background image
background image

 

Susan Stephens 

 

Żar pustyni 

 

«Romans z szejkiem» - 36 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Miała plecak wielkości stodoły. Zdejmując go z trudem z bagażowej karuzeli, 

omal nie wybiła oka stojącej obok kobiecie. Obwieszony klamrami i paskami, miał 

też przytroczoną linę i parę wysokich butów. 

Na  wieść,  że  czeka  ją  wyjazd  do  interioru  A'Qabanu  w  ramach  pełnionej 

funkcji  dyrektora  marketingu  w  agencji  rozwoju  tego  kraju,  Casey  zamieniła  ele-

gancki  kostium  i  szpilki  na  strój  safari,  wysokie  buty  i  łaciaty  kapelusz.  Na  razie 

jednak nie znajdowała się w dziczy, lecz na międzynarodowym lotnisku A'Qabanu, 

gdzie  pustynia  występowała  w  postaci  oryginalnej  biżuterii  stworzonej  przez  czo-

łowych projektantów świata. 

Casey, jak to miała w zwyczaju, przygotowała się starannie do nowego zada-

nia,  jednak  tuż  przed  wejściem  na  pokład  samolotu  powiedziano  jej,  że  plan  po-

dróży się zmienił, a to za sprawą samego nowo koronowanego króla, szejka Rafika 

al Playboya. Jego Wysokość zażyczył sobie poznać wszystkich kluczowych współ-

pracowników, zanim całkowicie pochłoną go sprawy wagi państwowej. 

Casey zdziwiła się nieco, że zaliczono ją do tego grona, i nawet czuła się wy-

różniona,  póki  nie  oznajmiono  jej,  że  Raffa,  jak  kazał  się  nazywać  szejk  -  absol-

went Eton i komandos Sił Specjalnych - lubi się pozbywać słabych ogniw w swojej 

organizacji. I oto stała w nowoczesnej, błyszczącej luksusem hali, ubrana jak straż-

nik rezerwatu i bez możliwości przebrania się w urzędowy kostium. 

W domu miała szafę pełną stonowanych ubrań, ale co z tego? Była tutaj i nic 

nie mogła na to poradzić. Zresztą nie było aż tak źle, bo gdy tylko przejdzie przez 

cło, od razu rzuci się do eleganckich butików. 

 

Czy seksualny żar może przenikać przez szkło? Na widok Casey Michaels w 

hali bagażowej  pomyślał,  że  tak.  Nawet  w  tym  stroju  wyglądała  dobrze...  śmiesz-

R  S

background image

nie, ale dobrze. 

Zresztą żadna sztuka wyglądać lepiej od tej spiętej ofiary mody, którą widział 

na zdjęciu w teczce personalnej. Poza tym od czasu, gdy zrobiono tę fotkę, Casey 

wspaniale rozkwitła, nie była już przeraźliwie chuda i miała znacznie dłuższe blond 

włosy,  spływające  kaskadą  spod  ohydnego  kapelusza.  Razem  z  błąkającym  się  na 

pełnych wargach uśmiechem, jasnym spojrzeniem i stanowczym krokiem dawało to 

niezły zestaw, choć opakowany w fatalne ciuchy. 

Strój można zmieniać. Na swój rekonesans ubrał się w dżinsy i podkoszulek. 

Oficjalne szaty nosił tylko przy wyjątkowych okazjach. Wyobraził ją sobie w szy-

tym na miarę ciemnym kostiumie. 

Co  więcej,  wyobraził  też  sobie  skryte  pod  strojem  i  powoli  odkrywane  dla 

oczu  kobiece  kształty.  Pocierając  trzydniowy  zarost,  rozbierał  ją  wzrokiem  z  luź-

nych ubrań w stylu safari. Wyraźnie słyszał zew dziewiczej niewinności. 

Jednak nie zwykł mieszać interesów z przyjemnością. 

Casey Michaels... Czy potrafi przewodzić i inspirować? Walczyć o podwład-

nych? To się dla niego liczyło. Tylko najlepsi i najtwardsi menedżerowie przetrwa-

ją w jego szeregach. 

Zszedł  do  hali przylotów,  w  której  kłębił  się  zbity  tłum.  Część  ludzi  go  roz-

poznała, niektórzy gapili się z otwartymi ustami, inni nie mieli pojęcia, kim jest. A 

czy ona go rozpozna? 

Jego  ochrona umiała być  niewidzialna. Można  by  go  wziąć  za  zwykłego  pa-

sażera.  Lubił  wtapiać  się  w  tłum,  wyczuwał  wówczas  puls  swego  kraju  i  nastroje 

rodaków, sprawdzał też czujność swych podwładnych. 

Casey Michaels, miej się na baczności! 

Była  obserwowana.  Czuła  to  wyraźnie.  Śledził  ją  ktoś  znacznie  potężniejszy 

niż  urzędnicy,  z  którymi  się  do  tej  pory  zetknęła.  Nieustanny  sygnał  alarmowy  w 

jej głowie utrudniał koncentrację. 

Co za koszmar, jęknęła, zderzywszy się z przeszklonymi drzwiami. 

R  S

background image

Auć!  Skrzywił  się,  obserwując,  jak  szybko  bierze  się  w  garść  i  rusza  wraz  z 

tłumem  pasażerów  do  kontroli  paszportowej.  Na  szczęście  się  nie  zraniła,  tylko 

duma doznała uszczerbku. Obserwował Casey z wyższego poziomu. Pracowała dla 

niego, zatem podlegała jego ochronie. Wizyta była próbą i musiała przebiec według 

określonych  zasad.  Inni  kandydaci  pokonali  przeszkody  i  jej  też  się  to  uda,  a  on 

zapewniał wszystkim bezpieczeństwo, choć nikogo nie pilnował równie troskliwie 

jak jej. 

Oczywiście  nie  zamierzał  przekraczać  granic  prywatności,  nie  ma  mowy  o 

osobistym  zainteresowaniu.  Po  prostu  Casey  potrzebowała  więcej  troski  niż  inni. 

Okazywał jej tę samą przychylność, co reszcie swych pracowników, nic więcej. 

Czyżby? 

Gdyby  żywił  te  same  uczucia podczas  spotkania  z innymi  kandydatami, mu-

siałby  się  poważnie  zastanowić  nad  swoją  orientacją  seksualną.  A  nie  miał  co  do 

niej żadnych wątpliwości. 

 

Sprawdziła  w  internecie,  jak  wygląda  Międzynarodowy  Port  Lotniczy  A'Qa-

ban, jednak nie była przygotowana na przepych i ogrom tego miejsca. Olśniewają-

cy blask kryształu, brązu i szkła w połączeniu z nienaganną czystością i lekkim za-

pachem przypraw, unoszącym się w powietrzu, ekscytował i oszałamiał zarazem. 

Łatwo było stracić głowę, gdy wkoło szeleściły luźne arabskie szaty, szurały 

stopy  w  sandałach  i  rozbrzmiewał  gwar  gardłowych  głosów.  Nawet  korytarz  wio-

dący  do  stanowisk  kontroli  paszportowej  był  egzotycznym  wstępem  do  tajemnic 

Wschodu, bowiem wisiały tam niezliczone portrety przywódcy A'Qabanu, czyli jej 

nowego szefa. 

Przyjrzawszy  się  wizerunkowi  młodego  władcy  w  tradycyjnych  szatach  be-

duińskiego  wojownika,  uświadomiła  sobie,  że  w  Anglii  widziała  tę  samą  podobi-

znę, nie ma więc pojęcia, jak wygląda jej szef w zachodnim ubraniu. Pośrodku hali 

umieszczono  maszt  z  państwową  flagą:  na  błękitnym  tle  widniał  srebrny  sierp 

R  S

background image

księżyca, a stojący pod nim muskularny lew rozwarł paszczę w ostrzegawczym ry-

ku. 

Przeszedł  ją  dreszcz  na  myśl,  że  lew  jest  symbolem  szejka  Rafika.  Zawsze 

uważała,  że  doskonale  pasuje  do  mężczyzny,  który  wiosłował  dla  Eton,  grał  w 

rugby w drużynie Oksfordu i boksował, gdy służył w Siłach Specjalnych, po czym 

stał się potężnym władcą. Rafik al Rafar był niekwestionowanym lwem alfa Zatoki 

Arabskiej  -  człowiekiem  o  nieskazitelnej  etyce  zawodowej,  który  oczekiwał  tego 

samego od współpracowników. Zadrżała na myśl o rychłym spotkaniu z nim. 

Po  błyskawicznym  załatwieniu  formalności  celnych  Casey  ruszyła  wraz  ze 

sznurem  pasażerów,  rozmyślając  o  swojej  karierze  w  organizacji  szejka.  Przebu-

dowa A'Qabanu była fascynującym projektem. Kraj przylegał do turkusowego mo-

rza i graniczył z potężnymi górami, a stolicą mogłoby się szczycić każde państwo 

na świecie. To były olbrzymie atuty. Casey chciała mieć udział w zapewnieniu te-

mu krajowi czołowego miejsca w światowym przemyśle turystycznym. 

Bezcennym  skarbem  A'Qabanu  była  według  Casey  pustynia.  Niezmieniony 

od wieków interior, przemierzany jedynie przez Beduinów, którymi szejk Rafik al 

Rafar  się  opiekował.  Casey  snuła  wizje  safari  w  głąb  pustyni,  podczas  których 

można  by  podglądać  życie  dzikich  zwierząt,  wypraw  ekologicznych,  a  nawet  wy-

kopalisk, które przyciągną uwagę świata. 

W kolejce do kontroli paszportowej znowu odezwała się jej intuicja. Ktoś na-

prawdę  ją  obserwował.  Miała  wrażenie,  że  polowanie  się  rozpoczęło,  a  ona  jest 

ofiarą. 

Było  to  najprawdopodobniej  wynikiem  oglądania  zbyt  wielu  filmów.  Stosy 

DVD  w  domu  Casey  odzwierciedlały  brak  życia  osobistego,  dotrzymując  jej  wie-

czorami towarzystwa zamiast romantycznego kochanka... 

Casey, jesteś po prostu nie w sosie, powiedziała sobie, walcząc z uczuciem, że 

jest  tylko  drobinką  podróżnego  kurzu  w  zapracowanym,  śpieszącym  się  świecie. 

Nie miała żadnych złudzeń. Była pionkiem na szachownicy szejka, a jeśli nie wy-

R  S

background image

kona właściwego ruchu we właściwym czasie, wypadnie z gry. 

Grupa kobiet, które bezszelestnie przeszły obok niej niczym stadko wdzięcz-

nych motyli, rozproszyła myśli Casey. Posłała im uśmiech, a obwiedzione czarnym 

tuszem oczy uśmiechnęły się do niej w odpowiedzi. 

Mieszkańcy A'Qabanu wydawali się bardzo przyjaźni. Zapragnęła poznać ta-

jemny  język,  który  płynął  zza  jedwabnych  welonów  kobiet.  Obiecywał  istnienie 

ukrytego  przed  ludzkim  okiem  świata,  o  którym  chciałaby  się  więcej  dowiedzieć. 

To jednak będzie musiało poczekać, podobnie jak wyprawa na pustynię. 

Kontrola  paszportowa  odbyła  się  bez  zakłóceń,  co  zdziwiło  Casey,  jako  że 

prezentowała  się  dość  osobliwie  na  tle  kolejki.  Jakie  to  szczęście,  że  żaden  z 

odzianych  w  nienagannie  wyprasowane  szaty  urzędników  nie  kazał  jej  otwierać 

plecaka z traperską zawartością. 

Nie spodziewała się, że ktoś będzie na nią czekał, więc zamierzała wziąć tak-

sówkę  i  pojechać  do  najbliższego  hotelu.  Gdy  się  tam  znajdzie,  weźmie  prysznic, 

przebierze się i skontaktuje z agencją. 

Pokonała mniej więcej połowę hali, gdy nagle tłum się rozstąpił, a ją otoczyli, 

odcinając drogę  ucieczki,  groźnie  wyglądający  strażnicy:  czarne  tuniki,  luźne  sza-

rawary, sztylety za pasami. Każdy by się wystraszył! 

Casey  również.  Co  za  straszliwy  grzech  popełniła?  Aresztują  ją?  Skażą  na 

śmierć? 

Lecz oto złowieszczy krąg się rozstąpił, przepuszczając jakiegoś mężczyznę. 

Przepuszczając absolutne ciacho w dżinsach. 

A konkretnie w dżinsach obcisłych niczym druga skóra, w wysokich butach i 

jedwabnym  podkoszulku  bez  rękawów.  Dostrzegła  też  zmierzwione  kruczoczarne 

włosy, bystre oczy, głęboki odcień opalenizny, zmysłowe usta i... kolczyk? 

Co tu się wyrabia? Przez chwilę nie mogła rozsądnie myśleć. Mężczyzna był 

bardzo  wysoki  i  zbudowany  jak  zawodowy  kick bokser.  Odetchnęła  głęboko,  mu-

siała się opanować. To nie był dobry moment, by się wygłupić przed szejkiem. 

R  S

background image

- Casey Michaels, witam w A'Qabanie. Poruszasz się szybciej, niż myślałem. 

Ciemne  oczy  szejka  Rafika  al  Rafara  były  oszałamiające,  zauważyła,  wyko-

nując niezgrabne dygnięcie. 

- Wasza Wysokość... 

- Zostaw te żabie przysiady i mów mi Raffa.   

Raffa... 

Był nie tylko najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, 

wliczając w to aktorów filmowych, lecz do tego miał głos o barwie ciepłego miodu 

z ledwie dostrzegalnym akcentem, który rozkosznie podrażnił jej zmysły. 

- Raffa. 

Ahlan wa sahlan, Casey Michaels... 

W jego głosie pobrzmiewała kpina. Czyżby czytał w jej myślach? Wpatrywa-

ła się w oczy, które słały jej przekaz, lecz nie miała pewności, czy jest wystarcza-

jąco dorosła, by go odczytać, a gdy władca A'Qabanu dotknął dłonią serca, ust, a na 

koniec czoła, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. 

Ahlan wa sahlan beek, Wasza... hm... Raffa. - Spuściła wzrok, błogosławiąc 

się w duchu, że nauczyła się podstaw języka.   

Gdy  znów  podniosła  oczy,  stwierdziła,  że  szejk  omiata ją uważnym  spojrze-

niem. Czyżby udało się jej kupić drugą szansę? 

- Chodźmy - powiedział. 

Dobrze, ale dokąd? - zastanawiała się z niepokojem. Najważniejsze, żeby nie 

była to hala odlotów i najbliższy samolot do domu. 

Zabrał  ją do pokoju,  w  którym  stały  biurko  i  dwa krzesła.  Poczuła przypływ 

ulgi. Gdy weszła do środka, szejk zatrzasnął ochronie drzwi przed nosem, a potem 

spytał: 

-  Co  masz  w  plecaku?  -  Gdy  kompletnie  ogłupiała,  ponaglił:  -  Twój  plecak, 

Casey.  -  Postawiła  go  na  podłodze  i  oparła  o  krawędź  biurka.  -  Otwórz  -  polecił 

Raffa. 

R  S

background image

Zaczerwieniła się. Natura obdarzyła szejka Rafika al Rafara groźną, ocienioną 

zarostem twarzą, pełną przerażającej wręcz stanowczości i siły. To nie był ugrzecz-

niony władca z pałacu, lecz twardy człowiek pustyni. Lepiej nie liczyć na królew-

skie maniery... 

Otworzyła  plecak.  To  zwykły  biznes,  napomniała  się,  by  odzyskać  pewność 

siebie. Z tym mogła sobie poradzić, to faceci stanowili problem. W stosunkach za-

wodowych byli bezpłciowi, lecz kiedy opuszczali ten teren, przemieniali się w jang 

dla  jej  jin.  Ponadto  mężczyźni  tak  bosko  przystojni  jak  szejk  nie  zwracali  na  nią 

uwagi, dlatego nie miała wprawy w kontaktach z kimś tak... 

Uświadomiła sobie, że gapi się na pełne usta Raffy, i aż się wzdrygnęła, gdy 

przemówił: 

- Pokaż mi, co tam masz, Casey. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

- Pokazać ci, co tam mam? - powtórzyła bezmyślnie, gorączkowo przypomi-

nając  sobie  zawartość  plecaka.  Duże  białe  bawełniane  gacie  raczej  nie  zrobią  na 

Raffie wrażenia. 

- Usiądź, jeśli wolisz. 

- Wolę stać, o ile nie masz nic przeciw temu. - Nie dopuści, żeby górował nad 

nią jak wieża. 

- Jak sobie życzysz. - Boże, działał na nią jak magnes. Wystarczyło, że wzru-

szył ramionami, a już nie mogła oderwać oczu od jego szerokich barków.   

Skuliła się bezwiednie, gdy podszedł nieco bliżej. 

- Chciałbym sprawdzić, jak się przygotowałaś na pobyt na pustyni. 

Jego spojrzenie było  władcze, elektryzujące. Bawił się z nią, oceniał, drażnił 

w sposób, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyła - a ciało bardzo ją zawiodło. Casey 

była wręcz boleśnie świadoma męskich kształtów szejka pod swobodnym strojem, 

zwłaszcza  obcisłe  dżinsy  stanowiły  pożywkę  dla  rozigranej  wyobraźni.  Czemu  w 

ogóle o tym pomyślała? 

A  teraz  groziło  jej,  że  się  rozpłacze.  Casey  Michaels  -  bizneswoman  twarda 

jak granit - była na granicy załamania. Jeśli bowiem otrzymanie tej pracy zależało 

od jej kobiecego powabu, równie dobrze mogła już iść do domu. 

 

Nigdy dotąd tak nie postąpił. Nigdy nie porwał pracownika prosto z samolotu 

i  nie  zaprowadził  do  prywatnego  biura  na  osobistą  rozmowę.  Nie  miał  usprawie-

dliwienia poza jednym - Casey Michaels go intrygowała. Bał się jednak, że okaże 

się  kolejną  próżną  blondynką.  Spotkał  ich  już  tak  wiele,  że  zdążył  nabrać  nieza-

chwianej pewności, iż nie ma dla nich miejsca w jego interesach. 

A  teraz  przekonał  się  z  pewnym  rozbawieniem,  że  Casey  jest  dokładnym 

przeciwieństwem  takich  kobiet.  Jej  zdjęcie  w  teczce  z  dokumentami  było  równie 

R  S

background image

mylące jak jego oficjalny portret. Jeśli dostanie u niego pracę, jej pierwszym zada-

niem będzie opracowanie na nowo sylwetek współpracowników firmy. 

Była pewna, że spakowała wszystkie potrzebne rzeczy, ale czy naprawdę tak 

było? Wiele od tego zależy, myślała ponuro, wyjmując plastikową płachtę do zbie-

rania wody pitnej. 

Raffa skinął z aprobatą. 

Wyjęła lusterko do sygnalizacji, gdyby się zgubiła. 

Kolejne skinienie. 

Nożyczki, sznurek i krzesiwo do rozniecania ognia. 

- Nożyczki? 

- Razem ze szwajcarskim scyzorykiem, składaną saperką i kanistrem na wodę 

zostały zapakowane w wodoodporną torbę. 

Machnięciem ręki polecił jej kontynuować. 

Pudełko  oczyszczających  wodę  tabletek,  sześć  tubek  soli  w  pastylkach,  śro-

dek odstraszający owady, apteczka. 

- A mapa? - zapytał. 

-  Oczywiście...  -  Pokazała  mapę  umieszczoną  w  plastikowej  koszulce  dla 

ochrony przed podarciem lub zamoczeniem. - Mam także kompas. 

Jego wargi drgnęły w leciutkim uśmiechu. 

- A to wybrzuszenie? 

Z ogromnym trudem powstrzymała się, żeby nie zerknąć na wybrzuszenie w 

jego spodniach. 

- Zapasowe ubrania.   

- Ciemny kostium? 

Nie,  chyba  że  można  by  tak  nazwać  robocze  łachy  upchane  w  kanistrze  na 

wodę. 

- Niestety nie. 

- No cóż, na szczęście - rzucił z wyraźną ironią - mamy tu sklepy, w tym... 

R  S

background image

Na policzkach Casey wykwitł rumieniec. 

- Gdybym wiedziała, że wybieram się do miasta, spakowałabym się inaczej. - 

Zamarła.  Z  wyrazu  twarzy  szejka  wywnioskowała,  że  nie  nawykł,  by  mu  przery-

wano. Stanowiło to pewien problem. Mogła się wprawdzie kontrolować, ale całko-

wita zmiana osobowości raczej nie wchodziła w grę. 

Raffa wzruszył ramionami. 

- Byłaś mi tu potrzebna - oznajmił, jakby to wszystko wyjaśniało. 

Co,  rzecz  jasna,  nie  łagodziło  jej  frustracji.  Raffa  był  tak  irytująco  nonsza-

lancki, zaś ona... Oszołomiona jego obecnością? 

Między nimi iskrzyło wyraźne napięcie. 

-  Możesz  spakować  plecak.  Stwierdzam,  że  dobrze  się  przygotowałaś  na po-

byt na pustyni. 

Dzięki  Bogu,  nie  kazał  jej  wyjmować  wszystkiego,  w  tym  sześciu  par  spe-

cjalnych  majtek, alarmu na  wypadek  zagrożenia  gwałtem  oraz  prezerwatyw,  które 

wepchnęła jej do plecaka jak zawsze praktyczna matka. 

Obserwując, jak z powrotem pakowała plecak, Raffa głęboko się zastanawiał. 

Jej kwalifikacje wyglądały dobrze w dokumentach, była wzorem pracowitości, lecz 

potrzebował  czegoś  więcej.  Osoba,  która  poprowadzi  zespół  marketingu, powinna 

być całkowicie oddana A'Qabanowi, a przy tym kreatywna, wykazująca inicjatywę, 

zdolna  do  pracy  indywidualnej  i  osiągania  wspaniałych  rezultatów  bez  potrzeby 

ciągłego nadzoru. 

Omiótł  wzrokiem  Casey.  Jej  strój był  wręcz  komiczny,  lecz  ona  sama  wcale 

nie  wydawała  się  śmieszna.  Połączenie  naiwności  i  absolutnej  determinacji  doda-

wało jej wdzięku, choć czuł, że potrafi być uparta. 

Uznał, że policzy jej to na plus, choć będzie musiała przygotować się na nie-

spodziewane wyjazdy i zmiany celów podróży. Będzie musiała również radzić so-

bie w interiorze, co nie udało się kilku innym kandydatom, których trzeba było ra-

tować. Dopóki nie upewni się co do jej umiejętności, Casey pozostanie w mieście. 

R  S

background image

Lecz wszystko jeszcze przed nią. 

No, dalej, Casey Michaels, zagrzewał ją w duchu, wyłóż karty na stół. 

 

Była zmęczona podróżą i tempem wydarzeń. Oraz szejkiem Rafikiem. 

Głównie nim. 

To on był za wszystko odpowiedzialny. 

Jej świetnie wytrenowany w niezliczonych perfumeriach nos potrafił zidenty-

fikować  składniki  jego  egzotycznej  wody  kolońskiej:  wanilia,  czyli  afrodyzjak, 

drzewo sandałowe jako zmysłowa przyprawa i... 

 

- Idziemy, Casey? - Posłał jej niepokojąco bezpośrednie spojrzenie. - Odwio-

zę cię do hotelu. Zostawisz tam rzeczy, a potem... 

- Potem...? - Zaczerwieniła się. W  wieku dwudziestu pięciu lat nie posiadała 

ani grama wiedzy, jak postępować z mężczyznami. 

- Potem kupię ci kostium. - Czyżby nie tego się spodziewała? 

- Nie musisz. Ja... 

- Z zasady nie przyjmujesz prezentów od mężczyzn? - Uniósł brwi. 

- Mam pieniądze.   

Wzruszył ramionami. 

- Jeżeli wolisz sama zapłacić, to cóż, twój wybór. 

- Tak, oczywiście. - Wpatrywała się w jego oczy niczym posłuszny szczeniak, 

co zauważyła z lekką irytacją. Lecz były takie prześliczne... 

- Chodźmy. - Przytrzymał przed nią drzwi. 

Raffa  zatrzymał  się  przed  głównym  wyjściem  z  lotniska.  Ochroniarz  natych-

miast stanął na baczność. 

-  Witaj  w  A'Qabanie  -  zwrócił  się  do  Casey.  -  Przez  kilka  dni  mój  kraj  jest 

twoim krajem. 

Atakowały ją fale gorąca, niemające nic wspólnego z palącym słońcem. Czuła 

R  S

background image

się spocona i brudna po podróży, podczas gdy Raffa był uosobieniem chłodu. Przy-

glądał  jej  się  uważnie  z  leciutkim  rozbawieniem.  Przypuszczała,  że  cały  pobyt  w 

A'Qabanie upłynie pod jego ścisłą kontrolą. Czuła się wyróżniona przyjęciem, które 

jej  zgotował,  ale  była  pełna  obaw  w  sferze  osobistej.  Wyglądało  na  to,  że  stawką 

jest jej kobiecość. Pozornie nie powinna się tym przejmować, o ile tylko dzięki te-

mu dostałaby wymarzoną pracę, a jednak się przejmowała, i to bardzo. 

Gestem pokazał zaparkowaną przy krawężniku limuzynę. 

- Pozwól, że wezmę twój plecak. 

- To miło z twojej strony. 

- Nie jestem miły. 

Ostre słowa, które jednak sprawiły, że przeszedł ją rozkoszny dreszcz. 

Groźni  wojownicy  Raffy  utworzyli  szpaler,  którym  przeszli  do  królewskiej 

limuzyny. Miała przyciemniane szyby. Hermetycznie zamknięta komnata wyłożona 

miękkim kobiercem, w której będzie odcięta od świata. 

Ogarnęła  ją  panika.  Zatrzymała  się,  zdjęła  koszmarny  kapelusz  i  potrząsnęła 

włosami. 

-  Powinnaś  zaczekać, aż  znajdziesz  się  pod  osłoną  -  ostrzegł  Raffa.  -  Słońce 

jest  zdradziecko palące.  W  czasie  pobytu  w  A'Qabanie powinnaś  za  wszelką  cenę 

unikać upału. 

To nie upał był dla niej niebezpieczny, ale jego oczy. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Gdy  Casey  usiadła  obok  niego  na  tylnym  siedzeniu,  poczuł,  jak  w  jego  zlo-

dowaciałe serce  wdziera się ciepło. Tak wiele kobiet, tak niewiele  wspomnień, bo 

mu na nich nie zależało. Być może dlatego był tak cyniczny. Pragnął pobudzić swój 

kraj w taki sam sposób, w jaki zmusza się do rozwoju firmę: zestawienia bilanso-

we,  zaciekłe  potyczki  na  zebraniach zarządu  i  w  wymowie  twarde,  chłodne  fakty. 

Nim  na  scenie  zjawiła  się  Casey  Michaels,  uważał,  że  jego  plan  nie  ma  słabych 

punktów. Teraz był ciekaw, czy ta specjalistka od marketingu wniesie do projektu 

nowe idee i świeże spojrzenie. A także czemu jest aż tak spięta. 

Oparł  się  wygodnie  w  nadziei,  że  to  ją  uspokoi.  Przez  chwilę  siedziała 

sztywno,  po  czym  odwróciła  się  do  okna.  Jej  perfumy  miały  lekki  kwiatowy  za-

pach,  doskonale  kontrastując  z  jego  ostrzejszą  piżmową  wonią.  Ów  kontrast 

uświadomił  mu,  że  czas  wybrać  osobę  różniącą  się  od  twardych,  nastawionych na 

sukces  ludzi,  których  dotychczas  preferował.  Czy  jednak  Casey  pasowała  do 

A'Qabanu? 

Obserwując,  jak  bawi  się  pasmami  jasnych  loków,  owijając  je  wokół  szczu-

płych palców, powiedział sobie, że jest śmieszny. Kobieta w typie Casey nie spro-

sta zadaniu, a zdanie przeciwne wyraża wyłącznie jego libido. 

- Czy to są studnie artezyjskie?   

Nachylił się do niej. 

- Tak. 

Cofnął  się  powoli,  ciekaw,  czy  podobnie  jak  on  odczuła  żar  tego  zbliżenia. 

Miała usianą drobnymi piegami jasną cerę koloru dojrzałej brzoskwini... i pachniała 

kobietą. Uświadomił sobie, że spiecze się na słońcu; jeszcze jeden powód, żeby ją 

odesłać do domu. W głębi serca jednak pragnął zaznać jej ciała, ujrzeć płonące na-

miętnością  oczy,  które  go  pożądały.  Jakże  łatwo  było  sobie  wyobrażać,  że  kocha 

się z Casey, póki ta nie uśnie znużona w jego ramionach. 

R  S

background image

- Och, popatrz! - wykrzyknęła, wyrywając go z zamyślenia. - Wielbłąd. 

- Naprawdę? - Coś takiego, wielbłąd na pustyni. Jej dziecinny entuzjazm tyl-

ko umocnił podjętą już decyzję. Casey wraca do domu. 

- Nie do wiary, że pustynia podchodzi aż do pobocza autostrady - oznajmiła, 

spoglądając na niego roziskrzonym wzrokiem. 

W  jej  błękitnych  oczach  malowała  się  taka niewinność,  że  zamiast  odwrócić 

spojrzenie, odpowiedział: 

-  Jeśli  spojrzysz  w  kierunku  gór,  zobaczysz  na  horyzoncie  jeszcze  więcej 

wielbłądów. 

-  Aha,  są!  -  wykrzyknęła,  gdy  na  tle  ciemniejącego  nieba  pojawiły  się  oto-

czone złotawym blaskiem sylwetki dromaderów. 

Podekscytowana przyciskała twarz do szyby, zapomniawszy o całym tym na-

pięciu i zdenerwowaniu. A gdy uniosła do ust szczupłe dłonie, wykrzykując słowa 

zdumienia  i  zachwytu,  otrzymał  najsilniejsze  jak  dotąd  ostrzeżenie,  że  należy  ją 

odesłać do domu. Nie powinien czuć takiego poruszenia. Przecież to był biznes. 

Podtrzymałby swoją decyzję, gdyby nie delikatna linia szyi wiodąca do upar-

tego  podbródka.  Choć  Casey  zdawała  się  nieobyta,  podejrzewał,  że  kryła  w  sobie 

cechy,  których  nie  ujawniała  na  pierwszy  rzut  oka.  Nie  okaże  się  tak  podatna  na 

sugestie jak inni kandydaci. Będzie miała własne zdanie i świeże spojrzenie na pro-

blem.  Kto  wie,  jakie  innowacje  znajdą  się  dzięki  niej  w  tyglu  z  pomysłami.  A'Q-

aban zasługuje na młode utalentowane osoby. Nie można jej odesłać tylko dlatego, 

że istnieje obawa, iż znajdzie się w jego łóżku. 

-  To  szalenie  ekscytujące!  -  wykrzyknęła.  -  Już  nie  mogę  się  doczekać.  To 

wspaniałe wyzwanie. 

Zachowanie Raffy sprawiało, że łatwo było zapomnieć, iż jest królem. Czuła 

jego  piżmową  woń.  Choć  na  ogół  uciekała  od  mężczyzn,  była  zdolna  do  uczuć,  a 

wysoki poziom testosteronu szejka po prostu ją osłabiał. 

