background image

Margot Dalton

Trzy brzdące i tatuś

background image

Rozdział 1

Promienie   grudniowego   słońca,   blade   i   wątłe   jak   złota   przędzą 

przenikały   przez  gałęzie   drzew,  rozsnuwając  mgielną   pajęczynę  pośród 

ciemnych,   spowitych   białym   puchem   sosen.   Powietrze   było   dojmująco 

rześkie, wibrujące świeżością i zimnem.

Wyżłobione nartami bruzdy znaczyły szlak, który wybiegał zakolem z 

małej   przesieki   i   niknął   pomiędzy   drzewami;   mocno   odciśnięte, 

równoległe koleiny zachęcały do przejażdżki. Słońce bawiło się rzucaniem 

cieni, obrysowując najłagodniejsze zakręty, wzniesienia, tworząc ciemne, 

sekretne zakamarki nad gładzizną szlaku, obrębionego ściegiem dołków 

wybitych narciarskimi kijkami.

Dzień   był  powszedni,   pora   popołudniowa   i   mało   kto   wybrał   się   na 

nartostradę. Milczący las za przesieką, niechętny intruzom, odgradzał się 

od świata nieprzeniknioną ścianą. Cichy i pusty szlak biegł donikąd.

Raptem ten tajemniczy nastrój uległ zakłóceniu. W oddali zza zakrętu 

wyłonił się narciarz, sunąc prędko i pewnie w stronę przesieki. Miał na 

sobie   obcisłe   granatowe   spodnie   narciarskie,   wyraziście   podkreślające 

świetną muskulaturę długich nóg, oraz gruby skandynawski golf o biało-

niebieskim   wzorze.   Jego   ciemnoniebieskie   oczy   harmonizowały 

bezbłędnie z barwą tkaniny.

Był   to   wysoki,   posągowo   zbudowany   blondyn,   a   zwinność   z   jaką 

swobodnie mknął naprzód, nadawała mu niemal wygląd bożka.

Kiedy jednak mężczyzna przystanął, spojrzał do góry i uśmiechnął się 

na   widok   małej   czarnej   wiewiórki   parskającej   na   wysokiej   gałęzi   – 

wyglądał   już   całkiem   po   człowieczemu.   W   oczach   lśniły   mu   wesołe 

background image

iskierki,   na   opaleniźnie   lewego   policzka   pojawił   się   sympatyczny 

dołeczek, a rozwarte usta zaokrągliły się w uśmiechu. Odchylił głowę do 

tyłu, potrząsając strzechą złocistych włosów i uniósłszy jeden z kijków w 

kierunku wiewiórki, zawołał:

– Hej, po co ten rwetes maleńka? I w ogóle co ty tam robisz? Czy nie 

powinnaś   już   spać   zimowym   snem?   Przecież   to   już   prawie   Boże 

Narodzenie.

Wiewiórka popatrzyła naft czujnymi ślepkami i umilkła.

Narciarz sięgnął ręką do tyłu, wymacując zapięcie niewielkiej torby, 

przytroczonej   do   pasa.   Wyjął   z   niej   kartonowy   pojemnik   z   sokiem 

jabłkowym, otworzył go, wypił do dna, po czym starannie umieścił pusty 

karton   w   torbie.   Następnie   sprawdził   wiązania   butów,   wykonał   kilka 

zamachów muskularnymi ramionami, ujął kijki i pochyliwszy się popędził 

dalej.

Niebawem dotarł na szczyt najzdradliwszego odcinka tej części trasy, 

bacząc   czy   nie   blokuje   jej   gromadka   dzieci,   bądź   jacyś   zabłąkani 

narciarze.

Ale wśród zaśnieżonego pejzażu widniała tylko jedna postać. Była to 

kobieta.   Stała   na   czubku   wzgórza,   zapierając   się   nieporadnie   kijkami, 

wpatrzona   z   desperackim   napięciem   na   prowadzące   stromo   w   dół 

zakrętasy   szlaku.   Mijając   ją   Jim   zauważył   pulchne   kształty   wbite   w 

turkusowe   spodnie   do   joggingu,   obfity   brzuszek,   obciśnięty   białym 

swetrem i siwe loczki wokół wystraszonej twarzy, wymykająca się spod 

włóczkowej czapeczki, również w kolorze turkusowym.

Jim skinął starszej pani głową i ominąwszy ją uskokiem w bok, ugiął 

nogi i pognał w dół po stoku, płużąc ostro aż śnieg kurzył mu się spod 

background image

desek. Na wirażu wykręcił zgrabnie idealną krystianię, po czym przyjął 

kuczną pozycję i wziąwszy kijki pod pachę pędził w dół, uśmiechając się 

radośnie, podczas gdy wiatr świstał mu w uszach i rozwiewał włosy, a 

drzewa migotały zawrotnie przed oczami.

Wkrótce szlak przeszedł w gładką płaszczyznę, ale zaraz jął się znów 

wspinać   ku   drzewom.   Jim   zatrzymał   się   roześmiany   i   wciąż   jeszcze 

podniecony pędem udanego zjazdu. Nagle spoważniał i z zachmurzoną 

lekko twarzą obejrzał się za siebie. Przez moment wahał się, spoglądając 

do tyłu na pustą przestrzeń nartostrady. W końcu, zmarszczywszy brwi, 

obrócił się i ruszył z powrotem w długą, uciążliwą drogę pod górę.

Kiedy dotarł do zakrętu i znalazł się pod stromym zboczem, zobaczył, 

że   tęga   dama   wciąż   tkwi   na   szczycie,   samotna   i   nieruchoma   na   tle 

ogromnych czarnych sosen.

Jim spoglądał na nią przez chwilę, po czym żwawo zaczął się wspinać 

po   stoku.   Jodełkując   sprawnie,   osiągnął   wierzchołek   z   zadziwiającą 

szybkością.   Wsparł   się   na   kijkach   i   zatrzymał   wzrok   na   turkusowej 

grubasce.   Odpowiedziała   mu   smutnym   spojrzeniem   brązowych   oczu,   z 

wyrazem niepokoju na miłej pomarszczonej twarzy.

– To wcale nie takie straszne, proszę pani – odezwał się łagodnie Jim. – 

Z początku trzeba tylko trochę płużyć, to cały sekret. Odcinek Za zakrętem 

nie jest już taki spadzisty.

– Ale ja nie umiem płużyć – odparła żałośnie. – Drugi raz w życiu 

przypięłam   narty.   Ledwie   się   mogę   utrzymać   na   nogach,   co   dopiero 

mówić o płużeniu.

Jim   stłumił   uśmiech.   Było   coś   bardzo   ujmującego,   coś   wzruszająco 

dziecięcego w sposobie, w jaki starsza pani chwiała się na błyszczących, 

background image

nowiutkich nartach, zerkając z przygnębieniem na stromy pagórek.

– Jeżeli jest pani nowicjuszką – powiedział z powagą – nie należało 

wychodzić   na   tę   trasę.   Jest   zaliczana   do   wybitnie   trudnych,   przede 

wszystkim z powodu tego jednego zjazdu.

– Och – rzekła z zażenowaniem. – Naprawdę? A więc to nie jest Szlak 

Wiewiórczy?

Tym razem Jim nie zdołał opanować uśmiechu. Jego ciemnoniebieskie 

oczy zamigotały ognikami– Raczej nie – odpowiedział z rozbawieniu – To 

Szlak Leśnych Wilków.

– Och – powtórzyła z przestrachem i nagle na widok jego uśmiechniętej 

twarzy z charakterystycznym – dołeczkiem, pojawił się w jej oczach ów 

rozpoznawczy błysk tak dobrze znany Jimowi.

–   O,   mój   Boże!   Pan   jest,   zaraz,   wyleciało   mi   z   głowy   pańskie 

nazwisko... Futbolista, prawda?

–   Jim   Fleming   –   przedstawił   się   zwięźle,   a   widząc,   że   się   waha   i 

czerwieni   zakłopotana,   dodał   pogodnie:   –   Czyżby   kibicowała   pani 

meczom futbolowym?

– Raczej nie – zaśmiała się ciepło. – W gruncie rzeczy uważam futbol 

za jedną z najbardziej niemądrych gier. Znam pańską twarz – wyjaśniła, 

schylając się, żeby podciągnąć grubą wełnianą skarpetę – bo moi dwaj 

wnukowie mają plakat z pana fotografią... No, wie pan, ten na którym stoi 

pan z futbolowym kaskiem pod pachą, uśmiechnięty właśnie tak, jak teraz.

– Znam ten plakat – przytaknął Jim bez entuzjazmu..

– Wisiał od wieków nad łóżeczkami moich wnuków. Przeczytałam im 

w pańskiej obecności mnóstwo bajeczek na dobranoc. Nic dziwnego, że od 

razu pana poznałam.

background image

Jim   roześmiał   się.   Rozmowa   z   tą   zażywną   babcią   zaczynała   mu 

sprawiać przyjemność.

– Wie pani zatem, kim jestem – powiedział – ale ja nie wiem nic o pani.

–   Maude   Willett   –   uśmiechnęła   się,   wyciągając   ku   niemu   dłoń   w 

mokrej rękawiczce.

– Witaj, Maude – rzekł Jim, ściskając jej rękę.

– Jak to się stało, że znalazła się pani sama na Szlaku Leśnych Wilków?

– To długa historia – odparła zasępiona, unosząc lekko grubiutką nogę 

w turkusowym dresie. – Widzi pan te wspaniałe, nowiusieńkie narty?

Skinął głową starając się zachować powagę.

– To zeszłoroczny prezent gwiazdkowy od mojego syna i jego żony. 

Cała rodzina ma bzika na punkcie nart i chcieli, żebym ja też nauczyła się 

jeździć.

– Ale nie udało się pani...

–  Przypięłam  je  raz w  ubiegłym roku  i  poszłam  na oślą  łączkę  dla 

dzieciaków.   Ale   kiedy,   fikając   kozły,   sturlałam   się   na   dół,   przyjąwszy 

kształt   superglobusa,   doszłam   do   wniosku,   że   to   nie   dla   mnie.   Moim 

ulubionym sportem jest zasadniczo dwuosobowa kanasta.

– Pochwalam – powiedział poważnie. – Trzeba nie lada kondycji, żeby 

dotrwać do końca gry w dwuosobówce. Niełatwo utrzymać w garści taką 

kupę kart, z dżokerami na dodatek. Maude zachichotała.

– Postanowiłam mimo to – ciągnęła – że w tym roku zadziwię rodzinę i 

nauczę   się   jeździć.   Po   Bożym   Narodzeniu   wyjeżdżamy   wszyscy   na 

wakacje do Kolumbii Brytyjskiej i chciałam zobaczyć ich miny, kiedy jak 

ptak poszybuję w dół i będę biegać przełaje z szybkością strzały.

Jim miał wrażenie, że z każdą chwilą coraz bardziej lubi panią Willett. 

background image

Uczucie to było najwyraźniej wzajemne, ponieważ Maude, popatrzywszy 

na niego, rzekła po namyśle:

– Wie pan, jak na światowej sławy futbolistę, całkiem równy z pana 

gość.

– Nie jestem tylko jeszcze jedną ładną buzią – odparł z powagą. – Tak 

naprawdę, bardzo wrażliwy ze mnie facet.

Parsknęła   śmiechem   i,   poruszywszy   się   niepewnie   na   swych 

kosztownych nartach, mówiła dalej:

– Wybrałam się tu dzisiaj z moimi wnuczkami, które obiecały nauczyć 

mnie raz dwa wszystkiego, co musi umieć mistrz. W każdym razie tak 

twierdziły.

– A na miejscu... – Jim zaczynał się domyślać dalszego ciągu.

–   A   na   miejscu   dziewczynki   spotkały   dwóch   kolegów   ze   szkoły   i 

postanowiły, że pojeżdżą z nimi.  Zaprowadziły mnie  więc na początek 

Wiewiórczego Szlaku i kazały ćwiczyć samej, bo to podobno najlepsza 

metoda.

Egoizm wnuczek pani Willett poirytował Jima, ale nie dał tego po sobie 

poznać.

– Chyba zmyliła pani trasę – powiedział, uśmiechając się przyjaźnie. – 

Koło chatki dla zziębniętych narciarzy zbiega się kilka szlaków i musiała 

pani skręcić na ten dla zaawansowanych.

– O, to mi ulżyło! Myślałam już, że jestem całkiem do niczego. Te 

pagórki   napędzały   mi   takiego   pietra,   że   miałam   ochotę   się   położyć   i 

zjeżdżać na brzuchu. Prawdę mówiąc, zdarzyło mi się to kilka razy. Tyle 

że wbrew mojej woli.

Jim uśmiechnął się znowu.

background image

– Trzeba tylko opanować podstawy płużenia, a zjedzie pani z każdego 

stoku. Proszę popatrzeć, pokażę pani, jak się to robi.

Okrągłe oblicze Maude rozjaśniło się, ale tylko na moment.

– Nie powinien pan tracić ze mną tyle czasu. Czy... no, wie pan, czy 

ktoś na pana nie czeka?

– Absolutnie nikt – rzekł Jim wesołym tonem. – Jestem tu zupełnie 

sam.

– Wycofał się pan? – spytała ciekawie. – Już pan nie gra w futbol?

– Już nie. Rozwalona łękotka – wyjaśnił lakonicznie, – Tak właśnie 

kończy karierę większość zawodowych futbolistów.

–   Rozumiem.   Wie   pan,   mój   zmarły   mąż   należał   do   gorących 

zwolenników   pańskiego   ojca.   Ja   właściwie   też..   Pan   senator   jest   taki 

przystojny. Ogromnie pan do niego podobny. Skończyłam właśnie czytać 

książkę napisaną przez pańskiego ojca – dodała ze – szczerym uśmiechem. 

– Uważam, że jest wspaniała.

Jim  spoważniał nagle,  zaciskając  usta.  Ucinając  dalszą  konwersację, 

przystąpił żywo do objaśniania pani Willett techniki bezpiecznego zjazdu.

– Musi pani skręcić deski, tak, żeby ich czubki prawie się stykały... O, 

w ten sposób – demonstrował, przypatrującej się chmurnie jego ruchom 

Maude. – A potem trzeba nachylić siedzenie i...

Jim, ilustrując swe wskazówki, zaczął wolniutko zjeżdżać, skrzywiając 

narty w kształt odwróconej litery „V" i ani na chwilę nie tracąc nad nimi 

kontroli.   Przed   ostatnim   skrętem   przystanął   i   popatrzył   na   zastygłą   w 

górze korpulentną figurkę pani Willett.

– Pani kolej! – zawołał zachęcająco. – Proszę spróbować.

Maude ujęła kijki, rozpostarła narty, kucnęła, po czym, zdjęta paniką, 

background image

jęła spadać po zboczu, nurkując w zaspach , aż wreszcie legła w miękkim 

puchu.

Powstając   z   werwą,   zaklęła   pod   nosem,   otrzepała   się   ze   śniegu   i   z 

zawziętą   miną   ponowiła   próbę.   Tym   razem   dotarła   do   połowy   stoku, 

zanim narty się jej splątały i – wedle własnych słów – przybrała kształt 

superglobusa.

Nie szczędząc słów otuchy, Jim dawał jej dalsze instrukcje, pomagał w 

prawidłowym   prowadzeniu   nart,   oczyszczał   ze   śniegu.   Za   czwartym 

razem, płużąc pomalutku, pokonała jednak stok bez upadku. Jej różowa 

okrągła twarz rozpromieniła się triumfalnie.

– Udało się! – krzyknęła radośnie. – Udało się!

Niech no tylko zobaczą to dzieciaki! Nie uwierzą własnym oczom, jak 

słowo daję. Och, wielkie dzięki!

Była tak rozanielona, że Jim nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Proszę pana – wysapała, pełna satysfakcji. – Ja tu jeszcze zostanę i 

pozjeżdżam sobie, żeby dojść do perfekcji. A pan niech wędruje w swoją 

stronę. I tak mam wyrzuty sumienia, że zabrałam panu tyle czasu.

–   Cała  przyjemność   po   mojej   stronie   –   odrzekł  szczerze   Jim.   –  Na 

pewno da sobie pani radę?

–   Absolutnie   tak.   Ostatecznie   –   dodała   dufnie   –   pług   mam   już 

opanowany.

– Tak – rzekł Jim. – Z całą pewnością.

Zaśmiała się, patrząc z sympatią jak szykuje się do odjazdu.

– Panie Fleming! Jim... ! – zawołała raptem.

– Tak? – Zatrzymał się i spojrzał na nią wyczekująco.

– Czy... czy nie miałby pan ochoty przyjść do mnie na kolację? Będę 

background image

dziś   karmić   wszystkie   moje   wnuczęta.   Zrobię   tylko   klopsiki,   ale 

przyrządzam   je   fantastycznie.   Dla   dziewczynek   byłby   pan   nie   łada 

atrakcją, nie mówiąc o ich braciach. To już spore chłopaki, są akurat w 

wieku, kiedy dostaje się futbolowej gorączki.

– To bardzo miło z pani strony – powiedział Jim – ale, niestety, nie 

mogę   skorzystać   z   zaproszenia.   Widzi   pani,   jestem   niewolnikiem 

przyzwyczajeń.   Zimą   w   każdy   poniedziałek   oglądam   z   kolegami 

transmisję   zawodów   futbolowych.   Gdyby   nie   to,   z   pewnością   bym 

przyszedł na tę kolację.

–   No   cóż   –   rzekła   pogodnie   Maude.   –   Wobec   tego   kiedy   indziej, 

dobrze? Mój telefon jest w książce telefonicznej. Jest w niej tylko jedna 

Maude Willett. Marzę o wizycie futbolowego gwiazdora.

– Byłego gwiazdora – sprostował z uśmiechem Jim.

Maude   odwzajemniła   uśmiech   i   podjęła   mozolną   wspinaczkę   na 

wzgórze. Poruszała się na nartach znacznie pewniej, a cała jej baryłkowata 

sylwetka zdawała się kipieć energią.

Jim obserwował ją przez chwilę, a potem odwrócił głowę, odbił się 

potężnie kijkami i pomknął znów nartostradą, wpadając szybko w swój 

swobodny rytmiczny krok.

Sunąc po śniegu, myślał jednak o klopsikach pani Willett, wyobrażając 

sobie   ten   ciepły   rodzinny   wieczór,   pełen   gwaru   i   beztroskiej   wrzawy. 

Uzmysłowił sobie nie bez zdziwienia, że doznawał uczucia nie znanego 

mu od bardzo dawna. Było to niepokojące poczucie dotkliwej samotności i 

głębokiej, smętnej tęsknoty.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy pani Willett świętowała swój 

background image

pierwszy   narciarski   sukces,   w   odległym   o   pięćdziesiąt   kilometrów 

Calgary, gdzie mieszkała zarówno Maude, jak i Jim Fleming, cieszono się 

innym małym zwycięstwem.

Odbywało się to jednak w nader odmiennych warunkach, mianowicie w 

laboratorium   botanicznym,   gdzie   temperatura   sięgała   trzydziestu   stopni 

Celsjusza, a duszne, wilgotne powietrze przesycone było wonią gleby i 

roślin.

Laboratorium należało  do rozległego  kompleksu  cieplarni,  klinicznie 

sterylnych pomieszczeń badawczych i mnóstwa budynków biurowych, w 

których   roiło   się   od   odzianych   w   białe   kitle   naukowców   oraz   ich 

asystentów.

W   laboratorium   znajdowały   się   ogromne   ławy,   na   których   pod 

zaparowaną   plastikową   powłoką   kiełkowały   rośliny.   Czuwano   bacznie, 

aby   miały   one   odpowiednią   ciepłotę   gleby   i   temperaturę   powietrza, 

należyte nawilgocenie i niezbędne składniki mineralne.

Przy   jednej  z  takich  ław  stali   kobieta   i  mężczyzną  wpatrując  się   w 

rzędy malutkich sadzonek.

Kobieta uśmiechała się raz po raz, robiąc notatki w trzymanym w ręku 

notesie   z   klamerką.   Pod   białym   luźnym   fartuchem   laboranckim   nosiła 

szare dopasowane spodnie i różowy golfik z angory. Długie, ciemne włosy 

starannie   związała   w   koński   ogon.   O   jej   rysach   trudno   było   coś 

powiedzieć, gdyż zasłaniały je wielkie przyciemnione okulary w grubej 

oprawie, znacznie za duże jak na tak szczupłą twarz.

Towarzyszący jej mężczyzna był już niemłody, niski i grubawy, miał 

różową,   promieniującą   optymizmem   twarz   i   lśniącą   łysinę,   otoczoną 

wianuszkiem ryżych włosów.

background image

–   Popatrz   na   to,   Saro!   –   wołał   z   egzaltacją.   –   Wzeszło   aż 

dziewięćdziesiąt   jeden   procent.   To   rekordowy   wynik   dla   tej   struktury 

genetycznej.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło i nawet olbrzymie okulary nie zdołały w 

tym momencie zamaskować jej urody, którą można by nazwać klasyczną.

– To wspaniale, Carl – odezwała się miękkim, melodyjnym głosem, jak 

gdyby   dopasowanym   do   tego   otoczenia,   pełnego   kwiatów   i   świeżej 

zieleni.   –  Jeżeli   jeszcze   –  z   nagła   przybrała   minorowy   ton   –   sadzonki 

okażą się odporne na suszę i zarazy, jeśli nie będą się za płytko ukorzeniać 

–   wtedy   będziemy   mogli   powiedzieć,   że   uzyskaliśmy   nową   żywotną 

odmianę.

– Ależ z ciebie pesymistka, Saro – potrząsnął głową Carl. – Pracuję dla 

ciebie... zaraz, ile to już lat?

–   Siedem   –   odparła,   obrzucając   go   zdziwionym   –   spojrzeniem.   – 

Przydzielono   cię   do   mnie   od   razu,   kiedy   tu   przyszłam   i   cały   czas   mi 

pomagasz. Czemu pytasz?

– No cóż, przez te wszystkie lata ani razu nie wykrzesałaś z siebie 

entuzjazmu   dla   własnych   osiągnięć.   Wszyscy   je   podziwiają   ty   jedna 

doszukujesz się usterek. Jesteś dla siebie za surowa.

Sara   uśmiechnęła   się,   kładąc   mu   przyjaźnie   dłoń   na   ciastowatym 

ramieniu. Jej schowana za okularami twarz, zarumieniona pod wpływem 

gorąca   w   oranżerii,   jaśniała   zadowoleniem   z   udanego   eksperymentu. 

Wyglądała niezwykle powabnie i Carl, mimo że widywał ją prawie co 

dzień, wpatrywał się w nią teraz z niemym zachwytem.

–   Sukcesy   nie   powstają   wskutek   wzajemnego   poklepywania   się   po 

plecach – powiedziała. – Wiesz przecież o tym. A błędy, które znajduję w 

background image

tym co robię, to dobra lekcja pokory i uczciwości.

Carl uśmiechnął się z nie tajoną serdecznością.

– Uczciwość i pokora – rzekł z nutką łagodnej ironii. – Moim zdaniem, 

Saro, nie zaszkodziłoby, gdybyś od czasu do czasu zatrąbiła na wiwat.

– Jeśli będę miała powód, drogi przyjacielu, zatrąbię głośniej niż inni. 

Zaczekaj trochę. Chcę tylko...

Nie dokończyła, bo od drzwi na drugim końcu cieplarni rozległo się 

głośne wołanie.

– Pani doktor Burnard! Hej, jest tam doktor Burnard?

– Jestem tu! – odkrzyknęła Sara, spoglądając przez gąszcz wysokich 

siewek owsa w stronę wejścia, przy którym pojawił się młody człowiek o 

zaczerwienionej od mrozu twarzy.

– Dostawa – oznajmił zwięźle. – Gdzie mam złożyć towar?

– Dostawa? – powtórzyła jak echo Sara. – Dzisiaj? – zwróciła się do 

Carla. – Przecież odbieramy ją zawsze w poniedziałki.

– Właśnie jest poniedziałek, Saro – poinformował ją cicho Carl.

Sara utkwiła w nim zdumiony wzrok. Na jej ślicznej twarzy malowało 

się zmieszanie, a wielkie szare oczy zdradzały panikę.

– Jak to poniedziałek? – spytała. – Przecież nie było jeszcze weekendu.

– Ależ był, Saro – rzekł Carl, tłumiąc chichot. – Spędziłaś go tutaj, 

robiąc wykresy wilgotności. Nie zauważyłaś, że przez dwa ostatnie dni 

byłaś tu prawie sama?

Sara najwidoczniej zmagała się z jakimiś myślami.

– O Boże – wyjąkała w końcu. – Poniedziałek! Mówisz, że mamy dziś 

poniedziałek, Carl?

– Od samego rana, panienko. O co chodzi z tym poniedziałkiem?

background image

–   Po   prostu...   Och,   Boże   –   powtórzyła   bezradnie   z   odcieniem 

przestrachu w głosie. – Po prostu poniedziałek to dzień...

Przestępowała nerwowo z nogi na nogę z coraz silniejszym wyrazem 

paniki na twarzy. Wreszcie odwróciła się i odprowadzana zdziwionymi 

spojrzeniami   obu   mężczyzn,   ruszyła   zamaszyście   szerokim,   parującym 

wilgocią przejściem między rzędami sadzonek w kierunku drzwi.

– Pokaż panu wolne półki w magazynie, gdzie może ulokować dostawę 

– rzuciła   Carlowi  przez  ramię.  –  Jeśli są  próbki kultur,   niech  wystawi 

jedno pudło dla mnie. Niedługo wracam.

Opuściwszy   cieplarnię,   przeszła   do   biurowej   części   instytutu,   gdzie 

chłodniejsze powietrze podziałało na nią orzeźwiająco. Nieomal biegnąc, 

wpadła do swego gabineciku i z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi. Opierając 

się plecami o ich dębową okładzinę, zdjęła okulary i zamknąwszy oczy 

pocierała   palcami   czoło.   Pozbawiona   okularów   delikatna   twarz   Sary 

wyglądała bezbronnie i ujmująco; dodawały jej wdzięku wysoko osadzone 

kości   policzkowe,   a   stalową   szarość   oczu   podkreślały   smoliste   rzęsy   i 

ostre łuki brwi. Usta miała wydatne, o miękko zaokrąglonych wargach, 

zadziwiająco zmysłowe u tak zrównoważonej intelektualistki.

Po chwili założyła na powrót okulary, przybrała spokojny wyraz twarzy 

i w mgnieniu oka przeobraziła się w chłodnego, rzeczowego naukowca o 

bezosobowej   powierzchowności.   Westchnąwszy   głośno,   podeszła   do 

szerokiego tekowego biurka, wysunęła jedną z górnych szuflad i wyjęła z 

niej   termometr   oraz   kartę   z   wykresem   temperatury.   Włożyła   sobie 

termometr   do   ust,   odczekała   kilka   minut,   spojrzała   na   słupek   rtęci   i 

zanotowała wynik na karcie. Następnie, blada z emocji, wpatrywała się w 

napięciu zmętniałym wzrokiem w liczby na wykresie.

background image

– W porządku – mruknęła w końcu zdławionym głosem. – Zgadza się. 

To dzisiaj.

Drżącymi dłońmi schowała termometr i kartę na poprzednie miejsce, po 

czym ze skrytki wydobyła kartonową teczkę biurową.

Nie otworzyła jej od razu, lecz błądząc wokół niej palcami, przyglądała 

się teczce niepewnie, jakby chciała odeprzeć pokusę zajrzenia do wnętrza. 

Na okładce naklejona była mała etykietka z wypisanym przez Sarę dużymi 

literami nazwiskiem: Jameson Kirkland Fleming IV.

Zwlekała jeszcze przez chwilę, po czym otworzyła teczkę. Na samym 

wierzchu leżało w niej duże kolorowe zdjęcie roześmianego blondyna z 

futbolowym   kaskiem   pod   pachą.   Była   to   pomniejszona   replika   tego 

samego   plakatu,   o   którym   Maude   Willett   mówiła   Jimowi   podczas   ich 

spotkania na nartostradzie.

Sara   nie   poświęciła   fotografii   szczególnej   uwagi.   Powierzchownie 

rzuciwszy okiem na przystojną twarz na zdjęciu przystąpiła do przeglądu 

pozostałej zawartości teczki.

Mieściła   ona   zaskakująco   bogaty   materiał:   gazetowe   wycinki   o 

niezwykłych   wyczynach   futbolowych   Jima   jednego   z   niewielu 

kanadyjskich   sportowców,   który   zrobił   karierę   na   amerykańskich 

boiskach, a także relacje o doznanej kontuzji i bolesnej operacji, które 

sprawiły, że postanowił porzucić sport i zajął się interesami.

Również i nad tym Sara prześlizgiwała się obojętnie. Futbolowa kariera 

Jima,  acz barwna i efektowna, niewiele  ją obchodziła. Zainteresowanie 

okazała dopiero po dotarciu do końcowej części dokumentacji.

Składało się na nią wiele różnych danych. Była tam, między innymi, 

informacja   o   ukończeniu   przez   Jima   z   najwyższym   wyróżnieniem 

background image

wydziału prawa uniwersytetu Alberta, gdzie równolegle ze studiami zaczął 

grać w piłkę. Ponadto trochę wycinków na temat ojca Jima – senatora 

Jamesona Kirklanda, wraz z garścią fotografii dziarskiego seniora, którym 

Sara przyjrzała się nie bez aprobaty.

Jim  był  uderzająco   podobny   do   ojca.   Odziedziczył  po   nim   ten   sam 

inteligentny wyraz twarzy, ten sam wysoki wzrost i szerokie ramiona, tę 

samą atletyczną budowę. Taki genetyczny przekaz korzystnych cech był w 

oczach Sary niesłychanie cenną wskazówką.

Odłożyła na bok zdjęcia senatora i wzięła do ręki drzewo genealogiczne 

jego   rodziny   które   sama   zresztą   opracowała   w   wyniku   drobiazgowego 

śledztwa.   Uzyskane   tą   drogą   informacje   były   także   nader   pomyślne, 

wskazywały na znakomite pochodzenie i wrodzoną skłonność do dobrego 

zdrowia i długowieczności.

Jeśli   chodzi   o   przodków   Jima,   to   udało   się   jej   dokopać   jedynie   do 

czterech pokoleń wstecz, poczynając od prapradziada, który wywodził się 

ze   Szkocji   i   miał   tam   rodową   posiadłość.   Jednakże   Sara   wiedziała 

skądinąd,   że   w   Nowym   Świecie   nie   brakowało   zamożnych,   bystrych, 

krzepkich   i   przebojowych   Flemingów   na   długo   przedtem,   zanim 

zaprowadzono urzędowe księgi.

Uśmiechnęła się na myśl, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby wyszło 

na jaw, że gdy Rzymianie wznosili Mur Hadriana, podjechał ku nim z 

tętentem   końskich   kopyt   jakiś   odziany   w   tartanową   spódnicę   Jameson 

Kirkland Fleming, oświadczając butnie, że wtargnęli na prywatny teren.

Poważniejąc, odłożyła kartę z drzewem genealogicznym Flemingów i 

zaczęła lustrować treść pozostałych papierów.

Mały już one charakter bardziej konkretny i aktualny, niż neutralne i 

background image

odrealnione   dane   wcześniejsze.   Były   to   wypisane   na   maszynie 

chronologiczne   notatki,   zawierające   wszystko,   czego   zdołała   się   w 

mijającym roku wywiedzieć o trybie życia i zwyczajach Jima Fleminga.

Nie było tego zresztą wiele.

Jak   na   tak   sławnego,   przystojnego   i   atrakcyjnego   mężczyznę,   Jim 

zdawał się wieść żywot bardzo spokojny. Miał ulubioną restaurację, którą 

odwiedzał,   gdy   jadał  poza  domem,   co   zdarzało   się   rzadko.   Należał  do 

klubu badmintonowego, ale pokazywał się tam sporadycznie. Wiosną, we 

wtorkowe   popołudnia,   pobierał   –   ku   zaskoczeniu   Sary   –   w   Akademii 

Sztuk Pięknych lekcje malowania akwarelami. Ostatnio bywał regularnie 

tylko w jednym miejscu.

Sara dowiedziała się o tym przypadkiem od przyjaciółki, która – nie 

mając   jeszcze   studenckiego   stypendium   –   zarabiała   na   życie   w 

śródmiejskim barze.

– W każdy poniedziałek – mówiła Wendy – przychodzi do pubu Jim 

Fleming, no wiesz, ten znany futbolista. Z zegarową dokładnością, bez 

względu na pogodę, zjawia się wieczorem i ogląda z kumplami mecz w 

telewizorze. I powiadam ci, Saro, to najcudowniejszy facet pod słońcem. 

Absolutnie fantastyczny. Jest taki nieprawdopodobnie...

– Przychodzi sam? – przerwała jej Sara, udając obojętność. – Czy może 

przyprowadza ze sobą dziewczynę?

– Sam – odrzekła Wendy. – Zawsze jest sam. Baby próbują go stale 

podrywać, ale on elegancko je spławia. Opanował tę sztukę artystycznie. 

Wiem, że czasami z kimś się umawia, ale jest potwornie wybredny. Musi 

bardzo uważać, bo miliony dziewczyn chciałyby go złowić. Możesz mi 

wierzyć, bo i ja miałabym na to chęć.

background image

Wspominając   paplaninę   przyjaciółki,   Sara   wpatrywała   się 

melancholijnie   w   kartkę   papieru   z   zapiskami   o   Jimie.   Twarz   jej 

posmutniałą   palce,   którymi   wodziła   machinalnie   po   krawędzi   biurka, 

lekko drżały, w oczach odbijało się zafrasowanie.

Przez długi czas wszystko wydawało się odległe i bezpieczne, ot taka 

śledcza zabawa, coś, co nigdy nie przybierze realnych kształtów. Jednak – 

podobnie jak wiele naukowych projektów – także i ten zamysł Sary nabrał 

własnego rozpędu i dotarł do końcowego stadium, co przyprawiało ją o 

zimne dreszcze.

Nie było wątpliwości, że nadeszła krytyczna chwila. Musiało się to stać 

w poniedziałek, bo tylko tego dnia miała pewność, że Jim znajdzie się w 

jej   zasięgu.   A   właśnie   ten   poniedziałek   był   tym,   na   który   czekała. 

Dlaczego?   Gdyż   po   zmierzeniu   sobie   temperatury   stwierdziła,   że   jest 

dokładnie w środku swego cyklu i ma płodny dzień.

Toteż dzisiejszej nocy Jameson Kirkland Fleming IV powinien spłodzić 

doktor   Sarze   Burnard   dziecko,   o   czym   zresztą   nie   miał   się   nigdy 

dowiedzieć.

background image

Rozdział 2

Wróciwszy   do   laboratorium,   Sara   spędziła   resztę   dnia   pogrążona   w 

rozważaniach   dalekich   od   rutynowych   czynności,   którymi   była   zajęta. 

Barwiąc   i   szeregując   szkiełka   mikroskopowe   z   krzyżówkami   nasion 

pszenicy, oddawała się myślom, które – wirując zawrotnie – wpędzały ją 

w panikę.

Trapiła się między innymi tym, że minęło już prawie dwanaście lat od 

czasu, gdy ostatni raz widziała mężczyznę, którego wybrała sobie na ojca 

upragnionego dziecka.

Raz po raz przerywała pracę i nieruchomiała nad tacą pełną małych 

szklanych płytek, z wyrazem roztargnienia na pobladłej twarzy i pustką w 

oczach.

Mała dwadzieścia lat, kiedy po raz pierwszy ujrzała Jima Fleminga. 

Była wtedy na trzecim roku uniwersytetu. Jako studentka – błyszczała, ale 

w   swych   grubych   szkłach,   ubrana   zawsze   niepozornie   i   jednostajnie, 

sprawiała wrażenie osoby nieśmiałej i zamkniętej w sobie. Jim był o rok 

starszy  i kończąc prawo uczęszczał na te same,  co Sara, uzupełniające 

wykłady z literatury angielskiej. Pamiętała blask, jakim emanował, jego 

roześmianą urodziwą twarz, strzelistą zgrabną sylwetkę, a także gromadę 

oblegających go wielbicieli obojga płci.

Wyraźnie, jak gdyby było to wczoraj, miała w oczach pewien ciepły 

dzień, kiedy Jim, siedzący po drugiej stronie sali, słuchał uważnie słów 

wykładowcy z wyrazem żywego zainteresowania na twarzy.

To   właśnie   wtedy,   gdy   zerkała   na   niego   zza   przyciemnionych 

okularów, schludna i nobliwa w szarym sweterku i szarej spódnicy, wpadł 

background image

jej nagle do głowy ten pomysł.

Jeśli kiedykolwiek będę miała dziecko, chciałabym, żeby jego ojcem 

był ten mężczyzna. .

Zrazu odepchnęła tę myśl jako beznadziejnie głupią. Była nawet zła na 

siebie, że kieruje nią stadny odruch, że gotowa jest paść mu w ramiona i 

ośmieszać się jak te wszystkie pomylone dziewczyny, łażące za nim krok 

w krok. Toteż później starała się nawet nie patrzeć w jego stronę i przez 

cały semestr nie zamienili ze sobą ani słowa.

W następnych latach Jim Fleming wywietrzał jej naturalnie z głowy, 

przypominała sobie o nim tylko na widok jego fotografii w gazetach, lub 

gdy jego sławny tatuś zwracał na siebie uwagę opinii publicznej. Ale kiedy 

umarł jej ojciec, kiedy po zrobieniu  doktoratu weszła na drogę kariery 

naukowej,   coraz   częściej   prześladowało   ją   dojmujące   poczucie   pustki, 

brak w jej życiu czegoś, za czym rozpaczliwie tęskniła.

Po   pewnym   czasie   uzmysłowiła   sobie,   co   to   takiego.   Tym,   czego 

pragnęła   nade   wszystko   w   świecie   –   było   dziecko.   Przekroczyła   już 

trzydziestkę,   czas  umykał  zastraszająco  szybko  i  jeżeli  chciała   zajść   w 

ciążę i zostać matką, nie mogła sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Z drugiej 

strony, wciągnęła się tak głęboko w badania genetyczne i była tak mocno 

przeświadczona o wadze czynnika dziedziczenia,  że wybór właściwego 

ojca stał się dla niej sprawą o kapitalnym znaczeniu.

Otrząsnąwszy   się   ze   wspomnień,   wzięła   się   ponownie   do   roboty. 

Metodycznie   barwiła   szkiełka,   sprawdzała   je   pod   światłem,   opatrywała 

nalepką i odkładała na przeznaczone im miejsce. W mocnym blasku lamp 

fluorescencyjnych twarz Sary wyglądała spokojnie, ale jej umysł zmagał 

się   wciąż   ze   wspomnieniami,   dręczony   mnóstwem   wątpliwości,   jakie 

background image

opadły   ją   od   chwili,   gdy   uświadomiła   sobie,   jak   ważny   jest   ten 

poniedziałek.

W   ciągu   ostatnich   dziesięciu   lat   Sara   nie   miała   czasu   na   żadne 

poważniejsze   znajomości   i   zdawała   sobie   sprawę,   że   mężczyźni   nie 

kwapią   się   do   rywalizacji  z  jej   ukochanymi  ziarnami   zbóż.   Obsesyjna, 

uporczywa pogoń za odpornym na suszę gatunkiem pszenicy wydawała 

się  jej  w  gruncie   rzeczy   istotniejsza,  aniżeli   potrzeba  znalezienia   sobie 

życiowego partnera. W rezultacie, mając prawie trzydzieści dwa lata, nie 

znała   nikogo,   z   kim   miałaby   ochotę   mieć   cokolwiek   wspólnego,   nie 

mówiąc o czymś tak cudownie nadzwyczajnym jak dziecko.

Sztuczne zapłodnienie nie wchodziło w rachubę, choć początkowo idea 

ta   przemówiła   do   ścisłego   umysłu   Sary.   Jednakże   po   zaczerpnięciu 

szczegółowszych   informacji,   zrezygnowała   z   tego   pomysłu.   O 

potencjalnym dawcy można się było dowiedzieć jedynie, jakiego koloru 

ma   włosy   i   oczy,   dodatkowo,   przy   odrobinie   szczęścia,   jaki   uprawia 

zawód. Dla kogoś, kto spędził pół życia na studiowaniu genetyki i badaniu 

doniosłości dziedziczonych cech, było to za mało, aby budować na tym tak 

kolosalnie ważne przedsięwzięcie jak macierzyństwo.

Tak więc, rada nierada, zaczęła ponownie myśleć o Jimie Flemingu, 

który  akurat wziął rozbrat z piłką  i zadomowił się znów w rodzinnym 

mieście. Miał on wszystkie fizyczne i umysłowe przymioty, zdaniem Sary, 

liczące się w sensie genetycznym. Jego rodowód był nieposzlakowany, a 

garnitur genów idealnie uzupełniał się z jej własnym.

Próbowała się skupić na pracy i nie myśleć o czekającym ją wieczorze. 

Tymczasem niebo za oknami pociemniało i w instytucie zaczęły kolejno 

gasnąć światła. Carl wsadził głowę przez drzwi, żeby powiedzieć Sarze 

background image

dobranoc,   ale   doczekał   się   tylko   zdawkowego   uśmiechu   i   obojętnego 

skinienia, więc wyszedł, otulony w ciężkie zimowe palto, z chmurą troski 

na okrągłym, poczciwym obliczu.

Jak to już nieraz bywało, budynek pustoszał, ale pochłonięta pracą Sara 

nie   przyjmowała   do   wiadomości   ani   zapadającej   ciszy,   ani   martwoty 

parkingu za oknem, gdzie tkwił już tylko jej samochód.

Wreszcie Sara – prostując się na twardym metalowym krześle – potarła 

ze znużeniem czoło decydując, że na dzisiaj dosyć.

Pada, pomyślała z nagłym przypływem ulgi. Jest chyba zbyt zimno, aby 

wychodzić Z domu po nocy. Może innym razem...

Po chwili potrząsnęła jednak głową z rezygnacją. Wiedziała dobrze, że 

nie wolno jej czekać na następną okazję. Kto wie, ile czasu upłynie, zanim 

nadarzy   się  równie pomyślny  zbieg  okoliczności?   Poza tym,  Jim mógł 

wyjechać,   albo   przedłużyć   sobie   świąteczny   wypoczynek,   wiele   rzeczy 

mogło się zdarzyć. Jeśli ma zajść w ciążę i zapewnić dziecku pożądany 

zbiór genów – musi to nastąpić tej nocy.

Powinnam się pospieszyć, pomyślała ociężale. Aby go uwieść, potrzeba 

przecież   trochę   czasu,   zwłaszcza   że   mam   w   tych   sprawach   niewielkie 

doświadczenie.

Wzdrygnęła się z niesmakiem, uprzątnęła po sobie stół i opuściwszy 

laboratorium, ruszyła szybko półmrokiem korytarzy do swojego pokoju. 

Po chwili – okrytą brązowym płaszczem z grubej wełny – brnęła przez 

śnieg do auta.

W   drodze   do   domu   myślała   tylko   o   tym,   co   czeka   ją   późnym 

wieczorem i o tym, co musiała  zrobić, mimo  oporów, jakie się w niej 

budziły.

background image

Oczywiście,   Jim   Fleming   nigdy   się   nie   dowie,   że   został   ojcem   jej 

dziecka. Nie zamierzała go w to mieszać pod żądnym pozorem. Miał być 

absolutnie przekonany, że to, co zaszło między nimi, było niczym więcej, 

jak tylko przypadkową jednorazową przygodą łóżkową dwojga zupełnie 

nie znanych sobie ludzi Dla Sary, która nigdy dotąd nie występowała w 

roli dziewczyny na jedną noc, nie było to zadanie łatwe.

Wciąż   zatopiona   w   myślach,   wprowadziła   auto   do   garażu   i 

wewnętrznymi schodami przeszła do domu.

– Amos! – zawołała. – Gdzie jesteś?

Do holu przytruchtał wielki rudy kocur, o niebywale dostojnej postawie 

i   zaczai   się   uprzejmie   ocierać   o   nogi   Sary.   Z   cierpiętniczym 

westchnieniem pozwolił się wziąć na ręce i podrapać w podbródek, po 

czym miauknął na znak, że jest głodny i prosi o bezzwłoczne nakarmienie.

–   Minutkę,   dobrze?   –   powiedziała   Sara,   stawiając   go   ostrożnie   na 

podłodze.   –   Muszę   się   najpierw   napić   gorącej   kawy.   Na   dworze   jest 

zimno.

Amos zmarszczył się gniewnie i opuścił hol z wysoko uniesioną głową, 

falując złowieszczo ogonem.

– No, dobrze, już dobrze – rzekła pojednawczo Sara, idąc w ślad za nim 

do kuchni. – Najpierw dam ci jeść, a kawę wypiję później.

Amos obserwował z zadowoleniem, jak Sara napełnia mu miseczkę, po 

czym łaskawie pozwolił, by wzięła go znów na ręce i wtuliła twarz w jego 

ciepłe futerko.

– Och, Amos – szepnęła. – Kocham cię, ty wielki tłusty tyranie.

Kot wykręcał się niecierpliwie, więc postawiła go szybko obok miski i 

zajęła się sobą. Wstawiła dzbanek z wodą do kuchenki mikrofalowej, a 

background image

kiedy woda zawrzała, zalała nią neskę i przeniosła się do usytuowanego na 

niższym   poziomie   saloniku.   Usadowiona   z   podwiniętymi   nogami   w 

wyściełanym fotelu, rozejrzała się w zadumie dookoła.

Jak tu przytulnie i miło, pomyślała smętnie. Tak by się chciało zostać w 

domu, nigdzie nie wychodzić, machnąć na wszystko ręką.

Stłumiwszy   te   podszepty,   popijała   kawę,   wodząc   po   ścianach 

roztargnionym wzrokiem.

Odziedziczyła   dom   po   ojcu.   Carlton   Burnard,   również   naukowiec, 

kochał   gorąco   swą   jedyną   córkę.   Po   śmierci   jej   pięknej   matki,   z 

pochodzenia Hiszpanki, zmarłej kilka lat po urodzeniu Sary, stała się ona 

jego jedyną pociechą i nadzieją.

Nie dożył jednak czasu, gdy Sara – po uzyskaniu doktoratu – wyrobiła 

sobie wybitną pozycję w światku botaniki genetycznej, a jej osiągnięcia 

przynosiły   owoce   w   postaci   stypendiów,   subwencji   badawczych   i 

znacznych podwyżek pensji.

Z biegiem czasu jej dom rodzinny zmienił się bardzo w porównaniu z 

okresem,   kiedy   mieszkała   w   nim   wraz   z   ojcem.   Mogła   sobie   teraz 

pozwolić   na   urządzenie   wnętrza   według   swego   gustu,   który   zapewne 

zaskoczyłby  część   jej  kolegów  z  instytutu,  uważających Sarę   za  osobę 

chłodną, wyzutą z emocji, mało wrażliwą.

Pokój, w którym siedziała,  jaśniał ciepłą, stonowaną ochrą, złamaną 

żywymi plamami złota, szkarłatu i turkusu. Sara uwielbiała amerykański 

południowy zachód i wypuszczała się tam, ilekroć udało się jej oderwać od 

pracy.   Wystrój   kwadratowego   living-roomu   dawał   świadectwo   tym 

wędrówkom.   W   otoczeniu   ciężkich,   grubo   ciosanych   mebli   widniały 

ręcznie   tkane   indiańskie   kilimy,   narzuty   i   małe   jaskrawe   obrazki, 

background image

błyszczące jak klejnociki na białym tynku ścian.

I   wszędzie   rzucały   się   w   oczy   konie,   ulubione   zwierzęta   Sary.   W 

szklanych   gablotkach   pyszniły   się   eleganckie   rumaki   z   porcelany,   po 

szerokich, zastawionych doniczkami, parapetach stąpały niezdarne koniki 

z   gliny,   tu   i   tam   z   mrocznych   kątów   wyzierały   fantazyjne   kłusaki   ze 

słomek.

Ale   uwagę   przyciągał   przede   wszystkim   osadzony   w   stojaku   przed 

kominkiem drewniany gniadosz, wymontowany z karuzeli. Mai rozwianą 

grzywę, czarne lśniące ślepia, błękitne siodło i misternie wycyzelowaną 

uzdę ze złoto-srebrnymi obwódkami.

Sara sączyła kawę, spoglądając markotnie na tego pięknego kucyka. 

Tego dnia nawet karuzelowy konik nie mógł jej pocieszyć. Dopiła pomału 

kawę, przez moment wahała się, czy nie wrzucić zamrożonej kolacji do 

kuchenki   mikrofalowej,   lecz   doszła   do   wniosku,   że   nie   da   rady   nic 

przełknąć.   Powłócząc   nogami,   wspięła   się   po   schodkach   do   sypialni, 

razem   z   podążającym   za   nią   Amosem   i   przystąpiła   do   trudnego   i 

niewdzięcznego dzieła przeobrażania się w kobietę, która potrafi skusić 

Jima Fleminga, aby poszedł z nią do łóżka...

Sypialnia   Sary   –   podobnie   jak   całe   mieszkanie   –   zaskakiwała 

komfortem.   Była   zaciszna   i   po   staroświecku   wygodną   umeblowana 

masywnymi antykami z klonowego drewna, pełna zblakłych rodzinnych 

dagerotypów   w   ozdobnych   ramkach.   Przestronne   łoże   nakrywała 

pikowana kołdra ręcznej roboty.

Oczywiście i tu wszędzie hasały konie.

Tuż   obok   znajdowała   się   łazienka,   mała   nisza   z   komputerem   oraz 

dodatkowy pokoik sypialny, dość duży, by pomieścić dziecięce łóżeczko i 

background image

komódkę z lustrem.

Piętro niżej była jeszcze nieduża sypialnia, przeznaczona dla piastunki 

przyszłego dziecka.

Sara   przystanęła,   ogarnięta   troską   z   powodu   szczupłości   domowych 

pomieszczeń. Kochała ten dom, ale był on za mały i zbyt niepraktyczny, 

aby w nim mieszkać po przyjściu na świat dziecka. Niewielkie pokoje, 

brak   miejsca   dla   gosposi   na   stałe   i   żadnego   podwórka.   Sara   od   lat 

skrzętnie oszczędzała i gdyby do pieniędzy, które miała na koncie dodać 

sumę z ewentualnej sprzedaży domu, mogłaby – po urodzeniu dziecka – 

kupić nowy, większy. Nie uśmiechało się jej to ani trochę, ale latem będzie 

chyba  musiała   się   za   czymś  rozejrzeć.   Zachmurzyła   się,   świadoma   jak 

bardzo bolesna będzie ta decyzja, ale zaraz przyszło jej na myśl dziecko, 

słoneczny pokój dziecinny, obszerny dziedziniec z huśtawkami.

Nagle   poczuła   pilną   potrzebę   działania,   gorączkową,   pulsującą 

niecierpliwość.   Pobiegła   w   głąb   sypialni,   zrzuciła   z   siebie   ubranie   i 

włożyła włochaty granatowy szlafrok z białym lamowaniem oraz białe, 

puszyste pantofelki bez pięt.

Wzięła szybki gorący prysznic, nakręciła sobie włosy na lokówki, a 

następnie   umalowała   się   starannie,   czyniąc   nieco   mniej   dyskretny   niż 

zwykle użytek ze szminki i tuszu do rzęs.

Uporawszy   się   z   tym,   włożyła   rzadko   przez   nią   noszone   szkła 

kontaktowe, uczesała się i popatrzyła krytycznie w lustro.

–   W   porządku   –   powiedziała   na   głos.   –   Wyglądasz   chyba   wcale, 

wcale...

Rzeczywiście, wyglądała świetnie. Ciemne kasztanowe włosy opadały 

jej   połyskliwie   na   ramiona   falą   miękkich   loków,   subtelny,   a   zarazem 

background image

wyrazisty makijaż podkreślał kusząco i efektownie jej naturalną urodę.

Obrzuciła się raz jeszcze badawczym spojrzeniem, dodała trochę różu 

dla uwydatnienia wysoko sklepionych policzków i skierowała się do szafy.

Wypatrzenie   w   sklepach   odpowiednio   uwodzicielskiej   sukni 

kosztowało ją uprzednio sporo czasu. W pierwszym odruchu zamierzała 

kupić   coś   śmiałego   i   jaskrawego,   ściśle   opinającego   ciało,   z   dużym 

dekoltem   i   z   masą   cekinów.   Później   jednak,   słuchając   beztroskiego 

szczebiotu Wendy, zmieniła zdanie.

– Szkoda, że nie widziałaś tych nabuzowanych seksem kociaków, jakie 

lecą   na   Fleminga   –   opowiadała   Wendy.   –   I   wiesz,   on   wcale   ich   nie 

zauważa.   Wiesz,   mnie   się   zdaje,   że   to   jest   facet,   którego   podrajcować 

może   tylko   babka,   jak   to   się   mówi,   z   klasą.   Musi   mieć   chyba   taki 

specjalny radar, co rejestruje tylko ekstra towar, a jest odporny na zwykłe 

seksbomby.

Uzbrojona w tę informację, Sara ruszyła na poszukiwanie sukni, która 

miałaby klasę i wiodła zarazem na pokuszenie. W końcu natrafiła. Była to 

rzecz   zwodniczo   prosta:   z   miękkiego   czarnego   jedwabiu,   skromnie 

wycięta górą, lecz ześlizgująca się z niedbałą sugestywnością po biuście i 

udach, przylegała gładko, gdzie trzeba, falując potoczyście przy każdym 

kroku.

Będąc zaledwie średniego wzrostu, Sara wydawała się wyższa, bo była 

bardzo szczupła i trzymała się prosto. Miała krągłe, jędrne piersi, prężny 

płaski   brzuch   i   długie   kształtne   nogi.   Smukłą,   wysportowaną   figurę 

zawdzięczała wielokilometrowym spacerom, na które chodziła przy każdej 

pogodzie.

Kiedy z jedwabistym szelestem suknia opięła jej ciało, Sara przemieniła 

background image

się raptem w istotę tak ponętną, że każdy mężczyzna musiał się za nią 

obejrzeć.

Wsunąwszy stopy w czarne wieczorowe sandałki z wężowej skóry, na 

wysokich obcasach, podeszła do toaletki i z mahoniowego puzderka na 

biżuterię wyjęła wytworny naszyjnik i kolczyki ze starego srebra.

Była to jedna z niewielu pamiątek, jakie miała po swojej hiszpańskiej 

matce.

– No, Amos – zwróciła się do kota który spoglądał na nią sennie. – Co 

ty na to? Spodobam mu się?

Amos   ziewnął   potężnie,   obnażając   kły   i   zastrzygł   wąsami   z   leniwą 

bezczelnością.

– Mam nadzieję, że tak – odpowiedziała sobie. – Przecież czekamy już 

od   dawna   na   naszego   dzidziusia   prawda   Amos?   Trzeba   będzie   kupić 

łóżeczko,   tapetę   w   króliczki,   drgające   wieszadełka   i   stosy   bielutkich 

pieluszek.

Ogarnięta   radosnym   podnieceniem,   zawirowała   tanecznie   wokół 

pokoju, porwała na ręce Amosa i przytuliła go mocno do piersi.

–   Wrócę   przed   północą,   Amosku   –   odezwała   się   łagodnie   na 

odchodnym. – I będę już wtedy w ciąży.

Zdjąwszy sandałki, zbiegła lekko po schodach, a ciepły milczący dom 

zamarł w oczekiwaniu na jej powrót.

Sara   była   dotychczas   w   tym   pubie   tylko   raz.   Zajrzała   tu   pewnego 

jesiennego wieczoru, aby poznać teren, wkrótce potem, jak ułożyła swój 

plan. Zdawała sobie jednak sprawę, że próba generalna, to nie to samo co 

premiera, toteż była wystraszona i stremowana czując, że jest całkowicie 

niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu.

background image

Siedziała   sama   przy   barze,   ściskając   w   palcach   szklaneczkę   ze 

słabiutkim drinkiem i usiłując powściągnąć panikę. Czuła się tym bardziej 

nieswojo   i   poza   nawiasem,   że   wszyscy   dokoła   wyglądali   na   stałych 

bywalców lokalu i przerzucali się żartobliwymi uwagami. Doznała jeszcze 

większej trwogi, gdy nagle podeszło do niej dwóch mężczyzn, próbując 

niezdarnie nawiązać rozmowę.

Co będzie, jeśli ktoś się do niej przyczepi i Jim uzna, że nie jest sama, i 

wcale się nią nie zainteresuje?

Zbyła zimno natrętów, którzy odeszli, speszeni jej urodą i wyniosłym 

zachowaniem.

Zamówiła   już   trzeciego   drinka,   transmisja   meczu   na   dobre   się 

rozpoczęła i kibice – przyciągnąwszy przed wielki ekran stołki i krzesła – 

głośno komentowali grę, a Jim Fleming wciąż się nie zjawiał.

Akurat dzisiaj musiał postąpić wbrew swoim zwyczajom,  pomyślała 

Sara. Przychodzi tu przecież w każdy poniedziałek, tymczasem minęła już 

siódma i jeszcze go nie ma.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi, dmuchnęło mocno mroźnym 

powietrzem i w progu stanął Jim. Otrząsając śnieg z ramion, uśmiechnął 

się   w   odpowiedzi   na   powitalną   wrzawę   krzykliwej   gromadki   przed 

telewizorem.

Sara   obróciła   się   nieznacznie   na   barowym  taborecie,   by   zerknąć   na 

Jima i nagle ścisnęło ją w krtani, a dłonie spotniały.

Wyglądał tak. , tak...

Zmieszaną próbowała zachować zimną krew, poruszona do głębi jego 

widokiem po tylu latach. Wszystkie wiadomości o Jimie czerpała dotąd z 

trzech źródeł: z prasy, z bezładnej paplaniny Wendy i z poufnych, a bardzo 

background image

kosztownych raportów prywatnego detektywa którego wynajęła na parę 

tygodni   w   początkach   roku.   Mimo   tak   dobrego   przygotowania,   była 

kompletnie zaskoczona, widząc go teraz z bliska. Przełknęła z trudem ślinę 

i   ukradkiem   popatrywała,   jak   pozbywa   się   śniegu   z   jasnych   włosów, 

wiesza kurtkę na kołku przy drzwiach, i rusza w stronę swych hałaśliwych 

przyjaciół.

Ubrany był w niebieskie dżinsy, zamszowe mokasyny, beżowy półgolf 

i błękitną flanelową koszulę. Poruszał się ze sportową gracją, swobodnie 

rozluźniony, krokiem lekkim i sprężystym.

Uszu Sary dobiegł chór witających go z atencją koleżków, a potem 

przerywana śmiechami opowieść Jima, jak to ugrzązł w zaspie śnieżnej i 

musiał ponad godzinę czekać na pomoc drogową.

