background image

Ze zbiorów

Zygmunta Adamczyka

background image

 

 

 

Harry Harrison

 

 

GWIEZDNY 

DOM 

 

 

Tytuł oryginału 

To the Stars. Starworld 

 

Redaktor 

Jacek Foromariski 

Opracowanie graficzne: Maria Dylis Ilustracja: Radosław Dylis 

PRINTED IN GREAT BRITAIN 

Wydanie I 

Harry Harrison 1987 Copyright for the Polish edition 

by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991 

ISBN 8385276742 

 

 

 

 

background image

 

 2 

 

Rozdział 1 

 

Stary, połatany frachtowiec przeciął orbitę Marsa i leciał dalej, wykorzystując jedynie 

tradycyjny napęd silników atomowych. Kierował się w stronę Ziemi  lub raczej w stronę 

miejsca, w którym Ziemia znajdzie się za kilka godzin. Wszystkie urządzenia elektroniczne 

statku były bądź wyłączone, bądź pracowały na minimalnych obrotach  pełną moc pobierały 

jedynie ekrany ochronne. Wraz ze zbliżaniem się ku Ziemi, z każdą sekundą rosło ryzyko 

wykrycia. I natychmiastowego zniszczenia. 

 A więc przynosimy im w końcu wojnę  powiedział oficer polityczny. 

Przed rewolucją był profesorem ekonomii niewielkiego uniwersytetu na jednej z odległych 

planet. Wojna pozmieniała wszystko. 

 Nie musi mnie pan o tym przekonywać  odparł Blakeney.  Byłem w komitecie, który 

opracował ten atak. I mówiąc szczerze, wcale nie jestem tym pomysłem zachwycony. 

 Wcale nie próbuję pana przekonywać, po prostu sama myśl o tym sprawia mi przyjemność. 

Miałem rodzinę na Teorancie... 

 Ale już jej pan nie ma  przerwał szybko Blakeney.  Cała planeta została zniszczona. 

Radziłbym, by jak najszybciej pan o nich zapomniał. 

 Nie. Chcę o nich pamiętać. I wierzę, że atak ten przeprowadzamy także i po to, by uczcić 

pamięć tych ludzi. Tych i milionów innych, zniewolonych lub 

pomordowanych. Nareszcie odważyliśmy się walczyć. Jestem z tego dumny. 

 Wciąż niepokoi mnie oprogramowanie komputera. 

 Zupełnie niepotrzebnie. Pojedyncza bomba zrzucona zostanie na Australie. W jaki sposób 

może pan nie trafić w tak duży cel? 

 Mogę to panu dokładnie wyjaśnić. Po odłączeniu statku zwiadowczego rozpocznie on 

przyśpieszenie od prędkości podstawowej, którą w tej chwili osiągamy. Komputer nie będzie 

mógł popełnić żadnego błędu w trajektorii lotu, ponieważ nie będzie czasu na żadne korekty. 

Czy zdaje pan sobie sprawę, jak ogromna będzie prędkość końcowa?  sięgnął po kalkulator i 

nacisnął kilka przycisków. 

Dowódca niecierpliwym ruchem uniósł rękę. 

 Wystarczy. Nie mam w tej chwili głowy do matematyki. Wiem jedynie, iż nasi najlepsi spe-

cjaliści zmodyfikowali statek zwiadowczy do tego jednego zadania. W środku jest jakiś wi-

rus, który ma zniszczyć wszystkie zasoby żywności. Sam pan przecież opracował program lo-

tu, lokalizacji celu i rzucenia bomby. 

background image

 

 3 

 Tak, zawierają one jednak zbyt wiele zmiennych. Zejdę na dół i przeprowadzę jeszcze jeden 

test. 

 Proszę bardzo. Lecz niech pan nie zapomni, że pozostało już tylko kilka godzin. Gdy 

znajdziemy się w zasięgu sieci ich radarów, natychmiast wysyłamy statek i zmykamy, nie 

oglądając się za siebie. 

 To nie zajmie dużo czasu  zapewnił Blakeney. 

Odwrócił się i opuścił mostek. 

"To wszystko jest jedną wielką improwizacją"  rozmyślał ponuro, idąc w dół pustymi 

korytarzami statku. 

Nieuzbrojony frachtowiec atakujący samo serce Federacji! Lecz sam plan był na tyle 

zwariowany, że może się powieść. Od momentu przecięcia orbity Marsa wciąż nabierali 

prędkości. Być może uda im się przemknąć tuż obok Ziemi, zanim zaskoczona obrona będzie 

w stanie wykonać przeciwuderzenie, i wystrzelić bez przeszkód niewielki statek zwiadowczy, 

nad którym kontrolę przejmie komputer. 

I to właśnie martwiło go najbardziej. Obwody większości komputerów były prototypowe i 

niesprawdzone. Jeżeli zawiodą, nie powiedzie się cała misja. Przeprowadzenie jeszcze jednej 

serii testów było sprawą zwykłego rozsądku. 

Maleńki zwiadowca, mniejszy nawet niż zwykły pojazd ratunkowy, tkwił przymocowany do 

podłogi zewnętrznego luku stalowymi klamrami wyposażonymi w wybuchowe sworznie. 

Tuba łącznikowa, dzięki której powietrze z frachtowca przedostawało się do wnętrza 

zwiadowcy, wciąż tkwiła na swoim miejscu. Blakeney przeczołgał się przez nią, wszedł do 

wnętrza kabiny i zmarszczył czoło, spoglądając na umieszczoną na jednej ze ścian plątaninę 

kabli i urządzeń kontrolnych. Odwrócił się w stronę ekranu, wcisnął kilka przycisków na 

pulpicie komputera i rozpoczął ostatnią serię kontrolnych testów. 

Nagle na mostku zabrzmiał sygnał alarmowy i paru członków załogi podeszło, by spojrzeć na 

ekran. Oficer polityczny zbliżył się także i stanął tuż obok pełniącego wachtę operatora. 

 Co to za sygnał?  zapytał. 

 Weszliśmy właśnie w zasięg ich detektorów. 

 Więc wiedzą już, że tu jesteśmy? 

 Niekoniecznie. Wciąż jeszcze znajdujemy się w płaszczyźnie ekliptyki... 

 A to oznacza.. 

 Że jesteśmy jeszcze zbyt daleko, by mogli wykryć jakiekolwiek ślady promieniowania z 

naszego statku. 

background image

 

 4 

Na razie jesteśmy dla nich jeszcze jednym kawałkiem kosmicznego śmiecia. Na razie. System 

wykrywania został już jednak zaalarmowany i za chwilę skierują na nas wszystko, co tylko 

mają. Lasery, radary i tym podobne rzeczy. Zresztą wkrótce się tego dowiemy. Monitorujemy 

ich wszystkie sygnały. Gdy powrócimy, wszystko będzie pięknie nagrane. Po uważnym 

przeanalizowaniu dowiemy się sporo o układach, w jakich pracują. 

"Gdy  pomyślał ponuro oficer polityczny  a nie: jeżeli". Jak na razie morale załogi było bez 

zarzutu. Lecz to dopiero połowa misji. Pozostała jeszcze ta druga połowa  ta najważniejsza. 

Zerknął na zegar i połączył się ze statkiem zwiadowczym. 

 Wkraczamy w strefę czerwoną. Do odłączenia statku pozostało mniej niż pół godziny. Co u 

pana? 

 Za chwilę kończę i zaraz do was dołączę. 

 Dobrze. Chciałbym... 

 Zlokalizował nas radar pulsacyjny!  wykrzyknął operator. Teraz wiedzą już, że się zbliżamy. 

Tuż obok jego łokcia zapłonął nagle ekran pomocniczy, na którym pojawiać się zaczęły rzędy 

cyfr. Operator wskazał na nie palcem.  Wszystkie ekrany ochronne zostały wystrzelone, tak 

więc na ich ekranach zamiast jednego, pojawi się kilkanaście niezidentyfikowanych punktów, 

poruszających się w różnych kierunkach i z różnymi prędkościami. 

 Nie będą więc wiedzieli, który z tych punktów jest prawdziwym statkiem? 

 W tej chwili nie, lecz już wkrótce zaczną analizować wypadkowe wszystkich kursów, 

zarówno do przodu jak i do tyłu w czasie i zlokalizują ten prawdziwy. Jednak zanim ich 

komputery uporają się z tym problemem, nasze zainicjują już kolejne programy 

dezorientujące. Zresztą całkiem niezłe, opracowane przez najlepszych fizyków i komptechów. 

Rozumowanie to nie trafiało jednak do przekonania oficerowi politycznemu. Nie podobała 

mu się myśl, iż jego życie zależy od zaprogramowanych przez nieznanych mu ludzi 

komputerów, bawiących się w kotka i myszkę z komputerami wroga. Zamiast tego wyjrzał na 

zewnątrz, spoglądając na maleńkie iskierki gwiazd i powiększający się dysk Ziemi. 

Spróbował wyobrazić sobie, jak tuż obok nich przemykają niewidzialne promienie światła i 

fale radiowe. Było to oczywiście niemożliwe. Musiał jedynie na wiarę przyjąć, iż 

rzeczywiście tam są i walczą zamiast niego z wrogiem. 

Ludzie dawno już przestali toczyć bitwy w kosmosie. Zastąpiły ich komputery. Załogi były 

jedynie uwięzionymi w kruchych kadłubach obserwatorami. Stał nieruchomo, nieświadomy, 

iż coraz mocniej zaciska założone za plecy dłonie. 

Nagle wyczuł raczej niż usłyszał serię niewielkich, głuchych wstrząsów, po których nastąpiła 

słyszalna już wyraźnie eksplozja. 

background image

 

 5 

 Trafili nas!  wykrzyknął w przypływie paniki. 

 Jeszcze nie  odparł operator, nie odrywając wzroku od ekranu. Wystrzeliliśmy jedynie 

pozostałe ekrany, a po nich statek zwiadowczy. Nasza misja jest już zakończona, lecz musimy 

się jeszcze stąd wyrwać. Stos wyłączony, obwody napędu przestrzennego zregenerowane w 

pełni. Za chwilę będziemy w drodze. 

Oczy oficera politycznego otworzyły się szeroko, gdy jego mózg przeszyło nagle straszliwe 

podejrzenie. Rozejrzał się szybko dookoła. 

 Gdzie jest Blakeney? wykrzyknął, lecz żaden ze zgromadzonych na mostku ludzi nawet go 

nie usłyszał. 

W napiętym milczeniu odliczali sekundy, dzielące ich od pocisków, które z pewnością zostały 

już wystrzelone w ich stronę. 

Oficer jednak nie myślał w tej chwili o rakietach. Wiedział już, gdzie był Blakeney. 

Miał wiec rację, zupełną rację! I oni nazywali siebie komptechami. Nie potrafiliby nawet 

napisać programu, który wygrałby w bierki. Porównawcza orientacja przestrzenna 

najwidoczniej przekraczała ich możliwości. 

Z satysfakcją obserwował elektroniczny pisak, kreślący na ekranie obraz przesuwającej się w 

dole Ziemi. Nagle zmartwiał, gdy dostrzegł przesuwający się majestatycznie tuż nad Europą 

front burzowy. Wyłączył automat zawiadujący ruchami pisaka i dotknął palcem ekranu w 

miejscu, na którym widział jedyny wolny w tej chwili od gęstej pokrywy chmur wycinek 

Australii. Gdy świecąca końcówka pisaka przesunęła się na wskazane przez niego miejsce, 

wcisnął klawisz z napisem IDENTYFIKACJA POZYTYWNA i cofnął palec. 

W sekundę później jednostajny do tej pory śpiew silników zmienił się, gdy niewielki 

stateczek zmienił kurs. Dobrze. Wyświetlił na ekranie kolejny etap programu i odblokował 

przełącznik, umożliwiający mu w razie jakichkolwiek kłopotów ręczne odstrzelenie 

pojemnika. 

Na szczęście nie było żadnych. W chwili, gdy na ekranie pojawiła się cyfra zero, komputer 

uaktywnił mechanizm detonujący, wyrzucając ceramiczny pojemnik ku powierzchni Ziemi. 

Siedzący w kabinie oddalającego się łagodnym łukiem stateczku, Blakeney 

uśmiechnął się w duchu, wiedząc, co się za chwilę wydarzy: pojemnik był jedyną rzeczą, 

która została zaprojektowana naprawdę dobrze. Wraz z opadaniem w coraz gęstsze warstwy 

atmosfery, pojemnik, zawierający umieszczone w kriogenicznych kapsułach zamrożone 

wirusy, zacznie się rozgrzewać, wytracając przy tym szybkość. Odpadnie powłoka 

ceramiczna, odsłaniając tkwiący wewnątrz manometr. 

background image

 

 6 

Dokładnie na wysokości dziesięciu tysięcy siedemset sześćdziesięciu dziewięciu metrów eks-

ploduje ładunek wybuchowy, uwalniając zawarte w kapsułach wirusy. 

Wiatry rozniosą je po całej Australii, zaniosą być może nawet do Nowej Zelandii  

zmodyfikowane genetycznie, mikroskopijne szkodniki, które zaatakują i zniszczą wszelkie 

pozostałe jeszcze na Ziemi zbiory płodów rolnych. 

Blakeney uśmiechał się jeszcze, gdy uderzył pocisk. 

Ponieważ rakieta wyposażona była w głowicę jądrową, ludzie na powierzchni Ziemi odnieśli 

wrażenie, iż przez moment nad horyzontem rozbłysło drugie słońce. 

 

Rozdział 2 

Odrzutowiec TWA wystartował z Nowego Jorku parę godzin po zmroku. Natychmiast po 

osiągnięciu wyznaczonego mu korytarza powietrznego zwiększył szybkość do 

naddźwiękowej i z rykiem silników pomknął na wschód. Gdy przelatywali nad Kansas, 

lecący z prędkością 2,5 Macha odrzutowiec napotkał na pierwsze promienie zachodzącego 

słońca. A gdy obniżyli pułap lotu nad Arizoną, słońce stało jeszcze wysoko nad horyzontem, i 

pasażerowie, którzy oglądali jeden zachód słońca w Nowym Jorku, byli teraz świadkami 

kolejnego, tym razem jednak o wiele bardziej malowniczego  nad pustynią Mojave. 

ThurgoodSmythe skrzywił się i przyciemnił okno. Musiał przejrzeć notatki ze zwołanej w 

pośpiechu w gmachu Narodów Zjednoczonych konferencji i nie miał głowy, by podziwiać 

subtelne piękno zachodu słońca. Na jego kolanach leżała otwarta dyplomatka z tkwiącym 

wewnątrz ekranem monitora. Wędrowały teraz po nim cyfry, nazwiska i daty. Nieruchomiały 

jedynie wtedy, gdy mężczyzna dotykał klawiatury niewielkiego komputera, korygując błąd 

zapisu. Robił to jednak zupełnie automatycznie, myślami błądząc wokół tego, co wydawało 

się nieprawdopodobne, a jednak się wydarzyło. 

Lądowaniu towarzyszyło niewielkie szarpnięcie. ThurgoodSmythe zamknął dyplomatkę, 

naciśnięciem guzika rozjaśnił przyciemnione okno i spojrzał na zewnątrz, na białe wieże 

centrum kosmicznego, skąpanego w tej chwili w krwawych rozbłyskach zachodzącego 

słońca. Był pierwszym pasażerem, który wysiadł z samolotu. 

Na zewnątrz czekało już dwu umundurowanych strażników. Na ich sprężysty salut skinął je-

dynie niedbale głową. Nie padło ani jedno słowo, czy to powitania, czy też z prośbą o identy-

fikację. Strażnicy wiedzieli, kim był; wiedzieli także, iż ten nadprogramowy lot odbył się je-

dynie po to, by przywieźć tego człowieka tutaj. Haczykowaty nos i ostre rysy twarzy Thur-

goodSmythe'a wystarczająco często pojawiały się w środkach masowego przekazu, by nie za-

background image

 

 7 

dawać mu żadnych pytań. Krótko przycięte, stalowosiwe włosy oraz wyprostowana sylwetka 

sprawiały, iż wyglądał dokładnie na tego, kim był w rzeczywistości na człowieka u steru wła-

dzy. 

Gdy wszedł do pokoju, August Blanc stał zwrócony twarzą w stronę ogromnego, 

całościennego okna. Jako dyrektor Spaceconcent zajmował biuro umieszczone na ostatnim 

piętrze najwyższego budynku administracyjnego. Widok za oknem był wręcz olśniewający. 

Majaczące na horyzoncie smoliście czarne góry, obramowane były czerwienią nieba. 

Wszystkie budynki i statki kosmiczne skąpane były w tym samym, ognistym kolorze  kolorze 

krwi. Być może był to znak. Dyrektor wzdrygnął się na tę myśl. Nonsens. Słysząc za plecami 

znaczące chrząknięcie, odwrócił się i spojrzał prosto w twarz ThurgoodSmythe'a. 

 Mam nadzieję, że miał pan przyjemny lot  powiedział, wyciągając dłoń. 

Była szczupła i równie delikatna, jak rysy jego twarzy. Chlubił się posiadaniem starego, 

francuskiego tytułu, niemniej jednak używał go niezmiernie rzadko. Zresztą ludzie pokroju 

ThurgoodSmythe'a nie zawracali sobie takimi rzeczami głowy. Przybysz skinął krótko głową, 

wydając się zniecierpliwiony tymi niepotrzebnymi formalnościami. 

 Niewątpliwie miał pan męczący dzień. Może więc coś na pokrzepienie? 

 Nie. Dziękuję drogi Auguście. Chociaż... poproszę o szklaneczkę Perrier. 

 To suche powietrze w samolotach... Nie to, co w naszych liniowcach  powiedział, podając 

gościowi wysoką szklaneczkę. Sobie nalał koniaku. Nie odwracając głowy, zupełnie jakby 

zawstydzony tym, o co chce zapytać, przemówił w stronę zgromadzonych w barku butelek:  

Czy rzeczywiście jest źle? Tak źle, jak o tym czytałem? 

 Nie wiem, co pan słyszał  odparł ThurgoodSmythe, pociągając ze szklaneczki.  Ale w 

zaufaniu mogę panu powiedzieć... 

 Ten pokój jest absolutnie bezpieczny. 

 ... że jest o wiele gorzej, niż nam się wydawało na początku. To była istna lawina  opadł w 

fotel i pustym wzrokiem zapatrzył się w trzymaną w dłoni szklaneczkę.  Przegraliśmy. 

Wszędzie. Nie mamy już kontroli nad żadną z planet... 

 To niemożliwe!  w starannie modulowanym do tej pory głosie Augusta zabrzmiały nutki 

niemal zwierzęcej paniki. A nasze bazy? W jaki sposób mogą zostać zajęte? 

 Nie mówię w tej chwili o nich. Są zresztą nieważne. Położone są na pozbawionych powietrza 

księżycach o niskiej grawitacji i muszą być regularnie zaopatrywane. Więcej z nimi kłopotu 

niż pożytku. Ewakuujemy je wszystkie. 

 Nie możecie tego zrobić! Są naszą główną linią obrony przed... 

background image

 

 8 

Używając klasycznego porównania: są naszą piętą Achillesową  tym razem w głosie Thu-

rgoodSmythe'a nie było ani śladu ciepła.  Potrzebujemy transportu i potrzebujemy ludzi. Tutaj 

jest rozkaz. Od tej chwili jest pan odpowiedzialny za sprawny przerzut siecią Fascolo  wyjął z 

dyplomatki dokument i wręczył go pobladłemu wyraźnie dyrektorowi.  Decyzje zostały już 

podjęte. 

August Blanc wyciągnął drżącą dłoń i przybliżył dokument do oczu. ThurgoodSmythe 

spoglądał na niego bez słowa. Ten człowiek był mu potrzebny. Znał się na tym, co robi. 

Tylko dlatego jego głos, gdy odezwał się ponownie, zabrzmiał niemal łagodnie: 

 Wiem, iż decyzje takie łatwiej jest czasami podjąć, niż się z nich wywiązać. Przykro mi, 

Auguście. Rebelianci nie pozostawili nam wyboru. Planety są ich. Wszystkie. Zaplanowali to 

doskonale. Większość naszych ludzi została pojmana lub po prostu nie żyje. Jednak cała 

nasza flota przestrzenna pozostała nietknięta, chociaż miało miejsce parę aktów sabotażu. To, 

co w tej chwili robimy, to po prostu strategiczne przegrupowanie sił. 

 Odwrót! w głosie dyrektora brzmiała wyraźnie gorycz.  A więc przegraliśmy. 

 Wcale nie. Wciąż mamy jeszcze liniowce, a pomiędzy nimi jednostki o przeznaczeniu 

typowo militarnym. Rebelianci posiadają jedynie frachtowce, holowniki i jednostki 

pomocnicze. Wiele z ich planet już cierpi głód. Podczas gdy oni będą zmuszeni martwić się o 

przeżycie, my zreorganizujemy nasze środki obrony. Gdy spróbują nas zaatakować, z 

pewnością będziemy na to dobrze przygotowani. A potem ponownie odzyskamy wszystkie 

planety. Ostateczny sukces Ziemi nie podlega żadnej dyskusji, choć być może jest to sprawa 

odległej przyszłości. 

 Co więc mam robić?August Blanc nie wydawał się być przekonany. 

 Wysłać to. Jest to specjalny rozkaz Służb Bezpieczeństwa zalecający natychmiastową zmianę 

kodów. Jestem przekonany, iż stare kody nie stanowią już dla rebeliantów tajemnicy. 

August Blanc spojrzał na tajemnicze serie liter i cyfr i skinął głową. Sam proces kodowania 

niewiele go obchodził  starczyło, iż wiedział, że całym tym procesem zajmuje się komputer. 

Wsunął zapisany gęsto skrawek papieru w szczelinę czytnika i szybko wystukał na 

klawiaturze serię poleceń. Parę sekund później mechaniczny głos, dobiegający z 

wmontowanego w obudowę komputera głośnika oznajmił: 

 Polecenie przekazane do wszystkich wymienionych na liście odbiorców. Potwierdzenie 

odbioru od wszystkich wymienionych na liście odbiorców. Procedura zmiany kodów 

komunikacyjnych w toku. 

ThurgoodSmythe po wysłuchaniu komunikatu skinął krótko głową i położył na biurku dyrek-

tora kolejny papier. 

background image

 

 9 

 Po przeczytaniu z pewnością zauważy pan, że wszystkie wyszczególnione tu rozkazy 

potraktowane są bardzo ogólnikowo. Cała flota w możliwie najkrótszym terminie wycofana 

ma zostać na orbitę Ziemi, bazy planetarne zniszczone, a bazy na Księżycu mają otrzymać 

posiłki. Gdy wejdziemy w posiadanie odpowiedniej ilości środków transportu, natychmiast 

rozpoczniemy przerzucanie oddziałów na kolonie okołoziemskie. Zostaną zajęte siłą. Z 

dobrego źródła wiadomo, iż sympatyzują z rebetiantami, a nie z nami. 

To samo stanie się z orbitalnymi stacjami satelitarnymi. Czy ma pan jakieś pytania? 

 Czy wystąpią braki żywnościowe? Doszły mnie słuchy, że stoimy przed widmem głodu. 

Wysłałem żonę z dużą listą zakupów, z której udało jej się zrealizować zaledwie połowę. Czy 

wie pan coś na ten temat? 

"Ten człowiek jest tchórzem, a w dodatku głupcem 

 pomyślał ThurgoodSmythe  w takiej sytuacji martwić się o kuchnię! Defetysta. Ale to pojęcie 

z pewnością jest dla niego obce. Dla większości ludzi najprawdopodobniej także. Ale to 

nieważne, dowiedzą się, co ono oznacza, gdy rozstrzelamy kilku z nich. Właśnie za 

rozsiewanie takich niesprawdzonych plotek." 

 Powiem panu prawdę  powiedział głośno. 

 Lecz przede wszystkim muszę pana ostrzec. Jesteśmy w stanie wojny, kiedy morale całego 

społeczeństwa jest sprawą pierwszorzędnej wagi. Tak więc ludzie, którzy rozsiewają 

niepokojące pogłoski oraz tacy, którzy będą gromadzić nadmierne zapasy żywności, 

pozbawiając jej innych pomagają naszemu wrogowi i będą za to ukarani. Jedyną karą będzie 

kara śmierci. Czy wyraziłem się dość jasno? 

 Oczywiście, ja... ja nie zdawałem sobie sprawy. Nie miałem zamiaru... 

Mężczyzna trząsł się jak w ataku febry. ThurgoodSmythe spoglądał na niego przez chwilę 

spod zmrużonych powiek. 

 Bardzo dobrze  powiedział wreszcie, usilnie starając się nie ukazać po sobie śladu niechęci.  

Na Ziemi nie będzie głodu, lecz racje żywnościowe będą zmniejszone i racjonowane. Zawsze 

musieliśmy importować pewną żywność dla proli. Przez jakiś czas będą musieli zacisnąć 

trochę pasa, nie sądzę jednak, by fakt ten miał nam spędzać sen z powiek. O wiele 

poważniejsza jest zaraza, która zniszczyła całe zboże Australii. 

 Zaraza...? Obawiam się, że nie rozumiem. 

 Spowodowana zmutowanym wirusem, który zrzucili w formie bomby z niewielkiego statku 

kosmicznego. Ulega samodestrukcji po kilku miesiącach, lecz do tej pory cała Australia 

będzie jedynie jałową pustynią. 

 Musimy zniszczyć ich wszystkich! To zwykli kryminaliści! Chcą nas zagłodzić na śmierć! 

background image

 

 

10

 Niekoniecznie. Ten atak był formą ostrzeżenia. Niektórzy dowódcy naszych sił 

przestrzennych powodowani chęcią zemsty przeprowadzili parę akcji na własną rękę, 

niszcząc kompletnie co najmniej dwie planety rebeliantów. Ci w odpowiedzi wysłali ten 

statek, by zbombardował Australię. Bardzo łatwo mogli zniszczyć wszystkie ziemskie zasoby 

żywności, a jednak ograniczyli się do jednego tylko kontynentu. Nie, to było pewnego 

rodzaju ultimatum. Przejęliśmy oczywiście ten statek i wysłaliśmy go im z wiadomością, iż 

zgadzamy się na ich warunki. 

Od tej chwili bombardowanie planet ograniczać się ma do celów wyłącznie militarnych. 

 Musimy zniszczyć ich co do jednego!  rzucił ochryple August Blanc. 

 I tak się stanie. Nasz plan jest stosunkowo prosty. Wycofujemy wszystkie nasze siły na orbitę 

Ziemi, by zabezpieczyć się przed jakakolwiek inwazją, czy próbą przejęcia kolonii 

okołoziemskich lub satelitów. Potem ponownie zaczniemy zdobywać utracone planety. Nasze 

wszystkie liniowce zostaną uzbrojone i przekształcone w jednostki wojenne. Rebelianci mają 

jedynie kilka statków. Może wygrają jeszcze parę bitew, ale my wygramy wojnę... 

 Pilna wiadomość  przerwał mu mechaniczny głos komputera. 

August Blanc oderwał wysuwający się z drukarki skrawek papieru, podniósł do oczu i 

wyciągnął w stronę swego gościa. 

 Zaadresowane do pana  powiedział. ThurgoodSmythe szybko przebiegł wzrokiem kilka 

linijek tekstu i uśmiechnął się. 

 Poleciłem, by śledzono wszystkie ruchy floty nieprzyjaciela. Potrzebują więcej żywności, niż 

my. Wysłali właśnie pewną ilość statków transportowych na Halvmork  to jedna z 

największych planet produkujących żywność. Chcę, by te statki wylądowały i zostały 

załadowane. Potem mogą odlecieć... 

 A my je przejmiemy!  wykrzyknął z podnieceniem August Blanc, zapominając na chwilę o 

swych wcześniejszych obawach.  To genialny plan, panie ThurgoodSmythe. Niech mi będzie 

wolno panu pogratulować. Rozpętali tę wojnę, teraz więc przyjdzie im za to zapłacić. 

Skażemy ich na głód. 

 Dokładnie to było moim zamiarem, drogi Auguście. Dokładnie. Obydwaj mężczyźni 

wymienili okrutne, pozbawione ciepła uśmiechy. 

 Winić mogą jedynie siebie  mówił ThurgoodSmythe.  Daliśmy im pokój, a oni w zamian dali 

nam wojnę. Pokażemy im teraz, jak wielką cenę przyjdzie im zapłacić za tę nieprzemyślaną 

decyzję. Gdy wreszcie z nimi skończymy, w galaktyce na wieki już zapanuje pokój. Zapo-

mnieli już, że są dziećmi Ziemi, że stworzyliśmy Federację dla ich własnego dobra. Zapo-

background image

 

 

11

mnieli, jak wiele sił i środków pochłonęło przekształcenie planet, by mogli się na nich osie-

dlić. 

 

Rozdział 3 

Zbuntowali się przeciwko dłoni, która zapewnia im bezpieczeństwo. Zaciśniemy teraz dłoń w 

żelazną pięść, która spadnie im na karki i przygniecie do ziemi. Oni rozpoczęli tę wojnę  lecz 

to my ją zakończymy. 

A więc odchodzisz powiedziała Elżbieta, starając się nie okazywać po sobie żadnych emocji. 

Jednak jej dłonie, które Jan trzymał mocno w uścisku, wyraźnie drżały. Stali w cieniu jednego 

z frachtowców, który górował ponad najwyższymi silosami. Mężczyzna spojrzał na łagodne, 

zatroskane w tej chwili rysy twarzy dziewczyny. Westchnął i nie znajdując żadnej sensownej 

odpowiedzi, skinął jedynie głową. 

Zakrawało na okrutną ironię, iż po wszystkich latach spędzonych na tej niegościnnej planecie, 

żonaty i nareszcie szczęśliwy, musi ją opuścić. Nie miał jednak wyboru. Był jedynym, który 

mógł walczyć o prawa dla zamieszkujących tę rolniczą planetę ludzi, jedynym, który mógł 

stworzyć tu nowe, funkcjonujące na prawidłowych zasadach społeczeństwo. Jan był bowiem 

jedynym na całej Halymork człowiekiem, który urodził się na Ziemi i znał realia, jakimi 

kierowało się życie nie tylko na macierzystej planecie, ale w całej Ziemskiej Federacji Planet. 

Halvmork było zapomnianym, ponurym światem, zamieszkanym przez ekonomicznych 

niewolników, których jedynym zadaniem było zaopatrywanie pozostałych planet w żywność. 

Walcząc z tyranią Ziemi planety oczekiwały, iż Halvmork w dalszym ciągu pozostanie 

rolniczym zapleczem rebelii. Oczywiście, mogli obsiewać pola  w końcu było to jedyne, na 

czym się znali pod warunkiem jednak, że zamieszkały przez nich świat przestanie być 

więzieniem, a stanie się domem. 

Musieli być wolni, by stać się częścią Federacji, by ich dzieci mogły się uczyć i żyć w 

pokoju, wreszcie by zmienić sztuczny system, dawno temu narzucony im siłą przez Ziemię. 

Jan wiedział, iż nikt mu za to nie podziękuje. Niemniej jednak musiał to zrobić. Dla 

przyszłych generacji. Dla własnego dziecka. 

 Tak, muszę was opuścić  powiedział wreszcie. 

 Jesteś tu potrzebny w tonie jej głosu zabrzmiała prośba. 

 Spróbuj mnie zrozumieć. Ta planeta, chociaż tak duża, jest jedynie niewielką częścią galak-

tyki. Dawno temu mieszkałem na Ziemi, pracowałem tam i byłem nawet szczęśliwy, dopóki 

nie odkryłem, że życie tam dla większości ludzi jest prawdziwym piekłem. Próbowałem im 

background image

 

 

12

pomóc  lecz to na Ziemi jest nielegalne. Zostałem za to aresztowany, pozbawiony wszystkie-

go i zesłany tutaj jako zwykły pracownik fizyczny. Miałem do wyboru to albo śmierć. Jednak 

gdy tu mijały wolno lata, rebelia wreszcie wybuchła i zakończyła się sukcesem. Wszędzie, za 

wyjątkiem Ziemi. W tej chwili moja praca tutaj jest już zakończona, zboże zabezpieczone i 

gotowe do wysyłki. My wywiązaliśmy się ze swoich zobowiązań, chcę się więc upewnić, że 

owoce zwycięstwa staną się także i naszym udziałem. Po prostu muszę lecieć, rozumiesz? 

Obdarzyła go czułym, pełnym miłości spojrzeniem i zamknęła w silnym uścisku, jakby 

obawiając się, że widzą się być może po raz ostatni. Nie chciała się do tego przyznać, lecz 

bała się. Gdzieś daleko, pomiędzy obcymi gwiazdami trwała wojna, a on wyruszał, aby wziąć 

w niej udział. Przytuliła się do niego mocniej. 

"On wróci  powtarzała w myślach z pełną rozpaczy determinacją.  Musi wrócić..." 

 Wróć do mnie  szepnęła. Odepchnęła go od siebie i nie oglądając się, pobiegła w stronę 

domu. 

 Dziesięć minut  wykrzyknął Debhu, stojąc u podstawy prowadzącego do śluzy trapu.  

Chodźmy na pokład. Musimy się przygotować. 

Jan odwrócił się i ruszył za nim w górę trapu. Jeden z członków załogi czekał już na nich przy 

śluzie i natychmiast po ich wejściu zamknął i uszczelnił zewnętrzny właz. 

 Idę na mostek  rzucił Debhu.  Nie byłeś nigdy w kosmosie, więc lepiej przywiąż się do 

czegoś pasami 

 Pracowałem w stanie nieważkości odparł krótko Jan. 

Przez wargi Debhu przemknął uśmiech, mężczyzna nie powiedział jednak ani słowa. 

Halvmork była planetą  więzieniem i nie było już ważne, za co ktoś został tutaj zesłany. 

 Dobrze  mruknął.  Może mi się przydasz. Straciliśmy mnóstwo wyszkolonych ludzi, a 

większość nowej załogi nie oglądała jeszcze otwartej przestrzeni. Chodźmy na mostek. 

Jan stwierdził, iż operacja, której właśnie był świadkiem, jest niezwykle fascynująca. Musiał 

przybyć na Halvmork statkiem, który był bardzo podobny do tego, na którym znajdował się 

obecnie  niewiele jednak z tego okresu zachowało się w jego pamięci. Jedyne, co pamiętał to 

duszna, pozbawiona okien cela więzienna. I nafaszerowane narkotykami pożywienie, które 

sprawiało, iż był uległy i zobojętniały na wszysko. A potem już stracił przytomność. Gdy się 

ocknął stwierdził, że leży na nawierzchni drogi a statki zniknęły. To jednak działo się wiele 

lat temu. 

Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Pojazd, na pokładzie którego znajdowali się w tej 

chwili, różnił się od pozostałych holowników jedynie numerem. Były to toporne, lecz nie-

zwykle potężne jednostki, zdolne do podniesienia z powierzchni planety ciężarów, tysiąckrot-

background image

 

 

13

nie przekraczających ich własną wagę. Przez cały czas przebywały w przestrzeni, krążąc na 

orbicie kołowej. Używano je raz na cztery ziemskie lata, gdy na planecie zmieniały się pory 

roku. Wtedy właśnie, zanim jeszcze pola uprawne zamienią się latem w jałowe pustynie a 

mieszkańcy wyruszą na drugą, zimową półkulę, przybywały statki. Z otchłani kosmosu wynu-

rzały się liniowce  podobne do olbrzymich pająków jednostki, które nigdy nie wchodziły w 

kontakt z atmosferą planet. Pozostawały na orbicie, uwalniając zacumowane po bokach meta-

lowe cygara frachtowców. Wtedy właśnie wkraczały do akcji holowniki. 

Na ich pokłady wchodziły załogi i uruchamiały wszystkie urządzenia jednostek. Potem 

holowniki cumowały przy burtach pustych frachtowców i rozpoczynały delikatną operację 

opuszczania ciężkich jednostek na powierzchnię planety. 

W tej chwili frachtowce były już załadowane. Miały na swych pokładach wystarczającą ilość 

ziarna, by wyżywić wszystkie zbuntowane planety. Start, kontrolowany w całości przez 

komputer, przebiegł bez żadnych zakłóceń. Metalowe olbrzymy wznosiły się coraz wyżej i 

szybciej, przebijając z rykiem silników atmosferę. Programy komputerowe, nadzorujące całą 

operację, napisane zostały przez nieżyjących już dawno komtechów z precyzją, dającą im 

powód do słusznej chwały. Orbity zostały obliczone, odrzutowe silniki korekcyjne włączone. 

Olbrzymie kadłuby, ważące tysiące ton, dryfowały wolno ku sobie i wreszcie łączyły się ze 

statkiem macierzystym. 

 Połączenia frachtowców zakończone  wyrecytował mechanicznie komputer.  Pełna gotowość 

do odcumowania i transferu załogi. 

Debhu naciśnięciem odpowiedniego klawisza rozpoczął następną fazę programu. Jeden po 

drugim gigantyczne winogrona zaczęły się rozdzielać. Kadłubem holownika targnął wyraźny 

wstrząs. Pozbawiony swego ciężaru holownik odpłynął na bok, a po chwili skierował się w 

stronę liniowca. Oba olbrzymy zetknęły się. Natychmiast po uszczelnieniu komory 

powietrznej rozległ się syk i wewnętrzne drzwi rozsunęły się na boki. 

 Chodźmy  powiedział Debhu i ruszył jako pierwszy.  Zazwyczaj czekamy, dopóki holowniki 

ponownie nie znajdą się na orbitach kołowych. Tym razem jednak liniowce po 

przycumowaniu frachtowców natychmiast wyruszają w drogę. Każdy z nich kieruje się do 

innego punktu przeznaczenia. To zboże jest sprawą naszego życia lub śmierci. 

W centrali rozbrzmiewał brzęczyk alarmowy, a jedna z lampek na pulpicie kontrolnym 

pulsowała ogniście czerwonym kolorem. 

 Nic poważnego  oświadczył Debhu.  Nie zabezpieczona pokrywa chwytaka. Do szczęk mo-

gło dostać się trochę pyłu lub też mogło to zostać spowodowane błędem odczytu. Chciałbyś 

rzucić na to okiem? 

background image

 

 

14

Czemu nie?  odparł Jan.  Od czasu przybycia na tę planetę to właśnie naprawy były moim 

głównym zajęciem. Gdzie są kombinezony? 

Pojemnik z narzędziami był integralną częścią kombinezonu, tak samo jak i radio. Kierując 

się głosem niewidzialnego przewodnika, Jan dotarł do uszkodzonej jednostki. Wraz z 

wypompowaniem powietrza ze śluzy, kombinezon z lekkim sykiem zaczął się usztywniać. W 

końcu właz zewnętrzny otworzył się i Jan wypłynął na zewnątrz. 

Nie miał czasu, by podziwiać subtelne piękno gwiazd nie przesłoniętych atmosferą planety. 

Podróż nie rozpocznie się, dopóki on nie usunie opóźniającego ich uszkodzenia. Uruchomił 

namiernik i przytrzymując się poręczy, ruszył w kierunku wskazywanym przez strzałkę. 

Zatrzymał się gwałtownie, gdy nagle tuż obok niego z kadłuba wystrzelił w górę słup 

cząsteczek lodu. Po chwili pojawił się jeszcze jeden i jeszcze. Jan uśmiechnął się lekko i 

ruszył dalej. Dobrze wiedział, czym w rzeczywistości były owe gejzery. Frachtowce 

wypompowywały z ładowni powietrze. Uwolnione z wnętrza statków powietrze i para wodna 

natychmiast zamieniały się w lód. Próżnia odwodni ziarno, zabezpieczając je i nie 

dopuszczając przy okazji do rozprzestrzenienia się przywleczonych tutaj z powierzchni 

planety mikroorganizmów. 

Nim Jan dotarł do sygnalizującego uszkodzenie modułu, wykwitujące z kadłuba strumienie 

lodu zaczęły już zanikać. Uniósł pokrywę skrzynki kontrolnej i przełączył na sterowanie 

ręczne. Motory zajęczały i masywne szczęki jęły rozsuwać się na boki. Przyjrzał się uważnie 

ich gładkim powierzchniom i po chwili na jednej z nich dostrzegł coś, co przypominało 

grudkę skrystalizowanego błota. Usunął ją i nacisnął przycisk w skrzyni kontrolnej. Tym 

razem szczęki zetknęły się całymi powierzchniami, a na pulpicie zapłonęła zielona lampka. 

"Prosta sprawa"  pomyślał, ponownie zamykając skrzynkę. 

 Natychmiast wracaj!  dobiegł go podniecony głos z wmontowanego w kombinezonie radia. 

Urządzenie umilkło, zanim zdążył zapytać o przyczynę takiego pośpiechu. Nie tracąc ani 

chwili, złapał za linę bezpieczeństwa i niezgrabnymi ruchami zaczął podciągać się w stronę 

śluzy powietrznej. 

Właz był jednak zamknięty i uszczelniony. 

Przez kilka cennych sekund wpatrywał się w niego z osłupieniem. To przecież niemożliwe. 

Odwrócił się i dopiero wtedy spostrzegł przyczynę całego zajścia. 

Tuż przed ich dziobem dryfował wolno kolejny liniowiec, wysuwając w ich stronę chwytaki 

magnetyczne. Na jego obłym boku widniał znajomy znak błękitnego globu na białym tle. 

Była to flaga Ziemi. 

background image

 

 

15

Przez dłuższą chwilę Jan tkwił po prostu nieruchomo, czując, jak wali mu serce i próbując 

zrozumieć, co się właściwie dzieje. Spostrzegł, jak na statku przeciwnika otwiera się śluza 

powietrzna i nagle wszystko stało się jasne. 

Ziemia nie miała wcale zamiaru poddawać się tak łatwo. Z pewnością obserwowali tworzenie 

się tego konwoju i z łatwością mogli odgadnąć miejsce jego przeznaczenia. A Ziemia 

potrzebowała zmagazynowanego w cielskach frachtowców ziarna w takim samym stopniu, 

jak planety rebeliantów. Potrzebowała, by przetrwać  i by głodem zmusić niepokornych do 

uległości. Utrata tego zboża oznaczałaby klęskę. 

Na widok pierwszej, opadającej właśnie na kadłub ubranej w kombinezon postaci Jan zawrzał 

gniewem. 

Za wszelką cenę trzeba ich powstrzymać. Wyjął z pojemnika z narzędziami elektryczny 

śrubokręt i naciśnięciem kciuka nastawił wirujące ostrze na najszybsze obroty. Trzymając 

zaimprowizowaną broń przed sobą, ruszył w stronę odwróconego tyłem mężczyzny. 

Przewaga leżała po stronie Jana  w cieniu, rzucanym przez masywny kadłub był zupełnie 

niewidoczny. Mężczyzna, kątem oka dostrzegając niewyraźny ruch, próbował się odwrócić  

było już jednak za późno. Jan złapał go za ramię i przyłożył obracające się szybko ostrze do 

boku kombinezonu. Obserwował, jak metal wgryzając się w twardy materiał rozerwał go, i 

jak po chwili wytrysnął w kosmos strumień zamrożonego powietrza. Mężczyzna szarpnął się 

raz i zwiotczał. Jan odepchnął bezwładne ciało, odwrócił się i odskoczył na bok, wyciągając 

równocześnie swą broń w stronę kolejnego przeciwnika. 

Jednak za drugim razem nie udało mu się zaatakować tak skutecznie, jak za pierwszym. 

Mężczyzna unieruchomił dzierżącą śrubokręt dłoń w silnym uchwycie. Zmagając się 

desperacko, Jan zapomniał o obecności innych. Nagle poczuł, że ktoś łapie go za nogi. 

Był to nierówny pojedynek i Jan wiedział, że musi go przegrać. Jego przeciwnicy byli uzbro-

jeni  Jan dostrzegł w ich dłoniach pistolety rakietowe. Po unieruchomieniu go schowali je 

jednak do kabur. Jan zaprzestał walki. Nie chcieli go zabijać  oczywistym było, że potrzebo-

wali jeńców. Dłonie napastników uniosły go w górę i poczuł, że płynie w stronę obcego stat-

ku. Przez śluzę powietrzną wciągnęli go do środka. Gdy tylko właz śluzy ponownie został 

uszczelniony, zdarli z niego kombinezon i przewrócili na podłogę. Jeden z mężczyzn postąpił 

krok do przodu i kopnął go w skroń, a potem powoli, metodycznie, zaczął kopać w żebra. Jan 

czuł, jak ból przesłania mu oczy kurtyną czerwonej mgły. Potrzebowali swych jeńców ży-

wych  lecz niekoniecznie cieszących się dobrym zdrowiem. Była to jego ostatnia myśl, bo-

wiem but ponownie uderzył go w głowę, tym razem odbierając litościwie przytomność. 

 

background image

 

 

16

Rozdział 4 

 Zabili kilku naszych mówił Debhu, przykładając wilgotny ręcznik do głowy Jana.  Jednak 

jedynie wtedy, gdy stawiali opór i pojmanie ich było zbyt niebezpieczne. Resztę wzięli 

żywcem. Otoczyli nas i stłukli pałkami. Najwidoczniej potrzebują jeńców. Jak twoja głowa? 

 Paskudnie. 

 Mogło być gorzej. Masz parę siniaków i założyli ci kilka szwów. Lekarz powiedział, że 

wszystkie kości są całe. Chcą dowieźć nas w dobrym stanie, by po powrocie na Ziemię 

urządzić pokazowy proces  z nami jako oskarżonymi. Do tej pory nie udało im się wziąć zbyt 

wielu jeńców. To nie był ten rodzaj wojny - zawahał się na moment, a po chwili przemówił 

dużo spokojniejszym tonem.  Jesteś w ich kartotekach? To znaczy, czy mogą cię 

zidentyfikować? Dowiedzieć się, kim byłeś? 

 Dlaczego pytasz? 

 Ja nigdy poprzednio nie byłem na Ziemi. Być może i mają o mnie jakieś informacje, nie 

jestem pewny. Lecz wszystkim nam zrobiono fotografię siatkówki oka. Tobie także, gdy 

byłeś nieprzytomny. 

Jan skinął głową i prawie natychmiast przymknął oczy, gdyż nawet tak nieznaczny ruch 

eksplodował gdzieś we wnętrzu głowy tępym bólem. 

 Gdy mnie zidentyfikują, czeka ich prawdziwa niespodzianka  powiedział.  Niestety, nie mogę 

cieszyć się z tego na równi z nimi. 

Wzór siatkówki oka jest bardziej indywidualny dla danego osobnika, niż jakiekolwiek odciski 

palców. Nie można go zmienić czy sfałszować. Każdy na Ziemi ma ów wzór zakodowany w 

kartotekach już od urodzenia i co kilka lat zmuszany jest poddawać go obowiązkowej 

weryfikacji. Komputer jest w stanie przejrzeć miliony takich fotografii w ciągu zaledwie kilku 

sekund. Z pewnością odnajdą jego fiszkę. A wtedy będą wiedzieli o nim wszystko. O jego 

kryminalnej przeszłości także. 

 Zresztą i tak nie ma to już większego znaczenia 

 powiedział Debhu, opierając się plecami o stalową ścianę ich celi.  Wszystkich nas czeka to 

samo. Najprawdopodobniej pokazowy proces by zabawić proli, a co potem  nie wiadomo. 

Jestem jednak dziwnie pewny, że nic dobrego. Możemy mieć jedynie nadzieję na szybką 

śmierć. 

 Zamiast popadać w depresję, możemy pomyśleć o czymś innym.  Ignorując ból, Jan zmusił 

się, by usiąść prosto.  Możemy spróbować stąd uciec. 

 Tak.  Wargi Debhu wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.  Możemy spróbować. 

background image

 

 

17

 Nie staraj się traktować mnie protekcjonalnie 

 rzucił ze złością Jan.  Wiem, co mówię. Pochodzę z Ziemi i samo to, to już więcej, niż 

ktokolwiek w tym pomieszczeniu może o sobie powiedzieć. Wiem, jak ludzie na Ziemi myślą 

i w jaki sposób działają. Zresztą i tak jesteśmy już martwi, więc co szkodzi nam przynajmniej 

spróbować? 

 Jeżeli uda nam się stąd wydostać, to i tak nigdy nie opanujemy tego statku. Nie bez armii 

uzbrojonych ludzi. 

 Nie musimy przecież uciekać stąd właśnie teraz. Poczekajmy aż do momentu lądowania. 

Wtedy cała załoga będzie na swoich stanowiskach, pozostaną jedynie strażnicy. I wcale nie 

będziemy musieli zdobywać tego statku. Po prostu wyniesiemy się stąd. 

 Brzmi stosunkowo prosto  ponownie uśmiechnął się Debhu.  Jestem z tobą. Czy masz jednak 

jakikolwiek pomysł, jak wydostać się z tej zamkniętej celi? 

 Mnóstwo. Chcę, byś zebrał od ludzi wszystko, co mają jeszcze przy sobie. Zegarki, 

narzędzia, monety  wszystko. Gdy zobaczę, co mamy, wtedy powiem, jak się stąd 

wydostaniemy. 

Jan nie chciał w tej chwili niczego wyjaśniać. Napił się jedynie wody i rozejrzał po 

metalowych ścianach pomieszczenia, w którym zostali uwięzieni. Na plastykowej 

wykładzinie podłogi leżało kilka cienkich materacy, a pod jedną ze ścian znajdował się zlew i 

niewielka toaletka. I to było już wszystko. W przeciwnej ścianie widniały pojedyncze drzwi. 

Nie dostrzegł nigdzie żadnych ukrytych urządzeń podglądowych, nie znaczyło to jednak, że 

ich nie było. Musi zachować wszelkie dostępne środki ostrożności, mając jedynie nadzieję, że 

strażnicy nie obserwują ich zbyt uważnie. 

 W jaki sposób podają nam jedzenie?  zapytał Jan, gdy Debhu ponownie usiadł tuż obok 

niego. 

 Wsuwają tace przez szczelinę w drzwiach. Kubki i talerze są plastykowe i po trzech 

minutach rozpuszczają się. Nic, czego moglibyśmy użyć jako broni. 

 Nie o tym myślałem. Co jest za tymi drzwiami? 

 Krótki korytarz i drugie drzwi. Nigdy nie są otwierane jednocześnie. 

 Coraz lepiej. Czy w tym korytarzu jest jakiś strażnik? 

Ja żadnego nie widziałem. Być może uważają, iż nie ma takiej potrzeby. Ale udało mi się coś 

zebrać od chłopaków... 

 Nie pokazuj mi tego. Po prostu powiedz. 

 W większości śmiecie. Monety, klucze, obcinacz do paznokci, komputer osobisty... 

 Proszę, proszę. Jakieś zegarki? 

background image

 

 

18

 Nie, zabrali wszystkie. Ten komputer to czysty przypadek. Jest wbudowany w brelok, który 

jeden z naszych nosił na szyi. I co ty właściwie chcesz z tym zrobić? 

 Zbudować zespół obwodów mikroelektronicznych. Zajmowałem się tym, zanim mnie 

aresztowano. Czy te światła nigdy nie gasną? 

 Obawiam się, że nie. 

 A więc musimy postępować niezwykle ostrożnie. Przysuń się bliżej i włóż mi te wszystkie 

rzeczy do kieszeni. Jeżeli zabierają nas na Ziemię  jak długo potrwa sama podróż? 

 Około dwóch tygodni czasu subiektywnego. Pół raza dłużej czasu przestrzennego. 

 Dobrze. A więc powinno się udać. 

Światła nie gasły nawet na chwilę. Jan wątpił, by więźniowie obserwowani byli przez cały 

czas  musiał tak zresztą uważać, bowiem w przeciwnym wypadku jakakolwiek próba ucieczki 

nie miałaby większego sensu. Posługując się jedynie dotykiem, posortował znajdujące się w 

kieszeni przedmioty. Następnie położył się na podłodze i rozłożył przed sobą wyjęte z 

kieszeni klucze, starając się jednocześnie zasłonić je własnym ciałem. Były to różnokolorowe, 

niewielkie rurki, zaopatrzone na jednym końcu w pierścień. Aby otworzyć drzwi, należało po 

prostu włożyć je w otwór mechanizmu zamka. Były tak powszechne, iż niewielu ludzi 

zastanawiało się, co właściwie tkwi wewnątrz plastykowej rurki. 

Jan wiedział jednak, że zawiera ona stosunkowo skomplikowany mechanizm, składający się z 

odbiornika mikrofal owego, procesora mikrochipowego i niewielkiej baterii. Po włożeniu 

klucza w otwór, wysyłany przez mikroelektryczny obwód zanika sygnał uaktywniał ukryty w 

kluczu mechanizm, który w odpowiedzi wysłał swój własny sygnał kodowy. Jeżeli był on 

prawidłowy, drzwi otwierały się, a niewielkie, lecz bardzo silne pole magnetyczne ładowało 

powtórnie baterię. Jeżeli w zamek włożono jednak nieodpowiedni klucz ze złym sygnałem 

kodowym, drzwi nie tylko pozostawały zamknięte, ale mechanizm zamka natychmiast 

rozładowywał baterię, czyniąc klucz niezdatnym do użytku. 

Używając ostrza obcinacza do paznokci, Jan zerwał okrywającą mechanizm klucza warstwę 

plastyku. Miał teraz narzędzia, obwody i baterie. Był pewny, że przy odrobinie cierpliwości i 

umiejętności uda mu się zbudować to, czego potrzebuje. Technologia mikrochipowa była już 

tak powszechna, iż te nieprawdopodobnie małe mikroprocesory znalazły swe zastosowanie 

we wszystkich praktycznie urządzeniach mechanicznych. Większość ludzi wydawała się tego 

jednak nie dostrzegać. Jan wiedział o tym doskonale, ponieważ sam zaprojektował większość 

tego typu obwodów. Wiedział także jak je zmienić, by posłużyły jego celom. 

