background image

GODZINA PRAWDY

czyli

radiowa opowieść

kapitana Andrzeja Czechowicza

(stenogram sześciu kilkunastominutowych

rozmów, jakie nadane zostały w programie

Polskiego Radia

między 15 a 23 marca 1971 r.)

Na pierwsze spotkanie umówiliśmy się trzy dni po konferencji 

prasowej, która wciąż jeszcze była sensacją dnia. Kiedy witaliśmy się w 
hallu powiedziałem do kapitana Czechowicza: 

Znów jest Pan w rozgłośni.

Tak – uśmiechnął się – ale wie Pan, wiele razy słuchając naszego 

radia   tam,   w   Monachium,   myślałem   sobie,   czy   przyjdzie   czas, 
kiedy   właśnie   przed   mikrofonem   Polskiego   Radia   będę   mógł 

opowiadać o „pracy” w tamtej rozgłośni. 

Teraz chwila ta nadeszła. Czy jest Pan stremowany?

O nie! Uodporniłem się. 

Czy chciałby Pan omówić jakiś plan naszych rozmów?

A co interesuje Polskie Radio?

Właściwie wszystko. 

W takim razie nie ma co, zaczynajmy! 

Wchodzimy   do   studia,   siadamy   przed   mikrofonem.   Dyżurny 

technik   włącza   magnetofon.   Nad   drzwiami   do   studia   zapala   się 
czerwona lampka. Już kręci się taśma... 

Rozmowa I – DROGA DO MONACHIUM

(Zirndorf – Munster – Armia Renu)

1

background image

Panie   kapitanie,   przede   wszystkim   pragnę   wyrazić   radość   z 
goszczenia   Pana   w   naszym   studio   i   od   razu   spytać,   zanim 

rozpocznie Pan swoją opowieść. W tej chwili mówi o Panu cała 
Polska, mówi Europa, nie mówiąc już o „Wolnej Europie”. Ciekaw 

jestem, jak Pan, tak zupełnie prywatnie, przyjmuje to określenie 
pod adresem Pańskiej osoby: „as wywiadu”?

(Uśmiech i dłuższy namysł) No, mnie się wydaje, że to trochę 
może zbyt górnolotne...

Czy to Pana krępuje?

Tak, zgadł Pan, trochę mnie krępuje to określenie. 

Czyżby nie poczuwał się Pan do tej roli?

Nie, no oczywiście, to co zrobiłem wymagało koncentracji, często 

odwagi   a   w   każdym   razie   wielu,   wielu   wyrzeczeń.   Także 
pokonania wielu trudności, ale z tym „asem wywiadu” to chyba 

trochę za dużo. Przyznam się Panu, że to mnie krępuje. 

Cieszę   się,   że   Pan   jest   skromny.   A   jeszcze   jedno   –   niektórzy 

porównują Pana ze sławnym kapitanem Klossem. Czy Pan zna ten 
serial? 

Znam,   oczywiście!   Będąc   w   „Wolnej   Europie”   czytałem   to   w 
odcinkach, w którejś z naszych gazet. 

Ale nie oglądał Pan Klossa w akcji?

Nie, nie oglądałem, ale znam wszystkie jego wyczyny. 

No, i...?

(Znowu śmiech i dłuższy namysł) Mimo wszystko nieco inaczej 

wygląda to w rzeczywistości. Oczywiście kapitan Kloss działał w 
innych warunkach i w innej epoce, ale mimo wszystko sprawy te 

wyglądają w praktyce nieco inaczej. Rzeczywistość może jest nie 
taka   barwna,   jest   może   bardziej   prozaiczna,   bardziej   szara. 

Działanie w tych warunkach mniej jest błyskotliwe, zadziwiające 
wyobraźnię – jest po prostu bardziej rzeczowe, wyrozumowane, 

konkretne. 

Zacznijmy   więc   naszą   opowieść   od   tych   „szarych   spraw”   i 

codziennych dni przyszłego asa wywiadu. Od obozów przez które 

2

background image

wiodła Pańska droga do Monachium. Cofnijmy się  więc w czasie i 

oddajmy głos odległym już wspomnieniom. 

-   Zgodnie   z   otrzymanym   przeszkoleniem   i   instrukcją   miałem 
udawać   uchodźcę   politycznego.   Pojechałem   więc   najpierw   do 

Anglii   na   prywatne   zaproszenie,   jako   „normalny”,   przeciętny 
turysta.   Ale   wracałem   przez   NRF   i   to   był   pierwszy   etap 

powstałego już w Warszawie planu. Po zatrzymaniu w Kolonii 
zgłosiłem się w najbliższym komisariacie policji i poprosiłem o 

azyl   polityczny.   Wysłuchawszy   mojej   prośby,   oficer   dyżurny 
przede   wszystkim...   kazał   zamknąć   mnie   w   areszcie.   Może 

dlatego, żebym dobrze przemyślał tę decyzję... Spędziłem tam noc. 
Rano do aresztu przyszło dwóch dżentelmenów z podniesionymi 

kołnierzami   u   płaszczy,   zupełnie   jak   na   gangsterskich   filmach. 
Wsadzili mnie do auta i zawieźli do obozu w Zirndorfie. Jechało 

się   tam   dziesięć   czy   dwanaście   godzin.   Był   już   wieczór,   kiedy 
przejechaliśmy bramę wiodącą w nieznane. Zaspany dyżurny w 

portierni   bez   słowa   wręczył   mi   dwa   koce   i   trzy   śmierdzące 
materace i wysłał do tzw. „tranzytu”. To był taki olbrzymi pokój , 

w którym spało 30 czy 40 ludzi, już w tej chwili nie pamiętam 
dokładnie. W tym „tranzycie” spędziłem trzy dni, zanim zostałem 

przydzielony do pokoju, w którym było 6 czy 7 osób. Warunki 
były potworne i mimo tego że byłem przygotowany na wszystko, 

poczułem   się   co   najmniej   nieswojo.   Nie   tylko   jeden   drugiemu 
kradł koce, bo było zimno (zgłosiłem się tam w listopadzie), ale w 

ogóle panowała atmosfera rezygnacji i beznadziejności. Jedzenie 
było bardzo kiepskie. Raz na dzień dawali jakąś ciepłą strawę, 

jakąś   zupkę   i   z   odpadków   mięsnych   jakieś   niby   drugie   danie. 
Następnie pół bochenka chleba, to było konkretnie pół kilograma, i 

kawałek  kostki  margaryny.  To  miało  wystarczyć  na cały  dzień. 
Trzeba było z tego chleba wykroić sobie kawałek na śniadanie i na 

kolację. Jeszcze, jeśli wstało się o 6.00 rano, ani minuty później – a 
budynek   był   nieopalany   i   wszyscy   dygotaliśmy   pod   cienkimi 

kocami – wtedy otrzymywało się ciepłą kawę zbożową. To było 

3

background image

wszystko.  A  oprócz   tego   ta   beznadziejność   oczekiwania,   te  nie 

kończące   się   rozmowy,   myśli   i   rozterki:   udzielą   azylu,   czy   nie 
udzielą. 

Musi Pan wiedzieć, że z tym formalnym aktem wiąże się bardzo 
wiele spraw, decydujących o całej przyszłości, o losie każdego z 

mieszkańców Zirndorfu. Bo jeśli Pan otrzyma azyl, to Pan jeszcze 
jako tako jest traktowany i ma jakieś perspektywy. Ma Pan jakie 

takie   prawa   w   tym   obcym   kraju.   Oficjalnie,   oprócz   kilku 
podstawowych,   jak   prawo   głosu   czy   udziału   w   wyborach, 

teoretycznie   uchodźca   z   azylem   ma   takie   same   przywileje   jak 
obywatel państwa, które udzieliło mu azylu. W praktyce wygląda 

to jednak inaczej, ale – powtarzam – z tym azylem można jakoś 
żyć. Z tym, że jeśli chodzi o Polaków, to ów wyżebrany dokument 

otrzymuje jakieś 15 – 20 procent ubiegających się. Reszta – albo 
Fremdenpass albo taki świstek papieru, który trzeba przedłużać co 

trzy miesiące, żeby nie być wydalonym przymusowo poza granice 
NRF. Wszystko zależy od tego, czy wywiad NRF albo USA uzna 

danego   osobnika   za   interesującego   albo   bezwartościowego. 
Kryteria są płynne – stąd niecierpliwość i niepokój oczekiwania w 

Zirndorf.   Sytuacja   tych   „bezwartościowych”,   którzy   otrzymują 
jedynie tzw. prawo pobytu, jest nie do pozazdroszczenia. W tej 

chwili   mamy   koniunkturę   w   NRF,   ale   gdyby   doszło   tam   do 
jakiegoś kryzysu, to ci ludzie jako pierwsi wylądowaliby na bruku. 

Zostaliby bez pracy, bez zameldowania, z perspektywą rychłego 
opuszczenia  kraju. Kto by ich wtedy przyjął, jaki byłby ich dalszy 

los.   Stad   w   Zirndorf   najbardziej   symbolicznym   znakiem 
wszystkich   myśli   i   poczynań   był   znak   zapytania.   Dla 

przebywających   tam   Polaków,   Czechów,   Węgrów,   a   nawet 
uchodźców z Izraela – bo i z takimi się zetknąłem – Zirndorf jest 

jedynym obozem dla cudzoziemców. Natomiast jest kilka innych 
obozów dla Niemców lub ludzi, którzy za Niemców się podają. 

Olbrzymia większość ludzi przekraczająca bramy tych obozów, a 
zwłaszcza bramy Zirndorfu,  nie zdaje  sobie  w  ogóle  sprawy z 

tego, co ich czeka. Podejmują decyzję o zostaniu, nie przeczuwając 

4

background image

nawet, jak ciężkie chmury zawisają nad ich dalszym losem. Sądzą 

w swej naiwności, że ktoś czeka na ich przyjście, na ich mózgi i 
ręce gotowe do pracy. Że bogate społeczeństwa zachodnie tylko 

marzą   i   myślą   o   tym,   jak   pomóc,   i   jak   podzielić   się   tym,   co 
posiadają. Odkrycie, że tak nie jest, że jest zupełnie inaczej, staje się 

zwykle   pierwszym,   choć   nie   ostatnim,   tragicznym 
rozczarowaniem.   Uświadamiają   sobie   nagle   z   całą 

dramatycznością i nieodwracalnością, że nikt tu na nich nie czeka, 
że nikt ich nie wita i nikt nie chce się niczym dzielić. Od pierwszej 

chwili na tej obcej, czasem naiwnie wyśnionej i wymarzonej ziemi, 
spotykają się ze zwykłą bezwzględną dyskryminacją. Uważa się 

ich za nieproszonych gości, za przybyszów z nieznanych stron, za 
przybłędów, którzy dobrowolnie stracili miejsce w swojej ojczyźnie 

i   już   go   nigdy   nie   odnajdą.   Są   gdzieś   na   szarym   końcu   w 
przestrzeganej   skrupulatnie  hierarchii   społecznej.   Jeszcze  ludzie 

młodzi   mają   jakieś   minimalne   szanse,   mogą   znaleźć   pracę   do 
których   potrzeba   mocnych   rąk,   ale   ludzie   starsi,   ci,   którzy 

skończyli już 40 lat, nie mają czego szukać. Nikt ich nie zatrudni, 
nie   mówiąc   o   tym,   że   nie   zatrudni   w   ich   zawodzie,   chyba   że 

chodzi   o   jakiegoś   wyjątkowego   specjalistę.   W   każdym   innym 
wypadku wszystko kończy się rozczarowaniem, i życiową klęską. 

Tak było z dwudziestokilkuletnią dziewczyną, panią Dworniczak. 
Pół roku siedziała w Zirndorfie, nie otrzymując żadnej odpowiedzi 

na   swoje   prośby,   podania   i   monity.   Nikt   nie   chciał   z   nią 
rozmawiać,   przez   sześć   miesięcy   wokół   jej   osoby   panowało 

kompletne   milczenie.   Pewnego   wieczoru   zażyła   dużą   ilość 
środków   nasennych.   Władze   obozu   nawet   w   tym   krytycznym 

momencie   nie   chciały   przyjść   z   pomocą.   Wymusiliśmy   na 
strażniku,   aby   zadzwonił   po   pogotowie.   Była   widocznie   mało 

„atrakcyjna” dla wywiadu, a jej ręce były zbyt słabe. 

Gdy zobaczył Pan i zrozumiał to wszystko, czy nie przeżył Pan 

własnego, wewnętrznego kryzysu? W co ja się wdałem?

Muszę przyznać, że przeżyłem tam ciężkie chwile. Pamiętając o 

swej roli i swoim zadaniu, nie przejmowałem się oczywiście tym, 

5

background image

co dla innych stanowiło sprawę życia i śmierci. Ale szokujące było 

to spotkanie z ludzką nędzą, z tym zawaleniem się wszystkich 
gmachów marzeń i wyobrażeń. To nie było łatwe. Bo chcąc czy nie 

chcąc   musiałem   dzielić   los   innych   ludzi.   Tam   był   taki   młody 
chłopak.   Uciekł   ze   Szczecina,   ukrył   się   na   jakimś   statku 

handlowym,   który   wypływał   w   morze.   Wysiadł   w   Hamburgu, 
gdzie miał swojego wujka. Ale wujek dał 100 marek i nie chciał go 

więcej widzieć. Z Hamburga więc chłopak przyjechał do Zirndorf. 
Posiedział   parę   dni   i   chciał   uciekać   z   powrotem,   znów   przez 

zieloną  granicę,   tym   razem   lądem   do   NRD.   Ale   na   granicy 
zatrzymała go policja zachodnioniemiecka. Odstawiła z powrotem 

do obozu. Zaczęły się przesłuchania, co i jak, podejrzewano, że jest 
szpiegiem,   ale  okazało   się  ,  że  to   po   prostu  młody,   zagubiony 

chłopak, który nie wytrzymał psychicznie pierwszego życiowego 
rozczarowania. Odstawiono go więc do granicy. Co stało się z nim 

dalej, nie wiem. 

