background image

 

 

 

ANNABEL MURRAY 

                                     

 

Zmęczony 

pocałunkami 

 

background image

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

-    Dlaczego właśnie Prowansja? - zapytała Klara. Jej ładna, 

drobna twarzyczka zdradzała ślady ożywienia. 

Jest dziś trochę mniej spięta, pomyślała Wanda i wymijająco 

odparła: 

-    Równie dobre miejsce jak każde inne. 

Siedziała za kierownicą dużego, nowego samochodu z przyczepą 

kempingową. Ten zakup wymyśliła Klara, która jako zawodowa 

charakteryzatorka często przenosiła się z miejsca na miejsce i 

potrzebowała takiego właśnie środka lokomocji. Niestety, nie mogła 

sobie pozwolić na tak duży wydatek. Najpierw musiała sprzedać 
mieszkanie. 

Wanda zapaliła się do pomysłu. 

-    Cudownie! Będziesz mogła podróżować, kiedy zechcesz. 

Takim pojazdem możesz dojechać wszędzie. Cały świat stoi przed 

tobą otworem! 

Francję, jako cel podróży, wybrała Wanda, proponując 

jednocześnie, żeby pojechały tam razem. 

-    Musisz koniecznie zmienić powietrze. Długie wakacje w 

zupełnie nowym miejscu świetnie ci zrobią. 

Klara trochę się zdziwiła. Wanda była miła, nawet życzliwa, ale 

nigdy dotąd nie wychodziło to poza ramy zwykłej rodzinnej 

solidarności. Nie przyjaźniły się, nic ich właściwie nie łączyło. Jako 
dziecko Klara nie lubiła starszej kuzynki. Wydawała jej się niezbyt 

sympatyczna. Ale może z niesympatycznych dzieci wyrastają 

sympatyczni dorośli. 

-    Masz rację - powiedziała. - Chyba naprawdę potrzebuję 

zmiany, ale nie mam pieniędzy, żeby gdzieś wyjechać. 

-    Bzdura! - obruszyła się Wanda. - Musisz to zrobić. Spójrz na 

background image

 

siebie! Blada, oczy podkrążone, został z ciebie cień człowieka! Nic 

dziwnego, po tym wszystkim, co przeszłaś przez tego drania! 
Rozerwałabym go na strzępy. Ale trudno, było, minęło. Teraz musisz 

odpocząć. Coś sobie znaleźć, rozerwać się. 

Miała rację: wszystko się skończyło. Jej krótkie, niedobre 

małżeństwo dobiegło końca. Była żoną Joe O'Reilly dokładnie 

dwanaście miesięcy. Podczas tego roku postarzała się jednak o 

dziesięć lat. Teraz znowu była sobą, Klarą Lovejoy. Powróciła do 

panieńskiego nazwiska, żeby spalić za sobą wszystkie mosty. 

Ale czy to możliwe? Czy można zapomnieć? Te dwanaście 

miesięcy naznaczyły ją na całe życie. 

-    Chętnie pojechałabym do Francji, ale nie stać mnie na to. 

Koszty podróży, hotele... - Widząc, że Wanda otwiera usta, dodała 

szybko: - Nie chcę, żebyś ty za wszystko płaciła, to w ogóle nie 

wchodzi w rachubę. 

-    Wcale o tym nie pomyślałam, przyszło mi do głowy zupełnie 

co innego... 

-    Później też nie będę miała z czego oddać... 

-    Przestań mi przerywać, posłuchaj! Mówiłaś kiedyś, że chcesz 

kupić samochód typu hotel, żeby w nim mieszkać. Zrobimy tak: ja go 

teraz sfinansuję, pojedziemy za granicę, odpadną nam rachunki i 
bilety kolejowe, a potem, jak sprzedasz mieszkanie, oddasz mi 

pieniądze, a ja ci zostawię samochód. 

Klara była zaskoczona jej wspaniałomyślnością. Wiedziała, że 

Wanda jest zamożna, ale przecież... 

-    No, co ty na to? 

-    Dobrze - odpowiedziała po chwili namysłu. - Zgadzam się i 

bardzo dziękuję, jestem ci ogromnie wdzięczna, naprawdę nie wiem, 
czy kiedykolwiek... 

-    Nie ma o czym mówić - przerwała jej Wanda. - Jakoś to sobie 

powetuję. 

-    Przestało cię mdlić? 

-    Na szczęście tak. 

Podróż przez kanał La Manche nie należała do udanych. Strasznie 

RS

background image

 

huśtało, a w barze na promie kłębił się zbity tłum. Klara rzadko 

kiedy piła i nie znosiła dymu papierosów, ale nie chciała psuć 
Wandzie nastroju. Ta zaś - jak większość dziennikarzy - nie stroniła 

od kieliszka i lubiła sobie zapalić, zresztą była na wakacjach. Klara z 

ulgą przyjęła informację, że przybijają do portu i trzeba wracać do 

samochodów. 

Podróż przez terytorium Francji okazała się niezwykła. Klara 

nigdy przedtem nie była we Francji. Od czasu do czasu zastępowała 

Wandę za kierownicą, ale wolała rozglądać się po okolicy. 

Wanda postanowiła, że zatrzymają się na parkingu tuż pod Puit de 

Mirabeau, gdzie miały spędzić wakacje. 

-    Przecież nigdzie się nie spieszymy - powiedziała Klara. - 

Zatrzymajmy się na noc gdziekolwiek, a do Puit de Mirabeau 

pojedziemy jutro. 

Z tego, co mówiła Wanda, mogła wywnioskować, że miasteczko 

nie jest zbyt atrakcyjne. 

-    Na pewno nie jesteś zmęczona? - zapytała kuzynkę. 

-    Nie, już ci mówiłam! - Wanda przejawiała wyraźne 

zniecierpliwienie. Długa trasa, nie znany samochód, koszmarny tłok, 

a do tego ten „idiotyczny ruch prawostronny". Klara postanowiła 

zrezygnować z dalszych pytań. 

Właściwie było jej obojętne dokąd i kiedy dojadą, po prostu 

rozkoszowała się podróżą. 

-    Miałam niezły pomysł, co? - Wanda jakby czytała w jej 

myślach. 

-    Och, tak! To cudowne tak oderwać się od wszystkiego. Zresztą 

- Klara zawahała się na chwilę - mam takie uczucie, jakbym nareszcie 

była wolna, mogę robić, co chcę, jechać, dokąd mi się podoba. 

-    I żaden Joe nie siedzi ci na karku... 

Jej życie z Joe wyglądało jak nieustanne przesłuchanie. Dokąd 

idziesz? Z kim? Na jak długo? A do tego ten zwyczaj wydzwaniania 

do niej, gdziekolwiek była, pod byle jakim pretekstem, żeby 

sprawdzić, czy jest tam, gdzie zapowiadała. Był zazdrosny o 

wszystkich, nawet o jej przyjaciółki. 

RS

background image

 

-    Joe zawsze kazał mi wracać z pracy prosto do domu, a jak 

miałam dużo roboty, musiałam do niego dzwonić, że się spóźnię i 
tłumaczyć dlaczego. W końcu zaczęłam kłamać, tak było prościej. 

-    Nie widzę w tym nic złego. To samo robię z rodzicami. Im 

mniej wiedzą, tym mniej się martwią. 

Klara lekko zmarszczyła brwi. Tak naprawdę nie znosiła 

kłamstwa, zresztą bardzo lubiła rodziców Wandy. Niedawno 

odwiedziła ich w Hertfordshire i jak zwykle zaskoczył ją wygląd 

ciotki: w jej twarzy po raz któryś odkryła rysy swojej matki; nic 
dziwnego, były bliźniaczkami. Klara zazdrościła Wandzie rodziców. 

Swoich straciła przed dwoma laty w katastrofie samochodowej. 

Propozycja Wandy, żeby pojechała z nią do rodziców, trochę ją 

zdziwiła. Wanda odwiedzała ich dość rzadko. Ostatnio w ogóle 

zachowywała się dosyć dziwnie. "To właśnie ona stała się dla Klary 

oparciem w ostatniej fazie małżeństwa i w czasie rozwodu. A 
przecież zwykle nie przejmowała się innymi. Interesowała ją 

wyłącznie własna kariera. To, jakimi drogami do niej dążyła, 

okrywała głęboką tajemnicą. 

A jednak w tym przypadku zachowywała się zupełnie inaczej, 

może z powodu ich pokrewieństwa. Dlatego, kiedy ostatniego dnia 

rozprawy wychodziły z sądu, Klara jej podziękowała. 

-    Za co, do licha? - obruszyła się Wanda. 

-    Za wszystko. Byłaś dla mnie bardzo dobra. Nie wiem, co bym 

bez ciebie zrobiła. Jestem ci bardzo wdzięczna. 

-    Naprawdę nie ma za co. - Coś w jasnobłękitnych oczach 

Wandy nie pasowało do łagodnego brzmienia jej głosu; Klara 

poczuła się nieswojo. Natychmiast się opanowała. Wszystko to wina 

Joe; kilka miesięcy stałych podejrzeń musiało widocznie naruszyć jej 
psychiczną równowagę, i teraz we wszystkim węszy podstęp. 

-    Mama wydaje przyjęcie - powiedziała tamtego dnia Wanda. - 

Znasz te jej bale. 

-    Chętnie z tobą pojadę. 

Alice Hedley została Właśnie przewodniczącą lokalnego koła 

pisarzy. Dumna ze swojej utalentowanej i sławnej córki, poprosiła ją, 

RS

background image

 

żeby przyjechała i powiedziała kilka słów o pracy dziennikarza. 

Ponieważ Wanda cały tydzień była zajęta w Londynie, Alice Hedley 
postanowiła zorganizować spotkanie w sobotę w swoim domu na 

wsi. 

Klara przyjęła zaproszenie kuzynki z pewnymi oporami. Chciała 

wreszcie znaleźć się między ludźmi, a miała pewność, że na przyjęciu 

u Alice spotka ludzi interesujących, ale nie bardzo czuła się na siłach. 

Joe zniszczył w niej wszystko. Jego patologiczna zazdrość zabiła w 

niej radość życia, zmusiła do stałej czujności i panowania nad 
najbłahszymi nawet reakcjami. Niewinny uśmiech czy krótka 

rozmowa z innym mężczyzną nieodmiennie kończyły się awanturą. 

Alice Hedley, w przeciwieństwie do swej nieżyjącej siostry, 

kochała towarzystwo. Jej dom zawsze wypełniali goście, ten 

weekend nie był pod tym względem wyjątkiem. 

Wanda miała dwóch braci i dwie siostry, wszyscy razem z 

rodzinami często bywali w domu w Hertfordshire. Klara zawsze 

myślała, że musi być miło mieć liczną, kochającą się rodzinę. W 

dzieciństwie była bardzo samotna, dlatego marzyła o tym, żeby mieć 

dużo dzieci. Joe zniszczył i to marzenie. Tak jakby nie chciał się nią 

dzielić z nikim, nawet z własnym dzieckiem. Podczas weekendu w 

domu ciotki odnalazła ciepło rodzinnego życia i po raz pierwszy od 
bardzo dawna czuła się spokojna i odprężona. 

-    Spędziłam bardzo miły weekend - powiedziała potem do 

Wandy. - Cieszę się, że znów mogłam pobyć trochę z ciocią Alice i 

resztą rodziny. 

-    Mama też się z ciebie bardzo ucieszyła. Dobrze ci to zrobiło, 

nareszcie gdzieś wyszłaś z tej swojej klatki. 

Wanda najwyraźniej nie doceniała ładnego, ale dość skromnego 

mieszkania Klary i Joe. W porównaniu z apartamentami, które 

zajmowała, ich lokum musiało się wydawać zwykłą klitką. 

-    Nigdy nas nie było stać na nic lepszego - wyjaśniła Klara. 

-    Sprzedałaś je już? - Niestety, nie. 

Boże! Jak bardzo nienawidziła tego miejsca, które miało być 

domem, a stało się więzieniem. 

RS

background image

 

-    Bardzo bym chciała wreszcie się go pozbyć. Mam złe 

skojarzenia, a ponadto jest bardzo kosztowne. Nigdy go do końca nie 
spłaciliśmy. 

-    Niezła pogoda, co? 

Mimo że miały przed sobą jeszcze kawał drogi, zatrzymały się na 

poboczu, żeby coś zjeść. 

-    Jest bardzo ładnie - Klara rozejrzała się - tylko trochę za 

gorąco. 

Rzeczywiście, panował upał, słońce odbijało się od rozgrzanych 

kamieni, duże pomarańczowe motyle unosiły się ociężale nad 

kwiatami. Rozkosz dla oczu i niebezpieczeństwo pożaru. 

-    Wiem, że dobrze się tam czułaś. - Wanda wróciła do tematu 

ich wspólnego pobytu w domu rodziców. - Chociaż odniosłam 

wrażenie, że rozmowa z przyjaciółmi mamy trochę cię męczy. 

-    Nie wiem dlaczego - powiedziała Klara. - Zawsze byłam dość 

towarzyska, ale teraz coś mnie powstrzymuje, jakbym się bała, że 

zachowam się niestosownie. 

-    To on ci to wmówił! Jego patologiczna zazdrość wyrobiła w 

tobie poczucie winy, teraz boisz się własnego cienia. Dlaczego ty 

właściwie za niego wyszłaś? 

-    Nie mam pojęcia, naprawdę. Spotkałam go zaraz po śmierci 

mamy i tatusia. Teraz wiem, że to nie był właściwy moment na 

podejmowanie takich decyzji. Znajdowałam się w takim stanie, że 

musiałam popełnić błąd. Czułam się bardzo samotna. Chciałam mieć 

kogoś. A Joe na początku wydawał się zupełnie inny. Miły, 

opiekuńczy. Po prostu ideał. Nie miałam pojęcia, że tak się zmieni.   

-    Wcale się nie zmienił - stwierdziła Wanda stanowczo. - Zawsze 

taki był, tylko tego nie widziałaś. Było, minęło. Teraz myśl o sobie. 
Już inaczej wyglądasz, wesoła, ożywiona. Czeka cię długie, szczęśliwe 

życie bez Joe. Zycie bez Joe - powtórzyła zamyślona. 

-    Świetny tytuł na artykuł. 

-    Chyba nie zamierzasz o tym pisać - przestraszyła się Klara. 

Nigdy dotąd nie przyszło jej do głowy, że Wanda może widzieć w 

niej „temat". 

RS

background image

 

-    Nie bój się - roześmiała się Wanda - mam na oku o wiele 

ciekawszą historię. 

-    Tak? - Zielone oczy Klary wyrażały zaciekawienie. Wanda 

zwykle robiła wywiady z bardzo interesującymi ludźmi. - Możesz 

uchylić rąbka tajemnicy? 

Ale Wanda tylko lekko skrzywiła długi, orli nos (ktoś napisał o 

nim kiedyś, że doskonale się nadaje do wtykania w cudze sprawy). 

-    Wybacz, ściśle tajne, nawet tobie nie mogę nic powiedzieć. 

Zresztą, przecież to wakacje. A ty spróbuj zapomnieć o tym całym 
Joe. Staraj się żyć normalnie, ten weekend u mamy okazał się 

niezłym początkiem. Pojawiło się kilku całkiem przystojnych 

facetów, chociaż ty pewnie tego wcale nie zauważyłaś. Na szczęście 

prowincjonalne kółka literackie składają się nie tylko ze starszych 

pań w wielkich kapeluszach. 

-    Masz rację, nie zauważyłam. 
-    A najwyższy czas, żeby kogoś spotkać. Taki mały, niewinny 

flirt. Wakacyjna przygoda. Może tu, we Francji? 

Klara z uśmiechem pokręciła głową. 

-    Trochę za wcześnie. Zresztą wcale nie jestem pewna, czy w 

ogóle chcę kogoś spotkać. 

-    Musisz zapomnieć. Nie każdy mężczyzna jest taki jak Joe. 

Przecież to wariat! 

Miała rację, w jego zachowaniu było coś nienormalnego. Mimo 

świadomości, jak bardzo została skrzywdzona, Klara współczuła Joe; 

to musiała być choroba, „emocjonalna niedojrzałość", przybierająca 

patologiczne formy. 

-    Przyjaciele twojej mamy byli bardzo mili - powiedziała, żeby 

zmienić temat - a twój referat bardzo mi się podobał. 

Wanda miała cięty język i masę materiału, dotyczącego 

prywatnego życia różnych znakomitości. Klara, z racji swojego 

zawodu, również znała to środowisko, ale trudno poznać sekrety 

ludzi, którym się pudruje nosy i przyciemnia brwi. 

-    Owszem, wypadło całkiem nieźle. Mam wprawę; mogłabym 

wygłaszać takie rzeczy z zamkniętymi oczami. Jak automat. Za to 

RS

background image

 

pytania zadawano beznadziejne. 

A jednak padło pytanie, na które Wanda najwyraźniej nie była 

przygotowana. Klarę zaskoczyła jej reakcja. 

-    Czy próbowała pani kiedyś przeprowadzić wywiad z 

Graisonem Martellem? - zapytała w pewnej chwili blondynka w typie 

wampa. 

Zapanowała cisza. Wanda nigdy dotąd nie zwlekała tak długo z 

odpowiedzią. 

-    Pan Martell... on nie lubi udzielać wywiadów. 
I nie dodając nic więcej, przeszła do innych pytań. 

Klara wyłączyła się. Wzmianka o Graisonie Martellu skierowała jej 

myśli na inny tor. Dużo o nim słyszała, ale nigdy dotąd go nie 

spotkała. 

To nazwisko i osoba od lat nie schodziły ze szpalt magazynów 

ilustrowanych. Jasne włosy Martelia i -jak pisały dziennikarki - 
„niesamowicie" błękitne oczy robiły na kobietach „niezwykłe 

wrażenie". 

Błękitnooki heros z płową grzywą nie był w typie Klary. Nie 

bardzo rozumiała, jak taki ktoś może „działać" na kobiety. A „działał" 

zarówno na córki, jak na matki, nawet babki szalały na jego punkcie. 

Graison Martell miał opinię odludka, co było dość dziwne 

zważywszy, że kilkanaście lat życia spędził w tak specyficznym 

środowisku, jak świat filmowych gwiazd. Z powodu owego 

błękitnego spojrzenia obsadzano go zwykle w rolach romantycznych 

kochanków i najsławniejsze aktorki biły się o przywilej grania u jego 

boku. 

I nagle, u szczytu sławy, zniknął bez śladu. Jak zwykle w takich 

przypadkach dziennikarze dwoili się i troili, żeby go wytropić. 
Wysuwano najbardziej fantastyczne podejrzenia, podejrzewając to 

bankructwo, to śmiertelną chorobę. Ale nikt nie znał prawdy. Od 

czasu do czasu natrafiano na jakiś ślad, ale ślad natychmiast się 

urywał. Trzeba przyznać, że Graison Martell był mistrzem w myleniu 

tropów. 

-    Mówiłyśmy o wakacyjnej przygodzie. - Głos Wandy wyrwał 

RS

background image

10 

 

Klarę z zamyślenia. 

-    Tak tylko, czysto teoretycznie, nie jestem przygotowana... 
-    A ja tak. A propos, co z tymi przepowiedniami? Co ci właściwie 

wywróżyła Bella? 

-    Takie tam bzdury - uśmiechnęła się Klara. 

-    Chyba ktoś tak trzeźwy jak ty nie bierze serio podobnych 

rzeczy. 

Teraz mogła się już śmiać, ale w trakcie wróżenia nie było jej do 

śmiechu. 

Po referacie Wandy zaproszono gości do stołu i rozpoczęła się 

część towarzyska. Klarę wzięła w obroty pewna starsza pani, 

odziana w coś, co do złudzenia przypominało kurtynę teatralną. 

-    Od pewnego czasu przyglądam ci się, kochanie. Masz bardzo 

interesującą buzię. I te tragiczne oczy... Bardzo jestem ciekawa... 

chyba nie masz nic przeciwko temu? 

I zanim Klara zdołała zrozumieć o co chodzi, dama ujęła jej rękę i 

pogrążyła się w kontemplacji Unii papilarnych. 

-    Szkoda, że nie mogłaś widzieć swojej miny -powiedziała teraz 

Wanda. - Bardzo żałuję, że byłam zbyt daleko, żeby usłyszeć, co 

mówi. Takie literackie kółka to przystań dla wszelkiego rodzaju 

świrów. Ale mama uważa, że Bella jest genialna. Wróżyła już 
wszystkim i nigdy się nie pomyliła. Co ci właściwie powiedziała? 

Nigdy nie mówiłaś. 

-    Takie tam głupstwa - odparła wymijająco Klara. - Sama chyba 

w to nie wierzy.   

Wanda roześmiała się. 

-    Szkoda, że mama tego nie słyszy! Byłaby zgorszona. Według 

niej, Bella czyta z ręki w sposób naukowy. Rozumiesz? Absolutnie 
naukowy. 

-    To było okropne - powiedziała Klara. – Nie mogłam jej 

powstrzymać, a nie chciałam jej zrobić przykrości mówiąc, że nie 

wierzę w takie rzeczy. 

-    Ale co ci właściwie powiedziała? 

-    To, co się zwykle słyszy w takich okolicznościach. Że mam 

RS

background image

11 

 

interesujący wygląd i bardzo ciekawą linię życia. Że z natury jestem 

spontaniczna i pobudliwa, ale wszystko we mnie stłumiono. Brak mi 
pewności siebie i wiary we własne siły. 

-    Co prawda, to prawda. I co jeszcze? 

-    Stwierdziła - Klara zwlekała z odpowiedzią - że mam bardzo 

długą i pomyślną linię życia. 

-    Nieźle, ale to chyba nie wszystko. 

-    Dodała, że czekają mnie chwile wzlotów i upadków, a potem... 

potem zaczęła mówić o małżeństwie... 

Właśnie wtedy Klara raz jeszcze spróbowała cofnąć rękę, ale 

starsza pani nie zwolniła uchwytu. 

-    Co ci powiedziała o małżeństwie? - nie ustępowała Wanda. 

-    Orzekła, że w moim życiu zaszło coś złego, ale się skończyło, 

teraz jest przerwa, a potem nowy, szczęśliwy związek. Już wkrótce. 

To wszystko... 

-    I to dlatego tak zbladłaś i uciekłaś jak wariatka? Klara skinęła 

głową. Musiała śmiertelnie obrazić poczciwą Bellę; nagłym ruchem 

wyrwała rękę i odbiegła, nie chcąc słyszeć ani słowa więcej. Miłość, 

romanse, nie miała do tego głowy. Bella najwyraźniej słyszała 

historię jej małżeństwa i rozwodu od ciotki Alice, a to, co mówiła, to 

po prostu same głupstwa, podobne do tych, które wypisują w 
horoskopach. Klara nigdy ich nie czytała. 

-    Czy tobie też kiedyś wróżyła z ręki? - zapytała Wandę. 

-    Owszem - skrzywiła się kuzynka - coś mi tam mówiła, same 

niezbyt pochlebne rzeczy. Powiedziała, że jestem egoistką, myślę 

tylko o sobie i interesuje mnie wyłącznie własna kariera. Jestem 

żądna władzy i gotowa poświęcić dla niej swoje życie uczuciowe. Nie 

mam skrupułów i wykorzystuję innych do osiągnięcia własnych 
celów. Podobnie jak ty, uważam, że to bzdury. Zaczęła zbierać 

rzeczy. 

-    Chyba pojedziemy. Teraz ty poprowadzisz, dobrze? 

Zatrzymamy się dopiero na nocleg. 

Właśnie w czasie tego weekendu w Hertfordshire Wanda po raz 

pierwszy wspomniała o wyprawie do Puit de Mirabeau. 

RS

background image

12 

 

-    Mamo, nie sądzisz, że Klara powinna teraz gdzieś wyjechać? 

Ciotka Alice była zachwycona. 
-    Mogłabyś na przykład zabrać ją ze sobą do... gdzie ty się 

właściwie wybierasz, kochanie, zupełnie nie mam głowy do tych 

egzotycznych nazw. 

-    Puit de Mirabeau, mamo, w Prowansji. 

-    Jakieś sprawy zawodowe? - zapytała Klara. Wanda często 

podróżowała, zbierając, materiał do reportaży. 

-    Nie, po prostu wakacje. Nawet ja od czasu do czasu muszę 

chwilę odetchnąć. 

-    Mogłabyś z nią pojechać, kochanie - zwróciła się do Klary 

ciotka Alice. - Teraz jesteś niezależna, nie musisz nikogo pytać o 

pozwolenie. 

-    Sama mówiłaś, że przez kilka tygodni będziesz „bezrobotna" - 

podchwyciła Wanda. 

Nie dodała nic więcej. Była dość lakoniczna. Właściwie nie 

wspomniała słowem o samej miejscowości ani jak zamierza spędzać 

czas. Klara próbowała dowiedzieć się czegoś bliższego, ale bez 

skutku. 

-    Będziemy zwiedzać. Chyba weźmiesz aparat fotograficzny, 

prawda? 

Wanda zawsze utrzymywała, że robienie zdjęć to nie jej 

specjalność. Klara przytaknęła. Uwielbiała fotografować. 

-    Puit de Mirabeau to pewnie dziura - dodała Wanda - ale 

możemy wziąć rowery i buszować po okolicy. 

To wszystko było trochę nieoczekiwane. Takie zwykłe życie na 

wsi dla kogoś takiego jak Wanda? Klara nie bardzo w to wierzyła. 

Wanda na pewno znudzi się po kilku dniach i nakaże odwrót. Ona 
sama była przyzwyczajona do spartańskiego trybu życia, ale Wandę 

łatwiej sobie wyobrażała w drogim hotelu niż na kempingu. 

Różniły się pod każdym względem. Nawet strojem. Wanda, 

wzorem bohaterek swoich reportaży, ubierała się wytwornie. Klara 

zwykle chodziła w dżinsach i swetrze, w razie potrzeby wkładała 

kurtkę. Prawie w ogóle się nie malowała. Nie miała czasu: malowała 

RS

background image

13 

 

twarze innych. 

-    Nie chciałabym ci psuć wakacji - powiedziała wtedy Wandzie. - 

Pewnie masz już dosyć mojego towarzystwa po tych wszystkich 

spotkaniach w sądzie. Muszę zacząć sobie radzić sama. 

Wanda miała gotową odpowiedź. 

-    Nie musimy być stale razem, na miejscu każda zajmie się sobą, 

od czasu do czasu będziemy się spotykać. Jestem tam z kimś 

umówiona. Zresztą potrzebny mi ktoś, kto mówi po francusku lepiej 

niż ja. 

Umówiona? Z jakimś mężczyzną? Wanda nie miała trudności z 

nawiązywaniem męskich znajomości. Dziwnym trafem byli to 

zwykle panowie żonaci. Powiedziała kiedyś, że woli cudzych mężów. 

To o wiele praktyczniejsze. 

Podróż była męcząca. Kiedy wreszcie dobrnęły do parkingu, 

rzuciły się na posłania w przyczepie. Wanda usnęła natychmiast. 
Klara od pewnego czasu miała trudności z zasypianiem; robiła, co 

mogła, żeby uniknąć gonitwy myśli, ale na próżno: były sprawy, o 

których nie potrafiła nie myśleć. 

Życie małżeńskie rozczarowało ją bardzo szybko, jeszcze zanim 

skończył się miodowy miesiąc. Ponieważ Joe był komiwojażerem i 

zarabiał niewiele, zamieszkali w skromnym hotelu. Było to dość 
odległe od marzeń Klary, inaczej wyobrażała sobie ich wspólne 

życie. Postanowiła jednak wierzyć, że miłość pozwoli jej 

przezwyciężyć trudności codziennego dnia. 

Postanowiła w to wierzyć... Mimo że hotel był skromny, 

wieczorami w restauracji odbywały się dancingi i występy. Zaraz 

potem, jak się wprowadzili, zorganizowano konkurs śpiewu. 

Klara zawsze lubiła śpiewać. Mimo drobnej budowy ciała miała 

świetny, mocny głos. Postanowiła wziąć udział w konkursie. Joe nie 

był zachwycony, ale nie oponował. Zajęła pierwsze miejsce. Kiedy 

ogłoszono wyniki, podeszła do estrady, żeby odebrać nagrodę. 

Konferansjer, przystojny mężczyzna około czterdziestki, gratulując, 

pocałował ją w policzek. Wyglądała ślicznie i najwyraźniej zrobił to z 

przyjemnością. 

RS

background image

14 

 

Kiedy wróciła na swoje miejsce przy stoliku, od razu zauważyła, 

że z Joe coś się dzieje. Był milczący i spięty. Kiedy próbowała się do 
niego przytulić, odsunął się. 

-    Co się stało? 

Nie odpowiedział. Po chwili zerwał się i szybkim krokiem poszedł 

na górę, do pokoju. Klara, zaniepokojona, ruszyła za nim. 

-    Dobrze ci było, co? Kiedy ten żigolak cię ściskał! Cały czas go 

prowokowałaś, wdzięczyłaś się jak dziwka! Przecież to nasz 

miodowy miesiąc, do cholery, i co, mało ci jeszcze? 

Rzucił ją na łóżko, zerwał z niej ubranie i wziął ją gwałtownie, ze 

złością. 

-    Co ci jest, źle się czujesz? - Klara nagle usłyszała głos Wandy. 

-    Obudziłam cię? Przepraszam, ale nie mogę zasnąć, stale myślę 

o tamtym... 

-    Przestań! Raz na zawsze zapomnij o tym facecie i o tym, co ci 

zrobił. Pamiętasz, co ci powiedział , psycholog: w tym wszystkim nie 

ma cienia twojej winy. To prawda. Pewnego dnia Klara udała się do 

odpowiedniej poradni. Joe nie chciał jej towarzyszyć. Odmówił 

stanowczo. 

-    Idź sama, to twoja sprawa, niech ci coś poradzą. Ja jestem w 

porządku. 

Następnego dnia rano, po tamtym wydarzeniu, był skruszony. 

Przepraszał, przyrzekał poprawę,, już nigdy więcej". Nie mógł 

zrozumieć, jak mogło dojść do czegoś podobnego. 

-    Wszystko dlatego, że tak bardzo cię kocham. Nie mogę patrzeć, 

jak jakiś obcy facet cię dotyka. A ty jeszcze się uśmiechałaś. Jakby ci 

to sprawiało przyjemność. Większą niż kiedy jesteś ze mną. Postaraj 

się mi wybaczyć, bardzo cię proszę. 

Oczywiście, wybaczyła. Kochała go i starała się zrozumieć jego 

reakcję. Ten jeden jedyny raz. Ale nie wszystkie następne. Joe robił 

to coraz częściej. Życie Klary stało się koszmarem. Nawet teraz nie 

mogła zapomnieć. 

-    Słyszysz, co mówię? Przestań wreszcie myśleć o tym draniu i 

śpij. Jutro czeka nas długa droga, a na niej jeszcze niejeden 

RS

background image

15 

 

zwariowany niedzielny kierowca! 

Miała rację. Droga była straszna; typowy wakacyjny tłok 

połączony z lejącym się z nieba żarem. W nagrodę czekała je 

Prowansja. Krajobraz był niezwykły: czerń cyprysów, srebrzysta 

zieleń oliwek, czerwona ziemia, złoto kukurydzianych pól. Puit de 

Mirabeau. 

Klara z zaciekawieniem rozglądała się po okolicy, kiedy 

przejeżdżały przez miasteczko jedyną nadającą się do tego ulicą. 

Ulica przechodziła w rozłożystą, zieloną dolinę, gdzie jedynym 
śladem ludzkiego życia były tu i ówdzie porozrzucane wiejskie 

domy. Żadnych samochodów, śladu żywej duszy. Przejechawszy 

kilka kilometrów, Wanda zwolniła i skręciła. Zatrzymały się w 

szczerym polu. 

Tak po prostu w polu, bez żadnych wygód? Klara była zdziwiona. 

W oddali spostrzegła niewielki namiot. Tak, to rzeczywiście świetne 
miejsce na biwak, pomyślała. 

-    No, nareszcie jesteśmy na miejscu - odetchnęła z ulgą Wanda. - 

Już nie mogłam się doczekać. 

Klara spojrzała na nią. Czy to ta sama światowa dama, przywykła 

do luksusowych hoteli i ekskluzywnych przyjęć? Nigdy jej takiej nie 

widziała. W ogóle nie wyobrażała jej sobie w takiej roli. 

-    Co robimy? - zapytała. 

-    Trzeba iść do właściciela i zapłacić za miejsce. Wanda wyjęła z 

torebki jakieś papiery. 

-    Zajmiesz się tym? Potwornie boli mnie głowa, za długo 

prowadziłam w tym słońcu. 

-    Mam iść teraz, ód razu? 

-    Oczywiście! - odparła Wanda uniesionym głosem. - Po co 

zwlekać? 

Klara nie odpowiedziała. Ją też zaczynała boleć głowa. Była 

zmęczona i wyczerpana, ale nie zamierzała sprzeciwiać się Wandzie. 

Nie pierwszego dnia wakacji, w każdym razie. 

-    Dokąd mam iść? 

-    Dalej drogą, około mili. - Wanda spojrzała na mapę. - 

RS

background image

16 

 

Posiadłość nazywa się Moulin Gris. Pytaj o panią Pierrepointe. 

-    Jest właścicielką? 
-    Chyba tak. 

Wanda przymknęła oczy, Boże, moja głowa. Klara wydobyła 

rower spod sterty bagaży. Powinna obrócić w miarę szybko. 

Przerzuciła przez ramię aparat fotograficzny. Nigdy nie wiadomo, co 

się może zdarzyć. Ruszyła przed siebie. 

Mimo upału jazda na rowerze po kilku godzinach spędzonych bez 

ruchu, w samochodzie, sprawiała jej przyjemność. Drewniany 
drogowskaz z napisem: Moulin Gris pojawił się zupełnie 

niespodziewanie. 

Krótka, posypana żwirem ścieżka, ostry zakręt i... Stanęła jak 

wryta. Miała przed sobą najpiękniejszy widok świata. Coś 

niezwykłego, nawet jak na południe Francji. Moulin Gris to nie była 

zwykła posiadłość; przed nią, nad brzegiem rzeki, w obramowaniu 
zieleni stał stary młyn. Nazwa idealnie pasowała do obrazu, który 

miała przed oczyma. Szary Młyn. Właściwie szarozielony. Zielony od 

rosnących wokół drzew. Różowy od pnących się po ścianach róż. 

Żółto-pomarańczowy od nasturcji. Po prostu piękny. Koniecznie 

trzeba to uwiecznić. Sięgnęła po aparat. Ale w porę przypomniała 

sobie cel swojej wizyty. 

Zapukała do drzwi. 

-    Madame Pierrepointe? Na progu stanęła kobieta. 

-    Tak? 

-    Zatrzymałyśmy się na pani terenie – powiedziała po francusku 

Klara. - Chciałam zapłacić. 

-    Może pani mówić po angielsku - powiedziała kobieta. - Mam 

pani list. Proszę wejść. 

Otworzyła szerzej drzwi. Klara nie dała się długo prosić. Marzyła 

o tym, żeby zobaczyć wnętrze domu. 

Drewniane podłogi, stare meble, jadalnia, dalej widoczne inne 

pomieszczenia. 

-    Ma pani bardzo piękny dom - powiedziała, wręczając 

pieniądze pani Pierrepointe. 

RS

background image

17 

 

-    Dom nie należy do mnie. Jest własnością pana Savage'a, pana 

Rossa Savage'a. 

W jej głosie brzmiała duma, najwyraźniej oczekiwała jakiejś 

reakcji. Ponieważ Klara ograniczyła się tylko do uprzejmego „ach, 

tak", gospodyni ciągnęła dalej: 

-    Pan Savage jest Anglikiem. Prowadzę mu dom. Tylko to pole, 

gdzie panie się zatrzymały, należy do mnie. 

Z dalszych informacji wynikało, że w mleko, jaja i wodę mogą się 

zaopatrywać w Moulin Gris. Resztę sprawunków trzeba załatwiać w 
Cadenet. Klara wyszła, żegnana życzeniami miłego pobytu w Puit de 

Mirabeau. 

Po wyjściu natychmiast sięgnęła po aparat fotograficzny. 

Starannie go nastawiła, wybrała najlepsze ujęcie i zrobiła kilka zdjęć. 

Szkoda, że nie dało się sfotografować wnętrza! 

Już miała schować aparat do pokrowca, kiedy nagle nowy temat 

przykuł jej uwagę. Na tle intensywnej zieleni dostrzegła trzy 

postacie. Mężczyzna, koń i pies. Cała trójka miała w sobie coś ze 

starannie stylizowanego obrazu. Koń kasztanowej maści lśnił w 

słońcu, błękitna koszula jeźdźca powtarzała kolor nieba, wielki, 

nieruchomy pies wyglądał jak posąg. Pokusa była zbyt silna. Klara 

nie zamierzała się jej oprzeć. 

Modląc się w duszy, żeby się nie poruszyli, wyjęła teleobiektyw i 

zaczęła szykować sprzęt. Na chwilę w teleobiektywie mignęło jej 

zbliżenie twarzy mężczyzny i nagle zapomniała, że chodzi jej o ujęcie 

całości. Otrząsnęła się z wrażenia, rozszerzyła pole widzenia i 

zrobiła zdjęcie. Właśnie szykowała się do następnego, kiedy coś, 

może promień słońca odbity od aparatu, zwróciło uwagę obiektu jej 

zainteresowań. Jeździec ruszył galopem w jej stronę przez pole; 
wielki pies wyprzedził konia. 

Jeśli jako żywy obraz prezentowali się doskonale, to w ruchu 

przeszli po prostu samych siebie. Zbliżali się szybko, ale Klara nie 

próżnowała; zdjęcia w ruchu mogły być jeszcze lepsze. Sama też 

jeździła konno, ale to, co widziała teraz, było mistrzowskim popisem. 

Jeździec, stopiony w jedno z koniem. Prawdziwy centaur. Dopiero 

RS

background image

18 

 

kiedy byli bardzo blisko, zobaczyła, że idealną kompozycję coś 

szpeci. Twarz jeźdźca była wykrzywiona wściekłością. Ten fakt, w 
połączeniu z pędzącym wprost na nią ogromnym psem, wprawił ją w 

popłoch. Przerzuciła aparat przez ramię, wskoczyła na rower i 

rzuciła się do ucieczki. 

