background image

Romuald Romański 
DOM WYDAWNICZY VBELLONA 
Romuald Romański 
DOM WYDAWNICZYV BELLONA    Warszawa 2004 
Ilustracja na okładce: 
Zdzisław Byczek 
Projekt okładki i stron tytułowych: 
Michał Bernaciak 
Redaktor: 
Antonina Majkowska-Sztange 
Redaktor prowadzący: 
Maria Magdalena Miłaszewska 
Redaktor techniczny: 
Bożena Nowicka 
Korekta: 
Bartłomiej Szustak 
1 Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999 1 Copyright 
by Romuald Romański, Warszawa 1999 
1. Prolog 
Druk i oprawa: Drukarnia PERPEKT SA., Warszawa 
Dom Wydawniczy Bellona 
prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich książek za zaliczeniem 
pocztowym z 20-procentowym rabatem od ceny detalicznej. 
Nasz adres: Dom Wydawniczy Bellona 
ul. Grzybowska 77, 00-844 Warszawa 
Dział Wysyłki 
tel. (22) 45-70-306, 652-27-01 
fax (22) 620-42-71 
bezpłatna infolinia 0-801-120-367 
e-mail: biuro@bellona.pl 
internet: http://www.bellona.pl 
ISBN 83-11-08998-1 
Kolebką Ukrainy była Ruś Kijowska. W drugiej połowie XI wieku 
weszła ona, jak większość państw europejskich, w okres trwałego 
rozbicia politycznego, tracąc z tego powodu status lokalnego 
mocarstwa. Osłabienie Rusi wykorzystali bezwzględnie Mongołowie 
znani u nas pod nazwą Tatarów. Pod wodzą chana Temudżyna (Czyngis-
chan) stworzyli na początku XIII wieku ogromne państwo obejmujące 
swym zasięgiem Syberię, północne Chiny, państwa środkowoazjatyckie 
i kraje kaukaskie. W 1223 roku część ich wojsk dotarła nad Don, w 
stepy połowieckie i nad rzeką Kałką stoczyła bitwę z wojskami 
książąt ruskich, występujących tym razem w roli sprzymierzeńców 
swych odwiecznych wrogów - Po-łowców. Zakończyła się ona zupełną 
klęską wojsk ruskich, a dowodzący w niej - zresztą nieudolnie - 
trzej książęta: kijowski, czernihowski i halicki dostali się do 
niewoli. Jeńców rozciągnięto na ziemi, następnie położono na nich 
belki i deski budując w ten sposób rozległy pomost, a właściwie 
stół biesiadny dla zwycięzców. Czyż można wymyślić bardziej 
ponurą, a zarazem bardziej wymowną zapowiedź tego, co miało już 
niebawem stać się udziałem wszystkich mieszkańców Rusi? 

background image

Proces opanowywania Rusi Kijowskiej przez Mongołów trwał kilka lat 
i zakończył się praktycznie dopiero w 1240 roku kiedy to Batu-
chan, władca Złotej Ordy, zdobył ostatecznie Kijów. Z kwitnącego 
dotąd miasta pozostało raptem 200 domostw i to najlepiej świadczy 
o prawdziwości powiedzenia, że „tam, gdzie przejdzie orda, trawa 
nie porośnie". Miasto długo nie mogło podnieść się z upadku. 
Zwiedzający je kilka wieków później Eryk Lassota odnotował w swym 
Diariuszu, że po dawnym, świetnym mieście pozostały jedynie ślady 
w postaci reszty wałów, ruin i kilku ocalałych kościołów, między 
innymi Sancta Sophia, w bardzo zresztą złym stanie. A Beauplan w 
pół wieku później dodał, że XVII-wieczny Kijów liczył jedynie pięć 
do sześciu tysięcy ludzi i posiadał zaledwie trzy piękne ulice, 
pozostałe zaś przypominały labirynt pełen ruin dawnych budowli. 
Po bitwie pod Kałkąrozpoczęły się dla Rusi dwa „ciemne wieki", w 
trakcie których nastąpił poważny regres cywilizacyjny; jego skutki 
odczuwano bardzo długo nie tylko w gospodarce, ale również, a może 
nawet przede wszystkim, w mentalności jej mieszkańców. 
W miarę jednak upływu czasu siła militarna Mongołów słabła, a ich 
państwo weszło również w okres „rozbicia dzielnicowego" i rozpadło 
się na szereg zwalczających się chanatów. Nie uszło to oczywiście 
uwagi państw sąsiadujących z terenami dawnej Rusi Kijowskiej, a 
więc Litwy, Polski i Węgier, które wykorzystując 
sprzyjającąkoniunkturę zgłosiły swe pretensje do spadku po niej. 
Polska zresztą w sensie dosłownym, bo ostatni książę halicki Jerzy 
Trojdenowicz uczynił swym spadkobiercą Kazimierza Wielkiego. 
Szczególną energię w podboju ziem ruskich (a właściwie w 
wypieraniu z nich Tatarów) wykazała jednak Litwa. W 1307 roku w 
jej rękach znalazł się Połock, w 1318 Witebsk a w 1340 - Pińsk z 
Turowem. Bez mała rok po roku w coraz to nowych księstwach ruskich 
pojawiali się władcy litewscy. Proces ten przypieczętowało 
zwycięstwo księcia Olgierda nad Tatarami w bitwie nad Sinymi 
Wodami i zajęcie Kijowa. Zdobycze litewskie były tak znaczne, że 
pozwoliły władcom tego państwa używać, dość dziwnego zresztą, 
tytułu „króla Litwinów i wielkiej części Rusinów". 
Polska zgłosiła swe aspiracje do ziem ruskich stosunkowo późno, bo 
dopiero w roku 1340, opierając się na wspomnianym już testamencie 
księcia Jerzego. Walki o Ruś Halicką trwały długo, a konkurentami 
władców polskich byli Tatarzy, Litwini i Węgrzy. Zakończyła je 
ostatecznie Jadwi-. ga organizując, już jako żona Jagiełły, 
kolejną wyprawę, w trakcie której usunęła z tych terenów starostów 
węgierskich pozostawionych przez jej ojca Ludwika, króla Węgier. 
Wówczas też, pod koniec XIV wieku, zakończył się praktycznie 
proces włączania Rusi Naddnieprzańskiej i Ha-licko-Wołyńskiej do 
organizmów państwowych Litwy i Polski. Pozostała natomiast część 
ziem ruskich zaczęła „wybijać się na niepodległość" pod przewodem 
Moskwy. Jednolita w zasadzie dotąd społeczność ruska zaczęła więc 
różnicować się. Dotyczyło to wszystkich dziedzin życia 
społecznego, a zwłaszcza języka, zwyczajów i kultury. W 
konsekwencji wśród Rusinów zamieszkujących tereny zajęte przez 
Polskę i Litwę pojawiło się poczucie odrębności w stosunku do 

background image

swych pobratymców budujących w oparciu o Moskwę nowe państwo - 
Wielkie Księstwo Moskiewskie. 

If 
Mówiąc krótko, powoli zaczęły się kształtować odrębne, choć nadal 
blisko ze sobą spokrewnione narody. Zaczęły się też upowszechniać 
- zwłaszcza w odniesieniu do Naddnieprza - określenia Ukraina, 
Ukraińcy. 
Wyraz ukraina w średniowiecznych językach słowiańskich oznaczał 
ziemie kresowe, leżące na terenach pogranicznych. Pozostał zresztą 
nadal, w prawie niezmienionej formie, zachowując swe pierwotne 
znaczenie w języku rosyjskim jako okraina i w języku serbskim jako 
kraina. W takim też znaczeniu początkowo używano go i na Litwie, i 
w Polsce w odniesieniu do zaanektowanych terenów ruskich. Po 
prostu leżały one na kresach tych państw, a więc na ukrainie. 
Dlatego też władze litewskie początkowo odróżniały rozmaite 
ukrainy - smoleńskie, siewierskie i inne. Dopiero z początkiem XVI 
wieku nazwą Ukraina (teraz już z dużej litery) zaczęto określać 
województwa kijowskie i bracławskie, a po roku 1618 również 
czerni-howskie1. Naturalną koleją rzeczy nazwa ta nie obejmowała 
terenów ruskich należących do Polski, a więc zwłaszcza Rusi 
Czerwonej. 
28 czerwca 1569 roku przedstawiciele Polski i Litwy podpisali w 
Lublinie akt połączenia obu państw unią, tworząc w ten sposób nowy 
organizm polityczny - Rzeczpospolitą Dwojga Narodów. Niestety, 
zarówno królowi, jak i ówczesnej klasie politycznej i Polski, i 
Litwy zabrakło wyobraźni i umiejętności przewidywania, zapomnieli 
bowiem o trzecim wielkim narodzie, który wszedł w skład 
Rzeczpospolitej, a mianowicie o Ru-sinach lub, jak kto woli, o 
Ukraińcach. To przeoczenie legło u podstaw przyszłych waśni i 
krwawych konfliktów i w dużej mierze zadecydowało 
0 losach całego państwa. Jego negatywne skutki trwają zresztą, bez 
najmniejszej przesady, po dzień dzisiejszy. 
Na krótko przed podpisaniem aktu unii polsko-litewskiej w sytuacji 
po-lityczno-prawnej Ukrainy zaszła radykalna zmiana, albowiem na 
sejmie lubelskim król Zygmunt August wydał dwa akty prawne (26 
maja i 5 czerwca 1569 roku), na mocy których ziemie ruskie - 
należące dotąd do Wielkiego Księstwa Litewskiego - przyłączone 
zostały do Korony, tzn. do Polski. Decyzja króla podyktowana była 
nie tylko względami bieżącej polityki (chodziło mianowicie o 
wywarcie presji na sprzeciwiających się podpisaniu unii magnatów 
litewskich z Mikołajem Rudym na czele), ale również świadomością, 
że terytorium Litwy jest zbyt rozległe i od dawna znacznie 
przekracza możliwości obronne państwa. 
1    'W. Tomkiewicz, Kozaczyzna ukrainna, Lwów 1939, s. 6. 
Od chwili wydania wspomnianych aktów prawnych (zatytułowanych „O 
ziemi wołyńskiej przywilej" i „O księstwie litewskim przywilej") 
Ukraina stała się integralną częścią Polski i od tej chwili na 
Polskę (tj. Koronę) spadła odpowiedzialność za dalsze losy tego 
kraju, zwłaszcza za jego obronę przed Wielkim Księstwem 

background image

Moskiewskim konsekwentnie realizującym program „zbierania" ziem 
ruskich, a także przed Tatarami. 
Nie uprzedzając przyszłych wypadków stwierdzić należy, że „od 
zawsze" istniały poważne rozbieżności w poglądach na temat 
gospodarczej, społecznej i kulturalnej roli Polski na Ukrainie, w 
historii bowiem niewiele jest niezmiennych, przyjętych raz na 
zawsze prawd. Każde pokolenie pisze praktycznie swą historię od 
nowa. O jednym nie wolno jednak zapominać -naród inkorporowany ma 
prawo walczyć o swe prawa, a zwłaszcza o zachowanie swej 
odrębności narodowej i religijnej. Ma prawo dążyć do uzyskania 
jeśli nie pełnej niepodległości, to przynajmniej daleko posuniętej 
autonomii. Kto jak kto, ale my, Polacy, powinniśmy świetnie zdawać 
sobie z tego sprawę. Niestety, pod koniec XVI i w XVII wieku w 
Polsce wyraźnie o tym zapomniano. Próby usunięcia tego 
zaniedbania, choć dobrze świadczą o politycznym wyrobieniu 
polskiego „narodu szlacheckiego", przyszły zdecydowanie za późno, 
wówczas gdy oba narody dzieliła już przepaść wzajemnych pretensji 
i krzywd, ogrom przelanej krwi i popełnionych okrucieństw i 
dlatego nie mogły już niczego zmienić. Pozostały jedynie 
„papierowym pomnikiem" dobrych chęci, o których nie bez kozery 
mówi popularne porzekadło, że „piekło jest nimi wybrukowane". 
Przyczyn konfliktów polsko-ukraińskich było wiele. Będzie 
oczywiście o nich mowa w dalszej części książki. W różnym stopniu 
zaważyły one na losach obu narodów. Być może jednak historia 
Ukrainy i Polski potoczyłyby się nieco inaczej, a przede wszystkim 
mniej dramatycznie, gdyby nie fakt, że na tym właśnie terenie 
powstała i przez wiele dziesiątków lat funkcjonowała niezwykle 
ciekawa, barwna i unikalna w skali całej Europy, organizacja 
wojskowa Kozaków zaporoskich, której dzieje postaramy się 
zaprezentować na kartach tej książki. 
2. Kozacki rodowód 
Społeczność kozacka zaczęła tworzyć się już na przełomie XV/XVI 
wieku, a więc wówczas, gdy Ukraina należała jeszcze do Wielkiego 
Księstwa Litewskiego. Na jej powstanie miało wpływ wiele przyczyn; 
między innymi walory kraju, a także panujące warunki społeczne, 
polityczne i gospodarcze. Przyjrzyjmy się im w tej właśnie 
kolejności. 
Ukraina była krajem niezwykle malowniczym, pokrytym bujną 
roślinnością, a także bardzo bogatym i urodzajnym. Błażej de 
Vigenere, XVI--wieczny podróżnik, nie wahał się porównać jej do 
biblijnej ziemi obiecanej, która płynie mlekiem i miodem. „Kto raz 
tylko pobujał na Ukrainie, ten już nie może rozłączyć się z nią, 
bo ona przyciąga każdego człowieka jak magnes żelazo. Ukraińskie 
niebo śmieje się i wabi człowieka do siebie. Wszędzie rosną drzewa 
owocowe i winorośl..." Ileż w tych zdaniach podziwu dla urody 
kraju i autentycznej nostalgii za utraconym rajem! Dlatego darujmy 
przybyszowi z dalekiej Francji pewną przesadę w stwierdzeniu, że: 
„Na Podolu wystarczy zaorać jeden raz i zasiać ziarno, urodzi się 
dwa razy. W jednym roku mogą być dwa albo trzy zbiory". Zresztą 
chyba znów nie tak bardzo koloryzował pisząc o nadzwyczajnej 
żyzności ukraińskiej ziemi, potwierdza bowiem jego informacje 

background image

Michalon Litwin, zdaniem którego „na Kijowszczyżnie gleba jest tak 
urodzajna, że raz tylko zaorana parą wołów, daje najbujniejsze 
plony. Nawet role nieuprawne produkują roślinność, służącą za 
pożywienie człowiekowi. Rosną tu drzewa, rodzące najdelikatniejsze 
owoce, uprawianą bywa winna jagoda, rodząca ogromne grona. Stare 
dęby i buki mają dziuple, wypełnione pszczołami i miodem". A 
wtóruje im obu znacznie późniejszy badacz Ukrainy, również 
Francuz, Wilhelm Beauplan pisząc w swym Opisaniu Ukrainy, że: 
„Ziemia ich jest tak żyzna, tyle im zboża dostarcza, że częstokroć 
nie wiedzą, co z nim czynić..." 
Główną rzeką Ukrainy był (i oczywiście jest nadal) Dniepr, trzecia 
pod względem długości rzeka Europy. Od najdawniejszych czasów 
odgrywała ona ogromną rolę, zarówno gospodarczą, jak i 
cywilizacyjną. To dzięki 
tej arterii wodnej przenikały na północ wpływy greckie, rzymskie, 
a później bizantyjskie. Pływały nią statki różnych nacji. Greckie, 
rzymskie, skandynawskie, włoskie i dążące na północ, w kierunku 
Bałtyku, a ruskie drużyn książąt ruskich, jak i kupców aż do Morza 
Czarnego. To między innymi dzięki tej potężnej arterii wodnej 
Kijów stał się w owych czasach potężną metropolią i ogromnym 
portem rzecznym odbierającym duże ilości ryb, futer, miodu, soli i 
innych towarów, również przemysłowych, które następnie 
rozprowadzano drogami lądowymi do Nowogrodu i dalej, aż nad Bałtyk 
i do Skandynawii. 
Po drodze do Morza Czarnego Dniepr przyjmuje liczne dopływy-z 
prawej Druć, Berezynę, Prypeć i Teterew, a z lewej Soż i Desnę, 
którą mieszkańcy tamtych terenów nazywali w pieśniach kapryśną i 
podstępną młodszą siostrą Dniepru. 
Utemperowany, uregulowany, poprzegradzany licznymi tamami i 
zaporami obecny Dniepr mało przypomina tamtą dziką, piękną i 
groźną zarazem rzekę, o której wspominał już Herodot nazywając ją 
Borystenesem (nazwy tej używa również w XVI wieku dyplomata 
habsburski Erich Las-sota von Steblau oraz wspomniany już 
francuski inżynier i podróżnik Wilhelm [Guillaume] le Vasseur de 
Beauplan) lub Danaprem, Skandyna-wowie nazywali ją „wodą Wandów", 
a Włosi Ellekse lub Lukson. Dla ludzi mieszkających wjej dorzeczu 
była po prostu Sławutyczem, a więc synem sławy, bohaterem licznych 
dumek ukraińskich i kozackich. 
Jeśli prześledzimy na mapie bieg Dniepru, to zauważymy, że w 
niewielkiej odległości od ujścia Samary (obecnie okolice 
Dniepropietrowska) płynąca dotąd w kierunku południowschodnim 
rzeka zmienia prawie o 90 stopni swój bieg, zwęża znacznie swe 
łożysko i na przestrzeni około 80 km płynie zdecydowanie na 
południe. Nie jest to jednak kaprys wielkiej rzeki, lecz twarda 
konieczność. Po prostu w tym miejscu natrafia ona na skaliste 
podłoże, z potężnymi skalistymi rafami, o które z hukiem rozbijają 
się jej fale. Przypomina to niezbyt wysokie, ale za to bardzo 
potężne wodospady, w czasach — o których piszemy—bardzo 
utrudniające lub czasem wręcz uniemożliwiające żeglugę. Według 
legendy powstanie ich zawdzięczamy siostrze Dniepru - Deśnie. 
Wykorzystując ślepotę ojca Limanu pozbawiła ona swego brata 

background image

należnego mu pierwszeństwa, a ruszając w drogę rzuciła za siebie 
góry i skały, aby utrudnić bratu pościg. Ale Dniepr okazał się 
silniejszy, przedarł się przez przeszkody i dogonił siostrę, 
nieuczciwą siostrę. Jak widać rywalizacja płci toczyła się „od 
zawsze", nawet w świecie rzek. 
10 
Słynne dnieprowe progi, czyli w języku ruskimporohy, opisywało 
wielu kronikarzy i podróżników, ale ich najwierniejszy opis 
zawdzięczamy cesarzowi bizantyjskiemu Konstantemu VII 
Porfirogenecie, Erykowi Lassocie von Steblau i Wilhelmowi le 
Vasseur de Beauplanowi. Oddajmy więc głos jednemu z nich, Erykowi 
Lassocie von Steblau, posłowi cesarza Rudolfa II Habsburga na 
Zaporoże, który tak oto opisywał je w swoim Diariuszu: „Porohy są 
to rafy lub skaliste miejsca, które są częściowo pod wodą, 
częściowo na jej poziomie, niektóre zaś wysoko wystają nad wodą. 
Przez to jazda jest bardzo niebezpieczna, szczególnie gdy woda 
jest mała, a w najniebezpieczniejszych miejscach ludzie muszą 
wysiadać i częściowo łodzie powstrzymywać długimi linami lub 
powrozami, częściowo wchodzić do wody, podnosić łódź ponad 
spiczastymi kamieniami i powoli przenosić"1. 
Porohówbyło 13 i ciągnęły się na przestrzeni 7 mil2. Pierwszy 
nazywał się Kudak (z nazwą tą jeszcze niejednokrotnie się 
spotkamy), a następne nazywały się kolejno: Surski, Łochański, 
Strzelczy, Dzwoniec, Kniachi-ni, Nienasytecki, Woronowa Zapora, 
Wołnik, Budziłowski, Towołżański, Liszny i Wilny3. Najsłynniejszym 
i najgroźniejszym był poroh siódmy -Nienasytecki, którego nigdy 
nie przykrywała woda, nawet po wiosennych roztopach, wówczas gdy 
wszystkie inne znajdowały się pod wodą. Zdaniem Beauplana nikt nie 
mógł być uznany za prawdziwego Kozaka, jeśli nie przepłynął 
wszystkich porohów, a więc i Nienasyteckiego. Według innych 
autorów robiono jednak dla Nienasytca wyjątek. 
Po minięciu porohów rzeka znów skręca i aż do ujścia płynie 
statecznie w kierunku południowo-zachodnim rozgałęziając się na 
kilka odnóg, między którymi znajdowały się różnej wielkości wyspy. 
Niektóre z nich trwale związały się z historią kozaczyzny, Ukrainy 
i Rzeczpospolitej. Pierwsza z nich nosiła nazwę Kaszawarnica, gdyż 
tutaj właśnie wędrowcy po minięciu wszelkich przeszkód „warzyli 
kaszę", aby zjeść jakże zasłużony posiłek. 
1 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy, [E. Lassota, 
Diariusz, W. Beauplan, Opisanie Ukrainy] w przekładzie Z. 
Stasiewskiej i S. Mellera, pod redakcją, ze wstępem i komentarzem 
Z. Wójcika, Warszawa 1972, s. 66. 
2 Chodzi tu o mile francuskie mające długość 4444 m. 
3 Podają za Diariuszem Lassoty i Opisaniem Ukrainy Beauplana, choć 
wielu historyków twierdzi, że było ich jedynie sześć. Spór wynika 
z faktu, że niektóre ławy, czy też łańcuchy skalne leżały dość 
blisko siebie. XVI i XVII-wieczni autorzy liczyli je oddzielnie, 
natomiast późniejsi łączyli w grupy. 
i: 
Najsłynniejsza jednak i jednocześnie największa wyspa to Chortyca, 

background image

0 której Lassota pisze, że dzieli Dniepr na dwie części i jest 
piękna, duża 
1 przyjemna. Obok niej znajduje się Mała Chortyca (lub Chortyczka) 
ściśle związana z historią Kozaków oraz rodu Wiśniowieckich. 
Następne wyspy to Tomakówka, o której wspomina już Bielski w swej 
Kronice twierdząc, że: „Na tym ostrowie najwięcej Niżowi 
mieszkają, jakoż im stoi za najmocniejszy zamek". Odegrała ona 
również niebagatelną rolę w dziejach bractwa kozackiego, a tym 
samym również Polski i całej Rzeczpospolitej, tam bowiem miał swą 
siedzibę Bohdan Chmielnicki rozpoczynając największą w dziejach 
Ukrainy wojnę z Polską. 
Poniżej ujścia rzeki Czortomelik znajdował Czortomełycki Ostrów, 
duża wyspa ze zrujnowanym już, w czasie gdy zwiedzał ją Beauplan, 
zamkiem. 
Dalej Dniepr rozlewał się i rozgałęział jeszcze bardziej tworząc 
prawdziwy labirynt wysp, wysepek (Beauplan twierdzi, że było ich 
aż 10 tysięcy), odnóg i kanałów zarośniętych gęstą trzciną „wielką 
jak dzidy, tak że przeszkadza to dostrzec kanały dzielące wyspy)4. 
Podobno znajdowała się tu kozacka Skarbnica Wojskowa, w której 
chowano działa zdobyte na Turkach, a także prywatne „oszczędności" 
kozackie pochodzące z łupów, przemyślnie ukryte w podwodnych 
kryjówkach. Wieści o nich (zapewne dość przesadzone) rozpalają do 
dziś wyobraźnię i budzą nadzieje poszukiwaczy skarbów. 
Niestety, dziś krajobraz naddnieprzański wygląda inaczej. Tamy 
przegradzające rzekę oraz zbiorniki wodne podniosły znacznie 
lustro wody, która zalała większość wysp. Zniknęły też malownicze, 
pełne ptactwa i zwierzyny zarośla rzeczne, w których Kozacy 
polowali na Tatarów, choć czasem sprawdzało się ukraińskie 
porzekadło, że „złapał Kozak Tatarzy-na, a Tatarzyn za łeb 
trzyma". Dzisiejszy Dniepr to szeroko rozlana, uregulowana i 
leniwie płynąca rzeka. Rozwiązało to naturalnie wszelkie problemy 
z żeglugą, o których wspomina Beauplan pisząc, że Ukraina nie ma 
rzek spławnych „łącznie z Borystenesem, który 50 mil poniżej 
Kijowa wstrzymuje spławy swymi trzynastoma porohami". A mimo to 
żal... 
Za Skarbnicą, u ujścia rzeki Bazawłuk znajdowała się wyspa o tej 
samej nazwie, na której istniała przez wiele lat największa i 
najlepiej ufortyfikowana Sicz kozacka (Sicz Bazawłucka). Poniżej 
Bazawłuku znajdowało się jeszcze kilka wysp nie odgrywających 
jednak większej roli, a na- 
4 Tamże, s. 121. 
12 
stępnie, już w granicach tureckich włości, duża wyspa Tawań, 
zdaniem Beauplana mająca 2 mile długości i Vt mili szerokości, na 
której znajdował się zamek turecki Asłan i miasteczko Tawań. W tym 
miejscu Turcy przegradzali rzekę łańcuchami, które miały chronić 
ich przed nagłymi, zwłaszcza nocnymi wypadami Kozaków. Przejazdu 
(a raczej przepływu) broniły również armaty zameczku Asłan i 
położonej nieco dalej twierdzy Tehinia. 
Porohy dzieliły Ukrainę na dwie części -pomocnąi południową. Część 
północna to kraina lesista, wyżynna, nieźle zaludniona i 

background image

zagospodarowana. To tam leżały największe miasta Ukrainy - Kijów, 
Biała Cerkiew, Kaniów, Czerkasy, Korsuń, Czehryń i wiele innych. 
Większość z nich znajdowała się na Ukrainie prawobrzeżnej, która 
pod względem rozwoju górowała jednak nad lewobrzeżną. Natomiast 
część południowa nazywana popularnie Niżem lub Zaporożem (kraj za 
porohami) była w owych czasach rozległym, bezludnym stepem. 
Formalnie należał on najpierw do Litwy, a później do Korony, w 
rzeczywistości jednak był niczyj, „Boży", albowiem nigdy nie 
wytyczono dokładnej granicy ukraińsko-tatarskiej. Buszowały w nim, 
zupełnie zresztą bezkarnie, czambuły tatarskie, a ich koniuchowie 
wypasali stada koni, bydła i owiec. Nic więc dziwnego, że 
przylgnęła do tych bezkresnych stepów nazwa Dzikich Pól. Była to 
kraina, o której opowiadano legendy, zwłaszcza ojej urodzie i 
bogactwie. 
W Dnieprze i jego dopływach nie brakowało ryb. Zdaniem Beauplana 
jedno zarzucenie sieci u ujścia rzeki Oreł przynosiło podobno 2 
tysiące sztuk ryb, a u ujścia Samotkani, w znajdujących się tam 
jeziorach było ich tyle, że „zdychały na skutek zbyt wielkiego 
stłoczenia w tej nadmiernie stojącej wodzie, powodując zgniliznę 
niebywałą, od której nawet woda robi się stęchła"5. Najwięcej 
oczywiście było karpi, leszczy i płotek, ale trafiały się, 
zwłaszcza w Samarze, również jesiotry. 
W zaroślach nadrzecznych, na mokradłach i na tak licznych wyspach 
dnieprowych gnieździły się ogromne stada ptactwa wodnego, 
szczególnie żurawi, pelikanów, zwanych na Ukrainie babami, oraz 
kaczek i gęsi. Zwierzyny nie brakowało także w stepach, gdzie 
wśród wysokiej trawy buszowały bobaki (gryzonie z rodziny 
wiewiórek, ale swym wyglądem przypominające trochę króliki, żyjące 
w norach i ongi bardzo poszukiwane ze względu na sadło i skóry, i 
z tego powodu bardzo obecnie rzadkie). 
5 Tamże, s. 109, 115-116. 
13 
Nie należy to wprawdzie do tematu naszych rozważań, ale warto, jak 
sądzę, wspomnieć o ich nader ciekawych zwyczajach opisanych 
szeroko i barwnie przez Beauplana. Otóż jego zdaniem istnieje 
wśród nich... niewolnictwo! „Niewolnicy" leżą na brzuchach, a ich 
„właściciele" - „kładą im na brzuchy wielką garść trawy, którą 
bobaki trzymają obejmując ją łapami... Potem pozostałe zwierzaki 
wloką takiego bobaka za ogon aż do wejścia do kryjówki i w ten 
sposób służy im on za sanie"6. 
W stepach żyły również suhaki - zwierzęta z gatunku antylopy, 
obecnie zupełnie na tym terenie wytępione, a także jelenie, dziki 
(podobno osiągające ogromne rozmiary), kozy i konie stepowe w 
stadach po 30-50 sztuk. Nie nadawały się one do pracy, polowano 
więc na nie przede wszystkim dla smacznego i bardzo delikatnego 
mięsa, w smaku przypominającego cielęcinę. Oprócz nich żyły 
jeszcze konie tarantowate (pasiaste) używane do zaprzęgów. Nie 
brakowało też bawołów, białych zająców i żbików oraz żyjących w 
dużych stadach zdziczałych baranów posiadających długą wełnę. 

background image

Znawcy ówczesnej fauny ukraińskiej twierdzą również, że w Dzikich 
Polach żyły wilki, lisy, kuny i gronostaje, borsuki, a nad wodami 
i bagnami (których przecież nie brakowało) wydry, norki i bobry. 
Bogactwo fauny ukraińskiej było tak ogromne, że wspomina o niej 
prawie każdy autor opisujący tę „ziemię obiecaną". Wspomniany już 
pisarz Michalon Litwin pisze na przykład: „Dzikich zwierząt - 
żubrów, dzikich koni, jeleni takie mnóstwo, że polowania odbywają 
się jedynie dla skóry; z mięsa używają tylko polędwicę resztę 
wyrzucają. Mięsa dzików i łań wcale nie jadają. Sarny w takiej 
ilości przebiegają w zimie ze stepów do lasów, a w lecie - do 
stepów wracają, że każdy włościanin zabija je tysiące rocznie... 
Ptactwa tak nadzwyczajna mnogość, że na wiosnę chłopięta robią 
wyprawę po nie i całe łodzie wypełniająjajami dzikich kaczek, 
gęsi, żurawi, łabędzi... Psów karmią mięsem dzikich zwierząt i 
rybą, gdyż rzeki przepełnione są jesiotrami i innymi wielkimi 
rybami napływającymi z morza do słodkiej wody"7. Przesada? Być 
może! Ale chyba jednak niezbyt duża, bo przecież w podobnym tonie 
wypowiada się wielu autorów począwszy od Herodota, a skończywszy 
na wielokrotnie już wspomnianym francuskim znawcy Ukrainy - 
Beauplanie. 
6 Tamże, s. 157. 
7 Cyt. za F. Rawita-Gawroński, Historia ruchów hąjdamackich (w. 
XVIII), t. 1., Brody 1913, s. 8. 
14 
Nie brakowało również na Zaporożu miodu. Wiosną, gdy rozległy 
step, tak chętnie przez poetów porównywany do morza, pokrywał się 
zielenią i mocno pachnącymi, różnokolorowymi kwiatami, uwijały się 
wśród nich liczne roje pszczół, których barcie najczęściej 
ukrywały się w dziuplach starych dębów. 
Niestety, wśród traw, trzcin i lasów uwijały się nie tylko 
pszczoły, ale również małe, bardzo dokuczliwe muszki, gzy i 
komary, przed którymi wędrowcy chronili się w połohach, czyli w 
małych, plecionych z chrustu szałasach pokrytych rzadką bawełnianą 
tkaniną, zabezpieczającą od much i komarów. Bardzo często zdarzały 
się również naloty szarańczy. Beauplan zaobserwował je na przykład 
w latach 1645 i 1646, kiedy to podobno było ich takie mnóstwo, że 
leciały chmarami rozciągającymi się na 5-6 mil długości i 2—3 
szerokości. Była to niezwykle groźna plaga powodująca 
katastrofalne straty. „Gdzie przejdzie ta szarańcza, gdzie się 
zatrzyma, wymłóci wszystko w niespełna dwie godziny... Całe pola 
są nią wtedy pokryte i słyszy się szmer, który wydaje przy 
żarciu... A gdy lecą, przy największej nawet jasności słońca, nie 
widać go lepiej niż w czasie, kiedy niebo pokryte jest wielkimi 
chmurami"8. No cóż, Ukraina była na pewno krajem „mlekiem (choć 
krowy hodowano wówczas przede wszystkim na mięso) i miodem 
płynącym", ale biblijnym rajem z pewnością jednak nie była. 
Mimo to jednak uroda kraju i jego bogactwo przyciągały ludzi 
pragnących wzbogacić się, niekoniecznie metodami dozwolonymi, a 
więc również wszelkiej maści awanturników, poszukiwaczy przygód i 
ludzi tęskniących do niczym nie skrępowanej swobody, podobnie jak 
później amerykański Dziki Zachód przyciągał traperów pochodzących 

background image

ze stanów wschodnich. Na ukraińskich stepach przybyszów tych 
nazywano początkowo z ruska dobycznikami lub uchodnikami. 
Przybywali zazwyczaj wiosną, gdy step się zaczynał zielenić. 
Budowali szałasy i przez wiosnę i lato zajmowali się polowaniem i 
zbieractwem. Zbierali miód, łowili i suszyli ryby, łapali 
tarantowate konie, wyprawiali skóry upolowanych zwierząt, a ich 
mięso suszyli i wędzili. Jesienią większość z nich obładowana 
zdobyczą wracała do miast i miasteczek ukraińskich - „na włość" i 
sprzedawała ją na targowiskach. Nie wszyscy jednak! 
Zaporoże było terenem, na którym nie istniała żadna władza - ani 
państwowa, ani - tym bardziej - szlachty. Na Dzikie Pola udawali 
się więc 
* Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 154-155. 
15 
nie tylko wolni i swobodni łowcy przygód. Uciekali tam również 
ludzie ścigani przez prawo, banici polityczni i zwykli 
kryminaliści, a także, z biegiem czasu coraz bardziej masowo, 
chłopi pańszczyźniani eksploatowani ponad wszelką miarę przez 
system feudalny. Większość z nich pochodziła z Ukrainy, ale nie 
brak było również zbiegów z Polski, Litwy i Wielkiego Księstwa 
Moskiewskiego, a nawet Niemiec. 
Masowe ucieczki chłopów miały ogromny wpływ na dalsze dzieje Ko-
zaczyzny. Gdyby nie ono, dzieje dobyczników pozostałyby 
prawdopodobnie barwnym, lecz marginalnym epizodem historii i 
Polski, i Ukrainy, podobnie jak dzieje traperów amerykańskich, 
interesującym wyłącznie autorów powieści przygodowych i ich 
czytelników. Warto się więc, jak sądzę, choć przez chwilę 
zastanowić nad przyczynami i skutkami tego zjawiska. 
Wiek XVI i początek XVII to okres wzmożonego popytu na zboże na 
giełdach towarowych Europy Zachodniej, zwłaszcza Amsterdamu i 
Londynu, wywołanego przede wszystkim, choć nie wyłącznie, wzrostem 
liczby ludności w Europie oraz postępującą urbanizacją krajów na 
zachód od Łaby. Niektórzy badacze tego zagadnienia twierdzą, że 
przeciętny przyrost ludności na naszym kontynencie wynosił wówczas 
w skali rocznej 8-10%. Konsekwencją tego zjawiska był stosunkowo 
szybki rozwój miast. Powstawały nowe ośrodki miejskie, wzrastała 
też liczba mieszkańców miast starych. Paryż, Antwerpia, Londyn, 
Wenecja, Neapol, Rzym, Mediolan i Palermo przekroczyły granicę 100 
tysięcy mieszkańców, a wiele miast, między innymi Florencja i 
Amsterdam, zbliżało się do tej granicy. W Europie Wschodniej w tym 
okresie dorównywała im pod względem liczby mieszkańców jedynie 
Moskwa. Natomiast spośród miast Rzeczpospolitej największy Kraków 
miał jedynie około 30 tysięcy mieszkańców, a nowa stolica kraju - 
Warszawa raptem 20 tysięcy (niektórzy badacze twierdzą, że jeszcze 
mniej, około 10 tysięcy) mieszkańców. 
Zwiększony popyt na produkty rolne oznaczał poprawę koniunktury 
dla krajów leżących na wschód od Łaby, gdyż jak twierdzą badacze 
historii ekonomii XVI i XVII-wiecznej, w tym właśnie okresie 
doszło już do podziału Europy na dwa wielkie rejony - coraz 
wyraźniej uprzemysławiający się Zachód i rolniczy, a także 
surowcowy Wschód. Granicę między nimi stanowiła rzeka Łaba. 

background image

Łaba stanowiła również linię graniczną dla dwóch typów struktury 
wsi. Na zachód od niej wykształciła się gospodarka wiejska oparta 
w za- 
16 
sadzie na większych i średnich gospodarstwach. Natomiast w krajach 
położonych na wschód od tej rzeki, a więc między innymi w 
Rzeczpospolitej, podstawową formą gospodarki wiejskiej stał się 
folwark pańszczyźniany nastawiony przede wszystkim na produkcję 
taniego zboża na eksport. Poprawa koniunktury na płody rolne 
oznaczała więc automatycznie wzrost dochodów właścicieli 
folwarków, trudno więc się dziwić, że starali się oni maksymalnie 
zwiększyć produkcję poprzez terytorialny rozwój folwarku oraz 
zwiększanie liczby dni pańszczyźnianych w tygodniu. 
Aby zapewnić sobie przymusową i praktycznie darmową siłę roboczą 
szlachta dążyła również do ograniczenia wolności osobistej chłopów 
przez przypisanie ich do ziemi. Już w 1496 roku zabroniono więcej 
niż jednemu chłopu opuszczać w ciągu roku wieś, oczywiście pod 
warunkiem wywiązania się ze wszystkich swych powinności wobec pana 
feudalnego. Również tylko jednemu dziecku chłopskiemu z rodzin 
wielodzietnych wolno było szukać zajęcia lub nauki poza wsią. 
Konstytucje sejmowe z lat 1501-1543 ograniczyły nawet te 
możliwości, uzależniając je całkowicie od zgody pana. Chłopów 
pozbawiono również opieki sądów państwowych, poddając ich 
całkowicie sądownictwu dominialnemu. Najpotężniejszy środek 
przymusu w walce z opornymi włościanami uzyskała szlachta w 1573 
roku w postaci czwartego artykułu konfederacji warszawskiej, który 
przyznawał jej prawo karania swych poddanych całą gamą stosowanych 
wówczas kar, aż do kary śmierci włącznie. 
Podobne procesy zachodziły wówczas również w innych państwach na 
wschód od Łaby, a więc między innymi we wschodniej części Rzeszy 
Niemieckiej i w państwie moskiewskim, gdzie wprowadzono tzw. lata 
za-powiednie, w czasie których nie wolno było chłopom w żadnym 
wypadku porzucać swych panów. 
Każdy medal ma jednak dwie strony. „Przykręcanie śruby" 
pańszczyźnianej rodziło opór ze strony tych, którzy byli nią 
„dokręcani", a jego najczęstszym przejawem były ucieczki. Uciekano 
oczywiście tam, gdzie „ramię sprawiedliwości" było słabe, a więc 
między innymi na Ukrainę. Sejm 1590 roku zezwolił królowi na 
rozdawnictwo nie zamieszkałych „pustynnych" ziem za Białą Cerkwią, 
część więc uciekinierów osiadała w nowo powstających latyfundiach 
magnackich i majątkach szlacheckich, które - przynajmniej na razie 
- zapewniały długotrwałe „wolnizny". Część zaś, bardziej 
przedsiębiorcza i odważniej sza, a być może i bardziej prze- 
17 
widująca, udawała się bezpośrednio na Dzikie Pola. W miarę bowiem 
upływu lat również na Ukrainie położenie chłopów zaczęło się 
pogarszać. Właściciele majątków, dbając o wzrost ich dochodowości, 
zaczęli skracać lata „wolnizny" i zwiększać wysokość czynszów. 
Pojawiła się pańszczyzna. W pierwszej połowie XVII wieku na 
Wołyniu i Bracławszczyź-nie pańszczyzna sięgała już 5 dni w 
tygodniu, a na Zadnieprzu 1-2 dni. Podobnie też jak na pozostałych 

background image

terenach Rzeczpospolitej zaczęto ograniczać wolność osobistą 
chłopów. Przyzwyczajona do znacznych swobód ludność tych terenów 
odczuła bardzo boleśnie ten nagły wzrost powinności i 
odpowiedziała falą ucieczek na tereny, gdzie władza państwa i 
szlachty nie sięgała, a więc na Dzikie Pola, do buszujących tam, 
wolnych i od nikogo niezależnych Zaporożców. 
W ten oto sposób zjawiska ekonomiczne i polityczne zachodzące w 
Rzeczpospolitej i odległych krajach Zachodu wywarły wpływ na 
zwiększenie się liczby ludzi „luźnych" na dalekim Zaporożu, a 
także na charakter tej społeczności, która stawała się coraz 
bardziej plebejska i coraz bardziej wrogo ustosunkowana do 
szlacheckiego państwa. Pośrednio więc zadecydowały również o 
dalszej historii Ukrainy, a poprzez to i o losach całej 
Rzeczpospolitej. No cóż, Europa była, jest i zapewne będzie zawsze 
systemem naczyń połączonych. 
Ale nie uprzedzajmy wypadków i powróćmy do opisu dalszych losów 
ludzi zajmujących się „przemysłem stepowym". Bardzo szybko, bo już 
w XV wieku, przylgnęła do nich nazwa Kozaków. Ma ona turecko-
tatar-ski rodowód i miała kilka znaczeń. Według spisanego przez 
anonimowego Włocha słownika plemienia Połowców zwanego Codex 
Cumanicus oznaczała wartownika, konwojenta lub stróża9. Według 
innych autorów natomiast odnosiła się ona do ludzi swobodnych, 
niezależnych, czasem awanturników lub wręcz rozbójników stepowych. 
W tym sensie na przykład wspomina o Kozakach XIV-wieczna kronika 
Sudaku, włoskiego miasta położonego na Krymie, w której znalazła 
się wzmianka o tym, że Kozacy zabili mieczami Almaczę, syna 
Samaka. Podobnie określa Kozaków również nasz kronikarz Jan 
Długosz. Z kolei Zygmunt Gloger w swej Encyklopedii Staropolskiej 
wyjaśnia, że jest to nazwa pochodząca wprost „od wyrazu tatarsko-
dżagatajskiego kazak, znaczącego żołnierz-ochotnik lekkozbrojny, 
bezżenny... jakoby chudy pachołek, zdobyczy sobie szuka- 
' Cyt. za Z. W ó j c i k, Dzikie Pola w ogniu, Warszawa 1968, s. 
9. 
18 
jąc, nikomu nie jest poddany, a za pieniądze komu chce służy. 
Polacy więc pod wyrazem Kozak rozumieli nie tylko Ukraińca, ale w 
ogólnym znaczeniu dzielnego mołojca, hajdamakę i najezdnika". 
Trochę podobnie charakteryzuje Kozaków Michał Hruszewski w swej 
Historii Ukrainy-Rusi. Jego zdaniem bowiem Kozacy to ludzie nie 
osiadli, z niczym nie związani, znani polskiemu prawu hultaje 
przebywający w stepach ukraińskich i zajmujący się szczególnie 
„sportem pogranicznym", grasowaniem po stepie, a zwłaszcza 
prowadzący wojnę partyzancką z Tatarami"10. 
Odrzucając niektóre, wręcz humorystyczne koncepcje naszych i 
ruskich XVII-wiecznych kronikarzy, według których nazwa ta wywodzi 
się na przykład od słowa... koza lub kozioł, gdyż Kozacy byli 
równie szybcy i zwinni jak to zwierzę, można chyba przyjąć, że 
nazwą tą określano ludzi odważnych, niezależnych, junaków 
pełniących w zależności od okoliczności różne funkcje, czasem 
wartowników, konwojentów lub lekkozbrojnych żołnierzy, a czasem 

background image

wręcz przeciwnie - rozbójników i rabusiów11. Podobnie zresztą jak 
dzieje się to i dziś w odniesieniu do podobnych kategorii ludzi. 
Kozakami ochrzcili naszych stepowych dobyczników Tatarzy, dla nich 
bowiem kozakiem był każdy, kto żył ze stepu na własną rękę. 
Przyznać jednak trzeba, że w tym konkretnym przypadku nazwa była 
bardzo trafna. Nie zapominajmy bowiem, że Dzikie Pola były dzikie 
nie tylko ze względu na przyrodę, ale również, a kto wie, czy nie 
przede wszystkim, ze względu na panujące tam obyczaje, delikatnie 
mówiąc, bardzo odległe od wszelkich norm właściwych cywilizowanym 
społeczeństwom. 
Tatarzy mieli też bardzo duży wpływ na dalszy kierunek rozwoju tej 
społeczności. Buszując w trawach stepowych bardzo szybko natknęli 
się na ludzi zajmujących się „przemysłem stepowym" i od razu 
potraktowali ich j ako doskonały j asyr osiągaj ący wysoką cenę na 
rynkach Krymu i Stambułu, tym cenniejszy, że posiadający własną 
zdobycz w postaci miodu, mięsa, ryb i skór, a więc tego 
wszystkiego, czego zawsze brakowało w ubo- 
10 M. Hruszewski, Istorija Ukrajiny-Rusy, t. 7: Kozacki czasy - do 
r. 1625, Kijów 1909, s. 81. 
11 Od kozy nazwę Kozaków wywodził np. biskup przemyski Paweł 
Piasecki w swej wydanej w 1645 roku Chronica gestorum in Europa 
singularium. Natomiast kronikarz Petro Symonowskyj twierdził, że 
Kozacy wywodzą się z starożytnej krainy Hircania na Kaukazie, 
albowiem po łacinie hircus znaczy kozioł, a od niego z kolei 
pochodzi nazwa Kozak! 
19 
giej raczej Tartarii. Oczywiście Kozacy (pozostańmy już obecnie 
wyłącznie przy tej nazwie) nie byli potulnymi barankami i 
próbowali się bronić. Dopóki jednak działali w pojedynkę lub w 
niewielkich grupach nie byli w stanie przeciwstawić się tym 
doskonałym, stepowym rozbójnikom od wieków wprawionym w 
partyzanckich sposobach walki, w organizowaniu zasadzek i pułapek, 
a także w chwytaniu jasyru. Początkowo Tatarzy polowali więc na 
Kozaków prawie bezkarnie, jak na zwierzynę, ograbiali z 
posiadanych rzeczy i sprzedawali w niewolę turecką, z której 
przeważnie nie było już powrotu. 
A warto też pamiętać, że teren Dzikich Pól wyjątkowo sprzyjał tego 
typu działaniom. Wprawdzie był to step, ale bardzo urozmaicony 
krajo-brazowo i doskonale nadający się na wszelkiego rodzaju 
zasadzki. Przerzynały go liczne halki, czyli wąskie i głębokie 
doliny o brzegach lekko spadzistych, porośnięte wysoką trawą, a 
czasem krzakami, którymi spływała woda stepowa do rzek, rzeczek 
lub jezior. Spotykamy tam również jary, czyli mniejsze bałki o 
bardziej spadzistych brzegach oraz bajraki, czyli bałki lub jary 
porośnięte lasem. 
Zresztą w XVI i XVII wieku Ukrainie nie brakowało również 
większych kompleksów leśnych. Więcej ich było oczywiście w części 
północnej, ale również i w części południowej można było spotkać 
wcale niemałe obszary leśne. Przykładowo wymienić można chociażby 
las Czarny rozciągający się wokół źródeł Taśminy, las Bowtysz, o 
którym wspomina Paprocki w swym herbarzu, obszerne lasy nad Sułą i 

background image

wokół Łubniów, puszczę Kozłówek, pasy leśne rozciągające się od 
lewego brzegu Wor-skły aż do Donu, olbrzymi kompleks leśny, zwany 
Czuta, rosnący w pobliżu Chortycy i wiele, wiele innych. 
Zasadzki można było urządzać również i w gołym stepie, w wysokiej 
sięgającej 50-60 cm trawie. W dodatku Tatarzy, o czym też warto 
pamiętać, znali doskonale teren, byli z nim zżyci od bardzo, 
bardzo dawna. Stosowali też wiele różnych „tricków" mających 
wprowadzić w błąd przeciwników. Jeden z nich nader barwnie opisał 
Beauplan: 
„A oto jaki spryt wykazują w kryciu się w polu, gdy chcą zaskoczyć 
jakąś karawanę, tak by nie zwietrzono ich obecności. 
Trzeba wam wiedzieć, że okolice te porośnięte są trawami wysokości 
do dwóch stóp, tak że nie mogą się oni poruszać nie pozostawiając 
na niej śladów... Tak jak ich jest 400, dzielą swe oddziały na 
cztery części, w każdym po 100 koni, jedni zmierzają na północ, 
inni na południe, pozostali 
20 
na wschód i zachód. Krótko mówiąc, każdy z tych czterech oddziałów 
rusza z wyznaczonego miejsca na odległość około półtorej mili, a 
na końcu tej drogi ów stuosobowy oddziałek dzieli się na trzy 
części, każda po 33 ludzi, którzy posuwają się jak uprzednio lub 
brzegiem rzeki. Po przejściu połowy mili ponownie dzielą się na 
trzy części... 
Wszystkiego tego dokonują w niespełna półtorej godziny, pędząc 
wielkim kłusem, gdyż w razie ich odkrycia byłoby już zbyt późno na 
wszelki pośpiech... Każda jedenastoosobowa grupa rusza na przełaj 
przez pola, przyjmując kierunek wedle własnego uznania, tak 
jednak, aby nie spotkać się w zakreślonym obwodzie. Na koniec 
udają się w oznaczonym dniu na umówione spotkanie o jakieś 10 lub 
12 mil dalej, gdzie znajduje się woda lub rośnie trawa... Śladów 
żadnych nie pozostawiają, jako że trawa podnosi się z dnia na 
dzień po przejściu owych jedenastu koni... Napadają na jakąś tam 
graniczną wioskę, którą zaskakują i zdobywają, po czym uciekają... 
Kozacy dobrze wiedząc, że nieprzyjaciel nie przekracza 500-600 
ludzi, dosiadają koni w 1000 lub 1200jeźdźców i posuwają się 
tropem szukając śladów wroga. Gdy je postrzegą, trzymają się ich 
aż do wspomnianego przedetem kręgu. Tu Kozacy tracą koncept i nie 
wiedzą już, gdzie dalej szukać, gdyż trop rozbiega się na 
wszystkie strony"12. 
Walka z takim przeciwnikiem nie była łatwa, twarda więc 
konieczność zmusiła Kozaków do samoobrony i łączenia się w większe 
grupy, które miałyby szansę przeciwstawić sienie tylko pojedynczym 
ordyńcom (członek ordy, a więc tatarskiego wojska), ale także 
większym oddziałom. Wkrótce też step ukraiński stał się widownią 
nieustających walk, zasadzek i podchodów, w których początkowo 
zdecydowanie górowali Tatarzy. Niedługo jednak. Kozacy okazali się 
niezwykle pojętnymi uczniami w tej twardej szkole życia, nabrali 
doświadczenia i bojowych umiejętności i po pewnym, niezbyt zresztą 
długim czasie, przeszli od obrony do natarcia atakując z 
powodzeniem swych dotychczasowych dręczycieli. 

background image

Organizowanie najpierw skutecznej obrony, a później odwetowych i -
powiedzmy to szczerze - grabieżczych wypraw wymagało stworzenia w 
ramach społeczności kozackiej przynajmniej elementarnych form 
organizacyjnych, bez których zresztą nie może istnieć żadna 
organizacja, zwłaszcza militarna. W tym jednak konkretnym 
przypadku sprawa była trudna, Kozacy bowiem byli ludźmi ogromnie 
przywiązanymi do niczym 
12 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 136-
137. 
21 
nie skrępowanej swobody i wolności osobistej. Można nawet 
zaryzykować twierdzenie, że mieli skłonności anarchistyczne, co 
zresztą zarzuca im jeden z naszych wybitnych historyków Tadeusz 
Korzon, tak oto charakteryzujący społeczność kozacką: „Dzika, 
ciemna, pragnąca jedynie wolności, opilstwem zamroczona, 
niebezpieczna narośl na ciałach państwowych Polski i Moskwy"13. 
Jest to opinia niewątpliwie stronnicza i krzywdząca, ale w części 
dotyczącej przywiązania do wolności bezspornie prawdziwa. 
Początkowo więc łączono się w grupy jedynie dla realizacji 
doraźnych potrzeb, samoobrony lub organizacji łupieżczej wyprawy. 
Grupy wybierały spośród siebie dowódców, czyli atamanów; ich 
władza trwała tak długo, jak długo istniała przyczyna, dla której 
dana grupa powstała, a więc na czas trwania wyprawy. 
Czasem, gdy zaistniała konieczność przeprowadzenia specjalnych 
przygotowań, zakładano obozy warowne zwane z tatarska koszami. 
Działo się tak najczęściej w przypadku organizowania dalekich 
wypraw odwetowych i rabunkowych na tatarski Krym lub nawet na 
ziemie tureckie. W koszu zbierali się ochotnicy, gromadzono broń i 
zapasy prochu, budowano statki rzeczno-morskie, zwane czajkami 
itd. Kosze zakładano w miejscach z natury obronnych, a więc 
najczęściej na dnieprowych wyspach. 
Władzę w tych obozach sprawował wybrany spośród towarzystwa ata-
man koszowy. Do jego zadań należało przede wszystkim organizowanie 
i kierowanie przebiegiem przygotowań, a także przestrzeganie 
dyscypliny wśród Kozaków zgromadzonych w obozie i utrzymanie ich w 
trzeźwości. A nie była to bynajmniej sprawa łatwa, gdyż byli oni 
ogólnie znani ze swej skłonności do pijaństwa. Beauplan na 
przykład podaje w swej relacji, że nie było w tamtych czasach 
innej grupy na świecie, która tak bardzo ulegałaby temu nałogowi. 
Twierdzi on wręcz, że: „Nie są oni nigdy tak pijani, by nie mogli 
zacząć picia od nowa"14. W opinii tej sekundują mu wszyscy 
współcześni autorzy. O pijaństwie Kozaków wspominają też pieśni 
ludu ukraińskiego. Jednym słowem wódka, wino i piwo towarzyszyły 
kozactwu właściwie przez cały czas, w trakcie podejmowania 
wszelkich, najważniejszych nawet decyzji, zwłaszcza w czasie 
wyboru starszyzny czy też podczas podejmowania oficjalnych gości i 
posłów. 
"T.Korzon, Dzieje wojen i wojskowości w Polsce, t. II, Lwów 1923, 
s. 296. 14 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 
110. 
22 

background image

Pijaństwo ustawało jednakże (a przynajmniej powinno było ustać) w 
okresie przygotowań do wypraw wojennych i w trakcie ich trwania. 
Za złamanie tej zasady groziły bardzo poważne kary, które 
wymierzał właśnie ataman koszowy. 
Z czasem, gdy Kozacy przestali być wyłącznie „lądowymi piratami" i 
z wolna zaczęli stawać się elitą polityczną narodu ukraińskiego 
(kwestią tą zajmiemy się szerzej w dalszych rozdziałach) powstała 
konieczność powołania trwałych form organizacyjnych zdolnych do 
kierowania tą społecznością również w okresach między wyprawami. 
Naj starszą z nich i niewątpliwie najważniejszą była rada kozacka. 
Brali w niej udział wszyscy członkowie bractwa i nierzadkie bywały 
przypadki, że w obradach uczestniczyło po kilkanaście, a nawet 
kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Rada zbierała się najczęściej po 
południu, a o rozpoczęciu obrad informowano wystrzałem z działa i 
bębnieniem w litaury15. 
Z biegiem lat powstał zwyczaj zwoływania rad kilka razy w roku, 
najczęściej w dniu Nowego Roku, na Święta Wielkanocne i pierwszego 
października. Jeśli jednak zaistniały specjalne okoliczności, na 
przykład konieczność rozsądzenia sporów, których w tej 
społeczności nigdy nie brakowało, lub podjęcia decyzji w kwestii 
buntu przeciw szlachcie, to można było zwołać członków bractwa na 
nadzwyczajne obrady w każdej porze roku. Czasem zresztą decydował 
o tym kaprys podchmielonych Zaporożców, którzy po prostu wynosili 
na plac obozowy litaury i waląc w nie czym popadło zwoływali 
załogę Siczy (o obozach zwanych Siczami szerzej w dalszej części 
rozdziału). Dobosz, do którego funkcji należało zwoływanie 
członków bractwa bębnieniem, nie stawiał zazwyczaj oporu, gdyż 
„inicjatorzy" obrad mogli go po prostu zatłuc kijami. 
Obradom rady, zarówno „statutowym", jak i tym zwoływanym adhoc, 
przewodniczył zawsze ataman koszowy. 
Do kompetencji rad należało przede wszystkim podejmowanie decyzji 
w najbardziej węzłowych, najistotniejszych sprawach, takich jak 
organizowanie wypraw na Krym lub miasta tureckie, czy buntów 
przeciw Rzeczpospolitej . Rada przyjmowała również obcych posłów i 
ustalała ogólne pryncypia polityki zagranicznej. Te ostatnie 
oczywiście zupełnie bezprawnie, gdyż Kozacy nie powinni byli, 
zgodnie z prawem Rzeczpospolitej, 
' Były to wielkie bębny, których używano np. do wybijania pobudki. 
23 
utrzymywać żadnych kontaktów z obcymi państwami. Zakazu tego 
jednak nie przestrzegano i liczne poselstwa przybywały na Sicz lub 
z niej wychodziły. Szczególnie ożywione kontakty utrzymywano z 
Moskwą, Tatarami i Turcją, ale nie brak było poselstw i z innych, 
odleglejszych krajów, z Rzeszy Niemieckiej czy też Wenecji. 
Rady oceniały również działalność starszyzny, zwłaszcza atamana. 
Ważne było to, czy prowadzi on politykę uzgodnioną z radą i czy w 
swych działaniach jest skuteczny. Jeśli ocena wypadała 
niepomyślnie, wówczas atamana odwoływano, a wraz z nim cała 
starszyznę kozacką. Działo się to zazwyczaj w trakcie noworocznej 
rady, choć nie tylko. Musimy bowiem stale pamiętać, że społeczność 
kozacka nie posiadała stałych, spisanych norm postępowania i wiele 

background image

zależało od kaprysu czerni, która dość często korzystała ze swej 
przewagi liczebnej i potrafiła wymóc na swej starszyźnie dogodne 
dla siebie decyzje. Nierzadko więc dokonywano zmiany atamana 
wówczas, gdy pojawił się nowy, szczęśliwszy kandydat, potrafiący 
przekonać do siebie pospolitych Kozaków. 
Rada kozacka była więc najbardziej charakterystyczną dla tej 
społeczności instytucją demokracji bezpośredniej. L. Podhorodecki 
twierdzi, że była to demokracja w pewnym sensie pozorna, gdyż 
wszystkie projekty decyzji przygotowywała starszyzna, tworząca 
obradującą odrębnie „małą radę". Rada (ta duża, skupiająca 
wszystkich Kozaków) mogła jedynie przyjąć je lub odrzucić. 
Niewątpliwie ma sporo racji, a do jego opinii można dodać jeszcze 
i to, że tłumem można było łatwo sterować, tym bardziej że obrady 
obficie „podlewano" gorzałką (na trzeźwo bowiem Kozacy niechętnie 
zabierali głos, obawiając się śmieszności; świadczy o tym 
chociażby przebieg kilkakrotnie już wspomnianego poselstwa E. 
Lassoty). No, ale z drugiej strony, czyż zjawisko manipulacji 
tłumem nie należy do stałych grzechów wszystkich demokracji 
bezpośrednich? Czyż nie podobnie działo się w Atenach, ojczyźnie 
demokracji, za czasów chociażby Peryklesa? Oczywiście były 
różnice. Rada kozacka była ciałem bardzo burzliwym, a gdy wódka 
podgrzała temperamenty, dochodziło często do gwałtownych kłótni, 
bójek, a nierzadko i morderstw. W Atenach było spokojniej i 
zapewne bardziej kulturalnie. Ale w gruncie rzeczy były to kwestie 
marginalne. Istota sprawy sprowadza się bowiem do tego, że 
przeciętny „zjadacz chleba" w Atenach był równie mało (a kto wie, 
czy nawet nie mniej) przygotowany do podejmowania najważniejszych 
decyzji o losach państwa, jak przeciętny Kozak o losach swego 
bractwa. W obu też przypadkach przywódcy wy- 
24 
korzystywali ten fakt przygotowując projekty decyzji i manipulując 
sprytnie i inteligentnie tłumem w celu ich przeforsowania. 
Powróćmy jednak do ewolucji form organizacyjnych wśród Kozaków. 
Sprawne przeprowadzenie wyprawy lub powstania wymagało wyłonienia 
dowódcy. Aktu tego dokonywano po zakończeniu przygotowań. Odbywała 
się wówczas prawdziwa kampania wyborcza, po której rada wybierała 
atamana nazywanego często również hetmanem. Niewykluczone zresztą, 
że początkowo funkcje atamana koszowego i atamana (hetmana) 
kierującego wyprawą powierzano tej samej osobie. Niektórzy 
historycy, jak na przykład W. Serczyk, uważają wręcz, że po raz 
pierwszy funkcje te rozdzielono dopiero przy wyborze B. 
Chmielnickiego na stanowisko hetmańskie, w kwietniu 1648 roku. 
Sądzę, że nie do końca można zgodzić się z tym stanowiskiem i że 
nie było w tym względzie żadnych reguł. 
Atamanom (hetmanom) przysługiwały specjalne insygnia władzy w 
postaci buławy i buńczuka, czyli laski zakończonej ostrzem, do 
której przytwierdzano kitę z końskiego włosia. Mimo to jednak, 
przynajmniej początkowo, tytuł ten nie kojarzył się Kozakom z 
jakimiś specjalnymi przywilejami. Po prostu był to dowódca, 
którego władza kończyła się z chwilą zakończenia wyprawy. Zmieniło 
się to dopiero po roku 1648, kiedy to Bohdan Chmielnicki uzyskał 

background image

pełnię władzy nie tylko woj skowej, ale również cywilnej nad 
większością terytorium Ukrainy i sprawował j ą nieprzerwanie przez 
wiele lat, aż do śmierci. 
Wybory władz kozackich miały interesujący koloryt. Do dobrego tonu 
należało „krygowanie" się kandydatów. Ataman-elekt kilkakrotnie 
odmawiał przyjęcia stanowiska twierdząc, że jest go niegodny. 
Beauplan obserwujący zwyczaje kozackie doszedł nawet na tej 
podstawie do wniosku, że jeśli opierał się zbyt długo, to jako 
zdrajca bywał po prostu mordowany przez swych wyborców. Tak źle 
oczywiście nie było. W najgorszym przypadku delikwent mógł ponieść 
uszczerbek na czci, a czasami również i ciele. 
Osobiście jestem przekonany, że w wielu wypadkach kandydaci do 
funkcji hetmana zupełnie szczerze bronili się przed jej 
przyjęciem, gdyż rola atamana nie była wcale łatwa i... 
bezpieczna. Wprawdzie w trakcie wyprawy stawał się on - w sensie 
dosłownym—panem życia i śmierci wszystkich jej uczestników i mógł, 
jak pisze Beauplan, „ścinać głowy i wbijać na pal", lecz po jej 
zakończeniu był bezwzględnie rozliczany ze swych poczynań i 
osiągniętych rezultatów. Ale jeśli popełnił błąd, jeśli nie wy- 
25 
kazał się walecznością i nie odniósł sukcesu, wówczas po 
zakończeniu wyprawy nie otrzymywał „absolutorium", a to bardzo 
często oznaczało koniec nie tylko kariery, ale nawet życia. „W 
czasie mojej siedemnastoletniej służby temu krajowi, wszyscy 
którzy obejmowali ten urząd, źle kończyli" - pisze Beauplan. 
Zapewne miał rację. Dowódcy, który utracił zaufanie swych 
podkomendnych, najczęściej nie udzielano dymisji, nie przenoszono 
na „zasłużoną emeryturę", lecz po prostu obcinano głowę lub w inny 
sposób, czasem nader wymyślny, pozbawiano życia. Taki los spotkał 
na przykład Łobodę w obozie na uroczysku Sołonica i nic mu nie 
pomogły jego dawne „przewagi" w czasie wypraw po tatarskie i 
tureckie dobro oraz sukcesy w walkach z wojskami Rzeczpospolitej. 
Ostatecznie, po wielu latach, zapewne przy zastosowaniu znanej i 
sprawdzonej metody prób i błędów, wykształciły się stałe formy 
organizacyjne bractwa, a samo bractwo coraz częściej zaczęło 
używać w stosunku do siebie nazwy wojska kozackiego lub 
zaporoskiego. Kozaków podzielono na pułki, sotnie i kurenie. 
Pojawiły się nowe stanowiska generalnego dobosza, generalnego 
asawuła, czyli adiutanta hetmańskiego, oboźnego, generalnego 
puszkarza odpowiedzialnego za artylerię, podskarbiego i 
buńczucznego. Stanowiska te miały swe odpowiedniki w pułkach 
kozackich, którymi dowodzili pułkownicy. 
Powołano też do życia funkcje o charakterze bardziej 
administracyjnym niż wojskowym, jak na przykład tłumacza (funkcja 
bardzo ważna, jeśli weźmiemy pod uwagę ożywione kontakty 
Zaporożcow z zagranicą) lub kantarżeja kontrolującego prawidłowość 
używanych na Siczy i w innych obozach kozackich miar i wag. 
Pobierał on również opłaty od kupców handlujących na terenie 
obozów. 
Później, już pod koniec XVII i na początku XVIII wieku, pojawiły 
się również i inne funkcje, świadczące o rozwoju wewnętrznym 

background image

kozaczyzny i ojej, by tak rzec, dojrzewaniu do funkcji elity 
narodu ukraińskiego. Mam tu na myśli zwłaszcza atamanów szkolnych 
opiekujących się uczniami szkół cerkiewnych, a także nakaźnego 
pułkownika dowodzącego oddziałami patrolowymi spełniającymi typowe 
funkcje policyjne na terenach podległych wojsku zaporoskiemu. 
Wówczas też, w wyniku coraz bardziej utrwalającego się podziału na 
lewobrzeżną - rosyjską i prawobrzeżną - polską Ukrainę powstała 
praktyka powoływania dla tych terenów odrębnych hetmanów, a co za 
tym idzie dublowania wszystkich innych stanowisk. 
26 
Początkowo, jak już wspominałem, wszystkie funkcje w wojsku 
zaporoskim pochodziły z wyboru. Później jednak, być może już pod 
koniec XVI wieku, a na pewno w wieku XVII pojawiły się funkcje z 
mianowania, tj. hetmanów względnie atamanów nakaźnych, a także 
wspomnianych już nakaźnych pułkowników, tj. wyznaczonych i 
mianowanych przez hetmana dowódców wydzielonych oddziałów. 
Z biegiem czasu wzrosła też liczba żołnierzy w pułkach. Początkowo 
liczyły one po około 500 żołnierzy, aby w miarę rozwoju kozaczyzny 
dojść do 3 tysięcy i więcej. Nazwy pułków pochodziły od 
miejscowości, w której stacjonowała ich administracja. Był więc na 
przykład pułk białocer-kiewski, kaniowski, korsuński itd. Liczba 
pułków nie była stała i zmieniała się w zależności od potrzeb i 
liczby członków bractwa. Za Chmielnic-kiego, gdy armia zaporoska 
rozrosła się do wręcz gigantycznych, jak na owe czasy, rozmiarów, 
było ich siedemnaście, a ich dowódcy pełnili na podległym sobie 
terenie również funkcje administracyjne. 
Powstanie trwałych form organizacyjnych nie zmieniło zapatrywań 
Kozaków na sprawy wolności osobistej. W zasadzie do końca swego 
istnienia pozostali oni społecznością poddającą się bardzo 
niechętnie i z ogromnymi oporami wszelkim regułom i wszelkiej 
dyscyplinie, nawet jeśli była ona wdrażana przez własną, 
pochodzącą z wyboru starszyznę, traktowaną zresztą na co dzień 
bardzo familiarnie i często nader bezceremonialnie. Nie należały 
też do rzadkości przypadki buntu wobec atamanów, co czasem 
prowadziło do walk bratobójczych. W 1598 roku na przykład część 
Kozaków zbuntowała się przeciw legalnie wybranemu atamanowi 
Tichonowi Bajbuzie i opanowała Sicz, wybierając następnie 
„kontrhetmanem" Fiodora Połousa. Doszło do nieuniknionego starcia, 
w którym zwyciężył Bajbuz, ale w wyniku którego zginęło kilkuset 
Kozaków. Nawet Chmielnicki, choć posiadał tak ogromną władzę i 
osobisty autorytet, musiał zwalczać różnych konkurentów i tłumić 
bunty czerni i Niżowców należących do najbardziej radykalnej 
„lewicy" kozackiej . 
W ten oto sposób na przestrzeni wielu dziesiątków lat wykształciła 
się ostatecznie kozaczyzna ukrainna, agresywna i bojowa 
organizacja ludzi odważnych i świetnie wyszkolonych, prawdziwych 
piratów stepowych, o których Jan Zamojski pisał w liście do 
Gdańszczan 25 października 1600 roku, że: „W tej wojnie (wyprawa 
multańska -R. R.) najświet-niej zajaśniało męstwo Niżowców; ten 
żołnierz ma obszarpaną odzież, 
27 

background image

Schemat organizacyjny wojska zaporoskiego16 
Podskarbi                            .             ■-._..               
Oboźny 
Rada 
(koło) 
wojska 
zaporoskiego 
Dobosz 
Kancelaria pisarza 
Buńczuczny Sędzia 
Ataman 
Asawuł 
 Kancelaria  asawuła 
Puszkarz 
Pułki kozackie (pułkownicy) 
S o t n i e (setnicy) 

 O 
K u r e n i e (atamani kurenni) 
16 Schemat wzorowany na: L. P o dhorode cki, Sicz Zaporoska, 
Warszawa 1978, 
s. 77. 
28 
lecz przesławną cnotą odwagi i waleczności zasługuje życzliwość 
waszą". Piękne słowa, ale, jak zobaczymy, niestety tylko słowa. 
Pozostawmy jednak na chwilę na uboczu rycersko-przygodową historię 
powstania kozaczyzny i spójrzmy na nią chłodnym okiem historyka, 
badacza struktur i zadań państwa. O czym świadczy z tej 
perspektywy powstanie bractwa? A no o tym, że państwo - początkowo 
Wielkie Księstwo Moskiewskie, a potem Polska - nie spełniło 
podstawowych zadań zapewnienia ochrony swym obywatelom (nieważne, 
że część z nich była w permanentnym konflikcie z prawem). Państwo 
powinno bowiem, z jednej strony, bronić kozakujących dobyczników 
przed Tatarami, a z drugiej ~ ująć ich proceder w jakieś sensowne 
ramy organizacyjne i prawne. Gdyby tak się stało, to zapewne nie 
powstałaby kozaczyzna ukrainna, organizacja, która już w niecały 
wiek później wbiła kilka decydujących gwoździ do trumny 
Rzeczpospolitej. To nie Tatarzy bowiem, ale przede wszystkim 
struktura państwa, trudny do wytrzymania i akceptacji wyzysk 
pańszczyźniany, a wreszcie właśnie wspomniany niedowład władz 
państwowych na kresach, przyczyniły się głównie do jej powstania. 
Wpłynęły też decydująco na wytworzenie się podstawowych cech tej 
organizacji. To z tego właśnie powodu stała się ona tak 
wojownicza, tak trudna do okiełznania i bojowa z jednej strony, a 
anarchistyczna, bo negująca wszelkie struktury państwa, z drugiej. 
Cóż zresztą mówić o ochronie ludzi buszujących w stepach, jeśli 
państwo nie potrafiło bronić nawet ludności osiadłej, mieszkańców 
ukrain-nych wsi i miast. Jadący na Zaporoże w 1594 roku Eryk 
Lassota zawarł w swej relacji następującą informację: „To miasto 
(chodziło o Przyłukę, miasto należące do książąt zbaraskich - R. 
R.) posiada bardzo piękne, urodzajne i rozległe pola i ziemie 

background image

uprawne, na których widzi się tu i ówdzie wiele małych dziwnych 
domów z otworami do strzelania, stojących oddzielnie, do których 
chłopi, gdy nagle i nieprzewidzianie zostają napadnięci przez 
Tatarów, uciekają i w nich się bronią; dlatego też każdy chłop, 
gdy jedzie w pole, ma swoją ręczną strzelbę na szyi oraz szablę 
lub tasak u boku, ponieważ bardzo często nawiedzają ich Tatarzy i 
oni prawie nigdy nie są przed nimi bezpieczni"17. W następnych 
dziesięcioleciach nic się pod tym względem nie zmieniło, o czym 
świadczy chociażby późniejsza o pół wieku relacja Beauplana, 
opisującego między innymi sposo- 
17 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 59. 
29 
by ataków czambułów tatarskich na wsie ukraińskie: „...rozbiegają 
się po wioskach, oblegają je, pozostawiając cztery wartownicze 
korpusy wokół wsi, rozpalają i podsycają przez całą noc wielki 
ogień z obawy, by im żaden chłop nie umknął. Następnie grabią, 
palą, zabijają wszystkich opornych. Łapią i zatrzymują tych, 
którzy im się sami poddają - nie tylko mężczyzn, kobiety z dziećmi 
przy piersi, lecz również zwierzęta... Okrucieństwo Tatarów 
skłania ich do niezliczonych wprost podłości, jak to gwałcenie 
dziewcząt, zniewalanie żon w obecności ojców i mężów, a nawet 
obrzezanie dzieci w obecności rodziców, by móc je ofiarować 
Mahometowi" 18.Nie żyło się więc ludziom lekko, łatwo i 
przyjemnie, a zwłaszcza bezpiecznie na pięknej i bujnej Ukrainie i 
nie dla wszystkich była ona „ziemią obiecaną", o czym wymownie 
świadczą pieśni ludowe z tamtego okresu, chociażby ta: 
Za riczkoju wohni horiat, 
Tam Tatary polon dilat. 
Seło nasze zapałyfy 
Staru neńku zarubafy 
A myleńku w polon wziafy. 
A w dolyni bubny hudut, 
Bo na zariz ludej wedut, 
Kolo szyi arkan wjetsia 
I po nohach łańcuch bjetsia. 
(Za rzeczką ognie płoną, tam Tatarzy łupy dzielą. Wieś naszą 
spalili i dobytek zagrabili. Starą niańkę zarąbali, a najmilszą 
wzięli w niewolę. A w dolinie huczą bębny, bo ludzi wiodą na rzeź; 
szyje owija im arkan, a na nogach brzęczą łańcuchy)19. 
Jednym z głównych celów napadów tatarskich było branie jeńców, 
czyli jasyru. Wielu z nich marło z ran, głodu i zmęczenia już w 
trakcie forsownego marszu przez Dzikie Pola. Tych, którzy 
przeżyli, sprzedawano na targach na Krymie i w Stambule. Najwyższą 
cenę uzyskiwano za młodych, obrzezanych chłopców wcielanych (po 
przejściu na wiarę muzułmańską) do elitarnych formacji 
janczarskich. Wielu z nich po dojściu do pełnoletności uzyskiwało 
wysokie stanowiska w armii lub administracji tureckiej. 
18 Tamże, s. 132 i 133. 
19 Cyt zaL. Podhorodecki, Sicz Zaporoska, Warszawa 1978, s. 11 i 
12. 