Serce   biło   Sarze   jak   młotem.   Kiedy   popatrzyła   znów   na   salę,   Jim 

zwrócony  był akurat w stronę   baru, pozdrawiając  z daleka  znajomych. 

Napotkawszy wzrok Sary, umilkł raptem, jakby na jej widok odjęło mu na 

chwilę   mowę.   Sara   wytrzymała   spojrzenie   Jima   z   rozmyślnie   chłodną 

miną bez cienia uśmiechu, spokojnie i beznamiętnie.

Pierwsza też odwróciła głowę, powierzając się uprzejmym staraniom 

barmana  zdążyła jednak odnotować zaskoczenie w oczach Jima,  zanim 

ponownie zajął się meczem na ekranie telewizora.

Na razie nieźle, rzekła sobie w duchu. W każdym razie okazał krztynę 

zainteresowania. Obym tylko nie strzeliła jakiej gafy.

Siedziała   w   milczeniu,   frontem   do   półek   barowych   zastawionych 

lśniącymi szeregami kieliszków i kolorowych butelek, słuchając z nikłym 

uśmiechem monologu barmana o wyczynach jego dzieci. Był najwyraźniej 

entuzjastą życia rodzinnego.

background image

Pewnie   będę   tak   samo   nieznośnie   zapatrzona   we   własne   dziecko   – 

przemknęło jej przez głowę – chełpliwie tokując, jakie jest bystre, jakie 

pojętne, jakie utalentowane.

Rozpromieniła   się   nagle,   jej   ogromne   szare   oczy   nieomal   płonęły 

wewnętrznym   żarem.   Barman   gapił   się   na   nią   osłupiały,   wreszcie 

pospiesznie   umknął   w   bok,   aby   przyjąć   czyjeś   zamówienie   ale   z   jego 

pogodnej, szczerej twarzy nie schodził wyraz lękliwego zadziwienia.

Nieświadoma wywołanego efektu, Sara piła ciepły sok pomidorowy, 

medytując o tajemnicy przyciągania się kobiet i mężczyzn. Jakże mogła 

być tak niemądra i zadufana w sobie, by przypuszczać, że zwróci uwagę 

takiego mężczyzny jak Jim Fleming, tylko dlatego, że wystrojona znajdzie 

się z nim w tym samym pomieszczeniu. Bądź co bądź, wiele ładniejszych i 

seksowniejszych niż ona kobiet, usiłowało go upolować z raczej miernym 

powodzeniem. Dlaczego właśnie jej miałoby się udać?

Wendy miała jednak na ten temat własną teorię.

Głosiła   ona,   że   każda   kobieta   o   względnie   znośnej   prezencji,   może 

zwabić dowolnego mężczyznę, jeśli – będąc w jego pobliżu – skoncentruje 

się na tym z dostateczną mocą.

– Działa to jak zapach – dowodziła Wendy – pobudza hormony czy coś 

tam, no wiesz... Zresztą tak reagują owady, na przykład ćmy, po prostu 

czują tę woń i nie mogą się jej oprzeć. Samiec ćmy potrafi przelecieć wiele 

kilometrów, żeby dotrzeć do samiczki, która go wzywa. Prawa przyrody, 

rozumiesz?

Sara, której nie była całkiem obca wiedza o mechanizmach rozrodczych 

owadów,   słuchała   tego   trajkotania   z   rozbawieniem.   Często   odnosiła 

wrażenie, że Wendy – jak na kogoś, kto zamierza się ubiegać o stopień 

background image

naukowy w zakresie ekonomii – wygłasza poglądy dziecinnie niepoważne.

Teraz jednak przypomniała sobie jej wywody i zaczęła się zastanawiać, 

czy   aby   nie   ma   w   nich   źdźbła   prawdy.   A   może   spróbuje   jednak 

przyciągnąć do siebie Jima, posługując się siłą woli?

Zmieniła nieznacznie pozycję, zerkając na siedzącego plecami do baru 

Jima, po czym odwróciła się i jęła o nim intensywnie myśleć. Przeniknięta 

była żarliwym pragnieniem przywabienia go.

– Chcę, żebyś to był ty – powtarzała sobie zawzięcie. – Ty i nikt inny, i 

będę cię miała. Stanie się to jeszcze dziś w nocy, bo dążę do tego całą 

potęgą mej woli.

– Czy mogę postawić pani następnego drinka? – usłyszała za sobą czyjś 

głos. – Wygląda na to, że ten już się kończy.

Pogrążona   wciąż   w   głębokim   skupieniu,   miała   już   na   ustach   słowa 

oziębłej odprawy, ale coś ją w tym głosie zaintrygowało. Odwróciła się i o 

mało nie jęknęła z wrażenia.

Na sąsiednim stołku siedział uśmiechnięty Jim Fleming i to tuż, tuż, 

niemal stykając się z nią bokiem.

Nigdy   jeszcze   nie   znajdowała   się   przy   nim   tak   blisko   i   jego 

magnetyzującą   męskość   trochę   ją   oszołomiła.   Ogorzała   twarz   Jima, 

foremna i zawadiacko wyrazista – co się w nim Sarze tak bardzo podobało 

– wprost tryskała zdrowiem, a modre oczy spozierały żywo i przenikliwie. 

Promieniał   humorem,   życzliwością   i   swego   rodzaju   opiekuńczym, 

dobrotliwym   ciepłem,   któremu   większość   kobiet   prawdopodobnie   nie 

umiała się oprzeć.

Ale   zalety   charakteru   Jima   były   Sarze   całkiem   obojętne,   ponieważ 

wiedziała,   że   nie   są   one   rezultatem   przekazu   genetycznego.   Wdzięk 

background image

osobisty był z jej punktu widzenia nieistotny, Uczyła się tylko budowa 

fizyczna, pochodzenie, cechy rodowodowe.

– Dziękuję – powiedziała cicho. – Jeszcze jeden drink będzie nie od 

rzeczy. Wkrótce wychodzę, a wieczór jest mroźny.

Jim   dał   znak   barmanowi   i   zwrócił   się   ku   Sarze   z   nieskrywanym 

zainteresowaniem.

– Ma pani śliczny głos – powiedział. – Naprawdę śliczny.

– Dzięki – rzekła niepewnie Sara, czując coraz większe skrępowanie.

– Przepraszam za wścibstwo, czy przychodzi tu pani często? – ciągnął 

Jim   ze   swym   rozbrajającym   uśmiechem.   –   Mam   wrażenie,   że   już   się 

kiedyś spotkaliśmy, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to było.

Sara poczuła, że żołądek podjeżdża jej do gardła w nagłym przypływie 

strachu, Zaraz jednak uzmysłowiła sobie, że przecież od czasów, gdy się 

zetknęli na studiach, minęło dwanaście lat i Jim nie mógł jej pamiętać.

–  Nie jest  pan chyba  zbyt  oryginalny  –  rzekła  z  udaną swobodą. – 

Pytanie: „Czy myśmy się już gdzieś nie spotkali" to, zdaje się, ulubiony 

chwyt podrywaczy.

– Zgadza się – zaśmiał się Jim. – Ale pytanie było serio, nie mogę tylko 

umiejscowić...

– Być może – przerwała mu Sara, dziękując barmanowi uśmiechem za 

drinka – był to ktoś do mnie podobny.

– Wątpię – odparł prędko. – Nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek 

spotkał kobietę podobną do pani.

Popatrzyła nań zaskoczona i zobaczyła że wpatruje się w nią z natężoną 

uwagą bynajmniej nie żartobliwie.

Z   przerażeniem   poczuła,   że   się   rumieni,   więc   zagryzłszy   wargi, 

background image

odwróciła na moment głowę, wiedząc doskonale, że kobiety wyćwiczone 

w sztuce uwodzenia nie czerwienią się pod wpływem komplementów.

–   Jeszcze   jedna   sztuczka   –   zaśmiała   się   sucho,   starając   się   nadać 

drżącemu   głosowi   w   miarę   równe   brzmienie.   –   Czy   nie   jest   pan 

przypadkiem chodzącym podręcznikiem celnych ripost?

– Nie powiedziałbym.  W gruncie rzeczy jestem – w tych sprawach 

raczej   kiepski.   Sęk   w   tym   –   dodał,   obracając   w   palcach   wysoką 

szklaneczkę   z   rumem   i   przyglądając   się   z   zadumą   jej   bursztynowej 

zawartości   –   że   nie   potrafię   być   nieszczery.   Mówię,   co   myślę   i   nie 

wychodzi mi to na zdrowie.

Sara postępowała na ogół tak samo, toteż słowa Jima poruszyły w niej 

czułą strunę, ale natychmiast stłumiła odruch zrozumienia. Jakakolwiek 

nić sympatii między nimi była z góry wykluczona. Nie chciała się z nim 

zaprzyjaźnić, miał zniknąć z jej życia na zawsze po wywiązaniu się ze 

swego   biologicznego   zadania.   Nie   wolno   jej   było   w   żadnym   razie 

okazywać   choćby   cienia   kobiecej   wrażliwości.   Pragnęła   ściśle   odegrać 

rolę, jaką sobie wyznaczyła i doprowadzić ją do końca, pozbywając się 

Jima, gdy tylko go uwiedzie.

–   Szczerość   –   zauważyła   niedbałym   tonem   –   jest   mocno 

przereklamowana.

– Jak to? – spytał poruszony.

–   Ludzie   obnoszą   się   tylko   ze   swoją   szczerością,   niby   to   sobie 

pomagają, pakują się w sytuacje, które tak naprawdę nic ich nie obchodzą, 

a w końcu zawsze kogoś wykiwają i sprawią mu ból. Uważam, że we 

współczesnym   świecie   ochronna   bariera   nieszczerości   jest   absolutnie 

niezbędna dla naszej wygody.

background image

– Boże, cóż za cynizm – żachną! się Jim. – Nie mógłbym chyba żyć, 

mając taką opinię o bliźnich.

– Ja też bym nie mogła, pomyślała Sara, ale nie będę ci się zwierzać, 

Jamesonie Kirklandzie Flemingu IV – Czy pani coś o mnie wie? – spytał z 

nagła Jim.

– Zna pani może moje nazwisko?

– Jakim sposobem? – odparła obojętnie Sara.

– Przecież nie ma go pan wyhaftowanego na swetrze.

– Tak tylko spytałem. Większość tutejszych...

Zamilkł,   Sara   zaś   nadal   starała   się   zachować   pozór   osoby   zimnej   i 

sarkastycznej, w zgodzie z wizerunkiem, jaki kreowała.

–   Wiem   o   panu   tylko   tyle   –   rzuciła   zdawkowo   –   że   jest   pan   dość 

atrakcyjnym egzemplarzem płci męskiej, odrobinę przesadnym na punkcie 

uczciwości i szczerości, ale rokującym wyraźnie pewne nadzieje.

– Nadzieje na co?

– Na dostarczenie intensywnej przyjemności.

– Rozumiem – rzekł swobodnie Jim. – A co, ściślej mówiąc, sprawia 

pani przyjemność, urocza damo?

Sara   utkwiła   w   nim   nieruchome   spojrzenie,   zdając   sobie   sprawę   z 

krytycznego   znaczenia   tego   momentu,   być   może   przełomowego   w   jej 

życiu.

–   Przyjemność   czerpię   –   powiedziała   niskim   głosem   –   z   muzyki 

wszechświata,   z   koniunkcji   ciał   niebieskich,   z   tego,   że   dwie   planety 

spotykają się ze sobą z idealną precyzją, że ziemia się porusza...

Ta druga, mała Sara, schowana w niej gdzieś pod czaszką i śledząca z 

zimną uciechą ową scenę, chichotała, wygwizdując te toporne banały.

background image

Ale kit, pomyślała z rozpaczą. Koń by się uśmiał. Go się ze mną dzieje? 

Dlaczego nie potrafię rozegrać tego lepiej?

Jim,   jak   zahipnotyzowany,   słuchał   słów   Sary,   wpatrując   się   w   nią 

intensywnie.

– Odnoszę wrażenie – rzekł z wolna – że mogłaby  się pani okazać 

niedobrą wróżką, urocza damo.

Sara zagryzła wargi aż do bólu z obawy, że Jim usłyszy, jak mocno 

zaczęło   walić   jej   serce.   Rozum   podpowiadał   jej,   że   to   przecież 

niemożliwe, mimo to drżała, że się zdradzi.

– Mogłabym okazać się również dobrą wróżką – szepnęła. – I jest tylko 

jeden sposób, żeby się o tym przekonać.

Jim nachylił się ku niej tak blisko, że poczuła łagodny aromat wełny 

jego swetra, pachnącej jeszcze wniesionym z ulicy zimnem, przemieszany 

z męskim, umiarkowanie agresywnym zapachem płynu po goleniu.

– Jak pani na imię? – zapytał.

– Jakkolwiek – odparła półgłosem. – Każde imię, które pan lubi będzie 

dobre.

– A więc tak to jest grane – powiedział, przyglądając się jej badawczo. 

– Żadnych imion?

Skinęła głową.

– Właśnie tak to jest grane – potwierdziła cicho.

– A dokąd pójdziemy? Do pani, czy do mnie?

Sara z niemałym wysiłkiem nie dała po sobie poznać ogarniającej ją 

ulgi.

Udało się, pomyślała z triumfem. Och, Boże, to się naprawdę udało.

– Ani do mnie, ani do pana – odpowiedziała. – Jutro będę dla pana 

background image

nikim, a i pan dla mnie z pewnością też. Proponuję więc jakiś neutralny 

grunt, na przykład pobliski hotel.

– Ma pani na myśli „Kingston Arms"?

Przytaknęła ruchem głowy, podnosząc spokojnie do ust szklaneczkę z 

drinkiem.

– A może  przecenia pani moje  możliwości finansowe – zaśmiał się 

szorstko Jim. – Może nie stać mnie na ten hotel?

Sara   ześliznęła   się   ze   stołka,   sięgnęła   po   swą   futrzaną   kurtkę   i 

zmierzyła go stężałym wzrokiem.

– To nie ma akurat znaczenia – odparła spokojnie. – Tak się składa że 

mnie stać na „Kingston Arms".

background image

Rozdział 3

Jim   Fleming   stał   w   małej   złocistobiałej   łazience,   przylegającej   do 

luksusowego pokoju, za który zapłacił, mimo dyskretnych protestów Sary. 

Orzeźwiwszy twarz zimną wodą, osuszył się miękkim żółtym ręcznikiem i 

spojrzał na swoje odbicie w lustrze, nie przestając myśleć o czekającej w 

pokoju   obok   kobiecie.   Było   w   mej   coś...   coś   bardzo   osobliwego. 

Potrząsnął głową, wciąż poruszony tym, co zaszło. Cała ta przygoda była 

zupełnie nie w jego stylu, coś takiego nigdy mu się dotąd nie przytrafiło.

Po   pierwsze,   w   jego   naturze   nie   leżało   uprawianie   seksu   z 

nieznajomymi kobietami. Był na to zbyt wybredny. Po za tym wiedział, że 

mężczyźni   o   jego   pozycji   powinni   być   bardzo   ostrożni,   będąc   stałym 

celem   osób   szukających   rozgłosu,   neurotyczek,   sprytnych   intrygantek   i 

różnych   innych   pań,   pragnących   po   prostu   zakosztować   nieco 

popularności.

Tak, to może być problem, pomyślał przygładzając włosy.

W gruncie rzeczy prowadził życie zadziwiająco samotne. Weźmy na 

przykład   sprawy   łóżkowe,   ostatnio   nie   było   z   tym   najlepiej.   Prawdę 

mówiąc, abstynencja zaczynała mu już doskwierać, i pewnie dlatego tak 

łatwo uległ pokusie. Oczywiście, były także inne powody: melancholia 

wywołana   radosnym   nastrojem   miasta,   przystrojonego   na   Boże 

Narodzenie, widok jasno oświetlonych okien, bijących rodzinnym ciepłem 

przytulnych mieszkań, nawet wspomnienie pulchnej starszej pani, która 

teraz zapewne podaje klopsiki swym wnukom.

Jim   potrząsnął   znów   głową,   jak   gdyby   chciał   pozbyć   się   smutnych 

myśli, jakie nawiedzały go coraz częściej i zakłócały niebezpiecznie jego 

background image

uładzoną egzystencję. Odwiesił ręcznik na miejsce i zaczął zdejmować z 

siebie koszulę i sweter.

Naprawdę   jednak,   uświadomił   sobie,   to   nie   tylko   tęsknota, 

przedświąteczna atmosfera i nie jego zły nastrój przywiodły go do hotelu. 

Główną przyczyną była ona, kobieta, z którą tu przyszedł.

Po chwili ściągnął skarpetki, zdjął dżinsy, złożył starannie ubranie i 

mając na sobie jedynie krótkie spodenki, przystanął zamyślony.

Tak, jest w niej jakaś fascynująca sprzeczność, coś nieuchwytnego jak 

kulka rtęci. Początkowo pociągnęła go ku niej jej niezwykła uroda, chciał 

po   prostu   usłyszeć   brzmienie   jej   głosu,   jej  śmiech,   popatrzeć   na   nią   z 

bliska, tak jak się ogląda piękne dzieło sztuki, Ale potem, kiedy zaczęli 

rozmawiać,   uderzyła   go   żarząca   się   w   niej   zmysłowość   i   subtelna 

zalotność,   nieomylny   znak,   że   jest   nim   mocno   zainteresowana   jako 

partnerem seksualnym.

Oczywiście, nie było to nowe doświadczenie dla Jima Fleminga. Stykał 

się z wieloma pięknymi kobietami i był obeznany z wszelkimi rodzajami 

erotycznych zachęt. W pięknej nieznajomej zaintrygowały go tajemnicze, 

nie przystające do siebie kontrasty jej osobowości. Na przykład, w barze 

usiłowała   go   zainteresować   sobą,   ale   podczas   krótkiej   drogi   do   hotelu 

ignorowała   go   niemal   całkowicie.   Odprężona,   niczym   po   wykonanym 

zadaniu, rozglądała się dookoła, patrząc z dziecięcym rozbawieniem na 

udekorowane świątecznymi światłami ulice.

W „Kingston Arms" uśmiechnęła się nieśmiało  do recepcjonisty, po 

czym szybko odwróciła się i przystanęła, otulona w miękkie futro, wodząc 

ciekawie oczami po eleganckim hotelowym holu, niby mała dziewczynka 

w   oczekiwaniu   ekscytującej   przygody.   Słowem,   albo   prowadziła   jakąś 

background image

dziwaczną grę, albo jest wytrawną aktorką.

Prawdopodobnie wszystko to było grą pomyślał Jim. Zapewne jest to 

jeszcze jedna awanturnicą szukająca dreszczyku emocji, żyjąca w świecie 

kreowanych przez siebie fantazji.

Niewątpliwie ma jednak klasę i jest niesamowicie piękna.

Wyłączył światło w łazience, wszedł do pokoju i, rzuciwszy leżącej na 

łóżku kobiecie wyzywające spojrzenie, stopniowo, niespiesznie pozbył się 

spodenek.   Stał   teraz   przed   nią   całkiem   nagi,   wyprężony,   muskularny, 

zuchwale męski i patrzył jej prosto w twarz. Wsparta o poduszkę, na której 

ciemniały jak skrzydła jej rozpuszczone włosy, nakryta prześcieradłem aż 

po obnażone ramiona – przyjęła spojrzenie Jima z całkowitym spokojem. 

Jednak, kiedy się przed nią rozbierał, wychwycił w jej wzroku mgnienie 

niepokoju, przelotny, ledwo dostrzegalny błysk niedowierzania, co znów 

obudziło   w   nim   podejrzenie,   że   nie   jest   tą   osobą,   za   jaką   chciałaby 

uchodzić.

A   zresztą   jakie   to   ma   u   diabła   znaczenie,   pomyślał   z   nagłą 

niecierpliwością. Dziewczyna na jedną noc, jest dziewczyną na jedną noc i 

nikim więcej.

Pochylił się i zsunął z niej raptownie prześcieradło. Ku zaskoczeniu 

Jima   zareagowała   szybkim   ruchem   rąk,   chcąc   osłonić   swą   nagość,   ale 

zaraz udało się jej opanować i wyciągnęła się ociężale na łóżku, bezbronna 

wobec jego wzroku.

Jim   patrzył   na   nią   w   niemym   osłupieniu,   czując   silny   przypływ 

pożądania.   Jej   kształty   były   absolutnie   doskonałe,   nie   widział   nigdy 

piękniejszych. Mała pełne, wysoko sklepione piersi o różowych sutkach, 

niemal dziewczęce, choć według oceny Jima musiała być w jego wieku. 

background image

Jej   jasna   skóra   lśniła   jedwabiście,   a   smukła   sylwetka   zaokrąglała   się 

harmonijnie wzdłuż linii brzucha, bioder i ud, tworząc bujną i delikatną 

zarazem   kompozycję   kobiecego   piękna.   Jim   wpatrywał   się   w   nią 

oczarowany.

–   Boże,   jakaś   ty   cudowna   –   wyszeptał   bezwiednie.   –   Wręcz 

niewiarygodnie piękna.

–   Ty   też   nie   jesteś   brzydalem   –   powiedziała   niskim,   stłumionym 

głosem, podnosząc ku niemu wzrok. – Chodź – szepnęła.

Kiedy jednak ułożył się obok niej, drżąc z podniecenia, znów ogarnęła 

go niepewność. Odnosił wrażenie, że dzieje się coś dziwnego, coś, czego 

nie umiał rozszyfrować...

Potrafiła   wprawdzie  ciepłem  swego  ciała  i pocałunkami  wzniecić  w 

nim   pożądliwość   graniczącą   z   bólem,   ale   jej   ręce   były   przy   tym 

nieporadne. Zdawać się mogło, że jeśli chodzi o dotykanie mężczyzny jest 

niemal nowicjuszką. Jim uznał to za niesłychanie podniecające, znaczyło 

bowiem,   że   jako   niedoświadczona   w   sztuce   miłości   pragnie,   aby   nią 

pokierował.

Boże,   ale   jest   w   tym  dobra,   zarejestrował   tą   cząstką   umysłu,   która 

jeszcze   pozostała   trzeźwa.   Niewiele   kobiet   byłoby   stać   na   udawanie 

pierwszej naiwnej w tak zaawansowanej fazie.

Z całym rozmysłem grał na zwłokę, pieszcząc wolno dłońmi jej całe 

ciało.   Chciał,   żeby   to   nie   miało   końca,   chciał   jak   najdłużej   utrzymać 

zmysły na wodzy, żeby ją tylko obejmować i gładzić, mógłby resztę życia 

spędzić w tym rozgrzanym łóżku, tuląc ją do siebie.

Ale ciśnienie pożądania było zbyt silne. Wreszcie musiał się poddać. 

Uniósł się i wszedł w nią z niecierpliwą pasją po czym wygięty w łuk 

background image

pogrążył się w jej gładkim wnętrzu, dysząc ciężko i radośnie pokrzykując 

z rozkoszy.

Ona   zaś   odwzajemniała   mu   się   w   sposób,   jakiego   nigdy   nie 

doświadczył z żadną kobietą jakby pragnęła wchłonąć go całego posiąść 

każdy atom jego męskości, wycisnąć całą jego witalność i przeobrazić ją 

we własną.

Nie mógł się zbyt długo przeciwstawiać żywiołowej intensywności tej 

reakcji. W końcowej ekstazie poczuł, że i ona doznała oswobadzającego 

spazmu.   Ześliznął   się   łagodnie   na   bok,   wziął   ją   tkliwie   w   ramiona   i 

znieruchomiał ogarnięty taką błogą niemocą, że nie był w stanie nawet 

myśleć.

Dłuższy   czas   leżeli   w   sennym   milczeniu,   zakłóconym   jedynie 

łagodnym szumem klimatyzatora. Ochłonąwszy, Jim podparł się na łokciu 

i popatrzył na kobietę.

Miała zamknięte oczy, a w kącikach ust wyraz koncentracji i zadumy. 

Zwinęła się w kłębek, jak gdyby w odruchu ochronienia czegoś, co kryła 

w   zakolu   ciała.   Jej   przyćmiona   półmrokiem   twarz   nie   nosiła   śladów 

przeżytej   dopiero   co   rozkoszy,   miała   wygląd   dziecięco   bezbronny,   nie 

przypominała ani trochę wyrafinowanej uwodzicielki, którą Jim zobaczył 

w barze.

–   Hej   –   odezwał   się   szeptem.   –   Hej,   urocza   damo.   Jest   pani 

nadzwyczajną wie pani o tym? Rewelacyjna. To było wspaniałe.

Nie odpowiedziała, leżąc wciąż skulona, w spokojnym bezruchu. Jim 

obserwował ją przez chwilę w milczeniu, po czym ostrożnie wstał z łóżka 

i poszedł do łazienki. Przyniósł stamtąd, prócz swojego ubrania, dwa duże 

ręczniki i położył je obok niej na brzegu łóżka.

background image

– Proszę – rzekł półgłosem. – Oto szlafrok, moja pani. Łazienka jest 

wolna,   ja   ubiorę   się   tutaj.   Chyba  –   dodał,   uderzony   nagłą   myślą   –   że 

reflektuje pani na dalszy ciąg?

Drgnęła lekko, usiadła i unikając wzroku Jima owinęła się strategicznie 

ręcznikiem. Następnie pozbierała swoje ubranie i zniknęła bez słowa za 

drzwiami łazienki.

Jim   zaświecił   lampę   na   nocnym   stoliku   i   ubrał   się   pospiesznie, 

smakując   w   myślach   chwile   miłosnych   wzruszeń,   jakie   niedawno   były 

jego udziałem. Nagle uświadomił sobie z odcieniem lęku, że niebawem 

znów jej zapragnie.

A   jednak   słusznie   podejrzewał,   że   ta   kobieta   okaże   się   niedobrą 

wróżką. Należy do tych kusicielskich czarodziejek, biegłych w usidlaniu 

mężczyzn, którzy  pojmani w słodką niewolę  popadają beznadziejnie w 

nałogową zależność od ich uroków.

Nie   ma   co,   uświadomił   sobie.   Pójdę   na   jej   wszystkie   warunki. 

Wpadłem. Muszę ją nadal widywać za wszelką cenę. , Wyszła z łazienki 

wtedy, gdy powziął tę decyzję. Ubrała się już kompletnie, nie zapominając 

nawet   o   pantoflach,   całkiem   spokojna   i   opanowana.   Wyglądała   nadal 

uroczo w swej prostej czarnej sukni, ale cała jej poprzednia kokieteria, 

cała prowokująca zalotność, ulotniła się bez śladu. Żwawym krokiem – nie 

patrząc w ogóle na Jima – przemierzyła pokój, wzięła torebkę i futro, po 

czym ruszyła ku drzwiom. – Hej – odezwał się szorstko Jim. – Może nie 

tak   szybko,   dobrze?   Czy   nie...   moglibyśmy   usiąść   na   chwilę   i 

porozmawiać?

– O czym? – spytała zatrzymując się, z futrem przerzuconym już przez 

ramię.

background image

– Nie wiem – zaczął niepewnie. – Po prostu o... o tym, o czym się 

zwykle w takich okolicznościach mówi.

Urwał, widząc, że najwyraźniej zbiera się do wyjścia, czekając tylko aż 

skończy zdanie.

– To znaczy – rzekł wolna – że to ma być tak? Nie mamy sobie nic do 

powiedzenia? Żadnych nazwisk, żadnych dalszych spotkań?

– Taka była przecież umowa od samego początku.

– A jeżeli zmieniłem zdanie? A jeśli nabrałem wielkiej ochoty, żeby się 

z tobą znów zobaczyć, Urocza damo?

Dostrzegł w jej oczach iskierki paniki i serce mu zamarło.

Jest mężatką pomyślał. Pewnie ma bogatego faceta którego nienawidzi, 

ale potrzebuje jego forsy, więc tylko odskakuje na boki, żeby się trochę 

rozerwać.

– W takim wypadku – powiedziała ze spokojem – będziesz mnie chyba 

musiał sam znaleźć.

– A to według ciebie będzie bardzo trudne?

– Bardzo – odparła.

Jim skinął głową, sięgnął po marynarkę i podszedł do niej na krok.

– Wobec tego będę musiał spasować, prawda? – rzekł pogodnie.

Spojrzała na niego podejrzliwie, po czym przytaknęła ruchem głowy z 

wyraźną ulgą.

– Tak będzie najlepiej. – powiedziała z powagą w głosie.

– Czy mogę przynajmniej odprowadzić cię do samochodu, albo pomóc 

w złapaniu taksówki? Jest późno i tak urocza dama nie powinna samotnie 

chodzić po ulicach.

– Dziękuję – odparła. – Świetnie dam sobie radę sama.

background image

– Wiesz, co? – powiedział Jim, patrząc na nią uporczywie. – Godzinę 

temu byłbym skłonny się z tobą zgodzić, ale teraz nie jestem tego taki 

pewien.

Idąc   oszronionym  chodnikiem   obok   Jima   Sara   zastanawiała   się   nad 

jego   ostatnimi   słowami.   Najwidoczniej   nabrał   wobec   niej   jakichś 

podejrzeń i było to zarówno dziwne, jak i niepokojące.

W ogóle całe to zdarzenie było dziwne i niepokojące. Oczekiwała, że 

Jim będzie arogancki, zapatrzony w siebie, nieciekawy. Okazało się, że był 

zabawny,   dowcipny,   czuły,   bardzo   inteligentny,   taktowny   i   ujmująco 

chłopięcy, co czyniło go w sumie niezwykle atrakcyjnym mężczyzną. A 

poza   tym   –   przyznała   w   myśli,   łapiąc   zatykające   oddech,   mroźne 

powietrze – w łóżku był także znakomity.

Pochłonięta   bez   reszty   pracą,   zawsze   powściągliwą   Sara   rzadko 

zawierała   bliższe   znajomości   z   mężczyznami.   Nie   mogła   sobie   nawet 

przypomnieć,   kiedy   doszło   do   czegoś   takiego   ostatnim   razem.   Nie 

potrafiłaby   też   znaleźć   w   pamięci   przeżycia   równie   podniecającego, 

sympatycznego   i   bogatego   w   satysfakcję   erotyczną,   jak   to,   które 

zawdzięczała Jimowi.

Uśmiechnęła   się   markotnie.   Uczone   księgi   mówiły,   że   szansa   na 

poczęcie   jest   większa,   jeżeli   kobieta   przeżywa   przy   stosunku   orgazm. 

Biorąc   pod  uwagę  eksplozję,   do  jakiej  doprowadził  ją  Jim,   mogła   być 

pewna efektu.

– Może wrócę do hotelu i Wezwę taksówkę? Tutaj też powinna zaraz 

jakaś nadjechać, ale mogę... – wyrwał ją z zadumy głos Jima.

Nie chciała, żeby zamawiał taksówkę w hotelu, W obawie, że dzięki 

temu   wpadnie   na   jej   trop,   gdyby   rzeczywiście   miał   później   ochotę   ją 

background image

znaleźć.   Jej   wóz   stał   zaparkowany   o   dwie   ulice   dalej,   ale   nie   miała 

zamiaru  się z tym zdradzać. Z pewnością zapamiętałby  markę  i numer 

rejestracyjny.

Gdyby udało się złapać taksówkę na ulicy, mogłaby wsiąść aby okrężną 

drogą wrócić do swojego samochodu i pojechać do domu, gdzie zrobiłaby 

sobie gorącą kąpiel i odpoczęła.

Boże, pomyślała błagalnie, spraw, żebym zaszła w ciążę, bo drugi raz 

nie zdobędę się na to, co zrobiłam.

Jim – przygarbiony z zimna – rozglądał się bacznie po pustych ulicach, 

– Słuchaj – odezwał się z nutą troski. – Uważam, że powinniśmy...

Sara zerknęła na niego, kombinując gorączkowo, jak się go pozbyć. 

Pragnęła jak najprędzej dostać się do domu i w bezpiecznym zaciszu zająć 

się   swoim   bezcennym   skarbem.   Jeżeli   naprawdę   zaszła   w   ciążę,   te 

cudowne nowe komórki w jej ciele są jak wątły blady płomyczek: trzeba 

go pilnować i pieczołowicie utrzymywać przy życiu.

Przystanęła – zwracając głowę w stronę Jima – i nagle poczuła, że od 

tyłu wbija jej się pod żebra coś twardego. Z przerażenia nogi zrobiły jej się 

jak   z  waty.  Dostrzegła   że   Jim  zaciska   nerwowo  szczęki  i  w  tej   samej 

chwili usłyszała za sobą czyjś chrapliwy głos:

– Nie ruszać się, bo pokroję paniusię na kawałki. Nie żartuję.

Zabrzmiało to jak tekst z marnego gangsterskiego filmu i Sara miała 

ochotę się roześmiać, ale powstrzymał ją rzut oka na zesztywniała, zaciętą 

ponuro twarz Jima.

To nie był głupi kawał.

Sarze zrobiło się słabo, żołądek podjechał jej do gardła, ale z całych sił 

starała się zachować zimną krew i nie ulec ogarniającej ją panice.

background image

– Zabierz to od niej! – rzucił ostro Jim i szarpnął się gwałtownie.

– Zamknij się! To ja tu rozkazuję. A teraz zdejmij grzecznie zegarek i 

daj   mi   go.   Potem   opróżnisz   portfelik   i   bez   żadnych   sztuczek.   Nie 

chciałbym zrobić krzywdy tej miłej pani.

Sara nie mogła widzieć napastnika, ale słyszała jego zgrzytliwy głos i 

świszczący, nierówny oddech tuż przy uchu, co znaczyło, że jest raczej 

niskiego wzrostu. Czuła zapach nie mytego ciała i dreszcz dygoczącego w 

nim napięcia.

Boi   się   bardziej   niż   ja,   pomyślała,   ale   była   to   niewielka   pociecha. 

Zdawała   sobie   sprawę,   że   człowiek   z   nożem   w   ręku   staje   się   pod 

wpływem strachu nieobliczalny, a przez to bardziej niebezpieczny.

Jim   także   zdawał   się   to   rozumieć,   ponieważ   spokojnie   odpiął   swój 

kosztowny złoty zegarek i wręczył go rabusiowi, po czym uczynił to samo 

z   wyjętymi   z   portfela   pieniędzmi.   Ale   widać   było,   że   kipi   w   nim 

wściekłość, dłonie mu drżały, a twarz tak sposępniała, że Sarą owładnął 

jeszcze większy strach.

Lękała się, że dojdzie do czegoś strasznego, czemu nie będzie mogła 

zapobiec,   stojąc   z   nożem   przyłożonym   do   boku,   między   dwoma, 

gotowymi lada moment skoczyć ku sobie mężczyznami.

– Teraz ty! – usłyszała skierowane do siebie wezwanie. – Pieniądze i 

biżuteria!

Sara zachwiała się lekko i Jim zrobił niezdecydowany krok w jej stronę, 

ale   zawahał   się   widząc,   jak   się   krzywi   boleśnie   pod   mocniejszym 

naciskiem noża. Napastnik machnął nakazująco ręką i Jim cofnął się z 

groźnym błyskiem w oczach.

– Słyszała paniusia? – zachrobotał znów głos. – No, dalej!

background image

– Nie mam... To znaczy mam przy sobie tylko dwadzieścia dolarów. Na 

taksówkę.

– Dawaj.

Trzęsącymi się rękami wygrzebała banknot z torebki i podała mu go 

przez ramię nie odwracając się.

– Teraz biżuteria!

– Ale... – w głosie Sary zabrzmiała trwoga. – To jedyna pamiątka po 

mojej   matce.   To   tylko   srebro.   Ma   małą   wartość.   Proszę   mi   tego   nie 

zabierać...

– Stul dziób! – zachrypiał za nią gniewny głos. – Nie wciskaj mi tego 

kitu. Zdejmij to, ale już!

Po policzkach Sary pociekły ciepłe słonawe łzy. Z rozpaczą odpięła 

naszyjnik i zdjęła kolczyki, a napastnik łapczywie pochwycił łup.

– Dobra – powiedział. – Teraz się zmywam. Ale wezmę ze sobą na 

trochę   paniusię,   żeby   szanowny   pan   nie   wykręcił   jakiegoś   numeru. 

Chodźmy,   ślicznotko.   Bądź   grzeczna   i   miła.   Będziesz   szła   ciut   przede 

mną.

W   momencie,   gdy   wymawiał   ostatnie   słowa   głos   powędrował   mu 

raptem   w   górne   rejestry   i   zadźwięczał   cienko   dyszkantem.   Po   kilku 

sekundach   Jim   otrząsnął   się   z   oszołomienia   i   błyskawicznie   runął   na 

rabusia.

Po chwili o płyty chodnika zadzwonił wielki nóż, a przerażona Sara 

patrzyła, jak Jim szarpie się z napastnikiem. Dopiero teraz mogła mu się 

przyjrzeć.   Był   niski,   chudy,   ubrany   w   postrzępione   dżinsy   i   brudną, 

podartą   bluzę   narciarską.   Twarz   zakrywała   mu   maska   z   czarnej 

pończochy.

background image

Chociaż zwinny i żylasty, nie miał oczywiście szans w walce z Jimem 

Flemingiem,   ale   w   zaciekłym   milczeniu   wywijał   mu   się   jak   piskorz. 

Wreszcie   Jim   zakleszczył   go   w   zagięciu   ramienia   a   kiedy   wolną   ręką 

zerwał mu z głowy pończochę – oboje z Sarą zamarli ze zdumienia.

Spoglądała  na  nich   zuchwale,   twarz  wyrostka,  chłopca   właściwie,  o 

gładkiej dziecięcej buzi i nosie obficie upstrzonym piegami.

Patrzył na nich z wściekłością, starając się powstrzymać łzy gniewu i 

upokorzenia.   Jim   zmienił   nieco   pozycję,   aby   go   mocniej   uchwycić,   a 

chłopak ze zręcznością kota skorzystał z okazji. Wyśliznął się spod łokcia 

Jima i jednym krótkim szarpnięciem wyprysnął na wolność, zmykając co 

sił w nogach, obutych w podniszczone trampki.

Jim rzucił się za nim w pościg, a zszokowana Sara stała jak wryta, 

wodząc za nimi wzrokiem, aż znikli jej z oczu za rogiem.

– Hej! – krzyknęła nagle na cały głos. – Moja biżuteria!

Schyliła się, zdjęła szybko pantofle, wsadziła je do kieszeni i popędziła 

śladem Jima, nie zważając na ból stóp kaleczonych nierówną, oblodzoną 

powierzchnią trotuaru.

Niepostrzeżenie   znalazła   się   w   wąskich,   zaśmieconych   zaułkach 

śródmiejskiej   dzielnicy   slumsów.   Położona   w   niestosownej   bliskości 

błyszczących gmachów biurowych i eleganckich butików, kryła w cieniu 

wielkiego bogactwa smutne skupiska nędzy i degradacji. Były to stare, 

zakopcone,   rozpadające   się   domy,   których   lokatorzy   gnieździli   się   w 

ciasnych   zatęchłych   mieszkaniach.   Ale   Sara   nie   miała   czasu   na 

kontemplację   społecznych   kontrastów.   Brakowało   jej   tchu,   kłuło   ją   w 

boku, dokuczały obolałe stopy. Co najgorsze, Jim był wciąż daleko przed 

nią i lada chwila mógł się jej całkiem zgubić.

background image

Była   już   bliska   poniechania   pogoni,   kiedy   dostrzegła,   jak   przystaje 

przed wąskim wejściem do jednego z domów, po czym wpada do wnętrza. 

Zmuszając się do zwiększenia tempa, wbiegła za nim i znalazła się. w 

mrocznym, zapleśnialym budynku u podnóża brudnych, pokrzywionych 

schodów. Zobaczyła że zatrzymał się z wahaniem na chwiejnym podeście, 

przed odrapanymi drewnianymi drzwiami.

Sara wzdrygnęła się. Dom był tak odrażający, wilgotny i śmierdzący, 

że opuściła ją odwaga. Kto wie, co mogło się czaić za tymi drzwiami? 

Zanim   jednak   zdążyła   powstrzymać   Jima   ostrzegawczym   okrzykiem, 

napierał już na deski całą siłą barku. Lichy zamek ustąpił natychmiast i 

drzwi rozwarły się na oścież, odsłaniając pasmo mdłego światła. Jim z 

kocią ostrożnością zerknął do wnętrza, po czym z wolna przekroczył próg 

i zniknął z pola widzenia Sary. Stała zasapana na dole, nieomal pewna, że 

lada chwila Jim ukaże się na klatce schodowej, uciekając przed gradem 

kul.

Jednakże nic się nie działo. Wszędzie – w cuchnącym korytarzu, na 

obskurnych schodach, na zarzuconej śmieciami uliczce – panowała cisza. 

Sara   zebrała   się   na  odwagę.  Wspięła   się   powoli  na   schody,  popchnęła 

wyważone przez Jima drzwi, postąpiła czujnie kilka kroków i przystanęła 

w bezbrzeżnym zdziwieniu.

Jim,   odwrócony   tyłem,   stał   pośrodku   maleńkiego   pokoju,   prawie 

zupełnie   pozbawionego   mebli.   W   jednym  kącie   znajdowało   się   wąskie 

metalowe   łóżeczko   dziecięce,   w   drugim   sterta   koców   i   sfatygowana 

kołyska,   na   wpół   schowana   za   dziurawą   zasłoną   zwisającą   we   wnęce, 

która  służyła  kiedyś jako  szafa.  Tu  i tam walały   się  różne  przedmioty 

gospodarstwa domowego, na poobijanym kredensie znalazła miejsce stara 

background image

płytkowa kuchenka elektryczną obok niej ustawione były dwa tekturowe 

pudła   najwyraźniej   w   charakterze   szafek   kuchennych.   Wyrostek,   który 

zabrał   Sarze   naszyjnik,   usiłował   –   przybrawszy   wyzywającą   pozę   – 

zasłonić   sobą   łóżko.   Pośród   zwilgotniałych,   zbarłożonych   pledów 

siedziało   na   nim   jakieś   dziecko.   Wielkie   nieruchome   oczy   i   ściągnięta 

twarzyczka nadawały mu wygląd sennej wystraszonej sowy.

Na   widok   wchodzącej   Sary,   chłopak   wytrzeszczył   wzrok   i 

zaalarmowany Jim odwrócił ku niej głowę.

– Nie powinnaś tu przychodzić – mruknął.

– On ma mój naszyjnik – odparła zawziętym tonem.

Chłopiec sprężył się, jakby zamierzał uciec. Jim dał nagle dużego susa i 

obłapił go niedźwiedzim uściskiem. Nie rozluźniając uchwytu, sięgnął mu 

zręcznie palcami do kieszeni i odebrał zagrabione rzeczy, choć chłopak 

stawiał zaciekły opór. Scena ta pobudziła do żałosnego płaczu skurczone 

na łóżku dziecko. Sara podbiegła do niego szybko i uklękła, chcąc mu się 

lepiej przyjrzeć. Była to dziewczynka, mniej więcej dziewięcioletnia, o 

błękitnych oczach i jasnych włosach, krzywo podciętych wokół uszu. Sara 

odgarnęła jej z czoła zmierzwione kosmyki, poruszona do głębi budzącym 

litość wyglądem małej i błagalnym wyrazem zalęknionych, zalanych łzami 

oczu.

– Już dobrze, kochanie – szepnęła. – Nikt ci tu nie zrobi krzywdy. Jak 

masz na imię?

– Nazywam się... – dziewczynka chlipnęła, połykając łzy. – Nazywam 

się Ellie – dokończyła cichym, schrypniętym głosikiem.

– A to jest twój brat, prawda? – spytała Sara wskazując na chłopaka, 

który wciąż próbował rozpaczliwie wyrwać się Jimowi.

background image

– Tak – odpowiedziała szeptem – Ma na imię...

– Zamknij się, Ellie! – krzyknął chłopiec i poniechawszy na chwilę 

oporu cisnął jej rozjuszone spojrzenie. – Nic im nie mówi Dziewczynka 

zacisnęła usta i znowu zaczęła płakać.

– Słuchaj, kolego – odezwał się Jim, – Myślę, że nie bardzo rozumiesz 

sytuację.   Uspokój   się   na   moment   i  nastaw   ucha   na   to,   co   ci   powiem, 

dobrze?

Przy tych słowach wzmocnił uchwyt, obezwładniając chłopaka, aż ten 

usłuchał i przestał się szamotać.

– Wiemy już, gdzie mieszkasz i jeśli złożymy na ciebie skargę za to, co 

zrobiłeś, popadniesz w wielkie kłopoty. Tak więc, nie możesz się teraz 

stawiać, prawda?

Chłopak wbił wzrok w popękane klepki podłogi i nic nie odpowiedział.

– Prawda? – powtórzył łagodnie Jim, uzupełniając pytanie ponownym 

naprężeniem muskułów.

– Tak – wymamrotał posępnie chłopiec. – Chyba nie mogę.

– Dobrze. Jak masz na imię?

– Billie.

– Świetnie. A teraz, Billie, powiedz, kto się wami zajmuje. Jest tu jakaś 

dorosła osoba?

– Tylko ja – odparł dumnie Billie, zadzierając ku Jimowi piegowatą 

twarz.

Jim popatrzył na niego w milczeniu i zaczął znowu zaciskać obręcz 

swych ramion.

–   Mów   prawdę,   Billie   –   rzekł   ostrzegawczym   tonem.   –   Nie   chcę 

wysłuchiwać kłamstw.

background image

– Ale to prawda – powiedział Billie. – Pan mnie puści, dobra? Nie 

ucieknę.

– Skąd pewność, że tego nie zrobisz?

– A stąd – odrzekł chłopak zdziwiony, że można zadawać tak głupie 

pytania – że nie zostawię tu pana bo by pan zabrał dzieciaki, to chyba 

jasne, co?

–   Dzieciaki?   –   powtórzył   zaskoczony   Jim.   –   Jest   tu   jeszcze   jakieś 

dziecko, oprócz tej dziewczynki?

Jak   gdyby   w   odpowiedzi   na   to   pytanie,   kolebka   za   podartą   kotarą 

zaczęła się bujać i skrzypieć. Po chwili wydźwignęła się z niej do pozycji 

stojącej mała figurka, balansująca niepewnie na różowych pofałdowanych 

nóżkach. Uchwyciwszy się pulchnymi rączkami skraju zasłony, wydała z 

siebie zdumiewająco mocny wrzask, czerwieniejąc z oburzenia.

–   Chyba   wyrzyna   mu   się   następny   ząbek   –   objaśniła   Ellie, 

przepraszającym i zatroskanym tonem niczym młoda mamusia. – Ma już 

pięć – dodała dumnie pod adresem uśmiechającej się Sary.

Następnie   ześliznęła   się   z   łóżka   –   istny   szkielecik,   obleczony   we 

flanelową koszulkę z krótkimi rękawami oraz wyświechtane spodnie od 

dresów – i wyjęła niemowlę z kołyski, zginając się pod jego ciężarem.

– Chodź – powiedziała cicho Sara. – Pozwól mi go ponosić.

Ellie   zawahała   się,   ale   podała   dziecko   Sarze,   która   przytuliła   je   do 

siebie, opierając policzek o jasną mechatą główkę. Chłopczyk miał jakieś 

dziewięć   miesięcy,   wyglądał   zdrowo,   a   jego   bawełniana   koszulina   i 

pieluszki wyróżniały się czystością, wyjątkową w tym zarosłym brudem 

otoczeniu.

Ellie i Billie obserwowali ruchy Sary z milczącą obawą. Posłała im 

background image

uspokajający uśmiech, poklepawszy czule małego, który czknął i przycichł 

wtulony w nią ufnie.

– Jak on się nazywa? – spytała Sara dziewczynkę, która podeszła do 

niej z kocykiem, aby owinąć mu gołe nóżki.

– Arthur.

– Ładne imię. Uroczy dzieciak. Widać, że się nim dobrze opiekujecie.

– To dlatego... Dlatego was obrobiłem – odezwał się Billie zgaszonym, 

jakby zawstydzonym głosem, bez cienia poprzedniej agresywności.

Po raz pierwszy przemówił jak dziecko, którym w istocie był.

–   Arthurowi   wyrzynają   się   zęby   i   naokoło   szerzy   się   grypa,   więc 

potrzebne jest mu mleko i soki owocowe, a to dużo kosztuje. Poza tym już 

prawie chodzi i musi mieć buciki, bo podłoga jest tu zimna i sterczą z niej 

drzazgi.

Jim zasępił się i popatrzył na dzieci wzrokiem, w którym malowało się 

skrajne niedowierzanie pomieszane ze zgrozą.

–   Czy   wy   naprawdę   nas   nie   bujacie?   Nikt   się   wami   nie   zajmuje? 

Mieszkacie tu sarni z tym pędrakiem?

– Zgadza się – odparł Billie.

– Nie wierzę – sparował krótko Jim. – To niemożliwe.

– Niby dlaczego?  – spytał Billie.  – Mam już trzynaście  lat, a Ellie 

prawie   jedenaście.   To   chyba   dosyć,   żeby   dopilnować   takiego   szkraba. 

Powiem panu, , że Arthur ma u nas lepszą opiekę niż większość tutejszych 

dzieci.

– Jak długo to trwa? Jak długo mieszkacie tu sami?

– Od lata. To jest od śmierci mamy – rzeki Billie.

– Popijała – dorzucił wyjaśniającym tonem.

background image

– Ale kiedy nie piła, była całkiem fajna – wtrąciła  lojalnie  Ellie.  – 

Zanim urodził się Arthur nie piła dość długo i nawet pracowała. Sprzątała 

wieczorami w biurach. Przynosiła nam jabłka, czekoladę i inne smakołyki 

– westchnęła rzewnie na wspomnienie dawnych dobrych czasów.

–   Ale   po   urodzeniu   Arthura   znowu   zaczęła   pić   –   podjął   Billie.   – 

Przeważnie była tak ululana, że nie mogła nic koło niego zrobić. Chciała 

nas oddać Opiece Społecznej i mówiła, że wtedy nas rozdzielą i wyślą w 

różne miejsca.

– Co było potem?

– Powiedziałem,  że jak nas zgłosi do Opieki,  to zabiorę dzieciaki i 

ucieknę – rzekł spokojnie Billie.

– Powiedziałem, że sam się nimi zajmę, żeby się nie . przejmowała. No 

i dałem sobie radę.

– Okradając ludzi – rzucił Jim.

– Hej, szefie, nigdy tego przedtem nie zrobiłem. To było pierwszy raz. 

Zwykle sprzedaję makulaturę, załatwiam ludziom różne sprawy i tak dalej 

Ale   teraz   się   zląkłem,   że   Arthur   zachoruje,   a   on   potrzebuje   mnóstwa 

rzeczy...

– Kiedy wasza matka umarła – wtrąciła Sara – jak – sobie radziliście? 

Czy żadne władze nie dowiedziały się, że zostaliście sami i...

Billie potrząsnął przecząco głową.

– Nikt o tym nie wiedział. Ona umarła... – urwał i spojrzał na Ellie, 

która   z   pobladłą,   zastygłą   twarzą   przystanęła   przy   kołysce   ściskając   w 

chudych dłoniach butelkę ze smoczkiem.

– Umarła – ciągnął Billie – na ulicy, dość daleko stąd i nikt nic o niej 

nie wiedział. Byłem tam i widziałem, jak ją wkładali do karetki.

background image

– A inni ludzie w budynku? – spytała Sara. – Czy nikt...

– Nie mają pojęcia, że umarła. Myślą, że ktoś z nami jest. Tutaj nikt nie 

wtyka  nosa  w  cudze  sprawy.  Co  miesiąc   biorę   zasiłek   rodzinny, płacę 

czynsz i mam spokój. Tu każdy jest zajęty sobą. Tak to jest – zakończył 

Billie swoje małe przemówienie i popatrzył zawadiacko na Sarę i Jima.

– Musimy kogoś zawiadomić – odezwał się Jim z wahaniem w głosie. – 

Nie możecie dłużej żyć jak...

– Jeśli pan to zrobi – przerwał mu Billie – nawiejemy stąd, a w nowym 

miejscu może być jeszcze gorzej niż tutaj.

– Ale dlaczego? – zapytał Jim. – Dlaczego nie chcecie żadnej pomocy, 

jedzenia, ubrania? A co ze szkołą? Chodzicie do szkoły?

– Przestaliśmy w tym roku – odparł Billie. – Po – śmierci mamy. W 

szkole za bardzo się do wszystkiego przyczepiają. Mam kilka książek i 

uczę Ellie tego i owego. Mamy też książkę o tym, jak trzeba pielęgnować 

małe  dzieci. Zrozumcie, że nie możemy  iść do Opieki. Z miejsca ktoś 

zaadoptuje Arthura i zabierze go, bo to fajny berbeć, a wszystkim zależy 

tylko na maluchach. Mnie ani Ellie nikt nie weźmie.

Z oczu Ellie Izy popłynęły dwiema niepohamowanymi strużkami.

Sara popatrzyła na nią niespokojnie.

–  Nic na  razie  nie  rób  – zwróciła  się  do  Jima.   – Dajmy   im trochę 

pieniędzy, a jutro przecież możemy wrócić i postarać się, żeby...

Jim   zatrzymał   na   niej   szybkie,   badawcze   spojrzenie,   jakby   dopiero 

teraz uświadomił sobie jej obecność. I widząc ją – czarująco zarumienioną, 

w eleganckiej futrzanej kurtce i jedwabnej sukni, ale wciąż bez pantofli i 

ze śpiącym dzieckiem w ramionach – doznał dziwnie mieszanych uczuć.

– Jutro, urocza damo? – spytał miękko. – Wspaniale! Przyjechać po 

background image

panią do domu, czy może spotkamy się gdzie indziej?

Sara wróciła raptownie do rzeczywistości. Przypomniała sobie, że musi 

się nadal maskować i zachować absolutną anonimowość, aby Jim nigdy 

nie odkrył, kim jest i czym się zajmuje.

– Po namyśle – burknęła zimno – doszłam do wniosku, że z pewnością 

sam będziesz umiał załatwić wszystko jak należy. Napraw przed wyjściem 

ten wyłamany zamek i niech ci nie wpadnie do głowy mnie śledzić. Czy 

mogę prosić o mój naszyjnik? Pójdę już sobie.

Wrócę   tu,   obiecywała   sobie   w   myślach.   Wrócę,   kiedy   się   tylko 

upewnię, że on się tu nie kręci. Wrócę i przyniosę im mnóstwo rzeczy: 

jedzenie, ubranie, ciepłe ciuszki dla malutkiego, książki, zabawki.

Ze starannie  maskowanym żalem rozstała  się  z zaspanym malcem  i 

podeszła do Jima.  Popatrzył jej w oczy i bez słowa zwrócił naszyjnik, 

kolczyki   i   pomięte   dwadzieścia   dolarów.   Sara   schowała   biżuterię   do 

kieszeni, banknot dała Billiemu, wsunęła stopy w pantofle i skierowała się 

ku   drzwiom.   W   korytarzu   przystanęła   na   ułamek   sekundy   i   ignorując 

kompletnie Jima, uśmiechnęła się do dzieci, które przyglądały się jej, nic 

nie mówiąc.

–   Arthurek   jest   naprawdę   wspaniały   –   rzuciła   im   na   odchodnym   i 

prędko zbiegła po trzeszczących schodach, znikając pośród nocy.

background image

Rozdział 4

Jim popatrzył bezradnie na dzieci, po czym wypadł z pokoju i pognał 

po  schodach.  Wybiegłszy  przed  dom,   zdążył jeszcze  dostrzec   sylwetkę 

oddalającej się zamaszystym krokiem Sary.

– Cholera! – zaklął głośno, wahając się co robić. Miał ogromną ochotę 

dogonić ją i zmusić do wyjawienia, jak się nazywa i dokąd idzie. Bał się 

rozpaczliwie, że jeśli tego nie zrobi, nigdy już jej nie odnajdzie.

Ale   na   górze   czekała   na   niego   trójka   bezbronnych   dzieci.   Musiał 

naprawić ten zamek, żeby czuły się bezpieczne.

Zanim się zdecydował, co robić, Sara znikła za rogiem. Jim nie ruszał 

się   z   miejsca   jeszcze   przez   kilka   chwil,   wpatrzony   w   pustkę   ulicy.  W 

końcu wzruszył ramionami,  odwrócił się  i zaczął wolno wstępować na 

schody.

W mieszkaniu zastał rwetes. Arthur siedział w kołysce i z piąstką w 

buzi   wydzierał   się   wniebogłosy.   Ellie   i   Billie   miotali   się   po   pokoju, 

pakując co się da do kartonowych pudeł. Wyglądało na to, że się kłócili i 

chyba Billie brał górę, sądząc po spuszczonej głowie Ellie i łzach na jej 

policzkach.

Na widok Jima zmieszali się. Ellie jak oparzona upuściła na ziemię 

naręcze   jakichś   gałganów.   Billie   przyglądał   mu   się   wyzywająco,   twarz 

miał pobladłą zaciętą.

Jim spoglądał to na jedno, to na drugie, krzywiąc się cierpiętniczo, gdy 

Arthur   wzmagał   swój   wrzask   i   potrząsał   kołyską,   która   chybotała   się 

niebezpiecznie.

– Co mu jest? – spytał Ellie. – Może weźmiesz go na ręce?

background image

Ellie otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale Billie powstrzymał ją 

nagłym gestem ręki.

– Słuchaj, pan – rzekł znużonym głosem – weź pan na wstrzymanie, 

dobra? Niech pan idzie do domu i zostawi nas w spokoju. Głupio mi, że 

chciałem   was   skasować,   ale   odzyskał   pan   wszystko   i   nie   ma   sprawy, 

dobra? Chcemy zostać sami.

–   Jasne   –   odpowiedział   Jim.   –   Zostawię   was,   a   za   dwie   minuty 

weźmiesz te biedne dzieciaki i uciekniecie.

– Przerabialiśmy to już – odparł Billie z uporem.

– Dawałem sobie radę przedtem, dam sobie i teraz.

– Chwileczkę... zaczął Jim,  ale zaraz umilkł i spojrzał bezradnie na 

Ellie, która wyjęła Arthura z kołyski, próbując go bezskutecznie uciszyć.

– On jest głodny, Billie – odezwała się smutnym głosem. – Trzeba go 

nakarmić.

– Więc weź butelkę i zrób to!

– Ale... już nic nie zostało. Wieczorem wypił resztkę mleka i wtedy ty 

powiedziałeś, że postarasz się o pieniądze i...

– Stul dziób! – syknął Billie, zanim Jim zdążył się wtrącić. – Słuchaj 

mała. dodał łagodniejszym tonem – dostałem od tej pani dwudziestaka. 