Gdyby miała czas do namysłu, nawet nie próbowałaby uciekać. 

Próba z góry skazana była na niepowodzenie. Jeździec i pies byli 

szybsi. Pierwszy dopadł ją pies. Klara nie bała się psów, ale to nie był 

zwykły pies, to był potwór! Potężny dog z białymi kłami i 
wywieszonym jęzorem! 

Runął na nią z całym impetem. Upadła, czując ból w nodze, 

unieruchomionej pod rowerem. Zobaczyła rozwarty pysk psa tuż 

nad swoją twarzą. Zamknęła oczy i zasłoniła się ręką. 

-    Wolf! Do nogi! 

Na szczęście bestia była posłuszna. Czując, że ucisk maleje, Klara 

odważyła się otworzyć oczy. To, co zobaczyła, nie rozwiało jej obaw 

co do grozy sytuacji. 

Mężczyzna stał nad nią w rozkroku. Widziała jego długie buty do 

konnej jazdy i jasne bryczesy. Oglądany tak z dołu wydawał się 

niezwykle wysoki. Miał ciemne, lekko siwiejące włosy, opaloną, 

zaciętą twarz i wyniosły wygląd. Szare oczy, chłodne, wrogie 
spojrzenie. 

-    Co pani tu robi, do diabła! - odezwał się szorstkim głosem. - 

Czekam na odpowiedź! 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

19 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Kiedy tak na niego patrzyła, miała wrażenie, że już gdzieś go 

widziała. Ale to było niemożliwe. Nigdy przedtem nie spotkała tego 

mężczyzny. 

Nagle zrozumiała. Nieznajomy przypominał jej Joe: ten sam wyraz 

twarzy, brzmienie głosu, chłodny blask szarych oczu. Poznawała to 

spojrzenie: Joe tak właśnie na nią patrzył, kiedy był wściekły. Potem 

przechodził do rękoczynów. 

Wspomnienie tamtych scen sprawiło, że na jej twarzy 

odmalowało się przerażenie. Mężczyzna zauważył to, ton jego głosu 

stał się nieco łagodniejszy. 

-    Proszę się nie bać. Nic pani nie zrobię. Niech pani Wstanie. 

Wyciągnął rękę, ale Klara nie zamierzała skorzystać z jego 

pomocy. Spróbowała podnieść się o własnych siłach i... upadła z 

powrotem. Przeszył ją ostry ból. Noga w kostce była wykręcona pod 

nienaturalnym kątem. 

Nieznajomy pochylił się, poczuła dotyk jego palców na nodze. 

Silny dotyk męskiej ręki. 

Nagle poczuła, że się czerwieni, ogarnęło ją dziwne uczucie. Mimo 

bólu ten dotyk nie był nieprzyjemny. Zaczęła żałować, że włożyła 

szorty, dekolt letniej koszuli wydał jej się zbyt duży; inaczej ubrana 

nie byłaby tak bezbronna... Czuła się skrępowana własnym ciałem. 

-    Boli, jak dotykam? - Szare oczy patrzyły na nią podejrzliwie. 
Przytaknęła. 

-    Tak, ale zaraz przejdzie, jestem pewna, proszę mnie zostawić, 

dam sobie radę. 

Zupełnie jak małe dziecko, nie mogące znieść dezaprobaty w 

spojrzeniu dorosłego. 

-    Nie ma mowy! 

Wyprostował się. Znowu był wyniosły i nieprzystępny. 
-    Nie ze mną takie numery. Zostawię panią, a pani znowu się 

weźmie do roboty! 

RS

background image

20 

 

-    Numery? - powtórzyła zdumiona Klara. - O co panu Chodzi? 

Nic złego nie zrobiłam! 

Zupełnie jak Joe, pomyślała, podejrzenia, bezpodstawne 

podejrzenia. 

Wiedziała, że nie wierzy ani jednemu jej słowu. Mogła się nie 

fatygować z wyjaśnieniami. Jej słowa nie mają najmniejszego 

znaczenia. Natrafiają na mur niedowierzania. Powinna wiedzieć, że 

właśnie takich mężczyzn trzeba się wystrzegać. 

-    Nic złego? Niewiniątko! Samowolnie wtargnęła pani na teren 

prywatny. A ponadto robiła pani zdjęcia. 

Zanim zdążyła mu przeszkodzić, złapał aparat, otworzył go i 

wyciągnął film. 

-    Co pan robi! To były moje zdjęcia z wakacji! Zniszczył je pan! 

-    Zdjęcia z wakacji - powtórzył ironicznie. - Doskonały pomysł. 

Ale zaraz dowiemy się prawdy. 

-    Prawdy? 

Ponieważ doświadczenie nauczyło ją, że mówienie nieprawdy Joe 

było jedynym sposobem, żeby od czasu do czasu uniknąć awantury, 

w stosunku do innych osób Klara była obsesyjnie prawdomówna. 

Zresztą dlaczego teraz miałaby kłamać? 

Bez słowa pochylił się nad nią, pomógł jej wstać i poprowadził w 

stronę domu. Wielki, szary pies ruszył za nimi. 

Klara przestała się opierać; pozwalała się prowadzić, bezwolna i 

oszołomiona. Bliskość tego mężczyzny wywierała na nią przedziwny 

wpływ, którego natury starała się nie dociekać. To miało związek z 

ciałem, a te sprawy wywoływały złe skojarzenia. A może to po 

prostu wpływ słońca i zmęczenia, może skutek upadku... Na próżno 

próbowała się otrząsnąć. 

-    Proszę mnie puścić! Dokąd mnie pan prowadzi? Nagle 

zrozumiała. 

-    Powiedział pan, że to pański teren? To pan nazywa się Savage? 

Pańska gospodyni... 

-    No, proszę, a pani nic nie wiedziała, biedne maleństwo. 

Doskonale pani wie, kim jestem. Przecież dlatego pani tu 

RS

background image

21 

 

przyjechała. 

Nieznośna pewność w jego głosie. Najwyraźniej o coś ją oskarżał, 

a ona nie miała pojęcia o co. Znała to. Nie wiedziała, kim jest, nie 

wiedziała, o co ją podejrzewa, ale nie było sensu się opierać. Zresztą 

zaraz dotrą do Moulin Gris i gospodyni wszystko mu wyjaśni. 

Niech tylko ją puści. Jego bliskość działała na nią w dziwny, 

niepokojący sposób. Był bardzo męski i czuła, że jej ciało odpowiada 

na jego dotknięcie. 

Na szczęście zbyt przypominał jej byłego męża i to w pewnym 

stopniu ratowało sytuację: ktoś taki już nigdy jej nie oszuka. Zbyt 

dobrze poznała ten rodzaj mężczyzn. Jest na nich uodporniona. Jej 

niefortunny związek z Joe nauczył ją jednego: seks jest pułapką, jaką 

na człowieka zastawia ciało. Raz już w nią wpadła, to wystarczy. 

Przebyli ścieżkę i weszli do domu. Te same drewniane, stare 

meble, duże okna wychodzące na zielone wzgórza. Jak bardzo 
pragnęła tu wrócić... Ale w innej sytuacji. Spojrzała w głąb domu, 

dalej były sypialnie. 

Posadził ją na kanapie, pod głowę wsunął poduszkę. 

-    Proszę się nie ruszać! 

Zbyteczne upomnienie. Po przebytej drodze była niezdolna do 

zrobienia kroku, zresztą pies jej nie opuszczał. Przysiadł obok, nie 
spuszczając z niej spojrzenia dużych, mądrych oczu. 

Kiedy Ross Savage zniknął w głębi domu, rozejrzała się wokół 

siebie. No, i znowu tu jestem, pomyślała melancholijnie. 

Nie zostawił jej długo samej. 

-    Zadzwoniłem po doktora, zaraz przyjedzie i zobaczymy, jak to 

naprawdę jest z tą pani nogą. 

-    Jak widzę - zauważyła złośliwie Klara - nie skorzystał pan z 

okazji, żeby spytać panią Pierrepointe. 

-    Dobra robota! Zna pani nawet nazwisko mojej gospodyni, 

może już się pani zdążyła dowiedzieć, gdzie kupuję bieliznę i 

koszule! 

-    Naprawdę, ja... - Zielone oczy Klary wyrażały zdumienie. 

-    Może sobie pani darować granie komedii. Wiem wszystko. A 

RS

background image

22 

 

swoją drogą to był niezły pomysł nasłać na mnie taką śliczną 

dziewczynę. Myśleli, że się nabiorę - roześmiał się złośliwie. - Ale się 
pomylili! Nawet nie wiedzą jak bardzo! 

„Śliczną dziewczynę"? Klara nigdy tak o sobie nie myślała. 

Wiedziała, że jest zgrabna i ma ładną buzię, ale „śliczna" to było 

zupełnie co innego. Posągowa blondynka, śniada, ognistooka 

brunetka... A jednak w jego oczach było coś, co sugerowało, że uważa 

ją za osobę bardzo atrakcyjną. 

-    Nie odpowiedziała mi pani na pytanie - podniesiony głos 

przerwał jej rozmyślania - dla jakiej gazety pani pracuje? 

Ach, to o to chodziło! Nagle wszystko zrozumiała. 

-    Nie jestem dziennikarką! - krzyknęła. - Skąd panu to przyszło 

do głowy. A nawet gdybym była, dlaczego miałabym się interesować 

właśnie panem? Nigdy p panu nie słyszałam. 

Zawahał się i błyskawicznie opanował. 
-    Jestem mniej łatwowierny, niż pani sądzi. Po prostu... 

Przerwał i zaczął nasłuchiwać. Dobiegł ich odgłos hamującego 

przed domem samochodu. 

-    Przyjechał doktor Leclerc. Jest już na emeryturze, ale to 

świetny praktyk. Jeśli pani udaje... 

Mogła sobie dopowiedzieć resztę. 
Doktor Leclerc był niskim, grubawym mężczyzną, miał czarne 

oczy i binokle. Starannie zbadał spuchniętą kostkę. Orzekł, że noga 

została skręcona i nie należy jej forsować. 

-    Jak długo to potrwa? - jęknęła Klara. - Kiedy będę mogła 

chodzić? Przyjechałam tu na wakacje, miałam zamiar coś zobaczyć, 

trochę pozwiedzać. 

-    Tydzień, może dziesięć dni. Bardzo mi przykro, ale wycieczki 

trzeba będzie odłożyć. Teraz powinna pani jak najszybciej znaleźć 

się w domu i położyć. 

-    W domu - uśmiechnęła się smutno Klara. - Mój dom to teraz 

przyczepa kempingowa stojąca w szczerym polu kilka kilometrów 

stąd. 

-    Zatrzymała się pani na moim terenie? To szczyt bezczelności! - 

RS

background image

23 

 

Ross Savage znowu był wściekły. 

Obecność doktora sprawiła, że Klara poczuła się bardziej pewna 

siebie. Przecież to było pole kempingowe; skąd to oburzenie, każdy 

może się tam zatrzymać, był przecież namiot... 

-    Zatrzymałyśmy się tam z kuzynką - próbowała wyjaśnić; 

O Boże, zapomniałam o Wandzie, pomyślała. Na pewno umiera ze 

strachu, nie wie, co się ze mną stało. 

-    Z kuzynką? - powtórzył pytająco Ross Savage. - Chyba raczej z 

koleżanką po fachu. Nareszcie wszystko się wyjaśniło, to ona jest 
dziennikarką, a pani tylko robi zdjęcia. 

Tego było już za wiele. Nawet dla Klary. 

-    Co pan jeszcze wymyśli! Jest pan aroganckim, źle 

wychowanym facetem, pewnym siebie, niezdolnym do wysłuchania 

innych, jest pan po prostu... - przerwała w obawie, że przesadzi. 

Wanda wiedziałaby, co powiedzieć, ale rok obcowania z Joe, słowa, 
jakich używał, nauczyły ją pewnej powściągliwości w dobieraniu 

epitetów. 

Mówiła dalej, nieco spokojniejszym głosem. 

-    Niech pan spróbuje mnie wysłuchać. Powtarzam, nie jestem 

dziennikarką, a moja kuzynka... - Przerwała; przecież Wanda właśnie 

była dziennikarką. - Jest moją kuzynką - dokończyła juz mniej 
pewnym głosem. 

Ross Savage nie był w pełni przekonany. 

-    Pożegnam tylko doktora Leclerca i osobiście panią odwiozę, 

chciałbym na własne oczy zobaczyć pani kuzynkę. 

O Boże, pomyślała Klara, kiedy mężczyźni opuścili pokój, żeby jej 

tylko nie poznał. Znała dziennikarskie środowisko i nie była o nim 

najlepszego mniemania, a jeśli on rzeczywiście jest kimś sławnym, to 
niewykluczone, że już gdzieś kiedyś widział Wandę. 

I co z tego? No, to ją zna i już. Ale wiedziała, że to nieprawda, było 

jeszcze coś więcej. Jeśli okaże się, że zna Wandę, zyska dowód na to, 

że kłamała. Za wszelką cenę musi go trzymać z dala od samochodu, 

nie może dopuścić do jego spotkania z Wandą, zanim się od niej nie 

dowie, czy się kiedyś widzieli. Podniosła się z trudem, zamierzając 

RS

background image

24 

 

się wydostać z domu o własnych siłach. 

-    Proszę się mną nie przejmować. Jakoś dam sobie radę sama. 

Mam zresztą rower. 

-    Raczej pani miała, jest zupełnie niesprawny, opona jest 

przebita, a kierownica... 

-    Bardzo przepraszam, panie Savage. - Do pokoju weszła pani 

Pierrepointe. - Nie wiedziałam, że ma pan gościa. Bardzo mi przykro. 

Ach, to pani, panno Lovejoy, miło znowu panią widzieć, to właśnie ta 

pani wynajęła miejsce na moim polu i... zmęczony Pocałunkami. 

-    Chwileczkę, chciałbym panią o coś zapytać. - Ross Savage 

przerwał potok wymowy gospodyni. - To znaczy, że pani zna tę 

panią? Wymieniła pani jej nazwisko. 

-    Oczywiście, proszę pana. Panna Lovejoy pisała do mnie w 

sprawie kempingu, mówiłam panu. Nawet pokazywałam panu jej 

list. 

-    List? - spytała niepewnie Klara. Tak, to na pewno Wanda. 

Tylko dlaczego, u licha, podpisała się jej nazwiskiem? Pewnie 

dlatego, że chciała ukryć swoje, a to by znaczyło, że jednak zna Rossa 

Savage'a. 

Może Bella, czytając tamte nieprzyjemne rzeczy z ręki Wandy, 

wcale się nie myliła. Może Wanda naprawdę coś ukrywa, w 
wiadomym tylko sobie celu? 

-    W takim razie, panno Lovejoy - powiedział Ross Savage - 

winien jestem przeprosiny. I zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał, 

zwracając się do gospodyni: 

-    Czy mogłaby nam pani podać herbatę? Panna Lovejoy z mojej 

winy skręciła sobie nogę. Zaraz ją odwiozę, żeby mogła wypocząć, 

ale przedtem czegoś się napijemy. Herbata dobrze nam zrobi. Czy 
mogłaby pani wysłać swego męża na pole kempingowe, żeby 

zawiadomił kuzynkę panny Lovejoy o tym, co się stało? 

Zupełnie inny człowiek. Głos, sposób bycia, wszystko. Z trudem go 

poznawała. 

-    Nie chciałabym robić panu kłopotu. 

-    To naprawdę żaden kłopot. - Po wyjściu gospodyni Ross 

RS

background image

25 

 

Savage usiadł naprzeciwko Klary i ujął jej dłoń w obie ręce. 

-    Bardzo panią przepraszam za to, co zaszło. Jedno, co mogę 

powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, to tylko to, że pole należy 

do pani Pierrepointe, a ja naprawdę nie zawsze słucham, co do mnie 

mówi... 

Porozumiewawczy uśmiech rozjaśnił jego twarz, błysnęły białe 

zęby. Efekt był piorunujący; miała teraz przed sobą niezwykle 

przystojnego, a ponadto świetnie wychowanego, wytwornego 

mężczyznę. Ta metamorfoza nie osłabiła jednak czujności Klary. Jej 
wrażliwość utkana była ze wspomnień, a te nieodmiennie 

przywodziły na pamięć Joe. On też na początku był miły i ujmujący, 

on też miał rozbrajający uśmiech, a potem... Potem po prostu się 

zmienił. 

Mimo to nie czuła się bezpieczna. Dziwne, niepokojące uczucie 

pojawiło się znowu. Zupełnie jakby jakaś część jej osoby, żyjąca 
swoim własnym, nie do końca przez Klarę uświadomionym życiem, 

próbowała odpowiedzieć na jego uśmiech. Wszystko dlatego, że ujął 

ją za rękę; Klara cofnęła dłoń. Było jednak za późno. Niepokojące 

uczucie wcale nie zmalało. Ross Savage nie dotykał jej już, ale jego 

bliskość działała na nią w dalszym ciągu. Musi opuścić ten dom, i to 

jak najszybciej. Czuła suchość w ustach, z trudem przełknęła ślinę. 

-    Muszę już iść, zrobiło się późno i moja kuzynka... 

-    Mąż pani Pierrepointe właśnie w tej chwili wyjaśnia pani 

kuzynce, co się stało. A ja w tym czasie próbuję zatrzeć fatalne 

wrażenie, jakie musiało na pani wywrzeć moje zachowanie. Proszę 

mi wierzyć, jest mi bardzo przykro. 

Odwrócił się i ruchem ręki przywołał psa. 

-    Chodź tu, Wolf! Pewnie panią przestraszył, zresztą jego rola 

polega na odstraszaniu niepożądanych gości. Ale to dobry pies, może 

go pani pogłaskać. 

Ujął jej rękę i położył na łbie zwierzęcia. 

-    Zwykle nie boję się psów - powiedziała Klara, głaszcząc psa. - 

W ogóle nie boję się zwierząt, bardzo je lubię, zwłaszcza psy i konie. 

Tylko że Wolf jest bardzo duży, a ja... 

RS

background image

26 

 

-    A pani jest mała - dokończył Ross; powiedział to takim tonem 

jakby fakt, że była niewielkiego wzrostu, dodawał jej wdzięku. Jego 
dalsze słowa potwierdziły to wrażenie. 

-    Zawsze lubiłem drobne kobiety. Drobne kobiety o łagodnym 

usposobieniu, pani właśnie taka jest, chyba że wpadnie pani w 

złość... Ale z tym też jest pani do twarzy. Nie ma nic gorszego niż tak 

zwane feministki, głoszące te swoje prawdy objawione. 

W wyobraźni Klara ujrzała Wandę. Jak na córki bliźniaczek były 

zdumiewająco różne. Pod każdym względem. Klara przypominała 
matkę, Wanda była podobna do ojca. Pytanie tylko, po kim 

odziedziczyła charakter. 

-    Proszę mi coś o sobie powiedzieć, jak pani żyje, czym się pani 

interesuje. 

-    Nie chciałabym panu... 

-    Mam mnóstwo czasu, zresztą zepsułem pani wakacje i 

chciałbym to jakoś naprawić. 

Zielone oczy spojrzały na niego pytająco spod brązowej grzywki. 

-    Nie wiem, jak mógłby pan to zrobić. 

-    Jeszcze się zastanowimy. A teraz napijemy się herbaty. 

Przez następne kilka sekund wymieniano opinie dotyczące mleka, 

cukru i herbaty. Uwagę Klary przyciągnęły filiżanki z chińskiej 
porcelany. Tylko ktoś bardzo bogaty mógł sobie pozwolić na taki 

serwis. A do tego używać go, zamiast ustawić w gablotce na 

widocznym miejscu w salonie. 

Miała nadzieję, że Ross zmieni temat rozmowy, ale ciągnął dalej. 

-    Mówiliśmy o pani wakacjach. Wspomniała pani, że chciałaby 

zobaczyć okolicę. Czy chodziło o coś konkretnego?                                                             

-    Nie, raczej nie, prawdę mówiąc, niewiele wiem o Prowansji. 

Przyjazd tutaj był pomysłem mojej kuzynki, ją właściwie znalazłam 

się tu przypadkowo. 

-    Zamierzała pani zwiedzać okolicę na rowerze? 

-    Tak, to tańsze niż samochód. 

Klara nagle posmutniała. 

-    Gdzie będę mogła naprawić rower? 

RS

background image

27 

 

-    Zajmę się tym. Tuż obok jest kowal. Porozmawiam z nim. Mam 

dużo koni i jestem jego stałym klientem. Nie tylko podkuwa konie, 
zajmuje się też drobnymi naprawami. Ale przecież z tą nogą nie 

będzie pani mogła jeździć na rowerze. Czy pani jeździ konno? 

Klara nie wierzyła własnym uszom. Czy to znaczy...?   

-    Byłoby cudownie zwiedzać okolicę konno! 

Ross z uśmiechem obserwował jej drobną buzię i malujące się na 

niej uczucia: zdumienie, niedowierzanie, wreszcie zachwyt. Wielkie, 

zielone oczy błyszczały, podkreślając bladość twarzy. Była bardzo 
blada. To nie z braku powietrza, pomyślał, to coś więcej. 

-    Tak, jeżdżę konno - odpowiedziała - ale Wanda nie. 

-    Zamierzacie całe wakacje siedzieć sobie na głowie? Nie, 

przecież umówiły się, że każda będzie mogła robić, co chce, ale może 

Wanda wyraźnie da do zrozumienia, że ma ochotę jej towarzyszyć. 

-    Musicie to ustalić między sobą - powiedział Ross Savage. - 

Oczywiście, w razie gdyby pani przyjęła moją propozycję, kuzynka 

mogłaby... 

-    To bardzo miło z pana strony - zaczęła Klara 

niezdecydowanym głosem. Nie wiedziała, jak postąpić. Nie miał 

wobec niej żadnych zobowiązań. Skręcona noga i zepsuty rower nie 

mogły być powodem... 

-    Nie chciałabym, żeby pan... jestem przecież kimś zupełnie 

obcym i pan nie musi... 

-    Zobaczmy najpierw, co powie pani kuzynka. - Był wyraźnie 

rozbawiony. - Proszę spokojnie skończyć herbatę, a ja pójdę po 

samochód. 

Patrzyła, jak odchodzi. Było oczywiste, że powinna go unikać; 

dziwne, niepokojące uczucie było w sposób zbyt oczywisty związane 
z jego osobą. Pociągał ją z siłą, której nie była w stanie opanować. Z 

drugiej strony, jazda konna... Taka okazja może się już nie 

powtórzyć. Sposobność odbycia konnej przejażdżki była oczywiście 

kusząca, ale... Ciekawe, jak na to zareaguje Wanda, mam nadzieję, że 

odmówi, pomyślała i zawstydziła się. Próbowała być lojalna, 

przyjechały razem i powinny trzymać się razem. Owszem, ale 

RS

background image

28 

 

wspólna podróż, kilka dni spędzonych z kuzynką obudziły w Klarze 

niechętne uczucia, jakie żywiła wobec niej w dzieciństwie. W 
Londynie widywały się przelotnie; ostatnio przebywała z nią 

dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

Wanda miała nieznośne usposobienie, była pewna siebie w 

stopniu wykluczającym dystans do własnej osoby. Terroryzowała 

otoczenie i robiła to tak, jakby ten fakt był zrozumiały sam przez się. 

Była ze wszystkiego niezadowolona. Właściwie trudno zgadnąć, 

dlaczego zdecydowała się na wakacje we Francji, a dokładnie w 
Prowansji. 

-    Możemy jechać? - Ross stał przed nią gotowy do drogi. 

Pochylił się, żeby ją ująć pod ramiona i lekko musnął jej piersi. Klara 

poczuła dreszcz, zaczerwieniła się. 

-    Nie musi mi pan pomagać - wykrztusiła, zirytowana tym, co 

się z nią dzieje. - Dam sobie radę sama. 

-    Nie radziłbym próbować. - Ross uśmiechnął się. 

-    Gdyby nie ta noga, może bym uwierzył, ale tak jest pani cała w 

moich rękach. 

„W moich rękach". Ton jego głosu powiększył tylko zmieszanie 

Klary. Czuła bicie serca, nie bardzo rozumiejąc, co się z nią dzieje. 

Przecież zna go dopiero od kilku godzin, widzi go po raz pierwszy, a 
może i ostatni w życiu. Jest dla niej obcym człowiekiem. Wanda na 

pewno nie będzie zachwycona jej nieobecnością i tym, że wszystko 

musi robić sama. 

-    Samochód stoi tutaj - usłyszała głos Rossa. - Niech mnie pani 

obejmie za szyję, posadzę panią. 

Widok skromnego citroena zdziwił ją. Spodziewała się szybkiego 

sportowego wozu. Ale teraz nie to było ważne: należało się dostać do 
środka, jeśli to możliwe, unikając kontaktu z tym mężczyzną. 

Unikając, albo chociaż znacznie go ograniczając. Innymi słowy, 

dotknąć go i nic przy tym nie poczuć... Klara nabrała powietrza i 

objęła Rossa za szyję. Było gorzej niż myślała: dreszcz przebiegł jej 

ciało od koniuszków palców, spoczywających na karku Rossa, po 

zakątki, o których istnieniu nie miała pojęcia. Delikatnie usadowił ją 

RS

background image

29 

 

w samochodzie. Z wrażenia nie czuła bólu. 

-    Bardzo mi przykro, ale ten samochód nie jest przygotowany 

do przewożenia rannych. Może konno byłoby lepiej. 

Może, ale wtedy nie byliby tak blisko siebie. 

-    Wszystko w porządku, naprawdę - powiedziała szybko; 

powoli wracała do siebie. Teraz, kiedy jego ręce spoczywały na 

kierownicy, zaczynało to być możliwe. 

Samochód ruszył. Klara utkwiła wzrok w rękach Rossa; silne, 

opalone, duże męskie dłonie. Silne i duże, ale o zdumiewająco 
delikatnych palcach. Jak jego dotyk. 

Ross Savage zwolnił na widok mężczyzny idącego w ich kierunku. 

-    To mąż pani Pierrepointe. - Zwracając się do niego, zapytał: 

-    Przekazałeś wiadomość? 

Gaston Pierrepointe mówił z silnym południowym akcentem i 

Klara z trudem rozumiała jego słowa. Owszem, zastał kuzynkę, 
przekazał wiadomość, Wanda wie, że Klarze nic nie grozi i pan 

Savage osobiście odwiezie ją na kemping. 

Ruszyli dalej. Citroen doskonale sobie radził na wyboistej drodze. 

-    Poczciwy, stary samochód - powiedział Ross. 

Trzymam go, bo jest łatwy w obsłudze, części dostać można 

wszędzie, nic się w nim nie zmieniło od dwudziestu pięciu lat; 
dlatego nie kupuję nic innego, bardziej nowoczesnego. 

-    Nawet mnie to zdziwiło - przyznała Klara - kiedy go 

zobaczyłam przed domem. Taki samochód zupełnie nie pasuje do 

pańskiego obrazu. 

Gwałtownie zahamował. 

-    Do mojego obrazu! - Jego głos znowu był nieprzyjemny, na 

twarz powróciła maska; ponownie był podejrzliwy i odpychający. 

-    Co pani ma na myśli? Jaki obraz? 

Spojrzała na niego zdumiona. Skąd tą zmiana? I ta niechęć? Skąd 

ta dziwna, niewspółmierna do sytuacji, reakcja? 

-    Myślałam o całym pańskim otoczeniu, pana dom, wszystko; po 

prostu przyszło mi do głowy, że jest pan zamożny. Przecież nie jest 

pan biedny, prawda? 

RS

background image

30 

 

-    I co z tego? - W jego szarych oczach była niechęć. 

-    Nic. - Klara czuła się zupełnie bezradna. - Tylko tyle, cóż więcej 

mogłam mieć na myśli? 

Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a potem wzruszył ramionami i 

zapuścił motor. 

-    Nic, może nic - powiedział z wahaniem. 

W milczeniu dojechali na miejsce. Klara z daleka dostrzegła 

samochód. Wandy chyba nie było. A jeżeli jest? Co się stanie, jeśli 

Ross ją zobaczy i rozpozna? Jeśli się dowie, że jest dziennikarką. Co 
będzie, jeśli jego absurdalne podejrzenia jakimś trafem okażą się 

prawdą? Wtedy wszystko się skończy. Wszystko? Nie bardzo 

wiedziała, co przez to rozumie. 

Kiedy Ross wysiadł, otworzyła drzwiczki po swojej stronie i 

zaczęła się gramolić o własnych siłach. Nie chciała, żeby jej pomagał. 

Stało się jednak inaczej. 

Poczuła ostry ból w kostce i jednocześnie dobiegł ją gniewny głos 

Rossa. 

-    Mała wariatka! Nie może pani chwilę poczekać? I znowu jego 

ramiona, zapach wody kolońskiej i tamto uczucie, którego nie 

potrafiła opanować. 

Na pukanie nikt nie odpowiadał. Na szczęście przyczepa nie była 

zamknięta na klucz. Ross pomógł Klarze usadowić się na posłaniu. 

Zauważyła, że nie ma roweru Wandy. 

-    Musiała pojechać po coś do miasta. - Klara próbowała 

usprawiedliwić jej nieobecność zapominając, że w Puit de Mirabeau 

nie ma ani jednego sklepu. 

-    Trochę dziwne - zauważył sucho Ross. - Wygląda na to, że nie 

przejęła się zbytnio pani wypadkiem. -Zawahał się. 

-    Dobrze się pani czuje? Mogę jechać, czy mam raczej poczekać, 

aż pani kuzynka wróci? 

Na tle skromnego, niewielkiego wnętrza przyczepy wydawał się 

jeszcze większy i wspanialszy niż u siebie w domu. Nie było tu 

również niewidzialnej obecności pani Pierrepointe, dającej Klarze 

jakie takie poczucie bezpieczeństwa. Byli sami. Mimo że nie miała 

RS

background image

31 

 

żadnego konkretnego powodu, żeby się obawiać tego sam na sam, 

wolała, żeby Ross odszedł. 

-    Wszystko w porządku - odparła - czuję się całkiem nieźle. 

Wanda na pewno niedługo wróci. Była zbyt zmęczona, żeby się 

wybrać gdzieś dalej. 

Patrzyła zza zasłonki, jak odjeżdża i dopiero gdy citroen zniknął 

za zakrętem, odzyskała spokój. 

Im dłużej myślała o powodach nieobecności Wandy, tym większej 

nabierała pewności, że są one związane z chęcią uniknięcia 
spotkania z Rossem Savage'em. Przecież Gaston przekazał jej 

informację. Wszystko wskazywało na to, że właśnie wiadomość o 

przyjeździe Rossa była powodem jej zniknięcia. Na pewno zaraz się 

zjawi. Czeka tylko, żeby odjechał. 

Rzeczywiście, po kilku minutach usłyszała podjeżdżający rower i 

w drzwiach stanęła Wanda. 

-    Jak twoja noga? - zapytała i było oczywiste, że robi to dlatego, 

żeby uniknąć pytań ze strony Klary. 

-    Jeszcze trochę boli, ale gdzie ty się podziewasz? Dlaczego 

zniknęłaś? Czy znasz Rossa Savage'a? 

-    Nie widziałam go na oczy, nawet o nim nie słyszałam. - Wanda 

albo mówiła prawdę, albo świetnie udawała. Jej jasnoniebieskie oczy 
nie wyrażały niczego. 

-    Dlaczego w takim razie go unikasz? 

-    Z tego samego powodu, co wszystkich innych. Jestem na 

wakacjach. Nie chcę nikogo widzieć. A już na pewno nie mam ochoty 

na kontakty z tutejszymi mieszkańcami. 

Klara spojrzała na nią podejrzliwie. Czyżby się myliła? 

-    On nie jest Francuzem. Jest Anglikiem. 
-    Tak? - Głos Wandy brzmiał obojętnie. - Ten wieśniak widać 

niewyraźnie wymówił jego nazwisko. Wydawało mi się, że 

powiedział „Sauvage". Ale lepiej opowiedz, co ci się przytrafiło? Co 

się właściwie stało? Z opowieści tego faceta zrozumiałam niewiele. 

Klara zaczęła opowiadać z takim przejęciem, że nie zauważyła 

rozbawionego spojrzenia Wandy. Jej opis Moulin Gris, posiadłości, 

RS

background image

32 

 

domu i jego wnętrza był tak entuzjastyczny, że Wanda wreszcie 

wybuchnęła śmiechem. 

-    Ale cię wzięło! Lepiej uważaj, ten Ross Savage całkiem 

zawrócił ci w głowie! Przypomnij sobie wróżby Belli. Młode 

rozwódki muszą na siebie bardzo uważać, stanowią podatny grunt!                                 

Klara zaczęła protestować. Może nieco zbyt gorliwie. Czuła, że w 

ten sposób potwierdza tylko podejrzenia Wandy. Jej entuzjazm 

rzeczywiście mógł się wydawać nieco podejrzany. I chyba taki był. 

Największe wrażenie z całego Moulin Gris zrobił na niej jego 
właściciel. A przecież sobie przysięgała: nigdy więcej. Może nie 

trzeba demonizować. Po prostu zwróciła uwagę na przystojnego 

mężczyznę. To zupełnie naturalnej zauważyć czyjąś urodę. Tak jak 

się stwierdza, że dom jest ładny, wnętrza wygodne, a widok za 

oknem malowniczy. Nie ma z czego robić tragedii. Nic się nie stało. 

Nie trzeba wszędzie szukać drugiego dna. Zresztą, przy swoim 
podobieństwie do jej byłego męża, Ross jest całkowicie niegroźny. 

-    Zamierzasz skorzystać z jego zaproszenia? - zapytała Wanda. 

Klara pokręciła przecząco głową. 

-    Nie, chyba nie. Myślę, że tak tylko zaproponował, przez 

grzeczność, po prostu czuje się odpowiedzialny za mój wypadek. 

Zresztą mam zamiar odmówić ze względu na ciebie. Nie chcę cię 
zostawić samej. 

Wanda znowu wybuchnęła śmiechem. 

-    Mną się nie przejmuj. Nie zamierzam przez następne trzy 

tygodnie włóczyć się po okolicznych polach. Powiedziałam, żebyś 

uważała, co wcale nie znaczy, że masz unikać tego Rossa Savage'a. 

Wygląda na to, że nasza poczciwa Bella wiedziała, co mówi. Drobny 

romans w czasie wakacji tylko dobrze ci zrobi. 

-    Nie mam ochoty na żadne wakacyjne przygody - odparła 

stanowczo Klara. - Ale przyznaję, że perspektywa jazdy konnej 

bardzo mnie nęci. Jesteś pewna, że... 

-    Oczywiście, że jestem pewna. Rób swoje, a ja zajmę się sobą. A 

wieczorem będziemy się spotykać. Zobaczysz, z tego naprawdę może 

wyjść coś interesującego. Ale ja nie chcę go widzieć na oczy! 

RS

background image

33 

 

Następnego dnia Wanda wcześnie rano opuściła pole 

kempingowe. Wzięła rower i zapowiedziała, że nie wróci przed 
wieczorem. Ponieważ była w Prowansji po raz pierwszy i nie miała 

tu żadnych znajomych, Klara pomyślała, że chodzi pewnie o tajemną 

schadzkę. 

Prawdopodobnie któryś z żonatych znajomych Wandy, 

powiedziawszy żonie, że wybiera się do Francji w interesach, 

umówił się z nią właśnie tutaj. Wszystko oczywiście w tajemnicy, z 

zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Wanda nie była 
osobą, która chciałaby występować w sądzie podczas sprawy 

rozwodowej jako „ta trzecia". 

-    Chodzi o to - wyjaśniła kiedyś Klarze - że nie zamierzam się z 

nikim wiązać na zawsze. A tak, kiedy mi się znudzi, mogę go odesłać 

z powrotem do żoneczki. 

Klara nie czuła się dobrze w roli osoby ułatwiającej Wandzie tego 

rodzaju sprawy. Ponosiła część odpowiedzialności za to, co się 

działo. Tym bardziej, że robiła to dlatego, aby w zamian otrzymać 

coś, na czym najwyraźniej bardzo jej zależało. 

Spojrzała na zegarek. Od wyjścia Wandy upłynęło dopiero pół 

godziny. Klara zmyła po śniadaniu, posłała łóżka, zrobiła jaki taki 

porządek. Miała przed sobą długi, pusty dzień. Wanda zakładała, że 
Ross na pewno przyjedzie. Klara nie była tego tak bardzo pewna. 

Nawet założywszy, że zamierza dotrzymać obietnicy, nie wiadomo, 

czy zrobi to dzisiaj, czy za kilka dni. Równie dobrze może się w ogóle 

nie zjawić. 

Mimo wczesnej pory było bardzo gorąco. Później zrobi się upał i o 

opalaniu nie będzie mowy. Postanowiła wyjść na słońce. Noga 

bolała, ale opuchlizna nieco ustąpiła. 

Włożyła czerwony podkoszulek i kwiecistą spódnicę. 

Posmarowała bladą buzię kremem, włożyła słomkowy kapelusz, 

ciemne okulary i kulejąc wyszła na łąkę. 

Bezsenne noce kilku ostatnich tygodni, stałe napięcie, upalne dni 

wakacji, niezbyt wygodne posłanie, Ogólne wyczerpanie sprawiły, że 

Klara, rozłożywszy się wygodnie na leżaku, zasnęła. 

RS

background image

34 

 

Śniło jej się, że obejmują ją silne ręce mężczyzny o szarych oczach 

i opalonej twarzy. Czuła swoje dłonie na jego karku, tam, gdzie 
kończyły się ciemne, lekko siwiejące włosy. Czuła jego obecność, 

która przypominała obecność Joe, a jednocześnie była czymś 

zupełnie innym. Rozkoszny dreszcz przebiegł jej ciało. Przeciągnęła 

się na leżaku, zrzucając z głowy słomkowy kapelusz. Spódnica typu 

sarong rozchyliła się, obnażając zgrabne nogi i uda... Słońce było 

coraz wyżej, upał wzmagał się. 

Nagle poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię. 
-    Mała wariatka! Chce pani dostać porażenia? Jeszcze 

niezupełnie rozbudzona, jeszcze przebywająca w tamtym 

rozpalonym świecie, w którym był jej kochankiem, Klara spojrzała 

na mężczyznę. 