background image

Młode i ładne dziewczęta trafiały zazwyczaj do haremów. Niektóre z 
nich zrobiły oszałamiającą wręcz karierę; zostając ulubionymi 
żonami sułtanów uzyskiwały nieraz ogromny wpływ na politykę 
państwa. Słynna była zwłaszcza historia Roksolany, córki popa z 
Rohatyna, która została żoną sułtana Sulejmana I Wspaniałego. 
Los większości jeńców był jednak wprost tragiczny i prawdę mówiąc 
mogli oni jedynie zazdrościć tym, którzy zginęli od razu w trakcie 
napadu. Jeńców pędzono do portu w Kaffie, gdzie ładowano na 
statki, których „standard" przypominał do złudzenia znane z 
literatury statki przewożące czarnych niewolników z Afryki na 
plantacje w różnych częściach świata. Podróż, trwającą nieraz 
kilka tygodni, odbywali tak niemiłosiernie stłoczeni, że nie mogli 
nawet usiąść i nawet spali na stojąco. Po przybyciu do miejsca 
przeznaczenia pracowali najczęściej przy robotach publicznych. 
Była to praca ponad siły, najczęściej w palącym słońcu. Karmiono 
ich (zresztą bardzo skąpo) zgniłymi warzywami i padliną, 
niejednokrotnie pełną robaków, a na noc zamykano w zimnych i 
wilgotnych podziemiach twierdz. Nie szczędzono im jedynie kar, 
najczęściej chłosty, wymierzanych za najmniejsze, często wręcz 
urojone przewinienie. Trudno więc się dziwić, że w tych warunkach 
śmierć była na porządku dziennym. 
Jeszcze gorszy był los jeńców sprzedanych na galery, czyli 
wiosłowo--żaglowe statki morskie. Wioślarze siedzieli przykuci do 
wioseł na ławach usytuowanych w poprzek pokładu. Zazwyczaj na 
jedno wiosło przypadało 5-6 wioślarzy. Nadzorcy podawali tempo 
uderzeń wioseł za pomocą knuta spadającego na barki niewolników. W 
trakcie podróży morskiej galernicy nie wstawali w ogóle z miejsc i 
praktycznie nie odpoczywali. Chwila odpoczynku następowała dopiero 
po przybiciu do portu, gdzie czasem części z nich pozwalano zejść 
na ląd i zająć się noszeniem towarów. 
Czyż można się więc dziwić, że wieści o losie jasyru budziły na 
Ukrainie grozę i współczucie? 
Niestety, nieliczne i słabe wojska polskie nie potrafiły zapobiec 
nieustannym napadom i ludność Ukrainy mogła liczyć j edynie na 
siebie i na... Kozaków, którzy przeszli przecież tę samą szkołę. W 
ten sposób, na bazie wspólnych interesów zaczął tworzyć się sojusz 
ludu ukraińskiego z Kozakami, o którym jeszcze nieraz będziemy 
mieli okazję wspomnieć. 
Kozaków było początkowo niewielu, zaledwie kilkuset. W 1534 roku 
liczono ich na 2, a w 1553 już na 3 tysiące. W następnych latach 
liczba ich wzrastała nieustannie. Szymon Staro wolski w swej 
wydanej w 1632 roku 
30 
31 
pracy pt. Polska albo opisanie położenia Królestwa wspomina o 
około 40 tysiącach, natomiast zdaniem wielokrotnie już cytowanego 
Beauplana w przededniu powstania Chmielnickiego łącznie wszystkich 
Kozaków było aż 120 tysięcy. Zapewne są to liczby znacznie 
przesadzone, niemniej jednak musimy się zgodzić co do tego, że 
była to, jak na owe czasy, bardzo duża grupa ludzi, nie 
zapominajmy bowiem, że cała ludność Rzeczpospolitej liczyła w XVII 

background image

wieku około 8-9 milionów, natomiast na Ukrainie właściwej, a więc 
na Kijowszczyźnie, Bracławszczyźnie i przyłączonej po wojnie 
smoleńskiej ziemi czernihowskiej mieszkało wówczas mniej więcej 
około 845 tysięcy20. 
Najwięcej oczywiście wśród Kozaków było Rusinów z bliższych i 
dalszych rejonów Ukrainy i Białorusi, ale nie brak było również 
Polaków, Mołdawian, mieszkańców Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, 
Serbów, Litwinów, Tatarów, a nawet Niemców, Austriaków i 
Włochów21. Była to więc ponadnarodowa wspólnota ze zdecydowaną 
jednakże przewagą narodowości rusińskiej. 
Pod względem społecznym dominował z kolei element plebejski, a 
więc zbiegli chłopi pańszczyźniani i zdeklasowani mieszczanie. Nie 
brak było jednak również, przynajmniej w początkowym okresie, 
poszukującej przygód lub uciekającej przed prawem szlachty, a 
nawet magnatów. Jednym z najznamienitszych przedstawicieli tej 
grupy był Samuel Zborowski. 
Kozaczyzna od samego niemal początku była społecznością bardzo 
zróżnicowaną, nie tylko pod względem narodowościowym i społecznym, 
ale również pod względem, by tak rzec, zawodowym, a także 
ekonomicznym. Decydowało o tym wiele czynników, między innymi 
osobiste upodobania, osobista dzielność i zaradność, a także — a 
może nawet przede wszystkim - przeszłość. 
Zacznijmy od przypomnienia, że nie wszyscy Kozacy wracali zimą „na 
włość", czyli do wsi, miast i miasteczek ukraińskich. Czasem 
decydowała o tym odległość od miejsca zamieszkania, bo, jak 
pamiętamy, kozakowa-niem zajmowali się niejednokrotnie ludzie 
przybyli z odległych stron. Byli też tacy, którzy z własnej woli i 
wyboru zdecydowali się zerwać z wszelki- 
20 Warto pamiętać, że w XVII wieku Ruś Czerwona, Wołyń i Podole 
nie wchodziły w skład Ukrainy. Gdyby jednak zliczyć ludność 
terenów „ruskich", to okaże się, że w 1640 roku mieszkało tam 
blisko 2 i pół miliona ludzi. 
21 Dane pochodzą z zachowanego rejestru z roku 1581. Okazuje się, 
że 80% Kozaków wywodziło się z ośrodka ukraińsko-białoruskiego, 
20% to inne narodowości. 
32 
mi formami życia społecznego, typowi samotnicy lub ludzie nie 
akceptujący reguł narzuconych przez ówczesne państwo, w tym 
zwłaszcza systemu społecznego i politycznego. Większość jednak po 
prostu wracać nie mogła. Byli to ludzie znajdujący się, z różnych 
zresztą przyczyn, w konflikcie z prawem, najczęściej zbiegli 
chłopi pańszczyźniani obawiający się pościgu swych panów i 
związanych z tym represji. Wszyscy oni na zimę pozostawali w 
stepach i w ten sposób wyodrębniła się grupa Kozaków niżowych lub 
zaporoskich, a więc mieszkających stale w stepach, „na niżu" lub 
„za porohami". 
Początkowo mieszkali oni w zimownikach. Były to najczęściej 
prymitywne, drewniane chaty, w których ogień palił się pośrodku 
izby, a dym szczelinami dachu uchodził na zewnątrz. Stawiano je 
najczęściej w pobliżu rzek i kanałów dnieprowych lub też na 
wyspach, a więc wszędzie tam, gdzie nie brakowało dobrej paszy dla 

background image

zwierząt, wody i dobrych warunków do polowania i łowienia ryb. Z 
czasem jednak bardziej zaradni, a zapewne i lubiący pracę na 
gospodarstwie, no i przede wszystkim bogatsi (środki finansowe 
pochodziły najczęściej z łupów) zaczęli rozwijać swe 
„posiadłości". Obok chaty pojawiały się stajnie, obory i komory. 
Całość z reguły otaczano żywopłotem i kamiennym murem. Do jego 
budowy używano okrągłych kamieni, które nie mogły przylegać zbyt 
ściśle do siebie. Pozostawały więc mniejsze lub większe otwory, 
przez które właściciel mógł obserwować okolicę i ostrzeliwać się 
przed nieprzyjacielem. Ziemi wokół było dość i w dodatku była to 
na ogół ziemia niczyja, „Boża", toteż niektórzy Kozacy posiadali 
po 15-20, a nawet więcej włók22. 
Ziemię uprawiano w gruncie rzeczy bardzo prymitywnie, nie stosując 
żadnych, znanych już wówczas metod agrarnych. Po prostu wysiewano 
zboże tak długo, aż zupełnie wyjałowiona ziemia przestawała dawać 
plon. Wówczas najczęściej przenoszono się w inne miejsce. Zebrane 
ziarno ukrywano w specjalnych jamach, wylepionych gliną i 
przykrytych deskami, na które sypano ziemię, tak aby w razie 
napadu nie dostało się w ręce Tatarów. 
Warzyw uprawiano niewiele, bo też i nie było potrzeby. W stepach 
bowiem, zdaniem kronikarzy, rosły w stanie dzikim szczaw, 
gorczyca, marchew, cykoria, cebula, karczochy i wiele innych 
roślin potrzebnych w gospodarstwie i w kuchni. 
Znacznie poważniejszą od rolnictwa rolę w gospodarstwach kozackich 
odgrywała hodowla owiec i bydła. Wprawdzie niewielką wagę przywią- 
22 Chodziło zapewne o tzw. włókę lub łan kmiecy mający około 3,96 
ha. 
33 
zywano do mleczności krów (dlatego powiedzenie, że Ukraina była 
krajem „mlekiem i miodem płynącym" grzeszy pewną przesadą), ale 
hodowano ich sporo, głównie na mięso. Z tego też powodu krowy 
zaporoskie były duże, wysokie i bardzo umięśnione. Wielką wagę 
przywiązywano też do hodowli koni, na które zawsze istniał popyt. 
Nie wszyscy jednak Zaporożcy chcieli, a przede wszystkim mogli 
posiadać własne gospodarstwa. Aby je założyć nie wystarczała 
bowiem wolna ziemia. Trzeba było jeszcze posiadać odpowiednie 
środki finansowe. Mogli więc pozwolić sobie na to jedynie ci, 
którym poszczęściło się w czasie wypraw wojennych lub zwyczajnie 
grabieżczych. Reszta, tzw. gołota (stąd nasza hołota) lub, jak ich 
często nazywano, siromachy, nie posiadała nic i jeśli nie wracała 
na zimę do miast, to najczęściej mieszkała w tzw. siczach. Nazwa 
była zapewne pochodną terminu „zasieki" i oznaczała warowny obóz 
umocniony ziemnymi i drewnianymi wałami. Sicze zakładano na 
wyspach dnieprowych, dzięki czemu były trudniejsze do zdobycia. 
Jak już wspomniałem pierwszą Sicz na wyspie Mała Chortyca założył 
magnat ukraiński książę Dymitr Wiśniowiecki, o którym nieraz 
jeszcze będziemy wspominali, gdyż w dziejach Kozaczyzny odegrał 
niemałą i, powiedzmy to od razu, raczej pozytywną rolę. 
Informację o istnieniu tej Siczy przekazał nam E. Lassota; płynąc 
Dunajem w 1594 roku zauważył ruiny zamku, o którym towarzyszący mu 
Kozacy powiedzieli, że był „przez Wiśniowieckich przed około 

background image

trzydziestu laty zbudowany, a przez Turków i Tatarów zburzony"23. 
Fakt ten potwierdziły prace wykopaliskowe, dzięki którym wiemy, że 
obóz otaczały wały wysokości około 14 m i długości ponad 160 m. 
Niewykluczone, że mniej więcej w tym samym czasie istniała druga 
Sicz na wyspie Tomakówka. Została ona zniszczona przez Tatarów w 
roku 1593, już po upadku powstania Krzysztofa Kosińskiego. 
W tym samym jeszcze roku Kozacy założyli nową Sicz na wyspie 
Bazawłuk. To w niej właśnie przyjmowano w 1594 roku posła 
habsburskiego E. Lassotę. Otoczono ją wałami ziemnymi wysokości 10 
m wzmocnionymi palisadą z wieżami strażniczymi oraz fosą. Obwód 
wałów wynosił 1500 m. Na wałach ustawiano armaty dużego kalibru 
(wspomina o tym E. Lassota pisząc: „Przybyliśmy do wyspy zwanej 
Bazawłuk, położonej przy odnodze Dniepru koło Czartomeliku... Tam 
Kozacy 
' Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 80. 
34 
mieli wtedy swój obóz... a gdy przybyliśmy, oddali wiele salw z 
ciężkich dział"24). Dostępu do Siczy broniły nie tylko 
fortyfikacje, lecz również konne patrole i piesze posterunki 
informujące załogę o zbliżaniu się wroga sygnałami dymnymi. 
Wewnątrz, na głównym placu wybudowano cerkiew, magazyny, arsenał, 
kancelarię, warsztaty, prochownię i chaty, w których mieszkali 
Kozacy stanowiący załogę Siczy. W ten sposób pojawili się Kozacy 
siczowi. 
Zdaniem Dymitra Ewarnickiego wszystkich Siczy wybudowanych przez 
Kozaków było w różnych okresach osiem. Oprócz wspomnianych były 
to: Mykityńska, Oleszkowska, Kamieńska i Podpyleńska (lub Nowa). 
Możliwe, że było ich więcej, gdyż ze względów taktycznych 
przenoszono Sicze co jakiś czas na inną wyspę, aby zdezorientować 
Tatarów, przez długi czas głównych wrogów kozaczyzny zaporoskiej. 
Jak pamiętamy jednak, nie wszyscy Kozacy pozostawali w stepach. 
Spora ich część na zimę powracała na północ Ukrainy, do miast i 
wsi. W ten sposób wydzieliła się następna grupa Kozaków, zwanych 
grodowymi. Najwięcej ich osiedlało się podobno w Czerkasach, 
dlatego w dokumentach z tamtego okresu dość często nazywa się 
Kozaków - Czerka-sami. Sporo też osiedlało się ich w Kaniowie. Nie 
brakowało ich również w innych miastach. Czasem powstawały w nich 
wręcz odrębne dzielnice lub osiedla zamieszkałe przez Kozaków. 
Stanowili oni element zdecydowanie niepożądany (dla władzy, ale 
bardzo często również i dla mieszkańców), niepokorny i skłonny do 
anarchii. No i nader awanturniczy! Przyzwyczajeni do zupełnej 
swobody nie chcieli słuchać nikogo - ani władz miejskich, ani 
starostów królewskich, ani tym bardziej szlachty. Nie płacili 
podatków i, co gorsze, nie dawali się zaszufladkować do żadnej z 
istniejących warstw społecznych. Po prostu byli ludźmi nie 
mieszczącymi się w ramach ówczesnego społeczeństwa stanowego. 
Można zresztą zaryzykować tezę, że nie pasowaliby oni do żadnego 
modelu społeczeństwa, ani wówczas, ani w żadnym innym okresie. 
Warto też pamiętać o jeszcze jednej kwestii, z powodu której byli 
oni uciążliwymi mieszkańcami miast i wsi. Chodzi tu o — mówiąc 
delikatnie - nazbyt elastyczny stosunek do własności prywatnej. W 

background image

źródłach wspomina się o tym dość często, również jak o ich 
skłonnościach do alkoholu i awanturnictwie. Na przykład w 1503 
roku namiestnik w Czerkasach, Seń- 
24 Tamże, s. 67-68. 
35 
ko Połozowicz, sporządził notatkę informującą o skonfiskowaniu 
rzeczy skradzionych przez Kozaków kupcom. Były wśród nich i guzy 
złote, i perły, i kamienie szlachetne, i wiele innych luksusowych 
towarów25. 
Trudno więc się dziwić, że władza ustosunkowywała się do nich 
raczej negatywnie starając się albo zmusić ich siłą do przyjęcia 
obowiązujących reguł, albo też usunąć z terenów zamieszkałych. 
Pierwsze rozwiązanie było raczej trudne do zrealizowania bez 
otwartego konfliktu (który zresztą przynajmniej od końca XVI wieku 
wisiał już niejako „w powietrzu")- Próbowano więc drugiego 
sposobu, a więc rugowania Kozaków z zamieszkałych części Ukrainy i 
wypierania w stepy. Wysiłki zmierzające do osiągnięcia tego celu 
ponawiano wielokrotnie. Na przykład w roku 1563 lustratorzy 
starostwa krzemienieckiego zalecali: „Kozaków, też ludzi nie-
osiadłych, prychożych, nigdzie we wsiach dalej trzech dni nie 
chować..."26. 
Podobnie do Kozaków, „ludzi wolnych i nieposłusznych" 
ustosunkowywały się władze niektórych miast ukraińskich, na 
przykład Kaniowa, gdzie bardzo niechętnie przyjmowano tego rodzaju 
przybyszów, starając się egzekwować poczynione przez nich szkody. 
W wyniku tych akcji udało się, choć nie bez trudności, usunąć 
część „swawolników" w stepy, dzięki czemu zwiększyła się liczba 
Zaporożców, z których część dorobiła się, jak pamiętamy, wcale 
niemałych gospodarstw. Dość często wykorzystywano w nich, jako 
siłę najemną, innych, mniej zasobnych Kozaków. Jest to 
najjaskrawszy wyraz głębokich nierówności ekonomicznych, a co za 
tym idzie i społecznych, w ramach naszego bractwa. Z biegiem czasu 
nierówności te pogłębiały się, a część Kozaków można zaliczyć co 
najmniej do zamożnej szlachty. Świadczy o tym chociażby przykład 
Bohdana Chmielnickiego, właściciela wcale niemałego majątku 
Subotów, w którym, jak to wynika z jego relacji, były i cztery 
stawy rybne i pola uprawne, i łąki, i gumno, w którym znajdowało 
się czterysta kop zboża, hodowla koni i bydła i owiec. Majątek 
wart był podobno tysiąc florenów, suma na owe czasy wcale 
niemała27. Przyszły hetman kozacki ożeniony z Anną, córką innego 
bardzo bogatego Kozaka Jakima Somki, przez wiele lat pędził w nim 
żywot średniozamożnego szlachcica. 
25 Archiw Jugo-Zapadnoj Rosii, cz. 3, t. 1, Kijów 1863, s. 2. 
26 Tamże, s. 114 i 115. 
27 Dokumenty Bohdana Chmielnickiego, wyd. I. Krypjakewycz, I. 
Butycz, Kijów 1961, nr l,s. 24 i 25. 
36 
Większość jednak Kozaków była biedna jak przysłowiowa mysz 
kościelna między innymi dlatego, że do zwyczajów tej społeczności, 
wręcz do „dobrego tonu" przestrzeganego skrupulatnie przez 
większość, należało trwonienie na pijaństwa i zabawy wszystkich 

background image

zdobytych na wyprawach I nb w stepie dóbr. Po prostu po udanej 
wyprawie na Sicz zjeżdżali handlarze i... muzycy z całej Ukrainy. 
Pierwsi skupowali, przeważnie za bezcen, zdobyte dobra, a drudzy 
przygrywali do niekończących się uczt i pijatyk. 
Zabawy odbywały się zresztą nie tylko na Siczy. W zbiorach legend 
i pieśni ukraińskich znalazła się również i taka: „Bywało, 
przyjadą Zapo-rożcy z Siczy do Kijowa, dziesięciu, dwudziestu 
ludzi i zaczynają hulać. Nakupią beczek z dziegciem i rozleją go 
po bazarze. Wykupią wszystkie garnki i porozbijają je na kawałki; 
nakupią ile się tylko znajdzie, wozów z rybami i porozrzucają je 
po całym mieście: »jedzcie dobrzy ludzie«... Muzykanci grają, oni 
zaś wziąwszy się pod boki idą koło bursy; tacy hetmani, że hej!" 
Poza wszystkim byli to jednak doskonali żołnierze, nie brakowało 
więc chętnych do korzystania z ich usług, zwłaszcza wśród 
ukrainnych magnatów, którym również doskwierały częste najazdy 
tatarskie. Werbowali więc chętnie Zaporożców tworząc z nich 
doborowe oddziały kozackie w prywatnej służbie. W ten sposób 
powstała więc następna grupa tzw. Kozaków dworskich lub zamkowych. 
Oddziały te wykorzystywano zresztą nie tylko do walki z Tatarami, 
lecz również do utrzymywania w ryzach poddanych, a także do 
toczenia prywatnych wojen. Najsłynniejszym magnatem, który 
werbował Kozaków pod swe znaki, był niewątpliwie Dymitr 
Wiśniowiecki, przodek nie mniej słynnego „Jaremy". 
Dość wcześnie możliwości wykorzystania Kozaków do obrony granic 
dostrzegły również władze państwowe. Zaczęło się to już na 
przełomie 1523/24, kiedy to wielki książę litewski (Ukraina 
należała jeszcze wówczas do Litwy) nakazał Semenowi Połozowiczowi 
i Krzysztofowi Kmity-czowi przeprowadzenie werbunku Kozaków i 
dokonanie na ich czele wypadu wzdłuż Dniepru na posiadłości 
tatarskie. Akcja powiodła się i powstał wówczas projekt, zresztą 
nie zrealizowany (a szkoda), powołania stałej milicji kozackiej i 
powierzenia jej zadania pikietowania granicy. 
Również i w następnych latach liczni starostowie ukrainni - którym 
powierzono zadanie obrony granic, lecz nie dano odpowiednich 
środków 
werbowali Kozaków. Nierzadko zresztą były to oddziały półprywatne. 
Można tu wymienić tak słynne na pograniczu nazwiska jak Eustachy 
Dasz- 
37 
kiewicz (którego nazywano czasem wręcz hetmanem kozackim), 
Stanisław Lanckoroński, Bernard Pretficz, który na czele swych 
Kozaków stoczył podobno aż 70 zwycięskich bitew z Tatarami, i 
wielu innych. E. Dasz-kiewicz opracował nawet i przedstawił w roku 
1533 na sejmie piotrkowskim interesujący projekt wykorzystania 
Kozaków na służbie państwa do obrony Ukrainy: „...abyśmy na 
Dnieprze - mówił w czasie obrad izby -dwa tysiące człeka chowali, 
którzy by na czajkach przeprawy Tatarom i nas bronili, a kilkaset 
jazdy do tego, którzy by im żywność obmyślili. Do tego na 
Dnieprze, jako wiele jest takich ostrowów, aby na nich zamki 
zbudowano..."28. Jego projekt z czasem doczekał się częściowej 
realizacji. W tym mniej więcej bowiem kierunku zmierzał uniwersał 

background image

króla Zygmunta Augusta z 1568 roku, nakazujący Kozakom pełnienie 
służby na zamkach królewskich na Ukrainie, za co mieli otrzymywać 
wynagrodzenie. W ślad za tym król wydał w roku 1572 hetmanowi 
polnemu koronnemu Jerzemu Jazłowieckiemu polecenie stworzenia 
„kozackiego pocztu". Starszym tego oddziału liczącego 
najprawdopodobniej około 300 Kozaków został szlachcic Jan 
Badowski. 
W ten sposób powstał pierwszy rejestr kozacki i następna - 
elitarna -grupa Kozaków, a mianowicie Kozacy rejestrowi. Podlegali 
oni wyłącznie hetmanowi koronnemu, byli więc - zgodnie z ówczesnym 
systemem prawnym - wyłączeni spod jurysdykcji władz cywilnych. Za 
swą służbę Kozacy rejestrowi otrzymywali niewielkie raczej 
wynagrodzenie, przeciętnie w wysokości 2 i pół złotego rocznie 
oraz sukno na umundurowanie. Nie wynagrodzenie jednak było tu 
ważne, lecz wyodrębnienie ich z masy kozackiej i nadanie im 
statusu żołnierzy regularnej armii. Blask tego uznania, jak 
słusznie stwierdza Zbigniew Wójcik, spływał na wszystkich Kozaków, 
również tych pozostających poza rejestrem (a była ich ogromna 
większość) i spowodował, że zaczęli się uważać za stan rycerski, 
za „szlachetnie urożonych Kozaków" nie podlegających żadnej 
miejscowej władzy państwowej, jedynie swym starszym, a przez nich 
królowi i hetmanom. W gruncie rzeczy więc rejestr kozacki niczego 
nie załatwił, bo obejmował znikomą część bractwa, a dodatkowo 
zagmatwał sprawę i miał stać się, w niedalekiej już przyszłości, 
przyczyną wielkich problemów i wielkich konfliktów. Powrócimy 
jeszcze nieraz do tej kwestii. 
28 F. Rawita-Gawroński, Kozaczyzna ukrainna w Rzeczpospolitej 
Polskiej do końca XVIII wieku, Warszawa 1922, s. 34. 
38 
Jak więc widzimy, kozaczyzna nigdy nie była organizmem jednolitym. 
Wręcz przeciwnie, dzieliła się na szereg grup o różnym statusie 
społecznym i zawodowym. Niejednokrotnie też powstawały w jej łonie 
bardzo ostre konflikty. Należy jednak pamiętać, że granice między 
poszczególnymi grupami były dość płynne, a przynależność do nich 
nie była rzeczą stałą i niezmienną. Status Kozaków zmieniał się 
bowiem bardzo często. Kozacy dworscy, na przykład, często 
porzucali służbę, aby wziąć, wspólnie z Niżowcami, udział w 
wyprawach po „dobro tureckie lub tatarskie" (czasem, choć 
rzadziej, czynili to również i rejestrowi). Z kolei Niżowcy w 
okresach spokoju chętnie zaciągali się do pocztów i prywatnych 
wojsk magnackich. 
Podobnie płynną grupę, której skład zmieniał się nieustannie, 
stanowili Kozacy rejestrowi. Ich liczba ulegała zresztą ciągłym 
zmianom. Gdy Rzeczpospolitej groziła wojna, wówczas rejestr 
powiększano werbując nowych Kozaków, zarówno spośród grodowych, j 
ak i spośród Niżowców. Po jej zakończeniu przeprowadzano z kolei 
jego redukcję. Wyrzuceni Kozacy powracali wówczas na Niż lub do 
miast, albo też - dość często -szli na prywatną służbę. 
Najbardziej chyba stabilną grupę stanowili ci Kozacy, którzy 
założyli na Niżu własne gospodarstwa, choć i tu nie należały wcale 
do rzadkości przypadki opuszczania swych włości i podejmowania 

background image

służby w wojskach prywatnych lub państwowych albo też przenoszenia 
się do miast w celu, na przykład, zajęcia się handlem. Jednym 
słowem, społeczność kozacka była bardzo podzielona wewnętrznie, 
często zantagonizowana, ale też bardzo ruchliwa i płynna. 
39 

3. Życie codzienne Kozaków ukrainnych 
Treścią życia Kozaków były wyprawy wojenne. Gdy topniał śnieg, a 
step pokrywała świeża trawa, wówczas Kozacy opuszczali swe 
dotychczasowe siedziby, wędrowali na Sicz i rozpoczynali 
przygotowania do wypraw na tatarskie uhisy, mołdawskie lub 
tureckie miasta, a czasem, w miarę upływu lat i pogarszania się 
stosunków na Ukrainie coraz częściej, do buntu przeciw szlachcie i 
magnatom ukrainnym. Wojna żywiła Kozaków, wojna również ich 
ubierała. Potwierdzają to dumki i pieśni ukraińskie, chociażby ta 
o Kozaku Hołocie, której bohater, ubrany w łachmany dziurawe i 
podszyte wiatrem, zdobył dostatnie ubranie dopiero po zabiciu 
Tatara, kiedy to: 
Buty tatarskie ściągał, 
Na swoje nogi kozackie obuwał, 
Odzienie ściągał, 
Na swoje plecy kozackie odziewał 
Czapkę jedwabną zdejmuje, 
Na swoją głowę kozacką odziewa... 
Na ogół jednak Kozacy nie przywiązywali zbyt wielkiej wagi do 
swego stroju. Wręcz przeciwnie. Cytowany już kilkakrotnie Beauplan 
pisze, że Kozacy: „Nic prostackiego w sobie nie mają prócz 
odzieży". Zwłaszcza w początkach Kozaczyzny uciekający na Dzikie 
Poła wynędzniali chłopi pańszczyźniani nosili na sobie łachmany 
uszyte z płótna i zwierzęcych skór. Przeważnie były one brudne, 
rzadko lub nawet nigdy nie prane. Był to wynik zarówno warunków, w 
jakich przebywali Kozacy, ale też i ówczesnych poglądów na kwestię 
higieny. A także swoisty „szpan", mówiono przecież, że Kozak raz 
założoną koszulę lub spodnie nosi aż do chwili, gdy same spadną. 
Zapewne więc jedynie deszcz spłukiwał z nich brud. 
Taki stosunek do stroju miała oczywiście przede wszystkim czerń 
zaporoska, siromachy. Starszyzna ubierała się zazwyczaj bardziej 
wytwornie, w zasadzie podobnie jak polska szlachta. Świadczą o tym 
między in- 
nymi zachowane portrety; na przykład na portrecie atamana Hawryły 
Gołubka widzimy mężczyznę w żupanie i bogatym filtrze. 
Charakterystyczne dla jego wyglądu są również wąsy, a na wygolonej 
głowie wielki czub. Większość Kozaków bowiem goliła brody i głowy 
pozostawiając jedynie na jej czubku kępę włosów, czyli osełedec. 
Osełedce hodowano z wielką starannością i często namaszczano, aby 
włosy lepiej rosły, nic więc dziwnego, że osiągały imponującą 
długość, nierzadko 70 cm lub więcej. Za dnia zakręcano je wokół 
lewego ucha, dwu lub trzykrotnie, a gdy były szczególnie długie, 
to prowadzono je następnie z tyłu głowy i zakładano na prawe ucho. 
Na noc okręcano osełedce wokół głowy i związywano wstążeczką. 

background image

Równie starannie dbano o wąsy, hodując je do imponujących 
rozmiarów i często czerniąc. 
Ubiór czerni kozackiej zmienił się nieco w czasach, gdy kozaczyzna 
okrzepła i rozpoczęła wyprawy po „dobro" tatarskie, tureckie lub 
szlacheckie. Pojawiły się wówczas białe koszule, kaftany zdobione 
haftami, szerokie szarawary i skórzane buty. Czasem noszono 
również, pochodzące oczywiście z łupów, żupany i kontusze. Jeszcze 
bardziej widoczne stało się to po pierwszych sukcesach powstania 
B. Chmielnickiego, kiedy to spore grupy Kozaków wzbogaciły się na 
zdobytych łupach, co miało również wpływ na ich wygląd zewnętrzny. 
Wiełu z nich zaczęło wówczas nosić stroje szyte na miarę z drogich 
materiałów - aksamitu, jedwabiu lub sukna. Ulubionymi kolorami 
Kozaków była czerwień i różne odcienie niebieskiego. 
Nadal jednak nie dbano przesadnie o wygląd, często więc te bogate 
stroje były wybrudzone, poplamione dziegciem i podarte. Białe 
koszule maczano w łoju dla ochrony przed insektami. Tu i ówdzie 
pojawiają się też wzmianki o wystrojonych, pijanych Zaporożcach 
kąpiących siew ubraniu w beczkach z dziegciem. 
Wojna dla większości Kozaków była jedynym sposobem na zdobycie 
środków do życia, na stroje, również na hulanki i zabawy, a w 
latach głodu, których niestety na bujnej i bogatej Ukrainie 
wówczas nie brakowało, na kupno skromnego przynajmniej jedzenia. 
Tylko nieliczni, bardziej oszczędni i zapobiegliwi, dorabiali się 
majątku na wojennych łupach. Ale i oni, gdy wiosną rozpoczynały 
się przygotowania do wyprawy, bardzo często porzucali swe włości i 
ruszali z innymi na Krym lub Turcję. Wojna była bowiem również 
swoistą rozrywką, którą w jednakowym stopniu pasjonowali się 
wszyscy Kozacy, niezależnie od swego statusu społecz- 
40 
41 
nego czy też majątkowego. Nic więc dziwnego, że w społeczności tej 
najwcześniej i najwyraźniej wykształciły się zwyczaje i obyczaje 
związane z życiem obozowym. 
Koncentrowało się ono w koszach lub na Siczy, która była przede 
wszystkim ufortyfikowanym obozem wojskowym. Tego typu obozy 
zakładano wówczas często w obliczu konfrontacji z przeciwnikiem. W 
trakcie bitwy zabezpieczały tyły walczącej armii, a w przypadku 
porażki lub gdy wróg dysponował zbyt dużą przewagą liczebną zza 
ich umocnień można było stawiać opór, często bardzo skuteczny, 
gdyż ówczesne problemy z aprowizacją nie pozwalały zazwyczaj na 
długotrwałe oblężenie. 
Sicz kozacka różniła się jednak zasadniczo od zwykłych obozów 
wojskowych zakładanych ze względu na doraźne potrzeby, była bowiem 
obozem stałym, budowanym na lata. Niektóre Sicze przetrwały kilka, 
a nawet kilkanaście lub więcej lat i stanowiły stałe oparcie dla 
całej organizacji. Kozacy bowiem znajdowali się nieustannie „na 
pierwszej linii frontu" i musieli być zawsze gotowi do odparcia 
ataku nieprzyjaciela, a najlepiej, jak wiemy, bili się zza 
umocnień obozowych oraz w taborze. 
Sicz pełniła też rolę stolicy bractwa, w której rezydowały władze 
i koncentrowało się życie codzienne kozaczyzny. Tu zazwyczaj 

background image

zbierały się rady, tu dokonywano wyborów, podejmowano 
najważniejsze decyzje (przynajmniej oficjalnie, bo ich projekty 
opracowywane były niejednokrotnie na tajnych posiedzeniach 
starszyzny poza Siczą) i tu też znajdowała się siedziba atamana 
koszowego. 
Załogę Siczy stanowili zazwyczaj młodzi, nowo przyjęci do bractwa 
Kozacy oraz ci wszyscy, którzy nie mieli stałego miejsca 
zamieszkania i środków na założenie własnych chutorów. Ich liczba 
nie była stała i wahała się od kilkuset do kilku tysięcy 
żołnierzy. Mieszkali oni w koszarach noszących nazwę domów 
kurennych. W każdej Siczy było ich zapewne kilkanaście, a może 
nawet kilkadziesiąt, musiały przecież pomieścić dość liczną 
załogę. 
Wprawdzie na szkicu z 1691 roku ukraińskiego malarza, Iwana 
Szczyr-skiego, przedstawiającym Sicz Czortomlicką, widzimy jedynie 
sześć domów kurennych, ale nie sądzę, aby odzwierciedlał on 
rzeczywistość z fotograficzną dokładnością. Pozwala natomiast, jak 
sądzę, zorientować się, przynajmniej w ogólnym zarysie, w 
wyglądzie siczowych budowli. Można więc dojść do wniosku, że nie 
budowano ich zbyt starannie, mimo że jak twierdzi Beauplan, a 
potwierdzają również inni autorzy, wśród Ko- 
42 
żaków było wielu doskonałych cieśli i stolarzy. Nie ma się jednak 
czemu dziwić. Sicz była - przypominam to jeszcze raz - przede 
wszystkim obozem wojskowym, w każdej chwili narażonym na atak i 
zniszczenie, nie było więc sensu wznosić na jej terenie trwałych, 
ciekawych pod względem architektonicznym budynków. Były to więc po 
prostu sporej wielkości chaty budowane zazwyczaj z grubych bali i 
przykryte słomianą strzechą. 
Również ich wnętrze prezentowało się skromnie, a nawet wręcz 
prymitywnie. Centralną część chaty stanowiła jadalnia wyposażona w 
stoły i ławy. Obok niej znajdowała się kuchnia oraz izby 
sypialniane. Podobno niektóre domy kurenne mogły pomieścić nawet 
do stu żołnierzy. Musiały to więc być spore chaty podzielone 
przynajmniej na kilka izb sypialnianych. 
Załoga rozpoczynała dzień ze wschodem słońca. Kozacy wychodzili z 
koszar i podobno szli się myć do studni lub rzeki. Czy należy z 
tego wnosić, że, wbrew ówczesnym zwyczajom, zaliczali się do ludzi 
czystych, pilnie przestrzegających zasad higieny? Nie sądzę. Wręcz 
przeciwnie, jestem przekonany, że większość z nich odbywała 
poranne ablucje bardzo pobieżnie, jeśli w ogóle odbywała. Czyż 
zresztą oni jedni? Higiena osobista dopiero powoli i z trudem 
zdobywała sobie prawo obywatelstwa nawet wśród wyższych sfer 
społeczeństwa. Z. Wójcik w swej biografii Jana Sobieskiego 
wspomina, że w instrukcji opracowanej przez Jakuba So-bieskiego 
dla synów Marka i Jana udających się na nauki do Krakowa znalazło 
się zdanie zalecające im mycie się w wannie dwa razy w miesiącu i 
korzystanie z publicznej łaźni raz na 6-8 tygodni. 
Po myciu załoga Siczy udawała się do jadalni w domach kurennych na 
śniadanie przygotowane przez kucharzy kurennych. O tej rannej 
godzinie powracali również do obozu wartownicy pełniący służbę w 

background image

nocy na wałach Siczy lub poza ich obrębem. Po wspólnym posiłku 
udawano się do różnych zadań. 
Załoga Siczy prowadziła dość jednostajny tryb życia określony 
pewnymi, ustalonymi zwyczajowo regułami spełniającymi rolę 
regulaminów obozowych obowiązujących w armiach regularnych. 
Należało do nich pełnienie wart, naprawa i rozbudowa wałów, 
naprawa i konserwacja broni, dostarczanie żywności, zwłaszcza 
łowienie ryb i polowanie, karmienie koni, owiec i bydła oraz praca 
w licznych warsztatach siczowych, o których szerzej za chwilę - i 
tak dzień po dniu. Pracy było dość i przez cały dzień na Siczy i w 
jej okolicy wrzało życie. 
43 

Oczywiście jedne prace wykonywano chętniej, inne mniej. Zwłaszcza 
rybołówstwo było ulubioną rozrywką (Kozacy mówili, że idą zdobywać 
ryby), mniej natomiast cenione było myślistwo, choć zwierzyny, jak 
pamiętamy, nie brakowało w stepach i w szuwarach rzek. Jest to 
trochę dziwne, bo wiemy skądinąd, że polowanie było wówczas (i 
pozostało do dziś) ulubioną rozrywką „prawdziwych mężczyzn" i to 
zaliczających się do elit społecznych. Wystarczy przypomnieć jak 
bardzo lubili polować królowie, arystokracja i szlachta. Dla 
Kozaków w dodatku był to sposób na zdobycie nie tylko mięsa na 
bieżące potrzeby stołu, ale również cennych futer, zwłaszcza 
lisów, choć oczywiście nie tylko, sprzedawanych następnie przez 
czumaków (tak nazywano Kozaków parających się dalekosiężnym 
handlem) na Ukrainie, Krymie, Wielkim Księstwie Rosyjskim i w 
Turcji. Ryby i mięso przed złożeniem do magazynów suszono lub 
wędzono, skóry wyprawiano w garbarniach na Siczy lub w jej 
okolicy. 
Na Siczy nie brakowało również innych warsztatów rzemieślniczych -
kowalskich, ślusarskich, szewskich, rusznikarskich, rymarskich, 
bednarskich, krawieckich czy też ciesielsko-stolarskich 
produkujących zarówno na potrzeby załogi i obozu, jak i na handel. 
Beauplan pisze, że Kozacy byli biegłymi rzemieślnikami, popyt na 
produkowane przez nich towary był więc duży, sprzedawano je 
najczęściej w okolicznych wsiach i osadach ukraińskich, rzadziej w 
dalszych stronach - na Krymie lub w bardziej odległych miastach 
Ukrainy. 
Do szczególnie ulubionych i zaszczytnych, a równocześnie 
intratnych zajęć należało pszczelarstwo. Była to zresztą swoista 
synekura dla starszych wiekiem i steranych życiem Kozaków, niezbyt 
już przydatnych w wyprawach wojennych. Dożywali oni w pasiekach 
sędziwych niejednokrotnie lat. Miododajnych kwiatów na stepach 
ukraińskich nie brakowało, zakładano więc spore nieraz pasieki 
produkujące wysokiej jakości aromatyczny miód. Nie zawsze 
znajdowały się one w pobliżu Siczy, część pszczelarzy przez 
większą część roku przebywała więc z dala od obozu. 
Podobnie działo się również z komuchami i pasterzami krów. Część 
koni znajdowała się cały czas w pobliżu Siczy i opiekowali się 
nimi wyznaczani doraźnie przez oboźnego Zaporożcy. Resztę jednakże 
wypędzano na pastwiska w stepie, a opiekowali się nimi 

background image

tabuńczykowie. Podobnie działo się również ze stadami krów i 
owiec, nad którymi czuwali Kozacy zwani czabanami. 
Nie były to funkcje łatwe, lekkie i przyjemne. Pasterze większą 
część roku przebywali na stepowych pastwiskach, w pobliżu rzek i 
innych rozlewisk wodnych, cały czas narażeni na napady Tatarów, 
dla których stada koni czy też bydła stanowiły niezwykle cenny 
łup. W obronie stad staczano więc nieraz prawdziwe, krwawe bitwy, 
nie zawsze kończące się sukcesem Zaporożców, którzy zresztą dość 
często odpłacali się swym wrogom pięknym za nadobne. „Mała wojna" 
w Dzikich Polach nie wygasała więc tak naprawdę nigdy, a 
stosowanych przez obie strony podstępów i zasadzek nie 
powstydziliby się zapewne Indianie z Dzikiego Zachodu. 
Do groźnych wrogów tabuńczyków i czabanów zaliczały się też wilki 
podkradające się nocą w pobliżu obozów i atakujące całymi stadami 
konie i bydło. Walka z nimi była również bardzo trudna i 
niebezpieczna i niejeden pasterz stracił w niej życie, a wielu 
nosiło przez całe życie ślady wilczych kłów na ciele. 
Bardzo dokuczliwe, choć oczywiście nie tak niebezpieczne dla 
życia, były też komary i inne insekty, których w pobliżu akwenów 
wodnych nigdy nie brakowało. Dla ochrony przed nimi pasterze 
nosili koszule nasączone tłuszczem lub dziegciem, a nocami kryli 
się w połohach budowanych na dwukołowych wózkach; przytwierdzano 
do nich rozwidlone pręty, na których rozpinano skóry lub wojłok. 
Połohy dawały też schronienie przed deszczem lub chłodem. 
Wstawiano wówczas do środka piecyk, tak że można było się ogrzać, 
osuszyć i przygotować sobie ciepły posiłek. 
Za dnia dwukółki przestawały pełnić rolę domu na kółkach i służyły 
do transportu żywności i broni. Były to więc bardzo uniwersalne 
pojazdy, spełniające w pewnym sensie funkcje dzisiejszych przyczep 
kempingowych. 
Resztę ekwipunku, do którego zaliczał się tytoń, krzesiwo, 
krzemień i hubka (przedmioty służące wówczas do krzesania i 
rozpalania ognia) nosili pasterze w kapciuchach, często bogato 
ozdobionych miedzią, srebrem lub złotem. Natomiast przybory do 
szycia niezbędne w obozowym życiu były przytroczone do rzemiennego 
pasa, zdobionego również metalowymi blaszkami1. 
Powróćmy jednak do zasadniczego wątku naszych rozważań, czyli do 
życia codziennego Kozaków na Siczy. 
0 godzinie 12 kucharze kurenni biciem w kotły dawali sygnał, że 
czas na obiad i wówczas zamierał wszelki ruch w obozie i jego 
okolicy. Był to 
1  Ustnojepowiestwowanije bywszego zaporożca... Nikity Korża, 
Odessa 1842, s. 32. 
44 
45 
w zasadzie główny posiłek dnia i spożywano go wspólnie w 
jadalniach domów kurennych. Pierwsze miejsce za stołem zajmował 
oczywiście ata-man kurenny, dalej siadała starszyzna i starsi 
wiekiem Kozacy, a na końcu najmłodsi i zwykła czerń. 
Menu na stołach kozackich nie było na ogół zbyt wykwintne. Jadano 
najczęściej kasze jaglane lub gryczane z mlekiem, mamałygę z 

background image

solonym serem, czasem tatarski pilaw, starte na proch suchary 
zmieszane z kwasem i przyprawione olejem i solą, pieczoną 
baraninę, suszone lub gotowane ryby i wieprzowinę. Podawano 
również inne, egzotyczne dla nas potrawy, jak np. teterę, czyli 
mąkę gotowaną na kwasie lub też mąkę gotowaną (a raczej chyba 
smażoną?) na tłuszczu. 
Serwowano również sporo warzyw, najczęściej czosnek, cebulę, 
kapustę, dynię i ogórki. Dzięki temu Kozacy nie cierpieli na 
szkorbut i cieszyli się na ogół dobrym zdrowiem i długowiecznością 
(o ile oczywiście ich życia nie skróciła wojna lub częste bójki). 
Okazuje się więc, że „kozakowanie" było nader zdrowym sposobem 
życia, mimo że na ogół menu siczowe nie do końca odpowiadało 
naszym dzisiejszym wyobrażeniom o zdrowej diecie. 
W czasie świąt i przy innych uroczystych okazjach na stołach 
kurennych pojawiały się pyzy, pieczone prosięta, hałuszki (tłuste 
pierożki z czosnkiem), świńskie głowy z chrzanem lub kozacka ucha, 
czyli zupa rybna. Była ona bardzo tłusta i zawiesista, gdyż do 
wywaru z ryb wkładano następną ich porcję i ponownie zagotowywano. 
Ryb, jak pamiętamy, nie brakowało w rzekach Ukrainy, zwłaszcza w 
Dnieprze, nic więc dziwnego, że jedzono je bardzo często, w różnej 
postaci - smażone, pieczone, suszone i wędzone. 
Nie wiemy natomiast, czy na stołach pojawiał się tak wówczas 
popularny w Polsce bigos i czy gotowano równie słynny barszcz 
ukraiński. 
Wiadomo natomiast, że jedzeniem szafowano dość oszczędnie i 
zdarzało się ponoć często, że ostatnim przy stołach, a więc 
najuboższym, zostawały jedynie skromne resztki. Nic więc dziwnego, 
że czasem kilku bardziej majętnych Zaporożców składało się i 
dawało kucharzowi pieniądze na zakup dodatkowego jedzenia - ryb 
lub mięsa. 
Również i zastawa stołowa w kurennych jadalniach nie należała do 
najbardziej wykwintnych. Na co dzień jadano na drewnianych lub 
glinianych miskach pomagając sobie łyżkami, również głównie 
drewnianymi. Mięso i ryby rozrywano najczęściej palcami, rzadko, 
przy bardziej twardych i łykowatych kawałkach, pomagając sobie 
nożem. Jedynie w trakcie 
46 
większych uroczystości pojawiały się droższe naczynia i sztućce, 
cynowe lub nawet srebrne, pochodzące oczywiście z grabieży. Ten 
stan rzeczy /mienił się nieco w dobie powstań przeciw 
Rzeczpospolitej, a zwłaszcza po pierwszych sukcesach powstania 
Chmielnickiego, kiedy to w obozach wojsk koronnych, a także w 
dworach szlacheckich i pałacach magnackich /dobyto wspaniałe, 
miedziane, srebrne, a nawet złote zastawy stołowe2. 
W trakcie obiadu na stołach stały dzbany z wodą, piwem i wódką, z 
których czerpano do woli, popijając nimi jedzenie. Informacja ta 
jedynie pozornie jest sprzeczna z często powtarzanym w źródłach 
zapewnieniem, że w obozach kozackich obowiązywała ścisła 
abstynencja. Reguła ta dotyczyła bowiem jedynie obozów, w których 
dokonywano bezpośrednich przygotowań do wypraw wojennych, Sicz 
natomiast była obozem stałym, stolicą Kozaczyzny i miejscem 

background image

zamieszkania wielu Zaporożców, dlatego leż nie obowiązywał w niej 
zakaz picia alkoholu. Zresztą, pozostając jeszcze chwilę przy tym 
temacie pragnę zauważyć, że z biegiem czasu nawet zakaz picia 
alkoholu w czasie wypraw traktowany był coraz bardziej liberalnie. 
Świadczą o tym chociażby przykłady - wcale nierzadkie - pijaństwa 
w kozackich obozach w trakcie powstań przeciw Rzeczpospolitej, 
zwłaszcza w czasie powstania Bohdana Chmielnickiego. 
Jeszcze skromniejsze było menu kozackie w czasie wypraw wojennych. 
1 Icauplan pisze, że głównym pożywieniem były wówczas suchary 
przechowywane w dużej beczce, wydobywane przez otwór szpuntowy. 
Dokładnie też opisuje przysmak kozacki zwany sałamachą (według 
niego nazwa ta oznaczała „jeść wyśmienicie"). Była to kasza 
jaglana zmieszana z ciastem rozcieńczonym w wodzie i zapewne nieco 
sfermentowanym, i',dyż sałamachą miała kwaskowaty smak. Stanowiła 
ona podobno przysmak kozacki, ale widocznie niezbyt odpowiadała 
podniebieniu francuskiego podróżnika przyzwyczajonemu do innych, 
bardziej wykwintnych potraw, gdyż stwierdza on z pełną 
szczerością, że kosztował jej w czasie swych podróży „jedynie 
dlatego, że nie było nic lepszego". Miała ona nader uniwersalny 
charakter, bo służyła zarówno jako jedzenie, jak i napój. 
Składniki tej potrawy, czyli kaszę i ciasto rozcieńczone w wodzie, 
przechowywano w specjalnych antałkach. Nie wiemy jednak, czy 
delektowano się tym przysmakiem tylko w trakcie wypraw, był bowiem 
najprostszy do przyrządzenia, czy też jedzono go również na Siczy. 
1 Litopys Samowydcia, Kijów 1971, s. 51. 
47 
Po zjedzeniu obiadu ataman, a w ślad za nim pozostali Kozacy, 
dziękowali kucharzowi za nakarmienie towarzystwa i wychodzili z 
jadalni (nie wiemy, czy wyznaczano porządkowych do sprzątnięcia 
stołów, być może zajmowali się tym młodzi chłopcy, niejako 
kandydaci na Zaporożców, których na Siczy nie brakowało). 
Zjedzony posiłek obficie podlany alkoholem wymagał odpoczynku, 
następował więc czas sjesty. Część Kozaków kładła się w izbach 
kurennych, reszta na sianie lub po prostu na majdanie (plac 
obozowy) na gołej ziemi. 
Odpoczywano zresztą nie tylko w czasie sjesty poobiedniej. 
Zaporoż-cy nie zaliczali się bowiem do przesadnie pracowitych 
ludzi, nie popadajmy więc w przesadę i nie wyobrażajmy sobie Siczy 
na wzór pracowitego, pszczelego ula. Owszem, pracowano w 
warsztatach i wykonywano wszelkie inne niezbędne prace, ale bardzo 
chętnie oddawano się również słodkiemu lenistwu, paleniu fajek i 
rozmowom. Czasem również rozrywkom, na przykład grze w karty, 
kości lub też zwykłemu pijaństwu. Jeśli więc pozostać przy 
porównaniu z ulem, to zapewne mieszkańcy Siczy na co dzień 
bardziej przypominali trutnie niż pracowite i bezosobowe pszczoły. 
Lenistwo wypomina im nawet, na ogół życzliwie ustosunkowany do 
Kozaków, Beauplan pisząc: „...nie chce im się pracować, chyba że 
zmusza ich do tego konieczność i że nie mają na kupno tego, co im 
jest potrzebne. Wolą pożyczać wszystko, co niezbędne dla ich 
wygody, u swych dobrych sąsiadów Turków, niźli zadawać sobie trud 
pracy. Wystarczy im, jeśli mają co jeść i pić"3. 

background image

W zdaniu tym pobrzmiewa lekka ironia, bo przecież doskonale 
domyślamy się, jaki rodzaj „pożyczek" miał na myśli jego autor. 
Ale nie w tym rzecz. Ważniejsze jest to, że Beauplan zdaje się 
zapominać, że Zaporożcy czuli się żołnierzami, lycarami i nimi, 
prawdę mówiąc, w rzeczywistości byli, choć — z formalnego punktu 
widzenia status ten przysługiwał jedynie niewielkiej garstce 
rejestrowych, reszta zaś bractwa tworzyła nieformalną formację 
militarną lub -jak byśmy dziś powiedzieli - paramilitarną. Nie 
zapominajmy jednak, że w XVII-wiecznej Rzeczpospolitej istniały 
również inne organizacje o podobnym charakterze, ot chociażby 
lisow-czycy hulający w czasie wojny trzydziestoletniej po Węgrzech 
i Wielkim Księstwie Moskiewskim. Oni również nie należeli do wojsk 
Rzeczpospolitej, im też nie płacono żołdu i oni także utrzymywali 
się wyłącznie z łupów, a mimo to nikt im tytułu żołnierzy nie 
odmawiał. 
3 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 109. 
48 
Cokolwiek jednak myślimy na ten temat, nie ulega wątpliwości, że 
wojna była dla Zaporożców sposobem na życie, z wojny i dla wojny 
żyli i w swej masie poważnie traktowali tylko zajęcia z nią 
związane. Dlatego tenże sam Beauplan stwierdza, że w trakcie 
przygotowań do kolejnych wypraw stawali się ludźmi pracowitymi i 
trzeźwymi. 
Po odpoczynku, którego czas nie był zapewne zbyt ściśle określony, 
udawano się do swych zajęć trwających aż do kolacji, na którą 
kucharze zwoływali swych podopiecznych o zachodzie słońca. 
Kolacja kończyła w zasadzie „regulaminowy" dzień załogi Siczy, 
wieczorem bowiem i w nocy każdy mógł robić to, na co miał ochotę - 
oczywiście z wyjątkiem tych siczowców, którzy pełnili warty. 
Zapewne część Kozaków, zmęczona pracą lub alkoholem szła spać, 
niekoniecznie zresztą do domów kurennych, w których, zwłaszcza w 
upalne noce letnie, powietrze było zapewne niezbyt czyste, rześkie 
i pachnące (nie starajmy się zresztą sobie nawet wyobrażać tego 
odoru niedomytych, spoconych ciał i rzadko pranych ubrań). Spano 
więc, jeśli pogoda i pora roku pozwalała, chętnie poza izbami 
sypialnianymi, na sianie lub po prostu na gołej ziemi. 
Można sądzić, że zwolenników udawania się na spoczynek „z kurami" 
nie było jednak zbyt wielu. Pozostali bawili się chętnie do późnej 
nieraz nocy. Gdy pozwalała na to pogoda, rozpalano na majdanie 
ogniska, wokół których rozsiadali się Siczowcy. Czerwony blask 
ognia oświetlał ich twarze, a dymy snuły się po majdanie jak pasma 
mgły, odganiając dokuczliwe muszki i żarłoczne komary. Słychać 
było plusk wody w Dnieprze i głosy zwierząt w szuwarach. Była to 
wymarzona sceneria do opowieści o czarach, wiedźmach i 
czarownicach, o boginkach pląsających wśród moczarów i 
wciągających lekkomyślnych rycerzy w topiel. O dawnych rycerzach 
wstających z grobów o północy i staczających bitwy w Dzikich 
Polach. O spotkaniach mądrych i sprytnych Zaporożców z wędrownymi 
diabłami i o strzygach, przybierających postać pięknych dziewcząt 
i mamiących swymi wdziękami młodych pastuchów. A także o bardziej 
realnych i rzeczywistych wyprawach na Krym, o kozackich przewagach 

background image

wojennych lub, jak to bywa w męskim gronie, po prostu o przygodach 
miłosnych. Prym w tych gawędach wiedli starzy, doświadczeni 
Zaporożcy, wśród których nie brakowało urodzonych i utalentowanych 
gawędziarzy. Reszta biesiadników słuchała w milczeniu, podsuwając 
co chwila opowiadającym pełne kubki dla odświeżenia zaschniętego 
gardła. 
49 
Gdy wyczerpały się tematy, a wódka dodała animuszu, młodsi wiekiem 
biesiadnicy wyciągali instrumenty, kobzy, liry lub gęśle i 
rozpoczynały się śpiewy. Podobnie jak gawędziarzy, również i 
poetów, i muzyków nie brakowało wśród zaporoskiego towarzystwa, 
nic więc dziwnego, że powstające wówczas kozackie dumki i ballady 
przetrwały bohaterski czas kozaczyzny i bawią lub wzruszają do 
dziś. Jeśli więc posłyszymy kiedyś „biesiadną" pieśń o piwnych 
oczach dziewczyny, za które można oddać duszę, to może warto 
pamiętać, że śpiewali ją już w XVI wieku mołojcy przy ogniskach 
siczowych. 
Nie tylko zresztą o dziewczynach śpiewano (choć to zawsze 
wdzięczny temat), ale również o sławnych atamanach i bohaterach 
kozackich, np. 
0 Kozaku Bajdzie lub też o ciężkiej doli Kozaków, którzy: 
szablami step kopali, 
Czapkami, polami ziemię wybierali... 
Nie samym jednak smętkiem, melancholią i wspominkami żyła 
zaporoska dusza, więc w miarę upływu czasu (i alkoholu, o czym 
uparcie przypominam, bo to był nieodłączny towarzysz zaporoskiej 
doli i zaporoskich zabaw) melodie stawały się weselsze, bardziej 
żwawe i skoczne, a po chwili mołojcy ruszali w tany popisując się 
zręcznością, skocznością i sprężystością mięśni. Szczególnie 
udanym występom towarzyszyły okrzyki, pohukiwania oraz strzały „na 
wiwat" z pistoletów i samopałów. 
Pewne wyobrażenie o tym, jak wyglądały tańce przy siczowych 
ogniskach, mogą nam dać obecne występy zespołów rosyjskich i 
ukraińskich tańczących brawurowo kozaka. Z jedną wszakże, za to 
dość istotną różnicą - XVI-wiecznym tancerzom nie towarzyszyły 
tancerki, na Siczy nie było bowiem kobiet! Była to jedna z 
niewielu reguł ściśle i bezwzględnie przestrzeganych, od której 
nie było żadnych wyjątków. Trzeba niewątpliwie oddać hołd 
rozsądkowi kozackich „prawodawców", gdyż w tak ściśle męskim 
gronie życie kobiet byłoby trudne i niebezpieczne, a zabiegi o ich 
względy stałyby się zapewne jeszcze jedną przyczyną kłótni i walk, 
a tych 
1 tak w tym gronie nigdy nie dostawało. 
Brak kobiet nie ułatwiał zapewne życia „skoszarowanym" na wiele 
miesięcy Zaporożcom, którzy ze względu na „siczowy celibat" 
pokpiwali sami z siebie twierdząc, że nie są w stanie odróżnić 
„czapli w błocie" od panny. Tak źle oczywiście nie było, bo Kozacy 
nie spędzali przecież całego życia na Siczy, a na „bujnej 
Ukrainie" nie brakowało równie bujnych i pięknych „czarnobrewych 
mołodyć", chętnym okiem spoglądających na 
50 

background image

„sławnych chłopców-Zaporożców"4. Będziemy zresztą mieli jeszcze 
okazję do tego tematu powrócić, snując nasze dalsze rozważania o 
kozackim życiu codziennym. 
Nie zawsze oczywiście spędzano czas wolny na „występach 
artystycznych", do wyboru były bowiem również i inne rozrywki. 
Należały do nich zwłaszcza, jak już wspomniałem, gry w karty i 
kości. Szczególnie namiętni gracze potrafili spędzać przy nich 
wiele godzin, również w nocy. Grano wówczas najczęściej w 
kurennych świetlicach przy świetle smolnych szczap, których 
używano zamiast drogich świec. Nie wiemy niestety, jakie rodzaje 
gier karcianych pasjonowały Kozaków, wiemy natomiast, że, 
przynajmniej początkowo, stawką w grze nie były pieniądze, lecz 
różnego rodzaju dolegliwe „kary", które wygrywający mógł 
zastosować w stosunku do przegranych, na przykład kuksańce lub 
targanie za osełedec. 
Bardzo uroczyście obchodzono na Siczy wszystkie święta, stanowiły 
bowiem przyjemny przerywnik w monotonni życia obozowego. Wówczas, 
jak pamiętamy, na stołach pojawiało się bardziej wykwintne menu, w 
przerwach zaś między posiłkami organizowano czasem grupowe zawody, 
na przykład walki na pięści. Stawały wówczas naprzeciw siebie dwie 
drużyny, najczęściej z różnych kureni, i na dany sygnał 
rozpoczynały walkę. Nie obowiązywały żadne reguły lub zakazy, 
toteż nierzadko po zakończonej walce na placu boju pozostawali 
ciężko ranni, a nawet zabici. Walkom przyglądały się spore grupy 
kibiców zachęcające zawodników pohukiwaniami i gęstą palbą z broni 
palnej. Między nimi zresztą również dość często dochodziło do 
bójek, nieraz bardzo krwawych, zachowywali się więc w sumie bardzo 
podobnie do dzisiejszych „szalikowców" Legii czy też innych klubów 
sportowych. 
Ze wszystkich świąt kościelnych najbardziej uroczyście Kozacy 
obchodzili Święta Wielkanocne. Nie tylko zresztą Kozacy. Beauplan 
informuje nas obszernie o obrzędach ukraińskich związanych z tym 
świętem. W Wielką Sobotę wszyscy mieszkańcy udawali się do cerkwi, 
aby wziąć udział w „złożeniu figury Pana Naszego do grobu, skąd ją 
[potem] dobywają bardzo uroczyście. Gdy się ten obrządek kończy, 
rusza każdy, tak mężczyźni, jak i kobiety, chłopcy i dziewczęta, 
klękają wszyscy przed biskupem (którego zwą tu władyką) i wręczają 
mu malowane na czerwono 
' D. I. E w a r n i c k i, Istorija zaporożskich kozaków, t. 1. 
Petersburg 1892, s. 287. 
51 
lub żółto jajko odzywając się tymi słowy: Christos woskres 
(Chrystus zmartwychwstał - R. R.) a biskup biorąc jajo odpowiada 
Wo istinu woskres (Zaprawdę zmartwychwstał - R. R.) i równocześnie 
całuje kobiety i panny"5. Oczywiście nie w każdej cerkwi 
ukraińskiej rezydowali biskupi, korzyść z tego zwyczaju odnosili 
więc również duchowni prawosławni niższej rangi. Korzyść 
zresztąpodwójną... Oczywiście jeśli parafianki były młode i ładne! 
Pisankami obdarowywano zresztą nie tylko duchownych, bo tenże 
Beau-plan pisze, że: „W ciągu ośmiu dni nie wolno wtedy wychodzić 
na ulicę, nie mając przy sobie dostatecznej ilości malowanych 

background image

jajek, po to by rozdawać wszystkim znajomym, wypowiadając te same 
słowa, które się mówi władyce lub hospodinowi"6. Naprawdę piękny 
zwyczaj i szkoda, że obecnie już nie istnieje, choć, warto może 
wspomnieć, że jeszcze w latach pięćdziesiątych naszego wieku na 
Śląsku Opolskim (a więc tym razem na zachodniej rubieży Polski) w 
okresie wielkanocnym panny na wydaniu obdarowywały pisankami 
chłopców, którzy im się podobali. A trzeba przyznać, że były to 
czasem prawdziwe dzieła sztuki. Niestety, tradycja w narodzie 
ginie! 
Na Siczy zapewne nie obdarowywano się malowanymi jajami, 
niewykluczone jednak, że w ramach rozrywek wielkanocnych uprawiano 
śmigus, o którym również wspomina Beauplan. Od naszego śmigusa 
dyngusa różnił się on jedynie tym, że w poniedziałek wielkanocny 
chłopcy oblewali dziewczęta, a we wtorek na odwrót. Nieoceniony 
Beauplan tak to opisał; „...dziewczyny biorą odwet, lecz czynią to 
z większą przebiegłością. Kilka dziewcząt chowa się w jednym z 
domów, każda z przygotowanym dzbankiem wody, podczas gdy jakaś 
mała dziewczynka, czuwająca na straży, ostrzega je specjalnym 
okrzykiem, gdy dojrzy przechodzącego chłopca. W tym samym momencie 
wszystkie dziewczęta wybiegają na ulicę i z głośnymi okrzykami 
łapią chłopca, co gdy usłyszą w sąsiedztwie wszystkie dziewczyny, 
lecą na pomoc i w czasie gdy dwie lub trzy najsilniejsze trzymają 
go, reszta wylewa nań wodę z wszystkich dzbanów za kołnierz..."7. 
No cóż, płeć piękna była i jest bardziej przebiegła i konsekwentna 
w swych działaniach niż mężczyźni, ale znając urodę dziewcząt 
5 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 149. 
6 Tamże. 
7 Tamże, s. 149-150. 
52 
ukraińskich podejrzewam, że delikwenci nie mieli o to zbytniej 
pretensji i niezbyt energicznie wyrywali się z tej opresji... 
Niestety, tej atrakcji Si-czowcy z przyczyn oczywistych byli 
zupełnie pozbawieni. 
Kończąc wątek „atrakcji" wielkanocnych warto może również 
wspomnieć o innym zwyczaju ukraińskim (tym razem niezbyt pięknym i 
godnym naśladowania), o którego istnieniu wspomina Beauplan. Otóż 
w tenże sam „śmigusowy" poniedziałek wielkanocny dorośli 
mężczyźni, poważni gospodarze, udawali się z „wizytą" do swego 
pana, niosąc mu w darze kury lub inne ptactwo domowe. „Pan w dowód 
wdzięczności za te dary, częstuje swych poddanych wódką. W tym 
celu każe otworzyć jedną beczkę, którą stawiają pośrodku 
dziedzińca. Wówczas wszyscy chłopi otaczają ją stając wokół niej. 
Następnie pan przychodzi z wielką warzą-chwią i napełniając ją 
wódką pije zdrowie najstarszego z gości, po czym rzeczoną 
warząchew podaje temu, do którego przepijał. 
W ten sposób piją jeden po drugim, potem zaczynają od nowa i tak 
dopóki w beczce nic nie zostanie. Jeżeli opróżnią przed wieczorem 
(co się nader często zdarza), trzeba, żeby pan na miejsce owej 
pustej kazał przynieść następną, gdyż zobowiązany jest podejmować 
gości, dopóki słońce nie zajdzie, jeśli się chłopi jeszcze dobrze 
trzymają. Albowiem z chwilą zachodu słońca dzwoni się na odejście 

background image

i ci, którzy trzymają się jeszcze w miarę dobrze, wracają do 
swoich domów. A jeśli nie, to kładą się na ulicy i śpią do 
przebudzenia, chyba że zaopiekują się nimi ich żony, czy dzieci 
złożą na nosze i przeniosą do domów. Ci zaś, którzy zbytnio w 
siebie wlewali, pozostają na zamkowym podwórcu odsypiając 
pijaństwo. Widok tych nieszczęsnych pijaków, którzy nie zjadłszy 
nawet kawałka chleba tarzają się w swych nieczystościach jak 
wieprzaki, jest odrażający"8. 
Pozwoliłem sobie na ten długi cytat, gdyż świadczy on dowodnie, że 
pijaństwo na ówczesnej Ukrainie było powszechnym zwyczajem i że w 
rozpijaniu ludu niemały udział miała szlachta. Na Siczy wprawdzie 
nie było dziedziców i panowała kozacka demokracja, nikt więc 
wiernopoddańczych hołdów wzmacnianych drobiem nikomu nie składał, 
ale beczek z wódką nie brakowało, podobnie jak i chętnych do ich 
opróżniania. 
W ten to sposób, raczej świecki niż religijny, dzieci, młodzież i 
dorośli zabawiali się w poniedziałek wielkanocny. 
* Tamże. 
53 
K        Jk 
Nie samą zabawą jednak człowiek żyje, przejdźmy więc do spraw tak 
istotnych i poważnych jak zaloty i śluby. Wprawdzie powiedzieliśmy 
sobie poprzednio, że na Siczy nie było kobiet nawet na lekarstwo, 
nie oznacza to jednak, że Kozacy stronili od płci pięknej. Wręcz 
przeciwnie, możemy mieć pewność, że wielu z nich, mieszkających 
poza Siczą, a więc na wsiach i miastach ukraińskich, zalecało się 
do pięknych Ukrainek i zakochiwało się w nich - najczęściej z 
wzajemnością, bo byli to przecież „sławni chłopcy-Zaporożcy". 
Mniejsze możliwości w tym względzie, ze wspomnianego już powodu, 
mieli mieszkańcy Siczy, ale i oni, gdy tylko nadarzyła się okazja, 
wymykali się do swych wybranek mieszkających w nieodległych wsiach 
i osadach. 
Niestety, rzadko która miłość kończyła się ślubem. Zapewne Kozacy 
nie znali powiedzenia, że: „Miłość to światło życia, a małżeństwo 
to rachunek za to światło", niemniej jednak dość często „wyłączali 
licznik", aby nie płacić rachunku. Trudno im się zresztą 
specjalnie dziwić, byli przecież „lądowymi piratami" toczącymi 
bardzo pośpieszny i bardzo nieuregulowany tryb życia. Kochali więc 
łatwo i szybko, ale były to związki nietrwałe, od jednej wyprawy 
do drugiej. Niestety na ślub i ustabilizowane życie rodzinne 
chcieli i mogli sobie pozwolić jedynie nieliczni, przeważnie 
bogatsi, a więc z natury rzeczy już raczej starsi wiekiem Kozacy, 
posiadacze futorów lub zasobnych kramów handlowych, lub też ich 
synowie. Niejedne więc zapewne czarne oczy roniły łzy za pięknym 
wybran-kiem serca, który zniknął nagle, zazwyczaj bez pożegnania. 
Niejedna też „czarnobrewa" z rozpaczą liczyła dni i czekała na 
konsekwencje gorących uścisków, tym bardziej że mimo sporej 
swobody obyczajów, los panny, która utraciła dziewictwo, był nie 
do pozazdroszczenia. Mimo to nie potrafiły się oprzeć „krasnym" i 
pełnym fantazji mołojcom i nie szczędziły im na ogół swych 
względów, mimo matczynych przestróg i ojcowskich zakazów. 

background image

Ale też z drugiej strony, dziewczęta ukraińskie nie były 
bynajmniej przysłowiowymi „niuńkami" biernie czekającymi aż 
wybranek zechce poprosić o ich rękę. Beauplan odnotował w swych 
wspomnieniach bardzo ciekawy zwyczaj, zgodnie z którym: „Zakochana 
dziewczyna udaje się do domu ojca kawalera, którego kocha, w 
czasie gdy spodziewa się zastać ojca, matkę i swego wybranego... 
Po czym panna siada i komplementuje tego, co jej serce zranił. 
Mówi zaś do niego tymi słowy: »Iwan, Fedur, Dmitri, Wojtek, Mikita 
itd. (słowem nazywa go jednym z tych imion, 
54 
które są tu najczęstsze), spostrzegam w Twojej twarzy pewną 
dobrodusz-ność, widzę, że będziesz umiał dobrze rządzić i że 
będziesz kochał swą żonę, a cnota Twoja pozwala mieć nadzieję, że 
będziesz dobrym gospodarzem. Te Twoje zalety skłaniająmnie do 
pokornej prośby o to, byś wziął mnie za żonę«. To powiedziawszy, 
zwraca się z tym samym do ojca i matki, prosząc ich uniżenie o 
wyrażenie zgody na małżeństwo. A jeśli usłyszy odmowę lub jakieś 
wykręty, że syn zbyt jest młody i jeszcze niegotów do żeniaczki, 
ona im na to odpowiada, że nie odejdzie stąd, póki go nie poślubi, 
aż razem nie będą ze sobą żyli. To powiedziawszy dziewczyna 
wytrwale i uparcie nie opuszcza izby, dopóki nie uzyska tego, o co 
prosi. Po kilku tygodniach ojciec i matka zmuszeni są nie tylko do 
wyrażenia zgody, lecz również do nakłonienia syna, by spojrzał na 
pannę życzliwie, czyli tak jak na dziewczynę, która ma być jego 
żoną... Oto jak zakochanym dziewczynom nie może się w kraju tym 
nie udać rychłe zamążpój-ście, gdyż uporem swym zmuszają ojca, 
matkę i swego oblubieńca do tego, czego chcą"9. 
No cóż, agresywności i zdecydowania ukraińskiej płci nadobnej nie 
brakowało, czemu i dziwić się nie ma co, bo w tym kraju i w takim 
otoczeniu ten, kto nie umiał walczyć o swe prawa, ginął. A poza 
tym zapewne rację ma Z. Wójcik twierdząc, że zwyczaj ten odnosił 
się wyłącznie do sytuacji, gdy mężczyzna wcześniej zaciągnął wobec 
kobiety pewne zobowiązania, z których potem nie chciał się 
wywiązać. Niemniej była to doskonała broń na niestałych w swych 
uczuciach Kozaków, oczywiście tych osiadłych, mających po wsiach i 
miastach swe rodziny. A swoją drogą, wyobraźcie sobie drodzy 
czytelnicy należący do płci brzydkiej, co by było, gdyby zwyczaj 
ten upowszechnił się i przetrwał do naszych czasów! Brrr... 
Czasem więc, ugodzony strzałą Amora lub zagrożony okupacją swego 
domu Kozak ulegał presji i wówczas dochodziło do ślubu. Miał on 
zawsze charakter bardzo uroczysty. Przyjaciele i przyjaciółki 
panny młodej i pana młodego ustrojeni wieńcami z kwiatów 
przewieszonymi przez ramię obchodzili domy wszystkich krewnych i 
znajomych młodej pary i zapraszali na uroczystość zaślubin i 
wesele. W dniu ślubu panna młoda ubierała się w długą, wełnianą 
suknię brązowego (tak, tak, bynajmniej nie białego, jak to ma 
miejsce obecnie) koloru, usztywnioną wokół fiszbinami dla 
podkreślenia ponętnych kształtów i ozdobioną jedwabnymi i wełnia- 
' Tamże, s. 144. 
55 

background image

nymi wstążkami. Na rozpuszczone włosy wkładała wieniec z kwiatów i 
tak wystrojona szła do cerkwi, prowadzona przez ojca, brata lub 
innego bliskiego krewnego. Poprzedzała ich orkiestra złożona 
zazwyczaj ze skrzypków, cymbalistów i dudziarzy. Po uroczystości 
zaślubin nowo poślubioną oblubienicę do domu weselnego odprowadzał 
nie mąż, lecz tenże sam krewny, który prowadził ją do ślubu. 
Przyjęcie weselne było zawsze okazją do wyprawienia wystawnej 
wręcz uczty, w trakcie której podawano mnóstwo jedzenia i picia, 
zwłaszcza piwa, gdyż zwyczajowo, z okazji wesela, szlachta 
rezygnowała ze swego przywileju propinacyjnego i zezwalała 
rodzinie pana młodego na warzenie piwa. 
Najważniejszą jednak częścią każdej uroczystości ślubnej były 
pokła-dziny panny młodej. Miały one charakter bez mała publiczny i 
sądzę, że w tym momencie dzisiejsze czytelniczki przestaną 
zazdrościć swym XVI--wiecznym prapraprababkom, a raczej zaczną im 
współczuć. Oddajmy jednak znów głos wnikliwemu badaczowi wszelkich 
ukraińskich zwyczajów W. Beauplanowi, który moment ten opisał 
bardzo barwnie i szczegółowo: 
„Gdy zbliża się godzina pokładzin panny młodej, zamężne krewniacz-
ki pana młodego biorą ją ze sobą i prowadzą do jednej z komnat, 
gdzie zostaje ona rozebrana do naga. Dokładnie ją oglądają ze 
wszystkich stron, spozierając nawet i za uszy, przebierając i 
grzebiąc między palcami u nóg i w innych częściach ciała, bacząc 
czy nie znajdzie się tam kropla krwi lub agrafka, albo też kawałek 
bawełny nasyconej czerwonym syropem. Gdyby coś takiego znaleziono, 
wesele niechybnie byłoby zakłócone i nastąpiłoby wielkie 
zamieszanie. Lecz jeśli niczego nie znajdą, wdziewają na pannę 
młodą piękną bawełnianą koszulę, całkiem białą i nową, po czym 
układają ją między dwoma prześcieradłami. Wówczas każą panu 
młodemu przyjść do rozebranej, by się z nią położył. Gdy młodzi 
leżą już razem, spuszczają zasłonę, a tymczasem większość z tych, 
co towarzyszą uroczystościom, wkracza do pokoju z dudami, tańcząc 
każdy z szklanicą w ręku. Kobiety podskakują i klaszczą w dłonie, 
aż się małżeństwo do końca spełni. A jeśli przy tym w czasie owych 
szczęśliwych okoliczności usłyszą oznaki radości panny młodej, 
wszyscy zgromadzeni z miejsca poczynają skakać, klaszcząc w ręce i 
wrzeszczeć z uciechy. Rodzice pana młodego pozostają na straży 
koło łoża, by lepiej móc nadsłuchiwać tego, co się tam dzieje, 
czekając na podniesienie zasłony, by się ten zabawny obrządek 
spełnił i by dać pannie młodej świeżą koszulę, całkiem białą, 
56 
jeśli na tej, którą jej zdejmują, znajdą ślady dziewiczości. 
Oznajmiają 
0 tym całemu domowi głośnym okrzykiem ukontentowania i radości, 
iżby cała familia mogła to potwierdzić"10. 
Nie był to jednak bynajmniej koniec perypetii z nocną koszulą 
panny młodej. Następnego dnia wywracano jąna lewą stronę, do 
rękawów wkładano kij i noszono po ulicach wsi lub miasta jak 
„sztandar z bitewnymi śladami, tak aby lud cały był świadkiem 
dziewiczości młodej żony i męskości jej męża. Wszyscy goście 

background image

weselni podążają z instrumentami, śpiewając i tańcząc chyżej niż 
kiedykolwiek". 
Cóż jednak działo się, gdy... „sztandar" pozostawał dziewiczo 
biały? Niestety, wówczas los panny młodej i jej matki i w ogóle 
całej rodziny był doprawdy nie do pozazdroszczenia. Przerywano 
uroczystość, demolowano izbę weselną, tłuczono wszystkie naczynia, 
dziurawiono garnki, misy i dzbany. Na szyi matki panny zawieszano 
chomąto, stawiano ją w kącie izby 
1 lżono na wszelkie możliwe sposoby obarczając winą za to, że nie 
upilnowała swej córki, a następnie kazano jej pić z 
przedziurawionego kubka. Potem zdegustowani weselnicy rozchodzili 
się do domów, a samo wydarzenie było w tej społeczności 
komentowane i wspominane przez długi czas, stając się przyczyną 
ogromnego wstydu dla tak napiętnowanej rodziny. 
Natomiast panu młodemu przysługiwało prawo wyboru - mógł 
mianowicie tak „zhańbioną" nowo poślubioną żonę odrzucić lub 
zatrzymać. Jeśli decydował się na to drugie wyjście, to narażał 
się na wiele różnych upokorzeń, które musiał znosić przez długi 
jeszcze czas. 
Prawda, że wszystko to razem sprawia dość ponure i wręcz 
przerażające wrażenie? Niejedna też zapewne panna nabawiła się z 
powodu tych niesamowitych zwyczajów ciężkich kompleksów na całe 
życie. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że dziewczęta ukraińskie 
znały sposoby pozwalające ukryć „hańbę" i że, mimo wszystko, ich 
koszule mogły spełniać rolę „bitewnych sztandarów". 
Śluby, związane z nimi nierozłącznie chrzciny, a wreszcie i 
pogrzeby (o ile oczywiście do nich dochodziło, bo wielu Kozaków 
ginęło w stepie, w czasie wypraw, a wówczas nie miał ich kto 
chować), były to wydarzenia ściśle związane z religią, mające 
charakter świętych sakramentów. Warto więc może przy tej okazji 
zastanowić się, czy Zaporożcy byli ludźmi wierzącymi, a jeśli tak, 
to jaką wiarę wyznawali? Jaki w ogóle był ich 
1 Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 147-148. 
57 
stosunek do religii? Odpowiedź na te pytania nie jest ani prosta, 
ani też jednoznaczna. Kozaczyzna była mozaiką nie tylko pod 
względem narodowościowym czy też socjalnym, ale również i 
religijnym. Należeli do niej i katolicy, i protestanci różnych 
odłamów, i żydzi, a także muzułmanie. Zdecydowanie jednak 
najwięcej było wyznawców prawosławia, czyli jak wówczas mówiono 
religii greckiej. Tworzyli oni co najmniej 80% kozackiej 
społeczności. Dlatego też w każdej Siczy na środku majdanu stała 
cerkiew i rezydował w niej duchowny prawosławny. Nie były to 
wprawdzie budowle zbyt okazałe i piękne, ale nie miało to 
większego znaczenia, zresztą, jak pamiętamy, wszystkie budowle 
siczowe miały wygląd dość prymitywny i toporny. Istotne było 
jedynie to, że w cerkwi tej w każdą niedzielę i święta odbywały 
się nabożeństwa, w których prawosławni Kozacy zazwyczaj 
uczestniczyli. Obchodzili też uroczyście wszelkie dni święte. 
Wiemy jednak również i to, że nie zaliczali się do zbyt żarliwych 
i bogobojnych chrześcijan. Przede wszystkim nie przestrzegali zbyt 

background image

skrupulatnie zasad swej religii, nawet tak podstawowych, 
zapisanych w dekalogu, jak nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż 
itd. Wiemy też, że niezbyt często się modlili, żałowali za grzechy 
czy też oddawali się pokucie. A jeśli nawet czasem, jak to wynika 
z zachowanych pieśni i dumek kozackich, zwracali się do Boga z 
prośbą o pomoc i opiekę, to działo się to zazwyczaj w myśl starego 
przysłowia „gdy trwoga to do Boga". Można też, jak sądzę, 
zaryzykować twierdzenie, że znacznie bardziej od spraw wiary i 
życia wiecznego interesowały ich sprawy doczesne. Dlatego też 
przylgnęła do Kozaków, nie do końca jednak słuszna i prawdziwa, 
opinia ludzi religionis nullius (religii żadnej - R. R.). 
Również obyczajowość kozacka była zdecydowanie świecka. Duchowni 
prawosławni nie odgrywali przez długi czas żadnej roli 
politycznej, nie uczestniczyli w obradach rady, nie było ich 
również w czasie wyboru władz. Nie odnoszono też do cerkwi 
insygniów władzy lub sztandarów w celu ich poświęcenia. Również 
przysięgi miały charakter świecki w tym sensie, że nie składano 
ich na żadne symbole religijne. Musiało to zapewne dziwić i 
gorszyć ludzi mieszkających na Ukrainie i w pozostałych częściach 
Rzeczpospolitej, a przyzwyczajonych do stałej obecności Kościoła i 
religii we wszelkich sprawach publicznych i do decydującego 
niejednokrotnie wpływu, jaki na sprawy państwowe w Rzeczpospolitej 
miała hierarchia kościelna, zwłaszcza katolicka. 
58 
Świeckość kozaczyzny, wbrew temu, co na ten temat wówczas sądzono, 
nie stanowiła bynajmniej dowodu potwierdzaj ącego bezwyznaniowość 
samych Kozaków, świadczyła jedynie o tym, że w organizacji tej 
przeprowadzono w miarę konsekwentny rozdział między sprawami 
publicznymi i religią, która w całej rozciągłości traktowana była 
jako sprawa prywatna każdego Kozaka. 
Tak też by zapewne pozostało do końca istnienia bractwa, gdyby nie 
błędna polityka władz Rzeczpospolitej wobec prawosławia. Mam tu na 
myśli przede wszystkim, choć oczywiście nie tylko, kwestię unii 
brzeskiej. To właśnie z tego powodu po roku 1596 oskarżani o 
niewyznawa-nie żadnej religii Kozacy, nieoczekiwanie zapewne dla 
samych siebie, awansowali na czołowych obrońców wiary prawosławnej 
na Ukrainie. Sprawa ta jednak wykracza poza ramy tego rozdziału, 
gdyż -jak sądzę -nie zmieniła ona prywatnego stosunku Kozaków do 
wiary i religii, nie ma więc związku z dniem codziennym 
Zaporożców. Miała natomiast niewątpliwie ogromny wpływ na dalsze 
losy i kozaczyzny, i Ukrainy, i całej Rzeczpospolitej, dlatego też 
zajmiemy się nią szerzej w następnych rozdziałach. 
59 
4. Okres „burzy i naporu" 
4.1. „Ukrainni piraci' 
Kozaczyzna na przestrzeni swej długiej, bo ponaddwuwiekowej 
historii, przeszła różne etapy rozwoju- od luźno jedynie ze sobą 
powiązanych grup „traperskich" aż do „wojska zaporoskiego", a więc 
w miarę stabilnej, zorganizowanej i rządzącej się wewnętrznymi 
prawami organizacji militarnej aspirującej do roli elity 
politycznej Ukrainy. Po dzień dzisiejszy nie ma wszak jednolitej 

background image

oceny charakteru tej społeczności. W nader obfitej literaturze 
poświęconej Kozakom, zarówno naukowej, jak i popularnonaukowej czy 
wreszcie beletrystycznej, spotkać można diametralnie różne, wręcz 
przeciwstawne opinie. Dla jednych więc Kozacy byli natchnionymi 
obrońcami wiary prawosławnej i rycerzami walki o niepodległość 
Ukrainy. Dla innych bojownikami o sprawiedliwość społeczną i 
„wolność naszą i waszą", a dla jeszcze innych, pijaną czernią, 
zbiorowiskiem zwykłych bandytów, nurzających się nie tylko w 
dziegciu, ale również w błocie (moralnym oczywiście) i we krwi. A 
mówiąc krócej - anarchistyczną bandą, złośliwym nowotworem na 
zdrowym ciele Rzeczpospolitej. 
Oceny, jak zwykle, zależą od poglądów społecznych, religijnych, 
politycznych i narodowościowych badacza. A także od jego daty 
urodzenia, bo -jak wiemy - każde pokolenie odkrywa na nowo 
historię i na nowo ją interpretuje, nie ma bowiem w tej dziedzinie 
wiedzy (jak zresztą i w innych) prawd stałych i niezmiennych. 
Każda z prezentowanych opinii zawiera w sobie część prawdy i 
fałszu zarazem, i każdą z nich postaramy się w miarę możliwości 
rozpatrzyć w dalszej części naszych rozważań. Na razie proponuję 
jednak spojrzeć na koza-czyznę z jeszcze innego punktu widzenia, 
jak na typowych rycerzy fortuny lub, jak kto woli, ukraińskich 
piratów lądowo-morskich. Brzmi to może zbyt romantycznie i 
powieściowo, ale dość dobrze, jak sądzę, oddaje wiele 
60 
cech kozactwa, takich jak: awanturnictwo, uczynienie z wypraw 
grabieżczych sposobu na życie i wreszcie odwaga granicząca z 
bohaterstwem i pogardą życia (nie tylko zresztą własnego). A także 
charakterystyczna, czasami wręcz dziecinna, niefrasobliwość 
prezentowana w życiu codziennym. Do tego spisu cech „pirackich" 
możemy dodać jeszcze skłonności anarchistyczne wyrażające się w 
nie uznawaniu narzuconych reguł współżycia społecznego przy 
równoczesnym istnieniu demokracji wewnętrznej w kwestii wyłaniania 
władz czy też podejmowania węzłowych decyzji. Tacy byli Kozacy 
przede wszystkim u zarania swych dziejów, gdy tworzyli luźno 
jedynie powiązaną społeczność „niepokornych". Cech tych nie 
pozbyli się jednak do końca również i później, gdy na przełomie 
XVI i XVII wieku zakończył się w zasadzie proces formowania ich 
organizacji. 
Niestety, istniejący system społeczny, procesy gospodarcze 
zachodzące w Europie, a także błędy władz Rzeczpospolitej i 
„oficjalnych" elit ukraińskich nie pozwoliły Kozakom być tym, kim 
być powinni - barwnym, pełnym uroku i, być może, czasem nieco 
uciążliwym, marginesem społecznym a dla potomnych świetnym tematem 
romansów przygodowych. Z konieczności, nieoczekiwanie chyba dla 
samych siebie, stali się „siłą przewodnią" narodu ukraińskiego i 
wraz z nim ponieśli klęskę w walce o prawo Ukrainy do 
samostanowienia, między innymi właśnie z powodu wspomnianych 
„pirackich" cech ich organizacji wojskowej. 
Pozostawmy jednak chwilowo te sprawy na uboczu i zajmijmy się 
kozacką „młodością górną i chmurną". 

