background image

 
 
 
 

ANNE MARIE 

WINSTON 

 

Wymarzony dom 

background image

PROLOG 
Cal  Mcall  nie  mógł  uwierzyć,  że  siostra  zrobiła  mu  coś 

takiego. 

Wściekał się, kiedy patrzył na stojącą przed sobą kobietę. 

Była  wyjątkowo  wysoka,  ale  nawet  obszerna  koszula  i  zbyt 
luźne dżinsy nie zdołały ukryć szczupłej sylwetki. 

Opuściła  głowę,  a  jej  ciemnorude  włosy  zakrywały 

połowę twarzy i opadały na ramiona. Stała bez ruchu, jakby na 
coś czekała. 

Na  pytania  i  polecenia,  pomyślał  Cal.  Jego  siostra  Silver 

miała wyjątkowo dobre serce. Powiedziała mu, że Lyn Hamill 
będzie  potrzebowała  pracy  i  dachu  nad  głową,  kiedy  opuści 
schronisko dla maltretowanych kobiet. 

Zdaniem  Silver  praca  u  Cala  byłaby  dla  niej  najlepszym 

rozwiązaniem. Zlecił  siostrze zatrudnienie  pomocy  domowej, 
więc teraz mógł być zły tylko i wyłącznie na siebie. 

Raz  jeszcze  jego  spojrzenie  spoczęło  na  dziewczynie.  Do 

licha,  nie  wyglądała  na  tyle  dobrze,  żeby  móc  wyjść  ze 
szpitala,  a  co  dopiero  zajmować  się  dużym,  starym  domem, 
który  niedawno  kupił.  Wiedział,  że  była  ofiarą  przemocy  i 
chociaż współczuł jej z całego serca, potrzebował teraz kogoś 
do malowania i tapetowania, a potem do prania i gotowania, w 
razie  potrzeby,  także  do  zajmowania  się  zwierzętami  na 
ranczu.  A  ta  dziewczyna  wyglądała  na  taką,  która  sama 
wymaga opieki. 

 -  Więc  -  usłyszał  swój  głos  -  podobno  chcesz  u  mnie 

pracować? 

Dziewczyna skinęła głową, a ten nieznaczny ruch sprawił, 

że jej miedziane włosy roziskrzyły się w słońcu. Powstrzymał 
się, żeby nie dotknąć złotorudego pasma na jej głowie. Jedno 
było pewne. Miała piękne włosy. 

Westchnął  ciężko.  Silver  postawiła  go  w trudnej  sytuacji. 

Zawsze marzył o odkupieniu rancza, które należało kiedyś do 

background image

ojca. Kiedy pojawiła się taka okazja, nie wahał się ani chwili. 
Silver  zaoferowała  pomoc  przy  remoncie  i  sprzątaniu 
zapuszczonego  domu,  ale,  niestety,  zakochała  się  i  wyszła  za 
mąż  za  właściciela  pobliskiego  rancza,  zanim  ukończyli 
zaplanowaną pracę. 

Mimo  wszystko  Cal  był  jej  coś  winien,  a  jedynym 

prezentem ślubnym, jakiego Silver oczekiwała, była obietnica, 
że da szansę Lyn. 

 - Możemy spróbować - powiedział. - Kończę przebudowę 

domu. Pomożesz mi go posprzątać. Będę również potrzebował 
twojej  pomocy  przy  pracach  na  ranczu.  -  Zamilkł,  oczekując 
odpowiedzi,  ale  dziewczyna  milczała.  Gdy  cisza  stała  się 
niezręczna zapytał: 

 -  Gdzie  są  twoje  rzeczy?  -  I  zaproponował:  -  Zaniosę  je 

do samochodu, a ty tymczasem możesz się pożegnać. 

Młoda  kobieta  ponownie  skinęła  głową.  Nie  unosząc  jej, 

wskazała  na  dużą  papierową  torbę  z  nadrukiem  nazwy 
pobliskiego sklepu, krzywo opartą o jeden z filarów werandy 
schroniska. 

Spojrzał na torbę, a potem na jej właścicielkę. 
 -  To  wszystko?  -  Kobiety,  które  znał,  nie  ruszały  się  z 

domu  bez  co  najmniej  sześciu  par  butów,  mnóstwa 
kosmetyków  i  wielu  niezbędnych  drobiazgów.  Nie  mógł 
uwierzyć, że ta torba zawierała cały jej dobytek. 

 -  Jesteś  gotowa,  skarbie?  -  zapytała  pulchna  kobieta  w 

opiętych dżinsach, wychodząc na werandę. 

Miała  na  sobie  wściekle  różową  bluzkę,  ściągniętą 

wysadzanym srebrnymi ćwiekami paskiem. 

Przytuliła Lyn do pełnej piersi, a kontrast rudych włosów 

z cyklamenowym różem bluzki sprawił, że Cal wzdrygnął się 
mimo woli. 

Trzymając  dziewczynę  w  ramionach,  kierowniczka 

schroniska spojrzała na Cala i powiedziała: 

background image

 -  A  więc  to  pan!  Jestem  Rilla.  Pańska  siostra  to  urocza 

kobieta.  -  Jej  ton  sugerował,  że  nie  można  powiedzieć  tego 
samego o nim. 

Mimo 

to 

obdarzył 

nadopiekuńczą 

kierowniczkę 

najcieplejszym i najszczerszym ze swoich uśmiechów, którym 
nieraz już wzbudzał zaufanie. I tym razem był to niezawodny 
sposób. 

 -  Zaręczam  pani,  że  pani  Hamill  będzie  traktowana  w 

moim  domu  z  należytym  szacunkiem.  Co  mogę  jeszcze 
zrobić, żeby jej pomóc? 

Matrona  roześmiała  się  trochę  zbyt  głośno.  W  jej  mocno 

umalowanych oczach pojawił się błysk. 

 -  Tylko  zmienić  płeć.  Nic  innego  nie  przychodzi  mi  do 

głowy. 

 -  Przykro  mi,  ale  nie  mam  tego  w  planach  -  odparł  ze 

śmiechem Cal. 

Rilla  jeszcze  raz  uściskała  swoją  protegowaną  i  lekko 

popchnęła ją w kierunku czekającego samochodu. 

 -  Idź,  złociutka,  chcę  jeszcze  porozmawiać  z  panem 

McCallem. 

Młoda  kobieta  odpowiedziała  coś  tak  cicho,  że  Cal  nie 

rozróżnił  słów.  Po  raz  pierwszy  usłyszał  jej  głos. 
Odwzajemniła  uścisk  Rilli  z  zaskakującą  siłą.  Sięgnęła  po 
papierową torbę. 

 - Ja to zaniosę. - Cal ruszył w jej stronę. 
Torba nie była ciężka, ale mógł się założyć, że Lyn trudno 

byłoby  wtaszczyć  ją  do  samochodu.  Sięgnął  po  torbę  w 
momencie, kiedy i ona zamierzała ją podnieść. Dziewczyna aż 
pisnęła ze strachu. Cal mimowolnie się cofnął, a ona odsunęła 
się tak szybko, że wpadła na stojącą z tyłu kierowniczkę. 

 -  Nie  bój  się,  kochanie  -  uspokajała  ją  kobieta.  -  Nic  się 

nie stało. Pan McCall jest dżentelmenem. Chciał tylko zanieść 

background image

twoją  torbę.  -  Poklepała  Lyn  po  plecach  i  delikatnie  ją 
popchnęła. - Idź do samochodu. 

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Lyn wzięła głęboki 

oddech. Potem odeszła. 

Cal  potrząsnął  głową,  zsunął  kapelusz  z  czoła  i  umieścił 

kciuki  w  kieszeni  dżinsów,  kołysząc  się  w  zadumie.  Cała  ta 
sprawa  wyglądała  coraz  gorzej.  Jak  poradzi  sobie  z  pomocą 
domową, która się go boi? 

 - Nic z tego nie będzie - zwrócił się do Rilli. 
 -  Ja  też  nie  wiem,  czy  to  się  uda  -  odpowiedziała  na  to. 

Stała, trzymając ręce na biodrach. - Siostra myśli, że jest pan 
święty.  Ale,  mówiąc  szczerze,  nie  wiem,  czy  poradzi  sobie 
pan z tym małym zranionym stworzeniem. - Wskazała na Lyn 
siedzącą w ciężarówce. 

To  zabolało.  Co  innego,  kiedy  on  sam  miał  wątpliwości, 

ale nie może pozwolić, żeby ktoś go osądzał. 

 - Jakoś sobie z nią poradzę - powiedział z przekonaniem. 

- Po prostu nie chcę jej jeszcze bardziej zranić. 

Rilla westchnęła. 
 -  Musi  się  od  nowa  przyzwyczaić  do  męskiego 

towarzystwa.  Silver  mi  pana  poleciła.  Wszyscy,  z  którymi 
rozmawiałam, twierdzą, że jest pan dobrym człowiekiem. 

Cal najpierw się zdziwił, potem zawrzał w nim gniew. 
 - Przeprowadziła pani dochodzenie w mojej sprawie? 
Kobieta wzruszyła ramionami, ale w jej oczach widać było 

zadowolenie. 

 -  Muszę  zapewniać  moim  kruszynom  bezpieczne 

schronienia.  -  Uśmiech  zniknął  z  jej  oczu,  wyparty  przez 
ogromny  smutek.  -  Panie  McCall,  nie  jest  pan  w  stanie 
wyobrazić  sobie  koszmarów,  przez  które  te  kobiety  musiały 
przejść.  Dla  wielu  z  nich,  to,  że  przeżyły,  jest  dużym 
sukcesem.  Mała  Lynnie  ma  powód,  żeby  bać  się  mężczyzn. 
Widziałam  ją  zaraz  po  tym,  jak  pańska  siostra  przywiozła  ją 

background image

do szpitala. Lekarze twierdzili, że może już nigdy nie być taka 
sama jak kiedyś. Psychicznie i fizycznie. - Zamilkła, unosząc 
brwi. - Mówi, że nie pamięta niczego z wypadku. Może nigdy 
sobie  nie  przypomni.  Istotne  jest  to,  żeby  znalazła  ciche, 
spokojne miejsce, w którym będzie mogła dojść do siebie. 

 -  Czy  mogę  jej  jakoś  pomóc?  -  Zdawał  sobie  sprawę,  że 

nie  ma  na  to  czasu.  Musi  doprowadzić  ranczo  do  porządku, 
kupić  inwentarz,  zatrudnić  pracowników.  Nie  ma  czasu 
nikogo niańczyć. 

Rilla potrząsnęła głową. 
 -  Lyn  nie  potrzebuje  opieki  medycznej,  tylko  czasu  na 

zaleczenie  ran.  Niech  pan  będzie  delikatny,  da  jej  dużo 
swobody, a czas zrobi resztę. Mamy tu grupę wsparcia, która 
pomoże jej w razie potrzeby. Będę się z nią kontaktowała od 
czasu do czasu, żeby się dowiedzieć, jak sobie radzi. Silver też 
obiecała odwiedzać ją czasem. 

Cal  skinął  głową,  z  trudem  powstrzymując  uśmiech  na 

wzmiankę  o  siostrze.  Wiedział,  że  dla  Silver  „od  czasu  do 
czasu" oznaczało dwa, trzy razy dziennie. 

 -  Wraca  za  kilka  dni  z  podróży  poślubnej.  Spodziewam 

się,  że  mnie  odwiedzi,  bo  będzie  chciała  sprawdzić,  czy 
wszystko  jest  w  porządku.  -  Wziął  głęboki  oddech.  –  Jeśli 
będzie  miała  pani  ochotę,  proszę  nas  odwiedzić.  Mamy  dużo 
wolnych pokoi. 

 -  Dziękuję.  -  Kobieta  wyciągnęła  rękę  na  pożegnanie. 

Uścisk  jej  dłoni  był  zadziwiająco  silny.  -  Niech  się  pan 
opiekuje  Lynnie.  Gdyby  pan  miał  jakieś  pytania,  proszę 
dzwonić.  -  Wsunęła  mu  kartkę  do  kieszonki  koszuli.  -  To 
numer  mojego  telefonu.  Może  pan  dzwonić  o  każdej  porze. 
Sytuacje wyjątkowe nie zdarzają się tylko w godzinach pracy. 

To  go  otrzeźwiło.  Wiedział  wszystko  o  nagłych 

wypadkach. 

background image

 - Dobrze, proszę pani - powiedział. - Miejmy nadzieję, że 

ta dziewczyna już nigdy nie będzie musiała przez coś takiego 
przechodzić. 

Półtoragodzinna  jazda  z  Rapid  City  nigdy  mu  się  jeszcze 

tak nie dłużyła. Jego nowa pomoc domowa siedziała cichutko, 
choć zwykła grzeczność nakazywała rozpoczęcie rozmowy. 

W jego głowie panował istny mętlik, a ponieważ starał się 

uporządkować myśli, również milczał. 

Kiedy dotarli do miasteczka Wall, zapytał, czy czegoś nie 

potrzebuje,  ale  ona  tylko  pokręciła  głową.  Kadoka,  cel  ich 
podróży, znajdowała się jeszcze o godzinę drogi stąd. 

Przy  zjeździe  z  międzystanowej  autostrady,  zapytał,  czy 

chce  się  zatrzymać,  ale  ona  raz  jeszcze  pokręciła  głową. 
Skierował się więc na drogę wiodącą na południe, w kierunku 
swojej 

posiadłości. 

Wreszcie 

dojechał  do 

zakrętu 

prowadzącego  na  ranczo.  Fakt,  że  było  jego  własnością, 
sprawiał mu wielką przyjemność, ilekroć o tym myślał. 

Omijał wystające korzenie, obiecując sobie, że musi się z 

nimi uporać. 

Kiedy  ukazał  się  dom,  Cal  zerknął  na  Lyn,  ciekaw  jej 

reakcji. 

Po jej twarzy spływały łzy. 
Był  tak  zaszokowany  tym  widokiem,  że  gwałtownie 

nacisnął  na  hamulec.  Kiedy  Lyn  krzyknęła,  natychmiast 
wyłączył silnik i zapytał: 

 - Wszystko w porządku? 
Głęboko  odetchnęła,  a  on  zdarł  z  głowy  kapelusz  i 

nerwowo  przeczesał  palcami  włosy.  Kiedy  upewnił  się,  że 
może spokojnie mówić, znowu zapytał: 

 - Czy zdenerwowałem cię czymś? 
Potrząsnęła  głową,  a  jej  rude  włosy  rozsypały  się  na 

ramiona. Ciągle jednak nie patrzyła mu w oczy. 

background image

 -  Więc  dlaczego  płaczesz?  -  Nie  mógł  ukryć 

zniecierpliwienia w głosie. 

Uniosła głowę. Powoli odwróciła się i po raz pierwszy na 

niego  spojrzała.  Teraz,  kiedy  odrzuciła  do  tyłu  włosy,  mógł 
wreszcie zobaczył jej twarz. 

Miała  zielone  oczy.  Nie.  Przywodziły  na  myśl 

szmaragdowe  jeziora.  Niestety,  te  wspaniałe  oczy  otoczone 
były  siną  obwódką.  Miała  alabastrową  cerę,  na  nosie  i 
policzkach delikatne piegi. Ale coś jeszcze przyciągnęło jego 
uwagę. 

Długa,  ohydna  blizna  biegła  od  kącika  pięknie 

zarysowanej  dolnej  wargi  i  sięgała  aż  do  brody.  Mimo  to 
miała  zmysłowe  usta.  Blizna  była  zaczerwieniona,  jakby 
niedawno zdjęto z niej szwy. 

Nie  chciał,  żeby  się  zorientowała,  że  zauważył  ślady 

pobicia, więc spojrzał jej w oczy. Zarówno jej rzęsy, jak i brwi 
miały głęboki kasztanowy odcień. W oczach ciągle lśniły łzy. 

Raz jeszcze zapytał: 
 - Dlaczego płaczesz? 
Chociaż  otworzyła  usta,  nie  wydobył  się  z  nich  żaden 

dźwięk,  więc  spróbowała  jeszcze  raz.  Do  uszu  Cala  doleciał 
ochrypły szept: 

 - Kiedyś tu mieszkałam.  

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 
Dziewięć tygodni później... 
Lyn  zerknęła  na  masywny  wodoodporny  zegarek  na 

lewym nadgarstku. Nie był arcydziełem sztuki jubilerskiej, ale 
dla  niej  wiele  znaczył,  ponieważ  dostała  go  od  Cala  w  dwa 
tygodnie  po  przyjeździe  na  ranczo.  Dochodziła  czwarta. 
Doskonale! Otarła spocone czoło i wyjęła weki z gotującej się 
wody.  Zastąpiła  je  kolejnymi.  Zdąży  przetworzyć  ostatnie 
osiemnaście  kilogramów  pomidorów,  zanim  jej  pracodawca 
wróci na kolację. 

Znosząc schłodzone przetwory do piwnicy, zatrzymała się 

na  chwilę,  żeby  móc  podziwiać  swoje  dzieło.  Przybyła  na 
ranczo w lipcu i chociaż było już za późno na sianie warzyw, 
zdołała zrobić spore zapasy na zimę. Na drewnianych belkach 
powiesiła siatki z cebulą i czosnkiem, a na podłodze ustawiła 
ogromne  kosze  z  ziemniakami.  Systematycznie  zapełniała 
drewniane  regały  słojami  z  fasolą,  groszkiem,  powidłami, 
dżemami i przecierem pomidorowym, który właśnie kończyła 
robić. 

Cal  dawał  jej  pieniądze  na  bieżące  wydatki.  A  ponieważ 

była oszczędna, otrzymywane pieniądze wystarczyły także na 
zakup  warzyw  na  przetwory.  Pomidory  i  niektóre  produkty 
pochodziły  od  sąsiadów.  Stanowiły  powitalny  prezent  dla 
Cala, który znów zamieszkał w tej okolicy. 

Lyn  pomagała  Silver  przy  wykopkach  i  w  zamian 

otrzymała parę koszy ziemniaków. Poprzedniego dnia zebrała 
dynie,  które,  choć  niepielęgnowane,  przetrwały  lato.  Był 
wrzesień, przebywała tu - w domu - już od blisko dziewięciu 
tygodni.  To  nie  jest  twój  dom,  pomyślała.  Była  jedynie 
pracownicą  Cala.  Jutro  pozbiera  jabłka.  Z  rajskich  zrobi 
szarlotkę, a z pozostałych mus i sok. 

Gdzieś  na  górze  trzasnęły  drzwi.  Lyn  drgnęła  nerwowo. 

Jej  ręka  bezwiednie  powędrowała  do  gardła.  Wstrzymała 

background image

oddech  i  przez  chwilę  słyszała  przyśpieszone  bicie  własnego 
serca. Stała sparaliżowana strachem. 

Jednak ją odnalazł. Gdyby wciąż trzymała słoiki w ręku, z 

pewnością roztrzaskałyby się o podłogę. Wayne! Boże, co ma 
zrobić?  Znalazła  się  w  pułapce.  A  co  jeśli  on  znowu...?  Za 
każdym  razem,  gdy  starała  przypomnieć  sobie  wydarzenia  z 
ostatnich  miesięcy,  pamięć  odmawiała  jej  posłuszeństwa. 
Gdyby tylko mogła sobie przypomnieć! 

 - Lyn? Gdzie może być woda utleniona? 
To  Cal!  Poczuła  ogromną  ulgę,  a  napięte  mięśnie 

rozluźniły  się.  Napięte  ze  strachu  przed  czym...?  Wzięła 
głęboki oddech. To tylko Cal. 

Wbiegła szybko po schodach i wróciła do kuchni. 
Jej  pracodawca  stał  przy  zlewie.  Kiedy  podeszła  bliżej, 

zobaczyła  krew  spływającą  z  jego  zranionego  palca.  Szybko 
wyjęła wodę utlenioną z apteczki, a podając mu ją, zauważyła, 
że wciąż trzęsą jej się ręce. Uświadomiła sobie, że nie uda mu 
się  odkręcić  buteleczki,  więc  zrobiła  to  za  niego  i 
zdezynfekowała ranę. 

Cal  syknął.  Nie  chciała  mu  sprawić  bólu,  ale  to  było 

konieczne.  Przytrzymała  delikatnie  jego  dłoń  i  ponownie 
przemyła ranę. Kiedy wykonywała tą prostą czynność, strach 
ustąpił miejsca innemu uczuciu. 

Gdy  ramię  Cala  otarło  się  o  jej  rękę,  nagle  przebiegł  ją 

dreszcz  rozkoszy.  Cal  traktował  ją  przyjaźnie,  ale  z  lekką 
rezerwą,  nieczęsto  zdarzało  jej  się  być  tak  blisko  niego. 
Jeszcze rzadziej miała okazję go dotykać. 

Jej  dłonie  drżały,  Cal  energicznym  ruchem  odebrał  jej 

buteleczkę i cofnął się o krok. 

 - Dzięki - powiedział. - Poradzę sobie. 
Była zawiedziona  tym, że odrzucił jej pomoc. Chciało jej 

się  płakać.  Podeszła  do  kuchenki.  Spojrzała  na  zegarek  i 
wyjęła kolejne weki. 

background image

 -  Pomidory.  -  W  głosie  Cala  pobrzmiewała  nadzieja.  - 

Może być z nich pyszny sos do spaghetti. 

Skinęła głową, nie mogąc ukryć zadowolenia. Zanotowała 

w  pamięci  kolejną  potrawę,  jaką  może  sprawić  mu  radość. 
Postawiła  sobie  za  punkt  honoru  uczynienie  jego  życia 
wygodniejszym  i  przyjemniejszym.  Tylko  w  ten  sposób 
potrafiła mu okazać, że docenia, ile jej dał. Zrobi wiele, by mu 
się odwdzięczyć. 

Podobną  wdzięczność  czuła  do  Silver  i  jej  męża,  Decka. 

Pomogli jej, kiedy nie oczekiwała już znikąd pomocy. Drobne 
podarunki  w  postaci  łakoci,  przepisów  kulinarnych  i  ręcznie 
haftowanych serwetek zastępowały podziękowania. 

Musiała  przyznać,  że  jej  stosunek  do  Cala  był  zupełnie 

inny  niż  do  jego  siostry.  Uczucia  do  niego  były  wyjątkowe. 
Chociaż wielu rzeczy wciąż nie pamiętała, jednego mogła być 
pewna:  nikt  dla  niej  jeszcze  nie  znaczył  tak  wiele.  Nawet 
kiedyś jej mąż. 

Ukradkiem zerknęła na Cala stojącego przy zlewie. Wciąż 

miał  na  głowie  kapelusz.  Zdejmował  go  jedynie,  by  wziąć 
prysznic,  ale  dla  Lyn  nie  miało  to  znaczenia.  To  nakrycie 
stanowiło nieodłączną część Cala. 

Przypomniała  sobie  pewne  zdarzenie:  dni  były  upalne  i 

dlatego  Cal  ubrany  był  w  cienką  koszulę,  która  ściśle 
przylegała  do  całego  torsu.  Przyjechał  konno.  Zauważyła 
przywiązanego do drzewa wałacha. 

Dżinsy  cudownie  opinały  jego  umięśnione  uda  i 

podkreślały  zgrabne  pośladki.  Była  na  ranczu  od  trzech  dni. 
Cal  nalegał,  żeby  czas  ten  poświęciła  na  zapoznanie  się  z 
okolicą  i  zadomowienie.  Nie  pozwalał  jej  nawet  gotować. 
Dopiero  dzisiaj  jej  się  to  udało,  gdyż  wstała  wcześniej  od 
niego. 

Przygotowała  obfite  śniadanie.  Zapakowała  kanapki, 

ponieważ  Cal  zamierzał  zbierać  przez  cały  dzień  siano. 

background image

Wszedł  do  kuchni,  z  przyjemnością  wdychając  rozchodzące 
się smakowite zapachy. 

Podała  mu  kubek  kawy.  Delektując  się  aromatycznym 

napojem, powiedział: 

 - Doskonała. Masz tę pracę! - Podszedł do drzwi po buty, 

które  wcześniej  wyczyściła.  Kiedy  sięgał  po  nie,  patrzyła 
tylko na opięte dżinsy. Z wrażenia zaschło jej w gardle, więc, 
żeby ukryć zmieszanie, zajęła się śniadaniem. 

Teraz to wspomnienie ją rozbawiło. 
Musiała  podejść  do  zlewu,  by  nalać  wody  do  dzbanka  i 

mimowolnie  zerknęła  na  ranę  Cala.  Nie  wymagała  założenia 
szwów, potrzebny był jedynie opatrunek. 

W  czasie,  kiedy  Cal  osuszał  skaleczenie  papierowym 

ręcznikiem,  podeszła  do  szafki  i  wyjęła  potrzebne  rzeczy. 
Posłała mu niepewne spojrzenie. 

 -  Tak.  -  Skinął  głową.  -  Chyba  będę  tego  potrzebował. 

Pękł drut i chociaż się uchyliłem i tak oberwałem. 

Przeszedł  ją  dreszcz.  Wzdrygnęła  się  na  myśl,  jakim 

zagrożeniem może być pękający drut kolczasty. 

Odstawiła  apteczkę  i  przygotowała  opatrunek.  Ujęła  Cala 

za  rękę  i  uważnie  założyła  bandaż.  Kiedy  poczuła  drżące 
mięśnie jego palców, jej ręce też zaczęły drżeć. Często śniła o 
tych  silnych,  męskich  dłoniach  i  wyobrażała  sobie  rozkosz, 
jakiej mogłyby jej dostarczy. 

Ale  to  tylko  marzenia.  Teraz  stała  obok  Cala.  To  było 

realne.  Przebywanie  tak  blisko  tego  mężczyzny  stanowiło 
słodką torturę. Lyn poczuła się nagle bardzo kobieca. 

Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. 
 - Do wesela się zagoi. Spojrzał na nią czule i powiedział: 
 - To pierwszy żart, jaki usłyszałem z twoich ust. 
Stojąc  tak  blisko,  widziała  ciemne  obwódki  dookoła 

tęczówek  jego  oczu,  otoczonych  długimi  gęstymi  rzęsami. 
Uśmiechnął się, patrząc jej prosto w oczy. 

background image

 -  Przebyłaś  długą  drogę  od  dnia,  w  którym  cię  tu 

przywiozłem - stwierdził. 

Poczuła się zażenowana niespodziewana pochwałą. 
 - Znowu czuję się potrzebna. 
Skinął  głową,  a  w  tym  momencie  Lyn  pojęła,  że 

zrozumiał, co chciała powiedzieć. 

 - Zdecydowanie potrzebna - powiedział żartobliwie. - Nie 

wiem, jak wcześniej radziliśmy sobie bez ciebie. - Zanim się 
zorientowała, zamknął ją w mocnym uścisku. 

Na  krótką  chwilę  ogarnęła  ją  panika,  ale  szybko  zdołała 

się  opanować.  Była  w  ramionach  Cala.  Nie  musiała  się 
niczego  obawiać.  Przytuliła  się  do  niego,  wdychając 
wspaniały  zapach.  Cal  pachniał  skórą,  koniem,  sianem,  a 
przede  wszystkim  zapachem  charakterystycznym  tylko  dla 
niego. 

Nic  się  w  tej  chwili  dla  niej  nie  liczyło,  prócz  tego 

nieoczekiwanego momentu bliskości. 

Niestety,  wszystko  się  skończyło  równie  szybko,  jak  się 

zaczęło. Cal uwolnił Lyn z objęć, cofnął się i powiedział: 

 -  Mam  nadzieję,  że  cię  nie  przestraszyłem.  Doceniam 

twoją pomoc. 

Pochyliła  głowę,  nie  patrząc  w  jego  stronę.  Znów  była 

zażenowana. Czy on wie, jak bardzo go pragnie? Czułaby się 
okropnie,  gdyby  kiedykolwiek  odkrył  jej  uczucia.  Żeby 
zatuszować poprzednią niezręczność, zaczęła szybko mówić: 

 -  Wcale  mnie  nie  przestraszyłeś.  Nie  spodziewałam  się 

tego. 

Cal  uniósł  brwi,  uśmiechając  się  szelmowsko.  Jej  serce 

przestało  na  moment  bić,  kiedy  zauważyła  w  jego  oczach 
diabelski błysk. 

 -  Kiedyś  często  zastanawiałem  się,  czy  potrafisz 

odpowiedzieć całym zdaniem. 

 - No, to teraz już wiesz - mruknęła. 

background image

Po  prostu  nie  miała  zbyt  wiele  do  powiedzenia.  Nawet 

sama  musiała  przyznać,  że  jej  głos  brzmiał  jakoś  dziwnie. 
Lekarz  orzekł,  że  struny  głosowe  mogły  ulec  trwałemu 
uszkodzeniu, podczas duszenia. Nie było to bardzo istotne, bo 
nigdy  nie  zamierzała  zostać  śpiewaczką.  I  jeżeli  tylko  mogła 
mówić, nieważne jak brzmiał jej głos. 

Cal  przyglądał  się  jej  z  dziwnym  wyrazem  twarzy.  Gdy 

cisza stała się niezręczna, Lyn w końcu się odezwała: 

 - O co chodzi? 
Wzruszył  ramionami  i  uśmiechnął  się,  rozładowując 

panujące napięcie. 

 - Zawsze miałaś tak zachrypnięty głos? 
 -  Nie.  Mój  głos  zmienił  się  -  powiedziała.  -  Ma  zupełnie 

inne brzmienie. 

Skinął głową i powiedział. 
 - Poczekaj jeszcze parę miesięcy. Nie używałaś go  przez 

jakiś czas. 

Pokiwała głową. 
 -  Muszę  skończyć  naprawę  płotu  -  powiedział.  -  Nowy 

byk Wilsona już po raz trzeci w tym tygodniu przedarł się na 
pastwisko obok zbiornika. Obiecuję, że jeżeli zrobi to jeszcze 
raz, przeznaczę go na kotlety. 

Uśmiechnęła  się,  kiedy  wychodził.  Bez  przerwy  trzeba 

było pilnować bydła i sprawdzać stan ogrodzenia. Podziwiała, 
jak  zręcznie  wskoczył  na  grzbiet  gniadego  wałacha.  Kiedy 
całkowicie zniknął z oczu, wróciła do wekowania pomidorów. 
Tej  zimy  musi  przygotować  jak  najwięcej  sosu  do  spaghetti. 
Wiedziała,  że  Silver  zna  przepis  na  lasagnię  i  faszerowane 
kraby. Może jej zdradzi? 

Cal, 

choć 

jadał  w  wykwintnych  nowojorskich 

restauracjach, zawsze chwalił jej kuchnię i twierdził, że tęsknił 
do  prostego  życia  na  ranczu.  Mimo  to  martwiła  się,  że  nie 
sprosta jego kulinarnym oczekiwaniom. 

background image

Cal nie znosił zwożenia siana. 
Swędziało  go  całe  ciało,  bo  nasiona  traw  dostawały  się 

wszędzie.  Przez  ostatnie  dwie  godziny  marzył  o  kąpieli  w 
stawie, wyobrażał sobie, jak obmywa go zimna woda. 

Oczami  wyobraźni  widział,  jak  Lyn  jechała  tam  z  nim 

konno.  Dotarli  do  stawu,  rozebrali  się  nad  brzegiem.  Widział 
ją w całej okazałości. Razem zanurzają się w jeziorze, bierze 
Lyn w ramiona i ją pieści... 

Jęknął,  odprowadzając  wierzchowca.  Chyba  zwariował, 

skoro  się  torturuje  w  ten  sposób.  Lyn  to  jego  pracownica. 
Nigdy nie dała mu do zrozumienia, że marzy o dzikim seksie z 
nim.  Była  kobietą  maltretowaną  przez  byłego  męża,  jeśli 
można  wierzyć  szpitalnym  wypisom.  Na  pewno  uciekłaby  w 
popłochu, gdyby wiedziała, jakie myśli coraz częściej chodzą 
mu  po  głowie.  Nieźle  się  przestraszyła,  kiedy  wczoraj 
przytulił  ją  w  kuchni.  Jedynym  usprawiedliwieniem  było  to, 
że  zupełnie  tracił  głowę,  kiedy  była  w  pobliżu.  Parsknął 
śmiechem.  Wątpliwa  wymówka.  Zauważył,  jak  drżały  jej  ze 
strachu  dłonie,  kiedy  opatrywała  mu  ranę,  a  mimo  wszystko 
objął  ją,  nie  zastanawiając  się,  jaki  to  mogło  mieć  na  nią 
wpływ. 

Wpadł  do  domu  jak  burza,  zły  na  siebie.  Dlaczego  nie 

może przestać o niej myśleć? 

To chyba przez to ciągłe przebywanie razem. Mieszkała w 

jego  domu  od  ponad  dwóch  miesięcy,  spała  w  pokoju  obok, 
szykowała  mu  posiłki,  prała  ubranie  i  robiła  wszystko,  o  co 
tylko poprosił. Nigdy nie narzekała. 

Oczywiście, aż do wczoraj nie rozmawiali ze sobą dłużej, 

więc nie wiedział, jaka jest naprawdę. 

Według  jego  szwagra,  który  przez  całe  życie  mieszkał  w 

hrabstwie  Jackson,  Lyn  została  wychowana  w  Belvidere, 
małym  miasteczku  na  wschodzie.  Chociaż  Cal  spędził 
dzieciństwo w tym hrabstwie, nie pamiętał jej. Była od niego 

background image

pięć  lub  sześć  lat  młodsza.  Matka  umarła,  kiedy  Lyn  była 
mała,  a  ojciec  nie  ożenił  się  ponownie.  Cicha  dziewczynka 
pracowała z ojcem i zajmowała się domem. Ludzie pamiętali 
ją jako wyśmienitą gospodynię, ale o tym przekonał się teraz 
sam. 

Oprócz  tego  nikt  nie  pamiętał  nic  więcej.  Jej  ojciec 

dzierżawił ziemie od Indian. Po śmierci ojca Cala, pan Hamill 
kupił jego posiadłość. Wtedy Lyn musiała już być nastolatką. 

Powinien  ją  zapamiętać.  Ale,  szczerze  mówiąc,  Cal  nie 

pamiętał  zbyt  wiele  z  tego  okresu.  Kiedy  na  ostatnim  roku 
studiów w wypadku zginęła jego dziewczyna, uciekł z miasta. 
Nie było go zaledwie sześć miesięcy, a w tym czasie wiele się 
wydarzyło:  ojciec  umarł  na  zawał  serca,  a  ranczo  zostało 
sprzedane ojcu Lyn. 

Z  wysiłkiem  otrząsnął  się  ze  wspomnień.  Żałował,  że  nie 

spędził  tych  ostatnich  miesięcy  z  ojcem.  Pogodził  się  ze 
śmiercią  Ginnie,  tak  jak  zrobiła  to  jej  rodzina.  Nawet  brat 
Ginnie Deck też mu wybaczył. Wreszcie poczuł się na ranczu 
jak w domu. 

Ale ten dom wymagał dużo pracy. Według Decka, Hamill 

był  marnym  gospodarzem.  Prowadził  ranczo  zaledwie  przez 
trzy  lata.  Kiedy  umarł,  posiadłość  została  sprzedana 
człowiekowi, który również niewiele na niej robił. Należała do 
niego aż do emerytury. 

Wtedy  nadarzyła  się  sposobność,  by  Cal  odkupił  ziemię. 

Cena wywoławcza zaskoczyła go swoją wysokością. Kiedy te 
leżące  odłogiem  ziemie  nabrały  takiej  wartości?  Dobrze  się 
złożyło,  że  parę  lat  pracował  na  giełdzie  w  Nowym  Jorku  i 
udało  mu  się  sporo  zarobić.  Przydały  mu  się  teraz  te 
pieniądze. Nie musiał zaczynać od zera. 

Jego  myśli  znowu  zaczęły  krążyć  wokół  Lyn...  Nikt  nie 

znał  jej  losów  po  śmierci  ojca.  Przypuszczano,  że  wyszła  za 
mąż i wyjechała do Rapid City, lecz nikt jej tam nie spotkał. 

background image

Było  to  dość  niezwykłe  dla  Południowej  Dakoty,  gdzie 
mieszkało niewielu ludzi i prawie wszyscy się znali. 

Zatrzymał  się  w  sieni,  by  zdjąć  buty.  Trzymał  w  ręce 

koszulę,  którą  zdjął  wcześniej.  Otrzepał  się  z  pyłu.  Wrzucił 
zabrudzone  ubranie  do  pralki,  po  czym  przeszedł  do 
przylegającej  łazienki,  by  zmyć  z  siebie  resztę  brudu.  Po 
kąpieli okręcił się jednym z dużych ręczników, które ostatnio 
kupiła  Silver  i  jedynie  w  nim  przeszedł  przez  dom.  Jakie  to 
wspaniałe  uczucie  pozbyć  się  uciążliwego  kurzu  po  ciężkiej 
pracy w polu. 

Poszedł  schodami  do  sypialni.  Za  każdym  razem,  kiedy 

przechodził  przez  dom,  był  coraz  bardziej  zadowolony  z 
dokonywanych  w  nim  zmian.  Zatrudnił  stolarzy  do 
naprawienia  drewnianych  elementów  i  wypaczonych  drzwi. 
Silver  wynajęła  malarzy,  potem  zrealizowała  kilka  własnych 
pomysłów. 

Dużo  przebywał  poza  domem  i  kiedy  wrócił,  remont  był 

już  praktycznie  skończony.  I  całe  szczęście,  bo  wkrótce 
wyszła  za  Decka.  Teraz  była  zajęta  pracami  we  własnym 
domu i oczekiwaniem na narodziny dziecka. 

Drzwi  do  jego  sypialni  były  uchylone,  więc  otworzył  je  i 

wszedł do pokoju. 

Lyn  stała  przed  szafą  i  wkładała  do  niej  sterty  ubrań. 

Odwróciła  się  gwałtownie  i,  widząc  Cala,  złapała  się  za 
gardło. Nie powiedziała ani słowa, ale zbladła tak bardzo, że 
aż się przestraszył. 

.  -  Przykro  mi  -  powiedział  uspokajająco.  -  Myślałem,  że 

wciąż jesteś na dworze. 

Lyn ciągle była roztrzęsiona. 
 - Widzę, że  już nie.  -  Czekał w nadziei, że  coś odpowie. 

Nawet  nie  drgnęła.  -  Może  poszukasz  sobie  jakiegoś  innego 
zajęcia, kiedy się będę ubierał? 

Zarumieniła się gwałtownie. 

background image

 - Przepraszam, już wychodzę. - Przemknęła obok niego ze 

spuszczoną głową. Za wszelką cenę starała się go nie dotknąć. 
Zniknęła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. 

Pokręcił głową ze smutkiem i zamknął drzwi do sypialni. 

Zrzucił ręcznik. Stał nagi z rękami na biodrach. 

Widział  ślady  przemocy  na  jej ciele.  Jej  były  mąż  musiał 

być  naprawdę  żałosną  kreaturą.  Żaden  normalny  mężczyzna 
nie  uderzyłby  kobiety,  a  co  dopiero  skatował.  Na  widok  jej 
siniaków czuł  wzbierającą wściekłość. To  piękne  ciało  nigdy 
nie powinno być dręczone. 

Jej  skóra  była  jasna,  mlecznobiała,  prawie  przezroczysta. 

Zachwycały go drobniutkie piegi na nosie. Za każdym razem 
musiał  się  powstrzymywać  przed  ich  dotknięciem.  Również 
na  ramionach  miała  piegi.  Często  zastanawiał  się,  czy  takie 
jest jej całe ciało. 

Zdegustowany,  pokręcił  głową.  Był  niezłym  draniem. 

Pociągają  go  maltretowane  kobiety?  To  zaczynało  być 
absurdalne. Ale potrzebował kobiety. Będąc w Nowym Jorku, 
był zajęty. Nie miał czasu na randki. Od powrotu do domu żył 
w celibacie. Nic dziwnego więc, że marzył o Lyn. 

Może  pora  poszukać  żony?  Nigdy  przedtem  nie 

doskwierała  mu  samotność.  Zazwyczaj  był  zmęczony  po 
pracy  na  Wall  Street,  a  kiedy  potrzebował  damskiego 
towarzystwa,  spotykał  się  z  samotnymi  kobietami  robiącymi 
karierę,  które  nie  chciały  stałych  związków.  Teraz  wszystko 
się  zmieniło.  Mógł  swój  czas  poświęcić  rodzinie.  Idąc  po 
schodach,  wciąż  o  tym  myślał.  Zamierzał  kiedyś  założyć 
prawdziwą  rodzinę,  w  której  oboje  rodzice  zajmowaliby  się 
wychowaniem 

gromadki 

dzieci. 

niczym 

nie 

przypominałoby  to  jego  samotnego  życia.  Choć  ojciec  go 
kochał, jego rodzina nie była taka jak wszystkie. 

