background image

MEG CABOT 

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 1 

background image

Wtorek, 23 września 

Czasem wydaje mi się, że bez przerwy kłamię. Mama uważa, że tłumię swoje uczucia. 

Mówię jej: 

- Nie, mamo, skąd. Wszystko w porządku. Cieszę się razem z tobą. 

A mama na to: 

- Chyba nie jesteś ze mną szczera. 

I  daje  mi  ten  notes.  Chce,  żebym  zapisywała  w  nim  swoje  odczucia,  skoro,  jak 

twierdzi,  najwyraźniej  nie  ufam  jej  i  nie  chcę  o  nich  mówić  otwarcie.  Chce,  żebym 

zapisywała swoje odczucia? Proszę bardzo, już zapisuję: 

W GŁOWIE MI SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE ONA MI TO ROBI! 

Jakby wszyscy i tak nie uważali mnie za dziwadło. I to największe dziwadło w całej 

szkole.  No,  bo  spójrzmy  prawdzie  w  oczy:  mam  metr  siedemdziesiąt  pięć  wzrostu,  jestem 

płaska  jak  deska  i  chodzę  do  pierwszej  klasy  liceum.  Czy  można  być  jeszcze  większym 

dziwadłem? Jeśli ludzie w szkole coś odkryją, przepadłam. Przepadłam jak nic. 

Boże, jeżeli naprawdę istniejesz, proszę, nie pozwól im się o niczym dowiedzieć. 

Na Manhattanie mieszkają cztery miliony ludzi, prawda? Co znaczy, że około dwóch 

milionów z nich to faceci. I spośród dwóch milionów facetów, ona musi umawiać się akurat z 

panem Gianinim. Nie może spotykać się z jakimś gościem, którego bym nie znała. Nie może 

chodzić z facetem poznanym w delikatesach czy gdziekolwiek indziej. O nie, skąd. 

Musi umawiać się z moim  nauczycielem  algebry. Dzięki, mamo. Naprawdę, wielkie 

dzięki. 

Środa, 24 września, piąta lekcja 

Lilly na to: 

- Pan Gianini to luzak. 

Tak, i co jeszcze? Dla Lilly Moscovitz może to i luzak. 

To luzak dla kogoś, kto radzi sobie z algebrą, jak Lilly. Ale wcale nie jest luzakiem, 

jeśli zawala się algebrę, jak ja. Nie jest luzakiem, kiedy zostawia cię po szkole między 2. 30 a 

3. 30 każdego bez wyjątku dnia i każe rozwiązywać zadania na skrócone mnożenie, zamiast 

pozwolić, żebyś łaziła gdzieś z przyjaciółmi. Nie jest wcale takim luzakiem, kiedy dzwoni do 

twojej  matki,  rozmawia  z  nią  o  tym,  jak  zawalasz  algebrę,  a  potem  ZAPRASZA  JĄ  NA 

RANDKĘ. 

background image

A  już  zupełnie  przestaje  być  luzakiem,  kiedy  wiesz,  że  całuje  twoją  matkę  z 

języczkiem. Nie, nie przyłapałam ich. Zresztą nawet jeszcze nie byli na randce. I nie sądzę, 

żeby  mama  pozwoliła  jakiemukolwiek  facetowi  całować  się  z  języczkiem  na  pierwszej 

randce. 

Przynajmniej  taką  mam  nadzieję.  W  zeszłym  tygodniu  patrzyłam,  jak  Josh  Richter 

całował  się  z  języczkiem  z  Laną  Weinberger.  Miałam  pełne  zbliżenie,  bo  opierali  się  na 

korytarzu o szafkę Josha, a ona jest tuż obok mojej. Zrobiło mi się trochę niedobrze. 

Co  nie  znaczy,  że  protestowałabym,  gdyby  Josh  mnie  pocałował  w  taki  sposób. 

Któregoś dnia poszłyśmy z Lilly do Bigelows po krem z alfahydroksykwasami dla jej mamy i 

zauważyłam Josha, który czekał w kolejce do kasy. Zobaczył mnie, prawie się uśmiechnął i 

powiedział: 

- Cześć. 

Kupował  Drakkar  Noir,  męską  wodę  kolońską.  Wzięłam  potem  od  ekspedientki 

darmową próbkę. Teraz, kiedy tylko zechcę, mogę sobie powąchać Josha w zaciszu własnego 

domu. 

Lilly  mówi,  że  Joshowi  tego  dnia  prawdopodobnie  szwankowały  synapsy;  musiał 

dostać  udaru  słonecznego  czy  czegoś  takiego.  Powiedziała,  że  pewnie  wydałam  mu  się 

znajoma, ale z dala od betonowych ścian Liceum Alberta Einsteina w żaden sposób nie umiał 

skojarzyć mojej twarzy. Bo niby czemu, spytała mnie, najpopularniejszy chłopak z ostatniej 

klasy miałby mówić „cześć” mnie, Mii Thermopolis, marnemu pierwszakowi? 

Ale ja wiem, że to nie udar. Z daleka od Lany i swoich przyjaciół pakersów Josh to 

zupełnie inny człowiek. Człowiek, który nie zwraca uwagi, czy dziewczyna ma płaski biust 

albo  czy  nosi  buty  rozmiar  czterdzieści  jeden.  Człowiek,  który  umie  pominąć  takie  detale  i 

zajrzeć  w  głąb  duszy.  Jestem  tego  pewna,  bo  kiedy  popatrzyłam  mu  w  oczy  w  Bigelows, 

zobaczyłam w nich bardzo wrażliwą osobowość, która pragnie, by ktoś ją dostrzegł. 

Lilly  mówi,  że  mam  wybujałą  wyobraźnię  i  patologiczną  potrzebę  wprowadzenia  w 

swoje życie elementów dramatycznych. Twierdzi, że moje zdenerwowanie mamą i panem G. 

jest tego klasycznym przykładem. 

- Jeżeli tak się bardzo przejmujesz, po prostu powiedz o tym mamie. 

Powiedz  jej:  nie  chcę,  żebyś  się  z  nim  spotykała.  Nie  rozumiem  cię,  Mia.  Zawsze  i 

wszędzie kłamiesz; ukrywasz, co czujesz. Dlaczego nie zachowujesz się asertywnie? Twoje 

uczucia też się liczą. O tak, jasne. 

Nie  potrafiłabym  tak  mamie  dokopać.  Ona  się  tak  niesamowicie  cieszy  na  myśl  o 

randce,  że  od  samego  patrzenia  chce  mi  się  rzygać.  Bez  przerwy  coś  gotuje.  Wczoraj 

background image

wieczorem po raz pierwszy od miesięcy ugotowała makaron z sosem. Nie żartuję. Zdążyłam 

otworzyć menu dań na wynos z Suzie's Chinese, a ona mówi: 

- O nie. Kotku, wybij to sobie z głowy kluski z sezamem na zimno. 

Zrobiłam makaron po włosku. Makaron! Mama zrobiła makaron! 

Uszanowała nawet moje prawa wegetarianki i nie włożyła do sosu klopsików. 

Nic z tego nie rozumiem. 

NIE ZAPOMNIEĆ 

1. Kupić żwirek dla kota. 

2. Skończyć przykłady na skrócone mnożenie dla pana G. 

3. Przestać mówić Lilly o wszystkim. 

4. Iść do Pearl Paint: kupić miękkie ołówki, klej w sprayu i blejtramy (dla mamy). 

5. Wypracowanie o Islandii na historię cywilizacji (5 stron, podwójny odstęp). 

6. Przestać tyle myśleć o Joshu Richterze. 

7. Odnieść bieliznę do pralni. 

8. Czynsz za październik (sprawdzić, czy mama zrealizowała czek od taty! ). 

9. Być bardziej asertywna. 

10. Mierzyć się w biuście. 

Czwartek, 25 września 

Dzisiaj na algebrze mogłam myśleć tylko o tym, że jutro wieczorem pan Gianini może 

wsadzić  mojej  mamie  język  w  usta.  Po  prostu  siedziałam  i  gapiłam  się  na  niego.  Zadał  mi 

naprawdę łatwe pytanie - przysięgam, wszystkie proste pytania rezerwuje dla mnie, jakby nie 

chciał, żebym czuła się pominięta, czy co - a ja go w ogóle nie usłyszałam. Wyrwało mi się 

tylko jakieś: 

- Co? 

Wtedy Lana Weinberger, jak zwykle, parsknęła i przechyliła się w moją stronę tak, że 

całą  blond  grzywą  zamiotła  mi  ławkę.  W  nos  uderzyła  mnie  potężna  fala  perfum,  a  potem 

Lana wysyczała naprawdę paskudnym tonem: 

- Idiotka. 

Wymówiła to słowo tak, jakby miało więcej niż trzy sylaby. Jakby pisało się je: ID - I 

- JOT - KA. 

Jak  to  się  dzieje,  że  mili  ludzie,  tacy  jak  księżna  Diana,  giną  w  wypadkach 

samochodowych,  a  wredni,  jak  Lana,  nie?  Nie  rozumiem,  co  Josh  Richter  w  niej  widzi.  To 

background image

znaczy, jasne, jest ładna. Ale jest taka podła. Czy on tego nie widzi? 

Chociaż  Lana  chyba  jest  dla  Josha  miła.  Ja  na  pewno  byłabym  miła  dla  niego.  To 

najprzystojniejszy  chłopak  w  całym  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina.  Wielu  chłopaków 

wygląda  jak  ostatnie  debile  w  naszym  szkolnym  stroju;  muszą  nosić  szare  spodnie,  białą 

koszulę i czarny sweter z długim rękawem albo kamizelkę. Ale nie Josh. On w tym mundurku 

wygląda jak model. 

Nie żartuję. 

Nieważne.  Dzisiaj  zauważyłam,  że  pan  Gianini  ma  OKROPNIE  szerokie  dziurki  w 

nosie. Dlaczego ktoś chciałby się umawiać z facetem, któremu tak sterczy nos? Zapytałam o 

to Lilly podczas lunchu, a ona powiedziała: 

- Nie zwróciłam uwagi na jego nos. Będzie jeszcze jadła te knedelki? 

Lilly  mówi,  że  powinnam  pozbyć  się  tej  obsesji.  Jej  zdaniem  boję  się,  bo  dopiero 

pierwszy miesiąc uczymy się w liceum, a już mam z czegoś jedynkę i żeby o tym zapomnieć, 

przejmuję się panem Gianinim i mamą. Mówi, że to się nazywa przeniesienie. 

To  naprawdę  ciężki  niefart,  kiedy  rodzice  twojej  najbliższej  przyjaciółki  są 

psychoanalitykami. 

Dzisiaj  po  szkole  pani  doktor  Moscovitz  i  pan  doktor  Moscovitz  bez  przerwy 

próbowali poddać mnie analizie. Lilly i ja siedziałyśmy sobie i grałyśmy w Boggle. I co pięć 

minut zaczynało się: 

-  Dziewczyny,  chcecie  napić  się  trochę  Snapple'a?  Dziewczyny,  na  Discovery  jest 

szalenie interesujący dokument o kałamarnicach. A przy okazji, Mia, jak się czujesz z tym, że 

twoja mama zaczyna się umawiać z waszym nauczycielem algebry? 

-  Nie  mam  nic  przeciwko  temu  -  mówiłam.  Dlaczego  nie  umiem  być  bardziej 

asertywna? 

Ale co by było, gdyby rodzice Lilly wpadli na moją mamę, robiąc zakupy na Jefferson 

Market  albo  przy  innej  okazji? Jeśli  im  powiem  prawdę,  na  pewno  jej  powtórzą.  Nie  chcę, 

żeby mama wiedziała, jak głupio się czuję, zwłaszcza że ona tak się cieszy. 

Najgorsze jednak, że całą rozmowę usłyszał Michael, starszy brat Lilly. 

Natychmiast  zaczął  się  śmiać  do  rozpuku,  chociaż  ja  sama  nie  widzę  w  tym  nic 

śmiesznego. 

- Twoja mama umawia się z Frankiem Gianinim? Ha, ha, ha! - zaczął. Świetnie. Teraz 

brat Lilly, Michael, już wie. 

Musiałam zacząć go błagać, żeby nic nikomu nie mówił. Na piątej lekcji chodzi razem 

ze mną i Lilly na rozwój zainteresowań. To raczej zawracanie głowy, a nie normalna lekcja, 

background image

bo pani Hill, która prowadzi RZ w liceum Alberta Einsteina w ogóle nie zwraca na nas uwagi, 

jeśli tylko za bardzo nie hałasujemy. Nie cierpi wychodzić z pokoju nauczycielskiego, który 

jest naprzeciw klasy, gdzie mamy RZ, żeby na nas nawrzeszczeć. 

W  każdym  razie,  Michael  w  ramach  tej  piątej  lekcji  powinien  pracować  nad  swoim 

webzinem „Crackhead”. Ja mam w tym czasie nadrabiać zaległości w algebrze. 

Tak czy owak, pani Hill nigdy nie sprawdza, co robimy podczas RZ, i to chyba lepiej, 

bo  głównie  usiłujemy  wymyślić,  jak  zamknąć  w  szafie  na  materiały  biurowe  tego  nowego 

Rosjanina, który podobno jest muzycznym geniuszem, byle tylko nie słuchać, jak rzępoli na 

swoich głupich skrzypcach Strawińskiego. 

Mimo  wszystko,  Michael  nie  będzie siedział  cicho  tylko  dlatego,  że  zgodnie  tępimy 

Borisa  Pelkowskiego  i  jego  skrzypce.  Coś  komuś  wygada.  Michael  tymczasem  wciąż 

powtarzał: 

- No, co dla mnie zrobisz, Thermopolis? Co dla mnie zrobisz? 

Nic  nie  mogę  zrobić  dla  Michaela  Moscovitza.  Nie  zaproponuję,  że  będę  za  niego 

odrabiać prace domowe, ani nic takiego. Michael jest w ostatniej klasie (tak jak Josh Richter). 

Michael  przez  całe  życie  miał  same  szóstki  (tak  jak  Josh  Richter).  Michael  pewnie  w 

przyszłym roku zacznie studia na uniwersytecie Yale albo Harvarda (tak jak Josh Richter). 

Co ja mogłabym zrobić dla kogoś takiego? 

To  nie  znaczy,  że  Michael  to  jakiś  ideał.  W  przeciwieństwie  do  Josha  Richtera, 

Michael  nie  gra  w  drużynie  szkolnej.  Nawet  nie  jest  członkiem  klubu  dyskusyjnego.  Nie 

wierzy w sporty zespołowe, w zbiorowe modlitwy, ani w gruncie rzeczy w nic, co się robi w 

grupie.  Większość  czasu  spędza  sam  w  swoim  pokoju.  Kiedyś  zapytałam  Lilly,  co  on  tam 

robi, na  co odparła, że i ona, i  jej  rodzice stosują wobec Michaela strategię: „nie pytaj, nie 

rozkazuj”. 

Założę się, że konstruuje bombę. Może w ramach szkolnych figli wysadzi w powietrze 

Liceum imienia Alberta Einsteina. 

Czasami  wynurza  się  ze  swojego  pokoju  i  robi  sarkastyczne  uwagi.  Zdarza  się,  że 

chodzi  wtedy  bez  koszuli.  Zauważyłam,  że  chociaż  nie  wierzy  w  sporty  zespołowe,  ma 

naprawdę ładny tors. A zwłaszcza świetnie zarysowane mięśnie brzucha. 

Nigdy nie wspomniałam o tym Lilly. 

W  każdym  razie,  Michael  chyba  się  znudził  moimi  propozycjami,  że  wyprowadzę 

jego owczarka szetlandzkiego, Pawłowa, albo odniosę puste puszki po napoju Tab jego mamy 

do Gristedes, żeby odebrać kaucję,  co jest jego  cotygodniowym  obowiązkiem. Bo w końcu 

powiedział z niesmakiem: 

background image

- Daj sobie spokój, Thermopolis, dobra? 

I poszedł z powrotem do siebie. 

Zapytałam  Lilly,  o  co  się  wścieka.  Ona  mi  na  to,  że  Michael  mnie  molestował 

seksualnie, a ja niczego nie zauważyłam. 

Ale  wstyd!  Przypuśćmy,  że  Josh  Richter  zacznie  mnie  molestować  seksualnie 

któregoś dnia (chciałabym), a ja tego nie zauważę? Boże, jestem czasem taka głupia. 

Lilly powiedziała, żebym się nie przejmowała. Michael nie powie kumplom ze szkoły, 

że  moja  mama  spotyka  się  z  panem  G.  ,  bo  nie  ma  żadnych  kumpli.  A  potem  chciała  się 

dowiedzieć,  czemu  tak  bardzo  przeszkadzają  mi  szerokie  dziurki  w  nosie  pana  Gianiniego, 

skoro nie ja muszę na nie patrzeć, tylko moja mama. 

A ja powiedziałam: 

- Wybacz, dzień w dzień muszę na nie patrzeć od 9. 55 do 10. 55 i od 2. 30 do 3. 30, z 

wyjątkiem sobót i  niedziel,  świąt  państwowych i  letnich wakacji. To znaczy, o ile nie będę 

miała poprawki i nie będę musiała chodzić na kurs wakacyjny. 

A  jeśli  się  pobiorą,  wtedy  będę  musiała  oglądać  jego  nos  CODZIENNIE,  SIEDEM 

DNI W TYGODNIU, WŁĄCZAJĄC ŚWIĘTA. 

Zdefiniuj  zbiór:  zespół  obiektów,  każdy  element  czy  przedmiot  należy  do  jakiegoś 

zbioru 

A = {Gilligan, Szyper, Mary Ann} 

Reguła, która opisuje każdy element 

A = {x/x jest jednym z rozbitków na Wyspie Gilligana} 

Piątek, 26 września 

LISTA NAJSEKSOWNIEJSZYCH FACETÓW LILLY MOSCOVITZ 

(opracowana podczas historii cywilizacji,  

z komentarzami Mii Thermopolis) 

1. JOSH  RICHTER (zgadzam się, metr osiemdziesiąt czystego seksu. Blond włosy, 

które często opadają na błękitne oczy i ten słodki, leniwy uśmiech. Jedyna wada: ma fatalny 

gust; chodzi z Laną Weinberger). 

2.  BORIS  PELKOWSKI  (nie  zgadzam  się  zupełnie.  Tylko  dlatego,  że  zagrał  na 

swoich  idiotycznych  skrzypcach  w  Carnegie  Hall,  kiedy  miał  dwanaście  lat,  nie  znaczy 

jeszcze, że jest seksowny. W dodatku chowa szkolny sweter w spodnie, zamiast wypuścić go 

na wierzch, jak normalny człowiek). 

background image

3. PIERCE BROSNAN, najlepszy ze wszystkich Bondów (nie zgadzam się - bardziej 

podobał mi się Timothy Dalton). 

4.  DANIEL  DAY  LEWIS  w  Ostatnim  Mohikaninie  (popieram  -  „Musisz  żyć,  bez 

względu na to, co się stanie! ”). 

5. Brytyjski KSIĄŻĘ WILLIAM (aha). 

6. LEONARDO w Titanicu (daj spokój! Styl 1998 roku... to już przeszłość). 

7.  Pan  WHEETON,  trener  szkolnej  drużyny  (seksowny,  ale  zajęty.  Widziałam,  jak 

otwierał drzwi pokoju nauczycielskiego przed panną Klein). 

8. Ten facet  w dżinsach na wielkim  billboardzie na Times Square  (absolutna zgoda. 

KTO to jest? Powinni mu dać własny serial w TV). 

9. Chłopak doktor Quinn (gdzie on się podział? Był naprawdę sexy! ). 

10.  JOSHUA  BELL,  skrzypek  (zgadzam  się  totalnie.  Fajnie  byłoby  umawiać  się  z 

muzykiem - tylko nie z Borisem Pelkowskim). 

Piątek, trochę później 

Mierzyłam  sobie  biust  i  w  ogóle  nie  myślałam  o  tym,  że  mama  ma  randkę  z  moim 

nauczycielem algebry, kiedy zadzwonił tata . Nie wiem czemu, ale skłamałam, że mama jest 

w swojej pracowni. Zupełnie bez sensu, bo przecież tata wie, że mama umawia się na randki. 

Jednak jakoś nie mogłam mu powiedzieć o panu Gianinim. 

Dziś  po południu, w czasie obowiązkowej  powtórki z panem  Gianinim,  siedziałam  i 

ćwiczyłam wzory skróconego mnożenia (kwadrat sumy, kwadrat różnicy, różnica kwadratów 

-  o  Boże,  czy  ja  kiedykolwiek  będę  musiała  używać  tych  wzorów  w  prawdziwym  życiu? 

KIEDY??? ), aż tu nagle pan Gianini powiedział: 

-  Mia,  mam  nadzieję,  że...  no  cóż,  że  nie  masz  nic  przeciwko  moim  spotkaniom  z 

twoją matką na stopie towarzyskiej. 

A ja przesłyszałam się i w pierwszej chwili myślałam, że powiedział coś o SEKSIE, a 

nie towarzyskich spotkaniach. Nagle poczułam, że się całkowicie czerwienię. No, że SPALĘ 

się ze wstydu. Wykrztusiłam: 

- Nie, proszę pana, to mi wcale nie przeszkadza. 

A pan Gianini odparł: 

-  Bo  jeśli  coś  ci  się  nie  podoba,  możemy  o  tym  pomówić.  Chyba  musiał  się 

zorientować, że ściemniam, skoro miałam taką czerwoną twarz. 

Ale dodałam tylko: 

background image

-  Dla  mnie  to  żaden  problem.  To  znaczy,  TROSZKĘ  się  przejmuję,  ale  naprawdę, 

wszystko  jest  w  porządku.  No  wie  pan,  to  tylko  randka,  prawda?  Dlaczego  mam  się 

denerwować z powodu jednej głupiej randki? 

Pan Gianini powiedział na to: 

- No cóż, Mia, nie wiem, czy to będzie jedna głupia randka. Bardzo lubię twoją matkę. 

I wtedy, zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale nagle usłyszałam własne słowa: 

- Mam nadzieję. Bo jeśli ona zacznie przez pana płakać, skopię panu tyłek. 

O mój Boże! Sama nie wierzę, że użyłam słowa „tyłek” do nauczyciela! Potem jeszcze 

bardziej się zaczerwieniłam, o ile to w ogóle możliwe. Dlaczego jestem szczera tylko wtedy, 

kiedy gwarantuje mi to kłopoty? 

Ale z drugiej strony, rzeczywiście czuję się trochę niezręcznie z tym wszystkim. Może 

rodzice Lilly mieli rację. 

Pan  Gianini  zachował  się  jednak  jak  luzak.  Uśmiechnął  się  swoim  zabawnym 

uśmiechem i powiedział: 

-  Nie  zamierzam  doprowadzić  twojej  matki  do  płaczu,  ale  jeśli  tak  się  kiedykolwiek 

stanie, oficjalnie cię upoważniam, żebyś skopała mi tyłek. 

Mimo wszystko zachował się w porządku. 

No nic. Tata miał przez telefon naprawdę dziwny głos. 

Ale on zawsze ma taki głos. Transatlantyckie połączenia telefoniczne są beznadziejne; 

słyszę, jak ocean szumi w tle, i denerwuję się, bo mi się wydaje, że podsłuchują nas ryby, czy 

coś  takiego.  Poza  tym,  tata  nawet  nie  chciał  ze  mną  rozmawiać.  Chciał  mówić  z  mamą. 

Pewnie ktoś umarł i on chce, żeby mama zawiadomiła mnie o tym oględnie. 

Może umarła Grandmére, jego matka. Hm... 

Od  ostatniego  lata  moje  piersi  urosły  dokładnie  zero.  Mama  kompletnie  się  myliła. 

Wcale nie zaczęłam gwałtownie rosnąć, skończywszy czternaście lat, jak ona kiedyś. Pewnie 

nigdy nie zacznę gwałtownie rosnąć, przynajmniej w klatce piersiowej. Rosnę zrywami tylko 

WZWYŻ, nigdy WSZERZ. Jestem w tej chwili najwyższą dziewczyną w klasie. 

No tak, jeśli ktoś mnie zaprosi na szkolne Tańce z Różnych Stron Świata (jasne, już to 

widzę... ) nie będę mogła założyć sukienki bez ramiączek, bo na klatce piersiowej nie mam 

nic, na czym mogłaby się utrzymać. 

Sobota, 27 września 

Spałam  już,  kiedy  mama  wróciła  wczoraj  wieczorem  do  domu  ze  swojej  randki 

background image

(ociągałam  się  z  zaśnięciem,  bo  chciałam  się  dowiedzieć  jak  było,  ale  chyba  to  mierzenie 

biustu  mnie  wykończyło),  więc  nie  udało  mi  się  zapytać  jej,  jak  poszło,  aż  do  dzisiejszego 

ranka,  kiedy  poszłam  do  kuchni  nakarmić  Grubego  Louie.  Mama  już  wstała,  co  mnie 

zaskoczyło,  bo  zazwyczaj  śpi  dłużej  niż  ja,  chociaż  przecież  to  ja  jestem  nastolatką  i  to  ja 

powinnam bez przerwy spać. 

Z  drugiej  strony,  mama  miała  depresję,  odkąd  odkryła,  że  jej  ostatni  chłopak  był 

republikaninem. 

Była w kuchni, podśpiewywała sobie wesoło i smażyła naleśniki. Myślałam, że padnę 

trupem na ten widok: mama robi jedzenie tak wcześnie rano i to w dodatku wegetariańskie. 

Oczywiście,  wczoraj  bawiła  się  świetnie.  Poszli  na  obiad  do  Monte's  (plus  za  brak 

skąpstwa, panie G.! ), a potem wybrali się na spacer wkoło West Village, wstąpili do jakiegoś 

baru  i  siedzieli  w  ogródku  na  tyłach  do  drugiej  w  nocy,  po  prostu  gadając.  Próbowałam  ją 

delikatnie  wybadać,  czy  się  całowali,  a  zwłaszcza  z  języczkiem,  ale  mama  tylko  się 

uśmiechnęła i jakby nieco zawstydziła. Niech będzie, że nie. Okropne. 

W tym tygodniu znów mają się umówić. 

Nie będę się czepiać, skoro ona się cieszy. 

Dzisiaj  Lilly  kręci  parodię  Blair  Witch  Project  do  swojego  programu  telewizyjnego 

„Lilly  nazywa  rzeczy  po  imieniu”.  Blair  Witch  Project  to  film  o  jakichś  dzieciakach,  które 

wybrały się do lasu szukać czarownicy. 

W  końcu  wszyscy  giną  i  zostaje  po  nich  wyłącznie  taśma  filmowa  i  parę  kupek 

chrustu. Tylko, że zamiast Blair Witch Project, wersja Lilly nazywa się Green Witch Project. 

Lilly zamierza wziąć ręczną kamerę do parku Washington Square i filmować turystów, którzy 

podchodzą do ludzi i pytają, jak dostać się do Green Witch Village. (Tak naprawdę, chodzi im 

o  Greenwich  Village  -  „w”  W  Greenwich  się  nie  wymawia,  ale  ludzie  spoza  miasta zawsze 

przekręcają tę nazwę). 

Tak  czy  owak,  kiedy  turyści  będą  podchodzić  i  pytać  nas  o  Green  Witch  Village, 

mamy wrzeszczeć i uciekać w panice. A na koniec, mówi Lilly, zostanie po nas tylko kupka 

biletów do metra. Lilly twierdzi, że kiedy program pójdzie na antenę, nikt już nie spojrzy na 

bilety do metra tak jak przedtem. Żałowałam, że nie znamy jakiejś prawdziwej czarownicy. 

Myślałam nawet, czy nie namówić Lany Weinberger, żeby ją zagrała, ale Lilly stwierdziła, że 

nie chce obsadzać w tej roli aktorki charakterystycznej. 

Poza  tym,  musiałybyśmy  znosić  Lanę  przez  cały  dzień,  a  tego  nikt  nie  wytrzyma. 

Zresztą i tak by nie przyszła, bo uważa nas za najmniej popularne dziewczyny w całej szkole. 

Prawdopodobnie nie chciałaby zepsuć sobie reputacji, pokazując się z nami. 

background image

Z drugiej strony, jest taka próżna, że pewnie podskoczyłaby z radości zyskując szansę 

występu w telewizji, nawet jeśli to tylko lokalna kablówka ogólnego dostępu. 

Kiedy  skończyłyśmy  filmowanie,  zobaczyłyśmy  jak  Ślepiec  przechodzi  przez 

Bleecker.  Znalazła  kolejną  ofiarę,  kompletnie  niewinną  niemiecką  turystkę.  Nie  miała 

pojęcia,  że  ten  miły,  niewidomy  człowiek,  którego  przeprowadza  przez  jezdnię,  zacznie  ją 

obmacywać, jak tylko dojdą na drugą stronę, a potem uda, że nie zrobił tego specjalnie. 

Całe moje szczęście; jedyny facet, który mnie kiedykolwiek obmacywał (swoją drogą, 

nie ma czego macać), to niewidomy. 

Lilly  mówi,  że  doniesie  na  Ślepca  do  Szóstego  Komisariatu.  Już  widzę,  jak  się  tym 

przejmą. Mają większe zmartwienia. Na przykład chwytanie morderców. 

NIE ZAPOMNIEĆ 

1. Kupić żwirek dla kota. 

2. Upewnić się, czy mama wysłała czek za czynsz. 

3. Przestać kłamać. 

4. Wybrać temat pracy semestralnej z angielskiego. 

5. Odebrać pranie. 

6. Przestać myśleć o Joshu Richterze. 

Niedziela, 28 września 

Tata znów dzisiaj zadzwonił, ale tym razem mama faktycznie była w swojej pracowni, 

więc już nie czułam się tak fatalnie jak wczoraj, kiedy go okłamałam i nie powiedziałam mu o 

panu  Gianinim.  Znów  przez  telefon  głos  taty  brzmiał  strasznie  dziwnie,  więc  w  końcu 

spytałam: 

- Tato, czy Grandmére umarła? A jego zatkało. Potem odparł: 

- Nie, Mia, skąd ci to przyszło do głowy? 

No więc wyjaśniłam, że to przez ten dziwny głos przez telefon. Tata mi na to: 

- Mówię normalnie. 

Wierutne łgarstwo. Naprawdę mówił nieswoim tonem. Zdecydowałam się jednak nie 

czepiać.  Opowiedziałam  mu  za  to  o  Islandii,  bo  na  historii  cywilizacji  uczyliśmy  się  o  niej 

ostatnio.  Islandia  ma  najwyższy  na  świecie  wskaźnik  czytelnictwa;  oni  nie  mają  tam  nic 

innego do roboty, więc czytają książki. Mają też naturalne gorące źródła i wszyscy chodzą się 

w  nich  kąpać.  Kiedyś  na  występy  przyjechała  do  Islandii  opera.  Wyprzedano  bilety  na 

wszystkie  spektakle  i  przedstawienia  obejrzało  98  procent  populacji.  Wszyscy  nauczyli  się 

background image

libretta na pamięć i całymi dniami je sobie podśpiewywali. 

Chciałabym  kiedyś  zamieszkać  na  Islandii.  Wydaje  mi  się,  że  to  fajne  miejsce.  O 

wiele fajniejsze niż Manhattan, gdzie ludzie czasem plują na siebie bez powodu. 

Ale  tacie  Islandia  chyba  nie  zaimponowała.  Możliwe,  że  w  porównaniu  z  Islandią 

każde państwo wygląda beznadziejnie. A przecież państwo, w którym mieszka tata, też jest 

dość małe. Gdyby pojechała tam opera, moim zdaniem około 80 procent populacji przyszłoby 

na przedstawienia, a to już całkiem niezły powód do dumy. 

Podzieliłam  się  z  nim  tymi  informacjami  tylko  dlatego,  że  tata  jest  politykiem. 

Pomyślałam sobie, że przyda mu się parę pomysłów ulepszeń dla Genowii, w której mieszka. 

Widocznie  jednak,  zdaniem  taty,  Genowii  nie  potrzebne  są  ulepszenia.  Genowia  importuje 

przede  wszystkim  turystów;  wiem  o  tym,  bo  w  siódmej  klasie  musiałam  zrobić  krótki  opis 

każdego państwa w Europie i odkryłam, że jeśli chodzi o wpływy z turystyki, Genowia może 

się  równać  z  Disneylandem.  Prawdopodobnie  dlatego  obywatele  Genowii  nie  muszą  płacić 

podatków.  Rząd  i  tak  ma  już  dość  pieniędzy.  Ustrój  Genowi  to  księstwo.  Oprócz  niej, 

księstwem jest jeszcze tylko Monako. Tata mówi, że mamy w Monako mnóstwo krewnych, 

ale na razie żadnych nie poznałam, nawet u Grandmére. 

Zaproponowałam  tacie,  żebyśmy  w  przyszłym  roku,  zamiast  spędzać  lato  z 

Grandmére w jej francuskim chateau w Miragnac, pojechali na Islandię. Oczywiście, babcię 

musielibyśmy zostawić w zamku Miragnac. 

Islandia  nie  spodobałaby  się  jej.  Babcia  nienawidzi  miejsc,  gdzie  nie  potrafią  podać 

porządnego sidecara. To jej ulubiony drink i popija go dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

Tata na to wszystko powiedział tylko: 

-  Porozmawiamy  o  tym  kiedy  indziej.  -  i  odwiesił  słuchawkę.  Mama  naprawdę  ma 

rację co do niego. 

Wartość  bezwzględna:  odległość  danej  liczby  od  zera  na  osi  liczbowej...  zawsze 

wyrażona liczbą dodatnią. 

Poniedziałek, 29 września, RZ 

Dzisiaj bardzo uważnie przyglądałam się panu Gianiniemu. Szukałam oznak, że bawił 

się na randce z moją mamą gorzej niż ona. On jednak miał naprawdę świetny humor. Podczas 

lekcji,  kiedy  siedzieliśmy  nad  równaniami  kwadratowymi  (a  gdzie  wzory  skróconego 

mnożenia? Właśnie zaczynałam łapać, o co chodzi, a tu, ni stąd ni zowąd, znów zaczynamy 

robić coś NOWEGO; nic dziwnego, że zawalam algebrę); spytał, czy ktoś z nas starał się o 

background image

jakąś rolę w My Fair Lady, musicalu, który szkoła ma wystawić jesienią. 

Później dodał, tonem, jakim zawsze mówi, kiedy się do czegoś zapali: 

- Wiecie, kto byłby dobrą Elizą Doolittle? Moim, zdaniem, Mia. 

Myślałam,  że  totalnie  padnę.  Wiem,  że  pan  Gianini  starał  się  być  tylko  miły  -  to 

znaczy, w końcu chodzi z moją matką - ale to był kompletny niewypał; bo po pierwsze, już 

dawno  jest  po  przesłuchaniach,  a  zresztą  nawet  gdybym  mogła  wziąć  w  nich  udział  (co 

odpadało,  bo  mam  jedynkę  z  algebry,  halo,  panie  Gianini,  pamięta  pan?  ),  NIGDY  nie 

dostałabym ŻADNEJ roli a co dopiero GŁÓWNEJ. Nie umiem śpiewać. Ja przecież ledwie 

umiem mówić. 

Nawet  Lana  Weinberger,  która  pod  koniec  podstawówki  zawsze  dostawała  główne 

role,  tej  nie  dostała.  Dali  ją  jakiejś  dziewczynie  z  najstarszej  klasy.  Lana  gra  pokojówkę, 

widza  na  wyścigach  w  Ascot  i  londyńską  prostytutkę  z  biednej  dzielnicy.  Lilly  jest 

inspicjentką. Ma zapalać i gasić światła podczas antraktów. 

Tak mnie wcięło po tej uwadze pana Gianiniego, że nie mogłam się słowem odezwać. 

Siedziałam jak oniemiała i czułam, że robię się cała czerwona. Może dlatego później, kiedy 

Lilly i ja w przerwie na lunch podeszłyśmy do mojej szafki, Lana która czekała tam na Josha, 

odezwała się tym obrzydliwym nosowym głosem: 

- Och, cześć Amelio. 

A  przecież  nikt  nie  nazywa  mnie  Amelią  (poza  Grandmére)  od  przedszkola,  kiedy 

zaczęłam prosić , żeby przestali. 

Potem,  kiedy  się  pochyliłam,  żeby  wyjąć  pieniądze  z  plecaka,  Lana  musiała  zajrzeć 

głęboko za dekolt mojej bluzki, bo nagle powiedziała: 

-  Och,  uroczy  widok.  Stanik  wciąż  ci  spada?  Czemu  chociaż  nie  przylepisz  sobie 

plastrów z opatrunkiem? 

Chyba  rzuciłabym  się  na  Lanę  i  trzepnęła  ją  -  choć  może  jednak  nie:  państwo 

Moscovitz  twierdzą,  że  mam  problemy,  kiedy  potrzebna  jest  konfrontacja  -  gdyby  Josh 

Richter nie podszedł DOKŁADNIE W TYM MOMENCIE. Wiedziałam, że totalnie wszystko 

słyszał, ale on tylko powiedział do Lilly, która zasłaniała mu szafkę: 

- Możesz mnie przepuścić? 

Miałam zamiar wymknąć się na dół do stołówki i zapomnieć o całej sprawie - Boże, 

tylko tego mi trzeba, żeby brak biustu wypominano mi przed samym nosem Josha Richtera! - 

ale Lilly nie puszcza takich rzeczy płazem. Strasznie się zaczerwieniła i powiedziała do Lany: 

-  Wiesz  co,  Lana?  Zrób  nam  wszystkim  przysługę;  zaszyj  się  w  jakimś  kącie  i 

zdechnij. 

background image

No cóż, nikt bezkarnie nie mówi Lanie Weinberger, żeby się gdzieś zaszyła i zdechła. 

Po prostu nikt. Chyba, że chce, by jej nazwisko znalazło się na wszystkich ścianach łazienki 

dla dziewczyn. Nie, żeby to była aż taka hańba  - ostatecznie, żaden chłopak nie zobaczy co 

jest wypisane w naszej toalecie - ale ja tam wolę, żeby moje nazwisko w ogóle nie pojawiało 

się na ścianach. 

Lilly  jednak  nie  przejmuje  się  takimi  rzeczami.  Jest  niska,  raczej  okrągła  i  trochę 

przypomina mopsa, ale ma swój wygląd totalnie gdzieś. 

Bo tak: Lilly prowadzi własny program w telewizji, faceci ciągle wydzwaniają do niej 

na  antenę  i  mówią,  że  ich  zdaniem  jest  bardzo  brzydka,  a  zaraz  potem  proszą  ją,  żeby 

podniosła koszulkę (ona już nie jest płaska; nosi miseczki C), na co Lilly zwyczajnie śmieje 

im się w twarz. 

Lilly nie boi się niczego. 

Więc kiedy Lana rzuciła jej się do oczu za to, że Lilly kazała jej zaszyć się gdzieś i 

zdechnąć, moja przyjaciółka po prostu mrugnęła do niej i powiedziała: 

- Pocałuj mnie gdzieś. 

Skończyłoby się jedną wielką damską bójką - Lilly obejrzała wszystkie odcinki „Xeny 

-  wojowniczej  księżniczki”  i  zna  kick  boxing  jak  nikt  -  gdyby  Josh  Richter  nie  trzasnął 

drzwiczkami szafki i nie powiedział z obrzydzeniem: 

- Wynoszę się stąd. 

I wtedy Lana od razu zapomniała o całym świecie i poleciała za nim, wołając: 

- Josh, poczekaj. Poczekaj na mnie, Josh! 

Lilly i ja stałyśmy obie jak wryte i patrzyłyśmy na siebie, nie wierząc własnym oczom. 

Ja dalej nie mogę uwierzyć. Kim są ci ludzie i czemu jestem na nich co dzień skazana?! 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania 1 - 12, str. 79 

Angielski: propozycja tematu 

Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 4. 

RZ (rozwój zainteresowań): nic 

Francuski: użycie „avoir” w zdaniach przeczących, przeczytać lekcje od jeden do trzy, 

poza tym nic - pas de plus 

Biologia: nic 

B= {x\x jest liczbą całkowitą} 

D= {2, 3, 4} 

4 ED 

background image

5 ED 

E= {x\x jest liczbą całkowitą większą niż4, ale mniejszą niż258} 

Wtorek, 30 września 

Ale numer! Wróciłam ze szkoły i zastałam mamę w domu (w tygodniu zwykle przez 

cały dzień siedzi w pracowni). Miała mocno dziwną minę i powiedziała: 

- Musimy pogadać. 

Już  nie  podśpiewywała,  ani  niczego  nie  ugotowała,  więc  wyczułam,  że  to  coś 

poważnego. 

Trochę właściwie liczyłam, że Grandmére umarła, ale zrozumiałam, że chodzi o coś 

znacznie  gorszego.  Wystraszyłam  się,  że  Grubemu  Louie  stała  się  krzywda.  Może  połknął 

kolejną skarpetkę. Ostatnim razem, kiedy to zrobił, weterynarz wziął od nas tysiąc dolarów za 

usunięcie jej z jelita cienkiego, a potem łaził przez miesiąc z głupim wyrazem pyska. 

To znaczy, Gruby Louie łaził. Nie weterynarz. 

Nie chodziło jednak o kota, tylko o tatę. Tata wydzwaniał, żeby nam powiedzieć co 

niedawno odkrył; przez swój nowotwór nie może mieć więcej dzieci. 

Rak to straszna rzecz. Na szczęście , rak taty dobrze poddał się leczeniu. Musieli mu 

tylko  wyciąć zrakowaciałą część, potem miał  chemioterapię i  po  roku, jak na razie, rak nie 

wrócił. 

Niestety, musieli mu wyciąć... Ugh, nie wiem, jak to napisać. Jedno jądro. 

OBRZYDLIWE! 

Okazuje  się,  że  kiedy  ci  wycinają  jedno  jądro,  a  potem  poddają  cię  chemioterapii, 

masz spore szanse na bezpłodność. I to właśnie przytrafiło się tacie. 

Mama  mówi,  że  jest  naprawdę  podłamany.  Mówi,  że  teraz  musimy  być  dla  niego 

bardzo wyrozumiałe, bo mężczyźni mają swoje potrzeby, a jedną z nich jest pewność własnej 

prokreacyjnej wszechmocy. 

Ja tylko nie bardzo rozumiem, w czym problem? Po co mu inne dzieci? Ma już mnie! 

Fakt, widuję go tylko latem i na gwiazdkę, ale to chyba wystarczy? Przecież jest bardzo zajęty 

rządzeniem Genowią. To nie żarty sprawnie kierować całym państwem, nawet kiedy ma tylko 

kilka  mil  kwadratowych,  jak  Genowia.  Tata  ma  czas  wyłącznie  dla  mnie  i  jeszcze  swoich 

dziewczyn.  Zawsze  kręcą  się  przy  nim  jakieś  nowe  panny.  Zabiera  je  ze  sobą,  kiedy  latem 

jeździmy do domu Grandmére we Francji, a one zawsze ślinią się na widok basenów, stajni, 

wodospadu,  dwudziestu  siedmiu  pokoi,  sali  balowej,  winnic,  farmy  i  małego  lotniska. 

background image

Tydzień później tata je rzuca. 

Nie miałam pojęcia, że chce ożenić się z którąś z nich i mieć dzieci. 

Bo z mamą się nie ożenił. Dlatego, mówi mama, że ona w tamtych czasach odrzuciła 

burżuazyjne przesądy społeczeństwa, które nie chciało nawet zaakceptować równości kobiet i 

mężczyzn, ani przyznać jej prawa do niezależności. 

Prawdę mówiąc, zawsze myślałam, że tata po prostu nigdy jej się nie oświadczył. 

W każdym razie mama mówi, że tata jutro przylatuje do Nowego Jorku, pomówić ze 

mną. Naprawdę nie wiem po co. Co to ma ze mną wspólnego? 

Ale kiedy powiedziałam mamie: 

-  Czemu  tata  przylatuje  z  drugiego  końca  świata  rozmawiać  ze  mną  o  tym,  że  nie 

może mieć dzieci? - spojrzała na mnie dziwnie i chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. 

Potem dodała tylko: 

- Będziesz musiała zapytać ojca. 

Nie jest dobrze. Mama mówi „zapytaj ojca” wtedy, kiedy pytam ją o coś, czego sama 

nie chce mi powiedzieć, jak na przykład, czemu ludzie czasem zabijają własne dzieci i jak to 

się  dzieje,  że  Amerykanie  jedzą  aż  tyle  czerwonego  mięsa  i  czytają  o  tyle  mniej  niż 

Islandczycy. 

PAMIĘTAĆ 

Sprawdzić w słowniku słowa „prokreacyjna wszechmoc” i „burżuazyjny przesąd”. 

Prawo rozdzielności 

5x + 5y - 5 

5(x+ y - 1) 

Rozdzielności CZEGO??? DOWIEDZIEĆ SIĘ PRZED TESTEM!!! 

Środa, 1 października 

Tata  już  jest.  Nie  u  nas  na  strychu,  tylko  w  hotelu  Plaza,  gdzie  zatrzymał  się  jak 

zwykle. Mam go jutro odwiedzić, kiedy „odpocznie”. 

Teraz, kiedy wyleczył  się z raka, bardzo dużo odpoczywa. Przestał  grać w polo,  ale 

myślę, że to przez konia, który go kiedyś poturbował. 

Ja w każdym razie nie cierpię hotelu Plaza. Kiedy tata zatrzymał się tam ostatnio, nie 

chcieli mnie wpuścić do niego na górę, bo miałam na sobie szorty. Powiedzieli, że w Plaza 

jest  akurat  właścicielka,  a  ona  nie  przepada  za  widokiem  ludzi  w  dżinsach  z  obciętymi 

nogawkami w holu swojego szpanerskiego hotelu. Musiałam  zadzwonić do taty z recepcji i 

background image

poprosić,  żeby  zniósł  mi  na  dół  parę  spodni.  Tata  kazał  mi  tylko  dać  mu  do  telefonu 

konsjerżkę  i  za  chwileczkę  wszyscy  mnie  przepraszali  jak  wariaci.  Dali  mi  wielki  koszyk 

owoców  i  czekoladek.  Fajny  gest.  Nie  miałam  jednak  ochoty  na  owoce,  więc  w  drodze 

powrotnej do Village dałam je bezdomnemu, którego zobaczyłam  w metrze. Bezdomny też 

chyba nie miał ochoty na owoce, bo wyrzucił je na tory i zatrzymał sam koszyk, który włożył 

sobie na głowę jak kapelusz. 

Powtórzyłam Lilly, co tata mówił, że nie może mieć dzieci, a ona powiedziała, że to 

bardzo  charakterystyczne.  To  świadczy,  powiedziała,  że  tata  ma  wciąż  nierozwiązany 

problem ze swoimi rodzicami, a ja stwierdziłam: 

- No cóż, fakt. Grandmére jest potwornie upierdliwa. 

Lilly  powiedziała,  że  nie  może  potwierdzić  tej  opinii,  bo  nigdy  nie  spotkała  mojej 

babci. Od lat pytam, czy mogę zaprosić Lilly do Miragnac, ale Grandmére zawsze odmawia. 

Twierdzi, że młodzi ludzie przyprawiają ją o migreny. 

Lilly mówi, że mój tata boi się pewnie utraty młodości, co wielu mężczyzn utożsamia 

z utratą męskości. Naprawdę uważam, że powinni przesunąć Lilly o rok wyżej, ale ona mówi, 

że podoba jej się w pierwszej klasie. W ten sposób ma całe cztery lata na badanie nastolatków 

w post - zimnowojennej Ameryce. 

OD DZISIAJ 

1. Będę miła dla wszystkich, czy kogoś lubię, czy nie. 

2. Przestanę cały czas kłamać i ukrywać uczucia. 

3. Przestanę zapominać zeszytu do algebry. 

4. Będę zachowywać swoje uwagi dla siebie. 

5. Przestanę robić notatki z algebry w pamiętniku. 

Trzecią potęgę x nazywa się sześcianem x - liczby ujemne nie mają pierwiastka kw. 

NOTATKI NA RZ 

Lilly, ja nie wyrobię. Czy ona wreszcie sobie pójdzie do pokoju nauczycielskiego? 

Chyba nie. Słyszałam, że dziś piorą wykładzinę. Boże, on jest taki SŁODKI. 

Kto jest słodki? 

BORIS! 

Nie jest słodki. Jest beznadziejny. Zobacz, co znów zrobił z tym swetrem. Czemu on 

to robi? 

Jesteś strasznie ograniczona. 

NIE JESTEM ograniczona. Ktoś jednak powinien mu powiedzieć, że w Ameryce nie 

wsadza się swetra w spodnie.  

background image

No cóż, może w Rosji wsadzają. 

Nie jesteśmy w Rosji. I ktoś mu powinien powiedzieć, żeby się nauczył jakiejś nowej 

piosenki. Jeśli jeszcze raz usłyszę to requiem dla jakiegoś zmarłego króla... 

Jesteś zwyczajnie zazdrosna, bo Boris to geniusz muzyczny a ty zawalasz algebrę. 

Lilly, to że zawalam algebrę, nie znaczy, że jestem głupia. 

No dobra, dobra. Co się z tobą dzisiaj dzieje? 

NIC!!!!! 

Współczynnik kątowy: współczynnik kątowy prostej oznaczony m wyraża się wzorem 

m= y2 - y1/x2 - x1 

Znaleźć równanie prostej o współczynniku kątowym=2 

Znaleźć współczynnik kątowy nosa pana G. 

Czwartek, 2 października, damska toaleta, hotel Plaza 

No tak. 

Chyba zaczynam rozumieć, czemu tata tak się martwi, że nie może mieć więcej dzieci. 

DLATEGO, ŻE JEST KSIĘCIEM!!! 

Jezuuu! Jak  długo  zamierzali  coś  takiego  przede  mną  ukrywać?  Chociaż faktycznie, 

udawało im się to dość długo. 

Przecież  byłam  w  Genowii.  Miragnac,  gdzie  spędzam  każde  lato  i  większość 

gwiazdek, to rezydencja mojej babci we Francji. Miragnac jest właściwie tuż przy granicy z 

Genowią,  która  leży  między  Francją  a  Włochami.  Od  urodzenia  tam  jeżdżę.  Chociaż  nie  z 

mamą, tylko z tatą. Mama i tata nigdy razem nie mieszkali. Wiele dzieciaków, które znam, 

siedzi  i  marudzi,  że  chcą,  by  ich  rodzice  zeszli  się  z  powrotem  po  rozwodzie,  ale  w 

przeciwieństwie do nich ja jestem bardzo zadowolona z naszego układu. Rodzice rozstali się, 

zanim się jeszcze urodziłam, chociaż pozostali przyjaciółmi. Oprócz tych chwil, kiedy tata ma 

humory, albo mama dostaje głupawki, co jej się czasem zdarza. 

Myślę, że gdyby mieszkali razem, kiepsko by im się układało. 

Tak  czy  owak,  pod  koniec  każdych  wakacji,  kiedy  ma  już  dosyć  widoku  moich 

ogrodniczek, babcia zabiera mnie na zakupy ubraniowe właśnie do Genowii. I nikt tam nawet 

słowem nie wspomniał, że mój ojciec jest KSIĘCIEM. 

Jak  się  zastanowić,  to  dwa  lata  temu,  robiąc  tamten  krótki  opis  Genowii,  zapisałam 

sobie  nazwisko  rodziny  panującej,  czyli  Renaldo.  Ale  nawet  wtedy  nie  skojarzyłam  go  z 

moim tatą. Wiem, że nazywa się Filip 

background image

Renaldo tymczasem nazwisko księcia Genowii wymienione w mojej encyklopedii to 

Artur Krzysztof Filip Gerard Grimaldi Renaldo. 

No  i  tamto  zdjęcie  musiało  być  strasznie  stare.  Tata  wyłysiał,  zanim  się  jeszcze 

urodziłam  (więc  kiedy  przeszedł  chemioterapię,  nie  było  żadnej  różnicy;  bo  już  i  tak  był 

praktycznie  łysy).  Zdjęcie  księcia  Genowii  przedstawiało  mężczyznę  z  mnóstwem  włosów, 

baczkami i wąsami na dodatek. 

Chyba rozumiem teraz, czemu mama mogła na niego polecieć jeszcze jako studentka. 

Trochę przypominał któregoś z klanu Baldwinów. 

Ale KSIĄŻĘ? Całego PAŃSTWA? Wiedziałam, że zajmuje się polityką i, oczywiście, 

wiedziałam, że ma pieniądze (ile dzieciaków z mojej szkoły ma letnie domy we Francji? W 

Martha's Vineyard już prędzej, ale nie we Francji). Ale żeby zaraz KSIĄŻĘ? 

Chciałabym  wiedzieć  jedno  -  jeśli  mam  tatę  księcia,  dlaczego  muszę  uczyć  się 

algebry? 

Pytam serio. 

Tata powiedział mi, że jest księciem, w Palmiarni Hotelu Plaza. Wydaje mi się, że to 

nie  był  dobry  pomysł.  Po  pierwsze  omal  nie  przytrafiła  nam  się  powtórka  incydentu  z 

szortami. Portier najpierw w ogóle nie chciał mnie wpuścić. Powiedział: 

- Nieletnich bez opieki dorosłych nie wpuszczamy. 