Z jednego z kluczy wyjął samą baterię. Jej dwa cienkie przewody posłużyły do zmian w ob-

wodach mikroelektronicznych drugiego klucza. Jego transmiter stał się teraz odbiornikiem, 

background image

 

 

19

którego zadaniem będzie wykrycie kombinacji impulsów zamka w drzwiach celi. Gdy 

wszystkie czynności zostały już zakończone, Jan odwrócił się w kierunku siedzącego nieru-

chomo Debhu. 

 Chcę teraz spróbować odczytać kod zamka w drzwiach naszej celi. Mam jedynie nadzieję, że 

nie jest obwarowany obwodem zabezpieczającym. 

 Myślisz, że się uda? 

Jan pozwolił sobie na słaby uśmiech. 

 Powiedzmy, iż mam taką nadzieję. Jedynym sposobem, by się o tym przekonać, jest 

włożenie tego klucza w zamek. Ale będę potrzebował twojej pomocy. 

 Oczywiście. Co mogę zrobić? 

 Musisz odwrócić uwagę strażników. Nie wiem, w jakim stopniu jesteśmy obserwowani. Nie 

chcę jednak ryzykować. Ja będę pod ścianą tuż obok drzwi. Niech twoi ludzie zaczną walczyć 

ze sobą pod przeciwległą ścianą. Z pewnością zwróci to uwagę strażników i da mi kilka 

cennych sekund. 

Debhu pokręcił z powątpiewaniem głową. 

 Czy to musi być akurat walka? Moi ludzie niewiele wiedzą o tego typu sprawach. Nigdy się 

tego nie uczyli. 

 Naprawdę? zaskoczony Jan spojrzał prosto na swego rozmówcę.  A te karabiny, którymi tak 

ochoczo wymachiwali na planecie? Wyglądały całkiem realistycznie. 

 Był prawdziwe, ale nie naładowane. Może moglibyśmy zrobić coś innego? Hainault jest 

gimnastykiem. Porozmawiam z nim. Z pewnością przyjdzie mu coś do głowy. 

 I niech to lepiej będzie dobry pomysł. 

 Kiedy ma zacząć? 

 Gdy tylko znajdę się pod drzwiami. Gdy będę gotowy, potrę podbródek. 

Daj mi parę minut  powiedział Debhu i ruszył powoli w stronę leżącego nieruchomo 

mężczyzny. 

Hainault okazał się być prawdziwym artystą. Zaczął od niewielkiej rozgrzewki. Wkrótce 

przeszedł do stania na rękach i skomplikowanych mostków, a zakończył wyskokiem z saltem 

w powietrzu. 

Zanim jeszcze stopy akrobaty dotknęły podłogi, Jan na krótką chwilę włożył zmodyfikowany 

klucz w otwór zamka. Po wyjęciu ukrył go w dłoni i odsunął się od drzwi, oczekując na ryk 

syreny alarmowej. 

Nic się jednak nie stało. Po pięciu minutach już wiedział, iż pierwszy krok zakończony został 

sukcesem. 

background image

 

 20

Najważniejszą rzeczą, którą udało się zatrzymać więźniom, był mikrokomputer. Była to 

właściwie zabaweczka, niewątpliwie otrzymana od kogoś w podarunku. Strażnicy przeoczyli 

go, ponieważ z wyglądu przypominał sztukę biżuterii w kształcie wiszącego na złotym 

łańcuszku czerwonego serca, z wygrawerowaną po jednej stronie literą "J". Należało jedynie 

położyć wisiorek na płaskiej powierzchni i nacisnąć literę, by przed operatorem pojawił się 

pełny hologram klawiatury. Pomimo braku wrażenia realności był to jednak najprawdziwszy 

komputer, dzięki wbudowanej jednostce pamięci molekularnej zbliżony pojemnością do 

zwykłych komputerów osobistych. 

Jan znał już kod zamka w drzwiach celi. Następnym krokiem będzie taka zmiana jednego z 

kluczy, by emitował ten właśnie kod. Bez komputera nie byłoby to jednak możliwe. Użył go, 

by wykasować starą pamięć z obwodów klucza i wprowadzić na to miejsce nową. Był to 

długi, pełen prób i błędów proces. Zajęło to mnóstwo czasu  lecz w efekcie Jan otrzymał 

klucz, o którym wiedział, iż otworzy drzwi celi nie powodując alarmu. Debhu spojrzał z 

powątpiewaniem na niewielki, plastykowy cylinder. 

 Jesteś pewny, że zadziała?  zapytał. 

 Prawie. Powiedzmy, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. 

 Spore szansę. A co zrobimy po otwarciu tych drzwi? 

 Użyjemy tego samego klucza, by otworzyć zewnętrzne drzwi na końcu korytarza. Tutaj 

szansę, że ten zamek otwiera się tą samą kombinacją klucza są już mniejsze, wynoszą jakieś 

pięćdziesiąt procent. Jeżeli się otworzą, wychodzimy na zewnątrz. Jeżeli nie, to... no cóż, 

wtedy po naszej stronie będzie przynajmniej element zaskoczenia. 

 Jeżeli się uda, prawdopodobnie nigdy nie zdołamy ci się odwdzięczyć... 

 Nawet tak nie mów  przerwał ostro Jan. Gdyby nie to, że najprawdopodobniej na nas 

wszystkich wydano już wyrok śmierci, nawet nie rozważałbym tak zwariowanego pomysłu. 

Czy zastanowiłeś się, co stanie się, jeżeli nasza ucieczka rzeczywiście zakończy się 

powodzeniem? Jeżeli uda nam się opuścić ten statek? 

 No cóż  będziemy wolni. Jan westchnął z rezygnacją. 

 Być może, gdybyśmy wylądowali na jakiejś innej planecie. Ale to będzie Ziemia. Gdy wyj-

dziesz z tego liniowca, znajdziesz się w samym sercu centrum kosmicznego. W dodatku bar-

dzo pilnie strzeżonego. Każda osoba, którą spotkasz, będzie twoim wrogiem. Prole nie zrobią 

nic, by ci pomóc  a najprawdopodobniej wydadzą, gdy za twoją głowę wyznaczona zostanie 

nagroda. Każdy inny człowiek będzie twoim prześladowcą. W przeciwieństwie do twoich lu-

dzi potrafią walczyć i sprawia im to przyjemność. Niektórzy z nich lubią nawet zabijać. Wi-

dzisz więc, że będziemy stąpać po bardzo niebezpiecznym gruncie. 

background image

 

 

21

 To już nasze zmartwienie  odparł Debhu, kładąc dłoń na ramieniu Jana.  Wszyscy jesteśmy 

ochotnikami. Rozpoczynając rebelię doskonale wiedzieliśmy, dokąd może nas to 

zaprowadzić. Przeciwnikowi udało się nas pojmać i ma zamiar poprowadzić nas na stryczek 

niczym stado baranów na rzeź. Uratuj nas, Janie Kulozik, a do końca życia pozostaniemy 

twoimi dłużnikami. 

"Aby tylko starczyło tego życia"  pomyślał gorzko Jan. Szybko jednak odepchnął ponure 

myśli na bok, koncentrując się na planowanej ucieczce. Szansę na powodzenie, chociaż 

minimalne, jednak rzeczywiście były. Rozmyślał nad tym wszystkim przez kilka pozostałych 

do ładowania dni i opracował plan, który wydał mu się najodpowiedniejszy. Szeptem 

wyjaśnił leżącemu tuż obok Debhu, co należy robić: 

 Gdy wyjdziemy z celi, musimy trzymać się razem i poruszać bardzo szybko. Zaskoczenie 

jest naszą jedyną bronią. Będziemy także musieli odnaleźć drogę do wyjścia. Proponuję 

pojmać jednego z członków załogi i zmusić go, by nas prowadził... 

 Nie ma takiej potrzeby  przerwał Debhu. Jestem konstruktorem i sam budowałem takie statki. 

Dlatego też powierzono mi dowództwo jednego z nich. Ten liniowiec to ulepszona wersja 

standartowego pojazdu klasy Bravo. 

 Znajdziesz drogę? 

 Nawet w ciemnościach. 

 A więc bardzo ważne pytanie  w jaki sposób możemy ominąć główną śluzę? Czy są jakieś 

inne drogi wyjścia ze statku?  I to całkiem sporo. Ponieważ statek ten zaprojektowano, by 

operował zarówno w atmosferze, jak i w próżni, posiada kilka niezależnych śluz i włazów. 

Duży luk załadunkowy jest w maszynowni... chociaż nie, otwarcie go zajmuje zbyt wiele 

czasu  zamyślił się na chwilę.  Ale całkiem niedaleko jest dużo mniejszy luk, służący do 

uzupełniania zapasów. Do naszych celów wręcz idealny. 

Jan uśmiechnął się szeroko. 

 Zatem dobrze. Będziemy postępować zgodnie z rozwojem sytuacji. W tej chwili nie wiem 

nawet, w jakim kraju wylądujemy. Najprawdopodobniej w Stanach Zjednoczonych, w 

Spaceconcent na pustyni Mojave. To stwarza dodatkowy problem. Pozwól mi przez chwilę 

pomyśleć. Kompleks na pustyni posiada jedynie kilka dróg wjazdu i wyjazdu. Niedobrze. 

Mogą łatwo wszystko zablokować. 

Po następnym posiłku do pomieszczenia wszedł oddział silnie uzbrojonych strażników. 

 Ustawić się w szeregu  rozkazał dowodzący oficer.  Twarzami do ściany. Właśnie tak, ręce 

do góry i dłonie oparte o ścianę, tak, byśmy mogli je widzieć. Ty tam, pierwszy w szeregu. 

Wyrzuć wreszcie ten chleb i klękaj. 

background image

 

 22

Do przodu wystąpił strażnik z soniczną maszynką do golenia i nachylił się nad klęczącym 

więźniem. Fale ultradźwiękowe dawały znakomity efekt - usuwały wszelki zarost nie 

dotykając przy tym skóry. Sam akt golenia był też niezwykle szybki. Wkrótce z twarzy 

więźniów zniknęły wszelkie ślady zarostu, a ogolone do gołej skóry głowy przypominały 

gładkie kule bilardowe. Było to niezwykle upokarzające - strażnikom jednak wydawało się 

śmieszne. Cała podłoga 

zaśmiecona została ścinkami włosów. Oficer ponownie zwrócił się w stronę więźniów: 

 Gdy usłyszycie sygnał ostrzegawczy, chcę abyście wszyscy leżeli na podłodze. Przy 

lądowaniu możecie trochę pofruwać, a nam nie trzeba dodatkowych kłopotów w postaci 

połamanych kości. Ten, kto będzie miał pecha i nie będzie w stanie wyjść stąd o własnych 

siłach, zostanie natychmiast zastrzelony. Obiecuję wam to. 

Przy wtórze głośnego śmiechu strażnicy opuścili celę. Głucho szczęknęły zamykane drzwi. 

Więźniowie spojrzeli po sobie w milczeniu. 

 Zaczekajmy, dopóki nie wylądujemy i nie przywrócą normalnego ciążenia  powiedział 

wreszcie Debhu.  Wtedy wszyscy będą zajęci, a włazy zewnętrzne wciąż jeszcze zamknięte. 

Jan skinął głową i w tej samej chwili zawyła syrena alarmowa. 

Wejściu w atmosferę towarzyszyły lekkie wibracje i stopniowy wzrost ciążenia. Wszyscy 

położyli się nieruchomo na podłodze, spoglądając czujnie na leżących obok siebie Hana i 

Debhu. 

Silniki umilkły. Na krótką chwilę powróciła nieważkość, lecz szybko zastąpiona została 

ponownym ciążeniem, wzrastającym wraz z opuszczaniem się statku ku powierzchni Ziemi. 

 Teraz!  wykrzyknął Debhu. 

Jan zerwał się na równe nogi i włożył klucz w zamek. Drzwi otworzyły się nadspodziewanie 

lekko. Krótki korytarz był pusty. Mając za sobą resztę więźniów, kilkoma skokami przebył 

dzielącą go od drugich drzwi wolną przestrzeń i wsunął klucz w szczelinę zamka. Wstrzymał 

oddech. Drzwi otworzyły się. Nie rozległ się żaden sygnał alarmowy. Jan skinął głową w 

stronę Debhu, który otworzył je szerzej i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. 

 Tędy  syknął i pobiegł w głąb pustego korytarza. 

Nagle zza zakrętu wyszedł jeden z członków załogi liniowca. Na ich widok stanął jak wryty, a 

potem odwrócił się próbując uciec. Spóźnił się z tym jednak o całą wieczność. W chwilę 

później leżał nieprzytomny na podłodze. 

 A więc jesteśmy uzbrojeni  uśmiechnął się Debhu, prezentując wyjętą z kabury broń.  Weź 

to, Janie. Z pewnością wiesz lepiej od nas, jak się z tym obchodzić. 

background image

 

 23

Debhu ruszył dalej, a pozostali tłoczyli się tuż za nim. Zignorował windę, jako zbyt powolną. 

Zamiast tego ruszył w dół schodami awaryjnymi, przeskakując po kilka stopni na raz. Za-

trzymał się dopiero na samym dole, czekając na resztę przy okrągłym włazie. 

 Ten właz prowadzi do głównego przedziału silnikowego  wyjaśnił.  Wewnątrz jest co 

najmniej czterech ludzi i jeden oficer. Możemy spróbować ich zaskoczyć... 

 Nie  sprzeciwił się Jan.  Zbyt ryzykowne. Mogą być uzbrojeni. Gdzie powinien znajdować 

się oficer? 

 Przy pomocniczym pulpicie kontrolnym. Jakieś cztery metry po lewej stronie. 

 Pięknie. Wchodzę pierwszy. Wy wejdziecie za mną, lecz nie ustawiajcie się na linii strzału 

pomiędzy mną a obsługą maszynowni. 

 Nie zamierzasz chyba... 

 Doskonale wiesz, co zamierzam  uciął Jan, unosząc w górę broń.  A teraz otwieraj ten luk. 

Znajdujący się wewnątrz oficer był bardzo młody. Jego pełen przerażenia okrzyk rychło 

zamienił się w agonalne rzężenie, gdy wystrzelony z trzymanego przez Jana rewolweru 

pocisk rzucił go o ścianę. Na widok osuwającego się bezwładnie, zakrwawionego ciała, 

wbiegający do maszynowni rebelianci zatrzymali się gwałtownie. Na szczęście w 

pomieszczeniu nie było pełnej obsady ludzi. Jan zabił jeszcze dwu mężczyzn, w tym jednego 

strzałem w plecy. 

 Prędzej!  wykrzyknął ze zniecierpliwieniem. 

 Droga wolna! 

Więźniowie rzucili się w stronę luku. Jan zauważył jednak, iż przebiegając obok, starali się 

nie spoglądać mu w twarz. Debhu nie zawracał sobie głowy szukaniem przycisków 

otwierających klapę, lecz podbiegł do awaryjnego koła zamachowego i zaczął je przekręcać. 

Po dwu obrotach odepchnięty został przez Hainaulta na bok, który wykorzystując swą 

potężną siłę jął kręcić korbą coraz szybciej i szybciej. Wkrótce blokujące właz stalowe 

zapadki uniosły się w górę. 

 Jak na razie żadnego alarmu  szepnął Jan. 

 Otwórzcie trochę szerzej. Musimy się przekonać, czy na zewnątrz nie czeka już na nas 

komitet powitalny. 

 

Rozdział 5 

Lądowisko było ciemne i ciche. Słychać było tylko cichy zgrzyt kurczącego się metalu i szum 

wody. Kadłub statku i sam szyb ładowniczy schładzany był strumieniami wody, tryskającymi 

background image

 

 24

z dysz chłodniczych. Jan zatrzymał się u szczytu trapu, który automatycznie wysunął się tuż 

po wylądowaniu. Ostatnie stopnie ginęły w masie kłębiącej się na dnie szybu pary. 

 Przy dyszach wodnych powinien być luk wyjściowy  szepnął Debhu.  Jeżeli oczywiście te 

szyby są podobne do tych, które projektowałem. 

 Lepiej, aby były  odparł Jan.  Prowadź. 

Odsunął się na bok i rozejrzał czujnie dookoła. Wszędzie panowała cisza. Dziwne, przecież 

powinni odkryć już ich ucieczkę. Debhu z pozostałymi zaczął schodzić w dół. 

Nagle ze wszystkich stron zapłonęły reflektory, zalewając wszystko ulewą jaskrawego 

światła. W chwilę później padły strzały. Pociski odbijały się od metalowych boków statku i 

od betonu, rozrywając schodzących w dół ludzi na strzępy. 

Jan osłonił oczy ramieniem i parę razy wystrzelił na ślepo. W końcu odrzucił pustą broń na 

bok. Jakimś cudem nie był nawet ranny. Dobiegające z dołu chrapliwe okrzyki świadczyły, że 

pozostali nie mieli tyle szczęścia. 

Jako ostatni z uciekających więźniów wciąż jeszcze znajdował się na szczycie trapu. Ich 

ucieczka nie pozostała niezauważona  powiadomieni przez radio strażnicy brali właśnie srogi 

odwet. Wewnątrz szybu szalała śmierć. Ignorując deszcz padających wszędzie dookoła kuł, 

Jan dał nura w zbawczy otwór otwartego włazu. 

Przez chwilę leżał zupełnie nieruchomo. Wiedział, iż jego egzekucja została jedynie 

chwilowo odroczona. Jednak nie mógł znieść myśli, że jego prześladowcy znajdą go leżącego 

bezsilnie na podłodze. Podniósł się z wysiłkiem i ruszył powoli w głąb maszynowni. Nagle z 

dreszczem przerażenia spostrzegł, że drzwi windy zaczynają się wolno otwierać... 

Jednym skokiem dopadł do zgrupowanych pod jedną ze ścian urządzeń i wcisnął się w wąską 

szczelinę pomiędzy jednym z nich a ścianką grodzi. Wstrzymał oddech, słysząc tupot 

zbliżających się, ciężkich kroków. 

 Zatrzymajcie się tutaj  rozległ się czyjś głos.  I uważajcie, by nie dostać się w ogień naszych 

własnych oddziałów na zewnątrz.  Po chwili najwyraźniej zwrócił się do kogoś z zewnątrz: 

 Tu Lauca. Połączcie mnie z dowództwem. Tak, sir... Jesteśmy na pozycji w maszynowni. 

Tak, wstrzymać ogień. Wchodzimy do akcji. Rozumiem, żadnych jeńców. 

Strzały zaczęły cichnąć. Mężczyzna ponownie zwrócił się w stronę żołnierzy: 

 Słyszeliście? Żadnych jeńców. I spróbujcie nie powystrzelać się nawzajem z nadmiaru 

entuzjazmu. Zostawcie ciała tam, gdzie leżą. Potem przylecą reporterzy. Major chce, by cały 

światr dowiedział się, jaki los czeka odszczepieńców i morderców. Ruszajcie! 

background image

 

 25

Żołnierze, trzymając gotową do strzału broń, ruszyli do przodu. Jan mógł jedynie czekać, aż 

jeden z nich spojrzy w bok i odkryje go siedzącego bezradnie na podłodze. Jednak żaden z 

nich tego nie uczynił. Zaślepieni żądzą zemsty gnali w stronę luku. 

Dowodzący nimi oficer zatrzymał się niespełna pół metra od Jana i przemówił do widocznego 

u kołnierza mikrofonu: 

 Wstrzymać ogień. Powtarzam: wstrzymać ogień. Do szybu schodzą oddziały porządkowe. 

Jan jął wysuwać się na zewnątrz, jednak jego koszula zaczepiła się o jedną z wystających 

śrub. Gdy szarpnął mocniej, pękła z cichym trzaskiem. Zaskoczony oficer drgnął i odwrócił 

głowę. Jan runął do przodu i obiema dłońmi złapał go za gardło. 

Było to okrutne, niemniej jednak efektywne. Oficer szarpnął się do tyłu, próbując oderwać 

miażdżące mu krtań palce. Upadli na podłogę. Z głowy żołnierza spadł hełm i potoczył się na 

bok. Oficer walczył jednak zaciekle dalej. Jego paznokcie pozostawiały na dłoniach Jana 

krwawe bruzdy, szeroko otwarte usta bezskutecznie próbowały wciągnąć do płuc odrobinę 

powietrza. Mięśnie Jana, zahartowane latami ciężkiej pracy, dawały mu teraz wyraźną 

przewagę. Tylko jeden z mężczyzn mógł wyjść z tej potyczki z życiem. Jan zacisnął palce 

silniej, bez emocji patrząc na posiniałą twarz trzepoczącego się pod nim oficera. 

Mężczyzna szarpnął się jeszcze raz i znieruchomiał. Jan zwolnił ucisk dopiero wtedy, gdy 

jego palce nie wyczuwały już żadnego śladu pulsu. 

Rozejrzał się szybko dookoła. Na razie był sam. Strzały na zewnątrz stawały się coraz 

rzadsze, w miarę jak żołnierze unieszkodliwiali jeden cel po drugim. W każdej chwili mogą 

wrócić z powrotem... 

Rozpiął magnetyczne zapięcia i szybkimi ruchami zerwał z ciała oficera mundur. Zdjęcie 

własnego ubrania i założenie czarnego uniformu zajęło mu mniej, niż minutę. Pasował, 

chociaż buty były odrobinę za ciasne. Do diabła z tym. Założył na głowę hełm i nie tracąc 

czasu, wepchnął bezwładne ciało w to samo miejsce, które posłużyło mu za kryjówkę. 

Biegnąc w stronę windy, zapiął pod brodą pasek hełmu. Unosił już palec w stronę guzika, gdy 

nagle jego wzrok spoczął na świecącej płytce wskaźnika. Zamarł. 

Winda zjeżdżała właśnie w dół. 

Schody awaryjne. Droga, którą dostali się tutaj. Przebiegł przez drzwi i naparł na mechanizm, 

by zamknęły się za nim szybciej. A teraz w górę. Nie za szybko, nie może pozwolić, by stra-

cić oddech. Ale jak wysoko? Który pokład? Gdzie jest inne wyjście ze statku? Debhu znałby 

odpowiedzi na te pytania. Ale Debhu był martwy. Wszyscy byli martwi. Jan ze zdumieniem 

spostrzegł, że ich śmierć nie robi na nim większego wrażenia. Teraz czy później, cóż za róż-

nica? I tak wszystkich czekałoby to samo. On jednak wciąż jeszcze był wolny. Schwytanie go 

background image

 

 26

z pewnością nie będzie takie proste, jak ta rzeźnia nieuzbrojonych ludzi w szybie. Jan popra-

wił wiszącą przy pasie kaburę. Z nim nie pójdzie im tak łatwo. 

Ile pokładów już właściwie przeszedł? Pięć, sześć? Następny będzie równie dobry, jak każdy 

inny. Po dotarciu do kolejnych drzwi obciągnął mundur i wziął głęboki oddech. Wyprostował 

się i pchnął drzwi. 

Korytarz był pusty. Ruszył w głąb statku krokiem, który jak miał nadzieję, przypominał 

sposób poruszania się wojskowych. Nagle zza załomu korytarza wynurzył się jeden z 

członków załogi. Na widok Jana skinął lekko głową, zamierzając przejść obok. Jan położył 

mu rękę na ramieniu. 

Chwileczkę, dobry człowiekuzupełnie nieświadomie jął formułować słowa z akcentem swej 

dawno zapomnianej,    elitarnej    szkoły   przygotowawczej. 

 Gdzie jest najbliższe wyjście? 

Zaskoczony mężczyzna cofnął się do tyłu i spojrzał na niego szeroko otwartymi oczyma. Jan 

przemówił ponownie, tym razem bardziej stanowczo. 

 Odpowiadaj! Razem z oddziałem byłem w szybie ładowniczym i chcę się teraz stąd 

wydostać, by złożyć odpowiedni meldunek. 

 Przepraszam, wasza dostojność. Nie wiedziałem. Śluza jest na pokładzie pierwszym. Tymi 

schodami w górę. Potem na prawo. 

Jan skinął głową i ruszył sztywno do przodu. Jak na razie wszystko w porządku. Oszukał tego 

człowieka 

 lecz czy tak samo łatwo pójdzie mu z pozostałymi? Wkrótce się przekona. Próbował sobie 

przypomnieć, jakie nazwisko wymienił oficer. Loka? Nie. Lauca albo coś bardzo podobnego. 

Spojrzał na widniejącą na rękawie munduru naszywkę. Podporucznik Lauca. Pchnął drzwi i 

ruszył w górę schodów. 

Przy wyjściu ze statku stało dwóch uzbrojonych strażników. Sama śluza, była otwarta. 

Widniejący za nią metalowy trap dawał nadzieję na chwilowe bezpieczeństwo. 

Na jego widok strażnicy wyprostowali się i zasalutowali mu. Jan nie mógł się już wycofać. 

Szedł dalej, odmierzając miarowo krok, aż w końcu zatrzymał się tuż przed nimi. Wtedy 

właśnie dostrzegł coś, co natchnęło go odrobiną nadziei. 

Numer ich jednostki różnił się od tego, który widniał na rękawie jego munduru. 

 Jestem porucznik Lauca ze szwadronu porządkowego. Mam zepsute radio. Gdzie znajdę 

waszego dowódcę? 

Żołnierze wyprostowali się jeszcze bardziej.  

 Major jest na dole, sir. W punkcie dowodzenia. 

background image

 

 27

 Dziękuję. 

Jan zasalutował z precyzją, którą wpajano mu podczas szkolenia wojskowego w szkole, 

odwrócił się na pięcie i wymaszerował na trap. 

Będąc pewnym, że żołnierze przy śluzie nie mogą go już dostrzec, odwrócił się i przemykając 

wzdłuż rzędu skupionych na rampie maszyn, pomknął w mrok. 

Doskonale wiedział, iż to chwilowe bezpieczeństwo nie oznaczało jeszcze wolności. Mundur 

zabitego oficera był co prawda znakomitym kamuflażem, lecz gdy tylko zostanie odnalezione 

ciało, stanie się śmiertelną pułapką. A w dodatku nie wiedział nawet, gdzie się znajduje.. 

Najprawdopodobniej w centrum kosmicznym na pustyni Mojave. Chociaż równie dobrze 

mógł być w jednej z tajnych baz wojskowych. Teraz nie było to jednak najważniejsze. Przede 

wszystkim musi się stąd wydostać. I to jak najszybciej, zanim pułapka się zatrzaśnie. Ruszył 

w stronę czegoś w rodzaju drogi, słabo oświetlonej reflektorami przejeżdżających pojazdów. 

Przystanął w cieniu rzucanym przez ogromne paki i spojrzał na jaskrawo iluminowaną bramę. 

Zwykły bluff nie wystarczy, by przedostać się przez nią na drugą stronę. Przez chwilę 

rozważał możliwość przejścia przez ogrodzenie. Szybko zarzucił jednak ten pomysł. Cały płot 

jest najprawdopodobniej pod napięciem, wyposażony w różnorakie systemy alarmowe. Jan 

był boleśnie świadomy, iż z każdą upływającą sekundą szansę na pomyślną ucieczkę kurczą 

się w zastraszająco szybkim tempie. 

 Porucznik Lauca, zgloś się. 

Na nagły dźwięk tego rozkazu nieomal podskoczył. Radio, oczywiście. Gdzie jest 

przełącznik? Sięgnął dłonią do kontrolki przy pasie, próbujące odnaleźć w ciemnościach 

prawidłowy przycisk. 

 Lauca, zgloś się. 

Czy ten jest tym prawidłowym? Musi nim być. Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. 

Nacisnął guzik i przemówił: 

 Słucham, sir. 

 Nareszcie. Chcemy, byś pozostawił ciała prasie. Odwalaj ludzi z powrotem. 

Głos w słuchawkach umilkł. A więc fortel działał nadal  lecz Jan wiedział, że zyskał tylko 

kilka cennych minut, nie więcej. Przełączył radio na obwód ogólny i jednym uchem słuchał 

krzyżujących się komend i rozkazów. Musi coś zrobić i to szybko. 

Podbiegł w stronę oświetlonej alejki i skryty przed wzrokiem stojących strażników, czekał na 

okazję. Wkrótce pojawił się samochód, ale w kabinie obok kierowcy siedział ktoś jeszcze. Jan 

cofnął się w cień. Za samochodem przejechał motocykl. Minuty płynęły. Pojazdy nieprze-

background image

 

 28

rwanym strumieniem wjeżdżały do bazy, jednak bardzo niewiele z nich ją opuszczało. Niech 

się wreszcie coś pojawi! 

Nagle mrok rozproszyły światła potężnej ciężarówki. Kabina była zbyt wysoko, by mógł 

zobaczyć, czy kierowca jest sam. Było to jednak ryzyko, które należało podjąć. 

Jan wyszedł na środek betonowej nawierzchni i uniósł rękę. Zgrzytnęły hamulce. Pojazd 

zatrzymał się i w oknie ukazała się twarz kierowcy. 

 Czym mogę służyć, wasza dostojność? 

 Czy ten samochód był już przeszukiwany? 

 Jeszcze nie, sir. 

 A więc otwórz drzwi. Wchodzę do środka. 

Jan wspiął się po kilku stopniach w górę i wślizgnął do wnętrza kabiny. Kierowca, zwykły 

prol ubrany w poplamiony kombinezon i czapkę, był sam. Jan zatrzasnął drzwiczki, odwrócił 

się w stronę mężczyzny i wyciągnął rewolwer. 

 Wiesz, co to jest? 

 Tak, wasza miłość, wiem. 

Mężczyzna wpatrywał się w broń rozszerzonymi strachem oczyma. W mdłym świetle 

wskaźników widać było, że drży. Jan nie mógł sobie jednak pozwolić, by mu współczuć. 

 Dobrze. Rób więc dokładnie to, co ci powiem. Przejedziesz przez bramę tak, jak zwykle. Nic 

nie mów. Będę leżał tuż obok na podłodze i zastrzelę cię, jak tylko otworzysz gębę. 

Zrozumiałeś? 

 Tak, sir. Oczywiście, że... 

 Ruszaj. 

Jęknął wrzucony bieg i maszyna potoczyła się do przodu. Po chwili wolnej jazdy kierowca 

ponownie nacisnął na hamulec. Jan przyłożył lufę broni do boku mężczyzny. Miał jedynie 

nadzieję, że malujący się na twarzy prola strach nie zwróci uwagi stojących poniżej 

strażników. Jeden z nich powiedział coś niewyraźnie i kierowca wyjął z kieszeni w drzwiach 

plik papierów, po czym podał je komuś na zewnątrz. Napięcie w kabinie stało się niemal 

namacalne. Jan wyraźnie widział spływające po twarzy mężczyzny strużki potu. Wepchnął 

lufę głębiej. 

W końcu papiery zostały zwrócone i kierowca, nie zawracając sobie głowy włożeniem ich na 

miejsce, rzucił je na podłogę. Gwałtownym ruchem wrzucił bieg i ruszyli. Jechali przeszło 

minutę, gdy nagle szmer prowadzonych w słuchawce rozmów zagłuszony został przez jeden, 

brzmiący zdecydowanie głos: 

background image

 

 29

 Uwaga, wszystkie posterunki. Odnaleziono cialo zamordowanego podporucznika. Jego mun-

dur zaginął. Przypuszcza się, iż jeden ze zbiegów pozostaje na wolności. Zamknąć wszystkie 

bramy. 

Ostrzeżenie to przyszło jednak za późno. 

 

Rozdział 6 

Ciężarówka mijała właśnie puste i ponure magazyny, oświetlone jedynie porozmieszczanymi 

w dość dalekich odstępach od siebie lampami. 

 Skręć za następnym rogiem  polecił Jan. Istniała spora szansa, że rozpoczęto pościg.  Dobrze. 

Za następnym rogiem zatrzymaj się. 

Zaszumiały hydrauliczne hamulce. Znajdowali się na jednej z bocznych uliczek, sto metrów 

od najbliższej latarni. Doskonale. 

 Która godzina?  zapytał Jan. 

Kierowca zawahał się, a potem spojrzał na zegarek. 

 Trzecia... rano...  wystękał. 

 Nie obawiaj się. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić  powiedział uspokajająco. Nie schował 

jednak broni. 

 O której będzie świt? 

 Około szóstej. 

A więc jeszcze trzy godziny ciemności. Nie było to zbyt wiele. 

 Gdzie jesteśmy? 

 W Dinkstown. Dzielnica magazynów. Nikt tutaj nie mieszka. 

 Nie o to pytam. Co to za baza, którą właśnie opuściliśmy? 

Kierowca przez chwilę gapił się na Jana w milczeniu, jakby nie bardzo wiedząc, co 

powiedzieć. W końcu odpowiedział: 

  Mojave, wasza dostojność. Centrum kosmiczne na pustyni Mojave... 

 Wystarczy  przerwał Jan, decydując się na kolejny krok. 

Było to niebezpieczne, lecz potrzebował jakiegoś środka transportu. Zresztą na obecnym 

etapie wszystko było niebezpieczne.  Zdejmuj kombinezon. 

 Proszę, nie. Nie chcę, aby mnie zabili...! 

 Zamknij się! Powiedziałem ci przecież, że nic ci się nie stanie. Jak się nazywasz? 

 Miliard, wasza dostojność. Eddie Miliard. 

background image

 

 30

 A więc powiem ci, co zrobię, Eddie. Zabiorę twoje ubranie i cię zwiążę. Potem wezmę twój 

samochód. I nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Gdy cię znajdą, powiesz po prostu, że cię po-

rwałem. To zresztą prawda. Nie będziesz miał przez to żadnych kłopotów. 

 Nie! Już jestem w kłopotach  głos mężczyzny pełen był rozpaczy i gniewu.  Równie dobrze 

mogę być już martwy. W najlepszym wypadku wyrzucą mnie z roboty i do końca życia 

pozostanę na zasiłku. Już lepiej, gdybyś mnie zastrzelił! 

Ostatnie słowa były histerycznym wrzaskiem. Kierowca nagłym ruchem odwrócił się i złapał 

siedzącego na siedzeniu obok Jana za szyję. Był bardzo silny. Jan nie miał wyjścia. Kolbą 

rewolweru uderzył mężczyznę w czoło, a gdy ten nie zwalniał ucisku, uderzył ponownie. 

Eddie Miliard westchnął głęboko i nieprzytomny, osunął się na siedzenie. "A więc to, co ten 

człowiek powiedział, okazało się prawdą  pomyślał ponuro Jan, ściągając z kierowcy 

kombinezon. Jeszcze jedna ofiara. A czyż oni wszyscy nie byli w jakimś stopniu ofiarami?" 

Nie miał jednak czasu, by rozmyślać o takich rzeczach. 

Gdy wywlókł wciąż jeszcze nieprzytomnego kierowcę z kabiny i delikatnie ułożył na asfalcie, 

zaczął się trząść. Tak wiele ludzi. Chociaż działał w samoobronie, wciąż jeszcze nie mógł 

zaakceptować myśli, iż w brutalności nie daje się prześcignąć innym. Ale dzięki temu żył. Od 

momentu, w którym poświęcił swoją pozycję na Ziemi, nie było już odwrotu. Podjął tę 

decyzję gdy uświadomił sobie, iż jego pozorna wolność jest sterowana przez państwo 

policyjne, którego nadzór rozciągnął się nad wszystkimi sferami życia. Takich, którzy myśleli 

podobnie jak on, wciąż przybywało  rezultatem była rebelia, która ogarnęła całą galaktykę. 

Toczyła się wojna, a on był w niej żołnierzem. Na razie musi mu to wystarczyć. Na wzajemne 

obwinianie się przyjdzie czas po zwycięstwie. Rewolta bowiem zatriumfuje, musi 

zatriumfować. Inne rozwiązanie jest po prostu nie do pomyślenia. 

Kombinezon Eddie Miliarda przesycony był potem i smarami. Był także za duży. Jak na razie 

jednak będzie musiał spełnić swe zadanie. Czapka kierowcy skutecznie ukryła świeżo 

ogoloną głowę. Znalezionym pod siedzeniem drutem skrępował przeguby nieprzytomnego 

mężczyzny. Wystarczy. Wkrótce i tak będzie się musiał pozbyć tej ciężarówki. 

Silnik zaskoczył z cichym zgrzytem i pojazd zaczął wolno toczyć się wąską ulicą. Jan miał 

wciąż na głowie zabrany oficerowi hełm. Nie było innego sposobu by zorientować się, co 

dzieje się na zewnątrz. Jednak szybko zdał sobie sprawę, że jest to właściwie bez sensu. W 

słuchawkach zabrzmiało jedynie kilka komend, a potem zapadła cisza. Ochrona bazy z pew-

nością wiedziała, że ma przy sobie skradzione radio, więc komputer komunikacyjny dawno 

pozmieniał już wszystkie częstotliwości, by uniemożliwić mu dalszy podsłuch rozmów. Rzu-

cił hełm na podłogę i nacisnął na pedał gazu. 

background image

 

 

31

Zwolnił dopiero wtedy, gdy dojechał do skrzyżowania z drogą główną. Komputer drogowy 

dał mu zielone światło, skręcił więc w prawo. Dostrzegł co prawda zjazd na autostradę nr 399 

do Los Angeles, wiedział jednak, że przy wjeździe do większych miast z pewnością 

postawiono już policyjne zapory. 

Ruch na drodze stawał się stopniowo coraz większy. Gdy Jan dostrzegł jaskrawo oświetloną 

stację benzynową, zwolnił. Za nią znajdował się parking i całodobowa restauracja. 

Doskonale. Skręcił na podjazd i przejechał powoli obok rzędu zaparkowanych pojazdów, 

kierując się w stronę majaczących w mroku budynków. Były to garaże. Wszystkie były 

zamknięte, lecz mógł postawić za nimi ciężarówkę. Przy odrobinie szczęścia znajdą ją 

dopiero za parę godzin. Ale co dalej? 

Działać. Miał przy sobie kartę identyfikacyjną Eddie'go Miliarda, lecz zda ona egzamin 

jedynie przy bardzo powierzchownej kontroli. W skrytce znalazł kilka banknotów 

jednodolarowych i garść miedziaków. Wsunął je do kieszeni i zapiał kombinezon. Jeżeli prole 

tutaj podobni byli do tych z Wielkiej Brytanii, to poważnie wątpił, by zauważyli, że ubranie 

jest niedopasowane. Ale co zrobić z mundurem oficera? W tej chwili był zupełnie 

nieprzydatny. Z pewnością wiedzą już o nim wszyscy policjanci w okolicy. A broń i 

dodatkowy magazynek? Lepiej będzie, jeżeli zatrzyma je przy sobie. 

Przez chwilę macał ręką pod fotelem, aż znalazł w końcu brudny worek. Pistolet i magazynek 

wrzucił do środka, a mundur i hełm wcisnął pod fotel. Na razie będzie to musiało wystarczyć. 

Zarzucił worek na ramię, zamknął drzwi kabiny na klucz i zszedł na ziemię. Rozejrzał się 

dookoła i szybkim ruchem cisnął klucz ponad otaczającym garaże płotem. To wszystko, co 

mógł w tej chwili zrobić. Odetchnął głęboko i wolnym krokiem ruszył w stronę świateł 

restauracji. 

Przed wejściem do jaskrawo iluminowanego pomieszczenia zatrzymał się niepewny, co 

oczekuje go w środku. Był zmęczony i spragniony  chociaż "zmęczony" było zbyt słabym 

określeniem. Leciał wprost z nóg. 

Od chwili, w której udało mu się otworzyć drzwi celi, bez przerwy uciekał, bez przerwy 

groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Adrenalina utrzymywała go w ruchu, maskowała 

narastające znużenie. Dopiero teraz zaczął odczuwać je w całej pełni. Z wysiłkiem oparł się o 

ścianę restauracji i przez szerokie okno zajrzał do środka. 

Przestronna sala z lożami i stolikami; przy długim barze siedziało dwu mężczyzn. Reszta sali 

była pusta. Czy powinien tam wejść? Było to ryzykowne, lecz w tej chwili wszystko było 

jednym wielkim ryzykiem. Wewnątrz będzie miał szansę coś zjeść, przez chwilę posiedzieć i 

uporządkować chaos rozbieganych myśli. Potrzebował tego. Bardzo tego potrzebował. Zmę-

background image

 

 32

czenie sprawiało, iż z wolna stawał się fatalistą. Ostatecznie i tak go złapią  lecz przynajmniej 

wtedy, gdy będzie miał pełny żołądek. Odepchnął się od ściany, zdecydowanym ruchem 

otworzył drzwi i wszedł do środka. 

Podczas swych poprzednich wizyt w Stanach Zjednoczonych jak wiele lat temu to było?  

nigdy nie był w miejscu takim jak to. Oczywiście, bywał w najlepszych restauracjach 

Nowego Jorku, Detroit, nie dawało mu to jednak jakiejkolwiek skali porównawczej. Podłoga 

była betonowa, poplamiona i bardzo stara. Siedzący przy barze mężczyźni nawet nie 

podnieśli głów, gdy siadał w pierwszej od drzwi loży. Same siedzenia i stolik wydawały się 

być zrobione z aluminium i solidnie dotknięte zębem czasu. Czyżby obowiązywała tutaj 

samoobsługa? Czy może był tu gdzieś selektor z mechanizmem dostawczym? Rzeczywiście, 

dopiero teraz dostrzegł na blacie szklaną płytę. Była porysowana do tego stopnia, iż 

znajdujące się pod nią menu było ledwie widoczne. Pod napisem: "NAPOJE" występowała 

kawa, nie było jednak herbaty. Napis: "DANIA" oferował potrawy, których nazwy nic mu nie 

mówiły. 

Znaczenie płyty było jasne, jednak jej konstrukcja zupełnie nieznana. Dotknął jej przy słowie 

kawa, lecz bez widocznego efektu. W końcu, rozglądając się dookoła, dostrzegł tuż pod 

wbudowanym w ścianie telewizorem niewielki guzik. Umieszczony nad nim napis głosił: 

"OBSŁUGA". Z wahaniem wyciągnął palec i nacisnął go. 

W panującej na sali ciszy dźwięk brzęczyka zabrzmiał niezwykle donośnie. Dobiegł gdzieś od 

strony kontuaru. Popijający swoje drinki mężczyźni nawet się nie poruszyli. W chwilę później 

zza lady wyszła dziewczyna i ruszyła w stronę loży. W jednym ręku trzymała bloczek 

rachunków. Obsługa kelnerska w takim miejscu! Jednak jej fartuszek był poplamiony nieomal 

w równym stopniu, co podłoga, a ona sama nie była tak młoda, jak wyglądało to z daleka. Jej 

szorskie włosy przyprószone były siwizną i najwyraźniej była bezzębna. Nie była to najlepsza 

reklama dla serwowanych przez nią potraw. 

 Co ma być?  zapytała, spoglądając na Jana z kompletnym brakiem zainteresowania. 

 Kawa. 

 Coś do jedzenia? 

Uderzył palcem w szklaną płytkę. 

 Hamburger. 

 Z dodatkiem? 

Nie mając najmniejszego pojęcia, o czym dziewczyna mówi, skinął głową. Wydawało się to 

ją satysfakcjonować, bowiem napisała coś na bloczku i odeszła. Jan nigdy w życiu nie jadł 

jeszcze hamburgera, nie wiedział nawet, co to jest. 

background image

 

 33

Wiedział za to, iż jego nienaganny brytyjski akcent z łatwością może go zdradzić. Hamburger 

było słowem, które często słyszał na oglądanych jako dziecko amerykańskich filmach. 

Później, razem z kolegami wymawiali je z namaszczeniem, usiłując podrobić ten 

charakterystyczny sposób wymowy u aktorów. Bawili się wtedy świetnie. Także i teraz 

wypowiedział je bez chwili wahania, mając jedynie nadzieję, iż jego próbka amerykańskiego 

będzie wystarczająco dobra. 

Nagle jego uwagę przyciągnął brzęk rzuconych na kontuar monet. Jeden z mężczyzn wstał i 

skierował się do wyjścia. Przechodząc obok Jana obdarzył go przelotnym spojrzeniem. Czy to 

możliwe, by jego oczy rozszerzyły się lekko? Trudno było to sprawdzić, bowiem mężczyzna 

zniknął już za drzwiami. Czyżby go rozpoznał? Ale jak? A może zachowanie Jana stawało się 

już z lekka paranoiczne? Przysunął worek bliżej siebie, tak, aby łatwiej mu było sięgnąć po 

umieszczoną w środku broń. Zamiast przejmować się każdym nieznajomym, powinien 

pomyśleć raczej o dalszej ucieczce. 

Jednak gdy kilka minut później kelnerka przyniosła jego zamówienie, nie miał nawet 

ogólnych zarysów jakiegokolwiek planu. Dziewczyna postawiła tacę na stoliku i obdarzyła 

jego kombinezon krytycznym spojrzeniem. 

 To będzie sześć boksów  oświadczyła. 

"Gdy jesteś ubrany w taki sposób, pieniążki na stół" pomyślał z lekkim rozbawieniem. Nawet 

jej o to nie winił. Wyciągnął z kieszeni garść banknotów odliczył sześć i wręczył 

dziewczynie. Włożyła pieniądze do kieszeni fartucha, odwróciła się i odeszła. 

Kawa, ku jego zdziwieniu, była gorąca i aromatyczna. Z hambugerem sprawa wyglądała 

inaczej. Było to coś w rodzaju bułki z nadzieniem w środku. Na tacy nie było żadnych 

sztućców, więc Jan nie miał najmniejszego pojęcia, jak się do tego zabrać. Wreszcie, pewny, 

że nikt go nie obserwuje, podniósł go do ust i odgryzł kawałek. W smaku było to niepodobne 

do niczego, co jadł przedtem, niemniej jednak całkiem znośne. Głęboko w sercu wyryty miał 

obraz krwistego befsztyka, nurzającego się w oceanie zielonej sałaty. Jednak na razie musiał 

wystarczyć hamburger. Zjedzenie go  a raczej pochłonięcie  zajęło mu równą minutę. Kończył 

właśnie kawę, gdy do restauracji weszło dwóch mężczyzn. 

Bez wahania, nawet bez rozglądania się, podeszli bliżej i zajęli miejsce w pustej loży 

naprzeciwko niego. Jan odstawił powoli filiżankę, a drugą ręką namacał kolbę tkwiącej w 

worku broni. 

Nie patrzyli na niego jednak nie dlatego, że go nie zauważyli. Jeden z nich wyjął z kieszeni 

monetę i włożył ją w szczelinę pod ekranem telewizora. Urządzenie przebudziło się do życia, 

emitując dźwięki hałaśliwej muzyki. Jan starał się nie zwracać na to uwagi; wyjęty z torby pi-

background image

 

 34

stolet ukrył pod blatem stolika. Mężczyzna, który wrzucił monetę przez chwilę kręcił zmie-

niającym programy pokrętłem, aż w końcu, usatysfakcjonowany, usiadł. Muzyka zastąpiona 

została wiadomościami sportowymi. 

Co to miało znaczyć? Obaj mężczyźni byli w średnim wieku, ich znoszone ubrania 

świadczyły o przynależności do proli. Wydawali się studiować menu, nie naciskali jednak 

wzywającego kelnerkę guzika. I jak do tej pory żaden z nich nie spojrzał nawet w jego 

kierunku. Z chwilowego zamyślenia wyrwały go dobiegające z telewizora słowa spikera: 

 dalsze wiadomości o kryminalistach, którzy usiłowali porwać Alpharon. Walki zakończyły 

się, a wszystkich morderców spotkał taki sam los, jaki wielokrotnie gotowali innym. 

Sprawiedliwość wymierzona została rękami towarzyszy tych wszystkich dzielnych chłopców, 

którzy oddali życie w obronie ojczystej planety... 

Jedno spojrzenie na porozdzierane, zalane krwią ciała jego przyjaciół wystarczyło. Jan 

ponownie spojrzał na obu mężczyzn. Kolejne słowa spikera sprawiły, że zamarł w bezruchu. 

 Uwaga, jednemu z kryminalistów udało się zbiec. Nazywa się JanKulozik. Ostrzega się 

jednocześnie, iż człowiek ten jest niezwykle niebezpiecznym mordercą. Za jakąkolwiek 

informację, pomocną w jego ponownym ujęciu wyznaczono nagrodę w wysokości 

dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. Uwaga, mieszkańcy Kalifornii i Arizony. Poszukuje się 

tego właśnie człowieka.. 

Jan pozwolił sobie na szybkie spojrzenie w stronę ekranu. Przedstawiono tam akurat jego 

fotografie, ukazując go en face i z profilu. Robiono je dość dawno temu, jeszcze zanim 

zesłano go na Halvmork, lecz w dalszym ciągu można go było rozpoznać na pierwszy rzut 

oka. Gdy odwrócił się ponownie, obaj mężczyźni patrzyli prosto na niego. 

Ich ręce spoczywały w widoczny sposób na blacie stolika. Byli więc bardzo pewni siebie - lub 

po prostu głupi. 

 Czy to prawda, co powiedział ten facet?  zapytał mężczyzna, który włączył telewizor. 

Ponieważ Jan nie odpowiedział, po chwili dodał:  Dlaczego oni tak bardzo chcą ciebie 

odnaleźć, Kulozik? 

W odpowiedzi Jan wysunął lufę pistoletu nad blat stołu. 

 To, co widzicie, jest standartowym pistoletem rakietowym kaliber 65. Jeden pocisk może 

wywalić dziurę na wylot w krowie. Chcę, abyście teraz wstali i razem ze mną wyszli 

grzecznie na zewnątrz. Ruszajcie. 

Mężczyźni posłusznie wstali i odwrócili się do niego plecami. Gdy wychodził za nimi przez 

drzwi, odniósł wrażenie, że pod ścianą czai się jakaś postać. Zdążył jedynie unieść pistolet, 

gdy coś twardego uderzyło go w głowę. Stracił przytomność. 

background image

 

 35

 

Rozdział 7 

 Mogę jedynie powtórzyć to, co już powiedziałem  w głosie Jana brzmiało znużenie. 

 A więc zrób to. 

Tym razem głos był inny lecz pytania wciąż takie same. Jan tkwił przywiązany do twardego 

krzesła. Ramiona i nogi zupełnie mu zdrętwiały; oczy przewiązano czarną opaską. Wydawało 

mu się, że to przesłuchanie trwa już całą wieczność. 

 Nazywam się Jan Kulozik. Na Ziemię przybyłem na pokładzie statku Alpharon. Po raz 

pierwszy usłyszałem tę nazwę w wiadomościach telewizyjnych. Byłem z grupą więźniów, 

którzy uciekli. Jedynie mnie jednak udało się ujść z tego z życiem. Zabiłem oficera... 

 Jego nazwisko? 

 Lauca. Podporucznik Lauca. Nie było to morderstwo, lecz samoobrona. Mówiłem to już. 

Zabrałem jego mundur i broń, a potem porwałem ciężarówkę, której kierowcą był mężczyzna 

o nazwisku Eddie Miliard. Porzuciłem ją za garażami obok restauragi, w której mnie 

pojmaliście. A teraz wy. Kim właściwie jesteście? Służba Bezpieczeństwa? 

 Stul gębę. To my zadajemy pytania... 

Głos zamilkł, gdyż do pokoju wszedł ktoś nowy. Jan słyszał odgłosy kroków i cichy szmer 

prowadzonej szeptem rozmowy. Podeszli bliżej i nagle zerwano mu z twarzy opaskę. 

Skrzywił się, gdyż jaskrawe światło boleśnie uraziło go w oczy.  Jaki był numer rejestracyjny 

twojego ostatniego samochodu w Anglii? 

 Skąd mam to pamiętać, do diabła? To było tak dawno temu  mrugając powiekami, spojrzał 

na stojących przed nim trzech mężczyzn. Dwóch znał 

 byli to ci z restauracji.  Jeżeli jesteście z Bezpieki, wiecie o mnie wszystko. Po co więc ta 

gra? 

Odpowiedział mu nowoprzybyły  kościsty mężczyzna, którego głowa, w przeciwieństwie do 

głowy Jana pozbawiona została włosów w sposób naturalny: 

 Nie, nie jesteśmy ze Służby Bezpieczeństwa. Ale być może to ty jesteś ich wtyczką, 

podesłaną tutaj, by rozpracować nasze siły od wewnątrz. Tak więc lepiej dla ciebie będzie, 

jeżeli postarasz się w miarę ściśle odpowiadać na nasze pytania. Jeżeli rzeczywiście jesteś 

tym, za kogo się podajesz, pomożemy ci. Jeżeli nie 

 zabijemy. 

Jan spojrzał na ich pozbawione wyrazu twarze i powoli skinął głową. 

background image

 

 36

 Nie sądzę, by takie wyjaśnienie mogło rozproszyć moje obawy. Możecie być z Bezpieczeń-

stwa, bez względu na to, co powiecie. Dlatego powiem wam tylko to, co będziecie mogli zna-

leźć w mojej kartotece. 

 Zgoda  Łysy mężczyzna spojrzał na plik trzymanych w dłoni papierów.  Twój numer 

telefonu w Londynie? 

Jan zamknął oczy i spróbował się skoncentrować. To pytanie wydawało się dotyczyć innego 

świata, innego życia. Wyobraził sobie swój apartament, odźwiernego i windę. Wchodzi do 

pokoju, podnosi słuchawkę... 

 Jeden... dwa, trzy, sześć... potrójne zero, dwa. Padło jeszcze wiele tego typu pytań. Jan 

odpowiadał na nie coraz pewniej, w miarę przypominania sobie 

fragmentów własnej przeszłości. Zadający je mężczyzna musiał posiadać odpis jego akt 

policyjnych  skąd bowiem znałby tyle szczegółów? Jedynie Bezpieka wiedziała tak dużo. O 

co w tym wszystkim chodzi? 

