background image
background image

Copyright © 2007 by Rafał Kosik Wszelkie prawa zastrze

żone. All rights reserved. 

Redakcja: Katarzyna Sienkiewicz-Kosik, Alicja Bobrowicz 
Korekta: Anita Karwowska 
Skład i łamanie: Powergraph 
Projekt, ilustracje i okładka: Rafał Kosik 
Wydanie pierwsze 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Wydawca: 
Powergraph Sp. z o.o. 
ul. Cegłowska 16/2, 01-803 Warszawa 
tel./fax: (22) 834 18 25, 834 18 26 
www.powergraph.pl 
e-mail: powergraph@powergraph.pl 
ISBN 83-921466-7-0 Prlnted In Poland 

background image

 

Senne,  duszne  popołudnie  nastrajało  wył

ącznie  do  solidnej  drzemki.  Felix,  Net  i  Nika 

siedzieli  w  ostatnim  rz

ędzie foteli przegubowca i przysypiali. Autobus brnął przez korek w 

centrum Warszawy jak ranny 

ślimak pod górę. 

—  Przepraszam, czy mógłby pan nacisn

ąć czerwony guzik? — rozległ się kobiecy głos. 

— Chciałam wysi

ąść. 

—  Do przystanku z pi

ęćdziesiąt metrów — odpowiedział jakiś mężczyzna. — Jest dużo 

czasu. To potrwa pół godziny. 

—  No wła

śnie, ja szybciej przejdę ten kawałek — zauważyła kobieta, po czym zawołała 

gło

śniej. — Może pan otworzyć drzwi? 

—  Regulamin zabrania — odparł kolejny głos, nale

żący zapewne do kierowcy. 

Przyjaciołom nie chciało si

ę nawet otwierać oczu. 

—  Mo

że guzik awaryjny? — mruknął sennie Net. 

—  Mandat — ziewn

ął Felix. — W regulaminie jest, że to stówka. 

—  Wysiadamy... regulamin nie działa... bo my poza autobusem... 

 

Felix chciał co

ś odpowiedzieć, ale zasnął. 

 

*** 

 
 

Obudziły ich wibracje podłogi i bujanie. 

 

—  Przynajmniej  jedziemy  —  zauwa

żył sennie Net. — Drzemnę się jeszcze... Jest tak 

dobrze... Dojedziemy do p

ętli i wrócimy... 

 

—  Lepiej otwórz oczy — z oddali dobiegł go głos Felixa. Net chwil

ę wsłuchiwał się w 

docieraj

ące do niego dźwięki i oprzytomniał. 

 

—  O nie! — zerwał si

ę z miejsca. — Znowu to samo! Jego krzyki obudziły Nikę. 

 

—  Znowu ten sen — przeci

ągnęła się. 

 

Siedzieli w p

ędzącym pojeździe, ale nie był to autobus miejski, tylko czarna karoca, za-

prz

ężona  w  szóstkę  koni.  Ta  sama,  którą  już  kilka  razy  podróżowali  wbrew  własnej  woli. 

Drzwi, bez jakichkolwiek klameczek czy korbek, wyło

żone były miękką skórą, a szyby zro-

biono z pancernego szkła. Przekonali si

ę o tym już podczas poprzednich snów. 

 

—  Mam tego powy

żej pępka — oświadczył rozbudzony na dobro Net. — To przecież 

nienormalne, 

że człowiek zasypia i ciągle śni mu się takie coś.                                

 

—  A tym bardziej, 

że śni się to naraz całej naszej trójce — dodał Felix. Zaczął przeszu-

kiwa

ć  kieszenie  swoich  bojówek,  ale  nie  znalazł  tam  żadnego  z  drobiazgów,  które  zwykle 

nosił przy sobie. 
 

Net uderzył kilka razy pi

ęścią w szybę. 

 

—  To  na  nic  —  Nika  przygładziła  plisowan

ą spódniczkę w szkocką kratę i zapatrzyła 

si

ę w okno. — Musimy zaczekać, aż się zatrzyma. 

 

—  Mog

ę wam pomóc — rozległ się skrzekliwy głos. 

 

Zaskoczeni,  spojrzeli  na  co

ś  przypominającego  skrzyżowanie  jaszczurki  z  bezwłosym 

psem. Wzdrygn

ęli się. Stwór miał może pół metra długości i był pokryty srebrną łuską, jak u 

ryby. Le

żał na brzuchu na przeciwległej kanapie i wgapiał w nich sterczące na łbie, krokodyle 

oczy. 
 

—  Tego tu nie było przed chwil

ą, nie? — Net wcisnął się głębiej w kąt karocy. — Mam 

nadziej

ę, że nie jest jadowite. Mam miliardy alergii. 

 

—  Jestem złot

ą rybką — chrypiąco wyjaśnił stwór. 

 

—  Nie wygl

ądasz na rybkę — zauważył Felix. 

 

—  Nie jeste

ś złota — dodał Net. 

 

—  I 

śnisz się nam — zakończyła Nika. 

 

—  Jestem ryb

ą dwudyszną — wyjaśniła ryba. 

 

—  Ale masz srebrne łuski — uprzejmie zauwa

żyła Nika. 

background image

 

—  Jestem złota — ryba pogładziła płetwonog

ą łuski na boku. — To białe złoto. Znacz-

nie cenniejsze od 

żółtego. 

 

—  Jak dla mnie, to mo

żesz być i aluminiową rybą — z obrzydzeniem stwierdził Net. — 

Wygl

ądasz jak zdechły pokemon. Chcesz nam pomóc? 

 

—  Jaaasne — ziewn

ęła ryba. — Pojedziemy tradycyjnie. Trzy życzenia. — Tylko po co 

miałaby

ś spełniać nasze życzenia, skoro zaraz się obudzimy? 

 

—  O nie! To wy macie spełni

ć moje trzy życzenia. Po jednym na łebka. 

 

—  W bajce było odwrotnie — mrukn

ęła Nika. 

 

—  Nie  wiem,  nie  czytałam.  Nie  umiem.  Widziała

ś książki dla ryb? Jesteśmy pod tym 

wzgl

ędem dyskryminowane. 

 

—  Ola

ć rybę — zbagatelizował Net. — Zaraz się obudzimy. 

 

Spróbowali  zignorowa

ć  dziwnego  współpasażera.  Zapatrzyli  się  w  okno.  Rzadki  las 

umykał do tyłu. Przez kilka minut ryba cierpliwie gapiła si

ę na nich wyłupiastymi oczyma, a 

w ko

ńcu przemówiła: 

 

—  Nie obudzicie si

ę bez mojej zgody. Jestem administratorem tego snu. 

 

—  Poczekamy, a

ż korek po stronie jawy się skończy — Net machnął ręką. — Spływaj 

st

ąd. 

 

—  Jak  sobie  chcecie...  —  ryba  wygi

ęła się, złapała w pysk własny ogon i zaczęła się 

połyka

ć. — Będziecie jeszcze żałować — wygulgotała, pochłaniając się dalej. Robiła się co-

raz mniejsza, a

ż usta chwyciły same siebie i, z cichym mlaśnięciem, zniknęły. Została tylko 

wilgotna plama. 
 

—  To było dziwne nawet jak na sen — stwierdził Net. 

 

Karoca zacz

ęła hamować i zatrzymała się na poboczu. Ktoś otworzył drzwi i przyjaciele 

zobaczyli chudego policjanta. Wydał im si

ę dziwnie znajomy. 

 

—  Kapitan  Eftep.  Policja  duktowa  —  zasalutował.  —  Prosz

ę  o  prawo  jazdy,  dowód 

rejestracyjny... — zerkn

ął na konie — i książeczkę szczepień. 

 

Przyjaciele  zamarli.  Policjant  faktycznie  był  Eftepem  -  ich  nauczycielem  informatyki. 

Wszystko wskazywało na to, 

że nie kojarzy, kim są. Albo udaje, że nie kojarzy. 

Pierwszy ockn

ął się Felix. 

 

—  Jeste

śmy  pasażerami  —  wyjaśnił.  —  Zresztą...  porwano  nas.  Jechaliśmy  autobu-

sem... 
 

—  Wobec tego bileciki poprosz

ę. 

 

—  Ale to jest sen. Bilety... zostały po stronie jawy. 

 

—  Niezła wymówka — Eftep u

śmiechnął się kwaśno i pokiwał głową. — Proszę opu-

ścić pojazd. 
 

Wysiedli na ubit

ą drogę. Eftep cofnął się i położył dłoń na kaburze. 

 

—  Prosz

ę się pochylić i oprzeć dłonie o błotnik — polecił ostrym tonem. 

 

—  Tu nie ma błotników — zauwa

żył Felix. — To karoca. 

 

—  Brak błotników... — Eftep u

śmiechnął się złośliwie. — Będzie 

mandacik. 
 

—  Jeste

śmy pasażerami — przypomniała Nika. 

 

—  Je

śli nie wy kierowaliście, to kto? 

 

Spojrzeli do góry, na kozioł. Wo

źnicy nie było. 

 

—  Konie nie mogły kierowa

ć — z satysfakcją zauważył policjant. 

— S

ą na to za głupie. 

 

—  To bywa zara

źliwe... — mruknął Net. 

 

—  Nie  pouczajcie  mnie  —  Eftep  wyj

ął  z  kieszeni notes  i  zaczął  zapisywać.  —  Brak 

błotników, wi

ęc i chlapaczy, brak świateł pozycyjnych, hamulcowych, kierunkowskazów, nie 

działa hamulec r

ęczny, na oponach nie ma bieżnika... właściwie to samych opon też nie ma. A 

zamiast zderzaków z przodu s

ą zwierzaki. 

background image

 

—  Ale to przecie

ż nie nasza wina — zaprotestował Felix. — Byliśmy pasażerami. Jeśli 

zna pan sposób na kierowanie karoc

ą z wnętrza... 

 

Eftep zajrzał do karocy i dodał: 

 

—  No tak. Brak kierownicy i pasów bezpiecze

ństwa. Nie ma też przedniej szyby, a co 

za tym idzie, niesprawne s

ą wycieraczki. Oj, uzbierało się wam — zsumował słupek w note-

sie i oznajmił. — Osiem tysi

ęcy dwieście pięćdziesiąt złotych. Płatne natychmiast. 

 

—  Nie mamy pieni

ędzy — Felix rozłożył ręce. — To sen. Mamy może ze dwadzieścia 

złotych po stronie jawy... 
 

—  Wobec tego jeste

ście aresztowani. 

 

—  Ale... — próbowała zaprotestowa

ć Nika. 

 

Eftep  uciszył  j

ą gestem i wyciągnął kajdanki. Spojrzał na nie, potem na przyjaciół. Nie 

było sposobu, 

żeby skuć jednymi kajdankami trzy osoby. Rozczarowany, skrzywił się i scho-

wał je z powrotem. 
 

—  Zapraszam do radiowozu — wskazał stoj

ącą na poboczu policyjną Nysę. 

 

Wn

ętrze  mikrobusu  wydawało  się  bardziej  archaiczne  niż  wnętrze  karocy.  Usiedli  na 

twardych, w

ąskich fotelikach. 

 

—  Wła

ściwie to czemu się go posłuchaliśmy? — zapytał Net. 

 

—  Te

ż się zastanawiam... — przyznał Felix. 

 

Niestety drzwi były ju

ż zamknięte. 

 

—  Wzi

ął nas przez zaskoczenie — dodała Nika. 

 

W kilka minut dojechali do miasteczka i komisariatu, który wygl

ądał jak biuro szeryfa z 

westernu. Był to wolnostoj

ący parterowy budynek z małymi, zakratowanym oknami. Właści-

wie  to  wszystko  wokoło  przypominało  miasteczko  z  Dzikiego  Zachodu,  tyle 

że  złożone  z 

typowo  polskich  domków:  krytych  strzech

ą kaszubskich chałup, zakopiańskich chatek i ko-

stek  łom

żyńskich.  Budynki  stały  wzdłuż  szerokiego,  gliniastego  pasażu,  który  po  deszczu 

zapewne zamieniał si

ę w bagno. 

 

Eftep zaparkował przed komisariatem, wysiadł i wypu

ścił przyjaciół. Teraz zobaczyli, że 

w  miasteczku  jest  nawet  saloon,  cho

ć przypomina bardziej wiejską remizę. Przed nim, za-

miast  koni,  stały  uko

śnie  zaparkowane  traktory.  Z  wnętrza  dobiegała  muzyka  disco-polo, 

śpiewy i odgłosy przytupywania do taktu. 
 

—  Za co wła

ściwie zostaliśmy aresztowani? — Felix spojrzał na policjanta. 

 

—  Za niemanie o

śmiu tysięcy dwustu pięćdziesięciu złotych — wyjaśnił Eftep. — Za-

praszam do aresztu. 
 

Dla podkre

ślenia swoich słów położył dłoń na kolbie pistoletu (czy może rewolweru - nie 

było wida

ć). Zauważyli, że w międzyczasie Eftep poluźnił pas z bronią tak, żeby wisiał nisko, 

po kowbojsku. Po krótkim wahaniu weszli do celi i pozwolili si

ę zamknąć. Ceglane ściany nie 

były otynkowane. Poza drewnianymi ławami znajdował si

ę tu tylko stolik z pustą, powgnia-

tan

ą blaszaną miską i niegodne zaufania kulawe krzesło. 

Usiedli na ławach. Chwil

ę oceniali wnętrze biura przez stanowiącą czwartą ścianę kratę. Było 

żywcem przeniesione ze starego westernu. Drewniane biurko, szafa na broń, klucze na wiel-
kich kołach. Tylko stoj

ący na biurku laptop wyraźnie nie pasował do wystroju. 

 

—  Lepiej tu ni

ż w karocy — stwierdził Net. — Możemy pogadać i się 

poleni

ć, dopóki autobus nie wydostanie się z korka. 

 

—  S

ądzisz, że jak ruszy, to się obudzimy? — powątpiewał Felix. 

 

—  Zwykle, kiedy przysn

ę, od razu pojawia się jakaś baba... znaczy, starsza pani i budzi 

mnie, 

żebym ustąpił jej miejsca. 

 

Nagle usłyszeli pykni

ęcie połączone z mlaśnięciem i złota rybka, która nie wyglądała ani 

na złot

ą, ani nawet na rybkę, wypluła samą siebie na wolne krzesło. 

 

—  D

żiss... Jak można wypluć samego siebie?! — zdziwił się Net. 

 

—  Cała sztuka w uło

żeniu warg — ryba usadziła się wygodniej. — Namyśliliście się? 

background image

 

—  Spływaj,  mała  —  Net  machn

ął  ręką.  —  Przynajmniej  jeść  nam  tu  dadzą.  Nie  bę-

dziemy si

ę nudzić. — Mówiąc to, wyśnił na podłodze pudełko z grą Scrabble. 

 

Ryba jednak nie zamierzała spływa

ć. Kocim sposobem zaczęła wylizywać sobie boki, co 

przy braku szyi było niezwykle trudne. 
 

—  Czas  we 

śnie  płynie  wolniej  —  rzuciła  od  niechcenia.  —  Możecie  tu  siedzieć  ty-

dzie

ń, a po stronie jawy minie kwadrans. Poza tym, jeśli obudzi się tylko jedno z was, to po-

zostali b

ędą tu nadal tkwić. Na koniec ktoś zostanie zupełnie sam. 

 

—  Wi

ększe  szansę,  żeby  wyjść  stąd  szybko,  mamy  działając  wspólnie  —  przyznała 

Nika. 
 

—  Jeste

śmy w końcu superpaczką — przyznał Net. — Ale mnie tu dobrze. Zagramy? 

— wskazał pudełko. 
 

—  Znów b

ędziesz wymyślał słowa. 

 

—  Nie moja wina, 

że nie wiecie, co to jest kryptokornik. 

 

—  Obud

źmy się jak najszybciej — poprosiła Nika. — Ten sen mi się nie podoba. 

 

—  Macie jakie

ś pomysły, co zrobić? — zapytała ryba. 

 

Popatrzyli po sobie, ale nikt nie wyrywał si

ę do odpowiedzi. 

 

—  Z braku waszych ja mam pomysł — odezwała si

ę ponownie. 

 

—  Zreszt

ą, już go znacie: trzy życzenia. 

 

—  Mam  lepszy  —  odparł  Net.  —  Po

życzymy od szeryfa ryż i sos sojowy. Zabijemy 

czas, robi

ąc sushi. 