background image

Jak już wspomnieliśmy, do bractwa garnęli się przede wszystkim 
ludzie skłóceni z rzeczywistością, złaknieni przygód, a czasem 
również szukający możliwości łatwego i szybkiego wzbogacenia się. 
Jedyna w zasadzie droga do osiągnięcia tych celów, przynajmniej w 
początkowym okresie organizowania się Kozaków, wiodła poprzez 
organizowanie wypraw łupieżczych na ułusy tatarskie, miasta i 
grodki tureckie lub pograniczne moskiewskie, a czasem po prostu na 
karawany kupieckie (później dojdą do tego jeszcze napady na dwory 
szlacheckie i zamki magnackie). Nic więc dziwnego, że na chadzki 
wyprawiali się Kozacy masowo i często, i to niezależnie od swego 
statusu społecznego, zawodowego i majątkowego. 
Słowo „chadzki" sugeruje, że chodziło o wyprawy lądowe. Zresztą w 
świadomości przeciętnego Polaka, i nie tylko, utrwalił się 
stereotyp Kozaka - stepowego rycerza, świetnego, nieustraszonego i 
romantycznego jeźdźca, który z czasem stał się-niestety-podporą 
władzy carskiej i bez- 
61 
względnym, okrutnym ciemięzcą podbitych narodów. Obraz ten 
niezupełnie jednak przystaje do rzeczywistości, bo, po pierwsze, w 
XVI i XVII wieku najsilniejszą bronią Kozaków była nie jazda, a 
piechota, zwłaszcza gdy broniła się zza umocnień polowych 
(współcześni twierdzili, że stu Kozaków potrafiło stawić czoła 
tysiącu Polaków broniąc się w taborze, gdy tymczasem 200 jeźdźców 
polskich bez trudu rozpraszało nawet 2 tysiące konnych 
Zaporożców), a po drugie byli oni również doskonałymi marynarzami 
znanymi ze swych brawurowych wypraw morskich. Podobno zresztą 
Kozacy szczególnie dobrze czuli się wśród wody i błot. Ksiądz 
Szymon Okolski, autor Dyaryusza transakcji wojennej między 
wojskiem koronnem i zaporoskiem w roku 1637 pisze między innymi, 
że „otucha wszelka (w Kozakach - R. R.) gdy jest woda, rzeka, 
błoto, dlatego Dniepr nazywają Sławutą, a Don panem. Gdzie wody 
nie ma, błota albo jaru, (Kozak) zginął"1. 
Nieoceniony wręcz Beauplan pozostawił nam dokładny opis kozackich 
czajek, na których wyprawiali się na Morze Czarne. Były to łodzie 
bez stępki i pokładów budowane z drzewa wierzbowego lub lipowego 
długości 13,716 m, szerokości 3,65 m i takiej samej głębokości. Do 
ich boków przybijano deski, tak aby każdy rząd wystawał ponad 
poprzedni aż do osiągnięcia odpowiedniej szerokości i głębokości. 
Aby zapewnić szczelność, boki łodzi pokrywano smołą, a następnie 
przywiązywano do nich powrozami z łyka lipowego lub dzikiej wiśni 
wiązki z trzcin, dzięki którym łódź stawała się praktycznie 
niezatapialna. Wewnątrz umieszczano przegrody oraz poprzeczne 
ławki. Na koniec wyposażano ją w 15 par wioseł i 2 stery 
umieszczone po obu końcach łodzi. 
Załoga czajki liczyła przeważnie około 70 ludzi uzbrojonych w 
strzelby i szable oraz 4-6 falkonetów2. W wyprawach brało 
zazwyczaj udział 80-100 czajek, a więc mniej więcej 700 
Zaporożców. Łodzie płynęły w zwartym szyku prawie stykając się 
wiosłami, a ich szybkość podróżna wynosiła około 15-16 km na 
godzinę, dzięki czemu odległość od ujścia Dniepru do Anatolii 

background image

pokonywano w 36-40 godzin. Aby jak najdłużej uniknąć wykrycia 
poruszano się głównie nocą, za dnia chowając się w dnie- 
1 Dyaryusz transakcji wojennej między wojskiem koronnem i 
zaporoskiem w roku 1637 przez ks. Szymona Okolskiego, Kraków 1858, 
s. 24. 
2 Falkonet lub śmigownica — małokalibrowe działo o długiej lufie 
nabijane z tyłu w XVI i XVII wieku stanowiące uzbrojenie artylerii 
polowej. 
62 
prowych szuwarach. Po przybyciu na miejsce główne siły 
wykorzystując element zaskoczenia atakowały upatrzone cele, a więc 
nadmorskie wsie i miasta tureckie, rabując przede wszystkim 
pieniądze, złoto, biżuterię i te towary, które można było zmieścić 
na czajkach i które nie obawiały się transportu wodnego. Resztę 
niszczono i palono. 
Nie znamy oczywiście daty i okoliczności pierwszego napadu na 
tatarskie i tureckie włości, wiemy jednak, że rozpoczęły się one 
już w XV wieku. Świadczy o tym między innymi list wielkiego 
księcia litewskiego Aleksandra do chana Mengli Gireja z 19 grudnia 
1492 roku, obiecuje on w nim ukaranie Kozaków, którzy na czajkach 
dopłynęli do Tehinii i zagarnęli wiele statków, a także konie, 
woły i inny dobytek3. 
Z biegiem lat napady kozackie stały się coraz częstsze i coraz 
zuchwalsze. W 1583 roku na przykład Kozacy ponownie zdobyli i 
spalili Tehinię, a w 1584 złupili port turecki Oczaków. Do 
historii i legendy przeszły nazwiska wielu szczególnie zuchwałych 
i szczęśliwych dowódców z tego bohaterskiego okresu, a między 
innymi Karpa Masło z Czerkas, Jacka Bi-łousa z Perejasławia czy 
też Andruszko z Bracławia. 
Przez długi czas wyprawy po tatarskie i tureckie „dobra" 
organizowali zresztą nie tylko kozaccy atamani. Bardzo często na 
czele oddziałów stawali również magnaci, a także wojewodowie i 
starostowie królewscy. Jak pamiętamy, do ich podstawowych zadań 
należało zapewnienie bezpieczeństwa podległym im terenom. Nie było 
to zadanie łatwe do zrealizowania, gdyż administracji państwowej 
zawsze brakowało pieniędzy, starali się więc wykorzystać te 
możliwości, jakie posiadali, prowadząc werbunek wśród bractwa 
kozackiego. Czasem z własnej inicjatywy, a czasem na polecenie 
władców. W założeniu oddziały takie miały bronić Ukrainy przed 
zagonami tatarskimi. Nierzadko jednak ich dowódcy wykorzystywali 
je do organizowania wypraw odwetowych lub po prostu grabieżczych. 
Zdarzały się również próby interwencji w spory dynastyczne na 
Krymie lub Mołdawii. 
Jednym z pierwszych szlacheckich dowódców watah kozackich był 
wojewoda kijowski Jerzy Pac, który organizował wyprawy na Tatarów 
już w 1489 roku. Głośne były również nazwiska Seńki Polusa 
(Połoza) i starosty czerkaskiego Ostafiego Daszkiewicza. 
Zorganizował on bardzo silne i sprawne oddziały kozackie, zyskując 
dzięki temu tytuł hetmana 
3 M. H r u s z e w s k i, Istorija Ukrajiny-Rusy, t. 7, Kozacki 
czasy - do r. 1625, Kijów 1909, s. 83. 

background image

63 
kozackiego. Zdaniem współczesnych nie tylko doskonale znał język i 
zwyczaje tatarskie, ale również z wyglądu przypominał Tatara. 
Zorganizował on szereg wypraw na Krym powracając zawsze z bogatymi 
łupami, a dysponował tak ogromną siłą, że po śmierci Mengli Gireja 
zdecydował się wmieszać w walki dynastyczne na Krymie, udzielając 
schronienia chanowi Islam-Girejowi. Po nim starostwo czerkaskie 
objął Krzysztof Kmitycz, który również bardzo często korzystał z 
pomocy „nieposłusznych", jak często nazywano Kozaków. Ogromną 
sławę pogromcy Tatarów zyskał sobie również Bernard Pretficz 
(Pretfic) herbu Wczele, który podobno stoczył aż 70 zwycięskich 
bitew z Tatarami. Nic więc dziwnego, że powstało wówczas 
przysłowie: „Za pana Pretfica wolna od Tatar granica". 
Prawdę mówiąc, na przełomie XV i XVI wieku wyprawy na Krym i do 
Anatolii stały się swoistym sposobem życia nie tylko Kozaków, ale 
i szlachty, metodą na zdobycie bogactw i wręcz kresowym sportem, 
który z zapałem uprawiali liczni przedstawiciele „herbowego ludu". 
Wspomina o tym między innymi w swej kronice Andrzej Lubieniecki 
pisząc: „częściej nasi chodzili w kozactwo, niż Tatarowie do nas", 
a na poparcie tej tezy wymienia tak znane w naszej historii 
nazwiska, jak „...Sieniawscy, Strusio-wie, Herburtowie, Potocki 
Stanisław, Włodek, książęta Wiszniowieckie, Zasławskie, Koreckie, 
Bożeńskie i innych zacnej szlachty niemało, którzy rzadko z pól 
zeszli"4. 
Wszystkich jednak sławą przyćmił książę Dymitr Wiśniowiecki, 
którego pamiętamy jako twórcę pierwszej kozackiej Siczy. Jego 
życiorys zawiera dość materiału na co najmniej kilka powieści z 
gatunku „płaszcza i szpady". Wszystko w nim bowiem było: i 
zuchwałe wyprawy i zdrady, i próby zdobycia tronu, i wreszcie 
śmierć męczeńska zadana przez Turków, którą tak oto opisał Marcin 
Bielski w swej Kronice wszystkiego świata: „...tam na haku obadwa 
zawieszeni byli nad odnogą morską ku Gala-cie idąc. Piasecki 
(towarzysz i przyjaciel księcia ujęty wraz z nim w trakcie 
nieudanej wyprawy na czele Kozaków do Mołdawii - R. R.) łatwiej 
skonał, bo lecąc uwiązł na haku za ud, a głową się na dół obrócił, 
i tak prędko go krew zalała. A Wiśniowiecki za żebro uwiązł i tak 
oczyma się obrócił ku górze, przeto był żyw do trzeciego dnia, aż 
go Turcy ustrzelili z łuku, gdy przeklinał ich Mahometa"5. 
4 Cyt. za F. Raw i ta-Ga wroński, Kozaczyzna ukrainna..., s. 34-
35. 
5 Cyt. za Z. S p i e r a 1 s k i, Awantury mołdawskie, Warszawa 
1967, s. 127. 
64 
Nic więc dziwnego, że pamięć ludu ukraińskiego utrwaliła 
awanturniczego księcia w pieśni pod postacią Kozaka Bajdy, 
powieszonego przez „cara tureckiego" za żebro, gdyż nie chciał 
pojąć za żonę carskiej córki. Wbrew prawdzie historycznej kończyła 
się ona optymistycznie bo: 
Wisi Bajda na dąbeczku 
Nie dzień, nie dwa i niejedną nockę 
Przyszedł do niego car turecki: 

background image

Na co patrzysz Bajdo mołojecki? 
Patrzę, carze na dwa dąbeczki, 
A na tych dąbeczkach siedzą gołąbeczki 
Pozwól carze łuczek wziąć.                 , 
Tobie na kolację gołąbeczka zdjąć! V'         Oj, jak strzelił 
Bajda z luku '■'         Trafił cara prosto między uszy. 
A carycę w potylicę, 
A carską córeczkę - w samą główeczkę. 
Tobie carze w ziemi gnić 
A Bajdzie młodemu miód-gorzałkępić!6 
Okres „szlachecki" spełnił bardzo istotną rolę w dziejach 
kozaczyzny, albowiem służba w oddziałach starostów i kresowych 
magnatów zmieniła te do tej pory raczej bezładne watahy, idące do 
bitwy na zasadzie „kupą mości panowie", w oddziały zorganizowane i 
wyszkolone na wzór wojskowy. To między innymi dzięki temu powstało 
podzielone na pułki i sot-nie wojsko zaporoskie, które w XVII 
wieku zadało tyle klęsk swym „nauczycielom". 
Doraźnie jednak doświadczenia wojskowe Kozacy wykorzystali 
organizując „po staremu" wyprawy na Krym, Turcję i Moskwę. 
Z biegiem lat kozackie mistrzostwo w organizowaniu i 
przeprowadzaniu wypraw, zwłaszcza morskich, sięgnęło szczytów. 
Prawdę mówiąc, nie było dla nich rzeczy niemożliwych. W roku 1606, 
na przykład, w kilku zuchwałych napadach zdobyli i obrabowali 
doszczętnie Kilię, Akerman i Warnę, a w dodatku zdobyli na morzu 
dziesięć tureckich galer. W 1613 roku kolejna wyprawa podeszła pod 
Trapezunt, a w 1614 wdarli się do tureckiej twierdzy Synop na 
południowym wybrzeżu Morza Czarnego. Łupem ich padły olbrzymie 
ilości broni z arsenału, a także dobytek mieszkańców oraz 
s Narodni perlyny, Kijów 1971, s. 54. 
65 
towary z kotwiczących w porcie statków. Miasto i twierdza zostały 
tak doszczętnie spalone, że - zdaniem ówczesnego kronikarza 
tureckiego Naima — obrócone zostały w pustynią. Jeszcze większego, 
wprost niewiarygodnego wyczynu dokonali zaporoscy mołojcy wiosną 
1615 roku, kiedy to flotylla 80 czajek zaatakowała, zdobyła i 
obrabowała Mizewnę i Ar-chiokę, a więc porty i w zasadzie 
przedmieścia Konstantynopola, stolicy supermocarstwa ówczesnego 
świata. Tym razem więc łuny pożarów zaświeciły w sensie prawie 
dosłownym w oknach pałacu sułtana, władcy, któremu marzył się 
podbój całego chrześcijańskiego świata. Co gorsza, wysłana w 
pościg za nimi turecka flota wojenna została pokonana w bitwie 
morskiej przy ujściu Dunaju do Morza Czarnego. 
4.2. Niewykorzystane szansę 
Napady na miasta i osady nad Morzem Czarnym były dla Kozaków, mimo 
ogromnego ryzyka, interesem bardzo opłacalnym. Na przykład w 1606 
roku Kozacy wywieźli z Warny łup wartości 180 tysięcy ówczesnych 
złotych, a w 1618 po napadzie na Mangalię, Pazardżyk i ponownie 
Warnę, po podziale zdobyczy na każdego mołojca wypadło po około 4—
5 tysięcy złotych. Dla władz Rzeczpospolitej było to jednak źródło 
bezustannych kłopotów i problemów dyplomatycznych, a czasem nawet 
zatargów zbrojnych z Tatarami i Turkami. Na przykład po 

background image

wspomnianym napadzie na Synopę w 1614 roku sułtan Ahmed I 
postanowił wysłać armię pod dowództwem Ahmeda Paszy z zadaniem 
ukarania Zaporożców w ich siedzibach, co równało się pogwałceniu 
granic Rzeczpospolitej, a więc wojnie. Przerażony tą wizją Zygmunt 
III zapewnił władze tureckie, że wydał hetmanowi Żółkiewskiemu 
rozkaz ukarania winnych, a nawet, że już kilka watah zostało 
rozbitych przez wojska koronne, i to na razie wystarczyło, aby 
powstrzymać Turcję od zbrojnej akcji. 
Wydaje się zresztą, że potężne państwo otomańskie nie kwapiło się 
w tym okresie do wojny z Rzeczpospolitą, a zatargi z Kozakami były 
w gruncie rzeczy zbyt drobnym pretekstem, aby spowodować prawdziwy 
konflikt. Z tego też powodu, jak sądzę, nie doszło również do 
zbrojnego starcia w roku 1615 po wspomnianym już napadzie kozackim 
na przedmieścia Konstantynopola. Uwagę władz tureckich zajmował 
zresztą w tym 
66 
czasie głównie zbrojny zatarg z ich odwiecznym wrogiem — Persją. 
Niemniej jednak mieszkańcy Ukrainy odczuli skutki gniewu sułtana, 
gdyż potężna odwetowa wyprawa tatarska dotarła aż na Wołyń i 
Podole, niszcząc i pustosząc ogromne połacie kraju. Setki i 
tysiące ludzi zginęło lub poszło w jasyr. 
W 1617 roku, po kolejnych wyczynach kozackich znów doszło do 
groźnej demonstracji siły ze strony tureckiej. Potężna armia 
Iskander Paszy ruszyła z Mołdawii ku granicom Rzeczpospolitej, 
której główne siły zaangażowane były w tym czasie na froncie 
moskiewskim. Również i tym razem jednak sprawa „rozeszła się po 
kościach" i wszystko skończyło się na rozmowach dyplomatycznych. 
Główne zarzuty tureckie dotyczyły oczywiście kozackich napaści na 
tereny tatarskie i tureckie, ale hetman Żółkiewski był nie tylko 
znakomitym wodzem, lecz również wytrawnym dyplomatą, udało mu się 
więc odeprzeć stawiane zarzuty przedstawiając z kolei równie 
imponujący rejestr najazdów tatarskich na Ukrainę. Ostatecznie 23 
września 1617 roku podpisano traktat w Buszy, w którym znalazło 
się obustronne zobowiązanie, aby „...łotrostwo kozackie na Morze 
Czarne z Dniepru nie wychodziło, a natomiast by Tatarzy nie 
najeżdżali Polski"7. Analizując to zdanie można odnieść wrażenie, 
że mimo wszystko niewielki sukces dyplomatyczny odnieśli Turcy, bo 
„łotrami" uznani zostali Kozacy, a nie Tatarzy, choć jedni i 
drudzy dokonywali napadów grabieżczych, ale to w sumie drobiazg, 
gdyż główny cel, czyli utrzymanie pokoju między Rzeczpospolitą a 
Turcją, został osiągnięty. 
Istnieje jednak słuszne powiedzenie, że co się odwlecze, to nie 
uciecze i wreszcie do otwartej wojny Rzeczpospolitej z Turcją 
doszło w 1620 roku. Zakończyła się ona, jak pamiętamy, tragiczną 
klęską armii polskiej pod C 'ecorą i śmiercią dowódcy, hetmana 
Żółkiewskiego. Wielu historyków, również ukraińskich, twierdzi, że 
był to odwet za napad atamana Boro-(ławki na Warnę (swoją drogą to 
nieszczęsne miasto było wyraźnie ulubionym celem wypraw 
zaporoskich). Pogląd ten niezupełnie odpowiada prawdzie, gdyż 
faktyczną i główną przyczyną ówczesnego sporu pol-sko-tureckiego 
było stanowisko Zygmunta III wobec wojny trzydziestoletniej. 

background image

Rzeczpospolita nie brała wprawdzie oficjalnie udziału w tym 
konflikcie europejskim, ale król polski zaliczał się do stronników 
Habsburgów i w momencie dla nich krytycznym wysłał na Węgry 
oddziały 
7 Cyt. za W. To m k i e w i c z, Kozaczyzna ukrainna, Lwów 1939, 
s. 34. 
67 
lisowczyków, zmuszając w ten sposób księcia siedmiogrodzkiego 
Bethle-na Gabora do odstąpienia od oblężenia Wiednia. Pokrzyżowało 
to zamiary tureckie wobec Austrii i stanowiło faktyczną przyczynę 
gniewu Porty, która jedynie w celach propagandowych posłużyła się 
wspomnianą wyprawą Borodawki. Do sprawy tej zresztą jeszcze 
powrócimy. 
Nie zmienia to jednak faktu, że wyprawy kozackie przysparzały 
wielokrotnie kłopotów władzom państwowym, które próbowały 
początkowo rozwiązać problem poprzez wykorzystanie Zaporożców do 
obrony granic. Starania w tym kierunku rozpoczęły się już pod 
koniec XV wieku, kiedy to zaczęto tworzyć wspomniane już 
półprywatne poczty kozackie w służbie wojewodów i starostów 
ukraińskich. Wydaje się, że pierwszym władcą, który usankcjonował 
te inicjatywy, był Zygmunt I Stary polecając w 1524 roku S. 
Połozowieżowi i K. Kmityczowi przeprowadzenie werbunku Kozaków i 
stworzenie z nich oddziałów. Na ich czele mieli oni podjąć wyprawę 
odwetową na posiadłości tatarskie. Inicjatywa królewska 
sankcjonowała w pewnym sensie istniejącą już wcześniej praktykę i 
stanowiła zachętę dla innych. Nic więc dziwnego, że wielu 
starostów i magnatów kresowych, również i w latach następnych, 
chętnie korzystało z usług członków bractwa kozackiego. 
Jednym z tych, którzy myśl królewską wprowadzali w życie, był 
również wspomniany już wielokrotnie starosta czerkaski Dymitr 
Wiśniowiecki; podjął on nie tylko próbę zorganizowania Kozaków w 
paramilitarne oddziały, ale wybudował im również obóz warowny, tj. 
Sicz kozacką. 
Okazało się jednak rychło, że rozwiązania te nie przynoszą 
zamierzonych skutków i nie przeciwdziałają wyprawom kozackim, a 
przekonał się o tym już sam Zygmunt I, kiedy to w roku 1540 z 
powodu „chadzek" kozackich na ułusy tatarskie pod znakiem 
zapytania stanęła świeżo zawarta ugoda z chanem Sahibem. 
Następnym sposobem ujęcia żywiołu kozackiego „w karby" miało być 
zewidencjonowanie „nieposłusznych". W tym celu Zygmunt I polecił w 
1540 roku swemu sekretarzowi udać się na Ukrainę i sporządzić 
spis, czyli rejestr Kozaków. Było to przedsięwzięcie bardzo 
trudne, chyba nawet niewykonalne, nie tylko z tego powodu, że 
Kozacy tworzyli bardzo ruchliwą społeczność, ale przede wszystkim 
dlatego, że nie istniały jeszcze jasne i wyraźne kryteria 
pozwalające odróżnić Kozaków od reszty mieszkańców Ukrainy. 
Wspominaliśmy przecież, że w okresach między wyprawami zajmowali 
się oni rolnictwem, rzemiosłem czy też handlem, 
68 
prowadząc w miarę osiadłe życie. A w dodatku, jak wiemy, w tym 
okresie czasu „kozakowali" jeszcze również liczni przedstawiciele 

background image

drobnej, a nawet średniej szlachty, zwłaszcza młodego pokolenia, 
widząc w tym—przyznajmy - podniecającym sporcie szansę zdobycia 
majątku i sławy. 
Dalszym krokiem w kierunku uporządkowania spraw kozackich było 
wydane w 1541 roku surowe rozporządzenie nakazujące starostom 
powstrzymanie Kozaków od wypraw na posiadłości tatarskie. 
Niestety, jak i wiele następnych tego rodzaju nakazów okazało się 
ono niewykonalne i pozostało jedynie na papierze. Dlaczego? No 
cóż, nie zapominajmy, że podstawowym problemem rozrastającej się 
Kozaczyzny było zdobycie środków do życia, a tej kwestii nie można 
było rozwiązać nakazami i zakazami. Ponadto chadzki lądowe i 
morskie były zbyt intratnym interesem dla samych starostów i 
magnatów oraz szlachty, aby chcieli oni łatwo z niego zrezygnować. 
Dlatego też, mimo zapowiedzi surowych kar, nie tylko nie 
realizowali rozkazów królewskich i przymykali oczy na proceder 
Zaporożców (którzy w zamian za to musieli często dzielić się swymi 
łupami z przedstawicielami władzy), ale również nierzadko sami 
brali udział w organizowaniu wypraw. 
Zygmunt Stary (występując w tym wypadku jako wielki książę 
litewski, gdyż Ukraina należała wówczas jeszcze do Litwy) dwa lata 
później przypomniał swym urzędnikom wydany uprzednio zakaz i 
zaostrzył sankcje za jego naruszenie postanawiając, że w wypadku 
zerwania przez Tatarów umów pokojowych z powodu kozackich napaści 
odpowiedzialność spadnie na starostę tej ziemi, z której wyruszy 
wataha kozacka. Winny zaniedbania miał być pozbawiony majątku, 
czci i życia. 
Równocześnie jednak władca nie zamierzał rezygnować z usług 
bractwa kozackiego i dlatego zalecił swemu senatowi wysłanie 
przedstawiciela z misją stworzenia oddziału kozackiego, który 
broniłby granic Ukrainy. 
Nie wiemy, czy i w jakim stopniu rozkazy królewskie dotyczące 
sporządzenia rejestru Kozaków i wzięcia ich na służbę państwa 
zostały zrealizowane, w każdym razie jednak bez wątpienia 
Zygmuntowi I możemy przypisać autorstwo pomysłu stworzenia z 
Kozaków wojskowych oddziałów pomocniczych, a właściwie, posługując 
się dzisiejszą nomenklaturą, oddziałów straży granicznej. 
Jego zamierzenia kontynuował syn Zygmunt August. W liście z 20 
listopada 1568 roku adresowanym bezpośrednio do Kozaków nakazywał 
on zaprzestanie „swawoleństw" polegających na napadach na 
poddanych 
69 
chana tatarskiego i sułtana, gdyż naruszają one pokój 
Rzeczpospolitej z tymi władcami i wzywał ich do powrotu z 
Naddnieprza do miast i zamków kresowych, gdzie, jak zapewniał, 
„znajdzie się dla was służba, za którą każdy z was otrzyma od nas 
zapłatę". Niewątpliwie był to krok w dobrym kierunku, bo tym razem 
król nie ograniczył się w swym uniwersale do „kija" w postaci 
nakazów i zapowiedzi surowych kar dla „naruszycieli pokoju", ale 
pokazał również Kozakom „marchewkę", czyli możliwość otrzymania 
żołdu. Niestety, była to dość mglista i niesprecyzowana obietnica. 

background image

Można jednak przypuszczać, że Zygmunt August był pierwszym władcą, 
który zrozumiał, iż powodem nieustannych wypraw kozackich było nie 
tylko awanturnictwo i chęć przygód, ale również twarda - nazwijmy 
to - konieczność ekonomiczna i że w związku z tym, aby powstrzymać 
ich od chadzek, należy dać im perspektywę legalnych zarobków w 
uprawianym przez nich zawodzie żołnierskim. 
Uniwersał królewski został zapewne życzliwie przyjęty przez 
„nieposłusznych", albowiem mile łechtał ich ambicję. Oto bowiem 
król, władca potężnego polsko-litewskiego państwa zwracał się 
bezpośrednio do nich, ludzi wywodzących się w większości z nizin 
społecznych, i obiecywał im służbę rycerską w charakterze załóg 
zamkowych. Czy jednak mogło to wystarczyć do powstrzymania ich od 
organizowania wypraw? Zapewne nie! Po pierwsze - Kozaków było już 
chyba za dużo, aby rzeczywiście wszyscy mogli znaleźć służbę w 
załogach miast i zamków kresowych. Po drugie - żołd, który mogło 
im zapewnić państwo, nie był zapewne konkurencyjny w stosunku do 
dochodów, jakie zapewniały im wyprawy na Krym i Turcję. Po trzecie 
- o czym przypominam po raz kolejny, w organizowaniu tych wypraw 
było zainteresowane potężne „lobby" magnacko-szlacheckie, gotowe 
dla własnych, zauważmy, bardzo krótkowzrocznych korzyści 
storpedować każde polecenie władz centralnych. A po czwarte 
wreszcie - Kozacy tworzyli bardzo specyficzną społeczność 
„piracką" nie akceptującą obowiązujących reguł społecznych i 
uznającą jedynie, i to z trudem, władzę własnych, wybranych 
demokratycznie przywódców. Zapewne więc z dumą przyjęli skierowany 
do nich uniwersał, ale nadal uprawiali swój „proceder", gdyż 
czego, jak czego, ale kar na pewno się nie obawiali, mając na 
zapleczu puste i rozległe Dzikie Pola. Kto zresztą miał te kary w 
stosunku do nich stosować? Ci sami starostowie, którzy po cichu 
zachęcali ich do organizowania wypraw i ciągnęli z nich niemałe 
zyski? 
70 
Logiczną konsekwencją uniwersału królewskiego było polecenie, 
wydane w 1572 roku hetmanowi polnemu koronnemu, Jerzemu Jazłowiec-
kiemu, sporządzenia rejestru i uporządkowania sprawy kozackiej. 
Nie wiemy dokładnie, co zdziałał Jazłowiecki, nie ulega jednak 
wątpliwości, że wydzielił on i spisał część Kozaków tworząc z nich 
oddział (poczet) kozacki, którego dowódcą (starszym) został 
szlachcic Jan Badowski. 
Zwerbowani przez niego Kozacy otrzymali niewielki żołd i sukno na 
mundury. A także, co okazało się najistotniejsze dla dalszych ich 
losów -status żołnierzy koronnych, a tym samym wyłączenie spod 
jurysdykcji starostów i innych urzędników królewskich. Od tej 
chwili władzę nad nimi -również sądowniczą- sprawować miał ich 
„starszy" oraz hetman, a także pośrednio król. Sam Badowski 
natomiast, na wniosek Jazłowieckiego został zwolniony z obowiązku 
płacenia podatku od posiadanych domów w Białej Cerkwi i otrzymał 
prawo wyszynku. 
Decyzję tę Kozacy odczytali zgodnie ze swymi pragnieniami jako 
uznanie ich przez króla, a więc najwyższą władzę w państwie, za 
odrębną grupę społeczną, wolnych i niezależnych „rycerzy". 

background image

Wprawdzie z formalnego punktu widzenia przywileje te przysługiwały 
jedynie niewielkiej części bractwa, gdyż oddział Badowskiego 
liczył prawdopodobnie najwyżej 300 ludzi, ale blask tej 
„nobilitacji" spłynął na całą resztę. Przynajmniej w ich 
mniemaniu. Przekonanie to zresztą miało pewne racjonalne podstawy. 
Przecież w przekonaniu członków bractwa wszyscy Kozacy byli równi 
sobie (to nic, że tak naprawdę było inaczej, przecież na tej samej 
bazie ukształtowało się przekonanie o równości wśród szlachty 
wyrażające się w powiedzeniu, że „szlachcic na zagrodzie równy 
wojewodzie"), jeśli więc część członków bractwa otrzymywała status 
żołnierzy, to automatycznie dotyczyło to i pozostałych. Zwłaszcza 
że przynależność do pocztu kozackiego - lub, jak wówczas mówiono - 
rejestru (regestru) była sprawą czysto przypadkową, a i jego 
liczebność była bardzo płynna, w następnych bowiem latach w 
zależności od potrzeb zwiększano lub zmniejszano liczbę jego 
członków. W ten oto sposób zaczęło się kształtować wśród Kozaków 
przekonanie o tym, że są oni odrębnym stanem, „szlachetnie 
urodzonymi Kozakami", jak to pisano wielokrotnie w literaturze, i 
choć oddział Badowskiego najprawdopodobniej nie istniał zbyt 
długo, to stworzony został ważny precedens, który Kozacy dobrze 
zapamiętali. 
Następny krok na drodze wyodrębniania się Kozaczyzny w osobny stan 
uczynił — powiedzmy to od razu — wbrew swej woli, a zapewne i 
wiedzy, 
71 
Stefan Batory. Reorganizując armię przed zbliżającym się 
konfliktem z Moskwą król postanowił zwiększyć liczbę oddziałów 
piechoty, której w wojskach koronnych i litewskich zawsze 
brakowało. Jedną z dróg do osiągnięcia tego celu było 
wykorzystanie Zaporożców, którzy, jak pamiętamy, cieszyli się, 
zupełnie zresztą zasłużenie, opinią doskonałych żołnierzy właśnie 
tej formacji. Zapadła więc decyzja powołania nowego pocztu 
kozackiego, jak wynikało z uniwersału królewskiego, na tych samych 
zasadach, co poczet Badowskiego. Zwiększono tylko jego liczebność 
do 500 (lub, jak wynika z niektórych relacji, do 600) żołnierzy, a 
jego starszym został szlachcic Jan Oryszewski. 
W trakcie wyprawy Kozacy, zarówno członkowie oddziału Oryszew-
skiego, jak i liczni ochotnicy w oddziałach wojsk regularnych i 
prywatnych, zaprezentowali się z jak najlepszej strony i oddali 
królowi znaczne usługi zdobywając jego uznanie, a nawet podziw. To 
zapewne spowodowało, że po zakończeniu działań wojennych wystąpili 
oni ze skargami na starostów oskarżając ich o łamanie przywilejów 
kozackich. Batory życzliwie odniósł się do żądań swych żołnierzy i 
w liście z Rygi z dnia 9 kwietnia 1582 roku nakazał wojewodom i 
starostom ukrainnym aby: 
- po pierwsze, bez wiedzy „starszego" nie sądzili i nie więzili 
Kozaków. Wyjątek stanowiły sprawy o gwałt i morderstwo; 
- po drugie, nie nakładali na nich podatków; 
- po trzecie wreszcie, nie stosowali w stosunku do nich tzw. praw 
ka-ducznych, a więc nie zagarniali na rzecz państwa (a w praktyce 

background image

dla siebie), z pominięciem dalszych krewnych, majątku zmarłego 
Kozaka, który nie pozostawił po sobie najbliższej rodziny. 
Ponadto, chcąc przyjść z pomocą rannym na wojnie Kozakom król już 
z własnej inicjatywy ofiarował im nowo powstające miasteczko 
Trechty-mirów, polecając równocześnie wybudowanie tam szpitala 
wojskowego. 
Jak widzimy, przywileje te nie były w zasadzie nowe, miały też w 
założeniu odnosić się jedynie do Kozaków rejestrowych. W każdym 
razie w zamyśle króla i jego doradców nie miała być to „wielka 
karta swobód kozackich", jak twierdzili w późniejszych latach 
przywódcy kozaczyzny upominający się o prawa, które rzekomo 
przysługiwały Zaporożcom za panowania Batorego. Niestety redakcja 
dokumentu pozostawiała wiele do życzenia. Po prostu była niejasna 
i nieprecyzyjna. Znalazło się w nim na przykład stwierdzenie, że 
starostowie nie mająpraw sądowniczych „nad tymi Kozakami niżowymi, 
zwłaszcza którzy żołd nasz biorą..." Przyznaj- 
72 
my, że niefortunne użycie słowa „zwłaszcza" pozwalało na 
stosowanie dogodnej dla Zaporożców wykładni rozszerzającej, co też 
społeczność kozacka natychmiast wykorzystała stwierdzając, że 
przywileje królewskie dotyczą wszystkich, a nie tylko członków 
oddziału Oryszewskiego. Trudno zresztą im się dziwić, zawsze 
bowiem istniała i nadal istnieje tendencja interpretowania aktów 
prawnych w sposób najbardziej korzystny dla tych, do których są 
one adresowane. 
W ten oto sposób ukształtowało się wśród Kozaków, a także, rzecz 
nie bez znaczenia, wśród ludu ukraińskiego, przekonanie, że są oni 
odrębną warstwą społeczną, ludem rycerskim, a tym samym prawie 
szlachtą. Przekonania tego nie mogły już zmienić żadne późniejsze 
decyzje władz Rzeczpospolitej. Co najwyżej stały się one powodem 
kilku powstań, których celem była walka o pełną akceptację tego 
statusu. 
Niestety, szlachta mająca, jak wiemy, zdecydowany wpływ na 
politykę wewnętrzną państwa, zdawała się nie zauważać tych zmian 
zachodzących w świadomości bractwa kozackiego. Dla niej Kozacy 
byli nadal zbuntowanymi poddanymi, których można i należy 
wykorzystywać w czasie wojny (znów nasuwa się analogia do piratów, 
z których w trakcie konfliktów tworzono korsarzy w służbie 
państwa), a odsyłać „do domu", gdy przestawali być potrzebni. 
Równocześnie też, co warto zdecydowanie podkreślić, wysiłki 
Zygmunta Augusta i Batorego zmierzające do pokojowego uregulowania 
problemu kozaczyzny nie osiągnęły zamierzonego celu, gdyż nie 
powstrzymały Zaporożców od „swawoli", czyli napadów na państwa 
sąsiednie i na karawany kupieckie. A także, co było już wyraźną 
zapowiedzią przyszłych konfliktów — i na majątki szlacheckie. Do 
dziś, na przykład, zachowała się pochodząca z 1587 roku skarga 
złożona przez Józefa Jabłońskiego w księdze grodzkiej 
żytomierskiej, dotycząca napadu grupy Kozaków i chłopów 
ukraińskich pod dowództwem „hetmana" Łukiana Czernińskiego na 
miasto Kodnię i okoliczne folwarki. Warto pamiętać o tym 
wydarzeniu, bo świadczy ono wymownie, że na Ukrainie zaczął się 

background image

realizować sojusz pomiędzy aspirującymi do roli odrębnego 
„rycerskiego" stanu Kozakami a pańszczyźnianymi chłopami 
ukraińskimi. Na razie płaszczyzną tego porozumienia była jedynie 
chęć doraźnego rabunku. Wkrótce jednak miało się to diametralnie 
zmienić. 
W późniejszych latach podobne skargi będą coraz częstsze. Warto 
zresztą pamiętać i o tym, że nie zawsze napady organizowali sami 
Kozacy. Dość 
73 
często namawiali ich do tego przedstawiciele szlachty, 
wykorzystując ich w prywatnych porachunkach między sobą. Świadczy 
o tym chociażby skarga Agnieszki Kozarowskiej na Jacka Butowicza z 
lutego 1590 roku za napad na czele Kozaków niżowych na jej majątek 
Chworoszczę. Znów też, jak twierdziła Kozarowska, do Kozaków 
przyłączyli się chłopi ukraińscy, zresztą jej właśni poddani. 
O przyczynach fiaska zamierzeń obu królów, mimo że mieli oni dobre 
intencje i zdawali się rozumieć złożoność problemu kozackiego 
wspominaliśmy już kilkakrotnie. Jak zresztą mogło być inaczej, 
skoro sam Ory-szewski, „starszy" rejestru, prowadził watahy na 
Krym, polując na tabuny tatarskie?8 Jest to wymowny dowód jak 
bardzo powszechny stał się „kresowy sport" i jak powszechnie na 
Ukrainie go akceptowano. Czyż więc można dziwić się 
nieposłuszeństwu Kozaków, jeśli zarządzenia królewskie łamali ci, 
którzy mieli nadzorować ich wykonanie? 
Bezkarność rozzuchwala. A Kozacy czuli się bezkarnie. Przynajmniej 
na tyle, że nie zawahali się zamknąć, a następnie, swoim 
zwyczajem, wrzucić w wodę z kamieniem u szyi szlachcica 
Głęboekiego, któremu Stefan Batory polecił wyjaśnić sprawę 
kolejnego kozackiego napadu na Oczaków. Wprawdzie tym razem 
jeszcze zuchwalstwo tego czynu tak przeraziło samych Zaporożców, 
że ich aktualny watażka nota bene „szlachetnie urodzony" kniaź 
Michał Rożański, pospieszył z wyjaśnieniami, że była to samowola 
grupy jedenastu Kozaków, których aresztował i wydał w ręce 
królewskich urzędników, niemniej jednak początek został zrobiony. 
Kozacy targnęli się na majestat królewski zabijając jego posła i 
to mimo całej estymy, jaką darzyli Batorego. Mimo kształtującej 
się już na Ukrainie „legendy batoriańskiej". 
„Swawole" kozackie nasiliły się jeszcze bardziej w trakcie 
bezkrólewia po śmierci Batorego. Sytuacja stała się wręcz 
dramatyczna, gdyż w 1589 roku, a więc już za panowania Zygmunta 
III Wazy, Tatarzy z rozkazu tureckiego, w rewanżu za liczne 
kozackie napaści, podeszli aż pod Lwów, a sułtan turecki po raz 
kolejny groził, że wyśle armię, aby rozprawiła się z Kozakami w 
ich rodzinnych pieleszach. Zmusiło to i króla, i sejm do poważnego 
zastanowienia się nad problemem i podjęcia próby jego 
uregulowania. 
Doszło do tego na sejmie w 1590 roku, a rezultatem długotrwałych 
obrad była konstytucja sejmowa (tak nazywały się wówczas wszystkie 
ustawy sejmowe) pod tytułem „Porządek ze strony Niżowców i 
Ukrainy". Przy- 
1 Tamże, s. 20. 

background image

74 
pomnijmy pokrótce jej postanowienia. Przede wszystkim sejm 
poddawał Kozaków pod nadzór hetmana koronnego, który winien zadbać 
o to, by w szeregach wojsk kozackich nie znaleźli się dezerterzy i 
ludzie karani sądownie. Hetman jako szef sił zbrojnych miał 
również wyznaczyć bezpośredniego przełożonego Kozaków rejestrowych 
- „człowieka szlacheckiego rodu, osiadłego". Również wyżsi 
oficerowie, a więc rotmistrze i setnicy mieli rekrutować się 
spośród szlachty. 
Decyzja ta zdaje się świadczyć o tym, że przypadki napadów na 
folwarki i dwory szlacheckie wstrząsnęły posłami szlacheckimi i 
przekonały ich o antyfeudalnym nastawieniu większości członków 
Kozaczyzny. Postanowiono więc plebejskie masy utrzymać w karbach 
przy pomocy szlacheckiego korpusu oficerskiego. 
Na tym jednak nie koniec. Pragnąc zmusić Kozaków do lojalności 
wobec państwa sejm nakazał im złożenie przysięgi na wierność 
królowi i Rzeczpospolitej. Było to istotne novum w relacji 
kozaczyzna-państwo - sugerujące, chyba jednak wbrew intencjom 
ustawodawcy, że są oni nie tylko odrębną grupą czy też klasą 
społeczną, ale że posiadają również odrębny status obywatelski. 
No, bo jeśli byli normalnymi poddanymi Rzeczpospolitej, to po co 
odrębna przysięga? Wydaje się, że przyczyn tego nakazu szukać 
należy w ożywionych i bardzo serdecznych kontaktach Zaporożców z 
dworem carskim, a konkretnie z Borysem Godunowem grającym wówczas 
główną rolę w rządzie moskiewskim. Posłowie moskiewscy zapewniali 
między innymi atamanów kozackich o gotowości wypłacenia im 
znacznego wynagrodzenia, a to miało już jednoznaczną wymowę. Można 
więc przypuszczać, że sejm Rzeczpospolitej zaczął poważnie obawiać 
się, że Kozacy zechcą zmienić swego suwerena i dlatego nakazał im 
złożenie specjalnej przysięgi. Rozwiązanie to, niezbyt-jak sądzę - 
szczęśliwe, już wkrótce okazało się również nieskuteczne. 
Poddanie Kozaków pod władzę hetmańską czyniło z nich żołnierzy i 
wyłączało, zgodnie z ustawodawstwem Rzeczpospolitej, spod 
jurysdykcji starościńskiej. W tym więc względzie konstytucja z 
1590 roku powtarzała uregulowania stosowane wcześniej przez 
Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. Sejm nie był jednak w tej 
materii konsekwentny i nie wyłączał jednak zupełnie Zaporożców 
spod władzy administracji cywilnej, ustawa bowiem nakładała na 
starostów obowiązek pilnowania, aby żaden z Kozaków rejestrowych 
nie próbował osiedlać się w miastach ukraińskich. Kozakom nie 
posiadającym odpowiednich glejtów wydanych przez setni- 
75 
ków nie wolno było również osiedlać się na wsi. Z kolei tego 
zakazu mieli przestrzegać wójtowie, na których nałożono ponadto 
obowiązek pilnowania, aby nielegalni goście nie uprawiali także 
handlu z mieszkańcami wsi. Wszelkie naruszenia tych przepisów 
miały być karane bardzo surowo, do kary śmierci włącznie. Można 
sobie łatwo wyobrazić spory kompetencyjne, jakie musiały powstać w 
wyniku stosowania tego przepisu między władzami cywilnymi i 
wojskowymi. 

background image

Podstawowym jednak zadaniem wszystkich przedstawicieli 
administracji państwowej i prywatnej pozostało nadal pilnowanie, 
aby Zaporożcy nie wyprawiali się na Niż. Winnych naruszenia tego 
zakazu, a zwłaszcza schwytanych w czasie powrotu z wyprawy, 
należało karać śmiercią. Dotyczyło to również „kozakującej" 
szlachty i magnaterii. 
Wydaje się jednak, że ustawodawca nie do końca ufał w dobrą wolę 
urzędników państwowych (o prywatnych lepiej nie wspominać), gdyż 
dla ściślejszego przestrzegania postanowień konstytucji powołał 
dwóch specjalnych „dozorców", czyli komisarzy, których „ta będzie 
powinność, żeby w swojej każdej części pogranicza, jako im hetman 
koronny albo za zaleceniem jego polny naznaczy, doglądał i 
pilnował tego, jakoby się we wszem temu postanowieniu dosyć działo 
i żadne swawoleństwo tam sienie wszczynało"9. W rzeczywistości 
jednak głównym zadaniem komisarzy był nadzór nad działalnością 
starostów. W razie stwierdzenia, że nie przestrzegają postanowień 
konstytucji i nie wywiązują się ze swych obowiązków mieli oni 
prawo postawić ich przed trybunałem. 
Być może postanowienia te wyglądają całkiem nieźle na papierze, 
ale jeśli przyjrzeć im się bliżej, to łatwo zauważyć, że omawiana 
konstytucja to jeszcze jeden bardzo interesujący i pouczający 
przykład dobrych chęci i wiary w „moc uzdrawiającą" aktów 
prawnych. Kto bowiem tak naprawdę miał pilnować wykonania jej 
postanowień? Słaby, niesprawny, niegodny zaufania i dalece 
niewystarczający aparat administracji państwowej pozbawiony w 
dodatku tzw. „ramienia zbrojnego", czyli sprawnej i wystarczająco 
licznej policji lub wojska? Dla zobrazowania problemu wystarczy 
wspomnieć, że według dość ostrożnych szacunków pod koniec XVI 
wieku organizacja kozacka liczyła już około kilkadziesiąt tysięcy 
ludzi, którzy doskonale opanowali swe rzemiosło i którym sprzyjał 
zarówno teren, jak i jego mieszkańcy. 
Yolumina Legum, t. 2, Petersburg 1859, s. 311. 
76 
Konstytucja z 1590 roku miała zresztąjeszcze dwa inne bardzo 
poważne mankamenty, które świadczyły, delikatnie mówiąc, o 
naiwności i krótkowzroczności jej twórców. Przede wszystkim nie 
określono wyraźnie, do kogo się ona odnosi - czy do wszystkich 
Zaporożców, czy też do wydzielonej grupy Kozaków rejestrowych. 
Pierwsze rozwiązanie wydaje się niemożliwe chociażby z powodu 
ogromnej liczby członków bractwa. Przy najskromniejszym żołdzie 
wymagałoby to przecież tak dużych sum, jakimi skarb państwa nie 
dysponował i dysponować nie mógł. Zwłaszcza w kilka lat po 
zakończeniu kosztownej wojny moskiewskiej. A trudno przypuszczać, 
że szlachta zamierzała się specjalnie na ten cel opodatkować. 
Zapewne więc, na co zresztą wskazuje późniejsza praktyka, 
planowano powołać oddział Kozaków rejestrowych i stworzyć z nich, 
wzorem lat ubiegłych, korpus wojsk pomocniczych przy armii 
koronnej. Tyle tylko, że zapomniano wyraźnie to stwierdzić i 
określić liczebność tego korpusu! 
A jeśli nie zamierzano wszystkim Kozakom płacić żołdu, to z czego 
mieli się oni utrzymywać? Czy w stosunku do nich również 

background image

obowiązywał zakaz osiedlania się w miastach i wsiach ukraińskich? 
Czy ich również dotyczył zakaz uprawiania handlu? O tym 
konstytucja milczy! 
Jak zwykle więc z „dużej chmury spadł mały deszcz" i 25 lipca 1590 
roku król Zygmunt III polecił Mikołajowi Jazłowieckiemu (jego 
porucznikiem został znany nam już Oryszewski) zwerbowanie tysiąca 
Kozaków. Na miejsce postoju wyznaczono im Krzemieńczuk, gdzie 
zamierzano wybudować drewniany zameczek. Żołnierze z tego oddziału 
mieli otrzymywać 5 złotych na kwartał oraz mąkę dostarczaną raz do 
roku przez mieszkańców starostw i dzierżaw królewskich leżących 
nad Dnieprem. 
W praktyce skończyło się na obietnicach i odebraniu przysięgi od 
członków tego oddziału. Nie dostarczono natomiast drewna na 
fortyfikacje, nie przywieziono mąki, nikt również nie przybył z 
pieniędzmi. W końcu zdesperowani i głodni Kozacy „po staremu" 
zaczęli wymuszać kontrybucje na okolicznej ludności, no bo 
przecież coś jeść musieli! 
Zatem konstytucja „Porządek ze strony Niżowców i Ukrainy" zamiast 
rozwiązać problem, jeszcze go zaostrzyła stawiając poza marginesem 
społecznym większość członków społeczności kozackiej. Nie jest 
oczywiście rzeczą historyka czy też popularyzatora historii 
rozważanie możliwych rozwiązań i zastanawianie się „co by było, 
gdyby było..." Pozwolę sobie jednak zauważyć, że sejm 1590 roku 
miał jeszcze możliwość rozwiązania kwestii kozackiej w sposób 
pokojowy. Pozwoliłoby to uniknąć 
77 
tragedii, do jakich doszło już dosłownie w kilka lat po ogłoszeniu 
konstytucji. Możliwych do przyjęcia rozwiązań było kilka, każde z 
nich jednak musiało - jeśli miało być trwałe - spełniać dwa 
podstawowe warunki -akceptować odrębność społeczną (i klasową) 
Kozaków i zapewniać im możliwość zdobywania w sposób legalny 
środków do życia. 
Nie twierdzę, jak czyni to kilku historyków najnowszej doby, że 
należało koniecznie nobilitować rzesze Kozaków. Byłoby to 
oczywiście rozwiązanie optymalne, ale osobiście jestem przekonany, 
że do jego przyjęcia obydwie strony konfliktu w tym czasie jeszcze 
nie dorosły. Na taki krok państwo szlacheckie w tym momencie po 
prostu nie mogło się zdobyć. Jeszcze nie wówczas! Nie oznacza to 
jednak, że nie można było zaspokoić aspiracji towarzystwa w inny 
sposób, tworząc na przykład zmilitaryzowane załogi osadników - 
zawodowych żołnierzy, tak jak to zrobiła Rosja w odniesieniu do 
Kozaków dońskich lub też jak czynili to Węgrzy na pograniczu 
tureckim powołując tam oddziały, których żołnierze zamiast żołdu 
otrzymywali gospodarstwa rolne. Przykłady tego rodzaju rozwiązań 
znane były zresztą już w starożytności. Wystarczy wspomnieć 
chociażby o ateńskich kleruchach. Ziemi na Ukrainie, a zwłaszcza 
na Zadnieprzu i Dzikich Polach było dość. Można więc było stworzyć 
cały łańcuch osad kozackich, których mieszkańcy posiadający 
własną, odrębną hierarchię byliby zobowiązani do służby wojskowej, 
a tym samym również do odbywania stałych ćwiczeń. Śmiem twierdzić, 
że rozwiązanie takie zaspokoiłoby aspiracje kozackie i, co 

background image

najważniejsze, zapewniłoby wszystkim, nie tylko nielicznym 
rejestrowym, legalne źródło dochodu. No a państwo zyskałoby 
doskonałą obronę ukraińskiej granicy przed tatarskimi rajzami. 
Oczywiście realizacja tego projektu wymagałaby sporych nakładów ze 
skarbu państwa, choćby w formie częściowo umarzanych, 
bezprocentowych pożyczek przeznaczonych na założenie osiedli, ale 
byłoby to i tak o wiele mniej kosztowne niż tłumienie późniejszych 
powstań, nie wspominając już o powodowanych przez nie stratach w 
ludziach i substancji majątkowej. A bez powstań kozackich nie 
doszłoby do późniejszego rozbioru Ukrainy i do umocnienia 
mocarstwowej pozycji Rosji, co - jak wiemy - okazało się gwoździem 
do trumny Rzeczpospolitej. 
Natomiast stworzenie rejestru było rozwiązaniem najgorszym, 
niczego bowiem nie załatwiało, a jedynie dodatkowo zantagonizowało 
wewnętrznie kozaczyznę przeciwstawiając Kozaków rejestrowych 
(nakazano im 
78 
pilnować granicy i przeciwdziałać chadzkom) pozostałym rzeszom 
kozackim. W przyszłości stało się to powodem wielu kłopotów, 
zadrażnień i wręcz tragedii. 
Dając świadectwo prawdzie należy jednak wspomnieć, że sejm 1590 
roku zajął się również likwidacją „pustek" kresowych i 
przyśpieszył kolonizację Ukrainy upoważniając króla do 
rozdawnictwa nie zagospodarowanych ziem „osobom szlacheckiego 
stanu". Posłom przyświecała zapewne myśl, że ta przyśpieszona 
„prywatyzacja" ziem ukraińskich ustabilizuje kraj, poprawi jego 
gospodarkę, a tym samym przyczyni się pośrednio do likwidacji 
problemu kozackiego. 
W wyniku tej decyzji sejmu Ukraina stała się prawdziwym Eldorado, 
krajem, w którym „lud herbowy" mógł dosłownie błyskawicznie 
dorobić się ogromnej fortuny. Świadczy o tym chociażby przykład 
hetmana Żółkiewskiego, który u zarania swego dorosłego życia 
posiadał jedynie 21 wsi i 2 miasta, a pod jego koniec miał już ich 
około 80 na Rusi Czerwonej , 100 na Zadnieprzu i kilkanaście na 
Bracławszczyźnie, a ponadto dzierżawił 13 miast i 159 wsi 
królewskich. Jego roczny dochód wynosił podobno około 250 tysięcy 
złotych, suma na owe czasy ogromna (porównajmy ją do 5 złotych 
kwartalnego żołdu Kozaków rejestrowych). 
Kariera majątkowa Żółkiewskiego bynajmniej nie była wyjątkowa. W 
bardzo krótkim czasie na kresach powstały ogromne latyfundia, 
wręcz udzielne państwa, niejednokrotnie większe od państewek 
ówczesnej Rzeszy Niemieckiej. Dla zobrazowania skali tych 
posiadłości wystarczy, jak sądzę, podać, że na przykład książę 
Konstanty Wasyl Ostrogski posiadał około 100 miast i zamków oraz 
1300 wsi, a hetman Koniecpolski, jeden z największych w pierwszej 
połowie XVII wieku magnatów kresowych miał w swych dobrach około 
120 tysięcy poddanych chłopów. To on właśnie zwykł mawiać, że: 
„Nie starcza mi dwóch niedziel (tygodni - R. R.), by objechać 
własne dobra". Ogromnej fortuny dorobił się również książę Jere-mi 
Wiśniowiecki, władca „państwa łubniańskiego". W 1645 roku posiadał 

background image

on podobno aż 38 tysięcy gospodarstw i blisko 230 tysięcy 
poddanych. 
Z ustawy z 1590 roku skorzystała również drobna i średnia 
szlachta. Nie tylko ze względu na nadania królewskie, ale również 
dzięki dzierżawom królewszczyzn i wsi należących do magnatów, a 
także objęciu licznych stanowisk w wojsku i administracji 
latyfundystów. 
Dla ścisłości należy wspomnieć, że nadania otrzymali również 
niektórzy przedstawiciele starszyzny kozackiej pochodzenia 
szlacheckiego. 
79 
Między innymi wówczas właśnie otrzymał posiadłość Rokitna „kozaku-
jący" szlachcic Krzysztof Kosiński, o którym szerzej za chwilę. 
Niestety, były to przypadki raczej sporadyczne, a w dodatku 
potwierdzające jedynie regułę, gdyż dotyczyły Kozaków ze 
szlacheckim rodowodem. 
Wspomniana uchwała sejmowa rzeczywiście przyśpieszyła znacznie 
rozwój ziem ukraińskich. Szybko zwiększała się liczba wsi i miast, 
a także liczba ich mieszkańców10. Rosła też produkcja rolna, 
zwłaszcza hodowla owiec, bydła i trzody chlewnej. Prężnie 
rozwijało się tkactwo i inne gałęzie rzemiosła, a także przemysł 
hutniczy (na przykład hetman Ko-niecpolski założył w swych dobrach 
kuźnice) oraz spożywczy. Bardzo silnie rozwinęło się zwłaszcza 
browamictwo i gorzelnictwo wykorzystujące nadwyżki zbożowe i 
mające, dzięki przymusowi propinacyjnemu, zapewniony zbyt. W tym 
więc względzie ustawa z 1590 roku spełniła swe zadanie, a znaczny 
i - powiedzmy to wyraźnie - pozytywny udział w rozwoju kraju mieli 
latyfundyści. Jeśli jednak chodzi o kwestię najbardziej nas 
interesującą, a więc rozwiązanie problemu kozaczyzny, to skutek 
tych zabiegów był wręcz przeciwny. Kolonizacja kraju i powstanie 
ogromnych posiadłości ukraińskich „królewiąt" wkrótce doprowadziło 
do zatargów z Kozakami, którzy nierzadko wcześniej wykorzystywali 
gospodarczo nadane latyfundystom tereny i przyzwyczaili się 
traktować je jak własne, mimo że nie posiadali stosownych 
dokumentów. 
Warto też pamiętać, że „państewka" magnackie powstawały nie tylko 
drogą nadań królewskich, kupna lub dzierżawy, ale również przez 
bezprawne przywłaszczanie gruntów drobnej szlachty ruskiej, w tym 
również atamanów kozackich. Przykładów tego typu działań było 
wiele. W 1643 roku na przykład wojewoda czernihowski, Marcin 
Kalinowski, zmusił do płacenia danin i czynszów drobnych ziemian w 
starostwie lu-beckim odmawiając im, mimo posiadanych dokumentów, 
szlachectwa. Rabunki i bezprawne zagarnianie włości rodziło 
poczucie krzywdy i niesprawiedliwości zarówno wśród chłopów, jak i 
wśród drobnej, prawosławnej szlachty. Na tej płaszczyźnie zaczął 
się też tworzyć trwalszy sojusz Kozaków z chłopami ukraińskimi, a 
w wielu przypadkach również z drobną szlachtą ruską, cementowany 
wspólnotą interesów, a raczej wspólnotą krzywd. A to z kolei 
powodowało, że sytuacja na Ukrainie stawała się 
10 Na Wołyniu na przykład w pierwszej połowie XVI wieku było 68 
miast, a w 1629 roku już 114. 

background image

80 
coraz bardziej zapalna, grożąca w każdej chwili wybuchem 
powstania. Wystarczyło, aby hasło walki rzucił człowiek 
wystarczająco popularny wśród Kozaków i ludu ukraińskiego. 
Człowiekiem takim okazał się Krzysztof Kosiński, a przyczyną 
wybuchu pierwszego w dziejach Rzeczpospolitej powstania kozackiego 
był jego spór o Rokitnę z wojewodą kijowskim kniaziem Konstantym 
Ostrogskim. 
Nie wiemy wprawdzie, kiedy Kosiński przybył na Zaporoże ani też 
jaki był dokładnie przebieg jego „kariery" wśród Niżowców. Nie 
ulega jednak wątpliwości, że w 1590 roku musiał on zajmować wśród 
nich niepoślednie stanowisko, gdyż Rokitnę otrzymał od króla jako 
jeden z ważniejszych i bardziej wpływowych atamanów kozackich. 
Nie do końca jasne i zrozumiałe są również przyczyny konfliktu. 
Jak wynika bowiem ze złożonej w dniu 9 stycznia 1592 roku skargi, 
Krzysztof Kosiński napadł na dom księcia Dymitra Kurcewicza Bułygi 
w Białej Cerkwi, skąd zabrał szkatułkę z klejnotami i pieniędzmi 
oraz przywileje dane księciu Januszowi Ostrogskiemu, wojewodzie 
wołyńskiemu, na starostwa białocerkiewskie i bohusławskie, grunt 
rozwołowski, Wielką Sło-bodę i właśnie na Rokitnę, którą Kosiński 
otrzymał rok wcześniej z rąk króla. Czyżby więc kancelaria 
królewska pomyliła się i nadała Kosińskie-mu majątek, którego 
właścicielem był Ostrogski? 
Jakkolwiek by było Kosiński postanowił dochodzić swych praw siłą 
na czele „wszystkich Niżowców". Był to więc wyraźnie prywatny 
zatarg, który jednak bardzo szybko przekształcił się w powstanie; 
przyłączyły się doń gromady chłopów, czerni ukraińskiej, w 
większości poddanych książąt Ostrogskich. Można oczywiście 
twierdzić, tak jak to czynił na przykład Franciszek Rawita-
Gawroński, że głównym celem obu grup było „szukanie kozackiego 
chleba", a więc grabież majątków szlacheckich. Jest to jednak 
niedopuszczalne uproszczenie, gdyż w rzeczywistości sojusz ten 
zawiązał się na bazie sprzeciwu wobec kolonizacji Ukrainy i 
związanym z tym bezprawiem. A także z powodu pośpiesznego 
wprowadzania w nowych latyfundiach porządków feudalnych: tworzenia 
folwarków, nakładania pańszczyzny tam, gdzie do tej pory jej nie 
wymagano i zwiększania innych ciężarów, zwłaszcza wysokości 
czynszów. Do zaognienia sytuacji przyczyniła się również w 
niemałym stopniu pazerność dzierżawców, którzy otrzymawszy na 
określony czas we władanie wieś lub miasteczko, starali się 
wyciągnąć z niego jak największe korzyści i w rabunkowy sposób 
eksploatowali miejscową ludność. To na tym tle między innymi za- 
81 
częła tworzyć się niechęć, wręcz nienawiść chłopów ukraińskich do 
Żydów, którym magnaci i szlachta chętnie oddawali swe majątki w 
dzierżawę. Takie też były w zasadzie główne płaszczyzny sojuszu 
chłopów pańszczyźnianych i drobnej szlachty z Kozakami 
Kosińskiego. Na uświadomienie sobie innych, bardziej 
dalekosiężnych celów wspólnych dla obu grup przyjdzie jeszcze 
czas, ale można zauważyć, że już wówczas pojawiły się ich pierwsze 
symptomy. Świadczy o tym chociażby to, że na zajętych terenach 

background image

Kozacy wprowadzali swe rządy, a także przymuszali mieszkańców -jak 
twierdziła szlachta wołyńska zgromadzona w Łucku w styczniu 1593 
roku - „...do przysięgania sobie posłuszeństwa"11. 
Powróćmy jednak do głównego nurtu rozważań. Bardzo szybko, bo już 
16 stycznia 1592 roku Zygmunt III na prośbę Ostrogskich powołał 
specjalną komisję do zbadania przyczyn buntu, w skład której 
weszli: Jakub Pretficz, Aleksander Wiśniewski, Jakub Struś, 
Stanisław Gulski, Jan Gul-ski i Mikołaj Jazłowiecki, „starszy" 
Kozaków rejestrowych. Komisja w zasadzie nie wypowiedziała się co 
do meritum sporu, nakazała natomiast buntownikom natychmiastowe 
złożenie broni, podporządkowanie się władzom i wydanie w ręce 
komisarzy Kosińskiego. 
Początkowo powstańcy umocnieni w Trypolu i przekonani o swej sile 
odrzucili te żądania. Po dłuższych jednak pertraktacjach doszło do 
porozumienia, na mocy którego Kozacy zobowiązali się do usunięcia 
Kosińskiego i zaprzestania dalszych napaści na majątki 
szlacheckie, władze natomiast zrezygnowały z karania winnych. 
Niestety, jak się okazało już wkrótce, było to jedno z pierwszych, 
ale bynajmniej nie ostatnie z rzędu, porozumień i umów między 
władzami Rzeczpospolitej a Kozakami, które pozostawały jedynie 
martwą literąi nie były respektowane. Kozacy bowiem nie zrzucili z 
dowództwa swego „hetmana" Kosińskiego. Nie zaprzestali również 
„swawoleństw" napadając na majątki książąt Ostrogskich oraz na 
miasta Kijów i Biała Cerkiew, skąd zabrali wiele broni palnej i 
amunicji. Pod koniec 1592 roku z nieznanych nam przyczyn opuścili 
województwa kijowskie i bracławskie i przenieśli się na Wołyń, 
gdzie doprowadzili do rozpaczy szlachtę wołyńską, która w styczniu 
1593 wystosowała rozpaczliwy apel do króla pisząc między innymi: 
„...zamki i miasta zarówno Jego Królewskiej Mości, jak i szlachty 
zajmują, ludzi zabijają i mordują, palą i pustoszą..." 
11 Archiw Jugo-Zapadnoj Rosii, cz. 3, t. 1, Kijów 1890, s. 43. 
82 
Sukcesy oddziałów Kosińskiego świadczą niewątpliwie o dużej sile 
militarnej powstania, należy jednak brać pod uwagę i to, że - 
przynajmniej w początkowym okresie — opór im stawiały jedynie 
wojska prywatne książąt Ostrogskich, wzmocnione ochotnikami 
szlacheckimi z terenów objętych powstaniem. W walkę nie angażowały 
się natomiast wojska koronne, albowiem w Warszawie panowało 
przekonanie, że jest to w gruncie rzeczy spór prywatny, który 
powinien zostać załatwiony bez użycia wojsk państwowych. 
Zygmunt III nie mógł jednak na dłuższą metę pozostać zupełnie 
głuchy na błagania zrozpaczonej szlachty i w połowie stycznia 1593 
roku zwołał uniwersałem pospolite ruszenie szlachty województw 
kijowskiego, wołyńskiego i bracławskiego do Konstantynowa. Jego 
dowódcą został mianowany książę Konstanty Ostrogski. 
Powiadomiony o tym Kosiński wycofał się z Ostropola, które było 
wówczas jego główną siedzibą, na wschód, w okolice Cudnowa. Tu też 
w dniu 2 lutego 1593 roku, koło miejscowości Piątek, doszło do 
decydującego starcia, w którym chorągwie prywatnych wojsk K. 
Ostrogskiego i innych magnatów ukraińskich wzmocnione oddziałami 
pospolitego ruszenia zadały klęskę wojskom Kosińskiego. O wyniku 

background image

spotkania zadecydowała szarża jazdy pod dowództwem Janusza 
Ostrogskiego. Tym samym znalazła więc potwierdzenie teza, że jazda 
polska była zbyt silnym przeciwnikiem dla Zaporożców, jeśli 
przyszło im potykać się z nią w otwartym polu. 
W bitwie pod Piątkiem zginęło około 3 tysiące powstańców. W ręce 
zwycięzców dostały się armaty, broń, amunicja i sztandary. Straty 
zwycięzców były nieznaczne. Mimo to jednak sukces szlachty nie był 
pełny, bo spora grupa Kozaków z Kosińskim uszła z pola bitwy. Być 
może gdyby kontynuowano działania zbrojne, a w zasadzie pościg za 
pokonanymi, udałoby się do końca spacyfikować powstanie i trwałej 
uspokoić sytuację na Ukrainie. Niestety, pospolite ruszenie nigdy 
nie nadawało się do prowadzenia długotrwałych działań i tym między 
innymi należy tłumaczyć tak częste w naszej historii 
zaprzepaszczanie wielu olśniewających nieraz sukcesów militarnych. 
Również więc i tym razem bardzo szybko doszło do rozmów pokonanych 
ze zwycięzcami, w których pośredniczył Aleksander Wiśniowiecki. W 
ich wyniku w dniu 10 lutego 1593 roku podpisano ugodę, w której 
Kozacy, w zamian za darowanie win, zobowiązali się przede 
wszystkim usunąć Kosińskiego ze stanowiska atamana i wybrać w jego 
miejsce kogoś innego, poddać się władzy królewskiej, za- 
83 
przestać napadów na majątki szlacheckie i książęce, wydać broń, 
armaty, sztandary, a także zwrócić właścicielom wszystkie 
zrabowane w trakcie napadów rzeczy. 
Wydawać by się mogło, że cel mimo wszystko osiągnięto, że 
kapitulacja Kozaków była zupełna, bo zobowiązali się oni nawet do 
wydania swych sojuszników - chłopów i czeladzi dworskiej - i że na 
Ukrainie zapanuje znów spokój. Już wkrótce okazało się jednak, że 
były to złudne nadzieje, powstańcy nie dotrzymali bowiem żadnego 
warunku podpisanej i potwierdzonej przysięgą umowy. Rodzi to 
podejrzenie, że od początku nie mieli zamiaru realizować 
przyjętych zobowiązań, a podpisali je jedynie po to, aby uniknąć 
represji i zyskać czas na zebranie sił. Można oczywiście postawić 
im zarzut wiarołomstwa, nie zapominajmy jednak o starej jak świat 
prawdzie, że na wojnie, podobnie jak w miłości, każdy podstęp jest 
dobry i dopuszczalny, byle był skuteczny. 
W myśl tej zasady bezpośrednio więc spod Piątku Kosiński i jego 
zwolennicy udali się na Niż, aby zgromadzić nowe siły. Zaczęli 
również szukać sprzymierzeńców poza granicami kraju - w Moskwie i 
(podobno) wśród Tatarów. Tym razem jeszcze nic z tych zabiegów nie 
wyszło, ale było to groźne ostrzeżenie, świadczące o tym, że 
problem kozacki bardzo łatwo może stać się powodem obcej 
interwencji i dlatego powinien zostać jak najszybciej rozwiązany 
na drodze pokojowej, w sposób możliwy do zaakceptowania dla obu 
stron. 
Do wznowienia działań zbrojnych doszło już w maju 1593 roku. 
Kosiński ze swym oddziałem ruszył na Czerkasy z zamiarem 
zaatakowania księcia Aleksandra Wiśniowieckiego, który był wówczas 
starostą czerka-skim. Trudno wyjaśnić, dlaczego tym razem ostrze 
buntu skierowało się przeciwko człowiekowi, który był autorem 
porozumienia pod Piątkiem. Być może Kosiński poczuł się osobiście 

background image

urażony postawą księcia podczas pertraktacji (podobno zmuszono go 
do przeproszenia księcia Ostrogskie-go przez -jak pisze Franciszek 
Gawroński - trzykrotne padanie mu do nóg)? Niestety nie znamy jego 
motywów. 
Nie wiemy również, jak licznym wojskiem dysponował. Franciszek 
Gawroński twierdzi, że miał on do dyspozycji jedynie 2 tysiące 
ludzi i być może jest w tym względzie bliski prawdy. Ważne jest 
jednak to, że tym razem szczęście opuściło zupełnie wodza 
Zaporożców, zginął bowiem w bliżej nie wyjaśnionych 
okolicznościach z rąk, jak podaje kronikarz Marcin Bielski, sług 
księcia Wiśniowieckiego. Po jego śmierci sytuacja 
84 
na Ukrainie uspokoiła się nieco, tym bardziej że specjalna komisja 
królewska wypłaciła wreszcie zaległy żołd Kozakom rejestrowym, 
chcąc w ten sposób odciągnąć ich od Zaporożców. Podobno zresztą z 
tymi ostatnimi też zawarto jakąś kolejną ugodę wypłacając im 12 
tysięcy złotych. 
4.2.1. Walka Kozaków o odrębny status społeczny 
Wyraźnie antyfeudalny charakter powstania Kosińskiego poważnie 
zaniepokoił szlachtę i skłonił ją do ponownego zajęcia się 
problemem kozackim. Doszło do tego na sejmie w maju 1593 roku, a 
więc już po zwycięstwie pod Piątkiem, ale jeszcze w trakcie 
trwania drugiej fazy walk, o których być może jednak w Warszawie 
nie wiedziano. Mimo to uchwalona wówczas nowa konstytucja (ustawa) 
„O Niżowcach" miała wyraźnie represyjny charakter, postanawiała 
bowiem między innymi, że: 
„Niżowcy i insi wszyscy ludzie, którzy swawolnie kupili się, 
najazdy jakie czyniąc albo gwałty i także granice państwa naszego 
chcieliby swobodnie przechodzić, mają być miani za wrogów ojczyzny 
i zdrajców i zaraz bez wszelakiego prawnego postępowania ludzie 
służebni ukrainni z kwarty (wojska kwarciane stacjonujące na 
Ukrainie) wedle potrzeby będą mogli być przeciw nim ruszeni i 
posłani i także każdemu wolno będzie domów i majętności swoich od 
nich bronić. A o głowy, które by z nich (to znaczy Niżowców) w tym 
bronieniu poległy, ani szlachciców tych, których by domy albo 
majętności były najechane, ani tych którzy by im pomoc dawali, 
prawem żaden także ani o szkody pociągać będzie mógł"12. 
Pozornie postanowienia te wydają się zupełnie słuszne, wszak 
potwierdzały jedynie słuszne prawo państwa do przeciwdziałania 
buntom i szlachty do stosowania obrony koniecznej. Nie dajmy się 
jednak zwieść retoryce ustawy, w rzeczywistości bowiem wprowadzała 
ona na Ukrainie typowe „prawo Lyncha", jak bowiem inaczej można 
odczytać postanowienie, że nikt nie będzie mógł pociągać 
szlachcica do odpowiedzialności sądowej za zabicie Kozaka? 
Wykluczono przecież tym samym możliwość dochodzenia, czy w 
konkretnym przypadku nie nastąpiło przekroczenie granic obrony 
koniecznej. A w razie różnicy zdań wystarczało, jak z tego wynika, 
oświadczenie szlachcica - zabójcy. 
1 Yolumina Legum, t. II, Petersburg 1859, s. 344. 
85 

background image

W rzeczywistości więc omawiana konstytucja zachęcała szlachtę do 
tępienia Zaporożców za wszelki, nawet najmniejszy przejaw 
sprzeciwu, w myśl zasady, że dobry Kozak to martwy Kozak. Trudno 
tego typu rozwiązanie uznać za humanitarne, ale, co więcej, można 
w tym przypadku posłużyć się słynnym powiedzeniem Talleyranda, że 
było ono czymś gorszym niż zbrodnia — było błędem, bo czyniło z 
Kozaków ludzi pozbawionych ochrony prawa. W praktyce więc to 
drakońskie prawo przyczyniło się jedynie do wzrostu napięcia na 
Ukrainie i przyśpieszyło wybuch nowego buntu. 
Sytuacja była tym groźniejsza, że przecież wśród Zaporożców 
umacniała się „legenda batoriańska" i przekonanie o odrębności 
klasowej, a także o własnej potędze, znakomicie utrwalane i 
wzmacniane międzynarodowymi kontaktami. Były one - powiedzmy to od 
razu - bezprawne, ale kto by sobie na Siczy takimi drobiazgami 
zaprzątał głowę? 
O kontaktach z Moskwą i Tatarami już wspominaliśmy. W 1594 roku 
doszło natomiast do znacznie bardziej spektakularnego wydarzenia 
łechcącego ambicje kozackie, oto bowiem w czerwcu na Sicz 
Bazawłucką zawitał nie byle kto, lecz sam pan Eryk Lassota von 
Steblau, stolnik niedoszłego króla Polski arcyksięcia Maksymiliana 
i poseł cesarza Rudolfa II Habsburga. Jak do tego doszło i jaki 
był cel tej misji dyplomatycznej? Otóż od kilku już lat Cesarstwu 
Rzymskiemu Narodu Niemieckiego groziła wojna z ówczesnym 
supermocarstwem, czyli Turcją otomańską. Poszukując rozpaczliwie 
sojuszników, których brak było i na Wschodzie, i na Zachodzie 
Europy doradcy cesarscy zwrócili swą uwagę na Kozaków zaporoskich 
wsławionych brawurowymi akcjami przeciw Tatarom i Turkom i 
doradzili cesarzowi wejście w kontakt z tym bitnym bractwem 
rycerskim, aby skłonić je do przeprowadzenia akcji militarnej 
przeciw Turcji. Zapewne sztab cesarski nie wiązał z taką akcją 
zbyt wielkich nadziei, gdyż z natury rzeczy mogła mieć ona jedynie 
charakter operacji dywersyjnej na stosunkowo niewielką skalę, 
liczono się jednak z tym, że atak kozacki przeprowadzony pod 
sztandarami cesarskimi może zostać potraktowany przez Portę jako 
casus belli i spowodować kontratak turecki na terytorium Ukrainy, 
a więc Polski. W takim przypadku Rzeczpospolita zostałaby 
wciągnięta do wojny wbrew swej woli, a Austria zyskałaby w 
zbliżającym się konflikcie tak pożądanego i potężnego sojusznika. 
Nic więc dziwnego, że akcji tej od samego początku starały się 
przeciwdziałać, z mizernym jednak skutkiem, władze polskie, a 
zwłaszcza znany ze swego 
86 
antyhabsburskiego nastawienia kanclerz i hetman wielki Jan 
Zamojski oraz związany z nim hetman polny Stanisław Żółkiewski. 
Do pierwszych kontaktów Kozaków z dworem praskim (cesarz Rudolf II 
rezydował głównie w Pradze) doszło już na początku 1593 roku, a 
więc gdy trwało jeszcze powstanie Kosińskiego. Nie znamy przebiegu 
rozmów i ustaleń, jakie wówczas zapadły, nie wiemy również, kto 
był pierwszym kozackim posłem na dworze habsburskim. Być może ma 
rację historyk ukraiński Hruszewski twierdząc, że był to któryś z 
„koza-kujących" szlachciców kresowych. 