Pogrążony  w  myślach, nie  zwracał  na  nią  uwagi,  więc  odważyła  się  zerknąć 

R  S

background image

na  niego.  Piracki  kolczyk  połyskiwał  w  promieniach  zachodzącego  słońca.  Raffa 

był  niesamowicie  seksowny,  w  czarnych  oczach  czaiła  się  obietnica,  a  pełne  usta 

były stworzone do pocałunków. Czemu musiał być jej szefem? Ciemny trzydniowy 

zarost działał na nią podniecająco. 

Gdyby tak potarł nim, powiedzmy, delikatną skórę na karku, policzek... pierś? 

Zadrżała. Za sobą miała kilka niezdarnych pocałunków, które wyleczyły ją z chęci 

całowania.  Nie  tęskniła  za  obślinionymi  wargami.  Jednak  Raffa  był  z  pewnością 

mistrzem. Umknęła spojrzeniem, gdy ich oczy nagle się zetknęły. Czy odczytał jej 

myśli? Wyczuł fascynację? 

Starała się oddychać miarowo. Wróciła myślami do świata za szybą. Czy bę-

dzie  jej  dane  wejrzeć  za  zasłonę,  czy  też  pozostanie  w  sterylnej  klimatyzowanej 

kapsule, nie poznawszy prawdziwego A'Qabanu? 

A jeśli on ją tam zatrzyma? Na tę myśl zrobiło jej się rozkosznie słabo. Pra-

gnęła, by jej dotykał delikatnie i czule, by rozchylił jej uda i ujął pośladki, porusza-

jąc się rytmicznie, aż... 

Ciężko westchnęła. 

- Nie jest ci za gorąco? - spytał. 

- Nie, w porządku. - Bujna wyobraźnia wpędzi ją kiedyś w kłopoty. 

 

Znaleźli  się  na  podjeździe  najlepszego  hotelu  w  A'Qabanie,  jak  wyjaśnił 

Raffa.  Imponujący  budynek  z  różowego  kamienia  w  kształcie  starożytnego  fortu 

był  ósmym  cudem  świata.  Jeśli  do  tego  ma  luksusowe  wnętrza,  nie  trzeba  go  re-

klamować.  Casey  nastawiła  się  na  trudniejsze  wyzwania.  Zamierzała  zaprezento-

wać światu różnorodność kultury i krajobrazu A'Qabanu. Musi wywalczyć wyjazd 

na pustynię. 

Limuzyna  zatrzymała  się  u  stóp  szerokich  schodów.  Mundury  portierów  ka-

pały od złota. Wiedziała, jakie będą jej następne kroki. 

Jednak Raffa ją uprzedził. 

R  S

background image

- Odpocznij - poradził. 

- Tak, dziękuję. - Czyżby miał jej już dość? 

- Jutro czeka cię mnóstwo pracy. W pokoju znajdziesz listę niezbędnych tele-

fonów. 

Zatem zmienił zdanie w kwestii zakupów. 

- A co z moim kostiumem? 

- Każę asystentowi przysłać ci kilka do wyboru. 

- Nie trzeba. - Jakiś facet ma decydować o jej garderobie? - Sama to załatwię. 

- Tak właśnie tutaj działamy. 

- Ale ja działam inaczej. - Nie chciała, żeby zabrzmiało to zbyt oschle, ale się 

nie udało. Oczy Raffy zwęziły się niebezpiecznie. - Przyzwyczaiłam się sama wy-

bierać stroje i płacić za nie - dodała, by zatrzeć złe wrażenie. 

Czy posunęła się za daleko? 

W oczach Raffy pojawiło się lekkie rozbawienie. 

Musiała coś jeszcze wyjaśnić: 

- Kiedy cię znowu zobaczę? 

- Będę z tobą w kontakcie. - Odwrócił się, ostatecznie ją odprawiając. 

Posunęła  się  stanowczo  za  daleko.  Ponadto  odniosła  wrażenie,  że  nie  zrozu-

miał jej pytania. 

- Chodziło mi o sprawy zawodowe - dodała szybko. 

- A o cóż by innego? - Na koniec oznajmił jasno i wyraźnie: - Jeśli ci się nie 

uda, Casey, jest mnóstwo innej pracy w mojej organizacji. 

Zrozumiano. 

-  Ale  właśnie  na  tej  mi  zależy  -  odparła  z  uporem,  nie  spuszczając  z  niego 

spojrzenia. 

Kąciki jego warg drgnęły, po czym Raffa dał znak i limuzyna ostro ruszyła. 

 

Więc  lubi  żyć  niebezpiecznie,  rozważał,  obserwując,  jak  Casey  wchodzi  po 

R  S

background image

schodach, nie pozwalając portierowi odebrać sobie plecaka. Uśmiechnął się na ten 

widok. Nie dała mu szansy zamknięcia galerii handlowej dla innych klientów, żeby 

mógł ją zarzucić prezentami. Nie, to nie było w jej stylu. 

Odwrócił się, by spojrzeć na nią po raz ostatni. 

- Zawracamy - polecił szoferowi. 

 

O  rany!  Musi  przestać  biegać  po  obszernym  apartamencie,  podnosząc  i  od-

stawiając rozmaite przedmioty, i wreszcie uznać fakt, że to wszystko przekracza jej 

najśmielsze marzenia. 

Plecak  został  w  holu  wielkości  stadionu.  Casey  pobiegła  z  powrotem.  Miała 

dla  siebie  całe  piętro,  to  jakiś  obłęd.  Nawet  wypchany  plecak,  który  porzuciła  na 

dywanie rozmiarów boiska, wyglądał jak zabawka dla lalek. 

Wyciągnęła biały podkoszulek, wypłowiałe dżinsy i klapki. Rzeczy skromne, 

ale przynajmniej czyste. Pognała do łazienki, w biegu ściągając ubranie. Namydliła 

się obficie i stanęła pod strumieniem letniej wody. Oto królewska łazienka, w której 

zmieściłby się jej rodzinny dom, wyłożona kremowym, różowo żyłkowanym mar-

murem i czarnym granitem, ze złoconymi kranami. Nie w jej guście, ale nie ulegało 

wątpliwości, że był to szczyt luksusu. Dodatkowo zaopatrzono ją w zestaw kosme-

tyków najlepszych marek. 

Nie miała czasu ich użyć. 

Ręcznikiem  owinęła  głowę  i  wypadła  z  łazienki,  byle  jak  okrywszy  tułów 

drugim ręcznikiem. 

Pobladła i stanęła jak wryta, kurczowo przytrzymując na piersiach skąpy ma-

teriał. Miała przed sobą władcę A'Qabanu. 

Raffa  siedział  na  sofie.  Zakłopotana wycofała  się  sztywno  w  stronę  łazienki, 

świadoma, że ręcznik z niej spada. 

- K... kto cię wpuścił? 

- Twój lokaj. 

R  S

background image

- Mój...? - Nie wiedziała, że ma lokaja. Ilu niewidzialnych mężczyzn dzieliło 

z nią apartament? 

Raffa wstał i ruszył w jej stronę. 

- Co robisz? - rzuciła nerwowo. 

- Pomyślałem, że ci się przydadzą... 

Nie  spuszczał  wzroku  z  jej  twarzy,  a  ona  ostrożnie  wyciągnęła  rękę  i  wzięła 

swoje rzeczy. 

- Większość gości wykorzystuje to pomieszczenie jako salon - wyjaśnił. 

I nie biega po nim nago, dopowiedziała w duchu, przyciskając plecy do drzwi 

łazienki. 

- Czy mógłbyś...? - Jak tu wykonać odpowiedni gest, nie gubiąc ręcznika? 

- Czy mógłbym się odwrócić? 

Jaki domyślny! Miała nadzieję, że nie czytał w jej myślach. 

- Właśnie. 

Odwrócił  się  z ulgą. Casey  była  cudowna  -  ciepła,  zaróżowiona i  wstydliwa. 

Niekoniecznie cechy, których szukał u swoich pracowników. 

- Okej, możesz się już odwrócić. 

Hm,  udzieliła  mu  zgody.  Cenił  kobiety,  które  potrafiły  stawić  mu  czoło.  A 

raczej takich pracowników, poprawił się surowo. 

- Czy coś się stało? - spytała, wygładzając ubranie. 

- Zakupy. 

- Już to załatwiłam. 

- Ach, tak? - Zmrużył oczy, patrząc na porzucony na podłodze ręcznik. 

- Wezwałam taksówkę. 

- Nie trzeba. 

-  Nie  trzeba?  -  Patrzyła  na  niego  ze  szczerym  zdziwieniem  w  czystych  nie-

bieskich oczach. 

Poczuł gorące ukłucie pożądania. Ta kobieta działała na niego stanowczo zbyt 

R  S

background image

silnie. Co nie znaczy, że zmienił swój plan. 

- Ja cię zawiozę.   

- Ty? 

Miała minę, jakby jej złożył niemoralną propozycję. Opuścił wzrok na jej usta 

- były pełne i lekko rozchylone. Nigdy dotąd nie pragnął pocałować pracownika. 

- Ja. 

- Czemu? - spytała podejrzliwie.   

Czyżby oczekiwał wybuchu wdzięczności? 

- Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić. Wezwałem cię tu nieoczekiwanie, 

z  plecakiem  i  saperką,  a  potrzebujesz  kostiumu.  -  Gestem  wskazał  drzwi.  -  Idzie-

my? 

- Pod warunkiem, że będę mogła zapłacić. 

- Co? - Bawiło go, że osoba tak solidna i nudnawa, jak wynikało z dokumen-

tów, może być aż tak oryginalna. 

- Obiecaj... 

- Myślałem, że to szejkowie zawsze płacą - zażartował, na co się znów zaru-

mieniła.   

Pewnie się obawia, że na skutek uporu straciła pracę, pomyślał. 

-  Dziękuję.  A  jeśli  chodzi  o  szejków  -  dodała  nieśmiało  -  to  nic  o  tym  nie 

wiem. Jesteś moim pierwszym. 

I ostatnim, postanowił sobie w duchu. 

-  Muta  assif,  Casey  Michaels  -  rzekł  śpiewnie.  -  Przyjmij  moje  przeprosiny, 

jeśli cię obraziłem. 

- Ależ skąd! Po prostu przywykłam płacić za siebie. 

- Nigdy za to nie przepraszaj. - Przytrzymał przed nią drzwi. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Limuzyna pojechała do domu, a jej miejsce zajęło purpurowe lamborghini. 

-  Chciałaś  jechać  na  zakupy?  -  ponaglił  Raffa,  bowiem  Casey  wrosła  w  zie-

mię, gapiąc się na fantastyczny pojazd. 

- Tak, ale... 

- Ale co? 

W małym sportowym wozie będą się niemal dotykać. 

- Czy bagażnik nie jest za mały? 

- Na jeden kostium? - Spojrzał na nią z ukosa. 

- No tak... - Nie mogła przecież wyznać, że nie ufa sobie na tyle, by siedzieć 

tak blisko niego w ciasnej przestrzeni. 

- Sklepy nie są otwarte przez całą noc. 

Ruszyła  wreszcie,  po  czym  spróbowała,  nie  tracąc  przy  tym  wdzięku,  wbić 

swoje nieprzesadnie szczupłe ciało w drzwi wielkości otworu skrzynki pocztowej. 

-  Siedzenie  dopasowuje  się  do  pasażera  -  przyszedł  jej  z  pomocą  Raffa, gdy 

miotała się w ciasnym wnętrzu. 

Może do tyłka Calineczki, pomyślała, moszcząc znacznie obfitsze kształty na 

wąskim fotelu. 

- Piękny wóz... - mruknęła, pamiętając, żeby się nie spłoszyć, gdy Raffa usią-

dzie obok niej. 

Właśnie usiadł. 

- To wielka galeria. Powiedz, co chcesz kupić, to będę wiedział, gdzie zapar-

kować. 

- Po prostu zwykły kostium. 

- I będziesz go nosiła do klapek? Nie marnuj mojego czasu. Pamiętaj o pięciu 

P. 

- Słucham? 

R  S

background image

- Porządne Przygotowanie Podstawą Perfekcyjnej Pracy. 

- Jasne... 

Zapalił silnik, a ona przyjrzała się ukradkiem Raffie. Jako mężczyzna z pew-

nością  nie  cierpiał  zakupów.  Być  może  jednak  uda  jej  się  obrócić  tę  wyprawę  na 

swoją korzyść. 

- Już nie mogę się doczekać, kie... 

Reszta  zdania  utonęła  w  ryku  potężnego  silnika  lamborghini.  Kosmiczne 

przyśpieszenie wbiło ją w fotel, uniemożliwiając dalszą konwersację. 

Zamierzał dać Casey tę samą szansę co innym kandydatom. 

A potem...? 

Casey poniesie porażkę i wróci do domu, ot co. 

Jego  ciało  podjęło  spór  z  tym  chłodnym  rozumowaniem.  Był  ciekaw,  co  w 

końcu zwycięży. 

Wjechał do podziemi i oddał kluczyki parkingowemu. 

- Masz pieniądze? - spytał, zanim wysiadła. Nadal był gotów pokryć jej wy-

datki, ale wyjęła z kieszeni dżinsów garść zmiętych banknotów i trochę drobnych. 

Patrzył na nią z powątpiewaniem. - Jesteś pewna, że to wystarczy? 

- Oczywiście. To i tak więcej, niż zazwyczaj wydaję. 

Popatrzył  na  nią bez  słowa  i  ruszył  do  środka.  Ochrona  wysiadała  właśnie  z 

samochodów.  Machnięciem  ręki  polecił,  by  trzymali  się  z  tyłu.  Casey  rozejrzała 

się,  sprawdziła  rozkład  sklepów  i  stanowczym  krokiem  ruszyła  błyszczącą  od 

świateł aleją. 

Poszedł  za  nią  z  zaciekawieniem.  W  galeriach  handlowych  w  A'Qabanie 

sprzedawano wyłącznie luksusowe marki. W większości butików nie eksponowano 

czegoś  tak  wulgarnego  jak  ceny  towarów.  W  bogatym  kraju  obowiązywała  niepi-

sana  zasada:  jeśli  musisz  spytać  o  cenę,  to jest  duża  szansa,  że  nie  stać cię  na  ten 

zakup.  Otwierało  to  furtkę  do  częstych  nadużyć,  polegających  na  ustalaniu  cen 

zgodnie z chwilową fantazją, a raczej by nasycić chciwość. Proceder ów znajdował 

R  S

background image

się na jego liście zmian, ale jeszcze nie dzisiaj. 

Ściągnął  Casey  do  A'Qabanu,  żeby  sprawdzić  jej  przedsiębiorczość,  a  nie 

upokorzyć, napomniał się natychmiast, idąc tuż za nią. Jeśli spotka ją coś takiego, 

będzie interweniował. 

W pierwszym butiku trzymał się z boku i obserwował. Sklep specjalizował się 

w szalenie nobliwych strojach. Tak jak się obawiał, obsługa odnosiła się wzgardli-

wie  do  Casey,  nie  zwracając na nią uwagi.  Nie  zdziwiło  go,  że  na  ścianie  wisiało 

zdjęcie ostatniego szejka, jego dalekiego krewnego. Tu tkwiono jeszcze w średnio-

wieczu. Raffa zamierzał stworzyć równe szanse dla wszystkich obywateli. Niestety, 

na razie pozostawało to w sferze planów.   

Casey poczuła się zakłopotana. 

- Przykro mi, że musiałeś czekać, ale nic mi się tu nie podobało. 

-  Nie  przepraszaj.  -  Wiedział,  że  nie  mogła  sobie  na  nic  pozwolić,  więc  po-

ciągnął ją za sobą w kąt, gdzie nie mogli być widziani. 

Patrzyła na niego nieufnie. 

- Możesz to uznać za zaliczkę na poczet pensji - mruknął, nie chcąc jej urazić. 

- Nie... Proszę... 

Jej drobna rączka odepchnęła plik banknotów, które usiłował jej wsunąć. 

Uszanował jej prośbę. 

Casey  skierowała  się  do  kolejnego  butiku,  gdzie  sytuacja  się  powtórzyła. 

Raffa uznał, że już dość tego. 

- Nie, naprawdę dużo się nauczyłam - oznajmiła.   

Czy  tego,  że  w  A'Qabanie  nie  mogła  sobie  na  nic  pozwolić?  Że  ludzie  bez 

pieniędzy  się  nie  liczyli,  całkowicie zepchnięci na  margines?  Nie tego  pragnął dla 

swojego kraju. Już miał znów sięgnąć do portfela, gdy twarz Casey nagle się rozja-

śniła. 

- O, tego właśnie potrzebuję - zawołała, zmierzając do świetnie zaopatrzonego 

papierniczego. 

R  S

background image

- Skup się. - Nie było czasu na łażenie po sklepach. 

- Czy zechcesz na mnie zaczekać?   

Zacisnął szczęki. 

- Czy nie mogłabyś wziąć ode mnie pieniędzy i kupić sobie, co ci potrzeba? 

- Akurat tutaj pieniądze nie będą mi potrzebne.   

Zaintrygowany poszedł za nią do sklepu, gdzie kupiła podkładkę i długopis. 

- To wszystko? - spytał ze zdziwieniem. 

- Owszem. 

- Zamierzasz się w to ubrać? 

W odpowiedzi oparła się o ladę, przyciskając do piersi podkładkę niczym tar-

czę. 

- Żartowałem - wyjaśnił z uśmiechem. 

- Rozumiem. 

Udawała  śmiałość,  ale  nie  po  raz pierwszy  wyczuł,  że  lęka  się  go  jako  męż-

czyzny.  Zaciekawiło  go  to,  ale  na  razie  postanowił  dać jej  spokój.  Nie  chciał  wy-

straszyć Casey. 

- Pójdziesz ze mną? - spytała z miłym uśmiechem.   

Chyba się bała, że wystawiła jego cierpliwość na zbyt dużą próbę. 

- Prowadź... - Wskazał, że ma iść przodem.   

Wpatrywała  się  w  niego  z  rozchylonymi  ustami.  Była  niewinna,  co  nie  zna-

czy, że na nią nie działał. 

Jest bezbronna, powiedział sobie z mocą, a wobec tego nietykalna. 

Ciekawiło go, dokąd pójdzie. Zmierzała do pierwszego butiku. Zaczekał, gdy 

weszła  do  środka.  Zarozumiałe  sprzedawczynie  potraktowały  ją  równie  wzgardli-

wie,  co  za  pierwszym  razem.  Jednak  po  pięciu  minutach  musiały  się  nią zaintere-

sować,  bo  Casey  stanęła  pośrodku  i  gorliwie  notowała,  jakby  robiła  inwentarz 

sklepu. 

- Czy mogę w czymś pomóc? - spytała wyniośle jedna z kobiet. 

R  S

background image

- Nie, dziękuję - odparła grzecznie Casey. - To raczej ja mogę pomóc pani. 

Nadstawił uszu. Z trudem się powstrzymał, żeby nie wbiec do środka, jednak 

pokrzyżowałoby to zamiary Casey.   

-  Przeprowadzam  sondę  dla  szejka Rafika al  Rafara bin  Haktariego  na  temat 

poziomu obsługi w jego sklepach. - Gdy kobieta zesztywniała, Casey dodała: - Nie 

mylę się, że szejk jest właścicielem tego butiku, prawda? 

- Tak jak wszystkich sklepów w galerii - odparła drżącym głosem sprzedaw-

czyni. 

- No właśnie. Działam jako tak zwana podstawiona klientka. 

Raffa  musiał  przyznać,  że  metoda  Casey  mu  zaimponowała,  zwłaszcza  że 

wyszła z butiku z naręczem toreb, nie wydawszy ani centa. 

Już  zrozumiał.  Ostatecznie  i  tak  za  wszystko  zapłacił.  Casey  była  doprawdy 

sprytna.  Miał  tylko  nadzieję,  że  następnym  razem  wybierze  nieco  swobodniejsze 

stroje. 

Czekała go kolejna niespodzianka. 

- Nie zatrzymam ich - wyznała, gdy kroczyli jasno oświetloną aleją. 

- Więc co z nimi zrobisz? - Gestem przywołał ochroniarza, który wziął od niej 

torby. 

- Zwrócę. 

- I co dalej? 

Posłała mu łobuzerski uśmiech. 

- Daj mi jeszcze kwadrans, to ci pokażę. 

- Chętnie, tylko nie przeciągaj struny. 

Zatrzymała  się  przy  bankomacie.  Instynktownie  rozejrzał  się  za  paparazzi. 

Szejk  Rafik  al  Rafar, potężny  władca  i  miliarder,  czeka cierpliwie  przy  bankoma-

cie, podczas gdy jego towarzyszka wypłaca nędzne dwieście dolarów, starannie je 

przeliczając, nim schowa do torebki - cóż to byłby za nagłówek. 

- Powinno wystarczyć - oznajmiła. 

R  S

background image

Powstrzymał się od komentarza, pokazując, że ma prowadzić. 

Po  chwili  zrozumiał.  Casey  zabrała  go  do  butiku  firmy  o  międzynarodowej 

sławie,  która  szybko  i  tanio  produkowała  stroje  na  wzór  modeli  słynnych  projek-

tantów. Kupiła w nim kilka ubrań, ładny szal na ramiona, najtańszą z torebek i kar-

digan. 

-  Pewnie  wolałbyś,  żebym  w  pewnych  sytuacjach  zakrywała  ramiona  - 

oznajmiła. 

Kupiła też parę spodni, co sprawiło mu przyjemność. Jeśli przetrwa rozmowę 

kwalifikacyjną w mieście, w interiorze zetknie się z tradycjonalistami, którzy wro-

go odnosili się do jakiejkolwiek golizny. Sam najchętniej ujrzałby ją nagą. 

- Zostało mi jeszcze trochę drobnych - zawołała z triumfem. 

- Poradziłaś sobie - przyznał - ale nadal uważam, że powinienem za ciebie za-

płacić. 

- Czemu? 

- Może chodzi o nieopodatkowane wydatki? - zakpił z poważną miną. 

-  Ukrywasz  dochody?  -  wykrzyknęła  z  oburzeniem,  po  czym  zakryła  dłonią 

usta. - Przepraszam, to nie moja sprawa. 

- Na co masz teraz ochotę? - Musiała być zmęczona podróżą i odwodniona. - 

Jedzenie, picie? 

- Sok - oznajmiła. - Umieram z pragnienia. 

- Poczekaj, aż się znajdziesz na pustyni.   

Natychmiast  zwiększyła  czujność,  zmęczenie  gdzieś  się  ulotniło.  Obietnica 

wypadu na pustynię oznaczała, że nadal była w grze. 

Jakimś cudem przeniknął jej myśli. Jak mogłoby być inaczej, dopowiedział w 

duchu, patrząc w przejrzyste oczy Casey. 

Nie  można  mu  przerywać,  napominała  się.  Ani  kroczyć  zbyt  blisko  niego. 

Raffa prowadził ją do kafejki w podziemiach galerii. Okazja wyprawy na pustynię i 

otrzymania upragnionej pracy wisiała na włosku, więc należy za wszelką cenę wy-

R  S

background image

paść profesjonalnie. Od tej chwili skupi się wyłącznie na sprawach zawodowych. 

Jednak  jak  to  zrobić,  gdy  coraz  bardziej  pragnęła  znaleźć  się  w  ramionach 

przystojnego szejka? 

Koktajl z jabłek, selera naciowego i mięty był przepyszny, a pełne czerwone 

wargi Casey, obejmujące słomkę, kuszące. 

- Chciałabym jeszcze wrócić do tej galerii - oznajmiła. 

- Po co? - spytał podejrzliwie. 

- Żeby przeprowadzić porządne badania. 

- Mów dalej - ponaglił niecierpliwie. 

-  Przykro  mi  to  mówić,  bo  to  twój  kraj  i twój  biznes,  ale  niektóre  butiki nie 

zachęcają do zakupów. 

- Mhm... - Mało powiedziane, dodał w duchu. 

-  Jeśli  poważnie  myślisz  o  rozwoju  turystyki,  powinieneś  wysłać  pracowni-

ków na szkolenie. To im się przyda, a tobie zwiększy obroty. 

Patrzył  w  jej  oczy  i  coraz  trudniej przychodziło  mu  się  skupiać na  sprawach 

zawodowych. 

- Co ty powiesz? - zażartował łagodnie. 

-  Ależ  tak!  Niektórzy  z  nas  nie  są  tak  bogaci,  ale  nasze  pieniądze  są  równie 

dobre. A jeśli dużo nas, szaraczków, wyda... 

-  Szaraczków?  -  powtórzył  z  rozbawieniem.  Casey  z  pewnością  do  nich  nie 

należała. Odkąd to majątek jest miarą człowieka? - Nigdy nie zamierzałem uczynić 

z A'Qabanu enklawy dla bogaczy. 

-  Więc  czemu  nie  skorzystasz  z  moich  doświadczeń?  Klasa  średnia,  niezłe 

zarobki, ale gdzie mi tam do prawdziwego bogactwa. 

- Kto wie, może skorzystam. 

Podobało  mu  się,  że  jest  tak  rzeczowa  w  sprawach  zawodowych,  czy  jednak 

potrafi się rozluźnić w życiu osobistym? Miał taką nadzieję, choć lepiej, by nie sta-

ło się to podczas pobytu w A'Qabanie. Potrafił wiele rzeczy, ale wiedział, jak trud-

R  S

background image

no mu kontrolować libido. 

Dopiła  koktajl  i  milczała,  skoro  zabrakło  tematów  zawodowych.  Posłała  mu 

ukradkowe spojrzenie i szybko odwróciła wzrok. Na przemian to rumieniła się, to 

bladła. Uznał, że musi jej pomóc. 

- Dobrze sobie radzisz. - Przelotnie nakrył jej dłoń swoją. 

- Mam nadzieję - bąknęła, cofając rękę, zaraz jednak dodała: - Nie postępuję 

spontanicznie, nie polegam na instynkcie. Skończyłam wydział... 

- Zakupów? - zażartował. 

- Marketingu handlowego - poprawiła z powagą. 

Nikt nigdy go nie poprawiał. Podobało mu się to, nawet bardziej niż rumieńce 

i umykanie spojrzeniem. Zdecydowanie za bardzo. 

- Pójdziemy? - Wstał i odsunął jej krzesło. - Zabieram cię do hotelu. Wyglą-

dasz na zmęczoną. 

- Rano będę wypoczęta. I dzięki za koktajl oraz... - Zawahała się. 

- Za co? - spytał zaciekawiony. 

- Za tę szansę. Wiem, że musisz dokonać wyboru... 

- Dowiesz się o mojej decyzji w swoim czasie - uciął. - Tak jak wszyscy. 

Gdy stanęli przed hotelem, zapytała: 

- Czy rano mam przyjść w kostiumie?   

Najlepiej naga, pomyślał. 

- Tak, albo w eleganckiej sukience. 

Pożegnali się oficjalnie. Zrobił wszystko, by nie okazać, jak wielkie wrażenie 

wywarła na nim Casey. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Nie  poszła  prosto  do  łóżka,  lecz  jeszcze  trochę pracowała.  Chciała  zrobić  na 

szejku wrażenie chłodnej profesjonalistki. 

Uczyni z jego kraju światową markę! 

Potem  wzięła  prysznic  i  daremnie  próbowała  usnąć.  Jej  umysł  pracował  na 

pełnych obrotach. Poddała się wreszcie i zaczęła przeglądać gazetę. 

Okazało się to nader pouczającym zajęciem. Już pierwszy nagłówek krzyczał: 

Tablica rejestracyjna sprzedana za 3 mln dolarów na aukcji dobroczynnej

A niżej wyjawił młody bywalec salonów: 

Ojciec dał mi czek in blanco na nowe numery do mojego porsche

Ho-ho!  Wyobraziła sobie tę górę pieniędzy.  Lecz nie wolno jej tracić z oczu 

celu, czyli zdobycia pracy w A'Qabanie. Trzeba zapomnieć o milionowych czekach 

i bywalcach salonów. 

I o Raffie. 

Niestety, z tym był pewien kłopot... 

Obudziła  się  z  niespokojnego  snu  wczesnym  rankiem,  postanowiła  więc  po-

leżeć  jeszcze  z  godzinkę.  Pachnąca  lekko  jaśminem  pościel  była  boska.  Casey 

przeciągnęła się leniwie na szerokim łożu. 

Z rozmarzenia wyrwał ją dźwięk telefonu. 

- Za dziesięć minut w holu na dole. 

Raffa rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć. 

Jak  tornado  ruszyła  do  łazienki.  Głos  Raffy  był  ożywiony  niczym  w  środku 

dnia. Pewnie zdążył pobiegać, popływać i wziąć prysznic, zanim do niej zadzwonił. 

Odkręciła zimną wodę i dziarsko wskoczyła do kabiny, by zaraz wyskoczyć z 

niej z piskiem. Szczękając zębami, przeprosiła się z ciepłą wodą. Bosko! 

Po chwili miała na sobie bluzkę, ciemne spodnie i czerwony kardigan. 

I oczywiście wysokie obcasy. 

R  S

background image

Ze spodniami? 

Włożyła spódnicę. 

Niedobrze, ma blade nogi. 

Znów chwyciła spodnie. 

Bluzka, spodnie, wysokie obcasy... 

Bluzka, spodnie, sznurowane buty... 

Zdecydowanie obcasy. 

Przejrzała się w wysokim lustrze. 

Pominęła  makijaż,  ledwie  wysuszone  włosy  związała  gumką  i  runęła  do 

drzwi. Zamarła z ręką na klamce. A co z badaniem, które przygotowała? 

I perfumami kupionymi w samolocie? 

Spryskała  się  obficie,  wetknęła  dokumenty  pod  pachę,  wygładziła  ubranie. 

Miała jeszcze dwie minuty. 

Otworzyła drzwi. 

- O kurczę! 

- Dzień dobry... 

Uśmiech Raffy omal jej nie oślepił. Jakiej on pasty używa? 

- Czyżbym w czymś przeszkodził? 

- Nie... skąd. - Zaśmiała się z udawaną pewnością siebie. - Jestem już dawno 

gotowa. 

Wyprostował się, a ona znów poczuła się jak liliput. 

- Jadłaś śniadanie? 

Gapiła się na jego śnieżnobiałą koszulę, szafirowy jedwabny krawat i szyty na 

miarę garnitur, pewnie od Armaniego... a może z Savile Row? 

Nie,  Ozwald  Boateng, co  zdradziła  jedwabna podszewka  z dyskretnym  logo. 

Boże, był taki seksowny. A ona czerwona jak burak. 

- Co tam masz pod pachą? - spytał.   

Struchlała. Włosy? Wilgotną plamę? 

R  S

background image

- Och, chodzi ci o teczkę? 

- A o cóż by innego? Pokaż.   

Podała mu dokumenty. 

- Co to jest? 

- Wstępne wnioski z badań w galerii handlowej... 

- Pisałaś na komputerze? - spytał, przeglądając teczkę. 

- W centrum biznesowym w hotelu... Mam okropne pismo. 

Świdrował  ją  uważnym  spojrzeniem.  Czuła  się  jak  preparat  pod  mikrosko-

pem. 

- Nadam się? - spytała nerwowo. 

- Wyglądasz ślicznie.   

Boże. 

Nikt dotąd jej tego nie powiedział. Często słyszała, że jest zbyt poważna, sku-

piona na karierze, ale śliczna? To słowo się z nią nie kojarzyło. 

