry, lecz na widok Patricka Lou zapomniała, 

że miała wejść w rołę tajemniczej, wyrafinowanej kusiciel-
ki, bo nagle ogarnęło ją przemożne pragnienie, by rzucić 

się na niego od razu i powiedzieć, że umrze, jeśli nie bę­
dzie się z nią kochał, i to natychmiast, właśnie tu, w tej ma­

łej sionce, przy wieszaku na ubrania. 

Powstrzymała ją jedynie myśl, że miał za sobą kilka go­

dzin męczącej jazdy w deszczu i ciemności, lepiej więc, że­
by najpierw trochę odpoczął. 

- Chcesz herbaty? A może czegoś mocniejszego? 
- Chętnie napiję się herbaty. - Ze znużeniem potarł 

twarz dłonią. 

- Zaraz ci przyniosę. Wejdź, usiądź przy ogniu. 

background image

146 

Jessica Hart 

Kiedy czekała w kuchni, aż woda się zagotuje, oddycha­

ła powoli i głęboko, by się uspokoić. 

- Na pewno mi się uda - powiedziała do siebie. - Jestem 

jak ta zapałka i mam rozpalić ogień. To proste. 

Niedługo potem weszła do pokoju dziennego, niosąc 

kubki z herbatą i ujrzała, jak Patrick siedzi na sofie z głową 
odchyloną na oparcie, z zamkniętymi oczami. Nagle ogar­
nęły ją skrupuły. Czy nie był zbyt zmęczony na to, by go 
uwodzić? Ale następnego dnia mieli wracać do Londynu, 
a w domu będzie trudniej przeprowadzić jej plan. Dzieci, 
praca, obowiązki... 

Usłyszał, jak weszła, otworzył oczy. Podała mu herbatę 

i usiadła obok niego. 

- Jak dzieci? - spytała. 

Nie najlepsze pytanie, gdy zamierza się uwieść mężczy­

znę, ale przecież musiała od czegoś zacząć rozmowę. 

- Dobrze, ale oczywiście bardzo czekają na twój przy­

jazd i na powrót do normalnego życia. 

To jej dawało dobry punkt zaczepienia. 

- Sama już nie wiem, co w naszym przypadku jest nor­

malnym życiem - zaczęła ostrożnie. - W tym roku tyle się 
zmieniło.,. No i nasze małżeństwo też chyba trudno na­
zwać normalnym, prawda? 

Patrick natychmiast ujrzał otwierającą się przed nim 

sposobność, by poprowadzić rozmowę w pożądanym kie­

runku, i postanowił jej nie zmarnować. 

- To fakt, pewnie niewiele osób zawiera podobny układ 

jak my - stwierdził równie ostrożnie jak ona. - Skoro już 

przy tym jesteśmy, to... To jest coś, o czym koniecznie po­
winnaś wiedzieć. 

Przeraził ją tym zdaniem. Zaraz powie, że poznał ko-

background image

Podwójne oświadczyny 

147 

lejną długonogą blondynkę i będzie się z nią spotykał. Nie 
chciała tego słyszeć, więc by zmienić temat, powiedziała 
pierwsze, co przyszło jej do głowy. 

- A wiesz, że ja też mam ciekawe wieści? Nie uwierzysz, 

co się stało. 

- A co się stało? 
- Wczoraj byłam u notariusza. Dostałam spadek po 

Fenny! 

- Chyba można się było tego spodziewać - zauważył ła­

godnie. 

- Tak, wiedziałam, że zamierzała zostawić mi dom, ale 

nie spodziewałam się niczego więcej, bo ona zawsze żyła 

wyjątkowo skromnie. Bałam się, czy dam radę go utrzy­

mać, miałam nadzieję, że tak, bo za nic nie chciałabym go 
sprzedać. - Rozejrzała się dookoła. - To miejsce zawsze 
było dla mnie jak dom. 

Twój dom jest gdzie indziej - chciał powiedzieć, ale 

nagle tknęła go obawa, że być może Lou wcale tak tego 
nie postrzega. 

- Zostawiła ci więc coś jeszcze? Jakieś pieniądze? 
- Trochę. 

Pomyślała z uśmiechem, że to mało powiedziane i przy­

pomniała sobie słowa notariusza. 

- Pani krewna była bardzo bogatą kobietą, pani Farr. 

