background image

                                                                               

 

 
                                                   W.DĄBROWSKI 
 

                       

WIELKI BLUFF ADMIRALICJI 

           

                               

 

                                     Okładkę projektował  M. Wiśniewski  
 
                                                           WMON 1958 
                                                                    
 
 
           
 

background image

                                                                     1 
 
                                    KAPITAN HARRIS WYGRYWA ROBRA 
 
 
W salonie kapitańskim celebrowano bridża. Monotonnie szumiał wielki wentylator. W 
szklankach powoli tajał lód. Starszy oficer sięgnął po butelkę White Horse. Jego partner, 
kapitan Harris, przed chwilą otworzył licytację zapowiadając dwa kiery. Kontrpartner z 
prawej strony spasował. Starszy oficer nalewając sobie whisky flegmatycznie zgłosił asa pik, 
co wywołało źle 'ukryty grymas zadowolenia na twarzy kapitana. Doktor spokojnie 
zalicytował "pas", a kapitan triumfalnie zapowiedział małego szlema w kiery, była to bowiem 
dla niego wielka satysfakcja. Poprzednie dwa robry przegrał haniebnie, pasując niemal cały 
czas i wściekając się w duchu na kartę, która dotychczas zupełnie mu "nie szła". Dopiero 
teraz... 
Kapitan sprawnie uporządkował karty partnera na stoliku. Nie było wątpliwości: dwanaście 
lew pewnych. Szybko rozegrał grę i z zadowoleniem umieścił odpowiedni zapis na nowej 
kartce. 
Drugie rozdanie, i kapitan z radością stwierdził, że znowu trzyma w ręku trzy asy w 
towarzystwie dwóch _ króli i jednej damy. "Całkiem miłe towarzystwo, karta się odwróciła" - 
pomyślał. Starszy oficer musiał mieć także dobrą kartę, bo licytował mocno. Po krótkim 
namyśle kapitan zalicytował grę kończącą robra. 
Właśnie kończył pomyślnie rozgrywkę, kiedy uchylone drzwi kabiny otworzyły się szerzej i 
starszy marynarz Collins zameldował: 

-  Mr Gill prosi na pomost, sir. 
Kapitan Harris zbierając karty ze śmiechem zaproponował : 
-  Doktorze, niech pan obliczy swoją pierwszą dzisiaj porażkę, ja zaraz wracam. 
Po czym wstał, wychylił do końca swoją szklankę i pospieszył za Collinsem.     o 
Wspinając się po trapie, kapitan z lekka posapywał trochę z zadowolenia po wygranym 
robrze, trochę z powodu tuszy. Harrisa, jak każdego prawie kapitana statku o długim stażu, 
można było nazwać wszystkim, tylko nie smukłym marynarzem. 
Prośba oficera wachtowego nie zaniepokoiła go. Znał swego trzeciego oficera i wiedział, że 
nie lubił on podejmować samodzielnych decyzji. "Pewnie znowu jakiś sygnał radiowy" - 
pomyślał niechętnie. 
S/s "Clement", którym dowodził Harris, pruł tymczasem spokojnie słone wody południowego 
Atlantyku. Podróż tego dużego frachtowca (5000 BRT) należącego do BOOTH LINE 
dobiegała właściwie końca. Statek znajdował się już w" pobliżu brzegów Brazylii i wojna, 
która rozpoczęła się przed niespełna miesiącem gdzieś w dalekiej Polsce, wydawała się całej 
załodze bardzo nierealna. Statek płynął wprawdzie zygzakami, zmieniając co pewien czas 
kurs zgodnie z wojennym zwyczajem wszystkich statków handlowych, nikt jednakże z załogi 
tego środka ostrożności nie uważał za uzasadniony. 
Kiedy Harris dotarł na pomost (była godzina 11.20) mr Gill, trzeci oficer statku, pełniący 
aktualnie obowiązki oficera wachtowego, zakomunikował: 
- Kapitanie, jakiś okręt wojenny idzie szybko wprost na nas. 
Harris spojrzał. W słonecznej dali rysowała się potężna sylweta okrętu zwróconego dziobem 
do obserwatorów.  

 
Okręt nie dawał żadnych sygnałów, jego bandera również nie była widoczna. 

background image

Po krótkiej obserwacji kapitan Harris wyraził przypuszczenie, że zbliżający się okręt jest 
zapewne angielskim krążownikiem HMS "Ajax". Okręt ten, wchodzący w skład flotylii 
południowo-atlantyckiej, był bowiem na wodach, po których płynął "Clement", częstym 
gościem. Obaj oficerowie w ciągu kilku minut usiłowali bezskutecznie zidentyfikować 
zbliżającą się jednostkę. Wreszcie kapitan powiedział: 
-  Gili, zdaje się, że będziemy mieli gości na pokładzie. Idę się przebrać. Niech pan podniesie 
znak naszej linii, ci panowie z Royal Navy na pewno polują na niemieckie statki. 
-  Tak jest, kapitanie - rzekł Gili i wydał odpowiednie polecenia. 
Kiedy Harris wrócił na pomost, ubrany w nową tropikalną kurtkę mundurową, zastał tam 
także swego starszego oficera. Nieznany okręt był już oddalony tylko o 3-4 mile i ciągle 
jeszcze zbliżał się pełną szybkością do s/s "Clement" nie dając żadnych sygnałów. 
 
-  Ależ ma jazdę, najmniej 30 węzłów - powiedział z zachwytem trzeci oficer patrząc na 
wysoką falę, którą odrzucał smukły dziób okrętu. 
Nagle ze zbliżającej się jednostki o wystrzelił płaskim łukiem wodnosamolot. Startował 
zapewne z katapulty. Na pokładzie "Clementa" nie wywołało to zdziwienia, ponieważ "Ajax" 
wyposażony był również w samolot. Maszyna szybko nabrała wysokości i po wykonaniu 
zakrętu zaczęła zniżać się lecąc wzdłuż statku. Cała załoga, wraz z oficerem na pomoście, 
ciekawie obserwowała ewolucje samolotu. I wtedy, niespodziewanie dla wszystkich, zagrały 
karabiny maszynowe. 
To strzelał samolot! Strzelał do statku! Pociski zagrzechotały po stalowym kadłubie 
wprawiając w osłupienie angielskich marynarzy. 

-  Boże, to przecież szkop! - wrzasnął Gill. Istotnie,   na   skrzydłach   przelatującej   maszyny   
wyraźnie czerniły się równoramienne krzyże. 
Kapitan s/s "Clement" skoczył do telegrafu maszynowego i zastopował statek. Frachtowiec 
był przecież nie uzbrojony, a zresztą gdyby nawet miał zwykłe dla statków handlowych w 
czasie wojny działo na rufie, wobec uzbrojenia groźnego sąsiada byłoby ono śmieszną 
zabawką, a nie narzędziem obrony. 
-  Przygotować łodzie ratunkowe! Cała załoga na pokład! - wyrzucał z siebie rozkazy kapitan 
Harris. 
Statek wyraźnie wytracał szybkość. Najwidoczniej jednak niemieckiemu pilotowi nie robiło 
to żadnej różnicy, wykonywał on bowiem powtórny nalot. Tym razem wszyscy kryli się gdzie 
kto mógł. Mimo to ranny został starszy oficer i trzech marynarzy. Po trzecim nalocie kabina 
nawigacyjna i cały pomost postrzelany był w drzazgi. 
Po oszołomieniu wywołanym nagłym atakiem radiowym telegrafista otrzymał od kapitana 
polecenie wysłania meldunku "RRR", co oznaczało "jestem atakowany przez samolot". 
Zaledwie rozpoczął tę pracę, okręt wojenny odezwał się po raz pierwszy. Podniesiono na nim 
sygnał flagowy: "Stop, nie używać radia". Żądanie to popierały lufy dział okrętu, które 
niedwuznacznie zwróciły się w kierunku s/s "Clement". 
Kapitan Harris nie miał wyboru, odwołał więc radiotelegrafistę na pokład. Wiedział już teraz, 
że jego statek czeka nieuchronna zagłada. Zgnębiony, rzekł: "Przygotować się do opuszczenia 
statku". 
Przed wejściem do szalupy radiotelegrafista zdołał mu jeszcze powiedzieć, że odbiór 
sygnalistów radiowych "Clementa" potwierdził znajdujący się w pobliżu brazylijski statek 
obiecując pomoc. Kapitan zdołał jeszcze usunąć papiery, które nie powinny dostać się do rąk 
Niemców,  

 
 

background image

i patrząc na odpływające szalupy czekał na dalszy rozwój wydarzeń. 
Wkrótce do burty frachtowca dobił kuter z nieprzyjacielskiego okrętu. Kapitan Harris i jego 
starszy mechanik Bryant w milczeniu patrzyli na niemieckich marynarzy. Byli to młodzi 
ludzie, uzbrojeni po zęby i wyraźnie podnieceni swym "zwycięstwem". Dowodzący nimi 
oficer polecił Anglikom otworzyć zawory denne i zatopić statek. Starszy mechanik poszedł 
pod pokład, skąd wkrótce powrócił. Niemcy opuszczając wyludnionego "Clementa" zabrali 
obu jeńców ze sobą. 
W godzinę później, dnia 30 września 1939 roku, s/s "Clement" zniknął pod powierzchnią 
Atlantyku, zatopiony ogniem artylerii hitlerowskiego okrętu. (Statek sam zatonąć nie mógł, 
Bryant bowiem otworzył tylko zawory zbiorników balastu wodnego.) 
Dowódca niemieckiego raidera, pragnąc zapewne zatrzeć niechlubny incydent z ostrzelaniem 
przez samolot bez ostrzeżenia bezbronnego handlowego statku, był dla swoich jeńców 
niezwykle uprzejmy. Polecił nawet nadać radiogram: "Proszę ratować szalupy ze statku 
"Clement" 09°45' szer. płd, 34°04' dł. zach." Sygnał ten, jak się później okazało, został 
przejęty i następnego dnia parowiec brazylijski znalazł jedną z szalup zatopionego statku. 
Dwie inne w dzień później dotarły do Maceio. Kapitana Harrisa, i starszego mechanika 
Bryanta przyjął na pokład grecki statek, który w tym celu został zatrzymany przez okręt 
niemiecki w pobliżu wysp Cape Verde w dniu 9 października. 
Tak zakończył się1 pierwszy epizod zdarzeń, które przez następne siedemdziesiąt dni miały 
utrzymywać w napięciu nie tylko brytyjską Admiralicję. 
Popłynęły w świat meldunki. Ogromne tytuły w gazetach głosiły: "Niemiecki pancernik 
kieszonkowy "Admirał Scheer" znalazł swą pierwszą ofiarę!", "Hitlerowski korsarz pojawił 
się niespodziewanie na wodach 

południowego Atlantyku". Co do tożsamości raidera zdawało się nie być wątpliwości. Cała 
załoga "Clementa" zgodnie stwierdzała, że nazwa ta w sposób widoczny wypisana była na 
rufie i dziobie okrętu, a napis "Admirał Scheer" widniał także na czapkach marynarzy 
niemieckich, którzy przybyli po kapitana Harrisa. Ale czy tak było w istocie? 
W każdym razie dla brytyjskiej żeglugi handlowej w tym akwenie była to smutna wiadomość. 
Nie wszyscy nawet zdawali sobie sprawę, jak bardzo smutna... 
 