Uczucie samotności potęgowały jeszcze wizyty u matki w 

Wirginii.  Zawsze  czuł  się  tam  obco.  Matka,  jej  drugi  mąż  i 

background image

Silver byli ze sobą bardzo zżyci. Zastanawiał się, czy, gdyby 
matka nie odeszła od ojca, jego życie byłoby podobne. 

Kiedy  wszedł  do  kuchni,  Lyn  skończyła  przygotowywać 

kolację. 

 - Co za wspaniały zapach. 
Odwróciła  się  od  kuchenki,  przy  której  stała  i  nakładała 

mięso na półmisek. 

 -  Nic  szczególnego,  to  tylko  kotlety  wieprzowe.  -  Czy 

wydawało mu się, że jest lekko zirytowana? 

 - To „nic szczególnego" pachnie bosko - zapewnił Lyn. I 

tak było. Lyn podała potem przepyszne pączki, mus 

jabłkowy  i  tort  śmietankowy.  Byli  tylko  we  dwoje, 

ponieważ  mężczyźni,  którzy  dla  Cala  pracowali,  wracali  na 
noc  do  swoich  domów.  Miał  zwyczaj  opowiadać  jej,  jak 
spędził  dzień.  Wypełniał  w  ten  sposób  panującą  przy  stole 
ciszę. Ten wieczór nie różnił się niczym szczególnym, chociaż 
tym razem Lyn zadała kilka pytań. 

Skrzywiła się, kiedy opowiedział jej o zającu, który dostał 

się pod kombajn. 

 -  Wiem,  że  trudno  je  zauważyć,  ale  w  takich  chwilach 

zawsze chce mi się płakać. 

Cal skinął głową. 
 -  Dzisiaj  udało  mu  się  uniknąć  najgorszego.  Szkoda,  że 

nie widziałaś, jak czmychnął. 

Jej oczy błyszczały i przywodziły mu na myśl oczy kota. 
 -  Są  takie  śliczne,  gdy  są  małe  -  powiedziała. 

Niespodziewanie  roześmiała  się.  -  Dla  mnie  nawet  małe 
cielaki są piękne, więc moja ocena jest nieobiektywna. 

To go rozbawiło. 
 -  Jak  mi  brakowało  takiego  życia.  Nie  zdawałem  sobie 

sprawy, jak bardzo, póki tu nie wróciłem. 

Lyn uniosła brwi, jak to miała w zwyczaju. 
 - Musisz najpierw przetrwać zimę - przypomniała mu. 

background image

 -  Myślisz,  że  tego  nie  wiem?  To  będzie  długa  zima.  - 

Wstał od stołu i odniósł talerz do zmywarki. 

 - Poczekaj, ja to zrobię. - Podbiegła i wyrwała mu z ręki 

talerz, szklankę i widelec. 

 -  Mogę  sam  to  zrobić.  Pracujesz  wystarczająco  ciężko 

przez cały dzień. 

 -  Mnie  to  nie  przeszkadza  -  odpowiedziała.  -  Ty  też 

ciężko pracujesz. A to jeden z moich obowiązków. - Podeszła 
do zmywarki i włożyła do niej naczynia. - Nigdy nie mówiłam 
ci,  jak  bardzo  doceniam  to,  że  dałeś  mi  szansę  -  powiedziała 
cicho. 

 - Nie dziękuj mi. Obiecałem Silver, że dam ci tę pracę, ale 

tylko  pod  warunkiem,  że  się  sprawdzisz.  Potrzebuję  kogoś 
zaufanego.  -  Spojrzał  na  nią.  -  Na  tobie  mogę  polegać.  Tak 
długo, jak będziesz chciała, masz u mnie pracę. 

Odwzajemniła  spojrzenie  i,  ku  jego  rozpaczy,  jej  oczy 

wypełniły się łzami. 

 - Dziękuję - szepnęła. Wzruszył ramionami, zawstydzony. 
 - To nic takiego. - Zanim uruchomiła zmywarkę, wycofał 

się  do  salonu.  Chciał  obejrzeć  wieczorne  wiadomości.  I 
chociaż  bardzo  się  starał  skupić,  był  boleśnie  świadomy 
obecności  kobiety  krzątającej  się  w  kuchni.  Odprężył  się 
dopiero  wtedy,  kiedy  zgasiła  światło  i  zaczęła  wchodzić  po 
schodach. 

 - Dobranoc - powiedziała. 
 - Dobranoc. - Chciał, żeby usiadła i porozmawiała z nim. 

Był  zafascynowany  jej  niskim  głosem,  który  obiecywał  mu 
długie  miłosne  spotkanie.  Za  każdym  razem,  kiedy  się 
odzywała,  reagował  na  obietnicę  zawartą  w  tonie  jej  głosu. 
Nie  dalej  jak  wczoraj  przeżył  fantazję  erotyczną.  Kiedy  cała 
jej twarz się rozświetliła, nie mógł się opanować i ją przytulił. 
Cudownie było mieć ją tak blisko. 

background image

To  stawało  się  śmieszne!  Po  raz  kolejny  przeżywał  istne 

katusze  na  myśl  o  Lyn.  Gwałtownie  zerwał  się  z  krzesła. 
Chwycił telefon i nerwowo wybrał numer. 

Deck odebrał po trzecim sygnale. 
 - O co chodzi? - warknął. 
 - Ładnie mnie witasz! 
 -  Właśnie  nam  przeszkodziłeś.  Czego  chcesz?  -  Deck 

wydawał  się  mocno  zniecierpliwiony.  Cal zdał  sobie  sprawę, 
w czym dokładnie im przeszkodził. Skrzywił się. Czy wszyscy 
faceci oprócz niego przytulają się do swoich ukochanych? 

 - Potrzebuję kobiety! 
 -  To  sobie  ją  znajdź!  -  Cal  usłyszał  odgłos  odkładanej 

słuchawki. 

Westchnął.  Wybrał  numer  do  brata  Decka,  Marty'ego. 

Przełączył aparat na głośnik i podszedł do lodówki, sprawdzić 
jej  zawartość.  Kiedy  odezwał  się  jego  przyjaciel,  właśnie 
wyjmował wodę mineralną. 

 - Witam, sąsiedzie. Dziecko już śpi? 
 -  Tak,  dzięki  Bogu  -  odpowiedział  Marty  z  taką  ulgą,  że 

Cal  się  uśmiechnął.  Od  powrotu  kilka  razy  spotkał  córeczkę 
Marty'ego.  Było  to  niezapomniane  przeżycie.  Zachwycająca 
mała  piękność. Urodą  przypominała  swoją  zmarłą  matkę, ale 
charakterem  ciotkę  Ginnie,  która  od  urodzenia  nieźle 
rozrabiała. 

 -  Co  porabiasz?  -  Głos  Marty'ego  odciągnął  go  od 

wspomnień. 

Otworzył butelkę z wodą i oparł się o blat w kuchni. 
 -  Dokąd  trzeba  się  wybrać,  żeby  spotkać  kobiety?  Niski 

śmiech rozległ się w słuchawce. 

 - Do baru. 
 - Nie myślałem o takich kobietach - powiedział Cal. 
 - Do diabła! 
 - Co to miało znaczyć? 

background image

 - Zaczynasz być podobny do mnie. Myślisz o ożenku? 
 -  Nie  myślę  o  małżeństwie.  -  Z  uporem  zaprzeczał, 

chociaż właśnie o tym myślał kilka godzin temu. - Potrzebuję 
kobiety i wolałbym zrobić to z kimś, kogo polubię. 

Kątem oka zauważył jakiś ruch i odwrócił głowę. Chociaż 

nikogo nie spostrzegł, był pewny, że widział jakiś cień. Ruszył 
do  wyjścia,  ale  przypomniał  sobie,  że  jeszcze  nie  skończył 
rozmowy. Wzruszył ramionami i skupił się nad tym, co mówił 
Marty. 

 -  Rozumiem  cię.  Jutro  wieczorem  spotykam  się  z  pewną 

dziewczyną w barze. Odpowiedziała na moje ogłoszenie. 

Cal  roześmiał  się  głośno.  Słyszał  o  niefortunnych 

przejściach  Marty'ego,  który,  szukając  żony,  zamieszczał 
ogłoszenia w rubryce matrymonialnej miejscowej gazety. Dla 
niego  facet  był  niespełna  rozumu.  Może  będę  musiał  to 
sprawdzić. 

 - O której godzinie? 
 -  O  ósmej.  Skoro  umówiła  się  ze  mną  w  barze,  nie 

powinna  być  abstynentką.  Nie  będzie  jej  przeszkadzało,  jak 
wypiję jedno piwo. 

 - To logiczne. Więc o ósmej? Może się spotkamy. 
 -  Wspaniale!  Uratujesz  mnie,  jeśli  randka  okaże  się 

niewypałem. - W głosie przyjaciela zabrzmiała nadzieja. 

Cal  nie  skomentował  tego,  wiedząc,  że  istnieje  duże 

prawdopodobieństwo, że tak właśnie może być. 

 - Umowa stoi. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 
Kiedy Cal wrócił do domu, był zmęczony i spocony, a na 

dłoniach miał pęcherze. Przez cały dzień wraz z pracownikami 
grabił  siano.  Jednak  sprzęt  był  już  przestarzały.  Wszystkie 
maszyny  kupił  wraz  z  ranczem  i  pamiętały  czasy  jego  ojca. 
Cal  obiecał  sobie,  że  jeśli  nadarzy  się  okazja,  kupi 
mechaniczną kosiarkę. 

W domu rozchodziły się  smakowite  zapachy. Tym razem 

była to pieczeń. Cal poczuł się o wiele lepiej, kiedy umył się i 
przebrał.  Gdy  wszedł  do  kuchni,  Lyn  właśnie  wyjmowała 
mięso  z  piecyka,  a  ponadto  miała  przygotowane  ziemniaki  i 
marchewki.  Wyciągnął  z  drugiego  piekarnika  brytfannę  z 
bułeczkami. Ukradkiem przyglądał się Lyn. 

Miała  na  sobie  prostą,  niebieską  bluzkę  w  tym  samym 

kolorze co dżinsy. Na nogach buty, które kupił jej pod koniec 
pierwszego  tygodnia  pobytu  na  ranczu.  Były  już  trochę 
zniszczone, bo nosiła je również podczas pracy wokół domu. 

Kiedy  pochyliła  się,  by  wyciągnąć  widelec  do  mięsa, 

bluzka  tak  się  opięła,  że  podkreśliła  jej  kształtny  biust. 
Zauważył,  że  odrobinę  się  zaokrągliła  tu  i  ówdzie.  Krew 
krążyła  mu  szybciej  w  żyłach,  a  ciało  zaczęło  reagować  w 
znajomy  sposób.  Szybko  chwycił  koszyczek  z  bułkami  i 
usiadł.  Nie  chciał,  by zauważyła,  że  na  niego  działa.  Był  już 
zmęczony swoimi reakcjami. Dobrze, że wieczorem jedzie do 
miasta. 

Po  spotkaniu  z  Martym,  wybierze  się  do  Rapid  City. 

Miesiąc  temu,  kiedy  czekał  na  przylot  siostry  i  szwagra, 
poznał na lotnisku pewną młodą wdowę. Zaczęli rozmawiać i 
ta kobieta  dała mu jasno do zrozumienia, że chętnie by się  z 
nim spotkała. 

Szybko  jednak  przestał  o  niej  myśleć.  Przyszedł  mu  do 

głowy pewien pomysł. 

 - Pojedziesz ze mną do miasta? 

background image

Ta myśl najwyraźniej przestraszyła Lyn. 
 - Ja? Nie, dziękuję. 
 - To nie było zaproszenie - poinformował ją. - To rozkaz 

szefa. 

Jej zielone oczy rozszerzyły się ze strachu. 
 - Po co? Nie chcę jechać do miasta. W piątki tylko bary są 

czynne. 

 - Właśnie się tam wybieramy. Mam się spotkać z Martym 

o  ósmej.  Musisz  wreszcie  zacząć  wychodzić  z  domu.  To 
będzie dobry początek. 

Zrobiła  nadąsaną  minę,  a  jej  zmysłowe  usta  lekko  się 

rozchyliły. Wrażenie było takie, że Cal chciał się pochylić i ją 
pocałować. 

 -  Nie  lubię  barów  -  wymamrotała.  Ale  jednak  mu  nie 

odmówiła. 

Podejrzewał,  że  Lyn  ma  istotny  powód,  by  nie  lubić 

barów.  Jej  ojciec  był  alkoholikiem.  Słabe  wyniki  w 
prowadzeniu  rancza  wiązały  się  pewnie  z  jego  pociągiem  do 
butelki.  Z  tego,  co  słyszał  od  Silver  o  jej  małżeństwie, 
podejrzewał, że jej mąż również miał problem z alkoholem. 

 -  Będę  pił  oranżadę  -  powiedział.  -  Nie  martw  się,  nie 

będziesz musiała mnie taszczyć do ciężarówki. 

Nadąsaną  minka  Lyn  zniknęła.  Cal  nie  wiedział,  czy  się 

cieszyć  czy  smucić.  Musiał  zwariować,  by  ją  zapraszać; 
przecież  to  właśnie  od  niej  chciał  uciec.  Zdał  sobie  jednak 
sprawę,  że  nigdzie  nie  wychodziła,  nie  licząc  sporadycznych 
wizyt  u  Silver  i  wypraw  po  zakupy.  Już  najwyższy  czas,  by 
przestała się ukrywać. Każda kobieta potrzebuje towarzystwa 
innych kobiet. Może to był jeden z powodów, dla których jego 
matka  porzuciła  życie  na  farmie,  Nie  miała  tu  żadnej 
przyjaciółki, co na pewno spotęgowało jej samotność. 

Pół  godziny  później  Lyn  czekała  na  niego  w  kuchni. 

Przebrała  się  w  ładną  bluzkę  z  długimi  rękawami.  Włosy, 

background image

zazwyczaj zaplecione w warkocz, teraz wiły się uroczo wokół 
twarzy. Wsunęła jeden kosmyk za ucho i powiedziała: 

 - Możemy iść. 
 - Więc chodźmy. - Aż go korciło, żeby zanurzyć dłonie w 

tych  wspaniałych  włosach  i  przyciągnąć  Lyn  do  siebie. 
Pragnął  rozpiąć  rząd  maleńkich,  perłowych  guziczków,  które 
zdobiły  jej  bluzkę.  Otarł  spocone  czoło.  Musi  sobie  jakoś  z 
tym poradzić. 

Kiedy  weszli  do  baru,  Marty  już  siedział  przy  stoliku  w 

towarzystwie  jakiejś  kobiety.  Dotarcie  do  nich  zajęło  trochę 
czasu, bo różni ludzie ciągle podchodzili przywitać się z Lyn. 
Cal, czując, że jest trochę przytłoczona poświęcaną jej uwagą, 
chwycił ją za łokieć i powiedział: 

 -  Chodź  ze  mną.  Sprawdzimy  nową  kandydatkę  na  żonę 

Marty'ego. 

 - Na żonę ? - zdziwiła się Lyn. 
 - Dał ogłoszenie matrymonialne - wyjaśnił Cal, ubawiony 

wyrazem niedowierzania na twarzy Lyn. 

 - Kpisz ze mnie? 
 - Jakże bym śmiał. - Z pełną powagi miną przyłożył dłoń 

do serca. - Przysięgam! 

Kiedy  podchodzili  do  stolika,  Marty  wstał  i  pomachał 

ręką.  

 - Cześć, Lynnie - powitał ją. - Część, Cal. Poznajcie Iris. 
 Iris okazała się oszałamiającą brunetką z dużym biustem i 

wielkimi  piwnymi  oczami.  Chociaż  nie  była  ubrana  zbyt 
wyzywająco, Cal i tak nie mógł oderwać od niej oczu. 

 -  Cześć  -  powiedziała  Iris,  uśmiechając  się  do  nich.  Lyn 

usiadła. Cal uniósł kapelusz w kurtuazyjnym geście, 

zanim  zajął  miejsce  obok  Lyn.  Bardzo  zadowolony  z 

siebie Marty zagaił: 

 - Iris projektuje biżuterię. Wyrabia ją z białego złota. 

background image

 -  To  interesujące  -  zwróciła  się  do  niej  Lyn,  zadziwiając 

tym  Cala.  -  Bardzo  mi  się  to  podoba.  Czy  zaprojektowałaś 
swoje kolczyki? 

 - Tak. - Przed Martym i Iris stały kufle z piwem. Kobieta, 

zanim opowiedziała Lyn o swojej pracy, napiła się. Rozmowa 
toczyła się wartko, bo teraz Iris pytała o ranczo. 

Wydawała  się  kulturalna,  inteligentna  i  na  pewno  była 

bardzo pociągająca. 

Cal  nie  mógł  uwierzyć,  że  odpowiedziała  na  ogłoszenie 

matrymonialne. 

Po  trzech  godzinach  dowiedział  się,  dlaczego  to  zrobiła. 

Iris piła jak smok. 

Lyn  ze  wszystkich  sił  starała  się  zapobiec  katastrofie. 

Rozmawiała o projektowaniu biżuterii, aż wyczerpał się temat. 
Kiedy  okazało  się,  że  Iris  potrafi  równocześnie  pić  i 
rozmawiać, Lyn zamówiła pizzę. Cal uśmiechnął się szeroko. 
Wiedział,  że  Lyn  ma  nadzieję,  że  jedzenie  osłabi  działanie 
alkoholu. 

Czas  wlókł  niemiłosiernie.  Zadowolenie  na  twarzy 

Marty'ego  ustąpiło  miejsca  przerażeniu,  kiedy  kobieta  z  jego 
snów,  teraz  pijana,  coś  bełkotała.  Śmiała  się  z  rzeczy,  które 
nikogo  prócz  niej  nie  bawiły.  Przynajmniej  z  dziesięć  razy 
korzystała z toalety. Wdawała się w pogawędki z kowbojami. 

O jedenastej Marty pokręcił głową zażenowany. 
 -  Co  ja  teraz  zrobię?  -  jęczał.  -  Nie  pozwolę,  by  sama 

wróciła w takim stanie do Rapid. Nawet nie pomyślałem, żeby 
zabrać ją do siebie! 

Cal  pokładał  się  ze  śmiechu,  nawet  Lyn  bezradnie 

chichotała,  kiedy  patrzyli  jak  Iris  sadowi  się  na  kolanach 
młodocianego kowboja. 

Marty przyjrzał im się z kwaśną miną. 
 -  No  dalej,  śmiejcie  się!  Tylko  nie  proście  mnie  o  radę, 

kiedy sami będziecie mieli kłopoty w miłości. 

background image

 -  To  wcale  nie  jest  śmieszne  -  powiedziała  Lyn, 

poważniejąc. - Ta dziewczyna ma poważny problem. 

 - Ja także mam problem - mruknął Marty. 
Cal  westchnął.  Wydarł  oczy  serwetką.  Postanowił,  że 

będzie  wspaniałomyślny. Sam nigdy nie był  na randce,  która 
okazałaby się taką katastrofą. 

 -  Jedźcie.  -  Wziął  kluczyki  od  samochodu  Iris.  - 

Odstawcie samochód Iris do motelu Dakota i jedźcie do domu. 
Powiem,  że  zostałeś  wezwany  na  ranczo.  Podrzucę  ją  do 
motelu. 

Wyraz 

wdzięczności 

na  twarzy  Marty'ego  był 

wystarczającą nagrodą. Nie miał odwagi spojrzeć na Lyn, ona 
jednak odpowiedziała: 

 - Niezły pomysł. 
Wstał,  żeby  ją  przepuścić.  Potem  przyglądał  się,  jak 

wychodzi  z  Martym.  Starał  się  zapanować  nad  uczuciem 
zazdrości. Zakładał, że to on odwiezie Lyn do domu. 

Po  dziesięciu  minutach,  kiedy  się  upewnił,  że  Iris  nie 

zauważyła wyjścia Marty'ego, podszedł i przerwał jej zabawę. 
Chciał jak najszybciej wyjść z zadymionego baru. 

 -  Przykro  mi,  ale  jesteś  zdana  na  mnie  -  powiedział  do 

zataczającej  się  kobiety.  -  Marty  musiał  wrócić  do  domu. 
Zawiózł Iris do motelu, zapłacił za pokój i szybko się stamtąd 
wyniósł.  Wiedział,  że  nie  powinien  być  zirytowany  tym,  że 
Lyn wróciła do domu z Martym. W końcu to on zaproponował 
takie rozwiązanie. 

Był  w  połowie drogi  do  domu,  kiedy  rozpętała  się  burza. 

Zamiast  upragnionego  deszczu,  zaczął  padać  grad.  Spadające 
kulki lodu nie były zbyt duże, jednak kiedy wzmógł się wiatr, 
burza przybrała na sile. Zaczął padać grad wielkości piłeczek 
pingpongowych.  Cal  zatrzymał  się  na  poboczu  i  przeczekał 
nawałnicę.  Kiedy  burza  osłabła,  szybko  pojechał  na  ranczo. 
Martwił się o Lyn. Była sama w domu. 

background image

Zaparkował samochód na podwórku. Lyn wyszła z domu i 

podeszła do niego. Starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo 
jest  przejęty.  Nie  wyglądała  na  zdenerwowaną.  Raptem 
odezwała się cichutko: 

 - Cieszę się, że wróciłeś. Martwiłam się. 
 - Nic ci się nie stało? Pokręciła głową. 
Podszedł  do  pikapa  i  sprawdził  wgłębienia  na  dachu 

zrobione  przez  grad.  Walczył  z  ogarniającą  go  czułością. 
Udając beztroskę, powiedział: 

 - I tak ten pikap wyglądał zbyt elegancko. 
Lyn  uśmiechnęła  się,  chociaż  zauważył,  że  jest  blada  i 

spięta. 

 -  Wielka  szkoda  -  powiedziała,  wskazując  na  liliowe 

gladiole,  niedawno  jeszcze  kwitnące,  teraz  połamane  przez 
grad. - Do diabła z gradem. Rano sprawdzę, czy będzie można 
wstawić  kwiaty  do  wazonu.  Przynajmniej  w  ten  sposób 
możemy docenić ich piękno. 

Pokręcił głową, pełen podziwu dla niej. Niepotrzebnie się 

o  nią  martwił.  Takie  zniszczenia  doprowadziłby  inne  kobiety 
do  rozpaczy,  ale  Lyn  wychowała  się  w  tych  stronach. 
Wiedziała, jak sobie radzić w ciężkich sytuacjach. 

Kiedy otworzył drzwi i  przepuścił ją, ostatni  raz zerknęła 

na dwór. 

 - Jest tak sucho. Liczyłam, że spadnie porządny deszcz. 
 -  Nie  mieliśmy  szczęścia.  -  On  również  wyglądał  na 

zmartwionego. 

Jutro 

zacznę 

robić 

przecinki 

przeciwpożarowe.  -  Kiedy  panuje  taka  susza,  łatwo  przez 
nieuwagę wzniecić pożar. 

Kolejny  dzień  był  równie  gorący  jak  poprzedni.  Przez 

ostatnie  trzy  tygodnie  temperatura  nie  spadała  poniżej 
trzydziestu stopni. Ten upał go dobijał. 

Cal  wracał  do  domu  z  zachodniego  pastwiska.  Prowadził 

cztery  krowy  i  cielaki.  Zamierzał  je  sprzedać.  Jadąc, 

background image

przyglądał  się  wysuszonej  trawie  i  tumanom  kurzu 
wzniecanym  przez  krowie  racice.  Linia  horyzontu  falowała  i 
zamazywała  się  w  piekącym  słońcu.  Zauważył,  że  poziom 
wody w źródełkach opadał. 

Kiedy dotarł do południowego krańca wzniesienia, ukazał 

mu się dom. 

Powroty na ranczo cieszyły go coraz bardziej. 
Zobaczył nagle samochód szeryfa podskakujący na drodze 

i wznoszący przy tym tumany kurzu. 

Nieco  zdziwiony  Cal  zastanawiał  się,  po  co  szeryf  zbliża 

się do jego domu? 

Niebawem  znalazł  odpowiedź  na  to  pytanie.  Popędził 

konia i przywiązał go niedaleko koryta z wodą. 

Szybko poszedł do domu. Samochód stał już zaparkowany 

na podwórku. Czy w końcu odnaleźli byłego męża Lyn? Miał 
taką nadzieję. Marzył też, że któregoś dnia znajdzie się sam na 
sam z tym draniem. 

Wystarczyłoby  mu  pięć  minut,  żeby  stłuc  łobuza  i  go 

wykastrować. 

Zdjął  kapelusz  i  otrzepał  go  z  kurzu.  Mimochodem 

zauważył,  że  ma  go  dopiero  od  kilku  miesięcy,  a  już  jest 
znoszony. Pora kupić sobie nowy. 

Otworzył drzwi i przez chwilę rozkoszował się panującym 

chłodem.  Lyn  nie  pozwalała  mu  zbyt  często  włączać 
klimatyzacji. 

Przedstawiciel prawa stał tuż przy kuchennych drzwiach, a 

obok  niego  mężczyzna  w  cywilnym  ubraniu.  Odwrócili  się, 
kiedy usłyszeli otwierające się drzwi. 

 - Witaj, Cal - powiedział szeryf. 
 - Cześć, Joe. - Chodzili razem do szkoły średniej i zawsze 

się lubili. - Masz dobre wiadomości dla Lyn? 

Słysząc  zduszony  odgłos,  spojrzał  na  Lyn.  Stała  oparta  o 

zlew, jakby usiłowała się w niego wtopić. 

background image

Oczy miała szeroka otwarte ze strachu, a jej twarz bardzo 

zbladła. Atmosfera była napięta. 

 - Co się tu dzieje? - Głos Cala stracił łagodne brzmienie. 

Nie wiedział, co takiego powiedział szeryf, że Lyn była aż tak 
zdenerwowana.  Jednego  był  pewien.  Nie  chciał,  żeby  ktoś 
przychodził niezapowiedziany i ją straszył. 

Joe  Parker  odchrząknął  i  starannie  dobierając  słowa, 

przedstawił nieznajomego: 

 -  To  jest  detektyw  Biddle  z  Biura  Śledczego  Szeryfa 

Pennington.  -  Potem  spojrzał  na  Lyn.  -  Lyn  Galloway  jest 
podejrzaną w sprawie o zabójstwo. Zabieram ją do miasta na 
przesłuchanie. 

 -  Podejrzewasz  niewłaściwą  kobietę  -  odpowiedział 

stanowczo Cal. - Moja gospodyni nazywa się Lyn Hamill. 

 -  Jej  panieńskie  nazwisko  brzmi  Hamill.  Wyszła  za  mąż 

za  Wayne'a  Gallowaya.  -  Odwrócił  się  do  Lyn.  -  Nie 
powiedziałaś mu, że miałaś męża? 

 -  Wiedziałem,  że  była  mężatką.  Jest  rozwiedziona  od 

niemal  roku.  -  Cal  czuł  jak  narasta  w  nim  gniew,  starał  się 
jednak nad nim panować. Wiedział, że musi się skupić. - Dwa 
miesiące  temu  ocknęła  się  w  szpitalu.  Nic  nie  pamiętała. 
Została pobita, a wokół szyi miała ślady po duszeniu. Możecie 
przekazać jej mężowi, że jeśli on to zrobił, będzie miał ze mną 
do czynienia. 

Joe podniósł ostrzegawczo rękę. 
 -  Nie  dawaj  mi  powodów,  żebym  mógł  uznać  cię  za 

podejrzanego. 

 - Podejrzanego? W jakiej sprawie? 
Joe  wolno  opuścił  rękę.  Drugą  pocierał  nieogolony 

podbródek. Po raz pierwszy odezwał się Biddle. Miał bystry, 
taksujący wzrok. 

 -  W  ubiegłym  tygodniu  znaleziono  ciało  Wayne'a 

Gallowaya  w  budynku  mieszkalnym  w  Rapid  City.  Według 

background image

właściciela,  ta  kobieta  od  roku  wynajmowała  tam  jedno  z 
mieszkań.  -  Spojrzał  ponownie  na  Lyn.  -  Jak  długo  tu  pani 
mieszka? 

Lyn wpatrywała się w niego. 
 -  Jest  tu  od  dwóch  i  pół  miesiąca  -  odpowiedział 

zniecierpliwiony Cal. - Po zwolnieniu ze szpitala zamieszkała 
w schronisku dla kobiet. Znam adresy obu tych placówek oraz 
mam  numery  telefonów  do  jej  lekarza  i  kierowniczki 
schroniska.  -  Pozwolił  sobie  na  lekki  uśmiech.  -  Nie  mogła 
więc go zabić. Sama nigdy nie opuszczała rancza. 

Biddle potrząsnął głową. 
 -  To  nie  ma  znaczenia  -  powiedział  chłodno.  -  Ten,  kto 

zabił  Gallowaya,  ukrył  jego  ciało  w  szafie  w  piwnicy  - 
przerwał na chwilę. - Lokatorzy narzekali na straszny smród. 
W końcu  ktoś się  zdenerwował i poszukał  źródła tego odoru. 
Stwierdzono, że ciało leżało tam od dłuższego czasu. 

Beznamiętność  tego  sprawozdania  wstrząsnęła  Calem. 

Zauważył,  jak  Lyn  wzdrygnęła  się,  słysząc  ten  makabryczny 
opis. 

 - Muszę porozmawiać z panią Galloway. 
 -  Niech  pan  mnie  tak  nie  nazywa  -  szepnęła  cichutko. 

Jednak  obaj  mężczyźni  odwrócili  się,  by  popatrzeć  na  tę 
delikatną kobietę. Lyn nic więcej nie powiedziała i spokojnie 
czekała na reakcję detektywa. 

 -  Nie  sądzę...  to  znaczy  jestem  prawie  pewna,  że  nikogo 

nie zabiłam. Ale nie mogę mieć stuprocentowej pewności, bo 
niczego nie pamiętam... 

 - Lyn! - To pojedyncze słowo zatrzymało potok jej słów. 

Przestała mówić i spojrzała na Cala. 

 -  Nie  mów  nic  więcej,  zanim  przyjedzie  adwokat  - 

zwrócił  się  do  niej  Cal.  -  Aresztujesz  ją?  -  spytał  z  kolei 
szeryfa. 

background image

 - Oczywiście, że nie. Musi jednak odpowiedzieć na wiele 

pytań. 

 -  Więc  proszę,  żebyście  opuścili  dom,  chyba  że 

zamierzacie  ją  aresztować.  -  Zerknął  na  Biddla.  -  Jeśli  chce 
pan  wyznaczyć  spotkanie,  mój  adwokat  zadzwoni  do 
pańskiego biura. 

Szeryf popatrzył na niego zakłopotany. 
 - Wyolbrzymiasz całą sprawę, Cal. 
 - Proszę  was,  żebyście wyszli - powtórzył  Cal, ignorując 

piorunującego  go  wzrokiem  detektywa.  Wyciągnął  do  Lyn 
rękę. - Jesteś mi potrzebna w stodole. 

Lyn  jak  zahipnotyzowana  podeszła  i  chwyciła  jego  dłoń. 

Jej uścisk był tak mocny, że poczuł, jak wbija mu paznokcie. 

Objął  ją  mocno.  Zostawili  obu  mężczyzn  i  skierowali  się 

do wyjścia. 

Czuł  jej  ciało.  Czuł  też,  jak  ocierają  się  ich  biodra. 

Nienawidził siebie, że myśli tylko o jednym, ale nie mógł nic 
na to poradzić. 

Od  samego  początku  był  pod  wpływem  Lyn.  Szybko 

dostosowała  się  do  codziennych  obowiązków  i  doskonale 
zajmowała się domem, za co był jej ogromnie wdzięczny. Był 
zafascynowany  jej  bujnymi,  rudymi  włosami,  karnacją  i 
wspaniałymi  kształtami,  których  nabrała,  kiedy  odrobinę 
przytyła. 

Kiedy  wszedł  pewnego  dnia  do  kuchni,  wspięła  się  na 

palce  i  wyciągnęła  rękę  po  wazon,  który  stał  dość  wysoko  i 
nie mogła go dosięgnąć. 

 -  Zdejmę  go  -  powiedział  bez  zastanowienia.  Przeszedł 

przez kuchnię i niedbale położył rękę na jej biodrze. W chwili, 
kiedy  poczuł  jej  ciało  przytulone  do  swojego,  podniecenie, 
które  odczuwał  przez  cały  czas,  uderzyło  go  z  ogromną  siłą. 
Był  tak  zaskoczony  swoją  reakcją,  że  odtrącił  ją  i  szybko 
wyszedł z kuchni. 

background image

Nie był wstanie tego pojąć. Zatrudnił tę kobietę na prośbę 

siostry.  Na  początku  czuł  jedynie  współczucie.  Po  tygodniu, 
kiedy Lyn się odprężyła i zajęła prowadzeniem domu, zaczął 
dostrzegać  jej  kobiecość.  Nie  podejrzewał,  że  będzie  mu  się 
tak podobała. 

Przechodząc  obok  konia,  Cal  chwycił  za  wodze  i 

poprowadził go w kierunku stodoły 

 - Muszę go oporządzić. 
Jednak z chwilą kiedy znaleźli się w stodole, myślał tylko 

o  tej  kobiecie,  która  osuwała  się  właśnie  na  kolana. 
Przewróciłaby  się,  gdyby  jej  nie  obejmował.  W  pośpiechu 
wypuścił wodze i objął ją drugim ramieniem. Czuł, jak drży i 
przeklął Joego Parkera. 

Doprowadził  Lyn  do  ławki.  Usiadł  i  wziął  ją  na  kolana. 

Wydawała  cichutkie  jęki.  Przytulił  ją.  Wtuliła  twarz  w  jego 
szyję i poczuł jak strużki łez wpływają mu za kołnierz. 

Płakała. Teraz Cal naprawdę był wściekły. Zazwyczaj była 

bardzo dzielna. 

 - Cicho - uspokajał ją, kołysząc w ramionach. - Wszystko 

będzie dobrze. Nie pozwolę cię skrzywdzić. 

Nie było żadnej reakcji. Po kilku chwilach Lyn odetchnęła 

głęboko. 

 - Nie mogę uwierzyć, że on nie żyje - wyszeptała. 
 -  Przykro  mi  -  powiedział,  chociaż  nie  mógł  zrozumieć, 

dlaczego  Lyn  tak  bardzo  rozpacza.  On  nie  mógłby  czuć 
smutku z powodu śmierci takiego łotra. 

Poruszyła się. 
 - Mnie nie jest przykro. Był dla mnie okropny. Nawet po 

rozwodzie bałam się go. Czuję ulgę. Czy jestem potworem? 

Przez chwilę się zastanowił. 
 - Nie. To świadczy o twoim zdrowym rozsądku. Nastąpiła 

chwila ciszy. Przesuwał dłonie po jej plecach. 

Czuł, jak przestaje drżeć. 

background image

 - Gdy tylko wrócimy do domu, zadzwonię do adwokata - 

obiecał. 

Znieruchomiała. Powoli się odsunęła, żeby zobaczyć jego 

twarz. Patrzyła na niego chmurnymi oczami. 

 - Nie stać mnie na adwokata - oświadczyła, a jej głos był 

o kilka tonów niższy. 

 -  Ale  mnie  stać  -  zdecydował.  -  Nikt  nie  wsadzi  cię  do 

więzienia za coś, czego nie zrobiłaś. 

Milczała  przez  chwilę.  Widział,  jak  rozpatruje  różne 

warianty. W końcu się odwróciła. 

 -  Nie  wiesz,  czy  go  nie  zabiłam.  Chwycił  ją  za  ręce  i 

lekko potrząsnął. 

 - Wiem. 
Znowu spojrzała na niego. 
 -  Mieszkasz  w  moim  domu  od  dwóch  miesięcy  - 

przypomniał  jej.  -  Widziałem  cię  z  moją  rodziną  i 
przyjaciółmi. Wiem, jak postępujesz ze  zwierzętami. Jeśli  do 
tej  pory  nie  zabiłaś  tej  wścibskiej  kozy,  to  nie  mogłaś  zabić 
nikogo. 

Nie odwzajemniła uśmiechu. 
 -  Chciałabym  być  tego  tak  pewna.  -  Podniosła  szczupłą 

rękę i potarła skroń. - Gdybym tylko sobie przypomniała... 

 - Przestań - przerwał jej ostro. Złapał ją za rękę i wziął w 

ramiona.  -  Nikt  cię  już  nie  skrzywdzi.  -  Z  chwilą,  kiedy  to 
powiedział,  zdał  sobie  sprawę,  że  to  zabrzmiało  zbyt 
emocjonalnie.  Przecież  łączyła  ich  tylko  służbowa  zależność. 
Ciągle  jednak  był  zdenerwowany,  więc  w  tej  chwili  nie 
obchodziło go, jak ona to zinterpretuje. 

Lyn  siedziała  przytulona  do  niego.  Poczuł  jej  ciepły 

oddech na szyi. Odprężyła się. Poczuła się bezpiecznie. 

Chciał jej powiedzieć, że nie można mu ufać. Potrzebował 

niewielkiej zachęty, by się z nią kochać. Była taka bezbronna, 
więc mógł tylko siedzieć i ją przytulać. 

background image

Siedzieli  tak  jeszcze  przez  kilka  chwil,  do  czasu,  aż  koń 

zaczął  niecierpliwie  uderzać  kopytem  w  ziemię.  Cal 
wykorzystał to jako pretekst. Podniósł ją i wstał. 

 -  Muszę  się  nim  zająć  -  powiedział,  wskazując  na 

zwierzę. 

 - Pójdę sprawdzić, co z kolacją. - Lyn nie patrzyła mu w 

oczy,  kiedy  szybko  wychodziła  ze  stodoły. Zatrzymała  się  w 
drzwiach i odwróciła. - Dziękuję. 

We wpadającym przez drzwi świetle widać było zarys jej 

postaci.  Cal  zastanawiał  się,  czy  zdaje  sobie  sprawę,  jak  jest 
pociągająca  dzięki  swoim  wspaniałym  włosom.  Poczuł 
przyspieszone  tętno  i  suchość  w  ustach.  Zanim  zdążył 
odpowiedzieć, odwróciła się. Przyglądał się ruchom jej bioder, 
kiedy zmierzała w kierunku domu. 

Na pewno przez nią zwariuje. 
Kilka  dni  później  burzowe  chmury  wisiały  nad  Black 

Hills.  Cal  zauważył  dym  pożarów,  które  szalały  na  prerii  w 
Montanie. Z ponurą miną oglądał telewizyjne wiadomości, w 
których szacowano zniszczenia. 

Dwa  dni  wcześniej  musieli  dobić  zranionego  cielaka  i 

teraz  Lyn  wekowała  mięso.  Cal  zawędrował  do  kuchni. 
Przyglądał  się,  jak  metodycznie  kroi  mięso  i  wkłada  je  do 
słoików. Ustawiała weki przy zlewie, żeby potem po kolei je 
gotować. 

 -  Mogę  ci  w  czymś  pomóc?  -  zapytał.  Czuł  się  winny. 

Pracowała z nim przez cały dzień i teraz także miała zajęcie. 
Tymczasem on wylegiwał się przed telewizorem. 

Wzruszyła  ramionami,  ani  na  chwilę  nie  przerywając 

pracy. 

 -  Za  kilka  minut  możesz  wyjąć  słoiki  i  włożyć  następne. 

Skinął głową, obserwując, jak napinają się mięśnie na jej 

szczupłych ramionach. 

background image

 - Nigdy nie wiedziałem, jak to się robi. Nauczyłaś się tego 

od swojej matki? 

Jej  dłonie  znieruchomiały.  Powoli  uniosła  głowę  i 

spojrzała na niego, a jej twarz miała nieodgadniony wyraz. 

 - Moja matka umarła, kiedy miałam pięć lat. Wszystkiego 

nauczyłam się od ciotki i sąsiadek. Pozwalały mi przebywać w 
swoich kuchniach. 

 -  Przykro  mi  -  powiedział.  -  Chociaż  moja  matka  nie 

umarła, mnie także wychowywał ojciec. 

 -  Wiem.  Silver  o  tym  wspominała.  -  Powróciła  do 

wekowania. - Już możesz wyjąć słoiki. 

Cal  wstał  i  zrobił  to,  o  co  prosiła.  Nagle  jego  uwagę 

zwrócił  zegar  wiszący  na  ścianie.  Zachichotał  na  jakieś 
wspomnienie. 

 - Pamiętasz, co robiliśmy w ubiegły piątek o tej porze? - 

zapytał. 

Przez chwilę się zastanawiała. Kiedy sobie przypomniała, 

uśmiech rozjaśnił jej twarz. 

 -  Obserwowaliśmy,  jak  kandydatka  na  żonę  Marty'ego 

upija  się.  -  Zaczęła  się  śmiać.  Poważniejąc,  powiedziała 
taktownie: - Była piękna, prawda? 