 

—  Impertynent! — prychn

ęła ryba i zaczęła się zjadać. Po chwili, z cichym beknięciem, 

znikn

ęła. Tak jak wcześniej, została po niej mokra plama. 

 

Przyjaciele popatrzyli po sobie ponuro i skupili si

ę na poczynaniach Eftepa. Wchodził do 

komisariatu,  klikał  w  klawiatur

ę komputera, znów wychodził. Przez małe okienko obserwo-

wali,  jak  władczym  krokiem  przechadza  si

ę środkiem jedynej ulicy miasteczka. Mieszkańcy 

kłaniali si

ę nisko i schodzili mu z drogi. Szeryf odpowiadał nieznacznym skinieniem głowy i, 

szeroko stawiaj

ąc nogi, kołysząc biodrami, dumnie szedł dalej. 

 

—  Dlaczego wszyscy mu si

ę kłaniają? — zastanowiła się Nika. — Boją się, że ich za-

strzeli? 
 

—  Mam pewn

ą teorię — oznajmił Felix. — Jesteśmy we śnie Eftepa. 

 

—  Nie! — zaprotestował Net. — Odwołaj to. Ja nie chce by

ć we śnie Eftepa. Stanow-

czo wol

ę być we śnie... Pameli Anderson, czy w ogóle w jakimś tam innym, ale nie we śnie 

Eftepa. 
 

—  Niestety, to jego sen — zgodziła si

ę Nika. — Zachowuje się tu jak w życiu, ale inni 

traktuj

ą go, jak on chce. Sensem snu jest to, żeby wszyscy go szanowali. 

 

—  Po stronie jawy nieco z tym gorzej — przyznał Felix. 

 

—  Bo facet myli szacunek ze strachem — wyja

śniła Nika. 

 

Szeryf powrócił z kolejnej przechadzki. Powiesił czapk

ę na kołku i usiadł do komputera. 

 

—  Co pan zamierza z nami zrobi

ć? — zapytała twardo Nika. 

 

—  Przesłucham was po lunchu — rzucił przez rami

ę Eftep. 

 

—  Zgłodnieli

śmy trochę — przyznał Net. 

 

—  Po  moim  lunchu.  —  Szeryf  u

śmiechnął się złośliwie. — Wy  nie jecie.  Nie macie 

żadnych praw, dopóki nie zapłacicie mandatu. 
 

—  Jak mamy zapłaci

ć, nie wychodząc stąd? — Felix rozłożył ręce. 

 

—  To kompletnie bez sensu. 

 

—  Nic nie poradz

ę. Takie prawo — Eftep również rozłożył ramiona. 

 

—  Tym bardziej, 

że sam je stanowię. Nie zapłacicie, nie wyjdziecie. 

 

—  To przez t

ę flądrę! — olśniło Neta. 

 

—  Jak mnie nazwałe

ś?! — Eftep zerwał się i wycelował w niego palcem. 

background image

 

—  Mówiłem o rybie dwudysznej — wyja

śnił Net. — Taka nasza znajoma... Ona nas w 

to wpakowała, bo nie chcieli

śmy spełnić jej trzech 

życzeń. 
 

Co

ś metalicznie kliknęło przy kracie. Przyjaciele z zaskoczeniem zauważyli, że po we-

wn

ętrznej stronie drzwi ich celi pojawiła się klamka. 

 

—  Halo, halo, halo! — zdenerwował si

ę Eftep. — Tak nie wolno. 

 

—  Podszedł  i  w  kilka  sekund  zdemontował  klamk

ę. — To więzienie, nie poczekalnia. 

Siedzicie, dopóki ja tego chc

ę. Przygotujcie się psychicznie do przesłuchania. 

 

—  Nie  prze

żyjemy  tego.  Pamiętacie  lekcje  informatyki?  Tam  miał  czterdzieści  pięć 

minut na gn

ębienie nas, a tutaj... — Netowi głośno zaburczało w brzuchu — Chętnie bym coś 

zjadł. 
 

W tym momencie rozległo si

ę pukanie do drzwi. Eftep otworzył. 

 

—  Dostawa pizzy! — oznajmił facet w czerwonym kombinezonie i czerwonej czapecz-

ce z napisem „Pizza w 0.7 sekundy". Za nim stał krzywo zaparkowany, czerwony traktor. 
 

—  Dlaczego oni wszyscy je

żdżą tu traktorami? — mruknął Net. 

 

—  O co chodzi? — zapytał wreszcie Eftep. 

 

—  Nale

ży się dwadzieścia zeta. 

 

Eftep zawahał si

ę, ale zapłacił i położył pudełko z pizzą na stole. Gapił się w nią chwilę, 

zastanawiaj

ąc się, co jest grane. 

 

—  To dla nas — wyja

śnił Net. 

 

—  Wy co

ś knujecie... — Eftep sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej wykrywacz meta-

lu. Ledwo zbli

żył go do pudełka, wykrywacz zaczął piszczeć. 

 

—  Aha! — ucieszył si

ę i wyciągnął umazany w serze pilnik do metalu. 

 

—  I co powiecie na to? 

 

—  Pizza pilnikiana — Net wzruszył ramionami. — Pewnie ostra... 

 

—  Nie 

żartuj sobie — Eftep ponownie wycelował w niego palcem. 

 

—  To mój sen i ja tu ustalam zasady. My

śleliście, że nie usłyszę, jak pilnikujecie... zna-

czy piłujecie krat

ę? 

 

Zało

żył czapkę i wyszedł na kolejny obchód miasteczka. 

 

—  Posłuchajcie. — Nika przesiadła si

ę na wprost chłopców. Chwyciła dłoń Neta i dłoń 

Felixa, 

żeby skupili na niej swoją uwagę. — Posłuchajcie. Nie musimy uczestniczyć w żad-

nym przesłuchaniu. To sen, a we 

śnie każdy może robić, co mu się podoba. Nie musimy się 

słucha

ć Eftepa. 

 

—  Ale to jego sen — zauwa

żył Net. 

 

—  Nie  jego!  —  zaprotestowała  Nika.  —  On  tylko  był  tu  pierwszy  i  urz

ądził  sobie 

wszystko po swojemu. 
 

—  Czyli... je

śli powiem, że chcę, żeby tam były drzwi — Felix wskazał tylną ścianę celi 

— to tam pojawi

ą się drzwi? 

 

Spojrzał na 

ścianę, ale cegły wciąż były cegłami. — Nie działa — stwierdził i przeniósł 

wzrok na Nike. 
 

W tym momencie poczuli chłodny powiew. Spojrzeli na 

ścianę i zamarli. W tylnej ścia-

nie były drzwi. 
 

—  Ja ci

ę! — wykrzyknął Net. 

 

Wstał  i  podszedł  do  nich.  Nacisn

ął klamkę i drzwi otworzyły się, ukazując... teksańską 

preri

ę. 

 

—  Za bardzo si

ę wczułem w te westernowe klimaty — przyznał Felix. 

 

—  Przecie

ż tam powinien być las — przypomniał sobie Net. — Komisariat stoi na skra-

ju miasteczka. 
 

—  To sen — Felix podrapał si

ę w głowę. — Nic tu nie jest logiczne 

ani oczywiste. 

background image

 

—  Czekaj! — Net u

śmiechnął się złośliwie. — Jeśli możemy zmieniać ten świat, to ja 

bym wolał, 

żeby Eftep sam nas wypuścił. 

 

—  Jak?... — Felix nagle poczuł, 

że coś go uwiera w nogę. Sięgnął do kieszeni i wycią-

gn

ął z niej... gruby plik banknotów. 

 

—  Nie! — zaprotestował Net. — Chcesz mu odda

ć taką kasę? 

 

—  Spoko.  Nie  zamierzam  płaci

ć  mandatu,  skoro  nie  jestem  winien.  Też  chcę,  żeby 

Eftep sam nas wypu

ścił. 

 

—  Dla zasady? — upewniła si

ę Nika. 

 

—  Dla zasady — kiwn

ął głową Felix. 

 

Dziewczyna wywróciła oczami. 

 

—  Zwyczajne wyj

ście drzwiami jest dla was za trudne? — zapytała. 

 

—  Mo

żemy sobie wyśnić drzwi do lasu i uciec. 

 

—  Mo

żemy zmieniać sen  — powiedział Net. — Zmienimy  go tak, że Eftep sam nas 

wypu

ści. 

 

—  Ka

żdy z nas osobno ma większą wyobraźnię niż on — przyznała Nika. — Ale po co 

chcecie mu zepsu

ć jego sen? Niech sobie śni w spokoju. 

 

—  Bo psuje nasze 

życie na jawie. We śnie zresztą też zaczął od aresztowania nas tylko 

po to, 

żeby nam pokazać, kto tu rządzi. 

 

—  Nie powstrzymamy si

ę, żeby nie zmieniać jego snu — dodał Felix. 

 

—  I nie chcemy si

ę powstrzymywać — Net uśmiechnął się złośliwie. 

 

—  Ale po co? — Nika rozło

żyła ręce. — Aż tak udzieliła się wam jego chora ambicja? 

Je

śli koniecznie chcecie go wkurzyć, to już lepiej tak. 

 

—  Pstrykn

ęła palcami i ściany komisariatu pokryły się plakatami z maksymalnie tan-

detnymi  gwiazdami  popu,  a  na  krze

śle  pojawił  się  puchaty,  różowy  pokrowiec.  Laptop  na 

stole  zamienił  si

ę  w  różowego  MacBooka,  a  blaszany  kowbojski  kubek  w  plastikowy,  ze 

wzorkiem w Teletubisie. 
 

Eftep wszedł do biura, zatrzymał si

ę w drzwiach, rozejrzał po wnętrzu i zacisnął pięści. 

 

—  Przesta

ńcie zmieniać mój sen! — wykrzyknął. — Przedtem było dobrze! 

 

 

Zacz

ął zrywać plakaty. Potem ściągnął różowy pokrowiec i cisnął go do pieca. Pstryknął 

palcami, przywracaj

ąc dawny wygląd komputera i spojrzał z wyższością na przyjaciół. 

 

—  Tak niczego nie osi

ągniecie — wyjaśnił, zadowolony z siebie. 

 

—  Niech nas pan uwolni — poprosiła Nika. — My st

ąd znikniemy, a wraz z nami pana 

problemy. 
 

—  Szeryf jest niezłomny w swoich zasadach — odpalił Eftep i si

ęgnął po kubek z kawą. 

Dopiero gdy upił łyk, zauwa

żył, jak wygląda. Odstawił go z obrzydzeniem i siłą woli zmienił 

z powrotem w blaszany. Net spojrzał na kubek i ten znów stał si

ę plastikowy, tym razem ze 

wzrokiem w Pszczółki Maje i Gucie. 
 

Nika zabrała Felixowi pieni

ądze i wysunęła w dłoni przez kratę. 

 

—  Oto nasz mandat — powiedziała. — Prosz

ę nas wypuścić. 

 

—  Ale wtedy nie b

ędzie przesłuchania. A już się nastawiłem... — zrezygnowany Eftep 

wzi

ął pieniądze i usiadł na drewnianym fotelu. — To zwykła popołudniowa drzemka. Lubię 

ten sen... Staram si

ę śnić go codziennie. Psujecie mi to. 

 

—  Dziwnym  zrz

ądzeniem losu znaleźliśmy się w tym samym śnie — wyjaśniła Nika. 

— Je

śli pan nas puści, będzie pan dalej śnił swój szczęśliwy sen. Bez nas. 

 

Eftep opu

ścił ramiona w geście rezygnacji i wziął od Niki plik banknotów. 

 

—  Tylko nikomu nie mówcie — rozejrzał si

ę i otworzył drzwi celi. 

 

Czarna karoca czekała z otwartymi drzwiami przed komisariatem. Zakapturzony, owini

ę-

ty czarn

ą peleryną woźnica tkwił nieruchomo na koźle, dwa metry nad ziemią. Czarny cień w 

samo południe. 
 

—  Wsi

ąść tam, to jak przenieść się z deszczu pod rynnę — zauważył Felix. 

background image

 

—  Z  deszczu  do  kanału  burzowego  —  sprecyzował  Net.  —  Wy

śnijmy  sobie...  stację 

metra. 
 

—  Stacj

ę metra na Dzikim Zachodzie? — zdziwiła się Nika. 

 

—  Zaraz...  —  Felix  podrapał  si

ę w głowę. — Nie wiemy, gdzie zawiezie nas karoca. 

Pomy

ślmy chwilę, zanim wsiądziemy. 

 

Rozejrzeli si

ę. Elegancki mężczyzna podjechał pod bank czarnym traktorem z przyciem-

nianymi  szybami.  Dalej  grupka  rozbawionych  dwudziestolatków  wolno  jechała  pi

ęciomiej-

scowym  ci

ągnikiem  cabrio,  kiwając  głowami  w  rytm  muzyki  disco.  Połowa  budynków  w 

miasteczku okazała si

ę atrapami - im dalej od komisariatu, tym mniej starannie wykonanymi. 

Ostatnie domy były wła

ściwie pudłami z namalowanymi oknami i drzwiami. 

 

—  Zdecydowanie, Eftep ma kiepsk

ą wyobraźnię — stwierdził Net, po czym zatrzymał 

si

ę, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. 

 

—  Nie b

ądź okrutny — poprosiła Nika, choć już zaczynała się uśmiechać. 

 

—  Zauwa

żyliście, że tutaj nie ma żadnego pomnika? — Net zmrużył oczy. 

 

Z  oddali  dał  si

ę  słyszeć  odgłos  potężnego  silnika.  Po  chwili  zza  budynków  wyjechała 

przypominaj

ąca rozbudowany traktor ciężarówka. Zatrzymała się w kłębach kurzu, a z kabiny 

wyskoczyło  dwóch  facetów  w  kombinezonach  roboczych.  Kierowca  zauwa

żył  przyjaciół  i 

zapytał: 
 

—  Net Bielecki? 

 

Gdy Net przytakn

ął, tamten sięgnął do kabiny po clipboard z plikiem wymiętych kartek i 

podsun

ął do podpisania „potwierdzenie odbioru pomnika", po czym z pomocnikiem otworzył 

ładowni

ę, skąd bez trudu wyciągnęli wielki, owinięty brezentem postument. Postawili go na 

środku ulicy. Towarzyszył temu dźwięk, jakby pomnik ważył ze trzydzieści ton. Gdyby się 
lepiej zastanowi

ć, to właśnie tyle powinien ważyć. 

Po chwili ci

ężarówka odjechała. Net chwycił za końcówkę liny oplatającej przykrycie. 

 

—  Prezent  po

żegnalny  dla  kochanego  nauczyciela  —  uśmiechnął  się  słodko.  —  Cią-

gnijcie. 
 

Wspólnie  zerwali  brezent  i  cofn

ęli się, żeby ocenić dzieło. Na środku ulicy, na półtora-

metrowym  cokole  stał  odlany  z  br

ązu  pomnik  przedstawiający  trzy  postacie  nadnaturalnej 

wielko

ści. Podpis głosił: „Felixowi, Netowi i Nice, bohaterskim bojownikom o wolność na 

lekcjach informatyki. Mieszka

ńcy Eftepowa." 

Spojrzeli na siebie i wybuchn

ęli śmiechem. 

 

—  To  było  okrutne  —  przyznała  Nika,  ale  nie  przestawała  si

ę śmiać. Nie czekali, by 

zobaczy

ć, jak na pomnik zareagują mieszkańcy miasteczka. Ruszyli wzdłuż ulicy. 

 

—  Co robisz, jak chcesz wysi

ąść z autobusu? — zapytał nagle Felix. 

 

—  Naciskam czerwony guzik „na 

żądanie" — odparł Net. 

 

—  To  sen  Eftepa,  ale  mo

żemy  go  zmieniać.  Możemy  na  przykład  wyśnić  czerwony 

guzik do przerywania snu. 
 

—  Czy to nie za proste? — zapytała Nika. 

 

—  Proste rozwi

ązania są najlepsze. 

 

—  I mówi to kto

ś, kto ma w domu automat do parzenia herbaty wielkości małego słonia 

— zauwa

żył Net. 

 

—  Nie  przesadzaj  —  Felix pchn

ął drzwi najbliższego sklepu i skinął na przyjaciół. — 

Najwy

żej słonia-wcześniaka... 