 Wystarczy powiedział wreszcie przesłuchujący go mężczyzna odkładając plik papierów na 

bok. 

 Odwiążcie go. Wygląda na to, że mówi prawdę. 

Po zdjęciu więzów musieli go podtrzymać, by nie upadł. Zdrętwiałe członki zareagowały 

gwałtownym bólem na powrót krążenia. Spróbował rozmasować obolałe nogi. 

 Cudownie  powiedział, krzywiąc się z bólu. 

Jesteście zadowoleni. Aleja w dalszym ciągu nie mam pewności, czy nie jesteście Służbą 

Bezpieczeństwa. 

 W naszej robocie nie posługujemy się kartami identyfikacyjnymi  odparł łysy, uśmiechając 

się po raz pierwszy.  Możesz więc myśleć, co ci się żywnie podoba. Jednak, gdybyś sam był 

agentem, to muszę ci powiedzieć szczerze, że z podziemia nie znamy nikogo. Dlatego właśnie 

zostaliśmy wybrani, by cię porwać i przesłuchać. Dane o tobie otrzymaliśmy z policji  tak 

więc organizacja i tam także musi mieć własnego człowieka. Przyjaciele zwracają się do mnie 

Słoneczko 

 wskazał na swą bezwłosą czaszkę i uśmiechnął się ponownie. 

Tym razem Jan odwzajemnił uśmiech. 

 Wierzę ci, Słoneczko. Muszę ci wierzyć. Gdybyś rzeczywiście był z Bezpieki, z łatwością 

dowiedziałbyś się o mnie wszystkiego bez odstawiania tego cyrku. 

- Rzeczywiście byłeś na innych planetach?  wyrwał się nagle jeden z mężczyzn, nie potrafiąc 

powstrzymać ciekawości.  Opowiedz nam o tej rebelii. My wiemy o niej jedynie ze źródeł 

oficjalnej propagandy. 

background image

 

 37

  I co mówią? 

 Nic. Same bzdury. Sabotażyści zniszczyli zbiory, więc czeka nas racjonowanie żywności. 

Wszyscy rebelianci zostali ujęci lub zabici. Zwycięstwo na wszystkich frontach i tym 

podobne rzeczy. Ciekawe, ile ludzi dało się na to nabrać. 

 Macie rację to wszystko bzdury. Nie ośmieliliby się przecież przyznać, że to my 

wygrywamy! Utracili wszystkie planety i zmuszeni zostali do ucieczki tutaj, na Ziemię. 

Słysząc to, ich surowe dotąd twarze zaczęły się z wolna rozpogadzać. Jeden z nich 

wykrzyknął: 

 To znaczy, że walki trwają nadal? 

 Oczywiście. Nie mam najmniejszego powodu, by kłamać. Rządzą jedynie systemem 

słonecznym  lecz nigdzie dalej. 

Ich radosne podniecenie wyglądało na autentyczne. .Jeżeli udają  pomyślał  to są najlepszymi 

aktorami na świecie." Mocno w to jednak wątpił. Był dziwnie pewny, że znajduje się w 

rękach ludzi z ruchu oporu, a nie policji. Opowiedział im wszystko co wiedział i czego był 

świadkiem, a oni w odpowiedzi zasypali go gradem pytań. W końcu zmuszony został im 

przerwać. 

 Teraz moja kolej  powiedział. Jakim cudem wpadliście na mój ślad przed siłami 

Bezpieczeństwa? 

Po prostu szczęście  odparł Słoneczko  lub po prostu dlatego, iż jest nas więcej, niż 

przypuszczasz. Gdy tylko zaczęto mówić o tobie w wiadomościach, natychmiast przyszło 

polecenie, by spróbować cię odnaleźć. Mamy sporo sympatyków. To właśnie jeden z nich 

rozpoznał cię w tej restauracji i powiadomił nas. Resztę znasz. 

 A więc  co dalej?  

Coś mi mówi, że jesteś bardzo ważną figurą. Możesz się nam przydać. Oczywiście, jeżeli 

zgodzisz się z nami pracować. 

Przez wargi Jana przemknął niewesoły uśmiech. 

 Od tego właśnie zaczęły się wszystkie moje kłopoty. Dlaczego nie? Jeżeli ktoś mi nie 

pomoże, moja przyszłość rysuje się w bardzo ciemnych barwach. 

Dobrze. A więc zabieramy cię stąd natychmiast, zanim odkryją, że ktoś ci pomaga. Nie wiem, 

w jaki sposób się to odbędzie. I nawet nie chcę tego wiedzieć. Mamy dla ciebie ubranie. 

Przebierz się. Ja muszę zatelefonować. 

Jego nowym przebraniem były obszerne, podniszczone portki i bawełniana koszula. Z przy-

jemnością zzuł wreszcie wojskowe buty, które uwierały go coraz bardziej. Proste sandały by-

background image

 

 38

ły prawdziwą ulgą. Jeden z mężczyzn podał mu basebollową czapkę, nad daszkiem której 

widniał żółty napis: "Dodgers". 

Weź to i przykryj ten swój ogolony łeb powiedział z uśmiechem. Mamy trochę prawdziwego 

bourbona. Gdybyś zechciał... 

 Chętnie  odparł Jan, biorąc plastykowy kubek. Piję za wolność. Oby któregoś dnia Ziemia 

dzieliła się razem z gwiazdami. 

 Tak, za to rzeczywiście warto wypić. 

Jan był już przy trzecim drinku  za każdym razem palący napój smakował coraz lepiej  gdy 

powrócił Słoneczko. 

 Musimy ruszać  oświadczył.  Ktoś na ciebie czeka. Pójdziemy na piechotę. Wszystko, co ma 

koła, podlega kontroli. 

Ich cel nie był daleko, a rześkie, nocne powietrze, orzeźwiało go. Przez cały czas przemykali 

bocznymi uliczkami. Słoneczko bez przerwy spoglądał na zegarek i zmuszał ich, by ostatni 

odcinek drogi przebyli biegiem. W końcu zatrzymali się przed bocznym wejściem do 

ogromnego budynku. 

- Tutaj cię zostawiam. Gdy tylko zniknę, zapukaj w te drzwi. Ktoś cię wpuści. Powodzenia, 

Janie. 

Wymienili uściski dłoni. Słoneczko odwrócił się i już po chwili jego sylwetka rozpłynęła się 

w mroku. Jan zapukał lekko. Otworzono mu natychmiast. Wewnątrz było ciemno. 

 Pośpiesz się  rozbrzmiał czyjś głos. Po zamknięciu drzwi ciemność stała się jeszcze głębsza. 

 Słuchaj uważnie  ciągnął niewidoczny mężczyzna.  Po przejściu przez te drzwi znajdziesz się 

w garażu. Stoją tam ciężarówki z przyczepami towarowymi. Przewożą produkty wolne od cła, 

nie będą więc ich przeszukiwać. Wszystkie przyczepy, za wyjątkiem trzeciej od drzwi, są 

zamknięte i opieczętowane. Wejdź do niej a my zamkniemy ją ponownie. Teraz wyprowadzę 

cię stąd. Jeden z naszych odbierze cię w Los Angeles. Przy ciężarówkach może ktoś się 

kręcić, ale nie będzie cię zaczepiał, jeżeli będziesz wyglądał naturalnie. I nie pozwól, by 

ktokolwiek zobaczył, jak wchodzisz do tej przyczepy. To bardzo ważne. Poczekaj tu chwilę, a 

ja się rozejrzę. 

Drzwi po przeciwnej stronie uchyliły się lekko i w wypadającym przez nie świetle Jan 

dostrzegł niewyraźny zarys męskiej postaci. Mężczyzna rozejrzał się szybko i ponownie 

cofnął w mrok. 

- Droga wolna  szepnął.  Powodzenia. 

Budynek był ogromny, rozbrzmiewający odległym echem pracujących głośno wentylatorów. 

Cały garaż zastawiony był rzędami ciężarówek, z których każda miała doczepioną olbrzymią 

background image

 

 39

przyczepę. Jan szedł powoli, nie spiesząc się, zupełnie jakby jego obecność tutaj była czymś 

naturalnym. Po chwili szum wentylatorów zastąpiony został odgłosami czegoś ciężkiego, 

uderzającego o metal. Podszedł do trzeciej przyczepy i rozejrzał się ostrożnie dookoła  jednak 

w zasięgu wzroku nie było nikogo. Zdecydowanym ruchem otworzył ciężkie drzwi i wśliznął 

się do środka. Zasuwając je za sobą, spostrzegł wypełniające wnętrze przyczepy paki. Po 

chwili usłyszał, jak ktoś zamyka i blokuje drzwi od zewnątrz. 

W środku było ciemno i ciepło; pachniało lekką stęchlizną. Usiadł, opierając się plecami o 

ścianę, jednak szybko zrobiło mu się niewygodnie. Położył się więc płasko na podłodze, 

kryjąc twarz w zgięciu łokcia i prawie natychmiast zapadł w sen. Nie przebudził się nawet 

wtedy, gdy pojazd drgnął i wytoczył się z garażu. 

Po wjechaniu na szosę samochód zwiększył szybkość. Jan spał dalej. Obudziło go dopiero 

lekkie drżenie podłogi i syk hydraulicznych hamulców. W nagłym przypływie paniki zerwał 

się na równe nogi, lecz na szczęście w porę przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Wstrzymał 

oddech, gdy ktoś na zewnątrz sprawdzał mocujące drzwi sztaby. Jeżeli je otworzą, złapią go 

natychmiast i to będzie już koniec wszystkiego. Przywarł kurczowo do ściany i czekał. Jednak 

wkrótce cały pojazd drgnął i ruszył do przodu. Jeżeli był to punkt kontrolny, to przejechali go 

bezpiecznie. Czuł, jak w miarę nabierania prędkości napięcie go opuszcza. Wkrótce ponownie 

zapadł w sen. 

Wiercił się niespokojnie na twardej podłodze, lecz przebudził się dopiero wtedy, gdy ciężki 

pojazd zaczął zwalniać i zatrzymał się. Po krótkim postoju ruszyli dalej. Co to było? Blokada 

policyjna przed wjazdem do miasta? Z pewnością coś takiego byłoby w Wielkiej Brytani; 

istniała spora szansa, że tutaj procedura jest podobna. Gdy zatrzymali się po raz trzeci, 

usłyszał wyraźny zgrzyt zdejmowanych sztab. Wkrótce drzwi otworzyły się szeroko. Jan, 

oślepiony pełnym słońcem, osłonił oczy przedramieniem. 

 Wysiadaj, Buster, dla ciebie to już przystanek końcowy  usłyszał nagle chropawy głos. 

Zeskoczył na ziemię i poczuł, jak na widok umundurowanego policjanta zamiera w nim serce. 

A więc jednak go złapali! Zamierzając uciekać, odwrócił się, lecz zaciśnięta nagle na jego 

ramieniu dłoń osadziła go na miejscu. 

 Żadnych sztuczek! Właź do samochodu i połóż się na podłodze. Przerwali mi lunch, cholera, 

i lepiej byłoby, Buster, gdyby to rzeczywiście było coś ważnego  mówiąc to pchnął Jana w 

stronę mrugającego światłami wozu patrolowego, który stał tuż obok przyczepy w wąskiej 

alejce. 

Tylne drzwi były otrwarte. Jan,stosownie do otrzymanego wcześniej polecenia, położył się na 

podłodze, a policjant zatrzasnął za nim drzwi. W chwilę później mężczyzna wśliznął się za 

background image

 

 40

kierownicę i wrzucając wsteczny bieg, ruszył ostro do tyłu. Gdy wyjechali na główną ulicę, 

kierowca odprężył się widocznie i obdarzył leżącego na podłodze Jana nie pozbawionym 

sympatii spojrzeniem. 

 To prawda, co im powiedziałeś? O tych planetach? Że są... jakie to właściwie było słowo, 

którego użyłeś? 

 Wolne. Tak, to wszystko prawda. A rebelii nie da się tak łatwo zdławić, jak się wam wydaje. 

 No cóż, dobrze to słyszeć. Jeżeli rzeczywiście jest taka zaraźliwa, jak mówisz, to być może 

zawita wkrótce na staruszkę Ziemię. Ci, do których się udajesz, wiedzieliby, jaki zrobić z niej 

użytek. Zabieram cię do smoluchów. Nie wiem, czy będzie ci tam wygodnie, ale przez jakiś 

czas będziesz bezpieczny. 

"O czym ten człowiek właściwie mówi?"  zastanawiał się gorączkowo Jan. 

 Przykro mi ale obawiam się, że nie rozumiem. 

 Śmiesznie gadasz. Jesteś Angolem, co? 

 Rzeczywiście urodziłem się w Anglii. Opuściłem ją jednak dość dawno temu. 

 No właśnie. Od razu poznałem. Po akcencie. No cóż, nie wiem, jak rzeczy układają się tam, 

skąd pochodzisz, panie Angol, tu jednak wszystko wygląda zupełnie inaczej. Jedziemy do 

New Watts. Gdy je zobaczysz, zrozumiesz o czym mówię. Zatrzymam się na chwilę, a ty 

wystaw nos i rozejrzyj się dookoła. 

Samochód zaczął zwalniać, a po chwili zatrzymali się. 

 Teraz  rzucił policjant. 

Jan uniósł ostrożnie głowę i spostrzegł, że zaparkowali obok rzędu niewielkich domków. 

Kiedyś musiały być całkiem atrakcyjne, lecz teraz stanowiły już tylko ruinę. Stały 

niezamieszkałe i ciche, strasząc pozałamywanymi dachami i powybijanymi oknami. 

Po drugiej stronie ulicy widniał wysoki płot z drutu kolczastego, za którym znajdował się pas 

ugorów. Spalona ziemia, na której rosły jedynie sporadyczne kępy trawy lub chwastów. 

Dobre sto metrów dalej ustawiono drugi, identyczny płot. Za nim stały domy mieszkalne i 

biurowce. 

Z tej odległości Jan nie mógł dostrzec wszystkiego wyraźnie, ale wyglądało na to, że są także 

w opłakanym stanie. 

 Kładź się  polecił policjant.  Tam właśnie się udajesz. Z tego miejsca nie wygląda to jeszcze 

tak źle... roześmiał się. Zbliżamy się do punktu kontrolnego. Chłopcy mnie tutaj znają, więc 

najwyżej pomachają rękoma. Włączę syrenę. Niech myślą, że dostałem wezwanie. 

Jęk syren wdarł się w ciszę niczym upiorne wycie. Skręcili ostro, nabierając szybkości i nagle 

samochód podskoczył gwałtownie, gdy uderzyli w coś leżącego na jezdni. Nie zwalniając, 

background image

 

 

41

pomknęli dalej. Po chwili kierowca wyłączył syrenę i wytracając stopniowo prędkość, zjechał 

na pobocze. 

 Przygotuj się  oświadczył.  Wolałbym nie zatrzymywać się tutaj dłużej. Wyskoczysz, gdy ci 

powiem. Znajdziesz się na alejce z tyłu domów. Przejdziesz nią kilka jardów i ktoś cię tam 

spotka. 

 Dzięki za pomoc. 

 Nie dziękuj dopóki nie zobaczysz, w co się właściwie pakujesz. Teraz! 

Jan przekręcił klamkę i otworzył drzwi. Wysiadł, a w następnej chwili samochód wystrzelił 

do przodu. Nagłe przyśpieszenie z hukiem zatrzasnęło drzwiczki. Pojazd zakręcił ostro, 

piszcząc przeraźliwie oponami i zniknął za najbliższym rogiem. Jan z ciekawością rozejrzał 

się dookoła. 

Tak, jak powiedział kierowca, znajdował się na wąskiej, zaśmieconej alejce. Po obu stronach 

wznosiły się drewniane płoty. Zgodnie z instrukcją ruszył do przodu i chociaż nikogo nie było 

widać, miał wrażenie, iż jest bacznie obserwowany. Nagle tuż za nim, w płocie, otworzyła się 

szczelina i jakiś chropawy głos rzucił tylko jedno słowo: 

Właź! 

Po drugiej stronie płotu stało trzech mężczyzn, mierzących do niego z pistoletów. Wszyscy 

byli czarni. 

 

Rozdział 8 

 Więc to ty jesteś facetem z gwiazd  zapytał ten stojący najbliżej. Jan skinął w odpowiedzi 

głową a mężczyzna wskazał kierunek pistoletem.  Chodź. Tam opowiesz nam wszystko. 

Otoczyli go i popchnęli w stronę stojącego nieopodal domku. Po wejściu do środka znaleźli 

się w ciemnym, dusznym pokoju, którego wszystkie okna zabite były szczelnie deskami. 

Jedynym meblem był okrągły, drewniany stół, przy którym stało kilka podniszczonych 

krzeseł. Jeden z mężczyzn położył dłoń na ramieniu Jana, zmuszając go, by usiadł, a sam 

wymierzył w niego pistolet. 

 Jesteś szpieg  rzucił z wściekłością przez zaciśnięte zęby.  Cholerny szpieg od... 

 Odsuń się, głupku!  wtrącił najstarszy z trójki, podchodząc bliżej. 

Rozeźlony mężczyzna odstąpił niechętnie na bok, a starszy usiadł naprzeciwko Jana. 

 Kłopot w tym, że przywiozły cię tu gliny. On tego nie lubi. Kto ich zresztą lubi? Jestem 

Willy. Ty jesteś Jan, widziałem twoje foto w telewizji. 

Jan skinął głową, wytężając uwagę, by zrozumieć wypowiadane z dziwnym akcentem słowa. 

background image

 

 42

 W telewizji gadali, że jesteś z gwiazd. Jeżeli to prawda to powiedz nam, co się tam dzieje. 

Jan po raz wtóry zmuszony był do snucia opowieści o zwycięstwie rebelii. Mężczyźni 

słuchali z uwagą, od czasu do czasu prosząc o powtórzenie jakiegoś zdania najwidoczniej 

jego akcent był dla nich równie trudny do zrozumienia. Jan czuł, jak ponownie zaczyna 

opadać go znużenie. Od mówienia zaschło mu w gardle. Poprosił o wodę. 

 Głodny jesteś?  zapytał Willy. 

Jan przytaknął ruchem głowy i mężczyzna zawołał coś niezrozumiale przez otwarte drzwi. 

Przyniesione pożywienie było Janowi zupełnie nieznane, jednak niezwykle sycące. Gotowana 

zielenina, biała fasola i coś, co zapewne było substytutem mięsa. Mężczyźni obserwowali go, 

jak jadł i rozprawiali o czymś z podnieceniem. 

 Chcę wiedzieć powiedział w końcu Willy.  Czy tam w górze są jacyś bracia. 

 Nie rozumiem. 

 Czarni. Czarni ludzie, jak my. A może to tylko biali zabijają się nawzajem? 

Było to bardzo ważne pytanie. Gdy Jan odstawił pusty talerz na bok, w pokoju zaległa pełna 

napięcia cisza. 

 Dziękuję. Byłem bardzo głodny zamyślił się na chwilę.  Na początku chciałbym zadać wam 

jedno pytanie, Czy tutaj, w tym New Watts, wszyscy ludzie są czarni? 

 Trafiłeś w dziesiątkę. 

 Na planetach nie występuje coś takiego. To znaczy, nie widziałem tam ludzi, którzy byliby 

odseparowani od siebie jedynie z powodu koloru skóry. Tutaj, na Ziemi, występują 

oczywiście różnice pomiędzy populacjami Afryki i Azji. Jednak podziały rasowe 

spowodowane są głównie przez odrębne miejsca zamieszkania. Lecz gdy ludzie osiedleni są 

na obcych planetach, wszystkie te uprzedzenia tracą na znaczeniu. Nie mają po prostu sensu. 

Jest tyle innych rzeczy, o które należy się martwić... 

 Mówisz trochę za szybkoprzerwał krzywiąc się Willy. Jeśli dobrze zrozumiałem, to 

powiedziałeś, że ludzie tam są ślepi na kolory? Że wszyscy mieszają się ze sobą? 

 Właśnie. Kolor skóry nie jest tam ważny. 

 Tutaj jest bardzo ważny parsknął Willy i z rozmachem klepnął się w kolano. 

Pozostała dwójka zanosiła się głośnym śmiechem. Jan uśmiechnął się także, chociaż nie 

bardzo wiedział, na czym polegał ten dowcip. 

 Mamy nadzieję, że mówisz prawdę  powiedział po chwili Willy, a jeden z mężczyzn 

wykrzyknął głośno: 

 Amen. 

background image

 

 43

 Jednak trudno w to tak uwierzyć. Pogadaj lepiej z Wielebnym. On mówi twoim językiem. 

Powie nam potem, co i jak. 

Jan wyprowadzony został z pokoju przez tę samą trójkę mężczyzn. Chociaż wydawali się 

rozluźnieni, to jednak trzymana przez nich broń cały czas gotowa była do strzału. Jan 

spostrzegł, iż pistolety te były stare i solidnie zniszczone, niczym eksponaty muzealne. 

Przeszli do kolejnego pokoju, który najwidoczniej pełnił funkcję olbrzymiej sypialni. 

Siedzące na łóżku nagie dzieci i siwowłose kobiety śledziły ich przejście w ponurym 

milczeniu. Było tu także wyjście, które stanowiła zwykła, wybita w ścianie dziura. Otwierała 

się na kryty pasaż, który prowadził do sąsiedniego, bliźniaczo podobnego domu. Gdy przeszli 

w ten sposób przez kilka budynków, Jan zorientował się, że wszystkie domy muszą być w ten 

sposób połączone, tworząc jedno, ogromne pomieszczenie. W końcu zatrzymali się przed 

zamkniętymi drzwiami. Willy zastukał lekko. 

 Wejść  odpowiedział głos z wewnątrz. 

Willy wprowadził Jana do obszernego, pełnego książek pokoju. Różnica, pomiędzy tym 

pomieszczeniem a pozostałymi była uderzająca. To, w którym się teraz znalazł, przypominało 

mu pokój, zajmowany przez jego starego profesora na uniwersytecie. Biurka zawalone były 

papierami i otwartymi książkami, na ścianach wisiały obrazy, a na podłodze stał nawet 

globus. Za biurkiem jednak, zamiast profesora, siedział mężczyzna równie czarny jak 

pozostali. 

 Dziękuję, Willy  powiedział.  Chcę teraz porozmawiać z tym panem na osobności. 

 Czy będzie dobrze... 

 Oczywiście, że będzie. Zostaw kogoś za drzwiami. Krzyknę, gdy będę czegoś potrzebował. 

Gdy za wychodzącym Willym zamknęły się drzwi, mężczyzna zza biurka uniósł się i 

wyciągnął rękę. Jan uścisnął ją niepewnie, przyglądając się jednocześnie Wielebnemu. Był to 

postawny, w sile wieku mężczyzna, którego włosy i broda gęsto przetykane już były 

pasemkami siwizny. Jego ubiór stanowił ciemny, konserwatywny garnitur, doskonale 

pasujący do widniejącej pod szyją koloratki. 

 Jestem wielebny Montour, panieKulozik. Niech mi wolno będzie powitać pana w samym 

sercu naszej siedziby. 

Zaskoczony Jan mógł skinąć jedynie głową. Ślady obcego akcentu, obecnego jeszcze przed 

chwilą, w trakcie krótkiej rozmowy z Willym zniknęły bez śladu. Wielebny przemawiał teraz 

miłym, kulturalnym tonem wykształconej osoby. 

 Proszę siadać. Czy mógłbym zaproponować panu kieliszeczek sherry? To coś w rodzaju lo-

kalnego wina i myślę, iż jego smak pozyska pańskie uznanie. 

background image

 

 44

Jan pociągnął z kieliszka i z nieukrywanym podziwem rozejrzał się po pokoju. 

 Proszę mi wybaczyć moją ciekawość  powiedział. Ale lata minęły od chwili, kiedy po raz 

ostatni byłem w takim pokoju, jak ten. Podziwiam pańską bibliotekę. 

 Dziękuję panu. Istotnie, jest imponująca. Większość zgromadzonych tu woluminów ma setki 

lat. Są już niezwykle rzadkie. Ich wszystkie kartki zostały pieczołowicie zabezpieczone przed 

wilgocią. 

 Pozostałości po Uzurpatorach? Mogę spojrzeć? Dziękuję. 

Odstawił szklankę i podszedł w stronę uginających się półek. Większość okładek była 

zniszczona, a same tytuły nieczytelne. Wyjął jeden z grubych tomów i otworzył na stronie 

tytułowej. Złoty napis głosił: "Wieki Średnie 3951500". Odwrócił ostrożnie stronę i 

przeczytał: "Rok wydania 1942". Gdy przemówił, jego głos drżał z przejęcia: 

 Ta książka... ona ma przeszło pięćset lat. Nawet nie przypuszczałem, że coś takiego jeszcze 

istnieje. 

 Mogę pana zapewnić, że jest jeszcze sporo tego typu pozostałości. Rozumiem jednak pańskie 

uczucia. Jest pan Brytyjczykiem, prawda? 

Jan skinął głową. 

 Tak myślałem. Pański akcent i ten termin: Uzurpatorzy. Sądzę, iż w pańskim kraju jest on w 

dość powszechnym użytku. Musi pan jednak wiedzieć, że zbiór ten powstał u schyłku okresu, 

który historycy nazywają Retrocesją. W owym czasie różne kraje i obszary świata borykały 

się z tymi samymi trudnościami, lecz zabrały się za ich rozwiązywanie w różny sposób, 

wykorzystując zazwyczaj istniejące podziały społeczne. Wielka Brytania, ze swym 

społeczeństwem tradycyjnie już podzielonym na klasy, wykorzystała owo historyczne 

podłoże, by stworzyć sztywną, funkcjonującą do dzisiaj strukturę społeczną. Elity rządzące 

nigdy nie były zachwycone zbytnio możliwością gruntownej edukacji, która stałaby się 

udziałem mas. Odetchnęły więc z ulgą, gdy wkrótce stało się to po prostu fizycznie 

niemożliwe. Jednak proces hamowania swobodnego dostępu do edukacji i informacji, raz 

rozpoczęty, nie ma właściwie końca. Dzisiaj większość obywateli brytyjskich nie ma żadnego 

pojęcia o historii czy nawet o świecie, w którym żyją. Czy mam rację? 

 W zupełności. Moje przypadkowe odkrycie tego faktu było początkiem całego łańcucha 

wydarzeń, które w efekcie doprowadziły mnie do tego właśnie pokoju. 

 Rozumiem. Przestrzeganie przyjętych zasad w systemie takim, jaki panuje w pańskim kraju, 

musi być niezwykle uciążliwe. U nas historia potoczyła się w zupełnie odmienny sposób. 

Ameryka, pozbawiona w zasadzie systemu klasowego, rozwinęła system wartości oparty w 

większości o pieniądze. Zakrawa to na truizm, lecz w naszym państwie o statusie obywatela 

background image

 

 45

nigdy nie decydowało jego pochodzenie, lecz stan konta bankowego. Za wyjątkiem, oczywi-

ście,mniejszości narodowych. Irlandczycy, Polacy czy Żydzi, jako tradycyjnie już odrzucane 

mniejszości zasymilowali się w końcu w przeciągu kilku pierwszych generacji, ponieważ ich 

typy rasowe umożliwiały im swobodne mieszanie się z resztą społeczeństwa. Jednak zupełnie 

inaczej było z rasą czarnych, którzy raz zepchnięci na samo dno białej społeczności, musieli 

już tam 

pozostać, zmuszeni do tego powtarzającymi się cyklami fizycznej i edukacyjnej deprawacji. 

Tak wyglądała sytuacja na początku Retrocesji, a doprowadziła ona w naszym kraju do tego, 

co widzi pan obecnie. Przerwał i sięgnął po karafkę z sherry. 

 Widzę, że pański kieliszek jest już prawie pusty. Przepraszam, ale obawiam się, że kiepski ze 

mnie gospodarz. 

 Nie, proszę już mi nie dolewać. I proszę mówić dalej. Latami tkwiłem na planecie, która jest 

kulturową pustynią wszechświata. Pańskie słowa... rozmowa z Panem sprawia mi prawdziwą 

przyjemność. Nie może pan niestety zrozumieć, co czuję... 

 Wydaje mi się, że wiem. Odczuwałem to samo, gdy otworzyłem pierwszą książkę. Był to ten 

sam głód wiedzy, który mnie również zaprowadził do tego pokoju, do pozycji, którą obecnie 

zajmuję. Chciałem wiedzieć po prostu, dlaczego ten świat jest taki, jaki właśnie jest. Miałem 

wiele powodów aby go nienawidzieć  lecz chciałem go także zrozumieć. Jak już 

powiedziałem, Retrocesja powiększyła jedynie tradycyjne podziały. Wasza policja w Anglii 

pozornie stała się niezwykle uprzejma, próbując dopilnować, by wszyscy obywatele posiadali 

niezbędne do przeżycia minimum, nawet jeżeli byłyby to jedynie zwykłe resztki pożywienia. 

Jednak gdy państwo zaczyna kontrolować wszystko, ludzie którzy kontrolują państwo 

osiągają władzę absolutną. I nie rezygnują z niej łatwo. Naszą narodową tradycją stało się 

deklarowanie, iż wszyscy potrzebujący są w rzeczywistości próżniakami, a pozostający bez 

pracy: leniami i pasożytami. Tak więc Retrocesja przyniosła kompletne zwycięstwo laissez 

fair e, czym okazał się doprowadzony do ekstremum zinstytucjonalizowany egoizm. To 

zadziwiające, w jakie nonsensy ludzie wierzą, gdy leży to w ich własnym interesie. Miejsce 

zdrowego rozsądku zajęły kompletnie nie sprawdzone teorie ekonomiczne, które umożliwiły 

dalsze bogacenie się bogatych, a biednych spychały na samo dno drabiny społecznej. 

Montour westchnął i pociągnął łyk sherry. 

 A więc stało się to, co od początku było oczywiste. Gdy żywność i energia zaczęły się wy-

czerpywać, bogaci zaczęli większość zapasów zatrzymywać dla siebie, aż w końcu zawładnęli 

wszystkim. Zresztą była to polityka narodowa  Ameryka sama konsumowała większość świa-

towych zasobów nafty, nie dbając w zupełności o potrzeby innych krajów. Kto może więc 

background image

 

 46

winić jednostki, że przyjęły taki sam kurs? Jeżeli jakiś kraj pozwala swoim obywatelom 

umierać jedynie dlatego, iż nie stać ich na opiekę medyczną, szybko staje się narodem stoją-

cym w obliczu poważnych kłopotów moralnych. Wybuchały zamieszki. Użycie siły pocią-

gnęło za sobą nasilenie się aktów gwałtów i terroru. Broń dostępna była wszędzie, tak pozo-

stało zresztą do dzisiaj. Efektem końcowym tego wszystkiego stał się naród podzielony, z 

brązowymi i czarnymi żyjącymi tak, jak pan to teraz widzi  w gettach otoczonych drutem kol-

czastym. Uprawiają tutaj niewielkie poletka lub zarabiają na życie wykonując najbardziej 

upokarzające prace. Dobrodziejstwa techniki nie są dla nich osiągalne w najmniejszym nawet 

stopniu. I w przeciwieństwie do pańskiego kraju, tutaj nie ma żadnych prób ukrywania czy też 

fałszowania faktów, dzięki którym znaleźliśmy się w takiej właśnie sytuacji. Gnębiciele chcą, 

by gnębieni dokładnie widzieli, co się z nimi stało, aby nigdy ponownie nie podjęli jakiejkol-

wiek próby buntu. Czy dziwi się pan teraz, że z taką ciekawością słucham o rebelii na innych 

planetach? Z utęsknieniem czekamy, by rozszerzyła się wreszcie na Ziemie. 

Jan mógł się jedynie z tym zgodzić. 

 Proszę mi wybaczyć bezpośredniość pytania, lecz nie rozumiem, dlaczego klasy rządzące 

pozwoliły na pańską edukację? 

Montour uśmiechnął się lekko: 

 Nie pozwoliły. Ludzie o moim kolorze skóry pierwotnie przybyli do tego kraju jako niewol-

nicy. Bez wykształcenia, pozbawieni zostali własnych korzeni i własnej kultury. To, co obec-

nie posiadamy udało nam się uzyskać wbrew pozycji, w jakiej umieścili nas nasi panowie. 

Gdy zaczął się kryzys, nie mieliśmy zamiaru oddawać tego, co z takim trudem uzyskaliśmy. 

Zabrali nam wszystko, za wyjątkiem inteligenci  musieliśmy więc nauczyć się robić z niej 

użytek. Bardzo pomógł nam w tym przykład innej, równie prześladowanej mniejszości  Ży-

dów. Poprzez wieki udało im się zachować kulturę i tradycje poprzez religię i szacunek do 

nauki. Człowiek religijny i wykształcony był w tej społeczności człowiekiem wysoko hono-

rowanym. My także mieliśmy naszą religię, naszych profesorów i wychowawców. Pod 

wpływem okoliczności te dwie osoby stały się obecnie jedną, pełniącą te same funkcje. Ja 

swoje młode lata spędziłem na tych właśnie ulicach. Mówiłem językiem, który rozwinęliśmy 

na własny użytek, odkąd odsunięto nas od głównego nurtu życia. Lecz częścią mojej edukacji 

była także nauka języka naszych gnębicieli. Jeżeli wyzwolenie nie nadejdzie za mojego życia, 

przekaże moją wiedzę tym, którzy nastąpią po mnie. Wiem jednak  wierzę  iż pewnego dnia 

doczekamy się wolności. Jan dopił resztkę sherry i odstawił pusty kieliszek na biurko. Gwał-

towne wydarzenia mijającego dnia sprawiły, iż czuł się lekko zdezorientowany. Jego umysł 

był prawie tak samo zmęczony, jak ciało; skupienie się nad tym, co przed chwilą usłyszał, 

background image

 

 47

przychodziło mu z wyraźnym trudem. Co za parszywy żywot wiedli tutaj ci ludzie! Prole w 

Anglii byli przynajmniej odżywiani i dbano o nich, niczym o bydło  oczywiście, o ile akcep-

towali taki stan rzeczy. Tutaj ludzie zamieszkujący czarne getta Ameryki nie mieli takiego 

komfortu. Wiedzieli jednak, czym byli w przeszłości i czym stali się obecnie. 

 Naprawdę sam już nie wiem, który system jest gorszy powiedział zamyślony Jan. Pański czy 

mój. 

 Żadna z form represji nie może być lepsza od drugiej. A na świecie istnieją jeszcze gorsze 

systemy. Choćby wielki eksperyment socjalistyczny w Związku Radzieckim, łącznie z 

szaleństwem w rodzaju wewnętrznych paszportów czy masowych obozów pracy. Nie 

dowiemy się już nigdy, czy losy tego kraju potoczyłyby się zgodnie z teorią Marksa. Przed 

Retrocesją Rosjanie wciąż jeszcze nie zindustrializowali swej głównej rolniczej ekonomii, 

stąd więc powrót do stosunków feudalnych był już jedynie kwestią czasu. Wielu ludzi umarło, 

lecz w Rosji zawsze umierało wielu. Komisarze i wyżsi urzędnicy partyjni przejęli funkcję 

szlachty. Tytuły są być może trochę inne, ale gdyby którykolwiek z carów powrócił z 

przeszłości w czasy obecne, czułby się tam teraz jak u siebie w domu. 

 Rebelia musi ogarnąć także i Ziemię  oświadczył Jan. 

 W zupełności się z panem zgadzam. Wszyscy musimy pracować na tę chwilę... 

 

Rozdział 9 

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wtargnął Willy. Chrapliwy oddech i trzymane w 

obu dłoniach pistolety świadczyły o powadze sytuacji. 

 Kłopoty  nucił.  Cholerne kłopoty. 

Co jest?  zapytał Montour, szybko zarzucając dotychczasowy sposób mówienia. 

 Gliny. Tylu tych wściekłych psów na raz nie widziałem w życiu. Otoczyli całe New Watts i 

strzelają do wszystkiego, co się rusza. Mają działa ogniowe i... 

Dalsze słowa zagłuszył ryk miotacza ognia, do którego po chwili dołączyły serie z broni 

automatycznej. Wszystko to działo się blisko, bardzo blisko. Jan poczuł, jak jego żołądek 

zaczyna kurczyć się ze strachu. Podniósł wzrok i spostrzegł, że obaj mężczyźni patrzą prosto 

na niego. 

 Oni chcą mnie  powiedział. 

Wielebny Montour skinął potakująco głową. 

 To możliwe. Jeszcze nigdy nie najeżdżali nas w takiej sile. 

background image

 

 48

 Nie ma sensu przeciągać tego dłużej. Te miotacze ognia zamienią tu wszystko w popiół. Le-

piej będzie, jeżeli się poddam. 

 Mamy miejsca, w których może się pan ukryć  odparł Montour.  Gdy ich siły główne zbliżają 

się, nie będą już mogli używać ognia. Być może wypalą jedynie dziurę w płocie. 

 Przykro mi, ale nie skorzystam z tej propozycji. Ostatnimi dniami widziałem już zbyt wielu 

zabitych ludzi. Nie chcę być odpowiedzialny za kolejną masakrę. Wychodzę na zewnątrz. 

Montour przez chwilę spoglądał na niego bez słowa, a potem powoli skinął głową. 

 Jest pan odważnym człowiekiem. Żałuje, iż nie możemy zrobić dla pana niczego więcej  

odwrócił się w stronę Willy'ego. 

 Zostaw pistolety tutaj i pokaż mu, gdzie jest policja. 

Dwa pistolety upadły na podłogę. Jan uścisnął wyciągniętą w jego kierunku dłoń Montoura. 

 Nie zapomnę tego spotkania. 

 Ja także  Montour wyjął z kieszeni na piersi białą chusteczkę.  Niech pan to lepiej weźmie. 

Oni często najpierw strzelają, a dopiero potem zadają pytania. 

Willy ruszył pierwszy. Prowadząc Jana ciemnymi pasażami, mruczał coś wściekle pod 

nosem. Raz musieli usunąć się na bok, by przepuścić dwóch strzelców dźwigających 

trzeciego, którego koszula splamiona byk krwią. "To nie ma końca  pomyślał gorzko Jan.  

Nigdy nie będzie miało końca". 

 Tam masz tych pieprzonych drani  powiedział Willy, wskazując na drzwi, po czym odwrócił 

się i ruszył pośpiesznie w stronę, z której właśnie przybyli. 

Jan przystanął obok otwartych lekko drzwi i wytknął na zewnątrz białą chusteczkę. W 

odpowiedzi posypał się grad pocisków, które przebiły drzwi i pomknęły z jękiem w głąb 

korytarza. 

 Nie strzelać!  wrzasnął, wymachując desperacko chusteczką.  Wychodzę na zewnątrz. 

Na ostry gwizd strzelanina zaczęła ucichać, a wzmocniony silnie głos wykrzyknął: 

 Otwieraj drzwi powoli. Wychodzić pojedynczo, z rękami na głowie. Jeżeli ręce będą w innej 

pozycji, lub jeżeli wyjdzie was więcej, niż tylko jeden na raz, natychmiast otwieramy ogień. 

W porządku, a teraz wychodzić. 

Jan złączył palce na czubku głowy, pchnął łokciem drzwi i wolnym krokiem ruszył w stronę 

stojących z bronią gotową do strzału policjantów. Dzięki jednakowym hełmom z przyłbicami 

i tarczom, wyglądali jak roboty. 

 Jestem sam  powiedział. 

 To on!  wykrzyknął ktoś. 

background image

 

 49

 Cisza  uciął sierżant. Schował broń do kabury i skinął na Jana dłonią.  Tutaj, chłopcze. Idź 

powoli i spokojnie. Everson, podprowadź samochód. 

Wytrenowanym ruchem złapał Jana za ramię i wykręcił je za plecy, zatrzaskując 

równocześnie kajdanki. Potem to samo zrobił z drugą ręką i pchnął go silnie do przodu. 

Przeszli przez wyrwę w drucie kolczastym i skierowali się w stronę czekającego już wozu 

patrolowego. Poczerniały grunt był wciąż jeszcze ciepły. Sierżant wepchnął Jana głową 

naprzód do wnętrza samochodu i zatrzasnął za nim drzwiczki. Kierowca z piskiem opon 

ruszył do przodu. 

Jechali w milczeniu. Jan czuł się rozbity i przygnębiony. Doskonale wiedział, co wydarzy się 

potem. Ponieważ pochodził z Ziemi, Służba Bezpieczeństwa bez wątpienia uważała go za 

jednego z przywódców rebelii. W poszukiwaniu dowodów rozedrą mu umysł na strzępy. 

Wiedział, jak wyglądali ludzie po takim badaniu. Śmierć byłaby wybawieniem. 

Zatrzymali się przed wysokim budynkiem biurowym. Sierżant wywlókł go z samochodu i 

wepchnął przez otwarte drzwi do środka. Wewnątrz dwóch ubranych po cywilnemu 

policjantów schwyciło Jana za ramiona i poprowadziło w stronę windy. Więzień był zbyt 

wyczerpany, by zastanawiać się, dokąd właściwie idą. Wszystko było skończzone. Policjanci 

wciągnęli go do pokoju i posadzili na krześle. Widniejące po drugiej stronie pokoju drzwi 

otworzyły się powoli. 

Do środka wszedł ThurgoodSmythe. 

Jan poczuł, jak całe zmęczenie i desperacja momentalnie zastąpione zostały zimną, morderczą 

furią. 

 Zafundowałeś nam niezły pościg, drogi szwgarze 

powiedział oficer. Jeżeli przyrzekniesz, że będziesz zachowywał się rozsądnie, rozkażę zdjąć 

kajdanki. Ty i ja musimy poważnie porozmawiać. 

Jan, siedząc z wbitym w podłogę wzrokiem i trzęsąc się z trudem pohamowywanej 

wściekłości, skinął jedynie głową. 

 Dobrze  uśmiechnął się ThurgoodSmythe, nieopatrznie biorąc targające Janem uczucie za 

strach. 

 Zdejmijcie mu kajdanki. Nic ci się nie stanie, masz na to moje słowo. 

Szczęknął metal i już po chwili Jan rozcierał czerwone pręgi na nadgarstkach, wsłuchując się 

w odgłos oddalających się kroków. Nie mógł już dłużej czekać  wściekłość wezbrała w nim 

nagłą furią i musiał znaleźć dla niej ujście. Z gardłowym krzykiem zerwał się z krzesła i rzu-

cił na swego ciemiężyciela. Zaskoczony ThurgoodSmythe runął na podłogę. Jan usiadł na nim 

okrakiem, zaciskając palce na gardle. Oficer krzyknął coś gardłowo  w następnej chwili silne 

background image

 

 50

kopnięcie w szyję rzuciło Jana na bok. Skulił się, usiłując osłonić przed następnymi kopnia-

kami. 

 WystarczywysapałThurgoodSmythe. Posadźcie go na krzesło i wynoście się stąd. 

Usiadł naprzeciwko Jana i wymierzył w niego wyjętym z kabury pistoletem. Przez chwilę 

obaj mężczyźni oddychali ciężko. 

 Nie chciałbym, aby to się powtórzyło  powiedział w końcu ThurgoodSmythe.  Mam ci coś 

ważnego do powiedzenia. Ważnego dla nas obydwu, lecz jednocześnie nie zawaham się cię 

zastrzelić, jeżeli zrobisz choć krok w moim kierunku. Zrozumiałeś? 

 Rozumiem, że zabiłeś moich przyjaciół. Zamordowałeś Sarę, zanim mnie... 

 Nie mówimy w tej chwili o przeszłości. Stało się. Twoje oskarżenie i żal nic tu nie pomogą. 

 Zabij mnie i skończ z tym wreszcie. Twoja gra w kotka i myszkę już mnie nie interesuje. 

Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, powiedziałeś mi, bym pracował lub zostanę zniszczony. 

Przestałem pracować  lub raczej zacząłem pracować nad obaleniem takich ludzi, jak ty. Jak 

chcesz, możesz to łatwo zakończyć. 

 Cóż za dziwaczny pociąg do samodestrukgi  uśmiechnął się lekko ThurgoodSmythe i otarł z 

kącika ust strużkę krwi. Jednak wycelowana w Jana broń ani na chwilę nie zmieniła swego 

położenia. To do ciebie niepodobne. 

 Zmieniłem się. Przekonałeś się na własnej skórze. 

 Istotnie. Mam nadzieję, że również trochę dojrzałeś. Przynajmniej do tego, by usiąść i 

spokojnie wysłuchać, co nam ci do powiedzenia. W chwili obecnej zasiadam w radzie 

Narodów Zjednoczonych. Zajmuję się równocześnie koordynacją działań pomiędzy globalną 

siecią Służb Bezpieczeństwa a Ziemską Obroną Powietrzną. Debaty w radzie Narodów 

Zjednoczonych są pasmem jałowych dyskusji, które prowadzą do niczego. Na Ziemi nie ma 

w tej chwili jednolitej władzy  obojętnie, co na ten temat wypisują w gazetach. Każdy kraj 

sam stanowi prawo dla siebie. Są jednak jeszcze na szczęście komitety, zajmujące się 

zarówno międzynarodowymi porozumieniami handlowymi jak i programem kosmicznym. 

Spacecontent 

w Kalifornii jest towarzystwem międzynarodowym i do niedawna organizacją międzyplane-

tarną. Obaj wiemy, iż ostatnimi czasy strefa jej wpływów znacznie zmalała. A ponieważ po-

między Spacecontent a pewnymi krajami, które czerpią z jego przedsięwzięcia znaczne zyski, 

istnieje swego rodzaju sprzężenie zwrotne, moja pozycja jest zarówno bezpieczna jak i bardzo 

mocna. To bardzo odpowiedzialna pozycja, o czym nie przestaje mi powtarzać twoja siostra. 

A tak przy okazji  cieszy się doskonałym zdrowiem. Pomyślałem, iż ucieszy cię ta wiado-

mość. Moja praca jest tak odpowiedzialna, że przed nikim nie muszę składać raportów z wy-

background image

 

 

51

ników mojej działalności. A to oznacza, że mogę zrobić z tobą wszystko, co będę chciał. 

Wszystko. 

 Czyżbyś oczekiwał, że będę błagał cię o litość? 

 W dalszym ciągu błędnie interpretujesz moje słowa, Janie. Wysłuchaj mnie uważnie, proszę. 

W przeciągu ostatnich kilku miesięcy zmieniło się dosłownie wszystko. Jak doskonale wiesz, 

nasze siły poniosły klęskę i zmuszone zostały do wycofania się z wszystkich planet, które 

były we władaniu Ziemi. Nastały bardzo dramatyczne czasy, które wymagają bardzo 

drastycznych środków zaradczych. Dlatego też wszystkie zarzuty, wniesione niegdyś 

przeciwko tobie, nie mają obecnie żadnej wartości. Jesteś wolnym człowiekiem, Janie, ze 

wszystkimi prawami przysługującymi wolnemu obywatelowi. 

Jan parsknął krótkim śmiechem. 

 Naprawdę sądzisz, że w to uwierzę? Za chwilę mnie poprosisz, abym dla ciebie pracował. 

 Rzeczywiście, miałem coś takiego na myśli. Mam dla ciebie pracę, która doskonale 

odpowiada twojemu pochodzeniu i doświadczeniu  w oczekiwaniu na lepszy efekt zawiesił na 

chwilę głos. To bardzo odpowiedzialne zadanie. Chcę, abyś skontaktował się z ludźmi z 

ruchu oporu tutaj, na Ziemi. Chcę, abyś został moim łącznikiem. 

Jan pokiwał z politowaniem głową. 

 Sądzisz więc, że byłbym w stanie ich wydać? Jesteś chorą pozbawioną skrupułów kreaturą. 

 Rozumiem twój punkt widzenia, drogi Janie. To zresztą zrozumiale, biorąc pod uwagę 

okoliczności. Lecz wysłuchaj mnie do końca. Zamierzam opowiedzieć ci o sobie parę rzeczy, 

jakich nigdy nie podejrzewałeś. Pamiętasz chyba, że byliśmy kiedyś przyjaciółmi. Być może 

zostaniemy nimi ponownie, gdy wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia. Tak jak i 

ciebie, jako młodego człowieka, zawsze intrygował mnie otaczający nas świat i sposób, w 

jakim funkcjonujemy. Ponieważ nie miałem żadnych innych środków, za wyjątkiem własnej 

ambicji, wiedziałem, że będę musiał zabrać się do tego na swój własny sposób. Odkrycie, w 

jaki właściwie sposób rzeczywiście prowadzimy życie, podobnie jak i ciebie przepełniło mnie 

wstrętem i odrazą. Jednak w przeciwieństwie do ciebie, postanowiłem wniknąć raczej do 

władzy, niż próbować ją zwalczać. Rodzaj konspiracji od wewnątrz, mógłbyś powiedzieć... 

 Przykro mi, ty sukinsynu, ale to nie przejdzie. Widziałem cię przy robocie, widziałem, jaką 

sprawiała ci przyjemność. 

 Byłem przekonywujący, prawda? Ale były to tylko działania pozorujące. Wiedziałem, że 

Służba Bezpieczeństwa jest rzeczywistą siłą, która kontroluje Ziemię  postanowiłem więc 

kontrolować Służbę Bezpieczeństwa. By tego dokonać, musiałem pozbyć się wszystkich po-

tencjalnych rywali. Być zawsze najlepszym. Nie było to łatwe zadanie, jednak opłaciło się. 

background image

 

 52

Przy okazji osiągnąłem dwa cele za jednym zamachem. Zdobyłem władzę, będąc najwięk-

szym reakcjonistą ze wszystkich członków Służb Bezpieczeństwa. Nikt we mnie nie wątpił. 

Nikt także nie rozumiał, że działając w ten sposób  poprzez zwiększenie represji  zwiększy-

łem równocześnie siły ruchu oporu. Czuję się dumny, iż prowadzona z taką konsekwencją po-

lityka zaowocowała wreszcie zbrojną rebelią. Tak, Janie. To, że planety są już wolne, jest mo-

im osobistym sukcesem. 

Jan pokręcił z niedowierzaniem głową. 

 Nie, to zbyt nieprawdopodobne, by w to uwierzyć. 

 Jednak to prawda. Zresztą, prawda czy też nie, nie powinno to mieć większego wpływu na 

nasze wzajemne stosunki. Od tej chwili jesteś wolny. Masz wszystkie przywileje, należne 

człowiekowi o twoim statusie. Wszystkie dane o twojej kryminalnej przeszłości zostaną 

wymazane, a do komputera powróci twoja oryginalna karta. Twoja nieobecność przez ostatnie 

lata wyjaśniona została jako praca dla Służby Bezpieczeństwa. Wszystkim, którzy posiadają 

odpowiednio wysoki stopień priorytetu, by móc zajrzeć do kartoteki, twoje akta wykażą, że 

zawsze byłeś wyższym oficerem Służby Bezpieczeństwa i wszystkie twoje zadania były ściśle 

powiązane z tą właśnie instutycją. Jesteś człowiekiem bardzo zamożnym, twoje konto 

bankowe jest pełne. Proszę, oto twoja nowa karta identyfikacyjna. Witamy z powrotem, Janie. 

Mam nadzieję, że nie odmówisz z tej okazji kieliszka szampana. 

Jan wiedział, iż to wszystko musiało być kolejną, sadystyczną sztuczką. Chociaż od zadanych 

mu kopnieć bolało go całe ciało, spróbował zebrać myśli. Musi posłużyć się inteligencją, a nie 

emocjami. Jednak w stosunku do swego szwagra w dalszym ciągu odczuwał jedynie niena-

wiść; jakże musiał się on cieszyć, mając w swych rękach człowieka, który nienawidził go jak 

nikt na tym świecie! Ale o co w tym wszystkim chodzi? Musi to być pewnego rodzaju pod-

stęp Jan wątpił, by ThurgoodSmythe był zdolny do prowadzenia uczciwej gry. Karty, którymi 

się posługiwał, musiały być znaczone. Cokolwiek jednak planował, z pewnością nie zostanie 

to teraz ujawnione. Co więc powinien zrobić? Przyłączyć się do gry? Udawać, że wierzy? 

Czy jest zresztą inny wybór? Jeżeli jego nowa tożsamość była rzeczywiście prawdziwa, to 

być może będzie miał wreszcie szansę uniknąć z sieci Bezpieki. Tak więc bez znaczenia bę-

dzie, co powie, jeżeli uda się mu opuścić ten pokój żywym. Nie miał żadnych obiekcji przed 

okłamywaniem szwagra w rzeczywistości była to przyjemność. Może obiecać przecież co-

kolwiek. To o wiele lepsze niż pewna śmierć, która niechybnie spotkałaby go, gdyby odmó-

wił. Jan patrzył z niedowierzaniem, jak ThurgoodSmythe nalewa dwa kieliszki szampana. 

Szwagier odwrócił się i z szerokim uśmiechem wyciągnął jeden z nich w stronę Jana, który 

przyjął poczęstunek. 

background image

 

 53

 Tak jest o wiele lepiej  powiedział ThurgoodSmythe.  Pohamuj jedynie swe krwiożercze 

instynkty, a pozostaniesz przy życiu. Nie jesteś typem skłonnym do samobójstwa. 

 Dobrze. Będę z tobą pracował. Zrobię, co każesz. Ale nikogo nie wydam, nie przekażę ci 

żadnych informacji. 

 Doskonale. Nie proszę o nic więcej. Możemy wypić wiec za przyszłość i za nadzieję, że 

będzie pomyślniejsza dla całej ludzkości. 