No to cały film „Kevin sam w Nowym Jorku” nie ma sensu prawda? Ja na to: 

- Ale mam się tu spotkać z tatą... 

-  Nieletnim  wstęp  wzbroniony  -  powtórzył  portier.  -  Chyba  że  w  towarzystwie 

dorosłej osoby. 

To  takie  niesprawiedliwe.  Przecież  nawet  nie  nosiłam  szortów.  Byłam  ubrana  w 

szkolny  strój  z  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  to  znaczy  plisowaną  spódnicę, 

podkolanówki,  no  wszystko.  Dobra,  miałam  na  nogach  martensy,  ale  zlitujcie  się! 

Wyglądałam identycznie jak mała Eloise, która podobno trzęsła całym hotelem Plaza. 

Kiedy tak stałam tam już z pół godziny, powtarzając „Ale mój tata... , ale mój tata... , 

ale mój tata... ”, podeszła recepcjonistka i spytała: 

- Kim jest twój tata, młoda damo? 

Jak  tylko  wymieniłam  jego  nazwisko,  wpuścili  mnie  do  środka.  Teraz  rozumiem. 

Nawet ONI wiedzieli, że jest księciem. Ale jego córka, jego własna córka, nie wie nic! 

Tata czekał na mnie przy stoliku. Popołudniowa herbatka w hotelu Plaza to podobno 

wielkie halo. Warto zobaczyć te stada niemieckich turystów, którzy robią sobie zdjęcia nad 

muflinkami z wiórkami czekolady. Mnie to też robiło frajdę, kiedy byłam małą dziewczynką, 

background image

ale  ponieważ  do  taty  nie  dociera,  że  czternaście  lat  to  zupełnie  inna  sprawa,  wciąż  się  tam 

spotykamy,  kiedy  jest  w  mieście.  Och,  odwiedzamy  też  inne  miejsca.  Na  przykład  zawsze 

chodzimy na „Piękną i bestię”, mój ukochany musical na Broadwayu. Nie obchodzi mnie, co 

Lilly  mówi  o  Walcie  Disneyu  i  mizoginistycznych  podtekstach  jego  bajek.  Obejrzałam 

„Piękną i bestię” siedem razy. 

I tata też. Jego ulubiony fragment to ten, kiedy na scenę wychodzą tańczące widelce. 

Siedzieliśmy w Palmiarni i piliśmy herbatę, a on bardzo poważnym tonem mówi mi 

nagle, że jest księciem Genowii. Wtedy stało się coś okropnego. 

Dostałam czkawki. 

To  się  zdarza,  ile  razy  napiję  się  czegoś  ciepłego,  a  potem  zjem  kawałek  pieczywa. 

Nie mam pojęcia, dlaczego. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się to w hotelu Plaza, ale tata 

nagle zaczął: 

- Mia, chcę ci powiedzieć prawdę. Uważam, że jesteś już dość duża. 

Teraz,  kiedy  wiadomo,  że  już  nie  mogę  mieć  dzieci,  znacząco  wpłynie  to  na  twoje 

życie i należą ci się wyjaśnienia. Jestem księciem Genowii. 

A ja na to: 

- Naprawdę? - i czknęłam. 

- Twoja mama zawsze stanowczo twierdziła, że nie należy ci o tym mówić, a ja się z 

nią zgadzałem. Sam miałem bardzo... no cóż, nieudane dzieciństwo... 

Nie  przesadzał.  Życie  z  Grandmére  to  nie  piknik  (ona  mówi  picque  -  nicque). 

Czknięcie. 

- Zgodziliśmy się z twoją matką, że pałac to nie miejsce dla dziecka. 

Potem  zaczął  coś  mruczeć  pod  nosem.  Robi  to  zawsze,  kiedy  mu  mówię,  że  jestem 

wegetarianką albo gdy rozmowa schodzi na temat mamy. 

- Oczywiście, nie miałem wtedy pojęcia, że zamierzała wychowywać cię w atmosferze 

artystycznej  bohemy  na  strychu  w  Greenwich  Village,  ale  przyznaję,  że  jednak  ci  to  nie 

zaszkodziło.  Uważam  właściwie,  że  dorastanie  w  Nowym  Jorku  wpoiło  ci  zdrowy 

sceptycyzm co do ludzkiej natury... 

Czknięcie. A on nawet jeszcze nie widział Lany Weinberger. 

-  ...  czego  ja  nauczyłem  się  dopiero  na  studiach  i  moim  zdaniem  po  części  właśnie 

dlatego wciąż mam kłopoty w nawiązywaniu bliskich związków z kobietami... 

Czknięcie. 

-  Próbuję  ci  wyjaśnić,  że  twoja  matka  i  ja  uważaliśmy,  że  milcząc,  robimy  ci 

przysługę.  Co  prawda,  nigdy  nie  przewidzieliśmy  okoliczności,  w  których  mogłabyś 

background image

odziedziczyć tron. Miałem zaledwie dwadzieścia pięć lat, kiedy się urodziłaś. Byłem pewny, 

że  spotkam  inną  kobietę,  ożenię  się  i  będę  miał  więcej  dzieci.  Teraz  niestety,  to  już 

niemożliwe. No i, koniec końców, zostałaś następczynią tronu Genowii, Mia. 

Znów  czknęłam.  Zaczynało  mnie  to  żenować.  Wcale  nie  czkałam  dyskretnie,  jak 

damie  przystoi.  Czkawka  trzęsła  mną  potężnie  i  cała  podskakiwałam  na  krześle  jak 

gigantyczna  żaba.  I  czkałam  głośno.  Naprawdę  głośno.  Niemieccy  turyści  bez  przerwy  się 

oglądali, chichotali i tak dalej. Wiedziałam, że tata mówił właśnie coś super poważnego, ale 

nic  nie  mogłam  poradzić,  ciągle  czkałam!  Spróbowałam  wstrzymać  oddech  i  policzyć  do 

trzydziestu - doszłam tylko do dziecięciu i znów czknęłam. Włożyłam do ust kostkę cukru i 

pozwoliłam  jej  się  rozpuścić  na  języku.  Nic  z  tego.  Spróbowałam  nawet  przestraszyć  się, 

myśląc o francuskich pocałunkach mamy i pana Gianiniego - nawet to nie pomogło. 

Wreszcie tata nie wytrzymał: 

- Mia? Mia, czy ty mnie słuchasz? Dotarło do ciebie choć jedno słowo? 

- Tato, czy mogę cię przeprosić na minutę? - odparłam. 

Spojrzał  takim  zbolałym  wzrokiem,  jakby  dokuczał  mu  brzuch  i  odchylił  się  z 

rezygnacją na oparcie krzesła, ale powiedział: 

-  Idź,  proszę.  -  I  dał  mi  pięć  dolarów  dla  obsługi  w  łazience.  Pieniądze,  naturalnie, 

schowałam  do  kieszeni.  Pięć  dolców  dla  obsługi  w  łazience!  Jezu,  całej  tygodniówki  mam 

dziesięć dolców! 

Nie wiem, czy kiedykolwiek byliście w damskiej łazience w hotelu Plaza. Jest chyba 

najładniejsza  na  całym  Manhattanie.  Cała  w  różowym  kolorze,  pełna  luster,  wszędzie  stoją 

małe sofy, w razie gdybyś na widok swojego odbicia chciała zemdleć z zachwytu.  Tak czy 

owak, wpadłam tam, czkając jak kretynka, a wszystkie kobiety w tych wymyślnych fryzurach 

spojrzały  na  mnie  ze  złością,  że  im  przeszkadzam.  Chyba  przeze  mnie  musiały  sobie 

porozmazywać szminkę. W każdej kabinie oprócz ubikacji jest osobna umywalka z wielkim 

lustrem  i  toaletka,  przed  którą  można  usiąść  na  stołeczku  ozdobionym  frędzlami. 

Spróbowałam się skoncentrować i  zapomnieć o czkawce. Spróbowałam przypomnieć sobie, 

co właśnie powiedział tata. Jest księciem Genowii. 

Nagle wiele rzeczy zaczęło nabierać sensu. Na przykład to, że lecąc do taty po prostu 

przechodzę  na  pokład  samolotu  z  terminala,  ale  kiedy  lądujemy  we  Francji,  eskorta 

wyprowadza mnie z samolotu przed wszystkimi pasażerami, a potem limuzyna zabiera mnie 

na spotkanie z tatą w Miragnac. 

Zawsze myślałam, że tata ma po prostu przywileje stałego klienta linii lotniczych. 

Teraz domyślam się, że chodzi o jego książęcy tytuł. 

background image

Jest jeszcze i to, że ile razy Grandmére zabiera mnie na zakupy do Genowii, zawsze 

robimy  je  albo  przed  otwarciem  sklepów,  albo  już  po  ich  zamknięciu.  Babcia  dzwoni, 

upewnia się że nas wpuszczą, i nikt nam jeszcze nigdy nie odmówił. Na Manhattanie, gdyby 

mama spróbowała zrobić coś takiego, ekspedienci w Gap zabiliby ją śmiechem. 

A kiedy jesteś w Miragnac, nigdy nie jeździmy do restauracji. Zawsze jemy w domu, 

albo w sąsiednim chateau, Mirabeau. Jego właściciele to beznadziejni Anglicy z mnóstwem 

snobistycznych dzieciaków, które wiecznie mówią do siebie: „ale siara! ” albo „ty palancie”. 

Jedna  z  młodszych  dziewczyn,  Nicole,  była  moją  jakby  przyjaciółką,  ale  jednego  wieczoru 

opowiedziała mi, że zrobiła loda jakiemuś chłopakowi, a ja nie miałam pojęcia, co to znaczy 

zrobić loda. Miałam tylko jedenaście lat, choć to żadne wymówka, bo ona miała tyle samo. 

Sądziłam, że zrobić loda to coś typowo brytyjskiego, jak kiełbaska w cieście naleśnikowym 

albo  naloty  bombowe, czy coś takiego. No więc, wspomniałam o tym  podczas obiadu przy 

rodzicach Nicole i potem wszystkie te dzieciaki przestały się do mnie w ogóle odzywać. 

Zastanawiam się, czy te Angole wiedzą, że tata to książę Genowii. Założę się, że tak. 

Boże, musieli myśleć, że jestem umysłowo niedorozwinięta, albo co. 

Większość  ludzi  nigdy  nie  słyszała  o  Genowii.  Wiem,  bo  kiedy  musieliśmy 

przygotować  te  nasze  opracowania,  nikt  o  niej  nic  nie  wiedział.  Mama  mówi,  że  zanim 

poznała  tatę,  też  nic  nie  wiedziała  o  Genowii.  Nie  urodził  się  tam  nikt  sławny.  Nikt  z  jej 

obywateli  niczego  nie  wynalazł,  niczego  nie  napisał,  ani  nie  został  gwiazdą  filmową. 

Mnóstwo  Genowiańczyków,  jak  mój  dziadek,  walczyło  z  nazistami  w  czasie  drugiej  wojny 

światowej, ale po za tym niczym nie zasłynęli. 

Mimo to, ludzie, którzy znają Genowię, lubią tam jeździć, bo jest taka piękna. Przez 

cały  czas  jest  tam  mnóstwo  słońca,  w  tle  widać  ośnieżone  szczyty  Alp,  a  z  przodu 

kryształowo  niebieskie  Morze  Śródziemne.  W  Genowii  jest  mnóstwo  wzgórz,  często  tak 

stromych  jak  San  Francisco  i  porośniętych  gajami  oliwnymi.  Pamiętam  to  z  mojego 

opracowania,  że  Genowia  eksportuje  sporo  oliwy  i  to  bardzo  drogiej,  takiej  jakiej  mama 

używa tylko do doprawiania sałaty. 

No i ten pałac książęcy. Jest dość znany, bo kręcono w nim kiedyś zdjęcia do filmu o 

trzech  muszkieterach.  Nigdy  nie  byłam  w  środku,  ale  z  Grandmére  często  przejeżdżałyśmy 

obok. Pałac ma mnóstwo wieżyczek, łuków przyporowych i innych cudów. 

Dziwne;  Grandmére  nigdy  nie  wspomniała,  że  tam  mieszka,  choć  tyle  razy  go 

mijałyśmy. 

Przeszła  mi  czkawka.  Chyba  mogę  już  bezpiecznie  wracać  do  Palmiarni.  Dam 

dziewczynie z obsługi dolara, chociaż wcale mnie nie obsłużyła. 

background image

Hej, stać mnie na to - mój tata jest księciem! 

Czwartek, trochę później 

domek pingwinów, zoo w Central Parku 

Jestem  tak  wściekła,  że  ledwie  mogę  pisać,  w  dodatku  co  chwila  ktoś  mnie  trąca  w 

łokieć  i  trochę  tu  za  ciemno,  ale  trudno.  Muszę  wszystko  dokładnie  zapisać,  inaczej  jutro, 

kiedy się obudzę, pomyślę, że miałam tylko koszmarny sen. 

To wcale nie sen. To koszmarna RZECZYWISTOŚĆ. 

Nikomu o tym nie powiem, nawet  Lilly. Nie zrozumiałaby. NIKT by nie zrozumiał. 

Nie  znam  nikogo,  kto  znalazłby  się  kiedyś  w  takiej  sytuacji.  Kto  położył  się  do  łóżka  jako 

jedna osoba i wstał następnego ranka, by odkryć, że jest kimś zupełnie innym. 

Kiedy  skończyłam  czkać  w  damskiej  toalecie  hotelu  „Plaza”  i  wróciłam  do  stolika, 

zobaczyłam,  że  niemieckich  turystów  zastąpili  Japończycy;  zdecydowany  postęp. 

Zachowywali  się  znacznie  spokojniej.  Tata  rozmawiał  przez  komórkę.  Rozmawiał  z mamą, 

zorientowałam się od razu. Miał ten wyraz twarzy, który przybiera tylko wtedy, kiedy z nią 

rozmawia. Mówił właśnie: 

-  Tak,  powiedziałem  jej.  Nie,  nie  zdenerwowała  się.  -  Popatrzył  na  mnie.  -  Jesteś 

zdenerwowana, Mia? 

- Nie - odparłam, bo wtedy byłam jeszcze spokojna. Wtedy powiedział do telefonu: 

- Mówi, że nie jest zdenerwowana. - Przez chwilę słuchał a potem popatrzył na mnie 

znowu. - Chcesz, żeby twoja matka przyszła tu i pomogła mi wszystko wyjaśnić? 

Potrząsnęłam głową przecząco. 

- Nie. Mama musi skończyć ten multimedialny kawałek dla Kelly Tate Gallery. Chcą 

go mieć na przyszły wtorek. 

Tata  powtórzył  to  mamie.  Usłyszałam,  jak  odburknęła  coś  w  odpowiedzi.  Zawsze 

marudzi, kiedy jej przypominam, że musi skończyć obraz w określonym terminie. Mama lubi 

pracować, kiedy muzy ją natchną. Zazwyczaj to nie problem, bo tata płaci większość naszych 

rachunków,  ale  dojrzała  osoba,  nawet  jeśli  jest  artystką,  powinna  być  bardziej 

odpowiedzialna.  Przysięgam,  gdybym  kiedykolwiek  dorwała  te  muzy  mojej  mamy, 

skopałabym je tak równo, że pogubiłyby sandały. 

Tata wreszcie wyłączył telefon i spojrzał na mnie: 

- Lepiej? - zapytał. 

Więc jednak zauważył, że miałam czkawkę. 

background image

- Lepiej - odparłam. 

- Na pewno rozumiesz, co do ciebie mówię, Mia? Pokiwałam głową. 

- Jesteś księciem Genowii. 

- Tak... - urwał, jakby było coś jeszcze. 

Nie wiedziałam, co dodać. No, to spytałam: 

- Grandpére też był kiedyś księciem Genowii? 

- Tak... - odparł. 

- Więc... kim jest teraz Grandmére? 

- Księżną wdową. 

Skrzywiłam się. To już rozumiem, czemu jest taka. 

Tata  zorientował  się,  że  zabił  mi  klina.  Popatrzył  na  mnie  z  miną  pełną  nadziei. 

Spróbowałam  uśmiechać  się  do  niego  niewinnie,  ale  chyba  nie  o  to  mu  chodziło,  więc  w 

końcu zwiesiłam ramiona i spytałam: 

- Okay. Co jeszcze? 

Chyba go rozczarowałam. 

- Mia, jeszcze nie rozumiesz? 

Położyłam głowę na stole. W hotelu Plaza nie powinno się tak zachowywać, ale nie 

zauważyłam, żeby obserwowała nas Ivana Trump. 

- Nie... - powiedziałam. - Nie rozumiem. O co chodzi? 

- Nie jesteś już Mią Thermopolis, kotku. 

Ponieważ jestem nieślubnym dzieckiem, a mama, jak mówi nie wierzy w patriarchat, 

zamiast nazwiska ojca dała mi własne. Słysząc słowa taty, podniosłam głowę. 

- Nie jestem? - powtórzyłam i zamrugałam oczyma ze zdziwienia. - Jak to? 

I wtedy tata powiedział trochę smutno: 

- Nazywasz się Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo. Jesteś księżniczką 

Genowii. 

No dobrze. 

CO? KSIĘŻNICZKA?? JA??? 

Tak, i co jeszcze? 

NIE  JESTEM  księżniczką.  Do  tego  stopnia  nie  jestem  księżniczką,  że  kiedy  tata 

zaczął  mi  o  tym  mówić,  okropnie  się  rozpłakałam.  Widziałam  swoje  odbicie  w  wielkim 

złoconym lustrze po drugiej stronie sali. Na całej twarzy dostałam plam, jak na wuefie, kiedy 

gramy  w  zbijaka  i  piłka  mnie  uderzy.  Patrzyłam  na  swoje  odbicie  w  tym  wielkim  lustrze  i 

myślałam: „To ma być twarz księżniczki? ”. 

background image

Trzeba  zobaczyć,  jak  wyglądam.  Nigdy  nie  widzieliście  kogoś,  kto  MNIEJ  niż  ja 

przypomina księżniczkę. To znaczy, mam naprawdę okropne włosy, ani kręcone, ani proste; 

strasznie mi sterczą, więc muszę je obcinać dość krótko, inaczej wyglądałabym jak znak drogi 

podporządkowanej. Nie są ani jasne, ani ciemne, tylko w jakimś pośrednim kolorze, na który 

mówi  się  mysi  brąz  albo  blond  w  odcieniu  wody  po  myciu  naczyń.  Urocze,  nie?  I  mam 

naprawdę  szerokie  usta,  i  zero  biustu,  i  stopy  jak  kajaki.  Lilly  mówi,  że  moja  jedyna 

atrakcyjna  cecha  to  szare  oczy,  ale  w  tej  chwili  były  całkiem  czerwone,  a  od 

powstrzymywania płaczu dostałam zeza. 

No bo przecież księżniczki ni płaczą, prawda? 

Wtedy tata wyciągnął  rękę i  zaczął  mnie poklepywać po dłoni. Kocham tatę,  ale on 

pewnych rzeczy nie łapie. Powtarzał, jak bardzo mu przykro. 

Ja  nic  nie  mogłam  odpowiedzieć,  bo  bałam  się,  że  jeśli  zacznę  mówić,  rozryczę  się 

jeszcze bardziej. Mówił ciągle, że to nie tragedia, że spodoba mi się wspólne życie z nim w 

pałacu  w  Genowii,  i  że  będę  mogła  tu  przyjeżdżać  w  odwiedziny  do  moich  małych 

przyjaciółek tak często, jak zechcę. 

I wtedy szlag mnie trafił. 

Nie  dość,  że  jestem  księżniczką,  to  jeszcze  mam  stąd  WYJECHAĆ???  Niemal 

natychmiast odechciało mi się płakać, bo się wściekłam. 

Potwornie  wściekłam.  Wcale  się  często  nie  wściekam,  przez  ten  strach  przed 

konfrontacjami i tak dalej, ale jak już się wścieknę, radzę uważać. 

- NIE PRZENIOSĘ SIĘ do Genowii - powiedziałam naprawdę głośno. 

Wiem,  że  powiedziałam  to  głośno,  bo  wszyscy  Japońscy  turyści  odwrócili  się  i 

spojrzeli na mnie, a potem zaczęli cicho szeptać między sobą. 

Chyba  tatę  zaszokowałam.  Ostatni  raz  krzyknęłam  na  niego  całe  lata  temu,  kiedy 

zgodził się z Grandmére, że powinnam zjeść trochę pasztetu z gęsich wątróbek. Nic mnie nie 

obchodzi, że we Francji to przysmak, nie mam zamiaru jeść niczego, co kiedyś chodziło sobie 

po świecie i gęgało. 

-  Ależ,  Mia  -  powiedział  tata  tym  swoim  tonem:  „pomówmy  -  teraz  -  rozsądnie”  - 

sądziłem, że zrozumiałaś... 

-  Rozumiem  tylko  -  przerwałam  -  że  przez  całe  życie  mnie  okłamywałeś.  Czemu 

miałabym chcieć mieszkać z tobą? 

Zdaję  sobie  sprawę,  że  to  wyglądało  jak  fragment  „Ich  pięciorga”  i  przykro  mi  się 

przyznać, ale potem dalej zachowałam się jak bohaterka tego serialu. Zerwałam się z miejsca, 

przewracając  ciężkie,  złocone  krzesło  i  wybiegłam  stamtąd,  omal  nie  wywracając  nadętego 

background image

portiera. 

Tata  próbował  mnie  dogonić,  ale  kiedy  chcę,  potrafię  biegać  szybko.  Pan  Wheeton 

ciągle usiłuje namówić mnie na treningi na bieżni, ale mnie to nie bawi, bo nie cierpię biegać 

bez celu. Jeśli o mnie chodzi, kurtka drużyny szkolnej z numerem startowym to jeszcze nie 

powód, żeby biegać. 

Pobiegłam przed siebie ulicą. Minęłam głupie dorożki dla turystów, wielką fontannę 

ze  złoconymi  posągami,  tłum  ludzi  przed  F.  A.  O.  Schwarz  i  wpadłam  do  Central  Parku, 

gdzie  zaczynało  się  robić  ciemno,  zimno  i  jakoś  tak  niesamowicie,  ale  było  mi  wszystko 

jedno.  Nikt  by  mnie  nie  zaatakował.  W  końcu  mam  metr  siedemdziesiąt  pięć  i  biegłam  w 

ciężkich butach z dużym plecakiem. Mam na nim naklejki z różnymi napisami, na przykład: 

POPIERAJ GREENPEACE I HAMUJĘ DLA ZWIERZĄT. Nikt nie zaczepi dziewczyny w 

wojskowych butach, a już zwłaszcza wegetarianki. 

Po jakimś czasie zmęczyłam się biegiem i spróbowałam się zastanowić, dokąd pójść, 

bo  nie  chciałam  jeszcze  wracać  do  domu.  Wiedziałam,  że  nie  mogę  iść  do  Lilly.  Ona  jest 

stanowczo  przeciwna  każdej  innej  formie  rządów  niż  demokracja  bezpośrednia  lub 

przedstawicielska.  Zawsze  mówiła,  że  kiedy  najwyższa  władza  przypada  jednostce,  której 

rządy  są  dziedziczne,  bezpowrotnie  zanika  zasada  równości  i  szacunek  dla  obywatela  w 

ramach  społeczeństwa.  To  dlatego  w  obecnych  czasach  prawdziwa  władza  przeszła  z  rąk 

królów w ręce zgromadzeń konstytucyjnych, a monarchowie tacy jak królowa Elżbieta stali 

się zaledwie symbolami narodowej jedności. 

Przynajmniej  tak  powiedziała  parę  dni  temu  w  czasie  ustnej  odpowiedzi  na  historii 

cywilizacji. 

Właściwie zgadzam się z Lilly, zwłaszcza co do księcia Karola - naprawdę traktował 

Dianę paskudnie - ale mój tata nie jest taki jak on. Dobra, gra w polo i tak dalej, ale nigdy nie 

spróbowałby nikogo obciążyć podatkiem, nie dając mu pewnych przywilejów. 

W Genowii nie ma wprawdzie podatków, ale Lilly nie zrobi to żadnej różnicy. 

Wiedziałam,  że tata zadzwoni  do mamy, a ona  się strasznie zdenerwuje. Nie cierpię 

martwić mamy. Czasem bywa bardzo nieodpowiedzialna, ale dotyczy to tylko takich rzeczy, 

jak rachunki czy zakupy spożywcze. 

Nigdy nie jest nieodpowiedzialna w stosunku do mnie. Mam na przykład znajomych, 

którym rodzice czasem zapominają dać pieniądze na bilet do metra. Mam znajomych , którzy 

mówią rodzicom, że idą do kumpla, a zamiast tego idą na miasto i piją, a ci rodzice nic nie 

wiedzą, bo nigdy nie próbowali się skontaktować z rodzicami tego kumpla.  Moja mama nie 

jest taka. ZAWSZE sprawdza. 

background image

Wiedziałam więc, że jestem nie w porządku  - uciekłam i narobiłam jej zmartwienia. 

Tatą nie przejmowałam się tak bardzo. W tej chwili raczej go nie lubiłam. Musiałam jednak 

chociaż przez chwilę pobyć sama. 

Człowiek  potrzebuje  trochę  czasu,  zanim  przyzwyczai  się  do  myśli,  że  jest 

księżniczką.  Niektórym  dziewczynom  to  by  się  pewnie  podobało,  ale  nie  mnie.  Nigdy  nie 

znałam się na babskich sprawach, no wiecie, makijaż, cienkie rajstopy i inne takie. Mogę się 

do tego zmusić, jeśli trzeba, ale na ogół wolę nie. 

Naprawdę wolę nie. 

W  końcu  nogi  same  mnie  zaniosły  do  zoo  w  Central  Parku.  Lubiłam  je  zawsze,  od 

dziecka. Jest o wiele fajniejsze, niż zoo w Bronksie, naprawdę małe i przytulne. Uwielbiam 

misie  polarne.  W  zoo  w  Central  Parku  mają  takiego  jednego  misa,  który  przez  cały  dzień 

pływa  stylem  grzbietowym.  Przysięgam!  Kiedyś  pokazali  go  w  wiadomościach,  bo  pewien 

psycholog zwierzęcy martwił się, że ten miś ma za dużo stresu. 

Musi czuć się okropnie, kiedy ludzie przez cały dzień się na niego gapią. Ale potem 

kupili mu trochę zabawek i doszedł do siebie. Czasem tylko chowa się w swoim zakątku - w 

zoo  w  Central  Parku  nie  ma  klatek,  tylko  zakątki  dla  zwierząt  -  i  sprawdza  czy  go 

obserwujesz. Trzyma przy tym w łapach piłkę. Uwielbiam tego miśka. 

Więc kiedy wygrzebałam dwa dolary na wstęp - jeszcze jedna zaleta; to zoo jest tanie 

-  złożyłam  wizytę  misiowi  polarnemu.  Jest  chyba  w  dobrej  formie.  O  wiele  lepszej  niż  ja. 

Widać jego tata nie powiedział mu, że jest następcą jakiegoś tronu. Zastanawiałam się, skąd 

pochodzi ten miś. Mam nadzieję, że z Islandii. 

Po  chwili  przy  wybiegu  misia  polarnego  zrobiło  się  za  tłoczno,  więc  poszłam  do 

domku  pingwinów.  Trochę  tu  w  środku  śmierdzi,  ale  jest  fajnie.  Są  tu  takie  okienka  pod 

poziomem wody w basenie, przez które widać, jak pingwiny nurkują, ześlizgują się ze ścian i 

mają wielką pingwinią frajdę. Małe dzieci kładą ręce na szybach, a kiedy podpływa do nich 

pingwin,  wrzeszczą.  To  mi  strasznie  działa  na  nerwy.  Jest  też  ławeczka,  na  której  można 

sobie usiąść i właśnie teraz siedzę i piszę. Po chwili można przywyknąć do smrodku. Pewnie 

do wszystkiego można się przyzwyczaić. 

O mój Boże, sama nie wierzę, że to przed chwilą napisałam. NIGDY nie przyzwyczaję 

się, że jestem księżniczką Amelią Renaldo! Nawet nie wiem, kto to jest! To brzmi jak nazwa 

jakiejś  głupiej  linii  kosmetyków  czy  imię  postaci  z  filmu  Disneya,  która  zaginęła  i  dopiero 

odzyskuje pamięć. , czy coś takiego. 

Co ja mam zrobić? NIE MOGĘ przenieść się do Genowii po prostu NIE MOGĘ!! Kto 

zajmie  się  Grubym  Loiue?  Przecież  nie  mama.  Zapomina  nakarmić  siebie,  a  co  dopiero 

background image

KOTA. 

Jestem pewna że w pałacu nie pozwolą mi trzymać kota. A już na pewno nie takiego 

jak Gruby Louie, który waży dwanaście kilo i zjada skarpetki. 

Przepłoszyłby wszystkie damy dworu. O Boże. Co ja teraz zrobię? 

Jeśli Lana Weinberger dowie się o tym, mam przechlapane. 

Czwartek, jeszcze później 

Oczywiście, nie mogłam ukryć się w domku pingwinów na zawsze. W końcu przyszli 

zgasić światła i powiedzieli, że zamykają zoo. Schowałam pamiętnik i z innymi poszłam do 

wyjścia. Złapałam autobus w stronę śródmieścia i pojechałam do domu, gdzie, byłam pewna, 

czekał mnie od mamy NIEZŁY OCHRZAN. 

Nie  spodziewałam  się  tylko,  że  dostanę  od  OBOJGA  rodziców  naraz.  To  mnie 

zaskoczyło. 

-  Gdzie  byłaś,  młoda  damo?  -  chciała  wiedzieć  mama.  Siedziała  z  tatą  przy 

kuchennym stole, a między nimi leżał telefon. Tata dokładnie w tej samej chwili odezwał się: 

- Przecież my się tu zamartwiamy! 

Myślałam, że czeka mnie opieprz mojego życia, ale oni tylko chcieli się  upewnić, że 

nic  mi  się  nie  stało.  Zapewniłam  ich,  że  nie.  Po  prostu  musiałam  pobyć  trochę  sama, 

wyjaśniłam. 

Naprawdę bałam się, że zaraz dobiorą mi się do skóry, ale oni totalnie dali mi spokój. 

Mama  próbowała  mnie  nawet  namówić  na  gotowe  danie  Ramena,  ale  ja  nie  chciałam,  bo 

miało  bekonowy  smak.  Potem  tata  zaproponował,  że  pośle  swojego  szofera  do  Nobu  po 

pieczonego okonia, ale ja powiedziałam tylko: 

- Naprawdę tato, ja się chcę już położyć. 

Wtedy mama zaczęła sprawdzać czy nie mam gorącego czoła i tak dalej. 

Pewnie myślała że jestem chora. O mało znów się nie rozpłakałam. Tata musiał chyba 

rozpoznać tę minę z hotelu Plaza, bo nagle zaczął mówić: 

- Helen, daj jej spokój. 

Ku  mojemu  zdziwieniu,  dała  spokój.  Poszłam  więc  do  łazienki,  zamknęłam  drzwi  i 

wzięłam  długą,  gorącą  kąpiel.  Potem  założyłam  moją  ulubioną  piżamę,  taką  fajną,  z 

czerwonej  flaneli,  znalazłam  Grubego  Louie,  który  usiłował  ukryć  się  pod  kanapą  (nie 

przepada za tatą) i poszłam do łóżka. 

Zanim zasnęłam, długo jeszcze słyszałam, jak tata rozmawia z mamą w kuchni. Miał 

background image

niski głos, jak grzmot. Przypominał mi trochę głos kapitana Picarda ze „Star Trek: Następne 

Pokolenie”. 

Tata ma w  gruncie rzeczy dużo wspólnego z kapitanem  Picardem.  Jest  blady, łysy i 

musi rządzić niedużą grupą pospólstwa. 

Tyle  tylko,  że  dzięki  kapitanowi  Picardowi  pod  koniec  odcinka  zawsze  wszystko 

dobrze się kończy, a ja poważnie wątpię czy to wszystko dobrze się skończy dla mnie. 

Piątek, 3 października 

godzina wychowawcza 

Dzisiaj,  kiedy  się  obudziłam.  gołębie,  które  mieszkają  na  schodkach 

przeciwpożarowych za moim oknem, gruchały głośno (Gruby Louie siedział na parapecie - to 

znaczy, siedziało tyle z niego, ile na parapecie udało się zmieścić  - i patrzył na nie), słońce 

świeciło,  nie  obudziłam  się  ani  trochę  za  późno  i  nie  przyciskałam  guzika  „drzemka”  na 

budziku  siedem  tysięcy  razy.  Wzięłam  prysznic  i  nie  zacięłam  się,  goląc  nogi,  znalazłam 

prawie niepogniecioną bluzkę na dnie szafy i udało mi się uczesać włosy tak , że wyglądały 

niemal znośnie. Byłam w dobrym humorze. W końcu był piątek. Piątek to mój ulubiony dzień 

tygodnia,  poza  sobotą  i  niedzielą.  Piątek  zawsze  oznacza,  że  czekają  mnie  dwa  dni  -  dwa 

CUDOWNE , spokojne dni - BEZ algebry. 

Potem  poszłam  do  kuchni.  Ze  świetlika  w  suficie  wpadało  różowawe  światło  i 

oświetlało  mamę.  Miała  na  sobie  swoje  najlepsze  kimono  i  robiła  francuskie  grzanki, 

używając  substytutu  zamiast  prawdziwych  jajek,  chociaż  ja  przecież  przestałam  być  ovo  - 

lakto - wegetarianką, odkąd zdałam sobie sprawę, że jajka nie są zapładniane, więc i tak nie 

wykluwają się z nich żółte puchate kurczaki. 

Chciałam jej podziękować, że o mnie pomyślała, ale nagle usłyszałam szelest. 

W aneksie jadalnym (no, cóż to tylko sam stół, prawdziwej jadalni nie mamy) siedział 

TATA. Miał na sobie garnitur i czytał „New York Timesa”. 

Garnitur. O siódmej rano. 

O  mój  Boże.  Diabli  wzięli  całą  nadzieję  na  wspaniały  dzień.  Kiedy  tylko  mnie 

zobaczył, zaczął: 

- Mia, posłuchaj. 

Wiedziałam co mnie czeka. Tata mówił „Mia, posłuchaj”, tylko wtedy, kiedy zamierza 

wygłosić długie kazanie. 

Złożył  starannie  gazetę  i  położył  na  stole.  Tata  zawsze  starannie  składa  gazety  i 

background image

wyrównuje brzegi  stron. Mama nigdy tego nie robi.  Zazwyczaj  zwija je byle jak i  rzuca na 

kanapę  albo  obok  toalety.  Tatę  doprowadza  to  do  szału.  Prawdopodobnie  właśnie  dlatego 

nigdy się nie pobrali. 

Zobaczyłam, że mama zastawiła stół swoimi najlepszymi talerzami w niebieskie paski 

od  Kmarta  i  zielonymi  plastikowymi  szklankami  do  margerity  w  kształcie  kaktusów,  które 

kupiłyśmy w Ikei. 

Na środku stołu postawiła nawet bukiet sztucznych słoneczników w żółtym wazonie. 

Zrobiła to  wszystko,  żeby  mi poprawić humor, ja wiem,  i  pewnie musiała bardzo wcześnie 

wstać, żeby zdążyć. Ale zamiast się rozchmurzyć, tylko jeszcze bardziej się zasmuciłam. 

Bo  dam  głowę,  że  w  pałacu  w  Genowii  nie  używają  przy  śniadaniu  zielonych 

plastikowych szklanek do margerity , w kształcie kaktusików. 

-  Mia,  musimy  porozmawiać  -  powiedział  tata.  Tak  zaczynają  się  jego  najgorsze 

kazania. Ale tym razem tata spojrzał na mnie trochę dziwnie i spytał: 

- Coś ty zrobiła z włosami? Podniosłam rękę do głowy. 

- Bo co? 

Myślałam, że raz w życiu udało mi się porządnie uczesać. 

- Filipie, nic nie zrobiła. Wygląda normalnie. - powiedziała mama, Zazwyczaj stara się 

zapobiec kazaniom taty, o ile może. 

- Chodź i siadaj Mia. Zjedz śniadanie. Podgrzałam ci syrop do grzanek tak jak lubisz. 

Doceniłam  ten  gest.  Naprawdę.  Ale  nie  chciałam  usiąść  do  dyskusji  o  mojej 

przyszłości w Genowii. Naprawdę, to bez sensu. Więc powiedziałam: 

- Chciałabym , ale muszę już lecieć. Mam dzisiaj test z historii cywilizacji. Obiecałam 

Lilly, że spotkamy się wcześniej i razem przejrzymy notatki... 

- Siadaj. 

O kurczę, tata naprawdę potrafi mówić jak kapitan statku ze „Star Trek”, jeśli  chce. 

Usiadłam. Mama nałożyła mi kilka grzanek na talerz. Polałam je syropem i zjadłam kawałek 

z czystej grzeczności. Smakowały jak tektura. 

- Mia - zaczęła mama. Jeszcze starała się odwlec kazanie taty. - Wiem , jak strasznie 

się tym wszystkim przejęłaś. Ale nie przesadzaj, to naprawdę nie wygląda tak źle. 

Akurat. Ni stąd ni zowąd mówicie mi, że jestem księżniczką, i jeszcze mam skakać z 

radości? 

-  Chodzi  mi  o  to  -  ciągnęła  mama  -  że  większość  dziewczyn  ogromnie  by  ucieszyła 

wiadomość,  że  ich  ojciec  jest  księciem!  Żadnej  z  tych,  które  znam.  No,  niezupełnie.  Lana 

Weinberger na pewno bardzo chciałaby być księżniczką. W gruncie rzeczy, ona już się uważa 

background image

za księżniczkę. 

- Pomyśl tylko o tych świetnych rzeczach, które mogłabyś mieć w Genowii.  - Twarz 

mamy  rozjaśniła  się,  kiedy  zaczęła  wymieniać  świetne  rzeczy,  które  mogłabym  mieć, 

mieszkając  w  Genowii,  ale  jej  głos  brzmiał  sztucznie,  jakby  tylko  grała  mamę  w  jakimś 

telewizyjnym serialu. - Na przykład samochód! Wiesz, jakie to niepraktyczne - samochód tu, 

w mieście. Ale w Genowii, kiedy skończysz szesnaście lat, jestem pewna, że tata kupi ci... 

Zauważyłam  głośno,  że  w  Europie  jest  wystarczająco  dużo  problemów  z  zatruciem 

środowiska  i  ja  nie  muszę  się  do  tego  dokładać.  Wyziewy  z  silników  Diesla  to  jeden  z 

ważniejszych czynników niszczących warstwę ozonową. 

-  Ale  zawsze  chciałaś  mieć  konia,  prawda?  No  to  w  Genowii  mogłabyś  go  mieć. 

Ładnego szarego konia z plamkami na grzbiecie... 

Zabolało mnie to. 

- Mamo - powiedziałam, a oczy wypełniły mi się łzami, których zupełnie nie mogłam 

powstrzymać. Nagle znów zaczęłam się mazać - Co ty robisz? Chcesz, żebym zamieszkałą z 

tatą? O to ci chodzi? Zmęczyłaś się mną, czy co? Chcesz, żebym przeniosła się do taty, bo 

wtedy ty i pan Gianini będziecie mogli... będziecie mogli... 

Nie  mogłam  dokończyć,  bo  okropnie  się  rozpłakałam.  Ale  wtedy  mama  też  już 

płakała. Poderwała się z krzesła, obeszła stół i zaczęła mnie ściskać: 

- Kochanie nic podobnego! Jak mogłaś tak pomyśleć? - przestała przypominać mamę 

z telewizyjnego serialu. - Ja tylko chcę dla ciebie jak najlepiej! 

- Tak jak ja - dodał tata, z rozłoszczoną miną. Założył ramiona na piersi i rozparł się 

na krześle, patrząc na nas poirytowanym wzrokiem. 

- Dla mnie najlepiej będzie zostać tutaj i skończyć szkołę - powiedziałam. 

- Potem wstąpię do Greenpeace i będę ratować wieloryby. 

Wtedy tata zirytował się jeszcze bardziej. 

- Nie wstąpisz do Greenpeace. - warknął. 

- Wstąpię - powiedziałam. 

Ciężko mi było mówić, taka byłam zapłakana, ale dodałam jeszcze: 

- Pojadę na Islandię i będę ratować małe foki. 

- Nie zrobisz tego, nie ma mowy. - Tata już nie był rozłoszczony, ale wręcz wściekły. 

- Pójdziesz na studia na Vassar. Ewentualnie do Sarah Lawrence College. 

Wtedy zaczęłam płakać jeszcze głośniej. 

Zanim jednak zdążyłam się odezwać, mama podniosła dłoń i przerwała ojcu. 

- Filipie, przestań. Niczego w ten sposób nie osiągniemy. Tak czy inaczej. Mia musi 

background image

pójść do szkoły. Już się spóźniła. 

Tata  prychnął  głośno,  co  czasem  mu  się  zdarza.  To  taki  typowo  francuski  odruch, 

przypomina coś między parsknięciem i westchnieniem. Brzmi jak: „pfech”. Potem dodał: 

- Lars cię odwiezie. 

Powiedziałam tacie, że to niepotrzebne, bo spotykam się z Lilly codziennie na Astor 

Place i stamtąd razem łapiemy szóstą linię metra do centrum. 

- Lars może podwieźć także twoją małą przyjaciółkę. 

Spojrzałam na mamę. Ona patrzyła na tatę. Lars to szofer taty. Jeździ z nim po całym 

świecie.  Odkąd  pamiętam  -  no  dobra,  przez  całe  moje  życie  -  tata  zawsze  miał  kierowcę, 

zwykle  jakiegoś  mięśniaka,  który  przedtem  pracował  dla  prezydenta  Izraela  czy  kogoś 

takiego. 

Oczywiście,  jak  się  teraz  zastanowić,  ci  faceci  to  wcale  nie  szoferzy,  tylko 

ochroniarze. 

Rany, tylko tego mi trzeba, żeby ochroniarz taty odwoził mnie do szkoły. 

Jak ja to wyjaśnię Lilly? „Lilly nie zwracaj na niego uwagi. To tylko szofer taty. ” Tak 

jasne. Jedyna osoba w liceum imienia Alberta Einsteina, którą do szkoły podrzuca szofer, to 

nieprzytomnie bogata dziewczyna z Arabii Saudyjskiej. Jej ojciec jest właścicielem jakiegoś 

koncernu  naftowego.  Wszyscy  się  z  niej  śmieją,  bo  jej  rodzicie  strasznie  się  boja,  że  może 

zostać porwana między rogiem Siedemdziesiątej Piątej i Madison, gdzie jest nasza szkoła, a 

rogiem  Siedemdziesiątej  Piątej  i  Piątej  Alei,  gdzie  mieszka.  Ma  nawet  ochroniarza,  który 

chodzi z nią od klasy do klasy i gada przez walkie - talkie z szoferem. Jeśli o mnie chodzi, to 

już lekkie przegięcie. 

Tata jednak totalnie uparł się z tym szoferem. Tak jakby teraz, kiedy oficjalnie uznano 

mnie za księżniczkę, trzeba było zacząć dbać o moje bezpieczeństwo. Wczoraj, kiedy byłam 

Mią Thermopolis, mogłam zupełnie spokojnie jeździć sobie metrem. Dzisiaj, jako księżniczka 

Amelia, mogę to sobie wybić z głowy. 

Co tam , nieważne. Nie chciało mi się kłócić. Mam teraz znacznie większe problemy. 

Na  przykład,  w  jakim  kraju  będę  mieszkać  w  najbliższej  przyszłości.  Kiedy 

wychodziłam  -  tata  prosił  Larsa,  żeby  wszedł  na  górę  na  strych  i  odprowadził  mnie  do 

samochodu, co mnie okropnie zażenowało - podsłuchałam, jak tata mówił do mamy: 

- No dobrze, Helen. Kto to jest ten cały Gianini, o którym mówiła Mia? 

 Uuups. 

ab=a+a rozwiązać dla b 

ab - b=a  

background image

b(a - 1)=ab=a/a - 1 

Jeszcze piątek, Algebra 

Lilly  od  razu  się  połapała,  że  coś  się  dzieje.  Przełknęła  tę  historyjkę  o  Larsie. 

Powiedziałam jej: 

- Wiesz, tata jest w mieście. Ma ze sobą szofera i sama rozumiesz... 

Ale  nie  mogłam  powiedzieć  jej  o  tym  numerze  z  księżniczką.  Cały  czas  pamiętam, 

jakim  zdegustowanym  tonem  Lilly  mówiła  podczas  swojej  ustnej  odpowiedzi,  kiedy  doszła 

do  monarchów  chrześcijańskich,  którzy  uznali  się  za  namaszczonych  przedstawicieli  woli 

boskiej i nie odpowiadali przed ludźmi, którymi rządzili, ale wyłącznie przed Bogiem. 

A przecież tata bardzo rzadko chodzi do kościoła, nawet kiedy Grandmére go zmusza. 

Lilly uwierzyła mi co do Larsa, ale nie dała mi spokoju, bo widziała, że płakałam: 

- Dlaczego masz takie czerwone i zapuchnięte oczy? Płakałaś. Dlaczego płakałaś? Co 

się stało? Dostałaś następną jedynkę, czy co? 

Wzruszyłam  tylko  ramionami  i  wyjrzałam  przez  okno  na  nieciekawe  domy  w  East 

Village, obok których musieliśmy przejechać. 

- Nic się nie dzieje - powiedziałam. - Mam okres. 

- Nie. Miałaś okres w zeszłym tygodniu. Pamiętam, bo pożyczyłaś ode mnie podpaskę 

po  gimnastyce,  a  potem  zjadłaś  dwie  paczki  Yodles  na  lunch.  -  Czasem  wolałabym,  żeby 

Lilly miała nieco gorszą pamięć. - Więc nie ściemniaj. Louie zżarł kolejną skarpetkę? 

Po  pierwsze  czułam  się  strasznie  głupio,  omawiając  swój  cykl  menstruacyjny  przy 

ochroniarzu  taty.  On  naprawdę  wygląda  jak  jeden  z  braci  Baldwin.  Nie  odrywał  oczu  od 

drogi, ale nie jestem pewna, czy z przedniego siedzenia nie słyszał, o czym rozmawiamy. Tak 

czy inaczej, czułam się głupio. 

- Nieważne. - szepnęłam. - To przez tatę. Sama rozumiesz. 

- Och - powiedziała Lilly normalnym tonem. Wspomniałam już, że normalny ton Lilly 

jest  raczej  donośny?  -  Chodzi  o  tę  bezpłodność?  Dalej  tak  się  nakręca?  Boże,  ależ  temu 

facetowi brak samoświadomości! 

Potem  Lilly  zaczęła  opisywać  coś,  co  nazwała  jungowskim  drzewem 

samoświadomości. Mówiła, że tata wciąż tkwi na jego niższych gałęziach i nigdy nie zdoła 

dotrzeć do szczytu, jeżeli nie zaakceptuje siebie takiego, jakim jest i nie przestanie obsesyjnie 

rozmyślać, że nie może już spłodzić kolejnego potomstwa. 

Mnie też chyba brak samoświadomości. Tkwię przy pniu tego drzewa. A praktycznie 

background image

gdzieś wśród korzeni. 

No nic, teraz siedzę na algebrze i nie wygląda to tak źle, naprawdę. Myślałam o tym 

przez całą godzinę wychowawczą i wreszcie doszłam do paru wniosków: 

Nie mogą na siłę zrobić ze mnie księżniczki. 

Naprawdę nie mogą. W końcu to jest Ameryka, na litość boską. Tutaj można być tym, 

kim  się  chce.  Przynajmniej  tak  zawsze  mówiła  nam  pani  Holland,  kiedy  w  zeszłym  roku 

uczyliśmy  się  historii  Stanów.  Skoro  więc  mogę  być  tym,  kim  zechcę,  to  mogę  nie  być 

księżniczką. Nikt nie może mnie zmusić bym była księżniczką, nawet tata, jeżeli ja sama nie 

zechcę. 

Prawda? 

No  więc,  kiedy  dziś  wrócę  do  domu,  po  prostu  powiem  tacie,  dziękuje,  ale  nie, 

dziękuję. Na razie pobędę sobie zwykłą Mią. 

Jezu. Pan Gianini właśnie mnie wywołał, a ja nie miałam pojęcia o czym on mówi, bo 

oczywiście  pisałam  w  pamiętniku  zamiast  uważać.  Twarz  mi  po  prostu  płonie,  a  Lana, 

oczywiście, tarza się ze śmiechu. Jest taką wredną małpą. 

Swoją drogą, dlaczego on się mnie uczepił? Do tej pory powinien już wiedzieć, że nie 

potrafię  odróżnić  równania  kwadratowego  od  kreciej  dziury.  Czepia  się  przez  moją  mamę. 

Chce, by się wydawało, że traktuje mnie tak samo, jak wszystkich innych w klasie. 

No cóż. Nie jestem taka sama jak wszyscy w klasie. 

W ogóle po co mi ta cała algebra? W Greenpeace nikomu nie jest potrzebna. 

A już na pewno nie potrzeba jest księżniczkom. Tak więc z każdej strony jestem kryta. 

Ekstra. 

Rozwiązać x=a+aby dla y 

x - a=aby 

x - a/ab=aby/ab 

x - a/ab=y 

Piątek, naprawdę późno,  

sypialnia Lilly Moscovitz 

Dobra, przyznaję, po szkole zerwałam się z powtórki  z panem  Gianinim.  Wiem , że 

źle zrobiłam. Słowo, Lilly nieźle mi za to nawtykała. Wiem, że on prowadzi powtórki tylko 

dla tych, którzy jak ja zawalają algebrę. Wiem, że poświęca na to swój wolny czas i nikt mu 

nie  płaci  za  nadgodziny,  i  tak  dalej.  Skoro  jednak  w  możliwej  do  przewidzenia  przyszłości 

background image

algebra do niczego mi się nie przyda, po co mam na to chodzić? 

Spytałam  Lilly,  czy  mogę  dziś  przenocować  u  niej  w  domu,  a  ona  powiedziała  że 

owszem,  pod  jednym  warunkiem.  Musiałam  jej  obiecać,  że  przestanę  się  zachowywać  jak 

kompletna idiotka. 

Obiecałam, chociaż wcale nie uważam, że zachowuję się jak idiotka. 

Ale  kiedy  zadzwoniłam  do  mamy  z  budki  w  szkolnym  holu  i  spytałam,  czy  mogę 

przenocować u Moscovitzów, powiedziała: 

- Wiesz, Mia, w sumie liczyliśmy z ojcem, że po twoim powrocie jeszcze wieczorem 

pogadamy. 

No pięknie. 

Pozwiedzałam mamie, że naprawdę bardzo chętnie jeszcze bym  z nimi pogadała, ale 

strasznie martwię się o Lilly, bo jej prześladowcę właśnie wypuszczono z Bellevue. Jak tylko 

Lilly wystartowała ze swoim programem w kablówce, na antenę zaczął wydzwaniać ten facet, 

Norman.  Ciągle  ją  prosił,  żeby  zdjęła  buty.  Państwo  Moscovitz  twierdzą  ,  że  Norman  to 

fetyszysta.  Ma  fiksację  na  punkcie  stóp  -  a  konkretnie  stóp  Lilly.  Wysyła  jej  do  telewizji 

prezenty:  kompakty,  pluszowe  zwierzątka,  inne  rzeczy  i  pisał,  że  Lilly  dostanie  więcej 

prezentów z tego samego źródła, jeżeli tylko na antenie zdejmie buty. No więc Lilly owszem, 

zdjęła buty, ale potem narzuciła na nogi koc, wymachiwała pod nim stopami i powiedziała: 

- Popatrz, Norman ty zboczeńcu! Zdjęłam buty! Dzięki za kompakty frajerze! 

Norman  tak  się  rozłościł,  że  zaczął  chodzić  po  Village  i  szukać  Lilly.  Wszyscy 

wiedzą,  że  Lilly  mieszka  w  Village,  bo  sfilmowałyśmy  tam  kiedyś  świetny  odcinek 

programu,  w  którym  Lilly  pożyczyła  sobie  metkownicę  z  Grand  Union  i  stojąc  na  rogu 

Bleecker  i  La  Guardia,  wmawiała  wszystkim  kręcącym  się  po  NoHo  turystom  z  Europy,  że 

mając na czole metkę z ceną z Grand Union, będą mogli za darmo napić się kawy z mlekiem 

w Dean & DeLuca (zadziwiająco wielu uwierzyło). 

W każdym razie, któregoś dnia parę tygodniu temu, Norman Fetyszysta Stóp znalazł 

nas  w  parku  i  zaczął  gonić,  wymachując  banknotami  dwudziestodolarowymi  i  prosząc, 

żebyśmy  zdjęły  buty.  Bawiłyśmy  się  świetnie  i  wcale  nas  nie  przestraszył,  zwłaszcza  że 

poleciałyśmy prosto  na  policję na rogu Washington  Square South  i Thompson Street,  gdzie 

parkuje  wielka  przyczepa  samochodowa  Szóstego  Komisariatu,  a  gliny  z  ukrycia  szpiegują 

dealerów narkotyków. Powiedziałyśmy policji, że zboczeniec próbował nas napaść. Trzeba to 

było widzieć: ze dwudziestu tajniaków (nawet ten śpiący na ławce staruszek, którego brałam 

za  bezdomnego)  rzuciło  się  na  Normana  i  zaciągnęło  go,  chociaż  wrzeszczał,  do  domu 

wariatów! 

background image

Z Lilly zawsze świetnie się bawimy. 

