background image

Mój przyjaciel i ja (1)

Autor:  Lepkowski

poniedziałek, 14 maj 2012

To opowiadanie  będzie w odcinkach i biję się we własne piersi, że napiszę resztę. Nie  jest to opowieść

fabularna, raczej próba innego przedstawienia czegoś,  co wszyscy znamy. Zatem znacie? To

posłuchajcie...  

  

 Jak to z niektórymi przyjaciółmi bywa, wcześniej był moim wrogiem. To  było jeszcze w czasach, kiedy

nie musiał dzielić swej funkcji między tą  bardziej przyjemną i tą drugą, co prawda mniej przyjemną ale

za to chyba  bardziej potrzebną. Ale to było przed tym okresem, który wywrócił całe  moje przyszłe życie

do góry nogami i które chcę tu opisać. Na razie  spoczywał sobie najczęściej w cieple, niepokojony tylko

kilka razy  dziennie.  

  

 Nawet nie interesował mnie zbyt szczegółowo, po prostu traktowałem go z  góry i może czasem dość

obcesowo, kiedy to, gdy zawiódł mnie po raz  kolejny i przeciekł wtedy kiedy nie trzeba, skręcałem go na

chwilę ze  złości w rolkę. Niestety, fakt, że nie jest za szczelny, zauważyli  również koledzy w szkole. Na

jakiś czas stałem się lokalnym  pośmiewiskiem, a epitety typu "miejska odlewnia" nie były wcale rzadkie. 

Celowała w tym grupa chłopców, za którymi nie przepadałem, jednak nie  mogłem z nimi walczyć, bo po

prostu byłem za słaby, Stąd nic dziwnego,  że nie lubiliśmy się wzajemnie, on mi robił głupie psikusy, ja

go  traktowałem z pogardą. 

  

 Moja niesława rosła dość szybko i wkrótce dotarła do wychowawczyni.  Zostałem poproszony na

rozmowę, którą o latach mogę uznać za pierwszą  naprawdę poważną w moim życiu. Musiałem wyznać,

że mam z nim problemy.  Zaraz po tej rozmowie postanowiłem sobie z nim pogadać. Po raz pierwszy. 

 - Zawodzisz mnie. W zasadzie mam z tobą same problemy. Zrób coś. 

 - Niewiele mogę, przynajmniej na razie. Nie najeżdżaj tak na mnie, nie wszystko ode mnie zależy -

syknął i skulił się.  

 - W zasadzie do czego mi jesteś potrzebny? Noszę cię już tyle lat i  zastanawiam się, po co mi właściwie

wisisz. Dziewczyny mogą się bez  ciebie doskonale obejść. Coś mi tu nie gra... 

 - Ty się na razie zbyt wiele nie zastanawiaj. Kiedyś się dowiesz. 

 Zabrzmiał dokładnie tak jak moi rodzice, gdy zapytam przypadkiem o coś,  co nie jest im wygodne. No

małe toto a pyskate. Postanowiłem więc nie  dyskutować w tym tonie, ale przed końcem wyjaśnić sobie

jeszcze jedną  kwestię. 

 - Słuchaj, a jak ty się właściwie nazywasz? Bo tak naprawdę nie wiem. Nikt mi ciebie jeszcze nie zdążył

przedstawić.  

 - A czy to takie ważne? Mam kilka nazw. Kilka oficjalnych, kilka mniej oficjalnych, ale żadna mi się nie

podoba.  

 Patrzcie go. To już zaczynało powoli być bezczelne. Ja się nazywam  Maciek, i czy mi się podoba czy nie,

muszę się tak nazywać. Już wolę,  jak mówią na mnie maciora niż "miejska odlewnia".  

 - No ale... przecież muszę jakoś o tobie myśleć. 

 - Przestań już nudzić i marudzić. Nazwij mnie jak chcesz. Byle byś o  mnie dbał, reszta będzie w

porządku.  A teraz bądź łaskaw dać mi święty  spokój, puść mnie i nie gap się tak. A najlepiej schowaj

mnie.  