Czy te trudne warunki stworzone są celowo, żeby złamać ludzi 

słabych, a wydobyć ludzi mocnych, którzy się na coś przydadzą? 

Powiedział mi to bardzo szczerze – przesłuchując mnie – oficer 

wywiadu   NRF,   mówiący   zresztą   świetnie   po   polsku   z   lekkim 
akcentem lwowskim. On mi powiedział wprost: proszę Pana, w 

tych warunkach my sprawdzamy ludzi. Stwarzamy takie warunki, 
w   których   ci   ludzie   staliby   się   gotowi   na   wszystko.   Jeśli 

doprowadzi   się   kogoś   do   zupełnego   dna,   do   poniżenia   jego 
godności,   można   wtedy   liczyć,   że   człowiek   taki   pójdzie   na 

wszystko. Dobra kolacja będzie godziwą zapłatą za przekazane 
informacje.   Pięć   dolarów   okaże   się   tą   sumą,   za   którą   warto 

sprzedać to, co się wie, a co interesuje innych. 

I tu muszę od razu powiedzieć – kontynuuje Czechowicz – że 

udzielenie azylu, wbrew temu, co głosi konwencja genewska, w 
praktyce   wygląda   zupełnie   inaczej,   przynajmniej   w   Zirndorfie. 

Otrzymanie   azylu   uzależnione   jest   od   tego,   czy   udzieli   się 
określonych informacji, czy Pan chce ich udzielić, czy nie. Azyl 

otrzymuje   się   dopiero   po   wszystkich   przesłuchaniach   przez 

6

background image

przedstawicieli   różnych   wywiadów,   przede   wszystkim   przez 

wywiad   zachodnioniemiecki   i   amerykański.   Jeśli   ci   panowie 
wydadzą dobrą opinię, to jest szansa otrzymania azylu, jeśli zrobi 

Pan   na   nich   niedobre   wrażenie,   jeśli   będą   mieli   jakiekolwiek 
podejrzenia,   to   nie   można   marzyć   o   azylu.   Inna   sprawa,   że 

ogromna większość ludzi nie ma żadnych podstaw, aby o ten azyl 
się   ubiegać.   Przesłuchujący   oficerowie,   kiedy   słyszą 

„dramatyczną” opowieść o prześladowaniu w Polsce, pytają zaraz: 
to  jak Pan czy Pani otrzymała paszport?!  Z kolei  ktoś, kto  nie 

otrzymawszy   azylu   w   NRF   chce   emigrować   dalej,   do   Stanów 
Zjednoczonych lub Kanady, jest bardzo podejrzliwie traktowany 

przez   konsulaty   tych   państw.   Najczęściej   spotyka   go   odmowa. 
Zostaje więc w NRF i nie ma łatwego życia, chociażby ze względu 

na fakt, że jest Polakiem. Co prawda dużo się teraz robi, a rząd 
Brandta   jest   zainteresowany   w   zasypaniu   przepaści   dzielących 

nasze kraje, ale pamiętajmy, że jest to zaledwie jedno pokolenie. A 
żeby   zmienić   mentalność,   zmienić   odczucia   i   pewne   nawyki 

myślowe poszczególnych ludzi, trzeba kilku pokoleń, trzeba czasu 
i głębszych przewartościowań. 

Na przykład dotyczące obozów dla uchodźców. Czy to znaczy, że 
one jeszcze istnieją w NRF?

Tak,   istnieją,   z   tym   że   dostęp   do   obozu   Zirndorf   jest   obecnie 
znacznie trudniejszy. Gdy ja tam byłem, niekoniecznie trzeba było 

mieć przepustkę, uprawniającą do wejścia lub wyjścia poza jego 
teren.   Obecnie   nie   wpuszcza   się   tam   nikogo   bez   specjalnego 

zezwolenia.   Zdarzały   się   bowiem   wypadki,   że   na   teren   obozu 
przedostawali   się   wywiadowcy   z   krajów   socjalistycznych, 

fotografując na przykład sceny z życia codziennego. Niedawno w 
Czechosłowacji   pokazywano   taki   film.   Zdjęcia   przedstawiały 

moment wydawania jedzenia w kuchni obozowej, a to, może Pan 
być pewny, robi bardzo przygnębiające wrażenie. Zaostrzono więc 

kontrolę,   nie   zmieniając   jednak   warunków   życia   w   obozie   w 
Zirndorf.   Dla   obcych   wstęp   jest   teraz  jednak   wzbroniony.   Nad 

bezpieczeństwem   i   zapobieganiem   zbytniej   „reklamie”   tego 

7

background image

wstydliwego   miejsca   czuwa   oficer   amerykańskiego   wywiadu. 

Wtedy, gdy ja się tam znajdowałem, był to Mr Reitler. Amerykanin 
niemieckiego pochodzenia. On kierował życiem Zirndorfu i losem 

jego   mieszkańców.   Przez   niego   też   odbywały   się   pierwsze 
kontakty z „Wolną Europą”...

Rozmowa II – PIERWSZY KONTAKT

(Pan „B” - raporty „korespondenta” - Norymberga)

Ile   czasu   czekał   Pan   na   pierwsze   przesłuchanie,   na   pierwszy 
kontakt, który mógł stworzyć szansę wypełnienia Pańskiej misji?

Pierwszy kontakt miał miejsce niemal natychmiast, drugiego dnia 
mego pobytu w Zirndorfie. Każdy z nowych „pensjonariuszy”, 

który otrzyma swoje wyrko w obozowym „tranzycie”, otrzymuje 
tzw.  „kartę obiegową” z numerami pokoi  i inicjałami  osób, do 

których   ma   się   zgłosić.   Trzeba   obejść   z   tą   kartą   wszystkie   te 
miejsca. Pierwsza i najważniejsza jest wizyta u oficera wywiadu 

NRF.   Nazywaliśmy   go   panem   „B”,   ponieważ   miał   pieczątkę   z 
literką   „B”,   którą   przystawiał   na   karcie   obiegowej   na   znak,   że 

odbył już rozmowę z nowym przybyszem. Rozmowa z panem „B” 
była  decydująca.   Jeśli   potrafił   Pan  w   jakiś   rozsądny  i   w  miarę 

prawdziwy   sposób   przedstawić   swoją   sprawę,   wtedy   miał   Pan 
szansę.   Rozmowa   odbywała   się   w   języku   polskim.   Pan   „B” 

posługiwał się bezbłędnie tym językiem, mówiono w obozie, że to 
jakiś były volksdeutsch. W obozie w Zirndorf on decydował o losie 

Polaków, którzy opuścili swą ojczyznę. Rozmowy z nim mogły 
trwać kilkanaście dni. Biegając po innych pokojach, otrzymując 

stempelki   od   innych   obozowych   osobistości,   trzeba   było 
codziennie rezerwować sobie czas dla pana „B”, który dokonywał 

dokładnego   prześwietlenia   każdego   delikwenta.   Od   niego 
wychodził pierwszy wniosek w sprawie udzielenia azylu. Potem 

sprawę formalnie rozpatrywał urzędujący na miejscu tzw. „sąd”. 

8

background image

Ale wniosek oficera wywiadu, pana „B” był najważniejszy. 

Odbywałem z nim długie rozmowy, jak Raskolnikow z Porfirym. 
Pełne konkretów, ale też filozoficznych marginesów. Zaczynało się 

od życiorysu, który musiałem opowiadać wielokrotnie, w całości 
lub   oderwanych   fragmentach.   Pytał   o   wszystkich   znajomych   i 

krewnych, o ich stanowiska i poglądy, o kolegów, o to, czy nie 
miałem   jakichś   kontaktów   ze   służbą   bezpieczeństwa,   o   moje 

poglądy i wspomnienia z dzieciństwa. Strzelał tymi pytaniami jak 
karabin maszynowy, wracał z uporem do pewnych spraw, aby 

nagle przerzucić się na zupełnie inne. Był to dla mnie pierwszy 
egzamin.   O   tyle   ułatwiony,   ze   opowiadałem   swój   prawdziwy, 

rzeczywisty życiorys. Ale i tu musiałem być czujny, bo pan „B” 
cały   czas   sprawdzał   moją   prawdomówność.   Przyznam,   że   już 

mniej   więcej   wiedziałem   jak   się   to   odbywa.   Zdałem   więc   ten 
pierwszy   egzamin   i   zostałem   przekazany   wywiadowi 

amerykańskiemu.   Chodziłem   więc   do   innego   budynku,   do 
wspomnianego już pana Reitlera i innego oficera, zresztą młodego, 

przyjemnego   chłopaka,   który   świetnie   mówił   po   polsku,   po 
ukraińsku i po rosyjsku. Jak się potem dowiedziałem, pochodził z 

polsko-ukraińskiej   rodziny,   chociaż   urodził   się   już   w  Ameryce. 
Kiedy   zaspokoiłem   jego   ciekawość,   powiedział   któregoś   dnia: 

następne przesłuchania będą się odbywały w Norymberdze. Teraz 
wozili mnie codziennie do tego miasta, samochód zatrzymywał się 

przed dużym, ponurym gmachem na przedmieściu i tam znowu 
odbywały   się   długie   godziny   „pytań   i   odpowiedzi”.   Ale   w 

Norymberdze   za   każdy   dzień   przesłuchań   płacono   20   marek. 
Ponieważ   nie   miałem   pieniędzy,   ów   sympatyczny   amerykański 

oficer   wywiadu   przedłużył   mi   o   parę   dni   te   płatne   rozmowy, 
chociaż prawdę powiedziawszy nie było już o czym mówić i czego 

wspominać. Na ponurym tle obozowego bytowania te podróże do 
Norymbergi zostawiały jakieś przyjemniejsze wspomnienia. 

Czy   był   Pan   przygotowany   na   to,   by   zaskarbić   sobie   zaufanie 
przesłuchujących,   że   musi   im   Pan   coś   „sprzedać”,   przekazać 

informacje, które zainteresowałyby wywiad i uczyniły Pana osobą 

9

background image

interesującą?

Oczywiście. Byłem na to przygotowany. Już w kraju uzgodniłem 
kilka   informacji   znanych   powszechnie,   ale   które   mogłyby 

świadczyć   o   moich   dobrych   chęciach.   Więc   w   Norymberdze 
opowiadałem   z   zapałem   o   moim   pobycie   na   ćwiczeniach   w 

jednostce   wojskowej,   które   odbyłem   po   zakończeniu   studiów. 
Wiedziałem, gdzie był radar i kto był dowódcą. Zresztą, oficer 

wywiadu pokazał mi grubą księgę, w której znajdowały się opisy 
mundurów   i   szarż,   dane   o   uzbrojeniu   i   zakwaterowaniu 

niektórych   jednostek   wojskowych.   Pytał,   czy   widziałem   czołgi 
tego   typu   i   działka   przeciwpancerne.   Kto   był   dowódcą,   jaki 

generał, czy jest żonaty i czy pije, gdzie chodzi po służbie i gdzie 
mieszka. Cała masa najdrobniejszych szczegółów. Przekonałem się 

wtedy,   jak   z   drobnych,   chwilami   wydawałoby   się   nieistotnych 
okruchów stworzyć można całą mozaikę. Jak uzupełnia się w niej 

brakujące   szczegóły,   żeby   obraz   był   możliwie   pełny.   Nowych 
szczegółów z pewnością im nie dostarczyłem, ale zdobyłem sobie 

zaufanie podaniem tych, które już dobrze znali. 
Tak płynęły moje dni w obozie Zirndorf. W sumie 4 miesiące. Ale 

starałem się nie marnować czasu i już wtedy nawiązałem inny 
kontakt, najbardziej dla mnie istotny, bo z „Wolną Europą”. Tak 

zwanym „korespondentem” rozgłośni w Zirndorfie był wtedy pan 
Kotorowicz,   oczywiście   współpracownik   wywiadu 

amerykańskiego.   Mocno   spolonizowany   Ukrainiec.   W   czasie 
wojny współpracował z wywiadem niemieckim, a potem kupili go 

Amerykanie.  Etat w  „Wolnej Europie”  dawał   mu  alibi   i  miano 
„korespondenta”.   Miałem   się   wkrótce   przekonać,   na   czym 

polegała   jego   działalność.   Otóż   jego   zadanie   polegało   przede 
wszystkim   na   tym,   aby   w   masie   uchodźców   czekających 

zmiłowania i azylu wyłapywać ciekawsze jednostki – ciekawsze z 
punktu   widzenia   wywiadu   i   „Wolnej   Europy”.   Dostał   on   już 

„cynk” od Reitlera i wiedział, że jednym z ciekawszych jestem ja. 
Po   pierwszych   rozmowach   nabrał   do   mnie   dużego   zaufania   i 

pewnego dnia oświadczył konspiracyjnym szeptem: „Wiele o panu 

10

background image

słyszałem, panie Andrzeju, jest pan człowiekiem wykształconym i 

wiele rzeczy pan wie. Czy nie zrobiłby pan jakiejś audycji dla 
„Wolnej   Europy”.   Oczywiście   nie   za   darmo”.   Przytaknąłem   z 

zapałem i tak rozpoczęła się moja współpraca z rozgłośnią, której 
potem   miałem   stać   się   stałym   pracownikiem.   Jakie   były   te 

pierwsze   audycje?   A   więc   pierwsza   opowiadała   o   Serbach 
łużyckich. Byłem kiedyś na studenckiej wycieczce w Domowinie i 

jako   historyk   wiedziałem   trochę   o   tej   interesującej   mniejszości 
narodowej. Następnie napisałem kilka audycji typu historyczno-

politycznego,   między   innymi   na   temat   stosunków   polsko-
radzieckich.   Nie   bardzo   się   jeszcze   wczuwałem   w   ton   „Wolnej 

Europy”   i   nad   tymi   tekstami,   jak   wiem,   długo   biedzili   się 
redaktorzy,   ale   poszły   w   eter   i   był   to   dla   mnie   duży   sukces. 