Podniósł swój kieliszek. Wypili. 

 Co więc mam robić?  zapytał Jan. 

 Udasz się z misją. Do Izraela. Wierzysz mi teraz? Jeżeli wątpisz, równie dobrze możesz 

pozostać tutaj. 

 Nie wierzę ci. Sam mi przecież powiedziałeś, że twój człowiek w rządzie Izraela śledził 

wszelkie poczynania ich agentów. 

 To prawda. Nigdy nie mówiłem jednak, iż naprawdę wiem, co dzieje się w tym kraju. Jak już 

z pewnością sam się o tym przekonałeś, są to ludzie obdarzeni dużą siłą woli. Powiem ci teraz 

w sekrecie, co zresztą będzie dowodem mojej uczciwości, coś, co złoży moje życie w twoje 

ręce. Pod kodowym imieniem Kasjusz przekazywałem Izraelitom tajne informacje dotyczące 

Służb Bezpieczeństwa, nie żądając niczego w zamian. Sami bardzo wdzięczni, uważają 

bowiem, iż zrobiłem to wszystko jedynie dla lepszej przyszłości ludzkości. Zdobędziesz ich 

pełne zaufanie, gdy ujawnisz, że to ty właśnie jesteś Kasjuszem. Dam ci kod identyfikacyjny i 

kopie wszystkich informacji, które przekazywałem do Izraela w przeciągu ostatnich kilku lat. 

To, co stanie się później, zależeć będzie wyłącznie od ciebie. Jeżeli zdradzisz jednak ten 

sekret tutaj, w tej kwaterze, to przekonasz się, jak wielu ludzi chciałoby mnie zniszczyć i 

zająć moje stanowisko. Możesz też udać się do Izraela i przekazać najważniejszą wiadomość 

w całym swoim życiu. Wybór należy do ciebie, Janie. 

Wybór? Jan wątpił, by miał jakikolwiek wybór. Był pewny, iż pierwsza próba przekazania 

tych informacji jakiemukolwiek innemu oficerowi Służby Bezpieczeństwa zakończyłaby się 

jego natychmiastową śmiercią. ThurgoodSmythe był zbyt przebiegły, by pozwolić sobie na 

zagrożenie własnej pozycji. Nie. Musi podjąć tę grę. Zawiezie tę wiadomość do Izraela i 

niech oni zadecydują, co z tym wszystkim zrobić. Wygląda na to, że cały świat wywraca się 

do góry nogami. Część opowieści ThurgoodSmythe'a może być prawdą. Lecz równie dobrze 

szwagier może próbować opuścić tonący już statek, by uratować własne życie. Jan sam już 

nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. 

 Dobrze  powiedział wreszcie.  Powiedz mi więc, co mam robić. 

 Mądra decyzja. Nie będziesz jej żałował. 

background image

 

 54

Oficer podszedł do biurka i z jednej z szuflad wyjął plastykową torbę. Podrzucił ją w dłoni i 

wyciągnął w stronę Jana. 

 Wsadzę cię teraz w samolot do Nowego Jorku. W Arizonie i Kalifornii nie jest dla ciebie 

zbyt bezpiecznie  wciąż jesteś poszukiwany. Mogę jednak sprawić, by stan alarmu nie objął 

całego kraju. Masz zarezerwowany pokój w WaldorfAstorii. Odpocznij, kup sobie nowe 

ubrania, odwiedź kilka restauracji. Gdy będziesz już gotowy, chcę abyś przejrzał zawartość 

tej teczki. Nie musisz uczyć się tego na pamięć, wystarczy, że będziesz wiedział czego 

dotyczą zamieszczone w niej informacje. Są dla mnie mocno obciążające, nie zawierusz ich 

więc gdzieś. Na przeczytanie ich będziesz miał osiem godzin. Potem papier ulegnie 

samozniszczeniu. Zadzwoń potem do mnie pod numer, który znajdziesz wewnątrz koperty, 

bym mógł poczynić kolejny krok. Jakieś pytania? 

 Tak wiele, że nie wiem, od czego zacząć. Będę potrzebował trochę czasu, by się z tym 

wszystkim oswoić. 

Rozumiem cię doskonale. Witamy na pokładzie, Janie. Po tylu latach samotnej pracy miło 

mieć wreszcie kogoś do pomocy.  Wyciągnął rękę. 

Jan spojrzał na dłoń szwagra i po długim wahaniu pokręcił odmownie głową. 

 Nie zapominam tak łatwo. Na twoich rękach jest zbyt wiele krwi, bym mógł ich dotknąć. 

 Czy przypadkiem nie stajesz się przesadnie melodramatyczny? 

 Być może. Będę z tobą pracował, ponieważ nie mam innego wyboru. Nie oznacza to jednak, 

że muszę to lubić  a tym bardziej, że lubię ciebie. 

Oczy ThurgoodSmythe'a zwęziły się lekko. Jednak gdy przemówił, w jego głosie nie było 

gniewu. 

 Niech będzie i tak, Janie. Sukces jest ważniejszy, niż nasze osobiste animozje. Czas, byś 

ruszył na lotnisko. 

 

Rozdział 10 

W środku nocy przebudził Jana odgłos odległej eksplozji. Usłyszał ją wyraźnie, mimo że jego 

apartament mieścił się na trzydziestym piętrze, a okna posiadały podwójne, dźwiękoszczelne 

szyby. Pchnął drzwi i wyszedł na balkon. Po drugiej stronie miasta coś się paliło. Ulicami 

przemykały wozy policyjne i jednostki straży pożarnej, torując sobie drogę migocącymi 

światłami i syrenami. Pożar wyglądał na całkiem spory. Nie przyglądał się jednak długo, 

ponieważ na zewnątrz klimatyzowanego pokoju było nieznośnie duszno. Wciąż czuł się 

zmęczony i zasnął, gdy tylko znalazł się z powrotem w łóżku. 

background image

 

 55

Gdy obudził się ponownie, pokój skąpany był w pełnym świetle dnia. Jan przeciągnął się i 

nacisnął guzik rozsuwający kotary. To, co na pierwszy rzut oka wyglądało na oryginalny 

obraz Rembrandta, po naciśnięciu odpowiedniego przycisku okazało się być ekranem 

telewizyjnym. Jan wybrał program z wiadomościami lokalnymi i zatrzymał przesuwające się 

w górę ekranu napisy na nagłówku: "EKSPLOZJA I POŻAR". Lista zniknęła, zastąpiona 

widokiem ławki w parku. Po żwirowej ścieżce maszerowało kilka gołębi. Na dwóch końcach 

ławki siedzieli kobieta i mężczyzna, oboje smukli, niezwykle piękni i opaleni. A także 

całkowicie nadzy. Uśmiechnęli się do niego, prezentując nieskazitelnie białe uzębienie. 

 Dzień dobry  powiedział mężczyzna.  Jestem Kevin ODonnel. 

A ja Patti Pierce. Które z nas ma zapoznać pana z wiadomościami porannymi? 

Po wypowiedzeniu tej kuszącej propozycji, oboje zastygli nieruchomo, tak samo jak gołębie i 

szumiące cichutko liście drzew. Komputer czekał na jego decyzję. 

 Patti, oczywiście  powiedział Jan szybko, a kamera zrobiła najazd na dziewczynę, która 

wstała i uśmiechnęła się promiennie. To, czy była prawdziwa, czy była tylko programem w 

komputerze, naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Była zarówno piękna jak i godna 

pożądania i z pewnością uczyni wiadomości bardziej interesującymi. Chociaż Jan nie bardzo 

mógł zrozumieć, co naga spikerka mogła mieć wspólnego z wiadomościami. 

Wczoraj w nocy w domach towarowych Apple było bardzo gorąco  oświadczyła Patti, 

wskazując na coś przez ramię. 

Park zniknął, a na jego miejsce ukazał się obraz palącego się budynku. Olbrzymie płomienie 

biły wysoko w czarne niebo. Na ulicy przed budynkiem widniał porozkładany sprzęt 

ratowniczy, a mężczyźni z wężami strażackimi usiłowali ugasić pożar. Patti odwróciła się i 

wdzięcznym krokiem podeszła w stronę najbliższego wozu strażackiego. Wspięła się do 

wnętrza kabiny i usiadła na miejscu operatora drabiny. 

 Pożar magazynu trwał niemal przez całą noc, sir. Wezwano cztery oddziały straży. Walka z 

ogniem i niedopuszczenie, by płomienie nie rozprzestrzeniły się dalej, trwało aż do świtu. W 

budynku tym znajdowały się farby i łatwopalne chemikalia, co bardzo utrudniało pracę 

naszym bohaterskim strażakom. Nikt nie wie jeszcze, co było bezpośrednią przyczyną pożaru, 

lecz celowe podpalenie zostało z całą stanowczością wykluczone. 

Na ekranie ukazał się właśnie jeden z bohaterskich strażaków. Podbiegł do pojazdu i zdjął 

wiszącą tuż obok Patti gaśnicę. Nawet jej nie zauważył. Stymulacja komputerowa była 

doskonała dziewczyna rzeczywiście sprawiała wrażenie, iż jest w samym sercu opisywanych 

wydarzeń. 

background image

 

 56

Ktoś zapukał do drzwi. Jan szybko wyłączył telewizor i uśmiechnął się pod nosem; każdy z 

pozostałych gości z całą pewnością oglądałby nagą dziewczynę dalej. 

 Proszę wejść  wykrzyknął i drzwi otworzyły się. 

 Dzień dobry, sir, piękny mamy dzisiaj poranek  powiedział kelner, wtaczając na wózku 

zamówione przez Jana śniadanie. 

Był to młody, biały mężczyzna, z widniejącym nad górną wargą śladem pierwszych wąsów. 

Położył tacę na stojącym obok łóżka stoliku i ukłonił się. 

 Niezły pożar mieliście w nory  powiedział Jan. 

 To te przeklęte czarnuchy  odparł kelner, ciężko oddychając przez rozchylone usta.  Dzisiaj 

żaden z nich nie pojawił się w kuchni. To oni to zrobili. 

 Myślisz, że to oni spowodowali ten pożar? W wiadomościach podano, że przyczyna nie jest 

jeszcze znana... 

 Oni zawsze tak mówią. Ale to musieli być czarni. Powinni spalić za to Harlem do gołej 

ziemi. 

Jan poczuł się nieswojo, wyczuwając tak jaskrawą nienawiść. Nalał sobie trochę kawy; kelner 

ukłonił się jeszcze raz i wyszedł. Jan nigdy przedtem nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo cała 

Ameryka podzielona jest na tle rasowym. Lecz musiało tu być tak zawsze, a gorączka wojny 

podsyciła jeszcze ogólny nastrój. Nic nie mógł na to poradzić, absolutnie nic. Ponownie 

włączył telewizor i spoglądał od czasu do czasu na ponętną Patti, całą uwagę koncentrując 

jednak na jajkach na bekonie i tostach. 

Gdy wstał z łóżka, uwagę jego przykuła plastykowa koperta, którą zeszłego wieczoru rzucił 

na sekretarzyk. Nie był jeszcze gotowy, by ją otworzyć  nie był nawet pewny, czy powinien to 

zrobić. Wiedział bowiem, że gdy już to zrobi, będzie musiał dołączyć do ThurgoodSmythe'a 

w jego zwariowanym planie. Spostrzegł, iż jego umysł w dalszym ciągu ma trudności z 

zaakceptowaniem nowej rzeczywistości. Nic zresztą dziwnego. Zmiany były zbyt gwałtowne. 

Po latach bezbarwnej wegetacji na Halvmork nie mógł narzekać teraz na brak silnych wrażeń. 

Podróż liniowcem, uwięzienie, ucieczka, ponowne uwięzienie i wreszcie to 

nieprawdopodobne wyznanie jego szwagra. Jan pomimo wszystko nie potrafił wyzbyć się 

nieufności. Przeszedł do marmurowozłotej łazienki i spojrzał na swe odbicie w lustrze. 

Czerwone, podkrążone oczy, wymizerowana twarz i ślady zarostu na brodzie. Nieźle. Zanim 

cokolwiek zadecyduje, będzie musiał doprowadzić się do porządku. 

Okrągła wanna była wystarczająco duża, by w niej pływać. Nastawił odpowiednią temperatu-

rę i nacisnął przycisk NAPEŁNIANIE. Wanna niemal natychmiast stała się pełna. Najwi-

doczniej gdzieś niedaleko musiał być zbiornik wodny. Jan zanurzył się w pachnącej wodzie 

background image

 

 57

świadomy, jak daleko znajduje się teraz od New Watts i Harlemu, o którym wspominał kel-

ner. I jak blisko jest tam w rzeczywistości. Ten świat, w którym nieliczni żyją w luksusie, a 

reszta egzystuje na krawędzi głodu, był bardzo nietrwałym miejscem. Okruchy rewolucji do-

tarły już na Ziemię. Lecz czy jest szansa, by dotarła sama rebelia? 

 Mam nadzieję, że kąpiel sprawia panu przyjemność  powiedziała wchodząca właśnie na 

środek łazienki dziewczyna. 

Ubrana była w kusy szlafroczek, który właśnie wolno zdejmowała  pod nim była rozkosznie 

naga. Rzuciła strój na podłogę i szlafroczek zniknął. Jan zdał sobie sprawę, że patrzy na 

projekcję holograficzną. 

 Dyrekcja hotelu WaldorfAstoria życzy sobie, by podczas swego pobytu w naszym hotelu 

otrzymał pan najlepszą obsługę. Jeżeli pan sobie życzy, mogę zrobić panu masaż pleców, 

wymyć i osuszyć. Mogę też zaproponować o wiele bardziej intymny masaż w łóżku. Czy 

wyraża pan takie życzenie, sir? 

Jan potrząsnął przecząco głową, widząc jednak znieruchomiały obraz, zrozumiał, iż komputer 

oczekuje dyspozycji ustnych. 

 Nie. Odejdź ode mnie, Szatanie  dziewczyna zafalowała i zniknęła. 

Jego żona znajdowała się o lata świetlne stąd, nie oznaczało to jednak, że o niej nie myślał. 

Skończył się myć i wyszedł z wanny, a samoczynny regulator opróżnił ją natychmiast i 

spłukał czystą wodą. 

Gdy przybył tu poprzedniego dnia, na widok jego podniszczonego ubrania i braku bagażu nie 

uniosła się ani jedna brew, nie padło ani jedno znaczące spojrzenie. Nawet wtedy, gdy zajął 

jeden z najdroższych apartamentów w hotelu. Potrzebował jednak nowego ubrania wymagała 

tego jego pozycja. Nowa pozycja. 

Szybko ubrał się i założył sandały. W saloniku znajdowała się skrytka, tam więc umieścił 

otrzymaną od szwagra kopertę. Z nową kartą identyfikacyjną otrzyma wszystko, czego będzie 

potrzebował. Uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z pokoju. 

Lobby hotelowe wypełnione było tłumem elegancko odzianych gości, głównie kobiet, które 

śpieszyły się do sklepu z konfekcją damską. Przepychając się pomiędzy nimi, czuł się niemal 

jak żebrak. W końcu wyszedł na zalaną słońcem ulicę. Przyjeżdżając tutaj wczoraj 

wieczorem, zauważył, że najwięcej sklepów widniało przy Lexington Avenue. Ubrania, buty, 

walizki  było tam wszystko, czego mógłby potrzebować. 

Chociaż ulicą przesuwało się sporo samochodów, na chodnikach nie było zbyt wielu pie-

szych. Miał już ruszyć w swoją stronę, gdy nagle zatrzymany został przez rosłego policjanta, 

który przyłożył mu do piersi koniec solidnej pałki. 

background image

 

 58

 W porządku, koleś. Jeżeli szukałeś kłopotów, to właśnie je znalazłeś. 

Jan zawrzał gniewem w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin widział już zbyt wielu 

policjantów. 

 Obawiam się, że to pan jest właśnie tym, który będzie miał kłopoty  powiedział wyciągając 

kartę identyfikacyjną.  Proszę rzucić na to okiem. Potem oczekuję natychmiastowych 

przeprosin. 

Pałka policjanta opadła powoli ku ziemi. Nienaganny akcent i wyszukane maniery nie 

pasowały jakoś do podniszczonego ubrania. Gdy stróż porządku zobaczył obok symbolu 

Służb Bezpieczeństwa trzycyfrowy numer, określający rangę Jana, zaczął wyraźnie drżeć. 

Zasalutował energicznie, a Jan poczuł się nagle głupio. Zachował się właśnie tak samo jak 

policjanci, którzy najechali New Watts. 

 Przepraszam, sir. Nie wiedziałem. Ale to ubranie... 

Rozumiem  odparł Jan, chowające kartę do kieszeni.  Wracam z rozpoznania. Właśnie 

wybierałem się, by kupić coś bardziej stosownego. 

 A więc proszę za mną, sir, pokażę panu drogę. Zaczekam też, by odprowadzić pana z 

powrotem. Niebezpiecznie jest dzisiaj chodzić samemu po ulicach. 

 Ogłoszono już alarm? 

 Nie. Ale ludzie i tak już wiedzą. Plotki rozchodzą się szybko. Zastrzeliliśmy dwóch facetów, 

którzy spalili samochód pancerny. Obaj biali. Co oni sobie właściwie wyobrażają, do cholery? 

Jesteśmy na miejscu. To najlepszy sklep w Lexigton. Zaczekam na zewnątrz. 

Zastukał głośno końcem pałki w drzwi. Otworzyły się prawie natychmiast. 

 Proszę zająć się tym gentelmenem natychmiast  powiedział, kręcąc przy tym znacząco pałką. 

Wystraszony sprzedawca kiwnął głową i gestem zaprosił Jana do środka. 

Magazyn był bardzo ekskluzywny i bardzo drogi. Jan z prawdziwą przyjemnością oddał się 

wydawaniu sporej ilości świeżo zdobytych pieniędzy. Koszule, spodnie, garnitury, bielizna  

wszystko było bardzo lekkie, nie mnące się i łatwe do pakowania. Jeżeli w Nowym Jorku 

było gorąco, to Izrael z pewnością przypominać będzie rozpalony piec. Lubił ciepły klimat  

jedynie wtedy jednak, gdy był odpowiednio ubrany. Zakupy uzupełniły miękkie mokasyny i 

kilka par sandałów. Z przyjemnością spojrzał na własne odbicie w lustrze. 

 Resztę proszę przesłać do hotelu Waldorf  powiedział i wskazał na swe stare ubranie, leżące 

na podłodze.  A tego proszę się pozbyć.  

 Oczywiście, sir. Czy mógłbym prosić o pańską kartę...? 

background image

 

 59

Jan wręczył ją sprzedawcy  ostatecznie nie były to jego pieniądze. Mężczyzna wsunął kartę 

do komputera, szybko wystukał wysokość sumy i oddał ją z powrotem. Pieniądze z konta Ja-

na zostały już przetransferowane na konto sklepu. 

Widząc nowe ubranie Jana, oczekujący na zewnątrz policjant skinął z uznaniem głową. Teraz 

wszystko było w porządku. Przeszli do sklepu z walizkami, a potem odwiedzili optyka, gdzie 

Jan dobrał odpowiednie okulary przeciwsłoneczne. Po latach spędzonych w mroku Halvmork 

jego oczy wciąż jeszcze nie mogły przyzwyczaić się do pełnego blasku słońca. Pod wpływem 

impulsu kupił jeszcze jedną parę i po wyjściu ze sklepu wręczył ją policjantowi. Mężczyzna 

aż sapnął, zdumiony. Nałożył je powoli i spoglądając na własne odbicie w oknie 

wystawowym, pogłaskał się z lubością po brzuchu. 

 Nie zapomnę tego, sir. Jest pan klawym gościem. Nigdy przedtem nie spotkałem Angola, ale 

teraz wydaje mi się, że jesteście w porządku. 

Ruszyli w drogę powrotną do hotelu. Poligant z uwagą spoglądał w twarz każdemu 

przechodniowi. Na widok czarnego mężczyzny w podniszczonym ubraniu jego pałka 

zatoczyła młynka. Mężczyzna trzymał oczy utkwione w chodniku i mijając ich, dotknął 

wpiętego w klapę marynarki plastykowego znaczka  z pewnością jakiegoś identyfikatora. 

Niespodziewanie Jan miał już dość tego spaceru i z prawdziwą przyjemnością znalazł się w 

klimatyzowanym hollu WaldorfAstorii. Boy hotelowy zawiózł go na górę i otworzył przed 

nim drzwi apartamentu. Pudełka z jego zakupami stały już w równym rzędzie na podłodze w 

przedpokoju. Jan spojrzał na ozdobne drzwiczki sejfu. Ta chwila nie może być odwlekana w 

nieskończoność. Czas, by się dowiedzieć, w co się właściwie pakuje. Otwarciu koperty 

towarzyszył lekki syk dostającego się do środka powietrza. Wewnątrz znajdował się gruby 

plik papierów. Jan usiadł wygodnie w fotelu i zaczął czytać. 

Była to przerażająca, dotycząca ostatnich dwu lat, kronika zła. Każda informacja była 

datowana, każda linijka zdumiewająco treściwa. Nazwiska aresztowanych, osadzonych w 

więzieniach i wreszcie straconych. Lista agentów obcych państw, których każdy ruch znano 

co do godziny. Wykaz meldunków, które dostarczali brytyjscy agenci i ich ambasady. Były tu 

także inne, niezwykle intrygujące informacje, które z pewnością nigdy nie ujrzały światła 

dziennego. Lord Mer Londynu, bogaty i szanowany biznesmen, okazał się równocześnie 

człowiekiem kontrolującym czarny rynek żywnościowy. Służba Bezpieczeństwa wiedziała o 

tym doskonale, nie zrobiła jednak niczego  dopóki agenci niemieccy nie odkryli tego faktu i 

nie posłużyli się nim, by go szantażować. Problem ten rozwiązało morderstwo, czy też raczej 

nieszczęśliwy wypadek. W obszernym dossier było więcej tego typu informacji. 

background image

 

 60

Jan przerzucał szybko strony, starając się zapamiętać nazwiska i daty najważniejszych wyda-

rzeń. Było to nudne, lecz mogło okazać się niezwykle przydatne. Po kilku godzinach uświa-

domił sobie, iż jest głodny, zadzwonił więc po obsługę. Menu było wręcz imponujące. Za-

mówił pieczonego na ruszcie homara, zamrożoną butelkę Louis Martini i powrócił do 

czytania. 

Godzinę później róg strony, którą właśnie przewracał, pozostał mu w palcach. Szybko 

przerzucał resztę materiału, próbując zapamiętać tak dużo, jak to tylko możliwe. Kiedy 

skończył, spostrzegł iż na dłoniach pozostał mu tusz i fragmenty papieru. Przeszedł do 

łazienki i włożył dłonie pod silny strumień ciepłej wody. Po powrocie spostrzegł, że z kartek 

pozostała jedynie kupka szarego proszku. 

Jan podniósł kopertę i spojrzał na umieszczony wewnątrz numer telefonu. Czy miał 

jakikolwiek wybór? 

Odpowiedź w dalszym ciągu brzmiała: nie. Ta cała sprawa musiała być jakimś szatańskim 

planem jego szwagra. Jednak w dalszym ciągu Jan nie był pewien, o co właściwie chodzi. 

Jeżeli nie zgodzi się na współpracę, był pewny, iż zostanie pozbawiony swego nowego 

statusu tak szybko, jak go poprzednio uzyskał. Musi się więc podporządkować i wydostać z 

kraju - a potem przemyśleć wszystko ponownie, gdy będzie już bezpieczny. 

Szybko wystukał numer na klawiaturze telefonu. W sekundę później na ekranie ukazała się 

twarz ThurgoodSmythe'a. Widząc, kto dzwoni, oficer uśmiechnął się. 

 Mam nadzieję, że zadowolony jesteś z pobytu w Nowym Jorku, Janie? 

 Przeczytałem twoje dossier. 

 Bardzo dobrze. I jaka jest twoja decyzja? 

 Jestem z tobą, dopóki nie dowiem się nowych faktów, które wszystko zmienią. Mam 

nadzieję, że od początku zdawałeś sobie z tego sprawę? 

 Oczywiście. Witam na pokładzie. Jeżeli za godzinę wezwiesz taksówkę, zdążysz na specjal-

nie wyczarterowany lot do Kairu. Na pokładzie będą technicy i inżynierowie, udający się na 

nowo otwarte pola naftowe. Ponieważ byłeś długo nieobecny, powiem ci, że techniki ekstrak-

cj cieplnej rozwinęły się do tego stopnia, iż pozwalają po raz pierwszy od przeszło czterystu 

lat na ponowne wydobycie ropy. Dołączysz do nich jako specjalista obwodów mikroelektro-

nicznych, którym jesteś przecież w rzeczywistości. Bilety, paszport i nowa karta identyfika-

cyjna czekają już na ciebie w recepcji. Zatrzymaj swoją obecną kartę na wypadek nagłego 

niebezpieczeństwa. Twoja nowa karta spełnia także inną funkcję. Numer identyfikacyjny jest 

także kodem identyfikacyjnym Kasjusza. Gdy podzielisz ten numer przez dzień miesiąca, 

wszystkie cyfry na lewo od przecinka dziesiętnego stanowią kod na ten właśnie dzień. 

background image

 

 

61

 A więc Kair. Co potem? 

 Ktoś się z tobą skontaktuje. I postaraj się zapamiętać ten numer telefonu. Poprzez niego 

skontaktować się możesz ze mną natychmiast, gdziekolwiek będę. Powodzenia! 

Ekran zgasł. Jan spakował swoje rzeczy i zadzwonił do recepcji. Zastanawiał się, jak się to 

wszystko skończy. Nie podobał mu się pomysł udawania się w drogę, o której nie wiedział, 

dokąd prowadzi. Jednak Stany Zjednoczone opuszczał bez żalu. 

 

Rozdział 11 

Przez pełnych sześć dni Jan poświecił się wyłącznie pracy. Szyby naftowe na pustyni Synaj 

były pierwszymi instalacjami, w których na skalę przemysłową wykorzystać miano złożoną 

technikę ekstrakcji cieplnej. Przypominało to pracę na cmentarzu  ich obóz rozłożony został 

pośrodku starego pola naftowego. Wszędzie dookoła widniały antyczne pompy i wieże 

wiertnicze, ciche i nieruchome, zakonserwowane na wieki przez jałową pustynię. 

Współczesne instalacje były nowe i błyszczące, niczym świeżo wybita moneta. Budynki 

mieszkalne wykonano z lśniącego prefabrykatu, tak jak i całą resztę sprzętu. Wewnątrz 

laboratorium petrolog Karaman, kręcił trzymaną w dłoni probówką, wypełnioną ciemną, gęstą 

cieczą. 

 Próbka wygląda na dobrą  powiedział.  Jednak w przeciągu kilku dni dalsze pompowanie 

wstrzymano już po raz trzeci. Dlaczego? 

 Kontrola sprzężenia zwrotnego  odparł Jan. Jest pan w tym projekcie od początku, więc z 

pewnością zna pan wszystkie wiążące się z tym problemy. Pod naszymi stopami, głęboko w 

piasku, panuje prawdziwe piekło. W dół pompowany jest azot, który przez generator 

atomowy zamieniany jest w plazmę. Powstałe w wyniku topienia piasku i skały składniki 

lotne wytwarzają ciśnienie, które wypiera z kolei naftę na powierzchnię. Tyle teoria. Lecz w 

praktyce występują setki czynników, które zaważyć mogą na całym procesie... 

Wiem. Może nastąpić eksplozja całego szybu lub nawet stopienie reaktora, tak jak 

przydarzyło się to nam w Kalifornii. Lecz mówiąc szczerze, Janie, ten etap mamy już za sobą. 

 Lecz kontrola układu sterowania ciągle jest jeszcze w powijakach. Występuje brak 

niezbędnej korelacji przy równoczesnej kontroli poszczególnych cykli całego procesu. Cykle 

nakładają się, a wtedy musimy wszystko przerwać i zaczynać jeszcze raz od początku. Na 

szczęście otrzymaliśmy nowe programy, które powinny coś poradzić na te problemy. Musimy 

je jedynie wypróbować. 

background image

 

 62

Karaman z ponurą miną wpatrywał się w probówkę. Po chwili odłożył ją na bok, by odebrać 

telefon. 

 Dyrektor. Prosi, byś zgłosił się natychmiast do biura. 

Po wejściu do biura, dyrektor wręczył mu złożoną kartkę papieru, na której widniało 

podkreślone słowo: PILNE. 

 Wiadomość z centrali. Potrzebują cię, jak to powiedzieli, na wczoraj. I nie mówią nawet 

dlaczego. Cholera, nie mogli wybrać gorszego momentu, by cię stąd odwołać. Powiedz im, że 

już wkrótce rozpoczynamy wydobycie. Mnie nawet nie chcieli słuchać. Zrób tam, co trzeba i 

natychmiast wracaj. Stanowisz dla nas cenny nabytek, Kulozik. Na zewnątrz czeka już 

taksówka. 

 Muszę się spakować... 

 Wszystko już przygotowane. Pośpiesz cię i wracaj jak najszybciej. 

Jan żywił silne podejrzenie, iż jego droga nie prowadzi bezpośrednio do Kairu. Arabski 

kierowca włożył walizki do bagażnika i usłużnie otworzył przed nim drzwi. Powietrze w 

klimatyzowanym wnętrzu pojazdu było rozkosznie chłodne. Po opuszczeniu terenu robót, 

kierowca wyjął ze skrytki płaskie, metalowe pudełeczko i podał je do tyłu. 

 Po podniesieniu wieczka ukaże się zamek cyfrowy. Jeżeli nie jest pan pewny kombinacji, 

proszę, by nie eksperymentował pan we wnętrzu samochodu. Błąd grozi wybuchem. 

 Dzięki  odparł Jan, ważąc pudełeczko w dłoni.  Czy jest coś jeszcze? 

 Spotkanie. Wiozę pana właśnie na umówione miejsce. Opłata za przejazd wynosi 

osiemdziesiąt funtów. 

Jan był pewny, z mężczyzna został opłacony z góry, a dodatkowa opłata była jedynie formą 

zarobku na boku. Niemniej jednak wręczył mu pieniądze. 

Przez pół godziny jechali nieźle utrzymaną autostradą, a potem skręcili na jeden z 

nieoznakowanych szlaków, prowadzących prosto na pustynię. W chwilę później dojechali do 

miejsca, które przypominało zapomniane pole bitwy. Wszędzie dookoła widniały wypalone 

szkielety czołgów i porozbijane armaty. 

 To już tutaj  powiedział kierowca i otworzył drzwi. 

Do środka wlała się fala gorąca. Jan wysiadł i rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł niczego, za 

wyjątkiem pordzewiałych wraków i samej pustyni. Odwrócił się i spostrzegł, że jego bagaże 

stoją już na piasku, a kierowca wchodzi do samochodu. 

 Poczekaj  krzyknął Jan.  Co dalej? 

Mężczyzna nie odpowiedział. Zamiast tego włączył silnik i zakręcając ciasnym łukiem, po-

mknął w stronę autostrady. Wyrzucony spod kół piasek obsypał Jana, który klnąc, uskoczył 

background image

 

 63

na bok i otarł twarz wierzchem dłoni. Gdy odgłos silnika umilkł już w oddali, panująca wokół 

cisza przytłoczyła go. Było w niej coś przerażającego. Było także gorąco, nieznośnie gorąco. 

Gdyby był zmuszony wracać w stronę autostrady na piechotę, musiałby pozostawić bagaże. 

W tej temperaturze dźwiganie czegokolwiek było nieprawdopodobieństwem. Położył meta-

lowe pudełeczko w cieniu torby, mając jedynie nadzieję, iż umieszczony w środku ładunek 

wybuchowy nie jest wrażliwy na ciepło. 

 Czy to ty jesteś Kasjusz?  zapytał niespodziewanie jakiś głos. 

Zaskoczony Jan odwrócił się i zamarł. Niedaleko zdewastowanego czołgu stała dziewczyna. 

Przez chwilę miał wrażenie, że patrzy na pustynny miraż. Nie, to nie była Sara  ona zginęła, 

zamordowana na jego oczach, wiele lat temu. A jednak widok tej smukłej, opalonej 

dziewczyny o długich blond włosach wstrząsnął nim. Podobieństwo było ogromne. A może 

po tych wszystkich latach jego pamięć zaczyna mu już płatać figle? Była po prostu Izraelitką, 

tak jak Sara, to wszystko. Zorientował się, że nie odpowiedział jeszcze na pytanie. 

 Przybywam od Kasjusza. Mam na imię Jan. 

 Dvora  odparła. Podeszła bliżej i ujęła go za rękę. Uścisk jej dłoni był silny i ciepły.  Od 

dawna podejrzewaliśmy, że Kasjusz musi być kilkoma osobami. Lecz porozmawiamy 

później, w jakimś chłodniejszym miejscu. Pomóc ci z bagażem? 

 Dziękuję, poradzę sobie sam. Masz jakiś środek transportu? 

 Tak. Ustawiłam go za tym wrakiem, by nie był widoczny od strony autostrady. 

Dziewczyna przybyła takim samym łazikiem, jakich używali na polach naftowych. Jan rzucił 

swe bagaże na tylne siedzenie, a sam usiadł obok Dvory. Pojazd nie posiadał drzwi. Był 

otwarty, a ochronę przed słońcem stanowił metalowy dach. Dziewczyna wcisnęła przycisk na 

kolumnie kierowniczej i pojazd z lekkim szumem ruszył do przodu. 

 Napęd elektryczny?  zapytał Jan. Dvora skinęła głową. 

 Tak. Pod podłogą znajdują się baterie o podwyższonej gęstości, ważące przeszło czterysta 

kilo. Lecz dzięki temu te wehikuły są niemal samowystarczalne. Dach wyłożony jest 

ogniwami solarnymi najnowszej generacji więc energii starczy, by przejechać pustynię. 

Odwróciła głowę i napotkawszy jego natarczywe spojrzenie, skrzywiła się lekko. 

 Przepraszam, iż tak ci się przyglądam  powiedział zmieszany Jan.  Przypominasz mi jednak 

kogoś, kogo znałem wiele lat temu. Ona także była Izraelitką, tak samo jak i ty. 

 A więc byłeś już kiedyś w naszym państwie? 

 Nie. To jest pierwszy raz. Ale ją poznałem niedaleko stąd, a potem spotkaliśmy się jeszcze 

raz w Anglii. 

 Mieliście więc szczęście. Bardzo niewielu z naszych ludzi podróżuje za granicę. 

background image

 

 64

 Ona była jak by to ująć  bardzo utalentowaną osobą. Na imię miała Sara. 

 Jest to bardzo pospolite imię. Bardzo często pojawia się w Biblii. 

 Tak, chyba masz rację. Jej nazwisko usłyszałem tylko raz. Giladi. Nazywała się Sara Giladi. 

Dvora nagłym ruchem przekręciła kluczyk w stacyjce. Łazik przejechał jeszcze kilka metrów 

i zatrzymał się. Dziewczyna, opierając łokieć o oparciefotela, spojrzała na niego swymi 

ogromnymi, w tej chwili odrobinę smutnymi oczyma. 

 Naszym światem nie rządzi przypadek, Janie. Teraz już wiem, dlaczego wysłano po ciebie 

mnie, a nie jednego z wyszkolonych agentów polowych. Ja także nazywam się Giladi. Sara 

była moją siostrą. 

A więc to tak. Właściwie sam powinien się tego domyśleć. Sposób poruszania się, głos... 

 Sara nie żyje  powiedziała Dvora zadziwiająco opanowanym tonem.  Wiedziałeś o tym? 

W grymasie, który wykrzywił twarz Jana nie było ani cienia uśmiechu. 

 Byłem tam, gdy ją zabili. Byliśmy razem. Próbowaliśmy wydostać się z Anglii. To było takie 

głupie... Ona nie powinna była umrzeć. To straszne. 

Pamięć tej chwili powróciła nagłą, paraliżującą falą. Huk wystrzałów. Bezwładne ciało w 

kałuży krwi. I obecność ThurgoodSmythe'a. Wszystko na jego rozkaz. Nieświadomie zacisnął 

dłoń na klamce. 

 Nie powiedzieli mi żadnych szczegółów.  Dvora nie odrywała oczu od jego zbielałych 

kłykci.  Tylko to, że poległa na służbie. Czy... czy kochałeś ją? 

 Czy to takie istotne? 

 Dla mnie tak. Ja także ją kochałam. Czy mógłbyś mi opowiedzieć, jak to się stało? 

 Oczywiście. Właściwie, to bardzo proste. Próbowaliśmy wyjechać z kraju, lecz nie mieliśmy 

na to nawet najmniejszej szansy. Zdradzono nas już na samym początku. Ona jednak o tym 

nie wiedziała. Zamiast poddać się, otworzyła ogień, zmuszając ich, by zrobili to samo. 

Pragnęła własnej śmierci bowiem nie chciała, by cokolwiek udało im się z niej wydobyć. I to 

właśnie było najstraszliwszą pomyłką. Oni od dawna już znali wszystkie szczegóły. 

 Nic o tym nie wiedziałam. To rzeczywiście straszne. I chyba nawet bardziej dla ciebie, 

ponieważ ty wciąż musisz z tym żyć. 

 Tak, ale ostatecznie to już przeszłość. Nie możemy przywrócić jej do życia. 

Nie chciał już więcej rozmawiać na ten temat. Łazik drgnął i ruszyli dalej. Jadąc przez pusty-

nię, Jan nie mógł uciec przed kłębiącymi się pod czaszką myślami. Być może ThurgoodSmy-

the i Służba Bezpieczeństwa unicestwiła Sarę fizycznie, lecz już wcześniej została ona zdra-

dzona przez własnych ludzi, przez własną organizację, tu, w Izraelu. Przynajmniej tak twier-

background image

 

 65

dził ThurgoodSmythe. Gdzie leżała prawda? Zanim zacznie z tymi ludźmi współpracować, 

będzie musiał się tego dowiedzieć. 

Dalsza jazda była niezwykle wyczerpująca. Zatopieni we własnych myślach, niewiele mieli 

sobie do powiedzenia. Piasek dookoła z czasem zastąpiony został skałami. Wkrótce zaczęły 

pojawiać się znaki drogowe w języku hebrajskim i Jan zorientował się, że opuścili już 

pustynię Synaj znajdującą się w Izraelu. 

 Jak daleko jeszcze? 

 Pół godziny, nie więcej. Jedziemy do Beersheby. On już tam na ciebie czeka. 

Kto? 

Odpowiedziała mu cisza, która trwała nieprzerwanie, aż do końca podróży. Jechali teraz 

brukowaną drogą, mijając niewielkie, zakurzone wioski i poletka uprawne. Niespodziewanie 

pustynia skończyła się i wszystko dookoła rozkwitło zielenią. Przejechali dolinę i tuż przed 

nimi pojawiło się miasteczko. Skręcili w wąską, wijącą się pod górę uliczkę i po kilku 

minutach jazdy zatrzymali się przed osamotnioną willą, otoczoną drzewami. 

 Bagaże możesz tu zostawić  powiedziała D vora. Wysiadła z samochodu i przeciągnęła się.  

Ktoś o nie zadba. Weź jednak to metalowe pudełeczko. On na nie czeka. 

W progu ukazało się dwóch młodych mężczyzn. Mijając ich, pozdrowili Dvorę gestem 

wysoko uniesionych dłoni. Jan, poprzedzany przez dziewczynę, przeszedł na obszerny 

balkon, otwierający się na dolinę i leżące poniżej miasto. Na ich spotkanie wyszedł stary, 

posiwiały i niezwykle chudy mężczyzna. 

 Szalom, Janie Kulozik  powiedział nieoczekiwanie mocnym głosem, zdecydowanie nie 

pasującym do jego wątłej postury.  Jestem Amri BenHaim. Proszę usiąść. 

 Wysłanie po mnie Dvory nie było przypadkiem? 

 Oczywiście, że nie. 

 A więc należy mi się parę słów wyjaśnienia 

 rzucił wojowniczo Jan, nie ruszając się z miejsca. 

 To zrozumiałe. Za chwilę je pan otrzyma. 

 Chciałbym, aby usłyszała je także Dvora. 

 Naturalnie, dlatego tu jest. Czy teraz pan usiądzie? 

Jan westchnął i opadł na jedno z krzeseł. Z wdzięcznością przyjął oferowaną mu ogromną 

szklankę mrożonej lemoniady. Po wypiciu, została natychmiast napełniona ponownie. Jan 

położył dłoń na spoczywającej na kolanach metalowej kasetce. Mógłby im ją wręczyć, chciał 

jednak najpierw wysłuchać, co ma do powiedzenia BenHaim. 

 Czy wie pan, kto to jest ThurgoodSmythe? 

background image

 

 66

 zapytał Jan. 

Amri BenHeim skinął poważnie głową. 

 Były szef brytyjskiej Służby Bezpieczeństwa. Przez ostatnie lata wspinał się coraz wyżej ł 

najprawdopodobniej jest w tej chwili najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi. Wiemy także, 

iż jest zaangażowany bezpośrednio w akcje wywiadowcze i militarne Narodów 

Zjednoczonych. 

 A czy wie pan, iż jest także moim szwagrem? I że to właśnie on zwabił mnie oraz Sarę w 

pułapkę? 

 Tak, wiem o tych wszystkich rzeczach. 

Nadeszła pora na najważniejsze pytanie. Jan odstawił szklankę na stolik i spróbował się 

rozluźnić. Jego słowa, gdy wreszcie padły, zabrzmiały jednak nadspodziewanie ostro: 

 ThurgoodSmythe od samego początku w pełni zdawał sobie sprawę z istnienia w Londynie 

ruchu oporu. Wszystkich członków miał pod baczną obserwacją, dokonał nawet kilku 

aresztowań. Wiedział także, że Sara jest Izraelitka. Zginęła, by zachować to w tajemnicy, 

ponieważ obawiała się, iż jeżeli jej narodowość stanie się znana bezpiece, jej kraj może 

ucierpieć na skutek daleko idących reperkusji. Jej poświęcenie poszło jednak na marne. 

ThurgoodSmythe nie tylko wiedział o niej wszystko, ale także twierdził, że sam ściśle 

współpracuje z rządem Izraela. Twierdził, że podaliście mu pełną listę waszych ludzi, którzy 

próbowali pracować na własną rękę poza granicami Izraela. Czy to prawda? 

 I tak, i nie  odparł BenHaim. 

 To nie jest wystarczająca odpowiedź. 

 A więc postaram sie ją rozwinąć. Nasze państwo ma dość niepewne powiązania z potęgami, 

które operują pod przykrywką Narodów Zjednoczonych. Podczas Retrocesji kraje te zapo-

mniały zupełnie o Bliskim Wschodzie. Gdy złoża naftowe wyczerpały się, natychmiast od-

wróciły się plecami od tej wiecznie niespokojnej części świata. Wolny od wszelkich ze-

wnętrznych wpływów, Izrael mógł wreszcie spróbować zaprowadzić tutaj pokój. Nie obyło 

się bez wojen, oczywiście. Umieraliśmy tysiącami, lecz przetrwaliśmy. Państwa arabskie 

szybko zużyły wszelką importowaną broń i naturalnie nie miały środków, by zakupić ją po-

nownie. Pobici przez nas, zwrócili się przeciwko sobie. Dżihad, ich święta wojna, poprzez 

Iran rozprzestrzeniła się aż po nasze granice. To także udało nam się przeżyć. W końcu nawet 

ich religia ustąpić musiała przed widmem głodu. Ludzie zaczęli masowo chorować i umierać. 

I tu właśnie zaczęła się nasza rola. Jednak w przeciwieństwie do światowych potęg, naszym 

zamiarem nie było tworzenie tu wysoko rozwiniętego, stechnicyzowanego i konsumpcyjnego 

społeczeństwa typu zachodniego. W istniejących warunkach taki model po prostu by się nie 

background image

 

 67

przyjął. Zamiast tego usprawniliśmy stare techniki uprawy ziemi, wprowadzając jedynie naj-

niezbędniejsze procesy technologiczne, takie jak odsalania wody, co na tym obszarze jest nie-

zwykle istotne. 

 W dalszym ciągu nie odpowiedział mi pan jednak na moje pytanie. 

 Proszę o chwilę cierpliwości, panie Kulozik. Wszystko, co teraz mówię, ma naprawdę istotne 

znaczenie. Mógłby pan powiedzieć, iż powróciliśmy do naszych ogrodów. Rozbudowaliśmy 

gospodarkę żywnościową i niewielkie formy przetwórstwa, odpowiednie dla tej części świata. 

Leczyliśmy choroby, budowaliśmy szpitale i szkoliliśmy lekarzy. Zatroszczyliśmy się także o 

nasze własne bezpieczeństwo. Zaprowadziliśmy dookoła pokój, ponieważ jedynie pokój jest 

najlepszą formą bezpieczeństwa. Wiem, że jest to dość trudne do zaakceptowania, 

szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę historię. Wszystkie najstarsze dokumenty pisane, 

włączając w to Stary Testament, są kronikami wojen. Niekończących się wojen. My na 

szczęście mamy to już za sobą. Gdy powróciła stabilizacja, świat ponownie stał się świadomy 

istnienia Bliskiego Wschodu jako obszaru, który przez cały rok zaopatrywać może wszystkie 

kraje w tak poszukiwane produkty żywnościowe. Nie powiem, by wpadł w nasze ramiona ze 

szczęścia w rzeczywistości było kilka prób przejęcia bardziej zdecydowanej kontroli. Wtedy 

właśnie nasze pociski atomowe, w większości porozmieszczane poza granicami Izraela, stały 

się bardzo ważnym czynnikiem tonującym te zapędy. My nigdy nie zaczniemy wojny 

atomowej. Chociażby dlatego, iż jesteśmy tak małym narodem, że kilka starannie 

wycelowanych bomb wodorowych zmiecie nas całkowicie z powierzchni Ziemi. Lecz inni 

wiedzą, że dzisiaj nawet martwi potrafią oddawać ciosy. Cena za rozpętanie wojny atomowej 

byłaby tak straszliwa, że nie istnieje w tej chwili naród, który odważyłby się ją zapłacić. 

Wypracowano więc pewnego rodzaju porozumienie, które szczęśliwie funkcjonuje już od 

setek lat. Dopóki pozostaniemy na miejscu, nikt się do nas nie wtrąca. Znaczy to, że my, 

Żydzi, niegdyś najbardziej kosmopolityczny naród na świecie, dziś staliśmy się narodem 

najbardziej zamkniętym. Oczywiście, by utrzymać tę niezwykle chwiejną równowagę, często 

korzystamy z pomocy innych rządów. W dużej mierze polegamy także na naszych agentach 

wywiadu. 

 Na szpiegach? 

 To inne określenie, lecz oznacza dokładnie to samo. Inne kraje także mają swoich agentów. 

Wiemy to, ponieważ często udaje nam się któregoś z nich pojmać. To samo dotyczy naszych 

agentów za granicą, niestety. A teraz wracając do pańskiego pytania. Gdy odkryliśmy, że Sara 

została zdemaskowana, było już zbyt późno, by cokolwiek zrobić z... 

background image

 

 68

 Przepraszam, że panu przerywam, panie BenHaim, ale wydaje mi się, iż ta pańska gadanina 

nie wnosi nic nowego. Proszę nie poczytać moich słów za obrazę, ale żądam jasnej i precy-

zyjnej odpowiedzi. 

 Cierpliwości, młody człowieku.  BenHaim uniósł w górę otwartą dłoń.  Już do tego 

dochodzę. ThurgoodSmythe poinformował nas, że zamierza aresztować Sarę i wymienić ją na 

trzech własnych agentów, którzy przebywali w naszych więzieniach. Oczywiście, przystałem 

na tę propozycję. Wiedziałem więc, że Sara jest w niebezpieczeństwie i prawdą jest także, że 

kontaktowałem się z ThurgoodSmythe'm. 

 Powiedział mi, iż to właśnie pan informował go o Sarze, tak samo jak i o obecności innych 

agentów na terytorium Wielkiej Brytanii, którzy próbowali działać na własną rękę. 

 Skłamał panu. Nigdy nie było pomiędzy nami tego rodzaju porozumienia. I żaden z naszych 

agentów nie pracuje na własną rękę, obojętnie, co naopowiadał panu na ten temat 

ThurgoodSmythe lub sami agenci. 

Jan wyprostował się nieznacznie. 

 A więc któryś z was kłamie - powiedział. 

 Właśnie. Wiec rozumie pan teraz, dlaczego zmusiłem pana do wysłuchania nudnawej historii 

naszego kraju. Może pan teraz osądzić, kto z nas dwóch jest większym kłamcą. Ja czy 

ThurgoodSmythe. 

 Obaj możecie kłamać. On z pobudek czysto egoistycznych, a pan kierowany interesami 

własnego kraju. Wiem jedynie, że Sara jest martwa. 

 Tak w ustach BenHaima zabrzmiało to niemal jak westchnienie.  Nie miałem pojęcia, że tak 

to się zakończy. Gdybym wiedział zrobiłbym wszystko, by ją uratować. Wszystko inne jest 

zwykłym kłamstwem. 

 A ThurgoodSmythe jest najzręczniejszym intrygantem na świecie. Wszyscy utknęliśmy w 

jego sieci. A ja w szczególności. Przybywam tu jako Kasjusz 

 człowiek, który przez ostatnie dwa lata dostarczał wam ściśle tajnych informacji. 

 Wiem. Jesteśmy za to ogromnie wdzięczni. 

 Jeżeli życzy pan sobie tego, mogę udowodnić, kto naprawdę jest Kasjuszem. Sam 

dowiedziałem się tego zaledwie tydzień temu. Czy chce pan o tym usłyszeć? 

BenHaim skinął głową. 

 Weryfikacja mogłaby być pomocna. Od samego początku byliśmy pewni, iż osobą tą mógł 

być jedynie sam ThurgoodSmythe. Dlatego byliśmy tacy zaintrygowani, gdy na scenie 

pojawił się pan. 

background image

 

 69

 A więc przez cały czas była to jego prywatna rozgrywka  rzucił Jan.  On bawi się z nami 

wszystkimi. 

 Tak  potwierdził skinieniem głowy BenHaim. 

Jestem pewny, że częściowo tak to właśnie wygląda. Ale nie do końca. Mógł przygotować 

rolę Kasjusza z wielu powodów. Lecz gdy tak nagle pojawił się pan na Ziemi, 

niespodziewanie otworzyła się przed nim nowa możliwość, której nie mógł nie wykorzystać. 

Teraz musimy się dowiedzieć, o co mu naprawdę chodzi. Sądzę, że przesyłkę ma pan ze sobą. 

Jan położył pudełeczko na blacie stołu. 

 Ma zamek szyfrowy  powiedział tonem wyjaśnienia.  I eksploduje, gdy użyje się 

niewłaściwej kombinacji szyfru. A przynajmniej tyle powiedział mi ten typek w taksówce. 

  Pewny jestem, iż ta informacja jest prawdziwa. Na początku całej tej afery Kasjusz podał mi 

siedmiocyfrowy numer. Czy to może być ta kombinacja? 

Jan nie odrywał wzroku od metalowej kasetki. 

 Nie wiem. Nie znam żadnej kombinacji. 

 A więc musimy wypróbować moją  BenHaim sięgnął po pudełko, lecz Dvora uprzedziła go. 

 Nie sądzę, by było to mądre, aby przy próbie otwierania tego zamka uczestniczyła cała nasza 

trójka. Potrzebujemy ochotnika. Czyli mnie. Czy mógłbyś podać mi ten numer, Amri 

BenHaim? 

 Nie pozwól jej na to - powiedział szybko Jan.  Ja to zrobię. 

Mamy już ochotnika  odparł mężczyzna i wręczył dziewczynie złożoną na pół kartkę papieru. 

Wzięła kasetkę i zeszła po schodach do ogrodu. Podeszła aż pod ścianę i machnęła w ich 

stronę ręką, a potem uklękła i pochyliła się nad pudełkiem. 

 

Rozdział 12 

Jan z prawdziwą ulgą spostrzegł, iż dziewczyna prostuje się i z uśmiechem triumfu prezentuje 

im trzymane ponad głową pudełko. 

 Nie groziło jej większe niebezpieczeństwo  powiedział BenHaim, spoglądając bystro na Jana.  

W przeciwnym wypadku nie posłałbym jej tam. Lub też pan nie zezwoliłby jej iść. 

Rozradowana Dvora wbiegła po schodach i położyła otwarte pudełeczko na stole. BenHaim 

wyjął ze środka wykonany z czarnego plastyku płaski czworokąt. 

 Dyskietka pamięciowa Mark czternaście  powiedział Jan, rzuciwszy na to okiem.  Gdzie jest 

pański terminal? 

 Wewnątrz. Zaprowadzę pana  odparł BenHaim i uniósł się z fotela. 

background image

 

 70

Jan, pod wpływem nagłego impulsu schwycił stojącą tuż obok Dvorę za rękę. 

 To było głupie i niepotrzebne... 

 Wcale nie, i doskonale o tym wiesz. A zresztą będzie to dobrze wyglądało w moich aktach 

personalnych. 

Widząc jego zdumioną minę, dziewczyna wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. Zawtórował 

jej, zdając sobie jednocześnie sprawę, że w dalszym ciągu trzyma ją za rękę. Chciał ją puścić, 

lecz Dvora trzymała go nadspodziewanie silnie. Nagle przytuliła się do niego mocno i 

pocałowała go. Jej wargi były miękkie i ciepłe. 

 Odwzajemnił pocałunek, a dziewczyna puściła jego dłoń. Cofnęła się o krok i obdarzyła 

przeciągłym, znaczącym spojrzeniem, a potem odwróciła się na pięcie i ruszyła do środka 

domu. Pośpieszył za nią. 