2. 

 
                                    KŁOPOTY KRÓLEWSKIEJ ADMIRALICJI 
 
Tego dnia komandor Rainbow spieszył jak codziennie do Whitehall. Zatrzymał się jeszcze 
przy kiosku z papierosami i po chwili, zaopatrzony w paczkę ulubionych Playersów, wchodził 
do ponurego gmachu Admiralicji. W szatni uprzejmie odpowiedział na pozdrowienia Smitha, 
który niezmiennie od 5 lat witał go nosowym: Morning, sir, i pozbywszy się płaszcza, 
skierował swe kroki do gabinetu szefa. 
Rainbow dochodził właśnie do drzwi, gdy wypadł z nich młody kapitan Harley, który 
zobaczywszy komandora wypalił: 
- Niemiecki korsarz pojawił się na południowym Atlantyku, zatopił jeden z naszych statków. 
Szef pojechał do Pierwszego Lorda Admiralicji. Prosił, aby pan czekał u siebie na jego 
telefon. 
To rzekłszy Harley zbiegł ze schodów w tempie, którego nie powstydziłby się żaden 
londyński gimnazjalista. Komandorowi mignął rozpięty płaszcz i zanim dotarła do jego 
świadomości zasłyszana wiadomość, Harleya już nie było. 
Rainbow machinalnie zapalił papierosa i wolno poszedł do swego pokoju. Tu siadł przy 
biurku i zamyślił się. 

background image

"Niemiecki korsarz na Atlantyku" - brzmiało mu w uszach. Komandor jako weteran I wojny 
światowej był 

zbyt starym marynarzem, aby nie zdawać sobie sprawy, co oznaczało to krótkie zdanie. 
Przypomniał sobie szkody, jakie wyrządził niemiecki krążownik "Emden", który sam jeden w 
ubiegłą wojnę zatopił na Oceanie Indyjskim 16 statków brytyjskich o tonażu przeszło 60 000 
ton, nie licząc zatrzymanych i ograbionych statków neutralnych. Tym razem sprawa była 
dużo gorsza. "Raider na Atlantyku..." 
Rainbow aż wstrząsnął się na myśl, że na oceanie mógłby operować już któryś z potężnych 
niemieckich pancerników kieszonkowych. 
Okręt taki, potężnie uzbrojony i dysponujący dużą szybkością, byłby znacznie trudniejszy do 
zwalczenia niż kilka zwykłych krążowników pomocniczych, tzn. dużych, uzbrojonych 
statków handlowych, którymi Niemcy z takim upodobaniem posługiwali się w czasie ubiegłej 
wojny przy niszczeniu brytyjskiej żeglugi. 
Co prawda niemieckie siły zbrojne w wojnie 1914 - 1918 uległy całkowitemu [zniszczeniu. 
Ale traktat wersalski, jakkolwiek zabronił Niemcom posiadania floty podwodnej, jednak 
zezwalał im na budowę jednostek morskich do wyporności 10 000 ton. Okręty te, jak 
oczekiwano, miały służyć obronie brzegowej. Rzeczywistość jednak okazała się inna. Niemcy 
przygotowując nową wojnę skwapliwie wykorzystali istniejącą sytuację. 
W 1921 na konferencji waszyngtońskiej pięć wielkich mocarstw morskich: Wielka Brytania, 
Stany Zjednoczone, Francja, Japonia i Włochy, uzgodniło, że również nie będą budowały 
okrętów przekraczających 10 000 ton wyporności. W ten sposób w trzy lata po wojnie 
Niemcy mimo ograniczeń stawianych im przez traktat wersalski stanęli potencjalnie w rzędzie 
mocarstw morskich. 
Wystąpiła w dodatku niezmiernie istotna różnica na korzyść Niemiec. "Wielka Piątka" 
uzgodniła co prawda między sobą budowę kilku wielkich pancerników przekraczających 
wyznaczone limity, ogólnie jednak państwa 
10 
te budowały mniejsze okręty, zwłaszcza Anglia, która potrzebowała dla obsługi swego 
Imperium dużej ich liczby. Nie bez znaczenia były tu również koszty budowy dużych 
okrętów, niechętnie ponoszone przez angielskich podatników. Republika Weimarska, a 
później Hitler oczywiście skrupułów tego rodzaju nie mieli. Admirał Raeder polecił, by 
okręty budowane w Niemczech w zasadzie nie przekraczały wyporności powyżej 10 000 ton, 
lecz żadna nowa jednostka nie miała również mniej, niż ten tonaż wynosił. Niezależnie od 
tego Niemcy, ostentacyjnie budując okręty w określonych limitach, w rzeczywistości 
znacznie je przekraczali. Eksperci zagraniczni bardzo szybko zorientowali się, że rzeczywista 
wyporność nowych jednostek jest dużo wyższa od podanej oficjalnie. 
W 1929 roku został wodowany ciężki krążownik "Deutschland". W 1931 admirał Raeder 
rozpoczął budowę okrętu ..Admirał Scheer", a w roku 1932 położono stępkę pod trzeci okręt 
"Admirał Graf Spee". 
Każdy z tych okrętów kosztował około 4 milionów funtów szterlingów i prawdziwa 
wyporność każdego wynosiła około 13 000 ton (przy maksymalnym zastosowaniu aluminium 
w wyposażeniu okrętów). 
Okręty napędzane były silnikami Diesla o mocy 54 000 KM i mogły płynąć w zasięgu 10 000 
mil morskich z szybkością około 28 węzłów bez potrzeby uzupełniania paliwa. 
Zdumiewająco silne dla tej klasy okrętów było również ich uzbrojenie. Pancerniki 
kieszonkowe wyposażone były w 6 dział 280 mm, 8 dział 150 mm, 6 dział przeciwlotniczych 
o kalibrze 102 mm i 8 wyrzutni torpedowych oraz 2 samoloty startujące z katapulty. 
Opancerzenie było dostatecznie grube, aby przebił je pocisk z działa o kalibrze 203 mm. 

background image

Tak więc okręty niemieckie były w swoim rodzaju jedynymi jednostkami na świecie,  
posiadały bowiem siłę 
11 
ognia i opancerzenie pancernika, a szybkość i zwrotność ciężkiego krążownika. Dlatego też 
ochrzczono je "kieszonkowymi pancernikami". 
Komandor Rainbow zwolna otworzył żelazną szafę, wydobył z niej plik fotografii i rozłożył 
je na biurku. ""Admirai Graf Spee" w Spithead w czasie koronacji króla Jerzego VI", 
""Admiral Scheer" w Wilheimsha-fen", "Deutschland" na Morzu Północnym" - czytał z 
uwagą. 
"Piękne okręty - myślał Rainbow - a Raeder budował je z określoną myślą. Idealnie nadają się 
do celów, które im wyznaczono. Wojna korsarska na oceanicznych szlakach - oto ich 
powołanie." 
Istotnie już przed wybuchem drugiej wojny admirał Raeder wysłał swoje raidery na szerokie 
oceany, gdzie "rozpłynęły" się bez śladu, gotowe do działania w wypadku, gdyby po inwazji 
na Polskę rozpętała się wojna z Anglią i Francją. Grossadmiral zadbał także wcześniej o 
właściwe rozmieszczenie w strategicznych punktach zbiornikowców i statków 
zaopatrzeniowych, które mogłyby niemieckim korsarzom służyć wszystkim co potrzebne w 
ciągu rocznej nawet kampanii. Przyczajeni korsarze znali swoje zadanie: niszczyć wszystko, 
co płynie pod flagą brytyjską i do Wielkiej Brytanii. Odciąć wyspę od dostaw żywności i 
surowców, pokazać wyspiarzom, co naprawdę znaczy blokada wojenna. 
Wprawdzie Admiralicja brytyjska dzięki doniesieniom wywiadu wiedziała o wyjściu na 
morze niemieckich okrętów. Rainbow sam nawet brał udział w opracowywaniu planów 
mających ochronić żeglugę handlową. Ale zniszczenie niemieckich okrętów było zadaniem 
bardzo trudnym. W całej Royal Navy były tylko trzy okręty, dostatecznie silne i jednocześnie 
szybkie, aby móc nawiązać pojedynczą, skuteczną walkę z niemieckim pancernikiem 
kieszonkowym. Były to "Hood", "Repulse" i "Renown", 
12 
Przedtem jednakże należało na szerokim oceanie odnaleźć korsarza, który w ciągu doby mógł 
przebyć 700 mil w dowolnym, nieznanym kierunku. Z oczywistych względów nie było to 
łatwe. 
Admiralicja brytyjska za jedyne wyjście uznała stworzenie grup pościgowych okrętów. 
Założeniem leżącym u podstaw tej koncepcji było przekonanie, że grupa okrętów potrafi 
odszukać korsarski okręt i szybkie, jakkolwiek słabiej uzbrojone okręty przez koncentrację 
ognia zdołają pokonać silniejszego przeciwnika. Oczywiście mimo wszystko zadanie takiej 
grupy nie było łatwe. 28-centymetrowe działa niemieckiego pancernika miały znacznie 
większy zasięg niż 15- czy 20-centymetro-we działa brytyjskich krążowników. Warunkiem 
powodzenia całej akcji mógł być tylko pojedynek artyleryjski na bliską odległość. Inaczej 
niemiecki okręt mógłby pojedynczo zniszczyć okręty nieprzyjacielskie na odległość, sam nie 
ponosząc żadnych szkód. 
Zmartwienie komandora rozmyślającego w posępnym gmachu Admiralicji byłoby jeszcze 
większe, gdyby wiedział, że korsarskie pancerniki kieszonkowe wyposażone były w 
radiolokatory, co prawda nie tak doskonałe jak angielskie w późniejszym okresie, 
pozwalające jednak niemieckiemu dowódcy "widzieć" wrogów, zanim jeszcze ukazali się na 
horyzoncie. W procederze, jakim miały się trudnić niemieckie okręty, to stanowiło o ich 
ogromnej przewadze. Niemiecki okręt korsarski mógł zniszczyć każdego słabszego 
przeciwnika, przed silniejszym zaś zdążył zawsze uciec. 
Ostry dzwonek telefonu wyrwał komandora z zamyślenia. Szybko podniósł słuchawkę. 
- Tak jest, sir. O 11 w Ministerstwie Wojny. Oczywiście, zabiorę ze sobą. 
Odkładając słuchawkę spojrzał na zegarek. Do wy-, znaczonej godziny brakowało 40 minut. 
Komandor wstał, 