Zaraz wyjdę i kupię mleko w nocnym sklepie. Daj mu na razie coś do 

żarcia, skórkę chleba, czy co innego. Może go to zatka na ten czas...

Urwał i spojrzał na Jima, jakby przypominając sobie o jego obecności.

– Proszę pana – rzekł błagalnie – czy nie mógłby pan sobie pójść i dać 

nam spokój? Nie musi się pan o nas martwić.

Uwagi   Jima   nie   uszło,   że   w   głosie   chłopaka   nie   słyszało   się   już 

zadziornych,   zuchwałych   nut.   Pobrzmiewało   w   nim   ogromne, 

background image

przytłaczające znużenie.

Biedaczysko,   pomyślał   Jim,   zapominając   o   gniewie,   jaki   w   nim 

wcześniej wzbudził postępek chłopca. Ma trzynaście lat i cały świat na 

swoich barkach.

– Wiesz co – nagle podjął decyzję. – Dosyć już tego wszystkiego. Biorę 

was do siebie. Bez żadnego gadania. Prześpicie się, nakarmimy małego, a 

jutro   pomyślimy   co   dalej.   A   teraz   w   drogę.   Włóżcie   coś   na   siebie   i 

ubierzcie Arthura.

Ellie   zbladła   jak   płótno.   Z   rozszerzonymi   ze   strachu   źrenicami 

przycisnęła do siebie dziecko.

–   Nic   z   tego   –   oznajmił   ponuro   Billie.   –   Wiadomo,   że   zaraz   pan 

zadzwoni do Opieki Społecznej i za tydzień pójdziemy z Ellie do dwóch 

różnych przytułków, a Arthura ktoś zaadoptuje. Nic z tego. Raczej pana 

ukatrupię.

Jim wzdrygnął się zaszokowany zimną zaciętością w głosie chłopca. 

Nic   nie   mówiąc,   patrzył   mu   prosto   w   oczy,   aż   Billie   opuścił   wzrok   i 

kopnął gniewnie nadkruszoną klepkę butwiejącej podłogi.

–   Może   takie   groźby   są   dobre   dla   twojej   małej   siostry,   chłopcze   – 

powiedział   Jim   ze   spokojem.   –   Ale   mnie   nie   zastraszysz.   Nie   mam 

zamiaru zawiadamiać Opieki i daję słowo, że nie pozwolę was rozdzielić. 

Chcę tylko wziąć do domu tych dwoje dzieciaków żeby się ogrzały i nie 

głodowały. I zrobię to z twoją pomocą, albo bez niej. Idziesz z nami, czy 

nie?

Billie spojrzał na niego spode łba, wciąż nastroszony i podejrzliwy. Ale 

nie wyrzekł słowa wzruszył tylko z rezygnacją ramionami i wykonał pod 

adresem   Ellie   jeden   ze   swych   rozkazodawczych   gestów.   Dziewczynka 

background image

popatrzyła na Jima z wyrazem pokornego smutku, podała mu Arthura i 

zajęła się upychaniem jego szmatek w kartonowych pudłach.

Jim trzymał niezgrabnie dziecko, zaskoczony siłą z jaką kręciło mu się 

w rękach i pojemnością jego płuc. Chcąc uciszyć małego, ułożył go sobie 

w zakolu lewej ręki i zaczął wolno kołysać. Arthur, który nigdy jeszcze nie 

doświadczył   tak   mocnego   oparcia   spojrzał   zdziwiony   w   górę,   przestał 

płakać i niespodziewanie uśmiechnął się.

Rozczuliło to Jima.

– Cześć – mruknął ze wstydliwym uśmiechem. – Cześć, zuchu. Jesteś 

głodny? Mamy cię stąd zabrać i poczęstować mlekiem? Tak jest, zrobimy 

to. Zrobimy.

Tymczasem   Ellie   zapełniła   karton   i   podniosła   go,   zatoczywszy   się 

lekko pod ciężarem. Billie, nadal milczący i ponury, chwycił drugie pudło 

i oboje ruszyli do drzwi.

– No dobra – odezwał się Billie. – Jesteśmy gotowi. Jak mamy iść, to 

idźmy.

– Chwileczkę – rzekła Ellie i stawiając karton na podłodze, podeszła do 

Jima i owinęła dziecko szczelnie starym kocem.

Jim prześliznął się zdziwionym spojrzeniem po załadowanych pudłach.

– A co z resztą rzeczy? – zapytał. – Zamek jest zepsuty. Mogą was 

okraść.

– To wszystko, co mamy – odparł Billie. – Nie licząc mebli, ale to nic 

nie warte graty.

– A wasze palta? Czy Ellie nie ma czegoś cieplejszego? Na dworze jest 

zimno,   a   mój   samochód   stoi   o   parę   przecznic   dalej,   –   Ellie   jest 

przyzwyczajona do zimna – burknął Billie. – Pospieszmy się, bo Arthur 

background image

znów zacznie ryczeć.

W chwilę potem opuścili budynek i wyszli na mroźną ulicę. Jim niósł 

opatulonego Arthura, obok dreptały dzieci, dźwigając w milczeniu swój 

dobytek. Ellie od czasu do czasu popatrywała niespokojnie na ruchliwy 

kokon w ramionach Jima, Billie wlepia! wzrok przed siebie, minę miał 

obojętną, bez żadnego wyrazu.

Jim   przyglądał   mu   się   z   ukosa   świadom,   że   przy   najbliższej   okazji 

chłopak będzie próbował czmychnąć razem z dziećmi.

Boże drogi, westchnął ciężko. Będę musiał cały czas mieć go na oku. A 

przecież rano idę do pracy.

W jaki sposób zapewnić dzieciom opiekę? W co ja się Wpakowałem?

Kiedy doszli do samochodu, umieścił Billiego z kartonami na tylnym 

siedzeniu, a Ellie usiadła z przodu z Arthurem na podołku, wybałuszając 

oczy na kolorowe girlandy bożonarodzeniowych lampek, zdobiące fasady 

domów.

– O jejku, jakie ładne – szepnęła niemal niedosłyszalnie.

– Co jest ładne, Ellie? – spytał Jim.

– Te światełka. Nie widziałam takich nigdy.

– To z powodu świąt, Ellie. Naprawdę nigdy ich nie widziałaś?

–   Chyba   nie   –   potrząsnęła   głową.   –   Mama   wieczorem   zawsze 

wychodziła,   a   ja   siedziałam   cały   czas   w   domu.   Och,   jakie   śliczne   – 

powtórzyła z zachwytem. – Jak w bajce, jak zaczarowane.

Niebawem Jim wjechał na parking przed masywnym wieżowcem, w 

którym mieszkał.

– Czy ta pani tam będzie? – spytała raptem Ellie.

– Jaka pani? O kogo ci chodzi?

background image

No, ta piękna pani, która była u nas w mieszkaniu. Będzie tutaj?

– Nie – odparł krótko Jim. – Nie będzie jej.

Ellie zmarkotniała, ale przezwyciężając nieśmiałość drążyła dalej.

– A może ta pani przyjdzie jutro?

– Czemu pytasz, Ellie?

–   Jest   taka   piękna.   Jak   księżniczka.   I   była   dla   mnie   taka   dobra. 

Chciałabym... Chciałabym znowu ją zobaczyć.

–   Ja   też   –   rzekł   miękko   Jim,   a   dziewczynka   spojrzała   na   niego   ze 

zdziwieniem. – Ja też, Ellie – powtórzył.

Oszołomione   ogromem   budynku,   wytwornym   holem   i   portierem   w 

uniformie, dzieci czekały nerwowo, aż winda dotrze do celu. Jim otworzył 

drzwi do mieszkania i wpuścił swoich małych gości do wewnątrz.

Ellie   stanęła   jak   wryta,   rozglądając   się   wokół   z   otwartą   buzią   i 

błyszczącymi oczami, jak gdyby nagle znalazła się w raju.

–   Och,   Billie   –   wyszeptała   po   chwili,   gdy   podziw   wziął   górę   nad 

lękiem.   –   Patrz,   jak   tu   pięknie!   Jakie   obrazy,   jaki   wielki   dywan.   To 

prawdziwe futro, co Billie? A te rośliny! Zupełnie jak w telewizji!

Zaskoczony   reakcją   dziewczynki,   Jim   próbował   spojrzeć   na   swoje 

lokum   jej   oczami.   Mieszkanie   było   istotnie   wygodne,   wykończone   i 

urządzone   ze  smakiem.   Rzeczywiście,   wszędzie   widać  było  uwielbiane 

przez Jima rośliny doniczkowe, niektóre z nich osiągały rozmiary małych 

drzewek.

W gruncie rzeczy mieszkanie było raczej skromne, w każdym razie tak 

by je z pewnością określiło wielu przyjaciół Jima. Wiedząc, że pochodzi z 

bardzo bogatej rodziny, zastanawiali się często, czemu nie przeprowadza 

się   do   czegoś   trochę   odpowiedniejszego.   Nie   mieli   pojęcia   że   Jim 

background image

zainwestował cały posiadany kapitał, a od ukończenia szkoły nie wziął od 

ojca ani centa. Byliby zdumieni, gdyby wiedzieli ile wysiłku kosztowało 

niekiedy  Jima  opłacenie czynszu. Nie mógł nawet marzyć o wynajęciu 

czegoś większego i bardziej komfortowego.

– Nie podniecaj się, Ellie – rzekł chłodno Billie. – To nie miejsce dla 

nas i bądź pewna, że nie pobędziemy tu długo.

Słowa te dobitnie przypomniały Jimowi o jego dylemacie.

Uzmysłowił sobie, że Billie ma rację. Byłoby okrucieństwem pozwolić 

tym sierotom zakosztować luksusu i bezpieczeństwa, jeśliby miało to być 

im  zaraz  odebrane.  Ale,  jak  je  urządzić   w mieszkaniu,   które  ma   tylko 

jedną sypialnię? Co będą robiły przez cały dzień? Poza tym trzeba o nie 

zadbać, pomyśleć o nauce i o opiekunce dla Arthura, gdyby Ellie poszła do 

szkoły.

Nagle   poczuł   na   sobie   ironiczny   wzrok   chłopca   i   zrobiło   mu   się 

nieswojo, jak gdyby Billie czytał w jego myślach i wiedział, co go trapi.

Zażenowany,   rozprostował   ramiona   i   z   wymuszoną   serdecznością 

zwrócił się do Ellie, nadając głosowi w miarę przekonywające brzmienie:

–   Nie   martw   się,   mała.   Pomieszkacie   tu   jakiś   czas,   a   jeśli   się 

przeniesiecie, to do miejsca które będzie tak samo dobre. I to wszyscy 

troje. Obiecuję. A teraz pójdziemy spać. Ta wersalka jest rozkładaną a tam 

w rogu, będzie chyba można bezpiecznie ułożyć Arthura.

Podczas   gdy   Jim   i   Ellie   krzątali   się,   ścieląc   posłania   i   szykując 

legowisko dla Arthura Billie zaszył się w kąt i w milczeniu śledził uważnie 

ich ruchy z zimnym, posępnym wyrazem twarzy.

Długość   źdźbła   w  badanej  grupie   próbnej  wzrosła   przeciętnie   o   2,6 

background image

milimetra – dyktowała Sara do swego małego magnetofonu – natomiast 

boczne blaszki liściowe...

Raptownie   wyłączyła   mikrofon   i  obróciła   się   na   krześle,   patrząc   na 

zaśnieżony krajobraz za oknem. Po chwili zdjęła okulary, potarła palcami 

skronie, a na jej rozmarzonej twarzy pojawił się anemiczny uśmiech.

Ponownie włączyła magnetofon.

–   To   już   trzeci   dzień   –   urwała   żeby   spojrzeć   na   zegarek,   po   czym 

miękkim łagodnym głosem zaczęła znowu mówić do mikrofonu: – Mniej 

więcej sześćdziesiąt dwie godziny od zapłodnienia. Zygota po podziale 

mitotycznym weszła w fazę blastocytową i przygotowuje się obecnie do 

zagnieżdżenia się w ściance macicy.

Wymawiając   te   słowa,   Sara   poczuła   w   sobie   osobliwe   łaskotanie, 

leciutki tajemniczy  dreszczyk, przenikający aż do szpiku i uśmiechnęła 

się, że jest taka niemądra. Było oczywiste, że nawet jeśli w poniedziałek w 

nocy   została   zapłodniona,   nie   miała   jeszcze   prawa   doznawać   żadnych 

oznak ciąży. A widoki na zapłodnienie wcale nie były takie duże, jeśli 

wziąć   pod   uwagę   późniejsze   wydarzenia   –   szok   wskutek   napadu, 

szaleńczy   uliczny   sprint   na   lodowatym   zimnie,   wreszcie   wzruszenie 

spowodowane   niedolą   owych   trojga   dzieci.   Szanse   zapłodnienia   w   tak 

niepomyślnych okolicznościach można było określić jako prawie zerowe. 

A jednak czuła ten dziwny skurcz pod sercem, niesamowite, nieokreślone 

uczucie, że coś się w niej dzieje.

–  Już  wkrótce  –  podjęła  strapionym głosem  dyktando  – będę  miała 

poranne mdłości oraz niepohamowany apetyt i jakiś doktor powie mi, że 

ciąża jest urojona.

Przerwała nagrywanie i przesunęła taśmę wstecz, aby zetrzeć zapis, po 

background image

czym znowu popadła w zamyślenie.

Po raz kolejny stanął jej przed oczami obraz tych trojga osieroconych 

dzieci. Przez minione dwa dni raz po raz odpierała pokusę powrotu do 

tamtego mieszkania decydując, że powinna wykreślić z pamięci wszystko, 

co zaszło tamtego wieczoru.

Dręczyła   ją   obawą   że   Jim   posłuży   się   dziećmi   jako   swego   rodzaju 

przynętą, że zaczai się w pobliżu i wypadnie z ukrycia, kiedy ona zjawi się 

znowu w tej okropnej norze.

Rozterki Sary były przede wszystkim związane z jej ewentualną ciążą. 

Bała się, że jeśli Jim ją odszuka i dowie się kim jest, może w przyszłości 

zgłosić swe prawa do dziecka.

Ostatecznie  Flemingowie   byli bogaci  i wpływowi.  Jim  był jedynym 

synem senatora Jamesona Kirklanda Fleminga III i dotąd się nie ożenił. Co 

będzie, jeżeli Sara urodzi chłopca, a oni zechcą uczynić z niego Jamesona 

Kirklanda V?

Myśl, że sprawa mogłaby trafić do sądu, że plany, jakie sobie ułożyła 

co do sposobu wychowania dziecka, zostałyby pokrzyżowane, była dla 

Sary nie do zniesienia. Niczego nie pragnęła w tej chwili tak bardzo, jak 

zapomnieć raz na zawsze o Jimie Flemingu i iść dalej swoją drogą.

Nie zastanowiła się na razie co będzie, jeżeli nie zaszła w ciążę. Gzy 

postara   się   wówczas  uwieść   Jima   po  raz   drugi,   czy   też  znajdzie   sobie 

innego mężczyznę na ojca swego dziecka?

Z   zatroskaną   miną   założyła   z   powrotem   okulary   i   wzięła   się   do 

porządkowania   wydruków   komputerowych.   Ale   wciąż   nie   potrafiła 

wyrzucić z pamięci piegowatej twarzy Billiego, wymizerowanej buzi Ellie 

i małego Arthurka, który podsypiał tak słodko na jej rękach.

background image

Nagłym ruchem zatrzasnęła pokrywę magnetofonu i schowała go do 

biurka.

W   tejże   chwili   rozległo   się   pukanie   do   drzwi   i   pojawił   się   Carl, 

promieniując   świątecznym   nastrojem.   Sara   uśmiechnęła   się   w   duchu. 

Wiedziała, że podczas przerwy na lunch koledzy urządzili sobie małe, ale 

bardzo wesołe przyjęcie.

–   Wychodzę,   Saro   –   powiedział   Carl.   –   Przyjemnych   świąt.   Do 

zobaczenia w przyszłym tygodniu.

– W przyszłym tygodniu? – spytała zaskoczona. – Ale mamy dopiero 

czwartek, prawda?

– Saro, w niedzielę jest Boże Narodzenie. Prawie wszyscy wzięli sobie 

jutro   wolny   dzień.   Instytut   będzie   zamknięty   przez   cztery   dni. 

Zapomniałaś?

Przez chwilę patrzyła na niego pustym wzrokiem, aż dotarł do niej sens 

tej informacji i rozpogodziła się nagle.

– Racja – powiedziała energicznie, wstając z krzesła i zdejmując kitel. 

– W niedzielę jest Boże Narodzenie. No, to na mnie już czas. Mam coś do 

załatwienia.

Schowała okulary do futerału i sięgnęła po płaszcz.

– Saro – zaczął nieśmiało Carl – dokąd się wybierasz?

–   Po   zakupy   –   odrzekła   lekko.   –   Muszę   kupić   trochę   świątecznych 

prezentów.

– Ale – ciągnął z zakłopotaniem – mówiłaś przecież, że w tym roku nie 

będziesz sobie zawracać głowy świętami. Powiedziałaś, że nie masz z kim 

ich obchodzić i chcesz przez ten weekend podgonić trochę robotę.

– Owszem – odparła. – Ale mam też znajome dzieci i chcę im coś kupić 

background image

na Gwiazdkę.

– Saro, kochanie, wiesz przecież, , jak bardzo chcielibyśmy z Melanią 

widzieć cię u nas. Zawsze jesteś najmilszym gościem, a i dzieciaki byłyby 

zachwycone, gdybyś przyszła.

–   Wiem,   o   tym   Carl   –   uśmiechnęła   się,   zarzucając   gruby   szal   na 

ramiona. – Ale gdy się nie ma rodziny, Boże Narodzenie nie jest takie 

ważne i nie powinno się przysiadać do cudzego świątecznego stołu. Mam 

naprawdę szczery zamiar solidnie popracować. Po prostu tak się składa że 

poznałam dzieci, którym chcę zrobić frajdę na Boże Narodzenie.

Carl wpatrywał się w nią bez słowa. Nigdy nie przestawała go frapować 

jej niezwykła uroda. Zastanawiał się także, co może oznaczać ten nowy 

błysk w oczach uśmiechającej się Sary.

– Proszę o zielone sztuczne robaki – zwróciła się Sara do ekspedienta w 

domu towarowym. – Są podobno najlepsze na jeziorne pstrągi...

– Na pewno, proszę pani – odrzekł zgnębionym głosem ekspedient. – 

Tyle że nie ma teraz sezonu na przybory wędkarskie i nie wiem, czy...

– Och, proszę – powiedziała przymilnie Sara. – Ja wiem, że to kłopot i 

bardzo mi przykro. Wie pan, kupuję sprzęt wędkarski dla chłopca, który 

nigdy w życiu nie łowił ryb i bardzo mi zależy na tych robakach.

Pod wpływem jej uśmiechu ekspedient, znękany tłumem spóźnionych 

klientów, zapomniał o zmęczeniu.

–   Oczywiście   –   wyjąkał   oszołomiony.   –   Momencik.   ...   Muszę 

sprawdzić na zapleczu.

Czekając na niego, Sara przypomniała sobie, jak kiedyś ojciec zabierał 

ją  ze sobą  latem  na ryby.  Siedzieli  w cieniu   nad brzegiem  strumienia, 

zarzucone wędki tkwiły w wodzie, a on opowiadał jej o właściwościach 

background image

różnych roślin, rosnących dookoła. Ciekawe, co Billie powiedziałby na 

taką wyprawę?

Wezmę go latem na ryby, przyrzekła sobie, zapominając na chwilę o 

kompletnej nierealności tego projektu. Jak tylko zrobi się ciepło zabiorę je 

wszystkie na piknik i przez cały dzień będziemy łowić ryby.

Ekspedient   wrócił,   trzymając   w   ręku   jaskrawozielone   kawałki 

pokrytego kłaczkami plastiku.

– Zostały tylko dwa – powiedział przepraszająco. – I kosztują cztery 

dolary sztuka. W lecie mieliśmy spory popyt na te robaki.

–   Cieszę   się,   że   udało   się   panu   je   znaleźć!   Są   świetne   na   pstrągi. 

Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu.

Obdarzając go następnym promiennym uśmiechem, włożyła przynęty 

do   wózka,   gdzie   już   leżała   skórzana   rękawica   do   baseballu   oraz   żółte 

plastikowe radio.

Rozanielony   ekspedient   patrzył   za   nią   gapowato   i   zwracając   się   do 

następnego klienta wciąż szczerzył bezwiednie zęby.

Zakupy   dla   Arthura   były   łatwe.   Sara   kupiła   mu   kilka   ciepłych 

śpioszków i sweterków, puszyste skarpetki, kombinezony oraz kilka par 

pantofelków i bucików. Nie była pewna numeracji, ale pamiętając jaki był 

ciężki i tłusty, wzięła dość duże rozmiary.

Wybierając   zabawki,   zdecydowała   się   na   zestaw   manipulacyjny, 

złożony z różnych gałek, dźwigienek i guzików, po naciśnięciu których 

rozlegały się różne odgłosy i skoczne melodyjki.

Po chłopcach przyszła kolej na Ellie. Zostawiła ją sobie na koniec, bo 

kupowanie   prezentów   dla   dziewczynki   sprawiało   jej   największą 

przyjemność. Nie zapomniała jeszcze, co to znaczy mieć dziesięć lat i co 

background image

w tym wieku najbardziej raduje.

Lalki skreśliła od razu. Ellie miała przecież Arthura, który był poza 

wszelką konkurencją.

Najpierw poszła do działu konfekcji dziewczęcej po swetry, spódnice, 

spodnie i rajstopy. Dobierała przeważnie pastelowe kolory, odpowiednie 

dla bladej, delikatnej cery Ellie.

Kupiła   jej   też   komplet   książek   z   Anią   tą   z   „Zielonego   Wzgórza", 

oprawny   w   skórę   pamiętnik   zamykany   na   złoty   kluczyk   i   „układankę 

jubilerską" – zbiór muszelek do łączenia w ozdobną biżuterię.

Wreszcie doprowadziła wyładowany wózek do kasy, i bez zmrużenia 

oka zapłaciła przeraźliwie wysoki rachunek. Ciągle zajętą rzadko miała 

okazję   do   wydawania   pieniędzy.   W   tym   wypadku   koszty   nie   miały 

znaczenia, prawdziwie cieszyła się z zakupu tych podarków.

Nucąc do wtóru kolędę płynącą z głośników ulicznych, wrzuciła do 

auta stos kolorowych pakunków i ruszyła w kierunku dzielnicy, w której 

mieszkały dzieci. Mijając pub, gdzie udało jej się złowić Jima, poczuła 

mrowienie w sercu i przeszedł ją dreszcz. Rozejrzała się nerwowo, czy 

kłoś   nie   śledzi   jej   samochodu   i   potrząsnęła   zaraz   głową   zła,   że   ulega 

bzdurnym urojeniom.

Mimo   to,   kiedy   dojechała   na   miejsce,   ogarnął   ją   lęk.   Zamknęła 

starannie wóz i oglądając się bojaźliwie podeszła do drzwi, przed którymi 

walały się plastikowe worki ze śmieciami. Weszła pospiesznie na górę, 

starając się nie wdychać wyziewów zagrzybionej klatki schodowej.

Na podeście przystanęła z wahaniem, wyłamany przez Jima zamek nie 

był naprawiony. Pchnęła drzwi i zajrzała do wnętrza. Pokój był pusty, jeśli 

nie liczyć zdezelowanej kołyski, brudnych koców w kącie, obskurnego 

background image

łóżka i strzępów papieru. W powietrzu unosiła się zatęchła woń i było 

oczywiste, że nikt tu już nie mieszkał.

Uciekli, pomyślała Sara. Po naszym wyjściu Billie zabrał dzieci, bojąc 

się, że po nie wrócimy.

Wyobraziła   sobie   mroźne   zaśnieżone   ulice,   wychudłą,   wystraszoną 

Ellie z Arthurem na rękach i łzy nabiegły jej do oczu.

– Och, nie – jęknęła głośno. – Och, nie.

Wtem przypomniała sobie zachowanie Jima, tutaj, w tym pokoju. Jak 

go poruszyła sytuacja dzieci, jak nie mógł uwierzyć, że są całkiem same, 

jak się przejął ich losem.

To   dawało   jakąś   nadzieję.   Może   Fleming   znalazł   dzieciom   jakieś 

miejsce? Sprawiał wrażenie prawego człowieka i – ku zdziwieniu Sary – 

ciepłego i wrażliwego.

Ale nie wolno jej się opierać na domysłach. Musi wiedzieć na pewno, 

czy Jim zajął się dziećmi, czy też do tej pory wałęsają się po ulicach bez 

dachu nad głową. A to znaczy – uprzytomniła sobie ze ściśniętym sercem 

– że ma tylko jedno wyjście.

Rada nierada, będzie musiała zatelefonować do Jima Fleminga.

background image

Rozdział 5

Było już późne popołudnie i laboratoria świeciły pustkami, tylko kilka 

osób kręciło się po korytarzach, składając sobie pospiesznie świąteczne 

życzenia.

Sara wpadła do swego pokoju, cisnęła płaszcz na krzesło i sięgnęła do 

szuflady po teczkę Jima Fleminga. Przerzuciła ją szybko i jej obawy się 

potwierdziły.

Prywatny   numer   Jima   był   zastrzeżony   i   nawet   wścibski   detektyw, 

którego   wynajęła   wiosną,   nie   zdołał   go   uzyskać.   Nie   mogła   więc 

zatelefonować   do   domu   i   przepytać   służącą   albo   gospodynię.   Musiała 

zadzwonić do jego biura.

Wcale jej się to nie uśmiechało.

Jim   był   dyrektorem   w   spółce,   mającej   niedużą   sieć   sklepów   z 

artykułami sportowymi. I bynajmniej nie zawdzięczał stanowiska swoim 

osiągnięciom futbolowym. Traktował pracę serio, spędzał większość czasu 

w biurze i dość rzadko pozwalał sobie na relaks, podczas którego grywał 

w   badmintona   lub   pobierał   lekcje   malarstwa.   Było   więc   bardzo 

prawdopodobne, że i dzisiaj będzie jeszcze w pracy.

Sara miała przed sobą kartkę z jego bezpośrednim numerem i staczała 

ze   sobą   walkę.   Przełamała   się   wreszcie,   tknięta   myślą   o   zakupionych 

prezentach.

– Czy mogę mówić z panem Flemingiem? – odezwała się do sekretarki, 

mając wciąż cichą nadzieję, że go nie zastanie, że może wyjechał gdzieś 

na święta.

– Wolno wiedzieć, kto mówi?

background image

Sara zawahała się, zdjęta paniką.

– Proszę powiedzieć, że to przyjaciółka Ellie i Billiego. Znajoma w 

czarnej sukni – dorzuciła i zrobiło jej się gorąco ze wstydu.

W chwilę później zgłosił się Jim.

– Halo, to naprawdę ty, urocza damo?

Na dźwięk jego głosu Sarę naszła niespodziewanie fala wspomnień. 

Czuła   nieomal   namacalnie   dotyk   jego   rąk   i   ust,   i   tę   niewyobrażalną 

rozkosz, jaka ją przenikała, kiedy się kochali.

– Halo, jesteś tam jeszcze? – zapytał niespokojnie.

– Tak... Jestem – wyjąkała. – Dzwonię bo... po prostu chciałam się 

dowiedzieć, co z dziećmi.

– Co z dziećmi?  Dobrze, ale w jaki sposób do mnie trafiłaś?  O ile 

pamiętam, mówiłaś, że nie wiesz, kim jestem?

– Pozwoliłam ci to jedynie domniemywać – odparła spokojnie.

– Myślę – rzekł wesoło – że pozwoliłaś mi domniemywać wiele rzeczy, 

prawda, urocza damo? I ciekaw jestem, dlaczego?

–   Nie   zadzwoniłam   po   to,   żeby   się   przekomarzać   czy   wspominać 

tamten wieczór. Chciałam tylko zapytać o dzieci.

– No to proszę. Pytaj.

– Już ich tam nie ma. Pomyślałam, że może wiesz, co się z nimi stało.

– Skąd wiesz, że już ich nie ma w mieszkaniu? Byłaś tam?

– Kupiłam im trochę drobiazgów na Gwiazdkę i pojechałam tam dziś 

po południu. Ale pokój był pusty, widać było, że już w nim nie mieszkają 

Zlękłam – Billie zgarnął dzieciaki i prysnął – dokończył pogodnie Jim.

– Właśnie. Przyszło mi to do głowy. Billie miał raczej nieprzyjazną 

minę.

background image

– Jeszcze jak – odparł Jim z nagłą powagą. – To miło – dodał – że masz 

dla nich podarki. Ellie się ucieszy.

– A więc wiesz, gdzie one są. – Sara spostrzegła ze zdziwieniem, że 

ogarnia ją uczucie ogromnej ulgi.

–   O,   tak.   Wiem.   A   Ellie   nie   przestaje   o   tobie   mówić.   Nazywa   cię 

księżniczką i pyta, kiedy wrócisz. Nie chce przyjąć do wiadomości, że 

tego nie wiem.

– Och – rzekła Sara ostrożnie. – To... to sympatyczne.

– I co mam jej powiedzieć? Kiedy się pokażesz?

– Czy to znaczy – spytała z wahaniem – że dzieci są u ciebie?

– Owszem. Ciśniemy się we czworo. Właściwie w pięcioro, ale Maude 

wraca na noc do domu.

–   Maude?   –   spytała   Sara,   czując   nagle   nieprzyjemne   ukłucie   pod 

żebrem.

– Maude Willett. Wspaniała starsza pani, którą poznałem na nartach. 

To było w poniedziałek, tego samego dnia, kiedy...

– Tak, tak – przerwała mu spiesznie Sara. – Rozumiem. Mów dalej.

– No więc, zaprzyjaźniłem się z nią. Uczyłem ją – jazdy na nartach, a 

potem dała mi swój adres i zaprosiła na kolację. Nie poszedłem, ale kiedy 

na drugi dzień obudziłem się z tymi dzieciakami koło siebie, zadzwoniłem 

do   niej.   Przyszła   natychmiast   i   zaprowadziła   porządek.   Mówię   ci,   to 

cudowna kobieta. Jeden z siedmiu cudów współczesnego świata.

Sara miała ochotę zapytać go o pozostałe sześć, ale ugryzła się w język. 

Zastanawiał ją dziwnie niefrasobliwy sposób mówienia Jima, jakby go coś 

radośnie podniecało i skłaniało do żartobliwości.

– No i co zamierzasz? – spytała żywo. – Zatrzymasz dzieci u siebie, czy 

background image

masz inne pomysły?

– Och, Boże! – Głos mu nagle spoważniał. – To nie takie proste, urocza 

damo. Widzisz.

Umilkł, jakby mu ktoś przeszkodził, najpewniej sekretarka, bo po kilku 

sekundach Sara usłyszała, jak odpowiada: – „Nie teraz, Shelley. I nie łącz 

mnie   z   nikim,   dobrze?   Mam   ważną   rozmowę.   Ktokolwiek   zadzwoni, 

powiedz, że odezwę się później".

– Halo, jesteś? – usłyszała Sara po chwili.

– Oczywiście, zacząłeś opowiadać o dzieciach.

–   Właśnie.   Nie   mam   pojęcia,   co   robić.   Wpadłem   z   kretesem. 

Zauważyłaś – dodał raptem – że kiedy w najlepszej wierze starasz  się 

komuś pomóc, popadasz najczęściej w tarapaty?

Wyrzekł to z przygnębieniem i nie bez goryczy, co wywołało w Sarze 

przypływ współczucia, ale zaraz je stłumiła.

–   W   czym   problem?   –   spytała.   –   Nie   mogą   się   przystosować   do 

luksusu?

–  O,  przystosowują  się   świetnie.   Zdumiewająco  szybko.  Umieją  już 

posługiwać   się   wideokasetami   i   pilotem,   wiedzą   jak   działa   kuchenka 

mikrofalowa,   jak   regulować   temperaturę   w   pokoju,   opanowali   raz-dwa 

całą tę egzotyczną technikę.

– A więc sęk w tym, że przystosowują się nazbyt dobrze, prawda? – 

powiedziała domyślnie Sara. – Bo po kilku dniach takiego komfortu nie 

będą już w stanie odnaleźć się w swoim dawnym świecie.

– Billie to wiedział – rzekł Jim bezradnie. – Zrozumiał to od razu tej 

nocy, kiedy wziąłem dzieci do siebie. Spojrzał na mnie, jak gdyby chciał 

powiedzieć: „Dobra, szefie. Na razie w porządku. Ale co dalej?" I miał 

background image

rację.

– A czy nie możesz – zaczęła ostrożnie Sara. – Czy nie mógłbyś... po 

prostu zatrzymać ich na stałe? To znaczy, czy jest to całkiem niemożliwe, 

żebyś...

– Nie jest to niemożliwe – odparł posępnie – ale cholernie trudne. Billie 

jest cały czas na mnie wściekły za to, co zrobiłem. To zimny, cyniczny 

chłopak, którego wychowała ulica i nie ma do mnie zaufania. Ucieknie 

razem z dziećmi, jak tylko nawinie się sposobność. Poza tym u mnie jest 

za   mało   miejsca   dla   –   tylu   osób.   No   i   sąsiedzi   już   o   nich   wiedzą, 

administrator ostrzegł mnie taktownie, że to nie może trwać za długo.

– Czy to budynek dla bezdzietnych?

– Otóż to.

– A to dopiero! A co z Opieką Społeczną? Skontaktowałeś się z nimi?

– Tak. Billie miał absolutną słuszność. Są przeciążeni robotą, mają za 

mało personelu i za mało pieniędzy. Nie da się umieścić całej trójki w 

jednym   zakładzie.   Pracownik,   z   którym   rozmawiałem,   powiedział,   że 

Arthura   najprawdopodobniej   ktoś   zaadoptuje,   ale   pozostała   dwójka 

znajdzie się pod „tymczasową opieką".

– Ale chyba taka rządowa opieka to coś lepszego niż warunki, w jakich 

żyli?

– Nie w tym wypadku. Nie masz pojęcia jak Billie i Ellie ubóstwiają 

tego małego. Można się popłakać ze wzruszenia. Gdyby Ellie odebrano 

Arthura nie podźwignęłaby się nigdy z rozpaczy. Jestem tego pewny.

– A więc, jakie masz wyjście?

– Bo ja wiem... Maude bardzo mi pomaga, ale niedługo wyjeżdża na 

zimowe wakacje i zostanę sam. Chyba będę musiał wziąć wolne dni, żeby 

background image

mieć dzieci na oku. I znaleźć jakieś inne mieszkanie, może kupić – domek, 

choć Bóg jeden wie, skąd wytrzasnę od razu tyle pieniędzy.

Był wyraźnie zgnębiony i przybity, i Sara współczuła mu serdecznie. 

Korciło   ją,   żeby   zaproponować   swój   dom,   ale   odparła   tę   pokusę,   bo 

zdawała sobie sprawę, jakie może to spowodować komplikacje. Jim dowie 

się, gdzie ona mieszka, a jeśli okaże się, że zaszła w ciążę, będzie musiała 

zatroszczyć się o własne dziecko. Zresztą u niej też było za ciasno, nie 

pomieściliby się wszyscy.

– Tak czy owak – powiedział, przybierając znów pogodny ton – jest to 

mój   kłopot.   Ją   zabrałem   dzieciaki   do   siebie   i   ja   muszę   ponieść 

konsekwencje. A teraz musimy coś postanowić w twojej sprawie.

– W mojej? – obruszyła się Sara. – A to dlaczego?

– Masz przecież te prezenty? I chcesz je im dostarczyć, prawda?

– No... tak – potwierdziła zmieszana. – Jeśli to możliwe...

–   Ależ   oczywiście.   Może   dziś   wieczorem?   Wpadniesz   na 

przedświątecznego   drinka   i   ułożymy   twoje   dary   pod   choinką.   Po   raz 

pierwszy, odkąd tam mieszkam, kupiłem choinkę. Na specjalne życzenie 

Ellie. Mamy też lampki, gwiazdę i wszystko co trzeba.

– Och – powiedziała cicho Sara. – Jest na pewno śliczna.

–   Kiedy   skończyliśmy   ją   ubierać,   przyciemniłem   –   światło   i 

zaświeciłem lampki. I wtedy Elbe się rozpłakała. Schowała się do spiżarni 

i łkała przez godzinę. Naprzymilałem się jej co niemiara, żeby wreszcie 

wyszła.

– Co jej się stało?

– Powiedziała, że to zbyt piękne, że ją od tego aż coś boli w środku.

– Och – szepnęła tylko Sara, czując, że jej oczy zachodzą łzami.

background image

–   Sama   widzisz,   w   jakich   jestem   opałach.   Jeszcze   kilka   takich 

doświadczeń i nie będzie mowy o rozstaniu się z nimi.

– Tak – zgodziła się Sara. – Na to się zanosi.

– Musisz jeszcze wiedzieć – dodał Jim – że drzewko straciło już trochę 

na   urodzie.   Dolne   gałęzie   znalazły   się   w   strefie   aktywności   Arthura   i 

Lancelota.

– Lancelota?

– To szczeniak Maude. Nie znosi samotności, więc Maude zabiera go 

ze sobą. A on zabawia się z Arthurem w demolowanie lokalu.

– Biedaczysko z ciebie – zaśmiała się.

– Miło słyszeć, urocza damo, że znów się śmiejesz. Nawet nie wiesz, 

jak bardzo chcę cię znów zobaczyć.

– Proszę – szepnęła z drżeniem. – Proszę, nie...

–   W   porządku   –   powiedział   rzeczowo.   –   Trąbię   na   odwrót. 

Zrozumiałem aluzję. Żadnych zalotów.

– A więc co z tymi prezentami? Przyjdziesz wieczorem?

Sara umilkła, skręcając nerwowo sznur telefonu.

–   Rozumiem   –   stwierdził.   –   Moja   obecność   byłaby   niepożądana, 

prawda?

– Tak mi przykro – szepnęła Sara. – Po prostu...

– Nie ma sprawy – przerwał jej. – To może jutro, po lunchu? Będę cały 

dzień w biurze. Dam ci adres i możesz zostać, jak długo zechcesz.

– Tak będzie najlepiej.

– Obiecuję, że się nie zjawię i że nikt nie będzie cię śledził. Co nie 

znaczy, że nie miałbym na to ochoty – dorzucił szczerze – ale wiem, jaką 

frajdę zrobisz dzieciom, więc postaram się tego nie zepsuć. Wierzysz mi?

background image

– Tak – powiedziała, dziwiąc się sama temu zapewnieniu. – Wierzę ci.

– Świetnie. Podyktuję ci adres. Masz długopis?

Sara   znała   ten   adres   na   pamięć.   Prawdę   mówiąc,   w   czasie   gdy 

planowała zamach  na Jima,  kilkakrotnie  krążyła samochodem pod jego 

domem. Mieszkał w eleganckiej dzielnicy, zaledwie o kilka ulic od jej 

instytutu. Udała jednak, że skrzętnie notuje wskazówki Jima.

–   Doskonale   –   powiedział   z   werwą   Jim.   –   Uprzedzę   dzieci,   że 

przyjdziesz. Ellie dostanie gorączki z emocji. Kiedy się czymś ekscytuje – 

dodał miękkim tonem – przycicha, blednie, a oczy robią się jej okrągłe jak 

spodeczki.

– Dziękuję – rzekła Sara. – Bardzo ci dziękuję.

– Nie ma za co. Pamiętaj tylko, że gdybyś zmieniła zdanie i zechciała 

zobaczyć się ze mną, ja także będę się cieszył jak dziecko. Nie zapomnisz?

– Nie – odparła półgłosem, czując, że krew zaczyna jej szybciej krążyć. 

– Nie zapomnę.

– Do widzenia, urocza damo. Dzięki za telefon – powiedział i odłożył 

słuchawkę,   zostawiając   Sarę   sam   na   sam   z   jej   myślami,   wpatrzoną 

nieruchomo w aparat.

Jim także siedział długo w zadumie, ze wzrokiem utkwionym w swój 

telefon. Doznawał bardzo mieszanych uczuć, ale przede wszystkim cieszył 

się jak mały chłopiec, że Sara zadzwoniła.

Oczywiście był świadom, że nie chodziło jej o niego. Postawiła sprawę 

jasno, że martwiła się tylko o dzieci. Ale jednak zadała sobie trud, żeby 

wywiedzieć się, kim jest i odnalazła go.

Zmarszczył   czoło,   patrząc   nieruchomo   na   przeciwległą   ścianę,   pod 

background image

którą stała oszklona gablotka wypełniona jego sportowymi trofeami.

Coś mu się błąkało po głowie, w zakamarkach pamięci, jakieś echo 

takiego samego  głosu, jakim odezwała się Sara, mówiąc  ze śmiechem: 

„Biedaczysko   z   ciebie".   Gdzieś,   kiedyś,   słyszał   już   ten   głos.   Miał 

doskonałą pamięć  słuchową i wiedział, że się nie myli.  Nabierał coraz 

mocniejszego przekonania, że spotkanie z Sarą nie było – wbrew pozorom 

– przypadkowe. Musiała go chyba znać i miała jakieś własne powody, dla 

których doprowadziła do zbliżenia między nimi.

– Jesteś już wolny, Jim?

Spojrzał   ku   drzwiom,   w   których   stała   pogodnie   uśmiechnięta 

sekretarka.

– Tak, Shelley. Kogo tam masz? Czy to ktoś ważny?

– To senator – powiedziała, patrząc na niego z uwagą.

Uśmiech Jima zgasł momentalnie, twarz mu stężała.

– Dobrze, Shelley – opanował się momentalnie – poproś go.

Kiedy wyszła wziął z biurka mały jaspisowy przycisk do papierów i 

ścisnął go w dłoni, aż mu pobielały knykcie.

Jego rysy nie wyrażały już teraz żadnych emocji. Po chwili otworzyły 

się drzwi i do pokoju wszedł ojciec Jima.

–   Cześć   –   rzucił,   siadając   w   skórzanym  fotelu   naprzeciw   biurka.   – 

Wesołych Świąt!

– Wesołych Świąt, tato – odpowiedział Jim zimno.

– Jameson Kirkland Fleming Ul miał sześćdziesiąt trzy lata, ale wciąż 

był   atrakcyjnym   mężczyzną   i   trzymał   się   doskonale.   Miał   gęste 

szpakowate   włosy,  jasnoniebieskie   oczy   i   opaloną   twarz,   a   jego   wciąż 

szczupła   sylwetka   zachowała   wiele   z   tężyzny   młodych   lat.   Patrząc   na 

background image

niego, Jim mógł widzieć siebie, niczym w lustrze pokazującym przyszłość. 

Senator nosił szare miękkie buty z cholewami, czarne spodnie z ostrymi 

kantami, kosztowny tweedowy blezer, śnieżnobiałą koszulę i bezbłędnie 

zawiązany krawat.

Stary dba o siebie, nie ma co, niechętnie skonstatował w duchu Jim. 

Cokolwiek by się o nim myślało, trzeba przyznać, że sprawia korzystne 

wrażenie.

–   Jak   leci,   synu?   –   rzucił   lekko   senator,   jak   gdyby   widywali   się 

codziennie, a nie raz do roku.

– Świetnie, tato – odparł Jim zwięźle. – Po prostu świetnie.

–   Interesy   idą   dobrze?   –   zapytał,   rozglądając   się   po   gustownie 

urządzonym gabinecie.

Gdyby nie te zaciśnięte kurczowo dłonie na poręczach fotela można by 

sądzić, że stary jest na pełnym luzie, pomyślał Jim.

– Tak – odpowiedział zdawkowo. – Dość dobrze. Jakoś sobie dajemy 

radę.

Senator   kiwnął   głową,   odchrząknął   i   spojrzał   na   syna   z   nagłym 

przebłyskiem bojaźni w oczach.

– Pomyśleliśmy... – zaczął i umilkł, a Jim czekał spokojnie na dalszy 

ciąg, nie zamierzając przyjść mu z pomocą.

– Pomyśleliśmy z ciotką Maureen, że może chciałbyś spędzić z nami 

święta na ranczo. Byłoby miło, gdybyś... Chciałaby ci przyrządzić to, co 

lubisz i widzieć cię choć raz przy rodzinnym stole w Boże Narodzenie.

Oczy Jima pociemniały w nagłym gniewie.

– Słuchaj – powiedział, tłumiąc wściekłość – dlaczego co roku z tym 

wyskakujesz? Kiedy wreszcie mnie zrozumiesz? Nie mamy już sobie nic 

background image

do powiedzenia. Dawno temu oświadczyłem ci, co o tobie myślę, a ty 

odpłaciłeś mi się tym samym. Nie ma już o czym mówić, tato. Może byś 

wreszcie dał sobie z tym spokój?

– A kto powiedział, że ma to trwać zawsze, synu? Minęło już prawie 

siedemnaście   lat   od   śmierci   twojej   matki   i   więcej   niż   dziesięć,   odkąd 

opuściłeś dom. Czas wiele zmienia. Ludzi także. Może jestem dziś innym 

człowiekiem niż dawniej?

– Wątpię – rzekł wyniośle Jim. – ty jesteś jak prawo natury. Nigdy się 

nie zmienisz.

–   Ani   ty,   jeśli   będziesz   trwał   w   uporze.   Ziemia   wymaga   uprawy, 

związki   między   ludźmi   również.   Nie   można   się   zdawać   tylko   na 

przypadek.

–   Zastanawiam   się   –   rzekł   Jim,   obrzucając   ojca   zdumionym 

spojrzeniem – czy zdajesz sobie sprawę, – jak paradoksalnie brzmią te 

słowa w twoich ustach. Jeżeli ktoś miałby mnie pouczać, czym są związki 

międzyludzkie to – na Boga! – z pewnością nie ty. Zapadło milczenie. 

Wreszcie przerwał je senator.

–   Wiem,   że   mnie   nie   lubisz,   Jim   –   powiedział   –   i   wiem   z   jakiego 

powodu. Uważam też, że w jakiejś mierze masz rację. Ale czy ze względu 

na ciotkę nie moglibyśmy zawrzeć rozejmu? Mo bardzo by chciała żebyś 

przyjechał na Święta.

–   Widuję   się   z   ciotką   od   czasu   do   czasu.   Nie   muszę   w   tym   celu 

wstępować pod twój dach. Ona to rozumie.

– Zawzięty z ciebie człowiek, synu rzekł Fleming senior, potrząsając 

głową.   –   Ogromnie   zawzięty.   Przykro   mi   –   dodał   i   podniósł   się   do 

wyjścia, obserwowany obojętnie przez Jima.

background image

– Któregoś dnia – odezwał się, przystając przy drzwiach – wkroczy w 

twoje   życie   kobieta,   na   której   ci   będzie   zależało.   Mam   nadzieję,   że 

wówczas   –   dla   twojego   własnego   dobra   –   zdobędziesz   się   na 

wyrozumiałość i trochę ciepła. Bo jeśli pozostaniesz nadal taki zimny i 

bezwzględny, stracisz ją razem z szansą na szczęście.

W oczach Jima zamigotały groźne ogniki, ale opanował się i skinął ojcu 

głową, patrząc bez słowa, jak zamykają się za nim ciężkie dębowe drzwi.

Po części żałował, że odniósł się tak opryskliwie i wrogo do prośby 

ojca. Czasem prawdziwie chciał wykrzesać z siebie w stosunku do niego 

więcej łagodności i zrozumienia. Z drugiej strony jednak, żarzył się w nim 

zapiekły gniew, podsycany wciąż żywą pamięcią o cierpieniach matki. Jim 

nie   mógł   zapomnieć   jej   łez   i   bolesnej   udręki,   z   jaką   wyczekiwała   na 

próżno ciepła i miłości od swego samolubnego, władczego męża.

Zabił ją, myślał Jim. Równie dobrze mógłby jej strzelić w skroń. Jak 

mam o tym zapomnieć? Jak mogę przebywać w jego towarzystwie, śmiać 

się i udawać, że wszystko jest w porządku po tym, co zaszło?

Przypomniał sobie słowa jakie na odchodnym wypowiedział ojciec i 

nie mógł się nadziwić jego tupetowi.

Jim był pewien, że jeśli natrafi na kobietę swego życia, będzie ona 

czulej traktowana i bardziej kochana, aniżeli żona jego ojca.

Wstał z fotela i niespokojnie zaczął chodzić po pokoju.

Wreszcie wyjął z szafy swoją skórzaną kurtkę, wciągnął ją na siebie i 

wszedł do sekretariatu.

– Nie będzie mnie do końca dnia Shelley. Gdyby było coś ważnego, 

zadzwoń wieczorem do domu. Reszta niech zaczeka do jutra.

–   Dobrze   –   rzekła   Shelley,   zatrzymując   z   wahaniem   palce   nad 

background image

klawiszami komputera.  – Co do jutra – to... – zarumieniła się lekko – 

obiecałam   mojemu   chłopakowi,   że   pójdziemy   do   jego   rodziców,   a   w 

zeszłym tygodniu powiedziałeś, że mogę mieć wolne, ale jeśli trzeba, to 

przyjdę jutro.

– Nie, nie – odparł pospiesznie Jim. – Zapomniałem o tym wolnym 

dniu.   Będę   tu   jutro   cały   czas,   ale   chyba   niewiele   się   będzie   działo. 

Wesołych Świąt, Shelley.

– Wesołych Świąt powiedziała rozpromieniona.

– Ale Jim – dodała ostrożnie – czy wszystko w porządku?

– Co masz na myśli?

– Och, nie wiem. Ostatnio wyglądałeś kiepsko, jakby zmęczony, albo 

co.

– Kłopoty rodzinne – rzekł z bladym uśmiechem.

– Kłopoty rodzinne, Shelley.

Oczywiście nie mówił jej nic o swoich nowych obowiązkach. Pomny 

na złowieszcze przepowiednie Billiego, trzymał je w sekrecie, w obawie 

przed   zakusami   Opieki   Społecznej.   Wtajemniczona   była   siłą   rzeczy 

Maude, ale ona przysięgła nie pisnąć nikomu ani słowa.

Toteż   Shelley,   słysząc   o   kłopotach   rodzinnych,   przypuszczała,   że 

nawiązuje do wizyty senatora który zjawiał się co roku o tej porze, starając 

się nadaremnie namówić Jima do wspólnego spędzenia świąt.

– Ciężka sprawa – powiedziała, kiwając ze zrozumieniem kędzierzawą 

główką. – Kochana rodzinka może człowieka wykończyć. Wiem coś o 

tym, wierz mi. Jim uśmiechnął się rozbawiony i wyszedł z biura.

– Mówi pan, że nigdy tu nie przychodziła? Nigdy?

– pytał z niedowierzaniem Jim.

background image

–   Tylko   tamtego   wieczoru   –   odpowiedział   barman,   kończąc 

polerowanie kolejnej szklanki.

– Ale przecież... zdawało mi się, że bywała tu dość często.

– No to, dlaczego nigdy pan jej przedtem nie widział?

– Przychodzę tu tylko w poniedziałki – rzekł Jim.

– Myślałem, że zjawia się tu na przykład w weekendy...

– Nigdy – oświadczył kategorycznie barman.  – Nigdy jej u nas nie 

widziałem. Tylko ten jeden raz.

– Jest pan tego absolutnie pewny? Nie myli się pan?

Barman znieruchomiał z następną szklanką w dłoniach.

– Wiesz co, synu? – powiedział pogodnie. – Mam już swoje lata, żonę i 

zapuściłem sobie brzuszek, ale wciąż jestem mężczyzną. Myśli pan, że 

mógłbym przeoczyć taką wystrzałową babkę?

– Rozumiem – uśmiechnął się Jim. – Chyba będę musiał popytać w 

innych barach.

– Odstawił pusty kieliszek, włożył kurtkę i ruszył ku wyjściu.

Pub był prawie pusty, co pogłębiało jeszcze nękające Jima poczucie 

samotności.

– Hej, proszę pana! – zawołał za nim barman. – Wesołych Świąt Mam 

nadzieję, że znajdzie ją pan.

– Dzięki – odparł. – Ja też.

Brnął   przez   zaśnieżone   ulice   i   odwiedzał   na   próżno   jeden   bar   po 

drugim. Popadał stopniowo w coraz większe przygnębienie. Nikt nigdzie 

nie widział kobiety odpowiadającej jego opisowi.

Być może, przypuszczał Jim, uczęszcza zwykle do lepszych lokali, w 

elegantszej części miasta, a tu znalazła się przypadkiem? W takim razie, 

background image

jak ją znaleźć? Nie mógł przecież obejść wszystkich pubów i restauracji. 

Poza tym nie miał nawet jej fotografii i w gruncie rzeczy tracił tylko czas.

Zaczynał   żałować   danej   jej   dziś   obietnicy.   Kobietą   której   szukał,   z 

którą tak mocno pragnął się znów spotkać, będzie jutro w jego własnym 

mieszkaniu. A on przyrzekł, że zejdzie jej z drogi. Dał nawet słowo, że 

nikt nie będzie jej szpiegować.

No cóż, nie ma rady, uczciwy człowiek nie rzuca słów na wiatr.

Gorączkowo   starał   się   znaleźć   jakieś   inne   wyjście,   inny   sposób 

wykrycia, kim ona jest i gdzie mieszka.

Po namyśle postanowił, że napisze do niej list i poprosi Maude, żeby go 

jej dała. Wyzna, jak bardzo mu zależy na spotkaniu, podkreśli, że gotów 

jest   przyjąć   wszelkie   warunki,   że   zostawi   jej   inicjatywę   i   swobodę 

działania.

Podniesiony na duchu swym planem, wsiadł w samochód i skierował 

się   do   domu.   Po   drodze   bębnił   niedbale   palcami   po   kierownicy, 

pogwizdywał w rytm nadawanych przez radio  kolęd i układał sobie w 

głowie list.

Równocześnie   jednak   nawiedzała   go   wciąż   myśl,   że   już   kiedyś   tę 

kobietę spotkał, tyle że w całkiem innych okolicznościach. Pamiętał jej 

twarz i głos, ale nie potrafił jej ulokować w żadnym kontekście. Gdyby mu 

się   to   udało,   reszta   poszłaby   jak   z   płatka,   dowiedziałby   się   o   niej 

wszystkiego.

Zasępił się znów, ale po chwili otrząsnął się z przykrego nastroju i 

zwrócił myśli ku oczekującym go dzieciom i Maude, która z pewnością 

przygotowała pyszną kolację.

background image

Rozdział 6

Senator Fleming podjechał swoim białym lincolnem pod rząd garaży. 

Wprowadził wóz do wewnątrz, wysiadł i poszedł wzdłuż długiego szeregu 

lśniących aut do małego pomieszczenia na zapleczu budynku.

Zastał tam niedużego człowieczka w nieokreślonym wieku, ubranego w 

granatowy kombinezon, przykucniętego nad dużym kartonowym pudłem, 

wyścielonym   workami.   Na   widok   senatora   mężczyzna   uniósł 

pomarszczoną twarz i uśmiechnął się bezzębnie od ucha do ucha.

– Halo, Manny – odezwał się senator. – Jak się miewa suka?

– Baldzo dobzie – wyseplenił radośnie Manny. – Miewa się wybornie, 

płoszę pana. Sześciolo małych. Somulocze.

– Cieszę się – rzekł senator. – Miałeś rację, Manny. Nie spodziewałem 

się, że będzie już rodzić.

Nachylił się nad pudłem i popieścił jedwabiste uszy wielkiej spanielki, 

która wyczerpana, lecz triumfująca, czuwała nad potomstwem. Fleming 

przyjrzał   się   szczeniakom   i   pogłaskał   je   delikatnie,   bez   sprzeciwu   ze 

strony dumnej matki. Następnie wyprostował się, poprawił kanty spodni i 

obrócił się ku wyjściu.

– Jeszcze coś, Manny? – zapytał – Nie przywieźli słupków do płotu, 

płoszę pana. Ja i chłopcy nie możemy lobić nic bez słupków.

– Dobrze, zaraz do nich zadzwonię.

– I ten nowy buhaj wyglądać trochę smutny.

– Smutny? Jak to?

– No, nie za dobzie, wie pan. – Manny wykonał wymowny latynoski 

gest. – Mozie tlochę choly, potrzeba tlochę witamin albo co...

background image

– Zajrzę do niego i zobaczę, czy nie trzeba wezwać weterynarza. Gzy 

moja siostra widziała już szczeniaki?

–   Tym  razem   uśmiech   Manny'ego   zdawał   się   zagrażać   popękaniem 

jego pobrużdżonych policzków.

– Panna Mo, być tu pławie całe lano. I dać już wszystkie imiona.

Senator   uśmiechnął   się   do   nadzorcy   i   wyszedł   z   garażu.   Odetchnął 

głęboko rześkim popołudniowym powietrzem, mile zdziwiony, że jest o 

tyle czystsze i świeższe niż w odległym ledwie o kilkanaście kilometrów 

mieście. Gospodarskim okiem rozejrzał się po rozległym terenie rancza. 

Na tle zmrożonego pejzażu, dom i obejście rysowały się raczej ponuro, ale 

rzucało się w oczy, że są nienagannie zadbane, żywopłoty były starannie 

przystrzyżone,   z   kamiennych   schodków   i   ścieżek   odgarnięto   do   czysta 

śnieg.

Czasochłonna   kariera   polityczna   zmusiła   Jamesona   Fleminga   do 

sprzedaży   większej   części   posiadłości.   To,   co   zostało,   traktował   raczej 

jako   hobby   niż   źródło   dochodu.   Niemniej   było   to   wciąż   kilkadziesiąt 

hektarów,   na   których   pasło   się   nieduże   stado   rasowego   bydła   i   kilka 

pięknych   koni.   Poza   tym   okolica   była   śliczna   i   zawsze   wracając   tu 

odczuwał błogie bezpieczeństwo, jakie dają domowe pielesze.

Zawahał się, czy nie wstąpić do obory, żeby rzucić okiem na buhaja, 

który   kosztował   go   ponad   czterdzieści   tysięcy   dolarów,   ale   ostatecznie 

zdecydował, że zrobi to potem i ścieżką z kamiennych płyt pomaszerował 

do domu. Idąc przypomniał sobie spotkanie z Jimem. Pamiętał dokładnie 

każde słowo ich rozmowy i myśl o niej odbiła się chmurą na jego twarzy.

Wszedł do holu, zdjął z siebie długie skórzane okrycie z futrzanymi 

przybraniami   i   rozejrzał   się.   Gdzieś   z   głębi   domu   brzmiał   donośnie 

background image

stereofoniczny   „Mesjasz"   Haendla.   Majestatyczne   dźwięki   oratorium 

spływały w dół schodami, odbijały się od dębowych boazerii i oprawnych 

w   ołów   szyb,   wprawiały   w   drżenie   cienko   rżnięte   kryształy   i   opadały 

miękko na tureckie dywany.