Teraz  rodzice  powiedzieli  Lilly,  że  Norman  właśnie  wyszedł  z  Bellevue  i  jeśli  go 

gdzieś zobaczy, ma się nad nim więcej nie znęcać, bo to jest biedny człowiek z obsesyjno  - 

konwulsyjnym zaburzeniem osobowości, prawdopodobnie też chory na lekką schizofrenię. 

Lilly poświęca jutrzejszy program stopom. Ma zamiar zaprezentować na nogach każdą 

swoją parę butów, ale ani razu nie pokaże gołych stóp. Ma nadzieję, że doprowadzi Normana 

do ostateczności i facet zrobi coś jeszcze bardziej niesamowitego, na przykład zdobędzie broń 

i zacznie do nas strzelać. 

I tak się nie boję. Norman nosi grube okulary i założę się, że nie umiałby w nic trafić 

nawet  z  karabinu  maszynowego.  W  naszym  kraju  taki  szaleniec  jak  on  może  sobie  kupić 

karabin  dzięki  zupełnie  nieograniczonemu  prawu  posiadania  broni,  które  w  końcu  musi 

przynieść zgubę naszej demokracji - tak mówi w swoim webzinie Michael Moscovitz. 

Mama jednak tego nie przełknęła. Powiedziała: 

-  Mia,  rozumiem,  że  chcesz  pomóc  koleżance  zagrożonej  prześladowaniem  przez 

maniaka, ale moim zdaniem, w domu masz obecnie pilniejsze obowiązki. 

Ja na to: 

-  Jakie  obowiązki?  -  Bo  myślałam,  że  mówi  o  kociej  kuwecie,  którą  idealnie 

wyczyściłam dwa dni temu. 

Mama odparła: 

- Obowiązki wobec twojego ojca i mnie. 

Od razu szlag mnie trafił. Obowiązki? Ona opowiada mnie o obowiązkach? Kiedy to 

ostatni  raz  pomyślała,  żeby  oddać  bieliznę  do  pralni,  nie  mówiąc  już  o  odebraniu  jej  z 

powrotem?  Kiedy  po  raz  ostatni  pamiętała,  że  trzeba  kupić  patyczki  do  uszu  albo  papier 

toaletowy, albo mleko? 

A  czy  przez  czternaście  lat  chociaż  raz  przyszło  jej  do  głowy  wspomnieć  mi,  że 

któregoś dnia mogę skończyć jako księżniczka Genowii??? 

I ona uważa, że może mnie przypominać o obowiązkach? 

HA!!!!!!! 

O  mało  nie  walnęłam  słuchawką,  ale  Lilly  stała  tak  niedaleko  i  trenowała  rolę 

inspicjenta,  włączała  i  wyłączała  światło  w  szkolnym  holu.  Obiecałam  jej,  że  nie  będę  się 

zachowywać jak idiotka, a rzucanie słuchawką w trakcie rozmowy z własną matką na pewno 

zaklasyfikowałoby mnie do tej kategorii, więc powiedziałam naprawdę cierpliwym tonem: 

-  Nie  martw  się,  mamo.  Pamiętam,  że  mam  wstąpić  jutro  rano  do  Genovese  i  kupić 

zapas worków do odkurzacza. 

background image

I wtedy odwiesiłam słuchawkę. 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania 1 - 12, str. 119 

Angielski: propozycja tematu 

Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 4. 

RZ: nic 

Francuski: użycie „avoir” w zdaniach przeczących. Przeczytać lekcje od jeden do trzy, 

nic więcej - pas de plus 

Biologia: nic 

Sobota, 4 października 

rano, jeszcze u Lilly 

Czemu  zawsze  tak  dobrze  się  bawię,  kiedy  nocuję  u  Lilly?  Bo  przecież  nie  o  to 

chodzi,  że  oni  mają  coś,  czego  nie  miałabym  w  domu.  W  gruncie  rzeczy  mama  i  ja  mamy 

fajniejsze  rzeczy.  Moscovitzowie  odbierają  tylko  dwa  kanały  filmowe,  a  ponieważ 

skorzystałam z ostatniej promocji Time Warner Cable, my mamy wszystkie: Cinemax, HBO, 

Showtime, za niską, niziutką miesięczną opłatę 19, 99 dolarów. 

Poza tym z naszych okien można podglądać znacznie ciekawszych ludzi, na przykład 

Ronnie. Kiedyś nazywała się Ronald, a teraz zmieniła imię ma Ronette i często robi naprawdę 

niesamowite  imprezy.  Albo  małżeństwo  chudych  Niemców,  którzy  zawsze  ubierają  się  na 

czarno,  nawet  latem,  i  nigdy  nie  zaciągają  żaluzji.  Na  Piątej  Alei,  gdzie  mieszkają 

Moscovitzowie nie ma na kim oka zaczepić; sami bogaci psychoanalitycy i ich dzieci. Słowo 

honoru, za ich oknami nie dzieje się nic ciekawego. 

Jednak za każdym razem, kiedy tu nocuję, nawet jeśli nic nie robimy, tylko siedzimy z 

Lilly w kuchni i wyjadamy makaroniki, które zostały po święcie Rosz Haszana, bawię się po 

prostu  świetnie.  Może  dlatego,  że  Maya,  gosposia  Moscovitzów  z  Dominikany,  nigdy  nie 

zapomina  kupić  soku  pomarańczowego  i  zawsze  pamięta,  że  nie  lubię  tego  z  cząstkami 

owoców.  Czasem,  jeśli  wie,  że  będę  u  nich  nocowała,  kupuje  w  Balducci's,  specjalnie  dla 

mnie, wegetariańską lasagne zamiast mięsnej, tak jak wczoraj wieczorem. 

A  może  dlatego,  że  w  lodówce  Moscovitzów  nigdy  nie  znajduję  zapleśniałych 

pojemników z jedzeniem. Maya wyrzuca wszystko, co jest chociaż o dzień przeterminowane. 

Nawet kwaśną śmietanę, która wciąż ma nienaruszony plastik wokół pokrywki. Nawet puszki 

Taba. 

background image

No i państwo Moscovitz nigdy nie zapominają zapłacić za prąd. Con Ed jeszcze nigdy 

nie  wyłączyło  im  prądu  w  połowie  maratonu  filmów  Star  Trek.  A  z  mamą  Lilly  można 

pogadać  o  normalnych  rzeczach,  na  przykład,  że  bardzo  tanio  kupiła  w  Bergdost's  rajstopy 

Calvina Kleina. 

Nie,  żebym  nie  kochała  mojej  mamy.  Totalnie  ją  kocham.  Chciałabym  tylko,  żeby 

była bardziej mamą, a mniej artystką. 

I chciałabym, żeby tata bardziej przypominał tatę Lilly, który zawsze proponuje, że mi 

usmaży  omlet,  bo  uważa,  że  jestem  za  chuda  i  chodzi  po  domu  w  starym  dresie  swojego 

uniwerku, jeśli tylko nie musi iść do swojego gabinetu kogoś przeanalizować. 

Doktor Moscovitz nigdy nie założyłby garnituru o siódmej rano. 

Nie,  żebym  nie  kochała  taty.  Myślę,  że  go  kocham.  Tylko  nie  rozumiem,  jak  mógł 

dopuścić  do  czegoś  podobnego.  Zwykle  jest  taki  zorganizowany.  Jak  mógł  pozwolić,  żeby 

zrobili z niego księcia? 

Nie rozumiem. 

Chyba najbardziej lubię to, że u Lilly w ogóle nie muszę myśleć, że zawalam algebrę 

lub  że  jestem  następczynią  tronu  małego  europejskiego  księstwa.  Mogę  się  po  prostu 

odprężyć, wcinać prawdziwe, domowej roboty bułeczki z cynamonem i patrzeć jak Pawłow, 

owczarek Michaela, usiłuje zagonić Maye do stada, to znaczy do kuchni, za każdym razem, 

kiedy ona usiłuje z niej wyjść. 

Wczoraj miałyśmy totalny ubaw. Państwa Moscovitz nie było w domu - musieli pójść 

do Puck Building na koncert charytatywny na rzecz homoseksualnych dzieci ofiar holocaustu 

- więc Lilly i ja zrobiłyśmy sobie olbrzymią michę popcornu z mnóstwem masła, wlazłyśmy 

na wielkie łóżko z baldachimem w sypialni jej rodziców i oglądałyśmy wszystkie Bondy po 

kolei.  Udało  nam  się  ostatecznie  ustalić,  że  Pierce  Brosnan  był  najszczuplejszym  Bondem, 

Sean  Connery  najbardziej  owłosionym,  a  Roger  Moore  najbardziej  opalonym.  Żaden  z 

Bondów nie chodził bez koszuli dość długo, żebyśmy mogły zdecydować, który ma najlepszy 

tors, ale moim zdaniem chyba Timothy Dalton. 

Lubię owłosione torsy. Tak, myślę. 

Jak  na  ironię,  właśnie  kiedy  się  zastanawiałam  nad  torsami,  brat  Lilly  wszedł  do 

sypialni. Niestety, miał  na sobie koszulkę. Był trochę zły. Powiedział, że dzwoni mój tata i 

jest  potwornie  wściekły,  bo  godzinami  próbował  się  połączyć.  Michael  siedział  na  sieci  i 

odpowiadał na maile, które fani wysyłają do webzinu Crackhead, więc tata ciągle trafiał na 

zajęty telefon. 

Na  pewno  wyglądałam,  jakby  zbierało  mi  się  na  rzyganie,  bo  Michael  po  chwili 

background image

powiedział: 

-  Okay,  nie  przejmuj  się,  Thermopolis.  Powiem  mu,  że  obie  z  Lilly  poszłyście  już 

spać. 

Mama  nigdy  by  w  to  kłamstwo  nie  uwierzyła,  ale  tata  musiał  je  kupić  od  razu,  bo 

Michael wrócił i zameldował, że tata przeprosił za telefon o tak późnej porze (była dopiero 

jedenasta) i kazał powtórzyć, że pogada ze mną rano. 

Super. Nie mogę się już doczekać. , Chyba wciąż wyglądałam, jakby mi się chciało 

rzygać,  bo  Michael  zawołał  swojego  psa  i  kazał  mu  wskoczyć  na  łóżko,  chociaż  u 

Moscovitzów zwierzęta nie mogą wchodzić do sypialni, Pawłow wlazł mi na kolana i zaczął 

mnie lizać po twarzy, co robi tylko wtedy, kiedy komuś naprawdę ufa. Potem Michael usiadł, 

żeby  oglądać  filmy  razem  z  nami  i  Lilly  spytała  go,  tak  z  naukowej  ciekawości,  jakie 

dziewczyny  Bonda  podobają  mu  się  bardziej:  blondynki,  które  James  Bond  zawsze  musi 

ratować z opresji, czy brunetki, które wiecznie do niego strzelają. Michael odpowiedział, że 

nie  umiałby  się  oprzeć  uzbrojonej  dziewczynie,  przez  co  zeszłyśmy  na  temat  jego  dwóch 

ulubionych seriali telewizyjnych: 

„Xeny - wojowniczej księżniczki” i „Buffy - postrachu wampirów”. 

I  wtedy,  nie  tyle  z  naukowej  ciekawości,  co  ze  zwykłego  wścibstwa,  spytałam 

Michaela - gdyby przyszedł koniec świata, a on musiał na nowo zaludnić planetę, ale mógłby 

wybrać tylko jedną towarzyszkę życia, kogo by wybrał, Xenę czy Buffy? 

Jestem strasznie dziwna, powiedział najpierw Michael, skoro coś takiego przyszło mi 

do  głowy.  Potem  zdecydował  się  na  Buffy.  Wtedy  Lilly  zapytała  mnie,  kogo  bym  wolała, 

gdybym  musiała  wybierać  między  George'm  Clooneyem  a  Harrisonem  Fordem,  a  ja 

powiedziałam , że Harrisona Forda, chociaż jest taki stary, ale tego z Indiany Jonesa, a nie z 

Gwiezdnych  Wojen,  na  co  Lilly  powiedziała,  że  ona  wolałaby  Harrisona  Forda  jako  Jacka 

Ryana z filmów według powieści Toma Clancy’ego, potem Michael spytał: 

- Kogo byście wolały, Harrisona Forda czy Leonardo di Caprio? 

Obie  zdecydowałyśmy  się  na  Harrisona  Forda,  bo  Leonadro  di  Caprio  jest  już  taki 

niemodny, a wtedy znów zapytał: 

- Kogo byście wolały, Harrisona Forda czy Josha Richtera? 

I Lilly powiedziała, że Harrisona Forda, bo on kiedyś był stolarzem i jeśli przyszedłby 

koniec  świata,  umiałby  zbudować  dla  niej  dom,  a  ja  powiedziałam,  że  Josha  Richtera,  bo 

żyłby dłużej - Harrison ma chyba sześćdziesiątkę - i mógłby więcej pomóc przy dzieciach. 

Wtedy  Michael  zaczął  wygadywać  jakieś  totalnie  niesprawiedliwe  rzeczy  na  Josha 

Richtera; na przykład, że w obliczu nuklearnej zagłady wyszedłby z niego tchórz, na co Lilly 

background image

odparła, że lęk przed nieznanym jest nie najlepszą miarą potencjału czyjegoś rozwoju, z czym 

się  zgodziłam.  Wtedy  Michael  powiedział,  że  obie  jesteśmy  idiotki,  jeśli  sądzimy,  że  Josh 

Richter kiedyś zrobi coś dla nas poza tym, że odpowie na pytanie o godzinę, bo on lubi tylko 

takie dziewczyny, które się puszczają, jak Lana Weinberger, na co Lilly odparła, że sama by 

się  z  Joshem  puściła,  gdyby  spełnił  pewne  warunki,  to  znaczy  wykąpał  się  w  płynie 

antybakteryjnym  i  przed  stosunkiem  założył  trzy  prezerwatywy  pokryte  żelem 

plemnikobójczym (w razie gdyby jedna miała pęknąć, a druga się zsunąć). 

Potem Michael mnie spytał, czy sama puściłabym się z Joshem Richterem i musiałam 

się  chwilę  zastanowić.  Utrata  dziewictwa  to  naprawdę  ważny  krok  i  trzeba  to  zrobić  z 

właściwą osobą, inaczej  spieprzy ci się całe życie, jak kobietom, które przychodzą co drugi 

wtorek do doktora Moscovitza na grupę terapeutyczną „Po czterdziestce i  wciąż sama”. No 

więc, po zastanowieniu powiedziałam, że puściłabym się z Joshem Richterem, ale tylko pod 

trzema warunkami: 

1. Spotykalibyśmy się od roku. 

2. Wyznałby mi dozgonną miłość. 

3. Zabrałby mnie na Broadway na „Piękną i Bestię” i nie kpiłby z przestawienia. 

Michael  powiedział,  że  pierwsze  dwa  warunki  są  do  przyjęcia,  ale  jeżeli  trzeci  ma 

świadczyć,  na  jakiego  chłopaka  czekam,  zostanę  dziewicą  jeszcze  bardzo,  bardzo  długo. 

Powiedział, że nie zna nikogo z choćby odrobiną testosteronu, kto mógłby obejrzeć „Piękną i 

Bestię”  na  Broadway  bez  chlustających  wymiotów.  Michael  nie  ma  racji,  bo  tata 

zdecydowanie  ma  sporo  testosteronu  -  przynajmniej  jedno  pełne  jądro  -  i  nigdy  nie  dostał 

chlustających wymiotów na Pięknej i Bestii. 

Potem Lilly zapytała Michaela, kogo by wolał, gdyby musiał wybierać między mną i 

Laną Weinberger, a on powiedział: 

- Mię, oczywiście. 

Ale  na  pewno  powiedział  tak  tylko  dlatego,  że  byłam  w  tym  samym  pokoju  i  nie 

chciał sprzedawać mi disa prosto w oczy. 

Ona jednak ciągnęła to dalej i chciała się dowiedzieć, czy wolałby mnie czy Madonnę, 

albo mnie czy Buffy  - postrach wampirów (wolał mnie niż Madonnę, ale Buffy pobiła mnie 

na głowę). 

Wtedy Lilly zapytała, kogo ja bym wolała; Michaela czy Josha Richtera, a ja udałam, 

że  się  nad  tym  poważnie  zastanawiam  i  nagle,  ku  mojej  totalnej  uldze,  państwo  Moscovitz 

wrócili  do  domu  i  zaczęli  na  nas  wrzeszczeć,  bo  wpuściliśmy  Pawłowa  do  ich  sypialni  i 

jedliśmy popcorn na ich łóżku. 

background image

Potem, kiedy Lilly i ja posprzątałyśmy cały popcorn i wróciłyśmy do jej pokoju, znów 

mnie zapytała, kogo bym wolała; Josha Richtera czy jej brata. Musiałam powiedzieć, że Josha 

Richtera, bo to najseksowniejszy chłopak w całej szkole, a może nawet na całym świecie, a ja 

kompletnie  i  totalnie  się  w  nim  kocham  i  to  nie  tylko  ze  względu  na  jasne  włosy,  które 

opadają mu czasami na twarz, kiedy się pochyla i szuka czegoś w swojej szafce, ale również 

dlatego, że pod tą jego pozą pakersa ukrywa się wrażliwa, głęboka i życzliwa dusza. Wiem to 

ze sposobu w jaki powiedział mi „cześć” w Bigelows jakiś czas temu. 

Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że gdyby naprawdę przyszedł koniec świata, 

lepiej  byłoby  mi  z  Michaelem  nawet  jeśli  nie  jest  tak  seksowny,  bo  on  mnie  przynajmniej 

rozśmiesza. Myślę, że podczas końca świata poczucie humoru mogłoby bardzo się przydać. 

Poza tym, Michael bez koszulki faktycznie wygląda bardzo dobrze. 

I  jeśli  rzeczywiście  przyszedłby  koniec  świata,  Lilly  by  zginęła  więc  nie 

dowiedziałaby się, że jej brat i ja się rozmnażamy! 

Nie  chcę,  żeby  Lilly  kiedykolwiek  dowiedziała  się,  co  myślę  o  jej  bracie. 

Pomyślałaby, że to idiotyzm. 

Jeszcze większy idiotyzm niż to, że okazałam się księżniczką Genowii. 

Sobota później 

Przez całą powrotną drogę z domu Lilly martwiłam się, co mama i tata powiedzą na 

mój widok. Nigdy przedtem nie byłam nieposłuszna. Naprawdę, nigdy. 

No  dobra,  raz  kiedyś  z  Lilly,  Shameeką  i  Ling  Su  poszłyśmy  zobaczyć  film  z 

Christianem  Slaterem,  a  zamiast  tego  trafiłyśmy  na  Rocky  Horror  Picture  Show. 

Zapomniałam uprzedzić mamę i zadzwoniłam do niej dopiero po seansie, który skończył się 

gdzieś o 2. 30 w nocy, a my byłyśmy na Times Square i żadna z nas nie miała dość kasy, żeby 

razem  starczyło  choćby  na  jedną  taksówkę.  Ale  to  było  tylko  raz!  I  potem  miałam  totalną 

nauczkę, mama nie musiała mi nawet dawać szlabanu. Nie, żeby kiedykolwiek to robiła - to 

znaczy dała mi szlaban. Kto poszedłby do bankomatu po kasę na jedzenie na wynos, gdybym 

miała szlaban? 

Ale tata to zupełnie inna historia. W sprawach dyscypliny jest totalnie sztywny. Mama 

mówi, że to przez Grandmére, bo kiedy był małym chłopcem, za karę zamykała go w takim 

naprawdę strasznym pokoju u nich w domu. 

Teraz  tak  sobie  myślę,  że  tata  pewnie  wychował  się  w  jakimś  zamku  i  ten  straszny 

pokój to były prawdopodobnie lochy. 

background image

Jeeezu, nie dziwię się, że robi wszystko, co mu każe Grandmére. 

No więc, kiedy tata wścieka się na mnie, wścieka się nie na żarty. Jak wtedy, kiedy nie 

chciałam  pójść  z  Grandmére  do  kościoła.  Nie  będę  się  modlić  do  boga,  który  pozwala 

niszczyć  lasy  tropikalne,  by  można  było  zająć  więcej  miejsca  na  pastwiska  dla  krów,  które 

potem przerabia się na hamburgery dla ciemnych mas, czczących ten symbol wszelkiego zła, 

znak  McDonald'a.  Tata  zagroził,  że  jeśli  nie  pójdę  do  kościoła,  przetrzepie  mi  tyłek,  a  na 

dodatek powiedział, że już nigdy nie pozwoli mi czytać webzinu Michaela! Do końca wakacji 

nie dał mi wejść na sieć. Rozwalił mi modem półtoralitrową butelką Chateauneuf du Pape. 

No więc, strasznie się bałam, co zrobi kiedy wrócę od Lilly. 

Próbowałam siedzieć u Moscovitzów jak najdłużej. Wyręczyłam Mayę i załadowałam 

zmywarkę  do  naczyń,  bo  ona  zajęła  się  pisaniem  listu  do  swojego  kongresmana  z  prośbą, 

żeby  zrobił  coś  dla  jej  syna,  Manuela,  którego  niewinnie  uwięziono  dziesięć  lat  temu  za 

popieranie rewolucji u nich w kraju, zabrałam Pawłowa na spacer, bo Michael musiał pójść 

na wykład z astrofizyki na Columbię i nawet odetkałam dysze w jacuzzi państwa Moscovitz - 

kurczę tata Lilly traci strasznie dużo włosów. 

No  i  właśnie  wtedy  Lilly  musiała  wejść  i  oświadczyć,  że  pora  nakręcić  specjalny 

jednogodzinny  odcinek  programu,  poświęcony  jej  stopom.  Okazało  się,  że  państwo 

Moscovitz wcale jeszcze nie wyszli na swoją sesję rolfingu, jak nam się wydawało. Wszystko 

usłyszeli  i  kazali  mi  wracać  do  domu,  bo  oni  muszą  poddać  Lilly  analizie  i  odkryć,  czemu 

chce się znęcać nad prześladującym ją maniakiem seksualnym. 

Na ogół  jestem  bardzo dobrą córką.  Naprawdę.  Nie palę, nie biorę narkotyków.  Nie 

urodziłam  dziecka  w  trakcie  balu  na  zakończenie  ósmej  klasy.  Jestem  absolutnie  godna 

zaufania i zazwyczaj odrabiam lekcje. Oprócz jednej żałosnej pały z przedmiotu, który nigdy 

w życiu do niczego mi się nie przyda, radzę sobie całkiem nieźle. 

A oni nagle musieli mi zrobić ten numer z księżniczką. 

W drodze do domu zdecydowałam, że jeśli tata spróbuje mnie ukarać, zadzwonię do 

sędzi Judy. Tata mocno by żałował, gdyby przez to musiał stanąć przed sędzią Judy. Dałaby 

mu  popalić,  bez  dwóch  zdań.  Próba  zmuszenia  kogoś,  żeby  wbrew  własnej  woli  był 

księżniczką? Sędzia Judy nie toleruje takich rzeczy. 

Oczywiście, kiedy dotarłam do domu, okazało się, że wcale nie będę musiała dzwonić 

do sędzi Judy. 

Mama  nie  poszła  do  pracowni,  chociaż  chodzi  tam  w  każdą  sobotę  bez  wyjątku. 

Siedziała i czekała na mój powrót, czytając stare numery „Seventeen”. Zaprenumerowała go 

dla mnie, zanim się zorientowała, że mam zbyt płaską klatkę piersiową, by mnie ktokolwiek 

background image

zaprosił na randkę, przez co wszystkie informacje podawane w tym akurat magazynie są dla 

mnie kompletnie bezużyteczne. 

No i był tam tata, który siedział dokładnie w tym samym miejscu, co wczoraj, kiedy 

wychodziłam z domu. Na odmianę czytał niedzielnego „Timesa”, chociaż jest jeszcze sobota, 

a  mama  i  ja  wyznajemy  zasadę,  że  nie  otwiera  się  niedzielnego  dodatku  przed  niedzielą. 

Zdziwiłam  się,  bo  nie  nosił  garnituru.  Dzisiaj  miał  na  sobie  kaszmirowy  sweter,  na  pewno 

prezent od którejś z tych jego dziewczyn, i sztruksy. 

Kiedy  weszłam,  bardzo  starannie  poskładał  gazetę,  odłożył  ją  i  rzucił  mi  długie, 

znaczące  spojrzenie,  jak  kapitan  Picard,  zanim  zacznie  marudzić  Rykerowi  na  temat 

Pierwszej Dyrektywy. Potem odezwał się: 

- Musimy porozmawiać. 

Natychmiast  wtrąciłam  się,  że  przecież  powiedziałam,  dokąd  idę.  Że  po  prostu 

potrzebowałam trochę czasu dla siebie i chciałam sobie pewne sprawy przemyśleć, i że byłam 

podwójnie ostrożna, nie jechałam metrem, ani nic, ale tata przerwał mi jednym słowem. 

- Wiem. 

Tylko tyle: „wiem”. Poddał się kompletnie bez walki. Mój tata. 

Spojrzałam  na  mamę,  chcąc  zorientować  się,  czy  zauważyła,  że  zwariował.  I  wtedy 

ona  zrobił  coś  jeszcze  bardziej  niesamowitego.  Odłożyła  magazyn,  uściskała  mnie  i 

powiedziała: 

- Słonko, strasznie cię przepraszamy. 

Halo?  To  moi  rodzicie?  A  może  w  czasie  mojej  nieobecności  byli  tu  łowcy  ciał  i 

podmienili  ich  na  roboty?  Bo  tylko  w  ten  sposób  mogłam  wytłumaczyć  to,  że  okazali  tyle 

rozsądku. A potem tata powiedział: 

- Mia, rozumiemy, że znalazłaś się w ogromnym stresie. Chcemy, żebyś wiedziała, że 

zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ta zmiana jak najmniej się na tobie odbiła. 

Potem tata zapytał mnie, czy wiem, co to jest ugoda. Powiedziałam, że wiem, przecież 

nie jestem już w trzeciej klasie, a on wziął kartkę papieru i na nim spisaliśmy wspólnie coś, co 

mama nazywa Ugodą Thermopolis - Renaldo. Idzie to tak: 

Ja  niżej  podpisany  Artur  Krzysztof  Filip  Gerard  Grimaldi  Renaldo,  wyrażam  zgodę, 

aby moja jedyna córka i spadkobierczyni, Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo, 

bez  przeszkód  ukończyła  edukację  na  poziomie  szkoły  średniej  w  Męskim  Liceum  imienia 

Alberta  Einsteina  (szkole  koedukacyjnej  od  circa  1975  roku),  wyłączając  Święta  Bożego 

Narodzenia oraz letnie wakacje, które bez zastrzeżeń będzie spędzać w pałacu Genowii. 

Zapytałam, czy to oznacza koniec wakacji w Miragnac, a on potwierdził. 

background image

Aż trudno mi było uwierzyć. Gwiazdki i wakacje bez Grandmére? To tak, jakby iść do 

dentysty,  ale  zamiast  plombowania  zębów  poczytać  sobie  tylko  „Teen  People”  i  łyknąć 

mnóstwo  gazu  rozweselającego!  Byłam  taka  szczęśliwa,  że  z  miejsca  tatę  uściskałam. 

Niestety, okazało się, że ugoda ma jeszcze jeden paragraf: 

Ja,  niżej  podpisana  Amelia  Mignonette  Grimaldi  Thermopolis  Renaldo,  będę 

wypełniać obowiązki spadkobierczyni Artura Krzysztofa Gerarda Grimaldi Renaldo, księcia 

Genowii i wyrażam zgodę na wszystko, co obejmuje rola spadkobierczyni, włącznie, ale nie 

wyłącznie,  z  objęciem  tronu  po  śmierci  wyżej  wymienionego  i  udziałem  w  oficjalnych 

uroczystościach,  podczas  których  obecność  wyżej  wymienionej  następczyni  tronu  uznaje  się 

za konieczną. 

Wszystko  to  brzmiało  dla  mnie  całkiem  nieźle,  poza  ostatnią  częścią.  Oficjalne 

uroczystości? O co tu chodzi? 

Tata nagle zaczął się strasznie wykręcać: 

-  Och,  wiesz.  Uczestnictwo  w  pogrzebach  światowych  przywódców,  otwieranie 

balów, tego typu sprawy. 

Pogrzeby?  Bale?  A  gdzie  się  podziało  rozbijanie  butelek  szampana  o  burty 

transatlantyków, uczęszczanie na hollywoodzkie premiery i tak dalej? 

-  No  cóż  -  powiedział  tata.  -  Hollywoodzkie  premiery  są  mocno  przereklamowane. 

flesze strzelają ci w twarz i tyle. Okropnie niemiłe. 

No dobra, ale pogrzeby? Bale? Nawet nie wiem, jak używać konturówki do ust, a co 

dopiero składać dworski ukłon... 

-  O,  to  nie  problem  -  powiedział  tata,  zakładając  skuwkę  na  pióro.  -  Grandmére  się 

tym zajmie. 

Tak, akurat! Co ona ma tu do gadania? Jest we Francji! Ha, ha, ha! 

Sobota wieczorem 

Sama  ledwie  potrafię  uwierzyć,  że  taki  ze  mnie  nieudacznik.  Sobota  wieczór,  a  ja 

siedzę sama z tatą! 

Właściwie  próbował  mnie  namówić,  żebyśmy  poszli  na  Piękną  i  Bestię.  chyba  było 

mu mnie żal, że nie mam żadnej randki! 

Wreszcie musiałam powiedzieć: 

- Słuchaj tato. Nie jestem już dzieckiem. Nawet książę Genowii nie dostanie w sobotę 

biletów na Broadway na minutę przed przedstawieniem. 

background image

Tata po prostu  czuł  się pominięty, bo mama wybrała się na kolejną randkę z panem 

Gianinim.  Chciała  ją  odwołać  ze  względu  na  wstrząs,  który  w  ciągu  ostatnich  dwudziestu 

czterech  godzin  obrócił  mi  życie  do  góry  nogami,  ale  ja  się  totalnie  uparłam,  żeby  poszła. 

Widziałam, jak w towarzystwie taty z każdą chwilą coraz mocniej zaciska usta. Mama zaciska 

usta tylko wtedy, kiedy próbuje czegoś nie powiedzieć i myślę, że chciała powiedzieć tacie 

coś  w  rodzaju”  „Wynoś  się!  Wracaj  do  hotelu!  Płacisz  sześćset  dolarów  za  noc  za  swój 

apartament! Dlaczego tam nie posiedzisz? ”. 

Tata  doprowadza  mamę  do  szału,  bo  zawsze  szpera  po  kątach,  wyławia  wycinki 

bankowe  z  wielkiej  misy  do  sałaty,  do  której  mama  wrzuca  całą  nasza  pocztę  i  próbuje  jej 

tłumaczyć,  ile  odsetek  oszczędziłaby,  gdyby  tylko  przeniosła  pieniądze  z  rachunku 

oszczędnościowego na konto Indywidualnego Planu Emerytalnego Rotha. 

Więc  chociaż  mama  uważała,  że  powinna  zostać  w  domu,  wiedziałam,  że  jeśli 

zostanie,  po  prostu  wybuchnie.  Powiedziałam  więc:  idź,  idź  koniecznie,  a  my  z  tatą 

podyskutujemy  sobie  o  rządzeniu  małym  księstwem  w  dzisiejszych  warunkach 

ekonomicznych.  Ale  kiedy  mama  pokazała  się  nam  w  wyjściowym  stroju,  to  znaczy  w 

totalnie seksownej czarnej minisukience z Victoria's Secret (mama nienawidzi zakupów, więc 

wszystkie  ubrania  wybiera  z  katalogów,  kiedy  moczy  się  w  wannie  po  całym  dniu 

malowania),  tata  zakrztusił  się  kostką  lodu.  Podejrzewam,  że  nigdy  przedtem  nie  widział 

mamy w mini  - kiedy chodzili ze sobą na studiach, wiecznie  nosiła ogrodniczki,  jak ja  -  bo 

dopił szkocką z wodą sodową jednym haustem, a potem powiedział: 

- Masz zamiar w tym wyjść? Na co mama spytała: 

- A coś nie tak? 

I niespokojnie przejrzała się w lustrze. 

Wyglądała  naprawdę  fantastycznie;  w  gruncie  rzeczy  znacznie  lepiej  niż  zwykle  i 

pewnie  właśnie  o  to  mu  chodziło.  No  bo,  może  to  dziwnie  zabrzmi,  ale  mama,  kiedy  już 

zechce, potrafi się zrobić na totalną laskę. Mogę tylko pomarzyć sobie, że kiedyś będę taka 

ładna  jak  ona.  Ona  nie  ma  fryzury  w  kształcie  znaku  drogi  podporządkowanej  ani  płaskiej 

klatki piersiowej czy stóp w rozmiarze czterdzieści jeden. Jest naprawdę świetna, tak świetna, 

jak tylko może być czyjaś matka. 

Potem  odezwał  się  brzęczyk  domofonu  i  mama  wybiegła,  bo  nie  chciała,  żeby  pan 

Gianini wszedł na górę i natknął się na jej byłego, księcia Genowii. Zrozumiałe, bo tata wciąż 

jeszcze kaszlał i wyglądał trochę śmiesznie; łysy facet o czerwonej twarzy, w kaszmirowym 

swetrze,  który  próbuje  wypluć  własne  płuca.  W  każdym  razie  ja  na  jej  miejscu,  gdybym 

musiała przyznać, że kiedykolwiek uprawiałam z nim seks, poczułabym się głupio. 

background image

No i  dla mnie też lepiej, że nie wpuściła pana  Gianiniego na  górę, bo nie chciałam, 

żeby przy rodzicach spytał mnie, czemu w piątek nie przyszłam do niego na powtórkę. 

Kiedy już poszli, próbowałam pokazać tacie, że o wiele lepiej nadaję się do życia w 

Manhattanie niż w Genowii; zamówiłam dla nas naprawdę super jedzenie. Wzięłam sałatkę 

caprese, ravioli z grzybami i pizzę margherita, wszystko razem poniżej dwudziestu dolarów, 

ale słowo daję, w ogóle tacie nie zaimponowałam. Nalał sobie tylko jeszcze jedną szkocką z 

wodą  sodową  i  włączył  telewizor.  .  Nawet  nie  zauważył,  kiedy  Gruby  Louie  usiadł  obok 

niego. Zaczął go głaskać jakby nigdy nic. I tata twierdzi, że ma uczulenie na koty. 

Na domiar wszystkiego, wcale nie chciał rozmawiać o Genowii, tylko oglądał sport. 

Mówię serio. Sport. Mamy siedemdziesiąt siedem kanałów, a on chciał oglądać tylko te, na 

których mężczyźni w jednakowych koszulkach uganiali się za małą piłką. 

Zapomnijcie  o 

maratonie  filmów  o  Brudnym  Harrym.  Zapomnijcie  o 

wideokomiksach. Włączył kanał sportowy i wpatrzył się w ekran, a kiedy powiedziałam, że 

mama i ja w sobotę wieczór zwykle oglądamy to, co akurat leci na HBO, tylko przygłośnił 

telewizor! 

Niepoważny człowiek. 

Myślicie że to wszystko? Trzeba go było zobaczyć, kiedy przyjechało jedzenie. Kazał 

Larsowi obszukać dostawcę, zanim go wpuści na górę! 

Nie  do  wiary!  Musiałam  dać  Antonio  całego  dolara  górką,  żeby  mu  wynagrodzić  tę 

zniewagę. Potem tata usiadł i jadł bez słowa, a po kolejnej szkockiej z wodą sodową zasnął 

sobie na kanapie z Grubym Louie na kolanach! 

Zdaje się, że kiedy ma tytuł księcia i raka jądra, naprawdę zaczyna myśleć, że należą 

mu  się  szczególne  względy.  Bo  jeszcze,  nie  daj  Boże,  z  rozpędu  poświęciłby  trochę  uwagi 

swojej jedynej córce i następczyni tronu. 

Więc  znów  siedzę  sama  w  domu  w  sobotni  wieczór.  Prawdę  mówiąc,  właściwie 

zawsze  jestem  w  domu  w  sobotni  wieczór,  chyba  że  idę  do  Lilly.  Czemu  jestem  tak  mało 

lubiana? Wiem przecież, że wyglądam jak dziwadło i tak dalej, ale naprawdę staram się być 

miła. Serio. 

Wyobrażam sobie, że ludzie będą mnie po prostu cenić jako człowieka i zapraszać na 

imprezy  dlatego,  że  lubią  moje  towarzystwo!  To  nie  moja  wina,  że  mi  włosy  tak  dziwnie 

sterczą; ani trochę bardziej niż Lilly jest winna że ma taką rozklapciałą twarz. 

Z milion razy próbowałam dodzwonić się do Lilly, ale jej numer był zajęty, co znaczy, 

że  Michael  prawdopodobnie  siedział  w  domu  i  pracował  nad  swoim  webzinem.  Państwo 

Moscovitz starają się o drugą linię, żeby ludzie, którzy do nich dzwonią mogli się od czasu do 

background image

czasu  połączyć,  ale  firma  telekomunikacyjna  powiedziała,  im,  że  nie  mają  już  wolnych 

numerów  zaczynających  się  od  212.  Mama  Lilly  mówi,  że  nie  życzy  sobie  dwóch  linii  o 

różnych kodach dzielnicowych w jednym  mieszkaniu,  i  że jeżeli jej nie dadzą numeru 212, 

kupi sobie pager. 

Poza  tym  przyszłej  jesieni  Michael  wyjedzie  na  uniwersytet  i  problem  sam  się 

rozwiąże. 

Naprawdę  chciałam  pogadać  z  Lilly.  Nic  jej  nie  mówiłam,  że  jestem  księżniczką  i 

nigdy jej tego nie zamierzam mówić, ale czasami, nawet jeśli nie tłumaczę, co mi właściwie 

doskwiera, po rozmowie z nią czuję się lepiej. Może po prostu wystarczy wiedzieć, że jakaś 

moja  rówieśniczka  też  tkwi  w  domu  w  sobotni  wieczór.  Bo  większość  dziewczyn  z  naszej 

klasy  umawia  się  już  na  randki.  Nawet  Shameeka  zaczęła  na  nie  chodzić.  Jest  teraz  dość 

popularna, bo przez lato urósł jej biust. Co prawda o dziesiątej ma godzinę policyjną, nawet w 

weekendy i musi przedstawiać rodzicom chłopaka, z którym się umówiła, a ten chłopak musi 

przedstawić dokładny plan: dokąd idą i co będą robić. 

I  jeszcze  dostarczyć  dokumenty  tożsamości  ze  zdjęciem,  z  których  pan  Taylor  robi 

kserokopię, zanim pozwoli Shameece wyjść z tym chłopakiem z domu. 

Mimo wszystko, wychodzi na randki. Ktoś się z nią umawia. Ze mną nikt nigdy się nie 

umówił. 

Strasznie się nudziłam, patrząc jak tata  chrapie,  chociaż trochę to  było  śmieszne, bo 

Gruby Louie spoglądał na niego z wyraźną złością za każdym razem, kiedy tata brał oddech. 

Obejrzałam  już  wszystkie  filmy  o  Brudnym  Harrym  i  nie  miałam  co  więcej  oglądać. 

Zdecydowałam  się  poszukać  Michaela  w  Internecie  i  powiedzieć  mu,  że  naprawdę  muszę 

pogadać z Lilly, więc żeby łaskawie zwolnił linię i dał mi się do niej odezwać. 

CracKing: CZEGO CHCESZ, THERMOPOLIS? 

GrLouie:  CHCĘ  POGADAĆ  Z  LILLY.  PROSZĘ,  WYJDŹ  Z  SIECI,  ŻEBYM 

MOGŁA SIĘ DODZWONIĆ. 

CracKing: O CZYM CHCESZ Z NIĄ GADAĆ? 

GrLouie:  NIE  TWOJA  SPRAWA,  TYLKO  ZWOLNIJ  LINIĘ,  PROSZĘ.  NIE 

MOŻESZ  KŁAŚĆ  ŁAPY  NA  WSZYSTKICH  ŚRODKACH  ŁĄCZNOŚCI  Z  WASZYM 

DOMEM. TO NIE FAIR. 

CracKing:  NIKT NIE OBIECYWAŁ,  ŻE  ŻYCIE BĘDZIE  FAIR, THERMOPOLIS. 

A TAK W OGÓLE, DLACZEGO SIEDZISZ W DOMU? CO SIĘ STAŁO? KRÓLEWICZ Z 

BAJKI NIE ZADZWONIŁ? 

GrLouie: JAKI KRÓLEWICZ? 

background image

CracKing:  NO  WIESZ,  TEN  TWÓJ  WYBRANEK  NA  CAŁE  ŻYCIE  NA 

WYPADEK NUKLEARNEJ ZAGŁADY, JOSH RICHTER. 

Lilly mu powiedziała! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła! Zabiję ją. 

GrLouie: MÓGŁBYŚ WRESZCIE WYLEŹĆ Z SIECI I DAĆ MI SIĘ DODZWONIĆ 

DO LILLY???? 

CracKing: CO CI JEST THERMOPOLIS? DOTKNAŁEM CZUŁEJ STRUNY? 

Wylogowałam się. On czasem jest okropnym dupkiem. 

No  i  jakieś  pięć  minut  potem  telefon  się  odezwał.  Dzwoniła  Lilly.  Więc  chociaż 

Michael to dupek, kiedy chce, potrafi zachować się jak całkiem miły dupek. 

Lilly  bardzo  narzekała,  że  rodzice  odbierają  jej  wolność  słowa,  którą  gwarantuje 

Pierwsza  Poprawka,  bo  nie  pozwalają  jej  nakręcić  odcinka  na  temat  stóp.  Ma  zamiar 

zadzwonić do biura rzecznika praw obywatelskich, jak tylko w poniedziałek rano je otworzą. 

Bez  finansowej  pomocy  rodziców,  obecnie  wycofanej,  „Lilly  nazywa  rzeczy  po  imieniu” 

zejdzie z anteny. Program kosztuje ją około dwustu dolarów za odcinek, jeśli policzyć koszt 

kaset  video  i  całą  resztę.  Kablówka  ogólnego  dostępu  dostępna  jest  tylko  dla  ludzi  z  kasą. 

Lilly była bardzo przygnębiona. Odechciało mi się wrzeszczeć na nią za to,  że powiedziała 

Michaelowi,  że  wolę  Josha.  Zresztą,  jak  się  nad  tym  teraz  zastanawiam,  chyba  dobrze  się 

stało. 

Moje życie jest poplątaną siecią kłamstw. 

Niedziela, 5 października 

Wręcz nie chce mi się wierzyć, że pan Gianini jej powiedział. Nie chce mi się wierzyć, 

że powiedział mojej matce, że zerwałam się w piątek z tej jego głupiej powtórki!!!! 

Czy  ja  tu  nie  mam  żadnych  praw?  Nie  mogę  zerwać  się  z  jednej  powtórki,  żeby 

chłopak mamy od razu na mnie nie doniósł? 

Czy  moje  życie  nie  jest  już  wystarczająco  paskudne?  Jestem  brzydka,  a  na  dodatek 

mam zostać księżniczką. Czy do tego wszystkiego mój nauczyciel algebry musi meldować o 

moich ruchach? 

Serdecznie  dziękuję,  panie  Gianini.  Dzięki  panu  całą  niedzielę  musiałam  siedzieć  z 

obłąkanym ojcem, który wbijał mi do głowy wzór równania kwadratowego, wciąż tarł łysinę i 

wrzeszczał z rozpaczy, kiedy odkrył, że nie wiem , jak mnożyć ułamki. 

Chciałabym uprzejmie przypomnieć, że sobotę i niedzielę mam mieć wolne od szkoły! 

Do  tego,  pan  Gianini  musiał  się  wyrwać  i  powiedzieć  mamie,  że  jutro  będzie 

background image

niezapowiedziany  test.  Bo  kurczę,  rozumiem  -  postąpił  ładnie,  i  tak  dalej,  dał  mi  fory,  ale 

przecież  o  to  właśnie  chodzi,  że  przed  testem  nie  powinno  się  uczyć.  Cała  rzecz  w 

sprawdzeniu, ile naprawdę zapamiętałaś. 

Z  drugiej  strony,  skoro  najwyraźniej  z  matematyki  nie  zapamiętałam  nic  od  drugiej 

klasy podstawówki, chyba nie mogę winić taty, że tak się wściekał. Powiedział, że jeśli nie 

zaliczę algebry, zmusi mnie, żebym poszła na kurs wakacyjny. Wtedy powiedziałam, że kurs 

wakacyjny mnie nie dotyczy, skoro i tak już się zgodziłam spędzić całe lato w Genowii. 

Na co on odparł, że będę musiała chodzić na kurs wakacyjny w Genowii!! 

No nie wiem. To znaczy - znam dzieciaki, które chodziły do szkoły w Genowii i nie 

wiedziały  nawet,  co  to  jest  oś  liczbowa.  W  dodatku  oni  mierzą  wszystko  w  kilogramach  i 

centymetrach. Przecież system metryczny to totalny przeżytek! 

Na  wszelki  wypadek  nie  będę  ryzykować.  Cały  wzór  równania  kwadratowego 

zapisałam na białej podeszwie adidasa. Tam gdzie guma zachodzi na bok buta, między piętą a 

palcami. Jutro je założę, skrzyżuję nogi i zerknę sobie, jeżeli utknę. 

Poniedziałek 

6 października 

3. 00. (w nocy) 

Nie spałam całą noc i martwiłam się, że mnie złapią na ściąganiu. Co będzie jeśli ktoś 

zobaczy,  że  wzory  równania  kwadratowego  napisałam  na  bucie?  Wyrzucą  mnie  ze  szkoły? 

Nie  chcę,  żeby  mnie  wyrzucili!  Bo  chociaż  w  liceum  imienia  Alberta  Einsteina  wszyscy 

uważają  mnie  za  dziwadło,  chyba  zaczęłam  się  do  tego  przyzwyczajać.  Nie  chcę  zaczynać 

wszystkiego od nowa w nowej szkole. Do końca swojej licealnej kariery musiałabym chodzić 

z piętnem oszustki! 

A co ze studiami? Jeśli w moich papierach napiszą, że ściągałam, mogę nie dostać się 

na studia. 

Nie  to,  żebym  chciała  iść  na  studia.  Ale  co  z  Greenpeace?  Jestem  pewna,  że  do 

Greenpeace nie biorą oszustów. O Boże co ja teraz zrobię??? 

Poniedziałek, 6 października 

4. 00 (w nocy) 

Próbowałam  zmyć  wzór  równania  z  adidasa,  ale  nie  chce  zejść!  Napisałam  go 

background image

niezmywalnym atramentem, czy co? Co będzie, jeśli tata się dowie? 

Czy ludziom w Genowii wciąż ucina się głowy? 

Poniedziałek, 6 października 

7. 00. 

Zdecydowałam  się  założyć  martensy  i  po  drodze  do  szkoły  wyrzucić  adidasy  -  a 

potem  pękło  mi  sznurowadło!  Nie  mam  innych  butów,  bo  wszystkie  mają  rozmiar 

czterdzieści, a moje stopy urosły w zeszłym miesiącu o cały numer! Mokasyny ledwie mogę 

wcisnąć na nogi, a z chodaków wystają mi pięty. Nie mam wyboru, muszę założyć adidasy! 

Na pewno mnie złapią. Po prostu to czuję 

Poniedziałek, 6 października 

9. 00. 

W  samochodzie,  w  drodze  do  szkoły,  zdałam  sobie  sprawę  że  mogłam  wyciągnąć 

sznurowadła z adidasów i przełożyć do martensów. Jestem okropnie głupia. 

Lilly  chce  wiedzieć,  jak  długo  jeszcze  mój  tata  zostanie  w  mieście.  Nie  lubi 

podwożenia do szkoły. Woli jeździć metrem, bo twierdzi, że może wtedy podciągnąć się w 

hiszpańskim,  czytając  afisze  o  higienie  dla  latynoskich  imigrantów.  Powiedziałam,  że  nie 

wiem,  jak długo tata zostanie w mieście, ale mam przeczucie, że już nigdy nie pozwolą mi 

jeździć samej metrem. 

Lilly stwierdziła, że mój tata, przejęty swoją bezpłodnością posuwa się za daleko. To, 

że  już  żadna  kobieta  nie  stanie  się  przez  niego  embarrazada,  jeszcze  nie  usprawiedliwia 

nadopiekuńczości.  Zauważyłam,  że  Lars  za  kierownicą  chyba  śmiał  się  do  siebie.  Mam 

nadzieję, że nie mówi po hiszpańsku. Zawstydziłam się. 

W  każdym  razie,  ciągnęła  Lilly,  powinnam  zająć  stanowisko  w  tej  sprawie,  zanim 

zrobi się gorzej, bo ona widzi, że już zaczyna się na mnie odbijać; jestem apatyczna i oczy 

mam podkrążone. 

Jasne,  że  jestem  apatyczna!  Od  trzeciej  rano  nie  spałam  i  myłam  buty!  Poszłam  do 

łazienki dla dziewczyn i znów próbowałam je domyć. Lana Weinberger weszła, kiedy byłam 

w środku. Zobaczyła, że czyszczę buty i przewróciła oczami. Potem zaczęła czesać te swoje 

blond  włosy  i  gapić  się  na  siebie  w  lustrze.  Nieomal  spodziewałam  się,  że  podejdzie  i 

pocałuje własne odbicie, taka jest w sobie zakochana. 

background image

Wzór  równania  na  moim  adidasie  jest  zamazany,  ale  wciąż  da  się  odczytać.  Nie 

spojrzę na niego w czasie testu, przysięgam. 

Poniedziałek, 6 października RZ 

Przyznaję się. Spojrzałam. 

Na  niewiele  mi  się  to  zdało.  Po  zebraniu  kartek,  pan  Gianini  rozwiązał  zadania  na 

tablicy. Wszystkie bez wyjątku zrobiłam źle. 

NAWET NIE UMIEM PORZĄDNIE OSZUKIWAĆ!!! 

Jestem chyba najbardziej żałosną istotą ludzką na tej planecie. 

Wielomiany  wartość:  zmienne  pomnożone  przez  współczynnik  stopień  wielomianu= 

stopień wykładnika o najwyższym stopniu 

Kogo  to  obchodzi???  Naprawdę,  kogo  właściwie  obchodzą  wielomiany?  To  znaczy, 

oprócz takich ludzi jak Michael Moscovitz i pan Gianini. Czy jest taki ktoś? Chociaż jedna 

osoba? 

Kiedy w końcu zadzwonił dzwonek, pan Gianini powiedział: 

- Mia, czy dzisiaj będę miał przyjemność zobaczyć cię po południu na powtórce? 

Potwierdziłam, ale tak cicho, że tylko on usłyszał. Dlaczego właściwie ja? Dlaczego, 

dlaczego, dlaczego? Jakbym nie miała dość zmartwień. 

Zawalam algebrę, mama umawia się z nauczycielem i jestem księżniczką Genowii. 

Z czegoś po prostu muszę zrezygnować. 

Wtorek, 7 października 

ODA DO ALGEBRY 

Zagonieni do tej obskurnej klasy 

umieramy jak ślepe ćmy 

zamknięci w pustce 

świetlówek i metalowych biurek. 

Dziesięć minut do dzwonka. 

Jaki jest pożytek z wzoru równania kwadratowego w naszej codzienności? 

Czy pomoże nam odkryć sekrety serc naszych ukochanych? 

Pięć minut do dzwonka. Srogi nauczycielu algebry, kiedy nas wypuścisz? 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania 17 - 30 z rozdanego zestawu 

background image

Angielski: propozycja tematu 

Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 7 

RZ: nic 

Francuski: wyrażenia z huit, ćw. A str. 31 

Biologia: zestaw pytań 

Środa, 8 października 

Nie. 

Ona tu jest. 

Nie dosłownie tutaj, ale w tym kraju. W tym mieście. Prawdę mówiąc, zaledwie jakieś 

pięćdziesiąt siedem przecznic stąd. Zatrzymała się w Plaza, z tatą. Dzięki Bogu. W ten sposób 

będę musiała ją widywać tylko po szkole i w weekendy. Gdyby mieszkała u nas, chyba bym 

nie wyrobiła. 

Okropnie wygląda z samego rana. Na noc zakłada przedziwne,  wymyślne negliże, z 

dużymi wstawkami z koronki,  przez które wszystko  widać. No, wiecie  co. Rzeczy, których 

wolałoby  się  nie  oglądać.  Poza  tym,  chociaż  zmywa  na  noc  makijaż,  kreski  na  powiekach 

zostają, bo w latach osiemdziesiątych, kiedy dostała lekkiego bzika po śmierci księżnej Grace 

(tak mówi mama), dała je sobie wytatuować. Z samego rana wygląda to dość niesamowicie: 

mała starsza pani w koronkowej nocnej koszuli, z szerokimi czarnymi kreskami wokół oczu. 

Można się przerazić, bardziej niż Freddiego Krugera i Jasona razem wziętych. 