Ruszyli aleją, której nie sposób było nazwać korytarzem. Pozłacany łukowaty 

sufit  zdobiły  postaci  cherubinów  i  girlandy  kwiatów,  marmurową  posadzkę  wy-

ściełały kosztowne dywany, zaś zdobne złotymi liśćmi lazurowe kolumny świeciły 

ciepłym blaskiem. Skoro tak wygląda hotel, to jak prezentuje się pałac Raffy? 

Z  cienia  wychynęli  odziani  na  czarno  ochroniarze.  Czy  powinna  się  z  nimi 

przywitać? Uznała, że nie, bo patrzyli przez nią, jakby była przezroczysta. 

- Jako kobieta jesteś niewidzialna - szepnął Raffa. 

- Mhm... - Musi się przyzwyczaić, że on nigdy nie jest sam. 

-  Jak  ci  się  podoba  hotel?  -  spytał,  gdy  z  prędkością  światła  zjeżdżali  prze-

szkloną windą. 

- Bardzo... - Starała się ukryć lęk wysokości, na szczęście Raffa zasłaniał wi-

dok miejskiej przepaści. 

-  Boisz  się?  Trzeba było  mi powiedzieć.  -  Stanął  tak,  że  miała przed  oczami 

jego  szeroką  pierś  w  nienagannym  garniturze.  Oszałamiał  ją...  no  i  te  zmysłowe 

R  S

background image

usta... - Chyba nie jest ci zimno? - spytał, gdy lekko zadrżała. 

- Nie, właśnie się zastanawiałam. 

- Podziel się ze mną myślami. 

Dzikimi erotycznymi myślami? Z trudem wzięła się w garść. 

-  Przeczytałam  w  gazecie  o  aukcji...  zebrano  na  niej  miliony.  Czy  tak  jest 

zawsze w A'Qabanie? 

- Bywa... Czemu pytasz? 

-  Zaciekawiło  mnie  to.  -  Można  by  przeznaczyć  te  góry  pieniędzy  dla  dobra 

wszystkich mieszkańców kraju. - Czy idziemy prosto na zebranie? 

- Najpierw się nieco bliżej poznamy. 

- Ach, tak? - wykrztusiła. 

-  Przedstawię  cię  pracownikom.  -  Spojrzał  na  nią  kpiąco.  -  Możesz  się  już 

rozluźnić - mruknął, gdy winda stanęła. 

To będzie trudne, skoro opanował do perfekcji czytanie w jej myślach. 

Odnalazła  się  w  zespole,  jakby  w  nim  pracowała  od  lat.  Z  wdziękiem  nosiła 

swoje  ubranie  z  sieciowego  butiku na  tle  garniturów  od  Armaniego.  Była  kompe-

tentną, zdolną menedżerką, gotową wejść na kolejny szczebel kariery. Pierwsze ze-

branie poprowadziła ze swobodą, jakiej się po niej nie spodziewał. 

Słuchał  uważnie,  gdy  informowała  zespół  o  swoich  odkryciach  w  galerii  i 

pokazywała  fachową  prezentację  w  Power  Poincie.  Dopasowane  spodnie  podkre-

ślały zgrabną sylwetkę, a kardigan szczupłość ramion i kobiecość, którą tak starała 

się ukryć. Czego się obawiała? 

Pod  koniec  zebrania  wpadł  na  pewien  pomysł.  Dobry  kandydat  powinien 

umieć pracować w biurze i poza nim, radzić sobie z najróżniejszymi ludźmi. Zatem 

następny test dla Casey był wręcz oczywisty. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Limuzyna przystanęła w porcie przed wielkim magazynem. 

- Pokażę ci, co będziesz sprzedawała. 

- Jak to? Gdzie? 

- Poczekaj, to się przekonasz. 

Pomógł jej wysiąść z limuzyny i pomyślał, że ma już dość szoferów. 

- Proszę mi przysłać auto - poprosił dyskretnie, podczas gdy Casey gapiła się 

na magazyn wielkości hangaru. 

- Służę. Jakie pan sobie życzy? 

Przyszła  mu  na  myśl  Casey,  przeciwniczka  luksusu,  jego  obecne  sumienie. 

Zdecydował się na teslę. 

- Wejdźmy do środka - powiedział. 

Na  olbrzymiej  przestrzeni  mieściła  się  masa  towarów,  od  hummerów  po 

uprzęże  najnowszej  generacji  dla  pięciu  drużyn  polo.  Ilość  luksusu,  która  mogła 

przyprawić o zawał. 

- Co to w ogóle jest? - wyjąkała. 

Pewnie wyobraziła sobie, że musi zorganizować sklep, w którym to wszystko 

będzie sprzedawane. 

- Poczekaj, jeszcze nie koniec - oznajmił, gdy szli tunelem między piętrzący-

mi się skrzyniami. 

- Co to jest? - powtórzyła. 

- Lubisz wyzwania, prawda? 

- Tak - odparła ostrożnie. 

- Więc przejdźmy do mojej kryjówki. 

Strażnicy przy drzwiach, wstukiwanie kodów i haseł, analiza linii papilarnych 

i w końcu mogli wejść. Znaleźli się w wygodnym i dość zwyczajnym biurze. Raffa 

dotknął ukrytej dźwigni i z podłogi wyłonił się sejf. 

R  S

background image

- Są jeszcze jakieś niespodzianki? - spytała, gdy na nią spojrzał. 

- Zobaczymy. - Uważnie ją obserwował. - Jeszcze nie wiem, czym cię można 

zaskoczyć. 

Zarumieniła się. 

Wprowadził  kod  otwierający  sejf,  zmieniany  co  kilka  minut  przez  sygnał  z 

satelity.  Casey  aż  sapnęła,  gdy  drzwi  odskoczyły  jak  za  dotknięciem  różdżki.  Po-

prosił, żeby usiadła, i wyjął niedużą skórzaną aktówkę. 

-  Położę  ją  na  stole,  żebyś  mogła  obejrzeć.  To,  co  jest  w  środku,  nie  może 

upaść... 

Na  widok  bajecznego  jaja  Fabergégo  wydała  stłumiony  okrzyk.  Jubilerska 

robota była wprost oszałamiająca w swej precyzji. 

Nigdy  dotąd nie  sprzedawała  dzieł  sztuki  o  takiej  wartości.  Uświadomiła  so-

bie, że może nie zdać tego testu. 

Raffa pokazywał  jej  kolejne  skarby  sezamu.  W  swym  życiu  jeszcze  nie  spo-

tkała mężczyzny tak potężnego, a zarazem wrażliwego i delikatnego. 

Aż zadrżała z tych emocji. 

- Wszystko w porządku? - spytał miękko.   

Odetchnęła  głęboko,  pozorując  skupienie  na  przepięknym  szmaragdowym 

naszyjniku wysadzanym diamentami, który Raffa wyjął z aksamitnego puzderka. 

-  Lepiej  przyznam  od  razu,  że  nigdy  nie  sprzedawałam  tak  wartościowych 

przedmiotów - oznajmiła wreszcie. 

-  To  zrozumiałe,  niewiele  osób  ma  takie  doświadczenie.  Jednak  w  CV  napi-

sałaś, że umiesz sprzedać absolutnie wszystko. 

- Miałam na myśli koncepcje i plany, a nie bajeczne klejnoty. 

Jak to się stało, że niemal stykali się głowami? Pochyleni nad stosem klejno-

tów przypominali dzieci, które podziwiają pirackie skarby. 

- Co o tym sądzisz? - spytał Raffa, bawiąc się naszyjnikiem. 

Jeśli mam dostać tę pracę, muszę się natychmiast skupić, nakazała sobie. 

R  S

background image

- Powinnam wynająć ekspertów i oprzeć się na ich poradach - odparła. - Ale 

sprzedam to. 

-  Dobrze.  Szafiry  lepiej  do  ciebie  pasują  -  dodał,  gdy  Casey  pogładziła  na-

szyjnik ze szmaragdów. 

- Tak uważasz? - Popełniła błąd, spoglądając na niego pytająco. 

- Mhm... 

Wybrał wspaniały naszyjnik z królewskich szafirów i odgarnąwszy jej włosy, 

zapiął  na  szyi.  Cisza  niemal  dzwoniła  w  uszach,  przerywana  jedynie  nierównym 

oddechem Casey. Nie mogła się poruszyć ani odezwać. Za nic nie przyznałaby się 

do swoich myśli. 

Dotyk ciepłych palców Raffy na obojczyku, chłód ciężkiego naszyjnika, który 

skojarzył jej się z erotycznym gadżetem...   

Westchnęła i niczym w transie potoczyła głową. 

- Lepiej się do tego nie przyzwyczajać. - Otrząsnęła się z rozmarzenia, zdjęła 

naszyjnik i oddała Raffie. 

- Nie zaszkodzi czasem oddać się fantazji. 

- Tylko nie wolno jej mylić z rzeczywistością. Ciekawe, dla kogo są przezna-

czone? - mruknęła, gdy Raffa ostrożnie umieścił szafiry w szkatułce. Kiedy posłał 

jej  ostre  spojrzenie,  spróbowała  obrócić  swoje  słowa  w  żart:  -  Kto  wie,  może 

chciałabym je zatrzymać. 

- Więc lepiej je schowam... - Zamknął szkatułkę. - Szafiry ci pasują, powinnaś 

o tym pamiętać. Twoje oczy są tego samego koloru. 

-  Zapamiętam.  -  Posłała  mu  cierpki  uśmiech.  -  Zaraz  popędzę  do  jubilera  i 

kupię sobie kilka drobiazgów. - Naprawdę należeli do różnych światów. 

W oczach Raffy zamigotały wesołe iskierki. Jednak miał poczucie humoru. 

- Czy masz klejnoty w każdym kolorze? - spytała, udając klientkę. 

Pożałowała tego, bo Raffa chwycił jej dłonie. 

- Trzymaj w ten sposób - poprosił, składając je razem. - Gotowa? 

R  S

background image

- Tak - odparła ochryple. 

Chwycił  skórzany  woreczek,  poluzował  rzemyk  i  wysypał  jej  na  ręce  stos 

oszlifowanych kamieni. Mieniły się tęczą barw. 

- Mam to sprzedać? Będę potrzebowała pomocy. 

- Jeżeli nie potrafisz... 

- Potrafię. - Widziała, jak z twarzy Raffy  znikł uśmiech. Zamienił się w  wy-

magającego szefa. Wiedziała, że to jeden z tych decydujących momentów. - Pora-

dzę sobie. Muszę mieć tylko odpowiednio zabezpieczone miejsce do pracy. 

- Zostaw to mnie. Co jeszcze? - spytał. 

- Mam nadzieję, że sprzedaż pójdzie szybko i... 

- Mylisz się - przerwał Raffa. - Nie oczekuję, że je sprzedasz. 

- Nie rozumiem. 

- Poprowadzisz aukcję. 

- Hm... co? - Po prostu gapiła się na niego.   

Była kompetentnym pracownikiem, ale lubiła trzymać się z tyłu, a nie stać na 

scenie  w  blasku  świateł.  Nie  miała  szans  zachęcić  eleganckiego  tłumu  do  gorącz-

kowych zakupów. 

-  Twoim  zadaniem  będzie  poprowadzenie  aukcji  dobroczynnej  podczas  im-

prezy, która bardzo wiele dla mnie znaczy. 

- Jaka to impreza? 

- Wielki bal, który odbędzie się za trzy dni z okazji mojej... - Urwał gwałtow-

nie. 

- Koronacji? 

-  Nieważne,  jak  to  nazwiesz.  Chodzi  o  możliwie  duży  zysk  z  aukcji  na  cele 

dobroczynne. Pieniądze będą przeznaczone na pomoc dla Beduinów. 

- Opowiedz mi o nich. 

- To plemiona wędrowne, którym zapewniamy pomoc medyczną, nauczycie-

li... 

R  S

background image

Natychmiast  całym  serce  włączyła  się  w  te  działania.  Uczyni  wszystko,  by 

zebrać jak najwięcej pieniędzy. Raffa był królem nie tylko z nazwy, lecz prawdzi-

wym przywódcą swego narodu. 

- Ta aukcja... - Zaschło jej w gardle na myśl o wielkim zaufaniu, którym ob-

darzył ją Raffa. Nie mógł wiedzieć, jak przerażały ją tłumy, jednak szlachetny cel 

doda jej odwagi. - Nie zawiodę cię - oświadczyła z mocą. 

- Nie zawiedź Beduinów. Zbierz jak największą sumę pieniędzy. 

- To duża ilość przedmiotów, tutaj i w magazynie - przeszła do konkretów. - 

Ile mam czasu? - Sama logistyka była piekielnie trudna. 

- Jeśli masz wątpliwości, powinnaś przedstawić je w tej właśnie chwili. 

Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takimi sumami pieniędzy. W A'Qabanie 

żyło wprawdzie wielu milionerów, lecz trzeba pamiętać, że ludzi po jakimś czasie 

nuży dobroczynność, nawet jeśli są bajecznie bogaci. Będzie musiała wpaść na ja-

kiś oryginalny pomysł. 

- Nie mogę poprowadzić zwyczajnej aukcji - powiedziała. 

-  Aukcja  to  aukcja,  wiadomo,  jak  ma  wyglądać.  -  Zerwał  się  z  miejsca,  za-

trzasnął  zamki  aktówki  i  schował  ją  z  powrotem  do  sejfu.  Nie  usiadł,  lecz  zaczął 

przechadzać się nerwowo po pokoju. 

Też  wstała i wyprostowała się na swoją mizerną wysokość. Była niczym go-

towa do skoku czarna pantera. 

- Możesz w pełni na mnie polegać. Obiecuję, że cię nie zawiodę. 

- Jesteś pewna? 

- Tak. - Powietrze zdawało się naładowane dziwnymi fluidami, lecz jeśli mia-

ła pracować z jednym z najprzystojniejszych mężczyzn na Ziemi, musiała się do te-

go  przyzwyczaić.  Powinno  to  być  dla  niej  dodatkowym  bodźcem.  -  Zakładam,  że 

będę potrzebna przy organizacji balu. 

-  Skup  się  wyłącznie  na  aukcji.  Inni  załatwią  sprawę  balu.  Mam  dla  ciebie 

dobrą radę: wykorzystaj swoje mocne strony. 

R  S

background image

- Taki mam zamiar. 

- Sprzedaj wszystko za dobrą cenę.   

To tyle. Łatwo powiedzieć. 

- Dziękuję, że powierzyłeś mi tak ważne zadanie. 

- Zatrudniam najlepszych, Casey - oznajmił szorstko - i oczekuję od nich wy-

ników. Jeśli ci się nie uda... 

Czuła się jak na huśtawce, raz góra, raz dół. Musi bardzo uważać. 

- Uda mi się. 

Mierzyli się wzrokiem jak przeciwnicy na ringu. 

- Niesprzedane przedmioty mogą trafić na rynek - wyjaśnił Raffa - ale więcej 

zarobisz na aukcji, więc spodziewam się, że zaapelujesz do... 

- Sumienia uczestników? - dokończyła. 

- Właśnie - zgodził się z ironicznym uśmieszkiem. 

-  Możesz  na  mnie  polegać  -  oznajmiła  stanowczo,  bo  nagle  przyszedł  jej  do 

głowy pewien pomysł. 

Casey patrzyła na nisko zawieszony roadster, stojący przy krawężniku. 

- A gdzie lamborghini? - spytała. 

- Wiem, że nie lubisz luksusu, więc pomyślałem, że przedstawię ci moje nowe 

ekocacko. 

- Eko? - Patrzyła z niedowierzaniem na przyczajonego na asfalcie potwora. 

-  Najnowszy  model  napędzany  elektrycznie.  Osiąga  setkę  w  ciągu  trzech  i 

dziewięć  dziesiątych  sekundy,  co  sprawia,  że  jest  szybsza  niż  lotus  i  niemal  do-

równuje mojemu ferrari, a mimo to kosztuje niecałego pensa za kilometr. 

- Ona? - No tak, pojęła wszystko, gdy Raffa czule pogłaskał maskę wozu. - I 

tanio można ją kupić? - zakpiła. Gdy spojrzał na nią tak, że aż się zarumieniła, do-

dała: - Niesamowity wóz. - Szczupła czarna bestia była doprawdy doskonałym słu-

gą swego pana. 

- No, dalej - ponaglił Raffa. - Powiedz to, Casey. 

R  S

background image

- Co? - spytała sztywno. 

- Jest seksowna. 

To prawda... podobnie jak on. Ale nie zamierzała się w to wgłębiać. 

Postanowił  zabrać Casey  na  przejażdżkę.  Jeśli  mieli  współpracować,  musieli 

się  lepiej  poznać.  Gdyby  udało  jej  się  skutecznie  poprowadzić  aukcję,  miałaby 

wielką szansę zdobyć tę pracę. Nie powiedział jej, że inni kandydaci w tym punkcie 

się  wycofali  bądź  też  on  sam  odesłał  ich  do  domu.  Chęć  poprowadzenia  aukcji 

uznałby za przechwałkę, ale coś w zachowaniu Casey sugerowało, że powinna do-

stać szansę. Na wypadek, gdyby zjadła ją trema, w kuluarach będzie czekał zastęp-

ca. Sprawa była zbyt ważna, żeby zawalić ją z powodu byle kaprysu. 

- Wsiadaj - polecił, gdy się ociągała. 

- Dokąd jedziemy? 

Była  taka  nieufna.  Niesamowite,  jak  szybko  potrafiła  się  zmienić  z  pewnej 

siebie menedżerki w przestraszoną dziewczynkę. 

- Zabieram cię na zasłużonego drinka. A może  wolisz lunch? No, na co cze-

kasz? Tak czy nie? 

Czekała  na  przypływ  odwagi.  Nie  wiedziała,  jak  postępować  z  mężczyzną, 

który był tak pewny siebie, i rodzącymi się w niej uczuciami. 

Raffa  zabrał  ją do  najmodniejszego  klubu  w  mieście,  sądząc po parkujących 

przed nim limuzynach. Menedżer pośpieszył ich przywitać. 

- Idziemy? - spytał, podając jej ramię. 

Miała  wejść  do  klubu  w  towarzystwie  władcy.  Wsunęła  mu dłoń  pod  ramię, 

gdy obok pojawili się ochroniarze. 

- Czy muszą iść z nami? - Wcale jej się to nie podobało. 

- Nie zrobią nic, na co nie masz ochoty. 

Jak  by  to  było  iść  przez  życie  z  mężczyzną  takim  jak  Raffa...  Czuła,  że  jest 

urodzonym opiekunem i obrońcą. 

Zanim  poniosła  ją  wyobraźnia,  przypomniała  sobie,  że  nie  przyszła  tu  ze 

R  S

background image

swoim facetem. Raffa był jej szefem i zabrał ją na lunch. A dotyk jego dłoni... 

- Czemu drżysz? Czy jest ci zimno? - spytał, gdy szli za kierownikiem sali do 

stolika. 

-  Hm...  nie...  -  Dotąd  myślała,  że  jest  raczej  oziębła,  ale  nie  zamierzała  mu 

tego tłumaczyć. 

- Odwagi - szepnął. - Jest tu wielu potencjalnych nabywców, których spotkasz 

na aukcji. Chcesz zrobić dobre wrażenie, prawda? 

Jasne, że chciała. Jego słowa przestawiły ją z powrotem na biznes. Rozgląda-

jąc się po ekskluzywnym klubie, zauważyła, że młode kobiety z wielką uwagą słu-

chają swych towarzyszy. Śmiały się na zawołanie, unosiły z niedowierzaniem dło-

nie do ust, nie odzywały się niepytane. Jak długo tu wytrzyma? 

To będzie ciekawe pole badań, przypomniał jej biznesowy umysł. 

- Czy możemy usiąść tak, żebym mogła dyskretnie obserwować gości? 

- Jeśli chcesz... Napijesz się szampana? 

- Wolę sok. 

- Niech będzie. 

Fascynowała go ta stanowcza menedżerka, a prywatnie nieśmiała myszka. To 

nagroda za mieszanie biznesu z przyjemnościami, czego nigdy dotąd nie robił. 

Jednak  niewinność  Casey  była  gwarancją,  że  proces  przyjmowania  do  pracy 

nie rozwinie się w nic innego. Nie wolno mu jej wykorzystać. Poza tym, gdyby do-

szło do przekroczenia granic, jego nienasycony apetyt i jej tłumione pożądanie wy-

niosłyby ich w erotyczny kosmos, z którego trudno powrócić na ziemię. 

Jej pełne wilgotne wargi obejmowały słomkę zanurzoną w soku z papai, a on 

uświadomił  sobie,  jak  to  dobrze,  że  zrezygnował  z  szampana.  Musiał  zachować 

chłodną głowę, i to za wszelką cenę. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

- Opowiedz mi o swojej rodzinie, Casey... 

- O mojej rodzinie? - Natychmiast spanikowała, po czym uświadomiła sobie, 

że  to  zupełnie  zwyczajne  pytanie  ze  strony  przyszłego  szefa.  -  Nie  ma  w  nas nic 

niezwykłego. 

- Tak? Może pozwolisz, że ja to ocenię. - Jego oczy błyszczały  w przyćmio-

nym świetle. 

- Jestem pewna, że uznasz nas za nudziarzy. 

- A ja jestem pewien, że będzie odwrotnie. - Wyprostował się nad stołem, na 

którym stały niemal nietknięte potrawy. 

Rozmawiamy  z  ożywieniem,  pomyślała  Casey,  póki  nie  schodzimy  na  życie 

osobiste. Jeśli jednak chciała tej pracy, nie mogła mieć przed szejkiem tajemnic. 

- Czytałeś moje dokumenty... 

-  I sporo się dowiedziałem. Ale teraz chcę coś usłyszeć od ciebie. Jeśli masz 

pracować w moim kraju, muszę cię lepiej poznać. Jak rozumiem, twoi rodzice zaj-

mują  się  dość  niezwykłą  problematyką  -  rzekł  ze  spokojem.  -  Nie  musisz  się  ni-

czego wstydzić. 

- Nie wstydzę się... 

- Opowiedz mi o nich. 

- Ich praca mi nie przeszkadza. - Nawet w jej uszach zabrzmiało to jak kłam-

stwo. 

Raffa nalał jej szklankę wody i uśmiechnął się zachęcająco. 

Dotąd nie  rozmawiała  z nikim  obcym  o medycznych  dokonaniach  rodziców. 

Nie mogła nawet przyprowadzić do domu chłopaka, w obawie że stanie się obiek-

tem wywiadu pary słynnych seksuologów. 

- Wiesz, na czym polega ich praca? - spytała. 

- Tak - odparł ze swobodą, jakby jej rodzice byli ogrodnikami. - To światowej 

R  S

background image

sławy naukowcy, trudno ich nie znać. 

- No tak... - Uświadomiła sobie, że nie kpi, lecz jest szczerze zainteresowany. 

- Casey, kształtuje nas nasze środowisko, dlatego stawiam ci takie pytanie. 

- Jestem z nich dumna. - Tak było. Pomogli  wielu ludziom, oczywiście poza 

nią samą. 

- Zatem wyrosłaś w kochającej rodzinie? 

- Jak najbardziej. Owszem, rodzice są dość niekonwencjonalni, ale obdarzyli 

mnie prawdziwą miłością. 

Nie wspomniała, że mimo pozorów otwartości nigdy nie była z nimi szczera, 

zwłaszcza  w  sprawach  seksu.  Załamałaby  ich  wieść,  że  w  dziedzinie,  w  której  się 

specjalizowali, ich córka ponosiła klęskę za klęską. 

-  Masz  wielkie  szczęście  -  odrzekł  Raffa.  -  Ja nie  znałem  moich  rodziców.  - 

Powiedział  to  tonem  zamykającym  dalszą  dyskusję,  a  ona  to  uszanowała,  choć 

oczywiście  była  zaskoczona  tą  rewelacją.  Oboje  byli  z  sobą  bardzo  szczerzy,  bar-

dziej  niż  początkowo  zamierzali.  -  Dlatego  ten  kraj  tak  wiele  dla  mnie  znaczy.  - 

Oczy Raffy płonęły zapałem. - Zależy mi wyłącznie na jego przyszłości. Całe życie 

uczyłem się i czekałem na ten moment. 

-  To  będzie  sukces  -  zapewniła  energicznie.  -  Zrobię  wszystko,  co  w  mojej 

mocy. 

Raffa wstał, gotów do odejścia. 

- Czemu ci wierzę, Casey Michaels? 

- Bo nigdy dotąd cię nie zawiodłam, pewnie dlatego. - Zrobi wszystko, by je-

go plany się powiodły, poprowadzi aukcję, osiągnie sukces... wszystko dla niego. 

Zerknął  na  zegarek,  sugerując,  że  ich  nieformalne  spotkanie przy  lunchu  do-

biegło końca. 

Wyszli z klubu, ochroniarze trzymali się dyskretnie z boku. Niektórzy ludzie 

pozdrawiali młodego przywódcę, nie zważając na ich groźne miny. Raffa zatrzymał 

się, by wymienić parę słów z poddanymi. Casey myślała, jak wąska jest linia mię-

R  S

background image

dzy sukcesem a porażką. Omal nie została odesłana do domu, a teraz otrzymała za-

danie znacznie przekraczające jej najśmielsze oczekiwania. 

- Idę dla ciebie za szybko? - spytał, zerkając na nią przez ramię. 

- Nie, w porządku - zapewniła, truchtając za nim. - Nie martw się, dotrzymam 

ci kroku... - dodała śmiało. 

Rodzice  Casey  powiedzieli  jej,  że  narzucone  sobie  samej  dziewictwo  będzie 

jej  mógł  odebrać  jedynie  taki  mężczyzna,  który  odpowiada  określonemu  typowi 

psychofizycznemu, śladowo reprezentowanemu w populacji. Nie wątpiła, że Raffa 

był  takim  właśnie  unikatem.  Jednak  wyobrażanie  sobie  czegoś  w  związku  z  nim 

było kompletnie szalone. 

- Chcę cię o coś zapytać - odezwał się, gdy już siedzieli w aucie. 

Próbowała otrząsnąć się z rozmarzenia. Raffa byłby mistrzem w sztuce miło-

ści. Miał coś takiego w oczach... Przestań! - nakazała sobie. 

- Tak? 

-  Czy  gdybyś  musiała,  bez  większych  oporów  zamieszkałabyś  na  stałe  w 

A'Qabanie? 

- Jeśli wymagałaby tego moja praca, to tak. 

- Czy rodzice nie tęskniliby za tobą? 

-  Oczywiście,  ale  byliby  także  dumni,  zwłaszcza  że  ciągle  cytują  mi  Kahlila 

Gibrana. 

-  Znasz  tego  libańsko-amerykańskiego  pisarza  i  filozofa?  -  Jego  oczy  rozja-

śniła radość. - Czy pamiętasz ów cytat? 

-  Jesteście  łukami,  które  posyłają  w  świat  swe  dzieci  niczym  żywe  strzały  - 

odparła z uśmiechem. - Ta maksyma przeczy bierności, życiowej apatii. 

Raffa  pochylił  głowę,  a  wówczas  sobie  przypomniała,  że  przeżył  tragedię, 

przez co stał się zarazem i łukiem, i strzałą. 

Po  raz  pierwszy  zauważyła  szramę  na  jego  twarzy.  Zaczynała  się  tuż  pod 

okiem, a  kończyła  w  kąciku ust.  Pewnie to pamiątka  po  służbie  w  Siłach Specjal-

R  S

background image

nych. 

Casey  uświadomiła  sobie,  że  dzięki  wsparciu  Raffy  nabiera  coraz  większej 

pewności siebie. Musi pamiętać, że on jest królem, a ona zanadto się nim interesu-

je. Co więcej, jakże łatwo byłoby się zakochać w człowieku, z którym dzieliła pa-

sję. 

Pogrążona w marzeniach ledwie zauważyła, że dotarli do hotelu. 

Raffa wręczył jej listę przedmiotów, które miała spieniężyć na aukcji. 

- Ile mam na to czasu? - spytała, kartkując gruby dokument. 

- Czterdzieści osiem godzin. 

- Czterdzieści... 

Omal się nie udławiła, ale postanowiła myśleć pozytywnie. 

Zabrzęczała komórka Raffy. 

- Wybacz, wzywają mnie obowiązki. 

Tak będzie zawsze, dobrze o tym wiedziała. Dotknął na pożegnanie jej ramie-

nia i już go nie było. 

Casey  postanowiła  wszystko  dokładnie  przemyśleć.  Wzięła  prysznic,  prze-

brała  się  w  piżamę  i  zamówiła  pizzę  i  kawę.  Czekając  na  dostawę,  robiła  notatki. 

Miała  już  plan  aukcji.  Zgodnie  z  sugestią  Raffy  postanowiła  wykorzystać  swoje 

mocne strony. 

Piła drugi kubek  kawy,  gdy  rozległ  się  dzwonek.  Podniosła  słuchawkę  inter-

komu. 

- Raffa? - Casey zbladła jak kreda.   

Szejk stał pod jej drzwiami. 

Popędziła do łazienki po szlafrok, owinęła się nim dokładnie i wpuściła szefa 

do środka. 

W  szytym  na  miarę  garniturze  wyglądał  wspaniale.  Nawet  z  kolczykiem  i 

trzydniowym zarostem stanowił imponujący widok, podobnie jak towarzysząca mu 

grupa biznesmenów. 

R  S

background image

Zamknęła gwałtownie drzwi, zostawiając wąską szparę. 

- Czy czegoś potrzebujesz? - wyszeptała. 

- Możemy wejść? 

To nie była prośba, uświadomiła sobie Casey. 

- Daj mi minutę, dobrze? 

- Dwie - odparł łaskawie. 

Cichutko zamknęła drzwi. Dwie minuty na wezwanie obsługi i przebranie się 

w  stosowniejsze  ciuchy  niż  piżama  w  niedźwiadki.  Zamówiła  sok,  kawę,  wodę  i 

ciasteczka. Związała włosy, umyła zęby, włożyła kostium i pantofle. 

- Zapraszam - oznajmiła zdyszana Casey dwie minuty później. 

Przejrzał  podsunięte  mu  przez  nią  notatki.  Podkreśliła  ważne  aspekty,  a  jej 

pomysły były znakomite. 

- Brzmi dobrze - skwitował, przekazując je dalej.   

Był rad, że polecił Casey poprowadzenie aukcji. Jedyny problem stanowił sa-

lon, w którym odbywało się spotkanie. Przedtem widział ją w nim półnagą, co nie 

pozwalało mu się skupić. Casey jest czysta, napomniał się, wymaga jego ochrony. 

Co nie znaczy, że przestał jej pragnąć. 

Prowadzona  ściszonym  głosem  dyskusja  nad  jej  pomysłami  koiła  rozigrane 

myśli  Casey.  Ukradkiem  obserwowała  Raffę.  Gdy  ją  na  tym  przyłapał,  odwrócił 

wzrok. Za drugim razem przyjrzał jej się z uwagą. 

Przeprosiła  i  wstała  od  stołu.  W  tej  samej  chwili  obsługa  przyniosła  zamó-

wione napoje. 

- Dziękuję, proszę to tam postawić - poleciła Casey, wręczając przygotowany 

napiwek. 

- Pomyślałaś o wszystkim - mruknął Raffa, materializując się u jej boku. 

- Kawy? - spytała z udawaną swobodą. 