 

Sklep okazał si

ę wypożyczalnią... traktorów. Ściany niewielkiego pomieszczenia pokryte 

były plakatami i tabelkami z cenami. Na widok przyjaciół zza zawalonego papierami biurka 
zerwał si

ę drobny mężczyzna z ryżymi włosami i rzadką brodą. Miał na sobie elegancki strój 

zło

żony z uprasowanych w idealny kant spodni, wyjątkowo paskudnej koszuli i połyskującej 

jak odwłok muchy kamizelki. 

background image

 

—  Witam  szanownych  pa

ństwa  —  zaczął  uniżonym  głosem,  z  przylepionym  do  ust 

sztucznym  u

śmiechem. — W czym mogę pomóc? Szukają państwo traktora turystycznego, 

czy raczej sportowego? A mo

że lepszy będzie terenowy? Czy chodzi o weekendowy wypad 

za miasto, czy raczej o wakacje? 
 

—  Nie interesuj

ą nas traktory — uprzejmie przerwał mu Felix. — Szukamy czerwonego 

guzika. 
 

—  Mamy czerwone traktory — odpalił bez zastanowienia sprzedawca. — Lamborghini 

z obni

żonym zawieszeniem i spojlerem w standardzie. — Zaczął przegrzebywać sterty papie-

rów w poszukiwaniu wła

ściwego folderu. 

 

—  Nie chodzi o traktor. Chodzi o czerwony guzik. 

 

—  Tak, oczywi

ście. Może też być... 

 

Felix gestem wskazał przyjaciołom drzwi. Wymkn

ęli się po cichu. 

 

—  Co to miało by

ć? — zapytał Net. 

 

—  Sam sen broni si

ę przed nami — wyjaśnił Felix. — Nie chce, żebyśmy się obudzili. 

Dlatego sprzedawca nie słyszał nawet, o co go pytałem. 
 

—  Dlaczego nie mo

żemy wyśnić tego guzika, jak wyśniliśmy drzwi w celi? — zapytała 

Nika. 
 

—  Bo to ingerencja w... konfiguracj

ę sennego systemu — odparł Net. 

 

—  Wy

śniliśmy go — Felix uśmiechnął się. — Teraz już istnieje. Skoro mechanizm snu 

spróbował go przed nami ukry

ć, to znaczy, że istnieje. 

 

Z naprzeciwka zbli

żał się Eftep - odbywał właśnie kolejny obchód. 

 

—  Mieli

ście się stąd wynieść! — powiedział ostro, zatrzymując się przed nimi. — A 

zamiast tego za

śmiecacie ulicę brązem... znaczy... pomnikiem z brązu. 

 

—  Wła

śnie się wynosimy — wyjaśnił uprzejmie Felix. 

 

Net z dzik

ą satysfakcją zamienił policyjnego lizaka za paskiem Eftepa w okazałego mu-

chomora na długim pie

ńku. Nauczyciel cisnął grzybem o ziemię i spojrzał na nich ze złością. 

Zanim  jednak  zd

ążył  cokolwiek  powiedzieć,  rozległ  się  osobliwy  dźwięk.  Przypominał 

dzwonek  telefoniczny,  ale  przepuszczony  przez  solidny  wzmacniacz  i  gło

śniki koncertowe. 

Zdawał si

ę dobiegać z nieba. Ludzie zatrzymywali się i zadzierali głowy. 

 

—  To mój telefon — powiedział wolno Eftep. — Zaraz mnie obudzi... 

 

—  Niech si

ę pan nie martwi — rzucił Net. — Po przebudzeniu wszystko pan zapomni. 

 

Eftep chciał co

ś odpowiedzieć, ale zniknął. Po prostu zdematerializował się. Komisariat z 

głuchym  pukni

ęciem rozsypał się w pył, budynki w miasteczku zaczęły się składać niczym 

domki  z  kart  i  zapada

ć  w  ziemię.  Ludzie  w  panice  biegali  we  wszystkich  kierunkach.  Co 

chwil

ę kolejni znikali z donośnymi plumknięciami jak bańki mydlane na kreskówkach. Nie 

min

ęło pół minuty, a wokół przyjaciół było pusto. Został tylko pomnik i stojąca na środku 

pustkowia karoca, jak czarna dziura w sennej rzeczywisto

ści. 

 

—  Obudził si

ę i zwinął scenografię... — podsumował Net. 

 

—  Je

żeli był tu jakiś czerwony guzik, to również zniknął — dodał Felix. 

 

Rozejrzeli si

ę po rozgrzanej słońcem pustyni. Teraz, z braku cienia, 

zacz

ęli dotkliwie odczuwać upał. 

 

—  Nie mamy wyj

ścia — stwierdził Felix. 

 

Omin

ęli pomnik, pod którym ktoś już położył kwiaty, i niechętnie podeszli do karocy. 

Otwarte  drzwi  zapraszały  do  chłodnego  wn

ętrza  mobilnej  krypty,  a  zakutany  szczelnie  w 

czarn

ą pelerynę woźnica tkwił na koźle jak niewypowiedziana groźba. 

 

—  I tak musimy wsi

ąść. — Felix pierwszy zniknął w czarnej czeluści 

i wyci

ągnął rękę do Niki. 

 

Ledwo cała trójka znalazła si

ę w środku, drzwi zatrzasnęły się i karoca ruszyła z kopyta. 

Siła bezwładno

ści rzuciła ich na tylną kanapę. 

background image

 

Przez  nast

ępne dwadzieścia minut mknęli przez niekończącą się prerię, a właściwie pu-

styni

ę. Z zamyślenia wyrwał ich odgłos wypluwania. 

 

—  Ohydztwo! — złota rybka wytarła płetw

ą pysk. — Mieliście kiedyś w ustach surową 

ryb

ę? 

 

—  Jak zgłodniejemy, to mo

że będziemy mieć — mruknął Net. 

 

—  Jestem  strasznie  niesmaczna  —  zastrzegła  szybko  ryba,  po  czym  zmieniła  wyraz 

pyszczka. — I jak? Zmi

ękczeni aresztem i przesłuchaniem? 

 

—  Było nawet ciekawie — wyja

śnił uprzejmie Felix. 

 

—  A  do  przesłuchania  nie  doszło  —  dodał  Net.  —  Ciekawe  do

świadczenie. Zastana-

wiam si

ę, czy nie zabawić tutaj dłużej. Może wyśnię sobie lunapark. 

 

Ryba pokiwała smutno głow

ą i powiedziała: 

 

—  Wi

ęc teraz będzie gorzej. Ale dam wam jeszcze czas do namysłu. Skrzywiła się z 

niesmakiem, po czym zacz

ęła połykać ogon i z obrzydliwym ciamknięciem zniknęła. 

 

—  Bezczelna, nie? — rzucił Net. — Ciekawe, dok

ąd jedziemy? 

 

Wyjrzeli przez okno. Na pustyni zacz

ęły się pojawiać pojedyncze 

krzaczki, potem małe drzewka, a po minucie jechali ju

ż przez las. Ale był to dziwny las. Do-

piero po chwili zauwa

żyli, dlaczego: drzewa rosły w równych rzędach. W co dziesiątym za-

miast drzewa zielenił si

ę krzaczek, w co dwudziestym obok pnia błyskał kropkowanym kape-

luszem muchomor. 
 

Las raptownie si

ę skończył i wjechali do miasta. Po chwili zatrzymali się przed skrzyżo-

waniem. 

Światła  do  sterowania  ruchem  były  bardziej  rozbudowane  niż  zwykle.  Zamiast 

trzech było ich z pi

ętnaście: w kilku odcieniach czerwieni i zieleni, ze strzałkami i z podpisa-

mi, kogo dotycz

ą, a kogo nie. 

 

—  To znów czyj

ś sen — westchnął Felix. 

 

—  Ciekawe czyj — zastanowił si

ę Net. — Nie tak łatwo rozpoznać kogoś po śnie. 

 

—  My

ślmy o czerwonym przycisku. 

 

—  Je

śli istnieje — powątpiewał Net. 

 

Migaj

ąc  różnymi  odcieniami  zieleni,  pomarańczu  i  czerwieni,  światła  zmieniały  się  w 

skomplikowanej  konfiguracji.  Wreszcie  karoca  ruszyła.  Min

ęła kilka przecznic i zatrzymała 

si

ę przed budynkiem, który przypominał... 

 

—  Nasza szkoła! — wykrzykn

ął Net, ledwo wysiedli. 

 

—  Ale kto

ś zrobił remont kapitalny — zauważył Felix. — No i tego wcześniej nie by-

ło... 
 

Do prawego skrzydła budynku przyklejony był kilkunastopi

ętrowy wieżowiec z napisem 

„Administracja szkoły". 
 

—  To sen Stokrotki — zgadła Nika. 

 

—  Administracja  jest  wi

ększa od tego, czym administruje — zgodził się Felix. — To 

rzeczywi

ście może być sen dyra. 

 

—  Chod

źcie! — Net ruszył w kierunku drzwi. — Ciekawe, czy nasza kwatera główna 

istnieje. Mo

że tam będzie ten twój guzik. 

 

—  Guzik b

ędzie w gabinecie Stokrotki — poprawił go Felix. 

 

—  Nie  dostaniemy  si

ę tam tak łatwo — Nika wskazała na przeszklone ostatnie piętro 

biurowca. Wida

ć tam było magistra inżyniera Juliusza Stokrotkę. Z założonymi do tyłu ręko-

ma delektował si

ę panoramą swojego snu. 

 

—  Musiałby nas wezwa

ć na dywanik. 

 

Felix, zamiast odpowiedzie

ć, uśmiechnął się tylko i zaczął wchodzić po schodach. 

W hallu zakr

ęcili w prawo, w kierunku sekretariatu-biurowca, ale pan Brudnica, portier, sta-

n

ął im na drodze, rozkładając ramiona jak bramkarz. 

 

—  Gdzie w tym stroju?! — wykrzywił si

ę z oburzenia. 

background image

 

Przyjaciele popatrzyli po sobie. Byli ubrani jak zwykle: chłopcy w bojówki, bluzy i buty 

sportowe, a Nika w krótk

ą, plisowaną spódniczkę, jeansową kurtkę i martensy. 

 

—  Powinni

ście mieć na sobie ciemnobeżowe spodnie w kancik, z kieszeniami zbyt płyt-

kimi,  by  trzyma

ć w nich narkotyki — wyrecytował. — Do tego zgniłożółta koszula i kami-

zelka w kolorze lurokawowym. Pomara

ńczowa mucha w niebieskie kropki i marynarka... też 

lurokawowa. Aha! I buty. Br

ązowe. A dziewczynki... — zlustrował wzrokiem Nikę — szaro-

żółta spódnica do ziemi, wiśniowy sweterek i żakiet w kolorze nadgniłych bananów. Nasze 
nowe mundurki. Tysi

ąc zeta od łebka, jak nic. 

 

Przyjaciele chwil

ę gapili się na niego, nie wierząc własnym uszom. 

 

—  Powaga?  —  pierwszy  wydobył  z  siebie  głos  Net.  —  Ale  chocia

ż włosy mogą być, 

jakie kto chce? 
 

—  O nie. Włosy te

ż muszą być w zunifikowanym kolorze, zatwierdzonym przez dyrek-

cj

ę, kuratorium i ministerstwo. 

 

—  Jaki to kolor? 

 

—  Mysi. 

 

Cala trójka skrzywiła si

ę z obrzydzeniem.  

 

—  Ja tam zreszt

ą nie wiem — Brudnica wzruszył ramionami. — Ja tylko pilnuję. 

 

—  Ale to przecie

ż sen — zauważył Net. — Co panu szkodzi nas wpuścić? 

 

—  Sen, ale nie wasz, tylko pana dyrektora. Bez mundurków, bez mysich włosów, z bi-

żuterią — wskazał spinkę do włosów Niki — nie wejdziecie. A za takie buty, dziewczyno, to 
od razu trafisz do szkoły specjalnej. Je

śli nie do poprawczaka. 

 

Nika spojrzała w dół, na swoje stopy. 

 

—  W 

życiu nie założę kapci! — oświadczyła oburzona. — To buty ze świńskiej skóry. 

Symbol mojej osobowo

ści i wiary w wolność jednostki. 

 

—  Potrzebujemy formularza AK-15-Z/87 — powiedział szybko Felix. 

 

Pan Brudnica spojrzał na niego podejrzliwie. — To druk wymagany przez fryzjerów do 

przefarbowania włosów młodocianym. Dost

ępny w sekretar... w biurowcu administracji. 

 

—  A, je

śli tak, to możecie przejść — Brudnica usunął się na bok. 

 

Przyjaciele nieufnie przeszli obok niego i ruszyli korytarzem w kierunku  cz

ęści admini-

stracyjnej. 
 

—  Powy

żej  pewnego  poziomu  absurdu  urzędniczego  wszystko  przejdzie  —  mruknął 

Felix. 
 

Drzwi do sekretariatu wygl

ądały identycznie jak na jawie. Felix zapukał, a wobec braku 

odpowiedzi,  otworzył  je.  Sekretarka  dyrektora,  pani  Helenka,  nie  była  zbyt  szczupł

ą osobą, 

ale jednocze

śnie uwielbiała obcisłe bluzeczki, przez co wyglądała, jakby pod różowym swe-

terkiem, na wysoko

ści pasa, miała nie do końca nadmuchane koło ratunkowe. Wrażenia pneu-

matyczno

ści sekretarki dopełniały natapirowane, tlenione włosy. 

Popatrzyła na nich i pokr

ęciła głową. 

 

—  Nie  znacie  paragrafu  sto  osiemdziesi

ątego,  punkt  piętnasty,  dotyczącego  sposobu 

pukania do drzwi sekretariatu w godzinach 12:03-15:37? 
 

—  Nie... — odparł zaskoczony Felix. 

 

—  Trzy krótkie, dwa długie, jeden krótki. Na inne mam nie reagowa

ć. To osobiste za-

rz

ądzenie dyrektora. Jest wywieszone po wewnętrznej stronie drzwi jego kasy pancernej. 

 

—  No, ale skoro ju

ż tu jesteśmy... potrzebujemy druczku AK-15-Z/87. 

 

—  Pewnie mo

żna go dostać gdzieś na wysokim piętrze — dodał Net. 

 

—  AK-15-Z/87? Ten do fryzjera? — pani Helenka obrzuciła ich znudzonym wzrokiem i 

si

ęgnęła  do  szuflady.  Chwilę  przewalała  pojemniczki  i  flakoniki  z  kosmetykami,  wreszcie 

wyci

ągnęła z samego dna trzy wymięte arkusze papieru. 

 

—  Wy

śniłeś te świstki — syknął Net. — Teraz wymyśl coś innego, żebyśmy się dostali 

na gór

ę. 

background image

 

—  Potrzebujemy te

ż druku 347-JP2/15 — oznajmił Felix — gdzie „15" to kod piętra, na 

którym mo

żna otrzymać taki formularz. 

 

Pani  Helenka  spojrzała  na  nich  ponuro  i  głow

ą wskazała następne drzwi. Momentalnie 

straciła zainteresowanie uczniami i si

ęgnęła do szuflady po lakier do paznokci. 

Przyjaciele przekroczyli drzwi i stan

ęli jak wryci. Całe piętro biurowca zapełnione było biur-

kami  z  identycznymi  paniami  Helenkami,  w  identycznych  ró

żowych sweterkach. Malowały 

paznokcie i machały dło

ńmi, by je wysuszyć. Inne poprawiały usta lub rzęsy. Unoszący się w 

powietrzu zapach lakieru wiercił w nosie. Jedna z nich wstała i podeszła z buteleczk

ą do ma-

łego kraniku w 

ścianie. Napełniła ją gęstą, czerwoną substancją i wróciła za swoje biurko. W 

budynku, prócz instalacji elektrycznej, wodnej i kanalizacyjnej był wi

ęc jeszcze pion dostar-

czaj

ący na każde piętro lakier do paznokci. 

Przyjaciele, nie niepokojeni przez 

żadną z pań Helenek, dotarli do schodów i zaczęli się nimi 

wspina

ć. Każde mijane piętro zaludnione było paniami Helenkami, które robiły wszystko, za 

wyj

ątkiem pracy. Komputery wyświetlały wygaszacze ekranu, telefony dzwoniły, ale nikt ich 

nie odbierał. 
 

Dotarli do pi

ętnastego pietra, gdzie przy schodach stała już pani Helenka z trzema arku-

szami papieru w dłoni. 
 

—  Wasze  druki  —  wr

ęczyła  im  je  bez  słowa  i  własnym  ciałem  zagrodziła  drogę  na 

wy

ższe piętro. 

 

Przyjaciele przysun

ęli głowy, żeby się szeptem naradzić. 