Nic  dziwnego,  że  Grandpére  umarł  na  zawał  we  własnym  łóżku.  Pewnie  któregoś 

ranka obrócił się na drugi bok i dobrze przyjrzał własnej żonie. 

Trzeba  ostrzec  prezydenta,  że  przyjechała.  Mówię  serio,  powinien  to  wiedzieć.  Bo 

jeśli  ktoś  rozpocznie  trzecią  wojnę  światową  to  na  pewno  będzie  to  moja  babcia,  Kiedy 

ostatnim razem widziałam Grandmére, wydawała przyjęcie i podała pasztet z gęsich wątróbek 

wszystkim  gościom  oprócz  jednej  kobiety.  Kazała  Marie,  swojej  kucharce,  żeby  na 

przystawkę podano tej pani pusty talerz. Spróbowałam oddać jej swoją porcję, bo myślałam, 

że po prostu  nie starczyło dla wszystkich  - a poza tym,  nie jem niczego,  co kiedyś żyło  - i 

wtedy babcia rzuciła: 

- Amelio! 

Powiedziała  to  tak  głośno,  że  się  przestraszyłam  i  upuściłam  plaster  pasztetu  na 

podłogę.  Ten  okropny  miniaturowy  pudel  babci  porwał  go  z  parkietu,  zanim  zdążyłam  się 

ruszyć. 

background image

Dopiero później, kiedy goście wyszli i zapytałam, czemu nie chciała podać tamtej pani 

pasztetu z gęsich wątróbek, Grandmére wyjaśniła, że ona ma nieślubne dziecko. 

Grandmére,  chciałabym  zauważyć,  że  twój  własny  syn  ma  nieślubne  dziecko!  To 

znaczy mnie Mię, twoją wnuczkę! 

Ale  kiedy  to  powiedziałam,  Grandmére  tylko  krzyknęła  na  służącą,  żeby  podała  jej 

jeszcze jednego drinka. Widocznie nie ma nic złego w tym, że książę ma nieślubne dziecko, 

ale jeśli jesteś zwyczajnym człowiekiem, nie licz na pasztet z gęsich wątróbek. 

O,  nie!  Co  będzie,  jeśli  Grandmére  przyjdzie  na  nasz  strych?  Nigdy  go  jeszcze  nie 

widziała.  Nie  sądzę,  żeby  kiedykolwiek  zapuściła  się  poniżej  Pięćdziesiątej  Siódmej  Ulicy. 

Nie spodoba jej się w Village, wiem to z góry. W naszej okolicy ludzie tej samej płci całują 

się na ulicy i trzymają za ręce. Co zrobi w czasie gejowskiej parady, kiedy wszyscy się całują, 

trzymają za ręce i krzyczą: „Jesteśmy tutaj! Jesteśmy pedałami! 

Przełam uprzedzenia! ”? Grandmére nie przełamie uprzedzeń. Prędzej dostanie ataku 

serca. Ona nie toleruje przekłutych uszu, a co dopiero innych części ciała. 

Poza  tym,  tutaj  w  restauracjach  nie  wolno  palić,  A  Grandmére  pali  przez  cały  czas, 

nawet w łóżku. To dlatego Grandpére zainstalował w każdym pokoju w Miragnac te dziwne 

przenośne  maski  tlenowe,  a  pod  chateau  kazał  wykopać  tunel,  którym  moglibyśmy  uciec, 

gdyby Grandmére zasnęła z papierosem w ustach u wywołała pożar. 

W  dodatku  Grandmére  nienawidzi  kotów.  Twierdzi,  że  skaczą  na  śpiące  dzieci  i 

wysysają im oddech. , Co powie, kiedy zobaczy Grubego Louie? 

On zawsze ze mną śpi. Jeśli kiedyś skoczyłby mi na twarz, zabiłby mnie. Waży ponad 

dwanaście kilo i to przed zjedzeniem porannej Fancy Feast. 

A możecie sobie wyobrazić co powie, kiedy zobaczy kolekcję drewnianych posążków 

bogiń płodności mojej mamy? 

Dlaczego  przyjechała  akurat  teraz?  Wszystko  mi  zepsuje.  W  żaden  sposób  nie  dam 

rady utrzymać tajemnicy, kiedy ona będzie w pobliżu. 

Dlaczego? Dlaczego?? DLACZEGO??? 

Czwartek, 9 października 

Już wiem, dlaczego. 

Ma mnie nauczyć, jak być księżniczką. 

Jestem w takim szoku, że nie mogę pisać. Reszta potem. 

background image

Piątek 10 października 

Lekcje etykiety. 

Serio.  Mam  codziennie  po  powtórce  z  algebry  chodzić  do  babci  do  hotelu  Plaza  i 

uczyć się, jak być księżniczką. 

Jeśli Bóg istnieje, jak mógł do tego dopuścić? 

Ludzie  przecież  zawsze  powtarzają,  że  Bóg  nie  doświadczy  cię  ponad  twoją 

wytrzymałość, a mówiąc wprost - ja więcej po prostu nie zniosę. To za dużo! Nie dam rady 

codziennie po powtórce  z algebry  chodzić na lekcje etykiety. Nie do Grandmére. Poważnie 

rozważam ucieczkę z domu. 

Tata mówi, że nie mam wyboru. Wczoraj kiedy wyszłam z apartamentu Grandmére w 

Plaza,  poszłam  do  niego.  Zapukałam  do  drzwi,  a  kiedy  otworzył,  wparowałam  do  środka  i 

powiedziałam, że w to nie wchodzę. 

Nie ma mowy. Nikt mnie nie uprzedzał o szkoleniu na księżniczkę. 

A  co  on  na  to?  Powiedział,  że  podpisałam  ugodę,  więc  sama  się  do  tego 

zobowiązałam,  bo  szkolenie  na  księżniczkę  mieści  się  w  zakresie  obowiązków  jego 

spadkobierczyni. 

Wtedy powiedziałam, że po prostu trzeba wprowadzić poprawki do ugody, bo żadna 

siła mnie nie zmusi, żebym codziennie po szkole chodziła do Grandmére na to szkolenie. 

Tata  nawet  nie  chciał  ze  mną  rozmawiać.  Powiedział,  że  jest  spóźniony  i  wolałby 

wrócić do tej sprawy kiedy indziej. I kiedy tak stałam, tłumacząc mu, że to niesprawiedliwe, 

do środka weszła taka jedna reporterka z sieci ABC. Pewnie umówiła się z nim na wywiad, 

chociaż dziwna rzecz, widziałam już jej programy i zazwyczaj nie wkłada czarnej koktajlowej 

sukienki bez rękawów, kiedy przeprowadza wywiad z prezydentem czy kimś takim. 

Dziś wieczorem będę musiała przyjrzeć się dobrze naszej ugodzie. Nie przypominam 

sobie, żeby było w niej coś o lekcjach etykiety. 

A oto jak poszła mi pierwsza „lekcja”, wczoraj po szkole: 

Najpierw  portier  w  ogóle  nie  chciał  mnie  wpuścić  (jak  zwykle).  Potem  zauważył 

Larsa, który ma ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży chyba ze sto pięćdziesiąt kilo. 

Poza tym Larsowi na wysokości kieszeni tworzy się jakieś takie wybrzuszenie. Dopiero teraz 

zorientowałam  się,  że  ma  tam  rewolwer,  a  nie  jak  kiedyś  sądziłam  kikut  trzeciej  ręki.  Za 

bardzo się krepowałam, żeby go wcześniej o to wypytywać. Nie chciałam mu przypominać, 

że kiedy dorastał w Amsterdamie, czy skąd tam pochodzi, na pewno strasznie mu dokuczano. 

Dobrze wiem, co to znaczy być dziwadłem; takich wspomnień lepiej nie wywlekać na światło 

background image

dzienne. 

To jest jednak rewolwer. Portier strasznie się zdenerwował i zadzwonił po konsjerża. 

Dzięki Bogu konsjerż poznał  Larsa, który przecież mieszka w jednym  z pokoi  apartamentu 

taty. Konsjerż sam mnie zaprowadził na górę do apartamentu Grandmére na ostatnim piętrze. 

Opowiem  wam  o  tym  apartamencie  -  jest  bardzo  luksusowy.  A  ja  uważałam,  że  nic  się  nie 

może równać z damską toaletą w Plaza... Gdzie tamtej toalecie do apartamentu na ostatnim 

piętrze! 

Po  pierwsze,  jest  cały  różowy.  Różowe  ściany,  różowy  dywan,  różowe  zasłony, 

różowe meble. Wszędzie pełno było różowych róż, z portretów na ścianach zaglądały pasterki 

o różowych policzkach i tak dalej. 

Kiedy już myślałam, że zniknę wśród tych wszystkich różowości, weszła Grandmére, 

ubrana  w  purpurę,  od  jedwabnego  turbanu  w  dół  do  pantofli  z  klamerkami  ze  sztucznych 

diamentów. 

Przynajmniej wydawało mi się, że to sztuczne diamenty. 

Grandmére  zawsze  ubiera  się  na  purpurowo.  Lilly  mówi,  że  ludzie,  którzy  noszą 

purpurę,  zazwyczaj  cierpią  na  zaburzenia  osobowości,  ponieważ  mają  złudzenia  wielkości 

Tradycyjnie,  purpurę  zawsze  nosiła  tylko  arystokracja,  bo  przez  setki  lat  pospólstwu  nie 

wolno było farbować ubrań w indygo, więc nie mogli niczego zabarwić na fioletowo. 

Oczywiście, Lilly nie wie, że moja babcia JEST arystokratką. Choć więc Grandmére 

wyraźnie  cierpi  na  złudzenia,  to  nie  dlatego,  że  w  WYOBRAŹNI  jest  arystokratką,  ale 

dlatego że FAKTYCZNIE nią jest. 

Grandmére weszła z tarasu do środka i natychmiast zapytała: 

- Co masz napisane na bucie? 

Nie musiałam się jednak obawiać , że Grandmére przyłapie mnie na oszustwie, bo od 

razu przeszła do reszty zastrzeżeń. 

- Dlaczego nosisz sportowe buty do spódnicy? To mają być czyste rajstopy? Dlaczego 

się  garbisz?  Coś  ty  zrobiła  z  włosami?  Znów  obgryzałaś  paznokcie,  Amelio?  Przecież  się 

umówiłyśmy  że  zarzucisz  ten  paskudny  zwyczaj.  Mój  Boże,  czy  ty  nigdy  nie  przestaniesz 

rosnąć? 

Uparłaś się przerosnąć ojca? 

Tylko brzmiało to jeszcze gorzej, bo mówiła po francusku. 

I wtedy, jakbym już nie miała dosyć, dodała głosem ochrypłym od papierosów: 

- Nie pocałujesz swojej Grandmére na powitanie? 

No  więc  podeszłam  do  niej,  pochyliłam  się  (babcia  jest  chyba  z  trzydzieści 

background image

centymetrów  niższa  ode  mnie),  pocałowałam  ją  w  policzek  (bardzo  gładki,  bo  co  wieczór, 

zanim pójdzie do łóżka, naciera twarz wazeliną) i już się zaczęłam odsuwać, ale złapała mnie 

i mówi: 

- Pfeh! Zapomniałaś, czego cię uczyłam? 

I zmusiła, żebym ją pocałowała także w drugi policzek, bo w Europie ( i w SoHo) tak 

się trzeba witać z ludźmi. 

Kiedy  pochyliłam  się  i  pocałowałam  Grandmére  w  drugi  policzek,  zauważyłam,  że 

zza spódnicy wygląda Rommel. 

Rommel  to  piętnastoletni  miniaturowy  pudel  Grandmére.  Rozumem  i  wyglądem 

przypomina  iguanę,  ale  nie  jest  taki  mądry.  Cały  czas  się  trzęsie  i  musi  nosić  wełniany 

żakiecik w tym samym kolorze, co suknia 

Grandmére.  Rommel  nikomu  poza  Grandmére  nie  pozwala  się  dotykać,  ale  nawet 

kiedy ona go głaszcze, też przewraca oczami, jakby był na torturach. 

Gdyby Noe kiedyś w przeszłości zobaczył Rommla, na pewno zmieniłby zdanie i nie 

zabrałby na arkę po parze wszystkich bożych stworzeń. 

-  No  dobrze  -  powiedziała  Grandmére,  kiedy  uznała,  że  już  wystarczająco  czule  się 

przywitałyśmy.  -  Wyjaśnimy  coś  sobie  od  razu.  Ojciec  powiedział  ci,  że  jesteś  księżniczką 

Genowii, a ty zaraz w płacz. Dlaczego? 

Nagle  poczułam  się  strasznie  zmęczona.  Musiałam  usiąść  na  jednym  z  różowych, 

miękkich  foteli,  zanim  upadnę.  -  Grandmére  -  jęknęłam  po  angielsku.  -  Nie  chcę  być 

księżniczką. Chcę być sobą. po prostu Mią. 

Grandmére odparła: 

-  Nie mów do mnie po  angielsku.  To  wulgarne.  Kiedy ze mną rozmawiasz, mów po 

francusku. Usiądź prosto w fotelu. Nie przewieszaj nóg przez oparcie. I nie nazywasz się Mia. 

Nazywasz się Amelia. A dokładniej, Amelia Mignonette Grimaldi Renaldo. 

- Zapomniałaś o Thermopolis - stwierdziłam, a babcia rzuciła mi gniewne spojrzenie. 

W tym ma wprawę. 

- Nie. - odparła. - Nie zapomniałam. 

Potem usiadła na drugim miękkim fotelu i dodała: 

- Chcesz mi powiedzieć, że nie zamierzasz objąć należnego ci miejsca na tronie? 

Boże, miałam totalnie dość. 

-  Grandmére,  wiesz  równie  dobrze  jak  ja,  że  nie  nadaję  się  na  księżniczkę,  prawda? 

Więc po co marnujemy czas? 

Grandmére  spojrzała  na  mnie  spod  swoich  identycznych  tatuaży  na  powiekach. 

background image

Widziałam,  że  ma  ochotę  mnie  zabić  i  tylko  nie  wie,  jak  ustrzec  się  krwawych  plam  na 

różowym dywanie. 

-  Jesteś  następczynią  tronu  Genowii.  -  powiedziała  okropnie  poważnym  tonem.  -  I 

wstąpisz na tron po śmierci mojego syna. To wszystko. Nie ma innego wyjścia. o, kurczę. 

-  Dobra,  wszystko  mi  jedno,  babciu.  ,  Posłuchaj,  mam  dużo  zadane  do  domu.  Dużo 

czasu nam zajmie ta etykieta? 

Grandmére przyjrzała mi się. 

-  Tyle,  ile  trzeba.  -  powiedziała.  -  Nie  zawaham  się  poświęcić  własnego  czasu.  -  ani 

siebie samej - dla dobra mojego kraju. 

Rany! Zaczęła uderzać w strasznie patriotyczną nutę. 

- Hm - powiedziałam. - Dobrze. 

Przez chwilę gapiłam się na Grandmére, a ona gapiła się na mnie. Rommel położył się 

na  dywanie  między  naszymi  fotelami;  zrobił  to  bardzo  powoli,  jakby  jego  łapki  mogły  się 

załamać pod ciężarem całego kilograma. Grandmére przerwała milczenie słowami: 

- Zaczniemy jutro. Będziesz przychodziła do mnie prosto ze szkoły. 

-  Hm,  babciu.  Ni  mogę  przychodzić  prosto  ze  szkoły,  bo  zawaliłam  algebrę. 

Codziennie po lekcjach muszę chodzić na powtórkę. 

- No to po powtórce. Żadnych wykrętów. Przyniesiesz ze sobą listę dziesięciu kobiet, 

które podziwiasz najbardziej, z uzasadnieniem. To wszystko. 

Szczęka mi opadła. Praca domowa? Będzie mi zadawała prace domowe? Nikt mnie o 

tym nie uprzedzał! 

- I zamknij usta - warknęła. - To brak kultury trzymać szeroko otwarte usta. 

Zamknęłam. Praca domowa?? 

-  Jutro  założysz  nylonowe  pończochy.  Nie  grube  rajstopy.  Nie  podkolanówki.  Jesteś 

już  za  duża  na  grube  rajstopy,  na  podkolanówki  też.  Masz  włożyć  szkolne  buty,  a  nie 

tenisówki. Uczeszesz się przyzwoicie, pomalujesz usta szminką i polakierujesz paznokcie - w 

każdym razie to, co z nich zostało. 

Grandmére wstała. Nawet nie musiała opierać się o poręcz fotela, żeby się podnieść. 

Jak na swój wiek, jest dość zwinna. 

- Muszę się teraz przebrać do obiadu z szachem. Do widzenia. 

Siedziałam  jak  skamieniała.  Oszalała?  Kompletnie  ją  pogięło?  Czy  ona  w  ogóle  ma 

zielone  pojęcie,  o  co  mnie  prosi?  Chyba  miała,  bo  po  chwili  Lars  stał  obok  mnie,  a 

Grandmére  i  Rommla  już  nie  było.  Jeeezu!  Praca  domowa!!!  Nikt  mi  nie  mówił,  że  będę 

musiała odrabiać prace domowe. A to jeszcze wcale nie jest najgorsze. Cienkie rajstopy? Do 

background image

szkoły? 

Przecież  w  cienkich  rajstopach  chodzą  do  szkoły  tylko  takie  panny,  jak  Lana 

Weinberger, albo dziewczyny z ostatniej klasy. No wiecie. Laski. Żadna z moich przyjaciółek 

nie nosi cienkich rajstop. 

Poza  tym,  chciałabym  dodać,  żadna  z  moich  przyjaciółek  nie  używa  szminki  ani 

lakieru do paznokci, ani nie czesze się na szczotkę. Przynajmniej nie do szkoły. 

Ale  nie  miałam  wyboru.  Babcia  totalnie  mnie  zastraszyła  tym  spojrzeniem  spod 

wytatuowaych powiek i całą resztą... Po prostu NIE MOGŁAM nie wykonać jej poleceń. 

Poradziłam  sobie  tak:  wzięłam  od  mamy  parę  cienkich  rajstop.  Mama  nosi  cienkie 

rajstopy  na  wernisaże  -  i  na  randki  z  panem  Gianinim  jak  zauważyłam.  Zaniosłam  tę  parę 

rajstop  do  szkoły  w  plecaku.  Nie  miałam  czego  malować  lakierem  do  paznokci  -  zdaniem 

Lilly jestem ukierunkowana oralnie; jeśli coś zmieści mi się do ust, na pewno tam trafi - ale 

pożyczyłam  sobie  jedną  z  maminych  szminek.  I  na  włosy  nałożyłam  trochę  pianki,  którą 

znalazłam  w  apteczce.  Chyba  było  widać,  bo  kiedy  Lilly  dziś  rano  wsiadła  do  samochodu, 

powiedziała: 

- Jejku. Gdzie zerwałeś tę laskę z Jersey, Lars? 

Co  pewnie  miało  znaczyć,  że  włosy  bardzo  mi  się  napuszyły;  tak  czeszą  się 

dziewczyny  z  New  Jersey,  kiedy  przyjeżdżają  ze  swoimi  chłopakami  na  Manhattan  na 

romantyczne kolacje w Little Italy. 

Po  ostatniej  lekcji  i  powtórce  z  panem  Gianinim  poszłam  do  łazienki  i  włożyłam 

cienkie rajstopy, umalowałam szminką usta i wcisnęłam mokasyny, które są na mnie o numer 

za małe i strasznie mnie piją w palcach. Kiedy obejrzałam się w lustrze, stwierdziłam, że nie 

wyglądam źle. Grandmére nie powinna mieć żadnych zastrzeżeń. 

Myślałam,  że  byłam  bardzo  sprytna,  przebierając  się  po  szkole.  Wymyśliłam,  że  w 

piątek  po  południu  nikt  się  tam  nie  będzie  kręcił.  Komu  się  chce  w  piątek  po  południu 

siedzieć w szkole? 

Zapomniałam  oczywiście,  o  Klubie  Komputerowym.  Wszyscy  zapominają  o  Klubie 

Komputerowym, nawet ludzie, którzy do niego należą. Nie mają żadnych przyjaciół, oprócz 

siebie i nigdy nie chodzą na randki - tyle, że w przeciwieństwie do mnie, robią to z wyboru; 

nikt  w  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  nie  jest  dość  dobry,  z  wyjątkiem  oczywiście  ich 

samych. 

W  każdym  razie,  kiedy  wyszłam  z  łazienki  dla  dziewczyn  wpadłam  prosto  na  brata 

Lilly,  Michaela.  Michael  jest  skarbnikiem  Klubu  Komputerowego.  Jest  dość  bystry,  żeby 

zostać prezesem, ale mówi, że nie zależy mu na zaszczytach. 

background image

-  Chryste,  Thermopolis  -  powiedział,  kiedy  przykucnęłam  i  próbowałam  pozbierać 

wszystko, co mi wyleciało z plecaka: adidasy, skarpetki i całą resztę. - Co ci się stało? 

Myślałam, że pyta o to, czemu jestem w szkole po godzinach. 

-  Przecież  wiesz.  Muszę  spotykać  się  z  panem  Gianinim  po  lekcjach,  bo  zawalam 

algeb.. 

- To wiem. - Michael podniósł szminkę, która też wysunęła mi się z plecaka. - Chodzi 

o twoje barwy wojenne. 

Odebrałam mu szminkę. 

- Nieważne. Nie mów Lilly. 

- Czego mam jej nie mówić? 

Wstałam i wtedy zauważył, że mam na sobie cienkie rajstopy.  - Jezus, Thermopolis, 

dokąd ty idziesz? 

- Donikąd. 

Czy  już  zawsze  będę  musiała  kłamać?  Naprawdę  chciałam,  żeby  wreszcie  sobie 

poszedł. Cała banda jego kumpli od komputerów stała obok i gapiła się na mnie, jakbym była 

nowym rodzajem piksela, czy czymś takim. Zaczynałam czuć się naprawdę niezręcznie. 

-  Kiedy  się  tak  wygląda,  nie  idzie  się  donikąd.  -  Michael  przełożył  laptopa  przez 

drugie ramię, a potem spojrzał na mnie dziwnie. - Thermopolis, wybierasz się na randkę? 

- Co? Nie, nie wybieram się na randkę! - sam pomysł zwalił mnie z nóg. Na randkę? 

Ja? Co jeszcze! - Muszę się spotkać z babcią. 

Michael wyglądał, jakby mi nie uwierzył. 

- Zawsze na spotkania z babcią malujesz się i wkładasz cienkie rajstopy? Usłyszałam 

jakieś dyskretne pokasływanie i rozejrzałam się po hollu. 

Lars stał przy drzwiach i czekał na mnie. 

Mogłam pewnie tkwić tam dalej i wyjaśniać, że babcia zagroziła mi rękoczynami (no, 

prawie), jeżeli na spotkanie z nią nie umaluję się i nie założę cienkich rajstop. Ale wydawało 

mi się , że i tak mi nie uwierzy. Więc powiedziałam: 

- Słuchaj, nie mówi nic Lilly. Dobra? I uciekłam. 

Wiedziałam, że już po mnie. Nie da rady, Michael wygada siostrze, że zobaczył mnie, 

jak wychodziłam z łazienki dla dziewczyn ze szminką na ustach i w cienkich rajstopach. Mam 

to jak w banku. 

A u Grandmére było OKROPNIE. Powiedziała, że z tą szminką wyglądam jak poulet. 

Przynajmniej tak ją zrozumiałam i nie mogłam się nadziwić, czemu uważa, że wyglądam jak 

kurczak. Teraz sprawdziłam słowo poulet w moim francusko - angielskim słowniku i okazuje 

background image

się, że może także oznaczać prostytutkę!! Moja rodzona babcia nazwała mnie dziwką! 

Jeeezu!!  Gdzie  się  podziały  miłe  babcie,  co  pieką  dla  ciebie  ciasteczka  i  mówią  ci, 

jaka  jesteś  słodka?  Takie  już  moje  szczęście,  że  dostała  mi  się  babcia,  która  wytatuowała 

sobie kreski na powiekach i mówi mi, że to ja wyglądam jak dziwka. 

I jeszcze powiedziała, że cienkie rajstopy, które włożyłam, mają niedobry kolor. Jak to 

niedobry kolor? Są w kolorze cienkich rajstop! Potem przez dwie godziny kazała mi ćwiczyć 

siadanie w taki sposób, żebym nie rozkraczała nóg i nie pokazywała bielizny! 

Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Amnesty International. To musi podpadać pod 

definicję tortur. 

A  kiedy  dałam  jej  swój  esej  o  dziesięciu  kobietach,  które  podziwiam  najbardziej, 

przeczytała go i podarła na strzępki. Słowo daję! 

Nie wytrzymałam i wrzasnęłam: 

- Grandmére, czemu to zrobiłaś? Babcia odpowiedziała spokojnie: 

-  To  nie  są  kobiety,  które  powinnaś  podziwiać.  Powinnaś  podziwiać  prawdziwe 

kobiety. 

Spytałam Grandmére, co ma na myśli, mówiąc „prawdziwe kobiety”, bo wszystkie z 

mojej listy są prawdziwe. To znaczy Madonna miała jakieś operacje plastyczne, ale jeszcze 

nie jest cała sztuczna. 

Grandmére  twierdzi,  że  prawdziwe  kobiety  to  na  przykład  księżna  Grace  albo  Coco 

Chanel.  Wytknęłam  jej,  że  na  mojej  liście  jest  księżna  Diana  i  wiecie  co  powiedziała? 

Powiedziała, że jej zdaniem Diana to niunia! Tak ją nazwała. Niunia. 

Tyle że wymówiła to: niuNIA. Jeeezu! 

Po  godzinie  ćwiczeń  siadania,  Grandmére  powiedziała,  że  musi  się  wykapać,  bo 

wieczorem  idzie  na  kolację  z  jakimś  premierem.  Dodała,  że  jutro  mam  być  w  Plaza  nie 

później niż o dziesiątej, O DZIESIĄTEJ RANO!! 

- Grandmére - powiedziałam. - Jutro jest sobota. 

- Wiem. 

- Ale w soboty pomagam mojej przyjaciółce Lilly kręcić program telewizyjny. 

Na  to  zapytała  mnie,  co  jest  ważniejsze,  program  telewizyjny  Lilly  czy  dobro  ludu 

Genowii (której populacja, w razie gdyby ktoś nie wiedział, jest rzędu pięćdziesięciu tysięcy 

mieszkańców). 

Jasne,  że  50  tysięcy  obywateli  jest  ważniejsze  niż  jeden  odcinek  programu  Lilly 

nazywa  rzeczy  po  imieniu.  Niestety,  ciężko  mi  będzie  wyjaśnić  Lilly,  dlaczego  nie  mogę 

trzymać kamery, kiedy ona prowadzi konfrontację z państwem Ho, właścicielami delikatesów 

background image

Ho,  po  przeciwnej  stronie  liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  w  związku  z  niesprawiedliwą 

polityką  cenową  ich  sklepu.  Lilly  odkryła,  że  państwo  Ho  dają  wysokie  zniżki  uczniom 

pochodzenia  azjatyckiego,  a  nie  dają  ich  białym,  Amerykanom,  Afrykanerom  czy  Arabom. 

Odkryła  to  wczoraj,  po  próbie  przedstawienia,  kiedy  poszła  po  prażynki  z  gingko  biloba,  a 

Ling Su, która stanęła przed nią w kolejce, kupowała to samo. Pani Ho policzyła jej (Lilly) 

ten sam towar całe pięć centów więcej niż Ling Su. 

I kiedy Lilly zaprotestowała, pani Ho udała, że nie rozumie po angielsku, chociaż musi 

trochę  rozumieć,  w  przeciwnym  razie  po  co  na  kontuarze  stał  mini  -  telewizorek,  zawsze 

nastawiony na Sędzię Judy? 

Lilly  postanowiła  sfilmować  z  ukrycia  państwo  Ho  i  zebrać  w  ten  sposób  dowody 

indywidualnego  preferowania  Amerykanów  pochodzenia  azjatyckiego.  Zamierza 

zorganizować Ogólnoszkolny bojkot Delikatesów Ho. 

W gruncie rzeczy myślę, że Lilly niepotrzebnie robi burzę w szklance wody o te pięć 

centów, ale Lilly mówi, że chodzi jej o zasadę, i że jeśli ludzie zrobiliby wielką aferę wtedy, 

kiedy  naziści  rozwalali  wystawy  żydowskich  sklepów  w  Noc  Kryształową,  to  może  nie 

udałoby się im potem wsadzić tylu ludzi do pieców. 

No, nie wiem. Państwo Ho to niezupełnie naziści. Są bardzo dobrzy dla kotka, którego 

przygarnęli,  kiedy  był  jeszcze  malutki,  żeby  odganiał  szczury  od  kurzych  skrzydełek  w 

gablocie z sałatkami. 

W gruncie rzeczy, wcale tak bardzo nie żałuję, że jutro ominie mnie filmowanie. 

Ale  za  to  bardzo  żałuję,  że  Grandmére  podarła  moją  listę  dziesięciu  kobiet,  które 

najbardziej  podziwiam.  Uważam,  że  jest  niezła.  Kiedy  wróciłam  do  domu,  jeszcze  raz 

wydrukowałam  ją  sobie,  bo  strasznie  się  wściekłam,  że  babcia  mi  ją  zniszczyła.  Kopię 

wkładam do pamiętnika. 

Po starannej lekturze Ugody Renaldo - Thermopolis widzę, że nie ma w niej ani słowa 

o  lekcjach  etykiety.  Coś  z  tym  trzeba  zrobić.  Przez  cały  wieczór  zostawiałam  tacie 

wiadomości na sekretarce, ale nie oddzwonił. 

Gdzie on się podziewa? 

Lilly też nie ma w domu. Maya, mówi, że Moscovitzowie poszli na wspólny obiad do 

Great Shanghai, aby mogli lepiej zrozumieć siebie jako jednostki. 

Chciałabym, żeby Lilly szybko wróciła do domu i odezwała się do mnie. 

Nie chcę, żeby myślała, że potępiam jej przełomowe śledztwo w sprawie Delikatesów 

Ho,  chcę  tylko  powiedzieć,  że  prawdziwy  powód,  dla  którego  nie  mogę  z  nią  pójść,  to 

przymus spędzenia całego dnia z babcią. Nienawidzę swojego życia. 

background image

DZIESIĘĆ KOBIET, KTÓRE PODZIWIAM 

NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE 

Napisała Mia Thermopolis 

Madonna.  Madonna  Ciccone  zrewolucjonizowała  świat  obrazoburczym  wyczuciem 

stylu, czasem obraźliwym dla ludzi, którzy nie mają zbyt szerokich horyzontów - na przykład 

kolczykami  ze  sztucznych  brylantów  w  kształcie  krzyży,  przez  które  wiele  ugrupowań 

chrześcijańskich  zakazało  słuchania  jej  kompaktów  -  albo  ludzi  bez  poczucia  humoru,  jak 

firma Pepsi, której się nie spodobało, że tańczyła wśród płonących krzyży. Właśnie dlatego, 

że  nie  obawiała  się  rozwścieczyć  takich  osób  jak  Papież,  Madonna  została  jedną  z 

najbogatszych  kobiet  świata,  przecierając  szlaki  kobietom  -  artystkom  na  całym  świecie  i 

pokazując im, że można być seksowną na scenie i mądrą poza sceną. 

Księżna  Diana.  Chociaż  już  nie  żyje,  księżna  Diana  jest  jedną  z  moich  ulubionych 

kobiet  wszech  czasów.  Ona  też  zrewolucjonizowała  modę,  kiedy  nie  zgodziła  się  nosić 

brzydkich  kapeluszy,  które  kazała  jej  zakładać  teściowa,  a  zamiast  tego  ubierała  się  u 

Halstona i Billa Blassa. 

No i odwiedzała wielu bardzo chorych ludzi, chociaż nikt jej nie kazał, a niektórzy jak 

jej  mąż,  jeszcze  się  z  niej  wyśmiewali.  W  noc,  kiedy  zginęła  Diana,  wyciągnęłam  wtyczkę 

telewizora z kontaktu i powiedziałam, że już nigdy nie będę oglądać telewizji, skoro media ją 

zabiły.  Ale  potem,  następnego  ranka,  żałowałam  tego,  bo  nie  mogłam  obejrzeć  japońskich 

kreskówek na Sci - Fi, ponieważ wyrwanie wtyczki z kontaktu rozregulowało nam dekoder 

kablówki. 

Hillary Rodham Clinton. Hillary Rodham Clinton zrozumiała wreszcie, że jej grube 

kostki u nóg psują jej wizerunek, jako poważnego polityka i zaczęła nosić spodnie. Poza tym, 

mimo  że  wszyscy  przez  cały  czas  mówili  o  niej  źle,  bo  nie  odeszła  od  męża,  który  za  jej 

plecami  wiecznie  uprawiał  seks  z  kimś  innym,  udawała,  że  nic  się  nie  dzieje  i  spokojnie 

rządziła krajem, jak każdy prezydent powinien. 

Picabo Street. Zdobyła mnóstwo złotych medali w narciarstwie, wszystko dlatego, że 

trenowała  jak  szalona  i  nigdy  się  nie  poddała,  nawet  kiedy  rozwalała  się  o  płoty  i  inne 

przeszkody. A poza tym, sama zdecydowała, jak będzie się nazywać i to jest właśnie fajne. 

Leola  Mae  Harmon.  Widziałam  na Lifetimie film  o niej. Leola była pielęgniarką  w 

szpitalu  lotniczym  i  miała  kiedyś  wypadek  samochodowy,  w  którym  pokiereszowała  sobie 

cały  dół  twarzy,  jednak  Armand  Assante,  który  gra  chirurga  plastycznego,  powiedział,  że 

może  jej  pomóc.  Leola  musiała  znieść  długie  godziny  operacji  plastycznych,  w  których 

rekonstruowano  jej  twarz,  a  mąż  w  tym  czasie  ją  opuścił,  bo  w  ogóle  straciła  usta  (pewnie 

background image

dlatego film nosi tytuł Dlaczego ja? ). Armand Assante powiedział, że zrobi jej nowe wargi, 

ale innym lekarzom z sił zbrojnych nie podobało się, że chciał do tego wykorzystać skórę z jej 

pochwy. Mimo to i tak zrobił operację, a potem on i Leola pobrali się i razem pracowali, by 

wielu  innym  ofiarom  wypadków  sprezentować  pochwowe  wargi.  A  cały  film  okazał  się 

oparty na prawdziwej historii. 

Joanna  d'Arc. Joanna d'Arc -  albo Jeanne d'Arc, jak mówią we Francji  - żyła mniej 

więcej  w  dwunastym  stuleciu  i  pewnego  dnia,  kiedy  była  w  moim  wieku,  usłyszała  głos 

anioła,  który  kazał  jej  chwycić  za  broń  i  pomóc  francuskiej  armii  pokonać  Anglików 

(Francuzi zawsze walczyli z Anglikami, aż do chwili, kiedy zaatakowali ich naziści, a wtedy 

od  razu  zaczęli  wołać  „allo,  allo!  Możecie  nam  pomóc?  ”,  i  Anglicy  musieli  wtrącić  się  i 

uratować  im  leniwe  tyłki,  za  co  Francuzi  nigdy  nie  odwdzięczyli  się  jak  należy,  czego 

ewidentnym  przykładem  jest  beznadziejny  stan  ich  dróg;  patrz  śmierć  księżnej  Diany 

powyżej). No więc, Joanna d'Arc obcięła włosy, zorganizowała sobie zbroję, jak księżniczka 

Mulan  w  filmie  Disney'a,  poprowadziła  armię  francuską  przez  szereg  bitew  do  zwycięstwa. 

Potem  jednak,  jak  to  w  polityce,  rząd  francuski  zdecydował,  że  Joanna  stała  się  zbyt 

wpływową osobą, więc oskarżyli ją o czary i spalili na śmierć na stosie. W przeciwieństwie 

do Lilly, NIE WIERZĘ, że Joanna cierpiała na schizofrenię wieku młodzieńczego. Uważam, 

że  anioły  NAPRAWDĘ  do  niej  przemówiły.  Żadnemu  ze  schizofreników  w  naszej  szkole 

anielskie głosy nigdy nie kazały zrobić czegoś tak fajnego, jak prowadzenie własnego kraju 

do boju. Głosy Brandona Hertzenbauma kazały mu tylko iść do toalety dla chłopców i wyciąć 

kątomierzem słowo „szatan” w drzwiach kabiny. Więc sami widzicie. 

Christy.  Christy  to  nie  jest  prawdziwa  osoba.  To  fikcyjna  bohaterka  mojej 

najukochańszej książki, pod tytułem Christy, autorstwa Catherine Marshall. Christy to młoda 

dziewczyna,  która  na  początku  dwudziestego  wieku  jedzie  do  Smokey  Mountains  uczyć  w 

szkole, bo uważa, że może w ten sposób zrobić dla ludzi coś dobrego. Wszyscy ci strasznie 

seksowni  faceci  zakochują  się  w  niej,  a  ona  dowiaduje  się  wiele  o  Bogu,  tyfusie  i  innych 

rzeczach. Tylko nie mogę się przyznać nikomu, nawet Lilly, że to moja ulubiona książka, bo 

jest  taka  sentymentalna  i  religijna,  no  i  nie  ma  w  niej  żadnych  statków  kosmicznym  ani 

seryjnych morderców. 

Policjantka,  którą  kiedyś  widziałam,  wlepiła  mandat  kierowcy  ciężarówki  za 

trąbienie  na  kobietę,  która  przechodziła  właśnie  przez  ulicę  (w  dość  krótkiej  sukience). 

Policjantka powiedziała kierowcy, że to jest strefa ciszy, a kiedy zaczął się z nią wykłócać, 

wlepiła mu kolejny mandat za dyskutowanie z przedstawicielką prawa. 

Lilly  Moscovitz. Lilly Moscovitz nie jest jeszcze dorosłą kobietą, ale i  tak bardzo ją 

background image

podziwiam. Jest szalenie bystra, ale w przeciwieństwie do innych bystrych ludzi, nie daje mi 

bez  przerwy  odczuć,  że  jest  o  tyle  ode  mnie  mądrzejsza.  Ale  przynajmniej  rzadko.  Lilly 

wymyśla świetne rzeczy, które możemy wspólnie robić, na przykład pójść do Barnes & Noble 

i sfilmować z ukrycia, jak pytam doktor Laurę (akurat podpisywała tam swoje poradniki), jak 

to  się  stało,  że  się  rozwiodła,  skoro  wszystko  wie.  Potem  pokazała  to  w  swoim  programie 

telewizyjnym (to znaczy, Lilly pokazała), włącznie z chwilą, kiedy wyrzucono nas za drzwi z 

Barnes  &  Noble  na  Union  Square  i  zabroniono  kiedykolwiek  tam  wracać.  Lilly  to  moja 

najlepsza  przyjaciółka  i  mówię  jej  o  wszystkim,  oprócz  tego,  że  jestem  księżniczką.  Chyba 

nie zrozumiałaby. 

Helen  Thermopolis. Helen Thermopolis, poza tym, że jest moją matką, jest szalenie 

utalentowaną artystką, której prace, jako jednej z najciekawszych malarek stulecia, opisywano 

ostatnio  w  magazynie  „Art  in  America”.  Jej  obraz  Kobieta  czekająca  na  paragon  w  Grand 

Union zdobył  ważną krajową nagrodę i  został sprzedany za 140 tysięcy  dolarów, z których 

tylko cześć udało się mamie zatrzymać, bo 15 procent poszło dla galerii, a połowę z tego co 

zostało,  zjadł  podatek.  To,  moim  zdaniem,  rozbój.  Mimo  że  jest  tak  znaną  artystką,  mama 

jednak zawsze ma dla mnie czas. Szanuję ją także ze względu na niezłomne zasady: mówi, że 

nigdy  nie  przyszłoby  jej  do  głowy  narzucać  swoich  poglądów  innym  ludziom  i  byłaby 

wdzięczna, gdyby odpłacali jej tym samym. 

Dacie wiarę, że Grandmére to podarła? Ja twierdzę, że mój esej mógłby rzucić ten kraj 

na kolana. 

Sobota, 11 października, 9. 30 

Jednak miałam rację: Lilly naprawdę myśli, że nie biorę dzisiaj udziału w kręceniu, bo 

jestem przeciwna jej bojkotowi państwa Ho. 

Mówiłam jej, że to nieprawda, ; że muszę iść do babci. Ale wiecie co? Nie wierzy mi. 

Jeden, jedyny raz mówię prawdę, a ona mi nie wierzy! 

Lilly  twierdzi,  że  gdybym  naprawdę  chciała  wykręcić  się  od  spotkania  z  babcią, 

zrobiłabym to, ale jestem zbyt zależna i za mało asertywna i nie potrafię nikomu odmówić. 

Co właściwie nie trzyma się kupy, bo jak widać, odmawiam jej. Ale kiedy jej to wytknęłam, 

wkurzyła się jeszcze bardziej. Nie mogę niczego odmówić mojej babce, bo ma co najmniej 

sześćdziesiąt pięć lat i niedługo umrze, jeśli jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. 

Poza tym, nie znasz mojej babki, powiedziałam. Mojej babce się nie odmawia. 

A Lilly na to: 

background image

- Rzeczywiście, Mia, nie znam twojej babki. Dziwne, zważywszy, że znasz całą moją 

rodzinę, wszystkich dziadków - państwo Moscovitz co roku zapraszają mnie na Paschę - a ja 

nie znam twoich! 

Powody dla mnie są jasne - rodzice mojej mamy to farmerzy, mieszkają w Indiana, w 

dziurze  o  nazwie  Versailles,  i  nawet  nie  potrafią  tego  porządnie  wymówić,  mówią  „Ver  - 

sales”.  Boją  się  Nowego  Jorku,  bo  tyle  tu  cudzoziemców,  a  wszystko,  co  nie  jest 

stuprocentowo  amerykańskie,  budzi  w  nich  paniczny  strach.  Między  innymi  dlatego  mama 

wyprowadziła  się  z  domu,  kiedy  miała  osiemnaście  lat  i  od  tego  czasu  pojechała  tam  tylko 

dwa razy, ze mną. Mówię wam, Versaille jest naprawdę, ale to naprawdę małe. Tak małe, że 

na  drzwiach  banku  jest  wywieszka  PO  GODZINACH  PRACY  PROSZĘ  WSUNĄĆ 

KOPERTĘ  Z  PIENIĘDZMI  POD  DRZWI.  Nie  kłamię,  naprawdę.  Zrobiłam  zdjęcie,  bo 

wiedziałam, że nikt mi nie uwierzy. 

W każdym razie dziadkowie Thermopolis rzadko kiedy ruszają się z Indiany. 

Nie mogłam też przedstawić Lilly Grandmére Renaldo z prostego powodu. Grandmére 

Renaldo nienawidzi dzieci. A teraz nie mogę przedstawić jej Lilly, bo wtedy Lilly dowie się, 

że  jestem  księżniczką  Genowii,  a  to  już  będzie  koszmar.  Pewnie  będzie  chciała 

przeprowadzić  ze  mną  wywiad  do  programu.  Jeszcze  tylko  tego  mi  brakowało,  żeby  moja 

twarz pojawiała się na ekranie wszystkich odbiorców Manhattan Public Access. 

Tłumaczyłam  Lilly  to  wszystko  -  jak  muszę  się  spotykać  z  babką,  a  nie  -  że  jestem 

księżniczką, ma się rozumieć. Przez cały czas słyszałam, jak głośno dyszy w słuchawkę, a to 

u niej oznaka wściekłości. W końcu burknęła tylko: 

- W takim razie przyjdź wieczorem i pomóż mi przy montażu - i cisnęła słuchawką. 

Jezu. 

No, dobrze chociaż, że Michael nie powiedział jej o szmince i rajstopach. To dopiero 

by ją wkurzyło. Nie uwierzyłaby, że taka odstawiona idę do babki. O nie. 

Dochodziło wpół do dziesiątej i szykowałam się do Grandmére. 

Powiedziała, że dzisiaj nie muszę mieć szminki ani rajstop. Mogę założyć, co chcę. I 

tak zrobiłam, włożyłam ogrodniczki. Nie znosi ich, wiem, o tym, ale kurczę, powiedziała: co 

chcę. Hi, hi, hi. 

Ojej, muszę lecieć. Lars zatrzymuje się przed hotelem Plaza. Jesteśmy na miejscu. 

Sobota, 11 października 

Nigdy więcej nie pójdę do szkoły. Nigdzie nie pójdę, nigdy nie wyjdę z mieszkania, 

background image

nigdy, przenigdy. 

Nie uwierzycie co mi zrobiła. Ja sama nie mogę w to uwierzyć. I nie mieści mi się w 

głowie, że ojciec jej na to pozwolił. 

Cóż,  zapłaci  mi  za  to.  Zapłaci  słono,  naprawdę  słono.  Ledwie  wróciłam  do  domu 

(zaraz po tym, jak mama przywitała mnie pytaniem: Cześć, Rosemary, gdzie twoje dziecko? - 

co  miało  być  żartem  na  temat  mojej  nowej  fryzury,  ale  nie  było  ani  trochę  zabawne) 

podeszłam do niego i oznajmiłam: 

- Zapłacisz mi za to. I to słono. 

I kto mówi, że obawiam się konfrontacji? Starał się wykręcić, powtarzał: 

- O co ci chodzi, Mia? Moim zdaniem wyglądasz bardzo ładnie. Podoba mi się twoja 

fryzura. Taka... krótka. 

Kurczę,  ciekawe  dlaczego?  Może  dlatego,  że  jego  matka  czekała  już  w  holu,  gdy 

weszliśmy z Larsem do hotelu. Wskazała drzwi. Tak po prostu wskazała drzwi i powiedziała: 

On y va - co po francusku znaczy „Idziemy”. 

-  Idziemy  dokąd?  -  zapytałam  niewinnie  (to  było  rano,  pamiętajcie,  wtedy  jeszcze 

byłam niewinna). 

Chez Paolo - odparła Grandmére. Chez Paolo oznacza „u Paula”. 

Myślałam,  że  idziemy  do  jej  znajomego,  na,  bo  ja  wiem,  kawę  czy  lunch.  I  jeszcze 

przemknęło mi przez głowę: super, wyprawa w teren. Może jednak te lekcje nie są takie złe. 

Ale kiedy tam przyjechaliśmy, przekonałam się że Chez Paolo to wcale nie dom. Na 

początku  nie  wiedziałam,  co  to  jest.  Wyglądało  to  jak  miniaturowy  drogi  szpital  -  matowe 

szkło i japońskie drogie drzewka. 

Ledwie weszłyśmy do środka, otoczyli nas chudzi młodzi ludzie, wszyscy bez wyjątku 

ubrani  na  czarno.  Bardzo  się  ucieszyli  na  widok  babki  i  zaprowadzili  nas  do  małego 

pomieszczenia.  Było  tam  pełno  kanap  i  miesięczników.  Wtedy  się  domyśliłam,  że  pewnie 

Grandmére  przyszła  tu  na  zabieg  chirurgii  plastycznej.  Co  prawda  generalnie  jestem 

przeciwna chirurgii plastycznej, ale teraz pomyślałam: „No, dobrze, chociaż na chwilę się ode 

mnie odczepi”. 

Jezu,  ale  się  myliłam!  Paolo  to  nie  lekarz.  Wątpię  nawet,  czy  cokolwiek  studiował! 

Paolo  to  stylista.  Co  gorsza,  zajmuje  się  stylizacją  ludzi!  Mówię  poważnie.  Z  niemodnych, 

brzydkich, osób jak ja robi ludzi ładnych i modnych. I to za pieniądze. A Grandmére nasłała 

go na mnie! 

Na  mnie!  Wystarczy,  że  nie  mam  piersi.  Musi  to  jeszcze  mówić  facetowi  o  imieniu 

Paolo? 

background image

Zresztą, co to za imię, Paolo? Jesteśmy w Ameryce, na miłość boską! Masz na imię 

Paul, kolego! 

Chciałam mu wykrzyczeć to w twarz, ale oczywiście nie mogłam. To nie jego wina, 

że  babka  mnie  tu  przyciągnęła.  I  co  skwapliwie  nam  wypomniał,  znalazł  dla  mnie  czas  i 

przyjął  w  tak  szybkim  terminie,  bo  Grandmére  powiedziała  mu,  że  to  wyjątkowo  nagły 

przypadek. 

Boże drogi. Taki wstyd. Jestem nagłym przypadkiem. 

W  każdym  razie  byłam  strasznie  wkurzona  na  Grandmére,  ale  nie  mogłam  na  nią 

nawrzeszczeć  przy  tym  Paolo.  Doskonale  o  tym  wiedziała.  Siedziała  sobie  spokojnie  na 

kanapie obitej aksamitem, popijała sidecara, który ktoś jej zrobił, głaskała Rommla - siedział 

jej na kolanach ze skrzyżowanymi łapkami (nauczyła nawet psa siadać jak dama, a przecież to 

samiec, nie suka) i czytała gazety. 

Tymczasem Paolo wziął moje włosy w garść, spojrzał w lustro i zawyrokował smutno: 

- Trzeba ściąć, wszystko trzeba ściąć... 

I  ściął.  Wszystko.  No,  może  nie  wszystko,  zostało  trochę  cienkich  kosmyków  po 

bokach i jakieś małe resztki z tyłu. 

Wspominałam,  że  już  nie  jestem  ciemną  blondynką?  Nie,  teraz  jestem  zwykłą 

blondynką. 

Ale na tym Paolo nie poprzestał. Teraz mam paznokcie. Nie żartuję. Po raz pierwszy 

w życiu  mam paznokcie. Oczywiście sztuczne, ale mam.  I wygląda na to, że będę je miała 

jeszcze przez pewien czas: chciałam jeden zerwać, ale strasznie bolało. Jakiego kleju użyła ta 

manikiurzystka? 

Pewnie  się  zastanawiacie  czemu  ,  skoro  nie  chciałam,  żeby  ścinali  mi  włosy  i 

przyklejali sztuczne paznokcie, czemu zgodziłam się na to wszystko. Zdaję sobie sprawę, że 

obawiam się konfrontacji. Przecież nie mogłam cisnąć szklanką z lemoniadą i powiedzieć: 

- Dobra, zostawcie mnie w spokoju! ale to już , w tej chwili! 

Zrozumcie, dali mi lemoniadę! Wyobrażacie to sobie? W International House of Hair, 

gdzie zazwyczaj strzyżemy się z mamą, nie dają nikomu lemoniady. No, ale tam za strzyżenie 

i czesanie płacimy 9. 99. 

Poza  tym,  kiedy  piękni,  modnie  ubrani  ludzie  powtarzają  ci,  że  w  tym  będzie  ci 

świetnie, że to podkreśli twoje kości policzkowe, niełatwo jest pamiętać, że jest się feministką 

i  obrończynią  środowiska  naturalnego,  i  że  potępiasz  kosmetyki  i  chemikalia,  które  mogą 

zaszkodzić naturze. 

Nie chciałam sprawić im przykrości, nie chciałam robić awantury ani nic takiego. 

background image

I w kółko powtarzałam sobie: robi to, bo cię kocha. To znaczy babka. Nie sądzę, żeby 

robiła  to  akurat  z  tego  powodu  -  moim  zdaniem  Grandmére  kocha  mnie  mniej  więcej  tak 

bardzo jak ja ją - ale i tak sobie to powtarzam. 

Powtarzałam  to  sobie  także  później,  gdy  wyszłyśmy  od  Paola  i  poszłyśmy  do 

Bergdorfa Goodmana. Tam Grandmére kupiła mi cztery pary butów, które kosztowały prawie 

tyle samo,  co wyjęcie skarpetki z wnętrzności Grubego  Louie. Powtarzałam  to  sobie, kiedy 

kupiła  mi  stertę  ciuchów,  których  w  życiu  nie  założę,  powiedziałam  jej  nawet,  że  nie  będę 

tego nosić, ale tylko machnęła na mnie ręką, jakby mówiła: dalej, dalej, bardzo mnie bawisz. 

Cóż,  dłużej  na  to  nie  pozwolę.  Nie  ma  na  moim  ciele  skrawka,  który  nie  byłby 

szczypany,  przycinany,  masowany,  piłowany,  malowany,  suszony  czy  nawilżany.  Nawet 

mam paznokcie. 

Ale nie jestem szczęśliwa. Ani odrobinę. Grandmére tak. Grandmére nie posiada się z 

radości, że teraz wyglądam tak, jak wyglądam. A to dlatego, że w niczym nie przypominam 

Mii  Thermopolis.  Mia  Thermopolis  nie  miała  paznokci.  Mia  Thermopolis  nie  miała  blond 

pasemek.  Mia  Thermopolis  nie  malowała  się  i  nie  nosiła  butów  od  Gucciego,  spódnic  od 

Chanel czy staników od Diora, których przy okazji nawet nie produkują w moim rozmiarze, 

czyli 32A. Nie wiem, kim jestem, na pewno nie Mią Thermopolis. 

Stara się mnie zmienić w kogoś innego. 

Więc stanęłam przed ojcem w nowej fryzurze i wygarnęłam mu co o tym myślę. 