BenHaim stał przed klawiaturą komputera i z niecierpliwością naciskał klawisze. 

 I nic  rzucił.  Bez przerwy domaga się kodu dostępu. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Jan 

spojrzał na widniejące na ekranie litery: 

WPROWADZIĆ PRAWIDŁOWY KOD DOSTĘPU NIEPRAWIDŁOWY KOD 

SPOWODUJE WYKASOWANIE PAMIĘCI. 

 A więc nie zna pan kodu  mruknął Jan, zwracając się właściwie do samego siebie.  W takim 

razie ja muszę go znać. I przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz  wyjął swą nową kartę 

identyfikacyjną i spojrzał na numer. ThurgoodSmythe powiedział, że gdy numer ten podzielić 

przez dzień miesiąca, stanie się on kodem identyfikacyjnym Kasjusza. A więc to musi być to. 

Jan wprowadził numer do kalkulatora i podzielił przez 27. Cyfry na lewo od przecinka 

wprowadził do komputera i nacisnął klawisz zwrotny. Tym razem na ekranie ukazała się 

twarz ThurgoodSmythe'a, który uśmiechnął się i skinął lekko głową. 

 Widzę, że dotarłeś do celu bezpiecznie, Janie. Sądzę, iż w tej właśnie chwili jesteś razem z 

moim starym współpracownikiem, Amri BenHaimem. Jak już zdążyłeś się zorientować, ta 

dyskietka jest zbyt ważna, by ryzykować przypadkowe odtworzenie zawartego na niej 

nagrania. Tak więc BenHaim miał połowę klucza, a ty, Janie, drugą. A teraz, proszę, 

usiądźcie gdzieś wygodnie, a ja postaram się wszystko wam wyjaśnić. 

Jan dotknął klawisza STOP i twarz ThurgoodSmuthe'a zastygła w nieruchomą maskę. 

 Nie sądzi pan, że powinniśmy to nagrać? Dysk z pewnością ulegnie samozniszczeniu, a wiec 

jakaś trwalsza kopia byłaby bardzo pożądana. 

 Oczywiście  odparł BenHaim.  Proszę tak zrobić. 

Jan wsunął do komputera pustą dyskietkę i ponownie włączył odtwarzanie. 

background image

 

 

71

 ... chcę, aby obecna rebelia jak najszybciej dobiegła kresu. BenHaimie, Jan opowie ci o mo-

ich osobistych powodach, które kryją się za tą decyzją. Przypuszczam, że tak samo jak mój 

młody przyjaciel, nie uwierzysz w nie, ale trudno. Jak widzisz, jestem w tej sprawie szczery. 

Nie są one jednak najważniejsze. Proponowane przeze mnie rozwiązanie, mające na celu 

zakończenie tej niepotrzebnej wojny, leży na gruncie czystej pragmatyki. Na początku 

nakreślę wam ogólne zarysy mego planu. Zrozumiecie wtedy, iż okoliczności niejako same 

zmuszą was, byście przyłączyli się do mnie. Mam nadzieję, że wszyscy podzielacie wiarę w 

nasz wspólny cel, jakim w nadchodzącym konflikcie będzie absolutne zwycięstwo 

rebeliantów, a w konsekwencji dalszy, nieskrępowany rozwój i ekspansja całej rasy ludzkiej. 

A teraz szczegóły. Mój wywiad doniósł mi, że pozostałe jednostki Sił Przestrzennych grupują 

się właśnie w pobliżu Ziemi. W większości są to duże liniowce. Stawką w tej rozgrywce jest 

przyszłość wszystkich planet. Wiecie zapewne, iż jedynie Ziemia posiada niezbędne fabryki, 

by wyprodukować paliwo i komponenty napędu przestrzennego. Wszystkie uszkodzone lub 

niesprawne części mogą zostać wymienione jedynie tutaj, na Ziemi. A więc to, co kiedyś było 

podstawą potęgi tej planety, teraz może stać się główną przyczyną jej porażki. Jedyną rzeczą, 

jaką siły rebeliantów powinny w tej sytuacji zrobić, jest atak. I tak musi on zostać 

przeprowadzony wcześniej czy później  lepiej jednak wcześniej, nim wraz z upływem czasu 

urządzenia odmawiać zaczną posłuszeństwa. Nie znam szczegółów planów rebeliantów. 

Wiem jednak, iż jest jedna rzecz, którą muszę zrobić, by mieć nadzieję na zwycięstwo. Muszę 

zaatakować i przejąć bazę Spaceconctentu na pustyni Mojave. Każdy inny kierunek ataku 

byłby samobójstwem. Wszystko, czego potrzebują Ziemskie Siły Przestrzenne do dalszej 

egzystencji, znajduje się właśnie tam. Jeżeli baza zostanie przejęta lub zniszczona, oznacza to 

koniec sił okupacyjnych. Winno to zostać przeprowadzone w następujący sposób: pierwszy 

atak nastąpić musi jeszcze w przestrzeni, by zmniejszyć siły grupującej się floty. Potem 

należy zająć kompleks na pustyni Mojave. Atak przeprowadzić należy z Ziemi, ponieważ 

obrona rakietowa jest zbyt silna, by jakakolwiek próba ataku powietrznego mogła zakończyć 

się powodzeniem. Po zajęciu ośrodka ostateczne zwycięstwo będzie już jedynie kwestią 

czasu. Janie, jestem w stanie umożliwić ci kontakt z flotą rebeliantów, co pozwoli ci na 

koordynowanie całej operacji. Po rozbiciu ziemskiej floty, siły Izraela zaatakują i opanują 

bazę Spaceconctentu, gdzie będą oczekiwały na wasze przybycie. Zanim podejmą jednak 

decyzję co do ewentualnej współpracy, chciałbym przypomnieć im o rajdzie na Entebbe i o 

powstaniu w gettcie warszawskim. Już czas, by ponownie opuścili getto... 

Jan zatrzymał odtwarzanie i odwrócił się w stronę BenHaima. Spostrzegł, iż stary człowiek 

ma dziwny, zamyślony wyraz twarzy. 

background image

 

 72

Myślę, że ten człowiek jest szalony  stwierdził Jan.  O czym on właściwie mówił w tym 

ostatnim zdaniu? 

 Nie, szaleńcem nie jest z całą pewnością. Kusi nas obietnicą zbawienia, wiedząc, iż może to 

oznaczać zniszczenie. I by pomóc nam podjąć decyzję, przytacza przykłady z naszej własnej 

historii. Jego sposób rozumowania jest tak pokrętny, jakby wywodził się ze starej szkoły 

Talmudu. 

 Powstanie Warszawskie miało miejsce podczas Drugiej Wojny Światowej  wtrąciła Dvora.  

Żydzi byli tam mordowani przez nazistów, umierali z powodu chorób i głodu. Powstali wiec i 

walczyli przeciwko swym oprawcom, mając przeciw karabinom jedynie gołe pięści. Zginęli 

wszyscy. Wiedzieli, że zginą  a jednak nie poddali się. 

 Równie ważne jest  dorzucił BenHaim  że walczyli, by wydostać się z getta. Do dzisiejszych 

czasów bowiem Żydzi zmuszani są do życia w gettach. Więzieniem pozostawać może cały 

kraj, jednak w dalszym ciągu jest to więzienie. ThurgoodSmythe doskonale wie, że chcemy 

się z niego wydostać. 

 A Entebbe?  zapytał Jan.  Co to takiego? 

 Niespodziewany rajd komandosów, który nie powinien był mieć nawet cienia szansy na 

powodzenie. Kuszenie przez ThurgoodSmythe'a mogłoby wpędzić w kompleksy samego 

Szatana! 

 Mówiąc szczerze, to nie jest dla mnie takie zupełnie jasne  przyznał Jan.  Nie jesteście 

przecież z nikim w stanie wojny. Możecie po prostu zostać tutaj i czekać cierpliwie na dalszy 

rozwój wypadków. 

 Zasadniczo ma pan rację. Lecz w rzeczywistości nasza wolność jest zaledwie iluzją wolności. 

Jesteśmy wolni na tyle, by, jak już mówiłem pozostawać w więzieniu wielkości kraju. 

Dochodzą do tego kwestie moralne, z którymi musimy się uporać. My wszyscy, w naszym 

maleńkim, miłym więzieniu otoczeni jesteśmy przez świat pełen ekonomicznie i fizycznie 

zniewolonych gojów. Czy powinniśmy im pomóc? My, którzy przez wieki byliśmy w 

niewoli, wiemy doskonale, co ona oznacza. A więc czy mamy odmówić pomocy dla innych w 

osiągnięciu tego, o co modliliśmy się dla nas samych? Jak już powiedziałem, jest to 

prawdziwy problem dla uczonych w Talmudzie. Ja jednak jestem jedynie starym człowiekiem 

i dlatego być może nie potrafię oprzeć się wątpliwościom. Posłuchajmy jednak głosu młodego 

Izraela. Co ty o tym wszystkim myślisz, Dvora? 

 Ja nie myślę, ja wiem!  odparła dziewczyna z ogniem w oczach.  Musimy walczyć! Nie ma 

innej możliwości. 

background image

 

 73

 Moja odpowiedź jest równie prosta  powiedział Jan.  Jeżeli istnieje choćby cień szansy na 

powodzenie tego planu, muszę się przyłączyć. ThurgoodSmythe powiedział, że ułatwi mi 

kontakt z naszą flotą. Bardzo dobrze. Opowiem im więc o tym planie, a także o naszych 

obiekcjach oraz o tym, jakim pokrętnym człowiekiem jest w rzeczywistości 

ThurgoodSmythe. W ten sposób odpowiedzialność za ostateczną decyzję nie będzie 

spoczywała wyłącznie na mnie. Zrobię więc to, co mówi. Nie mogę dać innej odpowiedzi. 

 Tak, na pańskim miejscu zrobiłbym to samo  przyznał BenHaim.  Nie ma pan nic do 

stracenia, a do zyskania cały świat. Jednak to wszystko brzmi zbyt doskonale. Mam niejasne 

przeczucie, iż człowiek ten prowadzi jakąś diabelską grę. 

 To nieważne  powiedziała Dvora.  Jeżeli to pułapka, rebelianci muszą zostać ostrzeżeni, by 

wykorzystać to dla własnej korzyści. A jeżeli nie jest to żaden podstęp, Izrael musi walczyć. 

Walczyć w wojnie, która położy kres innym wojnom. 

BenHaim westchnął i pokiwał w zadumie głową. 

 Jak wiele razy słowa te były wypowiadane? Wojna, która kładzie kres wojnom. Czy były one 

kiedykolwiek prawdziwe? 

 Nie. Lecz mogą być nimi teraz  upierała się Dvora. Włącz jeszcze raz, Janie. Posłuchamy 

zakończenia. 

Miało to bardzo wiele sensu  lub też nie miało go kompletnie. Jan nagle poczuł, iż znajduje 

się w takiej samej pułapce, w jakiej znaleźli się Izraelici. Przecież jedyne, co łączyło go z 

ThurgoodSmythe'm to wizja, iż któregoś dnia zginie on z jego ręki. A teraz okazuje się, że 

pracuje dla swego największego wroga. Zupełnie zdezorientowany, pokręcił głową i nacisnął 

klawisz startu. 

 ... by ponownie opuścić getto. Przemyślcie więc to, co wam przed chwilą powiedziałem. 

Zwołajcie Knesset i zadecydujcie. Mój plan nie przewiduje rozwiązań alternatywnych. Musi-

cie zaakceptować go w całości lub odrzucić. Wszystko albo nic. Macie jeszcze trochę czasu, 

by rozważyć wszystkie za i przeciw. Powracająca flota będzie tu za około dziesięć dni. Wasz 

atak winien mieć miejsce przed świtem w dniu, o którym zostaniecie poinformowani oddziel-

nie. W następny piątek wasza rozgłośnia radiowa emitować będzie swój zwykły, cotygodnio-

wy program upamiętniający tych, którzy polegli. Jeżeli zdecydujecie się do mnie przyłączyć, 

umieśćcie po prostu nazwisko Jana Kulozika na liście poległych. Jan nie należy do ludzi prze-

sądnych, jestem więc pewien, iż nie będzie miał nic przeciwko temu. Jeżeli zadecydujecie 

jednak, że próba uratowania ludzkości nie powinna stać się waszym udziałem, nie róbcie ni-

czego  bowiem i tak niczego nie będziecie mogli zrobić. To mój ostatni przekaz. Nie usłyszy-

cie mnie więcej.  Z tymi słowami ekran zgasł. 

background image

 

 74

 Co za umysł!  wykrzyknął BenHaim, wpatrując się w pusty ekran. Teraz nałożył jeszcze na 

nas poczucie winy. Czy jest pan pewny, iż on nigdy nie studiował teologii? 

 Niczego już nie jestem pewien, jeżeli chodzi o mego ukochanego szwagra. Zaczynam 

wierzyć jednak w jego wszystkie wcześniejsze dokonania. Lecz z pewnością jest także królem 

kłamców. Co ma pan zamiar zrobić dalej? 

 To, co zasugerował. Przedstawię jego propozycję dla Knessetu. To nasz parlament. Niech 

trochę tej odpowiedzialności i winy spadnie i na ich ramiona. 

Dvora i Jan wyszli z pokoju, a BenHaim zasiadł przed telefonem. W pomieszczeniu przez 

cały czas płonęło światło, nie zauważyli więc, że na zewnątrz zapadł już zmrok. Wyszli na 

balkon. Oboje milczący. Gdy odwrócił się do niej, spostrzegł, że dziewczyna zwrócona jest 

do niego twarzą. W następnej chwili była już w jego ramionach. 

Upłynęło wiele czasu, nim oderwała swoje wargi od jego ust, lecz w dalszym ciągu 

obejmowała go mocno ramionami. Jej słowa były zaledwie szeptem: 

 Chodźmy do mego pokoju. To miejsce jest zbyt na widoku. 

Delikatnie pogłaskał ją po ramionach i nagle poczuł delikatne ukłucie winy. 

 Jestem żonaty, Dvora. Moja żona jest o lata świetlne stąd...  zamilkł, gdy położyła mu na 

ustach dłoń. 

 

Rozdział 13 

 Cicho. Chcę się z tobą kochać, a nie wychodzić za ciebie za mąż. Chodź za mną. 

Ruszył z większą ochotą, niż chciałby się do tego przyznać. 

My chyba nigdy nie dostaniemy tu czegoś do jedzenia  powiedział Jan. 

 Jesteś bardzo wymagający  uśmiechnęła się Dvora.  Większość mężczyzn nie miałaby już do 

tego głowy. 

Przez zaciągnięte story do pokoju sączyło się już pierwsze światło poranka. Dziewczyna 

zrzuciła koc i przeciągnęła się leniwie. Jan przewrócił się na bok i koniuszkiem palców 

dotknął jej płaskiego brzucha. Zadrżała lekko. 

 Cieszę się, że żyję  powiedziała.  Śmierć z pewnością musi być niezwykle nudna. To, co 

obecnie robimy, jest o wiele bardziej podniecające. 

Uśmiechnął się zamierzając ją objąć, lecz dziewczyna wyśliznęła się z jego ramion i wstała. 

Kiedy wygięła plecy do tyłu i sięgnęła palcami ku włosom, wyglądała jak przepiękna, żywa 

rzeźba. 

background image

 

 75

 To ty wspomniałeś o jedzeniu, a nie ja  powiedziała.  Lecz teraz, gdy to słowo nareszcie pa-

dło, czuję, iż także jestem głodna. Chodź. Zrobię nam śniadanie. 

 Chyba lepiej będzie, jak przedtem udam się do swego pokoju. 

Nie przerywając czesania będących w nieładzie włosów, roześmiała się serdecznie. 

 Dlaczego? Nie jesteśmy przecież dziećmi. Jesteśmy dorośli i możemy robić, co nam się 

podoba. A przynajmniej my tak robimy. Z jakiego ty właściwie świata przybywasz? 

 Z zupełnie innego, niż tutaj. Chociaż w Londynie  Chryste, jak to wydaje się dawno temu  

przypuszczam, że zachowywałem się podobnie. Potem żyłem jednak w piekle Halvmork  a 

jest to świat, o którym nie mam zamiaru nawet zaczynać ci opowiadać. Śniadanie jest 

zdecydowanie lepszym pomysłem. 

Łazienka, chociaż nie tak przytłaczająco luksusowa jak w WaldorfAstorii, fukcjonowała 

całkiem przyzwoicie. Po przekręceniu kurka z kranu popłynęła ciepła woda. Jan pomyślał, iż 

w tym kraju najprawdopodobniej wszyscy mają podobne instalacje. Była to koncepcja 

demokracji, której nigdy jeszcze nie rozważał. Równość w dostępie do środków fizycznego 

komfortu, tak samo jak równość w swobodzie wyboru. Burczenie w brzuchu przerwało te 

filozoficzne rozmyślania; szybko umył się i ubrał. Potem, kierując się zapachami, przeszedł 

do obszernej kuchni. Przy drewnianym stole siedzieli już młody mężczyzna i kobieta. Na jego 

widok skinęli głowami a Dvora wręczyła mu kubek pełen parującej kawy. 

 Przede wszystkim jedzenie, towarzyskie konwenanse później  powiedziała.  Jak chcesz swoje 

jajka? 

 Na talerzu. 

 Mądra decyzja. Spróbuj także tego  podejrzewani, że po raz pierwszy w życiu będziesz miał 

przyjemność skosztować potrawy prawdziwie koszernej. 

Młodzi ludzie przy stoliku obok wstali i bez słowa wyszli na zewnątrz. Nawet się nie 

przedstawili. Jan już wcześniej zauważył, iż tu, w samym sercu izraelskiegowywiadu, 

wymienianych jest bardzo niewiele nazwisk  co zresztą jest cechą wspólną dla wszystkich 

wywiadów świata. Dvora postawiła na stole talerze i usiadła naprzeciwko niego. Oboje 

wykazali wprost wilczy apetyt, rozprawiając od czasu do czasu o zupełnie nieistotnych 

rzeczach. Kończyli właśnie, gdy do kuchni pędem wbiegła młoda dziewczyna. Była 

śmiertelnie poważna. 

 BenHaim chce widzieć was natychmiast. Mamy poważne kłopoty. 

Atmosfera w całym domu stała się wyraźnie napięta. BenHaim siedział w tym samym fotelu, 

w którym zostawili go poprzedniego wieczoru  być może siedział w nim przez cały ten czas. 

Z nieobecnym wyrazem twarzy ssał dawno wygasłą fajkę. 

background image

 

 76

 Wygląda na to, że ThurgoodSmythe wywiera na nas pewien nacisk. Powinienem był 

domyślić się wcześniej, iż nie ograniczy się jedynie do poproszenia nas o przysługę. To nie w 

jego stylu. 

 Co się właściwie stało?  zapytała Dvora. 

 Obławy. Na całym świecie, w każdym niemal kraju. Raporty wciąż napływają. Nazywają to 

aresztowaniami prewencyjnymi. Powołują się na stan zagrożenia. Mają naszych ludzi, 

wszystkich. Misje handlowe i przedstawicieli biznesu, a nawet tajnych agentów, o których 

sadziłem, że wciąż są bezpieczni. Wszystkich aresztowano. Dwa tysiące ludzi, może więcej. 

 Przyciska śrubę  przyznał niechętnie Jan.  Czy podejrzewa pan, jaki może być jego następny 

krok? 

 Co więcej mógłby jeszcze zrobić? Tych kilka tysięcy naszych obywateli, których aresztował, 

są jedynymi osobami, które legalnie, czy też nie, przebywają poza granicami Izraela. A on ma 

ich wszystkich. - Jestem pewny, że to do czegoś prowadzi. Znam sposób, w jaki 

ThurgoodSmythe przeprowadza swe operacje i wiem, że to dopiero pierwszy krok. 

Ponure prognozy Jana sprawdziły się w przeciągu niecałej godziny. Na wszystkich dwustu 

dwunastu kanałach telewizyjnych przerwano nadawanie bieżących programów, by podać 

ważne obwieszczenie. Wygłaszał je doktor Bal Ram Mahant, obecny Prezydent Narodów 

Zjednoczonych. Stanowisko to od dawna było wyłącznie tytularne, a jego funkcja polegała 

głównie na otwieraniu i zamykaniu kolejnych sesji Narodów Zjednoczonych. Czasami 

wygłaszał także przemówienia, przy okazjach takich, jak ta. Orkiestra wojskowa grała 

dziarskie marsze, a cały świat obserwował ekrany i czekał. W końcu dźwięki muzyki 

zamarły, a na ekranie ukazała się twarz doktora Mahanta. Skinął głową, jakby przed 

niewidzialną publicznością i zaczął mówić wysokim, podniesionym głosem: 

 Obywatele świata. Jesteśmy pośrodku toczącej się, okrutnej wojny, spowodowanej przez 

anarchistyczne elementy zamieszkujące planety Konfederacji Ziemi. Nie jestem, tu jednak po 

to, by mówić o wielkich bitwach, które nasi dzielni żołnierze toczą i wygrywają w imię całej 

ludzkości. Jestem tu, by opowiedzieć wam o większym nawet zagrożeniu dla naszego bezpie-

czeństwa. Pewne ilości osobników z Izraela, przejmuje dostawy tak życiowo dla nas ważnej 

żywności, dla swych własnych celów. Są oni żerującymi na wojnie spekulantami, robiącymi 

fortuny na nieszczęściu i głodzie innych. Nie możemy na to pozwolić. Muszą oni zrozumieć, 

że ich postępowanie jest sprzeczne z etyką i prawem. Sprawiedliwości musi się stać zadość, 

zanim inni zdecydują się podążyć ich śladem. Doktor Mahant westchnął, wszak ciężar odpo-

wiedzialności za świat spoczywał na jego barkach. Najwidoczniej zaakceptował to brzemię, 

wzruszył bowiem lekko ramionami i kontynuował dalej: 

background image

 

 77

 Nawet w tej chwili nasze wojska posuwają się w głąb Egiptu, Jordanii i Syrii, oraz 

wszystkich pozostałych najważniejszych producentów żywności w tym rejonie. Przyrzekam, 

iż nikt z was nie będzie głodny. Dostawy żywności będą kontynuowane pomimo 

oburzających praktyk tej egoistycznej mniejszości. Rebelia zostanie złamana i wspólnie 

podążymy ku ostatecznemu zwycięstwu. 

Twarz Prezydenta zastąpiona została powiewającą na wietrze białobłękitną flagą Ziemi. Z 

głośników buchnął ogłuszający aplauz. Trąby zagrzmiały nawet głośniej, niż na początku 

audycji. 

BenHaim wyłączył telewizor. 

 Nic z tego nie rozumiem  przyznał zdezorientowany Jan. 

 Za to ja rozumiem bardzo dobrze  odparł BenHaim.  Zapomina pan, że reszta świata nie ma 

nawet pojęcia o istnieniu naszego narodu. Nie obchodzą ich nasze losy, byleby tylko ich 

brzuchy napchane były do pełna. Te ziemie zamieszkane są przez spokojnych wieśniaków, 

którzy wysyłają swe produkty poprzez własnych przedstawicieli. Lecz to my nauczyliśmy ich, 

jak nawadniać i użyźniać pustynię, to my zapewniliśmy im niezbędne rynki zbytu na ich 

produkty. W naszym wreszcie posiadaniu znajdują się wszystkie morskie i powietrzne środki 

transportu. Do tej pory. Czy widzi pan, co on zamierza z nami zrobić? Zewsząd jesteśmy 

wypędzani, ponownie zamykani w obrębie własnych granic. Wkrótce nastąpią dalsze 

restrykcje. A wszystko to jest dziełem jednego tylko człowieka  ThurgoodSmythe'a. Nikt nie 

przejmuje się losem tego niewielkiego zakątka świata, nie w obecnych czasach. I proszę 

zauważyć, jakim znakomitym okazał się znawcą historii. Z jaką pieczołowitością odszukał 

stare terminy, których głównym zadaniem już w średniowiecznej Europie było podsycanie 

antysemityzmu. Spekulanci, krwiopijcy, bogacący się gdy reszta przymiera głodem. Jego 

przesłanie jest zupełnie jasne. 

Jan skinął głową. 

 Ma was w garści. Jeżeli nie zrobicie, czego chce, będzie cierpiał cały wasz kraj. 

 Ten kraj i tak będzie cierpiał. Przetrwamy jedynie wtedy, gdy wielkie potęgi tego świata nie 

będą zwracały na nas uwagi. Tak naprawdę, to tych naszych kilkanaście bomb atomowych 

przeciwko ich setkom tysięcy stanowi bardzo iluzoryczną równowagę. Jesteśmy zbyt mali i 

słabi, by zawracać sobie nami głowę. Tak długo, jak pozostawaliśmy spokojni i zapewniali-

śmy im w zimie świeże pomarańcze i avocado, byliśmy bezpieczni. Teraz ThurgoodSmythe 

chce to wszystko zmienić, a wojna dostarczyła mu doskonałego pretekstu. Ich oddziały suną 

wolno w stronę naszych granic. Nie możemy ich powstrzymać. Zajmą wszystkie wyrzutnie 

naszych rakiet porozmieszczane poza granicami naszego państwa. A gdy tego dokonają, będą 

background image

 

 78

mogli zrzucić własne bomby lub wysłać czołgi. Nie będzie to już miało większej różnicy. Tak 

czy owak, przegramy. 

 ThurgoodSmythe rzeczywiście może tego dokonać  rzucił ze złością Jan.  Nie z zemsty, iż 

nie otrzymał waszej pomocy  byłoby to działanie emocjonalne, a osobników emocjonalnych 

zawsze można przekonać, by zmienili zdanie. Lecz ThurgoodSmythe jest człowiekiem innego 

pokroju. Działa bez zbędnych nerwów i zawsze doprowadza do końca to, co zaplanował. 

Chce, byście byli tego pewni. 

 Zna go pan bardzo dobrze  powiedział BenHaim, spoglądając uważnie w twarz Jana. -A ja 

sądziłem, że to tylko zbieg okoliczności. Teraz rozumiem, dlaczego jako emisariusza przysłał 

właśnie pana. Nie było właściwie potrzeby, by pan osobiście doręczył nam jego przesłanie. 

Chciał jednak, byśmy byli absolutnie pewni jego motywów, byśmy dokładnie wiedzieli, 

jakim jest typem człowieka. Jest więc pan adwokatem diabła, Janie, czy to się panu podoba, 

czy nie. 

Co więc zrobimy?  zapytała głucho Dvora. 

Musimy przekonać Knesset, iż naszą jedyną szansą jest przyłączenie się do planu 

ThurgoodSmythe'a. Wyślę wiadomość przez radio, obojętnie czy za ich zgodą, czy też bez. W 

końcu i tak się przyłączą. Nie mają po prostu żadnej innej alternatywy. A potem nastąpi druga 

Diaspora.* 

 Co takiego? Co pan przez to rozumie? 

 Pierwsza diaspora datuje się jeszcze z okresu niewoli babilońskiej. Tym razem jednak 

wszyscy jesteśmy ochotnikami. Jeżeli atak na bazę na pustyni Mojave nie powiedzie się, 

odpowiedź będzie natychmiastowa i ostateczna. Zagłada nuklearna. Cały nasz maleńki kraj 

stanie się radioaktywnym piekłem. Musimy więc spróbować postarać się zredukować 

śmiertelność. Musimy pozyskać ochotników, którzy pozostaną na miejscu, by utrzymywać w 

ruchu urządzenia i ukryć nasze odejście. Reszta przedostanie się do krajów sąsiednich, w 

których mamy wielu przyjaciół. 

* Diaspora  rozproszenie jakiejś narodowości wśród innych, lub wyznawców jakiejś religii 

wśród grup inowierców. 

Jeżeli nasz atak powiedzie się, będą mogli powrócić bezpiecznie do domu. Jeżeli nie, no cóż, 

przeniesiemy naszą religie i naszą kulturę do innych krain. Ale przetrwamy. 

Dvora skinęła z determinacją głową. Jan po raz pierwszy zrozumiał, co pozwoliło przetrwać 

tym ludziom tysiące lat prześladowań i terroru. Wiedział, iż znajdą oni sobie miejsce w 

przyszłości, tak jak wiele razy dokonywali tego w przeszłości. 

background image

 

 79

BenHaim wzdrygnął się nagle jak ktoś, kogo niespodziewanie owiał zimny wiatr. Wyjął z ust 

wygasłą fajkę i spojrzał na nią, jakby zaskoczony jej widokiem. Położył ją ostrożnie na stole, 

wstał i idąc wolnym krokiem starego, zmęczonego człowieka, wyszedł z pokoju. Dvora 

spoglądała za nim, dopóki nie zniknął za drzwiami, a potem odwróciła się i przywarła do 

Jana, obejmując go silnie ramionami. Przez chwilę stali nieruchomo, starając się w cieple 

własnych ciał znaleźć zapomnienie przed pędzącą im na spotkanie mroczną przyszłością. 

 Chciałabym wiedzieć, jak to się wszystko skończy  szepnęła wreszcie Dvora. 

 Pokojem dla całej ludzkości. Sama to przecież powiedziałaś. Wojna, która kończy wszystkie 

wojny. Ja uczestniczę w tej walce od samego początku. A teraz, czy chcę tego, czy też nie, 

twoi ludzie także biorą w niej udział. Chciałbym tylko wiedzieć, o co naprawdę chodzi w tym 

planie ThurgoodSmythe'a. Czy jest to pułapka, która ma nas zniszczyć, czy też rzeczywiście 

przyniesie on pokój? 

Był już prawie zmierzch, gdy na trawniku tuż obok willi wylądował śmigłowiec. Jan, który 

razem z Dvorą znajdował się w ogrodzie, odwołany został do BenHaima. 

Proszę na to spojrzeć  powiedział stary mężczyzna, wskazując na stojącą na podłodze 

zamkniętą walizkę.  Specjalna przesyłka dla pana z placówki Narodów Zjednoczonych w 

TelAvivie. Przynieśli ją bezpośrednio do naszej najbliższej tajnej agendy, która zajmuje się 

nasłuchem ich sygnałów radarowych. Sposób dostarczenia tej przesyłki zdradza jej nadawcę. 

To wiadomość dla mnie, iż wiedzą o naszych siłach więcej, niż nam się to wydaje. Jeśli 

chodzi o pana - musi pan to otworzyć i zobaczyć. 

 Nie była jeszcze otwierana? 

 Nie. Posiada zamek cyfrowy, którego nikt nie chciał ruszyć. Nie ma powodu posyłać po 

Dvorę, by ją otworzyła. Nasz nadawca ma z pewnością ważniejszą sprawę na głowie, niż 

zamach na życie starego człowieka. Mogę? 

Nie czekając na odpowiedź, BenHaim schylił się i szybkim ruchem palców zaczął 

manipulować przy pokrętłach. Rozległ się cichy zgrzyt i walizka otworzyła się. Jan położył ją 

na stole. 

Wewnątrz znajdował się czarny mundur, takież same buty i pasująca do uniformu czapka z 

błyszczącymi insygniami nad daszkiem. Na mundurze leżała przeźroczysta, plastykowa 

koperta. Zawierała kartę kredytową na nazwisko John Holliday i gruby podręcznik techniczny 

z wetkniętą pod obwolutę dyskietką. Pomiędzy kartkami podręcznika widniał skrawek 

papieru z wypisanym na nim nazwiskiem Jana. Wyjął ją i odczytał głośno: 

 John Holliday jest technikiem ONZ pracującym w centrum komunikacyjnym w Kairze. Na-

leży także do Rezerwy Sił Przestrzennych, gdzie pełni funkcję technika łączności. Przyswój 

background image

 

 80

sobie tę dziedzinę wiedzy szybko, Janie. Załączony podręcznik powinien ci w tym pomóc. 

Masz dwa pełne dni, by nauczyć się swojej nowej pracy i udać się do Kairu. Twoi przyjaciele 

w Izraelu są w stanie zapewnić ci bezpieczny transport. Gdy będziesz już w mieście, sugeruję, 

byś nałożył ten uniform i udał się na lotnisko. Twoje dalsze rozkazy będą już na ciebie czeka-

ły w biurze oficera Służby Bezpieczeństwa. Życzę ci szczęścia. Powodzenie całej operacji za-

leży od wyniku twojej misji  Jan spojrzał na stojącego naprzeciwko mężczyznę. I to już 

wszystko. Żadnego podpisu. 

Nie musiało go być. Obaj mężczyźni wiedzieli, że plan ThurgoodSmythe'a posunął się o 

kolejny krok do przodu. 

 

Rozdział 14 

 Masz szczęście, że jesteś prawidłowo umundurowany, żołnierzu  wycedził oficer 

Bezpieczeństwa, obrzucając Jana lodowatym spojrzeniem. 

 Stawiłem się natychmiast po otrzymaniu rozkazu  powiedział Jan. 

 To, że przez chwilę korzystałeś z rozkoszy życia nie oznacza, że możesz zapominać o swoich 

obowiązkach. 

Po zakończeniu zwyczajowej w takich sytuacjach słownej chłosty, oficer wsunął kartę 

identyfikacyjną do terminala i skinął głową na Jana, który położył prawą dłoń na 

metalizowanej płytce. Był to prostszy i o wiele bardziej skuteczny sposób, niż zwykła 

kartoteka odcisków palców. Po chwili karta wysunęła się z czytnika. Jego nowa osobowość 

zaakceptowana została bez zastrzeżeń. Najwidoczniej ThurgoodSmythe miał dostęp do 

kartotek identyfikacyjnych na najwyższym szczeblu  a ponad nim nie było już nikogo, kto 

mógłby go kontrolować. 

 No cóż, sir, wygląda na to, że zapewniono panu bilet pierwszej klasy  nagła zmiana w 

zachowaniu oficera wskazywała, iż nowy status Jana był o wiele wyższy, niż przypuszczał 

policjant.  Oczekujemy na przylot wojskowego odrzutowca, który ma pana stąd zabrać. 

Gdyby zechciał zaczekać pan w barze, mógłbym pana wywołać natychmiast po wylądowaniu 

samolotu. Czy odpowiada to panu? Bagażami zajmę się osobiście.  

Jan skinął głową i skierował się w stronę baru. Szacunek, jaki okazywał mu teraz oficer Bez-

pieczeństwa, nie sprawiał mu jakoś przyjemności. Czuł się samotny i pozostawiony samemu 

sobie. Inną rzeczą jest rozważanie czegoś w teorii, a jeszcze inną  przystąpienie do działania. 

W dodatku bez przerwy unosił się nad nim mroczny cień ThurgoodSmythe'a, co także nie po-

prawiło jego samopoczucia. Był niczym pionek w partii szachów, którą rozgrywał jego szwa-

background image

 

 

81

gier. Nie pierwszy raz zaczął zastanawiać się, co ten człowiek właściwie planuje. Piwo było 

zimne, za to zupełnie pozbawione smaku  ograniczył się więc do jednej butelki. Za nim egip-

ski barman w niezwykłym skupieniu polerował jedną szklankę za drugą. Wszystko wskazy-

wało na to, że na lotnisku w Kairze nie było dużego ruchu. Nigdzie także nie było widać jed-

nostek wojska, z taką emfazą zapowiadanych przez Prezydenta Mahonta. Czyżby był to tylko 

podstęp? W tej chwili trudno było na to odpowiedzieć. 

Jednak jego kłopoty były zdecydowanie realne i nie oczekiwał przyszłych wydarzeń z 

nadmiernym entuzjazmem. Wszystko zaczynało toczyć się z tak szaloną prędkością, że 

dotrzymanie kroku zmieniającej się bez przerwy sytuacji przychodziło mu z coraz większym 

trudem. Nudne życie na Halvmork prawem kontrastu wydało mu się nagle całkiem 

przyjemne. 

Gdy powróci jeżeli powróci  przyszłe lata będą spokojne i bezpieczne. Będzie tam miał 

rodzinę, żonę i dziecko, a potem więcej dzieci. Ostatnio, z powodu braku czasu, rzadko 

wracał myślami do Elżbiety. Nagle zobaczył ją tak, jak widział ją po raz ostatni: obejmującą 

go ramionami i uśmiechającą się, pomimo z trudem powstrzymywanych łez. Jednak obraz jej 

szybko zbladł i zastąpiony został daleko wyraźniejszym wizerunkiem nagiej Dvory, ciepłej i 

tak słodko pachnącej... 

Cholera! Szybko wypił resztę piwa i skinął na barmana, by podał mu jeszcze jedną butelkę. 

Życie jest zjawiskiem bardzo złożonym. Od chwili przybycia na Ziemię stało się 

niekończącym pasmem niebezpieczeństw, ale jednocześnie... właściwie jakie? Zabawne? Nie, 

nie było to odpowiednie słowo. Raczej ekscytujące. Diabelnie ekscytujące. Szczególnie teraz, 

gdy zdecydował się pożyć jeszcze odrobinę dłużej. Chociaż w tej chwili nie powinien 

właściwie rozmyślać o przyszłości. Nie w sytuacji, której nie wiedział zupełnie, co go jeszcze 

czeka. Jedyne, co mógł zrobić, to za wszelką cenę postarać się przeżyć. 

 Technik Holliday  zabrzmiało nagle z głośników. Technik Holliday proszony do wyjścia 

numer trzy. 

Spiker powtórzył tę wiadomość dwukrotnie, nim Jan zorientował się, iż dotyczy ona właśnie 

jego. Odstawił szklankę i ruszył we wskazanym kierunku. Przy wyjściu na płytę oczekiwał 

już na niego ten sam oficer Bezpieczeństwa. 

 Zaprowadzę pana, sir. Samolot zakończył właśnie tankowanie i jest gotowy do startu. Pański 

bagaż jest już na pokładzie. 

Jan skinął głową i ruszył za mężczyzną. Płyta lotniska skąpana była w promieniach upalnego 

słońca, które złocistymi refleksami odbijało się od betonowych budynków lotniska. Podeszli 

background image

 

 82

w stronę dwumiejscowego, naddźwiękowego myśliwca, którego bok opatrzony był białą 

gwiazdą Lotnictwa Stanów Zjednoczonych. 

Jan wspiął się do kabiny po drabince przytrzymywanej przez dwóch mechaników, podczas 

gdy trzeci pomógł mu usadowić się w fotelu i zamknął osłony kabiny. Siedzący przed nim 

pilot odwrócił się i w krótkim geście powitania pomachał dłonią. 

 Ktoś w wielkim pośpiechu zadecydował, by cię stąd wyciągnąć, chłopie. Odciągnęli mnie od 

partyjki pokera i nie pozwolili nawet dokończyć rozdania. Zapnij pasy. 

Silniki zagrzmiały i wkrótce po wyjeździe na pas znaleźli się w powietrzu. 

 Dokąd lecimy?  zapytał Jan, podczas gdy samolot w dalszym ciągu płynnie wznosił się na 

wyznaczoną ścieżkę przelotu.  Mojave? 

 Diabła tam. Chciałbym, aby tak było. Chociaż, gdybym posiedział tam odrobinę dłużej, to z 

pewnością zacząłby mi rosnąć garb, jak u wielbłąda. Nie, chłopie, gdy tylko wzniesiemy się 

ponad korytarze pasażerskie, prujemy prosto do Bajkonuru. A Ruskie nie lubią tam nikogo, 

nawet swoich. Zamykają cię w niewielkiej klitce, a dookoła pełno uzbrojonych strażników. 

Dziesięć tysięcy cholernych formularzy, by ci zatankowali paliwo. Może być niezła zabawa. 

A pamiętam... 

Pilot zaczął snuć wspomnienia, których Jan nie silił się nawet słuchać. Najwidoczniej głos 

pilota funkcjonował niezależnie od umysłu, bowiem prowadził samolot z godną podziwu 

precyzją. Jak do tej pory nie wykonali ani jednego zbędnego manewru. 

Bajkonur. Gdzieś w południowej Rosji  to wszystko, co Jan pamiętał. Baza o niewielkim 

znaczeniu strategicznym, gdzie w głównej mierze stacjonowały zwykłe holowniki orbitalne. 

Prawdopodobnie istniała jedynie dlatego, by Udowodnić, iż Rosjanie w dalszym ciągu 

zaliczają się do światowych potęg. Bez wątpienia stamtąd uda się w otwarty Kosmos. Nie 

mając w dodatku najmniejszego pojęcia, dokąd się właściwie udaje. Atmosfera wojny musiała 

dodatkowo powiększyć tradycyjną paranoję Rosjan, bowiem wieża kontrolna w Bajkonurze 

pozostawała w stałym kontakcie radiowym z pilotem od chwili, w której pojawili się nad 

Morzem Czarnym. 

 Uwaga, Air Force cztery trzy dziewięć. Mamy was na radarze. Jakakolwiek zmiana obecnego 

kursu grozi natychmiastowym zestrzeleniem. To oficjalne ostrzeżenie i jako takie 

egzekwowane będzie z całą surowością. Słyszycie mnie? 

 Czy słyszę? Do diabła, Bajkonur, już po raz siedemnasty powtarzam, że jestem tylko pasaże-

rem w tym pudełku. Mój autopilot działa na waszej częstotliwości i znajduję się na wyzna-

czonej przez was wysokości dwudziestu tysięcy stóp, jak zwykle zresztą! Prowadź nas 

background image

 

 83

grzecznie na ekranie i jeżeli chcesz pogadać, to gadaj z własnym komputerem. Ja nie mam 

żadnych możliwości zmian. 

Jedyną odpowiedzią było powtórne ostrzeżenie: 

 Zostaniecie zestrzeleni przy jakiejkolwiek próbie zmiany kursu. Zrozumiałeś mnie, Air Force 

cztery trzy dziewięć? 

 Zrozumiałem, zrozumiałem  mruknął wściekle pilot i popadł w ponure milczenie. 

Nad obszar Bajkonuru dotarli późno w nocy. Cały kompleks prawdopodobnie ze względów 

bezpieczeństwa, pogrążony był w głębokich ciemnościach. Opadli w dół, prowadzeni jedynie 

przez komputer wieży kontrolnej. Światła pasa przez cały czas pozostawały wyłączone. 

Czując, jak myśliwiec wypuszcza podwozie, Jan wstrzymał oddech. 

Lądowanie było jednak idealne. Zatrzymali się prawie na samym końcu pasa i natychmiast 

tuż obok pojawił się pojazd dyspozycyjny. Pilot nasunął na oczy gogle na podczerwień i 

zaczął kołować wolno za samochodem w stronę zaciemnionego hangaru. Kiedy tylko znaleźli 

się w środku i zamknięto za nimi grube, stalowe drzwi, rozbłysło światło. Jan, oślepiony 

nagłym blaskiem, zmrużył oczy i rozpiął pasy. Tuż przy drabince oczekiwał już na niego 

oficer, odziany w taki sam, czarny mundur. 

 Technik Holliday? 

 Tak, sir. 

 Zabierz bagaż i idź za mną. Na orbicie jest już wahadłowiec dostawczy, a prom do niego 

startuje za dwadzieścia minut. Musimy zdążyć. Pośpiesz się. 

Od tej chwili Jan był już wyłącznie jednym z pasażerów. Napędzana paliwem chemicznym 

rakieta wyniosła ich na orbitę, która leżała tuż poza atmosferą. Po chwili do kadłuba 

przycumował wahadłowiec i pasażerowie, z których wszyscy stanowili personel wojskowy, 

weszli na jego pokład. Każdy z nich w stanie nieważkości czuł się zupełnie swojsko. Jan 

dziękował w duchu Bogu, iż pracował już w otwartej przestrzeni, inaczej jego niezdarność 

zdradziłaby go natychmiast. 

Siedząc w fotelach, oczekiwali na zakończenie załadunku towarów. Po mało apetycznym 

posiłku, na który składało się coś, co jedynie z zapachu przypominało smażoną rybę, Jan 

skorzystał z chemicznej toalety. Przedtem przeczytał jednak uważnie instrukcję, wiedział 

bowiem, jakie nieszczęścia grożą ludziom, którzy przekręcą niewłaściwy zawór. 

Wreszcie wyruszyli w drogę. Napięcie szybko ustąpiło miejsca nudzie. Na pokładzie waha-

dłowca można było jedynie przeglądać nagrania lub spróbować zasnąć. Kolonia kosmiczna 

Lagrange 5 jak na złość była jedną z najdalszych i znajdowała się o przeszło dwieście tysięcy 

mil od Ziemi. Podróż była więc długa. 

background image

 

 84

Udając, że drzemie, Jan przysłuchiwał się rozmowom swych współpasażerów. Jak się szybko 

zorientował, kolonia, do której zmierzali była równocześnie bazą Sił Przestrzennych i kwaterą 

główną Ziemskich Sił Obronnych. Większość konwersacji była jednak mieszaniną pogłosek i 

plotek, z których najciekawsze Jan starał się zapamiętać. Mogło się to okazać przydatne. 

Po rozmowach z innymi przekonał się, że większość z nich była rezerwistami, którzy nigdy 

nie służyli w regularnych oddziałach Sił Powietrznych. Natchnęło go to niespodziewaną 

otuchą. Rzeczywiście, ThurgoodSmythe zadbał o jego przyszłość z nieomylną precyzją. 

Wreszcie zadekowali przy Lagrange 5. Jan nigdy nie miał jeszcze sposobności, by z tak bliska 

obejrzeć wnętrze satelity przemysłowego. Przy wyjściu ze śluzy powietrznej oczekiwał już na 

nich posłaniec. 

 Technik Holliday? wykrzyknął w stronę grupki wychodzących mężczyzn.  Który z was 

nazywa się Holliday? 

Jan zawahał się na moment, lecz już po chwili ruszył w stronę oczekującego nieruchomo 

mężczyzny. Skoro w dalszym ciągu ma posługiwać się swą fałszywą tożsamością, 

najwidoczniej było to częścią kompleksowego planu ThurgoodSmythe'a. Okazało się, że było 

tak w istocie. 

 Wskakuj w kombinezon, a bagaż zostaw tutaj, Holliday. Poczeka na ciebie, aż wrócisz. 

Wysyłamy statek zwiadowczy, a na pokładzie brakuje technika. 

Ty jesteś tym szczęściarzem, który został wybrany 

 spojrzał na trzymany w dłoni komputerowy wydruk. 

Nazwisko dowódcy brzmi kapitan Lastrup. Statek to Idą Piotr Dwa Pięć Sześć. Chodźmy. 

Jego nowy pojazd okazał się otwartym, odrzutowym ślizgiem. Był to właściwie metalowy 

szkielet z przymocowanymi doń sześcioma fotelami, czterema silnikami rakietowymi i 

nieskomplikowanym pulpitem sterowniczym. Jan nałożył hełm i sadowił się na jednym z 

foteli. Ledwie zakończył przypinać się troskliwie pasami, pilot odpalił silniki i wprowadził 

niewielki pojazd na nową orbitę. 

Flota Ziemi stanowiła imponujący widok. Dookoła dwukilometrowej kolonii zgrupowano 

statki kosmiczne najróżniejszych rozmiarów i kształtów: od masywnych liniowców po ślizgi, 

takie jak ten, w którym się właśnie znajdowali. 

Zmierzali prosto w stronę wysuniętej do przodu, srebrzystej igły statku zwiadowczego. 

Przestrzeń mieszkalna na dziobie wyglądała na niewielką, w porównaniu z silnikami i 

zapasowymi zbiornikami paliwa na rufie. Najeżony błyszczącymi antenami i urządzeniami 

nasłuchowymi, statek taki stanowił oko i ucho floty. 

background image

 

 85

Ślizg, błyskając płomieniami wstecznego odrzutu, zwolnił i zatrzymał się tuż obok śluzy po-

wietrznej. Jej zewnętrzny luk był otwarty, a tuż nad nim widniał namalowany olbrzymimi li-

terami symbol identyfikacyjny: IP256. Jan odpiął pasy, odepchnął się od fotela i poszybował 

wolno w kierunku luku. Po wpłynięciu do środka śluzy złapał się za jeden z uchwytów, a 

wolną ręką pomachał w stronę pilota ślizgu. Wreszcie nacisnął przycisk i luk zewnętrzny z 

cichym pomrukiem zamknął się. 

Chwilę trwało wyrównywanie ciśnień pomiędzy śluzą powietrzną a resztą statku, a potem luk 

wewnętrzny otworzył się automatycznie. Jan zdjął hełm i wpłynął do środka. Kulista komora, 

najwidoczniej przestrzeń mieszkalna, nie mogła mieć więcej jak trzy metry długości i tyle 

samo wysokości. "Około dziewięciu metrów sześciennych przestrzeni życiowej dla dwu ludzi  

pomyślał Jan.  Cudownie." Dowództwo Floty nie poświęcało zbyt wiele uwagi wygodzie 

własnych załóg. 

Nagle w okrągłym włazie po przeciwnej stronie kabiny ukazała się twarz. Jak Jan ze 

zdumieniem spostrzegł, mężczyzna po drugiej stronie musiał tkwić zawieszony do góry 

nogami. 

 Nie wydajesz się być szczególnie rozgarnięty, techniku.  Bez wątpienia był to kapitan 

Lastrup we własnej osobie. Przy każdym słowie w stronę Jana mknęły kropelki śliny.  

Przestań już fruwać dookoła i złaź na dół. 

 Tak jest, sir  odparł służbiście Jan. 

W dwie godziny po odcumowaniu i starcie, Jan zaczął już serdecznie nie znosić tego 

człowieka. A gdy po przeszło dwudziestu godzinach kapitan zezwolił wreszcie na chwilę 

odpoczynku, jego załogant czuł doń wręcz nienawiść. 

Po trzech godzinach snu Jana obudził głośny brzęczyk. Obolały i wściekły, powlókł się do 

sterowni. 

 Muszę się chwilę przespać, techniku, a to oznacza, że obejmujesz wachtę. Jako że jesteś 

zupełnie niekompetentnym amatorem z rezerwy, nic nie rób i niczego nie dotykaj. Aparatura 

świetnie poradzi sobie bez twojej pomocy. Lecz jeżeli zobaczysz choćby najmniejsze 

czerwone światełko lub usłyszysz brzęczyk alarmowy, obudź mnie natychmiast. 

Zrozumiałeś? 

Tak, sir. Ale mogę dokonywać odczytu pomiarów, wiem przecież... 

 Czy pytałem cię o zdanie? Czy rozkazałem ci mówić? Wszystko, co do mnie mówisz jest dla 

mnie niczym, chłopcze. I jeżeli jeszcze raz powiesz coś ponad "tak, sir", będzie to złamaniem 

rozkazu i wyciągnę z tego konsekwencje. Chciałeś więc coś powiedzieć? 

background image

 

 86

Jan był zmęczony i z każdą upływającą minutą coraz bardziej rozdrażniony. Nie odpowiedział 

i z przyjemnością patrzył, jak twarz oficera purpurowieje z gniewu. 

 Rozkazuję ci mówić! 

Jan wolno policzył do pięciu, nim odparł: 

 Tak jest, sir. 

Była to niewielka satysfakcja po obelgach, jakie musiał znosić, ale jak na razie musiało to 

wystarczyć. Jan zażył tabletkę pobudzającą i starał się nie pocierać bolących, podpuchniętych 

oczu. Cała sterownia skąpana była w miękkiej czerwonej poświacie. 

Ekrany radarów i urządzeń przeszukujących przestrzeń dookoła statku nie wykazywały 

niczego, za wyjątkiem pustki. Wyszli już poza zasięg ostatnich stacji wczesnego ostrzegania i 

wkrótce ich raporty staną się jedynym źródłem informacji o tym, co dzieje się w tej cząstce 

kosmosu. I chociaż nie otrzymał od ThurgoodSmythe'a żadnych instrukcji, Jan doskonale 

wiedział, jak ma się zachować w takiej sytuacji. 

Na pełnej prędkości pędzili w stronę nadciągającej floty. Orbitujący radioteleskop wykrył na 

swym maksymalnym zasięgu jakieś obiekty, których nie powinno tutaj być. IP256 był w 

drodze, by wytropić coś, co mogło być jedynie flotą rebeliantów. 

Jan wiedział, że nie może już sobie pozwolić na dalsze irytowanie kapitana Lastrupa. 

Zaczynał już nawet żałować, że dał się ponieść nerwom i wywołał tę ostatnią sprzeczkę. Gdy 

kapitan powróci do sterowni, musi go przeprosić. A potem będzie musiał stać się doskonałym 

podwładnym i wykonywać tylko to, co każe mu zwierzchnik. Szybko i bez wahania. I musi 

tak postępować aż do chwili, w której złapią przeciwnika na detektorach i będą absolutnie 

pewni jego zamiarów i pozycji. 

A jeszcze potem, wykorzystując przycięty już odpowiednio do tego celu kawałek kabla, z 

prawdziwą rozkoszą udusi tego sukinsyna. 

 

Rozdział 15 

 Mamy ich! Spójrz tylko na wielkość tej floty! Rejestrujesz to wszystko? Jeżeli nie, to ja... 

 Wszystko w porządku, sir  przerwał Jan.  Jeden zapis idzie na dysk pamięciowy, a drugi na 

rezerwową płytkę molekularną. Urządzenia rejestrujące sprawdzałem wcześniej i działają bez 

zarzutu. 

 Oby tak było  mruknął wściekle Lastrup. 

 Zaprogramuję teraz komputer na kurs powrotny. Gdy wszystkie główne talerze anten zwrócą 

się w kierunku Ziemi, włączysz odczyt danych na pełną moc nadawania. Zrozumiałeś? 

background image

 

 87

 Oczywiście, sir. To jest właśnie ta chwila, na którą czekałem. 