Tymczasem pan Kotorowicz nabrał do mnie takiego zaufania, że 
zaproponował,   abym   od   czasu   do   czasu   wyręczał   go   we 

właściwych   czynnościach   „korespondenta”.   „Pan   będzie   pisał 
raporty – mówił leniwy pan Kotorowicz – a ponieważ ja otrzymuję 

za   nie  po   50  marek   od   sztuki,   będziemy   się   tym   dzielili”.   Już 
wiedziałem,   na   czym   polegają   te   raporty.   Otóż   poza   oficerami 

wywiadu NRF i USA – z każdym nowym uchodźcą rozmawia 
także „korespondent” „Wolnej Europy”. Poza danymi osobistymi 

umieszcza się tam uzyskane informacje, odbiegające znacznie od 
ankiety personalnej. Były to raporty typu wywiadowczego. Jeśli 

uchodźca pracował na przykład w stoczni, pytało się go, kto jest 
dyrektorem   i   kierownikiem   produkcji.   Jakie   typy   statków   się 

produkuje, dla kogo i w jakich ilościach. Jaki jest stosunek załogi 
do dyrekcji i organizacji partyjnej. Jaka atmosfera panuje wśród 

robotników   i   jaka   jest   topografia   poszczególnych   doków   i 
pochylni. Były też w tej ankiecie inne pytania, dotyczące stosunku 

ludzi do „Wolnej Europy”. Kto słucha i co się w tych audycjach 
podoba   lub   nie   podoba?   Ów   raport   sprawdzany   przez 

„korespondenta”   składa   się   z   dwóch   części.   Pierwsza   –   ta 
niewinna   –   przypominająca   ankietę   personalną.   I   druga, 

wypełniana   wtedy,   gdy   jest   szansa   „wyciągnięcia”   czegoś   od 

11

background image

delikwenta. Ta druga, wypełniana na papierze innego koloru, jest 

już informacją szpiegowską. 

Czy uczestnicząc w wypełnianiu tej ankiety wielu uchodźców nie 

przeżyło pewnego zawodu? Zostali na Zachodzie z przyczyn – 
załóżmy – politycznych lub czysto osobistych. I tu nagle robi się z 

nich zwykłych szpiegów. Czy to nie było przyczyną pierwszych 
rozterek i rozczarowań?

Dla wielu osób na pewno tak. Spotkałem się z takimi, którzy wręcz 
odmawiali udzielania jakichkolwiek informacji. Odpowiadali: ja tu 

zostałem, proszę o azyl, ale nie chcę mieć nic z tym wspólnego. 
Zdarzały   się   nawet   takie   wypadki,   że   „korespondenta”   RWE 

wyrzucano   po   prostu   za   drzwi,   gardząc   wtykanymi   w   rękę   5 
markami. Ale byli też tacy, którzy nie odmawiali ani zapłaty, ani 

zaproszenia na kolację...
W każdym razie nie za często wypełniałem te ankiety za pana 

Kotorowicza. Zbyt to było poniżające, zbyt uwłaczające godności 
mojej i moich współtowarzyszy. Ale z drugiej strony musiałem 

zachować pozory i trzymać się kurczowo tej nici, która wiązała 
mnie z „Wolną Europą”. Chociaż na pracę w rozgłośni musiałem 

czekać długie półtora roku. W tym czasie otrzymałem azyl i z 
dokumentem w kieszeni, bez żalu, pożegnałem Zirndorf, udając 

się na północ NRF, do Munster, gdzie znajdował się tak zwany 
„obóz przejściowy”. Wszyscy, którzy otrzymali azyl, czekali tam 

na   rozparcelowanie   po   terytorium   NRF.   Czekali   na   pracę,   na 
dopełnienie swego wygnańczego losu. Czekałem i ja, rezygnując z 

jakiejkolwiek posady, bo mym celem był ciągle gmach rozgłośni na 
przedmieściu Monachium. W Munster spędziłem trzy miesiące, 

spotykając   się   znowu   z   ludzką   nędzą   i   dnem   upodlenia. 
Spotkałem   tam   Polaków,   przebywających   w   obozie   od   chwili 

zakończenia   wojny.   Ludzi   kompletnie   zdemoralizowanych,   nie 
nadających   się   już   do   pracy,   nie   nadających   się   do   niczego. 

Otrzymywali zasiłki, które nie wystarczały na życie. Chwytali się 
więc   dorywczo   jakichś   prac,   bojąc   się   opuścić   teren   obozu,   na 

którym   mieli   przynajmniej   zapewniony   dach   nad   głową. 

12

background image

Spotykając się na każdym kroku z niechęcią i pogardą ze strony 

obywateli NRF, trzymali się instynktownie razem i obóz w tych 
warunkach był jedynym bezpiecznym schronieniem. Alkoholizm i 

zupełna   demoralizacja,   wałęsające   się   chore   psychicznie   dzieci. 
Prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy, o którym nie mamy pojęcia 

ani my, ani właściwie nikt w NRF. Trzy długie miesiące spędziłem 
w   tym   obozie.   Formalnie,   słuchając   dobrych   rad   pana 

Łubieńskiego   z  polsko-amerykańskiego   komitetu   imigracyjnego, 
złożyłem podanie o wyjazd do Ameryki. Musiałem to zrobić, aby 

nie   wzbudzić   jakichkolwiek   podejrzeń.   „Musi   pan   od   razu 
trzymać kilka srok za ogon – mówił mi pan Łubieński. - Ameryka 

to szansa i perspektywa. Trzeba ją wykorzystać.” Złożyłem więc to 
podanie, marząc, żeby nie zostało uwzględnione. Zresztą szansa 

była minimalna. 
W wyjątkowych wypadkach wydawano czasem natychmiastową 

wizę na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Normalnie trzeba na to 
czekać pięć lat. A ja  już byłem po pierwszej rozmowie z samym 

dyrektorem   Nowakiem,   który   obiecywał   mi   pracę   w   rozgłośni 
„Wolna   Europa”.   Mam   nawet   to   zaproszenie   do   gabinetu 

dyrektora. Obiecywał, że po pewnym czasie zostanę przyjęty. „W 
tej chwili nie mamy wolnego miejsca – mówił mi Nowak – Musi 

pan poczekać. Ale szansa jest. Może zresztą uda się panu wyjazd 
do Stanów”. Marzyłem, żeby ten wyjazd nie doszedł do skutku. 

Tak też się stało. A kiedy miałem już dosyć obozu przejściowego w 
Munster,   czekając   ciągle   na   zawiadomienie   z   Monachium, 

zgłosiłem się do służby w kompanii wartowniczej. W centrum w 
Hamm,   gdzie   znajduje   się   główna   komenda   Armii   Renu, 

przeszedłem   przeszkolenie   w   musztrzee   angielskiej   i   zostałem 
przewieziony   do   miejscowości   Steyerberg   koło   Nienburga.   Tak 

rozpoczął się nowy etap mojej wygnańczej włóczęgi. Przebyłem go 
w   mundurze   brytyjskiego   wartownika,   przez   dłużące   się   w 

nieskończoność   10   miesięcy,   oczekując   na   przyjęcie   do   „Wolnej 
Europy”. 

13

background image

Rozmowa III – PRZY ENGLISCHER GARTEN

W KORYTARZU „F”

(Dyr. Szulczewski „uprzejmie zawiadamia” - ewolucje

„ewaluacji”- pan Zamorski i jego stalowe szafy)

Czy nie denerwowało Pana przedłużanie się czasu oczekiwania na 
wypełnienie właściwej misji? Zdawał Pan sobie przecież sprawę, 

że tutaj w Warszawie ktoś się niecierpliwi?

Oczywiście. Trzeba było mieć mocne nerwy i dużo cierpliwości. 

Utrzymywałem kontakt z Centralą, ale to nie zapobiegło moim 
rozterkom i rosnącemu zdenerwowaniu. Mówiąc szczerze, miałem 

już tego chwilami powyżej uszu. I nie chodzi tu tylko o czekanie, 
ale także o to, z czym stykałem się na co dzień. O los ludzi, którzy 

nie mieli żadnej misji, a tylko pasmo udręk i rozczarowań. Pobyt w 
kompaniach wartowniczych, to spotkanie z inną odmianą tej samej 

nędzy i beznadziejności. Spotkałem tam ludzi, którzy od chwili 
zakończenia   wojny   nie   wyszli   poza   obręb   koszar.   Brzmi   to 

nieprawdopodobnie, ale jest prawdziwe. Ci ludzie nie mieli nawet 
cywilnych   ubrań.   Cały   zarobek   przepijali   systematycznie   w 

żołnierskiej   kantynie.   Niektórzy   nie   otrzymywali   już   nawet 
poborów, tylko podpisywali upoważnienie na podjęcie ich przez 

kantynę. Kiedy kończył się rachunek w barze, prosili kolegów o 50 
fenigów   na   butelkę   piwa.   Żołnierz   kompanii   wartowniczej 

otrzymuje mundur i wyżywienie. Otrzymuje też łóżko w ogólnej 
sali.   Pieniądze,   które   ponadto   dostawał,   miały   przywrócić 

złudzenia.   Nie   odnajdywał   ich   nawet   na   dnie   kieliszka. 
Powtarzam: brzmi to nieprawdopodobnie, w środku Europy, w 

dwadzieścia   kilka   lat   po   wojnie.   Ale   tak   jest   i   warto   o   tym 
wiedzieć. 

Czy Pańskie kryzysy i załamania nie wynikały także z faktu, że, 
bez   względu   na   zmieniające   się   warunki,   musiał   się   Pan 

„trzymać”?   Żyć   podwójnym   życiem   –   emigranta,   który   nie 

14

background image

poddaje   się   losowi,   i   człowieka,   który   ma   wykonać   konkretne, 

niebezpieczne zadanie. 

Oczywiście,   przeżyłem   niemało   ciężkich   chwil.   Upokorzenie   i 

niepewność.   Dokuczała   samotność,   no   i   ciężkie   warunki,   które 
załamywały   innych.   Gdybym   chciał,   gdybym   zwrócił   się   o   to, 

Centrala pomogła by mi finansowo. Łatwiej byłoby wtedy znosić 
wygnańczy los. Mógłbym wtedy pozwolić sobie na lepsze życie. 

Ale wtedy groziło znacznie gorsze niebezpieczeństwo: podejrzenia 
i nieufność. Musiałem więc tak żyć, jak żyli ludzie dookoła mnie, 

dzielić ich wszystkie troski, być naprawdę jednym z nich. A to 
kosztowało   wiele,   czasem   bardzo   wiele.   W   Steyerbergu   byłem 

wachmanem czyli wartownikiem. Tak jak inni, otrzymywałem po 
wszystkich potrąceniach 320 marek miesięcznie. Jak inni miałem 

swoje łóżko w żołnierskiej izbie i jakąś gwiazdę filmową wyciętą z 
ilustrowanego   tygodnika   i   zawieszoną   na   ścianie.   Stałem   na 

warcie,   piłem   w   barze   i   grałem   w   karty,   tak   jak   inni.   Byłem 
wachmanem w obcej armii, w obcym kraju przez długie dziesięć 

miesięcy. 

Ale w przeciwieństwie do innych miał Pan kontakt z krajem. Czy 

to znaczy, że przesyłał już Pan pierwsze wywiadowcze meldunki?

Nie, to nie było moim zadaniem. Nie mogłem na siebie zwracać 

uwagi,   nie   mogłem   wpaść,   nie   przystąpiwszy   jeszcze   do 
wykonywania właściwego zadania. Moje meldunki ograniczały się 

do zdawkowych informacji: „siedzę, czekam”. „Trzeba zachować 
cierpliwość” itd. Bo niekoniecznie to wszystko musiało się udać. 

Nie musiałem zostać przyjęty do radia „Wolna Europa”, wszystko 
mogło się potoczyć inaczej. Była to gra, żmudna i niebezpieczna, 

którą podjąłem świadomie już w momencie opuszczenia kraju. 

Ale czy ten kontakt z krajem, z Centralą, był dwustronny? 

Tak. 

Czy otrzymywał Pan jakieś słowa otuchy?

Tak, otrzymywałem. 

To dużo w takiej sytuacji?

Tak, bardzo dużo. Nikt nie może sobie wyobrazić, jak dużo. 

15

background image

Co było później?

Wielka radość, że zbliżam się wreszcie do właściwego celu. W 
lutym czy nawet w styczniu 1965 roku otrzymałem wiadomość z 

Monachium,   że   konkretyzuje   się   szansa   zatrudnienia   mnie   w 
„Wolnej Europie”. Jeszcze trzy nerwowe miesiące oczekiwania i 

wreszcie w kwietniu przyszło na mój adres pismo z Radia  Free 
Europe.  
Na   firmowym   blankiecie   dyrektor   administracyjny   pan 

Szulczewski „miał zaszczyt i przyjemność” mnie zawiadomić, że 
po   przeprowadzeniu   odpowiednich   badań,   dotyczących   mojej 

osoby,   zostałem   zaangażowany   do   pracy   w   rozgłośni   polskiej 
Radia   „Wolna   Europa”   w   charakterze  researchera.  W   piśmie 

wymienione były warunki, na jakich jestem przyjmowany, no i 
pytanie, czy wyrażam ostateczną zgodę. Nie muszę dodawać, że 

wyraziłem   i   to   natychmiast,   telefonując   tego   samego   dnia   do 
Monachium.   Następne   pismo   było   jeszcze   bardziej   eleganckie. 

„Drogi   Panie   Czechowicz   –   pisał   szef   personalny,   niejaki   pan 
Russell Poole – Miło nam powitać Pana jako członka personelu 

Radia  Free Europe.  Mamy nadzieję, że Pańska praca u nas będzie 
długa, szczęśliwa i owocna”. Szczęśliwa to ona nie była, ale długa i 

na pewno owocna. Tylko nie dla pana Russella Poole'a. Wkrótce 
przyjechałem do Monachium, gdzie miałem już zarezerwowany 

hotel.   Mieszkałem   w   nim   zresztą   kilka   miesięcy,   zanim 
otrzymałem   mieszkanie   służbowe.   Przyznam,   że   kiedy   po   raz 

pierwszy szedłem – już jako  etatowy pracownik – na Englischer 
Garten, kiedy wchodziłem do gmachu, który był moim jedynym 

celem w czasie długich obozowych wędrówek, mocno stukało mi 
serce... 