 - Nie pamiętam. 
Kiedy zaskoczona popatrzyła na niego, zachichotał. 
 -  Jedynie  takiej  dyplomatycznej  odpowiedzi  może 

udzielić mężczyzna, który ceni sobie życie. 

Pogroziła mu palcem. 
 -  Nie  nabieraj  mnie.  Jeśli  nie  pamiętasz  jej  twarzy,  to 

dlatego, że podziwiałeś inne walory. 

 -  Jakie  walory?  -  zapytał  Cal  z  miną  niewiniątka.  -  Ta 

kobieta niczym się nie wyróżniała. 

 - Miała biust, jakiego się nie zapomina. 
Głośno się  roześmiał. Raptem spoważniał, przypominając 

sobie o telefonie. 

background image

 -  Kiedy  podlewałaś  krzewy,  zadzwonił  adwokat.  Lyn 

gwałtownie uniosła głowę. 

 - Co powiedział? Cal westchnął. 
 -  Ludzie  z  biura  szeryfa  chcą  z  tobą  porozmawiać. 

Adwokat uważa, że powinnaś tam pojechać, zanim wezwą cię 
do stawieniem się przed sądem. 

 -  Ale  ja  nie  mogę  im  nic  powiedzieć!  -  odpowiedziała 

poruszona.  Odłożyła  nóż  i  wytarła  ręce.  -  Nie  uwierzą  mi, 
kiedy im powiem, że nic nie pamiętam. 

 -  Oczywiście,  że  uwierzą.  -  Cal  nie  mógł  znieść 

widocznego na jej twarzy strachu. Podszedł i objął ją. - Jeśli to 
będzie  konieczne,  zdobędziemy  oświadczenie  psychiatry 
potwierdzające fakt, że cierpisz na zanik pamięci. Dołączymy 
orzeczenie  lekarskie  o  obrażeniach.  -  Zawahał  się,  a  potem 
zaprowadził ją do krzesła i posadził obok siebie. 

 - Wiem,  że nie pamiętasz wiele, ale  opowiedz mi  o tym, 

co sobie przypominasz. 

Wzruszyła bezradnie ramionami. 
 - Mój dawny szef, weterynarz z Rapid City, po rozwodzie 

zaproponował  mi  moją  dawną  pracę.  Mieszkałam  w  Sioux 
Fall, ale nie podobało mi się tam, ponadto chciałam wrócić do 
domu,  więc  skorzystałam  z  jego  propozycji.  -  Zacisnęła  ręce 
na ręczniku. - Po moim powrocie zjawił się u mnie były mąż. 
Żądał pieniędzy. Zadzwoniłam po policję i załatwiłam sądowy 
zakaz  zbliżania  się  mojego  męża  do  mnie.  To  wszystko,  co 
pamiętam, zanim obudziłam się w szpitalu. 

Do  diabła!  Mógł  z  tego  powstać  niezły  bałagan.  Równie 

dobrze  mogła  zabić  tego  faceta.  Wiedział,  że  zrobiłaby  to 
jedynie  w  samoobronie,  więc  nie  będzie  stał  bezczynnie  i 
przyglądał się, jak ją oskarżają. Położył rękę na jej dłoni. 

 -  Nie  martw  się.  Obiecałem,  że  nie  pozwolę,  by  stało  ci 

się coś złego. 

Przestała skręcać ręcznik i spojrzała na niego. 

background image

 -  Dlaczego  jesteś  taki  dobry  dla  mnie?  -  wyszeptała. 

Starał się nie zwracać uwagi na jej pełne, czerwone usta, które 
go błagały, by schylił głowę i je pocałował. 

 -  Ponieważ  przyzwyczaiłem  się  do  świetnej  gospodyni. 

Nie  chcę  jej  stracić  -  powiedział,  lekko  ściskając  jej  dłoń, 
zanim  się  zmusił,  by  wstać  i  odejść.  -  Idę  się  położyć. 
Zobaczymy się rano. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 
 -  Cal?  Jesteś  tam?  -  Na  dźwięk  jej  głosu  podniósł  wzrok 

znad uprzęży, którą naprawiał. Kolejna rzecz do umieszczenia 
na  liście  sprzętów  do  wymiany.  Zdawał  sobie  sprawę,  że 
przywrócenie  ranczu  dawnej  świetności  będzie  wymagało 
dużych nakładów. Powoli okazywało się, że jest to worek bez 
dna.  Na  szczęście  Cal  był  zamożny.  Zawsze  miał  talent  do 
zarabiania pieniędzy. 

 - Cal? 
 - Tak. Tu jestem. 
 - Telefon do ciebie. 
Odłożył  uprząż  i  podszedł  do  telefonu  wiszącego  na 

ścianie stodoły. 

 -  Kto  dzwoni?  -  zapytał,  zanim  wziął  słuchawkę. 

Pokręciła głową. 

 - Przykro mi. Nie zapytałam 
 -  Dzięki.  -  Popatrzył  na  wychodzącą  Lyn.  -  McCall, 

słucham. 

 - Panie McCall, mówi Pat Haney. 
Do  diabła!  To,  że  prawnik,  którego  zatrudnił,  dzwoni 

ponownie w tak krótkim czasie, nie oznaczało nic dobrego. 

 - Co jest, Pat? 
 -  Ludzie  z  biura  szeryfa  Pennington  koniecznie  chcą 

porozmawiać  z  panią  Hamill.  Ma  się  tam  stawić  dziś  o 
czternastej. Będę jej towarzyszył. 

 - Ja też - powiedział Cal posępnie. - Rozumiem, że to jej 

ostatnia szansa, by stawić się dobrowolnie? 

 - Tak - westchnął adwokat. - Najwidoczniej to ich jedyna 

nadzieja. Czy przypomniała sobie coś? 

 -  Nie.  -  Od  czasu  ich  ostatniej  rozmowy  nie  poruszył 

tematu  morderstwa,  wiedząc,  jak  bardzo  to  Lyn  niepokoi.  - 
Wątpię,  czy  kiedykolwiek  sobie  przypomni  -  powiedział 
burkliwie.  -  Kiedy  Silver  ją  znalazła,  miała  poważne 

background image

obrażenia. Lekarze twierdzą, że może nigdy nie przypomnieć 
sobie tego, co przeżywała przed pobiciem. 

Haney westchnął ponownie. 
 -  A  niech  to  szlag  trafi!  Nie  wiem,  czy  mają  dość 

dowodów, żeby ją oskarżyć, jednak  będę z tobą szczery - na 
pewno  będą  próbowali.  To  przesłuchanie  może  być  bardzo 
nieprzyjemne. 

 - Co na nią mają? 
 -  Prawie  nic,  prócz  ustalonego  czasu  zgonu,  który  się 

praktycznie pokrywa z okresem hospitalizacji pani Hamill. I w 
tym  właśnie  problem.  Nic  nie  wskazuje  na  to,  że  ktokolwiek 
inny  był  w  to  zamieszany.  Klasyczna  awantura  rodzinna  z 
tragicznym zakończeniem. 

 -  Lyn  nie  potrafiłaby  nikogo  zabić.  A  jeżeli  nawet,  to 

tylko  przez  przypadek.  Masz  kopie  jej  szpitalnych 
dokumentów? Widziałeś, co jej zrobił? Może zabiła w obronie 
własnej? 

 -  Facet  dostał  kulkę  między  oczy,  a  ciało  znaleziono  w 

piwnicy. 

 -  Nie  zabiła  go  z  premedytacją  -  powtórzył  stanowczo 

Cal. - Jeśli w to nie wierzysz, poszukam innego adwokata. 

 - I tak będziesz musiał to zrobić, jeśli zostanie oskarżona 

o  morderstwo.  Jeżeli  do  tego  dojdzie,  będzie  potrzebowała 
prawnika  z  większym  doświadczeniem.  -  Adwokat  zawahał 
się.  -  Wierzę  ci  i  wiem,  że  ty  jej  wierzysz.  Mam  tylko 
nadzieję, że się nie mylisz. 

Kiedy  Cal  odwiesił  słuchawkę  i  wyszedł  ze  stodoły, 

ostatnie  słowa  adwokata  wciąż  dźwięczały  mu  w  uszach. 
„Mam  tylko  nadzieję,  że  się  nie  mylisz".  Nie  mylił  się.  Był 
pewny,  że  Lyn  nikogo  nie  zamordowała.  Może  działała  w 
obronie  własnej,  ale  to  wciąż  nie  wyjaśniało,  w  jaki  sposób 
ciało jej męża znalazło się w piwnicy. Ktoś jeszcze musiał być 
w to zamieszany. 

background image

Trzy  godziny  później  siedział  u  jej  boku,  kiedy  dwóch 

detektywów  z  Rapid  City  wypytywało  ją  o  byłego  męża. 
Siedzący z drugiej strony Pat Haney przerywał przesłuchanie, 
ilekroć pytania wykraczały poza ustalone wcześniej granice. 

 -  Proszę  nam  powiedzieć  o  swoim  związku  z  Wayne'em 

Gallowayem  -  zażądał  młodszy  policjant,  detektyw  Amick. 
Miał twarz buldoga i porywcze usposobienie. Jego spojrzenie 
poddawało w wątpliwość każde słowo Lyn. 

Dłonie jej drżały. 
 -  Był  moim  mężem.  Rozwiedliśmy  się  osiemnaście 

miesięcy temu. 

 - Małżeństwo nie należało do zbyt udanych? 
 - Nie. - Lyn była bardzo blada, Cal obawiał się, że zaraz 

zemdleje. Jej głos był ledwo słyszalny. 

 - Wniosła pani o sądowy zakaz zbliżania się męża do pani 

w marcu zeszłego roku. Z jakiego powodu? 

Miała  tak  mocno  splecione  dłonie,  że  zbielały  jej 

koniuszki palców. 

 - Wayne zaczął mnie nękać, kiedy wróciłam w te strony. 

Kilkakrotnie  przychodził  do  mojego  mieszkania,  żądając 
pieniędzy.  Powiedziałam,  że  ledwo  wiążę  koniec  z  końcem i 
to go zdenerwowało. Obrażał mnie tak, jak w czasie naszego 
małżeństwa. Wezwałam policję i Wayne został ostrzeżony, że 
ma  się  trzymać  ode  mnie  z  daleka.  -  Spojrzała  udręczonym 
wzrokiem  na  przesłuchujących  ją  mężczyzn.  -  Sądząc  po 
stanie, w jakim się znalazłam w szpitalu, nie zastosował się do 
tego. 

 - Co się wydarzyło tamtego dnia? 
 - Nie wiem. 
 -  Nie  wie  pani  -  powtórzył  detektyw  Amick 

sarkastycznym tonem. 

Cal położył dłoń na złożonych rękach Lyn. 

background image

 -  Gdyby  pamiętała,  kto  ją  pobił,  na  pewno  chciałaby  to 

panu powiedzieć. Po co miałaby to ukrywać? 

 -  Właśnie  tego  chcielibyśmy  się  dowiedzieć  - 

odpowiedział  starszy  mężczyzna  łagodniejszym  tonem.  To 
Biddle  był  na  ranczo.  I  chociaż  nie  można  go  było  uznać  za 
sympatycznego człowieka, nie zachowywał się tak napastliwie 
jak  jego  partner.  Wyglądało  to  tak,  jakby  grał  w  serialu  rolę 
dobrego 

policjanta, 

chcącego 

zdobyć 

zeznanie 

przesłuchiwanej. 

 - Od jak dawna zna pani pana McCalla? - Głos detektywa 

Amicka był tak szorstki, że Lyn się zaczerwieniła po korzonki 
włosów. 

 - Ja... ja... - próbowała odpowiedzieć. 
 -  Moja  siostra  ją  znalazła,  gdy  została  pobita  prawie  do 

nieprzytomności - odpowiedział za nią  Cal. - Potrzebowałem 
gospodyni  i  siostra  namówiła  mnie,  żebym  ją  zatrudnił.  - 
Spojrzał  ostrzegawczo  na  Lyn.  -  Spotkaliśmy  się  w  lipcu, 
kiedy  przyjechałem  po  nią  do  schroniska  dla  kobiet.  Jest 
wzorową  pracownicą  i  nie  życzę  sobie  słuchać  pańskich 
insynuacji. 

 -  Pani  Hamill  dobrowolnie  pomaga  wam  w  śledztwie  - 

przypomniał im adwokat Lyn. - Macie jeszcze jakieś pytania? 

Detektywi  popatrzyli  na  siebie.  Wyraz  ich  twarzy 

świadczył o tym, że są przekonani, że to Lyn zabiła męża. Nie 
mieli jednak dowodów. 

 -  Nie  tym  razem  -  odpowiedział  opryskliwie  Amick.  - 

Może  będziemy  chcieli  z  panią  jeszcze  porozmawiać,  więc 
proszę nigdzie nie wyjeżdżać. 

Cal pochylił  się nad  stołem, przyglądając się  bacznie  obu 

mężczyznom.  Chociaż  żaden  z  detektywów  nie  poruszył  się, 
napięcie w pokoju wyraźnie wzrosło. 

 -  Chcecie  powiedzieć,  że  pani  Hamill  nie  może 

wyjeżdżać? Jakim prawem? Czy może opuścić Rapid City? A 

background image

hrabstwo  Jackson?  Może  nie  powinna  opuszczać  stanu?  - 
dopytywał się adwokat. 

 - Nie ograniczamy pani Hamill możliwości podróżowania 

-  szybko  odpowiedział  starszy  mężczyzna.  Zwrócił  się 
ponownie  do  Lyn.  -  Docenilibyśmy  to,  gdyby  pani  była 
osiągalna, jeślibyśmy chcieli zadać jeszcze jakieś pytania. 

 -  Dziękuję.  -  Pat  Hanney  nie  dał  obydwu  mężczyznom 

szansy  na  dalsze  komentarze.  -  Jeśli  panowie  skończyli 
rozmowę z panią Hamill, to pójdziemy już. 

Na zewnątrz powietrze było łagodne i świeciło słońce. Jak 

na  październik  był  to  bardzo  przyjemny  dzień.  Lyn  lekko 
drżała, kiedy czekali, aż przejadą samochody. Pat poszedł do 
sądu. Cal ujął ją pod rękę. 

 - Nie  martw się - powiedział. - Nie  mogą  udowodnić, że 

zabiłaś męża. 

Odsunęła się od niego. 
 - Ja go nie zabiłam. Na pewno bym to pamiętała. 
 -  Już  dobrze  -  mówił  cicho  i  kojąco.  Nie  było  sensu  jej 

denerwować. - Nie przejmuj się. W końcu to wyjaśnimy. 

 -  To  było  straszne.  -  Jej  głos  drżał.  -  Szkoda,  że  nie 

pamiętam,  co  się  stało.  Chciałabym  móc  popatrzeć  tym 
mężczyznom  w  oczy  i  powiedzieć,  że  nie  miałam  nic 
wspólnego ze śmiercią Wayne'a. 

Cal  objął  ją  i  przyciągnął  do  siebie.  Kiedy  przechodzili 

przez  ulicę  dostosował  swój  dłuższy  krok  do  tempa  jej 
marszu. 

 - Może któregoś dnia sobie przypomnisz. 
 -  Może  -  odpowiedziała  pełna  wątpliwości.  Głośno 

westchnęła. - Wracajmy na ranczo. Chcę być już w domu. 

On też chciał. Podobał mu się sposób, w jaki słowo „dom" 

brzmiało w jej ustach. Wygodne życie na ranczu zawdzięczał 
Lyn.  Smaczne  posiłki,  które  gotowała,  świeżo  pachnące  po 

background image

praniu  ubrania,  ciszę,  która  panowała  pomiędzy  nimi,  kiedy 
oglądali wieczorne wiadomości. 

Zdał  sobie  sprawę,  że  bez  Lyn  jego  dom  byłby  tylko 

kolejnym miejscem do zamieszkania. Zaczął na niej polegać. 
Oczywiście w pewnym sensie, zapewniał siebie. Była częścią 
jego codziennego życia. Gdyby odeszła, powstałaby pustka. 

Nie  zamierzał  jednak  wykraczać  poza  obecne  stosunki. 

Lyn  znaczyła  dla  niego  zbyt  wiele  jako  przyjaciółka  i 
pracownica. 

Ktoś  ją  gonił.  Schowała  się,  ale  on  ją  znalazł.  Krzyczała, 

biegnąc  przez  labirynt  pokoi.  Przechodziła  z  jednego  do 
drugiego,  ale  nie  mogła  dotrzeć  do  wyjścia.  Musi  uciec  od 
swojego prześladowcy. Słyszała jego oddech, kiedy się do niej 
zbliżał. Pogodziła się z myślą, że nie ucieknie... 

Przestraszona Lyn wzdrygnęła się. Ciągle jeszcze słyszała 

echo  własnego  krzyku.  Strużka  potu  spłynęła  jej  po  plecach. 
Nie  zastanawiając  się,  otarta  ją  prześcieradłem.  Odrzuciła 
przykrycie i wstała. Kilkakrotnie przemierzyła pokój, żeby się 
uspokoić.  Po  wypiciu  prawie  całego  kubka  wody, 
pomaszerowała znowu do łóżka. Okryła się i leżała, patrząc w 
sufit. 

To był tylko zły sen. Odpręż się, zaśnij, nakazywała sobie. 

Nie  mogła  odpędzić  wizji  koszmaru,  który  mieszał  się  z 
jakimiś wspomnieniami. 

Po  wlokących  się  bez  końca  kilkudziesięciu  minutach 

nadal patrzyła w ten cholerny sufit. 

Nie  mogła  zasnąć,  bo  nie  mogła  wypędzić  z  głowy 

natrętnych myśli. Czy detektywi jej uwierzyli? Wątpiła w to. 
Czy ją aresztują? Kto zabił Wayne'a? Podobne myśli kołatały 
się jej w głowie. 

Żeby  oderwać  się  od  targających  ją  zmartwień,  zaczęła 

myśleć o Calu. Wspomnienie, jak ją obejmował po południu, 
było  bardzo  podniecające.  Wiedziała,  że  chciał  ją  tylko 

background image

pocieszyć.  Myślenie  o  nim  nasunęło  jeszcze  jedno 
niebezpieczne wspomnienie. 

„Muszę się umówić z kobietą. Z kimś, kogo polubię". 
Tamtej  nocy  zeszła  na  dół  po  szklankę  wody.  Usłyszała, 

jak  Cal  rozmawia  o  swojej  frustracji.  Zamurowało  ją  na 
chwilę, ale kiedy zaczął mówić głośniej i zerknął w kierunku 
drzwi, umknęła w popłochu. 

Jednak jego słowa utkwiły jej w pamięci. 
Kilka  dni  temu  pocieszał  ją,  trzymając  w  ramionach. 

Pragnęła  go  pocałować  i  zapomnieć  o  wszystkim,  prócz 
ekscytującego dotyku jego dłoni i ust. Wtedy właśnie przyszła 
jej do głowy ta szalona myśl. 

Czy oddałaby mu się? 
Powiedział,  że  potrzebuje  kobiety.  Ona  przecież  jest 

kobietą. 

Zrobił  dla  niej  tak  wiele.  Dał  jej  mieszkanie,  jedzenie  i 

ubranie,  ale  najważniejsze  było  to,  że  pomógł  jej  odzyskać 
poczucie własnej wartości. Jeśli potrzebował kochanki, to czy 
nie ona powinna nią się stać? 

Wcale  nie  musiał  wiedzieć,  że  za  każdym  razem,  kiedy 

wchodził  do  pokoju,  uginały  się  pod  nią  nogi.  Ale  ona  nie 
tylko  go  pragnęła.  Nie  było  trudno  przyznać  się  przed  samą 
sobą,  że  kochała  Cala  McCalla  tak,  jak  nigdy  nikogo  przed 
nim, w całym swoim życiu. 

Siedziała  na  podwójnym  łóżku  w  pokoju,  który 

przeznaczył  dla  niej  Cal.  Sięgnęła  po  stojącą  na  stoliku 
karafkę z wodą. Zastanawiała się, czy starczy jej odwagi, by to 
zrobić. 

Kochanie  się  z  Wayne'em  nie  było  przyjemne,  czasami 

bolesne  i  na  szczęście  zawsze  krótkie.  Na  początku 
małżeństwa,  kiedy  zdała  sobie  sprawę,  jaki  naprawdę  jest, 
zabezpieczyła  się  przed  zajściem  w  ciążę.  Ale  była  z  nim 
przez trzy długie lata. Z roku na rok pożycie stawało się coraz 

background image

gorsze. Zaczęła nienawidzić takiego życia. Z czasem dojrzało 
w  niej  postanowienie,  by  uciec.  Z  początku  nie  miała  dość 
siły,  ale  któregoś  dnia  obudziła  się  z  podbitymi  oczami  i 
złamanym  żebrem.  Wtedy  uzmysłowiła  sobie,  że,  jeżeli  chce 
dożyć trzydziestki, musi odejść od męża. 

Od  rozwodu  w  jej  życiu  nie  było  miejsca  dla  żadnych 

mężczyzn. Nie wynikało to tylko ze strachu. Na samą myśl o 
seksie  robiło  jej  się  niedobrze.  Ale  perspektywa  pójścia  do 
łóżka  z  Calem  nie  wydawała  się  odrażająca.  Był  pierwszym 
mężczyzną,  który  zyskał  jej  zaufanie.  Ale  nawet  nie  zdawał 
sobie z tego sprawy. 

Nie  bała  się  go  od  pierwszych  dni  znajomości,  kiedy 

tymczasem sama myśl o innych mężczyznach przyprawiała ją 
o dreszcze. Cal po prostu ignorował jej nerwowe reakcje. Ale 
co by było gdyby on kiedykolwiek... gdyby jej się udało... 

Nie  lękała  się  już  dotyku  jego  dłoni.  W  jego  objęciach 

czuła  się  bezpiecznie.  No  jeżeli  chodzi  o  ścisłość,  to 
„bezpiecznie"  nie  było  dokładnie  słowem,  które  by 
odzwierciedlało  jej  uczucia.  Kiedy  znajdowała  się  w  jego 
ramionach,  krew  krążyła  szybciej,  a  ciało  przenikały 
rozkoszne dreszcze. 

Odgłos  grzmotu  oderwał  ją  od  tych  rozmyślań.  Podeszła 

do okna. Nie uda jej się zasnąć, póki nie skończy się ta burza. 
Każdy  mieszkający  na  ranczu  obawiał  się  towarzyszących 
burzy piorunów, za to wyczekiwał na deszcz. 

Ponieważ działała klimatyzacja, okno było zamknięte, ale 

mimo to Lyn otworzyła je. Gorący podmuch powietrza owiał 
jej ciało. Słyszała lekki szelest liści. Może ta burza przyniesie 
im trochę ożywczego deszczu. 

Niebo  rozjaśniła  błyskawica.  Lyn  wstrzymała  oddech, 

licząc  powoli.  Piorun  uderzył  jakieś  dwadzieścia  cztery 
kilometry  stąd.  Burza  nadchodziła  z  zachodu.  Lyn  widziała, 
jak  kolejne  pioruny  uderzają  w  wysuszoną  ziemię.  Grzmot... 

background image

Piorun  uderzył  dziesięć  kilometrów  stąd...  grzmot...  pięć 
kilometrów... grzmot... 

I wtedy to zobaczyła. 
Jeden samotny piorun przeciął burzowe niebo. Uderzył w 

pagórek,  mniej  więcej  trzy  kilometry  stąd.  To  ziemia  Cala 
albo Wilsona. Niemal natychmiast wybuchł pożar. 

 - Cal! - krzyknęła rozdzierająco. - Pożar! 
Myślała  tylko  o  tym,  jak  może  pomóc.  Włożyła  spodnie, 

gorączkowo zakładała buty. Zapomniała o pasku, nie mówiąc 
już  o  bieliźnie.  Zbiegła  do  holu  w  obszernej  koszuli,  która 
kiedyś należała do Cala. 

Wpadła  do  kuchni  i  chwyciła  telefon.  Zdążyła  wezwać 

straż pożarną, kiedy Cal zszedł po schodach. Włożył koszulę 
przez  głowę,  chwycił  kapelusz  i  kluczyki  do  ciężarówki. 
Chwilę  później  zatrzasnęły  się  za  nim  z  hukiem  drzwi. 
Usłyszała,  jak  uruchamia  pikapa.  Kiedy  wybiegła  z  domu, 
napełnił już zbiornik z wodą. Ruszyła do stodoły po worki na 
paszę.  Wskoczyła  na  miejsce  pasażera.  Przez  całą  drogę  Cal 
naciskał na klakson, alarmując całą okolicę. 

Nie tracił czasu, wybrał najkrótszą drogę przez pastwiska. 

Zatrzymał się tylko na moment, żeby Lyn zdążyła wyskoczyć 
i  otworzyć  bramę,  na  tyle  szeroko,  by  inni  również  mogli 
przejechać.  Zaplotła  włosy  w  warkocz,  który  wepchnęła 
rozdygotanymi  palcami  pod  kapelusz.  Długie  włosy  w 
stanowiły  potencjalne  zagrożenie  w  zetknięciu  z  ogniem. 
Piorun  wzniecił  pożar  na  terenie  rancza  Wilsona,  ale 
wiedziała, że to nieważne. Ogień rozprzestrzenia się, niszcząc 
wszystko po drodze. 

Wilson  razem  z  pracownikami  walczył  już  z  ogniem, 

kiedy  dotarli  wreszcie  na  miejsce.  Zaczęła  się  niebezpieczna 
walka 

żywiołem. 

Wtedy 

Lyn 

ujrzała 

światła 

nadjeżdżających  samochodów.  Syreny  zapowiadały  rychłe 
przybycie wozów strażackich i nowych ochotników. 

background image

Chwyciła  namoczony  worek  i  podbiegła  do  płonących 

traw. 

Ze  wszystkich  stron  nadjeżdżało  coraz  więcej  ludzi. 

Przyjechały  wozy  strażackie,  natychmiast  rozwinięto  węże, 
podłączono  do  zbiornika  z  wodą.  Cal  pracował  tuż  za  nią. 
Skoncentrowała się na walce z ogniem. Wydawało jej się, że 
walczy  z  żywiołem  przez  wiele  godzin.  Wielokrotnie 
podchodziła do zbiornika, żeby zmoczyć worek. Czuła bolące 
mięśnie. Dym szczypał ją w oczy. Sukcesywnie wdzierała się 
na  teren  zajęty  przez  ryczące  płomienie.  Raptem  poczuła 
pieczenie  nóg.  Spojrzała  w  dół  i  zauważyła,  że  palą  się  jej 
podeszwy. Polała je wodą, żeby ugasić tlącą się skórę. 

Wydawało  jej  się,  że  walka  z  rozszalałym  ogniem  nigdy 

się nie skończy. 

Rozejrzała  się,  ale  Cal  gdzieś  zniknął.  Kiedy  wstawał 

blady  świt,  zmęczeni  strażacy  wygrali  bitwę.  Lyn  była  tak 
zmęczona, że ledwo powłóczyła nogami. 

Kobiecy  głos  dotarł  do  jej  odrętwiałego  ze  zmęczenia 

umysłu.  Podążyła  w  kierunku  ciężarówki.  Rozdawano  tam 
kanapki i kawę. Zebrani ludzie stanowili dziwnie wyglądającą 
grupę.  Jeden  mężczyzna  był  ubrany  w  spodnie  od  piżamy, 
drugi  zapomniał  włożyć  koszulę.  Lyn  zauważyła  z 
rozbawieniem,  że  żaden  z  nich  nie  zapomniał  o  kapeluszu. 
Wszyscy byli przesiąknięci dymem i ubrudzeni sadzą. 

Silver  przywitała  ją  ciepło.  Podała  jej  kanapkę  i  parujący 

kubek z kawą. 

 -  Zrób  sobie  przerwę  -  powiedziała.  -  Pożar  jest  pod 

kontrolą. 

Lyn pokiwała głową. 
 - Zgoda, ale przerwa będzie krótka. 
Gdy Silver wręczała kolejnemu mężczyźnie kanapkę, Lyn 

powędrowała dalej. Spojrzała na jedzenie i doszła do wniosku, 
że  jest  za  bardzo  zmęczona,  żeby  jeść.  Wręczyła 

background image

przechodzącemu obok kowbojowi kanapkę i kawę. Oparła się 
o  czyjegoś  pikapa  i  zamknęła  oczy.  Tylko  przez  chwilę 
odpocznę, obiecała sobie. Potem poszukam Cala. 

Zmęczony Cal szedł w kierunku ciężarówek. Przyśpieszył 

kroku.  Rozdzielono  go  z  Lyn  kilka  godzin  temu,  więc  się 
denerwował.  Co  prawda,  miała  doświadczenie,  ale  ogień 
bywał  nieprzewidywalny.  Ciągle  jeszcze  wracała  do  zdrowia 
po swych przeżyciach. Świetnie sobie radziła, ale wiedział, że 
szybko się męczy. Bez powodzenia starał się ją przekonać, by 
nie pracowała tak ciężko. 

Usiłował o tym nie myśleć, kiedy zauważył drobną postać 

osuwającą  się  na  ziemię.  Od  razu  rozpoznał  Lyn.  Strach 
chwycił go za gardło, więc szybko do niej podbiegł. 

Kapelusz leżał obok, a kosmyki jej włosów wyswobodziły 

się  z  warkocza.  Spała  zwinięta  w  kłębek,  z  dłońmi 
podłożonymi pod policzek. 

Przykucnął obok niej. 
 -  Lyn!  -  Spróbował  ją  ocucić.  -  Lynnie!  Pora  wstać, 

kochanie. - Wyciągnął ubrudzoną sadzą rękę i pogłaskał ją po 
policzku. 

Otworzyła oczy. Przez chwilę patrzyła na niego wzrokiem 

bez wyrazu. Doszedł do wniosku, że jeżeli jego twarz jest tak 
czarna jak jej, to na pewno go nie poznała. 

 -  To  ja,  Cal  -  dodał.  Jej  oczy  rozjaśniły  się  natychmiast. 

Zanim zdołał zareagować, błyskawicznie podniosła się z ziemi 
i objęła go za szyję. 

 - Nic ci się nie stało! 
Stracił  równowagę,  a  Lyn  przewróciła  się  na  niego.  Była 

ubrudzona  sadzą  i  okopcona  dymem,  ale  jej  ciało  było  takie 
ciepłe  i  miękkie.  Poczuł  się  tak  wspaniale,  że  leżał, 
rozkoszując  się  chwilą.  Żeby  ukryć  budzące  się  podniecenie, 
powiedział nonszalancko: 

background image

 - Dlaczego nie witasz mnie tak w domu? Spróbowała się 

roześmiać, ale zaraz zaniosła się kaszlem. 

Zaniepokojony Cal szybko wstał. 
 - Przemęczyłaś się - stwierdził kategorycznie. Podniósł ją. 

Była taka lekka. Musiał zacisnąć zęby, żeby nie nakrzyczeć na 
nią. Co ona sobie wyobrażała, do cholery? 

 - Nieprawda! - Jej głos był tak samo ochrypły. - Wszyscy 

ciężko pracowali. Udało nam się powstrzymać ogień, prawda? 

 - Udało się nam. - Cal uśmiechnął się wbrew swojej woli. 

Ledwo  powstrzymał  się,  by  nie  powiedzieć,  że  pozostali 
uczestnicy  akcji  ratunkowej  nie  zostali  ciężko  pobici  kilka 
miesięcy  temu.  Wiedział,  że  niczego  przez  to  nie  osiągnie. 
Delikatnie  otworzył  drzwi  samochodu  i  posadził  Lyn  na 
siedzeniu. 

Kiedy  się  cofnął,  by  przyjrzeć  się  jej  twarzy,  zawołała  z 

niepokojem. 

 - Jesteś poparzony! 
Czuł,  jak  piecze  go  skóra  na  policzkach.  Zastanowił  się, 

czy ona czuje to samo, bo jej twarz też była zaczerwieniona. 

 - Zostań tu! - rozkazał. 
Kobiety  prócz  kanapek  przywiozły  maść  na  oparzenia. 

Chwycił kilka kanapek, butelkę z wodą i tubkę maści. Wrócił 
do pikapa. 

 - Posmaruję ci twarz - zdecydował. 
Lyn  opierała  się  bezwładnie  o  drzwi  półciężarówki. 

Natychmiast jednak się wyprostowała i powiedziała: 

 - Ty tego bardziej potrzebujesz. 
Przytrzymał  tubkę  poza  zasięgiem  jej  ręki.  Próbowała 

wysiąść, więc popchnął ją z powrotem na siedzenie. 

 -  Nie!  Albo  będziesz  siedziała  spokojnie,  albo 

unieruchomię cię - zagroził. 

Jej  oczy  ciskały  błyskawice  gniewu.  Wyprostowała  się  z 

godnością. 

background image

 -  Nie  wiem,  dlaczego  się  tym  przejmujesz  -  powiedziała 

wzburzona. - Jeszcze jedna blizna nie zaszkodzi mojej twarzy. 

Cal  znieruchomiał  na  chwilę.  Kiedy  dotknął  jej  policzka, 

miała  pochyloną  głowę,  teraz  uniosła  ją  gwałtownie. 
Delikatnie przesunął palcem po długiej, znikającej bliźnie. 

 -  Już  prawie  jej  nie  widać  -  powiedział.  Zmusił  ją,  by 

patrzyła  mu  w  oczy.  -  Niedługo  będziesz  tak  piękna  jak 
przedtem. 

 - Nie będę... Nigdy nie byłam piękna... 
 -  Jesteś  cudowna  -  powiedział  stanowczo.  Nie  miał 

nastroju,  żeby  się  z  nią  kłócić.  -  Bądź  cicho  i  pozwól 
posmarować sobie nos. 

Lyn popatrzyła na niego. Westchnęła i nachyliła twarz. 
Kiedy  skończył  nakładać  maść,  odebrała  mu  tubkę  i 

odwzajemniła  się  taką  samą  przysługą.  Jej  delikatne  dłonie 
przesuwały się lekko po jego twarzy, łagodząc piekący ból po 
oparzeniach. Westchnęła cichutko. 

 -  Byłam  przerażona,  kiedy  nie  mogłam  cię  znaleźć  - 

powiedziała cicho, gładząc go po policzku. 

Te  słowa  przeszyły  go  jak  błyskawica,  odsuwając  cały 

zdrowy rozsądek. Jej twarz była tak blisko. 

Przez długą chwilę wpatrywał się w jej zielone oczy, póki 

się  nie  zamknęły.  Położył  dłoń  na  ręce,  którą  dotykała  jego 
twarzy. 

 -  Ty  też  mnie  przestraszyłaś.  Do  diabła  z  naszym 

koleżeństwem! - Objął Lyn wolną ręką i przytulił. Pocałował 
ją w czoło. 

Chociaż reagował na bliskość miękkiego kobiecego ciała, 

starał się to zignorować. Lyn potrzebowała czułości i spokoju. 
Przyjaźni.  Rodziny.  Pragnęła  się  tylko  do  kogoś  przytulić. 
Tylko o to jej chodziło. 

Czyżby? Nie odsunęła się, westchnęła tylko i przytuliła się 

do niego. Poczuł się jak w raju. 

background image

Po  chwili  ciszy,  zakłóconej  jedynie  odgłosami  kroków 

ludzi zmierzających do swoich samochodów, powiedziała: 

 - Wracajmy do domu! - Poczuł jej ciepły oddech na szyi. 

Przeszył go dreszcz rozkoszy. 

Rozluźnił  uścisk  i  cofnął  się  o  krok.  -  Dobry  pomysł. 

Potrzebujesz odpoczynku - zdecydował i ruszył. 

Z trudem wygramolili się z samochodu i weszli do domu. 

Słaniała się na nogach. Cal wiedział, że jest bardzo zmęczona. 

Wyciągnął ręce, by jej pomóc. Szybko je jednak cofnął, bo 

nie ufał sobie. 

W  kuchni  Lyn  podeszła  do  szafki  i  wyjęła  dwie  duże 

szklanki.  Podeszła  to  lodówki  i  napełniła  je  zimną  wodą. 
Podała  mu  pierwszą.  Przyjął  ją  z  wdzięcznością.  Wypił 
duszkiem i napełnił następną. Lyn piła małymi łykami. 

 -  Wiedziałem,  że  w  tym  roku  nie  unikniemy  pożaru. 

Panowała straszna susza. 

 - Mogło być gorzej - stwierdziła Lyn. 
 - Dużo gorzej. 
Rozmowa  była  głupotą,  skoro  oboje  potrzebowali  snu. 

Jednak Cal nie miał ochoty pozwolić Lyn odejść. 

 -  Co  cię  obudziło?  Musiałaś  od  razu  zauważyć  pożar. 

Twój  krzyk  mnie  obudził.  Dotarliśmy  tam  bardzo  szybko 
dzięki tobie. 

Wzruszyła ramionami. 
 - Nie spałam. Rozmyślałam. 
 - O czym? 
Odstawiła szklankę i nie patrząc na niego, powiedziała: 
 - Miałam koszmarny sen. Potem rozmyślałam. - Spojrzała 

mu w oczy. - Myślałam o seksie. 

Był tak zaszokowany, że aż się zakrztusił. 
 - O seksie? 
Lyn skinęła głową. 

background image

 -  I  o  moim  małżeństwie,  i  wielu  strasznych  rzeczach,  o 

których chciałabym zapomnieć. 

Jej głos brzmiał tak dramatycznie, że Cal poczuł dławienie 

w  piersi.  Martwił  się,  że  seks  kojarzy  jej  się  z  czymś 
okropnym.  Przestanie  tak  myśleć,  jeśli  on  będzie  miał  w  tej 
sprawie coś do powiedzenia. 

 - Twoje życie się zmieniło - powiedział z naciskiem. - Ty 

się  zmieniłaś.  Nawet  jeśli  nigdy  nie  zapomnisz, wiem,  że  nie 
pozwolisz, by miało to wpływ na twoją przyszłość. 

Lyn przyglądała mu się długo, jak gdyby mówił w języku, 

którego  nie  rozumiała.  W  końcu  westchnęła  i  leciutko  się 
uśmiechnęła. 

 - Mam nadzieję, że się nie mylisz. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 
Pierwszy śnieg spadł pod koniec tygodnia. 
Typowa pogoda dla Południowej Dakoty, pomyślała Lyn. 

Założyła  starą  wełnianą  kurtkę,  a  na  głowę  kapelusz.  Kiedy 
obudziła się o świcie, cały świat tonął w bieli, ale kilka godzin 
później temperatura wzrosła do piętnastu stopni. Śnieg zaczął 
się topić, tworząc kałuże i biało - czarne błoto. Jedyną zaletą 
takiej  pogody  było  zwiększenie  wilgotności  powietrza,  co 
zmniejszało groźbę wybuchu kolejnego pożaru. 

Wybiegła  kuchennymi  drzwiami.  Szybko  nakarmiła 

podwórzowe  koty  i  dwa  psy,  które  mieszkały  na  ranczo  od 
powrotu  Cala.  Podała  starszemu  antybiotyk.  Pielęgnowała 
również  chore  i  zranione  bydło,  które  Cal  umieścił  w 
zagrodach obok domu. Chciała obejrzeć cielaka, który stracił 
jedną racicę w wyniku trudnego porodu. 

Cal  zlecił  karmienie  go  jednemu  z  pracowników.  Kiedy 

pojawiła się Lyn, cielak wyglądał tak, jakby miał nie przeżyć. 
Uratowanie  go  było  jej  pierwszym  zadaniem,  prócz 
prowadzenia domu. To, że cielak przeżył, utwierdziło Lyn w 
przekonaniu, że jej też się uda. 

Teraz  maluch  podchodził  do  niej,  utykając.  Ślizgał  się  na 

topniejącym  śniegu.  Patrzyła,  jak  posuwa  się  powoli  do 
przodu. Podszedł do niej i szturchnął ją nosem. 

 -  Ciągle  żebrzesz  -  skarciła  go.  -  Jesteś  dla  mnie  miły, 

tylko podczas karmienia. 

 -  Nie  przywiązuj  się  do  niego  -  usłyszała  za  sobą  niski 

głos Cala. Drgnęła, jakby przyłapał ją na kradzieży bydła. 

 -  Nie  przywiążę  się  -  zapewniła  go.  -  Nie  zapominaj,  że 

wychowałam się na ranczu. Nawet nie dałam mu imienia. 

Cal  popatrzył  na  nią  z  ukosa.  Podszedł  do  ogrodzenia  i 

stanął  obok  niej.  Oparł  się  o  płot.  Zauważyła,  że  jest 
elegancko ubrany, jakby wybierał się do miasta. 

background image

 -  Nie  wierzyłem,  że  on  przeżyje  -  przyznał  się.  -  Dobrze 

się spisałaś. 