Wielokrotnie namawiałem ją, by wykorzystała część środ­

ków do zapewnienia sobie wygodniejszego życia, lecz ona 

nieodmiennie uważała, że ma tyle, ile jej potrzeba. Zarzą­
dziła, żebym wszystko jak najkorzystniej zainwestował, co 
oczywiście uczyniłem. - Uśmiechnął się leciutko, ledwie 
skrywając dumę. - W rezultacie dziedziczy pani sporą su­
mę pieniędzy, pani Farr. 

background image

148 

Jessica Hart 

- Byłam w szoku! - wyznała Lou Patrickowi, relacjonu­

jąc mu, co usłyszała od notariusza i nie mając pojęcia, że 
jemu przez to robi się coraz ciężej na sercu. - Kiedy zdra­

dził, ile dziedziczę, prawie zemdlałam z wrażenia! 

Usłyszawszy wysokość sumy, Patrick bardzo ostrożnie 

odstawił na bok kubek z herbatą. 

- To bardzo dużo. - Jego głos zabrzmiał głucho. - Cóż, 

to wszystko zmienia. 

- Co masz na myśli? 
- Na przykład to, że już nie potrzebujesz być moją żoną 

- stwierdził z wymuszonym uśmiechem. - Gdybyś spodzie­

wała się podobnego spadku, nie zaproponowałabyś mi na­

szej umowy, prawda? 

- Nie - przyznała z ociąganiem. 

Rozmowa przybierała zły obrót, zupełnie nie po jej my­

śli! Wspomniała o tym spadku tylko po to, by odwrócić 
uwagę Patricka od tego, co zamierzał powiedzieć. 

- Masz więc zapewnione bezpieczeństwo finansowe, 

o które ci chodziło. - Starał się z tego cieszyć ze względu 
na nią, ale nié mógł. Nie potrzebowała go więcej! 

-Tak, na to wygląda - zgodziła się, lecz bez śladu 

entuzjazmu. 

Patrick podjął decyzję. Lou była wyraźnie wytrącona 

z równowagi tak radykalną odmianą jej sytuacji, potrzebo­

wała ochłonąć, oswoić się z finansową niezależnością. Nie 

miał prawa narzucać jej się ze swoimi uczuciami. 

- Zrozumiem, jeśli nasza umowa przestanie ci teraz 

odpowiadać. Gdybyś chciała rozwodu, nie będę stawiał 
przeszkód. 

Lou zmartwiała. Mówił o rozwodzie tak spokojnie, jak­

by mu było zupełnie wszystko jedno! 

background image

Podwójne oświadczyny 

149 

- A co z tobą? Przecież nie tylko ja oczekiwałam czegoś 

od naszego układu, ty też. 

Unikał jej wzroku. 

- Teraz sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Nie zamie­

rzam trzymać cię przy sobie na siłę, możemy się spokoj­
nie rozstać. 

Spokojnie? Może on był spokojny, ona nie! Lou wście­

kła się jak jeszcze nigdy. Jeśli chciał się rozwieść, to niech 
powie to wprost, a nie używa jej spadku jako wygodnego 
pretekstu! 

- Czy to właśnie o tym chciałeś ze mną porozmawiać? 

O zmianie naszej umowy? 

- W pewnym sensie... Ale to raczej nie jest stosowny 

moment. 

- Owszem, jest! - ucięła gniewnie. - Co ci się nie podo­

ba w naszej umowie? Słucham! 

Nie chciał okłamywać Lou, lecz nie zamierzał też roz­

mawiać o uczuciach. Lou mogła sobie myśleć, że odziedzi­
czenie dwóch milionów funtów niczego nie zmienia, lecz 
nie była to prawda. 

- Ona za bardzo... mnie ogranicza. 
- W jaki sposób? Czy kiedykolwiek robiłam ci jakieś 

trudności w spotykaniu się z innymi? 

-Nie. 
- Ale masz dość naszej umowy? 
- T a k 

Teraz ona bardzo ostrożnie odstawiła swój kubek i usiad­

ła twarzą do Patricka, podwijając jedną nogę pod siebie. 

- Poznałeś kogoś? - spytała, z najwyższym trudem pa­

nując nad głosem. 

-Nie. 

background image

150 

Jessica Hart 

- A więc nie chcesz ożenić się z inną? 
- Na Boga, nie! - wykrzyknął ze zgrozą. 