Dom   przesiąknięty   był   zapachem   kwiatów,   pasty   do   podłóg   i 

pieczonego ciasta. Senator pociągnął z uznaniem nosem, zanim wyruszył 

na poszukiwanie swojej siostry.

Przystanął pod sklepionym w łuk wejściem do jadalni i o mało  nie 

parsknął śmiechem. Spod dużego rozsuwanego stołu sterczała para stóp w 

tenisówkach, z tegoż rejonu dochodziły odgłosy głuchych uderzeń.

– Mo! – zawołał senator, zerkając pod stół. – Co, u licha, tam robisz?

Tenisówki wyśliznęły się na dywan, ujawniając odziane w dżinsy nogi i 

szczupły korpus w różowej trykotowej koszulce. Następnie wynurzyła się 

także głowa Maureen Fleming, a po chwili cała jej postać przyjęła pozycję 

pionową. W ręku trzymała odrapaną oliwiarkę z długim dziobkiem.

– Cholerny stół się pozasychał – oświadczył; z powagą. – Trochę go 

naoliwiłam, już po wszystkim Jameson uśmiechnął się do siostry. Wciąż, 

jak kiedyś, nazywał ją „małą", chociaż miała już pięćdziesiąt trzy lata.

Maureen była osobą, na którą patrzyło się z przyjemnością. Niewysoka, 

ruchliwa,   miała   figurę   młode   dziewczyny.   Jej   twarz   była   także 

młodzieńcza,   mimo   zmarszczek   wokół   oczu   i   ust,   pokryta   zdrową 

opalenizną, nabytą podczas wycieczek narciarskich na połaci za ranczem. 

Jak   wszyscy   Flemingowie   miała   chabrowe   oczy,   a   jej   złocistorudawe 

włosy tu i tam przyprószała siwizna.

Kiedy   po   śmierci   żony   Jameson   został   sam   w   wielkim   domu   z 

piętnastoletnim   wówczas   Jimem,   Maureen   przyjechała   na   ranczo,   aby 

background image

pomóc   bratu   przez   kilka   pierwszych   najtrudniejszych   tygodni.   Miała 

wtedy trzydzieści pięć lat i dwa małżeństwa za sobą. Z pierwszym mężem 

się rozwiodła, drugi zmarł na raka. Wyglądało na to, że czekają smutne 

samotne   życie,   toteż   bardzo   chętnie   zajęła   się   gospodarstwem   brata   i 

wkrótce stała mu się nieodzowna. Jej wizyta rozciągnęła się na miesiące, 

później   na   lata   i  obecnie   senator   zastanawiał   się,   jakby   sobie   bez   niej 

dawał radę.

– Po co majstrowałaś przy tym stole, Maureen?

– Mówiłam ci, że się zesechł. Nie daje się rozsunąć, żeby można było 

włożyć klapy, więc pomyślałam. ..

– Mo, nie będziemy  potrzebowali go rozsuwać. Będziemy  tylko we 

dwoje, no i Manny, Tom, Clarice i Eloise.

Maureen spuściła głowę, wbijając wzrok we wzory dywanu.

– On nie przyjedzie, Mo. Próbowałem go przekonać, ale nie zmienił 

zdania. Już nigdy tu nie wróci.

–   Och,   Jamie...   –   westchnęła   żałośnie,   spoglądając   na   brata   ze 

współczuciem.

–   Jaka   szkoda,   że   nie   można   zacząć   wszystkiego   od   nowa,   Mo   – 

powiedział   nagle,   patrząc   na   bożonarodzeniowe   przybranie   na   środku 

stołu.   –   Gdyby   życie   dawało   nam   drugą   szansę,   wszystko   mogłoby 

potoczyć się lepiej, prawda?

–   Ależ   dostajemy   drugą   szansę,   Jamie   –   rzekła   z   przekonaniem.   – 

Zawsze. Przyjdzie i nasza kolej. Pewnego dnia Jim zrozumie, że każdy 

medal ma dwie strony i że ty masz własny punkt widzenia, tak samo, jak i 

on. Zaczekamy, Jamie. On kiedyś powróci.

Senator potrząsnął głową ze sceptycznym uśmiechem.

background image

– Chciałbym dzielić twój optymizm, mała. Ale przecież rozmawiam z 

nim rok w rok, a on jest jak bryła lodu. Ani odrobiny ciepła, nieustępliwy 

jak skała.

– Taki sam uparciuch jak jego papa. Niedaleko pada jabłko od jabłoni – 

powiedziała Maureen z miętym uśmiechem.

Jameson wyjął jej z rąk oliwiarkę.

– Nie będziemy o tym więcej mówić, Mo. Spędzimy święta w naszym 

gronie i ani słowa o Jimie, dobrze? Zaniosę to z powrotem do garażu. 

Będę musiał później spojrzeć na tego nowego buhaja. Manny powiada, że 

jest „tlochę smutny".

– Widziałeś szczeniaki? – spytała z rozjaśnioną twarzą. – Prawda, że 

śliczne?

– Absolutnie. Miałaś słuszność. Ten pies Willoughby'ego świetnie się 

spisał.   Trzeba   będzie   znów   skorzystać   z   jego   usług.   Ale,   ale...   czy 

dzwonili z tartaku w sprawie słupków? Manny twierdzi...

Nie   przestając   mówić,   senator   ujął   siostrę   energicznie   pod   ramię   i 

wyprowadził   ją   do   holu.   Wychodząc   obejrzał   się   i   zatrzymał   smętnie 

wzrok na stole, pośrodku którego widniały gałązki jałowca i ostrokrzewu. 

Następnie   szybkim   ruchem   nacisnął   wyłącznik   i   pokój   pogrążył   się   w 

ciemności.

Obładowana   pakunkami   Sara,   rozglądała   się   nerwowo   po   holu 

wieżowca   w   którym   mieszkał   Jim   Fleming.   Nie   dostrzegła   nic 

podejrzanego, ale wciąż dręczył ją lęk, że w każdym załomie ściany, za 

każdą kolumną czają się tropiący ją prześladowcy.

Ze strachu,  że Jim może  ją zdemaskować,  nie  przyjechała  własnym 

background image

wozem,   lecz   wzięła   taksówkę.   Kierowca   stał   właśnie   za   nią   także 

objuczony paczka mi.

– Czy coś nie tak, proszę pani? – spytał. – O co chodzi?

– Nic, nic – odrzekła, ujęta jego troskliwością i rozejrzała się jeszcze 

raz po holu, w którym nie było nikogo, prócz krzepkiego siwowłosego 

portiera, obserwującego ich z grzeczną rezerwą ze swojej kabiny.

–   Może   pomogę   pani   zawieźć   to   wszystko   na   górę?   –   zapytał 

taksówkarz.

– Nie, dziękuję – rzekła Sara. – Już sobie poradzę. Bardzo dziękuję.

Złożyła prezenty na małej kozetce przy wejściu i wręczyła kierowcy 

wyszperany   w   torebce   banknot,   uśmiechając   się   wstydliwie,   po   czym 

podeszła do odźwiernego.

–   Przepraszam   –   odezwała   się   nieśmiało.   –   Mam   tu   trochę   paczek. 

Chciałabym   dostarczyć   je   do   mieszkania.   ..   pana   Jima   Fleminga.   Czy 

mogłabym...

– Ależ oczywiście – powiedział odźwierny. – Pan Fleming uprzedził 

mnie o pani przyjściu. Pomogę pani ulokować to w windzie.

– Bardzo pan uprzejmy. Jest tego sporo.

Przestąpiła   w   ślad   za   nim   próg   dźwigu,   a   kiedy   stalowe   drzwi   się 

zasunęły, serce zaczęło jej bić jak młotem.

– Mrozek wciąż trzyma – zagaił grzecznie odźwierny. – Ale święta 

powinny być mroźne i śnieżne, prawda?

– Tak – bąknęła Sara. – Oczywiście.

Znienacka naszła ją przeraźliwa pewność, że została oszukana przez 

Jima, który czeka na nią w mieszkaniu i zmusi ją do wyjawienia kim jest i 

dlaczego mu uległa.

background image

– Jesteśmy  na miejscu, proszę pani – odezwał się odźwierny. – Da 

sobie pani radę z tym bagażem? Coś blado pani wygląda.

– Czuję się  dobrze, dzięki – odparła Sara, wychodząc na wyłożony 

dywanem korytarz.

uśmiechnęła   się   z   wysiłkiem,   zacisnęła   usta   i   z   udaną   obojętnością 

pomaszerowała za portierem ku drzwiom, na których widniała skromna 

mosiężna tabliczka z napisem:, J. K. Fleming".

Drzwi   otworzyła   pulchna   kobieta   w   welwetowym,   pomarańczowym 

dresie, o krągłej różowej twarzy, otoczonej siwymi loczkami.

–  Pani  jest pewnie...  Maude  – wyjąkała  Sara.  – Przyniosłam trochę 

drobiazgów dla dzieci.

– Tak jest, proszę. Jim spodziewał się, że pani przyjdzie – powiedziała 

pogodnie, patrząc roześmiana na odźwiernego, który wlepiał w nią wzrok 

pełen – uwielbienia.  – Siedzi jeszcze w biurze, ale  dzieci są  w domu, 

nawet Billie.

Portier   wycofał   się   z   widoczną   niechęcią   w   głąb   korytarza   na 

odchodnym   rzucił   powłóczyste   spojrzenie   pod   adresem   Maude,   która 

zaraz wzięła od Sary płaszcz i szalik, ulokowała prezenty na stoliku w 

przedpokoju   i   wprowadziła   gościa   do   living-roomu.   Sama   dyskretnie 

oddaliła się do kuchni, pomrukując coś na temat kawy.

Wchodząc do pokoju Sara drżała z podniecenia, brakowało jej tchu. 

Mimo   przestronności,   living-room   robił   wrażenie   ciasnego,   wszędzie 

rozrzucone   były   zabawki  i  dziecięce   ubranka   a   przestrzeń   przy   ścianie 

okiennej   wypełniała   duża   białą   kołyska   i   stół   do   przewijania   dziecka. 

Jeden kąt zajmowała  ogromna,  gęsta choinka, lśniąca  od ozdób. W jej 

pobliżu,   na   koźlej   skórze,   siedział   Arthur   i   walił   drewnianą   łyżką   w 

background image

aluminiową patelnię. Obok niego przycupnął tłusty czarny piesek i szarpał 

zębami skraj dywanu, warczał przy tym gniewnie, wijąc się gwałtownie i 

majtając długimi uszami.

Nie opodal, na skórzanej wersalce, siedzieli obok siebie Billie i Ellie, 

cisi i skupieni. Nie wyglądali już tak mizernie jak tamtej pamiętnej nocy, 

ale mieli ten sam wyraz twarzy. Billie był wyraźnie naburmuszony, wzrok 

miał   czujny,   patrzył   na   Sarę   nieomal   wilkiem.   Ellie   zbladła,   rozwarła 

szeroko   oczy,   buzia   jej   zesztywniała,   w   cienkich   rączkach   zaciskała 

kurczowo leżącą na jej kolanach poduszeczkę.

Sara   przeszła   niepewnym   krokiem   przez   pokój   i   przykucnęła   przy 

Arthurze, który podniósł na nią błyszczące oczy, nie przestając bębnić w 

patelnię.

Sara   zaśmiała   się   i   wzięła   go   na   ręce.   Wydał   jej   się   cięższy   niż 

przedtem,   miękki   jak   niedźwiadek,   w   ciepłych   ogrodniczkach   i 

hokejowym   sweterku,   –   Cześć,   Arthurku   –   szepnęła   Sara.   –   Jak   się 

miewasz?   –   spytała,   pocierając   nosem   o   jego   tłusty   karczek,   a   malec 

zachichotał radośnie.

Opierając go sobie o ramię podeszła do Ellie i pogładziła ją delikatnie 

po włosach.

– Cześć, Ellie – powiedziała. – Wyglądasz wspaniale w tej bluzeczce. 

To twój kolor.

–   To   Maude   mi   ją   podarowała   –   wyjaśniła   Ellie,   a   policzki   jej 

poróżowiały, przybierając barwę ubioru, o którym była mowa. – Należała 

do jej wnuczki.

– Leży na tobie jak ulał.

Ellie ścisnęła mocniej poduszkę, odsunęła się, aby zrobić Sarze miejsce 

background image

między sobą a Billiem i zerknęła krzywo na Arthura, który wczepił piąstkę 

we włosy Sary i ciągnął co sił.

Sara   łagodnie   wyzwoliła   włosy   z   uścisku   małego   i   oddała   mu 

drewnianą   łyżkę.   Przyglądał   się   jej   chwilę   z   zadowoleniem,   po   czym 

zaczął   się   wyrywać,   szukając   wzrokiem   patelni.   Posadziła   go   więc   z 

powrotem na podłodze, on zaś od razu wznowił swój koncert.

– Jak się masz, Billie? – Sara zwróciła się z kolei do siedzącego obok w 

milczeniu chłopca.

– Świetnie – mruknął, nie patrząc jej w oczy.

– O co chodzi, Billie? – spytała łagodnie. – Czy jest coś, co cię gnębi?

Chłopak zbladł tak mocno, że można było bez trudu liczyć mu piegi na 

policzkach.

– To – wybuchnął, zataczając dłonią krąg po pokoju, od choinki, po 

bawiące się dziecko. – To mnie gnębi, jeśli chce pani wiedzieć.

– Co w tym złego, Billie? Czemu się martwisz?

– Przecież to nie może trwać. I co się potem z nami stanie?

– O co chodzi?

– Och, niech pani przestanie – rzekł szorstko. – Nie jestem głupi, Pan 

Fleming ściągnął nas tutaj, jak znalezione kocięta. Ale nie wolno mu tu 

nas trzymać. Już się go zaczęli czepiać. I skończy się na tym, że będziemy 

musieli zmykać przed Opieką Społeczną. A czy po tym wszystkim – Billie 

uniósł rękę, powtarzając swój wymowny gest – będę mógł wrócić z nimi 

tam, skąd przyszliśmy? No, czy będę mógł?

Sara objęła ramieniem Ellie, która zaczęła cicho płakać.

– Billie... – odezwała się Sara. – Czy ty nikomu nie ufasz? Nie wierzysz 

w to, co powiedział pan Fleming, że będziemy się wami opiekować i że 

background image

nie pozwolimy was rozdzielić?

– Jakim sposobem? – spytał ostro. – Na Maude nie można liczyć. Jej 

mieszkanie   jest   jeszcze   mniejsze   od   tego,   a   poza   tym   w   przyszłym 

tygodniu wyjeżdża. A ten blok jest tylko dla bezdzietnych lokatorów. A 

pani,   jak   może   nam   pomóc?   Jim   nawet  nie   wie,   jak   się   pani   nazywa. 

Powiedział mi to.

– To prawda – odrzekła Sara. – Ale to wcale nie znaczy, że nie potrafię 

wam pomóc. Chciałabym, Billie, żebyś choć trochę nam wierzył.

– Nie wierzę nikomu – oznajmił chmurnie.

– uwierz komuś, a zostaniesz wykołowany. W to tylko wierzę.

Od odpowiedzi uwolniło Sarę raptowne wejście Maude.

– Hej, paniczu – rzekła z błyskiem w oku.

–   Wierz   sobie,   w   co   chcesz,   a   ja   sądzę,   że   nasz   gość   jest   chyba 

zmarznięty   oraz   głodny   i   chętnie   napije   się   kawy   i   spróbuje   tych 

ciasteczek, które upiekłyśmy rano z Ellie. Mam rację?

– Tak, Maude – odparła Sara, uśmiechając się do niej z wdzięcznością. 

– Wspaniała propozycja.

– Doskonale. A teraz, Ellie, idź do kuchni i ustaw wszystko na tacy. A 

ty, Billie, weź prezenty, które pani przyniosła, połóż je pod choinką i nie 

pozwól, żeby – Lancelot się do nich dobrał. Zaś tobie, młody człowieku – 

powiedziała do Arthura, biorąc go pod pachę – trzeba zmienić pieluszkę. 

Najwyższy czas na to.

Zaniosła   szamoczącego   się   niemowlaka   na   stół,   a   Ellie   niechętnie 

puściła rękę Sary i podniosła się z wersalki.

– Pójdę z tobą, Ellie – powiedziała Sara i pomogę ci trochę.

Kiedy   wychodziły   do   kuchni,   Arthur   gaworzył,   machając   gołymi 

background image

nóżkami, przewijany przez Maude, a Billie klęczał przy choince, układając 

prezenty odpychał delikatnie Lancelota, który próbował rozwiązać zębami 

wstążkę   na   jednej   z   paczek.   Pies   cofał   się,   ujadając   żałośnie,   Arthur 

piszczał,   Maude   zanosiła   się   od   śmiechu,   a   Sara   i   Ellie   w   drzwiach 

trzymały   się   za   boki.   Sara   zapomniała   nagle   o   wszystkich   swoich 

obawach. Zakosztowała cudownego smaku domowego ciepła i od dawną 

nie była taka szczęśliwa.

Jim przystanął przed drzwiami swojego mieszkania i serce zabiło mu 

mocniej. Wiedział, że ulega złudzeniu, bo z pewnością jego tajemnicza 

nieznajoma   już   wyszła.   Możliwe   zresztą,   że   w   ogóle   się   nie   pojawiła. 

Mimo to czuł suchość w ustach, a serce mu łomotało jak sztubakowi, który 

pierwszy raz idzie na randkę z dziewczyną.

Wszedł   do   przedpokoju,   zdjął   kurtkę   i   zajrzał   do   living-roomu. 

Zauważył, że pod choinką przybyło kolorowych paczuszek, ale tej, która 

je przyniosła, już nie było. Billie gdzieś zniknął, a Ellie z nosem w książce 

kuliła się w rogu wersalki, Leżący na dywanie Arthur bawił się własnymi 

palcami  u rąk,  mrucząc   coś  w  swoim  niemowlęcym  języku,  ujrzawszy 

Jima, przekręcił się na brzuszek, ze zdumiewającą szybkością przyczołgał 

się do jego stóp i chwycił go za spodnie, próbując podciągnąć się wyżej.

Jim   schylił   się   i   podniósł   go   wysoko   na   rękach,   a   rozpromieniony 

dzieciak gulgotał z rozkoszy.

– Cześć, Ellie – powiedział Jim. – Widzę, że są jakieś nowe prezenty 

pod choinką. Odwiedził was święty Mikołaj?

– To nasza Księżniczka – powiedziała Ellie z radosnym uśmiechem. – 

Jaka ona piękna, Jim – westchnęła – i jaka kochana.

background image

– A jak była ubrana? – spytał Jim, po czym siadł obok Ellie.

–   Miała   szare   spodnie   –   przypominała   sobie   Ellie.   –   Białą   gładką 

bluzkę   i   taką   małą   wełnianą   kamizelkę,   szaroniebieską   i...   –   urwała   z 

braku odpowiednich słów – pachniała wspaniale. Jak... jak kwiaty, kiedy 

świeci słońce.

Jim pochłaniał w milczeniu te informacje, melancholijnie wspominając 

kwiatowo-słoneczny aromat owych perfum.

–   A   może   przypadkiem   spojrzałaś   przez   okno   i   zauważyłaś   jej 

samochód? – spytał od niechcenia, czując się jak zdrajca.

– Tak, ale ona odjechała taksówką.

– Aha – westchnął rozczarowany. – I nie powiedziała ci też pewnie, jak 

ma na imię?

– Nie. – Ellie potrząsnęła przecząco głową. – Mówiła, że nie może. Ale 

obiecała, że niedługo znowu nas odwiedzi.

Wiadomość   ta   poprawiła   Jimowi   humor.   Podrzucił   wyżej   Arthura, 

który aż pokraśniał i zachłysnął się z emocji.

Weszła Maude, ubrana już do wyjścia, trzymając pod pachą wiklinową 

budkę, z której wystawał nos Lancelota.

– Słyszałam, że wróciłeś – odezwała się do Jima. – Na mnie już czas, 

mam jeszcze trochę świątecznych sprawunków do zrobienia.

– Dzięki za wszystko, Maude – powiedział Jim serdecznie. – Bez ciebie 

nigdy nie dałbym sobie rady.

–   Drobiazg...   –   Machnęła   lekceważąco   ręką.   –   Dla   mnie   to   była 

przyjemność. Jesteś pewien – dodała po krótkiej pauzie – że możesz sam 

zostać na gospodarstwie? To nie jest wcale łatwe. Ostatecznie mogłabym 

się jakoś wyłgać z tego wyjazdu. Wcale nie muszę trawić dwóch tygodni 

background image

na wywracaniu się na śniegu.

–   Nie   bądź   śmieszna   –   odparł   stanowczo   Jim,   sadzając   Arthura   na 

dywanie i podnosząc się z miejsca. – Planowałaś tę wycieczkę od wieków. 

Nie będę miał tu żadnych problemów. Ellie pomoże mi przy Arthurze. 

Ona najlepiej wie, jak się nim opiekować.

–   Co   prawda,   to   prawda   –   powiedziała   Maude   i   pogłaskała 

pieszczotliwie Ellie po głowie. – To istna mała mamusia.

– A jeśli chodzi o Billiego... – podjął Jim. – Nawiasem mówiąc, co się z 

nim dzieje?

–   Bóg   raczy   wiedzieć.   Nie   mam   pojęcia   gdzie   się   to   chłopaczysko 

podziewa całymi dniami, Ale był tu podczas wizyty tej pani. Dobre i to.

Jim popatrzył na nią uważnie myśląc, jak niezwykle szybko zyskał w 

tej kobiecie wielkiego przyjaciela.

–   Och,   ona   jest   naprawdę   boska   –   powiedziała   miękko   Maude.   – 

Absolutnie bez zarzutu. Sama słodycz. Taka miła i nieśmiała.

– Nieśmiała? – zdumiał się Jim, pamiętając dobrze sposób, w jaki ta 

elegancka dama doprowadziła go do łóżka. – Odniosłaś wrażenie, że jest 

nieśmiała?

– Absolutnie – stwierdziła stanowczo Maude. – Z początku była bardzo 

zalękniona, umierała ze strachu, że wtargniesz tu raptem i weźmiesz ją do 

niewoli. Ale później, w kuchni, przy kawie i ciasteczkach, odprężyła się i 

było bardzo wesoło, prawda Ellie?

–   Dziewczynka   przytaknęła   tak   żywo,   że   Maude   i   Jim   nie   mogli 

powstrzymać uśmiechu.

– Gdzieś ty ją poznał? – wypytywała Maude.

– Jak to się stało, że byliście razem wtedy, gdy znaleźliście dzieci, a ty 

background image

nawet   nie   wiesz,   jak   się   nazywa?   Może   byś   opowiedział   mi   całą   tę 

historię? To taka czarująca istota.

Jim poruszył przecząco głową.

– To poufna sprawa. Wyłącznie między tą panią, a mną. Ale, ale... – 

spytał z nagła – czy dałaś jej mój list?

– Owszem, ale nie wzięła go z sobą. Nie chciała.

– Nie przeczytała go? – spytał Jim i serce mu zamarło.

– Przeczytała, a jakże! Ach, to było takie zabawne, Jim. Dałam jej list, 

a  ona  –  jak  ci  powiedziałam  –  nie  chciała  go  zabrać,  ale   zgodziła   się 

przeczytać, co tam napisałeś. Wyjęła z torebki ogromne okulary i buzia 

całkiem  jej  za nimi  zniknęła.  Strasznie  była śmieszna  w tych wielkich 

okularach. Jak skończyła czytać, uśmiechnęła się, podała mi z powrotem 

list i prosiła, żeby ci podziękować.

– I to wszystko? – zapytał rozczarowany. – Tylko podziękować? Nic 

więcej?

– Przykro mi, Jim. – Maude poklepała go współczująco po ramieniu. – 

Ale mogę cię pocieszyć, że na – pewno znów tu przyjdzie. Wygląda na to, 

że przepada za dzieciakami.

Jim uśmiechnął się blado, a Maude zaczęła się długo i czule żegnać z 

Ellie i Arthurem.

– No – powiedziała wreszcie w progu, przyciskając mocniej do boku 

budkę z Lancelotem – do widzenia i wesołych świąt. Zobaczymy się za 

dwa tygodnie. Jim, czy aby na pewno dasz sobie ze wszystkim radę?

W odpowiedzi Jim posłał jej uśmiech, który miał świadczyć, że nie ma 

powodu do niepokoju, ale sam pełen był wątpliwości.  Zastanawiał się, 

gdzie jest Billie, kiedy Arthurowi zacznie się wykluwać następny ząb i co 

background image

powie administratorowi, gdy ten znów zagadnie go o dzieci.

– Jasne, że tak – oświadczył z przekonaniem. – Baw się dobrze, mam 

nadzieję, że nie zapomnisz, jak się robi pług, bo okryłabyś mnie hańbą.

Maude rozpromieniła się młodzieńczo, pomachała im ręką i zjechała na 

dół,   gdzie   odźwierny,   jej   najnowszy   wielbiciel,   czekał  cierpliwie,   żeby 

odwieźć ją do domu.

Jim   siadł   znów   na   wersalce   i   sięgnął   po   wieczorną   gazetę.   Ellie 

przytuliła się do niego z książką w ręku, a pełzający po podłodze Arthur, 

cisnąwszy mu na kolana plastikowego królika wspiął się jego śladem. Jim 

przytrzymywał malca jedną ręką, a drugą przewracał stronice gazety.

–   Ellie   –   spytał   w   pewnej   chwili.   –   Czy   pamiętałaś,   żeby   wsunąć 

Maude do torebki tę kopertę, którą ci dałem?

Ellie skinęła głową.

– Schowałam ją na sam spód i znajdzie ją chyba dopiero, gdy będzie 

szukać kluczy pod drzwiami swojego mieszkania.

– Sprytna z ciebie dziewczynka. Maude będzie się wściekać. Zarzekała 

się,   że   nie   weźmie   od   nas   ani   centa   ale   przecież   zasługuje   na   jakąś 

nagrodę, no nie?

Ellie przytaknęła i pogrążyła się w lekturze.

– Czy Maude zostawiła coś na kolację? – zagadnął ją Jim z nadzieją w 

głosie.

– W piecyku jest szynka i jakaś śmieszna potrawą Maude nazywa ją 

„skalpowane ziemniaki".

Jim poczuł, jak mu ślina nabiega do ust, przysmak Maude przemówił 

mu do wyobraźni.

– A co z Billiem? – spytał. – Wróci niedługo?

background image

– Nie tak zaraz. Ale nie martw się, przyjdzie później. Billie mówi, że 

mu się tu nie podoba, ale ja myślę, że tak naprawdę woli być tutaj, niż 

szwendać   się   po   ulicach.   Nie   chce   tylko,   żebyśmy   o   tym   wiedzieli   – 

dodała z przebłyskiem przenikliwości.

Jim skinął w milczeniu głową i zajął się znów gazetą, krzywiąc się od 

czasu   do   czasu,   gdy   Arthur   przesadził   w   zapale   nadgryzania   mu 

wskazującego palca.

Ale litery skakały mu przed oczami i nie mógł się skupić. Myślał wciąż 

o   zagadkowej   nieznajomej,   czytającej   jego   list.   Relacja   Maude 

przypomniała mu coś. Był przekonany, że kiedyś widział już tę kobietę z 

wielkimi   okularami   w   grubej   oprawie.   Jej   obraz   tkwił   w   jego 

podświadomości,   dręczył   go   swoją   nieuchwytnością,   doprowadzał   do 

pasji. Było to w jakimś pomieszczeniu, do którego napływał przez otwarte 

okno   zapach   sosen   i   świeżo   ściętej   trawy,   a   w   pobliżu   siedziała 

dziewczyna w wielkich okularach na nosie.

Ale gdzie to było? Kiedy?

Zgnębiony, westchnął boleśnie, a Ellie popatrzyła nań z zatroskaniem i 

przywarła mocniej do jego boku. Arthur także przez chwilę spojrzał ze 

zdziwieniem na Jima, ale zaraz ze wzmożonym zapałem zaczął się znów 

znęcać nad jego palcem.

Święta   minęły   pośród   śmiechu   i   radości,   nie   znanych   dotąd   w 

mieszkaniu Jima. Dzieci z niezwykłą łatwością przywykły do zmiany, jaka 

zaszła   w   ich   życiu,   a   zwłaszcza   Arthur,   który   baraszkował   z   taką 

beztroską, jakby zawsze opływał w dostatki.

– To jego pierwsza Gwiazdka – powiedziała  Ellie. – I taka piękna. 

background image

Może i wszystkie następne będą podobne, a nie takie, jak...

–   Jak   co,   Ellie?   –   zapytał   Jim.   –   Powiedz,   jakie   były   dotąd   wasze 

święta?

– Ellie wzdrygnęła się i opuściła głowę, kryjąc twarz W opadających z 

czoła włosach.

– Nie chciałabym o tym mówić – szepnęła. – Mama zwykle bardzo 

dużo piła podczas świąt – dodała z wysiłkiem. – Czasami nie było jej 

przez kilka dni i jeżeli Billie nie przyniósł jakiegoś jedzenia, chodziliśmy 

głodni. Jak myślę o Bożym Narodzeniu, to zaraz mi się przypomina ten 

okropny głód i tylko bym płakała.

– Boże – mruknął Jim, gładząc ją po głowie. – Tak mi przykro, Ellie.

– Nic nie szkodzi – powiedziała z uśmiechem. – Teraz jest nam dobrze 

i ty o nas dbasz, i Maude, i Księżniczka, i już nie jestem głodną. Tak się 

objadłam czekoladą, że ledwo chodzę – dorzuciła figlarnie. – I popatrz na 

Arthura.

Chłopczyk siedział na dywanie, pochłonięty bez reszty kupionym przez 

Sarę   „malutkim   manipluatorem".   Szybko   pojął,   co   trzeba   zrobić,   aby 

gwizdki zaświstały, dzwoneczki zadźwięczały, małe piłeczki potoczyły się 

do przezroczystych tulejek, a okienka i drzwi otwierały się i zamykały w 

miniaturowym pałacu. Za każdym razem, kiedy mu się udało, wydawał 

zwycięski okrzyk i tłukł piąstkami o podłogę. Ellie uśmiechnęła się do 

niego   i   zajęła   się   swoją   „układanką   jubilerską"   rozłożoną   na   stole 

jadalnym.

Tkwiła przy niej godzinami, sklejając wielobarwne muszelki i tworząc 

z nich zawiłe desenie na szklanych kółkach i kwadracikach.

Jim obserwował zadumany, z jaką wytężoną uwagą przykładała się do 

background image

tego.   Musiał   przyznać,   że   Księżniczka   dobrze   wiedziała,   czym   zrobi 

przyjemność   dzieciom.   Nawet   Billie   był   bez   wątpienia   zadowolony   ze 

swojego sprzętu wędkarskiego i często go lustrował, obracając w palcach 

lśniące przynęty i spławiki, i zgłębiał tajniki nawijania żyłki na szpulę oraz 

mocowania haczyków i linek ciężarkowych.

– Ellie – zapytał raptem Jim – czy mogłabyś kiedyś sama dopilnować 

Arthura?

Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona.

– Przecież nieraz pilnowałam go sama całymi dniami. I był wtedy dużo 

mniejszy niż teraz.

– Prawda, prawda – rzekł nieco zawstydzony.

– Zapomniałem, jaka z ciebie zaradna osóbka.

– Czy wyjeżdżasz gdzieś? – spytała.

–   Nie,   ale   pomyślałem,   że   moglibyśmy   się   wybrać   z   Billiem   na 

wędkowanie w przeręblu i wypróbować jego ekwipunek.

–   Och,   Jim!   –   zawołała   Ellie.   –   Cudownie!   Billie   by   się   strasznie 

ucieszył.

– Nie jestem taki pewien – rzekł smutno Jim.

– Billie chyba nie za bardzo mnie lubi.

– Oczywiście, że cię lubi. Jesteś najlepszym człowiekiem na świecie i 

Billie o tym wie. Trochę się boczy, ale to wszystko.

– Martwi się, co się z wami stanie?

Ellie skinęła głową.

– On mówi, że za miesiąc nas stąd wyrzucą. Powiedział mu to pewien 

człowiek,   kiedy   zjechał  na   dół   ze   śmieciami.   Mówił  mu,   że   do   końca 

stycznia musimy się wynieść.

background image

–   To   niezupełnie   tak   –   powiedział   Jim.   –   Jestem   pewien,   że   pan 

Clement w razie potrzeby zgodzi się na miesiąc zwłoki.

– Ale tutaj i tak nie wolno nam zostać. Nie możemy też przenieść się do 

Maude i nawet nie wiemy, jak się nazywa Księżniczka. To bardzo martwi 

Billiego. On po prostu nie ma nas dokąd zabrać.

– A ty, Ellie? Ty się nie martwisz? Wiesz o tych wszystkich kłopotach i 

nie gnębi cię to?

Ellie   odłożyła   na   bok   małe   szczypczyki   do   muszelek   i   popatrzyła 

przeciągle na Jima.

– Martwiłabym się – powiedziała w końcu – gdyby nas wzięła Opieka 

Społeczna. Wtedy zwariowałabym ze strachu. Ale wiem, że Billie na to 

nie pozwoli, uciekniemy tak, jak przedtem i jakoś to będzie.

– Ależ, Ellie, czy mogłabyś znów żyć w takim miejscu jak poprzednio? 

Cierpieć zimno i głód? Czy zniosłabyś to?

–   Gdybym  musiała...   Widzisz   –   rzekła   spokojnie   –   teraz   to   byłoby 

inaczej. Nawet, gdyby było bardzo ciężko, zawsze mogłabym pomyśleć o 

tym, jak mieszkaliśmy u ciebie i od razu zrobiłoby mi się lżej. Na przykład 

jednego dnia myślałabym o Maude i Lancelocie, a innego dnia o tym, jak 

nas zabrałeś w Boże Narodzenie do tej fikuśnej restauracji, a kiedy indziej 

o tym, jak przyszła Księżniczka z prezentami. Mam tyle miłych rzeczy do 

wspominania. Na pewno byłoby mi łatwiej.

Jim odchrząknął, podniósł dyskretnie dłoń do oczu i zainteresował się 

nagle tym, co robi Arthur. Po chwali – już opanowany – zwrócił się do 

Ellie.

– Słuchaj, dziecko – powiedział spokojnie. – Nigdy do tego nie dojdzie. 

Nie wrócisz nigdy do żadnej nory i nie będziesz żyła wspomnieniami. 

background image

Będziesz miała opiekę i Arthur zostanie przy tobie. Możesz to powtórzyć 

Billiemu.   W   razie   konieczności   podnajmę   komuś   to   mieszkanie,   kupię 

domek i nikt nie będzie miał prawa was z niego usunąć.

– Albo – odezwała się z zadumą Ellie – Księżniczka zabierze nas do 

swojego   zamku.   Jestem   pewną   że   mieszka   w   zamku,   prawda   Jim?   W 

takim jak na obrazku w książce, którą mi dałeś. Z fosą i wieżami. I ma 

złote łoże z jedwabnymi zasłonami. Jak myślisz?

– Może tak – zaśmiał się Jim – a może nie.

Umilkli,   przyglądając   się   Arthurowi,   który   odkrył   nagle   gałkę,   po 

przekręceniu której z pudełka wyskakiwał szczerzący zęby diabełek. – Czy 

widziałaś – zapytał po chwili Jim – jak Księżniczka zakładała okulary?

Ellie   przytaknęła,   nie   odwracając   głowy,   zajęta   szukaniem   płaskich 

odprysków muszli, potrzebnych jej jako listki.

– Jak ona wyglądała, Ellie? To znaczy, kogo ci przypominała w tych 

okularach?

Ellie   zamyśliła   się   przez   moment,   osadzając   zieloną   skorupkę   na 

kropelce kleju.

– Jak doktor – powiedziała wreszcie. – Tak właśnie wyglądała. Albo 

jakiś naukowiec. No, widziałeś chyba w telewizji takie mądre panie, jak...

Ale Jim już nie słuchał. Pobladły, patrzył przed siebie niewidzącymi, 

szeroko rozwartymi oczami, jakby doznał szoku.

W końcu przypomniał sobie, gdzie i kiedy w przeszłości zetknął się z 

Sarą.

background image

Rozdział 7

Sara czekała w napięciu na powrót lekarza. Nieruchomy wzrok utkwiła 

w   grafiku   umieszczonym   na   przeciwległej   ścianie.   Grafik   miał   kształt 

ogromnego   koła   i   wskazywał   precyzyjnie   ciężarnym   kobietom   dni,   w 

których miały rodzić.

Starała   się   nie   poddawać   emocji.   Ostatnio,   ni   z   tego   ni   z   owego, 

miewała   często   napady   przygnębienia,   bez   konkretnej   przyczyny.   Z 

depresją   i   smutkiem   przeplatały   się   równie   nieuzasadnione   wybuchy 

euforii.

Zdawała sobie sprawę z przyczyn tego stanu. Mimo że nie miała okresu 

o zwykłym czasie, była przekonana, że nie zaszła w ciążę. Po prostu nie 

czuła, żeby się w niej cokolwiek działo, a jej zdaniem powinna coś czuć. 

Płód się nie zawiązał i wobec tego należało albo dać sobie spokój z tym 

pomysłem, albo zacząć wszystko od nowa.

Była   doszczętnie   załamana   doznanym   zawodem.   Jej   dokładne, 

optymalne wyliczenia wzięły w łeb wskutek zbiegu okoliczności, których 

nie mogła przewidzieć. Ogarnęło ją znużenie i poczucie beznadziejności, 

nie   wiedziała   jak   ma   postąpić.   Czy   znowu   zaczekać   na   odpowiedni 

moment i umówić się z Jimem, udając że doskwiera jej głód seksualny? 

Czy on w to uwierzy?

W   końcu   Jim   był   kimś   więcej,   aniżeli   dobrze   zbudowanym, 

pustogłowym sportsmenem. Był inteligentny i bystry, i każdy kontakt z 

nim stanowił dla Sary niebezpieczeństwo. Mógł się domyślić, co jest grane 

i rozszyfrować ją.

Z drugiej strony, nie chciała zastąpić go innym mężczyzną.

background image

Rozległo się pukanie i w szparze uchylonych drzwi pojawiła się siwa 

głowa doktora McLellana – Można? – spytał. – Już ubrana? Podwinął poły 

fartucha i usiadł za biurkiem.

– A teraz, Saro, zobaczmy, co tu mamy – rzekł, – patrząc na wyniki 

analiz.   –   Właściwie,   to   nie   jestem   pewien,   co   chciałabyś   ode   mnie 

usłyszeć.

– Dobrze pan wie, doktorze. Mówiłam panu. Chodzi o to, czy jestem w 

ciąży, czy nie.

– Wiem, Saro. Miałem na myśli to, którą z dwóch odpowiedzi na to 

pytanie wolałabyś usłyszeć.

– Po prostu chcę znać prawdę.

– W porządku, moja droga, zaszłaś w ciążę. Oceniam, że płód ma około 

czterech   tygodni.   Jeśli   data,   którą   mi   podałaś   jest   dokładna,   możesz 

oczekiwać rozwiązania około dziesiątego września.

Sara patrzyła na doktora jak oniemiała. Ręce się jej trzęsły, zbladła. 

McLellan obserwował ją z obojętną powagą, czekając aż się odezwie.

Po dłuższej chwili oczy Sary rozbłysły radosnym niedowierzaniem, a 

policzki   przybrały   ceglastą   barwę.   Spoglądała   na   doktora   zaszklonym 

wzrokiem, uśmiechnięta, lecz niezdolna wykrztusić słowa.

– No, cóż – zagadnął lekarz, spozierając na jej rozjaśnioną twarz. – To 

chyba wystarczy za odpowiedź.

– Słucham? – rzekła Sara łamiącym się głosem.

– Rozumiem, że chcesz urodzić to dziecko, Saro – oświadczył łagodnie.

– O, tak! – szepnęła. Tak, chcę, doktorze. I to bardzo.

– To właśnie wywnioskowałem z twojej reakcji.

– Wszystko powinno pójść jak z płatka. Zdrowa z ciebie dziewczyna i 

background image

zawsze   mądrze   o   siebie   dbałaś.   Dam   ci   trochę   broszurek   do 

postudiowania.

Otępiała ze szczęścia Sara ledwo mogła się skupić na tym, co mówi 

doktor. Jak z oddali docierały do niej wskazówki na temat diety i innych 

środków ostrożności, jakie obowiązują w jej stanie.

Pragnęła   tylko   jednego:   wyjść   stąd   i   znaleźć   się   sama   w   czterech 

ścianach, gdzie mogłaby spokojnie kontemplować cudowną nowinę.

–   Cztery   tygodnie   –   powiedziała,   przerywając   doktorowi,   który 

przestrzegał ją przed nadużywaniem w potrawach soli. – To znaczy, że już 

jej się formuje mózgowie, a po bokach pojawiają się zalążki kończyn. ..

– Czy to jest dziewczynka, Saro? – uśmiechnął się doktor.

– O, tak – odparła, rumieniąc się. – Sądzę, że tak.

–   No   cóż,   niech   i   tak   będzie,   ale   co   do   fazy   rozwojowej,   to   masz 

stuprocentową   słuszność.   Obecnie   najistotniejsze   jest,   żebyś   miała 

kontrolę nad tym, co jesz i pijesz, jakie lekarstwa łykasz i tak dalej.

– Nie zrobię na pewno nic, co by mogło zaszkodzić dziecku.

– Doskonale. Albowiem twoje niewłaściwe postępowanie może mieć 

skutki trwające przez całe życie.

–   Niech   się   pan   nie   martwi,   doktorze.   Nie   ma   dla   mnie   nie 

ważniejszego na świecie. Będę o nią dbała.

Doktor uśmiechnął się przyjaźnie, udzielił jej jeszcze kilku instrukcji, 

wręczył plik ulotek informacyjnych i przypomniał, żeby zapisała się w 

recepcji na następną wizytę.

Jadąc   samochodem   przez   zaśnieżone   ulice,   Sara   nie   mogła   wciąż 

uwierzyć   w   swoje   szczęście.   Idąc   do   lekarza,   była   przeświadczona,   że 

background image

opóźniony   okres,   to   rezultat   nerwowego   napięcia,   stresu,   przez   jaki 

przeszła.

– Jestem w ciąży – powiedziała głośno. – I będę miała dziecko.

Nawet   kiedy   usłyszała   tę   nowinę   wymówioną   własnym  głosem,   nie 

wydało jej się to realne. To było zbyt piękne i. , po prostu zbyt piękne.

Zostawiwszy   wóz   na   parkingu   instytutu,   weszła   do   budynku   i 

zatrzymała się w recepcji, żeby sprawdzić, czy zostawiono dla niej jakieś 

wiadomości.

Recepcjonistka   Joelle   przywitała   ją   takim   uśmiechem,   że   Sara 

zastanawiała   się,   czy   wyczytała   coś   z   jej   twarzy.   Nie   zdawała   sobie 

sprawy, jaki radosny blask promieniował z jej oczu.

– Cześć, Saro – odezwała się Joelle. – Bardzo zimno?

–   Mróz   wciąż   trzyma   –   odpowiedziała   Sara,   odwijając   długi, 

kratkowany szal, – Czy dzwonił z "Apexa" w sprawie mikroskopu? Gały 

tydzień czekam, żeby dali znak życia.

Joelle przejechała długopisem po wykazie odebranych telefonów.

–   Tak.   Potwierdzili,   że   soczewka   jest   nadal   na   gwarancji.   Mogą 

wykonać naprawę u nas albo u siebie, jeśli prześlemy im mikroskop.

– O, to dobrze. Jeszcze coś?

– Chwileczkę. Pół godziny temu dzwonił twój agent podatkowy. Prosi 

o podrzucenie mu  wszystkich rachunków, żeby mógł wyliczyć podatek 

dochodowy za miniony rok.

– Racja. Nie mogę chyba odkładać tego w nieskończoność, prawda?

– Wszystkich nas to dotyczy – rzekła z rezygnacji Joelle. – Aha, jakiś 

mężczyzna czeka na ciebie w twoim gabinecie.

– Mężczyzna? Kto taki? W jakiej sprawie?

background image

– Nie podał nazwiska. Carl z nim rozmawiał. Ale mogę ci powiedzieć, 

że to całkiem niczego facet. Prawdę mówiąc, rewelacyjny.

– Co masz na myśli? – spytała zaniepokojona Sara.

– Mniejsza o to. Z tobą i tak nic nie wskóra. Nie spotkałam jeszcze 

kobiety, która mając takie możliwości, robiłaby z nich tak nikły użytek.

Sara roześmiała się, odrzuciła do tyłu włosy i wyszperawszy z torebki 

okulary osadziła je sobie na nosie.

–   Proszę   bardzo   –   powiedziała.   –   To   jedyne  czym  mogę   polepszyć 

swoją   urodę   w   nagłych   wypadkach.   No   więc,   po   co   przyszedł   ten 

przystojniak?

–   Nie   mam   pojęcia.   Mówiłam   ci,   że   Carl   go   przyjął.   Zdaje   się,   że 

wypytywał go o twoje studia, kurs szkoleniowe i temu podobne rzeczy.

– Och, to pewnie gość z komisji stypendialnej Wygląda na to, że chcą 

prześledzić moją edukację poczynając od przedszkola. Mam nadzieję, że 

nie zabierze mi za dużo czasu. Mam tyle spraw, które muszę...

Umilkła nagle, przez dłuższą chwilę błądził gdzieś myślami, po czym, 

rzuciwszy   Joelle   roztargnione   spojrzenie,   pomaszerowała   w   głąb 

korytarza.

Weszła energicznie do swego pokoju, zdejmują z ramion gruby płaszcz 

z wielbłądziej sierści.

Tyłem do wejścia stał wysoki, jasnowłosy mężczyzną przyglądając się 

grzbietom   książek   na   półce.   Kiedy   się   odwrócił,   Sara   stanęła   jak 

przygwożdżona i krew uciekła jej z twarzy.

Był to Jim Fleming.

–   Czołem,   urocza   damo   –   powiedział   cicho   najwyraźniej   ubawiony 

wrażeniem, jakie wywarła n;

background image

niej jego obecność. – Widzę, że nosimy znów te okropne okulary.

Nim   Sara   zdołała   otworzyć   usta,   podszedł   do   niej,   wziął   z   jej   rąk 

płaszcz i powiesił go w szafie, nie przestając się uśmiechać.

Sara poczuła się przeraźliwie bezbronną i zagrożona. Zdawało jej się, 

że   Jim   widzi   ją   na   wylot,   że   wykryje   jej   sekret.   Chwyciła   swój 

laboratoryjny kitel i włożyła go, trzęsąc się jak osika.

– Trochę za późno – powiedział kpiąco Jim. – Zdążyłem już zauważyć, 

jak wspaniale leży na pani ten sweterek, panno Burnard.

Unikając   jego   wzroku,   stanęła   za   biurkiem   i   zaczęła   nerwowo 

przekładać papiery z miejsca na miejsce.

– Jak mnie znalazłeś?

–   Nie   przyszło   mi   to   łatwo,   zapewniam   cię.   Czy   mogę   usiąść?   – 

zapytał, podchodząc do obitego skórą krzesła naprzeciw biurka.

– Tak... tak, oczywiście, usiądź.

Jim usadowił się wygodnie, wyciągając przed siebie długie nogi. Miał 

na sobie luźne szare spodnie, kaszmirowy pulower, a pod nim koszulę z 

krawatem. Wyglądał oszałamiająco przystojnie, co dostrzegła nawet Sara 

nie poświęcająca zwykle uwagi męskiej urodzie.

– A więc pytałaś, w jaki sposób cię znalazłem?

– powiedział pogodnie Jim, opierając dłonie na poręczach krzesła.

–   Tak   –   odparła,   poprawiając   okulary   i   udając   zainteresowanie 

leżącymi na biurku notatkami. – Bardzo mnie to ciekawi.

–  Jak   powiedziałem  nie  było  to  łatwe.  Najpierw   zrobiłem  rundę  po 

okolicznych pubach, ale nikt sobie ciebie nie przypominał. Stale jednak 

miałem wrażenie, że już cię kiedyś spotkałem.  Zaświtało  mi w głowie 

dopiero wtedy, gdy Maude opowiedziała mi o tych wielkich okularach, 

background image

które założyłaś, żeby przeczytać mój list. Pamiętasz ten moment? – spytał 

i umilkł, patrząc na nią wyczekująco.

– Pamiętam – kiwnęła głową. – Mów dalej, proszę.

– Kilka dni temu zapytałem Ellie, jak wyglądałaś w tych okularach, a 

ona  powiedziała,   że  zupełnie  jak  te  mądre   uczone  w  telewizji i  wtedy 

doznałem olśnienia.

Sara poczerwieniała i poruszyła się niespokojnie.

–   Absolwentka   uniwersytetu   –   pomyślałem.   –   Tam   właśnie   cię 

widziałem, Saro. Chodziliśmy na te same wykłady z literatury. To ty byłaś 

tą fantastyczną dziewczyną w okularach, która nigdy nie zaszczyciła mnie 

słowem rozmowy. To był silny cios w moje młodzieńcze ego. Ignorowałaś 

mnie z premedytacją przez cały semestr.

– Chyba żartujesz – powiedziała sucho Sara, podnosząc mimowolnie 

wzrok. – Byłeś idolem kampusu, a ja niepozornym molem książkowym. 

Nawet nie wiedziałeś, że istnieję.

– Może cię to zdziwić – rzekł cicho Jim – ale chyba twoja wiedza na 

mój temat jest uboższa, niż to sobie wyobrażasz.

Sarze przypomniały się długie godziny strawione na badaniu biografii 

Jima,   żmudne   kompletowanie   jego   kartoteki,   którą   wciąż   miała   w 

szufladzie – i spuściła oczy w obawie, że zdradzą jej myśli.

Tak   czy   owak   –   ciągnął   Jim   –   odkąd   mi   się   skojarzyłaś   z 

uniwersytetem,   reszta   poszła   gładko.   Przejrzałem   roczniki   uczelniane, 

natrafiłem na twoje zdjęcie z imieniem i nazwiskiem i zadzwoniłem do 

Howiego Meyera, żeby zapytać, co się z tobą dzieje.

– Znasz Howiego? – spytała ze zdziwieniem Sara.

– Jasne. Grywaliśmy czasem w kometkę. Od niego dowiedziałem się, 

background image

gdzie pracujesz i oto jestem.

– I oto jesteś – powtórzyła jak echo Sara.

– Howie  mówił  też – dorzucił Jim od niechcenia  – że wciąż jesteś 

panienką. „Poślubiła jedynie swój instytut" – tak się wyraził.

Sara zarumieniła się i zagryzła nerwowo usta.

– Co to ma do rzeczy – spytała – czy wyszłam za mąż, czy nie?

– Ma, bo byłem pewien, że jesteś mężatką i stąd ta – twoja gra w kotka 

i   myszkę.   Wyrwała   się   mężulkowi   –   myślałem   sobie   –   na   nockę   z 

figielkami i ma stracha, że wpadnie.

Sara skrzywiła się z niesmakiem.

– Gdybym była zamężna – oświadczyła wyniośle – nie wymykałabym 

się na „nockę z figielkami". Możesz mi wierzyć. Nie zwykłam oszukiwać, 

to zdecydowanie nie w moim stylu.

– Wiem – skinął głową Jim. – I to właśnie – dodał z uśmiechem – 

zdopingowało mnie jeszcze mocniej, żeby cię za wszelką cenę odszukać.

– Ale dlaczego, Jim? – spytała Sara, po raz pierwszy spoglądając mu 

prosto w oczy. – Dlaczego zadałeś sobie tyle trudu?

– To zabawne – rzekł unosząc brwi – ale chciałem ci zadać dokładnie 

to samo pytanie.

– Jak to?

– Och, daj spokój, Saro – powiedział niecierpliwie. – Przecież to nasze 

spotkanie   w   barze   nie   było   przypadkowe.   Nigdy   tam   przedtem   nie 

przychodziłaś. Dlaczego właśnie wybrałaś się do tego pubu tamtej nocy?

Sarze  zrobiło   się  zimno  ze  strachu.  Obmyślała   pospiesznie  w  miarę 

przekonującą odpowiedź.

– Pamiętasz – zaczęła zacinając się zrazu i stopniowo wyrównując głos 

background image

–   pamiętasz   Wendy?   To   dziewczyna,   która   jesienią   była   pomocnicą 

barmana w tym pubie.

– Nieduża? Kręcone rudawe włosy mnóstwo piegów, dużo słów, mało 

treści?

–   To   ona   –   potwierdziła   z   tłumionym   uśmiechem   Sara,   słysząc   tę 

dosadną lecz trafną charakterystykę.

– Znam ją od dawna. Często mi opowiadała jak wesoło jest w tym 

barze i postanowiłam, że zajrzę tam na drinka. Potem przyszedłeś ty i od 

razu cię poznałam, a ty mnie nie. Czułam się taka samotna, a ty przecież 

nie byłeśmi zupełnie obcy... Więc, kiedy tak się jakoś zaczęliśmy do siebie 

skłaniać, pomyślałam – dlaczego by nie?

Jim obserwował ją uważnie z drugiej strony biurka.

– To niezła historyjką Saro – powiedział w końcu – ale nie jestem nią 

całkowicie przekonany.

–   Dlaczego   miałabym   kłamać?   Czy   podejrzewasz   mnie   o   jakąś 

złowrogą intrygę? Naprawdę myślisz, że specjalnie upatrzyłam cię sobie 

na ofiarę moich mrocznych i niegodziwych zamiarów?

Jim siedział nieruchomo, spokojnie się jej przyglądając.

– Chyba nie – odparł. – Ale jednak wydaje mi się to nieco dziwne. Coś 

mi tu mimo wszystko... nie pasuje.

–   Zdarza   się,   że   komuś   dokuczy   samotność   –   uśmiechnęła   się 

niewyraźnie Sara. – I wówczas robi – się dość często dziwne rzeczy.  

teraz   daruj,   że   zmienię   temat   i   zapytam   o   dzieci,   –   Myślałby   kto,   że 

potrzebujesz   o   nie   pytać   –   powiedział   ze   zgryźliwą   nutką.   –   Ile   razy 

widziałaś się z nimi od powrotu Maude? Chyba trzy. Zakradałaś się do 

nich, kiedy byłem zajęty w biurze, prawda?

background image

Sara oblała się rumieńcem.

–   Tak,   ale...   Ostatnio   byłam   trochę   załatana   i   od   kilku   dni   nie 

zaglądałam do nich. Jestem ciekawa, co porabiają.

– Skoro pytasz... no więc Ellie wciąż jest oczarowana tą układanką od 

ciebie. Aha, byłbym zapomniał. Przyniosłem ci prezent od niej.

Podszedł do wieszaka przy drzwiach, wyjął z kieszeni swojej kurtki 

niewielki pakiecik i podał go Sarze, „ukochanej Księżniczce od Ellie" – 

głosiły małe, staranne literki na kartce adresowej.

–   Nie   powiedziałeś   im,   jak   się   nazywam?   –   spytała   z   uczuciem 

niedorzecznej dumy.

– To twoja rzecz, Saro. Powiesz im, jeśli zechcesz. W każdym razie 

wszyscy   za   tobą   szaleją.   Włącznie   z   Maude.   Dokonałaś   zbiorowego 

podboju tej gromadki.

Sara odwinęła papier z paczuszki. Wewnątrz było małe pudełeczko, a w 

nim,   na   wyściółce   z   waty   –   para   kolczyków   ze   skorupek   muszli, 

naklejonych misternie na plastikowe kółeczka.

– Ale piękne! – szepnęła Sara z podziwem. – Po prostu cudowne. Nie 

miałam   pojęcia,   że   Ellie   jest   taka   zdolna.   To   wygląda   prawie   na 

profesjonalną robotę.

– Ma talenty manualne – oświadczył Jim pobłażliwym tonem dumnego 

rodzica.   –   Tkwi   nad   tą   układanką   godzinami,   zapominając   o   bożym 

świecie. Zdumiewająco dobrze udało ci się trafić w jej upodobania.

Sara   zdjęła   okulary   i   popatrzyła   na   niego   oczami   lśniącymi   od 

zadowolenia.

– Bawiłam się taką układanką w dzieciństwie – powiedziała – i nigdy 

nie zapomnę, jaką mi to sprawiało frajdę. – Tylko – dodała z uśmieszkiem 

background image

– daleko mi było do uzdolnień Ellie.

Jim zaśmiał się, po czym uzupełnił swoje sprawozdanie odmalowaniem 

manipulującego Arthura i wrażeniem, jakie zrobiły na Billiem przybory 

wędkarskie.

Sara wyzbyła się początkowej rezerwy i zdawała się nie pamiętać o 

swojej obawie, że Jim pokrzyżuje jej dalsze plany. Widziała w wyobraźni 

sceny, jakie opisywał i zaśmiewała się razem z nim.

Zreflektowała się jednak po pewnym czasie.

– Jim, co będzie z tymi dziećmi? – spytała cicho. – Chcesz je naprawdę 

zatrzymać?

– Bóg świadkiem, że nie wiem – westchnął, patrząc posępnie w okno. – 

Po prostu nie wiem. Jest tyle niewiadomych...

– Ellie mówiła mi, że nie pozwolą im dłużej mieszkać u ciebie...

– Tak. Mam czas tylko do końca miesiąca. Może uda mi się wyżebrać 

jeszcze dwa tygodnie, ale nie więcej.

– To za mało, żeby coś wymyślić, prawda?

– Właśnie. Najgorsze, że mam podpisaną umowę najmu na trzy lata. 

Jeśli nie znajdę kogoś na swoje miejsce, będę musiał płacić nadal czynsz. 

To się nie da pogodzić z ewentualnym kupnem domku na raty. Wątpię 

zresztą czy w tej sytuacji udzielą mi pożyczki.

– A więc co zrobisz? – spytała z zatroskaną miną.

–   Doprawdy,  nie   mam   pojęcia,   u   mnie   nie   mogą   zostać,   to   pewne. 

Obejrzałem   kilka   domków,   ale   chyba   nie   starczy   mi   pieniędzy,   nawet 

gdybym   podnajął   komuś   mieszkanie.   Całą   gotówkę   zainwestowałem. 

Własny dom nie figurował na czele listy moich potrzeb.

– A Maude nie mogłaby...

background image

– Jej całe mieszkanie jest tylko trochę większe od pokoju, w którym 

siedzimy. Odpowiada jej to zresztą, bo traci niewiele czasu na sprzątanie i 

dzięki   temu   ma   go   więcej   na   ciekawsze   sprawy.   Ma   własne   życie   – 

dorzucił aluzyjnie.