-    Ross - wymówiła jego imię z westchnieniem. Uśmiechała się 

do swego snu i ten uśmiech był przyzwoleniem. 

-    Co za głupota! Usmaży się pani! - Ross najwyraźniej nie 

doceniał tego, co się z nią działo. - W samą porę przyjechałem. Pół 

godziny dłużej i spiekłaby się pani na raka. 

Wziął ją w ramiona i zaniósł do samochodu. Klara, zupełnie 

rozbudzona i zawstydzona tym, co zaszło we śnie, próbowała mu 

przeszkodzić. 

-    Niech mnie pan zostawi! Nie potrzebuję niańki! Protestowała 

gwałtownie, pragnąc przed samą sobą zatrzeć ślady snu, który tak 

nieoczekiwanie się urzeczywistniał. 

-    Bardzo by się przydała - powiedział Ross niezrażony. - Gdzie 

się podziewa ta pani kuzynka? 

Rozejrzał się, jakby w nadziei, że Wanda wyłoni się z jakiegoś 

kąta. 

-    Nie ma jej, wróci dopiero wieczorem. 

-    Zostawiła tak panią samą na cały dzień? To niezbyt rozsądnie 

z jej strony. 

-    Sama ją do tego namówiłam - przerwała mu Klara. - 

Powiedziałam jej, że zaprosił mnie pan na konną przejażdżkę, więc 

może... 

RS

background image

35 

 

-    Że co zrobiłem? - Ross był zdumiony. Krążył dotąd jak zwierzę 

w klatce po małej powierzchni przyczepy; teraz stanął jak wryty. 

-    Ja panią zaprosiłem? 

-    Zapytał pan, czy umiem jeździć konno i... 

-    Owszem, przyznaję, miałem zamiar wynająć pani jednego z 

moich koni i ewentualnie zapewnić opiekę któregoś ze stajennych, 

ale w żadnym razie nie przypominam sobie, bym ofiarowywał swoje 

usługi. 

Poczuła wstyd i rozczarowanie. Tak się ośmieszyć. Nie wiedziała, 

czy jest bardziej zła na niego, czy na samą siebie. 

-    Musiałam pana źle zrozumieć - powiedziała, siląc się na 

obojętność i odwróciła głowę, chcąc ukryć łzy napływające jej do 

oczu. Niech już sobie idzie. 

Ross, nieco zbity z tropu, przysiadł obok niej. Delikatnie odwrócił 

jej twarz w swoją stronę. Zobaczył łzy. 

-    To było dla pani takie ważne? - zapytał nieoczekiwanie 

łagodnym tonem. - Dlaczego? 

Właśnie tęgo nie może się dowiedzieć. Za wszelką cenę musi 

zataić prawdziwy powód łez. I raz na zawsze z tym skończyć. Skoro 

jest wobec niego taka bezbronna, powinna przestać go widywać. 

Każde kolejne spotkanie może tylko pogłębić jej fascynację. Jeśli w 
ogóle jest jej potrzebny mężczyzna, to na pewno nie ktoś, przy kim 

traci resztki zdrowego rozsądku. 

-    Wcale mi na tym nie zależało - powiedziała możliwie 

obojętnym tonem i odsunęła się od niego. - Po prostu źle 

zrozumiałam i dlatego czuję się głupio. Wydawało mi się, że 

proponując mi konną przejażdżkę, stara się pan wyświadczyć mi 

uprzejmość, i nie chciałam odmawiać. Jestem właściwie zadowolona, 
że zaszła pomyłka. Przyjechałam tu odpocząć. Nie mam ochoty na 

towarzyskie kontakty, a zwłaszcza... 

-    Na kontakty z mężczyznami - skończył za nią Ross. 

Spojrzała na niego zdumiona. 

-    Skąd to panu przyszło do głowy? Ross wzruszył ramionami. 

-    Całe pani zachowanie na to wskazuje. Nie lubi pani, kiedy ktoś 

RS

background image

36 

 

pani dotyka, prawda? Za każdym razem, kiedy się zbliżam, pani 

instynktownie się cofa. Wtedy, na łące, była pani tak przerażona, 
jakbym zamierzał zrobić pani krzywdę. Musiała pani coś takiego 

przeżyć, sądzę, że zaznała pani fizycznej przemocy. Mam rację, 

prawda? 

Oczy Klary pociemniały. 

-    Ktoś panią skrzywdził. - W jego głosie brzmiał gniew. - Jest 

pani taka drobna i bezbronna... 

Pochylił się, ujął jej rękę i lekko dotknął jaśniejszego śladu na 

palcu, gdzie dawniej nosiła obrączkę. 

-    Miała pani męża, prawda? Czy to on? 

Klara skinęła głową, jej wargi zadrżały. Przeszłość powróciła, tak 

jakby nigdy nie minęła. Pytanie Rossa obudziło bolesne 

wspomnienia, a pełen współczucia ton jego głosu sprawił, że od 

dawna powstrzymywane łzy popłynęły. 

Trzymał jej rękę, delikatnie gładząc jaśniejszy ślad, jakby chciał go 

zetrzeć. 

-    Nie wszyscy mężczyźni są tacy - powiedział, a spojrzawszy na 

łzy spływające jej po policzkach, dodał: - Proszę przestać płakać. 

Jedyny sposób na powstrzymanie kobiecych łez, jaki znam, to 

pocałunek, a ja naprawdę jestem zmęczony pocałunkami! 

 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

37 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

-    To bardzo dziwne, co pan powiedział. - Klara przestała płakać 

i spojrzała na Rossa z zainteresowaniem. 

-    Dziwne? Może dla pani. Jest pani kobietą, a wszystkie kobiety 

są takie same. Proszę mi wierzyć, całowałem już tyle kobiet, że mi 

wystarczy do końca życia. 

Mówił to takim tonem, jakby naprawdę wierzył we własne słowa. 

W spojrzeniu Klary zdumienie mieszało się z pogardą. To, co 

powiedział, znaczyło, że miał w życiu tyle kobiet, że aż mu obrzydły. 

Zepsuty powodzeniem uwodziciel. Obrzydliwe. Wyrwała rękę. 

-    Jeśli chodzi o mnie, może się pan niczego nie obawiać - 

powiedziała sucho. - Nie czekałam na pański pocałunek. Nie 

potrzebuję niczyich pocałunków. Zwłaszcza teraz. 

Przez chwilę uważnie się jej przyglądał, a potem powiedział z 

ulgą: 

-    W porządku. Teraz, kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy, 

będziemy wiedzieli, co robić dalej. 

-    Dalej? 

-    Jesteśmy sobie obcy, spotkaliśmy się przypadkiem, nic nas nie 

łączy - nieoczekiwanie uśmiechnął się - i możemy się zaprzyjaźnić, 

po prostu zostać przyjaciółmi, to wszystko. Zgoda? 

Klara zawahała się. Propozycja wydała się jej absurdalna. 

Zaprzyjaźnić się? Dla niej niebezpieczeństwo wcale się nie 
zmniejszyło. Lepiej byłoby z tym po prostu skończyć. Nigdy więcej 

go nie widzieć. 

-    Zgoda - powiedziała ze zdumiewającą konsekwencją - ale 

przecież nie musimy, jeśli woli pan nie... Nie ma pan wobec mnie 

żadnych zobowiązań. 

-    Chyba jednak mam. No, skoro postanowiliśmy zostać 

przyjaciółmi, to może zaczniemy mówić sobie po imieniu. Ja, jak pani 
wie, mam na imię Ross. 

-    Klara. 

RS

background image

38 

 

-    Zatem, Klaro, zapraszam cię do mnie na poranną kawę. A 

potem wybierzemy się gdzieś konno. Dobrze jeździsz? 

-    Trochę jeździłam, zanim wyszłam za mąż. Przez ostatni rok 

nie miałam okazji. 

Jazda konna należała do tych zajęć, które nie zyskały aprobaty Joe. 

Sam nie jeżdżąc konno, nie mógł jej towarzyszyć, a samodzielne 

wyprawy nie wchodziły w rachubę. Był zazdrosny o każdą żywą 

istotę. 

-    Tego się nie zapomina - powiedział uspokajająco Ross - ale na 

początku nie należy się zbytnio forsować. Czy coś się stało? - dodał 

widząc, że nagle posmutniała. 

-    Nie będę mogła jechać. Brakuje mi odpowiedniego stroju. Nie 

wsiądę na konia w spódnicy czy w szortach. 

-    Nie przejmuj się tym. Coś się znajdzie. 

Do samochodu Rossa została przetransportowana w tradycyjny 

już sposób. Tym razem była na to przygotowana. Opanowała się i 

postanowiła zachować całkowitą obojętność. Grunt to nie 

zapominać, że on ma dość kobiet, a jej nie zależy na żadnym 

mężczyźnie. Tego należy się trzymać. Nawet jeśli jego wyznanie 

trochę ją rozczarowało. Nawet jeśli Moulin Gris było cudownym 

miejscem, w którym chciało się spędzić życie. Prawdziwy dom. 
Przytulny i wygodny. 

-    Masz bardzo piękny dom - powtórzyła zdanie, które już przez 

pomyłkę wypowiedziała do pani Pierrepointe; 

-    Ja też bardzo go lubię. - Uśmiechnął się. - Chcesz obejrzeć 

resztę? 

-    Tak, bardzo bym chciała, ale... - Klara była speszona. - Na razie 

nie bardzo mogę się poruszać, a przecież nie będziesz mnie dźwigał 
po całym domu... 

Czuła na sobie spojrzenie jego szarych oczu. Ciepłe, dobre 

spojrzenie. Jest taki bezbronny, kiedy się nie gniewa, pomyślała. 

-    Trudno to nazwać „dźwiganiem", wziąwszy pod uwagę twoją 

wagę. Jesteś bardzo lekka i blada, wyglądasz na osobę niezwykle 

wyczerpaną. Czy to ma związek z tym, co ostatnio zaszło, mam na 

RS

background image

39 

 

myśli twoje niezbyt udane małżeństwo? 

-    Tak. Ale nie chcę o tym mówić, bardzo proszę, mówmy o czym 

innym, lepiej porozmawiajmy o tobie. 

Wydało się jej, że dostrzega w jego oczach dawną czujność. Chyba 

w dalszym ciągu jej nie dowierza. W takim razie... 

-    Dobrze. A co chciałabyś wiedzieć? 

Nagle zdała sobie sprawę, że chciałaby wiedzieć wszystko, 

zwłaszcza dlaczego tak nienawidzi kobiet, ale postanowiła nie 

poruszać tego tematu. Trzeba zapytać o coś innego, na przykład o 
konie. To powinien być bezpieczny temat. 

-    Opowiedz mi o swojej stadninie. Hodujesz konie wyścigowe? A 

jak to się stało, że ty, Anglik, mieszkasz tak na odludziu, w samym 

środku Francji? 

Najwyraźniej nie było bezpiecznych tematów. Ross zjeżył się. 

-    Pozwolisz, że nie odpowiem na ostatnie pytanie. Jeśli chodzi o 

pozostałe, to owszem, zajmuję się hodowlą koni wyścigowych. To 

znaczy, mam ludzi - koniuszych, stajennych, którzy to robią. Moja 

praca to pisanie książek. 

Książki? Klara, mimo że bardzo lubiła konie, nie wiedziała o nich 

wiele, natomiast, w pewnym stopniu dzięki Wandzie, świat 

literatury nie był jej całkiem obcy. 

-    To bardzo interesujące. Co piszesz? Publikujesz pod własnym 

nazwiskiem? - I przepraszająco dodała: 

-    Pewnie dlatego myślałeś, że o tobie słyszałam? Wybuchnął 

głośnym, dźwięcznym śmiechem. 

-    Czy zawsze zadajesz pytania seriami? Piszę powieści 

przygodowe oparte na moich własnych doświadczeniach. Podpisuję 

je własnym nazwiskiem. 

-    Opisujesz tylko to, co ci się naprawdę wydarzyło? - Tak ją 

zaintrygował, że zapomniała o ostrożności i o tym, że był wrogiem 

kobiet. 

-    Na przykład co? 

Napięcie Rossa minęło bez śladu. Wydawał się zupełnie 

odprężony. Siedział wygodnie, z długimi nogami wyciągniętymi 

RS

background image

40 

 

przed siebie, jedną rękę trzymał na oparciu kanapy; od Klary dzieliło 

go kilka centymetrów, a mimo to tylko z wielkim trudem udawało jej 
się skupić na tym, co mówił. 

-    Wszystko mnie zmęczyło. Nie chcę pisać o czymś, czego nie 

zaznałem. Wspinaczki, spływy górskimi potokami, polowania, loty 

szybowcowe; moje ostatnie hobby to wyprawy balonem. 

Zielone oczy Klary błyszczały jak gwiazdy. 

-    Boże - powiedziała z przejęciem - jaki ty jesteś szczęśliwy, 

większość ludzi może o tym wszystkim tylko marzyć. 

Był wyraźnie rozbawiony jej podziwem. 

-    A ty marzysz o czymś takim? Skinęła głową. 

-    Taka mała osóbka, a tak żądna przygód! Obrzucił ją 

spojrzeniami i Klara zaczerwieniła się. 

-    Opowiedz mi coś o swoich przygodach - powiedziała z prośbą 

w głosie, a widząc, że zerka na zegarek, dodała: 

-    Przepraszam, musisz być bardzo zajęty. Wiem, że pisarze 

zwykle przestrzegają ściśle rozkładu zajęć. Nie będę ci przeszkadzać. 

  Odstawiła pustą filiżankę i zapominając o skręconej nodze, 

zerwała się z kanapy. Skutek był łatwy do przewidzenia. Zachwiała 

się, jęknęła z bólu i przeklinając własną głupotę, wylądowała w 

ramionach Rossa. 

-    Mała wariatka! - warknął, podtrzymując ją. Na ułamek 

sekundy głowa Klary spoczęła na jego piersi, ułamek sekundy na tyle 

długi, by mogła usłyszeć szybkie bicie jego serca i poczuć, że sama 

znowu się czerwieni. 

-    Nie spiesz się tak - powiedział, zwalniając uścisk. - Nie chodzi 

o mój czas, mam go zresztą pod dostatkiem, chodzi o to, że jeśli 

mamy się dziś wybrać konno, to musimy się ruszyć, potem będzie za 
gorąco. 

-    My? Razem? Myślałam, że... - uniosła ku niemu zarumienioną 

buzię. 

-    Ja też tak myślałem, ale zmieniłem zdanie. Zamierzam ci 

towarzyszyć. 

Dlaczego? - zastanawiała się, kiedy opuściwszy dom, kierowali się 

RS

background image

41 

 

ku stajniom. Dlaczego zmienił zdanie? Co go do tego skłoniło? 

Jakiego rodzaju uczucie? Uczucie? Jeśli Ross Savage w ogóle kierował 
się uczuciami, to chyba nie w tym przypadku. Tego mogła być 

pewna. 

Ross po krótkiej rozmowie ze stajennym udał się z Klarą na 

zaplecze stajen, do szatni. Przez okno mogli widzieć, jak chłopiec 

wyprowadza osiodłane, gotowe do drogi konie.                             

-    Zostawię cię samą - powiedział Ross i zawahał się na chwilę. - 

Chyba żebyś potrzebowała pomocy. Trudno włożyć bryczesy i długie 
buty z tą nogą... 

Sama myśl, że mógłby pomagać jej przy ubieraniu, wprawiła Klarę 

w popłoch. 

-    Dziękuję, jakoś dam sobie radę - powiedziała szybko. 

Na szczęście noga nie była już spuchnięta i mogła włożyć spodnie 

i długie buty bez trudności. Pasowały doskonale. Skąd tu tyle 
damskich rzeczy, przebiegło jej przez myśl. 

-    Można? Jesteś gotowa? - Usłyszała jego głos i niemal 

jednocześnie Ross wtargnął do przebieralni. Zapinała właśnie 

bluzkę. Wzrok Rossa zatrzymał się na jej drobnych piersiach, ledwo 

osłoniętych przezroczystym stanikiem. Klara spostrzegła, że się 

zaczerwienił, a potem odwrócił głowę, jakby ten widok sprawił mu 
przykrość. 

-    Przepraszam - mruknął. 

Klara drżącymi rękami skończyła zapinanie bluzki. 

-    Teraz jestem gotowa - powiedziała, siląc się na spokój. 

Mimo jego zapewnień, że absolutnie nie jest nią zainteresowany, 

czuła się nieswojo. Może z powodu tego nieszczęsnego 

podobieństwa do Joe. Zdawała sobie sprawę, że nie jest wobec niego 
sprawiedliwa, że może go krzywdzi, ale to podobieństwo, może 

pozorne i bez znaczenia, miało w sobie coś nieprzyjemnego. 

Kojarzyło się z gwałtem, z przemocą. A jednak nie była w stanie 

uwierzyć, że Ross Savage mógłby uderzyć kobietę, mimo że już kilka 

razy widziała go w gniewie. 

Może i nie bije kobiet, ale pewnie potrafi w inny sposób zrobić 

RS

background image

42 

 

krzywdę. 

Ross wybrał dla niej łagodną klacz imieniem Minou. 
-    Nie należy do stajni wyścigowej. Trzymam ją dla gości. 

Dla kobiet, które go odwiedzają? Interesowało ją to bardziej, niż 

chciała przyznać i ta ciekawość miała w sobie coś, co sama Klara 

oceniała jako niewłaściwe i nie na miejscu. 

Ross dosiadł konia imieniem Carpentier, tego samego, na którym 

go widziała poprzedniego dnia. Dziś prezentowali się równie 

wspaniale. 

-    Szkoda, że mi zniszczyłeś film. Miałam takie świetne zdjęcia. 

-    Możesz zrobić nowe, jeśli chcesz. - Usłyszała ze zdziwieniem. - 

Teraz jestem pewien, że nie posłużą jako materiał do jakiegoś 

kretyńskiego reportażu. 

-    Nareszcie mi uwierzyłeś! - krzyknęła radośnie Klara. - Tak 

bardzo się cieszę! 

-    Ja również. Wcale bym nie chciał, żeby się okazało, że ktoś tak 

śliczny jest tak fałszywy. 

Gorąca fala uderzyła jej do głowy. Natychmiast przywołała 

argument osłabiający wrażenie wywołane jego słowami: mężczyzna, 

który miał w życiu tyle kobiet, na pewno umie prawić komplementy 

bez pokrycia. 

Minou była klaczą dobrze ułożoną i jazda nie sprawiała Klarze 

trudności. Przedtem jednak... 

Para silnych męskich ramion uniosła ją i usadowiła w siodle; Ross 

pochylił się i zaczął, dopasowywać strzemiona. Patrząc z góry na 

jego głowę, na ciemne włosy i silny kark, poczuła nagle nieprzepartą 

ochotę, żeby ująć jego głowę w dłonie, przez chwilę głaskać ciemne 

pukle, poczuć mięśnie karku... 

Żeby tego nie zrobić, ujęła wodze. Ross wyprostował się i dosiadł 

Carpentiera. 

-    Dokąd jedziemy? - zapytała, gdy konie zaczęły iść stępa. 

-    Pojedziemy doliną w górę rzeki. 

Dolina, gdzie leżała posiadłość Moulin Gris, była jedną z kilku 

dolin przecinających okolicę. 

RS

background image

43 

 

-    Teren jest bardzo zróżnicowany. Żyzne doliny i jałowe zbocza 

gór. Na górskich drogach    trzeba bardzo uważać, są wąskie i kręte; 
widoki piękne, ale jazda jest niebezpieczna.                                                         

-    Straszne odludzie... 

-    Dlatego tu mieszkam. Lubię samotność. Klara poczuła się 

niezręcznie, na pewno mu przeszkadza. Zanim zdążyła coś 

powiedzieć, Ross dodał: 

-    Mam w okolicy kilku starych, wypróbowanych przyjaciół, 

którzy znają i szanują moje obyczaje. 

-    Jakie? 

-    Postawiłem sprawę jasno. Wiedzą, że cenię sobie samotność i 

że odwiedzać mnie można tylko wtedy, kiedy o to poproszę. I 

najważniejsze: nie wolno o mnie wspominać dziennikarzom. Ktoś, 

kto coś takiego zrobi, zamyka sobie drzwi Moulin Gris na zawsze. 

-    Ja na pewno nie zawiodę twego zaufania - powiedziała z 

zapałem Klara. - Musisz być bardzo znanym pisarzem. 

Rzucił jej szybkie spojrzenie. 

-    Dlatego, że dziennikarze zatruwają mi życie? 

-    Nie, mam na myśli to wszystko, dom, konie, sporty, jakie 

uprawiasz, widać, że jesteś człowiekiem, któremu powiodło się w 

życiu. 

-    W pewnym sensie masz rację. Ale na ,,to wszystko", jak 

mówisz, zarobiłem właśnie pisaniem. - Jego głos nie brzmiał 

zupełnie szczerze. 

-    Ach, tak - powiedziała bez przekonania. - Teraz rozumiem. 

-    Nie, nie rozumiesz i obawiam się, że tak już zostanie. 

Chyba nie zamierzał jej obrazić, ale Klara poczuła się urażona. 

Przez chwilę panowała cisza. Nie może przecież rozmawiać ze mną o 
swojej przeszłości jak z kimś, kogo zna od lat, pomyślała. 

-    Przepraszam - powiedziała ironicznie - ale kiedy się z tobą 

rozmawia, trudno wyczuć, o czym wolno mówić, a co jest tabu. 

Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy ograniczyli się do 

grzecznościowych zdań na temat pogody lub polityki i tak dalej. 

-    Nie daj Boże - uśmiechnął się przepraszająco. - Bardzo mi 

RS

background image

44 

 

przykro, ale wolę żyć teraźniejszością, cieszyć się każdym nowym 

dniem, nie wracać do przeszłości. Może i ty powinnaś tak zrobić? 

-    Próbuję. Próbuję też skorzystać z lekcji, jakie odebrałam w 

przeszłości. 

Tak, jak mówił, droga wiodła w górę wzdłuż rzeki, tej samej, nad 

którą leżała posiadłość Rossa. 

Zsiedli z koni, przywiązali je i usiedli na zboczu, skąd był najlepszy 

widok. 

-    Śliczna, ale niebezpieczna - powiedział Ross, nie patrząc na 

rzekę. 

Klara zadrżała. Myślał o niej? Ale dlaczego? Zdanie lepiej 

pasowało do opisu jego własnej osoby. Tylko że ona powiedziałaby 

raczej: „przystojny, ale niebezpieczny". 

Był wyższy i lepiej zbudowany niż Joe, był też lepiej wychowany. 

Joe miał zdecydowanie szorstki sposób bycia. Na pewno istniały też 
inne różnice. Ale to bez znaczenia. Przyjechała tu tylko na trzy 

tygodnie. I nie zamierzą się zakochać. 

Gdyby w jej życiu miał się pojawić jakiś mężczyzna, to musiałby 

być niski, drobny i koniecznie jasnowłosy. Tak, jasnowłosy, to był 

podstawowy warunek: pod żadnym względem nie mógł 

przypominać Joe. 

-    Powiedziałaś, że starasz się wyciągnąć wnioski z lekcji, jaką 

dostałaś - odezwał się Ross, jakby czytając w jej myślach. - Czego się 

nauczyłaś? 

-    Być bardziej ostrożna. Lepiej poznawać ludzi. Joe znałam 

bardzo krótko. Zresztą nie sądzę, że kiedykolwiek zdecyduję się na 

małżeństwo. Nie wiem, czy w ogóle tego chcę. 

Czuła na sobie jego uważne spojrzenie. , 
-    A co z bardziej luźnymi kontaktami? Jesteś zbyt młoda i ładna, 

żeby żyć w celibacie. 

Klara spojrzała na niego. Najwyraźniej pytasz poważnie. Treść 

pytania zmieszała ją nieco. 

-    Luźne kontakty, jak to nazywasz, nie interesują mnie.                                                   

-    Wszystko albo nic? To dość radykalna recepta na życie, jeśli to 

RS

background image

45 

 

prawda. 

-    Owszem, prawda - odparowała Klara - zresztą ty robisz to 

samo! 

-    Jestem od ciebie starszy. 

-    Co nie znaczy, że mądrzejszy. - Ugryzła się w język. Niby 

utrzymuje, że nie jest nią zainteresowany jako kobietą, a mimo to od 

czasu do czasu daje do zrozumienia, że jest inaczej/Czyżby celowo 

starał się wyprowadzić ją w pole? Czy delikatnie dawał do 

zrozumienia, że mimo wcześniejszych deklaracji byłby gotów dla 
niej zrobić wyjątek? 

Tak czy inaczej, jej nie oszuka. Będzie głucha na jego aluzje, 

odporna na komplementy. Jest wystarczająco silna. Wreszcie 

wyzbyła się strachu i nie boi się go, tak jak bała się Joe. 

Ale przecież nie chodzi o niego. Boi się siebie. Boi się, bo jest 

wyjątkowo podatna na jego urok, bo Ross od samego początku 
pociąga ją, jak żaden mężczyzna przedtem. 

I dobrze. To wcale nie znaczy, że musi się temu poddać. Nigdy 

więcej nie zamierza cierpieć. 

Celowo zmieniła temat rozmowy. 

-    Widok jest piękny, ale jest w nim coś groźnego. Nawet ta 

rzeka. Szkodą, że nie wzięłam aparatu. Zwykle się z nim nie rozstaję. 
Muszę tu jeszcze kiedyś przyjechać, teraz już znam drogę. Ale, a 

propos, czy naprawdę będę mogła zrobić zdjęcia twojego domu, koni 

i... 

-    Tak, ale ja wolałbym jednak na nich nie figurować. -   

Naprawdę? 

Klara była rozczarowana. 

-    W dalszym ciągu mi nie wierzysz? 
Bez niego zdjęcia będą jak klejnot, z którego wyjęto największy i 

najcenniejszy kamień. 

Ross uśmiechnął się i wyciągnął ku niej dłonie. Serce Klary zabiło 

niespokojnie; dopiero po chwili dotarło do niej, że chce jej tylko 

pomóc dosiąść Minou. 

-    Wierzę ci, sam nie wiem dlaczego. Zbyt długo nikomu nie 

RS

background image

46 

 

ufałem, a w tobie jest coś takiego... - Przerwał. - Ja po prostu byłem 

już tyle razy fotografowany, że nabrałem do tego wstrętu. 

Coś się za tym kryje, myślała Klara w powrotnej drodze. A ta 

tajemnica okrywająca jego życie zwiększa tylko jego atrakcyjność. 

Słońce stało bardzo wysoko, błękit nieba zbielał od żaru. Mimo 

zmęczenia upałem i konną jazdą Klara niechętnie wracała do domu. 

Ross wyczuł sytuację. 

-    … A może byśmy wstąpili na kemping i wzięli aparat 

fotograficzny? Po południu jest za gorąco na spacery, ale będziesz 
mogła sfotografować wnętrze domu. 

-    Chyba nie zamierzasz spędzić ze mną całego dnia! Przecież 

masz pracę. Myślałam, że odwieziesz mnie i już. 

-    A co zamierzasz robić sama przez resztę dnia? W przyczepie 

będzie gorąco i duszno, a na zewnątrz siedzieć nie możesz. 

Najlepszym wyjściem w takiej sytuacji byłoby zjeść ze mną lunch i 
odpocząć w klimatyzowanym pomieszczeniu. 

Klara nie mogła się zdecydować. 

-    To bardzo miło z twojej strony, ale chyba przesada. Dobrze, 

pójdę, pod warunkiem, że jeśli zechcesz popracować, będziesz się 

zachowywał tak, jakby mnie nie było. 

Ross uśmiechnął się. 
-    To byłoby raczej trudne - powiedział i Klara tym razem nie 

próbowała dociekać, co właściwie miał na myśli. 

Pomysł Rossa okazał się dobry. Znacznie przyjemniej było 

przeczekać upał w klimatyzowanym wnętrzu Moulin Gris. 

Po lunchu, podanym przez panią Pierrepointe w wyłożonej 

terakotą jadalni, Ross zostawił Klarę samą, prosząc tylko o jedno: 

niech się stara zbytnio nie forsować nogi. Z rozkoszą zapuściła się w 
głąb domu. 

Następnym pomieszczeniem, za salonem, był gabinet pana domu. 

Pokój do pracy, czarne, lakierowane biurko, półki wypełnione 

książkami. Klara, spodziewając się, że zwiedzanie domu dostarczy jej 

bliższych informacji o jego właścicielu, srodze się rozczarowała. W 

pokoju Rossa nie było nic, co mogłoby ją naprowadzić na jakikolwiek 

RS

background image

47 

 

ślad. Nawet rodzinnych fotografii. * W nadziei, że jednak uda się jej 

coś znaleźć, postanowiła odwiedzić sypialnię. Zrobiła kilka zdjęć 
parteru i kulejąc poszła dalej korytarzem, wzdłuż którego 

znajdowały się pokoje. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła, 

wchodząc na górę. Może pozwolenie Rossa dotyczyło tylko parteru. 

Pokusa jednak okazała się zbyt silna. Tylko się rozejrzę, przyrzekła 

sobie w duchu. 

Pierwszy pokój, do którego weszła, był prawdopodobnie pokojem 

gościnnym. Ogromne łoże, błękitny dywan, bladoróżowe ściany. 

Dłuższą chwilę stała w progu, z podziwem przyglądając się 

meblom, obrazom, bibelotom. Jak cudownie byłoby móc mieszkać w 

takim pokoju! Zawahała się, nastawiła aparat. Tylko jedno jedyne 

zdjęcie, próbowała usprawiedliwić się w duchu. 

Obok znajdowała się sypialnia Rossa. Nie było wątpliwości, do 

kogo należy. Ciemne, solidne meble i - łoże. Nie mogła oderwać oczu. 

Dopiero ból w nodze wyrwał ją z zamyślenia. Jednak ją 

sforsowała, wchodząc po schodach. Żeby chwilę odpocząć, 

przysiadła na brzegu łóżka. Tylko nie myśleć o Rossie. Zwłaszcza nie 

w tym miejscu. Siłą woli wygnała z wyobraźni jego obraz. 

Rozejrzała się dokoła. Sypialnia mężczyzny, urządzona po 

spartańsku, surowo, żadnych ozdób, żadnych zdjęć. Ludzie na ogół 
stawiają obok siebie wizerunki swoich bliskich, pomyślała. 

Widocznie jego chęć zerwania z przeszłością była wyjątkowo silna. 

Tylko dlaczego? Może popełnił zbrodnię? 

Z rozmyślań wyrwał ją gniewny głos. 

-    Co tu robisz, do diabła? 

Przyłapana na gorącym uczynku, widząc jego wściekłość, zrobiła 

to, co robiła zwykle, chcąc się ustrzec gniewu Joe. Poszukała ratunku 
w kłamstwie. 

-    Ja... tu... właśnie... bardzo przepraszam, ale szukałam łazienki, 

musiałam zabłądzić, do tego moja noga... 

-    Stara śpiewka. Nie tobie pierwszej wydaje się, że wystarczy 

wejść do mojego domu, żeby się znaleźć w moim łóżku. 

Ujął ją za ramię i wyprowadził na korytarz, nie zwracając uwagi 

RS

background image

48 

 

na to, że ma trudności z chodzeniem. 

Klara, wstrząśnięta tym, co powiedział, prawie nie czuła bólu. 
-    Ty wstrętny bydlaku! Za kogo ty się właściwie uważasz! Taki 

jesteś pewien, że wszystkie na ciebie lecą? Nie wiem, dlaczego tak 

myślisz i nic mnie to nie obchodzi. Ale jedno ci powiem, nie chcę cię 

więcej widzieć na oczy, wszystko jedno, w łóżku czy pod łóżkiem. 

Mówiłam ci już, że szukałam ubikacji... 

-    Ubikacje są na dole - powiedział złym głosem. - Trzeba było 

zapytać panią Pierrepointe, chętnie by ci wskazała. 

Podprowadził ją pod drzwi. Została w łazience dłużej, niż to było 

konieczne, próbując się opanować. Kiedy wreszcie wyszła, Ross był 

znowu uprzejmym panem domu, chłodnym i opanowanym. 

-    Chyba powinnam wrócić do siebie - powiedziała. - Mam 

wrażenie, że nadużyłam twojej gościnności. 

Nie podjął tematu, a ona nie spodziewała się niczego więcej. 

Potakująco skinął głową. Tym razem nie zaniósł jej do samochodu, 

tylko podał ramię. Wolała, żeby tego nie robił, mimo to przyjęła je, 

żeby mu się nie sprzeciwiać. Wyraz twarzy Rossa nie wróżył nic 

dobrego. 

W samochodzie panowała złowroga cisza. Klara milczała; 

przeżywając swoje kłamstwo. Uciekła się do niego instynktownie, ze 
strachu. A przecież - przypomniała sobie słowa Wandy - nie wszyscy 

mężczyźni są tacy jak Joe. Przecież Ross miał prawo się 

zdenerwować. Wtargnęła na jego teren, nie pytając o pozwolenie. 

Teraz musi mu powiedzieć prawdę. 

-    Posłuchaj - zaczęła nieśmiało. 

-    Nie znoszę kłamstwa - przerwał jej - po prostu nie znoszę. A ja, 

idiota, wyobrażałem sobie, że ty jesteś inna. Swoją drogą, ciekawe. 
Jak widać, nawet ja mogę się jeszcze czegoś nauczyć od kobiet. 

-    Proszę, Ross, pozwól mi wyjaśnić... 

-    Nie wysilaj się na nowe kłamstwa! Nie ma potrzeby. Schowaj 

je na potem, mogą ci się jeszcze przydać. 

Skręcił w stronę łąki. Z daleka zobaczyła przyczepę. Miała bardzo 

mało czasu. Powie mu teraz albo nigdy. Wzięła głęboki oddech. 

RS

background image

49 

 

-    Tak - powiedziała zdławionym głosem - masz rację, kłamałam, 

ale... - Czuła, że jeszcze chwila i zacznie płakać. 

-    Trochę za późno na wyjaśnienia, zresztą nie są potrzebne. Ja i 

tak... 

-    Posłuchaj - krzyknęła - pozwól mi powiedzieć. Dawno 

wszystko bym ci wytłumaczyła, gdybyś zechciał mnie dopuścić do 

głosu. Powiedziałabym ci, dlaczego... 

-    Nie sądzę, żebyś mi to mogła kiedykolwiek wytłumaczyć. - 

Ross wysiadł, obszedł samochód i otworzył drzwi po jej stronie. 
Zrobił to tak szybko, jakby się bał, że wysiądzie sama i ucieknie. 

Powinien wiedzieć, że nie mogę uciec, pomyślała, z tą nogą... Sam 

doktor mu to powiedział, jego zaufany doktor. 

Ręce trzęsły się jej tak bardzo, że nie była w stanie otworzyć 

drzwi z klucza. Ross gwałtownym ruchem wyrwał jej kluczyk, 

otworzył drzwi, wepchnął ją do środka, wszedł za nią i zatrzasnął 
drzwi. 

-    Teraz porozmawiamy. 

Klara przysiadła na posłaniu, czuła ostry ból w nodze. 

-    Teraz słucham: po co przyjechałaś, kto cię nasłał? Nagle 

zrozumiała. Spojrzała na niego. Zacięta, pochmurna twarz. A więc to 

chodzi o tamto. Znowu zaczyna. Wszystko zniszczyła. Przez swoje 
głupie szwendanie się po jego domu straciła jego zaufanie. Bo 

przecież już jej wierzył. Wszystko to jej wina. Próbowała coś 

powiedzieć, zaplątała się i wybuchnęła płaczem. 

-    Przestań! - krzyknął. - Przestań, słyszysz? Chyba nie myślisz, 

że uwierzę w twój płacz, nie ze mną te sztuczki. Zbyt wiele kobiet 

wypróbowywało na mnie te numery! 

Nie mogła przestać. Napięcie ostatnich tygodni było zbyt silne. 

Zbyt długo żyła w stresie. Teraz tama została przerwana i nic nie 

mogło powstrzymać potoku łez. 

-    Przestań, do cholery! Mówię ci, przestań! - Mocno szarpnął ją 

za ramię. Raz i drugi. 

Klarę ogarnęło przerażenie. Joe zawsze reagował w ten sposób. 

Tak jakby jej rozpacz wyzwalała w nim najgorsze instynkty. 

RS

background image

50 

 

Łzy nie były w stanie ukryć przerażenia, malującego się w jej 

oczach. Uniosła rękę obronnym ruchem. Zasłoniła twarz. 

-    Joe, nie bij mnie, błagam! 

Ross i Joe stopili się w jedno. Byli teraz tym samym mężczyzną. 

Kwintesencją przemocy i gwałtu. 

Na twarzy Rossa ukazało się zdumienie. Opuścił rękę. Patrzył na 

nią; w jego szarych oczach dostrzegła odbicie własnego przerażenia. 

-    Czy on cię bił? - spytał gardłowym głosem, jego szczęka drżała. 

-    Tak - szepnęła Klara - właśnie dlatego skłamałam. 

Powiedziałam, że szukałam łazienki, nie chciałam, żebyś się złościł. 

Joe nigdy mi nie wierzył, kiedy mówiłam prawdę. Wiem, że nie 

powinnam tam wchodzić. Ale chciałam zobaczyć, jak to jest na górze. 

A ponieważ drzwi były otwarte... nie mogłam się powstrzymać. 

Bardzo mi przykro, teraz już wszystko skończone. 

Ross, osłupiały, usiadł obok niej na posłaniu. Przez chwilę się 

wahał. 

-    I to właśnie było twoje kłamstwo? - spytał niezbyt pewnym 

głosem. 

-    Tak. - Ledwo usłyszał, co powiedziała. Siedziała ze spuszczoną 

głową. Muszę wyglądać strasznie, z czerwonym nosem i 

zapłakanymi oczami, pomyślała. 

Ross delikatnie zwrócił jej twarz ku sobie, odsunął grzywkę, 

spojrzał w wielkie zielone oczy. 

-    Czy możesz przysiąc, że to było twoje jedyne kłamstwo? 

-    Tak, przysięgam. - Wpatrywała się w niego jak 

zahipnotyzowana. Musi jej uwierzyć, musi. 

-    Wszystko inne było prawdą, tak? Nie jesteś dziennikarką? 