Zrobiło się jej przyjemnie. 
 - Dziękuję. Cal odchrząknął. 
 - Muszę wyjechać na parę dni. 
 -  Wyjeżdżasz?  -  Zdenerwowała  się,  że  jego  słowa  tak  ją 

zaniepokoiły.  Była  dorosłą  kobietą  i  potrafiła  troszczyć  się  o 
siebie. To absurdalne, że potrzebuje jego opieki. 

 - Jadę do Nowego Jorku. - Nieznacznie odwrócił się w jej 

stronę. - Nie będzie mnie tylko przez trzy lub cztery dni. 

Zmusiła się, by zachować się beztrosko. 
 - 

Więc 

przez  najbliższe  kilka  dni  nie  będę 

przygotowywała sześciodaniowych posiłków. 

Zachichotał. 
 -  Zgoda.  -  Potem  zrobił  coś  niesamowitego.  Złapał  ją  za 

rękę. Zerknęła na niego, ale patrzył się na ich złączone dłonie. 
- Poradzisz sobie? 

 -  Już  zostawałam  sama.  -  Jej  głos  brzmiał  tak,  jakby  nie 

mogła złapać tchu. Po pożarze objął ją i pocałował. Wtedy o 
mało  nie  zrobiła  z  siebie  idiotki  i  nie  rzuciła  się  mu  w 
ramiona.  Czy  to  kolejny  błahy  gest,  czy  może...  ?  Nie 
pozwoliła sobie na dokończenie tej myśli. 

 - Kiedy wrócę - oznajmił Cal - chcę wydać przyjęcie dla 

sąsiadów.  Muszę  podziękować  im  za  okazaną  pomoc.  Co  o 
tym myślisz? 

Wzruszyła ramionami. 
 -  To  twój  dom.  Jeśli  chcesz  wydać  przyjęcie,  to  je 

przygotuję. 

Odwrócił się i poczuła na sobie jego wzrok. 
 -  To  jest  także  twój  dom  -  powiedział  cicho.  -  Jeśli 

przeraża  cię  myśl  o  tłumie  ludzi,  to  zrezygnuję  z  tego 
pomysłu. Deck i Silver mogą wydać je u siebie. 

background image

Podniosła  głowę.  To  był  błąd.  Jego  szaroniebieskie  oczy 

patrzyły  na  nią  z  czułością.  Okalały  je  gęste,  czarne  rzęsy, 
jakich  mogła  pozazdrościć  każda  kobieta.  Kiedy  patrzyła  mu 
w oczy, poczuła, że uginają się pod nią nogi. 

 -  Przyjęcie  nie  będzie  mi  przeszkadzało  -  powiedziała.  - 

Kobiety w schronisku wyprawiły mi urodziny. Podobał mi się 
ich  pomysł.  -  Próbowała  się  uśmiechnąć.  -  Doceniam,  że  o 
mnie pomyślałaś. 

Cal popatrzył na jej usta. 
 -  Dobrze.  -  Mówiąc  to,  nadal  patrzył  na  jej  usta. 

Zastanawiała  się,  czy  patrzy  na  bliznę.  -  Niech  będzie  w 
sobotę o piątej. Zostawiłem na biurku listę gości. 

Lyn  pokiwała  głową.  Ciągle  patrzył  na  jej  usta,  więc 

oblizała je. Przesunęła koniuszkiem języka po bliźnie. Zaczęła 
się  niepokoić.  Odsunął  się  od  ogrodzenia  i  mrużąc  oczy, 
powiedział: 

 - Muszę już jechać. 
Nie odchodź, pomyślała, a głośno powiedziała: 
 -  Dobrze.  -  Zawahała  się  jeszcze  przez  chwilę,  a  potem 

wspięła się na palce, by go pocałować. - Życzę ci szczęśliwej 
podróży. 

Odchodziła, kiedy chwycił ją w talii. 
 - Lyn. 
 -  Co?  -  Nie  odważyła  się  spojrzeć  na  niego.  Myślała,  że 

potępi ją za okazaną śmiałość. 

 - Stać cię na więcej. 
Zaskoczona, podniosła głowę. Dziwnie się uśmiechał. Nie 

mogła  uwierzyć,  że  chce,  by  go  ponownie  pocałowała. 
Powolutku  uniosła  się  na  palcach  i  oparta  się  o  jego  szeroką 
klatkę  piersiową.  Kiedy  musnęła  jego  wargi  swoimi  ustami, 
zamknął  oczy.  Ona  też  zacisnęła  powieki.  Jego  usta  były 
zadziwiająco  miękkie.  Zanim  zdążyła  się  odsunąć,  zacisnął 

background image

dłonie na jej talii. Przejął inicjatywę. Lekko przechylił głowę, 
by móc pogłębić pocałunek. 

Przebiegł  ją  dreszcz  rozkoszy.  Od  tygodni  marzyła  o 

pocałunkach  Cala.  Myślała,  że  to  marzenie  nigdy  się  nie 
spełni. Przysunęła się bliżej i zamruczała z rozkoszy. 

Cal znieruchomiał na chwilę. Potem zaczął obsypywać jej 

twarz  pocałunkami,  powoli  przesunął  usta  do  wgłębienia  tuż 
za  uchem.  Poczuła  koniuszek  jego  języka  we  wrażliwym 
miejscu.  Potem  Cal  się  odsunął.  Oszołomiona,  otworzyła 
oczy. Uśmiechnął się do niej. 

 -  Myśl  o  mnie!  -  To  brzmiało  jak  rozkaz.  Palcem 

wskazującym musnął ją w nos. Potem się odwrócił i odszedł w 
kierunku stojącej ciężarówki. 

Myśl o mnie! Jakby mogła robić cokolwiek innego. 
Weszła  do  domu,  dotykając  ust.  Ciągle  czuła  pocałunek 

Cala. O co mu chodziło? Przecież nie odmówiłaby mu nigdy, 
ale czy on o tym wiedział? 

Zadzwonił telefon i przerwał gonitwę jej myśli. Podniosła 

słuchawkę i powiedziała: 

 - Ranczo McCalla. 
 - Cześć, Lyn. Mówi Silver. 
 - Cześć! - Radość z telefonu przyjaciółki zabrzmiała w jej 

głosie bardzo przekonująco. - Jak się czujesz? 

Silver zachichotała. 
 - Teraz, kiedy minęły pierwsze trzy miesiące ciąży, lepiej. 

Wszyscy  radzą  mi  korzystać  z  życia,  póki  jeszcze  widzę 
własne stopy. 

 - Nie przejmuj się tym. Przytyłaś zaledwie kilka kilo. 
 -  To  prawda,  ale  to  może  się  szybko  zmienić.  Mam  dla 

Cala wspaniałą wiadomość. Może podejść do telefonu? 

Lyn skrzywiła się, chociaż siostra Cala i tak nie mogła jej 

zobaczyć. 

 - Właśnie wyjechał. Nie będzie go przez kilka dni. 

background image

 -  To  nic  ważnego.  Jeśli  zadzwoni,  to  powiedz  mu,  że  na 

kilka dni przyjedzie mama. Będzie w piątek. 

 -  Przyjeżdża  twoja  matka?  A  to  dopiero  nowina!  -  Lyn 

wiedziała  od  Silver,  że  jej  matka  nie  była  w  Południowej 
Dakocie od czasu, kiedy porzuciła Cala. 

 -  Tak  -  powiedziała  Silver.  -  Planowała  przyjechać  na 

kilka tygodni po urodzeniu się dziecka, ale Deck namówił ją, 
żeby  przyjechała  teraz.  Twierdzi,  że  kiedy  urodzi  się  mały 
Deck,  nie  będziemy  mieli  czasu  jej  odwiedzać.  -  Silver 
zachichotała,  ale  nagle  zmieniła  ton.  -  Mam  nadzieje,  że 
wszystko się ułoży. Mama bardzo chce zobaczyć Cala, ale nie 
wiem, czy on będzie zadowolony. 

 - Nie mogą się dogadać? 
 -  Nie  o  to  chodzi.  -  Silver  się  zawahała.  -  Sadzę,  że  Cal 

ma  do  niej  ciągle  pretensję.  Nawet  kiedy  mieszkał  z  nami, 
odgrodził się murem, którego nie można było pokonać. 

 - Czy kiedykolwiek wyjaśniła, dlaczego zostawiła Cala z 

ojcem? 

 - Mnie nie. - Silver była zakłopotana. - Może dlatego, że 

kiedy  dorastał,  bardziej  potrzebny  był  mu  mężczyzna.  Kiedy 
wyjeżdżała, nie wiedziała, że ponownie wyjdzie za mąż. 

Lyn poczuła się niezręcznie, rozmawiając o tak osobistych 

sprawach Cala pod jego nieobecność. 

 - Na pewno się ucieszy, gdy ją zobaczy. 
 -  Mam  taką  nadzieję  -  powiedziała  niepewnie  Silver. 

Zmieniając  temat,  zapytała  o  inwentarz.  Potem  rozmowa 
zeszła  na  przygotowania  Lyn  do  jej  pierwszej  zimy  po 
powrocie  na  ranczo.  Silver  martwiła  się,  jako  że  klimat  był 
dość srogi. Dziecko miało się urodzić w lutym. 

 - Mam nadzieję, że wiesz jak odebrać poród? - żartowała. 
Lyn zachichotała, słysząc niepokój w głosie przyjaciółki. 
 - Pomagałam przy narodzinach wielu czworonogów, więc 

jeśli  będę  musiała,  poradzę  sobie  z  dwunożną  istotą  - 

background image

powiedziała  uspokajająco.  -  Kiedy  będzie  się  zbliżał  termin 
porodu,  musimy  sprawdzać  prognozy  pogody.  Jeśli  będzie 
jakiekolwiek  ryzyko  pogorszenia  się,  pojedziesz  do  Rapid. 
Możesz  zatrzymać  się  w  schronisku  dla  kobiet.  Rilla  nie  ma 
nic przeciwko temu. 

Przez chwilę panowała cisza. 
 - Dziękuję - powiedziała Silver przytłumionym głosem. 
 -  Podziękuj  Rilli.  Dzień,  w  którym  zapukałaś  do  moich 

drzwi, był moim szczęśliwym dniem. 

 -  Moim  też  -  odpowiedziała  Lyn,  czując  pod  powiekami 

zbierające  się  łzy.  Nigdy  nie  miała  przyjaciółki.  Ojciec  ją 
izolował.  Ponieważ  rzadko  chodziła  do  szkoły,  nie  zawarła 
żadnych przyjaźni. Po wyjściu za mąż miała jeszcze mniej po 
temu okazji. 

Porozmawiały  jeszcze  przez  chwilę,  a  potem  Lyn  się 

pożegnała. Jak bardzo zmieniło się jej życie, od kiedy... 

Musi  się  schować,  zanim  znajdzie  ją  Wayne  i  znowu 

uderzy.  Ciężko  oddychała,  kiedy  usiłowała  się  wcisnąć 
pomiędzy  odkurzacz  i  środki  czystości  w  szafie.  Usłyszała 
kroki  przed  drzwiami  do  mieszkania,  natarczywe  pukanie  i 
głos, który zażądał: 

 - Otwórz drzwi, Galloway. Wiem, że jesteś tam ze swoją 

kobietą. Pora zapłacić... 

Jednak  ta  chwila  minęła  szybko.  Cud,  że  siedziała  na 

stołku barowym, inaczej upadłaby. 

Dobry  Boże!  Przypomniała  sobie  coś.  Może  to  tylko 

wytwór  jej  wyobraźni,  bo  chciała  tak  bardzo  sobie 
przypomnieć?  Czy  w  jej  mieszkaniu  był  ktoś  trzeci?  Kto  to 
był? Skupiła się, przypominając sobie fragmenty wspomnień i 
brzmienie głosu. Ten głos był dziwnie znajomy. 

Oddychała  spazmatycznie.  Musi  opowiedzieć  o  tym 

Calowi. 

background image

Już  wychodziła,  kiedy  przypomniała  sobie,  że  Cal 

wyjechał. Kiedy tak stała, zdała sobie sprawę, że nie chce, by 
jakikolwiek  mężczyzna  rozwiązywał  jej  problemy.  Dlaczego 
uważała za konieczne opowiedzieć o tym Calowi? Na pewno 
byłby  zainteresowany.  Chciałby  sam  rozwiązać  tę  sprawę,  a 
ona byłaby zadowolona. Miałaby oparcie. Zaczęła się wahać. 

Przygryzła  wargę,  zastanawiając  się,  co  robić.  Nie  powie 

Calowi.  Po  pierwsze,  wyjechał,  a  po  drugie  -  to  nie  był  jego 
kłopot.  Może zadzwonić  do  szeryfa, ale  wspomnienie  dwóch 
detektywów ostudziło jej zapał. Od początku nie wierzyli jej. 
Teraz  też  nie  uwierzą.  Powiedzą,  że  opowiada  im  zmyśloną 
historię, by się oczyścić. 

Nie  było  sensu  nikomu  o  tym  wspominać,  póki  nie 

przypomni sobie czegoś, co pomoże w śledztwie. 

Cal  nie  będzie  uczestniczył  w  urządzanym  u  siebie 

przyjęciu. 

Lyn  odstawiała  koszyczek  z  bulkami,  kiedy  nadjechała 

półciężarówka  Decka.  Cal  zadzwonił  i  powiedział,  że  będzie 
dopiero  w  sobotę.  Była  tak  zawiedziona,  że  zapomniała 
powiedzieć mu o przyjeździe matki. 

Za  chwilę  mieli  pojawić  się  goście,  a  on  ciągle  nie 

nadjeżdżał.  Pomachała  ręką  na  powitanie,  podchodząc  do 
półciężarówki. 

 - Cześć. Czuję się głupio, pełniąc rolę gospodyni, ale Cal 

jeszcze nie wrócił. 

Deck  Styker  zachichotał  i  pocałował  ją  w  policzek. 

Obszedł samochód i otworzył drzwi. 

 -  Bez  niego  też  będziemy  się  dobrze  bawili.  Silver 

wysiadła z samochodu. Roześmiała się. 

 -  Nie  przesadzaj.  Jestem  tylko  w  ciąży,  nie  musisz  mi 

ciągle pomagać. 

Stojąca za nią starsza kobieta powiedziała: 

background image

 -  Pozwól  mu  się  rozpieszczać,  kochanie.  Jeżeli  chociaż 

trochę  przypomina  twojego  ojca,  z  chwilą  urodzenia  się 
dziecka zapomni, jak się nazywasz. 

Silver  się  uśmiechnęła.  Chwyciła  matkę  za  rękę  i 

przyciągnęła ją do siebie. 

 -  Mamo,  to  moja  przyjaciółka,  Lyn.  Zajmuje  się  domem 

Cala.  To  dzięki  niej  wszystko  tu  tak  wspaniale  funkcjonuje. 
Lyn, to jest moja matka, Cora Lee Jenssen. 

Lyn  spojrzała  w  szare  oczy,  identyczne  jak  u  Cala.  Jego 

matka chwyciła ją za rękę, a Lyn powiedziała: 

 - Miło panią poznać, pani Jenssen. Witam w... - Zamilkła, 

bo przypomniała sobie, że matka Cala mieszkała tu kiedyś. 

 -  Dziękuję,  kochanie.  Mów  do  mnie  Cora  Lee.  - 

Pogłaskała Lyn po ręce. Zerknęła na dom. - Wygląda o wiele 
lepiej  niż  trzydzieści  lat  temu.  -  Mówiła  z  miłym  dla  ucha 
południowym  akcentem.  Dziwne,  że  Silver  nie  mówiła  w 
podobny sposób. 

 -  Lyn  ma  dobrą  rękę  do  roślin  -  wyjaśniła  Silver, 

pokazując  matce  kwiaty,  które  kwitły  przed  domem.  - 
Wystarczy,  że  przejdzie  obok  i  się  uśmiechnie,  a  wszystko 
kwitnie. 

 -  To  nieprawda.  -  Lyn  wskazała  na  dom.  -  Chcesz 

obejrzeć  dom?  Silver  w  zasadzie  sama  go  urządziła,  ja  tylko 
dokończyłam. Obawiam się, że będzie widać różnicę. 

 - O której przyjdą goście? - zapytał Deck, spoglądając na 

zegarek. 

 -  Mamy  jeszcze  dwadzieścia  minut  -  przypomniała  mu 

Lyn. 

 -  Kiedy  będziecie  zwiedzały  dom,  przypilnuję  grilla  - 

zaproponował. 

Silver parsknęła śmiechem. 
 - Łatwo się wymigałeś. 
Uśmiechnął się, bardzo z siebie zadowolony. 

background image

 -  Mężczyzna  musi  robić  to,  co  do  niego  należy.  Nagle 

usłyszeli odgłos zbliżającej się półciężarówki. Ukazała się po 
chwili. 

 - To Cal! - Lyn zrobiła trzy kroki i nagle się zatrzymała. - 

Będzie zachwycony, kiedy cię zobaczy - zwróciła się do jego 
matki. 

Silver roześmiała się. 
 - Idź przodem i powiedz mu, że ona tu jest. 
Zatrzymując  samochód  na  podwórku,  Cal  przypomniał 

sobie  słodki  pocałunek  Lyn.  Tylko  o  tym  myślał.  Co  go 
napadło,  by  ją  pocałować  przed  wyjazdem?  Nie  żałował 
swojej spontaniczności, ale to na pewno skomplikuje stosunki 
między nimi. 

Zauważył  grupkę  ludzi  na  podwórku.  Jednak  kiedy  Lyn 

ruszyła  w  jego  kierunku,  natychmiast  zapomniał  o 
pozostałych.  Związała  staranie  włosy,  ale  ich  kosmyki  nadal 
wymykały się spod gumki, tworząc aureolę wokół jej głowy. 

 -  Witaj  -  powiedział.  Nie  starał  się  ukryć  przyjemności, 

jaką  sprawił  mu  jej  widok.  Później  zastanowi  się  nad  tym, 
dlaczego  to  sprawiło  mu  taką  radość.  Teraz  będzie  się 
wyłącznie cieszył. 

 - Witaj w domu! - Jej  oczy były ciepłe  i  błyszczące. Cal 

zastanawiał  się,  czy  tęskniła  za  nim?  Czy  myślała  o  ich 
pocałunku? 

Pragnął jej dotknąć. Zanim wymyślił powód, żeby tego nie 

robić, objął ją i przytulił. 

 -  Nie  znoszę  być  poza  domem.  Położyła  ręce  na  jego 

skórzanej kurtce. 

 -  Ja  też  tego  nie  lubię.  -  Jej  głos  miał  ciągle  ten  niski 

tembr,  który  prześladował  go  w  snach.  Powodował,  że  rano 
czuł się niezaspokojony. Chociaż wiedział, że jej głos ma takie 
brzmienie z powodu obrażeń, jakie odniosła, to miał nadzieję, 
że nigdy tego pociągającego brzmienia nie utraci. 

background image

Lyn  przełknęła  nerwowo  ślinę.  Zauważyła,  że  Cal 

przygląda się jej ustom. Trudno się było powstrzymać. Miała 
pełne,  pięknie  ukształtowane  wargi.  Patrzenie,  jak  nimi 
porusza, sprawiało mu rozkosz. 

 - Mamy dziś wyjątkowego gościa. 
 -  Tak?  -  Nie  obchodziło  go  to  zbytnio.  Żałował,  że  się 

zdecydował  na  to  przyjęcie.  Chciał  sprawdzić,  czy 
zauroczenie Lyn naprawdę wciąż trwa. 

 - Twoja matka przyjechała na kilka dni do miasta. 
 - To wspaniale. Co takiego? - Pokręcił głową, pewien, że 

źle zrozumiał. 

 - Twoja matka odwiedziła Silver. Stoi tam. 
 -  Żartujesz?  -  Całe  zadowolenie,  które  odczuwał  z 

powodu miłego powitania, gdzieś się ulotniło. Uniósł głowę i 
zauważył drobną blondynkę stojącą obok Silver. To była jego 
matka. Poczuł narastający gniew. 

 - Wiedziałaś o tym? - zapytał. 
Lyn  cofnęła  się.  Zdał  sobie  sprawę,  iż  trzymał  ją  tak 

mocno,  że  na  pewno  sprawił  jej  ból.  Popatrzyła  na  niego, 
zmieszana. 

 -  Tak.  Zamierzałam  ci  o  tym  powiedzieć,  kiedy 

dzwoniłeś, ale zapomniałam... 

 - Nie szkodzi - przerwał stanowczo jej wyjaśnienie. 
 -  Cal?  Co  się  stało?  -  Poszła  za  nim,  kiedy  ruszył  w 

kierunku swojej rodziny. 

Co  się  stało?  Nic  wielkiego.  Tylko  trzydzieści  lat  temu 

porzuciła  go  matka.  Zatrzymał  się  przed  nią  i  siostrą. 
Zamierzał  zaprezentować  tak  nienaganne  maniery,  że  nawet 
jego szlachetnie urodzona matka nie będzie miała wobec nich 
zastrzeżeń. 

 -  Co  za  niespodzianka!  Witaj  ponownie  w  Południowej 

Dakocie,  matko.  -  Zanim  zdążyła  go  przytulić,  chwycił  ją  za 

background image

wyciągnięte  ręce  i  złożył  przelotny  pocałunek  na  jej  ciągle 
gładkim policzku. 

 -  Kochana  siostro  -  zaczął.  Jego  głos  nabrał  ciepłych 

tonów,  świadczących  o  prawdziwym  uczuciu.  -  Wyglądasz 
kwitnąco. Wszystko w porządku? 

 -  Wszystko  dobrze.  -  Silver  przyglądała  mu  się  z 

niezadowoleniem. Jednak nie zadała pytania, które cisnęło jej 
się  na  usta.  -  Mama  przyjedzie  ponownie,  kiedy  urodzi  się 
nasze  dziecko.  Teraz  skorzystała  z  okazji,  żeby  przypomnieć 
sobie, jak się tu żyje. 

Żyło się jej tutaj aż tak źle, że nie została, by wychować 

własne dziecko. 

Pokiwał  głową.  Nie  chciał  rozmawiać  o  sprawach 

dotyczących jego matki. Na szczęście  nadjechał samochód, a 
za  nim  dwie  ciężarówki.  Rozpoczynało  się  przyjęcie. 
Zignoruje  problem  i  poczeka,  aż  sam  zniknie.  Przeprosił 
wszystkich, wrócił do pikapa po torbę i poszedł się przebrać. 

Chociaż się nieznacznie ochłodziło, przyjęcie i tak okazało 

się dużym sukcesem. Sądząc po późnej godzinie zakończenia 
imprezy, goście musieli się świetnie bawić. 

Szkoda,  że  nie  mógł  tego  samego  powiedzieć  o  sobie. 

Zalał grill po raz ostatni wodą. Sprawdził, czy nic nie zostało 
na  długim,  rozkładanym  stole.  Lyn  wszystko  poustawiała,  a 
kobiety pomogły jej posprzątać. Złożyły nawet obrus. 

Przeszedł przez sień i wszedł do kuchni. Powiesił kurtkę i 

kapelusz na wieszaku. Zerknął na zegarek. Było za późno, by 
obejrzeć prognozę pogody. Zrobi to jutro. Jeden z ranczerów 
powiedział, że się ochłodzi pod koniec tygodnia. 

Kiedy wyciągnął rękę, by zgasić światło, z salonu wyszła 

Lyn. Niosła naręcze zużytych papierowych talerzy i kubków. 

 -  Poczekaj  tutaj  -  powiedziała.  -  Muszę  to  wyrzucić. 

Zapomniałam sprawdzić cały dom, kiedy sprzątałyśmy. 

background image

Czekał,  trzymając  rękę  na  wyłączniku.  Lyn  wyrzuciła 

śmieci do kubła i spojrzała na niego. 

 - Nie musiałeś tego robić dosłownie. 
Powinien  był  się  roześmiać  i  zażartować,  zamiast  tego 

powiedział: 

 -  Przykro  mi,  iż  odniosłaś  wrażenie,  że  jestem  na  ciebie 

zły. Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Podeszła do zlewu 
i umyła ręce. 

 -  Przeprosiny  przyjęte.  -  Zawahała  się.  -  Więc  na  kogo 

byłeś zły? 

Wzruszył ramionami. 
 -  Na  nikogo.  Widok  mojej  matki  wyprowadził  mnie  z 

równowagi. 

 - Nie ucieszyłeś się, że ją zobaczyłeś? 
Westchnął głęboko i zdjął rękę z kontaktu. 
 - Zaskoczyła mnie. 
Lyn milczała. Wytarła ręce i powiesiła ręcznik. 
 -  Dorastałem  z  ojcem.  Nie  znam  jej  zbyt  dobrze.  Lyn 

uniosła brew. 

 -  Jedyne  wspomnienie,  jakie  pozostało  mi  z  dzieciństwa, 

to piosenka, którą mama śpiewała mi na dobranoc. Siadywała 
na  brzegu  mojego  łóżka,  masowała  mi  plecy  i  śpiewała  - 
powiedziała. 

 -  Ja  nie  mam  żadnych  wspomnień  z  dzieciństwa 

dotyczących  mojej  matki  -  mruknął  Cal.  Nie  wiedział, 
dlaczego  jej  to  opowiada.  -  Zostawiła  nas  i  wróciła  do 
Wirginii, nim skończyłem rok. Zobaczyłem się  z nią dopiero 
wówczas, kiedy skończyłem sześć lat. Ojciec wysłał mnie do 
niej  na  tydzień.  Potem  jeździłem  tam  w  każde  wakacje.  Na 
tydzień  lub  dwa.  Po  skończeniu  szkoły  średniej,  zanim 
zacząłem studia, zamieszkałem u niej na krótko. 

background image

Lyn  wiedziała,  dlaczego  Cal  opuścił  Kadokę  po 

ukończeniu szkoły. W wypadku zginęła siostra Decka. Wtedy 
Deck winił za to Cala. 

 - Zapytałeś, dlaczego matka cię porzuciła? 
 -  Wiem,  dlaczego.  Życie  tu  było  za  ciężkie  i  zbyt 

monotonne. Nie tak ciekawe, jak w starej Wirginii. 

 - Czy kiedykolwiek z nią o tym rozmawiałeś? 
 -  Nie.  -  Gwałtownie  wyłączył  światło.  -  Jestem 

wykończony. Dobranoc. 

 -  Wiesz,  że  powinieneś.  -  W  półmroku  kuchni  dotarł  do 

niego jej głos. - Przecież jeszcze możesz to zrobić. 

Cofnął  się,  żeby  ją  przepuścić.  Chociaż  było  ciemno, 

zauważył, że jest spięta. Kiedy postawiła stopę na pierwszym 
stopniu, 

chwycił 

ją 

za 

nadgarstek. 

Natychmiast 

znieruchomiała, ale się nie odwróciła. 

 - Nie osądzaj mnie - poprosił cicho. 
Wtedy  się  odwróciła.  Włosy  jej  zawirowały  i  poczuł 

słodki  zapach  perfum,  które  dostała  od  jego  siostry  na 
urodziny. 

 -  Nie  osądzam.  -  Ona  także  odpowiedziała  cichym 

głosem. 

 - Zawiodłaś się na mnie. - Jej nadgarstek wydał mu się tak 

kruchy, że jeden nieostrożny ruch mógłby go złamać. Powoli i 
miarowo  pocierał  kciukiem  delikatne  żyły,  które  wyczuwał 
pod  skórą.  Wyczuł  puls,  nacisnął  go  delikatnie  i  odliczał 
uderzenia serca. 

 -  Nie  -  odpowiedziała,  nie  podnosząc  głowy.  -  Jestem 

tylko zasmucona. I rozczarowana. Jesteś dobrym człowiekiem. 
Przygarnąłeś  mnie  z  życzliwości.  Wiem,  że  tym  samym 
uczuciem możesz obdarzyć swoją matkę 

Słowa  te  zabolały.  Postanowił  zająć  się  sprawą,  którą 

potrafił wyjaśnić. 

background image

 -  Powiedziałem  ci,  kiedy  tu  przyjechałaś,  że  dam  ci 

szansę.  Zostaniesz,  jeśli  sobie  poradzisz.  Zapracujesz  na 
siebie. Nie kierowałem się życzliwością. 

Podniósł drugą rękę i objął Lyn za szyję. Kciukiem uniósł 

jej  twarz.  Zielone  oczy  błyszczały  tajemniczo.  Potem  Lyn 
zamknęła je. Przyjrzał się jej twarzy. 

 -  Dlaczego  mnie  wtedy  pocałowałaś?  -  Zorientował  się, 

że zaskoczyła ją zmiana tematu. 

Cisza  się  przedłużała,  kiedy  patrzyli  sobie  w  oczy. 

Opowiadały  one  sobie  o  rzeczach  niedopowiedzianych.  Lyn 
wzruszyła ramionami, a uśmiech uniósł kąciki jej cudownych 
ust. 

 - Tylko to mogłam zrobić. 
Cal pokiwał głową, rozważając jej słowa. 
 - A teraz? 
Uśmiechnęła się nieśmiało. Oczy błyszczały jej w świetle 

księżyca. 

 - Teraz też tylko to mogę zrobić. 
Była zmęczona, on też. To na pewno był błąd, ale Cal miał 

dość  trzymania  się  z  dala  od  kobiety,  której  pragnął  każdą 
cząstką swego ciała. Z namaszczeniem objął ją i popatrzył w 
oczy. Stracił panowanie, więc szybko przyciągnął ją do siebie. 
Przytulił mocno. Usłyszał, jak odetchnęła, zaskoczona. Uniósł 
jej twarz i pocałował. 

Lyn 

stała 

nieruchomo. 

Wykorzystując 

swoje 

doświadczenie, namiętnie ją całował. To była kobieta, o której 
marzył każdego dnia. Westchnęła. Była delikatna i kobieca. 

Zanurzyła  dłonie  w  jego  włosach.  Przeczesała  je, 

docierając aż do szyi. Był to intymny gest, który go poruszył. 

Przesunął  dłonie  po  jej  plecach  i  przytulił  ją.  Przechylił 

głowę i pogłębił pocałunek. Jej delikatne dłonie przesunęły się 
pod  jego  ramiona.  Objął  ją  mocniej  i  zanurzył  palce  w 
gęstwinie włosów. Przytrzymał głowę. 

background image

Czuł się wspaniale, jak nigdy w życiu. 
Nagle  zaszlochała.  Złapała  go  za  rękę  i  przerwała  jego 

skupienie.  Zdał  sobie  sprawę,  że  Lyn  płacze.  Trzymała  go 
mocno za rękę. 

Znieruchomiał.  Lyn  także  znieruchomiała  i  zastygła  w 

jego ramionach. 

Do  diabła!  Puścił  ją.  Postawił  na  ziemi  i  gwałtownie 

odwrócił się. 

Przesunął  dłońmi  po  twarzy.  Przez  chwilę  nie  pamiętał, 

kim jest i gdzie się znajduje. Co się stało? 

Jak to? Nie wiesz, co się stało? Głos wewnętrzny ż niego 

kpił. Prawie wziąłeś swoją pracownicę siłą! 

 -  Lyn!  -  zwrócił  się  do  niej.  -  Lyn,  przepraszam!  Nie 

wiem, o co mi  chodziło. To niezupełna prawda, ale... nie ma 
usprawiedliwienia dla mojego zachowania. Obiecuję, że to się 
nie powtórzy. 

Czy będzie w stanie dotrzymać tej obietnicy? 
Oczywiście!  Nie  jest  zwierzakiem,  kierującym  się 

instynktem. Jest mężczyzną, a ona kobietą, która była nieraz w 
życiu  poniewierana.  Miał  wyrzuty  sumienia,  kiedy 
przypomniał  sobie  jej  małżeństwo.  Do  jakiego  stanu 
doprowadzał ją teraz swoim samolubnym zachowaniem? 

Panowała  cisza.  Zauważył,  że  Lyn  nie  powiedziała  ani 

słowa. Stała nieruchomo. Przypomniał sobie, jak się kuliła pod 
ścianą. Sprawdziły się jego najgorsze przewidywania. 

Nie  poruszyła  się.  Ręka  zasłaniała  cudowne  usta,  które 

przed  chwilą  tak  namiętnie  całował.  Cal  przypomniał  sobie, 
jak się poruszały i uczestniczyły we wspólnej zabawie. 

Zaklął siarczyście, aż się wzdrygnęła. 
 - Lyn! - powtórzył. - Przepraszam! Jeśli będziesz chciała 

odejść,  to  zrozumiem.  Powinnaś  zamieszkać  u  Silver.  Mogę 
zawieść  cię  tam  od  razu.  Jutro  przyślę  kogoś  z  twoimi 
rzeczami. 

background image

Odjęła rękę od ust i szeroko otworzyła oczy. 
 - Zwalniasz mnie? 
 - Oczywiście, że nie! - Czuł, że pokpił sprawę. 
 -  Chciałabym  dalej  pracować  u  ciebie  -  powiedziała 

poważnie.  Jej  głos  brzmiał  gardłowo,  a  jego  głupie  ciało 
zareagowało na to niskie brzmienie. 

 -  I  ja  chcę,  żebyś  u  mnie  pracowała  -  zaproponował.  - 

Przysięgam, że to się nigdy nie powtórzy. 

Spojrzała  na  niego  i  spuściła  głowę.  Po  kolejnej  chwili 

ciszy,  odwróciła  się  i  zaczęła  powoli  wchodzić  po  schodach. 
Cal patrzył, jak zgrabnie się porusza. 

Nadal był oszołomiony, ale też szczęśliwy, że nie uciekła 

od niego z krzykiem. Podążył za nią na drugie piętro, strofując 
się po drodze. Co go napadło, że narzucał się tak bezbronnej 
istocie. 

To  prawda,  że  pragnął  jej  każdego  dnia,  ale  to  wynikało 

zapewne  z  ich  ciągłego  przebywania  razem.  Wystarczy,  że 
wyjedzie  na  krótko  i  wszystko  się  zmieni.  Może  odwiedzi 
młodą wdowę w Rapid City albo spotka się z inną kobietę, z 
którą  będzie  miał  gorący,  niewinny  romans.  Wszystko  wróci 
do normy. 

Ale jeśli tylko tego potrzebuje, to dlaczego nie kochał się z 

kobietą, z którą umówił się Marty? 

Uciszył  natrętny  głos  w  swojej  głowie.  Kiedy  wszedł  na 

piętro, spróbował jeszcze raz. 

 - Przepraszam, Lyn. Będę to ciągle powtarzał... 
 - Nie przepraszaj - powiedziała stanowczo. Zdziwiło go to 

i  zamilkł.  Lyn  gwałtownie  się  odwróciła,  a  jej  wzrok  go 
zamroził.  Położyła  mu  rękę  na  piersi,  a  jej  dłoń  paliła  go  jak 
rozgrzane żelazo. 

 - Wciągu trzech lat małżeństwa nigdy się tak nie czułam. 

Nie żałuję niczego i wolałabym, żebyś ty też nie żałował. 

background image

Kiedy zrozumiał sens jej słów, zastanowił się. Przestraszył 

ją. Prawie wykorzystał. Niczego nie był pewien w tej chwili. 
Jedno jednak wiedział, Lyn wybaczyła mu jego nieokrzesane 
zaloty. 

Nie.  Ona  mu  nie  tylko  wybaczyła.  Lubiła  jego  dotyk, 

pieszczoty i pocałunki. 

Kiedy usiłował zrozumieć swoją gospodynię, przypomniał 

sobie  szmaragdowy  płomień,  jaki  płonął  w  jej  oczach.  Gdy 
życzyła  mu  dobrej  nocy  i  znikła  w  swoim  pokoju  na  końcu 
korytarza, zastanawiał się, dokąd ich to wszystko zaprowadzi. 

Nie  wyobrażał  sobie  rozstania,  które  by  nie  sprawiło  im 

bólu.  Lubił  Lyn.  Jako  przyjaciółkę,  jako  pracującą,  lojalną 
osobę. Zdawał sobie sprawę, że chociaż bardzo jej pragnie, to 
seks może zniszczyć ich przyjaźń. Teraz jej pożądał, ale nieraz 
czuł to do innych kobiet. 

Postanowił, że musi się oprzeć temu pożądaniu. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 
Kiedy Cal sprawdzał następnego dnia zbiorniki dla bydła, 

na  ich  powierzchni  znalazł  warstwę  lodu.  Był  to  widoczny 
znak,  że  zmienia  się  pogoda.  Skruszył  lód  i  zaczął  sypać 
paszę. Trawa była zbyt zmarznięta, żeby paść nią bydło. 

Wczesnym  popołudniem  dotarł  do  domu  z  trzema 

krowami  i  cielakami,  które  zamierzał  sprzedać.  Chciał  się 
ogarnąć i zająć księgowością. 

Lyn  była  w  kuchni  i  wałkowała  ciasto.  Przywitał  się  i 

poszedł  wziąć  prysznic.  Kiedy  wrócił  dwadzieścia  minut 
później, ciągle jeszcze to robiła. 

Podchodząc do stołu, przyjrzał się jej pracy. 
 -  Pieczesz  ciasto?  -  zapytał  z  nadzieją.  Swoim  tonem 

głosu  chciał  jej  dać  do  zrozumienia,  że  utrzyma  stosunki 
między nimi na przyjacielskiej stopie. Zastanawiał się jak, im 
się ułoży po ostatniej nocy. 

Potrząsnęła głową. 
 - Gulasz z pyzami. Mam na to ochotę. - Uśmiechnęła się 

do niego. Patrzyła nieobecnym wzrokiem. - Gotowała go moja 
ciotka. 

 - Twoja ciotka? - Lyn rzadko mówiła o sobie lub o swoim 

dzieciństwie,  był  więc  ciekaw  jej  zwierzeń.  To  normalne, 
tłumaczył  sobie.  Interesowałbym  się  każdym,  kto  mieszka  w 
moim domu. 

 -  Po  śmierci  matki  ciotka  zabierała  mnie  czasem  do 

siebie. Nie umiałabym gotować, gdyby nie ona. 

 -  Sądząc  po  twoich  umiejętnościach,  ciotka  musiała  być 

doskonałą  kucharką  -  powiedział  szczerze.  -  Wspaniale 
gotujesz. 

 - Dziękuję. - Lyn lekko się zarumieniła. 
 -  Nigdy  nie  wspominałaś  swojej  rodziny.  Jeśli  chcesz 

kogoś tu zaprosić, to nie mam nic przeciwko temu. 

Zmienił się wyraz jej twarzy. Zamknęła się w sobie. 

background image

 -  Moja  ciotka  nie  żyje.  Oprócz  ojca  była  moją  jedyną 

krewną. 

Kurczowo  zacisnęła  dłonie  wokół  uchwytów  garnka.  Cal 

wyciągnął ręce i odgiął jej palce. 

 -  Nie  chciałem,  żebyś  przypominała  sobie  nieszczęśliwe 

chwile.  -  Mówił  prawdę.  Był  tylko  niezmiernie  ciekawy 
dzieciństwa  Lyn.  Powiedziała  mu  tylko  to,  co  już  wiedział. 
Dorastała bez matki  na  ranczu. Mieszkała  z ojcem, który był 
alkoholikiem.  Jak  to  się  stało,  że  pozostała  taka  słodka, 
delikatna i miła? Dlaczego nie zrobiła się twarda i nie utraciła 
niewinności?  Ta  delikatność  towarzyszyła  jej  jak  zapach 
subtelnych perfum. 

 -  Nic  się  nie  stało.  -  Westchnęła  i  ponownie  podniosła 

wałek.  -  Wspomnienia  o  ciotce  są  wspaniałe.  Była  miłą  i 
zabawną kobietą. Kiedy do niej przychodziłam, zawsze piekła 
czekoladowe ciasteczka. 

 -  Pani  Stryker  piekła  często  takie  ciasteczka.  -  To  było 

jedno  z  jego  najmilszych  wspomnień.  -  Kiedy  zostałem  z 
ojcem,  to  się  skończyło.  Ubóstwiałem  tam  chodzić.  - 
Uśmiechnął się. - Powinienem był nauczyć się je piec. 

 -  Powinieneś.  -  Lyn  zachichotała.  -  Kto  powiedział,  że 

mężczyzna nie może nauczyć się gotować? 

 -  Teraz  umiem  gotować  -  oznajmił.  -  W  Nowym  Jorku 

mieszkałem  sam.  Musiałem  albo  nauczyć  się  gotować,  albo 
ciągle jeść jedzenie kupowane na wynos. 

 -  Jak  tam  jest?  Chodzi  mi  o  Nowy  Jork.  -  W  głosie  Lyn 

brzmiała nieświadoma tęsknota. 

 -  Jak  w  mrowisku.  Ludzie  wiecznie  się  śpieszą.  - 

Zachichotał.  -  Trzeba  to  zobaczyć,  inaczej  nie  uwierzysz. 
Budynki są tak wysokie, że wydaje ci się, że zaraz zabraknie 
powietrza i światła. To jest ekscytujące. Nigdy się jednak nie 
przyzwyczaiłem do życia w wielkim mieście. 