background image

13 
zebrał rozłożone  fotografie i umieścił je na dawnym miejscu pieczołowicie zamykając 
żelazne szafę. 
Następnie rozsunął zieloną kotarę zakrywającą ciężkie drzwi ogniotrwałej, potężnej kasy i po 
dłuższej manipulacji przy zamku z niemałym trudem otworzył je. Po chwili trzymał już w 
ręku cienką kartonową teczkę z napisem "Grupy pościgowe". 
Teraz podszedł  do telefonu i po zgłoszeniu się  centrali rzucił krótko: 
-  Wydział IV. 
Odczeka wszy zaś chwilę powiedział: 
-  Mówi Rainbow. Za 10 minut samochód przed głównym wejściem i dwóch uzbrojonych 
ludzi. 
Kiedy w Londynie świeżo otrzymana wiadomość wprawiła w szybki ruch tryby wielkiej 
machiny, jaką była brytyjska Admiralicja, na Atlantyku dopełniał się los norweskiego 
frachtowca s/s "Lorentz W. Hansen". Statek ten zatopiony został w odległości 300 mil na 
wschód od Nowej Fundlandii. Meldunek stwierdzał, że sprawcą katastrofy był niemiecki 
pancernik kieszonkowy "Deutschland". 
Dla Admiralicji stało się jasne, że na Atlantyku działa już i  drugi  korsarz,   ponieważ było 
oczywiste,  że   nie  j mógł być ten  sam okręt, który zatopił s/s "Clement". 
W dniu 2 października dotarła do Londynu pierwsza pewna wiadomość: u brzegów 
brazylijskich działa "Admirał Scheer". Wieść ta pochodziła z brazylijskiego statku, który 
przyjął na pokład załogę łodzi ratunkowych z s/s i "Clement". Ludzie ci identyfikowali 
zgodnie sprawcę o zatopienia: kieszonkowy pancernik "Admirał Scheer". Szokowało to 
niezwykle brytyjską Admiralicję, miała ona bowiem sprawdzone wiadomości z wywiadu 
morskiego, że ten sam "Admirał Scheer", który rzeczywiście topi na 
14 
Atlantyku brytyjskie statki, przebywa jeszcze na wodach niemieckich. 
Fakty pozostawały jednak faktami. "Deutschland" czy "Admirał Scheer", oba te okręty czy 
jakieś inne niszczą brytyjską żeglugę! Gra została rozpoczęta. Korsarskie jednostki muszą być 
usunięte z morskich szlaków za wszelką cenę, inaczej zaopatrzeniu wysp brytyjskich grożą 
poważne komplikacje. 
Wobec tego realnego niebezpieczeństwa i pewności, że na Atlantyku działa wielki okręt 
wojenny, nie zaś uzbrojony statek handlowy, nie zastanawiano się zbyt długo nad 
wątpliwościami kilku speców brytyjskiego wywiadu morskiego. Ci bowiem nie mogli 
zrozumieć, dlaczego dowódca niemieckiego raidera pozwolił załodze s/s "Clement" 
(puszczając ją wolno) zdradzić swoje incognito. Wykraczało to poza elementarne zasady 
wojny korsarskiej. 
15 
 
                                                                 3 
 
                                                  WILCZE ŁOWY 
 
Minął już prawie tydzień od zatopienia s/s "Clement". 
Kapitan Robinson, dowódca statku "Newton Beech" (3000 BRT), zasypiał właśnie słodko w 
swej koi po obfitym obiedzie, gdy usłyszał głos pierwszego oficera wzywający go na pomost. 
Nie tracąc czasu na ubieranie pospieszył tam jak stał - w pidżamie. 
Widok, jaki zobaczył, natychmiast spędził z jego oczu resztki snu. W odległości około 6 mil 
widniał potężny dziób wojennego okrętu idącego pełną szybkością w kierunku "Newton 
Beech". , 

background image

Kapitan Robinson, który otrzymał poprzednio meldunek o pojawieniu się na wodach 
południowego Atlantyku niemieckiego pancernika, niedługo się zastanawiał, aby przewidzieć 
los statku, którym dowodził. Mruknął więc tylko do swego zastępcy: 
- To nie jest okręt brytyjski. Niech pan każe przygotować szalupy. Radiotelegrafista niech 
będzie gotowy do nadawania sygnałów. 
To rzekłszy udał się pod pokład. Kiedy znowu wszedł na pomost, był już w ubraniu, przeczuł 
bowiem, że w zdarzeniach, które nadchodziły, będzie mu ono lepiej służyło niż pidżama. W 
ręku trzymał obciążony woreczek z tajnymi dokumentami statku, który po chwili plusnął w 
wody Atlantyku. 
16 
Okręt zbliżył się. Robinson rozpoznał go. Był to niemiecki pancernik "Graf Spee". 
Radiooperator rozpoczął nadawanie meldunku. Skutek był natychmiastowy. Z pancernika 
nadszedł rozkaz przerwania sygnałów poparty groźbą natychmiastowego otwarcia ognia. 
Kapitan skapitulował, radio na pokładzie "Newton Beech" zamilkło, załoga zaś zaczęła się 
gromadzić w pobliżu szalup. 
Ku zdziwieniu jednak brytyjskich marynarzy statek ich nie został od razu zatopiony. Na 
pokład wszedł natomiast oddział pryzowy z niemieckiego pancernika. Jego dowódca wraz z 
dwoma marynarzami wszedł na pomost. W rozmowie, która się wywiązała, kapitan Robinson 
powiedział, że słyszał przez radio o zatopieniu przez okręt "Graf Spee" s/s "Clement". 
Niemiec natychmiast i stanowczo zaprzeczył, Robinson zaś pomyślał, że na Atlantyku działa 
widocznie więcej niż jeden niemiecki korsarz. 
Następnego dnia jednak do burty "Newton Beech" przybiła motorówka i kapitan Robinson 
znalazł się w kabinie dowódcy okrętu komandora Hansa Langsdorffa. Było to spotkanie 
niemal towarzyskie. Langsdorff, marynarz niemiecki starej daty, traktował Robinsona z 
wielką uprzejmością. Poprosił go, aby zajął miejsce we wskazanym fotelu, poczęstował 
papierosem i prowadził rozmowę w sposób, który nie pozwalał Robinsonowi odczuwać, że 
występuje tu w charakterze zwyciężonego przeciwnika. W pewnej chwili Langsdorff 
zagadnął nieoczekiwanie: 
- Mój oficer powiedział mi o pańskim podejrzeniu, że "Graf Spee" zatopił już jeden z 
brytyjskich statków. 
Kapitan Robinson, jakkolwiek nieco zaskoczony takim obrotem rozmowy, wyjaśnił 
rzeczowo, że istotnie słyszał przez radio wiadomość z Admiralicji o zatopieniu "Clementa" 
przez "Grafa Spee". Robinson sam nie był co prawda pewien tej nowiny, wypowiedź jego 
jednak 
17 
 musiała brzmieć przekonywająco, gdyż niemiecki dowódca potwierdził, że istotnie jego okręt 
zatopił u wybrzeży Brazylii brytyjski statek i że zaatakował g0 pod nazwą swego siostrzanego 
okrętu "Admirał Scheer", Langsdorff nie wyjaśnił oczywiście, dlaczego tak postąpił, i po 
wymianie kilku nieistotnych zdań dał swemu; jeńcowi do zrozumienia, że rozmowę uważa za 
skończoną. 
Robinson wrócił na pokład swego statku zastanawiając się nad świeżo odbytą rozmową. 
"Wojna nowoczesna - myślał - nie składa się tylko z bezpośrednich spotkań z 
nieprzyjacielem. Wojna jest wielką grą,' w której biorą udział sztabowcy. W wojnie dużą rolę 
odgrywa walka mózgów i podstęp." Robinson domyślił się, że intencją Langsdorffa 
zmieniającego nazwę swego okrętu było zmylenie przeciwnika. Przewidując, że brytyjskie 
okręty będą go pilnie poszukiwać, niemiecki dowódca pragnął swoim podstępem wpoić 
Admiralicji przekonanie, że na południowym Atlantyku operuje nie jeden, lecz dwa, a nawet 
trzy niemieckie pancerniki. Taki stan rzeczy powodowałby konieczność zgrupowania 
odpowiednich sił brytyjskich w tym akwenie, co odbiłoby się oczywiście bardzo 
niekorzystnie na równowadze sił w innych rejonach. 