A   czy   nie   podejrzewał   Pan,   że   to   była   „podwójna   gra”,   że 
przejrzano Pańskie zamiary?

Oczywiście, musiałem się z tym liczyć. Musiałem więc być bardzo 
ostrożny. I w tym początkowym okresie przerwałem jakikolwiek 

kontakt z Centralą. Ostatni meldunek brzmiał: „udało się! Jestem 
we Free!”

Przyznam się Panu, że wchodząc do gmachu rozgłośni wiedziałem 

16

background image

już   o   niej   wiele,   miałem   charakterystyki   ludzi,   pamiętałem 

nazwiska   tych   osób,   na   które   musiałem   uważać.   Ta   wstępna 
wiedza   nie   wykluczała   ciągłych   rozterek:   jak   się   to   wszystko 

potoczy?
Ile miesięcy czy lat spędzę w tym gmachu? Czy osiągnę to do 

czego zmierzam? Czy dotrę do tych miejsc, na których zależało 
mnie i mojej Centrali?

Oczywiście   nie   mogłem   się   spieszyć.   Każdy   krok   musiał   być 
przemyślany i rozsądny. Musiałem skonfrontować znane mi fakty 

z   konkretną   rzeczywistością,   wyuczone   charakterystyki   z 
rzeczywistymi osobami. A to trwało długo – kilka miesięcy. 

Moja   właściwa   praca   we  Free   Europe  rozpoczęła   się   bardzo 
banalnie.   Dostawiono   prowizoryczny   stolik   do   biurek 

znajdujących się w jednym z pokoi, posadzono mnie na krześle i 
kazano segregować stare wycinki prasowe z polskich gazet. Prasy 

emigracyjnej   nie   bierze   się   tam   pod   uwagę.   Układałem   więc 
cierpliwie   do   teczek   wycinki   z   „Trybuny   Ludu”,   z   „Życia 

Warszawy” i innych gazet, a w wolnych chwilach rozglądałem się 
ciekawie   dookoła.   Rozmawiałem   z   ludźmi,   obserwowałem   ich 

dokładnie, słowem – wczuwałem się w rolę etatowego pracownika 
wrogiej rozgłośni, zapominając przynajmniej na razie, że mam tu 

spełnić   rolę   „konia   trojańskiego”,   wprowadzonego   do 
nieprzyjacielskiej twierdzy. 

Po   kilku   miesiącach   mój   szef,   pan   Zamorski,   wezwał   mnie   do 
siebie i oświadczył, że przechodzę do pracy w kartotece Wydziału 

Badań i Analiz Wschodniej Europy. Zmieniłem więc pokój i byłem 
bliżej  celu.  Ta początkowa praca przy segregowaniu  wycinków 

prasowych była niewątpliwie okresem próbnym. Zdałem go więc 
z   pomyślnym   rezultatem.   W   kartotece   była   już   bezpośrednia 

możliwość   dotarcia   do   niektórych   interesujących   nas 
dokumentów.   Kartoteka   –   to   jedno   z   tych   miejsc,   w   których 

„Wolna   Europa”   kryje   swoje   pozaprogramowe   sekrety.   Więc 
znowu niepokój: czy nie za wcześnie, czy nie za szybko zmierzam 

do celu. Trzeba było mieć silne nerwy, żeby zachować spokój i 

17

background image

udawać pilnego, oddanego pracy researchera. Ale wszystko toczyło 

się   normalnie,   szefowie   i   koledzy   darzyli   mnie   sympatią   i 
zaufaniem.   Czułem   się   więc   coraz   pewniej   w   tym   sekretnym 

miejscu „Wolnej Europy”, chociaż jej najgłębsze sekrety kryły się 
jeszcze w niedostępnych stalowych szafach. 

Ale po Pańskim zniknięciu z Monachium jeden z pracowników 
„Wolnej   Europy”   stwierdził   wręcz:   jakich   to   tajemnic   szukał 

Czechowicz, przecież my nie mamy żadnych sekretów?

Hm, proszę Pana, tajemnice są. Wiem, kogo ma Pan na myśli. To 

pan  Perzanowski   stwierdził,  że drzwi   do   rozgłośni   stoją  przed 
wszystkimi otworem. Otóż w pierwszym pokoju Wydziału Badań 

i   Analiz,   w   tym,   w   którym   segregowałem   wycinki   z   prasy 
krajowej,   rzeczywiście   żadnych   tajemnic   nie   ma.   Ale   pan 

Perzanowski mija się z prawdą, mówiąc, że każdy ma dostęp nie 
tylko do korytarza „F”, w którym znajduje się mój były Wydział, 

ale w ogóle do gmachu rozgłośni. 
Żeby tam wejść w jakiejkolwiek sprawie, trzeba mieć specjalną 

przepustkę,   wystawioną   na   wniosek   szefa   jednego   z   działów. 
Dwóch policjantów sprawdza te przepustki. I dopiero w asyście 

jednego z pracowników można udać się do działu, który wystawił 
przepustkę.   Jeśli   chodzi   o   Wydział   Badań  i  Analiz,   to   osoba   z 

zewnątrz, jak też każdy pracownik z rozgłośni, mógł tam wejść, 
mógł oglądać do woli zestawy wycinków prasowych, ale już nikt 

bez specjalnego zezwolenia Zamorskiego lub jego szefów nie mógł 
dotrzeć   do   kartotek.   Kartoteki,   nad   którymi   spędziłem   wiele 

godzin,   dzielą   się   na   rzeczowe   i   osobowe.   Zawierają   dane 
dotyczące   wszystkich   ważniejszych   osób   w   naszym   kraju, 

poczynając od sekretarza Komitetu Powiatowego partii, a kończąc 
na I sekretarzu Komitetu Centralnego. Są w nich dane dotyczące 

działaczy politycznych, gospodarczych i społecznych, artystów i 
inżynierów,   wojskowych   i   marynarzy.   Tak   zwane   kartoteki 

rzeczowe   zawierają   dane   o   fabrykach,   hutach   i   kopalniach,   o 
jednostkach   wojskowych,   o   Polskim   Radiu   i   Telewizji,   o 

instytucjach   państwowych   i   organizacjach   społecznych.   I 

18

background image

naprawdę   niewiele   one   mają   wspólnego   z   potrzebami 

programowymi   redaktorów   „Wolnej   Europy”.   Wszystkie   dane 
napływają ze źródeł oficjalnych, tzn. z prasy krajowej, a także ze 

źródeł nieoficjalnych, tzn. z raportów, które nadsyłają tzw. biura 
„Wolnej   Europy”,   znajdujące   się   we   wszystkich   ważniejszych 

miastach   europejskich.   W   gabinecie   pana   Zamorskiego     i   w 
znajdującym   się   obok   pokoju   stoją   stalowe   szafy,   w   których 

przechowuje   się   akta   personalne   wszystkich   pracowników 
rozgłośni,   Działu   Badań   i   Analiz,   a   także   segregatory   z 

korespondencją napływającą z Nowego Jorku ( większość z nich z 
nadrukiem   „poufne”   lub   „tajne”   ).   W   szafie   obok   wewnętrzna 

korespondencja   między   Zamorskim   a   Nowakiem,   a   także 
sprawozdania Zamorskiego z podróży służbowych i kontroli, jakie 

przeprowadzał   w   podległych   mu   placówkach,   które   oficjalnie 
nazywają   się   biurami   „Wolnej   Europy”,   a   w   rzeczywistości   są 

placówkami   wywiadowczymi.   Sprawozdania   korespondentów 
Radia „Wolna Europa” z Wiednia, Londynu czy Kopenhagi też nie 

miały nic wspólnego z relacjami korespondentów prasowych na 
temat wydarzeń dnia, ale były raportami typu szpiegowskiego, w 

których   zawarto   informacje   otrzymywane   od   osób 
przyjeżdżających   z   kraju.   Do   tych   kartotek   osobowych   i 

rzeczowych, do raportów i korespondencji Zamorskiego nikt nie 
miał dostępu bez specjalnego zezwolenia władz amerykańskich 

czy   samego   szefa   Zamorskiego.   I   tu   znowu   pan   Perzanowski 
znacznie   mija   się   z   prawdą,   głosząc   beztrosko,   że   redaktor 

Krasicki, gdyby chciał odwiedzić gmach przy Englischer Garten, 
mógłby to sobie wszystko obejrzeć i co ważniejsze przeczytać. To 

jest zwykłe kłamstwo. 

Rozmowa IV – INFORMATORZY

(Ile kosztuje ruletka? - wrogowie i naiwni - 

niepowodzenia pana Pomorskiego)

Jest więc już Pan pracownikiem najbardziej tajnego działu „Wolnej 

Europy”, mającego jedynie luźny związek z pracą programową 

19

background image

rozgłośni – Działu Badań i Analiz. Czy do zgromadzonych tam 

kartotek, raportów i korespondencji Zamorskiego miał Pan dostęp 
jako odpowiedzialny pracownik działu, czy też musiał Pan szukać 

innych dróg dotarcia do owych stalowych szaf?

Do   niektórych   materiałów   miałem   dostęp,   wykonując   swe 

normalne funkcje zawodowe. Stykałem się z nimi bezpośrednio, 
bo   to   należało   do   moich   obowiązków.   Ale   do   większości 

materiałów   ukrytych   w   stalowych   szafach   gabinetu   szefa 
musiałem szukać bardziej skomplikowanych ścieżek. W każdym 

razie wszystkie dokumenty i materiały, jakie przechodziły przez 
komórkę pana Zamorskiego, były przeze mnie, tzn. przez nasz 

wywiad kontrolowane... 

Niektóre z nich były już publikowane w prasie i TV. Czy przywiózł 

Pan jeszcze inne? 

Oczywiście.   Uzbierałoby   się   pół   ciężarówki.   Jest   w   czym 

wybierać... 

Musiał Pan zdobyć ogromne zaufanie swoich zwierzchników, żeby 

nie tylko być odpowiedzialnym pracownikiem takiego działu, ale 
także, żeby jeszcze znaleźć dojście do tych najbardziej sekretnych i 

strzeżonych miejsc w „Wolnej Europie”? 

Rzeczywiście zaskarbiłem sobie zaufanie a nawet – wstyd się teraz 

przyznać – sympatię pana Zamorskiego i pana Nowaka, ale oprócz 
tego mieliśmy jeszcze inne sposoby, które na pewnym odcinku 

obiegu tajnych dokumentów umożliwiały nam do nich dostęp. 

Mówi Pan: „mieliśmy”... 

Niech   Panu   wystarczy   to,   że   ja   byłem   tym,   który   zdobywał 
materiały.   Co   było   dalej...   o   tym   już   mogę   mówić   w   liczbie 

mnogiej. A jeśli chodzi o zaskarbienie sobie zaufania, o zdobycie 
łask groźnego i podejrzliwego szefa, to powiem Panu o pewnym 

zabawnym zdarzeniu... 
Pan   Zamorski,   przedwojenny   „dwójkarz”,   mały   człowieczek, 

którego   los   i   wywiady   wplątały   w   wielkie   interesy,   chce 
wprawdzie uchodzić za fachowca, a nawet wielkiego mędrca, ale 

w   rzeczywistości   ma   mentalność   i   sposób   myślenia   policjanta 

20

background image

wiejskiego   posterunku.   Prawdę   powiedziawszy,   nie   cieszy   się 

szacunkiem nawet swoich najniższych podwładnych. A do tego los 
obdarzył   go   żyłką   hazardzisty.   Hazarduje   go   nawet   niewinny 

towarzyski   brydż,   nie   mówiąc   już   o   ruletce.   Jest   dużo   takich 
domów gry pod Monachium: w Bad Wiesen, w Bad Rheinhall i 

wiele jeszcze innych miejsc, w których zażyć można towarzyskich 
rozkoszy.   Pan   Zamorski   wyskakiwał   tam   regularnie   w   czasie 

weekendów,   ale   zdarzało   się   to   także   i   w   dni   powszednie.  A 
ponieważ nie zawsze dopisywało szczęście, mój szef miewał ciągle 

długi, potęgowane faktem, że szef się ciągle rozwodził. Aktualnie 
jest   po   trzecim   rozwodzie,   musi   wydawać   kupę   forsy   na   byłe 

małżonki. Stąd tarapaty, rosnące zadłużenia i sytuacja, w której 
jedynym   nie   pożyczającym,   jeszcze   życzliwym   zostałem   ja. 

Przyszła jednak i na mnie kolej. Pewnego razu dzwoni telefon w 
moim   mieszkaniu.   Położyłem   się   już   spać.   Jeszcze   rozespany   i 

mało   przytomny   słyszę   w   słuchawce   głos   swego   szefa.   „Panie 
Andrzeju – mówi lekko zmieszany – przepraszam, że o tej porze, 

ale przydarzyła mi się taka głupia historia. Dzwonię z Bad Wiesen, 
tak   się   jakoś   stało,   że   niespodziewanie   zabrakło   mi   pieniędzy. 

Proszę wziąć łaskawie 1000 marek i natychmiast przyjechać tutaj 
samochodem”. Chcąc nie chcąc wskoczyłem w samochód i pędzę 

do miejsca niedoli mojego szefa. Wchodzę tam i cóż się okazuje? 
Zamorski zgrał się do suchej nitki i właściciel kasyna nie chce go 

wypuścić. Parę dolarków nas to kosztowało, ale jaszcze tej nocy 
wiozłem triumfalnie mojego szefa z ulubionego kasyna. Starałem 

się być przez cały czas elegancki, wyrozumiały i przede wszystkim 
dyskretny. To mi się bardzo opłaciło w przyszłości. 

Umiał Pan wykorzystać słabości swego szefa. 

Można   i   tak   powiedzieć.   Zaufanie   jednych   i   zaciągnięte   długi 

wdzięczności   innych   ludzi   oraz   parę   jeszcze   innych   drobnych 
elementów   pozwalały   mi   całkowicie   kontrolować   wszystkie 

przepływające przez dział materiały. 