 

—  Zróbmy tu jak

ąś zadymę — zaproponował Net. — Nie chce mi się schodzić, podpa-

la

ć kosza na śmieci i potem wracać na górę. 

 

—  Mam  niewytłumaczalne  opory  przed  robieniem  zadymy  —  zwierzył  si

ę  Felix.  — 

Nawet we 

śnie. 

 

—  Mo

że da się wyśnić jakiś dokument, który będzie mógł nam dać tylko Stokrotka — 

powiedziała Nika. — Nie b

ędzie zadymy, a... 

 

—  Nie musimy wchodzi

ć wyżej — Net chwycił ją za ramię i wskazał ścianę. 

 

Kilka metrów dalej zainstalowany był... czerwony guzik, opatrzony napisem „U

żyć tylko 

w najostateczniejszej ostateczno

ści". 

 

—  Bingo! — Net spojrzał na przyjaciół. — Wyci

ągnę nas z tego. 

 

Niewiele my

śląc, rzucił się pod wyciągniętym ramieniem pani Helenki, dopadł przycisku 

i wdusił go z całej siły. Rozległa si

ę syrena alarmowa, a z sufitu trysnęły strumienie wody. 

 

—  Ups... — sykn

ął Net. 

 

Panie Helenki zacz

ęły piszczeć, zakrywać fryzury dokumentami i biec w kierunku scho-

dów.  Zapanowało  straszliwe  zamieszanie.  Felix  i  Nika  ledwo  umkn

ęli przed falą różowych 

sweterków,  spływaj

ącą na dół. Dołączyła do nich kolejna rzeka z wyższych pięter - system 

przeciwpo

żarowy włączył się w całym budynku. Gdy biuro opustoszało, woda przestała le-

cie

ć. 

 

—  Ups... — powtórzył Net. 

 

Przyjaciele popatrzyli na niego niewyra

źnie. Cała trójka wyglądała, jakby właśnie wynu-

rzyła  si

ę z basenu. Podeszli do okna. Ulica przed szkołą i spory kawałek parku zajęte były 

przez tłum dyskutuj

ących i gestykulujących pań Helenek. 

 

—  Przynajmniej  wizyt

ę  w  gabinecie  Stokrotki  mamy  zagwarantowaną  —  powiedział 

cicho Net. 
 

Ociekaj

ący wodą dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka wolno i nieco sztywnym 

krokiem zszedł na pi

ętnaste piętro. 

 

—  To wy — bardziej stwierdził, ni

ż zapytał. — Jak zwykle wy. Nawet we śnie. 

 

Kanarkowo-

żółty garnitur oblepiał jego korpulentne ciało. 

 

—  Przepraszamy — Nika odgarn

ęła włosy, przyklapnięte jak wyciągnięte z rzeki wodo-

rosty. — Chcieli

śmy się obudzić. 

background image

 

—  Ale to mój sen — naburmuszył si

ę Stokrotka. — Wy mi się tylko śnicie. 

 

—  No wła

śnie niezupełnie — odezwał się Net. 

 

— 

Śnimy razem ten sam sen — wyjaśnił Felix. 

 

—   Bł

ąd matrixa, czy coś... — dodał Net. 

 

—  Nie opowiadajcie mi tu banialuk — dyrektor podniósł głos. —  Marsz  do  mojego 

gabinetu! 
 

Po  schodach,  które  zamieniły  si

ę w wodne kaskady, weszli na szesnaste piętro. Klatka 

schodowa ko

ńczyła się eleganckimi, mahoniowymi drzwiami. 

 

—  Je

śli chce nam pan strzelić pogadankę, to chyba nie ma sensu 

 

—  wzruszył ramionami Net. — Jak si

ę obudzimy, nic nie będziemy pamiętać. 

Nika szturchn

ęła go w bok, ale było już za późno. Dyrektor poczerwieniał na twarzy. 

 

—  „Strzeli

ć pogadankę"?! — wybuchnął. — Zatopiliście cały budynek, a ty twierdzisz, 

że wszystko zapomnicie?! 
 

—  Naprawd

ę zrobiliśmy to niechcący — zapewniła szybko Nika. 

 

—  Zreszt

ą ten budynek tylko nam się śni — dodał Felix. 

 

—  MNIE si

ę śni! — Stokrotka wycelował w niego palec, drugą rękę kładąc na klamce. 

— Wy te

ż mi się śnicie. 

 

W tym momencie Felix zauwa

żył, że spod drzwi wypływa całkiem spory strumień wody. 

 

—  Lepiej nie... — zacz

ął, ale dyrektor nacisnął klamkę. 

 

Zd

ążyli tylko dostrzec zajmujący całe piętro gabinet z gigantycznym biurkiem na samym 

środku i palmą obok. Na nic więcej nie starczyło czasu, bowiem pomieszczenie było wypeł-
nione metrowej gł

ębokości wodą, która chlusnęła na przyjaciół. Drzwi docisnęły dyrektora do 

ściany, a Felixa, Neta i Nikę porwała wielka fala. 
 

—  Ratunku! — pisn

ął Net. — Nie umiem pływać! 

 

Próbowali  si

ę  łapać  poręczy,  ale  nurt  był  silniejszy.  Znaleźli  się  w  wodnej  zjeżdżalni, 

która spiral

ą pędziła w dół. 

 

—  Był tam czerwony guzik? — krzykn

ęła Nika, wypluwając wodę. 

 

—  Nie mam poj

ęcia — Felix próbował utrzymać głowę nad powierzchnią wody. — Jak 

woda opadnie, znów spróbujemy si

ę tam dostać. 

 

Jednak wodna zje

żdżalnia nie miała zamiaru wyrzucić przyjaciół na parterze. Zjechali do 

piwnicy i dopiero tam woda rozlała si

ę szeroką kałużą na najniższym poziomie podziemnego 

parkingu. Czarna karoca ju

ż czekała. 

 

Przemoczeni, stan

ęli na chwiejnych nogach. Woda sięgała im do kolan. 

 

—  Ju

ż dobrze? — Nika położyła dłoń na ramieniu Neta. 

 

—  Niezły  fun,  gdyby  nie  to, 

że prawie się utopiłem — Net nie mógł się zdecydować, 

czy bardziej si

ę boi, czy jednak lepiej się bawi. 

 

Nagle co

ś plusnęło obok i srebrny kształt podpłynął do przyjaciół. 

 

— I jak? — białozłota rybka wysun

ęła pyszczek nad powierzchnię. — Pękacie już? Nie 

znajdziecie  czerwonego  przycisku.  Wymy

śliliście go, owszem, szacuneczek... ale ja potrafię 

go ukry

ć. Będziecie tu tak długo, dopóki nie spełnicie moich trzech życzeń. 

 

—  Ile razy jeszcze zamierzasz połyka

ć i wypluwać surową rybę? — zapytał Net. 

 

—  Przem

ęczę się dla dobra sprawy — ryba splunęła i przeniosła wzrok na karocę. Ko-

nie przest

ępowały z nogi na nogę, rozchlapując wodę. — Wsiadacie? Czekają na was nowe, 

wspaniałe pora

żki. 

 

U

śmiechnęła się złośliwie i w kilkanaście sekund połknęła się w całości. 

 

—  Wła

ściwie dlaczego mielibyśmy się budzić? — zastanowił się Net. 

 

—  B

ędziemy siedzieć w autobusie, w korku. A tu jest darmowa rozrywka. Aquapark już 

zaliczyli

śmy. 

 

—  Mam złe przeczucia w zwi

ązku z tą rozrywką... — odparła Nika. 

background image

 

—  Przyjemno

ści nigdy nie są darmowe. Od cukierków się tyje i psują się zęby, od pa-

pierosów dostaje si

ę raka. Od alkoholu durnieje. Z tym wspólnym snem może być podobnie. 

 

—  My

ślę, że przesadzasz — bagatelizował jak zwykle Net. — Nie 

musimy siedzie

ć w niczyim śnie. Możemy sobie wyśnić własny. 

 

—  Powinni

śmy jak najszybciej wrócić na stronę jawy. Z tym snem jest coś nie tak. 

 

—  Wsi

ądźmy  do  karocy  —  poprosił  Felix."—  Tutaj  już  nie  znajdziemy  czerwonego 

guzika. 
 

Popatrzyli  na  ponuroczarny  pojazd  i  nieruchomego  wo

źnicę. Wiało od niego dziwnym 

chłodem. 
 

—  Nie wiem, czy chc

ę wsiadać... — przyznał Net. — Nie wiem nawet, czy chcę szukać 

guzika... Gdzie

ś koło piątego piętra nawet wodna zjeżdżalnia zaczęła mi się podobać. Tu nie 

jest tak 

źle. 

 

—  Lepiej wynie

śmy się, zanim spłynie tu Stokrotka. 

 

Ten  argument  podziałał  na  Neta.  Wsiedli  do  karocy.  Natychmiast  ruszyła,  fontannami 

rozchlapuj

ąc  wodę.  Wydostali  się  na  powierzchnię,  ominęli  morze  różowych  sweterków  i 

wjechali mi

ędzy szare domy. Podobnie jak we śnie Eftepa, tutaj też odleglejsze budynki za-

mieniały si

ę stopniowo w coraz mniej staranne atrapy. Domów było akurat tyle, żeby dyrektor 

miał ze swojego gabinetu imponuj

ący widok. Dalej zabudowa nagle się urywała i karoca wje-

chała w las. 
 

—  Stokrotka my

ślał, że mu się śnimy — odezwał się Felix. 

 

—  Zastanawiasz si

ę, czy nie miał racji? — zapytał ostrożnie Net, po czym zastrzegł: — 

Ja jestem prawdziwy. 
 

—  Nie  zaczynaj  —  poprosił  Felix.  —  Wszyscy  jeste

śmy  prawdziwi,  a  to,  że  śnimy 

wspólny sen, to wynik jakiego

ś... 

 

—  Eksperymentu szalonego naukowca? — podsun

ął Net. — A te senne postacie? My-

ślałem, że znikają, gdy śniący jest gdzie indziej. 
 

—  Niektórzy z nich wiedz

ą, że są tylko postaciami ze snu. I oni chyba nas rozpoznają. 

Brudnica wiedział, 

że to sen dyrektora i że sam jest śniony. 

 

Musieli przerwa

ć rozmowę, bo karoca zatrzymała się przed kwitnącymi sadami. Spomię-

dzy drzewek wyłaniał si

ę wieżowiec. Jego szklana elewacja była... różowa. 

Weszli mi

ędzy białe od kwiatów drzewa owocowe. Otoczyła ich odurzająca, słodka woń. Net 

kichn

ął i ponarzekał trochę, że kręci mu się w głowie. Po kilku minutach zostawili za sobą 

sad i wyszli na trotuar przed kapi

ącym od złota głównym wejściem. 

 

—  Mam nadziej

ę, że będzie winda — Felix zadarł głowę. — Tu jest z pięćdziesiąt pię-

ter. 
 

Szklane  drzwi  rozsun

ęły się przed nimi z cichym szmerem. Weszli do chłodnego wnę-

trza. Cały parter budynku zaj

ęty był przez długie wieszaki z ubraniami. Wyglądało to na ma-

gazyn  wielkiego  domu  towarowego.  Rz

ędy wieszaków, a na nich suknie, bluzki, spódnice, 

spodnie, płaszczyki i kurtki - wszystko posegregowane kolorami. Z przewag

ą białego i różo-

wego.  Wzrok  przyci

ągały  setki par butów, poustawianych na półkach wzdłuż ścian. Więk-

szo

ść stanowiły złote, srebrne lub wysadzane brylancikami sandałki na niebotycznie wyso-

kich  obcasach.  Nad  butami  mo

żna było dostrzec równiutko, i oczywiście też kolorami, po-

układane:  paski,  chusteczki,  apaszki,  czapki,  berety,  a  nawet  i  upstrzone  piórami  i  kwiatami 
eleganckie  kapelusze.  Pomi

ędzy  tym  wszystkim  przechadzały  się  wystrojone  w  uniformy 

garderobiane, rozpylaj

ąc wokół francuskie perfumy. 

 

Za całym rym bogactwem przyjaciele znale

źli drzwi windy. Wyświetlacz wskazywał, że 

kabina znajduje si

ę na najwyższym piętrze. Skorzystali więc ze schodów, by dostać się wyżej. 

Znów uderzyła ich feeria kolorów, fasonów i zapachów. Podobnie było  na dwóch kolejnych 
pi

ętrach. Dopiero na czwartym zamiast sukien pojawiły się jeansy, różnej długości i kroju, z 

background image

cekinami lub nitami, ja

śniejsze i ciemniejsze, bejsbolówki i buty sportowe. Też wzbogacone 

złotymi dodatkami i d

żetami. 

 

—  Ten  wie

żowiec to gigantyczna garderoba — stwierdziła Nika. — I chyba wiem, do 

kogo nale

ży... 

 

—  Jedzie winda — zauwa

żył Felix. 

 

Cyfry na wy

świetlaczu zaczęły przeskakiwać coraz wolniej. 

 

—  Zatrzyma si

ę piętro niżej — powiedział Felix. 

 

Przyjaciele zbiegli schodami. Rozległ si

ę dzwonek i drzwi rozsunęły się. Z windy wyszła 

Aurelia w asy

ście trzech dziewczyn. Zatrzymała się zaskoczona. Miała na sobie poprzeciera-

ne jeansy, zwykły T-shirt i trampki. Najwyra

źniej zamierzała się w coś przebrać, bo jej asy-

stentki  obładowane  były  kolorowymi  cz

ęściami garderoby. Fryzura Aurelii też była niewyj-

ściowa. 
 

—  Sk

ąd się tu wzięliście? — zapytała, po czym zauważyła Neta. 

 

—  Mamy randk

ę dopiero za dwie godziny. — Uśmiechnęła się. 

 

—  Słucham?! — Nika spojrzała na Neta, potem na Aureli

ę. — Randkę?! 

 

—  Z Netem, nie z wami wszystkimi — wyja

śniła uprzejmie Aurelia. 

Wyci

ągnęła z kieszeni różową komórkę wysadzaną diamentami i otworzyła klapkę. — Zga-

dza  si

ę. Piętnasta trzydzieści Brad Pitt, szesnasta Net Bielecki. O! dobrze, że tu zajrzałam. 

Musz

ę przesunąć o pół godziny Orlando Blooma, bo mi się nakłada na Zakościelnego. 

 

—  Umówiłe

ś się z nią na randkę?! — Nika z furią spojrzała na Neta. 

 

—  Ja? — Net zamrugał oczami. — Chyba nie. Nie pami

ętam, żebym 

si

ę umawiał... 

 

—  Skoro jeste

ś już teraz, to... — Aurelia zastanowiła się chwilę. 

 

—  Zaczekaj minutk

ę, tylko się przebiorę i przełożę Brada na później. 

 

A wy ju

ż sobie idźcie — machnęła ręką niczym znudzona królowa. 

Spojrzeli na siebie. Nika zmru

żyła oczy i wbiła zimne spojrzenie w Aurelię. Winda, z której 

ta  przed  chwil

ą  wysiadła,  drgnęła  i  z  hukiem  zleciała  w  dół,  pozostawiając  za  otwartymi 

drzwiami  pusty  szyb.  Sekund

ę  później  wstrząs  i  łomot  oznajmiły,  że  kabina  rozbiła  się  w 

piwnicy. 
 

Aurelia obejrzała si

ę, potem z przerażeniem spojrzała na Nikę. 

 

—  Jeste

ś tylko postacią z mojego snu. Nie wolno ci robić takich rzeczy! Zaraz w ogóle 

ci

ę skasuję. Odeśnię. 

 

—  Tylko spróbuj! 

 

Aurelia zmarszczyła czoło, skupiła si

ę, ale Nika nie została odeśniona. 

 

—  Nie jestem postaci

ą z twojego snu — rzuciła ze złością. — Jestem prawdziwa. A ty 

umawiasz si

ę na randki z moim chłopakiem! 

 

—  Prawdziwa!?  —  zakpiła  Aurelia  i  dłoni

ą wykonała gest, po którym wszystkie wie-

szaki na kółkach, na ka

żdym po sto sukien, zaczęły sunąć w kierunku Niki. 

 

Net złapał najbli

ższy, ale ten, pchany nieznaną siłą, wyrwał mu się z rąk. Po chwili Nika 

znikn

ęła w gąszczu metalowych stelaży i kolorowych szmat. Felix siłą woli odciągnął najbliż-

szy wieszak, ale ten zaraz wrócił na swoje miejsce. Nagle wieszaki rozsun

ęły się, odsłaniając 

stoj

ącą z rozłożonymi ramionami Nikę. Oddychała szybko i patrzyła ze złością na Aurelię. 