Lou zastanowiła się, jaki jeszcze mógłby być powód, dla 

którego on dąży do rozwodu. 

- Rozumiem... Po prostu znudził ci się stan małżeński. 
- Nie! - zaprotestował gwałtownie. Tak go przycisnę­

ła do muru, że nie pozostało mu nic innego, jak wyznać 
całą prawdę. - Bardzo mi odpowiada. Dobrze jest wrócić 
do domu, w którym jesteś ty i Grace i Tom, nareszcie jest 
po co i do kogo wracać. I podoba mi się, jak jest głośno 
i wesoło, i podoba mi się, że narobiłaś bałaganu w ogro­
dzie, na którego urządzenie wydałem fortunę. Przyzwy­
czaiłem się, że jesteś. I nie lubię, kiedy cię nie ma. - To 

ostatnie wypowiedział niemal oskarżycielskim tonem. 

Jej gniew zaczął ustępować, jego miejsce zajęła bardzo 

nieśmiała nadzieja. 

- To co ci nie pasuje? 
- Nasza umowa. Nienawidzę jej! - Pełnym frustracji ge­

stem wzburzył włosy dłonią. - Nie mogę cię dotknąć, nie 
całujesz mnie na powitanie, kiedy wracam z pracy, mamy 
oddzielne sypialnie. Nie potrafię tego dłużej znieść! Oczy­

wiście, że nie ma nikogo innego, bo nie chcę nikogo inne­

go, tylko ciebie. 

Lou oniemiała. 

- Kocham cię, Lou. Myślałem o tobie przez całą drogę, 

myślałem o tym, jak ci to powiem. Chciałem cię prosić, że­
byś zapomniała o tej głupiej umowie, żebyśmy żyli ze sobą 

jak normalni ludzie, czasem się kłócąc, czasem się gniewa­
jąc, ale zawsze rozmawiając ze sobą i kochając się... A ty 

mi teraz mówisz, że mnie nie potrzebujesz! 

background image

Podwójne oświadczyny 

151 

- A kiedy ja coś takiego powiedziałam? - zawołała z naj­

wyższym zdumieniem. 

- Przed chwilą. Fenny zostawiła ci pieniądze, jesteś nie­

zależna. 

- To prawda, nie potrzebuję już twoich pieniędzy - zgo­

dziła się, jednocześnie zachodząc w głowę, jak taki inteli­
gentny człowiek może być tak tępy. - Lecz jest wiele innych 
rzeczy, których potrzebuję. Żebyś zrobił mi herbaty, gdy je­
stem zmęczona. Żebyś pomógł mi wychowywać dzieci. Że­
byś się mną opiekował w potrzebie, jak to robiłeś w ostat­
nim czasie. Ale nade wszystko potrzebuję twojego widoku 
i tego, żebyś codziennie do mnie wracał, i tego, żebym za­

wsze mogła cię dotknąć, gdy tylko zapragnę. - Na jej us­

tach zaigrał lekki uśmiech. - A już najbardziej ze wszyst­
kiego potrzebuję, żeby mój mąż mnie pocałował. 

Wpatrywał się w nią takim wzrokiem, jakby nie wierzył 

własnym uszom. 

-i to jak najszybciej - dodała na wszelki wypadek, bo 

mógł jeszcze nie zrozumieć. 

Wspaniały uśmiech rozświedił całą jego twarz. 

- Skoro nalegasz... 

Nachylili się ku sobie jednocześnie, ich usta spotkały się 

w pół drogi i nagle tych pocałunków zrobiło się bardzo 

dużo, a wszystkie były rozkoszne, namiętne i słodkie. Już 
siedzieli blisko siebie, tak blisko, jak się dało, już się w sie­
bie chciwie wtulali, już gorące dłonie Patricka błądziły pod 
sweterkiem Lou, każąc jej wzdychać z rozkoszy. 

-i potrzebuję, żebyś mnie zawsze kochał - szepnęła po­

między pocałunkami. - Dasz radę to zrobić? 

Pociągnął ją i już leżeli na sofie. Lou czuła na sobie cię­

żar jego ciała, pożądliwe pocałunki na swojej szyi, poca-

background image

152 

Jessica Hart 

łunki zdobywcy, przesuwające się coraz niżej i niżej. Prze­
biegł ją błogi dreszcz. 

- Tak. 
- I będziesz kochał tylko mnie? Nikogo więcej? 