background image

Tego rodzaju taktyka przyniosła już pewne korzyści: w Londynie nadal jeszcze nie wiedziano 
nic dokładnego o niemieckich raiderach. Tymczasem "Graf Spee" pruł! wody Atlantyku w 
poszukiwaniu swojej trzeciej ofiary. 
Statek "Ashlea" o pojemności 4222 BRT, należący do Clifford Shipping Co kontynuował 
swój rejs z Durbanu do Freetown z ładunkiem cukru. 7 października kapitan' statku C. 
Pottinger zobaczył z pomostu duży okręt wojenny płynący w odległości 10 mil z prawej 
burty. 
18 
Początkowo sądził, że w sąsiedztwie płynie francuski pancernik "Dunkerąue", prędko jednak 
przekonał się, że bandera powiewająca nad olbrzymem zwiastuje zagładę jego statku. Była to 
bandera ze swastyką. Opanowanie "Ashlea" odbyło się zwykłym trybem. Ledwie kapitan 
Pottinger zdołał zniszczyć papiery, które nie powinny dostać się do rąk Niemców, już na jego 
statku gospodarowali marynarze z oddziału pryzowego. 
Dowodzący nimi oficer nie bawił się w uprzejmości. Szorstko rozkazał załodze zejść do łodzi 
ratunkowych i zabrał się do umieszczania ładunków wybuchowych, które miały zatopić 
statek. Załogę "Ashlea" przyjął na pokład "Newton Beech", który w tym czasie nadpłynął pod 
dowództwem niemieckiego nawigatora. 
Następnego dnia, a był to 8 października, dopełnił się los również i "Newton Beech". Okazał 
się on bowiem za powolny, aby mógł towarzyszyć dłużej niemieckiemu pancernikowi. Załogę 
z "Newton Beech" i "Ashlea" przewieziono na pokład "Grafa Spee", a materiał wybuchowy 
założony w ładowniach dopełnił reszty. 
I znowu żadne wieści nie dotarły do Londynu. A na Whitehall w Admiralicji oczekiwano 
niecierpliwie nowin z południowego Atlantyku. Oczekiwano na razie bezskutecznie. Miały to 
być zresztą wiadomości o okręcie "Admirał Scheer", nie zaś o "Graf Spee", który nadal 
przebywając w rejonie Wyspy św. Heleny schwytał swą czwartą z kolei zdobycz. 
Tym razem był to liniowiec s/s "Huntsman", należący do Harrison Line prowadzony przez 
kapitana Browna. Statek przewyższał swym tonażem trzy zatopione poprzednio jednostki 
łącznie. 
19 
Brown obserwując z daleka zbliżający się okręt sądził, że ma do czynienia z francuskim 
"Dunkerąue", o którym wiedział, że operuje na tych wodach. Wkrótce też, kiedy jednostki 
zbliżyły się do siebie, mógł upewnić się w swoich przypuszczeniach, ponieważ na maszcie 
pancernika zobaczył trójkolorową banderę Francji. 
Odległość zmalała do 1 mili. Nagle bandera francuska zniknęła, a jej miejsce na gaflu zajęła 
bandera hitlerowska. Było już za późno, aby cokolwiek przedsięwziąć. Mimo to jednak 
kapitan Brown polecił wysłać w eter radiowy meldunek. Był to jeszcze jeden z tych 
sygnałów, którego nikt nigdy nie odebrał; minęła bowiem pora nasłuchu radiowego i żaden 
statek nie mógł przyjąć meldunku z s/s "Huntsman". 
Dowódca marynarzy niemieckich, którzy weszli na statek, rozkazał skierować go w ślad za 
okrętem niemieckim. 
Komandor Langsdorff podjął tę decyzję, ponieważ nie mógł przyjąć na pokład "Grafa Spee" 
dalszych 80 ludzi stanowiących załogę "Huntsmana". Nie miał po prostu więcej miejsca; nie 
należał zaś do ludzi, którzy zostawiliby rozbitków w szalupach na łasce losu w środku 
rozległego oceanu. 
W kilka dni później z pokładu "Huntsmana" dostrzeżono maszty jakiegoś statku. Szybko 
ustalono, że był to niemiecki zbiornikowiec, który służył raiderowi jako statek 
zaopatrzeniowy. Brytyjscy marynarze nie wiedzieli wówczas, że nazwa tego statku przejdzie 
do historii wojen jako symbol hańby. 
Był to bowiem osławiony później "Altmark". 

background image

W ciągu kilku następnych godzin "Huntsman" został doszczętnie splądrowany. Żywność i 
paliwo przejął "Graf Spee", natomiast załoga przeszła na "Altmarka". Langsdorff oddał 
również swoich dawniejszych jeńców z "Newton Beech" i "Ashlea"   (wyłączając kapitanów) 
20 
w ręce kapitana Daua, który dowodził "Altmarkiem". Tu stłoczeni w brudnych, ciasnych 
pomieszczeniach, bez jakiejkolwiek wentylacji, brytyjscy marynarze odczuli na własnej 
skórze po raz pierwszy ciężką dolę jeńca w hitlerowskiej niewoli *. 
Po zatopieniu s/s "Huntsman" obie niemieckie jednostki rozdzieliły się i "Graf Spee" ruszył 
dalej uprawiać swoje korsarskie rzemiosło. 
Raider wziął kurs na południe. 

*O 'wstrząsających  dziejach  tego  ponurego  pływającego więzienia mówi tomik "Altmark - statek-widmo". 
 

                                                                    4 
 
                                        ADMIRALICJA NA TROPIE 
 
Komandor Langsdorff prowadził okręt na Ocean Indyjski. Zgodnie ze swoją taktyką pragnął 
tym manewrem zmylić brytyjskie grupy pościgowe. Po drodze nie zaniedbywał jednak żadnej 
okazji, aby powiększyć ilość zatopionego tonażu. 
12 października polecił pilotowi okrętowego wodnosamolotu wykonać lot rozpoznawczy. 
Smukły "Arado" wystrzelił z katapulty, a po kilkunastu minutach jego pilot zameldował 
dowódcy nową ofiarę, piąty już z kolei statek. 
Był to s/s "Trevanion" płynący pod dowództwem kapitana J. W. Edwardsa, krwistego 
Walijczyka. Dzielny ten człowiek, skoro tylko ujrzał korsarza, natychmiast polecił wysłać 
odpowiednie meldunki radiowe. "Graf Spee", jak zwykle, zasygnalizował zakaz używania 
radia grożąc otwarciem ognia. Edwards jednak tym się nie przejął. Radio s/s "Trevanion" nie 
zamilkło. Smugi pocisków broni maszynowej "Grafa Spee" ogarnęły pomost opornego statku. 
radiooficer przerwał nadawanie sygnałów, ale Edwards nie poddawał się łatwo. Jego rozkaz 
wystarczył, aby radiostacja statku wznowiła sygnały. I znowu zagrały ciężkie karabiny 
maszynowe. Odległość nie przekraczała dwóch kabli i po chwili pociski niemieckie znalazły 
drogę do pomieszczeń 
22 
radiowych. Radiotelegrafista daremnie już naciskał klucz.                                                
Kapitan zdołał zniszczyć jeszcze papiery okrętowe o bez strachu obserwował Niemców 
opanowujących statek.Wysiłki dzielnego  Walijczyka  nie  zdały   się  na nic. 
Jego sygnałów radiowych nie przejął żaden statek, żadna stacja brzegowa. 
Godzinę później nad s/s "Trevanion" zamknęły się fale Atlantyku. Jego załoga znalazła się 
pod pancernymi pokładami "Grafa Spee", który wrócił na dawny kurs prowadzący w 
kierunku Przylądka Dobrej Nadziei. 
Dotychczasowa akcja korsarska pancernika mówiła dobrze o jego dowódcy. W wyniku jej, 
mimo zatopienia pięciu statków, ani jeden brytyjski marynarz nie utracił życia, jako jeńcy zaś 
Anglicy byli traktowani na pokładzie "Grafa Spee" niemal na równi z marynarzami 
niemieckimi. Inaczej rzecz się miała na "Altmarku". Jego dowódca kapitan Dau, zagorzały 
faszysta, robił wszystko, aby jeńcom stworzyć piekło na morzu. Nikt też chyba goręcej nie 
pragnął ujrzeć okrętów Royal Navy niż ci umęczeni więźniowie. 
Tymczasem zaś królewska Admiralicja błądziła w ciemności. Od chwili zatopienia 
"Clementa" nie dotarły do niej żadne wiadomości o działalności raiderów. Grupy pościgowe 
przeczesywały Atlantyk na ślepo. 
W tym czasie "Graf Spee" zgodnie z wolą swego dowódcy opłynął południowy kraniec 
Afryki. W dniu 15 listopada okręt znajdował się na wysokości Lourenco Marąues u wybrzeży 