Sara skinęła domyślnie głową.

– W ostateczności – ciągnął Jim – córka Maude mogłaby  wziąć na 

trochę dzieci do siebie. Ale ma na głowie także własne, więc to siłą rzeczy 

czasowe rozwiązanie i nie bardzo mi się podoba.

Sara ponownie przytaknęła na znak, że się z nim zgadza.

– Doświadczyły już dostatecznie dużo niepewności losu – powiedziała. 

– Teraz powinny się znaleźć w miejscu, które będzie prawdziwym stałym 

domem, skąd nie będą musiały znowu się wyprowadzać.

– Otóż to. Jestem dokładnie tego samego zdania.

Sara umilkła, zastanawiając się nad czymś głęboko.

– Powiedz mi,  Jim – odezwała się po chwili – czy ty  rzeczywiście 

chciałbyś wychowywać te dzieci? To znaczy, czy zależy ci na tym, żeby 

mieszkały razem z tobą?

– Niekoniecznie. Wiesz, szczerze mówiąc, to nigdy nie widziałem się w 

roli ojca rodziny. Adopcja sierot także nie należała do moich  skrytych 

marzeń. To, co mnie teraz męczy, to ta cholerna odpowiedzialność.

– Masz na myśli to, co mówił Billie? Że to okrutne pozbawiać dzieci 

serdeczności i wygód, po tym, jak się im pozwoliło ich zaznać?

–   Tak   jest.   Chłopak   ma   rację.   Wziąłem   je   do   siebie   pod   wpływem 

impulsu, bez oglądania się na konsekwencje. To była jedna z tych decyzji, 

której podjęcie – trwa sekundę, ale jej skutki zmieniają całe twoje życie.

–   Mówisz   –   nalegała   Sara   –   że   mógłbyś   się   z   nimi   rozstać,   pod 

background image

warunkiem, że nadal będą razem pod czyjąś dobrą opieką?

– Zgadza się. Nie są mi na co dzień potrzebne do szczęścia. W gruncie 

rzeczy   cenię   sobie   przede   wszystkim   spokój   i   ciszę.   Ale   zanim 

pozwoliłbym   im   odejść,   musiałbym   wiedzieć,   że   trafią   w   dobre   ręce. 

Pokochałem je – dodał z nagłym wzruszeniem. – To zadziwiające, jak 

szybko takie dzieciaki potrafią człowiekowi przypaść do serca. I nawet 

gdyby   ode   mnie   odeszły,   chciałbym   nadal   je   widywać   przy   każdej 

sposobności.

Sara obracała w palcach długopis z wyrazem intensywnego skupienia 

na twarzy.

– O czym myślisz, Saro? – spytał Jim. – Masz jakiś pomysł? A może... 

–   urwał   z   nadzieją   w   głosie   –   ty   sama   mogłabyś   je   przyjąć?   Gdzie 

mieszkasz?

–   Odziedziczyłam   po   ojcu   dom.   To   w   zachodniej   części   miasta, 

niedaleko uniwersytetu – odparła machinalnie i natychmiast pożałowała 

tych słów.

Jim   wyprostował   się   na   krześle,   zacisnął   dłonie   na   poręczach   i 

wpatrywał się w nią bacznie błyszczącymi oczami.

– Masz własny dom? I mieszkasz w nim sama?

Sara pojęła natychmiast do czego zmierza i targnął nią ostry niepokój.

– Jim – rzekła pospiesznie – u mnie nie ma dość miejsca dla...

– Ale masz dom – przerwał jej. – Tak? Z podwórkiem, parkanem i tak 

dalej? I z kilkoma sypialniami?

– Bez podwórka. I są tylko dwie sypialnie. Nie jest wcale większy od 

twojego mieszkania. Bardzo bym chciała...

– Posłuchaj, Saro. Wiem, że to wszystko przeze mnie. To ja ponoszę 

background image

całą   odpowiedzialność   i   nie   spodziewam   się,   że   będziesz   ją   ze   mną 

dzieliła.   Zapłacę,   ile   zechcesz,   za   dach   nad   głową   dla   dzieci.   Zapłacę 

Maude lub komuś innemu za opiekę nad Arthurem, żeby ci nie utrudniał 

pracy... Proszę cię, Saro – ciągnął z pasją – rozważ to. Chodzi tylko o 

kawałek przestrzeni do życia, żeby mogły być razem i nie znalazły się 

znów na ulicy. To dobre dzieciaki, Saro. Proszę, zastanów się nad tym.

Sara patrzyła na niego ze ściśniętym sercem. Myślała o tym, jak mały 

jest jej dom, jak zupełnie nieodpowiedni nawet dla jej dziecka, gdy się 

urodzi, a co dopiero dla trojga innych.

Z   drugiej   strony   pragnęła   z   całych   sił   pomóc   Jimowi.   Mogłaby 

przyspieszyć nieco realizację swych planów i kupić nowy dom już teraz. 

Ale żeby zdobyć na to pieniądze, musiałaby sprzedać stary, a na rynku 

panował   zwykły   o   tej   porze   roku   zastój.   Zanim   znalazłaby   nabywcę, 

mogłoby być za późno. Odetchnęła głęboko, usiłując zebrać myśli.

– Naprawdę, Jim – powiedziała – u mnie nie ma dla nich dość miejsca. 

Ja też kocham te dzieci i tak samo, jak ty, czuję się za nie odpowiedzialna. 

Ale mam... inne zobowiązania, są w moim życiu sprawy, o których nie 

wiesz. Gdybym wzięła dzieci do siebie i tak musiałyby wkrótce zmienić 

lokum,  wierz mi.  Bardzo mi przykro, Jim.  Gdybym mogła  pomóc,  nie 

wahałabym się ani minuty. Ale nie mogę.

Jim skinął w milczeniu głową, poprawił się na krześle i spojrzał na Sarę 

z rozczarowaniem.

Wtem   przez   głowę   Sary   przebiegła   myśl,   którą   postanowiła 

natychmiast wypowiedzieć, w obawie, że po zastanowieniu się zaraz jej 

poniecha.

– Jest coś, co może warto by wziąć pod uwagę – powiedziała.

background image

– Co takiego, Saro?

– Z tego co mówisz – zaczęła opornie – wynika, że główną przeszkodą 

jest brak pieniędzy, prawda? Wszystkie aktywa wsadziłeś w firmę i nie 

stać cię na kupno domu, tak?

– Owszem – odparł chmurnie. – Ale nie zrozum mnie źle. Interesy idą 

dobrze i siedzę mocno w dyrektorskim fotelu. Na razie jednak nie mam 

rezerw gotówkowych i mój kredyt bankowy jest tak napięty, że nie mogę 

go naruszać.

Sara zawahała się, ściskając w dłoniach nóż do papieru, żeby opanować 

ich drżenie.

– Może więc na coś się przydam – rzekła z wolna.

– Mam trochę oszczędności, przeznaczyłam je na kupno nowego domu. 

Mogę   z   tym   trochę   zaczekać   i   pożyczę   ci   te   pieniądze,   na   pewno 

wystarczy na pierwszą wpłatę. Będziesz mi zwracał stopniowo, w miarę 

jak twoje interesy będą się polepszać.

Mówiąc to czuła, jak ogarnia ją dotkliwy, bezbrzeżny żal. Oto ulatniały 

się   jak   kamfora   wypieszczone   marzenia   o   słonecznym   pokoiku 

dziecięcym,   ogródku   do   zabaw,   obszernym   pomieszczeniu   dla   stałej 

piastunki.   Wszystko   to   musiało   poczekać,   ustąpić   pierwszeństwa 

pilniejszej potrzebie.

Jim   jednak   potrząsnął   energicznie   głową,   z   wyrazem   wzruszenia   w 

oczach.

– To wspaniałomyślna propozycją Saro, ale nie mogę z niej skorzystać. 

Wolałbym sprzedać firmę i harować na trzech posadach, niż sięgnąć do 

twojej skarbonki.

Wyrzekł to z takim zdecydowaniem, że Sara zrozumiałą iż naleganie 

background image

nie ma sensu. Ale nagle naszła ją inna myśl.

– A twoja rodzina, Jim? – spytała nieśmiało.

–   Masz   przecież   bogatego   ojca.   Z   pewnością   mógłby   cię   wesprzeć 

finansowo na tyle, że...

– O tym nie ma mowy – uciął krótko.

Sara   zamilkła,   stropiona   lodowatym   tonem   jego   głosu   i   zaciętym 

wyrazem twarzy.

– Nie wziąłbym od niego ani centa, choćbym umierał z głodu – dodał z 

tą samą zawziętością. – Nigdy nie brałem od niego pieniędzy i nie zrobię 

tego teraz, bez względu na sytuację.

– Ale dlaczego? Gazety zawsze pisały o nim w samych superlatywach. 

To podobno wspaniały człowiek. Dziennikarze go ubóstwiają.

– Oczywiście – rzekł głucho Jim. – Tyle że żaden z nich nie musiał z 

nim mieszkać.

– Zdumiewasz  mnie.  Nie miałam pojęcia że jest między  wami taka 

przepaść. Jak długo to trwa?

– Całe moje życie, Saro. Dajmy temu spokój. To nie ma nic do rzeczy.

– Ale widujecie się? – drążyła Sara. – Rozmawiasz z nim?

– Tylko kiedy muszę. Nie odzywam się do niego pierwszy, od kiedy 

skończyłem siedemnaście lat.

– A kiedy widziałeś się z nim ostatni raz?

– Tuż przed Bożym Narodzeniem. Odwiedził mnie w biurze, jak co 

roku. Próbował mnie namówić, żebym spędził z nim święta na ranczo.

– A ty odmówiłeś? Chciał się z tobą pogodzić, a ty go odtrąciłeś? Tak 

było, Jim?

W oczach Jima zalśniły groźne iskierki.

background image

– Saro, to ciebie nie dotyczy i nie ma nic wspólnego z dziećmi. To moja 

sprawa, jak traktuję ojca. Daj temu spokój.

– Tak bardzo kochałam swojego ojca – powiedziała, patrząc na Jima 

pustym wzrokiem. – ubóstwiałam go. Dałabym wszystko, żeby go jeszcze 

ujrzeć, porozmawiać z nim choćby przez godzinę. Ale to się nigdy nie 

stanie.   A   ty   –   zwróciła   się   do   Jima   –   masz   ojca,   który   cię   do   siebie 

zaprasza, wyciąga rękę do zgody, a ty go odpychasz.

– W moim życiu też jest mnóstwo rzeczy, o których nie wiesz.

– O, na pewno. Każdy ma prawo tak powiedzieć. Ale dobrze wiem, że 

istnieje coś takiego jak kompromis,  wiem też, co to jest współczucie i 

przebaczenie.

Przez długą chwilę ich spojrzenia krzyżowały się jak szpady. Wreszcie 

Jim zmusił się do uśmiechu.

– Przepraszam, że cię zdenerwowałem – wymamrotał. – To nie twoja 

wina, że nie znasz całej sytuacji. Po prostu nie mogę pojechać do ojca i nie 

zwrócę się do niego o żadną pomoc. Spróbuję znaleźć jakieś inne wyjście i 

zrobię co się da, żeby oszczędzić dzieciom rozłąki i dalszych cierpień.

Sara   przyjęła   to   w   milczeniu,   speszona   nieco   twardą   stanowczością 

Jima.

– Poza tym – ciągnął – przyszedłem tutaj w jeszcze jednej sprawie. W 

niedzielę wybieram się z Maude i dziećmi na narty, więc pomyślałem, że 

może do nas dołączysz.

– Ja? – spytała Sara.

–   Oczywiście,   że   ty.   Masz   narty?   Jeśli   nie,   można   wypożyczyć,   a 

jeździć nauczysz się bez trudu.

– Umiem jeździć. Jako nastolatka startowałam w zawodach.

background image

– Nie blefujesz? Biegałaś?

–   Jakieś   piętnaście   lat   temu   udało   mi   się   zdobyć  srebrny   medal   na 

zimowych igrzyskach stanu Alberta.

–   Bomba!   A   to   ci   niespodzianka   –   ucieszył   się   Jim.   –   No   co, 

wybierzesz się z nami? To ci dobrze zrobi. Howie powiada, że pracujesz 

dwadzieścia osiem godzin na dobę.

– Staramy  się  wyhodować odmianę  pszenicy  odpornej na suszę. To 

bardzo czasochłonne.

–   Rozumiem.   Ale   chyba   możesz   poświęcić   jeden   weekend   na 

odpoczynek?

Sara   próbowała   zebrać   myśli.   Perspektywa   podtrzymywania 

znajomości z Jimem napawała ją panicznym strachem. Jej sekret musiał 

niebawem   wyjść   na   jaw.   I   Jim,   za   pomocą   prostego   działania 

arytmetycznego, może dojść do wniosku, że to on jest ojcem dziecka.

Widziała, jak bardzo się przejął losem tych trojga obcych dzieci. Łatwo 

sobie wyobrazić, jak zareaguje, gdy w grę będzie wchodzić jego własne. A 

jeśli zwróci się do sądu o ustalenie ojcostwa? Na myśl o tym Sarze serce 

podchodziło do gardła.

– Saro? – odezwał się Jim z nutą niepokoju w głosie. – Co ci jest?

Spojrzała   na   niego   nieobecnym   wzrokiem,   wciąż   zmagając   się   z 

natłokiem   myśli.   Doszła   do   wniosku,   że   musi   rozważyć   wszystko 

logicznie.

Po   pierwsze,   Jim   wiedział   już,   jak   się   ona   nazywa  i  gdzie   pracuje. 

Może   ją   zawsze   znaleźć,   tego   się   nie   da   uniknąć.   Jest   całkiem 

prawdopodobne,   że   ciągle   uważa   ją   za   kobietę,   która   w   przypływie 

samotności uwodzi od czasu do czasu mężczyzn. Gdyby umocniła go w 

background image

tym  przekonaniu,   mogłaby   później   –  gdy   ciąża   będzie   już   widoczna  – 

twierdzić, że ojcem jest ktoś inny. Jim nie miałby sposobu, by udowodnić, 

że jest inaczej i dziecko zostałoby przy niej.

W gruncie rzeczy, unikanie go teraz, gdy już się okazało jak Sarze 

zależy na przygarniętych przez Jima sierotach, wyglądałoby podejrzanie. 

Wypadnie naturalniej, jeśli przyjmie zaproszenie.

– Zgoda – powiedziała w końcu. – Mówiłeś, że zabierasz wszystkich, 

ale czy Maude nie musi zostać w domu, żeby pilnować Arthura?

– Arthura też bierzemy. Pożyczyłem od mojej sekretarki sanki i będę go 

ciągnął.

– Och, Boże – żachnęła się Sara. – Trzeba będzie go bardzo ciepło 

ubrać.

– Zobaczysz, jaki ma kombinezon narciarski. Wygląda jak astronauta. 

Mógłby bezpiecznie raczkować po Księżycu.

Sara roześmiała się. Mimo wszystkich uprzedzeń i obaw poddała się 

nastrojowi czekającej ją rozrywki.

– Tak dawno już nie przypinałam nart – westchnęła. – Od lat! A tak 

lubiłam jeździć.

–   Ostrzegam,   że   nasza   drużyna   nie   jest   na   poziomie   srebrnych 

medalistów – powiedział Jim. – Ellie i Billie nigdy nie jeździli, Maude 

sobie jakoś radzi, ale – jak sama mówi – brak jej jeszcze odpowiedniej 

dynamiki.

–   A   ty?   –   zapytała   żartobliwym   tonem.   –   Czy   twoje   narciarskie 

umiejętności dorównują futbolowym?

– Jestem wykwalifikowanym narciarzem, złośliwa kobieto. Tyle że – 

dodaj z uśmiechem – nigdy dotąd nie ciągnąłem jednocześnie sanek. To 

background image

pewnie trochę mnie przystopuje.

Wstał i podszedł do wieszaków, sięgając po kurtkę.

– Wyruszymy około południa – oznajmił. – Mam po ciebie przyjechać?

–   Nie,   to   ja   po   drodze   wpadnę   do   ciebie.   Pojedziemy   dwoma 

samochodami,  żeby wszyscy wygodnie się  zmieścili.  Będziesz przecież 

miał jeszcze narty i kijki, nie mówiąc o sankach.

– Dobrze. Tak się cieszę, że będziesz z nami, Saro – powiedział. – 

Czekam z niecierpliwością.

Sarę   przeszył   dreszcz   dziwnego   niepokoju.   Usiłowała   zachować 

obojętność, ale jej umysł odtwarzał bezwiednie zdarzenia tamtej nocy, gdy 

się kochali, gdy ich nagie ciała łączyły się ze sobą, a ona pogrążała się w 

żarliwym zapamiętaniu.

Przestraszona   tą   chwilą   słabości,   spojrzała   na   niego   bezradnie.   Nie 

potrafiła   się   oprzeć   fali   tych   intymnych   wspomnień,   więc   odwróciła 

pospiesznie głowę, mruknąwszy coś niezrozumiale.

Jim   popatrzył   na   nią   przez   chwilę   w   zamyśleniu,   potem   łagodnie 

pogłaskał ją po policzku i zniknął za drzwiami.

Jeszcze długo potem Sara miała wrażenie, że pokój przesiąknięty jest 

jego   obecnością.   Siedziała   bezczyn   nie   za   biurkiem,   ze   wzrokiem 

utkwionym przed siebie, zatopiona w myślach.

background image

Rozdział 8

Arthur   siedział   w   wyścielonych   kocami   sankach,   opatulony   w 

kombinezon i czerwony, wełniany szal. Okrągłymi ze zdumienia oczami 

spoglądał   na   krajobraz,   w   którym   wszystko   było   dla   niego   nieznane   i 

niezwykłe.

Od   czasu   do   czasu   mijali   ich   grupą   inni   narciarze.   Raz   napotkali 

narciarzy, którym towarzyszył pies, mieszaniec collie z owczarkiem. Ku 

radości Arthura podbiegł do niego i obwąchał mu twarz, po czym popędził 

za swym panem.

Jim   niekiedy   zatrzymywał   się,   zerkając   na   malca,   a   ten   za   każdym 

razem demonstrował niezadowolenie z tej pauzy i władczo ponaglał go do 

dalszej jazdy. Jim miał na sobie rodzaj uprzęży przytroczonej pasami do 

sanek, których ciężaru zresztą prawie nie odczuwał. Poruszał się prędko i 

musiał nawet powściągać krok, żeby nie wyprzedzić Maude, która jechała 

obok, także popatrując na Arthura.

Natomiast   Billie   od   razu   nabrał   upodobania   do   szybkości.   Stale 

wypuszczał się daleko w przód, potem czekał, aż inni nadrobią dystans i 

beształ ich za ślamazarność.

Ellie posuwała się nieco przed Jimem i Maude, padając raz po raz i 

podnosząc się dzielnie ze śmiechem, najczęściej przy pomocy Sary, która 

wzięła na siebie rotę instruktorki.

Maude swoim zwyczajem ustawicznie dowcipkowała, lecz Jim słuchał 

jej jednym uchem, wpatrzony bez przerwy w sunące przed nim sylwetki 

Sary i Ellie.

Sara   miała   na   sobie   jednoczęściowy   kostium   narciarski   w   kolorze 

background image

jasnoróżowym   z   białymi   wykończeniami.   W   uszy   wpięła   muszelkowe 

kolczyki   od   Ellie,   a   czoło   obwiązała   szeroką   włóczkową   przepaską, 

również różową jak kostium.

Wyglądała   tak   wdzięcznie,   że   Jim   nie   był   zdziwiony,   iż   każdy 

mężczyzna   oglądał   się   za   nią,   czasem   nawet   dwukrotnie.   Na   deskach 

trzymała się z elegancką swobodą, pozwalającą się domyślać, że ma za 

sobą   zawodniczą   przeszłość.   Z   łatwością   odnalazła   właściwy   rytm   i 

ekonomiczną   posuwistość   kroku,   choć   ze   względu   na   Ellie   musiała 

poruszać się bardzo wolno.

W pewnym momencie Jim poczuł się zirytowany tą sytuacją. Wolałby 

być tu tylko z Sarą mknąć z nią po szlaku ramię w ramię, biec przez las, 

rozmawiać, śmiać się wspólnie, całować ją...

Równie   szybko   skarcił   się   za   te   myśli.   Ostatecznie,   to   on   sam,   z 

własnego wyboru obarczył się odpowiedzialnością za dzieci i nie byłby 

prawdziwym mężczyzną gdyby chciał się od niej uchylić, dlatego że stała 

się cokolwiek uciążliwa. Poza tym – po owej pamiętnej nocy – Sara nigdy 

nie   zdradziła   się   z   niczym,   co   pozwoliłoby   mu   sądzić,   że   darzy   go 

uczuciem.  Łączyła  ich  jedynie troska  o  dzieci,  dawała  mu   to  jasno  do 

zrozumienia.

Ale była tak piękna, tak powabna, że Jim nie mógł się powstrzymać od 

wkraczania   na   grunt   coraz   bardziej   śliski,   zwłaszcza   gdy   odkrył   jej 

tajemnicę  i  dowiedział   się,  że  nie   jest  znudzoną  mężatką,   szukającą  w 

barach jednorazowych przygód.

– Jim – dobiegł go znienacka jej głos. – Mogę cię prosić na chwilę?

– O co chodzi? – zawołał i przyspieszając przystanął po chwili obok 

Sary i Ellie, co sprawiło, że Arthur zaczął bić rączkami w poręcze sanek.

background image

– Co mu się stało? – spytała Sarą patrząc z niepokojem na miotający się 

w sankach kokon.

– Nie cierpi, kiedy się zatrzymuję – wyjaśnił Jim.

– Całe szczęście, że nie ma bata. Chłostałby mnie bez litości. Kocha 

szybkość.

Sara parsknęła śmiechem, a Jim z przyjemnością zatrzymał wzrok na 

jej rozweselonej twarzy.

– Wygląda na to, że humor ci dopisuje – powiedział z poważną miną.

–   Och,   Jim  –   odparła   przymykając   powieki   –  czuję  się   jak  w  raju. 

Zapomniałam   już,   jak   bardzo   lubiłam   takie   wycieczki.   Od   dawna   nie 

miałam podobnej uciechy.

–   Chyba   od   zbyt   dawna   –   mruknął   z   przyganą   –   Ale   odtąd   życie 

towarzyskie   pani   doktor   Sary   Bumard   będzie   pod   naszym   specjalnym 

nadzorem. Dopilnujemy, żeby częściej wychylała nos z domu, bo to jej 

świetnie robi, prawda, Ellie?

Dziewczynka   skwapliwie   przytaknęła,   ale   Sarze   uśmiech   zamarł   na 

ustach i odwróciła głowę jak gdyby w odruchu niechęci. Jima strapiła ta 

reakcja. Kiedy tylko napomknął coś o przyszłości, snuł jakieś plany – na 

twarzy Sary pojawiał się ten sam wyraz czujnej rezerwy, jakby słowa Jima 

budziły   w   niej   lęk   i   chciała   się   od   nich   odżegnać.   Z   nie   znanych   mu 

powodów okazywała nerwowość, najwyraźniej związaną w jakiś sposób z 

jego osobą, chociaż był jak najdalszy od wyrządzenia jej jakiejkolwiek 

przykrości.

– O co chodzi, Saro? – spytał. – Wzywałaś mnie.

– Lewe wiązanie Ellie się obluzowało. But się jej wciąż ślizga. Zdaje 

się, że w wypożyczalni mówili ci, co robić w takim wypadku.

background image

Jim skinął głową i ukląkł przy Ellie, a Sara podeszła do sanek, żeby 

udobruchać Arthura.

Nie opodal Maude, wsparta na kijkach, gawędziła z jakimś ubranym na 

czarno brzuchaczem, który nadjechał z przeciwnej strony.

– Kto to? – spytała ciekawie Ellie, kiedy Maude pożegnała się z nim i 

dołączyła do nich.

– Och, nikt ważny. Poznałam go na basenie podczas lekcji pływania.

– Ktoś będzie zazdrosny  – rzekła  przekornie  Ellie,  robiąc aluzję do 

Clarence'a, zadurzonego w Maude portiera z domu Jima.

–   A,   co   tam...   –   machnęła   lekceważąco   ręką   Maude.   –   Arthur,   nie 

awanturuj się. Daj Jimowi trochę odsapnąć, dobrze.

Po  równoległym szlaku   z przeciwka  nadjeżdżał ku  nim  Billie.   Miał 

rozradowaną twarz i Jim, rzuciwszy na niego okiem, pomyślał, że nigdy 

jeszcze   nie   widział   go   tak   odprężonego,   zachowującego   się   jak   każdy 

normalny trzynastoletni chłopak. Nie chciał włożyć narciarskiego ubioru i 

wciąż miał ha sobie swoje postrzępione dżinsy i wyświechtaną kurtkę. Ale 

wielu   nastolatków   hołdowało   takiemu   przyodziewkowi,   toteż   Billie 

specjalnie się nie wyróżniał.

–   Hej,   ludzie,   pospieszcie   się!   –   wykrzyknął.   –   Przed   nami   jest 

fantastyczna górka. Prułem z niej sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.

– Cudownie – rzekła Maude. – Tego mi właśnie trzeba.

Tymczasem Jim poprawił wiązanie Ellie, podniósł się i zanim włożył 

rękawice,   pogłaskał   ją   lekko   po   włosach.   Zauważywszy   niepokój   w 

oczach Sary, uniósł pytająco brwi.

– Chodzi o to wzgórze, Jim. Nie boisz się o Arthura? Gdybyś upadł, 

albo...

background image

–   To   niegroźny   pagórek,   Saro   –   uśmiechnął   się.   –   Nie   upadnę.   A 

ponadto jestem pewien, że Arthur będzie w siódmym niebie. Nareszcie 

osiągniemy szybkość, która mu trafi do gustu. W drogę, drużyno! Lunch 

za pół godziny w schronisku.

Podniósł kijki, odepchnął się nimi mocno i patrzył rad, jak jego mały 

zespól rusza dalej na szlak.

Gdy   się   wszystko   rozważy,   pomyślał   z   jawną   satysfakcją,   życie 

rodzinne ma swoje dobre strony.

Wieczorem tego samego dnia, kiedy dzieci już spały, a Maude i Sara 

poszły   do   domu,   Jim   siedział   przed   kominkiem   i   sącząc   białe   wino, 

wpatrywał się zamyślony w dogasający ogień.

Po   jakimś   czasie   wstał,   przyćmił   światło   i   puścił   kasetę   z   walcami 

Chopina, na tyle cicho, żeby nie obudzić Arthura. Ze szklanką w ręku 

podszedł do kołyski i przyglądał się śpiącemu malcowi. Arthur leżał na 

brzuszku z wypiętym w górę tyłeczkiem.

Jim pochylił się, pocałował go w tłusty karczek, czując w nozdrzach 

słodkawy zapach mleka i talku, podciągnął mu kołderkę i wrócił na fotel 

przed kominkiem.

Mieszkanie   uległo   oczywiście   gruntownej   przemianie.   Ellie   zajęła 

pokój   Jima.   W   kącie   living-roomu   stanęła   kołyska   Arthura,   tuż   obok 

wersalki,   którą   rozkładał   sobie   na   noc   Jim.   Billie   koczował   w  kuchni, 

śpiąc w śpiworze na dmuchanym materacu, było mu tam trochę ciasno, ale 

nie narzekał.

Jakoś się wszyscy mieścili, ale Jimowi coraz bardziej dawała się we 

znaki niewygoda. Zwłaszcza w takie wieczory jak ten, smętnie wzdychał 

do   ładu   i   spokoju   swojej   poprzedniej   egzystencji.   W   ciągu   dnia   w 

background image

mieszkaniu był zawsze tłok i harmider, czasy, kiedy Jim czuł się w nim jak 

u siebie, wydawały mu się bardzo odległe.

Wytchnienie   znajdował   tylko   w   biurze,   gdzie   wszystko   toczyło   się 

gładko, utartą koleiną. Był wdzięczny niebiosom za Maude Willett. Gdyby 

nie   ona,   zapewne   byłby   dziś   psychicznym   wrakiem.   Wzdrygnął   się, 

przypomniawszy sobie te koszmarne dziesięć dni, kiedy Maude wyjechała, 

a on przez całą dobę przebywał z dziećmi.

Nigdy żadna kobieta nie wydała mu się tak piękna, jak tego ranka, gdy 

ujrzał w swoich drzwiach pulchną postać Maude z Lancelotem pod pachą i 

zapasem wesołych historyjek na temat wycieczki.

Nie   miał   oczywiście   nic   do   zarzucenia   samym   dzieciom.   I   prawdę 

mówiąc, wcale nie musiał być z nimi przez cały czas. Bądź co bądź, Billie 

i   Ellie   byli   ponad   wiek   samodzielni   i   z   pewnością   mogliby   się   zająć 

Arthurem.

Chodziło   o   to,   że   Jim   wciąż   nie   był  pewny,  czy   Billie   nie   planuje 

ucieczki. Chłopak dobrze rozumiał,  że Jim wikłał się  coraz mocniej w 

beznadziejną sytuację. Czasem zdawało mu się, że Billie patrząc na niego 

próbuje odgadnąć, jak długo jeszcze wytrzyma, kiedy się podda i zwróci o 

pomoc do władz.

Opróżnił szklankę do dna, odstawił ją na podręczny stolik, usadowił się 

wygodniej w fotelu  i po raz  tysięczny  zaczął rozważać swoje kiepskie 

położenie, łamiąc sobie głowę, skąd wytrzasnąć fundusze na kupno domu.

Naprowadziło to bezwiednie jego myśli ku Sarze.

Mała wszak dom i mieszkała w nim sama. Z drugiej strony oświadczyła 

całkiem   wyraźnie,   że   nie   przyjmie   do   siebie   dzieci,   nawet   gdyby   Jim 

ponosił większość wydatków. Trochę go zaskoczyło jej stanowisko.

background image

Może, myślał Jim – popatrując żałośnie na rozgardiasz wokół siebie – 

po   prostu   ceni   sobie   nadzwyczaj   spokój   i   porządek,   i   nie   mogłaby 

mieszkać w takim bałaganie. Czy można mieć pretensje, że nie chce sobie 

dodatkowo utrudniać życia.

A jednak coś się tu nie zgadzało. Przecież zdecydowała się do niego 

zadzwonić, zaniepokojona, co się stało z dziećmi. Kupowała im prezenty, 

odwiedzała je. Co więcej – zaproponowała Jimowi swoje oszczędności. 

Tak nie postępuje osoba zapatrzona tylko w siebie, nieczuła.

Poza tym widać było, że przepada za dziećmi, szczególnie za Ellie.

Bez dwóch zdań, Sara Burnard to postać wielce zagadkowa.

Jim zmarszczył brwi, przymrużył oczy i wywołał w pamięci jej kolejne 

wizerunki: w jaskrawym narciarskim ubiorze, w eleganckiej czarnej sukni, 

w białym laboranckim kitlu, z okularami na nosie. Ale przede wszystkim, 

jak melodyjny refren, wracało wspomnienie tej nocy, kiedy trzymał Sarę w 

ramionach, ciepłą i pulsującą namiętnością.

Ogarnęła go nagle pokusa usłyszenia jej głosu i zerknął niepewnie na 

telefon. Podała mu swój domowy numer na wypadek, gdyby miał jakieś 

problemy z dziećmi. Najwyraźniej miała przy tym opory, ale znów troska 

o dzieci wzięła górę nad chęcią trzymania Jima na dystans.

Sięgnął po słuchawkę, zastanawiając się, co ona teraz robi. Wyobrażał 

ją sobie, jak leży w łóżku W cienkiej koszuli nocnej, być może z książką w 

ręku, a włosy opadają jej na obnażone ramiona jak wówczas w hotelu.

Nabrał   powietrza   w   płuca,   drżąc   z   emocji,   ale   po   chwili   cofnął 

wyciągniętą   w   stronę   aparatu   rękę.   To   nie   będzie   w   porządku,   jeżeli 

zadzwoni,   skoro   nie   ma   żadnego   pretekstu,   bo   dzieci   spokojnie   śpią. 

Zaczeka jeszcze jakiś czas.

background image

Zapatrzony   w   płonący   ogień,   słuchał   płynącej   cicho   muzyki   i 

zastanawiał się, na jak długo starczy mu silnej woli, aby się trzymać z dala 

od Sary.

Sara siedziała po turecku na dywaniku przed kominkiem z Amosem na 

kolanach, rozczesując mu ostrożnie sierść.

Przerwała nagle, zbladła, skrzywiła się, cisnęła Amosa na dywanik i 

pobiegła do łazienki. Rozgniewany kot zwęził oczy, czekając na powrót 

Sary, która po drodze z łazienki napiła się w kuchni wody i wzięła sobie 

kilka słonych paluszków.

–   Nie   mam   pojęcia,   Amosku,   dlaczego   to   się   nazywa   „nudności 

poranne" – powiedziała siadając i przygarniając znów kota który umościł 

się ż cierpiętniczą miną na poprzednim miejscu. – u mnie są one raczej 

wieczorne. A wiesz, co jest najzabawniejsze, kocie? Najpierw tak mnie 

mdli, jakbym miała za chwilę skonać, potem puszczam pawia i po paru 

minutach nic mi nie jest. Czuję się żwawa i rześka jak gdyby nigdy nic. 

Pierwszy raz w życiu zdarza mi się coś podobnego.

Amos przeciągnął się sennie i z wpółprzymkniętymi powiekami zaczął 

ugniatać łapami udo swojej pani.

Sara popatrzyła na niego i poczuła się raptem ogromnie samotna. Mała 

ostatnio   ochotę   porozmawiać   z   kimś,   zwierzyć   się   komuś   ze   swej 

tajemnicy,   ale   nie   było   w   jej   życiu   nikogo,   kto   by   mógł   służyć   za 

powiernika. O tym, że jest w ciąży, wiedział tylko lekarz.

Minęły już dwa tygodnie od wspólnej narciarskiej wycieczki i Sara w 

tym czasie dwukrotnie odwiedziła mieszkanie Jima, ale zawsze pod jego 

nieobecność.

background image

Zauważyła   z   zadowoleniem,   że   Jim   w   dalszym   ciągu   szanuje   jej 

odosobnienie i nawet nie dzwoni, chociaż skłonił ją aby mu dała numer 

swojego telefonu. Była rada, że pozostawia ją w spokoju.

Jednakowoż samotność dawała się jej we znaki Spojrzała bezwiednie 

na aparat i akurat w tej chwili odezwał się brzęczyk, co ją tak wystraszyło, 

że podskoczyła jak oparzona i strąciła z kolan Amosa, który popatrzył na 

nią z wyrzutem i podreptał do kuchni.

– Halo – powiedziała, podnosząc słuchawkę.

– Cześć, Saro. Co porabiasz w ten zimowy wieczór?

–   Jim?   –   zawahała   się,   zażenowana   miłym   dreszczykiem,   który 

przeszedł   jej   po   całym   ciele   na   dźwięk   jego   głosu.   Ale   niemal 

równocześnie poczuła ukłucie lęku. – Czy coś się stało? – spytała. – Czy 

dzieci...

– Żadnych kłopotów – odrzekł Jim. – Wszystko w porządku.

uszu   Sary   dobiegły   z   tamtej   strony   przewodu   jakieś   hałasy,   odgłos 

gromkiego śmiechu i wesołych rozmów.

– Odbywa się tu coś w rodzaju party – wyjaśnił Jim. – Clarence, no 

wiesz, nasz portier...

– Ten, który podrywa Maude?

–   Właśnie.   Kontynuuje   zaloty   i   urządził   u   mnie   turniej   kanasty   z 

udziałem małżeństwa z sąsiedztwa.

– Rozumiem – powiedziała Sara, wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć 

z wrażenia wywołanego telefonem Jima.

– Tak więc – ciągnął Jim – dzieci mają zapewnioną opiekę na wieczór. 

I to poczwórną. Potrwa to dobrych parę godzin.

– Tak... tak, rozumiem – powtórzyła niepewnie, próbując na próżno 

background image

stłumić wzburzenie.

–   Pomyślałem,   że   może   wpadnę   do   ciebie   na   chwilkę.   Jest   coś,   co 

chciałbym z tobą omówić. Chodzi o dzieciaki.

Sara drgnęła trwożliwie, ale opanowała się natychmiast.

– Dobrze – powiedziała. – Oczywiście. Przyjedziesz zaraz?

–   Jeśli   można.   Mam   nadzieję,   że   nie   przeszkodzę   ci   w   jakimś 

epokowym eksperymencie naukowym?

–   Czeszę   właśnie   kota   –   odparła   i   uśmiechnęła   się,   słysząc   jego 

serdeczny śmiech.

– Bardzo interesujące. Zawsze byłem ciekawy, co naukowcy robią w 

wolnych chwilach. Już jadę, dobrze?

– Dobrze – powiedziała.  Odłożyła wolno słuchawkę i jeszcze przez 

długą chwilę trzymała na niej rękę, po czym znów nagle zbladła i rzuciła 

się pędem do łazienki.

Powrót   do   równowagi   i   zacieranie   śladów   niedyspozycji   trwały   tak 

długo, że zanim zdążyła się przebrać i uczesać – zadźwięczał dzwonek u 

drzwi.

Pobiegła otworzyć. Na progu, w blasku oświetlającej ganek lampy, stał 

obsypany śniegiem, radosny Jim Fleming.

– Cześć – powiedziała, usiłując się uśmiechnąć.

– Wejdź, proszę. Zimno na dworze, prawda?

Wszedł   do   przedpokoju,   zdjął   kurtkę   i   obrzucił   rozbawionym 

spojrzeniem jej spodnie od dresu, wełniane skarpety i rozpuszczone włosy. 

Wchodząc do living-roomu przystanął zaskoczony.

– Ależ to cudo, Saro – powiedział z podziwem.

– Istne cacko. Widzę, że lubisz konie – dodał na widok jej kolekcji.

background image

–   To   moje   ulubione   zwierzęta.   Napijesz   się   kawy   albo   gorącej 

czekolady? – spytała z nadzieją, że nie poprosi o coś mocniejszego, nie 

mówiąc o jedzeniu.

–   Nie,   dziękuję.   Tak   tu   cicho   i   spokojnie   –   powiedział,   siadając 

wygodnie  na wyściełanym skórą fotek  przed kominkiem.  – Ale miałaś 

chyba rację – dorzucił, rozglądając się wokół.

– W związku z czym?

– W związku z dziećmi. Ten lokal byłby dla nich za mały. Wygląda jak 

domek  dla   lalek.  Zdaje  się,  że  stąd,   gdzie  siedzę,  mam  widok  na  całe 

mieszkanie?

–   Prawie.   Nie   mam   też   ani   piwnicy,   ani   podwórka.   Tylko   to,   co 

widzisz, plus górka.

– A co tam jest?

–   Moja   sypialnia   –   odparła,   czerwieniąc   się   pod   jego   wzrokiem.   – 

Wspomniałeś, że... że chciałbyś pomówić o dzieciach? – spytała siadając 

naprzeciw niego i chowając pod siebie stopy w skarpetkach. Natychmiast 

wynurzył się z kuchni Amos, spojrzał z ukosa na Jima i wskoczył Sarze na 

podołek, z arogancką miną egzekwując swoje uprawnienia domownika.

– Ugryź się w nos, kolego – rzucił mu Jim wesoło.

– To nieokrzesany kocur – powiedziała Sara. – Okropnie mnie traktuje, 

ale jest bardzo zazdrosny, nawet jeśli z kimś rozmawiam.

– Cóż – odparł Jim. – Trudno mi go winić, Saro.

Zarumieniła się znowu i zatopiła palce w puszystym futerku Amosa.

– Wiesz, Saro – odezwał się Jim po chwili milczenia – znalazłem się w 

ślepym zaułku. Naprawdę nie wiem, co robić.

– Masz na myśli dzieci?

background image

– Tak. Mamy koniec stycznia W najlepszym razie uda mi się zatrzymać 

je   u   siebie   jeszcze   przez   kilka   tygodni.   Nie   znalazłem   chętnego   na 

podnajęcie mieszkania i nie mam za co kupić domu. Kwadratura koła.

–   Ale   chyba   nie   zamierzasz   umieścić   gdzieś   dzieci   tymczasowo   i 

skazywać je na dalszą tułaczkę?

– Nie chciałbym do tego dopuścić. Boże, gdybym mógł znaleźć jakieś 

miejsce...

Sara   milczała   zakłopotana,   drapiąc   odruchowo   Amosa   za   uszami. 

Pragnęła   ze   wszystkich   sił   pomóc   Jimowi,   ale   nie   mogła   żadną   miarą 

zdradzić swojego sekretu, nie mogła zrezygnować z zacisza swego domu. 

To   było   wykluczone.   Poczuła   nagle   znajomy   odrażający   przypływ 

mdłości.

– Prz... przepraszam – wyjąkała, zrzuciła raptownie Amosa na podłogę 

i popędziła do łazienki.

Kiedy wyszła, blada i roztrzęsiona, Jim zapytał niespokojnie:

– Co ci jest? Co się stało?

– Nic, nic. To chyba przez tę grypę. Coś okropnego.

– Wiem – potwierdził. – Połowa mojego personelu choruje. Wciąż się 

boję, że przywlokę to  do domu,  ale  na szczęście  dzieciaki są na razie 

zdrowe.

– Jim – odezwała się po chwili Sara – czy mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Chodzi o twojego ojca. Wiem, że macie ze sobą na pieńku, ale czy 

możesz mi wyjaśnić dlaczego?

– Zamordował moją matkę  – odparł szorstko,  z zimnym,  posępnym 

wyrazem twarzy. – Nie dosłownie – dodał, widząc przerażony wzrok Sary. 

background image

– Nie zastrzelił jej ani nie użył innej broni. Ale na to samo wyszło. Zabił ją 

swoim traktowaniem. Serce pękło jej z rozpaczy.

– Ile miałeś wtedy lat?

– Trzynaście. Boże, jak ja go znienawidziłem. I nigdy nie przestanę go 

nienawidzić.

– Poruszałeś z nim kiedyś ten temat? – spytała – zmrożona mściwą 

zawziętością, jaka wyzierała mu z oczu. – Powiedziałeś mu, co czujesz?

–   Nie   mam   mu   nic   do   powiedzenia,   Saro.   Proszę,   nie   mów   o   nim 

więcej, dobrze? Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Lepiej pomówmy o 

czymś innym.

Sara   kiwnęła   głową   na   znak   zgody   i   zaczęli   rozmawiać   o 

gromadzonych   przez   nią   figurkach   koni.   Ale   zakiełkował   jej   pewien 

pomysł i zamierzała po wyjściu Jima zastanowić się nad nim dokładniej.

Na razie gawędzili o rozmaitych sprawach i Sara była zdumiona, jak 

łatwo   znajdowała   z   nim   porozumienie.   Zniknęła   gdzieś   jej   zwykła 

powściągliwość, zmieniając się niemal w wylewność, a Jim zdawał się w 

lot chwytać jej myśli.

Oczywiście,   najgłębszy,   najsłodszy   sekret   Sary   musiał   pozostać   w 

ukryciu. Nawet gdyby miała się gdzieś schować na kilka miesięcy, bez 

względu   na   wszystko   –   była   zdecydowana   zataić   przed   Jimem   jego 

ojcostwo.   Tylko   w   ten   sposób   mogła   swemu   dziecku   zagwarantować 

bezpieczeństwo i niezależność. Prymitywny instynkt matki podpowiadał 

jej,   że   ten   sam   sympatyczny,   tak   dobrze   ją   na   pozór   rozumiejący 

mężczyzną  może   nagle  stać   się  jej  wrogiem,   zagrozić   jej dziecku.   Nie 

zamierzała do tego dopuścić. Za nic na świecie.

Mimo to, zrobiło się jej go żal, gdy wreszcie podniósł się do wyjścia. 

background image

Odprowadziła go do drzwi, podała mu kurtkę i patrzyła w milczeniu, jak ją 

wkładał.

Kładąc dłoń na klamce przystanął, zawahał się, po czym położył ręce 

na   ramionach   Sary   i   przyciągnął   ją   do   siebie.   Zadrżała,   czując   jego 

bliskość, ciepło jego ciała, jego oddechu i ust, którymi znalazł jej usta.

Miękła   w   jego   objęciach,   słaba   i   bezbronna,   pozwoliła,   by   błądził 

rękami   po   jej   ciele,   znalazł  pod   bluzą   jej   nagie   piersi   i   zamknął   je   w 

dłoniach,   podczas   gdy   jego   wargi   wędrowały   po   jej   twarzy,   muskały 

policzki, powieki, uszy, szyję.

Sara   czuła,   że   płonie,   że   się   skrapla,   wypływa   z   wolna   na   ciepłe, 

głębokie   morze   pożądania.   Jej   ciało   przypomniało   sobie   chwile   ich 

miłosnej spójni, słodycz tamtego spełnienia i zapragnęła go znowu z całej 

mocy.

I   wtem   dopadły   ją   znowu   nieszczęsne   nudności.   Ledwo   zdążyła 

wyrwać mu się z rąk i dobiec na czas do łazienki.

Gdy  wyszła  z  powrotem  na korytarz,  Jim stał  nadal  przy   drzwiach, 

smutno uśmiechnięty.

– Zdaje się, że ci to nie posłużyło? Czy to moja wina?

– Raczej nie  – odparła  z wątłym uśmiechem,  omijając  oczami jego 

spojrzenie.

– Jim popatrzył na nią z troską, ociągał się jeszcze przez moment, po 

czym odwrócił się i wyszedł.

Sara śledziła go wzrokiem przez uchylone drzwi, jak idzie zaśnieżoną 

uliczką   w   świetle   latarń.   Serce   jej   waliło   i   doznawała   tak   dojmującej 

żałości, że zagryzła usta, aby nie krzyczeć.

background image

Rozdział 9

W połowie lutego z Gór Skalistych na zamrożone równiny dmuchnął 

ciepły wiatr, a topniejący śnieg nasycał prerię świeżą wilgocią.

Zmiana   pogody   podziałała   korzystnie   na   humor   Sary.   Przepełniona 

optymizmem, cieszyła się z nowego życia, które się w niej kształtowało. 

Nawet   poranne   dolegliwości   stały   się   mniej   dokuczliwe.   Nie   ustały 

zupełnie,   ale   pojawiały   się   z   samego   rana   i   przez   resztę   dnia   miała 

właściwie spokój.

Pewnej   soboty,   rześkim   wilgotnym   popołudniem,   Sara   wyjechała 

samochodem   poza   Calgary,   rozkoszując   się   po   drodze   przestronnością 

płaskiego krajobrazu, obwarowanego hen, daleko, grzebieniem gór.

Czuła się młoda, swobodna i lekka, iż mogłaby szybować ponad prerią 

jak orzeł.

Dopiero kiedy skręciła w wysadzaną drzewami aleję, na końcu której 

stał   przesłonięty   nagimi   topolami   duży   dwór  –   jej   nastrój   uległ   nagłej 

zmianie. Napięcie ścisnęło jej krtań i po raz pierwszy zlękła się tego, co 

zamierzała zrobić.

–  To nerwy  –  mruknęła,  zaciskając  dłonie  na  kierownicy. –  Skutek 

mojej ciąży, nic poza tym.

Zaparkowała   od   frontu   na   kolistym   podjeździe,   udając   sama   przed 

sobą, że nie przytłacza jej ten wielki kamienny dom.

Gdzieś,   spoza   zabudowań   gospodarskich,   rozległo   się   stłumione 

szczekanie  psa,  a w ślad  za  nim gniewne  ryknięcie  byka.  Te swojskie 

odgłosy   dodały   Sarze   otuchy.   Wzięła   głęboki   oddech,   ujęła   mocno 

palcami pasek przewieszonej przez ramię torebki i zadzwoniła do drzwi.

background image

Minęła dłuższa chwila, zanim się otworzyły i w progu stanęła nieduża 

kobieta   o   siwiejących   włosach,   zebranych   w   niedbały   kok   na   czubku 

głowy. Miała   na sobie   wypłowiały  komplet  dżinsowy  z wielką  łatą   na 

kolanie.   Na   rękach   trzymała   kudłatego   żółtego   szczeniaka,   który 

przyglądał się Sarze z życzliwą ciekawością. Błękitne oczy nieznajomej 

były   tak   łudząco   podobne   do   oczu   Jima   Fleminga,   że   Sarze   odebrało 

mowę. Nie mogła wydobyć ani słowa z zaschniętego gardła.

– Dzień dobry – odezwała się pierwsza kobieta w drzwiach, miłym 

niskim głosem. – Czym mogę służyć?

– Nazywam się Sara Burnard. Przyjaźnię się z Jimem. To jest z Jimem 

Flemingiem – zaczęła z wysiłkiem Sara. – Chciałabym porozmawiać  z 

panem senatorem, jeśli to możliwe.

Mała kobietka odstąpiła na bok, strofując psa który zaczął się wiercić, 

usiłując polizać ją czule w ucho.

– Samson,  przestań! – upomniała go rozzłoszczona, uśmiechając się 

przepraszająco do Sary. – Był najmniejszy z miotu – wyjaśniła – i zanadto 

go rozpieszczałam. Jestem Maureen Fleming – dodała, wydobywając spod 

szczeniaka małą stwardniałą dłoń. – Ciotka Jima.

– Wiem – odparła Sara. – Dużo mi o pani mówił. Bardzo panią kocha.

Ładna twarz Maureen złagodniała i rozjaśniła się uśmiechem.

– Proszę wejść. Zaprowadzę panią do biblioteki i zawiadomię brata .

Idąc za nią, Sara poczuła znów narastające w niej.

napięcie. Modliła się w duchu, żeby nie napadły jej mdłości. Maureen 

wprowadziła ją do dużego kwadratowego pokoju, o ścianach zastawionych 

półkami   pełnymi   książek.   W   kominku   miło   trzaskały   szczapy   drewna. 

Sara usiadła z ulgą w dużym wysłużonym fotelu i energicznie wymówiła 

background image

się od propozycji poczęstowania jej kawą.

– Och nie, bardzo dziękuję – powiedziała. – Nie zabawię długo. Chcę 

tylko zamienić kilka słów z panem senatorem, jeśli znajdzie dla mnie czas.

– Ależ naturalnie. Wyszedł na chwilę porozmawiać z nadzorcą. Zaraz 

wróci.

Maureen   opuściła   pokój,   a   Sara   rozglądała   się   wokół   siebie.   Na 

gzymsie   kominka   dostrzegła  szereg   statuetek  z  brązu,  były   wśród  nich 

także konie i Sara okiem kolekcjonerki oceniła, że każda miała wartość 

małej fortuny. Wiele książek oprawionych było w cielęcą skórę i robiły 

wrażenie, że są w częstym użyciu. Wzdłuż jednej z wyłożonych dębową 

boazerią ścian, wolnej od regałów, wisiały nieduże obrazy w ozdobnych 

ramach. Wyglądały na niewiarygodnie stare i kosztowne.

Nie   ulegało   wątpliwości,   że   Jim   Fleming   wychowywał   się   w 

atmosferze   zbytku.   Sarze   przypomniało   się   jego   obecne   mieszkanie, 

zarzucone   chaotycznie   zabawkami   i   garderobą   dzieci,   i   ogarnęło   ją 

serdeczne współczucie.

Raptem otworzyły się drzwi i ukazał się w nich senator. Jego widok 

wprawił   Sarę   w   oszołomienie.   Oczywiście,   oglądała   jego   fotografie   i 

wiedziała,   jak   bardzo   Jim   go   przypomina   ale   w   rzeczywistości 

podobieństwo było jeszcze bardziej uderzające. Fleming senior był żywą 

projekcją przyszłego Jima.

Sara pojęła nagle, czym może być taka dynastyczna łączność pokoleń. I 

właśnie   tego   najbardziej   się   obawiała.   Poczucia   potężnej   więzi   między 

ojcem a synem i dzieckiem w jej łonie. Bogactwo i wpływy tej rodziny 

także   mogły   przyprawić   o   trwogę   każdego,   kto   targnąłby   się   na   jej 

prawowitą własność.

background image

A   jednak   przyszła   tutaj   i   to   z   własnej   woli.   Dlaczego?   Musiała 

uporządkować myśli, wziąć się w garść, opanować.

Senator przyglądał się jej z grzecznym zainteresowaniem. Wniósł ze 

sobą powiew świeżego, mroźnego  powietrza,  mocnego  zapachu siana i 

zwierzęcego potu.

– Panna Burnard? – odezwał się, podchodząc do niej z wyciągniętą 

ręką. – Siostra  powiedziała  mi,  że jest pani znajomą  Jima.  Ale śmiem 

wątpić, czy mój syn wie o tej wizycie.

– Nie, Jim nie wie, że tu jestem. Bardzo by się zdenerwował, gdyby 

wiedział.

Jameson Fleming uśmiechnął się wyniośle, ale w jego oczach było tyle 

bólu, że Sara zaczęła odzyskiwać pewność siebie, nabierając otuchy, że 

znajdzie wspólny język z senatorem.

– Jim ma kłopoty – oświadczyła zwięźle, dostrzegając bez zdziwienia 

wyraz natychmiastowej troski na pobrużdżonej twarzy swego rozmówcy. 

– Nie, nie – uspokoiła go pospiesznie. – Nie jest ani chory, ani nie popadł 

w kolizję z prawem. Po prostu ma pewien problem i zupełnie nie wiemy, 

jak go rozwiązać.

I   opowiedziała   wszystko   po   kolei,   a   nawet   trochę   więcej,   niż 

zamierzała,   omijając   jednak   starannie   powód,   dla   którego   owej   nocy 

znalazła się w towarzystwie Jima. Skończywszy, czekała w milczeniu, ze 

wzrokiem   utkwionym   w   błyszczący   blat   biurka,   za   którym   siedział 

senator.

– Muszę wyznać, że jestem tym wszystkim wręcz zdumiony – odezwał 

się w końcu, – Wprost nie mogę uwierzyć, że mówiła pani o moim synu. 

Chłopak, którego pamiętam był zbyt pochłonięty sobą, żeby wyrosnąć na 

background image

kogoś, kto obarcza się trojgiem porzuconych dzieci.

–   Otóż   to   –   powiedziała   z   przejęciem  Sara.   –   On   jest   już   zupełnie 

innym człowiekiem, panie senatorze. Ma dobrze po trzydziestce i sporo się 

zmienił. I – dodała, zaskoczona własną śmiałością – nie byłabym wcale 

zdziwiona, dowiadując się, że i pan mocno się zmienił.

Umilkła spłoszona widząc, że rysy Jamesona tężeją, a oczy nabierają 

lodowatego   połysku.   Ale   trwało   to   tylko   ułamek   sekundy   i   senator 

niespodziewanie się uśmiechnął.

–  Tak  pani uważa?  No  cóż,  być  może  słusznie.  Interesująca   z  pani 

osóbka. Mój syn ma bardzo dobry gust.

Sara pokraśniała jak piwonia.

– Nie jestem... to nie tak. Nie romansujemy ze sobą. Zaprzyjaźniliśmy 

się tylko i to głównie przez te dzieci. A przyszłam do pana dlatego, że 

zależy mi na... lepszym zrozumieniu całej sytuacji, to wszystko.

– Czy Jim potrzebuje ode mnie pomocy w związku z tymi dziećmi? – 

spytał   bez   ogródek.   –   Czy   o   to   chodzi?   Czy   chce   pieniędzy,   żeby   im 

zapewnić stały dach nad głową?

– Nie. Szczerze mówiąc, wspomniałam mu o takim rozwiązaniu, ale 

Jim odrzucił je kategorycznie.

W oczach Senatora pojawił się znów wyraz głębokiego cierpienia.

Sara zebrała się na odwagę i spytała cicho:

–   Co   właściwie   zaszło   między   Jimem   a   panem?   Co   was   od   siebie 

odsunęło?

Jameson   Fleming   zmierzył   ją   badawczym   spojrzeniem,   po   czym 

przesunął   się   lekko   na   krześle   i   spojrzał   przez   okno   na   swoje   małe 

państewko.

background image

– Pytała pani o to Jima?

– On powiada, że unieszczęśliwił pan jego matkę.

– Mówi, że nigdy panu nie wybaczy sposobu, w jaki pan ją traktował.

Senator odwrócił się ku Sarze ze ściągniętą napięciem twarzą.

–   Cecylia   z   pewnością   była   nieszczęśliwą   kobietą   –   powiedział, 

spoglądając znów w okno. – Kiedy byłem młodszy obwiniałem się, że ją 

zawiodłem,   że   może,   gdybym   był   lepszym   człowiekiem,   dałbym   jej 

szczęście. Później jednak – uśmiechnął się cierpko – zdałem sobie sprawę, 

że nikt i nic nie mogło uczynić jej szczęśliwą. Ale wtedy oczywiście było 

już za późno.

Sara   słuchała   uważnie,   wpatrzona   w   jego   naznaczoną   bólem   twarz, 

niezdolna wykrztusić ani słowa.

–   Mógłbym   wybaczyć   jej   sceny   i   napady   furii,   jakimi   wielokrotnie 

kompromitowała mnie publicznie – podjął senator. – Ale nie potrafiłem jej 

nigdy   przebaczyć   tego,   że   małostkowo   i   mściwie   wplątała   w   nasze 

konflikty syna i obróciła go przeciw mnie.

– Czy naprawdę tak było? Czy Jim rzeczywiście tak dalece się myli w 

ocenie wydarzeń?

Jameson Fleming spojrzał jej prosto w oczy.

–   Każdy   ma   swoją   wersję   prawdy,   proszę   pani   –   powiedział.   – 

Patrzymy   zwykle   na   świat   pod   własnym   kątem.   W   rezultacie   często 

wymyka   się   nam   prawda   obiektywna.   Jednak   proszę   mi   wierzyć,   że 

zastanawiałem   się   nad   tą   sprawą   przez   długie   lata   i   mogę   z   całą 

uczciwością stwierdzić, że nie okłamuję pani.

Zawahał   się   zamyślony,   obracając   bezwiednie   w   ręku   przycisk   do 

papierów, po czym obrzucił wzrokiem Sarę, jak gdyby podejmując jakąś 

background image

decyzję.

– Cecylia była piękną kobietą – rzekł wreszcie. – I kiedy chciała umiała 

roztaczać rzadki urok. Należała do tego gatunku kobiet, które potrafią w 

każdym mężczyźnie wyzwolić instynkty opiekuńcze, syna nie wyłączając. 

Jim ubóstwiał ją, a ona szukała u niego poparcia odwoływała się do jego 

chłopięcej rycerskości, wmawiała mu, że jest jej jedynym przyjacielem, a 

ja – wrogiem ich obojga. Musiał dźwigać brzemię jej bolesnej udręki o 

wiele za ciężkie jak na barki tak wrażliwego chłopca.