Dzięki Bogu, nie wspomniał o Wandzie. 
-    Przysięgam, że nie, i jest mi okropnie przykro, że cię 

oszukałam. 

-    Niepotrzebnie - odparł zagadkowym tonem - to nie było duże 

kłamstwo. 

Położył jej dłoń na ramieniu, tym razem delikatnie, prawie 

pieszczotliwie. 

RS

background image

51 

 

-    Klaro, mnie nie musisz się bać, naprawdę. Mam kobietom 

wiele do zarzucenia. Zrobiły mi wielką krzywdę, ale nigdy, 
przenigdy, na żadną nie podniosłem ręki. A swoją drogą, ten twój 

mąż to musiał być niezły furiat! 

-    To było jak choroba. Teraz jestem w stanie to zrozumieć, ale 

wtedy... - Głos Klary załamał się, oczy znów zaszły łzami. - Wtedy tak 

strasznie się bałam. 

Ross objął ją i przytulił. Lęk zniknął. Czuła, że patrzy na jej usta. 

Utkwiła wzrok w jego wargach. Czekała. Nigdy w życiu nie czekała 
tak na żaden pocałunek. 

Coś wisiało w powietrzu. Ale tym razem nie chodziło o 

rozładowanie wściekłości. To było napięcie innego rodzaju. Cisza i 

oczekiwanie. Zaraz coś się wydarzy. Klara poczuła przyjemne ciepło 

rozchodzące się po całym jej ciele. Usta miała suche, łzy wyschły, w 

jej oczach lśniło jakieś wewnętrzne światło. 

Miała wrażenie, że Ross przysunął się jeszcze bliżej. Westchnęła, 

zamknęła oczy, lekko wysunęła usta. Cała była oczekiwaniem. 

-    Nie! - Ross odsunął się gwałtownie - Nie! Otworzyła oczy. Stał 

nad nią. 

-    Ross...? - szepnęła pytająco. 

-    Przepraszam - powiedział cicho. - Wydawało mi się, że chcesz, 

żebym cię pocałował. 

-    Tak było. 

- Ale to niemożliwe!- prawie krzyknął Ross. Szybkimi krokami 

ruszył w stronę drzwi. 

-    Odchodzisz? - z trudem zapytała Klara. 

-    Tak. 

Nawet się nie odwrócił. 
Długo po tym, jak warkot samochodu ucichł, Klara siedziała bez 

ruchu, próbując zrozumieć, co zaszło. Nie była w stanie. Zachowanie 

Rossa było niezrozumiałe. Przecież chciał ją pocałować, czuła to, 

wiedziała... A ona chciała całować jego, to było jej największym 

pragnieniem. 

To tylko seks, próbowała wyjaśnić sobie swoją fascynację Rossem. 

RS

background image

52 

 

Nie zakocham się w nim. Nic mi nie grozi. Nie wolno mi. 

Tak właśnie było z Joe. Fascynacja seksem. Nic ponadto. A jednak 

wystarczyło, żeby zniszczyć jej życie. Nie, nigdy nie dopuści, żeby coś 

takiego miało się powtórzyć. 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

53 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Wanda wróciła dopiero o zmierzchu. 

-    Myślałam, że cię nie ma - powiedziała - przecież zamierzałaś 

się spotkać z Rossem Savage'em. 

-    Tak. 

Wanda bacznie się jej przyjrzała. 

-    Płakałaś. Znowu wspomnienia? Czy ty naprawdę nie możesz 

raz na zawsze zapomnieć tego cholernego Joe? 

Nie czekając na odpowiedź, dodała: 

-    Potrzebny ci inny mężczyzna. Może niekoniecznie akurat Ross 

Savage... Skoro już mowa o panach, to muszę przyznać, że ja na 
dzisiejszy dzień nie mogę narzekać. 

Odwiedziła pobliskie miasteczko Cadenet, gdzie spotkała 

pewnego turystę i razem z nim, jego samochodem, pojechała do Aix. 

Pomijając swoje przykre doświadczenia z Joe, Klara nigdy nie 

wsiadłaby do samochodu przygodnie spotkanego mężczyzny. 

-    Ten też jest żonaty? - spytała zaciekawiona. Wanda wzruszyła 

ramionami. 

-    Nie mam pojęcia. To bez znaczenia. Wakacje to wakacje. Jest 

miły, widać, że ma forsę, umówiłam się z nim na jutro. 

Przypuszczam, że znowu wybierzesz się gdzieś z Rossem Savage'em? 

- dokończyła z nadzieją w głosie. 

Klara nie podzielała jej optymizmu. Nie bardzo wiedziała, co 

odpowiedzieć. Jeśli odpowie przecząco, Wanda gotowa z nią zostać. 

Trudno uwierzyć, że mogłaby zrezygnować ze schadzki, ale to 

przecież możliwe. Z drugiej strony, spędzić cały dzień z Wandą, sam 

na sam? Wydobyła z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. 

-    A jak ci się udało spotkanie z tym twoim odludkiem? - zapytała 

Wanda. - Zrobiłaś jakieś zdjęcia? 

Klara wyjęła film z aparatu i włożyła nowy. 
-    Masz jakieś jego zdjęcie? - powtórzyła pytanie Wanda. 

-    Nie, on nie lubi być fotografowany, mam kilka zdjęć domu. 

RS

background image

54 

 

-    Musisz mieć jego zdjęcie - ciągnęła Wanda - zostanie ci 

pamiątka z wakacji. Bez czegoś takiego wakacje są nieważne. 

W pewnym sensie miała rację. Klara też uważała, że miło byłoby 

mieć jakieś zdjęcie Rossa na pamiątkę. Wspomnienie po czymś, co 

się nie zdarzyło, bo zdarzyć się nie mogło. 

-    Jaki on jest? - pytała dalej Wanda. 

-    Bardzo przystojny, poważny, zamknięty w sobie. Na początku 

przypominał mi Joe. Ale charakter ma zupełnie inny. Do tego... czy 

pamiętasz, jak wtedy, w sobotę u was w domu, ktoś cię zapytał, czy 
znasz Graisona Martella? 

-    Owszem, co to ma do rzeczy? 

-    Ross Savage jest trochę do niego podobny. Tylko że Graison 

Martell ma jasne włosy i niebieskie oczy, widziałam w gazetach. Ross 

jest lekko siwiejącym brunetem z szarymi oczami. 

-    No widzisz, wcale niepodobny. Możesz mu zrobić kilka zdjęć 

teleobiektywem. Tu, w Cadenet, jest zakład fotograficzny. Wywołują 

zdjęcia ekspresowo, jak chcesz, mogę wziąć jutro ten film. 

-    Będzie otwarte w niedzielę? 

-    Chyba tak.       

Niedziela. W Londynie poszłaby do kościoła. Nie była zbyt 

religijna, ale rodzice nigdy nie opuszczali mszy, więc chodziła mimo 
docinków Joe i jego uwag, że są tam chyba „jakieś dodatkowe 

atrakcje", skoro tak „lata". 

Tak. Niedziele w Londynie miały ściśle określony rytm. A co 

można robić w jakimś położonym na odludziu miasteczku, gdzie 

nawet nie ma kościoła? Na szczęście zabrała mnóstwo książek. 

Przez chwilę kusiło ją, żeby w ogóle nie ruszać się z łóżka. Leżeć 

tak i czytać cały dzień. Kompletna abnegacja. 

Nie, tak nisko jeszcze nie upadła. Nie ma się dla kogo ubrać, 

prawda, ale to żaden argument. 

Dlatego właśnie staranniej niż zwykle dobrała strój. Jasnozielona 

bawełniana sukienka, szeroka na dole, obcisła na górze, 

podkreślająca szczupłość sylwetki i uwypuklająca drobne, jędrne 

piersi. Do tego grzywa starannie wyszczotkowanych, błyszczących 

RS

background image

55 

 

włosów... Z przyjemnością zajmowała się sobą. To też było nowe. Po 

raz pierwszy od dłuższego czasu mogła swobodnie zadbać o swój 
wygląd. Joe oczywiście lubił, kiedy ładnie wyglądała, ale nie mógł 

znieść myśli, że ktoś inny mógłby zwrócić na nią uwagę. Ich wspólne 

wyjścia były katorgą. 

Przejrzała się w lustrzanych drzwiach szafki. 

Wystroiłam się i nie mam dokąd iść, pomyślała. 

-    Biedny Kopciuszek! - usłyszała nagle. 

Ranek był ciepły, zostawiła drzwi otwarte i Ross mógł wejść 

niepostrzeżenie. 

Zaskoczona, powiedziała pierwszą rzecz, jaka jej przyszła do 

głowy. 

-    Nie spodziewałam się, że cię znowu zobaczę. 

-    Wiem o tym i szczerze mówiąc, ja się tego też nie 

spodziewałem. 

Pomimo iż postanowiła, że nigdy więcej nie podda się urokowi 

Rossa, patrzyła na niego jak zaklęta. Ogarnęło ją dobrze znane 

uczucie dziwnego niepokoju, suchość w gardle. Z wysiłkiem 

oderwała od niego oczy. 

-    Dlaczego wróciłeś? - spytała, siląc się na spokój. 

-    Możesz to nazwać konwenansem albo „międzyludzką 

solidarnością" - odparł z ironią w głosie. 

-    Jeździłem tu w okolicy i... - Zrobił nieokreślony ruch ręką. - I 

zobaczyłem, że twoja kuzynka wychodzi. Postanowiłem cię 

odwiedzić. Jak rozumiem, kuzynka wróci dopiero wieczorem? 

-    Tak - odparła machinalnie Klara. - Ale to nieważne - dorzuciła 

zaraz - postanowiłyśmy, że każda może robić, co chce. 

-    I słowa dotrzymała - powiedział sucho Ross - ale macie 

nierówne szanse, bo ty z tą nogą... 

-    Nie jest tak źle. W każdym razie nie czekałam na twoje 

zaproszenie. 

-    Nie jesteś zbyt miła. 

Miła! Dobre sobie! Kto to mówi? On za to potrafi być miły! 

-    Najmniej „miłą" osobą, jaką w życiu spotkałam, jesteś ty. 

RS

background image

56 

 

Ross niespodziewanie wybuchnął śmiechem. 

-    Ale mi się dostało! I słusznie. Wczoraj rzeczywiście 

zareagowałem chyba zbyt gwałtownie. Dziś przychodzę się 

pojednać. Doceń moje dobre intencje, proszę. 

Wyciągnął do niej rękę. 

Nie mogła nie widzieć jego skruchy, odrzucić gest przyjaźni, nie 

docenić tego, że potrafił się przyznać do błędu. Podała mu rękę. 

Przez chwilę trzymał jej dłoń w swojej. 

-    Powiedz, że się mnie nie boisz, bardzo proszę. Wiem, od czasu 

do czasu mnie ponosi. Ale nigdy nie tracę panowania nad sobą. 

Nigdy, naprawdę. Klaro, ja nie jestem Joe. 

-    Wiem - szepnęła. 

-    Czyli znowu jesteśmy przyjaciółmi? - Uścisnął jej dłoń i Klara, 

ku swemu niezadowoleniu, poczuła, że się czerwieni. Wyswobodziła 

się z jego uścisku, żeby nie przedłużać sceny. 

-    Dobrze - potwierdziła, usiłując zachować obojętność - 

jesteśmy przyjaciółmi. 

-    Świetnie. - Położył jej dłoń na ramieniu. - Właśnie dziś rano 

moja gospodyni wpadła na świetny pomysł; powiedziała tak: „Czy 

nie sądzi pan, że panna Lovejoy miałaby ochotę zobaczyć odpust?" 

Co ty na to? 

Tylko nic nie dać po sobie poznać. Nie wolno okazać radości. 

-    Och, tak! - usłyszała własny głos. 

-    No, to jesteśmy umówieni. Odprowadzę tylko Carpentiera do 

stajni, przebiorę się i zaraz wracam. Będę z powrotem za... - Spojrzał 

na zegarek. - Za niecałą godzinę. 

Po wyjściu Rossa Klara rzuciła się do lustra, ale szybko się 

zreflektowała. Po pierwsze, już zanim Ross przyszedł, zrobiła dużo 
dla swojej urody, po drugie, nie było powodu, żeby stosować jakieś 

nadzwyczajne środki. Jest zwykłą turystką, która przypadkowo 

wtargnęła na czyjś prywatny teren i teraz ten ktoś w ramach 

„międzyludzkiej solidarności" postanowił pokazać jej pobliskie 

miasteczko. Zwykła sprawa. Zrobiłby to dla każdego. 

Dla każdego może nie. Może dla kogoś, kto wygląda tak, jak ona 

RS

background image

57 

 

teraz. Wyglądała prześlicznie: drobna, zarumieniona buzia, 

ogromne, błyszczące oczy... Kiedy wsiadała do samochodu 
dostrzegła na twarzy Rossa wyraz pełnej aprobaty.       

-    Czy to daleko? - spytała, żeby coś powiedzieć. Nie chciała 

siedzieć w milczeniu obok niego, ramieniem dotykając jego ramienia. 

Nie chciała wywoływać tamtej napiętej ciszy. 

-    Jakieś dziesięć kilometrów, w Ferigoulet. 

Przez chwilę panowało milczenie. 

Spojrzała na niego. O czym może myśleć? Ściągnęła go wzrokiem; 

Ross, oderwawszy na chwilę wzrok od wijącej się przed nimi drogi, 

popatrzył jej w oczy. 

-    Gdzie mieszkasz w Anglii? 

Odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej chciał przełamać lody. Szukał 

tematu, który pozwoliłby na normalną rozmowę bez niedomówień i 

podtekstów. 

-    Urodziłam się w Hempshire, to takie miasteczko w New 

Forest, a teraz mieszkam w Londynie. To znaczy... mieszkałam - 

poprawiła się. - Po rozstaniu z mężem postanowiłam sprzedać 

mieszkanie. Będę teraz mieszkać w przyczepie, bo stale 

przemieszczam się z miejsca na miejsce, taką mam pracę. 

-    Rozwiodłaś się, czy tylko jesteś w separacji? 
-    Jestem rozwiedziona. - Klara westchnęła. Ross znowu na nią 

spojrzał. 

-    Dlaczego wzdychasz? Skoro małżeństwo było nieudane, to 

chyba dobrze, że się rozpadło. 

-    Tak, oczywiście - powiedziała Klara w zadumie. 

-    Wiem, że w dzisiejszych czasach wiele osób się rozwodzi i 

trzeba to traktować normalnie, ale... 

-    Ale, co? 

-    Chodzi o to, że moi rodzice byli idealnym małżeństwem. Moi 

wujostwo też. Dlatego zawsze uważałam, że ze mną będzie tak samo. 

Mimo że wszyscy mi mówią, że nie ma w tym mojej winy, to ja i tak 

czuję się, jakbym... przegrała. 

-    Chyba niesłusznie. - Ross na chwilę się zamyślił. 

RS

background image

58 

 

-    Chociaż nie znam dokładnie całej sprawy. 

W jego głosie było coś, co zachęcało do dalszych zwierzeń. 
Do tej pory rozmawiała o tym tylko ze swoim adwokatem, 

psychologiem i Wandą. Wszystkie były kobietami. Nigdy dotąd 

żaden mężczyzna nie wypowiedział się na ten temat. To mogło być 

interesujące. 

-    Właściwie nie ma wiele do opowiadania. Mój mąż był 

chorobliwie zazdrosny, to wszystko. I używał wobec mnie... 

przemocy. 

-    Zazdrość to straszne uczucie. - Ross nie patrzył na nią, wzrok 

miał wbity przed siebie. 

-    Mówisz to takim tonem, jakbyś coś o tym wiedział z własnego 

doświadczenia. 

-    Owszem, wiem niejedno, ale mówiliśmy o tobie. 

-    No więc, w poradni rodzinnej psycholog nazwał to 

„chorobliwą zazdrością spowodowaną zaburzeniami 

emocjonalnymi". Powiedział, że powodem może być zbyt silne 

uzależnienie uczuciowe Joe od matki. 

-    Nie miał żadnych przyjaciół? 

-    Nie, dlatego wszystkie swoje emocje skupiał na mnie. Byłam 

dla niego „wszystkim" i chciał być „wszystkim" dla mnie. 

-    Nie bardzo rozumiem. - W głosie Rossa brzmiało 

powątpiewanie. - To jakaś koszmarna niedojrzałość, infantylizm, czy 

ja wiem? Trochę mnie tylko dziwi, że tego nie doceniłaś. Zawsze 

myślałem, że ideałem każdej kobiety jest mężczyzna, dla którego ona 

jest „wszystkim". 

-    Nie dla mnie - powiedziała stanowczo Klara. 

-    Musisz być osobą zupełnie wyjątkową. 
-    Kiedyś może - powiedziała Klara po chwili - w przyszłości... 

zakocham się w kimś i będę chciała, żeby i on mnie kochał, ale nigdy 

w życiu nie zrezygnuję z wolności. 

-    A co to takiego? - W jego głosie była pogarda. - Tylko mi nie 

mów, że to tyle, co tolerowanie „skoków w bok". Każdy w swoją 

stronę i po równo, żeby było sprawiedliwie. 

RS

background image

59 

 

-    Oczywiście, że nie! Wcale nie to miałam na myśli! - Klara była 

wzburzona. - Chodzi mi o swobodę, taką zwyczajną, codzienną, żeby 
nikt mnie nie kontrolował. Joe dzwonił do mnie kilka razy dziennie, 

żeby sprawdzić, czy jestem w pracy. Nie pozwalał mi rozmawiać z 

kolegami. Kazał zerwać z przyjaciółkami. Nie znosił nawet książek, 

bo odwracały moją uwagę od jego osoby, Pewnego razu, kiedy 

czytałam, wyrwał mi książkę, bo nie dosłyszałam, o co pyta. 

Na twarzy Rossa dostrzegła litość. Niepotrzebnie tak się 

rozgadała. Skorzystała z okazji, żeby to z siebie wyrzucić. 
Niepotrzebnie. 

-    Przepraszam, zaczęłam i nie mogłam skończyć. Pewnie mnie 

uważasz za idiotkę. 

-    Wcale nie - uśmiechnął się. - Musiałaś kiedyś to zrobić. Lepiej 

wyrzucić z siebie takie rzeczy, inaczej mogą człowieka zatruć. Wiem, 

popełniłem kiedyś ten sam błąd. 

-    Tak? To znaczy, że ty też kiedyś byłeś żonaty? 

-    Nie, na szczęście udało mi się tego uniknąć. - Zacisnął usta. 

I zmieniając temat, powiedział: 

-    Dojeżdżamy, zaraz będziemy w Ferigoulet. Miasteczko było 

małe, leżało na wzgórzu. Wjechali pomiędzy stare, pomalowane na 

biało domy. 

Nazwa Ferigoulet, jak jej wyjaśnił Ross, pochodziła od 

starofrancuskiego słowa oznaczającego tymianek, w który obfitują 

okoliczne łąki. 

Rzeczywiście, wysiadając z samochodu, poczuła silny zapach ziół. 

Było nim przesycone wszystko; zapach Prowansji, lata, słońca, 

spokoju. O to ostatnie było najtrudniej; w miasteczku panowało 

niezwykłe ożywienie. 

Odpust odbywał się na placu i odchodzących od niego wąskich 

uliczkach. Stragany uginały się od pęków tymianku, bazylii, oregano, 

kopru i majeranku. Obok sprzedawano chleb, ryby, zegarki i 

widokówki, Nie brakowało szklanych królików, kotów, malowanych 

serc i dzbanuszków. Dziewczęta sprzedawały czosnek i cytryny. 

Dymiły stoiska z gorącymi kiełbaskami i pizzą. 

RS

background image

60 

 

-    Malownicze miejsce, prawda? - zauważył Ross widząc, że 

Klara sięga po aparat fotograficzny i zabiera się do pracy. 

Odszedł nieco dalej, nie chcąc jej przeszkadzać, i zatrzymał się 

przy stoisku ze starymi meblami. Klara rozejrzała się, szukając go 

wzrokiem. Stał pogrążony w rozmowie ze sprzedawcą antyków. 

Wyraźnie widziała jego profil. Taka okazja mogła się już nie 

powtórzyć. 

„Możesz mu zrobić zdjęcie teleobiektywem", usłyszała znów 

słowa Wandy. 

Drżącymi z emocji rękami - żeby się tylko nie poruszył! - 

przygotowała sprzęt. Ujęcie było doskonałe. W kadrze widziała jego 

głowę, profil, ramiona. Zrobiła jedno zdjęcie, potem drugie. 

Odetchnęła z ulgą. Nareszcie go ma! 

Niech się dzieje, co chce; nawet kiedy stąd wyjedzie i nigdy go już 

nie zobaczy, będzie go miała na zawsze! 

Popatrzyła znowu w jego stronę. To nie do wiary, że zna go 

dopiero od kilku dni. Wydaje się kimś tak bardzo bliskim. A może to 

tylko kwestia tego podobieństwa? Albo... 

Kulejąc przesunęła się kawałek dalej i kiedy Ross wrócił, zastał ją 

przyglądającą się z niewinną miną rozstawionym na straganach 

przedmiotom. 

-    Podoba ci się tutaj? Musisz być chyba głodna - zauważył z 

uśmiechem, widząc, że idzie w stronę straganu z bułkami. 

-    Umieram z głodu - przyznała Klara. - Jest już po pierwszej, a 

śniadanie jadłam bardzo wcześnie, bo Wanda nie chciała się spóźnić. 

-    Co ona robi przez cały dzień? 

-    Znalazła sobie męskie towarzystwo - powiedziała Klara z 

naganą w głosie. 

-    Mówisz takim tonem, jakbyś jej zazdrościła. 

-    Nic podobnego! - obruszyła się Klara. - Mam dość mężczyzn, i 

to na długo, mówiłam ci przecież. 

-    Tak, racja. - W jego głosie słychać było zwątpienie. Klara 

spojrzała na niego z wyrzutem. 

-    Nie wierzysz mi? Tylko dlatego, że wczoraj, kiedy ty... - 

RS

background image

61 

 

przerwała zmieszana. - Zrobiło mi się przykro, sam widziałeś, po 

prostu nieraz... człowiek... 

-    Reaguje instynktownie - podpowiedział Ross. 

-    Właśnie, to było tylko to. 

-    Rozumiem - zgodził się podejrzanie łatwo i szybko dorzucił: - 

Skoro jesteś głodna, może pójdziemy coś zjeść. 

W Ferigoulet były dwie niewielkie restauracje. 

-    Nawet lepiej, że jest tak późno, w południe tłok jest nie do 

wytrzymania. - Uśmiechnął się w sposób, który lubiła najbardziej. - 
Ludzie w Prowansji mają zegarek w żołądku. 

Mimo późnej pory wewnątrz było gęsto od ludzi. 

Wieśniacy z całej okolicy w świątecznych strojach ucztowali przy 

stołach. 

-    Mam nadzieję, że nie należysz do tych kobiet, które dbają o 

linię. Zresztą w twoim przypadku nie ma potrzeby. 

Klara potrząsnęła głową. 

-    Mogę jeść wszystko w dowolnych ilościach i nie utyję. Joe 

mówił, że jestem chuda jak szkielet. 

-    Spróbuj wreszcie zapomnieć, co mówił Joe, spróbuj 

zapomnieć, że w ogóle istniał - powiedział Ross z naciskiem. - To 

należy do przeszłości. Jesteś młoda. Ile masz lat? Dwadzieścia dwa, 
dwadzieścia trzy. Przed tobą całe życie. A słowo „szkielet" wydaje mi 

się zupełnie nie na miejscu. 

-    Skończyłam dwadzieścia sześć lat, ale masz rację, powinnam 

nareszcie przestać mówić o Joe. Po prostu stale coś mi go 

przypomina i nie mogę się powstrzymać. 

Przyrzekam, że postaram się opanować i więcej do tego nie 

wracać. Na potwierdzenie swoich słów, dorzuciła: 

-    A ty jak byś mnie określił? 

Błąd. Niepotrzebnie to zrobiła. Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że 

to kokieteria albo że domaga się komplementów z jego strony...   

-    Nazwałbym cię po prostu szczupłą - powiedział Ross 

wymijająco. - I na Boga, Klaro, skończ z tą fałszywą skromnością. Nie 

znoszę, kiedy kobieta udaje, że nie jest świadoma swojego uroku. 

RS

background image

62 

 

Widząc jej pełne dezaprobaty spojrzenie, zmienił temat. 

-    Chyba będziemy mogli coś zjeść. 
Podano przystawki. Klara całkowicie skoncentrowała się na 

degustacji. Sardynki smażone na maśle, marynowane grzyby, 

karczochy, pasztet, korniszony, chrupiący chleb i świetne wino. 

-    Chateauneuf du Pape - Ross uniósł kieliszek. - W 

przeciwieństwie do innych francuskich prowincji Prowansja nie 

może się poszczycić sławnymi gatunkami wina. Ale i tutaj udaje się 

napić czegoś dobrego. To należy do moich ulubionych. Dobre, 
prawda? 

Klara była tego samego zdania. Ponieważ rzadko pijała alkohol, 

wino szybko uderzyło jej do głowy. Patrzyła na Rossa z zachwytem. 

Jest nadzwyczajny. Po prostu niezwykły. I nie należy tracić nadziei, 

że trochę ją lubi - no, troszeczkę. Może to nie tylko „międzyludzka 

solidarność" sprawiła, że ją tu zaprosił. Stale jeszcze czuła ciepło 
jego ręki, kiedy ją wprowadzał do restauracji i zręcznie lawirował 

między stolikami. Może jest w tym coś więcej niż zwykła 

uprzejmość. 

-    O czym myślisz? - zapytał rozbawiony. - Po twoich oczach 

widać, że jesteś daleko. - Przez chwilę przyglądał się jej, a potem 

dodał w zadumie: 

-    Twoje oczy są jak ogromne szmaragdy. 

Klara zeszła na ziemię. Co za szczęście, że nie umie czytać w jej 

myślach i nie zdoła odgadnąć, że są skupione tylko na jego osobie. 

-    Pomyślałam sobie, że to moje najwspanialsze wakacje. Ostatni 

raz byłam na wsi z rodzicami, kiedy miałam kilkanaście lat. 

Sądziłam, że dzięki mojej pracy będę dużo podróżować, ale jak dotąd 

nic z tego. 

-    Właśnie, twoja praca. Zamierzałem spytać, co właściwie 

robisz? Pracujesz zawodowo, prawda? 

-    Na szczęście tak - przytaknęła z zapałem Klara. Na samą myśl 

o tym, że mogłaby siedzieć całe dnie zamknięta z Joe w czterech 

ścianach ich mieszkania, przebiegł ją dreszcz. Nieraz myślała, że 

tylko dzięki pracy udało jej się zachować psychiczną równowagę. 

RS

background image

63 

 

-    Jestem charakteryzatorką - wyjaśniła. 

-    Tak? - Ross wydał się trochę zaniepokojony. - Gdzie pracujesz? 

Dla filmu czy telewizji? 

-    Głównie w telewizji. 

-    Ach, tak... i lubisz to? 

-    Raczej tak, praca jest ciekawa. Jeździmy po różnych miejscach, 

stale nowi ludzie, nowe sytuacje, studia, plenery. 

-    Spotykasz wiele sławnych osób? - spytał z autentyczną 

ciekawością, która wydała się jej niezrozumiała. Przecież jako pisarz 
też musiał znać to środowisko. 

-    Moi klienci to na ogół zupełnie zwykli ludzie, najczęściej 

bardzo wystraszeni, bo mają wystąpić przed kamerami po raz 

pierwszy. 

Przerwała, bo na stole pojawił się półmisek baraniny z zielonym 

groszkiem, pieczonymi kartoflami i cebulą. 

Mimo protestów Klary Ross znowu napełnił jej kieliszek. 

-    Musisz to wypić. We Francji obiad bez wina to nie jest obiad. 

Przez chwilę jedli w milczeniu. Klara zastanawiała się, co zrobić, 

żeby skierować rozmowę na osobę Rossa. Jak zacząć? 

-    Nic mi nie powiedziałeś o swoich zainteresowaniach - 

zaryzykowała w końcu. - Wspomniałeś, że nie lubisz mówić o sobie... 
- dodała ściszonym głosem i spuściła oczy. 

Ross uśmiechnął się. 

-    Uważasz mnie za potwora. 

-    Nie, skądże! - zaprzeczyła gorąco, ośmielona jego uśmiechem. - 

Po prostu chcesz bronić swojego prywatnego życia. Rozumiem to, 

mój zawód nauczył mnie dyskrecji i wyrozumiałości dla ludzkich 

słabości. - Uśmiechnęła się wesoło. - Dla człowieka interesu twarz to 
kapitał. Twarz może coś ukryć, a coś innego pokazać. Musi wzbudzać 

zaufanie, nie wolno jej okazać wewnętrznej niepewności. Musi grać. 

Ty też nie możesz odsłonić twarzy przed kimś tak zupełnie obcym 

jak ja. 

-    Szkoda, że nie wszyscy podzielają twoje zdanie. Mógłbym ci 

dać niejeden przykład... - przerwał - ale nie chcę. 

RS

background image

64 

 

Przez chwilę milczał, a potem uśmiechnął się. 

-    Ale opowiem ci coś o sobie. Co cię najbardziej interesuje? Moje 

hobby? 

Klara nie odpowiadała, pogrążona we' własnych myślach. 

-    Klaro? 

Ocknęła się z zamyślenia. 

-    Tak? Słucham. 

-    Gdzie ty znowu byłaś, bo na pewno nie tutaj. 

-    Ja... - powiedziała Klara rozmarzonym głosem -tak sobie 

myślałam... jaki ty masz miły uśmiech, kiedy się po prostu 

uśmiechasz. Powinieneś robić to częściej. 

-    Dziękuję za komplement. Mam jednak wrażenie, że coś się za 

tym kryje, jakby wymówka. Czy to czasem nie znaczy, że jestem 

okropnym, ponurym facetem, który tylko od czasu do czasu potrafi 

być miły? 

-    Wcale tak nie myślę - zaprzeczyła gorąco Klara, a potem 

zorientowawszy się, że Ross żartuje, wybuchnęła śmiechem. 

-    Też ci z tym lepiej - powiedział Ross, dotykając jej policzka. - 

Po raz pierwszy widzę, jak się szczerze śmiejesz i po raz pierwszy 

widzę, że masz śliczne dołeczki w policzkach. 

Jeszcze raz delikatnie dotknął jej policzka, a potem, jakby 

zachęcony jego gładkością, pogładził ją po twarzy. Klara drgnęła. 

-    A co to takiego? - udała rozbawienie. - Towarzystwo 

wzajemnej adoracji? 

Na szczęście właśnie podano deser. Cytrynowy sorbet, placek 

czekoladowy i creme anglaise. 

-    Co za wspaniałości! 

Deser zjawił się w samą porę, żeby rozładować sytuację. Klara ze 

sztucznym zapałem zabrała się do jedzenia. Ross zaczął opowiadać o 

swoim ostatnim hobby, jakim było latanie balonem. 

-    Zainteresowałem się bliżej tym sportem, bo zamierzałem o 

tym napisać książkę. Bohaterem mojej następnej powieści będzie 

awanturnik i podróżnik, ktoś w stylu Richarda Bransona. 

-    Do ciebie to również pasuje - stwierdziła, kiedy jej 

RS

background image

65 

 

szczegółowo opowiedział, na czym właściwie polega ten sport. 

-    Tak, muszę przyznać, że lubię sytuacje pobudzające obieg krwi 

w żyłach. 

-    Uczyłeś się latać? 

-    Tak, oczywiście. Oprócz tego zdałem dwa poważne egzaminy z 

nawigacji i prawa lotniczego. Do tego kilka testów. 

-    I masz własny balon? 

-    Mam, nazwałem go „Duchem Prowansji". Chcesz go zobaczyć? 

Jest bardzo piękny. 

Mówił z takim entuzjazmem, jakby opowiadał o kimś bardzo 

bliskim. 

-    Bardzo, naprawdę! - Klara była zachwycona nie tyle 

perspektywą ujrzenia balonu, co ponownego spotkania z Rossem. 

Może rzeczywiście oszalała, ale pragnęła jeszcze go zobaczyć. 

Nawet gdyby stosunki między nimi nigdy nie miały wyjść poza fazę 
zwykłej znajomości czy przyjaźni, chciała się z nim spotykać. Nigdy 

niczego tak silnie nie pragnęła. 

A co będzie, kiedy trzy tygodnie miną i wyjedzie z Prowansji... 

Trudno, niech się dzieje, co chce. 

W sali było gęsto od papierosowego dymu, unoszącego się 

błękitnymi spiralami w smugach słońca, które wpadały przez okno. 
Klara mimowolnie skrzywiła się z niesmakiem. Sama nigdy nie paliła 

i nie znosiła dymu. Ross zrozumiał natychmiast. 

-    Chyba pójdziemy, prawda? 

Wyszli z restauracji i ponownie skierowali się w stronę placu. 

-    Chcesz to zobaczyć jeszcze raz? Chodzisz dziś trochę lepiej, ale 

pamiętaj, że musisz uważać na nogę. 

Ruszyli drogą między straganami. Klara kupiła kilka metrów 

malowanego ręcznie materiału. 

-    Uszyję sobie z tego spódnicę - wyjaśniła - i ile razy na nią 

spojrzę, zawsze będzie mi przypominała to miejsce. I ciebie - dodała 

po chwili. 

-    Chyba nie bardzo masz ochotę wracać - powiedział obojętnie, 

jakby nie dosłyszał ostatnich słów. 

RS

background image

66 

 

Tak właśnie powinno być, pomyślała, nic mnie to nie obchodzi. 

-    Nie wiem, jak sobie dam radę - odparła z pozorną , beztroską. - 

Ostatni rok przetrwałam dzięki pomocy Wandy. 

-    Twoja kuzynka musi być zamożna. Czym się właściwie 

zajmuje? 

Klara zdawała sobie sprawę, że kiedyś Ross o to zapyta. Była tego 

tak pewna, że z góry wiedziała, że będzie musiała skłamać. To 

znaczy, niezupełnie, po prostu powie coś, co jest półprawdą, nie 

będąc przy tym całkowitym kłamstwem.                                                                     

-    Pracuje jako... to znaczy, zajmuje się, można powiedzieć, 

badaniem opinii publicznej. 

W pewnym sensie było to zgodne z prawdą. Opinia publiczna 

odgrywała jakąś rolę w pracy dziennikarza. 

-    Nie przypuszczałem, że z tego można mieć pieniądze - zdziwił 

się Ross i ku zadowoleniu Klary, uznając temat za wyczerpany, 
zaprowadził ją do stoiska z biżuterią, gdzie sprzedawano wyroby z 

półszlachetnych kamieni. 

-    Skoro jesteś tu po raz ostatni, powinnaś mieć jakąś bardziej 

okazałą pamiątkę z Prowansji. 

Zanim zdążyła zaprotestować mówiąc, że nie stać jej na kupno 

takich drogich rzeczy, Ross nabył wisiorek w kształcie słonecznika, 
którego płatki wykonano z żółtych podłużnych kamieni. 

-    Nie trzeba, naprawdę, nie mogę tego przyjąć. Nalegał tak 

bardzo, że ustąpiła, żeby nie przedłużać sceny. 

-    Bardzo dziękuję - powiedziała oficjalnym tonem - chyba 

powinnam go przymierzyć. 

-    Pozwól, że ci pomogę. - Ross wziął naszyjnik i założył jej na 

szyję. Poczuła dotyk jego palców ha karku, jej ciało zareagowało 
natychmiast; serce zaczęło bić szybciej, piersi naprężyły się. 

Ross manipulował przy naszyjniku przez dłuższą chwilę. Czas 

zatrzymał się; Klara i stojący za nią mężczyzna z dłońmi lekko 

muskającymi jej szyję trwali w bezruchu, jakby należeli do innego 

świata, który nie ma nic wspólnego z panującą wokół codzienną 

gonitwą. Klara słyszała bicie swego serca. To Ross przerwał zaklęty 

RS

background image

67 

 

krąg ciszy. 

-    Czas wracać. Chyba nie masz nić przeciwko temu? To nie było 

pytanie. To było polecenie, które należało wykonać. 

-    Oczywiście, wracajmy - szepnęła. - I tak poświęciłeś mi dużo 

czasu. 

Ross zdawał się tęgo nie słyszeć. Ktoś inny na jego miejscu 

zaprzeczyłby uprzejmie; ktoś inny, ale nie on. Był odporny na miłe 

słówka i komplementy. Powiedział to, co myślał, a teraz zamierzał 

wprowadzić to w czyn. To wszystko. 

Droga powrotna do Puit de Mirabeau upłynęła w kompletnej 

ciszy. 

-    Napijesz się ze mną herbaty? - spytał ze zdawkową 

uprzejmością, kiedy zbliżali się do Moulin Gris. 

-    Nie, dziękuję - odparła tym samym tonem. -Chciałabym wrócić 

prosto do siebie. 

-    Skoro tak, bardzo proszę. 

Zwykle, kiedy gdzieś dojeżdżali, Ross wysiadał pierwszy, 

obchodził samochód i otwierał drzwi po jej stronie, pomagając jej 

wydostać się. Tym razem nie poruszył się jednak czekając, aż da 

sobie radę sama. Nie zdjął nawet rąk z kierownicy. Przeciwnie, 

zacisnął je mocno i Klara zauważyła, że jego palce zbielały. 

Tak jakby był na kogoś obrażony. Ale na kogo? Czy czymś go 

uraziła? Może powiedziała coś niestosownego? Albo coś 

niestosownego zrobiła? Nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. 

Przecież było tak miło. Do chwili, kiedy zaczął zapinać jej naszyjnik. 

Potem wszystko się zmieniło. Bez widocznego powodu. Ross był 

człowiekiem skomplikowanym bardziej, niż myślała. 

-    Dziękuję za miły dzień - powiedziała głosem grzecznej 

dziewczynki. 

Skinął głową. 

-    To ja dziękuję. 

Jego głos nie wyrażał żadnych uczuć. Otworzyła drzwi 

samochodu, wahała się chwilę, jakby na coś czekała, po czym 

wysiadła. 

RS

background image

68 

 

-    Wobec tego, do widzenia. 