Najpierw zadaje mi pracę domową, potem drze ją na strzępy. Uczy mnie siadać. Każe 

ufarbować  mi  włosy  na  nowy  kolor  i  ściąć  prawie  wszystkie,  chce,  żeby  przykleili  mi  do 

paznokci  miniaturowe  deski  do  windsurfingu,  kupuje  buty  warte  tyle,  co  operacja  mojego 

kota  i  ciuchy,  w  których  wyglądam  jak  Vicky,  córka  kapitana,  w  takim  serialu  z  lat 

siedemdziesiątych, Statek miłości. 

- Niestety tatusiu, bardzo mi przykro, nie jestem Vicky i nie będę, choćby Grandmére 

nie wiem jak się starała i kupowała mi takie ciuchy. 

Nie będę kujonem, nie będę się ciągle śmiała i podrywała pasażerów na pokładzie! 

Mama  akurat  wychodziła  z  sypialni  i  kończyła  się  szykować  na  randkę,  gdy  to 

wszystko  wykrzyczałam.  Miała  na  sobie  nowe  ciuchy.  Spódniczka  w  hiszpańskim  stylu, 

falbany i różne kolory, wiecie i bluzka bez ramion. 

Rozpuściła  włosy  i  wyglądała  naprawdę  super.  Mój  ojciec,  kiedy  ją  zobaczył, 

podszedł do barku. 

- Mia - mama wpięła sobie kolczyk w ucho - Nikt nie oczekuje, żebyś się stała Vicky, 

córką kapitana. 

background image

- Grandmére tak! 

- Babka chce cię tylko przygotować. 

- Przygotować? Przecież nie mogę iść tak do szkoły! - wrzasnęłam. Mama spojrzała na 

mnie zdziwiona. 

- Czemu nie? 

O Boże. Dlaczego to spotyka właśnie mnie? 

- Bo - odparłam z całą cierpliwością, na jaką mnie jeszcze było stać  - nie chcę, żeby 

ktokolwiek w szkole się dowiedział, że jestem księżniczką Genowii! 

Mama pokręciła głową. 

- Kochanie, przecież dowiedzą się prędzej czy później. 

- A jak? Wszystko sobie przemyślałam: będę księżniczką tylko w Genowii, a szanse, 

że ktoś z mojej szkoły tam pojedzie, są praktycznie zerowe, więc nikt się nie dowie i nikt nie 

uzna  mnie  za  dziwadło,  jak  Tinę  Hakim  Baba.  No,  w  każdym  razie  nie  za  takie  dziwadło, 

które ma ochroniarza i przyjeżdża limuzyną do szkoły. 

- Może - rzuciła sceptycznie mama, kiedy to wszystko powiedziałam. - A jeśli to trafi 

do gazet? 

- A dlaczego miałoby trafić do gazet? 

Mama spojrzała na ojca. Ojciec odwrócił wzrok i napił się drinka. 

Nie  uwierzycie  co  później  zrobił.  Postawił  szklankę,  sięgnął  do  kieszeni,  wyjął 

skórzany portfel od Prady otworzył go i zapytał: 

- Ile? 

Byłam wstrząśnięta. Mama też. 

- Ależ Filipie! - zaczęła, ale ojciec patrzył na mnie. 

-  Mówię  poważnie,  Helen  -  odparł.  -  Widzę,  że  kompromis  do  niczego  nie 

doprowadzi. W takich sprawach jedynym wyjściem jest żywa gotówka. 

No ile mam ci płacić, żebyś pozwoliła babci zrobić z siebie księżniczkę? 

-  A  robi  to?  -  wrzasnęłam  jeszcze  głośniej  niż  przedtem  -  Przecież  wszystko 

schrzaniła! W życiu nie widziałam księżniczki z takimi krótkimi włosami, wielkimi stopami i 

płaskim biustem! 

Ojciec zerknął na zegarek. Pewnie się śpieszy. Założę się, że ma następny wywiad z 

blondynką z ABC News. 

-  Potraktuj  to  jako  pracę  -  zaproponował.  -  Całe  to  uczenie  się,  jak  być  księżniczką. 

Będę ci wypłacał pensję. Więc ile? 

No,  to  zaczęłam  krzyczeć  jeszcze  głośniej,  tym  razem  na  temat  prawa  do  własnego 

background image

zdania, że nie sprzedam duszy za pieniądze i tak dalej. Teksty ze starych płyt mamy. Chyba je 

rozpoznała,  bo  odsunęła  się  dyskretnie  i  dalej  szykowała  się  na  randkę  z  panem  G.  Ojciec 

łypnął  na  nią  groźnie  -  jest  w  tym  niemal  tak  dobry  jak  Grandmére  -  westchnął  i 

zaproponował: 

-  Mia,  będę  wypłacał  sto  dolarów  dziennie,  w  twoim  imieniu  na  konto...  jak  to  się 

nazywa? Ach, Greenpeace, niech ratują wszystkie wieloryby, jakie tylko zapragną, ale proszę, 

zgódź się uszczęśliwić moją matkę i uczyć się, jak być księżniczką. 

No cóż. 

To  zupełnie  inna  sprawa.  Co  innego,  gdyby  płacić  mi  za  zgodę  na  to,  żeby 

przefarbowali mi włosy. Ale sto dolarów dziennie dla Greenpeace? 

Przecież to trzysta sześćdziesiąt pięć tysięcy rocznie! Ode mnie! Kiedy skończę studia, 

nie będą mieli wyjścia, będą musieli mnie zatrudnić. Do tego czasu za moją sprawą dostaną 

może milion dolarów! 

Zaraz, zaraz, może to tylko trzydzieści sześć pięćset rocznie. Gdzie mój kalkulator? 

Sobota, później 

Nie wiem, za kogo Lilly Moscovitz się uważa, ale wiem na pewno, za kogo się już nie 

może uważać - za moją przyjaciółkę. Przyjaciółka nie zachowałaby się tak, jak Lilly dzisiaj. I 

to wszystko z powodu włosów! 

Chyba  łatwiej  zrozumiałabym,  gdyby  Lilly  wkurzyła  się  z  istotnego  powodu.  Na 

przykład  o  to,  że  nie  brałam  udziału  w  nagraniach  odcinka  o  NoHo.  W  końcu  jestem 

głównym operatorem w jej programie. I gromadzę rekwizyty. Kiedy mnie nie ma, Shameeka 

musi mnie zastąpić, a przecież jest producentką i scenografem. 

Więc  chyba  zrozumiałabym,  gdyby  Lilly  się  wściekła,  że  dzisiaj  mnie  nie  było. 

Według niej, Ho - Gate, bo tak nazywa tę sprawę, to najpoważniejszy materiał jaki do tej pory 

zrealizowała. Moim zdaniem, to głupota. Kogo obchodzi marne pięć centów? Ale Lilly upiera 

się,  że  „Musimy  przerwać  zaklęty  krąg  rasizmu,  który  rozpętał  się  w  sklepach  w  pięciu 

dzielnicach”. 

Nie  ważne.  Wiem  jedno.  Kiedy  dzisiaj  wieczorem  weszłam  do  mieszkania 

Moscovitzów, Lilly spojrzała na moje włosy i jęknęła. 

- O Boże, co się z tobą stało? 

Jakbym  miała  co  najmniej  odmrożenia  na  twarzy,  a  nos  mi  poczerniał  i  odpadł,  jak 

himalaistom, którzy weszli na Mount Everest. 

background image

No  dobra,  przyznaję,  wiedziałam,  że  ludzie  będą  się  dziwić,  kiedy  zobaczą  moją 

fryzurę.  Zaraz  po  powrocie  do  domu  umyłam  włosy,  wypłukałam  całą  piankę  i  lakier.  I 

zmyłam  makijaż  z  twarzy,  założyłam  ogrodniczki  i  buty  za  kostkę  (już  prawie  nie  widać 

wzorów). Naprawdę mi się wydawało, że wyglądam normalnie, jeśli nie liczyć włosów, ma 

się rozumieć. Szczerze mówiąc, wydawało mi się nawet, że wyglądam nieźle - jak na mnie, 

oczywiście. 

Ale Lilly jest chyba innego zdania. 

Chciałam to zbagatelizować, udać, że to nic takiego. Bo to w sumie, prawda. Przecież 

nie powiększyłam sobie piersi ani nic. 

- Tak - powiedziałam, zdejmując kurtkę. - Babka zabrała mnie do takiego gościa, ma 

na imię Paolo, i... 

Ale Lilly nie dała mi dokończyć. Była w szoku. Nagle stwierdziła: 

- Masz włosy tego samego koloru co Lana Weinberger. 

- No... wiem. - odparłam. 

-  A  twoje  paznokcie?  Sztuczne?  Lana  też  takie  ma!  -  Gapiła  się  na  mnie  szeroko 

otwartymi oczami. - Na Boga, Mia. Zamieniasz się w Lanę Weinberger! 

To już mnie wkurzyło. Po pierwsze, wcale się nie zamieniam w Lanę Weinberger. Po 

drugie,  nawet  jeśli  tak,  to  Lilly  w  kółko  powtarza,  że  ludzie  są  głupi,  jeśli  nie  pojmuję,  że 

nieważne jest, jak ktoś wygląda, tylko co ma w środku. 

Sterczałam  w  przedpokoju  Moscovitzów,  wyłożonym  czarnym  marmurem,  Pawłow 

skakał na mnie, zadowolony, że przyszłam, i tłumaczyłam się: 

- Ja nie chciałam. Moja babka... Musiałam... 

-  Jak  to,  musiałaś?  -  Lilly  skrzywiła  się  złośliwie.  Zawsze  się  tak  krzywi,  kiedy 

nauczycielka gimnastyki każe nam biegać dookoła stawu w Central Parku. Lilly w ogóle nie 

lubi biegać, a już zwłaszcza wokół stawu w Central Parku (jest naprawdę wielki). 

-  Co  z  tobą?  Osobowość  całkowicie  pasywna?  Jesteś  niemową,  czy  co?  Nie  umiesz 

powiedzieć  nie?  Wiesz,  Mia,  musimy  popracować  nad  twoją  asertywnością.  Masz  chyba 

poważny  problem  z  babką.  Bo  przecież  nie  miałaś  żadnych  oporów,  żeby  odmówić  mnie. 

Dzisiaj, przy kręceniu Ho - Gate, bardzo przydałaby mi się twoja pomoc, ale zostawiłaś mnie 

samą. Wypięłaś się na mnie. Za to bez słowa pozwalasz, żeby babka ścięła ci włosy i resztki 

ufarbowała na żółto... 

Dobra, zanim powiem coś więcej, pamiętajcie, że przez cały czas wysłuchiwałam, jak 

fatalnie  wyglądam,  przynajmniej  dopóki  Paolo  się  do  mnie  nie  dorwał  i  nie  zrobił  ze  mnie 

drugiej Lany Weinberger. A teraz jeszcze dowiaduję się, że z moją osobowością coś jest nie 

background image

tak. 

Nie wytrzymałam. 

- Zamknij, się Lilly. - warknęłam. 

Nigdy  dotąd  nie  kazałam  Lilly  się  zamknąć.  Nigdy,  przenigdy.  Chyba  nie 

powiedziałam tego nikomu. Po prostu nie mówię takich rzeczy. Nie wiem co się stało. Może 

to przez te paznokcie. dotychczas nigdy nie miałam długich paznokci. 

Chyba  czerpię  z  nich  siłę.  No,  bo  dlaczego  Lilly  w  kółko  mnie  poucza,  jak  mam 

postępować? 

Niestety,  właśnie  w  tej  chwili,  gdy  powiedziałam  Lilly,  że  ma  się  zamknąć,  wszedł 

Michael z talerzem po płatkach owsianych i bez koszuli. 

- Ho, ho - powiedział i cofnął się o krok. Nie jestem pewna czy powiedział „ho, ho” i 

cofnął się o krok przez to co mówiłam, czy przez to jak wyglądam. 

- Co? - zdziwiła się Lilly. - Coś ty powiedziała? 

Bardziej niż zwykle przypominała małego prosiaczka. 

Najchętniej obróciłabym to wszystko w żart, ale nie zrobiłam tego. Bo Lilly ma rację: 

naprawdę jestem za mało asertywna. 

Więc powiedziałam: 

-  Mam  dość  tego,  że  ciągle  mnie  krytykujesz.  Dzień  w  dzień  rodzice,  nauczyciele  i 

babka mówią mi, co mam robić. Nie chcę, żeby przyjaciele też się mnie czepiali. 

-  Ho,  ho  -  powtórzył  Michael.  Tym  razem  byłam  pewna,  że  to  z  powodu  tego,  co 

mówię. 

- O co ci chodzi? Masz problem? - Lilly zmrużyła oczy w wąskie szparki. Nie dałam 

się. 

- Nie, nie mam problemu. Ja nie. Ty tak. I to chyba duży problem.  Ze mną. A wiesz 

co? Rozwiążę go dla ciebie. Wychodzę. I tak nie chciałam ci pomagać przy tej głupiej aferze 

Ho - Gate. Ludzie z Ho są porządni. 

Nie zrobili nic złego. Nie rozumiem, dlaczego im dokuczasz. A moje włosy - rzuciłam 

od progu - nie są żółte. 

I wyszłam. I na dodatek trzasnęłam drzwiami. 

Kiedy czekałam na windę, myślałam, że Lilly wybiegnie i przeprosi mnie. Nie zrobiła 

tego. 

Pojechałam  prosto  do  domu,  wzięłam  prysznic  i  położyłam  się  do  łóżka  z  Grubym 

Louie i pilotem do telewizora. Chyba tylko mój kot, lubi mnie taką, jaką jestem. Myślałam, że 

Lilly zadzwoni, żeby przeprosić, ale jak na razie telefon milczy. 

background image

Cóż,  nie  przeproszę  pierwsza.  I  wiecie  co?  Przed  chwilą  zajrzałam  do  lustra.  Moje 

włosy wcale nie są takie złe. 

Niedziela, 12 października, po północy 

Nadal nie zadzwoniła. 

Niedziela, 12 października 

O Boże, tak mi wstyd. Szkoda, że umiem rozpłynąć się w powietrzu. Nie uwierzycie, 

co się przed chwilą stało. 

Wyszłam z pokoju  na śniadanie, a przy stole w kuchni  siedzą mama i  pan Gianini i 

zajadają naleśniki! 

A pan Gianini ma na sobie bokserki i podkoszulek! A mama szlafrok! Na mój widok 

zakrztusiła się sokiem pomarańczowym. A potem zaczęła: 

- Mia, co ty tu robisz? Myślałam, że nocujesz u Lilly. 

Szkoda, że tego nie zrobiłam. Szkoda, że akurat wczoraj wieczorem zdobyłam się na 

asertywność.  Gdyby  nie  to,  nocowałabym  w  Moscovitzów  i  nie  oglądała  pana  Gianini  w 

bokserkach. Byłabym o wiele szczęśliwsza, gdyby los oszczędził mi tego widoku. Że już nie 

wspomnę o tym, że on widział mnie w czerwonej, flanelowej koszuli nocnej. 

Jak mam iść na powtórkę z algebry? 

To straszne. Najchętniej zadzwoniłabym do Lilly, ale chyba ciągle się gniewamy. 

Niedziela, później 

No, dobra, w porządku. Mama dopiero co weszła do mnie do pokoju. Twierdzi, że pan 

Gianini nocował u nas na kanapie tylko dlatego, że była awaria metra i nie miał jak wrócić do 

siebie, na Brooklyn, więc powiedziała, że może przenocować u nas. 

Gdybym nadal przyjaźniła się z Lilly, pewnie powiedziałaby, że mama kłamie, chcąc 

złagodzić traumatyczne przeżycie, jakim bez wątpienia był dla mnie widok matki w roli innej 

niż macierzyńska, a więc aseksualna. Przynajmniej zawsze to powtarza, gdy u czyjejś mamy 

nocuje facet. 

Ja  jednak  wolę  wierzyć  mamie.  Tylko  dzięki  temu  zdam  z  algebry.  nie  wiem,  jak 

mogłabym skupić się na wielomianach, wiedząc, że facet przy tablicy nie tylko wsadzał mojej 

mamie język do ust, ale też widział ją nago, najprawdopodobniej. 

background image

Dlaczego  to  wszystko  zdarza  się  akurat  mnie?  Chyba  najwyższy  czas,  żeby  dla 

odmiany spotkało mnie coś przyjemnego. 

Kiedy mama okłamała mnie i wyszła, ubrałam się i poszłam do kuchni na śniadanie. 

Musiałam,  bo  mama  odmówiła,  gdy  poprosiłam,  żeby  podała  mi  śniadanie  do  łóżka.  Ba, 

powiedziała nawet: 

-  Za  kogo  ty  się  uważasz?  Za  księżniczkę  Genowii?  Co  jej  zdaniem  ,  jest  pewnie 

szalenie zabawne. 

Pan Gianini zdążył się ubrać, zanim weszłam do kuchni. Starał się obrócić wszystko w 

żart. To chyba jedyny sposób. 

Na  początek  nie  było  mi  do  śmiechu,  dopóki  pan  G.  nie  zaczął  wymyślać,  jak 

wyglądaliby niektórzy ludzie z Liceum Alberta Einsteina w piżamach. 

Na przykład dyrektor Gupta. Pan G. twierdzi, że śpi w koszulce futbolowej i dresach 

swojego  męża.  Rozbawiła  mnie  wizja  dyrektor  Gupty  w  dresach.  Zasugerowałam,  że  pani 

Hill  nosi  negliże,  takie  z  koronkami  i  piórkami,  ale  pan  G.  zaprzeczył,  Jego  zdaniem,  pani 

Hill gustuje raczej w barchanach niż w piórkach. Ciekawe, skąd to wie. Czy z panią Hill też 

się spotykał? Jak na nudziarza z długopisami w kieszeni nieźle sobie radzi. 

Po  śniadaniu  mama  i  pan  Gianini  namawiali  mnie,  żebym  się  z  nimi  wybrała  do 

Central Parku, bo jest taka ładna pogoda i w ogóle, ale się wykręciłam, mówiąc, że mam dużo 

pracy  domowej.  Nawet  tak  bardzo  nie  skłamałam.  Naprawdę  mam  pracę  domową,  pan  G. 

chyba  coś  wie  na  ten  temat,  ale  nie  tak  dużo.  Po  prostu  nie  mam  ochoty  iść  gdzieś  z 

zakochaną  parą.  To  tak  jak  wtedy,  kiedy  Shameeka  zaczęła  się  umawiać  z  Aaronem  Ben  - 

Simonem w siódmej klasie i musiałyśmy wszędzie z nimi chodzić, bo jej ojciec nie pozwalał 

jej  iść  nigdzie  samej  z  chłopcem  (nawet  tak  niegroźnym  jak  Aaron  Ben  -  Simon,  który  ma 

kark cieńszy niż moje ramię). A kiedy gdzieś razem byliśmy, nie zwracała na nas uwagi, i w 

tym chyba problem. Przez te dwa tygodnie, kiedy się spotykali, w ogóle nie można było z nią 

porozmawiać, bo opowiadała tylko o Aaronie. 

Moja  mama  nie  gada  cały  czas  o  panu  Gianinim.  Wcale  taka  nie  jest.  Ale  miałam 

przeczucie,  że  gdybym  poszła  do  Central  Parku,  zobaczyłabym  jak  się  całują.  Nie  żebym 

miała coś przeciwko całowaniu, na przykład w telewizji. Ale kiedy twoja mama i nauczyciel 

matematyki... 

Wiecie o co chodzi , nie? 

DLACZEGO POWINNAM POGODZIĆ SIĘ Z LILLY 

1. Przyjaźnimy się od przedszkola. 

2. Jedna z nas musi okazać wielkoduszność i wyciągnąć rękę do zgody. 

background image

3. Bawi mnie. 

4. Z kim zjem lunch? 

5. Brakuje mi jej. 

DLACZEGO NIE POWINNAM POGODZIĆ SIĘ Z LILLY 

1. Zawsze mi mówi, co mam robić. 

2. Wydaje jej się, że zjadła wszystkie rozumy. 

3. To Lilly zaczęła i ona powinna przeprosić. 

4. Nigdy nie nauczę się asertywności, jeśli będę działała wbrew swoim przekonaniom. 

5. Co będzie, jeśli przeproszę, a ona nadal będzie na mnie zła??? 

Niedziela, jeszcze później 

Włączyłam  komputer,  żeby  poszukać  w  Internecie  czegoś  o  Afganistanie  (mam 

napisać referat o jakimś aktualnym wydarzeniu), kiedy zobaczyłam, że ktoś wysłał mi maila. 

Mało kto do mnie pisze, więc bardzo się ucieszyłam. 

A potem zobaczyłam kto to: CracKing. Michael Moscovitz? Czego chce? 

Oto co napisał: 

CracKing: EJ, THERMOPOLIS, CO CI SIĘ WCZORAJ STAŁO? ZWARIOWAŁAŚ, 

CZY CO? 

Ja? Zwariowałam? 

GrLouie:  GWOLI  ŚCISŁOŚCI,  NIE  ZWARIOWAŁAM.  PO  PROSTU  MAM 

DOSYĆ  WYSŁUCHIWANIA  UWAG  TWOJEJ  SIOSTRY.  W  KÓŁKO  MÓWI  MI,  CO 

MAM ROBIĆ. ALE TO NIE TWOJA SPRAWA. 

CracKing:  CZEMU  ZARAZ  SIĘ  UNOSISZ?  OCZYWIŚCIE,  ŻE  TO  MOJA 

SPRAWA. MIESZKAM Z NIĄ, NO NIE? 

GrLouie: A CO? MÓWI COŚ O MNIE? CracKing: MOŻNA TO TAK NAZWAĆ. 

Nie do wiary, że o mnie mówi. Na pewno nie powiedziała ani jednego dobrego słowa. 

GrLouie: CO MÓWI? 

CracKing: ZDAWAŁO MI SIĘ, ŻE TO NIE MOJA SPRAWA. 

Jezu, jak to dobrze, że nie mam brata. 

GrLouie: BO NIE. WIĘC CO O MNIE MÓWI? 

CracKing:  ŻE  NIE  MA  POJĘCIA,  CO  SIĘ  Z  TOBĄ  DZIEJE.  PODOBNO  OD 

PRZYJAZDU TWOJEGO TATY ZACHOWUJESZ SIĘ JAK WARIATKA. 

GrLouie:  JA?  A  ONA?  W  KÓŁKO  MNIE  KRYTYKUJE.  MAM  TEGO  DOSYĆ! 

background image

JEŚLI  JEST  MOJĄ  PRZYJACIÓŁKĄ,  CZEMU  NIE  AKCEPTUJE  MNIE  TAKĄ,  JAKA 

JESTEM??? 

CracKing: NIE MUSISZ WRZESZCZEĆ. 

GrLouie: NIE WRZESZCZĘ!!! 

CracKing:  UŻYWASZ  WIELU  ZNAKÓW  ZAPYTANIA  I  WYKRZYKNIKÓW,  A 

W  NETYKIECIE  TO  OZNACZA  KRZYK.  ZRESZTĄ  NIE  TYLKO  ONA  KRYTYKUJE, 

PODOBNO NIE POPIERASZ JEJ BOJKOTU HO. 

GrLouie: NO, TAK. NIE POPIERAM. TO GŁUPOTA, NIE UWAŻASZ? CracKing: 

PEWNIE, ŻE TAK. NADAL MASZ KŁOPOTY Z ALGEBRĄ? 

Tego się nie spodziewałam. 

GrLouie:  CHYBA  TAK,  ALE  BIORĄC  POD  UWAGĘ,  ŻE  PAN  G.  U  NAS 

NOCOWAŁ, CHYBA DA MI DWÓJĘ. CZEMU PYTASZ? 

CracKing: NOCOWAŁ? U WAS? I CO TY NA TO? 

Dlaczego mu to powiedziałam? Jutro rano będzie wiedziała cała szkoła. Może nawet 

wywalą  pana  G.!  Nie  wiem,  czy  nauczycielom  wolno  się  umawiać  z  matkami  uczennic. 

Właściwie dlaczego powiedziałam to Michaelowi? 

GrLouie:  BYŁAM  ZŁA,  ALE  POTEM  ON  OBRÓCIŁ  TO  W  ŻART  I  JUŻ  NIE 

BYŁO  TAK  ŹLE.  SAMA  NIE  WIEM.  CHYBA  POWINNAM  BYĆ  WŚCIEKŁA,  ALE 

MAMA JEST SZCZĘŚLIWA. 

CracKing:  TWOJA  MAMA  MOGŁA  TRAFIĆ  O  WIELE  GORZEJ.  POMYŚL,  CO 

BY BYŁO, GDYBY UMÓWIŁA SIĘ Z PANEM STUARTEM. 

Pan Stuart uczy higieny. Wydaje mu się, że jest darem bożym dla wszystkich kobiet. 

Nie znam go, bo higienę ma się dopiero w starszych klasach, ale nawet ja wiem, że nie można 

podchodzić do jego biurka. 

Jeśli  to  zrobisz,  obmacuje  ci  plecy,  jakby  je  masował,  ale  wszyscy  twierdzą,  że  tak 

naprawdę chce sprawdzić, czy masz stanik. 

Gdyby mama umówiła się z panem Stuartem, emigruję do Afganistanu. 

GrLouie: HA, HA, HA, DLACZEGO PYTASZ O ALGEBRĘ? 

CracKing:  BO  JUŻ  PRZYGOTOWAŁEM  NAJNOWSZE  WYDARZENIE 

CRACKHEAD I POMYŚLAŁEM SOBIE, ŻE JEŚLI CHCESZ, MOGĘ CI POMÓC. 

Michael Moscovitz chce coś dla mnie zrobić? Nie do wiary. Prawie spadłam z krzesła. 

GrLouie: BYŁOBY SUPER! DZIĘKI! 

CracKing: NIE MA SPRAWY. TRZYMAJ SIĘ, THERMOPOLIS. 

I wylogował się. 

background image

Wyobrażacie  sobie?  Miły,  prawda?  Zastanawiam  się,  co  go  ugryzło.  Zdecydowanie 

powinnam częściej kłócić się z Lilly. 

Niedziela, jeszcze później 

Już myślałam, że wszystko zaczyna się układać, kiedy zadzwonił ojciec. Powiedział, 

że  wysyła  po  mnie  Larsa,  który  zabierze  mnie  na  kolację  do  hotelu  Plaza,  z  ojcem  i 

Grandmére. 

Zauważcie , że zaproszenie nie dotyczyło mamy. 

Ale  to  chyba  nic  takiego,  bo  mama  i  tak  nie  chciała  nigdzie  iść.  Kiedy  jej 

powiedziałam, że wychodzę, nawet się ucieszyła. 

-  Nie  ma  sprawy  -  zapewniła.  -  Zamówię  sobie  chińszczyznę  na  wynos  i  pooglądam 

telewizję. Jest w dobrym humorze, odkąd wróciła z Central Parku. Opowiadała, że przejechali 

się  z  panem  G.  dorożką.  Byłam  w  szoku.  Przecież  dorożkarze  wcale  nie  dbają  o  konie. 

Zawsze  mam  wrażenie,  że  jakaś  stara  szkapa  runie  jak  długa  z  wyczerpania.  Przysięgłam 

sobie,  że  nigdy  nie  przejadę  się  dorożką,  przynajmniej  dopóki  koniom  nie  przyznają 

określonych praw, i myślałam, że mama mnie popiera. 

Miłość robi z ludźmi dziwne rzeczy. 

Hotel  Plaza  tym  razem  nie  był  taki  zły.  Chyba  powoli  się  do  tego  przyzwyczajam. 

Portierzy wiedzą, kim jestem, w każdym razie znają Larsa, więc nie robią mi trudności przy 

wejściu. Grandmére i ojciec byli w paskudnych humorach. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, 

że nikt im nie płaci za spędzanie czasu w swoim towarzystwie, jak mnie. 

Kolacja była strasznie nudna. Grandmére  ciągle  tłumaczyła, kiedy używamy jakiego 

widelca i dlaczego. Podali nam bardzo dużo dań, głównie mięsnych. Na szczęście była ryba, 

więc  ją  zjadłam,  i  deser,  ogromna  wieża  z  czekolady.  Grandmére  przekonywała  mnie,  że 

kiedy reprezentuję Genowię na oficjalnych przyjęciach, muszę jeść wszystko, co mi podadzą, 

jeśli  nie  chcę  spowodować  konfliktu  międzynarodowego,  ale  powiedziałam  jej,  że  mój 

personel będzie uprzedzać, że nie jadam mięsa, żeby mi go nie podawali. 

Grandmére  chyba  się  zdenerwowała.  Pewnie  nawet  przez  myśl  jej  nie  przeszło,  że 

oglądałam w telewizji film o księżnej Dianie. Wiem doskonale, jak wymigać się od jedzenia 

na oficjalnych bankietach i jak zwrócić wszystko, co jednak zjadłam (chociaż nigdy bym tego 

nie zrobiła). 

Cały czas ojciec zadawał  mi dziwne pytania o  mamę. Na przykład, czy przeszkadza 

mi jej związek z panem Gianinim, i czy chcę, żeby z nią o tym porozmawiał. Moim zdaniem, 

background image

chciał ze mnie wyciągnąć, czy to coś poważnego. To znaczy, pan G. i mama. 

A  to  coś  bardzo  poważnego,  skoro  został  na  noc.  Mama  pozwala  nocować  tylko 

facetom, którzy jej się naprawdę, ale to naprawdę podobają. Do tej pory, łącznie z panem G. , 

było ich trzech w ciągu ostatnich czternastu lat: Wolfang, który okazał się gejem, Tim, który 

okazał  się  republikaninem,  i  teraz  mój  nauczyciel  matematyki.  To  niewielu,  prawda?  Jeden 

facet na cztery lata. 

Czy coś koło tego. 

Ale oczywiście nie powiedziałam tacie, że pan G. u nas nocował, dostałby ataku. Jest 

strasznym  męskim  szowinistą.  Jego  przyjaciółki  przyjeżdżają  do  Miragnac  każdego  lata, 

czasami zmieniają się co dwa tygodnie, ale oczekuje, że mama będzie czysta jak lilia. 

Gdyby  Lilly  ze  mną  rozmawiała,  wiem  na  pewno,  że  powiedziałaby:  mężczyźni  to 

hipokryci. 

Jakaś cząstka mnie  chce powiedzieć o panu G. , tylko dlatego, żeby  przestał się tak 

uśmiechać. Ale nie chciałam podsuwać babce amunicji przeciwko mamie - Grandmére uważa 

ją za osobę „niepoważną”, więc udawałam, że nic takiego nie było. 

Grandmére  oznajmiła,  że  od  jutra  zaczniemy  pracować  nad  moim  słownictwem. 

Podobno  mój  francuski  jest  okropny,  a  angielski  jeszcze  gorszy.  Zapowiedziała,  że  jeśli 

jeszcze raz powiem „w porządku”, umyje mi buzię mydłem. 

Powiedziałam: W porządku, Grandmére - posłała mi mordercze spojrzenie. Ale wcale 

nie chciałam się mądrzyć, po prostu zapomniałam. 

Jak na razie zarobiłam na rzecz Greenpeace dwieście dolarów. 

Prawdopodobnie  przejdę  do  historii  jako  dziewczyna,  która  ocaliła  wszystkie 

wieloryby. 

W  domu  zauważyłam,  że  w  pojemniku  na  śmieci  są  dwa  opakowania  po 

chińszczyźnie.  I  dwa  komplety  plastikowych  pałeczek  i  dwie  puszki  po  piwie  heineken. 

Zapytałam mamę czy pan G. był na kolacji - Jezu, przecież spędziła z nim cały dzień! - ale 

odparła: 

- Nie, skarbie, po prostu byłam bardzo głodna. 

To już drugie kłamstwo jednego dnia. To coś naprawdę poważnego z panem G. 

Lilly nadal nie dzwoni. Zaczynam się wahać - może to ja powinnam zadzwonić? Ale 

co powiem? Przecież nic nie zrobiłam. To znaczy kazałam jej się zamknąć, ale tylko dlatego, 

że powiedziała, że zamieniam się w Lanę Weinberger. Miałam prawo. 

A  może  nie?  Może  nikt  nie  ma  prawa  mówić  takich  rzeczy.  Może  właśnie  od  tego 

zaczynają  się  wojny,  że  ktoś  każe  się  komuś  zamknąć.  a  potem  nikt  nie  wyciąga  ręki  na 

background image

zgodę. 

Jeśli to potrwa dłużej, z kim zjem jutro lunch? 

Poniedziałek, 13 października 

Lars zatrzymał się przed domem Lilly, ale portier powiedział, że już wyszła. I kto tu 

mówi o chowaniu urazy. To nasza najdłuższa kłótnia. 

Ledwie weszłam do szkoły, ktoś wcisnął mi w rękę petycję. 

Bojkotujcie sklepy Ho! 

Podpisz się i walcz z rasizmem. 

Powiedziałam,  że  nie  podpiszę,  a  Boris,  bo  to  on  wręczył  mi  petycję,  stwierdził,  że 

jestem  niewdzięcznicą,  w  jego  kraju  rząd  latami  tłumił  wszelkie  głosy  protestu  i  mam 

szczęście, że żyję w państwie, gdzie mogę podpisywać petycje bez obawy, że tajna policja po 

mnie przyjedzie. 

A  ja  mu  powiedziałam,  że  w  Ameryce  nie  wpychamy  swetrów  w  spodnie.  Jedno 

trzeba Lilly przyznać: działa szybko. W całej szkole wiszą plakaty nawołujące do bojkotu. 

I jeszcze jedno trzeba przyznać: kiedy Lilly się gniewa, to na dobre. W ogóle się do 

mnie nie odzywa. 

Szkoda, że pan Gianini się ode mnie nie odczepi. Kogo obchodzą ułamki? 

Działania  na  liczbach.  Liczby  mniejsze  lub  większe  od  zera,  położone  w  tej  samej 

odległości od zera na osi, nazywamy liczbami dodatnimi i ujemnymi. 

JAK PRZETRWAĆ LEKCJĘ MATEMATYKI 

Ach, co robić na matmie! 

Możliwości krąg niemały:  

Można ziewać i rysować,  

 Bzdur zapisać zeszyt cały. 

Można drzemać, można marzyć,  

W wizjach błogich się zagubić,  

Można mruczeć, można nucić,  

Można się zanudzić. 

Można patrzeć na zegarek,  

I pisać dzienniczek,  

Cóż, wszystkiego spróbowałam... 

I skończyłam na niczym...! 

background image

Poniedziałek, później, francuski 

Nawet  gdybym  się  nie  pokłóciła  z  Lilly,  nie  mogłabym  z  nią  dzisiaj  usiąść  przy 

lunchu.  Jest  gwiazdą,  walczy  o  sprawę.  Przy  naszym  stoliku,  gdzie  zazwyczaj  zajadamy 

pierożki  z  Shameeką  i  Ling  Su,  zebrał  się  spory  tłum.  A  na  moim  miejscu  usiadł  Boris 

Pelkowski! 

Lilly na pewno jest w siódmym niebie. Zawsze chciała być muzą wielkiego artysty. 

Stałam tak jak idiotka, z głupią tacą z głupią sałatką, jedynym wegetariańskim daniem, 

jakie dzisiaj mieli, bo spóźniłam się na fasolkę, i zastanawiałam się, z kim mam usiąść? W 

naszej stołówce jest tylko dziesięć stołów, bo jemy lunch w różnym czasie. Jest stół nasz, z 

Lilly, stół sportowców, cheerleaderek, bogaczy, hip  - hopowców, narkomanów, miłośników 

teatru, kujonów, cudzoziemców i stolik przy którym zazwyczaj siada Tina Hakim Baba i jej 

ochroniarz. 

Nie mogłam usiąść ze sportowcami ani z cheerleaderkami, bo nie jestem ani jednym, 

ani drugim. Nie mogłam usiąść z bogaczami, bo nie mam komórki ani własnego maklera. Nie 

lubię hip - hopu, nie popieram narkotyków, nie dostałam roli w szkolnym przedstawieniu, a 

moją  pałą  z  algebry  nie  mam  czego  szukać  u  kujonów,  nie  rozumiem  ani  słowa  z  tego  co 

mówią cudzoziemcy, bo nie ma wśród nich Francuzów. 

Spojrzałam  na  Tinę  Hakim  Baba.  Jadła  sałatkę,  tak  jak  ja.  Tina  je  sałatkę,  bo  ma 

problemy z figurą, a nie dlatego, że jest wegetarianką. Czytała romans. Na okładce nastolatek 

obejmował nastolatkę. 

Dziewczyna miała długie jasne włosy i bardo duże piersi jak na kogoś z tak chudymi 

nogami. Wyglądała wypisz - wymaluj, tak jak mnie sobie wyobraża Grandmére. 

Podeszłam do stolika i postawiłam tacę. 

- Mogę? - zapytałam. 

Tina podniosła wzrok znad książki. Sądząc po minie, była w szoku. spojrzała na mnie, 

potem na ochroniarza. był to wysoki smagły mężczyzna w czarnym garniturze. Miał okulary 

przeciwsłoneczne, chociaż byliśmy w budynku. Wydaje mi się, że gdyby doszło co do czego, 

Lars pokonałby go bez trudu. 

Kiedy  Tina  spojrzała  na  niego,  on  popatrzył  na  mnie  -  tak  mi  się  przynajmniej 

wydawało, przez ciemne okulary nic nie widać, i kiwnął głową. 

Tina uśmiechnęła się szeroko. 

- Proszę bardzo - powiedziała i odłożyła książkę. - Siadaj. 

Usiadłam.  Było  mi  głupio,  że  się  tak  serdecznie  uśmiechnęła.  Może  powinnam 

background image

wcześniej się do niej dosiąść. Ale uważałam ją za dziwaczkę, bo jeździ do szkoły limuzyną i 

ma ochroniarza. Teraz wcale nie uważam tego za dziwactwo. 

Jadłyśmy  swoje  sałatki  i  narzekałyśmy  na  szkolną  kuchnię,  opowiadała  mi  o  swojej 

diecie. Mama ją dla niej ułożyła. Tina chce zrzucić dziesięć kilo do Balu Wielu Kultur. Tyle, 

że  ten  bal  jest  już  w  sobotę  i  nie  wiem,  czy  jej  się  to  uda.  Zapytałam,  czy  ma  partnera,  i 

okazało  się,  że  tak.  Idzie  z  chłopakiem  z  Trinity,  to  inna  prywatna  szkoła  na  Manhattanie. 

Nazywa się Dave Farouq El - Abar. 

To  niesprawiedliwe.  Nawet  Tina  Hakim  Baba,  której  ojciec  nie  pozwala  przejść 

dwóch przecznic na piechotę z obawy, że ją porwą, ma z kim iść na bal. 

No, ale ona ma piersi. To pewnie dlatego. 

Tina  jest  bardzo  miła.  Kiedy  poszła  do  kolejki  po  jeszcze  jeden  napój,  ochroniarz 

poszedł z nią. Boże, gdyby Lars tak za mną łaził, chyba bym się zabiła. Zerknęłam na okładkę 

jej książki. Tytuł brzmi Chyba nazywam się Amanda . Jest to opowieść o dziewczynie, która 

ocknęła się ze śpiączki i nie wie, kim jest. W szpitalu odwiedza ją bardzo przystojny chłopak i 

twierdzi, że ma na imię Amanda i jest jego dziewczyną. 

Bohaterka do końca książki stara się dowiedzieć, czy mówi prawdę. 

Paradne!  Jeśli  przystojny  chłopak  przekonuje  cię,  że  jesteś  jego  dziewczyną,  czemu 

mu nie uwierzyć? Niektóre dziewczyny same nie wiedzą czego chcą. 

Przeczytałam  streszczenie  na  okładce  i  zamyśliłam  się,  nagle  zobaczyłam  cień  nad 

sobą.  Podniosłam  głowę.  Lana  Weinberger.  Chyba  nasza  drużyna  dzisiaj  grała,  bo  była  w 

kostiumie  cheerleaderki.  Miała  na  sobie  zielono  -  białą  spódniczkę  i  obcisły  biały  sweter  z 

wielkim A na środku. 

Podejrzewam,  że  poza  boiskiem  wpycha  sobie  pompony  do  stanika;  jak  inaczej 

wytłumaczyć rozmiary jej piersi? 

-  Ale  włosy,  Amelio  -  zaczęła  pogardliwie.  -  Za  kogo  ty  się  uważasz?  Ominęłam  ją 

wzrokiem. Josh Richter i jego głupkowaci koledzy stali niedaleko. Nie zwracali na nas uwagi, 

wspominali  imprezę,  na  której  byli  w  sobotę.  Wszyscy  mieli  kaca  po  piwie.  Ciekawe,  czy 

trener o tym wie. 

-  Swoją  droga,  ciekawe,  jaki  to  odcień  -  Lana  nie  dawała  mi  spokoju.  -  Blond 

moczowy? 

Tina Hakim Baba i  jej ochroniarz wrócili  do stolika. Tina kupiła sobie lemoniadę, a 

dla mnie loda w rożku. To bardzo miło z jej strony, zwłaszcza że do dzisiaj właściwie się do 

niej nie odzywałam. 

Ale Lana zrozumiała to inaczej. Zapytała niewinnie: 

background image

-  Kupiła  lody  dla  Amelii?  Co,  tatuś  dał  ci  dodatkową  stówkę,  żebyś  sobie  kupiła 

przyjaciółkę? 

Ciemne  oczy  Tiny  wypełniły  się  łzami.  Ochroniarz  już  otwierał  usta,  żeby  coś 

powiedzieć. 

I wtedy stało się coś dziwnego. Przez chwilę siedziałam spokojnie, patrząc w smutne 

oczy Tiny Hakim Baba, a potem, zanim się zorientowałam, porwałam swojego loda i z całej 

siły walnęłam nim w sam środek swetra Lany. 

Lana gapiła się na lody waniliowe, polewę czekoladową i orzeszki ziemne na białym 

sweterku. Josh Richter i jego koledzy przestali gadać i też gapili się na sweterek Lany. Nagle 

w  stołówce  zrobiło  się  cicho  jak  makiem  zasiał.  Wydawało  mi  się,  że  słyszę,  jak  Boris 

oddycha przez swój inhalator. 

Lana zaczęła wrzeszczeć. 

- Ty... ty.. - chyba nic wystarczająco obraźliwego nie przychodziło jej do głowy. - ty... 

ty... Popatrz, co narobiłaś! Popatrz, co mi zrobiłaś! 

Wstałam i zabrałam tacę. 

- Chodź, Tino - mruknęłam. - Poszukamy spokojniejszego stolika. 

Tina, ze wzrokiem utkwionym w wafelku na piersi Lany, wstała i poszła za mną, a za 

nią ochroniarz. Daję sobie rękę uciąć, że się uśmiechał. 

Kiedy  mijałyśmy  mój  stary  stolik,  widziałam,  że  Lilly  gapi  się  na  mnie  z  szeroko 

otwartą buzią. Najwyraźniej wszystko widziała. 

Cóż,  musi  zweryfikować  swoją  diagnozę;  nie  brak  mi  asertywności.  Kiedy  chcę, 

jestem asertywna. 

Nie wiem na pewno, ale wydaje mi się, że kiedy wychodziliśmy we trójkę, Tina, jej 

ochroniarz, i ja, przy stoliku kujonów rozległy się oklaski. 

Zdaje się, że samorealizacja jest tuż - tuż. 

Poniedziałek, później 

O  Boże.  Mam  kłopoty.  Coś  takiego  zdarzyło  mi  się  po  raz  pierwszy.  Siedzę  w 

gabinecie dyrektorki! 

Tak  jest.  Zostałam  wezwana  za  dźgnięcie  Lany  Weinberger  rożkiem  waniliowo  - 

orzechowym. 

Powinnam się domyślić, że na mnie naskarży. Jest okropna. 

Boję  się.  Nigdy  nie  złamałam  przepisów  szkolnych.  Zawsze  byłam  grzeczna.  Kiedy 

background image

dyżurny przyszedł na zajęcia z wezwaniem do dyrektorki, nawet przez myśl mi nie przeszło, 

że  chodzi  o  mnie.  Siedziałam  sobie  z  Michaelem  Moscovitzem.  Tłumaczył  mi,  że  źle 

zabieram się do odejmowania. Twierdzi, że nieustannie zapisuję cyfry przy pożyczaniu. I że 

nie notuję systematycznie i piszę gdzie popadnie. 

Jego  zdaniem,  wszystkie  notatki  z  matematyki  powinnam  zapisywać  w  jednym 

zeszycie. 

I podobno mam kłopoty z koncentracją. 

Ale  tak  naprawdę  nie  mogłam  się  skoncentrować  dlatego,  że  jeszcze  nigdy  nie 

siedziałam tak blisko chłopaka! Wiem, że to tylko Michael 

Moscovitz, często go widuję, zresztą i tak mu się nie spodobam, bo jest starszy o trzy 

lata, i na dodatek jestem najlepszą przyjaciółką jego siostry. To znaczy, byłam. 

Ale to i tak nie zmienia faktu, że jest chłopcem i to przystojnym, mimo, że jest bratem 

Lilly.  Naprawdę trudno  było  mi się skupić na odejmowaniu,  kiedy  czułam jego zapach. Na 

dodatek, co jakiś czas wyjmował mi ołówek z ręki i mówił: 

- Nie tak, Mia. 

Miałam  kłopoty  z  koncentracją  tylko  dlatego,  że  odniosłam  wrażenie,  iż  Lilly  nas 

obserwuje.  To  tylko  złudzenie,  ma  się  rozumieć.  Teraz,  gdy  zwalcza  mroczne  siły  rasizmu 

naszej dzielnicy, nie ma czasu dla takich nieważnych ludzi jak ja. Siedziała przy największym 

stole  z  grupką  zwolenników  i  omawiała  następny  etap  Ofensywy  Ho.  Pozwoliła  nawet 

Borisowi wyjść ze schowka i włączyć się do dyskusji. 

Czy  mogę  zauważyć,  że  się  do  niej  kleił?  Nie  pojmuję,  jak  zniosła  jego  chude 

pająkowate  ramię  skrzypka  na  oparciu  krzesła.  Co  więcej,  nadal  nie  wyciągnął  swetra  ze 

spodni. 

Więc niepotrzebnie się martwiłam, że zwróci uwagę na mnie i na Michaela. Przecież 

nie położył  ręki na oparciu mojego krzesła. Ale raz, pod stołem, dotknęły się nasze kolana. 

Mało nie umarłam, takie to było przyjemne. 

A potem to głupie wezwanie. Dla mnie. 

Ciekawe, czy mnie wyrzucą. Może wtedy pójdę do innej szkoły, gdzie nikt nie będzie 

wiedział, że to nie mój naturalny kolor włosów i nie moje paznokcie. Byłoby całkiem fajnie. 

OD TEJ PORY BĘDĘ 

1. Myśleć najpierw, robić później. 

2. Starać się być grzeczna i opanowana. 

3. Mówić prawdę, chyba że to zraniłoby uczucia innych. 

4. Trzymać się jak najdalej od Lany Weinberger. Ojej! Dyrektor Gupta prosi mnie do 

background image

gabinetu. 

Poniedziałek wieczorem 

Sama  nie  wiem,  co  mam  teraz  zrobić.  Na  tydzień  jestem  zawieszona  w  prawach 

ucznia, do tego lekcje powtórzeniowe z panem G. i lekcje z Grandmére. 

Wróciłam do domu dopiero o dziewiątej. Coś się musi zmienić. 

Ojciec jest wściekły. Odgraża się, że zaskarży szkołę. Twierdzi, że nikt nie ma prawa 

zawieszać w prawach ucznia za obronę słabszych. 

Wytłumaczyłam mu, że dyrektor Gupta może. Ona może wszystko. Jest dyrektorką. 

Wcale  jej  nie  obwiniam.  T  oznaczy,  nie  przeprosiłam  ani  nic  takiego.  Ale  dyrektor 

Gupta  jest  w  porządku,  nie  miała  wyjścia.  Przyznałam  się  do  wszystkiego.  Powiedziała.  że 

mam przeprosić Lanę i zapłacić za pralnię. 

Zgodziłam  się  na  pralnię,  ale  powiedziałam,  że  nie  przeproszę.  Dyrektor  Gupta 

spojrzała na mnie znad okularów i spytała: 

- Słucham, Mia? 

Powtórzyłam  ,  że  nie  przeproszę.  Serce  biło  mi  jak  szalone.  Nie  chciałam  nikogo 

denerwować,  zwłaszcza  dyrektor  Gupty,  która,  jeśli  chce,  potrafi  być  bardzo  groźna. 

Usiłowałam ją sobie wyobrazić w dresach męża, ale nic z tego, nadal się bałam. 

Mimo to nie przeproszę Lany. Nie i już. 

Dyrektor  Gupta  wcale  nie  była  zła.  Wydawała  się  zatroskana.  Tak  chyba  powinni 

wyglądać nauczyciele. No, wiecie. Zmartwieni. Tobą. Zaczęła: 

-  Mia,  muszę  przyznać,  że  kiedy  Lana  opowiedziała  mi  o  tym  incydencie,  byłam 

bardzo zaskoczona. Zazwyczaj wzywam na dywanik Lilly Moscovitz. Nie spodziewałam się, 

że przyjdzie kolej na ciebie. I to z przyczyn dyscyplinarnych, jeśli chodzi o naukę, owszem. O 

ile wiem, nie najlepiej sobie radzisz z matematyką. Ale nie przypuszczałam, że sprawisz nam 

takie kłopoty wychowawcze. Muszę cię o to zapytać, Mia: czy wszystko w porządku? 

Gapiłam  się  na  nią  w  milczeniu.  Czy  wszystko  w  porządku?  W  porządku? 

Chwileczkę, niech się zastanowię... moja mama romansuje z moim nauczycielem matematyki, 

z  którego  to  przedmiotu  jestem  zagrożona,  tak  przy  okazji.  Najlepsza  przyjaciółka  mnie 

nienawidzi, mam czternaście lat i jeszcze ani razu nie byłam na randce, nie mam biustu, i , 

ach, drobiazg, właśnie się dowiedziałam, że jestem księżniczką Genowii. 

- Pewnie - mówię na głos. - Wszystko w porządku. 

-  Na  pewno?  Bo  nie  mogę  się  pozbyć  wrażenia,  że  gryzą  cię  jakieś  problemy... 

background image

Kłopoty w domu? 

Za kogo właściwie mnie uważa? Za Lanę Weinberger? Co ona sobie myśli, że będę tu 

siedziała i zwierzała się z problemów? Jasne, pani dyrektor. Jakby było  mi jeszcze mało, w 

mieście  jest  moja  babka,  uczy  mnie,  jak  być  księżniczką,  a  ojciec  płaci  za  to  sto  dolarów 

dziennie.  A,  i  jeszcze  jedno,  w  niedzielę  spotkałam  pana  Gianini  w  naszej  kuchni,  był  w 

bokserkach, jakieś pytania? 

-  Mia,  musisz  uwierzyć,  że  jesteś  wyjątkową  dziewczyną  i  masz  wiele  zalet.  Nie 

musisz się obawiać konkurencji Lany Weinberger. Ani trochę. 

Jasne, pani dyrektor. Nie szkodzi, ze jest najładniejszą, najseksowniejszą dziewczyną 

w klasie, nie szkodzi, że chodzi z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Ma pani rację, 

pani dyrektor. Nie muszę się obawiać konkurencji. Zwłaszcza że Lana nie przepuści żadnej 

okazji, żeby mnie publicznie poniżyć i upokorzyć. Ja? Zagrożona? 

Skądże znowu. 

-  Wiesz,  Mia  -  ciągnie  dyrektor  Gupta  -  gdybyś  zadała  sobie  trochę  trudu  i  poznała 

Lanę lepiej, przekonałabyś się, że to bardzo miła dziewczyna. Taka jak ty. 

Pewnie, identyczna. 

Byłam  taka  zła,  że  opowiedziałam  o  wszystkim  Grandmére  na  lekcji  słownictwa.  O 

dziwo, okazała mi współczucie. 

- Kiedy byłam w twoim wieku  - powiedziała  - w mojej szkole była dziewczyna taka 

jak Lana. Nazywała się Genevieve. Siedziała za mną na geografii. W kółko maczała koniec 

mojego  warkocza  w  kałamarzu;  kiedy  wstawałam,  ,  plamiłam  sobie  całą  sukienkę.  Ale 

nauczyciele nigdy nie wierzyli, że robiła to celowo. 

- Naprawdę? - byłam pod wrażeniem. Ta cała Genevieve miała niezły charakterek. Nie 

wyobrażam sobie, by ktoś odważył się dokuczyć babce. 

- I co zrobiłaś? 

Grandmére roześmiała się złowrogo... 

- Och, nic. 

Nie  uwierzę.  Nie,  kiedy  powiedziała  to  z  takim  śmiechem.  Ale  chociaż  starałam  się 

jak mogłam, nie udało mi się wyciągnąć z Grandmére, co jej zrobiła. Podejrzewam, że chyba 

zabiła. 

A co? To możliwe. 

Ale chyba przesadziłam z tymi pytaniami, bo żeby mnie uciszyć, Grandmére dała mi 

test! Nie żartuję! 

Był naprawdę trudny. Wkleję go tu, do pamiętnika, bo mi dobrze poszedł. Grandmére 

background image

twierdzi, że dużo się nauczyłam, odkąd rozpoczęłyśmy lekcje. 