  

 Schowałem go dokładnie obejrzawszy, czy aby nie jest nieszczelny. Ale  nic na to nie wskazywało, był

obciągnięty skórką aż po sam czubek i  wydawał się absolutnie bez wady. Zacząłem się coraz częściej 

zastanawiać, jak to jest z tymi nazwami. Bo że jakieś miał, to pewne.  Tyle, że o nim się w ogóle nie

rozmawiało. Ani z rodzicami, ani z  kolegami, a z koleżankami był to temat zupełnie zabroniony. Co

prawda tu  i ówdzie słyszało się jakąś nazwę, ale pierwsza próba wprowadzenia jej w  obieg kończyła się

co najmniej skandalem, nawet jeśli to była rozmowa z  kolegami. A na rozmowę z dorosłymi na ten temat

jakoś nie mogłem  liczyć. Po pierwsze dlatego, że sam nie wiedziałem jak ją zacząć.  Zresztą jak

rozmawiać, skoro nie wiem jak on się nazywa? Poza tym,  dorośli wydawali się być zupełnie śmieszni,

kiedy przychodziło do tej  rzeczy. Jeszcze przed komunią mój wujek chrzestny postanowił sprawić mi 

garnitur, szyty na miarę, u przedwojennego krawca.  

 - Marynarka ma był długa? Krótka? 

 - E, długie już niemodne, Niech pan zrobi taką zwykłą, niech się kończy  tam, gdzie interes u chłopaka -

odpowiedział wujek. Na początku zupełnie  nie wiedziałem o co mu chodzi? Jaki interes u chłopaka?

Nawet bym o  niego zapytał, ale coś mi przeszkodziło. Po odbiorze dokładnie  sprawdziłem, gdzie się

kończy. I wyszło mi, ze to musiał być właśnie on,  że to o niego chodziło.  

  

Strona Puchata

http://chubby.thermasilesia.ehost.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 23 May, 2012, 22:29

background image

 Jakoś po komunii skończyły się moje problemy z moczeniem się, równie  nagle jak się zaczęły i mój wróg

przestał mnie interesować. Nawet nie  był już moim wrogiem, po prostu traktowaliśmy się nawzajem jak

zło  konieczne. Moją uwagę zaczęła zaprzątać nauka, koledzy i zwyczajne  codzienne życie. Zwłaszcza, że

zanosiło się na duże zmiany. Z nauką nie  miałem jakichś szczególnych kłopotów, szkołę lubiłem. Zaczęło

mnie tez  interesować coraz więcej rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłbym  uwagi. Zaczytywałem się

w powieściach podróżniczych, zwłaszcza  arktycznych, zacząłem oglądać mecze piłkarskie, czego moja

rodzina,  zupełnie niezainteresowana futbolem, nijak nie mogła zrozumieć. Ojciec  patrzył się na mnie ze

zdumieniem. 

 - Po kim to masz? Bo na pewno nie po mnie? Może ty jesteś dzieckiem  sąsiada? - dodał a w jego głosie

wyczułem żartobliwy ton. Tą niewinną  uwagą spowodował, że zacząłem się zastanawiać, skąd się w

ogóle biorą  ludzie. Że się rodzą - to było dla mnie oczywiste i akceptowalne,  natomiast co było

wcześniej, do tej pory niewiele mnie obchodziło. Co  powoduje, że kobieta najpierw jest w ciąży a potem

rodzi dziecko. I  jeszcze jedna kwestia nękała mnie niesamowicie - jak to się dzieje, że  zakonnice nie

mają dzieci. Przynajmniej żadna z mi znanych. Zbieżność  tak duża, że na pewno nie była przypadkiem. 

  

 Ba, pytanie było ale skąd znaleźć na nie odpowiedź? Marzyłem o takiej  cudownej maszynie, która daje

odpowiedź na dowolnie zadane pytanie.  Wpisujesz na przykład: Skąd się biorą dzieci? Albo: Ile

mieszkańców  liczy NRD? Czekasz chwilę i dostajesz odpowiedź tak jak w teleturniejach  na ekranie

telewizora. Teraz tak sobie wyślę, że wtedy właśnie  wynalazłem internet a właściwie przewidziałem jego

istnienie. Jednak w  latach siedemdziesiątych takiej maszyny nie było i pozostało tylko  grzebanie w

książkach. Tu jednak nie wiedziałem, jak się za to zabrać.  Zapytać kogoś nie dało rady. Wiedząc, że to

wstydliwy temat, omijałem go  jak się da i liczyłem tylko na przypadek. Albo na to, że jakoś to się 

wyjaśni. A jednocześnie głęboko, gdzieś podskórnie czułem, że ten mój  musi mieć z tym jakiś związek.

Na razie wynikało to tylko z praw logiki,  nie pogłębionej żadną inną wiedzą.  