Jeszcze raz skinął głową. Samochód ruszył. 
Nie wspomniał słowem o następnym spotkaniu. Klara znużonym 

ruchem otworzyła drzwi przyczepy i weszła do środka. Noga bolała 

ją bardzo. Nie trzeba było tyle chodzić, pomyślała po fakcie. Zresztą 

jakie to miało teraz znaczenie... 

Czekało ją wiele pustych, smutnych dni. Wakacje dopiero się 

zaczęły, ale dla niej równie dobrze mogłyby się skończyć. Ross nie 

wróci. Z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zniechęcił się do niej. 
Był człowiekiem niezbyt zrównoważonym, niestałym, zaskakującym. 

Jego zmienne nastroje nie wróżyły nic dobrego. Może lepiej, że już 

się nie spotkają. Miała dosyć mężczyzn, po których „można się 

wszystkiego spodziewać". Raz na zawsze. 

Przewidywania Klary, że czeka ją długie, samotne popołudnie i 

wieczór we własnym towarzystwie, nie sprawdziły się. Wanda 
niespodziewanie wróciła wcześniej, niż zapowiadała. Zadowolona, w 

dobrym nastroju, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. 

-    Było świetnie. Teraz przez kilka dni nie będę się z nim 

spotykać. Jedzie do Paryża w interesach. Dlatego pokręcę się tutaj. 

Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza. 

-    To on pracuje? Myślałam, że to taki niebieski ptak. 
-    Owszem, pracuje - ucięła Wanda, najwyraźniej nie zamierzając 

podejmować tematu. 

Klara była zdziwiona. Wanda należała do kobiet zajętych głównie 

własną osobą i dających temu wyraz w długich monologach; teraz 

jednak znacznie bardziej interesowała ją Klara. 

-    I co, obraził się? - zapytała, wysłuchawszy relacji Klary. - 

Musiałaś popełnić jakiś błąd. Może zrobił krok w przód, a ty go 
zniechęciłaś. 

-    Skądże! - zaprzeczyła z niesmakiem Klara. - Między nami nie 

ma mowy o takich sprawach. Na chwilę zamyśliła się. 

-    Zresztą trochę mnie to dziwi, bo sądząc z tego, co o sobie 

opowiada, dawniej był z niego niezły kobieciarz. 

-    A co mówi? - Wanda najwyraźniej się ożywiła. - Opowiedz coś 

RS

background image

69 

 

więcej. 

-    Mówi, że jest zmęczony pocałunkami, no i ogólnie ma dość 

kobiet - wyjaśniła Klara. 

Wanda niespodziewanie wybuchnęła śmiechem. Śmiała się długo, 

ale nie wyjaśniła Klarze, co właściwie tak ją rozbawiło. 

-    Ale, ale - nagle zmieniła temat - wywołałam twój film, zaraz ci 

dam zdjęcia. 

Podała jej kolorowy album. Zdjęcia były doskonałe. 

-    Ile ci jestem winna? - spytała Klara. - Koszmarnie drogo - 

dodała, widząc sumę na rachunku podanym jej przez kuzynkę. - 

Myślałam, że wyniesie znacznie mniej. 

-    Miałaś rację, płacisz tylko połowę, oddałam go razem z moim 

filmem. 

Klara spojrzała na nią ze zdumieniem. 

-    Nawet nie wiedziałam, że zabrałaś aparat, zawsze mówiłaś, że 

robienie zdjęć zupełnie cię nie interesuje. 

-    Bo tak jest. Po prostu zrobiłam kilka zdjęć tego faceta, na 

pamiątkę. Pożyczył mi aparat. 

Wyjaśnienie całkowicie Klarę zadowoliło. To była cała Wanda. 

Jedyne zdjęcia, jakie posiadała, to były fotografie „jej facetów". 

Widoczne chce ostatnią zdobycz dołączyć do kolekcji. 

-    Możesz mi go pokazać? 

-    Niestety, nie. Wysłałam zdjęcia do domu. Chcę, żeby je mama 

zobaczyła. 

To było znacznie mniej prawdopodobne. Wanda do tej pory 

niczego o sobie rodzicom nie mówiła, z tej prostej przyczyny, że 

rodzice nigdy nie zaaprobowaliby jej stylu życia. Mówiąc prościej, 

nie chcieli widzieć żonatych mężczyzn u boku swojej córki. Nawet na 
zdjęciu. 

Trudno, pomyślała Klara, skoro chce coś ukryć, musi mieć jakieś 

powody. 

-    Nawet jestem zadowolona z tego, że tu będziesz - powiedziała. 

- Nie sądzę, żeby Ross wrócił. Może to nawet lepiej. Ta Cała historia 

jest bez przyszłości. 

RS

background image

70 

 

-    Może i prawda. - Wanda zamyśliła się na moment. - Tak czy 

inaczej - powiedziała w nagłym przypływie energii - to nie znaczy, że 
ty nie możesz wziąć sprawy w swoje ręce. Nawet powinnaś. 

Klara osłupiała. To było coś zupełnie nowego. 

-    Niby dlaczego? 

-    Dlatego, że... - Wanda próbowała znaleźć jakiś argument. - To 

po prostu kwestia honoru. Dlaczego to on ma dyktować, czy się 

widujecie, czy nie? Zawsze uważałam, że o ważnych sprawach 

powinno się decydować samemu. 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

71 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Argumenty Wandy nie przekonały Klary. Zupełnie inaczej 

rozumiała słowo „honor". Nigdy nie uganiałaby się za mężczyzną, 

który jasno dał jej do zrozumienia, że się nią nie interesuje. 

Ponadto Ross powiedział jej przecież, co sądzi o kobietach, które 

mu się narzucają. Nie chciała powiększać ich grona. Ile było kobiet w 

jego życiu? Stale się nad tym zastanawiała, mimo że tyle razy 

postanawiała więcej o nim nie myśleć. Trzeba jakoś spędzić wakacje. 

Minęło kilka jałowych dni. Oczywiście, nie była zupełnie sama, miała 

Wandę. Ale odwiedzanie nowych miejsc z kuzynką to nie to samo, co 

robienie tego z Rossem. 

Mimo że noga jeszcze całkiem nie wydobrzała, Klara towarzyszyła 

Wandzie w wyprawach po okolicy. Wyjeżdżały wcześnie rano i 

wracały o zmroku. Bez Rossa Prowansja dużo traciła. Wszystko 

wskazywało na to, że docenić uroki krajobrazu można wyłącznie w 

ściśle określonym towarzystwie. A przecież krajobraz był ten sam, 

słońce świeciło podobnie, błękit nieba nie spłowiał, a jednak... 

Zachowuję się jak dziecko, myślała Klara, do tego rozpieszczone. 

Odebrano mi cukierek i zaraz wszystko „be". Ross sobie poszedł i 

cały świat zbrzydł. 

Sytuację pogarszały jeszcze uwagi Wandy. Stale wspominała o 

Rossie podkreślając, że teraz wszystko zależy od Klary. 

-    Masz przecież świetny pretekst. Twój rower stale jest u niego. 

Możesz iść i zapytać, czy już zreperowany. 

Zupełnie jakby miała w tym jakiś interes, myślała Klara. Może 

chce mnie wykorzystać w jakimś, sobie tylko wiadomym, celu? 

-    Nie zrobię tego - powiedziała - ale jeśli się obawiasz, że będę ci 

przeszkadzać, kiedy twój znajomy wróci z Paryża, możesz być 

spokojna. Dam sobie radę sama. Nawet bez roweru. Noga już prawie 

wcale mnie nie boli, za dzień, dwa będę mogła prowadzić. 

-    Twoja sprawa - odburknęła Wanda - co nie zmienia faktu, że 

jesteś głupia. Po całych wakacjach zostanie ci kilka zdjęć i do tego na 

RS

background image

72 

 

żadnym nie będzie jego. 

-    Mylisz się! - wykrzyknęła z triumfem Klara. - Mam jego zdjęcie. 

Właśnie chciałam cię prosić, żebyś mi wywołała drugi film, kiedy 

będziesz w Cadenet. 

Wanda zmieniła się w mgnieniu oka. 

-    Oczywiście, że go wezmę. Bardzo cię przepraszam za to, co 

mówiłam. Chodzi mi tylko o ciebie, chciałabym, żebyś miała udane 

wakacje. 

-    Wakacje mogą być udane, nawet bez mężczyzny, przynajmniej 

moje wakacje - powiedziała Klara i żeby złagodzić aluzję, dodała: - 

Co nie znaczy, że w przeciwnym razie muszą być nieudane. 

Mimo tych deklaracji Klara czuła się trochę nieswojo, kiedy 

Wanda wyruszyła na spotkanie ze swoim „nieznajomym". 

Pomacała obolałą kostkę. Chyba da radę spędzić kilka godzin za 

kierownicą. Jeśli jednak przesadzi i do reszty załatwi sobie nogę, 
Wanda będzie musiała prowadzić sama w powrotnej drodze, co nie 

jest najlepszym pomysłem na zakończenie całej wyprawy. 

Zastanawiała się właśnie, co robić, kiedy nagle usłyszała znajomy 

dźwięk. Odgłos hamującego citroena. Starego citroena należącego do 

Rossa. 

Rzuciła się do drzwi i - przystanęła wpół drogi. Wróciła na 

posłanie i złapała pierwszą lepszą książkę. Jeśli to naprawdę Ross, 

trzeba udać, że nic ją to nie obchodzi. Chłodne, uprzejme zdziwienie. 

Jakby nigdy nic. Właśnie tak powinna go przyjąć. Nie usłyszy 

przecież bicia jej serca, a przy odrobinie szczęścia nie dostrzeże też 

drżenia rąk. 

Rozległo się pukanie we framugę otwartych drzwi. Siląc się na 

spokój, powiedziała obojętnym tonem: 

-    Proszę. 

Nie musiała na niego patrzeć. Wiedziała, że to on. Poczuła zapach 

dobrej wody kolońskiej. 

-    Nie wyjechałaś? - spytał lekko schrypniętym głosem. 

Klara uniosła oczy znad książki. Nie musiała udawać zdziwienia. 

-    Nie, dlaczego miałabym wyjeżdżać? - I lekko zaniepokojona, 

RS

background image

73 

 

dorzuciła: - Przyjechałeś prosić, żebyśmy opuściły ten teren? 

-    Nie - odparł krótko. Patrzył na nią tak, jak się patrzy na kogoś 

bardzo dawno nie widzianego. Klara mocniej ścisnęła trzymaną w 

ręku książkę. Słyszała bicie swego serca i niemal czuła napięcie 

panujące w niewielkiej przyczepie. 

-    Ross - powiedziała z trudem - czy coś się stało? Wyglądasz... 

wyglądasz jakoś dziwnie - dokończyła bezradnie, nie znajdując 

odpowiedniego określenia. 

Ross bez słowa usiadł naprzeciwko niej. 
Ubrany był w zwykły, codzienny strój. Dżinsy, błękitna koszula. 

Szare oczy wyglądały mniej chłodno niż zwykle. Pod rozpiętą 

koszulą zauważyła opaloną pierś i gęste, ciemne włosy. Jak dobrze 

byłoby tak się w niego wtulić, przemknęło jej przez głowę. - Nic się 

nie stało - odezwał się wreszcie. - Myślałem, że wyjechałaś, bo od 

dwóch dni nie widziałem waszego samochodu. 

Drgnęła. Gzy dobrze zrozumiała? To on tutaj był? Szukał jej? 

Mogła z nim spędzić dwa dni, a tak straciła je bezpowrotnie! 

-    Chyba nie prowadziłaś sama z tą nogą? - W jego głosie 

brzmiało zniecierpliwienie. Takim głosem przemawia się do dziecka, 

które się podejrzewa o bezmyślność i beztroskę.   

-    Nie, oczywiście, że nie. Cały czas prowadziła Wanda. 

Pomyślałam, że mogłabym dzisiaj spróbować. Właśnie... 

-    Gdzie ona jest? - przerwał jej Ross. 

-    Umówiła się ze swoim znajomym. Właśnie wrócił z Paryża. Nie 

było go kilka dni... 

-    Dlatego łaskawie mogła pobyć z tobą - dokończył złośliwie. - 

To trochę samolubna osóbka, ta twoja kuzynka. 

Klara nie próbowała zaprzeczać; Wanda była samolubna. 
-    A co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował spędzenie 

dzisiejszego dnia w moim towarzystwie? 

Propozycja padła tak nieoczekiwanie, że nie potrafiła zachować 

się naturalnie. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Dopiero co 

myślała o tych dwóch straconych dniach, których z nim nie spędziła. 

-    Naprawdę... nie musisz... chyba nie sądzisz, że ja... - wyjąkała, 

RS

background image

74 

 

ale Ross przerwał jej po raz trzeci. 

-    Myślałem, że masz ochotę zobaczyć „Ducha Prowansji". 
-    Och, tak! Bardzo! 

-    Właśnie go przygotowujemy do kolejnego lotu. Moglibyśmy 

tam jechać. Oczywiście, jeśli masz wolną chwilę... 

Nietrudno było zgadnąć, że nie ma nic do roboty. 

-    Postaram się coś znaleźć. - Teraz w jej głosie brzmiała ironia. 

-    Doskonale, zatem w drogę. 

Wstał i już miał się skierować ku drzwiom, kiedy nagle spojrzał na 

nią i uśmiechnął się tym swoim uśmiechem. 

-    Zawsze tak czytasz książki, trzymając je do góry nogami? 

Klara spojrzała na trzymany w ręku tomik. Podczas całej 

rozmowy musiał zdawać sobie sprawę, że ona gra komedię. 

Rzuciła książkę. 

Kiedy wychodzili, zatrzymała się na stopniach przyczepy. 
-    Mam się jakoś specjalnie ubrać? 

-    Nie. Nie sądzę, żebyśmy dziś latali. 

Z wdzięcznością zwróciła uwagę na użytą przez niego pierwszą 

osobę liczby mnogiej. Poczuła się dzięki temu częścią jego życia. W 

tej sytuacji było zupełnie oczywiste, że robią coś razem. 

Trochę się jednak przestraszyła. Kiedy Ross pierwszy raz 

wspomniał o oryginalnych sportach, jakie uprawia, ogarnęła ją lekka 

zazdrość. Co innego jednak mieć na coś ochotę, a co innego okazję 

zrealizowania tego, co się kiedyś niebacznie uznało za marzenie. 

Latanie balonem może przecież być niebezpieczne. 

-    Tam, w górze, trzeba być ciepło ubranym - wyjaśnił Ross - bo 

jest znacznie zimniej. Ale na razie... - spojrzał na nią z wyraźną 

przyjemnością - jesteś świetnie ubrana. Na ogół drobne kobiety 
fatalnie wyglądają w szortach, do tego są potrzebne długie nogi. 

Jesteś jedyną osobą, której we wszystkim jest ładnie. Masz bardzo 

dobrą figurę. 

Na pierwszy rzut oka „Duch Prowansji" był po prostu wielką 

płachtą czerwonego materiału. Leżał niedaleko Moulin Gris, na 

rozległym polu porosłym drzewami. 

RS

background image

75 

 

-    Właśnie stąd najczęściej startuję - objaśnił ją Ross. - Drzewa 

się bardzo przydają, dają naturalną osłonę i łatwiej jest napełnić 
balon. 

Powłokę rozpostarto na polu i zaczęto przygotowania. Nad całą 

operacją czuwało dwóch mężczyzn w kombinezonach. 

-    Trzeba wszystko dokładnie sprawdzić - powiedział Ross - 

balon, przewody, palniki. To się potem bardzo opłaca tam, w górze. 

Po dokładnych oględzinach balonu przystąpiono do przeglądu 

kosza i zbiorników paliwa. 

Ross przedstawił Klarze swoich pomocników, swoją „naziemną 

ekipę", jak powiedział. 

-    Kiedy zamierzasz startować?— zapytała. 

-    Jutro, o ile wszystko pójdzie dobrze. Czy w dalszym ciągu masz 

ochotę mi towarzyszyć? 

W jego głosie usłyszała wyzwanie, podejrzewał, że się wycofa. 
Podniosła głowę, przełknęła ślinę i pewnym głosem odparła: 

-    Oczywiście. Dlaczego nie? 

Mimo że bardzo się starała nie obudzić Wandy, musiała się 

ubierać przy akompaniamencie jej gderania. 

-    Czy ty wiesz, która jest godzina? Wiedziała, wpół do czwartej, 

ale przecież Ross wytłumaczył, że to najodpowiedniejsza pora na 
wyprawy balonem. Bardzo wcześnie rano albo wieczorem, gdyż 

wtedy można uniknąć prądów ciepłego powietrza. 

Była przygotowana na wszystko. Nawet na to, że wszystkie jej 

przygotowania okażą się daremne. Ross uprzedził ją, że w tej 

sytuacji nic się nie da przewidzieć. Nawet czasu powrotu. 

-    Wszystko zależy od warunków atmosferycznych. 

Najważniejsze są wiatry. Znam, oczywiście, prognozy na jutro, ale 
meteorolog może się mylić. 

Zaproszenie Wandy na start nie wchodziło w rachubę. Nawet 

gdyby dała się Wyciągnąć z łóżka o tak wczesnej porze, w dalszym 

ciągu przejawiała dziwną niechęć do spotkania z Rossem Savage'em. 

Chociaż utrzymywała, że go nie zna, Klara nie mogła oprzeć się 

wrażeniu, że to nieprawda. Musieli kiedyś się spotkać, a to spotkanie 

RS

background image

76 

 

najwyraźniej nie należało do udanych. 

Może Wanda była jedną z tych zaborczych, napastliwych kobiet, 

na które się skarżył. Śmiało mogła ją sobie wyobrazić w takiej roli. 

Tylko dlaczego w takim razie przyjechała tutaj, narażając się na 

ryzyko ponownego spotkania? 

Te wszystkie pytania, na które nie znajdowała odpowiedzi, psuły 

jej tylko humor; najlepiej było o tym nie myśleć, zepchnąć w 

podświadomość, zapomnieć na tak długo, jak się da. 

Rozmyślając o tym wszystkim, szła drogą w szarym świetle 

poranka. Ross chciał po nią przyjechać, ale mu odradziła. 

-    Przyjdę sama, to niedaleko, będziesz zajęty przygotowaniami. 

Na ile mogła to ocenić, pogoda była dobra, „sprzyjające warunki 

atmosferyczne", jak powiedziałby Ross. 

Mimo to nie czuła się zbyt pewnie. Beztrosko przyjęła jego 

zaprószenie, ale teraz nie wiedziała, czy dobrze zrobiła. Trzeba się 
opanować i wejść do kosza. Musi to zrobić, zależy jej na tym, żeby 

pokazać Rossowi, jak bardzo jest opanowana. Musi mu 

zaimponować zimną krwią. Ogromnie jej zależało na jego opinii. 

Kiedy przyszła na miejsce, balon był już częściowo napełniony. Z 

każdą chwilą robił się coraz większy i bardziej pękaty; purpurowy 

namiot napinający przytrzymujące go więzy. 

Ross wyszedł jej na spotkanie, pochwalił, że założyła spodnie, 

sweter, a nawet wełnianą czapeczkę. 

-    Weź jeszcze to - podał jęj kask. - Ostrożność nie zawadzi. 

Klara parsknęła nerwowym śmiechem. 

-    Zapowiada się niebezpiecznie. 

-    Przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności nie ma 

mowy o niebezpieczeństwie, ale jeśli chcesz zmienić zdanie, jeszcze 
nie jest za późno. Możesz się wycofać. 

To ostatnie zdanie sprawiło, że Klara odzyskała pewność siebie. 

-    Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - powiedziała z 

uśmiechem. 

Purpurowy namiot został ustawiony w prawidłowej pozycji. Klara 

dołączyła do ekipy, próbując na coś się przydać. Ross skierował prąd 

RS

background image

77 

 

ciepłego powietrza prosto w otwór balonu. 

Wreszcie nadeszła chwila, kiedy nie było nic więcej do zrobienia. 

Przygotowania zostały zakończone; pozostawało już tylko wejść do 

tego czegoś, co przypominało kosz na bieliznę, obciążony 

pojemnikami z gazem. Klara chwilę zwlekała. 

-    Trochę tu ciasno - marudziła, żeby zyskać na czasie.                                                                                                                   

Ross podał jej rękę i pomógł wsiąść do kosza. 

-    Jest wystarczająco duży - powiedział uspokajająco, biorąc ją 

ponownie za rękę, co tylko zwiększyło jej niepokój. - I solidny - 
dodał. - Nie ma się czego bać. 

Może i był solidny, ale na pewno niewystarczająco duży, żeby 

stłumić jej obawy, związane z perspektywą przebywania z Rossem 

sam na sam. 

Ross prezentował się znakomicie w obcisłym sportowym 

kombinezonie, podkreślającym idealne proporcje jego sylwetki. 

Nie było wyjścia. Należało przezwyciężyć własną słabość i stawić 

czoło czemuś nieuchwytnemu, co z nie znaną dotąd siłą przyciągało 

ją do tego mężczyzny. 

Nigdy by tego nie docenił, nawet gdyby się kiedykolwiek o tym 

dowiedział. 

Stali obok siebie, Klara oparta lekko o brzeg kosza, unoszącego się 

w górę powoli, ale nieubłaganie. Ziemia oddalała się, cofała, 

odpływając im spod nóg. Klarę ogarnął strach; zadrżała. 

Poczuła rękę Rossa na ramieniu. 

-    Wszystko w porządku? 

Zawstydzona tym, że nie stanęła na wysokości zadania, podniosła 

na niego oczy i nieco drżącym głosem powiedziała: 

-    Wszystko dobrze. 
I nagle zdała sobie sprawę, że mówi prawdę. Było jej dobrze, 

bardzo dobrze, kiedy tak unosiła się w powietrzu nad polami 

Prowansji. Spokój i cisza. 

-    Dokąd lecimy? - zapytała i usłyszała krótkie parsknięcie. 

-    Bóg jeden wie, wszystko zależy od wiatru - odparł Ross z 

uśmiechem. 

RS

background image

78 

 

Błogostan prysł w jednej chwili. 

-    To znaczy... że ty tego... nie kontrolujesz? 
-    Mogę tylko obniżyć się albo unieść wyżej, to zależy ode mnie, 

reszta to sprawa wiatru. 

-    Czy chcesz powiedzieć, że nie wiadomo, gdzie wylądujemy 

ani... kiedy? 

-    Trudno przewidzieć, Przy wietrze wschodnim lecimy na 

zachód, i odwrotnie, ale nie martw się, ze mną nic złego ci się nie 

stanie, możesz mi wierzyć. 

Uspokoiły ją nie tyle słowa, ile ton jego głosu, serdeczny i 

opiekuńczy. 

-    Ponadto mamy stały kontakt z ziemią - dodał Ross. - Dam znać, 

gdzie lądujemy i przyjadą po nas. 

-    Wcale się nie boję - powiedziała Klara, próbując opanować 

drżenie głosu. - Po prostu chciałam wiedzieć, jak się dostaniemy z 
powrotem do Puit de Mirabeau. 

-    Nic trudnego. Kiedy będziemy chcieli lądować, możemy to 

zrobić w każdej chwili. Zresztą te wszystkie niewiadome dodają 

tylko smaku całej wyprawie, nie sądzisz? 

Ponieważ przytaknęła nie dość entuzjastycznie, dodał 

poważniejszym tonem: 

-    Najważniejsze dla mnie jest to, że kiedy jest się wysoko w 

górze, człowiek zyskuje pewien dystans, odrywa się od tego, co go 

wiąże ze światem. 

Ciekawe, od czego najbardziej pragnie się oderwać, pomyślała, 

patrząc na czysty profil Rossa, rysujący się na tle błękitnego nieba. 

Podróż balonem mimo lęku, jaki wzbudzała, była niezwykła. 

Największe wrażenie wywierała cisza; płynęli nad polami i łąkami 
cicho i spokojnie jak duchy. 

-    Musimy to jakoś uczcić. - Z zadumy wyrwał ją głos Rossa. - To 

taka stara tradycja. Każdy członek załogi powinien wznieść toast za 

szczęśliwy lot. 

Ciszę zakłócił strzał korka. Ross uniósł szklankę. - Nasze zdrowie! 

-    Nasze zdrowie! - powtórzyła jak echo Klara, nadając słowu 

RS

background image

79 

 

„nasze" nieco poważniejsze znaczenie. 

Picie szampana w koszu sunącego nad ziemią balonu wkrótce 

wydało jej się rzeczą najzwyklejszą w świecie. Wystarczyło 

spróbować, a wszystko stawało się znacznie prostsze, niż mogło się 

wydawać. Wychyliła się lekko za brzeg kosza. 

Krajobraz w dole był fascynujący. 

-    Z góry rzeczywiście wszystko wygląda zupełnie inaczej - 

powiedziała. Pod nimi płynęły domy, drzewa, zwierzęta; unosili się 

nawet wyżej niż niektóre ptaki. 

-    Cudowne! Nie wiem, jak ci dziękować! Ross uśmiechnął się 

wyrozumiale. 

-    Wiedziałem, że będzie ci się podobać. Wzięłaś ze sobą aparat 

fotograficzny? 

-    O cholera! Zapomniałam! - Klara prawie nigdy nie używała 

mocnych słów, ale tym razem emocje były zbyt silne. - Jak mogłam 
zapomnieć! Zawsze go biorę. Jestem na siebie wściekła. Stracić taką 

okazję! 

-    Nie szkodzi - powiedział Ross - zabiorę cię kiedyś jeszcze raz. 

-    Mówisz poważnie? - Ogromne zielone oczy spojrzały na niego 

z niedowierzaniem. - Przyrzekasz? 

Ross cofnął się na tyle, na ile pozwalały rozmiary kosza. 
-    Harcerskie słowo honoru. Ale popatrz, tam w dole to Aix. 

Byłaś już tam? A na wybrzeżu? 

Klara przecząco pokręciła głową. 

-    Nie, ale Wanda była i dziś chyba też pojedzie. 

-    W tych swoich sprawach - powiedział domyślnie Ross z 

naganą w głosie. 

Jakiego rodzaju doświadczenia sprawiły, że miał . tak 

zdecydowanie negatywny stosunek do kobiet? Teraz, kiedy już 

trochę go znała, zaczynała podejrzewać, że w rzeczywistości jest 

inny, niż się wydaje. Gra rolę, starannie się maskuje, świadomie 

tworząc fałszywy obraz samego siebie. To, co pokazuje na zewnątrz, 

to skorupa, pod którą się kryje, bo ktoś kiedyś dotkliwie go zranił. 

-    Wybierzemy się razem do Aix. Klaro, co ci jest? 

RS

background image

80 

 

Jego pytanie przywołało ją do porządku. Uświadomiła sobie, że 

pod wpływem zaprzątających ją myśli wpatruje się w niego w 
sposób, który musi zwrócić jego uwagę. 

-    Dlaczego tak na mnie patrzysz? Otrząsnęła się. 

-    Och, przepraszam... właśnie myślałam... 

-    Sądząc po wyrazie twoich oczu, musiały to być ciekawe myśli. 

Możesz mi powiedzieć, co to było? 

Pokręciła głową. 

-    Nie. Wolałabym nie. Nie będziesz zadowolony. 
-    Spróbuj. 

Przez chwilę patrzyła na niego z powątpiewaniem, a potem nagle 

się zdecydowała. 

-    Dobrze. Powiem. Zastanawiałam się, co się takiego stało, że 

żyjesz z dala od ludzi, że chcesz być sam, że stronisz od... kobiet. 

Kiedyś powiedziałeś, że jestem za młoda, żeby żyć w celibacie. A ty 
co? Czy ty... 

-    Możesz być spokojna, moja droga. Mam normalne potrzeby, 

tylko może nieco większe niż możliwości ich zaspokajania. 

Te słowa w połączeniu z tonem, jakim były powiedziane, 

poruszyły ją do głębi. Wierzyła w to, co mówił. Musiał być bardzo 

pobudliwy, wiedziała o tym, czuła to. 

Nagle zapragnęła przytulić go do siebie i pocałować; z trudem się 

powstrzymała. 

-    Dlaczego wobec tego... czy ciebie ktoś skrzywdził? 

-    Tak, było coś takiego. Ale nie tylko to spowodowało, że 

odsunąłem się od ludzi... - Przerwał, jakby za dużo powiedział. 

-    I nigdy nie czułeś się samotny? - pytała dalej Klara. 

Ona, kiedy wreszcie rozstała się z Joe, była szczęśliwa, że 

nareszcie jest panią swego życia, samej siebie, a przede wszystkim - 

swego ciała. Tak było na początku; potem, nieco później, zrozumiała, 

że nie może być sama. Brakowało jej kogoś, kto mógłby zaspokoić jej 

potrzeby psychiczne i fizyczne. 

Szczerze mówiąc, do tego wniosku doszła w chwili, kiedy poznała 

Rossa. 

RS

background image

81 

 

-    Samotny? - podjął Ross. - Nie. Mam tu mnóstwo znajomych. 

Zresztą zależy, o jaki rodzaj samotności ci chodzi. Jaką samotność 
miałaś na myśli? 

Spojrzał na nią uważnie; robił to już nieraz, ale tym razem jego 

szare oczy miały zupełnie inny wyraz. Klara nie odpowiadała, pod 

wpływem jego spojrzenia zapomniała, o czym mówili, właściwie 

zapomniała o wszystkim. Zawieszona między niebem a ziemią czuła 

się teraz znacznie bliżej nieba. 

Ross mówił coś. Widziała, że porusza ustami. Nagle usłyszała 

pytanie. 

-    Chodzi ci o to, czy czasem mam ochotę przespać się z kobietą, 

tak? 

Skinęła głową. Czuła, że rozmiary kosza, przed chwilą jeszcze 

wystarczająco duże, raptownie się zmniejszają, a wraz z nimi 

zmniejsza się odległość dzieląca ją od Rossa. Zebrała się na odwagę. 

-    Tak, właśnie to miałam na myśli, ale - dodała ogarnięta nagłą 

paniką - wcale nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie chcesz. 

-    Dlaczego? Odpowiem ci. 

Cofnęła się może zbyt gwałtownie, bo kosz przechylił się i Ross 

nagle znalazł się tuż przy niej, rękami chwytając ją za ramiona. Gest 

był zupełnie naturalny, zważywszy sytuację, w jakiej się znaleźli, ale 
Klara wolałaby umrzeć, niż kiedykolwiek wyznać, jakie wrażenie 

zrobiło na niej dotknięcie Rossa. 

-    Odpowiem na twoje pytanie - powtórzył powoli. - Był taki 

okres, że w ogóle nie mogłem spać, nie mogłem zmrużyć oka, 

zrywałem się w środku nocy i wychodziłem albo godzinami 

jeździłem konno. 

Jego ręce zmieniły położenie, delikatnie gładził teraz jej szyję. 
-    Nieraz było tak ciężko, że ledwo dawałem sobie radę... 

Klara próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu. 

Chrząknęła, przełknęła ślinę. 

-    Czy tak musiało być? Nie mogłeś... 

To przekraczało jej siły. Spuściła oczy i machinalnie dotknęła jego   

kombinezonu. Błąd. Pod cienkim materiałem poczuła mięśnie, rytm 

RS

background image

82 

 

bijącego mocno serca.                                                                                                                             

-    Znaleźć sobie kobiety, żeby się z nią kochać - dokończył, ale jej 

chodziło o co innego. 

Chciała powiedzieć „kogoś pokochać". Kochać kogoś, a kochać się 

ź kimś to dwie różne rzeczy. Zupełnie różne. 

Pokręciła przecząco głową, nie tyle odpowiadając na jego pytanie, 

ile próbując odegnać dręczące ją myśli. 

-    Rozumiesz? Podjąłem pewną decyzję. Nie chciałem znowu 

wpaść w pułapkę. Zaspokoić pragnienie nie jest trudno, ale to 
niczego nie załatwia. Pragnienie wraca ze zdwojoną siłą. 

Spojrzała na niego, jej usta drżały. Myślała już tylko o jednym. 

Ross ujął jej twarz w dłonie. 

-    Jeżeli cię teraz pocałuję, będę chciał czegoś więcej. Ja... - Nie 

dokończył, puścił ją, złapał nadajnik. 

-    Odbiór - powiedział. - Rozumiem. W porządku, dziękuję. 
-    Henri mówi, że idzie silny wiatr - zwrócił się do Klary. - 

Musimy schodzić. 

Machinalnie spojrzała na przegub lewej ręki, chcąc sprawdzić, 

która godzina. Nie miała zegarka. 

Ross pokazał jej swój. Było bardzo późno. Nie mogła pojąć, co 

stało się z czasem. Zupełnie jakby tu w górze płynął szybko i 
niepostrzeżenie, zupełnie jak oni. 

-    Musi nam starczyć paliwa na lądowanie. 

Ross był teraz opanowany i rzeczowy. Postanowiła mu dorównać. 

-    Co się właściwie stało? 

-    Napuściłem zbyt chłodnego powietrza, dlatego tracimy 

wysokość. Pamiętaj, kiedy uderzymy o ziemię, musimy tak 

przechylić kosz, żeby być poza zasięgiem balonu, w przeciwnym 
razie... 

-    Dlaczego mamy uderzać o ziemię? 

-    Lądowanie nieraz tak wygląda, To niezbyt przyjemne,   

zwłaszcza przy silnym wietrze. Bądź spokojna, kosz jest mocny, 

wytrzyma każdy wstrząs. 

Ziemia zbliżała się coraz szybciej. Klara odniosła wrażenie, że 

RS

background image

83 

 

świat pędzi na ich spotkanie. 

Henri miał rację. Wiatr znacznie się wzmógł. Jakieś pięćdziesiąt 

kilometrów na godzinę, według oceny Rossa. Lecieli nisko z dużą 

szybkością. Pole umykało przed nimi, jednocześnie paradoksalnie się 

zbliżając. 

Nagle Klara krzyknęła i zamknęła oczy: na ich drodze 

niespodzianie wyrosło ogromne drzewo. Rzuciła się w stronę Rossa i 

objęła go ramionami. 

Dużo później Ross przyznał, że tylko przypadkowo nie 

roztrzaskali się wtedy. Drzewo było na to wystarczająco duże, tak 

jak duża i ciężka była gałąź, która uderzyła go w skroń i pozbawiła 

przytomności. 

Na widok krwi, cieknącej z głowy Rossa, Klara pomyślała tylko 

jedno: że to jej wina, bo rzuciła się na niego i nie mógł się schylić, 

żeby uniknąć ciosu, ponieważ go trzymała. Poczuła, że robi się jej 
niedobrze, ale to nie była pora na okazywanie, że ma mdłości. Jeśli 

wiatr wzmoże się jeszcze i poderwie balon w górę, nikt nie zdoła 

opanować sytuacji. 

Ross poruszył się. Modląc się w duchu, żeby starczyło mu 

przytomności na sprowadzenie balonu na ziemię, rozpaczliwie 

przypominała sobie wszystko, co mówił na temat awaryjnego 
lądowania. Na szczęście sam zdołał wcześniej wyłączyć palniki. 

Kiedy zrobiła wszystko, co była w stanie zrobić, i znaleźli się na 

ziemi, delikatnie ujęła jego głowę i dotknęła policzka. 

-    Ross! Ross! Słyszysz? Ross, bardzo cię proszę! 

Nie odpowiadał. Może rana była poważniejsza, niż sądziła. Może 

w ogóle nie odzyska przytomności. .Może...                                                                                                                 

-    Ross - powtórzyła, tracąc nadzieję. 
-    Wszystko w porządku - usłyszała jego cichy głos. - Stale 

jeszcze żyję, maleńka. 

-    Och, Ross! Tak bardzo się bałam. Myślałam, myślałam... - 

Długo powstrzymywane łzy popłynęły. Oparła głowę na jego 

ramieniu, nawet nie próbując kryć tego, co się z nią dzieje. 

Nagle poczuła jego usta na swoich włosach. 

RS

background image

84 

 

-    Wszystko w porządku, kochanie, nie przejmuj się, już dobrze, 

tak mi przykro, że twój pierwszy lot tak się nie udał. Masz takie 
cudowne włosy... miękkie i pachnące. 

Schował w nich twarz i Klara już nie wiedziała, które z nich drży 

bardziej. 

Uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć i ich usta się spotkały. 

Poczuła przyjemne ciepło w całym ciele. Niech to trwa, pomyślała, 

niech trwa. 

Tak dobrze było zbliżyć się wreszcie z Rossem. Nie myśleć o 

niczym. Wiedzieć tylko, że oto spełniają się marzenia. Była 

szczęśliwa i spokojna. Nigdy dotąd nie czuła się tak bezpieczna. 

Jego pocałunki stawały się coraz gwałtowniejsze. Usłyszała jego 

zdyszany głos: 

-    Chodźmy gdzieś stąd... z tego... kojca. Tu jest za mało miejsca. 

Podniósł się, wziął ją na ręce i wyniósł z kosza. Delikatnie 

postawił na ziemi i mocno przytulił do siebie. Czuła jego ciało tak 

blisko, jakby znikły gdzieś warstwy oddzielającego ich materiału. 

-    Wiedziałem, wiedziałem - wyszeptał z twarzą W jej włosach - 

pocałunek mi nie wystarczy. Wiedziałem od pierwszej chwili, kiedy 

cię zobaczyłem. Walczyłem z tym, ale na próżno. Nie chciałem, żeby 

to się stało, ale teraz... 

Poczuła jego niecierpliwe ręce na swoich biodrach, usłyszała; 

-    Pragnę cię... 

Joe też tak mówił, ale to było zupełnie co innego. Emocjonalna 

próżnia. Potem lęk albo wstręt. Teraz było inaczej. 

-    Ross, kochany, ja... 

Nie dowiedział się nigdy, co chciała powiedzieć, a ona nie 

dowiedziała się, co miało się stać potem. Nagle panującą wokół nich 
ciszę rozdarł warkot land-rovera, brnącego na przełaj przez pole. 

Samochód podskakiwał na wybojach, a siedzący w nim członkowie 

„naziemnej załogi" Rossa krzyczeli do nich, wymachując rękami. 

Gwałtownie, może nawet bardziej gwałtownie niż przed chwilą w 

trakcie lądowania, Klara znalazła się nagle na ziemi. 