TEST GRANDMÉRE 

Co zrobisz z serwetką w restauracji, gdy wychodzisz do toalety? 

W restauracji czterogwiazdkowej podajesz ją kelnerowi, który spieszy do ciebie, żeby 

odsunąć krzesło. W restauracji niższej kategorii zostaw na swoim krześle. 

W jakich okolicznościach można publicznie malować usta? 

W żadnych. 

Czym charakteryzuje się kapitalizm? 

Środki produkcji i dystrybucji w rękach prywatnych właścicieli, wymiana towarów na 

wolnym rynku. 

Co odpowiedzieć mężczyźnie, gdy wyznaje ci miłość? 

Dziękuję. to bardzo miło z twojej strony. 

Co według Marksa jest największą sprzecznością kapitalizmu? 

Wartość każdego towaru determinuje ilość pracy potrzebnej do jego wyprodukowania. 

Odmawiając  robotnikom  prawa  do  wartości  tego,  co  sami  wyprodukowali,  kapitaliści 

podważają własny system gospodarczy. 

Białych butów nie nosi się... 

Na pogrzebach, po Święcie Pracy, przed Dniem Pamięci, w pobliżu koni. 

Wyjaśnij pojęcie oligarchii. 

Mała grupa skupia władzę. Korupcja. 

Przepis na sidecar. 

1/3 soku z cytryny, 1/3 Cointreau, 1/3 brandy, dobrze wstrząsnąć z lodem, przecedzić 

przed podaniem. 

Pomyliłam się tylko przy pytaniu, co odpowiedzieć mężczyźnie, gdy wyzna Ci miłość. 

Okazało się, że wcale nie trzeba mu dziękować. 

Nie  żeby  to  miało  mi  się  kiedykolwiek  przydać,  ma  się  rozumieć.  Ale  Grandmére 

twierdzi, że jeszcze się zdziwię. 

Zobaczymy! 

Wtorek, 14 października 

Lilly  znów  na  mnie  nie  czekała.  Nie  żebym  się  tego  spodziewała,  ale  na  wszelki 

wypadek  kazałam  Larsowi  zatrzymać  się  przed  jej  domem,  myślałam,  że  może  chce  się 

przeprosić.  Przecież  widziała,  jaka  byłam  asertywna  wobec  Lany  i  przyzna,  że  postawiła 

background image

błędną diagnozę. 

Chyba jednak nie. 

Śmieszne, kiedy samochód zatrzymał się przed szkołą, podjechała też limuzyna Tiny 

Hakim Baba. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i razem weszłyśmy do szkoły, jej goryl szedł za 

nami.  Tina  dziękowała  mi  za  to,  co  wczoraj  zrobiłam.  Opowiedziała  o  mnie  rodzicom  i 

zaprosili mnie na piątek na kolację. 

- A jeśli chcesz - dodała Tina nieśmiało - mogłabyś później przenocować. 

Zgodziłam  się,  głównie  dlatego,  że  mi  szkoda  Tiny.  Nie  ma  innych  przyjaciół, 

wszyscy uważają ją za dziwaczkę, przez ochroniarza i w ogóle. Poza tym słyszałam, że mają 

w domu fontannę jak Donald Trump, i chciałam się przekonać na własne oczy, czy to prawda. 

I właściwie ją lubię. Jest miła. Przynajmniej dla mnie. Fajnie, kiedy ktoś jest dla ciebie 

miły. 

MUSZĘ 

1. Przestać czekać na telefon (Lilly nie zadzwoni, Josh Richter też nie) 

2. Znaleźć sobie nowych przyjaciół. 

3. Mieć więcej pewności siebie. 

4. Przestać obgryzać sztuczne paznokcie. 

5. Być bardziej: 

A. odpowiedzialna 

B. dojrzała 

C. dorosła 

6. Być szczęśliwsza 

7. Zrealizować się. 

8. Kupić: 

A. worki na śmieci 

B. serwetki 

C. odżywkę do włosów 

D. tuńczyka 

E. papier toaletowy!!! 

Wtorek, algebra 

O Boże, nie mogę w to uwierzyć, ale to prawda, Shameeka właśnie mi powiedziała. 

Lilly ma partnera na Bal Wielu Kultur w ten weekend. 

background image

Lilly ma partnera. Nawet Lilly ma partnera. Myślałam, że wszyscy chłopcy w naszej 

szkole się jej boją. 

Jeden najwyraźniej nie: Boris Pelkowski. JEZUUUUUU!! 

Wtorek, angielski 

Nikt  nigdy  się  ze  mną  nie  umówi.  Wszyscy,  dosłownie  wszyscy,  mają  z  kim  iść  na 

bal: Shameeka, Lilly, Ling Su, Tina Hakim Baba. Tylko ja nie pójdę. TYLKO JA! 

Dlaczego  urodziłam  się  pod  pechową  gwiazdą?  Dlaczego  akurat  mnie  spotyka  tyle 

nieszczęść? Dlaczego? DLACZEGO? 

Oddałabym  wszystko,  byle  zamiast  wysoką  księżniczką,  płaską  jak  deska,  być 

normalną dziewczyną średniego wzrostu, za to z biustem. 

Wszystko. 

Satyra  -  użycie  humoru  dla  wzmocnienia  perswazyjności.  Ironia  -  przeciwwaga  do 

oczekiwań. 

Parodia - naśladownictwo, które przerysowuje śmieszne lub negatywne cechy. 

Wtorek, francuski 

Dzisiaj  Michael  Moscovitz  uczył  mnie  pożyczać  przy  odejmowaniu  i  mimochodem 

pogratulował mi zachowania podczas, jak to określił, Incydentu Weinberger. Zdziwiłam się, 

że w ogóle o tym słyszał. 

Powiedział,  że  wie  o  tym  cała  szkoła,  wszyscy  słyszeli,  że  upokorzyłam  Lanę  przy 

Joshu. Zapytał: 

- Masz szafkę obok Josha, prawda? Potwierdziłam. 

- Pewnie ci ciężko - domyślił się. 

Zaprzeczyłam, bo Josh właściwie nigdy się do mnie nie odezwał, tylko czasem prosi, 

żebym się posunęła. 

Zapytałam, czy Lilly nadal mówi o mnie straszne rzeczy, a wtedy bardzo się zdziwił. 

- Nigdy nie powiedziała na ciebie złego słowa. Po prostu nie mieści jej się w głowie, 

że tak na nią naskoczyłaś. 

-  Michael,  ona  ciągle  mnie  gasi!  Nie  wytrzymam.  Zresztą  mam  wystarczająco  dużo 

problemów, żeby jeszcze najlepsza przyjaciółka mnie dobijała. 

Roześmiał się. 

- Co ty wiesz o problemach? 

background image

Jakbym była za młoda, żeby mieć kłopoty, albo coś w tym stylu. 

No,  to  mu  wygarnęłam.  Oczywiście,  nie  powiedziałam  nic  o  księżniczce  Genowii  i 

braku  biustu,  ale  przypomniałam  mu,  że  chyba  nie  zdam  z  algebry,  że  zostałam  na  tydzień 

zawieszona w prawach ucznia, że w niedzielny poranek zastałam pana Gianini w bokserkach. 

Wtedy przyznał, że rzeczywiście mogę mieć problemy. 

Cały  czas,  kiedy  rozmawialiśmy,  Lilly  obserwowała  nas  ukradkiem,  znad  plakatów 

dotyczących Ho - Gate, wypisywała je Magicznym Flamastrem. 

Pewnie jej zdaniem nie wolno mi się przyjaźnić z jej bratem, skoro się pokłóciłyśmy. 

A  może  się  denerwuje,  bo  jej  bojkot  sklepu  Ho  wywołał  w  szkole  niemiłe 

zamieszanie. Po pierwsze, wszyscy Azjaci robią zakupy tylko i wyłącznie tam. Zresztą czemu 

nie?  Z  kampanii  Lilly  dowiedzieli  się,  że  mają  tam  zniżkę  pięciu  pensów  praktycznie  na 

wszystko.  Co  więcej,  to  jedyny  sklep  w  tej  okolicy.  A  to  doprowadziło  do  poważnego 

rozłamu  w  szeregach  protestujących.  Niepalący  są  za  dalszym  bojkotem,  natomiast  palacze 

proponują  wystosować  list  z  upomnieniem  do  sklepu  Ho  i  na  tym  zakończyć  sprawę.  A 

ponieważ  najbardziej  znani  i  lubiani  uczniowie  palą,  nie  zwracają  uwagi  na  bojkot.  Jak 

dawniej chodzą do Ho po camele lighty. 

Kiedy  nie  przeciągniesz  na  swoją  stronę  najpopularniejszych  uczniów,  sprawa  jest  z 

góry  przegrana.  Bez  gwiazdy  nic  się  nie  uda.  Kto  by  się  przejmował  amazońską  dżunglą, 

gdyby nie Sting? 

Michael zadał mi dziwne pytanie: 

- Masz areszt domowy? Spojrzałam na niego z ukosa. 

- Za to, że mnie zawiesili? Co ty. Mama popiera mnie w stu procentach, a ojciec chce 

zaskarżyć szkołę. 

-  Aha.  Bo  wiesz,  zastanawiałem  się...  jeśli  masz  czas  w  sobotę,  może...  Ale  potem 

przyszła pani  Hill i kazała nam  wypełniać ankietę na temat przestępczości młodocianych w 

centrum  miasta,  chociaż  Lilly  głośno  zauważyła,  że  jedyna  przestępczość  młodocianych,  z 

jaką do tej pory mieliśmy do czynienia, to było rozpieranie się łokciami podczas wyprzedaży 

w Gap na Madison Avenue. 

Potem był dzwonek i zaraz wybiegłam z klasy. Zrozumcie, wiedziałam, co 

Michael chce powiedzieć. Chciał zaproponować, żebyśmy razem powtórzyli dzielenie 

pisemne, bo jego zdaniem w ogóle tego nie rozumiem. A tego bym już nie zniosła. Algebra? 

W weekend? Po całym tygodniu? 

Nie, wielkie dzięki. 

Ale nie chciałam okazać się nieuprzejma, więc wyszłam zanim zapytał. Czy to takie 

background image

straszne? 

Doprawdy, są pewne granice krytyki zdolności matematycznych. 

Ma 

 mon   Tes 

Ta 

 ton  

Tes 

Sa 

 son 

 Ses 

Notre   notre   Nos 

Votre   votre   Vos 

Leur   leur 

 Leurs 

PRACA DOMOWA  

Algebra: str. 121, zad. 1. 57 

Angielski:??? zapytać Shameekę 

Historia cywilizacji: pytania po rozdziale 9 

RZ: nic 

Francuski: pour demain, une vignette culturelle 

Biologia: nic 

Wtorek, wieczorem 

Zdaniem Grandmére, Tina Hakim Baba wydaje się odpowiedniejszą przyjaciółką niż 

Lilly  Moscovitz.  Moim  zdaniem  twierdzi  tak  tylko  dlatego,  że  rodzice  Lilly  to 

psychoanalitycy,  a  ojciec  Tiny  jest,  jak  się  dowiedziałam,  arabskim  szejkiem,  a  jej  mama 

krewną króla Szwecji, więc bardziej się nadają na znajomych dziedziczki tronu Genowii. 

Co więcej, państwo Hakim Baba są podobno szalenie bogaci. Mają coś koło miliarda 

odwiertów  ropy  naftowej.  Grandmére  powiedziała,  że  kiedy  w  piątek  do  nich  pójdę,  mam 

włożyć  mokasyny  od  Gucciego  i  zanieść  prezent.  Zapytałam,  jaki  prezent,  a  ona  na  to: 

śniadanie! Zamówi je w Balducci's i każe przysłać w sobotę rano. 

Niełatwo jest być księżniczką. 

Właśnie sobie przypomniałam: dzisiaj przy lunchu Tina miała nową książkę. Okładka 

była taka sama jak poprzedniej, tylko że teraz bohaterka była brunetką. Książka nazywa się 

Moja  sekretna  miłość  i  opowiada  o  dziewczynie  z  ubogiej  dzielnicy.  Zakochała  się  w 

bogatym  chłopaku,  ale  w  ogóle  nie  zwracał  na  nią  uwagi.  Potem  jej  wujek  porwał  tego 

chłopaka  dla  okupu,  a  ona  obmywała  mu  rany,  pomogła  mu  uciec  i  w  ogóle,  a  on  się 

oczywiście  w  niej  zakochał  na  zabój.  Tina  już  zajrzała  na  koniec.  Wujek  tej  dziewczyny 

pójdzie do więzienia, a ona zamieszka z rodzicami tego bogatego chłopaka. 

background image

Dlaczego mnie takie rzeczy nigdy się nie zdarzają? 

Środa, 15 października 

godzina wychowawcza 

Znowu nie było Lilly. Lars zauważył, że chyba wygodniej od razu jechać do szkoły, 

zamiast stawać pod jej domem. Chyba ma rację. 

Kiedy  zatrzymaliśmy  się  przed  szkołą,  stało  się  coś  dziwnego.  Wszyscy,  którzy 

zazwyczaj stoją grupkami i palą albo siedzą na Joe, kamiennym lwie, teraz na coś się gapili. 

Pewnie  czyjegoś  ojca  znowu  oskarżono  o  pranie  brudnych  pieniędzy.  Rodzice  są  strasznie 

samolubni: zanim popełnią przestępstwo, mogliby się przez chwilę zastanowić, jak to odbije 

się na dzieciach, jeśli zostaną przyłapani. 

Na miejscu Chelsea Clinton zmieniłabym nazwisko i wyjechała do Islandii. Minęłam 

ich bez słowa, żeby zaznaczyć, że nie zniżam się do plotek. 

Wszyscy  gapili  się  na  mnie.  Michael  miał  rację,  rzeczywiście  historia  z  Laną 

Weinberger  rozeszła  się  po  całej  szkole.  Albo  to,  że  włosy  mi  jakoś  dziwnie  sterczą.  Ale 

przed chwilą sprawdzałam w łazience i wszystko było w porządku. 

Grupa  dziewcząt  wybiegła  z  łazienki  ze  śmiechem,  ledwie  tam  weszłam.  Czasami 

żałuję,  że  nie  mieszkam  na  bezludnej  wyspie.  Naprawdę.  Bez  żadnych  ludzi  w  promieniu 

setek kilometrów. Tylko ocean, plaża, kokosy i ja. 

I może jeszcze wysokiej klasy 37 - calowy telewizor i konsola Sony PlayStation, kiedy 

się znudzę. 

CZY WIECIE, ŻE 

1.  Najczęściej  zadawanym  pytaniem  w  szkole  średniej  im.  Alberta  Einsteina  jest: 

„Masz gumę? ” 

2. Byki i pszczoły reagują na kolor czerwony. 

3.  Sprawdzenie  listy  obecności  na  godzinie  wychowawczej  czasami  zajmuje  pół 

godziny. 

4. Brakuje mi Lilly Moscovitz 

Środa, później 

przed algebrą 

Stało się coś bardzo, ale to bardzo dziwnego. Josh Richter podszedł do swojej szafki, 

background image

odkładał podręcznik do trygonometrii, akurat kiedy wyjmowałam moją algebrę. 

- Jak leci? - zapytał. Przysięgam na Boga, nie zmyślam. 

Była w takim szoku, że upuściłabym plecak. Nie wiem, co mu odpowiedziałam. Mam 

nadzieję, że: „W porządku. ” Oby „w porządku”. 

Dlaczego Josh Richter się do mnie odzywa? 

Pewnie znów chwila przebłysku, jak wtedy w Bigelows. 

Potem zatrzasnął szafkę, zajrzał mi w oczy - jest bardzo wysoki - i powiedział: 

- Zobaczymy się później 

I odszedł. 

Pięć minut trwało, zanim zaczęłam normalnie oddychać. 

Jego oczy są takie niebieskie, że aż boli, jak się w nie patrzy. 

Środa, gabinet dyrektor Gupty 

To koniec. Nie żyję. 

Już po wszystkim. 

Teraz  wiem,  czemu  gapili  się  na  mnie  przed  wejściem.  Wiem,  czemu  szeptali  i 

chichotali, wiem czemu tamte dziewczyny wybiegły z łazienki. Wiem, czemu Josh Richter się 

do mnie odezwał. 

Moje zdjęcie jest na okładce „New York Post”. Codziennie czytają tę gazetę miliony 

nowojorczyków. 

Niestety. Nie żyję. 

Zdjęcie  jest  właściwie  całkiem  niezłe.  Zrobili  je  chyba  wczoraj  wieczorem,  kiedy 

wychodziłam  z  hotelu  Plaza,  po  kolacji  z  ojcem  i  Grandmére.  Schodzę  po  schodach, 

uśmiecham  się  lekko,  ale  nie  do  kamery.  Nie  pamiętam  żadnego  fotografa,  ale  musiał  tam 

być, skoro zrobił zdjęcie. 

Nad  zdjęciem  jest  wielki  napis  „Księżniczka  Amelia”,  a  niżej,  mniejszymi  literami: 

„nowojorska arystokratka”. 

Świetnie. Po prostu świetnie. 

Pan Gianini pierwszy załapał. Mówi, że szedł na stację metra, kiedy zobaczył gazetę w 

kiosku. Zadzwonił do mamy, ale akurat brała prysznic i nie słyszała telefonu. Pan G. Nagrał 

się na sekretarce, ale mama nigdy rano nie sprawdza wiadomości, bo wszyscy wiedzą, że jest 

sową  i  nikt  nie  dzwoni  przed  południem.  Kiedy  zadzwonił  po  raz  drugi,  już  jej  nie  było, 

poszła do atelier, a tam nigdy nie odbiera, bo ma słuchawki w uszach. Kiedy maluje, słucha 

background image

Howarda Sterna.  I tak pan G. nie miał  wyboru, musiał zadzwonić do ojca, do hotelu Plaza. 

Właściwie,  jakby  się  nad  tym  zastanowić,  musiało  go  to  sporo  kosztować.  Podobno  ojciec 

wpadł  w  szał.  Powiedział  panu  G,  że  póki  się  tam  nie  zjawi,  mam  siedzieć  w  gabinecie 

dyrektora, bo tam będzie „najbezpieczniej”. 

Od razu widać, że ojciec nie zna dyrektor Gupty. 

Chociaż  właściwie  nie  powinnam  tak  mówić.  Wcale  nie  jest  taka  zła.  Pokazała  mi 

gazetę i zapytała złośliwie, ale z uśmiechem: 

- Wiesz, Mia, mogłaś mi o tym powiedzieć, kiedy pytałam czy wszystko w porządku. 

Zaczerwieniłam się. 

- Myślałam, że nikt mi nie uwierzy. 

- Rzeczywiście - zgodziła się - trudno w to uwierzyć. 

Podobnego zdania był także „Post”, jak to ujęła niejaka pani Carol Fernandez. Jakbym 

wygrała w totolotka czy coś takiego. Jakbym miała powody do radości. 

Pani Carol Fernandez rozpisywała się o mamie „czarnowłosej malarce awangardowej, 

Helen Thermopolis”, i ojcu, „przystojnym księciu Filipie z 

Genowii”,  który  „zwycięsko  wyszedł  z  walki  z  rakiem  jąder.  wielkie  dzięki,  Carol 

Fernandez,  teraz  już  cały  Nowy  Jork  będzie  wiedział,  że  mój  ojciec  ma  tylko  jedno,  no, 

wiadomo co. 

Potem  opisywała  mnie  i  to  jako  „posagową  piękność,  owoc  szalonego  studenckiego 

romansu Helen i Filipa”. CAROL FERNANDEZ, NAĆPAŁA SIĘ PANI? 

Nie jestem posągową pięknością. Owszem, jestem wysoka. Nawet bardzo wysoka. Ale 

nie  jestem  pięknością.  Ciekawe,  czego  Carol  Fernandez  się  napaliła,  skoro  uznała  mnie  za 

piękność. 

Nic dziwnego, że wszyscy się ze mnie śmieją. To upokarzające. Naprawdę. 

O, idzie ojciec. Jezu, ale jest wściekły.. 

Dalej środa, angielski 

To nie w porządku. 

Absolutnie, całkowicie nie w porządku. 

Przecież każdy inny ojciec pozwoliłby dziecku iść do domu. Każdy inny ojciec, gdyby 

zdjęcie jego dziecka znalazło się na pierwszej stronie „Post”, powiedziałby: ”Kochanie, może 

nie chodź do szkoły przez najbliższe dni, póki sytuacja się nie uspokoi”. 

Każdy  inny  ojciec  zaproponowałby:  „Może  zmienisz  szkołę.  Co  powiesz  na  Iowa? 

background image

Chcesz iść do szkoły w Iowa? ”. 

Ale  co  to,  to  nie.  Nie  mój  tata.  Jest  księciem.  I  twierdzi,  że  członkowie  rodziny 

królewskiej Genowii nie „idą do domu” w sytuacji kryzysowej. 

Nie, zostają na polu bitwy i walczą do końca. 

Walczą do końca. Zdaje się, że tata ma coś wspólnego z Carol Fernandez. Oboje są 

naćpani. 

Potem przypomniał mi, że jakby nie było, płaci mi za to. Akurat! Marne sto dolców! 

Sto dolców dziennie za upokorzenie i poniżenie! 

Niech no tylko wieloryby nie okażą mi wdzięczności, już ja im pokażę. Więc siedzę 

teraz na angielskim, wszyscy pokazują mnie palcami i szepczą za plecami, jakbym była ofiarą 

porwania  przez  UFO  czy  coś  takiego,  a  tata  spodziewa  się,  że  będę  siedziała  i  znosiła  to 

spokojnie, bo jestem księżniczką, a księżniczki właśnie tak postępują. 

Tylko że dzieciaki są okrutne. Usiłowałam mu to wytłumaczyć. 

- Tato, nie rozumiesz. Wszyscy się ze mnie śmieją. A on na to: 

-  Przykro  mi,  kochanie.  Musisz  przez  to  przejść  i  już.  Wiedziałaś,  że  prędzej  czy 

później  do  tego  dojdzie.  Miałem  nadzieję,  że  upłynie  jeszcze  trochę  czasu,  ale  może  to  i 

dobrze, że będziesz miała to już za sobą.... 

Nie  wiedziałam,  że  to  się  zdarzy  prędze  czy  później.  Miałam  nadzieję,  że  się  uda 

utrzymać w tajemnicy tę całą akcję z byciem księżniczką. 

Mój  wspaniały  plan  bycia  księżniczką  tylko  w  Genowii  bierze  w  łeb,  teraz  będę 

księżniczką także na Manhattanie, a wierzcie mi, to niełatwa sprawa. 

Byłam taka wściekła na ojca, że zanim wróciłam na lekcję, zarzuciłam mu, że to on 

sypnął mnie Carol Fernandez. 

Bardzo się oburzył. 

-  Ja?  Nie  znam  żadnej  Carol  Fernandez!  -  Zerknął  spode  łba  na  pana  Gianini,  który 

stał przy oknie z rękami w kieszeniach. wydawał się bardzo przejęty. 

-  Co?  -  pan  G.  szybko  z  przejętego  zrobił  się  wkurzony.  -  Ja?  do  dzisiaj  nawet  nie 

słyszałem o Genowii. 

Ojciec nie wydawał się przekonany. 

-  Cóż,  ktoś  rozmawiał  z  prasą...  -  Wiecie,  powiedział  to  tak  złośliwie,  jakby 

sugerował, że to był pan G. Ale to nie był pan Gianini. wiem na pewno, bo Carol Fernandez 

pisała o rzeczach, których pan Gianini za nic nie mógł wiedzieć, nawet mama tego nie wie. 

Na przykład, że w Miragnac jest pas startowy. Nigdy jej o tym nie mówiłam. 

Powiedziałam to tacie, ale nadal patrzył podejrzliwie na pana G. 

background image

-  W  takim  razie  -  mruknął  -  zadzwonię  do  tej  Carol  Fernandez  i  dowiem  się,  skąd 

miała takie informacje. 

Ojciec się tym zajął, a ja dostałam Larsa. Nie żartuję. Jestem jak Tina Hakim Baba, 

ochroniarz chodzi za mną po całej szkole. Jeszcze tego brakowało. 

Mam uzbrojonego goryla. Usiłowałam się wymigać. 

- Tato, ja naprawdę sama sobie poradzę - tłumaczyłam, ale ojciec się uparł. 

Powiedział,  że  Genowia  jest  krajem  co  prawda  małym,  ale  bardzo  bogatym,  i  nie 

będzie  ryzykował,  że  mnie  porwą  dla  okupu.  Jak  tego  chłopca  w  Mojej  sekretnej  miłości  , 

tylko że tego ojciec już nie powiedział, pewnie nie czytał Mojej sekretnej miłości. 

- Tato, nikt mnie nie porwie. To szkoła, na litość boską, ale mnie nie słuchał. Zapytał 

dyrektor Gupta, czy ma coś przeciwko obecności Larsa, a ona na to: 

- Skądże znowu, Wasza Wysokość. 

Wasza  Wysokość!  Dyrektor  Gupta  zwróciła  się  do  mojego  ojca  per  „Wasza 

Wysokość! ”. W innej sytuacji chyba zsikałabym się ze śmiechu. 

Z całego zamieszania wynikła jedna dobra rzecz - dyrektor Gupta darowała mi resztę 

kary, twierdząc, że zdjęcie na pierwszej stronie „Post” jest wystarczającą karą. 

Tak naprawdę zrobiła to dlatego, że ojciec ją zauroczył.  Znowu zachowywał się jak 

Jean - Luc Picard, był niewiarygodny, zwracał się do niej per „pani dyrektor” i przepraszał za 

całe  to  zamieszanie.  Już  myślałam,  że  pocałuje  ją  w  rękę,  tak  z  nią  flirtował.  A  dyrektor 

Gupta jest mężatką od miliona lat i ma czarne znamię koło nosa! I dała się nabrać! Łykała to 

wszystko! 

Ciekawe,  czy  Tina  Hakim  Baba  usiądzie  ze  mną  przy  lunchu.  Jeśli  tak,  nasi  goryle 

będą przynajmniej mieli coś do roboty, będą porównywali taktyki i style samoobrony. 

Środa, francuski 

Chyba powinnam częściej pozować dla „Post”. Nagle stałam się bardzo lubiana. 

Weszłam do stołówki (kazałam Larsowi iść pięć kroków za mną, cały czas deptał mi 

po piętach) i  Lana Weinberger, właśnie ona, podeszła do mnie, kiedy stanęłam w kolejce, i 

zaproponowała: 

- Cześć Mia. Dosiądziesz się do nas? 

Nie żartuję. Ta hipokrytka chce się ze mną zaprzyjaźnić, bo jestem księżniczką. 

Tina  stała  za  mną(to  znaczy,  za  mną  stał  Lars,  Tina  za  Larsem,  a  za  Tiną  jej 

ochroniarz).  Czy  Lana  zaprosiła  ją  do  stolika?  Skądże.  „New  York  Post”  nie  nazywał  Tiny 

background image

„posągową  pięknością”.  Niskie  pulchne  dziewczyny,  nawet  córki  arabskich  szejków,  nie 

zasługują na miejsce koło Lany. O nie. Koło Lany mogą siadać wyłącznie księżniczki czystej 

krwi. 

O mało nie zwymiotowałam na moją tacę z lunchem. 

- Dzięki, Lana, mam gdzie siedzieć - odparłam. 

Szkoda,  że  nie  widzieliście  jej  miny.  Ostatnio  taki  wyraz  twarzy  widziałam  u  niej, 

kiedy między piersiami sterczał jej wafel z lodami. 

Później, kiedy usiadłyśmy, widziałam, że Tina tylko skubie sałatkę. Nie wspominała 

ani  słowem  o  całej  tej  aferze  z  księżniczką.  Tymczasem  wszyscy,  cała  stołówka,  nawet 

kujony,  które  zazwyczaj  niczego  nie  widzą,  wszyscy  gapili  się  na  nasz  stolik.  Jedno  wam 

powiem, to bardzo nieprzyjemne. Czułam na sobie wzrok Lilly. Nie odezwała się do mnie ani 

słowem, ale chyba już wie. Niewiele da się przed nią ukryć. 

W  każdym  razie,  po  pewnym  czasie  miałam  już  tego  dosyć.  Odłożyłam  widelec  i 

zapytałam. 

- Słuchaj Tina, jeśli nie chcesz ze mną dłużej siedzieć, zrozumiem to. 

W  jej  dużych  oczach  pojawiły  się  łzy.  Naprawdę.  Energicznie  pokręciła  głową,  aż 

spadł jej warkocz z ramienia. 

- Dlaczego? - spytała. - Nie lubisz mnie już? Teraz przyszła na mnie kolej się dziwić. 

- Co? Pewnie, że cię lubię. Myślałam, że może ty mnie nie lubisz. No wiesz, wszyscy 

się na mnie gapią. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz ze mną siedzieć. 

Tina uśmiechnęła się smutno. 

- Na mnie ciągle się gapią. Wiesz, przez Wahima. 

Wahim to jej ochroniarz. Siedzieli z Larsem obok nas i kłócili się, który pistolet ma 

większą siłę rażenia, magnum 357 Wahima czy glock 9 mm Larsa. Temat był przerażający, 

ale obaj byli bardzo zadowoleni. Już myślałam, że lada chwila zaczną się siłować. 

-  Widzisz  -  ciągnęła  Tina.  -  przyzwyczaiłam  się,  że  wszyscy  uważają  mnie  za 

dziwadło. Szkoda mi ciebie, Mia. Mogłabyś usiąść z każdym, a siedzisz ze mną. Nie musisz 

być dla mnie miła tylko dlatego, że nikt inny nie jest. 

Wtedy  naprawdę  się  wkurzyłam.  Nie  na  Tinę,  tylko  na  innych  uczniów  Liceum 

imienia Alberta Einsteina. Przecież Tina Hakim Baba jest naprawdę, ale to naprawdę bardzo 

fajna, ale nikt o tym nie wie, bo nikt z nią nie rozmawia, tylko dlatego, że jest trochę pulchna, 

nieśmiała  i  ma  ochroniarza.  Ludzie  robią  raban  o  takie  głupstwo,  że  w  sklepie  niektórzy 

przepłacają  po  pięć  centów,  a  po  naszej  szkole  chodzą  nieszczęśnicy,  do  których  nikt  się 

nigdy nie odzywa. 

background image

A potem ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, bo jeszcze tydzień temu byłam taka sama. 

Zawsze mi się wydawało, że Tina Hakim Baba to dziwaczka. I nie chciałam, żeby ktokolwiek 

się dowiedział, że jestem księżniczką, właściwie z jednego powodu - obawiałam się, że będą 

mnie  traktować  hak  Tinę  Hakim  Baba.  A  teraz,  kiedy  trochę  poznałam  Tinę,  widzę,  jak 

bardzo się myliłam, mając o niej złe zdanie. 

Więc  powiedziałam  Tinie,  że  nie  chcę  siedzieć  z  nikim  innym  tylko  z  nią. 

Powiedziałam, że musimy trzymać się razem i to nie tylko z oczywistych powodów (Wahim i 

Lars), ale także dlatego, że wszyscy inni w tej głupiej szkole to banda świrów. 

Tina  zaraz  się  rozpogodziła  i  powiedziała  mi  o  książce,  którą  akurat  czyta,  pod 

tytułem  „Pokochać  raz”.  Jest  o  dziewczynie,  która  zakochała  się  w  śmiertelnie  chorym 

chłopaku. Stwierdziłam, że to trochę deprymująca lektura, ale Tina mnie pocieszyła: zajrzała 

na koniec i okazało się, że ten chłopak wyzdrowiał. Więc wszystko kończy się dobrze. 

Kiedy  oddawałyśmy  naczynia,  zobaczyłam,  że  Lilly  na  nas  patrzy.  Sądząc  po  jej 

minie,  nie  miała  zamiaru  mnie  przeprosić.  więc  nie  zdziwiłam  się,  kiedy  później,  podczas 

zajęć, nadal się na mnie gapiła. Boris coś do niej mówił, ale wcale go nie słuchała. W końcu 

dał sobie spokój, zabrał skrzypce i powędrował do schowka, gdzie jego miejsce. Tymczasem 

jak wyglądała moja sesja naukowa z bratem Lilly: 

Ja:  -  Cześć,  Michael.  Rozwiązałam  wszystkie  zadania,  które  mi  dałeś.  Ale  nadal  nie 

pojmuję,  dlaczego  nie  możesz  sprawdzić  w  rozkładzie,  o  której  pociąg  z  Salt  Lake  City, 

jadący z prędkością 67 mil na godzinę, będzie w Fargo, w Północnej Dakocie. 

Michael: 

- Hm. Księżniczka Genowii, tak? Czy miałaś zamiar uchylić kiedyś rąbka tajemnicy, 

czy mieliśmy się sami domyślić? 

Ja: 

- Właściwie miałam nadzieję, że nikt się nie dowie. 

Michael: 

- To jasne. Ale dlaczego? Przecież to nic złego. 

Ja: 

- Żartujesz? To okropne! 

Michael: 

- Thermopolis, czy ty czytałaś artykuł w dzisiejszym „Post”? 

Ja: 

- Nie, i nie mam zamiaru. Nie wiem, za kogo się uważa ta cała Carol Fernandez, ale... 

Wtedy włączyła się Lilly. Chyba nie mogła dłużej wytrzymać. 

background image

Lilly: 

-  Więc  nie  zdajesz  sobie  sprawy,  że  książę  Genowii,  czyli  twój  ojciec,  ma  majątek 

rzędu, jeśli dodać pałac, kolekcję dzieł sztuki i inne antyki, około trzystu milionów dolarów? 

Jak z tego wynika, Lilly czytała artykuł w dzisiejszym „Post”. 

Ja: 

- Hmm... Słucham? Trzysta milionów dolarów? A mnie płaci marne sto dziennie? 

Lilly: 

- Zastanawiam się, jaką część tego majątku zdobył dzięki wyzyskowi innych ludzi. 

Michael: 

- Zważywszy, że mieszkańcy Genowii nigdy nie płacili podatku dochodowego, chyba 

żadną. Co cię ugryzło, Lilly? 

Lilly: 

-  Cóż,  Michael,  jeśli  akceptujesz  ekscesy  monarchów,  proszę  bardzo,  Michael.  Ale 

moim  zdaniem,  to  straszne,  żeby  w  dzisiejszych  czasach,  przy  stanie  współczesnej 

gospodarki, jednostka miała majątek wartości trzystu milionów dolarów... zwłaszcza, że nie 

przepracował ani dnia! 

Michael: 

-  Mylisz  się,  Lilly.  O  ile  wiem,  ojciec  Mii  ciężko  pracuje  na  rzecz  swojego  kraju. 

Wojska  Mussoliniego  zajęły  Genowię  w  1939  roku.  Po  wyzwoleniu  dziadek  Mii  podpisał 

traktat,  na  mocy  którego  Genowia  będzie  ściśle  współpracowała  z  sąsiednią  Francją  w 

kwestiach politycznych i gospodarczych, w zamian za ochronę wojsk francuskich na wypadek 

wojny. Taki traktat związałby ręce politykowi mniejszego formatu, ale ojcu Mii udaje się go 

omijać.  Dzięki  jego  wysiłkom  Genowia  ma  najmniejszy  odsetek  analfabetyzmu  w  Europie, 

jeden z najlepszych uniwersytetów, najniższą śmiertelność noworodków, inflację i bezrobocie 

na całej kuli ziemskiej. 

Gapiłam  się  na  Michaela  z  otwartą  buzią.  Rany.  Dlaczego  na  lekcjach  z  Grandmére 

nie  uczę  się  takich  rzeczy?  Przecież  to  przydatne.  Nie  muszę  wiedzieć,  w  którą  stronę 

przechylać  talerz  po  zupie.  Ważniejsze,  żebym  wiedziała,  jak  odpierać  ataki  zagorzałych 

przeciwników monarchii, jak moja była przyjaciółka Lilly. 

Lilly (do Michaela): 

- Zamknij się, Michael. Do mnie: 

- Widzę, że jak dobra córeczka już zaczęłaś akcję propagandową. 

Ja: 

- Ja? Przecież to Michael... 

background image

Michael: 

- Oj, Lilly, jesteś zazdrosna i tyle. 

Lilly: 

- Nieprawda! 

Michael: 

-  Prawda,  prawda.  Jesteś  zazdrosna  i  wściekła,  bo  ścięła  włosy,  nie  pytając  cię  o 

zdanie. I zazdrosna, bo kiedy się na nią obraziłaś, znalazła sobie nową przyjaciółkę. I przez 

cały czas nie podzieliła się z tobą tajemnicą. 

Lilly: 

- Michael, zamknij się! 

Boris (wychylił się ze schowka): 

- Lilly? Mówiłaś coś? 

Lilly: 

- Nie do ciebie Boris! 

Boris: 

- A, to przepraszam - (chowa się do schowka). 

Lilly (wściekła): 

-  Jezu,  Michael,  co  się  stało,  ze  nagle  tak  gorąco  bronisz  Mii?  Zastanawiam  się,  czy 

przyszło  ci  do  głowy,  że  być  może  twoje  argumenty,  choć  pozornie  logiczne,  mają  w 

rzeczywistości korzenie nie w intelekcie, lecz w libido? 

Michael (nagle czerwony, nie wiadomo dlaczego): 

- Tak? A co powiesz na twoją nagonkę na Ho? Czy to ma korzenie w intelekcie, czy 

też może przejaw nadmiernej próżności? 

Lilly: 

- To argument demagogiczny. 

Michael: 

- Empiryczny. 

Jezu.  Lilly  i  Michael  są  tacy  mądrzy.  Grandmére  ma  rację.  Muszę  popracować  nad 

zasobem słów. 

Michael (do mnie): 

- Więc ten facet - wskazuje na Larsa - będzie wszędzie z tobą chodził? 

Ja: 

- Tak. 

Michael: 

background image

- Naprawdę? Wszędzie? 

Ja: 

- No, za wyjątkiem toalety. Czeka na zewnątrz. 

Michael: 

- A gdybyś szła na randkę? Na przykład na bal Wielu Kultów w ten weekend? 

Ja: 

-  To  akurat  nie  jest  problem,  bo  nikt  mnie  nie  zaprosił.  Boris  (wychyla  się  ze 

schowka): 

-  Przepraszam  bardzo,  niechcący  przewróciłem  smyczkiem  worek  z  gipsem  i  coraz 

trudniej tu oddychać. Mogę wyjść? 

Wszyscy w sali: 

- Nie! 

Pani Hill (zagląda z korytarza): 

-  Co to  za hałasy? Nie słyszymy się w pokoju  nauczycielskim.  Boris,  co ty  robisz w 

schowku? Wychodź natychmiast! Wszyscy zabierają się do pracy! 

Muszę  przeczytać  ten  artykuł  w  „Post”.  Trzysta  milionów  dolarów?  To  tyle,  ile 

Ophrah Winfrey zarobiła w zeszłym roku! 

Skoro jesteśmy tacy bogaci, dlaczego mam w pokoju czarno - biały telewizor? 

UWAGA 

Sprawdzić w słowniku znaczenie słowa „empiryczny” i „libido” 

Środa, wieczorem 

Nic dziwnego, że ojciec tak się wkurzył artykułem Carol Fernandez! 

Kiedy  wychodziłam  z  Larsem  ze  szkoły,  wszędzie  byli  dziennikarze.  Nie  żartuję, 

zupełnie jakbym była morderczynią, kimś sławnym albo coś takiego. 

Pan Gianini, który wyszedł z nami, powiedział, że reporterzy przyjeżdżali cały dzień. 

Widzieliśmy  wozy  transmisyjne  CNN,  Fox  News,  New  York  One,  Entertainment  Tonight  - 

czego dusza zapragnie.  Chcieli  porozmawiać z  uczniami  Liceum  imienia Alberta Einsteina, 

pytali, czy mnie znają (przynajmniej jedna korzyść, że się nie jest popularną - nie sądzę, żeby 

znaleźli  choć  jedną  osobę,  która  mnie  skojarzy,  w  każdym  razie  mnie  z  nową  -  trójkątną 

fryzurą. Pan G. opowiadał, że dyrektor 

Gupta  w  końcu  wezwała  policję,  bo  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  to  teren 

prywatny,  a  reporterzy  wchodzili  bez  pozwolenia,  rzucali  niedopałki  na  schody  i  blokowali 

background image

wejście do szkoły. 

Co,  jak  się  zastanowić,  jest  zachowaniem  typowym  dla  najbardziej  lubianych 

uczniów, ale dyrektor Gupta nigdy nie nasłała na nich policji... z drugiej strony, ich rodzice 

płacą czesne... 

Chyba wiem, jak się czuła księżniczka Diana. Kiedy wyszliśmy we trójkę, z Larsem i 

panem G. , reporterzy się rzucili, wymachiwali mikrofonami i krzyczeli głupoty: 

- Amelio, uśmiechnij się! 

- Amelio, jak to jest, położyć się spać jako dziecko z niepełnej rodziny i obudzić się 

jako księżniczka z majątkiem ponad trzystu milionów dolarów? 

Byłam przerażona. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym odpowiadać na ich pytania, 

bo  nie  wiedziałabym,  do  którego  mikrofonu  mówić.  Poza  tym  oślepiały  mnie  dziesiątki 

fleszy. 

A  potem  Lars  wkroczył  do  akcji.  Szkoda,  że  tego  nie  widzieliście.  Po  pierwsze, 

powiedział, że mam milczeć. Potem objął mnie ramieniem i polecił, żeby pan G. objął mnie z 

drugiej  strony.  A  potem  sama  nie  wiem,  pochyliliśmy  głowy,  uderzyliśmy  w  tłum 

dziennikarzy,  i  następne,  co  pamiętam,  to  że  wepchnął  mnie  na  tylne  siedzenie  samochodu 

taty i sam wskoczył za mną. 

Jezu!  Chyba  opłacało  się  to  szkolenie  w  armii  izraelskiej  (Podsłuchałam,  jak 

rozmawiał  z  Wahimem  i  mówił,  że  właśnie  tam  nauczył  się  posługiwać  karabinem  uzi. 

Okazało się, że mają z Wahimem wspólnych znajomych. 

Pewnie  wszyscy  ochroniarze  kończą  te  same  kursy  gdzieś  na  pustyni  Gobi).  W 

każdym razie, ledwie zatrzasnął drzwi, wrzasnął do faceta za kierownicą: 

-  Gazu!  -  i  odjechaliśmy.  Nie  poznałam  go,  ale  na  miejscu  pasażera  siedział  tata. 

Kiedy  ruszyliśmy  z  piskiem  opon,  w  świetle  błyskających  fleszy,  odezwał  się  jakby  nigdy 

nic: 

- Jak minął dzień, Mia? Jezu! 

Zignorowałam go. Odwróciłam się, żeby pomachać panu G. , ale pochłonęło go morze 

mikrofonów! Nie chciał z nimi rozmawiać, odpędzał się jak mógł i przebijał w stronę stacji 

metra. 

Zrobiło mi się szkoda biedaka. Fakt, prawdopodobnie wsadzał mamie język do ust, ale 

w sumie jest w porządku i nie zasłużył na ataki dziennikarzy. 

Powiedziałam  ojcu,  że  powinniśmy  byli  zabrać  pana  G,  ale  zaraz  się  nadął  i  zaczął 

majstrować przy pasie bezpieczeństwa. Mruknął: 

- Nie znoszę tego, duszę się. 

background image

Zapytałam,  dokąd  będę  teraz  chodzić  do  szkoły.  Popatrzył  na  mnie  jakbym 

zwariowała i wrzasnął: 

- Mówiłaś, że chcesz zostać w Liceum imienia Alberta Einsteina! 

- No tak, ale to było zanim Carol Fernandez mnie zadeklarowała. 

Zapytał,  co  chcę  przez  to  powiedzieć,  i  wytłumaczyłam  mu,  że  tak  jest  kiedy  ktoś 

sławny się deklaruje, mówi, że jest gejem, w telewizji albo gazecie ogólnokrajowej. A Carol 

Fernandez zdradziła mój status członka rodziny królewskiej. 

Wtedy  odparł,  że  nie  zmienię  szkoły  tylko  dlatego,  że  wyszło  na  jaw,  że  jestem 

księżniczką.  Powiedział,  że  muszę  chodzić  do  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  i  że  Lars 

będzie chodził ze mną na lekcje i bronił przed dziennikarzami. 

Zapytałam, kto będzie go woził i wskazał tego nowego, Hansa. Nowy kiwnął głową i 

mruknął: 

- Cześć. Upewniłam się: 

- Lars będzie ze mną wszędzie chodził? - No, bo gdybym chciała wpaść do Lilly? To 

znaczy, gdybyśmy się nadal przyjaźniły. Do czego pewnie już nie dojdzie. 

A ojciec na to: 

- Wszędzie. 

Mówiąc krótko, już nigdzie nie pójdę sama. 

To mnie naprawdę wkurzyło. Siedziałam w samochodzie na czerwonym świetle, które 

migało mi prosto w oczy i oznajmiłam: 

-  Mam  tego  dosyć.  Nie  chcę  być  księżniczką.  Zachowaj  sobie  swoje  sto  dolarów 

dziennie i odeślij Grandmére do Francji. Rzucam tę robotę. 

A ojciec odparł zmęczonym głosem: 

-  Nie  możesz,  Mia.  Dzisiejszy  artykuł  przypieczętował  sprawę.  Jutro  twoja  twarz 

będzie w każdej gazecie w Ameryce, a może i na świecie. 

Wszyscy  się  dowiedzą,  że  jesteś  księżniczką  Amelią  z  Genowii.  Tego  nie  możesz 

rzucić. 

Chyba  nie  zachowałam  się  jak  księżniczka,  ale płakałam  przez  całą  drogę  do  hotelu 

Plaza. Lars dał mi swoją chusteczkę. To bardzo miło z jego strony. 

Środa, później 

Mama uważa, że to Grandmére dała cynk Carol Fernandez. 

Nie mogę uwierzyć, że mogłaby zrobić coś takiego. No wiecie, nasłać na mnie „Post”. 

background image

Zwłaszcza, że jeszcze niewiele wiem o byciu księżniczką. Właściwie teraz już jest jasne, że 

muszę  się  zachowywać  jak  księżniczka,  naprawdę,  a  Grandmére  nadal  nie  przeszła  do 

naprawdę  ważnych  rzeczy,  na  przykład  jak  dyskutować  z  zaciekłymi  antyrojalistami  typu 

Lilly. Na razie nauczyła mnie tylko jak siadać, jak używać noża do ryb, jak się zwracać do 

służby, jak dziękować i odmawiać w siedmiu językach, jak robić sidecara i jeszcze podstaw 

marksizmu. 

Na co mi to wszystko? 

Ale mama upiera się przy swoim i żadne argumenty do niej nie trafiają. Ojciec się na 

nią zdenerwował, ale nie uległa. Jej zdaniem to Grandmére dała cynk Carol Fernandez. Niech 

ojciec ją zapyta, to się przyzna. 

No i zapytał. Nie Grandmére, tylko mamę. Zapytał, czy nie przyszło jej do głowy, że 

to jej przyjaciel mógł na mnie nasłać Carol Fernandez. 

Chyba pożałował w tej samej chwili, kiedy to powiedział. Mama zmrużyła oczy, jak 

wtedy,  kiedy  jest  wściekła  -  i  to  naprawdę  wściekła,  jak  na  przykład  wtedy,  kiedy 

opowiedziałam jej o tym facecie w Washington 

Park, który pokazał Lilly i mnie, no wiecie co, kiedy kręciłyśmy program. 

Zmrużyła  oczy,  aż  zostały  tylko  wąskie  szparki.  A  potem  włożyła  płaszcz  i 

powiedziała, że idzie skopać komuś tyłek. 

Tym razem nie włożyła płaszcza. Za to zmrużyła oczy jeszcze bardziej, zacisnęła usta 

w wąską linię i wycedziła głosem, który pasował raczej do ducha z filmu Amityville. 

- Wynoś się. 

Ale  ojciec  się  nie  wyniósł,  chociaż  formalnie  mieszkanie  jest  mamy  (dzięki  Bogu, 

Carol  Fernandez  nie  podała  naszego  adresu.  I  dzięki  Bogu,  że  mama  panicznie  boi  się 

ingerencji  CIA  w  prace  społecznie  zaangażowanych  artystów  i  mamy  zastrzeżony  telefon. 

Dziennikarze  jeszcze  nie  odkryli  naszego  mieszkania  i  możemy  zamówić  chińszczyznę  bez 

obaw,  że  jutro  przeczytamy,  że  księżniczka  Amelia  przepada  za  makaronem  sojowym  z 

warzywami). Ojciec stwierdził: 

-  Doprawdy,  Helen,  niechęć  do  mojej  matki  cię  zaślepia  i  nie  widzisz  prawdziwej 

prawdy. 

-  Prawdziwej  prawdy?  -  wrzasnęła  mama.  -  Prawdziwa  prawda  jest  taka,  Filipie,  że 

twoja matka... 

W  tym  momencie  uznałam,  że  najlepiej  będzie  wycofać  się  do  mojego  pokoju. 

Założyłam  słuchawki,  żeby  nie  słuchać  ich  kłótni.  Nauczyłam  się  tej  sztuczki  z  filmów 

telewizyjnych  o  nastolatkach,  których  rodzice  się  rozwodzą.  Teraz  najchętniej  słucham 

background image

ostatniej płyty Britney Spears, wiem, że to głupie i za nic nie powiedziałabym tego Lilly, ale 

w głębi ducha chciałabym być Britney. Kiedyś mi się nawet śniło, że nią jestem i występuję w 

auli  Liceum  Alberta  Einsteina.  Miałam  na  sobie  krótką  różową  sukienkę  i  przed  samym 

występem Josh Richter powiedział mi komplement. 

Wstyd się do tego przyznać, prawda? Najzabawniejsze, że gdybym powiedziała o tym 

Lilly, zaraz zaczęłaby mnie analizować i dowodzić, że różowa sukienka to symbol falliczny, a 

bycie  Britney  to  dowód  niskiej  samooceny  czy  coś  takiego.  A  gdybym  powiedziała  Tinie 

Hakim Baba, zapytałaby tylko, czy Josh miał skórzane spodnie. 

Nie  wiem,  czy  już  o  tym  wspominałam,  ale  ciężko  się  pisze  ze  sztucznymi 

paznokciami. 

Im więcej o tym myślę, tym bardziej przychylam się do wersji, że to Grandmére dała 

cynk  Carol  Fernandez.  Dzisiaj  na  lekcji  ciągle  płakałam,  a  Grandmére  wcale  mi  nie 

współczuła. Zapytała: 

- Te łzy to z powodu... 

A  kiedy  jej  powiedziałam,  podniosła  namalowane  brwi  -  wyskubuje  swoje  i 

codziennie maluje sobie nowe, co moim zdaniem przeczy jedno drugiemu, ale to jej sprawa - i 

stwierdziła C'est la vie co po francusku znaczy „Takie jest życie”. 

Tylko,  że  w  prawdziwym  życiu  nieczęsto  się  zdarza,  żeby  twoja  twarz  zdobiła 

pierwszą stronę „Post”, chyba że wygrałaś w totolotka, kochałaś się z prezydentem albo coś 

takiego.  Ale  ja  się  tylko  urodziłam.  Nie  uważam,  że  takie  jest  życie.  Moim  zdaniem,  to 

wszystko jest do kitu. 

Potem  opowiadała,  jak  to  cały  dzień  wydzwaniali  do  niej  przedstawiciele  różnych 

gazet i programów i wszyscy chcą zrobić ze mną wywiady, Leeza Gibbons, Barbara Walters i 

inni, i że już rozmawiała z dyrektorem hotelu Plaza i przygotują nam specjalne pomieszczenie 

i w ogóle. Nie wierzyłam własnym uszom!! 

- Grandmére! Nie chcę rozmawiać z Barbarą Walters! Boże! Niech nie wtyka nosa w 

nie swoje sprawy! 

A Grandmére na to, naburmuszona: 

-  Cóż,  jeśli  nie  chcesz  współpracować  z  mediami,  znajdą  inne  źródła.  Czyli  będą 

sterczeć  przed  szkołą,  nachodzić  twoich  przyjaciół,  sklep,  gdzie  robisz  zakupy  i 

wypożyczalnię, z której bierzesz filmy video, które tak bardzo lubisz. 

Grandmére  jest  przeciwniczką  magnetowidów.  Twierdzi,  że  gdyby  Bóg  chciał, 

żebyśmy oglądali filmy w domu, stworzyłby nam kino w domu. 

Potem  dopytywała  się,  gdzie  moje  poczucie  obowiązku.  Gdybym  wystąpiła  w 

background image

programie Dateline , na pewno zwiększyłoby to zainteresowanie Genowią. 

Naprawdę chcę jak najlepiej dla Genowii, naprawdę. Ale chcę też jak najlepiej dla Mii 

Thermopolis. A występ w Dateline to nie jest dobry pomysł. 

Grandmére ma chyba bzika na punkcie prowincji Genowii. Zaczęłam się zastanawiać, 

czy  mama  przypadkiem  nie  ma  racji.  Może  rzeczywiście  Grandmére  rozmawiała  z  Carol 

Fernandez. 

Jak mogła mi to zrobić? No cóż. 

Zdjęłam na chwilę słuchawki. Nadal się kłócą. Zapowiada się długa noc. 