 

Pstrykn

ęła palcami i wieszaki rozjechały się na wszystkie strony. 

 

—  Moje  sukienki!  —  krzykn

ęła  przerażona  dziewczyna,  ale  było  już  za  późno.  Huk 

tłuczonego szkła dobiegł jednocze

śnie ze wszystkich stron, a chwilę po nim rozległ się rumor 

l

ądujących na ziemi wokół budynku metalowych rur, obwieszonych modnymi ciuszkami. 

 

Stali na pustym pi

ętrze. Panowała cisza jak makiem zasiał. Jedynie wiatr szeleścił reszt-

kami  pourywanych  wertikali.  Obie  dziewczyny  mierzyły  si

ę  zimnymi  spojrzeniami  spod 

zmru

żonych powiek. Wyglądało na to, że zamierzają się pobić. 

 

—  Przesta

ńcie! — Felix stanął między nimi. — To nieporozumienie. 

background image

 

Aurelia umówiła si

ę z Netem, którego sobie wyśni za dwie godziny. Nie z tym prawdzi-

wym. 
 

—  To  niewiele  zmienia  — Nika  rozlu

źniła jednak pięści. Wychyliła się zza Felixa. — 

Odczep si

ę od Neta! 

 

—  Wolno mi 

śnić, co mi się podoba — odparła Aurelia. — I kogo mi się podoba. Wy-

śnię sobie też ciebie i będziesz mi musiała usługiwać. 
 

Net od dłu

ższej chwili gapił się oniemiały na dziewczyny. 

 

—  Jak obie si

ę nie uspokoicie, to zaraz sobie pójdę — oświadczył niespodziewanie. 

 

—  To ty te

ż jesteś prawdziwy? — zdziwiła się Aurelia. — Jak to możliwe? 

 

—  Bł

ąd matrixa. 

 

—  Ja te

ż jestem prawdziwy — dodał Felix. — Przypadkiem znaleźliśmy się w tym sa-

mym 

śnie. Najchętniej byśmy się obudzili. 

 

Aurelia patrzyła na nich podejrzliwie. 

 

—  Wi

ęc dlaczego się nie budzicie? 

 

—  Szukamy czerwonego guzika awaryjnego przerywania snu. Bez niego si

ę nie da. 

 

—  Zaraz, tu jest jaki

ś — mało królewskim gestem pokazała palcem na stojący pod ścia-

n

ą ozdobny stolik. — Nie wiem do czego służy. Pojawił się dziś. 

 

Podeszli  do  stolika.  Czerwony  przycisk  wielko

ści  małej  filiżanki  był  wmontowany  w 

blat. Pod spodem przy

śrubowana była tabliczka z napisem: „Awaryjne przerwanie snu. Och, 

ach, ale po co? Jest taki fajniutki." Felix popatrzył po przyjaciołach. Wolno skin

ęli głowami, 

wi

ęc nabrał powietrza i nacisnął przycisk. 

 

Nic si

ę nie wydarzyło. Felix schylił się i zajrzał pod stolik. Od przycisku wychodziły dwa 

kable, długo

ści kilkunastu centymetrów, z których żaden nie był do niczego podłączony. 

 

—  Babski sen — westchn

ął. 

 

—  I jak guzik? — u

śmiechnęła się Aurelia. 

 

—  Guzik...  no,  fajny  —  odparł  Felix.  —  Naprawd

ę niezły. Stylowy. To my ci już nie 

b

ędziemy przeszkadzać. 

 

Po

żegnali się i szybko wyszli. 

 

—  Co za bajzel — powiedział wzburzony Felix. — Chciałbym si

ę znaleźć we własnym 

śnie. Tam guzik byłby podłączony, miałby potrójne, zabezpieczone antyprzepięciowo obwo-
dy, a obok le

żałaby zafoliowana instrukcja obsługi. 

 

—  Przypi

ęta łańcuszkiem, żeby nikt nie ukradł — dodał Net. 

 

Nika zachichotała, a Felix westchn

ął i odparł poważnie: 

 

—  Mo

żliwe. Ale przycisk przynajmniej by działał. 

 

—  Chod

źmy stąd — bardziej rozkazała niż poprosiła Nika. 

 

—  Dlaczego si

ę tak bulwisz na Aurelię? — zapytał ostrożnie Net. 

 

—  Ja si

ę z nią wcale nie spotykam. 

 

—  Ale  ona  sobie  ciebie  wy

śni za dwie godziny. I pójdzie z tobą na randkę. Jesteś dla 

niej za miły. 
 

—  Niech sobie wy

śniwa kogo chce — Net wzruszył ramionami. 

 

—  Nie upilnujesz snów wszystkich moich wielbicielek. 

 

Nika spojrzała na niego zaskoczona. U

śmiechnęła się w duchu. Wyszli przed budynek, na 

wprost zdaj

ącej się pochłaniać światło karocy. 

 

—  Ten pojazd mnie przera

ża — stwierdził Net. — Boję się, że nas przeżuje, połknie i 

przetrawi. 
 

Ledwo  usiedli,  karoca  ruszyła.  Wjechali  mi

ędzy  niższe  budynki.  Minęli  kawiarnię  o 

wdzi

ęcznej  nazwie  „Randkowianka",  restaurację  „Pogadanka",  dyskotekę  „Przytulanka"  i 

par

ę budynków, których nazw nie zdołali przeczytać z powodu rosnącej prędkości. Dalej był 

las. 
 

—  I jak? — białozłota ryba wypluła si

ę na fotel na wprost Niki. 

background image

 

—  Niemiły sen, co? 

 

Dziewczyna obrzuciła ryb

ę niechętnym spojrzeniem i nic nie odpowiedziała. Ta przenio-

sła wi

ęc wzrok na Neta. 

 

—  A mo

że chcecie wylądować we śnie Geralda? — zapytała, świdrując go spojrzeniem. 

 

—  Sami wybierzemy sen, w którym wyl

ądujemy — oświadczył Felix. 

 

—  To proste, wystarczy si

ę skupić. 

 

—  Pewnie chcieliby

ście znaleźć się we własnych snach? Niestety, nic z tego. Zabloko-

wałam je i nie macie do nich dost

ępu. 

 

—  Spływaj — Felix machn

ął ręką. 

 

Ryba wzruszyła płetwami i, z nieprzyjemnym mla

śnięciem, zjadła się. 

 

Chwil

ę później karoca stanęła, a przyjaciele z ulgą wysiedli. Otoczenie było... nieokre-

ślone. Dziwna sprawa, ale tak należało to nazwać. Choć rozglądali się, nie potrafili stwier-
dzi

ć,  gdzie  się  znajdują,  ani  co  ich  otacza.  Przypominało  to  przeglądanie  gazety  w  obcym 

j

ęzyku. Jedno tylko było oczywiste: 

 

—  Ale  tu  nieziemsko  wali!  —  Net  zatkał  nos.  — Jak  w  domu  kolekcjonera  zdechłych 

krów. 
 

—  Gdzie? — zdziwił si

ę Felix. 

 

—  Tak mi si

ę wymskło... ale wali masakrycznie. 

 

Nika zmarszczyła nosek. 

 

—  Co

ś mi to przypomina... — skrzywiła się. 

 

—  Ja wol

ę sobie tego nie kojarzyć z niczym — Net rozglądał się za karocą, by użyć jej 

w charakterze kapsuły ratunkowej. 
 

—  To jest fotel z naszego salonu — Felix wskazał skórzany mebel, który wyłonił si

ę z 

otaczaj

ącej ich nieokreśloności. — Starałem się skierować nas do snu mojego taty, bo tam 

przycisk byłby podł

ączony, ale dziwnie to wszystko wygląda. No i ten smród... 

 

—  Teraz twój tata pracuje, wi

ęc... — Net zastanowił się. — Może sen czeka na niego? 

A ten smród to mo

że wyśniona wczoraj kolacja, którą zapomniał schować do lodówki? 

 

W tym momencie w

ątpliwości co do właściciela snu zostały rozwiane - zza fotela wyłonił 

si

ę czarny, kudłaty psi łeb. 

 

—  Wszystko jasne! — wykrzykn

ął Felix. — To sen Cabana! Na ten fotel nie wolno mu 

wchodzi

ć, więc sobie o nim śni. 

 

—  Dlatego  nie  mogli

śmy załapać, o co chodzi — dodał Net. — Byliśmy niekompaty-

bilni z psim snem. 
 

Caban podbiegł do nich, ciesz

ąc się jak zwykle i wykonując rytualny taniec radości. Net 

patrzył to na Cabana, to na Felixa. 
 

—  Jeste

śmy we śnie psa? — zapytał. — Powaga? To wyjaśnia smród. Psy lubią takie... 

klimaty. Ale... sen psa? Zróbmy mo

że coś z tym odorem? Może da się go odeśnić? 

 

—  Mo

że za płytko zakopał kość? — podsunęła Nika. 

 

—  Ta rasa nie zakopuje ko

ści — wyjaśnił Felix. — Co gorsza, nie potrafi również wy-

śnić czerwonych guzików... 
 

Teraz  otoczenie  zacz

ęło przypominać dom Felixa. Pojawiły się ściany i coś w rodzaju 

podłogi. Nawet niebo wygl

ądało jak sufit. Przyjaciele samą swoją obecnością wzbogacali ten 

świat. Zza kredensu wyjechał mały, gąsienicowy pojazd z napisem „miziobot" na obłej obu-
dowie.  Wystawało  z  niej  kilka  ko

ńcówek. Ich przeznaczenie stało się oczywiste, gdy robot 

zbli

żył się do psa. Zaczął go głaskać i podtykać mu smakołyki. 

 

—  Ty to wy

śniłeś? — Net spojrzał na Felixa. 

 

—  Zdaje si

ę, że tak. Ale trochę niechcący. 

 

Otworzyły si

ę drzwi wejściowe i do domu wszedł tata Felixa. 

 

—  Cze

ść tato! — wykrzyknął Felix. — Jednak to ty! Już myśleliśmy, 

ze to sen Cabana! Musisz nam pomóc znale

źć czerwony guzik. 

background image

 

Tata popatrzył na Felixa z głupi

ą miną i powiedział: 

 

—  Huu... ha! Kabuma. 

Przyjaciół  zatkało.  Tata  przeszedł  obok  nich  i  nachylił  si

ę nad psem. Zaczął go głaskać pod 

brod

ą, za uszami i po tłuściutkim zadku. 

 

—  Tato?... — Felix był zaniepokojony. — Masz... katar? 

 

—  Ha  hu  mychyrm!  —  Ojciec  wstał,  poklepał  syna  po  ramieniu  i  ponownie  zaj

ął się 

psem. 
 

Drzwi znów si

ę otworzyły i weszła mama Felixa. W dłoni trzymała kilka kabanosów. 

 

—  Ho hi hi ho ho! — zawołała na widok przyjaciół i od razu podbiegła do Cabana, pod-

tyka

ć mu kiełbaski, którymi była wypełniona jej torebka. 

 

—  Ten smród jest szkodliwy... — Net zacz

ął się cofać w kierunku drzwi. — Robi coś z 

mózgiem... 
 

Felix przytrzymał go za r

ękaw. 

 

—  Oni nie s

ą prawdziwi — powiedział wolno. — To Caban ich wyśnił. Dlatego tak się 

zachowuj

ą i nie potrafią mówić. Nikt nie może wyśnić kogoś mądrzejszego od siebie. 

 

—  Dobrze, 

że ciebie nie wyśnił... — zauważyła z przekąsem Nika. 

 

Przyjaciele z niepokojem patrzyli na rodziców Felixa, jakby tamci 

byli przybyszami z kosmosu. Tata wstał i udał si

ę do kuchni, rzucając po drodze „Harum ku-

ranta. Piponto". Poszli za nim. Szafki kuchenne zapełnione były psi

ą karmą i najprzeróżniej-

szymi  rodzajami  mi

ęs. Mięsa były nadpsute i to one tak cuchnęły. Na workach z jedzeniem 

było  napisane  wielkimi  literami, 

że  robione  jest  ze  świeżych,  niepasteryzowanych  kotów, 

pochodz

ących  wyłącznie  z  polskich  hodowli  i  nie  zawiera  konserwantów  ani  sztucznych 

barwników. 
 

Tata nasypał do gigantycznej michy zawarto

ść kilkukilogramowego worka i dorzucił na 

wierzch dwa ochłapy mi

ęsa. 

 

—  Poszukajmy guzika, chocia

ż... — Felix zawahał się — wątpię, by tu był. 

 

Zacz

ęli przeszukiwać pomieszczenia, które tylko w ogólnym zarysie przypominały pier-

wowzór  ze  strony  jawy.  Lampy  nie  były  podł

ączone  do  kontaktów,  ale  i  tak  świeciły;  w 

kuchni brakowało blatów, bo pies miał ni

żej głowę i w realu nigdy ich nie widział; napisy na 

kuchence mikrofalowej brzmiały kompletnie bez sensu, a ksi

ążek nawet nie dawało się wysu-

n

ąć  z  półek.  Czerwonego  guzika  nigdzie  nie  było.  Po  kwadransie  zrezygnowani  usiedli  na 

kanapie w salonie i zagapili si

ę na nadskakujących psu rodziców i robota. 

 

—  Z ka

żdym kolejnym snem szanse odnalezienia guzika maleją — stwierdził Felix. — 

Nast

ępnym razem możemy wylądować we śnie chomika... — Wstał i podszedł do rodziców. 

— Mamo... tato... musicie nam pomóc. 
 

Ale  rodzice  popatrzyli  tylko  na  syna  bezmy

ślnym wzrokiem, mama uścisnęła go, jakby 

składała mu 

życzenia i powiedziała „milusokuto". Felix przecisnął się między nimi i przykuc-

n

ął przed psem. 

 

 —  Caban — powiedział powa

żnym tonem, a pies usiadł w skupionym oczekiwaniu. — 

Gdzie jest czerwony guzik? Szukaj czerwonego guzika. 
 

—  Pogi

ęło cię? — zdziwił się Net. 

 

Pies zerwał si

ę, pomerdał krótkim ogonkiem i pobiegł do kuchni. 

Rodzice  wyprostowali  si

ę  i  znieruchomieli  w  oczekiwaniu  jak  wyłączone  automaty.  Robot 

pod

ążył za psem, a gdy ten usiadł przed lodówką, zaczął mu czesać futro na grzbiecie. Przy-

jaciele  weszli  do  kuchni,  Felix  przykucn

ął obok psa i westchnął. Pogłaskał go po głowie i 

otworzył  lodówk

ę  z  zamiarem  wyciągnięcia  jakiegoś  psiego  przysmaku.  Wewnątrz  jednak 

znajdował si

ę tylko jeden talerz z zamontowanym na środku... czerwonym guzikiem. 

 

—  Teriery rosyjskie to bardzo m

ądra rasa — spojrzał dumny na Nikę i Neta. Sięgnął po 

talerz, za którym ci

ągnął się spiralny przewód, jak od słuchawki telefonicznej. 

background image

 

—  Na  talerzu?  —  Net  nachylił  si

ę  nad  przyciskiem,  który  podejrzanie  przypominał 

ącznik alarmu przeciwpożarowego ze snu Stokrotki. 

 

—  Psu wszystko kojarzy si

ę z jedzeniem. 

 

Caban szczekn

ął i podskoczył radośnie. Robot podsunął mu pod pysk kawałek serka ple-

śniowego, ale pies, zajęty radowaniem się z poprawnie wykonanego zadania, zignorował to. 
 

Felix zajrzał pod talerz i sprawdził podł

ączenie przewodów. 

 

—  Nie zni

żyliśmy się przed prawie płazem — oznajmił uroczyście. 

 

—  Pozostali

śmy superpaczką i dopóki jesteśmy razem, nie ma rzeczy niewykonalnych. 

 

Odczekał chwil

ę, żeby podelektować się uroczystą chwilą, po czym nacisnął guzik. Ca-

ban szczekn

ął i zniknął, a wraz z nim fotel, lodówka, miziobot, wreszcie rodzice. 

 

—  Ups...  —  Felix  odstawił  talerz  na  stół,  ale  stół  w  tym  momencie  równie

ż zniknął i 

talerz rozbił si

ę o podłogę. 

 

—  I to jakie „ups"! — Net złapał si

ę za głowę. — Wielkie „ups"! Cały plan w gruzach. 