- Na pewno wszyscy chętnie się napiją. Powiem im, że zrobimy dziesięć mi-

nut  przerwy.  -  Zaraz  jednak  znów  był  przy  Casey.  -  Nie  chcą  przerywać.  Są  zbyt 

R  S

background image

pochłonięci dyskusją nad twoim planem. 

- To dobrze, że im się podoba. 

- Są zachwyceni. 

- To dopiero pierwszy szkic, ale jeśli tego właśnie chcesz... 

- Tak, tego chcę - potaknął, wpatrując się w jej usta, a ona z trudem nie oka-

zała żadnej reakcji. - Może wrócimy do stołu? - zaproponował, jakby nic się mię-

dzy nimi nie zdarzyło. 

Rzuciła się niemal biegiem. 

Zakończyli o trzeciej nad ranem i mieli kontynuować po kilku godzinach snu. 

Casey pomyślała, że nie opłaca się iść do łóżka. 

Raffa wyszedł ostatni. W toku spotkania zdjął marynarkę i poluzował krawat, 

a rozpięty górny guzik koszuli ukazywał mocne opalone ciało. Podwinięte na mu-

skularnych przedramionach rękawy rozpraszały myśli Casey. Gdy stał już w progu, 

czuła się przy nim bardzo mała i nie wiedziała, co powiedzieć. Zdecydowała się na 

bezpieczne „dobranoc" i ujęła klamkę. 

Z  sykiem  wciągnęła  powietrze,  gdy  Raffa  nakrył  jej dłoń  swoją.  Stała nieru-

chomo, kiedy powiódł opuszkiem palca po jej policzku. 

- Dobrze ci dziś poszło, Casey... 

-  Dziękuję...  -  Wywierał  piorunujące  wrażenie  na  jej  spragnionym  wielkich 

doznań,  lecz  wciąż  niedoświadczonym  ciele,  na  jej  marzycielskiej,  wciąż  dzie-

wiczej duszy. 

Pewnie dlatego dopiero po chwili uświadomiła sobie, że odszedł. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Casey rzuciła ubranie na podłogę i padła na łóżko. Zasnęła od razu, a obudził 

ją  dźwięk  budzika.  Zaspana  powiodła  dłonią  po  policzku,  wciąż  czując  dotyk 

Raffy. Nakazała sobie spokój i powlokła się do łazienki. 

Akurat  skończyła  toaletę,  gdy  zadzwonił  telefon.  Kiedy  odebrała,  ucieszyła 

się na dźwięk znajomego głosu. 

- Tylko mi nie mów, że jesteś gotowa, skoro nie jesteś - oznajmił. 

- Daj mi pięć minut - odparła ze śmiechem. 

- Czekam w holu. 

Niecierpliwie spacerując, dopowiedziała w duchu Casey. 

 

Raffa zabrał Casey do sali balowej w swoim najnowszym hotelu, gdzie miała 

się  odbyć  aukcja.  Pokazał  jej  listę  gości  i  rozmieszczenie  stołów.  Bardzo  ważne 

było  rozeznanie  poziomu  rywalizacji  między  uczestnikami,  w  czym  mógł  jej  po-

móc  Raffa.  W  porze  lunchu  szejk  zyskał  ostateczne  potwierdzenie,  że  Casey  jest 

wartościowym  nabytkiem.  Widział,  że  potrafi  efektywnie  działać  w  drużynie,  czy 

jednak  będzie  umiała  pobudzić  miliarderów  do  rywalizacji  i  dobroczynności?  To 

się dopiero okaże... 

- Zjemy lunch? - spytał. 

- Nie mam czasu - odparła, bo akurat przyjechała kwiaciarka. 

- Nie potrafisz przekazać obowiązków? To niedobrze. 

- Potrafię. 

- Więc to zrób. Ona się zna na swojej robocie. Nie możesz wszystkiego robić 

sama. - Uśmiechnął się do niej. - Nawet ja tego nie umiem. 

Zabrał ją do prywatnej windy. Nie było tam ochroniarzy ani szklanych ścian. 

Tylko  jedna  kobieta  i  jeden  mężczyzna  w  drodze  do  bajecznie  luksusowego  pen-

thouse'u na najwyższym piętrze hotelu. 

R  S

background image

Raffa  zatrzymał  windę  w  połowie  drogi  do  celu.  Casey  patrzyła  na  niego  z 

przestrachem. 

- Czy coś się stało? 

- Nie, skąd. - Oparł dłoń o ścianę tuż przy jej twarzy. - Nie rozumiem... 

- Myślę, że rozumiesz. 

- Czy przypadkowo oparłeś się o przycisk? 

-  Więcej  pewności  siebie,  Casey.  -  Gdy  umknęła  spojrzeniem,  dodał,  sycąc 

oczy  jej  widokiem:  -  Czy  wolałabyś,  żebym  potwierdził,  iż  zatrzymaliśmy  się 

przypadkowo?  -  Wreszcie  lekko  wzruszyła  ramionami,  a  wówczas  ujął  jej  brodę, 

zmuszając, by na niego spojrzała. - Uwierz w siebie, Casey. - Patrzył, jak oddycha 

nierówno w całkowitej ciszy. Była taka niewinna... - Jesteś głodna? 

- Strasznie - odparła z ulgą. 

- Zatem cię nakarmię. - Wcisnął guzik i winda ruszyła. - Niestety, nie mamy 

czasu na taki bankiet, o jakim myślałem, przekąsimy coś prostego. 

Patrzyła  na  niego  pociemniałymi  oczami,  wargi  miała  obrzmiałe,  jakby  ją 

długo całował. Spojrzał w lustro i zmierzwił sobie włosy. 

- Czy lubisz sushi? - spytał. 

- Uwielbiam. 

- To świetnie - oznajmił, zarażony jej entuzjazmem. 

Casey uważała, że każdy zasługuje w życiu na choć jedną bajkową przygodę. 

Teraz  ona  dostała  szansę.  Nie była  księżniczką, a  zwykłą  dziewczyną  z  północnej 

Anglii,  utalentowaną  w  dziedzinie  reklamy,  i  patrzcie,  co  osiągnęła!  Stała  u  boku 

najatrakcyjniejszego mężczyzny  w mieście, pośrodku cudu sztuki w dziedzinie ar-

chitektury wnętrz. 

- Jak ci się podoba? - spytał Raffa. 

Przeszklona  ściana  wychodziła  na  port...  a  szejk  wyglądał  cudownie,  praw-

dziwy wojownik i król pustyni w pozłacanym królestwie... 

Czy wszystko tu było ze złota? 

R  S

background image

- Wulgarne, co? - spytał Raffa. 

-  Uważam,  że  bardzo  tu  ładnie.  -  Nigdy  dotąd  nie  widziała  takiego  luksusu, 

przepychu na niespotykaną skalę, odpowiednią dla wspaniałego pustynnego lwa. 

- Pamiętaj, że to hotelowy apartament, a nie mój pałac - rzekł sucho Raffa. 

No tak. Należeli do odmiennych światów. W świecie Casey w pokojach hote-

lowych stało łóżko, krzesło i fornirowane biurko. 

- Opisz jednym zdaniem, co widzisz - poprosił. 

-  Pozłacaną  baśniowość,  która  przypomina  dekorację  do  filmu  o  arabskim 

szejku. 

- Brawo! - ze śmiechem skomentował Raffa. 

Rozejrzała się dokoła - weneckie szkło, włoska skóra, widok na port i turku-

sowe  morze.  Na  ścianach  obrazy  fowistów.  Pamiętała,  że  to  słowo  oznacza  po 

francusku dziką bestię. Projektant miał poczucie humoru. 

- Podobają ci się? - spytał Raffa, gdy przystanęła przed obrazem Matisse'a. 

- Są piękne. 

- Cieszę się. Który najbardziej? 

Grupa nagich ludzi w tańcu, trzymających się za ręce... 

- Widok miasteczka...   

- Aha, Collioure... 

- Tak, właśnie ten - skłamała. 

Wzrok  Raffy  podążył  za  jej  spojrzeniem,  a  jego  twarz  przybrała  wyraz  nie-

dowierzania.  Kłamstewko  Casey  zdradziło  jej  brak  pewności  siebie  w  dziedzinie 

seksu. Na szczęście nie to decydowało o otrzymaniu upragnionej pracy. 

Usiedli  naprzeciw  siebie  na  sofach.  Kelnerzy  przynieśli  wyborne  potrawy 

oraz świeżo wyciskany sok z mango i wodę. 

Raffa był równie wyborny. Wyglądał na mężczyznę, który nie ma w sypialni 

żadnych zahamowań. Może mógłby jej pomóc, może powinna spróbować... 

A może raczej powinnaś się opanować, poleciła ta rozsądna Casey. 

R  S

background image

- Chcę ci coś zaproponować - oznajmił Raffa, wyrywając ją z rozmarzenia. - I 

będę  zły,  jeżeli  mi  odmówisz.  -  Od  razu  zaschło  jej  w  ustach,  zwłaszcza  że  Raffa 

wstał  i  podszedł  do  niej.  Powiedział  delikatnie:  -  Wiem,  jak  trudno  rozmawiać  z 

tobą o pieniądzach... 

- Wcale nie... 

- Jesteś uparta. 

- Nieprawda! - Była uparta jak muł, ale za nic nie przyzna się do tego. 

-  Skoro  nie,  to  czemu  się  nie  uspokoisz  i  nie  wysłuchasz,  co  mam  ci  do po-

wiedzenia? 

Po krótkiej chwili pojęła, że Raffa trzyma w ręku portfel. 

- Nosisz przy sobie pieniądze? 

- Oczywiście. 

- A to po co? - Patrzyła podejrzliwie na kartę kredytową, którą jej podał. 

- Czy masz balową suknię, Kopciuszku? - Gdy spojrzała na niego z marsową 

miną,  oznajmił:  -  Nie  sądzisz  chyba,  że  pozwolę,  byś  sama  zapłaciła  za  kreację, 

którą będziesz musiała włożyć na aukcję. Uznaj to za mundur - zażartował. - Chyba 

że... - zawiesił głos - schowałaś w plecaku coś, o czym nie wiem? 

- Kreację z pokazu mody? - spytała, dostosowując się do jego nastroju. 

- Wszystko, tylko nie dżinsy i japonki. 

- Albo strój safari? 

Patrzyli na siebie jak starzy przyjaciele, nawykli do przekomarzania i kpinek. 

- Możesz sobie kupić, co tylko zechcesz. - Podał jej złotą kartę kredytową. - 

Nikt nie będzie zadawał żadnych pytań. 

- Poza mną - rzekła z powagą. - Jestem pewna, że uda mi się znaleźć... 

-  Coś  odpowiedniego?  Na  pewno.  Jednak  chcę,  żebyś  kupiła  sobie  coś  spe-

cjalnego, w czym poczujesz się jak królowa. 

- I koniecznie kosztownego? 

- Nie interesuje mnie, ile wydasz. Chcę, żebyś się dobrze czuła. 

R  S

background image

- Rozumiem... - Nie było sensu dłużej się sprzeciwiać.   

Casey przyjęła kartę i schowała ją do torebki. 

- Pamiętaj o wszystkim, kup pantofle, biżuterię, co tylko chcesz. Podwiozę cię 

do  największej  galerii  handlowej.  Mam  nadzieję,  że  zakupy  sprawią  ci  przyjem-

ność. 

Postanowiła, że dostanie tę pracę i spłaci mu pożyczkę co do centa. 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Sądziła, że odpowiednio przygotowała się na wejście do sali balowej, ale się 

myliła.  Roiło  się  tam  od  wykwintnych  ludzi  w  strojach  wieczorowych,  a wszyscy 

tańczyli do dźwięków orkiestry. Mężczyźni nosili ordery, szarfy i medale, zaś ko-

biety najmodniejsze suknie we wszystkich kolorach tęczy. 

Miała nadzieję, że Raffa pochwali jej wybór. Przygotowania zajęły jej niemal 

cały dzień. Odetchnąwszy głęboko, zaczęła stąpać po schodach. 

Jak  każdy  mężczyzna,  w  którego  żyłach  płynęła  gorąca  krew,  przerwał  roz-

mowę,  by  spojrzeć  na  Casey,  która  stała  u  szczytu  schodów  pod  baldachimem  z 

kwiatów. 

Skorzystała  z  jego  wskazówek...  Diamenty  pochodziły  pewnie  od  Harry'ego 

Winstona, a cielista obcisła suknia była nie do opisania. Bajeczna... 

Pasma  najdelikatniejszego  jedwabiu  krzyżowały  się  na  piersiach,  opadając 

wykwintną kolumną aż do ziemi. Wyglądała jak grecka bogini. By nie drażnić tra-

dycjonalistów,  zakryła  ramiona  strzępem  jedwabiu.  Włosy  upięła  wysoko,  kilka 

luźnych pasm okalało twarz. 

Na nogach miała pantofle na absurdalnie wysokich obcasach. Raffa uznał, że 

musi jej biec na ratunek, zanim dojdzie do nieszczęścia. Przeprosiwszy ambasado-

ra, ruszył ku najpiękniejszej kobiecie na sali. 

Ku najbardziej obiecującej kandydatce do pracy, poprawił się natychmiast. 

R  S

background image

Zamarła  na  widok  Raffy  w  królewskich  szatach.  Powinna  była  wiedzieć,  że 

jeśli wyglądał fantastycznie w garniturze z Savile Row i jeszcze lepiej w dżinsach, 

w powłóczystej arabskiej szacie koloru szafiru będzie się prezentował bajecznie. 

Podał jej ramię. 

- Wesprzyj się, zanim runiesz do stóp ludzi, których zamierzasz dziś oczaro-

wać. 

-  Dobrze,  Wasza  Wysokość...  -  Świadoma,  że  oczy  wszystkich  zwrócone  są 

na  nich,  dygnęła  z  wdziękiem.  Stąpanie  u  boku  króla  przewyższyło  wszystkie  jej 

najśmielsze fantazje. 

Szelest luźnej szaty Raffy nasunął jej na myśl muskularne ciało, które się pod 

nią kryło. Gruby jedwab był obszyty złotem, podobnie jak agal na nakryciu głowy, 

u pasa zwisał groźnie wyglądający sztylet, a u szyi ozdobny frędzel, który wydawał 

subtelną woń. 

- Lubisz aromat wanilii i drzewa sandałowego? - spytał szeptem. 

Casey  cofnęła  się  nieco,  uświadomiwszy  sobie,  że  bezwiednie  przysunęła 

głowę do piersi Raffy.. 

- Ogromnie... - Jak można nie lubić zapachu ciepłego, czystego, seksownego 

mężczyzny? 

- To część tradycyjnego stroju. Tak jak sztylet u pasa, czyli khandżar

-  Twój...  sztylet?  -  Dlaczego  niewinne  pytanie  nabrało  dziwnego  znaczenia? 

Co się z nią dzieje? 

-  Być  może  zauważyłaś,  że  głowica  królewskiego  sztyletu  jest  mniejsza  od 

innych. 

- Nie... - Czy z niej żartował? 

- Ale broń jest ciężka i obosieczna, czyli znacznie skuteczniejsza od zwykłych 

khandżarów... 

- Czy jednak królewski sztylet nie powinien być... większy od innych? 

- Być może posiadam taki, ale go nie pokazuję... 

R  S

background image

- Rozumiem - wyszeptała ochryple. 

- Czy pani ze mną flirtuje, panno Michaels? 

- Ależ nie. 

Casey  natychmiast  odzyskała  trzeźwość  umysłu,  zanim  jednak  zdążyła  coś 

powiedzieć, podszedł do nich jeden z gości. 

-  Ambasadorze,  przedstawiam  panu  pannę  Michaels,  która  zorganizowała  tę 

aukcję. 

Ambasador  z  ukłonem  pocałował  jej  dłoń,  co  było  zaskakujące,  ale  bardziej 

zdumiała  ją  mina Raffy.  Wyrażała  zadowolenie  z  okazanego  jej  szacunku,  a  zara-

zem  niechęć,  że  dotyka  jej inny  mężczyzna.  Dotarło  do  niej,  że  Raffa  jej pragnie. 

Napełniło ją to pewnością siebie, której nigdy dotąd nie czuła. 

Wzbudzanie  pożądania  to  coś  szalenie  przyjemnego,  zwłaszcza  gdy  dotyczy 

wspaniałego mężczyzny, w którym była trochę zakochana. Po raz pierwszy w życiu 

poczuła się cudownie silna w swej kobiecości. 

Czy jednak odważy się wprowadzić swoje fantazje w czyn? 

Coś w reakcji jej ciała powiedziało jej, że tak, a spojrzenie Raffy mówiło, że 

jeśli tylko zechce, wszystko będzie możliwe. Zapragnęła z całego serca znaleźć się 

w ramionach szejka. 

Casey  zaskoczyła  uczestników  sposobem  przeprowadzenia  aukcji.  Zamiast 

stać na podium i wykrzykiwać kolejne sumy, co byłoby trudne dla osoby nieśmia-

łej, zaproponowała licytację na kartkach. 

W sali rozległ się gwar podekscytowanych głosów. Kto da więcej, książę czy 

ambasador, ten czy ów miliarder? Ile zaoferować za upragniony przedmiot? Zakle-

jone koperty z ofertami miały zostać wrzucone do bębna. 

Można  było  z  powodzeniem  założyć,  że  bogaci  szejkowie  zaproponują  dla 

pewności znacznie wyższe sumy, byle tylko  wejść w posiadanie cennych trofeów. 

Casey wykazała się zdolnością przewidywania. 

Przyniesiono kolejny bęben, który wkrótce się zapełnił. Casey była skromna i 

R  S

background image

urocza, piękniejsza od reszty kobiet, gdy pracowała ciężko wraz z całym zespołem. 

Wymyśliła  złote  pióra  dla  mężczyzn,  za  których  zwykle  pisali  inni,  i  błyszczące 

kredki  dla  zepsutych księżniczek.  Miała  bezcenny  dar  -  talent  inspirowania  zmian 

na  lepsze.  Z  odwagą  i  determinacją obróciła  trudną  dla  siebie  sytuację  w  osobisty 

triumf. 

-  Pomysł,  by  tak  przeprowadzić  aukcję,  był  genialny  -  orzekł  Raffa,  gdy  w 

końcu powróciła do jego boku.   

Miała zarumienioną twarz i błyszczące radością oczy. Wyglądała przepięknie. 

-  Dziękuję.  Mam  nadzieję,  że  pobiliśmy  rekord,  ale  to  będzie  wiadomo  do-

piero  po  przeliczeniu  tej  góry  pieniędzy!  -  Roześmiała  się  wesoło.  -  Zespół  łamie 

sobie  teraz  nad  tym  głowy.  Niektóre  oferty  zawierają  tak  wielkie  liczby,  że  dla 

pewności  trzeba  je  liczyć  dwukrotnie.  Co  sprytniejsi  oferenci  podawali  sumę  w 

kilku walutach, żeby utrudnić obliczenia! 

- Jestem pewien, że sobie poradzisz. - Ujął jej dłoń. 

- Powinnam do nich wrócić... 

- Za chwilę. - Poczuł, że przeszedł ją dreszcz.   

Popatrzył jej głęboko w oczy. 

Zarumieniła się i uciekła spojrzeniem, po czym dodała ze wzruszającą szcze-

rością: 

- Mam nadzieję, że pomogliśmy w twoim projekcie dla Beduinów... 

-  Bardziej  niż  oczekiwałem.  Pierwsza  zobaczysz  rezultat,  obiecuję.  -  Wie-

dział, że zabierze ją na pustynię, jak inaczej mógłby się jej odwdzięczyć? 

-  Powinieneś  wrócić  do  gości  -  przypomniała  mu  delikatnie,  obdarzając  cie-

płym uśmiechem. 

Widział,  że  zdobył  jej  zaufanie,  a  ponadto  obdarzył  ją  pewnością  siebie,  co 

sprawiło mu niespotykaną przyjemność, a także satysfakcję. 

- Tak, ale potem odwiozę cię do domu. 

- Do domu? - Obudziła się w niej czujność. 

R  S

background image

- Chyba że nie chcesz... 

Patrzyła na niego, wreszcie odparła nieśmiało: 

- Dziękuję... bardzo chętnie. 

- Idź teraz. - Leciutko ją popchnął. - I ciesz się swoim triumfem. Ten wieczór 

należy do ciebie. 

 

Kilkakrotnie sprawdziła wyliczenia, ale nie było w nich błędu. Zebrali na au-

kcji rekordową sumę. Powinna się uśmiechać, lecz miała poważną minę. Nawet ona 

zaoferowała niewielkie pieniądze za ręcznie tkany beduiński szal, który znalazł się 

w jej posiadaniu. 

Owinęła  nim  ramiona niczym  kocem.  Wełna  była  tak delikatna  i  miękka,  że 

dałoby się ją przecisnąć przez obrączkę. Barwy nieba i miodu działały na nią koją-

co,  mimo  to  pamiętała,  że  jedyna  osoba,  która  mogłaby  wykupić  całą  aukcję,  nie 

zaoferowała niczego. Miała złamane serce, a Raffa okazał się inny, niż myślała. 

Wzięła się w garść, bo koledzy z zespołu przyszli jej pokazać zdjęcia szpitali 

na kółkach. Nie chciała zdradzać swych uczuć, lecz w środku gotowała się z gnie-

wu i rozczarowania. Szejk nie zaoferował na aukcji ani centa. 

Najbardziej bolało ją, że Raffa tak podkreślał jej rolę w przeprowadzeniu au-

kcji. Nie szukała pochwał, lecz chciała, by on także się przyłączył. Może szejkowie 

tego nie robią. Była to cyniczna gra, obliczona na zaimponowanie jej i pochlebienie 

bogaczom. Jak to możliwe, że się w nim zakochała? Cyniczni mężczyźni zdecydo-

wanie nie byli w jej typie. 

- Jego Wysokość czeka - przypomniał dyskretnie jeden ze współpracowników 

Raffy. 

Wyrwana z zamyślenia uświadomiła sobie, że była umówiona z szejkiem. Nie 

wiedziała  wówczas,  że  pozostanie  obojętny  na  szlachetny  cel  aukcji,  zachęcając 

tylko gości do opróżnienia kieszeni. 

- Dziękuję - odparła. - Czy zechce mu pan powtórzyć, że nieoczekiwanie do-

R  S

background image

stałam silnego bólu głowy i jadę prosto do domu? 

Posłaniec nie krył zaniepokojenia tym poleceniem. Trudno. Nawet ponura ce-

la  nie  mogłaby  jej  przerazić  na  tyle,  by  zechciała  podlizać  się  Jego  Wysokości 

szejkowi Rafikowi al Rafarowi bin Haktariemu z A'Qabanu. 

Po raz ostatni rozejrzała się po pokoju, czy  wszystko jest na swoim miejscu. 

W holu natychmiast wyczuła, że zbliża się burza, a na jej czele mężczyzna... 

Nie mogła biec na wysokich obcasach. Schyliła się, by zdjąć pantofle, lecz z 

braku czasu szarpnięciem pozbyła się tylko jednego i dziwnie podskakując, ruszyła 

przed siebie z władcą A'Qabanu za plecami. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Miała dość baśni tysiąca i jednej nocy. Posławszy Raffie gniewne spojrzenie, 

potykając się, wybiegła w noc, zaś pantofel został w holu. 

Dopadł ją po chwili, dysząc wściekłością. 

- Co się z tobą dzieje? - Przyparł ją boleśnie do muru. Gdy odwróciła twarz ze 

wzgardliwym pomrukiem, syknął: - Lepiej wyjaśnij, o co chodzi, Casey. Wszyscy 

czekają, żeby ci pogratulować. Jak mogłaś zostawić zespół? 

Zrobiło jej się gorąco na myśl, jak postąpiła. 

- Nie chcę pochwał! - wykrzyknęła z gniewem. 

-  Nie,  wolisz  zrobić  głupców  ze  mnie  i  z  zespołu,  który  na  próżno  czeka  na 

ciebie na scenie. 

- Nie wiedziałam... 

- Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Casey.   

Jej oczy napełniły się łzami. 

- Wcale tak nie myślałam. Ja... 

- Co wobec tego myślałaś? Że zapraszam cię do mojego łoża? - Widział, jak 

bardzo  poczuła  się  upokorzona.  -  Poinformowałem  wszystkich,  że  musisz  trochę 

odpocząć. I że  wkrótce wraz z zespołem odbierzesz moje gratulacje - oznajmił to-

nem nieznoszącym sprzeciwu. 

- Chcesz mnie upokorzyć - wyszeptała. 

- Przeciwnie. Chcę ci publicznie podziękować za to, co dziś zrobiłaś. 

- A ty? Co ty dziś zrobiłeś? 

- Nie wiem, o czym mówisz. 

- Nie zaoferowałeś na aukcji ani centa! 

- Powinnaś się cieszyć swoim sukcesem, a nie martwić tym, co zrobiłem lub 

nie zrobiłem. 

- Chciałabym, ale twój postępek odebrał mojej pracy znaczenie. 

R  S

background image

- Bo nie zrobiłem, tak jak chciałaś? - Patrzył na nią uważnie. - Wiedz jedno. 

Zawsze robię to, co uważam za słuszne, a nie to, czego się po mnie oczekuje. 

- Powinnam się tym zadowolić? 

- Powinnaś mi zaufać. 

- Nie znam cię, Raffa. - Odsunęła się gwałtownie i zachwiała. 

Na szczęście ją podtrzymał. I przyciągnął do siebie. Jęknęła cicho, starając się 

nie obciążać bosej stopy. 

- Pozwól mi obejrzeć. 

- Nic mi nie jest. 

- Jestem innego zdania. Pozwól mi obejrzeć, habibi.   

Jak mógł się do niej zwracać tak czule po tym, co się stało?   

Patrzyła podejrzliwie na jego wyciągniętą rękę. 

Delikatnie ujął jej małą stopę i obejrzał. Ostry kamień, na który nieostrożnie 

stanęła, nie skaleczył skóry, mimo to Raffa rozmasował zaczerwienienie. 

- Już lepiej? - mruknął. 

- Lepiej - przyznała miękko. 

Wyprostował się, wyczuwając, że Casey wyraźnie złagodniała. 

- Odprowadzę cię na salę, dobrze? - zaproponował. - Tylko najpierw to włóż. 

- Podał jej porzucony pantofel. 

Wszelkie porównania z Kopciuszkiem mogłyby go drogo kosztować, więc się 

powstrzymał. Twarz Casey przybrała wyraz powagi. 

- Muszę się pośpieszyć - oznajmiła rzeczowo. - Kazałam na siebie zbyt długo 

czekać. - Wsparta na jego ramieniu, zapięła pasek pantofla. 

- Gotowa? 

- Oczywiście. 

Stał wraz z Casey w drzwiach do sali balowej tak długo, aż wszyscy na nich 

spojrzeli. Był z niej dumny... 

A potem poprowadził ją prosto na scenę. 

R  S

background image

Trzymał się z tyłu, gdy wraz z zespołem odbierała deszcz gratulacji. Ucieszył 

się,  gdy  ona  też  stanęła  z  boku,  wypychając  naprzód  kolegów.  Była  bardziej  po-

dobna do niego, niż myślała. Pożałował,  że już  wkrótce będzie się musiał  w pełni 

poświęcić rządzeniu, a epizod z Casey Michaels znajdzie swój rychły koniec. 

Ale jeszcze nie teraz. 

- Pamiętaj, że masz jechać ze mną - szepnął, odprowadzając ze sceny Casey i 

poprawiając  jej  szal.  Czuł,  jak  przepływa  między  nimi  iskra  ekscytacji.  -  A  może 

wolisz  wziąć  taksówkę?  -  spytał,  spostrzegając,  że  drży,  gdy  jego  oddech  musnął 

jej kark. 

- Jestem pewna, że nie będzie z tym problemu - odparła, patrząc mu prosto w 

oczy.  -  Raffa,  proszę,  przestań  ze  mnie  żartować.  Jeśli  mam  pracować  w  A'Qab-

anie, muszę decydować sama o sobie. 

- Więc chcesz tu pracować? 

Umilkła.  Jak  przypuszczał,  sama  nie  wiedziała,  co  myśleć.  Uważała  go  za 

aroganta. Jeszcze mu nie wybaczyła rzekomego błędu, który dziś popełnił. 

- Decyzja należy do ciebie - odparła. 

- Być może tak się stanie. Zanim jednak złożę ci ofertę pracy, a ty  zdecydu-

jesz, czy ją przyjąć, chciałbym, żebyś się ze mną gdzieś wybrała. 

- Dokąd? - spytała podejrzliwie. 

- Dowiesz się. 

Machnięciem  ręki  odwołał  ochronę  i  poprowadził  Casey  długim  pustym  ko-

rytarzem. Podwójne drzwi wychodziły na cudowny ogród. Jak się spodziewał, Ca-

sey natychmiast zapomniała o podejrzliwości i gniewie. 

- Raffa, tu jest przepięknie... 

W  powietrzu  unosił  się  truskawkowy  dym  sheeshy,  szum  fontann  tworzył  w 

tle dyskretną muzykę. Nawet on, choć był tu niezliczoną ilość razy, stanął, by po-

dziwiać mozaiki i bujną, różnorodną roślinność. Architekci, których wynajął, prze-

szli samych siebie. 

R  S

background image

-  Ja  także  chcę  ci  podziękować.  -  Ujął  jej  dłoń.  -  Nie  wyobrażasz  sobie,  ilu 

ludzi skorzysta z zebranych przez ciebie pieniędzy. 

-  Cieszę  się...  -  Umilkła,  przypomniawszy  sobie  swoje  rozczarowanie.  Gdy 

szejk  przyciągnął  ją  bliżej,  szepnęła:  -  Raffa...  -  Położyła  dłoń  na  jego  torsie,  po 

czym chwyciła brzeg szaty. - Pragnę... 

Nie pozwolił jej dokończyć. Smakowała niebiańsko. Wpił się w jej usta i nie 

przestawał jej całować, aż z jej warg wydarł się cichy jęk rozkoszy. 

Wtedy  przemówił  rozsądek.  Co  ja  wyprawiam?  -  myślał  Raffa.  Dokąd  to 

zmierza? Cel był tylko jeden, a ja nie zamierzam wykorzystać Casey... 

Musnął kącik jej ust i odsunął się nieco. Wyjął telefon i wezwał limuzynę, a 

potem opuścili rajski ogród. 

- Szofer  odwiezie cię do domu. - Widział, jak patrzyła na niego nieprzytom-

nie. Docierało do niej, że pocałunek był tylko pocałunkiem, a nie wstępem do dal-

szej akcji. - Dobranoc, Casey - mruknął, pomagając jej wsiąść do limuzyny. 

Odwróciła  się,  by  spojrzeć  nań  przez  tylną  szybę.  Nie  zdziwił  go  wyraz  jej 

gniewnych  i  oszołomionych  oczu.  Jednak  tylko  on  znał  powód,  dla  którego  się 

wycofał, i nie zamierzał się przed nikim tłumaczyć. 

 

Gdy  tylko  przyniesiono  jej  śniadanie,  zagrzebała  się  z  powrotem  w  pościeli. 

Jednak na nic się to nie zdało, musiała stanąć oko w oko z nowym dniem. Usiadła 

po turecku na łóżku i dotknęła obrzmiałych od pocałunków Raffy warg. 