A czym wytłumaczyć fakt, że szefem tak ważnego działu był i jest 

taki właśnie człowiek? 

21

background image

Wytłumaczenie jest bardzo proste. Zamorski – to zaufany człowiek 

Amerykanów. Znają wszystkie jego słabości, ale on też wie zbyt 
dużo, żeby można się było go pozbyć. Któż wyrzuci człowieka, 

który wie za dużo, do tego człowieka ze słabym charakterem? 
Wspólne   ścisłe   powiązanie   pętają   ręce   obu   stronom.   Jeśliby 

zwolnili   Zamorskiego,   jego   pamiętniki   w  prasie  brukowej  NRF 
zrobiłyby furorę. I rozsadziłyby z pewnością gmach monachijskiej 

rozgłośni. Podejrzewam, że oni się tego boją i patrzą przez palce na 
słabostki swojego pupila. 

Ale bardziej niż szef interesował mnie kierowany przezeń dział. W 
ogólnej hierarchii „Wolnej Europy” zajmuje on miejsce szczególne. 

Nowak   i   jego   sekcja   polska   korzystają   z   materiałów   i 
napływających tu raportów. Jednak służbowo Zamorski podlega 

samemu   pułkownikowi   Brownowi.   Jest   to   Anglik,   który   za 
wieloletnią i ofiarną pracę w służbie CIA otrzymał obywatelstwo 

amerykańskie.   Pułkownik   Brown   napisał   już   kilka   książek   na 
temat wojny psychologicznej. Półtora roku temu był na specjalnym 

stypendium   w  USA,   ostatnio   napisał   kolejną   książkę   o   krajach 
wschodniej   Europy   i   jest   w   tej   dziedzinie   uznawanym 

powszechnie fachowcem. On też obok Cooka czy Waltera stanowi 
ów   trust   mózgów   kierowanej   i   finansowanej   przez   wywiad 

amerykański   „Wolnej   Europy”.   Oni   nadają   ton,   opracowują 
taktykę   działania   monachijskiego     radia   w   oparciu   o   ogólne 

„strategiczne” wytyczne, napływające z Waszyngtonu. Oficjalnie 
pułkownik Brown kieruje centralnie wszystkimi działami badań i 

analiz w narodowych sekcjach Free Europe. Z kolei wydziały badań 
i   analiz   poszczególnych   sekcji,   a   więc   polskiej,   rumuńskiej, 

węgierskiej   i   bułgarskiej,   związane   są   bezpośrednio   z 
Departamentem   Administracyjnym,   kierowanym   przez   Hansa 

Fischera. Ten oficjalny szyld maskuje właściwą działalność, jaką 
jest   zbieranie   informacji   szpiegowskich,   kontrwywiad   i 

bezpieczeństwo rozgłośni. 
Sam   Fischer,   ów   naczelny   „administrator”,   bada   bardzo 

gruntownie każdego kandydata na pracownika „Wolnej Europy”. 

22

background image

Dopiero kiedy on nie ma zastrzeżeń, sprawę otrzymuje kierownik 

personalny, Russell Poole, którego obszerne pismo przesłane na 
mój adres miałem już przyjemność cytować. 

Bardzo jestem ciekaw, jak ci spece od bezpieczeństwa, wywiadu i 
kontrwywiadu, panowie Brown, Fischer czy wreszcie sam Nowak 

przyjęli wiadomość o Pańskim zniknięciu?

Myślałem   sobie   o   tym   z   niemałą   satysfakcją.   Musiał   to   być 

prawdziwy szok. 

Ale wracając do hierarchii i zależności służbowych rozgłośni. Czy 

to   ścisłe   powiązanie   z   wywiadem   jest   znane   wszystkim 
pracownikom? Czy też trwają oni – przynajmniej niektórzy – w 

zupełnej niewiedzy? 

O tym głośno nikt nie mówi, ale wszyscy wiedzą dobrze, o co 

chodzi.   Ostatecznie   nie   ma   się   czym   chwalić.   Warto   jeszcze 
powiedzieć, że wszystkie materiały, zanim znajdą się na biurku 

redakcyjnym, zanim dotrą do działu Badań i Analiz, przechodzą 
przede   wszystkim   przez   zamaskowaną   komórkę   wywiadu   i 

kontrwywiadu   Hansa   Fischera.   Wszystkie   ważniejsze   raporty 
przechodzą przez jego ręce i każdy rozmówca „korespondenta” 

„Wolnej  Europy”,   świadomie czy  nieświadomie  udzielający  mu 
informacji, ma swoją kartotekę u Fischera i u Zamorskiego. 

Miał Pan więc dostęp i do tych sekretnych spisów informatorów 
„Wolnej Europy”? 

Tak,   miałem.  Ale   może  nie   czas   jeszcze   o   tym   mówić   bardziej 
szczegółowo. 

A to , podejrzewam, interesuje szczególnie wiele ludzi. 

Nie wątpię... 

Jakie wnioski i jakie myśli nasuwają się Panu, który przecież zna 
nazwiska tych ludzi? 

Informatorów   „Wolnej   Europy”   można   podzielić   na   kilka 
kategorii. Są wśród nich wyrachowani i zdecydowani wrogowie 

naszego   ustroju,   którzy   działali   całkowicie   świadomie,   z   pełną 
premedytacją. Znamy nazwiska tych ludzi.  Ale byli też zwykli 

plotkarze,   którzy   opowiadali   różne   zasłyszane   historie,   nie 

23

background image

wiedząc często z kim rozmawiają. Ich wynurzenia docierały na 

Englischer Garten zawiłymi drogami, często poprzez znajomych 
„korespondenta”   „Wolnej   Europy”.   Na   podstawie   tych 

towarzyskich pogwarek znajomych ze znajomymi wiedeński lub 
paryski „korespondent” pisał swój raport, który następnie docierał 

do   naszego   działu.   Ażeby   raport   był   w   miarę   prawdziwy   i 
uargumentowany, „korespondent” starał się wydobyć koniecznie 

nazwisko   niedyskretnego   przybysza   z   Polski.   To   czyniło 
szpiegowski raport bardziej konkretnym dokumentem. I dlatego 

wiele   ludzi   wyjeżdżających   na   Zachód   nie   zdaje   sobie   nawet 
sprawy, że ich nazwiska figurują w kartotekach w korytarzu „F”. 

Ale była też inna grupa ludzi – i to najbardziej mnie zastanawiało 
–   ludzi   bądź   co   bądź   na   pewnym   poziomie,   wydawałoby   się 

porządnych   i   uczciwych,   którzy   udzielali   informacji,   wiedząc 
dobrze   komu   i   w   jakim   celu.   Jest   taki   na   przykład   znany 

dziennikarz, pan B. Należy wyrazić zdziwienie, że zadawał się on 
z ludźmi, o których musiał wiedzieć, jakie spełniają funkcje i co 

skłania ich do kontaktów ze znanym polskim dziennikarzem. Inna 
sprawa, że tacy ludzie są szczególnie cenni dla „Wolnej Europy”. 

Jeżeli jest szansa na jakikolwiek kontakt z kimś „liczącym się”, 
wtedy   sam   dyrektor   Nowak   chwyta   neseser   i   wędruje   na 

spotkanie do Austrii, Francji albo Szwajcarii. Czasem nawet do 
Londynu, aby osobiście porozmawiać na interesujące jego i CIA 

tematy. Tu już nie ma mowy o nieświadomości przybysza znad 
Wisły. Powtarzam, że znamy te nazwiska. 

To brzmi groźnie... 

Nie. Dla wielu z tych ludzi jest to haniebne, a dla wielu po prostu 

głęboko zawstydzające. Tym bardziej że dyrektor Nowak miewał 
w   czasie   tych   swoich   błyskawicznych   podróży   wiele 

nieprzyjemnych  przeżyć.   W  Paryżu   pewien   Polak,   człowiek   na 
wysokim   stanowisku,   wyrzucił   go   po   prostu   z   hotelu.   Bardzo 

wiele ludzi, co wynikało ze smętnych raportów „korespondentów” 
„Wolnej Europy”, nie chciało w ogóle rozmawiać z wysłannikami 

tej   firmy.   Tak   było   w   Wiedniu   z   panem   Pomorskim,   którego 

24

background image

wykpili studenci, gdy indagował ich na wiedeńskim dworcu 14 

sierpnia 1967 roku. „Nie wolno się z nimi spierać – pisał potem w 
swoim raporcie, który znalazł się na moim biurku. - Nie znoszą i 

nie   przyjmują   krytyki.   Wszystko,   co   mówi   się   o   ojczyźnie, 
podporządkowują   szybko   pod   patriotyzm,   pod   szacunek   do 

ojczyzny. Są w tym miejscu patriotyczni, wręcz szowinistyczni!” 
Przyznam szczerze, że kiedy czytałem te raporty, robiło mi się lżej 

na sercu. Miałem głęboką satysfakcję z faktu, że wiele ludzi w 
jedynie   właściwy   sposób   traktowało   tych   kręcących   się   wokół 

przyjezdnych z Polski „łapsów”... 

Rozmowa V – PAN NOWAK I SPÓŁKA

(Rządy „silnej ręki” - „przedmurze chrześcijaństwa”)

Przez sześć lat stykał się Pan z różnymi ludźmi „Wolnej Europy”, 
poznał ich Pan na gruncie służbowym i zapewne towarzyskim. 

Jacy są ludzie usiłujący z uporem „naprawiać Rzeczypospolitą”, 
jakie sprawiają wrażenie w stosunkach bezpośrednich?

Charakteryzując ich ogólnie – i chyba nie mylę się w tej ocenie – są 
to   ludzie   absolutnie   bezideowi,   nie   wierzący   w   nic.   Polska,   jej 

sprawy, interesują ich o tyle, o ile jest to potrzebne do konkretnej 
audycji. Wszyscy redaktorzy piszą na zadany temat, dysponują 

zresztą   niewielkim   marginesem   manewru.   Na   co   dzień   ich 
zainteresowania ograniczają się do jak najwygodniejszego ułożenia 

sobie życia, najwyższych zarobków i najlepszych perspektyw na 
przyszłość. W co zainwestować trzymane na koncie marki, czy 

kupić   domek,   czy   nabyć   akcje   dobrze   prosperującego 
przedsiębiorstwa. Po prostu – jak najlepiej się ustawić. Nic poza 

tym.   Polska   widziana   stamtąd   jest   bardzo   odległym   krajem, 
którego rzeczywiste problemy nie interesuję ich zupełnie. 

Podejrzewam, że wielu ludzi z niemałym rozczarowaniem słucha 
tych słów. 

Być może, ale to bardzo dobrze. 

25

background image

A sam szef Nowak? Stykał się Pan z nim bliżej, był Pan świadkiem 

jego działania. 

Na   korytarzach   i   przy   kawie   w   gmachu   na   Englischer   Garten 

nazywa się go, w rozmowie z zaufanym oczywiście, gangsterem, 
satrapą, stupajką albo dzierżymordą. Nie wymyśliłem żadnego z 

tych   określeń.   Po   prostu   słyszałem   je   wielokrotnie.   Było   to 
wszystko w głębokiej tajemnicy, bo oficjalnie ludzie się go boją. Bo 

dyrektor potrafi być bezwzględny w postępowaniu z personelem, 
nie liczy się z nim i wcale tego nie kryje. Potrafi w sposób cyniczny 

poniżać czyjąś godność, wyrzucając z pracy, a potem zmuszając do 
pisania pełnych skruchy listów. Ludzie się go boją. Ludzie są od 

niego zależni i wie o tym były podolski kawalerzysta. 

Przytaczał Pan już przykład aktora Koryzmy. 

Tak, nawet sąd zachodnioniemiecki uznał, że usunięcie z pracy 
było bezpodstawne i nalegał na polubowne załatwienie sprawy. 

Bojąc się skandalu Nowak odwołał się swoimi kanałami do CIA i 
Koryzma   został   po   prostu   deportowany   do   Francji   pod 

pretekstem,   że   kończy   mu   się   prawo   pobytu   na   terenie   NRF. 
Sprawa była szczególnie przykra, pełna oszczerstw i podejrzeń, 

łącznie z pomówieniem Koryzmy o kradzież płyt gramofonowych. 
A za tym wszystkim kryła się po prostu zwykła zazdrość, gdyż – 

jak mówili wtajemniczeni – aktor  flirtował z małżonką szefa. 
„Bohaterem”   innej   afery   Nowaka   był   redaktor   Mieleszko. 

Przyjechał do Monachium z Francji, gdzie żył w skrajnej nędzy z 
żoną i córką. Praca w rozgłośni była jedyną szansą. Ale Mieleszko 

miał   wiele   scysji   z   cenzorami,   którzy   pastwili   się   nad   jego 
tekstami.   Oburzony,   interweniował   u   zastępcy   Nowaka   – 

Zawadzkiego. Mówił głośno o szykanach, jakie go spotykają za to, 
że jakoby nie potrafi się dostosować do „tonu” „Wolnej Europy”. 

Nie znoszący sprzeciwu Nowak czekał na okazję,   żeby ukarać 
wywrotowca. Wystarczyło, że któregoś dnia Mieleszko wyszedł z 

biura   15   minut   wcześniej.   Nazajutrz   czekało   na   niego 
dyscyplinarne wymówienie. Zwolnienie z posady wiąże się także 

z natychmiastowym opuszczeniem mieszkania służbowego. Dla 

26

background image

Mieleszki była to prawdziwa katastrofa. Zaczęły się rozmowy i 

pertraktacje.   Wreszcie   Nowak   oświadczył,   że   zgodzi   się   na 
ponowne rozpatrzenie sprawy, ale pod warunkiem, że Mieleszko 

go  publicznie przeprosi.  Te przeprosiny miały wyglądać  w ten 
sposób, że redaktor Mieleszko zamiast kolejnej audycji napisałby 

list,   w   którym   przyznaje   się   do   winy,   przyrzeka   poprawę   i 
obiecuje, że nigdy więcej. Ten list został napisany i znajduje się w 

aktach personalnych „Wolnej Europy”. 