– Czy nie mógł pan jakoś temu przeciwdziałać?

– Bóg świadkiem, że próbowałem – odparł, potrząsając żałośnie siwą 

głową. – używałem próśb i gróźb, rozmawiałem z Jimem, zabierałem go z 

domu, żeby odetchnął inną atmosferą ale wyrwa zrobiła się zbyt głęboka. 

W jego oczach byłem winowajcą i doszło do tego, że nie mógł znieść 

mojej obecności w tym samym pokoju.

umilkł nagle i zamyślony zwrócił się profilem do okna.

Sara odczekała chwilę, po czym spytała:

– A jak się to skończyło?

– Popełniła samobójstwo. Przecięła sobie brzytwą żyły na przegubach – 

odparł głucho senator. – Postarała się przy tym, żeby to Jim ją znalazł i 

zostawiła   list,   w   którym   obciążała   mnie   winą.   Chłopiec   miał   wtedy 

trzynaście lat.

– Ale... – wyszeptała ze zgrozą Sara – musiała sobie przecież zdawać 

sprawę, jaki to dla niego będzie wstrząs. Jak mogła...

– Jak mogła kochająca matka zrobić coś takiego swojemu dziecku? Czy 

to   chciała   pani   powiedzieć,   panno   Burnard?   Słowo   daję,   nie   wiem. 

Wszystko   inne   mógłbym   jej   wybaczyć,   gdyż   rzeczywiście   była 

background image

nieszczęsną rozgoryczoną kobietą. Ale nigdy nie potrafiłem się pogodzić z 

tym potwornie okrutnym, samolubnym czynem.

Znowu urwał, a pokryte węzłami żył dłonie drżały mu lekko na lśniącej 

powierzchni biurka.

– Jednakże – kontynuował z wymuszonym uśmiechem – powinienem 

być sprawiedliwy. Nie sądzę, żebym w tej sztuce odegrał rolę czarnego 

charakteru, ale też nie mam zupełnie czystego sumienia. Wiele zarzutów 

Jima pod moim adresem jest słusznych. Byłem egoistą. Zajęty robieniem 

kariery,   zaniedbałem   rodzinę.   Praca   przesłaniała   mi   wszystko   i   nie 

znajdowałem dość czasu dla syna. To niezbita prawda.

–   Tego   rodzaju   błędy,   panie   senatorze,   popełnia   wielu   mężczyzn   – 

powiedziała Sara. – Ale nie są to – takie zbrodnie, żeby musiał pan za nie 

pokutować do końca życia z dala od syna.

Jameson  spojrzał na nią niepewnie, po czym odwrócił znów głowę, 

jakby chciał ukryć nagły skurcz bólu, który wykrzywił mu twarz.

– To samo twierdzi moja siostra – rzekł łamiącym się głosem. – Ale nie 

może sobie pani wyobrazić, jaką pociechą są dla mnie te słowa z ust kogoś 

takiego jak pani, osoby, która przyjaźni się z Jimem.

–   Pan   go   bardzo   kocha,   prawda?   –   odezwała   się   Sara   po   chwili 

milczenia, która pozwoliła senatorowi opanować wzruszenie.

– Każdego dnia myślę o nim – westchnął. – O tym, co robi, czy jest 

zdrowy. Zostało  mi odebrane  to, co miałem  w życiu najcenniejszego i 

nigdy tego nie odzyskam.

Żałość w jego głosie, boleść i smutek, jakie wyzierały z oczu senatora, 

napełniły Sarę przemożnym współczuciem.

– Chciałabym panu coś wyznać – powiedziała, przerażona tym, co robi, 

background image

ale niezdolna do powstrzymania się.

Senator   spojrzał   na   nią   pytająco,   najwyraźniej   uderzony   nagłą 

uroczystą powagą jaka zabrzmiała w jej głosie.

Sara wyprostowała się, ścisnęła mocno leżącą na jej kolanach torebkę, 

zaczerpnęła oddechu i patrząc wprost na Jamesona Fleminga wypaliła:

– Jestem od dwóch miesięcy w ciąży, panie senatorze. Ojcem dziecka, 

które noszę, jest Jim, a dziadkiem – pan.

Senator wlepił w nią wzrok, jak rażony gromem.  I chociaż na jego 

twarzy dało się dostrzec, prócz niedowierzania, także pewne ożywienie – 

zareagował szorstko.

– Po co pani tu przyszła, młoda damo? – rzucił obcesowo. – Czego pani 

właściwie chce? Pieniędzy?

Rozumiejąc   uczucia  jakie  nim miotały,  Sara powściągnęła  gniew.  Z 

całym   spokojem   wyjaśniła,   jak   postanowiła   mieć   dziecko,   jak   wybrała 

sobie Jima na ojca i zaszła w ciążę, kryjąc to przed nim.

Jameson wytrzeszczył na nią oczy w bezbrzeżnym zdumieniu.

– I on nadal nic nie wie? – zapytał.

Potrząsnęła przecząco głową.

–   Ale   dlaczego   –   wyjąkał   oszołomiony.   –   Skąd   u   pani   ta   zimna 

kalkulacja? I czemu właśnie pani wybór padł na mojego syna?

– Mój zawód to botanika genetyczna. Napisałam pracę doktorską z tej 

dziedziny   i   prowadzę   intensywne   badania   naukowe.   Zjawiska 

dziedziczności mają dla mnie ogromne znaczenie.

–   I   dlatego   upatrzyła   sobie   pani   jednego   z   Flemingów.   Odporna 

szkocka rasa? – W oczach senatora zamigotały niespodziewanie wesołe 

iskierki.

background image

– W samej rzeczy – odparła z uśmiechem Sara.

Jameson Fleming odchylił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie.

– Wie pani co – rzekł ocierając załzawione oczy – niezwykły z pani 

okaz. Jasny punkt na tle powszedniej monotonii.

– Myślę, że powinien mi pan mówić po imieniu – powiedziała Sara. – 

Bądź co bądź uczynię pana dziadkiem.

–   Tak   –   wyszeptał   senator.   –   Na   to   się   zanosi.   Dlaczego   nie 

powiedziałaś o tym Jimowi, Saro? Po co ta tajemnica?

– Bałam się. Pragnę mieć dziecko nade wszystko w świecie. I zależało 

mi   na   takich,   a   nie   innych   genach.   Ale   nie   chciałam,   żeby   Jim   się 

dowiedział, bo przerażała mnie myśl, że jeszcze ktoś będzie sobie rościł 

pretensje do dziecka. Ono jest moje – oznajmiła zapalczywie. – Moje i 

tylko moje. Nie chcę się nim z nikim dzielić, użerać się w sądzie o prawa 

opiekuńcze i tak dalej. A kiedy – na przykładzie tych sierot – przekonałam 

się o wrażliwości Jima, moje obawy wzrosły jeszcze bardziej i...

Umilkła, zagryzając wargi i pochyliła głowę, wlepiając wzrok w swoje 

zaplecione na kolanach dłonie.

–   Wobec   tego,   Saro   –   spytał   łagodnie   senator   –   dlaczego   mi   się 

zwierzyłaś? Czy nie powinnaś się bać również i mnie?

– Oczywiście. Wiem dobrze jak potężne są pańskie wpływy i zdaję 

sobie sprawę, że ryzykuję. Ale – głos się jej na moment załamał – zrobiło 

mi się bardzo przykro, że Jim tak z panem postępuje, tak mi pana żal. 

Chciałam, żeby pan wiedział o wszystkim i pragnę zawrzeć z panem coś w 

rodzaju... porozumienia.

– Jakiej treści?

– Jeżeli pan przyrzeknie solennie nie dochodzić nigdy żadnych praw do 

background image

tego dziecka...

Zrobiła pauzę, patrząc pytająco na senatora, który skinął w milczeniu 

głową i czekał na jej dalsze słowa.

– .... to pozwolę panu na regularny  dostęp do niego, stanie się ono 

obecne w pańskim życiu. Nie chcę żadnych pieniędzy – dorzuciła szybko. 

–   Mam   dobrze   płatną   pracę   i   jestem   materialnie   niezależna.   Mogę 

zapewnić dziecku wszystkie wygody, stać mnie na zaangażowanie stałej 

opiekunki. Po prostu uważam, że ze wszech miar należy się panu, żeby 

pan został dziadkiem.

Spojrzała na senatora i ze wzruszeniem dostrzegła łzy zbierające się mu 

w   kącikach   oczu.   Otarł   je   pospiesznie   i   widać   było,   że   zmaga   się   z 

rozrzewnieniem.

– Panna Sara Burnard sprawiła dziś, że pewien stary człowiek poczuł 

się szczęśliwy – rzekł w końcu.

– Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak wiele znaczy dla mnie to, co 

usłyszałem.

Sara   przełknęła   z   trudem   ślinę,   jej   także   zbierało   się   na   płacz, 

uśmiechnęła się do niego ciepło, ale zaraz rzuciła ostrzegawczo:

– Wciąż nie chcę, żeby się Jim o tym dowiedział, senatorze – O czym? 

O twojej wizycie u nas, czy o dziecku?

– O jednym i o drugim – rzekła stanowczo.

Senator popatrzył na nią przenikliwie.

–   Masz   bardzo   smukłą,   elegancką   sylwetkę,   Saro   –   powiedział.   – 

Przecież za jakiś czas twój stan będzie widoczny, a zdaje się, że widujesz 

Jima dość regularnie...

–   Nasze   zbliżenie   miało   z   pozoru   charakter   przypadkowy.   –   Sara 

background image

zarumieniła   się   lekko.   –   Jednorazowa   przygoda,   jak   się   to   mówi.   Jim 

myśli... przypuszczą że zdarza mi się to od czasu do czasu. Nie będzie 

miał pewności, że to on jest ojcem.

– Cóż – rzekł Jameson z nutką nagłej goryczy – ode mnie z pewnością 

się nie dowie. Widujemy się raz na rok.

– A więc będzie to tylko nasz sekret? – spytała Sara, wstając z miejsca.

– Hmm... – zawahał się. – Prosiłbym o dopuszczenie do niego mojej 

siostry. Jest bardzo dyskretna, a ta nowina sprawiłaby jej niewymowną 

radość. Sara zawahała się, lecz skinęła po chwili głową.

–   Oczywiście,   o   ile   także   obieca,   że   nie   powie   ani   słowa   Jimowi. 

Pańska   siostra   –   dorzuciła   impulsywnie   –   sprawia   wrażenie   niezwykle 

zacnej osoby.

–   Zgadza   się.   Taka   właśnie   jest.   To   dziecko   –   dodał   z   szerokim 

uśmiechem   –   będzie   miało   najczulszą   w   świecie   ciocię   i   najbardziej 

kochającego dziadka. Gwarantuję ci to.

Sarze zaszkliły się źrenice. Uśmiechnęła się, choć wciąż nie opuszczał 

jej   niepokój,   czy   postąpiła   słusznie.   Mogło   to   przecież   w   przyszłości 

wywołać rozmaite komplikacje, mieć niemożliwe do uniknięcia skutki.

Jednakże  to, co wyczytała w mądrych oczach senatora,  napełniło  ją 

niezachwianym przeświadczeniem, że zrobiła dobrze.

Pod  koniec  następnego  tygodnia  pogoda  znów  się  zmieniła.  Rtęć  w 

termometrze   opadła   na   sam   dół   skali   i   aż   do   końca   marca   trzymał 

trzaskający mróz.

Sara siedziała w fotelu przed kominkiem z robótką w rękach, zerkając 

przez okulary na opis wzoru w książce.

background image

Nagle   odezwał   się   dzwonek   u   drzwi.   Głowiąc   się,   kto   też   może   ją 

nachodzić o tej porze i w taki siarczysty mróz, schowała pospiesznie do 

torebki dziergany kubraczek i książeczkę z wzorami, i poszła otworzyć. W 

progu   stał   Jim   Fleming,   puszczając   z   ust   obłoczki   pary.   Do   piersi 

przyciskał dwie wyładowane po brzegi torby sklepowe.

– Jim! – zawołała Sara wytrzeszczając oczy. – Co, na miły Bóg...

– Wyglądasz ślicznie w tych okularach – rzekł, patrząc na nią łakomym 

wzrokiem. – Jadłaś już kolację?

– Niezupełnie. Zrobiłam sobie niedawno kanapkę, ale nie jestem...

– Tak właśnie podejrzewałem – oświadczył wesoło. – Jesteś ostatnio 

bardzo mizerna. Na pewno pracujesz za dużo i nic nie jesz. Wpuść mnie, 

bo wino zamarznie.

– A czy wino zamarza? – spytała, patrząc jak stawia torby na podłodze, 

oczyszcza buty ze śniegu i zdejmuje z siebie watowaną kurtkę.

– Nie wiem. Zakładam, że tak. To ty jesteś naukowcem – powiedział 

biorąc torby. – Gdzie jest kuchnia?

Sara przyglądała mu się, zaskoczona jego niespodziewanym przyjściem 

i emanującą z niego na cały dom aurą witalności. Serce zaczęło jej bić 

przyspieszonym rytmem i zachowanie chłodnego spokoju kosztowało ją 

sporo wysiłku.

– Mogę zapytać, co to wszystko ma znaczyć? – rzuciła oschle.

–   Możesz   –   odparł   pogodnie,   idąc   za   nią   do   kuchni.   –   Składam   ci 

wieczorną wizytę, mam zamiar przyrządzić ci najlepszy omlet świata i 

zmusić cię do zjedzenia go aż do ostatniego kęsa. Mam nadzieję, że masz 

kuchenkę mikrofalową?

– Czemu pytasz?

background image

– Ponieważ, głuptasku – rzekł stawiając torby na blacie kuchennym – 

jest to największy wynalazek, jeśli chodzi o omlet, od czasu pojawienia się 

jajek. Nie trzeba już go obracać. Smaży się sam perfekcyjnie od góry do 

dołu,   dając   ci   tytuł   do   profesjonalnej   chwały.   Spodziewam   się,   że 

posiadasz podstawowe instrumenty, jak ubijak do piany i łopatkę? Czy 

może wyekwipowałaś się wyłącznie w palniki Bunsena, kolby, retorty i 

tak dalej.

Sara uśmiechnęła się mimo woli, pokazała mu, gdzie trzyma przybory 

kuchenne,   po   czym   Jim   rozpakował   torby,   wyjmując   z   nich   jajka, 

pieczarki, cheddar, chrupką sałatę i duży bochenek chleba.

Do ust zaczęła jej iść ślinka i uzmysłowiła sobie nagle, że już od kilku 

dni nie męczą jej rano mdłości i jest piekielnie głodna.

– Wygląda to bardzo apetycznie – powiedziała. – Wiesz, Jim, miałeś 

rację. Nagle poczułam głód.

Jim pochylił się i cmoknął ją pieszczotliwie w po liczek. Ten ciepły 

spontaniczny   gest   wprawił   ją   w   zakłopotanie,   usiadła   na   wysokim 

kuchennym stołku i patrzyła zmieszana na rozłożone produkty.

–  Jeszcze  trochę  cierpliwości,  urocza  damo   – rzekł  z humorem  – a 

poczęstuję cię potrawą, godną księżniczki, którą jesteś.

– Jesteś taki zabawny – powiedziała, łapiąc się na tym, że jego słowa 

zrobiły jej przyjemności – Jak ci się udało czmychnąć?

– Inaczej mówiąc, dlaczego nie piastuję dziś dzieci? Aha, potrzebna mi 

miska do jajek rzekł, klękając przed kredensem.

–   Sąsiednia   szafka,   dolna   półka.   Tak,   to   właśnie   miałam   na   myśli. 

Mówiłeś mi w zeszłym tygodniu, że Billie jest znów rozdrażniony i boisz 

się zostawić dzieci same.

background image

Jim znalazł miskę, postawił ją na blacie i zaczął rozbijać jajka.

– To prawda. Jest spięty i podenerwowany, bo wie o moich perypetiach 

ze   znalezieniem   nowego   lokum.   Tamto   miejsce,   o   którym   ci 

wspominałem,   okazało   się   do   niczego.   Żadnej   szkoły   w   okolicy,   Ellie 

musiałaby   godzinę   tłuc   się   jakimś   cholernym   autobusem.   Poza   tym, 

byłoby tam także za ciasno.

– Och, Jim, tak mi przykro – powiedziała Sara. – Wiem, że bardzo na to 

liczyłeś.

Jim postawił na gazie żelazny rondelek, wrzucił do niego krążek masła 

i zaczął z wprawą krajać pieczarki na drobne plasterki.

– No i co będzie? – spytała. – Masz jakiś pomysł?

– Pole działania jest niewielkie. Do każdego jako tako przyzwoitego 

miejsca, gdzie mógłbym je ulokować, jest półroczna kolejka. Po moim 

powrocie wprowadzimy się do motelu z kuchnią i zobaczymy, co będzie 

dalej.

– Po twoim powrocie? Wyjeżdżasz? Dokąd?

– Tak – odparł, dodając posiekaną cebulkę do pieczarek. – Do Europy. 

Mam nadzieję, że lubisz cebulę?

– Uwielbiam. Ale po co tam jedziesz?

– Zakupy. Nie uwierzysz, małą ale odzież sportową projektuje się w 

dzisiejszych czasach niczym wytworne suknie wieczorowe. Na przykład 

obuwie lekkoatletyczne nabywam w domach mody równie eleganckich jak 

Dior.   Serwują   tam   tartinki   i   schłodzony   szampan   w   kryształowych 

kielichach.

– Jak długo cię nie będzie? Kiedy wyruszasz?

– Jutro z samego rana. Na jakieś dziesięć dni. To dlatego mogłem dziś 

background image

przyjść do ciebie. Maude będzie się zajmować dziećmi, ale przyszła już po 

południu i zostanie na noc, bo wyjeżdżam bardzo wcześnie. Czemu masz 

taką   smutną   minę,   urocza   damo?   Nie   chcesz   chyba   powiedzieć,   że 

będziesz za mną tęskniła.

– Co to, to nie – odparła bez wahania. – Po prostu – jestem zaskoczona. 

Chcesz się przenieść do motelu, wyjeżdżasz, a ja o niczym nie wiem.

–   Trudno   informować   o   wszystkim   osobę,   która   zamyka   się   w 

laboratorium na osiemnaście godzin i nie oddzwania na telefony.

–   Przepraszam   cię,   Jim   –   zarumieniła   się.   –   To   dlatego,   że 

wyhodowaliśmy wreszcie ten superodporny gatunek pszenicy, rokowania 

są dobre, ale wciąż nie udaje się nam... och – urwała – jak to cudownie 

pachnie. Jestem głodna jak wilk.

Jim znieruchomiał nad kuchenką i popatrzył na rozjaśnioną twarz Sary. 

Mimo   zwyczajnego   sweterka   i   luźnych   domowych   spodni   wyglądała 

bardzo powabnie, ale zwalczył chęć powiedzenia jej tego.

– No, to dlaczego mi trochę nie pomożesz? – zawołał z wymuszoną 

swobodą. – Nakryj do stołu i wyjmij kieliszki do wina. I przyprawy do 

sałaty.

Sara   zerwała   się,   żeby   wykonać   polecenia,   a   Jim   zsunął   omlet   na 

półmisek i zaniósł go na stół razem z kromkami czosnkowego chleba i 

sałatą.

– Czy dzieci wiedzą, że tu jesteś? – spytała Sara.

– Chyba żartujesz. Gdyby wiedziały, nic nie powstrzymałoby Ellie od 

przyjścia razem ze mną Ale ten jeden raz uległem egoizmowi. Chciałem 

choć na krótko być sam na sam z tobą.

Sara uśmiechnęła się nerwowo, nie wiedząc co ma odpowiedzieć, a Jim 

background image

stanął przy stole, podziwiając swoje dzieło.

– Powiedziałem im, że muszę dłużej posiedzieć w biurze w związku z 

podróżą. Takie niewinne kłamstewko. A teraz siadaj i zajadaj, zanim omlet 

się zapadnie i narobi mi wstydu.

Sara usłuchała i z apetytem zaatakowała omlet, czemu Jim przyglądał 

się, nie kryjąc zadowolenia. Kolejny już raz stwierdziła że czuje się w jego 

towarzystwie bardzo swobodnie, że Jim rozumie ją w pół słowa i ma takie 

samo poczucie humoru.

–   Hej   –   powiedział,   podnosząc   kieliszek.   –   Pani   doktor   nie   tknęła 

jeszcze   swojego   wina.   Czyżby   riesling   nie   pasował   do   omletu   z 

pieczarkami. Strzeliłem gafę?

– Och, nie – rzekła zmieszana. – Tylko, że ja... zająknęła się, szukając 

odpowiedniej   wymówki.   –   Ja...   nie   piję   –   dokończyła,   nic   nie 

wymyśliwszy.

– W ogóle?

– Prawie w ogóle.

W każdym razie nie wtedy, gdy jestem w ciąży, uzupełniła w duchu. Za 

nic na świecie.

– Ale... – rzekł Jim, marszcząc brwi. – Ale przecież wtedy w barze 

piłaś? Pamiętam, że prawie cały wieczór nie rozstawałaś się ze szklanką.

Sara   wlepiła   w   niego   wzrok,   gorączkowo   zastanawiając   się   nad 

odpowiedzią. Owładnęła nią nagle gwałtowna chęć wyznania mu prawdy.

– Jim... – zaczęła.

– Tak?

Uświadomiła sobie, że to szaleństwo. Przecież ze wszystkich sił stara 

się zachować ten sekret i trzymać Jima z dala od siebie, a tu nagle – pod 

background image

wpływem   przyjemnego   nastroju   –   zamierza   zrujnować   cały,   starannie 

układany miesiącami, plan.

–   Dzięki   za   wspaniałą   kolację   –   powiedziała,   wznosząc   kieliszek   i 

heroicznie nadpijając łyk. – Za zdrowie szefa kuchni.

Wypili w milczeniu, a kiedy Jim odwrócił się, by sięgnąć po dzbanek z 

kawą wylała ukradkiem resztę wina do donicy z kauczukowcem.

Była   zadowolona   z   tego   zaimprowizowanego   posiłku,   a   także   z 

żartobliwej atmosfery, jaką stworzył Jim, który tym razem zrezygnował z 

obrzucania jej kłopotliwymi dla niej spojrzeniami.

W najlepszej komitywie sprzątnęli wspólnie ze stołu,  gawędząc ojej 

pracy i jego podróży, o dzieciach i pogodzie, przekomarzając się i żartując.

Ich dłonie spotkały się kilkakrotnie. Reakcja Sary na ten przypadkowy 

dotyk zdumiała ją samą. Najpierw przeszedł ją tylko lekki dreszcz, później 

po całym jej ciele rozpłynęło się słodkie, zniewalające ciepło, a jeszcze 

później... Jeszcze później nie było to już ciepło, lecz gwałtowna gorąca 

fala. Czuła, że i w nim narasta podniecenie, i nagle uświadomiła sobie, że 

pragnie, aby ją objął, pocałował, dotykał.

Spojrzała na niego, rozchylając usta, wzrokiem, który nie pozostawiał 

wątpliwości, co się w niej dzieje.

– Och, Saro – szepnął Jim. – Saro...

Bez słowa przywarła do niego, a Jim poszukał ustami jej ust. Sara nie 

panowała już nad sobą, wszystko w niej płonęło tym samym ogniem, co 

wówczas,   gdy   podarował   jej   spełnienie,   którego   nie   mogła   usunąć   z 

pamięci.

Jim   niesiony   tym   samym   porywem,   wszeptywał   jej   w   ucho   czułe 

słówka, całował jej powieki, usta, szyję...

background image

W milczeniu pociągnęła go lekko w stronę schodów i zaczęła wchodzić 

na górę.

background image

Rozdział 10

Mniej więcej w tym samym czasie gdy Jim i Sara pałaszowali omlet z 

pieczarkami, senator Jameson Fleming stał na progu swego living-roomu, 

szykując   się   do   wyjścia,   podczas   gdy   jego   siostra   zajęta   była 

szydełkowaniem kremowego dziecięcego szaliczka. Senator był ubrany z 

niedbałą elegancją. W ręku trzymał czarną skórzaną teczkę, a pod drugą 

pachą   ogromną   zamszową   żyrafę.   Miała   błyszczące   niebieskie   oczy, 

długie zalotne rzęsy i wyglądała bardzo sympatycznie.

– Pójdę już, Mo – powiedział senator do siostry.

–   Mam  spotkanie   z   Jockiem  i  paroma   ludźmi   z   Klubu   Hodowców. 

Jeden z nich jest skłonny zasilić naszą partyjną kasę. Jock uważa, że jeśli 

weźmiemy się umiejętnie do rzeczy, facet wyłoży sporą sumę.

Szydełko   Maureen   zatrzymało   się   w   pół   drogi.   Spojrzała   na   brata 

uważnie znad okularów ze złotymi obwódkami.

– Jestem pewna – powiedziała sucho – że wszyscy ci panowie będą 

zachwyceni twoją żyrafą. Jest prześliczna.

Jameson przestąpił nerwowo z nogi na nogę.

–   Po   drodze   do   klubu   wpadnę   na   moment   do   Sary   –   powiedział 

odrobinę speszony. – Parę dni temu, gdy wstąpiłem do niej do instytutu, 

napomknęła, że już zaczyna urządzać pokoik dziecinny. A wczoraj wpadł 

mi w oko ten zwierzak na wystawie u Fitcha w Edmonton i nie mogłem się 

oprzeć pokusie. To ręczna robota. Import z Gwatemali.

W kącikach ust Maureen zaigrał prawie niezauważalny uśmieszek.

– Czy nie wydaje ci się – spytała – że bardziej by się jej przydał jakiś 

praktyczny podarunek, powiedzmy – kołyska?

background image

– Sarze? Zapewniam cię, że studiuje w tej chwili – rozmaite modele 

kołysek,   porównuje   dotychczasowe   oceny   federacji   konsumentów   i 

gromadzi   wszelkie   naukowe   dane   niezbędne   do   ustalenia,   jaki   rodzaj 

kołyski jest najbezpieczniejszy. Możesz mi wierzyć, Mo, że tę decyzję 

poweźmie sama.

– Chyba masz rację – przytaknęła Maureen, z zadumą wygładzając na 

kolanach utkany odcinek szalika. – Ale...

– Co takiego, Mo? Co cię gryzie?

– Nic takiego. Myślę sobie tylko, że to chyba nieroztropnie odwiedzać 

ją bez uprzedzenia. A może jest u niej Jim? Obiecaliśmy, że będziemy 

strzec jej sekretu i musimy być bardzo ostrożni.

–   Zgadzam   się   z   tobą.   Masz   w   stu   procentach   słuszność.   Ale 

przypadkiem wiem, że Jima u niej nie ma.

–   Jak   to?   –   spytała   dźgając   pogrzebaczem   płonące   polano,   które 

zsuwało się z kraty paleniska.

–   Zadzwoniłem   do   jego   mieszkania.   Jedno   z   dzieci   podniosło 

słuchawkę i powiedziało mi, że Jim pracuje dziś do późna w biurze.

– Które to?

–   O  ile   mi   wiadomo,   Jim   ma   tylko   jedno   biuro.   Jak   ci   się   podoba 

żyrafa?

–   Jamie,   jest   to   z   pewnością   najpiękniejsza   żyrafa   pod   słońcem. 

Pytałam, które dziecko odebrało telefon?

– Nie wiem, Mo – odparł zdziwiony. – Głos miało cienki.

– W takim razie to chyba Ellie – rzekła z zadowoleniem Maureen. – 

Billie przechodzi mutację i głos mu się robi głębszy.

Senator   popatrzył   na   siostrę   z   takim   zdumieniem,   że   poruszyła   się 

background image

zakłopotana na krześle.

– Ostatnio byłam raz, czy dwa u Jima – wyjaśniła.

– Całkiem przypadkowo zresztą. Ellie i malutki są zawsze w domu. 

Billie się wałęsa tu i tam. Ten mały tłuścioch jest słodki, zaczyna już sam 

stawać. Ellie też jest kochaną bardzo spokojna dziewczynka i troszczy się 

o braciszka jak prawdziwa mamusia.

Jameson znów obrzucił ją długim spojrzeniem, tym razem dlatego, że w 

głosie  Maureen dał się słyszeć delikatny, stłumiony  ton, ni to  bólu, ni 

żałości.

– Przecież możesz tam chodzić, kiedy tylko przyjdzie ci ochota, Mo – 

powiedział łagodnie. – Możesz się zaprzyjaźnić z tymi dzieciakami, zabrać 

je, dokąd zechcesz, nawet tutaj, ciotkować im do woli.

– Jak mogłabym przyprowadzić je tutaj, Jamie?

–   spytała   poruszona   do   głębi   jego   słowami.   –   Przecież   Jim   nie 

pozwoliłby na to. Poza tym, nie aprobuję jego stosunku do ciebie, wiesz o 

tym. Ostatecznie istnieje coś takiego jak lojalność.

– Istnieje również lojalność podzielną Mo. Wiem, że cierpisz z powodu 

tej sytuacji, nie mniej niż ja. Ale, wierz mi, jeśli sprawia ci radość kontakt 

z tymi sierotami, ja nie mam nic przeciw temu.

– To niemożliwe, dopóki on sam ich tutaj nie przywiezie. – Maureen 

potrząsnęła głową. – Ale widok tych dzieciaków, nawet przez krótki czas, 

uświadamia mi, jak wiele straciłam w życiu, Jamie. Szkoda, że nie miałam 

własnych dzieci. Czasami czuję się...

Głos uwiązł jej w krtani i spuściła wzrok, zaciskając w dłoni włóczkę.

– Ale – ciągnęła, już opanowana – niedługo też będziemy mieli kogoś 

małego na pociechę, Jamie. I Jim nam tego nie zabroni.

background image

– Masz rację – przytaknął senator z uśmiechem i wyszedł do holu.

Maureen podniosła się i patrzyła przez okno, jak wyprowadza wóz z 

garażu   na   oświetlony   dziedziniec.   Żyrafę   umieścił   obok   siebie   na 

przednim siedzeniu i widać było przez szybę jej czujny poczciwy pysk i 

podkręcone rzęsy.

Twarz   Maureen   wypogodziła   się.   Obserwowała   uśmiechnięta,   jak 

wielkie eleganckie auto z niecodziennym pasażerem okrąża podjazd przed 

domem. Następnie – wciąż z uśmiechem na ustach – zajęła się na powrót 

szydełkowaniem.

Miękkie   srebrzyste   promienie   księżyca   przesączały   się   przez   firanki 

okien w sypialni Sary, rzucając cętkowaną poświatę na łóżko. W ciszy 

pokoju słychać było tylko oddechy i urywane szepty kochanków.

Sara, nachylona nad ciałem Jima, całowała go po twarzy i ramionach, 

czując jego ruch w sobie i dotyk rąk, którymi niespiesznie gładził jej nagą 

skórę. Zdumiewała ją jego czułość, cierpliwość, z jaką czekał, aż wezbrana 

w niej namiętność osiągnie apogeum.

– Jim... – szepnęła, przymykając powieki.

– Cii.. – zamruczał, obejmując jej biodra. – Nic nie mów, Saro. Jest 

dobrze.

– Ale ty... – zaczęła i raptownie ucichła. Ogarnęła ją rozkosz, czuła, że 

szybuje   w   górę   ku   słońcu,   to   znów   opada,   tonie   i   poi   się   do   syta 

szczęśliwością, w radosnym słodkim uniesieniu.

Spoczywający pod nią Jim także zadrżał, doznając ulgi, której tak długo 

sobie odmawiał.

– Och, Boże – wyszeptała Sarą gdy ochłonęła na tyle, że mogła już 

background image

dobyć z siebie głos. – Och, Boże – powtórzyła bezbronnie.

Jim zaśmiał się, wypuścił ją z objęć, ułożył czule na wznak i przytulił 

do siebie, zanurzając twarz w jej włosach.

– Czy mam przez to rozumieć, urocza damo, że spodobało ci się to, co 

robiliśmy? – zapytał – Och, Boże – rzekła znowu, nie znajdując innych 

słów.

– Kto wie, może powinnaś robić to częściej, urocza damo – szepnął 

zduszonym głosem.

–   Być   może   powinnam   –   uśmiechnęła   się,   przyglądając   mu   się   z 

rozczuleniem.   Był   taki   wrażliwy,   taki   tkliwy,   taki   szczodry   i 

doświadczony w miłości, tak bardzo wart kochania.

– Jim – rzekła cichutko. – Chciałabym z tobą porozmawiać.

– Proszę bardzo – powiedział, podciągając kołdrę. – Mów.

– Chodzi mi o dzieci... Jestem przeciwna temu pomysłowi z motelem. 

Chcę, żebyś je przywiózł do mnie.

– Ależ, Saro, przecież... – zająknął się zaskoczony.

– Nie – przerwała kładąc mu palce na wargach. – Nie sprzeczaj się ze 

mną, bo już postanowiłam. Twoje wyrzeczenia muszą mieć granice. Czas, 

żebym ci pomogła. Nie chcę, żebyś się wyprowadzał i gnieździł w byle 

jakim motelu. To nie w porządku. Patrzył na nią w zamyśleniu, a Sara 

ciągnęła:

– Maude równie dobrze może przychodzić tutaj i doglądać dzieci, a ty 

nareszcie będziesz mógł trochę odetchnąć. A później... – umilkła nagle, 

wystraszona, bo niewiele brakowało, a byłaby się całkiem wygadała.

Jednak Jim, zaabsorbowany jej propozycją, nie zwrócił na to uwagi.

– Bez wątpienia – zaczął powoli – dobrze byłoby mieć w domu trochę 

background image

spokoju.   Nie   przeczę,   Ale   chyba   nie   zdajesz   sobie   sprawy,   na   co   się 

narażasz. To jest zajęcie na okrągło i po powrocie z pracy nie miałabyś 

odrobiny czasu dla siebie. Naprawdę nie wiesz jeszcze, co to znaczy.

–   Ale   ty   wiesz.   O   to   mi   właśnie   chodzi,   Jim.   Ty   już   swoje 

przecierpiałeś, teraz kolej na mnie, żeby się trochę pomęczyć. Powiedz im, 

że   przyjadę   jutro   rano,   po   twoim   odjeździe.   Clarence   pomoże   nam 

przewieźć rzeczy i zainstalować się tutaj. Będzie szczęśliwy, mając okazję 

spędzenia paru godzin razem z Maude.

Jim, wsparty na łokciu, głaskał ją odruchowo po włosach, rozważając 

jej słowa.

– Bóg mi świadkiem, że pokusa jest silna – powiedział w zadumie. – 

Ale obawiam się – dodał z uśmiechem – że po kilku dniach tego piekiełka 

nie   będziesz   mnie   chciała   znać,   kiedy   wrócę.   To   dla   mnie   za   wielkie 

ryzyko. Szczególnie teraz.

– Nie lękaj się, będę chciała cię znać – szepnęła, przyciągając go do 

siebie i całując w usta. – Obiecuję.

Odsunął się i popatrzył na nią, zamyślony.

– Saro – spytał nagle – czemu akurat teraz mi to proponujesz? Dotąd 

nie chciałaś słyszeć o zabraniu dzieci do siebie, chociaż było widać jak na 

dłoni,   że   je   uwielbiasz.   Zawsze   sprawiałaś   wrażenie,   że  coś  ci  stoi  na 

przeszkodzie,   coś,   o   czym   nie   chciałaś   ze   mną   mówić.   Dlaczego   tak 

raptownie zmieniłaś zdanie?

Sara spojrzała mu uważnie w oczy. Korciło ją bardzo, żeby wyrzucić z 

siebie   całą   prawdę.   Wiedziała   już,   że   Jim   jest   dobrym,   szlachetnym 

człowiekiem. Nie musiała się lękać, że jej dziecku groziłoby cokolwiek z 

jego strony. Byłby z pewnością zachwycony nowiną i gotów do wszelkiej 

background image

pomocy. I gdyby wiedział, mogliby wspólnie coś przedsięwziąć w sprawie 

Ellie, Arthura i Billiego.

Jednocześnie   miała   świadomość,   że   w   gruncie   rzeczy   to   nie   te 

praktyczne   wyrozumowane   względy   sprawiły,   że   chciała   się   do   końca 

zwierzyć Jimowi. Pragnęła tego, ponieważ zależało jej na nim i na tym, 

żeby dzielił jej szczęście.

Była w nim zakochana.

Kiedy   to   sobie   w   końcu   w   całej   pełni   uzmysłowiła   zaśmiała   się,   a 

jednocześnie zadrżała i niemal rozpłakała z radości.

– Jim – szepnęła. – Mam ci coś do powiedzenia.

Dosłyszał   ogromną   czułość   w   jej   głosie,   wtulił   ją   znów   w   siebie   i 

całując zapytał:

– Co takiego, Saro? Co masz mi do powiedzenia?

Bo tak się składa, kochanie, że i ja chcę ci coś powiedzieć.

Przytulona   do   jego   piersi,   uśmiechnęła   się   niewidocznie,   myśląc   o 

niespodziance, jaką mu sprawi. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, 

zabrzmiał dzwonek u drzwi.

Odsunęli się od siebie i wystraszeni popatrzyli sobie w oczy.

– Oczekiwałaś kogoś? – spytał Jim.

–   Żywej   duszy.   Nawet   ciebie,   nawiasem   mówiąc   –   dodała   z 

uśmiechem, siadając na brzegu łóżka i sięgając po szlafrok.

–   Nie   otwieraj   –   zaprotestował   Jim,   przytrzymując   ją   za   zwisający 

pasek od szlafroka. – Podzwoni i pójdzie. Wracaj do łóżka. Przecież jutro 

wyjeżdżam i nie będę cię widział przez dziesięć dni.

–   Nie   mogę,   Jim   –   potrząsnęła   głową.   –   To   może   być   ktoś   z 

laboratorium. W tym tygodniu mamy tam studentów na nocnej zmianie 

background image

obserwujących przyrost kiełkowania i Carl mógłby...

Zawiązała   pasek,   poszukała   pantofli   pod   łóżkiem,   uporządkowała 

rękami włosy i zeszła na dół.

Pogodzony   z   porażką   Jim   wyskoczył   z   łóżka   włożył   pospiesznie 

spodnie, chwycił w rękę koszulę i podążył za Sarą.

Tymczasem dzwonek rozlegał się już po raz trzeci. Sara była tuż przy 

drzwiach, a Jim – stojąc za nią w półmroku korytarza – wkładał przez 

głowę koszulę.

I akurat w momencie gdy w jej otworze pojawiła się jego roześmiana 

twarz   –   drzwi   otworzyły   się   i   w   kręgu   światła   na   progu   ukazał   się 

obsypany śniegiem mężczyzna.

Był to jego ojciec.

Uśmiech Jima zgasł, Stał niby porażony prądem, czując, jak narasta w 

nim złość. Senator ubrany był jak zwykle z kosztowną elegancją, ale pod 

pachą trzymał. .. – Jim nie mógł uwierzyć własnym oczom – olbrzymią 

żyrafę.

Jim   wlepił   w   nią   podejrzliwie   wzrok   jak   w   bombę   lub   jakieś   inne 

zbrodnicze   narzędzie.   Ale   ona   uśmiechała   się   do   niego   łagodnie,   a   jej 

gęste   długie   rzęsy   zatrzepotały   filuternie   w   podmuchu   wiatru,   jaki 

wtargnął z ulicy.

–   Proszę   wejść,   panie   senatorze   –   odezwała   się   spokojnie   Sara.   – 

Porozmawiamy w cieple. Jim, przepuść ojca.

Jim posłusznie odsunął się na bok, a w ślad za mijającym go ojcem 

rozszedł się nienawistny mu, znajomy zapach skóry i zawsze tego samego 

płynu po goleniu.

Wątpliwą   satysfakcję   dawał   Jimowi   fakt   że   senator   był   równie 

background image

zaszokowany jak on i wyraźnie zbity z tropu.

Sara poprowadziła ich do living-roomu, zaświeciła lampy i dorzuciła 

świeżą szczapę do kominka. Jim usiadł w fotelu naprzeciw ojca i śledził 

jej sprawne ruchy, mimo starego grubego szlafroka i potarganych włosów 

wyglądała bardzo ponętnie.

Myśli   Jima   wirowały.   Usiłował   je   uporządkować,   znaleźć   jakieś 

wytłumaczenie tego, co się stało, klecił naprędce różne scenariusze. Być 

może ojciec przejeżdżał obok domu Sary i zauważył jego samochód. Może 

wydarzyło się coś ważnego w rodzinie...

Przysunął bose stopy bliżej ognia, ostentacyjnie nie patrząc na ojca. 

Zdał sobie sprawę, że próbuje stworzyć taką wersję, która wykluczałaby 

możliwość, że Sara i ojciec znają się. Budziło to w nim taki sprzeciw, że 

rozpaczliwie szukał innego rozwiązania.

Ale jego nadzieje rozwiały się wraz z pierwszymi słowami ojca.

– Bardzo cię przepraszam, Saro – rzekł senator. – Dzwoniłem do Jima i 

dzieci powiedziały mi, że będzie do późna w biurze. Nie miałem pojęcia, 

że go tu zastanę.

–   Oto   są   skutki   okłamywania   dzieci   –   rzekła   Sara   bezosobowo, 

sadowiąc się z podwiniętymi nogami na kanapie.

– Słuchaj no – wybuchnął Jim – nie mów tak, jakby mnie tu nie było, 

albo jakbym był sześcioletnim chłopczykiem. Powiedz lepiej, co się tu 

dzieje.

– Jim – odezwał się poważnie senator. – Synu, nie...

–   Nic   nie   mów   –   rzekł   szorstko   Jim,   obrzucając   –   ojca   zawziętym 

spojrzeniem. – Niech Sara wyjaśni mi, o co chodzi. Z tobą nie zamierzam 

rozmawiać.

background image

Senator umilkł, zaciskając dłoń na wydętym korpusie żyrafy.

– Dobrze, Jamesonie – powiedziała spokojnie Sara. – Ja mu to powiem. 

Prędzej   czy   później   i   tak   by   się   dowiedział.   Właściwie   to   sama 

zamierzałam mu to przed chwilą powiedzieć.

– Powiedzieć co? – zawołał Jim. – Do licha, wyduś to wreszcie!

Nie posiadał się z oburzenia ale najbardziej bolała go dobra komitywa 

Sary   z   jego   ojcem,   to,   że   zachowywali   się   wobec   siebie   jak   starzy 

przyjaciele. Nie wiedział, co o tym myśleć, czuł się poniżony i zdradzony. 

Dręczył   go   także   niepokój   o   Sarę.   Ojciec   był   człowiekiem 

niebezpiecznym,   ma   na   sumieniu   nieopisane   cierpienia   zadane   innej 

kobiecie, kochanej przez Jima. Nie mógł się pogodzić z tym, że Jameson 

Fleming zdobył jakimś podstępem zaufanie Sary.

– Może ja już pójdę, Saro? – spytał senator, ignorując zupełnie wybuch 

Jima.

– Chyba tak będzie najlepiej. Porozmawiam z Jimem – powiedziała 

Sara wstając i odprowadziła gościa do drzwi. – Zatelefonuję jutro – rzuciła 

na pożegnanie. – I dziękuję za odwiedziny.

Jameson zawahał się, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale w końcu 

rozmyślił się i położył dłoń na klamce.

– Czy nie zapomniał pan czegoś, senatorze? – spytał sarkastycznie Jim. 

–   Twoja   zabawka   –   dodał,   wskazując   na   żyrafę,   która   stała   obok 

opuszczonego przez ojca krzesła.

– To dla Sary, synu – odparł Jameson od progu.

– Dla Sary? Po co Sarze ten głupi zwierzak? Ona zbiera konie, a. nie 

żyrafy.

Jameson   popatrzył   przez   chwilę   na   rozgniewaną   twarz   syna, 

background image

uśmiechnął się smutno do Sary, uścisnął jej dłoń i wyszedł.

Sara odetchnęła głęboko, wróciła powoli do pokoju i zatrzymała się 

przy fotelu, na którym wciąż siedział Jim.

– Słuchaj – zaczęła – jest mi naprawdę bardzo przykro, że tak głupio 

wyszło. Naprawdę chciałam ci wszystko opowiedzieć, ale właśnie zjawił 

się twój ojciec i przeszkodził mi.

– Opowiedzieć co? – zapytał zimno. – Na litość boską, Saro, co się tu 

rozgrywa?

Sara uklękła przy fotelu, położyła dłonie na kola nie Jima poszukała 

wzrokiem jego oczu i powiedziała nieśmiało:

–  Jestem  w ciąży,  Jim.   Już  prawie  czwarty  miesiąc.   I to   jest  twoje 

dziecko.

Spojrzał   na   nią   nie   wierząc   własnym   uszom.   Spodziewał   się 

wszystkiego, tylko nie tego. Nic nie mogło wstrząsnąć nim bardziej.

– Coś ty powiedziała? – spytał odrętwiały. – Co powiedziałaś przed 

chwilą?

– Powiedziałam, że jestem w ciąży – powtórzyła cierpliwie. – Zaszłam 

od razu naszej pierwszej nocy w „Kingston Arms".

Zacisnął dłonie na poręczach fotela, wciąż oszołomiony i otępiały.

– W ciąży – powtórzył z wolna. – I twierdzisz, że to moje dziecko.

– Tak – rzekła cichutko Sara. – Tak, Jim. To prawda. Z początku nie 

chciałam ci nic mówić, bo...

Wzrok Jima spoczął na żyrafie nadal gapiącej się na migotliwe języki 

ognia. Znienacka znaczenie zabawki dotarło do jego skołowanego umysłu.

– Stary o tym wie. Powiedziałaś mu o dziecku – przerwał jej, zbierając 

rozproszone myśli.

background image

Popatrzył na nią ostro, oczy mu się zimno zaiskrzyły.

– Tak? – zapytał chrapliwie. – To prawda?

Sara skinęła głową.

Twarz Jima wykrzywił bolesny grymas, ale jego głos brzmiał równo i 

spokojnie.

– Od jak dawna? – spytał. – Od kiedy stary wie, Saro?

– Jim, proszę cię..

– Od kiedy? – krzyknął.

– Prawie od miesiąca. W połowie lutego pojechałam na ranczo, żeby go 

odwiedzić i usłyszeć jego wersję wydarzeń, które was poróżniły. Wcale 

nie zamierzałam mu się zwierzyć, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać. 

Kiedy go poznałam, doszłam do wniosku, że muszę mu powiedzieć.

– Kim ty jesteś, Saro? – zapytał Jim z niebezpiecznym spokojem. – 

Łowczynią fortun? udajesz roztargnionego naukowca knując spisek, żeby 

dobrać się do żyły złota? Marzy ci się konto bankowe ojca? Z pewnością 

jest na tyle duże, że warto ci się trochę potrudzić.

–   Jim  –   Sara   była   zbyt  przejęta,   aby   się   rozgniewać  na   te   słowa   – 

pozory przecież często mylą.

Zdawał się   jej  nie  słyszeć,  wpatrzony  w  żyrafę,  pozostawioną   obok 

fotela, który dopiero co zajmował jego ojciec.

– Miałem rację co do tej nocy w grudniu, prawda, Saro? – rzekł cedząc 

słowa. – Poderwałaś mnie rozmyślnie. To nie była przypadkowa przygoda. 

Ty chciałaś zajść w ciążę, tak?

– Owszem – odparła ze spokojem, cicho, lecz dobitnie. – Tak, Jim, 

zaplanowałam to.

– Z naukową precyzją prawda? Wiedziałaś dobrze, że jest to dla ciebie 

background image

odpowiedni moment, więc wykorzystałaś mnie do swoich celów.

– Ponownie przytaknęła, z kamiennym wyrazem twarzy.

– Ale dlaczego, Saro? Dlaczego właśnie ją?

– Zapamiętałam cię z czasów uniwersyteckich. Potem śledziłam trochę 

w prasie twoją karierę. Wiedziałam, z jakiej rodziny pochodzisz, kim jest 

twój ojciec i...

Umilkła   na   chwilę,   speszona   lodowatym   chłodem   w   jego   oczach, 

zawahała się, po czym mówiła dalej:

– Zależało mi na właściwych genach – postawiła kropkę nad „i". – 

Pragnęłam zostać matką, a ponieważ jestem zupełnie samotną chciałam, 

aby dziecko miało najlepsze z możliwych cechy dziedziczne, skoro już 

miałam swobodę wyboru.

– Swobodę wyboru? – powtórzył jak echo. – A więc zdecydowałaś się 

na mnie – ciągnął nieufnie. – Wyselekcjonowałaś mnie niby rozpłodowego 

byka w oborze, mówiąc: „Biorę tego. Wyprowadźcie mi gol"

Pod wpływem bólu w jego głosie spokój Sary stracił na stanowczości. 

Poruszyła się nerwowo.

– To wcale nie miało być tak – odparta ze zgnębioną miną.

– Jasne, że nie – rzekł z goryczą – Nie w twoich oczach, co? Bo tkwiąc 

po uszy w liczbach, numerach i wykresach, nie dbasz o to, co czują inni 

ludzie. Dla ciebie są to tylko jednostki statystyczne.

– To nieprawda! – wykrzyknęła, a oczy pociemniały jej ze złości.

– Nie chodzi tylko o to, że wytypowałaś mnie jako rozpłodowca, choć i 

tej niegodziwości byłoby dosyć. Ale, gdyby zależało ci trochę na mnie, 

gdybyś miała najmniejszy wzgląd na moje uczucia, powiedziałabyś mi o 

dziecku pierwszemu. To, co zrobiłaś, jest potworne. Niewybaczalne.

background image

– Jim – rzekła błagalnie. – Spróbuj popatrzeć na to z mojego punktu 

widzenia. Bałam się powiedzieć ci o dziecku. Nie chciałam cię w to w 

ogóle mieszać i sam wiesz, że potem cały czas starałam się ciebie unikać.

– A więc od początku zamierzałaś po prostu iść dalej swoją drogą, 

urodzić moje dziecko i nigdy nić powiadomić go o moim istnieniu?

–   Tak.   Właśnie   tak   pragnęłam   postąpić.   Chciałam   zostać   sama   ze 

swoim dzieckiem, zupełnie swobodna, bez ciebie.

– A więc, co nie wypaliło, Saro? Co pokrzyżowało ten staranny plan?

– Och, wiele rzeczy – uśmiechnęła się blado. – Najpierw ta historia z 

dziećmi.   Mogłam   wtedy   oczywiście   wyłączyć   się   z   tego,   ale   nie 

potrafiłam.  A  potem  poznałam twojego ojca i  ciotkę  Maureen.  Później 

odwiedziłam ich jeszcze kilka razy i bardzo się polu– biliśmy. Wreszcie 

niespodzianką okazałeś się dla mnie ty i to, co do ciebie poczułam.

– A co to takiego, Saro? – spytał patrząc na nią natarczywie. – Co do 

mnie czujesz?

Kocham cię, miała ochotę zakrzyknąć, kocham cię z całej duszy. Nigdy 

nie śniłam nawet, że będę mogła pokochać kogoś tak, jak ciebie. Na twój 

widok serce mi mdleje i trzęsę się z emocji, topnieję cała i pragnę...

– Saro – ponaglił ją tym samym co przedtem, groźnym tonem. – Nie 

odpowiedziałaś na moje pytanie.

Spojrzała na jego pałającą zawziętością twarz i zrozumiała, że nie może 

mu tego powiedzieć. To nie była dobra chwila na mówienie o miłości. Był 

zbyt rozgniewany.

– Bardzo mi na tobie zależy, Jim – rzekła cicho ze spuszczoną głową. – 

Jesteś   prawym,   szlachetnym   człowiekiem,   uważam   cię   za   swego 

przyjaciela. I chciałam ci dziś powiedzieć o dziecku, bo zasługujesz na to, 

background image

żeby znać prawdę.

–   Ale  nie   zasłużyłem  sobie   dość,   aby   poznać  ją  pierwszy?  –   rzucił 

zimno. – Mój ojciec dostąpił tego zaszczytu, co, Saro?

– Jim – szepnęła – dlaczego ty go tak nienawidzisz? Powiedz mi.

– Bo to potwór. Samolubny, zły, morderczy potwór.

– Czemu tak sądzisz? – spytała łagodnie, zdając sobie sprawę, że od tej 

rozmowy   zależy   bardzo   wiele   i   musi   postępować   z   jak   największą 

ostrożnością. – Czy to twoja własna ocena, czy może pod wpływem tego, 

co usłyszałeś o nim od matki?

– Nie mieszaj do tego mojej matki! – wybuchnął gniewnie. – Nie życzę 

sobie żadnych rozmów o niej!

–   A   może   nadszedł   na   to   czas,   Jim?   Ona   wprawdzie   nie   żyje   od 

siedemnastu lat, ale przecież o nią tu przede wszystkim chodzi, prawda? 

To z jej powodu zerwałeś z ojcem, czy nie tak?

Jim   zatrzymał   wzrok   na   Sarze,   ale   sprawiał   wrażenie   jakby   jej   nie 

widział, jakby zabłądził myślami gdzieś bardzo daleko.

–   Była   taka   piękna   –   odezwał   się   w   końcu   cichym,   łamiącym   się 

głosem.   –   Taka   piękna   i   słodka,   wtedy   gdy   czuła   się   szczęśliwa. 

Roześmiana, bawiła się ze mną jak gdyby też była dzieckiem, śpiewała, 

opowiadała mi bajki.

–   Mówisz,   że   była   słodka,   gdy   czuła   się   szczęśliwa   –   podjęła   Sara 

ostrożnie.   –   Ale   czy   pomyślałeś,   że   mogła   być   także   inna?   Że   nie 

rozumiałeś tego, iż inny był jej stosunek do ojca, a inny do ciebie – małego 

chłopca? Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że wszystko to było trochę 

bardziej skomplikowane, niż ci się – wtedy zdawało? Że niekoniecznie 

była wyłącznie biedną ofiarą, a twój ojciec tylko okrutnym katem?

background image

Jim patrzał na nią, słuchał, co mówi, ale zdawał się nie przyjmować 

tego do wiadomości.

– Postaraj się spojrzeć na to z punktu widzenia twojego ojca – ciągnęła 

Sara. – Wyobraź sobie siebie w wieku Billiego. Miałeś dokładnie tyle lat, 

co on teraz, gdy zmarła ci matka.

Umilkła na momenty, odetchnąwszy głęboko. Jim nadal nie odzywał 

się, ale obserwował ją z rosnącym napięciem.

– Wyobraź sobie – podjęła – że jesteśmy małżeństwem, a Billie jest 

naszym synem. I pomyśl, że opowiadam mu rozmaite okropne rzeczy o 

tobie, jaki jesteś niedobry i tak dalej. Jakbyś się czuł jako ojciec? Czy nie 

miałbyś o to do mnie pretensji, nie uważałbyś, że to nie w porządku, nie 

podważałbyś czystości moich intencji?

Z wyrazu oczu Jima Sara wyczytała, że nigdy dotąd nie próbował w 

takim świetle popatrzeć na konflikt swoich rodziców.

–  A  teraz  sposób,  w jaki odeszła   twoja  matka.   – Sara  posunęła  się 

spiesznie   o   krok   dalej,   dostrzegając   jego   wahanie.   –   Pomyśl,   Jim.   Jak 

egoistycznie w gruncie rzeczy postąpiła w stosunku do ciebie, że ty...

Nagle – rzuciwszy okiem na zmienione rysy twarzy Jima pojęła, że 

przeholowała.

– Do diabła! – wybuchnął z furią. – ucięliście sobie we dwójkę miłą 

pogawędkę, co? Niczego nie omijając. Nawet... – głos mu się załamał. – 

Nawet – dokończył głucho z głową ukrytą w dłoniach – tego, jak umarła.

Sara   ze   ściśniętym   gardłem   patrzyła   na   jego   pochylone   ramiona, 

rozumiejąc ból, jaki mu zadały wypowiedziane przez nią słowa. Ale kiedy 

Jim uniósł głowę, na jego twarzy nie było śladu żadnej emocji. Była to 

teraz maska zastygła w obojętnym bezruchu i Sara poczuła lęk. Wstał z 

background image

fotela, podszedł do szafy i zaczął bez słowa wkładać buty i kurtkę.

–   Posłuchaj   –   rzekł   w   końcu,   stojąc   już   przy   drzwiach.   –   Jutro 

wyjeżdżam.   Kiedy   wrócę,   stawiam   na   tym   wszystkim   krzyżyk. 

Oczywiście   nie   mogę   ci   zabronić   urodzenia   dziecka,   ani   spędzania 

każdego dnia z moim tatusiem, ale pragnę być jak najdalej od tego. Rób, 

jak uważasz, ale ja nie chcę cię więcej widzieć! Zrozumiano?

Sara   przytaknęła,   patrząc   na   niego   w   milczeniu,   wpółprzytomna   z 

żałości.

– Poza tym – dodał drewnianym głosem – nie wolno ci wtrącać się do 

dzieci. Rzecz jasna, nie ma mowy, żebyś je tu sprowadziła. I chcę, żebyś 

mi przysięgła, że tego nie zrobisz.

–   Przysięgam,   Jim   –   powiedziała   spokojnie.   –   Przysięgam,   że   nie 

wezmę dzieci do swojego domu.

Jim spoglądał na nią przez chwilę, potem skinął lekko głową, odwrócił 

się   i   zniknął   za   drzwiami.   Sara   podeszła   do   okna,   odsunęła   zasłonę   i 

patrzyła za nim, przeniknięta bezbrzeżnym smutkiem.

Wóz Jima oderwał się od krawężnika i ruszył wolno jasną od księżyca 

ulicą. Sara odeszła od okna, wzięła na ręce żyrafę i zwinęła się w kłębek 

na   fotelu.   Opierając   się   podbródkiem   o   jej   plamisty   tułów,   śledziła 

ociężałym, dalekim spojrzeniem dogorywający w kominku ogień.

background image

Rozdział 11

Maude   Willett   stała   w   przedpokoju   mieszkania   Jima,   patrząc   z 

wahaniem na dzieci, jak gdyby miała wątpliwości, czy może je zostawić 

same.

– Chodź już, Maude – ponaglił ją od drzwi Clarence. – O czwartej 

zaczynam swoją zmianę i zostało nam niewiele czasu, żeby zrobić zakupy. 

W dodatku jest bardzo ślisko.

Maude skinęła głową z roztargnieniem.  Jej uwaga skupiona była na 

Arthurze, który uchwycił się jedną ręką stołu, a drugą usiłował dosięgnąć 

dolnych liści wysokiej, gęstej palmy.

– Kiedy to dziecko zacznie samodzielnie chodzić – powiedziała Maude 

– narobi tu nie lada bigosu. Jim będzie musiał wynająć dla niego osobną 

niańkę.