Przymknęła  oczy,  jeszcze  raz  przeżyła  cudowne  chwile.  Przeraziło  ją,  jak 

gwałtownie jej ciało reagowało na myśl o Raffie. 

Nie chciała o nim myśleć. Nie był mężczyzną dla niej, żył w szklanym pałacu, 

sądząc, że pieniądze są receptą na wszystko. 

Nie  chciała  też  myśleć  o  aukcji.  Poza  tym  musiała  coś  zjeść.  Zerknęła  na 

pyszne potrawy i świeżo wyciskane soki. Może gdyby zjadła śniadanie... zwyczaj-

nie rozpoczęła dzień... serce przestałoby ją boleć i odzyskałaby dawny wigor. 

R  S

background image

Usiadła przy stole z  widokiem na port, nalała filiżankę naparu z mięty i roz-

postarła płachtę gazety. Zdołała przeczytać tylko nagłówek: 

Ostatnia oferta pochodziła od panującego szejka, który obiecuje podwoić re-

kordową sumę uzyskaną na aukcji

Z  cichym  jękiem  odłożyła  gazetę,  odsunęła  talerz  i  wstała.  Nagle  przestała 

być głodna. 

 

Biuro szejka oznajmiło, że wyjechał na stadion polo. 

Nie  miała  odpowiedniego  stroju,  ale  wybrała  skromną  spódnicę  i  kardigan 

oraz  buty  na płaskim  obcasie.  Związała  włosy,  zrezygnowała  z  makijażu.  To  była 

forma  pokuty  i  być  może  ostatnie  spotkanie  z  Raffą.  Zbyt  pochopnie  wyciągała 

wnioski. 

Szejk nie wziął udziału w aukcji, lecz przekazał na nią pieniądze. Gdy Casey 

już go przeprosi za niewczesne podejrzenia, nie będzie zbyt wiele do powiedzenia. 

Życie Raffy nie było jej sprawą, popełniła błąd, wyobrażając sobie, że może się do 

niego zbliżyć, choć dzieliło ich wszystko. Musiała pogodzić się z faktem, że gorzko 

się pomyliła. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Nie była pewna, jak się zachować, gdy już dotarła na stadion. Poprosiła szo-

fera, by zawiózł ją najdalej, jak zdoła, nie chcąc się natykać na ochronę szejka. 

Zatrzymała się przy otaczającym boisko ogrodzeniu. Mecz właśnie się rozpo-

czął. Wzrok Casey natychmiast pofrunął ku Raffie. Miał na sobie jasne bryczesy i 

ciemną  koszulę,  zaś  na  twarzy  sprawiającą  groźne  wrażenie  maskę.  Wyglądał  na 

strasznego wojownika. Przypomniała sobie, że piłka do polo może lecieć z prędko-

ścią stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, co wyjaśniało obecność osłony na 

twarzy i skórzanych nakolanników. 

Muskularne nogi szejka ściskały spocony tułów rumaka. Gdyby ujrzała go po 

raz  pierwszy,  z  pewnością  zakochałaby  się  w  galopującym  wojowniku,  który  wy-

machiwał długim kijem. 

Po pewnym czasie szejk zsiadł z konia w odległym kącie padoku. Zdjął kask i 

zmierzwił  gęste  czarne  włosy.  Zarumieniła  się,  gdy  spojrzał  w  jej  stronę.  Przyj-

rzawszy  się  długonogim  blondynkom,  które  się  przy  nim  kręciły,  uznała,  że  jej 

przeprosiny muszą trochę zaczekać. 

- Słucham, panno Michaels? 

Wzdrygnęła się na widok postawnego ochroniarza. 

- Przepraszam, nie mam przepustki. Pracuję dla Jego Wysokości. 

Ochroniarz oznajmił, że Jego Wysokość polecił zaprowadzić ją do pawilonu, 

by zechciała tam na niego poczekać. 

Przyszło  jej  na  myśl,  że  ocieniony  pawilon  był  odpowiednim  miejscem  na 

otrzymanie zwolnienia. 

A może szejk naprawdę się o nią troszczył? 

Zatrzymała się w progu, bowiem w środku kłębił się tłum eleganckich, pew-

nych siebie ludzi, dla jakich pracowała, bogaczy, panów tego świata. 

W końcu zebrała się na odwagę i weszła. 

R  S

background image

W  luksusowym  pawilonie  stały  miękkie  kremowe  sofy,  stoliki  z  jasnego 

drewna  i  wygodne  fotele.  Klimatyzowane  wnętrze  ozdabiały  bukiety  kwiatów.  W 

rogu  znajdował  się  świetnie  zaopatrzony  bar,  podłogę  wyściełały  kolorowe  dywa-

ny, a na olbrzymim ekranie można było śledzić mecz. 

Większość  gości  w  niewielkich  grupkach  siedziała  przy  barze.  Casey  zapra-

gnęła obejrzeć grę, i to na żywo. 

- Czy mogłabym popatrzeć na mecz sprzed pawilonu? - spytała ochroniarza. 

- Nie woli pani ekranu? Słońce jest dziś bardzo mocne. Chyba że postawimy 

krzesełko w cieniu pod markizą, jak polecił Jego Wysokość... 

-  Jeśli  nie  jest  to  wbrew  życzeniu  Jego  Wysokości,  byłabym  panu  zobowią-

zana... - Nie chciała, żeby biedak naraził się Raffie. 

Usiadła  wygodnie  i  obserwowała  grę.  Z  tablicy  wyników  wyczytała,  że  dru-

żyna  szejka  prowadzi  jednym  golem.  Przeciwnicy  wyrównali,  a  wówczas  Raffa 

zaczął  energicznie  ustawiać  drużynę.  Obracał  się  niecierpliwie  wraz  z  koniem, 

zdeterminowany, by wygrać mecz. To prawda, był królem, ale nie potrzebował ty-

tułu, by wzbudzać powszechny posłuch. 

Donośny dźwięk rogu oznajmił rozpoczęcie nowej rozgrywki. 

Ze strachem przyglądała się niebezpiecznej grze. Kuliła się za każdym razem, 

gdy  przeciwnicy  pędzili  na  siebie,  wymachując  kijami. Czas płynął,  mierzony  od-

głosem  kopyt  bijących  w  nasłonecznioną  murawę.  Wyczuła  pragnienie  Raffy,  by 

wygrać za wszelką cenę. Nie umiała jeździć konno, jednak w lot pojęła jego inten-

cje. Raffa był szalony. 

Rumak wyciągnął się w galopie, a szejk nachylił się nisko i z niezwykłą pre-

cyzją machnął kijem, zdobywając kolejnego gola.   

Casey uświadomiła sobie, że z wielkiej ekscytacji gryzie palce. 

Raffa  był  znakomitym  graczem,  jak  przeczytała  w  gazecie.  Mógł  się  z  nim 

równać tylko jeden zawodnik na świecie. Mimo to drżała z lęku, że wydarzy się coś 

złego.  Wiedziała,  że  ognisty  szejk  nie  cofnie  się  przed  żadnym  niebezpieczeń-

R  S

background image

stwem. 

Na  szczęście  do  końca  pierwszej  połowy  nic  się  nie  wydarzyło.  Widzowie 

mogli  wykorzystać  przerwę  na  dwa  sposoby:  udać  się  na  padok,  gdzie  zebrali  się 

gracze,  lub  na  boisko  w  celu  zadeptania  wyrw.  Casey  wybrała  fragment  murawy 

opodal pawilonu i z furią wyładowała na niej swoją frustrację. 

Uderzenie w dzwon było sygnałem, że gracze mają dosiąść koni, a widzowie 

opuścić boisko. Casey modliła się w duchu, żeby Raffa przetrwał szczęśliwie drugą 

połowę.  Wskoczył na siodło, ignorując dziewczynę, która chciała przytrzymać mu 

strzemię. 

Raffa  zerknął  w  stronę  Casey,  jakby  byli  połączeni  myślami.  Spłoszyła  się, 

jak zawsze, gdy spoczęło na niej spojrzenie czarnych jak węgle oczu. 

Odjechał  galopem,  a  ona  poczuła,  że  nie  wytrzyma  spokojnie  na  krzesełku. 

Wstała,  oparła  się  o  ogrodzenie.  Przyszło  jej  na  myśl,  że  tak  samo  jak  Raffa  nie 

znosi porażek, czy jednak dzieliło ich zbyt wiele, by mogli z sobą współpracować? 

W świecie Raffy pieniądze przemawiały donośnym głosem, gdy jej służyły po 

prostu  do  płacenia  rachunków.  Uświadomiła  sobie,  że  liczyła  z  jego  strony  na 

drobny, acz osobisty gest, on zaś rzucił na aukcję niewyobrażalną sumę pieniędzy. 

W istocie tok jej rozumowania świadczył o tym, że była niepoprawną romantyczką. 

A chodziło o politykę, o to, by o szlachetnym uczynku władcy mówiono w mediach 

Z  zamyślenia  wyrwał  ją krzyk.  Uświadomiła  sobie,  że  koń Raffy  dzikim ga-

lopem zmierza w jej stronę, a szejk ostrzega ją, by uskoczyła mu z drogi. 

Przyległ  do  końskiego  grzbietu, podkute kopyta  wybijały  na  murawie  śmier-

telnie niebezpieczny rytm. Nogi Casey odmówiły posłuszeństwa. Pojęła ze zgrozą, 

że Raffa usiłuje zepchnąć z boiska swego przeciwnika. 

Nie, to rumak owego gracza poniósł prosto na nią, a Raffa próbował zmienić 

jego kurs. 

Ramię w ramię, stykając się kolanami, szejk i inny gracz pędzili w jej stronę. 

Raffa  skręcił  w  ostatniej  chwili,  unikając  kolizji  z  parkanem;  drugi  zawodnik  nie 

R  S

background image

był aż tak biegły  w tej sztuce. Casey otworzyła usta w niemym okrzyku, gdy koń, 

jeździec i parkan znaleźli się tuż przed nią. 

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

Nie wiedziała, co się stało. W jednej chwili groziło jej stratowanie, w następ-

nej unosiła się nad ziemią w ramionach Raffy. Cała i bezpieczna. 

- Uratowałeś mi życie - wyszeptała. 

W milczeniu przytrzymywał ją przed sobą na siodle. Oparła się o niego, taka 

słaba i bezbronna. 

- Czy drugi koń przeżył? 

- Jeździec także - oznajmił ponuro. - Parkanowi się nie udało. 

Nagle przypomniała sobie, co zaszło. Gardłowy okrzyk Raffy i ogień w jego 

oczach,  gdy  pędził,  by  porwać  ją  na  konia  i  w  ten  sposób  ocalić  przed  stratowa-

niem. 

- Dziękuję... - Te słowa nic nie znaczyły. 

-  Nie  ruszaj  się,  póki  nie  zbada  cię  lekarz.  -  Podjechał  właśnie  do  namiotu 

medycznego. - Ty głuptasie - dodał cicho. - Czemu naraziłaś się na niebezpieczeń-

stwo? 

Bo  patrzyłam  na  ciebie...  lękałam  się...  martwiłam...  Wiedziała,  że  szejk  nie 

czeka na odpowiedź. Opuściły ją wszystkie siły, tuliła się do niego bezradnie. 

- Zabieram cię ze słońca, a ty natychmiast stajesz przy parkanie. Czy nie mo-

gę cię zostawić nawet na chwilę? 

To  także  nie  wymagało  odpowiedzi.  Casey  wyczuła,  że  Raffa  oskarża  się  o 

wypadek, stąd jego ponury nastrój. 

- To wyłącznie moja wina - pisnęła. 

- Porozmawiamy o tym później. 

- Czy wygraliśmy? 

R  S

background image

- Udało nam się przeżyć. - Rzucił wodze stajennemu, zeskoczył z konia i wy-

ciągnął do niej ręce. - Chodź - rzekł miękko. - Oprzyj się o mnie... 

Postawił  ją  ostrożnie  na  ziemi,  lecz  kolana  się  pod  nią  ugięły.  Natychmiast 

chwycił ją w ramiona i zaniósł do doktora. 

Lekarz stwierdził, że Casey ma się dobrze, na co Raffa ogłosił: 

- Skoro nie mogę cię zostawić nawet na chwilę, przez resztę pobytu będziesz 

przy mnie. 

- Aha... - To właśnie chciała usłyszeć, choć zabrzmiało jak kara. 

- Niedługo wyjeżdżam do interioru. 

- Och! 

-  To  niebezpieczne  tereny  -  mitygował  jej  entuzjazm.  -  Wypadek  może  się 

zdarzyć w każdej chwili, rozumiesz? 

- Owszem. Bardziej niebezpieczne niż boisko do gry w polo? 

-  Najważniejsze,  by  właściwie  ocenić  sytuację.  Jeśli  wypadek  zdarzy  się  na 

pustyni, nie wolno tracić czasu, natychmiast trzeba działać. 

- Po postu jak w życiu. - Tak zawsze postępowała. 

- Dasz sobie radę? 

- Nie zawiodę cię. Zrobię wszystko, czego po mnie oczekujesz, a nawet wię-

cej. 

- Ale...? - Zmrużył oczy, wyczuwając, że Casey ma jeszcze coś do powiedze-

nia. 

Odetchnęła głęboko. 

-  Chciałam  cię  przeprosić  za  wczorajszy  wieczór.  Gdy  tylko  spojrzałam  na 

gazetę... 

- Nie chcę z tobą o tym rozmawiać - przerwał jej.   

- Ale... 

- Żadnych ale. Nie dyskutuję o swoich decyzjach. Nadal masz szansę na pracę 

i  tylko  tym  powinnaś  się  martwić.  Pod  warunkiem,  że  w  ciągu  godziny  będziesz 

R  S

background image

gotowa opuścić hotel. 

- Oczywiście - odparła dziarsko. 

 

Raffa  podjechał  pod  hotel  w  poobijanym  dżipie,  bez  ochrony  w  zasięgu 

wzroku.  Zgodnie  z  jego  instrukcją  Casey  czekała  na  schodach,  znowu  ubrana  jak 

żołnierz, choć tym razem nie czuła się dziwnie, przecież jechała na pustynię. Za-

miast  wstrętnego  kapelusza  owinęła  głowę  i  ramiona  kupionym  na  aukcji  lekkim 

szalem. Doskonale chronił przed pustynnym pyłem. 

Szejk także miał na sobie strój ochronny, choć mocno już znoszony. Wrzucił 

jej plecak na tylne siedzenie. 

- Czy masz krem przeciwsłoneczny? - spytał. 

- Oczywiście. 

- Widzę, że włożyłaś moją atidżę. Bardzo rozsądnie.   

- Twoją...? 

Atidża znaczy prezent. - Otworzył  przed nią drzwi dżipa. - To ja ofiarowa-

łem ten szal na aukcję. Wsiadaj. 

Mnąc  w  dłoniach  cienki  materiał,  rozmyślała  nad  jego  słowami.  Do  ofiaro-

wanych przez siebie bajecznych skarbów dorzucił też drobiazg, który lubił, wytwór 

tradycyjnego rzemiosła jego kraju. Na to w skrytości ducha liczyła i proszę, spełni-

ło się. 

-  No  chodź  -  ponaglił.  -  Ludzie  pustyni  nie  zwykli  czekać  na  nikogo,  są po-

słuszni prawom natury, a nie człowieka. 

- Jesteś Beduinem? 

- Moja matka była beduińską księżniczką.   

Pragnęła dowiedzieć się więcej, ale pełen rezerwy ton Raffy nakazał jej mil-

czenie. Jeśli nie chciał z nią rozmawiać o swoich rodzicach, musiała to uszanować. 

- Tu jest apteczka, a tu woda - pokazał, gdy już siedzieli przypięci pasami. - 

Mamy  też  radio  i  telefon  satelitarny.  Poza  tym  GPS,  żeby  moi  ludzie  wiedzieli, 

R  S

background image

gdzie jesteśmy. 

Radosne  podniecenie  Casey  mieszało  się  z  lękiem.  Wyruszali  na  niebez-

pieczną  wyprawę  na  pustynię,  gdzie  -  jak  ostrzegł  ją  Raffa  -  wszystko  mogło  się 

zdarzyć.  Była  na  to  przygotowana.  W  Anglii  ukończyła  kurs  pierwszej  pomocy 

medycznej, umiała też obsługiwać radiostację. 

Nie umiała tylko jeździć konno. 

- Żartujesz! - wykrzyknęła, gdy zatrzymał auto po godzinie jazdy. 

- Nigdy nie żartuję, zwłaszcza gdy żarty mogą kosztować życie. 

Obok przyczepy do transportu koni stało dwóch Arabów, zwierzęta pożywiały 

się w cieniu. Przed sobą mieli niekończącą się pustynię. Casey nie mogła uwierzyć, 

że  za  chwilę  wyruszy  na  swą  pierwszą  ekspedycję  na  końskim  grzbiecie.  Raffa 

owijał głowę długim kawałkiem czarnego materiału. 

- Nazywamy to howlis. - W szczelinie widać było tylko jego płonące oczy. - 

Przypomina turban. Osłoni twarz przed słońcem, a oczy, nos, uszy i usta przed pia-

skiem. 

I sprawi, że będziesz bosko wyglądał, dopowiedziała w duchu Casey. To nie 

był turban, stateczne nakrycie głowy, lecz  zbójecka bandana, w której Raffa przy-

pominał dzikiego herszta sobie podobnych obwiesiów. Jego oczy błyszczały tajem-

niczo. Patrzyła, jak długim krokiem zmierza do koni, podczas gdy Arabowie przy-

prowadzili objuczonego muła. Poczuła wielką ekscytację. To była prawdziwa eks-

pedycja! 

Bała  się przy  tym  strasznie.  Owszem, przed  przyjazdem  do  A'Qabanu  zakła-

dała, że pojedzie na pustynię i starannie się do tego przygotowała, lecz oto sprawa 

stała się... osobista. Czy była gotowa na zetknięcie z dziką pustynią w towarzystwie 

dzikiego mężczyzny? Znajdzie się wiele kilometrów od cywilizacji, zdana wyłącz-

nie na jego opiekę. 

Mimo strachu i niepewności cieszyła się na to wyzwanie. Kochała wyzwania, 

a Raffa okazał się największym z nich. Miał znacznie bardziej złożoną osobowość, 

R  S

background image

niż  mówiły  źródła,  a  także  był  najbardziej  męskim  przedstawicielem  swego  rodu. 

Zarazem kierował się szlachetnością i zasadami, dzięki czemu czuła się z nim bez-

pieczna. Jak będzie dalej, przyszłość pokaże, pomyślała, zagryzając wargi. 

- Idziesz? - zawołał, zanim zdążyła znów pogrążyć się w zadumie. 

Stał przy  jednym  z  koni, przytrzymując dla niej  wodze.  Ostatnio  siedziała  w 

siodle, gdy była małą dziewczynką. Wakacje, przyjazny kosmaty osiołek. 

- No chodź, nie ugryzie cię - zachęcił ją Raffa.   

Musiała przyznać, że zwierzę wglądało łagodnie. 

Jabłkowity  wałach  miał  strojną  uprząż,  a na  grzbiecie  siodło  przykryte  kolo-

rowym miękkim materiałem. Co za szczęście, że nie musiała dosiąść konia Raffy - 

czarnego  jak  węgiel,  porywczego  ogiera  o  płomiennym  spojrzeniu.  Grzebał  nie-

cierpliwie kopytem, potrząsając wielkim łbem. 

- Gotowa? - spytał Raffa. - Nie ma innej możliwości dotarcia do naszego celu. 

- Aha... - Wolałaby spacer. 

- Jak się nie pośpieszysz, wsadzę cię na muła, a plecak przywiążę do konia. 

Okej. Głęboki wdech. Pojedzie sobie konno. To pewnie nie jest aż tak trudne. 

Było bardzo trudne. 

Zsunęła się na zesztywniałych nogach po trwającej wieczność jeździe i obija-

niu kości. Dotarli do oazy, wokół której rozbito miasteczko z namiotów. 

Siedziała  na  piasku,  objąwszy  kolana,  wsłuchana  w  dręczący  ból  nóg.  Raffa 

patrzył na nią, kręcąc głową, i powoli odwijał howlis

Znajdowali  się  na  szczycie  piaszczystej  wydmy,  wokół  roztaczała  się  bez-

kresna  pustynia  w  odcieniu  ochry  i  umbry.  Niewielki  staw  ocieniała  bujna  roślin-

ność.  Oaza dawała  schronienie nie tylko  ludziom,  ale  i  dzikim  zwierzętom. Casey 

dojrzała gazele, które piły wodę w blasku zachodzącego słońca. 

Przewróciła  się  na  brzuch,  sycąc  wzrok  magicznym  widokiem.  Płochliwe 

zwierzęta  znalazły  w  sobie  dość  śmiałości,  by  podejść  blisko  ludzi,  podobnie  jak 

ona odważyła się wyruszyć na pustynię. Niebo stopniowo zmieniało odcień na sza-

R  S

background image

firowy, zaś horyzont jarzył się lśniącym szkarłatem. 

- Wstawaj - rzekł Raffa, wyrywając ją z zachwytu. - Tu są skorpiony. 

- Skorpiony?! - Zerwała się, gwałtownie otrzepując ubranie. 

- Pamiętaj, żeby zawsze sprawdzać buty przed włożeniem - oznajmił z powa-

gą. 

- Czy to koniec naszej podróży? - spytała, podążając za nim. 

- Mógłby być... dla ciebie.   

- Hm... jak to? 

- Gdybyś znalazła skorpiona w ubraniu. 

To wystarczyło. Wrzeszcząc jak opętana, co przestraszyło gazele, zaczęła się 

walić dłońmi po całym ciele. Raffa obserwował ją ze zdumieniem. 

- Masz wypchany plecak - powiedział. - Czyżbyś zapomniała sprayu przeciw 

insektom? 

- Zanim go znajdę, mogę już być martwa. 

- Uspokój się. Nawet największy skorpion żądli jak zwykła osa. 

- To miło - odparła kąśliwie. 

- Czy chcesz, żebym cię obejrzał? 

- Wykluczone! - Odskoczyła od niego, po czym spytała: - Czemu się tu zna-

leźliśmy? 

- Na pewno chcesz zobaczyć, na co poszły zebrane przez ciebie pieniądze. 

Odszedł, a ona pobiegła za nim. 

- Raffa, zaczekaj... dziękuję ci. - Przystanęła u stóp kolejnej wydmy, bez tchu, 

z rękami opartymi na kolanach. 

- Za co mi dziękujesz? - spytał z uśmiechem. 

- Nie pozwoliłeś mi dotąd na przeprosiny. - Wyprostowała się wreszcie. 

- Za twój sukces? 

-  Raffa,  zaczekaj.  -  Patrzyła  za  nim,  gdy  krocząc  zwinnie  jak  pantera,  po-

większał  dystans  między  nimi.  Jakim  cudem  ona  ślizgała  się  bezradnie,  próbując 

R  S

background image

pokonać ten cholerny piasek? 

Na szczęście przystanął na grzbiecie wydmy, uważnie jej się przyglądając. 

- Zaraz cię dogonię! - W tym tempie mniej więcej za rok, dodała w duchu. 

- Pomogę ci. - Chwycił ją za nadgarstek i wciągnął na górę. - Pomyśl, że pia-

sek jest śniegiem. Musisz inaczej stawiać stopy. Bardziej ukośnie. 

- Jeździsz na nartach? 

- Oczywiście. 

Oczywiście...  Akurat  teraz  bezradność  była  całkiem  przyjemna.  Czuła  jego 

siłę, gdy pomógł jej stanąć przy sobie. 

Widok  ze  szczytu  wydmy  zapierał  dech.  Miasteczko  namiotów  rozstawiono 

na  terenie  oazy,  w  stawie  przeglądały  się  karmazynowe  promienie  zachodzącego 

słońca. W ocienionej zagrodzie stały konie, wielbłądy i muły, nocny wietrzyk niósł 

ku nim piskliwe dziecięce nawoływania. 

- Chodź. - Raffa wyraźnie się rozluźnił. - Chcę cię przedstawić. - Wyciągnął 

do niej dłoń. 

Chciała, a przede wszystkim musiała ją przyjąć, inaczej brnęłaby bezradnie w 

sypkim piasku. Wzięła za rękę Raffę i wrzasnęła przeraźliwie, gdy pociągnął ją za 

sobą  na  łeb,  na  szyję  ze  zbocza  wydmy.  Na  dole  chwycił  ją  w  ramiona,  żeby  nie 

upadła. 

- Ty brutalu! - Krztusiła się ze śmiechu i zmęczenia. - Boże, jak się przerazi-

łam. 

- Czyżby? - Nie okazał ni krztyny skruchy, kpił z niej w żywe oczy. 

Roześmiane  maluchy  otoczyły  ich  kołem.  Casey  spontanicznie  chwyciła 

dziecięcą rączkę, Raffa poszedł w jej ślady, i zanim się obejrzeli, tańczyli rozrado-

wani pod sierpem wschodzącego księżyca. Czuli się szczęśliwi. 

Dzieci  z  piskiem  poprowadziły  ich  w  głąb  miasteczka.  Wszędzie  panował 

wzorowy  porządek.  Zerknęła  na  Raffę,  który  zawsze  wyglądał  jak  najczarniejszy 

charakter na planecie, ale teraz z uwagą słuchał słów małej dziewczynki. 

R  S

background image

Beduini niedługo wyruszą, mając słońce i księżyc za przewodników. Lud wę-

drowny,  nieuznający  granic  poza  tymi,  które  stworzyła  natura.  Poznanie  ich  było 

zaszczytem. Darem Raffy dla niej, jedynym, którego pragnęła. 

Nic,  co  mogłaby  zrobić,  nie  wystarczy,  by  odpłacić  za  przyjaźń  tych  ludzi. 

Gdy  dzieci  prowadziły  ją  za  rękę,  by  z  dumą  pokazać  zeszyty  i  ołówki,  poczuła 

wielką pokorę  i chęć  otwarcia  oczu na  niezmierzone  bogactwo  świata, a nie tylko 

zakątka, w którym żyła. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

 

- Głodna? - spytał Raffa, gdy zakończyli obchód miasteczka. 

- Potwornie - przyznała Casey. 

- Może wspólnie przyrządzimy jedzenie?   

Była to poważna propozycja. 

- Dobrze... byle nie owcze oczy. - Zważywszy na osobliwe poczucie humoru 

Raffy, nie chciała ryzykować. 

- Zgoda. - Wytarł twarz materiałem, którym wcześniej owiązał szyję. 

Musiała  przyznać,  że  wyglądał  superatrakcyjnie,  zwłaszcza  gdy  się  uśmie-

chał. 

- Twój? - spytała, wskazując największy namiot. 

-  Na  pustyni  nie  mam  niczego.  -  Nachylił  się,  by  odsunąć  klapę.  -  Jak  inni 

wędrowcy  na  tym  pustkowiu  używam  tego,  czego  potrzebuję,  a  resztę  zostawiam 

dla innych podróżników. 

- Agencja Aniołów Stróżów - skomentowała. 

- O to właśnie chodzi. 

Gdzie  się  podziewał  mój  Anioł  Stróż?  -  pomyślała,  ociągając  się  na  progu. 

Bardzo  potrzebowała  porady.  Chciała  dowiedzieć  się  wszystkiego  o  kulturze 

mieszkańców A'Qabanu, a zwłaszcza o ich władcy. Ale teraz zostali sami... a jeśli 

on... 

Wiedziała, że wszystko zepsuje. Nie mogła spędzić nocy  z mężczyzną takim 

jak Raffa, a potem zachowywać się tak, jakby się nic nie stało. 

A jeśli on nie zaproponuje... 

- Casey, wchodzisz? - ponaglił. 

- Sekundę... Taki cudny widok. 

Raffa  znikł  w  namiocie, a  ona  przypomniała  sobie, jak czule  obchodził  się  z 

małą dziewczynką.  Z  pewnością nie  był  brutalem, który  rzuci  ją na  łóżko  i posią-

R  S

background image

dzie, lecz kulturalnym, tkliwym mężczyzną. 

Co zatem robić? Musiała szybko podjąć decyzję. 

- Chodźże wreszcie! - zawołał. 

Wciąż tkwiła w miejscu, gdy zjawił  się w  wejściu z miną, która nie wróżyła 

nic dobrego. 

Casey stała oczarowana. Namiot był lepiej wyposażony niż niejeden hotelowy 

pokój.  Stosy  miękkich  poduszek,  ręcznie  tkane  dywany  na  podłodze  i  tkaniny 

okrywające  ściany  z  grubego  niczym  skóra  materiału.  Oświetlenie  stanowiły  mo-

siężne lampy przymocowane do głównego masztu. W powietrzu unosił się kuszący 

aromat kawy i przypraw, a może kadzideł. 

- Wielbłądzia skóra - wyjaśnił Raffa. - Nic nie może się zmarnować. 

- Widzę. - Na niskim mosiężnym stoliku stały dwa puchary z rogu. - Tu jest 

cudownie... jak w grocie Aladyna. 

- Ala-ad-din - powtórzył. - Znamy tę opowieść. 

- Obie wersje? 

- Wychowałem się i wykształciłem w Anglii, ale niania przyswoiła mi kulturę 

obu krajów. 

Ucieszył ją ten okruch wiedzy, który o nim zdobyła. 

- Casey, jak ci się podoba ten nowy A'Qaban, odmienny od blichtru wielkiego 

miasta? 

- Ogromnie. Jestem bezustannie zaskakiwana. 

- Żyj z nami, a potem nas oceniaj? - mruknął, patrząc na nią z rozbawieniem. - 

W naszym języku to brzmi: Ashirna wa akhbirna

Z pomocą Raffy próbowała wymówić trudne słowa, co oznaczało, że musiała 

mu patrzeć na usta. Pełne, stworzone do pocałunków. 

Nagle  zastygł,  nasłuchiwał.  Stanowcze  głosy  rodziców  uspokajały  rozkrzy-

czane dzieci. Dopiero gdy się upewnił, że wszystko w porządku, znów się rozluźnił. 

Wykreowany  przez  tabloidy  obraz  szejka playboya  okazał  się  fałszywy.  Raffa był 

R  S

background image

urodzonym obrońcą, a mimo bogactwa lubił prostotę. Jak mogła być tak naiwna, by 

oceniać tę wyjątkowo interesującą księgę po okładce? 

- Poznajesz? - Wskazał rozłożone wokół stolika poduszki. 

Z radością zauważyła, że miały ten sam wzór, co jej piękny szal. 

-  Są  śliczne  -  szepnęła  -  tak  jak  on.  -  Pogładziła  miękkie  fałdy  materiału.  - 

Kocham  mój  szal  i  nigdy  się  z  nim  nie  rozstanę...  -  Niech  Raffa  zrobi  z  tym,  co 

chce. 

Jej  słowa  spotkały  się  z  chłodnym  przyjęciem.  Raffa nie  chciał  przyśpieszać 

biegu  rzeczy.  Przywiózł  Casey  na  pustynię,  by  poznała  jego  pobratymców,  ale 

przecież był świadomy swych uczuć. Gdy po raz pierwszy ujrzał nieśmiałą Casey, 

była tylko kandydatką do pracy. Skoro jednak nabrała pewności siebie jako kobieta, 

otworzyły się inne możliwości. 