W głosie Jana brzmiała prawdziwa radość. Ostrożnie owinął końcówki kabla dookoła 

nadgarstków obu dłoni. Napiął go i spojrzał na przewód w zamyśleniu 

 około siedemdziesięciu centymetrów długości, powinno wystarczyć. Nie zmniejszając 

naprężenia, kciukiem odpiął utrzymujący go w fotelu pas. Odbił się stopą od podłogi, już w 

powietrzu przekręcił się do przodu i z wyciągniętymi przed siebie ramionami popłynął w 

stronę kapitana. 

Lastrup dostrzegł poruszającą się postać kątem oka. Miał jedynie tyle czasu, by odwrócić 

głowę. W następnej sekundzie kabel zacisnął mu się dookoła szyi. 

Jan po wielokroć przeprowadzał całą tę operację w myślach, planując każdą jej część z 

osobna. Zaciskał teraz kabel stopniowo, wiedząc, że silne szarpnięcie mogłoby zmiażdżyć 

krtań mężczyzny. Nie chciał go zabić, a jedynie obezwładnić. Zmagania toczyły się w 

absolutnej ciszy, przerywanej jedynie ciężkim oddechem Jana. W końcu kapitan szarpnął się 

gwałtownie, zamknął oczy i stracił przytomność. 

Jan rozluźnił nieco kabel i czekał. W każdej chwili, gdyby postawa mężczyzny okazała się 

jedynie wybiegiem, gotów był zacisnąć go ponownie. Nie było to jednak potrzebne. Lastrup 

był nieprzytomny. Oddychał chrapliwie, lecz regularnie, na szyi, doskonale widoczna, 

pulsowała niewielka żyłka. Wspaniale. Jan założył dłonie oficera za plecy i skrępował je 

kablem. Związał mu także nogi, a następnie bezwładne ciało przytroczył do występu w tylnej 

ściance sterowni. 

A więc pierwszy krok został zrobiony. Jan nawet nie spojrzał w stronę pulpitu sterowniczego 

statku. Wszystkie urządzenia obejrzał już sobie dokładnie podczas długich godzin samotnej 

wachty i wiedział, że samo czytanie podręczników obsługi nie uczyni z niego pilota. Na 

szczęście wektor kursu IP256, biegł raczej prosto w stronę nadciągającej floty rebeliantów. 

To właśnie decyzja Lastrupa, by zmienić ten kurs była powodem, dla którego Jan zmuszony 

był wyeliminować swego dowódcę. Obrzucił leżącą nieruchomo postać kapitana 

pozbawionym ciepła spojrzeniem i odwrócił się w stronę ekranów. 

Nie należało jednak oczekiwać, iż przetnie kurs rebeliantów prosto od czoła. Nie zaszkodzi, 

jeżeli spróbuje nawiązać z nimi kontakt. Skierował jedną z największych anten w stronę 

nadciągającej floty. Ścisłe ustawienie nie będzie konieczne  nawet najbardziej skupiona 

wiązka sygnałowa, jaką uda mu się wyemitować, po dotarciu do celu będzie miała średnicę 

daleko większą, niż cała flota. Ustawił moc na maksimum, uruchomił urządzenia rejestrujące 

i sięgnął po mikrofon. 

background image

 

 88

 Mówi Jan Kulozik. Jestem na pokładzie ziemskiego statku zwiadowczego, który zbliża się 

właśnie w stronę waszej pozycji. Sygnał ten emitowany jest prosto w waszym kierunku. Nie 

próbujcie, powtarzam, nie próbujcie tym razem nawiązywać ze mną kontaktu. Proszę 

przygotować się na odebranie wiadomości: Byłem rezydentem Halvmork. Opuściłem tę 

planetę na statku dostawczym, którego dowódcą był człowiek nazwiskiem Dębnu. Na orbicie 

wpadliśmy w pułapkę Ziemskich Sił Przestrzennych i zostaliśmy pojmani. Później wszyscy 

więźniowie zostali zabici. Jestem jedynym, który ocalał. Wszystkie szczegóły podam wam 

później. W tej chwili mówię wam jedynie tyle, byście mogli zorientować się kim naprawdę 

jestem. Nie strzelajcie do tego statku, gdy znajdzie się w waszym zasięgu. To dwuosobowy, 

nieuzbrojony statek zwiadowczy. Dowódcę udało mi się unieszkodliwić. Nie wiem jednak, 

jak się pilotuje taką jednostkę. Oto, co proponuję: Po ustaleniu mojego kursu i prędkości, 

wyślijcie w moją stronę jeden z waszych liniowców. Nie mogę zmienić prędkości, pozostawię 

jednak otwarty właz śluzy powietrznej. Potrafię poruszać się w stanie nieważkości i mogę 

przedostać się na wasz statek. Sugeruję także, byście wysłali jednego z pilotów, który byłby w 

stanie przejąć tego zwiadowcę. Na jego pokładzie znajduje się bardzo wyrafinowany sprzęt 

detekcyjny. Wiem, że nie macie powodu, by mi wierzyć, ale nie macie też powodu, by nie 

przejąć tego statku. W moim posiadaniu znajdują się także ważne informage dotyczące sił 

obronnych Ziemi i przyszłych operacji. Przekaz ten nadawany jest na częstotliwości 

alarmowej. Moje słowa są w tej chwili nagrywane i powtarzane będą automatycznie na 

dwóch głównych częstotliwościach komunikacyjnych, a potem ponownie na częstotliwości 

alarmowej. Emisja będzie trwała aż do momentu spotkania. Koniec. 

Teraz Jan mógł już tylko jedynie czekać. I martwić się. Dowództwo Sił Przestrzennych 

zasypywało go mnóstwem kodowanych wezwań, które radośnie ignorował. Najlepiej byłoby, 

gdyby pomyśleli, że IP256 po prostu rozpłynął się w pustce kosmosu. Wywołałoby to 

zrozumiałe zaniepokojenie, a przy odrobinie szczęścia przypuszczenie, iż rebelianci 

dysponują jakąś sekretną bronią. 

Nie potrafił jednak przestać się martwić. Jego plan był dobry, w tej sytuacji jedyny możliwy, 

wymagał jednak ogromnej dozy cierpliwości. Do tej pory nie otrzymał żadnej wiadomości od 

zbliżającej się floty. Mogło to oznaczać, że rebelianci otrzymali jego przekaz i kierują się 

zawartymi w nim sugestiami. Mogło też oznaczać, że statki zmieniły kurs i omijają go 

szerokim łukiem. A nawet jeszcze gorzej mógł się pomylić w identyfikacji. Flota, która 

mknęła ku Ziemi, wcale nie musiała należeć do rebeliantów. Równie dobrze mogli to być 

obrońcy. Ta i tym podobne myśli wcale nie poprawiały jego samopoczucia. 

background image

 

 89

Kapitan Lastrup był kolejnym utrapieniem. Natychmiast po odzyskaniu przytomności rozpo-

czął wrzaskliwą przemowę na temat okropności, które czekają na Jana po powrocie na Zie-

mię. Nawet nie zauważył, że po brodzie cieknie mu strużka śliny. Jan zagroził, że ponownie 

pozbawi go przytomności. Nie odniosło to jednak spodziewanego efektu. Wobec tego 

ostrzegł, że ucieknie się do knebla. Gdy i to także niespowodowało żadnej reakcji, wprowa-

dził groźby w czyn. 

Jednak widok sinej twarzy kapitana, z wybałuszonymi oczyma i miotającego się jak złapana 

na haczyk ryba, był zbyt trudny do zniesienia. Wyjął knebel i aby zagłuszyć miotane na jego 

głowę wściekłe przekleństwa, na pełny regulator włączył radio. 

W podobnych warunkach upłynęły dwa dni. Kapitan zapadał w błogosławione chwile 

drzemki, a potem budził się i rozpoczynał swą tyradę od nowa. Jan usiłował go karmić, lecz 

związany mężczyzna z uporem wypluwał jedzenie. Pił jedynie niewielkie ilości wody. 

Zapewne jedynie po to, by utrzymywać głos w pełnej operatywności bojowej. 

Gdy Jan pozwolił mu skorzystać z toaletki, usiłował zbiec, wiec Kulozik zmuszony był 

skrępować go ponownie. Było to bardzo niewygodne dla nich obu. Dlatego też trzeciego dnia 

Jan z prawdziwą ulgą dostrzegł na ekranie radaru niewyraźny punkt. Wyłączył transmisję 

przekazu i skrzyżował palce. Potera ujął za mikrofon. 

 Tu Jan Kulozik na pokładzie IP256. Mam was na radarze. Czy mnie słyszycie? 

Jedyną odpowiedzią były dobiegające z głośnika trzaski. Wysłał sygnał ponownie i przeszedł 

na nasłuch. W końcu coś usłyszał. Słabo, ale wyraźnie. 

 Nie zmieniaj kursu IP256. Pod żadnym pozorem nie uruchamiaj silników. Żadnych dalszych 

emisji. W przeciwnym wypadku otwieramy ogień. Otwórz zewnętrzny właz śluzy 

powietrznej, lecz nie wychodź na zewnątrz. Gdy zobaczymy przy śluzie jakiś ruch, 

natychmiast otwieramy ogień. Koniec. 

Jan pomyślał, że brzmiało to zdecydowanie po wojskowemu. Lecz gdyby był na ich miejscu, 

prawdopodobnie zachowywałby się w taki sam sposób. Zgodnie z poleceniem wyłączył 

nadajnik antenowy, odbiornik pozostawił jednak nastawiony na nasłuch. Następnie otworzył 

zewnętrzny właz i pogrążył się w oczekiwaniu. 

 Przybywają przyjaciele  mruknął pod nosem z większą pewnością, niż czuł w rzeczywistości. 

Jego więzień w dalszym ciągu opisywał mu szczegółowo czekającą nań pełną przykrości 

przyszłość. Stawało się to już męczące. Z pewnością pozbycie się towarzystwa kapitana 

będzie jedną z głównych atrakcji, zamykających tę podróż. 

W śluzie powietrznej coś nagle zachrobotało. 

background image

 

 90

W chwilę później zapłonęło nad nią światło i Jan usłyszał szum pracujących pomp. Podpłynął 

w stronę włazu, z niecierpliwością oczekując na zapalenie się zielonego światełka. W końcu 

właz wewnętrzny otworzył się. 

 Ręce do góry i nie ruszaj się. 

Jan uczynił, jak mu polecono. Ze śluzy wypłynęło dwóch mężczyzn. Jeden z nich zignorował 

Jana i poszybował w stronę skrępowanego kapitana, który całą swą złość skierował na nowo 

przybyłych. Drugi mężczyzna machnął trzymanym w dłoni pistoletem w stronę śluzy. 

 Właź w skafander i bez żadnych numerów. Podczas gdy Jan nakładał kombinezon, drugi 

mężczyzna zakończył przeszukiwanie pomieszczeń. 

 Jest ich tylko dwóch  powiedział. 

 I być może bomba zegarowa. To w dalszym ciągu może być pułapka. 

 Zgłosiłeś się na ochotnika. 

Nie musisz mi o tym przypominać. Zostań z tym związanym, a ja przetransportuję tego 

drugiego na pokład. 

Jan podporządkował się temu z prawdziwą radością. Już na zewnątrz, za rufą zwiadowcy, 

dostrzegł znajomy kształt średniej wielkości liniowca. Jego towarzysz, mający na plecach 

silniczek rakietowy, chwycił go pod ramiona i zaczął holować w kierunku otwartej śluzy 

powietrznej czekającego statku. Po przejściu przez śluzę i zdjęciu skafandra, Jan stanął twarzą 

w twarz z dwoma uzbrojonymi ludźmi. Trzeci mężczyzna, potężny blondyn o silnie 

zarysowanej szczęce, spoglądał prosto na Jana z zagadkowym wyrazem twarzy. 

 Jestem admirał Skougaard  przedstawił się.  A teraz proszę mi powiedzieć, o co panu 

właściwie chodzi. 

Jan, niezdolny do jakiegokolwiek słowa czy gestu, wpatrywał się w niego rozszerzonymi 

grozą oczami. Stojący przed nim mężczyzna nosił taki sam czarny uniform Ziemskich Sił 

Przestrzennych, co Jan. 

 

Rozdział 16 

Jan cofnął się do tyłu, jakby uderzony niewidzialną pięścią. Lufy pistoletów powędrowały za 

nim. Admirał zmarszczył brwi, jednał; już po chwili pokiwał ze zrozumieniem głową. 

 Chodzi o ten mundur, prawda?  na granitowej twarzy pojawił się cień uśmiechu.  Być może 

noszę go z tego samego powodu, co i pan. Jeżeli rzeczywiście jest pan tym, za kogo się poda-

je. Nie wszyscy na Ziemi są odszczepieńcami. Gdyby nie pomoc takich ludzi, jak ja, ta rebelia 

background image

 

 

91

dawno już dobiegałaby swego finału. Teraz każę pana przeszukać, Kulozik, a potem opowiem 

mi pan całą tę historię od samego początku. 

Admirał z pewnością nie był głupcem. Bez końca zmuszał Jana do powtarzania różnorakich 

szczegółów, szukając nieścisłości w nazwiskach i datach, które znał. Przerwano im jedynie 

raz  oficer dyżurny zameldował, że IP256 został przeszukany i nie znaleziono na pokładzie 

żadnych materiałów wybuchowych. Pilot skierował już jednostkę w stronę flotylli. Potem Jan 

powrócił do swojej opowieści. W końcu admirał przerwał mu ruchem dłoni. 

 Niels!  krzyknął.  Przynieś nam trochę kawy  i zwracając się ponownie w stronę Jana: - 

Sądzę, że mogę zaakceptować pańską historię. Na razie. Wszystkie szczegóły dotyczące tej 

wyprawy po żywność są prawdziwe. Znam fakty, ponieważ to ja zgromadziłem tę flotę i 

wysłałem ją na pańską planetę. 

 Czy wielu statkom udało się przedrzeć? 

 Przeszło połowie. Co prawda spodziewaliśmy się, iż będzie ich więcej, ale nawet ta ilość na 

jakiś czas oddala od nas klęskę głodu. Lecz tutaj dochodzimy do najciekawszej części 

pańskiej historii i szczerze mówiąc, nie wiem zupełnie, jak ją zinterpretować. Czy dobrze pan 

zna tego ThurgoodSmythe'a? 

 Aż za dobrze. Jak już powiedziałem, to mój szwagier. Jest niezrównanym intrygantem. 

 I niezwykle wyrafinowanym zdrajcą. Tego akurat możemy być absolutnie pewni. Bowiem 

albo występuje przeciwko tym wszystkim, którzy widzą w nim ostoję starego porządku i 

rzeczywiście chce dopomóc rebelii, albo to wszystko jest gigantyczną pułapką, która ma nas 

zniszczyć. 

Jan pociągnął łyk mocnej, czarnej kawy i skinął głową. 

 Wiem o tym. Lecz co możemy zrobić? Przynajmniej jedno jest pewne, a mianowicie udział 

w tym ataku bojowników Izraela. 

 Lub też może to być najbardziej śmiertelna część całej pułapki. Zwabić nas, by w efekcie 

zniszczyć. Izraelici mogą być jedynie przeznaczoną na odstrzał przynętą. 

 To możliwe. Właśnie takich rzeczy można się po nim spodziewać. Nie pomyślałem o tym 

wcześniej. Lecz co z sugestią, by zająć bazę na pustyni Mojave? Brzmi rozsądnie. To z 

pewnością zaważy na losach wojny. 

Admirał roześmiał się. 

 Istotnie, nie tylko brzmi to rozsądnie, lecz jest jedyną możliwością, która mogłaby przeważyć 

szalę zwycięstwa na korzyść jednej ze stron. My to wiemy i oni o tym wiedzą. Moglibyśmy 

zająć wszystkie bazy księżycowe, satelity, a nawet kolonię Lagrange, lecz Ziemia i tak prze-

trwałaby. Jej flota w dalszym ciągu byłaby silna. A my z każdą upływającą chwilą stawaliby-

background image

 

 92

śmy się coraz słabsi. Mojave jest kluczem. Pozostałe bazy służą jedynie jako pasy startowe. 

Ten, kto kontroluje Mojave, kontroluje operacje kosmiczne  a w konsekwencji wygrywa woj-

nę. 

 Więc jest ona aż tak ważna? 

Tak. 

 Co więc zamierza pan zrobić? 

 Przeanalizować to wszystko i uciąć sobie drzemkę. A zresztą i tak nic w tej chwili nie 

możemy zrobić, dopóki nie znajdziemy się bliżej orbity Ziemi. Przykro mi, lecz na jakiś czas 

będę zmuszony trzymać pana pod strażą. Tak będzie rozsądniej. 

 No cóż, po kilku dniach spędzonych w jednej kabinie z kapitanem Lastrupem, chwila 

samotności będzie przyjemną odmianą. Jak on się właściwie miewa? 

 Jest pod silną narkozą. Obawiam się, że będzie potrzebował opieki lekarskiej. 

 Przykro mi. 

 Niepotrzebnie. To wojna. On, będąc w podobnej sytuacji, bez wątpienia zastrzeliłby pana. 

Na mostku pojawił się młody kadet i wręczył admirałowi złożoną kartkę. Po przeczytaniu 

wiadomości admirał spojrzał na Jana, uśmiechnął się i wyciągnął dłoń. 

 Witamy na pokładzie, Janie Kulozik. Oto wiadomość, na którą oczekiwałem. Na orbicie 

dookoła Halvmork pozostał jeden z naszych statków. Chociaż uszkodzony po walce, jego 

sprzęt radiowy jest w dalszym ciągu sprawny i może przesyłać wiadomości poprzez sieć 

Fascolo. Poleciłem, by skontaktowali się z ludźmi na planecie i sprawdzili pańskie słowa. 

Okazuje się, iż mówi pan prawdę. Udało im się dotrzeć do pańskiej żony. A przy okazji  

przesyła panu gorące pozdrowienia. 

 To prawdziwa przyjemność służyć pod pańskimi rozkazami, sir  odparł Jan, ujmując 

wyciągniętą dłoń admirała.  Do tej pory nie brałem jeszcze udziału w samych walkach... 

 Ale już dokonał pan znacznie więcej, niż większość z nas. To jedynie dzięki panu nasze 

statki mogły zabrać to zboże. Gdyby nie pańskie zdecydowanie, całe zapasy z pewnością 

spłonęłyby. Czy ma pan pojęcie, jak wielu ludzi uratował pan przed śmiercią głodową? 

 Wiem, że to było ważne. Na szczęście zostało to już pomyślnie zakończone. Jednak 

głównym powodem, dla którego zesłano mnie na tę planetę było moje aktywne uczestnictwo 

w ruchu oporu. Teraz, gdy planety są już wolne, a przed nami ostatnia bitwa, proszę 

zrozumieć, że po prostu muszę wziąć w niej udział. 

 I weźmie pan. Po rozpoczęciu walki będziemy potrzebowali pana jako łącznika pomiędzy 

nami, a izraelskimi oddziałami na Ziemi. To bardzo odpowiedzialna funkcja. Zadowolony? 

background image

 

 93

 Oczywiście. Zrobię wszystko, czego ode mnie się zażąda. Z wykształcenia jestem inżynierem 

elektronikiem ze specjalizacją projektowania mikroobwodowego. Jednak przez ostatnie lata 

zajmowałem się głównie konserwacją maszyn i urządzeń. 

 To świetnie! Może okazać się pan tym właśnie człowiekiem, którego potrzebujemy. Chcę, by 

poznał pan naszego technika, Vittorio Curtoni. Jest odpowiedzialny za nasze uzbrojenie, 

między innymi za to, co niektórzy nazywają naszą sekretną bronią. Wiem jednak, że ma z nią 

jeszcze sporo kłopotów, wiec być może będzie pan w stanie mu pomóc. 

 Byłoby to idealne rozwiązanie. 

 Dobrze. Polecę wiec, by zaraz przetransportowano pana na pokład Leonardo.  Admirał 

gestem dłoni przywołał stojącego w pobliżu kadeta. 

W chwilę później Jan, ubrany w kompletny kombinezon próżniowy, znalazł się na pokładzie 

niewielkiego zwiadowcy. Pozostał w otwartej śluzie powietrznej, nie chcąc tracić czasu w 

oczekiwaniu na wyrównanie różnicy ciśnień. Przez otwarty luk widział przesuwające się w 

obie strony sylwetki masywnych liniowców. Wytracając stopniowo prędkość, znaleźli się 

nagle przy samej burcie jednego ze srebrnych olbrzymów. Podpłynęli pod otwartą śluzę i 

wkrótce Jan, wsuwając się przez właz, znalazł się na pokładzie Leonarda. 

Po drugiej stronie śluzy z niecierpliwością oczekiwał już na niego wysoki, ciemnowłosy 

mężczyzna o twarzy ozdobionej imponującymi wąsami. 

 Pan Kulozik?  zapytał z większą dawką podejrzliwości, niż entuzjazmu.  Czy to pan jest tym 

człowiekiem, który ma mi dopomóc? 

 A pan jest zapewne Vittorio Curtoni? Tak, mam nadzieję, że będę w stanie panu pomóc. To 

znaczy, o ile potrafi pan wykorzystać umiejętności doświadczonego inżyniera 

mikroelektronika. 

Curtoni natychmiast wyzbył się początkowej rezerwy. 

 Czy potrafię? A czy głodny człowiek potrafi wykorzystać pieczeń wieprzową? Niech mi 

będzie wolno pokazać panu, czym się ostatnio zajmujemy. 

Poprowadził Jana w głąb statku. Przez cały czas rozprawiał z ożywieniem, robiąc przerwy 

jedynie po to, by zaczerpnąć oddechu. 

 To wszystko to jedna wielka prowizorka. Zaprojektowana, wytworzona i przetestowana jesz-

cze tego samego dnia. A czasami i to nie. Admirał Skougaard okazał nam olbrzymią pomoc. 

To on dostarczył wszystkich światłokopii i dokumentacji Sił Przestrzennych, dotyczących za-

równo uzbrojenia jak i projektów, które nigdy nie zostały zrealizowane. Co pan właściwie wie 

o walce w przestrzeni kosmicznej?  zwrócił się w stronę Jana, unosząc do góry brew. 

background image

 

 94

 No cóż, brałem już udział w walce w otwartym kosmosie, ale niewiele miało to wspólnego ze 

starciem wrogich flot. Takie bitwy widziałem jedynie na filmach. 

 Otóż to! Na filmach takich jak ten, który za chwilę panu zaprezentuję. 

Weszli do warsztatu. Curtoni przeszedł obok maszyn i urządzeń i poprowadził Jana w stronę 

zwykłego telewizora, przed którym znajdował się rząd krzeseł. 

 Proszę usiąść i uważnie patrzeć  powiedział, włączając telewizor.  To bardzo stary film, który 

odnalazłem czystym przypadkiem. Jest tu scena walki w przestrzeni. Lecz oto i ona. 

Z głośnika ryknęła głośna muzyka, a na ekranie ukazał się statek kosmiczny. Posiadał okna, 

wieże strzelnicze i baterie dział energetycznych. W ślad za nim sunął jego prześladowca, 

jeszcze większy krążownik. Oba statki tryskały różnokolorowymi strumieniami energii, w 

przestrzeni krzyżowały się promienie lasera, a nad wszystkim dominował bezustanny ryk 

silników i grzmoty kolejnych salw. Nagle ukazał się widok mężczyzny, który wychylony z 

wieżyczki mniejszego statku, strzelał z pistoletu energetycznego w stronę większego pojazdu. 

Czerwony promień, rysujący na burcie wrogiego statku ogniste zygzaki, prezentował się 

niezwykle malowniczo. W końcu mniejszy statek skręcił gwałtownie w bok i skrył się za 

widocznym obok księżycem. Ekran zgasł. 

 I co pan o tym sądzi?  zapytał Curtoni. 

 Niewiele. Wyglądało to raczej zabawnie. 

 Właśnie! Zabawa dla mało rozgarniętych dzieci. Lecz od strony technicznej, to potworność. 

Ani jeden fakt  ani jeden!  nie jest naukowo prawidłowy. W przestrzeni nie występują żadne 

dźwięki. Statki kosmiczne nie zatrzymują się czy zakręcają z taką gwałtownością, refleks 

człowieka w warunkach manewrowania przestrzennego jest zupełnie bez wartości, broń 

energetyczna nie działa... 

 Zgadzam się z panem, chociaż nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Ale proszę nie 

odrzucać tak zdecydowanie broni energetycznej. Widziałem już tego typu miotacze w akcji. 

W przeciągu kilku sekund zmieniają skałę w roztopioną lawę. 

 Być może  odparł Curtoni, rozkładając szeroko ręce.  Jeżeli lufa jest w takiej odległości od 

skały. A gdy cel znajduje się sto metrów dalej? Czy podpali wtedy choćby skrawek papieru? 

A gdy trzeba zniszczyć statek znajdujący się w odległości tysiąca kilometrów, co i tak w 

przestrzeni kosmicznej jest bardzo nieznaczną odległością? To po prostu niewykonalne. 

Rozchodzenie się światła, rozchodzenie się jakiejkolwiek formy energii... 

 Oczywiście, zmienia się proporcjonalnie do przebytego dystansu. Nie pomyślałem o tym 

wcześniej. 

background image

 

 95

 No właśnie. Nikt nie pomyśli, dopóki nie stanie z takim problemem twarzą w twarz. Dlatego 

właśnie wszystkim puszczam na początek ten mały instruktaż filmowy. To po pierwsze. Po 

drugie, należy sobie uświadomić, że wszelkie wojny kosmiczne są tak bliskie 

nieprawdopodobieństwa, że właściwie uznać je należy za niemożliwe. 

 Przecież prowadzimy właśnie taką wojnę, prawda? 

Curtoni włączył jeden ze stojących na długim stole aparatów i pokręcił przecząco głową. 

 Prowadzimy rebelie, w której po obu stronach walczą ziemskie statki. Nie, ja mówię o 

prawdziwej wojnie, w której walczyliśmy ze statkami zupełnie obcej cywilizacji, 

nadciągającymi gdzieś spomiędzy odległych gwiazd. To bzdury, jak te rzeczy, które właśnie 

widział pan na fiknie. Nawet Ziemskich Sił Przestrzennych nie zaplanowano, by toczyły 

wojny. Gdy rozpoczęła się rebelia, zaledwie kilka statków było zaopatrzonych w broń. Nie 

była ona zresztą nigdy używana, ponieważ Federacja miała absolutną władzę nad planetami i 

wszystkimi liniowcami. Wiedzieli oczywiście, że jeden czy dwa z ich statków mogą zostać 

porwane, przygotowali więc broń wyłącznie na taki właśnie wypadek. Była ona 

zaprojektowana i wykonana według takiego samego, prostego schematu. Może zgadnie pan, 

jakiego? 

 Prawdopodobnie pociski balistyczne, podobne do tych, które wykorzystuje się w atmosferze. 

 Dokładnie tak. A teraz, jak pan sądzi, jak wiele czasu zajęłoby nam zaprojektowanie, 

wykonanie i przetestowanie naszych własnych pocisków? 

 Lata. Nawet gdyby udało się wam przejąć jakieś i po prostu powielić, to samo wykonanie 

zespołów obwodowych, systemów kontrolujących, silników odrzutowych... całe lata. 

Dokładnie tak. To przyjemność móc rozmawiać z kimś naprawdę inteligentnym, to znaczy z 

kimś, kto się ze mną zgadza. Tak więc zarzuciliśmy pomysł z pociskami, chociaż, nawiasem 

mówiąc, mamy kilka na jednostkach Floty Przestrzennej, które zajęliśmy. Bardziej istotne 

było wypracowanie odpowiednich środków obrony. Dokonaliśmy tego, kopiując i 

odpowiednio modyfikując systemy detekcyjne Ziemi. Gdy widzimy nadlatujące pociski, 

uaktywniamy odpowiednie pola, które zakłócają ich systemy naprowadzające. Do ataku 

przygotowaliśmy jednak coś o wiele prostszego. Jak to. 

Podniósł z blatu niewielki kawałek metalu zakończony statecznikami i zważył go w dłoni. 

 To pocisk z pistoletu rakietowego  zauważył Jan. 

 Waśnie. I lepsza broń w przestrzeni, niż na powierzchni planety. Brak grawitacji, która 

zakrzywiałaby tor lotu, brak powietrza by spowolnić... 

 W próżni nawet stateczniki są bezużyteczne  dodał Jan. 

background image

 

 96

 Ponownie ma pan zupełną raq'ę. Zmontowanie na statkach sterowanych komputerowo wy-

rzutni, strzelających seriami takich pocisków okazało się stosunkowo proste. Wystarczy po-

stawić zaporę z tych rzeczy tuż przed pędzącym statkiem kosmicznym, a będzie pan miał 

wrak. Masa równa się prędkości, więc w przestrzeni taki rozpędzony kawałek metalu może 

uderzyć z silą wielu ton. I żegnaj, nieprzyjacielu. 

 Być może  odparł Jan, obracając niewielki pocisk w palcach.  Lecz w dalszym ciągu widzę 

jedną czy dwie trudności. Odległość i prędkość, a raczej obie te rzeczy na raz. Te pociski są 

zbyt małe, by stanowiły jakąś poważniejszą siłę. 

Oczywiście. Dlatego też używamy ich przeważnie do obrony. A do ataku mamy to. 

Z pobliskiego stołu podniósł niewielką, metalową kulę i nacisnął na widniejącej tablicy 

kontrolnej przycisk. Jan usłyszał niski, basowy pomruk. Gdy Curtoni zbliżył kulę do 

umocowanego w pionowej pozycji pierścienia, ta wyrwała mu się z dłoni i zawisła 

nieruchomo w samym środku obręczy. Podobne pierścienie, ustawione blisko siebie, widniały 

na całej długości stołu. Technik nacisnął kolejny przycisk. Rozległ się krótki gwizd, błysnęło 

i kula zniknęła, uderzając z głośnym trzaskiem o stojącą pod jedną ze ścian warsztatu grubą, 

plastykową płytę. 

 Akcelerator linearny  powiedział Jan z podziwem w głosie.  Jak te na Księżycu. 

 Dokładnie takie same. Zainstalowane tam modele są w stanie przezwyciężyć grawitację 

Księżyca, wystrzeliwując pojemniki wypełnione rudą prosto na satelitę Lagrange, w celu 

dalszej obróbki. Jak pan widzi, pierwszy elektromagnes w formie pierścienia wytwarza pole 

magnetyczne, które utrzymuje żelazną kulę nieruchomo w powietrzu. Uaktywnienie 

kolejnych elektromagnesów powoduje, że zaczynają one działać niczym linearny motor, 

przesuwając kulę coraz prędzej i prędzej do przodu, aż w końcu opuszcza ona ostatni 

pierścień i z wielką siłą uderza w cel.  Odwrócił się i zaprezentował większą kulę, która 

mieściła się wygodnie w dłoni.  To najbardziej praktyczny rozmiar, jaki udało nam się 

uzyskać metodą prób i błędów. Waży trochę więcej niż trzy kilogramy, co w jednym z 

bardziej archaicznych systemów miary wynosi dokładnie sześć funtów. Gdy przystępowałem 

do tego projektu, ogromną pomocą okazały się wczesne testy balistyczne, uwzględniające 

prędkości początkowe przy opuszczaniu lufy i tym podobne rzeczy. Z prawdziwą fascynacją 

czytałem o pierwszych prymitywnych bitwach morskich, w których strzelano do siebie takimi 

solidnymi pociskami, jak właśnie ten. Historia ma dla nas w zanadrzu jeszcze niejedną 

niespodziankę. 

 Jak daleko zaszedł pan z tym projektem?  zapytał Jan. 

background image

 

 97

 Cztery liniowce przekształcono w statki strzelnicze. Znajduje się pan na jednym z nich. Na-

zwano go, na cześć najgenialniejszego teoretyka nauki, który pierwszy wykonał rysunek tej 

nieprawdopodobnej broni, Leonardo da Vinci. Na pokładach tych statków znajdują się setki 

tysięcy kuł, które otrzymaliśmy, topiąc asteroidy bogate w rudę żelaza. Cały proces jest 

zresztą niezwykle prosty. Pozostawione w próżni płynne żelazo pod wpływem napięcia 

powierzchniowego samoczynnie formuje się w kształt kuli. Jak więc pan widzi, nasza 

sekretna broń biegnie przez całą długość statku i otwiera się na obu jego końcach. Celuje się z 

takiego działa obracając całym statkiem, przy czym zarówno celowanie, jak i prowadzenie 

ognia kontrolowane jest przez komputer nawigacyjny. I wszystko byłoby doskonale, gdyby 

nie jedna maleńka wada. 

 Mianowicie? 

 Niesprecyzowana usterka w zespole obwodów strzelniczych. Aby kule były efektywne, 

powinny być wystrzeliwane jedna po drugiej w przeciągu mikrosekund. Jak na razie nie 

potrafimy sobie z tym poradzić. 

Jan odłożył kulę na blat stołu. 

 Proszę mi więc pozwolić zobaczyć całą dokumentację i diagramy. Postaram się szybko 

zlokalizować tę usterkę. 

 Doskonale. Jeszcze wygra pan dla nas tę wojnę! 

 

Rozdział 17 

 Owoce są już dojrzałe i możemy zaczynać zbiory  powiedział stary mężczyzna.  Im dłużej 

będziemy czekać, tym więcej stracimy. 

 Możemy stracić coś o wiele bardziej wartościowego  odparła dziewczyna.  Na przykład nasze 

głowy. Chodźmy, Tatę, czekają już na nas. 

Starzec westchnął i powlókł się za córką w stronę stojącej na głównym placu kibucu 

ciężarówki. Była już zatłoczona, lecz z uwagi na jego starczy wiek ustąpiono mu miejsca na 

drewnianej ławce. Przeszło godzinę temu pod kocioł parowy podłożono pachnące żywicą 

kloce, tak więc pojazd gotowy był już do drogi. Ktoś wykrzyknął, że to już wszyscy. 

Kierowca otworzył przepustnicę i ruszyli. Przejeżdżali obok domów, w niektórych oknach 

wciąż ciepło płonęło światło. Zjechali w dół krytą alejką pośród sadów i wjechali na 

autostradę. Jechali nocą, lecz gładka nawierzchnia była doskonale widoczna nawet przy 

mdłym świetle migocących w górze gwiazd. 

background image

 

 98

Przekroczyli granicę Syryjską tuż po pomocy. Komputer w TelAvivie, za pośrednictwem 

komputerów na granicy, odnotował kod identyfikacyjny ciężarówki i godzinę przejazdu. Jed-

nak nim dotarli do El Quncitra, kierowca skręcił w głębokie, wyschnięte o tej porze roku ko-

ryto rzeki. 

Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy tuż przed sobą dostrzegł migocące niewyraźne światełka. 

Na jego pasażerów oczekiwała już karawana wielbłądów. Niektórzy z wysiadających 

mężczyzn dotykali jego ramienia, inni mruczeli po kilka niewyraźnych słów. Zaczekał, aż 

karawana rozpłynęła się w mroku, a potem zawrócił i skierował się w stronę pustych 

zabudowań kibucu, gdzie dotarł tuż przed świtem. Był ochotnikiem, który jako jedyny 

pozostał w miejscu swego zamieszkania. 

 Przypominało to miasto umarłych  mówił malarz.  Przerażający widok dla kogoś, kto posiada 

choć odrobinę wyobraźni. Na chodnikach żadnych dzieci, jedynie gdzieś w oddali przemyka 

kilka pojazdów. Zapadł już zmierzch, więc wewnątrz mijanych przeze mnie domów zaczęły 

zapalać się światła. Początkowo podniosło mnie to nawet na duchu. Dopiero gdy podeszłam 

bliżej i zajrzałem przez jedno z okien, spostrzegłem, że w środku nie ma nikogo. Światła 

zapalał komputer. W pewien sposób było to bardziej przerażające, niż pustka na ulicach. 

Jeżeli nie przekracza to twoich możliwości, to postaraj się trzymać ten szablon nieruchomo, 

Heimyonkel  narzekał, nie przestając wprawnymi ruchami przesuwać lufę pistoletu, 

wypełnionego czarną farbą.  Kiedy wyjeżdżasz? 

 Dziś w nocy. Rodzina już wyjechała. 

 Ucałuj ode mnie żonę i poproś, by wróciła czasami myślami do samotnego artysty, który 

spotkał się twarzą w twarz ze swym przeznaczeniem w mrocznych hangarach lotniska Lód. 

 Zgłosiłeś się na ochotnika. 

 To nie znaczy, że muszę śpiewać z radości, prawda? W porządku, zdejmuj. 

Cofnął się o krok do tyłu i przyjrzał się swemu dziełu. Widniejąca do tej pory po obu stronach 

kadłuba oraz na skrzydłach ciężkiego transportowca ANAN13 sześcioramienna gwiazda 

Dawida, zastąpiona została ponurym, czarnym krzyżem. 

 Symbolika  mruknął malarz.  W dodatku niezbyt przyjemna. Gdybyś znał historię, 

rozpoznałbyś ten krzyż. 

Heimyonkel wzruszył ramionami i zaczął nalewać do zbiorniczka pistoletu srebrną farbę. 

 To krzyż Rzeszy Niemieckiej, prześladującej dzieci Izraela. Nie jest to miłe i zastanawiam 

się, co to ma do diabła znaczyć. Czy rząd wie, co właściwie robi? 

Nowe oznaki zaklejone zostały płachtami papieru. Po zamalowaniu ich srebrną farbą z kadłu-

ba samolotu zniknęły wszelkie ślady wykonanej wcześniej pracy. 

background image

 

 99

Zaniepokojony BenHaim siedział w swym ulubionym fotelu z szeroko otwartymi, lecz 

niewidzącymi oczami skierowanymi gdzieś w przestrzeń. Stojąca na stoliku szklanka 

cytrynowej herbaty dawno już ostygła. Dopiero przybierające na sile buczenie śmigłowca 

sprawiło, że starszy mężczyzna drgnął i spojrzał w stronę drzwi. Pociągnął łyk herbaty i 

skrzywił usta z niesmakiem. Właśnie odstawił filiżankę na blat, gdy do pokoju weszła Dvora 

z kolejną przesyłką. 

 Jeszcze jeden prezent, i tym razem także dostarczony przez policjanta z Bezpieczeństwa. Na 

jego widok aż ścierpła mi skóra. A on tylko uśmiechnął się i wręczył mi to bez słowa. 

 Refleksyjni sadyści  mruknął BenHaim, odbierając od niej grubą kopertę.  Nie mógł 

wiedzieć, co zawiera. Oni po prostu lubią, gdy inni ludzie się ich boją. 

Po rozdarciu koperty z jej wnętrza wysunęła się metalowa, zamknięta kasetka. Mężczyzna 

otworzył ją, ustawiając znajomą kombinację do komputera. Na ekranie monitora ukazała się 

poważna twarz ThurgoodSmythe'a. 

 To już moja ostatnia wiadomość, BenHaim  powiedział. - Do tej pory twoje oddziały i 

samoloty powinny być już gotowe do przeprowadzenia zaplanowanej operacji. Dokładną datę 

oraz plan lotu otrzymasz jeszcze w tym miesiącu. Przelot odbędzie się w ciemnościach, co 

powinno zmniejszyć ryzyko waszego wykrycia przez urządzenia obserwacyjne Ziemi. Masz 

już dane i instrukcje dotyczące sieci radarowej. Nigdy nie zapominaj, iż jest to atak 

koordynowany. Jakiekolwiek odstępstwo od ram czasowych grozi katastrofą. 

ThurgoodSmythe spojrzał na coś, co znajdowało się poza zasięgiem kamery i uśmiechnął się 

lekko. 

 Dotarła do mnie spora ilość raportów, informujących, że nocami wydajesz się ewakuować 

ludność poza granice kraju. Bardzo mądrze. Zawsze istnieje przecież możliwość jednej czy 

dwu eksplozji nuklearnych, nawet jeżeli wszystko pójdzie dobrze. A może po prostu mi nie 

ufasz? Lecz z drugiej strony nie masz także powodów, by mi ufać. Niemniej jednak 

postępujesz słusznie. Mam nadzieję być w bazie, gdy rozpoczniecie atak. Jeżeli nie sprawi ci 

to zbyt wiele kłopotu, to uprzedź swoich ludzi, by w miarę możliwości postarali się mnie nie 

zastrzelić. Do widzenia zatem, Amri BenHaim. Módl się za pomyślność naszego 

przedsięwzięcia. 

Ekran zgasł. BenHaim odwrócił się, kręcąc z niedowierzaniem głową. 

 Nie zastrzelić go! Osobiście usmażę go na wolnym ogniu, jeżeli coś pójdzie nie tak! 

Rondel z wysiłkiem wlókł swą sztywną nogę w górę schodów, posuwając się za każdym ra-

zem o jeden stopień. Dyszał ciężko. Granatnik przewiesił przez plecy, by jedną ręką móc wy-

background image

 

 

100 

godnie uchwycić się poręczy. Tuż za nim, z twarzą lśniącą od potu, szedł wysoki nastolatek, 

dźwigając skrzynkę pełną granatów. 

 Tutaj rzucił Rondel. Otworzył ostrożnie drzwi i upewnił się, że zasłony są wciąż zaciągnięte. 

Wszystko w porządku, chłopcze. Połóż tę skrzynkę pod oknem i zmiataj stąd. Dam ci dziesięć 

minut. Idź powoli i nie pozwól, by zatrzymał cię jakikolwiek posterunek kontrolny. Gdy 

wpadniesz, komputer w Londynie dowie się, że tu byłeś i będzie po tobie. 

 A nie mógłbym zostać z tobą, Rondel? Mógłbym potem pomóc ci uciekać. Twoja noga... 

 Nie martw się, chłopcze, nie dostaną starego Rondla. Udało im się to tylko raz, dawno temu. 

Przetrącili mi nogę i zafundowali wycieczkę po górskich obozach. Ten jeden raz wystarczy, 

możesz mi wierzyć. Nie mam zamiaru tam wracać. Ale ty idź już stąd. To rozkaz. 

Z westchnieniem ulgi usiadł na skrzyni z granatami i przez chwilę wsłuchiwał się w szybki 

tupot zbiegających po schodach stóp. Dobrze. Przynajmniej o niego nie będzie się musiał 

martwić. Zrobił sobie mocnego skręta i zaciągnął się z lubością, zapominając niemal o bólu w 

sztywnej nodze. Palił, dopóki żarzący się koniec skręta nie sparzył go w usta. Rzucił 

niedopałek na podłogę i przydeptał obcasem. 

Już czas. Odsłonił zasłony i ostrożnie otworzył okno. Od strony Marlybone wiał leciutki 

wietrzyk, niosąc ze sobą odgłosy ulicznego ruchu. Na widok przesuwającego się w dole 

konwoju wojskowego odsunął się pod ścianę. Gdy dźwięk silników zamarł już w oddali, 

uniósł wieko skrzynki. 

Wyjął jeden z granatów i z uśmiechem zważył metalowy cylinder w dłoni. Dobra robota. 

Ręczna, ale sumienna. Podczas testowania granatnika zaledwie jeden pocisk na dwadzieścia 

okazał się niewypałem. A powiedziano mu, że od tamtej pory ich konstrukcja została 

znacznie ulepszona. Miał taką nadzieję. Złamał broń w pół, wsunął granat do cylindrycznej 

lufy, zarepetował i wyjrzał na zewnątrz. Po drugiej stronie ulicy wznosiły się budynki Służby 

Bezpieczeństwa. 

Ponurej fasady nie szpeciły żadne okna. Kwatera główna Służb Bezpieczeństwa Wielkiej 

Brytanii, a w chwili obecnej prawdopodobnie całego świata. Wyśmienity cel. Jeżeli wszelkie 

kalkulacje były słuszne, to zasięg tej broni pozwalał na obrzucenie granatami dachu 

pierwszego budynku. Istniał tylko jeden sposób, by to sprawdzić. Rondel podniósł broń do 

ramienia, wymierzył troskliwie i nacisnął spust. 

Przy wystrzale granatnik szarpnął, uderzając go kolbą w ramię. Dostrzegł cienką smugę 

dymu, niknącą poza krawędzią dachu. Doskonale. Załadował kolejny granat. Gdy wystrzelił 

ponownie, nad dachem zaczął się już unosić słup białego dymu. 

 Dobra robota, chłopcze  uśmiechnął się złowrogo i jął ostrzeliwać dach ogniem ciągłym. 

background image

 

 

101 

Ktoś powiedział mu kiedyś, że granaty termitowe wypalają dziury absolutnie we wszystkim. 

Miał rację. 

Ulica poniżej zaroiła się od uzbrojonych mężczyzn. Rondel cofnął się od okna i by nie mogli 

go dostrzec, położył się płasko na podłodze, nie przerywając ostrzału. 

Kiedy pociągnął za spust po raz kolejny, granatnik zareagował jedynie głośnym sykiem. 

 Niech to wszyscy diabli!  mrukął wściekle Rondel. 

Złamał broń i uderzył kolbą o podłogę, by wyrzucić wadliwy ładunek na zewnątrz. Schwycił 

dymiący granat i nie zważając na ostry ból w dłoni, cisnął go przez okno. W samą porę. 

Eksplodował w sekundę później, a z dołu dobiegły go okrzyki bólu i wściekłości. 

"Zasłużyli sobie dranie  pomyślał.  Nie musieli podchodzić tak blisko." Podczołgał się w 

stronę drzwi i ignorując ból w poparzonej dłoni, posłał kolejny granat w dół schodów. 

Odpowiedziało mu więcej okrzyków, a tuż nad jego głową seria pocisków odłupała tynk ze 

ściany. To powinno ich na chwilę zatrzymać. 

Zostały mu jeszcze dwa granaty, gdy wywalili drzwi. Wystrzelił prosto w grupę atakujących 

mężczyzn i sięgał właśnie po ostatni granat, kiedy kule przecięły go niemal na pół. Umarł 

szybko, leżąc na plecach pod oknem, wpatrując się w widoczne na zewnątrz słupy białego 

dymu. 

 

 

 

Rozdział 18 

Admirał Kapustin był bardzo, bardzo zadowolony. Pogwizdując wesoło przez zęby, odwrócił 

się, by po raz ostatni spojrzeć na własne odbicie w lustrze. Mundur był zapięty jak należy, 

skórzany pas i wysokie buty lśniły. W porządku. Obrzucił dumnym spojrzeniem widniejącą 

na piersi imponującą kolekcję medali i odznaczeń, po czym otworzył drzwi. 

Stojący w korytarzu żołnierze wyprężyli się oddając honory wojskowe. Mijając ich, admirał 

niedbałym gestem dotknął koniuszkami palców daszka czapki. Wreszcie nadszedł ten 

wymarzony dzień! Echu sprężystych kroków towarzyszył leciutki brzęk umocowanych przy 

obcasie butów ostróg. Nawet jeżeli ktoś dostrzegł coś niezwykłego w butach do końskiej 

jazdy i ostrogach na pokładzie statku kosmicznego, dwieście tysięcy mil od najbliższego 

konia, to nie dał tego po sobie poznać. Los tych, którzy odważyli się choćby uśmiechnąć w 

kierunku admirała Kapustina, nie był godny pozazdroszczenia. 

background image

 

 

102 

Wkraczającego na mostek admirała powitał jego osobisty adiutant, Oniegin. Podwładny trza-

snął obcasami i pochylił się w lekkim ukłonie, trzymając w obu wyciągniętych przed siebie 

dłoniach srebrną tacę. Admirał rozprawił się z niewielką szklaneczką zmrożonej wódki za 

pierwszym podejściem i sięgnął po papierosa. Adiutant błysnął zapaloną zapałką. 

 Dziś jest ten dzień, Oniegin  powiedział admirał, otaczając się chmurą aromatycznego dymu.  

 Wkrótce rozegra się pierwsza w historii kosmiczna bitwa i ja będę pierwszym dowódcą, 

który ją wygra. Miejsce w książkach historycznych zapewnione. Jakieś zmiany w ich kursie? 

 Żadnych, towarzyszu admirale. Może pan sam się przekonać. 

Oniegin rzucił krótki rozkaz w stronę operatora hologramu, który natychmiast wyświetlił 

obraz zbliżającej się floty nieprzyjaciela. Obraz holograficzny mierzył przeszło trzydzieści 

metrów sześciennych, zajmując całe centrum mostka bojowego. Sam obraz był 

trójwymiarowy i mógł być oglądany z każdej strony. Pośrodku zmaterializowała się nagle 

grupa świecących symboli, od których w górę biegła biała, kropkowana linia, ginąca poza 

zasięgiem wzroku. 

 Tak wygląda ich kurs w tej chwili  powiedział Oniegin. A to projekcja przyszłościowa.  Na 

hologramie ukazała się kolejna linia, tym razem czerwona, zmierzająca w stronę podłogi. 

 Dobrze  chrząknął admirał.  A dokąd to ich właściwie prowadzi? 

Wewnątrz hologramu zmaterializowała się nagle błękitna kula Ziemi, otoczona satelitami i 

orbitującymi dookoła księżycem. Biała linia biegła prosto w jej kierunku. 

 To projekcja bieżąca, nie biorąca pod uwagę żadnych zmian przyszłościowych  wyjaśnił 

Oniegin. 

 Lecz oczywiście, w dalszym ciągu istnieje mnóstwo możliwości zmian. Na przykład takich. 

Ukazało się kilkanaście czerwonych linii, z których każda mknęła w innym kierunku, celując 

w jakiś odległy punkt w przestrzeni. Admirał chrząknął ponownie. 

Ziemia, Księżyc, satelity, kolonie, cokolwiek. I właśnie dlatego tu jesteśmy, Oniegin. Nasze 

zadanie polega na obronie Ziemi. Ci kryminaliści, cokolwiek planują, będą musieli przejść tuż 

obok nas. Nawet jeszcze nie wiedzą, co ich czeka. A prowadzi ich mój stary przyjaciel, 

Skougaard. Co za radość! Po ich pojmaniu osobiście wykonani wyrok na tym zdrajcy. Wódki! 

Opróżnił kolejną szklaneczkę i usiadł na swym fotelu, skąd miał doskonały widok na cały 

hologram. 

 Do tej pory walki były jednym pasmem nikczemnych podstępów. Bomby, miny, wreszcie 

zdrady. Ci bandyci są nie tylko zdrajcami, lecz także tchórzami, którzy umknęli przed naszym 

sprawiedliwym gniewem, a potem pozbawili nas naszych własnych baz. Ale to już skończo-

ne. Mieliśmy dość czasu, by przegrupować się i zorganizować obronę. Teraz muszą spotkać 

background image

 

 

103 

się z nami na otwartym polu. I przeżyją niespodziankę, gdy to zrobią. Proszę pokazać mi 

ostatnie fotografie. 

Astronomowie na orbitującym dookoła Ziemi trzynastometrowym teleskopie optycznym 

początkowo zaprotestowali, gdy zażądano od nich zdjęć zbliżającej się floty. Argumentowali, 

iż teleskop ten zaprojektowany został do zupełnie innych celów. Osłonięty przed promieniami 

słońca, bez atmosfery, która mogłaby zniekształcić wizję, mógł penetrować tajemnice 

nieprawdopodobnie odległych galaktyk, badać systemy gwiezdne leżące w odległości tysięcy 

lat świetlnych. Ich stosunek do przedstawionej im propozycji uległ gwałtownej zmianie, gdy 

kolejnym promem z Ziemi złożyło im wizytę kilkunastu policjantów. Wspólnymi siłami 

znaleziono sposoby, by wykonać to zadanie. 

Wewnątrz hologramu pojawiły się sylwetki liniowców nieprzyjaciela. Szare i dość zamazane, 

rozciągały się w szerokim łuku. 

 Dajcie mi ich flagowy, Dannebrog  zażądał Kapustin. 

Okręt pośrodku formacji zaczął się powiększać, aż miał przeszło metr średnicy. Jednak jego 

obraz wciąż pozostawał niewyraźny. 

 Nie możecie czegoś z tym zrobić?  parsknął zniecierpliwiony admirał. 

 Spróbujemy komputerowego wspomagania obrazu  rzucił Oniegin. 

Po chwili widoczna na hologramie sylwetka zamigotała i stała się wyraźniejsza. 

 Teraz lepiej  mruknął admirał. Podszedł bliżej i wymierzył palec wskazujący w okręt.  Mata 

cię, Skougaard. Ciebie i ten twój cenny Dannebrog. Już mi nie uciekniesz. Dajcie mi teraz 

projekcję kursów zbieżnych. 

Obraz zmienił się ponownie. Symbole floty nieprzyjaciela pojawiły się teraz po jednej stronie 

hologramu, a floty Ziemi po drugiej. Od obu zgrupowań pomknęły w głąb obrazu przerywane 

linie. W miejscu, w którym linie skrzyżowały się, wykwitły nagle żółte i zielone cyfry. Żółte 

migotały i zmieniały się bezustannie. Zielone reprezentowały odległość w kilometrach od ich 

obecnej pozycji do miejsca przecięcia, żółte czas, za jaki dotrą tam przy obecnej prędkości. 

Admirał przez chwilę wpatrywał się w hologram. Wciąż byli za daleko. 

 Pokażcie mi teraz dziesiątkę i dziewiećdziesiątkę. 

Komputer dokonał niezbędnych kalkulacji w przeciągu mikrosekund. Na hologramie ich 

przyszły kurs przecięły nagle dwa łuki światła. Łuk bliższy flocie nieprzyjaciela był właśnie 

dziewięćdziesiątką  był to zasięg, w jakim dziewięćdziesiąt procent ich pocisków miało ude-

rzyć w nieprzyjaciela. Dziesiątka leżała dalej i oznaczała dziesięć procent skuteczności poci-

sków. Jednak nawet ten niepraktyczny zasięg osiągnięty zostanie dopiero za kilka godzin. 