 - Ale byłeś tam przez... 

background image

 -  Sześć  lat.  Zawsze  kiedy  wyglądałem  przez  okno, 

spodziewałem się ujrzeć prerię. Kiedy postanowiłem powrócić 
na  wieś,  czułem  się  tak,  jakbym  podjął  jedyną  możliwą 
decyzję, nie zdając sobie z tego sprawy. 

 -  Musiałeś  się  ucieszyć,  kiedy  dowiedziałeś  się,  że  twój 

stary dom jest na sprzedaż? 

Cal  skinął  głową,  ale  przypomniał  sobie,  że  przez  jakiś 

czas Lyn też tu mieszkała. 

 - Cieszysz się, że tu wróciłaś? 
Zawahała  się.  Zauważył,  że  jej  twarz  przybrała  obojętny 

wyraz. Nienawidził go. 

 -  Moje  wspomnienia  wiążące  się  z  tym  miejscem  nie  są 

najlepsze. - Wskazała głową na budynki gospodarcze. - Dużo 
czasu spędzałam w stajni. Oporządzałam konie. 

 - Ukrywałaś się. Spojrzała na niego. 
 - Sadzę, że tak. 
 - Przed ojcem? Skinęła głową. 
 - Przepraszam, że przywołałem złe wspomnienia. Uniosła 

głowę, a jej włosy zawirowały wokół ramion. 

 -  Teraz  nie  przeszkadza  mi,  że  tu  jestem.  Zupełnie 

zmieniłeś  to  miejsce.  Lubię  tu  przebywać  z  tobą.  To  znaczy, 
chciałam powiedzieć, że lubię mieszkać na ranczu i pracować 
dla ciebie. 

Ostry dźwięk telefonu przerwał ich rozmowę. 
Ten niepożądany odgłos zirytował Cala. Miał wrażenie, że 

prowadził  jakąś  istotną  sprawę  i  umknął  mu  nieodwracalnie 
ważny moment. Kiedy telefon zadzwonił po raz drugi, patrząc 
Lyn w oczy, podniósł się. Sięgnął i podniósł słuchawkę. 

 - McCall. 
 - Cześć, Cal. 
Wyprostował się na krześle. Nagle stał się nieufny. 
 -  Cześć,  mamo.  -  Zauważył,  że  Lyn  przysłuchuje  się  tej 

rozmowie, ponieważ jej ręce znieruchomiały. 

background image

 - Cal, - Matka nagle zamilkła. Usłyszał, jak bierze głęboki 

oddech. - Chcę cię o coś poprosić. 

 - To proś - powiedział, nie tracąc rezonu. To, że go o coś 

prosiła,  wcale  nie  znaczyło,  że  musi  zrobić  coś,  czego  nie 
zaaprobuje. 

 -  Chciałabym  cię  odwiedzić,  kiedy  tu  jestem.  Jeśli  nie 

będziesz miał nic przeciwko temu. 

 - Oczywiście, że nie będę miał. - Starał się być uprzejmy. 

Lepiej mieć to za sobą. - Chcesz przyjść na kolację? 

 - Na kolację? - Cora Lee była zaskoczona. 
 -  Może  dzisiaj?  Lyn  przygotowuje  gulasz  z  pyzami. 

Gotuje mi od kilku miesięcy. Ręczę, że będzie to wyśmienite 
danie. 

Jego matka odetchnęła głęboko 
 -  Dzisiaj  mi  odpowiada.  O  której?  Cal  zastanawiał  się 

chwilę. 

 - Przyjadę po ciebie około szóstej. 
 - Więc o szóstej. Czekam z niecierpliwością. 
Kiedy  odwiesił  słuchawkę,  spojrzał  na  Lyn.  Z  zapałem 

wałkowała ciasto, jakby nie słyszała ani słowa. 

 - Moja matka przychodzi na kolację - powiedział. - Zjemy 

około szóstej trzydzieści, jeśli zdążysz wszystko przygotować. 

Natychmiast skinęła głową. 
 -  Zdążę.  Jeśli  chcesz,  przygotuję,  coś  bardziej 

wykwintnego. 

 -  Nie,  gulasz  będzie  odpowiedni.  Może  upieczesz 

ciasteczka? 

Lyn się roześmiała. 
 -  Jesteś  beznadziejny.  Zgoda,  upiekę  ciasteczka.  -  Kiedy 

zauważyła,  że  jej  się  przygląda, zaczęła  szybciej  pracować.  - 
Muszę tu jeszcze posprzątać 

 -  Dom  wygląda  świetnie.  -  Nie  pozwoli,  by  biegała  jak 

wariatka, starając się zaimponować jego matce. 

background image

 -  Czy  porozrzucałeś  gazety  w  gabinecie?  -  Przyglądała 

mu się podejrzliwie. 

 -  Nie  jestem  pewien.  -  Cofnął  się  z  poczuciem  winy.  - 

Pójdę  i  sprawdzę.  -  Jednak  się  odwrócił  i  położył  dłonie  na 
kuchennym  blacie.  -  Nie  będziesz  się  denerwowała  bez 
powodu. To przecież moja matka nas odwiedzi. 

Lyn  przestała  wałkować  ciasto  i  wysunęła  brodę. 

Wiedział,  co  to  oznacza.  Wtedy  nie  warto  się  z  nią  kłócić. 
Kiedy coś sobie postanowiła, nie można jej było przekonać do 
zmiany decyzji. 

 - To twoja matka, Cal - powiedziała. - Masz tylko ją. Nie 

będą  jej  traktowała  jak  natrętnego  gościa  tylko  dlatego,  że 
masz do niej jakieś zadawnione pretensje. 

Te  słowa  go  zabolały.  Popatrzył  na  Lyn  wilkiem.  Poczuł 

narastający gniew. Ona też była wściekła. 

 - Świetnie. - Machnął ręką. - Rób, co ci się podoba. 
Cal  dał  jej  do  zrozumienia,  że  wizyta  jego  matki  to  nic 

niezwykłego.  Jednak  Lyn  nie  zamierzała  traktować  tego 
wydarzenia w ten sposób. Wiedziała, że nie może nakryć stołu 
w  jadalni,  przyniosła  kilka  pączków  róż  i  nieśmiertelniki, 
które  zebrała  latem.  Ułożyła  wiązankę  w  wazoniku  z 
zapachową  świeczką  pośrodku.  Przyjrzała  się  krytycznie 
swojemu dziełu. Nakryła kremowym, zrobionym na szydełku 
obrusem  mały,  okrągły  stół  w  kuchni.  Wyjęła  różowe 
serwetki, które pasowały do wzoru na zastawie stołowej. 

Wyjęła  dwie  torebki  wiśni.  Przygotowała  kruche  ciasto  i 

poukładała  na  nim  owoce.  Przybrała  wierzch  ciasta  lukrem  i 
wstawiła  swoje  dzieło  do  piekarnika.  Zrobiła  zapiekankę  z 
brokułów i ugotowała na parze marchewki. Bułeczki nie będą 
potrzebne,  bo  poda  gulasz  i  pyzy.  Co  mogłaby  jeszcze  , 
przygotować, zastanawiała się. Zupę? Sałatkę? 

Z  obawą  przypomniała  sobie  wyraz  oczu  Cala,  kiedy 

trzasnął  drzwiami.  Wiedziała,  że  jej  nigdy  nie  skrzywdzi. 

background image

Widywała  go  jednak  wyłącznie  w  dobrym  nastroju,  więc 
widząc go tak wściekłego, nie miała ochoty dolewać oliwy do 
ognia. 

Zdecydowała  się  podać  mus  jabłkowy  posypany 

cynamonem.  Na  koniec  obtoczyła  kawałek  sera  w 
rozdrobnionych  orzechach  włoskich  i  położyła  go  razem  z 
krakersami na półmisku. 

Trzęsły się jej ręce. Martwiła się z powodu Cala. Polubiła 

Corę  Lee  Jennsen.  Matka  Cala  nie  okazała  się  być 
zarozumiałą, bogatą kobietą. Było jasne, że Cal miał pretensję, 
że go porzuciła. Jednak kobieta, którą poznała, nie mogła tego 
zrobić  bez  ważnego  powodu.  Szkoda,  że  nie  udało  jej  się 
uświadomić  Calowi,  jak  cenny  jest  każdy  dzień  spędzony  z 
matką. 

Skończyła sprzątać parter o wpół do szóstej, wytarta kurze 

i  umyła  podłogę.  Zrobiła  to  już  rano,  ale  Cal  z  dwoma 
pracownikami chodził po domu w zabłoconych butach. 

Szybko  pobiegła  do  swojego  pokoju.  Zaplotła  włosy  i 

spięła je z tyłu. Skropiła się perfumami. Włożyła jedną z kilku 
ładnych bluzek, które miała, i najnowsze dżinsy. 

W  takich  momentach  odczuwała  brak  obycia.  Nie  miała 

ani jednej eleganckiej bluzki czy pary spodni! 

Przyjrzała  się  krytycznie  w  lustrze  umieszczonym  w 

komodzie.  Z  kosmetyków  miała  jedynie  błyszczyk  do  ust. 
Nałożyła  go.  Blizna  na  szczęce  zbladła,  tak  jak  zapewniał  ją 
chirurg  plastyczny.  Jednak  na  ustach  ciągle  było  widoczne 
zgrubienie, które szpeciło. 

Wolno  uniosła  rękę  do  blizny  i  przesunęła  palcami  po 

zgrubieniu.  Rzadko  zastanawiała  się  nad  obrażeniami,  które 
odniosła.  Teraz  jednak  to  zrobiła.  Kto  ją  uderzył?  Jakie 
narzędzie  zostawiło  taką  długą  bliznę?  Pięść  mogła 
spowodować pęknięcie, ale nie tego typu rozcięcie. 

W wyobraźni ujrzała nóż! 

background image

To  był  nóż  kieszonkowy,  ale  ostry  jak  brzytwa. 

Powiedziała  mu,  żeby  sobie  poszedł,  bo  inaczej  wezwie 
policję i wtedy wyciągnął nóż. 

Cofała się przed nim, bojąc się spuścić go z oczu. 
 -  Dziwko!  Potrzebuję  pieniędzy!  Natychmiast!  -  Wayne 

rzucił  się  do  przodu  i  chwycił  ją  za  rękę.  -  Muszę  mieć  te 
pieniądze! 

Okładał  ją  pięściami,  kopał  po  żebrach.  Ciosy  były  tak 

mocne, że pozbawiły ją tchu. Zanim doszła do siebie, chwycił 
ją  za  gardło  i  zacisnął  ręce.  Nie  mogła  oddychać.  Przysięgła 
sobie,  że  jeśli  przeżyje,  Wayne  Galloway  trafi  do  więzienia. 
Traciła  przytomność.  Instynktownie  uniosła  kolano  i  walnęła 
go  w  pachwinę.  Jego  oczy  rozszerzyły  się  z  szoku  i  bólu. 
Wydał rozdzierający jęk, zgiął się w pół i upadł na kolana. 

Musiała  uciekać  i  wydostać  się  stąd.  Podniosła  się, 

zataczając.  Wyminęła  wijącego  się  na  podłodze  mężczyznę. 
Do drzwi było mniej niż pięć metrów. Gdyby tylko udało jej 
się wyjść z mieszkania. 

Wayne  chwycił  ją  za  kostkę  i  pociągnął.  Przewróciła  się. 

Za chwilę  leżał  na  niej.  Nadal  wrzeszczał  coś o  pieniądzach. 
Walczyła z nim, w którymś momencie szamotaniny przystawił 
jej nóż do twarzy. 

Jak na zwolnionym filmie widziała, że zbliża się ostrze. 
Zdążyła  je  odtrącić, ale niewystarczająco mocno. Poczuła 

ukucie  w  szczęce  i  na  szyi.  Pociął  ją!  Z  siłą,  o  którą  się  nie 
podejrzewała,  dźwignęła  się  i  zrzuciła  go  z  siebie.  Upadł  do 
tyłu i uderzył głową w róg stołu. 

Mój Boże! Patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Naprawdę 

to  zrobiła.  Zabiła  Wayna!  Zakryła  usta  ręką  w  geście 
zaprzeczenia. Rozluźniła spięte mięśnie. Była morderczynią. 

Pojawiły  się  inne  fragmenty  wspomnień.  Kim  był  ten 

drugi  mężczyzna?  Schowała  się  do  szafy  przed  Wayne'em, 
kiedy on dobijał się do drzwi. Czy to było przed, czy po tym, 

background image

jak  Wayne  wyciągnął  nóż?  Raczej  po  tym.  Przecież  Wayne 
uderzył głową w stół i się zabił. Czy na pewno? 

Poczuła niewielki promyk nadziei. Może jednak uderzając 

głową w stół, nie zabił się? 

Jednej  rzeczy  była  pewna.  To  nie  ona  schowała  ciało  do 

szafy w piwnicy. Na samą myśl o tym robiło się jej niedobrze. 

Zaskrzypiała stara deska w holu. 
Cal  przeszedł  obok  jej  pokoju.  Usłyszała,  jak  schody 

trzeszczą pod jego ciężarem. Zerknęła na zegarek. Pojechał po 
matkę. Musi zejść na dół i sprawdzić, co z kolacją. 

Szybko wyszła z pokoju i pobiegła do kuchni. Kiedy tam 

weszła, o mało nie wpadła na Cala. Rozmawiał przez telefon. 

Chwycił ją wolną ręką. Mocno objął i przytulił do swojego 

dużego i ciepłego ciała. 

Rozmawiał  z  innym  ranczerem.  Lyn  poruszyła  się 

niespokojnie i popchnęła go. Bez skutku. Nic nie wskazywało, 
że  zauważył  jej  próbę  uwolnienia  się,  tylko  nieznacznie 
mocniej  ją  objął.  Na  chwilę  zamknęła  oczy.  Poczuła 
przyśpieszone  tętno  na  myśl  o  jego  sile.  Piżmowy  zapach 
wody po goleniu, której używał, podrażnił jej nos, zwiększając 
tęsknotę. 

 - Masz rację, George. Zobaczymy się jutro na aukcji. 
Cal  wyłączył  przenośny  telefon  i  położył  go  na 

kuchennym blacie. Odsunął się i popatrzył na nią. Nieznacznie 
uniósł brwi. 

 -  Patrzcie,  kogo  złapałem.  Dokąd  się  tak  śpieszysz?  Nie 

mogła zebrać myśli, kiedy trzymał ją tak mocno. 

Czuła stalową siłę obejmującego ją ramienia, żar bijący od 

jego ciała, ciepło spojrzenia. 

 - Ja, ja... - Próbowała powiedzieć. 
 - Jeśli  tak  twierdzisz.  -  Uśmiechnął się  leniwie. Serce  jej 

zadrżało,  kiedy  pokazał  białe  zęby  w  uśmiechu.  Potem 
odwrócił się do niej. Przylgnął do niej całym ciałem. 

background image

Poczuła, że nogi ma jak z waty. Gdzieś głęboko narastało 

pragnienie. Nie mogła złapać tchu. 

 -  Obiecywałem  sobie,  że  nie  będę  tego  robił  - 

wymamrotał,  opuszczając  głowę.  Poczuła  ciepły,  wilgotny 
oddech  na  wrażliwej  skórze  szyi.  -  Ale  nie  mogę  się 
powstrzymać.  -  Przesunął  usta  po  jej  policzku  i  zatrzymał  je 
wyczekująco nad jej wargami. - Ty mnie powstrzymaj. 

Pokręciła  głową,  patrząc  mu  w  oczy.  Kochała  go  tak 

bardzo, że nie mogła mu odmówić. Nie chciała mu odmówić. 
Przesunęła ręce z szerokiej piersi na ramiona w geście niemej 
prośby. 

Cal  wydał  głęboki  jęk  rozkoszy.  Zacisnął  ręce  na  jej 

biodrach.  Pocałował  ją  głęboko  i  namiętnie.  Z  łatwością 
prześliznął  się  przez  wargi  i  lekko  muskał  zęby,  póki  nie 
rozchyliła ust. Odpowiedziała mu z równie wielkim zapałem. 
Pocałunek  ciągnął  się  w  nieskończoność.  Poczuła,  jak  drży 
jego  ciało.  A  może  to  ona  drżała?  Kogo  to  obchodziło? 
Poczuła, jak się wycofuje. Już nie całował tak namiętnie. 

 - Muszę  jechać -  wymruczał. Ciągle  ją  całował, ale  robił 

to  coraz  delikatniej,  aż  wreszcie  już  tylko  muskał  jej  usta.  - 
Porozmawiamy później. 

Pokiwała głową. Kiedy ją odsunął, odetchnęła. Sięgnął po 

kluczyki wiszące na haku. 

 -  Pamiętaj  -  powiedział,  a  jego  głos  brzmiał  teraz 

chłodniej  i  ostrzej.  -  Nie  będziemy  robić  zamieszania  z 
powodu wizyty mojej matki. To zwykły posiłek. Zrozumiałaś? 

Skinęła głową. Nie zauważył tego, bo już wychodził. 
 - Zrozumiałam. 
Jak  on  to  robił  Jak  mógł  tak  szybko  ochłonąć?  Był  tak 

samo  jak  ona  oszołomiony  pocałunkiem.  Była  tego  pewna. 
Instynktownie  wiedziała,  że  Cal  był  mężczyzną,  o  którym 
marzyła przez całe życie. Została stworzona dla niego. Tylko 
przy nim mogła powrócić do życia. 

background image

To niesprawiedliwe, że uczucie to było jednostronne. 
Potem  pomyślała  z  rezygnacją,  że  życie  w  ogóle  nie  jest 

sprawiedliwe. Niektórym nie spełniają się marzenia. 

 - No cóż! - powiedziała głośno, kiedy zdała sobie sprawę, 

że  się  nad  sobą  rozczula.  Była  wdzięczna  losowi  za  swoje 
obecne życie. Już nie marzła, nie głodowała. Nie musiała się 
martwić, że zdenerwuje kogoś na tyle, by ją uderzył. Nikt nie 
zabierał  jej  wypłaty i  nie  zamykał  w  domu.  Jej  obecne  życie 
było  o  niebo  lepsze  od  poprzedniego.  Po  co  się  martwić, 
snując marzenia, które się nie spełnią. 

Odwróciła się i uderzyła dłońmi o blat. Miała mało czasu, 

by nakarmić psy i koty, zanim Cal wróci z matką. 

Według  niej  kolacja  okazała  się  sukcesem.  Matka  Cala 

była tak miła, jak podczas pierwszego spotkania. Gawędziła z 
Lyn  i  starała  się  wciągnąć  Cala  do  rozmowy.  Chwaliła 
jedzenie  i  obiecała  przysłać  Lyn  przepis  swojej  matki  na 
gulasz. 

Cal popatrzył na Lyn zwężonymi oczami, kiedy przyniosła 

placek  wiśniowy  i  ciasteczka  z  rodzynkami,  które  upiekła 
specjalnie dla niego. Wiedziała, o czym myślał. 

Do diabła z nim. Jeśli zrobienie kilku deserów było czymś 

wyjątkowym, niech tak będzie. 

Posiłek przebiegał w miłej atmosferze, ale spodziewała się 

tego.  Cal  był  uprzejmy  do  przesady.  Nie  pozwalał,  by 
panowała  niezręczna  cisza.  Bezbłędnie  grał  rolę  idealnego 
gospodarza,  a  Cora  Lee  była  zbyt  dobrze  wychowana,  by 
zrobić  scenę.  Lyn  zastanawiała  się  jednak,  czy  nie  miała 
ochoty na niego nakrzyczeć. Widziała rozpacz i ból w oczach 
jego  matki.  Biedna  kobieta  mówiła  coraz  mniej,  bo  Cal 
poruszał tylko błahe tematy. 

Nalegał,  by  Lyn  wypiła  z  nimi  kawę.  Nie  chciał 

przebywać ze swoją matką sam na sam. 

background image

Zrobiło się późno i Cal zapytał, czy ma odwieść Corę Lee, 

a  wtedy  Lyn  dostrzegła  w  oczach  starszej  pani  łzy,  które  ta 
starała się powstrzymać. 

Kiedy  Cala  już  nie  było  w  kuchni,  skończyła  sprzątanie. 

Waliła  garnkami  i  patelniami,  tworząc  kakofonię  dźwięków. 
Żałowała,  że  nie  może  wbić  temu  upartemu  facetowi  trochę 
rozsądku do głowy. 

Wszedł do kuchni, kiedy zatrzaskiwała drzwi do spiżarni. 
 - Hola! - powiedział - Czy coś się stało kiedy, mnie tu nie 

było? 

 - Nie - zignorowała go i skupiła się na wycieraniu stołu. 
Przyglądał się jej przez chwilę. 
 -  Kiedy  wyjeżdżałem,  uśmiechałaś  się.  Teraz  wyglądasz 

tak,  jakbyś  chciała  kogoś  ugryź.  Chcesz  mi  powiedzieć, 
dlaczego? 

Lyn rzuciła ścierkę na stół. 
 - Dlaczego? Dlaczego? - Skrzyżowała ramiona i spojrzała 

na  niego  zaczepnie.  -  Dlaczego  zawracałeś  sobie  głowę 
zapraszaniem matki na kolację? 

Spojrzał  na  nią  dzikim  wzrokiem.  Wyczuła,  jak  zamyka 

się w sobie i odsuwa od niej. 

 -  Ponieważ  zadzwoniła  i  powiedziała,  że  chce  mnie 

odwiedzić. Chyba przypominasz to sobie? 

 -  I  ty  to  nazywasz  wizytą?  -  zapytała  z  ironią.  - 

Wychodziłeś  z  siebie,  żeby  ta  biedna  kobieta  poczuła  się  jak 
przypadkowa znajoma. 

 -  Byłem  dla  niej  bardzo  uprzejmy!  -  wysyczał  przez 

zaciśnięte zęby. 

 -  To  prawda  -  zgodziła  się  Lyn.  -  Oczekujesz  nagrody? 

Cal  obrócił  się  i  zaczął  przemierzać  kuchnię.  Przesunął  ręką 
po włosach. Ten gest wskazywał, że jest zakłopotany. 

background image

 -  Ta  biedna  kobieta  jest  moją  przypadkową  znajomą  - 

powiedział obronnym tonem. - Kiedy byłem mały, widywałem 
ją raz do roku. Prawie jej nie znam. 

 - Stara się naprawić wyrządzoną ci krzywdę. 
 -  Nic  mnie  to  nie  obchodzi!  -  krzyknął  Cal,  a  echo 

rozniosło się po przytulnych pokojach. 

Lyn popatrzyła na niego zaskoczona. Ten człowiek rzadko 

tracił panowanie nad  sobą. Mogła  policzyć na  palcach  jednej 
ręki, kiedy to się stało. 

 -  Powinno  to  cię  obchodzić  -  powiedziała  cicho.  Wzięła 

ścierkę i wolno podeszła do zlewu. Odwróciła się, by na niego 
popatrzeć. - Mój ojciec traktował mnie jak służącą. Jak daleko 
sięgam pamięcią, wymagał, żebym prowadziła mu dom, prała 
ubranie  i  przygotowywała  posiłki.  Nigdy  nie  odczuwałam 
łączącej  nas  więzi.  Jeśli  mnie  nawet  kochał,  to  dobrze  to 
ukrywał. 

 - To co innego. Nie wiesz nic o mojej matce i o mnie. 
 -  Wiem,  że  teraz  chce  być  częścią  twojego  życia  - 

powiedziała.  -  Kocha  cię,  a  ty ją  ranisz.  Ty  też  to  wiesz,  ale 
ciebie to nie obchodzi. 

Wpatrywali  się  w  siebie.  Lyn  czuła,  jak  pogłębia  się 

przepaść pomiędzy nimi. 

 -  Nieważne  -  powiedziała  obojętnym  tonem.  -  To  nie 

moja  sprawa.  Jestem  tylko  wynajętą  pomocą  domową.  - 
Odwróciła  się  do  niego  plecami  i  wykręciła  ścierkę.  Czuła, 
jakby  jej  serce  też  zostało  wyciśnięte.  Wiedziała,  że  Cal  jest 
kochającym,  troskliwym  mężczyzną.  Więc  dlaczego  nie 
współczuł swojej matce? 

Cal  nie  zaprzeczył  jej  ostatnim  słowom.  Po  prostu  stał  z 

opuszczonymi  rękami  i  patrzył.  Kiedy  wyszła  z  kuchni  i 
skierowała  się  w  stronę  schodów,  był  wściekły.  Czuła,  jak 
emanują z niego fale wrogości. Poczuła ucisk w sercu. 

 - Dobranoc - powiedziała cicho. Nie odpowiedział. 

background image

Kilka godzin później ciągle nie mogła zasnąć. Czekała na 

znajomy  odgłos  jego  kroków  na  schodach.  Kiedy  w  końcu 
zapadła w niespokojny sen nad ranem, Cal nadal nie położył 
się do łóżka. 

Trzy  dni  później  Cal  przyglądał  się,  jak  Lyn  niechętnie 

podchodzi  do  samochodu  z  przyczepą  dla  zwierząt.  Zabierał 
kilka krów na aukcję. Lyn chciała pojechać z nim po zakupy. 

Droga  będzie  się  cholernie  dłużyła,  jeśli  ta  uparta  istota 

będzie milczała, jak robiła to w ciągu ostatnich kilku dni. 

Jak sobie poradzi z matką, to była wyłącznie jego sprawa. 

Powtarzał  to  po  raz  setny.  Okazał  się  dobrym  gospodarzem. 
Czego  więcej  mogła  więc  oczekiwać?  Zignorował  wyrzuty 
sumienia, które się pojawiły, kiedy przypomniał sobie smutne 
oczy matki. Niczego jej nie zawdzięczał! Nie musiał zapraszać 
jej  do  swojego  domu,  ale  to  zrobił.  Był  dla  niej  nienagannie 
uprzejmy.  Po  tym,  jak  go  porzuciła,  uważał,  że  jego 
zachowanie było wyjątkowo wspaniałomyślne. 

Więc dlaczego się nad tym zastanawiał? To już przeszłość. 
Poszedł za Lyn do półciężarówki i usiadł za kierownicą. 
 - Jesteś gotowa? 
Skinęła  głową.  Tyko  tyle!  Nawet  nie  zawracała  sobie 

głowy rozmową. 

Była  tak  przemądrzała,  że  nie  zdziwiłby  się,  gdyby 

napisała do niego liścik z zapytaniem, czy może z nim jechać 
do miasta. Wtedy nie musiałaby z nim rozmawiać. 

Miał  rację.  To  były  najdłuższe  czterdzieści  minut,  jakie 

kiedykolwiek  przeżył  i  na  pewno  w  najbardziej  chłodnej 
atmosferze. Podrzucił ją do sklepu na Pine Street. 

 - Dziękuję - powiedziała. Kiedy wysiadała z samochodu, 

nie  patrzyła  mu  w  oczy.  -  Kiedy  zrobię  zakupy,  przyjdę  na 
aukcję. 

Trzy  godziny  później  aukcja  się  kończyła.  Cal  stał, 

opierając  się  nogą  o  ścianę.  Obserwował  licytowanie  dużego 

background image

trzyletniego  czarnego  wałacha,  który  kulał.  Był  stosunkowo 
zadowolony z cen, jakie uzyskał za krowy. 

Nieobecnym  wzrokiem  spojrzał  jeszcze  raz  na  konia. 

Szkoda, że kulał. Był wspaniały. Ojciec miał konie, które były 
ułożone  przez  tego  samego  człowieka.  Do  tej  pory  Cal 
pamiętał, jak łatwo można było sobie z nimi radzić. Układanie 
źrebiąt  było  darem.  Niektórzy  ludzie  byli  w  tym  doskonali. 
Zawsze wolał kupować konie, które były ułożone przez takich 
fachowców. Gdy zastanawiał się, co się stało z koniem, który 
do niego należał, kiedy był nastolatkiem, obok niego pojawiła 
się Lyn. 

 -  Cześć  -  powiedział.  Był  ciekaw,  czy  zakupy  w  jakiś 

cudowny sposób nie wpłynęły na zmianę jej nastroju. 

 - Chcesz iść na obiad? 
 - Możesz kupić tego wałacha? - Wskazała na tablicę ofert. 

Usłyszał podniecenie w jej głosie. - Jeśli tego nie zrobisz, trafi 
do rzeźni. 

 -  Nie.  Jest  kulawy.  Wielka  szkoda,  bo  chciałbym  kupić 

jeszcze jednego konia z rancza Triple Creek. 

 - Obejrzałam go - powiedziała Lyn naglącym szeptem. 
 -  Facet,  który  go  sprzedaje,  sądzi,  że  to  zapalenie  kości 

promieniowej.  Ale  ja  jestem  pewna,  że  to  tylko  ropień. 
Pożyczyłam szczypce od weterynarza i sprawdziłam. Potrafię 
tego konia wyleczyć. Jestem tego pewna. 

Oderwał oczy od konia i spojrzał na nią. Jak dalece może 

jej zaufać. 

Zapalenie kości promieniowej powodowało ubytek tkanki 

kostnej.  Tego  nie  można  było  wyleczyć.  Wtedy  trzeba  było 
uśpić  zwierzę.  Z  drugiej  strony  ropień  można  usunąć  nożem 
do  kopyt.  Wyleczyć  okładami  i  antybiotykiem.  Lyn  nie 
wygłaszała  pochopnych  opinii.  Potrafiła  kurować  chore 
zwierzęta.  Pracowała  z  weterynarzami  przez  kilka  lat. 
Podniósł kartkę, zgłaszając ofertę. 

background image

Dwie  minuty  później  stał  się  dumnym  właścicielem 

kulawego konia, którego nie zamierzał kupować. 

 - Lepiej, żebyś miała rację - powiedział jej. 
 - Mam. - Położyła rękę na jego przedramieniu i lekko go 

uścisnęła.  -  Dziękuję.  Nie  mogłam  patrzeć,  jak  skazują  na 
śmierć tego konia. Będzie dobry do pilnowania bydła. 

Jej  oczy  miały  kolor  mchu,  a  policzki  były  zaróżowione 

od  chłodnego  powietrza.  Wyglądała  niezwykle  kusząco,  jak 
nigdy  dotąd.  Czuł  przyśpieszone  bicie  serca,  kiedy  jego  ciało 
zareagowało na jej bliskość. Nawet nie pamiętał, dlaczego się 
na nią zdenerwował. 

 -  Proszę  bardzo.  -  Jak  zwykle  jej  pełne,  szerokie  usta 

przyciągnęły jego uwagę. Oczami wyobraźni widział te wargi 
przesuwające  się  po  jego  ciele.  Pragnienie,  by  ją  objąć  i 
pocałować  namiętnie,  było  tak  silne,  że  przez  chwilę  jakby 
zgęstniało  wokół  nich  powietrze.  Lyn  oddychała  ciężko. 
Spojrzał  niżej,  tam  gdzie  kurtka  dżinsowa  podkreślała 
delikatnie wzniesienia jej piersi. Jego ciało zareagowało, więc 
szybko  przeniósł  wzrok  na  jej  twarz.  Nie  dopuści,  by  inni 
ranczerzy  kpili  z  niego.  Lyn  przestała  być  wyłącznie  jego 
pomocą domową. 

 -  Witajcie!  -  Uderzenie,  które  otrzymał  w  plecy, 

powaliłoby  go,  gdyby  był  niższym  facetem.  Odwrócił  się  i 
zobaczył uśmiechającego się do nich Marty'ego Strykera. 

 - Cześć, Marty. - Lyn była zadowolona, że go widzi. Cal 

poczuł  się  doprowadzony  do  szału,  widząc,  w  jak  poufały 
sposób Stryker objął i pocałował Lyn. 

 -  Ciągle  trzymasz  się  tego  głupka?  -  zapytał  Marty.  - 

Powiedz  tylko  słowo,  a  uwolnię  cię  od  bycia  jego  służącą. 
Możemy się pobrać choćby jutro. 

Lyn  roześmiała  się,  a  ochrypłe  brzmienie  jej  głosu 

poruszyło Cala. Poczuł się niezręcznie, kiedy powiedziała: 

background image

 -  Czemu  nie,  Marty.  Oczywiście,  gdybym  wyszła  za 

ciebie, żyłabym w luksusie. 

 - To prawda, kochanie. - W błękitnych oczach Marty'ego 

pojawił  się  błysk.  -  Jedynie  prosiłbym  cię  o  to,  żebyś  była 
matką dla mojej córki. Cheyenne jest miłą, dobrze wychowaną 
dziewczynką. Prawie nie zauważałabyś jej obecności. 

Cal  parsknął  na  wspomnienie  dzikiej  córki  przyjaciela,  a 

Lyn, zanosząc się śmiechem, zapytała: 

 -  Masz  irlandzkich  przodków?  Umiesz  opowiadać  bajki. 

Marty też się roześmiał. 

 -  Dlaczego  nikt  nie  daje  się  na  to  złapać?  -  Doszedł  do 

podwójnych drzwi prowadzących do holu. 

 - Zjem obiad  przed powrotem do domu. Przyłączycie  się 

do mnie? 

Pięć minut temu obiad z Lyn był dla niego najważniejszy. 

Teraz  chciał  wracać  na  ranczo.  Pragnął  mieć  Lyn  tylko  dla 
siebie. 

 -  Właśnie  kupiłem  konia  i  chcę  go  zawieźć  do  domu. 

Marty wzruszył ramionami. 

 - To żaden problem. Lyn może ze mną zjeść obiad. Potem 

odwiozę ją do domu. 

Nastąpiła  chwila  ciszy. Lyn  wolała  patrzeć  na  zakurzoną, 

betonową podłogę niż na Cala. 

 -  Zanim  wrócę  do  domu,  muszę  wstąpić  do  apteki  - 

powiedziała. - Czy to sprawi ci kłopot? 

Marty zaprzeczył: 
 - Skądże! - Podał jej ramię i oznajmił: - Posiłek poczeka. - 

Uśmiechnął się szeroko do Cala. - Później się zobaczymy. 

Cal  był  tak  sfrustrowany,  że  musiał  zacisnąć  zęby,  kiedy 

patrzył,  jak  Marty  odchodzi  z  Lyn.  Do  diabła  z  nim!  Nie 
pozwoli, by Marty się z nią ożenił. 

Wszyscy  wiedzieli,  że  ten  facet  jest  zdesperowany. 

Potrzebuje  kobiety  do  prowadzenia  domu  i  opieki  nad 

background image

dzieckiem.  Lyn  miała  dość  mężczyzn,  którzy  kierowali  jej 
życiem. Nie pozwoli, by Marty stał się następnym. 

To bardzo szlachetnie z twojej strony! Silver powierzyła ci 

Lyn, od kiedy ta zaczęła dla ciebie pracować, usłyszał kpiący 
wewnętrzny głos. 

Najpierw  całujesz  dziewczynę  do  nieprzytomności,  a 

potem się z nią kłócisz. To tak o nią dbasz? 

Do diabła. Nie potrafił wytłumaczyć swojego zachowania 

wobec  Lyn.  W  gorszym  humorze  niż  przed  przyjazdem, 
wyszedł  z  aukcji.  Wyjechał  przyczepą,  żeby  zabrać  konia, 
którego nie zamierzał kupić. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 
Kiedy  Marty  wycofywał  swoją  ciężarówkę  z  podwórka, 

Lyn  pomachała  mu  ręką.  Spędziła  przyjemne  popołudnie. 
Nasłuchała się plotek. Jednak kiedy Cal ją zostawił z Martym, 
przez chwilę poczuła gorzkie rozczarowanie. 

Czego się spodziewała? Od czasu, kiedy jego matka była u 

niego  na  kolacji,  stał  się  opryskliwy.  Lyn  wiedziała,  że 
przekroczyła pewne granice. Była tylko pracownicą Cala. Nie 
powinno obchodzić jej to, jak mu się układa z matką. 

Nawet jeśli pocałował ją dwa razy w ubiegłym tygodniu? 
Po raz dwudziesty ostrzegała siebie, żeby nie doszukiwać 

się czegoś więcej w tych pocałunkach. Odkąd była w Kadoce, 
Cal  nie  spotykał  się  z  innymi  kobietami.  Zwrócił  na  nią 
uwagę,  ponieważ  ciągle  byli  razem.  Zbierała  się  na  odwagę, 
żeby mu powiedzieć, że jeśli tylko będzie chciał, odda mu się. 
Oczywiście,  jeśli  mu  się  podoba.  Dał  jej  tak  wiele,  że  zrobi 
wszystko, żeby mu się odwdzięczyć. 

Pogoda się zmieniła i zrobiło się wręcz zimno. Wiał silny 

wiatr  i  drobny  śnieg  wirował  dookoła.  Lyn  słyszała,  że  ma 
napadać  około  trzydziestu  centymetrów.  Zadrżała,  wnosząc 
swoje sprawunki. Wyszła prawie natychmiast i skierowała się 
do stodoły. Nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć kupionego 
przez Cala konia. 

Umieszczono go w przestronnym boksie. Była już blisko, 

kiedy się zorientowała, że Cal właśnie się nim zajmuje.  

 -  Cześć  -  powiedziała.  Czuła  się  niezręcznie.  Pamiętała 

jego  spojrzenie,  kiedy  zdecydowała  się  zostać  w  mieście  z 
Martym. - Jak się czuje? 

Cal odburknął. 
 - Zadomowił się, ale jego noga nie wygląda najlepiej. 
 - Pozwól  mi  ją  obejrzeć.  -  Zmarszczyła  brwi i  otworzyła 

drzwi.  Wślizgnęła  się  do  boksu,  pogłaskała  konia  po 
jedwabistych chrapach. Przysunęła się i podniosła jego nogę. 

background image

Zbadała ropień dokładnie. Po chwili spojrzała na Cala. - Jeśli 
go przytrzymasz, przetnę ropień i osuszę ranę - powiedziała. - 
Koń powinien dostać antybiotyk. 

 - Zanim przyjechałem do domu, kupiłem go. - Rzucił coś 

w  jej  stronę.  -  Pomyślałem,  że  będziesz  chciała  się  zająć 
koniem po powrocie. 

Z trudem złapała dużą plastikową butelkę. 
 - Dziękuję. 
 - Zrobiłem to dla konia - powiedział złośliwie. 
Cokolwiek  powiedziała,  irytowała  go,  więc  przestała 

mówić.  Wzięła  środek  odkażający,  nóż  do  kopyt  i  inne 
potrzebne rzeczy. Pracowali w ciszy, od czasu do czasu tylko 
uspokajając konia. Wreszcie Lyn wstała. 

 -  Byłam  pewna,  że  to  wrzód.  Zanim  się  spostrzeżesz, 

będziesz mógł nad nim popracować. 

Kiedy  sprzątała  i  dawała  koniowi  pierwszą  dawkę 

antybiotyku,  Cal  coś  wymamrotał,  ale  go  nie  usłyszała.  Gdy 
jednak ruszyła do domu, poszedł z nią. 

Z  trudem  otwierał  ciężkie  drzwi  od  stodoły,  gdyż  wiał 

silny  wiatr.  Lyn  ruszyła  tuż  za  nim,  lecz  kapryśny  podmuch 
wyszarpnął mu z ręki klamkę. Drzwi zamknęły się z trzaskiem 
i uderzyły z ogromną siłą w Lyn. 

Straciła oddech i przed jej oczami pokazały się gwiazdki. 

Drzwi przyszpiliły ją do framugi. Była zbyt  oszołomiona, by 
zrozumieć, co się stało. Starała się złapać oddech. Czuła ucisk 
w  klatce  piersiowej.  Otworzyła  usta,  żeby  krzyknąć,  ale  nie 
wydała  żadnego  dźwięku.  Próbowała  złapać  za  krawędź 
drzwi, ale to i tak nie miało znaczenia. Wiatr wiał z prędkością 
stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Ta siła, w połączeniu z 
ciężarem drzwi, uniemożliwiała ich otwarcie. 

Cal  natychmiast  ją  uwolnił.  Zaczęła  się  osuwać  na 

podłogę,  ale  wziął  ją  na  ręce.  Wydał  polecenie  jednemu  z 
pracowników: 

background image

 - Zamknij te cholerne drzwi! 
Pobiegł  szybko  przez  podwórko  do  sieni.  Kiedy 

próbowała nabrać powietrza w płuca, zajęczała z bólu. 

 -  Dziecinko,  przepraszam!  -  Położył  ją  na  plecionym 

pledzie i zaczął rozpinać guziki kurtki. - Możesz mówić? Czy 
jest bardzo źle? 

 - Nic mi się nie stało - wyrzęziła, ale odetchnęła głęboko i 

za chwilę odzyskała głos. - Chyba nic mi się nie stało. 