Nie ma ju

ż nadziei! 

 

—  Plan wymaga dopracowania... — Felix podrapał si

ę za uchem. 

 

—  Zdaje si

ę, że naciśnięcie przycisku budzi tylko właściciela snu. 

 

—  No i trzeba si

ę będzie płaszczyć przed płazem... — narzekał Net. 

 

—  Ja, przedstawiciel naczelnych. 

 

—  Przesta

ń! — przerwała mu Nika. — Coś wymyślimy. 

 

Wokół znikały 

ściany i meble, aż przyjaciele zostali sami na wielkiej pustyni. 

 

—  Super! — Net usiadł na ubitym gruncie. — Rewelacja! Zaraz przyjedzie ten karawan 

i zabierze nas do snu jakiego

ś jednokomórkowca. 

 

—  Dopiero  co  chciałe

ś tu zostać — Nika usiadła obok, oparła ręce na kolanach, a na 

nich brod

ę. 

 

—  Zmieniłem  zdanie.  Ju

ż nie chcę spać. Nie podoba mi się — Net wyciągnął się na 

plecach. — Spróbuj

ę tu zasnąć. A jeśli tu zasnę, to na jawie się obudzę. 

 

—  Nie b

ądź egoistą — skrzywiła się Nika. — Powinniśmy się obudzić wszyscy. 

 

Net spojrzał na Felixa. 

 

—  Wymy

śl coś — powiedział. — W końcu to ty jesteś od wymyślania wyjść z najgor-

szych sytuacji. 
 

—  Zawsze  było  tak, 

że  wymyślaliśmy  wszystko  wspólnie  —  przypomniała  Nika.  — 

Zachowujesz si

ę jak rozkapryszone dziecko. 

 

Net zacisn

ął usta i usiadł. 

 

Na  bezchmurnym  niebie  wielkie  sło

ńce grzało coraz mocniej. Robiło się nieprzyjemnie 

gor

ąco, a powietrze nad ziemią zaczynało falować. Wstali i ruszyli przed siebie, choć wszę-

dzie w zasi

ęgu wzroku rozciągała się ta sama pustynia. 

 

—  Mo

żemy wysilić wyobraźnię i wyśnić swoje własne sny — odezwała się Nika. — 

Inaczej b

ędziemy tutaj łazić bezczynnie sto lat. 

 

—  To  nie  jest  bezczynno

ść  —  zaprzeczył  Felix.  —  Ja  myślę.  Sądzę  na  przykład,  że 

znacznie lepszym pomysłem jest wy

śnienie wspólnego snu. 

 

—  Czy nie przerabiamy tego od paru godzin? — zapytał Net. 

 

—  Nie — Felix zdecydowanie pokr

ęcił głową. — Od paru godzin wpadamy w sny in-

nych. Teraz stworzymy nasz własny. Taki, w którym b

ędą nasze trzy czerwone guziki. 

 

—  Super! — Net wskazał przed siebie. — Skupmy si

ę i najzwyczajniej w świecie wy-

śnijmy trzy guziki. 
 

Net wbił wzrok w twardy piasek. W jego 

ślady poszła Nika i wreszcie, niechętnie, Felix. 

Piasek zacz

ął pękać, po czym wyłoniły się spod niego, jak grzyby spod mchu, trzy błyszczące 

przyciski wielko

ści filiżanek. Gdy przyjaciele sięgnęli do nich, z zaskoczeniem stwierdzili, że 

naprawd

ę są to zwykłe, ułożone do góry nogami filiżanki. 

background image

 

—  To nie tak — Felix rzucił przed siebie swój „guzik". — Na skróty nie da rady. Mu-

simy  wy

śnić własne sny. Kompletne sny. Wtedy uwolnimy się od cudzych. Musimy wyśnić 

nasze marzenia. Dopiero w nich pojawi

ą się guziki. 

 

—  OK — Net zatarł r

ęce. — Moje pierwsze marzenie... lodówka z colą. 

 

Ziemia  zadr

żała  i  pięć  metrów  przed  przyjaciółmi  spod ziemi,  wzbijając  tuman  kurzu, 

wynurzyła si

ę stara, obła lodówka. Żółtawe drzwiczki otworzyły się i ze środka wyturlała się 

pusta butelka po coli. Z cichym brz

ękiem upadła w piasek. 

 

—  Nie przyło

żyłeś się — podsumował Felix. 

 

Nika wbiła wzrok w ziemi

ę obok lodówki. Z małego pęknięcia, spomiędzy ziarenek pia-

sku  wykiełkowała  ro

ślinka.  W  przyspieszonym  tempie  wyrosła  na  metr,  po  czym  uschła  i 

zwaliła si

ę martwa na piasek. 

 

—  Jeste

śmy zbyt zmęczeni, żeby wyśnić porządny sen — stwierdziła smutno Nika. — 

Chciałam wy

śnić wielki las... 

 

—  Fakt — przyznał Felix. — Tak nie da rady. Potrzebujemy czego

ś, co wyśni nasz sen 

za nas. Potrzebujemy sennej maszyny. 
 

—  A j

ą kto wyśni? — Net spojrzał na niego ponuro. 

 

—  My.  W  ten  sposób  powstała  cywilizacja  industrialna:  ludzie  stworzyli  pracuj

ące za 

nich maszyny. To b

ędzie nasza maszyna. 

 

—  Naszyna — ucieszył si

ę Net. — Budujemy wybudzacz! 

 

—  Nie  tak  prosto.  Naszyna...  OK,  naszyna  musi  za  nas  wy

śnić wspólny sen i dopiero 

wtedy pojawi

ą się w nim czerwone guziki. 

 

—  Niektórzy  ludzie  zatrudniaj

ą architekta wnętrz, żeby on za nich wymyślił, jak chcą 

mieszka

ć. Czemu nie? 

 

Przyjaciele skupili si

ę, sprężyli i zaczęli wyobrażać sobie, jak powinna wyglądać naszy-

na.  Trwało  to  mo

że  minutę,  aż...  w  jasnych  kłębach  pustynnego  kurzu  wybiła  się  na  po-

wierzchni

ę swoimi siedmioma piętrami stalowej konstrukcji i znieruchomiała. 

Kurzo-piasek wolno opadł. Przyjaciele otrzepali głowy i spojrzeli na naszyn

ę. Wyglądała im-

ponuj

ąco: wysoka na dwadzieścia metrów, pełna klapek, wywietrzników, błyskających jasno 

kontrolek, wskazuj

ących ważne wartości zegarów i wyświetlających istotne dane wyświetla-

czy. Ciemno

żółta farba przypominała tę, którą maluje się maszyny budowlane. 

Zaburczała, zahuczała i nad pustyni

ą rozszedł się dudniący bas: 

 

—  Jestem gotowa do pracy. 

 

Przyjaciele zastanowili si

ę chwilę. 

 

—  Chciałabym wielki las — powiedziała gło

śno Nika. 

 

—  Jak wielki ma by

ć ten las? 

 

—  Od horyzontu po horyzont — Nika rozło

żyła ramiona. 

 

—  Jakie gatunki drzew maj

ą w nim rosnąć? — zacharczała naszyna. 

 

—  Ró

żne. Liściaste, iglaste. To, co zwykle rośnie w lesie. 

 

—  Musisz poda

ć dokładne proporcje między gatunkami — oznajmiła basem naszyna. 

 

—  To mo

że w międzyczasie ja — Net postąpił krok do przodu. 

 

—   Chciałbym zimn

ą colę. 

 

Naszyna chrobotała przekładniami, wreszcie zapytała: 

 

—  Jak

ą konkretnie colę mam wyśnić w twoim imieniu? 

 

—  Jak

ąkolwiek! Może być light, ale się nie upieram. 

 

—  W jakiej butelce? 

 

—  W dowolnej. Eee... to znaczy litrowej. 

 

—  Jak

ą ma mieć temperaturę? 

 

—  Zimna powinna by

ć... OK. Dokładnie 12 stopni. Dokładnie. 

 

—  Butelka z kapslem czy odkr

ęcana? Jeśli odkręcana, to prawy czy lewy gwint? Szkło, 

czy plastik? Etykieta kolorowa czy w odcieniach szaro

ści? 

background image

 

Przyjaciele stali oniemiali, przed hucz

ącym na nich kolejnymi pytaniami stalowym kolo-

sem. 
 

—  To nie tak miało wygl

ądać — powiedziała cicho Nika. — Jak ktoś chce wyśnić las, 

to po prostu go 

śni, a nie martwi się, jakie grzyby mają tam rosnąć. 

 

—  Czy mo

żesz wykonać dowolny las? — zapytał głośno Felix. 

 

—  Sprecyzuj: dowolny. 

 

—  Zwyczajny, najzwyczajniejszy las. 

 

—  Sprecyzuj: zwyczajny. 

 

Felix westchn

ął z rezygnacją. 

 

—  Naszyna nie ma wyobra

źni... — podsumowała Nika. — Nie pomoże nam. 

 

Stalowa  wie

ża zdaje się usłyszała to, bo zadrżała z przejęcia i poczucia misji. Burczały 

transformatory,  zgrzytały  przekładnie  z

ębate, rechotały przekaźniki, ciamkały styki, ale wo-

koło, jak okiem si

ęgnąć, gorące powietrze wciąż falowało nad pomarańczową pustynią. 

 

—  Wy

śnisz coś wreszcie? — Net był coraz bardziej wkurzony. 

 

—  Mam za mało danych — zadudniła naszyna. — Moje dzieło mogłoby was nie zado-

woli

ć. 

 

—  Zadowoli nas cokolwiek! 

 

—  Sprecyzuj: cokolwiek. 

 

Net podbiegł do naszyny i kopn

ął ją w obudowę. 

 

—  To było niegrzeczne! — zadudniło z góry. 

 

—  To wymy

śl byle co! 

 

—  Sprecyzuj: byle co. 

 

Fełix odci

ągnął przyjaciela od naszyny, bo ten zamierzał chyba zaatakować ją pięściami. 

 

—  Masz ostatni

ą szansę! — krzyczał Net. — Albo las, albo cię odeśniamy! 

 

W tej samej sekundzie powietrzem targn

ął podmuch, a wokół przyjaciół zmaterializował 

si

ę las. 

 

—  No prosz

ę — ucieszył się Net. — Odrobina przemocy, dyskretna groźba i potrafisz. 

 

—  No nie wiem... — Nika wskazała las. 

 

Podeszli  do  drzewa,  czy  raczej  do  czego

ś,  co  w  pierwszym  momencie  wyglądało  na 

drzewo.  Pie

ń wykonany był z plastikowej rury kanalizacyjnej, gałęzie z drutów, a korona z 

podartej, zielonej g

ąbki. Cały las tak wyglądał. 

 

—  Ostrzegałam — burkn

ęła nadąsana naszyna. 

 

—  Nikt nas nie zast

ąpi w spełnianiu marzeń — stwierdziła Nika. — Musimy to zrobić 

sami. 
 

Przyjaciele zacz

ęli się zastanawiać, jak najlepiej przekazać naszynie dokładne dane. 

 

—  Kim jest złota rybka? — Felix zmienił nagle temat. — Przecie

ż nie sen-botem. Nie 

my

śleliśmy o tym wcześniej. 

 

—  Fakt — zgodził si

ę Net. — Sądzisz, że to czyjś avatar? 

 

—  Nie wiem, ale wpadł mi do głowy pewien pomysł. Czemu nie odwiedzi

ć ryby w jej 

własnym 

śnie? Skoro administruje tym całym bałaganem, to sama też musi teraz spać. 

 

—  Wystarczy, 

że intensywnie pomyślimy o rybie i dotrzemy do jej snu — zgodziła się 

Nika. 
 

—  Ale czy tego chcemy? — skrzywił si

ę Net. — Tam jest pewnie fuli wody. 

 

—  Jak zaczniemy robi

ć bałagan na jej własnym podwórku, chętniej zgodzi się, żebyśmy 

si

ę obudzili — wyjaśnił Felix. 

 

—  We 

śnie  możemy  sobie  sami  wymyślać  drogę  —  Nika  wskazała  przed  siebie.  — 

Cho

ćby tam. Tylko razem musimy tego chcieć. 

 

Ruszyli  miedzy  drzewami-bublami  we  wskazanym  kierunku.  Las  zacz

ął  rzednąć  i  po 

chwili oczom przyjaciół ukazały si

ę porośnięte karłowatymi krzaczkami mokradła. Mech pod 

nogami  z  pokruszonej  g

ąbki zamienił się w prawdziwy, aksamitny. Wszystko wokoło było 

background image

teraz jak najbardziej naturalne. Ł

ącznie z zapachem wilgoci. Na piaszczystej wysepce, jakieś 

trzydzie

ści metrów od brzegu mokradeł, leżała białozłota ryba dwudyszna i wcinała z wiel-

kiego talerza frytki. 
 

„Blum,  blum,  blum"  rozległo  si

ę z Netowego żołądka. Chłopak złapał się za brzuch z 

zamiarem uciszenia go, ale ryba ju

ż to usłyszała. Spojrzała na nich zaskoczona i rozdziawiła 

pyszczek. Na wpół zjedzona frytka wypadła na piasek. 
 

—  Co wy tu robicie? — zapytała. 

 

—  Psujemy ci humor — odparł Felix. — Wypu

ść nas z tego pomieszania snów, to bę-

dziesz miała spokój. 
 

—  Mo

że i jestem rybą, ale przynajmniej konsekwentną. — Ryba od zyskała rezon i po-

wróciła do wcinania frytek. 
 

—  Zaraz wy

śnimy ci tu krokodyla, to się przefrazujesz — zagroził Net. 

 

—  Krokodyla?  —  ryba  wywin

ęła peryskopowymi oczami w prawo i lewo. — Tak nie 

mo

żna! To jest najście! 

 

—  I kto to mówi? Kto

ś, kto dopuścił się porwania. 

 

—  A  wy

śnijcie sobie krokodyle, jeśli chcecie.  Nie  puszczę was bez spełnienia trzech 

życzeń. 
 

Nika patrzyła chwil

ę na rybę, po czym powiedziała: 

 

—  Nie potrafisz tego zrobi

ć, prawda? 

 

Ryba łypn

ęła na nią z zaskoczeniem. 

 

—  Czego niby nie potrafi

ę? 

 

—  Nie potrafisz nas obudzi

ć. Nie jesteś żadnym administratorem. 

 

Teraz przyjaciele spojrzeli z zaskoczeniem na Nik

ę. Ta kontynuowała: 

 

—  Jeste

ś tu na takich samych zasadach jak my, prawda? 

 

Ryba patrzyła na ni

ą w napięciu, wreszcie ledwo zauważanie skinęła łebkiem. 

 

—  Bywasz  tu  cz

ęsto i nauczyłaś się manipulować snami innych. Nie możesz nas obu-

dzi

ć. 

 

—  Nie  mog

ę — przyznała smętnie ryba. — Też śnię. Tak jak wy. Ale potrafię nieźle 

nam

ącić. 

 

—  Wi

ęc... dlaczego? — Felix spojrzał na nią pytająco. 

 

Ryba zrobiła bardzo smutn

ą minę, po czym wypaliła: 

 

—  Bo nikt mnie nie chce! Pływam sobie w akwarium sklepu zoologicznego i nikt mnie 

nie kupuje. Ludzie s

ą źli! Widzę przez szybę, jak sobie przechodzą w tę i z powrotem, z tymi 

swoimi wózeczkami, a w wózeczkach mro

żone rybki. Więc przesypiam całe dni. Jestem bar-

dzo senn

ą rybą. 

 

—  Mo

że właśnie dlatego nikt nie chce cię kupić? — zasugerował Net. — Może wszy-

scy my

ślą, że jesteś zdechła? 

 

—  Łatwo ci wali

ć takie teksty, bo jesteś człowiekiem. 

 

—  Jeste

ś zazdrosna? Mścisz się tutaj na ludziach, żądając od nich spełniania życzeń i 

przerzucaj

ąc ich po cudzych snach? 

 

—  Przecie

ż to nie moja wina, że urodziłam się rybą! Powinni kogoś tam po stronie jawy 

wyznaczy

ć, żeby mnie kupił. 

 

—  Zaraz... — zastanowił si

ę Net. — Jesteś rybą. Jak więc możesz z nami rozmawiać? 

 

—  Wykształciło mi si

ę — ryba wzruszyła płetwami. — Dużo przebywam z ludźmi. W 

snach. 
 