background image

Portugalskiej Afryki Wschodniej. "Graf Spee" płynął znowu pod francuską banderą, na 
dziobie i rufie okrętu zaś widniała starannie wymalowana nazwa "Deutschland". 
23 
Tego dnia po południu na kursie pancernika pojawił się na swoje nieszczęście maleńki 
zbiornikowiec brytyjski (706 BRT) "Africa Shell" prowadzony przez kapitana Dove. Na 
widok raidera statek zmienił kurs, chroniąc się na przybrzeżne portugalskie wody terytorialne. 
Ładunek jego jednak - bezcenne paliwo ?- był zbyt pożądaną zdobyczą, aby Langsdorff się 
zawahał. Olbrzym ruszył w pościg za karzełkiem naruszając obszar wód neutralnych... 
Ciężki pocisk artyleryjski plusnął przed dziobem "Africa Shell". Kapitan Dove wiedział, że 
następny będzie równie celny i zamieni jego statek w. morze ognia. Padł rozkaz zatrzymania^ 
maszyn. 
Dove przewieziony na pokład "Grafa Spee" nie omieszkał co prawda złożyć protestu 
przeciwko pogwałceniu wód terytorialnych, nic mu to jednak nie pomogło. "Africa Shell" 
został opróżniony do dna, a następnie zatopiony w odległości 2 mil od portugalskiego lądu. 
Zdarzenie to nieprędko zapewne dotarłoby do wiadomości Admiralicji (statek nie miał radia), 
gdyby nie... komandor Langsdorff. Ku zdziwieniu bowiem załogi zbiornikowca niemiecki 
dowódca zezwolił im płynąć w szalupie na ląd. Nie było to posunięcie tak naiwne, jak 
mogłoby się wydawać. W kilka godzin później historia zatopienia "Africa Shell" przez 
korsarski okręt niemiecki "Deutschland" obiegła wszystkie radiostacje świata. 
Langsdorff, zaanonsowawszy w ten sposób obecność niemieckiego korsarza na Oceanie 
Indyjskim, czym prędzej zawrócił znowu na Atlantyk. 
Admiralicja brytyjska uzyskała wreszcie wiadomość co prawda niezbyt cenną. Korsarz został 
umiejscowiony. Nie była to jednak wiadomość pomyślna, gdyż akwen poszukiwań raidera 
rozszerzał się teraz na dwa rozległe oceany. 
24 
Doric Star" (10 000 BRT), siódma z kolei ofiara groźnego pancernika, nie zginął bez skargi. 
Jego sygnały radiowe zostały przekazane do radiostacji Royal Navy w Simonstown i były 
istotną wiadomością dla oczekujących od dwóch miesięcy angielskich grup pościgowych na 
południowym Atlantyku. 
Było to 2 grudnia. "Graf Spee" krążył na swoich starych terenach myśliwskich w pobliżu 
Wyspy św. Heleny gdy samolot wywiadowczy zaraportował dym na horyzoncie. Wydobywał 
się on właśnie z kominów Doric Star" - pięknego nowoczesnego statku wiozącego masło, sery 
i mrożone mięso z Nowej Zelandii do Anglii. ,,Graf Spee" uzupełniwszy przed kilku dniami 
paliwo w czasie spotkania z "Altmarkiem" ruszył natychmiast pełną szybkością na spotkanie 
"tłustego kąska". 
Tym razem jednak Langsdorff zmienił całkowicie taktykę. Jakkolwiek okręt jego, za pomocą 
dostawienia dwóch fałszywych kominów, ucharakteryzowany był na brytyjski HMS 
"Renown" i jako taki mógł podjechać na najbliższą odległość do "Doric Star", niemiecki 
dowódca dał rozkaz ostrzelania frachtowca z odległości 15 mil według wskazań urządzeń 
radarowych. 
Niemałe było zdziwienie załogi "Doric Star", kiedy naokół statku zaczęły gęsto padać 
pociski, horyzont zaś był absolutnie pusty. Wkrótce jednak wyłaniające się zza widnokręgu 
maszty i część pancernika pozwoliły ustalić właściwego napastnika. 
Kapitan Stubbs natychmiast polecił swemu oficerowi nadawanie meldunku. Sygnały "Doric 
Star" poszły w eter. "Graf Spee", jak zwykle w takich wypadkach, otworzył ogień, a 
jednocześnie rozpoczął . zagłuszanie sygnałów radiowych statku za pomocą nadajnika 
zabranego z "Newton Beech". Po chwili dyżurny radiotelegrafista   pancernika   zameldował   
umilknięcie   radio- 
25 
stacji  "Doric Star".  "Graf  Spee"  majestatycznie  podpływał do dryfującego statku. 

background image

Nagle nadajnik "Doric Star" znowu rozpoczął pracę i zanim pancernik zdołał go zagłuszyć, 
istotna część sygnału poszła w eter. Jak się później okazało, meldunek ten stworzył pierwsze 
ogniwo łańcucha wydarzeń, które przynieść miały śmierć korsarza. 
Na razie jednak niemiecki dowódca był zadowolony. "Doric Star" był bardzo pożądaną 
zdobyczą. Ten nowoczesny szybki statek mógł być bez porównania lepszym towarzyszem dla 
raidera niż "Altmark" i z tego zamierzał skorzystać Langsdorff. Plany te runęły natychmiast, 
gdy tylko oddział pryzowy opanował brytyjski frachtowiec. "Maszyny statku całkowicie 
unieruchomione" - brzmiał pierwszy meldunek, jaki otrzymał Langsdorff ze zdobytego statku. 
Pierwszy mechanik "Doric Star" umiał przewidzieć zamiary Niemców i odpowiednio im 
zapobiec. 
Również kapitanowi Stubbsowi udało się wyprowadzić Niemców w pole. Na pytanie 
bowiem, jaki ładunek ma na statku, bez wahania odpowiedział: "Wełna". Odkryto jedną z 
ładowni, gdzie istotnie na samej górze nad żywnością leżało kilka bel wełny. Marynarze 
niemieccy stracili w ten sposób okazję do wzbogacenia swego mało urozmaiconego już menu 
opartego głównie na konserwach. Nie pozostawało już nic innego do zrobienia, jak zatopić 
statek. 
Komandor Langsdorff łudził się, że zaatakowanie "Doric Star" przejdzie niepostrzeżenie. 
Przekonanie to miało krótki żywot. Po dwóch godzinach nasłuch radiowy zameldował mu 
przejęcie sygnału podającego dokładnie miejsce i czas zatopienia frachtowca. Tajemnica 
działania raidera na tych wodach przestała istnieć. Był więc najwyższy czas, aby zmienić 
teren łowów, nie ulegało bowiem wątpliwości, że jednostki Royal Navy pojawia się wkrótce 
na tym akwenie. "Graf Spee" spiesznie opuścił wody, które stały się grobem jego ostatniej 
ofiary kierując się w okolice, gdzie spotkanie z wrogiem było mniej prawdopodobne. 
Rankiem 3 grudnia, a więc zaledwie kilkanaście godzin później, na kursie uchodzącego 
"Grafa Spee" pojawił się duży 8000-tonowy frachtowiec. Spotkanie tego statku z niemieckim 
korsarzem było wynikiem "niefortunnej decyzji jego kapitana - Starra. Słyszał on bowiem 
sygnały "Doric Star" i aby uniknąć losu swego poprzednika,  zmienił kurs bardziej na zachód. 
Manewr ten sprowadził s/s "Tairoa", wbrew najlepszym zamiarom jego kapitana, wprost pod 
lufy pancernika płynącego znowu pod banderą francuską. 
W odległości dwóch mil jednak Starr dojrzał na okręcie nową banderę z ogromną swastyką, 
którą podniesiono wraz z sygnałem "Zatrzymać maszyny". 
Kapitan zastosował się do rozkazu polecając jednocześnie swemu 'radiooperatorowi nadawać 
sygnał: "Jestem atakowany przez niemiecki pancernik "Admiral Scheer"" - wraz z 
podawaniem współrzędnych geograficznych. Radiooperator polecenie to wykonał z 
poświęceniem, leżąc cały czas na podłodze pod ogniem pancernika. 
Wyczyn ten nie był daremny. W godzinę później w eterze aż huczało od wiadomości, że 
niemiecki raider znowu pochwycił statek. Admiralicja brytyjska ustaliła na tej podstawie 
ostatecznie, że na Atlantyku operuje "Admirał Scheer" (zatopienie "Clementa"), na Oceanie 
Indyjskim zaś "Graf Spee" (taki wniosek wysnuto po zatopieniu "Africa Shell" przez 
rzekomego "Deutsch-landa"). Wybieg Langsdorff a mimo wszystko częściowo się udał. 
26 
Dowódca niemiecki usiłował znowu zmienić s/s "Tai-roa" na okręt pomocniczy. Tym razem 
przeszkodziła jeg0 zamierzeniom awaria steru na statku. Osiemdziesięciu jeden członków 
załogi zostało zatem przewiezionych na pancernik, gdzie w ciasnych już teraz 
pomieszczeniach znaleźli oni jeńców z poprzedniego okresu działalności "Grafa Spee". 
Po storpedowaniu pechowego "Tairoa" Langsdorff wezwał do swego salonu starszych 
oficerów pancernika na naradę. Nastrój wśród zebranych był przyjemny; Langsdorff nie 
należał do ludzi, którzy mrozili swoją obecnością podwładnych. Niemało zresztą do 
ożywienia humorów przyczyniał się fakt zatopienia przed chwilą jeszcze jednego wrogiego 
statku. 

background image

Celem narady było omówienie dalszej działalności "Grafa Spee". Po dyskusji oficerowie 
czekali na ostatnie słowo należące do dowódcy. 
Komandor Langsdorff podszedł do dużej, wiszącej na ścianie saloniku mapy generalnej 
Atlantyku i wskazując na ujście rzeki La Plata powiedział: 
- Kapitanie Hildebrandt, tędy przebiega główny szlak brytyjskich statków z Argentyny i 
Urugwaju do Anglii. Zechce pan opracować trasę tak, aby okręt po spotkaniu z "Altmarkiem" 
w dniu 13 października o 8 rano znalazł się na wysokości Montevideo w odległości 20 mil od 
lądu. Dziękuję panom. 
W tym samym czasie pewien oficer marynarki angielskiej wskazywał swoim kolegom to 
samo miejsce na mapie ze słowami: "Spróbujmy odszukać " Admirała Scheera" w tym 
rejonie". 
Oficerem tym był komandor Henry Harwood, dowódca eskadry południowo-amerykańskiej. 
Wprawdzie okręty jego znajdowały się jeszcze w rejonie Wysp Farklandzkich, wprawdzie 
mowa była o pancerniku "Admirał Scheer", ale palec komandora wskazywał akwen, do 
którego zmierzał "Graf Spee". 
 