 

RS

background image

85 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Ross wyglądał na spłoszonego. To, że zaskoczono go w podobnej 

sytuacji, najwyraźniej sprawiło mu przykrość. Z widocznym 

skrępowaniem reagował na znaczące uśmiechy i docinki Francuzów 
z landrovera. Natychmiast zajął się gorliwie tak prozaicznymi 

czynnościami, jak czuwanie nad demontażem sprzętu i ładowaniem 

go na przyczepę. 

Wszystkie pytania, dotyczące awaryjnego lądowania i 

okoliczności, w jakich został ranny w głowę, zbywał wzruszeniem 

ramion i półsłówkami, ,,nie ma o czym mówić". 

Klara zeszła na dalszy plan. Nagle okazało się, że jest zbędna. 

Odczuła to bardzo boleśnie. Jeszcze przed chwilą przekonana, że 

Ross podziela jej uczucia, została raptem odepchnięta i sprowadzona 

do roli zwykłego obserwatora. 

Powoli uświadamiała sobie zupełnie nowy aspekt całej sprawy. 

Zaczynała rozumieć, że zaskakujące zachowanie Rossa zostało 

spowodowane czym innym niż jej wdzięki. To nie ona uwiodła 
Rossa, sprawiła to sytuacja; słyszała kiedyś, że w obliczu 

zagrażającego niebezpieczeństwa niektórzy ludzie zachowują się jak 

po zażyciu afrodyzjaku. Groza sytuacji działa na nich podniecająco. 

Być może właśnie to przytrafiło się jej i Rossowi. 

To znaczy Rossowi. Jej nie były potrzebne dodatkowe podniety; 

to, co z nią się działo, nie wymagało tak pokrętnych interpretacji. 
Została po prostu oszukana, wpadła w pułapkę, mimo że robiła 

wszystko, żeby tego uniknąć. To była miłość. Zakochała się w Rossie 

Savage'u. Bez wzajemności jak widać. 

-    Gotowe! Możemy jechać! - Głos Rossa brzmiał jak rozkaz.                                                               

Pięciu mężczyzn zajęło miejsca w przyczepie obok sprzętu. Szósty 

razem z Rossem usiadł w landroverze. Klarze przypadło miejsce 

pomiędzy nimi. Ross, mimo protestów „załogi", postanowił 
prowadzić. 

Dziwnie się czuła, siedząc tak między tymi dwoma mężczyznami. 

RS

background image

86 

 

Jeden z nich mógł dla niej nie istnieć, natomiast drugi... 

Patrzyła prosto przed siebie, niemal nie słysząc ich rozmowy i 

rozpamiętując w myślach te kilka minut, które przeżyła w 

ramionach Rossa. 

Co się stanie, kiedy wreszcie dojadą? Będzie dopiero popołudnie 

albo wczesny wieczór. Czy Ross po prostu pożegna ją na stopniach 

przyczepy? Bo przecież nie zabierze jej do siebie do domu. 

Niemożliwe, żeby to, co zostało przerwane, miało dalszy ciąg. 

Fakty potwierdziły jej obawy. Zamiast jechać prosto do Moulin 

Gris, landrover zrobił objazd i wjechał na pole kempingowe. Kiedy 

dojechali na miejsce, Klara osłupiała: samochodu z przyczepą nie 

było. 

-    Nie mam pojęcia, co się mogło stać - powiedziała 

przepraszająco. - Wanda zwykle jeździ do Cadenet na rowerze. 

Widocznie dziś postanowiła wziąć samochód. Będę musiała na nią 
poczekać. 

-    Tak w szczerym polu? - spytał Ross. - Nie sądzę, żeby to miało 

sens. 

Była zrozpaczona. Ross najwyraźniej nie chciał jej zostawiać, ale 

jednocześnie nie miał ochoty zabierać jej do domu. Miotał się, a ona 

nie umiała mu pomóc. 

Do Wandy nie mogła mieć pretensji. Dopóki nie sprzeda 

londyńskiego mieszkania i nie spłaci kuzynki, samochód z przyczepą 

pozostanie własnością tamtej. Może z nim robić, co chce i kiedy chce. 

Kiedy dojechali do Moulin Gris, Ross powierzył landrovera 

członkom swojej' „załogi", a sam z Klarą poszedł do domu. 

-    Pani Pierrepointe zaraz nam poda coś do zjedzenia. Chcesz 

przedtem wziąć prysznic? 

-    Jeśli można... nie chciałabym sprawiać kłopotu. Wiedziała, że 

go sprawia, czuła się nieszczęśliwa i zbędna. 

-    Żaden kłopot. - Głos Rossa był obojętny. - Idź do błękitnego 

pokoju, tam na piętrze, obok jest łazienka. 

Drogę znała. Odkryła błękitny pokój w czasie swej pierwszej 

wyprawy na piętro. Zachwyciła się nim. Nigdy nie przypuszczała, że 

RS

background image

87 

 

jeszcze kiedyś przekroczy jego próg. 

Za pierwszym razem nie dostrzegła drzwi prowadzących do 

łazienki, w równym stopniu godnej uwagi co sypialnia. Dywanik 

przy wannie był wiernym odbiciem błękitnego dywanu przed 

łóżkiem, nowoczesne wyposażenie kontrastowało z antykami, jakimi 

umeblowano sypialnię. 

Rozebrała się w błękitnym pokoju i naga przeszła do łazienki, 

rozkoszując się puszystym, miękkim dywanem. 

Miała świadomość, że podobne wnętrza nigdy nie staną się jej 

własnością, ale jednocześnie czuła, że byłaby bardzo szczęśliwa, 

mogąc mieszkać w luksusowych warunkach. 

Stojąc pod prysznicem i wystawiając ciało na jego uderzenia, raz 

jeszcze powróciła myślami do tego, co zaszło między Rossem a nią. 

Napięcie ostatnich godzin z wolna ustępowało. Malała przykrość 

związana z zachowaniem Rossa podczas powrotnej drogi. 

Starała się właściwie ocenić sytuację. Dobrze się stało, że koledzy 

Rossa przerwali im tete a tete. Sekunda dłużej i powiedziałaby coś 

nieodwracalnego, coś, co pozwoliłoby poznać stan jej duszy, 

najtajniejsze pragnienia. Na szczęście upokorzenie zostało jej 

oszczędzone. Ross z powrotem schował się w swojej skorupie. 

Wie, co teraz zrobi. Żeby nie zachować się demonstracyjnie, zje z 

nim kolację, ale zaraz potem pójdzie na pole kempingowe. Jeśli 

Wandy nie będzie, to trudno, poczeka na jej powrót. Wanda na 

pewno wróci przed nocą. Nie znosi prowadzić po ciemku. 

Wyszła spod prysznica, wytarła się w jeden z ogromnych 

błękitnych ręczników, natarła ciało kremem. Owinięta ręcznikiem 

weszła do sypialni i... stanęła jak wryta. Jej ubranie zniknęło. Na jego 

miejscu leżała teraz jedwabna, luźna suknia. 

Jedwabna suknia, której rozmiar wskazywał na to, że właścicielka 

musiała być znacznie od Klary wyższa. Poczuła zazdrość. Do kogo 

należała ta kreacja? 

Zazdrość mieszała się ze wstrętem. Nie dlatego, że suknia była 

używana. Dawno temu, jeszcze przed ślubem, często wymieniała się 

z przyjaciółkami ubraniami, ratując w ten sposób skromny budżet. 

RS

background image

88 

 

Nie o to chodziło. Nieprzyjemne wrażenie związane było z faktem, że 

właścicielka sukni zajmowała jakieś miejsce w życiu Rossa. 

Klara była na siebie wściekła. Oto kim jest dla tego mężczyzny! 

Przygodną znajomością, przygodą bez znaczenia, osobą, którą 

można zamienić na inną, nie dostrzegając różnicy. Ile kobiet przed 

nią wkładało tę suknię? 

„Pragnę ciebie", powiedział. Bzdura. W rzeczywistości było mu 

wszystko jedno. Każda inna kobieta usłyszałaby to samo. 

Przypadkowo właśnie ona znajdowała się pod ręką. 

Zdjęła ręcznik i z obrzydzeniem wślizgnęła się w chłodny jedwab, 

starając się jak najmniej dotykać nieszczęsnej sukni. Czuła, jak jej 

ciało odrzuca nakładany na nie materiał. 

Co dalej? Ma zejść na dół w tym stroju? 

Musi to zrobić. Nie może tak stać i czekać, aż Ross po nią 

przyjdzie. Zebrała fałdy za dużej sukni, otworzyła drzwi i ostrożnie 
zaczęła schodzić po schodach. 

-    Jesteś nareszcie. - Ross stał na dole i patrzył na nią. - 

Myślałem, że zasnęłaś. 

Na jego widok nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zatrzymała się w 

połowie schodów. Zawsze to samo. Kiedy go widzi, przestaje nad 

sobą panować. Przestaje być sobą. W ogóle przestaje być. 

-    Ja... moje ubranie... nie mogłam go znaleźć - wyjąkała 

bezradnie. 

-    Spokojnie. Nie mam z tym nic wspólnego. To pani Pierrepointe 

wzięła je, żeby uprać. Zawsze tak robi. Jutro dostaniesz je z 

powrotem, jak nowe. 

-    To bardzo mii6 z jej strony - powiedziała Klara - ale jak ja 

wrócę w tym stroju? 

-    Nic prostszego. Po kolacji pojadę na kemping, zobaczę, czy 

twoja kuzynka wróciła i wezmę od niej jakieś twoje rzeczy. 

-    Nie! - żachnęła się Klara. - To niemożliwe. 

-    Dlaczego? 

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jedynym powodem było jej 

wewnętrzne przekonanie, oparte na dziwacznym zachowaniu 

RS

background image

89 

 

Wandy, że Ross nie powinien spotkać jej kuzynki. Ale tego nie mogła 

powiedzieć. 

Uratował ją przypadek. A może złośliwość przed-miotów 

martwych. Kilka ostatnich stopni przebyła w przyśpieszonym 

tempie. Zaplątała się w fałdach zbyt obszernej sukni i wylądowała 

wprost w ramionach Rossa. 

Ciężar, chociaż nieduży, był nieoczekiwany. Ross zachwiał się, ale 

szybko odzyskał równowagę. Mocno objął ją ramionami. Klara 

poczuła falę gorąca, ogarniającą jej ciało. Suknia rozchyliła się, 
ukazując gołe piersi. Sterczące, naprężone sutki nie pozostawiały 

wątpliwości, jakiego rodzaju wrażenie robi na niej kontakt z jego 

ciałem. 

Zauważył to. Zauważył również, graniczący z męką stan, w jakim 

się znajdowała. 

-    Klaro, ja... 
-    Zupa na stole. - Głos pani Pierrepointe dobiegł ich jak z innego 

świata. W tej samej chwili ukazała się ona sama z tacą w rękach. 

Efekt był piorunujący: taca zachwiała się i pani Pierrepointe zrobiła 

w tył zwrot.                                                                                                       

Uścisk Rossa zelżał. Klara drżącymi rękami zaczęła zbierać fałdy 

sukni. Myślała tylko o jednym: wbiec z powrotem na górę, 
zatrzasnąć za sobą drzwi błękitnego pokoju i nigdy więcej z niego 

nie wychodzić. Nie widzieć skrępowania Rossa i zmieszania 

gospodyni. 

Ross szybko opanował sytuację. Podał Klarze ramię i zaprowadził 

ją do jadalni.                                                             

-    Zaraz podam kurczęta i sałatę - poinformowała pani 

Pierrepointe nie patrząc na nich. 

Szybko opuściła jadalnię. 

Trzeba było coś powiedzieć, cisza stawała się nie do zniesienia. 

-    Co ona sobie pomyślała... Nieoczekiwanie Ross uśmiechnął się. 

-    Pomyślała pewnie, że nareszcie zacząłem zachowywać się 

normalnie. Pani Pierrepointe, jak na Francuzkę przystało, bardzo się 

dziwi, jak mężczyzna może tak żyć sam, bez l'amour. 

RS

background image

90 

 

-    Sądzisz - powiedziała cicho Klara - że myśli... 

-    ...Że nareszcie mam kochankę - dokończył Ross. - Tak właśnie 

myśli. 

Kochanka. Doczekała się. Nic dziwnego. Tak to właśnie wygląda. 

Dla Rossa może być najwyżej kochanką. Klara z trudem przełykała 

kolejne łyżki zupy. 

-    Nie martw się tak - dodał Ross po chwili. - Szybko zrozumie, 

jak się myliła. 

Klara nie podniosła oczu. Coraz gorzej. Upokorzenie za 

upokorzeniem. Już nawet nie kochanka. Lepiej być chociaż kochanką 

niż zerem. 

-    Mam nadzieję - ciągnął dalej Ross - że drobne nieprzyjemności 

dzisiejszego dnia nie zraziły cię do podróży balonem? 

-    Nie - odparła ledwo dosłyszalnym głosem. Bardzo chciała 

polecieć z nim jeszcze raz. Przyrzekł nawet, że ją jeszcze kiedyś 
zabierze, ale to było „przedtem". Teraz powinna mu odmówić. 

Powinni przestać się widywać. Dla niego to zabawa, dla niej stawka 

jest zbyt duża. Ross ma nad nią całkowitą przewagę. Działa na nią 

tak silnie, że dla własnego dobra powinna go unikać. 

-    Co się stało? - Jego głos był teraz inny; spokojny i miły. Wstał, 

stanął za jej krzesłem, położył dłonie na ramionach. - To chyba, nie 
był bardzo zły dzień, prawda? 

-    Nie, nie. - Głos Klary zadrżał. 

Dzień był dobry, wspaniały. Zbyt wspaniały, na tym polegał 

problem. I sprawił to nie sam lot balonem - najwspanialsze było to, 

że spędziła cały dzień z Rossem. Cały długi dzień. Nagle odkryła, że 

mogłaby z nim spędzić życie, całe długie, dobre życie... 

-    Klaro, czy ty się na mnie gniewasz? - Ross nie zdejmował rąk z 

jej ramion. Musiał czuć, jak bardzo jest spięta. 

Spuściła głowę, żeby ukryć łzy. Ross ujął ją za podbródek, 

próbując zwrócić jej głowę ku sobie. Zamknęła oczy. 

-    Co się stało? - Pochylił się nad nią i... 

W progu jadalni stanęła pani Pierrepointe z salaterką sałaty w 

dłoniach. Ross zaklął i wrócił na swoje miejsce. 

RS

background image

91 

 

-    Je regret te... - pani Pierrepointe wyraziła swoją skruchę, po 

francusku. Najwyraźniej była przekonana, że po raz drugi zakłóciła 
czułą scenę. 

-    Wszystko w porządku, madame - Ross uśmiechnął się z 

przymusem. - Mówiłem do siebie, nie do pani. 

Sałata była świetna, kurczaki soczyste, a jednak Klara przełykała 

kęsy z wyraźnym trudem. 

Boże, żeby już Wanda wróciła, modliła się w duchu. Boże, pozwól 

mi się stąd wydostać; Na dokładkę, nawet po powrocie do przyczepy 
nie będzie się mogła spokojnie wypłakać. 

Ross nie dopytywał się o nic więcej i pani Pierrepointe mogła bez 

obawy podawać deser. 

Pili kawę w milczeniu. Nerwy Klary napięte były do ostateczności. 

Musiała czekać. Gdyby miała chociaż własne ubranie, mogłaby się 

wydostać z Moulin Gris. Tak wszystko zależało od dobrej woli Rossa 
i od jego humoru. 

-    Wanda powinna już wrócić - powiedziała, żeby przerwać ciszę 

i spojrzała w stronę ogromnych okien; zapadał zmierzch. - Nie lubi 

prowadzić po ciemku. 

-    W takim razie pójdę tam - ofiarował się Ross. 

-    A może od razu mnie odwieziesz, to będzie... 
-    Nie ma mowy! - przerwał jej. - Musisz się przedtem jakoś 

ubrać. 

Wstał, gwałtownie odsuwając krzesło. 

-    Nie mogę tak jechać, z tobą półnagą w pobliżu. To dla mnie za 

dużo, mogę się nie opanować. 

Paradoksalnie jego słowa sprawiły jej pewną ulgę. Było coś 

pocieszającego w myśli, że Ross przeżywa to samo, co ona, też 
próbuje się bronić. Z równie mizernym skutkiem. Dobrze, że chociaż 

potrafi tak szczerze o tym mówić. 

Po wyjściu Rossa przeszła do salonu. Panował tu niczym nie 

zmącony spokój. Usiadła na kanapie i pogrążyła się w rozmyślaniach. 

Przez krótką chwilę puściła wodze fantazji. Siedzi w swoim domu. 

Wyszła za mąż za Rossa i mieszkają w Moulin Gris. Czeka teraz na 

RS

background image

92 

 

niego; tylko na chwilę poszedł do siebie, do gabinetu. Zaraz zejdzie, 

weźmie ją do błękitnego pokoju i będą się kochać, będą się kochać 
długo, w sposób, jakiego dotąd nie znała, który tylko przeczuwała... 

Wszystko byłoby inaczej. Zupełnie inaczej niż z Joe. Dla niego 

liczył się tylko seks, a w takim wypadku nie może być mowy o 

miłości. 

Nie dane jej było marzyć długo. Do pokoju weszła pani 

Pierrepointe i zbierając ze stołu, zaczęła się tłumaczyć. 

-    Naprawdę bardzo przepraszam, okropnie mi przykro, ale tak 

bardzo się cieszę ze względu na pana Savage'a. Tak długo był sam. 

-    Ale naprawdę... chyba pani nie myśli ... - Klara na próżno 

próbowała wyprowadzić panią Pierrepointe z błędu. 

Ta ostatnia nie dała jej szansy. 

-    Bardzo lubię pana Savage'a i ten dom, ale pani rozumie, ja tu 

nie mieszkam. Mamy z mężem własny domek w miasteczku, a 
Moulin Gris potrzebuje gospodyni, pani domu, no i dzieci. Bez dzieci 

dom nie jest domem. 

Klara miała nadzieję, że Ross nie słyszał ostatniego zdania. Stał w 

progu, blady z wściekłości, zupełnie jak pierwszego dnia. 

-    Ta twoja cholerna kuzynka jeszcze nie wróciła. Samolubna, 

wstrętna egoistka, która tylko... 

-    Coś się musiało stać! - Klara była poważnie zaniepokojona - 

Chyba nie wypadek... 

Ross złagodniał. 

-    Niepotrzebnie się tak przejmujesz. Ona na twoim miejscu tak 

by się nie martwiła. Tak czy inaczej, wygląda na to, że musisz tu 

zostać na noc. - Ton jego głosu wskazywał, że ta perspektywa 

bynajmniej go nie zachwyca. 

-    Och! - wyrwało się Klarze. - O Boże! Ross źle zrozumiał jej 

reakcję. 

-    Nie masz się czego obawiać. Wbrew pozorom potrafię nad 

sobą zapanować. Pod moim dachem nie grozi ci nic złego. Zresztą 

wszystkie sypialnie można zamknąć od środka, możesz to zrobić, 

jeśli uważasz to za konieczne. 

RS

background image

93 

 

Zrozumiała. Wszystko było jasne. Nie mógł dosadniej określić 

swojego stosunku do kobiet. Gardzi nimi i gardzi nią. Jedyne, co 
może zrobić, to nigdy więcej nie dać mu do tego okazji. 

-    W takim razie sądzę, że będzie najlepiej, jeśli się wcześnie 

położę spać i uwolnię cię od mojej obecności. 

Skierowała się w stronę schodów. 

-    Mam spać w błękitnym pokoju, prawda? Mimo zmęczenia nie 

mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok w ogromnym łożu. 

Mijała godzina za godziną. Sen nie nadchodził i wiedziała dlaczego. 

Znajdowała się w domu Rossa. Pod tym samym dachem. Blisko 

niego. Blisko, ale nie tak blisko, jak tego pragnęła. Chciała być z nim 

w tym samym pokoju. W tym samym łóżku. W ciągu dnia łatwiej jej 

było kontrolować potrzeby ciała, ale w nocy stało się to niemożliwe. 

Zwłaszcza w tym łożu, którego rozmiary i wygoda kojarzyły się 

wyłącznie z uprawianiem seksu. 

Musi coś zrobić. Najlepiej wziąć prysznic. Zimny prysznic. Im 

szybciej, tym lepiej. 

Wstała z łóżka i naga przeszła do łazienki. Wielka wanna, idealna 

na chłodne zimowe wieczory, pomyślała. Wystarczająco duża, żeby... 

Przestań, upomniała samą siebie. Nie po to tu przyszłaś, żeby 

pogarszać sytuację. 

Nastawiła prysznic na cały regulator. Zimne strumienie zaczęły 

smagać jej ciało. Może w ten sposób uda się wygnać zło, które nie 

daje jej spać. 

Wytarła do sucha zaróżowioną od biczowania skórę, owinęła się 

ręcznikiem i wróciła do sypialni. 

Odrzuciwszy ręcznik zamierzała właśnie położyć się do łóżka, 

kiedy z przerażeniem usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Szybko 
wskoczyła pod kołdrę. 

-    Ross? - wykrztusiła. - Czy coś się stało? Dowiedziałeś się 

czegoś o Wandzie? 

Ze zdumieniem spostrzegła, że jest owinięty w ręcznik, jakby i on 

dopiero co wziął prysznic. Ręcznik Rossa był znacznie mniejszy niż 

ten, którym wycierała się sama; widziała opalone, muskularne ciało, 

RS

background image

94 

 

długie, silne nogi, ciemniejsze miejsca tam, gdzie rosły gęste włosy. 

Pod ręcznikiem... Był wystarczająco krótki, żeby nie musiała zbytnio 
wysilać wyobraźni. 

-    Nic nie wiem o Wandzie - odparł krótko. - Nie zamknęłaś 

drzwi na klucz, jak widzę? - dodał oskarżycielskim tonem. 

-    Zapomniałam - powiedziała, myśląc zupełnie o czymś innym. - 

Zresztą po tym, co mówiłeś przy kolacji, nie wydawało mi się to 

konieczne. 

-    I nie byłoby konieczne, gdybyś spała. - Wskazał otwarte drzwi 

łazienki. - Łazienki naszych pokoi stykają się. Brałem właśnie 

prysznic i usłyszałem, że robisz to samo. Zdziwiłem się, że nie śpisz; 

byłaś taka zmęczona kilka godzin temu. 

Zamknął za sobą drzwi. 

-    Dlaczego nie możesz zasnąć? 

Krążył po pokoju krokiem znużonego lwa. 
On też nie mógł zasnąć. Czy to możliwe, żeby powód był ten sam, 

co w jej przypadku? Czy dlatego brał prysznic w środku nocy? 

Poczuła skurcz żołądka, serce podeszło jej do gardła. 

-    Dlaczego nie możesz zasnąć? - powtórzył. 

-    Chy...ba dlatego, że miałam zbyt wiele wrażeń - odpowiedziała 

po chwili, starając się skupić myśli na tym, co mówi, i żeby uniknąć 
nieporozumień, dodała: 

-    Ten lot... i wszystko. Zbyt wiele nowych wrażeń. 

-    Tylko to? Naprawdę? - Roześmiał się. Podszedł do łóżka; Klara 

cofnęła się. Wyglądał wspaniale; zupełnie jak Joe w najlepszych 

czasach. Z trudem uświadomiła sobie, że to nie Joe i że nie zamierza 

jej skrzywdzić. 

-    Czy wiesz, o czym myślałem? - zapytał, a nie otrzymawszy 

odpowiedzi, mówił dalej. - Myślałem o twoim dziwnym zachowaniu 

w czasie obiadu. Zapytałem, czy się na mnie gniewasz i 

odpowiedziałaś, że nie. Czy to prawda? 

Skinęła w milczeniu głową. 

-    Zrozumiałem, że musiałem czymś cię przestraszyć. Czy tak 

było? Czy twoje nieszczęsne małżeństwo sprawiło, że nie jesteś w 

RS

background image

95 

 

stanie znieść zbliżenia z żadnym mężczyzną? 

Klara znowu skinęła głową. 
-    Chyba tak - odparła cicho. - Chyba tak... było. Do niedawna. 

-    Do kiedy? Milczała. 

-    Rozumiem. To znaczy, że jest ktoś, tam w Londynie, kto na 

ciebie czeka? 

Właśnie tak pytał Joe, podejrzliwie, zazdrośnie. Ale przecież Ross 

nie mógł być zazdrosny. 

-    Nie - powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem. 
-    W Londynie nikt na mnie nie czeka. 

Stał teraz tuż obok łóżka, czuła ciepło jego ciała, zapach dobrego 

mydła. Kurczowo zacisnęła dłonie. Mogły się przecież same 

wyciągnąć i dotknąć go. 

-    Klaro, spójrz na mnie. 

Nie mogła. Wiedziała, że z jej oczu wyczyta wszystko; To, czego 

nie jest w stanie ukryć. Nie powinna się zdradzić, duma jej na to nie 

pozwala... Zdradzie z czym? Z miłością, czy po prostu z pożądaniem? 

Wiedziała, że najmniejszy sygnał z jej strony sprawi, że będą się 

kochać, tutaj, zaraz. 

Czy właśnie tego chciała? Tak, w pewnym sensie tak. Chciała, żeby 

ją kochał, ale nie tylko ciałem. Pragnęła czegoś więcej. Pragnęła 
słyszeć słowa miłości. Chciała być obiektem uczucia, nie pożądania. 

To znaczy, nie tylko pożądania. 

-    Spójrz na mnie, proszę. 

Nie doczekawszy się odpowiedzi, przysiadł na brzegu łóżka i ujął 

ją pod brodę ruchem, który już zdążyła poznać. Zielone oczy 

spotkały się z szarymi. Było w nich wszystko to, co dotąd nie zostało 

wypowiedziane. W tym spojrzeniu skupiło się napięcie kilku 
ostatnich godzin. Napięcie i pożądanie, które stawało się nie do 

zniesienia. 

-    Powiedziałaś „do niedawna", czy to znaczy... W jego oczach 

wyczytała dalszy ciąg pytania. Poczuła, że się czerwieni; fala gorąca 

powoli sunęła w dół. 

-    Tak - wyszeptała. 

RS

background image

96 

 

-    Powiedz to, chcę usłyszeć. 

-    Nie... nie mogę... nie mogę pierwsza... powiedz ty. 
-    Już to powiedziałem. - Ujął jej twarz w dłonie. Wtedy na polu, 

od tamtej pory nic się nie zmieniło. 

Bliskość Rossa, jego dotknięcie, słowa i ton głosu doprowadzały ją 

niemal do utraty świadomości. Było coś niezwykłego w sposobie, w 

jaki na nią działał. Tak hipnotyzer wprawia w trans pacjenta, tylko w 

jej przypadku trans nie objawiał się uśpieniem zmysłów, ale 

przeciwnie, ich rozbudzeniem w stopniu wykluczającym 
samokontrolę. Milczała, resztką woli próbując zamknąć w sobie 

słowa, na które czekał. Wreszcie odezwała się. 

-    Myślałam, że wszystko się zmieniło. Byłeś potem taki obcy,   

daleki. Zrozumiałam, że się na mnie gniewasz. Zawsze tak źle 

mówiłeś o kobietach, zwłaszcza o takich, które ci się narzucają. Nie 

chciałam, żebyś pomyślał, że... ja też... - Zdawała sobie sprawę, że to, 
co mówi, nie jest zbyt zrozumiałe. 

-    Nie gniewałem się na ciebie. - Objął ją i przytulił. - Jeśli w ogóle 

się na kogoś gniewałem, to na tamtego faceta, który obrzydził ci 

wszystko, co między dwojgiem ludzi może być piękne. Dobrze wiem, 

jak bardzo można to obrzydzić. 

Zanim zdążyła zapytać, co właściwie ma na myśli, mówił dalej: 
-    Byłem również zły na siebie za to, że tak się pospieszyłem. Nie 

mogłem się opanować. Mówiłem sobie, że będę czekał, aż mnie lepiej 

poznasz, aż się przekonasz, że jestem inny, że z mojej strony nic ci 

nie grozi. Nie chciałem cię przestraszyć, naprawdę. 

-    Ja się nie przestraszyłam - powiedziała z głową na jego piersi. - 

Kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy, rzeczywiście wydałeś mi się 

podobny do... do... - przerwała, nie chcąc go obrazić. 

-    Do kogo? - Ross chciał usłyszeć wszystko, 

-    ...Do mojego męża - dokończyła i ze zdumieniem spostrzegła, 

że to, co powiedziała, przestało być groźne. Lęk gdzieś uleciał, 

ustępując miejsca uldze. 

-    Teraz wiem, że to było tylko wrażenie, fizyczne podobieństwo, 

bo przecież jako ludzie jesteście zupełnie inni. 

RS

background image

97 

 

-    Wobec tego - zaczął Ross łagodnie i czule - czy teraz, kiedy już 

wszystko zostało wyjaśnione, możesz mi powiedzieć, co czujesz? 
Szczerze, bez oporów. 

Zawahała się. Nie była pewna jego reakcji. Jeśli mu szczerze 

powie, co czuje... 

-    Ja też ciebie pragnę - wykrztusiła i zawstydzona ukryła twarz 

na jego piersi. 

Pod policzkiem czuła teraz gwałtowne bicie jego serca. 

-    O Boże! Klaro! — Głos Rossa był równie cichy. Uniósł nieco jej 

głowę i spojrzał w oczy. - Nie do Wiary, że znam cię dopiero od kilku 

dni. Codziennie, każdej nocy, odkąd cię poznałem, myślałem tylko o 

tobie, pragnąłem cię. Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo. 

Musnął wargami jej usta. 

-    Na początku walczyłem z tym. Robiłem, co mogłem, bardzo się 

starałem. Mówiłem sobie: znasz dobrze kobiety, ich kłamstwa i 
podstępy, wiesz, jakie są. Nie zależy im na tobie, tylko na twojej 

pozycji; wszystko na pokaz, wszystko na sprzedaż. Nie jesteś dla nich 

człowiekiem, nie jesteś dla nich mężczyzną; jesteś zdobyczą, z którą 

można się afiszować. Zawsze byłem tylko tym. Niczym więcej. 

Możesz to zrozumieć? 

-    Tak - szepnęła. Rozumiała doskonale. Joe zrobił z niej to samo. 

Jego brutalność uczyniła z niej rzecz, jego wyłączną własność, coś, co 

się bierze, kiedy przyjdzie ochota. Rozumiała Rossa doskonale. Ona 

też została odczłowieczona. Mało brakowało, a zostałaby 

unicestwiona. Dopiero Ross przywrócił ją życiu. Zwracał jej coś, co, 

jak sądziła, odebrano jej na zawsze. Przy nim na powrót stawała się 

kobietą. 

Poczuła na ustach jego wargi. Była bardzo zmęczona. Walka, jaką 

od kilku godzin prowadziła z samą sobą, wyczerpała ją ostatecznie. 

Nie mogła dłużej opierać się pożądaniu, które czuła w sobie i w ciele, 

do którego się tuliła. Pragnęła Rossa. I chciała być wobec niego 

uczciwa, tak jak on był wobec niej. 

Oboje byli wyczerpani walką z seksem, staczaną w obawie przed 

jego niszczycielską siłą. W każdej chwili mogli ulec. Teraz ta chwila 

RS

background image

98 

 

właśnie nadchodziła. Walka była skończona. 

W oczach Rossa dostrzegła pytanie. Wiedziała, że tym razem musi 

na nie odpowiedzieć. 

-    Pragnę cię, Ross - potwierdziła i objęła go. 

Dłonie Rossa ześlizgnęły się z jej ramion ku drobnym, 

naprężonym piersiom. 

-    Czy to znaczy, że chcesz ze mną być? Przecież mówiłaś, że nie 

chcesz się z nikim wiązać... czy to znaczy, że mogę... 

Gdyby jeszcze panowała nad swoim ciałem, pewnie by 

zaprzeczyła. Właściwie powinna była to zrobić. Wiedziała, że jeśli 

teraz mu się odda, będzie to droga bez powrotu. Nie wyzwoli się już 

nigdy. Będzie do niego należała na zawsze. A przecież w jego życiu 

nie ma dla niej miejsca... przecież Ross chce być sam, jego samotność 

jest samotnością z wyboru, strzeże swego prywatnego życia i nigdy 

nie pozwoli, żeby ktoś zakłócał jego spokój. 

-    Ross, ja... - próbowała jeszcze się bronić, 

-    Kochanie, tak bardzo cię pragnę... wszystko będzie dobrze, 

zobaczysz. 

Czuła jego dłonie na swoim nagim ciele, które nagle przestawało 

należeć do niej. Teraz Ross pocałunkami odkrywał wszystkie jego 

sekrety. Odkrywał przed sobą i dla siebie, miejsca, które pod 
dotykiem jego warg zaczynały pulsować własnym życiem, 

niezależnie od jej osoby. 

-    Wiesz - odezwał się w pewnej chwili - jakie ty masz cudowne 

pieprzyki, o tutaj, najcudowniejsze małe piegi, 

Całował ją długo, tak jakby chciał obdarzyć miłością każdą małą 

plamkę oddzielnie. Dotyk jego warg elektryzował Klarę; pieściła 

dłońmi jego ciemne, gęste włosy, ruchami jednocześnie czułymi i 
zaborczymi. Należał do niej. 

Czuła jego wargi, jego język na swoim brzuchu, ręce zsuwające się 

coraz niżej... 

-    Ross -jęknęła. 

Wyślizgnęła się spod niego, zerwała ręcznik opasujący jego biodra 

i z powrotem przylgnęła do niego. 

RS

background image

99 

 

Czuła teraz na sobie każdy centymetr jego ciała, jego owłosiony 

tors na napiętych sutkach piersi. 

Spazmatycznym ruchem przyciągnął ją do siebie i zastygł w 

bezruchu pozwalając, by teraz ona z kolei wyruszyła w podróż po 

nie znanej krainie jego ciała. Badała je uważnie delikatnymi 

pocałunkami. Niezbyt długo. Ciało Rossa nie poddawało się biernie 

tym zabiegom. 

-    Klaro - wyszeptał - naprawdę bardzo chciałem, żeby to trwało 

długo, bardzo długo, ale ja... ja już nie mogę... muszę cię mieć... teraz... 
zaraz... 

-    Dobrze, Ross, dobrze, kochany... Był w niej, należała do niego. 

-    Teraz - szepnęła - teraz, proszę... Potem nagle zrobiło się 

bardzo cicho. 

-    Klaro - westchnął Ross z twarzą na jej piersi. 

Znowu zapadła cisza. Trwała długo i Klara zrozumiała, że Ross 

zasnął. Nieprzyjemne wspomnienie pojawiło się i znikło: Joe też 

zasypiał, brał ją siłą, a potem spokojnie zapadał w sen, mocny sen 

kogoś, kto jest sam na świecie. 

Pomyliła się jednak. Ross rzeczywiście w niczym nie przypominał 

Joe. 

-    To było cudowne - dobiegł ją jego głos, jakby z oddali. - Dla 

mnie było cudowne, a dla ciebie? 

-    Dla mnie też - przytaknęła szczęśliwa, że jest z nią tutaj, po tej 

stronie jawy. 

Uniósł się lekko i spojrzał na nią. Był odmieniony do niepoznaki. 

Wyglądał teraz jak młody chłopak, który po raz pierwszy pocałował 

dziewczynę. 

-    Teraz jesteś moja — powiedział - należysz do mnie. Zostaniesz 

ze mną, prawda? - dodał z nadzieją. - Nigdy mnie nie opuścisz? 

Jego słowa obudziły w niej dawny lęk. „Należysz do mnie". 

Odnalazła w nich echo tamtych złych dni. 

-    Nie bój się - mówił dalej Ross. - Wiem, że nie chcesz się z nikim 

wiązać ani wychodzić za mąż. Rozumiem cię i szanuję twoją decyzję. 

Twoje małżeństwo było koszmarem, ja mam za sobą podobne 

RS

background image

100 

 

doświadczenia, ale możemy przecież zostać kochankami. 

Nie to chciała usłyszeć. Nie to mogło uśmierzyć jej obawy. 
-    Na jak długo? - zapytała. 

-    Jak długo zechcesz, dopóki będziesz ze mną szczęśliwa. Mam 

nadzieję, że tak będzie zawsze. 

Nie czekając na odpowiedź, zaczął ją znowu całować. 

Tym razem kochali się długo, bardzo długo. Rozkoszowali się sobą 

spokojnie i w milczeniu. Potem zasnęli. Oboje. 

Klara obudziła się, czując wargi Rossa na piersiach. 
-    Nie mogę się tobą nacieszyć - wyznał, kiedy go objęła. - 

Obudziłem się i myślałem, że to był sen. Ale zobaczyłem ciebie, tutaj, 

obok mnie i... Nigdy ode mnie nie odejdziesz, prawda? 

-    Nigdy - odparła. Nie odejdzie od niego. Jest inna niż tamte 

kobiety, które go oszukiwały i raniły. Ona go nie zawiedzie. Nigdy... 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

101 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Kiedy się obudzili, słońce stało już wysoko. 

-    O Boże! - krzyknęła Klara, wyskakując z łóżka. -Jeśli Wanda 

wróciła, musi się strasznie martwić. Nie wie przecież, gdzie jestem. 
Biorę prysznic, ubieram się i pędzę na kemping! 

-    Nic z tego, - Ross złapał ją za nogę. - W każdym razie nie teraz. 

Najpierw zjemy śniadanie. Twoja kuzynka może poczekać. Zresztą 

na pewno domyśla się, gdzie jesteś. A jeśli chodzi o prysznic, to może 

to i banalne, ale chyba jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że 

przyjemność, którą człowiek dzieli z kimś innym, to podwójna 

przyjemność. 

W rezultacie sporo czasu minęło, zanim wreszcie zeszli na 

śniadanie. 

-    Mam nadzieję, że dobrze państwo spali. Klara nie była pewna, 

czy jej znajomość francuskiego jest wystarczająco dobra, żeby 

stwierdzić, czy w powitaniu pani Pierrepointe była jakaś aluzja. 

Sama była tak bardzo przejęta tym, co zaszło w nocy, że 

wydawało się jej niemożliwe, żeby gospodyni czegoś nie dostrzegła. 

Musieli mieć wszystko wypisane na twarzach. 