Ustalili  dużo,  mówiąc  niewiele,  a  tak  właśnie  działał  pustynny  lud.  Casey 

miała liczne cechy, które podziwiał u Beduinów. Drobiazgi ofiarowane z miłością 

znaczyły  dla  niej  więcej  niż najwspanialsze  klejnoty.  Zachwyciło  go,  że  na aukcji 

wybrała  właśnie  ten  szal.  Nie  mogła  wiedzieć,  że  postanowił  podarować  jej 

wszystko, co chciała, każdy przedmiot, na który złożyłaby ofertę. Chciał uczynić to 

w podzięce za zorganizowanie aukcji. Lecz Casey wybrała rzecz, na którą nikt inny 

nie zwrócił uwagi. 

- Rozpalę ognisko, będziemy mogli patrzeć w gwiazdy podczas jedzenia. 

- Czy mogłabym się najpierw wykąpać? To znaczy... - Spłonęła rumieńcem. - 

Jestem cała zakurzona. Czy można pływać w tym stawie? 

- Tak, jest płytki, a woda ciepła, no i ma twarde piaszczyste dno. O tej porze 

powinno tam być pusto. Może pójdę pierwszy, wykąpię się i sprawdzę? 

- Chciałbyś? 

Zrobiłby dla niej wszystko. 

- Najpierw rozpalę ogień, a ty zobacz, jakie mamy produkty. Jak skończymy 

pływać, przyrządzimy jedzenie. 

R  S

background image

- Przywieźliśmy jakieś produkty? 

- Przecież mamy muła. Nie pamiętasz, jakie miał wypchane juki? 

- Ach tak... Myślałam, że to... - Potrząsnęła bezradnie głową. - Sama już nie 

wiem, co myślałam. 

- Jest w nich twoja wykwintna kolacja. Oczywiście, o ile umiesz gotować. 

Roześmiała  się,  a  on  przytrzymał  wzrokiem  jej  spojrzenie.  Po  raz  pierwszy 

czuli się tak swobodnie ze sobą, nie pamiętając, kim są i czego od siebie oczekują. 

Lecz  uśmiech  Casey  wkrótce  zgasł,  jakby  uświadomiła  sobie,  że  nastrój  staje  się 

nazbyt intymny. 

- Nie zabaw za długo - bąknęła, odwracając się. 

- Będziesz tu bezpieczna. - Musnął jej ramię. 

Jej  uśmiech  był  pełen  skrępowania,  a  on  pragnął,  by  wróciła  pewna  siebie  i 

świadoma swoich kobiecych walorów. 

W  tym  celu  trzeba  zaprzestać  pożądliwych  spojrzeń  i  działań  pod  wpływem 

testosteronu, powiedział sobie, unosząc wieko pięknie rzeźbionej skrzyni. 

-  Tu  znajdziesz  czyste  ubrania.  -  Nie  patrząc  na  nią,  wyjął  dla  siebie  czarną 

luźną szatę. - Wybierz sobie, co chcesz. 

Nie  odpowiedziała,  pewnie  oceniała swoją  pozycję.  Była  z  nim  sama na pu-

styni,  a  z  każdą  chwilą  ich  wzajemna  fascynacja  rosła.  Będzie  się  z  nią  kochał  w 

najpiękniejszym miejscu na ziemi. Pragnął tego od chwili, gdy ją ujrzał na lotnisku, 

ale  zrobi  to tylko  wtedy,  gdy  będzie  pewien,  że  Casey  czuje  się  swobodnie  i  bez-

piecznie pod każdym względem. 

Wówczas zostanie tylko jedno zagrożenie, pomyślał. Seksualny apetyt Casey. 

Tłumiła go od tak dawna, że w końcu gdy wybuchnie... 

Cóż, wtedy on będzie gotowy. 

- Mamy ser halloumi, mango, orzeszki pinii i zieleninę, więc zacznij myśleć. - 

Z uśmiechem podszedł do wyjścia. - Jestem głodny, pewnie ty także. 

Z  ulgą  zabrała  się  do  planowania  menu,  on  zaś  zarzucił  ręcznik  na  ramię  i 

R  S

background image

pognał ochłodzić się w wodach oazy. 

Gdy Raffa wrócił z kąpieli, produkty leżały na stole, a Casey miała już plan. 

-  Pusto  -  oznajmił.  -  Możesz  sobie  popływać,  a  ja  znajdę  trochę  opału  na 

ognisko. 

Chętnie  ujrzałaby  go  w  prostej  czarnej  szacie,  ale  to  musiało  poczekać.  Od-

czekała, aż Raffa odejdzie, wychyliła głowę z namiotu, by się upewnić, że nie ma 

nikogo w polu widzenia, i pędem pobiegła do stawu. Marzyła o tym przez pół dnia. 

Przystanęła  na brzegu  i chłonęła  piękno pustyni.  Gwiazdy  mrugały,  miała  księżyc 

tylko dla siebie... 

Położyła  ubranie  na  kamieniu.  Początkowo  zamierzała  pływać  w  figach,  ale 

potem  postanowiła  je  zdjąć  i  przepłukać  na  następny  dzień.  Pływanie  nago  było 

szalenie przyjemne. 

Ostrożnie  weszła  do  wody.  Dno  było  piaszczyste  i  twarde.  Słońce  nagrzało 

staw,  zanurzyła  się  w  nim  z  rozkoszą.  Zaczęła  pływać,  energicznie  wiosłując  ra-

mionami. 

Po długiej chwili przypomniała sobie, że miała pomagać w przyrządzaniu po-

siłku. Tak trudno było przerwać tę cudowną kąpiel... 

W  oddali  ujrzała  wysoką  postać.  Popłynęła  do  brzegu,  a  Raffa  zszedł  z  wy-

dmy, gdzie stał i czuwał nad nią. Gdy był o kilka metrów od niej, wstydliwie przy-

kucnęła na płyciźnie. W jego owiniętej howlisem twarzy błyskały jedynie oczy. 

- Zapomniałaś czegoś? - mruknął. 

Przez  moment  rozważała,  co  miał  na  myśli,  a  potem  uświadomiła  sobie,  że 

jednak czegoś nie wzięła ze sobą. 

- Przyniosłeś mi ręcznik?   

Rozpostarł ramiona. 

Czy zaufa mu na tyle, żeby wyjść z wody? To była decydująca chwila... 

Czekał na brzegu, aż wreszcie wstała z gracją nimfy i ruszyła ku niemu. Otulił 

ją  swoją  szatą,  czując przypływ  żądzy,  lecz  jedyne,  czego  pragnął  w  tej chwili,  to 

R  S

background image

zapewnić jej bezpieczeństwo. 

-  Obserwowałeś  mnie  -  stwierdziła  z  pretensją,  jednak uspokajała  się  wyraź-

nie. 

- Nie mogłem pozwolić, żebyś się kąpała samotnie w ciemności. A gdyby coś 

ci się stało? 

- Dobrze pływam. 

- Nawet świetnych pływaków może chwycić skurcz.   

Ich  nagie  ciała  stykały  się  ze  sobą,  cienki  materiał  nie  stanowił  przeszkody. 

Raffa trzymał ją w ramionach tak długo, aż poczuła się na tyle bezpiecznie, by zło-

żyć mu głowę na piersi. Cieszył się tym przez chwilę. 

- Chodź - szepnął wreszcie. - Jesteśmy głodni.   

Podała mu rękę z całkowitym zaufaniem. 

- Jestem gotowa, Raffa - rzekła ze spokojem. 

- Wiem. - Musnął jej wargi palcami. 

- Jeszcze raz dziękuję - oznajmiła tonem, który świadczył, że nie chce dać się 

ponieść fantazji, co potwierdziły jej następne słowa: - Mam nadzieję, że już nigdy 

nie będziesz musiał wyciągać mnie z kłopotów. 

- A gdyby nawet, nie musisz się tym martwić. Możesz mnie dowolnie wyko-

rzystywać. - Wiodąc ją, pilnował, by szata ściśle ją otulała. Wyczuwał zapach czy-

stej wody i piasku. Milczał, aż doszli do namiotu, gdzie odsunął przed nią klapę. - 

Ubrania są w skrzyni - przypomniał. - Wybierz, co zechcesz. 

Opuścił klapę i stał, oddychając głęboko. Jak zdoła się opanować, by nie po-

biec prosto do Casey i nie zanieść jej na poduszki, a potem kochać się z nią przez 

całą noc? Słodycz oczekiwania, pomyślał z uśmiechem i odszedł w mrok. 

Wstrzymała  oddech,  nasłuchując  kroków  Raffy.  Przez  sekundę  myślała,  że 

wróci do namiotu, ale zamierzał kazać jej czekać - albo wcale jej nie pragnął. 

Pewnie to drugie, rzekła sobie w duchu. Porzuć złudzenia, dziewczyno! 

Wybrała  najzwyklejszą  szatę  w  najmniejszym  rozmiarze.  I  tak  była  za  duża, 

R  S

background image

lecz przynajmniej nie rzucała się w oczy. 

Związała wilgotne włosy w koński ogon i wyszła przed namiot. 

Raffa rozpalał ognisko, zdjąwszy z głowy howlis

- Dobrze w tym wyglądasz - skomentował, zerkając na nią. 

Z  pewnością  nie  lepiej  niż  ty,  zauważyła  w  duchu.  Raffa  prezentował  się 

znakomicie,  prawdziwy  władca  pustyni.  Aksamitne  nocne  powietrze  odurzało  jej 

zmysły. Zaraz zacznie go błagać, żeby ją uwiódł... 

- Nie znalazłaś sandałów? 

Wyrwana z marzeń poprawiła nerwowo szatę. 

- Nie, ja... nie sądziłam. 

Zerwał się na nogi i podał jej długi kij, którym grzebał w ognisku. 

- Popilnuj ognia, tylko, na litość boską, trzymaj się z dala od płomieni. 

- Nie jestem... - Za późno, już go nie było. 

Po chwili wrócił z parą prostych skórzanych sandałów. 

- Włóż. Lepiej nie chodzić boso po zimnym piasku. Mogą cię rozboleć stopy. 

A czy jest lekarstwo na nieustanny ból serca? - spytała w duchu Casey, wzu-

wając sandały. 

Zjedli  przed  namiotem,  siedząc  na  miękkich  poduchach.  Wymyślony  przez 

Casey prosty posiłek nie wymagał długich przygotowań, ale pozwolił im wrócić do 

przyjacielskiej  komitywy.  Naładowany  erotyzmem  epizod  przy  stawie  poszedł 

chwilowo w zapomnienie. 

-  Dobre  -  stwierdził  Raffa,  pochłaniając  resztki  smażonego  sera  halloumi 

przełożonego  plastrami  mango.  Oprócz  tego  mieli  sałatę  posypaną  prażonymi 

orzeszkami pinii. - Gdzie się tego nauczyłaś? 

Nie mogła się przyznać, że przepis wzięła z gazetki w supermarkecie. Musiała 

wykazać więcej fantazji pod gwiazdami. 

- Mam wrodzony talent. 

- Albo dobrą książkę kucharską. - Roześmieli się, po czym Raffa dodał: - Po-

R  S

background image

nieważ następne danie należy do mnie, jak widać, nie mogę spocząć na laurach. 

- To nie spoczywaj. - Zatem ponętny samiec alfa potrafi także gotować. 

- Figi - oznajmił z triumfem. - Dojrzałe, soczyste, prosto z drzewa. - Wybrał 

dla  niej  fioletowy  owoc,  a  gdy  przytknął  go  jej  do ust, była  tak  wytrącona  z  rów-

nowagi, że wylała kawę. - Kab al gahwa khay! - wykrzyknął Raffa. 

- Co to znaczy? 

-  To  dobry  znak.  W  A'Qabanie  uważamy,  że  wylanie  kawy  przynosi  szczę-

ście. Więc powiedziałem, że pech często przynosi powodzenie. 

Akurat. 

Ale  figa  smakowała  wybornie,  a  Casey  usiłowała  nie  patrzeć,  jak  łakomie 

Raffa wysysał swoją. 

- To był smaczny posiłek. - Opłukał ręce w misce. - Może cię przy sobie za-

trzymam jako szefa kuchni, jeśli będziesz grzeczna. 

-  A  jeśli  nie,  zatrzymasz  mnie na dłużej?  -  spytała  żartobliwie,  ale  spioruno-

wał ją wzrokiem. 

Piknik pod gwiazdami przypomniał jej lata dzieciństwa, gdy wyjeżdżała z ro-

dzicami  pod  namiot,  co  bardzo  lubiła.  Miłe  wspomnienia  pozwoliły  jej  się  odprę-

żyć. Leniwie oparła się na rękach, patrząc w cudownie rozgwieżdżone niebo, i do-

piero po chwili zdała sobie sprawę, że Raffa gdzieś się oddala. 

- Dokąd idziesz? - spytała z niepokojem. 

- Wolałabyś, żebym został? - mruknął z przebiegłym uśmieszkiem. 

- Nie.... Rozumiem, że jesteś bardzo zajęty. 

- Dobrze. Wobec tego zostawię cię w rękach tych utalentowanych kobiet. 

Odwróciła się gwałtownie. Nieopodal, w cieniu, stała nieruchomo grupka ko-

biet.  Miały  z  sobą  gliniane  dzbany,  miękkie  ręczniki,  parujące  naczynia  z  perfu-

mowaną wodą. 

- O co im chodzi? - spytała niepewnie. 

 

R  S

background image

- Przypuszczam - machnął beztrosko ręką - że chcą cię przygotować dla szej-

ka. 

- Co? - Casey podskoczyła gwałtownie, ale Raffa już zniknął. 

 

ROZDZIAŁ CZTERNASTY 

 

Wiele mogła znieść, ale to przechodziło ludzkie pojęcie.   

Zerwała się na równe nogi. 

- Nie, nie, dziękuję! - zawołała, wykonując zamaszyste gesty. Pożądanie, któ-

re czuła w obecności Raffy, skurczyło się do rozmiarów suszonej śliwki. - To jakaś 

pomyłka... 

- Nie pomyłka - odparła wesoło jedna z kobiet. Mówiła niemal bez śladu ob-

cego akcentu. - Jego Wysokość uznał, że przyda się pani kuracja spa po męczącym 

dniu.  Proszę  się  nie niepokoić,  panno  Michaels.  Spodziewamy  się  wielu  turystów, 

którzy  będą  chcieli  doświadczyć  tradycyjnych  sposobów  pielęgnacji,  od  pokoleń 

stosowanych  na  pustyni.  Jak  nam  powiedziano,  ma  pani  prowadzić  kampanię  na-

szego przemysłu turystycznego, więc byłoby dobrze, gdyby wypróbowała pani na-

sze balsamy. 

- Aha... Rozumiem. - Za każdym razem, gdy sądziła, że jej fantazje okażą się 

prawdą, Raffa nieodmiennie sprowadzał wszystko na grunt zawodowy. - Doskonale 

mówisz po angielsku. 

- Nauczyłam się na kursie w szkole kosmetycznej. 

- Nie spodziewałam się, wybacz... 

- Nie ma czego - odparła szczerze dziewczyna. - Rozumiem pani zaskoczenie, 

kuracja kosmetyczna pośrodku pustyni. Więc jak, zgadza się pani, panno Michaels? 

-  Z  radością.  -  Casey,  znów  bizneswoman, powiedziała  sobie,  że  największą 

wartość ma osobiste doświadczenie. 

Zaczęło się od kąpieli pod gwiazdami w wielkiej drewnianej kadzi, napełnio-

R  S

background image

nej  ciepłą  perfumowaną  wodą.  Na  jej  powierzchni  kobiety  rozsypały  płatki  kwia-

tów. Kadź stanęła w otoczeniu gęstych zarośli. 

- To największa zaleta oazy - wyjaśniła młoda kosmetyczka. - Mamy tu mnó-

stwo zieleni, a wszystkie produkty są świeże. 

- Cudownie... - Casey zanurzyła się w wodzie, podczas gdy kobiety osłaniały 

ją  ręcznikami.  -  Bajecznie.  -  Przymknęła  oczy.  -  Co  dodałyście?  Czuję  łaskotanie 

na całym ciele. 

- Mocny zapach czarnej kawy. 

- Raffa! - Casey wystrzeliła z wody.   

Uświadomiwszy sobie, że jest naga, a szejk ma na sobie jedynie ręcznik owi-

nięty niedbale wokół bioder, z pluskiem zanurzyła się z powrotem. 

-  W  połączeniu  z  nutą  miejscowej  trawy,  świątynnym  kadzidłem  i  zmieloną 

korą,  by  woń  przypominała  bardziej  zapach  ziemi  i  drzewa  -  wyjaśnił.  -  Ach,  i 

jeszcze odrobina pustynnej magii. 

- Zaraz! Gdzie one się podziały? - spytała wystraszona Casey. 

- Tak właśnie działa magia. 

- Raffa, przestań ze mnie żartować. - Zakryła piersi. - To ty przestraszyłeś ko-

biety. 

- Ukłoniły się i odeszły, gdy się pojawiłem. 

W  końcu  jest  ich  królem,  uświadomiła  sobie  w  panice.  Mina  Raffy  wcale 

jednak nie była władcza. 

- Arogancki... 

- Brutal? - Zbliżył się do kadzi. -  I co o tym sądzisz? Czy turystom, których 

masz nadzieję ściągnąć do mego kraju, spodoba się pustynne spa? 

- Jakżeby nie? - wyjąkała.   

Przed sobą miała muskularne, opalone ciało z kępką zarostu na torsie. Poniżej 

karku zaczynał się tatuaż, który biegł do miejsca, na które nie ważyła się spojrzeć. 

Jeśli wcześniej była zdania, że Raffa jest seksowny, to teraz pustynny lew i władca 

R  S

background image

A'Qabanu był kwintesencją grzechu obleczoną w ciało. 

-  Możesz  już  wyjść  -  zaproponował.  -  Widziałem  cię  wcześniej...  Czyżbyś 

zapomniała? 

Jak mogłabym zapomnieć, pomyślała smętnie. Magia pustyni działała przeciw 

niej. 

- A więc to koniec mojej kuracji? - spytała, gdy podał jej ręcznik. 

- Nie, chyba że sama tego chcesz. 

- Raffa - powiedziała ochryple - grasz nie fair. - Ponieważ milczał, dodała: - 

Proszę, powiedz coś. 

- Adam al-jawab jawab... 

- Coś, co rozumiem. 

-  Najpierw  wstań,  a  potem  przetłumaczę.  -  Ponieważ  zwlekała,  ponaglił:  - 

Chyba nie chcesz się przeziębić? 

Przeziębić? Swoim żarem mogłaby ogrzać ich oboje. 

- Obiecałeś wyjaśnić - nalegała, gdy Raffa otulił ją ręcznikiem. 

- Brak odpowiedzi jest odpowiedzią... czy też milczenie mówi wszystko. 

- Nie bardzo to rozumiem. - Chciała za wszelką cenę odciągnąć uwagę Raffy 

od swojej nagości. W końcu jednak nie wytrzymała. - Więc uważasz, że grasz fair, 

skoro jesteś nagi? 

- Ty też jesteś naga, prawda? 

- Miałam wziąć kurację spa. 

- Ja również. Ty mi ją zaaplikujesz. 

Casey  krzyknęła  przestraszona.  Raffa  zląkł  się,  że  posunął  się  za daleko, ale 

gdy spojrzała na niego z determinacją i wyzwaniem w oczach, od razu się uspokoił. 

Przy kobietach często czuł się rozczarowany, ale z Casey miało być inaczej. Mają-

tek i status społeczny zupełnie się dla niej nie liczyły. 

Starała  się  usadowić  w  tych  rejonach  rzeczywistego  świata,  gdzie  mogłaby 

sobie poradzić. Chciał, by wiedziała, że istnieje taki obszar, którego nie opisywały 

R  S

background image

książki jej rodziców. Właśnie dlatego ją tu przywiózł. Chciał jej udowodnić, że  w 

nagim  ciele  nie  ma niczego  wstydliwego,  jest  tylko  piękno, a  lekcję  zamierzał  za-

cząć na swoim przykładzie. 

- Chodź. - Podał jej dłoń i ruszył ze swobodą, świadom, że Casey stara się na 

niego nie patrzeć. 

Weszli  do  głównej  części  namiotu,  gdzie  zgodnie  z  jego  instrukcją  kobiety 

zostawiły olejki i balsamy. 

- Położę się na łóżku - oznajmił, zrzucając ręcznik. 

- Na łóżku? - powtórzyła niepewnie. 

- Jeśli wolisz, nazywamy to też leżanką, na której się przeprowadza kurację. 

- Tak lepiej... - Umknęła wzrokiem. 

Jej świeżość była urzekająca. Mógłby dzielić z Casey życie. Z równym entu-

zjazmem spełniała u jego boku obowiązki publiczne, jak i te bardziej intymne. Na-

pomniał  się  w  duchu,  że  został  zaślubiony  swemu  krajowi.  W  jego  życiu nie było 

miejsca na romanse. 

- To jak, kładziesz się wreszcie? - ponagliła Casey, wyrywając go z zamyśle-

nia. 

Zanurzyła ramiona po łokcie w naczyniu z wonnym balsamem. Może to zro-

bić i zrobi. Nieśmiała dziewica musi ustąpić pewnej siebie kobiecie. 

-  Nie  zapomnij  najpierw  ogrzać  rąk  -  przypomniał  Raffa,  układając  się  wy-

godnie na łóżku. 

- Okej, nie zapomnę. - Były już równie ciepłe jak i ona cała. 

Dotąd nie spojrzała jeszcze na Raffę. Musiała się na to przygotować. Zerknęła 

na jego rzucony na podłogę ręcznik i poprawiła swój. 

Zabrakło jej tchu, gdy wreszcie na niego popatrzyła. 

-  Spokojnie  -  ostrzegł,  gdy  ochlapała  go  balsamem.  -  Połowa  spadła na  pod-

łogę. 

- W porządku. - Może dlatego, że zacisnęła powieki. Musi się skupić. 

R  S

background image

- Czy chcesz, żebym ci pokazał, jak się to robi? - spytał ochryple. 

Nie  miał  ani  grama  tłuszczu,  wyłącznie  twarde  wyrzeźbione  muskuły.  Na 

myśl o własnych fałdkach tłuszczyku zrobiło jej się gorąco. 

- Nie, nie trzeba, na pewno sobie poradzę. 

- Rozprowadź starannie balsam i zetrzyj nadmiar ręcznikiem. 

- Nadmiar...? 

- Balsamu. 

- Moim ręcznikiem? 

- Jakimkolwiek... 

Przytrzymując ręcznik łokciem, starła niepotrzebny balsam. 

-  Wetrzyj  go  porządnie,  śmiało.  -  Gdy  lękliwie  dotknęła  muskularnych  bar-

ków, Raffa ponaglił: - No, wcieraj. - Jej ciało zapłonęło, gdy poczuła twarde, ciepłe 

mięśnie.  On  zaś  poinstruował:  -  Musisz  mocniej  naciskać...  -  Oparła  się  o  łóżko, 

marząc, by dotknąć go całym ciałem. - Mocniej - nalegał Raffa. 

-  Tak...  - Mocniej?  Brakowało  jej już  tchu, jej ciało  płonęło  żywym  ogniem, 

aż zaschło jej w gardle. 

- Naciskaj mocniej, Casey. 

- Naciskam z całej siły. 

- Żałosne... Może jednak spróbuj. 

Czując,  że  zaraz  eksploduje,  musiała  podołać  wyzwaniu.  Nie  mogła  już  się 

wycofać.  Masowała  szerokie  plecy  Raffy  powoli,  z  nieskończoną  czułością.  Za-

mierzała  się  cieszyć  każdą  chwilą.  Przymknąwszy  oczy,  nacisnęła  nieco  silniej,  a 

słodką nagrodą było pełne zadowolenia westchnienie. 

- Przyjemnie? - wymruczała. 

- Nie rozpraszaj się rozmową. Powiem, kiedy masz przestać. 

- Dobrze... - Jej samej było przy tym tak rozkosznie, że zapragnęła znaleźć się 

bliżej tego kuszącego ciała. Przywarła do boku Raffy, tłumiąc pomruk rozkoszy. 

-  Tak  lepiej  - pochwalił  ją  żartobliwie.  -  Wreszcie  pojęłaś,  w  czym  rzecz...  - 

R  S

background image

Zdawał  się  nieporuszony,  ale  zdradziło  go  pełne  zadowolenia  westchnienie.  Gdy 

przywarła  piersiami  do  jego  pleców,  szepnął:  -  O  wiele  lepiej.  -  Odwrócił  się  na 

plecy. - Dotknij mnie, Casey. 

- Mam cię dotknąć? - wyjąkała nagle wystraszona. 

- Tak, dotknij mego torsu... Poczuj go. 

Zacisnęła  powieki,  spełniła  jego  prośbę...  i  natychmiast  nabrała  śmiałości. 

Wspaniały Raffa... Był cudownym wojownikiem... a może kochankiem. 

- I nie zapomnij, że mam coś więcej niż tors... 

Była tego boleśnie świadoma. Na szczęście ręcznik zakrywał nabrzmiałe sut-

ki, choć ledwie mogła znieść dotyk materiału. 

Musiała znaleźć w sobie odwagę, by powieść dłońmi po jego twardym brzu-

chu. 

Czy  może  być  coś  cudowniejszego?  Było  za  wcześnie,  żeby  się  o  tym  prze-

konać,  więc  przeniosła  uwagę  na  stopy.  Powoli  zacznie  się  posuwać  w  górę.  No, 

nie do końca. Wiedziała, że Raffa nie tylko zapoznaje ją ze swym ciałem, ale także 

się z nią przekomarza - i sprawia mu to przyjemność. 

Miał pięknie ukształtowane stopy. Przesunęła ręce na twarde jak skała łydki i 

najbardziej umięśnione  uda,  jakie  w  życiu  widziała.  Oczywiście  nie  widziała  zbyt 

wielu... 

- Wystarczy. - Uniósł się. 

- Jak mi poszło? 

- Lepiej, niż się spodziewałem. - Zeskoczył z łóżka i chwycił ręcznik. - Teraz 

twoja kolej. 

- Ale... 

- Żadnych ale. Wskakuj. 

- Na łóżko? 

- O to mniej więcej w tym chodzi... ach tak, wolisz to nazywać leżanką - za-

kpił: 

R  S

background image

Miała położyć się naga na łóżku na oczach Raffy? Właśnie w tym rzecz, po-

wiedziała sobie w duchu, kurczowo przytrzymując ręcznik na piersiach. 

- Bez ręcznika? 

- Oczywiście. Jak mam cię masować, skoro jesteś owinięta? 

- Yy... 

- No właśnie. Zrzuć go, proszę. 

Zacisnąwszy powieki, jakby przez to Raffa nie mógł jej widzieć, cisnęła ręcz-

nik na dywan i wskoczyła na łóżko. Natychmiast poczuła na skórze kuszące ciepło, 

a żar krążący w żyłach zabarwił jej policzki na czerwono. 

- Wygodnie ci? - upewnił się Raffa. - Odpręż się. 

- Być może mi się uda, jeśli przestaniesz czytać w moich myślach. 

- Widzę twoje napięte mięśnie... 

Dotyk  Raffy  był  nieopisanie  rozkoszny.  Napięcie  znikło  w  ciągu  kilku  se-

kund. Jednak pragnęła znacznie więcej, niż Raffa jej dawał. 

- Czy nacisk jest dla ciebie wystarczający? 

- Tak - wykrztusiła, choć marzyła, by dotykał nie tylko jej barków. 

Może  powinna  zrobić  znaczącą  minę?  Wypróbowała  kilka  wariantów,  gdy 

wtem Raffa zapytał: 

- Próbujesz rozluźnić mięśnie twarzy? 

  Zauważyła, że miał na sobie szatę. 

- To już koniec masażu? - spytała z rozczarowaniem. 

- Na razie. 

Na razie? A co będzie dalej? 

- Jak ty to robisz? 

- Jak czytam w twoich myślach? - Pomógł jej usiąść i przysunął twarz niczym 

do pocałunku. - Lata praktyki... 

Zmarszczyła brwi. Niekoniecznie chciała znać szczegóły. 

Mogę się przecież przyłączyć do klasy Raffy, rzekła sobie w duchu. A nawet 

R  S

background image

poprosić o korepetycje. 

- Chciałbym ci coś pokazać - oznajmił nagle. - Masz ochotę? 

- Co takiego? 

- Pewne miejsce. 

- Jakieś specjalne? 

- Bardzo wiele dla mnie znaczy. 

- Twój pałac? 

- Chodź. I weź to ze sobą. - Rzucił w nią jedną z poduszek. 

- Po co mi ona? 

-  Na  grzbiet  konia,  trzeba  go  chronić  przed  twoim  niezdarnym  podskakiwa-

niem. 

Ze  śmiechem  cisnęła  w  niego  poduszką, dzięki czemu  napięcie  między  nimi 

złagodniało. 

- Albo lepiej pojedziesz przede mną, będzie szybciej - postanowił. 

- Czy w ogóle muszę jechać konno? 

- Im więcej ćwiczysz, tym łatwiejsze się to staje. 

- Czy wyglądam na aż tak łatwowierną? - spytała z uśmiechem Casey. 

- Zaraz się przekonamy. - Trzymał błyszczącą błękitną tkaninę. - Ubierz się i 

jedziemy. 

- To nie jest szata, którą nosiłam wcześniej. 

- Ale zostałaś przygotowana dla szejka. 

-  Ha!  -  Cisnęła  w  niego  tkaniną.  -  Wolę  włożyć  spodnie.  I  przypominam, że 

na końskim grzbiecie jestem raczej bezradna. 

- Ale ja nie. Więc żadnych wymówek! 

Nigdy dotąd nie czuła się równie bezpiecznie w tak ryzykownej sytuacji. Sie-

działa  przed  Raffą  na  grzbiecie  potężnego  ogiera,  a  jednak  nie  bała  się  upadku. 

Przerażało ją raczej to, że zakochała się bez pamięci. 

Gnali  przez  pustynię,  Raffa  trzymał  ją  mocno,  wiatr  rozwiewał  jej  długie 

R  S

background image

włosy.  Zwyciężyłby  bezapelacyjnie  w  konkursie  na  romantyczną  przejażdżkę. 

Księżyc świecił jasno na rozgwieżdżonym niebie, na horyzoncie rysowały się ostre 

szczyty gór. Raffa jedną ręką trzymał wodze, zaś drugą mocno przyciskał Casey do 

siebie. Czuła bicie jego serca, świeży miętowy oddech muskał jej kark. 

Rozluźniła  się,  pozwalając  biodrom  poruszać  się  w  rytm  galopu.  Zaczynała 

kochać jazdę konną, marzyła, by ta magiczna podróż trwała wiecznie. 

Z  pewnością na  wieczność  zostanie w  jej  pamięci. Mknęła  przez  pustynię  w 

objęciach szejka, który uosabiał najniezwyklejsze fantazje o bohaterach. Jego czar-

na szata powiewała, twarz ukrył pod howlisem

A jaki będzie pałac Raffy? - pomyślała. 