 - Czujesz ból w nogach? - Przesunął dłońmi, od bioder do 

palców stóp. Sprawdzał. 

 - Nie. - Usiłowała usiąść, żeby go uspokoić. - Nie jestem 

ranna, tylko wystraszona. 

Podtrzymał  ją  i  ściągnął  z  niej  kurtkę.  Potem  zaczął 

rozpinać guziki jej flanelowej koszuli. Nie wychodziło mu to, 
więc  po  chwili  zaklął.  Zanim  się  zorientowała,  chwycił  za 
koszulę i ją rozerwał. Pourywał wszystkie guziki. 

Zachłysnęła się ze zdumienia. 
 - Cal! - chwyciła go za nadgarstki. 
Szorstkimi palcami rozpiął zapinany z przodu biustonosz. 

Wcale nie zwracał na nią uwagi. Zauważyła z radością, że nie 
zdjął  jej  koszuli.  Było  to  głupie,  ale  poczuła  się  mniej  naga. 
Pogładził ją delikatnie. 

 - Będziesz miała siniaki. 
Przestała się poruszać i już nie odtrącała jego dłoni. Dotyk 

jego palców sprawiał jej niebywałą rozkosz. W porównaniu z 
pulsującym podnieceniem, tępy ból był ledwie odczuwalny. 

 -  Przepraszam  -  powiedział  i  spojrzał  na  nią.  -  Wiatr 

wyszarpnął mi z ręki klamkę. Nie spodziewałem się tego. 

 -  Zamilkł.  Wstrząsnął  nim  dreszcz.  -  Mogłaś  odnieść 

poważne obrażenia. 

Nie mogła znieść, że jest tak załamany. 
 -  To  nie  była  twoja  wina.  -  Oparła  się  na  łokciach. 

Skrzywiła 

się 

trochę, 

kiedy 

zauważyła 

background image

dwudziestocentymetrową  czerwoną  linię  przecinającą  jej 
piersi.  Widywała  gorsze  rzeczy.  Usiadła,  zapominając  o 
zakłopotaniu. 

 - To  nie twoja wina, Cal  - powtórzyła. Położyła  mu ręce 

na  ramionach  i  delikatnie  je  masowała.  Pochyliła  się  i 
przyłożyła  policzek  do  jego  włosów.  -  To  był  wypadek.  Nie 
odniosłam  poważnych  obrażeń.  -  Zachichotała  -  A  ja  się  na 
tym znam. 

Wtedy  się  poruszył  i  podniósł  głowę.  Zauważyła,  że  ich 

twarze  dzieli  zaledwie  kilka  centymetrów.  Nie  widziała  jego 
oczu,  ponieważ  znowu  patrzył  na  jej  ciało.  Ta  chwila  była 
bardzo intymna. Lyn poczuła się oszołomiona. 

Wsunął  ręce  w  wycięcie  koszuli  i  objął  ją  w  talii.  Jego 

ręce  były  takie  duże!  Przesuwał  kciuki  w  dół  i  w  górę.  Z 
każdym ruchem prawie dotykał jej piersi. 

Wydawało się, że nie słyszał słów otuchy. 
 - Przepraszam - powiedział ponownie tak cicho, że prawie 

go  nie  usłyszała.  Pochylił  się  i  przyłożył  usta  w  to  miejsca, 
gdzie czerwona kreska nabierała fioletowego odcienia. 

 - Masz piękną skórę - wyszeptał, delikatnie ją całując. 
 - Miękką jak atłas. 
Przesunęła  dłonie  po  jego  mocnej  szyi  i  zanurzyła  je  we 

włosach. Chwyciła za grube kosmyki. 

 - Cal - wyszeptała. 
Na chwilę znieruchomiał. Przestał prawie oddychać. Była 

pewna,  że  zaraz  się  odsunie.  Rozczarowanie,  które  czuła 
wcześniej, było niczym w porównaniu z gorzkim żalem, który 
teraz nią owładnął. 

Zamiast się wycofać, zaczął pocałunkami znaczyć szlak na 

jej ciele. 

Nie  była  świadoma  niczego,  oprócz  jego  obecności;  jego 

zręcznych  dłoni  i  gorących  ust.  Przytrzymała  jego  głowę, 

background image

wygięła się i przylgnęła do jego ciała. Nigdy w życiu tak się 
nie czuła. Tuliła jego głowę, obsypując ją pocałunkami. 

Uniósł  głowę  i  poszukał  jej  ust.  Palcami  przeczesywał 

włosy. Obsypywał jej policzki, powieki, czoło i nos szybkimi, 
naglącymi pocałunkami, zanim znowu powrócił do ust. 

Kiedy podniósł głowę, oboje szybko oddychali. 
 -  Co  ja  robię?  -  Uśmiechnął  się  krzywo.  -  To  znaczy, 

wiem,  co  robię.  Uwierz  mi.  Nie  wiem  tylko,  dlaczego? 
Zostałaś przygnieciona drzwiami od stodoły. Potrzebujesz... 

Zatrzymała potok jego słów, całując go. 
 -  Ciebie  -  wyszeptała  mu  do  ust.  -  Potrzebuję  ciebie. 

Odrobinę się cofnął. 

 - Nie boisz się być z mężczyzną? 
 - Jesteś jedynym mężczyzną, z którym chciałabym być. - 

Popatrzyła mu w oczy. - Nigdy się ciebie nie bałam. 

Zawahał się, a ją przeszedł dreszcz strachu. Czy zamierza 

przestać? 

Kiedy  ją  mocniej  przytulił,  jej  strach  się  ulotnił.  Lyn 

zamknęła  oczy.  Przyciągnął  ją  bliżej  i  zaczął  namiętnie 
całować. Podniósł ją tak, że klęczała. 

 -  Może  powinnaś  się  bać  -  powiedział,  ale  w  jego  głosie 

słychać było rozbawienie. Przytuliła się do niego. 

Pomógł jej wstać. Kiedy odwrócił się od niej, poczuła się 

niepewnie,  on  jednak  tylko  zamknął  drzwi.  Przygarnął  ją  do 
siebie.  Przeszedł  ją  dreszcz  na  widok  blasku  w  jego  oczach. 
Delikatnie  ją  przytulił.  Poczuła  niekończący  się  strumień 
rozkoszy. 

Po  chwili  rozpiął  jej  dżinsy.  Klęknął,  by  ściągnąć  buty. 

Zaczął  zsuwać  jej  spodnie.  Zatrzymywał  się,  by  pieścić  i 
głaskać jej delikatną skórę. Była zupełnie nieprzygotowana na 
falę wzbierających doznań. 

Przyciągnął  ją  do  siebie  i  namiętnie  pocałował.  Poczuła, 

jak szaleją jej zmysły. 

background image

 - Nie wiem, czy to się uda - powiedziała, słysząc drżenie 

w swoim głosie. 

Cal się do niej uśmiechnął, a jego oczy płonęły. 
 -  Ale  ja  wiem  -  powiedział.  Przyciągnął  ją  do  siebie, 

pozwalając odczuć swoją wielką potrzebę. Znowu odnalazł jej 
rozpalone usta. 

Przytulił ją i zaczął namiętnie całować, a fala namiętności 

dotarła do ich splecionych ze sobą ciał. 

Głos  Cala  był  zmieniony,  niski  i  pełen  napięcia.  Lyn 

bezwiednie  oplotła  go  nogami.  Przesunęła  dłonie  po  jego 
napiętych,  twardych  ramionach  i  chwyciła  za  nie.  Namiętnie 
ją  całował.  Zaczął  się  poruszać  i  rozpoczął  się  odwieczny 
taniec.  Przeszył  ją  nagły,  ekscytujący  dreszcz.  Chwilę  po  jej 
spazmie rozkoszy, Cal odrzucił do tyłu głowę i pogrążył się w 
ekstazie. 

Ona także nie mogła złapać oddechu. Ich ciała były śliskie 

od  potu  i  rozgrzane.  Cal  osunął  się  bezładnie,  a  ona  leżała 
zwinięta na nim. 

W końcu powiedział: 
 - Jak udało nam się przetrwać? 
Z  jakiegoś  powodu  to  wydało  się  Lyn  śmieszne  i  zaczęła 

chichotać. 

Cal nie odezwał się ani słowem, tylko wziął ją w ramiona i 

zaniósł  na  górę  do  sypialni.  Odsunął  narzutę  i  delikatnie 
położył ją na wielkim łóżku w swoim pokoju. Odebrał od niej 
resztę ubrania i rzucił je niedbale na podłogę. Usiadł na łóżku 
i zaczął zdejmować buty. 

Lyn  nie  odzywała  się  przez  cały  czas,  tylko  patrzyła  na 

niego.  Kiedy  się  do  niej  odwrócił,  bez  słowa  wyciągnęła 
ramiona.  Ofiarowała  mu  miłość,  chociaż  nie  mogła  mu  tego 
powiedzieć. 

Objął ją mocno i popchnął na łóżko. 
 - Nie jestem za ciężki? - Jego głos był przytłumiony. 

background image

 -  Nie.  -  Pokręciła  głową  i  objęła  go  ramionami.  Bolał  ją 

mostek,  w  miejscu,  gdzie  zrobił  się  siniak.  Jednak  nie 
przypomniała  mu  o  tym.  Chciała,  by  ta  chwila  trwała 
wiecznie.  Leżał  wtulony  w  nią.  Nigdy  w  życiu  nie  była  tak 
szczęśliwa. 

Położył  się  na  plecach  i  wziął  ją  w  ramiona.  Leżała  z 

głową opartą na jego ramieniu. 

Nic  nie  mówiła.  Tak  naprawdę  to  nie  wiedziała,  co 

powiedzieć.  Bała  się,  że  słowa  zniszczą  ten  magiczny 
moment. 

Wreszcie Cal westchnął i powiedział: 
 -  Rano  byłem  wściekły  na  Marty'ego,  kiedy  popsuł  nam 

randkę. 

Uśmiechnęła się i przesunęła ręką po jego torsie. 
 - Lubię Marty'ego tylko jako przyjaciela. Milczał. 
Rozważała  swoje  ostatnie  słowa,  zastanawiając  się,  czy 

nie  zabrzmiały  jak  wyznanie.  W  końcu  nie  mówił  nic  o 
uczuciach. 

 -  To  znaczy  -  tłumaczyła  niezręcznie  -  to  ty  byłeś  dla 

mnie taki miły. Nigdy się nie odwdzięczę za to, że pomogłeś 
mi  uporządkować  życie.  Od  dawna  chcę  ci  powiedzieć,  że 
zrobię  wszystko...  -  Zamilkła,  kiedy  poczuła  jak  sztywnieją 
mięśnie Cala. To nie wypadło tak, jak powinno. 

Nagle  się  odsunął  i  usiadł  na  łóżku.  Przyglądał  się  jej 

twarzy. 

 - Chcesz powiedzieć, że kochałaś się ze mną, bo jesteś mi 

coś winna? - zapytał niepokojącym tonem. 

 -  Nie  o  to  mi  chodziło.  -  W  jej  głosie  zabrakło 

przekonania, bo ogarnęło ją poczucie winy. 

 -  Czyżby?  -  Jego  głos  brzmiał  złowrogo.  Przeszedł  ją 

dreszcz. Miała złe przeczucie. 

Usiadła i okryła się prześcieradłem. 
 - Cal, ja... 

background image

 -  Powiedziałaś,  że  się  tego  spodziewałaś.  Za  każdym 

razem kiedy cię całowałem, myślałaś: nadszedł czas zapłaty. 

 - Odrzucił prześcieradło i wstał. Podszedł do okna i oparł 

się o parapet. - Nie wiem, co sądzić o tym, co się tu działo, ale 
to na pewno nie była wdzięczność! - Zaczął krzyczeć, więc się 
cofnęła:  Wiedziała,  że  Cal  jej  nigdy  nie  skrzywdzi.  Ale 
krzyczano  na  nią  przedtem.  Trudno  było  zmienić  stare 
przyzwyczajenia. 

 - Uważaj swój dług za spłacony w całości - powiedział. 
 - Trochę seksu w zamian za odrobinę życzliwości. 
 - Ja... ja... - zaczęła się jąkać. 
 -  Wynoś  się  stąd!  -  warknął.  W  panującej  ciszy  słychać 

było jego ciężki oddech. Miał zaciśnięte pięści. 

Lyn zastygła w bezruchu. Zastanawiała się, co zrobić. Jak 

uratować  resztki  tego,  co  było  najpiękniejszym  dniem  w  jej 
życiu. 

 - Wynoś się! 
Wyskoczyła  z  łóżka.  Chwyciła  ubranie  i  wybiegła  z 

pokoju. Wpadła do swojej sypialni i zatrzasnęła drzwi. Stanęła 
na  środku  pokoju.  Upuściła  ubranie  na  podłogę.  Poczuła  się 
niezręcznie,  więc  włożyła  szlafrok,  który  dostała  od  siostry 
Cala. 

Siostra  Cala...  Cal.  Jak  wszystko  mogło  się  tak  poplątać? 

Jej  oczy  napełniły  się  łzami.  Była  głupia.  Powinna  wiedzieć 
lepiej. Który mężczyzna chce takich podziękowań? Nie miała 
pojęcia,  co  myśli  Cal,  ale  na  pewno  doprowadziła  go  do 
ostateczności.  Obraziła  jedynego  mężczyznę,  który  coś  dla 
niej  znaczył.  Na  myśl,  że  każe  jej  wyjechać,  całkowicie  się 
załamała. 

Rzuciła się na łóżko i szlochała, póki nie ochrypła. Miała 

tak  spuchnięte  oczy,  że  ledwie  widziała.  Musiała  zapaść  w 
stan.  letargu,  bo  kiedy  się  obudziła,  było  zupełnie  ciemno. 

background image

Zerknęła  na  zegarek  i  zauważyła,  że  kolacja  powinna  być 
przeszło godzinę temu. 

Wolno  się  podniosła  i powlokła, żeby sprawdzić, czy Cal 

nie jest głodny. 

Nie było go ani w biurze, ani w salonie, ani w kuchni. Na 

blacie jednak leżała kartka, na której było napisane: „Zjem w 
barze. Przygotuj na jutro obiad na wynos. C". 

Odwróciła  kartkę,  jakby  się  spodziewała,  że  napisał  coś 

więcej. Z tyłu jednak była pusta. A więc nie jestem zwolniona 
z pracy. Jeszcze nie, dodała w myślach. 

Zjadła  odrobinę  kurczaka  i  miseczkę  musu,  potem 

nakarmiła zwierzęta i zajrzała do czarnego wałacha, który się 
już  nieźle  zadomowił.  Podszedł  do  niej  i  potarł  ją  swoimi 
jedwabistymi chrapami. Wziął od niej marchewkę. 

Potem powlokła się do domu i poszła do swojego pokoju. 

Przygotowała się do snu. Kiedy przypomniała sobie, że Cal ją 
źle  zrozumiał,  w  oczach  stanęły  jej  łzy.  Zapadła  w  głęboki, 
niespokojny sen. 

Obudziła  się  w  środku  nocy  zdezorientowana.  Czy  coś 

słyszała?  Usiadła  i  zerknęła  na  okno.  Wiedziała,  że  ciągle 
istnieje zagrożenie pożarem. 

Potem w drzwiach pojawił się duży cień. 
 - Cześć. 
Czuła, jak serce tłucze się w piersi. 
 -  Cześć.  -  Cal  odchrząknął.  -  Przepraszam,  że  wcześniej 

na  ciebie  krzyczałem.  -  Kiedy  dotarły  do  niej  te  słowa, 
poczuła  jak  mija  jej  przerażenie.  Uśmiechnęła  się  w 
ciemności. 

 - Nie szkodzi. Nie chciałam... 
 - To nie ma znaczenia. 
Przeszedł  przez  pokój,  uniósł  okrycie  i  położył  się  przy 

niej.  Przytulił  się  do  niej  i  delikatnie  wziął  ją  w  ramiona. 
Jakby była z porcelany. 

background image

 - Pragniesz mnie? - wyszeptał. Przytuliła się do niego. 
 - Tak - odpowiedziała. Był ciepły, więc pocałowała go w 

obojczyk. 

Objął  ją  i  mocno  przytulił.  Oparł  się  na  łokciach  i 

kciukami otarł jej łzy. 

 - Zraniłem cię. Przepraszam. Uśmiechnęła się do niego. 
 - Nic nie szkodzi. Objął dłońmi jej twarz. 
 - Nie. To nie jest w porządku. Jesteś mi potrzebna. 
 -  Nie  chcę,  żebyś  mnie  zostawiał.  -  O  mało  nie 

powiedziała: „kocham cię". Cal nie potrzebował jej miłości. 

 - Nie mogę dłużej czekać - ostrzegł ją. Objął ją mocniej. 

Poczuła, że brakuje jej tchu. 

Zachichotał  częściowo  z  radości,  a  częściowo  z  napięcia. 

Potem  ogarnęła  ich  namiętność.  Długo  leżeli  przytuleni  w 
ciemności.  Wreszcie  Cal  się  podniósł,  wziął  ją  na  ręce  i 
zaniósł do swojego pokoju. 

 - Nie mogę spać u ciebie - wyszeptał. - Więc od tej pory 

ty będziesz spała u mnie. 

Kiedy  to  ustalił,  położył  się  na  plecach,  przytulił  ją  i 

zasnął. 

Ona także spała i śniła. 
Ktoś chodził po domu. Schowała się w szafie. Za wszelką 

cenę  starała  się  wyrównać  swój  przerwany  oddech.  Przyszła 
jej do głowy okropna myśl. Krwawiła. Czy zostawiła krwawy 
ślad, który doprowadzi do jej kryjówki? 

Ktoś przeszedł obok szafy i skierował się do kuchni. 
Usłyszała przekleństwa, a potem stłumiony odgłos i jęk. 
 -  Gdzie  są  moje  pieniądze,  Galloway?  Jej  były  mąż 

zakasłał. 

 - Próbuję je zebrać. Przysięgam. Potrzebuję jeszcze kilku 

dni... 

 - To samo mówiłeś ostatnim razem. 
 - Poczekaj! Zdobędę je. Daj mi tylko... 

background image

Ponury  łomot  uciszył  te  słowa.  Nigdy  przed  tym  nie 

słyszała takiego odgłosu. Ale była pewna, że właśnie usłyszała 
jak  zabito  człowieka  pistoletem  z  tłumikiem.  Poczuła 
dławiący strach. 

Znowu  usłyszała  kroki.  Morderca  wyszedł  z  kuchni  i 

zatrzymał się tuż przy drzwiach szafy... 

Szeroko  otworzyła  oczy.  Ciemność.  Zorientowała  się 

jednak,  gdzie  jest  i  odprężyła  się.  Zmusiła  się,  by  oddychać 
wolno  i  głęboko.  Cal  mocniej  ją  przytulił,  ale  chyba  nie 
obudził się. 

Przytuliła  się  mocniej,  ale  i  tak  nie  mogła  się  uspokoić. 

Nie zabiła Wayne'a. 

Teraz  zadawała  sobie  pytanie  za  sto  punktów:  kto  to 

zrobił? 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 
Kiedy  świtało,  Lyn  wyślizgnęła  się  z  łóżka  i  na  palcach 

wyszła z pokoju. 

Cal  otworzył  jedno  oko  i  przyglądał  się  jej  zgrabnej 

figurze.  Wiedział,  że  nie  uciekała,  tylko  poszła  zająć  się 
codziennymi  obowiązkami.  Kiedy  zejdzie  na  dół,  będzie 
czekała na niego świeżo zaparzona kawa i coś do zjedzenia na 
gorąco. 

Przeciągnął  się.  Odrzucił  okrycie  i  poszedł  do  łazienki. 

Kiedy  Lyn  wybiegła  wczoraj  z  pokoju,  od  razu  pomyślał,  że 
jest idiotą. Jednak bolesna była świadomość, że kochała się z 
nim  tylko  z  poczucia  obowiązku.  Ubrał  się  i  pojechał  do 
miasta. Chciał się zastanowić nad tą zwariowaną sprawę. 

Lyn mu się bardzo podobała. Taka była prawda! 
Wiedział,  że  on  też  się  jej  podoba.  Nie  był  taki  głupi. 

Może i uznała, że musi się mu odpłacić za życzliwość, ale nie 
kochałaby się z nim, gdyby się jej nie podobał. 

Umył się i sięgnął po ręcznik. Przez głowę przemknęła mu 

kolejna niepokojąca myśl. 

Nie użył żadnego zabezpieczenia. Jeżeli Lyn nie stosowała 

pigułki,  być  może  będą  musieli  ponieść  konsekwencje  tej 
lekkomyślności. 

Nie mógł sobie wyobrazić zakończenia tej sprawy i to go 

martwiło.  Tęsknił  do  Lyn  od  tak  dawna.  Co  się  stanie,  gdy 
minie zauroczenie? Lubił Lyn i nie chciał stracić jej przyjaźni. 
Wiedział jednak, w jaki sposób rozumują kobiety. 

Znał  niewielu  mężczyzn,  którzy  przyjaźnili  się  z 

kobietami po zakończeniu związku. 

Równocześnie  nie  wyobrażał  sobie  życia  na  ranczu  bez 

Lyn.  Nie  była  tu  długo,  a  już  odcisnęła  na  wszystkim  swoje 
piętno. Nie było rzeczy, przy której by nie pomagała. Nie było 
zajęcia,  któremu  nie  stawiłaby  czoła.  Przez  większość  czasu 
była lepszą ranczerką niż on. 

background image

Nie  może  się  spodziewać,  że  ta  kobieta  poświęci  resztę 

życia  jego  ranczu.  Któregoś  dnia  będzie  chciała  założyć 
własną rodzinę, zamiast zajmować się cudzym domem. 

Nie  podobała  mu  się  ta  myśl.  Prawdę  mówiąc,  kiedy 

wyobrażał  sobie  Lyn  z  kimś  innym,  miał  ochotę  w  coś 
kopnąć. Nerwowo krążył po pokoju. 

To normalne, zapewniał siebie. Kochała się z nim ubiegłej 

nocy, więc teraz jest wobec niej trochę zaborczy. 

Co zamierza z tym zrobić? 
Włożył  koszulę  i  zaczął  ją  wpychać  w  dżinsy.  Nagle 

znalazł odpowiedź. Ożeni się z nią! 

Ożeni  się  z  nią  i  już!  To  był  wspaniały  pomysł. 

Najrozsądniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. Potrzebował 
kobiety,  która  lubiła  prerię,  a  nie  kogoś  bezradnego  jak  jego 
matka.  Lyn  się  tu  wychowała.  Znała  zalety  i  wady  pracy  na 
ranczu. Nie opuściłaby męża i dzieci, tylko dlatego, że praca 
była za ciężka, a ona czuła się samotna. 

To  rozwiązałoby  również  drugi  problem,  którym  się 

martwił od rana. Jeśli Lyn była w ciąży, małżeństwo wszystko 
załatwi.  Co  prawda  mógłby  poczekać  i  zobaczyć,  czy  takie 
rozwiązanie  będzie  konieczne,  ale  właśnie  takiej  kobiety 
szukał. 

Bez wątpienia będzie świetną żoną. Poczuł ogromną ulgę. 

Kiedy  zakładał  buty,  zaczął  zastanawiać  się  nad  kolejną 
sprawą.  Jak  przekonać  Lyn?  Jej  poprzednie  małżeństwo 
bardzo  odbiegało  od  ideału.  Może  nie  będzie  chciała  znowu 
wiązać się z jakimkolwiek mężczyzną. Rano był zdecydowany 
uczynić ją szczęśliwą. Chciał ją przekonać, że ich małżeństwo 
może  być  bardzo  udane.  Będzie  postępował  tak,  żeby 
przyzwyczaiła się do myśli, iż stanowią parę. Kiedy wszedł do 
kuchni,  Lyn  nalewała  kawę  do  jego  ulubionego  kubka.  Była 
punktualna. Doceniał to. 

 - Dzień dobry. - Podszedł do niej. 

background image

 - Dzień dobry. - Zaczerwieniła się. Odstawiała dzbanek z 

kawą na podstawkę. Chwycił ją, zanim zdążyła się odwrócić. 
Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. 

Pochylił głowę i pocałował ją za uchem. 
 -  To  bardzo  dobry  dzień  -  powiedział,  przytulając  się  do 

niej. 

Lyn także objęła go. 
 - Bardzo. 
Uniósł jej brodę i pocałował namiętnie. 
 -  Jak  sobie  przedtem  radziłem  bez  takich  powitań? 

Roześmiała się. Chwyciła go za ręce i uwolniła się. 

 - Nie wiem. Wolisz jajka czy naleśniki? 
 - Jedno i drugie. Wyjdź za mnie, Lyn. 
Zatrzymała  się  w  pół  drogi.  Bardzo  powoli  odwróciła  się 

do niego. Jej oczy przypominały szmaragdowe jeziora. 

 - Co powiedziałeś? 
Wzruszył 

ramionami,  obserwując  ją.  Starał  się 

przewidzieć  jej  reakcję.  Przeklinał  się  w  duchu.  Dlaczego 
wyrzucił to z siebie w ten sposób? Przecież miał postępować 
inaczej. 

 -  Poprosiłem  cię,  żebyś  za  mnie  wyszła.  Wyswobodziła 

rękę i objęła się ramionami. 

 - Cal, nie żeń się z kobietą tylko dlatego, że seks z nią jest 

fantastyczny. 

Był zły na siebie. Starał się mówić cicho i uspokajająco. 
 - Wiem. Nie o to chodzi - powiedział szczerze, potem się 

jednak uśmiechnął. - Chociaż to nie zaszkodzi. - Przysunął się 
do  niej  i  chwycił  ją  za  ramiona.  -  Nie  odpowiadaj  teraz. 
Pozwól mi wyjaśnić, o co mi chodzi. Zgoda? 

Patrzyła  na  niego  przez  chwilę,  a  jej  oczy  wyrażały 

bezbronność.  Poczuł,  jak  strach  ściska  go  za  gardło.  Co 
będzie, jeśli mu odmówi? W końcu odparła z wahaniem: 

background image

 -  Dobrze,  posłucham.  -  Cofnęła  się,  a  potem  się  jednak 

odwróciła. - Wolisz jajka czy naleśniki? 

Jedząc  jajka  na  bekonie,  przedstawił  jej  w  zarysie 

wszystkie powody, dla, których powinni się pobrać. Wiedzieli 
już, że pasują do siebie. Potrzebował kobiety, która radzi sobie 
z  pracą  na  ranczu  i  kocha  tę  ziemię.  Potrzebował  kogoś,  kto 
gotów jest ciężko pracować. Jego rodzina ją zna i lubi... 

 - Jest jeszcze jedna rzecz. Jej brwi uniosły się pytająco. 
 - Możesz być w ciąży. Nie zabezpieczyłem się. Znowu się 

zaczerwieniła. Spojrzała na niego, a nie na 

łyżeczkę, którą mieszała bezmyślnie kawę w kubku. 
 - Nie musisz czuć się za mnie odpowiedzialny, jeśli to jest 

powód,  dla  którego  rozmawiamy  o  małżeństwie.  Doceniam 
wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale teraz potrafię sama o siebie 
zadbać. 

Znowu  poczuł  strach,  który  odrobinę  zelżał,  kiedy 

opowiadał jej o swoim pomyśle. 

 -  Nie  czuję  się  za  ciebie  odpowiedzialny.  Czy  fakt,  że 

poprosiłem cię o rękę, nie wiedząc, czy jesteś w ciąży, o tym 
nie  świadczy?  Bardzo  chcę,  żebyś  została  moją  żoną.  Chcę 
przeżyć z tobą życie, prowadzić ranczo, mieć dzieci i kochać 
się. - Uśmiechnął się lubieżnie, żeby rozładować atmosferę. 

 - Mam opowiedzieć więcej o tym ostatnim? Zareagowała 

roztargnionym uśmiechem i wstała. 

 - Muszę się nad tym zastanowić. Porozmawiamy za kilka 

dni?  -  Wyraz  jej  twarzy  złagodniał.  Przesunęła  palcem  po 
dołku na jego policzku. - To poważna decyzja. 

Rozumiał  to. Jej poprzednie małżeństwo było  koszmarne. 

Odwrócił  głowę  i  pocałował  jej  palce.  Posadził  ją  sobie  na 
kolanach. 

 - Nie jestem taki jak twój były mąż. Szanuję twoje zdanie 

i chyba wiesz, że nigdy nie będę się nad tobą znęcał. 

background image

 -  Wiem  to,  ty  głuptasie.  -  Jej  ochrypły  głos  brzmiał 

słodko. - Potrzebuję tylko trochę czasu. 

Westchnął.  Wiedział,  że  Lyn  kierowała  się  rozsądkiem, 

ale  chciał  dzisiaj  uzyskać  jej  odpowiedź.  Chciał  natychmiast 
zacząć robić plany. 

 - Zgoda - powiedział niechętnie. - Dam ci trochę czasu. W 

zagrodzie czekała krowa. Trzeba było wyprowadzić ją 

na  pastwisko,  Cal  przez  resztę  dnia  sprawdzał  z 

pracownikiem  stan  ogrodzenia  i  objeżdżał  całą  posiadłość. 
Doszedł  do  wniosku,  że  kiedy  doprowadzi  ranczo  do 
porządku,  będzie  potrzebował  tylko  dwóch  kowbojów.  Od 
czasu  do  czasu  pomoże  mu  Lyn.  Miejsce  to  było  jednak  tak 
zapuszczone, że na razie potrzebował kilku pracowników. 

Lyn przyrządziła znakomity gulasz z wekowanego mięsa. 

Po kolacji zaciągnął ją do łóżka, gdzie się namiętnie kochali. 
Potem  leżeli  przytuleni  i  oglądali  prognozę  pogody  oraz 
notowania na giełdzie. 

 -  Jeśli  będziesz  w  ciąży,  czy  wyjdziesz  za  mnie?  - 

Delikatnie ją głaskał. 

Lyn westchnęła. 
 - Miałeś mi dać czas do namysłu. 
 -  Nie  obiecywałem,  że  nie  będę  się  starał  cię  przekonać. 

Zachichotała. 

 - Więc wyjdziesz za mnie, jeśli będziesz w ciąży? 
Oparła  się  o  niego,  a  jej  rude  włosy  spływały  na  jego 

ramiona. 

 - Chyba to zrobię. 
 -  Wspaniale!  -  Przewrócił  ją  tak  szybko  na  plecy,  że  nie 

mogła złapać tchu. - Więc muszę się postarać. 

 - Cal! To nieuczciwa zagrywka - narzekała. 
 -  Zakładam  się,  że  za  dwa  tygodnie  zmienisz  zdanie  - 

powiedział.  Popchnęła  go  na  łóżko  i  usiadła  na  nim.  Zaczęli 
się namiętnie kochać. 

background image

Wyczerpana, opadła na niego. Podniósł rękę i gładził ją po 

włosach. 

 - Tak - wyszeptała. 
 - Co? - Był tak zadowolony, że nie chciało mu się nawet 

myśleć. 

 -  Tak.  Wyjdę  za  ciebie.  Jeśli  jesteś  pewien,  że  tego 

chcesz. Mocno ją przytulił. 

 -  Niczego  w  życiu  nie  byłem  tak  pewien.  Razem  będzie 

nam wspaniale. - Uniósł głowę i posłał jej uśmieszek. - Nasze 
małżeństwo też będzie wspaniałe. 

Zabrał ją do Rapid City, żeby załatwić zezwolenie na ślub. 

Kiedy  urzędnik  powiedział,  że  dzisiaj  jest  wolny  termin  w 
harmonogramie sędziego, wziął ją za rękę i zapytał: 

 - Jesteś gotowa? 
Zdziwiła się tak jak wczoraj, kiedy poprosił ją o rękę. 
 - Chyba... chyba tak. Pokiwał głową. 
 -  Więc  zacznij  ćwiczyć  mówienie  słowa  „tak".  -  Zerknął 

na  ich  czyste,  choć  robocze  ubrania.  -  Będzie  ci 
przeszkadzało, jeśli nie weźmiemy ślubu z pompą? 

Pokręciła głową i opuściła ramiona. 
 - Wręcz przeciwnie, poczuję ulgę. 
 -  W  porządku.  -  Zerknął  na  zegarek.  Mieli  tylko  czas  na 

kupienie  obrączek  i  pierścionka  zaręczynowego.  - 
Rezerwujemy ten termin. 

Piętnaście minut później wchodzili do sklepu jubilera. Lyn 

pozostała w tyle. Cal odwrócił się, żeby schwycić ją za rękę. 

 - Chodź. Zobacz, czy coś ci się tu spodoba. 
 - Nie musisz mi kupować pierścionka - zaprotestowała. 
 -  Wiem.  Ale  ja  chcę  kupić  ci  pierścionek.  -  Objął  ją  w 

pasie.  Wiedział,  że  nie  wychowała  się  w  dostatku.  Teraz, 
kiedy należy do niego, zamierzał jej wiele podarować. 

Nie 

mogła 

się  zdecydować.  Wreszcie  poprosił 

sprzedawczynię,  żeby  przyniosła  kilka  pierścionków,  które, 

background image

jak  sądził,  będą  dobrze  wyglądały  na  długich,  smukłych 
palcach  Lyn.  Wszystkie  były  piękne,  ale  żaden  mu  się  nie 
podobał. Lyn miała minę pokerzysty. Jeśli podobał się jej jakiś 
pierścionek, nie zamierzała mu tego powiedzieć. 

Kobieta wskazała na inną ekspozycję. 
 - Nie wiem, czy interesuje pana biżuteria antyczna. Mamy 

cudowne eksponaty. Mogę pokazać? 

Cal wzruszył ramionami i powiedział: 
 - Oczywiście. 
Kiedy  wróciła,  natychmiast  zauważył  pierścionek,  który 

mu  się  spodobał.  Oszałamiający  brylant  otoczony  dwoma 
sporymi rubinami. Wskazał na niego i powiedział: 

 - Proszę pokazać ten. 
Gdy tylko Lyn wsunęła pierścionek na palec, na jej twarzy 

pojawił się zachwyt. 

 -  Jest  piękny  -  szepnęła.  Cal  się  zgodził.  Pierścionek  był 

doskonały. 

 -  Pasuje  do  twoich  włosów  -  szepnął  jej  do  ucha. 

Uśmiechnął się, kiedy szturchnęła go łokciem. Zwrócił się do 
sprzedawczyni i powiedział: - Weźmiemy go. - Kiedy kobieta 
zaproponowała  pasujące  do  niego  obrączki,  nie  zważając  na 
protesty Lyn, Cal kupił je. 

Pierścionek  pasował,  jakby  był  robiony  specjalnie  dla 

przyszłej  pani  McCall.  Kiedy  wyszła  ze  sklepu,  miała  go  na 
palcu.  Cal  schował  swoją  obrączkę  do  kieszeni.  Lyn  nie 
zaproponowała, żeby i on nosił obrączkę, więc po raz kolejny 
pogratulował sobie trafnego wyboru kandydatki na żonę, która 
wiedziała, że kowboje nie noszą obrączek. 

Zauważył  kwiaciarnię.  Zostawił  ją  i  pobiegł  kupić 

wiązankę  z  białych  róż  i  lilii.  Kiedy  wręczył  narzeczonej 
kwiaty, w jej oczach pojawiły się łzy. 

Trzymając  się  za  ręce,  weszli  do  pokoju  sędziego. 

Ceremonia była krótka i prosta, ale każde słowo utkwiło mu w 

background image

pamięci.  Lyn  była  ponura  i  Cal  zastanawiał  się,  gdzie  odbył 
się  jej  pierwszy  ślub.  Na  pewno  się  denerwuje.  Uścisnął  jej 
palce  i  uśmiechnął  się  uspokajająco.  Ich  małżeństwo  będzie 
udane. Jakże może być inaczej? 

Zanim  wyjechali  z  Rapid,  zatrzymali  się  na  posterunku. 

Cal  chciał  się  dowiedzieć,  czy  wiedzą  już,  kto  zastrzelił 
Wayne'a  Gallowaya.  Detektyw  Amick  szybko  wyszedł  z 
biura,  a  kiedy  Cal  zapytał  się  o  przebieg  śledztwa,  popatrzył 
na niego ponuro i zapytał: 

 - Czym mogę służyć? 
 -  Sprawdzamy  tylko,  jak  postępuje  śledztwo  - 

usprawiedliwiał się Cal. 

Zaprosił  ich  do  biura.  Zamknął  drzwi.  Detektyw  Biddle 

przywitał się z nimi. 

 -  Nie  udało  nam  się  powiązać  nikogo  więcej  z  tym 

przestępstwem.  -  Głos  Amicka  brzmiał  rzeczowo.  - 
Znaleźliśmy  kulę,  a  nie  mamy  broni,  odcisków,  włókien  i 
świadków.  -  Spojrzał  pytająco  na  Lyn.  -  Chyba,  że  chcę  się 
pani z nami podzielić czymś nowym? 

Kiedy  zaczęła  odruchowo  odpowiadać,  Cal  położył  rękę 

na jej ramieniu. 

 - Nie przyszliśmy tu po to, żeby pan ją maglował. 
 - Nic nie szkodzi. Nie przeszkadza mi to. - Lyn chwyciła 

się za stół. - Przypomniałam sobie kilka scen z tamtej nocy. 

Trzej mężczyźni wpatrywali się w nią. 
 - Czy może pani kogoś zidentyfikować? - zapytał Biddle, 

starszy z policjantów. 

 -  Nie  -  przyznała.  -  Lecz  tym  razem  wiem...  -  Dotknęła 

ledwo  widocznej  blizny.  -  Została  zadana  kieszonkowym 
nożem. Wayne przyszedł po pieniądze. Najwidoczniej wplątał 
się w hazard lub narkotyki. Miał duży dług, którego nie mógł 
spłacić. Nie  miałam pieniędzy, ale nawet  gdybym miała, to i 
tak bym mu ich nie dała. Dopadł mnie i pociął nożem. Udało 

background image

mi  się  go  odepchnąć.  Upadając,  uderzył  się  w  głowę.  Stracił 
przytomność. Ukryłam się, a on został w kuchni. Wtedy ktoś 
przyszedł. 

 - Czy pani słyszała jego głos? - Detektyw Biddle siedział 

na brzegu krzesła i robił notatki. - Widziała pani coś? 

Zaprzeczyła ruchem głowy. 
 - Słyszałam głos, ale go nie rozpoznałam. 
 -  To  on  zastrzelił  Gallowaya?  -  zapytał  Amick.  -  Więc 

dlaczego też nie zastrzelił pani? 

 -  Jak  się  pani  wydostała  z  szafy  i  uciekła?  -  zażądał 

odpowiedzi Biddle. 

Lyn rozłożyła bezradnie ręce. 
 -  Nie  wiem.  Może  sobie  coś  jeszcze  przypomnę.  Wtedy 

zadzwonię. 

Cal pocierał dłońmi kierownicę. 
 -  Kiedy  zaczęłaś  sobie  przypominać?  Wzruszyła 

ramionami. 

 - Nie wiem, chyba kilka tygodni temu. 
 -  Kilka  tygodni  temu  -  powtórzył  ponuro.  -  Nie 

powiedziałaś mi o tym. 

 -  Nie  było  czego  opowiadać.  Nie  przypomniałam  sobie 

nic istotnego. 

 - Lyn! - Cal opanował się z wysiłkiem. - Bez względu na 

to, kto strzelał, twój były mąż dostał to, na co zasłużył. 

Gwałtownie odwróciła głowę. 
 - Co? 
 - Daj sobie spokój - powiedział, starając się ją uspokoić. - 

Ci panowie nie mają podstaw, żeby cię oskarżyć. 

Otwierała  i  zamykała  usta,  ale  nie  wydała  żadnego 

dźwięku. Bawiła się obrączką i pierścionkiem zaręczynowym. 

Cal zmartwił się. 
 - Wszystko w porządku? 

background image

Skinęła  głową,  ale  ciągle  nie  patrzyła  na  niego. W  końcu 

powiedziała cicho: 

 -  Nie  mogę  uwierzyć,  że  się  pobraliśmy,  Uśmiechnął  się 

szeroko. 

 - Wiem. Ale taka jest prawda. Przyzwyczaimy się. Kiedy 

dotarli na ranczo, Lyn od razu sprawdziła kopyto 

konia. Cal włożył stare buty i zamierzał do niej dołączyć, 

kiedy jego wzrok spoczął na telefonie. 

 -  Co  zrobiliście  dzisiaj  rano?  -  Głos  jego  siostry  był  tak 

piskliwy, że Cal aż się wzdrygnął i chciał odłożyć słuchawkę. 