  

 Mniej więcej w tym samym czasie ta złośliwa cholera znów przypomniała o  sobie. Było to w środku

nocy. Przewracałem się właśnie na drugi bok,  kiedy kładąc się znów poczułem, że zaczyna mnie

nieprzyjemnie uwierać,  na granicy bólu. Obudziłem się natychmiast i z miejsca rozpoznałem  przyczynę

niedogodności. Ruszyłem ręką, by go poprawić, i dosłownie  skamieniałem. Był inny niż zwykle, twardy,

gorący. O dalszym spaniu nie  było rzecz jasna mowy. Wystraszony pobiegłem do łazienki i oglądałem te 

niepokojące zmiany. Faktycznie oprócz tamtych zmian wydawało mi się, że  lekko zmienił kolor. No i ten

śmieszny farfocel na górze skrócił się  znacznie i z ledwością opinał sam czubek. To stamtąd właśnie

dochodził  największy ból.  

 - Co ty wyprawiasz, do ciężkiej cholery - warknąłem. - Stało ci się coś?  

 - Zostaw mnie w spokoju. Wszystko jest tak jak należy. Naciągnij gacie i wracaj do łóżka.  

 - Kiedy właśnie widzę, że nie. W takim stanie cię jeszcze nie widziałem, przynajmniej nie pamiętam. 

 - Raczej nie pamiętasz. Rób, co ci kazałem. 

 Jego bezczelność była wręcz porażająca.  

 - Musisz przy okazji tak boleć? 

 - Muszę i nic na to nie poradzimy, ani ty, ani ja. Tak to się po prostu odbywa. Mam tak przykazane i nie

da się tego zmienić.  

 - Przykazane? Możesz mi wytłumaczyć co? I przez kogo? Na razie budzisz  mnie po nocach, zmieniasz

kształty i kolory jak kameleon i zupełnie nie  wiem co z tym zrobić.  

 - Nic. Daj mi spokój i idź spać, do ciężkiej cholery! 

 Tego było mi za wiele. Ból w czubku się nasilał, niewiele myśląc  wszedłem do wanny, przyklęknąłem i

puściłem na niego silny strumień  zimnej wody. Po momencie poczułem się znacznie lepiej. 

 - Dobrze ci teraz? 

 Ale nie doczekałem się odpowiedzi. Wyglądało na to, że, potraktowany  zbyt obcesowo, obraził się na

mnie. Tak to i wyglądało - sflaczał nieco i  powrócił do poprzedniego koloru.  

 - Mówię do ciebie, słyszysz? 

 Teraz ja byłem złośliwcem odgrywającym się za zmarnowaną, nieprzespaną  noc. Ale widać wyczuł to i

dyplomatycznie milczał. Dałem mu ochronę z  ligniny i wróciłem do łóżka. Nie mogłem zasnąć, z jednej

strony  podejrzewając, że to jest coś naturalnego, z drugiej bojąc się wściekle,  że ta sytuacja będzie się

powtarzać i koniec końców wykończy mnie brak  spania.  

  

 Coś zbliżało się i to wielkimi krokami, tyle, że nie potrafiłem tego  nazwać. Powoli wyjaśniały się sprawy,

które mi kiedyś zaprzątały głowę.  Przede wszystkim nazwa dla niego. Poznałem termin oficjalny, który

mi  się nie spodobał i którego bym nawet nie wymówił na głos. Prącie. Co za  kretyński wyraz. Po

pierwsze - dlaczego to? Poza tym nie brzmiał mi i w  ogóle był do kitu. Kiedyś na przerwie wszedłem do

klasy po zapomniane  właśnie śniadanie, kiedy dziewczyny zmieniały gazetkę ścienną. Na stole  leżały

jakieś litery, niewiele się z nich dało ułożyć, ale "prącie"  jakoś wyszło. Złożyłem ten wyraz i

przypatrywałem mu się krytycznie.  Wyglądał jeszcze bardziej kretyńsko niż brzmiał. 

Strona Puchata

http://chubby.thermasilesia.ehost.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 23 May, 2012, 22:29

background image

 - Co robisz? - rzuciła przechodząca przypadkiem Kryśka. Przystanęła i przeczytała ów nieszczęsny wyraz

na głos. 

 - Nie wiem co to jest. Ale kojarzy mi się z pręcikami z biologii. Powiedz, co to takiego... 

 Prędzej bym się zapadł pod ziemię z całym tym nieszczęsnym prąciem.  

 - A nic, nieważne - zmieszałem litery na stole i popędziłem w stronę drzwi. A więc nawet na takie rzeczy

trzeba uważać... 

  

 To była szósta klasa, kiedy powoli pojawiały się między nami rozmowy na  interesujące mnie tematy.