background image

Drugi etap rokowań miał miejsce jesienią 1593 roku, a więc już po 
śmierci Kosińskiego, a agentami dyplomatycznymi Habsburgów w 
rozmowach z Kozakami byli przywódcy stronnictwa proaustriackiego w 
Polsce, między innymi wojewoda bracławski Janusz Zbaraski oraz 
Janusz Ostrogski, niedawny zwycięzca w bitwie pod Piątkiem. 
Zwłaszcza ten ostatni zaangażował się bardzo energicznie w akcję 
werbowania Kozaków. Jego wysłannicy na Zaporożu usilnie namawiali 
Zaporożców do wstępowania pod znaki habsburskie obiecując im 
niebagatelny żołd w wysokości 20 złotych oraz, tradycyjnie już, 
sukno na mundury. 
Akcja księcia Ostrogskiego nie przyniosła jednak większego 
rezultatu, gdyż rozbici i zniechęceni Kozacy nie garnęli się do 
służby cesarskiej. Być może też niezbyt odpowiadała im osoba 
pośrednika. A tak przy okazji warto przypomnieć, że kampania 
werbunkowa magnatów i wojewodów kresowych miała miejsce już po 
uchwaleniu majowej konstytucji „O Niżow-cach" uznającej za wrogów 
ojczyzny i zdrajców tych Kozaków, którzy „...granice państw 
naszych chcieliby swobodnie przechodzić..." Świadczy to nader 
wymownie o tym, jak bardzo lekceważyli ustawy sejmowe 
przedstawiciele elity politycznej (książę Janusz Ostrogski został 
właśnie wówczas kasztelanem krakowskim) Rzeczpospolitej i jak mało 
liczyli się oni z interesem państwa podejmując - na zlecenie 
obcego mocarstwa -akcję, która nie tylko oznaczała złamanie 
obowiązującego prawa, ale w rezultacie mogła przynieść 
katastrofalne skutki w postaci wojny z Turcją. Czyż można więc 
dziwić się Kozakom i mieć im za złe, że oni również nie 
przestrzegali obowiązujących ich przepisów? 
Fiasko starań emisariuszy książęcych nie zakończyło jednak próbą 
zwerbowania Zaporożców do służby cesarskiej, albowiem na arenę 
wystąpił następny „kozakujący" szlachcic, Stanisław Chłopicki 
herbu Nie-czuja, pochodzący z Ziemi Przemyskiej. Udał się on wraz 
z Żydem Moj- 
87 
żeszem, o którym nic bliższego nie wiemy, na dwór praski, gdzie 
przedstawił się - zupełnie bezpodstawnie - jako pułkownik kozacki 
i poseł wojska zaporoskiego i oświadczył, że Kozacy zaporoscy są 
zdecydowani uderzyć, za odpowiednią oczywiście zapłatą, na 
Tatarów, którzy z polecenia sułtana przygotowują się do najazdu na 
habsburskie Węgry. 
Zapewnienia Chłopickiego zostały na dworze cesarskim przyjęte 
nader życzliwie. Kozacy otrzymali w darze od cesarza chorągwie i 
trąby, a pan Eryk Lassota został wysłany na Zaporoże celem 
uzgodnienia szczegółów wstąpienia Kozaków do służby cesarskiej i 
wypłacenia im żołdu w wysokości 8 tysięcy dukatów. Wyprawę tę, 
niewątpliwie nader egzotyczną dla austriackiego dyplomaty, pan 
Lassota opisał barwnie i szczegółowo w swym pamiętniku, którego 
„zaporoski" fragment stanowi dla nas niezwykle cenne źródło 
poznania obyczajów kozackich i organizacji Siczy. 
Poselstwo, po burzliwych i długotrwałych naradach, w których 
zarówno starszyzna kozacka, jak i towarzystwo kilkakrotnie 
zmieniało swe zdanie na temat wstąpienia na służbę habsburską, 

background image

zakończyło się sukcesem w tym znaczeniu, że Kozacy dokonali kilku 
napadów na Mołdawię. Między innymi w październiku 1594 zdobyto i 
spalono dwa miasta, Jassy iTehinię. Wyprawą tą kierował Semen 
Nalewajko, a jego zastępcą i pomocnikiem był Hryhory Łoboda. Akcje 
te niewątpliwie zaabsorbowały uwagę Turków, ale nie wpłynęły 
zasadniczo na poprawę sytuacji militarnej cesarstwa. A co 
najważniejsze, nie spowodowały wybuchu konfliktu polsko-
tureckiego. 
O wiele większe natomiast znaczenie miał ten „cesarski" epizod dla 
dziejów samej kozaczyzny, gdyż umocnił on wśród członków bractwa 
przekonanie, że są znaczącą siłą zarówno militarną, jak i, co 
bardziej istotne, polityczną, a otrzymane sztandary stanowiły 
widomy tej rangi dowód. Można też zaryzykować tezę, że akcja 
Chłopickiego i Lassoty spełniła rolę przysłowiowej iskry, która 
spadła na nagromadzone na Ukrainie prochy i wywołała wybuch 
powstania. 
Pierwsze symptomy nowego zrywu pojawiły się już w listopadzie 1594 
roku, kiedy to powróciły z kolejnej wyprawy na Mołdawię oddziały 
Semena Nalewajki i Hrehorego Łobody. Kozacy byli dumni z 
odniesionych pod sztandarami cesarskimi zwycięstw i pełni euforii 
z powodu łupów zdobytych w Jassach i Suczawie (podobno w ich ręce 
dostał się nawet skarb hospodarski). Na miejsce postoju wybrano 
Bar, gdzie odbyła się rada kozacka. Zapewne dokonano na niej 
podsumowania zakończonej wyprawy, być może też rozdzielono łupy, 
nie znamy jednak niestety zapa- 
dłych wówczas postanowień dotyczących przyszłych działań. W każdym 
razie, jak wynika z listu Jakuba Pretficza, Zaporożcy zażądali 
wydania rejestru dochodów starostwa barskiego i rozesłali odezwy 
do okolicznej szlachty z żądaniem dostarczenia żywności. Można by 
więc rzec, że Kozacy wzięli administrację starostwa w swoje ręce, 
a Bar potraktowali jak swoją stolicę. Świadczyć o tym może również 
fakt, że w trakcie obrad towarzystwa miasto otoczono tak licznymi 
i szczelnymi wartami, że nikt nie mógł z niego wyjść, ani też do 
niego wejść. 
Z biegiem dni i tygodni apetyty Zaporożców znacznie powiększyły 
się i zaczęli traktować nie tylko starostwo barskie, ale również 
województwa kijowskie i bracławskie jako swoją siedzibę i, bez 
mała, swoją włość, nakładając na majątki szlacheckie kontrybucje 
finansowe i żądając dostaw żywności, a w razie oporu 
przeprowadzając rekwizycje. Nie cofano się również przed zwykłą 
grabieżą, o czym szerzej za chwilę. Zrozpaczona szlachta 
twierdziła, w pismach do króla i hetmanów, że pozostała im jedyna 
droga ratunku - wstąpić w szeregi kozackie. Można zresztą 
przypuszczać, że wielu przedstawicieli drobnej szlachty 
pochodzenia ukraińskiego zrobiło to nawet bez przymusu i z pewną 
ochotą. Podobnie jak i chłopi ukraińscy, którzy masowo wstępowali 
w szeregi powstańcze. Czyniła to nie tylko młodzież, zawsze 
bardziej chętna do uczestnictwa w tego rodzaju zrywach, ale 
również starsi gospodarze13. Dla nich Kozacy byli wyzwolicielami 
spod jarzma pańszczyźnianego i, co bardzo istotne, naturalną elitą 
narodu ukraińskiego. 

background image

Aby zrozumieć, dlaczego tak się stało musimy na chwilę przestać 
zajmować się losami powstańców pod wodzą Nalewajki, Łobody i 
Matwieja Sawuły i pozwolić sobie na nieco szerszą dygresję 
dotyczącą sytuacji narodowościowej, społecznej i religijnej, w 
jakiej znalazła się na przełomie XVI i XVII wieku Ukraina, gdyż 
pomoże to nam lepiej zrozumieć zjawisko tak ścisłego sojuszu 
drobnej szlachty i ludu ukraińskiego z Kozakami i awansu 
społecznego tych ostatnich. Konkretnie chodzi o polonizację elit i 
problem unii kościelnej. 
Zjawiskiem charakterystycznym dla dziejów Ukrainy było stopniowe 
zanikanie elit społecznych naturalnych dla ówczesnych 
społeczeństw. Nie oznacza to oczywiście, że zabrakło nagle 
szlachty (bojarów) czy też moż- 
13 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny do 
1648 roku, Kraków 1984, s. 128. 
89 
nowładców pochodzenia ruskiego. Oczywiście istnieli oni nadal, 
tyle tylko, że stopniowo polonizowali się, a tym samym przestawali 
pełnić rolę warstwy przywódczej narodu ruskiego (ukraińskiego). 
Różne były tego zjawiska przyczyny. W polskiej historiografii (a 
także i w literaturze pięknej) utrwaliło się przekonanie, że 
decydujące znaczenie w tym procesie miała siła oddziaływania 
polskiej kultury i dokonywane przez nią „bezkrwawe podboje" na 
Wschodzie, zwłaszcza na Ukrainie. Nie można oczywiście tezy tej 
ani lekceważyć, ani tym bardziej odrzucać. „Ciemne wieki" 
panowania tatarskiego nad Rusią nie pozostały bez echa. Mongołowie 
zahamowali nie tylko rozwój polityczny i gospodarczy narodu 
ruskiego, ale również i jego kultury. Cały bez mała dorobek 
materialny narodu ruskiego szedł przecież na zaspokojenie 
ogromnych apetytów chanów mongolskich i przysyłanych przez nich 
baskaków, którzy nie tylko żądali wypłacania ogromnych danin z 
podbitych terenów, ale również niemałych darów za przyznanie jar 
łyków, tj. dokumentów zatwierdzających tytuły książąt ruskich. Nic 
więc dziwnego, że nie starczało pieniędzy nawet na odbudowę 
zniszczonych w czasie najazdu miast i cerkwi. 
Przykładów można by znaleźć wiele, wystarczy jednak przypomnieć 
los Kijowa, stolicy Rusi Kijowskiej. W XII wieku było to jedno z 
najlud-niejszych i najbogatszych miast Europy, posiadające nie 
tylko wspaniałe i monumentalne budowle jak chociażby sobór św. 
Zofii czy też powstała w 1051 roku Ławra Peczerska, będąca 
najstarszym klasztorem prawosławnym na Rusi, ale również osiem 
placów targowych, co wymownie świadczy o roli miasta w handlu 
miejscowym i międzynarodowym. Przypomnijmy zresztą, co o Kijowie 
napisał biskup Thietmar w swej kronice - „W tym wielkim mieście, 
które jest stolicą owego państwa (Rusi Kijowskiej -R. R.), jest 
więcej niż 400 kościołów i osiem rynków, mieszkańców zaś liczba 
nie dająca się wyrazić". Być może kronikarz niemiecki nieco 
przesadził w swych zachwytach nad Kijowem, ale chyba niewiele, 
niewątpliwie bowiem Ruś Kijowska zaliczała się do najbogatszych i 
najsilniejszych państw XI wieku, a jej stolica do najliczniejszych 
i naj świetniej szych miast ówczesnej Europy. 

background image

Niestety, jego tragiczny los dopełnił siew grudniu 1240 roku. 
Zdobyty po dramatycznym oblężeniu i okrutnie zniszczony przez 
Tatarów, przez wiele dziesięcioleci nie mógł się podnieść z 
upadku. „Kijów zniknął z powierzchni ziemi, a z całej jego 
wielkości tylko imię pozostało" - stwierdził słusznie historyk 
rosyjski Karamazin. Włoch Piano Carpirii, który 
90 
w kilka lat po upadku miasta odwiedził te strony w drodze do 
Mongolii, zanotował, że po stolicy zostały jedynie gruzy, 
pogorzeliska i szkielety pomordowanych, nie ma natomiast żywych 
ludzi. Jego spostrzeżenia potwierdza współczesna archeologia 
odkrywająca w paleniskach pieców zniszczonych domów na pół 
zwęglone szkielety ludzi wrzucanych tam żywcem (niemieckie 
krematoria miały więc średniowieczne wzorce) i zbiorowe mogiły. 
Jedna z nich kryła zwłoki aż 2 tysięcy osób! Niedobitki ludności 
schroniły się w lasach, a na ruinach przepięknych i bogatych ongi 
świątyń osiadły wiedźmy i biesy i nawet jeszcze w XVIII wieku 
pokazywano w Kijowie górę, na której wiedźmy odprawiały swoje 
zloty. 
Najazd tatarski zniszczył nie tylko substancję materialną Rusi. 
Jego skutki odczuwane były dosłownie w każdej dziedzinie. Na 
płaszczyźnie ekonomicznej nastąpił drastyczny spadek produkcji 
rolnej i przemysłowej spowodowany niedoborem siły roboczej — wynik 
masowych mordów, których ofiarą padli nie tylko mężczyźni, ale 
również kobiety i dzieci. Trzeba było wielu dziesięcioleci, aby 
przezwyciężyć skutki spowodowanego tym kryzysu biologicznego. 
Wszak jeszcze w XVI i XVII wieku Ukraina zaliczała się do słabiej 
zaludnionych krain Rzeczpospolitej. 
Poważny regres nastąpił również na płaszczyźnie kulturalnej. Z 
jednej strony, brak było środków na odbudowę zniszczeń i na 
inwestowanie w kulturę (a pamiętajmy, że zarówno wówczas, jak i 
obecnie wymaga ona zasobnych mecenasów), a z drugiej —przerwane 
zostały kontakty z silnym ośrodkiem kulturalnym i naukowym w 
Bizancjum i z kulturą grecką w ogóle. Znacznemu ograniczeniu 
uległy również kontakty z Europą łacińską. A żadna kultura i nauka 
nie może w praktyce rozwijać się w izolacji! 
Niewiele zmieniło się pod tym względem na tych terenach dawnej 
Rusi, które zostały wydarte Tatarom przez Wielkie Księstwo 
Litewskie. Jak słusznie zauważa Paweł Jasienica, za czasów 
litewskich żyły jedynie Wołyń i Podole, „na pozostałych połaciach 
kraju, jeśli spotykało się człowieka, to takiego, co władał dobrze 
nie sierpem, lecz arkanem"14. Czy w takich warunkach można było 
rozwijać kulturę polityczną, sztukę i naukę? Szkolnictwo? 
Dopiero włączenie tych ziem do Korony spowodowało - nie od razu 
zresztą- wzrost osadnictwa i rozwój gospodarczy kraju. Dopiero też 
wówczas mogły znaleźć się środki - i zapotrzebowanie - na naukę, 
budownic- 
14 P. J a s i e n i c a, Rzeczpospolita Obojga Narodów, cz. 1, 
Warszawa 1982, s. 211. 
91 
 

background image

two, malarstwo, rzeźbę, tj. sztukę, a więc na ogólnie pojętą 
kulturę. To wówczas również zaczęto na Ukrainie interesować się 
kulturą polityczną, która zanikła prawie zupełnie pod panowaniem 
tatarskim. Czyż zresztą mogło być inaczej, jeśli przez bez mała 
240 lat utrzymanie się przy władzy, a bardzo często i przy życiu 
zależało od łapówek wręczanych chanom i ich zausznikom, a także od 
donosicielstwa, intryg i fałszywych oskarżeń pod adresem 
współzawodników? W czasach, gdy przeciwników politycznych usuwano 
wydając ich w ręce najeźdźców lub przy pomocy trucizny? Czyż można 
się dziwić, że w takiej atmosferze znikły wszelkie normy etyczne? 
Tyle tylko, że natura nie lubi próżni i na bez mała dziewicze 
tereny ukraińskie coraz szerszą falą zaczęła napływać kultura 
polska, przyjmowana dość chętnie przez miejscową elitę. Polska 
stała się krajem, do którego wysyłało się dzieci na naukę, na 
dworze polskiego władcy i polskich możnowładców zdobywało się 
wiedzę polityczną i umiejętność szerszego widzenia świata. Polska 
była też oknem na świat, za jej pośrednictwem można było zapoznać 
się z dorobkiem naukowym i kulturalnym zachodniej Europy. Świadczy 
o tym chociażby przykład braci Jerzego i Krzysztofa książąt 
Zbaraskich, dla których Polska była tylko pomostem między Wschodem 
a Zachodem15. 
Nie popadajmy jednak w samouwielbienie i nie starajmy się procesu 
polonizacji elit ukraińskich tłumaczyć wyłącznie atrakcyjnością 
polskiej kultury. Tak jak i w innych dziedzinach, tak i w tej rolę 
sprawczą trzeba jednak w znacznej mierze przypisać czynnikom 
ekonomicznym i politycznym. Zwraca na to uwagę Aleksander 
Jabłonowski, autor Źródeł dziejowych, pisząc o sytuacji, jaka 
zaistniała na Rusi Czerwonej pod panowaniem polskim: „Tak liczna 
niegdyś na Rusi Czerwonej jak i po wszystkich ziemiach ruskich 
klasa bojarów teraz, pod koniec XVI wieku ledwie ślady po sobie 
zostawiła. Rozłamała się ona tu i pochyliła w dwóch przeciwnych 
kierunkach: jedna jej część dostała się szczęśliwie między zastępy 
ziemian - szlachty, obdarowanych prawem polskim, druga spadła na 
stanowisko prostych sług zamkowych, służek itd."16 
15 Tamże, s. 216. 
16 M. Hruszewski, Szlachta ukraińska na przełomie XVI i XVII w., 
w: Z dziejów Ukrainy. Księga pamiątkowa ku czci Włodzimierza 
Antonowicza, Paulina Swięcickiego i Tadeusza Rylskiego, pod red. 
Wacława Rylskiego, Kijów 1912, s. 175-176. 
92 
Przejawów dyskryminacji ludności ruskiej było wiele i nie sposób 
wspomnieć o wszystkich. Przypomnijmy więc jedynie niektóre z nich. 
Bardzo istotne było na przykład to, że pełnię praw wynikających z 
prawa lokacyjnego nadawano przez długi czas jedynie ludności 
katolickiej. Tym samym więc osiedlająca się na Rusi szlachta 
pochodzenia obcego otrzymywała znacznie większe prawa niż ludność 
miejscowa. Aby otrzymać równy z nią status trzeba było przejść na 
katolicyzm! Innym jej przejawem było zarządzenie Jagiełły z roku 
1426, aby wszyscy mieszkańcy archidiecezji lwowskiej, również 
wyznawcy prawosławia, ponosili ciężary na rzecz Kościoła 
katolickiego. Nie miało to może zbyt wielkiego znaczenia 

background image

ekonomicznego, ale wymownie świadczyło o tym, jaki jest stosunek 
władz do prawosławia. 
Gwoli prawdzie stwierdzić należy, że na terenach ruskich 
należących do Litwy sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Zwłaszcza 
po ślubie Jagiełły z Jadwigą. Rdzenna Litwa przyjęła bowiem 
katolicyzm, a to automatycznie wzniosło barierę religijną między 
nią a jej prawosławnymi, ruskimi ziemiami. Pragnąc bowiem 
przyśpieszyć proces chrystianizacji kraju Jagiełło nadał bojarom, 
którzy przeszli na katolicyzm, przywileje przysługujące szlachcie 
polskiej. Niestety, nie dotyczyło to bojarów prawosławnych. Była 
to więc wyraźna zachęta do porzucania prawosławia i przechodzenia 
na katolicyzm. Polityka dyskryminacyjna na tych terenach w 
stosunku do ludności prawosławnej prowadzona była zresztą w 
różnych okresach z różnym nasileniem, w zależności od aktualnych 
poglądów panującego i od potrzeb polityki wewnętrznej i 
zagranicznej państwa. A także w zależności od możliwości jej 
stosowania. Na ogół jednak prawosławnym nie wolno było, na 
przykład, piastować wyższych urzędów i zasiadać w radzie książęcej 
(mówimy oczywiście o okresie państwa Jagiellonów, a więc przed 
zawarciem unii lubelskiej), nie posiadali oni również takich 
samych praw ekonomicznych jak szlachta katolicka. Istniał nawet, 
różnie zresztą przestrzegany, zakaz zawierania małżeństw 
mieszanych, a także budowy nowych i naprawy starych cerkwi. 
Konkludując łatwo więc zauważyć, że przechodzenie na katolicyzm i 
związana z tym polonizacja znacznej części bojarów i magnaterii 
ruskiej miały swe uzasadnienie polityczne i ekonomiczne, gdyż 
jedynie rody spolszczone miały pełny dostęp do wszystkiego, co 
dawało wówczas dochody i wpływy. Rody nie spolszczone i 
niekatolickie miały ten dostęp znacznie utrudniony - choć przyznać 
należy, że niezupełnie i nie do końca zamknięty. 
93 
Niemniej jednak polonizacja była najłatwiejszą, a często wręcz 
jedyną drogą do awansu społecznego i politycznego. 
Można by oczywiście zadać pytanie, czy władze państwa świadomie 
stosowały w stosunku do bojarów ruskich politykę „kija i 
marchewki", pragnąc zachęcić ich do porzucania „korzeni"? Wiele 
wskazuje na to, że tak, że w znacznej mierze celowo dążono do 
spolszczenia warstw kierowniczych narodu ruskiego, albowiem miało 
to w założeniu sprzyjać zespoleniu tegoż narodu z obcym przecież 
narodowo, religijnie i kulturowo państwem. Miało też, o czym 
szerzej za chwilę, wyrwać tę warstwę spod wpływów Moskwy. 
Idealnym rozwiązaniem byłoby oczywiście spolonizowanie całego 
narodu ukraińskiego, wszystkich jego warstw. Był to jednak ideał 
niemożliwy do osiągnięcia, bo ani mieszczanom, ani tym bardziej 
chłopom nie miano nic (lub bardzo niewiele) do zaoferowania. 
Między innymi z tego powodu przypadki polonizacji wśród rodów 
mieszczańskich były znacznie rzadsze, choć one również miały wiele 
okazji, aby zetknąć się z kulturą polską. W ich sytuacji bowiem 
brakowało zachęt politycznych i ekonomicznych. Nie będziemy 
oczywiście rozwijać tego tematu, wypada jednak wspomnieć, że było 
to wynikiem ogólnej dyskryminacji miast i ludności miejskiej w 

background image

Rzeczpospolitej. Zyski, jakie warstwa ta mogłaby osiągnąć poprzez 
polonizację i porzucenie wiary przodków, były doprawdy niewielkie. 
O chłopach ukraińskich nawet nie warto wspominać. Nie mieli oni 
ani kontaktu z kulturą polską, ani też nic do zyskania poprzez 
polonizację. Po prostu władze państwowe nimi się nie zajmowały. Z 
konieczności proces ten musiał się więc ograniczyć do bojarów, dla 
których zrównanie w prawach ze szlachtą polską było sprawą 
ogromnie atrakcyjną. 
Nie oznacza to jednak, że byli oni polonizowani przymusowo. To 
oczywiście nieprawda. Nikt nikogo „na siłę" nie zmuszał do tego, 
aby mówił po polsku, czytał po polsku i kontemplował polską 
kulturę i sztukę. Tak pojętej polityki przymusowego wynaradawiania 
nie stosowano zresztą wówczas chyba nigdzie w Europie. Bardzo 
natomiast starano się elitę narodu ukraińskiego skłonić do 
porzucenia prawosławia. Przypadki polonizacji przy równoczesnym 
zachowaniu błahoczestywej wiary były bowiem raczej niezmiernie 
rzadkie. Na tej też płaszczyźnie najwyraźniej i najściślej 
splatały się i uzupełniały wysiłki państwa i Kościoła 
katolickiego, choć cele tego ostatniego były nieco szersze i 
dotyczyły nie tylko 
94 
jednej warstwy społecznej. Próbowano bowiem, nieraz dość usilnie, 
skłonić do zmiany wiary również mieszczan i chłopów. Jednak bez 
większych sukcesów. 
Zmiana wyznania, wydarcie bojarów z „mroków prawosławia" było więc 
w istocie główną drogą do ich spolszczenia. Dopiero bowiem po 
zmianie wyznania następowało niejako samoistne polonizowanie się 
poprzez uczestniczenie w polskich nabożeństwach, wysyłanie dzieci 
do szkół polskich, wiązanie się z polskim środowiskiem itd. Nie 
popadajmy jednak w przesadę i przyznajmy, że atrakcyjność kultury 
polskiej, polskiej sztuki i nauki bardzo ułatwiała ten proces. 
Podobnie jak i niezwykłe uprzywilejowanie stanu szlacheckiego w 
Polsce. Takich przywilejów i takiej pozycji społecznej nie miała 
doprawdy szlachta żadnego innego kraju Europy. Jak słusznie bowiem 
zauważa Z. Wójcik: „Magnat ruski czy litewski zafascynowany 
wyjątkową pozycją swego stanu w Rzeczpospolitej czuł się 
szlachcicem polskim jeszcze zanim się spolonizował..."17 
Jak więc łatwo zauważyć, o porzucaniu wiary przodków i własnej 
narodowości decydował cały splot przyczyn. Niełatwo jest je 
analizować, bo z biegiem wieków narosło wokół nich, i z jednej i z 
drugiej strony, wiele mitów i wiele żalów i pretensji. Poza tym 
rzeczywista polityka narodowościowa i religijna w państwie 
Jagiellonów, a następnie w Rzeczpospolitej nigdy nie była 
jednolita i konsekwentna. Nie do końca też jest nam znana, bardzo 
często bowiem bywało i tak, że oficjalne zarządzenia pozostawały 
„papierowym prawem", a wypowiedzi luminarzy miały jedynie 
koniunkturalny charakter. 
De iure pełne prawa wyznawcom prawosławia na terenie całej 
Rzeczpospolitej przyznał dopiero w roku 1563 Zygmunt August. 
Niestety, nie de facto, gdyż na przykład metropolity kijowskiego i 
biskupów prawosławnych nie dopuszczono do senatu Rzeczpospolitej, 

background image

a wiemy przecież, jaką rolę w tym tak ważnym organie władz 
państwowych spełniali biskupi katoliccy i jakie miało to znaczenie 
dla hierarchii kościelnej. Nadal więc prawosławie pozostało 
religią niższego rzędu w porównaniu z kościołem rzymskim. A bardzo 
często wręcz — powtarzam to po raz kolejny - dyskryminowaną. Widać 
to zwłaszcza w poglądach wychodzących z krę- 
17 Z. Wój cik, Wojny kozackie w dawnej Polsce, w: Dzieje narodu i 
państwa polskiego, Kraków 1989. s. 10. 
95 
gów kościelnych i głoszonych w kazaniach. Upowszechniano w nich 
wizerunek złego, gnuśnego, przekupnego i łakomego Rusina 
przeciwstawiając go pełnemu cnót wyznawcy katolicyzmu. Czasem 
wręcz pojawiały się opinie, że Rusini to sekta heretycka, którą 
należy zwalczać bezwzględnie, bardziej nawet niż pogan, bo ci 
ostatni mniej są winni, gdyż nie poznali światła prawdziwej wiary, 
a Rusini poznali i odrzucili. W najbardziej skrajnych przypadkach 
żądano wręcz w stosunku do prawosławnych rebabty-zacji, czyli 
ponownego chrztu. Takie stanowisko prezentował między innymi 
Mikołaj z Błonia, autor słynnego podręcznika dla kleru 
parafialnego, porównując wyznawców prawosławia z poganami. Warto 
też pamiętać, że konieczność rebabtyzacji głosił również nasz 
sławny kronikarz Jan Długosz. Poglądów tych, na szczęście, nie 
podzielali królowie z dynastii Jagiellonów. 
Niechętny, wręcz wrogi stosunek do prawosławia i jego wyznawców 
istniał nie tylko w wieku XV czy też XVI, ale również w XVII. 
Wręcz nasilił się w dobie kwitnącej kontrreformacji, kiedy to 
wszystkich odszcze-pieńców od pnia katolickiego traktowano jako 
nieprzyjaciół Krzyża. Przypomnijmy sobie chociażby taki oto 
fragment pamiętnika Jana Chryzosto-ma Paska: „Klęknąłem ks. 
Piekarskiemu służyć do mszej; ujuszony (zakrwawiony - R. R.) 
ubieram księdza, aż wojewoda rzecze: Panie bracie, przynajmniej 
ręce umyć. Odpowie ksiądz: »Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg 
krwią rozlaną dla imienia swego«"18. A pamiętajmy, że była to krew 
luterańskich chrześcijan! Czyż więc można się dziwić, że wyprawy 
przeciw Kozakom w czasach powstania Chmielnickiego traktowane były 
jak krucjaty religijne? Janowi Kazimierzowi towarzyszył w wyprawie 
be-resteckiej cudowny obraz Matki Boskiej z klasztoru Bazylianów, 
a ówcześni kronikarze przekazują nam wiele informacji o pojawianiu 
się znaków cudownych wieszczących sukces strony polskiej. Widziano 
na przykład niewiastę, którą utożsamiono oczywiście z Matką Boską, 
okrywającą swym płaszczem cały obóz polski. Nie brak było zresztą 
podobnych akcentów również w obozie przeciwnika. Z armią 
Chmielnickiego, jak twierdzą źródła, szło wielu popów - z 
patriarchą aleksandryjskim i metropolitą kijowskim Sylwestrem 
Kosowem na czele, a trzy wielkie dzwony zwoływały codziennie do 
modlitwy w ogromnej cerkwi polowej zbudowanej z kilkuset namiotów. 
Lata wzajemnej wrogości między obu odła- 
' Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki, Warszawa 1987, s. 18. 
96 

background image

mami chrześcijaństwa wydały więc, jak widzimy, zatrute owoce 
wzajemnej nienawiści i spowodowały, że kampania 1651 roku nabrała 
zdecydowanie cech wielkiej wojny religijnej. 
Powróćmy jednak do interesującego nas problemu skutków społecznych 
i ekonomicznych długotrwałego braku faktycznego równouprawnienia. 
Niestety, były one bardzo niekorzystne dla szlachty ukraińskiej, a 
tym samym dla narodu ukraińskiego, który w coraz większym stopniu 
pozbawiany był własnej, naturalnej dla tego okresu, elity 
społecznej. Mając utrudniony dostęp do urzędów i korzystając w 
mniejszym stopniu (lub c/asem nie korzystając wcale) z nadań 
królewskich, prawosławne rody ho jarskie albo przechodziły na 
katolicyzm (a więc wynaradawiały się), albo też, rozmnażając się i 
dzieląc posiadane majątki, coraz bardziej ubo-/aly spadając do 
roli drobnej lub nawet bardzo drobnej szlachty. Hru-s/.cwski 
analizując dane dotyczące popisów szlachty, czyli przeglądów 
pospolitego ruszenia, podaje, że w 1621 roku na 43 Cząjkowskich z 
ziemi lwowskiej zaledwie trzech zjawiło się konno. Z 40 Witwickich 
z tejże samej ziemi konno nie przybył nikt. Niektórych 
przedstawicieli „herbowego ludu" pochodzenia ruskiego nie stać 
było podobno nawet na szable. 11 ruszewski wymienia na poparcie 
swych twierdzeń nazwiska Iwana Woł-kowicza Jaśnickiego, Romana 
Hoszowskiego i Fedora Bratkowicza, któ-i /y na popis w 1628 roku 
przybyli uzbrojeni jedynie w kije19. 
Można wprawdzie twierdzić, że ubodzy czy nie, z szablą lub bez, 
nadal liyli oni „herbowym ludem" i nadal mogli pełnić rolę elity 
politycznej narodu. Niestety, prawda jest nieco inna. Ubóstwo tej 
części szlachty nie pozwoliło jej zdobyć wykształcenia i takiego 
stopnia kultury, jakim dysponowali jej „bracia" - Polacy i 
spolszczeni Rusini. Nic więc dziwnego, /c dość rzadko 
wykorzystywała one nawet te prerogatywy, które jej przysługiwały i 
schodziła na drugi plan ustępując miejsca (i stanowiska) 
zamożniejszej szlachcie polskiej i spolszczonej. A to z kolei 
pogłębiało jej t i-gres społeczny i majątkowy. Doprawdy zamknięte 
koło! 
.lak już wspomniałem, polonizacji rodów bojarskich przez zmianę 
wy- 
11 ania sprzyjała również sytuacja w Kościele prawosławnym. Mówiąc 
oględ- 
u i e, nie była ona w omawianym okresie naj lepsza. Przyjrzyjmy 
się najpierw 
\luacji, w jakiej znaleźli się przedstawiciele prawosławnej 
hierarchii ko- 
■ ■ iclnej. Nie zajmowali oni miejsc w senacie, nie mieli więc 
wpływu na 
"M.Hruszewski, Szlachta ukraińska na przełomie XVI i XVII 
wieku..., s. 175-176. 
97 
decyzje władz państwowych. Nie mieli wiele do powiedzenia (w 
sprawach politycznych oczywiście) nawet w swych diecezjach. Stolce 
biskupów prawosławnych przestały więc być atrakcyjne dla 
przedstawicieli rodów magnackich, a nawet i dla bardziej zamożnych 

background image

szlacheckich, nie stanowiły bowiem skutecznej trampoliny do 
zrobienia kariery politycznej. Ich przedstawiciele nie garnęli się 
więc do kariery duchownej. A to z kolei powodowało dalszy spadek 
autorytetu hierarchii prawosławnej. Powstał więc następny swoisty 
zaklęty krąg, z którego można było wyjść jedynie poprzez zupełne i 
faktyczne równouprawnienie obu odłamów chrześcijaństwa. Ale tego 
nie umiano i (przyznajmy to wprost) nie chciano dokonać bo—
przypomnijmy jeszcze raz - uprzywilejowaną i panującą religią w 
państwie była religia katolicka. Dla rodów ruskich była to wyraźna 
wskazówka, że karierę, również i duchowną, można robić znacznie 
łatwiej i skuteczniej polonizując się i przechodząc na łono 
kościoła rzymskokatolickiego. 
Nie najlepiej działo się zresztą nie tylko na szczytach Kościoła 
greckiego. Wieki XV i XVI to okres poważnego upadku poziomu 
moralnego, etycznego i umysłowego niższego duchowieństwa 
prawosławnego. Winę za ten stan rzeczy ponoszą tym razem nie tyle 
czynniki państwowe, co sami wyznawcy prawosławia, a konkretnie 
szlachta (bojarzy) ruska. Tradycyjnie do ich obowiązków należało 
fundowanie cerkwi w swych dobrach, w zamian za co przysługiwał im, 
również ukształtowany tradycyjnie, przywilej obsadzania godności 
duchownych przy tych cerkwiach zwany ktitorstwem. Przy doborze 
kadr brali oni zazwyczaj pod uwagę ich „dyspozycyjność", 
posłuszeństwo wobec fundatorów itd., nie troszczyli się natomiast 
nadmiernie o poziom umysłowy i moralny kandydatów. Czasem wręcz 
przeciwnie!20 Nietrudno domyśleć się, do czego taki negatywny 
dobór kadr musiał doprowadzić, tym bardziej że duchowni 
prawosławni mogli się żenić, często więc parafie przechodziły z 
ojca na syna. 
Wyrazem pogłębiającego się marazmu, przede wszystkim 
intelektualnego, był fakt, że przez długi czas w większości cerkwi 
nie wygłaszano nawet kazań ograniczając sięjedynie do odczytywania 
z kartki wezwania do wiernych, by nie zastanawiali się nad 
tajemnicami wiary, lecz po prostu ślepo im wierzyli. Dla bardziej 
wykształconej części społeczeństwa prawosławnego było to zapewne 
niezbyt atrakcyjne przesłanie, zwłaszcza jeśli porówna się je z 
wysokim poziomem kazań części kleru katolickiego. 
' Z. Wójcik, Dzikie Pola w ogniu..., Warszawa 1968, s. 60. 
98 
Nie wpadajmy jednak znów w przesadę. Nie wszyscy duchowni 
prawosławni byli na tak niskim poziomie umysłowym, podobnie jak i 
niewielu księży katolickich mogło równać się z księdzem Piotrem 
Skargą. Zresztą, tak naprawdę to zbyt mało mamy danych 
obrazujących poziom wykształcenia kleru prawosławnego i oceniamy 
go zazwyczaj poprzez pryzmat negatywnych opinii polskiego 
duchowieństwa. Trudno dziś rozstrzygać, na ile były one prawdziwe. 
Niemniej sytuacja nie była zapewne najlepsza, o czym świadczą z 
kolei zapisane w źródłach skargi na pijaństwo popów, na ich 
awanturnictwo, a czasem wręcz rozpustę. Biorąc to wszystko pod 
uwagę łatwiej zrozumieć, dlaczego kler prawosławny nie potrafił 
skutecznie przeciwstawić się procesowi polonizacji części elit 
narodu ukraińskiego. A także dlaczego nie potrafił i, prawdę 

background image

mówiąc, nie mógł stać się ostoją kultury ukraińskiej, jej głównym 
mecenasem, lub -jak dziś byśmy powiedzieli - sponsorem. 
Nieciekawa - powiedzmy szczerze - sytuacja, w jakiej w XVI i XVII 
wieku znalazł się Kościół prawosławny, niewątpliwie ułatwiała 
możnowładztwu ruskiemu i ruskiej szlachcie podejmowanie decyzji o 
zmianie wyznania. Powtórzmy więc jeszcze raz - o zmianie wyznania, 
a co za tym idzie o polonizowaniu się elit ukraińskich decydował-
jak zwykle zresztą w przypadku procesów społecznych - 
skomplikowany splot wielu różnych przyczyn. Ich oddziaływanie było 
na tyle silne, że na przestrzeni kilku wieków na katolicyzm 
przeszli przedstawiciele tak wybitnych rodów ruskich, jak 
Zbarascy, Ostrogscy i Zasławscy i wielu, wielu innych. Jednym z 
ostatnich był książę Jeremi Wiśniowiecki, który na katolicyzm 
przeszedł dopiero w 1632 roku wbrew wyraźnemu zakazowi, a nawet 
klątwie swej matki Rainy Wiśniowieckiej21. W konsekwencji więc w 
dobie powstania Chmielnickiego, a więc w momencie największej 
próby, przed którą stanął naród ukraiński, jeden tylko magnat 
ukraiński pozostał wierny wierze „błahoczestywej wschodniej 
prawosławnej" - Adam Kisiel. Czyż można się dziwić, że czuł się on 
jak ostatni obrońca okopów Świętej Trójcy i jak człowiek siedzący 
okrakiem na barykadzie? Z tego też powodu obie strony konfliktu 
patrzyły na niego nieufnie i traktowały go niechętnie. 
21 W zakończeniu aktu fundacji monasteru mharskiego księżna 
wyraziła taką oto myśl: „A ktoby tę fundację w przyszłości 
naruszać i kasować miał, albo odejmować to cośmy nadali, albo na 
starożytną błahoczestywę wschodnią prawosławną wiarę następował i 
odmieniał - tedy niech będzie na nim klątwa". 
99 
Społeczeństwo ukraińskie utraciło więc w znacznym stopniu swą 
kierowniczą warstwę, a określenie „Rusin" w odniesieniu do 
szlachcica oznaczało przynależność wyłącznie terytorialną, a nie 
narodową czy kulturową. Tak jak „Wielkopolanin" czy „Małopolanin". 
Mogło się więc wydawać, że cel, jaki przyświecał kierownikom nawy 
państwowej, został osiągnięty. Warstwy kierownicze narodu 
ukraińskiego spolonizowały się, a to powinno oznaczać likwidację 
„problemu ukraińskiego". Tak się jednak nie stało. Wręcz 
przeciwnie, problem ten raczej się zaostrzył i stał się 
trudniejszy do rozwiązania, bo naród ukraiński po prostu odrzucił 
swe naturalne, ale spolonizowane elity przestając uważać je za 
własne. Pomiędzy spolonizowaną szlachtą ukraińską a narodem 
ukraińskim wyrosła przepaść nie do zasypania, wynikająca z 
poczucia odrębności społecznej, ekonomicznej, politycznej, 
narodowościowej i religijnej. 
Ale natura nie toleruje próżni - powtarzam to jeszcze raz. Naród 
nie może pozostać bez przywódców, miejsce szlachty coraz wyraźniej 
zaczęli zajmować - jako elita społeczna - nasi „piraci stepowi", 
czyli Kozacy. Mieli oni wiele cech pozytywnych, mieliśmy już 
okazję wspominać o nich nieraz w toku naszych rozważań, ale do 
roli warstwy kierowniczej raczej się nie nadawali, chociażby 
dlatego, że tworzyli organizację o wyraźnie anarchistycznych 
cechach. A ponadto - co tu dużo ukrywać - poza nielicznymi 

background image

jednostkami, z którymi będziemy jeszcze mieli okazję się zapoznać, 
nie było wśród nich ludzi wykształconych o wystarczająco szerokich 
horyzontach myślowych. 
4.2.2. Powstanie Nalewajki i Łobody 
Nienormalna sytuacja prowadzi prawie zawsze do nienormalnych 
rozwiązań. Tak stało się i w tym przypadku. Pozbawiony naturalnych 
przywódców naród ruski wybrał sobie nową elitę i nowych obrońców 
swej wiary - Kozaków. To oni - mimo braku przygotowania do tej 
roli - mieli pokierować walką Rusinów o osiągnięcie celów 
społecznych, religijnych i narodowościowych. Błędy polityki 
Rzeczpospolitej doprowadziły zatem do skutków wręcz odwrotnych w 
stosunku do zamierzonych - do faktycznej nobilitacji Kozaków i 
zapewnienia im kierowniczej roli w społeczeństwie ukraińskim. Co 
gorsza, rząd i elity polityczne Rzeczpospolitej nie zamierzały 
faktu tego przyjąć do wiadomości i nadal traktowały Koza- 
100 
ków jak ludzi „luźnych", pospólstwo, któremu należy „pokazać 
miejsce w szyku". Niestety, faktów społecznych nie da się ani 
zadekretować, ani też, tym bardziej, zmienić decyzjami zawartymi w 
kolejnych konstytucjach sejmowych. Musiały one natomiast siłą 
rzeczy doprowadzić jedynie do coraz ostrzejszych konfliktów z 
Rzeczpospolitą, w których Kozacy coraz wyraźniej korzystali z 
pełnego poparcia wszystkich warstw prawosławnego społeczeństwa 
Ukrainy. 
Dla Kozaków początkowo głównym celem powstań była wałka o 
akceptację istniejącego stanu rzeczy, o „urzędową" akceptację 
roli, którą Je facto Kozacy na Ukrainie pełnili. O stworzenie z 
nich warstwy ludzi wolnych, od nikogo niezależnych. Krótko mówiąc, 
o nadanie im statusu „prawie szlachty". Kwestie społeczne i 
religijne akcentowali oni niejako „przy okazji", wypełniając tym 
samym zobowiązania, jakie przyjęli w stosunku do ludu 
ukraińskiego. Natomiast dla narodu ukraińskiego, zwłaszcza dla 
chłopów, kwestie te od samego początku miały znaczenie podstawowe. 
Ta rozbieżność celów wyraźnie uwydatniła się w toku powstania 
Nalewajki i zaciążyła nad jego przebiegiem. 
Później, z biegiem czasu, relacje miedzy obu celami zmieniają się. 
Coraz wyraźniej też zaczyna zarysowywać się kwestia 
narodowościowa. Z jej kulminacją będziemy mieli do czynienia w 
trakcie powstania Bohdana Chmielnickiego, będącego w istocie TT&c-
zy wojną Ukrainy o niepodległość. 
Ale nie wyprzedzajmy biegu zdarzeń i powróćmy do powstania, 
którego losy zaczęliśmy już relacjonować. Obszerna dygresja, na 
którą pozwoliłem sobie, miała wyjaśnić, dlaczego w szeregi 
powstańcze wstępowali nie tylko chłopi ukraińscy, ale również 
mieszczanie i drobna szlachta prawosławna. Rzeczywiście rosły one 
w zadziwiająco szybkim tempie. W 1596 roku hetman wielki litewski 
Mikołaj Radziwiłł szacował liczbę powstańców na około 10 tysięcy 
ludzi dobrze uzbrojonych i wyposażonych w kilkaset hakownic i 
ponad pięćdziesiąt dział22. Jeśli były to szacunki prawdziwe, to 
była to rzeczywiście siła na owe czasy ogromna! Na czele wojsk 
stało w tym czasie trzech dowódców - Semen Nalewajko, Hrehory 

background image

Łoboda i Matwiej Sawuła. Niestety niewiele o nich wiemy, a szkoda, 
gdyż znajomość życiorysów dowódców zazwyczaj pozwala zrozumieć 
motywy ich postępowania. 
22 Z. W ó j c i k, Powstanie Kozaczyzny Zaporoskiej, w: Dzieje 
narodu i państwa polskiego, Kraków 1989, s. 17. 
101 

Najwięcej informacji posiadamy o S. Nalewajce. Pochodził on 
prawdopodobnie z Husiatyna, z mieszczańskiej rodziny. Jego ojciec 
był kuśnierzem i z nieznanych nam przyczyn został zabity przez 
sługi Marcina Kalinowskiego. Przez pewien czas Nałewajko mieszkał 
wraz z matkąi bratem w Ostrogu, skąd uciekł na Zaporoże. Brał 
udział w chadzkach na tatarskie ułusy i wsławił się swymi 
umiejętnościami artyleryjskimi (był więc, jak wówczas mówiono 
puszkarzem). Później wrócił znów do Ostroga i wstąpił na służbę w 
prywatnych wojskach Konstantego Ostrogskiego, osiągając stopień 
setnika w chorągwi nadwornej. Wraz z niąbrał też udział w 
tłumieniu powstania Kosińskiego, czego mu Zaporożcy nigdy do końca 
nie darowali. E. Lassota w swym Diariuszu wspomina, że w trakcie 
jego pobytu na Siczy przybyli posłowie od Nalewajki (poseł 
habsburski nazywa go „znakomitym Kozakiem"), którzy poinformowali 
towarzystwo, że Nałewajko zdobył na Tatarach 3-4 tysiące koni i 
zamierza podzielić się tą zdobyczą z Zaporożcami, „bo chce być 
nadal ich dobrym przyjacielem". W dalszym jednak ciągu swej 
relacji E. Lassota pisze, iż posłowie Nalewajki oświadczyli co 
następuje: „A ponieważ uczciwe ich rycerstwo (kozackie - R. R.) 
podejrzewa go, że jest przeciwko nim, chciałby stawić się sam 
osobiście w ich Kole, złożyć swoją szablę w jego środku i z 
wszelkich zarzutów się oczyścić i wytłumaczyć. Jeżeli rycerskie 
Koło w dalszym ciągu będzie to wszystko uważało za krzywdę, to on 
sam daje swoją głowę, aby mu ją obcięli jego własną szablą"23. W 
świetle tej relacji staje się zrozumiała nadzwyczajna hojność 
Nalewajki. Ofiarowane konie miały być po prostu „łapówką", która 
miała życzliwie nastroić towarzystwo i spowodować wydanie 
korzystnego dla atamana werdyktu. Zapewne została przyjęta i 
spotkała się z uznaniem Siczowców. Czy jednak naprawdę wpłynęła na 
zmianę stosunku Zaporożców do Nalewajki? Chyba jednak nie, o czym 
świadczą wymownie nie najlepsze stosunki między H. Łobo-dą i M. 
Sawułą przez cały czas trwania powstania. 
Czy jednak chodziło tylko o przeszłość? Czy rzeczywiście powodem 
niesnasek w kierownictwie powstania były tylko dawne powiązania 
między atamanem kozackim a starym księciem Ostrogskim z okresu 
powstania Kosińskiego? A może nie uległy one zupełnemu zerwaniu? 
Wskazywałby na to fakt, że, przynajmniej w początkach powstania, 
Nałewajko ze szczególną pasją atakował i grabił dobra Zamojskiego, 
który jak wiadomo do 
! Eryka Lassoty i Wilhelma Beauplana opisy Ukrainy..., s. 79. 
102 
przyjaciół Ostrogskiego się nie zaliczał, a w dodatku był jednym z 
gorących zwolenników unii, którą z kolei, jak pamiętamy, książę K. 
Ostrogski zdecydowanie zwalczał. Nałewajko atakował zresztą i 

background image

innych propagatorów unii, między innymi C. Terleckiego. No a poza 
tym wiemy, że zimę 1595 roku spędził on w Ostrogu u swego brata, 
który nota bene był prawosławnym popem i spowiednikiem księcia 
Ostrogskiego. Przytoczone fakty nie pozwalają wprawdzie na 
formułowanie jednoznacznych wniosków, ale dają podstawę do 
podejrzeń, od których zresztą nie byli chyba wolni także i 
współcześni, skoro K. Ostrogski uznał za stosowne publicznie 
wyprzeć się komitywy z wodzem powstańczym24. Niewykluczone 
również, że przyczyną niesnasek ze starszyzną kozacką był ścisły 
związek Nalewajki z czernią kozacką i ukraińską. W każdym razie w 
jego oddziałach było jej najwięcej. Z tego też powodu w dowództwie 
powstańczym uważany był, chyba jednak nie do końca słusznie, za 
radykała. 
Jeszcze mniej informacji posiadamy o Hrehorym Łobodzie. Wspomina o 
nim w swym Diariuszu E. Lassota jako o byłym hetmanie kozackim, 
który w jednej z wypraw zniszczył Białogród. Wiadomo poza tym 
jeszcze, że należał do zamożnych Kozaków rejestrowych i posiadał - 
prawdopodobnie - wieś Soszniki w województwie kijowskim. 
O Mątwieju Sawule (Szawule?) można jedynie powiedzieć to, że 
również należał do Kozaków rejestrowych i, podobnie jak Łoboda, 
cieszył się autorytetem wśród zamożniejszych Kozaków, 
prawdopodobnie więc sam również zaliczał się do tej grupy. 
Wielu historyków polskich (między innymi W. Tomkiewicz) uważa, że 
powstanie 1595 roku nie miało żadnego charakteru ideowego i że 
jedynym celem powstańców było „szukanie chleba kozackiego poprzez 
grabienie majątków szlacheckich". Trudno zgodzić się w pełni z tym 
poglądem, tym bardziej że równocześnie badacze ci wspominają, iż 
ostrze buntu zwrócone było przede wszystkim przeciw unitom, a 
także o tym, że, zdaniem hetmana Żółkiewskiego, Nałewajko 
korzystając ze słabości Rzeczpospolitej miał zamiar wymordować 
całą szlachtę, nie tylko ukra-inną, ale również na terenach 
rdzennie polskich, zamierzał bowiem ponoć uderzyć na Kraków. Fakty 
te, jak sądzę, wyraźnie określają ideowe oblicze powstania. Nawet 
jeśli buńczuczna zapowiedź Nalewajki była jedynie blefem 
obliczonym na zastraszenie przeciwnika lub też jeśli 
' W. K o n o p c z y ń s k i, Dzieje Polski Nowożytnej, Warszawa 
1986, t. 1, s. 187. 
103 
hetman, pragnąc zachęcić i władze, i szlachtę do udzielenia mu 
pomocy, nieco podkoloryzował prawdę. 
Odmienną niż Nalewajko postawę prezentował H. Łoboda, którego 
znany badacz dziejów kozackich Z. Wójcik posądza wręcz o 
kunktatorstwo spowodowane ugodowym stanowiskiem części starszyzny 
kozackiej, wobec władz Rzeczpospolitej. Należy, jak sądzę, zgodzić 
się z tym stanowiskiem. Większa część bogatszej starszyzny 
kozackiej, której interesy reprezentował ataman, znalazła się w 
tym czasie w szeregach Kozaków rejestrowych, a to, przynajmniej 
chwilowo, zaspokajało ich aspiracje. 
Gdzieś pośrodku między stanowiskami Nalewajki i Łobody lokował się 
Sawuła, którego rola w tym powstaniu jest być może obecnie 
niedoceniana, gdyż na przykład Antoni Prochaska twierdzi, że 

background image

dysponował on całą artylerią kozacką i był „głową wszystkich 
Kozaków"25. Warto jednak zauważyć, że w jednej kwestii trzej 
atamani byli zgodni - w atakach na majątki i osoby zwolenników 
unii. To pierwszy symptom wskazujący na to, że Kozacy, 
wykorzystując błędy władz Rzeczpospolitej starali się zająć 
stanowiska rycerzy i obrońców wiary prawosławnej. Przychodziło im 
to tym łatwiej, że równocześnie zepchnięty „do podziemia" Kościół 
prawosławny zaczynał pilnie poszukiwać swego „zbrojnego ramienia". 
Sądzę, że rozbieżność poglądów i stanowisk w najwyższym dowództwie 
powstania miała duży i - powiedzmy to od razu - negatywny wpływ na 
jego przebieg i ostateczny rezultat. Była to również, jak sądzę, 
jedna z przyczyn - obok nieufności Kozaków zaporoskich w stosunku 
do Nalewajki i problemów w zaopatrzeniu armii — które spowodowały 
podział wojsk powstańczych na trzy grupy pod dowództwem Nalewajki, 
Łobody i Sawuły. 
Grupa Nalewajki wiosną 1595 roku pomaszerowała na Zachód, w 
kierunku Łucka. Można wątpić, czy manewr ten oznaczał próbę 
realizacji dalekosiężnych planów ataku na Lwów i dalej na Kraków. 
Bardziej prawdopodobne jest to, że Nalewajkę skusił odbywający się 
wówczas w Łucku zjazd szlachty na sesję sądu ziemskiego i doroczny 
jarmark, który zgromadził z kolei sporo bogatych kupców z 
bliższych i dalszych stron. Zagrożone oblężeniem miasto, nie mogąc 
liczyć na odsiecz z zewnątrz, okupiło się płacąc wyznaczoną 
kontrybucję. Nie uchroniło to jednak mieszkańców domów poza murami 
miejskimi od grabieży i gwałtów. 
'A. Prochaska, Hetman Żółkiewski, Warszawa 1927, s. 26. 
104 
Po tym sukcesie armia powstańcza zawróciła na północ i poprzez 
Polesie udała się w głąb Białorusi. Oddziały powstańcze szybko 
rosły w siłę przyjmując w swe szeregi miejscową ludność. Nic więc 
dziwnego, że udało im się odnieść szereg sukcesów zajmując Słuck, 
Bobrujsk i wreszcie w listopadzie 1595 roku podejść pod Mohylew. 
Los tego miasta był stokroć gorszy niż Łucka. Nie pomogły apele o 
pomoc do hetmana wielkiego koronnego księcia Krzysztofa Mikołaja 
Radziwiłła. Oddział Nalewajki (liczył ponoć 2 tysiące ludzi i 14 
armat) zdobył miasto i spalił je do szczętu, „...wszystkich 
domostw spłonęło 500 a 400 sklepów z wielkimi skarbami. Kozacy 
bili, rąbali, bezcześcili mieszczan, bojarów, ludzi uczciwych, tak 
mężczyzn jak niewiasty, a także małe dziatki"26. Czy opis gehenny, 
jaką przeszła w większości zapewne białoruska i prawosławna 
ludność Mohylewa, przeczy tezie o sojuszu ludu ukraińskiego i 
białoruskiego z Kozakami i obdarzeniu ich rolą elity narodu 
ruskiego? Otóż, w moim przekonaniu, nie. Taki wniosek można by 
wysnuć jedynie stosując XX-wiecz-ne kryteria oceny, a więc 
popełniając ciężki grzech anachronizmu. Nie wolno bowiem 
zapominać, że wówczas, w XVI i XVII wieku tak się po prostu 
wojowało i że bardzo często wojska własne i obce były równie 
„ciężkie" dla ludności cywilnej. Czasem nawet własne bywały 
cięższe! Nie szukając daleko sięgnijmy do nieocenionego Jana 
Chryzostoma Paska, który pod rokiem 1662 zanotował taką oto 
przygodę: 

background image

„Jedziemy raz puszczą wielką, aż między lasem duża wieś i słychać 
tam krzyk, hałas. Wdowa mieszkała we dworze, nie pomnę, jako ją 
zwano. Przyjeżdżamy bliżej, aż dwór rabują... Aż owa postrzegłszy 
wypadnie: »Zmiłuj się Mości Panie, rabują mię ubogą sierotę, gorsi 
Moskwy, gorsi od nieprzyjaciela«. Pytam: »Co to za ludzie?« 
Powiada, że wolonta-rze pana Muraszki... Wyparowaliśmy ich z 
podwórza; dostało się i temu i temu po trosze"27. Drobiazg? 
Przypadkowa awantura? Otóż nie. Byłby bowiem w błędzie ten, kto by 
sądził, że „swawolników" spotkała zasłużona kara. Wręcz 
przeciwnie. Pan Muraszka ujął się za „krzywdą" swoich ludzi i w 
konsekwencji doszło do starcia oddziału dragonów Pana Paska i 
oddziału wolontarzy Pana Pułkownika Muraszki, będącego pod komendą 
hetmana litewskiego Pawła Sapiehy, którego Sienkiewicz tak ciepło 
charakteryzuje w Potopie, a który w rzeczywistości wcale taką 
świetlaną 
26 Z. W ó j c i k, Powstanie Kozaczyzny Zaporoskiej..., s. 17. 
27 Jan Chryzostom Pasek, Pamiętniki, s. 122-123. 
105 
postacią nie był. „Wtem oni okrzyk uczyniwszy, hostiliter (po 
nieprzyja-cielsku) skoczą na nas, dadzą ognia z pistoletów i 
bandoletów, natrą blisko, szereg na szereg". Prawdziwa bitwa 
między oddziałami tych samych przecież w gruncie rzeczy wojsk. W 
konsekwencji zginęły dwie osoby, a kilku po obu stronach było 
rannych28. 
Rabunki zdarzały się nie tylko wolontariuszom, ale również 
oddziałom regularnym. Wspomina o tym i Pasek, i inni kronikarze i 
pamiętnikarze. Nie ma się zresztą nawet czemu dziwić. 
Nieregularnie (jeśli w ogóle) opłacany żołnierz, bardzo często 
głodny i obdarty, brał, skąd się dało i rabował, kogo się dało. A 
że ludzie XVI i XVII wieku nie mieli zbyt delikatnych sumień, to i 
nie stronili od popełniania i innych przestępstw, tym bardziej że 
z powodu słabości ówczesnego wymiaru sprawiedliwości uchodziły im 
one najczęściej bezkarnie. Przykład strażnika koronnego Pana 
Łaszczą, który ponoć wyrokami kazał sobie podbić płaszcz, nie był 
wcale odosobniony. Takie więc były ówczesne zwyczaje i takie 
metody prowadzenia wojen. A jeżeli tak postępowały wojska 
Rzeczpospolitej, to trudno doprawdy dziwić się, że podobnie 
zachowywały się oddziały powstańcze, złożone z czerni, której nikt 
nigdy nie opłacał, a które z natury rzeczy były jeszcze mniej 
zdyscyplinowane i jeszcze bardziej wygłodzone i żądne łupów. 
Pod Mohylewem Nalewajko wykazał nie tylko swą „drapieżność", ale 
również nieprzeciętne talenty dowódcze, gdyż po nadejściu wojsk 
litewskich, wyszedł z miasta, okopał się na pobliskim wzgórzu i 
odparł pierwszy atak, a następnie wycofał się na Wołyń. Miarą jego 
sukcesu było to, że manewrując ostrożnie i przezornie nie pozwolił 
narzucić sobie walnej bitwy, do której nie był przygotowany pod 
żadnym względem. 
Unikanie starć z górującymi pod względem uzbrojenia i wyćwiczenia 
wojskami litewskimi miało jeszcze i ten walor, że pozwalało 
wodzowi powstania na nieustanne powiększanie swych wojsk; garnęła 
się bowiem do nich ludność terenów, przez które przechodził. 

background image

W tym samym mniej więcej czasie wojska Łobody zajęły Owrucz i 
okolice Czarnobyla, a Sawuła udał się szlakiem Nalewajki na 
Białoruś. Jak więc widzimy, powstanie przybrało ogromne rozmiary i 
objęło tereny nie tylko Ukrainy, ale i Białorusi. Było to, jak 
słusznie zauważają badacze tamtego okresu, największe powstanie 
ukraińsko-kozackie do czasów Chmielnickiego. Świadomie użyłem tak 
nietypowego określenia, gdyż 
28 Tamże. 
106 
w moim przekonaniu mamy w tym przypadku do czynienia ze zrywem 
ludu ukraińskiego w sojuszu z Kozakami, w którym ci ostatni 
reprezentują warstwę przywódczą, lepiej pod względem fachowym 
przygotowaną do walki. Sojusz ten zawiązał się na mocnej 
płaszczyźnie wspólnych krzywd, a także aspiracji społecznych i 
religijnych. O narodowościowych chwilowo jeszcze nie wspominano, 
ale i na to, jak wiemy, przyjdzie czas już niedługo. 
Sukcesom powstańczym sprzyjała bierna w zasadzie postawa władz 
Rzeczpospolitej w pierwszym okresie powstania, spowodowana 
nieobecnością wojsk koronnych zaangażowanych w tym czasie w 
Mołdawii. Sytuacja zmieniła się dopiero pod koniec 1595 roku, 
kiedy to Polacy osadziwszy na tronie mołdawskim swego kandydata, 
Jeremiego Mohyłę, mogli wreszcie przerzucić swe regularne wojska 
na Ukrainę. 17 stycznia król Zygmunt III poinformował uniwersałem 
szlachtę, że nakazał hetmanom, aby ruszyli z wojskiem przeciw 
powstańcom. W drugiej połowie lutego natomiast naczelnym dowódcą 
wojsk koronnych w wojnie z „nieprzyjaciółmi Korony" (tak określał 
powstańców styczniowy uniwersał) został mianowany hetman polny 
koronny Stanisław Żółkiewski. Miał on już w tym czasie na swoim 
koncie wiele sukcesów bojowych, nigdy jednak do tej pory nie 
sprawował samodzielnego dowództwa, w tym sensie więc miał być to 
jego „chrzest bojowy". Dlatego też zapewne w rozkazie królewskim 
znalazło się pouczenie, aby bez rady hetmana wielkiego Jana 
Zamojskiego niczego nie poczynał. Niezbyt fortunny chyba był to 
rozkaz, gdyż Zamojski głównie przebywał w Mołdawii, kontakt z nim 
był więc mocno utrudniony. 
Zgodnie z rozkazem królewskim do akcji wejść miała również część 
armii litewskiej pod dowództwem Bohdana Ogińskiego. Nie 
zdecydowano się wprawdzie na zwołanie pospolitego ruszenia, ale w 
uniwersale ze stycznia, znalazł się apel królewski do szlachty, 
aby łączyła się z wojskiem „nie z powinności, ale z miłości do 
ojczyzny i dla samych siebie bezpieczeństwa"29, ale i tak 
Rzeczpospolita zaangażowała w rozprawę z powstaniem Nalewajki, 
Łobody i Sawuły gros swych sił. 
Żółkiewski nie marnował czasu i już w dniu 22 lutego przybył do 
Krzemieńca wyznaczonego na punkt zborny armii. Siły, którymi 
dysponował, nie były zbyt wielkie. Ich trzon stanowiła licząca 
około 3 tysięcy żołnie- 
' Cyt. za W. Serczyk, Na dalekiej Ukrainie..., s. 129. 
107 
rzy armia koronna wzmocniona oddziałem piechoty nadesłanej przez 
króla pod dowództwem księcia Jerzego Zbaraskiego. Niewielki skutek 

background image

odniosły natomiast apele hetmana do wojewodów kijowskiego, 
wołyńskiego i podolskiego oraz do szlachty mieszkającej na 
terenach objętych powstaniem. 
Żołnierze armii regularnej byli zmęczeni po wyprawie mołdawskiej i 
rozgoryczeni niewypłaceniem na czas należnego im żołdu, zapewne 
więc niezbyt entuzjastycznie wyruszali na nową wojnę, po której w 
dodatku nie można się było spodziewać ani wielkiej sławy, ani też 
obfitych łupów. Natychmiastowemu wyruszeniu w pole nie sprzyjała 
też aura, gdyż luty tego roku był mroźny. Mimo jednak tych 
wszystkich niesprzyjających okoliczności, do których dołączyć 
należy również zły stan zdrowia hetmana, Żółkiewski postanowił 
rozpocząć działania, aby wykorzystać jedyny atut, jakim 
dysponował, a mianowicie rozproszenie sił powstańczych. Dawało to 
bowiem możność atakowania i rozbijania poszczególnych grup zanim 
dojdzie do ich koncentracji na wiadomość o zbliżaniu się sił 
polskich. 
Do pierwszego starcia doszło w Macewiczach, gdzie oddziały polskie 
zaatakowały i rozgromiły tylną straż cofającego się Nalewąjki. Na 
wiadomość o klęsce ataman w popłochu opuścił Ostropol i cofnął się 
do Pikowa, który jednak, obawiając się konsekwencji, odmówił 
pomocy i zamknął bramy. No cóż, nie tylko Kozacy potrafili 
okrutnie obchodzić się ze zdobytymi miastami, a mieszczanie nie 
chcieli się narazić na zemstę wojsk Żółkiewskiego. 
Wódz kozacki w chwili rozpoczęcia działań podobnie jak Żółkiewski 
nie dysponował dużymi siłami. Zapewne ostra zima i trudności 
aprowiza-cyjne sprawiły, że armia powstańcza podzieliła się na 
szereg mniejszych grup i Nalewajce towarzyszył oddział liczący 
jedynie około tysiąca żołnierzy. W tej sytuacji nie mógł on liczyć 
na sukces w starciu z przeciwnikiem górującym uzbrojeniem, 
doświadczeniem i wyćwiczeniem, kontynuował więc odwrót w kierunku 
Bracławia, licząc zapewne na pomoc jego mieszkańców, a także na 
koncentrację własnych sił i nadejście oddziałów Łobody i Sawuły. 
Dowódcę kozackiego zaskoczyła jednakże szybkość, z jaką poruszały 
się oddziały koronne. Żółkiewski podjął bowiem nader ryzykowną, 
biorąc pod uwagę okoliczności, decyzję pozostawienia taborów i 
kontynuowania pościgu, jak to wówczas mówiono, „komunikiem". 
Dzięki temu wyprzedził Nalewajkę w wyścigu do Bracławia, i dogonił 
go 
108 
za Pryłuką, już na skraju stepów. Pierwszy atak został jednak 
przerwany przez zapadające ciemności, a pod osłoną nocy kozacki 
tabor wymknął się i uszedł w głąb stepów. 
Kozacki tabor to ruchoma forteca złożona z kilku rzędów wozów, 
ubezpieczona w marszu przez piechotę i konne patrole. Z chwilą 
pojawienia się przeciwnika wozy zatrzymywano i formowano w trójkąt 
silnie scze-piając łańcuchami. W centrum taboru lokowano wozy z 
amunicją i zapasy żywności. Na zewnętrznych wozach stawały szeregi 
piechoty uzbrojonej w strzelby, piszczele i (nieliczne) muszkiety, 
a także ustawiano lekkie armaty. W dwóch bokach trójkąta 
pozostawiano bramy, przez które mogła wypadać jazda atakująca 
przeciwnika w szyku zwanym ławą, tj. cienką linią o zagiętych 

background image

skrzydłach, którymi starała się oskrzydlić przeciwnika. Czasem, 
gdy przygotowywano się do odparcia dłuższego oblężenia, skrajne 
rzędy wozów zasypywano ziemię i umacniano wałami. Dla Polaków 
dysponujących głównie, świetną zresztą, jazdą, twierdza taka była 
bardzo trudna do zdobycia. Przypomnijmy sobie, co na temat walorów 
piechoty zaporoskiej mówił Beauplan. Wprawdzie zapewne oddział 
Nalewąjki składał się głównie z czerni, a więc chłopów-ochotników, 
a nie z zawodowych żołnierzy-Zaporożców, ale nie zapominajmy, że 
chłop ukraiński nieustannie narażony na ataki tatarskie również 
był nieźle obeznany z bronią i choć gorzej uzbrojony i znacznie 
gorzej wyćwiczony, w takich warunkach mógł stawić skuteczny opór. 
Zwłaszcza że w stepach Polacy, pozbawieni zapasów żywności i 
znacznie oddaleni od zaplecza, nie mogli zastosować ulubionej 
taktyki w walce z kozackim taborem polegającej na oblężeniu i 
blokowaniu wszelkich dostaw aż do wygłodzenia przeciwnika i 
zmuszenia go w konsekwencji do kapitulacji. 
Dalszy pościg za uchodzącym w stepy Nalewaj ką był więc 
wykluczony, tym bardziej że żołnierze byli zmęczeni, a konie miały 
poranione zmarzniętą grudą nogi. Ponadto hetman dysponował zbyt 
słabą artylerią (6 falkonetów i śmigownic) niezbędną, co 
oczywiste, w czasie oblężenia i dopiero 9 marca wysłał list do 
Zamojskiego z prośbą o dostarczenie pieniędzy dla wojska, kilku 
armat i wsparcie oddziałami nadal znajdującymi się w Mołdawii pod 
dowództwem Jana Potockiego. Czekając na odpowiedź i realizację 
próśb rozłożył się warownym obozem, aby dać przy okazji odetchnąć 
swym podkomendnym. 
W tym czasie Łoboda rezydował w Białej Cerkwi, a Sawuła forsownym 
marszem zmierzał do Kijowa. Pierwszy wiadomość o klęsce i ucieczce 
109 
Nalewajki otrzymał Łoboda. Pod jej wrażeniem przerwał atak w 
kierunku Baru i wrócił do Białej Cerkwi, gdzie zgromadził znaczne 
siły liczące około 4 tysięcy żołnierzy. 
Prowadzone walki nie wykluczały podejmowania przez obie strony 
prób osiągnięcia zamierzonych celów drogami pokojowymi. Nalewajko 
na przykład przedstawił królowi Zygmuntowi III propozycję oddania 
Kozakom rejestrowym terenów między Tekinem a Oczakowem, blisko 
szlaku wołoskiego i kuczmańskiego, a więc tam, „gdzie od 
stworzenia świata nikt nie mieszkał". W centrum tych „kozackich 
terenów" zamierzał wybudować miasto i zamek warowny broniący 
granic Rzeczpospolitej przed tatarskimi czambułami. Koszty jego 
budowy, jak i późniejszego utrzymania Kozaków miałby ponieść 
oczywiście skarb Rzeczpospolitej przeznaczając na ten cel kwoty 
wypłacane corocznie Tatarom w formie „podarków" (a były to sumy 
wcale niemałe). W zamian za to Kozacy zobowiązywali się do obrony 
granic Rzeczpospolitej przed „nieprzyjaciółmi Krzyża Świętego", a 
więc Tatarami i Turkami, a także do niewkraczania pod żadnym 
pozorem na tereny Korony. Na Zaporoże mogłaby być skierowana 
jedynie ich część pod dowództwem specjalnego oficera. 
Znamienne w tym projekcie było jednak to, że Nalewajko, wódz 
czerni ukraińskiej, zobowiązywał się solennie do nie przyjmowania 
zbiegłych poddanych, swawolnych ludzi i wszelkiego rodzaju 

background image

banitów. Wręcz przeciwnie przyrzekał wydawanie zbiegów w ręce ich 
panów lub przedstawicieli władzy. 
Niewątpliwie był to dość interesujący projekt świadczący o 
wyrobieniu politycznym kozackiego atamana. W pewnym stopniu 
przypominał on rozwiązanie zastosowane później przez Rosję; w 
razie jego przyjęcia Kozacy otrzymaliby bowiem swój teren, 
autonomię i upragniony status „wolnych rycerzy", równy prawie 
statusowi szlachty. Warto jednak przy okazji zwrócić uwagę na to, 
jak łatwo w tym okresie swych dziejów Kozacy odżegnywali się od 
swych sojuszników ukraińskich i zdradzali ich interesy. Świadczy 
to wymownie o tym, że nie dorośli oni do ofiarowanej im z 
konieczności roli elity narodu ukraińskiego. Do roli tej zresztą, 
tak naprawdę, nie dorośli nigdy. Miało to w przyszłości przynieść 
fatalne skutki zarówno dla nich samych, jak i dla Ukrainy i 
Rzeczpospolitej. Ale nie uprzedzajmy faktów. 
Propozycja Nalewajki nie spotkała się z życzliwym przyjęciem na 
dworze królewskim. Rzeczpospolita nie chciała zgodzić się na żaden 
kompro- 
110 
mis z Kozakami i na, nawet częściowe, ich „uszlachcenie". Wolała 
rozwiązać problem poprzez zdławienie powstania. Jeśli więc władze 
państwa godziły się na paktowanie z powstańcami, to tylko w 
nadziei uzyskania doraźnych, „taktycznych" korzyści. Bo na 
doprowadzenie do kapitulacji bez walki i bez żadnych koncesji na 
rzecz powstańców chyba jednak nie liczono. A swoją drogą, 
zadziwiające, jak bardzo krótkowzroczne były ówczesne rządy 
Rzeczpospolitej - z jednej strony angażującej się bez reszty w tak 
beznadziejne inicjatywy jak unia brzeska, z drugiej zaś nie 
podejmującej żadnych prób zmierzających do trwałego, politycznego 
rozwiązania problemu kozackiego, który, widać to było już 
wyraźnie, antagonizował sytuację na Ukrainie działając tym samym 
na korzyść „ościennych mocarstw", zwłaszcza Moskwy (ale Tatarów i 
Turcji również). Komplikowało to nie tylko sytuację wewnętrzną 
państwa utrudniając stabilizację sytuacji na Ukrainie, ale również 
jego politykę zagraniczną, w której kwestia wschodnia zajmowała 
poczesne miejsce. W tej sytuacji dążenie do rozwiązania kwestii 
kozackiej i ukraińskiej przez stosowanie polityki „z pozycji siły" 
było „czymś gorszym niż grzech", było po prostu błędem, bo w 
przypadku zwycięstwa orężnego zarówno Kozacy, jak i problemy 
ukraińskie nie zniknęłyby przecież, jak za dotknięciem 
czarodziejskiej różdżki", w przypadku zaś klęski kraj uwikłałby 
się w długotrwałą wojnę domową, w której żądania i apetyty strony 
powstańczej systematycznie by rosły. 
Paktował z konieczności z „nieprzyjaciółmi Korony" również hetman 
Żółkiewski. 
Zdając sobie sprawę ze szczupłości swych sił hetman podjął próbę 
przeciągnięcia na swoją stronę Łobody, który w kierownictwie 
powstania prezentował najbardziej ugodowe stanowisko. Posłaniec 
Żółkiewskiego z propozycją porozumienia i zdania się na łaskę 
królewską przybył do obozu Łobody w Białej Cerkwi. Niestety, tym 
razem zdolności dyplomatyczne jakby zawiodły nieco hetmana, 

background image

albowiem emisariuszem mianowany został nieznany z nazwiska niskiej 
rangi Kozak w służbie hetmańskiej. Powstańcy przyjęli go jak 
najgorzej i chcieli po prostu zabić, podejrzewając, że głównym 
celem jego wizyty jest szpiegostwo. Również Łoboda w trakcie 
publicznej narady prezentował swe niezadowolenie z tak niskiej 
pozycji społecznej posła mówiąc: „czy nie mógł szlachcica jakiego 
posłać, nie ciebie". Tak naprawdę jednak nie wiemy, jaki był 
prawdziwy cel poselstwa, o czym rozmawiano w cztery oczy i jakie 
były ostateczne usta- 
111 

lenia. Z. Wójcik prezentuje stanowisko, że Łoboda w jakiś sposób 
dał się jednak przekonać do współpracy ze strona polską (a może 
przekupić?) i właściwie zdradził swych kolegów, a zwłaszcza 
Nalewaj kę. Być może więc podejrzenia towarzystwa nie odbiegały 
zbytnio od prawdy? Może publiczna scena gniewu kozackiego hetmana 
była tylko swoistą „zasłona dymną"? Prawdy o tym zdarzeniu pewnie 
się już nigdy nie dowiemy. W każdym razie Łoboda oświadczył 
publicznie i oficjalnie, że czuje się obrażony, nie przyjął 
propozycji i odesłał niefortunnego posła bez żadnej oficjalnej 
odpowiedzi. 
W tej sytuacji obu stronom pozostawała „droga miecza". Łoboda po 
maszerował do Kijowa, dokąd dążył również Sawuła, a także 
wszystkie rozproszone w czasie zimy oddziały powstańcze. 
Połączenie obu armii i większości pozostałych, „luźnych" oddziałów 
nastąpiło pod koniec marca. Obaj dowódcy zastanawiali się nad 
dalszymi poczynaniami, a zwłaszcza nad tym, co zrobić zNalewajką- 
pozostawić go swojemu losowi, co w praktyce oznaczało wydanie go w 
ręce polskie — czy też połączyć sit; z nim. Ostatecznie 
zdecydowano się na to drugie rozwiązanie. Nie znamy argumentów, 
które przeważyły szalę na korzyść Nalewajki. Czy zdecydo wał -jak 
uważa W. Serczyk - wzgląd na solidarność kozacką, czy też n;i 
postawę czerni, czyli ludu ukraińskiego, wśród którego Nalewajko 
cieszył się popularnością (choć, jak wiemy, niezupełnie 
zasłużenie)? Jedno jest w każdym razie pewne, konflikty w 
dowództwie powstania istniały nadal i nic nie wskazywało na 
możliwość harmonijnej współpracy między Nalewajką, Łoboda i 
Sawułą. 
Brak jednolitego, najlepiej jednoosobowego, kierownictwa był 
główną słabością tego ruchu, niejako z góry wykluczającą możliwość 
odniesienia sukcesu. Wiedział o tym doskonale hetman Żółkiewski, 
prowadząc indywidualne rozmowy i próbując tą drogą zasiać ziarno 
niezgody wśród dowódców. 
W czasie gdy przywódcy powstania debatowali nad dalszym 
postępowaniem, Żółkiewski zbierał siły i oczekiwał na odpowiedź 
Zamojskiego zajmując pozycje na terenie województwa bracławskiego. 
Aby jednak nie pozwolić przeciwnikowi na ochłonięcie i uspokojenie 
wysłał, w charakterze forpoczty, oddział liczący około tysiąca 
żołnierzy pod dowództwem kniazia Kiryka Rożyńskiego. Było to 
posunięcie obliczone bardziej na efekt propagandowy niż militarny, 

background image

a konkretnie na spowodowanie paniki w szeregach kozackich, o czym 
informował Za- 
mojskiego pisząc: „A chociażby byli i w Perejasławiu, przemyśliwać 
będą, że się i tam spokojnie nie wyśpią"30. 
Rożyński wykorzystał nadarzającą się okazję i przede wszystkim 
udał się do swej włości pawołockiej, w której również doszło do 
buntu jego własnych poddanych. Po uspokojeniu sytuacji i 
powieszeniu kilku przywódców rozruchów, pomaszerował pod Białą 
Cerkiew, gdzie w tym czasie znajdowały się armie Nalewajki i 
Sawuły. Nie było natomiast z nimi l.obody! 
Muszę przyznać, że trudno jest w tym momencie przedstawić 
pozbawiony luk i niejasności obraz działań powstańców. No, bo jak 
wytłumaczyć decyzję Łobody oddzielenia się od oddziału Sawuły i 
przejścia na 11 ruga stronę Dniepru? Jedynym wytłumaczeniem może 
być przyjęcie koncepcji Z. Wójcika o porozumieniu Łobody z 
Żółkiewskim. A więc I oboda „sprzedał" swych towarzyszy, uchylając 
się od współdziałania / nimi? Dobrze, ale przecież musiał jakoś 
logicznie uzasadnić swą decyzję, gdyż w przeciwnym razie zarzucono 
by mu zdradę. A wówczas jego los byłby już przesądzony, gdyż czego 
jak czego, ale zdrady Kozacy nie tolerowali nigdy! 
Pytań zresztą rodzi się więcej. Ot, chociażby to, dlaczego Sawuła 
z Nalewajką zdecydowali się iść pod Białą Cerkiew wiedząc, że 
maszeruje lam Rożyński? A wiedzieli o tym doskonale, gdyż doniósł 
o tym Sawule wysłany do Pawołoczy ataman Saska (Saśko), który 
nawet starł się z Ro-/ vńskim i poniósł w tym starciu porażkę. 
Argument, że siły kozackie (około / tysięcy ludzi) przewyższały 
wielokrotnie oddział Rożyńskiego jest nie-przekonywający, gdyż 
była to tylko forpoczta, za którą postępowały polskie siły główne. 
Wprawdzie armia kozacka, nawet bez Łobody, góro wala liczebnie nad 
całą armiąkoronną, ale biorąc pod uwagę lepsze uzbrojenie, 
wyćwiczenie i lepszą dyscyplinę strony polskiej trudno było liczyć 
i ui sukces. 
Do starcia z oddziałem Rożyńskiego doszło w nocy z 2 na 3 
kwietnia. 1iył to typowy bój spotkaniowy, pozbawiony planu 
działania i chaotyczny, w którym obie strony popełniły wiele 
błędów. Rożyński wiedząc o zbliżaniu się oddziałów kozackich nie 
poinformował o tym swego dowódcy hetmana Żółkiewskiego. Nie 
przeprowadził też jakiegokolwiek rozeznania. Nie doczekał nawet 
nadejścia dnia, aby lepiej zorientować się w sy- 
'" A. P r o c h a s k a, Hetman Żółkiewski..., s. 26. 
112 
113 
tuacji, lecz natychmiast, tuż po północy, wyszedł z miasta i 
zaatakował obóz Sawuły. Sawuła z kolei dość niefrasobliwie przyjął 
bitwę poza umocnieniami obozu i poniósł klęskę w starciu z 
oddziałami Rożyńskiego tracąc podobno aż tysiąc żołnierzy31. Gdy 
jednak Kozacy cofnęli się do umocnionego taboru sytuacja się 
zmieniła. Rożynski kontynuował atak, ale mając zbyt słabe siły nie 
zdołał rozerwać wozów taborowych. W tej sytuacji podjął decyzję 
cofnięcia się w stronę miasta. Musiał być zapewne zdziwiony, gdy 
na przedpolu miasta natknął się na Kozaków. 