                                                                      5 
 
                                          FERALNA TRZYNASTKA 
 
Komandor Henry Harwood do eskadry południowo-amerykańskiej przybył w roku 1937 z 
Royal Naval College. Jako specjalista broni podwodnej pływał poprzednio na pancerniku 
"Royal Sovereign" i HMS * "London", a także w ciągu czterech lat pracował w Admiralicji. 
W roku 1939 flagowym okrętem, na którym Harwood podniósł swój proporzec, był ciężki 
krążownik ,,Exeter". Oprócz tego okrętu w eskadrze południowo-amerykańskiej pływały 
krążowniki "Cumberland", "Achilles" i ,,Ajax". 
Po wybuchu wojny eskadra komandora Harwooda nie miała łatwego zadania. Krążowniki te 
pełniły odpowiedzialną służbę strażniczą wzdłuż długiego 3000 mil liczącego wybrzeża 
Południowej Ameryki. Ponadto zaś tworzyły grupę pościgową poszukującą potężnego 
korsarza. O ile służba strażnicza ograniczała się do niszczenia niemieckiej żeglugi w tym 
rejonie, to, jak wiemy, odszukanie niemieckiego raidera nie było sprawą prostą. 
Dodatkową lokalną trudność dla eskadry przedstawiało zaopatrzenie w paliwo. Według prawa 
międzynarodowego 
 

* HMS -skrót słów His Majesty's Ship - okręt Jego (Jej) Królewskiej Mości (używany tylko dla okrętów wojennych). 

29 
żaden okręt państwa wojującego nie mógł pobierać paliwa w porcie neutralnym częściej niż 
raz na trzy miesiące. Dla eskadry południowo-amerykańskiej oznaczało' to ciągłe podróże aż 
na Wyspy Falklandzkie, gdzie znaj. I dowala się jedyna w tej okolicy baza brytyjska. A nie 
były to podróże krótkie. Wyspy Falklandzkie dzieliło np. od Rio de Janeiro 1900 mil, a od 
Montevideo 1000' mil. W ten sposób zawsze jeden z okrętów eskadry j był w podróży do 
bazy, służbę zaś pełniły pozostałe trzy.! Harwood nie miał więc lekkiego życia. 
Mimo to jego eskadra, zaraz po wypowiedzeniu wojny odniosła sukcesy. "Ajaxowi" udało się 
mianowicie zatopić dwa statki niemieckie. Były to "Olinde'1 i "Carl Fritzen". 
Decyzja komandora Harwooda kierująca całą jego eskadrę w okolice ujścia La Platy nie była 
dziełem przypadku. Po odebraniu sygnału o losach "Doric Star": angielskiemu dowódcy 
wydało się logiczne, że Langsdorff postara się przenieść ze swoim okrętem w mniej "go-: 
race" rejony. 
Powstawało jednak istotne pytanie - w jakie? Harwood zadecydował, że będzie to ujście La 
Platy. W decyzji swej kierował się znaczeniem, jakie miał dla Anglii ten szlak, z którego 

background image

korzystały brytyjskie statki wożące tak potrzebne wyspie w czasie wojny zboże i mięso. Nie 
ulegało wątpliwości, że niemiecki korsarz w okolicach tych mógł zbierać obfite żniwo. 
Harwood rozpoczął przygotowania do rendez-vous z raiderem. Założył przede wszystkim, że 
niemiecki pancernik przenosząc się pod brzegi Ameryki Południowej będzie płynął z 
szybkością ekonomiczną, tj. około 15 węzłów. W ten sposób uzyskał przybliżone daty i 
miejsce pobytu raidera. Z rachunku wypadało: okolice Rio de Janeiro 12 grudnia rano, ujście 
La Platy - tego samego dnia po południu, 14 grudnia - Wyspy Falklandzkie. 
30 
Tymczasem eskadra Harwooda była całkiem rozproszona Ajax" i ,,Exeter" uzupełniały 
zaopatrzenie w Port Stanley, "Achilles" przebywał w rejonie Rio de Janeiro .Cumberland" 
patrolował ujście La Platy. Poza tymi okrętami nie było żadnych sił, które mogłyby być 
pomocne w walce z niemieckim pancernikiem. 
Na domiar złego na HMS "Cumberland" kończyły się zapasy paliwa i jedzenia. Dowódca 
eskadry polecił zatem krążownikowi udać się natychmiast do bazy na Wyspach Falklandzkich  
w  celu  pobrania uzupełnienia. 
Rozpoczynała się wielka gra. 
"Graf Spee" przemierzał tymczasem słoneczne, nagrzane wody Atlantyku. Marynarze wolnej 
wachty wylegiwali się na stalowych pokładach chłonąc ciepło równikowego słońca. 
Komandor Langsdorff nie rezygnował oczywiście z żadnej okazji po drodze, aby przyłapać 
nową ofiarę. Szczęście mu jednak nie sprzyjało. Horyzont był pusty. Dopiero 6 grudnia, 
niemal na samym środku Atlantyku, pojawiła się sylwetka statku handlowego. Tym razem nie 
ogłoszono jednak alarmu bojowego. Spotkanie było przewidziane. 
Na pancernik czekał "Altmark". 
W czasie pobierania paliwa na jego pokład przeszli nowi jeńcy. Byli to marynarze z "Doric 
Star" i "Tairoa", więzieni dotąd na "Grafie Spee". Niedługo potem "Graf Spee" pozostawił 
swą powolniejszą znacznie "mamkę" wyznaczając jej nowe spotkanie przy ujściu La Platy. 
Miało to być już ostatnie spotkanie, ponieważ kampania obu jednostek dobiegała końca. 
Wyczerpywały się zapasy na "Altmarku", "Graf Spee" zaś, przebywający na morzu już od 
połowy sierpnia, potrzebował również 
31 
gruntownego przeglądu w macierzystym porcie. Langadorff pragnął jeszcze uzyskać kilka 
zatopień przed nie-! bezpieczną i długą podróżą na ojczyste wody. 
Dowódca pancernika skierował swój okręt w najbliższe % sąsiedztwo   szlaku   statków   
handlowych  i z  niecierpliwością czekał na dziewiąty z kolei  statek,  który miał podzielić 
losy ośmiu poprzednich. 
W tym czasie dotarł do niego sygnał z Berlina informujący o ruchach brytyjskich okrętów. 
Zgodnie z nimi "Ajax", "Achilles", "Exeter"  i "Cumberland" znajdowały się u wschodnich 
wybrzeży Ameryki Południowej, | "Renown" i "Ark Royal" wraz z mniejszymi Okrętami 
pływały   u   brzegów   Afryki   Zachodniej, a  "Sussex" i  "Skropshire"  operowały w okolicy 
Przylądka Dobrej Nadziei. Niemcy mieli w tych rejonach agentów donoszących szybko o 
ruchach Royal Navy. 
Późnym popołudniem w dniu 7 grudnia rozdzwoniły się we wszystkich pomieszczeniach 
niemieckiego pancernika alarmowe buczki. Sprawcą alarmu był starszy marynarz Grunfeld, 
który ze swego stanowiska obserwacyjnego zameldował : 
- Prawo 70 na horyzoncie widoczny dym. Załoga korsarskiego okrętu sprawnie obsadziła 
stanowiska  bojowe  i "Graf  Spee"  zmieniwszy  kurs zwrócił się dziobem w kierunku 
wąskiego pasemka dymu, wijącego się ukośnie na tle błękitnego nieba. 
Dym ten pochodził z komina brytyjskiego frachtowca s/s "Streonshalh" wiozącego swój 
ładunek z Rosario do Anglii. Załogę statku stanowiło 32 marynarzy z kapitanem R. 
Robinsonem na czele. 

background image

Dochodziła godzina 18. Robinson siedzący na pomoście ; oddawał    się   interesującej   
lekturze,    którą    stanowiła ostatnio   wydana   powieść   Agaty   Christie.   (Rozpoczy- 
naiąc  tę  książkę   kapitan  nie   przypuszczał   nawet,   że skończy ją dopiero po wojnie.)  
Odwracał właśnie kolejną  kartkę, kiedy starszy oficer zameldował: Statek na horyzoncie,  
myślę,  że to będzie żaglowiec, sir. 
Robinson sięgnął po lornetę, gdyż statek żaglowy stanowił pewne urozmaicenie podróży, w 
czasie której mijało się tylko podobne do siebie jak krople wody parowce. Obserwacja nie 
trwała długo. Po chwili padło: - To nie żaglowiec, to, co widać, panie Slims, to maszt okrętu 
wojennego. 
Robinson odłożył lornetę i zamyślił się. Słyszał niedawno rozpaczliwe wołanie radiostacji 
"Doric Star" i wiedział, że niemiecki raider operuje na Atlantyku. Lecz zbliżający się okręt 
mógł być równie dobrze okrętem brytyjskim poszukującym właśnie korsarza. Nie było sensu 
wysyłać jeszcze SOS. Na wszelki wypadek jednak kapitan polecił przygotować szalupy do 
spuszczenia i znów zabrał się do lornetowania przybysza. 
Niewiele jednak dało się zobaczyć, okręt zwrócony był dziobem do obserwatora, bandery ani 
żadnych sygnałów nie było widać (co zresztą było zamierzoną intencją Langsdorffa). 
Przybysz zbliżał się z dużą szybkością i odległość malała w oczach. 
Nie dalej niż 5 kabli od burty "Streonshalh" pancernik zrobił zwrot i wtedy kapitan Robinson 
zobaczył banderę, największą hitlerowską banderę w swoim życiu. Jednocześnie na rei 
sygnałowej okrętu zjawił się sygnał flagowy: "Jeśli użyjecie radia, rozpoczynam natychmiast 
ogień". 
Nic nie można było w tej sytuacji zrobić. Głośno zazgrzytały żurawiki łodziowe i łodzie 
ratunkowe opadły na wodę. Gdy znalazła się w nich angielska załoga, Niemcy skierowali je w 
kierunku pancernika krążącego Powoli wokół swej ofiary. Tam Robinson nie bez 
zadowolenia ujrzał swoich rodaków i kolegów po fachu a także  już bez  zadowolenia  
uprzejmego  Langsdorffa 
S/s "Streonshalh" zatopiono eksplozją materiałów wybuchowych. Robinson z samodzielnego 
kapitana "drugiego po Bogu" człowieka na statku, stał się nieoczekiwanie jeńcem w 
niemieckiej niewoli, którą "słodziły" mu odtąd kawa i czarny chleb z margaryną, a czasem; 
szklanka piwa. 
Kiedy "Graf Spee" ruszył w dalszą drogę, "szlachetny, pirat" - komandor Langsdorff, w 
swojej kabinie wy.! kreślił grubą, 'Czerwoną linią z rejestru statków Lloyda) nieszczęsny s/s 
"Streonshalh". Na osobnej kartce zaś napisał liczbę 3895 BRT, stanowiącą tonaż tego statkuj i 
podsumował cały słupek liczący już 9 pozycji. Z rachunku wypadło 50 089 BRT. 
Była to suma zatopionego tonażu brytyjskiego w czasie pięciomiesięcznej działalności 
korsarskiej "Grafa Spee". Okręt ten przebył łącznie w tym czasie 10 000 mil, Langsdorff był 
przekonany tego dnia, że wkrótce na: koncie swego okrętu będzie mógł zanotować dalsze 
zatopienia... 
13 grudnia, wkrótce po wschodzie słońca, na pomost bojowy pancernika [kieszonkowego 
"Graf Spee" dotarł meldunek o pojawieniu się masztów na widnokręgu. Po ogłoszeniu alarmu 
bojowego okręt z największą rozporządzalną szybkością ruszył po nową ofiarę. 
Tym razem jednak nie był to nie uzbrojony, bezradny statek handlowy. Na kursie widniała 
sylwetka ciężkiego krążownika. 
Wysokie maszty i spiętrzone nadbudówki pozwoli}}' zidentyfikować brytyjski okręt wojenny 
HMS "Exeter" 
 