-    Doskonale, dziękujemy bardzo, to była bardzo dobra noc — 

odparł Ross takim tonem, że Klara odebrała to jako komplement 

przeznaczony wyłącznie dla niej: 

Opanowała się i równie uprzejmym głosem podziękowała 

gospodyni za upranie ubrania. Chociaż tak naprawdę miała ochotę   

włożyć coś bardziej kobiecego niż wczorajsze dżinsy i bluzkę. 

Wbrew jej przewidywaniom Ross nie nalegał, żeby jej 

towarzyszyć. Uznał nawet, że wypadnie zgrabniej, jeśli sama powie 

Wandzie, że zamierza zamieszkać w Moulin Gris. Jego obecność w 

trakcie rozmowy mogłaby być krępująca. 

-    Muszę się przebrać - powiedziała Klara, wstając od stołu. 
-    Dobrze, ale wracaj szybko, będę za tobą tęsknił - i dodał. - Czy 

nie żałujesz tego, co się stało w nocy? 

RS

background image

102 

 

Spojrzała na niego uważnie. Żałować? Jak mogła żałować, że 

oddała się takiemu mężczyźnie? Był dla niej dobry i czuły. Nie, wcale 
tego nie żałowała. Bała się tylko jednego: uzależni się od niego, 

fizycznie i psychicznie, i już nigdy nie uwolni się od jego wpływu. 

-    Klaro? - powiedział pytająco i zrozumiała, że Ross może źle 

zrozumieć jej przedłużające się milczenie. 

-    Nie, nie żałuję, ale... 

-    To bardzo dobrze - przerwał jej, nie pozwalając na 

wyartykułowanie obaw. Ujął jej twarz w dłonie, pocałował i mocno 
przytulił. Objęła go z całej siły. 

-    Wracaj szybko - powtórzył i niechętnie wypuścił ją z objęć. 

Mimo dręczących ją myśli Klara szła przez pola radosna i 

szczęśliwa: myśl, że Ross za nią tęskni, że jest mu potrzebna, 

dodawała jej skrzydeł. 

Radość jednak mąciła pewna myśl; jakiś wewnętrzny głos 

buntował się w niej przeciwko określeniu „kochanka"; to nie było to, 

chciała być dla niego kimś więcej. 

Nie chodziło jej przy tym o tak zwaną „opinię". Rodziców nie 

miała, a krytyczna opinia ciotki Alice na pewno zostanie 

zrównoważona wyrozumiałą postawą Wandy. 

Przecież, tak naprawdę, Ross ma rację - próbowała przekonać 

samą siebie. Chodzi o zachowanie niezależności. Brak formalnych 

więzi da im poczucie wolności. Zawsze tego pragnęła. 

Jej nieobecność w Moulin Gris trwała krócej, niż mogli się 

spodziewać. Kiedy dotarła na pole kempingowe, ze zdumieniem 

zobaczyła, że samochodu z przyczepą ciągle nie ma. 

Ubiegłej nocy, w ramionach Rossa, kompletnie zapomniała o 

Wandzie, rano była pewna, że kuzynka wróciła, teraz ogarnął ją lęk. 
Na pewno stało się coś złego. Biegiem wróciła do Moulin Gris. Ross 

wysłuchiwał właśnie kolejnego monologu pani Pier-repointe. 

-    Ross! Jej nie ma! Wcale nie wróciła! Na pewno coś się stało. 

Musiała mieć wypadek. Wanda nie zostawiłaby mnie tak na całą noc. 

-    Uspokój się. - Objął ją. - Szybko coś zjemy i pojedziemy na 

poszukiwania. Najpierw do Cadenet, prawda? 

RS

background image

103 

 

Klara skinęła głową. Musi odnaleźć Wandę, nawet gdyby to było 

związane ze spotkaniem, którego tak bardzo starała się uniknąć. 

Ross studiował mapę okolicy. 

-    Nie martw się tak. Na pewno nie stało się nic złego. 

Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i położyła rękę na jego 

dłoni. 

-    Jak to dobrze, że jesteś ze mną, nie wiem, co bym bez ciebie 

zrobiła. 

-    Dałabyś sobie radę sama - powiedział z przekonaniem - to 

właśnie tak mi się w tobie podoba. Nie czekasz, aż ci ktoś pomoże. 

Nie znoszę kobiet, które udają, że niczego nie potrafią zrobić same, 

takie „małe, niezaradne". 

Skrzywił się z niesmakiem i z przekąsem dodał: 

-    „Taka jestem malutka, a ty taki wielki i silny". Klara 

uśmiechnęła się, posiadał zdolności aktorskie. 

-    Dobrze ci się śmiać, ale gdybyś je, tak jak ja, widziała w akcji, 

kiedy na mnie polowały, sama byś się przestraszyła. 

Spojrzała na niego. Teraz, kiedy jej przyszłość jest w jakiś sposób 

związana z jego przyszłością, może nadszedł czas dowiedzieć się 

czegoś o przeszłości. 

-    Mówisz tak, jakby napastowały cię tabuny kobiet... 
-    Tak nieraz było. Ale zdarzały się też osoby działające w 

pojedynkę i te były najbardziej niebezpieczne. 

-    Dlaczego... - nie dokończyła. 

-    Dojeżdżamy do Cadenet, spójrz, tutaj zaraz jest posterunek 

policji, może się czegoś dowiemy. Zapytamy, czy nie widzieli jakiegoś 

samochodu z przyczepą! 

Miejscowy policjant, mimo że chętny do współpracy, nie miał im 

nic do powiedzenia. 

Również nic nie dał objazd całego, niewielkiego zresztą, 

miasteczka. 

-    Mówiłaś, że ona nieraz jeździ z tym facetem do Aix - 

przypomniał sobie Ross - może by tam spróbować. To dość daleko, 

ale tam nam będą mogli powiedzieć, czy w okolicy nie zdarzył się 

RS

background image

104 

 

jakiś wypadek. 

-    Masz przeze mnie masę kłopotów - powiedziała Klara ze 

skruchą w głosie. 

Uśmiechnął się. 

-    Dla ciebie wszystko. Zresztą mam w tym swój interes. 

Następnym razem, kiedy się będziemy kochali, co, mam nadzieję, 

nastąpi już wkrótce, zdołasz skoncentrować się wyłącznie na mnie, 

zamiast myśleć o zaginionej kuzynce. 

Droga do Aix była, jak na Prowansję, dość monotonna i Klara 

znowu wróciła myślami do przeszłości Rossa. 

-    Mówiłeś o kobietach, które cię prześladowały. Czy ta niebieska 

sukienka to pozostałość z tamtych czasów? 

Ross patrzył na drogę. 

-    Mam nadzieję, że nie zamierzasz być zazdrosna. Ta sukienka, 

podobnie jak strój do konnej jazdy, należy do Madeleine Saint Cloud. 
Maddy uwielbia jazdę konną i od czasu do czasu odwiedza mnie 

razem z mężem. Wkrótce ich zobaczysz. Zamierzam wydać małe 

przyjęcie dla najbliższych przyjaciół. 

-    Tak? - Klara nie była zachwycona. Nie czuła się zbyt pewnie u 

boku Rossa i perspektywa spotkania jego przyjaciół wcale jej nie 

nęciła. Ciekawe, jak ją przedstawi? 

Ross nie podzielał jej wątpliwości. 

-    Pomożesz mi. Dawniej to Madeleine... 

-    Proszę cię, Ross, nie chcę nic wiedzieć! 

-    Nonsens, Maddy to zupełnie co innego. 

-    Zresztą nie mam co na siebie włożyć. Nie zabrałam żadnych 

ubrań nadających się na taką okazję. 

-    Zrobimy zakupy w Aix. 
-    Jedziemy do Aix, żeby odszukać Wandę - przypomniała mu z 

naganą w głosie. Nie wolno jej myśleć o przyjemnościach, kiedy 

Wanda być może leży gdzieś w szpitalu. 

-    Jutro będziemy mieli masę czasu. - Ross starał się załagodzić 

sytuację. 

-    Jutro? 

RS

background image

105 

 

-    Chyba nie myślisz, że załatwimy wszystko w jeden dzień. 

Będziemy na miejscu wieczorem. Przenocujemy w Aix. 

-    Ale... ale przecież nic ze sobą nie wzięliśmy.     

-    Potrzebne nam tylko szczoteczki do zębów, to wszystko - 

powiedział znacząco Ross. 

Zrobiło jej się gorąco. 

-    Mam nadzieję - spojrzał na nią z udanym przestrachem - że nie 

zażądasz oddzielnych pokoi? 

-    Powiedzmy, że nie - odparła tym samym tonem - ale co wtedy 

powiesz w recepcji? 

-    Nie będziemy nocować w hotelu. Zatrzymamy się u moich 

przyjaciół, będą zachwyceni. 

-    A jak mnie przedstawisz? - Klara nie ustępowała. 

-    A jak byś chciała? 

Jako swoją narzeczoną, przyszłą żonę, odpowiedziała w myślach, 

a głośno zapytała: 

-    Jaki mam wybór? 

-    Niewielki. - Ross nie tracił humoru. - Co byś powiedziała na 

francuskie określenie petite amie? Dobrze brzmi, prawda? 

Niechętnie skinęła głową. Dobrze, bardzo dobrze, a przede 

wszystkim niezobowiązująco. 

W samochodzie było bardzo ciepło. Nie wiedziała, kiedy usnęła. 

Obudziła się w chwili, kiedy wjeżdżali do miasta. 

-    Jesteśmy na miejscu, skarbie - powiedział Ross czule. - 

Pojedziemy prosto do domu moich przyjaciół, załatwimy sobie 

nocleg, zjemy coś i idziemy na policję. 

Sądziła, że znajomi Rossa okażą się małżeństwem. Pierre Bonnard 

i Marie Clement byli jednak rodzeństwem. Pierre był mniej więcej w 
wieku Rossa, Marie, jego owdowiała siostra, znacznie starsza. 

Pojawienie się Rossa w towarzystwie kobiety przyjęli bez 

zdziwienia. Podobnie informację, że zamierzają noc spędzić w 

jednym pokoju. 

Klara czuła się niezręcznie. Czy to znaczy, że są do tego 

przyzwyczajeni? Czy bywał tu z innymi kobietami? 

RS

background image

106 

 

Cały czas dręczyły ją podobne pytania. Była milcząca i 

skrępowana. Ross zwrócił na to uwagę, kiedy zostali sami. 

-    Źle się tu czujesz? Niesłusznie się przejmujesz. Stała przy 

oknie, wyglądając na ulicę. Ujął ją za ramiona, próbując zwrócić ku 

sobie. Bezskutecznie. 

-    To bardzo tolerancyjni ludzie. 

-    I najwyraźniej bardzo przyzwyczajeni do twoich wizyt w 

damskim towarzystwie - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Ross 

odsunął się. 

-    Co to znaczy? O czym ty mówisz? I po co? Jesteś chyba bardzo 

zmęczona. W przeciwnym razie... 

-    Wcale nie jestem zmęczona! 

-    Co się stało w takim razie? Chodzi ci o Wandę? Jesteś 

zdenerwowana. Przysięgam, zrobię wszystko, żeby wyjaśnić tę 

sprawę, ale... ale dlaczego jesteś dla mnie taka niemiła? 

Próbował ją objąć. Odsunęła się, 

-    Oczywiście, niepokoję się o Wandę, ale jest coś jeszcze... 

-    To powiedz, o co chodzi. Szczerze i prosto, tak, żebym 

zrozumiał, tylko bez scen, bardzo proszę. 

Spojrzała mu prosto w oczy. 

-    Dobrze, powiem. - Głos miała zmęczony. - Nie podoba mi się 

to, że bywałeś tu z innymi kobietami, ale... 

-    Posłuchaj - przerwał jej - postawmy sprawę jasno. Znamy się 

od tygodnia, prawda? Wiem, że masz dwadzieścia sześć lat, że byłaś 

mężatką, nie wiem, czy przedtem w twoim życiu był ktoś inny. 

Uważam, że byłoby głupotą z mojej strony mieć o to do ciebie 

pretensję. Równie nierozsądnie z twojej strony jest robić mi sceny o 

moją przeszłość. 

Oczywiście jak zawsze, ma rację, pomyślała smętnie. Zbyt dużo 

wycierpiała z powodu zazdrości Joe, żeby teraz dręczyć Rossa. Ale 

nigdy dotąd nie znała uczucia zazdrości, teraz je poznawała i musiała 

przyznać, że walka z nim nie była łatwa. 

-    Nie muszę się tłumaczyć - ciągnął Ross, nieświadomy tego, że 

w duchu przyznała mu rację - ale mogę ci powiedzieć, że przez 

RS

background image

107 

 

ostatnie kilka lat w moim życiu nie było kobiet. Spotykałem się 

oczywiście z kobietami na gruncie towarzyskim, widywałem żony 
przyjaciół, ale tak zwanej petite amie nie miałem. 

A teraz wyjaśnię ci jeszcze coś: jednym z głównych powodów, dla 

których przez te lata unikałem kobiet jak zarazy, były sceny 

zazdrości. Myślałem, że po tym, co sama przeżyłaś, będziesz inna. 

-    Ja... - próbowała coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do głosu. 

-    Jeżeli nie czujesz się na siłach być ze mną, możemy się rozstać. 

Po prostu powiedz. Nie udawaj, nie graj komedii, po prostu powiedz. 

Odwrócił się i poszedł w stronę drzwi. 

-    Ross! Zostań! - krzyknęła za nim. Przystanął, 

-    Nie martw się - rzucił przez ramię - będę ci w dalszym ciągu 

pomagał w poszukiwaniach. 

Jeszcze chwila i będzie za późno. Wyjdzie z pokoju i wszystko 

przepadnie. Podbiegła, zasłoniła sobą drzwi. 

-    Ross! Proszę cię, nie rób tego. Przepraszam. Masz rację, jestem 

bardzo zmęczona, dlatego nie wiem, co mówię. Nie mam prawa być 

zazdrosna. Ja... ja nie chcę się z tobą rozstać - dokończyła błagalnym 

tonem. 

Objął ją i zaczął całować.       

-    Ja też tego nie chcę - powiedział cicho. Wtuliła się w niego 

całym ciałem. Kocha go i tylko to się liczy.                                                                               

-    Pragnę cię - szepnął Ross po chwili, - Chcę cię mieć... teraz... 

Bez większego przekonania próbowała protestować, Ross wziął ją 

w ramiona i zaniósł na łóżko; poczuła, że rozpina jej bluzkę. 

Odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała w jego szare oczy. 

-    Ja też cię pragnę - powiedziała. 

-    Naprawdę? 
-    Przecież wiesz. 

-    I raz na zawsze zapomnijmy o przeszłości. Było, minęło. Jest 

tylko teraźniejszość. Ty i ja. 

-    Dobrze. 

Stało się to, co było nieuniknione, pomyślała. Należy do niego. 

Będzie do niego należała. Nieważne, jak długo to potrwa. 

RS

background image

108 

 

-    Czy twoi przyjaciele... - szepnęła. 

-    Pal ich sześć! 
Poczuła wargi Rossa na swoich piersiach i falę zbliżającej się 

rozkoszy. 

Dżinsy i bluzka pofrunęły na podłogę. Ross zrzucił ubranie i 

przylgnął do niej mocno. 

Ujął jej rękę i poprowadził po swoim ciele; spełnienie nadeszło 

szybko; zbyt byli siebie spragnieni, żeby przedłużać rozkosz. 

-    Nie kłóćmy się nigdy więcej - poprosił Ross z głową na 

piersiach Klary, pieszcząc jej ciało - a jeśli już musimy, to niech to się 

zawsze kończy właśnie tak. A juz przez chwilę miałem wrażenie, że 

wszystko między nami skończone. 

-    Czy bardzo byś tego żałował? - zapytała pewna twierdzącej 

odpowiedzi. 

Spojrzał jej prosto w oczy. 
-    Nie potrafię powiedzieć jak bardzo. - W jego głosie brzmiało 

głębokie przekonanie. 

-    Z natury nie jestem zazdrosna - powiedziała, tuląc do siebie 

jego głowę. - Miałeś rację, zbyt dobrze to znam, nie powinnam sama 

tego robić. Sama nie wiem dlaczego... - przerwała i po chwili innym 

już tonem dokończyła: - Nie, doskonale wiem dlaczego. 
Przestraszyłam się, Wszystko dlatego, że nie mam pojęcia, czego ode 

mnie oczekujesz. Przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę się 

skrzywdzić. A teraz... - przerwała znowu. 

-    Jesteśmy po prostu kochankami. - Ross dotknął wargami jej 

piersi. - Chcę tylko ciebie. Nigdy nie zażądam czegoś, czego nie 

będziesz mogła mi dać. 

Tego samego oczekuje ode mnie, dopowiedziała sobie w myśli 

Klara. 

Uniosła się lekko i spojrzała na niego. 

-    A ja nie będę od ciebie wymagała rzeczy niemożliwych. Jeśli 

chodzi o wierność... 

-    Jednego możesz być pewna, tak długo, jak zechcesz, każdą noc 

spędzę w twoich ramionach. Mam nadzieję, że możesz powiedzieć to 

RS

background image

109 

 

samo? 

-    Tak. 
Nie miała żadnych wątpliwości. Na pewno nie ona pierwsza 

zrezygnuje z tego związku. Objęła go i raz jeszcze pożądanie okazało 

się silniejsze, niż potrzeba wyjaśniania sobie czegokolwiek. 

Potem objęci zasnęli. Klarę obudził głos Rossa. 

-    Najmocniej przepraszam, ale chyba musimy zejść na obiad. 

-    Bardzo mi przykro, ale nie mogłam się przebrać. Nie mam w 

co. Moja kuzynka gdzieś zniknęła, a wszystkie rzeczy zostały w jej 
samochodzie. 

Madame Clement uśmiechnęła się wyrozumiale; jej brat okazał się 

bardziej elokwentny. 

-    Nie musisz przepraszać, we wszystkim wyglądasz ślicznie. Po 

prostu jesteś bardzo ładna. 

Klara ze zdumieniem spostrzegła w oczach Rossa coś, czego nie 

potrafiła określić. Przecież nie... Po tym wszystkim, co mówił o 

zazdrości, nie będzie chyba robił problemu z komplementów Piotra 

Bonnarda. 

Z jej strony nie było mowy o żadnej fascynacji. Piotr był osobą 

interesującą, potrafił opowiadać, uśmiechał się miło, i to wszystko. 

Do tego przyjemnie było widzieć w jego oczach, że mu się podoba. 
Podczas kolacji rozmawiali swobodnie, Rossowi pozostawiając 

troskę o zabawianie pani Clement. 

Przy kawie Piotr wyznał Klarze, że hoduje egzotyczne rośliny. 

-    Mam oranżerię i poświęcam moim kwiatom cały wolny czas. 

Moglibyśmy nawet połączyć nasze zainteresowania, dałbym ci 

fotografować najpiękniejsze egzemplarze. Jeśli chcesz, zaraz ci 

pokażę moje królestwo! 

-    Klaro! - przerwał im bezceremonialnie Ross. 

-    Zapomniałaś, po co przyjechaliśmy do Aix? Nie mamy czasu na 

wizyty w oranżerii. Musimy szukać Wandy. Chyba że - w jego głosie 

zabrzmiała złośliwość - wolisz zostać, a ja mam iść sam na 

posterunek. Klara odstawiła filiżankę. 

-    Oczywiście, że nie. Już idę. Może jutro pokażesz mi rośliny? - 

RS

background image

110 

 

zwróciła się do Piotra z uśmiechem. 

Kiedy opuszczali dom Piotra, zapadał zmierzch. 
W milczeniu dotarli na posterunek policji. Ross swoją 

nieskazitelną francuszczyzną wyjaśnił, co ich sprowadza. 

-    Nic nie wiedzą. Nie mieli meldunku o żadnym wypadku - 

przetłumaczył Klarze rezultat swoich zabiegów. - Przyrzekli, że jak 

się czegoś dowiedzą, natychmiast dadzą znać. Dałem im numer 

telefonu Piotra, zresztą wpadniemy tu jutro rano. 

Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Klara była zawiedziona; 

sądziła, że w Aix dowiedzą się czegoś o Wandzie. 

Wracali bez słowa. Postanowiła przerwać milczenie. 

-    Maria i Piotr są bardzo mili. 

-    Owszem. Spróbowała raz jeszcze. 

-    To ładnie z ich strony, że tak nas przyjęli. Zaprosisz ich na 

przyjęcie? 

Zbliżali się do domu; Ross zwolnił nieco, jakby chciał zyskać na 

czasie. 

-    Chciałabyś, żebym to zrobił? 

  Klara, nie zauważywszy podstępu, z zapałem przytaknęła. 

-    Bardzo bym chciała. Nareszcie ktoś, kogo znam. 

-    Jak rozumiem, masz na myśli Piotra. Zatrzymała się zdumiona, 

uniosła na niego oczy. 

-    Ross, o co ci chodzi? Ty chyba nie... Dlaczego? Już wiem, 

wszystko rozumiem. 

Roześmiała się niewesoło. 

-    Tak mi się wydawało. Podczas obiadu, tak jakoś spojrzałeś. Ale 

pomyślałam, że to przecież niemożliwe, po tym wszystkim, co 

mówiłeś na temat zazdrości. Ale to prawda. Ty byłeś, jesteś 
zazdrosny! Ty hipokryto! W głębi duszy jesteś taki sam jak Joe. 

Nie czekając na odpowiedź, pobiegła na górę. 

W pierwszej chwili pomyślała, że dźwięk, który usłyszała, to hałas 

zatrzaskujących się za nią drzwi do sypialni. Dopiero kiedy podeszła 

do okna, zobaczyła, że Ross wyszedł z domu. 

Czego właściwie oczekiwała? Że pobiegnie za nią na górę? Po co? 

RS

background image

111 

 

Żeby przedłużyć scenę? Tak właśnie zrobiłby Joe, ale nie Ross. 

Gdyby była we własnym domu, albo choćby w Moulin Gris, 

zamknęłaby drzwi na klucz. W cudzym domu nie chciała robić takich 

rzeczy. Nie chciała kompromitować Rossa w oczach przyjaciół. 

Było zbyt wcześnie, żeby się położyć. Zejście na dół nie wchodziło 

w rachubę: musiałaby odpowiadać na pytania, do stało się z Rossem. 

Zresztą po powrocie mógłby ją zastać pogrążoną w rozmowie z 

Piotrem Bonnardem... 

Wreszcie, zrezygnowana, położyła się w wielkim łożu. 
Nie mogła zasnąć. Było bardzo gorąco; po absolutnej ciszy 

panującej w Moulin Gris uliczny hałas Aix wydawał się nie do 

zniesienia. Od czasu do czasu dobiegały ją skrzypy i trzaski, unosiła 

głowę myśląc, że to wraca Ross, ale to tylko stary dom dawał znaki 

życia. Czy Ross wróci? A jeśli tak, to czy wróci do niej? 

Kiedy wreszcie zapadła w nerwowy, przerywany sen, drzwi do 

sypialni wolno się otworzyły. Natychmiast się obudziła, ale udała, że 

śpi. 

Słyszała, jak Ross się rozbiera, potem kładzie; rozmiary łoża 

sprawiały, że mogła udawać, że tego nie zauważyła. Postanowiła 

czekać. Niech się odezwie pierwszy. To, co zrobił, nie było w 

porządku. Najpierw urządza scenę, że ośmiela się być zazdrosna, a 
potem sam daje taki koncert! 

-    Klaro, wiem, że nie śpisz. Chciałbym porozmawiać... 

-    Słucham - powiedziała obojętnym głosem. 

W rzeczywistości pragnęła tylko jednego: żeby wszystko wróciło 

do normy, żeby jak najszybciej zażegnali nieporozumienie i kochali 

się znowu. Zaraz. 

Zapaliła nocną lampkę. Kiedy spojrzała na Rossa, zdumiała ją 

powaga, rysująca się na jego twarzy. 

-    Byłem na spacerze. Nie mogłem wrócić, musiałem się 

opanować. 

Klara drgnęła. 

Musiał się opanować. Czyli on też. Co w niej takiego było, że 

wyzwalała w mężczyznach najgorsze instynkty? Nie, tylko nie to. 

RS

background image

112 

 

Ross nie może być taki. 

-    Nie bój się - powiedział, czytając w jej myślach. - Nic ci nie 

grozi. Nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety. Zresztą nie byłem zły na 

ciebie. Byłem wściekły na samego siebie. 

-    Dlaczego w takim razie... 

-    Musiałem coś przemyśleć. Musiałem zrozumieć, co się ze mną 

dzieje. Dlaczego tak się zachowałem. Co się dzieje w mojej 

podświadomości. 

Zapadło milczenie. 
-    I do jakich wniosków doszedłeś? - zapytała łagodnie Klara. 

Zwrócił się ku niej i przez chwilę miała nadzieję, że weźmie ją w 

ramiona. Nie zrobił tego. 

-    Zanim ci powiem, chciałbym ci coś przypomnieć. 

Zaproponowałem ci, żebyś ze mną została, ale od tamtej pory wiele 

się zmieniło... 

Skurcz żołądka. Panika. Co to znaczy? Czy on chce...   

  -    Zrozumiałem, że wymagam od ciebie zbyt wiele. Nic o mnie 

nie wiesz. Bardzo długo byłem sam. Nikomu nie musiałem nic 

mówić. A tobie chcę opowiedzieć o mojej przeszłości. Wtedy sama 

zdecydujesz, czy chcesz ze mną zostać. 

Mówił coraz ciszej. Przysunęła się do niego, położyła mu rękę na 

ramieniu. 

-    Nie może być w twoim życiu niczego takiego, co mogłoby mnie 

zniechęcić. 

Objął ją. Lekko przytulił. 

-    Jesteś taka dobra. Ale najpierw mnie wysłuchaj. Nie mogę się z 

tobą kochać, zanim... zanim się nie dowiesz. 

Po chwili zastanowienia mówił dalej. 
-    Jeszcze pięć lat temu stałem u szczytu sławy. Z pewnych... 

względów... byłem osobą niezwykle popularną. Kobiety nie dawały 

mi chwili spokoju. Byłem dla nich kimś w rodzaju ideału. 

Klara nie była specjalnie zdziwiona, miał po temu wszelkie dane. 

-    Zwykle początki były niewinne. Listy, prośby o autograf, o 

zdjęcie. Ale w miarę jak moja popularność rosła, rosły też 

RS

background image

113 

 

wymagania moich wielbicielek. Dostawałem propozycje małżeńskie, 

kwiaty, dziwaczne prezenty, nawet... inne rzeczy, 

-    Jakie? 

Ross był wyraźnie zażenowany.         

-    Przysyłały mi... swoją bieliznę. 

Klara mimo woli uśmiechnęła się. Jak na takiego Don Juana okazał 

się zdumiewająco naiwny. 

-    Gdziekolwiek byłem, deptały mi po piętach. Nawet we 

własnym domu nie miałem chwili spokoju. 

Zjawiały się po kilka albo pojedynczo, zapowiedziane i znienacka. 

W jego oczach dostrzegła mieszaninę lęku i obrzydzenia, 

-    Dom, w którym mieszkałem w Anglii, stał otoczony wysokim 

murem. Poprzedni właściciel był znanym muzykiem. Kazał umocnić 

mur żelaznymi szpikulcami. Zawsze chciałem to zlikwidować, ale 

nigdy tego nie zrobiłem. 

-    I wydarzył się wypadek? 

-    Tak. Jedna z moich prześladowczyń o mało co nie zginęła. 

Bardzo się pokaleczyła. Wtedy postanowiłem wyjechać za granicę, 

Na samą myśl o tym, jak to się mogło skończyć... Nie chciałem, żeby 

przeze mnie stało się coś złego. 

-    To przecież nie była twoja wina. Jeśli ktoś dla głupiego 

autografu... 

-    Nie chodziło o autograf. Wiesz, czego chciały? Klara nie mogła 

powstrzymać uśmiechu. 

-    Mogę się domyślić i jakoś nie mogę ich potępić. Jesteś tak 

atrakcyjny, że... 

Znacząco zawiesiła głos. 

-    Chciały, żebym je całował, niektóre chciały czegoś więcej. 

Wciskały się do mojego domu, wchodziły do łóżka. 

-    I co, spełniałeś te życzenia? - spytała Klara z udaną beztroską. 

-    Nie. Miałem tego dość... przedtem. Postanowiłem wyjechać i 

zamieszkać gdzieś, gdzie mnie nikt nie zna. 

-    Dlatego byłeś taki wściekły, kiedy mnie zobaczyłeś z aparatem 

fotograficznym! 

RS

background image

114 

 

-    Tak. Jest coś jeszcze. Pytałaś, czy kiedyś byłem żonaty. 

-    Powiedziałeś, że nie. 
-    To prawda. Ale byłem bardzo blisko. Klara przysunęła się 

jeszcze bardziej. 

-    Co się stało? 

-    Bardzo kochałem moją narzeczoną. Ona mnie też. To była 

spokojna, miła, mądra dziewczyna. Nie lubiła rozgłosu i nie mogła 

znieść mojego trybu życia. W końcu ode mnie odeszła. Bardzo 

przeżyłem to rozstanie. 

To, że był kiedyś zakochany, zabolało ją. 

-    Co było potem? - zapytała. 

-    Potem spotkałem kogoś innego. Ale to w niczym nie 

przypominało tamtego pierwszego związku. Tej drugiej chodziło 

tylko o rozgłos, o sławę, o karierę. Wykorzystywała moje znajomości 

bez skrupułów, byłem czymś w rodzaju odskoczni. Zerwałem z nią. 
Rozumiesz teraz, dlaczego tak nienawidzę popularności? 

-    Tak, rozumiem, rozumiem też, dlaczego tak ci zależy na 

zachowaniu niezależności. Boisz się, że... 

-    Dziś zrozumiałem, jak bardzo wszystko się zmieniło. 

Mówił bardzo cicho, wargami muskając jej policzek. 

-    Zrozumiałem to, spacerując po ciemku ulicami Aix. 

Stworzyłem sobie nowe życie, bez kobiet, i żadna nie odnalazła mnie 

w mojej samotni. 

-    Tylko ja... 

-    Tylko ty. Nie wiedziałaś, kim jestem, nie miałaś żadnego 

powodu... 

Pocałował ją, potem lekko odsunął. 

-    Muszę ci coś wyznać. Oszukałem cię. Serce Klary zabiło. 

Czekała na cios. 

-    Jak? Dlaczego? 

-    Zrobiłem to niechcący. W dobrej wierze. Znałem cię bardzo 

krótko. Wiedziałem, że masz za sobą nieszczęśliwe małżeństwo, że 

nie masz zamiaru wiązać się z nikim na stałe. Dlatego powiedziałem 

ci, że ja też nie zamierzam się żenić. 

RS

background image

115 

 

-    A to... nie... jest prawda? 

Klara nie wierzyła własnym uszom. 
-    Nie. Chciałem ci dać więcej czasu. Postanowiłem spokojnie 

czekać, ale dzisiaj, kiedy cię zobaczyłem z Piotrem i zrozumiałem, że 

nie mam prawa... Zrozumiałem, że muszę odkryć karty. Klaro, chcę, 

żebyś została moją żoną... Czy ty...? 

-    Bardzo tego pragnę - odparła z głębokim przekonaniem. - 

Bardzo. 

-    Jesteś tego pewna? - W głosie Rossa brzmiało niedowierzanie, 

potem nadzieja, wreszcie radość. 

-    Najzupełniej, ale myślałam, że ty... 

-    Jacy byliśmy głupi! - Ross chwycił ją w ramiona. - Kiedy 

pomyślę, ile czasu zmarnowaliśmy, tak się kręcąc w kółko...! 

-    Niezupełnie zmarnowaliśmy - przypomniała mu przekornie 

Klara. - Była przecież ubiegła noc i dzisiejszy wieczór... 

-    Jeśli uważasz, że to był dobrze spędzony czas, to chyba nie 

wiesz, co to znaczy nie tracić czasu... 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

 
 

 

 

 

 

 

RS

background image

116 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

-    To niesamowite - stwierdziła Klara nazajutrz po kolejnych 

odwiedzinach posterunku policji w Aix. - Musiało jej się stać coś 

złego! 

-    Ja natomiast - powiedział Ross - jestem skłonny sądzić, że 

twoja kuzynka postanowiła definitywnie działać na własną rękę. 

-    Nie wiem, co o tym myśleć, może masz rację, ale co teraz 

robić? 

-    Po pierwsze pójdziemy zrobić zakupy. Trzeba ci kupić 

wieczorową suknię i mnóstwo innych rzeczy. Teraz już zupełnie nie 

wiadomo, kiedy twoja kuzynka wróci. 

Klara pokręciła głową. 

-    Nie mogę nic kupować. Wszystkie moje pieniądze, czeki i karty 

kredytowe zostały w samochodzie. Nie zabierałam ich ze sobą w 

podróż balonem. 

-    Nie widzę żadnego problemu. Ja się tym zajmę. 

-    Nie, nie możesz przecież... ja... 
-    Dlaczego? Przecież jak się pobierzemy, nie będziesz miała nic 

przeciwko temu, żebym ci kupował ubrania. To tylko kwestia czasu i 

drobnej formalności. 

Co mówiąc, zaprowadził ją w rejon wytwornych butików. 

Zakup wieczorowej sukni okazał się bardzo prosty. Klara nie była 

wybredna. Trudno za to było zadowolić Rossa; nalegał, żeby 
przymierzała każdą kreację po kolei, osobiście dopilnowywał 

drobnych zmian i poprawek. Wszystko to przy akompaniamencie 

„ochów" i „achów" właścicielki butiku, która wychwalała urodę i 

figurę Klary tak gorliwie, że można ją było posądzić o 

bezinteresowność. Klara cały czas czuła na sobie spojrzenie Rossa i 

to robiło na niej znacznie większe wrażenie niż komplementy 

Francuzki. 

-    Ta mi się podoba! - zdecydował wreszcie Ross. - Zieleń 

doskonale pasuje do twoich oczu; zupełnie, jakby ta suknia została 

RS

background image

117 

 

uszyta specjalnie dla ciebie. 

Klara spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Suknia była śliczna. 

Doskonale dopasowana pod względem koloru i nie tylko: była tak 

obcisła, że nie pozostawiała wyobraźni najmniejszego pola do 

popisu. 

Ross wydawał się zachwycony. 

-    Weźmiemy ją - postanowił. - Wyglądasz w niej bardzo 

ponętnie, co nie znaczy, że bez niej wyglądasz gorzej - szepnął jej do 

ucha, kiedy sprzedawczyni wycofała się na zaplecze. 

-    Nawet jestem skłonny to sprawdzić. - Jego dłonie znajomym 

gestem spoczęły na jej biodrach. 

-    Ross - szepnęła. - Daj spokój, ona może w każdej chwili wrócić. 

Odsunął się posłusznie. 

-    Jednego się we Francji nauczyłem. Oni tu bardzo lubią ludzi, 

którzy się kochają. 

Zanim wszystko załatwili, zrobiło się południe i należało coś zjeść. 

Aix, jak przystało na miasto uniwersyteckie, pełne było 

studentów. Oblegali wszystkie kawiarnie, ale Rossowi udało się 

zdobyć stolik w małym lokaliku na ulicy Fryderyka Mistrala. 

-    Mimo wszystko niepokoję się o Wandę - powiedziała Klara 

przy kawie - mogło jej się coś przytrafić. Nie tylko wypadek. Nic nie 
wiem o tym facecie, z którym się spotykała. Może to jakiś gwałciciel 

albo morderca. 

-    Jeśli do jutra się nie zjawi, znowu pójdziemy na policję. 

Z przyjaciółmi Rossa pożegnali się już wcześniej, więc prosto po 

obiedzie mogli ruszyć w długą drogę powrotną do Puit de Mirabeau. 

-    Musimy poważnie omówić sprawy związane ze ślubem - 

odezwał się Ross po dłuższej chwili. - Czy masz jakieś specjalne 
życzenia, dotyczące miejsca, w jakim ma się odbyć uroczystość? Go 

do mnie, to z pewnych powodów wolałbym na razie nie wracać do 

Anglii. 

Klara zamyśliła się. 

-    Właściwie jest mi wszystko jedno. Nie mam innych krewnych 

prócz Wandy i jej rodziców. Ale nie chciałabym urazić cioci Alice. 

RS

background image

118 

 

-    W takim razie zaprosimy ich tutaj. Bardzo bym chciał, żeby to 

odbyło się jak najszybciej. Nie masz chyba nic przeciwko temu? 

Skinęła głową. 

-    Moje pragnienia są podobne. A po chwili z uśmiechem dodała: 

-    Ross, proszę cię, trzymaj obie ręce na kierownicy i patrz przed 

siebie na drogę! 

-    Nareszcie w domu! 

Usłyszała jego słowa przez sen i natychmiast się obudziła. „Dom" - 

jak to cudownie zabrzmiało. Kiedy po raz pierwszy ujrzała Moulin 
Gris, poczuła się emocjonalnie związana z tym miejscem. Jakby do 

niej przemówiło. Ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że może 

należeć do niej. 

Droga do posiadłości Rossa wiodła obok kempingu: z daleka 

zobaczyli zaparkowaną przyczepę. 

-    Wróciła! 
Klara siedziała jak na rozżarzonych węglach. Kiedy tylko Ross 

zwolnił, wyskoczyła z samochodu. 

-    Zamknięte! Nikogo nie ma! 

-    Chyba masz klucz. 

-    Tak, na szczęście wzięłam go ze sobą. Otworzyła drzwi i weszli 

do środka. 

Na widocznym miejscu leżała koperta zaadresowana do Klary; 

poznała charakterystyczne pismo kuzynki. Otworzyła kopertę i 

zaczęła czytać. 

Wanda donosiła, że pobyt w Prowansji jej nie służy. Jedzenie jest 

zbyt pikantne, wina zbyt ciężkie. Ma dosyć. Zresztą musi wracać do 

pracy. „Zabiorę się z powrotem z moim przyjacielem. Baw się dalej. 

Zostawiam ci przyczepę. Uczciwie sobie na nią zapracowałaś. Nawet 
nie masz pojęcia, biedactwo, jaką robotę odwaliłaś!!!" Ostatnie 

zdanie zaopatrzone było w kilka wykrzykników. Co to miało 

znaczyć? Co chciała przez to powiedzieć? 