 - Pobraliśmy się - oznajmił. 
 - Z Lyn? - Z głosu jego siostry można było sądzić, że jest 

lekko  oszołomiona.  Szybko  jednak  doszła  do  siebie.  - 
Liczyłam  na  to,  ale  nie  mogę  uwierzyć,  że  zrobiliście  to 
dzisiaj  -  powiedziała  surowo.  -  Jesteś  okropny.  Nie  mogę 
uwierzyć, że nie zaprosiłeś mamy i mnie. 

 -  To  stało  się  tak  nagle  -  bronił  się  Cal.  -  Dzisiaj 

chcieliśmy załatwić pozwolenie, ale nie mieli innych wolnych 
terminów. 

 -  Wymówki,  wymówki!  -  westchnęła  Silver.  -  Mam 

złamane  serce.  Możesz  to  nadrobić,  przywożąc  Lyn  na 
kolację. Uczcimy to. 

 - Uczcimy. - Jego dobry humor się ulotnił. Dzisiaj chciał 

mieć  Lyn  dla  siebie.  Ostatnia  rzecz,  jaką  chciał  zrobić,  to 
spędzić wieczór ze swoją matką. 

 - Nie wiem, czy to dobry pomysł. 
 -  Musicie  mieć  wesele  -  nie  ustępowała  Silver.  - 

Przyjedźcie o szóstej. 

Nieco  później,  kiedy  Lyn  przejeżdżała  obok,  chwycił  jej 

konia za wodze. 

 - Dokąd się wybierasz? Patrzyła na niego uważnie. 
 -  Pora  zacząć  szykować  kolację.  Chyba  że  ty  to  zrobisz. 

Przez chwilę się zastanowił. 

background image

 - Może i powinienem, ale... 
 - Ale co? 
 -  Silver  zaprosiła  nas  na  kolację,  więc  żadne  z  nas  nie 

musi gotować. 

 - Dlaczego Silver nas zaprosiła? 
 -  Powiedziałem  jej,  że  się  pobraliśmy.  Nalegała,  że 

przygotuje wesele. 

Bardzo  go  zmartwiło,  zakłopotanie  Lyn.  Nie  była  nawet 

trochę zadowolona. 

Jej koń poruszył się niespokojnie. 
 - Co im powiesz? Nie będą chcieli wiedzieć, dlaczego się 

pobraliśmy? 

Nagle  zorientował  się,  co  ją  gnębi  i  poprawił  mu  się 

humor. 

 - Powiemy im dokładnie,  jak  było. Silver  poznała  nas ze 

sobą, licząc, że coś między nami zaiskrzy. 

Godzinę później Lyn wyszła spod prysznica i sięgnęła po 

ręcznik.  Wytarła  się  i  owinęła  mokre  włosy  drugim 
ręcznikiem.  Posmarowała  ciało  kremem.  Kiedy  to  robiła, 
pomyślała  o  słowach  Cala.  Zaproponował  wystarczająco 
rozsądne  wytłumaczenie,  takie  które  zapobiegnie  zadawaniu 
pytań o miłość. 

Jej pierścionek zaręczynowy zamigotał. Zatrzymała się, by 

go podziwiać. To wszystko nadal wydawało się snem. Cal jest 
jej  mężem?  Marzyła  o  wielu  rzeczach,  odkąd  z  nim 
zamieszkała, ale to przekraczało najśmielsze pragnienia. 

Jej  myśli  poszybowały  ku  najbliższej  przyszłości  i 

bezwiednie  położyła  rękę  na  brzuchu.  Dzieci?  Nie  widziała 
siebie z dzieckiem Cala. Za to widziała go oczyma wyobraźni 
na  koniu  z  dwoma  albo  trzema  chłopcami.  Na  ten  obraz 
uśmiechnęła  się.  Oczywiście,  mogły  urodzić  się  im  same 
córki, ale to wcale nie wykluczało wspólnych jazd konnych z 
ojcem. 

background image

Ich ojciec? A ona byłaby ich matką. Tego nie mogła sobie 

wyobrazić.  Jej  własna  rodzina?  Po  małżeństwie  z  Wayne'em 
przestała  marzyć.  Dzisiaj  rano,  kiedy  składali  przysięgę, 
zaczęła  znowu marzyć. Cal  obiecywał, że będzie z  nią  aż do 
śmierci. Przez chwilę żałowała, że nie ma w tym miłości. Jego 
miłości do niej. Potem rozsądek zastąpił tęsknotę. Tłumaczyła 
sobie,  że  powinna  czuć  się  wdzięczna.  Kochała  Cala  i  nie 
liczyła,  że  otrzyma  tak  wiele.  Była  jego  żoną,  rozpoczynała 
nowe  życie,  które  będzie  trwało  aż  do  ich  sędziwego  wieku. 
Będzie cieszyła się z tego, co ma. 

Dopilnuje tego. 
Kiedy się  ubierała w dżinsy i  bluzkę, przypomniała sobie 

słowa Cala, które wypowiedział w drodze powrotnej. Była tak 
zaskoczona i oszołomiona, kiedy uświadomiła sobie, że on jej 
nie wierzy. Nie wierzył, że ktoś jeszcze był w jej mieszkaniu 
w dniu, kiedy Wayne został zamordowany. 

Cal uważał, że to ona zamordowała swojego męża? 
Ta myśl  spowodowała, że  łzy znów stanęły jej w oczach. 

Starała  się  je  powstrzymać.  Ponieważ  prawie  nie  było 
dowodów, nie dziwiła mu się. Bóg jeden świadkiem, że przez 
te  wszystkie  lata,  kiedy  Wayne  się  nad  nią  znęcał,  gdyby 
trafiła się okazja, to by go zabiła. 

Ale  posądzenie  bolało.  Cal  uważał,  że  ona  kłamie. 

Uświadomiła  sobie  istotę  swojego  małżeństwa.  Nie  mogła 
liczyć na to, że zyska zaufanie męża. Gdyby Cal ją kochał, to 
by jej wierzył. 

Rozległ się jego donośny głos. 
 - Lyn? Jesteś gotowa? 
Niech  tak  będzie,  zdecydowała,  schodząc  do  Cala. 

Zamierzała  być  szczęśliwa  w  małżeństwie.  Nie  ma  sensu 
rozpamiętywać  tego,  czego  nie  można  mieć.  Będzie 
wdzięczna losowi za to, co ma. 

background image

Silver  zrobiła  tyle,  ile  można  było  zrobić  w  jedno 

popołudnie.  Białe  papierowe  dzwonki  zwisały  ze  stołu.  Na 
środku stała kompozycja z białych kwiatów i pięciu świeczek. 
Nakryła  stół  pięknym  obrusem.  Położyła  serwetki. 
Poustawiała  porcelanową  zastawę  i  kryształowe  kieliszki.  Na 
kredensie stał dwuwarstwowy tort oblany lukrem. Zdobiły go 
malutkie figurki nowożeńców. 

Wszyscy  ucałowali  Lyn  i  złożyli  jej  życzenia.  Ku  jej 

zaskoczeniu  i  radości,  Silver  zaprosiła  Rillę.  Matka  Cala  ją 
przytuliła i szepnęła: 

 -  Sama  nie  wybrałabym  lepszej  synowej.  Witaj  w 

rodzinie, kochanie. 

Lyn  się  rozpłakała.  Nie  mogła  się  powstrzymać.  Rodzina 

męża traktowała ją z życzliwością, jakiej nie zaznała nigdy w 
życiu. Teraz będzie jedną z McCallów. Tego było za dużo jak 
na jeden dzień. 

 -  Nie  płacz  -  powiedziała  Silver  i  objęła  ją.  -  Wiem,  że 

poślubienie mojego brata to wielkie wydarzenie. 

Cal  uśmiechnął  się  do  niej  z  wdzięcznością,  kiedy 

zauważył, że  Lyn się  uśmiecha przez łzy. Wyrwał  ją z  objęć 
Silver, otoczył ramionami i przytulił. 

 -  Wyjście  za  twojego  brata  było  dla  niej  wielkim 

szczęściem  -  poinformował  Silver.  Pochylił  się  i  spojrzał  na 
Lyn.  Przytrzymał  jej  wzrok.  -  Zaś  ożenienie  się  z  nią  jest 
szczęściem dla mnie. 

Lyn  zauważyła  jego  spojrzenie  i  wstrzymała  oddech. 

Wtedy dotarło do niej, że Cal robi to na pokaz. Wyprostowała 
się  i  delikatnie  wyswobodziła  z  jego  objęć.  Znowu  zwróciła 
się do Silver. 

 -  Dziękuję  -  powiedziała.  -  Jak  wam  się  udało  zrobić  to 

wszystko w jedno popołudnie? 

background image

 -  Dzwonki  i  kwiaty  kupiłyśmy  w  sklepie  w  Kadoce  - 

powiedziała  Cora  Lee.  -  A  Rilla  przyniosła  figurki.  Tort 
upiekłyśmy same. 

 -  Świetnie  się  udał  -  zapewniła  Rilla.  -  Chciałyśmy 

dołożyć jeszcze kilka warstw, ale znamy swoje ograniczenia. 

Rilla miała aparat, więc zaczęła robić zdjęcia. 
 -  Musimy  mieć  jakieś  wspomnienia  z  tego  dnia  - 

powiedziała z uśmiechem. 

Cora Lee zaczęła bić brawo. 
 -  Co  za  wspaniały  pomysł.  Zupełnie  zapomniałam  o 

zdjęciach. 

Deck  chwycił  Lyn  w  niedźwiedzi  uścisk,  następnie 

uścisnął dłoń Cala. 

 - Moje gratulacje. To najmądrzejsza rzecz, jaką zrobiłeś w 

życiu. 

 -  Chyba  tak.  -  Cal  odwzajemnij  uścisk  i  przyznał.  - 

Prawdopodobnie. 

Deck uśmiechnął się szeroko. 
 -  Chodź  do  gabinetu.  Te  kobiety  gotowały  jak  szalone 

przez całe popołudnie, więc lepiej nie wchodzić im w drogę. 

Silver chwyciła Lyn za rękę. 
 -  A  ty  chodź  z  nami.  Chcę  się  dowiedzieć,  dlaczego  nie 

miałam pojęcia, że mój brat z tobą romansuje. 

 - To nie było tak - zaprotestowała Lyn. Cal odwrócił się i 

popatrzył na nią. 

 -  Właśnie,  że  tak  było  -  poprawił  ją.  Uśmiechnął  się  do 

siostry.  -  Nie  zaprzeczaj.  Zamierzałaś  nas  wyswatać,  kiedy 
prosiłaś, żebym ją zatrudnił. 

 -  No,  cóż  -  przyznała  Silver.  -  Możliwe,  że  taka  myśl 

przeszła mi przez głowę. Nie wiedziałam tylko, czy będziesz 
wystarczająco  bystry,  żeby  zauważyć,  jaki  skarb  masz  w 
swoim domu. 

background image

 -  Zauważyłem  -  powiedział  Cal  cicho.  -  Zdecydowanie 

zauważyłem. 

Kiedy  bratowa  i  teściowa  wciągały  ją  do  kuchni,  Lyn  na 

chwilę zamknęła oczy. Chciała pomyśleć. Cal dał jej jasno do 
zrozumienia, że musi udawać zakochaną pannę młodą. 

 -  O  rety!  -  Silver  złapała  Lyn  za  rękę  i  przyjrzała  się 

obrączce i pierścionkowi. - Popatrz na to mamo! 

 -  Jest  absolutnie  oszałamiający,  kochanie.  -  Matka  Cala 

popatrzyła na pierścionek. - Masz dobry gust. 

 - To nie ja go wybrałam - powiedziała Lyn szybko. - To 

Cal  -  dodała,  żeby  nie  pomyślały, że  jej  się  nie podoba.  -  To 
jest najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziałam. 

Cora Lee patrzyła zamyślona. 
 - Mój syn ma doskonały gust. 
 - Ma to po tobie, mamo. - Silver delikatnie położyła rękę 

na ramieniu matki. 

Jednak Cora Lee pokręciła powoli głową. 
 -  W  dzieciństwie  nie  przebywał  ze  mną  wystarczająco 

długo, by mieć cokolwiek po mnie. 

Lyn uścisnęła jej rękę. 
 -  On  jest  delikatny,  troskliwy  i  uprzejmy,  tak  jak  ty  i 

Silver. To wasze genetyczne cechy. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 
Cal jadł ostatni kawałek weselnego tortu i patrzył na Lyn. 

Była bardzo milcząca przez cały wieczór. To nie było niczym 
niezwykłym,  bo  Lyn  zawsze  niewiele  mówiła.  Przy  trzech 
kobietach, które bez przerwy trajkotały, ledwie otwierała usta. 
Jednak wyczuł, że coś ją gnębi. 

Jego  żona  rozmawiała  z  jego  matką,  nieświadoma,  że  ją 

obserwuje.  Włosy  miała  zaplecione  w  luźny  francuski 
warkocz, a nieliczne loczki tworzyły świecącą aureolę wokół 
jej  twarzy. Zielone  oczy  błyszczały,  kiedy ona  i  Rilla  śmiały 
się  z  czegoś,  co  powiedziała  jego  matka.  Aksamitne  policzki 
miała zaróżowione. 

Przypomniał  sobie  doskonałość  jej  szczupłego  ciała. 

Przesunął  się  niespokojnie  na  krześle,  a  Deck  posłał  mu 
porozumiewawcze spojrzenie. 

 - Jesteś gotowy do wyjścia? 
Cal widział, że się głupio uśmiecha. 
 -  Żebyś  wiedział.  -  Spojrzał  na  Lyn.  -  To  był  męczący 

dzień. Możemy iść? 

Spojrzała na niego i po sposobie, w jaki się zaczerwieniła, 

wiedział, że się domyśliła, o czym on myśli. 

 - Możemy iść - powiedziała cicho. 
Szybko się pożegnali, ponieważ Lyn naprawdę wyglądała 

na wykończoną. Podróż do domu zajęła tylko dziesięć minut.  

Cal  wziął  ją  na  ręce,  kiedy  wychodziła  z  samochodu. 

Zaniósł na górę do łóżka, nie zważając na jej protesty. 

 -  Ważysz  tyle  co  piórko  -  powiedział.  -  Chociaż 

poradziłbym  sobie  z  tobą  nawet  wtedy,  gdybyś  ważyła  dwa 
razy więcej. 

 -  Kiedy  będę  w  ciąży,  może  właśnie  tyle  będę  ważyła  - 

powiedziała z uśmieszkiem. 

background image

Roześmiał  się.  Wkrótce  wziął  ją  w  ramiona  i  zaczął 

namiętnie  całować.  Mocno  ją  przytulił  i  zabrał  w  podróż  do 
gwiazd. 

Kilka  minut  później,  kiedy  odzyskali  oddech,  przyłożył 

swoje czoło do jej czoła i powiedział. 

 - Musimy porozmawiać o dzieciach. 
Miała  zamknięte  oczy,  a  na  jej  ustach  igrał  delikatny 

uśmiech. 

Nie  mógł  się  powstrzymać  i  uszczypnął  ją.  Szeroko 

otworzyła oczy. 

 - Dlaczego to zrobiłeś? 
 - Sprawdzałem tylko, czy nie śpisz. 
 - Nie śpię. Tylko dochodzę do siebie. Zachichotał. 
Spojrzała na niego swoimi pięknymi oczami. 
 - Znów się nie zabezpieczyliśmy. 
 -  Wiem.  -  Zawahał  się.  -  Jeśli  zajdziesz  w  ciążę,  będę 

zachwycony.  Jeśli  natomiast  nie  zajdziesz,  to  poczekamy  z 
założeniem rodziny. 

Nie 

odpowiedziała, 

ale  w  jej  oczach  widział 

niewypowiedziane pytania. 

Opuścił głowę i ją pocałował. 
 -  Chcę,  żebyśmy  mieli  trochę  czasu  tylko  dla  siebie. 

Spojrzała na niego zdziwiona. 

 - Ja też bym chciała. 
 -  Może  jednak  nie  jestem  samolubny  -  zamruczał  i 

wygodnie się ułożył, by ją przytulić. Wczoraj spała przytulona 
do  niego  i  to  mu  się  bardzo  podobało.  Od  tej  pory  zawsze 
będzie tak sypiała. 

Lyn jęczała i rzucała się. 
Cal  pochylił  się  nad  nią.  Zastanawiał  się,  czy  ją  obudzić. 

Raptem szeroko otworzyła oczy i zaczęła krzyczeć. 

Tak  bardzo  się  przestraszył,  że  aż  się  cofnął.  Zdał  sobie 

sprawę,  że  ona  wciąż  śpi.  Zamknęła  oczy  i  rozluźniła 

background image

zaciśnięte  dłonie.  Nogi  przestały  poruszać  się  niespokojnie. 
Westchnęła. Potem pojedyncza łza popłynęła po policzku. Nie 
mógł  znieść  tego  widoku,  więc  wziął  ją  w  ramiona.  Nie 
wiedział,  czy  jej  wierzyć,  kiedy  powiedziała  detektywom,  że 
zaczyna sobie przypominać dzień morderstwa. Im bardziej się 
nad tym zastanawiał, to dochodził do wniosku, że Lyn nigdy 
nie  kłamie.  Nawet  gdyby  kłamstwo  oznaczało  pójście  do 
więzienia. 

Kiedy  ją  lekko  kołysał,  odprężyła  się.  Zacisnął  ramiona  i 

zasnął.  Zanotował  w  pamięci,  żeby  zapytać  ją,  czy  pamięta 
dzisiejszy  koszmar.  Jeżeli  w  podświadomości  widziała 
mordercę swojego byłego męża, to chciał to wiedzieć. 

Cal  wyłączył  budzik,  ale  w  pokoju  panowała  cisza.  Lyn 

leżała,  rozkoszując  się  gładkością  skóry  męża,  biciem  jego 
serca  i  siłą  przytulającego  ją  ramienia.  Nie  chciała  wstawać, 
ale praca na ranczu nie czekała na śpiochów. 

Powoli  zaczęła  się  wysuwać  z  łóżka,  ale  ramię  Cala  się 

zacisnęło. 

 - Nie wstawaj - mruknął. Uśmiechnęła się do niego. 
 - Nie mam wyboru. 
Milczał. W końcu powiedział: 
 - Do diabła, masz rację. 
Rozśmieszył ją jego zrzędliwy ton. Poszła do łazienki. 
Była  na  dole  i  parzyła  kawę,  kiedy  przypomniała  sobie 

sen. Znowu była w szafie w swoim mieszkaniu w Rapid City. 
Jej  serce  waliło  tak  mocno,  że  wydawało  jej  się,  że 
przechodzący obok mężczyzna je usłyszy. 

 - Gdzie jest ta kobieta? - Nieznajomy mamrotał do siebie. 
Wayne nie odpowiedział. Chyba wiedziała, dlaczego. Nie 

żył. Zastrzelił go mężczyzna, który chodził po jej mieszkaniu. 

Kroki  oddaliły  się  od  jej  kryjówki.  Zabójca  wrócił  do 

sypialni. Słyszała, jak pogwizduje. 

background image

Drzwi  do  łazienki  na  końcu  korytarza  zaskrzypiały. 

Wiedziała, że musi teraz uciekać, póki ma jeszcze szansę. Po 
cichu  modląc  się,  by  drzwi  nie  zaskrzypiały,  otworzyła  je 
lekko. Klucze wisiały na  haku  przy drzwiach. Ściskając je w 
dłoni, otworzyła drzwi wejściowe. 

 -  Hej!  -  Głos  mężczyzny  był  szorstki.  Drgnęła 

gwałtownie.  Bezwiednie  zatrzasnęła  drzwi  za  sobą.  Może  to 
go powstrzyma choć na chwilę. Jej stara półciężarówka, tylko 
na  nią  było  ją  stać  po  rozwodzie,  stała  tuż  przed  wejściem. 
Szybko  zbiegła  po  schodach.  Słyszała,  jak  ścigający  ją 
mężczyzna  krzyczy.  Szarpnięciem  otworzyła  drzwi  do 
samochodu i włożyła kluczyki do stacyjki. Słyszała jego kroki 
na chodniku. Oddychała spazmatycznie. 

Wrzuciła wsteczny bieg. 
Raptem  jakaś  ręka  uderzyła  w  boczną  szybę  od  strony 

kierowcy.  Lyn  krzyknęła  i  wcisnęła  gaz.  Samochód  ruszył  z 
parkingu na ulicę. Lyn zmieniła bieg, dodała gazu i odjechała 
z piskiem opon. 

Tylko  tyle  pamiętała.  Nie  widziała  twarzy  mężczyzny, 

który zabił Wayne'a i próbował ją też zamordować. Nadal nie 
wiedziała,  dlaczego  przejechała  taki  kawał  drogi  do  swojego 
dawnego domu. Może nigdy się tego nie dowie. 

Detektywi  z  Rapid  City  nadal  będą  ją  podejrzewali  o 

zamordowanie męża. 

Tak jak i Cal. 
Ta  myśl  była  zbyt  bolesna,  żeby  ją  zaakceptować,  więc 

zignorowała ją. 

Zastanawiała  się,  dlaczego  detektywi  nie  chcą  jej 

uwierzyć.  Prawdopodobnie  będą  ją  uważać  za  podejrzaną, 
póki  nie  uzyska  niepodważalnego  alibi.  Przypuszczała,  że 
gdyby nie interwencja Cala, już siedziałaby w więzieniu. 

Kiedy  wszedł,  podała  mu  kubek  z  kawą  i  dokończyła 

smażenie  francuskich  grzanek.  Wyjęła  klonowy  syrop  z 

background image

kuchenki  mikrofalowej.  Usiadła  do  stołu  równocześnie  z 
Calem. 

Przekładając kawałki bekonu na talerz, zapytał: 
 - Miałaś koszmarny sen ubiegłej nocy? 
Jego  głos  brzmiał  tak  niedbale,  że  natychmiast  stała  się 

ostrożna.  Co  takiego  powiedziała  czy  zrobiła  podczas  snu? 
Nie podniosła wzroku, tylko wzruszyła ramionami. 

 - Chyba nie. Dlaczego pytasz? - Cal jej nie wierzył, kiedy 

mówiła, że ktoś jeszcze był zamieszany w zabójstwo Wayne'a. 
Nie mogła mu tego zapomnieć. 

On  także  wzruszył  ramionami,  ale  bacznie  się  jej 

przyglądał. 

 - Bez powodu. Byłaś trochę niespokojna. - Potem szeroko 

się  uśmiechnął.  -  O  tej  porze  wczoraj  nie  byliśmy  jeszcze 
małżeństwem. 

Uśmiechnęła się, zadowolona, że przyjął jej wyjaśnienie. 
 -  O  tej  porze  wczoraj  nawet  o  tym  nie  myśleliśmy. 

Uśmiechnął się radośnie. 

 - To prawda, ale się cieszę, że to zrobiliśmy. - Sięgnął po 

jej  dłoń.  Potarł  kciukiem  obrączkę.  -  To  bardzo  wygodny 
układ, prawda? 

Wygodny! Udało jej się skinąć głową, chociaż poczuła w 

sercu ból. Nie chciała być wygodna! Pragnęła być kochana. 

Kiedy  uświadomiła  sobie,  o  czym  właśnie  myśli, 

krzyknęła: 

 - O rety! 
 - Co? - Spojrzał na nią zaciekawiony. 
 -  Nic  -  powiedziała  pośpiesznie.  Cofnęła  rękę  i  sięgnęła 

po  widelec.  Idiotka!  Dlaczego  nie  może  się  cieszyć  tym,  co 
ma? Nie znała odpowiedzi. Wiedziała, że wytrzyma, ponieważ 
wytrzymywała  już  gorsze  rzeczy.  Będzie  nawet  dość 
szczęśliwa,  mieszkając  z  tym  mężczyzną  i  kochając  go.  Ale 

background image

chciała  być  oszałamiająco  szczęśliwa  i  nieprzytomnie 
zadowolona z męża i ze swojego małżeństwa. 

Inne  kobiety  to  miały.  Dlaczego  ona  nie  mogła  być  w 

pełni  szczęśliwa?  Zerknęła  na  Cala,  kiedy  jadł  śniadanie. 
Myślał  o  pracy,  myślał  też  o  niej.  Zależało  mu  na  niej. 
Pociągała go. Czy te uczucia przerodzą się kiedyś w miłość? 

Wzrastała w niej nadzieja w miarę, jak kończyli śniadanie. 

Kiedy Cal zauważył, że mu się przygląda, uśmiechnęła się do 
niego. 

Przyglądał się jej  przez chwilę, a potem popatrzył na nią, 

mrużąc oczy. Zaczynała rozpoznawać to spojrzenie. 

 -  Nie  ma  mowy  -  powiedziała,  zrywając  się  i  odnosząc 

naczynia do zlewu. - Musimy oznakować cielaki. 

Odniósł naczynia do zlewu i przycisnął ją do kuchennego 

blatu. 

 - Zdążymy to zrobić. Odwróciła się i go objęła. 
 -  Masz  rację.  Poza  tym  jesteśmy  nowożeńcami.  Widać 

było zaskoczenie na jego twarzy, ale szybko się opanował. 

 -  Musimy  pomyśleć  o  jakimś  innym  usprawiedliwieniu, 

kiedy to przestanie być aktualne. 

Oznakowali i zaszczepili cielaki nieco później. Nawet jeśli 

któregoś  z  pracowników  zastanowiło,  dlaczego  szef  się 
spóźnił, to się nie zapytał. 

Następne  dni  mijały  spokojnie.  Odnaleziono  kilka 

zagubionych byków, naprawiono płoty. Lyn ubóstwiała pracę 
na powietrzu, szczególnie jeśli mogła jeździć konno. 

Starała  się  nie  zaniedbywać  też  pracy  w  domu.  Cal 

zatrudnił ją przecież do sprzątania i gotowania. Nie zamierzała 
tego zmieniać, chociaż byli małżeństwem. 

Rozmroziła  wielką  dynię.  Zrobiła  dwa  placki  i  upiekła 

chleb.  Ugotowała  rosół  z  makaronem  i  zrobiła  dwie  wołowe 
zapiekanki. 

background image

Następnego  dnia  zadzwoniła  i  zaprosiła  matkę  Cala  na 

kolację. 

 -  Bardzo  dziękuję,  kochanie.  To  miłe.  Pojutrze 

wyjeżdżam.  -  Cora  Lee  się  zawahała.  -  Czy  Cal  wie,  że  do 
mnie dzwonisz? 

Lyn odchrząknęła. Raptem poczuła się niezręcznie. 
 -  Nie,  ale  będzie  zachwycony.  Śmiech  jego  matki  był 

szczery. 

 -  Obie  wiemy,  że  to  nieprawda,  Lyn  McCall.  -  Jej  głos 

stał się stanowczy i poważny. - Ale i tak przyjadę. Zamierzam 
stać  się  częścią  waszego  życia,  czy  mojemu  synowi  się  to 
podoba czy nie. Jego dzieci nie będą dorastały, nie wiedząc, że 
je kocham. 

Lyn  poczuła  ucisk  w  gardle.  Zastanawiała  się,  co  zaszło 

pomiędzy rodzicami Cala. Cora Lee nie chciała porzucić syna. 
Lyn była tego pewna, bez względu na to, co sądził Cal. 

Kiedy  wszedł  do  kuchni,  powiedziała  mu,  że  jego  matka 

przychodzi na kolację. 

 -  Co  takiego?  Niech  zgadnę!  Zadzwoniła  i  znowu  się 

wprosiła.  -  Cal  rzadko  mówił  z  takim  sarkazmem,  więc  Lyn 
popatrzyła  na  niego  uważnie.  Jej  ręce  znieruchomiały  nad 
chlebem, który kroiła. 

 -  Nie  -  powiedziała  spokojnie.  -  To  ja  do  niej 

zadzwoniłam.  Wyjeżdża  za  dwa  dni.  Pomyślałam,  że 
zechcesz... 

 -  To  źle  pomyślałaś.  -  Jego  głos  brzmiał  lodowato.  -  Ta 

kobieta  zostawiła  mojego  ojca  i  mnie,  nie  bacząc  na  nic. 
Dopiero  wówczas,  kiedy  ułożyła  sobie  życie,  przypomniała 
sobie o mnie. Jest trochę za późno na udawanie oddanej matki. 

Lyn pochyliła głowę. Kruche poczucie zadowolenia, które 

towarzyszyło jej od kilku dni, ulotniło się. 

 -  Przepraszam.  Mam  zadzwonić  i  odwołać  zaproszenie? 

W kuchni panowała napięta cisza. W końcu Cal westchnął. 

background image

 -  Nie.  Nie  odwołuj.  Chyba  wytrzymam  jeszcze  jeden 

posiłek z moją matką, zanim znowu nie odjedzie, by nigdy tu 
nie powrócić. 

 -  Ale  -  Lyn  uniosła  głowę  -  ona  wróci,  kiedy  urodzi  się 

dziecko  Silver.  Regularnie  będzie  odwiedzała  wnuki.  Jestem 
pewna. Kiedy urodzą się nasze dzieci... 

 -  Kiedy  urodzą  się  nasze  dzieci,  ta  kobieta  nie  będzie  tu 

mieszkała.  -  Był  nieugięty.  -  Nie  licz  zbytnio  na  to,  że 
ponownie przyjedzie, bo możesz się zawieść. 

Lyn wiedziała,  że  nie  może powiedzieć nic  więcej, by go 

jeszcze bardziej nie zdenerwować. Zdecydowała się milczeć. 

Cal  poszedł  na  górę,  żeby  wziąć  prysznic  i  przebrać  się. 

Lyn skończyła krojenie chleba trzęsącymi się rękami. 

Jej serce cierpiało. Czy Cal będzie taki niemiły przez cały 

wieczór?  Cóż  za  niezręczna  sytuacja!  Ubolewała  nad  jego 
zachowaniem.  Pod  maską  chłodnego  faceta  krył  się  mały 
chłopiec,  który  nadal  się  zastanawiał,  dlaczego  opuściła  go 
matka.  Zazwyczaj  Cal  był  najżyczliwszym  ze  wszystkich 
mężczyzn,  jakich  znała.  Tylko  bardzo  silne  przeżycie  mogło 
go zmusić do zachowania się w ten sposób. 

Wierny  danemu  słowu,  wrócił  za  kilka  chwil.  Lyn 

zapraszała  Corę  Lee  do  domu.  Z  ulgą  zauważyła,  że  Cal 
znowu miał życzliwy, choć chłodny wyraz twarzy. 

 - Jest zimno na dworze - powiedział, pomagając jej zdjąć 

płaszcz. - Jutro znowu będziemy musieli rąbać lód. 

 -  Cal  mówił,  że  pomagasz  przy  znakowaniu  cielaków  - 

Cora Lee zagadnęła Lyn, rozcierając dłonie, żeby je rozgrzać. 
- Podziwiam cię, kochanie. 

 -  Lyn  jest  twarda.  Jest  idealną  żoną  dla  ranczera  - 

powiedział  Cal  bezbarwnym  głosem,  ale  Cora  Lee  i  tak 
zbladła. 

Lyn popatrzyła na Cala z dezaprobatą. Podała mu miskę z 

warzywami. 

background image

 -  Postaw,  proszę,  to  na  stole.  -  Objęła  jego  matkę  i 

zaprowadziła ją do krzesła. - Ja się urodziłam i dorastałam na 
ranczu  -  powiedziała.  -  W  zasadzie  nikt  mnie  nie 
wychowywał. Moja matka umarła, kiedy byłam mała, a ojciec 
nie wiedział, co zrobić z małą dziewczynką. 

Cora Lee uśmiechnęła się. 
 - A jednak udało mu się dobrze cię wychować. 
Lyn  została  uratowana  od  kontynuowania  wątku,  kiedy 

Cal  zajął  miejsce  przy  stole  i  zaczął  podawać  potrawy. 
Kolacja udała się lepiej niż Lyn oczekiwała. Chociaż mówiła 
więcej  niż  zwykle,  była  świadoma  przedłużających  się  chwil 
milczenia. 

Cora  Lee  patrzyła  na  syna  z  taką  intensywnością,  jakby 

starała  się  zapamiętać  każdy  szczegół  jego  wyglądu.  Było  to 
bolesne dla Lyn. 

Cal, dla odmiany, albo nie zauważał tego, albo postanowił 

zignorować.  Kiedy  pochłonął  drugi  kawałek  ciasta,  wstał  od 
stołu. 

 -  Musicie  mi  wybaczyć,  drogie  panie,  ale  mam  pracę, 

której nie mogę odłożyć. - Spojrzał na matkę. Jego oczy były 
twarde  i  zimne  jak  granit.  -  Odwiozę  cię  do  Silver,  kiedy 
będziesz chciała. - Potem się odwrócił i wyszedł z pokoju. 

Kiedy  wyszedł,  zapanowała  niezręczna  cisza.  W  końcu 

Cora Lee się odezwała: 

 - Nie chcę wtrącać się do spraw mojego syna. Na pewno 

jest  bardzo  zajęty,  doprowadzając  to  miejsce  do  porządku.  - 
Jej południowy akcent był mniej wyraźny niż zazwyczaj. Lyn 
zauważyła, że jej teściowa walczy ze łzami. 

 -  Nie  jest  aż  tak  zajęty  -  powiedziała  ostro. -  Był  bardzo 

nieuprzejmy. Czy mogę za niego przeprosić? 

Cara Lee pokręciła głową. 
 -  Nie  ma  takiej  potrzeby.  -  Westchnęła  i  przesunęła 

palcem po brzegu kieliszka. 

background image

 -  Wiem,  że  jako  mały chłopiec  czuł  się  bardzo  zraniony. 

Ja  tylko...  -  Jej  głos  się  urwał.  Lyn  wykręcała  sobie  palce, 
patrząc, jak Cora Lee walczy o zachowanie opanowania. 

 -  Przepraszam,  kochanie.  Może  mnie  odwieziesz.  Nie 

będę denerwowała Cala. 

 -  Pani  Jenssen...  Coro  Lee...  -  Lyn  się  zawahała.  -  Czy 

próbowałaś  z  nim  porozmawiać?  Opowiedz  swoją  wersję 
wydarzeń. 

 - Nie będzie mnie słuchał - powiedziała smutno Cora Lee. 

- Widzisz, że trzyma mnie na dystans. 

Lyn  widziała  to  i  doprowadzało  ją  to  do  szału.  Już  mu 

kiedyś powiedziała, iż ma szczęście, że jego matka wciąż żyje. 
Wydawało 

się, 

że 

go 

szczerze 

kocha, 

pomimo 

nieporozumienia istniejącego pomiędzy nimi. Czy nie zdawał 
sobie  sprawy,  jakie  to  cenne?  Znów  się  zawahała.  Nie  miała 
prawa się wtrącać, ale jeśli Cora Lee nie opowie jej o swoim 
życiu  teraz,  to  nigdy  nie  pozna  istotnych  szczegółów.  Jeśli 
kiedyś będzie miała dzieci, to przyda się taka wiedza. 

 - Jak poznałaś ojca Cala? 
Cora Lee leciutko się uśmiechnęła. 
 - Byłam na wakacjach z rodziną. Zwiedzaliśmy Badlands 

i postanowiliśmy odwiedzić rodeo w Kadoce. Tom był jednym 
z  jego  uczestników.  -  Westchnęła.  -  Uważałam,  że  jest 
najprzystojniejszym 

facetem, 

jakiego 

kiedykolwiek 

widziałam. 

 - Czy Cal jest do niego podobny? 
 - Tak. - Cora Lee złożyła dłonie i ułożyła je na kolanach 

jak prawdziwa dama. - Przypomina ojca. Tom też był wysoki i 
ciemnowłosy, tylko miał niebieskie oczy. 

Cal odziedziczył oczy po matce. 
 -  Gdy  tylko  spojrzał  na  mnie  tymi  oczami,  byłam 

zgubiona.  -  Zachichotała.  -  Następnego  dnia  uciekliśmy  do 
Rapid City i się pobraliśmy. 

background image

Lyn wykrztusiła: 
 - Następnego dnia? 
 -  Możesz  w  to  uwierzyć?  -  Cora  Lee  jakby  sama  nie 

dowierzała temu, co powiedziała. 

 - Co na to twoi rodzice? 
 -  Nie  byli  zadowoleni.  Miałam  osiemnaście  lat  i  byłam 

nieprzytomnie  zakochana  w  najbardziej  pociągającym 
kowboju, jakiego Bóg kiedykolwiek stworzył. Nie żałowałam 
niczego.  Nawet  wtedy,  kiedy  tatuś  powiedział,  że  mnie 
wydziedziczy.  - Popatrzyła na  swoje  dłonie.  - Wtedy niczego 
nie żałowałam. 

W kuchni znowu zapanowała cisza. Lyn cicho zapytała: 
 - Co się stało? 
 -  Tom  był  o  dziewięć  lat  starszy  ode  mnie.  To  ranczo 

należało  wtedy  do  niego,  ale  było  tu  bardzo  prymitywnie. 
Przywiózł mnie i... 

 -  Szybko  się  zorientowałaś,  że  praca  kowboja  trwa  od 

świtu do nocy, a on spodziewa się, że jego żona też będzie tak 
pracowała. 

 - Nie chodziło tylko o to - powiedziała matka Cala. - Nie 

przeszkadzało  mi  pranie  i  gotowanie.  Ale  Toma  widywałam 
jedynie w nocy. - Ku zdziwieniu Lyn zarumieniła się. 

 - Te noce były wspaniałe, ale powoli zaczęłam odczuwać 

potworną  samotność.  Rzadko  spotykałam  inne  kobiety, 
ponieważ  Tom  dopiero  zaczynał  się  dorabiać.  Nie  byliśmy 
zamożni,  nie  miał  ochoty  na  życie  towarzyskie.  Mieliśmy 
tylko jednego pikapa, więc rzadko jeździłam do miasta. Kiedy 
już  tam  byłam,  wszyscy  traktowali  mnie  jak  nieznajomą  ze 
Wschodu. Zaczęłam tęsknić za górami i lasami. Tu jest tak jak 
na pustyni. 

 -  Dorastałam,  kochając  tę  ziemię,  ale  wiem,  że  nie  żyje 

się tu łatwo. W upalne dni, kiedy kurz dusi, trzeba naprawdę 
bardzo  kochać  swoją  ziemię,  żeby  wytrzymać.  Chyba 

background image

nabawiłabym się klaustrofobii, mieszkając w miejscu, gdzie są 
lasy i góry. Nie przepadam nawet za naszymi pagórkami! 

 - wtrąciła Lyn. 
 -  Więc  rozumiesz,  jakie  żywiłam  uczucia  do  miejsca,  w 

którym dorastałam? 

 - Tak mi się wydaje. 
 - Zaszłam w ciążę prawie natychmiast. Przez większą jej 

część chorowałam i czułam się jeszcze bardziej odizolowana. 
Pamiętam,  że  ciągle  płakałam  z  tęsknoty  za  domem,  matką  i 
znajomymi. 

 -  Byłaś  prawie  dzieckiem  -  powiedziała  Lyn  z 

westchnieniem.  -  Mąż  powinien  bardziej  dbać  o  twoje 
uczucia. 

Cora Lee uśmiechnęła się drwiąco. 
 -  To  nie  była  tylko  wina  Toma.  Ten  biedny  chłopak  nie 

miał pojęcia, jak sobie poradzić z płaczliwą nastolatką. Potem 
urodził  się  Cal.  -  Jej  twarz  się  rozjaśniła.  -  Był  ślicznym 
chłopczykiem.  Ubóstwiałam  go.  Lubiłam  być  matką.  Wtedy 
już nie układało się najlepiej między Tomem a mną. Mój mąż 
myślał,  że  jestem  zarozumiała,  bo  wtedy  już  nie  chciałam 
spotykać się z innymi kobietami. Byłam nieśmiała. Jeszcze nie 
przyzwyczaiłam się do prerii. Nienawidziłam śniegu, który był 
tak  obfity,  że  wszystko  zasypywał.  Miałam  złamane  serce, 
kiedy Tom znajdował zamarznięte cielaki. Latem bez przerwy 
patrzyłam na horyzont, wypatrując nadciągającej burzy. Moje 
kwiaty  więdły.  Grad  niszczył  warzywa.  Nie  znałam  się  na 
uprawie  roślin.  To  marna  wymówka  dla  żony  ranczera.  Tom 
żałował, że się ze mną ożenił. 

 - Jestem pewna, że cię kochał. 
 -  Pociągałam  go.  Nie  jestem  jednak  pewna,  czy  mnie 

kochał.  -  Wstała  i  zaczęła  układać  talerze,  jakby  nie  mogła 
dłużej  siedzieć  bezczynnie.  -  Kiedy  Cal  miał  prawie  rok, 
miałam dość życia  na  ranczu. Nie  mogłam wytrzymać tu  ani 

background image

dnia dłużej, a co dopiero kolejnej zimy. Zadzwoniłam do taty. 
Pozwolił mi wrócić do domu. 