                                                                     
 
 
    

background image

                                                                     6 
 
                                 LANGSDORFF ŁAMIE INSTRUKCJE 
 
Komandor Harwood zarządził koncentrację swojej eskadry w rejonie La Platy na dzień 12 
grudnia, Wyznaczona pozycja: 32° szerokości płd., 47° szerokości zach. Anglik 
przygotowywał do boju swoje trzy okręty przeciwko jednemu okrętowi wroga. Przewaga 
(wbrew pozorom) była jednak po stronie niemieckiego pancernika. Największy okręt 
Harwooda "Exeter" był dużo słabszy od niemieckiego kolosa, dwa pozostałe zaś, "Ajax" i 
"Achilles", miały jeszcze mniejsze szanse w boju z nowoczesnym okrętem Langsdorffa. 
Wobec wyporności "Grafa Spee" wynoszącej 13 000 ton "Exeter" reprezentował tylko 8390 
ton, dwa mniejsze krążowniki angielskie miały zaś po 6985 ton. Artylerię główną HMS 
"Exeter" stanowiło 6 dział o kalibrze 203 mm w trzech podwójnych wieżach, reszta 
uzbrojenia to 4 działa przeciwlotnicze (100 mm) i 6 wyrzutni torpedowych. Działa 
niemieckiego  pancernika o kalibrze  280 mm mogły wyrzucać  300-kilogramowe  pociski  na  
odległość 27 km. Zasięg pocisków "Exetera" wynosił  o 2 mile mniej i najcięższy jego pocisk 
ważył tylko 115 kg. Różnica była więc dość istotna. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze 
kwestia opancerzenia. Żywotne części "Grafa Spee" były chronione 10-ccntymetrowym 
pancerzem, 
35 
wieże dział pokrywał znacznie grubszy pancerz. W tej sposób pociski "Exetera", gdyby nawet 
trafiły w "Grafa Spee", nie mogłyby wyrządzić mu żadnych poważniejszych szkód (chyba z 
bardzo bliskiej odległości). Natomiast jeden celny 300-kilogramowy pocisk z działa 
niemieckiego okrętu mógł całkowicie unieszkodliwić opancerzony krążownik angielski. 
Teoretycznie więc eskadr; angielska stała na straconej pozycji, gdyż obydwa mniejsze 
krążowniki Harwooda tym bardziej nie były dla pancernika przeciwnikiem godnym uwagi. 
Działa ,,Ajaxa' i "Achillesa" strzelały tylko na odległość 22 km pociskami o wadze 45 kg. 
W tych warunkach żaden ekspert w dziedzinie wojny morskiej nie dałby okrętom Harwooda 
najmniejszych szans w walce z niemieckim pancernikiem. Przytłaczają ca przewaga 
uzbrojenia i opancerzenia "Grafa Spee” z góry przesądzała o wyniku walki. Teoretycznie 
pancernik mógłby zatopić wszystkie trzy jednostki angielskie zanim zbliżyłyby się na 
odległość skutecznego ognia . Na korzyść Brytyjczyków dałoby się zapisać jedynie nieco 
większą szybkość ich okrętów. Ponadto pod uwag mogłyby być brane takie niewymierne 
czynniki, jak lepsze wyszkolenie marynarzy angielskich, duch bojów: płynący z tradycji 
Royal Navy i... żołnierskie szczęście. Wszystkie te czynniki nie były jednak właściwymi argu 
mentami wobec pancernych płyt i 28-centymetrowyc dział "Grafa Spee". 
Komandor Harwood zdawał sobie oczywiście sprawę z dysproporcji sił, nie pozostawało mu 
jednak nic innego jak staranne przygotowanie się do ewentualnej bitwy z "Admirał Scheer" 
(za którego ciągle jeszcze w jego pojęciu uchodził "Graf Spee"). Harwood przeniósł się więc 
z "Exetera" na "Ajaxa", skąd zamierzał dowodzić całą akcją. "Achilles" i "Ajax" miały w 
czasie bitwy działać  zawsze  wspólnie, "Exeter" zaś operować 
36 
 miał sam, tworząc jak gdyby drugi dywizjon eskadry dążącej naturalnie w całości do 
zniszczenia korsarskiego okrętu. O godzinie 12 w dniu 12 grudnia wydana została ostatnia 
instrukcja dowódcy eskadry. Nakazywała ona natychmiastowy atak w razie ukazania się 
niemieckiego pancernika. 
Wolno upływający 12 dzień grudnia nie był na pewno najlepszym dniem w życiu komandora 
Harwooda. Za kilka godzin miały się sprawdzić jego przewidywania. Teraz, w decydującym 
momencie, ogarnęły go wątpliwości. Czy możliwe było, aby poszukiwany od dwóch miesięcy 
niemiecki korsarz wszedł sam pod lufy oczekujących go okrętów ? Ozy możliwe, aby jutro 

background image

rano ukazał się jego maszt na horyzoncie? Komandor nie myślał o trudach czekającego go 
boju. Komandor czekał na okręt "Admirał Scheer". 
Świt zastał eskadrę w szyku bojowym. "Ajax" idący na czele poprzedzał "Achillesa" 
płynącego w jego śladzie torowym. Milę dalej widniał "Exeter". Eskadra płynęła kursem 60° 
z szybkością 14 węzłów. O godzinie 6.09 dowódca "Ajaxa" zameldował znajdującemu się na 
pokładzie Harwoodowi dym na horyzoncie. 
- Sygnał do "Exetera": zbliżyć się i sprawdzić, co to za jednostka - rozkazał komandor. 
"Exeter" potwierdził odebranie sygnału, przyśpieszył bieg i wkrótce dowódca eskadry 
otrzymał historyczny meldunek: "I think it is a pocket battleship*". 
Rozdzwoniły się buczki alarmu bojowego na okrętach angielskich. Za chwilę miała rozpocząć 
się pierwsza morska bitwa w II wojnie światowej. 
 

* Sądzę, że jest to kieszonkowy pancernik. 

37 
Plan bitwy opracowany przez Harwooda zaczęto realizować bez zwłoki. "Exeter" zmienił 
kurs na północno-wschodni, dwa mniejsze okręty płynęły jak poprzednio. W ten sposób 
niemiecki pancernik powinien przejść pomiędzy dwoma dywizjonami eskadry. Korsarski 
okręt zachował swój dotychczasowy kurs zwiększając jedynie szybkość. Była godzina 6.18, 
kiedy "Graf Spee" otworzył ogień z dział głównego kalibru kładąc go na HMS "Exeter". 
Dwie minuty później ryknęły działa brytyjskiego krążownika. 
Komandor Langsdorff wbrew wyraźnym instrukcjom z Berlina przyjął bitwę. Snadź wierzył 
w swą potęgę. 
Nikt nie dowie się nigdy, jakie powody skłoniły Langsdorffa do podjęcia tej decyzji. Można 
tylko snuć przypuszczenia na podstawie znanych faktów. Wiadomo zaś było, że rozkazy, 
jakie odebrał Langsdorff, w dniu 21 sierpnia 1939 roku, tj. w chwili opuszczania Wilhelms-
hafen, nakazywały mu uchylanie się od wszelkich spotkań z wojennymi okrętami 
nieprzyjaciela, a nawet z dobrze uzbrojonymi statkami handlowymi. "Graf Spee" miał topić 
wyłącznie bezbronne frachtowce. Instrukcja ta miała swoje uzasadnienie. 
Niemiecka flota była za mała, aby ryzykować w najmniejszym nawet stopniu utratę 
jakiejkolwiek jednostki. Niewielkie uszkodzenie okrętu operującego z dala od macierzystych 
baz (a takim był "Graf Spee") przesądzało przecież z góry jego los. Tysiące mil dzielące 
korsarski okręt od stoczni niemieckich uniemożliwiało jakąkolwiek pomoc. Tak więc 
wszystkie uszkodzenia, które nie mogły być usunięte siłami załogi, skazywały automatycznie 
korsarza na zagładę, nawet wówczas, jeżeli bitwa miałaby dla niego pomyślny przebieg. 
Mimo to Langsdorff przez pełne 15 minut po zameldowaniu masztów "Exetera" trzymał kurs 
na zbliżenie.Dlaczego ? 
38 
Złożyło się na to zapewne wiele przyczyn. Niewątpliwe jedną z nich był meldunek donoszący 
Langsdorffowi, e w tym rejonie pojawi się cenna zdobycz w postaci 4 000-tonowego  statku   
"Highland Monarch"   z wartościowym  ładunkiem.   Statek  ten  miał  iść  pod  eskortą 
niszczycieli. W pierwszej  chwili więc maszty na horyzoncie  potraktowano na pokładzie  
"Grafa  Spee"   jako oczekiwany konwój. Pancernik w walce z niszczycielami ryzykował 
niewiele, a pokusa była duża. ,Graf Spee" trzymał więc swój kurs... Ponadto korsarski rejs 
właściwie dobiegał już końca, ć może, że Langsdorff zapragnął uwieńczyć go jakimś 
efektownym zwycięstwem. Rozgromienie konwoju bronionego przez brytyjskie okręty   
wojenne    dałoby   mocny atut w  ręce  Goebbelsa.  Zresztą dowódca niemieckiego 
pancernika był prawdziwym marynarzem i za swoje powołanie uważał zapewne walkę z 
tradycyjnym wrogiem swego kraju. Rozporządzając zaś rzeczywiście potężnym narzędziem 
zniszczenia, jakim był "Graf Spee", Langsdorff oczekiwał  prawdopodobnie w  najbliższych  