Billie i Ellie zbyli tę uwagę milczeniem. Ellie siedziała przy stole i z 

wielkim skupieniem pisała coś w zeszycie. Z inicjatywy Sary Jim zapisał 

oboje   do   szkoły   korespondencyjnej,   żeby   trochę   odrobili   opóźnienia   w 

nauce   przed   nowym   rokiem   szkolnym   i   Ellie   potraktowała   to   bardzo 

poważnie.

Natomiast Billie nie przykładał się do lekcji i odrabiał je zwykle po 

łebkach,   a   czasami   wcale.   Teraz   siedział   rozparty   w   fotelu   i   czytał 

czasopismo   wędkarskie.   Rzucił   zdawkowy   uśmiech   w   stronę   Maude   i 

natychmiast powrócił do lektury.

Maude przyglądała mu się podejrzliwie. Od wyjazdu Jima dziś rano, w 

chłopcu zaszła jakaś niepokojąca zmiana, której Maude nie potrafiła ściśle 

określić.   Może   chodziło   o   to,   że   Billie   był   trochę   zbyt   wesoły   i 

background image

nienaturalnie grzeczny?

– Maude, proszę cię – niecierpliwił się Clarence.

– Muszę przecież zdążyć do pracy. Nie mogę tracić tyle czasu.

– Dobrze, dobrze – uśmiechnęła się Maude, ruszając ku drzwiom. – 

Wiem, jaki jesteś zajęty. Siedzisz na dole, grasz ze sobą w karty i od czasu 

do czasu przecierasz błyszczące guziki swego wspaniałego munduru.

Clarence roześmiał się i otworzył przed nią drzwi szarmanckim gestem.

– Wrócimy za niecałą godzinę – oświadczyła dzieciom Maude. – Nie 

wpuszczajcie nikogo i nie ruszajcie piecyka. Włącza się automatycznie. I 

pilnujcie   tego   dzieciaka   –   dodała,   mierząc   wzrokiem   Arthura,   który 

uparcie wspinał się ku palmie. – Jeszcze trochę, a dopnie swego i narobi 

bałaganu – potrząsnęła głową z posępną miną i wyszła z mieszkania.

Billie  i Ellie  popatrzyli na siebie,  potem na zamknięte  drzwi. Billie 

odrzucił na bok magazyn i podniecony podszedł do okna, obserwując, jak 

Clarence wsiada z Maude do swojego samochodziku, włącza się do ruchu i 

niknie   za   rogiem.   Następnie   policzył   wolno   do   stu   i   odwrócił   się   do 

siostry.

– W porządku, pojechali! Spiesz się, Ellie, nie mamy dużo czasu.

– Och, Billie – szepnęła dziewczynka z wyrazem strapienia w oczach. – 

Czy musimy to robić? Jest tak zimno...

Twarz chłopca pociemniała gniewnie.

– Co z tobą, Ellie! – krzyknął. – Nie pleć bzdur. Wiesz przecież, że nie 

ma innego wyjścia. Do roboty!

Naszykuj rzeczy Arthura i swoje, a ja przyniosę kartony z komórki.

– Nie, Billie – powiedziała Ellie z uporem. – Nie pójdę. – To świństwo 

uciekać w taki sposób.

background image

– Świństwo? Nazywasz świństwem to, że odchodzimy i sami będziemy 

się o siebie troszczyć, jak przedtem? Co W tym złego?

– Jim bardzo się zmartwi. Kiedy wróci i zobaczy, że nas nie ma, zrobi 

mu się strasznie przykro. Wiem, że tak będzie.

– Wcale nie – odparł stanowczo Billie. – Z początku może będzie się 

trochę   martwił,   ale   kiedy   znajdziemy   jakiś   kąt,   zadzwonię   do   niego   i 

powiem, że wszystko w porządku. I wtedy, przekonasz się, Ellie, będzie 

zadowolony. Nareszcie będzie miał w domu porządek i spokój, ucieszy 

się, Ellie, mówię ci.

– Myślę, że nie – powiedziała z przekonaniem. – Myślę, że Jim nas 

kocha.

–   Jasna   rzecz   –   prychnął   Billie.   –   A   jak   długo   jeszcze   będzie   nas 

kochał, po tym jak przeprowadzi się z nami do motelu? Bardzo szybko 

zaczniemy wychodzić mu bokiem i wreszcie da znać Opiece Społecznej. 

Dobrze wiesz, co się wtedy stanie. Pa, pa, Arthurku – to właśnie się stanie.

– Jim nigdy nam by tego nie zrobił. – W oczach – Ellie zabłysły łzy, 

lecz nadal kręciła przecząco głową. – Zależy mu na nas.

– Ellie – rzeki cierpliwie Billie – może to i prawda, ale wierz mi, Jim 

jest przyciśnięty do muru.

Jeszcze trochę, a nie wytrzyma i wszystko będzie na nas. Zobaczysz.

Zbliżył się do siostry i popatrzył w jej posmutniałe oczy.

– Pamiętasz wczorajszy wieczór? – powiedział miękko – To ci powinno 

wystarczyć. Musimy się stąd wynosić i to migiem.

– A ja myślę, że się mylisz. Może Jim po prostu był nie w humorze, bo 

musiał wyjechać, i tyle.

–   Ellie,   nie   bądź   głupia.   Jim   był   wściekły   i   dobrze   o   tym   wiesz. 

background image

Specjalnie czekałaś na niego, żeby mu dać tę twoją laurkę na do widzenia 

a   on   ledwo   na   nią   spojrzał.   Był   zły   jak   diabli,   prawie   się   do   nas   nie 

odzywał. Wierz mi, Ellie, on ma już nas dosyć, mówię ci.

Ellie wróciła myślami do poprzedniego wieczoru. Jim rzeczywiście nie 

był miły i choć bardzo się napracowała nad laurką, prawie nie zwrócił na 

nią uwagi. A przecież, kiedy wychodził do biura, żeby popracować przed 

wyjazdem,   był   wesoły,   uściskał   ich,   żartował.   Ale   wrócił   milczący   i 

rozdrażniony, i wprawdzie starał się nie okazywać tego, to jednak było 

widać, że jest roztrzęsiony.

Kto wie, może Billie ma rację. Może Jim zmęczył się nimi i chciałby 

się ich pozbyć? !

Billie zauważył jej wahanie i poszedł za ciosem.

– Jest tylko jeden sposób, El, żebyśmy byli bezpieczni – powiedział. – 

Schować się w takim miejscu, gdzie nas nie znajdą. Dowiedziałem się 

właśnie o takim miejscu. Rozmawiałem z facetem, który zna kogoś, kto... 

Jezu! Arthur!

Okrzyk zbiegł się z nagłym łoskotem, który rozległ się echem po całym 

mieszkaniu. To Arthur zdołał wreszcie dosięgnąć najniższego liścia palmy 

i obalił ją na podłogę.

Donica się stłukła a ziemia rozsypała na dywan i futrzak z koźlej skóry. 

Arthur milcząco przyglądał się dziełu zniszczenia, zdumiony i odrobinę 

wystraszony.

– No, to teraz wszystko jasne! – zawołał Billie. – Nie darują nam tego. 

Zmywamy się, Ellie!

Dziewczynka   skinęła   z   rezygnacją   głową.   Na   widok   roztrzaskanej 

palmy ją także ogarnęła panika. Zaczęła się krzątać po pokoju, biorąc w 

background image

pośpiechu   różne   przedmioty,   to   znów   bezradnie   odkładając,   je   na 

poprzednie miejsce.

– Nie ruszaj zabawek – instruował Billie. – Nie uniesiemy wszystkiego. 

Weź trochę ciuchów, kilka pieluszek i coś do jedzenia dla Arthura. Resztę 

zostaw. Prędzej, ja idę po pudła!

Połykając łzy, Ellie zgromadziła trochę rzeczy  do ubrania dla siebie i 

małego, dorzuciła plastikowego króliczka i przystanęła wahając się czy 

wybrać układankę od Sary, czy ukochany zestaw manipulacyjny Arthura.

– Ani mi się waż – powstrzymał ją Billie, wnosząc pudła do pokoju. – 

Będziesz niosła Arthura a ja muszę taskać oba kartony. Nie możemy brać 

za dużo.

– Ale Billie...

– Ruszaj się, dobrze? Maude może zaraz wrócić. O, rany, można by 

pomyśleć, że zależy ci na tym, żeby nas upchnęli Opiece i zabrali Arthura.

W   kilka   minut   później   dreptali   już   do   przystanku   autobusowego, 

szarpani zimnym, kąśliwym wiatrem. Ellie gięła się pod ciężarem Arthura 

który przytył tak na garnuszku Jima że zdawał się ważyć tonę.

Wsiedli do autobusu, który właśnie nadjechał, parskając kłębami spalin. 

Jakaś kobietą pomogła im wnieść do środka jedno z pudeł, za co Billie 

podziękował jej elegancko.

Ellie usiadła z Arthurem przy oknie i patrząc ślepo w szybę z trudem 

hamowała łzy. Wiedziała dobrze, jaki będzie świat, do którego wracali i 

zastanawiała   się,   czy   natrafią   znów   na   kogoś,   kto   okaże   im   choć   cień 

życzliwości i udzieli pomocy. Koszmar, którego tak się bała zaczynał się 

od nowa. Ale teraz, świadoma tego co ją czeka nie odczuwała ani lęku, ani 

niepokoju, ani nawet smutku.

background image

Była zmęczona... śmiertelnie zmęczona.

Wielka   zielona   łąka,   mokra   od   porannej   rosy,   skrzyła   się   tęczowo 

kwiatami. Jim unosił się ponad pachnącą trawą, ledwo dotykając ziemi, 

wpatrzony w małą polankę w oddali, skąd dobiegał go szmer płynącej 

wody.

Zdawał sobie sprawę, że śni. Mimo to, wrażenia, które odbierał, były 

tak wyraziste i sugestywne, że czuł się cząstką tej magicznej krainy.

Zbliżył się do polanki i serce zaczęło mu bić szybciej, bo wiedział, kto 

tam na niego czeka. Odsunął na bok długie, płożące się liście paproci, 

zerknął i zachwyt wstrzymał mu oddech w piersi.

Na   trawie   obok   strumienia   leżała   Sara,   odziana   w   powłóczystą, 

zwiewną szatę, która zdawała się być utkana z promieni księżyca. Przez 

przezroczystą   materię   dostrzegał   jej   kuszące   kształty,   perłowo   lśniącą 

skórę i delikatne różowe pączki na wierzchołkach piersi.

Ukląkł   obok   niej   i   uniósł   otulającą   ją   szatę,   aby   odsłonić   całe   jej 

piękno, Wpatrując się w nią, jak zaczarowany.

A potem z wolna, stopniowo, miękko, zaczął gładzić jej ciało, nakrył 

dłońmi jej piersi i całował ją w usta, szyję i ramiona, odurzony płynącym 

od   niej   słodkim   zapachem   i   obietnicą,   jaka   widniała   w   jej   szeroko 

rozwartych oczach. Po chwili jakimś sposobem i on stał się nagi. Pochylił 

się w jej objęcia i zatonął w niej, pojękując z cicha i szepcząc jej imię, 

zatraciwszy się zupełnie, chłonąc rozkosz, pragnąc zawsze być z nią, w 

niej, pośród jej...

Obudził go własny głos, wypowiadający imię Sary. Leżał na twardym 

hotelowym materacu, z twarzą w poduszce. Przekręcił obolałą głowę, aby 

background image

spojrzeć na swój podróżny budzik na nocnym stoliku.

Była trzecia.

Wciąż   jeszcze   otumaniony   snem,   nie   był   pewny,   czy   to   noc,   czy 

popołudnie, ale mroczny bezruch wokoło podpowiedział mu, że to dopiero 

przedświt i opadł znów bezwładnie na pościel. Zamknął oczy, próbując od 

nowa pogrążyć się w słodkiej otchłani przerwanego snu.

Ale nie mógł już zasnąć, ułożył się na wznak z rękami pod głową i 

patrzył   zamyślony   na   rolety   okienne,   przez   które   z   wolna   sączył   się 

brzask.

Nadal   odczuwał   skutki   różnicy   czasu   i   napięcia   wywołanego 

załatwianiem w tydzień interesów, którym powinien poświęcić miesiąc. 

Ale w głębi serca wiedział, że najbardziej dawała mu się we znaki nie 

podróż, ale wydarzenia, które ją poprzedziły.

Skrzywił się boleśnie, przypomniawszy sobie wieczór z Sarą, to, czego 

się od niej dowiedział i sposób, w jaki na to zareagował.

Wszystko zaczęło się dobrze. Tego wieczoru, gdy znalazł się z Sarą w 

łóżku, po raz pierwszy udało mu się naprawdę nawiązać z nią bliższą więź. 

Przedostał   się   przez   mur   rezerwy   i   wyniosłości,   za   którym   się   dotąd 

chroniła. Miał wrażenie, że się wreszcie przed nim odsłoniła, że nabiera do 

niego zaufania.

Byliśmy   o   krok   od   przełomu,   pomyślał   ze   smutkiem.   Była   bliska 

zawierzenia mi, otwarcia się, być może pokochania mnie. A ja musiałem 

wszystko zniszczyć.

Przewrócił się na bok, kryjąc twarz w dłoniach i próbując zatrzeć obraz 

ojca na progu mieszkania Sary i tego, co potem zaszło.

Jednakże   jego   pamięć   pracowała   jak   projektor   filmowy,   uparcie 

background image

odtwarzając całą scenę, sekwencję po sekwencji. Przypomniał sobie po 

kolei każde słowo ojca, każdy szczegół swej rozmowy z Sarą.

Te   wspomnienia   prześladowały   go   od   momentu,   gdy   wsiadł   do 

samolotu, roztrzęsiony, niepomny jak bardzo jego zły humor odbił się na 

Maude i dzieciach.

Ale w miarę jak chłodna paryska noc zbliżała się do końca, zza mgły 

emocji wyłonił się jaśniejszy obraz. Zrozumiał, że był niesprawiedliwy 

wobec Sary, która ze wszystkich sił starała się otworzyć mu oczy.

Byłeś w tym samym wieku, co teraz Billie, powiedziała mu. Wyobraź 

to sobie...

Nigdy dotąd nie myślał w ten sposób. Nigdy nie podważał tego, co 

mówiła   mu   matka,   nie   przyszło   mu   do   głowy,   że   mogłaby   się   mylić, 

uwielbiał ją, wierzył, że jest jej jedynym przyjacielem, nienawidził ojca za 

to,   że   był   dla   niej   taki   okrutny.   Nawet   teraz,   kiedy   na   prośbę   Sary 

próbował patrzyć na przeszłość z innego punktu widzenia, nie był wolny 

od wątpliwości.

Przyszedł mu na myśl Billie, jego buńczuczność, determinacja, z jaką 

brał na siebie  obowiązki głowy rodziny, będąc sam jeszcze dzieckiem. 

Jakże   chciał   ulżyć   temu   dzielnemu   chłopcu,   zdjąć   z   niego   tę 

odpowiedzialność, zwrócić mu umykające dzieciństwo.

I idąc za radą Sary pomyślał o ojcu jako o człowieku, który patrzy 

bezsilnie,   jak   zaborcza,   lekkomyślna   kobieta   obarcza   bolesnym 

brzemieniem chłopca zbyt młodego, aby je udźwignąć i zbyt rycerskiego, 

aby je odtrącić.

Tak,   postępowanie   jego   matki   –   włącznie   z   tym,   jak   rozstała   się   z 

życiem – było niewłaściwe, egoistyczne. To prawda i uzmysłowił ją sobie 

background image

od razu, kiedy Sara mu o tym powiedziała ale nie chciał przyjąć jej do 

wiadomości.

Teraz   był   na   to   gotowy   i   właściwie   poczuł   ulgę,   oczyścił   się   z 

zapiekłego gniewu, jaki mu towarzyszył przez tyle lat i zapanował nad 

nim.

Sara miała rację. Każdy medal ma dwie strony.

Niewątpliwie ojciec był daleki od doskonałości, ale zapewne nie był też 

i   takim   łajdakiem,   za   jakiego   go   Jim   uważał.   Jameson   Fleming   to 

zgnębiony   człowiek,   który   borykał   się   ze   sfrustrowaną   kobietą,   nie 

umiejącą się odnaleźć w życiu, pełną żółci, która nawet w godzinie śmierci 

zadbała o to, by pozbawić męża czegoś drogocennego.

Jim   usiadł   na   łóżku   i   objął   rękami   kolana.   Ogarnęła   go   ogromna 

tęsknota za Sarą. Tak bardzo ją kochał. Tak pragnął, żeby tu była dziś 

razem z nim, kiedy słońce wstanie nad Paryżem. Chciał z nią spacerować 

po   zaśnieżonych   ulicach   jeść   gorące   kasztany   kupione   u   ulicznego 

sprzedawcy,   wstępować   do   eleganckich   sklepików   i   dobierać   dla   niej 

biżuterię.

Jim   westchnął.   Rozpamiętując   rozmowę   z   Sarą,   nie   dotknął   jeszcze 

najczulszej struny. Pozostawił to sobie na koniec.

Sara była w ciąży. Nosiła jego dziecko.

Świadomość tej nadzwyczajnej nowiny była tak porażająca, że wprost 

nie   do   pojęcia,   uśmiechnął   się   wspominając,   jak   naturalnie   Sara 

opowiedziała mu o swoich planach, o pragnieniu posiadania dziecka, jak 

postanowiła osiągnąć cel.

Zależało mi na właściwych genach, oświadczyła rzeczowo.

Och, Saro. Saro, moje kochanie.

background image

A potem, jak wielkodusznie zwierzyła się ze swojego sekretu jego ojcu 

i ciotce, mimo wszelkich obaw. Było to z jej strony świadectwo naprawdę 

ogromnej szlachetności, a on obrzucił ją obłędnymi oskarżeniami.

Twarz   mu   spochmurniała.   Ogarnęła   go   nagle   przemożna, 

niepohamowana tęsknotą chęć wyznania jak bardzo ją kocha, jak chciałby 

otoczyć opiekają i ich dziecko, zapewnić im bezpieczeństwo. Zerknął na 

aparat   telefoniczny,   korciło   go,   żeby   zadzwonić,   ale   po   namyśle 

powstrzymał się.

Wyciągnął się z powrotem na łóżku, podciągając kołdrę pod brodę.

Musiał naprawić wiele błędów i wiedział, że nie da się tego zrobić 

przez telefon. I nie chodziło tylko o Sarę. Pamiętał zasmuconą twarzyczkę 

Ellie i gniewne spojrzenie Billiego, gdy zlekceważył trud, jaki sobie zadała 

szykując tę laurkę. Maude też się to nie spodobało, milczała  ale w jej 

spojrzeniu była wyraźna dezaprobata.

Powinien ich wszystkich przeprosić, nie tylko Sarę. Wytłumaczyć im, 

że zapatrzony w siebie zachował się niemądrze.

Już niedługo, pomyślał. Za kilka dni przyleci do Calgary i wróci do 

domu, gdzie zacznie naprawiać to, co zepsuł. Na razie musi uzbroić się w 

cierpliwość, zająć się pracą, nie myśleć o niczym innym.

Przymknął   powieki   i   z   wolna   zapadał   w   sen.   Gdzieś   w   ciemności 

widział wciąż błyszczące oczy Sary i pragnął gorąco zbliżyć się do niej, 

znaleźć się znów na ciepłej zielonej polance, gdzie czekała na niego.

Sara   tymczasem   rzeczywiście   przebywała   w   słonecznym   i   pełnym 

zieleni miejscu, ale było to jej botaniczne laboratorium. Pochylała się nad 

plastikową skrzynką przyglądając się w skupieniu rzędowi pszenicznych 

background image

sadzonek. Obok niej stał Carl i notował dyktowane mu obserwacje.

– Być może – powiedziała wreszcie, wyprostowując się z uśmiechem. – 

Zdecydowane być może. Tyle tylko da się na razie stwierdzić.

–   Ależ,   Saro   –   zaprotestował   Carl.   –   Popatrz   na   dane.   Na   wyniki 

sprawdzianów. Nie ma wątpliwości, udało nam się tym razem. Udało się, 

dziewczyno!

– Być może – powtórzyła stanowczo. – Trzeba przeprowadzić jeszcze 

dużo więcej testów.

Okrągła,   piegowata   twarz   Carla   wyrażała   głębokie   wzburzenie. 

Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zmilczał, widząc zbliżającą się do 

nich z wahaniem recepcjonistkę Joelle.

– Saro? – odezwała się nieśmiało. – Przepraszam, że ci przeszkadzam 

w pracy, ale jest do ciebie telefon. Zdaje się, że to coś ważnego.

– Wyobrażam sobie – odparła z uśmiechem Sara, ocierając rękawem 

kitla spocone czoło. – Inaczej byś tu nie przyszła. Wiem, jak nie cierpisz 

szklarni.

– Tu jest tak parno i tak niesamowicie zielono. – Joelle rozejrzała się 

wokół   z   grymasem   obrzydzenia.   –   Kto   wie,   co   za   paskudztwa   tu 

hodujecie. Może z tych strąków wyrosną jakieś potwory?

– Oglądasz za dużo filmów science fiction w telewizji – zaśmiała się 

Sara. – Kto dzwoni, Joelle?

– Jakaś kobieta. Nazywa się Maude, Mówi, że ma bardzo pilną sprawę. 

I chyba... – dodała, patrząc z ukosa na Sarę – jest zapłakana.

Sara   zesztywniała.   Twarz   jej   zszarzała,   w   rozszerzonych   źrenicach 

majaczył strach.

– Saro? – odezwał się Carl, robiąc ruch w jej stronę, ale ona zdawała się 

background image

go nie zauważać.

Jim, pomyślała z trwogą. Coś mu się stało. Boże, co to będzie?

Przez   jej   mózg   galopowały   koszmarne   obrazy.   Widziała   samolot 

spadający w fale oceanu, słyszała krzyki uwięzionych w fotelach ludzi, 

ujrzała Jima ginące go w ciemnej lodowatej otchłani.

W tym ułamku sekundy uzmysłowiła sobie, jak wielka była jej miłość 

do Jima. Był dla niej kimś jedynym i niezastąpionym. Gdyby go straciła, 

razem z nim zginęłaby jej największa miłość, a ona nawet nie mogła mu 

jej wyznać.

Szła półprzytomna ku wyjściu, nieświadoma szeptów i zaciekawionych 

spojrzeń personelu. Myślała tylko o strasznej wiadomości, jaką przekaże 

jej Maude, gdy tylko dojdzie do telefonu.

Joelle przełączyła rozmowę do jednego z pustych biur dyrektorskich i 

zostawiła Sarę samą, zamykając cicho drzwi.

– Maude – wyszeptała, ściskając słuchawkę aż do bólu w zbielałych 

palcach – Maude, o co chodzi? Czy coś z Jimem? Coś mu się stało?

– Nie – odparła nieco zaskoczona Maude. – O ile wiem, Jimowi nic nie 

jest Chodzi o dzieci, Saro.

Doznała tak niewymownej ulgi, że nie mogła zrazu wykrztusić słowa. 

Oparła się o biurko, w głowie jej szumiało, czuła, że wiotczeje ogarnięta 

falą radości.

–   Saro?   –   odezwała   się   niespokojnie   Maude.   –   Jesteś   tam?   Nie 

rozłączyło nas?

W   pogodnym   zazwyczaj   głosie   Maude   pobrzmiewała   panika.   Sara 

zdała sobie nagle sprawę, że Joelle nie myliła się i Maude jest bliska łez.

Opanowała   się   natychmiast   i   przybierając   możliwie   normalny   ton 

background image

powiedziała:

– Przepraszam, Maude. Nie wiem dlaczego, ale kiedy wezwano mnie 

do telefonu, w pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że stało się coś 

złego z Jimem, :

– Nie, to dzieci – rzekła żałośnie Maude.

– Co z nimi? Co się stało?

– Och, Saro, zniknęły. Od rana widziałam, że Billie jest jakiś dziwny. 

Ale   ostatnio   był   taki   miły,   a   ja   musiałam   zrobić   zakupy.   Clarence 

podwiózł mnie  samochodem i nie przypuszczałam,  że przez tak krótką 

chwilę coś się może zdarzyć i...

– No, Maude – rzekła Sara uspokajająco. – Weź się w garść. To nie 

twoja wina, kochanie. Wiadomo, jak się poświęcałaś. A teraz weź głęboki 

oddech i powiedz mi, gdzie się podziały dzieci.

– Ale my nie wiemy – jęknęła Maude. – Clarence teraz chodzi wokół 

domu   i   wypytuje   ludzi,   czy   ktoś   ich   nie   widział,   ale   Billie   musiał   to 

sprytnie urządzić. Wszystko zaplanował, wymknęli się szybko chyłkiem i 

już nigdy ich nie znajdziemy.

Sara milczała, słuchając jak Maude pochlipuje i wyciera głośno nos w 

chusteczkę.

– Moje biedne dzieciątko – lamentowała nadal Maude. – Zabrane na 

takie okropne zimno. I ta kochana Ellie. Była tu taka szczęśliwa. Gdzie 

one się teraz tułają, Saro? Nie mogę się pozbierać z żalu.

– Znajdziemy je, Maude – powiedziała Sara, patrząc z niepokojeni na 

ciemniejące za oknem niebo.

–   Nie   martw   się.   Znajdziemy   je   i   to   zaraz.   Maude   –   dodała   –   jak 

myślisz, co się stało? Dlaczego Billie – uciekł? Może jest jakaś przyczyna 

background image

i to da nam pewne wskazówki?

–   Bardzo   wątpię.   Chyba   doszedł   po   prostu   do   wniosku,   że   musi 

uciekać, bo Jim ma ich dość i zamierza zwrócić się w końcu do władz.

– Czegoś tu nie rozumiem – powiedziała zaintrygowana Sara. – Czemu 

akurat   teraz   przyszło   mu   to   do   głowy?   Wydawało   mi   się,   że   ostatnio 

sprawy układały się całkiem dobrze między nimi.

–   W   ten   wieczór  przed   wyjazdem,   wiesz,   kiedy   Jim  powiedział,   że 

zostanie do późna w biurze, Ellie czekała na niego, bo chciała mu dać 

specjalną laurkę na do widzenia. Pracowała nad nią cały dzień.

Sara domyślała się już, jaki będzie dalszy ciąg i słuchała z drżeniem 

następnych słów Maude.

– A kiedy przyszedł do domu – ciągnęła Maude – zachowywał się tak, 

jakby go coś ukąsiło. Prawie nie spojrzał na laurkę Ellie i burknął coś na 

Billiego. I to chyba wtedy chłopak postanowił uciec. Wiesz, że nigdy nie 

miał   wielkiego   zaufania   do   dorosłych.   Trudno,   żeby   się   tak   od   razu 

zmienił.

Sara   przytaknęła,   zerkając   znów   na   gęstniejący   za   szybami   mrok   i 

zlodowaciałe kominy na dachach. Szła kolejna mroźna noc.

To   głównie   moja   winą   pomyślała.   Gdybym   zdecydowała   się 

przygarnąć je wcześniej... gdybym nie pozwoliła Jimowi odejść w takim 

stanie...

– Co zrobimy? – spytała Maude. – Gzy mam zadzwonić do Jima? A 

może zawiadomić policję i podać im rysopisy dzieci?

Sara zbierała myśli, próbując stłumić emocje i znaleźć najlogiczniejsze 

rozwiązanie.

– Nie ma sensu powiadamiać Jima – powiedziała – bo on i tak nie może 

background image

nam   teraz   pomóc,   a   są   szanse,   że   do   jutra   znajdziemy   dzieci.   Nie 

mieszałabym też w to policji, przynajmniej na razie. Najpierw postaramy 

się działać na własną rękę.

– Ależ, Saro – zaprotestowała Maude. – Policja będzie mogła...

– Zastanów się, Maude – przerwała jej Sara. – Jeżeli damy znać policji, 

dowiedzą   się   o   dzieciach   i   całej   sytuacji.   Jim   nie   jest   ich   prawnym 

opiekunem, a w dodatku nie ma go w kraju. Jeśli dzieci zostaną znalezione 

nie ma żadnej gwarancji, że ich nie zatrzymają pod nadzorem. W końcu 

nie mamy żadnego prawa, żeby je trzymać u siebie tylko dlatego, żeśmy je 

polubili.

Maude zaczęła znów smętnie wycierać nos, ale po chwili powiedziała:

– Pewnie masz  rację. A gdyby tak  się stało,  jak mówisz,  najgorsze 

obawy Billiego znalazłyby potwierdzenie, prawda?

– Właśnie. Myślę, że powinnaś teraz siedzieć kamieniem w domu na 

wypadek,   gdyby   wróciły.   No   i   będziesz   czymś   w   rodzaju   punktu 

kontaktowego.

Niech Clarence zmobilizuje kogo się da i rozpocznie poszukiwania w 

miejscach, gdzie Billie mógłby się ukryć, a ja zrobię to samo.

Rzuciwszy   Maude   na   koniec   kilka   słów   otuchy,   Sara   odłożyła 

słuchawkę   i   przystanęła   na   moment,   patrząc   smutnie   w   pociemniały 

kwadrat okna. Zaraz jednak otrząsnęła się z zadumy, wyszła spiesznie z 

pokoju   i   pobiegła   do   swojego   gabinetu   po   płaszcz   i   kluczyki   od 

samochodu.

Już po raz trzeci Sara wspinała się po schodach wiodących do pokoju, 

który niegdyś był domem Billiego, Ellie i Arthura. I tym razem również 

background image

wzdrygnęła   się   na   widok   ubóstwa   i   zaniedbania,   ziejących   złego 

smrodliwego miejsca, gdzie z każdego kąta wyzierała beznadzieja.

Dojmujący mróz przenikał przez cienkie, złuszczone mury  budynku, 

przez   potłuczone   szyby   w   oknach   i   dopasowane   byle   jak   framugi   w 

drzwiach.

Czuło   się   go   nawet   na   podeście   klatki   schodowej   i   Sara   szczelniej 

owinęła twarz szalem, drżąc z zimna mimo grubego płaszcza.

W   drzwiach   był   już   nowy   zamek,   a   wokół   walały   się   jakieś 

papierzyska,   widomy   znak   czyjejś   obecności.   Sara   zapukała   i   kiedy 

usłyszała wewnątrz człapiące kroki, serce podskoczyło jej do gardła. Ale 

drzwi   otworzyła   jakaś   chuda   kobiecina   w   nieokreślonym   wieku,   o 

potarganych brudnych włosach i zapadłej twarzy.

– Kim paniusia jest? – spytała spłoszona, wlepiając oczy w kosztowne 

ubranie Sary. – Czego paniusia se życzy?

–   Szukam   zaginionych   dzieci   –   odrzekła   Sara   łagodnie,   aby   nie 

wystraszyć do  reszty   kobiety, która  zamarła  na  poszczerbionym progu, 

niby jakieś leśne zwierzątko.

– Dzieci? Żadnych tu nima prócz moich – odparła tępo, a z wnętrza 

pokoju rozległ się nagły wrzask i w ślad za nim głuchy odgłos upadku. – I 

klnę się na Boga, nachodzi mnie czasem chęć, żeby je komuś dać, byleby 

zechciał. Nadojadły mi dzisiaj, mówię paniusi.

Sara poczuła skurcz w krtani, słysząc bezmierną rozpacz w jej głosie. 

Otworzyła usta, gdy wtem zza pleców kobiety wyłonił się półnagi drab, 

odziany tylko w stare wytarte dżinsy, wiszące luźno na jego kościstych 

biodrach. Wyglądał młodo, ale na twarzy miał ten sam wyraz ponurego 

przygnębienia co jego towarzyszka.

background image

– Czy ona jest z Opieki? – zaszeptał, jak gdyby Sara nie mogła go 

słyszeć. – Przyniosła czek?

– Pora na czek jest za dwa tygodnie – rzekła z politowaniem kobieta. – 

I do tego czasu bachory będą o chlebie i wodzie, choćby im głód posklejał 

kichy.

– Sara zajrzała do pokoju i zobaczyła troje zabiedzonych, trzęsących się 

z zimna dzieciaków. Najmłodsze miało może pół roku, najstarsze – nie 

więcej niż sześć lat.

– Dzieci, których szukam – odchrząknęła speszona – mieszkały tutaj i 

dlatego przyszłam. Myślałam, że może wróciły.

– Spokojna głowa, że nie wrócą – rzuciła  obojętnie  kobieta.  – Nie, 

kiedy   wiedzą,   że   się   ich   szuka,   uliczne   szczeniaki,   paniusiu,   umią   się 

migać przed Opieką.

– Nie jestem z Opieki Społecznej – wyjaśniła Sara. – Po prostu bardzo 

lubię te dzieci i chciałabym je znaleźć, żeby nie stało im się nic złego.

Kobieta   zmierzyła   Sarę   zamyślonym   spojrzeniem   i   uśmiechnęła   się 

lekko, odsłaniając rząd zgrabnych białych zębów. Widać było, że jeszcze 

kilka lat temu musiała być całkiem ładna.

– Dobrze – powiedziała. – Jeśli ich tu gdzie zobaczę, dam paniusi znać, 

przez telefon może.

– Byłabym bardzo wdzięczna – ucieszyła się Sara i wyjęła z torebki 

swoją wizytówkę. Pod wpływem impulsu otworzyła portfel i wcisnęła jej 

także w ręce dwa studolarowe banknoty.

– To na telefon – powiedziała.

– O jejku – bąknęła kobieta i uniosła do góry dłoń z pieniędzmi, żeby 

stojący   za   nią   mężczyzna   mógł   je   –   również   zobaczyć,   Obojgu   oczy 

background image

stanęły w słup, a zakłopotana Sara odwróciła się i zaczęła schodzić po 

schodach. Cały czas, aż do wyjścia na ulicę, piekł ją w plecy ten wzrok. 

Wciąż   miała   w   pamięci   to   nabożne   bezgraniczne   zdumienie   na   ich 

twarzach i chciało się jej płakać.

Potykając się doszła do samochodu, otworzyła drzwiczki i siadła za 

kierownicą, nie ruszając jednak z miejsca, chciała się opanować i zebrać 

myśli.

Rzuciła   okiem   na   stojące   wokół   odrapane,   posępne   domy.   W 

zakamarkach ulic przemykały wałęsające się psy i koty.

Może Billie i Ellie przycupnęli gdzieś tu w pobliżu z Arthurem, nad 

ogniem   roznieconym  w   pojemniku   na   śmieci?   Czy   malec   nie   odmrozi 

sobie   policzków   i   palców   na   tym   mrozie?   Billie   nie   miał   prawa 

wyprowadzać   ich   z   domu   w   taką   pogodę.   Powinien   być   bardziej 

odpowiedzialny. Ale Billie ma przecież dopiero trzynaście lat i kierował 

nim strach. Przypuszczał pewnie, że jakoś uda mu się znaleźć. , .

Czarne myśli nachodziły ją nie kończącym się korowodem, opanował 

ją lęk. Oparła głowę na kierownicy, zamknęła oczy i próbowała się skupić 

na następnym, możliwie najlogiczniejszym posunięciu.

Minęła   długa  chwila,   zanim –  orzeźwiona  wkradającym się   do auta 

chłodem – uniosła głowę i otworzyła oczy, w których pojawił się wyraz 

powziętej decyzji.

Włączyła   silnik   i   ruszyła   wolno   z   miejsca   pustą   niechlujną   ulicą, 

popatrując po drodze bacznie w każdy zaułek, w każde podwórze, każdą 

przecznicę,   gdziekolwiek   pozwalała   sięgnąć   wzrokiem   zimna, 

nieprzyjazna czerń mroku.

background image

Rozdział 12

Od   razu   po   wyjściu   z   samolotu   dopadł   Jima   mróz   bardziej   jeszcze 

kąśliwy   niż   wtedy   gdy   wyjeżdżał.   Pomyślał   tęsknie   o   swym   ciepłym 

mieszkaniu i bawiących się w nim dzieciach. Po tygodniowej przerwie 

nawet ich hałaśliwość nie budziła w nim niechęci.

Odebrał bagaż, cisnął go do taksówki, podał kierowcy adres i odchylił 

głowę na oparcie, pozwalając sobie na chwilę marzeń o Sarze. Wyobraził 

sobie jej dom, karuzelowego konika przed płonącym w kominku ogniem i 

siebie z Sarą w objęciach, podczas gdy na dworze szalała zawieja.

– Jesteśmy  na miejscu – oznajmił taksówkarz. – Wygląda na to, że 

pogoda   robi   się   coraz   parszywsza   –   dodał,   gdy   Jim,   uporawszy   się   z 

wyrzuceniem walizek na chodnik, odliczał należność za kurs.

– Mnie to nie przeszkadza – odparł z szerokim uśmiechem. – I tak wolę 

być tutaj niż gdziekolwiek indziej na świecie.

– Musi pan mieć lekkiego kręćka – zauważył z humorem kierowca. – Ja 

wolałbym być gdziekolwiek, tylko nie tutaj.

Po chwili Jim przemierzył hol, wjechał windą na górę i drżącymi z 

emocji palcami wtykał klucze w otwory zamków.

Kiedy wszedł do środka, uderzyła go absolutna cisza. Zaniepokojony, 

ruszył przez korytarz.

Nie była to cisza zwyczajna, jak wtedy, gdy kogoś nie ma chwilowo w 

domu. Ta cisza miała w sobie głębię, miała cechy trwałej nieobecności 

ludzkiej.

Jim stanął u wejścia do living-roomu i twarz mu zbielała.

Wszystko   wyglądało   tu   dokładnie   tak   samo,   jak   przed   Bożym 

background image

Narodzeniem, gdy jeszcze nie znał ani Sary, ani dzieci. Nie było po nich 

najmniejszego   śladu,   żadnej   porzuconej   zabawki   czy   zapomnianej 

skarpetki   –   nic.   Pokój   był   wysprzątany   świeżo   odkurzony   niemal 

klinicznie czysty.

I w takim samym stanie znajdowała się reszta mieszkania.

Każdy przedmiot mający związek z bytnością dzieci został usunięty. 

Kołyska,   stół   do   przewijania,   pudło,   w   którym   Ellie   trzymała   swoje 

zeszyty   i   układankę,   sprzęt   rybacki   i   magazyny   Billiego   –   wszystko 

zniknęło.

Jimowi serce zaczęło bić jak rozkołysany na trwogę dzwon. Rozglądał 

się rozpaczliwie szukając czegoś, co pozwoliłoby mu wyjaśnić tę zagadkę. 

Ale uwagi jego nie zwróciło nic poza drobną różnicą w wyglądzie wielkiej 

palmy w rogu pokoju.

Podszedł   bliżej   i   nabrał   pewności,   że   była   to   inna   palma.   Również 

terakotowa donica różniła się od dawnej, wzdłuż górnej krawędzi okalał ją 

malowany szlaczek ze stylizowanych koni.

W pierwszej chwili Jim uśmiechnął się na jej widok, myśląc, że ze 

względu   na   ten   motyw   dekoracyjny   donica   spodobałaby   się   Sarze.   Po 

chwili jednak uśmiech zamarł mu na ustach. Był pewien, że widział taką 

samą donicę w domu Sary.

Przykląkł i wodząc w roztargnieniu palcami po rzędzie malowanych 

koników, próbował uporządkować myśli i dociec, co się mogło stać.

Może   któreś   z   dzieci   naraziło   się   jakimś   wybrykiem   mieszkańcom 

budynku i Maude musiała je natychmiast zabrać ze wszystkimi rzeczami 

do Sary? Ale z drugiej strony przecież zakazał Sarze zabrania ich pod swój 

dach. Przeklinając swoją głupotę i arogancję, sięgnął po telefon i wykręcił 

background image

numer   Sary.   Odczekał   kilka   sygnałów,   ale   po   tamtej   stronie   nikt   nie 

podnosił słuchawki.

– To nic, uspokajał się w duchu. Tylko bez nerwów.

Ponownie ujął słuchawkę i zatelefonował tym razem do biura Sary. Ale 

recepcjonistka poinformowała go z wystudiowaną uprzejmością, że doktor 

Bumard   ma   dziś   gościnny   odczyt   w   pobliskiej   uczelni,   wróci   dopiero 

późnym popołudniem i wtedy z pewnością odpowie na telefon.

Jim wymamrotał kilka słów podziękowania i odłożył słuchawkę.

– O, tak – uśmiechną! się cierpko. – Z całą pewnością. Wiemy już coś o 

tym, jak skwapliwie doktor Burnard oddzwania na nasze telefony. Prędzej 

mi kaktus wyrośnie na dłoni.

Dobrze   było   usłyszeć   ludzki   głos,   choćby   swój   własny,   Jim   nigdy 

jeszcze nie czuł się taki samotny.

Opadł ciężko na Wersalkę, położył sobie telefon na kolanach i nakręcił 

numer Maude. Jednak i tym razem nikt nie odpowiadał. Mimo to Jimowi 

poprawił się nieco nastrój.

–   Dobrze   –   odezwał   się   znowu   na   głos.   –   Dobrze,   nareszcie   coś 

wiadomo. Dzieci nie ma u Sary, ale można założyć, że są gdzieś z Maude. 

To dobrze.

Otworzył  swój  notes adresowy   i  wyszukał podany  mu   kiedyś przez 

Maude telefon jej syna.

Tym razem miał szczęście. W słuchawce odezwał się pogodny kobiecy 

głos.

– Czy pani Willett? Mówi Jim Fleming. Szukam pani teściowej. Jak 

mógłbym się z nią skomunikować?

Zapadła krótka cisza.

background image

–   Przykro   mi   –   powiedziała   ostrożnie   kobieta.   –   Maude   nie   ma   w 

mieście. Wyjechała na kilka tygodni do Seattle, do swojej córki. To moja 

bratową właśnie urodziła dziecko i...

– Do Seattle? – przerwał jej drętwiejąc. – Ale... co z dziećmi?

Nastąpił   znów   moment   kłopotliwej   ciszy   i   Jim   pospieszył   z 

wyjaśnieniami.

–   Nie   jestem   pewien,   czy   pani  wie,   kim  jestem   –   zaczął.   –   Maude 

pomagała mi opiekować się tymi dziećmi. Byłem przez ostatni tydzień w 

Europie, wróciłem właśnie, a w mieszkaniu nie ma ani Maude, ani dzieci. 

Może mogłaby pani...

– Naprawdę przykro mi – ucięła obcesowo, ale Jim wyczuł w jej głosie 

nutkę   życzliwego   współczucia.   –  Nie   wiem  zupełnie   nic   na  ten   temat. 

Maude – powiedziała mi, że już nie musi zajmować się tymi dziećmi, a że 

czuła się trochę samotna, poleciała do Seattle, żeby spędzić nieco czasu z 

Bonnie.

Jim   słuchał   jednym   uchem.   Dotarło   do   niego   tylko   to,   że   Maude 

wyjechała. Sara była nieosiągalna, a dzieci zniknęły.

Wybąkał grzeczne podziękowanie i odłożył słuchawkę, patrząc tępo na 

nową palmę.

Maude nie musi się już zajmować dziećmi, zadźwięczało mu w uszach.

Tknięty nagłą myślą zadzwonił na dół do portierni, ale telefon odebrał 

młody   człowiek,   zatrudniony   od   niedawna,   bardzo   uprzejmy   i 

sympatyczny.

– Dzieci? – rzekł zaskoczony. – Nic nie wiem, proszę pana. To jest 

budynek wyłącznie dla bezdzietnych. Żadne dzieci tu nie mieszkają.

– Ale... zawahał się Jim. – A kiedy Clarence będzie miał dyżur?

background image

– Clarence jest na urlopie – padła odpowiedź. – Zdaje się, że pojechał 

do Seattle.

Jim   odłożył   z   rezygnacją   słuchawkę.   Stopniowo   narastające   w   nim 

napięcie przerodziło się w lęk. Najwidoczniej coś się stało, kto wie, może 

jakieś nieszczęście. Ale na razie był bezradny. Musiał zaczekać, aż Sara 

wróci do instytutu i wtedy się dowie, co zaszło.

Poczuł   nagle   głód,   więc   poszedł   do   kuchni,   poszperał   w   lodówce   i 

zrobił sobie kanapkę.

Po chwili ogarnęła go fala znużenia. Cała radość z powrotu do domu 

wyparowała z niego raptownie, opanowały go drętwota i zmęczenie.

Miał   ochotę   zagrzebać   się   w   łóżku,   naciągnąć   kołdrę   na   głowę   i 

przespać   cały   dzień,   dopóki   nie   skontaktuje   się   z   Sarą   i   dowie   się 

wszystkiego.   Wstał,   włożył   pusty   talerz   do   zlewu   i   nagle   kątem   oka 

dostrzegł za lodówką zmięty w kulę kawałek różowego kartonu.

Podniósł go i rozprostował. Była to laurka Ellie.

Jim  patrzył  na   powycinane   pracowicie   z   pism  fotografie   i  staranne, 

drukowane litery: , Baw się dobrze i szybko wracaj – głosiły – bo wszyscy 

cię kochamy".

Łzy   stanęły   mu   w   oczach.   Otarłszy   je   wierzchem   dłoni,   wygładził 

pognieciony   papier,   po   czym   z   pustką   w   głowie   poszedł   do   sypialni. 

Pościelił   łóżko,   zaciągnął   szczelnie   zasłony,   położył  laurkę   na   nocnym 

stoliku, gdzie mógł ją wyraźnie widzieć oświetloną przez zegar radiowy i 

wśliznął się pod kołdrę, pogrążając się natychmiast w czarnej studni snu.

Sara ułożyła się z podwiniętymi nogami na tapczanie. Pod ręką miała 

otwartą książkę, a na stoliku obok filiżankę czekolady, u jej stóp mościł się 

background image

Amos, mrucząc zmysłowo. Upiła mały łyk gorącego płynu i sięgnęła po 

książkę.   Ale   litery   pląsały   jej   w   oczach,   odłożyła   książkę,   oparła 

podbródek na kolanach i patrzyła w zamyśleniu na palące się w kominku 

bierwiona.

Wiedziała   już,   że   Jim   wrócił,   bo   przekazano   jej   w   instytucie 

wiadomość, że telefonował. Nie zadzwoniła jednak do niego, bo obawiała 

się   rozmowy   z   nim   i   jeszcze   nie   zastanowiła   się   należycie,   co   mu 

powiedzieć o dzieciach. Był już późny wieczór, właściwie powinna iść 

spać, a Jim się nie odzywał. Truchlała na myśl o tym, że telefon zaraz 

zadzwoni, że usłyszy głos Jima i będzie musiała jakoś go zbyć. Pocieszała 

się, że może burza uszkodziła przewody telefoniczne i zyska dzięki temu 

kilka godzin zwłoki.

Wstała   wsunęła   stopy   w   puszyste   pantofle   i   podeszła   do   okna, 

odciągając   na   bok   skrawek   zasłony.   Wiatr   zawodził,   tłukąc   w   okapy 

domu, sypał w szyby obłokami śniegu. Sąsiednie domostwa wyglądały w 

kłębach zawiei jak bajkowe zamczyska.

Sara   zsunęła   zasłonę   i   zaniosła   pustą   filiżankę   do   kuchni.   W   tym 

momencie   rozległ   się   przenikliwy   dzwonek.   Drgnęła   przestraszona.   To 

telefon – będzie zmuszona stawić czoło Jimowi.

Niemal   natychmiast   zorientowała   się   jednak,   że   to   dzwonek   przy 

drzwiach.   Zacisnęła   mocniej   pasek   szlafroka   i   pobiegła   otworzyć. 

Dmuchnęło lodowatym powietrzem, a wiatr dziko zaskowyczał pomiędzy 

kolumienkami ganku.

Do przedpokoju wpadł z impetem Jim Fleming! Szybko zdjął z siebie 

kożuszek z owczej wełny.

– Jak ci się udało przedrzeć przez tę zawieruchę? – spytała, próbując 

background image

nadać głosowi naturalny ton.

– Głupi ma szczęście – odparł. – Kiedy wyjeżdżałem, nie wyglądało to 

jeszcze   tak   źle,   ale   teraz   ruch   prawie   zamarł.   Na   ulicach   jest   pełno 

porzuconych   samochodów,   niektóre   blokują   przejazd.   Jechałem,   a 

właściwie ślizgałem się tutaj z duszą na ramieniu.

– Nie powinieneś w ogóle wsiadać do auta – powiedziała myśląc ze 

strachem, że mogłoby mu się coś przytrafić. – Powinieneś zostać w domu i 

zatelefonować.

–   Nie   chciałem   telefonować   –   rzekł,   siadając   przed   kominkiem.   – 

Chciałem się z tobą zobaczyć.

Sara   usiadła   naprzeciw   Jima.   Zauważyła,   że   ubrany   w   dżinsy   i 

granatowy pulower z wełny, był jak zwykle piekielnie przystojny.

– Jak się miewasz, Saro? – zapytał. – Co porabiasz?

– Mam się doskonale. A robiłam to, co zwykle.

– Saro, gdzie są dzieci?

Zadrżała   lekko   i   spuściła   wzrok,   obracając   machinalnie   w   palcach 

końce paska od szlafroka. Po chwili spojrzała Jimowi w twarz, lecz nie 

odzywała się.

–   Saro,   chcę   wiedzieć,   gdzie   są.   Ty   wiesz,   prawda?   –   dodał 

niespokojnie.

Skinęła   z   wysiłkiem   głową.   Jim   przyglądał   się   jej   z   narastającym 

zdziwieniem. W oczach skrzyły mu się niecierpliwe błyski.

–   Co   to   wszystko   znaczy?   Czekasz,   żebym  cię   przeprosił   za   swoje 

zachowanie tamtego wieczoru? Dobrze – przepraszam. Przyszedłem, żeby 

przyznać, że to ty miałaś rację, a nie ja. A teraz masz mi powiedzieć, gdzie 

się podziały dzieci, bo chcę je zobaczyć. Proszę cię.

background image

– A w czym to miałam jakoby rację? – zapytała cicho.

– Jeśli chodzi o mojego ojca – rzekł przybitym głosem. – Wiem, że 

zachowałem się wtedy fatalnie. Na usprawiedliwienie mam jedynie to, że 

byłem wstrząśnięty, widząc go u ciebie. Chyba to rozumiesz?

Spojrzał   na   nią   pytająco.   Sara   potwierdziła   ruchem   głowy,   wciąż 

zakłopotana.

– Jim, ja... – zaczęła.

–   Chwileczkę,   Saro.   Pozwól   mi   dokończyć.   W   podróży   miałem 

mnóstwo czasu na rozmyślania. Wiem, że się wygłupiłem, że zrobiłem i 

powiedziałem   wiele   bzdur.   Chcę,   żebyś   to   wiedziała   –   dorzucił   ze 

skwapliwą szczerością, szukając wzrokiem jej oczu.

– Nie ma znaczenia, kto miał rację, a kto nie – powiedziała ściszonym 

głosem.   –   Ważne   jest   przede   –   wszystkim,   żeby   w   końcu   wyjaśnić 

wszystko bez niedomówień.

– Wiem. I myślę, że jestem na dobrej drodze, Saro. Chciałbym, żebyś 

to zrozumiała. Dzięki tobie zaczynam myśleć i patrzeć na to, co było, z 

innej perspektywy. Kocham cię, Saro – wyznał stłumionym ze wzruszenia 

głosem.

– Och, Jim... – Sarze zaświeciły oczy. – A więc spotkasz się z ojcem i 

porozmawiasz?

–   No,   nie   –   Jim   poruszył   się   niespokojnie   w   fotelu.   –   Nie   sądzę. 

Rozdzieliło nas już zbyt wiele słów i uczynków, żebyśmy mogli zostać 

kiedykolwiek   przyjaciółmi,   Przestałem   go   nienawidzić,   ale   nie   mam 

zamiaru zaprzyjaźnić się z nim.

– Ale on tego pragnie, Jim. Bardziej niż czegokolwiek.

– Posłuchaj, Saro – powiedział Jim, z twarzą skutą napięciem. – Nie 

background image

przyciskaj mnie tak mocno do ściany, dobrze? Nie żądaj ode mnie więcej, 

niż mogę dać. Jestem skłonny przyznać, że nie jest takim potworem, za 

jakiego go miałem. Mogę się nawet zgodzić, że pod pewnymi względami 

matka go źle osądzała. Ale wciąż pamiętam sporo z przeszłości i nie mogę 

przejść nad wszystkim do porządku dziennego, i kolegować się z nim. 

Może   przyjadę   do   nich   na   Boże   Narodzenie   albo   na   urodziny   cioci 

Maureen. Na to zgoda. Jednak nie chciałbym być zapędzony znów do jego 

zagrody i bawić się w jego gierki. To niemożliwe.

– Co to znaczy „bawić się w jego gierki"? A może nie będzie w tym 

żadnych gierek, Jim. Może chodzi po prostu o to, że ojciec kocha swojego 

syna i chce być blisko niego?

– Z nim nigdy nie przedstawiało się to tak prosto – rzekł uparcie, – 

Staram   się   być   sprawiedliwy,   ale   wciąż   uważam,   że   on   całe   życie 

postępował samolubnie.

– Och, Jim. – Sara popatrzyła na niego ze smutkiem. – A już myślałam, 

że naprawdę nabrałeś rozsądku Jestem pewna, że gdybyś dal mu szansę, 

zechciał się z nim spotkać i porozmawiać, to zmieniłbyś zdanie. Twoja 

inteligencja i uczciwość skłoniłyby cię do tego. Ale ty nie chcesz ustąpić 

ani o cal.

– Przecież ustąpiłem już wcale niemało. Powtarzam ci: nie obarczam 

go już całkowitą winą, jestem gotów kiedyś tam odwiedzić go, ale nie 

zaraz i nie dla przyjaznych pogawędek. Wykluczone. Tak daleko się nie 

posunę.

Sara popatrzyła na niego i ich spojrzenia krzyżowały się ze sobą przez 

dłuższą chwilę.

– A teraz druga sprawa – podjął Jim, poruszywszy się niepewnie pod 

background image

naciskiem jej wzroku. – Co z dziećmi?

Sara nie spuszczała zeń oczu, wzburzona jego uporem i zawziętością.

– Dzieci poszły sobie, Jim – oświadczyła chłodno – i już nie wrócą do 

ciebie.

– Co takiego? – zapytał oszołomiony, nie wierząc własnym uszom.

–   Uciekły.   W   dzień   twojego   wyjazdu.   Billie   wykorzystał   moment, 

kiedy Maude wyszła po zakupy i wyfrunął z nimi na ulicę.

– Mój Boże – szepnął blednąc. – W taki mróz.

– Minęły dwa dni, zanim je znaleźliśmy. Gnieździły się w strasznej 

ruderze przeznaczonej do rozbiórki, grzejąc się przy starym koksowniku, 

który gdzieś znalazły.

– Czy... – zająknął się Jim, z trudem dobierając słowa. – Czy nic im się 

nie stało?

– Wszystkim dokuczał głód. Ellie strasznie się przeziębiła, była o krok 

od zapalenia płuc, ale już czuje się lepiej. Arthur miał potworne zapalenie 

skóry, a Billie odmroził sobie kilka palców u rąk i nóg, lecz także nic mu 

nie będzie.

– Dlaczego one uciekły? Czemu Billie to zrobił?

Sara   zawahała   się,  ważąc  słowa,  niepewna  jak  przyjmie   zadany   mu 

cios.

–   Bały   się,   Jim   –   powiedziała   wreszcie.   –   Pamiętasz   tę   noc,   kiedy 

wróciłeś do domu ode mnie, kipiąc ze złości?

Przytaknął, pochylając czoło.

– Otóż dzieci były przekonane, że to z ich powodu. Billie pomyślał, że 

przekażesz je władzom i postanowił nie ryzykować.

–   O,   mój   Boże   –   jęknął  Jim,   chowając   twarz   w  dłoniach.   –   Jak   je 

background image

znaleźliście? – spytał po chwili ze zgnębioną miną – Nie było to wcale 

łatwe   –   odparła   posępnie.   –   Z   wiadomych   względów   nie   chcieliśmy 

zawiadamiać policji. Tak więc skrzyknęłam kogo się dało – całą rodzinę 

Maude, brata Clarence'a, moich asystentów z laboratorium i krążyliśmy po 

ulicach, zaglądając w każdy kąt.

– I co? – ponaglił ją pełen napięcia, gdy umilkła nagle, wpatrując się w 

ogień.

–   Niewiele   brakowało,   a   dalibyśmy   za   wygraną.   Chcieliśmy   już 

zwrócić się do policji, gdy zadzwoniła do mnie pewna kobieta, która zajęła 

z rodziną ten pokój, w którym przedtem mieszkały dzieci. Po tym jak u 

niej byłam, jej mąż szukał ich przez całą noc i następny dzień, aż wreszcie 

wpadł na trop. Przyjechałam zaraz z Maude i Clarence'em,  i wszystko 

dobrze się skończyło.

– Dzięki Bogu – powiedział z podnieceniem Jim. – Trzeba coś dać tym 

ludziom, Saro. Temu małżeństwu. Zaniosę im trochę pieniędzy. Mówisz, 

że mieszkają tam, gdzie natrafiliśmy na dzieci?

– Wkrótce ich tam nie będzie – rzekła Sara z lekkim uśmieszkiem. – 

Znalazłam im zajęcie. W instytucie potrzebowali stróża i sprzątaczki na 

nocną zmianę. Już pracują i trzeba ci widzieć, jak się starają. Wszystko aż 

lśni. Zabierają ze sobą dzieci i kładą je spać w stróżówce. Dostali z góry 

miesięczną wypłatę, więc niedługo przeniosą się w jakieś lepsze miejsce.

–   Jesteś   nadzwyczajną   kobietą,   Saro   –   rzekł   z   uczuciem   Jim.   – 

Wywierasz dobroczynny wpływ na wszystkich dookoła.

–   Niekoniecznie   –   odparła   zmieszana.   –   Robię   często   błędy   i 

przysparzam innym kłopotów.

Zamilkli na moment.

background image

– A więc – chrząknął Jim: – gdzie są dzieci?

– Nie mogę ci powiedzieć – rzekła stanowczo.

Jimowi oczy zaokrągliły się ze zdumienia.

–   Nie   mogę   ci   powiedzieć.   –   powtórzyła   spokojnie.   –   Są   u   moich 

przyjaciół.   To   bezdzietne   małżeństwo,   mieszkają   bardzo   wygodnie. 

Dzieciaki są u nich szczęśliwe. To wszystko, co mogę ci zakomunikować.

– Ależ, Saro... Nie pojmuję. To znaczy, że nie pozwalasz mi zobaczyć 

się z nimi?

– Nie teraz. Dopiero wtedy, kiedy porozmawiasz z ojcem i wysłuchasz 

tego, co ma ci do powiedzenia.

Jim patrzył na nią z zaciśniętymi szczękami.