background image

Był to oddział Nalewajki. Nalewajko bowiem, korzystając z tego, że 
Rożynski pochopnie wyprowadził oddziały z miasta, podszedł pod 
mury i rozpoczął rozmowy z mieszczanami, którzy bez większego 
oporu otworzyli mu bramy. Podobno nie wyszło im to na zdrowie, 
gdyż Nalewajko-wa czerń natychmiast rzuciła się na rabunek. 
Dopiero odgłosy walki wywabiły Nalewajkę z miasta, zbyt późno 
jednak, aby mógł wpłynąć na jej wynik. Osamotniony, nie zdecydował 
się na stawianie oporu i wycofał się w stronę miejscowości 
Trzypole. W ślad za nim poszedł Sawuła. Wkrótce też oba oddziały 
ponownie połączyły się. 
Odgłosy strzałów posłyszał również obozujący w odległości 3 mil od 
Białej Cerkwi Żółkiewski i mimo bardzo ciężkiej drogi, gdyż w nocy 
spadł obfity śnieg, ruszył na ratunek swej forpoczty. Maszerował 
rzeczywiście szybko, w Białej Cerkwi był już bowiem nad ranem. Na 
pośpiesznie zwołanej naradzie zapadła decyzja ruszenia w pościg za 
cofającymi się Kozakami. Dogoniono ich mniej więcej w odległości 
mili od miasta, ponieważ poruszali się wolno, obronnym taborem 
składającym się z pięciu rzędów wozów, na których ustawiono 25 
armat. Pomiędzy rzędami maszerowała piechota. Hetman nie mógł od 
razu przystąpić do ataku, gdyż miał przy sobie jedynie część 
jazdy. Reszta oddziałów, w tym zwłaszcza piechota i artyleria, 
pozostały w tyle. Czekając na ich nadejście, Żółkiewski przez 
około 3 godziny maszerował obok będącego w ciągłym ruchu taboru 
utrudniając mu systematycznie poruszanie się. Można przypuszczać, 
że przyczyną zwłoki w rozpoczęciu natarcia był nie tylko brak 
wszystkich oddziałów. Trzeba bowiem pamiętać, że atak na ruchomą 
fortecę taborową był zawsze imprezą dość ryzykowną, zwłaszcza że 
Kozacy mieli więcej i wojska, i armat. Prawdopodobnie hetman 
liczył na to, że w trakcie poruszania się po trudnej, pełnej wyrw 
i dziur, pokrytej śniegiem drodze rzędy 
1 Tamże, s. 27. 
114 
wozów ulegną rozerwaniu lub też, że w wśród załogi wybuchnie 
panika. Było to bardzo możliwe biorąc pod uwagę wrażenie, jakie 
niewątpliwie wywarła na Kozakach niedawna klęska, a także fakt, że 
było wśród nich wielu ukraińskich chłopów którzy, jak każde 
pospolite ruszenie, łatwo ulegali emocjom (o nastrojach wśród 
znajdujących się w obozie kobiet i dzieci i o ich wpływie na 
morale wojska, nie trzeba chyba nawet wspominać). A długotrwały 
marsz w towarzystwie postępującego krok w krok wroga na pewno nie 
wpłynął na poprawę samopoczucia. 
Jak sięjuż wkrótce okazało, nadzieje i oczekiwania hetmana były w 
pełni uzasadnione, gdyż już pod wieczór, gdy tabor doszedł do 
uroczyska noszącego nazwę Ostry Kamień, dwóch dezerterów doniosło 
Żółkiewskiemu, że nastrój w obozie Sawuły jest zły, ludzie są 
zmęczeni i bliscy paniki. Żółkiewski wysłuchawszy tych relacji 
uznał, że nadszedł wyczekiwany, sprzyjający moment i wydał rozkaz 
natarcia. Wojska koronne otoczyły tabor ze wszystkich stron i po 
krótkim przygotowaniu artyleryjskim rozpoczął się szturm. 
Wkrótce jednak okazało się, że opinie dezerterów o panicznych 
nastrojach wśród obrońców taboru były nieco przesadzone, gdyż 

background image

Kozacy stawili twardy i zacięty opór. Ponieśli wprawdzie spore 
straty - między innymi zginął wspomniany już ataman Sasko, a 
ciężko ranny został sam Sawuła - ale szturm został odparty. Nie 
przyniosły również rezultatów następne ataki na czoło, tyły i boki 
taboru, wojsku polskiemu nie udało się bowiem rozerwać wozów. 
Stało się tak dlatego, że polski dowódca dysponował głównie jazdą, 
która należała wprawdzie wówczas do jednej z najlepszych w 
Europie, ale do zdobywania umocnień taborowych niezbyt się 
nadawała. Ponosiła też w trakcie ponawianych szturmów niemałe 
straty. Zginęło wówczas podobno trzystu żołnierzy, a między innymi 
rotmistrz Wronek, oraz około sześćdziesięciu towarzyszy 
zaliczanych do elity wojska. Dalszą walkę utrudniała też 
zapadająca noc. 
W tej sytuacji w polskim dowództwie zapadła decyzja zaprzestania 
ataków, co też natychmiast wykorzystali Kozacy. Wśród zapadających 
ciemności poszarpany i pełen rannych tabor wymknął się oblegającym 
i nocą powędrował w kierunku Trzypola (Trypola). Nad ranem Kozacy 
dotarli do Dniepru i mimo gęsto płynącej kry przeprawili się na 
drugi brzeg rzeki. Dowódcą połączonych oddziałów w miejsce rannego 
Sawuły został Nalewajko. Za Dnieprem grupa Nalewajki połączyła się 
wreszcie z Łobo-dą. Wspólny obóz założono w okolicach 
Perejasławia. 
115 
Żółkiewski nie podjął natychmiastowego pościgu, gdyż wojsko 
koronne było zmęczone długotrwałym pościgiem, a w ataku na tabor 
poniosło również, o czym wspomnieliśmy, poważne straty, Po 
całonocnym odpoczynku na miejscu niedawnej walki wydał rozkaz 
powrotu do Białej Cerkwi na dłuższy odpoczynek. Tam też dotarły 
wreszcie upragnione posiłki w postaci pułku litewskiego pod 
dowództwem Jana Karola Chodkiewi-cza oraz przysłanego przez J. 
Zamojskiego oddziału starosty kamieniec-kiego Jakuba Potockiego32. 
Prawdę mówiąc, w czasie pobytu w Białej Cerkwi Żółkiewski nie za 
bardzo pozwalał wojsku na słodkie leniuchowanie, gdyż nieustannie 
wysyłał oddziały celem gromienia pomniejszych grup powstańczych. 
Do poważniejszego starcia doszło 14 kwietnia pod Kaniowem, gdzie 
oddziały polskie pod dowództwem Rożyńskiego i Chodkiewicza rozbiły 
jakiś większy oddział kozacki i zdobyły miasto. Powstańcami w tym 
starciu dowodził ataman Krempski. 
Dzień wcześniej hetman w liście do J. Zamojskiego (Żółkiewski -jak 
widzimy - pilnie wypełniał polecenie królewskie i prowadził obfitą 
korespondencję z Zamojskim, informując go praktycznie o wszystkich 
swych posunięciach) pisał: „Tak z nimi stoję, że broń w ręku 
ukazuję, w ostrożności się mam, respectum do łaski Króla tym, 
którzyby się upokorzyli nie deneguję, czem ich nieraz rozrywam. 
Uciekają ustawicznie siła od nich; słali o ratunek do tamtych, 
którzy są za progi, ale nie chcieli się tamci z nimi mieszać..." 
Natomiast w liście z 16 kwietnia znalazła się wzmianka o tym, że 
wśród Kozaków ścierają się trzy tendencje. Pierwsza grupa chciała 
udać się pod opiekę chana krymskiego, druga zamierzała bronić się 
„aż do upadłego", trzecia wreszcie, wcale niemała, była skłonna 
poddać się i prosić o łaskę i miłosierdzie królewskie, nie godziła 

background image

się jednak na postawione warunki, a zwłaszcza na żądanie wydania 
„hersztów rozruchów". 
Tymczasem w obozie kozackim pod Perejasławiem doszło do „rewolucji 
pałacowej". Towarzystwo pozbawiło dowództwa Nalewąjkę, a nowym 
wodzem okrzyknięto Łobodę. Zapewne stało się tak dlatego, że w 
połączonej armii przewagę zdobyli Kozacy tworzący trzon oddziału 
Łobo-dy, tradycyjnie nieufni wobec Nalewajki. Nie poprawiło to 
jednak bynajmniej sytuacji powstańców, którzy, prawdę mówiąc, nie 
bardzo wiedzieli, 
'- W. Serczyk, Na dalekiej Ukrainie..., s. 133. 
116 
co robić dalej i tracili czas na jałowych sporach. Żółkiewski, 
wzmocniony posiłkami, wisiał nad nimi jak przysłowiowy „miecz 
Damoklesa", a na prawobrzeżnej Ukrainie sytuacja została chwilowo 
spacyfikowana przez oddziały koronne i nie można było liczyć na 
nadejście stamtąd jakiejkolwiek pomocy. Wręcz przeciwnie, 
zniechęcona i przerażona rozwojem sytuacji czerń coraz liczniej 
uciekała z obozu, wracając chyłkiem do swych porzuconych domów. 
Część z nich obawiając się zemsty szlachty kryła się po lasach i 
uroczyskach, czekając aż ich winy zostaną puszczone w niepamięć. 
Ajak wynika z listu Żółkiewskiego, również pozostawiona na Siczy 
załoga nie kwapiła się z odsieczą. 
Sytuację powstańców utrudniała obecność w obozie kobiet i dzieci. 
Mówiliśmy poprzednio, że Kozacy na Siczy nie tolerowali obecności 
kobiet. Zakaz ten nie był jednak przestrzegany w czasie powstań, 
gdyż wówczas do obozu przybywały żony i dzieci chłopów i mieszczan 
ukraińskich, pragnące towarzyszyć swym zbuntowanym mężom na dobre 
i na złe. Zresztą, prawdę mówiąc, bardzo często było to dla nich 
jedyne wyjście, gdyż los rodzin powstańców na terenach 
spacyfikowanych przez wojska koronne i litewskie był nie do 
pozazdroszczenia. Kozacy więc, w imię wspólnej sprawy, musieli się 
godzić na ich obecność, był to jednak balast z wielu różnych 
powodów bardzo utrudniający sytuację wojska. Kobiety na ogół łatwo 
ulegały panice, która z kolei mogła udzielić się ich mężom. Ich 
obecność źle wpływała również na dyscyplinę prowokując do kłótni, 
bójek, a niewykluczone, że i morderstw na tle rywalizacji o 
względy płci pięknej. 
Sytuacja Żółkiewskiego również nie była najlepsza. Przede 
wszystkim cierpiał on na brak piechoty i artylerii niezbędnej przy 
zdobywaniu umocnionego obozu. Ponadto, stało przed nim trudne 
zadanie sforsowania Dniepru, zadanie tym trudniejsze, że brakowało 
mu czółen i łodzi, które Kozacy po przeprawieniu się pod Trypolem 
popsuli lub wręcz spalili. W dodatku linia rzeki była broniona 
przez oddziały powstańcze. 
W przeciwieństwie jednak do swych przeciwników nie tracił on 
czasu. Przede wszystkim, o czym już wspomniałem, postarał się 
uspokoić teren na zapleczu swych wojsk. Następnie zajął się 
kwestią przeprawy. Pomogli mu w tym mieszczanie kijowscy, którzy 
ponaprawiali stare i zbudowali nowe łodzie. Świadczy to wymownie o 
tym, że dotychczasowi sprzymierzeńcy przestali wierzyć w sukces 

background image

powstania i tym samym przestali udzielać mu pomocy. A wręcz 
przeciwnie, starali się, jak mogli, zaskarbić 
117 
względy zwycięzców. Kozacy uznali oczywiście takie postępowanie 
mieszczan za zdradę i postanowili wymierzyć im karę, która miała 
zapewne podziałać profilaktycznie i przestrzec innych mieszkańców 
Ukrainy przed podobnąnielojalnością. W dniu 11 maja oddział 
kozacki na czajkach spłynął Dnieprem i próbował zaskoczyć obrońców 
miasta. Plan jednak nie powiódł się, gdyż zajmujące pozycje przed 
monasterem peczerskim oddziały polskie odparły atak ogniem 
działowym. 
Nie udała się również Kozakom obrona przepraw na Dnieprze, bowiem 
Żółkiewski wywiódł ich w pole wysyłając do Trypola silny oddział 
wojska pod dowództwem Potockiego, wyposażony w łodzie wiezione na 
wozach. Miał on podjąć próbę przeprawy i ściągnąć na siebie uwagę 
Kozaków. Plan okazał się skuteczny. Zagrożeni Kozacy 
skoncentrowali w okolicy Trypola gros swych sił, co umożliwiło 
Żółkiewskiemu dokonanie bez większych przeszkód przeprawy pod 
Kijowem. Spowodowało to z kolei odwrót oddziałów spod Trypola, 
dzięki czemu również Potocki przeprawił się bez żadnych strat. W 
ten sposób więc cała armia polska przekroczyła Dniepr i podjęła 
marsz na obóz powstańczy. 
Z nieznanych bliżej przyczyn Kozacy nie zdecydowali się na 
stawienie oporu w okolicy Perejasławia, lecz rozpoczęli odwrót w 
kierunku Alek-sandrowa (późniejsze Łubnie, stolica włości księcia 
Jeremiego Wiśnio-wieckiego). Być może po raz kolejny chcieli 
uchylić się od walki i umknąć w step lub na teren Rosji? Z taką 
ewentualnością liczył się zapewne i Żółkiewski, gdyż wysłał 
przodem oddział liczący tysiąc ludzi pod dowództwem starosty 
bracławskiego Strusia z zadaniem przekroczenia Suły, wyprzedzenia 
taboru kozackiego i odcięcia mu drogi dalszej ucieczki. 
Starosta bracławski dokładnie wykonał powierzone mu zadanie. 23 
lub 24 maja przeszedł Sułę pod miejscowością Choroszyn i zajął 
pozycję tuż za Aleksandrowem dokładnie w tym momencie, gdy Kozacy 
rozpoczynali przeprawę przez rzekę po moście w pobliżu miasta. 
Przeprawa odbyła się bez przeszkód, ale następujące „na pięty" 
Kozakom czołowe oddziały polskie silnym ogniem muszkietowym 
spędziły z pola tylną straż kozacką, której zadaniem było 
zniszczenie mostu. Umożliwiło to również głów nym siłom polskim 
natychmiastową przeprawę przez Sułę. Dzięki temu tabor kozacki 
znalazł się w potrzasku. Od frontu zajmowały pozycje głowi u siły 
Żółkiewskiego, a drogę odwrotu blokował Struś. W tej sytuacji ł.o 
bodą podjął decyzję opuszczenia miasta i okopania się na uroczysku 
S< > łonica pod Aleksandrowem (Łubniami). Było to miejsce dogodne 
do obu 
118 
ny, które Kozacy dodatkowo umocnili „sztuką". Wozy ustawiono w 
dziewięć rzędów i spięto łańcuchami. Zewnętrzny rząd zasypano 
ziemią, a całość dodatkowo umocniono szańcami, na których 
ustawiono artylerię liczącą ponad 30 armat różnych wagomiarów. 
Załogę obozu stanowiło 6 tysięcy mężczyzn zdolnych do walki i 

background image

dobrze zaopatrzonych w broń i amunicję. Nie brakowało również 
żywności. Gorzej natomiast było z dostępem do wody i z paszą dla 
koni, albowiem oddziały Żółkiewskiego otoczyły szczelnym 
pierścieniem obóz i odcięły go zupełnie od rzeki i pastwisk. 
Początkowo hetman zamierzał, wykorzystując zaskoczenie i panikę 
wśród załogi, zdobyć obóz sztunnem. Jednakże atak przeprowadzony w 
dniu 26 maja spowodował duże straty po stronie polskiej, a nie 
przyniósł rezultatu w postaci rozerwania wozów i wdarcia się do 
wnętrza taliom. W tej sytuacji Żółkiewski rozpoczął systematyczne 
oblężenie „twier-d/y" kozackiej. Trwało ono około dwóch tygodni. 
Żółkiewski oszczędzał swych żołnierzy nie ponawiając ryzykownych 
szturmów i ograniczając się do szczelnego otoczenia taboru 
oddziałami jazdy, która-jak twierdzą źródła - „prawie nie zsiadała 
z koni". A z jazdą polską w otwartym polu Kozacy nie potrafili 
walczyć. Nie oznacza to jednak, że trwali w zupełnej bezczynności. 
Wręcz przeciwnie, jak wynika z informacji źródłowych podejmowali 
oni dość liczne próby wypadów, a jedna z „wycieczek" skierowana na 
oddział starosty Strusia spowodowała nawet sporo strat w pol-skich 
szeregach (z zemsty Struś nakazał stracenie dwóch pojmanych 
Kozaków tuż przed umocnieniami obozu kozackiego). Były to jednak 
sukcesy sporadyczne, nie mające większego wpływu na ogólną 
sytuację oblężonych. W gruncie rzeczy przyczyniały się jedynie do 
powiększenia strat własnych. 
1 )uże straty załoga ponosiła również w wyniku systematycznego 
ostrzału .iilylcryjskiego prowadzonego przez stronę polską. Nic 
więc dziwnego, ze sytuacja w obozie systematycznie pogarszała się, 
zwłaszcza że już po kilku dniach pojawiły się duże trudności z 
zaopatrzeniem w wodę i pa-'■zc. Aby je zdobyć trzeba było 
organizować wypady, a te -jak już wspomni cl iśmy - kończyły się 
najczęściej porażkami, które na pewno nie wpły-v. aly na poprawę 
morale wojska. 
Trudną sytuację oblężonych pogarszały dodatkowo kłótnie i 
niesnaski \«. dowództwie powstańczym, a także pogłębiający się 
stan nieufności ze sii ony szeregowych powstańców w stosunku do 
„góry", czyli dowództwa powstania. Doprowadziło to w końcu do 
kolejnego „przewrotu" na szczy- 
119 
cie. Łobodę oskarżono o porozumienie z Żółkiewskim i o zdradę 
interesów kozackich, a następnie bezpardonowo, w stylu iście 
kozackim, pozbawiono nie tylko dowództwa, ale również i życia. No 
cóż, „nie ma dymu bez ognia" i coś tam na rzeczy jednak być 
musiało. Można też domniemywać, że zaszkodziły Łobodzie niesnaski 
z wciąż popularnym wśród czerni Nalewajką. 
Nowym głównodowodzącym ostatecznie został ataman Krempski, ten 
sam, który poniósł porażkę pod Kaniowem. Za tą kandydaturą 
przemawiało głównie to, że... był mało znany i do tej pory nie 
pełnił żadnej ważniejszej funkcji we władzach powstańczych. Kozacy 
bowiem uważali -zapewne słusznie - że taki niezbyt obciążony 
winami w stosunku do Rzeczpospolitej dowódca będzie łatwiejszy do 
zaakceptowania dla Żółkiewskiego jako partner w rozmowach 

background image

pokojowych niż znienawidzony Nale-wajko, którego wydania strona 
polska systematycznie żądała. 
A sytuacja w obozie wskazywała na to, że moment kapitulacji jest 
już bliski. Morderczy ostrzał armatni powodował liczne straty w 
ludziach i sprzęcie (zniszczono podobno między innymi aż 
kilkanaście armat). Katastrofalny był też brak wody. Pozbawione 
paszy i spragnione zwierzęta zdychały masowo. Ich zwłoki gniły „na 
majdanie" zatruwając ziemię i powietrze. 
Wody brakowało również ludziom. Doprawdy trudno wręcz wyobrazić 
sobie sytuację tysięcy ludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci 
stłoczonych na niewielkim przecież terenie, na którym chowano 
zmarłych ludzi i gniły szczątki zdechłych koni i bydła. O 
problemach z załatwianiem potrzeb fizjologicznych i związanym z 
tym dodatkowym zatruwaniem terenu nie warto już nawet wspominać. 
Wszystko to powodowało gwałtowne pogorszenie się stanu sanitarnego 
i groziło wręcz wybuchem epidemii. 
Pod tym względem sytuacja w obozie polskim była o wiele lepsza, 
ale i tam nie brakowało problemów. Główny to brak żywności. W 
czasie szybkiego pościgu nie zdążono zgromadzić odpowiedniej 
ilości „wiwendy", a teraz, na stepowo-pustynnym obszarze trudno 
było te braki uzupełnić. Wojsku polskiemu groził więc głód. 
Wprawdzie, jak wiadomo, bez jedzenia łatwiej wytrzymać niż bez 
picia, nie może to jednak trwać zbyt długo. 
Hetman nie mógł sobie pozwolić na zbyt długie oblężenie również 
dlatego, że liczył się z możliwością odsieczy ze strony załóg 
czajek kozackich na Dnieprze (prawdopodobnie tych, które dokonały 
dywersyjnego, nieudanego ataku na Kijów) oraz ze strony załogi 
pozostawionej na Si- 
120 
czy33 pod wodzą atamana koszowego Kaspra Podwysockiego. Bo załoga 
Siczy zdecydowała się wreszcie udzielić pomocy swym „braciom" i 
posuwała się w stronę Sołonicy. Bardzo jednak wolno, gdyż ich 
uwagę zajmowała głównie grabież mijanych po drodze majątków 
szlacheckich. Trudno więc się dziwić, że Żółkiewski pragnął jak 
najszybciej skłonić powstańców do kapitulacji. W tym celu 
rozpoczął w dniu 4 czerwca gwałtowny ostrzał obozu. Trwał on dwa 
dni i dwie noce zadając oblężonym duże straty. Nawałnica ognia 
musiała być rzeczywiście duża, jeśli współczesne relacje podają, 
że zginęło wówczas w obozie około 200 ludzi. O rannych i o 
stratach materialnych źródła nie wspominają, podobnie jak o 
wpływie nieustannego bombardowania na morale załogi. 
Równocześnie też toczyły się przygotowania do szturmu generalnego. 
Aby zaradzić brakowi piechoty, Żółkiewski zamierzał nakazać 
jeździe zsiąść z koni. Dla tej prowizorycznej piechoty 
przygotowano, mające chronić ją w czasie ataku, kosze na kołach 
wypełnione ziemią. 
Do szturmu generalnego wyznaczonego na dzień 7 czerwca jednak nie 
doszło, gdyż wcześniej, obserwując czynione przygotowania i zdając 
sobie sprawę z beznadziejności sytuacji, Kozacy wysłali (po raz 
kolejny zresztą, ale tym razem już ostatni) swych przedstawicieli 
z propozycją rozmów pokojowych. 

background image

Hetman Żółkiewski zażądał wydania przywódców powstania, z 
Nalewajką na czele, „królowi na łaskę i niełaskę", a także armat, 
strzelby, chorągwi i trąb otrzymanych od cesarza Rudolfa oraz 
wszystkich łupów zagrabionych przez Kozaków w trakcie powstania. 
Oczywiście wszyscy powstańcy mieli rozejść się do domów złożywszy 
przedtem obietnicę nie gromadzenia się i nie podejmowania żadnych 
działań bez pozwolenia króla. ( hodziło tu oczywiście o wyprawy po 
„dobro tatarskie i tureckie", bo o nowych buntach przeciw 
Rzeczpospolitej nie mogło być nawet mowy. 
Zdaniem niektórych historyków były to warunki bardzo twarde, wręcz 
s Lirowe, zdaniem innych raczej łagodne. Osobiście byłbym skłonny 
przychylić się do tej drugiej opinii. Powiedzmy jednak otwarcie, 
że umiarkowana postawa hetmana nie była wynikiem jego przychylnego 
stosunku do pokonanych „nieprzyjaciół korony". Po prostu 
wynegocjował on optymalne, możliwe do osiągnięcia w danej sytuacji 
warunki. Bo gdyby postawił warunki surowsze, to doprowadzeni do 
ostateczności Kozacy mo- 
' A. Prochaska, Hetman Żółkiewski..., s. 30. 
121 
gli jeszcze przez pewien czas stawiać opór, a szturm, nawet 
zwycięski, spowodowałby na pewno znaczne straty w armii koronnej. 
A tych Żółkiewski, jak każdy dobry wódz, pragnął uniknąć. Chwalono 
go zresztą później powszechnie za odniesienie zwycięstwa „małym 
rozlewem krwi". Nie w tym jednak rzecz, czy były to warunki 
surowe, czy nie, bo oto okazało się, że hetman albo działał w złej 
wierze, zawierając porozumienie, albo też nie panował nad swym 
wojskiem, gdyż strona polska, po rozbrojeniu powstańców, nie 
dotrzymała warunków kapitulacji i dopuściła się mordów na 
bezbronnym już przeciwniku. 
Relacje z tego tragicznego wydarzenia są dość sprzeczne i nie 
pozwalają na odtworzenie pełnego obrazu. Żółkiewski w sprawozdaniu 
dla króla broni siebie twierdząc, że przyczyną zajścia było 
zacietrzewienie żołnierzy koronnych pochodzących z Ukrainy, którzy 
nie tylko odebrali zrabowane im przez powstańców mienie, ale 
zabrali im również należące do nich rzeczy. Spowodowało to tumult, 
któremu dowództwo polskie nie zdołało w pełni zaradzić; w jego 
trakcie zginęło kilkudziesięciu Kozaków. Podobnie rzecz 
przedstawia związany z kanclerzem J. Zamojskim kronikarz Reinhold 
Heidenstein. 
Natomiast w relacji Joachima Bielskiego rzecz przedstawiała się 
nieco inaczej, dlatego warto przytoczyć odpowiedni fragment: 
„Lecz gdy im (Kozakom - R. R.) hetman na to przyrzec nie chciał, 
aby tam każdy swego poddanego, gdyby go poznał, wziąć nie miał, 
cofnęli się nazad i powiedzieli, że się »wolimy do gardeł naszych 
bronić«. A hetman im rzekł: »Brońcież się!«. I zaraz skoczyli nasi 
do nich, że ni do sprawy ani do strzelby przyjść nie mogli. I tak 
ich niemiłosiernie siekli, że na milę albo dalej trup na trupie 
leżał. Jakoż było wszystkich w taborze z czernią i z żonkami na 
dziesięć tysięcy, których nie uszło więcej półtora tysięcy..."34 
Zapewne nie brak w tej relacji sporej przesady. W źródłach XVI i 
XVII--wiecznych dość często podawano nieprawdziwą liczbę wojsk, 

background image

przy czym regułą było powiększanie sił przeciwnika i pomniejszanie 
własnych. Nie brak też w nich opisów masowych rzezi, w których 
„trup na trupie" leży na przestrzeni wielu mil. Ale tym razem 
rozmiary zbrodni nie są najważniejsze i doprawdy niewielkie ma 
znaczenie, czy Kozaków zginęło kilkudziesięciu czy kilkuset, czy 
też kilka tysięcy. Osobiście zresztą jestem 
34 J. B i e 1 s k i, Ciąg dalszy kroniki polskiej zawierający 
dzieje od 1587 do 1598..., do druku podał F. H. Sobieszczański, 
Warszawa 1851, s. 280. 
122 

skłonny przypuszczać, że liczba ofiar była zapewne bliższa 
kilkudziesięciu niż kilkuset. Ale, powtarzam, nie to jest 
najważniejsze. Istotne jest przede wszystkim to, że do zbrodni w 
ogóle doszło i że zwycięska strona polska dopuściła się 
oczywistego wiarołomstwa. Można oczywiście zastanawiać się, czy 
tumult wybuchł wbrew zakazom Żółkiewskiego, który razem z 
rotmistrzami próbował go opanować, czy też, jak chce Bielski, 
właściwie za jego, nie do końca co najwyżej wypowiedzianym, 
przyzwoleniem. Nie roztrząsajmy jednak tego problemu, bo do 
żadnych wniosków obecnie i tak dojść się nie da. 
Ważne i tragiczne w skutkach jest jedynie to, że Polacy nie 
dotrzymali warunków ugody i dopuścili się zbrodni, a krew, jaka 
wówczas została przelana, zaostrzyła jedynie antagonizmy polsko-
kozacko-ukraińskie i stała się jednąz przyczyn wzajemnych 
nienawiści. Pamiętajmy też o tej zbrodni, gdy będziemy oceniać 
postępowanie Kozaków w następnych powstaniach. Jak również 
wówczas, gdy czytamy i oglądamy Ogniem i mieczem. Pamiętajmy o 
tym, że wbrew obiegowym poglądom, w konfliktach polsko-ukraiń-
skich nie byliśmy bez winy. „Gwałt niech się gwałtem odciska". 
Niestety, ta filozofia naszego wieszcza była bardzo bliska ludziom 
tamtej epoki. A w ostateczności zapłacić miała za to i 
Rzeczpospolita, i Ukraina. 
4.2.3. Od ugody olszańskiej do ugody kurukowskiej 
Po zwycięstwie nad Sołonicą wśród większości szlachty, a także i 
posłów sejmowych zapanowało przekonanie, że nadszedł wreszcie 
koniec kłopotów z Ukrainą i z Kozakami. Takie przynajmniej 
wrażenie można odnieść czytając konstytucję sejmu 1597 roku, w 
której postanowiono uznać Kozaków za zdrajców i wrogów państwa. 
Odebrano przysługujące im do tej pory wolności i przywileje, a 
wielu z nich skazano na kary konfiskaty majątków i banicji. 
Nakazano też Żółkiewskiemu zniszczyć resztę swawolników. 
Bardzo surowo postąpiono również z wydanymi w ręce polskie 
przywódcami powstania. Wszyscy oni po wielu przesłuchaniach i 
zwyczajowych wówczas torturach zostali straceni. Najdłużej, bo aż 
10 miesięcy czekał na egzekucję sam Nalewąjko. Skazano go na 
ścięcie i poćwiartowanie, a wyrok wykonano dopiero 11 kwietnia 
1597 roku na Nalewkach. Legenda ludowa ubarwiła jego śmierć 
scenami męczarni na rozżarzonym 
123 

background image

koniu lub spalenia we wnętrzu miedzianego byka. Oczywiście nic 
takiego nie miało miejsca, ale czy to ważne? Lud wierzy w to, w co 
chce wierzyć i żadna historyczna prawda nie jest mu do tego 
potrzebna. Cóż zresztą dziwić się ludowi, jeśli w te bajki 
uwierzyli niektórzy kronikarze, powie-ściopisarze, a nawet 
historycy? 
W każdym bądź razie wydaje się, że w Warszawie odetchnięto z ulgą 
i z wiarą, że srogość rozwiąże problem, że powstrzyma wszystkich 
kandydatów na następców Łobody, Sawuły i Nalewajki. Bardziej 
jednak zorientowani w materii ukraińskiej politycy zdawali sobie 
doskonale sprawę, że tak naprawdę droga do uspokojenia Ukrainy 
była bardzo jeszcze daleka, a Sołonica stanowiła co najwyżej jej 
początek. W dodatku nie najbardziej udany! Najlepiej i 
najdosadniej ujął to sam Żółkiewski mówiąc, że „gadzina (tj. 
kozaczyzna) jest tylko przyduszona i odżyje przy nadarzającej się 
sposobności"35. Użycie wyrazu „gadzina" świadczy o negatywnym, 
bardzo emocjonalnym stosunku hetmana do niedawnych przeciwników, 
ale sens zdania trafnie oddaje obraz sytuacji. Problemy ukraińskie 
i kozackie nie zostały rozwiązane i w każdej chwili można było 
spodziewać się nowego wybuchu. Dlatego też Żółkiewski radził 
królowi i sejmowi utrzymywać na Ukrainie silne wojsko i nakazać 
starostom, szlachcie i magnatom, aby w zarodku tłumili każdy 
przejaw buntu. Niestety, było to typowe „leczenie objawowe", które 
mogło jedynie złagodzić symptomy choroby. Rady te trafiły jednak 
do przekonania Zygmuntowi III, który 1 września 1596 roku wydał 
uniwersał, skierowany do szlachty województw wołyńskiego, 
kijowskiego i bracławskiego, nakazujący, aby w imię obywatelskiego 
obowiązku traktowali Kozaków - „choćby ich do jednego, pięciu albo 
sześciu ludzi bez służby przyłączyło się" -jak wrogów i albo 
odstawiali w ręce władz, albo też na miejscu „na gardle karali". 
To była już wyraźna zachęta do stosowania linczu. 
Ta srogość, choć trudna do zaakceptowania, byłaby może nawet i 
skuteczna, gdyby równocześnie Kozakom zaproponowano możliwe do 
przyjęcia rozwiązania polityczne. Gdyby postarano się choć 
częściowo zaspokoić ich aspiracje. Póki co jednak nic takiego nie 
miało miejsca. Sejm i rząd zadowoliły się samymi represjami! 
Nie oznacza to jednak, że nie pojawiły się wówczas żadne koncepcje 
rozwiązania polityczno-społecznyeh problemów Ukrainy. Owszem, było 
35 W. Tomkie wic z, Kozaczyzna ukrainna..., s. 28. 
124 
ich nawet sporo. Większość z nich miała jednak zasadniczą cechę, 
którą— patrząc z punktu widzenia interesującego nas tematu - można 
określić jako wadę, traktowały mianowicie Ukrainę przede wszystkim 
jako teren buforowy, przedmurze obronne Rzeczpospolitej przed 
Tatarami i Turkami, a także Moskwą. Jeśli więc zajmowały się 
kwestią kozaczyzny, to również prawie wyłącznie z tego punktu 
widzenia. Mimo to jednak nie sposób zupełnie pominąć poglądów 
ówczesnych, XVI i XVII-wiecznych publicystów na temat „urządzenia 
Ukrainy". Najbardziej płodny w pomysły był biskup kijowski Józef 
Wereszczyński. Dostrzegał on przede wszystkim zagrożenie 
Rzeczpospolitej ze strony Moskwy (choć nie lekceważył również 

background image

niebezpieczeństwa najazdów tatarskich i tureckich), w związku z 
czym w pracy pt. Sposób osady Nowego Kyowa... postulował 
przywrócenie dawnej świetności Kijowa i zamienienie go w potężną, 
kresową twierdzę, dzięki której „nie tylko wszytka ziemia ruska, 
ale y wszytka Korona Polska, jako za najlepszym murem, bespieczna 
od Moskwy zawżdy była". 
Wereszczyński zdawał sobie jednak sprawę z tego, że otoczenie 
Kijowa potężnymi wałami i obsadzenie liczną załogą może okazać się 
niewystarczające, dlatego też w jednym ze swych dzieł pt. 
Publika... przez list objaśniona, tak ze strony fundowania szkoły 
rycerskiej synom koronnym na Ukrainie..., skierowanym do sejmu i 
sejmików, proponował zorganizowanie na kresach potężnej „szkoły 
rycerskiej" obliczonej na około 10 tysięcy adeptów, głównie 
rekrutujących się spośród bezrobotnych młodych szlachciców, którzy 
„ławy jeno w domu ze wstydem w próżnowaniu pocierają". Trudno 
odmówić sensu tej propozycji, jej realizacja mogła się bowiem 
rzeczywiście przyczynić do rozwiązania przynajmniej dwóch palących 
problemów państwa - bezpieczeństwa na najbardziej zagrożonej, 
wręcz „płonącej" granicy i kwestii wyżu demograficznego. Wystąpił 
on wówczas nie tylko w Rzeczpospolitej, ale również i w większości 
krajów Europy, zwłaszcza Zachodniej. Nasza „młódź szlachecka" 
znalazła się jednak w znacznie gorszej sytuacji niż jej rówieśnicy 
w Hiszpanii, Portugalii, Francji i Anglii, gdyż nie mogła szukać 
swej szansy w ekspansji kolonialnej lub, jak zwłaszcza w Anglii, w 
handlu, przemyśle i bankowości. Z tego powodu majątki szlacheckie 
w Polsce i na Litwie były dzielone na coraz więcej części, rody 
szlacheckie pauperyzowały się i wiele z nich spadało do poziomu 
szlachty zagrodowej. „Pocierająca ławy" młodzież była również 
kłopotliwa dla władzy państwowej, łatwo bowiem 
125 
dawała się namówić do udziału w różnych imprezach, dobrze jeszcze, 
jeśli popieranych przez dwór królewski jak chociażby dymitriady w 
Rosji czy, nieco później, udział w dywersji lisowczyków na 
Węgrzech. Ale ta sama młódź brała równie chętny udział w 
awanturach w kraju, na sejmikach czy też w rokoszach przeciw 
królowi. Znalezienie więc dla niej godziwego, zgodnego z interesem 
państwa zajęcia w „akademii rycerskiej" powinno spotkać się z 
poparciem dworu. Mimo tych plusów jednak projekt ów nie doczekał 
się realizacji, prawdopodobnie z powodu trudności finansowych, 
mimo że biskup w swym dziele sporo miejsca poświęcił tej kwestii 
proponując między innymi pobieranie na ten cel „dziesięciny" od 
szlachty ukrainnej, a także przeznaczenie dochodów z czopowego 
oraz 14 dochodów ze starostw ukrainnych. 
Nie doczekał się również realizacji inny, alternatywny pomysł 
biskupa Wereszczyńskiego, a mianowicie sprowadzenie na teren 
Ukrainy... zakonu maltańskiego, czyli dawnych joannitów. Bez mała 
można by go uznać za realizację testamentu politycznego Konrada 
Mazowieckiego, choć nie oznacza to, że podejrzewam biskupa o chęć 
dokonania powtórki z historii. Inne czasy, inny teren i inne 
warunki. Niemniej jednak, nie sądzę, aby był sens głębiej się nad 
tą dość fantastyczną propozycją zastanawiać. 

background image

Interesujący projekt rozwiązania problemu Ukrainy przedstawił 
również ksiądz Piotr Grabowski, autor traktatu Niżna Polska. Nie 
wnikając w jego szczegóły warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że 
księdza Gra-bowskiego, podobnie jak biskupa kijowskiego, Ukraina 
interesowała przede wszystkim jako bastion obronny 
Rzeczpospolitej. Dlatego też, podobnie jak Wereszczyński, pragnął 
ją zasiedlić „synami koronnymi", a więc „bezrobotną" szlachtą 
polską, z tym jednak, że nie na zasadzie organizowania 
gigantycznej szkoły rycerskiej, lecz poprzez normalne osadnictwo 
wojskowe. Powstałaby w ten sposób na Ukrainie kolonia polska, 
którą autor pomysłu nazywa „Niżną Polską". Dla naszych rozważań 
interesujące jest również i to, że w swej pracy ksiądz Grabowski 
poświęcił nieco uwagi kwestii kozackiej. Uważał mianowicie, że 
problem ten rozwiąże się niejako samoistnie, gdyż Kozacy zechcą 
dobrowolnie wstąpić w szeregi rycerstwa Niżnej Polski. 
Zapewne projekt księdza Grabowskiego mógłby przyczynić się do 
rozwiązania problemu ukraińskiego, gdyż Niżna Polska uzyskałaby 
pewną autonomię w ramach Korony (jej zwierzchnikiem miał być król, 
a jej obywatele mieliby swych posłów na sejmie i swego 
reprezentanta na dworze 
126 
królewskim). Dalszym krokiem mogło być już jedynie nadanie całej 
Ukrainie tego samego statusu, jaki przysługiwał Koronie i Litwie, 
a więc przekształcenie państwa w Rzeczpospolitą Trojga Narodów. 
Byłby to również „krok we właściwym kierunku", jeśli chodzi o 
Kozaków, gdyż przyjęcie ich do rycerstwa Niżnej Polski oznaczałoby 
de facto ich nobilitację. Niestety, propozycja ta (jak zresztą i 
inne, które wyszły spod piór ówczesnych publicystów) nie doczekała 
się realizacji, gdyż na przeszkodzie stanął brak wyobraźni i 
zdolności przewidywania ówczesnych kół rządzących, a także (a może 
nawet przede wszystkim) egoizm klasowy szlachty, która nie chciała 
pogodzić się z jakąkolwiek formą nawet częściowej nobilitacji 
„chamów". A szkoda, gdyż rozwiązanie to - idealne z punktu 
widzenia państwa - tak naprawdę w niczym nie zaszkodziłoby samej 
szlachcie i nie naruszyłoby jej prerogatyw. Czyż bowiem pod koniec 
XVI wieku Kozacy rzeczywiście tak bardzo różnili się od licznych w 
tym czasie rzesz „chłoposzlachty" zaściankowej -mazowieckiej czy 
też żmudzkiej? A przecież posiadała ona wszelkie prawa polityczne 
przynależne stanowi szlacheckiemu. Wszak to już wówczas 
obowiązywało hasło „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Czyż 
wobec tego powiększenie gminu szlacheckiego o kilkanaście tysięcy 
„nuworyszów" mogło w czymkolwiek zaszkodzić strukturze ówczesnego 
państwa? Mogło natomiast przyczynić się do rozwiązania problemu 
ukraińskiego, gdyż Kozacy, uzyskawszy upragniony status warstwy 
uprzywilejowanej, zapewne z czasem zasymilowaliby się z resztą 
szlachty i przestali być źródłem nieustannego fermentu na 
Ukrainie, pozostając nadal jej elitą społeczną, a więc tą warstwą, 
której w owym czasie narodowi ukraińskiemu tak bardzo brakowało. 
Zwłaszcza gdyby Ukraina stała się trzecim, pełnoprawnym członem 
państwa. 

background image

Niestety, tak się nie stało. Zarówno sejm, jak i dwór królewski 
pozostały wierne polityce „schłopienia" Kozaków. Trudno o tej 
polityce powiedzieć coś dobrego. Na pewno nie była ona ani 
odważna, ani nowatorska czy też dalekowzroczna. Może jednak byłaby 
skuteczna, gdyby... była możliwa. Tak jednak nie było. Przede 
wszystkim dlatego, że Rzeczpospolita była za słaba na to, aby 
konsekwentnie wcielić ją w życie. Czyż bowiem 3 tysiące wojska 
koronnego na Ukrainie mogło zlikwidować liczącą co najmniej 
kilkanaście tysięcy ludzi organizację bojową, której członkowie 
znani byli ze swych umiejętności żołnierskich? Organizację 
popieraną i wspieraną przez szerokie rzesze ludu ukraińskiego, a 
której w dodatku sprzyjał również i teren, na którym istniała i 
działała? 
127 
Pozostaje zresztą otwarte pytanie, czy tak naprawdę Rzeczpospolita 
rzeczywiście chciała „schłopić" Kozaków i zlikwidować bractwo 
zaporoskie? Obserwując meandry ówczesnej polityki i postępowanie 
władz państwowych, można mieć co do tego poważne wątpliwości. Po 
prostu, państwa dysponującego tak małą stałą siłą zbrojną i 
niezdolnego do większego, długotrwałego wysiłku zbrojnego naprawdę 
nie stać było na rezygnację z tej istotnej siły militarnej, jaką 
byli Kozacy. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wielkość państwa 
(w szczytowym momencie obszar Rzeczpospolitej wynosił około 990 
tysięcy km2) i długość jej granic. A nie zapominajmy również i o 
tym, że bynajmniej nie były to granice spokojne (może za wyjątkiem 
granicy z włościami Habsburgów, choć i w tym przypadku nie do 
końca jest to prawda). Przecież Rzeczpospolita pozostawał;] w 
mniej lub bardziej ostrym konflikcie ze Szwecją, Wielkim Księstwem 
Moskiewskim i Turcją, że nie wspomnę już o permanentnych kłopotach 
z Chanatem Krymskim. 
Zaporożcy byli kłopotliwi, to prawda. Ich wyprawy na posiadłości 
tu reckie i tatarskie były przyczyną nieustannych problemów 
dyplomatycz nych, choć, jak już wspomniałem, obecnie jesteśmy 
skłonni nieco przecc niać ich wpływ na kształt naszych stosunków z 
państwami muzułmański mi, gdyż wojny tureckie miały poważniejsze 
podłoże i przyczyny niż tyl ko drobne, choć na pewno dokuczliwe, 
„ukłucia" kozackie. Tatarzy zaś dokonywaliby najazdów na Ukrainę 
również i wówczas, gdyby Kozaków w ogóle nie było, bo - prawdę 
mówiąc - taki był ich sposób na życic Łupy i jasyr pochodzące z 
najazdów na Rzeczpospolitą - i na Wielkie Księstwo Moskiewskie 
również - były przecież jednym z głównych źró deł utrzymania tego 
biednego w gruncie xxc,cttj narodu zamieszkującego niezbyt 
urodzajne tereny. 
Kozacy byli również przyczyną wielu problemów wewnętrznych. Byli 
„zbuntowanymi chamami", antagonizowali Ukrainę, wszczynali bunty i 
powstania, stali się wreszcie jedną z sił zwalczających tak drogą 
sercu Zygmunta III unię brzeską. Stali się wręcz ramieniem 
zbrojnym walczącego o swe istnienie prawosławia (do kwestii tej 
powrócimy za chwilę). Mimo wszystko jednak Kozacy byli potrzebni i 
gdy wybuchała kolejna wojna władze państwa bez żenady wzywały ich 
na pomoc. Bez żadnych skrupułów przymykano wówczas oko na 

background image

postanowienia ograniczające liczbę Kozaków rejestrowych, ogłaszano 
powszechną amnestię darowując im wszelkie winy i nieprawości, a 
następnie werbowano ich do oddziałów 
128 
*'•«»■            A.'i'.v 
()gólny widok Kijowa z lat 1640-1645 
1'oroh Nienasytecki 
 .•_.    .- v* ••'V 
Zaporoskie działo, moździerze i kule 
koronnych i prywatnych. Na poparcie tych słów można przytoczyć 
wiele dowodów, ot chociażby konstytucję sejmową z 1601 roku, 
która, w zamian za usługi oddane przez Kozaków w czasie wojny z 
hospodarem wołoskim Michałem Walecznym, a także w zamian za 
obietnicę pomocy w szykującej się wojnie ze Szwecją o Inflanty 
znosiła banicję, jaką w swoim czasie obłożono uczestników powstań 
Kosińskiego i Nalewajki. 
Łaska okazana przez sejm, a także obietnica wypłaty regularnego 
żołdu i zapewne nadzieja przyszłych zysków poskutkowała. Na wojnę 
inflancką wyruszyło kilka tysięcy Kozaków z hetmanem Samuelem 
Kiszką na czele. Rzeczpospolita zobowiązała się wypłacać im 
kwartalny żołd w wysokości 7 złotych na szeregowego Kozaka. 
Pierwszą ratę wypłacono rzeczywiście w terminie, później jednak 
„zapomniano" o obietnicach i pieniądze nie nadchodziły. Nie na 
wiele zdały się monity i groźby odejścia do domów. W tej sytuacji 
Kozacy „wzięli więc sprawy w swoje ręce" napadając na zrujnowane, 
wygłodzone wioski. Prawdę mówiąc, w Inflantach nie było jednak za 
bardzo co rabować, gdyż był to wówczas kraj wynędzniały i 
spustoszony długotrwałymi działaniami, w którym z żywnością było 
bardzo krucho. Na nic się więc również zdało torturowanie 
nieszczęsnej ludności, która nie mogła wskazać miejsc ukrycia 
zapasów żywności i skarbów, bo ich po prostu nie miała. W tej 
sytuacji w 1603 roku oddziały kozackie pod dowództwem nowego 
hetmana, Iwana Kuckowicza (Kiszka w międzyczasie zginął), ruszyły 
w kierunku Białorusi. Tu już można było sobie pohulać, gdyż kraj 
był bardziej zasobny i znacznie mniej zniszczony. Kozacy mogli 
więc sobie powetować z nawiązką miesiące postu, grabiąc Połock, 
Witebsk i Mohylew. Znów posypały się skargi, nie tylko mieszczan, 
ale i miejscowej szlachty, na którą dowódcy kozackich oddziałów 
nakładali wysokie kontrybucje. Zygmunt III nie przysłał oczywiście 
zaległych pieniędzy, których w skarbcu Rzeczpospolitej tradycyjnie 
brakowało, nakazał natomiast swym dotychczasowym sprzymierzeńcom 
natychmiastowy powrót na Ukrainę. No cóż, „murzyn zrobił swoje, 
murzyn może odejść". Zwłaszcza że stał się nieco kłopotliwy! 
Zapewne trudno tłumaczyć i usprawiedliwiać rozboje i gwałty 
czynione przez Zaporożców. Nieszczęśni mieszkańcy miast i wiosek 
leżących na trasie pochodu wracających oddziałów nie byli przecież 
niczemu winni. Pamiętajmy jednak i o tym, że Kozacy na tych 
terenach znaleźli się nie z własnej woli, że zostali zwerbowani 
przez oficjalne władze państwa, 
129 

background image

które powinny były wywiązać się w pełni ze swoich zobowiązań. Być 
może wówczas nie doszłoby do tych napadów, grabieży i gwałtów, a 
jeśli nawet - bo przypominam po raz kolejny, że dyscyplina w 
ówczesnych armiach, nawet regularnych, pozostawiała wiele do 
życzenia - to byłoby ich na pewno mniej. Chociażby dlatego, że 
wracający Kozacy nie byliby aż tak bardzo rozżaleni i 
rozłoszczeni. 
Niejako przy okazji warto wspomnieć o piśmie wystosowanym przez 
atamana Kuckowicza do Jakuba Strusia, świadczy ono bowiem o 
zmianach, jakie zachodziły wewnątrz bractwa kozackiego, o ewolucji 
poglądów na miejsce i rolę Kozaczyzny na Ukrainie. W piśmie tym 
bowiem, obok tradycyjnego już powoływania się na przynależne i 
zagwarantowane ponoć przez króla „swobody" kozackie, znalazło się 
również żądanie wycofania wojsk koronnych z Ukrainy i 
pozostawienia jej Kozakom36. Reakcja władz Rzeczpospolitej na to 
pismo jest nieznana. Być może zresztą ma rację W. Serczyk, że nikt 
nie wnikał głębiej w użyte w liście sformułowania. Jeśli tak, to 
po raz kolejny wypada westchnąć nad krótkowzrocznością ludzi 
sterujących wówczas państwem. Czyż bowiem naprawdę trudno było 
zauważyć, jak wzrastają i konkretyzują się żądania Kozaków? Czyż 
nie powinno stać się to przysłowiowym „ostatnim dzwonkiem" 
wskazującym na konieczność poważnego potraktowania spraw kozackich 
i ukra-innych? Nikt jednak nie zaprzątał sobie tym głowy, gdyż 
magnatów, zwłaszcza kresowych, a również i króla bardziej 
interesowały sprawy rosyjskie, a mówiąc konkretnie tzw. 
dymitriady. Magnatom popierającym roszczenia Dymitra I Samozwańca 
marzyły się ogromne nadania, które spodziewali się uzyskać od 
wdzięcznego za pomoc kandydata do tronu carów (Jerzy Mniszech nie 
wahał się oddać temu awanturnikowi swą córkę Ma-rynę za żonę. No 
cóż, korona carów miała niewątpliwie ogromną siłę przekonywania). 
Natomiast Zygmunt III miał nadzieję, że przy pomocy Dymitra zdoła 
doprowadzić do unii rosyjskiego Kościoła prawosławnego z Rzymem. 
Dymitrowi i towarzyszącym mu magnatom potrzebne było „mięso 
armatnie", znów więc przypomniano sobie o tym, jak doskonałymi 
żołnierzami są Kozacy i rozpoczęto werbunek mołojców. Nie wiemy, 
ilu ostatecznie Kozaków pociągnęło na Moskwę z oddziałami 
pierwszego Samozwańca. Podobno jesienią 1604 roku w obozie pod 
Nowogrodem Siewierskim było 
'W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 154-155. 
130 
ich aż 12 tysięcy. Towarzyszyli oni Dymitrowi aż do Moskwy, brali 
udział w jego koronacji i nie opuścili aż do śmierci w maju 1605 
roku. 
Kozacy wzięli również liczny udział w awanturze następnego „Łże 
Dymitra". Pod koniec 1608 roku w obozie w Tuszynie znajdowało się 
już około 13 tysięcy mołojców, a w roku następnym przybyło 
dalszych 8 tysięcy. Liczby te świadczą wymownie o tym, jaką potęgą 
stała się organizacja kozacka. A przecież na Ukrainie pozostało 
jeszcze dość Kozaków, aby organizować udane napady na Tatarów i 
Turków. W 1606 roku, na przykład, kilkakrotnie czajki kozackie 
napadły na wybrzeża tureckie łupiąc i niszcząc Kilię, Akerman i 

background image

Warnę. W 1608 roku z kolei celem najazdu stał się Perekop krymski, 
który po dokładnym ograbieniu został spalony. Akcje te 
doprowadzały do wściekłości władze tureckie i były przyczyną wielu 
zadrażnień między Rzeczpospolitą i Turcją, która wielokrotnie 
groziła wojną odwetową. Do faktycznych działań zbrojnych jednakże 
nie dochodziło, gdyż, prawdę mówiąc, napaści kozackie, choć 
niewątpliwie denerwujące i upokarzające dla sułtana, który 
przecież uważał się za największego mocarza ówczesnego świata, tak 
naprawdę nie były wystarczającym powodem do wojny. Podobnie jak 
nie były nim wyczyny piratów i korsarzy angielskich nieustająco 
atakujących flotę hiszpańską i wybrzeża hiszpańskiej Ameryki. 
Jeśli dochodziło więc do konfliktów zbrojnych między tymi 
państwami, to ich przyczyny były daleko głębsze i poważniejsze. A 
wyczyny piratów morskich czy też lądowych były co najwyżej 
wygodnym, bo namacalnym pretekstem. 
W przypadku Turcji należy też pamiętać o tym, że państwo to w 
omawianym okresie znalazło się w fazie kolejnego, głębokiego 
kryzysu i nie bardzo mogło sobie pozwolić na wojnę z potężną bądź 
co bądź jeszcze wówczas Rzeczpospolitą. Ale Turcy byli w tej 
dogodnej sytuacji, że dysponowali nie tylko argumentami 
dyplomatycznymi. Tym istotnym „argumentem" byli Tatarzy, których 
specjalnie zachęcać do organizowania wypraw odwetowych na 
Rzeczpospolitą, a zwłaszcza na Ukrainę, nie trzeba było. Warto o 
tym pamiętać oceniając tezę, popularną w tamtych czasach, a i 
pojawiającą się obecnie, że to wyłącznie z winy kozackiej Ukrainę 
trapiły częste najazdy tatarskie. Tatarzy na Ukrainę napadaliby 
tak czy inaczej, nawet gdyby Kozaków nie było. Dał temu wyraz 
Krzysztof Pal-czewski w wydanym w 1618 roku w Krakowie traktacie O 
Kozakach jeśli ich znosić czy nie... Pan pisarz ziemski zatorski i 
oświęcimski przeciwstawia się w nim nader popularnej wówczas wśród 
szlachty tezie, że Ko- 
131 
żaków należy zniszczyć, aby uzyskać obiecywany przez władze 
tureckie spokój ze strony Tatarów i Turków i słusznie zauważa, że 
„...pierwej to była ordinacyja Tatarom mało nie każdego roku, nie 
około Baru albo Krzemieńca, ale około Sędomirza, około Opatowa 
około Zawichosta nas pustoszyć. Z łaski Bożey iako Kozacy nastali 
razu jednego tak głęboko w ziemie nasze wpaść nie śmieli". Trudno 
mu odmówić słuszności. Bez Kozaków na Ukrainie napady tatarskie 
byłyby częstsze, a na pewno bardziej bezkarne. Kozacy stanowili 
przecież poważne zagrożenie dla hulających po Ukrainie czambułów i 
niejednokrotnie zmuszali Tatarów do porzucenia łupów i jasyru, i 
do panicznej ucieczki. Tak było chociażby w 1612 roku, kiedy to 
Zaporożcy odnieśli nad Tatarami ogromny sukces w bitwie pod Białą 
Cerkwią i zmusili ich do ucieczki. Dzięki temu około 5 tysięcy 
jeńców odzyskało wówczas wolność. 
Prawdą jest i to, że na Ukrainie zawiązał się tragiczny w skutkach 
dla tego ludu i dla tego kraju węzeł gordyjski, którego w żaden 
sposób nie potrafiły rozwikłać władze Rzeczpospolitej i Turcji. Bo 
też tak naprawdę obie strony były w tej kwestii bezsilne. Ani 
Turcy nie mogli (nawet gdyby bardzo chcieli) „wziąć na smycz" 

background image

Tatarów, ani Rzeczpospolita nie potrafiła okiełznać Kozaków nie 
podejmując poważnych, systemowych decyzji dla uregulowania tego 
problemu. Dał temu wyraz rząd polski pisząc w nocie dyplomatycznej 
skierowanej w 1606 roku do Turcji, że Kozacy to wielonarodowe 
plemię „nieposłuszne, rozpasane... które żyje z rabunków, 
bezpieczne w swych kryjówkach nad Dnieprem i nad innymi rzekami, 
nie mające swego majątku, niebezpieczne dla cudzego, które nie 
uznaje i nie znosi nad sobą żadnej władzy"37. W nocie tej nie 
dodano oczywiście, że czasami władze Rzeczpospolitej życzliwym 
okiem patrzyły na „niebezpieczne dla cudzego mienia" poczynania 
Kozaków. Ot, chociażby w czasie wspomnianych dymitriad, które, jak 
wiemy, przekształciły się wkrótce w oficjalną wojnę 
Rzeczpospolitej z Wielkim Księstwem Moskiewskim. Gdy w 1609 roku 
Zygmunt III ruszył na Smoleńsk u jego boku znalazło się ponoć aż 
30 tysięcy Kozaków (Żółkiewski twierdził, że na terenach 
rosyjskich łącznie było ich około 40 tysięcy38. Liczba jak na owe 
czasy ogromna! 
Nie ma co się dziwić, że Kozacy tak gremialnie odpowiedzieli na 
apele władz i służyli Zygmuntowi III nader chętnie, mimo dość 
mglistych per- 
37 M. Hruszewski, Istorija Ukrajiny-Rusy, t. 8, Kijów 1909, s. 
325. 
38 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 158. 
132 
spektyw zapłaty. W ich mniemaniu bowiem służba u boku króla, pod 
jego bezpośrednim dowództwem nobilitowała ich i otwierała 
perspektywy na przyszłość, zwłaszcza w kwestii przywilejów. 
Zapewne więc dlatego każdy z dowódców kozackich, działających „u 
boku" króla, starał się usilnie 
0 ofiarowanie mu chorągwi, gdyż to był widomy znak legalności ich 
poczynań. A brak żołdu mogli sobie powetować hulając bezkarnie po 
okolicach Smoleńska i dosłownie po całej Rosji. Ich wyczyny na 
długo pozostały w pamięci Rosjan. Nie tylko ich zresztą! „Polska 
gospodarka" na terenach rosyjskich w okresie Wielkiej Smuty 
zapisała się krwawymi zgłoskami w pamięci Rosjan (a naród ten ma 
wręcz zadziwiająco dobrą i długą tzw. pamięć historyczną). O 
popełnianych wówczas zbrodniach, grabieżach i gwałtach wspominają 
nie tylko Rosjanie, ale i Polacy. Na przykład sekretarz koronny 
Jakub Zadzik tak pisał w 1612 roku: „Możajsk od naszych 
wyniszczony, wyłupiony i spalony ze wszystkim, czego teraz żałują, 
bo na taką rzeź i okrucieństwo Ci co nam przez ten czas wiarę 
trzymali, nie zarobili..."39 No cóż, ludzie XVII wieku nie 
odznaczali się nadmierną delikatnością i wrażliwością. Ich sumień 
nie obciążały zbytnio gwałty, rabunki i morderstwa. Życie ludzkie 
nie było w zbyt wysokiej cenie. Nie tylko zresztą cudze, własne 
również. 
Impreza moskiewska nieźle również prezentowała się pod względem 
zarobkowym. Nie znamy oczywiście wartości łupów zagarniętych przez 
oddziały kozackie (polskie również) na terenie Rosji. Ale pewne 
wyobrażenie o skali „dochodów" daje nam wykaz, jaki przedstawiła w 
swej skardze żona Grzegorza Paszkiewicza, dowódcy sporego, bo 

background image

ośmiotysięcznego oddziału kozackiego. Przez pewien czas walczył on 
pod Smoleńskiem 
1 jak wielu innych otrzymał sztandar królewski. Niestety, wracając 
z Rosji na Ukrainę wszedł w konflikt z jednym z większych magnatów 
ukraińskich, Stefanem Niemiryczem. Ponoć zrabował wiele jego 
majątków, „...bił, mordował... białogłowy, mężatki i dziewczyny 
uczciwe gwałcił". Nie gardził też dość wyuzdanymi zabawami 
przepędzając rozebrane dziewczyny przez wieś. Tak przynajmniej 
twierdził Niemirycz. 
„Hulanki i swawole" skończyły się dla Paszkiewicza tragicznie, 
gdyż zginął on w jakimś starciu, prawdopodobnie z rąk służby tegoż 
Niemiry-cza. Można by powiedzieć, że to wręcz banalna historia. 
Kozacy, jak wiemy, zawsze gustowali w dość brutalnych rozrywkach. 
Nigdy również nie 
' Pamiętniki Samuela i Bogusława Maskiewiczów, Wrocław 1961, s. 
16. 
133 
mieli szczególnej estymy dla cudzego mienia, zwłaszcza 
szlacheckiego. Doświadczenia moskiewskie zapewne też nie wpłynęły 
na poprawę tego stanu rzeczy. Wręcz przeciwnie. Nas jednak 
najbardziej interesuje wykaz majątku Paszkiewicza, który załączyła 
do skargi wdowa po nim, a który zagrabił ponoć Niemirycz. 
Wymieniono w nim mianowicie: „złoto, srebro w wyrobach i w złomie, 
klejnoty i perły, szaty kosztowne ze złotogłowiu, altembasu, 
jedwabiu, aksamitu, adamaszku, atłasu, futra sobole, rysie, kunie, 
bobrze i lisie o łącznej wartości 100 tysięcy złotych polskich; 
oprócz tego w gotówce dwa tysiące czerwonych złotych w złocie, 
dwadzieścia tysięcy złotych polskich w różnej monecie; 12 koni 
wraz z bogatą uprzężą o wartości 2 tysięcy złotych polskich..."40 
Była to więc, jak widzimy, wcale niemała fortuna wywieziona w 
całości z Rosji. 
Jak już wspomniałem, zatarg Paszkiewicza z Niemiryczem nie należał 
do wyjątków. Oddziały kozackie dokonywały nie tylko napadów na 
państwa ościenne - Chanat i Turcję (szczytem zuchwalstwa był 
wspomniany poprzednio napad dokonany w 1615 roku na przedmieścia 
stolicy Turcji), ale dość swobodnie traktowały również włości 
magnackie i szlacheckie na Ukrainie i Białorusi. Świadczą o tym 
liczne skargi składane przez szlachtę w sądach, a także 
konstytucja sejmu z 1609 roku, w której stwierdzano między innymi, 
że: „Wielkie bezprawie i swawolę ci Kozacy czynią... władzę 
urzędników naszych i rząd ukrainny mieszają, szkody i krzywdy 
nieznośne, gwałty i mordy, dla niedojścia sprawiedliwości, 
bezkarnie czynią..." Biorąc to pod uwagę sejm postanowił poddać 
Kozaków bezwarunkowo władzy starostów41. 
Konstytucja ta, jak wiele poprzednich (i następnych także) 
pozostała „papierowym prawem", ponieważ, po pierwsze, nie miał kto 
wprowadzać jej w życie, a po drugie, Kozacy byli jeszcze 
potrzebni, bo wojna na terenie Rosji dopiero się właściwie 
„rozkręcała". Podobny los spotkał również groźne w tonie 
uniwersały królewskie nakazujące Kozakom przestrzeganie praw 
Rzeczpospolitej i zakazujące im ściągania kontrybucji z dóbr 

background image

starościńskich. Uniwersały te zapowiadały karanie nie tylko samych 
sprawców „niegodziwości", ale również ich żon i dzieci. A więc w 
pełnej krasie odpowiedzialność zbiorowa, którą tak bardzo obecnie 
jesteśmy skłonni potępiać. Tyle tylko, że wówczas od wydania praw 
do ich 
40 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 160. 
41  Yolumina Legum, t. II, s. 465. 
134 
realizacji droga była długa i daleka. Mimo to jednak warto się nad 
nimi przez chwilę zastanowić, ich analiza bowiem pozwala ocenić, 
jak głęboka przepaść istniała wówczas między rzeczywistością a jej 
odzwierciedleniem w oficjalnych dokumentach państwowych. W 
rzeczywistości oddziały kozackie pod chorągwiami królewskimi 
pustoszyły tereny Rosji, bezkarnie panoszyły się na Białorusi i 
Ukrainie. Bractwo zaporoskie coraz wyraźniej i coraz bardziej 
konsekwentnie dążyło do zdobycia prerogatyw szlacheckich i do 
wyodrębnienia Ukrainy jako - przynajmniej na razie -autonomicznego 
obszaru pod własną władzą. W praktyce dnia codziennego Kozacy 
coraz częściej i coraz wyraźniej poczynali sobie jak szlachta i 
starali się zająć jej miejsce - również w sądach. Sytuacja na 
Ukrainie dojrzewała więc do podjęcia zasadniczych rozwiązań 
ustrojowych. Sejm jednak nie starał się ich znaleźć. Sejm i król 
ograniczyli się jedynie do żalów na „nieposłusznych" i do 
powtarzania tych samych, niezmiennych zakazów i nakazów. Trudno w 
zachowanych dokumentach znaleźć choćby próbę innego spojrzenia na 
problem Ukrainy i kozaczyzny. 
Taką próbą na pewno nie była też ugoda olszańska. Doszło do niej w 
zasadzie pod presją turecką. Rzeczpospolita bowiem zobowiązała się 
w traktacie zawartym z Turcją 23 września 1617 roku, że powstrzyma 
„łotro-stwo kozackie" przed wypadami na wybrzeża Morza Czarnego. 
Użycie takiego określenia w oficjalnym dokumencie traktatowym w 
stosunku do byłych i aktualnych towarzyszy broni (wojna w Rosji 
trwała wówczas nadal i Kozacy nader tłumnie w niej uczestniczyli), 
budzi co najmniej zdziwienie. Nie zapominajmy jednak, że autorem 
traktatu ze strony polskiej był hetman Żółkiewski, o którego wręcz 
wrogim stosunku do Kozaczyzny mieliśmy już okazję wspomnieć. Nie 
mógł on jednak bardziej dyplomatycznie wyrazić się o Kozakach, tym 
bardziej że przecież w gruncie rzeczy nie robili oni nic innego 
niż Tatarzy, których jednak we wspomnianych traktatach łotrami nie 
nazywano. 
Pozostawmy jednak tę kwestię na uboczu i przyjrzyjmy się, w jaki 
sposób Rzeczpospolita próbowała zrealizować przyjęte na siebie w 
Buszy zobowiązanie. Zadanie to powierzono Żółkiewskiemu, który, 
jak z tego wynika, wyrastał na głównego specjalistę do spraw 
kozackich. Rzecz była niezwykle trudna do przeprowadzenia, gdyż 
starszyzna kozacka, zaproszona przez hetmana do Pawołoczy, 
początkowo nie chciała słyszeć o żadnych ustępstwach i wręcz 
groziła rozpoczęciem kolejnego powstania. Oddziały kozackie 
podeszły pod Białą Cerkiew; maszerowały tam rów- 
135 

background image

nież chorągwie koronne i w każdej chwili mogło więc dojść do 
starcia, którego wynik byłby trudny do przewidzenia, zwłaszcza że 
czerń kozacka była zdeterminowana i gotowa na wszystko, a siły 
dość wyrównane. 
Tym razem jeszcze wszystko skończyło się szczęśliwie dzięki 
postawie ówczesnego hetmana kozackiego Piotra Konaszewicza-
Sahajdaczne-go. Był to szlachcic ukraiński, który, jak wielu 
innych, przystał do Kozaków i w ich szeregach brał udział w 
wyprawach mołdawskich i w wojnie inflanckiej, a także w 
najpopularniejszym „sporcie kresowym", czyli w wyprawach po 
tatarskie i tureckie dobro. Dzięki talentom wojskowym zdobył sobie 
olbrzymi autorytet i to zarówno wśród starszyzny kozackiej, jak i 
wśród czerni. Jeśli chodzi o jego poglądy polityczne to należał on 
w bractwie kozackim do umiarkowanego skrzydła i był zwolennikiem 
porozumienia z władzami Rzeczpospolitej. 
Sahajdacznemu udało się powstrzymać czerń kozacką. Porozumienia z 
Rzeczpospolitą chciał zresztą nie tylko on, ale i znaczna część 
starszyzny kozackiej, która również nie pragnęła konfliktu z 
Rzeczpospolitą. Trudno zresztą nawet się jej specjalnie dziwić, 
jeśli pamięta się bogactwo łupów przywiezionych z Rosji przez 
Paszkiewicza. Bogactwa zdobywa się przecież nie po to, aby 
wystawiać je na szwank w ryzykownej imprezie wojennej, lecz po to, 
by ich w spokoju używać, zwłaszcza że, jak pamiętamy, Kozacy bawić 
się umieli. W tej sytuacji do starcia dążyli, jak zwykle zresztą, 
przede wszystkim ci, którzy niczego nie mieli i wszystko 
spodziewali się zdobyć. 
Koniec końców w październiku 1617 roku na uroczysku Stara Olszan-
ka doszło do rozmów z przedstawicielami Rzeczpospolitej, wśród 
których prym ze strony polskiej wiedli hetman S. Żółkiewski i jego 
syn Jan, a także Stanisław Koniecpolski i Jan Daniłowicz. Kozaków 
reprezentował oczywiście P. Konaszewicz-Sahajdaczny, a także 
Bohdan Bałyka, Charłyk Swirydowicz, Iwan Mamajewicz i inni. W 
dniach 28 i 30 października podpisano porozumienie, które do 
historii przeszło pod nazwą ugody olszańskiej. A oto jej główne 
postanowienia: Kozacy zobowiązywali się do zaniechania wypraw na 
ziemie tatarskie i tureckie, a także do obrony granic Ukrainy 
przed napadami tatarskimi. Mieli również usunąć ze swych szeregów 
wszystkich ludzi „luźnych" i rzemieślników. W zamian za to 
obiecano im rocznie 10 tysięcy złotych i 700 postawów sukna. Była 
to kwota wręcz minimalna, wystarczająca na opłacenie — byle jakie 
— zaledwie tysiąca ludzi. Nic więc dziwnego, że Sahajdaczny i 
pozostali 
136 
przedstawiciele Kozaków, mimo swej ugodowej postawy, protestowali 
przeciw takiemu rozwiązaniu zapowiadając zwrócenie się do sejmu z 
prośbą o zwiększenie liczby Kozaków rejestrowych. Trudno im się 
dziwić. Przecież w walkach na terenie Rosji brało udział, jak 
twierdził Żółkiewski, około 40 tysięcy Kozaków. Jeśli nawet 
przyjąć, że po pozbyciu się „ludzi luźnych" i rzemieślników 
czasowo jedynie działających wspólnie z „rdzennymi" Kozakami 
liczba ta zmalałaby do około 20-30 tysięcy, to i tak powstaje 