Zatrzymał się, uniósł głowę. 

- Jak to? A co z Tomem i Grace? 
- Ich pozwalam ci kochać - zgodziła się, wyciągając mu 

koszulę ze spodni. 

- A moją matkę? - przekomarzał się. 
- Czy nie będziesz kochał nikogo młodego i pięknego, 

z kim nie łączą cię żadne więzy rodzinne? - sprecyzowa­
ła, starając się, by zabrzmiało to surowo, lecz trudno było 
udawać srogość, gdy dłoń Patricka spoczywała na jej piersi, 
a on sam uśmiechał się szeroko. 

- Nie, nie będę - obiecał. - Tak mocno będę kochał tyl­

ko ciebie... i mój wóz. Nie masz chyba nic przeciw temu? 

Z uśmiechem otoczyła jego szyję ramionami. 

- Na to mogę przystać. 

I znów całowali się bez pamięci. 

- Jeszcze nigdy nikogo tak nie kochałem - wyznał cicho 

jakiś czas potem. - I nikogo tak nie pragnąłem. Od tamte­

go wieczoru w Newcastle nie byłem w stanie myśleć o żad­
nej innej kobiecie. 

- Aha, a na Malediwach grałeś z Ariel w pchełki? 

Kąciki jego ust drgnęły. 

- Zabrałem ją ze sobą tylko po to, żeby udowodnić same­

mu sobie, że nie jestem opętany tobą, ale to nic nie dało. 

- Wcale nie byłeś mną opętany! 
- Byłem. Od momentu, gdy siedząc z tobą w tej restau­

racji, zacząłem się zastanawiać, czy nosisz pończochy. I już 
nie mogłem przestać o tym myśleć, fantazjowałem o tobie 

background image

Podwójne oświadczyny 

153 

cały czas. - Zajrzał w ciemne oczy Lou. - Teraz możesz mi 
powiedzieć... Czy pod tymi skromnymi ubraniami nosi­
łaś pończochy? 

Lou sięgnęła po jego dłoń i z uśmiechem położyła ją na 

swoim kolanie. 

- Czemu sam nie sprawdzisz? - szepnęła. 

Patrick powoli wsunął rękę pod jej spódniczkę, wędro­

wał wyżej i wyżej po ciepłym udzie, aż nagle wstrzymał 

oddech, gdy jego palce natrafiły na brzeg pończochy i pod­

wiązkę. 

- Gdybyśmy nie byli małżeństwem, poprosiłbym cię, że­

byś za mnie wyszła - powiedział zmienionym z pożądania 
głosem. 

- A ja bym się zgodziła - odparła w podobny sposób. 
- Naprawdę poślubiłabyś mnie dla mnie samego, a nie 

dla moich pieniędzy? 

- Gdybyś przyrzekł, że będziesz mnie kochał do końca 

życia i już nigdy nawet nie spojrzysz na żadną blondynkę. 

- Przyrzekam - obiecał z powagą. 
- W takim razie chyba nie będziemy się rozwodzić. Je­

steś na mnie skazany. 

Roześmiał się i przygarnął ją mocno do siebie. 

- Jesteś jedyną, na którą chcę być skazany! - I znów za­

czął ją całować. 

Minęły długie minuty. 

- Zaplanowałam sobie, że cię dziś uwiodę - wyznała 

Lou, zmieniając pozycję. Teraz ona znalazła się na górze 
i pochylała się nad Patrickiem, a jej ciemne włosy łaskota­
ły jego twarz. 

Zaczęła powoli rozpinać mu koszulę, całując przy tym 

jego tors. 

background image

154 

Jessica Hart 

- Takie właśnie są dojrzałe kobiety. - Patrick udawał nie­

zadowolonego. - Tylko seks wam w głowie. Ani razu nie 
powiedziałaś, że mnie kochasz! 

Lou dalej całowała jego skórę, lecz zmieniła kierunek, te­

raz posuwała się do góry, aż wreszcie dotarła do jego ust. 

- Kocham cię. - Po każdym wyznaniu następował słodki 

pocałunek. - Kocham. Kocham. Kocham. 

Patrick uśmiechnął się i objął ją. 

- No to wygląda na to, że ci się poszczęści... 

Sturlał się razem z nią z sofy na dywanik przed komin­

kiem, w którym płonął ogień. Oni też płonęli i tego ognia 

już nic nie mogło ugasić.