Wojna w przestrzeni kosmicznej, tak samo jak starożytne bitwy morskie, polegała na długich 

background image

 

 

104 

okresach podróży, przerywanych krótkimi potyczkami. Admirał zaciągnął się radośnie papie-

rosem i czekał. Ostatecznie, był przecież człowiekiem o nieskończonej cierpliwości. 

Okręt flagowy admirała Skougaarda, Dannebrog, nie posiadał tak wyrafinowanego mostka 

bojowego jak jego główny przeciwnik we flocie nieprzyjaciela 

 Stalin. Skougaard nawet tak wolał. Wszystko, czego potrzebował, z łatwością mógł odczytać 

z ekranów, a gdyby zażądał czegoś większego, aparat projekcyjny w razie potrzeby był w 

stanie powiększyć obraz do rozmiarów ściany grodziowej. Zawsze uważał, że niezwykle 

złożony emiter holograficzny jest jedynie zbędną komplikacją. 

Stał właśnie przed ekranem głównym i pocierając w zamyśleniu masywną szczękę, spoglądał 

na powiększony obraz obu flot. W końcu drgną) i odwrócił się w stronę Jana, który czekał 

cierpliwie na boku. 

 A więc moja artyleria jest już w pełnej gotowości bojowej. To dobrze. Muszę przyznać, że z 

serca spadł mi ogromny ciężar. 

 Problem nie był właściwie zbyt skomplikowany 

 przyznał Jan.  Zastosowałem tu coś, co z powodzeniem wykorzystywaliśmy przy 

automatycznych liniach produkcyjnych, kiedy musieliśmy przyśpieszyć tempo cykli. To 

właściwie kwestia mechaniki, a nie elektroniki. Cykle oparte na zasadzie sprzężenia 

zwrotnego zdają świetnie egzamin w przypadku obwodów zespolonych, gdzie różne typy 

operacji przebiegają tak szybko, że w czasie realnym wydają się zachodzić niemal 

równocześnie. Mechanika zajmuje się obiektami fizycznymi, które mają zarówno wagę, jak i 

masę. Rozpędzenie i zatrzymanie takich obiektów pochłania znaczne ilości czasu. Zmieniłem 

więc program strzelniczy komputera w ten sposób, by kontrolował nie cały proces, lecz każdą 

z poruszających się kuł oddzielnie. Tak więc jeżeli jedna z kuł zwolni, zostanie usunięta, a na 

jej miejsce wprowadzona zostanie następna. Nie będzie potrzeby zatrzymywania całego 

urządzenia, tak jak to miało miejsce w przeszłości. Oznacza to także, że możemy strzelać 

tymi kulami w o wiele mniejszych odstępach czasu i rozmieszczać je w mniejszych 

odległościach od siebie. 

Admirał skinął z zadowoleniem głową. 

 Cudownie. Możemy je więc porozrzucać na kursie kolidującym tuż przed atakującą flotą. W 

jakiej właściwie odległości od siebie mogą być wystrzeliwane? 

 Podczas prób doszliśmy do około trzech metrów. 

 Niewiarygodne! A wiec oznacza to stalową ścianę, na którą nadzieją się swoimi 

rozpędzonymi nosami! 

 Dokładnie tak. Uprości to przy okazji resztę funkcji, pozostawiając jedynie celowanie. 

background image

 

 

105 

 Mamy więc coś, co staremu Kapustinowi sprawi przykrą niespodziankę.  Admirał spojrzał na 

ekrany z lekkim uśmiechem satysfakcji.  Znam go bardzo dobrze. Znam jego taktykę, 

uzbrojenie, a przede wszystkim jego głupotę. Pędzi prosto na mnie, nie mając właściwie 

pojęcia, co chowam w zanadrzu. Zapowiada się interesujące spotkanie. Będzie to coś, co 

jeszcze długo będzie pan pamiętał. 

 Nie wyobrażam sobie, bym mógł pełnić rolę biernego obserwatora. Sądzę, że moje miejsce 

jest na jednym z okrętów strzelniczych. 

 Nie. Będzie pan bardziej przydatny, pozostając ze mną. Na wypadek, gdyby skontaktował się 

z nami ThurgoodSmythe, lub gdyby pojawił się w jakiejkolwiek innej sytuacji. Jego osoba 

jest jedynym nieznanym czynnikiem w moich kalkulagach. Wszystko pozostałe zapięte jest 

już na ostatni guzik. 

Jakby na potwierdzenie tych słów widoczne na ekranie kursowym cyfry zaczęły migotać, a na 

mostku rozbrzmiała syrena alarmowa. 

 Zmiana kursuobwieściłmechanicznym głosem komputer. 

Silniki zwiększyły ciąg. Obydwaj mężczyźni wyraźnie wyczuwali stopami drżenie stalowych 

płyt pokładu. 

 A teraz zobaczymy, jak szybki jest komputer Kapustina  powiedział Skougaard.  A także, jak 

szybki jest on sam. Maszyny zbierają jedynie informacje, ale to on będzie musiał 

zadecydować, co z tym fantem zrobić. 

 Co się właściwie dzieje?  zapytał Jan. 

 Rozdzielam moje siły. I to z dwóch ważnych powodów. Ten statek, oraz widoczny na 

ekranie Sverige są jedynymi jednostkami, które posiadają pociski antyrakietowe. Stary 

Lundwall, który dowodził Sverige, dawno już powinien przejść na emeryturę, jest jednak 

najlepszym taktykiem, jakiego znam. Razem opracowaliśmy tę operację. Każdy z nas stanie 

na 

czele oddzielnej eskadry. Wiem, że moi chłopcy wypracowali efektywne techniki zakłócenia 

systemów naprowadzania rakiet wroga. Z pewnością okażą się one przydatne w dalszej fazie 

rozgrywki. Na początku wolę mieć jednak z przodu dwie jednostki wyposażone w solidne 

ekrany detekcyjne, które wykryją wszystkie pociski, zanim jeszcze wejdą w bezpośredni 

zasięg rażenia. 

Jan bez słowa wpatrywał się w ekran, na którym widoczne były pozycje wszystkich jednostek 

floty. W tej właśnie chwili przesuwały się powoli, zgodnie ze schematem kontrolowanym 

przez komputer. Okręt flagowy wysunął się na czoło, podczas gdy połowa floty ustawiła się 

background image

 

 

106 

za nim w długą linię. Druga połowa robiła to samo za Sverige. Wkrótce obie eskadry znalazły 

się na kursach rozbieżnych. 

 To da towarzyszowi Kapustinowi sporo do myślenia  oświadczył z uśmiechem Skougaard.  

Wszystkie nasze jednostki posuwają się w dwóch liniach za okrętami flagowymi, które bez 

przerwy kierują się w stronę ich formacji. Może to oznaczać, oczywiście z ich punktu 

widzenia, że pozostałe statki po prostu zniknęły. To dobrze, że nasz przeciwnik nie zna 

historii. Słyszał pan kiedykolwiek o admirale Nelsonie, Janie? 

 Tak. Jeżeli to ten sam facet, który stoi na szczycie kolumny na Trafalgar Sąuare. 

 Ten sam. 

 Brytyjski bohater z wieków średnich, czy jakoś tak. Walczył z Chińczykami? 

 Niezupełnie. Chociaż z pewnością nie miałby nic przeciwko temu. Walczył chyba z 

wszystkimi innymi nagami. Jego najświetniejsze zwycięstwo, które go zresztą zabiło, miało 

miejsce w trakcie bitwy pod 

Trafalgarem, kiedy przełamał szyk francuskich okrętów w sposób, jaki mam teraz zamiar 

powtórzyć. Statki prowadzące przyjmują na siebie pierwsze uderzenie, dopóki w formacji 

nieprzyjaciela nie uczyniona zostanie wyrwa... 

 Pociski odpalone  przerwał mu meldunek komputera. 

 Czy nie jesteśmy jeszcze poza zasięgiem? zapytał nerwowo Jan. 

 Tak, ale to jedynie pociski antyrakietowe. Ich silniki nadają ciąg przez stosunkowo krótki 

okres czasu, a potem wyłączają się. Tworzą przed nami rodzaj parasola ochronnego, zdolnego 

do przechwycenia pocisków wroga, stając się w ten sposób systemem wczesnego ostrzegania. 

W chwilę później przestrzeń przed nimi zakwitała białymi kulami ognia. 

 Bardzo niezwykłe  zauważył Skougaard. Kapustin już w pierwszym ataku używa głowic 

jądrowych. Niezłe, gdyby mogło się udać. Tym razem zrobił jednak poważny błąd, ponieważ 

wiem, iloma takimi pociskami dysponuje. 

Spojrzał na zegar, a potem, na ekran, na którym jednostki uformowane w dwie, idealnie 

proste linie, sunęły w ślad za okrętami flagowymi. 

 Historyczny moment  powiedział wreszcie.  Początek pierwszej bitwy podczas pierwszej 

wojny w przestrzeni kosmicznej. Od jej wyniku zależy przyszłość nas wszystkich. 

 

Rozdział 19 

 Oa coś knuje  powiedział Kapustin z lekkim niepokojem w głosie. 

background image

 

 

107 

Pułapka została już zastawiona. Skougaard nie miał innego wyjścia, jak w nią wpaść. Lecz we 

wnętrzu hologramu statki wrogiej armady zaczęły znikać z pola widzenia, aż pozostały tylko 

dwa. 

 Przechodzą na napęd przestrzenny!  wrzasnął Kapustin.  Próbują mi uciec! 

 To raczej niemożliwe, towarzyszu admirale  powiedział ostrożnie Oniegin. Jedna z 

trudniejszych funkcji adiutanta polegała na formułowaniu myśli w taki sposób, który 

sugerowałby, iż powstały one w głowie admirała.  Pan pierwszy wytłumaczył mi przecież, że 

z powodu zachodzących na siebie pól grawitacyjnych napęd przestrzenny Fascolo nie może 

być używany w bezpośredniej bliskości planet. Nieprzyjaciel próbuje czegoś o wiele 

prostszego. Jego statki formują się w dwie linie za... 

 To przecież oczywiste. Każdy głupiec to zauważy. Nie musi pan marnować mego czasu, 

objaśniając mi takie rzeczy. Ale czy zauważył pan, że ich kursy także się zmieniły? Proszę 

trzymać oczy otwarte, Oniegin, to nauczy się pan kilku ciekawych rzeczy. 

Trudno było tego nie zauważyć. Korzystając z chwili czasu, operator hologramu 

wprogramował w obraz dwie Unie sunących za jednostkami statków. Nie miało to większego 

znaczenia, niemniej jednak usatysfakcjonowało admirała. 

 

 Przeprowadźcie analizę tych kursów. Chcę wiedzieć, dokąd zmierzają. I wystrzelcie kilka 

pocisków z głowicami jądrowymi. Niech nie będą tacy pewni siebie. 

 Mamy ich dość ograniczoną ilość... raczej wcześnie, nie sądzi pan... może pociski innego 

typu... 

 Proszę się zamknąć i wykonywać rozkazy. 

Chociaż ton głosu admirała był zupełnie beznamiętny, Onieginowi zrobiło się nagle zimno. 

Wiedział, że posunął się za daleko. 

 Oczywiście, towarzyszu admirale! To doskonały pomysł. 

 I podajcie mi wreszcie tę trajektorię ich przyszłych kursów. 

Na hologramie od strony zbliżających się eskadr wytrysnęły nagle zakrzywione stożki 

światła. Początkowo pokrywały one olbrzymi obszar, włączając w to całą Ziemię i sporą 

liczbę satelitów. Jednak w miarę napływu danych radarowych stożki robiły się coraz większe, 

przybierając w efekcie postać dwu świecących linii. 

 Dwa oddzielne cele  Kapustin nie odrywał wzroku od hologramów.  Pierwszy, to nasze bazy 

księżycowe. Cudownie. Baterie umieszczonych tam rakiet zniszczą ich, gdy tylko podejdą 

bliżej. Ale gdzie prowadzi ten drugi kurs? 

background image

 

 

108 

 Najprawdopodobniej na orbitę geostacjonarną. Znajduje się tam spora liczba satelitów. To 

może być... 

 To może być cokolwiek. I nawet nie jest to w tej chwili ważne. Zamienią się w parę na 

długo, nim tam dotrą. My także podzielimy nasze siły. Chcę, by obie eskadry przecięły kurs 

tych statków. By zagrozić Ziemi, będą się musieli przez nas przedrzeć. Nie będzie to takie 

łatwe.  

Była to walka niewidzialnych sił  strumieni elektronów w komputerach, fal radiowych i fal 

światła. Żadna ze zbliżających się flot nie widziała jeszcze bezpośrednio drugiej  mogło się 

zdarzyć, iż nie dostrzegą siebie nawet w trakcie bitwy. W dalszym ciągu znajdowali się o 

tysiące mil od siebie. Załogi statków kosmicznych przypominały marynarzy odległych bitew 

morskich, których dalekosiężne działa niszczyły nieprzyjaciela, nim ten pojawił się w zasięgu 

wzroku. 

Obie floty zbliżały się do siebie coraz bardziej. Kapustin z radością w oczach spoglądał na 

widoczny na ekranie powiększony kształt okrętu flagowego Skaugaard  Dannebrog. 

 Druga eskadra na robić dokładnie to, co ja. Strzelać na rozkaz. Nie zezwalam na oddzielne 

komendy. I niech żaden inny statek nie próbuje zbliżyć się do Dannebrog, gdy go już 

wypatroszymy. To moja ofiara. Wystrzelić salwę pocisków w formacji rozproszonej. To 

powinno nimi wstrząsnąć. 

Na pokładzie Dannebrog admirał Skougaard uśmiechnął się szeroko i uderzył dłonią o 

kolano. 

 Proszę spojrzeć na tego głupca  zwrócił się w stronę Jana, wskazując równocześnie na 

ekrany.  Rozrzuca swe cenne pociski jak kawałki chleba dla ptaków. 

Komputer wyświetlał trasy pocisków, które zostawały przechwytywane i niszczone. 

 Ten człowiek jest zupełnym głupcem, nie mającym pojęcia o taktyce. Wydaje mu się, że 

może nas zniszczyć, używając jedynie brutalnej siły. Być może byłoby to możliwe, gdyby 

poczekał, aż się zbliżymy. Nasza obrona zostałaby wtedy przygnieciona taką masą pocisków. 

Na szczęście mam tu kilka niespodzianek, które dadzą mu trochę do myślenia. 

 Okręty strzelnicze gotowe do otwarcia ognia  zameldował komputer. 

Oba ogromne okręty weszły w zasięg trajektorii, którą posuwała się nieprzyjacielska forma-

cja. W kierunku miejsca, w którym wkrótce miały znaleźć się wrogie jednostki, pomknął nie-

przerwany strumień żelaznych kuł. Włączone na pełną moc silniki korekcyjne utrzymywały 

statki w pozycji, przeciwdziałając wstrząsom, wywołanym przez opuszczające wyrzutnie ku-

le. Strumienie metalu wyglądały na ekranach jak świetliste ołówki. Wkrótce zniknęły z pola 

widzenia. Pozorujące płynącą przed nimi flotę, pociski antyrakietowe sunęły po wyznaczo-

background image

 

 

109 

nych komputerowo kursach. Ich reflektory radarowe, pole Gaussa i źródła ciepła miały za za-

danie zwieść i zniszczyć rakiety nieprzyjaciela. 

Przechadzający się po mostku bojowym Stalina Kapustin, nie wydawał się być zadowolony z 

rozwoju sytuacji. 

 Czy mogą być jakieś błędy odczytu? To nie może być prawda!  krzyknął, wskazując na 

pojawiające się na ekranie cyfry. 

 Zawsze występują błędy, sir  odparł spokojnie Oniegin.  Lecz stanowią jedynie niewielki 

procent ostatecznego wyniku. 

 Lecz ta głupia maszyna wciąż twierdzi, że nie trafiliśmy w ani jeden statek nieprzyjaciela. W 

ani jeden! A ja na własne oczy widziałem eksplozje. 

 Tak, admirale. Lecz w większości były to jedynie antyrakiety, których zadaniem było 

przyjęcie na siebie naszych rakiet. Po każdym kontakcie nasze radary przeszukują obszar 

eksplozji w poszukiwaniu szczątków. Po ich ilości określają, czy zniszczony został statek, czy 

jakiś inny obiekt. Musi pan jednak pamiętać, że z każdą eksplozją niszczona jest jedna z ich 

antyrakiet. Ponieważ mamy o wiele więcej pocisków niż oni, ostateczne zwycięstwo będzie 

należało do nas. Kapustin nie sprawiał wrażenia w pełni zadowolonego z tego wyjaśnienia. 

 A gdzie są te ich pociski? Czy ten tchórz nie ma nawet zamiaru ich wystrzelić? 

 Ponieważ ma ich o wiele mniej, sądzę, iż czeka, aż odległość zmniejszy się na tyle, by ich 

siła rażenia była jak największa. Nasze ekrany ochronne są jednak tuż przed nami i z 

pewnością nie uda im się ich przebić. 

Ta ostatnia uwaga była szczególnie niefortunna. Właśnie gdy adiutant kończył ją 

wypowiadać, na mostku zabrzmiał alarm. Na ekranie krwistą czerwienią pulsował napis: 

OBIEKTY NA KURSIE KOLIZYJNYM. Niemal natychmiast z innych jednostek napływać 

zaczęły raporty o uszkodzeniach. Sparaliżowany zdumieniem, admirał wpatrywał się w ekran, 

na którym jego liniowce zmieniały się w poskręcane sterty złomu. Na jego oczach jeden ze 

statków eksplodował złocistą kulą ognia. 

 Co to jest? Co się dzieje?  wykrztusił. 

 Strumień meteorytów...  zaczął Oniegin, chociaż wiedział, że to nie może być prawda. 

Admirał, zapominając o zamknięciu ust, opadł na fotel. Sprawiał wrażenie kompletnie zdezo-

rientowanego. Oniegin poprosił operatora o powtórne odtworzenie całego zajścia. Chociaż 

trwało ono niespełna sekundę, zostało zarejestrowane przez komputer, który odtworzył je te-

raz w zwolnionym tempie. Na ekranie ukazała się zwarta ściana jakiejś materii przeszło dwu-

kilometrowej długości, z precyzją sunąca kursem kolizyjnym na spotkanie liniowców floty. 

Potem nastąpiło zderzenie. To musiała być akcja nieprzyjaciela. Na powiększeniu Oniegin 

background image

 

 

110 

spostrzegł, iż ową ścianę tworzyły w rzeczywistości niewielkie, kuliste przedmioty. Wystrze-

lone przez nich pociski, pomimo że tworzyły w przeszkodzie pokaźne dziury, nie mogły po-

wstrzymać głównego impetu. 

 Wygląda na to, że to pewien rodzaj broni  powiedział wreszcie Oniegin. 

 Co takiego? 

"Tajnej"  chciało mu się dodać. Nie uczynił jednak tego, ponieważ mogło go to kosztować 

życie. Zamiast tego powiedział jedynie: 

 Niewielkie obiekty pozbawione własnego napędu, które wystrzelono nam na spotkanie. 

Jednak jakie to obiekty i w jaki sposób wystrzelono je z taką precyzją, w dalszym ciągu nie 

wiadomo. 

 Będzie ich więcej? 

 To możliwe, chociaż oczywiście nie mogę być tego pewny. Być może wystrzelili w nas od 

razu wszystkim, co mają... 

 Więcej pocisków defensywnych. Wystrzelili je natychmiast. 

 Za pierwszym razem ich efekt był zupełnie znikomy, towarzyszu admirale. Gdy wystrzelimy 

je teraz, zabraknie ich na... 

Urwał, gdyż silny cios w twarz przewrócił go na podłogę. 

 Odmawia pan wykonania rozkazu? Kwestionuje pan moje dowództwo nad tą flotą? 

 Nigdy! Proszę wybaczyć... to była tylko sugestia... to się więcej nie powtórzy  Oniegin 

podniósł się na nogi. 

Z kącika rozciętej wargi sączyła się krew.  

 Postawić parasol ochronny z pocisków defensywnych... I to z wszystkich! Ta piekielna broń 

musi zostać powstrzymana! 

Lekkie szarpnięcie Stalina świadczyło, iż pociski zostały wystrzelone. Oniegin otarł 

krwawiące usta rękawem. Co jeszcze mogli zrobić? Musi być przecież coś, co pozwoliłoby 

im uniknąć ostatecznej katastrofy. Ten głupiec admirał był zbyt niekompetentny, a oficerowie 

za bardzo się go bali, by zaproponować jakieś rozsądne rozwiązanie. 

 Czy mógłbym zasugerować coś, co byłoby bardziej efektywne niż pociski defensywne, 

towarzyszu admirale? Czymkolwiek ta broń jest, nie posiada własnego napędu. Nasze 

czujniki nie wykrywały u niej śladu jakiejkolwiek radiagi. Dlatego wydaje mi się, że 

wystrzeliwana być musi po ściśle określonej trajektorii. Gdybyśmy znniejszyli szybkość, 

istnieje spora szansa, że pociski te przejdą przed nami. 

 Co takiego? Zwolnić? Bierze mnie pan za tchórza? 

Oniegin westchnął. 

background image

 

 

111 

 Nie, sir. Oczywiście, że nie. Równie dobrze możemy przyśpieszyć. Efekt będzie ten sam. 

 Być może. w Każdym razie nie wyrządzi to chyba większej szkody. Niech pan wyda rozkaz. 

 Przerwać ogień  wydał polecenie Skougaard.  Zwiększyli szybkość, więc nasza ostatnia 

salwa przejdzie za nimi. Lecz i tak zadaliśmy im spore straty. Proszę spojrzeć na ekran. 

Wytrąciliśmy z walki więcej niż czwartą część ich sił. Kolejna zapora wykończy ich. Czy 

jesteśmy już w odpowiednim zasięgu dla naszych rakiet? 

 Będziemy za trzydzieści dwie sekundy, sir. 

Wydać polecenie otwarcia ognia. Chcę, by napotkali na swej drodze stalową ścianę. 

Z precyzją co do mikrometra płaskie wieżyczki strzelnicze obróciły się, kierując wyloty 

swych wyrzutni na obrany punkt w przestrzeni. Od części zamkowej każdej wyrzutni biegła 

przezroczysta, plastykowa rura, przez którą podawano z wnętrza statku strumień niewielkich, 

zmodyfikowanych pocisków rakietowych. W sumie była to prosta, mało subtelna broń  lecz 

bardzo efektywna. 

Po osiągnięciu określonego punktu w przestrzeni włączano obwody strzelnicze. We 

wszystkich wieżyczkach elektroniczny zapłon zadziałał równocześnie, wyrzucając smukłe 

cygara rakiet w przestrzeń. Na ich miejsce w wyrzutnie wsuwały się następne, a potem 

następne. Ponieważ nie było potrzeby otwierania i zamykania zamka, czy wyrzucania pustych 

łusek, szybkostrzelność tych urządzeń była niewiarygodna. Ograniczało ją jedynie tempo 

mechanicznego podawania pocisków. Co sekundę jedną wyrzutnię opuszczało przeciętnie 

sześćdziesiąt rakiet, a sto osiemdziesiąt każdą wieżyczkę. Sto dziewięćdziesiąt siedem takich 

wieżyczek zamontowano, zanim jeszcze flota wyruszyła do akcji, a ostatecznych połączeń i 

testów dokonano już w drodze. 

Co sekundę wyrzutnię opuszczało dziewięćdziesiąt cztery tysiące pięćset sześćdziesiąt rakiet. 

Przeszło dwie i pół tony stali, Gdy zaprzestano odstrzału po minucie, \v stronę ziemskiej floty 

zmierzało przeszło sto pięćdziesiąt ton stali. 

Na radarze masa ta przypominała połyskującą mgłę, która szybko zniknęła w przestrzeni. 

Komputer zaczął odliczać czas, który pozostał do momentu spotkania. 

Wszyscy na mostku wstrzymali oddech. Minuty, a potem sekundy, nieubłaganie zmierzały w 

stronę zera. Teraz! 

 Dobry Boże...  westchnął Jan na widok nieprzeliczonej ilości eksplozji. 

Admirał Skougaard odwrócił wzrok od ekranów, które ukazywały orgię zniszczenia. Znał 

większość z tych, którzy tam ginęli. Część służyła niegdyś pod jego rozkazami. 

background image

 

 

112 

Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była imponująca flota statków kosmicznych, teraz widniały 

jedynie porozrywane, osmolone metalowe szczątki. W przeciągu kilku sekund obie ziemskie 

eskadry przestały istnieć. 

Dwie chmury rozpraszających się powoli odłamków szybko pozostały z tyłu. 

Przed rebeliantami leżała Ziemia. 

 

Rozdział 20 

 Powinnam być w samolocie  powiedziała Dvora.  Pozostali są już na pokładzie. 

Zmęczona bezustannym wyczekiwaniem w samochodzie, wyszła na zewnątrz, by 

rozprostować kości. Noc była wyjątkowo ciepłą, bezchmurne niebo pobłyskiwało tysiącami 

gwiazd. Chociaż sam port lotniczy był zaciemniony, sylwetki zgrupowanych na pasie 

startowym transportowców były doskonale widoczne. Amri BenHaim stanął tuż obok 

dziewczyny. Ssąc nieodłączną fajkę, obrzucił spojrzeniem torbę Dvory, zawierającą zapasowe 

magazynki i przewieszony przez plecy młodej bojowniczki karabin maszynowy. 

 Nie ma pośpiechu, Dvora  powiedział.  Do startu pozostało jeszcze trzydzieści minut. Twoi 

żołnierze to dorośli ludzie, nie musisz prowadzić ich za rączkę. 

 Dorośli ludzie!  parsknęła ze zniecierpliwieniem.  Farmerzy i profesorowie uniwersytetu. Jak 

się będą zachowywać, gdy dookoła zaczną świstać kule? 

 Dadzą sobie radę, jestem tego pewny. Przeszkolenie, które przeszli było bardzo dokładne, tak 

samo zresztą jak twoje. Ty po prostu masz więcej doświadczenia, to wszystko, Możesz na 

nich polegać... 

 Wiadomość!  wykrzyknął nagle kierowca. 

 Potwierdź moim kodem identyfikacyjnym  polecił BenHaim. 

Kierowca szepnął coś w stronę mikrofonu, a po chwili wychylił się przez okno. 

Podali tylko dwa słowa: beth doar. 

 Poczta!  wykrzyknął BenHaim. Odwrócił się w stronę Dvory.  A więc udało się. Zajęli stację 

w Khartumie. Powiedz Blonsteinowi, że sytuacja, używając jego ulubionego powiedzenia, 

jest do przodu. A potem wsiadaj do samolotu. Nie chcę, byś mi się tutaj niepotrzebnie pętała. 

Dvora nałożyła heim i sięgnęła po mikrofon. 

 Tak... tak, generale. Oczywiście, powtórzę odwróciła się w stronę BenHaima.  Wiadomość 

dla pana od generała Blonsteina. Powiedział, by miał pan oko na Izrael. Po powrocie chce go 

zwiedzić. 

background image

 

 

113 

 Postaram się. Ale następnym razem powiedz mu, że zależy to od niego, a nie ode mnie. No, 

idź już. Posiedzę sobie na balkonie, czekając na wynik akcji. To znaczy tak długo, jak będę 

miał balkon, na którym mógłbym siedzieć. 

Dvora pocałowała go leciutko w policzek i ruszyła w stronę oczekującego samolotu. Wkrótce 

jej sylwetka rozpłynęła się w mroku. 

BenHaim nasłuchiwał, jak silniki potężnych samolotów budzą się z hukiem do życia. Mrok 

nocy rozświetliły buchające z dysz ognie odrzutu. Pierwszy samolot mknął już po pasie, 

nabierając prędkości, aż wreszcie płynnie uniósł się w powietrze. Za nim następny i następny. 

Na obu pasach trwał nieprzerwany ruch. W końcu niewyraźne kształty samolotów rozmyły 

się w ciemnościach, echo silników zamarło i powróciła cisza. 

BenHaim wyjął z ust wygasłą fajkę i wystukał ją o krawędź buta. Nie czuł ani podniecenia, 

ani zmęczenia; po dniach pełnych napięcia i przytowań był po prostu zmęczony. Od tej chwili 

nie było już odwrotu. Wsiadł do samochodu. 

W porządku. Możemy wracać do domu, chłopcze  polecił kierowcy. 

Wysoko w górze, już poza zasięgiem wzroku, powietrzna armada zatoczyła szerokie koło. 

Przestrzeń powietrzna Izraela była zbyt mała na wykonanie takiego manewru. Nie obawiano 

się co prawda sieci radarów, lecz w dole leżały gęsto zaludnione miasteczka, których 

mieszkańcy mogliby się zastanawiać, dokąd właściwie te wszystkie samoloty się kierują. 

Kiedy maszyny ponownie przekroczyły granicę Izraela, znajdowały się na wysokości sześciu 

mil. Z takiej wysokości odgłos pracy silników był już zupełnie niesłyszalny na dole. W 

zwartej formagi skręcili na południowywschód i znaleźli się nad Morzem Czerwonym. 

Grigor wyjrzał przez okienko i aż cmoknął ze zdumienia. 

 Dvorapowiedział. To, co widzę, nie wygląda koszernie. 

 A cóż takiego widzisz? Stadko świnek? 

 Raczej fale Morza Czerwonego. 

Grigor był z zawodu wykładowcą matematyki. Niezwykle roztargniony, zupełnie nie 

odpowiadał wszelkim wymaganiom stawianym żołnierzom. Lecz jako strzelec wyborowy nie 

miał sobie równych. Jego wyczyny na strzelnicy przeszły już do legendy. 

 Chodzi mi o to, dokąd lecimy. Mamy zaatakować przecież Spaceconcent na zachodzie Sta-

nów Zjednoczonych. Wiem, wiem, nie podniecaj się tak. Dawno już się tego domyślaliśmy. 

Tak wielki sekret, że nawet dziecko by na to wpadło. Ale do rzeczy. Z położenia gwiazdy 

pomocnej wnioskuję jedynie, że lecimy na południe. Właśnie to skłoniło mnie do refleksji, iż 

nie wygląda to zbyt koszernie. Chyba, że nasz samolot ma wystarczające zapasy paliwa, by 

dolecieć do Ameryki przez biegun południowy. 

background image

 

 

114 

 Nie lecimy bezpośrednią trasą. 

 Mogłabyś nam coś o tym powiedzieć, Dvorkila 

wtrącił Vasil, celowniczy ciężkiego karabinu maszynowego. 

Pozostali pochylili się w jej kierunku i zastygli w oczekiwaniu. 

 Mogę powiedzieć wam o kursie, jakim teraz lecimy, ale nic ponad to. Lecimy teraz prosto na 

południe, lecz nad Pustynią Nubijską zakręcimy na zachód. Jest tam  a raczej była  stacja 

radarowa wKhartumie. Nasi ludzie zajęli ją. Jest to jedyna stacja na drodze do Maroka...  

zawahała się i umilkła. 

 A dalej?  nalegał Grigor.  A może ma to związek z tymi czarnymi krzyżami, które po zdjęciu 

papieru znaleźliśmy na kadłubie? Wtargniemy tam pod fałszywymi znakami, jak piraci? 

 To ściśle tajne... 

 Dvora, proszę. To w końcu my nadstawiamy głowy. 

 No dobrze, macie rację. Zresztą teraz i tak nie jest to już tajemnica. Wiecie z pewnością, że w 

rządzie Narodów Zjednoczonych mamy naszych agentów 

 urwała nagle. 

"Lub być może oni mają nas  pomyślała ponuro. 

 Za późno jednak, by się wycofać. Nawet jeżeli to rzeczywiście pułapka, to musimy w nią 

brnąć dalej, aż do krwawego końca." 

 Od nich właśnie dowiedzieliśmy się  ciągnęła dalej.  Że do pomocy w utrzymaniu bazy na 

pustyni Mojave wysłano oddziały niemieckie. To ich właśnie znaki i numery identyfikacyjne 

mamy na naszym samolocie. Zajmiemy po prostu ich miejsce. 

Nie tak po prostu  przerwał Grigor.  Przypuszczam, że istnieje jeszcze sporo rzeczy, o których 

nam nie powiedziałaś. 

 To prawda. Lecz muszę dodać coś jeszcze. Wyprzedzamy samoloty niemieckie zaledwie o 

godzinę. Dlatego tak niezwykle ważne było skoordynowanie czasowe całej akcji. Jak na razie 

wszystko rozwija się zgodnie z planem. Mieścimy się w czasie. Więc lepiej spróbujcie teraz 

trochę odpocząć, bo po wylądowaniu nie będzie już na to ani chwili. 

Lecieli już kilka godzin. Większość ludzi spała. Czuwały jedynie załogi, obserwując bez 

przerwy wskazania automatycznych pilotów. Generał Blonstein, jako wykwalifikowany pilot, 

znajdował się w pierwszym samolocie formacji. Po minięciu pustyń Maroka znaleźli się nad 

Oceanem Atlantyckim. Generał wpatrywał się właśnie w ciemny przestwór, gdy nagle ożyło 

radio. 

 Wieża Rabat do Air Force cztery siedem pięć. Czy mnie słyszycie? 

 Air Force cztery siedem pięć. Słyszymy głośno i wyraźnie, wieża Rabat. 

background image

 

 

115 

Kontakt radiowy był jedynie formalnością. Stacje naziemne uaktywniły już transpondery we 

wszystkich samolotach, otrzymując w ten sposób wszystkie zakodowane wcześniej dane 

dotyczące identyfikacji, trasy przelotu i miejsca przeznaczenia. 

 Macie czystą drogę aż nad Azory, Air Force - z głośnika dobiegł szmer prowadzonej 

ściszonymi głosami rozmowy.  Mamy tu dane dotyczące waszego lotu. Wygląda na to, że 

jesteście pięćdziesiąt dziewięć minut przed czasem. 

 Mamy sprzyjający wiatr  odparł spokojnie Blonstein. 

Zrozumiałem, Air Force. Koniec. 

Na dole, nasłuchując na częstotliwości wieży kontrolnej, tej krótkiej wymianie zdań 

przysłuchiwał się jeszcze ktoś inny. W kępie drzew tuż przy nadmorskiej autostradzie tkwił 

mężczyzna w burnusie. Wzdłuż autostrady biegły słupy trakcyjne sieci wysokiego napięcia. 

Mężczyzna słuchał rozmowy niezwykle uważnie, marszcząc czoło, gdy dobiegające z taniego 

radia trzaski zagłuszały niektóre słowa. Odczekał jeszcze chwilę, by być absolutnie pewnym, 

że transmisja została już zakończona. W końcu skinął głową i nacisnął guzik z boku 

niewielkiej skrzynki, która przez cały ten czas tkwiła u jego stóp. 

W niebo wystrzelił jaskrawy słup ognia, a w sekundę później jego uszu dobiegł odgłos 

eksplozji. Jeden ze słupów trakcyjnych jął chylić się ku ziemi, aż w końcu runął, krzesząc 

przy tym malownicze snopy iskier. 

Połowa świateł w całym Rabacie momentalnie zgasła. Przy okazji wysiadła także podstacja 

naprowadzania radiowego wieży. 

Obsada dyżurna lotniska Cruz del Luz na wyspie Santa Maria pogrążona była w błogim śnie. 

Ostatnio bardzo niewiele samolotów lądowało tutaj by napełnić zbiorniki, szybko więc 

godziny dyżuru nocnego stały się zwykłą rutyną. A zresztą, gdyby coś się działo, to wcześniej 

i tak obudziłoby ich radio. 

Tak stało się i tym razem. Kapitana Sarmiento wyrwał z okowów pełnego pięknych dziewcząt 

snu wzmocniony głos, dobiegający z wiszącego na ścianie głośnika. Żołnierz zerwał się z 

leżanki i nim udało mu się zapalić światło, wyrżnął się boleśnie w goleń. 

 Zgłasza się Cruz del Luz  wymruczał sennie. Odchrząknął, splunął do pełnego kosza na 

śmiecie i zaczął przerzucać leżące na biurku wydruki. 

 Tu Air Force cztery siedem pięć. Prosimy o zezwolenie na lądowanie w celu uzupełnienia 

paliwa. 

Trzęsące się palce Sarmiento znalazły właściwy wydruk, nim jego rozmówca skończył 

mówić. Tak, wszystko się zgadzało. 

background image

 

 

116 

 Możecie lądować na pasie numer jeden  nagle zamrugał i spojrzał na zegar ścienny.  Jesteście 

o godzinę wcześniej, niż było to przewidziane w harmonogramie, Air... 

 Sprzyjający wiatr padła lakoniczna odpowiedź. 

Sarmiento opadł na fotel i z obrzydzeniem spojrzał na swą rozespaną i ziewającą załogę, 

wkraczającą właśnie do centrali łączności. 

 Wy syny portowych dziwek! Po raz pierwszy od sześciu miesięcy przybywa tu prawdziwy 

major, a wy śpicie jak świnie w błocie. Ruszać się! Procedura tankowania. 

Jeszcze przez chwilę przemawiał w ten sposób, aż w końcu wszyscy jego ludzie zabrali się do 

roboty. Podobała im się ta bezpieczna praca i za nic nie chcieliby jej utracić. 

Wzdłuż całego pasa równymi szeregami zapłonęły światła pozycyjne. Wkrótce z otaczających 

lotnisko ciemności wyłoniły się samoloty. Jeden po drugim obniżyły się i lądowały, zostając 

natychmiast kierowane automatycznie do punktów tankowania. 

Każda część tej operacji sterowana była komputerowo. Samoloty podłączane były w 

odpowiednie miejsce, a ich silniki wyłączone. Na każdej z wież znajdowała się kamera 

telewizyjna, która określała położenie wpustów zbiorników na skrzydłach. Natychmiast po 

ich umiejscowieniu mechaniczne ramię unosiło klapę i wprowadzało do baku końcówkę 

węża. Rozpoczynało się pompowanie. 

Sensory określające pojemność przesyłały informacje o ilości benzyny w każdym zbiorniku. 

Przypadkowe rozlanie paliwa lub przepełnienie zbiornika było wykluczone. W trakcie 

tankowania wszystkie samoloty pozostawały ciemne i ciche. 

Za wyjątkiem pierwszego, w którym najwidoczniej znajdował się dowódca formacji. Luk w 

tym samolocie został otwarty, a na ziemię opuszczono metalową drabinkę. Zszedł po niej 

umundurowany mężczyzna i sztywnym krokiem ruszył wzdłuż zbiorników z paliwem. 

Nagle, przechodząc obok jednej z wyniosłych ramp paliwowych, coś przykuło jego uwagę. 

Podszedł bliżej i nachylił się, by przyjrzeć się temu czemuś bliżej. Ponieważ górne części 

jego ciała znalazły się w cieniu rzucanym przez rampę, nikt nie zauważył niewielkiej 

paczuszki, którą wysunęła mu się zza pazuchy i spoczęła obok zbiornika. Mężczyzna 

wyprostował się, obciągnął mundur i ruszył w stronę wieży kontrolnej. 

Sarmiento na widok wchodzącego oficera poczuł się trochę nieswojo. Zamrugał nerwowo 

powiekami. Czarny mundur mężczyzny był odprasowany i nieskazitelnie czysty, guziki i 

złote naszywki lśniły zimnym blaskiem. U szyi oficera wisiał krzyż maltański, pierś 

pokrywały rzędy beretek, a w oku tkwił monokl. Sarmiento, na którym wygląd przybysza 

uczynił piorunujące wrażenie, poderwał się na baczność. 

 Sprechen się Deutsch?- zapytał mężczyzna. 

background image

 

 

117 

 Przykro mi, ale nie rozumiem ani słowa. Oficer skrzywił się i zaczął mówić źle 

akcentowanym portugalskim: 

 Przyszłem, by podpisać formularz zapotrzebowania. 

Tak, oczywiście  Sarmiento machnął ręką w stronę komputera. Nie będzie jednak gotowy 

przed zakończeniem tankowania. 

Oficer skinął głową i zaczął przechadzać się tam i z powrotem wzdłuż pomieszczenia. 

Sarmiento zajął się jakąś nie cierpiącą zwłoki pracą. Oboje drgnęli, gdy rozległ się brzęczyk i 

z drukarki wysunął się gotowy formularz. 

 Proszę podpisać tutaj i tutaj  powiedział Sarmiento wskazując na właściwe miejsce.  

Dziękuję. 

Wręczył kopię oficerowi, który odwrócił się i ruszył w stronę pasa startowego. Dopiero gdy 

zniknął we wnętrzu samolotu, Sarmiento spojrzał na trzymany w dłoni papier. Dziwne 

nazwiska mają ci obcokrajowcy. I cudaczna pisownia. Wygląda to na Schickelgruber... tak, 

Adolf Schickelgruber. 

 Ile mamy czasu?  zapytał niecierpliwie oficer po zajęciu miejsca w fotelu pierwszego pilota. 

 Około dwudziestu ośmiu minut. Musimy być w powietrzu, nim nawiążę kontakt radiowy. 

 Mogą się przecież spóźnić... 

 Lecz mogą być także wcześniej. Nie możemy ryzykować. 

Pierwszy z samolotów opuszczał właśnie pas startowy, wznosząc się ostro w górę. Jako 

ostatni wystartował samolot dowódcy. Jednak zamiast podążać za formacją, zatoczył nad 

oceanem koło i zawrócił na lotnisko. 

 Jednostki straży pożarnej powróciły do remizy  powiedział pilot. 

 Reszta ludzi jest już w wieży kontrolnej. Nie, chwileczkę ktoś stoi w drzwiach i macha ręką 

uśmiechnął się generał Blonstein.  Zamrugajmy mu reflektorami na pożegnanie. 

W chwilę później ponownie znaleźli się nad oceanem i łagodnym łukiem zakręcili na zachód. 

Blonstein przycisnął słuchawki do uszu i modląc się o czas, nasłuchiwał uważnie. Wciąż 

cisza, żadnych wezwań. A więc wszystko w porządku. 

 Udało się  powiedział jedynie. 

Podniósł widniejącą na tablicy kontrolnej czerwoną pokrywkę i nacisnął tkwiący pod nią 

guzik. 

Sarmiento usłyszał przytłumiony huk i wyjrzał przez okno, spoglądając na bijące pod niebo 

słupy ognia i czarnego, oleistego dymu. Rozjęczały się sygnały alarmowe, ożyły drukarki i 

radio. 

background image

 

 

118 

Transportowce niemieckie przekroczyły właśnie brzeg afrykański, gdy dowódca oddziału 

otrzymał zaszyfrowaną wiadomość. 

 Nowy kurs  powiedział, spoglądając na wyświetloną na ekranie komputera mapę.  Jakiś 

wypadek, ale nie podają szczegółów. Kierują nas do Madrytu. 

Dowódca zdziwiony był tym nowym kursem, niepokoił go także niski poziom paliwa w 

zbiornikach. Nie przyszło mu do głowy, by spróbować połączenia z lotniskiem Cruz del Luz  

w tej chwili nie było to już jego zmartwienie. W ten sposób zrozpaczony i śmiertelnie 

przerażony kapitan Sormiento nie musiał dodatkowo łamać sobie głowy tajemniczym 

przelotem tej samej nocy dwu formacji samolotów, posiadających identyczny harmonogram 

lotu i takie same znaki identyfikacyjne. 

 

Rozdział 21 

 A więc pierwsza połowa naszego zadania zakończyła się sukcesem  powiedział z satysfakcją 

admirał Skougaard, gdy szczątki floty nieprzyjaciela pozostały już daleko z tyłu.  Poszło nam 

tak samo dobrze, jak Nelsonowi pod Trafalgarem. A nawet lepiej, zważywszy fakt, iż po 

bitwie pozostałem przy życiu. I nie ponieśliśmy żadnych strat. No, może za wyjątkiem 

złamanej nogi jednego z artylerzystów, na którą spadła upuszczona przypadkowo kula. 

Korekty kursu? 

 Wprowadzone do komputera, sir  odparł operator.  Silniki włączą się za około cztery minuty. 

 Doskonale. Po wejściu na nową orbitę chcę, by dotychczasowa zmiana warty udała się na 

odpoczynek.  Odwrócił się w stronę Jana.  Przywilej rangi. Właśnie z niego korzystam i idę 

coś zjeść. Przyłączy się pan do mnie? 

Aż do tej chwili posiłek był ostatnią rzeczą, która absorbowała umysł Jana. Lecz gdy napięcie 

poprzednich godzin minęło, nagle zdał sobie sprawę, że jest wręcz niesamowicie głodny. 

 Z przyjemnością, panie admirale. 

W prywatnej kabinie admirała czekał już na nich suto zastawiony stół, dookoła którego 

krzątał się osobiście szef kuchni. Admirał wymienił z nim parę słów w gardłowym, 

kompletnie dla Jana niezrozumiałym języku. 

Smorgasbord - westchnął z zachwytem Jan, spoglądając na pyszniące się na stole potrawy.  

Ostatni raz jadłem to... już nawet nie pamiętam, kiedy. 

 Stor kold bar  poprawił admirał.  Chociaż w powszechnym użytku przyjęła się nazwa 

szwedzka, w rzeczywistości nie oznacza ona tego samego. My, Duńczycy, jesteśmy bardzo 

background image

 

 

119 

dumni z naszych potraw. Zawsze wyruszam w przestrzeń z pełnymi lodówkami. Chociaż 

niewiele już pozostało  westchnął.  Lepiej szybko zakończmy tę wojnę. Za zwycięstwo! 

Spełnili toast szklaneczkami zmrożonej akvavity. Szef kuchni natychmiast uzupełnił je 

ponownie z butelki, spoczywającej w pojemniku z lodem. Posiłek przedstawiał się 

imponująco. Poczesne miejsce zajmował ogromny półmisek, pełen grubych kanapek z 

przyrządzonymi na różne sposoby filetami ze śledzia. Potem zaserwowano zimną wołowinę z 

chrzanem i jajka w kawiorze, a wszystko to uzupełnione kolejnymi puszkami zimnego, 

duńskiego piwa. Ucztowali z apetytem zwycięzców  ludzi, którym udało się uzyskać jeszcze 

kilka dni życia. 

Przy kawie powrócili jednak w rozmowie do ostatniej fazy bitwy. 

 Czy da pan wiarę, że miałem zaprogramowanych kilkanaście planów strategicznych, 

zależnych od rezultatu tego starcia?  zapytał Skougaard.  Na szczęście mogę wprowadzić w 

życie ten najlepszy. Pierwszy. Tak więc moim kolejnym problemem jest utrzymanie tego 

planu w sekrecie przed rezerwami nieprzyjaciela. Zaraz go panu wyjaśnię. 

Porozkładał na stole solniczkę, słoik z musztardą, widelce i noże. 

 Nasza eskadra to ten nóż. Tuż obok jest widelec, czyli druga eskadra. Tu leży nasz cel. 

Ziemia. Pozostałe statki nieprzyjaciela grupują się w luźnych formacjach tutaj i tutaj. Chociaż 

znajdują się na odpowiednich orbitach, nie zdążą już przeszkodzić nam w naszych planach. 

Zanim osiągną ten punkt, nasze jednostki opanują te widelce, czyli satelity energetyczne. Jak 

pan zapewne wie, ich ogromne lustra przetwarzają energię słoneczną na elektryczność i 

wysyłają na Ziemię w postaci mikrofal. Z energii tej korzysta cała Europa i Ameryka 

Pomocna, więc wyłączenie tych satelitów spowoduje totalne zaciemnienie i panikę. A chcemy 

wyłączyć je wszystkie równocześnie. Jednak na dłuższą metę nie będzie to miało większego 

znaczenia, bowiem Ziemia posiada wystarczająco dużo innych źródeł energii, które będzie 

mogła wykorzystać. Mnie jednak interesuje chwila obecna. Najprawdopodobniej 

przeprowadzą atak i spróbują usunąć stamtąd naszych ludzi. Wykonają go siły desantowe, 

wątpię bowiem, by odważyli się na użycie pocisków rakietowych. Mogłoby się to zakończyć 

całkowitym zniszczeniem satelitów. My nie mamy jednak żadnych skrupułów przed 

strzelaniem do ich statków. Tak, będzie to niezwykle interesująca potyczka. I zupełnie bez 

znaczenia. Dywersja, nic więcej.  Dotknął noża.  A powinni szukać tego. 

Przesunął nóż dookoła jednego talerzyka i z powrotem w stronę drugiego. 

 Księżycpowiedział, dotykając pierwszego talerzyka i wskazując na drugi, dodał: Ziemia. 

Podniósł spoczywające na talerzyku ciastko.  Jedna nasza dywersja zaabsorbuje większość ich 

background image

 

 

120 

obrony. A druga część naszego planu porobi ogromne dziury w tym, co z niej jeszcze pozo-

stanie. 

 Druga część? Czy nie dotyczy ona przypadkiem ataku na bazę Spaceconcentu na pustyni 

Mojave? 

Skougaard oblizał palce z resztek kremu. 

 Dokładnie tak. Mój plan zakłada, że zniszczenie ich głównej floty, atak na satelity, blokada 

urządzeń energetycznych oraz akcje dywersyjne ruchu oporu spowodują chaos, w którym 

potracą głowy. Ułatwi to zadanie naszym siłom, które zaatakują bazę na Mojave. 

Tuż obok pierwszego noża położył drugi i ponownie przesunął go za talerzyk, symbolizujący 

Księżyc. 

 Tutaj mam zamiar ponownie rozdzielić siły. Po drugiej stronie Księżyca będziemy poza 

zasięgiem ziemskich stacji namiarowych. A gdy miniemy to miejsce, o tutaj, zmienimy kurs. 

Siły główne przemieszczą się w tym kierunku  odsunął lekko jeden nóż od drugiego  by 

uniknąć rakiet obrony, które do tej pory z pewnością będą już tam na nas czekały. Lecz 

główna zmiana dotyczyć będzie dwóch pozostałych statków. Tego, na którym się właśnie 

znajdujemy i transportowca piechoty. Zmienimy orbitę i zwiększymy szybkość. Wyskoczymy 

zza Księżyca jak zawieszony na sznurku ciężarek  i znajdziemy się tutaj. Daleko z boku 

głównych sił obronnych i na szlaku ku Ziemi. 

 Na orbicie, która w efekcie zaprowadzi nas nad pustynię Mojave? 

 Właśnie. Daanebrog, ze swymi pociskami, będzie stanowił powietrzne wsparcie i 

jednocześnie osłonę dla sił, atakujących bazę. Będziemy mieli wystarczająco dużo czasu, by 

strącić to wszystko, co obrona bazy zdecyduje się na nas rzucić. I nie musimy się obawiać baz 

księżycowych. Małe bombardowanie sprawi, iż będą mieli coś innego do roboty. 

 W pańskich ustach to wszystko brzmi prosto  stwierdził Jan. 

- Wiem, ale to nieprawda. Wojna nie jest rzeczą prostą. Może pan zaplanować wszystko w 

najdrobniejszych szczegółach, a i tak o końcowym efekcie świadczy zawsze zwykły 

przypadek i czynnik ludzki.  Napełnił stojące przed nim szklaneczki.  No, jeszcze po jednej i 

proponuję odrobinę snu. Potem przekonamy się, co czeka na nas w pobliżu Księżyca. Proszę 

trochę odpocząć. I jeżeli jest pan wierzący, proponuję, aby pomodlił się pan, by pański 

szwagier tym razem rzeczywiście był po naszej stronie. 

Jan położył się na przydzielonej mu koi, lecz nie mógł zasnąć. Pędzili pełną mocą silników ku 

nieznanemu przeznaczeniu. Dvora także była częścią owego przeznaczenia, nie powinien o 

niej myśleć, niemniej jednak myślał. Halvmork, wszyscy jego przyjaciele i żona znajdowali 

się o lata świetlne stąd. Lecz na szczęście wojna, całe to zabijanie, już wkrótce się skończy. 

background image

 

 

121 

W ten, czy inny sposób. A co z ThurgoodSmythe'm? Był on główną niewiadomą w całym 

tym równaniu. Czy jego plan powiedzie się  czy też wpadną w zastawioną przez niego pułap-

kę? 

Ciepłe mięso, martwe mięso, broń, życie i śmierć, wszystko to zaczęło wirować mu przed 

oczyma. W konsekwencji obudził go brzęczyk budzika. A więc mimo wszystko zasną]. 

Chwilę potrwało, nim przypomniał sobie, po co właściwie nastawił ten alarm. Szybko zerwał 

się na nogi. Bitwa wkraczała w swą decydującą fazę. 

Jan odnalazł Skougaarda na mostku. Admirał nasłuchiwał prowadzonych poprzez komputer 

rozmów. Potem spojrzał na ekran i skinął szybko głową. Był wyraźnie w filozoficznym 

nastroju. 

 Słyszy pan?  zapytał.  Wyrzutnie prowadzą ostrzał celów, których nawet nie widzą, i niszczą 

je, 

nim do nich dotrzemy. Czy rozważał pan wszystkie implikacje matematyczne owego 

niewielkiego ćwiczenia, które w tej chwili uważamy już za całkiem oczywiste? Zastanawiam 

się, za ile lat będziemy w stanie wykonywać takie obliczenia od ręki. Proszę spojrzeć. 

Wskazał na ekran, na którym widniała przesuwająca się wolno powierzchnia Księżyca.  