Komu   podlega   Nowak-Jeziorański?   Z   czyjej   kasy   bierze   on 

pieniądze? 

Podlega   amerykańskim   dyrektorom   i   z   kasy   amerykańskiego 

wywiadu bierze pieniądze. Tak jak wszyscy jego podwładni. 

A co łączy go z Niemiecką Republiką Federalną, na której terenie 

działa rozgłośnia? 

Te   więzy   są   mniej   uchwytne.   Oczywiście   wywiad 

zachodnioniemiecki ma dostęp do wszystkich tajnych materiałów, 
z którymi ja się stykałem. Z Ost Institut przychodził do nas po te 

materiały niejaki pan Grala, zniemczony Ślązak, znający świetnie 
język polski. Bywali też u nas, w korytarzu „F” przy Englischer 

Garten, Stroubel i Konrad Mierzwicki, współpracownicy wywiadu 
NRF. 

Ale   wróćmy   do   Pańskich   byłych   kolegów,   których   nazwiska 
bardziej   są   znane   polskim   słuchaczom.   Na   przykład   pani 

Mieczkowska. 

Nazywają   ją   „córą   rewolucji”   albo   „przedmurzem 

chrześcijaństwa”. Przedstawia się w tej chwili jako członek ruchu 
oporu w Ravensbruck. W rzeczywistości była kapo w tym obozie i 

dzięki temu, będąc Żydówką, wyszła bez szwanku z tego piekła. 
Nie chciałbym przytaczać charakterystyk ani nazwisk innych osób. 

Nie ma wśród nich ideowców – to prawda – ale są ludzie na swój 
sposób uczciwi. Nie chciałbym być niesprawiedliwy i w pewnym 

sensie niewdzięczny. Ale idei ze świecą nawet nie znajdziesz w 
tym ogromnym gmachu. Pracują tam rzemieślnicy, którzy lepiej 

lub gorzej wykonują postawione przed nimi zadania i biorą za to 

27

background image

pieniądze.   A   jeśli   podają   się   czasami   za   naprawiaczy 

Rzeczypospolitej,   to   jest   to   tylko   taktyka   wypracowana   w 
gabinecie Nowaka i jego zwierzchników. Zresztą nie ukrywa tego 

sam Nowak. I powtarza na każdej odprawie, że nie mogąc siłą 
zmienić   panującego   w   Polsce   systemu,   należy   go   umiejętnie 

„rozmiękczać”.   Zresztą   z   tej   taktyki   musiał   się   nieraz   Nowak 
usprawiedliwiać   przed   swymi   co   bardziej   reakcyjnymi 

zwierzchnikami. Brzmi to jak anegdota, ale zarzucali mu czasem 
„lewicowe   odchylenie”.   Musiał   cierpliwie   wyjaśniać   swoim 

mocodawcom, że są to posunięcia taktyczne, niezbędne na danym 
etapie. „Polska specyfika” - widziana tak opacznie z najwyższych 

nawet pięter Englischer Garten. 

Rozmowa VI – NASZ CZŁOWIEK W MONACHIUM

(„Niech będzie pochwalony” - „dobrze poinformowani” - 

za ile? - tajemnice albumu i tajemnice powrotu)

Czy   ludzie   „Wolnej   Europy”   poza   pieniędzmi   mają   jakąś 

satysfakcję ze swojej pracy, czy otrzymują dowody uznania?

Z pewnym wahaniem zadawał Pan to pytanie, ale nie jest ono 

bynajmniej   kłopotliwe.   Owszem,   otrzymują   listy   z   Polski. 
Nadchodzą one do Monachium różnymi drogami. Ale ogromna 

ich większość przysłana jest przez różnego rodzaju melomanów, 
którzy proszą o płyty i przeboje. Przychodzą też listy od różnych 

ludzi   w   Polsce,   gratulujące   działalności,   przekazujące   aktualne 
plotki   i   informacje.   Ale   muszę   Panu   powiedzieć,   że   ogromna 

większość piszących do „Wolnej Europy”, to ludzie reprezentujący 
poziom raczej prymitywny. Najczęściej te listy zaczynają się od 

słów „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. W pierwszych 
słowach...”   Ani   gratulacje   zawarte   w   tych   listach   nie   cieszą 

adresata,   ani   informacje   nie   są   zbyt   cenne.   Zresztą   Nowak   nie 

28

background image

bardzo   chętnie   rozpowszechnia   te   listy   wśród   pracowników 

rozgłośni, a już rzadko docierają one na biurka zwierzchników. 
Listy z Polski, ten rarytas na monachijskim bruku, są drukowane w 

specjalnym, wewnętrznym biuletynie. Ale dobiera się je starannie. 
Tym   większy   z   tym   kłopot,   że   prawdziwą   rzadkością   są   listy 

pisanie   przez   zdecydowanych   przeciwników   Polski   Ludowej. 
Wyraźnie brak jest listów na jakimś poziomie, stawiających jakieś 

problemy,   wysuwających   jakieś   propozycje   czy   zawierających 
konkretne  dane.  Takie  listy  to  białe  kruki,  na  które rzucają  się 

zachłannie   pan   Nowak   i   jego   współpracownicy,   pragnący   się 
wykazać i udowodnić, że nie darmo trwają na swym posterunku. 

Ogromna większość korespondencji z kraju wciąż jednak zawala 
biurka Redakcji Muzycznej. Od młodzieży beatowej, która czasem 

nie bardzo wie do kogo pisze. Nie interesują się polityką – ich 
światem   jest   muzyka.   Ale   muszę   podkreślić,   że   to   też   jest 

wkalkulowane   w   strategię   „Wolnej   Europy”.   Nowak   zawsze 
powtarza swym współpracownikom: nasz korespondent ma 16 lat 

i na razie interesują go płyty. Ale za cztery lata czy za dziesięć, 
przyzwyczajony   do   naszej   radiostacji,   będzie   słuchał   i   innych 

programów. Jeżeli oczywiście będą jeszcze one nadawane. 
Strategia „Wolnej Europy” ma wiele odcieni, wiele taktycznych 

zagrywek,   a   do   najważniejszych   należy   mit   o   „dobrym 
poinformowaniu”. 

Czy rzeczywiście mit? 

I to konsekwentnie podtrzymywany. W gruncie rzeczy ogromna 

większość informacji, którymi potem „szokuje” swych słuchaczy 
„Wolna Europa”, pochodzi ze źródeł oficjalnych. Przy Englischer 

Garten   czyta   się   skrupulatnie   nie   tylko   prasę   centralną   i 
prowincjonalną,   ale   także   gazetki   zakładowe.   Na   przykład   z 

płockiej   Petrochemii.   Ileż   ludzi   w   Polsce   zna   tę   gazetkę? 
Powiedzmy, kilka tysięcy na 33 miliony Polaków, którzy w ogóle 

nie   wiedzą   o   jej   istnieniu.   Po   odpowiednim   spreparowaniu 
zawartych tam informacji redaktorzy strzelają później na falach 

eteru   znakomitą   znajomością   topografii   terenu.   Uzupełniwszy 

29

background image

niektóre wiadomości danymi zaczerpniętymi z tajnych raportów, 

mogą imponować znajomością szczegółów. Słuchacz może odnieść 
wrażenie, że wieści te płyną wprost od „ich człowieka”, ale to jest 

mit bardzo często brutalnie rozgrywany. Była nawet cała awantura 
z   „korespondentami”   „Wolnej   Europy”,   którzy   z   braku 

autentycznych materiałów z kraju preparowali swoje raporty na 
podstawie krytycznych artykułów, znalezionych na łamach prasy 

terenowej. Na przykład na podstawie „Dziennika Bałtyckiego” czy 
„Głosu   Szczecińskiego”.   Wyleciała   nawet   za   to   z   posady 

współpracowniczka   sztokholmskiego   „korespondenta” 
Lisińskiego – pani Ichnatowicz. W swoim czasie nadchodziła ze 

Szwecji cała masa raportów, które przy bliższym zbadaniu okazały 
się   czerpane,   nawet   bez   stylistycznych   poprawek,   z   łamów 

wymienionych gazet. 
Inna sprawa to odpowiednie preparowanie najprostszych nawet i 

najbardziej jawnych informacji. Jest to cała opracowana dokładnie 
metoda. Są starzy wyjadacze, którzy tym kierują, a pan Nowak jest 

głównym specjalistą. Na codziennych odprawach redakcyjnych, w 
których wielokrotnie uczestniczyłem, wyznaczał nie tylko tematy i 

autorów, którzy je opracują, ale także dawał dokładne wskazówki, 
co uwypuklić, co zatuszować, co stonować, co ścieniować, a co 

podkreślić.   Tak   rodzą   się   komentarze,   wypowiadane   ustami 
niezależnych i walczących „o lepsze jutro Polski” redaktorów. 

To jeden z nich powiedział pod Pańskim adresem: „Nie wierzę w 
całą tę historię o diabelsko przemyślnym oficerze wywiadu, który 

rozgryzł „Wolną Europę”. 

To znowu słowa Perzanowskiego. Wyraził on przypuszczenie, że 

dopiero   na   kilka   miesięcy   przed   swoim   powrotem   byłem 
szantażowany i to skłoniło mnie do „oddania się na usługi”. To nie 

jest kwestia wiary czy niewiary. Mamy po prostu materiały, które 
świadczą,   że   od   początku   swego   pobytu   w   „Wolnej   Europie” 

kontrolowałem  je  i  zdobywałem  w  określonym  celu.   Można  to 
wykazać czarno na białym. Ale oni tymi sformułowaniami chcieli 

osłabić wrażenie, jakie moja konferencja prasowa mogła wywrzeć 

30

background image

na słuchaczach w Polsce. A poza tym była to taktyka wyczekująca. 

Nie chcieli się jeszcze zadeklarować, nie wiedząc, co my mamy, a 
czego nie mamy. Z której strony będziemy uderzać. Ale już teraz 

doczekali się rzeczy, na które trudno odpowiedzieć. Więc milczą 
albo czasem powiedzą coś półgębkiem. Nie powtarzają głoszonych 

zaraz   po   moim   powrocie   do   kraju   bzdur.   Bo   jeżeli   byłem 
rzeczywiście tym – jak powiedział Perzanowski - „sfrustrowanym 

młodym człowiekiem”... 

O wykrystalizowanych poglądach. 

Właśnie   to   ich   samych   ośmiesza.   Każdy   pracownik   „Wolnej 
Europy”   odpowie   na   to:   co   w   końcu   jest   wart   ten   wywiad 

amerykański,   cały   system   kontroli,   kontrwywiadu   i 
bezpieczeństwa,   jeżeli   się   dał   wywieść   w   pole   sfrustrowanemu 

młodzieńcowi.   Jak   się   dalej   ustawią,   jaką   przyjmą   postawę   – 
zobaczymy.   Ale   prawdę   mówiąc,   niewiele   się   tu   da 

wykombinować.  Są w naszym posiadaniu  takie dokumenty,  na 
które nie ma odpowiedzi. Nic - poza milczeniem. 

Albo insynuacje na temat Pańskiego prywatnego życia. 

To   są   zupełnie   śmieszne   rzeczy.   Zacytowali   z   pozostawionych 

przeze mnie notatek jakąś nazwę kina z godzinami rozpoczęcia 
seansów albo że zostawiłem zupełnie prywatną korespondencję. 

Ale czegóż to miało dowodzić? Że zostały im odpadki, których 
wartość powinni właściwie ocenić spece od wywiadu. Pan Nowak 

powinien   ich   pouczyć,   żeby   nie   mówili   o   rzeczach,   które   ich 
kompromitują. 

A te albumy? 

Mogę to Panu wyjaśnić, chociaż będzie to plotkowanie. Ale skoro 

oni   poruszyli   tę   sprawę...   Byłem   tam   jednym   z   nielicznych 
kawalerów,   a   ponieważ   zależało   mi   na   dobrych   stosunkach, 

starałem   się   być   kawalerem   uczynnym.   Jeden   ze   starszych 
kolegów, którego nazwiska nie wymienię, żeby go nie ośmieszyć, a 

także żeby mu nie zaszkodzić, bo ma żonę i dorosłe dzieci, otóż 
ten kolega zwrócił się kiedyś do mnie: „Czy mógłbym na pańskie 

nazwisko zamówić pewne ucieszne dla oka wydawnictwa? Gdyby 

31

background image

przychodziły na mój adres, co powiedziałaby żona czy dzieci?” 

Więc zamawiałem, chociaż prawdę mówiąc, bardziej interesowały 
mnie żywe kobiety, a nie obrazki i to nie zawsze najlepszej jakości. 

A jeden taki zeszyt kosztował 30 marek. A pan Perzanowski, tak 
święcie   przed   mikrofonem   oburzony,   sam   te   obrazki   z 

przyjemnością oglądał, nie mając czym zadawać szyku damom w 
Monachium. Mówię o tym z zażenowaniem, a dodam jeszcze, że 

fakt, iż Nowak właśnie Perzanowskiego do tego felietonu o mnie 
wyznaczył, też ma swoją wymowę. Jest to człowiek pozbawiony 

jakichkolwiek   skrupułów,   posiadający   fatalną   opinię   wśród 
współpracowników,   kochający   pieniądze   i   drżący   przed 

Nowakiem. Wielu jego kolegów nie chce zapewne mnie atakować, 
bo  miałem z nimi  dobre  stosunki,  lubili  mnie  i być  może pan 

Nowak   będzie   miał   kłopoty   ze   znalezieniem   kolejnego 
komentatora moich poczynań. 

Przez wiele lat był Pan jednym z nich. Jaka była Pańska taktyka, 
jakie życie towarzyskie? 

Kosztowało   mnie   to   dużo   nerwów   i   zdrowia.   Było   to   jedno   z 
najtrudniejszych   zadań   i   jeden   z   najtrudniejszych   egzaminów. 