background image

dramatyczne pytanie, czym mieliby się oni zająć i z czego żyć? W 
tym wypadku oczywiście, gdyby zrezygnowali z „kozackiego chleba". 
Prawdę mówiąc, nawet zwiększenie liczby Kozaków rejestrowych nie 
rozwiązywało tego problemu. 
Ugoda olszańska uderzyła zresztą nie tylko w finanse kozackie, ale 
również i w ich status społeczny, gdyż - za wyjątkiem owego 
tysiąca rejestrowych-mieli powrócić pod jurysdykcję starościńską i 
szlachecką. W gruncie rzeczy była to więc kolejna próba 
„schłopienia" Kozaków. Zupełnie przy tym nie brano pod uwagę 
zmian, jakie zdążyły już, pod wpływem wielu czynników, o których 
mieliśmy okazję wspomnieć, zaistnieć w świadomości członków 
bractwa. W tym okresie nie byli to już tylko „piraci" gotowi 
walczyć wszelkimi metodami o swą wolność i prawo do niczym nie 
skrępowanych chadzek rabunkowych. To byli ludzie uważający się (i 
coraz powszechniej uważani) za elitę ludu ukraińskiego, przy czym 
nieistotne jest, czy do roli tej dorośli, czy też nie i czy 
spełniali ją dobrze, czy też źle. W kwestiach społecznych dość 
często bowiem ważniejsze są fakty niż ich ocena. A wymowa faktów 
była jednoznaczna - bez zupełnego rozgromienia Kozaków i bez 
całkowitej likwidacji struktur bractwa nie można już było nawet 
marzyć o wtłoczeniu ich w struktury stanowego państwa na pozycji 
pańszczyźnianych chłopów. Z tego więc punktu widzenia ugoda 
olszańska była całkowicie wadliwa, gdyż nie biorąc pod uwagę 
interesów jednej ze stron układających się i lekceważąc zupełnie 
jej potrzeby i aspiracje stawiała pod ogromnym znakiem zapytania 
trwałość całości postanowień. 
Prawdę mówiąc, to nie zabezpieczała ona również interesów strony 
drugiej, czyli państwa. No bo jak można było mieć nadzieję, że 
tysiąc mołojców wziętych na żołd zabezpieczy przeprawy i wystarczy 
do pełnienia służby patrolowej na tak ogromnym i trudnym terenie, 
jakim była XVIl-wieczna Ukraina, mając w dodatku tak trudnego 
przeciwnika, jakim były lotne czambuły tatarskie? Również więc i z 
tego punktu widze- 
137 
nia była to umowa wadliwa. Można i trzeba zrozumieć problemy 
finansowe, z jakimi nieustannie borykała się Rzeczpospolita, choć, 
między Bogiem a prawdą, były sposoby na znaczną poprawę stanu 
publicznych finansów, gdyż przecież nie było to państwo biedne. 
Wystarczyło sięgnąć do wzorców wypracowanych przez inne państwa, 
ot chociażby Szwecję. Ale biorąc pod uwagę istniejące realia, 
trzeba było szukać innych rozwiązań, zabezpieczających interesy 
obu stron. Możliwości było wiele, o czym wspominaliśmy 
wielokrotnie. Wystarczyło chociażby oprzeć się na wspomnianych już 
projektach ówczesnych publicystów. Był też jeszcze czas na 
spokojne opracowanie projektu, no i był rozsądny, rzetelny i 
wiarygodny partner w postaci Konaszewicza-Sahajdacznego, który 
umiał powściągnąć zbyt rozbuchane apetyty swych współtowarzyszy. 
Niestety, zmarnowano tę szansę, praktycznie jedną z ostatnich! 
Czyż w tych warunkach można się dziwić, że ugoda olszańska miała 
krótki żywot? Prawdę mówiąc, zerwała ją sama Rzeczpospolita 
werbując Kozaków na kolejną wyprawę, która ruszyła pod wodzą syna 

background image

Zygmunta III -Władysława na Moskwę. W niepamięć poszły decyzje 
olszańskie (i tak zresztą nie zaakceptowane przez sejm) i do obozu 
królewicza przybyła potężna, dwudziestotysięczna armia kozacka pod 
dowództwem samego Konaszewicza-Sahajdacznego. Przywitano jąz 
radościąi wdzięcznością, obdarowując hetmana kozackiego buławą, 
chorągwią i bębnami. Czyż to niewystarczający dowód na dwulicowość 
władz Rzeczpospolitej cierpiących w odniesieniu do Kozaków na 
swoistą schizofrenię? 
Kozacy znów pohulali sobie po bezkresnych obszarach rosyjskich, 
znów obłowili się ponad wszelką miarę. Przyczynili się też 
wydatnie do sukcesu militarnego wyprawy i do korzystnego dla 
Rzeczpospolitej rozejmu w Deu-linie (Dywilinie), w wyniku którego 
Moskwa straciła ziemie: smoleńską, czernihowską i siewierską. 
Łącznie około 75 tysięcy km2. Był to poważny sukces, ale głównego 
celu wojny ciągnącej się przez wiele lat, praktycznie od pierwszej 
wyprawy pierwszego Samozwańca, nie udało się osiągnąć. Rosja nie 
dała siępodbić i zachowała swój niezależny byt państwowy. 
Współcześni zapewne nie wyciągnęli z tego faktu zbyt daleko 
idących wniosków. A szkoda. Już bowiem po upływie niespełna 
trzydziestu lat karta miała się odwrócić. Wówczas to, kiedy 
rozpalała się kolejna wojna z Wielkim Księstwem Moskiewskim, kiedy 
wojska carskie paliły i rabowały Wilno, a ich dowódcy odgrażali 
się, że wkrótce taki sam los spotka Warszawę i Kraków, wówczas to 
właśnie Naszczokin, jeden z bardziej znaczących polityków 
138 
rosyjskich, wypowiedział znamienne zdanie: „Zdarza się często, że 
gdy ojcowie coś kwaśnego i gorzkiego jedzą, dzieciom od tego zęby 
tępieją; wojny Zygmunta III, Władysława IV i rozmaite zamachy 
przeciw nam muszą być pomszczone"42. A jedną z przyczyn (jeśli nie 
główną nawet) tego „stępienia zębów" u dzieci zwycięzców spod 
Smoleńska i Kłuszyna byli właśnie Kozacy pod wodzą swego 
największego przywódcy Bohdana Chmiel-nickiego, ci sami Kozacy, 
którzy w 1618 i 1619 roku oddali tak znaczne usługi Polsce. Tak to 
mści się błąd krótkowzroczności! 
Wojna moskiewska przekreśliła postanowienia ugody olszańskiej, ale 
nie rozwiązała problemu kozackiego. Gdy więc oddziały zaporoskie 
powróciły na Ukrainę, znów posypały się skargi na samowolę 
kozacką, a zwłaszcza przyjmowanie do szeregów kozackich, wbrew 
uprzednim zobowiązaniom, „ludzi luźnych". A więc dokładnie o to 
samo, do czego tak przecież niedawno zachęcał Kozaków sam 
królewicz Władysław. W pewnym sensie powtórzył się scenariusz z 
roku 1617, Kozacy bowiem nie zamierzali łatwo się poddać. 
Zwłaszcza że w międzyczasie dostąpili tak wielu zaszczytów z rąk 
przyszłego króla Władysława IV. Nie przeraziła ich też 
demonstracja zbrojna hetmana Żółkiewskiego, który na rokowania 
przybył w otoczeniu licznej armii i założył obóz warowny nad 
Rastawicą. Licząca około 10 tysięcy żołnierzy armia kozacka 
rozlokowała się z kolei w okolicach Białej Cerkwi. Znów więc, tak 
jak przed ugodą olszańska, dwie armie stały naprzeciw siebie i 
znów sytuacja groziła wybuchem wojny domowej. Obie strony obawiały 

background image

się jednak starcia i obie nie chciały palić za sobą mostów, 
podobnie więc jak poprzednio przystąpiono do rokowań. 
Rozmowy były bardzo trudne, gdyż strona polska przywiozła ze sobą 
pakiet propozycji dalece nie satysfakcjonujących stronę kozacką. 
Sprowadzały się one w zasadzie jedynie do podwyższenia wysokości 
kwot wypłacanych przez Rzeczpospolitą Kozakom rejestrowym (z 10 
tysięcy złotych ustalonych w ugodzie olszańskiej na 40 tysięcy 
złotych rocznie) oraz do wypłacenia jednorazowego żołdu za wyprawę 
moskiewską. Nie było natomiast mowy o określeniu statusu 
społecznego Kozaków, a także o tym, co zrobić z Kozakami 
pozostającymi poza rejestrem. Strona polska uważała zapewne, że w 
tych sprawach należy powrócić do ustaleń podpisanych w Starej 
Olszance. A na to z kolei Kozacy zgodzić się nie chcieli i, 
powiedzmy to wyraźnie - nie mogli. Oczywiście „argumenty" 
finansowe, 
42 L. K u b a 1 a, Wojny duńskie i pokój oliwski 1657-1660, Lwów 
1922, s. 355. 
139 
którymi szermowali komisarze Rzeczpospolitej miały swoją wagę i 
znaczenie, tyle tylko, że tak naprawdę interesowały one jedynie 
garść rejestrowych. Reszta mogła jedynie otrzymać jednorazową 
zapłatę za udział w wyprawie moskiewskiej królewicza Władysława. A 
co miała robić potem? Gdzie mieszkać, komu podlegać i z czego 
wreszcie żyć, jeśli zabroniono im wypraw na Krym i Turcję i 
nakazano spalenie czółen? No a poza tym Kozacy, a zwłaszcza czerń 
niezbyt ufała w rzetelność obietnic składanych przez stronę 
polską. Trudno więc się dziwić, że mimo znanej już ugodowości 
Sahajdacznego i części starszyzny impas w rozmowach był 
długotrwały i początkowo nic nie wskazywało na pokojowe 
rozwiązanie problemu. Na szczęście jednak dla Rzeczpospolitej 
dyscyplina w obozie kozackim pozostawiała wiele do życzenia, a i z 
zaopatrzeniem zapewne nie było najlepiej, w miarę więc upływu 
czasu szeregi kozackie zaczęły topnieć. Z każdym dniem siła wojska 
zaporoskiego malała, a wraz z nią malało niebezpieczeństwo wojny 
domowej. Nie uszło to oczywiście uwagi tak bacznego obserwatora, 
jakim był hetman S. Żółkiewski, który w miarę upływu czasu i 
nasilania się kozackich dezercji coraz wyraźniej usztywniał swe 
stanowisko. Olbrzymim sukcesem hetmana było zwłaszcza skłonienie 
Kozaków, aby rozmowy prowadzili jedynie komisarze oraz wybrani 
przedstawiciele Kozaków, bez udziału czerni. Starszyzna była 
bardziej ugodowa i bardziej skłonna do kompromisów. Zdawała też 
sobie sprawę z tego, że nadzieja na sukces militarny maleje z 
każdym dniem, a miała przecież znacznie więcej do stracenia w 
wypadku przegranej wojny niż szeregowi Kozacy. Znacznie więcej 
miała też do zyskania w wyniku podpisania porozumienia. Można więc 
przypuszczać, że pomysł hetmana był na rękę kozackiej elicie. Nie 
tylko zresztą z powodu radykalizmu szeregowych Kozaków, ale 
również dlatego, czerń była bardzo trudnym partnerem w rozmowach, 
łatwo bowiem ulegała wszelkim podszeptom i często zmieniała 
stanowisko. Pamiętamy przecież plastyczny opis pertraktacji 
pozostawiony nam przez habsburskiego posła Eryka Lassotę, kiedy to 

background image

rano wielkie koło kozackie entuzjastycznie, rzucaniem czapek w 
górę, akceptowało porozumienie, a następnego dnia rano - 
podmówione przez „kilka niespokojnych głów" - uradziło coś 
zupełnie innego i odmówiło udziału w proponowanym kozacko-
habsburskim sojuszu. A za dwa dni znów zmiana stanowiska i zgoda 
na służbę cesarską i tak da capo. 
Ostatecznie ugodę podpisano w dniu 8 października 1619 roku. 
Przeszła ona do historii pod nazwą ugody rastawickiej. Główne jej 
założenia 
140 
sprowadzały się do podwyższenia liczby rejestrowych Kozaków do 3 
tysięcy i zwiększenia żołdu do 40 tysięcy złotych. Wypłacono też 
żołd za wyprawę moskiewską i wyrównano wszelkie zaległości. Kozacy 
zobowiązali się do usunięcia ze swych szeregów wszelkich „ludzi 
luźnych" i do zaprzestania wypraw po „dobro" tatarskie i tureckie. 
Za spalone czółna mieli otrzymać odszkodowanie. Postanowiono 
również, że Kozacy pozostający poza rejestrem mają niezwłocznie 
powrócić do swych domostw. W zależności od tego, czy mieściły się 
one w królewszczyznach, czy też w dobrach prywatnych mieli oni 
odtąd podlegać władzy i sądownictwu starostów bądź szlachty. 
Podpisując ugodę przedstawiciele strony zaporoskiej zastrzegli 
sobie prawo zwrócenia się do króla z prośbą o zwiększenie liczby 
rejestrowych i przywrócenie „tradycyjnych kozackich wolności", a 
konkretnie o poddanie wszystkich Kozaków, nie tylko rejestrowych, 
władzy i sądownictwu hetmańskiemu. 
Jak więc widzimy, ugoda rastawicka niewiele różniła się od olszań-
skiej i była też równie trwała. Zwłaszcza że na Ukrainie coraz 
wyraźniej zaczęto odczuwać skutki rozszerzającej się wojny 
religijnej, w której Kozacy odgrywali wręcz czołową rolę. 
Pozostawmy więc obecnie na chwilę relacjonowanie kolejnych prób 
rozwiązania kwestii kozackiej poprzez zawieranie kolejnych 
porozumień, które tak naprawdę niczego nie rozwiązywały i nikogo 
nie satysfakcjonowały, i zajmijmy się sprawą, która miała ogromny 
wpływ na losy i Ukrainy, i Kozaków. 
Chodzi oczywiście o brzeską unię kościelną, która w zamyśle jej 
twórców miała przynieść wiekopomne skutki w postaci połączenia 
trwałymi więzami dwóch wielkich, skłóconych od wieków odłamów 
chrześcijaństwa zamieszkujących ówczesną Rzeczpospolitą. Miała ona 
również trwale zespolić naród ukraiński z Koroną i za jednym 
zamachem zlikwidować na tym terenie problem obcych wpływów, 
zwłaszcza moskiewskich. W rzeczywistości jednak dzieło to okazało 
się nowym „złotym" jabłkiem niezgody. 
Rzecz była tak ważna i przyniosła zarówno Rzeczpospolitej, jak i 
Ukrainie skutki tak tragiczne, że pomimo nader szczupłych ram tej 
książki musimy, choć w zarysie, przedstawić bieg wydarzeń. 
Zacznijmy, jak mawiali Rzymianie ab ovo, a więc od momentu, w 
którym doszło do ostatecznego rozłamu w Kościele powszechnym. 
Stało się to w dniu 15 lipca 1054 roku, kiedy to przysłani do 
Konstantynopola papiescy legaci zerwa- 
141 

background image

li rozmowy z miejscowym klerem i pozostawili na ołtarzu kościoła 
Hagia Sophia akt wyklinający patriarchę konstantynopolitańskiego 
Michała Kerulariosa i jego stronników. W rewanżu Kerularios 
oczywiście wyklął „łacinników". 
Obserwatorzy ówczesnej sceny politycznej i kościelnej zapewne nie 
zdawali sobie sprawy, że ta data zapisze się na wieki w historii 
chrześcijaństwa jako data ostatecznego rozłamu w Kościele 
powszechnym i powstania dwóch konkurujących ze sobą Kościołów - 
zachodniego i wschodniego, łacińskiego i greckiego. 
Przyczyny rozłamu były wielorakie. Na płaszczyźnie doktrynalnej 
była to przede wszystkim tzw. sprawa Filioąue. Jak wiemy w trakcie 
soboru w Nikei w 325 roku ustalono po drugich i trudnych 
dyskusjach wspólne dla wszystkich chrześcijan wyznanie wiary, w 
którym orzeczono, że Duch Święty pochodzi od Boga Ojca. Początkowo 
pogląd ten przyjmowano bez większego oporu w całym, powszechnym 
Kościele, wkrótce jednak na Zachodzie doszło do jego rewizji (a 
zdaniem Focjusza, od roku 857 patriarchy Konstantynopola, po 
prostu do herezji) polegającej na dodaniu do nicejskiego wyznania 
wiary słów o pochodzeniu Ducha Świętego nie tylko od Boga Ojca, 
ale „i Syna" (czyli Filioąue). 
Istniały również dość istotne różnice w liturgii, zwłaszcza w 
Eucharystii. Na Wschodzie do komunii używano chleba kwaśnego, na 
Zachodzie opłatka. Na Wschodzie praktykowano komunię pod postacią 
chleba i wina, którą przyjmowali również ludzie świeccy. Na 
Zachodzie komunię pod obiema postaciami przyjmowali jedynie 
kapłani. Z kolei na Wschodzie dopuszczano, odmiennie niż na 
Zachodzie, liturgię w językach narodowych. Akceptowano też 
tłumaczenia Pisma Świętego na języki narodowe i jego powszechną 
dostępność. 
O schizmie decydowały jednak nie tylko względy religijne. 
Analizując przesłanki rozłamu nie wolno zapominać o trwającej 
przez stulecia rywalizacji dwu stolic cesarstwa, dawnej - Rzymu i 
nowej - Konstantynopola, uważanego przez ludność Wschodu za Nowy 
Rzym. A także o związanej z tym walce o prymat w Kościele między 
patriarchami Konstantynopola i Rzymu, traktowanymi początkowo 
prawie równorzędnie. 
Nader istotne znaczenie miał również stosunek Kościoła do władzy 
świeckiej. Od czasów Konstantyna Wielkiego ukształtował się 
pogląd, że cesarz jest świecką głowa Kościoła. Początkowo 
obowiązywał on w całym chrześcijaństwie. Później jednak, po 
ostatecznym upadku Cesarstwa 
142 
Rzymskiego i powstaniu państw germańskich, na Zachodzie doszło do 
głębokich przemian, które w konsekwencji doprowadziły do zmiany we 
wzajemnych relacjach między władzą świecką i duchowną. Papieże nie 
tylko wyzwolili się spod kurateli cesarzy niemieckich, ale podjęli 
również próby - z różnym zresztą skutkiem - podporządkowania sobie 
świeckich władców. Dla Wschodu przyjęcie tej tezy oznaczało nie 
tylko bezwzględne podporządkowanie się władzy biskupa Rzymu, ale 
również odrzucenie władzy cesarzy bizantyńskich. A to z wielu 
względów było po prostu niemożliwe. Podobnie jak przyjęcie tezy, 

background image

że to papież, a nie sobór ma ustalać dogmaty i orzekać o 
prawowierności doktryny. 
Równie istotne znaczenie miały różnice wynikające z odmiennych 
warunków życia politycznego, ekonomicznego i społecznego Wschodu i 
Zachodu. Upraszczając nieco problem można powiedzieć, że Wschód 
chrześcijański odziedziczył grecką skłonność do filozofii i sztuki 
oraz zainteresowanie zagadnieniami dogmatycznymi, Zachód zaś 
rzymskie zdolności polityczne, prawne i organizacyjne. A także 
militarne. Odbicie tego stanu rzeczy zauważyć można też w 
różnicach istniejących w obyczajowości kościelnej. Te były nader 
wyraźne. Odmienny był wystrój kościołów, śpiew kościelny, wygląd 
księży. Odmienne również było podejście do celibatu księży. 
Kościół wschodni nigdy bowiem nie zakazał swym duchownym 
wstępowania w związki małżeńskie. 
Do pogorszenia się stosunków między obu Kościołami przyczyniała 
się również zacięta rywalizacja między obu „uniwersalnymi" 
cesarzami -bizantyńskim i niemieckim, zwłaszcza z dynastii 
Ottonów. Pomimo, co warto podkreślić, zafascynowania tych 
ostatnich dworskim ceremoniałem Bizancjum i jego kulturą. Przyczyn 
schizmy było więc, jak widzimy, wiele, i były one, wbrew pozorom, 
nader istotne. 
Wąska początkowo szczelina oddzielająca oba Kościoły zaczęła się z 
biegiem lat coraz bardziej poszerzać i pogłębiać, a po wyprawach 
krzyżowych, zwłaszcza po zajęciu Konstantynopola przez czwartą 
krucjatę i dzikim rabunku miasta przez łacinników, stała się wręcz 
trudną do przebycia przepaścią. Mimo to jednak wielokrotnie na 
przestrzeni wieków podejmowano próby jej zasypania. Niestety aż do 
chwili obecnej bezskutecznie. 
Nie możemy z powodów oczywistych prześledzić dokładnie całej 
historii prób zawarcia unii między obu Kościołami, przejdźmy więc 
od razu do sytuacji, jaka zaistniała w drugiej połowie XVI wieku, 
a więc wówczas, gdy Kościół rzymskokatolicki zdołał się już w 
znacznej mierze otrząsnąć 
143 
z szoku wywołanego reformacją. Paradoksalnie wstrząsnęła ona 
wprawdzie jego podstawami, ale też wyzwoliła tkwiące w nim potężne 
siły, które nie tylko pozwoliły przetrwać „okres burzy i naporu", 
ale też wkrótce przejść do zdecydowanej i na wielu polach 
zwycięskiej kontrofensywy. 
W tej sytuacji, na fali zrozumiałego entuzjazmu i odrodzonego 
poczucia własnej siły i możliwości, ówcześni sternicy nawy 
kościelnej (szczególnie papież Grzegorz XIII) doszli do 
przekonania, że nadszedł czas podjęcia kolejnej próby połączenia 
obu zwaśnionych Kościołów. A właściwie, nazywając rzecz po 
imieniu, podporządkowania Rzymowi Kościoła prawosławnego. To z 
kolei miało ułatwić włączenie państw prawosławnych, a zwłaszcza 
Moskwy do montowanej wówczas koalicji państw chrześcijańskich 
przeciw Turcji. 
Aby osiągnąć obydwa cele - i ten nadrzędny, i ten bliższy - 
Watykan rozpoczął ogromną kampanię dyplomatyczną i propagandową. 
Do walki rzucono wszystkie siły z „komandosami Kościoła 

background image

katolickiego" jezuitami na czele. Powołano nawet kolegium greckie 
mające zająć się wychowaniem kapłanów katolickich dla krajów 
prawosławnych. Mimo tak wielu wysiłków, celu jednak nie 
osiągnięto, gdyż po raz kolejny na przeszkodzie stanęło twarde i 
zdecydowane veto Moskwy. 
Otrząsnąwszy się z dominacji tatarskiej i osiągnąwszy liczące się 
sukcesy w „zbieraniu" ziem ruskich, państwo moskiewskie podjęło 
walkę o dominację kościelną (a co za tym idzie i polityczną) w 
świecie prawosławnym. Kamieniem milowym na tej drodze stało się 
niewątpliwie przeniesienie po roku 1309 metropolii kijowskiej do 
Moskwy. W 1589 roku uczyniono następny krok na tej drodze, 
podnosząc metropolię do rangi patriarchatu, dzięki czemu cerkiew 
moskiewska uniezależniła się od Konstantynopola. Nie był to 
jednak, jak już wkrótce się okazało, kres ambicji Kremla i 
kościelnych władz moskiewskich, albowiem w tym samym mniej więcej 
czasie zaczęto głosić tezę, której autorem był mnich Filoteusz, 
0 „trzecim Rzymie", czyli o przeniesieniu dziedzictwa dawnego 
cesarstwa poprzez nowy Rzym - Bizancjum na Moskwę, trzeci, tym 
razem już ostatni 
1 wieczny Rzym. Czyż można się więc dziwić, że w tej sytuacji ani 
władze polityczne Moskwy, ani też zależne od nich władze cerkiewne 
nie chciały nawet słuchać o jakichkolwiek rozmowach z Rzymem na 
temat połączenia obu Kościołów? A bez zgody Moskwy nie warto było 
nawet marzyć o zawarciu unii powszechnej. Plany papieskie rozwiały 
się więc jak przysłowiowy dym. 
144 
Nie pierwszy to już zresztą raz polityka Moskwy torpedowała 
wysiłki zmierzające do połączenia obu Kościołów pod auspicjami 
Rzymu. Podobnie przecież było i w XV wieku, gdy na skutek 
zagrożenia Konstantynopola ze strony Turków doszło do chwilowego 
zjednoczenia obu odłamów chrześcijaństwa, czyli do tzw. unii 
florenckiej ogłoszonej 6 lipca 1439. Odjeżdżającego wówczas na 
sobór w Ferrarze metropolitę ruskiego Izydora, zwolennika unii i 
Kościoła rzymskokatolickiego, Wielki Książę Moskiewski Wasyl 
żegnał ponoć żądaniem, aby z powrotem przywiózł „prawosławną 
wiarę, jaką przyjęliśmy od prarodzica naszego, wielkiego onego 
Włodzimierza, jaką wyznaje wielka sborna i apostolska Boża cerkiew 
grecka. Ale co nowego, obcego od tej sbornej cerkwi nie przynoś do 
nas, ponieważ nawet gdybyś i przyniósł, to nie będzie to nam 
miłem". Trudno o wyraźniejsze określenie stanowiska. 
Wkrótce też okazało się, że Wasyl nie rzucał bynajmniej słów na 
wiatr mówiąc o swej niełasce, gdyż powracającego po podpisaniu 
unii Izydora spotkała - mimo szat kardynalskich - ostra połajanka, 
zamknięcie w mo-nasterze, a wreszcie wyklęcie przez zwołany 
specjalnie w tym celu sobór biskupi. A przecież wówczas Moskwa nie 
uważała jeszcze siebie za „trzeci Rzym", a jej głos w sprawach 
religijnych nie miał jeszcze tak decydującego znaczenia jak w 
wieku XVI. 
Unii florenckiej przeciwna była zresztą nie tylko Moskwa, ale 
również, z wielu zresztą względów, władze polskie i litewskie, a 
także większość biskupów katolickich z potężnym biskupem 

background image

krakowskim Zbignie-wem Oleśnickim na czele. Zupełnie inaczej 
natomiast rzecz wyglądała pod koniec XVI wieku. Tym razem władze 
Rzeczpospolitej, zarówno świeckie, jak i duchowne, były bardzo 
przychylne idei połączenia Kościołów i nader gorliwie starały się 
o realizację tego celu. Równie silne przywiązanie do idei unii 
istniało też w Rzymie. Gdy więc okazało się, że wykonanie planu 
maksimum, a więc zawarcie unii powszechnej jest niewykonalne, 
zarówno Rzym, jak i odpowiednie czynniki polskie zaczęły dążyć do 
realizacji planu minimum, czyli do zawarcia unii kościelnej w 
granicach Rzeczpospolitej. Jak zwykle jednak, gdy dwóch chce tego 
samego, to nie jest to to samo. Myśl o unii z prawosławiem na 
terenie Rzeczpospolitej była atrakcyjna dla obu partnerów, 
jednakże dla każdego z nieco innych powodów. Dla Rzymu był to 
jedynie krok we właściwym kierunku, a więc w kierunku unii 
powszechnej. Władze Kościoła katolickiego zamierzały tym strzałem 
upolować naraz kilka gołąbków - stworzyć cen- 
145 
ł 
ny precedens zachęcający wyznawców religii greckiej w innych 
rejonach Europy Wschodniej do zmiany stanowiska, osłabić pozycję 
głównego oponenta, czyli Moskwy, no i przesunąć dość daleko na 
wschód granicę wpływów Watykanu. W konsekwencji mogło to znacznie 
ułatwić zabiegi dyplomatyczne wokół utworzenia Ligi Świętej 
przeciw otomańskiej Turcji. 
Władze Rzeczpospolitej z kolei mniej interesowały się polityką 
globalną, a do planów Ligi Świętej odnosiły się dość ostrożnie. 
Dla nich z kolei istotne było przede wszystkim zlikwidowanie 
prawosławia na własnym podwórku. Częściowo z powodów, o których 
wspomnieliśmy już poprzednio, a częściowo dlatego, że wciąż 
nasilające się nastroje konfrontacyjne między społecznościami obu 
wyznań groziły wybuchem otwartego konfliktu i stanowiły jeden z 
najtrudniejszych problemów politycznych i kościelnych dla 
ówczesnych władz. Waśnie religijne w tamtym czasie zawsze budziły 
najwięcej emocji, zwłaszcza że katolicy traktowali prawo-
sławnąludność jako schizmatyków pod wieloma względami 
groźniejszych od pogan. 
Wybuch konfliktów religijnych między obu odłamami chrześcijaństwa 
w Rzeczpospolitej mógł być zresztą inspirowany z zewnątrz, 
albowiem ludność prawosławna Rzeczpospolitej była bardzo podatna 
na wpływy Moskwy. Polityka polonizacji elit ukraińskich nie 
przyniosła, jak wiemy, spodziewanych rezultatów i obawiano się 
bardzo, że w przypadku konfliktu z Wielkim Księstwem Moskiewskim 
Kościół prawosławny i jego wyznawcy mogą spełnić rolę swoistej 
„piątej kolumny". Ułatwiłoby to znacznie realizację programu 
„zbierania" ziem ruskich dominującego w polityce Wielkiego 
Księstwa Moskiewskiego. Obawy władz państwa pol-sko-litewskiego 
najlepiej wyraził ongi król Kazimierz Jagiellończyk, mówiąc: 
„Jeśli dojdzie do wojny z Moskwą, Ruś litewska będzie bardziej 
pragnęła zguby niż zwycięstwa Litwinów". 
Obawy króla nie straciły wcale na aktualności również i później, 
po wejściu większości ziem ruskich w skład Korony. Wszak podobno w 

background image

trakcie wojen Batorego o Inflanty nie brak było na Ukrainie i 
Białorusi takich, którzy nie tylko życzyli zwycięstwa Iwanowi 
Groźnemu, ale wręcz się o nie modlili43. 
W tej sytuacji doprowadzenie do unii obu wyznań wydawało się 
rozwiązaniem wręcz idealnym, likwidującym, jak za dotknięciem 
czarodziej- 
43 W. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej, Warszawa 1986, s. 
184. 
146 
skiej różdżki, wszelkie dotychczasowe problemy. Wszak w jego 
wyniku ludność prawosławna wróciłaby po wiekach na łono Kościoła 
katolickiego, a związki z Moskwą zostałyby zerwane ostatecznie i 
na zawsze. 
Trudno się dziwić, że w tej sytuacji dotychczasowe wysiłki 
czynników kościelnych (przede wszystkim jezuitów, ale nie tylko) 
wsparły nader energicznie władze państwowe. Obydwaj partnerzy 
akcji unijnej byli zresztą głęboko przekonani o tym, że tym razem 
ich wysiłki zostaną ukoronowane sukcesem, a upoważniał ich do tego 
fakt poparcia idei unii przez znaczną część prawosławnej 
hierarchii kościelnej. Dała ona temu wyraz w piśmie z czerwca 1590 
roku oświadczając, że chce przystąpić do Kościoła katolickiego. 
List w tej sprawie podpisali biskupi Cyryl Terlecki, Gedeon Bał-
łaban, Leoncjusz Pełczyński i Dionizy Zbirujski. Tym samym więc 
idea unii zyskała sojusznika, który - zdaniem polskich władz 
kościelnych i państwowych — powinien przesądzić o sukcesie akcji. 
Z tego też powodu, mimo bardzo mizernych sukcesów odnoszonych 
przez prowadzoną od dłuższego już czasu propagandę katolicką i 
mimo znikomej wręcz liczby ludności prawosławnej przekonanej do 
idei unii (wyjątek stanowiły rody magnackie i bojarskie), w 
Warszawie i Gnieźnie, i we wszystkich stolicach biskupich 
Rzeczpospolitej powiało wręcz hurraoptymizmem. 
Co jednak spowodowało, że większość biskupów prawosławnych zajęła 
nagle tak zdecydowanie prounijną postawę? Zadecydowały o tym co 
najmniej dwie przyczyny. O jednej z nich już wspominaliśmy 
wielokrotnie. Biskupi prawosławni czuli się po prostu pokrzywdzeni 
odsunięciem od udziału w życiu politycznym Rzeczpospolitej i mieli 
nadzieję, że z chwilą połączenia obu Kościołów stan ten ulegnie 
radykalnej zmianie. Oczywiście na ich korzyść! 
Przyczyna druga wymaga nieco szerszego naświetlenia. Wspominaliśmy 
poprzednio kilkakrotnie o złej kondycji Kościoła prawosławnego na 
Ukrainie. O niskim poziomie jego kadr, o przypadkach, ponoć dość 
licznych, zwykłego nieuctwa kleru, który dysponował jedynie 
umiejętnością pisania i czytania i dość powierzchowną znajomością 
liturgii. Obecnie czas wreszcie napisać również o zdrowych siłach 
tkwiących w prawosławiu, zdolnych do podjęcia procesu naprawy 
Kościoła. Skupiały się one przede wszystkim w organizacjach 
ludności prawosławnej zwanych bractwami. Powstały one w XV wieku i 
formalnie miały charakter związków religijnych, ale wpływ ludzi 
świeckich na ich działalność był bardzo duży i systematycznie 
wzrastał. Z biegiem czasu bractwa - właśnie pod wpływem 
147 

background image

ludzi świeckich - zaangażowały się w wiele różnych inicjatyw 
zmierzających do podniesienia kultury i oświaty wśród świeckich i 
duchownych wyznawców prawosławia. Starano się to osiągnąć różnymi 
metodami przede wszystkim jednak poprzez zakładanie szkół, w 
których kształcili się przyszli działacze świeccy i duchowni. 
Konsekwencją wzrostu znaczenia bractw był ich stale rosnący wpływ 
na obsadę stanowisk duchownych. Promowano oczywiście przede 
wszystkim absolwentów szkół zakładanych przez bractwa. Ludzi 
młodych, energicznych i wykształconych. Dobrze przygotowanych do 
walki o naprawę Kościoła prawosławnego i do walki z ofensywą 
Kościoła katolickiego. 
Wśród bractw szerokością horyzontów i energią wyróżniały się 
szczególnie dwa - lwowskie i wileńskie. Paradoksalnie jednak, 
właśnie ich działalność (podobnie zresztąjak i pozostałych 
organizacji tego typu) stała się przyczyną podjęcia przez biskupów 
prawosławnych wspomnianych już radykalnych decyzji i o mało nie 
spowodowała skutków wręcz przeciwnych do zamierzonych, czyli 
likwidacji „błahoczestiwej" wiary. Dość szybko bowiem stała się 
ona przysłowiową „solą w oku" biskupów prawosławnych. Przyczyny 
konfliktów były różne, zazwyczaj jednak wynikały z faktu, że 
biskupi chcieli podporządkować sobie wszystkie organizacje 
religijne działające na terenie ich diecezji, bractwa samorządowe 
zaś nie bardzo się na to godziły. 
Sytuacja uległa zaostrzeniu po roku 1585, kiedy to patriarcha 
antiocheński Joachim przy okazji wizyty w Polsce zreorganizował 
bractwo lwowskie, a weszła w fazę otwartej wojny, gdy z kolei w 
roku 1589 patriarcha Konstantynopola Jeremiasz podniósł je do 
godności stauropigii, a więc związku religijnego niezależnego od 
miejscowego biskupa. Decyzja ta wywołała niezadowolenie nie tylko 
biskupa lwowskiego Gedeona Bałłabana, ale i pozostałych władyków, 
którzy również mieli problemy z bractwami na swoim terenie i 
którzy, zapewne słusznie, ze swego bardzo jednak partykularnego 
punktu widzenia uważali, że wywyższenie bractwa lwowskiego to 
wyraźna zachęta dla pozostałych organizacji świeckich i groźny 
precedens na przyszłość. 
Inicjatywa unijna biskupów prawosławnych spotkała się oczywiście z 
przychylnym stanowiskiem władz państwa. Zygmunt III pismem z 1592 
roku zapewnił ich o swym poparciu dla idei połączenia obu 
Kościołów i obiecał obronę przed ewentualnymi represjami ze strony 
patriarchy Konstantynopola. Dla zbuntowanych hierarchów była to 
sprawa 
148 
ważna, ale zapewne równie istotna dla nich była zapowiedź 
przyznania biskupom unickim tych samych praw i przywilejów, z 
jakich korzystali biskupi obrządku rzymskiego. Składając tę 
obietnicę król przekroczył swe kompetencje, gdyż decyzja w tej 
materii należała do sejmu, którego o zdanie nikt nie pytał i który 
w konsekwencji nigdy unitom takich praw nie nadał. Mimo to 
obietnica królewska upewniła prawosławnych hierarchów 
0 słuszności podjętej decyzji. 

background image

Uprzedzając nieco bieg wypadków stwierdzić wypada, że mimo tak 
wysokiej protekcji rzecz cała okazała się trudna do zrealizowania, 
gdyż do walki z projektami unii ruszyły bractwa, a wraz z nimi 
ogół ludności prawosławnej - mieszczaństwo, chłopi i ta część 
szlachty, która pozostała wierna wierze przodków z potężnym 
magnatem Konstantym Ostrogskim na czele. Można chyba zaryzykować 
twierdzenie, że władze państwowe 
1 kościelne (katolickie) popełniły podobny błąd jak w przypadku 
polityki polonizacyjnej w stosunku do szlachty ukraińskiej. 
Postawiono na elity zapominając o masach! 
Początkowo jednak wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym 
kierunku, gdyż mimo wrogiego stanowiska ogółu wiernych udało się 
na stronę obozu prounijnego przeciągnąć następnych przedstawicieli 
hierarchii prawosławnej - biskupów Michała Kopystyńskiego i 
Hipacego Pocieja, a także metropolitę kijowskiego Michała Rogoża. 
Ostatecznie w 1594 roku sprecyzowano warunki, na jakich biskupi 
prawosławni godzili się zawrzeć unię. Oto one: 
1.  Zachowanie całej liturgii oraz sakramentów prawosławnych; 
2.  Dopuszczenie biskupów prawosławnych do senatu na równi z 
biskupami katolickimi; 
3.  Zachowanie dotychczasowych praw i przywilejów prawosławnej 
hierarchii kościelnej; 
4.  Zapewnienie obrony przed ewentualnymi konsekwencjami, które 
zamierzałby wyciągnąć wobec odstępców patriarcha 
konstantynopolitański44. W listopadzie 1595 roku dwaj biskupi, 
Hipacy Pociej i Cyryl Terlecki, 
udali się do Rzymu, gdzie specjalna komisja papieska rozpatrzyła, 
a następnie zaakceptowała warunki, na jakich episkopat prawosławny 
w Rzeczpospolitej godził się zawrzeć unię z Kościołem katolickim. 
Zgodzono się nie tylko na odrębną liturgię, ale nawet na 
zawieranie małżeństw przez 
44 Z. W ó j c i k, Dzikie Pola w ogniu..., s. 65. 
149 
księży unickich. Widać z tego, jak bardzo Rzym był zainteresowany 
w osiągnięciu zamierzonego celu. 23 grudnia 1595 roku nastąpił akt 
uroczystego zaprzysiężenia unii w obecności papieża Klemensa VIII. 
Obaj biskupi uniccy złożyli przysięgę na wierność papieżowi i 
dokonali publicznego wyznania wiary katolickiej. Do kraju 
powrócili w marcu 1596 roku przywożąc ze sobą błogosławieństwo 
papieskie dla tych wyznawców prawosławia, którzy przystąpią do 
unii oraz pismo papieskie adresowane do króla, senatorów i 
metropolity M. Rogoży w sprawie ostatecznej realizacji dzieła 
połączenia obu Kościołów. A także specjalne życzenie papieża, aby 
akt unii poświadczył specjalny synod. Rozpoczął on obrady 6 
października tegoż roku w Brześciu (stąd nazwa unii). Niestety, 
wbrew intencjom twórców unii, w tym terminie w Brześciu odbyły się 
w zasadzie dwa, przeciwstawne i wrogie sobie sobory - prounijny i 
antyunijny. 
Sobór zatwierdzający połączenie obu Kościołów obradował w cerkwi 
św. Mikołaja. Brał w nim udział oczywiście cały optujący za unią 
episkopat ruski z metropolitą kijowskim M. Rogozą, przedstawiciele 

background image

rządu Rzeczpospolitej z kanclerzem wielkim litewskim Lwem Sapiehą 
i wojewodą trockim księciem Mikołajem Krzysztofem Radziwiłłem na 
czele oraz reprezentanci Kościoła katolickiego - biskup łucki 
Bernard Maciejowski i arcybiskup lwowski Dymitr Solikowski. A 
także czterech jezuitów, a wśród nich Piotr Skarga. Świadczy to 
wymownie o tym, kto był awangardą Kościoła katolickiego w walce z 
prawosławiem. 
Sobór antyunijny, z natury rzeczy nielegalny, obradował w znacznie 
skromniejszych warunkach w domu mieszkańca Brześcia, Rajskiego. 
Czołową jego postacią był zdecydowany wróg unii książę Konstanty 
Ostrog-ski. W obradach brali też udział dwaj biskupi prawosławni, 
którzy w ostatniej dosłownie chwili przeszli z obozu zwolenników 
unii do obozu ich przeciwników. Byli to: biskup lwowski G. 
Bałłaban i przemyski M. Ko-pysteński. Tak więc ten, który 
rozpoczął całą awanturę i był jednym z jej głównych sprawców, 
teraz dość nieoczekiwanie przeszedł na drugą stronę barykady. 
Oprócz tego w antyunijnym soborze wzięli udział reprezentanci 
patriarchów Konstantynopola i Aleksandrii. A także liczni 
przedstawiciele bractw, mnóstwo szlachty i duchowieństwa 
prawosławnego. 
Oba sobory podjęły stosowne uchwały. Oficjalny sobór 9 
października ogłosił publicznie akt unii i pozbawił stanowisk 
kościelnych wszystkich jej przeciwników. Sobór antyunijny z kolei 
w tym samym dniu zaprotestował przeciw tej uchwale i uznał akt 
połączenia Kościołów za nieważ- 
150 
ny. Równocześnie przedstawiciele obu patriarchów mianowali 
tymczasowych administratorów Cerkwi w Polsce. O tym, że obłożono 
się nawzajem klątwami nie warto nawet wspominać. Rzecz jednak w 
tym, że moc prawną miały jedynie te decyzje, które sankcjonowała 
Rzeczpospolita i jej władca, król Zygmunt III i jedynie one mogły 
być w praktyce realizowane. A król oczywiście nader pośpiesznie 
akceptował postanowienia soboru połączeniowego. Swoją rolę odegrał 
również papież uznając klątwę rzuconą na zwolenników unii za 
nieważną. 
Wydawało się więc, że rzecz się dokonała i schizma w 
Rzeczpospolitej uległa likwidacji. W sobotę 10 października przez 
Brześć przemaszerował wspaniały, kapiący złotem orszak z 
metropolitą Rogozą na czele, a następnie nastąpiło równie 
uroczyste i ceremonialne ogłoszenie unii w świątyni św. Mikołaja. 
Po nabożeństwie cała procesja udała się do kościoła Najświętszej 
Marii Panny, gdzie zgodnie odśpiewano Te Deum Lauda-mus. W ten oto 
sposób zaistniał akt, który, „inaczej niż obłędem nazwać nie 
można"45. Nader słuszna ocena, pod którą można się podpisać, z tym 
jednakże zastrzeżeniem, że należałoby ją rozszerzyć na całą 
politykę państwa wobec Ukrainy i jej mieszkańców, a także Kozaków. 
Skutki tego obłędu Rzeczpospolita i Ukraina miały odczuwać przez 
wiele dziesięcioleci. Okazało się bowiem, że zwolenników 
połączenia obu Kościołów na Ukrainie jest dosłownie jak na 
lekarstwo i że rację miał K. Ostrogski twierdząc, że unia została 
postanowiona w wąskim gronie hierarchów prawosławnych kierujących 

background image

się przede wszystkim własnym interesem i nie liczących się 
zupełnie ze zdaniem wyznawców prawosławia. Grunt, na którym ta 
roślina miała wzrastać, okazał się więc nader jałowy. Nie oznacza 
to oczywiście^ że nikt na Ukrainie nie poparł unii. W trudzie i 
mozole zdobywano zwolenników, zwłaszcza na Białorusi, i szeregi 
unitów stale rosły. Ale w stosunku do jej przeciwników było ich 
jednak zbyt mało, o wiele za mało. 
Wystarczająco jednak dużo, aby podzielić Ukrainę na dwa wrogie, 
wręcz nienawistne sobie obozy, między którymi nie mogło dojść do 
żadnego porozumienia, bo wieki XVI i XVII to okres w dziejach 
Europy bardzo ideologiczny, bardzo religijny. Okres, w którym 
spory religijne doprowadzały do wojen domowych, mordów i rzezi, a 
wreszcie do wybuchu ogólnoeuropejskiego konfliktu. 
45 P. J a s i e n i c a, Rzeczpospolita Obojga Narodów, cz. 1, 
Warszawa 1982, s. 224. 
151 
Jest rzeczą oczywistą, że obie strony konfliktu szukały 
sojuszników. Dla unitów były to władze Rzeczpospolitej. A dla ich 
przeciwników zależny od Turków patriarchat Konstantynopola i, może 
jeszcze bardziej wrogi w stosunku do Rzeczpospolitej, patriarchat 
Moskwy. Po stokroć więc rację przyznać należy Feliksowi 
Konecznemu, że unia, wbrew zamierzeniom jej twórców, stała się 
pomostem nie między Rusią a Rzeczpospolitą, lecz między Rusią i 
Moskwą. 
Do kwestii tych, a zwłaszcza do dziejów walki o prawosławie na 
Ukrainie będziemy mieli okazję powrócić jeszcze nieraz. Obecnie 
natomiast pragnę zwrócić uwagę na nieco inny aspekt całej sprawy, 
aspekt, dla którego przede wszystkim pozwoliłem sobie na tak 
obszerną dygresję. Otóż po 10 października 1596 roku mamy na 
Ukrainie i Białorusi do czynienia z przedziwną sytuacją. Powstał 
bowiem, z jednej strony, Kościół unicki popierany przez państwo i 
mający swoją hierarchię, ale bardzo niewielu wiernych, a z drugiej 
- rzesze wiernych prawosławnych pozbawionych hierarchii 
kościelnej. Bo wprawdzie Zygmunt III nie odważył się pozbawić 
biskupów wiernych prawosławiu - Bałłabana i Kopesteńskiego - ich 
godności kościelnych, ale w praktyce pozbawił możliwości działania 
pozostawiając ich bez poparcia i opieki państwa. Można by rzec, że 
zepchnął ich wręcz do podziemia. Jako jedyna bowiem legalna władza 
kościelna na Ukrainie i Białorusi uznana została hierarchia 
unicka. 
Czyż można wyobrazić sobie bardziej paradoksalną sytuację, w 
której z jednej strony mamy do czynienia z narodem pozbawionym 
elit politycznych i duchowych, a z drugiej - z tymiż elitami 
pozbawionymi oparcia i związku z narodem? Oto do czego 
doprowadziła obłędna polityka państwa w stosunku do Ukrainy i 
narodu ukraińskiego. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że 
nie cała szlachta polska popierała dzieło unii, a nawet nie cały 
episkopat. Część sejmików ziemskich próbowała brać w obronę 
prawosławie i ostrzegała „przed zwaśnieniem między ludźmi greckiej 
religii". Negatywne stanowisko w sprawie unii prezentowała 
zwłaszcza szlachta wielkopolska, kaliska, jak również krakowska i 

background image

to zarówno wyznania protestanckiego, jak i katolickiego. Niestety, 
Warszawa była głucha na te głosy rozsądku. Podobnie jak i 
większość stolic biskupich. Zwyciężyła opcja ideologiczna króla, 
kanclerza Jana Zamojskiego, wspieranych wydatnie przez jezuitów, 
jak również tych wszystkich działaczy politycznych, którzy być 
może w mniejszym stopniu ulegali nastrojowi krucjaty religijnej, 
ale którzy z kolei zupełnie naiwnie i bezpodstaw- 
152 
nie wierzyli, że połączenie Kościołów rozwiąże nabrzmiewające 
problemy ukraińskie. 
Unia brzeska bardzo szybko, praktycznie od początku, zaczęła 
wydawać „zatrute" owoce. Przede wszystkim podzieliła ludność 
prawosławną na dwa wrogie obozy. Po jednej stronie znaleźli się 
uniccy hierarchowie oraz żywiołowo porzucająca prawosławie bogata 
szlachta i magnaci, a po drugiej chłopstwo, mieszczaństwo i 
drobniejsza szlachta. Między tymi obozami rozgorzała walka. Walka 
nie tylko na publikacje i argumenty rzeczowe, ale również na 
pięści i noże. Dosłownie. Do zaciętych walk dochodziło zwłaszcza w 
obronie cerkwi prawosławnych przekształcanych na świątynie 
unickie. Dochodziło nawet do zabójstw wysokich dostojników 
unickich oraz duchownych prawosławnych, co jeszcze bardziej 
zaogniało sytuację. 
Jaką pozycję wobec tych wydarzeń zajęli Kozacy? Wspominaliśmy już 
o tym, że Zaporożcy byli nader obojętni w sprawach religijnych. Na 
Siczy bywały wprawdzie cerkwie. Kozacy obchodzili święta i 
uczęszczali (czasami) na nabożeństwa. Zapewne też, choć raczej 
rzadko, uczęszczali do spowiedzi. Ale nie byli nigdy przesadnie 
religijni i nie interesowali się sprawami Kościoła. Nie ulegali 
też wpływom duchowieństwa prawosławnego, a ich obrzędowość miała 
wyraźnie świecki charakter. A mimo to w toczącej się walce 
zdecydowanie stanęli po stronie prawosławia, dając do zrozumienia, 
że mogą stanowić zbrojne ramię zepchniętej do podziemia cerkwi 
prawosławnej. Z pierwszym przykładem czynnego zaangażowania się w 
spory religijne po stronie prawosławia spotykamy się już w 1610 
roku, kiedy to Kozacy groźbą siły powstrzymali unickiego biskupa 
Hipacego Pocieja przed zbyt energicznym zajmowaniem kijowskich 
cerkwi i majątków prawosławnych. 
Jestem przekonany, że decyzja Kozaków opowiedzenia się po stronie 
prawosławia podjęta została spontanicznie. W każdym razie na pewno 
nie była to konsekwencja jakiegoś przedyskutowanego i 
opracowanego, długodystansowego planu działania. Niemniej jednak 
motywy postępowania wojska zaporoskiego były jasne i oczywiste. 
Stając się obrońcami wiary „błahoczestiwej" Kozacy legalizowali 
swoją pozycję liderów ludu ukraińskiego, również w stosunku do 
tych grup, które dotąd nie darzyły ich zbyt wielką sympatią 
uważając ich za wiecznych burzycieli porządku społecznego, 
niezdolnych do realizacji jakiegokolwiek pozytywnego programu. 
Niepoślednią rolę w podjęciu tej decyzji odegrała też zapewne 
trady- 
153 

background image


cyjna, wówczas jeszcze w znacznym stopniu intuicyjna, wrogość do 
szlacheckiej Rzeczpospolitej. Dzięki tej decyzji stawali się 
poważną siłą polityczną, z którą musiały się liczyć wszystkie 
strony konfliktu. Zyskiwali też poważnych sojuszników w postaci 
wdzięcznego duchowieństwa prawosławnego nawołującego odtąd z ambon 
cerkiewnych prawosławnych Rusinów do sojuszu z Zaporożcami. 
Podobną rolę propagandową zaczęły też spełniać bardzo popularne na 
Ukrainie bractwa, sławiące odtąd Kozaków w mowie i piśmie, również 
i w wierszach. 
Oczywiście Kozacy własnymi siłami nie mogli doprowadzić do zmiany 
istniejącego stanu rzeczy i do przywrócenia zlikwidowanej 
hierarchii prawosławnej. Prawosławie zaczęło więc szukać 
gorączkowo sojuszników poza granicami państwa - w Moskwie i 
Turcji, gdyż w obu tych państwach znajdowały się najwyższe władze 
Kościoła prawosławnego —patriarchaty. 
W tym miejscu wypada po raz kolejny przypomnieć fundamentalne -
odnoszące się również do stosunków społecznych - prawdy, że: po 
pierwsze, natura nie toleruje próżni, a po drugie, problemy 
wewnętrzne państwa, każdego państwa, w każdym czasie i w każdej 
epoce, są przysłowiową wodą na młyn jego wrogów. W naszym 
przypadku sprowadza się to do stwierdzenia, że Kościół prawosławny 
nie mógł przetrwać i istnieć bez hierarchii, a więc usilnie zaczął 
dążyć do jej odtworzenia; oczywiście znalazły się siły zewnętrzne 
gotowe udzielić daleko idącej pomocy. W latach dwudziestych XVII 
wieku państwem, które postanowiło zdyskontować błędy władz 
Rzeczpospolitej, była przede wszystkim Turcja. Z wielu różnych 
powodów, a zwłaszcza z powodu polityki mołdawskiej Zamojskiego 
oraz dywersji lisowczyków w Siedmiogrodzie (uratowała ona, jak 
wiemy, głównych w tym okresie wrogów Turcji - Habsburgów) znalazła 
się ona wówczas w trwałym konflikcie z Rzeczpospolitą. Sytuacji 
nie ułatwiały oczywiście napady kozackie i rabunki miast tureckich 
z przedmieściami Stambułu włącznie. Wprawdzie dla potężnego 
imperium otomań-skiego były one równie groźne jak ukąszenia komara 
dla człowieka, ale wszyscy przecież pamiętamy, do jakiej 
wściekłości może nas doprowadzić brzęczący i kłujący nas bezkarnie 
w ciszy nocnej owad. Nic więc dziwnego, że cierpliwość władz 
tureckich w końcu się wyczerpała i postanowiły one ukarać 
„niewiernych giaurów". List sułtański do Zygmunta był pełen gróźb 
i wręcz apokaliptycznych wizji. „Kraków twój bez wszelkiego 
miłosierdzia wezmę, ziemię Twojąpodepczę, ukrzyżowanego Boga 
Twego i wiarę wykorzenię [...] i poświęconych Twoich (kapłanów - 
R. R.) końmi targać będę", pisał władca Turcji Osman II. 
Losy wojny trudne są jednak do przewidzenia. Wiedział o tym 
również młody i krwiożerczy sułtan, dlatego postanowiono w 
Stambule zapewnić sobie pomoc, a w najgorszym przypadku 
neutralność Moskwy. Rozejrzano się też za sprzymierzeńcami w 
obozie wroga, czyli w Rzeczpospolitej i zwrócono uwagę na 
prawosławie i na... „odwiecznych" wrogów - Kozaków. Oczywiście 
władze tureckie nie mogły bezpośrednio rozmawiać ze 
znienawidzonymi Zaporożcami. Przecież oficjalnym powodem 

background image

zbliżającej się wojny była właśnie chęć ich ukarania i likwidacji. 
Dlatego też wykonanie tego zadania, a ściślej mówiąc obu zadań, 
powierzono patriarsze jerozolimskiemu Teofanesowi. W 1618 roku 
udał się on do Moskwy. Oficjalnym powodem wizyty było wyświęcenie 
metropolity Filareta, ojca nowego cara Michała Romanowa, na 
patriarchę Moskwy. Faktycznym jednak celem było przeprowadzenie 
rozmów z rządem rosyjskim i poznanie jego stanowiska wobec 
zbliżającego się konfliktu. 
Można być pewnym, że w Moskwie chętnie słuchano antypolskich 
wystąpień Teofanesa, ale na otwarte opowiedzenie się po stronie 
Turcji władze rosyjskie nie chciały i, prawdę mówiąc nie mogły, 
się zdecydować. Przecież kończyła się właśnie przegrana w gruncie 
rzeczy wojna z Rzeczpospolitą i obie strony były w trakcie 
przygotowań do podpisania porozumienia rozęjmowego. Jak pamiętamy, 
nastąpiło to ostatecznie 3 stycznia 1619 roku we wsi Deulino 
(Dywilino). Turcja jednak mogła być pewna życzliwej neutralności 
Rosji, czyli w tym wypadku osiągnięto plan minimum. Wobec tego 
Teofanes przystąpił do realizacji drugiego zadania, a więc do 
wykorzystania problemów wewnętrznych Rzeczpospolitej i do 
powstrzymania Kozaków od udziału w zbliżającym się starciu. 
Po raz pierwszy Teofanes zetknął się z Kozakami już w Moskwie, 
gdzie w lutym i marcu 1620 roku bawiło poselstwo kozackie 
kierowane przez Piotra Odyńca. Kozacy przekazali Rosjanom jeńców 
tatarskich i wyrazili chęć przejścia na służbę rosyjską. Tym razem 
jednak ich oferta nie została przyjęta zbyt entuzjastycznie. W 
Moskwie jeszcze zbyt dobrze pamiętano „kozacką gospodarkę" w 
okresie Wielkiej Smuty i nie chciano oficjalnie wiązać się z 
niedawnymi wrogami. Przynajmniej na razie. Nie zmienia to jednak 
faktu, że pobyt poselstwa kozackiego w bądź co bądź wrogim kraju, 
w trakcie nie zakończonej jeszcze wojny, powinien dać wiele do 
myślenia władzom Rzeczpospolitej. Nie bez znaczenia było również i 
to, że 
154 
155 
inicjatorem wysłania poselstwa był Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny, 
dotąd tak uległy wobec władz Rzeczpospolitej. Były to widome i 
oczywiste znaki dalszego emancypowania się Kozaczyzny, szukania 
sprzymierzeńców, w kraju i za granicą, w walce o coraz wyraźniej 
konkretyzujące się cele narodowe, polityczne i społeczne. A także 
religijne. Oznacza to, że bezpowrotnie skończył się czas 
żywiołowych zrywów kozackich, w których dominował interes prywatny 
atamanów. Nie oznacza to oczywiście, że zmienił się aż tak bardzo 
charakter organizacji kozackiej. Nadal było w niej dużo z 
„piractwa" - skłonność do anarchii, awanturnictwa, również 
politycznego, i - powiedzmy to otwarcie - do zwykłego bandytyzmu. 
Coraz wyraźniej jednak zaczął zaznaczać się nurt nowy, nurt 
świadomej walki o określone i zdefiniowane cele, wśród których na 
plan pierwszy zaczął wybijać się cel religijny, walka o 
przywrócenie praw Kościoła prawosławnego, o umożliwienie mu 
normalnego funkcjonowania. 

background image

Powróćmy jednak do wydarzeń związanych z osobą Teofanesa i ze 
zbliżającą się milowymi krokami wojną polsko-turecką. Nie wiemy, o 
czym rozmawiano w Moskwie. W każdym bądź razie musiało to być 
spotkanie satysfakcjonujące dla obu stron, gdyż patriarcha 
natychmiast po przybyciu na Ukrainę spotkał się z Sahajdacznym. 
Głównym tematem rozmów była niewątpliwie sytuacja w Kościele 
prawosławnym i udział Kozaków w jego odbudowie. Teofanes wytknął 
Kozakom popełnione przez nich w trakcie wojen moskiewskich 
zbrodnie na bratnim narodzie prawosławnym i przekonał 
Sahajdacznego, że od tej chwili Kozacy powinni za swój główny cel 
uznać odbudowę Cerkwi prawosławnej na Ukrainie i nie wchodzić w 
żadne porozumienia z jej wrogami. A któż był głównym wrogiem 
Cerkwi, jeśli nie unici i popierające ich państwo polskie? 
Przez cały czas swego pobytu na Ukrainie patriarcha Jerozolimy 
pozostawał pod opieką Zaporożców, którymi dowodził sam 
Konaszewicz-Sahajdaczny. Dzięki temu Teofanes mógł w pełni, mimo 
zasadzek przygotowanych przez unitów oraz przez hetmana 
Żółkiewskiego, zrealizować cel swej wizyty duszpasterskiej. A był 
on zakrojony bardzo szeroko. Teofanes objeżdżał kraj, wizytował 
cerkwie i monastery, prowadził rozmowy z wybitnymi duchownymi i 
świeckimi działaczami prawosławnymi. Głównym tematem tych rozmów 
była oczywiście odbudowa prawosławnej hierarchii kościelnej. Było 
to jednak zadanie bardzo niebezpieczne, gdyż oznaczało złamanie 
istniejących wówczas w Rzeczpospolitej praw, co - w warunkach 
zbliżającej się wojny z Turcją- mogło zakończyć się dla dostoj- 
156 
nego gościa nawet wyrokiem śmierci lub długoletniego więzienia. 
Zwłaszcza że władze Rzeczpospolitej od dawna już patrzyły 
niechętnym okiem na jego gorączkową aktywność i Żółkiewski 
zamierzał, o czym wspominałem, aresztować go. 
Nic więc dziwnego, że Teofanes długo zastanawiał się zanim 
przystąpił do zrealizowania tej części swej misji, tj. do 
wyświęcenia hierarchii prawosławnej. Tym bardziej, że w zasadzie 
spełnił już cel drugi swej wizyty. Utrwalił wśród Kozaków 
przekonanie o słuszności ich decyzji służenia prawosławiu i 
odwiódł od myśli współdziałania z Rzeczpospolitą. Ostatecznie 
jednak pod naciskiem Sahajdacznego, który z jednej strony 
wypomniał patriarsze małoduszność a z drugiej - zagwarantował mu 
pełne bezpieczeństwo, zdecydował się on wyświęcić metropolitę i 
biskupów prawosławnych. Jak więc widzimy, rola hetmana kozackiego 
nie ograniczyła się jedynie do dowodzenia strażą osobistą 
patriarchy. Wręcz przeciwnie, można zaryzykować twierdzenie, że 
był on jedną z pierwszoplanowych postaci dramatu. Uczestniczył w 
większości rozmów dostojnego gościa z duchownymi prawosławnymi i 
czołowymi działaczami świeckimi, a także w wizytacjach cerkwi i 
monasterów. Brał też udział w nadawaniu praw stauropigii bractwom 
prawosławnym, a wreszcie i w ceremonii wyświęcenia nowych biskupów 
i metropolitów. Odbyła się ona w dniach 16-19 października w 
cerkwi Bohojawlenija w Kijowie. Oczywiście w pełnej konspiracji. 
Przy zamkniętych drzwiach i szczelnie zasłoniętych oknach oraz pod 
osłoną wzmocnionych straży kozackich. Patriarcha wyświęcił wówczas 

background image

dwóch metropolitów - kijowskiego i halickiego oraz sześciu 
biskupów. 
Po wskrzeszeniu metropolii prawosławnej Teofanes, ciągle w 
towarzystwie Sahajdacznego, udał się w drogę powrotną, w stronę 
granicy tureckiej. Pożegnanie odbyło się na rynku w Buszy. 
Teofanes rozgrzeszył klęczących Kozaków z przewinień, jakie 
popełnili walcząc z Moskwą, pobłogosławił ich i wezwał do 
wierności religii prawosławnej. W ten oto sposób jeden z 
najwyższych autorytetów Kościoła wschodniego nie tylko 
przypieczętował sojusz Kozaków z Cerkwią, ale wyraźnie uznał ich 
za reprezentantów ludu ukraińskiego. 
Jakie były skutki tej bardzo kontrowersyjnej wizyty jednego z 
najwyższych dostojników kościelnych? No cóż, nie ma co ukrywać, że 
bardzo bolesne dla Rzeczpospolitej. Pierwszy z nich ujawnił się 
natychmiast, jeszcze w czasie pobytu Teofanesa na Ukrainie. Otóż, 
jak pamiętamy, we wrze- 
157 
śniu 1620 roku rozpoczęła się wojna polsko-turecka. Rzeczpospolita 
tradycyjnie już wezwała na pomoc Kozaków, którzy tym razem jednak 
nie przybyli do obozu koronnego (jeśli nie liczyć luźnych watah, 
liczących łącznie najwyżej 2 tysiące ludzi). Tym samym więc misja 
dywersyjna Teofanesa odniosła pełny sukces. 
Nie należy wprawdzie pisząc o wydarzeniach historycznych snuć 
rozważań na temat tego, „co by było, gdyby było", pozwólmy sobie 
jednak tym razem na odstępstwo od tej zasady i powiedzmy wyraźnie, 
że gdyby do obozu hetmana Żółkiewskiego przybył Konaszewicz, 
przynajmniej z taką siłą, z jaką walczył przeciw Moskwie u boku 
królewicza Władysława, to wynik starcia pod Cecorą byłby na pewno 
inny. A tak ponieśliśmy jedną z najcięższych w naszych dziejach 
klęskę. Zginął Żółkiewski, zginęła też lub dostała się do niewoli 
większość żołnierzy i dowódców. Kraj stanął otworem dla zagonów 
tatarskich. Dziesiątki i setki miejscowości stanęło w ogniu. 
Tysiące ludzi poszło w jasyr. O stratach materialnych i 
prestiżowych nie warto nawet wspominać. 
Nie był to jednak jedyny skutek wizyty Teofanesa. Daleko 
groźniejsze następstwa mogło przynieść i - powiedzmy to od razu - 
przyniosło nielegalne wskrzeszenie prawosławnej hierarchii 
kościelnej. Fakt ten postawił bowiem króla i sejm w sytuacji 
bardzo trudnej, z której niełatwo było znaleźć dobre wyjście. Ale 
Zygmunt III wybrał chyba w sumie najgorsze, uznał bowiem akt 
wyświęcenia dokonany przez Teofanesa za nielegalny, a nowo 
mianowanych władyków za wrogów majestatu. Wydano nawet nakaz 
aresztowania metropolity Hioba Boreckiego zarzucając mu, że 
przyjął stanowisko z rąk „agenta tureckiego". Podobne oskarżenie 
wysunięto również w stosunku do innych hierarchów. Ale od wydania 
edyktu i nakazów aresztowania do ich realizacji droga była daleka 
i bardzo trudna, bo wszyscy prawosławni władycy pozostawali pod 
opieką Kozaków. A tych mimo wszystko nieco się obawiano. Dał temu 
wyraz Zygmunt III w liście pisanym w 1631 roku do wojewody 
kijowskiego, w którym znalazło się wiele ostrzeżeń, aby przy 
odbieraniu monasteru z rąk prawosławnych nie sprowokować starcia z 

background image

Kozakami i nie doprowadzić „do poruszenia Kozaków i całej 
Ukrainy". 
Kozaków zresztą również bardzo potrzebowano, gdyż nadal trwała 
wojna z Turcją. Jak zwykle okazało się, że uchwalone przez sejm 
pod wpływem Cecory podatki są daleko niewystarczające (w założeniu 
miały one dać skarbowi państwa około 5 milionów złotych, ale w 
praktyce wpłynęło znacznie mniej, gdyż między innymi duchowieństwo 
polskie uchyli - 
158 
ło się od obowiązku wpłacenia do skarbu podatku w wysokości 50% 
rocznego dochodu) i Rzeczpospolita nie była w stanie wystawić 
planowanej sześćdziesięciotysięcznej armii. Na pomoc państw 
europejskich zajętych wyniszczającą i kosztowną wojną 
trzydziestoletnią nie można było liczyć; jej udzielenia odmówił 
nawet cesarz Rudolf II Habsburg. Sytuację uratować więc mogło 
jedynie wsparcie Kozaków. Ale tym razem starszyzna kozacka 
postawiła twarde warunki. Na naradzie z udziałem nowo mianowanych 
biskupów postanowiono, że armia kozacka stawi się w obozie 
koronnym jedynie wówczas, jeżeli król zatwierdzi wyświęconych 
przez Teofanesa biskupów. Jeśli nie - na Ukrainie rozpocznie się 
rzeź szlachty46. Z tą rezolucją Konaszewicz w towarzystwie biskupa 
Kurcewicza udał się do Warszawy, a na Ukrainie w roli „harcownika" 
pozostał ataman Boro-dawka, który nie omieszkał uzmysłowić władzom 
Rzeczpospolitej, że zapowiedź buntu bynajmniej nie jest czczą 
pogróżką. Znów na Ukrainie zapłonęły dwory szlacheckie i rozległ 
się krzyk grabionych i mordowanych. 
Doprawdy trudno Konaszewiczowi odmówić zręczności politycznej. 
Działalność Borodawki wzmacniała bowiem znakomicie jego pozycję w 
pertraktacjach, nie obciążając go bezpośrednio winą za popełniane 
zbrodnie, gdyż powszechnie wiedziano, że Borodawka jest jego 
rywalem i współzawodnikiem do objęcia władzy nad wojskiem 
zaporoskim i działa na własną rękę. 
Mimo to jednak rozpoczęte w lipcu 1621 roku rozmowy z 
przedstawicielami władz Rzeczpospolitej były trudne i trwały aż 
dwa tygodnie. Ostatecznie osiągnięto bardzo dziwny kompromis. Król 
nie uznał wprawdzie de iure nowej hierarchii prawosławnej, ale 
wstrzymał realizację swego edyktu i wydanych już na jego podstawie 
nakazów aresztowania. Kozacy natomiast zobowiązali się do wzięcia 
udziału w wojnie z Turcją, za co mieli otrzymać 40 tysięcy 
złotych. Jednym słowem Zygmunt III „przymknął oko" na fakt 
odtworzenia na Ukrainie struktury Kościoła prawosławnego w zamian 
za pomoc kozacką w zbliżającym się starciu z Turcją. Powstała więc 
w tym kraju przedziwna sytuacja, w której istniała i funkcjonowała 
„podziemna", nielegalna z punktu widzenia prawa, a mimo to 
tolerowana przez władze państwa prawosławna hierarchia kościelna. 
Zapewne lepiej by było, gdyby Zygmunt w pełni uznał swój błąd i 
zatwierdził istniejący stan rzeczy, no, ale cóż, pierwszy Waza na 
tronie polskim 
'W. To m k i e w i c z, Kozaczyzna ukrainna..., s. 37. 
159 

background image

na pewno nie był wybitnym mężem stanu i „plan błędów politycznych 
wykonał znacznie ponad normę". 
Być może zresztą w Warszawie w chwili zawierania umowy uważano to 
rozwiązanie za sukces, ale tak naprawdę zwycięzcami w tej 
rozgrywce zostali Kozacy i ich wódz Sahajdaczny udowadniając ponad 
wszelką wątpliwość, że na Ukrainie nic nie może stać się bez ich 
aprobaty. Nawiasem mówiąc, najgorzej na tym wyszedł „ten trzeci", 
czyli Borodawka. Po zawarciu porozumienia przestał być już 
potrzebny Konaszewiczowi, który po powrocie z Warszawy szybko się 
z nim uporał. Po prostu, zwyczajem kozackim pojmał go i stracił. 
To, co nastąpiło potem, zalicza się niewątpliwie do 
najpiękniejszych kart wojska i polskiego, i kozackiego. Walcząc 
przez sześć tygodni pod Chocimiem z przeważającymi siłami 
tureckimi obie armie prześcigały się w waleczności i bohaterstwie, 
a także (z drobnymi wyjątkami) w lojalności. Do historii przeszła 
na przykład odpowiedź dana przez komisarzy polskich na tureckie 
żądanie wydania Kozaków „Wzięliśmy ich (Kozaków — R. R.) na wiarę 
swoją, którą gdybyśmy złamali, jakoż by nam i Turcy wierzyli?"47. 
A także sceny kozackiego aplauzu dla wspaniałej postawy żołnierzy 
koronnych. Ale były to tylko piękne chwile. Rzeczywistość, jaka po 
nich nastąpiła, była już znacznie mniej podniosła. 
Ostatecznie 9 października 1621 roku obie strony porozumiały się 
na warunkach bardzo podobnych do tych, jakie ongi podpisał w Buszy 
hetman Żółkiewski. Polacy zobowiązali się powstrzymywać Kozaków, a 
Turcy - Tatarów. Prawdę mówiąc, porozumienie to można zaliczyć do 
długiej listy traktatów, w których strony dają wyraz swym dobrym 
chęciom (żeby nie rzec - marzeniom) i przyjmują na siebie 
zobowiązania, których realizacja już w chwili podpisania stoi pod 
poważnym znakiem zapytania. 
Oczywiście Kozacy nie byli bynajmniej usatysfakcjonowani 
porozumieniem chocimskim i postawili stronie polskiej własne 
żądania. Dotyczyły one nie tylko wypłacenia podwyższonego do 100 
tysięcy złotych żołdu i odrębnej zapłaty za udział w obronie 
Chocimia, ale również „zachowania wolności dla prawosławia, 
uposażenia szpitala dla kalekich żołnierzy, swobody zaciągania się 
pod znaki innych władców chrześcijańskich, zgody na zamieszkanie w 
dobrach prywatnych i królewskich bez 
47 Tamże, s. 38. 
160 
konieczności wypełniania powinności poddańczych, opuszczenia 
województwa kijowskiego przez wojska koronne, swobody dla 
uprawiania rybołówstwa i myślistwa..."48. 
Żądanie podwyższenia żołdu i dodatkowych gratyfikacji za udział w 
wojnie jest oczywiste. Ostatecznie Kozacy krwawo sobie na nie 
zapracowali odpierając bohatersko, wspólnie z żołnierzami 
koronnymi, wiele szturmów i ponosząc przy tym wiele strat (ranny i 
to wielokrotnie został przecież nawet sam Konaszewicz-
Sahajdaczny). Po tym, co pisaliśmy poprzednio o zaangażowaniu się 
Kozaków w spory religijne na Ukrainie, nie powinna też dziwić 
obrona religii prawosławnej. Ale pozostałe żądania? Można 
zaryzykować twierdzenie, że był to już zarys programu politycznego 

background image

zmierzającego do emancypacji kozaczyzny i autonomii Ukrainy. No bo 
jak inaczej można rozumieć postulaty swobody w zawieraniu umów z 
obcymi państwami i opuszczenia województwa kijowskiego przez 
wojska koronne? Czyż trzeba dodawać, że w takim przypadku 
województwo to siłą rzeczy stałoby się siedzibą wojska 
zaporoskiego, jego - bez mała - państwem? 
Petycja ta zapewne sprawiła niemiłe wrażenie w Warszawie, nie 
wiemy jednak, czy zastanowiono się nad nią tak poważnie, jak na to 
zasługiwała. Można się jednak domyślać, że nie, że zlekceważono 
również i ten sygnał. Taki przynajmniej wniosek można wysnuć 
analizując instrukcje, jakich Zygmunt III udzielił komisarzom 
wysłanym na pertraktacje z Za-porożcami. Król mianowicie zgodził 
się na wypłacenie żołdu w uzgodnionej poprzednio wysokości 40 
tysięcy złotych (z możliwością, w razie trudności, podwyższenia go 
do 60 tysięcy) oraz dodatkowego wynagrodzenia za udział w obronie 
Chocimia. Zgodził się również na osiedlenie się Kozaków zarówno we 
włościach prywatnych, jak i królewszczyznach, ale nie w zwartych 
oddziałach, jak żądali Kozacy, a w małych grupkach, które winne 
powrócić „na zwyczajne miejsca". Resztę kozackich żądań pominięto 
milczeniem. Było to rozwiązanie bardzo w stylu „dojutrka", jak 
nazywano czasami Zygmunta III. W polityce podejmowanie szybkich 
decyzji nie zawsze się opłaca. Czasem lepiej rzecz odwlec, 
poczekać aż opadną emocje i partner stanie się bardziej skłonny do 
kompromisu. Tyle tylko, że nie może być to przysłowiowe „czekanie 
na Godota". A z przebiegu dalszych wypadków wynika, że tak właśnie 
było i w tym wypadku. 
48 L. Podhorodecki,N. Raszba, Wojna chocimska 1621 r.,Kraków 1979, 
s. 257. 
161 
Po przybyciu komisarzy na Ukrainę okazało się bowiem, że nie tylko 
nie mają nic do zaofiarowania w sensie politycznym, ale że nie ma 
również pieniędzy na zapłacenie zaległego żołdu. Znów więc 
poselstwo kozackie udało się do Warszawy. Rozpoczęły się targi o 
wysokość żołdu, o zgodę na rozlokowanie wojsk zaporoskich na 
terenie województwa kijowskiego, o zalegalizowanie prawosławia 
itd. 
Pertraktacje utrudniła niezmiernie śmierć hetmana Konaszewicza-Sa-
hajdacznego. Kozaczyzna straciła swego autentycznego lidera, który 
jej nie do końca jeszcze sprecyzowane nadzieje i marzenia potrafił 
przekształcić w możliwy do realizacji program polityczny. Potrafił 
też zmusić tę nadal bardzo anarchistyczną i rozwichrzoną 
organizację do w miarę konsekwentnej jego realizacji. Można jednak 
zaryzykować tezę, że dla Rzeczpospolitej była to strata jeszcze 
bardziej bolesna. Odszedł bowiem realistycznie myślący partner 
rozmów, na którego słowie i obietnicach można było polegać. No i, 
co może nawet bardziej istotne, człowiek, który chociażby z racji 
swego urodzenia i wychowania, na pewno nie należał do tak licznego 
wśród Kozaków obozu antyszlacheckiego. Od tej chwili rozmowy stały 
się trudniejsze, a wszelkie porozumienia mniej wiarygodne, gdyż 
liczni atamani kozaccy „po staremu" byli skłonni działać na własną 
rękę. Zwłaszcza, że bezpośrednio po śmierci Konaszewicza-