Z  pewnością  stoi  z  dala  od  ludzkich spojrzeń.  Trudno  go  odszukać, jest  nie-

zdobytą fortecą, matecznikiem złotego lwa pustyni. Liczne pokoje są dobrze chro-

nione  przed  palącym  słońcem,  w  którego  blasku  lśnią  złocone  kopuły.  W  środku 

znajdują się ocienione dziedzińce, cudowne miejsca dla spotkań kochanków. Ścia-

ny  pokoi  pokrywają  erotyczne  malowidła,  a  królewskie  łoże  zachęca,  by  zlec  w 

chłodnej  pościeli.  Wysadzane  klejnotami  ściany  staną  się  niemymi  świadkami  ich 

miłości, a fontanny w ogrodach będą szemrać syrenią pieśń w rytm miłosnych wes-

tchnień... 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 

 

Raffa ściągnął wodze, a koń stępa ruszył skalistą ścieżką u podnóża gór. Był 

ciekaw,  co  myśli  Casey.  Milczała  już  długą  chwilę.  Miał  nadzieję,  że  nie  dozna 

rozczarowania widokiem. Otwierał przed nią fragment swojego  życia, bo poszuki-

wanie pracownicy przerodziło się w coś znacznie głębszego. Chciał wiedzieć o niej 

możliwie jak najwięcej. 

Skierował  czarnego  ogiera  Raadę  -  co  znaczy  po  arabsku  „piorun"  -  w  głąb 

wąskiego  jaru.  Koń  zastrzygł  uszami,  wyczuwając  miejsce,  które  obaj  kochali  i 

uważali za swój azyl. 

Casey odjęło mowę. 

- Nie jesteś rozczarowana? - spytał Raffa, gdy koń stanął nieruchomo. 

- Rozczarowana?! - wykrztusiła.   

Znajdowali  się  u  podnóża  stromego  klifu,  z  którego  szumiącą  kaskadą  spły-

wały strumienie, tworząc pienistą sadzawkę, lśniącą srebrzyście w blasku księżyca. 

Był to jeden z mniej znanych cudów świata. 

Raffa zeskoczył z siodła i podał jej dłoń. 

- Woda  w sadzawce jest ciepła od słońca, ale ostrzegam, strumień spadający 

ze szczytu jest lodowaty. 

- Dzięki za ostrzeżenie... Czy mógłbyś mnie już postawić? 

Oczy w szczelinie howlisu błysnęły groźnie. 

- Mogę cię tam wrzucić. 

- Błagam... nie. - Jego oczy błyszczały humorem, jak teraz stwierdziła. - Więc 

przywiozłeś mnie do kolejnego spa? 

- Naturalnego. 

Koń grzebał niecierpliwie kopytami, więc Raffa postawił ją na ziemi i rozsio-

dłał  zwierzę.  Oprowadził  ogiera  wokół  polany,  by  ochłonął, a potem pozwolił  mu 

się napić i puścił luzem. 

R  S

background image

Casey rozmyślała, jak cudownie było mknąć w ramionach Raffy. 

Jednak  nie powinna  sobie  roić  zbyt wiele.  Gdyby  miało  się  coś  między  nimi 

zdarzyć, doszłoby do tego w oazie.  Raffa pragnął jej pokazać skarby swego kraju, 

które będzie reklamować, jeśli dostanie tę pracę... 

- Chodź. - Wziął ją za rękę. 

- Dokąd? 

- Chciałbym, żebyś coś zobaczyła. Trzeba będzie się trochę wspinać. 

- Wspinać? - Niepewnie spojrzała na strome skały. 

- Mogę cię ponieść, jeśli chcesz. 

-  Dzięki,  dam  sobie  radę  -  odparła  sztywno,  słysząc  w  jego  głosie  rozbawie-

nie. 

- Jest tu ścieżka, ale niełatwo ją znaleźć, chyba że się wie, gdzie szukać. 

- Więc pokaż mi, gdzie mam iść.   

Szejk ani drgnął. 

Odetchnęła  głęboko. Miała poczucie,  że  to  punkt  zwrotny  w  jej  życiu.  Raffa 

dał jej pewność siebie potrzebną do tego, by mogła przyznać, że go pragnęła. Lecz 

czy on pragnął jej? 

- Raffa, chciałabym cię o coś spytać. 

- Tak? - Wiedział, że nadszedł ten moment.   

Świat fantazji Casey zderzył się ze światem realnym. 

- Co byś powiedział, gdybym cię poprosiła, żebyś się ze mną kochał? 

- Że jesteś dziewicą i że powinnaś być pewna swej decyzji. 

Zadumała się na moment. Czy to, że jest dziewicą, ma wypisane na czole? 

- Skąd wiesz? 

- Lata doświadczeń. - Uśmiechnął się lekko. 

- Proszę, nie kpij ze mnie. Nie teraz. 

Zaczął  powoli  odwijać  howlis.  Pragnął  tego  od  pierwszego  spotkania.  Ufała 

mu na tyle, że była przy nim naga, lecz czy był dla niej tylko jedną z jej fantazji? 

R  S

background image

Zastanowi się nad tym później. 

- Czy mam poprowadzić? - spytał. 

Skinęła, rozpaczliwie usiłując ukryć rozczarowanie. Musiała się jeszcze wiele 

nauczyć, na przykład tego, że oczekiwanie zwiększa rozkosz. 

W połowie stoku skręcili za załom skały, gdzie ukazała się naturalna platfor-

ma, osłonięta od wiatru i wodnego pyłu. Jej powierzchnia była niezmiernie gładka. 

- Tu możemy rozbić obóz. 

- Na noc? - spytała niepewnie Casey. 

- Jesteś głodna, prawda? 

- Owszem - odparła z ulgą. - Gdzie jest łazienka? 

-  Wybierz  sobie  krzak.  A  ciepła  kąpiel  jest  na  dole,  podobnie  jak  zimny 

prysznic. 

- Zacznę od rozpalenia ogniska. 

- Ty? - Raffa zatrzymał się w pół kroku. 

-  A  czemu  nie?  -  Była  kiepska  w  grze  miłosnej,  ale  umiała  rozpalić  ogień, 

nawet wyjęła już krzesiwo. 

- No tak, zapomniałem, że je przywiozłaś - odparł ze śmiechem. 

Zaczął  schodzić na  dół  po jakieś  rzeczy.  Obserwowała  go  z  przyjemnością  - 

poruszał się z gracją pantery. Gdy już znikł jej z oczu, roznieciła ogień z leżącego 

pod krzakami chrustu. Płomyk pełgał, a jej serce pomknęło do Raffy. 

Czuł się wspaniale. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio biwakował w ulubionym 

zakątku pustyni, choć kiedyś często tu przyjeżdżał, by odzyskać nadwątlone siły. 

Ujrzał  nikłe  płomienie,  znak,  że  Casey  udało  się  rozpalić  ognisko.  Uśmiech-

nął się pod nosem. Stale go zaskakiwała, bardzo lubił jej towarzystwo, ale życie nie 

było  takie  proste.  Pewne  było  jedynie,  że  Casey  dostanie  pracę.  Co  oznaczało,  że 

nieprędko opuści A'Qaban. 

Przyniósł koce, jedzenie, napoje i inne rzeczy. Klęcząca Casey z determinacją 

dmuchała na oporną gałązkę. 

R  S

background image

Ukląkł obok niej i spytał, czy potrzebuje pomocy. 

- Mógłbyś coś zrobić z moją ręką - oznajmiła. 

- Z ręką? - zdziwił się Raffa. 

- Tak mi drży... 

Zwarli  się  z  sobą  niczym  siły  natury.  Niemal  zemdlała,  gdy  Raffa  począł  ją 

namiętnie całować. Rozkosz uderzyła w nią z siłą tarana. Pogrążyła się w szalonym 

orgazmie,  jęcząc  i  drżąc  na  całym  ciele,  podczas  gdy  on  trzymał  ją  w  ramionach. 

Drobnymi pocałunkami muskał jej powieki i skronie, aż w końcu ucichła i odsunęła 

się od niego. Ukrywszy twarz w dłoniach, zapragnęła znaleźć się na drugim krańcu 

świata. 

- Casey... - Raffa czule ujął jej brodę i spojrzał prosto w oczy. -  Tak nie po-

winno być. 

- Kto o tym decyduje? - spytała cicho. - Ty? 

Milczał. To była jego wina. Nie docenił siły jej uczucia. Nie powinien okazać 

jej swego pożądania, była na to zbyt niewinna. 

- Niepotrzebnie cię tu przywiozłem... 

- Przeciwnie. Powinnam poznać kraj, który zamierzam pokazać światu! 

-  Casey,  oboje  wiemy,  że  sprawy  zaszły  za  daleko,  ale  choćbym  chciał,  nie 

mogę ci ofiarować tego, na co w pełni zasługujesz. 

- Nic od ciebie nie chcę. 

W sensie materialnym tak, tego był pewien, ale zasługiwała na coś więcej. 

-  Chcesz  mojego  czasu,  prawda?  -  Wyraz  jej  oczu  sprawił,  że  serce  ścisnęło 

mu się boleśnie. - A tego nie mogę ci dać - rzekł brutalnie, by ją ocalić, zanim się 

zupełnie pogrąży. - A'Qaban jest dla mnie wszystkim. Jeśli będę się z tobą kochał, 

wszystko się zmieni. 

- Dlaczego? 

Jedynie czysta niewinność mogła zadać takie pytanie. 

- Jestem poślubiony memu krajowi i obowiązkom. 

R  S

background image

- Nikt nie mówi o małżeństwie - wypaliła, odwracając się od niego. 

Wiedział, że romans nie wchodził w grę, to by ją złamało. 

- Wybacz mi - szepnął. 

- Mam ci wybaczyć? - spytała ze zdumieniem.   

Uniósł jej dłonie do ust. Przez całe życie był myśliwym, a teraz pragnął jedy-

nie ochronić ją przed bólem. 

- Ostatni pocałunek? - zaproponowała z nadzieją. 

Jej  usta  się  uśmiechały,  ale  oczy  błyszczały  od  łez.  Otoczył  ją  ramieniem; 

mógł sobie jedynie wyobrażać, jak bardzo czuje się upokorzona. Nachylił się, by ją 

cmoknąć  w  policzek.  Będzie  to  dla  obojga bolesne,  ale  taki  musi być  koniec  tego 

rozdziału. 

Jakże się mylił, sądząc, że ją zna... 

Zerwała  mu howlis  z  głowy  i  zatopiwszy  palce  we  włosach, przyciągnęła  do 

siebie. 

- Co robisz? - wyjąkał. 

- Myślę, że wiesz - odparła ze spokojem. 

- Casey, nie bądź głuptasem... - Urwał, bo nie chciał jej ranić. 

Nie wypuszczała go z uścisku. 

Nagły podmuch wiatru owiał ich twarze. Instynktownie przyciągnął ją do sie-

bie. 

I  był  stracony.  Bliskość  Casey,  walenie  jej  serca,  urywany  oddech  rozpaliły 

go tak, że w porywie namiętności zaczął ją całować. 

Splótł  z  nią  palce  na  znak  obietnicy,  że  jest  bezpieczna  w  jego  ramionach. 

Zrozumiała i oddała mu uścisk. Całowali się i pieścili w świetle migotliwych pło-

mieni niczym dwoje niewinnych nastolatków. 

- Czy przeze mnie płaczesz? - spytał, gdy policzek zwilgotniał mu od jej łez. 

- Owszem - odparła, śmiejąc się i płacząc równocześnie. 

- Wytłumacz mi to. - Ujął jej twarz w dłonie. 

R  S

background image

- Nie śmiej się ze mnie - poprosiła, muskając jego wargi palcami. - Nikt dotąd 

nie sprawił, bym stanęła naprzeciw mych lęków. 

- Czy nadal się boisz? 

- Tak. 

-  Zawsze  myślałaś,  że  seks musi  być  brutalny, bolesny  i  szybki,  a  cała przy-

jemność należy się mężczyźnie? - podsunął. 

- Hm... - Nie do wiary, że z nim o tym rozmawiała. Nie odważyłaby się wy-

znać tego rodzicom, którzy przecież byli specjalistami. 

- Uważałaś, że twoja rola polega na biernym leżeniu pod mężczyzną i podda-

waniu się jego fizycznej przewadze? 

- Skąd wiesz? No tak, lata doświadczeń - skwitowała z uśmiechem. 

-  Myślałaś  może,  że  zarzucę  cię  na  ramię  i  poniosę  na  pustynię  jako  swoją 

brankę? - Po chwili dodał z namysłem: - Właściwie niezły pomysł... 

- Raffa! - oburzyła się. 

- Pewnie byś to wolała - podkpiwał bezczelnie. - Jest jeszcze czas. 

- Przecież ci ufam! 

- Mam nadzieję. 

- I nadal mam opory. 

- Bo nie znasz zasad. 

- Jakich znowu zasad? 

- Zasada numer jeden - żadnych oporów na pustyni. 

Zamyśliła się głęboko. Nigdy dotąd nie pragnęła seksu tak silnie, jak właśnie 

teraz.  Choć  była  też  pewna,  że  gdyby  zaczęli  się  kochać,  nie  umiałaby  się  odpo-

wiednio zachować. 

Z zadumy wyrwało ją pytanie Raffy: 

- Marzysz czy się martwisz? 

- Byłabym beznadziejna - wypaliła. 

- W czym? 

R  S

background image

- W seksie. 

-  Aha,  beznadziejna...  Za to ja  nie... -  Ujął  jej brodę  i  spojrzał  jej  głęboko  w 

oczy. 

- To nie jest śmieszne. 

- Wiem - odparł z powagą. - Twoi rodzice doradzają pacjentom z problemami, 

a ty błędnie sądzisz, że także je masz. 

- Wiem, że tak jest! 

- Niby skąd? 

- Czytałam różne książki, więc się orientuję... 

-  Bzdura  -  przerwał  jej  stanowczo.  -  Jak  możesz  coś  wiedzieć,  skoro  jesteś 

dziewicą? Książki to jedno, a życie to zupełnie co innego. Literatura go nie zastąpi, 

trzeba samemu, tu i teraz, czuć, dzielić się, cieszyć się chwilą, śmiać, płakać. 

- Kochać? - Patrzyła mu w oczy, póki nie odczytała w nich odpowiedzi. 

- Kochać tu i teraz? Czemu nie. - Wiedział, że to brutalna odpowiedź, ale nie 

miał  jej  nic  więcej  do  zaoferowania,  a  nie  chciał  kłamać,  łudzić  nadzieją.  Casey 

była niezwykłą kobietą. Czuł się podle, gdy znów ukryła twarz w dłoniach. - Prze-

praszam. 

- Nie, to ja przepraszam - odparła z rezygnacją. - Nie miałam prawa nalegać. 

Co ja sobie w ogóle ubzdurałam? 

Miała  prawo  myśleć,  że  przywiózł  ją  tu,  by  się  z  nią kochać, jednak  nie  po-

winna uważać, że w książkach jej rodziców znajduje się odpowiedź na każde pyta-

nie albo że w życiu dzieje się tak jak w bajce. 

Owinął głowę szalem, znów widać było tylko jego ciemne oczy. 

- Nie jestem zbyt romantycznym szejkiem, prawda? 

- Och, sama nie wiem... - Zapatrzyła się w dal. - Przywiozłeś mnie tu. 

Ucieszył go jej cierpki ton, znak, że odzyskała równowagę. 

- Może powinienem się bardziej przyłożyć? - spytał kąśliwie. 

- Spróbuj... 

R  S

background image

- Twe oczy są jak gwiazdy - zaintonował z powagą. - Może być? 

- Skoro nie stać cię na nic innego... 

Uśmiechała  się,  gdy  wtem  duża  chmura  zakryła  księżyc,  pogrążając  ich  w 

mroku. 

Wyczuł niepewność Casey i dotknął jej ramienia. 

- Tylko mi nie mów, że boisz się także ciemności. 

Gdy  chmura  przepłynęła,  poczuł  na  sobie  wzrok  Casey.  Nigdy  nie  dzielił  z 

nikim tak intymnej chwili. A potem Casey wyszeptała: 

- Kochaj się ze mną, Raffa... 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY 

 

Już  nie było  w  niej  żadnych  wątpliwości.  Zmysłowa  obecność  Raffy  oszała-

miała jak szampan. Przywarła do niego, targana nieznaną dotąd namiętnością. Po-

całunek był  głęboki  i  żarliwy.  Obrzmiałe  wargi  pulsowały  nienasyconym  pragnie-

niem. 

- Błagam - szepnęła - nie waż się zmienić decyzji.   

Niepotrzebnie się o to martwiła. 

Raffa zwinnie zdjął z niej ubranie. 

Wymienili spojrzenie, które mówiło: „lata doświadczeń". Objawienie, że seks 

może być zabawny, dodało Casey pewności siebie. 

Płonęła dla niego, każdą cząsteczką ciała błagając o dotyk. Tama runęła, więc 

teraz  chciała  wszystkiego,  co  mógł  jej  ofiarować.  Niemal  traciła  przytomność  z 

pożądania pod jego coraz śmielszymi pieszczotami. 

- Nie zimno ci? - spytał, gdy bezwiednie zadrżała, ona zaś wtuliła się w niego, 

pragnąc poczuć  go  całą  sobą.  Nie  marzyła,  że  te  doznania  mogą  być  aż tak  inten-

sywne. 

Wsunął ją pod siebie, a ona wydała stłumiony okrzyk, wolna już, bezwstydna. 

- Proszę... Raffa, proszę... 

- Chcesz więcej?... 

-  Wszystkiego...  -  Gdy  zerwał  szatę  przez  głowę,  okazał  się  w  całej nagości. 

Wyglądał bosko... - Zawsze byłam ciekawa, co szejkowie noszą pod szatami - wy-

mruczała, delikatnie gładząc jego tatuaż. 

- A teraz już wiesz. 

- Prezerwatywę i tatuaż. 

- To wystarczy, nie uważasz?   

- Tak... 

Zaczął pieścić ją między udami. 

R  S

background image

- Dobrze? - spytał ochryple. 

Wiła  się  pod nim, jęczała.  Pieścił  ją z  czułością i  wrażliwością,  jakiej  się po 

nim nie spodziewała, każdym ruchem zwiększając jej ekstazę. W końcu mogła już 

tylko szeptać gorączkowo: 

-  Pragnę  cię...  pragnę... proszę...  Och...  -  Jej  oczy  się  rozszerzyły,  gdy  zoba-

czyła... to. 

Po chwili Raffa zaczął się delikatnie poruszać, muskając ją delikatnie w naj-

czulsze miejsce. 

- Nie sprawię ci bólu - zapewnił. 

Pieszczota była cudowna, Casey natychmiast się odprężyła. Jej oddech przy-

śpieszył, oczy zaszły mgłą... 

Raffa pocałował ją namiętnie i czule, aż w końcu pozbyła się wszelkich lęków 

i pragnęła tylko jednego. 

Była bezbronna i krucha, lecz powodował nią ten sam głód. Ściskała Raffę za 

szyję, szepcząc słowa miłości. 

- Dobrze, zróbmy to - mruknął.   

Przecież zawsze tego chciał. 

Oczy jej pociemniały, pewnie wyglądały tak samo jak jego. Pragnął Casey tak 

mocno, jak żadnej dotąd kobiety. 

Delikatnie rozchylił jej uda. Była ciepła, wilgotna, spragniona. 

- Raffa... proszę... 

-  Cierpliwości  -  szepnął,  poruszając  się  rytmicznie  w  taki  sposób,  by  stop-

niowo, po milimetrze, wchodzić w nią coraz głębiej. 

-  Teraz!  -  krzyknęła,  gwałtownie  wypychając ku niemu  biodra i  łącząc  się  z 

nim całkowicie. - Och, Raffa... 

- Casey... boli? 

- Jeżeli przestaniesz, zabiję, zabiję szejka... 

Jej  światem  był  Raffa.  Składał  się  z  muskularnych  pleców,  które  czuła  pod 

R  S

background image

palcami,  i  twardego  jak  skała  torsu,  zaś  delikatne  kołyszące  ruchy  niosły  ją  tam, 

gdzie  zawsze  pragnęła  się  znaleźć.  W  uszach miała  gardłowe  arabskie  słowa.  Od-

czuwała niewypowiedzianą rozkosz, a Raffa całkiem ją zawłaszczył - ciało, umysł, 

duszę i serce. 

Nagle  wycofał  się  z  niej,  lecz  nie  zdążyła  się  poskarżyć,  bo  znowu  w  nią 

wszedł. 

- Co za radość posiąść cię jeszcze raz - wymruczał. - I jeszcze. 

Poruszał  się  szybciej,  wsuwał  w  nią silnie  i  miarowo,  a  ona  zaczęła  się  oba-

wiać tego, co zaraz nastąpi.   

- Nie mogę... 

- Owszem, możesz - rzekł stanowczo. - Przy mnie jesteś bezpieczna. 

- Nie... proszę... naprawdę nie mogę... 

- Tak - rzekł przez zaciśnięte zęby, nie przerywając ataku na jej zmysły. 

Trzymał  ją  mocno  w  ramionach,  tak  jak  obiecał,  a  gdy  się  nieco  uspokoiła, 

kontynuował miarowy rytm, aż jej pulsujące ciało zawołało o więcej. 

- Nie mogę... znowu - bąknęła ze zdziwieniem. 

- Ale chcesz, prawda? - Uśmiechał się podstępnie. 

- Wiesz, że tak. - Otoczyła go nogami. 

- Więc możesz. - Udowodnił, że się nie pomylił. 

 

- Czy istnieje pokusa, by nie zajmować się już niczym innym, kiedy się opa-

nuje podstawy? - spytała rozmarzonym tonem kilka godzin później.   

Wtulona w Raffę, leżąc na miękkich kocach z widokiem na bezkresną pusty-

nię,  wpatrywała  się  w  jaśniejące  niebo.  Widniały  na  nim  liliowe  i  pomarańczowe 

obłoki,  i  bladoniebieskie  pasma  anielskiego  włosia  nad  horyzontem.  Z  bajkowym 

obrazem konkurował nagi tułów Raffy spleciony z jej ciałem. 

-  Sama  się  przekonasz,  że  wskazane  są  krótkie  przerwy.  -  Musnął  czule  jej 

policzek. 

R  S

background image

- To wprost skandaliczne! Przerwy? Co za absurdalny pomysł. 

- Aha, czyli chcesz więcej? - Przewrócił się na plecy, wciągnął Casey na sie-

bie.  -  Z  pewnością  nie  chcesz  przegapić  wschodu  słońca  na  pustyni?  Po  to  cię  tu 

przywiozłem... 

Seks z Raffą był szczytem radości i nieograniczoną wolnością. 

A może porażką i samooszukiwaniem? - podsunął jej rozsądek. 

Nieprawda,  uznała  Casey.  Nie  pozwoli  sobie  zepsuć  tej  chwili.  Wypije  roz-

kosz do dna, a potem odejdzie. 

Doprawdy? - zakpił rozsądek. 

Wtuliła  się  w  Raffę  i  pocałowała  żarliwie,  a  jednak  nie  mogła  się  pozbyć 

wrażenia, że to tylko sen, który uleci zaraz po przebudzeniu. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY 

 

- Czy twój pałac jest daleko stąd? - spytała Casey, wreszcie przypomniawszy 

sobie, że taki ponoć był cel ich wyprawy. 

- To jest mój pałac... - odparł leniwie. Nad nimi para orłów zataczała kręgi w 

tańcu godowym. - Czy znasz coś piękniejszego? - Przeciągnął się i dziarsko zerwał 

na nogi. - Popływamy? 

- Woda już się ogrzała? 

Owinął Casey kocem i czule pocałował w usta. Wziął ją za rękę i pociągnął za 

sobą, po czym stanął na brzegu klifu, zapatrzony na rozległą równinę. 

- Czekasz na kogoś? - spytała żartobliwie. 

- To pustkowie przypomina mi, kim jestem i skąd pochodzę. 

I dokąd musisz wrócić, dopowiedziała w duchu. 

-  Opowiedz  mi  o  swoich  rodzicach  -  poprosiła,  czując,  że  mają  coraz  mniej 

czasu. 

Przez  chwilę  sądziła,  że posunęła  się  za daleko, ale  Raffa  wzruszył  tylko  ra-

mionami. 

- Niewiele pamiętam.   

- Jeśli nie chcesz... 

- Chcę. - Przystanął w cieniu skały. - Wiele lat temu zginęli w zamachu. By-

łem wtedy małym dzieckiem. Matka mogła uciec wraz ze mną z kraju, ale wolała 

wysłać mnie z krewnymi do Anglii i zostać u boku ojca. 

- Piękna, a zarazem tragiczna historia. 

- Tak, ale mam po co żyć - odparł z mocą, upewniając ją tylko, że ich wspól-

ny czas się kończy. 

- Co teraz będzie? - szepnęła z lękiem. 

-  Przestań  się  zamartwiać.  -  Doskonale  wiedział,  o  czym  pomyślała.  -  Teraz 

idziemy pływać. 

R  S

background image

- Okej... - Udała, że się uśmiecha.   

Przeżywała przygodę życia, a może nawet początek czegoś więcej. - Dlaczego 

nie? - rzuciła pod adresem dręczącego ją demona wątpliwości. 

- Co to jest? - Casey w podnieceniu biegała między drzewami porastającymi 

brzegi skalnego stawu. Sięgnęła po zwisającą z palmy dojrzałą brzoskwinię. 

-  Dziewczyny  z  miasta  cierpią  na  brak  wyobraźni  -  odparł  z  powagą  Raffa, 

przyciągając  ją  do  siebie.  -  Nie  możesz  zjeść  owocu  -  ostrzegł,  gdy  chciała  wbić 

zęby w świeży miąższ - póki za niego nie zapłacisz. 

-  Hej,  spryciarzu,  jak  mam  to  zrobić,  nie  mając  pieniędzy?  Naprawdę  jesteś 

spryciarzem - dodała na widok jego miny. 

Gdy  wypuścił ją z ramion po długim pocałunku, przez moment gapiła się na 

niego z cielęcym rozanieleniem, po czym szybko ugryzła pachnący owoc. 

- Pyszna. - Sok pociekł jej po brodzie. 

- Pomogę ci. - Raffa zlizał go delikatnie. 

-  Moje,  możesz  sam  sobie  zerwać.  -  Owoców  wokół  było  w  bród.  -  Pewnie 

spałam, gdy to wyczarowałeś. 

- Zadajesz zbyt wiele pytań - rzekł Raffa, patrząc jej w oczy. - Nie umiesz się 

po prostu cieszyć? 

- Nigdy nie dojdziemy do wody. 

-  Kto  tak  powiedział?  -  Pozbył  się  szaty.  Stojąc  przed  nią  niczym  Herkules, 

rzucił wyzwanie: - Ścigajmy się! 

Pierwszy wskoczył do stawu i zanurkował. Po chwili dołączyła do niego, za-

skoczona chłodem wody na rozgrzanej skórze. 

- Mówiłeś, że będzie ciepła. - Rozejrzała się, ale nigdzie nie było go widać. 

-  Jest ciepła  -  odparł,  a  ona pisnęła  z  przestrachu,  gdy  wynurzył  się  tuż przy 

niej. - Proponuję drinka. 

- Tutaj? Chyba żartujesz... 

- Nie. - Pociągnął ją do miejsca, gdzie wpadał lodowaty wodospad. - Poszukaj 

R  S

background image

butelki. 

Nic  nie  widziała  za  kurtyną  wody,  macała jednak  wytrwale,  a  Raffa  trzymał 

się tuż przy niej. 

- Mam! - zawołała z triumfem. 

- I kieliszki - dodał Raffa, przejmując dużą butlę szampana. 

- Zaplanowałeś to jak operację wojskową. 

- Czyżbyś się skarżyła? 

- Ależ skąd! - Roześmiała się beztrosko. 

- Więc zjedzmy śniadanie. 

Uświadomiła sobie, że jest szaleńczo zakochana i cieszy się każdą chwilą, nie 

bacząc na konsekwencje. Jej serce było całkowicie oddane władcy A'Qabanu i jego 

krajowi. Jak mogłoby być inaczej, skoro całe jej życie zdawało się zmierzać do te-

go momentu? 

Szybko się ubrali, Raffa w obszerną szatę, a Casey w luźne spodnie i zapinaną 

na guziki bluzkę. Żałowała, że nie wzięła szaty, która lepiej nadawała się na mokre 

ciało. Raffa ruszył przodem w kierunku ocienionego palmami piaszczystego zagłę-

bienia. Gdy się tam znaleźli, Casey wykrzyknęła z niedowierzaniem: 

-  Croissanty?  -  Miała  przed  sobą  prawdziwą  ucztę  rozłożoną  na  kolorowej 

tkaninie: rozmaite gatunki owoców, pieczywo, sery,  wszystko przykryte serwetka-

mi dla ochrony przed owadami. - Wciąż mnie zaskakujesz. 

- Dziwi cię to, skoro jestem pustynnym dzikusem? - odparł sucho. 

-  Nie  obrażaj  się,  to  miał  być  komplement.  Czy  naprawdę  przywieźliśmy  to 

wszystko? Pamiętam objuczone konie, ale... - Nagle ją oświeciło.   

Raffa pewnie uznał, że jest wyjątkowo tępa. 

- Ale co? 

- Nie przygotowałeś tego sam, prawda? - odparła z rozczarowaniem. 

- Czy tak twierdziłem? - W jego głosie pojawiła się twarda nuta. 

- Nie, ale zakładałam... - Rozejrzała się niepewnie dokoła. - Założyłam także, 

R  S

background image

że jesteśmy tu sami. A to nieprawda, czyż nie? 

- Czy to czyni różnicę? 

-  Chodzenie  nago?  Pływanie  nago?  Z  wiarą,  że  to  nasz  prywatny  raj? 

Owszem,  czyni.  -  Odsunęła  się  od  niego.  -  Zwiodłeś  mnie.  Czuję  się  jak  czyjaś 

własność.   

Czy tak będzie zawsze? - Chciała coś dodać, ale gwałtownie umilkła. Nie bę-

dzie  żadnego  „zawsze",  bo  nie  ma  dla  nich  przyszłości.  Kiedy  to  w  końcu  zrozu-

mie? 

- Byliśmy sami, Casey. Aż do świtu, gdy karawana wielbłądów przywiozła z 

oazy  zapasy,  o  które  poprosiłem.  Chciałem,  żebyś  na  zawsze  zapamiętała  naszą 

wyprawę.   

Poczuła  się  okropnie.  Raffa  nie  musiał  nic  dla  niej  robić,  wystarczyła  jego 

obecność. Po raz drugi tak fatalnie się co do niego pomyliła. 

- Przepraszam - wyszeptała. - Wszystko zepsułam, zawsze wszystko psuję. 

- Nieprawda. Jesteś zmęczona walką ze swoim sumieniem i zmianą, która za-

szła w twoim życiu, bo straciłaś dziewictwo. 

A więc zmiana dotyczyła tylko jej? 

- Zostaw - rzekła spokojnie, gdy położył rękę na jej ramieniu. 

Umrze, gdy się przekona, że jest tylko kolejną kreską u wezgłowia jego łoża. 

Być  może  to  ją  jednak  otrzeźwi.  Nie  ma  wyboru,  musi  to  jak  najszybciej  zakoń-

czyć.  I  tak  za  daleko  zabrnęła.  Była  głęboko  zakochana,  na  wieki...  i  kompletnie 

bez sensu. Cokolwiek Raffa powie, nic tego nie zmieni. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY 

 

Chwyciła  się  spraw  zawodowych  jak  tonący  brzytwy.  Bez  słowa  zachęty  ze 

strony  Raffy  ubrała  się  na  spotkanie  z  zespołem  ludzi,  którzy  dyskretnie  trzymali 

się  w  cieniu,  udowodniwszy,  że  potrafią  przenieść  na  pustynię  pięciogwiazdkowy 

poziom usług. 