Przez sześć  lat musiałem się maskować, zważać na każdy ruch i 
na każde słowo. Musiałem używać ich języka. Nieco tego żargonu 

zostało   mi   do   dzisiaj.   Nawet   inny   język,   inne   sformułowania 
mogły   wzbudzić   podejrzenie.   Wróciwszy   do   kraju   mam   z  tym 

ciągle duże kłopoty. Zbyt często mówię: u nas w „Wolnej Europie” 
albo w naszej rozgłośni. 

A czy nie chciał Pan nigdy uczynić tego żargonu własnym? Czy 
nie myślał Pan nigdy o zostaniu wśród nich? Przepraszam za to 

pytanie, ale słuchaczy interesuje wszystko. 

Proszę bardzo, nie szkodzi. Mogę od razu odpowiedzieć, że nigdy 

nie   miałem   żadnych   wątpliwości.   Być   i   pracować   w   „Wolnej 
Europie”, dostawać nie najmniejsze nawet pieniądze, bo „Wolna 

Europa”   dobrze   płaci   –   to   jeszcze   nie   wszystko.   To   właściwie 
bardzo,   bardzo   mało.   Brakuje   przyjaciół   i   najbliższych,   brakuje 

ojczystego   kraju.   Ludzie,   wśród   których   żyłem   przez   tyle   lat, 

32

background image

pozostali dla mnie ludźmi obcymi. Marzyłem zawsze o tym, żeby 

być  znowu sobą.  Polakiem żyjącym tak jak Polak.  Nie udawać 
wiecznie   kogoś,   kim   być   nigdy   nie   chciałem.   Tego   nie   zastąpi 

żaden pieniądz i żadna posada. Nie miałem więc wahań i cieszę 
się, że kierownictwo miało do mnie przez cały czas pełne zaufanie. 

Chociaż zadanie niełatwe, a ja jestem jeszcze młody. Zdradzę Panu, 
że   poznałem   siebie   dobrze   przez   te   sześć   lat.   Stwierdziłem   z 

niemałą   satysfakcją,   jak   jestem   związany   z  krajem,   z   rodziną   i 
polską tradycją. Stwierdziłem, że mam polski temperament i na 

wskroś   polską   mentalność,   która   nie   pozwoliłaby   mi   żyć 
gdziekolwiek indziej. Sobą można być tylko we własnym kraju, 

wśród swoich. I taką prawdę można wynieść z długich lat pracy w 
służbie wywiadowczej. 

Tym bardziej musiał się Pan maskować tam, w Monachium. 

I   to   było   jedno   z   najcięższych   zadań.   Najcięższa   z   prób   które 

przeszedłem.   Często   łapałem   się   na   tym,   że   miałem   ochotę   w 
czasie prywatnych rozmów z tymi ludźmi strzelić kogoś w gębę za 

to, co mówił. 

Polski temperament? 

Z jego pohamowaniem miałem wiele kłopotów. 
Żeby   zachować   pozory   stabilizacji   i   urządzania   się   na   dłuższą 

metę,   zapisałem   się   na   studia   na   Wydziale   Slawistycznym 
Uniwersytetu w Monachium. Poznałem tam wielu studentów i to 

były te miłe chwile odprężenia, ucieczki od getta przy Englischer 
Garten.   Był   to   prawdziwy   psychiczny   odpoczynek.   Ale   nie 

mogłem też zaniedbywać kontaktów z „kolegami z pracy”. Były 
niezbędne w mojej działalności. 

Jak traktowano w Monachium człowieka z „Wolnej Europy”? 

Muszę   powiedzieć,   że   wśród   emigrantów   „Wolna   Europa”   nie 

cieszy się najlepszą opinią. Oni zazdroszczą zarobków, ale traktują 
pracowników  Free   Europe  jako   tych,   którzy   za   czysty   pieniądz 

wykonują   brudną   robotę.   Patrzy   się   na   nich   trochę   krzywo, 
nieufnie. 

Ile się zarabia w „Wolnej Europie”? 

33

background image

W   ostatnim   okresie   mojej   pracy   dostawałem   po   wszystkich 

potrąceniach 1612 marek. 

To jest dużo? 

Nawet bardzo dużo, zważywszy, że korzystałem ze służbowego 
mieszkania, za które płaciłbym co najmniej 500 marek miesięcznie. 

Przeciętny   zarobek   w   NRF   wynosi   około   800   marek,   z   czego 
wynika, że pracownik  Free Europe  zarabia przeciętnie trzy razy 

więcej.   Jest   to   więc   posada   dobra   i   umie   to   wykorzystać   pan 
Nowak i jego mocodawcy. 

Czy   w   swoim   służbowym   mieszkaniu   mógł   się   Pan   czuć 
bezpiecznie? 

Niezupełnie.   Musiałem   być   czujny   nawet   w   swoich   czterech 
ścianach,   daleko   od   Englischer   Garten   Strasse.   Telefony   są   na 

podsłuchu, a CIA posiada zapasowe klucze. 

Panie   kapitanie,   zbliżamy   się   powoli   do   końca   pańskich 

wspomnień, do końca pańskich wędrówek, które zakończyły się 
szczęśliwym   powrotem   do   kraju.   Ale   nie   byłbym   reporterem, 

gdybym nie spytał jeszcze o kilka spraw... 

Proszę bardzo. 

Czy niektóre z dokumentów przysłał Pan wcześniej, jeszcze będąc 
w Monachium? 

Oczywiście, przysyłałem i to bardzo szybko. 

Czy nie wzbudził podejrzenia fakt, że znikały one ze stalowych 

szaf?

Nie znikały! Ale mieliśmy je i mamy. 

W Monachium twierdzono, że bardzo pośpiesznie opuszczał Pan 
swoje mieszkanie. 

Tak   twierdzić   może   tylko   laik.   Ludzie   pracujący   w   wywiadzie 
wiedzą, że tylko w ten sposób odbywa się tak zwany „odskok”, po 

wykonaniu zadania. 

Ostatni raz był Pan w pracy w piątek 5 marca? 

Tak, a w poniedziałek byłem już w kraju. 

Czy to znaczy, że tak długo trwała podróż? 

Nie, podróż nie trwała tak długo, ale załatwialiśmy jeszcze różne 

34

background image

rzeczy. A sama droga powrotna była naprawdę bardzo prosta i 

bardzo krótka. 

A jakie było powitanie? 

Mogę powiedzieć, że bardziej niż serdeczne. 

Wrócił Pan z dużą ulgą? 

Oczywiście. Spadł mi z serca duży ciężar. Nareszcie poczułem się 
bezpieczny. Mogłem być nareszcie sobą. Odetchnąłem. 

Jak się Pan czuje w kraju?

Już po powrocie czułem się bardzo dobrze. Ale teraz z każdym 

dniem czuję się lepiej. 

Jakie teraz plany? 

Zasiadam  do  pisania pamiętników.  A poza  tym  pozostaję przy 
swoim zawodzie. Kiedy i gdzie będę wykonywał następne zadania 

–   o   tym   zadecyduje   Centrala.   W   każdym   razie   chcę   pozostać 
wywiadowcą. 

Mimo że nie jest to łatwe ani bezpieczne? 

Może właśnie dlatego. 

Czy styka się Pan z dowodami sympatii, popularności?

Tak i to na każdym kroku. Kiedy idę ulicą, a byłem ostatnio w 

Wilanowie, ludzie uśmiechają się do mnie, kłaniają się, machają 
przyjaźnie rękami. Czuję otaczającą mnie sympatię i to jest chyba 

najlepsza nagroda. 

Dołączam   więc   sympatię   i   serdeczne   gratulacje   od   wszystkich 

naszych słuchaczy, życząc sukcesów w dalszej pracy no i w życiu 
osobistym,   zaniedbanym   trochę   przez   te   burzliwe   sześć   lat. 

Dziękuję Ci, kapitanie! 

SŁAWOMIR SZOF

TRZY RAPORTY kpt. ANDRZEJA CZECHOWICZA 

KULISY KAMPANII

(„Trybuna Ludu” z 28 marca 1971 r.)

35

background image

Już   podczas   pierwszej   konferencji   prasowej   kpt.   Andrzej 

Czechowicz   wspominał,   że   udało   mu   się   wielokrotnie   przekonać   o 
ścisłych powiązaniach „Wolnej Europy” z innymi ośrodkami dywersji 

imperialistycznej, w tym również z prowadzącymi zaciekłą kampanię 
antykomunistyczną   organizacjami   syjonistycznymi.   Istnienie   takich 

powiązań pozwalało kpt. Czechowiczowi na uzyskiwanie w toku swej 
pracy   wywiadowczej   i   przekazywanie   do   kraju   informacji   o 

zamierzeniach i działaniach nie tylko „Wolnej Europy”, lecz także jej 
partnerów.   Zdobywane   dane   potwierdzały   zarazem   dobitnie,   że 

sterująca   działalnością   „Wolnej   Europy”   amerykańska   centrala 
wywiadowcza   CIA   macza   ręce   również   w   wielu   innych 

przedsięwzięciach   wymierzonych   przeciwko   Polsce   i   pozostałym 
krajom   socjalistycznym,   że   w   szczególności   chętnie   synchronizuje 

działalność   „Wolnej   Europy”   z   poczynaniami   organizacji 
syjonistycznych. 

Znamienne są pod tym względem fakty,   o których informował 

kraj kpt. Czechowicz w ostatnich tygodniach swej pracy na obczyźnie, a 

które   dotyczą   zwłaszcza   antyradzieckiej   kampanii   organizacji 
syjonistycznych. Uległa ona spotęgowaniu właśnie w tym okresie, o 

czym niejednokrotnie pisała również prasa polska. Wyrazem tego stała 
się   w   szczególności   prowokacyjna   impreza   pod   nazwą   „Światowej 

konferencji   w   obronie   Żydów   radzieckich”   którą   syjoniści 
zorganizowali w dniach 23 – 25 lutego w Brukseli. Kpt. Czechowicz 

ujawniał   wiele   zakulisowych   szczegółów   związanych   z   tą   hałaśliwą 
antyradziecką   kampanią   i   jej   mechanizmy.   Spotęgowano   ją   ostatnio 

między innymi po to, by w związku ze zbliżającym się XXIV Zjazdem 
KPZR  osłabić   jego   międzynarodowy   rezonans   i   podważyć   autorytet 

pokojowej polityki radzieckiej. 

W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych udostępniono nam treść 

trzech   raportów   przesłanych   przez   kpt.   Czechowicza   w   styczniu   i 
lutym.   Dotyczyły   właśnie   tej   sprawy   –   antyradzieckiej   i 

antykomunistycznej kampanii  organizacji  syjonistycznych. Nie miały, 

36

background image

jak   widać,   te   organizacje   tajemnic   przed   „Wolną   Europą”,   a 

przynajmniej   przed   jej   powiązanymi   z   CIA  komórkami,   do   których 
przedostał się kpt. Czechowicz. 

Pierwszy raport przekazany pod koniec stycznia, informował o 

planowanej   prowokacyjnej   imprezie   brukselskiej.   „Rada   NATO   – 

stwierdzał   –   zaleciła,   aby   środki   masowego   przekazu   w   krajach 
członkowskich   szeroko   propagowały   przebieg   i   rezultaty   zjazdu”. 

Informował,   że   ambasador   Izraela   w   Belgii   –   Alon   „   sugerował 
komitetowi organizacyjnemu, by rozpatrzono również sprawę bojkotu 

przez firmy żydowskie handlu ze Wschodem”. 

Kolejna informacja, przekazana w lutym, przedstawia treść obrad 

tajnej   narady,   która   odbyła   się   w   styczniu   w   Paryżu.   Było   to   tzw. 
„Zgromadzenie czołowych reprezentantów organizacji syjonistycznych 

na Europę, obejmujących swym zasięgiem działania Belgię, Holandię, 
Luksemburg, Francję, Włochy, NRF i Wielką Brytanię. Zgromadzenie to 

zwoływane   jest   jedynie   w   celu   podejmowania   ważnych   zbiorowych 
decyzji w europejskim ruchu syjonistycznym. Jest ono odpowiedzialne 

za przekazywanie nadrzędnych decyzji kierownictwa „B'nai Brith” w 
Waszyngtonie”. 

Jakie zagadnienia omawiano i jakie decyzje podjęto na tym tajnym 

konwentyklu? Gdy chodzi o Polskę „postanowiono między innymi – jak 

informował   kpt.   Czechowicz   –   podjąć   działalność   w   kierunku 
wytworzenia   klimatu   podejrzeń   wobec   niektórych   działaczy 

kierownictwa   partyjno-rządowego   w   PRL”.   Zwróćmy   uwagę,   że   ta 
dyrektywa całkowicie zbiegła się z założeniami „Wolnej Europy”. 

Na spotkaniu paryskim walkę przeciwko krajom socjalistycznym 

rozpatrywano   w   sposób   całościowy,   główną   uwagę   poświęcając 

kampanii antyradzieckiej. 

Omawiano: „Sposoby i drogi penetracji w ZSRR i innych krajach 

socjalistycznych. Oceniono, iż kraje skandynawskie, szczególnie Dania i 
Szwecja, są nadal dogodnymi punktami wyjściowymi do prowadzenia 

dywersyjnej działalności przeciwko krajom socjalistycznym. Ośrodkowi 
syjonistycznemu   w   Wiedniu   przydzielone   zostało   zadanie   zbierania 

informacji o interesujących osobach oraz dokonywania ocen pod kątem 

37

background image

ich kompetencji i kwalifikacji”. 

Zabierał też głos w Paryżu „wielki mistrz” loży „B'nai Brith” w 

Dusseldorfie Zimmermann. Poinformował uczestników zgromadzenia o 

dłuższej rozmowie, którą odbył w grudniu 1970 r. z prezydentem USA 
Nixonem i sekretarzem stanu Rogersem. „Zapewnił on ponadto – brzmi 

informacja – że loża, którą reprezentuje (liczy ona około 120 członków), 
posiada duże wpływy w sferach przemysłowych NRF i może wywierać 

poważny nacisk na kierunek bońskiej polityki zagranicznej”. 

Trzeci wreszcie z omawianych tu dokumentów – to raport kpt. 

Czechowicza z końca lutego (8 marca kapitan powrócił do kraju). 