background image

Sahajdacz-nego nastąpił okres częstych zmian na stanowisku hetmana 
zaporoskiego. Jego następcą został Olifer Gołub, przyjaciel i 
bliski współpracownik zmarłego. Nie cieszył się jednak zbyt długo 
tą funkcją, gdyż już w 1623 roku zrzucono go ze stanowiska i 
wybrano Michała Doroszenkę, zaliczanego również do grona 
zwolenników Sahajdacznego i reprezentującego zbliżoną opcję 
polityczną. W październiku 1624 roku doszło do kolejnej zmiany 
rządu i Doroszenkę zastąpił Kalenik, który buławę dzierżył do 
stycznia 1625 roku, po czym, z nieznanych nam przyczyn, wybrano 
ponownie Doroszenkę. W 1625 roku kolejna zmiana. Tym razem miejsce 
Doroszen-ki zajął Pirski, aby po kilku miesiącach ustąpić miejsca 
Markowi Żmajle. Prawdziwa karuzela zmian kadrowych, która 
niezwykle utrudniała prowadzenie rozmów i zawieranie porozumień. 
Prawdę mówiąc, zabrakło też płaszczyzny porozumienia! Z wypłatą 
żołdu zwlekano bardzo długo, bo aż do maja 1622 roku. Nie 
ustosunkowano się również do politycznych postulatów kozaczyzny, 
gdyż sejm z 1623 roku idąc śladem króla odroczył debatę w tej 
sprawie do następnej sesji, a więc praktycznie na dwa lata. 
Zażądał natomiast bardzo stanow- 
162 
czo zredukowania wojska zaporoskiego do około 5 tysięcy żołnierzy 
i wyprowadzenia go z województwa kijowskiego na Zaporoże. Reszta 
Kozaków miała powrócić do miejsc swego zamieszkania i poddać się 
władzy starostów lub panów feudalnych (w przypadku mieszkania w 
dobrach prywatnych). W razie nie spełnienia tych żądań grożono 
wysłaniem ekspedycji karnej. A więc znów znany aż do znudzenia 
schemat - Kozacy przestali być potrzebni - Kozaków odesłano do 
domu. Z tą jedynie różnicą, że tym razem łaskawie zgodzono się na 
podwyższenie żołdu do 60 tysięcy złotych rocznie. Trudno to uznać 
za wielką hojność, gdyż stawka na jednego Kozaka wynosiła zaledwie 
kilkanaście złotych rocznie. 
Czyż można więc się dziwić Kozakom, że ruszyli tradycyjnym 
szlakiem na posiadłości tatarskie i tureckie? W roku 1623 
zorganizowali oni dwie, niezbyt zresztą udane, wyprawy w okolice 
Stambułu oraz wypad pod Perekop, skąd uprowadzili wielkie stada 
bydła. Czajki kozackie pojawiły się pod Stambułem również w 
czerwcu 1624 roku. Wyczyny te można podziwiać, można też opiewać 
je w dumkach ukraińskich, nie wolno jednak zapominać, że mogły one 
stać się przyczyną wznowienia działań wojennych ze strony Turcji, 
a na to Rzeczpospolita nie mogła sobie pozwolić, bo Chocim mógł 
się już nie powtórzyć. Zwłaszcza że nie było już Sahajdacznego i 
nie można było mieć pewności, czy Kozacy zechcą wziąć udział w 
walce, gdyż sytuacja na Ukrainie uległa dalszemu zaostrzeniu, 
doszło bowiem do kolejnych, otwartych starć między unitami a 
prawosławnymi. Po obu stronach padli zabici, nieraz bardzo 
wysokiej rangi duchowni. Na przykład w listopadzie 1623 roku w 
Witebsku zginął unicki biskup Józefat Kuncewicz. Coraz wyraźniej 
widać było, że spory religijne rozpoczęte przez poronione dzieło 
unii lubelskiej antagonizują ludność Kresów Wschodnich i mogą stać 
się przyczyną ogólnego powstania, wręcz wojny domowej. Nikt też 

background image

nie miał wątpliwości, jakie stanowisko w tym przypadku zajmą 
Kozacy. 
Na razie jednak Kozacy zajęli się inną sprawą, a mianowicie 
ingerencją w wewnętrzne sprawy Tatarów, a konkretnie w spory 
dynastyczne na Krymie. Doszło tam bowiem do walki o tron między 
członkami rodu Gi-rejów. W roku 1624 Turcja niezadowolona z 
polityki Mehmeda IV postanowiła zdetronizować go i osadzić na 
tronie uległego Dżanibeg Gireja. Po stronie Mehmeda stanął jego 
brat Szahin i... Kozacy. Oddziały kozackie zaatakowały z 
powodzeniem Stambuł obrabowując (który to już raz?) przedmieścia 
stolicy Turcji. Wzięły też udział w walkach z tureckimi jan- 
163 
czarami na Krymie walnie przyczyniając się do zwycięstwa 
odniesionego przez Szahin Gireja nad tureckimi wojskami 
ekspedycyjnymi pod dowództwem Redżeb-baszy. Tym razem działali oni 
za wiedzą i zgodą oficjalnych przedstawicieli Rzeczpospolitej, a 
mianowicie urzędującego na Ukrainie zastępcy hetmana, Stefana 
Chmieleckiego. Sukcesy kozackie nie ograniczyły się do odparcia 
tureckiego korpusu interwencyjnego. Udało im się bowiem zdobyć i 
zburzyć turecką twierdzę Islam-Kermen nad dolnym Dnieprem. W 
trakcie jednej z wypraw zginął niestety M. Doroszenko. Być może 
źle się stało, że Rzeczpospolita nie zaangażowała się bardziej w 
sprawy krymskie i nie udzieliła pomocy Kozakom. Był to bowiem 
doskonały moment do rozwiązania problemu tatarskiego, do 
podporządkowania sobie chanatu krymskiego gdyż, chan Mehmed IV 
Girej, podobnie jak jego brat Szahin Girej byli skłonni w zamian 
za pomoc wojskową złożyć Polsce hołd lenny. Za jednym zamachem 
ustrzelono by w ten sposób dwie kaczki: po pierwsze, skończyłyby 
się wreszcie niszczące najazdy tatarskie i Ukraina wreszcie 
przestałaby płacić doroczny haracz krwi, a po drugie - pojawiłaby 
się kolejna, doskonała szansa na rozwiązanie problemu kozackiego. 
Nie wolno bowiem cały czas zapominać, że jedną z przyczyn, może w 
tym czasie już nie najważniejszą, ale nadal istotną, istnienia i 
rozwoju kozaczyzny było stale istniejące zagrożenie tatarskie. 
Niestety, polityka religijno-dynastyczna Wazów wplątała nas w 
niekończący się ciąg wojen szwedzkich, a jedna z nich toczyła się 
właśnie w tym momencie i nie starczyło sił na prowadzenie bardziej 
aktywnej polityki na południowo-wschodnich krańcach państwa. 
Wynikiem braku silniejszego zaangażowania wojskowego na Krymie, a 
bardziej konkretnie braku odpowiednich sił polskich na Ukrainie, 
było również i to, że rozzuchwaleni bezkarnością Kozacy poszli o 
jeden krok za daleko i w grudniu tegoż roku zawarli pakt o 
nieagresji i wzajemnej pomocy z chanatem krymskim reprezentowanym 
przez Szahin Gireja. Trudno za to winić tatarskiego księcia, 
sprzymierzeńca szuka się tam, gdzie go można znaleźć. Ale ze 
strony Kozaków był to krok oznaczający całkowite i formalne 
wypowiedzenie posłuszeństwa władzom Rzeczpospolitej, bo —jak 
pamiętamy - Kozakom zabroniono kategorycznie zawierania 
jakichkolwiek porozumień z obcymi państwami. 
Czyż można wyobrazić sobie wyraźniej sze podkreślenie własnej 
niezawisłości? Już wkrótce jednak okazało się, że można. A stało 

background image

się to przy okazji kolejnych zamieszek między unitami i 
prawosławnymi, do których 
164 
doszło w styczniu 1625 roku w Kijowie z powodu zamykania przez 
wójta kijowskiego Fiodora Chodykę i duchownego unickiego Iwana 
Józefowi-cza cerkwi prawosławnych. Wójt miał za sobą autorytet 
państwa, dekrety królewskie i niewielki oddziałek wojsk koronnych. 
Prawosławni wezwali Kozaków, którzy przybyli w sile kilku tysięcy 
ludzi i zrobili porządek. To znaczy nakazali otwarcie cerkwi, a 
opornego wójta i duchownego zabili. Żołnierzy koronnych 
aresztowano. Warto przy okazji zwrócić uwagę na to, że zachowanie 
się Zaporożców miało charakter normalnego działania sił 
porządkowych na terenie własnego państwa! Konstatacja ta pozwala, 
jak sądzę, najlepiej zrozumieć jak daleką drogę przebyła i 
Rzeczpospolita, i Ukraina, i kozaczyzna od czasów hetmana 
Żółkiewskiego i powstania Nalewajki i Łobody, kiedy to mieszkańcy 
tego samego Kijowa prosili wojska koronne o opiekę przed 
zbliżającymi się powstańcami. Oto do czego doprowadziła, w tak 
bardzo przecież krótkim czasie, przedziwna polityka społeczna i 
religijna państwa. 
Tego już jednak było i królowi, i sejmowi za wiele, a oliwy do 
ognia dolało poselstwo episkopatu prawosławnego wysłane do Moskwy 
ze skargą na prześladowania „błahoczestiwej wiary" i z prośbą o 
pomoc i opieką. W Warszawie nie obawiano się oczywiście jakiejś 
doraźnej interwencji, gdyż - po pierwsze - nie sprzyjała temu 
sytuacja międzynarodowa, a po drugie - Rosja w gruncie rzeczy była 
jeszcze za słaba, aby stawać ponownie w szranki rywalizacji z mimo 
wszystko potężną Rzeczpospolitą. Zrozumiano jednak, że takie 
poselstwo, takie kontakty z obcym mocarstwem to nie tylko 
naruszenie, a - prawdę mówiąc - zlekceważenie podstawowych praw 
państwa do monopolu w dziedzinie prowadzenia polityki 
zagranicznej. To przede wszystkim groźny precedens i jeszcze 
groźniejsze ostrzeżenie. Może nawet zrozumiano wreszcie, że unia - 
zamiast związać Ukrainę i Białoruś z Rzeczpospolitą - zbudowała 
złoty pomost między wrogą z wielu powodów Rosją a prawosławną 
ludnością Rzeczpospolitej. Unia bowiem traktowana przez tę ludność 
jako wyraz walki z prawosławiem spowodowała, że zaczęła ona szukać 
zupełnie otwarcie opieki i pomocy wszędzie tam, gdzie mogła ją 
znaleźć, a więc przede wszystkim w Rosji. No, bo gdzie mieli 
zwracać się ze swymi problemami nielegalni de iure i jedynie 
tolerowani na zasadzie „przymknięcia oka" biskupi prawosławni? 
Wewnątrz kraju do Kozaków, a na zewnątrz do Moskwy! A to dawało 
tejże Moskwie wygodny pretekst do ingerencji w dogodnym dla siebie 
momencie w wewnętrzne sprawy Polski pod pozorem obrony praw 
165 
tejże ludności. Już nieodległy był czas, gdy Moskwa wykorzysta tę 
daną jej gratis okazję i szansę. 
Niestety, tak groźne ostrzeżenia nie wpłynęły na zmianę 
nastawienia Rzeczpospolitej do problemu prawosławia i nie 
spowodowały radykalnych zmian w polityce państwa. Nie 
zalegalizowano przede wszystkim hierarchii prawosławnej i nie 

background image

podjęto starań o podniesienie metropolii kijowskiej do godności 
patriarchatu, a tylko to mogło zakończyć ten zupełnie niepotrzebny 
i groźny konflikt i raz na zawsze uniezależnić polską Cerkiew od 
wpływów obcych ośrodków. 
Zamiast tego z Warszawy posypały się groźby i ostrzeżenia. W 
pismach kierowanych do sejmików poinformowano „naród szlachecki", 
że sytuacja na Ukrainie wymknęła się zupełnie spod kontroli. Że 
Kozacy traktują Ukrainę jak państwo udzielne, zaprowadzają własne 
porządki, zupełnie lekceważą decyzje władz i bezprawnie „znoszą 
się" z ościennymi państwami. Bardzo ostro skrytykowano również 
postępowanie biskupów prawosławnych. Zupełnie przy tym 
zlekceważono te głosy członków establishmentu, jak chociażby Lwa 
Sapiehy, które nawoływały do umiaru i ugody i przestrzegały kler 
unicki przed stosowaniem ostrych metod walki z prawosławiem. „Na 
gwałt - pisał on do biskupa Józefata Kuncewicza - nie można 
odpowiadać gwałtem" i dodawał, jakże słusznie, że „przemocą długo 
się nie rządzi". Przypomina mi to modne swego czasu w Polsce 
powiedzenie, że „na bagnetach można się oprzeć, ale nie można na 
nich długo siedzieć, bo się wbiją w..." 
Niestety, tej prawdy nie zrozumiano w kołach rządowych podejmując 
próbę odzyskania kontroli nad Ukrainą poprzez rokowania „z pozycji 
siły". 20 lipca 1625 roku Zygmunt III przekazał komisarzom 
wyznaczonym do prowadzenia rozmów z Kozakami instrukcję, w której 
nakazywał im, aby: 
a)  zmusili Kozaków do przebywania jedynie w wyznaczonym im 
miejscu; 
b) nakazali im pełne podporządkowanie się jurysdykcji hetmańskiej 
(wodniesieniu do rejestrowych) oraz władz miejscowych, tj. 
starostów, 
podstarościch itd.; 
c)  zabronili im mieszania się do spraw kościelnych; no i przede 
wszystkim 
d)  aby kategorycznie zabronili im przyjmowania na Siczy zbiegów z 
państw obcych i wchodzenia w jakiekolwiek kontakty z władzami 
państw obcych bez zgody i upoważnienia króla. 
Ten ostatni punkt wymaga krótkiego naświetlenia. Otóż, jak 
pamiętamy, społeczność kozacka była zawsze społecznością 
międzynarodową, 
166 
w której przeważał oczywiście żywioł miejscowy, czyli Rusini, ale 
nie brakowało przedstawicieli innych nacji, nieraz bardzo 
odległych od Ukrainy. W zasadzie nie przeszkadzało to władzom 
Rzeczpospolitej, przynajmniej nigdy wyraźnie nie protestowały one 
przeciw takim praktykom. Musimy zresztą mieć na uwadze, że w 
tamtych czasach ludzie mogli znacznie łatwiej przenosić się z 
jednego państwa do drugiego. Nie tylko jednostkom, ale nawet 
całym, nieraz sporym grupom ludności, o czym świadczą chociażby 
ruchy migracyjne francuskich hugenotów i nie tylko. Dlaczego więc 
tym razem Zygmunt III wypowiedział się tak kategorycznie w tej 
sprawie? Otóż bez wątpienia zdecydowała o tym sprawa Achiji, 
kolejnego samozwańca i pretendenta do tronu, tyle tylko, że tym 

background image

razem tureckiego. Podawał się on za syna sułtana Mahometa III i 
Greczynki z cesarskiego rodu bizantyńskiego Komnenów. Achija 
przybył na Ukrainę w 1624 roku, pozyskał sobie przychylność 
metropolity prawosławnego Hioba Boreckiego i wraz z nim udał się 
na Zaporoże. Kozacy obiecali poparcie, pomoc obiecał również 
Szahin Girej mający nadzieję, że wystąpienie Achiji skomplikuje 
sytuację Turcji, z którą, jak pamiętamy, Krym był wówczas w 
zatargu. Wstrzemięźliwie do całej imprezy ustosunkowała się 
natomiast Rosja. Posłom kozackim i wysłannikom Achiji 
wytłumaczono, że wojska carskie nie będą mogły wziąć udziału w 
wojnie z Turcją, gdyż nie uzyskają zgody Rzeczpospolitej na 
przemarsz przez jej terytorium. 
Afera Achiji ostatecznie „rozeszła się po kościach", ale dla 
Warszawy, niewątpliwie uczulonej na „samozwańców", stanowiła ona 
wyraźny i wystarczająco groźny sygnał, aby nakazać komisarzom 
zajęcie się sprawą uchodźców politycznych. 
Na pierwszy rzut oka instrukcje królewskie nie budzą większych 
zastrzeżeń - no, może poza punktem dotyczącym zakazu mieszania się 
Kozaków do sporów religijnych. Bo niby dlaczego nie? Nie chodzi 
oczywiście o prawo do mordowania duchownych unickich, to 
rzeczywiście była patologia i władza miała pełne prawo zająć w tym 
względzie zdecydowane stanowisko. Ale generalny zakaz mieszania 
się do spraw wiary? To była z kolei zupełna utopia, gdyż na 
Ukrainie walka między unitami i dyz-unitami rozkręcała się na 
dobre i pewnie nie było grupy społecznej, która nie brałaby w niej 
udziału. 
Jak wspomniałem, pozostałe polecenia nie budzą w zasadzie 
zastrzeżeń, bo państwo miało zawsze i ma nadal charakter 
organizacji nadrzędnej i nikt nie może tego faktu negować. Nikt, 
żadna siła i żadna organiza- 
167 
cja nie może stać obok albo, co gorsza, ponad państwem i prawem 
przez to państwo stanowionym. Można by wprawdzie do tego 
rozumowania wprowadzić zastrzeżenie, że w XVII-wiecznej Polsce sił 
takich de facto było wiele, że wielu magnatów uprawiało własną 
politykę nie licząc się zupełnie z oficjalną linią polityki 
państwowej, a także zupełnie bezkarnie przyjmowało obcych posłów i 
wysyłało swoich. Własną politykę uprawiali wysocy dygnitarze 
państwowi, a także i ci, którzy takich funkcji nie pełnili, ot, 
chociażby sławny Jeremi Wiśniowiecki traktujący swe włości niemal 
jak udzielne księstwo. Mówiło się nawet w ówczesnej Polsce 
0 „państwie Zadnieprzańskim". Dla państwa, dla Rzeczpospolitej nie 
było to wcale mniej szkodliwe, o czym świadczy historia Dymitrów 
czy wreszcie, w nieodległej już przyszłości, postępowanie Janusza 
Radziwiłła, który arbitralnie podjął decyzję o oderwaniu Litwy od 
Korony i połączeniu jej ze Szwecją. Ale pozostawmy te kwestie na 
uboczu i przyznajmy Zygmuntowi III w tym wypadku rację. 
Przyznajmy, że miał prawo zakazać Kozakom stosowania tego rodzaju 
praktyk. Tyle tylko, że w polityce same racje nie wystarczą. 
Polityka jest sztuką rozsądnego kompromisu. Nakładając na Kozaków 
tak poważne ograniczenia, trzeba było im coś dać w zamian. Spełnić 

background image

przynajmniej część ich postulatów - zwłaszcza te, które nie 
naruszały interesu państwa, a nawet zgadzały się z nim. Chodzi mi 
konkretnie o zatwierdzenie formalne hierarchii. Wytrąciłoby to 
skutecznie miecz z ręki Kozaków i odebrało Moskwie pretekst do 
ingerencji w spory religijne na Ukrainie. Czasem warto dla 
osiągnięcia wyższych celów przyznać się do błędu i postarać się 
go, póki jeszcze czas, naprawić. 
Należało również, jak sądzę, zastanowić się nad określeniem 
pozycji Kozaków w ówczesnej strukturze społecznej. Ambicje 
kozackie były przecież doskonale znane kierownikom ówczesnej nawy 
państwowej. Uważny czytelnik może dojść do przekonania, że do 
sprawy tej powracam zbyt często i przywiązuję do niej zbyt dużą 
wagę. Otóż pragnę zapewnić, że była ona ważna, bardzo ważna, z 
czego zresztą zdawano sobie w niektórych kołach doskonale sprawę. 
Świadczy o tym chociażby przebieg rozmów komisarzy królewskich z 
przedstawicielami społeczności kozackiej, kiedy to: „Daremnie 
perswadowano wodzowi regestrowych (rejestrowych - R. R.) Żmajle, 
że Kozakom dobrze się dzieje, bo mają dobra ziemskie 
1 wszelką swobodę, tylko bez klejnotu szlacheckiego..."49 Kiedy to 
wła- 
' W. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej..., t. 1, s. 240. 
168 
śnie o ten „klejnot", czyli o formalne, prawne określenie pozycji 
społecznej Kozakom chodziło! Rzecz była nie tylko w ambicjach 
(choć lekceważyć ambicji nigdy nie wolno), ale również w 
likwidacji stanu niepewności, tymczasowości, który na dłuższą metę 
jest zawsze męczący i powoduje niekorzystne z punktu widzenia 
państwa zachowania. Kozacy doskonale przecież zdawali sobie sprawę 
z tego, że dziś rzeczywiście posiadają majątki i swobody, ale 
jutro, w zmienionej sytuacji, mogą je utracić, bo nie mają one 
żadnego prawnego umocowania. 
Nie zapominajmy zresztą, że kozaczyzna była bardzo, pod względem 
majątkowym, rozwarstwiona. Cóż więc zamierzano dać czerni, od 
której postawy w znacznej mierze zależał los wszelkich porozumień? 
Wybiegając nieco wprzód można stwierdzić, że jeśli mieli oni (tj. 
Kozacy) w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości, to rozwiali je 
ciż sami komisarze, zamieszczając w ostatecznie podpisanej ugodzie 
następujący passus: „W dobrach ziemskich i duchownych tym tylko 
wolno mieszkać będzie, którzy będą Panom swym posłuszni, i których 
oni cierpieć zechcą"50. Kozakom zapewne nie trzeba było tłumaczyć, 
co to znaczy być „panom swym posłusznym". 
Czyż więc można się dziwić, że Kozacy propozycje królewskie 
zdecydowanie odrzucili? Zadanie okiełznania ich i zmuszenia do 
posłuszeństwa powierzono hetmanowi wielkiemu koronnemu 
Stanisławowi Koniec-polskiemu zwolennikowi „twardego kursu". 
Dysponował on w końcowej fazie konfliktu armią liczącą około 17 
tysięcy żołnierzy. Kozaków było zapewne nie więcej niż 20-25 
tysięcy, gdyż znaczna ich część brała w tym czasie udział w 
wyprawie na tureckie posiadłości. Tym razem jednak, odmiennie niż 
w trakcie poprzednich „pertraktacji" prowadzonych jeszcze przez 
Żółkiewskiego, nie wystarczyła sama demonstracja siły zbrojnej. 

background image

Dufni w swą potęgę Kozacy nie chcieli rozmawiać. Doszło do starć 
zbrojnych, w których generalnie górą były wojska koronne, choć na 
plus Kozakom należy zapisać to, że mimo zaskoczenia żaden z ich 
oddziałów nie dał się okrążyć i zniszczyć. Dotyczy to zwłaszcza 
trzytysięcznego oddziału stacjonującego pod Kaniowem. Ścigany 
zawzięcie przez pułk Od-rzywolskiego stoczył z nim walkę pod 
Mosznami, a następnie wycofał się do Czerkas, gdzie połączył się 
ze stacjonującym tam innym oddziałem liczącym około 2 tysiące. Po 
połączeniu oddziały maszerowały dalej, od- 
1 W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 263. 
169 
pierając ataki goniących ich Polaków, aby wreszcie, pod koniec 
października, połączyć się z nadciągającym z Siczy głównym 
korpusem M. Żmaj-ły. Kozakom udało się więc przeprowadzić 
koncentrację swych sił bez większych strat. Obóz swój założyli na 
ruinach starego grodziska za Kry-łowem, nieopodal Dniepru. Jak już 
wspomniałem, Kozaków było nieco więcej niż wojsk koronnych, które 
jednak górowały nad nimi uzbrojeniem i dyscypliną. 
Można też chyba zaryzykować twierdzenie, że Żmąjło nie dorównywał 
Koniecpolskiemu w talentach wodzowskich. A zwłaszcza w dowodzeniu 
dużymi, zwartymi masami wojska i w koordynacji działań różnych 
rodzajów broni. Analizując działania wojsk zaporoskich, nawet w 
okresie ich największego rozkwitu w okresie powstania B. 
Chmielnickiego, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dowódcy kozaccy 
nie do końca sprawdzali się wówczas, gdy dochodziło do regularnych 
bitew. Nawet wtedy, gdy dysponowali przewagą liczebną. Wynikało 
to, jak sądzę, z faktu, że doświadczenie bojowe większość z nich 
zdobywała przede wszystkim w chadz-kach na Krym i wybrzeża 
tureckie, a więc w „małej wojnie", w której operowali stosunkowo 
niewielkimi oddziałami osiągając sukces przede wszystkim dzięki 
szybkości działania i umiejętności zastawiania skutecznych 
pułapek. Dotrzeć jak najszybciej do upatrzonego celu. Przyczaić 
się, a następnie błyskawicznie zaatakować wykorzystując element 
zaskoczenia i paniki, dokonać rabunku, a następnie równie szybko 
wycofać się i wrócić do rodzinnych pieleszy. Ta „piracka" 
(określenie to, mimo wszelkich zmian, jakie zaszły w postawie 
kozaczyzny, nadal uporczywie kojarzy mi się z Zaporożcami) taktyka 
doskonale sprawdzała się również w starciach z lotnymi czambułami 
tatarskimi stosującymi bardzo podobne metody walki. Bardzo często 
okazywała się jednak niewystarczająca w starciu z regularnymi 
wojskami koronnymi. Pod tym względem generałowie polscy, mający 
doświadczenie w dowodzeniu dużymi zgrupowaniami, zaznajomieni - 
zarówno teoretycznie, jak i praktycznie z zasadami obowiązującej 
wówczas taktyki - górowali nad atamanami i hetmanami kozackimi. 
Nie wolno też zapominać o tym, że dla Rzeczpospolitej był to okres 
„urodzaju", jeśli chodzi o wybitne talenty wojskowe. Wystarczy 
wymienić takie nazwiska, jak Jan Zamojski, Karol Chodkiewicz, 
Stanisław Żółkiewski, Władysław IV czy właśnie Stanisław 
Koniecpolski. Walczyli oni na wielu różnych frontach, z różnymi 
przeciwnikami, dzięki temu potrafili wzbogacić tradycyjną taktykę 
stosowaną przez wojska Rzeczpo- 

background image

170 
spolitej o nowe sposoby wojowania przejęte od swych przeciwników. 
Do tych spraw, a zwłaszcza do taktyki stosowanej przez obu 
przeciwników -Kozaków i wojska koronne - pozwolę sobie powrócić 
jeszcze nieraz, zwłaszcza w związku z wielkimi powstaniami 
kozackimi, których epoka dopiero się zaczynała. 
26 października St. Koniecpolski wyraził zgodę na rozpoczęcie 
rokowań. Do obozu kozackiego udali się jego wysłannicy - Stefan 
Niemirycz i Filon - wioząc z sobą instrukcję królewską, a także 
oświadczenie hetmana zawierające między innymi żądanie spalenia 
czajek kozackich, wydania tych atamanów, którzy dowodzili 
nielegalnymi wyprawami na Krym i Turcję, a także wszelkiej 
korespondencji, nazwijmy to, dyplomatycznej, z obcymi państwami. 
Nakazywał również zmniejszenie rejestru do stanu sprzed wyprawy 
chocimskiej i opuszczenie bezprawnie zajętych królewszczyzn. W 
zamian obiecywał wypłacenie Kozakom żołdu w wysokości uzgodnionej 
pod Chocimiem. Przyjęcie przez Kozaków tej propozycji oznaczało 
pełne podporządkowanie się regułom narzuconym przez państwo za 
wątpliwej jakości korzyść materialną. Trudno oczywiście dziwić 
się, że państwo usiłowało wtłoczyć Kozaków w pewne ramy prawne i 
zlikwidować ich samowolę (a przynajmniej ograniczyć jądo jakiegoś 
rozsądnego minimum). Z drugiej jednak strony, zastanawia i dziwi 
przywiązanie tychże władz do stosowania tych samych, niezmiennych 
i jak wykazała długoletnia praktyka, zupełnie nieskutecznych 
metod. Do zawierania kolejnych porozumień, które niczego nie 
rozwiązywały i były łamane zanim jeszcze zdążył wyschnąć atrament 
na dokumencie. Kto jak kto, ale właśnie Koniecpolski, jak mało kto 
znający sytuację na Ukrainie, powinien zdawać sobie sprawę z 
konieczności poszukiwań innych rozwiązań usuwających trwale 
przyczynę konfliktu, a nie jego objawy. Przede wszystkim powinien 
sobie zdawać sprawę z tego, że wszelkie próby wtłoczenia Kozaków 
siłą w ramy ówczesnego porządku feudalnego na pozycji najniższej, 
czyli chłopów pańszczyźnianych są z góry skazane na niepowodzenie. 
Sprawy zaszły już za daleko. Kozaczyzna stała się zbyt silna, zbyt 
mocno powiązana z ludem ukraińskim, a Rzeczpospolita nie 
dysponowała odpowiednią, stałą siłą zbrojną. Stosując metody 
siłowe można było co najwyżej Zaporożców „przyduszać", ale 
opierając się na wielu doświadczeniach można było mieć pewność, że 
przyduszeni, nawet bardzo, i tak w pewnym momencie się odrodzą i 
znów wszystko zacznie się od nowa. Był więc to środek bardzo 
kosztowny i bardzo nieskuteczny. Prawdziwe wyrzucanie pieniędzy 
przez okno. 
171 
Poza tym, jak wspomniałem już poprzednio, Kozacy byli potrzebni. 
0 tym również Koniecpołski winien był pamiętać. Pozwolę sobie w 
tym miejscu przypomnieć stary dowcip z czasów „realnego 
socjalizmu". Otóż na pytanie, czy komunizm powinien dążyć do 
likwidacji kapitalizmu, padała wówczas odpowiedź, że oczywiście 
nie, bo skąd byśmy brali pożyczki i kupowali zboże? Otóż dowcip 
ten można dopasować do Kozaków w tym sensie, że na pytanie, czy 
Rzeczpospolita powinna dążyć do likwidacji kozaczyzny również 

background image

powinna paść odpowiedź negatywna, bo do kogo zwracano by się o 
pomoc w momencie niebezpieczeństwa? Powstał więc prawdziwy węzeł 
gordyj ski, który można było rozwiązać j edynie poprzez rzetelne 
rokowania i wypracowanie rozwiązań możliwych do przyjęcia 
1 satysfakcjonujących obie strony. Byłyby one zapewne i 
długotrwałe, i bardzo trudne, ale - moim zdaniem - innej już 
wówczas drogi nie było. Niestety, instrukcje, w jakie wyposażono 
komisarzy królewskich i z którymi udali się oni do obozu Żmajły 
nie stanowiły podstawy do takich rokowań. 
Jak można się było spodziewać, rada kozacka odrzuciła warunki 
polskie i wysunęła z kolei własne żądania, wśród których na 
pierwszym miejscu postawiono uznanie hierarchii prawosławnej i 
zaprzestanie prześladowań wyznawców tej wiary. Na tym rokowania 
zakończono i po zatrzymaniu posłów kozackich w obozie koronnym 
przystąpiono w dniu 29 października do szturmu na obóz Żmajły. 
Jazda polska tradycyjnie spędziła Kozaków z pola, a następnie 
przystąpiono do oblężenia taboru i systematycznego ostrzału 
artyleryjskiego. Podobno zarówno Koniecpołski, jak i wojewoda 
kijowski Tomasz Zamojski brali w nim osobisty udział celując z 
armat, a nawet własnoręcznie zapalając lonty. W. Serczyk nazywa to 
zabawą. Ale jeśli tak, jeśli obaj dowódcy traktowali 
uczestniczenie w walce artyleryjskiej jako swoistą rozrywkę, to 
wypada dodać, że była to nader niebezpieczna rozrywka, coś na 
kształt rosyjskiej ruletki, bo baterie polskie musiały przecież 
znajdować się w zasięgu armat taborowych, a puszkarze kozaccy 
słynęli z celności swych strzałów. Trudno mi też uwierzyć, że 
dowódcy polscy lekceważyli Kozaków, których wartość bojowa była 
szeroko znana. Mieli zresztą okazję zapoznać się z nią osobiście w 
obozie pod Chocimiem. 
W nocy i następnego dnia kontynuowano ostrzał przygotowując 
równocześnie szturm generalny. Zaporożcy próbowali zakłócić je 
organizując wypady. Nie przyniosły one jednak sukcesów, gdyż 
straże w obozie polskim nie dawały się zaskoczyć. Nie powiodła się 
również próba przeprawienia się przez Dniepr. Pozostawała więc 
jedynie walka. 
172 
Aby zyskać na czasie i zająć lepsze pozycje Żmajło postanowił 
przenieść obóz na uroczysko Niedźwiedzie Łozy na brzegu jeziora 
Kriukowo. Doszło tu do zaciętych walk niezbyt korzystnych dla 
strony polskiej. Dwa kolejne szturmy zostały krwawo odparte, a 
straty w wojskach koronnych były tak duże, że komisarze królewscy 
zaczęli nalegać na Koniecpolskie-go, aby wznowił rokowania. 
Również sytuacja Kozaków była nie najlepsza. Wprawdzie odparli 
ataki, ale otoczeni przez wojska polskie w dość odległym punkcie 
Ukrainy nie mieli właściwie pola manewru. Musieli więc liczyć się 
z regularnym oblężeniem, które w tej sytuacji musiało zakończyć 
się w końcu ich klęską. Zresztą oni również ponieśli znaczne 
straty w ludziach i sprzęcie. Byli więc również skłonni do rozmów. 
Rozpoczął je wysłany przez Koniecpolskiego strażnik koronny Chmie-
lecki. Żądał on od Kozaków przyjęcia wszystkich warunków 
postawionych uprzednio przez hetmana, grożąc w razie dalszego 

background image

oporu nie tylko zniszczeniem obozu, ale także represjami w 
stosunku do rodzin buntowników oraz konfiskatą ich majętności. 
Poselstwo kozackie przybyło do obozu koronnego w dniu 3 listopada 
przywożąc z sobą odpowiedź wojska zaporoskiego, która również nie 
różniła się w podstawowych punktach od stanowiska wyrażonego przez 
Kozaków w dniu 29 października. Obie strony nie zmieniły więc w 
zasadzie stanowisk, ale stało się jasne, że tym razem musi dojść 
do porozumienia, gdyż kontynuowanie działań było niekorzystne 
zarówno dla Polaków, jak i dla Zaporożców. W toku pertraktacji 
komisarze królewscy nieco złagodzili swe stanowisko wyrażając 
zgodę na podwyższenie rejestru kozackiego do 5 tysięcy oraz na 
wypłacenie oddzielnego żołdu starszyźnie (oprócz proponowanych 
uprzednio 50 tysięcy złotych dla całego wojska). 
Ostatecznie, po trzech dniach trudnych i burzliwych rozmów 
podpisano w dniu 6 listopada kolejną ugodę, która przeszła do 
historii pod nazwą ugody kurukowskiej. Rzeczpospolita ogłaszała 
amnestię dla uczestników nielegalnych chadzek oraz sprawców 
wszelkiego rodzaju napaści, zbrodni i zamieszek na terenie 
Ukrainy. W zamian za to podwyższono rejestr do 6 tysięcy (Kozakom 
więc udało się „wytargować" następny tysiąc) ludzi, którym raz do 
roku, na „dzień świętego Ilji Ruskiego" miano wypłacać 60 tysięcy 
złotych. Wolno im było również uprawiać handel, łowić ryby i 
polować. 
173 
Wspomniany żołd nie obejmował wynagrodzenia starszyzny, które 
ustalono osobno. Nie było ono również zbyt wysokie, gdyż na 
przykład hetman kozacki miał otrzymywać 600 złotych rocznie. Dość 
skomplikowanie wyglądała sprawa wyboru tegoż „starszego". Kozacy 
żądali, aby przyznano im prawo jego wyboru. Z kolei król pragnął, 
aby był to ktoś mianowany przez hetmana wielkiego koronnego. 
Ostatecznie wybrano kompromisową formułę - kandydat wybrany przez 
radę wojska zaporoskiego musiał zostać zatwierdzony przez hetmana. 
W zamian za to Kozacy po raz kolejny zobowiązywali się nie 
urządzać wypadów na ziemie tatarskie i tureckie, spalić wszystkie 
posiadane czółna, nie wchodzić w kontakty z żadnymi obcymi 
państwami, a także nie ingerować w sprawy sporów religijnych na 
Ukrainie. Nakazano im mieszkać na Zaporożu i bronić przepraw przez 
Dniepr. Kompromisowo w pewnym sensie rozstrzygnięto kwestię 
jurysdykcji nad Kozakami postanawiając, że „sprawiedliwość zaś 
każdemu ukrzywdzonemu od nich (tj. wśród Kozaków -i?. R.) przez 
atamana i starszych ich, przy obecności podstarościów, wedle prawa 
opisanego pospolitego czyniona być ma". 
Wszystkie te postanowienia dotyczyły Kozaków rejestrowych. A co z 
resztą? Przecież wszystkich członków bractwa było co najmniej 40 
tysięcy, a niektórzy badacze sądzą nawet, że więcej, że ich liczba 
w tym czasie dochodziła już do 45 tysięcy. Tym samym więc poza 
rejestrem pozostawało 34-39 tysięcy ludzi. Liczba na owe czasy 
ogromna. Ugoda kurukowska uznała ich za ludzi wolnych (tzw. 
wypisowych) i nakazała im mieszkać w królewszczyznach, ale 
zabroniła łączyć się w oddziały. Mogli też pozostać w swych 
dotychczasowych siedzibach, w dobrach prywatnych i duchownych pod 

background image

warunkiem uzyskania zgody ze strony właścicieli dóbr. Oznaczało to 
utratę wolności i stanie się chłopami pańszczyźnianymi („będą 
panom swym posłuszni"). Było to oczywiście rozwiązanie dla Kozaków 
nie do przyjęcia. Pragnąc zachować wolność osobistą i uniknąć 
drastycznej degradacji społecznej musieli sprzedać, najczęściej za 
bezcen, posiadany w dobrach prywatnych dobytek i przenieść się do 
królewszczyzn, gdzie z kolei stawali się poddanymi starostów. Tak 
źle i tak niedobrze. Nic więc dziwnego, że „wypisowi" czuli się 
skrzywdzeni postanowieniami ugody kurukowskiej. Doprowadzając do 
jej podpisania stworzono więc ogromną grupę ludzi niezadowolonych, 
właściwie bez perspektyw, łatwo więc podatnych na każdy apel do 
nieposłuszeństwa, na każde wezwanie do buntu. 
174 
Oceniając postanowienia ugody kurukowskiej łatwo dojść do wniosku, 
że oznaczała ona prawie zupełną kapitulację Kozaków, gdyż nie 
udało im się przeforsować żadnego z żywotnych dla siebie 
postulatów. Nie załatwiono przecież legalizacji hierarchii 
prawosławnej, nie określono w sposób formalny i prawny społecznego 
statusu Kozaków, wręcz przeciwnie, ogromną ich masę pozostawiono 
praktycznie poza nawiasem, na dziwnej i dalece nie 
satysfakcjonującej pozycji ludzi pozornie wolnych, ale nie 
należących do żadnego z ówczesnych stanów. W dodatku poddano ich 
jurysdykcji starostów, przed czym się tak bardzo i tak długo 
bronili i co już samo w sobie miało stać się źródłem wielu 
konfliktów. Można oczywiście podziwiać Koniecpolskiego za jego 
umiejętność prowadzenia negocjacji, osiągnął bowiem na drodze 
dyplomatycznej to, czego nie udało mu się osiągnąć w starciu 
militarnym, tyle tylko, że nie o to w tym przypadku chodziło. 
Dlatego też trudno jest mi się zgodzić z tymi historykami, którzy 
twierdzą, że ugoda kurukowska była korzystna dla Rzeczpospolitej. 
W moim przekonaniu bowiem tylko te ugody są korzystne, które 
zadowalają obie strony. Oczywiście nie w pełni, bo każda ugoda 
jest kompromisem, musi być to jednak kompromis zabezpieczający 
przynajmniej podstawowe interesy obu stron. W przeciwnym razie 
żywot ich jest krótki. Na pełny dyktat można sobie pozwolić 
jedynie w przypadku zupełnego rozgromienia przeciwnika. Ale nawet 
wówczas, jeśli ocenia się sprawę z perspektywy czasu, trzeba 
zaproponować rozwiązania satysfakcjonujące, gdyż w przeciwnym 
razie należy się liczyć z koniecznością utrzymywania spokoju 
społecznego za pomocą siły zbrojnej, a to i kosztowne, i w 
praktyce nieskuteczne. Chyba że się zakłada zupełną likwidację nie 
tyle problemu, co samego przeciwnika. Ale przecież w roku 1625 nie 
doszło do rozgromienia Kozaków, a o ich likwidacji można było 
tylko marzyć. „Gadzina" została tylko „lekko przyduszona", w sumie 
w o wiele mniejszym stopniu niż w czasie powstania Nalewajki i 
Łobody. A to mogło oznaczać jedynie to, że żywot ugody 
kurukowskiej będzie na pewno krótki. Dlatego też śmiem twierdzić, 
że była to ugoda niedobra zarówno dla Rzeczpospolitej, jak i dla 
Kozaków, nie rozwiązywała bowiem problemu kozackiego i nie 
zapewniała spokoju na Ukrainie. Można więc zaryzykować tezę, że po 
raz kolejny wyrzucono pieniądze „w błoto", mobilizując wszystkie 

background image

siły, jakimi rozporządzała Rzeczpospolita, aby otrzymać 
rozstrzygnięcie, które... niczego nie rozstrzygało! 
175 
4.2.4. Hetman kozacki Taras Fedorowicz 
„Swawoleństwo ukrainne, stęskniwszy sobie porządku... rzuciło się 
wprzódy na starszego, wojsku zaporoskiemu od Jego Królewskiej 
Mości podanego, potem i na inszych w wierze, cnocie, w 
posłuszeństwie Jego Królewskiej Mości Kozaków trwających, a nadto 
i na żołnierzy Jego Królewskiej i z nimi ścierać się poczyna, 
gwoli czemu, aby się taka swawola pokarała... ruszam się zaraz z 
wojskami tymi, które po zadzie stanowiska swoje miały"51. Tak 
brzmiały słowa uniwersału wydanego w dniu 7 kwietnia 1630 roku 
przez hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniec-polskiego, w 
którym informował on szlachtę województwa wołyńskiego, że skończył 
się czas pokoju na Ukrainie i że przystępuje do tłumienia 
kolejnego powstania kozackiego. 
Ale, prawdę mówiąc, sytuacja na Ukrainie daleka była od normalnej 
już dawno, praktycznie od zawarcia umowy kurukowskiej. Dopóki 
stacjonowały tam wojska koronne nie dochodziło wprawdzie do 
otwartych wystąpień, ale 40 tysięcy „wypiszczyków" od samego 
początku nie rezygnowało z walki o swoje prawa. Wbrew 
postanowieniom ugody gromadzili się na Zaporożu, odbywając 
zakazane rady czerniackie i wysyłając poselstwa do hetmana i do 
króla. Żądano przede wszystkim powiększenia rejestru, wypłaty 
zaległego żołdu, dodatkowych pieniędzy na broń i amunicję i 
odszkodowań za zniszczone w czasie ostatniej kampanii majątki. A 
także oczywiście zatwierdzenia przez króla istniejącej dotąd 
nielegalnie hierarchii prawosławnej. 
Od bardziej zdecydowanych wystąpień masy kozackie powstrzymywała 
nie tylko obecność wojsk polskich - które już w sierpniu 1626 roku 
zostały przerzucone do Prus, gdzie rozpoczęła się właśnie kolejna 
wojna ze Szwecją- ale również autorytet „starszego" kozackiego 
Michała Do-roszenki. Należał on, jak wiemy, do kontynuatorów 
polityki Sahajdaczne-go i szukał porozumienia z Rzeczpospolitą 
starając się w miarę możliwości wykonywać postanowienia ugody 
kurukowskiej. Dał temu wyraz w 1626 roku, gdy zdecydowanie 
sprzeciwił się planom kolejnej wyprawy na Morze Czarne i nakazał 
spalenie przygotowanych już czajek. A także wówczas, gdy jesienią 
tegoż roku walnie przyczynił się do odparcia silnej wyprawy 
tatarskiej na Ukrainę. Tatarzy rozłożyli się wówczas koszem 
51 Cyt. za W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 304. 176 
w okolicy Białej Cerkwi, a ich zagony szeroko rozlały się po kraju 
zagarniając tysiące ludzi. W październiku uderzył na nich 
pozostawiony na Ukrainie liczący 2 tysiące żołnierzy oddział 
wojska koronnego pod wodzą strażnika koronnego Chmieleckiego, 
wspomagany przez Kozaków Doroszenki. Klęska Tatarów była zupełna, 
a ich straty wyniosły ponoć ponad 10 tysięcy ordyńców. 
Niemniej jednak sytuacja na Ukrainie komplikowała się coraz 
bardziej. „Bezrobotni" Kozacy nie ograniczali się do wysyłania 
poselstw do króla i formowania skarg na szlachtę ukraińską, ale 
ponownie wdali się w spory dynastyczne na Krymie i udzielili 

background image

poparcia życzliwemu Polsce Szahin Girejowi, tym razem za wiedzą 
władz państwa52. W 1628 roku w trakcie jednej z wypraw zginął 
Doroszenko, a to wpłynęło destabilizująco na układ stosunków na 
Ukrainie i wśród Kozaków. Wyrazem tego były problemy z obsadzeniem 
stanowiska hetmana kozackiego. Został nim początkowo Mozernica, 
potem Hryćko Czarny, a wreszcie Iwan Sulima. Wszyscy oni nie 
dorównywali ani talentem, ani też doświadczeniem i autorytetem M. 
Doroszence. Najwięcej jednak szczęścia miał H. Czarny, który w 
1629 roku został zatwierdzony przez władze Rzeczpospolitej na 
stanowisku „starszego" rejestru kozackiego. Polecono mu 
równocześnie strzec granic Polski przed Tatarami i powstrzymywać 
wyprawy Zaporożców na Krym. 
Jak widać Rzeczpospolita konsekwentnie starała się realizować 
politykę „wbijania klina" między uprzywilejowaną grupę Kozaków 
rejestrowych a „wypiszczyków". Trudno oczywiście tego rodzaju 
politykę uznać za oryginalną. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że 
była ona również bardzo mało skuteczna. Po prostu rejestrowych 
było zbyt mało, aby mogli oni, bez wsparcia wojsk koronnych, 
utrzymać w ryzach 40 tysięcy pozostających poza rejestrem Kozaków. 
W dodatku ich „starszy", czyli H. Czarny nie cieszył się 
autorytetem wśród Zaporożców (obarczano go winą za niepowodzenia 
jednej z wypraw kozackich na Krym) i miał niewielki wpływ na 
poczynania „bezrobotnych" członków bractwa. Można zresztą wątpić, 
czy w przypadku starcia z Zaporożcami mógł być absolutnie pewny 
lojalności swych podkomendnych. Część z nich (podobno około 
trzystu) brała przecież aktywny udział w nielegalnych wyprawach. 
Toteż chadzki na Krym nie ustawały, a dowodzili nimi kolejno Iwan 
Sulima, Taras Fedoro- 
!W. Konopczyński, Dzieje Polski Nowożytnej, t. 1, s. 240. 
177 
wicz i Lewko Iwanowicz. Rejestrowi pod wodzą H. Czarnego raczej 
nie starali się im przeciwdziałać. Uczestniczyli natomiast, i to z 
powodzeniem, w odpieraniu częstych ataków czambułów tatarskich. W 
sierpniu na przykład, wspólnie z oddziałem Stefana Chmieleckiego 
udało im się rozbić czambuły Dewlet Gireja i wyzwolić wiele 
tysięcy jeńców. 
Można więc uważać, że na przełomie lat 1628—29 na Ukrainie panował 
spokój, w tym sensie, że nie dochodziło do wyraźniej szych 
wystąpień antypolskich, ale trudno też mówić o przestrzeganiu 
postanowień ugody kurukowskiej. Kozacy nadal tworzyli zwarte 
oddziały na Zaporożu i zupełnie nie uznawali „starszych" 
narzuconych im przez władze. Zdecydowanie też popierali 
prawosławny Kościół i jego biskupów nie uznawanych nadal i 
konsekwentnie przez państwo. Rzeczpospolita nie ingerowała w te 
sprawy, gdyż po prostu nie miała sił na walkę na dwa fronty. Poza 
tym sama nie była bez winy, ponieważ jak zwykle, władze złamały 
narzuconą przez siebie ugodę werbując w roku 1627 dodatkowy 
dwustutysięczny oddział kozacki dla potrzeb wojny w Prusach. 
Oczywiście istniejący wśród Kozaków system dwuwładzy - z jednej 
strony Hryćko ze swoimi rejestrowymi, a z drugiej kolejni hetmani 
wojska zaporoskiego nie uznający żadnej władzy nad sobą - a także 

background image

ciągłe spory i starcia między unitami i prawosławnymi, wywoływały 
stan napięcia i niepewności, ale, jak już powiedziałem, do 
poważniejszych incydentów nie dochodziło. 
Stan ten uległ jednak radykalnej zmianie pod koniec 1629 roku. 
Skończyła się wojna szwedzka i na Ukrainę powrócili najpierw 
zwerbowani w 1627 roku Kozacy, a w ślad za nimi wojska koronne. 
Zarówno jedni, jak i drudzy byli rozgoryczeni i rozżaleni z powodu 
nie wypłacenia im należnego żołdu. 
Dalszy rozwój wydarzeń przedstawia się jednak dość niejasno. 
Podobno żołnierze koronni rzucili się na domy nierej estrowych 
Kozaków dopuszczając się grabieży, gwałtów i morderstw. Tak 
przynajmniej twierdzili sami Kozacy. W relacji Koniecpolskiego 
wygląda to inaczej. Podobno wydał on zdecydowane rozkazy 
zabraniające żołnierzom atakowania ludności cywilnej, w tym 
zwłaszcza rodzin kozackich. Trudno oczywiście hetmanowi zarzucać 
kłamstwo, wydaje się jednak, że i Kozacy mieli trochę racji. 
Zapewne stało się tak, jak często w tamtych czasach bywało, po 
prostu niekarni, nie opłaceni żołnierze swą frustrację wyładowali 
na cywilach. Wniosek ten wydaje się potwierdzać reakcja mieszczan 
kor- 
178 
suńskich, o czym za chwilę. Nie sądzę jednak, aby była to 
zamierzona akcja skierowana przeciw Kozakom, raczej skłonny jestem 
uważać, że ich rodzinom dostało się niejako „przy okazji". 
Niewykluczone zresztą, że rozkaz hetmański chronił jedynie rodziny 
rejestrowych, a o „wypisz-czykach" zapomniano. W każdym razie 
temperatura stosunków społecznych na Ukrainie podniosła się co 
najmniej o kilka stopni. Ale do stanu wrzenia było jeszcze 
stosunkowo daleko. 
Niestety, oliwy do ognia dolał H. Czarny. Powrót wojsk koronnych 
na Ukrainę wyraźnie pobudził jego energię i przywrócił wiarę we 
własne siły, toteż w listopadzie wystosował do Zaporożców bardzo 
ostre w tonie pismo, żądając aby podporządkowali się oni 
bezwarunkowo postanowieniom umowy kurukowskiej, no i naturalnie 
jego władzy. Równocześnie też dokonał rewizji rejestru i skreślił 
z niego owych trzystu Kozaków, którzy w okresie poprzednim okazali 
się nieposłuszni i brali udział w wyprawach organizowanych przez 
hetmanów zaporoskich. Tego Zaporożcom było już za wiele. W 
odpowiedzi oświadczyli, że nie uznają Czarnego za swego dowódcę, 
gdyż jest on tylko „starszym na włościach" i nie mają zamiaru 
podporządkowywać się niczyim rozkazom. Było to wyraźne zerwanie 
ugody kurukowskiej i zapowiedź kolejnego buntu. 
Równocześnie, prawdopodobnie w styczniu 1630 roku, rada kozacka 
pozbawiła stanowiska hetmana Lewko Iwanowicza i ponownie oddała 
buławę Tarasowi Fedorowieżowi. Trudno dziś powiedzieć, czym ta 
zmiana była podyktowana. Być może prezentował on bardziej 
zdecydowane stanowisko wobec Czarnego i popierającego go hetmana 
Koniecpolskiego? A może obradujący w radzie Kozacy doszli do 
wniosku, że Taras góruje swymi talentami nad poprzednikiem? Jest 
to zresztą mniej istotny problem. Ważne jest to, że Taras 
Fedorowicz okazał się człowiekiem podstępnym i pozbawionym 

background image

skrupułów. W styczniu Zaporoże nieoczekiwanie oświadczyło, że 
uznaje władzę Czarnego i że zbiegli Kozacy postanawiają powrócić 
do swych miejsc zamieszkania i poddać się postanowieniom ugody 
kurukowskiej. Hryćko, którego znany badacz stosunków ukraińskich, 
W. Tomkiewicz, nazywa „człowiekiem prostym" (jeśli przez słowo 
„prosty" rozumie — naiwny, to bez wątpienia ma rację), bez żadnych 
zastrzeżeń uwierzył w dobrą wolę swych współbraci i spokojnie 
czekał na ich powrót z Zaporoża. W rezultacie doczekał się 
podjazdu, który pod-kradł się pod jego kwaterę, porwał i zawiózł 
do Tarasa Fedorowicza. Ten bez zbędnych ceregieli wydał na niego 
wyrok i polecił natychmiastowe 
179 
jego wykonanie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyż w 
dziejach kozaczyzny wielu atamanów i hetmanów kozackich traciło 
stanowiska wraz z życiem, gdyby nie fakt, że nieszczęsnego Hryćkę 
przed śmiercią storturowano obcinając mu wśród prześmiechów i 
naigrywań ręce. Tego raczej poprzednio nie bywało! Zapewne 
świadczy to o frustracji Zaporoż-ców, o ich nienawiści do 
Rzeczpospolitej, a konkretniej do prób narzucenia im dyktatu ze 
strony władz państwa. Nienawiści, którą przelali na człowieka, 
który - ich zdaniem - zdradził interesy bractwa i próbował 
wprowadzać w życie postanowienia ugody kurukowskiej. 
Wspominam o tym dlatego, że - moim zdaniem - nie ma sensu stawiać 
pytania, pojawiającego się w różnych opracowaniach poświęconych 
powstaniu Tarasa Fedorowicza (między innymi w pracach Z. Wójcika i 
opracowaniu W. Tomkiewicza pt. Powstanie kozackie w r. 1630), czy 
po egzekucji Hryćki Kozacy zamierzali podjąć otwartą walkę z 
Polakami, czy też powrócić na Zaporoże. Pierwszy zresztą 
wypowiedział się w tej kwestii St. Koniecpolski, który opowiedział 
się po stronie tej drugiej koncepcji i twierdził, że Kozacy po 
dokonaniu egzekucji zamierzali powrócić na Zaporoże. Winą za to, 
że tak się nie stało, obarczał prawosławnych cywilnych i 
duchownych twierdząc, że to oni podburzyli i zachęcili Zaporoż-ców 
do dalszej walki. Otóż sądzę, że nie miał on racji. De facto 
Kozacy wystąpili przeciw Rzeczpospolitej już znacznie wcześniej 
systematycznie łamiąc postanowienia ugody kurukowskiej. De iure 
dokonali tego mordując uznanego przez Rzeczpospolitą przywódcę 
Kozaków rejestrowych. Zapewne też po zabójstwie „starszego" 
rejestrowych nie powróciliby spokojnie na Ukrainę, nawet gdyby nie 
dotarła do nich propaganda religijna. 
Nie twierdzę oczywiście, że działacze prawosławni, zarówno 
duchowni, jak i świeccy nie mieli wpływu na ich postawę. Wręcz 
przeciwnie. Jestem przekonany, że był on ogromny i że 
systematycznie dolewali oni oliwy do ognia. Nieszczęsna unia 
brzeska wciąż jątrzyła i zaogniała sytuację. Pod koniec 1629 roku 
odbył się przecież we Lwowie kolejny synod kościelny, na którym 
podjęto, nieudaną zupełnie, próbę pogodzenia obu wyznań, a w 
którym udział wzięli liczni unici i nieliczni dyzunici. Sporo 
czasu poświęcono wówczas próbom zdyskredytowania znanego z 
antypolskiego nastawienia patriarchy konstantynopolitańskiego 
Cyryla Luka-risa, oskarżając go o to, że jest kryptokalwinem. Nie 

background image

wiem, czy owo pomówienie było oparte na prawdzie, nie ulega 
natomiast wątpliwości, że 

patriarcha ten brał dość czynny udział w montowaniu ligi 
antypolskiej, w której utworzeniu zainteresowane były państwa 
sojuszu antyhabsbur-skiego, a więc Szwecja, protestanckie kraje 
niemieckie, no i oczywiście... katolicka Francja. Nie zapominajmy, 
że trwał wciąż konflikt ogólnoeuropejski zwany wojną 
trzydziestoletnią. Polska Zygmunta III oficjalnie nie brała w nim 
udziału (choć de facto wspomniana przed chwilą wojna szwedzka była 
słusznie uważana za część zmagań europejskich). Niemniej uważana 
była, nie bez racji zresztą, za wiernego sprzymierzeńca 
Habsburgów. W związku z tym powstał wspomniany projekt ligi 
antypolskiej, do której zamierzono wciągnąć również prawosławie i 
Kozaków. Można być pewnym, że nawoływania te spotkały się z 
życzliwym przyjęciem środowisk prawosławnych, zwłaszcza mnichów z 
klasztorów zadnieprzań-skich utrzymujących stały kontakt z 
moskiewską metropolią. Do zaciętych przeciwników unii należał 
zwłaszcza ich władyka Izajasz Kopiński. Wykorzystali oni powrót 
żołnierzy koronnych na Ukrainę do rozpowszechniania wielce 
alarmistycznych wieści jakoby sejm polski uchwalił wytępienie 
wszystkich Kozaków, zniszczenie wiary prawosławnej i zaprowadzenie 
siłą na terenie całego państwa jednej „wiary rzymskiej". 
Twierdzono również, że władze zabraniały odprawiania nabożeństw 
prawosławnych. 
Adresatem tej propagandy - powiedzmy od razu - opierającej się na 
wyssanych z palca wiadomościach — byli przede wszystkim Kozacy, 
„naturalni obrońcy prawdziwej wiary", no i tzw. czerń ukraińska. 
Zapewne też wywarła ona na nich odpowiednie wrażenie! Jednak 
powtarzam to jeszcze raz, nie sądzę, aby miała ona decydujące 
znaczenie. Wręcz przeciwnie, jestem przekonany, że o powstaniu 
Tarasa Fedorowicza zadecydowały przede wszystkim kwestie 
ekonomiczne i polityczne, a konkretnie nieodparta konieczność 
obalenia wiążącej ręce Kozakom ugody kurukowskiej. Argumentacja 
religijna miała jedynie dodać powagi całemu ruchowi. Dzięki niej 
powstańcy zdobywali sojuszników wśród kleru i ludu ukraińskiego i 
usprawiedliwiali w oczach opinii publicznej swe postępki. Kozacy 
do spraw wiary i religii mieli zawsze bardzo pragmatyczny 
stosunek. 
Powróćmy jednak do głównego wątku wydarzeń. Śmierć przywódcy 
Kozaków rejestrowych zrobiła wręcz piorunujące wrażenie na 
podwładnych. Część z nich uciekła i ukryła się („jedni w lasy, 
drudzy w pola uchodzili"). Część przeszła na stronę Zaporożców 
Tarasa. Stosunkowo spora grupa, bo około 2 tysiące, poszukała 
schronienia w obozie wojsk koron- 
180 
181 
nych w okolicy Korsunia. Nie było to zbyt silne zgrupowanie, gdyż 
liczyło około 12 chorągwi jazdy (liczebność chorągwi jazdy 
polskiego autoramentu wahała się od 60 do 200 ludzi), a w dodatku 
pozbawione było dowódcy i wyższych oficerów, którzy po wojnie 

background image

szwedzkiej opuścili szeregi, aby w zaciszu domowym odpocząć, no i, 
przede wszystkim, rozliczyć wydatki związane z tą kampanią. 
Taras zażądał od wojska wydania starszyzny wojsk rejestrowych, 
która schroniła się w obozie pod Korsuniem, opuszczenia terenu 
„swobód" kozackich i wycofania się poza linię Białej Cerkwi. Znów 
więc pojawia się teza o istnieniu „terenów kozackich", na których 
wojsko koronne nie powinno stacjonować. 
Żołnierze koronni mimo trudnej sytuacji odrzucili ultimatum - za 
co im chwała- i pod wodzą rotmistrza Sierakowskiego rozpoczęli 
przygotowania do obrony. W odpowiedzi Taras podszedł pod Korsuń i 
mimo trwających wówczas obchodów święta Zwiastowania rozpoczął 
atak. Moim zdaniem świadczy to dość wymownie o prawdziwym stosunku 
Zaporoż-ców do spraw wiary, choć, z drugiej strony, mogli być 
pewni rozgrzeszenia ze strony „spolegliwego" i wyrozumiałego dla 
kozackich grzechów duchowieństwa prawosławnego. Wszak była to 
walka w obronie prawdziwej wiary, a wówczas nie takie przewiny się 
wybacza. 
Pierwsze starcie skończyło się klęską wojsk koronnych. Trudno się 
zresztą temu dziwić. Kozacy rejestrowi okazali się nader zawodnym 
sprzymierzeńcem i z chwilą podejścia pod Korsuń oddziałów Tarasa 
Fedorowicza zaczęli wymykać się z obozu i przechodzić na stronę 
napastnika. Można z tego faktu wysnuć wniosek, że tak naprawdę w 
konflikcie z Zaporożca-mi wierna Rzeczpospolitej była jedynie 
starszyzna rejestrowych, a szeregowi i Tarasowa czerń łatwo 
znajdowali wspólny język. 
Na klęskę oddziałów polskich wpływ miała również postawa mieszczan 
korsuńskich, którzy w trakcie starcia zaczęli żołnierzy polskich 
„z okien, z tyłu psować". Tego było już za wiele i oddziały 
koronne w popłochu opuściły Korsuń pozostawiając w obozie prawie 
wszystkie zapasy, a także własne mienie. 4 kwietnia 1630 roku 
Taras Fedorowicz wkroczył do Korsunia i zajął się systematycznym 
rabunkiem. Nie tylko zresztą obozu wojskowego, ale również i 
siedzib szlacheckich. A łup był niemały, gdyż jak wynika z 
późniejszych relacji w jednym tylko dworze podsta-rościego 
korsuńskiego zrabowano mienie wartości kilkudziesięciu tysięcy 
złotych! Pomoc mieszczan korsuńskich spowodowana została zapew- 
182 
ne przede wszystkim krzywdami, jakich doznali od stacjonujących 
żołnierzy. No cóż, podkreślam to jeszcze raz, takie to były czasy. 
Żołnierze potrafili być bardzo „ciężcy" dla ludności, zwłaszcza 
jeśli stacjonowali na jednym miejscu przez dłuższy czas, no i 
jeśli w dodatku nie było na miejscu dowódcy cieszącego się 
odpowiednim autorytetem, który potrafiłby ująć ich w karby 
dyscypliny. A nie zapominajmy, że były to oddziały świeżo przybyłe 
po kampanii pruskiej, nie opłacone, rozgoryczone i praktycznie 
pozbawione środków do życia. 
Można też być pewnym, że na postawę mieszczan korsuńskich niemały 
wpływ miała wspomniana już propaganda szerzona przez duchownych 
prawosławnych, według których armia koronna wzmocniona pospolitym 
ruszeniem szlacheckim miała rozprawić się ostatecznie i z 
Kozakami, i z Cerkwią prawosławną. Argumenty te mogły sprawić 

background image

silne wrażenie na ludności cywilnej i skłonić ją do współdziałania 
z Zaporożcami. Nieszczęsne dzieło unii brzeskiej coraz bardziej 
antagonizowało sytuację na Ukrainie i powodowało wzrost nastrojów 
antykatolickich i antypolskich. Sojusz Kozaków z narodem 
ukraińskim, zarysowujący się już wprawdzie w czasach pierwszych 
powstań kozackich, teraz zdecydowanie umocnił się. 
Pierwsze informacje o powstaniu Tarasa Fedorowicza hetman St. Ko-
niecpolski otrzymał już 31 marca 1630 roku. Sytuacja, w jakiej się 
znalazł, była doprawdy nie do pozazdroszczenia. Krym i Stambuł 
groziły wojną w rewanżu za poprzednie napady kozackie. Oznaczało 
to w praktyce konieczność prowadzenia walki na dwa fronty. 
Niewykluczona była również interwencja Rosji, do której Kozacy 
zwrócili się z prośbą o pomoc. Władze Rzeczpospolitej były 
świadome tego, że Moskwie ciążył rozejm deuliński i bardzo chciała 
zmienić niekorzystne dla niej rozstrzygnięcia. Konflikt na 
Ukrainie mógł więc być uznany w Rosji za sprzyjający moment do 
rozpoczęcia kolejnej wojny z Rzeczpospolitą. Zwłaszcza gdyby walki 
na Ukrainie potrwały dłużej i spowodowały zaangażowanie większych 
sił koronnych. 
Nastroju hetmana nie poprawiała również sytuacja w armii. 
Nieopłacone wojsko upominało się o zaległy żołd i groziło 
konfederacją. Koniec-polski próbował powstrzymać swych podwładnych 
przed podjęciem tej specyficznej dla Polski XVII-wiecznej formy 
strajku żołnierskiego i właśnie wybierał się do Lwowa na spotkanie 
z delegatami żołnierskimi. 
Przyznać trzeba, że w tej arcytrudnej sytuacji hetman wykazał się 
ogromną energią i szybkością działania. Przed spodziewanym 
najazdem tatarskim 
183 
zabezpieczył się pozostawiając część wojska na Podolu, a baszów 
tureckich powstrzymał od wojny tłumacząc im, że w ich interesie 
leży, aby nie przeszkadzać Polsce w ukaraniu Kozaków. Uporawszy 
się z tym, w dniu 7 kwietnia hetman wydał uniwersał do szlachty 
wołyńskiej, w którym zapowiadał ukaranie Kozaków i wzywał ją (tj. 
szlachtę) do gromadzenia się w obozie koronnym, aby „ten zapał 
krwią chłopstwa tego ugasić". 
Hetmanowi udało się również chwilowo zażegnać konflikt w armii i 
uzyskać od żołnierzy przyrzeczenie, że poczekają na żołd do 19 
kwietnia, ale nastroje w wojsku były nadal złe i w każdej chwili 
groziły wybuchem otwartego konfliktu. Zwłaszcza że pieniędzy nie 
było i nikt nie wiedział kiedy nadejdą. 
Nie mogąc natychmiast wyruszyć w pole, hetman powierzył dowództwo 
nad znajdującymi się na Ukrainie oddziałami koronnymi najpierw 
strażnikowi koronnemu Samuelowi Łaszczowi, a następnie 
kasztelanowi kamienieckiemu Stanisławowi Potockiemu. Sam pozostał 
jeszcze przez pewien czas w Barze, czekając na rezultat swych 
zabiegów dyplomatycznych. Wówczas też przyjął poselstwo kozackie, 
które zażądało wydania zdrajców, tj. wiernych Polsce Kozaków 
rejestrowych i zniesienia postanowień ugody kurukowskiej. 
Koniecpolski odrzucił obydwa żądania, a samych posłów zatrzymał. 

background image

W tym czasie bunt na Ukrainie rozszerzał się i krzepł. Już w 
pierwszych dniach kwietnia armia Tarasa powiększyła się do około 
40 tysięcy Kozaków i czerni ukraińskiej. Ukraina stanęła znów w 
ogniu. Kozacy i wspomagający ich chłopi mordowali szlachtę i 
rodziny wiernych rządowi Kozaków rejestrowych, palili dwory i 
wsie. Nie ustępowały im w tym wojska polskie. Na przykład strażnik 
koronny Samuel Łaszcz na czele swych prywatnych oddziałów wyciął w 
pień mieszkańców Łysianki. 
Pokonane pod Korsuniem oddziały koronne cofały się na Kijów, ale w 
Rzyszczewie nad Dnieprem dogonił ich wspomniany S. Łaszcz i 
przekazał im rozkaz hetmana, aby zatrzymali się i zaczekali na 
jego przybycie. Koniecpolski jednakże zaabsorbowany problemami 
opóźniał swe przybycie (z Baru wyruszył dopiero 17 kwietnia), 
prędzej więc w okolice Rzysz-czewa nadciągnął potężny tabor 
kozacki. Doszło do starcia, w którym pozbawione piechoty oraz 
armat wojska koronne zostały pokonane i zmuszone do odwrotu. 
Maszerowały trasą na Wasilków-Kijów w ciągłych walkach z goniącymi 
ich aż do Chambikowa Kozakami. Po zbliżeniu się do Chambikowa 
Taras przerwał pogoń i ruszył na wschód, w kierunku 
184 
przeprawy pod Perejasławiem. Teraz role się odwróciły i wojsko 
koronne, nad którym komendę objął Stanisław Potocki, ruszyło w 
pościg za taborem kozackim. Ostatecznie Kozacy przeprawili się na 
lewy brzeg Dniepru, a wojska koronne zatrzymały się na prawym, 
zakładając obóz obok miasteczka Stajki i wystawiając od strony 
rzeki i przeprawy szaniec ochronny. Szaniec ten, obsadzony 
ochotnikami, zaatakowali w nocy Kozacy, ponieśli jednak porażkę 
tracąc podobno aż kilka tysięcy ludzi. Można mieć wprawdzie 
wątpliwości co do wielkości strat kozackich, bo tendencja do 
przesady w relacjonowaniu strat nieprzyjaciela i niedoszaco-wania 
strat własnych jest stara jak świat, ale fakt, że oddziały Tarasa 
poniosły pod Stajkami pierwszą większą porażkę w tej wojnie nie 
ulega raczej wątpliwości. Kozacy wycofali się na lewy brzeg i 
odeszli do obozu pod Perejasławiem, a w ślad za nimi przeprawiły 
się przez Dniepr wojska Potockiego. 
Pod koniec kwietnia 1630 roku hetman Stanisław Potocki przybył do 
Kijowa z zamiarem przeprawy przez Dniepr. Na miejscu przekonał 
się, że po drugiej stronie stoją silne oddziały kozackie. 
Hetmanowi brakowało piechoty oraz ciężkich dział (pozostały we 
Lwowie z powodu braku wystarczającej liczby zaprzęgów). W dodatku 
wojsko nadal buntowało się z powodu niezapłaconego żołdu. Mimo to 
zdecydował się na przeprawę, która odbyła się „nie bez ciężkości i 
nie małego krwie rozlania"53. 14 maja doszło wreszcie do 
połączenia z oddziałami Potockiego. 
Jakimi siłami w tym momencie dysponowały obie strony? Armia 
hetmana liczyła około 8 tysięcy żołnierzy (apele o pomoc szlachty 
nie na wiele się zdały), w tym prawie 2 tysiące rejestrowych 
Kozaków, żołnierzy na pewno bardzo dobrych, zwłaszcza jako 
piechota, której w obozie koronnym brakowało. Tyle tylko, że był 
to element bardzo niepewny. Zresztą, jak już kilkakrotnie 
wspomniałem, cała armia Koniecpolskiego była bardzo niepewna, gdyż 

background image

również wojsko koronne burzyło się i nie chciało walczyć, a 
pieniądze z Warszawy nie nadchodziły. Król Zygmunt Ul chwalił 
hetmana za szybkość działania i zachęcał do jak najszybszego 
uśmierzenia buntu, ale pieniędzy na żołd nie przysyłał. 
Taras Fedorowicz natomiast miał do dyspozycji około 37 tysięcy 
Kozaków i czerni ukraińskiej. Było to wojsko bardzo niejednolite 
zarówno pod względem uzbrojenia, jak i wyćwiczenia. „Rdzenni" 
Kozacy mieli oczywi- 
' W. Tomki e wic z, Powstanie kozackie w r. 1630, Kraków 1930, s. 
14. 
185 
ście dużo doświadczenia wyniesionego zarówno z walk z Tatarami i 
Turkami, jak i z wojny szwedzkiej, a także z walk z wojskami 
koronnymi w trakcie poprzednich powstań. Gorzej pod tym względem 
prezentowała się czerń ukraińska. Byli to wprawdzie ludzie, którym 
również broń nie była obca, pochodzili przecież z Ukrainy, a więc 
z kraju frontowego, w którym na pola udawano się z strzelbą lub 
szablą, a przynajmniej z okutymi spisami lub inną tego typu 
bronią, aby w razie potrzeby (a tych, jak wiemy, nie brakowało) 
stawić opór Tatarom; brakowało im jednak umiejętności walki w 
zwartych oddziałach przeciw zawodowym żołnierzom, jakimi 
dysponował Ko-niecpolski. Brakowało też dyscypliny, bez której 
armia obejść się raczej nie może, gdyż jej brak osłabia jej 
mobilność i wartość taktyczną. 
Odtworzenie dalszego przebiegu działań jest niezwykle trudne z 
powodu nader skąpych i niedokładnych informacji źródłowych. A 
także bardzo tendencyjnych. Źródła związane z Kozakami i Moskwą 
przedstawiają przebieg kampanii perejasławskiej jako pasmo klęsk 
strony polskiej. Czytając je można wręcz się dziwić, dlaczego po 
odniesieniu tak wielu zwycięstw Kozacy nie unicestwili zupełnie 
armii koronnej i nie odnieśli zupełnego sukcesu. Ale przesada w 
komunikatach z placu boju towarzyszy całej historii ludzkich 
konfliktów, od zarania naszych dziejów. W tym konkretnym przypadku 
ubarwianie rzeczywistości na swoją korzyść staje się tym bardziej 
zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że Kozacy byli 
żywotnie zainteresowani w wyolbrzymianiu swych zwycięstw w oczach 
Moskwy, a źródła moskiewskie, aczkolwiek nie zainteresowane w 
koloryzowaniu wydarzeń, skazane były z konieczności na korzystanie 
z relacji kozackich. A więc koło się zamknęło. 
Źródła polskie, również nie w pełni obiektywne, choć przyznajmy, w 
mniejszym stopniu niż kozackie, są niestety bardzo skąpe. 
W każdym razie wiemy ponad wszelką wątpliwość, że Koniecpolski w 
dniu 17 maja przypuścił szturm na oszańcowany tabor kozacki w 
Pere-jasławiu. W trakcie szturmu strona polska poniosła znaczne 
straty. Zginęło bowiem aż 52 towarzyszy (o stratach wśród 
pocztowych nie wspomniano), a wielu dostało się do niewoli. 
Rozerwać taboru jednak się nie udało, podobnie jak i zmusić 
Kozaków do kapitulacji. Ale i oni ponieśli znaczne straty. W swym 
uniwersale do szlachty wydanym już po szturmie Koniecpolski pisze 
bowiem, że „swawoleństwo kozackie, po kilka razów odniósłszy 
niemałą klęskę opamiętywać się nie chce''. Identycznie też 

background image

przedstawia hetman przebieg pierwszego szturmu w liście prywatnym 
(a więc z na- 
186 
tury bardziej szczerym niż oficjalne relacje) z 19 maja do 
Potockiego. Można więc przyjąć, że bitwa z 17 maja, mimo pewnych 
sukcesów sl rony polskiej, pozostała nierozstrzygnięta. 
Koniecpolski, opromieniony sława sukcesu pod Trzcianą, 
odniesionego, o czym warto pamiętać, nad Gustawem Adolfem, 
uznawanym powszechnie za najwybitniejszego wod/a ówczesnej Europy, 
tym razem nie zdołał pokonać przeciwnika. Czyż zresztą przy tak 
ogromnej dysproporcji sił mogło być inaczej? 
W tej sytuacji musiano więc przystąpić do oblężenia taboru, aby, 
tradycyjnym sposobem, zmusić głodem nieprzyjaciela do kapitulacji. 
Tym razem jednak sytuacja była o wiele trudniejsza. Niełatwo jest 
bowiem dysponując ośmioma tysiącami ludzi, bez armat i 
dostatecznej liczby piechoty, oblegać obóz, w którym znajduje się 
co najmniej 37 tysięcy (być może mniej, jeśli odliczy się straty 
poniesione przez Kozaków w poprzednich starciach) doskonałej 
piechoty zaporoskiej. W dodatku z Warszawy nadal nie nadchodziły 
pieniądze na wojsko, a król w listach ograniczał się do udzielania 
hetmanowi dobrych rad, aby je umiejętnie „zażył" i tym sposobem 
skłonił do dalszej służby. Ale żołnierze nie dawali się „zażyć" 
hetmanowi i nie chcieli dalej służyć za darmo. Prawdę mówiąc, nie 
chcieli nawet pertraktować i dopiero po usilnych i długotrwałych 
namowach niektóre chorągwie zgodziły się walczyć jeszcze przez 
pewien czas bez żołdu. W dodatku nad Ukrainą nadal wisiała groźba 
najazdu tatarskiego. Starosta bracławski Kalinowski dowodzący 
oddziałami strzegącymi Podola informował, że kilkanaście tysięcy 
Tatarów przybyło na pola budziackie i Koniecpolski musiał 
dodatkowo osłabić swe i tak wątłe siły, wysyłając na ten teren 
kilka chorągwi z Potockim na czele. Doprawdy, przysłowiowa 
„kołdra" tym razem okazała się wyjątkowo kusa i gdy przykryło się 
głowę to marzły nogi. Oto do czego doprowadziła potężną przecież 
jeszcze wówczas Rzeczpospolitą nieprzemyślana, a czasami wręcz 
samobójcza polityka ograniczonego króla Zygmunta III. 
Mimo trudnej, wręcz rozpaczliwej sytuacji St. Koniecpolski nie 
zamierzał jednak kapitulować. Trwało ostrzeliwanie taboru, choć 
zapewne nie przynosiło ono większego rezultatu, gdyż oblegającym 
brakowało ciężkich armat, które -jak pamiętamy - pozostały we 
Lwowie. Nie zaprzestano również szturmów. Do większego starcia 
doszło w dniu 24 maja, ale nie przyniosło ono rezultatu. 
Nie zaniedbywano oczywiście prób rozstrzygnięcia konfliktu na 
drodze dyplomatycznej. Rozmowy toczyły się w przerwach między 
walka- 
187 
mi, lecz obie strony stały niezmiennie na swoich stanowiskach. 
Strona polska żądała, by Kozacy podporządkowali się postanowieniom 
kurukow-skim, na co ci ostatni nie chcieli się zgodzić. Nie wiemy, 
czy w trakcie pertraktacji poruszano sprawy związane z pozycją 
Kościoła prawosławnego, ale można przypuszczać, że tak. Przecież 

background image

obrona wiary „błahocze-stiwej" była oficjalnie głównym powodem 
powstania. 
Nieustępliwość strony polskiej spowodowana była nie tylko 
instrukcjami, które wiązały ręce Koniecpolskiemu nie pozwalając mu 
na ustępstwa wobec Kozaków, ale również wiarą, że wreszcie nadejdą 
posiłki z głębi kraju. No i nadzieją na pomoc szlachty 
ukraińskiej. Sprawom tym poświęcony był kolejny uniwersał 
Koniecpolskiego z 18 maja. Ale pomoc nie nadchodziła. Za to coraz 
częściej do obozu napływały wieści o rozszerzaniu się buntu i o 
oddziałach czerni atakującej dwory szlacheckie 
1 mniejsze oddziały wojskowe. W ostatnich dniach maja do obozu 
polskiego dotarła informacja o jakimś większym oddziale 
zbliżającym się do Perejasławia z zamiarem przyjścia z pomocą 
oblężonym. Wiadomości tej nie można było żadną miarą zlekceważyć, 
gdyż nadejście większych sił powstańczych oznaczało konieczność 
stoczenia walki na dwa fronty, a na to szczupła i w dodatku 
zbuntowana armia koronna nie mogła sobie w żadnym razie pozwolić. 
Wobec tego Koniecpolski postanowił zniszczyć zbliżającą się watahę 
i w dniu 1 czerwca 1630 wyszedł jej naprzeciw na czele 
dwutysięcznego oddziału. 
Fakt ten nie uszedł uwagi oblężonych, którzy wykorzystując 
osłabienie oblegających i brak naczelnego wodza dokonali w nocy z 
1 na 2 czerwca śmiałego wypadu. Doszło do bitwy, która miała, 
przynajmniej początkowo, niekorzystny dla strony polskiej 
przebieg. W trakcie zmagań powrócił do obozu Koniecpolski. 
Ostatecznie walkę przerwał ponoć ulewny deszcz. Tyle „gołych" 
faktów. Ich interpretacja nastręcza jednak sporo problemów i budzi 
kontrowersje po dziś dzień. 
Źródła związane z Kozakami wręcz głoszą klęskę armii polskiej. 
Możemy znaleźć w nich informacje o tym, że po obu stronach padło 
ponad 
2 tysiące ludzi, z tym że Polacy stracili więcej (ponad tysiąc?) 
żołnierzy i 5 armat, w tym 3 największe. Podobno też zwycięzcy 
mołojcy Tarasa zajęli przeprawy na Dnieprze i popalili promy, 
którymi miały przeprawić się posiłki polskie. Przed ostateczną 
klęską stronę polską uchronił powrót Koniecpolskiego, a właściwie 
ulewny deszcz, który przerwał walkę. Czyż można więc się dziwić, 
że ta nocna bitwa przeszła do tradycji ukraińskiej 
188 
pod nazwą „nocy Tarasa" i jest opiewana w wielu pieśniach ludowych 
jako jedno z większych zwycięstw kozackich? W oczach ludowych 
twórców przyćmiły ją dopiero klęski zadane wojskom polskim przez 
B. Chmiel-nickiego. Czytając relacje z przebiegu „nocy Tarasa" 
wypada się wręcz dziwić, dlaczego powstanie Tarasa Fedorowicza nie 
skończyło się pełnym sukcesem strony kozackiej, a zakończyło się 
tak jak się zakończyło, czyli kolejną ugodą niewiele od 
poprzednich korzystniejszą dla Kozaków. Relacje te są tak 
sugestywne, że przyjęli je nawet współcześni historycy polscy, 
którzy również piszą o porażce wojsk koronnych i o pięciu 
zagarniętych przez Kozaków armatach. 