—  Zało

żę się, że nie wyśniłaś swojego czerwonego guzika. — Felix uśmiechnął się pod 

nosem. — Wi

ęc teraz my możemy go wyśnić w dowolnym miejscu. Choćby i tu. 

 

Wskazał  spróchniały  pieniek  tu

ż nad brzegiem wody. Podważył go, a ten uchylił się na 

mosi

ężnym zawiasie, ukazując ukryty pod spodem czerwony guzik. 

background image

 

—  Brawo, ale to mój przycisk — wyja

śniła spokojnie ryba. — Już wiecie, że w ten spo-

sób si

ę nie obudzicie. 

 

—  Ty wiesz, gdzie s

ą nasze sny — zauważyła Nika. — Moglibyśmy tam trafić, gdybyś 

nas nie trzymała. 
 

—  Mog

ę was tu trzymać, bo lepiej znam zasady. 

 

—  Ale po co? 

 

—  Bo  chc

ę i mogę. Jesteście pod ręką — odparła z rozbrajającą szczerością ryba. — 

Zasn

ęliście w tym samym momencie, co ja. Tkwimy w tym samym... wątku, czy jak to tam 

zwa

ć. 

 

—  Mo

żemy ci pomóc. 

 

—  Nie  potrzebuj

ę  pomocy.  Spełnijcie  moje  trzy  życzenia.  Jesteście  gotowi,  żeby  je 

usłysze

ć? 

 

Nika spojrzała na chłopców, oczekuj

ąc decyzji. 

 

—  Po  co  mamy  spełnia

ć twoje życzenia, jeśli jesteśmy we śnie? — zapytał Felix. — 

Sama mo

żesz je sobie spełnić. 

 

—  W tym wła

śnie problem. Mam głowę pełną pomysłów, ale nie za dobrze idzie mi ich 

wy

śniwanie. Nie mam talentu — ryba wzruszyła płetwami. — Na początek... 

 

—  Na  pocz

ątek!  —  Net  walnął  dłonią  w  czerwony  guzik.  —  Na  początek  chlup  do 

akwarium. 
 

Ryba chciała co

ś powiedzieć, ale zniknęła z donośnym plumknięciem. 

 

—  To było nieładne — zauwa

żyła Nika. — W gruncie rzeczy to mi jej szkoda. 

 

—  Jako

ś nie mam wyrzutów sumienia — Net zatrzasnął pieniek. — Mam trudności z 

żałowaniem kogoś, kto się tak zachowuje. 
 

Bagno  wsi

ąkło w piach. Krzaczki, drzewa i mchy uschły  w kilka sekund i przyjaciele 

znów stali na ubitej pustyni. 
 

—  Gdybym  powiedział, 

że  będzie nam jej brakować — powiedział Net —  to mocno 

bym przesadził. 
 

—  Mimo wszystko mi jej szkoda — westchn

ęła Nika. 

 

—  Babskie fochy — j

ęknął Net. 

 

—  Ryba ju

ż nas nie trzyma — Felix wstał. — Zastanówmy się, co dalej... Powinniśmy 

wy

śnić naprawdę wspólny sen, taki, który mógłby się przyśnić każdemu z nas. Potrzebujemy 

czego

ś wspólnego, czegoś, co będzie leżało w miejscu, gdzie nasze trzy sny się łączą. 

 

Zamy

ślili się na chwilę. 

 

—  Przychodzi mi do głowy szkoła — odezwał si

ę Net — ale nie mam chęci na ponow-

ne spotkanie ze Stokrotk

ą. 

 

Obejrzeli  si

ę za siebie. Naszyna tkwiła w środku uschniętego - jakimś sennym cudem - 

plastikowego lasu. Wygl

ądała teraz ciutkę jak monolit z filmu „Odyseja kosmiczna 2001". 

 

—  My

ślisz, że się jeszcze na coś przyda? — zapytał Net. 

 

—  Istnieje taka szansa — Felix skin

ął głową. — Czarna karoca raczej nie przyjedzie. 

 

—  Tylko  ta  fl

ądra wiedziała, jak ją wezwać. Może zadzwonimy po latający cmentarz, 

żeby pozostać w klimacie? Death-bus? Krypta-taxi? Styxi - przewóz osób żywych lub mar-
twych? 
 

—  Wła

śnie! — podchwyciła Nika. — Czemu tam nie polecimy? We śnie umiemy latać. 

 

—  Tak  po  prostu?...  —  Net  pokr

ęcił głową. — Chyba nie potrafię latać bez niczego. 

Kiedy

ś we śnie latałem na... krześle. 

 

—  Je

żeli już, to lepsza będzie ławka — dodał Felix. — Przynajmniej polecimy w tym 

samym kierunku. 
 

Po próchniej

ących plastikowych pniach dotarli do stalowej wieży. 

 

—  Masz szans

ę na rehabilitację — oznajmił Felix. — Wyśnij nam ławkę. Zwykłą par-

kow

ą ławkę. Tylko nie mów: „Sprecyzuj: ławka". 

background image

1

 

—  Eeee... — zadudniła naszyna. — Z gło

śnika mi to wyjąłeś... 

 

—  Nie za ci

ężką ją stwórz — dodał Net. — Ona ma latać. 

 

—  To ja ju

ż nic nie rozumiem. 

 

—  Nie  musisz  —  Felix  cofn

ął  się  kilka  kroków,  by  objąć  wzrokiem  całą  wieżę.  — 

Stwórz nam ławk

ę. 

 

—  Ale... 

 

—  Po prostu! 

 

Obok przyjaciół, wraz z dono

śnym „pyk!", pojawił się bawiący się kolorową piłką słonik. 

Zaskoczeni, patrzyli na niego przez chwil

ę. Zwierzak podbijał radośnie zabawkę i podskaki-

wał, wprawiaj

ąc ziemię w drżenie. 

 

—  Tak  si

ę  kończy  niedostatek  danych  wejściowych...  —  mruknęła  basowo  naszyna. 

Felix zamkn

ął oczy i sam osobiście wyśnił ławkę: piękną, żeliwną, z woskowanymi desecz-

kami.  Usiedli  na  niej  nieufnie  i  mocno  si

ę w nią wczepili. Pociągnięta w górę ławka wolno 

uniosła si

ę. 

 

—  Nie my

śl o tym, że się boisz, bo wtedy naprawdę wyrżniemy — rzucił Felix i moc-

niej poci

ągnął ławkę do góry. 

 

—  To mnie teraz podniosłe

ś na duchu! — krzyknął Net, a ławka zaczęła tracić równo-

wag

ę. — Aaaa! ... Mamusiu! 

 

Ławka zachwiała si

ę i runęła na ziemię, po drodze gubiąc przyjaciół. 

 

—  Nie  siadam  wi

ęcej  na  czymś  takim  —  Net  próbował  wygramolić  się  z  piasku.  — 

Latanie we 

śnie nie jest naturalne. 

 

—  Ja latam bez pomocy mebli — u

śmiechnęła się Nika. 

 

—  Ale nie potrafisz programowa

ć w PHP — odpalił Net. 

 

—  Cokolwiek to znaczy... 

 

—  Przychodzi  mi  do  głowy  pewna  bajka  —  Felix  podrapał  si

ę po głowie. — Bajka o 

maszynie stworzonej przez wynalazc

ę Trurla.* —  To  informacja  praktyczna  czy  tak  sobie 

tylko przypomniałe

ś? — upewnił się Net. 

 

—  Trurl  chciał  si

ę  pochwalić  przed  swoim  kolegą  Klapaucjuszem,  jaka  jego  naszyna 

jest  doskonała.  Tak  j

ą testował, że wkurzyła się i zaczęła ich gonić. Wyglądała prawie jak 

nasza naszyna... 
 

—  Dzi

ęki... — Net cofnął się kawałek. — Ty to potrafisz człowieka podbudować. 

 

—  Naszyna te

ż mogłaby chodzić. 

 

—  Mam fundamenty — zauwa

żyła nieśmiało, choć z mocą małej elektrowni, naszyna. 

— Jestem zabetonowana... 
 

—  Nie szkodzi, b

ędziesz głośniej tupać — zbagatelizował Net. — Wolę iść naszyna, niż 

lecie

ć ławką. 

 

—  Na razie jej konstrukcja wyklucza chodzenie. — Felix przyjrzał si

ę stalowemu kolo-

sowi. 
 

—  Przecie

ż to sen — machnął ręką Net. — Tu i samochód może chodzić. .. eee, zły 

przykład. 
 

—  Dla spokoju sumienia do

śnię jej przeguby i siłowniki hydrauliczne. 

 

Felix wysilił umysł, a wie

ża zachwiała się i uniosła na czterech nogach ze stopami przy-

pominaj

ącymi te z machin kroczących AT-AT z „Imperium kontratakuje". 

 

—  Dziwne uczucie — mrukn

ęła. — Wskakujcie. 

 

Przysiadła  oci

ężale,  a  z  boku  otworzyły  się  małe  drzwiczki.  Podbiegli  i  wskoczyli  do 

środka. Wnętrze wypełnione było kablami, przekładniami, siłownikami hydraulicznymi, sil-
nikami elektrycznymi i mas

ą bliżej nieokreślonych podzespołów. 

 

—  Kto to wy

śnił? — Nika patrzyła z lekkim niepokojem na otaczające ją mechanizmy. 

                                                 

* Mowa  tutaj o „Bajkach robotów" Stanisława Lema. 

 

background image

 

—  Chora wyobra

źnia Felixa — wyjaśnił Net.      

 

Naszyna  uniosła  si

ę na swoich czterech nogach i zaczęła wolno kroczyć, wprawiając w 

ruch wahadłowy wi

ązki przewodów i kabli. Przyjaciele złapali się barierek. Trzewiami stalo-

wego potwora, kolejnymi drabinkami i w

ąskimi schodkami dotarli na sam szczyt. Przez klapę 

wyszli  na  płaski  pomost,  otoczony  nisk

ą barierką. Usiedli po turecku, mocno chwytając za 

stalowe rurki. Wra

żenie było osobliwe i ciężkie do opisania. Podobnie musiał się czuć mary-

narz na bocianim gnie

ździe żaglowca przy wysokiej fali. 

 

—  Dobrze, 

że to sen — Net odzyskał głos. 

 

—  Po stronie jawy, w realu taki mechanizm nie miałby prawa istnie

ć — wyjaśnił Felix. 

— Równowaga na wertepach. 
 

—  Przesta

ń w tej chwili! — zażądał Net. — Jeszcze się coś zepsuje. 

 

—  Racja. Lepiej si

ę nad tym nie zastanawiać. Ale podniosę nieco komfort podróży. 

 

Tu

ż za nimi szczęknęły metalicznie zaczepy trzech zielonych foteli lotniczych. Usiedli w 

nich i zapi

ęli pasy. Nika dodała od siebie wielki parasol plażowy. 

 

— Jestem panem 

świata! — wrzasnął Net, mimo że zaciskał dłonie na poręczach. — Jak-

bym płyn

ął wielkim żaglowcem z dala od niebezpiecznych skał. 

 

Na  wysoko

ści dwudziestu metrów przyjaciele faktycznie czuli się trochę jak panowie i 

władcy 

świata, a trochę jak ktoś, kto zaraz może spaść z bardzo wysoka. Potężne nogi powol-

nie i miarowo deptały pustyni

ę, wieża bujała się. Monotonny krajobraz przesuwał się do tyłu. 

Zagapili  si

ę w horyzont, oddzielający ostrą linią pomarańcz od błękitu. Jak marynarze lądu, 

wypatrywali jakiej

ś zmiany. 

 

— Chciałabym, 

żeby ktoś kupił tę rybę — odezwała się Nika. 

 

— Szef kuchni baru sushi — Net u

śmiechnął się złośliwie. 

 

— Naprawd

ę mi jej szkoda. 

 

— Szkoda? — prychn

ął Net. — Mści się na wszystkich wokoło za to, że jest śniętą rybą, 

a ty jej 

żałujesz. 

 

— To miłosierdzie — zadudniła z dołu naszyna. 

 

— Nie filozuj, maszeruj — polecił  Net, po  czym dodał ciszej. — Kto jej do

śnił wrażli-

wo

ść? 

 

— Chyba my wszyscy po trochu j

ą tworzymy — odparł Felix. 

 

—  Wykorzystujecie  wybitne  dzieło  in

żynierii w charakterze wierzchowca — podsunęła 

naszyna.  
 

—  Fakt.  Wykorzystali

śmy twórczo najnowszy  mikroprocesor w  charakterze młotka — 

przyznał Net. — I jako młotek działa lepiej. Id

ź, nie filozuj. 

 

Naszyna zamilkła. Przez nast

ępny kwadrans chwiejący się kolos pokonywał piaszczyste 

wydmy. Senne sło

ńce chyliło się ku zachodowi. Wydłużający się cień ruchomej wieży ciem-

n

ą kreską skakał po zboczach wydm nawet kilkaset metrów dalej. Wyśnione piaski stały się 

prawdziw

ą, afrykańską pustynią. 

 

— Tak nigdzie nie dotrzemy — oznajmiła nagle Nika. — Czekamy na co

ś, co nie nastą-

pi, je

śli sami tego nie spowodujemy. Musimy wyśnić miejsce, do którego chcemy dotrzeć. 

 

— Jestem wypruty z pomysłów — przyznał Net. — Zerokreatywny. 

 

Felix tylko zmarszczył brwi i zamy

ślił się. 

 

 

—  O  tym  mówiłam  —  powiedziała  smutno  Nika.  —  Za  długo  przebywamy  po  stronie 

snu. Mo

żemy tak podróżować miesiącami. 

 

— Czerwony guzik mo

że się pojawić tylko w wyśnionym świecie — odezwał się Felix. 

— Tak to wymy

śliłem na początku. 

 

Nios

ąca ich naszyna cierpliwie i w milczeniu posuwała się naprzód. Teraz już wszyscy 

troje wpatrywali si

ę w linię horyzontu. Nic nie wskazywało na to, by miało się tam pojawić 

co

ś więcej, choć usilnie próbowali wyobrażać sobie wielkie miasta, wspaniałe ogrody i dzie-

si

ątki innych atrakcji. 

background image

 

Wreszcie sło

ńce schowało się za wydmami. Zaczęło się robić chłodniej. 

 

— Co si

ę stanie, jeśli nie wyśnimy niczego? — zapytała cicho Nika. 

 

Nikt nie znał odpowiedzi. 

 

Zmierzch zapadł szybko, ale na niebie nie było wida

ć gwiazd. Nie było nikogo, kto miał-

by sił

ę je wyśnić. Nika zmusiła się, by wyobrazić sobie księżyc, dzięki czemu znów widzieli 

pustyni

ę, teraz dla odmiany spowitą zimnym, zielonkawym światłem. 

 

— Ale z nas kretyni! — wykrzykn

ął nagle Felix. — Szukamy naszego wspólnego snu, a 

jeste

śmy w nim od dawna. 

 

— Pustynia? — zdziwił si

ę Net. — Aż tak źle z nami? 

 

— Naszyna! Wy

śniliśmy wspólnie naszynę. To jest nasz wspólny sen! — wskazał w dół. 

 

— Tyle nam zostało z naszych marze

ń po przejściu przez sny innych ludzi. 

 

— Dzi

ęki za docenę — burknęła basowo naszyna. 

 

— To mój tekst — zauwa

żył Net. — Skąd to znasz? 

 

— Wszyscy stworzyli

śmy naszynę — potwierdził Felix. — Każdy dołożył do niej jakiś 

fragment — spojrzał w dół i dodał gło

śniej. — Nie przejmuj się. Jesteś naszym szczytowym 

osi

ągnięciem. Jesteś naszyna na miarę naszych możliwości. 

 

— Marna pociecha. 

 

—  Lepszej  nie  ma  —  Felix  odpi

ął pas i wstał, nie bacząc na bujanie podłoża. — Czy 

znasz swój schemat elektryczny? 
 

— Mo

że... No, znam. Dlaczemu pytasz? 

 

 

— Znów mój tekst — mrukn

ął nabzdyczony Net. 

 

— Czy masz w swoim wn

ętrzu trzy czerwone guziki? — zapytał Felix. 

 

— H

ę? — naszyna zachwiała się i stanęła w miejscu. — Czerwone guziki, powiadasz? 

 

— Tak. Trzy czerwone guziki. 

 

— Mo

że mam, a co? — bas stał się podejrzliwy. 

 

— A je

śli masz, to gdzie? 

 

 

— Dwa pi

ętra niżej... 