Środa, 16 października 

Dzisiaj rano moja twarz widniała na okładkach „Daily News” i „New York Newsday”, 

a także w „New York Times”. Było to szkolne zdjęcie i mama się wkurzyła, bo to oznacza, że 

albo dał je ktoś z rodziny, bo wysłała to zdjęcie krewnym,  a to źle wróży Grandmére, albo 

ktoś ze szkoły, co z kolei źle wróży panu Gianiniemu. Ja też byłam zła, bo zdjęcie zrobiono, 

zanim  Paolo  zrobił  porządek  z  moimi  włosami.  Wyglądam  na  nim  jak  jedna  z  tych 

dziewczyn, które opowiadają w telewizji o dramatycznych przeżyciach w sekcie, o brutalnym 

mężu czy coś takiego. 

Kiedy  Hans  zatrzymał  się  rano  przed  szkołą,  było  jeszcze  więcej  dziennikarzy  niż 

wczoraj.  We  wszystkich  porannych  programach  telewizyjnych  wymyślili  sobie,  że  muszą 

pokazać coś na żywo. Zazwyczaj wystarczy im przewrócona ciężarówka na autostradzie albo 

świr, który grozi, że zabije dzieciaki i żonę. A dzisiaj przyszła kolej na mnie. 

Właściwie  spodziewałam  się,  że  tak  może  być,  i  byłam  lepiej  przygotowana  niż 

wczoraj.  I  tak,  łamiąc  wszelkie  zakazy  Grandmére  co  do  stroju,  włożyłam  glany  (żebym 

mogła  dokopać  zbyt  nachalnym  dziennikarzom)  i  przypięłam  do  kurtki  wszystkie  moje 

znaczki 

Greenpeace, niech z mojego statusu gwiazdy wyniknie chociaż coś dobrego. 

Wszystko  było  jak  wczoraj.  Lars  wziął  mnie  pod  rękę  i  sprintem  pognaliśmy  do 

szkoły. Cały czas padały pytania: 

- Amelio, czy pójdziesz śladem księżniczki Diany i zostaniesz królową ludzkich serc? 

- Amelio, kto ci się bardziej podoba, Leonardo di Caprio czy książę William? 

- Amelio, jaki jest twój stosunek do przemysłu mięsnego? 

To mnie wzięło, już się odwracałam, żeby coś powiedzieć, ale Lars pociągnął mnie do 

szkoły. 

background image

MUSZĘ 

1. Wymyślić coś, żeby Lilly znów się do mnie odzywała. 

2. Nie być takim mięczakiem. 

3. Przestać kłamać i/lub wymyślać lepsze kłamstwa. 

4. Być bardziej: A. samodzielna 

B. samowystarczalna 

C. dojrzała 

6. Przestać myśleć o Joshu Richterze 

7. Przestać myśleć o Michaelu Moscovitzu. 

8/ Lepiej się uczyć. 

9. Pomyśleć o samorealizacji. 

Czwartek, algebra 

Dzisiaj  na  algebrze  nikt  nie  słuchał  pana  Gianiniego,  a  to  przez  wozy  transmisyjne 

przed szkołą. Co chwila ktoś zrywał się z miejsca, biegł do okna i wołał do dziennikarzy: 

- Zabiliście księżnę Dianę! Oddajcie nam Dianę! 

Pan Gianini starał się przywrócić spokój, ale to było niemożliwe, Lilly była wściekła, 

bo  wszyscy  złościli  się  na  reporterów,  a  nikt  nie  chciał  stanąć  pod  sklepem  i  skandować 

„Rasizm Ho - samo zło! ” 

Nie wiem dlaczego, ale wszyscy woleli krzyczeć „Zabiliście Dianę! ”. 

Więc pan Gianini zaczął  z nami rozmawiać, czy to  naprawdę media zabiły Dianę,  a 

nie na przykład pijany kierowca. Ktoś się sprzeciwił i wysnuł teorię, że kierowca wcale nie 

był  pijany,  tylko  otruty  i  że  to  wszystko  zaplanował  brytyjski  wywiad,  ale  pan  Gianini  go 

skarcił i kazał wracać na ziemię. 

Potem  Lana  Weinberger  zapytała,  od  jak  dawna  wiem,  że  jestem  księżniczką.  Nie 

mieściło mi się w głowie, że pyta mnie o coś bez złośliwości. Nie wiem, powiedziałam, że od 

kilku tygodniu, coś koło tego. 

A ona na to, że gdyby się dowiedziała, że jest księżniczką, to zaraz pojechałabym do 

Disneylandu.  A  ja,  że  nie,  nieprawda,  bo  nie  chciałabym  opuścić  treningu  cheerleaderek. 

wtedy stwierdziła, że tym bardziej nie rozumie, czemu nie pojechałam, przecież nie mam tylu 

zajęć  pozalekcyjnych.  Wtedy  włączyła  się  Lilly  i  zaczęła  wywody  na  temat  disneifikacji 

Ameryki  i  że  Walt  Disney  był  faszystą,  i  wtedy  wszyscy  zaczęli  głośno  rozważać,  czy 

naprawdę  dał  się  zamrozić  pod  zamkiem  w  Anaheim,  a  wtedy  pan  Gianini  przerwał  nam  i 

background image

kazał wracać do algebry. , Jakby się nad tym zastanowić, jest bezpieczniejszym tematem niż 

te, które z takim zapałem omawialiśmy. 

Czwartek, RZ 

Jadłam sobie lunch z Tiną Hakim Baba, Larsem i Wahimem, i Tina opowiadała, jak to 

w  Arabii  Saudyjskiej  (jej  tata  stamtąd  pochodzi)  kobiety  muszą  nosić  coś,  co  się  nazywa 

czador, czyli taki wielki koc, który je zasłania od stóp do głów i ma takie wielkie wycięcie na 

oczy.  Ma  je  chronić  przed  pożądliwym  wzrokiem  mężczyzn,  ale  Tina  mówi,  że  jej  kuzynki 

noszą pod tym jeansy od Gapa i jeśli w pobliżu nie ma dorosłych, zdejmują te narzuty i tak 

jak my flirtują z chłopcami. 

To znaczy, gdyby jacyś chłopcy chcieli z nami flirtować. 

Nie,  cofam  to.  Zapomniałam,  że  Tina  kogoś  ma,  przecież  na  bal  Wielu  Kultur 

przyjdzie z nią ten Dave Farouq El - Abar. 

Jezu. Co takiego jest we mnie, że nie podobam się żadnemu chłopakowi? 

No więc Tina opowiadała nam o czadorze, a tu nagle Lana Weinberger postawiła tacę 

na naszym stoliku. 

Nie żartuję. Lana Weinberger. 

Oczywiście spodziewałam  się, że zaraz rzuci mi przed nos rachunek z pralni, poleje 

nam sałatki sosem tabasco albo coś takiego, a ona tylko zapytała grzecznie: 

- Chłopcy, możemy się do was dosiąść? 

Wtedy zobaczyłam  tacę, która pojawiła się koło  mojej.  Były na niej: dwa podwójne 

cheeseburgery, duże frytki, dwa koktajle mleczne, duża porcja chili, paczka chipsów, sałatka, 

batonik,  jabłko  i  duża  cola.  Zainteresowało  mnie,  kto  pochłania  takie  ilości  nasyconych 

kwasów tłuszczowych, podniosłam głowę i zobaczyłam Josha Richtera. 

Nie żartuję. Josha Richtera. 

Mruknął do mnie: „cześć” i zabrał się do jedzenia. 

Spojrzałam  na  Tinę,  Tina  na  mnie,  obie  spojrzałyśmy  na  naszych  ochroniarzy.  Ale 

byli  całkowicie  pochłonięci  dyskusją,  czy  podczas  zamieszek  gumowe  kule  są  lepsze  od 

armatek wodnych, czy może nie. 

Znów spojrzałyśmy na Lanę i Josha. 

Naprawdę piękni ludzie, tacy jak Lana czy Josh, nigdzie nie chodzą sami. 

Zawsze towarzyszy im świta. Świta  Lany to  grupa dziewcząt,  cheerleaderek, tak jak 

ona. Wszystkie są bardzo ładne, mają długie włosy i duże piersi, jak Lana. 

background image

Świta Josha to jego koledzy z drużyny. Wszyscy są wysocy i silni i wszyscy zjadali 

duże ilości produktów zwierzęcych, jak Josh. 

Świta Josha usiadła koło Josha. Świta Lany - koło Lany. I nagle przy naszym stoliku, 

przy  którym  do  tej  pory  siedziały  dwie  nijakie  dziewczyny  i  ich  ochroniarze,  znaleźli  się 

najpiękniejsi uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina, a może i na całym Manhattanie. 

Zerknęłam ukradkiem na Lilly. Wytrzeszczyła oczy, jak zawsze, kiedy widzi coś, co 

jej zdaniem nadaje się do jej programu. 

- Jakie masz plany na weekend, Mia? - Lana grzebała widelcem w swojej sałatce, bez 

sosu, a do picia miała tylko wodę. - Wybierasz się na bal Wielu Kultur? 

Po raz pierwszy powiedziała do mnie Mia, nie Amelia. 

- No... - zaczęłam. - Poczekaj, niech pomyślę... 

-  Bo  wiesz,  rodzice  Josha  wyjeżdżają  i  organizujemy  u  niego  imprezę  po  balu. 

Wpadniesz? 

- Eee - mruknęłam. - Sama nie wiem... 

- Musi wpaść, prawda, Josh? - Lana dźgnęła pomidora koktajlowego widelcem. 

Josh zajadał chili i dopychał chipsami. 

- Pewnie - wybełkotał z pełnymi ustami. - Musi wpaść. 

- Będzie super. - zapewniła Lana. - Josh ma super mieszkanie. Na Park Avenue. Mają 

sześć sypialni. A w pokoju jego rodziców jest jacuzzi. Prawda, Josh? 

- Pewnie. - mruknął. 

Pierce, dwumetrowy członek świty Josha, włączył się do rozmowy. 

- Ej, Richter, pamiętasz jak po ostatnim balu Bonham - Allen straciła przytomność w 

jacuzzi twojej mamy? Ale numer! 

Lana zachichotała. 

-  O  Boże!  Wypiła  całą  butelkę  Bailey's  Irish  Cream!  Pamiętasz,  Josh?  Wypiła  sama 

calutką butelkę, co za świnia, a potem ciągle rzygała. 

- Bez przerwy - zgodził się Pierce. 

-  Miała  płukanie  żołądka  -  wyjaśniła  Lana  mnie  i  Tinie.  -  Sanitariusz  powiedział,  że 

gdyby Josh ich nie wezwał, to nie wiadomo, chyba mogłaby umrzeć. 

Wszyscy spojrzeliśmy na Josha. Mruknął skromnie: 

- To było idiotyczne. 

Lana przestała chichotać. 

- Rzeczywiście. - Była śmiertelnie poważna, skoro Josh uznał, że tamten incydent był 

idiotyczny. 

background image

Nie wiedziałam jak zareagować, więc tylko bąknęłam: 

- Jezu. 

Lana ugryzła listek sałaty i popiła wodą. 

- Więc jak? Wpadniesz czy nie? 

- Przykro mi. - zaczęłam. - Ale nie mogę. 

Przyjaciółki  Lany,  które  do  tej  pory  gadały  między  sobą,  umilkły  i  wbiły  we  mnie 

wzrok. Natomiast przyjaciele Josha jedli nadal. 

- Nie możesz? - powtórzyła Lana ze zdumieniem. 

- Nie mogę. 

- Jak to, nie możesz? 

Zastanawiałam się, czy nie skłamać. Mogłam coś wymyślić, na przykład: 

„Nie,  Lano,  nie  mogę,  bo  już  się  umówiłam  na  kolację  z  ministrem  Islandii”,  albo 

powiedzieć, że muszę ochrzcić jakiś statek. Mogłam się tak wykręcić, ale ja, po raz pierwszy 

w moim głupim życiu, zebrałam się na odwagę i powiedziałam prawdę: 

- Nie mogę - wyjaśniłam. - Bo mama mnie nie puści na taką imprezę. 

Boże  drogi.  Czemu  to  powiedziałam?  Czemu?  Trzeba  było  skłamać.  Bo  na  kogo 

wyszłam? Na totalne dziwadło. Gorzej. Na kujona. Lizusa. 

Nie  wiem,  skąd  to  umiłowanie  prawdy.  Zwłaszcza,  że  to  wcale  nie  była  prawda.  to 

znaczy, prawda, mama za żadne skarby nie puściłaby mnie na imprezę do chłopaka, którego 

rodzice  wyjechali.  Nawet  z  ochroniarzem.  Ale  prawdziwa  prawda  jest  taka,  że  nie 

wiedziałabym, jak się na takiej imprezie zachować. W końcu słyszałam co nieco i wiem, co 

się dzieje na takich prywatkach. Są osobne pokoje, w których można się... no wiecie. Tak, tak. 

Całowanie  z  języczkiem.  Może  nawet  coś  więcej.  Może  nawet  dotykanie  powyżej  talii.  A 

może  i  poniżej.  Nie  jestem  pewna,  bo  żadna  z  moich  przyjaciółek  nigdy  nie  była  na  takiej 

imprezie, nikt z moich znajomych nie jest dość popularny, żeby być zaproszony. 

A do tego wszyscy piją. Ale ja nie piję i nie mam chłopaka, z którym mogłabym się 

całować. Więc po co miałabym tam iść? 

Lana  spojrzała  na  mnie,  spojrzała  na  swoje  przyjaciółki  i  parsknęła  śmiechem. 

Głośnym. NAPRAWDĘ głośnym. 

Właściwie jej się nie dziwię. 

- O Boże - stwierdziła, kiedy już się trochę uspokoiła. - Nie mówisz poważnie. 

I  wtedy  zrozumiałam:  znalazła  kolejny  temat  do  żartów  na  mój  temat.  Właściwie 

wcale mnie to nie obchodziło, było mi tylko szkoda Tiny Hakim Baba, która do tej pory miała 

spokój, a nagle, przeze mnie, znalazła się w centrum uwagi. 

background image

- Boże - powtórzyła Lana. - Żartujesz, tak? 

- No nie. 

-  Przecież  nie  musisz  mówić  jej  prawdy  -  poradziła  ze  zwykłą  nutą  wyższości  w 

głosie. 

Nie wiedziałam o co jej chodzi. 

-  No,  mamie.  Nikt  nie  mówi  całej  prawdy.  Powiesz  jej,  że  nocujesz  u  koleżanki, 

kapujesz? 

Okłamać. Moją mamę. Od razu widać, że Lana jej nie zna. Nikt nie okłamuje mojej 

mamy. Nie da rady, nie w takiej sprawie. Za żadne skarby. 

Zaczęłam się tłumaczyć: 

- Doceniam to, że mnie zapraszacie, ale naprawdę nie mogę. Poza tym, nie piję... 

No ładnie, kolejny błąd. 

Lana spojrzała na mnie, jakbym  powiedziała, że nigdy nie oglądałam Przyjaciół czy 

coś takiego. I powtórzyła: 

- Nie pijesz? 

Tylko  na  nią  spojrzałam.  Prawdę  mówiąc  w  Miragnac  pije  się  co  wieczór  wino  do 

kolacji.  We  Francji  tak  się  robi.  Pije  się,  bo  to  pasuje  do  jedzenia.  Podobno  dzięki  temu 

pasztet  z  foie  gras  smakuje  lepiej.  Nie  wiem,  bo  nie  jadłam  foie  gras  ,  ale  wiem  z 

doświadczenia, że kozi ser lepiej wchodzi z winem niż oranżadą. 

Ale z pewnością nie wypiłabym sama całej butelki, nawet gdybym się założyła. Nawet 

gdyby Josh Richter mnie poprosił. 

Więc tylko wzruszyłam ramionami i stwierdziłam: 

- Staram się szanować moje ciało i nie faszerować go toksynami. 

Lana  tylko  prychnęła,  ale  naprzeciwko  jej,  a  obok  mnie  Josh  Richter  przełknął  kęs 

cheeseburgera i stwierdził: 

- Tak, rozumiem to. 

Lanie  opadła  szczęka.  Wstyd  się  przyznać,  ale  mnie  również.  Josh  Richter  rozumie 

coś, co powiedziałam? Czy to żarty? 

Ale wydawał się śmiertelnie poważny, ba, popatrzył na mnie jak wtedy w Bigelows, 

jakby jego błękitne oczy przemknęły do dna mojej duszy. 

Lana chyba nie zauważyła, że jej chłopak zagląda do mojej duszy, bo powiedziała: 

-  Jezu  ,  Josh,  przecież  pijesz  więcej  niż  ktokolwiek  w  tej  głupiej  szkole.  Przechylił 

głowę i spojrzał na nią tymi hipnotycznymi oczami. Mruknął bez uśmiechu: 

- Więc może powinienem przestać. Lana parsknęła śmiechem. 

background image

- Akurat! Już to widzę! 

Ale Josh się nie roześmiał, cały czas się jej przyglądał. 

Wtedy poczułam się nieswojo. Josh cały czas się na nią gapił. Dobrze, że nie na mnie; 

z tymi błękitnymi oczami nie ma żartów. 

Szybko wstałam i zabrałam tacę. Tina zrobiła to samo. 

- Cześć - mruknęłam. 

Kiedy szłyśmy do drzwi, Tina chciała się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. 

Powiedziałam, że nie wiem, bo tak naprawdę tylko jedno wiem na pewno: 

Wyjątkowo cieszę się, że nie jestem Laną Weinberger. 

Czwartek, później, francuski 

Kiedy  po  lunchu  podeszłam  do  szafki  po  książki  do  francuskiego  Josh  już  tam  był. 

Opierał się o swoją szafkę i rozglądał dookoła. Na mój widok rozprostował się i powiedział: 

- Cześć. 

I  uśmiechnął  się. Szeroko, tak że widać było  jego białe zęby, jego doskonale równe 

zęby.  Musiałam  odwrócić  wzrok,  jego  zęby  są  tak  idealne  i  tak  oślepiająco  białe.  Też 

powiedziałam: 

- Cześć. 

Właściwie  było  mi  głupio,  zaledwie  kilka  minut  temu  widziałam,  jak  pokłócił  się  z 

Laną. Pewnie na nią czeka, zaraz się pogodzą i będą się całować przez pół lekcji. Mocowałam 

się z zamkiem, chciałam zabrać książki i odejść jak najszybciej, żeby na to nie patrzeć. 

Ale Josh powiedział: 

-  Naprawdę  uważam,  że  masz  rację,  no  wiesz,  z  tym,  co  powiedziałaś.  Że  trzeba 

szanować swoje ciało i w ogóle. Podoba mi się taki stosunek. 

Czułam, że płoną mi policzki. I to żywym ogniem. Skupiłam się na tym, żeby niczego 

nie upuścić, kiedy buszowałam w szafce. Szkoda, że mam takie krótkie włosy. Nie mogłam 

przed nim ukryć tego rumieńca. 

- Mhm. - mruknęłam inteligentnie. 

- Więc jak? - zapytał. - Idziesz z kimś na bal czy nie? 

Upuściłam podręcznik do matematyki. Pochyliłam się, żeby go podnieść. 

- Hm. - mruknęłam w odpowiedzi. 

Na kolanach zbierałam stare notatki i ćwiczenia, które wysypały się z podręcznika, i 

nagle zobaczyłam, że nogi w szarych flanelowych spodniach uginają się w kolanach. A potem 

background image

twarz Josha znalazła się na wysokości mojej. 

- Proszę - podał mi mój ulubiony ołówek, ten z piórkiem. 

- Dziękuję - mruknęłam. I popełniłam błąd - spojrzałam w te jego błękitne oczy. 

- Nie - powiedziałam słabo, bo pod jego wzrokiem zrobiło mi się słabo. - Z nikim nie 

idę na bal. 

Wtedy zadzwonił dzwonek. 

- Na razie - mruknął i odszedł. 

Nadal jestem w szoku. 

Josh Richter ze mną rozmawiał. Rozmawiał. I to dwukrotnie. 

Po  raz  pierwszy  od  miesiąca  nie  martwię  się,  że  obleję  algebrę.  Mam  to  w  nosie,  że 

mama  spotyka  się  z  moim  nauczycielem.  Nie  obchodzi  mnie,  że  jestem  następczynią  tronu 

Genowii. Nie obchodzi mnie nawet to, że nie odzywa się do mnie najlepsza przyjaciółka. 

Chyba się podobam Joshowi Richterowi. 

PRACA DOMOWA 

Algebra:??? Nie pamiętam!!! 

Angielski:??? zapytać Shameekę 

Historia cywilizacji:??? Zapytać Lilly. Zapomniałam. Nie mogę zapytać 

Lilly. Nie odzywa się do mnie. 

RZ: nic. 

Francuski:??? 

Biologia:?? 

Boże,  kompletnie  tracę  głowę  tylko  dlatego,  że  być  może  podobam  się  chłopakowi. 

Brzydzę się sobą. 

Czwartek, wieczorem 

Grandmére powtarza: 

- Oczywiście, że mu się podobasz. A dlaczego nie? Robisz się coraz ładniejsza, a to za 

sprawą moją i Paola. 

Jezu, Grandmére, wielkie dzięki. Jakbym nie mogła się nikomu podobać jako ja, jakby 

do tego była potrzebna fryzura za dwieście dolarów. 

Chyba jej nienawidzę. 

Mówię  poważnie.  Wiem,  że  to  niedobrze,  ale  naprawdę  chyba  nienawidzę  własnej 

babki. A przynajmniej bardzo jej nie lubię. Nie dość, że jest strasznie próżna i myśli tylko o 

background image

sobie, na dodatek jest wredna. 

Jak  dzisiaj,  na  przykład.  Zdecydowała,  że  dzisiaj  w  ramach  lekcji  pójdziemy  na 

kolację i przynajmniej nauczę się radzić sobie z prasą. Ale kiedy wyszłyśmy z hotelu, nie było 

żadnych dziennikarzy, tylko jakiś jeden zabłąkany frajer z „Tiger Beat” czy czegoś takiego. 

Pewnie  wszyscy  prawdziwi  dziennikarze  poszli  na  kolację.  (Poza  tym,  to  dla  nich  żadna 

frajda ścigać kogoś, kto się ich spodziewa. Pojawiają się tylko wtedy, kiedy nie jesteś na to 

przygotowana. To ich kręci, moim zdaniem). 

W każdym razie, byłam bardzo zdenerwowana. Bo po co komu prasa, ciągłe pytania i 

błyski fleszy prosto w oczy? Ja w każdym razie mam wtedy cały czas przed oczami fioletowe 

plamy. 

Akurat wsiadłam do samochodu z Hansem za kierownicą, kiedy Grandmére poprosiła, 

żebyśmy chwilę poczekali i wróciła do hotelu. Myślałam, że czegoś zapomniała, naszyjnika 

czy diamentu, ale po powrocie wyglądała zupełnie tak samo. 

Tylko  że  kiedy  zatrzymaliśmy  się  przed  restauracją,  a  były  to  Cztery  Pory  Roku, 

czekało  na  nas  stado  dziennikarzy!  Początkowo  myślałam,  że  w  środku  jest  naprawdę  ktoś 

znany, jak Shaquille O'Neal albo Madonna, ale nagle zaczęli mi robić zdjęcia i wrzeszczeć: 

- Księżniczko Amelio, jak to jest dorastać w niepełnej rodzinie i w końcu dowiedzieć 

się,  że  ojciec  ma  trzysta  milionów  dolarów?  Księżniczko,  jakie  buty  do  biegania  zakładasz 

najczęściej? 

Zapomniałam,  że  boję  się  konfrontacji.  Byłam  wściekła.  Odwróciłam  się  w 

samochodzie do Grandmére i zapytałam: 

- Skąd wiedzieli że tu przyjedziemy? 

Grandmére jakby nigdy nic szukała papierosów w torebce. 

Co ja zrobiłam z tą zapalniczką? - zapytała. 

-  Zadzwoniłaś  do  nich,  prawda?  -  Ze  złości  prawie  nic  nie  widziałam  na  oczy.  - 

Zadzwoniłaś do nich i powiedziałaś, że tu będziemy. 

- Nie wygłupiaj się. - mruknęła - Nie zdążyłabym obdzwonić tylu osób. 

-  Nie  musiałaś.  Wystarczy  zawiadomić  jednego,  inni  pójdą  za  nim.  Dlaczego, 

Grandmére? 

Zapaliła papierosa. Nie znoszę, kiedy pali w samochodzie. 

- To ważna część życia  rodziny królewskiej,  Amelio  - powiedziała między  jednym  a 

drugim zaciągnięciem się. - Musisz się nauczyć radzić sobie z mediami. Dlaczego tak bardzo 

się denerwujesz? 

-  To  ty  opowiedziałaś  wszystko  Carol  Fernandez  -  stwierdziłam  z  lodowatym 

background image

spokojem. 

- Oczywiście - przyznała, wzruszając ramionami, jakby chciała dodać: „I co z tego? ”. 

- Babciu, jak mogłaś? - krzyknęłam. Spojrzała na mnie ze zdumieniem. 

- Nigdy więcej nie nazywaj mnie babcią. - syknęła. 

-  Coś  takiego!  -  krzyczałam.  -  A  tata  myśli,  że  to  pan  Gianini!  Pokłócił  się  o  to  z 

mamą! Mama wiedziała, że to ty, ale on nie mógł w to uwierzyć! 

Grandmére wypuściła dym nosem. 

- Filip zawsze był naiwny - zauważyła. 

- No to powiem mu prawdę. Machnęła tylko rękę. 

- Naprawdę powiem - zapewniałam. - Będzie na ciebie wściekły, Grandmére. 

- Nie będzie. Praktyka czyni mistrza, kochanie. Artykuł w „Post” to dopiero początek. 

Niedługo będziesz na okładce „Voque” a potem... 

-  Grandmére!  -  wrzasnęłam.  -  NIE  CHCĘ  BYĆ  NA  NASTĘPNEJ  OKŁADCE 

„VOGUE”, ZROZUM! CHCĘ ZDAĆ DO NASTĘPNEJ KLASY TO WSZYSTKO!!! 

Grandmére wydawała się nieco zdziwiona. 

- Dobrze, już dobrze, kochanie, nie musisz tak krzyczeć. 

Nie wiem, ile z tego do niej dotarło, ale kiedy wyszłyśmy po kolacji, dziennikarzy już 

nie było. Może jednak coś usłyszała. 

W domu był pan Gianini. znowu. Poszłam do siebie i zadzwoniłam do taty. 

-  Tato,  to  Grandmére,  a  nie  pan  Gianini.  To  ona  powiedziała  wszystko  Carol 

Fernandez. A on na to: 

- Wiem - bardzo smutnym głosem. 

- Wiszenie mieściło mi się to w głowie. - Wiesz i nic nie mówiłeś? 

- Mia, moje stosunki z babką są bardzo skomplikowane. 

To znaczy, że się jej boi. Właściwie się mu nie dziwię, zwłaszcza, że zamykała go w 

lochu i w ogóle. 

-  No  tak  -  mruknęłam.  -  Ale  powinieneś  przeprosić  mamę  za  to,  co  mówiłeś  o  panu 

Gianinim. 

Nadal miał smutny głos. 

- Wiem. 

- Więc zrobisz to? A on tylko: 

-  Mia...  -  Taki  znużony.  Uznałam,  że  dosyć  dobrych  uczynków  jak  na  jeden  dzień  i 

odłożyłam słuchawkę. 

Później siedziałam sobie, a pan Gianini pomagał mi w pracy domowej. 

background image

Byłam zbyt rozkojarzona tym, że Josh Richter rozmawiał ze mną, żeby zwrócić uwagę 

na to, że Michael też próbuje mi pomóc. 

Właściwie  chyba  rozumiem,  czemu  pan  G.  podoba  się  mamie.  Jest  w  porządku, 

wiecie, na przykład przy telewizji. nie zabiera mi pilota, jak inni faceci mamy, i wcale się nie 

upiera przy oglądaniu sportu. 

Pół godziny przed tym, zanim położyłam się spać, zadzwonił ojciec, chciał rozmawiać 

z mamą. Poszła do pokoju, a kiedy skończyła, miała bardzo zadowoloną minę, jakby chciała 

powiedzieć: „A nie mówiłam? ”. 

Chciałabym powiedzieć Lilly o Joshu Richterze. 

Piątek, 17 października, angielski 

BOŻE DROGI!! 

JOSH ZERWAŁ Z LANĄ!!! 

Wcale nie żartuję. Cała szkoła o tym mówi. Zerwał z nią wczoraj, po treningu. Poszli 

do  Hard  Rock  Cafe  i  tam  poprosił  ją  o  zwrot  jego  sygnetu!  Lana  przeżyła  najgorsze 

upokorzenie swojego życia pod spiczastym stanikiem, który Jean Paul Gaultier zaprojektował 

dla Madonny! 

Nie życzyłabym tego najgorszemu wrogowi. 

Dzisiaj  rano  nie  sterczała,  jak  zwykle,  przy  szafce  Josha.  Widziałam  ją  na  algebrze. 

Miała czerwone, zapuchnięte oczy, włosy chyba nieuczesane, a może i niemyte, i rajstopy z 

oczkiem!  Nigdy  nie  przypuszczałam,  że  zobaczę  Lanę  Weinberger  w  takim  stanie!  Przed 

lekcją dzwoniła z komórki do Bergdorfa, starała się ich przekonać, żeby przyjęli jej suknię, 

którą  kupiła  na  bal,  chociaż  już  oderwała  metkę.  A  później,  podczas  lekcji,  cały  czas 

wykreślała ze wszystkich książek swój podpis - Lana Richter. 

To straszne. Przez nią nie mogłam się skupić na ułamkach. 

CHCIAŁABYM 

1. Nosić stanik rozmiar D. 

2. Być dobra z matmy. 

3. Należeć do supergrupy rockowej. 

4. Przyjaźnić się dalej z Lilly Moscovitz. 

5. Być nową dziewczyną Josha Richtera 

background image

Piątek, później 

Nie uwierzycie... co się przed chwilą stało. Właśnie chowałam książkę do algebry do 

szafki,  a  Josh  Richter  wyjmował  swoje  notatki  z  trygonometrii,  kiedy  nagle  powiedział, 

zupełnie jakby nigdy nic: 

- Cześć, Mia! Z kim idziesz jutro na bal? 

Chyba nie muszę mówić, że mało nie zemdlałam z wrażenia, że w ogóle się do mnie 

odezwał. A na dodatek, to co powiedział zabrzmiało jak... no, jak wstęp do tego, żeby mnie 

zaprosić na ten bal... Zrobiło mi się niedobrze. Naprawdę, ale tak... pozytywnie niedobrze. 

Chyba. 

W każdym razie, jakoś udało mi się wystękać: 

- No, z nikim. - A on na to, wcale nie żartuję: 

- To może pójdziemy razem? 

BOŻE!!! JOSH RICHTER ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!! 

Z  wrażenia  przez  minutę  nie  byłam  w  stanie  nic  powiedzieć.  Myślałam,  że  dostanę 

spazmów,  jak  wtedy,  kiedy  obejrzałam  film  dokumentalny  o  tym,  jak  krowy  stają  się 

hamburgerami. Mogłam tylko stać i się na niego gapić (jest taki wysoki!!! ). 

A potem stało się coś dziwnego. Jakaś cząsteczka mojego mózgu, taka malutka, która 

nie zgłupiała, po tym jak mnie zaprosił szepnęła: „Umawia się z tobą tylko dlatego, że jesteś 

księżniczką  Genowii”.  Naprawdę.  Coś  takiego  przeszło  mi  przez  myśl,  ale  tylko  przez 

moment. Bo druga część mojego umysłu, dużo większa, odparła: „I co z tego??? ”. 

Przecież  niewykluczone,  że  zaprosił  mnie  na  bal,  bo  szanuje  mnie  jako  człowieka  i 

chce mnie bliżej poznać, i może, tylko może, trochę mu się podobam. 

To możliwe. 

Nie wiem, jakim cudem odpowiedziałam nonszalancko: 

- W porządku, może być fajnie. 

Potem  Josh  mówił  jeszcze  dużo  innych  rzeczy,  że  po  mnie  przyjedzie,  że  najpierw 

pójdziemy gdzieś na kolację, ale prawie go nie słyszałam, bo cały czas powtarzałam sobie w 

myślach: 

Josh  Richter  mnie  zaprosił,  Josh  Richter  MNIE  zaprosił,  JOSH  RICHTER  MNIE 

ZAPROSIŁ! Wydawało mi się, że umarłam i poszłam do nieba. To się w końcu stało. Josh 

Richter  zajrzał  w  głąb  mojej  duszy  i  zobaczył  mnie  taką,  jaką  jestem  naprawdę,  mimo 

płaskiego biustu. I MNIE ZAPROSIŁ. 

A potem zadzwonił dzwonek, Josh odszedł, a ja stałam i stałam, dopóki Lars nie trącił 

background image

mnie w ramię. 

Nie wiem, o co mu chodzi. Przecież nie jest moim sekretarzem. 

Ale  z  drugiej  strony  dobrze,  że  tam  był,  bo  inaczej  nie  wiedziałabym,  że  Josh 

przyjedzie  po  mnie  jutro  o  siódmej.  Muszę  przestać  tak  reagować,  bo  inaczej  nigdy  nie 

poradzę sobie z randkami. 

CO  MUSZĘ  ZROBIĆ  (CHYBA,  BO  NIDY  NIE  BYŁAM  NA  RANDCE  I  NIE 

BARDZO WIEM, CO TRZEBA ROBIĆ) 

1. Kupić sukienkę. 

2. Iść do fryzjera. 

3. Iść do manikiurzystki (i przestać obgryzać sztuczne paznokcie). 

Piątek, RZ 

Jezu,  już  nie  wiem,  za  kogo  Lilly  Moscovitz  się  uważa.  Najpierw  się  do  mnie  nie 

odzywa. A potem, kiedy w końcu zniża się do rozmowy ze mną, to tylko po to,  żeby mnie 

dalej  krytykować.  Jakim  prawem,  pytam  się,  krytykuje  mojego  partnera  na  Balu  Wielu 

Kultur?  Przecież  sama  idzie  z  Borisem  Pelkowskim.  Owszem,  może  to  jest  geniusz 

muzyczny, ale przecież to tylko Boris Pelkowski. 

Lilly: 

- Cóż, przynajmniej Boris nie umawia się z dwoma dziewczynami jednocześnie. 

Przepraszam bardzo, Josh Richter też nie. Zerwał z Laną całe szesnaście godzin przed 

tym, jak mnie zaprosił. 

Lilly: 

- Poza tym, Boris nie ćpa. 

Doprawdy, jak na osobę tak inteligentną, Lilly za bardzo wierzy plotkom. Zapytałam, 

czy kiedykolwiek widziała, żeby Josh ćpał, ale tylko spojrzała na mnie z politowaniem. 

Ale naprawdę, jak się o  tym  pomyśli, nie ma żadnych dowodów na to,  że Josh ćpa. 

Owszem,  przyjaźni  się  z  ludźmi,  którzy  biorą,  ale  chwila  moment,  Tina  Hakim  Baba 

przyjaźni się ze mną i co? Czy przez to też jest księżniczką? 

Ten argument nie spodobał się Lilly. Stwierdziła: 

-  Przesadzasz.  Jesteś  zbyt  logiczna.  Ilekroć  jesteś  taka  logiczna,  wiem,  że  się 

martwisz. 

Nieprawda,  wcale  się  nie  martwię.  wybieram  się  na  najważniejszy  bal  w  semestrze 

jesiennym z najprzystojniejszym, najbardziej wrażliwym chłopcem w całej szkole i nic mnie 

background image

nie zmartwi. 

Tylko mi trochę głupio, kiedy widzę smutną Lanę, a Josh zachowuje się jak gdyby nic. 

Dzisiaj przy lunchu Josh i jego świta usiedli ze mną i Tiną, a Lana i inne cheerleaderki przy 

drugim stoliku. 

To było bardzo dziwne, zwłaszcza, że ani Josh, ani jego koledzy nie odzywali się do 

Tiny  ani  do  mnie.  Tinie  to  wcale  nie  przeszkadzało,  a  mnie  tak.  A  biedna  Lana  robiła 

wszystko, żeby nie patrzeć na nasz stolik. 

Tina  nie  powiedziała  złego  słowa  na  temat  Josha,  kiedy  ją  zawiadomiłam,  że  mnie 

zaprosił na bal. Bardzo się ucieszyła i stwierdziła, że wieczorem u niej możemy wypróbować 

różne  fryzury,  żeby  wiedzieć,  w  której  nam  najlepiej.  Ja  właściwie  nie  mam  na  czym 

eksperymentować, ale możemy ćwiczyć na jej włosach. Właściwie Tina cieszy się prawie tak 

bardzo jak ja.  Była o wiele sympatyczniejsza niż  Lilly, która, kiedy się o tym  dowiedziała, 

rzuciła złośliwie: 

- A gdzie idziecie na kolację? Do Hard Rock Cafe? 

Pewnie artystyczna dusza Boris zabierze ją gdzieś do Village. 

A Michael, który jak na niego był bardzo milczący, spojrzał na Larsa i zapytał: 

- Ty też idziesz? A Lars na to: 

- Pewnie. - I wymienili takie wkurzające spojrzenia, jak faceci, którzy coś przed sobą 

ukrywają. W szóstej klasie dziewczynki mają osobne zajęcia i oglądają wideo o tamponach i 

tak  dalej,  a  chłopcy  chyba  oglądają  wideo,  jak  wymieniać  takie  znaczące  spojrzenia.  Albo 

plansze czy coś takiego. Ale kiedy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że Josh 

jednak  nieładnie  zachował  się  wobec  Lany.  Nie  powinien  umawiać  się  z  inną  dziewczyną 

zaraz po zerwaniu, a przynajmniej nie na imprezę, na którą wybierał się z Laną. Rozumiecie, 

o co mi chodzi? Mam wyrzuty sumienia. 

Ale nie na tyle, żeby nie pójść. 

OD TEJ PORY 

1. Będę milsza dla wszystkich, nawet dla Lany Weinberger. 

2. Przestanę obgryzać paznokcie, nawet sztuczne. 

3. Będę codziennie pisała pamiętnik. 

4. Przestanę w kółko oglądać stare odcinki Niebezpiecznej zatoki i zacznę rozsądnie 

wykorzystywać  czas,  na  przykład  będę  uczyła  się  algebry,  chroniła  środowisko  czy  coś 

takiego. 

background image

Piątek, wieczorem 

Dzisiaj  krótsza  lekcja  z  Grandmére,  bo  wybieram  się  do  Tiny.  Tak  jak  się 

spodziewałam, całkowicie pochłonęło ją planowanie, co mam jutro założyć. Zaraz złapała za 

telefon, zadzwoniła do salonu Chanel i umówiła nas na jutro. Wybierzemy coś w pośpiechu i 

zapłacimy  majątek,  ale  powiedziała,  że  to  bez  znaczenia.  Po  raz  pierwszy  będę 

reprezentowała Genowię na oficjalnej imprezie i muszę „błyszczeć” ( to jej słowa, nie moje). 

Zwróciłam  jej  uwagę,  że  to  tylko  szkolna  potańcówka,  nie  bal  debiutantek  czy  coś 

takiego,  nawet  nie  bal  maturalny,  tylko  zwykła  szkolna  impreza,  żeby  uczcić  kulturową 

różnorodność  uczniów  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  ale  Grandmére  upierała  się  przy 

swoim i zamartwiała, że nie zdążą ufarbować pantofelków, żeby pasowały do sukienki. 

O tylu rzeczach nie miałam pojęcia. Na przykład o tym, że pantofelki muszą pasować 

do sukni. Nie wiedziałam, że to takie ważne. 

Za  to  Tina  Hakim  Baba  wie  na  pewno.  Szkoda,  że  nie  widzieliście  jej  pokoju.  Ma 

chyba  wszystkie  pisma  dla  kobiet.  Stoją  na  półkach  w  jej  pokoju,  wielkim  i  różowym.  Jej 

rodzice  zajmują  najwyższe  piętro  ogromnego  budynku,  wciska  się  w  windzie  guzik  PH  i 

drzwi otwierają się w holu państwa Hakim Baba. Naprawdę mają fontannę, tylko nie można 

wrzucać do niej monet. 

I  dużo,  dużo  pokoi.  Mają  pokojówkę,  kucharza,  nianię  i  kierowcę  i  oni  wszyscy 

mieszkają  u  nich.  Wyobrażacie  sobie  teraz  ile  mają  pokoi?  Do  tego  Tina  ma  trzy  młodsze 

siostry i małego braciszka i oni wszyscy mają osobne pokoje. 

W pokoju Tiny jest  37  -  calowy telewizor i  Sony PlayStation.  W porównaniu  z Tiną 

wiodłam życie w mnisim ubóstwie. Niektórzy to mają szczęście. 

Tina  w  domu  jest  zupełnie  inna  niż  w  szkole.  Tutaj  cały  czas  papla  i  żartuje.  Jej 

rodzice też są bardzo mili. Pan Hakim Baba jest bardzo zabawny. W zeszłym roku miał zawał 

serca i wolno mu jeść tylko ryż i warzywa. Musi schudnąć jeszcze dziesięć kilo. Co chwila 

szczypał mnie w ramię i pytał: 

- Jakim cudem jesteś taka chuda? 

Powiedziałam  mu,  że  przestrzegam  diety  wegeteriańskiej,  na  co  on  wzdrygnął  się  z 

obrzydzeniem. Kucharz państwa Hakim Baba ma przykazane, że wolno mu szykować tylko 

dania wegetariańskie, co bardzo mnie ucieszyło. Na kolację jedliśmy gulasz wegeteriański i 

kuskus. Pyszne. 

Pani  Hakim  Baba  jest  piękna,  ale  w  innym  typie  niż  mama.  Pani  Hakim  Baba  jest 

Angielką i blondynką. Chyba się jej nudzi, mieszka tu w Stanach i nic nie robi. Kiedyś była 

background image

modelką, ale dała sobie z tym spokój po ślubie. Teraz już nie widuje tylu sławnych ludzi jak 

wtedy. Kiedyś nocowała w tym samym hotelu co książę Karol i księżna Diana. Twierdzi, że 

spali w osobnych sypialniach. I to w czasie miesiąca miodowego! Nic dziwnego, że im się nie 

układało. 

Pani  Hakim  Baba  jest  mniej  więcej  mojego  wzrostu,  czyli  wyższa  od  pana  Hakim 

Baba o dobre dziesięć centymetrów. Jemu to chyba nie przeszkadza. 

Młodsze rodzeństwo Tiny to urocze dzieciaki. Wyszukiwałyśmy fryzury w gazetach i 

próbowałyśmy na siostrach Tiny. Zabawnie wyglądały. 

Potem wpięłyśmy spinki jej małemu braciszkowi i zrobiłyśmy mu manicure. Bardzo 

się  ucieszył,  założył  kostium  Batmana  i  biegał  po  całym  mieszkaniu  z  krzykiem.  Nas  to 

bawiło, ale państwa Hakim Baba nie. 

Kazali niani zabrać małego Bobby ’ego do łóżka zaraz po kolacji. 

Potem  Tina  pokazała  mi  swoją  kreację  na  jutro.  Jest  śliczna.  Jak  z  morskiej  piany. 

Tina o wiele lepiej nadaje się na księżniczkę niż ja. 

Później nadeszła pora na program Lilly, wyświetlają go w piątki o dziewiątej. Był to 

odcinek  poświęcony  przejawom  rasizmu  w  sklepach  Ho.  Materiał  nakręcono,  zanim  Lilly 

odwołała bojkot z braku zainteresowania. Był to kawał dobrej dziennikarskiej roboty, i mówię 

to nie chwaląc się, przecież nie współpracowałam z nią przy tym odcinku. 

Gdyby program Lilly był w prawdziwej telewizji, pobiłby rekordy popularności. 

Pod koniec pojawiła się Lilly na łóżku w swoim pokoju. Pewnie nakręciła to sama, ze 

statywu, wczoraj wieczorem. Siedziała na łóżku i dowodziła, że rasizm to zło, które musimy 

wspólnie zwalczać. Chociaż niektórym z nas wydaje się, że pięć centów na torebce chipsów 

to żadna różnica, ofiary prawdziwego rasizmu: Bośniacy, Ormianie czy mieszkańcy Rwany, 

wiedzieliby, że te pięć centów to  pierwszy  krok  na drogę do ludobójstwa.  Lilly zakończyła 

stwierdzeniem, że dzięki tej reakcji przeciwko państwu Ho jesteśmy bliżej sprawiedliwości. 

Nic nie wiem na ten temat, ale zatęskniłam za nią, gdy tak siedziała na łóżku i machała 

nogami w pluszowych kapciach (specjalnie dla Normana). 

Tina jest fajna i w ogóle, ale z Lilly znamy się od przedszkola. Trudno to zapomnieć. 

Nie kładłyśmy się z Tiną do późna, czytałyśmy romanse dla nastolatek. Przysięgam, w 

żadnym, ale to w żadnym, chłopak nie zerwał z zarozumiałą dziewczyną i nie umówił się z 

główną  bohaterką  tak  od  razu.  Zazwyczaj  czekał  na  odpowiedni  czas,  różnie,  czasami  całe 

lata, czasami tylko weekend, zanim się z nią umówił. Ci, którzy zaraz na początku zapraszali 

bohaterkę na randkę, tylko ją wykorzystywali, chcieli się zemścić albo coś takiego. 

Tina  uspokoiła  mnie,  że  co  prawda  lubi  te  książki,  ale  nie  traktuje  ich  jako 

background image

poradników.  Nie  mają  nic  wspólnego  z  rzeczywistością.  Bo  ile  razy  zdarza  się  komuś 

amnezja? Albo kiedy porwą nas przystojni europejscy terroryści? A gdyby nas już porwali, na 

pewno  nie  byłoby  akurat  tego  dnia,  kiedy  masz  na  sobie  najgorszą  bieliznę  z  dziurami  i 

niedobrany stanik, a nie jedwabny komplecik, jak bohaterka książki. Ma rację. 

Tina gasi światło, bo jest zmęczona. Cieszę się. to był długi dzień. 

Sobota, 18 października 

Pierwsze, co zrobiłam, po powrocie do domu, to sprawdziłam, czy Josh nie dzwonił, 

żeby odwołać randkę. 

Nie dzwonił. 

Pan  Gianini  znów  u  nas  siedział  (jak  zwykle).  Tym  razem  był  w  spodniach,  dzięki 

Bogu. Kiedy usłyszał, że pytam mamę, czy nie dzwonił do mnie jakiś Josh, zapytał: 

- Chyba nie Josh Richter? 

Trochę się wkurzyłam, bo wydawał się... Sama nie wiem. Zdumiony czy co? 

- Owszem, właśnie Josh Richter - odparłam. - Idę z nim na bal Wielu Kultur. 

Pan Gianini uniósł brwi. 

- A co z tą Weinberger? 

To okropne, kiedy mama spotyka się z nauczycielem z twojej szkoły. 

- Zerwali ze sobą - burknęłam. 

Mama obserwowała nas uważnie, co do niej niepodobne, bo o tej porze jest zazwyczaj 

w swoim świecie. 

- Kto to jest Josh Richter? - zapytała. 

Ja na to: 

-  Najprzystojniejszy,  najbardziej  wrażliwy  chłopiec  w  naszej  szkole.  Pan  Gianini 

prychnął: 

- W każdym razie, najbardziej popularny. 

A na to mama z wielkim zdziwieniem w głosie: 

- I zaprosił Mię na bal? 

Dzięki,  nie  ma  co.  Kiedy  własna  matka  dziwi  się,  że  najprzystojniejszy, 

najpopularniejszy uczeń w szkole zaprosił cię na tańce, wiadomo, że jest sytuacja kiepska. 

- Tak - powiedziałam niepewnie. 

- Nie podoba mi się to - mruknął pan Gianini. Mama zapytała, dlaczego , a on odparł: 

- Bo znam Josha Richtera. Mama: 

background image

- Ojej. Coraz mniej mi się to podoba. 

Nie zdążyłam wstawić się za Joshem, kiedy pan Gianini znów się odezwał. 

- Chłopak gna sto na godzinę. - Zupełnie bez sensu. 

To znaczy, wydawało się bez sensu, póki mama nie zauważyła, że skoro ja jadę pięć 

na godzinę (PIĘĆ!!! ), musi porozmawiać z ojcem „na ten temat”. 

Słucham?  Na  jaki  temat?  Czy  ja  jestem  zepsutym  samochodem  czy  co?  Co  to  za 

bzdury, te pięć na godzinę? 

- On jest szybki, Mia. - wyjaśnił pan Gianini. 

Szybki? Szybki? Co to  jest,  lata pięćdziesiąte, czy  co? A Josh  Richter to  buntownik 

bez powodu? 

Mama złapała za słuchawkę i zadzwoniła do taty, do hotelu Plaza: 

- Jesteś w pierwszej klasie. Nie powinnaś się umawiać z uczniami z najstarszej klasy. 

No nie, jeszcze tego brakowało! W końcu ktoś się ze mną umawia, a moi rodzice co? 

Nie, dosyć tego! 

Stałam tam i słuchałam, jak tata i mama zapewniają się wzajemnie przez telefon, że 

jestem za młoda na randki, że jeszcze na to za wcześnie, zwłaszcza teraz, gdy mam za sobą 

ciężkie chwile, cała ta afera z księżniczką i w ogóle. Zaplanowali też resztę (żadnych randek 

do  osiemnastego  roku  życia,  żeński  akademik  na  studiach  i  tak  dalej),  kiedy  rozległ  się 

dzwonek do drzwi i pan Gianini podniósł domofon i zapytał, kto tam. A wtedy rozległ się aż 

za dobrze mi znany głos: 

- Clarisse Marie Grimaldi Renaldo. A tam kto? 

Mało brakowało, a mama upuściłaby słuchawkę. Grandmére. Grandmére przyjechała 

do nas! 

W życiu się nie spodziewałam, że będę jej za coś wdzięczna. Nie przypuszczałam, że 

ucieszę się na jej widok. Ale kiedy przyjechała, żeby mnie zabrać na zakupy, miałam ochotę 

ją pocałować. I to w oba policzki. 

Bo ledwie stanęła w drzwiach, wrzasnęłam: 

- Grandmére, nie pozwalają mi iść! 

Zapomniałam, że nigdy u nas nie była. Zapomniałam, że jest tu pan Gianini. Myślałam 

tylko  o  jednym:  rodzice  nie  chcą  mnie  puścić  na  randkę  z  Joshem.  Grandmére  to  załatwi, 

byłam tego pewna. 

I załatwiła, a jakże. 

Wpadła do środka, posłała panu Gianiniemu pogardliwe spojrzenie: 

- To on? - burknęła, a kiedy potwierdziłam, żachnęła się i weszła do środka. Usłyszała 

background image

tatę przez interkom. 

-  Daj  mi słuchawkę!  -  krzyknęła do mamy, która miała minę jak dziecko przyłapane 

na gorącym uczynku. 

- Mamo? - głos taty przez interkom. Słychać było, że jest równie zszokowany jak moja 

mama. - To ty? Co tam robisz? Jak na osobę, która zaklina się, że nowoczesne wynalazki nie 

są  jej  do  niczego  potrzebne,  Grandmére  doskonale  sobie  poradziła  z  interkomem.  Wyrwała 

mamie słuchawkę i zaczęła: 

-  Posłuchaj,  Filipie.  Twoja  córka  idzie  na  bal  z  wielbicielem.  Przejechałam 

pięćdziesiąt  siedem  przecznic,  żeby  ją  zabrać  na  zakupy  i  jeśli  myślisz,  że  nie  zatańczy  w 

nowej sukni, jesteś w grubym błędzie i możesz swoje opory... 

Tu  Grandmére  użyła  bardzo  mocnych  argumentów,  ale  mówiła  po  francusku,  więc 

rozumieliśmy  ją  tylko  tata  i  ja.  Mama  i  pan  Gianini  stali  w  milczeniu.  Mama  była  chyba 

wściekła, pan Gianini zdenerwowany. 

Kiedy  Grandmére  skończyła  tłumaczyć  ojcu,  gdzie  ma  sobie  wsadzić  swoje  opory, 

cisnęła słuchawkę na widełki i rozejrzała się po strychu. Ujmę to tak: Grandmére nigdy nie 

owijała niczego w bawełnę, więc nie zdziwiłam się, kiedy powiedziała: 

-  Więc  tutaj  dorasta  księżniczka  Genowii?  W  tym...  tym  magazynie?  No,  nie  wiem, 

czym mogłaby bardziej rozjuszyć mamę. 

-  Posłuchaj,  Clarisse  -  zaczęła,  tupiąc  nogą.  -  Nie  waż  się  pouczać  mnie,  jak  mam 

wychować  własne  dziecko!  Filip  i  ja  zdecydowaliśmy  -  nie  pójdzie  z  tym  chłopcem.  Nie 

możesz tu wpadać i ... 

- Amelio - zwróciła się do mnie babka. - Idź po płaszcz. 

Poszłam. Kiedy wróciłam, mama była czerwona na twarzy, a pan Gianini gapił się w 

podłogę. Milczeli, kiedy wychodziliśmy z mieszkania. 

Byłam taka podekscytowana, że nie mogłam się opanować. 