„W dniu 21.II.1971 r. - czytamy w nim m.in. - odbyła się w Paryżu 

w   hotelu   „George   V”   tajna   narada   czołowych   działaczy   ruchu 
syjonistycznego z udziałem Ben Guriona. Uczestniczyło w niej około 20 

osób, w tym m.in. M. Beigin i prof. S. Etlinger z Izraela, rabin Schachter 
z USA oraz C. Kelman z Francji. Podobna tajna konferencja w ścisłym 

gronie miała miejsce kilka dni później w Brukseli, podczas światowego 
kongresu   Żydów.   Podczas   wymienionych   tajnych   konferencji 

dyskutowano   sprawę...   zmuszenia   ZSRR  do   udzielania   zezwoleń   na 
emigrację do Izraela. 

Zdecydowano   m.in.,   iż   szeroko   zakrojona   akcja   propagandowa 

przeciwko ZSRR powinna wywoływać pozorne wrażenie, że nie jest ona 

prowadzona   z   pozycji   antykomunistycznej.   Na   tej   płaszczyźnie 
powinno   się   pozyskiwać   siły   liberalne,   również   nieżydowskie   w 

świecie”. 

Informacja   przedstawia   szczegóły   programu   tej   szerokiej 

antyradzieckiej   kampanii   opracowanej   przez   głównych   działaczy 
syjonistycznych. Program przewiduje m.in.: 

„bojkot przedstawicielstw i imprez radzieckich;

demonstracje przed przedstawicielstwami ZSRR za granicą; 

 ożywienie kontaktów z Żydami w ZSRR, przemycanie na Zachód 
listów, apeli itp. do opinii światowej; 

publikowanie relacji „naocznych świadków” z ZSRR, ich zeznań, 
życiorysów itp.” 

We wszystkich tych akcjach – jak informował kpt. Czechowicz – 

38

background image

uczestniczyć mają aktywnie przybyli niedawno z ZSRR, Polski i innych 

krajów  socjalistycznych   emigranci   żydowscy,   wśród   nich  były  major 
Grisza   Feigin   z   Rygi.   Feigin   „jest   szeroko   wykorzystywany   do 

antyradzieckiej kampanii, spełnia ponadto rolę „naganiacza” nowych 
emigrantów do tej działalności”. 

Kpt.   Czechowicz   przekazał   również   istotne   dane   dotyczące 

terrorystycznej działalności „Ligi Obrony Żydów” w USA kierowanej 

przez sławetnego rabina Meira Kahane z Nowego Jorku. Liga powołała 
do życia tajną bojówkę terrorystyczną pod nazwą Hagana. „Główny jej 

cel   –   notował   Czechowicz   –   to   organizowanie   aktów   terroru   wobec 
obywateli i przedstawicieli ZSRR oraz innych krajów socjalistycznych w 

USA   i   w   Europie.   Hagana   powstała   z   inspiracji   i   przy   pomocy 
finansowej   CIA.   Kahane   otrzymał   w   końcu   1970   r.   od   wywiadu 

amerykańskiego 400  000 dol. na działalność Hagany. Obecnie prowadzi 
akcję   werbunkową   wśród   emigrantów   z   ZSRR   i   Polski.   Utworzone 

zostały filie tej organizacji w Rzymie i Genewie, w toku organizacji jest 
filia w Paryżu”. 

Hagana planowała porwanie jednego z konsulów radzieckich w 

USA   jako   zakładnika.   CIA   poleciła   jednak   ograniczyć   działalność 

terrorystyczną w USA. 

Organizacje   syjonistyczne   osłaniają   swe   kampanie   przeciwko 

Związkowi Radzieckiemu i innym krajom socjalistycznym frazesami o 
rzekomo   „humanitarnych”   celach.   Dane,   które   zdobył   w   „Wolnej 

Europie”   kpt.   Andrzej   Czechowicz,   potwierdzają   raz   jeszcze   z   całą 
oczywistością,   że  chodzi   tu   o   zaplanowaną   z   zimną   krwią   akcję,   w 

której   nie   gardzi   się   najbrudniejszymi   środkami   terroru.   „Wolna 
Europa” działa w niej ręka w rękę z organizacjami syjonistycznymi, 

niejednemu   przedsięwzięciu   patronuje   zwierzchnik   monachijskiego 
ośrodka dywersji – CIA, a cele tej zsynchronizowanej akcji są mimo ich 

maskowania oczywiste: chodzi o rozniecenie i odwrócenie uwagi od 
antypokojowych   poczynań   rządu   izraelskiego,   wspieranego   przez 

międzynarodowy imperializm. 

JAN RUSZCZYC

39

background image

„WOLNEJ EUROPY” KŁOPOTY

Z MŁODZIEŻĄ

(Fragmenty wywiadu udzielonego „Sztandarowi Młodych” )

(…)   Wiemy,   że   RWE   usiłowała   stroić   się   w   szaty   przyjaciela 

młodzieży polskiej, jej bezinteresownego doradcy. Pytam o to kapitana 
Czechowicza. 

Rzeczywiście, ośrodki dywersyjne w ogóle, w tym RWE – wiążą 
duże   nadzieje   z   oddziaływaniem   na   środowiska   młodzieży.   W 

Radio „Wolna Europa” miała nawet powstać specjalna redakcja 
młodzieżowa.   Inicjatorem   był   sam   Nowak,   lecz   ostatecznie   nie 

utworzono   takiej   redakcji,   chociaż   nadawane   są   audycje   dla 
młodzieży.   Nie   utworzono   z   różnych   względów,   przede 

wszystkim   jednak   z   powodu   braku   odpowiednich   kadr.   W 
założeniu   w   takiej   redakcji   powinni   pracować   młodzi   ludzie, 

uciekinierzy z Polski posiadający odpowiednie wykształcenie i w 
miarę lewicowy rodowód. Ale takich nie udało się zwerbować.

Na   jakiej   podstawie   RWE   przypuszcza,   że   na   środowiska 
młodzieży   może   oddziaływać   skuteczniej   niż     na   starsze 

pokolenie? 

Według   panującej   w   RWE   opinii,   młodzież   jest   impulsywna, 

posiada   nadmiar   energii,   lecz   mało   doświadczenia   życiowego, 
pragnie za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę, podatna jest na 

tzw.   „zachodnie   nowości”,   gotowa   bezkrytycznie   przyjmować 
wszystko,   co   się   jej   umiejętnie   podsunie.  Uważano,   że   należy 

działać na poszczególne „elity”

 

 

 

  (np. technokratów, humanistów

 

  

itp.) używając odmiennej argumentacji w taki sposób, by stworzyć 

podziały, wywołać antagonizmy. Każdej z tych grup wmawiać, że 
ideologia   jest   przeżytkiem,   liczy   się   tylko   własny   interes, 

zaspokojenie   własnych   potrzeb,   bez   oglądania   się   –   a   nawet 
kosztem   innych.  *   Wmawiać   także   młodzieży,   że   tylko   od   niej 

zależy przyszłość kraju. 

40

background image

W   listopadzie   1969   roku   odbyła   się   konferencja   z   udziałem 

przedstawicieli   wywiadów   USA,   NRF,   Izraela   oraz   paryskiej 
„Kultury”   i   zachodnioniemieckiego   Ostforschung   (ten   ośrodek 

badanie Wschodu reprezentował Grala, z pochodzenia Polak) i – 
oczywiście   -   „Wolnej   Europy”.   Wspólnie   zastanawiano   się   nad 

sposobami i metodami oddziaływania na młodzież. Ustalono tam 
ramowe   kierunki   działania.   Przede   wszystkim   postanowiono 

popierać   kierunki   rewizjonistyczne,   pod   hasłem,   że   ideologia, 
klasyczny   marksizm-leninizm   nie   pasują   już   do   współczesnego 

świata   wysokiej   cywilizacji   technicznej,   hamują   rozwój   tej 
cywilizacji.   Jednocześnie   pod   hasłem   walki   pokoleń   (starzy 

krępują   inicjatywy   młodych,   zamykają   im   drogę   awansu 
społecznego),   szerzyć   nastroje   antypaństwowe,   zachęcać   do 

konspiracyjnej działalności. O cynizmie tych panów świadczy fakt, 
że sami zdają sobie sprawę z nierealności tych rad. Chodzi im 

jednak   nie   o   stworzenie   rzeczywistego   podziemia,   lecz 
odpowiedniej   atmosfery   w   Polsce,   nie   bacząc   na   koszty,   jakie 

musieliby ponieść ci młodzi ludzie, którzy daliby się zwieść RWE. 
Uzupełnieniem   tego   programu   działania   było   krzewienie 

konsumpcyjnego   stosunku   do   życia   drogą   umiejętnego   doboru 
„zachodnich wzorców”. (…) 

Oto   fragmenty   raportu   wiedeńskiego   korespondenta   RWE 

Pomorskiego:

(Rep.   Com.   W   dniu   14   sierpnia   1967   przybyła   na   wiedeński 

dworzec  wschodni   grupa   polskich   studentów   udająca  się   w   ramach 

międzynarodowej wymiany w podróż po Italii. Z grupą tą udało mi się 
nawiązać   kontakt   i   przeprowadzić   prawie   czterogodzinną   rozmowę. 

Dyskutowaliśmy w cztery oczy, w małych grupkach, od czasu do czasu 
wymieniali się rozmówcy, aż wreszcie oprowadziłem ich po mieście, 

obserwując   ich   reakcje   i   zainteresowania.   Nikt   z   rozmówców   nie 
zapytał, kim jestem i co robię. Nie spieszyłem się więc z wyjaśnieniami. 

A oto moje impresje:)” 

„... Od razu rzuca się w oczy zły ubiór. Młodzi mężczyźni noszą 

koszule i wytarte spodnie. Tylko nieliczni mają na sobie garnitury i to 

41

background image

nie   przedniej   jakości.   Wszystko   w   kolorze   szarym.   Dziewczęta   też 

ubrane źle i bezbarwnie. Nie grzeszą urodą! Tylko jedna dziewczyna 
odcina   się   wyraźnie   od   grupy.   Jest   gustownie   ubrana.   Ładnie   i 

nowocześnie uczesana. Nosi się krótko, mini, ma ładne nogi...” 

„... Cała grupa prezentuje się jakoś bezbarwnie. Może są zmęczeni 

podróżą, a może brak w nich zainteresowania dla otoczenia? Są dziwnie 
powściągliwi. Trudno o kontakty. Powoli jednak się mobilizują, ożywia 

się zainteresowanie. Padają pierwsze pytania. Ile kosztuje to, a ile tamto? 
Chcą wysłać kartki do kraju! Nie mają pieniędzy! Bez żadnej żenady 

wyciągają nie zadeklarowane na granicy pieniądze polskie i zupełnie 
jawnie biegną do kas wymienić je w relacji 100 złotych polskich za 18,50 

szylinga.   Kurs   ten   ich   dziwi!   Nawet   oburza!   Pierwsi   wracają   już   z 
kolorowymi kartkami. Podobają im się, ale złorzeczą na ceny. Są dla nich 

za   wysokie.   Zaczyna   się   krytyka   całego   systemu   kapitalistycznego! 
Krytykują także miasto. Powiadają, że jest martwe i staromodne! Nie ma 

ładnych   dziewcząt,   powiadają   kobiety.   Większość   wypowiedzi 
negatywnych. Jeszcze dobrze nie wyszli z dworca, a już taka lawina 

złorzeczeń   lub   wręcz   złośliwych   uogólnień.   Nie   widzą   własnych 
wad!”... „...Nad nami przelatuje „Caravelle”. Oczy wszystkich kierują 

się   w   górę!   Chyba   nigdy   jej   nie   widzieli?   Ogólne   zdziwienie   i 
entuzjazm!...” 

„...   Nie   wolno   się   z   nimi   spierać.   Nie   znoszą   i   nie   przyjmują 

krytyki! Wszystko, co mówi się o Ojczyźnie, podporządkowują szybko 

pod   patriotyzm,   pod   szacunek   dla   Ojczyzny!   Są   w   tym   miejscu 
patriotyczni, wręcz szowinistyczni! Wszystko co polskie, jest najlepsze, 

a jeśliby ktokolwiek za granicą próbował cokolwiek złego – to znaczy 
nie po ich myśli – powiedzieć na temat obecnych stosunków w naszym 

kraju, to stanie się w ich pojęciu co najmniej zdrajcą, który pluje na 
własne gniazdo”... 

Nie   mijali   się   z   prawdą   polscy   studenci,   nazywając   pana 

Pomorskiego i jemu podobnych po imieniu. W wielu wypadkach jednak 

przebieg wydarzeń jest inny. Często pracę korespondenta RWE ułatwia 
brak   odpowiedzialności   za   własne   słowa   i   czyny,   niepotrzebne 

gadulstwo, z czego korzyści wyciągają płatni agenci RWE, odpowiednio 

42

background image

preparując raporty. 

Na marginesie warto rozszyfrować niektóre symbole, umieszczane 

na górze raportu: Vi/P/14079. Vi oznacza Wiedeń, P – Pomorski, 14079 – 

to numer kartoteki rozmówcy korespondenta RWE. Po każdej bowiem 
takiej rozmowie korespondent przesyła do CIA w Monachium nie tylko 

raport,   ale   także   dane   o   osobie,   z   którą   rozmawiał.   Nie   w   celu 
wypłacenia   jej   honorarium.   Po   prostu   agenci   CIA  sądzą,   że   każdy 

kontakt z obywatelem polskim może być przez nich w sprzyjających 
warunkach wykorzystany jako podstawa szantażu. Dodajmy, że bywają 

rzeczywiście ludzie, którzy takiemu szantażowi ulegają. Zdaniem CIA – 
tego rodzaju ludzie mogą być szczególnie przydatni w czasie wojny. 

Wywiadowczy oddział RWE wcale tego nie ukrywa – mówi kapitan 
Czechowicz. (…) 

LONGIN ZARĘBA

*   Podkreślenia autora PDF.

http://www.chomikuj.pl/Pierwszy_113/Historia

43