background image

Spróbujmy jednak przeanalizować sytuację i zastanowić się, co w 
tych informacjach jest prawdą, a co zrozumiałą skądinąd 
„propagandą sukcesu". Nie ulega wątpliwości, że wyjście z obozu 
Koniecpolskiego na czele dwutysięcznej jazdy nie tylko osłabiło 
siły oblegających, ale spowodowało być może również osłabienie 
dyscypliny i czujności wśród pozostałych na miejscu oddziałów. Tak 
dość często bywało w ówczesnych armiach. A staje się to jeszcze 
bardziej oczywiste, jeśli weźmie się pod uwagę &nastroje w obozie 
polskim. Prawdopodobnie więc atak kozacki zaskoczył Polaków i 
pierwszy etap walk miał dla nich niekorzystny przebieg. Sugestię 
tę wydaje się potwierdzać autor diariusza o kampanii 
perejasławskiej, który między innymi pisze, iż: „oni (tzn. Kozacy 
- R. R.) bardzo fałdów przysiedli, ażeśmy się z nimi wręcz siec 
musieli i ledwie odparli". Pośrednio świadczy o tym również fakt, 
że w Warszawie zatajono początkowo treść listów, które po tym 
starciu nadeszły z obozu. Musiały więc zawierać treści uznane za 
niekorzystne i źle wpływające na tzw. opinię publiczną. 
Prawdopodobnie więc rzeczywiście oblegający ponieśli w pierwszej 
fazie boju spore straty. Wątpić jednak wypada, czy aż tak duże 
jakby to wynikało z rewelacji Latopisa Lwowskiego i relacji agenta 
moskiewskiego Hładkiego. W ówczesnych sprawozdaniach z wojen 
zawsze roi się od opisów bitew, w których „trup ściele się gęsto", 
zupełnie jak u pana Sienkiewicza w Trylogii, a straty, oczywiście 
przeciwników, idą w tysiące. Oba wspomniane źródła opierały się na 
informacjach pochodzących od Kozaków i nie przejmowały się 
zupełnie faktem, że strata tysiąca żołnierzy oznaczała dla 
Koniecpolskiego stratę 1/8 składu armii. O konsekwencjach tego nie 
trzeba chyba wspominać! Źródła polskie nie potwierdzają zresztą aż 
tak dużych strat. Wprawdzie Piasecki w swej kronice stwierdza, że 
walka z powstaniem pochłonęła więcej strat niż wojna pru- 
189 
ska, bo aż do trzystu szlachetnego rycerstwa „nie licząc 
szeregowego żołnierza", ale były to straty poniesione przez stronę 
polską w trakcie całej kampanii, a nie w jednej bitwie! 
Powróćmy do kwestii armat. Do dziś przyjmuje się w opisach tej 
bitwy, że Polacy stracili 5 armat, w tym 3 największe z 
posiadanych i 2 ha-kownice. Byłaby to rzeczywiście dla raczej 
skąpej artylerii polskiej strata poważna... gdyby była! Tak 
naprawdę jednak wszystko wskazuje na to, że autorzy związani z 
Kozakami „koloryzują" rzeczywistość nie gorzej od Pana Zagłoby i 
pomijają zupełnym milczeniem, że w późniejszych pertraktacjach 
Koniecpolskiego z Kozakami mówi się jedynie o zwrocie stronie 
polskiej „armaty mniejszej" lub o „działku, które porwali". Jeśli 
więc nawet początkowo straty artylerii polskiej były większe, to 
widocznie później żołnierze polscy odbili zagarnięte działa. 
W moim przekonaniu więc nocna bitwa 1 czerwca miała następujący 
przebieg: Atak kozacki zaskoczył stronę polską i wywołał 
rozprzężenie i chaos w obozie polskim. Sukcesom Kozaków sprzyjało 
również poważne osłabienie armii koronnej, nie tylko ilościowe, 
ale i jakościowe, bo niewątpliwie z hetmanem wyszły nie tylko 
najlepsze, ale i najbardziej skłonne do walki chorągwie polskie. 

background image

Być może nawet Taras Fedorowicz był bliski odniesienia zupełnego 
zwycięstwa, ale obraz boju zmienił się z chwilą powrotu hetmana. 
Strona polska otrzymała poważne wzmocnienie. No a poza tym 
powrócił na plac boju bardzo utalentowany wódz cieszący się, mimo 
wszelkich kontrowersji, autorytetem wśród żołnierzy. Druga faza 
bitwy była więc już zapewne znacznie mniej pomyślna dla Kozaków. 
Prawdopodobnie też nie tylko ulewny deszcz zmusił Kozaków do 
wycofania się za szańce obozowe. 
„Noc Tarasowa" de facto nie zakończyła się więc zwycięstwem 
Kozaków i tym należy tłumaczyć, że po 1 czerwca nie dochodzi już 
do większych starć, a rokowania nabierają tempa i wreszcie w dniu 
8 czerwca doprowadzają do podpisania ugody zwanej perejasławską. 
Moim zdaniem, właśnie przebieg analizowanej bitwy uzmysłowił 
Kozakom, że mimo przewagi liczebnej nie są w stanie pokonać wojsk 
koronnych! Po raz kolejny więc zaczął się realizować scenariusz 
znany z poprzednich powstań. Oddziałom polskim nie udawało się 
zdobyć obozu kozackiego, ale w starciach poza obozem to one były 
górą. Obóz nie mógł się jednak zbyt długo i skutecznie bronić. Nie 
mamy wprawdzie na ten temat równie obfitych informacji jak w 
przypadku poprzednich starć Polaków z Kozakami, ale 
190 
możemy raczej być pewni, że pojawiły się podobne problemy. Znów 
więc mamy do czynienia z zanieczyszczeniem terenu taboru odchodami 
ludzkimi i zwierzęcymi, a także rozkładającymi się zwłokami 
ludzkimi i zwierzęcymi. Z brakiem paszy i wody. Może również 
wyżywienia? Zapewne też, jak zwykle, w obozie nie brakowało kobiet 
i dzieci. Pamiętajmy też, że Koniecpolski mógł liczyć na posiłki, 
chociażby wojsk pozostawionych na Podolu, bo napad tatarski jednak 
nie nastąpił, a Kozacy nie! Powstanie wprawdzie objęło spore 
tereny Ukrainy, ale grupy czerni biorącej w nim udział zajęte były 
raczej rabunkiem dworów i miast i niezbyt kwapiły się do marszu 
pod Perejasław i zapewne niewiele było takich oddziałów jak ten, 
który zmusił Koniecpolskiego do wyjścia w dniu 1 czerwca z obozu. 
Zresztą nawet gdyby się pojawiły w pobliżu, to Koniecpolski 
dysponując przewagą kawalerii zawsze mógł udaremnić ich próby 
przedarcia się do taboru. Jedynie biorąc pod uwagę te czynniki, 
można zrozumieć znaczną ustępliwość przedstawicieli kozackich w 
rokowaniach. Ustępliwość, któ-, ra zdumiewała i nadal zdumiewa 
badaczy problemu kozackiego i ukraińskiego. Jeden z nich napisał: 
„Rozpoczęły się rokowania. Koniecpolskie-mu groziła klęska. Mimo 
to jednak on stawiał warunki"54. Byłby to więc doprawdy bardzo 
rzadki przypadek, w którym warunki stawia strona przegrywająca, a 
zwycięzcy przyjmują je i akceptują (choć nie do końca, o czym za 
chwilę). Osobiście jednak nie sądzę aby była to prawda, iżby 
rzeczywiście Polakom groziła klęska. Wprawdzie Kozacy nie dawali 
się pobić, co biorąc pod uwagę talent wodzowski i doświadczenie 
Koniecpolskiego można na pewno uznać za ich sukces, ale na końcowe 
zwycięstwo liczyć raczej też nie mogli. Koniecpolski miał 
świadomość, że wbrew pozorom znajduje się w lepszej sytuacji i już 
po zawarciu ugody bardzo bolał nad tym, że rozprzężenie w armii 
nie pozwoliło mu odnieść przekonywającego zwycięstwa. Jego 

background image

zdaniem, wyrażonym w jednym z listów, tylko z winy kwarcianych, 
„którzy tym zgrzeszyli, że jeszcze choć dwóch niedziel poczekać 
nie chcieli; oddalibyśmy byli dostateczne dzieło rąk naszych 
WKMości i Rzeczpospolitej" nie zakończono kampanii wyraźniejszym 
sukcesem. 
Tak więc, moim zdaniem, to trudna sytuacja militarna, a nie 
zupełnie niezrozumiała lekkomyślność zmusiła Kozaków do 
pertraktacji i skłoniła ich do przyjęcia warunków postawionych 
przez Koniecpolskiego. Koniecpolski w piśmie zatytułowanym „Sposób 
ubłagania gniewu JKr. Mości za 
'W. S e r c z y k, Na dalekiej Ukrainie..., s. 305. 
191 
przestępstwa wojska zaporoskiego" żądał przede wszystkim od 
Kozaków ścisłego podporządkowania się postanowieniom ugody 
kurukowskiej, a także wydania Tarasa Fedorowicza, spalenia czółen 
i ukarania uczestników chadzek na morze, zwrotu majętności 
rozgrabionych w Korsuniu i wynagrodzenia strat, jakie ponieśli 
rejestrowi, a także zwrotu „działka, które pojmali". Rozmowy 
trwały w sumie bardzo krótko (i to też świadczy o nienajlepszej 
sytuacji militarnej obu stron) i już 8 czerwca zawarto 
porozumienie sformułowane w formie deklaracji hetmańskiej. 
Ostatecznie Ko-niecpolski zrezygnował („za gorącymi obojga wojska 
prośbami") z żądania wydania Tarasa, który jednakże miał pozostać 
w „sekwestrze" do dyspozycji królewskiej. Ponadto Kozacy 
zobowiązali się ukarać uczestników wypraw na Morze Czarne, spalić 
czółna i pogodzić się z rejestrowymi. Najważniejsze jednak jest 
to, że w deklaracji tej znalazł się punkt stwierdzający, że ugoda 
kurukowska będzie nadal „nienaruszenie trwała". Starszym wojska 
kozackiego, a więc Kozaków rejestrowych, został Tymosza 
Michajłowicz55. Natomiast porozumienie w imieniu zbuntowanych 
podpisał nowy hetman kozacki Antoni Konaszewicz. Czy świadczy to, 
że poprzedni hetman utracił zaufanie swych podwładnych? Chyba nie. 
Przynajmniej nic na to nie wskazuje. Możemy raczej przyjąć, że 
jest to przejaw swoistej kurtuazji wobec władz Rzeczpospolitej. 
Gdy kończyło się powstanie dotychczasowy przywódca, jeśli żył, to 
albo uciekał z obozu, albo był usuwany w cień, a jego miejsce 
zajmował ktoś inny, mniej znany i mniej skompromitowany niż 
dotychczasowy przywódca. Praktykę tę stosowano zresztą również i w 
trakcie poprzednich powstań. 
Tekst deklaracji kończyła rota przysięgi: „My pułkownicy, 
assawuło-wie, setnicy, atamani, czerń wszystka wojska JKMości 
zaporoskiego, wszyscy jednostajnie i każdy z nas z osobna, 
przysięgamy Panu Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu, iż czynić dosyć 
woli JKMości, wierność poddaństwa JKMości zachować, posłuszeństwo 
wszelakie panu Tymoszowi, za starszego nam od JKMości przez pana 
hetmana podanemu, oddawać, na morze z Dniepru nie chodzić, ani 
cesarza tureckiego najeżdżać, czółny wszystkie morskie popalić, 
nie będących w służbie Rzeczpospolitej, tak na Zaporoże, jako i na 
włości do siebie, bez woli JKMości nie łączyć, z postronnymi pany, 
krom wiadomości JKMości, przymierza nie zawierać, z towarzyszami 

background image

naszymi którymiśmy w rozróżnieniu temi czasy byli, w zgodzie i 
miłości żyć, 
1 W. To m k i e w i c z, Powstanie kozackie..., s. 20. 
192 
przeszłych nie wspominać, które się między nami działy, rzeczy, i 
nic takowego, coby z obrazą Majestatu JKMości być miało, czynić 
nie mamy". 
Akt ten sporządzono w dwóch egzemplarzach. Jeden z podpisem Ko-
niecpolskiego otrzymali Kozacy, drugi, opatrzony podpisami 
delegatów kozackich zatrzymał Koniecpolski. Tekst przysięgi brzmi 
uroczyście i podniośle. Ale atmosfera towarzysząca składaniu 
przysięgi pozbawiona była powagi towarzyszącej takim aktom. Wręcz 
przeciwnie. Zdecydowana większość przysięgających, jak twierdzi 
naoczny świadek, „żartem odbywała przysięgę". Poważnie potraktował 
ją jedynie nowo mianowany hetman Tymosza Michałowicz i pułkownik 
kaniowski But Lewko. Również Koniecpolski w prywatnych 
wypowiedziach nazywał ceremonię tę „komedią" i stwierdzał, że „sam 
się tem na czym stanęło nie bardzo kontento-wał"56. Czy mogło 
jednak być inaczej? Kozacy nie zostali ostatecznie pokonani. 
Poddali się, moim zdaniem, jedynie w przewidywaniu możliwej 
klęski. Prawdę mówiąc, nie zostali więc nawet, używając po raz 
kolejny określenia Żółkiewskiego, „przyduszeni". Natomiast 
Rzeczpospolita nie miała im nic nowego do zaoferowania. Żadnych 
rozwiązań biorących pod uwagę ich aspiracje i możliwości. Nadal w 
świadomości zdecydowanej większości „narodu szlacheckiego" i 
ówczesnej klasy politycznej, funkcjonowali jako „zbuntowane 
chłopstwo", które należy wziąć w karby. Nic ponadto. Zapewne też w 
Warszawie nie łamano sobie zbytnio głowy szukaniem rozwiązań tej, 
palącej bądź co bądź, kwestii. Taki wniosek wysnuć można chociażby 
na podstawie listów króla do Koniec-polskiego. Niewielu ówczesnych 
decydentów zauważyło, że to Zaporoż-cy, a nie Koniecpolscy, 
Wiśniowieccy i cała reszta spolonizowanej szlachty utożsamiają 
dążenia i nadzieje narodu ruskiego lub, jak kto woli, 
ukraińskiego. Lata zrywów, powstań i walk - politycznych i 
religijnych - znakomicie ugruntowywało w głowach tegoż ludu 
przekonanie o odrębności narodowej. Wprawdzie wciąż jeszcze i 
Kozacy, i popierające ich rzesze Ukraińców deklarują wierność 
królowi, wciąż jeszcze nazywają siebie „wojskiem zaporoskim 
JKMości", wciąż jeszcze więc było możliwe rozwiązanie problemu i 
kozackiego, i ukraińskiego poprzez nadanie Ukrainie statusu 
trzeciego członu Rzeczpospolitej. Ale takiego rozwiązania zapewne 
w Warszawie nawet nie dyskutowano. Tam było ważne, czy rejestr 
kozacki ma liczyć 6 czy 8 tysięcy ludzi! To wszystko. 
56 Tamże, s. 21. 
193 
Nawet zresztą i w tej materii nie było zgodności. Koniecpolski 
zawierając ugodę perejasławską zmusił Kozaków do ponownego 
zaakceptowania ugody kurukowskiej, która określała rejestr kozacki 
na 6 tysięcy ludzi. Inaczej zresztą, bez zgody sejmu, postąpić nie 
mógł. Ale podobno poczynił pewne obietnice doprowadzenia do 
zwiększenia rejestru o 2 tysiące. Przynajmniej tak twierdzono na 

background image

Ukrainie i w tym duchu również wypowiadali się posłowie kozaccy 
wysyłani do Warszawy na pertraktacje z królem i sejmem 
Rzeczpospolitej. Nie zachowywali się oni bynajmniej jak 
przedstawiciele strony pokonanej proszący zwycięzców o łaskę. 
Wręcz przeciwnie, głośno i zdecydowanie demonstrowali swoje 
niezadowolenie z postanowień ugody perejasławskiej i zapowiadali 
walkę o ich zmianę, zwłaszcza w kwestii liczby rejestrowych i 
wysokości przysługującego im żołdu. To jeszcze można zrozumieć, 
zwłaszcza że, jak wspomniałem, powoływali się, dość mgliście 
wprawdzie, na podjęte przez hetmana wielkiego zobowiązania w tej 
materii. Ale za szczyt arogancji i pewności siebie można uznać 
żądanie ukarania tegoż hetmana za szkody wyrządzone Zaporożcom i 
ich rodzinom przez wojska koronne. Ostatecznie gniewne nastroje 
członków poselstwa król Zygmunt i królewicz Władysław uła-dzili 
prezentami ze swych prywatnych szkatuł! Wystarczy to, jak sądzę, 
za cały komentarz do ugody perejasławskiej. 
4.2.5. Powstania z lat 1635-1638 
Ugoda perejasławską w minimalnym jedynie stopniu uspokoiła 
sytuację na Ukrainie. W czasie gdy poselstwo kozackie w Warszawie 
głośno i otwarcie demonstrowało swoje niezadowolenie i otrzymywało 
królewskie podarki, 2 września na Masłowym Stawie pod Kaniowem 
odbyła się rada, na której zupełnie poważnie rozpatrywano 
możliwość wznowienia działań wojennych przeciw wojskom koronnym. 
Nad Rzeczpospolitą znów zawisła groźba wojny. 
Prawdę mówiąc, od dłuższego już czasu na Ukrainie panował 
przedziwny stan ni to permanentnej wojny przerywanej rozejmami 
(czytaj -kolejnymi ugodami, które w zamyśle strony polskiej miały 
definitywnie rozwiązać problem, a których nikt nie respektował), 
ni to pokoju. Oficjalnie Kozacy deklarowali wprawdzie swą wierność 
królowi. Podkreślali nieustannie, że są „wojskiem zaporoskim Jego 
Królewskiej Mości", ale 
194 
równocześnie nie mniej konsekwentnie występowali przeciw wszelkim 
ograniczeniom swej wolności i coraz częściej żądali przyznania im 
praw stanu szlacheckiego. Zupełnie wyraźnie i bez żadnych osłonek 
żądanie to sformułowali posłowie kozaccy na sejm konwokacyjny w 
1632 roku, domagając się przyznania Zaporożcom wszystkich praw 
„rycerskim ludziom należących", a więc w danym wypadku również 
prawa uczestniczenia w elekcji króla: „zapewniali, że są członkami 
tej samej Rzeczpospolitej i dlatego mają prawo wziąć udział w 
elekcji; przeto i głos oddają za Najjaśniejszym Władysławem, i 
jego pragną mieć królem Polski". 
Łatwo można sobie wyobrazić, z jakim zdumieniem, a wręcz zgrozą 
słuchali tej deklaracji posłowie szlacheccy. Toteż odpowiedzieli 
otwartym szyderstwem, że owszem, Kozacy są członkami 
Rzeczpospolitej, ale „chyba takimi jak włosy i paznokcie dla 
ciała: wprawdzie są potrzebne, ale gdy zbytnio wyrosną, jedne 
ciążą głowie, drugie przykro ranią, oboje trzeba częściej 
przycinać"57. No cóż, stylistom warszawskim zapewne łatwo było 
wykoncypować odpowiedź, która w ich mniemaniu miała być i dowcipna 
i inteligentna, ale rzecz w tym, iż Kozacy byli w stanie swe 

background image

żądania poprzeć, jeśli nie otwartym buntem to przynajmniej, jak w 
tym przypadku, demonstracją siły. Na radzie, która odbyła się po 
powrocie posłów na Ukrainę, w wojsku zaporoskim JKMości doszło do 
takiego wzburzenia, że rozgoryczeni mołojcy ponownie zagrozili 
wojną, a niefortunni posłowie dowcipy warszawskie i nieugiętą 
postawę sejmu przypłacili życiem. No cóż, nie tylko wschodni 
satrapowie skazywali na śmierć ludzi przynoszących złe wieści. O 
tym zaś, że groźba wojny była zupełnie realna świadczy wymownie 
fakt, że równocześnie postawiono przed sąd „starszego" 
rejestrowych Kaługę, człowieka ugodowego, dążącego do porozumienia 
z Rzeczpospolitą i skazano na śmierć za wysługiwanie się Polakom. 
Nowym hetmanem został Andrzej Dydenko. Na postawę czerni kozackiej 
niemały wpływ miała oczywiście agitacja księży prawosławnych. Na 
radę przybyło ich ponoć aż trzystu i na kolanach błagali Zapo-
rożców o obronę Cerkwi przed unitami. Tani gest? Zapewne, ale 
jakże skuteczny! 
Czy w tym przypadku można więc twierdzić, że ugoda perejasławską 
uspokoiła Ukrainę? Że zapanował tam w miarę trwały pokój? Przecież 
57 A. S. R a d z i w i 11, Pamiętnik o dziejach w Polsce, t. 
1,1632-1636, Warszawa 1980, s. 125 i 135. 
195 
wspomniany „starszy" M. Kułaga uzyskał królewskie potwierdzenie 
wyboru, powinien więc być dla Zaporożców nietykalny, w żadnym 
razie nie podlegał ich jurysdykcji. Zresztą Rzeczpospolita nigdy 
formalnie nie przyznała Kozakom immunitetu sądowego. A jednak nie 
była to jeszcze również otwarta wojna. 
Aby zrozumieć to, co działo się wówczas na Ukrainie, trzeba -jak 
sądzę - spojrzeć na sprawę z perspektywy szerszej, z perspektywy 
narodu ruskiego, a więc całej Ukrainy. Przyznać trzeba, że los nie 
był łaskawy dla Rusinów. Prawdę mówiąc, niewiele jest na świecie 
narodów równie ciężko doświadczonych, mających na swoim koncie 
równie wiele tragedii i dramatów. Najpierw utrata niepodległości i 
okrutna niewola tatarska. Potem okres walk o Ruś toczonych przez 
Litwę, Polskę i Węgry, okres w którym naród ten nie był podmiotem, 
a tylko przedmiotem stosunków międzynarodowych, kiedy to szarpano 
go i rozrywano na wszystkie strony jak, nie przymierzając, psy 
szarpią upolowanego jelenia, aby zdobyć co smakowitsze części. 
Następnie stopniowa utrata elit politycznych, a wreszcie realna 
groźba utraty własnej religii i własnej hierarchii kościelnej. 
Mimo to jednak Rusini, lub jak kto woli Ukraińcy, nie upadli na 
duchu, nie zatracili w swej masie poczucia odrębności narodowej. 
Warto więc może analizując dzieje tego narodu pamiętać słowa 
Staszica o upadających wielkich narodach. Zwłaszcza my, Polacy, 
nigdy ich nie powinniśmy zapominać, nie tylko w odniesieniu do 
naszej własnej historii. Jestem jednakże pewien, że w Warszawie i 
Wilnie, i w przeważającej części polskich i litewskich dworów 
szlacheckich nie rozumiano tego tragicznego splotu dziejów, który 
legł u podstaw powstania Ukrainy i narodu ukraińskiego. Dla króla, 
dla sejmu i sejmików szlacheckich liczyła się opinia szlachty i 
magnaterii ukraińskiej, a ta bynajmniej nie podkreślała swej 
odrębności narodowej, nie wysuwała problemu, jeśli nie 

background image

niepodległości, to przynajmniej szerokiej autonomii kraju. Nie 
wysuwała, bo się spolonizowała i myślała i mówiła po polsku, bo 
Rusin, w odniesieniu do szlachcica znaczyło tyle samo, co 
Krakowianin czy Mazur. 
Jestem przekonany, że przynajmniej na tym etapie, spraw tych nie 
ogarniali w pełni również Kozacy. Oni byli bliżej tych problemów, 
bardziej przemawiała do nich dola tego ludu, ale jeszcze nie 
dorośli do świadomego ich zrozumienia. Na to mieli za mało 
doświadczenia i za mało wiedzy, choćby historycznej. Ale zapewne 
wyczuwali je intuicyjnie, wszak w więk- 
196 
szóści sami byli Ukraińcami. A ponadto świat widziany z pozycji 
Siczy, Perejasławia, Korsunia czy najmniejszej wioski ukraińskiej 
wyglądał zupełnie inaczej. Liczyły się inne sprawy, inne nadzieje 
i inne wartości. Na bazie wspólnych interesów i wspólnych krzywd 
zawsze najłatwiej zawiązują się trwałe przymierza. Z tego też 
między innymi powodu Kozacy stają się elitą narodu ukraińskiego. 
Dlatego też, z trudem i nie bez ogromnych błędów, zaczynają 
formułować program polityczny możliwy do przyjęcia i dla nich, i 
dla ludu ukraińskiego. Zaczynają, bardzo powoli i bardzo 
niekonsekwentnie, patronować wysiłkom tegoż ludu „wybicia się na 
niepodległość". Niestety, nigdy do końca i naprawdę do realizacji 
tego ambitnego programu w pełni nie dorośli, a dodatku na 
przeszkodzie w jego realizacji stanął niekorzystny stosunek sił 
między Ukrainą i resztą Rzeczpospolitej i niekorzystny układ 
stosunków międzynarodowych. Nawet najbliższe im państwo i 
najbliższy językowo, kulturalnie i religijnie naród rosyjski też 
nie chciał udzielić realnej pomocy w realizacji planów stworzenia 
niezależnej, „samostijnej Ukrainy". Mimo że wywodził się z tego 
samego pnia. A może właśnie dlatego? Dla Moskwy pomoc Ukrainy 
liczyła się tylko o tyle, o ile sprzyjała realizacji polityki 
„zbierania" krain ruskich. Dlatego też w końcu brutalnie i bez 
wahań doprowadzi do rozbioru Ukrainy, bo to oznaczało kolejny krok 
na drodze do realizacji tego programu. 
Z tych to przyczyn na Ukrainie panuje stan permanentnego napięcia, 
ciągłej negacji istniejącego układu, eskalacji żądań, których w 
Warszawie ani nie rozumiano, ani też, tym bardziej, nie zamierzano 
spełniać. Trochę jeszcze w tych żądaniach naiwnej wiary, że król 
jest dobry, tylko magnaci i szlachta nie pozwalają mu nadać 
Kozakom i Ukraińcom tych praw, do których mają oni „przyrodzone 
prawo". Należy więc ograniczyć władzę „Lachów", „polskich panów", 
a wszystko będzie dobrze. Władysław IV nic, a przynajmniej 
niewiele dobrego zrobił Zaporożcom, ale na Siczy i w chutorach 
kozackich był on niezmiernie popularny. Obok tych naiwności wiele 
już jednak jest świadomych żądań, świadomego programu. To wynik 
sojuszu z klerem prawosławnym, który wziął na siebie rolę 
nauczyciela i wychowawcy naszych anarchistycznych i traktujących 
życie zabawowo „piratów". Wpoił w nich, że są obrońcami wiary, a 
tym samym i ludu prawosławnego. Jednym słowem na Ukrainie zawiązał 
się tragiczny węzeł. Aby go rozwiązać, trzeba było z obu stron 

background image

wiele mądrości politycznej, wiele delikatności i cierpliwości, 
zwłaszcza ze strony pol- 
197 
skiej. I wzajemnego zrozumienia. Szablą, ani polską, ani kozacką, 
rozwiązać tego splotu nie można było, co najwyżej, jak słusznie 
pisze Paweł Jasienica, pociąć, poszarpać na kawałki. 
W latach trzydziestych XVII wieku z Ukraińcami i Kozakami można 
było jeszcze rozmawiać. Jeszcze byli wśród nich, nawet wśród 
wojowniczych kapłanów prawosławnych, ludzie rozumiejący potrzebę 
porozumienia z Rzeczpospolitą. Do takich należał ongi Sahajdaczny, 
później M. Doro-szenko, a wreszcie nieszczęsny, stracony w 
Kaniowie Iwan Petrażycki-Kułaga. Takim był również archimandryta 
Ławry Peczerskiej Piotr Mo-chyła, który zatrzymał i nie pozwolił 
na publikację listów od cara i patriarchy Stambułu dostarczonych 
mu przez agentów dyplomatycznych Gustawa Adolfa próbującego 
montować antypolską koalicję. Ludziom tym jednak należało 
przedstawić konkretny, realny program polityczny uwzględniający 
potrzeby, dążenia i aspiracje całego narodu ukraińskiego, a nie 
tylko jego byłej elity. Niestety w Polsce o takim programie nawet 
nie myślano, znacznie prościej było myśleć o Kozakach jak o 
kandydatach na parobków, na chłopów pańszczyźnianych. 
W 1632 roku wydawało się jednak, że sprawy zaczynają zmierzać we 
właściwym kierunku. Zmarł schorowany król Zygmunt III, a jego 
następcą - zdaniem zdecydowanej większości szlachty i ludzi 
„pośledniejszego" stanu - mógł być tylko jego najstarszy syn 
Władysław. Długie panowanie Zygmunta to epoka ogromnych sukcesów 
doraźnych i fatalnych decyzji zapowiadających równie ogromne 
klęski już w bardzo nieodległej przyszłości. W chwili jego śmierci 
Rzeczpospolita przypomina kolosa na bardzo, ale to bardzo 
uszkodzonych nogach. Rejestr win króla Zygmunta wobec 
Rzeczpospolitej jest długi, tak długi, że nie sposób ich 
wszystkich wymienić. Najtragiczniejsze, moim zdaniem, jest jednak 
to, że ugruntował on w społeczeństwie przekonanie, że władcom 
wierzyć nie należy, że trzeba bardzo patrzeć im na ręce i być 
bardzo nieufnym wobec ich decyzji. Nic fatalniej szego jak taki 
brak wiary w społeczeństwie w dobre intencje swych władców. Lekcję 
tę naród polski doskonale zapamiętał. A jako pierwszy jej skutki 
zaczął odczuwać już wkrótce syn i następca Zygmunta. Zresztą sam 
nie był też bez winy! 
Zygmunt miał wiele wad, jego syn miał wiele zalet choć, niestety, 
daleki był od ideału władcy. Jedną z jego dominujących cech była 
rozrzutność. Ulegając kaprysom własnym i przyjaciół trwonił zasoby 
nie najzasobniejszego przecież skarbu w przerażająco szybkim 
tempie. Władysław IV nie 
198 
należał też do ludzi konsekwentnych i wytrwałych. Łatwo tworzył 
plany i łatwo się do nich zniechęcał. Dla nas jednak w tym 
momencie istotne jest to, że miał nieco inny, pozbawiony bigoterii 
stosunek do spraw wiary. Inny był też jego stosunek do unii 
kościelnej. Już 10 listopada 1632 roku zatwierdził wspomnianego 
już Piotra Mohyłę na stanowisko metropolity kijowskiego, a w roku 

background image

następnym skłonił sejm i senat do ponownego, oficjalnego 
zalegalizowania kościoła prawosławnego. Oczywiście nie oznaczało 
to likwidacji tych szkód, jakie zdążyła już wyrządzić unia 
brzeska, ale nareszcie sytuacja na Białorusi i Ukrainie zaczęła 
się powoli normalizować. 
I nie ma żadnego znaczenia, że decyzja ta została na królu 
wymuszona twardą koniecznością. Bo znów, jak wiele już razy w 
historii Rzeczpospolitej, Kozacy, główni obrońcy wiary 
prawosławnej, stali się potrzebni i niezbędni, i trzeba było 
koniecznie czymś ich skłonić do służby pod sztandarami tego 
państwa, które na forum swej najwyższej władzy porównywało ich do 
włosów i paznokci i zapowiadało systematyczne przycinanie. Bo oto 
w drugiej połowie 1632 roku. Wielkie Księstwo Moskiewskie 
postanowiło upomnieć się o utracone na podstawie rozejmu 
deulińskiego tereny, a przede wszystkim skłonić Władysława, by 
zrzekł się swych praw do tronu carów i zwrócił Moskwie dokument 
elekcyjny. Jesienią 1632 roku wojska carskie zajęły szereg miast i 
miejscowości, a 14 listopada główna armia pod dowództwem Michała 
Szeina obiegła Smoleńsk. Przygotowania wojenne Rzeczpospolitej 
szły bardzo wolno i opornie, mimo uchwalonej na sejmie 
koronacyjnym ustawie o „wojnie moskiewskiej". Na szczęście 
Smoleńsk zdołał zatrzymać trzydziestotysięczną armię Szeina 
wyposażoną w 200 nowoczesnych armat i wszelaki sprzęt oblężniczy 
na prawie rok i doczekał się odsieczy prowadzonej przez króla. 
Nadeszła ona w dniu 4 września 1633 roku. Król prowadził ze sobą 
20 tysięcy żołnierzy koronnych i litewskich oraz podobną liczbę 
Kozaków. Po raz kolejny więc skorzystano z pomocy tych, których na 
co dzień tak bardzo chciano schłopić. 
Kozacy pod Smoleńskiem spisali się doskonale i walnie przyczynili 
się do zwycięstwa nad Szeinem. Potem, pod wodzą hetmana 
Orendarenki pustoszyli ziemie moskiewskie aż za Wiaźmą, mieli więc 
niemały udział w ostatecznym sukcesie strony polskiej. Spotykały 
ich za to pochwały i zaszczyty, ale gdy wojna się ostatecznie 
skończyła traktatem pokojowym zawartym w Polanowie w połowie 
czerwca 1634 roku znów nie wiedziano, co z nimi zrobić. Na 
Ukrainie pojawiło się tysiące Zaporożców, dla których nigdzie nie 
było miejsca. 
199 
Ale sejm nie zaprzątał sobie tym głowy. Zamiast zająć się 
problemem i poszukać sensownego rozwiązania postanowiono po prostu 
zmniejszyć rejestr do 7 tysięcy, a więc o tysiąc żołnierzy mniej 
niż Kozacy wytargowali u starego króla i wzmocnić wojska koronne 
na Ukrainie. A także przystąpić do budowy twierdzy mającej w 
założeniu trzymać w ryzach niesfornych Kozaków i blokować kozackie 
drogi nad Morze Czarne. Usytuowano ją w pobliżu pierwszego porohu, 
stąd też nazwa twierdzy - Ku-dak. Mimo że skarb po zakończonej 
wojnie był praktycznie pusty, na ten cel znalazły się pieniądze - 
w sumie 100 tysięcy złotych. Suma na owe czasy spora. Znalazł się 
również budulec i robotnicy, a przede wszystkim zdolny francuski 
inżynier w służbie Koniecpolskiego, wspominany już wielokrotnie 
znawca zwyczajów ukraińskich, autor Opisania Ukrainy Wilhelm le 

background image

Vasseur de Beauplan, który w bardzo krótkim czasie zaprojektował i 
rozpoczął budowę twierdzy. Jej żywot był jednak bardzo krótki. 
Prace rozpoczęto bowiem w lipcu 1535 roku, a już w sierpniu tegoż 
roku, gdy była praktycznie na ukończeniu, zniszczył ją powracający 
z wyprawy na Morze Czarne ataman Iwan Michajłowicz Sulima. 
Istnieją dwie wersje tego wydarzenia. Według jednego żołnierze 
Sulimy wykorzystując niedbalstwo straży nocnej wdarli się po 
drabinach na wały, ujęli komendanta (był nim Francuz Jean de 
Marion) i całą dwustuosobową załogę. Marion posłużył za tarczę 
strzelniczą dzielnym mołojcom. Resztę załogi również zabito w 
mniej lub bardziej wymyślny sposób58. Natomiast według wersji 
jednego ze szpiegów rosyjskich w Polsce Zaporożcy, aby wejść do 
twierdzy posłużyli się podstępem. Oświadczyli mianowicie, że 
szukają schronienia przed goniącymi ich Tatarami. Wpuszczono ich 
do twierdzy, którą następnie opanowali przy pomocy Kozaków 
rejestrowych wchodzących w skład załogi. Jakkolwiek się to odbyło 
fakt pozostaje faktem - oto jeden z atamanów zaatakował nowo 
wznoszoną takim nakładem sił i środków twierdzę i na pewien czas 
uczynił ją swoją siedzibą, z pełnym zuchwalstwem rzucając wyzwanie 
całej potędze Rzeczpospolitej, tej Rzeczpospolitej, która zaledwie 
rok wcześniej pokonała potężne państwo moskiewskie. 
Większość historyków epizod ten nazywa nowym zrywem Kozaków, 
krótkotrwałym powstaniem Sulimy. Sądzę, że sam Sulima nie 
zaprzątał 
58 Tamże, s. 494. Także O. A. B e w z o, Lwiwśkij litopys i 
Ostroźkyj litopyseć. Dżereło-znawcze doslidżennia, Kijów 1971, s. 
114. 
200 
tym sobie głowy. Po prostu napotkał na swojej drodze twierdzę, 
która mu przeszkadzała, bo komendant, zgodnie z otrzymanymi 
rozkazami, nie chciał przepuścić jego oddziału, więc jązdobył, a 
jej załogę potraktował tak samo, jak załogi twierdz tureckich. Bo 
dla niego była to po prostu wroga twierdza! Czyż nie świadczy to 
wymownie o sytuacji na Ukrainie? O tym, że już od dłuższego czasu 
panował tam stan permanentnego powstania i negacji władania 
„Lachów", że władze praktycznie utraciły kontrolę nad tym krajem, 
w którym każdy, kto zdołał skrzyknąć większy oddział mógł robić 
to, co chciał? A posłuszeństwo wobec Rzeczpospolitej i jej praw 
można było wymusić jedynie uruchamiając wojska koronne. Tezie tej, 
w moim przekonaniu, wcale nie przeczy fakt, że tym razem Sulimę 
szybko rozgromiono, przy wydatnej zresztą pomocy Kozaków 
rejestrowych, którzy tym razem odpowiedzieli na apel hetmana 
Koniecpolskiego i obiegli Kaduk, w którym tenże się bronił. Po 
kilku szturmach, tracąc zdaniem kanclerza litewskiego Albrechta 
Radziwiłła aż tysiąc ludzi, wdarli się na wały i do samej 
twierdzy, ujęli Sulimę i wraz z kilkoma towarzyszami, wśród 
których był Paweł Pawluk Michnowicz, odesłali ich do dyspozycji 
sejmu. Z Kaduku pozostały jedynie ruiny i zgliszcza i trupy jej 
komendanta i załogi, a Sulima i pięciu jego podwładnych skazano na 
śmierć. Uratował się jedynie Pawluk, o którym już niedługo będzie 
bardzo głośno i na Ukrainie, i w całej Rzeczpospolitej. „Wbijanie 

background image

klina" między rejestrowych i nierejestrowych Kozaków było od dawna 
ulubionym chwytem polityki polskiej na Ukrainie, czasem, jak 
widać, skutecznym. 
Ale tylko czasem i tylko na krótko, gdyż Rzeczpospolita tracąca 
coraz wyraźniej kontrolę nad Kozakami i Ukrainą nie potrafiła 
nawet zadbać o to, by na czas wypłacać, mizerny zresztą, żołd 
rejestrowym. Pieniądze wydawano lekką ręką na królewskie rozrywki, 
opłacenie zachcianek jego przyjaciół i na wiana dla jego kochanek. 
Współcześni twierdzili, że stosunkowo najmniej pieniędzy idzie na 
armię i inne potrzeby państwa, a najwięcej „na nierządnice", do 
których Władysław IV miał ogromny pociąg. Był też dla nich 
niezwykle hojny. Zdarzało się, że swatając swe faworytki potrafił 
„ciepłą rączką" darować ich mężom starostwa lub znaczne sumy 
pieniędzy w gotówce. Nic więc dziwnego, że tuż po koronacji 
Rzeczpospolita musiała ponoć uregulować długi królewskie wynoszące 
olbrzymią na owe czasy kwotę 4 milionów złotych. Czyż można się 
więc dziwić, że skarb państwa bardzo często nie mógł „wyskrobać" 
nędznych 100 tysięcy złotych na żołd dla tej garstki jako tako 
wiernych w stosunku do Rzeczpo- 
201 
spolitej Kozaków? Toteż również i wśród nich zaczęło narastać 
niezadowolenie. Wielu czekało jedynie na okazję, aby zmienić swe 
położenie i porzucić służbę, która dość często bywała i głodna, i 
chłodna. 
Okazja ku temu nadarzyła się już wkrótce, bo już wiosną 1637 roku, 
kiedy to temperatura na Ukrainie znów podniosła się do punktu 
wrzenia. Nadchodził kolejny ostry atak choroby trapiącej tej kraj 
już od dawna. Pierwsze symptomy pojawiły się zresztą już 
wcześniej, w sierpniu 1636 roku, kiedy to nad rzeczką Rosią odbyła 
się rada czerniacka. Postanowienia kolejnych porozumień zabraniały 
Kozakom odbywania rad czerniackich; zwołanie rady oznaczało więc 
złamanie obowiązującego prawa. Mimo to jednak wziął w niej udział 
Adam Kisiel, ostatni w tym czasie prawosławny magnat ukraiński, 
który na problem Ukrainy patrzył nieco szerzej niż większość jego 
kolegów senatorów. A przybył tam, o czym warto pamiętać, niejako 
osoba prywatna, lecz jako komisarz Rzeczpospolitej, a więc 
oficjalny przedstawiciel państwa, które wydało zakaz zwoływania 
tego rodzaju rad. 
Niestety, Kisiel nie przywiózł ze sobą pieniędzy, wobec czego 
nastrój w towarzystwie był fatalny. W toku burzliwych dyskusji 
ujawniły się trzy tendencje. Część Kozaków chciała zorganizować 
tradycyjnąchadz-kę na Morze Czarne, inni natomiast i tych była 
większość, chcieli powetować sobie straty rabunkiem dworów 
szlacheckich. Jedynie starszyzna optowała za tym, aby pozostać na 
miejscu i paktować z przedstawicielami władz polskich. Ostatecznie 
udało się Kisielowi nieco uspokoić nastroje. Zmuszony był przy tym 
uciekać się do przeróżnych metod, bardzo nieraz podejrzanych z 
punktu widzenia etyki i moralności. Posunął się między innymi aż 
do fałszerstwa, sfabrykował mianowicie list królewski zapewniający 
Kozaków o szybkim uregulowaniu wobec nich wszelkich zobowiązań. 

background image

Nie na wiele się to jednak zdało. Wiosną 1637 roku krążące po 
Ukrainie wieści o już pewnej wojnie Rzeczpospolitej z Turcją 
wprawiły Kozaków w ogromne podniecenie. Przewidywano, że 
Rzeczpospolita zaatakuje imperium otomańskie, a wojsko zaporoskie 
pójdzie jako awangarda całej armii. Była to wizja niezwykle 
atrakcyjna dla Kozaków, toteż zaczęli gromadzić się na Zaporożu, 
przygotowywać broń i amunicję. Gdy już wkrótce okazało się, że 
żadnej wyprawy nie będzie, że to jedynie plotki — gniew i 
rozgoryczenie było ogromne. Brakowało jedynie iskry, aby nastąpił 
wybuch, a na czele wszystkich niezadowolonych, 
202 
„wypiszczyków", czerni i części rejestrowych stanął szczęśliwszy 
towarzysz Sulimy - Paweł Michnowicz Pawluk. 
Na razie jednak do walk nie doszło, gdyż po raz kolejny na 
Zaporożu pojawili się komisarze królewscy z nieocenionym i tak 
pomysłowym A. Kisielem. Tym razem przywieźli oni wreszcie 
pieniądze na wypłatę żołdu. Fakt ten tak bardzo ucieszył 
rejestrowych, że potwierdzili po raz kolejny postanowienia ugody 
kurukowskiej i złożyli przysięgę na wierność królowi i 
Rzeczpospolitej. Był to ogromny sukces osobisty Kisiela, w ten 
sposób bowiem skutecznie poróżniono rejestrowych z „wypiszczykami" 
i w zbliżającym się konflikcie spora część tych pierwszych 
pozostała wierna Rzeczpospolitej. Pan Adam musiał zresztą posiadać 
niebywałą zdolność perswazji, gdyż udało mu się nawet chwilowo 
uspokoić rozgoryczonych Kozaków nierejestrowych i Pawlukową czerń. 
Nie na długo jednak. Już wkrótce nastroje buntu odżyły, a Pawluk, 
hołdujący wyraźnie metodzie faktów dokonanych, na początku czerwca 
dokonał wypadu na Korsuń i zagarnął znajdującą się tam artylerię 
kozacką. Wzburzyło to niepomiernie starszego rejestrowych, 
Tomilenkę, który na znak protestu złożył buławę. W rzeczywistości 
był to jednak pusty gest, gdyż dymisji nie przyjęto, a, 
przynajmniej na razie, rejestrowi zachowali neutralność w 
rozpalającym się konflikcie. 
Bardziej energicznie poczynał sobie Pawluk. W sierpniu 1637 roku 
wydał uniwersał, w którym zwracał się do Kozaków rejestrowych, 
nierejestrowych i „wszystkiej braci naszej" prosząc, aby 
przystąpili do powstania, aby było ,jedno wojsko, jeden starszy, a 
nie dwóch..." Deklarował też swą wierność królowi i proponował 
wspólne przebywanie rejestrowych i nierejestrowych, czyli 
„wypiszczyków" na ziemiach przyznanych im ongi przez królów. W 
apelu tym powraca więc myśl o „państwie kozackim" rozciągającym 
się aż po Kijów i Białą Cerkiew. Wielu historyków twierdzi, że 
powstanie Paw luka miało wyłącznie charakter socjalny, społeczny. 
Sądzę, że teza ta nie do końca odpowiada prawdzie. Rzeczywiście w 
trakcie tego zrywu w mniejszym niż poprzednio stopniu akcentowano 
hasła obrony religii. Jeśli jednak wierzyć kronikarzowi tego 
powstania, księdzu Okolskiemu, w niektórych listach i uniwersałach 
znalazły się apele o obronę „prawdziwej wiary", a w rozkazie 
wzywającym wszystkich atamanów, Kozaków i czerń stawienie się w 
miejscowości Moszen znalazł się również taki oto fragment: „Skoro 

background image

da Bóg światło, pójdziem za tym nieprzyjacielem, was prosim i 
rozkazujem imieniem 
203 
wojskowym i srogiem karaniem, kto się mieni być towarzyszem 
naszym, terazże za wiarę chrześcijańską weźmi się, i złote 
wolności nasze na któreśmy krwawię zasługiwali. Cóż po tych 
miastach, to jest Korsunin i in-szych, - cerkwie spustoszyli, 
dzieci, żony po wsiach wyścinali..." Jest to wyraźne wezwanie do 
walki w obronie nie tylko wolności oraz własnych rodzin, ale 
również krzywdzonej wiary. Musimy jednak pamiętać, że Paw-luk 
działał w innej nieco rzeczywistości niż na przykład Taras Fedoro-
wicz. Były to już przecież czasy, gdy hierarchia prawosławna 
wyszła z podziemia, a Cerkiew odzyskała swe prawa. Skończyło się 
czterdzieści bez mała „lat chudych" prawosławia. Lat bezsensownej 
fikcji nie uznawania religii mającej miliony wyznawców. Walka 
między unią a prawosławiem trwała wprawdzie nadal, ale przybrała 
nieco już inne formy. Bardziej ideologiczne i propagandowe. Mniej 
było aktów przemocy i religijnego terroru. Dlatego też sprawy 
wiary w powstaniu Pawluka są nieco słabiej akcentowane niż w 
poprzednich zrywach. 
Podobnie rzecz ma się z kwestiami narodowymi. Można ich się 
przecież doszukać w apelu o obronę autonomii kozackiej 
(„...będziemy mieszkać wspólnie na zwyczajnych miejscach 
naszych..."), ale nie są tak wyraźne, jak w latach ubiegłych. 
Wydaje się, że Pawluk był po prostu człowiekiem mniejszego formatu 
niż przywódcy kozaczyzny i Ukrainy z lat poprzednich, o znacznie 
węższych horyzontach myślowych. Nie tylko jednak dlatego w jego 
ruchu przeważają cele bardziej konkretne i doraźne. Nie 
zapominajmy, że w latach trzydziestych XVI wieku na coraz 
większych obszarach Ukrainy kończą się wolnizny, wzrasta wyzysk 
pańszczyźniany. Ukraina pod względem własnościowym była nader 
specyficznym krajem. W wyniku realizacji ustaw sejmowych 
upoważniających króla do nadań ziemskich, przeważały tu latyfundia 
magnackie, a mniej niż w innych rejonach Litwy czy Korony było 
średniej i drobnej szlachty. Folwarki należące do latyfundystów 
zarządzane były przez dzierżawców należących do różnych warstw 
społecznych i różnych narodowości. Przeważali oczywiście 
przedstawiciele polskiego ludu herbowego, ale nie brak było 
również nieszlachty i ludzi wywodzących się z mniejszości 
narodowych. Większość z nich miała jednak jedną wspólną cechę, 
byli bardziej drapieżni i stosowali większy wyzysk niż 
właściciele. Nie trzeba chyba tłumaczyć dlaczego. Może to właśnie 
wtedy i z tego powodu powstało powiedzenie, że „pańskie oko konia 
tuczy?" Bo oko dzierżawcy folwarków bynajmniej „pańszczyźnianego 
konia" nie tuczyło. Naturalną koleją 
204 
rzeczy kwestie te musiały zaprzątać uwagę i Kozaków, i ich 
sprzymierzeńców. Ale kwestie narodowościowe na pewno nie odeszły w 
niepamięć. Wszak zaledwie trzy lata wcześniej posłowie kozaccy na 
sejm upominali się o krzywdy ludu ruskiego nie tylko na Ukrainie, 
lecz również poza jej granicami, na Białorusi i ziemi przemyskiej. 

background image

Świadczy to wyraźnie o tym, że poczucie narodowe na Wschodzie 
coraz bardziej dojrzewało, no i o tym również, że Kozacy czuli się 
przedstawicielami wszystkich Rusinów zamieszkujących tereny 
Rzeczpospolitej. 
Rozwój sytuacji niepokoił władze, a zwłaszcza znajdującego się 
najbliżej teatru zdarzeń hetmana Koniecpolskiego, bunt bowiem 
rozszerzał się, coraz powszechniejsze stały się napady na majątki 
i dwory szlacheckie. Zrewoltowane były zwłaszcza tereny należące 
do młodego księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, który w tym czasie 
zajęty był głównie staraniem się o rękę Gryzeldy Zamojskiej, 
niezbyt więc angażował się w sprawy walki z powstaniem. Nie tylko 
jednak jego posiadłości pustoszyła Paw-lukowa czerń. Wielu 
przedstawicieli szlachty musiało w popłochu opuścić swe 
posiadłości, chroniąc się w miastach, twierdzach bądź obozach 
wojskowych. Toteż niewątpliwie hetman był zasypywany licznymi 
monitami i prośbami o zbrojną interwencję i uspokojenie sytuacji. 
Chwilowo było to jednak niemożliwe, gdy państwu groził kolejny 
najazd tatarski i wojsko strzegło granicy i tzw. tatarskich 
szlaków. Hetman więc ograniczył się do wydania w dniu 3 września 
manifestu, w którym nakazywał: „Ich Mościom pp. starostom, 
dzierżawcom, podstarościom, namiestnikom, i urzędnikom ukrainnym" 
bezwzględne ściganie wszystkich uczestników buntu i odsyłanie ich 
do obozu wojsk koronnych. A w zakończeniu dodawał: „Jeślibyście 
też ich dostać nie mogli, abyście W.M. onych na żonach, dzieciach 
karali, i domy ich wniwecz obrócili, gdyż lepsza jest rzecz, żeby 
pokrzywa na tem miejscu rosła, a niżeli żeby się zdrajcy J.K.M. i 
Rzeczpospolitej tam mnożyli". Bardzo to groźny i symptomatyczny 
manifest zapowiadający w pełnej rozciągłości i bez żadnych 
ograniczeń stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Ostrze 
„sprawiedliwości", a konkretnie „ostra szabla wojsk J.K.Mości" 
(cytat z wydanego później manifestu hetmana polnego) miała więc 
spaść nie tylko na powstańców, ale również na ich żony i dzieci59. 
Wszelki komentarz uważam za zbędny! 
59 Dyaryusz transakcji wojennej między wojskiem koronnem i 
zapomskiem w roku 1637 przez ks. Szymona Okolskiego..., s. 14 i 
21. 
205 
Na razie jednak nie n\ożna było wojsk tych użyć, a w dodatku 
zaczęła się komplikować sytuacja vśród rejestrowych. Większość z 
nich, zadowolona z otrzymania żołdu, pozostała wierna 
Rzeczpospolitej, część jednak wahała się, bądź też otwarcie 
przechodziła na stronę Pawluka. Wahał się przede wszystkim sam 
Tomilei^o zachęcany do buntu listami Pawluka. Wreszcie miarka się 
przebrała i Tormienko ZOstał usunięty z urzędu, a na jego miejsce 
wybrano pułkownika perejasławskiego Sawę Kononowicza. 
W odpowiedzi na to Pawluk, który z powodu pertraktacji z Tatarami 
nie ruszał się z Zaporowa, rozesłał kolejny uniwersał nakazujący 
łapać zdrajców. Wysłał zaterą na Ukrainę oddział pod dowództwem 
Pawła Ski-dana, który twierdził, ie jest zatwierdzonym przez króla 
pułkownikiem i ma upoważnienie do występowania w królewskim 
imieniu. Rozpowszechniał też list, w którym informował, iż król 

background image

zmuszony przez panów polskich uciekł na Litw? i wzywa Kozaków na 
pomoc. Jak widać metoda fałszywych listów i fałszywych informacji 
stosowana była przez obie strony. Z niezbyt zresztą dOOrym 
skutkiem, gdyż już wkrótce mistyfikacja wyszła na jaw i raczej 
Zaszkodziła niż pomogła Skidanowi. Niemniej jednak powstańcom 
udało sję ując Sawę Kononowicza i pisarza wojsk rejestrowych 
Teodora Onyszkiewicza, a także kilku innych członków starszyzny 
wiernej Rzeczpospoiitej. W Borowicy na Zadnieprzu zebrała się rada 
czerniacka i odbył sję Sąd Postawienie zatwierdzonych przez 
państwo dowódców Kozaków rejestrowych przed sądem kozackim 
oznaczało kolejne złamanie praw, ponieważ podlegali oni wyłącznie 
jurysdykcji hetmańskiej, a ponadto _ jak juz wspominałem - 
Rzeczpospolita nigdy nie zgodziła się na przyznanje Zaporożcom 
immunitetu sądowego funkcjonującego na terenach „wolności 
zaporoskich". Nie uznawano zresztą oficjalnie istnienia takich 
obszarów. Mimo to Kozacy, jak się to wówczas mówiło w Polsce, 
prawem kaduka, wykonywali władzę sądowniczą, a władze przymykały 
na to oko. Chyba że dotyczyło to ważnych osobistości, a z takim 
przypadkiem tnieliśmy właśnie do czynienia. Był to więc w całej 
rozciągłości sąd bezj,rawny, a wyrok mógł być tylko jeden - 
śmierć. Kozacy zresztą znani byli z tego, że stosowali tylko dwa 
rodzaje kar, chłostę lub śmierć. Wyrok wyk^nano niezwłocznie, co 
też było zgodne z niepisanymi prawami bractwa które nie uznawały 
apelacji. Od raz wydanego wyroku nie można było odwołać do żadnej 
wyższej instancji. 
Sąd w Borowicy tak przeraził większość starszyzny rejestrowych, że 
kilkudziesięciu oficerów natychmiast przekradło się do obozu 
koronnego. 
206 
Wojska koronne na teren objęty powstaniem nadeszły dopiero w 
listopadzie. Było ich około 6 tysięcy, a prowadziły ze sobą 6 
armat. Nie była więc to zbyt imponująca siła, zwłaszcza że w 
obozie polskim źle się działo. Znaczna część oddziałów odmawiała 
pełnienia dalszej służby z powodu zaległości w wypłacaniu żołdu. 
Groziła konfederacja wojskowa, toteż dowodzący armią w zastępstwie 
chorego Koniecpolskiego hetman polny Mikołaj Potocki musiał, 
podobnie jak ongi pod Perejasławiem jego przełożony, prosić i 
namawiać żołnierzy, aby zechcieli służyć jeszcze przez pewien 
czas. Dumny magnat posunął się do tego, że „czapkował im na 
mrozie", a uzyskał doprawdy niewiele, bo zgodę na przedłużenie 
służby 
o 3 tygodnie. 
Ofensywa wojsk koronnych przeraziła Pawluka. Dysponował wprawdzie 
przewagą liczebną ale, jak poinformował Potockiego ujęty pod Mosz-
nami „język" „...armata jest, wojska tysięcy dwadzieścia i kilka 
jest, nie wszyscy mająsamopały, drudzy z rohatynami, kosami, 
siekierami są"60. W dodatku przemarsz oddziałów wojskowych przez 
opanowane powstaniem tereny i bardzo skrupulatne stosowanie 
zapowiedzianych represji wobec powstańców i ich rodzin 
spowodowało, że fala buntu zaczęła opadać. Wówczas to właśnie 
Pawluk wydał rozkazy nakazujące gromadzenie się w Mosznie, małej 

background image

miejscowości niedaleko Kumejek „całej braci zaporoskiej". 
Dotyczyło to zwłaszcza rejestrowych, których większa część nie 
przybyła jednak pod rozkazy atamana. Brak rejestrowych, a więc 
najlepiej uzbrojonych i wyćwiczonych Kozaków w obozie Pawluka w 
znacznym stopniu zmniejszał jego szansę na ostateczny sukces. Ale 
nie przekreślał ich zupełnie. 
Kampania zimowa 163 7 roku miała przebieg błyskawiczny. 10 grudnia 
wojska koronne wyruszyły z obozu w Rokitnie i pomaszerowały trasą 
na Bohusław i Korsuń. Przez rzekę Roś przeprawiły się 15 grudnia w 
rejonie Sachnówki, a w dniu 16 grudnia pod Kumejkami doszło do 
decydującej bitwy. Kozacy Pawluka koncentrowali się w Mosznie, 
natomiast M. Potocki wybrał stanowiska dla swego wojska pod 
Kumejkami, w miejscu chronionym przez błoto. Bitwę rozpoczął 
Pawluk maszerując pod osłoną obronnego taboru złożonego z sześciu 
rzędów wozów. Jak wspomniałem, dysponował on łącznie 23-tysięczną 
armią i 8 armatami. Cztery działa broniły czoła kolumny pozostałe 
umieszczono w środku i na tyłach. Bło- 
1 Tamże, s. 48. 
207 
to chroniące czoło armii polskiej zmusiło tabor do zmiany kierunku 
i do przedefilowania wzdłuż szyków polskich, aby zbliżyć się w 
pobliże wody i tam założyć obóz. Okolski twierdzi, że szli bardzo 
ochotnie, z wiarą w zwycięstwo „wywijając sobie chorągwiami, z 
dział bijąc, huk ku niebu podnosząc, wołając: »A daleko hetman 
budet nocowaty. Lasczyku po-biechniesz do chasczyku«"61. W 
rzeczywistości był to jednak błąd Pawlu-ka, który zadecydował o 
jego klęsce. W pewnym momencie bowiem zgrupowane na lewym skrzydle 
oddziały dragonów i piechoty cudzoziemskiej zatrzymały pochód 
kozacki, a gdy tabor zaczął się oszańcowywać z centrum armii 
polskiej nastąpiło gwałtowne uderzenie jazdy polskiej, która w 
zaciętej walce, ponosząc ogromne straty, rozerwała w końcu szeregi 
wozów. Udany atak jazdy na obronny tabor w bitwie pod Kumejkami to 
jedna z najpiękniejszych kart w dziejach polskiej kawalerii. Aby 
to sobie uzmysłowić, wystarczy przypomnieć, co o walorach piechoty 
zaporoskiej broniącej się zza umocnień pisał znawca tego 
zagadnienia Beauplan. Klęskę Kozaków przypieczętowało podpalenie 
prochów na wozach 
1 atak piechoty, która okrążyła tabor i zaatakowała od tyłu. Pod 
wieczór próbowano sformować mniejszy tabor i wymknąć się pod 
osłoną ciemności, aby w pobliżu założyć obóz obronny. Ostatecznie 
jednak załamani Zaporożcy zrezygnowali i z tego pomysłu i o 
godzinie 3 nad ranem rozpoczęła się paniczna ucieczka. 
Bitwa pod Kumejkami skończyła się więc zupełną klęską Kozaków, 
których padło na placu boju około 6 tysięcy. Rannych było zapewne 
więcej. O sukcesie strony polskiej zadecydowało lepsze uzbrojenie 
i wyćwiczenie oddziałów koronnych. W bezpośrednim starciu okazało 
się też, że hetman polny Mikołaj Potocki jest lepszym wodzem od 
atamana kozackiego. Nie wystawia to zbyt chwalebnego świadectwa 
zdolnościom Paw-luka, gdyż skądinąd wiemy, że hetman polny do 
wybitnych dowódców nie należał i już dziesięć lat później poniósł 
w bitwie pod Korsuniem druzgocącą klęskę w starciu z Chmielnickim. 

background image

Bitwa pod Kumejkami nie zadecydowała ostatecznie o losie Pawluka. 
Udało mu się wymknąć z placu boju i wraz z resztką swoich wojsk 
(około 
2 tysięcy) wycofać się aż do Borowicy, leżącej w odległości 100 km 
od Kumejek. Zmęczone wojska koronne ruszyły do pościgu dopiero po 
dwóch dniach, a to dało Kozakom czas na założenie warownego taboru 
umoc- 
61 Tamże, s. 51 i 52. 
208 
nionego dodatkowo szańcami bronionymi przez 3 działa i 6 hakownic 
wziętych po drodze z Czerkas62. Brakowało już jednak wiary w 
zwycięstwo, a i siły były zbyt szczupłe, toteż po nadejściu 
zwycięskiego Potockiego „duch w nich upadł" zupełnie. Stawiali 
wprawdzie opór, ale bez wiary w ostateczne zwycięstwo. Nie ma 
zresztą co się dziwić mołojcom, gdyż wiary w sukces nie mieli 
również dowódcy, a zwłaszcza Pawluk, który w nocy z 19 na 20 
próbował uciec z obozu, lecz natknął się na straże polskie i 
zawrócił. W tej sytuacji został odsunięty od dowództwa (na jego 
miejsce mianowany został nieznany zupełnie Kairski, który 
prowadził dalsze pertraktacje), a w dniu 21 razem z Tomilenką i 
kilkoma innymi przywódcami wydany stronie polskiej. 
Na koniec podpisano wiernopoddańczy akt kapitulacji rozpoczynający 
się od słów: „My najniższe podnóżkowie majestatu J.K.Mości Pana 
Naszego, oświeconego senatu i wszystkiej Rzeczpospolitej". 
Przyznawali się w nim Kozacy do dokonania wszelkich zarzucanych im 
przestępstw, zwłaszcza zaś do buntu przeciw Rzeczpospolitej, 
wymordowania starszyzny i nie przestrzegania postanowień 
kurukowskich, a na koniec przyrzekali: „Tedy my wszyscy statecznie 
w tym porządku do dalszego miłosierdzia i łask J.K.Mości i 
wszystkiej Rzeczpospolitej poprzysięgamy, o które prosząc, posłów 
z pośrodku siebie, tak do majestatu J.K.M., oświeconego senatu i 
wszelkiej Rzeczpospolitej jako do Jaśnie Wielmożnego J.M.P. 
Stanisława na Koniecpolu Koniecpolskiego kasztelana krakowskiego 
hetmana w. Koronnego naznaczyliśmy. A co się tyczy Zaporoża, 
czółnów morskich i straży zwyczajnej, obowiązujemy się, iż skoro 
będzie rozkazanie jaśnie wielmożnych panów hetmanów koronnych i 
komisarzów naznaczonych, gotowiśmy ruszyć się. Czółny gdy będzie 
rozkazanie takie, popalić, i czerń któraby nad liczbę naznaczoną 
do straży tam była, z Zaporoża wyprowadzić. Co się zaś dotyczę 
samych regestrów, które na ten czas są klęską naszą pomieszane, 
tedy poddajemy się pod miłosierdzie i wolą J.K.M. i wszystkiej 
rzpltej, tudzież jaśnie wielm. ich m. pp. het. koronnych, że wedle 
onego komputu, który ich m. p. komisarze nam zostawili, i w takim 
porządku w jakim nas samo miłosierdzie J.K.M. pana naszego mciwego 
mieć zechce, a w zupełnej wierze, cnocie i poddaństwie rzpltej 
trwać na potomne czasy mamy i będziemy, to wszystko podniósłszy 
ręce do nieba poprzysięgamy, i na to wszystko i dla wiecznej i 
nie- 
1 Tamże, s. 64. 
209 

background image

śmiertelnej pamiątki, tak pokarania nas za występki nasze, aby na 
potomne czasy nie bywało takowych buntów, jako i miłosierdzia nad 
nami pokazanego, to pismo i obowiązek krwawy pod pieczęcią 
wojskową i z podpisem pisarza wojskowego daliśmy, który to 
obowiązek nasz zawsze ma być, abyśmy byli pamiętni tego tak 
pokarania naszego, jako miłosierdzia J.K.M. i wszystkiej 
rzpltej"63. 
Prawdę mówiąc, niewiele było tego miłosierdzia ze strony 
Rzeczpospolitej. Wojska Potockiego szerzyły terror. Szlak ich 
pochodu znaczyły szubienice i pale. Głowy straconych zostały 
wystawione na widok publiczny w Kijowie i innych miastach, na 
większy postrach i ku przestrodze tych, którzy by w przyszłości 
próbowali znów pomyśleć o buncie. Podobnie postępowali możnowładcy 
i szlachta w swych dobrach. Przywódcy buntu zostali przewiezieni 
do Warszawy i skazani, mimo obietnic A. Kisiela pertraktującego 
pod Borowicąz powstańcami, na śmierć - ścięci i poćwiartowani. 
Jest w Ogniem i mieczem zdanie, które autor wkłada w usta Jeremie-
go Wiśniowieckiego: „Zwyciężonym łaskę okażcie, to ją z 
wdzięcznością przyjmą, bo od zwycięzców w pogardę popadniecie" - 
cytuję z pamięci, więc być może niezbyt dokładnie, ale nie o 
literalną wierność, a o sens tym razem chodzi. Wypada westchnąć z 
żalem, że zdanie podobne nie padło i nie przeważyło wśród 
decydentów w marcu 1638 roku, a więc w trakcie obrad pierwszego po 
zakończeniu powstania Pawluka sejmu. Była to bowiem najlepsza i - 
powiedzmy to wyraźnie - ostatnia okazja, aby uregulować problem 
Ukrainy. Aby przekształcić Rzeczpospolitą w państwo Trojga Narodów 
i nadać Kozakom tak upragnione przez nich prawa ludzi wolnych 
stanu rycerskiego. Nie tylko starszyź-nie, ale wszystkim członkom 
bractwa. Zaproponowana dwadzieścia lat później unia hadziacka nie 
została zaakceptowana przez większość Kozaków i ludu ukraińskiego 
nie tylko dlatego, że przyszła za późno, że od sytuacji, jaka 
istniała w 1638 roku, dzieliły ją i oszałamiające zwycięstwa 
Chmielnickiego, i morze krwi wylanej po obu stronach. Nie tylko 
dlatego, że na Ukrainie zbyt dobrze pamiętano polskie wyprawy 
pacyfi-kacyjne, czasem dokonywane wspólnie z Tatarami, w trakcie 
których dopuszczano się wielu rzezi i okrucieństw, że nie 
wytrzymał tego nawet żołnierz tak zahartowany jak Stanisław 
Lanckoroński. Doznał podobno 
63 Tamże, s. 68. 
210 
głębokiego rozstroju nerwowego i, jak twierdzą mu współcześni, 
wszyst-\    ko dookoła widział w kolorze krwi i nawet za dnia 
rozmawiał z marami. 
Oczywiście były to sprawy ważne, bardzo ważne. Ale, w moim 
przekonaniu, istotne było również i to, że w 1658 roku popełniono 
po raz kolejny ten sam błąd - postarano się przeciągnąć na stronę 
polską elity, tym razem elity kozackie, obdarzając je herbami 
szlacheckimi i nadaniami ziemskimi, a zapomniano o masach 
kozackich, o zwykłej czerni ukraińskiej. No i po raz kolejny to 
właśnie ta czerń wzięła górę przekreślając dzieło, którym słusznie 

background image

możemy się chlubić i które mogło odwrócić bieg dziejów i Ukrainy, 
i całej Rzeczpospolitej. 
Niestety, w 163 8 roku nikt sobie tym głowy nie zaprzątał. 
Tryumfujący Koniecpolski cisnął pod nogi królowi sztandary 
odebrane Kozakom, a sejm uchwalił ustawę, w której postanowił: 
„Wszelkie ich prawa, starszeństwa, prerogatywy, dochody i inne 
godności przez wierne posługi ich od przodków naszych nabyte, a 
teraz przez tę rebelię stracone, na wieczne czasy im odejmujemy, 
chcąc mieć tych, których losy wojny pozostawiły wśród żywych, za w 
chłopy obrócone pospólstwo" (podkr. -R. R.). A więc pełna euforia 
i pełna radość z okazji spełnienia tak długo hołubionego marzenia. 
Po raz kolejny i włosy, i paznokcie zostały przycięte! Tyle tylko, 
że i jedne, i drugie odrastają. Przekonano się o tym już w 
kwietniu 1638 roku, a więc w miesiąc po uchwaleniu tej 
konstytucji. Tym razem hasło buntu wznieśli Skidan i Ostrzanin. 
Znów oddziały koronne pacyfikowały wsie ukraińskie i krwawiły przy 
zdobywaniu silnie umocnionej Hołtwi, której nota bene zdobyć się 
nie udało. Znów jazda polska musiała rozrywać tabor kozacki w 
bitwie pod Żołninem. Tym razem w akcjach brał udział na czele 
prywatnej dywizji książę Jeremi Wiśniowiecki wykazując się od-
wagąi talentami dowódczymi. Zapewne jednak nawet przez myśl mu 
wówczas nie przeszła koncepcja zaproponowana przez H. 
Sienkiewicza. 
Ostatni akt tego nowego powstania rozpaczy rozegrał się na 
uroczysku Starzec. 4 sierpnia po kolejnym odpartym szturmie 
wygłodzony obóz skapitulował. Przywódcy powstania - Ostrzanin, 
Hunia i inni uciekli za granicę, do Rosji. Skidan zginął. Zginęli 
też, śpieszący na pomoc Kozakom zaporoskim, Kozacy dońscy. Po 
całodziennej bitwie w pobliżu Łubni skapitulowali wydając swoich 
dowódców - Putywlca i Rypkę. Nie uchroniło ich to przed śmiercią. 
Oddajmy jednak głos kronikarzowi tych wydarzeń: „Gdy oddawszy 
starszyznę, z j .p. wojewodzicem posłani Kozacy o dalsze 
miłosierdzie prosząc rozmawiają się, a rycerstwo otoczony tabor 
wojskiem 
21 

na się poglądając i pod chorągwiami wielu towarzystwa swego dla 
zranienia i zabicia nie widzą, koni swych nazabijanych wiele pod 
taborem baczy, żalem wielkim zdjęci, do gniewu się pobudzili i 
wpadłszy do taboru, wszystkich powycinali..."64 A więc powtórzyła 
się Sołonica, znów nie dotrzymano obietnic i dopuszczono się 
krwawych mordów. 
Na Ukrainie zapanował spokój. Miała go pilnować odbudowana 
twierdza Kudak, mieli go pilnować rejestrowi Kozacy pod 
przywództwem mianowanych na radzie - odbytej w grudniu 1638 roku 
na uroczysku Masłowy Staw - komisarzy i pułkowników. Miały go 
również strzec oddziały koronne i cała administracja, a także cały 
„lud herbowy". Niestety, na bagnetach długo siedzieć się nie da, a 
zmarnowane okazje już się nie powtarzają. Rzeczpospolita 
przekonała się o tym już wkrótce, w 1648 roku. Będziemy mieli 
jeszcze okazję do tego powrócić. 

background image

Ziemie Pd.-Wsch. Rzeczpospolitej i basen Morza Czarnego w I poł. 
XVII w. 
1 Tamże, s. 122. 
212 
213 
Spis treści 
1. 
Prolog............................................................
..................................................5 
2. Kozacki 
rodowód...........................................................
.................................9 
3. Życie codzienne Kozaków 
ukrainnych........................................................
.40 
4. Okres „burzy i 
naporu"...........................................................
......................60 
4.1.  „Ukrainni 
piraci"...........................................................
........................60 
4.2.  Niewykorzystane 
szansę............................................................
............66 
4.2.1. Walka Kozaków o odrębny status 
społeczny..............................85 
4.2.2. Powstanie Nalewajki i 
Łobody.................................................100 
4.2.3. Od ugody olszańskiej do ugody 
kurukowskiej..........................123 
4.2.4. Hetman kozacki Taras 
Fedorowicz...........................................176 
4.2.5. Powstania z lat 1635-
1638.......................................................194 
Włodzimierz Kwaśniewicz 
LEKSYKON BRONI BIAŁEJ I MIOTAJĄCEJ 
Kompendium wiedzy z dziedziny 
dawnej broni białej i miotającej, którego 
zadaniem jest próba uporządkowania 
i interpretacji terminologii. 
W książce znajdują się nie tylko 
słownikowe określenia, lecz prezentuje 
ona szerszą wiedzę historyczną o poszczególnych typach broni, jej 
pochodzeniu, konstrukcji, typologii 
i ewolucji. 
Leksykon cenny dla miłośników i kolekcjonerów dawnej broni. 
Cena det. 47 zł 
I0IS: 
muiwusl 
214 
Dom Wydawniczy Bellona poleca Serię 

background image

Historyczne Bitwy 
Połock 1579 Borodino 1812 Wagram 1809 
Praga 1757 Benewent 275 p.n.e. 
Oliwa 1627 
Budapeszt 1944-45 
Kynoskefalaj 197 p.n.e. 
Big Hole 1877 
Trafalgar 1805 
Warka-Gniezno 1656 
Bannockburn 1314 
Bzura 1939 
Łuck 1916 
Farsalos 48 p.n.e. 
Batoche 1885 
Wietnam 1962-1975 
Falaise 1944 
Hastings 1066 
 

Monografia popularnonaukowa poświęcona 
Kozaczyźnie zaporoskiej - jej początkom, rozkwitowi, 
funkcjonowaniu na południowo-wschodnich 
kresach Rzeczpospolitej, wyprawom na Krym, 
udziałowi w wojnach z Turcją i powstaniach 
wymierzonych przeciwko polskiej władzy. 
Narracja doprowadzona jest 
do roku 1648, czyli wybuchu 
powstania Chmielnickiego. 
http://ksiegarnia.bellona.pl 
..i 
Główna księgarnia Naukowa w Rrakow 
93847283 
5 07364856 
 Czynna pon-pl l> - 1'), sob 9 - 15 
 WIETKA ZABEZPIECZAJĄCA!!! 
 043602 29,10