Wkrótce  pogrążyła  się  w  gorącej  dyskusji  o  możliwościach,  które  oferowało 

to  miejsce  turystom.  Gdyby  tubylcy  dali  się  wciągnąć  do  współpracy,  istniały 

szanse na rozwój nowatorskiej wizji. 

-  Niektórzy  pełnią  już  nieoficjalnie  funkcję  strażników  zwierzyny  -  wyjawił 

Raffa, gdy się pakowali. 

- Czy sądzisz, że podejmą się innych obowiązków? 

- Kto  wie - odparł, obserwując ją z namysłem. - Jeśli naszkicujesz plan, mo-

żemy go przedyskutować. 

- Chętnie. - Uciekła przed nim spojrzeniem. 

- Stworzymy dobry zespół, Casey. 

Pomagał  jej  pokonywać  nierówności  terenu,  a  ona  usiłowała  zachować  obo-

jętność.  Z  ulgą  wróciła  do  rozmowy  o  planowanej  bazie  safari  godzinę  drogi  od 

miasta, z dobrą kuchnią i innymi wygodami. 

- Podoba mi się twój pomysł - orzekł, gdy dotarli na skalną półkę, gdzie tyle 

się wydarzyło. 

- Czy to oznacza, że dostanę pracę? 

- Ależ to jasne. Czy przywiózłbym cię tu, gdyby było inaczej? 

Przygryzła wargę, napominając się, że przecież tego pragnęła. 

- Nie wiem - odparła szczerze. - Mam nadzieję, że dowiodłam, iż mam wizję i 

fachowe umiejętności. 

- Co się z tobą dzieje, Casey? 

- Ze mną? - To samo co  zwykle: była marzycielką, a teraz przyszła pora, by 

R  S

background image

się wreszcie obudzić. - Martwiłam się o swoje szanse, a teraz czuję ulgę. 

- Może powinnaś nieco powściągnąć swoją radość? - rzekł z drwiną Raffa. - 

Nadal chcesz tę pracę, czy tak? 

- Oczywiście. - Wiedziała, że właśnie spadła z hukiem na ziemię.   

Być może brzoskwinie i szampan miały z tym coś wspólnego. Przypuszczała, 

że Raffa pragnął jej pokazać, jak niezwykłe rzeczy będą przeżywać przyszli turyści. 

Czy  namiętna  miłość  też  należała  do  tej  prezentacji?  A  przy  okazji,  pragnąc  ją 

uzdrowić, Raffa postanowił jej udowodnić po raz kolejny, że  wszystko jest możli-

we? 

-  Czy  mam  kontynuować  poszukiwania  kandydata  do  pracy?  -  spytał,  gdy 

milczenie się przedłużało. 

- Nie trzeba - odparła, gwałtownie przywrócona do rzeczywistości. - Będę dla 

ciebie pracowała najlepiej, jak umiem. - Mogłaby oddać A'Qabanowi serce i duszę, 

a nie znalazłaby się przez to bliżej Raffy. Oczywiście mogłaby dzielić z nim łoże, 

pod warunkiem zachowania dyskrecji, lecz wiedziała, że to jej nie wystarczy. 

- Gratulacje! Wezwę kawalerię, a potem to uczcimy. 

- Kawalerię? 

- Helikopter. 

Mogła się tego spodziewać. To było życie Raffy, do którego nie miała dostę-

pu. 

- Będą o dziesiątej. Wiem - dodał, źle odczytując jej minę - to wygodniejsze 

od konia, ale ani w połowie tak przyjemne. 

Postanowiła nie myśleć na razie o swoich uczuciach do Raffy, by łatwiej zno-

sić jego towarzystwo. Jednak srodze się pomyliła. 

- Wydajesz się zamyślona? 

- Ja? Nie, skądże... - Bliższe wyjaśnienia muszą jeszcze zaczekać. 

Helikopter  wylądował  na  dachu  biurowca  Raffy,  skąd  udali  się  do  gabinetu, 

by przedyskutować szczegóły kontraktu. 

R  S

background image

Jak  łatwo  wchodził  w  rolę  pracodawcy,  jakby  nic  między  nimi  nie  zaszło, 

pomyślała Casey. Sama miała z tym wielkie trudności. 

Poszedł  się  przebrać i  wziąć  prysznic,  zostawiając ją  nad  filiżanką kawy.  Po 

kwadransie wrócił jak model z reklamy Armaniego. 

- Znowu - zauważyła. 

- Co znowu? - Przeglądał stronice umowy o pracę, zupełnie nieświadom swej 

atrakcyjności. 

- Jestem nieodpowiednio ubrana. - Zerknęła na strój safari. 

- Wybacz, powinienem był cię zawieźć do hotelu. Może skorzystasz z mojej 

łazienki? 

- Dziękuję, nie trzeba - rzekła oficjalnym tonem. 

- Gdy podpiszesz umowę, zyskasz dostęp do wszystkiego, co najlepsze w   

A'Qabanie. 

            Niezupełnie, pomyślała, studiując drobny druk i usiłując nie patrzeć na Raffę. 

Gdy wyjął wieczne pióro, podjęła decyzję. 

- Chciałabym zmienić jeden szczegół. 

- Tak? - Podszedł, by spojrzeć przez jej ramię na papiery. 

- Swoją pracę mogę wykonywać równie dobrze z Anglii, jak stąd. 

- Co chcesz przez to powiedzieć, Casey? - Sposępniał gwałtownie. 

- Nie zostanę tu. 

- Sądziłem, że się porozumieliśmy... 

-  Mogę  reklamować  A'Qaban  z  każdego  miejsca  na  ziemi.  -  Spokój,  z jakim 

to  powiedziała,  zdziwił  ją  samą.  -  Szkolić  personel,  wprowadzać  niezbędne  zmia-

ny... 

- Moje warunki nie podlegają negocjacji - przerwał jej chłodno. - Osoba, która 

otrzyma pracę, ma się przenieść tutaj. Za to dostanie wszystko, co najlepsze. 

- Chcę dla ciebie pracować, ale nie tutaj - rzekła z uporem.   

Jak mogłaby  żyć,  udając,  że  miłość  do  Raffy,  szejka,  który  nigdy  nie będzie 

R  S

background image

należał do niej, nie wiąże się z cierpieniem? 

- Już mówiłem, żadnych negocjacji, Casey. Przyjmujesz albo nie. 

- Wobec tego rezygnuję - wykrztusiła. 

Szejk  stał  otumaniony.  Szczycił  się  tym,  że  doskonale  rozumie  ludzkie  mo-

tywy, lecz spotkał go srogi zawód. Plan Casey był świetny. A'Qaban jej potrzebo-

wał.  On  sam  jej  pragnął.  Podświadomie  założył,  że  zostanie  tu  na  zawsze,  razem 

będą pracować dla dobra kraju, zaś w wolnej chwili cieszyć się sobą, ile dusza za-

pragnie. 

- Pojadę taksówką. 

Uświadomił sobie, że Casey stoi w progu. 

- Nie, mój szofer cię odwiezie. 

- Wolę pojechać taksówką. 

Starał się zbudować w Casey pewność siebie, więc musiał być konsekwentny. 

- Jak sobie życzysz... 

Nie do wiary, naprawdę chciała go opuścić. 

Była  spakowana  i  gotowa  do  odjazdu.  Sprawdziła  pokoje,  musiała  jedynie 

wyłączyć  telewizor,  który  dotrzymywał  jej  towarzystwa.  Pozostała  ostatnia  rzecz 

do zrobienia. Przez telefon złożyła zamówienie. 

Stojąc  pod  drzwiami  apartamentu  Casey  i  nasłuchując,  Raffa  przyznał  sam 

przed  sobą,  że  nie  umie  przegrywać.  Nie  akceptował  także  podsłuchiwania,  ale 

usprawiedliwiały go nadzwyczajne okoliczności. 

- Raffa... - Odwróciła się gwałtownie, usiłując ukryć słuchawkę za plecami. 

- Wybacz, że cię przestraszyłem, ale drzwi były otwarte... 

- Boy właśnie zabrał bagaże. Ja także miałam już schodzić. 

- A potem przypomniałaś sobie o telefonie?   

- Niezupełnie... 

Nadal na niego  nie  patrzyła.  Wiedział,  że  nic  mu  nie  powie,  więc  powtórzył 

to, co podsłuchał pod drzwiami: 

R  S

background image

- Zamówiłaś kredki, zeszyty i farby dla dzieci z oazy? 

Skinęła głową, po czym wreszcie spojrzała mu prosto w oczy. 

- To drobiazg, Raffa. 

- Tak? A czyja to opinia? 

- W porównaniu ze skalą twoich projektów... z tą masą pieniędzy, które prze-

znaczyłeś na wsparcie Beduinów, to drobna rzecz. 

- Dzieci ocenią to inaczej. 

Na chwilę pogrążyła się w zadumie, wreszcie uniosła głowę. 

Ujrzał w jej oczach łzy i poczuł w sercu ból. Jeśli ją straci... 

- Zapomnieliśmy o drobiazgach, które  wiele  znaczą - powiedziała cicho. - O 

drobnych sprawach, które czynią życie... 

- Lepszym? Przyjemniejszym?   

- Tak. 

Między  biznesem  a pożądaniem  nie zostało  wiele  czasu na  przyjemność, jak 

sobie teraz uświadomił. Poza spontanicznym tańcem z dziećmi w oazie. 

- Masz rację, Casey, masz rację... 

Lot nieoczekiwanie się opóźnił. Gdy stało się jasne, że samolot dziś nie odle-

ci, Raffa przebrał się w dżinsy i koszulę i namówił Casey, by mu towarzyszyła do 

oazy. Pragnął, by sama rozdała dzieciom prezenty. Pragnął jej ciała. 

Była uszczęśliwiona. Siedząc przy nim w helikopterze, nie mogła się już do-

czekać powrotu na pustynię. 

Omal  jej  nie  utracił,  gnany  obsesją  obowiązków.  Casey  udowodniła  mu,  że 

liczy się serce, a nie książeczka czekowa. Ona była sercem. W ciągu kilku dni po-

konała jego szyki obronne dzięki swojej dobroci, niewinności i szczerości. Pokaza-

ła mu, że same pieniądze nie załatwią problemów kraju. 

Zerknął na wpatrzoną w ziemię Casey. Dzieci zebrały się już na lądowisku i 

machały do nich. 

-  Bądź  ostrożny,  Raffa  -  usłyszał  w  słuchawkach, powoli  sprowadzając heli-

R  S

background image

kopter do lądowania. 

- Nie martw się, dorośli też nas zauważyli. 

Oraz kobiety. Uprzedził, że przybywają, i poprosił o pewną przysługę. 

Casey zapomniała o wszystkich obawach, szczęśliwa, że znów jest wśród lu-

dzi, którzy byli jej tak bliscy. Zrozumiała, że czuje się tu jak w domu. Rozdała już 

swoje prezenty, a nauczycielka wraz z dziećmi omawiała, jaki będzie ich pierwszy 

projekt. 

Dzieci popatrywały nieśmiało na Casey, gdy opuszczała szkołę na kółkach w 

towarzystwie Raffy. Pełne szacunku spojrzenia uświadomiły jej, że ten superprzy-

stojny mężczyzna jest dla nich królem. Ona zaś... 

Wraca do domu. 

-  Co  za  ciężkie  westchnienie  -  zauważył  Raffa,  gdy  drzwi  się  za  nimi  za-

mknęły. 

- Będzie mi ich bardzo brakowało... 

- Nie musisz wyjeżdżać. 

- Oboje wiemy, że muszę. - Życie mogłoby być czasem prostsze. 

- Nie ma łatwych odpowiedzi - rzekł Raffa, jakby czytał w jej myślach. - A to, 

co zamierzam zaproponować, nigdy nie było dla ciebie łatwe. 

Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem. 

- Żartujesz sobie ze mnie - wyjąkała na widok czarnego ogiera i jabłkowitego 

wałacha, na którym niedawno jechała. 

- Tak sądzisz? 

Znała to spojrzenie, choć z zupełnie innej sytuacji. Stali ukryci przed ludzkim 

wzrokiem, całkiem sami, bez ochroniarzy. 

- Nie, Raffa. - Odwróciła twarz, ale popchnął ją do najbliższej palmy. 

- Tak - rzekł gardłowo, przyciskając ją całym ciałem.   

- Nie... 

Muskał  leciutkimi  pocałunkami  jej  szyję,  ucho,  skronie,  w  końcu  usta.  Wie-

R  S

background image

działa, że powinna go powstrzymać, jak jednak oprzeć się temu, czego tak mocno 

się pragnie? 

- Wybaczysz mi? - szepnął. 

- Czy ci wybaczę, że każesz mi tak bardzo siebie pragnąć? Nie. 

- Zostaniesz w A'Qabanie? 

- Szantaż? 

- Musisz zostać. 

- Niczego nie muszę. 

- Pozwól mi skończyć. 

Czuła żar jego ciała, który pozbawiał ją zdolności myślenia. 

- A'Qaban cię potrzebuje, mój naród cię potrzebuje, tutaj, na miejscu, a nie w 

jakimś biurze na końcu świata, skąd będziesz wysyłać bezosobowe instrukcje. Wi-

działaś buzie tych dzieci, gdy wyszłaś z helikoptera? 

- To nie fair! 

- Trafiłem? 

- Bo grasz nieuczciwie. 

- Gram, żeby wygrać. 

- Nie wiem, jak mogłabym zostać. 

- Może wprowadzisz się do mnie? 

- Brakuje ci współlokatorki? - spytała złośliwie. 

- Nie. Brakuje mi żony. 

 

R  S

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY 

 

-  Żony?  -  Patrzyła  przez  moment  na  Raffę,  po  czym  wybuchła  śmiechem. 

Zawsze  miał  poczucie  humoru,  pomyślała,  dzięki  czemu  umiał  rozładować  napię-

cie. - Królowa Casey. Akurat coś takiego się zdarzy. 

-  Co  jest  złego  w  twoim  imieniu?  -  Nawet  okiem  nie  mrugnął,  zachował 

śmiertelną powagę. - Oczywiście przyjęłabyś też imię w naszym języku. Sama byś 

je wybrała... Na przykład Atidża. 

- Czy to oznacza „uparta"? - spytała cierpko, przypomniawszy sobie, że Raffa 

tak nazwał swój szal. 

- Dowiesz się pewnego dnia... jeśli okoliczności będą sprzyjające. 

- Nie wierzę, że chcesz dalej ciągnąć te fantazje. To ja żyję z głową w chmu-

rach, a ty przecież jesteś realistą. 

Wzruszył  ramionami  i  zmarszczył  brwi,  więc  Casey  pomyślała,  że  lepiej 

przestanie, zanim zacznie w to wierzyć. 

- Jak długo mnie znasz? Tydzień? 

- A ile potrzeba czasu, żeby się zakochać, jak myślisz?   

- Aha, zakochać... - mruknęła.   

Oboje wiedzieli, że nie miała w tej kwestii żadnego doświadczenia. Jak Raffa 

mógł tak lekko rozprawiać o miłości? Jakby omawiał z nią najnowsze statystyki. 

-  Znam  cię  nieźle  z  twoich  dokumentów  -  oznajmił.  -  A  przede  wszystkim 

poznałem cię bliżej w ciągu ostatnich kilku dni. 

Fakt, przyznała w duchu Casey.   

- Ale... 

- Zostałaś poddana różnym testom. 

- Być może... ale ja nie znam ciebie. 

- Co ci mówi serce, Casey? 

- Hm... - Jej serce nigdy nie było dobrym doradcą. 

R  S

background image

- Co czułaś, gdy się okazało, że nie możesz polecieć do domu? 

Ulgę. 

- Niepokój. - To najbezpieczniejsza opcja. 

-  Doprawdy?  To  do  ciebie  niepodobne.  Jeśli  ci  się  nie  wiedzie,  znajdujesz 

rozwiązanie. Nie siedzisz bezczynnie, czując... niepokój - rzekł z drwiną. 

- Niepokoję się, bo nie chcesz mi pozwolić wyjechać. - Spojrzała znacząco na 

jego ramiona, oparte o pień palmy po obu stronach jej twarzy. 

- Nie sądzę - odparł miękko. - Raczej ci się to podoba... 

- Wcale nie. - Kłamała.   

Było jej szalenie przyjemnie.   

Chciała, żeby Raffa pragnął jej tak samo, jak ona jego. 

- Jak się czułaś, gdy cię tu przywiozłem?   

Uradowana. 

- Cieszyłam się, że dzieci dostaną kredki i zeszyty. 

- Teraz ci wierzę. - Odsunął się nieco. - Czy wzdychasz z rozczarowaniem? 

- Raczej z ulgą. - Musi uważać, by nie zdradzić swych uczuć.   

Przerażało  ją  to,  że  Raffa  nawet  jej  nie  dotknął,  a  jednak  tkwiła  przed  nim, 

trzymana  w  szachu  siłą jego  woli.  I  chciała tu  być,  przyznała  w  duchu. Miała  na-

dzieję, że szejk ukarze ją pocałunkiem, a ona go za to skarci. 

- Nie zapomniałaś o czymś? - zawołał, gdy zebrała się do odejścia. 

- O czym? 

- Masz lekcję jazdy konnej. Albo możesz poczekać na mnie w helikopterze. 

Zacisnęła dłonie w pięści z bezsilną złością.   

- Ty... 

- Arogancki brutalu? To była propozycja. Może pomogę ci wsiąść? 

- Sama umiem opuścić strzemiona. 

- Ach, więc jedziesz ze mną...   

Przeszedł ją dreszcz oczekiwania. 

R  S

background image

- Wolę wiedzieć, co zamyślasz. 

Jak zwykle owiązał głowę czarnym materiałem. W dżinsach, obcisłej koszuli i 

wysokich butach przypominał herszta bandy. Był taki cudowny... 

Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje; nic nie dałyby jej nawet mapa i kompas. 

Pustynia wszędzie jest taka sama. Lecz Raffa pewnie prowadził na grzbiecie swego 

ogiera,  trzymając  się  zacienionej  strony  wydm.  Po  niespełna  godzinie  wjechali  w 

cieniste zagłębienie terenu pomiędzy dwiema skalnymi ścianami. Kopyta stukały w 

nienaturalnej ciszy, więc Casey z radością powitała blask słońca na końcu wąwozu. 

Gdy  wjechali  na  wzniesiony  płaskowyż,  wydała  stłumiony  okrzyk.  Miała 

przed  sobą  najpiękniejszy  widok  na  świecie.  Słońce  stało  w  zenicie,  oświetlając 

złoto-białe szczyty gór, odcinające się ostro na tle bezchmurnego kobaltowego nie-

ba. 

- Podoba ci się? - spytał Raffa. 

- Kolory są niesamowite. 

-  To  jeden  z  powodów,  dla  których  cię  tu  przywiozłem.  Na  pustyni  nie  ma 

odcieni szarości. Barwy są absolutnie czyste - wyjaśnił Raffa. 

Przez chwilę podziwiali spokój i piękno krajobrazu, po czym Raffa skierował 

ogiera w dół stromego wzniesienia. Wałach Casey poczłapał za nim ostrożnie. Ko-

nie strzygły uszami, zapewne wyczuwając wodę. Ona także usłyszała szum. 

- Co to? - spytała. 

- To podziemny strumień. Na pustyni woda jest cenniejsza od ropy, a    A'Qa-

ban posiada  oba te bogactwa.  Zresztą,  wbrew  potocznym  opiniom, na pustyni  jest 

mnóstwo wody, jeśli się wie, gdzie jej szukać. 

-  Więc  to  kolejny  pałac?  -  wykrzyknęła  na  widok  płóciennych  pawilonów, 

rozstawionych na osłoniętym od wiatru płaskim terenie. 

- Pomyślałem, że możesz w podobny sposób urządzić wioskę dla turystów. 

- Kto wie? - Grupa kolorowo odzianych kobiet wyszła im na spotkanie. - Co 

one mówią? - spytała, gdy zaczęły do niej przyjaźnie przemawiać. 

R  S

background image

- Chcą cię powitać. To chyba nic złego? 

- Nie... - odparła z uśmiechem Casey. - W żadnym razie. 

 

Raffa  pojechał  konno,  podczas  gdy  Casey  z  rozkoszą  zanurzyła  się  w  pach-

nącej kąpieli, po czym wzięła wspaniały masaż z wonnych olejków. Na widok sza-

ty, którą przyniosły dla niej kobiety, skryła uśmiech. Czy szata jeździła za nią, czy 

też błękitny, wyszywany srebrem jedwab był tradycyjnym strojem Beduinek? 

Tkanina była delikatna jak pajęczyna, nadawała się wyłącznie do buduaru. Jej 

dotyk cudownie pieścił rozgrzaną skórę. 

Kobiety zostawiły półmisek świeżych owoców i misę z wodą do umycia rąk. 

Casey  spoczęła  na  miękkim  łożu  z  poduszek.  Przed  oczyma  miała  wspaniały  pu-

stynny pejzaż, a wkrótce na horyzoncie zamajaczył obraz, który zdał jej się imagi-

nacją. Mężczyzna na czarnym koniu... 

Raffa pojawił  się  niczym  miraż  i  ostrzeżenie,  że  powinna  go  usłuchać.  Musi 

zostać  w  A'Qabanie.  Nie  ma  szans  wykonywać  tej  pracy  z  bezpiecznego  biura  w 

Londynie.  Patrzyła,  jak  ściąga  wodze  i  zeskakuje  z  konia.  Rzucił  je  jednemu  z 

dzieci i powiedział kilka słów w ojczystym języku, zanim ruszył ku niej. Energicz-

nie wszedł do pawilonu. Zdjął howlis, rzucił na dywan i zmierzwił gęste włosy. 

-  Pięknie  -  skwitował,  obrzucając  ją  uważnym  spojrzeniem.  -  Popływam 

chwilę i zaraz wracam. 

- Może chciałbyś najpierw coś zjeść? - spytała, zatrzymując go w pół kroku. - 

Albo wypić? 

- Za chwilę. - Posłał jej znaczące spojrzenie. - Wrócę za dziesięć minut. 

Czuła się wprost osłabła z pożądania. Fantazja mieszała się ze wspomnienia-

mi. 

Nie powinnaś o nim myśleć, radził jej rozsądek, ale go nie słuchała. 

Kiedy  on  wróci?  Jak  zdoła bez  niego  wytrzymać?  Zaczęła  chodzić nerwowo 

po namiocie. 

R  S

background image

Raffa  wrócił  nagi,  nie  licząc  okręconego  wokół  bioder  ręcznika.  Na  musku-

larnym torsie perliły się kropelki wody. Przerażający tatuaż błyszczał niepokojąco. 

Casey wiedziała, że nigdy go nie zapomni. 

- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. 

- Uknułem spisek, by powstrzymać cię przed wyjazdem z A'Qabanu - wyznał, 

zaczesując włosy za uszy.   

A potem porwał ją w ramiona i rzucił na poduszki, nakrywając swoim ciałem. 

Kochali  się  spokojnie  i  miarowo,  czując  niewyobrażalną  rozkosz.  Stali  się 

jednością,  a  gdy  Raffa uniósł  się  na łokciu,  by  spojrzeć  Casey  w  oczy,  po  policz-

kach popłynęły jej łzy. Wiedziała, że taka noc się już nie powtórzy. 

- Lepiej już przestanę, skoro płaczesz - ostrzegł ochryple. 

- Jak przestaniesz, zacznę wyć. 

Scałował jej łzy i trzymał ją mocno w ramionach, nie odrywając od niej spoj-

rzenia, gdy w ekstazie krzyczała jego imię. 

Musiała się zdrzemnąć, bo gdy otworzyła oczy, Raffa oparty na łokciu patrzył 

na nią z uwagą. Leżała naga na poduszkach, oświetlona złotawym blaskiem lampy. 

- Co to? - spytała sennie, gdy pocałował ją w skroń i owinął jej głowę cienką 

tkaniną. - To mój szal! 

- To ślubny szal kobiet A'Qabanu - wyjaśnił z szerokim uśmiechem. - Może to 

przeznaczenie, że wystawiłem go na aukcję, a ty go kupiłaś. 

- Przestań kpić ze mnie. - Owinęła ramiona. 

- Kocham cię, Casey - wyznał Raffa. 

- Nie powinieneś tego mówić. 

- A to czemu? 

- Sam przyznałeś, że uknułeś to wszystko, żeby mnie zatrzymać w A'Qabanie. 

- Nie zaprzeczam. 

- Słowa o miłości tak łatwo ci przychodzą. Tylko mi nie mów, że to lata do-

świadczeń - dodała ze śmiechem. 

R  S

background image

- Mówiłem poważnie. 

- Jestem ekstrawagancką nowością w twoim arystokratycznym świecie? 

- Nie, uważam, że jesteś mądra i dobra, i masz wiele innych przymiotów. 

- Na przykład umiem sprawić, że się złościsz? - zasugerowała złośliwie. 

- Przeciwnie. I nie śmiej się z tego, mówiłem poważnie, powtarzam. - Ujmu-

jąc jej twarz w dłonie, zapytał: - Nie mogę cię kochać, bo jesteś tego warta? 

- Nasze definicje miłości różnią się od siebie. 

- Czemu nie wierzysz, że jesteś warta uczucia, Casey? 

- To prawda, ludzi często łączy uczucie... rodzina, przyjaciele... ale ty jesteś... 

- Królem? - Wybuchnął śmiechem. 

- Co w tym śmiesznego? 

- Jestem mężczyzną. I kocham kobietę. Pragnę jej i nie wyobrażam sobie, by 

jakaś inna mogła zająć jej miejsce. Chcę, żebyś była matką moich dzieci. I poma-

gała mi rozwijać mój kraj. 

- Nie pomyliłeś mnie czasem z kimś innym? 

- Jeśli nie chcesz zostać... 

- Pozwolisz mi odejść? - dokończyła, pewna, że Raffa chciałby się wycofać ze 

swych deklaracji. 

- Nie, zostaniesz moją branką. 

- Nie wiesz, co myślę, kryjąc twarz za welonem. 

- Zdziwisz się, jak wiele potrafię wyczytać z twych oczu. 

- Tajemny język welonu - mruknęła.   

- Co? 

- Tajemny język welonu. Mówię nim, a ty mnie rozumiesz. 

- Prawdziwa A'Qabani - rzekł z uśmiechem. - Ale wolę patrzeć na twą twarz. 

Twarz  kobiety,  która  jak  równa  będzie  stała  u  mego  boku,  już  nigdy  więcej  nie 

wątpiąc w siebie. 

 

R  S

background image

EPILOG 

 

Wybrali  ceremonię  beduińską.  Uszczęśliwiona  Casey  stała  pod  strojnym  na-

miotem narzeczonej. 

Kobiety,  które  miały  ją  ubrać  do  ślubu,  nadchodziły  grupkami,  śmiejąc  się  i 

pogadując.  Jej  rodzice  od  tygodnia  przebywali  w  A'Qabanie,  zachwycając  się 

wszystkim dokoła. Słynna beduińska gościnność i bogactwo kultury podbiły serca 

rodziny i przyjaciół Casey. 

Kto  mógłby  się  oprzeć  Raffie?  -  myślała  panna  młoda,  patrząc,  jak  orszak 

mężczyzn z szejkiem na czele galopem mknie na pustynię. Zgodnie z tradycją nie 

mógł się z nią teraz widywać, więc pewnie próbował stracić nieco energii. Jej także 

doskwierała tęsknota. 

Kobiety  zaczęły  ozdabiać  jej  dłonie  i  stopy  malunkami  z  henny,  popijając 

przy tym mocną miętową herbatę i gahwę, aromatyczną arabską kawę. Ceremonia 

laylat al henna miała ją obdarzyć zdrowiem, szczęściem i niebiańską urodą. 

Sprzed  namiotu dochodziły  delikatne dźwięki  muzyki. Mężczyźni  rozpoczęli 

taniec, pokrzykując gardłowo i trzaskając z bata. W miasteczku Beduinów muzyka 

rozbrzmiewała niemal bez przerwy, wszędzie wisiały kolorowe tkaniny, nawet ko-

nie nosiły wplecione w grzywę wstążki i srebrne ozdoby oraz dzwoneczki przy sio-

dłach. 

Panna  młoda  została  wykąpana  w  perfumowanej  wodzie  i  namaszczona 

wonnymi olejkami. Kobiety żartami zmusiły Raffę do zapłacenia za tę ceremonię. 

Casey podziwiała misterne wzory z henny na dłoniach i stopach. 

- Są cudowne, przepiękne! - wykrzyknęła. 

- Zaczekaj, aż zobaczysz niespodziankę - rzekła jedna z kobiet. 

- Jaką niespodziankę? 

- Dary, które przekazał ci mąż... 

Casey  ostrożnie  otworzyła  złotą  szkatułkę.  Na  widok bajecznie pięknego na-

R  S

background image

szyjnika z szafirów oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia. W komplecie były także 

kolczyki,  bransoleta  i  łańcuszki  na  kostki.  Obok  znajdował  się  rulon  czerpanego 

papieru i przywiązana doń kartka: 

Chciałem ci podarować klejnoty, ale wiem, że najbardziej ucieszysz się z tego.                                                                               

R. 

- Nie wiem, co to jest - bąknęła. 

- Otwórz i zobacz! - zawołały. 

Rozwinęła rulon - był to wykonany przez dzieci rysunek młodej pary trzyma-

jącej się za ręce. 

- Kiedy to narysowały? 

- Tego dnia, kiedy nas odwiedziłaś. Tylko na taki temat wszyscy się zgodzili - 

odparła nauczycielka. 

- Dzieci wiedziały o tym przede mną? 

-  Mają  wspaniałą intuicję,  o  czym  często  zapominamy.  -  Nauczycielka  z  po-

dziwem oglądała klejnoty. - Zresztą sama się o tym przekonasz... 

Była ubrana w szatę z purpurowego jedwabiu, a szyfonowy welon na głowie 

zdobiły srebrne monety. Na rękach i stopach miała srebrne bransolety, zaś na szyi 

naszyjnik z szafirów. Do namiotu Raffy z czarnej wielbłądziej wełny pojechała na 

grzbiecie  umytego  i  wyczesanego  wielbłąda.  Pan  młody  w  czarnej  prostej  szacie 

czekał  na  nią  u  wejścia.  Tak  właśnie  chcieli,  żadnej  pompy,  tylko  oni  dwoje.  Po-

mógł  jej  zsiąść.  Jego  dotyk  był  ekscytujący.  Tęskniła  za  jego  siłą,  poczuciem  hu-

moru, błyskotliwą inteligencją... i za seksem. Powiódł ją do wioskowej starszyzny, 

by spełniła pradawne rytuały. 

- Podoba ci się twoje nowe imię, Atidża? - spytał jakiś czas potem Raffa, gdy 

leżeli na obszernym małżeńskim łożu. 

- Ogromnie. 

- To dobrze. - Przyciągnął ją do siebie. - W podzięce powinnaś mnie zadowo-

lić. 

R  S

background image

- Z pewnością coś wymyślę. 

- Nie wątpię - wymruczał czule, zatapiając twarz w jej włosach. 

 

 

R  S


Document Outline