-    No, tak. - Klara przysiadła na najbliższym posłaniu i zamyśliła 

się głęboko. 

-    Czy mógłbym się dowiedzieć, co pisze? - zapytał Ross. 

RS

background image

119 

 

-    Tak, oczywiście - odparła z roztargnieniem, nie tak jednak 

wielkim, by dać mu list do ręki. Odczytała go na głos, opuszczając 
zdania, których samą nie rozumiała. 

-    Obrzydliwa egoistka! - Ross był oburzony. - Jak mogła cię tak 

zostawić! Przecież nie miała pojęcia, jak się sprawy mają i że tu 

zostajesz. W przeciwnym razie, musiałabyś prowadzić sama całą 

drogę powrotną. 

-    Trudno. Grunt, że jest cała i zdrowa. Teraz możemy już myśleć 

tylko o sobie. 

-    Znakomity pomysł - oświadczył Ross i zaczął ją rozbierać. 

Wyrwała mu się ze śmiechem. 

-    Nie tutaj! 

-    Może masz i rację, to niby-łóżko nie wygląda zbyt wygodnie. 

Zdecydowanie za małe, żeby rozwinąć skrzydła! 

Pani Pierrepointe na ich widok już otwierała usta, żeby wygłosić 

kolejny monolog, ale kiedy usłyszała nowinę, na chwilę zaniemówiła. 

-    Wesele! Mój Boże! - powiedziała z zachwytem, a potem słowa 

popłynęły już gładko; była mowa o „generalnych porządkach", 

„pokojach gościnnych" i innych „przygotowaniach". 

-    Najpierw wydamy mały bankiet - przyhamował ją Ross. - Miał 

się odbyć z powodu mojej nowej książki, a zamienimy go w przyjęcie 
zaręczynowe. 

Klara myślała o tym z niepokojem. Na szczęście zostało jeszcze 

sporo czasu. Dwa tygodnie dzieliły ją od dnia, w którym miała zostać 

przedstawiona przyjaciołom Rossa. Tymczasem pogoda była 

cudowna, niebo bezchmurne. Czekały ją długie, wolno płynące, 

spokojne dni i noce w ramionach Rossa. 

Z każdą chwilą, spędzoną razem, stawali się sobie bliżsi. 

Poznawali swoje ciała. Uczyli się siebie. Uczyli się miłości. 

Wreszcie nadszedł wielki dzień. Niepokój powrócił. Nie była 

pewna, czy sprosta sytuacji; obawiała się, że jej francuski okaże się 

niewystarczająco płynny, by prowadzić rozmowę z tyloma osobami 

na raz. Tylko Ross i ona byli Anglikami. 

Niepewnie zerkała na siebie w lustrze, rozczesując długie, gęste 

RS

background image

120 

 

włosy. Ross podszedł do niej z tyłu, w jego wzroku zobaczyła 

zachwyt. 

-    Wyglądasz jak sen o wiośnie - zaczął okrywać pocałunkami jej 

ramiona - i to w wykonaniu najlepszego malarza. Mówiłem ci, ta 

sukienka pasuje jak ulał. Boże, czy ci goście nie mogliby przyjść 

trochę później?! 

-    O nie, jeśli myślisz, że po to męczyłam się dwie godziny przed 

lustrem, żebyś teraz wszystko popsuł, to się mylisz... 

-    Cały wieczór będę podziwiał twoje dzieło - powiedział z 

przekonaniem. 

-    Akurat, kiedy przyjdą goście, zapomnisz, że w ogóle istnieję. 

-    Może się założymy? 

Słowa dotrzymał. Przez cały wieczór czuła na sobie jego palące 

spojrzenie. Ilekroć ich oczy się spotykały, a zdarzało się to często, 

czuła, że się rumienie bo dostrzegała w nich obietnicę tego, co będzie 
w nocy. 

Goście zaczęli się schodzić przed dziewiątą i Klara poczuła się 

nagle jak na okładce modnego magazynu. 

Szampana podano na tarasie. Dwadzieścia osób skupiło się w 

świetle świec wokół wielkiego stołu. 

Piotr Bonnard i Maria przyjechali pierwsi i mieli zostać na noc. 

Klara wiedząc, jak jej rozmowa z Piotrem może działać na Rossa, nie 

była zbyt wylewna. Ku swemu zdumieniu uświadomiła sobie przy tej 

okazji, że odrobina zazdrości może sprawiać przyjemność. 

Ross przedstawił ją też państwu Saint Cloud. Madeleine była 

znacznie młodsza od swego męża i nieco wyniosła; przynajmniej 

Klara wyczuła w jej zachowaniu pewien dystans. 

Kiedy wszyscy się zeszli, Ross poprosił do stołu. On i Klara zajęli 

honorowe miejsce. Czerwone wino w świetle świec nabrało głębi. 

Później Klara nie mogła sobie przypomnieć, co jedli. 

Skoncentrowała się wyłącznie na konwersacji. Większość przyjaciół 

Rossa znała angielski, ale w ferworze dyskusji wszyscy przechodzili 

na język ojczysty. 

Kiedy kolacja dobiegła końca, ktoś z gości zaproponował, aby 

RS

background image

121 

 

wznieść toast na cześć Rossa i jego nowej książki, szpiegowskiej 

powieści, której akcja rozgrywała się głównie w alpejskich 
kurortach. 

Ross wstał i poprosił o zmianę toastu. 

-    Dzisiejszego wieczoru poznaliście Klarę. Z przyjemnością 

pragnę wam powiedzieć, że jest moją narzeczoną. Klara zgodziła się 

poślubić mnie, i to już niedługo - dodał, patrząc na nią znacząco. 

Klara była speszona. Speszyła się jeszcze bardziej, kiedy wszyscy 

unieśli kieliszki; w oczach Madeleine Saint Cloud ujrzała niechęć. Nie 
miała czasu się zastanawiać, ale odniosła wrażenie, że nie tylko w jej 

oczach. 

Nagle pogoda zaczęła się zmieniać. Poczuli ciepły, złowrogi 

powiew wiatru. 

-    Nadchodzi „zły wiatr" - powiedział Piotr Bon-nard. 

-    Mistral - wyjaśnił Ross Klarze - pojawia się kilka razy w roku. 

Wyrządza duże szkody. Trwa zwykle tydzień, dwa; liczba wszelkiego 

rodzaju przestępstw zwykle wtedy wzrasta. Wiatr przewraca 

drzewa, niszczy samochody, wybija szyby. Nieraz giną ludzie i 

zwierzęta. 

Niebo zasnuły ciemne chmury, na tarasie zrobiło się 

nieprzyjemnie, skończono kolację i goście schronili się do wnętrza 
domu. Po krótkiej rozmowie zaczęli się rozjeżdżać; wkrótce zostali 

tylko państwo Saint Cloud i Piotr Bonnard z siostrą. 

Raoul Saint Cloud, małomówny starszy pan, który w czasie kolacji 

prawie wcale nie zabierał głosu, zwrócił się teraz do Rossa. 

-    Bardzo jesteś tajemniczy, mój drogi - powiedział, delektując 

się koniakiem. 

-    Dlaczego? - Ross pytająco uniósł brwi, spojrzenia obecnych 

skierowały się na Raoula. - Dlatego, że nic wam nie mówiłem o 

moich małżeńskich planach? To stało się tak nagle, sam jestem 

zaskoczony... - Uśmiechnął się do Klary. 

-    Nie o to mi chodzi. - Raoul uniósł kieliszek i przyjrzał mu się 

pod światło. - Po prostu nie miałem pojęcia, jak sławną jesteś 

osobistością. 

RS

background image

122 

 

Klara spojrzała na Rossa. Zdumiał ją wyraz jego twarzy: wyrażała 

niepokój i zdenerwowanie. Wyglądał jak ktoś, kto nie wie, z której 
strony nadejdzie cios. 

-    Tak? - powiedział powoli. - Możesz mi to wyjaśnić dokładniej? 

Pan Saint Cloud jakby nie zauważył, w jak niezręcznej sytuacji 

znalazł się gospodarz, a wraz z nim wszyscy obecni przy ich 

rozmowie. 

-    Jak państwo wiecie - odezwał się, przeciągając słowa - często 

bywam w Anglii w interesach. Prenumeruję też angielskie gazety. 
Pisma, magazyny, dodatki ilustrowane. Właśnie w sobotę dostałem 

przesyłkę. Otwieram, patrzę i co widzę? 

Zadowolony z osiągniętego efektu, rozejrzał się dokoła. 

-    Nic mi nie powiedziałeś... - zaczęła jego żona - wcale nie... 

-    Nie wiem, o czym mówisz - przerwał Ross ochrypłym ze 

zdenerwowania głosem. - Co tam wyczytałeś? 

Raoul podniósł się z fotela. 

-    Poczekajcie, zobaczycie sami. Mam tę gazetę w swoim pokoju, 

na górze. Zaraz przyniosę. 

Ross wstał również. 

-    Pozwolisz, że będę ci towarzyszył? 

-    A co z nami? - Pani Saint Cloud była wyraźnie rozczarowana. - 

To my nie mamy prawa zobaczyć tego? Pani to nie interesuje? - 

zwróciła się do Klary. 

-    Wygląda na to, że narzeczony ma jakieś sekrety. Oczywiście, że 

ją to interesowało, ale nie do tego stopnia, żeby przyznać rację 

właśnie tej kobiecie. Pokręciła przecząco głową. 

-    Nie sądzę, żeby mogło tam być coś, co może mnie zaskoczyć. 

Mam do Rossa pełne zaufanie. 

Spojrzała na niego w oczekiwaniu porozumiewawczego 

spojrzenia, ale zamiast tego napotkała obcość i chłód. Ross odwrócił 

się i poszedł za Raoulem na górę. 

W ciszy, która zapadła po ich wyjściu, pozostali goście pogrążyli 

się w chaotycznej wymianie zdań na temat osób i miejsc, których 

Klara nie znała. Nie zwróciła na to uwagi. Całą duszą była na górze. 

RS

background image

123 

 

Co takiego mogło się znajdować w jakiejś angielskiej gazecie? Chyba 

tylko jakiś artykuł o nowej powieści Rossa. 

Tak, to na pewno to. Jakaś niepochlebna recenzja. Ale dlaczego 

Ross tak bardzo się przejął? Dlaczego był taki spięty i tajemniczy? 

Poczuła niepokój, jakby to miało jakiś związek z jej osobą. 

Wreszcie Ross wrócił. Był sam. W jego oczach dostrzegła 

wściekłość. Był wściekły na nią. W dłoni trzymał gazetę. 

-    Moi drodzy - zwrócił się do obecnych ¦- musicie mi wybaczyć, 

chciałbym na chwilę zostać sam na sam z Klarą, bardzo przepraszam, 
ale to konieczne. Musimy natychmiast porozmawiać. 

Dlaczego tutaj, a nie na górze, w sypialni, pomyślała Klara. 

Czekał w milczeniu, aż goście, wymieniając zdumione spojrzenia i 

popatrując to na niego, to na Klarę, wejdą na górę do swoich pokoi. 

Milczenie przedłużało się, jakby zmagał się ze sobą w jakiejś 

beznadziejnej walce. 

-    Ross? - Podeszła do niego. - Co się stało? O co chodzi? 

Odskoczył, jak przed dotknięciem żmii. 

-    Co się stało? - syknął. - Czy ty naprawdę myślałaś, że ja tego 

nie zobaczę? Że to do ranie nie trafi? 

-    Co miałeś zobaczyć? Co miało do ciebie trafić? Nic nie 

rozumiem - powiedziała w przeczuciu strasznego podejrzenia. 

-    Chyba mogłaś przypuszczać, że ludzie dostają tutaj angielskie 

gazety! Nawet ja od czasu do czasu coś takiego czytam. Przecież 

wcześniej czy później prawda musiała wyjść na jaw. 

-    Ross, ja... 

-    I dlaczego, do diabła, zgodziłaś się na to małżeństwo? Co 

chciałaś osiągnąć? Przecież nie jesteś tak naiwna! Gdybyś miała choć 

trochę oleju w głowie, wyjechałabyś stąd, zanim ten artykuł się 
ukazał! A może myślisz, że za pomocą seksu zrobisz ze mnie idiotę? 

-    Ross, błagam, powiedz wreszcie, o co chodzi. Co ja takiego 

zrobiłam? Naprawdę nie mam pojęcia. 

-    Nie wiesz?! Nie masz pojęcia?! - Rzucił zmiętą gazetę na stół. - 

No to sobie przeczytaj. Masz tu dowód swojej dwulicowości, 

podłości, zdrady! Ciekawe, ile srebrników za to dostałaś; bardziej ci 

RS

background image

124 

 

się opłacało niż Judaszowi? Masz, czytaj; i gratuluję! Dobra robota, 

nie traciłaś czasu w moim domu, ale teraz koniec. Zabieraj się stąd 
raz na zawsze! 

Odwrócił się i pobiegł schodami na górę. 

Klara stała przez chwilę bez ruchu; dopiero kiedy kroki Rossa 

ucichły i dobiegł ją odgłos zatrzaskiwanych, zamykanych na klucz 

drzwi, sięgnęła po wymięte pismo leżące na stole. 

Zaczęła je kartkować drżącymi rękami. 

-    Nie! - powiedziała na głos, nie zdając sobie sprawy z tego, co 

robi. - Nie! - powtórzyła. 

Tytuł artykułu dużymi, czarnymi literami głosił: ZMĘCZONY 

POCAŁUNKAMI. 

Tekst był bogato ilustrowany zdjęciami. Zdjęciami zrobionymi 

przez nią. Moulin Gris z zewnątrz, wnętrze domu, błękitna sypialnia i 

- fotografia Rossa, ta jedyna, zrobiona w sobotę na targu w 
Ferigoulet... 

Nietrudno było się domyślić, jak to wszystko trafiło do prasy. 

Odpowiedź była prosta: Wanda. 

-    Jak mogłaś? Jak mogłaś to zrobić? - wykrzyknęła. 

Przypomniały jej się niezrozumiałe zdania z listu kuzynki:                                                                                                                                 

„Zostawiam ci przyczepę. Uczciwie sobie na nią zapracowałaś". 

Wszystko było jasne. Przecież sama dała Wandzie te zdjęcia do 

wywołania. 

Nic dziwnego, że Ross nie miał wątpliwości co do roli, jaką 

odegrała. Jest pewien, że przez cały czas współpracowała z Wandą, 

podstępnie wślizgnęła się do jego domu, żeby go zdradzić. Jak go 

przekonać, że to nieprawda? 

Przede wszystkim musi przeczytać artykuł. Musi dowiedzieć się 

najgorszego. Co Wanda powypisywała. Zaczęła z wysiłkiem 

przedzierać się przez gąszcz liter, tańczących jej przed oczyma. 

Nareszcie udało nam się ustalić miejsce pobytu Rossa Savage'a, 

znanego autora licznych bestsellerów. Pisarz -samotnik mieszka 

obecnie na południu Francji, w starym młynie niedaleko Puit de 

Mirabeau. Pisze tam swoje powieści i uprawia niezwykłe sporty. 

RS

background image

125 

 

Twórca licznych postaci niestrudzonych kochanków, właściciel 

błękitnej sypialni, wiedzie w Moulin Gris życie pustelnika. Jakże 
różne od swego poprzedniego wcielenia - idola, gwiazdy, symbolu 

wiecznej męskości. 

Bowiem Ross Savage, zanim porzucił wielki świat i przerwał 

pasmo nieustających sukcesów, jakim było jego życie, znany był jako 

Graison Martell, słynny uwodziciel, Casanova naszych czasów, Don 

Juan srebrnego ekranu. 

Z powodu swoich niezwykłych warunków fizycznych obsadzany 

był zwykle w rolach amantów, niestrudzonych kochanków, 

nawiedzających sny -i łoża - kobiet od szesnastego do 

sześćdziesiątego roku życia. 

Umiał całować kobiety i robił to chętnie, robił też z nimi inne 

rzeczy. Na tym polu mógł śmiało rywalizować z niezwyciężonym 

Jamesem Bondem. 

Skąd ta nagła zmiana? Graison Martell - pustelnikiem. Graison 

Martell - bez kobiet. Zmiany zaszły tak daleko, że powrócił do 

własnego nazwiska, zrezygnował z błękitnych szkieł kontaktowych, 

przestał rozjaśniać włosy... Szarooki, ciemnowłosy, lekko siwiejący 

Ross Savage unika dziennikarzy, stroni od ludzi, a jedyną osobą, 

dysponującą jego adresem, był do niedawna wydawca jego książek. 

Artykuł był długi, ale Klara miała dosyć. Wystarczyło to, co 

przeczytała. Wiedziała już wszystko, co chciała wiedzieć. 

Graison Martell! Ross to Graison Martell. Od razu wydawało jej 

się, że już gdzieś go widziała. Znała go ze zdjęć w gazetach. Zmienił 

tylko kolor oczu i włosów. Dlatego go nie poznała. Nawet Wandzie 

wspomniała o tym podobieństwie... kuzynka- nieźle się musiała 

uśmiać w duchu. 

Wstała i wolnym krokiem skierowała się ku schodom. Musi to 

wyjaśnić. Weszła na piętro. Zapukała do drzwi pokoju Rossa. Nikt 

nie odpowiedział. Przełknęła ślinę, oblizała wargi. 

-    Ross! - powiedziała cicho, tak, żeby nie usłyszano jej w 

sąsiednich pokojach. - Ross! muszę z tobą porozmawiać. 

Usłyszała zbliżające się kroki; sprężyła się. Ale drzwi pozostały 

RS

background image

126 

 

zamknięte; dobiegł ją tylko zły głos. 

-    Nie mamy o czym rozmawiać. 
Zastukała raz jeszcze. Drzwi obok otworzyły się i wyjrzała pani 

Saint Cloud w wytwornym negliżu. Obrzuciła Klarę pytającym, lekko 

pogardliwym spojrzeniem. To zadecydowało; nie zamierzała stać 

pod drzwiami Rossa w obecności pani Saint Cloud. 

Powoli zeszła na parter. Na szczęście miała przyczepę, miała 

dokąd iść. Co by bez niej zrobiła. 

Dopiero brnąc przez pola w wieczorowej sukni, zreflektowała się. 

Przecież gdyby nie przyczepa, cała ta wyprawa i Wanda, w ogóle nie 

znalazłaby się w podobnej sytuacji. 

Pogoda znacznie się popsuła. Klara trzęsła się z zimna. Ochłodziło 

się; wiatr z każdą chwilą przybierał na sile. Przyspieszyła kroku. 

Wreszcie dobrnęła do przyczepy i schroniła się w środku. 

Teraz mogła spokojnie przemyśleć to, co się wydarzyło. Wszystko 

zaczęło się układać w jedną spójną całość. Nie brakowało żadnego 

fragmentu łamigłówki. Wanda znała adres Graisona Martella. 

Potrzebowała kogoś, kogo Graison nigdy nie widział, kogoś, kto 

mógłby się wślizgnąć do jego domu i zdobyć potrzebne informacje. 

Nie mogła, oczywiście, przewidzieć, jak potoczy się ich znajomość. 

To był nieoczekiwany prezent, podobnie jak zdjęcia. Nie obchodziło 
jej, że dla Klary ta „przygoda" może się stać sprawą życia lub śmierci. 

Tak. Kiedy pierwszy szok minął, Klara zdała sobie sprawę z 

tragizmu sytuacji. Błogostan ostatnich dwu tygodni, perspektywa 

przyszłego szczęścia, wszystko nagle stało się nierealne; runęło pod 

naporem potwornego egoizmu Wandy. Klara siedziała jak 

sparaliżowana, tylko jej oczy z wolna napełniały się łzami. 

Skupiona nad sobą, zatopiona we własnych myślach, nie zdawała 

sobie sprawy z tego, co dzieje się na zewnątrz. Znad Lazurowego 

Wybrzeża nadciągała burza, rozległy się pierwsze grzmoty, 

błyskawice zaczęły przecinać niebo. 

Do Puit de Mirabeau sztorm dotarł w ciemnych godzinach tuż 

przed świtem. Wydawało się, że mała, samotna przyczepa, stojąca na 

polu kempingowym stanowi główny cel rozszalałych żywiołów. 

RS

background image

127 

 

Drżała miotana podmuchami wiatru, wnętrze raz po raz rozświetlały 

błyskawice, huk piorunów zagłuszał wycie wiatru. Klara zawsze bała 
się burzy, nawet wtedy, gdy znajdowała się w bardziej pewnym 

schronieniu niż samochód zaparkowany pośród pól. 

Wreszcie lunął deszcz, co w niczym nie osłabiło siły wiatru. 

W pewnej chwili wydało jej się, że słyszy walenie do drzwi. 

Przerażona skuliła się na posłaniu. Nagle przypomniała sobie 

straszne opowieści o napadach na samotnych podróżnych. 

Serce podeszło jej do gardła. Próbowała się uspokoić: może to 

gałąź albo upadające drzewo... 

Pukanie rozległo się znowu. Drżąc podeszła do okna i ostrożnie 

wyjrzała zza zasłony. Na zewnątrz panowała ciemność. Dopiero w 

świetle kolejnej błyskawicy dojrzała coś, co mogło być zarysem 

sylwetki Rossa. Rzuciła się do drzwi i otworzyła je. Silny podmuch 

wiatru rzucił ją o ścianę, następny wyrwał drzwi i uniósł je gdzieś w 
pole. Nie zwróciła na to uwagi. To nie było ważne. Ważne było tylko 

to, że Ross do niej przyszedł. Pewnie wszystko przemyślał i 

zrozumiał. 

-    Ross! Jesteś, dzięki Bogu! - Wyciągnęła do niego ręce, ale 

odtrącił ją. Szybkim krokiem wszedł do środka. 

-    Weź swoje rzeczy. Jedziemy do Moulin Gris. 
-    Tak, tak, zaraz będę gotowa. 

Chaotycznie zaczęła się pakować. Miał rację, to nie czas ani 

miejsce na czułe sceny; wiatr hulał po całej przyczepie, na zewnątrz 

szalała burza. Wszystko omówią później. 

Ross chwycił przygotowane przez nią rzeczy i wrzucił je do 

samochodu. Ruszyli przez pola w huku ulewy, miotani podmuchami 

wiatru. 

Ross milczał wpatrzony w ciemność przed sobą. Położyła rękę na 

jego ramieniu. 

-    Ross, kochany, tak bardzo się cieszę... - Umilkła, bo jednym 

ruchem strząsnął jej dłoń. 

-    Źle mnie zrozumiałaś - warknął - nie zmieniłem zdania. 

-    Dlaczego w takim razie... 

RS

background image

128 

 

-    Pogoda może się jeszcze pogorszyć, wiatr będzie się wzmagał, 

najgorszego wroga nie zostawiłbym tak w szczerym polu. Może nie 
zauważyłaś, ale zaparkowałaś dokładnie pod drzewami. Swoją drogą 

ciekawe, jak ta przyczepa to wytrzymała. 

-    Mało brakowało, myślałam, że się rozleci. Tak bardzo się 

ucieszyłam na twój widok. Myślałam, że zrozumiałeś, że ja nie 

mogłabym... 

-    Już ci powiedziałem, nie zmieniłem zdania. Zostaniesz u mnie, 

póki wiatr nie ucichnie, a potem - do widzenia. 

Dlaczego w takim razie nie zostawił jej tam, na polu? Dlaczego 

rozbudził nadzieję, a teraz odbiera jej nawet złudzenia? Wolała 

zostać sam na sam z grzmotami i błyskawicami, niż z Rossem 

zamienionym we wroga, chłodnym i pełnym nienawiści. 

Wiatr był tak silny, że Ross musiał jej pomóc przy wchodzeniu na 

stopnie wiodące do Moulin Gris. Wziął ją pod rękę ruchem tak 
sztywnym i wymuszonym, że poczuła ulgę, kiedy znaleźli się w holu i 

puścił jej ramię. 

Nie spojrzawszy na nią, ruszył schodami w górę. 

-    Możesz zająć błękitny pokój - rzucił przez ramię. Po czym 

zniknął w swoim gabinecie, zamykając za sobą drzwi. 

Błękitny pokój - Klara rozejrzała się i westchnęła. Znowu tu była. 

Tu, gdzie kochali się po raz pierwszy. Gzy specjalnie ją tu umieścił? 

Przecież były inne sypialnie. Pomyślała, że w tym łożu nie zmruży 

oka. 

Wbrew swoim przewidywaniom, znużona wydarzeniami 

poprzedniego dnia, zasnęła szybko i spała bardzo długo. 

Obudziła się z uczuciem, że musi być późno. Wstała i podeszła do 

okna, żeby zobaczyć szkody, jakie wyrządziła szalejąca w nocy 
burza. 

Wiatr dął w dalszym ciągu, ale był mniej gwałtowny niż kilka 

godzin wcześniej. 

Kiedy tak stała w oknie, zobaczyła dwa samochody odjeżdżające 

spod domu. Ostatni goście opuszczali Moulin Gris. Zostają z Rossem 

sama. 

RS

background image

129 

 

Zrozumiała, że właśnie teraz wszystko się rozstrzygnie. Jeśli 

rzeczywiście chce z nim zostać, musi walczyć, musi jeszcze raz 
spróbować przekonać go o swojej niewinności. 

Kiedy samochody zniknęły za zakrętem, zobaczyła Rossa; wracał 

do domu pożegnawszy gości. Słyszała, jak wchodzi, jak przystaje pod 

jej drzwiami. Dobiegł ją jego chłodny głos. 

-    Jeśli chcesz, możesz zejść na śniadanie. 

Zanim zdążyła podejść do drzwi, odszedł do swego pokoju. 

Czekała nasłuchując, czy zamknie za sobą drzwi na klucz, tak jak 

to zrobił poprzednio. Nie usłyszawszy znajomego dźwięku, 

postanowiła działać. Szybko się ubrała, do kieszeni sukni wsunęła 

list, pozostawiony przez Wandę, Wyprostowała się. Teraz albo nigdy. 

Pod drzwiami Rossa przystanęła z bijącym sercem. Łatwo było 

coś postanowić, wykonać - znacznie trudniej. Nie miała nic do 

stracenia. To była sprawa życia lub śmierci. 

Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły; wślizgnęła się do środka. 

Zamknęła za sobą drzwi na klucz, klucz włożyła za dekolt. 

Sypialnia była pusta, ale szum wody, dochodzący z łazienki, 

wskazał jej miejsce pobytu Rossa. Wstrzymując oddech, weszła do 

łazienki. 

Ross stał pod prysznicem, odwrócony do niej tyłem. 
Zadrżała zbulwersowana jego widokiem, nagością, 

nieprzewidywalnością jego reakcji. 

Spojrzał w lustro i zobaczył ją. Nie sięgnął po ręcznika patrzył na 

nią, nagi i wyprostowany, w całej krasie swojej męskości. 

-    Co ty, do diabła, wyprawiasz?! Wynoś się stąd! Oparła się o 

drzwi. 

-    Nie wyjdę stąd, zanim mnie nie wysłuchasz. Nie wyjdę, zanim 

nie dasz mi szansy... 

-    Zamierzasz opowiedzieć mi jakieś nowe kłamstwa? Dziękuję; 

Wynoś się stąd! 

Ruszył ku niej. Klara cofnęła się. 

-    Musisz mnie wysłuchać - powtórzyła tonem, który wydawał 

się jej stanowczy. 

RS

background image

130 

 

Sięgnął po ręcznik i owinął go dokoła bioder. Odepchnął ją i 

poszedł do sypialni. 

-    Skoro ty nie chcesz wyjść, w takim razie ja to zrobię. 

Szarpnął drzwiami, nie ustąpiły. Odwrócił się w stronę Klary z 

tłumioną furią w głosie. 

-    Otwórz te drzwi. 

Klara drżała na całym ciele. W stosunku do Joe nigdy by się tak nie 

zachowała. Bałaby się. Ale Ross był inny i miała o co walczyć. 

Podeszła do łóżka i przysiadła na brzegu. Uniosła na Rossa zielone 
oczy. 

-    Chyba możesz mnie wysłuchać. 

-    Słuchałem cię wystarczająco długo. 

-    Zawsze mówiłam ci prawdę, teraz też chcę to zrobić. Nie 

jestem dziennikarką, nie mam nic wspólnego z tym artykułem. Ja... 

-    Możesz zaprzeczyć, że to ty robiłaś te zdjęcia? 
-    Nie, ale powiem ci, jak do tego doszła... 

-    Szkoda czasu. Nie mamy o czym mówić. Natychmiast oddaj mi 

ten klucz! 

Zrobił krok w jej stronę. Machinalnie uniosła rękę na wysokość 

piersi. 

-    Rozumiem - powiedział pogardliwie - tak to wykombinowałaś. 

Myślisz, że to mi przeszkodzi odebrać ci go? 

-    Ross... - poprosiła błagalnym tonem - pozwól mi... 

Nie dał jej dokończyć. W jego głosie brzmiała pogróżka. 

-    Liczę do pięciu, a potem... 

-    Potem...? 

-    Odbiorę ci go siłą. 

-    To nie będzie łatwe, musisz być przygotowany na... 
-    Jestem przygotowany na wszystko - odparł zmęczonym 

głosem. - Nigdy nie byłem tak dobrze przygotowany. Raz, dwa... 

-    Tracisz tylko czas - starała się mówić szybko. - Lepiej... 

-    Trzy, cztery... 

-    Pozwól mi... 

-    Pięć! Oddaj mi klucz, słyszysz? 

RS

background image

131 

 

Mimo drobnej budowy ciała Klara była silna i zwinna. Desperacja 

dodawała jej siły; kopała, drapała, próbowała go nawet ugryźć. Z Joe 
byłoby to niemożliwe, przemknęło jej przez myśl. Joe był 

bezwzględny, zdecydowany na wszystko. Z Rossem sprawa 

wyglądała inaczej. Pomimo wściekłości potrafił się opanować. 

Zdawał sobie sprawę ze swojej fizycznej przewagi i starał się jej nie 

nadużywać. 

Wreszcie została unieruchomiona. Ross wolną ręką sięgnął za jej 

dekolt. 

-    Poddajesz się? - zapytał. 

-    Nigdy! - A widząc, że się waha, dodała: - No, dalej, na co 

czekasz? Przecież teraz możesz ze mną zrobić, co zechcesz! 

Ross nadal się wahał. Po gwałtownej szamotaninie zapanował 

dręczący bezruch. Klara czuła na sobie ciężar ciała Rossa. Podczas 

walki ręcznik opasujący jego biodra zsunął się. Czuła na sobie jego 
nagie ciało, znajomy zapach wody kolońskiej. Lekki dreszcz 

przebiegł jej ciało. Zwilżyła językiem usta. 

-    Przestań - powiedział. - Przestań! Te sztuczki nic ci nie 

pomogą. 

-    Myślisz, że na to liczę? - szepnęła, wpatrując się w jego 

zmienioną nagle twarz, czując zmiany zachodzące w jego ciele. 

-    Wiesz, że możesz, do diabła! Dlatego to robisz, dlatego 

schowałaś ten klucz właśnie tam. 

Lekko dotknął jej piersi. 

-    Chcesz, żebym po niego sięgnął, bo doskonale wiesz, że kiedy 

cię dotknę... 

-    Tak... 

-    I chyba masz rację. - Jego dłoń stawała się natarczywa. - Wiesz, 

jak silnie na mnie działasz, mimo że jesteś tylko małą, podłą dziwką. 

-    To nieprawda - zaprzeczyła z wysiłkiem. - Gdybyś tylko 

zechciał mnie wysłuchać, zrozumiałbyś wszystko. 

Słyszała jego przyspieszony oddech. 

-    Chciałbym ci wierzyć - powiedział, dysząc ciężko - ale jak 

mogę...? 

RS

background image

132 

 

-    Zawsze możesz sprawdzić, przecież w redakcji ci powiedzą. - 

Mówiła szybko, bo po raz pierwszy miała wrażenie, że Ross jej 
słucha. - Ktoś się mną posłużył wbrew mej woli. Źle zrobiłam, że od 

razu ci nie powiedziałam o Wandzie; dzięki temu zdołała bez 

przeszkód przeprowadzić swój plam Zrobiłam to z głupoty, nie z 

wyrachowania. 

-    Kim jest twoja kuzynka? - Ross nie zmienił pozycji, tak jakby 

już nie był w stanie tego zrobić. 

-    Wanda jest dziennikarką. Powiedziała mi, że po prostu 

wybiera się na wakacje. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że coś 

knuje. Zaproponowała mi wspólny wyjazd pod    pretekstem, że 

powinnam wypocząć, oderwać się od złych wspomnień. Teraz 

rozumiem, że byłam jej potrzebna. Chciała mnie wykorzystać do 

swoich celów. Nie znałeś mnie, a ponadto wiedziała, że lubię robić 

zdjęcia. Zresztą sama, w dobrej wierze; dałam je Wandzie do 
wywołania. Przeczytaj ten list, Ross. Nie mogłam zrozumieć, o co jej 

chodzi, teraz wszystko jest jasne. 

Wydobyła z kieszeni list Wandy; uważnie obserwowała twarz 

Rossa, kiedy czytał. 

-    „Nawet nie masz pojęcia, biedactwo, jaką robotę odwaliłaś" - 

przeczytał na głos. 

-    Jak się nazywa twoja kuzynka? - zapytał po dłuższej chwili. 

-    Wanda Hedley. 

-    Wanda Hedley. - Zbladł na dźwięk tego nazwiska i odsunął się 

Od Klary. Wiedziała, że w miarę, jak Ross się oddala, jej szanse 

maleją. Kiedy był bardzo blisko, miała szansę wygrać. Kontakt z jej 

ciałem znacznie skuteczniej rozwiewał wątpliwości Rossa niż 

wielogodzinne dyskusje. 

-    Wanda Hedley - powtórzył w zadumie i zaczął chodzić po 

pokoju. - Ta bezczelna, bezwzględna baba. To wszystko wyjaśnia. 

Właśnie ona była jedną z tych kobiet, które uczyniły z mojego życia 

piekło. Nie pamiętam już, ile razy odmówiłem jej wywiadu. Mimo to 

znalazła sposób, żeby się dostać do mojego domu, udało jej się nawet 

zrobić znacznie więcej: wdarła się do mojego życia. Kiedy wreszcie 

RS

background image

133 

 

zrozumiałem cel tego wszystkiego i jasno jej powiedziałem, że ma 

się wynosić, wtedy... - Przerwał, po chwili mówił dalej. - Nigdy w 
życiu nie słyszałem w ustach żadnej kobiety słów, jakimi ha to 

zareagowała. Zachowała się obrzydliwie. Do tej pory pamiętam tę 

scenę. Dlatego tak się przede mną chowała; wiedziała, że 

natychmiast ją poznam. 

-    Ja też byłam ciekawa, dlaczego tak się kryje - wyznała Klara. - 

Nawet kiedyś ją o to zapytałam, ale zaprzeczyła, a potem 

powiedziała coś wykrętnego. Oczywiście - dodała w nagłym 
poczuciu winy - powinnam była wiedzieć, że Wanda nie cofnie się 

przed niczym, że niczego nie zrobi bezinteresownie, że nie ma 

najmniejszych skrupułów nawet wobec najbliższych. 

-    Właśnie takie kobiety jak ona - chyba jej nie słyszał, tak 

bardzo był pogrążony we własnych myślach - sprawiły, że zerwałem 

z tamtym życiem. Zrozumiałem, że całe jest oparte na pozorze i 
kłamstwie. Postanowiłem rzucić to wszystko. Zawsze miałem 

ciemne włosy i szare oczy; rozjaśniałem włosy i nosiłem kolorowe 

szkła kontaktowe, bo „niebieski kolor jest bardziej seksowny". To 

był obłęd, prawdziwy obłęd! Może mnie usprawiedliwiać jedynie 

młodość i nadmiar ambicji. Poszedłem tamtą drogą, bo wydawała się 

najprostsza. Nie bez znaczenia były też pieniądze... Ale kiedy 
wreszcie zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia niszczę siebie jako 

człowieka, kiedy straciłem ukochaną kobietę, bo inna postanowiła 

zrobić ze mnie symbol męskości, kiedy zrozumiałem, że moje życie 

nie należy do mnie, bo w każdej chwili ktoś tak pozbawiony 

skrupułów, jak twoja kuzynka, może... 

Klara wstała, czuła się bardzo znużona. 

-    Teraz znasz prawdę. Tylko tego chciałam: żebyś ją poznał w 

całości. Podejrzewam, że jeszcze nie całkiem mi wierzysz, ale 

powtarzam: byłam tylko narzędziem w rękach Wandy. 

Sięgnęła za dekolt. 

-    Masz ten klucz. 

Ross podszedł bliżej. Powstrzymał jej dłoń. - Chwileczkę! To 

chyba należy do mnie... I zamiast wyjąć klucz, zaczął delikatnie 

RS

background image

134 

 

pieścić jej piersi. 

-    Ross? - szepnęła pytająco. - Czy to znaczy? 
-    To znaczy, że cię kocham i że przepraszam, że w ciebie 

zwątpiłem. Wreszcie nauczyłem się odróżniać kłamstwo od prawdy, 

tombak od prawdziwego złota. Ty jesteś prawdą, ty jesteś 

prawdziwym złotem. Przytulił ją i pocałował.               

-    A ponadto jesteś bardzo odważna - szepnął. - To chyba twoja 

odwaga przekonała mnie ostatecznie, zanim jeszcze przeczytałem 

tamten list. Wiem, jak bardzo boisz się przemocy fizycznej. Przecież 
doprowadziłaś do sytuacji, która się mogła dla ciebie bardzo źle 

skończyć. 

-    Z kim innym może tak - przyznała - ale wiedziałam, że ty 

nigdy, przenigdy mnie nie uderzysz. 

Jego palce odnalazły wreszcie klucz; trzymał go teraz w ręku, 

patrząc z komicznym wyrazem twarzy na mały metalowy przedmiot. 
Przytknął do niego wargi, jakby chciał poczuć ciepło, jakim jej ciało 

nasyciło chłodny metal. Potem nagłym ruchem rzucił klucz w kąt 

pokoju. 

-    Niech drzwi zostaną zamknięte. - Wziął Klarę na ręce i zaniósł 

do łóżka. 

Po długim czasie zapytał: 
-    Kto powiedział, że jestem „zmęczony pocałunkami"? 

RS