 

Zeszli dwa pi

ętra w dół. Blisko grubej wiązki przewodów, przy przedniej ścianie naszy-

ny,  w  niewielkim  zagł

ębieniu  znajdował  się  pulpit  z  trzema  podświetlonymi  na  czerwono 

guzikami. Wygl

ądały wręcz... odświętnie. Były nawet podpisane: „Felix", „Net" i „Nika". 

 

— Wi

ęc to było takie proste? — zdziwił się Net. 

 

Przyjaciele  przytrzymali  si

ę  poręczy,  bowiem  naszyna  znów  szła,  nawet  przyspieszyła 

kroku. Felix podszedł do 

ściany i odsunął małą klapkę-wizjer. 

 

—  Skały! — krzykn

ął. — Kto wyśnił skały? 

 

—  Ja — rozległo si

ę ze wszystkich stron. 

 

—  Nie zamawiali

śmy skał — Net wepchnął się obok Felixa i wyjrzał. 

 

Postrz

ępione skały wyrastały wprost z piasku, co znów przywodziło 

skojarzenie  z  płyn

ącym  po morzu żaglowcem. Tym razem żaglowiec  wyraźnie zmierzał w 

kierunku niebezpiecze

ństwa. 

 

—  Mo

żemy wiedzieć, po co wyśniłaś te skały? — zapytał zaniepokojony Felix. 

 

—  I dlaczego kierujesz si

ę wprost na nie? — przełykając ślinę, dodał Net. 

 

Wie

ża prawie biegła - na tyle szybko, na ile pozwalała jej konstrukcja. 

 

—  Przekonacie si

ę już za chwilę. 

 

W tym momencie na pulpit z guzikami nasun

ęła się stalowa pokrywa. 

 

—  Co ty robisz?! — zawołał Felix. — Otwórz to! 

 

—  Ani mi si

ę śni. 

 

—  Bunt naszyny... — szepn

ął Net. 

 

Felix  wy

śnił uchwyt na  stalowej płycie, ale nim za niego pociągnął, kliknął blokujący 

płyt

ę mechanizm zapadkowy. Kiedy wyśnił drzwiczki na środku, zaraz pojawiła się na nich 

background image

kłódeczka. Gdy udało si

ę ją otworzyć, szczęknął kolejny zameczek. Felix zrozumiał, że w ten 

sposób niczego nie osi

ągną. 

 

—  Dlaczego to robisz? — zapytał w powietrze. 

 

—  Wy si

ę obudzicie i będziecie dalej sobie żyć. A wtedy ja zniknę. 

 

Przyjaciele spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. 

 

—  Nie pomy

śleliśmy o tym — przyznała Nika. 

 

—  To si

ę nazywa konflikt interesów — stwierdził Felix. — Ale, jeśli pomożesz nam się 

st

ąd wydostać, postaramy się wyśnić cię jeszcze wiele razy. 

 

Zamiast  odpowiedzi  ze 

ściany  obok  zaczęło  się  wysuwać  ramię  z  wielkim  wirującym 

trybem. Stoj

ący najbliżej Net dośnił hamulec i tryb zatrzymał się ze zgrzytem, nim zbliżył się 

na niebezpieczn

ą odległość. 

 

—  Mo

że wyskoczymy — krzyknął Net. 

 

—  Zadepcze nas — odparł Felix. 

 

—  I nie wy

śnimy drugiego kompletu czerwonych guzików — zauważyła Nika. 

 

Z szafki elektrycznej obok nich wysun

ęło się kilka iskrzących przewodów, wentylator na 

suficie  podejrzanie  zacz

ął zwiększać obroty, a w otworze nad podłogą pojawiła się smużka 

dymu. Kolejne zagro

żenia wyłaniały się ze wszystkich stron. 

 

—  Bezpieczniej b

ędzie na górze — stwierdziła Nika. — Chodźcie!  

 

Wbiegli  na  pomost,  opadli  na  fotele  i  zapi

ęli pasy.  Naszyna, zataczając  się na sypkim 

podło

żu, kłusowała w kierunku wyższych od niej szarych skał. 

 

—  Zamierzasz si

ę rozbić? — zapytał Felix. 

 

—  Troch

ę się powgniatam, ale wy tego nie przeżyjecie. 

 

W popłochu spojrzeli na siebie i wysiłkiem woli wy

śnili potężną klatkę bezpieczeństwa, 

osłaniaj

ącą taras jak dodatkowe, ażurowe piętro wieży. Felix zamknął oczy i z podłogi przed 

przyjaciółmi wynurzyła si

ę konsola z masą zegarów i wskaźników oraz skomplikowany wo-

lant z d

źwigienkami, przyciskami i pokrętłami. Na koniec pasy z samolotu pasażerskiego za-

mieniły si

ę w pięciopunktowe pasy rajdowe. 

Skały  były  tu

ż tuż. Felix rozłożył ręce, próbując w przyspieszonym tempie rozgryźć zasady 

sterowania  za  pomoc

ą wolantu. Wreszcie chwycił go i obrócił w prawo. Naszyna zatoczyła 

si

ę, ale złapała równowagę i wróciła na poprzedni kurs. Skały rosły w oczach. Dawało się już 

dostrzec traw

ę, porastającą zagłębienia najbliższej z nich. 

 

—  Aaaaa!... — krzykn

ęli równocześnie. 

 

Stalowa wie

ża z łomotem wyrżnęła w skalne zbocze. Kamienie za-bębniły o blachy obu-

dowy, pasy napi

ęły się z szarpnięciem, a z konsoli z hukiem wystrzeliły trzy airbagi. 

 

—  Ał

ć! — jęknęła wieża. — To bolało! 

 

Przyjaciele złapali oddech. 

 

—  Do

śniłam ci czujniki bólu — wyjaśniła Nika, odsuwając flaczejącego airbaga. 

 

Net sprawdził, czy jest cały, po czym o

świadczył: 

 

—  Niezła jazda! Ja poprosz

ę replay. 

 

—  Czujniki bólu... — zastanowiła si

ę naszyna. — Tak pogrywacie... 

 

Cofn

ęła się i ostrożnie weszła między skały. Felixa korciło, żeby 

pchn

ąć wolant i zahaczyć o któryś występ, ale powstrzymał się. Po minucie spomiędzy skał 

wyłoniła si

ę wielka czarna tafla wody. Drobne fale cięły odbicie księżyca na paseczki. 

 

—  O nie... — Net zacz

ął się przymierzać do odpięcia pasa, ale Felix 

go powstrzymał. 
 

—  Nie jeste

ś wodoodporna — przypomniał głośno. 

 

—  Zaryzykuj

ę. Lepiej zginąć w walce. 

 

—  Teraz  to  si

ę starasz! — krzyknął na dół Net. — Skały, morze... A jak prosiliśmy o 

las, to wy

śniłaś nam dwa hektary rur kanalizacyjnych! 

 

—  Perspektywa unicestwienia działa motywuj

ąco. 

background image

 

—  Sratatata! Leniwa jeste

ś i tyle. 

 

—  Nie potrafi

ę wymyślać, ale jak mam dokładne dane, to budowanie snu idzie mi bez 

problemu. Skały i morze to te

ż wasze pomysły, które niechcący mi podsunęliście. 

 

—  Zaczekaj  —  poprosiła  Nika.  —  Mo

że uda nam się dogadać. Mam pewien pomysł, 

ale chwil

ę muszę nad nim pomyśleć. 

 

Wie

ża zatrzymała się na brzegu morza i wysuniętą nogą sprawdziła temperaturę wody. 

 

—  Brrr!... — wzdrygn

ęła się, aż zadźwięczały nity. — Dośniliście mi czujniki termicz-

ne? Sprytne, ale to i tak nic nie da. 
 

Spr

ężyła się, zebrała w sobie i zrobiła pierwszy krok w wodę. 

 

—  Ojojoj... —j

ęknęła, ale wchodziła dalej. 

 

Net wy

śnił zabawkowe koło do kąpieli i zaczął dmuchać w zaworek. 

 

—Ale zimna! — głos naszyny dr

żał. Mimo tego twardo brnęła w morze. 

Felix usiłował wy

śnić pływaki, jednak wyszły mu tylko kolorowe boje rybackie. Przyjaciele 

na wszelki wypadek odpi

ęli pasy. 

 

Od  dołu  wod

ę rozświetlały błyski zwarć. Czerwony na twarzy Net nadal nadmuchiwał 

koło, ale wygl

ądało na to, że przed zanurzeniem nie zdąży nadmuchać go nawet do połowy. 

 

—  Szczypie w bezpieczniki — narzekała naszyna. — Ale jeszcze chwila i pozb

ędę się 

was na dobre. 
 

—  Ale

ż wtedy właśnie się obudzimy! — krzyknęła Nika. — A ty znikniesz! 

 

Naszyna  znieruchomiała.  Czarna  tafla  wody  falowała  ledwie  kilka  metrów  poni

żej. Pod 

powierzchni

ą coś kolorowo błyskało, bąblowało i mlaskało. 

 

 

—  Znikn

ę? — zabulgotało z dołu. 

 

—  Je

śli nas tu wykończysz, to się obudzimy — wyjaśniła spokojnie Nika. 

 

—  Hm...  Mo

że  więc  powinnam  was  tu  więzić,  żebyście  cały  czas  śnili  sen  o  mnie. 

Czemu nie? Postoj

ę sobie... chociaż trochę zimno... 

 

—  W ko

ńcu i tak się obudzimy. 

 

Naszyna zamilkła, trawi

ąc w swoich obwodach zasłyszaną informację. 

 

—  Mogłem  wy

śnić nadmuchane... — Net zrobił krótką przerwę, bo kręciło mu się w 

głowie. 
 

—  Mam  pewien  pomysł  —  kontynuowała  Nika.  —  Je

śli tylko zechcesz mnie wysłu-

cha

ć. 

 

Naszyna burkn

ęła coś niewyraźnie, co zapewne miało oznaczać, że zechce. 

 

—  Mo

żesz być samośniącym się snem. 

 

—  S

ądzisz? — zainteresowała się. — Sen bez śniącego? 

 

—  Ty  by

ś  go  śniła.  W  końcu  jesteś  maszyną  do  budowania  snów.  Wystarczy,  że  się 

zgodzimy odda

ć ci ten sen. 

 

—  A zgodzicie si

ę? 

 

—  No nie wiem... — Net pokr

ęcił głową i wydął wargi. — Po tym wszystkim... 

 

Nika posłała mu ci

ężkie spojrzenie i poprosiła cicho: 

 

—  Wykrzesaj z siebie odrobin

ę szlachetności. 

 

—  Ona chciała nas zabi

ć — przypomniał Net. 

 

— 

Żeby przeżyć. 

 

—  Nie obchodzi mnie to. Nie zamierzam darowa

ć jej niczego. 

 

—  Taka m

ściwość jest bez sensu. 

 

—  Dobra, niech ci b

ędzie — Net machnął ręką i odłożył niedopompowane koło. 

 

—  Ale ja nie potrafi

ę wymyślać... 

 

—  Ja mog

ę administrować tym snem! — rozległo się z boku. 

 

— A z wymy

ślaniem nie mam problemów. 

 

Bardzo senna ryba wynurzyła łebek i z nadziej

ą zerkała na przyjaciół oczami na szypuł-

kach. 

background image

 

—  Znowu ty? — skrzywił si

ę Net i na wszelki wypadek zaczął ponownie dmuchać ko-

ło. 
 

—  Mówiłam, 

że bardzo dużo śpię. To nie jest w sumie złe życie. Dają mi jeść, wodę 

mam czyst

ą. Mogę spać. 

 

—  Oj, obudzisz si

ę kiedyś w kanalizacji. 

 

—  Dobra — odezwał si

ę Felix. — Załatwmy to pokojowo. Wszyscy będą zadowoleni. 

Wsta

ńcie. 

 

Podnie

śli się i odsunęli od foteli. Felix pstryknął palcami, a fotele zamieniły się w spore 

akwarium, z wystaj

ącym ponad powierzchnię wody kamieniem. 

 

—  Yes! — ryba połkn

ęła się w morzu i wypluło w akwarium. — Dzięki! 

 

—  Dobra,  czuj

ę się przekonany — westchnął Net. — Jeśli ta para wredzioch ma być 

skazana na swojo towarzystwo, to si

ę zgadzam. 

 

—  Wasze czerwone guziki odblokowane — oznajmiła naszyna, po czym straciła zainte-

resowanie  przyjaciółmi.  —  Poszalejemy  —  rozmarzonym  basem  powiedziała  do  ryby.     
Wreszcie bez ogranicze

ń. 

 

—  Ja b

ędę podsuwać pomysły, ty będziesz, je wyśniwać — ucieszyła się ryba. 

 

—  To na razie — rzucił Felix, ale i rybu, i nuszynu były ju

ż zajęte rozmową. 

 

—  Zero wdzi

ęczności — pokręcił głową Net. 

 

Zeszli dwa poziomy ni

żej, gdzie woda sięgała im do kostek, i każdy położył dłoń na swo-

im przycisku. 
 

—  Zróbmy to razem — u

śmiechnęła się Nika 

 

Nabrali  powietrza  i  jednocze

śnie nacisnęli czerwone, guziki. Zniknęli, nim zdążyli co-

kolwiek powiedzie

ć A sen śnił się nadal. Szczęśliwa naszyna wyszła na brzeg i otrząsnęła się 

z  wody,  gubi

ąc przy okazji kilka części. Rozejrzała się, odetchnęła i wyśniła słońce. Wsko-

czyło na niebo jak kopni

ęta piłka. 

 

—  Co na pocz

ątek? — zapytała naszyna, stojąc na jasno oświetlonej pustyni. 

 

—  Tu trza

śniemy sobie puszczę — zaproponowała ryba. — Taką z małpami i tym ca-

łym wrzeszcz

ącym tałatajstwem. 

 

—  Jak du

żą? 

 

—  Po horyzont! Co sobie b

ędziemy żałować! 

 

—  Jasne! Jedziemy po cało

ści! 

 

—  A co! 

 

Z piachu wystrzeliła zielono

ść aż po kres widoczności. Ucieszone naszyna i Bardzo Sen-

na Ryba zacz

ęły śnić nowy, wspaniały sen, który miał się śnić i śnić, bez potrzeby marnowa-

nia czasu na zbyt cz

ęste przebudzenia. 

 

*** 

 
 

Do przystanku zostało jeszcze dwadzie

ścia metrów, ale kierowca twardo odmawiał otwo-

rzenia drzwi, odsyłaj

ąc wszystkich do regulaminu. Kobieta, której bardzo się spieszyło, naci-

skała raz za razem czerwony guzik. Na kierowcy nie robiło to 

żadnego wrażenia. 

 

—  Nienajlepiej spałam — odezwała si

ę Nika. 

 

—  Ja te

ż — Felix wyprostował plecy. — To chyba przez te niewygodne fotele. 

 

—  Nie pami

ętam, co mi się śniło — skrzywił się Net — ale to było strasznie pogięte. 

 

Nika przeci

ągnęła się, a Net z trudem się powstrzymał, żeby jej nie połaskotać. 

 

—  Dziwne... — zastanowił si

ę. — Też macie apetyt na smażoną rybę? 

 

—  Mam raczej ch

ęć wykąpać Cabana. Przypomniałem sobie, że już nie najfajniej pach-

nie. 
 

—  Te

ż dziwne... — przyznał Net. 

 

—  Masz telefon do Aurelii? — zapytała Nika, sil

ąc się na neutralny ton. 

background image

 

—  Mam — odparł podejrzliwie. 

 

Wyci

ągnął komórkę, a Nika szybko wyjęła mu ją z dłoni i wybrała numer Aurelii. 

 

—  Nie zrób dziczyzny — poprosił Net. — Potem b

ędzie na mnie... 

 

Gdy po drugiej stronie rozległo si

ę senne „Haaalo...", Nika zawahała się chwilę, po czym 

zapytała: 
 

—  Cze

ść, tu Nika. Pamiętasz... czy jest coś zadane z matmy? 

 

—  Obudziła

ś mnie — ziewnęła Aurelia. — Śniło mi się coś miłego... 

 

—  Och, spała

ś? — Nika udała zatroskanie. — To bardzo cię przepraszam. Wobec tego 

nie przeszkadzam. Cze

ść! 

 

Rozł

ączyła się i oddała telefon Netowi. Popatrzył na nią zdziwiony. 

 

—  Raczej ju

ż nie zaśnie — zauważył. 

 

—  Tym lepiej. Miałam przeczucie, 

że powinnam ją obudzić. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Warszawa / Murzasichle 2007