Jednak ja nie miałem do nich szczęścia, coś  tam słyszałem, ale albo bałem się wtrącić do rozmowy, albo

niewiele z  tego wszystkiego rozumiałem. Poza tym już nieraz sparzyłem się na  przekazywanych

potajemnie mądrościach a szczytem była czarna wołga. W  tym okresie wybuchła panika, jakoby po

Wrocławiu jeździ czarna wołga i  porywa dzieci w naszym wieku. W jakim celu - różnie się mówiło. Miały 

rzekomo być zabijane a uzyskany szpik przeznaczony na leczenie chorych  na białaczkę członków rządu

NRD. Wiadomość była tajna, przekazywana po  cichu i oczywiście nie do powtarzania przy osobach, do

których nie mamy  zaufania. Kiedyś, w apogeum tego szaleństwa, matka zawołała mnie, abym  poszedł

po coś do zieleniaka. Skontrolowałem przez okno sytuację. Przed  domem stała czarna wołga z

uchylonymi drzwiami. Kategorycznie odmówiłem  wyjścia. Przyciśnięty przez ojca do muru, wyznałem

niechętnie prawdziwy  powód moich obaw. 

 - I ty wierzysz w ten stek bzdur? - popatrzył się na mnie krytycznie.  Nawet się nie zaśmiał, co zwykł

czynić przy innych przynoszonych przeze  mnie do domu rewelacjach.  

 - Coś w tym musi być. Nawet Wolna Europa... 

 - Wolną Europę zostaw w spokoju. Właśnie pójdziesz po te ziemniaki i nie słyszę żadnego sprzeciwu. 

 Byłem właśnie na etapie czytania Ani z Zielonego Wzgórza i poczułem się  dokładnie jak Ania zmuszona

przejść późnym wieczorem koło Lasku Duchów  przy Jeziorze Lśniących Wód. Co gorsza, ten przeklęty

samochód stał  zaraz koło bramy i ominąć się go nie dało. Na domiar złego w środku  siedział jakiś

obleśny, starszy, nieznany mi z widzenia typ. Minąłem ten  samochód ze ściśniętym gardłem i modliłem

się, by nie stał tu, jak będę  wracał. Oczywiście stał i za własną naiwność zostałem tego samego dnia 

ukarany po raz kolejny... Jakąż miałem zatem gwarancję, że sensacyjne  opowieści przekazywane przez

kolegów nie są kolejnym kitem? 

  

 Z pomocą w wyjaśnieniu nurtujących mnie kwestii przyszedł mi przypadek -  i przestępstwo. Pierwsze,

którego dopuściłem się w życiu. Otóż wpadła  mi w rękę książka, należąca zapewne do nauczycielki

biologii, w której  znalazłem rysunek do którego tekst mógł wiele mi wyjaśnić, przekrój  kobiety w ciąży.

Postanowiłem zatem postarać się o tę książkę. Problem  polegał na tym, że była stara i nie miała okładek

z tytułem. Biblioteka  więc odpadała. Nie pozostało nic innego jak ją pożyczyć sobie bez zgody 

właścicielki. Ale jak to zrobić? Długo myślałem i wymyśliłem - zrobię to  metodą podmiany. Znalazłem w

domu podobną z wyglądu książkę bez okładek  i, korzystając z okazji, dokonałem wymiany. Do końca

dnia w szkole  czułem się jak złodziej. Nerwowo reagowałem na każde zbliżenie się  nauczyciela, non stop

miałem na oku teczkę, czy aby nie zbliża się do  niej ktoś niepowołany. Z ulgą, jakiej wcześniej jeszcze

nie zaznałem,  przywitałem ostatni dzwonek. Już po przyjściu do domu nie mogłem się  doczekać, kiedy

dowiem się wreszcie tego, co męczy mnie już ponad rok. 

  

 Książka zawierała tylko jeden interesujący mnie rozdział a sam moment  produkcji dzieciaka opisany był

może trzema zdaniami. Tylko i aż trzema i  to jeszcze nie do końca zrozumiałymi. Przede wszystkim co to

jest  członek? Bo że nie o członka PCK chodzi, to pewne. Słowo a w zasadzie  jego kontekst, było mi

absolutnie nieznane. Nawet nie skojarzyłem, że  chodzi o znane mi skądinąd prącie. Dopiero rysunek na

następnej stronie,  podpisany chyba celowo tak abym nie zrozumiał "Akt prokreacji" pozwolił  mi się

domyślić, czym ten członek jest w istocie. Określenie spodobało  mi się na tyle, że używałem go

konsekwentnie i czynię to do dziś. Co nie  przeszkodziło mi się głupio śmiać, kiedy, w momencie, gdy

zapisywałem  się do jakiejś organizacji, przywitano mnie słowami: Mamy nowego  członka..."

Podstawowy głód wiedzy był zaspokojony, co nie znaczy, że  skończyły się moje problemy. One właśnie

się zaczynały.

Strona Puchata

http://chubby.thermasilesia.ehost.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 23 May, 2012, 22:29