 -  Więc  wyjechałaś  -  powiedziała  cicho  Lyn.  Ona  także 

wstała i podeszła do zlewu. 

 - Tak. - Cora Lee oparła się o blat kuchenny. - Chciałam 

zabrać ze sobą Cala. Tom jednak nie chciał o tym słyszeć. 

Okropnie się pokłóciliśmy. W końcu mój mąż powiedział, 

że  jeśli  zabiorę  mu  syna,  to  przyjedzie  po  niego.  Obiecał,  że 
będzie  rozpowiadał, iż miałam innych  mężczyzn i  nie  nadaję 
się  na  matkę.  Wiem,  że  to  może  wydawać  ci  się  głupie,  ale 
zostałam  wychowana  w  zamożnej  i  szanowanej  rodzinie,  w 
której  nie  toleruje  się  skandali.  Jakakolwiek  aluzja  psuje 
reputację. Gdyby chodziło tylko o mnie, nie przejmowałabym 
się groźbami Toma. Ale to dotknęłoby mamę i tatę, całą naszą 
rodzinę. - Jej głos brzmiał gorzko. - Ludzie z dobrych rodzin 
potrafią  być  hermetyczną  grupą  okrutnych  osób.  Jest 
dwudziesty  wiek,  ale  w  niektórych  domach  panują  sztywne 
zasady. 

Lyn  nie  wiedziała,  jak  na  to  odpowiedzieć.  To,  co 

opowiadała  Cora  Lee  wykraczało  tak  daleko  poza  jej 
ograniczone 

doświadczenie 

wydawało 

się 

mało 

prawdopodobne. Mimo to uwierzyła teściowej i tylko to było 
ważne. 

 - Więc zostawiłaś Cala z ojcem? 
 -  Niezupełnie.  -  Cora  Lee  usiadła  ciężko  na  barowym 

stołku.  -  Nie  mogłam  wyjechać  bez  syna.  Powiedziałam,  że 
nie wyjadę, ale Tom mnie wyrzucił z rancza. Kupił mi bilet do 
Wirginii.  Powiedział,  że  mam  tu  nigdy  nie  wracać.  - 
Rozejrzała się po domu byłego męża i uśmiechnęła smutno. - 
Teraz na pewno przewraca się w grobie. 

 -  Powinien!  -  Lyn  była  tak  zaszokowana,  że  nie  mogła 

mówić. 

background image

 - Płakałam całe tygodnie. Miesiące. Dzwoniłam, ale Tom 

odkładał  słuchawkę.  Tata  skontaktował  się  z  prawnikiem  z 
Rapid  City,  ale  on  powiedział,  że  nie  mam  szans  odzyskać 
Cala,  ponieważ  go  porzuciłam.  W  końcu  mój  rozwód  się 
uprawomocnił. Kilka lat później spotkałam ojca Silver. 

 - Ale... twój... Tom pozwolił Calowi cię odwiedzać? 
 -  Dopiero  wtedy,  kiedy  Cal  dorósł  na  tyle,  by  zacząć 

zadawać trudne pytania. Wtedy Tom trochę ustąpił. Każdego 
lata  pozwalał  mi  być  z  Calem  przez  miesiąc  lub  dwa.  Nie 
wyobrażasz sobie, ale żyłam tylko dla tych kilku miesięcy w 
roku.  Ale  każdego  roku  Cal  oddalał  się  ode  mnie  coraz 
bardziej.  Kiedy  przyjechał  tego  lata  po  wypadku,  nie  chciał, 
żebym go pocieszała. 

 -  Możemy  jechać,  matko?  -  usłyszały  nagle  jego  głos. 

Obie  kobiety  drgnęły  gwałtownie.  Lyn  zerknęła  na  drzwi 
łączące  salon  z  gabinetem.  Od  kiedy  tu  stał?  Cal  zaciskał 
szczęki,  jego  twarz  była  kamienną  maską,  ale  jego  oczy 
płonęły złością. 

 -  Cal.  -  Lyn  bezwiednie  wyciągnęła  rękę.  -  Od  kiedy... 

jak... 

 - Ile usłyszałem? - szydził. - Całą wzruszającą historię. 
 -  Przyniosę  płaszcz.  -  Twarz  Cory  Lee  była  blada  jak 

kreda. 

 - Ja ją odwiozę. - Kiedy Lyn ruszyła do sieni, Cal zastąpił 

jej drogę i chwycił za rękę. 

 - Ja to zrobię. 
Lyn  znieruchomiała.  Przysięgła  sobie,  że  już  nigdy  nie 

pozwoli, by jakiś mężczyzna dotykał ją w gniewie. 

 - Zabierz rękę - powiedziała spokojnie. 
Dobrze o nim świadczyło to, że od razu cofnął rękę. 
 -  Nie  chciałem  cię  skrzywdzić.  Odwróciła  się  do  niego 

plecami. 

 - Daj mi kluczyki. 

background image

 - Nie. Jest moją... 
 - Powiedziałam: daj mi kluczyki! 
Nie wiedziała, które z nich było bardziej zaskoczone. Cal 

odrzucił głowę, jakby go uderzyła. Zasłoniła ręką usta. 

Patrzyli na siebie, a dzieliła ich przepaść. 
Potem  ten  sam  obojętny  wyraz  powrócił  na  twarz  jej 

męża. W milczeniu sięgnął po kluczyki i rzucił je. 

Odwróciła  się  i  wyszła  do  sieni.  Cora  Lee  stała  skulona 

przy  drzwiach.  Lyn  założyła  płaszcz,  otworzyła  drzwi  i 
przepuściła teściową. 

Cal ciągle stał w miejscu, gdzie go zostawiła. Zaczęła iść 

w kierunku drzwi, ale się zatrzymała. Zapytała cicho: 

 - Czy mam wracać? 
Przez chwilę panowała całkowita cisza. Myślała, że może 

powie: „nie". Serce przestało jej na chwilę bić. Potem odezwał 
się beznamiętnym głosem: 

 - Nie jestem taki jak mój ojciec. Nie wyrzucę cię z domu. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
Kiedy  wróciła  do  domu,  Cal  oglądał  telewizyjne 

wiadomości. 

Jak  ma  zacząć  tę  rozmowę?  Instynkt  podpowiadał  jej,  że 

Cal  nie  poruszy  drażliwego  tematu.  Był  mistrzem  unikania 
kłopotliwych  sytuacji.  Ten  sam  instynkt  podszepnął  jej,  że 
jeśli rany w jego sercu mają się kiedykolwiek zabliźnić, muszą 
porozmawiać o tym, czego dowiedziała się od jego matki. 

Cora  Lee  postawiła  ją  w  niezręcznej  sytuacji.  Lyn  za 

bardzo  kochała  Cala,  żeby  patrzeć,  jak  cierpi  przez  resztę 
życia. Z drugiej jednak strony mogła stracić jedyną szansę na 
jego  miłość,  zmuszając  go  do  zmierzenia  się  ze  zmorami 
przeszłości.  Żadne  z  tych  rozwiązań  nie  było  do  przyjęcia, 
myślała zrozpaczona. 

Sprzątnęła  kuchnię  i  poszła  do  salonu.  Od  kiedy  się 

kochali po raz pierwszy, Cal zwykł siadywać na kanapie i tulić 
ją w swoich ramionach, kiedy oglądali wiadomości i prognozę 
pogody. Dzisiejszego wieczoru siedział jednak  w fotelu. Lyn 
straciła  wszelką  nadzieję.  Cichutko  zajęła  swoje  miejsce  na 
kanapie  i  sięgnęła  po  koszyczek  z  przyborami  do  szycia. 
Postanowiła  przyszyć  guziki  do  koszuli  Cala  i  dokończyć 
robiony  na  drutach  sweterek  dla  dziecka  Silver  i  Decka. 
Szybko  skończyła  sweterek,  zrobiła  już  czapeczkę  i  miała 
nadzieję,  że  do  świąt  Bożego  Narodzenia  uda  jej  się  jeszcze 
wydziergać  buciki.  Ciszę  w  pokoju  zakłócał  jedynie  głos 
prezentera  wiadomości  dochodzący  z  telewizora.  Jak  zacząć 
rozmowę, myślała. 

 -  Skoro  znasz  całą  prawdę  to  na  pewno  wiesz,  że  twoja 

matka nie porzuciła cię tak po prostu. 

Odwrócił  głowę  i  obrzucił  ją  stalowym,  lodowatym 

spojrzeniem 

 -  Może  sobie  mówić,  co  chce.  Mój  ojciec  nie  potrafi  się 

już bronić. 

background image

 -  Ojciec  wmawiał  ci,  że  matka  jest  nadętą  snobką, 

prawda? 

 - Do czego zmierzasz? 
 -  Zastanów  się!  Skoro  Cora  Lee  jest  taką  snobką,  to  czy 

zaprzyjaźniłaby  się  z  Rillą?  -  zapytała  Lyn,  używając 
poważnego argumentu. - Bo choć Rilla ma wielkie serce, nie 
może  poszczycić  się  szlachetnym  urodzeniem.  Zna  się  na 
ludziach i bardzo lubi twoją matkę. 

Cal nic nie odpowiedział, tylko zacisnął mocniej usta. 
 - Matka wyjaśniła ci, dlaczego nie miała tu przyjaciół? 
 - Słychać było desperację w jej głosie. - Wszyscy wiedzą, 

jak ją boli to, że musiała cię zostawić. 

 - Nie - powiedział, uderzając pięścią w oparcie fotela. 
 -  Ożeniłem  się  z  tobą,  ponieważ  potrzebowałem 

spokojnej,  rozważnej  żony,  która  poradzi  sobie  z  życiem  na 
ranczu. 

 -  Jego  oczy  nie  były  już  chłodne,  tylko  płonęły  żarem.  - 

Nie  prosiłem  cię  o  to,  żebyś  wtrącała  się  do  mojego  życia.  - 
Każde słowo raniło jej czułe serce niczym sztylet. 

Spokojna,  rozważna  żona?  Jeśli  kiedykolwiek  miała 

nadzieję,  że  Cal  odwzajemni  jej  miłość,  to  teraz  tę  nadzieję 
straciła.  Pochylając  głowę,  wbiła  wzrok  w  podłogę,  żeby  nie 
zauważył jej drżących, przygryzionych warg. 

 - Nie prosiłeś mnie o to. 
 -  Nie  próbuj  mnie  zmienić  -  warknął.  -  Albo  przyjmiesz 

mnie  i  to  małżeństwo  takimi  jakie  są,  albo...  -  Choć  nie 
dokończył zdania, sens jego wypowiedzi był aż nadto jasny. 

Nie  podniosła  wzroku  znad  robótki,  choć  ledwie  ją 

widziała  poprzez  łzy.  Za  żadne  skarby,  nie  spojrzałaby  teraz 
na niego. Świadomość, że wszystkie jej nadzieje na przyszłość 
legły w gruzach, była zbyt bolesna. 

Cal  wstał  z  fotela.  Podszedł  do  drzwi,  zawahał  się  przez 

chwilę,  ale  Lyn  z  uporem  zmuszała  swoje  drżące  dłonie  do 

background image

pracy.  Po  długim  i  pełnym  napięcia  oczekiwaniu,  wyszedł  z 
pokoju i ruszył schodami do sypialni. 

Jej dłonie zamarły w bezruchu, a łzy popłynęły po twarzy. 
Minęła niecała godzina, zanim się poruszyła. Zapomniana 

robótka leżała na jej kolanach. Złożyła ją starannie i odłożyła 
do koszyczka. Podniosła się z trudem i po kolei gasiła światła 
w  pomieszczeniach.  Zatrzymała  się  u  szczytu  schodów.  Czy 
Cal spodziewa się, że będzie spała z nim tej nocy? 

Drzwi  do  ich  pokoju  były  uchylone,  jak  każdej  nocy,  ale 

Lyn  nie  mogła  się  zmusić,  by  tam  wejść  i  wślizgnąć  się  do 
łóżka.  Cal  dał  jej  aż  nazbyt  jasno  do  zrozumienia,  że  choć 
pragnie  jej  ciała,  nie  chce  i  nie  potrzebuje  jej  uczuć.  Chce 
mieć po prostu spokojną i rozważną żonę. 

Weszła do swojego dawnego pokoju i przygotowała się do 

snu. Zgasiła światło i położyła się do łóżka. 

Na drugim końcu korytarza Cal leżał samotnie w sypialni, 

którą  od  kilku  nocy  dzielił  z  żoną.  Wpatrywał  się  w  sufit 
szeroko  otwartymi  oczami,  chociaż  było  prawie  ciemno. 
Słyszał,  jak  Lyn  wchodzi  do  swojego  dawnego  pokoju  i 
zrozumiał, że nie zamierzała z nim spać. 

Poczuł  urazę.  Przez  większość  życia  dobrze  sobie  radził 

bez  matki.  Dlaczego  Lyn  ciągle  stara  się  go  do  niej 
przekonać? 

Przez  wiele  godzin  leżał,  zadając  sobie  pytania,  na  które 

nie  znalazł  odpowiedzi.  Kiedy  w  końcu  zasnął,  w  snach 
prześladował go głos matki. 

Obudził się rano i zmusił, by działać zgodnie z rozkładem 

zajęć.  Gdy  schodził  po  schodach,  poczuł  zapach  świeżo 
parzonej kawy. To  chyba jego  ulubiona  pora  dnia, kiedy Lyn 
podawała  mu  pierwszy  kubek  kawy,  a  on  ją  na  chwilę 
przytulał.  Jeśli  myślała,  że  tego  ranka  będzie  inaczej,  bo  się 
pokłócili, to czeka ją niespodzianka. 

background image

Ale nie było jej w kuchni. Jego kawa czekała w dzbanku. 

Na blacie kuchennym leżała kartka z wiadomością: 

„Cal,  odwożę  panią  Jenssen  na  lotnisko  w  Rapid.  Obiad 

jest  w  lodówce.  Dzisiaj  wieczorem  musimy  porozmawiać. 
Lyn". 

Jego  radość  z  pięknego  dnia  ulotniła  się.  Liścik  miał  ton 

niemal  urzędowy,  żadnej  intymności.  Równie  dobrze  mógł 
być napisany przez obcą osobę. 

Poczuł  wyrzuty  sumienia.  Czy  właśnie  nie  to  powiedział 

Lyn? 

Jak  mogło  się  między  nimi  wszystko  tak  popsuć?  W  noc 

poślubną  i  każdą  następną  czuł  się  najszczęśliwszym 
mężczyzną na świecie. Lyn była jego drugą połową. Czy nie 
zdawała sobie z tego sprawy? On zauważył to dopiero, kiedy 
wsuwał jej na palec obrączkę, a ona niskim głosem powtarzała 
słowa przysięgi. Potrzebował jej obecności. 

Serce  mu  waliło  i  czuł  ucisk  w  piersi,  kiedy  ponownie 

czytał  pozostawioną  przez  Lyn  wiadomość.  Rozmawiać?  O 
czym?  Czy  opuszcza  go?  Wczorajsze  ultimatum  wygłosił, 
zanim  zdołał  się  powstrzymać.  Nawet  wtedy  nie  mógł 
powiedzieć  słowa  „odejdź".  Był  zbyt  przerażony,  że  Lyn  to 
naprawdę zrobi. 

Patrzył na drzwi nieprzytomnym wzrokiem. Wreszcie jego 

życie wydawało mu się być doskonałe. Znów był ranczerem. 
Marzył  o  tym  już  w  dniu,  kiedy  wyjeżdżał  z  Dakoty  jako 
nieszczęśliwy  nastolatek.  Miał  ranczo,  które  zaczynało 
przynosić dochody. Znalazł kobietę, której szukał całe życie. 

Kobieta,  której  szukał  całe  życie...  Lyn.  Uwielbiał  jej 

spokój, obecność, słodycz i namiętność. Kochała go, był tego 
pewien.  Może  wszystko  się  między  nimi  zaczęło  jako  wyraz 
wdzięczności  Lyn  za  ofiarowany  dom,  ale  to  go  nie 
obchodziło.  Żałował,  że  nie  powiedziała  mu  o  swoich 

background image

uczuciach,  ale  dlaczego  miała  to  robić?  Dał  jej  jasno  do 
zrozumienia, że jest dla niego tylko pracownicą. 

Dom nagle wydał się zimny i obcy. Jeśli Lyn go zostawi, 

to nie wie, co zrobi. 

Jak  on  ją  pokochał!  Nigdy  nie  chciał,  aby  jakakolwiek 

kobieta miała nad aż taką władzę. Nie mógł dopuścić do tego, 
by  kiedyś  zburzyła  mu  życie,  tak  jak  to  zrobiła  matka.  Ale 
teraz nie miał wyboru. Lyn wkradła się do jego serca i rozbiła 
mur, którym się otoczyło. Teraz wiedział, że nie może bez niej 
żyć. 

Jeśli  Lyn  go  zostawi,  to  będzie  kolejna  porażka,  za  którą 

zacznie winić swoją matkę. 

Gdy tylko ta myśl przyszła mu do głowy, wiedział, że nie 

jest  sprawiedliwy.  Lyn  powiedziałaby  mu,  żeby  nie  był  tak 
małostkowy.  Nawet  on  sam  nie  mógł  winić  matki  za  swoje 
kłopotliwe położenie. Kiedy wczoraj wyszedł z gabinetu, by ją 
odwieźć,  obie  kobiety  były  tak  pochłonięte  rozmową,  że  nie 
usłyszały, jak zatrzymał się przed wejściem do kuchni. 

Przez  całe  życie  słyszał  o  kobiecie,  która  nienawidziła 

Dakoty  i  nie  znosiła  jej  mieszkańców.  Tak  mało  kochała 
swoje dziecko, że je porzuciła. Gdy ją odwiedzał w Wirginii, 
widział  zrównoważoną  i  szczęśliwą  kobietę,  bardzo 
zadowoloną  ze  swojej  drugiej  rodziny.  Kobietę,  która 
całkowicie zapomniała o jego ojcu, chociaż wiedział, że jego 
ojciec widzi ją za każdym razem, kiedy patrzy na niego. 

Lyn  widziała  coś  zupełnie  innego,  kiedy  patrzyła  na  jego 

matkę.  Ponadto  zaryzykowała  własne  szczęście,  żeby  mu 
pokazać, iż nie miał racji. 

Nie  miał  racji?  Jego  ojciec  był  dobrym  człowiekiem,  ale 

nie  całkiem  prawdomównym,  kiedy  opowiadał  mu  o  swoim 
małżeństwie. Lyn miała rację. Jego matka nie uważała się za 
kogoś  lepszego  i  to  nie  tylko  dlatego,  że  polubiła  Rillę. 
Przypomniał sobie rozpacz w jej głosie, kiedy mówiła, jak go 

background image

zostawiła. Po raz pierwszy otworzyła się mała szczelina, przez 
którą  zaczęła  się  sączyć  gorycz,  która  zatruwała  mu  duszę 
przez tyle lat. 

Zamknął oczy. Chciał dzielić tę chwilę prawdy z Lyn, ale 

po tych wszystkich słowach, które powiedział wczoraj, bał się, 
że posądzi go o kłamstwo. Będzie uważała, że tak mówi, gdyż 
boi się, że ona odejdzie. 

Dzisiaj 

wieczorem, 

obiecał 

sobie. 

Wieczorem 

porozmawiają.  Rozmowa  będzie  zawierała  takie  słowa  jak 
„kocham", „wybaczam" i „na zawsze". Zacznie od nawiązania 
kontaktów z matką, nadrobi te lata, kiedy odsunął się od niej. 
Lyn  zostanie  oczyszczona  z  zarzutów  o  morderstwo,  kiedy 
znajdą mordercę jej byłego męża. Był pewien, że ona tego nie 
zrobiła. 

Zatrzymał  się,  bo  coś  nie  dawało  mu  spokoju.  W  dzień 

swojego  ślubu  zatrzymali  się  na  posterunku.  Detektywi 
zadawali  Lyn  pytania,  a  ona  opowiedziała  o  swoich  snach. 
Sny... coś ważnego w nich tkwiło. 

Raptem zrozumiał, co to było. Przeraził się. 
Pod  wpływem  impulsu  zadzwonił  do  Departamentu 

Szeryfa Pennington. Telefon odebrał Amick. 

 - Cal McCall. Gdzie pański kolega? - zapytał. 
Przez chwilę panowała cisza. 
 - Jest na urlopie - powiedział Amick ostrożnie. - Dlaczego 

chce pan wiedzieć? 

 - Ponieważ sądzę, że ten drań zabił człowieka i być może 

teraz ściga moją żonę. 

 -  Niech  mi  pan  opowie  o  tym,  skąd  takie  podejrzenia  - 

zachęcał detektyw spokojnie. - Muszę wiedzieć wszystko. Od 
tego może zależeć życie pańskiej żony. 

 -  To  takie  oczywiste  -  powiedział  Cal  gwałtownie.  - 

Ostatnio,  kiedy  u  was  byliśmy,  Lyn  wspominała  o  swoich 

background image

snach,  ale  nie  mówiła,  gdzie  się  schowała.  A  pański  kolega 
zapytał ją, jak się wydostała z szafy. 

 -  Cholera!  -  zaklął  Amick.  -  Nie  mogę  uwierzyć,  że  to 

przeoczyłem.  Prowadziliśmy  dochodzenie  przeciwko  niemu. 
Hazard, bardzo wysokie stawki. Galloway też się w to wplątał. 
-  W  głosie  Amicka,  kiedy  się  znów  odezwał,  brzmiało 
zaniepokojenie. - Proszę pilnować żony, chyba że to odwołam 
osobiście. 

 -  Nie  mogę  tego  zrobić  -  powiedział  głucho  Cal.  -  Lyn 

dzisiaj odwiozła moją matkę na lotnisko do Rapid. 

 -  Musimy  założyć,  że  Biddle  szuka  okazji,  by  ją  dopaść, 

kiedy  będzie  sama  -  głośno  myślał  Amick.  -  Zadzwonię  po 
posiłki i zaczniemy zaraz szukać. 

 - Będę robił to samo -  poinformował go Cal. - Niech się 

pan modli, żeby to pan znalazł go pierwszy. 

Amick gwałtownie wciągnął powietrze. 
 - Nie mogę popierać samosądu. 
 - Więc niech pan go znajdzie. Proszę działać. 
 - McCall... - Nastąpiła pauza. - Biddle jeździ granatowym 

fordem. 

Cal odetchnął. 
 - Dzięki. - Rozłączył się. Jego serce waliło, jak oszalałe. 
Myśl  o  Lyn  i  własnej  matce  w  rękach  bezwzględnego 

mordercy,  mroziła  mu  krew  w  żyłach.  Odsunął  strach  i 
skoncentrował się na tym, co musiał zrobić. 

Zadzwonił  do  Decka,  Marty'ego  i  swoich  kowbojów. 

Rozjechali  się  po  drogach,  szukając  srebrnego  pikapa,  który 
prowadziła  Lyn.  On  pojechał  drogą,  którą  powinna  była 
jechać do Rapid. 

Nie  miała  zbyt  dużej  przewagi,  bo  Silver,  kiedy  do  niej 

zadzwonił, powiedziała, że dopiero co wyjechały. Przekroczył 
dozwoloną  prędkość,  jadąc  po  drodze  międzystanowej  z 

background image

prędkością  stu  sześćdziesięciu  kilometrów  na  godzinę. 
Wczesnym rankiem nie było widać żadnych samochodów. 

Hazard!, myślał z  obrzydzeniem. Lyn omal nie zginęła,  a 

teraz  znowu  była  w  niebezpieczeństwie,  ponieważ  jej  były 
mąż robił zakłady i przegrywał. 

Kiedy zbliżał się do Wall, zauważył znajomą ciężarówkę. 

Wjechała na wzniesienie i znikła mu z oczu, więc przyśpieszył 
jeszcze bardziej. 

Wtedy  zauważył  granatowy  samochód.  Jechał  tuż  za 

pikapem. 

Gdzieś  za  nim  w  oddali  słychać  było  wycie  syren 

policyjnych. 

Cal  zaklął.  Kto  wie,  co  zrobi  Biddle,  jeśli  rozpocznie  się 

regularny pościg? Musi ocalić Lyn. 

Kiedy  zbliżył  się  do  samochodów,  zauważył,  że  dogania 

go policyjne auto. Lyn jechała poniżej dozwolonej prędkości. 
Na pewno ze wzglądu na moją matkę, pomyślał Cal. Cora Lee 
bez przerwy oburzała się na dozwoloną prędkość i sposób, w 
jaki  mieszkańcy  Południowej  Dakoty  odnosili  się  do 
obowiązku jeżdżenia w pasach. Miał nadzieję, że obie kobiety 
miały dzisiaj zapięte pasy. 

Samochód  detektywa  był  tuż  za  nimi.  Cal  zauważył  ze 

złością dziurę od kuli w tylnej szybie. 

Zrobił  unik,  kiedy  prawa  strona  przedniej  szyby  pękła. 

Biddle strzelał do niego! 

Z  okrzykiem  wściekłości  docisnął  pedał  gazu.  Zwolnił, 

kiedy  zmniejszył  odległość.  Modlił  się,  żeby  Lyn  nic  się  nie 
stało. Zastanawiał się, czy jego żona wie, co się dzieje? 

Musiała 

go  obserwować,  bo  nagle  gwałtownie 

zahamowała.  Biddle  zareagował  odruchowo  i  wcisnął 
hamulec.  Lyn  skierowała  srebrną  półciężarówkę  na  pas 
zieleni. Samochód policjanta wpadł w poślizg, bo był lżejszy. 
Cal  zauważył  pełną  nienawiści  twarz  mężczyzny,  który 

background image

równocześnie usiłował zapanować nad kierownicą i utrzymać 
pistolet  w  prawej  dłoni.  Cal  zareagował  natychmiast, 
gwałtownie  wcisnął  hamulec,  ale  koła  się  zablokowały  i  też 
wpadł w poślizg. 

Potem  jego  samochód  mocno  uderzył  w  bok  forda,  w 

drzwi od strony kierowcy. 

Słychać było zgrzyt blachy i pisk opon. Cal czuł, jak nim 

rzuca  do  przodu  i  tyłu.  Ramiona,  nogi  i  głowa  boleśnie 
uderzały  o  różne  części  samochodu.  Pas  wrzynał  się  w  kość 
biodrową  tak  mocno,  że  czuł,  jakby  rozrywał  go  na  pół. 
Obydwie pary drzwi gwałtownie się otworzyły. 

Nagle, tak szybko jak się zaczął, cały ruch ustał. 
Cal  nie  chciał  zastanawiać  się  nad  swoimi  obrażeniami. 

Nie  zwlekał.  Jego  palce  szarpnęły  za  zapięcie  pasa  i 
wyskoczył przez powyginane drzwi. Zatoczył się, kiedy stopy 
dotknęły asfaltu. Zauważył, że Biddle  leży nieruchomo. Jego 
głowa,  nienaturalnie  skręcona,  znajdowała  się  pod  dziwnym 
kątem. 

Gwałtownie się zatrzymał. Widok był wstrząsający, nawet 

dla  niego.  Usłyszał  za  sobą  głosy  kobiet  i  odwrócił  się. 
Przypomniał  sobie  o  żonie  i  matce.  Samochód  Lyn,  gdy 
skręcił  gwałtownie  na  pas  zieleni,  tam  się  zatrzymał.  Obie 
kobiety  biegły  w  jego  kierunku.  Ruszył  szybko,  żeby  je 
zatrzymać, zanim zobaczą martwego mężczyznę. 

Jego  serce  ciągle  szybko  waliło,  ale  spadł  poziom 

adrenaliny. Poczuł przerażanie. Był w szoku. 

Kiedy  dotarł  do  trawnika,  szeroko  otworzył  ramiona  i 

objął Lyn i matkę. Poczuł tak wielką ulgę, że aż się pod nim 
ugięły nogi. Upadł na kolana, ale nadal trzymał obie kobiety w 
ramionach. Przez  chwilę wszyscy troje klęczeli  i obejmowali 
się. 

 -  On...  on  do  nas  strzelał!  -  Cora  Lee  jąkała  się.  Lyn 

przytuliła się mocniej i zapytała: 

background image

 - Skąd wiedziałeś? 
Mocno  ją  objął,  nie  zważając  na  przeszywający  ból  w 

żebrach.  Podejrzewał,  że  może  mieć  coś  pękniętego  albo 
złamanego. 

 -  W  dniu,  kiedy  braliśmy  ślub  -  udało  mu  się  zacząć  - 

Biddle  zapytał  cię  o  kryjówkę  w  szafie.  A  ty  nikomu  nie 
mówiłaś wcześniej, gdzie się schowałaś. Nie pamiętałem tego, 
aż do dzisiaj - dodał, pogrążony jeszcze w swoich myślach. 

 - Musiał być przerażony, że przypomnę sobie wszystko i 

doniosę na niego. - Zaczynała łączyć fakty. 

 -  Cal,  jesteś  ranny!  -  Matka  delikatnie  podtrzymywała 

jego twarz i oglądała ranę. 

 -  Potrzebujesz  lekarza.  -  Wstała.  -  Halo!  -  krzyknęła 

rozkazującym  tonem  do  personelu  karetki,  która  właśnie 
nadjechała. - Mój syn potrzebuje pomocy lekarskiej! 

Lyn  uniosła  głowę  i  oboje  popatrzyli  na  Corę  Lee. 

Odwzajemniła  ich  spojrzenie,  a  potem  uniosła  brwi  i 
uśmiechnęła się zmieszana. 

 - Nie jestem całkowicie bezradna. 
Wszyscy się roześmieli. 
Cal posłał jej uśmiech i chwycił za rękę. 
 - Nic mi nie będzie. 
 -  Oczywiście,  że  nie.  -  Cora  Lee  nadal  miała 

przewieszoną przez ramię torebkę. Ku jego rozbawieniu, teraz 
wyciągnęła nieskazitelnie białą chusteczkę i zaczęła wycierać 
mu twarz. Nie wiedział, że to krew spływa mu do oczu, póki 
nie  zobaczył  czerwonej  plamy  na  materiale.  Podniósł  rękę  i 
zbadał ranę. 

 - To tylko głębokie zadrapanie, mamo - powiedział, żeby 

ją uspokoić. 

Cofnęła  rękę.  Przycisnęła  zakrwawioną  chusteczkę  do 

piersi i powoli jej oczy wypełniły się łzami. 

 - Powiedziałeś do mnie: „mamo" - wyszeptała. 

background image

Lyn  pocałowała  go  w  szyję,  a  on  znowu  przyciągnął 

matkę do siebie. 

 - Tak właśnie powiedziałem - potwierdził. 
Ku  jego  irytacji,  zabrali  go  karetką  do  szpitala  w  Rapid 

City. Lyn i Cora Lee pojechały za nim. Lyn pozostała na czas 
badań.  Potem,  kiedy  zabandażowali  mu  głowę  i  klatkę 
piersiową,  zwolniono  go.  Przekazano  setkę  instrukcji  i 
nakazano odpoczywać przez kilka dni. 

W  poczekalni  Deck  i  Silver  towarzyszyli  matce. 

Niepewność ustąpiła miejsca radości, kiedy się pojawił. 

Po chwili Deck odciągnął go na bok. 
 -  Nie  będą  wniesione  żadne  oskarżenia  -  poinformował 

Cala.  -  Szeryf  i  jakiś  detektyw  byli  tu,  kiedy  byłeś 
opatrywany.  Nie  wiem,  jak  to  załatwią,  ale  mówili  coś  o 
jakimś  facecie,  który  zginął,  prowadząc  nieostrożnie 
samochód. 

 -  Zgadzam  się  -  zdecydował  Cal,  bo  mógł  zostać 

oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci. Pomyślał, że 
jeszcze  raz  zrobiłby  to  samo.  Niemniej  jednak  cieszył  się,  że 
policjanci byli wyrozumiali. 

Jego  samochód  zabrano  do  warsztatu,  więc  pojechali 

samochodem  Lyn.  Deck  i  Silver  odwieźli  Corę  Lee  na 
lotnisko. Pożegnali się i powiedzieli, że może ich odwiedzać, 
kiedy chce. Zaprosili również jej męża. 

Cal  odmówił  wzięcia  środków  przeciwbólowych.  Starał 

się  nie  jęczeć,  kiedy  jechali  drogą  prowadzącą  na  ranczo. 
Pomimo wstrętu, jaki czuł do samego siebie za swoją słabość, 
nie protestował, kiedy Lyn zapakowała go do łóżka na resztę 
dnia. 

 -  Dokąd  idziesz?  -  Chwycił  ją  za  rękę,  kiedy  chciała  się 

podnieść ze wspólnego posłania. 

Wzruszyła ramionami. 

background image

 -  Mam  wiele  pracy.  Trzeba  sprawdzić  inwentarz  w 

stodole. Należy zrobić okład koniowi. Rozmroziłam kurczaka 
na  kolację,  jeśli  go  nie  zacznę  teraz  piec,  będziemy  jeść 
dopiero o północy. Dzisiaj przyniosę ci kolację na tacy, żebyś 
nie musiał wstawać. 

 -  Nic  ci  nie  jest?  -  zapytał  cicho.  Przez  całą  drogę  do 

domu nie odzywała się. 

Spojrzała mu w oczy. 
 -  Dopiero  wówczas,  gdy  byłyśmy  niedaleko  Wall 

zauważyłam, że ktoś jedzie za nami. Wtedy ty już tam byłeś. 

 -  Ten  drań  strzelał  do  ciebie  -  warknął  Cal.  Pokiwała 

głową i zacisnęła palce na jego ręce. 

 -  Nie  mogłam  w  to  uwierzyć.  To  dziwne,  ale  nie  bałam 

się  o  siebie.  Byłam  wściekła,  że  ten  człowiek  może 
skrzywdzić  twoją  matkę.  Chciałam  go  zabić!  Skłamałabym, 
gdybym powiedziała, że żałuję, iż Biddle nie żyje. Ale żal mi 
Wayne'a.  Był  kiedyś  normalnym  człowiekiem  i  miał  wielkie 
marzenia. Jak to się czasami dziwnie w życiu układa! 

 - To prawda. - Pieścił jej delikatną skórę. - Gdyby nie on, 

nigdy bym cię nie spotkał. 

 - Tak. - Lyn wyswobodziła rękę i nie patrzyła mu w oczy. 

- Muszę iść do pracy, a ty powinieneś odpocząć. 

Zanim zdołał ją zatrzymać, już jej nie było. 
Tej  nocy  też  z  nim  nie  spała,  ani  następnej.  Był  tak 

obolały, że nie nalegał. Czekał sfrustrowany i zdenerwowany, 
bo rozmawiała z nim tylko o ranczu. 

Trzeciego  dnia  wstał  o  zwykłej  porze.  Poruszał  się 

odrobinę  wolniej  niż  zazwyczaj.  Był  cały  posiniaczony,  ale 
długi gorący prysznic rozluźnił mu mięśnie i złagodził ból. 

Kiedy  wszedł  do  kuchni,  Lyn  podeszła  do  niego  z 

parującym kubkiem z kawą. 

 -  Dzień  dobry.  -  Uśmiechała  się  ciepło.  -  Słyszałam,  że 

wstałeś z łóżka. 

background image

 -  Musimy  porozmawiać.  -  Jej  uśmiech  zniknął,  kiedy 

postawił  kubek  z  kawą  na  blacie  i  zaciągnął  ją  do  salonu. 
Usiadł  na  kanapie,  a  kiedy  chciała  usiąść  obok,  posadził  ją 
sobie na kolanach. 

Zaczęła się wiercić i protestować. 
 -  Nie  ruszaj  się,  bo  urazisz  mnie  w  żebra  -  powiedział, 

bezwstydnie wykorzystując swoje obrażenia. 

Zamarła,  potem  delikatnie  się  wyprostowała,  żeby  się  o 

niego nie opierać. 

Natychmiast  ją  pociągnął  i  straciła  równowagę.  Teraz 

leżała z głową ukrytą w zagłębieniu jego ramienia. 

Spojrzała szeroko otwartymi oczami. 
 - Co ty wyprawiasz? Potrzebujesz... 
 -  Potrzebuję  swojej  żony.  -  Cal  zaakcentował  ostatnie 

słowo.  -  Starasz  się  utrzymać  pomiędzy  nami  dystans.  Nie 
śpisz  razem  ze  mną.  -  Wyciągnął  palec  i  pogłaskał  ją  po 
policzku. - Co się stało? 

Lyn zamknęła oczy. 
 -  Nic.  Powiedziałeś,  że  lubisz,  kiedy  nasze  stosunki  są 

nieskomplikowane. 

 -  Lyn  -  zaczął  ostrzegawczo.  -  Otwórz  oczy.  Ignorowała 

go, póki nie zaczął rozpinać jej bluzki. 

 - Cal! Przestań. Nie możesz... 
 - Ależ mogę. - Położył jej dłoń na swoim kolanie. Zawsze 

reagowała  tak  namiętnie  na  jego  pieszczoty.  Rozebrał  ją  i 
mocno do siebie przytulił. Zaczęli się namiętnie całować. 

Uśmiechała  się  z  wyrazem  zadowolenia  na  twarzy.  Cal 

rozpuścił jej włosy i rozłożył je na ramionach. Zanurzył palce 
w gęstwinie loków i objął dłońmi twarz żony. 

 - Kocham cię - powiedział. 
Szeroko otworzyła oczy, a jej usta się rozchyliły. 
 -  Kocham  cię  -  powtórzył.  Dni  bez  niej  zwiększyły  jego 

tęsknotę, więc znowu ją do siebie przytulił. 

background image

Potem w pokoju panowała długa cisza. 
 - Nie zasługuję na ciebie - powiedział cicho. Lyn usiadła i 

popatrzyła na niego wojowniczo. 

 -  Oczywiście,  że  zasługujesz  -  stwierdziła,  a  jej 

zachrypnięty głos przepełniony był emocjami. 

 -  Nie!  -  Położył  palec  na  jej  ustach,  żeby  nic  więcej  nie 

mówiła. - Aż do dzisiaj nie powiedziałem, że cię kocham. Że 
nie wyobrażam sobie  swojego  życia bez  ciebie. Ty wszystko 
mi ofiarowałaś. 

Jej  źrenice  tak  się  rozszerzyły,  że  zielone  oczy  Lyn  stały 

się  prawie  czarne.  Nie  powiedziała  ani  słowa. Łzy  napłynęły 
do jej oczu. 

 -  Kocham  cię  od  dnia,  kiedy  przywiozłeś  mnie  do 

swojego domu - powiedziała. 

 -  Podoba  mi  się  sposób,  w  jaki  to  powiedziałaś  - 

poinformował  ją.  -  To  miejsce  stało  się  domem,  kiedy  ty  tu 
przyjechałaś. - Poczuł jakiś żal. - Przepraszam, że pozwoliłem 
ci myśleć, iż potrzebuję tylko pomocy domowej. 

 - Nic się nie stało. - Pogładziła go po twarzy. - Lubię dbać 

o twoją wygodę. 

 -  To  dobrze.  - Pochylił  się,  żeby  pocałować  ją  w  czubek 

nosa.  -  Chyba  spędzę  ten  dzień  w  łóżku,  bo  potrzebuję 
wypoczynku.  -  Postawił  ją,  ujął  za  rękę  i  zaprowadził  do 
sypialni. 

Kilka godzin później powiedział: 
 -  Znów  zapomniałem  o  zabezpieczeniu.  Oczy  Lyn 

złagodniały. 

 -  To  zabawne,  że  o  tym  mówisz.  Chyba  nie  będzie  już 

nam potrzebne. 

Cal  znieruchomiał  i  popatrzył  na  kobietę,  która  stała  się 

dla niego całym światem. 

 - Czy ty... Czy myślisz... - Westchnął głęboko i wyrzucił 

z siebie. - Powiedz mi... 

background image

Uśmiechnęła się do niego. 
 - Pamiętasz pralnię? Szeroko się uśmiechnął. 
 -  Jakże  bym  mógł  o  niej  zapomnieć.  Nadal  nie  mogę 

przejść tamtędy, nie mając... 

Chichocząc, zasłoniła mu usta. 
 -  Tak  mi  się  przynajmniej  wydaje.  -  Uniosła  ramiona  i 

objęła go za szyję. - Już od miesiąca nie mam okresu Zawsze 
miesiączkuję bardzo regularnie. 

 - Dziecko?! - Pocałował ją czule w czoło. - Wydawało mi 

się,  że  nie  pragnę  powiększenia  rodziny,  ale  wyobrażając 
sobie  ciebie  z  naszym  dzieckiem  w  ramionach...  -  Zamilkł 
wzruszony.  Potem  podniósł  głowę.  -  Bardzo  cię  kocham 
szepnął. 

Kiedy  się  do  niego  przytuliła,  dziękował  losowi,  że 

przywiódł ją do tego domu i sprawił, że w nim została. Już na 
zawsze.