Wprowadziłem do komputera najnowsze fotografie powierzchni Księżyca. Oznaczyłem na 

nich trzy bazy z wyrzutniami pocisków rakietowych, które usytuowane są po widocznej z 

Ziemi stronie naszego satelity. A potem nakazałem po prostu rozpoczęcie ostrzału. I to się 

właśnie teraz dzieje. By tego dokonać, należy prowadzić stałe namiary powierzchni Księżyca 

i naszej orbity, biorąc pod uwagę prędkość i wysokość. Potem należy określić położenie baz 

w relacji do naszego kursu. Potem obliczyć nowe orbity dla pocisków, które muszą 

uwzględniać naszą prędkość, ich prędkość wylotową oraz kąt, który umożliwi im uderzenie 

we właściwy cel. Fantastyczne  spojrzał na zegar i nagle jego uniesienie zastąpione zostało 

chłodnym spokojem.  Za trzy minuty Ziemia ukaże się ponad horyzontem. Zobaczymy, jakie 

czeka nas tam powitanie. 

W miarę zbliżania się ku Ziemi, poprzez trzaski statyczne przebijać się poczęły pojedyncze 

słowa, a potem całe zdania. Komputer przeszukiwał wszystkie częstotliwości, próbując 

zlokalizować kanał łączności bojowej nieprzyjaciela. 

 Niezła aktywność  zauważył Skougaard.  Wygląda na to, iż wsadziliśmy kij w mrowisko. Po-

zostało im jednak kilka wyśmienitych dowódców, o niebo lepszych niż nasz nieodżałowany 

towarzysz Kapustin. Jeżeli ten ThurgoodSmythe działa po naszej stronie, powinien ich zdezo-

rientować, wydając sprzeczne rozkazy. I oby tak było, bowiem w tej chwili ważna jest każda 

forma pomocy. 

background image

 

 

122 

Błękitny glob Ziemi znalazł się już w zasięgu wzroku. Przestrzeń omiatały wiązki radarowe, 

które natychmiast po zlokalizowaniu jednostek rebeliantów zastępowane były bardziej 

dokładnymi promieniami detektorów laserowych. Flota inwazyjna także złamała niepotrzebną 

już ciszę radiową i w eter pomknęły strumienie danych. Na ekranach komputerów zaczęły 

pojawiać się cyfry i symbole kodowe. 

 Mogło być lepiej  mruknął Skougaard.  Lecz z drugiej strony, mogło też być o wiele gorzej. 

Jan nie odzywał się ani słowem. Admirał zajął się poprawkami kursowymi, obliczeniami 

prędkości i zasięgu  czyli tym wszystkim, co było istotne dla prowadzenia wojny w 

przestrzeni kosmicznej. Nie spieszył się, wiedząc, iż każda podjęta przez niego decyzja będzie 

nieodwołalna musiała więc być prawidłowa. 

 Sygnał gotowości do eskadry pierwszej. Plan siódmy. Zakodowany raport do eskadry 

drugiej. 

Skougaard usiadł w fotelu i zamyślił się. Po chwili podniósł wzrok i dostrzegając stojącego 

tuż obok Jana, skinął w jego kierunku głową. 

 Obrona nieprzyjaciela przybrała kształt szerokiej sieci, co było zresztą do przewidzenia. 

Najprawdopodobniej sam postąpiłbym w podobny sposób. Wiedzieli, że nie wynurzymy się 

spoza Księżyca na tej samej orbicie, na której byliśmy, gdy stracili z nami kontakt. To dla nas 

i dobrze, i źle. Dobrze dla jednostek pierwszej eskadry. Są na ciasnej orbicie dookoła dwu 

najważniejszych satelitów kolonii Lagrange, tych przemysłowych. Po korektach kursów 

nieprzyjaciela przekonamy się, czy zechcą zorganizować pościg. Siłą rzeczy będzie on jednak 

dość niemrawy, ponieważ siły naszego przeciwnika rozrzucone są na dość szerokiej 

przestrzeni. Może to być jednak niebezpieczne dla nas, gdyż mogą skomasować większe siły i 

spróbować zagrodzić nam drogę. Miejmy jedynie nadzieję, że pomylą się w wyborze 

priorytetów. 

 Co pan przez to rozumie? Skougaard wskazał na ekran, na którym widoczny był sunący tuż 

obok nich transportowiec piechoty. 

 W tej chwili wszystko zależy od tego statku. Jeżeli wytrącą go z akcji, przegramy wojnę. 

Nieprzyjaciel już wie, iż obecny kurs zaprowadzi nas gdzieś nad Europę Środkową. Lecz w 

trakcie hamowania zmienimy kurs i skierujemy się prosto na pustynię Mojave. Znajdziemy 

się tam zaledwie w godzinę po ataku oddziałów Izraela. Z naszą pomocą zajmą bazę, jak i 

wyrzutnie pocisków rakietowych. Będziemy w stanie zwalczyć każdy atak z kosmosu, lub też 

zniszczyć bazę, jeżeli zaatakowana zostanie z Ziemi. Koniec bitwy. Koniec wojny. Jeżeli jed-

nak zniszczą ten transportowiec, no cóż... baza pozostanie nie zdobyta, Izraelici polegną, a my 

przegramy wojnę... Chwileczkę. Wiadomość od trzeciej eskadry. 

background image

 

 

123 

Admirał przebiegł wzrokiem raport i uśmiechnął się szeroko. 

 Udało się! Lundwall i jego chłopcy zajęli wszystkie trzy satelity energetyczne.  Uśmiech 

stopniowo znikł.  Straciliśmy dwa statki. 

Trudno było o jakiekolwiek słowa. Zajęcie tych satelitów i kolonii Lagrange będzie 

niezwykle ważnym czynnikiem w szybkim zakończeniu wojny po zdobyciu bazy 

Spaceconcentu. Jednak na razie były to działania głównie dywersyjne. Miały one na celu 

rozdzielenie sił nieprzyjaciela, co umożliwiłoby bezpieczne przedarcie się transportowca. 

Jednak czy dywersja ta zakończyłaby się sukcesem, oszacować będzie można dopiero po 

ustaleniu nowych kursów jednostek Ziemi. 

 Ocena wstępna  dobiegł ich głos komputera.  Trzy jednostki na kursie jeden alfa. 

Prawdopodobieństwo kontaktu bojowego osiemdziesiąt procent. 

 Miałem nadzieję na tylko jeden lub dwa  powiedział w zamyśleniu Skougaard.  Nie podoba 

mi się to. Podajcie mi identyfikację tych trzech jednostek. 

Teraz mogli jedynie czekać. Nim trzy punkty w przestrzeni przybiorą kształty jednostek 

bojowych, program identyfikacyjny musi szukać innych szczegółów. Przyśpieszenie przy 

zmianach kursu może dać pojęcie o typach silników. Ich kod komunikacyjny może zostać 

złamany. To wszystko zabierało jednak czas  bezcenny czas, w którym statki zbliżały się do 

siebie coraz bardziej. 

 Identyfikacja  oznajmił wreszcie komputer. Skougaard spojrzał na ekran, na którym 

wykwitły serie symboli. 

 TU hehede!  rzucił z zimną wściekłością.  Coś poszło źle. To ich najcięższe krążowniki, 

uzbrojone po zęby wszystkim, co udało się im wymyślić. Nie przedrzemy się. Możemy się już 

uznać za martwych. 

 

 

 

 

Rozdział 22 

Latem pogoda nad pustynią Mojave rzadko sprawiała jakiekolwiek niespodzianki. Podczas 

krótkich miesięcy zimowych warunki zmieniały się  występowały chmury, okazjonalnie padał 

nawet deszcz. Pustynia zakwitała wtedy różnokolorowymi kwiatami, które po kilku dniach 

background image

 

 

124 

bladły i więdły. Latem pustynia nie zmieniała się nigdy  pozostawała tym samym żółtym i ja-

łowym pustkowiem. 

Tuż przed świtem temperatura opadała do trzydziestu ośmiu stopni. Dla Amerykanów, którzy 

z uporem godnym lepszej sprawy odmawiali przyjęcia obowiązującego już powszechnie 

systemu metrycznego, było dziewięćdziesiąt. Mogło nawet być o kilka stopni chłodniej, ale 

nie więcej. A potem wschodziło słońce. 

Gdy pojawiało się ponad horyzontem, paliło niczym rozpalony piec. W południe, temperatura 

przekraczająca sześćdziesiąt stopni  sto trzydzieści  wcale nie była czymś niezwykłym. 

Kiedy samoloty podchodzić zaczęły do lądowania, wschód rozjaśniały już pierwsze 

promienie słońca. Wieża kontrolna lotniska Spaceconcent pozostawała w kontakcie z 

dowódcą eskadry od chwili, w której ta pojawiła się nad Arizoną. 

Porucznik Packer ziewnął i bez większego zainteresowania spoglądał na pierwszy samolot, 

który kołował właśnie w stronę rampy rozładunkowej. Na kadłubie i skrzydłach widniały 

wyraźne, czarne krzyże. Szwaby. Porucznik nie lubił szwabów, ponieważ w książkach 

historycznych nieodmiennie występowali jako Wrogowie Demokracji. Podobnie jak 

komuchy, Ruskie, żydzi i czarnuchy. Szwabów nie lubił szczególnie, chociaż w całym swym 

życiu nie spotkał ani jednego. 

 Dlaczego do ochrony tej bazy nie przysłano dobrych, amerykańskich chłopców? 

Stacjonowali tu co prawda Amerykanie, sam był przecież jednym z nich, ale ponieważ 

Spaceconcent było towarzystwem międzynarodowym, główny trzon obrony stanowiły 

oddziały pościągane z różnych zakątków świata. Jednak szwaby... 

W samolocie otwarty został właz i opuszczono drabinkę. Zeszło po niej trzech oficerów 

którzy, wolnym krokiem skierowali się w jego stronę. Za nimi pojawili się żołnierze. 

Natychmiast po opuszczeniu samolotu zaczęli formować dwuszereg. Packer jedynie raz 

widział mundury Armii Światowej, niemniej jednak bezbłędnie rozpoznał generalską 

gwiazdę. Przyjął postawę na baczność i zasalutował. 

 Porucznik Packer. Trzeci oddział Kawalerii Zmotoryzowanej. 

 General von Blonstein. Heeresleitung. Gdzie nasz transport jest? 

Nawet mówił jak typowy szwab na jednym ze starych, wojennych filmów. 

 Jest już w drodze, generale. Oczekiwaliśmy was za... 

 Pomyślny wiatr  odparł krótko generał. 

Odwrócił się i wydał kilka rozkazów we własnym języku. 

Porucznik Packer ze zdziwieniem spostrzegł, iż świeżo sformowany dwuszereg szybkim kro-

kiem rusza w stronę hangarów. Postąpił krok w stronę generała. 

background image

 

 

125 

Proszę mi wybaczyć, sir, ale mam konkretne rozkazy. Transport zabierze pańskich ludzi do 

baraków... 

 Dobrze  powiedział generał odwracając się. Packer szybkim krokiem obszedł go dookoła i 

ponownie znalazł się tuż przed nim. 

 Pańscy ludzie nie mogą wejść do tych hangarów. To obszar zamknięty. 

 Gorąco. Do cienia idą oni. 

 Niestety, to niemożliwe. Muszę o tym zameldować.  Sięgnął po radiotelefon, gdy nagle jeden 

z towarzyszących generałowi oficerów uderzył go silnie kolbą pistoletu w dłoń, a następnie 

przyłożył lufę do brzucha. 

 To pistolet z tłumikiem  w głosie generała zniknęły nagle wszelkie ślady obcego akcentu.  

Rób, co każę, a nic ci się nie stanie. Odwróć się i idź z tymi ludźmi do samolotu. Jedno słowo, 

jeden fałszywy ruch, a zginiesz. Ruszaj  polecił i po hebrajsku dodał:  dajcie mu zastrzyk i 

zostawcie w samolocie. 

Za procedurę lądowania odpowiedzialny był komputer główny wieży kontrolnej. Pomyślne 

zakończenie całego programu zasygnalizował głośnym brzęczykiem. Jeden z operatorów 

podniósł do oczu lornetkę i spojrzał na lądowisko. Wszystkie samoloty stały już na 

wyznaczonych pozycjach; podjeżdżały już do nich ciężarówki i autobusy. Dowodzący 

konwojem oficer w towarzystwie dwóch nowo przybyłych żołnierzy, szedł właśnie w stronę 

jednego z samolotów. Prawdopodobnie mieli tam butelkę. Uśmiechnął się pod nosem. 

Najwidoczniej żołnierze niemieccy niewiele różnili się od amerykańskich. 

Do tyłu, nie pchaj się tutaj  rzucił ze złością kapral na widok żołnierza, który otworzył drzwi 

ciężarówki i zaczął gramolić się do środka. 

 Ja, ja, gut  odparł żołnierz ignorując polecenie. 

 Cholera, chłopie, nie mówię w twoim narzeczu. No dalej...urwał i ze zdumieniem spojrzał na 

intruza, który wychylił się do przodu i złapał go za nogę. 

Coś ukłuło go w udo. Otworzył usta, by zaprotestować, lecz zdołał jedynie westchnąć i osunął 

się bezwładnie na kierownicę. Izraelczyk wsunął ukryty w dłoni hipnotyzer do kieszeni i 

zepchnął kierowcę na siedzenie obok. Za kierownicą usiadł kolejny Izraelczyk. Zdjął hełm i 

nałożył na głowę sfatygowaną czapkę kaprala. 

Generał Blonstein spojrzał na zegarek. 

 Ile czasu nam to jeszcze zajmie? 

 Dwie, trzy minuty, nie więcej  odparł adiutant.  Na samochody ładują się już ostatnie 

oddziały. 

 Dobrze, jakieś kłopoty ? 

background image

 

 

126 

 Nic ważnego. Musieliśmy uśpić kilku ludzi, którzy zadawali zbyt dużo pytań. Nie 

zaatakowaliśmy jednak żadnej ze strzeżonych bram ani budynku. 

 I nie zaatakujecie, dopóki wszyscy ludzie nie znajdą się na swych pozycjach. Ile czasu 

pozostało do akcji? 

 Sześćdziesiąt sekund. 

 Ruszajmy więc. Reszta ludzi dogoni nas po drodze. Nie możemy zmieniać planu ataku ani o 

sekundę. 

Dvora siedziała obok Vasila, który miał prowadzić opancerzoną ciężarówkę. Jej cały oddział 

znajdował się z tyłu pojazdu. Długie włosy związała w ciasny węzeł i ukryła pod hełmem. 

Jak długo jeszcze?  zapytał Vasil podgrzewając silnik. 

Dziewczyna zerknęła na zegarek. 

 Jeśli trzymają się planu, to ruszamy za kilka sekund. 

 To duży obszar  mruknął Vasil i wskazał na widniejące po drugiej stronie drutów kolczastych 

wieże, dźwigi i magazyny.  Być może uda nam się go zdobyć, ale z pewnością nie zdołamy 

go utrzymać. 

 Byłeś przecież na ostatniej odprawie. Otrzymamy posiłki. 

 Nie powiedziano jedynie, skąd. 

 Oczywiście. Jeśli nie wiesz, nie będziesz mógł tego wypaplać. 

Mężczyzna uśmiechnął się zimno i dotknął zawieszonego na szyi łańcucha granatów. 

 Gdyby mnie dostali, to jedynie martwego. Możesz więc śmiało powiedzieć. 

Dvora odwzajemniła uśmiech i ruchem głowy wskazała na niebo. 

 Pomoc nadejdzie prosto stamtąd. Vasil chrząknął i pokręcił głową. 

 Teraz gadasz zupełnie jak rabbi  urwał, gdyż radiotelefon ożył serią ostrych gwizdów. 

 Ruszamy! Strzelcy gotowi?  rzuciła do mikrofonu. 

 Na pozygach  odparł głos w słuchawkach. 

Ciężarówka skręciła za róg jednego z magazynów i zatrzymała się przed zamkniętą bramą, 

obok której mieścił się posterunek żandarmerii. Jeden ze strażników podszedł w stronę 

ciężarówki. 

 Traficie do raportu, chłopcy. Ten grat nie ma prawa wjazdu... 

W rozcięciu okrywającej tył pojazdu plandeki ukazała się zaopatrzona w tłumik lufa karabinu 

maszynowego. Krótka seria, odgłosem przypominająca zduszony kaszel, odrzuciła żandarma 

do tyłu. Równocześnie drugi karabin unieszkodliwił strażników stojących po drugiej stronie 

pojazdu. 

 Taranem  rzuciła Dvora. 

background image

 

 

127 

Ciężarówka ruszyła do przodu. Brama poddała się ze zgrzytem rozdzieranego metalu. Gdzieś 

w oddali rozbrzmiały syreny alarmowe, dobiegł ich również przytłumiony głos kilku 

eksplozji. 

Dvora spojrzała w rozłożoną na kolanach mapę. 

 Za następnym rogiem w lewo poleciła, wodząc palcem po zakreślonej na czerwono trasie.  

Jeżeli nie napotkamy na żaden opór, ta droga doprowadzi na wprost do celu. 

Znajdowali się na obszarze bloków biurowych i magazynów. Oprócz nich, na drodze nie było 

nikogo. Yasil nacisnął pedał gazu do oporu i ciężarówka skoczyła do przodu. Maltretowana 

skrzynia biegów zaprotestowała głośnym zgrzytem, a siedzący z tyłu żołnierze kurczowo 

uczepili się uchwytów. 

 To ten duży budynek...  urwała i jęknęła, widząc tuż przed nimi pękającą nagle nawierzchnię 

drogi. Yasil z całej siły nacisnął na hamulec. Było jednak za późno. Ciężarówka, 

pozostawiając za sobą pasy spalonej gumy, wyrżnęła z impetem w stalową płytę, która 

wynurzając się spod ziemi, zatarasowała dalszy przejazd. 

Impet rzucił Dvorę do przodu. Uderzyła silnie hehnem w deskę rozdzielczą. Vasil złapał ją 

pod ramiona i pomógł wyprostować. 

 Wszystko w porządku? 

Wciąż oszołomiona, skinęła jedynie głową. 

 Ta bariera... nic o niej nie mówili na odprawie... W kabinę i pancerne okna ciężarówki 

uderzyła nagle seria pocisków. 

 Wszyscy wyskakiwać!  krzyknęła Dvora. 

Podniosła karabin i posłała krótką serię w stronę, w której, jak się jej wydawało, dostrzegła 

jakiś ruch. Vasil był już na zewnątrz, wyskoczyła więc za nim. Żołnierze rozbiegli się po 

ulicy w poszukiwaniu jakiejkolwiek osłony, odpowiadając chaotycznie ogniem na ogień. 

 Nie strzelajcie, dopóki nie ujrzycie celu  poleciła. Są ranni? 

Za wyjątkiem kilku siniaków obyło się bez poważniejszych urazów. Część żołnierzy 

przycupnęła za ciężarówką, pozostali schronili się pod ścianami domów. Zagrzmiała kolejna 

seria, wyrzucając w powietrze fragmenty płyt chodnikowych. Nagle spod ciężarówki rozległ 

się pojedynczy wystrzał i zapadła cisza. Z okna budynku leżącego naprzeciwko wypadł 

karabin i z metalicznym brzękiem uderzył o bruk. 

 Był tylko jeden  powiedział Grigor, wprowadzając do komory kolejny pocisk. 

 Idziemy na piechotę.  Dvora podniosła wzrok znad mapy i rozejrzała się dookoła.  Musimy 

unikać głównych dróg. Tędy, pójdziemy tą aleją. Na początek dwójka zwiadowców. Ruszaj-

cie i uważajcie na głowy. Teraz! 

background image

 

 

128 

Dwóch żołnierzy, jeden po drugim, przemknęło przez ulicę i zniknęło w bezpiecznym 

wylocie alejki. Reszta oddziału podążyła za nimi. Biegli szybko, boleśnie świadomi 

upływającego z każdą minutą czasu. Vasil, objuczony dwiema ładownicami i dźwigający na 

ramieniu ciężki karabin maszynowy, dyszał ciężko. 

Przebiegli kolejną główną ulicę, nie napotykając tym razem na żaden opór. Tu także 

nawierzchnię jezdni tarasowała stalowa płyta, a w oddali widzieli ich jeszcze więcej. 

 Jeszcze jedna ulica  powiedziała pochylająca się nad mapą Dvora.  Budynek z pewnością 

będzie broniony. 

Nagle podniosła w górę dłoń. Żołnierze rozsunęli się i odbezpieczyli broń. 

W otwartej bramie sporego, mieszczącego się naprzeciwko budynku, zamajaczyła 

przygarbiona postać. Cywil, prawdopodobnie nieuzbrojony. W dodatku odwrócony był do 

nich tyłem. 

 Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie  poleciła Dvora. 

Spłoszony mężczyzna odwrócił się szybko i aż jęknął, widząc tuż przed sobą uzbrojony 

oddział. 

 Nic nie zrobiłem. Pracowałem wewnątrz, gdy usłyszałem alarm. Wyjrzałem i... 

 Do środka przerwała Dvora i zasygnalizowała w stronę oddziału, by ruszył w ślad za 

mężczyzną.  Co to za budynek? 

 Magazyn kwatermistrzostwa. Ja jestem kierowcą jednego z podnośników. 

 Czy istnieje przejście przez ten budynek? 

 Pewno. Schodami na drugie piętro a potem przez biura. Ale co tu się właściwie dzieje, 

panienko? 

 Małe kłopoty. W bazie ukryli się sympatycy rebeliantów. Ale zniszczymy ich. 

Mężczyzna spojrzał na milczący, uzbrojony oddział; przesunął spojrzeniem po jednakowych, 

pozbawionych jakichkolwiek oznaczeń czy stopni mundurach. Już otwierał usta, by zadać 

oczywiste pytanie, lecz w ostatniej chwili połapał się i powiedział jedynie: 

 Chodźcie za mną. Pokażę wam drogę. Przeszli jedną kondygnacje schodów i ruszyli wzdłuż 

hollu. 

 Powiedziałeś przecież, że drugie piętro  zauważyła podejrzliwie Dvora i uniosła lufę pistoletu 

maszynowego. 

 Ano właśnie. To jest drugie piętro. 

Ano właśnie. Dvora skrzywiła się lekko. Zapomniała, że Amerykanie pierwszym piętrem na-

zywają parter. Przez chwilę zastanawiała się, jak idzie pozostałym oddziałom. Czy innym 

background image

 

 

129 

także "zapomniano" czegoś powiedzieć, jak im o tej stalowej zaporze na drodze? Jednak bez 

wyraźnej potrzeby nie chciała przerywać ciszy radiowej. 

 To te drzwi  powiedział ich przewodnik.  Za nimi są schody na ulicę. Dokąd chcecie iść? 

Dvora skinęła na Grigora, który postąpił krok do przodu i uderzył odwróconego tyłem 

przewodnika kantem dłoni w szyję. Mężczyzna bez czucia zwalił się na podłogę. 

Dziewczyna uchyliła lekko drzwi i wyjrzała na zewnątrz. W oddali rozbrzmiewały eksplozje i 

zduszone serie z broni automatycznej. Szybko zamknęła je z powrotem i ustawiła radio na 

częstotliwości bojowej. 

 Czarny kot pięć do czarnego kota jeden. Słyszycie mnie? 

 Tu czarny kot jeden  padła natychmiastowa odpowiedź. 

 Jesteśmy na pozycji. 

 Czarny kot dwa ma poważne klopoty. Nie może się przebić. Działajcie na własną rękę. 

Spróbujcie dostać się do środka. Koniec. 

Dvora spojrzała na stojących dookoła mężczyzn. Wszyscy byli w pogotowiu, oczekując na 

instrukcje. 

Dobre chłopaki. Ale właściwie nic nie wiedzieli jeszcze o prawdziwej walce. Muszą się jej 

dopiero nauczyć. Ci, którzy przeżyją, będą doświadczonymi żołnierzami. 

 Grupa, która atakowała cel od frontu, napotkała na silny opór i nie może się przebić  

powiedziała.  A wiec my musimy to zrobić. Budynek po drugiej stronie ulicy nie powinien 

być dobrze strzeżony. Musimy się do niego dostać, a potem przejść na jego tyły, skąd 

będziemy już bardzo blisko celu. Pójdziemy tedy...  urwała, słysząc narastający na zewnątrz 

jęk syreny. 

Grigor spojrzał na Dvorę i widząc w jej oczach przyzwolenie, rzucił się przed drzwiami na 

ziemię i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. 

 Nadjeżdża samochód  zameldował.  Być może zatrzyma się przed wejściem do tego 

budynku. Ktoś stoi tam w drzwiach i macha w stronę samochodu ręką. 

 Idziemy  rzuciła Dvora, podejmując natychmiastową decyzję.  Rusznica. Gdy samochód się 

zatrzyma, rozwal go. Druga rakieta w drzwi. Ruszamy natychmiast po drugim wystrzale. 

Dalsze działanie było już kwestią odpowiedniego treningu. Grigor odturlał się na bok, a jego 

miejsce zajął strzelec z bazooki. Jego ładowniczy przycupnął tuż za nim, wepchnął rakietę w 

rurę i klepnął swego towarzysza w ramię na znak, że wszystko jest już gotowe. Pozostali roz-

sunęli się na boki, by uniknąć buchającego w momencie oddawania strzału płomienia wylo-

towego z dyszy. Na zewnątrz syrena zawyła jeszcze raz i umilkła. Samochód zatrzymał się. 

background image

 

 

130 

Z dyszy wystrzelił długi jęzor ognia, a nad ulicą przetoczył się grzmot eksplozji. Ładowniczy 

wsunął do rury kolejny pocisk. Z potrzaskanych okien runął w dół grad odłamków szkła. 

 Cel przesłonięty dymem...  mruknął strzelec. 

Odczekał chwile i z dyszy bluznęła kolejna struga ognia. Druga eksplozja rozległa się tym 

razem wewnątrz budynku. Dvora mocnym pchnięciem otworzyła drzwi na oścież i poderwała 

oddział do biegu. 

Minęli roztrzaskany wrak samochodu i nieruchome, dopalające się ciała. Wbiegli przez 

rozbite drzwi do środka, przeskakując trupy żołnierzy. Nagle jeden z nich, skąpany we krwi, 

dźwignął się niepewnie na łokciach i podniósł broń. Dwa wystrzelone w biegu pociski 

ponownie przygwoździły go do ziemi. Skręcili w holi i stanęli twarzą w twarz z grupą 

zaskoczonych obrońców. 

 Padnij  krzyknął Vasil, a sam, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, rozpoczął ostrzał z 

ciężkiego karabinu maszynowego. Zaskoczenie było całkowite. Śmiertelny strumień 

pocisków przewracał ludzi jak szmaciane kukiełki, przecinał na pół, unicestwiał i zabijał. W 

przeciągu kilkunastu sekund wszyscy obrońcy byli już martwi. 

Chociaż szybkość i gwałtowność ataku działały na ich korzyść, czas nieubłaganie uciekał. 

Przyspieszyli tempo, biegnąc w ślad za Dvorą, która kierowała się otrzymanym wcześniej 

planem budynku. 

 To tutaj  powiedziała, gdy wbiegli do dużego pomieszczenia, którego cały tył zajmowały 

skrzynie do pakowania.  Ta ściana z tablicą ogłoszeń. Sześć metrów, licząc od lewej strony. 

Troje ludzi natychmiast przystąpiło do mierzenia i wiercenia dziur podładunki wybuchowe. 

Dvora usiadła na jednej ze skrzyń i troskliwie obejrzała wyjęte z plecaka zapalniki. Wszystkie 

były w porządku. 

 Ukryjcie się  poleciła.  W hollu, za tamtymi pakami. Ruszamy natychmiast po wybuchu. 

Powinniśmy znaleźć się w szerokim korytarzu prowadzącym do drzwi, które mają być 

odblokowane. Uwaga... 

Podłączyła przewody i pobiegła w ślad za żołnierzami do hollu. Gdy naciskała guzik 

detonatora, przed jej oczami stanęła twarz ThurgoodSmythe'a. Zaraz się przekonają czy jego 

zapewnienia o tym, co czeka ich po drugiej stronie tej ściany, były prawdziwe. 

Po eksplozji ładunków wybuchowych nie było już czasu na myślenie. Krztusząc się od kurzu 

i dymu, rzucili się przez wyszczerbiony otwór. Szybki bieg. Zaskoczeni obrońcy, słysząc 

nadciągających od tyłu napastników, mieli jedynie tyle czasu, by odwrócić się i umrzeć. 

background image

 

 

131 

Dalsza walka szybko przerodziła się w prawdziwą masakrę. Bunkry, od czoła nie do zdoby-

cia, z tyłu były zupełnie otwarte. Granaty i serie z automatów zmieniły je w kostnice. Dvora 

sięgnęła po radiotelefon. 

 Czarny kot... naprzód... droga wolna... powiedziała przerywanym ze zmęczenia głosem. 

Zza kurtyny czarnego dymu zaczęły wyłaniać się pierwsze oddziały. Prowadził je generał 

Blonstein. 

 A teraz do centrali sterowania pociskami rakietowymi. Za mną. 

Powoli, zachowując wszelkie niezbędne środki ostrożności, weszli do budynku i udali się na 

trzecie piętro. Olbrzymi holl był pusty. 

 Musimy tam wejść bez jednego strzału  powiedział Blonstein.  Postaram się odwrócić ich 

uwagę, a wy w tym czasie zabezpieczcie wszystkie konsolety. Ale pamiętajcie: musimy to 

miejsce opanować, a nie zniszczyć... 

Przerwał mu stłumiony huk eksplozji, który wydawał się dobiegać z pokoju naprzeciwko. Po 

chwili drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich mężczyzna, 

 

Rozdział 23 

opierając się ciężko o framugę. Przód jego koszuli splamiony był krwią. 

 ThurgoodSmythe!  wykrzyknęła ze zdumieniem Dvora. 

 A jednak nie obeszło się bez zdrady  wyszeptał ThurgoodSmythe i osunął się bezwładnie na 

podłogę. 

Wiedzieli  rzucił wściekle Skougaard, nie odrywając wzroku od ekranu.  Musieli wiedzieć. 

Ich pojawienie się tutaj w tej właśnie chwili nie może być przypadkowe. 

 ThurgoodSmythe?  zapytał Jan. 

 To pan może mi na to odpowiedzieć  w głosie admirała nie było śladu ciepła.  To pan 

przecież wprowadził mnie w jego plan. 

 Lecz powiedziałem także, że nie jest to człowiek, któremu można ufać. 

 Istotnie. I za tą omyłkę wszyscy zapłacimy teraz życiem. Szkoda mi tylko tych chłopców na 

transportowcu. 

 Możemy przecież walczyć, prawda? Nie ma pan chyba zamiaru się poddać. 

Wąskie wargi admirała rozciągnęły się w niewesołym uśmiechu. 

 Oczywiście, że będziemy walczyć. Ale obawiam się, że w tej rozgrywce nie mamy szans. 

Mają trzy razy więcej pocisków, niż my, a może nawet więcej. Przy takiej masie ognia nasza 

background image

 

 

132 

obrona będzie bezsilna. Możemy jedynie spróbować skoncentrować na sobie całą ich uwagę i 

mieć nadzieję, że transportowiec zdoła się wymknąć. 

 A zdoła? 

 Nie. Wynik tej bitwy jest już przesadzony. Ale zaatakowali nas, będziemy więc walczyć. 

 Możemy zmienić kurs. 

Oczywiście. Oni także. Nie unikniemy w ten sposób śmierci, co najwyżej odłożymy ją na 

później. Wiec jeżeli ma pan jakąś osobistą wiadomość do przekazania, radziłbym się 

pospieszyć... 

To niesprawiedliwe! Po tylu wysiłkach, gdy zaszliśmy już tak daleko... 

 A od kiedy to sprawiedliwość ma cokolwiek wspólnego z wygrywaniem bitew? Niegdyś 

piechota i marynarka zwykła mieć w swych szeregach księży, którzy przekonywali żołnierzy 

po obu walczących stronach, iż w nadchodzącym starciu Bóg będzie im właśnie sprzyjał. 

Jednak pewien generał powiedział kiedyś, że Bóg jest po stronie tych, którzy mają liczniejsze 

bataliony. W pełni się z tym zgadzam. 

Nie było już nic do dodania. Trzy krążowniki przeciwko jednemu. Nawet urodzony optymista 

nie mógł mieć złudzeń, co do wyniku takiego starcia. Na rozkaz admirała kurs obu statków 

zaczął się z wolna rozdzielać; jednak kurs przeciwnika nie uległ zmianie. Skougaard wskazał 

na jeden z ekranów. 

 Nic nie ryzykują i jednocześnie nic nie pozostawiają przypadkowi. Jeżeli zetkniemy się z 

atmosferą z taką prędkością jak obecna, spłoniemy. Wiedzą, że musimy hamować. 

Prawdopodobnie wiedzą nawet, w którym momencie. Poczekają, aż będziemy tuż nad 

atmosferą i kiedy nasza szybkość zmaleje do minimum  zaatakują. 

Wraz z upływem godzin wściekłość i żal przerodziły się w apatię; w odrętwienie skazańca w 

celi śmierci, oczekującego na nadejście kata. Jan powrócił myślami do dziwnego splotu 

okoliczności, które doprowadziły go w to właśnie miejsce. I chociaż nie chciał jeszcze 

umierać, wiedział, że każdy podjęty przez niego wcześniej wybór, każda decyzja, były 

słuszne. Przeżył swe życie w sposób, którego nie żałował  chociaż dobiegało ono kresu o 

wiele wcześniej, niż miał to w planie. Daleko przed nimi przestrzeń rozjarzyła się nagłym 

blaskiem eksplozji. 

 A więc zaczyna się ostatni akt  zauważył z ponurym fatalizmem Skougaard. Wysyłają 

pociski, chociaż wiedzą, iż jesteśmy grubo poza zasięgiem. Wiedzą także, że nie mamy 

wyboru. Musimy wystrzelić antyrakiety. Taktyka wojny na wyczerpanie. Gdy pozbawią nas 

pocisków defensywnych, będziemy bezradni. 

background image

 

 

133 

Ostrzał nieprzyjacielskich rakiet trwał przeszło godzinę i zakończył się tak samo nagle, jak 

rozpoczął.. 

 Nasze rezerwy spadły do dwudziestu procent 

 powiedział admirał.  Ciekawe, co szykują teraz. 

 Kontakt radiowy  zameldował nagle operator. 

 Na naszej częstotliwości, ale nadaje nieprzyjaciel. Chcą z panem rozmawiać, admirale. 

Na ekranie komunikacyjnym ukazał się wizerunek brodatego mężczyzny w mundurze Sił 

Przestrzennych. 

 Tak myślałem, że to możesz być właśnie ty, Ryzard  w głosie Skougaarda zabrzmiała dawna 

ironia.  Czego chcesz? 

 Podać ci warunki, Skougaard. 

 Kapitułami? Nie sądzę, by był to mądry pomysł. Przecież i tak nas wszystkich w końcu 

pozabijasz. 

 Oczywiście. Ale uzyskasz parę tygodni życia. Gwarantuję ci sprawiedliwy proces i honorową 

śmierć przed plutonem egzekucyjnym. 

 Brzmi czarująco, ale mało atrakcyjnie. Dlaczego właściwie chcecie, by moje statki się 

poddały? Zazwyczaj nie bawicie się w takie subtelności. 

 Nie statki. Statek. Chcę ciebie i twój Dannebrog, jako pamiątkę po zakończonej fiaskiem 

rebelii. Ten drugi statek, który, jak sadze, jest transportowcem, zostanie przez nas zniszczony. 

 Możesz kazać się wypchać, Ryzard. Ty i reszta twoich morderców. 

 Wiedziałem, że tak właśnie odpowiesz. Ale zawsze byłeś uparty... 

 Jedno pytanie, Ryzard. Ostatnia przysługa dla starego druha z ławy szkolnej. Byliście 

poinformowani o naszych planach, prawda? 

Ryzard uśmiechnął się nieznacznie i pogłaskał palcami po brodzie. 

 Teraz to już właściwie bez znaczenia. Wiedzieliśmy o wszystkim, co macie zamiar zrobić. 

Nie mieliście żadnej szansy. Informacje płynęły z samej góry... 

Nie czekając na resztę, Skougaard przerwał połączenie. 

 A więc jednak ThurgoodSmythe. Galaktyka byłaby o wiele przyjemniejszym miejscem, 

gdyby w młodości poślizgnął się na skórce od banana i skręcił sobie kark...  przerwał, gdyż 

nagle na mostku rozdzwięczały się sygnały alarmowe. Szybko odwrócił się w stronę ekranu, 

nad którym pulsowała czerwona lampka. 

 Pociski z Ziemi  mruknął w stronę Jana. Zadają sobie wiele trudu, by upewnić się, ze zamie-

nimy się w parę. Te cygara mają po kilka głowic jądrowych, a jest ich przeszło tuzin. Nie je-

background image

 

 

134 

steśmy w stanie ich powstrzymać. Dotrą do nas za kilkanaście sekund... ależ nie! To niemoż-

liwe! 

 Co takiego?  wykrzyknął Jan.  Co się stało? 

Dotknięty chwilowym paraliżem strun głosowych Skougaard wskazał na ekran. Jan spojrzał i 

z wrażenia zaschło mu w ustach. 

Rakiety w dalszym ciągu sunęły po zaprogramowanych wcześniej kursach, jednak ich celem 

wcale nie były statki rebeliantów. Pędziły prosto w stronę krążowników Ziemskich Sił Prze-

strzennych. 

Przebiły się przez zaskoczoną obronę i eksplodowały. W ułamku sekundy wszystkie trzy 

okręty wyparowały w piekle atomowego ognia. 

Było to niewiarygodne  lecz jak najbardziej prawdziwe. W jednej chwili klęska przerodziła 

się w całkowite zwycięstwo. 

Pełną niedowierzania ciszę przerwał stanowczy głos admirała: 

 Sygnał do transportowca. Siły nieprzyjaciela zniszczone. Procedura lądowania. Schodzimy. 

Na mostku rozległy się pełne entuzjazmu okrzyki. 

 

Rozdział 24 

Lądowanie, pomimo iż nie wspomagał ich komputer wieży kontrolnej, przebiegało pomyśl-

nie. Obie olbrzymie jednostki, błyskając ogniem z dysz hamujących, schodziły w dół nad cen-

tralną, wolną już od samolotów płytę. Załoga i żołnierze, przypięci pasami do swych koi, 

oczekiwali na dalsze rozkazy. Komputer pokładowy przeprowadzał ostatnie korekty. W chwi-

lę później podpory ładownicze z lekkim wstrząsem dotknęły betonowej nawierzchni lądowi-

ska Spaceconctent. Ich długa podróż dobiegła kresu. 

Po wyłączeniu silników hamujących opadły przesłony kamer i ekrany na mostku Dannebrog 

jęły pokazywać to, co dzieje się na zewnątrz. W stojącym obok transportowcu otwierano luki 

ładunkowe i włazy, spuszczano na ziemię rampy zjazdowe i drabiny. 

Rozpoczynał się atak. Po rampach zjeżdżały lekkie czołgi i transportery. Wylewający się na 

zewnątrz żołnierze przypominali strumień czarnych mrówek. Nie napotykając na żaden opór, 

pobiegli w stronę stojących na zewnątrz lądowiska budynków. 

Admirał Skougaard słuchał podawanych mu na częstotliwości bojowej meldunków. W końcu 

skinął z satysfakcją głową i wyłączył radio. 

 Wszystko w porządku  powiedział.  Połączyli się z oddziałami Izraela i atakują pozostałe 

punkty oporu. My już wykonaliśmy nasze zadanie. Reszta zależy od nich. 

background image

 

 

135 

Jan z lekkim zamętem w głowie spoglądał na niknących we wnętrzach budynków żołnierzy. 

Czy to rzeczywiście był już koniec? Koniec wojny  czy też oddziały Ziemi kontynuują walkę? 

Gdy nadciągną posiłki, rebelianci nie będą w stanie ich powstrzymać. Ale sama baza zostanie 

zniszczona. Czy to jednak wystarczy, by powstrzymać dalszy rozlew krwi...? 

 Proszę  Skougaard podsunął w stronę Jana pełną szklankę.  Wypijmy za sukces. 

Była to akvavita, tym razem nie rozcieńczona wodą. Wypili. Jan miał wrażenie, że przełyka 

płynny ogień. 

 W kierunku statku zbliża się niezidentyfikowany pojazd  zameldował operator. 

Admirał uśmiechnął się i skinął głową. 

 W porządku. Chodźmy na zewnątrz. 

Przed statkiem czekał już na nich wojskowy samochód terenowy. Jego boki w dalszym ciągu 

zdobił białoniebieski emblemat Sił Ziemi, w tej chwili podziurawiony już kulami. Izraelski 

kierowca otworzył przed nimi drzwi. 

 Mam polecenie zawieźć panów do Kwatery Głównej  powiedział. 

Z piskiem opon ruszyli w stronę wyłomu w murze na ulicę. Toczyły się tu najcięższe walki  

wszędzie dookoła widać było poprzewracane, płonące wraki i leżące nieruchome ciała. Jak 

wyjaśnił kierowca, podczas ataku na budynek, w którym mieściła* się centrala sterowania ra-

kiet, rebelianci ponieśli najwięcej strat. Kwatera Główna usytuowana została na parterze. 

Wewnątrz generał Blonstein rozmawiał z kimś przez radio, lecz na ich widok podniósł się i 

ruszył, by ich powitać. 

A więc zdobyliśmy bazę  oświadczył bez żadnych wstępów.  Ostatni z obrońców właśnie zło-

żyli broń. Jednak na odsiecz ciągną dwie kolumny pancerne, wspomagane regimentem skocz-

ków spadochronowych. Musimy ich powstrzymać. Negocjacje są w toku. 

Wskazał na siedzącego przy biurku mężczyznę, który przyciskał do ucha słuchawkę telefo-

niczną. Tamten powiedział coś krótko, przerwał połączenie i odwrócił się do nowo przyby-

łych twarzą. Był to ThurgoodSmythe. 

 Witam z powrotem Janie, uszanowanie, panie admirale. Jak zapewne sami już to zauważyli-

ście, wszystko toczy się zgodnie z planem.  Na jego policzku, szyi i koszuli widniały strugi 

ciemnej krwi. 

 Jesteś ranny  powiedział Jan i postąpił krok bliżej. 

Kąciki ust ThurgoodSmythe'a drgnęły i uniosły się leciutko do góry. 

 Przykro mi, iż muszę cię rozczarować, Janie, ale nie jest to moja krew. Należy do mego 

współpracownika, obecnie martwego, który w ostatniej chwili próbował pokrzyżować nasze 

background image

 

 

136 

plany. Mowa o Auguście Blanc, dyrektorze, a raczej byłym dyrektorze tego centrum. Udało 

mu się zamienić moje rozkazy dla pozostającej na orbicie floty. 

 Te krążowniki, które na nas czekały?  wtrącił admirał. 

 Właśnie. Chociaż właściwie nie powinienem go winić, ponieważ wszystkie wysyłane przeze 

mnie rozkazy podpisywane były jego nazwiskiem. Wolałem się zabezpieczyć, by w razie po-

ważniejszych kłopotów odpowiedzialność spadła na niego. Gdy zorientował się, czym to 

wszystko pachnie, w ostatniej chwili zdecydował się spełnić swój patriotyczny obowiązek. 

Nie mogłem do tego dopuścić. 

 Przez ciebie  powiedział Jan niskim, pełnym wściekłości głosem  mogliśmy wszyscy zginąć. 

 Ale nie zginęliście, prawda? A w ostatecznym rozrachunku wasze opóźnienie nie pociągnęło 

za sobą poważniejszych konsekwencji. Biedy August był na tyle głupi, iż nie omieszkał po-

chwalić się przede mną przenikliwością własnego umysłu i opowiedział mi o wszystkim, co 

zrobił. Po uprzednim zabraniu mi pistoletu, oczywiście.  Spojrzał na swe poplamione krwią 

ubranie.  Był bardzo zaskoczony, gdy broń eksplodowała mu w ręku. Byłem pewny, iż w 

ostateczności spróbuje mnie zabić. Dlatego właśnie spreparowałem odpowiednio mój pistolet. 

Zawsze był głupcem. 

 Pan ThurgoodSmythe umożliwił nam zajęcie tego pomieszczenia bez żadnych strat ani 

zniszczeń 

 wtrącił generał Blonstein.  Wystrzelił także pociski, które zniszczyły atakujące was jednostki. 

Negoguje teraz warunki kapitulacji. Jego pomoc dla naszej sprawy jest wprost nieoceniona. 

Pod jedną ze ścian stał oparty karabin maszynowy. Jan podniósł go i wycelował lufę w stronę 

grupki stojących nieruchomo mężczyzn. 

 Niech wszyscy odsuną się od tego człowieka 

 polecił.  Zabiję każdego, kto postąpi choćby o krok w jego kierunku. 

W pokoju zapadła cisza. Chociaż wszyscy obecni mieli broń, nikt nie był przygotowany na 

coś podobnego. Nikt się nie poruszył. 

 Proszę to odłożyć, Janie  powiedział spokojnie Skougaard.  Ten człowiek jest po naszej stro-

nie. Czy nie rozumie pan, co on zrobił? 

Rozumiem aż zbyt dobrze. Wiem o wszystkim, co zrobił. To kłamca i morderca. Jest czło-

wiekiem, któremu nie wolno ufać. Nigdy się nie dowiemy, dlaczego właściwie zrobił to, co 

zrobił. Zresztą to już nieważne. Będziemy bezpieczni dopiero wtedy, gdy zginie. 

Ktoś wysunął się do przodu. Jan natychmiast skierował w tę stronę lufę karabinu. Była to 

Dvora. 

 Janie, proszę  powiedziała.  On jest po naszej stronie. Potrzebujemy go... 

background image

 

 

137 

 Nie, nie potrzebujemy. Jestem pewny, że ponownie zechce sięgnąć po władzę. Bohater rewo-

lucji. Każde działanie, jakie kiedykolwiek podejmował, zawsze miało na celu przyszłą ko-

rzyść. W rzeczywistości on nie przejmuje się nami, czy naszą walką. Myśli wyłącznie o sobie. 

Istnieje tylko jeden sposób, by go powstrzymać. 

 Czy mnie zastrzelisz także?  zapytała dziewczyna, stanąwszy tuż przed nim. 

 Jeżeli będę musiał  odparł.  Odsuń się. Nie poruszyła się. Zaciśnięty na spuście palec Jana nie 

drgnął nawet o milimetr. 

 Niech pan nie będzie głupcem  powiedział Skougaard.  Zginie pan, jeżeli pan go zastrzeli. 

Czy jest to tego warte? 

 Tak. Wiem, co robił w przeszłości. Nie chcę, by tego typu rzeczy powtórzyły się... 

ThurgoodSmythe ruszył do przodu i odepchnął Dvorę na bok. Zatrzymał się dopiero wtedy, 

gdy lufa nieomal dotknęła jego żołądka. 

 A więc dobrze, Janie, masz swoją szansę. Zabij mnie i skończ z tym wszystkim. Co prawda 

nie przywróci to życia martwym, ale być może uczyni cię szczęśliwym. Więc zrób to. Jeśli 

przeżyję, będę w tym twoim nowym, wspaniałym świecie stanowił znaczną siłę. Być może 

będę nawet ubiegał się o urząd podczas pierwszych, tak bardzo wymarzonych przez ciebie 

demokratycznych wyborów. Byłoby to szczytem ironii, nieprawdaż? ThurgoodSmythe, wróg 

ludzi  zbawca ludzkości  zostaje wybrany na przykład prezydentem. Więc strzelaj. Sam nie 

masz wystarczająco dużo wiary w tę swoją wolność, by pozwolić, by ktoś taki jak ja pozostał 

przy życiu, nie mam racji? Tak więc ty, który zawsze przeciwny byłeś zabijaniu, będziesz te-

raz pierwszym, który zabije. Być może będziesz nawet pierwszym, który zostanie za to osą-

dzony i skazany przez nowe prawo. 

Chociaż w jego słowach była gorzka ironia, na jego twarzy nie zagościł nawet cień uśmiechu. 

Gdyby to zrobił, Jan bez wahania pociągnąłby za spust. Lekkie naciśnięcie i problem Thurgo-

odSmythe'a na zawsze przestałby istnieć. Było to tak kusząco proste rozwiązanie... Lecz to, 

co dotyczyło ThurgoodSmythe'a nigdy nie było proste. 

 Powiedz mi prawdę  powiedział to tak cicho, by słyszeli to jedynie oni dwaj.  Chociaż raz w 

życiu powiedz mi prawdę. Czy rzeczywiście zaplanowałeś to w ten właśnie sposób od same-

go początku, czy też po prostu w odpowiedniej chwili dostrzegłeś możliwość zmiany stron i 

przyłączyłeś się do lepszych? 

Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się nieruchomym spojrzeniem. W końcu Thurgood-

Smythe westchnął i powiedział: 

background image

 

 

138 

 Mój drogi szwagrze, w tej chwili mówienie ci czegokolwiek nowego byłoby kompletną stratą 

czasu. Cokolwiek bym ci powiedział i tak mi nie uwierzysz. Musisz więc zadecydować sam. 

Przykro mi, ale nie jestem w stanie ci pomóc. 

Odwrócił się i wolnym krokiem podszedł w stronę stojącego nieopodal krzesła. Jan, chociaż 

miał ogromną ochotę, nie mógł się zmusić, by wystrzelić. Cokolwiek ThurgoodSmythe zrobił, 

jakiekolwiek były jego motywy, w końcówce był przecież razem z nimi. Bez jego pomocy 

oswobodzenie Ziemi nie byłoby możliwe. Zaangażował się w tę walkę, więc ostateczne zwy-

cięstwo stało się także i jego udziałem. Jan po raz kolejny zdał sobie sprawę, iż jego szwagier 

nie pozostawił mu właściwie wyboru. Uśmiechnął się, zdjął palec ze spustu i cisnął broń pod 

ścianę. 

 W porządku, Smitty, ta runda dla ciebie. Jesteś wolny. Możesz robić, co chcesz, możesz na-

wet ubiegać się o urząd prezydenta. Nie zapominaj jednak, że przez cały czas będę cię obser-

wował. Jeżeli powrócisz tylko do swych wypróbowanych metod... 

 Wiem. Odnajdziesz mnie i zabijesz. Nie wątpię w to ani trochę. Będziemy więc musieli po-

zwolić, by przyszłość zatroszczyła się o siebie sama, prawda? 

Jan nagle zapragnął znaleźć się na świeżym powietrzu, uwolnić się od tego człowieka, zapo-

mnieć o wszystkim i pomyśleć w spokoju o przyszłości. Nikt nie starał się go zatrzymać, kie-

dy odwrócił się i wyszedł. Na zewnątrz zatrzymał się i zaczerpnął kilkakrotnie głęboko tchu, 

zastanawiając się nad targającymi nim emocjami. Ktoś wybiegł za nim. Jan odwrócił się i 

spostrzegł Dvorę. Nie myśląc już o niczym innym, schwycił ją w ramiona i przytulił. 

 Muszę zapomnieć o tym człowieku  powiedział żarliwym szeptem.  Chcę powrócić do moje-

go domu na Halvmork, do mojej żony i przyjaciół. Jest tam jeszcze tyle do zrobienia. 

 Tutaj także  powiedziała.  Ja też chcę już wrócić do mojego męża... 

Nic mi o nim nie mówiłaś  odsunął ją na odległość wyciągniętych ramion. 

 Nigdy nie pytałeś  odparła z uśmiechem, odgarniając opadające na oczy włosy. Ale powie-

działam ci przecież, że nie chcę ci się oświadczać, pamiętasz? Mój mąż jest rabinem, bardzo 

pobożnym i poważnym. Jest także znakomitym pilotem. Pilotował jeden z naszych samolo-

tów. Bardzo się o niego martwiłam. Warunki zmusiły nas do rozstania. Teraz na zawsze bę-

dziemy już razem. 

Jan nagle spostrzegł, iż uśmiecha się. Nagle, bez żadnego powodu, wybuchnął serdecznym 

śmiechem i nie przestawał się śmiać, dopóki po policzkach nie pociekły mu łzy. Wówczas 

przytulił Dvorę po raz ostatni. 

 Masz rację. Musimy wierzyć, że to już rzeczywiście koniec. Musimy pracować teraz nad 

tym, by dla wszystkich ludzi koniec wojny był początkiem nowego życia.  Z nagłym posta-

background image

 

 

139 

nowieniem spojrzał na przesłonięte słupami dymu niebo. Wrócę na Ziemię. Nie sądzę, by 

Elżbiecie się tu spodobało, lecz będzie musiała się przyzwyczaić. Ziemia ponownie stanie się 

centrum świata. Więcej zrobię dla Halvmork i zamieszkujących ją ludzi, będąc tu, na miej-

scu... 

 Dla wszystkich możesz zrobić bardzo dużo. Znasz Ziemię, znasz planety i wiesz, czego po-

trzeba ludziom najbardziej. 

 Wolności. Mają ją teraz. Lecz może okazać się trudniej ją utrzymać, niż było ją zdobyć. 

 Zawsze tak było  odparła.  Poczytaj niektóre książki. Większość rewolucji ponosiło kieski za-

raz po tym, jak osiągnęły zwycięstwo. 

A więc upewnijmy się, że ta nie przegra  ponownie spojrzał na niebo.  Chciałbym, aby była 

noc. Chciałbym zobaczyć gwiazdy. 

 Są tam przecież. Ludzkość wyruszyła już raz ku gwiazdom, ale nie zrobiła tego dobrze. Te-

raz dano nam drugą szansę. Musimy postarać się dobrze ją wykorzystać. 

 To prawda  przyznał Jan, rozmyślając o potędze, jaką właśnie zdobyli, o broni i o nieskoń-

czonej różnorodności sposobów na zadawanie śmierci i zniszczenia. 

 Musi nam się udać. Nie sądzę, byśmy kiedykolwiek mieli trzecią szansę.