– To szantaż, Saro. Czysty szantaż. Moje stosunki z ojcem to nie twój 

interes, a już na pewno nie mają nic wspólnego z dziećmi.

– W pewnym sensie mają. – Sara nabrała powietrza w płuca i zaczęła 

recytować przygotowywaną przez cały dzień orację. – Powiedziałam ci 

już, że dzieci są u moich przyjaciół. Odwiedzam je stale i mam zamiar 

nadal to robić, ale nie chcę utrzymywać z tobą żadnych kontaktów, dopóki 

nie uregulujesz swojej sytuacji rodzinnej. Wolę więc, żebyś nie wiedział, 

gdzie są dzieci, bo będziesz także do nich przychodził i nasze drogi będą 

się krzyżować, co będzie dla wszystkich bardzo krępujące.

Zabrakło   jej   oddechu   i   zamilkła,   odwracając   wzrok   pod 

przeszywającym spojrzeniem oczu Jima, w którym jarzył się gniew.

– A więc to tak? – powiedział niskim, pulsującym furią głosem. – Albo 

się poddam twojej woli, albo znajdę się w całkowitej izolacji, tak? Od 

ciebie, od dzieciaków, od twojego dziecka. Koniec i kropka.

Przytaknęła,   usiłując   zachować   spokój,   chociaż   wszystko   w   niej 

background image

wrzało.

– Mniej więcej tak to ma być – powiedziała – aczkolwiek ujęłabym to 

inaczej.

– A jak byś to ujęła?

–   Powiedziałabym,   że   wybór   należy   wyłącznie   do   ciebie.   Możesz 

postąpić serdecznie i szlachetnie, dzięki czemu nastąpi powrót do normy. 

Albo możesz – tkwić w samolubnym uporze, ale zostaniesz z nim sam na 

sam.

– Nie pójdę na to, Saro – rzekł twardo. – To ja, a nie ty, wziąłem na 

siebie pełną odpowiedzialność za dzieci i zamierzam nadal opiekować się 

nimi. Nie wolno ci mnie tak po prostu odtrącić, nie pozwolę na to. A teraz 

mów, gdzie są dzieci?

– W bezpiecznym miejscu, Jim – odparła spokojnie. – Jeśli ci naprawdę 

leży   na   sercu   ich   dobro,   powinieneś   dać   im   trochę   czasu   na 

przystosowanie   się.   A   poza   tym   –   dorzuciła   –   i   tak   nie   masz   innego 

wyjścia. Maude wyjechała a tylko ona i ja znamy miejsce ich pobytu. Ja ci 

go   na   pewno   nie   zdradzę,   tym   bardziej   że   jesteś   teraz   nastawiony 

agresywnie. Wpadłbyś tam jak bomba i narobił wszystkim przykrości.

– Boże, ależ z ciebie twarda kobieta, Saro. Dopiero co wyznałem ci, że 

cię kocham. Myślałem o tobie nieustannie podczas podróży, tęskniłem za 

tobą a teraz okazuje się, że albo będę tańczył, jak mi zagrasz, albo pójdę w 

odstawkę i zostanę pozbawiony wszystkiego, co się dla mnie liczy. Po 

prostu nie mogę w to uwierzyć.

Sara milczała. Ton goryczy w głowach Jima sprawiał jej ból i wiedziała 

że jeśli spróbuje się odezwać, prawdopodobnie nie potrafi zapanować nad 

głosem.

background image

– Saro – ciągnął, z twarzą naznaczoną gniewem i udręką. – Czy tobie 

choć trochę na mnie zależy? Czy wszystko jest dla ciebie tylko równaniem 

algebraicznym?

Wytrzymała jego wzrok, myśląc o tym, jak się kochali, jak głębokie są 

jej uczucia dla tego mężczyzny, jak rwało się ku niemu jej serce.

–   Wszystko   jest   dla   mnie   tylko   algebraicznym   równaniem,   Jim   – 

powiedziała.

Z niezmąconym spokojem patrzyła jak wstaje, nakłada kurtkę i buty, a 

potem wychodzi w zamieć, nie obejrzawszy się nawet za siebie.

background image

Rozdział 13

Pochylony   nad   kierownicą,   Jim  wlepiał   wzrok   w  tańczącą   za   szybą 

mgławicę śnieżną. Koła ślizgały się, to znów tonęły w pagórkach zasp, raz 

po raz rzucało samochodem na boki i sunął wtedy bezwolnie, niesiony 

własnym ciężarem.

Śnieg padał tak gęsto, że minęła dobra chwila, zanim zorientował się 

nagle,   że   przestał   się   posuwać   do   przodu.   Postawił   kołnierz   kurtki   i 

wysiadł   z   wozu,   żeby   zobaczyć,   co   się   dzieje.   Na   środku   jezdni,   pod 

śnieżnymi  garbami,  tkwiły   dwa  porzucone  po kolizji samochody. Auto 

Jima wklinowało się w tylny zderzak jednego z nich.

Zastanawiał się przez chwilę, mrużąc oczy przed porywistym wiatrem. 

Potem zamknął samochód, odwrócił się niechętnie i zaczął brnąć przez 

zwały śniegu w kierunku domu Sary.

Miał do pokonania tylko kilka przecznic, ale zanim dotarł na miejsce, 

przemarzł na kość.

Idąc myślał o rozmowie z Sarą i o tym, że za każdym razem, kiedy 

zjawiał się u niej, wybiegał, jakby go giez ukąsił. Pewnie uważała to za 

dziecinadę.   Nic   dziwnego,   że   traktowała   go   cierpliwie   i   z   dużą   dozą 

wyrozumiałości, jak gdyby był chłopcem takim jak Billie.

I było to właściwe podejście.

Wiedział   dobrze,   mimo   gniewu,   jaki   nim   targał,   że   Sara   miała 

całkowitą słuszność. Jego ojciec zasługiwał na to, żeby dać mu szansę i nie 

należało mu jej odmawiać. Ale było to takie trudne. Po tym wszystkim, co 

zaszło między nimi, nie był w stanie schować dumy do kieszeni i zawrzeć 

pokój, jak gdyby nigdy nic.

background image

Być może – rozmyślał, powłócząc nogami w kopnym śniegu – nie jest 

odpowiednim mężczyzną dla Sary. Może nie jest dość silny, dość dobry, 

dość Wyrozumiały. I dlatego zapewne nie mogła pokochać go tak jak on 

ją.   Traktowała   go   w   sposób   chłodny   i   zrównoważony,   powściągając 

gorętsze uczucia.

Jednak wspomnienie odprawy, jaką dała mu Sara, jeśli chodzi o dzieci, 

oziębłość, z jaką stwierdziła, że musi nagiąć się do jej woli – sprawiały, że 

stopniowo jego nastrój nabierał wojowniczości,  hardość brała  górę nad 

uległością. Czas, żeby jej wygarnąć, co ma na wątrobie, nie być takim 

mięczakiem i stanąć na gruncie faktów. Miał swoje nieodparte argumenty i 

zamierzał ją zmusić, żeby ich wysłuchała tak czy owak.

Przyspieszył kroku i niebawem dotarł do drzwi domu Sary, buzując 

coraz silniejszym gniewem, choć właściwie nie miał pojęcia, co powie, 

gdy   Sara   otworzy   drzwi.   Zadzwonił   raz   i   drugi,   ale   nie   było   odzewu. 

Pomyślał,   że   może   już   zasnęła   i   nie   słyszy   dzwonka.   Poruszył   gałką 

zamku,   konstatując   z   przestrachem,   że   drzwi   są   otwarte.   Był   prawie 

pewien, że zamykała je za nim.

Otrzepując śnieg z butów, wszedł do oświetlonego korytarza.

–   Saro!   –   zawołał   ze   złością   słysząc   przytłumione   kroki   gdzieś   od 

strony kuchni. – Słuchaj, jest kilka spraw, które musimy...

Urwał raptem i stanął jak wryty, czując nagłą suchość w ustach.

U   wejścia   do   kuchni   pokazała   się   Sara.   Była   blada   jak   wapno, 

rozdygotana, trzęsącymi się dłońmi zbierała wokół siebie szlafrok. Oczy 

miała rozszerzone strachem.

– Saro! – odezwał się zalękniony, zapominając w jednej chwili o całym 

gniewie. – Saro, kochanie, co się stało?

background image

Objął ją, a ona wtuliła mu głowę w piersi i zaczęła szlochać.

–   Saro   –   wyszeptał.   –   Wszystko   w   porządku.   To   ja.   Czy   cię 

przestraszyłem?

Potrząsnęła   głową   i   popatrzyła   na   niego   przez   łzy   z   taką   dziecięcą 

bezbronnością,   że   nie   potrafił   zrozumieć,   jak   mógł   jeszcze   niedawno 

posądzać ją o bezduszną nieczułość.

– Jim – szepnęła. – Poroniłam. Dziecko ginie.

Ujął ją za ramiona i wlepił w nią wzrok, jak porażony prądem.

– Szłam na górę, do sypialni – ciągnęła martwym głosem – i Amos jak 

zwykle ocierał mi się po drodze o kostki. Potknęłam się o niego i spadłam. 

Nie  na   sam  dół,   bo  zdążyłam  się   złapać   poręczy,  ale  przekręciłam   się 

mocno spadając i w parę minut później zdałam sobie sprawę, że krwawię. 

Och, Jim.

Głos się jej załamał i ponownie ukryła twarz na piersi Jima, który tulił 

ją do siebie, czując pieczenie w oczach.

– Wezwę doktora, najdroższa – powiedział. – Jaki jest jego numer?

– Już  do niego dzwoniłam – odparła łkając. – Dowiedziałam się  w 

szpitalu, że jest w drodze do domu, ale jego żona mówi, że jeszcze nie 

dojechał. Wiesz przecież, jaka jest pogoda.

– Czy żona doktora mówiła jeszcze coś? Podała jakiś adres, gdzie mógł 

pojechać?

– Nie. Powiedziała tylko, że mam się położyć, biodra i stopy trzymać 

uniesione i starać się odprężyć. Jak doktor wróci, zaraz zadzwoni albo 

przyjedzie. Och, Jim – jęknęła. – Jeśli stracę dziecko, nie zniosę tego. Po 

prostu nie będę mogła żyć.

– Sza – szepnął, całując jej włosy i mokre, słone od łez policzki. – Po 

background image

pierwsze, nie stracimy tego dziecka. Zrobimy tak, jak kazała żona doktora. 

Gdzie chcesz się położyć? W sypialni?

Potrząsnęła głową.

– Nie, raczej... Zostanę chyba tutaj. Ty nie odejdziesz znów, prawda? – 

spytała, patrząc na niego błagalnie.

– Och, kochaną nie. Nie odejdę, mój skarbie. Zostanę. No, chodźmy.

Wziął   ją   na   ręce,   zaniósł   do   living-roomu,   ułożył   na   tapczanie,   a 

następnie nakrył kocem i ciepłym kilimem afgańskim. Potem przyniósł z 

łazienki dwa grube ręczniki kąpielowe i wsunął je Sarze pod biodra, a pod 

stopy podłożył poduszki.

– Wygodnie ci tak? – zapytał. – Nie za wysoko?

–   Wspaniale   –   rzekła,   próbując   się   uśmiechnąć,   z   udręczoną,   pełną 

smutku twarzą.

– Masz jakieś bóle? – Jim przykląkł przy niej, gładząc ją po włosach.

– Minimalne. Takie niewielkie skurcze. Przychodzą i odchodzą. Nic 

wielkiego.

Jim spojrzał przez okienko przy frontowych drzwiach, chcąc sprawdzić, 

jak jest na dworze. Był gotów w razie konieczności zanieść ją na rękach 

przez zamieć do samego szpitala. Wiedział jednak, że nie jest to możliwe. 

Byli tu uwięzieni i Sara na razie mogła liczyć tylko na niego.

–   W   porządku   –   powiedział   pogodnie.   –   A   teraz   posłuchaj,   uparta 

kobieto. Żona doktora mówiła, że masz się zrelaksować i tego właśnie od 

ciebie chcę. Odpręż się.

usiadł przy niej na podłodze i szepcząc uspokajające słowa leciutko 

masował jej ramiona i barki.

– Saro – szepnął. – Jesteś taka spięta. Spróbuj się rozluźnić. Tak się o 

background image

ciebie boję.

Wtem usłyszał dzwonek telefonu, przytłumiony donośnymi poświstami 

wichury. Jim pochwycił słuchawkę, serce zaczęło mu bić jak oszalałe.

– Mówi doktor McLellan, kto przy aparacie? – odezwał się jowialny 

głos po drugiej stronie przewodu?

– Dzięki Bogu – westchnął z ulgą. – Nazywam się Jim Fleming, panie 

doktorze. Jestem właśnie u Sary. To ja jestem... hmmm, ojcem dziecka – 

powiedział z nutką dumy, jakiej doznał, wypowiadając po raz pierwszy te 

słowa, ale natychmiast zreflektował się, przypominając sobie o powadze 

chwili.

– Proszę, proszę – rzekł McLellan. – Nie miałem zielonego pojęcia, że 

ktoś taki w ogóle widnieje na horyzoncie, ale cieszę się, że pan tam jest. 

Proszę mi opisać sytuację.

Wysłuchał uważnie relacji Jima po czym spytał:

– I powiada pan, że krwawienie się nie wzmogło?

– Od mojego przyjścia chyba nie.

– Ma bóle?

– Tylko słabe skurcze.

– Słuchaj, synu – rzekł doktor.  – Właściwie  nic teraz  nie mogę  jej 

pomóc. Nawet ambulanse nie kursują. Obawiam się więc, że musisz sam 

dać sobie radę. Pilnuj, żeby miała ciepło i powinna zasnąć. Albo po roni, 

albo nie – jedno z dwojga. Dowiemy się tego rano. Daj jej dwa porządne 

drinki.

– Drinki? – powtórzył Jim. – Ależ... ona jest w ciąży. Nie bierze do ust 

alkoholu. Nawet kropli wina.

– I bardzo dobrze. Ale okoliczności są wyjątkowe.

background image

– Gdy  nie ma  pod ręką środków medycznych kilkadziesiąt  gramów 

czegoś   mocniejszego   rozluźnia   mięśnie   wokół   macicy   i   może 

powstrzymać skurcze.

Jim milczał, nie wiedząc co powiedzieć, a doktor zaśmiał się ciepło.

– Ufaj mi synu – powiedział. – Jestem lekarzem.

– Znów ten sok pomarańczowy? – spytała Sarą unosząc się lekko i 

podpierając na łokciu. – Ale, Jim, dopiero co wypiłam...

– Napij się jeszcze – nalegał, podsuwając jej do ust pełną szklankę.

– Nie chce mi się już pić – powiedziała żałośnie, podnosząc ku niemu 

mętne oczy.

– Pij, pij. Doktor zalecił płyny, mówił, że dobrze ci zrobią.

uśmiechnął się nieznacznie, rad, że udało mu się znaleźć w kredensie 

pół butelki whisky. Był pewien, że żaden lekarz nie skłoniłby  Sary do 

wypicia alkoholu, dlatego przemycił go w soku pomarańczowym.

–   Dlaczego?   –   spytała,   spoglądając   na   niego   tym   swoim   sowim 

spojrzeniem, które na własny użytek nazywał „mikroskopowym".

– Co „dlaczego"? No, jeszcze łyczek.

–   Dlaczego   płyny   mają   być   dla   mnie   dobre?   –   spytała   nadpijając 

posłusznie łyk spienionego soku.

Zawahał się, szukając w głowie jakiegoś wykrętu, żeby ją wywieść w 

pole, ale zauważył, że Sara i tak już go nie słucha. Zmarszczywszy brwi, z 

natężeniem   o   czymś   myślała   ospale   kreśląc   ręką   w   powietrzu   kółka   i 

kółeczka.

Jim zrozumiał, że doktor Burnard cokolwiek się ululała.

Zląkł się trochę, że drink był za mocny, ale doktor powiedział wyraźnie 

„kilkadziesiąt gramów", a wypiła dopiero jeden drink i napoczęła drugi.

background image

– Saro – odezwał się. – Jadłaś kolację? Przymknęła powieki, usiłując 

się skupić.

– Być może nie – powiedziała w końcu i czknęła.

– Co to znaczy „być może nie"? Jadłaś czy nie?

– Nie pamiętam – rzekła niewyraźnie. – Chyba raczej nie. Za... – znów 

jej się czknęło. – Za bardzo się bałam – dokończyła z przepraszającym 

uśmiechem.

– Bałaś się? Czego?

–   Ciebie.   Bałam   się,   że   wpadniesz   w   furię   z   powodu   dzieci.   I 

rzeczywiście tak było.

Jim zmusił się do uśmiechu i znów przytknął jej szklankę do ust.

Teraz wszystko jasne, pomyślał. Ma pusty żołądek. Dlatego alkohol tak 

szybko podziałał.

Popatrzył na nią czule i doszedł do wniosku że doktor McLellan chyba 

się nie mylił. Była teraz bardziej rozluźniona, policzki jej poróżowiały.

– Czyste złoto – szepnęła. – Runo Jazona.

– Co takiego, Saro?

– Twoje włosy. Czyste złoto. Skarb nad skarby.

Popatrzył na nią w milczeniu i pomyślał, że nie można jej zarzucić, iż 

trunki usposabiają ją wojowniczo. Była nieodparcie urocza.

– Wiesz, jestem oszustką – oświadczyła uroczyście. – Po pr... ostu, 

wielka ze mnie oszustka. Nawet... siebie oszukuję...

– W jaki sposób, Saro? O czym ty mówisz?

– Udawałam, że po to cię podrywam, że chcę, abyś mi... zrobił dziecko 

tylko   dlatego,   że   chodzi   mi   o...   geny.   To   nieprawda   –   potrząsnęła 

energicznie głową.

background image

– No to dlaczego? – spytał, dając jej znów się napić, a serce zabiło mu 

mocniej. – Dlaczego wybrałaś mnie?

– Bo cię kocham – rzekła po prostu. – Zakochałam się w tobie od 

razu... kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam na uniwerku. Nie chciałam się 

do tego... przyznać, nawet. , , przed sobą. Ale to prawda.

– Co ty mówisz, kochanie? – spojrzał zdumiony.

– Nie było drugiego takiego jak... Jim Fleming – wymruczała. – Nigdy. 

Serce   mi   zamierało   za  każdym  razem,   kiedy   cię   widziałam,   udawałam 

tylko obojętność, bo kręciło się koło ciebie tyle ładnych dziewczyn...

– Saro, nie miałem pojęcia, że ty...

– Raz znalazłam twój rozkład zajęć na podłodze – w sali wykładowej 

zachichotała cicho. – M... mam go do dzisiaj – zacinała się coraz mocniej 

przy mówieniu. – W szufladzie biurka...

– Więc mówisz, że to trwało przez te wszystkie lata? – Jim wlepił w nią 

oczy, ogłuszony tymi rewelacjami. – I dlatego chciałaś, żebym to ja był 

ojcem twego dziecka?

Skinęła przytakująco.

– To prawda – potwierdziła, walcząc z czkawką. – Wmawiałam sobie 

te   czynniki   genetyczne   i   tak   dalej,   ale   nie   o   to   chodziło.   Po   prostu... 

kochałam cię i to wszystko.

– Ach, Saro... – głos uwiązł mu w krtani.

Objął ją owładnięty bezmierną tkliwością, wstydząc się, że tak źle ją 

osądzał.   Była   nieśmiała   i  na  swój  sposób   powściągliwą   trzymająca  się 

ściśle kanonów dobra i zła, ale z pewnością nie oschła. Były w niej takie 

pokłady serdecznych uczuć, że nie starczy życia, aby je odkryć.

– Saro? – szepnął jej w ucho – czy wyjdziesz za mnie?

background image

Odsunęła się i popatrzyła na niego zdziwiona jak dziecko.

– Ależ, Jim. Nie musisz. My... nie będzie już dziecka. Nie ma żadnych 

powodów, żebyś się ze mną żenił.

– Istnieje sto takich powodów, kochana – odparł.

– Pierwszy to ten, że nie mogę bez ciebie żyć. I będziemy mieli dużo 

dzieci. Powiedz, że za mnie wyjdziesz, najdroższa, chcę to usłyszeć.

Milczała przez dłuższą chwilę, a w jej błyszczących oczach pojawił się 

ten   sam,   znany   Jimowi,   sowi   wyraz.   Następnie   potrząsnęła   przecząco 

głową i wymówiła tylko jedno słowo:

– Potem.

– Kiedy, kochanie? – spytał zaskoczony.

–   Jak   porozmawiasz   ze   swoim   ojcem   –   powiedziała   stanowczo   i 

zamknęła oczy, zapadając natychmiast w sen.

Jim popatrzył na jej oblaną rumieńcami twarz i zaśmiał się mimo woli. 

Sarę Burnard można było z pewnością zaliczyć do najbardziej upartych 

kobiet na świecie. Ale ubóstwiał ją. Przeciągnął dłonią po twarzy i nie bez 

zdziwienia stwierdził, że policzki ma mokre od łez.

Przed   świtem   wichura   zaczęła   zamierać   i   ranek   nastał   już   cichy   i 

spokojny, skąpany w blasku słonecznym. Ciemne chmury gdzieś zniknęły 

odsłaniając niebo o barwie szafiru.

Jim stał w kuchni Sary i sącząc kawę patrzył przez okno na ogromne 

zaspy. Tu i tam widniały faliste, pękate wzgórki – znak, że pod spodem 

jest   zaparkowany   samochód.   W   ciszę   poranka   zaczęły   się   wdzierać 

hałaśliwe piaskarki i pługi śnieżne. W ślad za nimi pojawiły się pierwsze 

auta osobowe, sunące wolno po białych, skrzących się w słońcu jezdniach.

background image

Przypomniał sobie o własnym wozie, zostawionym na środku ulicy o 

kilka przecznic dalej. Powinien tam zaraz pójść i odblokować przejazd, ale 

musiał jeszcze trochę poczekać. Najważniejsze było teraz to, co działo się 

w pokoju obok, gdzie przybyły przed kilkunastoma minutami doktor badał 

Sarę.

Słyszał przytłumione dźwięki ich rozmowy i cały truchlał. Przeszedł 

nerwowo   przez   kuchnię,   żeby   dolać   sobie   kawy.  Ruchy   miał   sztywne, 

ociężałe, oczy – sino podbite. Nie spał całą noc nękany obawą, że gdy 

zaśnie,   Sarze   może   się   przydarzyć   coś   złego.   Siedział   najpierw   na 

podłodze przy tapczanie, a później na fotelu i cały czas czuwał.

Podczas   tej   nocnej   straży   myślał   o   tym,   co   zyskał   i   jak   bliski   był 

niewyobrażalnej wręcz straty.

– Jim – dobiegł go głos doktora – można cię do nas prosić?

Z wahaniem, przepełniony lękiem przed tym, co może usłyszeć i co 

wyczyta z twarzy Sary – wszedł do living-roomu. Sara leżała na tapczanie 

z rozrzuconymi włosami, pobladła i znużona.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytał Jim, podchodząc do niej wolno.

– Strasznie mnie boli głowa – poskarżyła się. – Coś okropnego.

Jim odwrócił się niespokojnie do pakującego swój neseser doktora.

– Nie ma się czym martwić, synu – odezwał się McLellan wesoło. – Już 

jej powiedziałem, że ma kaca. To pijaczka.

– Upiłeś mnie wczoraj – powiedziała Sara, próbując się uśmiechnąć. – 

To był paskudny kawał.

– Nie miej mu tego za złe – powiedział doktor. – Postępował zgodnie z 

moimi wskazówkami. Znam cię od dawną dziewczyno, i wiedziałem, że 

rozluźnić cię może tylko kilka drinków albo walnięcie czymś ciężkim w 

background image

głowę. Wybrałem więc mniejsze zło.

– Jest pan pewien, że mi to nie zaszkodziło? – spytała z niepokojem.

– Gdybyś trafiła do szpitala i tak by ci dali środki przeciwbólowe, żeby 

zahamować   skurcze.   Nie   sądzę,   by   w   tych   okolicznościach   odrobina 

alkoholu stanowiła jakąś groźbę. Ale niech ci to nie wejdzie w zwyczaj 

podczas następnych kilku miesięcy, dobrze? – powiedział, robiąc oko do 

Jima i sięgając po okrycie.

Jim podał mu płaszcz, ale nie mógł się oprzeć trawiącemu go nadal 

niepokojowi.

– To znaczy, że ona... – zaczął niepewnie, szukając odpowiednich słów.

– Myślę, że tak, chłopcze – zmarszczył się – w uśmiechu McLellan. – 

uważam,   że   jesteście   nadal   kandydatami   na   rodziców.   Wezwałem   już 

karetkę – dodał. – Chcę ją potrzymać na wszelki wypadek przez parę dni 

w szpitalu, no i zrobimy pewne badania ale sądzę, że wszystko będzie w 

porządku.

Jim i Sara słuchali w milczeniu, oniemiali ze szczęścia że nie postradali 

swojego skarbu.

– Muszę przyznać, młody człowieku, że jestem bardzo rad, że byłeś 

wczoraj przy Sarze. – Doktor McLellan poklepał Jima po ramieniu. – Nie 

chcę wszczynać paniki poniewczasie, ale tego rodzaju przypadki prowadzą 

niekiedy do wewnętrznego krwotoku i bywają nawet groźne dla życia. A 

żaden   z   nas   nie   życzyłby   sobie,   żeby   nasza   maleńka   Sara   była   wtedy 

zupełnie sama, prawda?

Jim   pobladł,   wstrząśnięty   słowami   doktora.   Wpatrywał   się   w   jego 

pokrytą zmarszczkami twarz, myśląc o swoim oślim uporze, o tym jak 

twardo przeciwstawiał się Sarze, nie chcąc pójść na kompromis i jak wiele 

background image

mogło go kosztować to niemądre zaślepienie.

Na ganku dały się słyszeć czyjeś głosy i stąpanie kroków. Otworzyły 

się drzwi, buchnęło świeżym porannym powietrzem i do wnętrza weszło 

dwóch sanitariuszy z płóciennymi noszami.

– Sara zrobiła już listę rzeczy, które będą jej potrzebne – powiedział 

McLellan do Jima. – Proszę, przywieź je później do szpitala. Teraz nie 

mam na to czasu.

– Oczy wiście – rzekł Jim.

Spojrzał  na Sarę,  która  leżała   już  na noszach  z głową  na szorstkiej 

poduszce. – Przyjadę do ciebie jak najszybciej, muszę tylko uporać się z 

samochodem.

Wyciągnęła rękę i położyła mu ją na policzku.

– Dziękuję ci – powiedziała miękko. – Tak bardzo cię kocham, Jim.

ujął jej dłoń i przytrzymał, zerkając na McLellana, który czekał obok z 

sanitariuszami.

– Panie doktorze – spytał nagle – kiedy ona będzie mogła podróżować?

– Podróżować? – uniósł brwi doktor. – Wybieracie się gdzieś?

– Tylko na niedaleką wycieczkę za miasto. Chodzi o wizytę rodzinną.

usłyszał za sobą głębokie westchnienie Sary, lecz nie spuszczał wzroku 

z twarzy doktora.

McLellan wyczuł, że pytanie było ważne i zastanowił się głęboko.

–   Zaraz,   pomyślmy.   Kilka   dni   badań   w   szpitalu,   jeszcze   kilka   dni 

odpoczynku w domu... Sądzę, że pod koniec przyszłego tygodnia będziesz 

mógł ją zabrać na tę wycieczkę, Jim.

Jim popatrzył na Sarę, która utkwiła w nim rozradowane oczy.

– Jim... – zaczęła cicho.

background image

– Cii... – szepnął, nakrywając ją szczelnie kocem i gładząc po włosach. 

– Spokojnie, Saro. Odpoczywaj.

– Ale dlaczego... Jak... Co... ?

– Sporo sobie przemyślałem. Doznałem maleńkiego objawienia, czym 

właściwie jest miłość. Do końca życia będę się wprawdzie musiał uczyć, 

jak cię najlepiej kochać, ale chyba zrobiłem całkiem niezły początek.

Uśmiechnęła się, ściskając mu w milczeniu dłoń.

– A poza tym – ciągnął – rozmyślając o tym, co się stało, zacząłem 

także   zdawać   sobie   sprawę,   co   to   naprawdę   znaczy   być   ojcem.   I 

postanowiłem przemeblować nieco swoje życie.

– Och, Jim – wyszeptała. – Żebyś ty wiedział, jak bardzo cię kocham.

Pochylił się, pocałował ją delikatnie w usta i poszedł za sanitariuszami, 

którzy   ujęli   nosze  i  umieścili   je  w  dużej  karetce,   schlapanej   brudnymi 

płatami zmieszanego z solą śniegu.

Ambulans dawno już zginął mu z oczu, a Jim wciąż stał z gołą głową i 

spoglądał w tamtą stronę, zamyślony i pobladły ze wzruszenia.

background image

Rozdział 14

Kiedy przymusowy odpoczynek Sary dobiegł końca i doktor McLellan 

pozwolił jej wstać z łóżka – zima ustąpiła już miejsca wiośnie.

Pogoda była rześka, słoneczna, choć rankami szron pokrywał jeszcze 

wysuszoną   trawę,   która   u   korzeni   poczynała   już   zielenieć.   Wszędzie 

pachniało wilgocią i pełną obietnic świeżością.

Jim rzucił okiem na Sarę, która z rozchylonymi ustami, zarumieniona z 

podniecenia,   spoglądała   przez   szybę   wozu.   Włosy   miała   luźno 

opuszczone,   ubrana   była   w   miękkie   spłowiałe   dżinsy,   biały   półgolf   i 

obszerną   jasnoniebieską   pelerynkę   ciążową   włożoną   tego   dnia   po   raz 

pierwszy.

Zwróciła   ku   niemu   z   uśmiechem   głowę,   a   Jimowi   aż   podskoczyło 

serce.   Jego   miłość   do   niej   rozwijała   się   w   tempie,   które   go   niemal 

zastraszało. Kiedy jej przy nim nie było, czuł się niekompletny, tak jakby 

nie mógł chodzić albo należycie oddychać. Potrzebował jej obecności jak 

wody   i   pożywienia,   nie   widząc   jej,   nie   słysząc   jej   głosu,   przestawał 

prawidłowo funkcjonować.

– Dostałam wczoraj list od Maude – przerwała nagle tok jego myśli. – 

Mówiłam ci?

– Zaczęłaś, ale akurat zadzwonił telefon i potem już nie było okazji, 

żeby wrócić do tematu.

– Pisze mi, że w Seattle jest bardzo przyjemnie i zostanie tam jeszcze 

przez   tydzień.   Stamtąd   pojedzie   na   wyspę   Vancouver   na   dalsze   dwa 

tygodnie.

– Clarence także?

background image

– No pewnie – uśmiechnęła się. – Teraz rozumie się już samo przez się, 

że gdzie ona, tam i on.

– A co z jego pracą?

Sara machnęła lekceważąco ręką.

– Ma emeryturę z miejsca, gdzie poprzednio pracował. Podjął się tego 

portierowania   właściwie   z   nudów.   A   przy   Maude   nuda   mu   raczej   nie 

zagraża.

– Czy zeszli na ścieżkę grzechu? – spytał żartobliwie.

– Oczywiście, że nie – odrzekła wyniośle. – Maude mieszka u córki, a 

Clarence zatrzymał się u swojego brata. Pisze też – dodała po krótkiej 

pauzie – że Clarence chce, żeby się pobrali, ale ona zastanowi się nad tym 

później, bo teraz nie ma czasu.

– Przypomina mi pewną znajomą dziewczynę – rzucił uszczypliwie, ale 

widząc jak nagle spoważniała, natychmiast powrócił na bezpieczny grunt. 

– Co będą robić na tej wyspie? – zapytał – Jest tam pensjonat wyłącznie 

dla   seniorów.   Prowadzi   się   w   nim   coś   w   rodzaju   kursów 

sprawnościowych. Trzeba się drapać na skały, przechodzić po kładce nad 

głębokim wąwozem, wspinać po dziesięciometrowej linie i tak dalej.

– Maude i Clarence? – zaśmiał się Jim. – Wolne żarty. Przyłączmy się 

do nich. Wygląda to na dobrą zabawę.

– Nie da rady. Przyjmują tylko minimum sześćdziesięciolatków.

– Dożyliśmy wspaniałych czasów – potrząsnął głową, zadziwiony. – 

Tak więc – dodał ostrożnie – nieobecność Maude znacznie się przedłuży. 

Nie będzie już zajmować się dziećmi?

Spojrzała na niego z ukosa, po czym odwróciła głowę, patrząc przed 

siebie na poszarpane obłoki nad górami.

background image

– Mówiłam ci już. Dzieci zostaną tam, gdzie są. Bardzo im tam dobrze.

– Posłuchaj – zaczął szorstko. – Mam chyba coś do powiedzenia w tej 

sprawie. Ostatecznie te dzieci są... – urwał widząc, że Sara odwraca głowę 

i nerwowo przebiera palcami, po czym ciągnął już łagodniejszym tonem. – 

Po prostu bardzo mi ich brakuje. Chciałbym wiedzieć, gdzie są i zobaczyć 

się z nimi.

– Wiem – powiedziała wymijająco. – Stale o tobie mówią, zwłaszcza 

Ellie.   Ale   wolałabym   być   obecna   przy   twojej   pierwszej   wizycie,   więc 

musimy zaczekać, aż doktor da mi znowu dyspensę.

– Ale pojedziemy tam wtedy od razu?

– Od razu jak tylko będzie to możliwe – obiecała.

Popatrzyła na niego, jakby chciała jeszcze coś dodać i raptem drgnęła 

mocno, łapiąc się za brzuch.

– Och, Jim – jęknęła.

Przyhamował błyskawicznie, zjeżdżając pospiesznie na pobocze.

– Co ci jest, kochanie? – spytał z pobladłą twarzą. – Boli cię coś?

– To dziecko – szepnęła trzęsącymi się wargami. – Poruszyło się. Och, 

Jim, to pierwszy raz.

–   Nie   nabierasz   mnie?   –   spytał,   radośnie   uśmiechnięty.   –   Powiedz, 

jakie to uczucie?

– Jakby motyl zatrzepotał skrzydełkami. Takie delikatne mrowienie. O, 

znowu – dodała, wstrzymując dech. – Dotknij sam.

Wzięła   jego   dłoń   i   położyła   ją   sobie   na   brzuchu.   Jim   zastygł   w 

oczekiwaniu, lecz po chwili potrząsnął głową.

– Nic nie czuję – powiedział, – Już niedługo poczujesz – uśmiechnęła 

się, – Za kilka tygodni będzie mi skakał jak piłka futbolowa.

background image

Jim nachylił się i pocałował ją lekko w ucho.

– Żałujesz, że pozwoliliśmy im to ustalić?

–   Masz   na   myśli   płeć   dziecka?   Nie.   Lepiej,   że   wiem.   Zawsze 

uważałam, że to będzie dziewczynka, więc zyskałam trochę czasu, żeby 

się przyzwyczaić do myśli o chłopcu.

– A ja się nie muszę przyzwyczajać. Mam zamiar i tak go kochać.

Wjechał z powrotem na drogę, a Sara popatrzyła nań badawczo.

– Czy to oznacza, że nie chciałbyś mieć dziewczynki? – spytała.

–   Pewnie,   żebym   chciał.   Zwłaszcza   taką,   która   byłaby   podobna   do 

ciebie. Tyle że osobników płci męskiej łatwiej jest zrozumieć. A ponieważ 

dopiero   debiutuję   jako   ojciec,   wolałbym   raczej   rozpocząć   praktykę   z 

synkiem niż z córeczką.

– I prawdopodobnie będziesz nalegał, żeby bieda– czek nazywał się 

Jameson Kirkland Fleming V? – zaśmiała się.

–   Raczej   nie   –   odparł,   pochmurniejąc   nagle.   –   Mówiąc   szczerze, 

miałbym ochotę nazwać go Butch.

Zorientowała się, że niechcący dotknęła czułej struny.

–   Jim  –   zaczęła   –   czy   to   rzeczywiście   jest  dla   ciebie   takie   trudne? 

Myślę o spotkaniu z ojcem.

– Jak diabli – wypalił bez namysłu. – To najcięższa decyzja w moim 

życiu. Boję się, Saro.

– Boisz się? Dlaczego? Co on ci może zrobić?

– Nie chodzi o to, że mógłby mi coś zrobić. Sęk w tym – mówił z 

zatroskaną miną – czy ja to wytrzymam? Czy mimo najlepszej woli stare 

urazy nie przeważą i po prostu nie będę mógł znieść jego obecności.

Co wtedy?

background image

– Co masz na myśli?

– To, czy cię stracę, kiedy okaże się, że nie zdołam się przemóc, żeby 

zawrzeć z nim pokój.

– Odłóżmy tę sprawę na później – powiedziała. – O, już dojeżdżamy – 

rzuciła,   dostrzegając   długą   wysadzaną   drzewami   aleję   prowadzącą   ku 

ranczo.

Jim zacisnął dłonie na kierownicy zaskoczony łatwością, z jaką znalazł 

się na tej – tak znajomej i obcej zarazem – drodze, po raz pierwszy od 

przeszło dziewięciu lat.

Zaparkował przy garażu i pomógł Sarze wysiąść.

W   nozdrza   uderzyły   go   zapachy   ranczo:   zwierząt,   mokrej   ziemi, 

wilgotnych kop siana parujących w promieniach słońca. Przypomniało mu 

się dzieciństwo. Był zbity z tropu, zdezorientowany jak pasażer wehikułu 

czasu, który nazbyt szybko porusza się między epokami.

Sara wzięła go za rękę. Ścisnął jej palce i weszli do holu. Jim zamrugał 

powiekami   i   rozglądał   się   po   tak   dobrze   znanym   sobie   otoczeniu. 

Wspomnienia jego najmłodszych lat zdawały się wyzierać z każdego kąta 

a wrażenie to pogłębił nagle daleki pogłos dziecięcych głosów i śmiechów. 

– Jim uniósł zaskoczony głowę. Czyżby ten cichy dom nawiedzały widma 

przeszłości? Wiedział, że to tylko gra jego przewrażliwionej wyobraźni, 

odruchowe   przypomnienie   dawnych   zabaw   z   rówieśnikami.   Ale   to 

słuchowe złudzenie było tak żywe, że spojrzał na Sarę, aby sprawdzić, czy 

i ona być może mu ulega.

Jednakże   Sara   nie   zwracała   na   niego   uwagi,   patrzyła   przed   siebie, 

pobladła   i   napięta.   Wiedział,   jak   wielkie   znaczenie   miała   dla   niej   ta 

wizyta, jak bardzo chciała, żeby Jim stanął na wysokości zadania. Toteż 

background image

tylko odetchnął głęboko, wyprostował się i ruszył za nią.

U wejścia do salonu pojawiła się kobieta. Była to pełnej krwi Indianka 

z   plemienia   Czarnych   Stóp.   Mała   na   sobie   jaskrawopomarańczową 

sukienkę z grubego płótna, na ramiona spadały jej siwiejące warkocze. 

Była   masywna   i   rosła,   poruszała   się   z   ociężałym  dostojeństwem,   a   jej 

mahoniową kamienna twarz tchnęła dobrocią i roztropnością.

– Cześć, Clarice – powiedział miękko Jim.

Kobieta   popatrzyła   nań   przenikliwie,   a   w   głębi   jej   czarnych   oczu 

rozbłysły światełka. Ale kiedy się odezwała jej głos brzmiał szorstko i 

zwyczajnie, jak gdyby widziała Jima nie dalej niż wczoraj.

– No, no – powiedziała. – Wyrosłeś na nie lada przystojniaka chłopcze. 

Wchodź. Czekają na ciebie. Ale bez obrazy, wytrzyj lepiej buty, – zanim 

wejdziesz do pokoju.

– Jak się miewa Eloise? – spytał, cofając się posłusznie ku słomiance i 

wycierając   obuwie   z   taką   samą   dokładnością   jak   wtedy,   gdy   był 

dziesięcioletnim chłopcem.

Eloise była siostrą Clarice. Mała, chuda i nerwowa, stanowiła całkowite 

jej   przeciwieństwo.   Obie   zaczęły   pracować   u   Jamesona   Fleminga   jako 

nastolatki   i   całe   dzieciństwo   Jima   było   nieodłącznie   związane   z   ich 

opiekuńczą obecnością.

– Eloise ma się świetnie. Jest w kuchni. Domyśla się pani z kim – 

zrobiła oko do Sary.

Sara   skinęła   z   uśmiechem,   a   Jim,   obrzuciwszy   je   zdziwionym 

spojrzeniem, kroczył za barczystą postacią Clarice w głąb holu.

Po części uwagę jego zaprzątały powierzchowne spostrzeżenia. Clarice 

poruszała się wciąż lekko i zwinnie, mimo swej postury, dom jak zwykle 

background image

przesycony był wonią pieczonych ciasteczek i politury do mebli, wielki 

globus nadal stał osadzony w drewnianej łapie, zasłona okienna w małym 

saloniku kryła wciąż jego tajemny punkt obserwacyjny...

Jednakże w głębszych pokładach świadomości czaiło się dokuczliwe, 

rwące wzburzenie. Przywiodła go tu tylko miłość do Sary i jakaś część 

jego , ja" sprzeciwiała się temu, nakazywała mu uciec stąd, wybiec na 

świeże   powietrze   z   tego   domu,   pełnego   bolesnych   wspomnień   i 

dramatycznych konfliktów.

Sara ujęła go delikatnie za ramię i na moment przytuliła się do niego w 

geście otuchy, po czym uśmiechnęła się do Clarice i weszła przez otwarte 

drzwi   do   biblioteki.   Jim   przystanął,   by   uspokoić   łomoczące   serce, 

odetchnął głęboko, postąpił w ślad za Sarą i zatrzymał się oszołomiony, 

jak od uderzenia obuchem.

Na   dużym   dębowym   krześle   siedział   wygodnie   Jameson   Fleming, 

ubrany po domowemu w welwetowe spodnie i wełnianą kamizelkę. Siwe 

włosy   miał   starannie   przyczesane   i   z   uśmiechem   objaśniał   coś 

usadowionemu   obok   Billiemu,   który   wpatrywał   się   bacznie   w   cyfry 

migające na ekranie komputera.

Jim utkwił w nich zdumiony wzrok nie dowierzając własnym oczom.

– Dzień dobry, Saro – odezwał się senator głosem pełnym sympatii. – 

Miło cię znów widzieć stojącą o własnych siłach, moja droga. Cześć synu 

–   zwrócił   się   do   Jima   zdawkowo,   jak   gdyby   ten   wpadał   do   niego 

codziennie na lunch.

Od odpowiedzi na to powitanie uwolnił Jima Billie, który obrócił głowę 

przez ramię i, ukazując piegowatą rozradowaną twarz, rzucił z uśmiechem:

– Cześć, Saro. Cześć, Jim, Fajnie, że jesteście.

background image

Jim spojrzał na niego i poczuł ucisk wzruszenia w gardle, uzmysłowił 

sobie,   że   po   raz   pierwszy   Billie   uśmiechnął   się   do   niego   z   sympatią 

porzucając sardoniczny, cwaniacki grymas, którym go dotąd częstował. 

Teraz dopiero pojął, z jakim stresem musiał się zmagać ten chłopak przez 

kilka ostatnich miesięcy.

Poza tym Billie miał na sobie nareszcie nowe ubranie – jasne dżinsy 

spięte   skórzanym   pasem   z   błyszczącą   klamrą   białą   miękką   koszulę   i 

zamszowe   mokasyny.   Widać   było,   że   ktoś   zadał   sobie   trud,   aby 

przyodziać go w sposób, który mu rzeczywiście odpowiadał. Jedną dłoń, 

lekko obandażowaną, trzymał opuszczoną, druga spoczywała niedbale na 

klawiaturze komputera.

–   Ten   chłopak   to   fenomen   –   powiedział   senator   do   Sary.   –   Istny 

geniusz matematyczny. Dać mu podstawowe przeszkolenie z księgowości 

i mógłbym mu chyba przekazać prowadzenie wszystkich interesów.

Jim wciąż nie mógł się otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarła na nim 

niezwykłość  sytuacji  i obecność   Billiego  w  domu  ojca.  Odchrząknął  i, 

próbując przywołać uśmiech na wargi, odezwał się do chłopca:

– Myślałem, Billie, że szkoła cię zupełnie nie bawi.

– Szkoła nie – odparł. – Te nudne wypracowania i tak dalej... Ale to – 

machnął dłonią przed komputerem – to co innego.

Jim spojrzał pytająco na Sarę.

– Czemuś mi nie powiedziała – spytał – że dzieci są tutaj?

– Nie mogłam. Baliśmy się wszyscy, że jak się dowiesz o tym zaraz po 

przyjeździe, natychmiast tu wpadniesz jak burza i będziesz chciał zabrać je 

z powrotem. A to byłoby okropne.

Jim milczał przez chwilę.

background image

– Zapewne masz rację – przyznał z odcieniem smutku, uśmiechając się 

anemicznie.   –   Prawdopodobnie   tak   właśnie   bym   postąpił,   biorąc   pod 

uwagę, co wtedy czułem. Od dawna tu mieszkają?

– Od momentu, kiedy je znaleźliśmy. Były w bardzo kiepskim stanie i 

nie ulegało kwestii, że przez jakiś czas wymagają troskliwej opieki. Poza 

tym   byliśmy   wykończeni   szukaniem   ich,   więc   bez   zbędnej   zwłoki 

oddaliśmy je pod skrzydła Clarice.

–   Pamiętam   jej   medyczne   zabiegi   –   uśmiechnął   się.   –   Czy   paliła 

króliczą sierść nad twoim łóżkiem, Billie, tańcząc dookoła niego?

– Niezupełnie – roześmiał się chłopiec. – Ale starła jakiś korzeń na 

miazgę   i  zrobiła   mi   z   niej   okłady   na   ręce   i   stopy.   Ból   zniknął   jak   za 

dotknięciem   magicznej   różdżki.   Arthura   też   wyleczyła   –   dorzucił.   – 

Posypała   mu   tym   proszkiem   skórę   i   od   razu   przestał   wrzeszczeć. 

Nacierpiał się biedaczek.

Jakby   na   zawołanie   w   drzwiach   pojawił   się   Arthur   w   ramionach 

Maureen, oboje uśmiechnięci od ucha do ucha.

Na   dziecku   nie   było   już   znać   najmniejszych   śladów   choroby.   Było 

zadbane i pulchne, w zielonym ubranku i oliwkowej koszulce z flaneli 

wyglądało jak pączek w maśle.

– Ta! – zawołał Arthur na widok Jima. – Ta, ta! Ta!

– Patrzcie – rzekł Jim z zawstydzoną miną – Nazywa mnie tatusiem.

– Nie, nie – sprostował Billie. – To jedyne słowo jakie głuptas zna. Na 

wszystko mówi „ta".

Arthur jak zwykle domagał się gwałtownie wolności, ale obcałowująca 

go Maureen nie dawała mu szans.

Przypatrujący mu się uważnie Jim, wydał nagle okrzyk zdziwienia.

background image

– Niech mnie gęś kopnie – zamruczał. – Przecież on nosi barwy rodu 

Flemingów.

– Zgadza się – potwierdziła Maureen. – Zostało nam trochę materiału z 

tym wzorem i Eloise uszyła mu trzy koszulki i spódniczkę, – Spódniczkę? 

– powtórzył Jim rozbawiony. – Arthur ma spódniczkę?

– Tak jest, ma – odparła Maureen ze szkockim akcentem. – I wygląda 

w niej bardzo po męsku.

Dziecko   przekręciło   się,   klepiąc   ją   po   policzkach,   po   czym   znów 

zaczęło się wyrywać na swobodę.

–   Uwaga,   teraz   –   powiedziała   z   dumą   Maureen,   stawiając   go   na 

podłodze   i   przytrzymując   lekko.   Następnie   puściła   go   wolno   i   Arthur 

wykonał trzy chwiejne kroczki, wybałuszając oczy, zachwycony swoim 

wyczynem. Zatoczył się w kierunku Jima, który porwał go na ręce, uniósł i 

ucałował, podczas gdy mały  okładał mu twarz piąstkami, chichocząc z 

zadowolenia.

Trzymając   dziecko   na   rękach,   Jim   obrócił   się   ku   ojcu   z   wyrazem 

napięcia na twarzy. W pokoju zapadła cisza jak makiem zasiał.

– Jak długo zostaną? – spytał głosem wibrującym z emocji.

– Co masz na myśli, synu? – odparł senator.

–   To   co   powiedziałem.   Jakie   masz   plany   wobec   nich?   Jak   długo 

pozwolisz im tu zostać?

– To jest ich dom, synu – rzekł spokojnie Jameson. – Mieszkają tutaj.

Jim zamienił się w słup soli, a senator zwrócił się do Sary:

–   Poszedłem   za   twoją   radą   i   użyłem   bezwstydnie   politycznych 

wpływów,   aby   przyspieszyć   sprawę.   Wczoraj   nadeszły   papiery 

ustanawiające nas opiekunami. Teraz możemy zacząć starania o adopcję.

background image

–   Masz   zamiar   zaadoptować   te   dzieci?   –   wtrącił   Jim   pobladły   ze 

wzburzenia. – Całą trójkę?

– No cóż, mamy taką nadzieję – rzekł Jameson, a Maureen z tkliwym 

uśmiechem   położyła   dłoń   na   ramieniu   Jima.   –   Tylko,   hmmm,   synu, 

przedtem chciałbym się naradzić z tobą.

Jim   spojrzał   na   niego   zaskoczony.   Zabrzmiało   to   tak,   jakby   ojciec 

prosił go o błogosławieństwo. Stał w milczeniu, atakowany przez Arthura, 

który   bobrował   mu   pod   swetrem,   szukając   pisaka,   noszonego   zwykle 

przez Jima w kieszonce koszuli.

– Nie ta kieszeń, Arthurku – rzekł cicho. – Popróbuj w drugiej.

Następnie   rzucił   okiem   w   głąb   holu   i   zdjęty   nagłym   niepokojem 

zapytał:

– A gdzieś jest Ellie?

–   W   swoim   ulubionym   miejscu:   w   kuchni   z   Eloise   –   powiedziała 

Maureen. – Przygotowuje główne danie na nasz dzisiejszy lunch. I jeśli 

komuś   zabraknie   słów   najwyższej   pochwały,   będzie   miał   ze   mną   do 

czynienia, ręczę za to.

Powiedziała to z taką pasją, że zdawało się, iż z jej rudych włosów 

sypią się iskry. Wszyscy uśmiechnęli się ubawieni.

Maureen podeszła do Jima – zatrzymując się po drodze, żeby uściskać 

Sarę – i spojrzała na Arthura który wymachiwał triumfalnie kolorowym 

pisakiem. Zdążył już pomazać sobie buzię i rączki.

– No i proszę – westchnęła, udając gniew. – Dwadzieścia minut temu 

byłeś   umyty   i   czysto   ubrany,   a   teraz   wszystko   trzeba   rozpoczynać   od 

nowa.

Arthur   rozpromienił   się   i   wyciągnął   do   niej   piąstkę   z   pisakiem.   W 

background image

oczach Maureen pobłyskiwała szczęśliwość,  jakiej Jim nigdy  dotąd nie 

widział.

– Zajmę się tym małym mężczyzną – oznajmiła wyjmując mu dziecko 

z rąk i ruszając do wyjścia.

– Potem coś zjemy. Billie, chodź ze mną na minutkę, pomożesz mi, 

dobrze, mój drogi?

Billie uśmiechnął się ciepło i pomaszerował za nią, mamrocząc coś pod 

nosem, co bardzo rozśmieszyło Maureen.

W pokoju zostali tylko Jim, Sara i senator.

Jimowi plątały się myśli. Z jednej strony był zły, że pozbawiono go 

kontroli nad zdarzeniami. Wszystko zostało załatwione poza jego plecami.

Jednakże nawet mgła gniewu nie przesłoniła mu radości, jaką dostrzegł 

na twarzy ciotki, którą zawsze bardzo kochał. Nigdy jeszcze nie wydała 

mu się tak szczęśliwa. Pomyślał także o wesołym, odprężonym Billiem, o 

rozpieszczanym  Arthurze,   o   tym,   jak   dobrze   będą   miały   dzieci   w  tym 

domu.

Ale przede wszystkim myślał o ojcu. Mógł mu w jednej chwili oddać 

to,   czego   mu   przez   wiele   lat   odmawiał   –   synowską   przyjaźń   i 

przywiązanie. Ale czy to nie za wiele jak na jego siły?

Oczywiście  był  świadom,  że  umieszczenie   dzieci  na ranczo  jest  dla 

wszystkich najlepszym rozwiązaniem, ale jednak go to gnębiło. Wciąż nie 

był pewien, czy tlą się w nim jeszcze jakieś uczucia dla ojca, czy w ogóle 

będzie mógł z nim przestawać. A może po prostu iść sobie stąd i machnąć 

na wszystko ręką? Czy już nie dosyć odpokutował za popełnione błędy.

Pierś falowała mu niespokojnie, uchwycił się kantu biurka, jak gdyby 

mogło mu to dodać pewności siebie.

background image

–   Mogłabyś  nas  zostawić   na   chwilę   samych,   Saro?   –   powiedział   w 

końcu. – Chciałbym porozmawiać z ojcem.

Sara przeszła do saloniku, dołączając do Maureen i dzieci, uśmiechała 

się   automatycznie,   kryjąc   wewnętrzne   napięcie   i   raz   po   raz   spoglądała 

bojaźliwie na drzwi do biblioteki. Wyczuwała instynktownie, że to, co się 

teraz odbywa za tymi dębowymi drzwiami, ma decydujące znaczenie dla 

jej najbliższych losów.

Jak się one potoczą, powie jej twarz Jima, gdy te drzwi się nareszcie 

otworzą.

Nie   mogłaby   żyć   z   człowiekiem,   który   podgrzewa   w   sobie   taką 

zawziętość, z jaką Jim obnosił się przez minione lata. Wiedziała, że ludzie, 

którzy hodują w sercu tego rodzaju zaciekły gniew, prędzej czy później 

zatrują nim życie swoich najbliższych. Ale z drugiej strony utrata Jima 

wydawała się jej absurdalna, byłaby wręcz nie do zniesienia.

Westchnęła   mimowolnie,   obejmując   ramieniem   siedzącą   obok   na 

tapczanie   Ellie.   Maureen   i   Billie   siedzieli   naprzeciw   siebie   po   drugiej 

stronie pokoju wojowniczo nastroszeni nad ustawioną na okrągłym stoliku 

szachownicą.

–   Ta   partia   trwa   już   trzy   dni   –   szepnęła   Ellie   Sarze.   –   Godzinami 

zastanawiają się nad każdym ruchem.

Sara   uśmiechnęła   się.   Ze   wszystkich   dzieci   Ellie   zmieniła   się 

najbardziej. Dotąd spełniała funkcję mamy w swojej malutkiej rodzinie i 

zamartwiała się o nią. W mieszkaniu Jima, nawet podczas zabawy, na jej 

twarzyczce pojawiał się cień troski o przyszłość. Teraz – w przestronnym 

otoczeniu,   wśród   osób,   które   pokochała,   upewniona,   że   wśród   nich 

pozostanie – poczuła się nareszcie bezpieczna. I rozkwitła. Jej policzki 

background image

nabrały   rumieńców,   a   oczy   błyszczały   pogodną   ufnością   Było   to   tak 

wzruszające, że Sarę aż ścisnęło w gardle.

Nagle drzwi biblioteki otworzyły się i wyszli z nich w milczeniu Jim i 

senator.   Ojciec   i   syn   przystanęli   obok   siebie   w   holu   pod   ostrzałem 

nerwowych   spojrzeń   obecnych.   Tylko   Arthur   nic   sobie   nie   robił   z 

naelektryzowanej atmosfery. Zapiszczał na widok Jamesona i popełznął w 

jego kierunku na czworakach, unosząc wysoko tyłeczek. Kiedy dotarł do 

celu,   przyjął   pozycję   pionową   uczepił   się   nogawki   senatora,   po   czym 

zaczął wyrzucać w górę ramiona, żądając, aby go wziąć na ręce. Jameson 

podniósł go, wyszperał z kieszeni kolorowego cukierka i włożył mu go do 

rączki.

Arthur zagęgał radośnie, przez chwilę przyglądał się cukierkowi, po 

czym wepchnął go sobie do buzi.

Ellie także podeszła do senatora i, uśmiechając się delikatnie do Jima, 

bez najmniejszego zakłopotania przytuliła się do Jamesona który pogłaskał 

japo głowie.

Na ten widok Sarze serce podeszło do gardła. Nie miała odwagi, żeby 

spojrzeć   na   Jima   więc   wpatrywała   się   tylko   w   jego   ojca,   próbując 

wyczytać z jego oczu, jaki był wynik rozmowy.

Jameson zwrócił ku niej pomarszczoną twarz, uśmiechając się ciepło.

– Saro – rzekł, dotykając lekko ramienia Jima. – Przypuszczam, że mój 

syn ma ci coś do powiedzenia.

Sara   obróciła   wzrok   na   Jima   i   natychmiast   zorientowała   się,   że 

prawdopodobnie nigdy nie dowie się dokładnie, co zaszło w bibliotece. 

Ale i tak nie miało to już większego znaczenia.

Jim   był   zupełnie   spokojny,   idealnie   rozluźniony.   Z   jego   twarzy 

background image

przebijała ogromna ulga, a zarazem rysował się na niej nie znany dotąd 

wyraz wewnętrznej siły. Sarze zabiło mocniej serce i pomyślała, że Jim w 

jednej chwili zarówno odmłodniał, jak i nabrał dojrzalszego wyglądu.

– Kocham cię, Saro – powiedział, gdy ich spojrzenia się spotkały. – 

Czy wyjdziesz za mnie?

Sara   podniosła   się   wolno   z   miejsca,   zaskoczona   jakąś   niezwykłą 

przemianą   jego   postaci.   Jim   Fleming   zawsze   był   dla   niej   kimś 

nadzwyczajnym. Teraz jednak miała wrażenie, że Jim stoi tuż za progiem 

zaczarowanego świata i że zaprasza ją, żeby przekroczyła ten próg.

Oczy się jej zaszkliły, uśmiechnięta, nie zważając na nic i na nikogo, 

podeszła do niego. Jim objął ją i poczuła ciepły dreszcz przenikający jej 

ciało.

On natomiast dotknął wargami jej ust i przylgnęli do siebie, nieruchomi 

w słonecznym poblasku. Żarliwość tego pocałunku przepełniła Sarę słodką 

pewnością, że oto ma już za sobą jałowe lata błąkania się po bezdrożach.

Zdobyła nareszcie mężczyznę swego życia.