-  Grandmére!  -  wrzasnęłam.  -  Co  im  powiedziałaś?  Czym  ich  przekonałaś?  Ale  ona 

tylko roześmiała się złowieszczo i mruknęła: 

- Mam swoje sposoby. 

Cóż, wtedy jej nie nienawidziłam. 

Sobota później 

No i tak: siedzę w mojej nowej sukience, nowych pantofelkach, nowych rajstopach, z 

nowymi  paznokciami,  ze  świeżo  wywoskowanymi  nogami  i  pachami,  ze  świeżo  ułożoną 

background image

fryzurą i profesjonalnym makijażem, jest siódma, a Josha ani śladu. Zastanawiam się, czy to 

nie jakiś kawał, jak w Carrie . Jest dla mnie za straszny, nie mogę go oglądać, ale Michael 

Moscovitz  kiedyś  go  wypożyczył,  obejrzał  i  opowiedział  Lilly  i  mnie.  W  tamtym 

filmie najpopularniejszy chłopiec w szkole zaprosił brzydulę na bal tylko po to, żeby on i jego 

koledzy mogli zrobić jej kawał i oblać świńską krwią. tylko nie wiedział, że Carrie ma siły 

parapsychologiczne  i  że  w  ciągu  nocy  wymorduje  całe  miasteczko  w  tym  pierwszą  żonę 

Stevena Spielberga i mamę z Ósemka wystarczy. 

Problem  w  tym,  że  ja  nie  mam  sił  parapsychologicznych,  więc  jeżeli  Josh  i  jego 

koledzy obleją mnie świńską krwią, nie zdołam ich zabić. Chyba że wezwę gwardię narodową 

Genowii czy coś takiego. Ale to nie takie proste, Genowia nie ma marynarki wojennej ani sił 

powietrznych, więc jakby się tu dostali? Musieliby lecieć zwykłymi liniami, a takie loty last 

minute  są  bardzo  drogie.  wątpię,  żeby  ojciec  poparł  takie  wydatki  z  budżetu  państwa, 

zwłaszcza na coś tak banalnego, jego zdaniem. 

Ale zapewniam was, że jeśli Josh Richter wystawi mnie do wiatru, nie ujdzie mu to na 

sucho.  Dla  niego  wywoskowałam  sobie  nogi.  Jasne?  Myślicie,  że  to  nie  boli? 

Wywoskowałam  sobie  także  pachy  dla  niego,  rozumiecie?  Boli.  Jak  diabli.  Miałam  łzy  w 

oczach,  tak  bolało.  Więc  nie  mówcie  mi,  że  nie  mogę  ściągnąć  tu  gwardii  narodowej,  jeśli 

mnie wystawi. 

Oczywiście ojciec jest przekonany, że Josh mnie wystawił. Siedzi przy stole w kuchni 

i udaje, że czyta gazetę, ale widzę, że nigdy nie nosi zegarka, więc zerka na zegar ścienny. 

Lars też tu jest, ale on nie patrzy na zegarek. Co chwila sprawdza magazynek. Pewnie 

tata kazał mu zastrzelić Josha, gdyby zaczął się do mnie przystawiać. 

Tata  zgodził  się,  żebym  wyszła  z  Joshem,  ale  pod  warunkiem,  że  Lars  będzie  nam 

towarzyszył.  Żaden  problem,  od  początku  podejrzewałam,  że  Lars  pojedzie  z  nami,  ale 

udawałam,  że  jestem  wściekła,  żeby  sobie  nie  pomyślał,  że  tak  łatwo  mu  poszło.  Ale  i  tak 

mam nieźle przechlapane u Grandmére. Kiedy mierzyłam sukienkę, powiedziała, że tata nie 

wierzy  w  trwałe  związki  i  nie  chce,  żebym  spotykała  się  z  Joshem,  bo  obawia  się,  że  Josh 

mnie rzuci, tak jak on rzuca niezliczone modelki na całym świecie. 

Boże! Myślimy zawsze o najgorszym, co, tatusiu? 

Josh nie może mnie rzucić, jeszcze nawet ze sobą nie chodzimy. 

A  jeśli  zaraz  nie  przyjedzie,  to  cóż,  jego  strata.  Wyglądam  dzisiaj  ładniej  niż 

kiedykolwiek. Stara dobra Coco Chanel przeszła samą siebie. 

Moja sukienka jest SUPER. Z bardzo, ale to bardzo jasnego jedwabiu, marszczonego 

na górze jak akordeon, tak że nawet nie widać, że nie mam biustu, a u dołu wąska i prosta, do 

background image

samej  ziemi,  do  dobranych  pantofelków  na  wysokich  obcasach.  Mam  wrażenie,  że  to 

obowiązujący styl w nowym tysiącleciu. 

Jedyny problem to  Gruby  Louie, nie mogę go  głaskać, bo cała będę w rudej  sierści. 

Siedzi koło mnie na kanapie, smutny i zły, bo go nie głaszczę. 

Na  wszelki  wypadek  pozbierałam  wszystkie  skarpetki,  a  nuż  zechce  mnie  ukarać  i 

znowu coś połknie? 

Ojciec znowu spojrzał na zegarek. 

- Hm. Kwadrans po siódmej, Cóż, punktualny nie jest. Starałam się zachować spokój. 

-  Na  pewno  są  straszne  korki  -  rzuciłam  najbardziej  władczym  tonem,  na  jaki  mnie 

stać. 

- Na pewno - zgodził się ojciec. Ale nie wydawał się smutny z tego powodu. - Wiesz, 

Mia, jeszcze zdążymy na Piękną i Bestię, jeśli masz ochotę. Na pewno uda mi się... 

- Tato! - Byłam przerażona. - Nie pójdę z tobą na Piękną i Bestię, nie dzisiaj! 

Teraz naprawdę posmutniał. 

- Ale przecież kiedyś lubiłaś... 

Dzięki Bogu w tej chwili zadzwonił domofon. To on. Mama już go wpuściła 

. Drugi warunek, żebym mogła pójść, oprócz zabrania Larsa, to przedstawienie Josha 

rodzicom. 

Muszę zostawić pamiętnik w domu, nie zmieści się w mojej miniaturowej torebeczce. 

O Boże, strasznie mi się pocą ręce! Trzeba było posłuchać Grandmére i zdecydować 

się na rękawiczki do łokcia... 

Sobota wieczorem, damska toaleta,  

Tawern on the Green 

No  dobra,  skłamałam,  zabrałam  pamiętnik  ze  sobą.  Poprosiłam  Larsa,  żeby  go 

schował  do  swojej  aktówki.  Wiem,  jest  pełna  granatów,  naboi  i  innych  rzeczy,  ale 

wiedziałam, że taki mały pamiętnik się jeszcze zmieści. 

I miałam rację. 

Więc siedzę w łazience w Tavern on the Green. Tutejsza damska toaleta nie jest taka 

fajna  jak  w  hotelu  Plaza.  W  kabinie  nie  ma  tu  małego  stołeczka,  więc  siedzę  na  muszli 

klozetowej  z  opuszczoną  klapą.  Przez  szparę  pod  drzwiami  widzę  grube,  kobiece  stopy. 

Pewnie przyszły na wesele dziewczyny o bardzo włoskiej urodzie (swoją drogą, przydałoby 

się jej woskowanie) i rudego chudzielca imieniem Fergus. Fergus puścił do mnie oko, kiedy 

background image

tylko weszłam na salę. Nie żartuję! Mój pierwszy żonaty mężczyzna. Nieważne, że wygląda 

na mojego rówieśnika i jest żonaty od mniej więcej godziny! Ta suknia czyni cuda! 

Ale  kolacja  okazała  się  nie  taka,  jak  się  spodziewałam.  To  znaczy,  Grandmére 

nauczyła mnie, którego widelca do czego używać i jak przechylać talerz z zupą, więc nie o to 

chodzi. Tylko o Josha. 

Nie  zrozum  mnie  źle.  Super  wygląda  we  fraku.  Powiedział,  że  to  jego  własny.  W 

zeszłym roku poszedł w nim na bal debiutantek ze swoją ówczesną dziewczyną, jeszcze przed 

Laną.  Ojciec  tamtej  dziewczyny  wymyślił  plastikowe  worki,  w  które  pakują  warzywa  w 

supermarkecie. Jego były wyjątkowe, był na nich napis TU OTWIERAĆ, więc wiedziało się, 

za który koniec pociągnąć. Dzięki tym dwóm słowom zarobił pół miliarda, opowiadał Josh. 

Właściwie  nie  wiem,  czemu  mi  to  opowiadał.  Czy  mam  się  zachwycać  czymś,  co 

wymyślił ojciec jego byłej dziewczyny? Szczerze mówiąc, Josh jest chyba mało wrażliwy. 

Za to doskonale sobie poradził z moimi rodzicami. Wszedł, dał mi bukiecik kwiatów 

(drobniutkie  białe  róże  związane  jasnoróżową  wstążką  -  śliczny,  kosztował  go  co  najmniej 

dziesięć  dolarów!  Ale  nie  mogłam  oprzeć  się  myśli,  że  zamawiał  go,  mając  na  myśli  inną 

dziewczynę, w sukience innego koloru) i podał ojcu rękę. 

- To dla mnie zaszczyt pana poznać, Wasza Wysokość. 

W tej chwili mama roześmiała się na całe gardło. Czasami jest nie do zniesienia. 

Wtedy zwrócił się do niej. 

- Pani jest mamą Mii? Och, myślałem, że to jej starsza siostra! - Straszna bzdura, ale 

mama chyba się na to złapała, zarumieniła się, kiedy podał jej rękę . Nie jestem widać jedyną 

kobietą o nazwisku Thermopolis, na której zrobiły wrażenie błękitne oczy Josha Richtera. 

Potem ojciec odchrząknął  i zasypał  Josha pytaniami:  jaki ma samochód (BMW jego 

ojca),  dokąd  się  wybieramy  (jakby  nie  wiedział)  ,  o  której  wrócimy  (na  śniadanie,  odparł 

Josh) . Ojcu to się nie spodobało, więc 

Josh zapytał: 

- A o której mam ją odwieźć, sir? 

SIR! Josh Richter zwraca się do mojego ojca SIR! Tata spojrzał na Larsa i powiedział: 

-  Najpóźniej  o  pierwszej.  -  Co  moim  zdaniem  było  bardzo  fajne  z  jego  strony,  bo 

zazwyczaj w weekendy muszę być w domu o jedenastej. Oczywiście, w obecności Larsa i tak 

nic złego mnie nie spotka, więc nie ma znaczenia, o której wrócę, ale Grandmére mówiła, że 

księżniczka musi umieć iść na kompromis, więc nic nie powiedziałam. 

Tata dalej zadawał Joshowi pytania, na przykład gdzie chce studiować ( jeszcze się nie 

zdecydował,  ale  ubiega  się  o  miejsce  we  wszystkich  uniwersytetach  Ivy  League)  i  co  chce 

background image

studiować  (biznes).  Wtedy  wtrąciła  się  mama  i  zapytała,  co  ma  przeciwko  wykształceniu 

humanistycznemu,  a  Josh  na  to,  że  zależy  mu  na  wykształceniu,  które  zagwarantuje  mu 

roczny dochód w wysokości co najmniej osiemdziesięciu tysięcy dolarów, na co mama, że są 

rzeczy ważniejsze od pieniędzy. W tym momencie ja się wtrąciłam: 

-  Jezu,  jak  już  późno  -  Złapałam  Josha  za  ramię  i  wybiegłam.  We  trójkę  z  Larsem 

zeszliśmy na dół. Josh przytrzymał mi drzwi od strony pasażera i wtedy Lars zaproponował, 

że  on  poprowadzi,  a  my  możemy  usiąść  z  tyłu  i  swobodnie  porozmawiać.  Uznałam,  że  to 

bardzo miło z jego strony, ale kiedy usiedliśmy z tyłu, nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. 

To znaczy, Josh mruknął: 

- Ładnie ci w tej sukience. 

A  ja  pochwaliłam  jego  frak  i  podziękowałam  za  kwiaty.  Później  milczeliśmy  chyba 

przez dwadzieścia przecznic. 

Wcale nie żartuję. Było mi strasznie wstyd! Co prawda, niewiele mam do czynienia z 

chłopcami,  ale  nigdy  nie  miałam  kłopotów  z  tymi,  z  którymi  miałam  do  czynienia.  Na 

przykład  Michael  Moscovitz  gada  właściwie  bez  przerwy.  Nie  mogłam  zrozumieć,  czemu 

Josh  milczy.  Zastanawiam  się,  czy  go  nie  zapytać,  z  kim  chciałby  spędzić  wieczność  po 

wybuchu  atomowym,  z  Winoną  Ryder  czy  Nicole  Kidman,  ale  doszłam  do  wniosku,  że  za 

mało go znam... 

W końcu Josh przerwał milczenie i zapytał, czy to prawda, że moja mama spotyka się 

z panem Gianinim. Cóż, mogłam się spodziewać, że to się rozejdzie. I rzeczywiście, ludzie się 

o tym dowiedzieli, co prawda nie tak szybko jak o tym, że jestem księżniczką, ale zawsze. 

Więc potwierdziłam, a wtedy zapytał, jak to jest. 

Nie  wiadomo  dlaczego  nie  mogłam  mu  powiedzieć,  że  widziałam  pana  Gianini  w 

bieliźnie,  u  nas  w  kuchni.  Po  prostu  wydawało  się  to...  Sama  nie  wiem.  Nie  mogłam  mu 

powiedzieć i już. Zabawne, prawda? Michaelowi Moscovitzowi powiedziałam niepytana. Ale 

Joshowi nie mogłam, chociaż zajrzał w głąb mojej duszy i w ogóle. Dziwne, co? Potem, kiedy 

przejechaliśmy  chyba  milion  przecznic  w  milczeniu,  Lars  wjechał  na  parking  przed 

restauracją,  rzucił  kluczyki  parkingowemu  i  weszliśmy  do  środka.  (Lars  obiecał,  że  nie 

usiądzie  z  nami,  będzie  stał  przy  drzwiach  i  rozglądał  się  groźnie,  jak  Arnold 

Schwarzenegger). Okazało się, że jest tam cała świta Josha. Nie wiem dlaczego, ale bardzo 

mnie to ucieszyło. Obawiałam się kolejnej godziny w milczeniu... 

Ale dzięki Bogu, cała drużyna siedziała przy długim stole, a z nimi ich dziewczyny - 

cheerleaderki. U szczytu stołu były dwa wolne miejsca, dla Josha i dla mnie. 

Muszę przyznać, że wszyscy byli mili. Dziewczyny zachwycały się moją sukienką i 

background image

pytały, jak to  jest być księżniczką, obudzić się pewnego  ranka  i  zobaczyć  swoje zdjęcie na 

pierwszej stronie „Post”. Pytały, czy noszę koronę i takie inne bzdury. Wszystkie są ode mnie 

starsze i bardzo dojrzałe, ale nie robiły żadnych złośliwych uwag na temat tego, że nie mam 

biustu, choć Lana na pewno skorzystałaby z okazji. 

Tylko że gdyby tu była Lana, nie byłoby mnie. 

Najbardziej mnie zdziwiło, że Josh zamówił szampana i nikt nie zakwestionował jego 

dowodu  tożsamości,  który  już  na  pierwszy  rzut  oka  jest  fałszywy.  Przy  naszym  stoliku  już 

wypili trzy butelki, a Josh ciągle zamawiał następne, ojciec dał mu na dzisiaj platynową kartę 

American Express. Nie rozumiem. Czy kelnerzy nie widzą, że ma dopiero osiemnaście lat, a 

większość jego gości jeszcze mniej? 

I jak on może tyle pić? A gdyby nie było Larsa? Jechałby BMW ojca po alkoholu. Co 

za  brak  odpowiedzialności!  Potem,  nie  pytając  nikogo  o  zdanie,  zamówił  kolację  dla 

wszystkich - stek z polędwicy. Owszem, to miło z jego strony, ale nie wezmę mięsa do ust. , 

nawet dla najwrażliwszego chłopca na świecie. 

Nawet nie zauważył, że nie tknęłam jedzenia! Musiałam się zapchać sałatką i bułką, 

żeby mi nie burczało w brzuchu. 

Może  uda  mi  się  wymknąć  ukradkiem  i  poproszę  Larsa,  żeby  skoczył  po  jakąś 

wegetariańską przekąskę do Emerald Planet. 

Najzabawniejsze,  że  im  więcej  Josh  pije,  tym  częściej  mnie  dotyka.  Na  przykład  co 

chwila kładzie mi rękę na udzie pod stołem. Najpierw myślałam, że to przez przypadek, ale 

zrobił to już cztery razy. A ostatnio ścisnął mnie za kolano! 

Chyba nie jest pijany, ale zdecydowanie bardziej przystępny niż podczas jazdy. Może 

czuje się swobodniej, kiedy Larsa nie ma w pobliżu. 

Chyba  muszę  wracać  do  stołu.  Szkoda,  że  Josh  mnie  nie  uprzedził,  że  będą  jego 

przyjaciele.  Wtedy  zaprosiłabym  Tinę  Hakim  Baba  i  jej  towarzysza,  a  może  nawet  Lilly  i 

Borisa. Przynajmniej miałabym z kim pogadać. 

No, trudno. 

Sobota wieczorem, później, damska toaleta,  

Liceum imienia Alberta Einsteina 

Dlaczego? 

Dlaczego?? 

Dlaczego??? 

background image

Nie mieści mi się w głowie, że to się dziej naprawdę. Nie wierzę, że to się dziej akurat 

mnie. 

Dlaczego?  Dlaczego  coś  takiego  zawsze  spotyka  właśnie  mnie?  Usiłuję  sobie 

przypomnieć, co Grandmére mówiła na temat zachowania w stresie, bo że jestem w stresie, co 

do  tego  nie  ma  wątpliwości.  Staram  się  oddychać  spokojnie  i  głęboko,  wciągam  powietrze 

nosem,  wypuszczam  ustami,  wciągam  nosem,  wypuszczam  ustami,  wciągam  nosem, 

wypuszczam... 

JAK ON MÓGŁ MI TO ZROBIĆ Jak??? 

Najchętniej dałabym mu w twarz. Mówię poważnie. Za kogo on się uważa, do licha? 

Wiecie co zrobił? Nie? Zaraz wam opowiem. 

Po  DZIEWIĘCIU  butelkach  szampana  -  to  prawie  butelka  na  głowę,  tylko  że  ja 

właściwie  nie  piłam,  więc  ktoś  wypił  i  moją  -  Josh  i  jego  świta  uznali,  że  czas  iść  na  bal. 

Nieważne, że impreza zaczęła się GODZINĘ wcześniej. 

Więc wyszliśmy i  czekaliśmy, aż parkingowy przyprowadzi nasz samochód i już mi 

się wydawało, że wszystko będzie dobrze. Josh objął mnie ramieniem, i dobrze, bo było mi 

zimno, a moja pelerynka to takie przezroczyste cudo, które w ogóle nie grzeje. Kiedy mnie 

objął, było mi miło. Ma fajne ramiona, takie umięśnione, nic dziwnego, po tylu treningach. 

Tylko że Josh nieładnie pachniał, nie jak Michael Moscovitz, który zawsze pachnie mydłem. 

Nie,  wydaje  mi  się,  że  Josh  wykąpał  się  w  Drakkar  Noir,  co  w  dużych  ilościach,  szczerze 

mówiąc, śmierdzi. Nie mogłam oddychać,  ale trudno. Mimo wszystko byłam pełna nadziei. 

Fakt, nie uszanował moich praw wegetarianki, ale co tam, każdy popełnia błędy. Pójdziemy 

na bal, znowu zajrzy w głąb mojej duszy tymi błękitnymi oczyma i wszystko będzie dobrze. 

Ależ byłam głupia. 

O pierwsze, nie mogliśmy podjechać pod szkołę, tyle było samochodów. 

Początkowo nie mogłam tego zrozumieć. Owszem, jest sobotni wieczór, ale żeby aż 

TYLE samochodów przed Liceum imienia Alberta Einsteina? 

Przecież to tylko szkolna potańcówka. Większość dzieciaków w Nowym Jorku nie ma 

samochodów. Pewnie tylko nieliczni oprócz nas przyjechali tu samochodami. 

I wtedy do mnie dotarło, dlaczego jest taki korek. Wszędzie stały wozy transmisyjne. 

Reflektory oświetlały wejście i schody. Dziennikarze snuli się przed szkołą, rozmawiali przez 

telefony komórkowe, palili i czekali. 

Czekali? Na co? 

Na mnie, jak się okazało. 

Ledwie  Lars  zobaczył  reflektory,  zaklął  głośno.  To  znaczy,  sądzę,  że  klął,  bo  to  nie 

background image

było ani po angielsku ani po francusku. Pochyliłam się do przodu: 

- Skąd wiedzieli? Czy to możliwe, że Grandmére znowu dała im cynk? Ale wiecie co? 

Nie wierzę, żeby to była Grandmére, nie po naszej wczorajszej rozmowie. Postawiłam sprawę 

jasno,  byłam  zdecydowana  jak  nowojorski  gliniarz  wobec  graczy  w  trzy  karty.  Jestem 

przekonana, że Grandmére już nigdy, przenigdy, nie naśle na mnie mediów bez mojej zgody. 

Jednak są tutaj, czyli ktoś dał im znać. A jeśli nie Grandmére, to kto? 

Josh wcale się nie przejął. Zdziwił się: 

- No i co z tego? Chyba już do tego przywykłaś? 

Przywykłam, a jakże. Na myśl, że mam wysiąść z samochodu na ich oczach, zaczęłam 

się  poważnie  obawiać,  że  zwymiotuję  całą  sałatkę  i  bułki,  które  zjadłam  w  restauracji.  I 

nieważne, że towarzyszy mi najprzystojniejszy chłopiec w szkole. 

- Mam pomysł - odezwał się Josh. - Pobiegniemy do drzwi, a Lars odstawi samochód. 

Larsowi nie spodobał się ten pomysł. I powiedział to. 

-  Nie,  ty  zaparkujesz  samochód,  a  ja  pobiegnę  z  księżniczką  do  drzwi.  Ale  Josh  już 

otwierał drzwi. Trzymał mnie za rękę. 

- Żyje się tylko raz - mruknął i pociągnął mnie na zewnątrz. 

A ja, głupia idiotka, pozwoliłam na to. 

-  Tak  jest.  Dałam  się  wyciągnąć  z  samochodu.  Miał  taką  miłą  dłoń,  dużą  i  ciepłą,  i 

opiekuńczą,  że  pomyślałam:  „Co  się  może  stać?  Najwyżej  oślepią  nas  flesze.  I  co  z  tego? 

Pobiegniemy do drzwi i wszystko będzie dobrze. ” 

- I to powiedziałam Larsowi: 

- Wszystko będzie dobrze. Zaparkuj samochód, Josh i ja wchodzimy. 

- Nie, księżniczko, proszę.. 

Były to  ostatnie słowa,  które usłyszałam z jego  ust.  , przynajmniej na jakiś  czas, bo 

Josh już mnie wyciągnął i zatrzasnął drzwiczki. 

Dziennikarze  natychmiast  się  na  nas  rzucili,  w  pośpiechu  gasili  niedopałki, 

zdejmowali osłony z obiektywów i wrzeszczeli: 

- To ona! To ona! 

Josh  ciągnął  mnie  po  schodach.  Zachciało  mi  się  śmiać,  bo  po  raz  pierwszy  to  było 

właściwie zabawne. Wszędzie błyskają flesze, oślepiają mnie, tak że widziałam tylko schody. 

Skupiłam się na tym, żeby nie potknąć się o suknię, i całkowicie polegałam na Joshu, że mnie 

poprowadzi, bo miałam kompletną pustkę w głowie. 

Kiedy  nagle  się  zatrzymał,  myślałam,  że  jesteśmy  już  przy  drzwiach.  Myślałam,  że 

zatrzymaliśmy  się,  bo  Josh  otwiera  przede  mną  drzwi.  Wiem,  to  głupie,  ale  właśnie  tak 

background image

myślałam.  Widziałam  te  drzwi,  staliśmy  tuż  przy  nich.  Poniżej,  na  schodach,  dziennikarze 

pstrykali zdjęcia i coś wrzeszczeli. Jakiś kretyn darł się: 

- Pocałuj ją! Pocałuj! - Co, chyba nie muszę tego mówić, było strasznie krępujące. 

I  nagle,  nie  wiem  jakim  cudem,  Josh  objął  mnie  mocno,  przyciągnął  do  siebie  i 

przycisnął usta do mich. 

Naprawdę, tak to odebrałam. Przycisnął usta do moich i rozbłysły światła, ale nie jak 

w  romansach  Tiny,  gdzie  chłopak  całuje  bohaterkę,  a  ona  widzi  błyskawice  i  tak  dalej.  To 

znaczy,  owszem,  widziałam  błyskawice,  tylko  że  to  były  flesze.  Wszyscy  robili  zdjęcie 

pierwszego pocałunku Księżniczki Mii. 

Nie  żartuję.  Jakby  nie  dość,  że  to  naprawdę  był  mój  pierwszy  pocałunek.  Mój 

pierwszy  pocałunek  i  robią  mi  zdjęcie  do  „Teen  People”.  I  jeszcze  jedno  a’  propos  tych 

romansów Tiny. W tych książkach , kiedy dziewczyna całuje się po raz pierwszy, ogarnia ją 

przyjemne ciepło. Ma wrażenie, że chłopak dotyka jej duszy. Ja nie czułam nic takiego, ani 

odrobinę. Było mi tylko wstyd. Wcale nie było mi przyjemnie, że całuje mnie Josh Richter. 

Dziwnie  się  czułam,  kiedy  zmiażdżył  mi  usta.  Przecież  mogłam  się  spodziewać,  że  COŚ 

poczuję, kiedy mnie pocałuje, w końcu od dawna uważam go za najwspanialszego faceta na 

ziemi. 

A czułam tylko zażenowanie. 

I czekałam, kiedy to się skończy, jak jazda do restauracji. Myślałam o jednym: kiedy 

w  końcu  przestanie?  I  czy  to  dobrze  robię?  W  filmach  bardzo  kręcą  głowami.  Może  też 

powinnam poruszyć głową? Co robić, jeśli zechce mi wsadzić język w usta, jak Lanie? Nie 

mogę pozwolić, żeby robiono mi zdjęcie z językiem Josha w ustach, tata mnie zabije. 

Nagle, kiedy myślałam, że nie wytrzymam tego ani chwili dłużej i umrę ze wstydu na 

schodach Liceum imienia Alberta Einsteina, Josh podniósł głowę, pomachał dziennikarzom, 

otworzył drzwi i wepchnął mnie do budynku. 

Gdzie, przysięgam na Boga, stali wszyscy moi znajomi i przyglądali się nam. 

Nie  żartuję.  Była  tam  Tina  i  Dave,  jej  chłopak  z  Trinity  i  patrzyli  na  mnie  ze 

zdumieniem. Była też Lilly i Boris, i po raz pierwszy odkąd go znam, Boris miał wszystko w 

porządku. Ba, był prawie przystojny, jak na geniusza muzycznego. I  Lilly, w pięknej białej 

sukni, z kwiatami we włosach. I jeszcze Shameeka i Ling Su, i ich chłopcy, i wiele innych, 

których  nie  poznałam  bez  szkolnego  mundurka.  Wszyscy  patrzyli  na  mnie  z  takim  samym 

wyrazem twarzy jak Tina, czyli z bezbrzeżnym zdumieniem. 

A przy stoliku z biletami stał pan Gianini i wydawał się jeszcze bardziej zdumiony niż 

pozostali. 

background image

Oprócz  mnie.  Ze  wszystkich  zebranych  chyba  ja  przeżyłam  największy  szok. 

Dlaczego?  Przecież  przed  chwilą  JOSH  RICHTER  mnie  pocałował.  POCAŁOWAŁ  mnie 

Josh Richter. MNIE pocałował Josh Richter. 

Czy mówiłam już, że pocałował mnie W USTA? 

I że zrobił to na oczach reporterów z „Teen People”? 

Stałam w holu, wszyscy na mnie patrzyli, słyszałam krzyki dziennikarzy na zewnątrz i 

dudnienie  hip  -  hopu  z  kafeterii,  gdzie  odbywają  się  tańce,  na  cześć  uczniów  latynoskich  i 

nagle wszystko stało się jasne. Wykorzystał cię. 

Umówił  się  z  tobą  tylko  dlatego,  że  chciał  być  w  gazetach.  To  on  ściągnął 

dziennikarzy. 

Prawdopodobnie  zerwał  z  Laną  tylko  po  to,  żeby  opowiadać  na  prawo  i  lewo,  że 

chodzi  z  dziewczyną,  której  ojciec  ma  trzysta  milionów  dolarów.  Dopóki  twoje  zdjęcie  nie 

znalazło  się  w  „Post”,  nawet  cię  nie  zauważył.  Lilly  miała  rację:  wtedy  w  Bigelows 

uśmiechnął się do ciebie przez pomyłkę. Pewnie wydaje mu się, że ma większe szanse dostać 

się na Uniwersytet Harvarda, jeśli jest chłopakiem księżniczki Genowii. 

A ja, jak idiotka, poleciałam na to. Świetnie, po prostu świetnie. 

Lilly uważa, że jestem za mało asertywna. Jej rodzice twierdzą , że mam tendencję do 

tłumienia wszystkiego w sobie i obawiam się konfrontacji. 

Mama też tak sądzi. Dlatego dała mi ten pamiętnik, w nadziei, że zapiszę to , czego jej 

nie powiem, czyli w jakimś sensie wyrzucę to z siebie. 

Gdyby  się  nie  okazało,  że  jestem  księżniczką,  może  dalej  byłabym  taka  sama,  to 

znaczy mało asertywna, nieśmiała, bałabym się konfrontacji i tak dalej. Prawdopodobnie nie 

zrobiłabym tego, co zrobiłam. 

A mianowicie odwróciłam się do Josha i zapytałam: 

- Dlaczego to zrobiłeś? 

Nerwowo szukał biletów po kieszeniach. 

- Co zrobiłem? 

- Dlaczego pocałowałeś mnie na oczach wszystkich? Znalazł bilety w portfelu. 

- Nie słyszałaś? Wrzeszczeli, że mam cię pocałować, więc to zrobiłem. A co? 

- Nie podobało mi się. 

- Nie podobało ci się? - Nie wierzył własnym uszom. - Nie było ci przyjemnie? 

-  Nie  -  odparłam.  Nie  było  mi  przyjemnie.  Ani  odrobinę.  Bo  wiedziałam,  że  nie 

pocałowałeś  mnie  dlatego,  że  ci  się  podobam.  Pocałowałeś  mnie  dlatego,  bo  jestem 

księżniczką Genowii. Patrzył na mnie, jakbym zwariowała. 

background image

- To głupota - stwierdził. - Bardzo mi się podobasz. 

-  Wcale  ci  się  nie  podobam  -  odparłam.  -  W  ogóle  mnie  nie  znasz.  Myślałam,  że 

dlatego  się  ze  mną  umówiłeś.  Żeby  mnie  lepiej  poznać.  Chciałeś  tylko,  żeby  twoje  zdjęcie 

było w gazecie. 

Roześmiał się w tym momencie, ale nie patrzył mi w oczy. 

- Jak to? Nie znam cię? Pewnie, że cię znam. 

- Nie, nie znasz. Gdybyś mnie znał, nie zamówiłbyś mi steku na kolację. Wśród moich 

przyjaciół  rozległy  się  szepty.  Zdawali  sobie  sprawę  z  rozmiarów  pomyłki  Josha,  choć  do 

niego to jeszcze nie dotarło. On także usłyszał szepty, więc kiedy się odezwał, mówił także do 

nich. 

-  Zamówiłem  jej  stek  -  stwierdził,  szeroko  rozkładając  ramiona.  -  Czy  to 

przestępstwo? Stek z polędwicy, na rany boskie. 

Lilly odpowiedziała głosem ociekającym jadem: 

- Ona jest wegetarianką, ty socjopato. 

Ta  wiadomość  chyba  nie  zrobiła  na  Joshu  dużego  wrażenia.  Wzruszył  tylko 

ramionami i mruknął: 

- No to się pomyliłem. 

Zwrócił się do mnie i zapytał: 

- Gotowa na bal? 

Nie, nie gotowa, w każdym razie nie na bal z Joshem. Nie mieściło mi się w głowie, 

że po tym, co mu powiedziałam, myślał, że nadal chcę z nim iść. 

To prawdziwy socjopata. Jak mogłam sądzić, że zajrzał w głąb mojej duszy? 

Pełna niesmaku, zrobiłam jedyną rzecz, jaką dziewczyna może zrobić w tej sytuacji. 

Odwróciłam się na pięcie i zostawiłam go. 

Niestety, nie mogłam wyjść na zewnątrz, nie chciałam, żeby w „Teen People” było też 

zdjęcie, jak płaczę, więc skierowałam się do damskiej toalety. 

Do  Josha  w  końcu  dotarło,  że  go  zostawiłam.  Akurat  w  tym  momencie  weszli  jego 

koledzy. Wściekły powiedział na głos” 

- Jezu! To był tylko pocałunek! Odwróciłam się energicznie. 

- Nie, to nie był tylko pocałunek. - Byłam już naprawdę wściekła. - Chciałeś, żeby to 

tak  wyglądało,  ale  oboje  wiemy,  że  chodziło  o  coś  więcej.  To  było  wydarzenie  medialne. 

Planowałeś je, odkąd zobaczyłeś mnie na okładce „Post”. Dzięki, Josh, sama dam sobie radę z 

prasą. Nie musisz mi w tym pomagać. 

Potem  wyciągnęłam  rękę  do  Larsa,  wzięłam  pamiętnik  i  pobiegłam  do  damskiej 

background image

toalety. I teraz tu siedzę i wszystko piszę. 

Boże!  Nie  do  wiary!  Mój  pierwszy  pocałunek  w  życiu  za  tydzień  będzie  we 

wszystkich  magazynach  dla  nastolatek.  Pewnie  nawet  w  kilku  czasopismach  zagranicznych, 

typu  „  Majesty  „,  opisują  tam  życie  młodych  arystokratów  i  następców  tronu  w  Anglii  i 

Monaco.  Kiedyś  był  wielki  artykuł  o  Sophie,  żonie  księcia  Edwarda.  Ocenili  jej  suknie  w 

skali  1  -  10.  Pewnie  niedługo  zaczną  śledzić  mnie  i  oceniać  moje  kreacje  -  i  chłopców. 

Ciekawe, jaki podpis dadzą pod zdjęciem z Joshem. ”Zakochana księżniczka”? 

Co za kicz. 

A  najdziwniejsze,  że  wcale  nie  jestem  zakochana  w  Joshu  Richterze.  To  znaczy, 

fajnie, naprawdę fajnie byłoby mieć chłopaka. Czasami się obawiam, że coś ze mną nie tak, 

skoro go nie mam. 

Ale wolę nie mieć chłopaka niż mieć takiego, który jest ze mną tylko dla pieniędzy, 

albo dlatego, że mój ojciec jest księciem, a nie dlatego, że mu się podobam. 

Oczywiście teraz wszyscy  wiedzą, że jestem  księżniczką i  trudno będzie ocenić, kto 

lubi mnie, a kto mój tytuł. Ale na Joshu poznałam się stosunkowo szybko. 

Jak  mógł  mi  się  kiedykolwiek  podobać?  To  pasożyt.  Wykorzystał  mnie!  Celowo 

skrzywdził  Lanę,  a  teraz  usiłował  wykorzystać  mnie.  A  ja  jak  idiotka  dałam  się  w  to 

wciągnąć. 

Co robić? Kiedy tata zobaczy te zdjęcia, dostanie szału. Nie przekonam go, że to nie 

moja wina. Może gdybym walnęła Josha w żołądek na oczach dziennikarzy, tata uwierzyłby, 

że nie miałam z tym nic wspólnego. 

A może i nie. 

Już nigdy, do końca życia, nie wypuszczą mnie na randkę. Ojej.  Buty pod drzwiami 

mojej kabiny. Ktoś do mnie mówi. Tina. Pyta, czy się dobrze czuję. I jeszcze ktoś. 

Jezu! Poznaję te stopy! To Lilly! Lilly i Tina razem pytają, jak się czuję! 

Lilly znowu się do mnie odzywa. I nie krytykuje mojego zachowania. Mówi do mnie 

jak do przyjaciółki! Przeprasza, że śmiała się z mojej fryzury i przyznaje, że ma tendencję do 

nadmiernej  kontroli  nad  otoczeniem,  obiecuje  też,  że  postara  się  nie  mówić  wszystkim,  a 

zwłaszcza mnie, co mają robić. 

Jezu! Lilly przyznaje się do błędu! Nie do wiary! NIE DO WIARY!!! 

Ona i Tina chcą, żebym wyszła i usiadła z nimi. Nie, mówię, to bez sensu, one są z 

chłopcami, a ja będę sama jak idiotka. 

Na co Lilly: 

- Och, tym się nie przejmuj, jest Michael. Cały czas sterczy sam jak idiota. 

background image

Michael  Moscovitz  przyszedł  na  szkolną  potańcówkę?  Nie  do  wiary!  Przecież  on 

nigdzie nie chodzi, tylko na wykłady z fizyki kwantowej i tak dalej! 

Muszę to zobaczyć na własne oczy. Wychodzę. Więcej później. 

Niedziela, 19 października 

Właśnie miałam bardzo dziwny sen. 

Śniło  mi  się,  że  Lilly  i  ja  znowu  się  przyjaźnimy,  ona  i  Tina  też.  Boris  Pelkowski 

okazał się fajny, jeśli się go oderwie od skrzypiec, pan Gianini zmienił mi ocenę z F na D, 

tańczyłam wolne tańce z Michaelem Moscovitzem, a Iran zaatakował Afganistan i w gazetach 

nie ma ani słowa o tym, że Josh mnie pocałował. 

Tylko że to nie sen! To wszystko wydarzyło się naprawdę! 

Rano,  kiedy  się  obudziłam,  poczułam  coś  mokrego  na  twarzy.  Otworzyłam  oczy  i 

okazało się, że leżę u Lilly w pokoju, a pies jej brata liże mnie po twarzy. 

I  wcale  mi  to  nie  przeszkadza!  Pawłow  może  mnie  obśliniać,  jeśli  ma  ochotę! 

Odzyskałam najlepszą przyjaciółkę! Tata mnie nie zabije za pocałunek z Joshem Richterem! 

Nie obleję algebry! 

I chyba się podobam Michaelowi Moscovitzowi! Nie mogę pisać, tak się cieszę. 

Kiedy wczoraj wieczorem wychodziłam z damskiej toalety z Lilly i Tiną, nie miałam 

pojęcia, że czeka mnie tyle szczęścia. 

Byłam w depresji, prawdziwej depresji, przez Josha. 

Ale  kiedy  wyszłam  z  toalety,  Josha  już  nie  było.  Lilly  powiedziała  mi  później,  że 

kiedy upokorzyłam go publicznie i poszłam do łazienki, wszedł na salę balową i udawał, że 

nic go to nie obchodzi.  Lilly nie wie, co się później działo, bo pan Gianini wysłał ją i Tinę, 

żeby  zobaczyły,  czy  ze  mną  wszystko  w  porządku  (  to  miło  z  jego  strony,  prawda?  ). 

Podejrzewam,  że  Lars  potraktował  Josha  takim  specjalnym  paralizatorem,  bo  kiedy 

zobaczyłam go później, to znaczy Josha, nie Larsa, leżał na stoliku Wysp Pacyfiku, z głową 

opartą o wulkan Krakatau, i nie ruszał się przez cały wieczór. Ale może to tylko ten szampan. 

W  każdym  razie,  Lilly,  Tina  i  ja  dosiadłyśmy  się  do  stolika,  gdzie  siedzieli:  Boris  i 

Dave, który jest całkiem fajny, chociaż chodzi do Trinity, Shameeka i jej chłopak, Allan, Ling 

Su  i  jej  partner  Clifford.  Był  to  stolik  pakistański,  więc  mieliśmy  makietę  pola  ryżowego. 

Przesunęliśmy pole na bok, żeby mieć więcej miejsca. 

A potem nie wiadomo skąd pojawił się Michael Moscovitz w smokingu, który mama 

mu  sprawiła  na  barmicwę  kuzyna  Stevena.  Michael  naprawdę  nie  miał  z  kim  siedzieć,  bo 

background image

dyrektor  Gupta  uznała,  że  Internet  to  nie  kultura,  wobec  czego  Klub  Komputerowy 

zbojkotował zabawę. 

Ale  Michael  się  nie  przejmuje  decyzjami  Klubu  Komputerowego,  chociaż  jest 

skarbnikiem!  Usiadł  koło  mnie  i  zapytał,  jak  się  czuję,  a  później  żartowaliśmy,  że  o 

wielokulturowości cheerleaderki chyba nie słyszały, skoro prawie wszystkie miały identyczne 

sukienki, czarne kreacje Donny Karan. Potem ktoś zaczął się zastanawiać, czy w replikatorze 

kawy  w  Star  Trek:  Deep  Space  Nine  jest  kofeina.  Michael  się  upierał,  że  w  replikatorze 

wszystko powstaje z odpadów, czyli jak zamówisz, powiedzmy, lody, może się okazać, że są 

zrobione z uryny, tyle że bez bakterii i toksyn. Uznaliśmy, że to niesmaczne, ale akurat wtedy 

zmieniła się muzyka i wszyscy poszli tańczyć, bo to była wolna piosenka. 

Wszyscy oprócz mnie i Michaela. Siedzieliśmy sobie przy polu ryżowym. 

To  nie  takie  złe,  bo  zawsze  mamy  tematy  do  rozmowy,  nie  jak  z  Joshem. 

Dyskutowaliśmy  o  replikatorze,  a  potem  kłóciliśmy  się,  kto  jest  lepszym  kapitanem  -  Kirk 

czy Picard. Potem podszedł do nas pan Gianini. 

Zapytał, czy dobrze się czuję i powiedziałam , że tak. Wtedy mnie poinformował, że 

przeanalizował moje ostatnie prace z matematyki i wobec widocznych postępów stawia mi D. 

Pogratulował mi i kazał dalej pilnie się uczyć. 

Powiedziałam,  że  gratulacje  należą  się  Michaelowi,  bo  dzięki  niemu  przestałam 

notować algebrę w pamiętniku, zaczęłam wykreślać przy odejmowaniu i starannie zapisywać 

słupki. Michael się zawstydził i stwierdził, że nie miał z tym nic wspólnego, ale pan Gianini 

go  nie  słyszał,  musiał  interweniować,  bo  grupa  uczniów  szykowała  się  do  demonstracji  - 

dyrektor Gupta nie pozwoliła im przygotować stołu czcicieli Szatana. 

Kiedy  zaczęła  się  szybka  piosenka,  wszyscy  wrócili  do  stolika  i  rozmawialiśmy  o 

programie Lilly, którego producentką będzie od teraz Tina Hakim Baba. Dostaje 50 dolarów 

tygodniówki!  (  Postanowiła  pożyczać  romanse  z  biblioteki,  a  wszystkie  pieniądze 

przeznaczać  na  program).  Lilly  zapytała,  czy  zgodzę  się  wystąpić  w  następnym  programie, 

zatytułowanym:  „Nowa  monarchia:  Im  zależy”.  Dałam  Lilly  wyłączność  do  mojego 

pierwszego  wywiadu  telewizyjnego,  pod  warunkiem,  że  zapyta  mnie  o  mój  stosunek  do 

przemysłu mięsnego. 

Potem  znowu  była  wolna  piosenka  i  wszyscy  poszli  tańczyć.  Michael  i  ja  znowu 

zostaliśmy  sami  wśród  ryżu.  Już  miałam  go  zapytać,  z  kim  wolałby  spędzić  wieczność,  z 

Buffy - postrachem wampirów czy z Sabriną - nastoletnią czarownicą, kiedy poprosił mnie do 

tańca! Byłam taka zdziwiona, że zgodziłam się bez namysłu. I ledwie się obejrzałam, po raz 

pierwszy w życiu tańczyłam z mężczyzną innym niż mój tata! 

background image

I to wolny taniec! 

Wolne tańce są dziwne. Właściwie to nie taniec, raczej stoisz w miejscu, obejmujesz 

partnera  i  kołyszesz  się  z  boku  na  bok.  I  chyba  nie  powinno  się  mówić,  w  każdym  razie, 

dokoła nas wszyscy milczeli. Chyba wiem dlaczego, doświadczasz tylu uczuć, że trudno się 

skupić. Michael  tak ładnie pachniał  - mydłem  Ivory, i  był taki ciepły  -  moja suknia jest co 

prawda piękna, ale zimna. Właściwie rozmowa była niemożliwa. 

Michael  chyba czuł  to  samo,  bo chociaż przy stoliku usta się nam  nie zamykały, na 

parkiecie milczeliśmy. 

Po  piosence  Michael  zaraz  mnie  zapytał,  czy  mam  ochotę  na  coś  do  picia,  a  może 

jestem  głodna?  Jak  na  kogoś,  kto  rzadko  bywa  na  szkolnych  imprezach,  jeśli  nie  liczyć 

posiedzeń Klubu Komputerowego, wykazuje zadziwiający entuzjazm. 

I  tak  było  do  końca:  gadaliśmy  podczas  szybkich  i  tańczyliśmy  podczas  wolnych 

piosenek. 

Szczerze mówiąc, nie wiem, co mi się bardziej podobało. 

I jedno, i drugie było przyjemne i ... ciekawe. W różny sposób, oczywiście. 

Po balu wszyscy wpakowaliśmy się do limuzyny, którą państwo Hakim Baba przysłali 

po Tinę i Dave’a. Wozy transmisyjne dawno odjechały, bo dowiedzieli się o bombardowaniu. 

Pewnie  teraz  czyhają  pod  ambasadą  Iranu.  Zadzwoniłam  do  mamy  z  limuzyny, 

powiedziałam, gdzie jedziemy i zapytałam, czy mogę przenocować u Lilly. Zgodziła się bez 

żadnych pytań, więc domyślam się, że pan Gianini już jej wszystko opowiedział. 

Ciekawe, czy powiedział też, że postawił mi D. 

Właściwie mógł mi dać D z plusem. Przez cały czas popierałam jego związek z mamą. 

Za taką lojalność należy mi się jakaś nagroda. 

Państwo Moscovitz byli zdziwieni, kiedy wszyscy - dwanaście osób, licząc Wahima i 

Larsa - zjawili się u nich w domu. Zwłaszcza zdziwili się na widok Michaela, nie wiedzieli, 

że  wychodził.  Ale  pozwolili  nam  siedzieć  w  salonie.  Graliśmy  w  różne  gry,  aż  doktor 

Moscovitz przyszedł w piżamie i powiedział, że wszyscy mają jechać do domu, bo on musi 

rano wstać na zajęcia tai chi. 

Wszyscy się pożegnali i wpakowali do windy, zostaliśmy we trójkę - Lilly, Michael i 

ja.  Nawet  Lars  wrócił  do  hotelu  Plaza  -  kiedy  jestem  zabezpieczona  na  noc,  jest  wolny. 

Kazałam  mu  obiecać,  że  nie  powie  tacie  o  pocałunku.  Obiecał,  ale  z  facetami  nigdy  nie 

wiadomo,  mają  własny  kodeks  honorowy.  Przypomniało  mi  się  to,  kiedy  zobaczyłam,  że 

przed wyjściem przybija piątkę z Michaelem. 

Najdziwniejsze miało dopiero nadejść. Dowiedziałam się w końcu, co Michael robi w 

background image

swoim pokoju. Pokazał mi, ale kazał przysiąc, że nie powiem nikomu, nawet Lilly. Właściwie 

nie powinnam tego tu zapisywać, a nuż ktoś znajdzie ten pamiętnik? Powiem tylko tyle: Lilly 

marnuje czas, zachwycając się Borisem Pelkowskim, a ma w rodzinie większego geniusza. 

Pomyśleć, nie wziął ani jednej lekcji! Sam nauczył się grać na gitarze i pisze piosenki! 

Zagrał  mi  jedną,  nazywa  się  Wysoka  szklanka  wody  i  opowiada  o  bardzo  wysokiej,  ładnej 

dziewczynie,  która  nie  wie,  że  chłopak  się  w  niej  kocha.  Moim  zdaniem  kiedyś  dojdzie  do 

pierwszego miejsca listy pisma: Billboard”. A Michael Moscovitz będzie bardziej znany niż 

Puff Daddy. 

Kiedy  wszyscy  wyszli,  zdałam  sobie  sprawę,  jaka  jestem  zmęczona.  Miała  za  sobą 

długi  dzień.  Zerwałam  z  chłopcem,  z  którym  właściwie  nie  zaczęłam  nawet  chodzić.  To 

bardzo wyczerpujące emocjonalnie. 

Mimo  to  obudziłam  się,  jak  zawsze,  kiedy  nocuję  u  Lilly.  Leżałam  z  Pawłowem  w 

ramionach  i  słuchałam  odgłosów  Piątej  Alei,  choć  niewiele  było  słychać,  bo  państwo 

Moscovitz mają dźwiękoszczelne okna. Leżałam tam i rozmyślałam, i doszłam do wniosku, 

że właściwie jestem szczęściarą. Przez pewien czas wszystko wyglądało fatalnie. Ale koniec 

końców dobrze się skończyło. 

Słyszę  hałasy  w  kuchni.  Maya  pewnie  szykuje  śniadanie,  nalewa  nam  sok  farfocli. 

Pójdę zobaczyć, czy nie trzeba jej pomóc. 

Nie wiem dlaczego, ale jestem taka szczęśliwa! Niewiele mi potrzeba, co? 

Niedziela wieczorem 

Grandmére  zjawiła  się  u  nas  z  tatą.  Był  ciekaw,  jak  było  na  balu.  Lars  mu  nie 

powiedział!  Jezu,  kocham  mojego  ochroniarza!  A  Grandmére  chciała  mnie  zawiadomić,  że 

wyjeżdża na tydzień, więc będzie przerwa w lekcjach. Powiedziała, że musi zajrzeć do Baden 

-  Baden.  To  jakiś  jej  znajomy,  pewnie  przyjaźni  się  tym  drugim,  Grandmére  też  go  zna, 

Boutros - Boutros Coś - tam Coś - tam. 

Nawet moja babka ma faceta. 

W każdym razie, ona i ojciec zjawili się nieoczekiwanie. Żałujcie, że nie widzieliście 

miny mojej mamy. Myślałam, że pęknie ze złości, zwłaszcza kiedy Grandmére zauważyła, że 

wszędzie jest brudno ( ostatnio nie miała czasu sprzątać). 

Chcąc odwrócić uwagę Grandmére, zaproponowałam, że ją odprowadzę do limuzyny. 

Po  drodze  opowiedziałam  jej  o  Joshu,  bo  w  tej  historii  było  wszystko,  co  lubi:  przystojny 

chłopak, dziennikarze, złamane serce i tak dalej. 

background image

W  każdym  razie,  kiedy  tak  stałyśmy  na  rogu  i  żegnałyśmy  się  na  tydzień  (Bingo! 

Żadnych lekcji przez cały tydzień! Strzał w dziesiątkę, proszę państwa! ), pojawił się Ślepiec. 

Zatrzymał  się  na  rogu  i  czekał  na  następną  ofiarę,  która  przeprowadzi  go  przez  jezdnię. 

Grandmére dała się złapać. Zaraz poleciła: 

- Amelio, idź przeprowadź tego biedaka. Ale ja go znam, więc się sprzeciwiłam. 

- O nie. 

- Amelio - Grandmére była oburzona. - Jedną z najważniejszych cech księżniczki jest 

dobroć. Idź i pomóż mu przejść przez jezdnię. 

-  Nie  ma  mowy,  Grandmére.  Jeśli  uważasz,  że  potrzebuje  pomocy,  sama  go 

przeprowadź. 

Więc Grandmére zaparła się, żeby mi udowodnić, jaka jest dobra, podeszła do Ślepca i 

zapytała fałszywie słodkim głosikiem: 

- Pan pozwoli, że mu pomogę...? 

Ślepiec  złapał  ją  za  ramię.  Chyba  spodobało  mu  się  to,  co  poczuł,  bo  zaraz  jej 

podziękował i we dwoje weszli na jezdnię. 

Nie przypuszczałam, że Ślepiec będzie obmacywał babkę. Naprawdę nie, gdybym się 

tego spodziewała, nie pozwoliłabym jej mu pomagać. Ale Grandmére już nie jest młoda, jeśli 

rozumiecie,  o  co  mi  chodzi.  Nie  sądziłam,  że  ktokolwiek,  nawet  Ślepiec,  zechce  ją 

obmacywać. 

Ale nim się spostrzegłam, Grandmére darła się na całe gardło i jej szofer i nasz sąsiad, 

który kiedyś był kobietą, spieszyli jej na ratunek. 

Tylko że Grandmére nie potrzebowała pomocy. Z całej siły walnęła Ślepca torebką w 

twarz, aż mu spadły okulary. I wtedy wszystko stało się jasne: Ślepiec widzi! 

Jedno wam powiem. Nie sądzę, żeby w najbliższej przyszłości pokazał się na naszej 

ulicy. 

Po  tylu  przeżyciach  niemal  z  ulgą  zabrałam  się  za  pracę  domową  z  algebry.  Cisza  i  spokój 

dobrze mi zrobią.