background image

godzinach sukcesów, które dorównałyby osiągnięciom całej jego kilkumiesięcznej 
działalności. 
"Graf Spee" trzymał więc swój kurs... o Nikt nie dowie się nigdy, co pomyślał niemiecki 
dowódca, kiedy po kilku minutach okazało się, że jego okręt idzie do walki z trzema 
brytyjskimi krążownikami. Nikt nie dowie się nigdy, jakie uczucia owładnęły nim po 
ustaleniu, że za domniemanymi niszczycielami nie ma żadnego konwoju, że ryzyko podjęte 
przez niego było mimo wszystko duże. 
Na uchylenie się od walki było już za późno. Langsdorff wykorzystując przewagę w 
donośności dział swego okrętu zdecydował się na atak. Długie lufy wyciągnęły się drapieżnie 
w kierunku HMS "Exeter". Grzmot pierwszej salwy obwieścił rozpoczęcie bitwy. 
39 
 
                                                                    7 
 
                                            POKONANY ZWYCIĘZCA 
 
Odległość między okrętami szybko malała. Zarówno "Graf Spee", jak i okręty brytyjskie 
płynęły kontrkursami z największą rozporządzalną szybkością. Na masztach ich pojawiły się 
tradycyjne bandery podnoszone w czasie boju. Harwood sygnalizował ponadto ze swego 
okrętu: "Anglia oczekuje, że każdy wypełni swój obowiązek" *. Był to słynny sygnał Nelsona 
z bitwy   pod Trafalgarem. 
Idąc na zbliżenie Langsdorff, zdaniem późniejszych komentatorów bitwy pod La Plata, 
popełnił swój pierwszy błąd. Powinien on bowiem prowadzić walkę na odległość, która nie 
pozwoliłaby mniejszym krążownikom brytyjskim prowadzić skutecznego ognia. Tymczasem 
dzięki taktyce niemieckiego dowódcy "Graf Spee" rychło znalazł się pod ostrzałem 
wszystkich brytyjskich dział, co, jak się później okazało, miało niemałe znaczenie dla 
całej bitwy. 
Pierwsze salwy w pojedynku artyleryjskim między "Grafem Spee" a "Exeterem" nie 
przyniosły żadnych efektów, wszystkie były za krótkie. Wkrótce jednak, mimo znakomitych 
uników "Exetera", niemieckie pociski z dział głównego kalibru zaczęły coraz dokładniej 
obramowywać swój cel. W tym czasie drugi dywizjon angielski 
 

• 

"England expects everybody to do his duty."

  

40 

 ("Ajax" i "Achilles") znacznie już zbliżył się z przeciwnej strony do pancernika, 
rozpoczynając ogień. 
I wtedy Langsdorff popełnił swój drugi błąd. Skierował mianowicie jedną z wież głównego 
kalibru do walki z dwoma mniejszymi okrętami, od czasu do czasu przenosząc tylko jej ogień 
na swego najgroźniejszego przeciwnika. Tymczasem znawcy stwierdzają zgodnie, że 
powinien on za wszelką cenę skoncentrować ogień na HMS "Exeter", zniszczyć go i dopiero 
później zająć się dwoma mniejszymi krążownikami,  do których  przez  cały  czas powinien 
strzelać tylko z dział średniego kalibru. Przenoszenie ognia z jednego celu na drugi z natury 
rzeczy powodowało  mniejszą   celność   ognia.   Błędy   popełnione w pierwszych 
krytycznych minutach bitwy zemściły się potem na całym jej późniejszym przebiegu. 
Chwilowo jednak los zdawał się sprzyjać niemieckiemu korsarzowi. O godzinie 6.22 jeden z 
największych pocisków "Grafa Spee" eksplodował tuż przy burcie "Exetera"  uszkadzając  
poważnie  jego   cienki burtowy  pancerz. Na okręcie wybuchł pożar, instalacja elektryczna i 
przekaźnikowa została poważnie uszkodzona, podobnie jak i pokładowy samolot, który trzeba 
było wyrzucić za burtę z uwagi na poważne niebezpieczeństwo wybuchu jego zbiorników z 

background image

paliwem. Kilkunastu marynarzy zginęło, a wielu zostało zranionych. "Graf Spee" zmienił 
kurs. 
Coraz więcej jego pocisków padało wokół "Exetera". Wkrótce też artylerzyści niemieccy 
uzyskali nowe trafienie, tym razem już bezpośrednie. Lecz Anglikom sprzyjało   wprost   
niewiarygodne   szczęście.   300-kilogramowy Pocisk nie wybuchł, lecz tylko przebił pokład,   
przeszedł Przez okrętowy szpitalik  (wypełniony rannymi)  i przeszywając burtę wpadł do 
wody. To cudowne niemal zdarzenie Anglicy okupili zaledwie kilkoma rannymi,  podczas 
gdy w wypadku eksplozji pocisku śmierć zebrałaby obfite żniwo, a okręt uległby 
prawdopodobnie zniszczeniu. 
41 
Chwilę później okazało się jednak, że Niemcy strzelają również pociskami, które potrafią 
wybuchać. O godzinie 6.25 pocisk głównego kalibru trafił w jedną z 'działowych wież 
krążownika. Skutki eksplozji były straszliwe. Lufy obydwu dział przybrały wręcz 
fantastyczne kształty pokrzywionych łodyg, pancerne płyty 'zostały rozdarte jak kartki 
papieru. Potężny podmuch i odłamki pocisku spowodowały śmierć całej niemal obsługi 
pomostu bojowego. Zniszczeniu uległy wszelkie przyrządy niezbędne do kierowania okrętem, 
przestała istnieć łączność między poszczególnymi przedziałami na okręcie. Rozkazy rannego 
dowódcy na ster awaryjny podawano głosem z ust do ust. Mimo to okręt z linii nie wyszedł. 
Dysponował jeszcze pełną szybkością i strzelał zapamiętale ze wszystkich pozostałych dział. 
W tym czasie z pokładów brytyjskich okrętów zaobserwowano trafienie na "Grafa Spee". 
Artylerzyści angielscy strzelali równie celnie, jak ich przeciwnicy. Ponieważ pancernik 
znajdował się już w zasięgu skutecznego ognia wszystkich trzech okrętów, raz po raz 
nawałnica stali spadała na raidera. Niestety, nie mogła ona wyrządzić zasadniczych szkód 
grubo opancerzonemu korsarzowi. Wywierała natomiast, jak się później okazało, zgubny 
wpływ na morale marynarzy z załogi pancernika. 
Niemieccy marynarze byli w przeważającej większości młodymi, niedoświadczonymi ludźmi, 
których w wielkim stopniu demoralizowały jęki umierających i ranionych kolegów. Chłopcy 
ci od początku swej służby zapewniani o potędze ich macierzystego okrętu, dla którego na 
wodach świata nie było podobno dość silnego przeciwnika, patrząc na agonię umierających 
nie potrafili pełnić swych obowiązków. 
Bitwa trwała dopiero niespełna siedem minut, lecz marynarzom obu walczących stron 
zdawało się, że minęły już godziny. 
42 
W tym czasie jeden z pocisków "Exetera" ulokowano szczęśliwie na pomoście bojowym 
niemieckiego pancernika. Eksplozja zabiła wielu niemieckich oficerów i uszkodziła 
instrumenty do prowadzenia ognia artyleryjskiego. Ogień korsarza osłabł na krótką chwilę, 
potrzebną do przeprowadzenia reperacji i uzupełnień. 
Wkrótce  jednak Langsdorff uznał  widocznie  za niezbędne natychmiastowe zniszczenie 
,,Exetera" - swego najniebezpieczniejszego  przeciwnika.  Na  dzielnie manewrujący  
krążownik    runęła    prawdziwa   lawina ognia. "Graf  Spee"  położył nań ogień już nie tylko 
artylerii głównej, lecz także ogień dział średniego kalibru, które strzelały dotychczas do 
,,Ajaxa" i "Achillesa". Salwa za salwą wstrząsały niemieckim korsarzem. Uniki "Exetera" 
zasługiwały na najwyższą pochwałę,  lecz akcja ta 'nie mogła trwać wiecznie. Dwa  28-
centymetrowe   pociski jeden po drugim znalazły swój cel. Pierwszy z nich eksplodował na 
głównej kotwicy, wyrywając olbrzymią dziurę w burcie okrętu tuż nad linią wodną i 
wzniecając pożar w  magazynie bosmańskim. Buchnęły płomienie i /dym   zwiastując   
Niemcom   bliską   zagładę   wrogiego okrętu. 
Jakkolwiek zniszczenia wywołane eksplozją nie były jeszcze decydujące, to jednak 
porozrywane opancerzenie, zniszczone kable i rurociągi tworzyły koszmarny obraz. Następny 
pocisk uderzył niemal w to samo miejsce. Okręt jak uderzony huraganem przechylił się na 

background image

przeciwną burtę. Zdawało się, że już nie podniesie się z przechyłu. Powoli jednak krążownik 
dźwignął się i stanął na równej stępce. Chaos w 'zmaltretowanej części 'okrętu osiągnął swój 
szczyt. Dowódca "Exetera" w piekle tym nie .stracił jednak głowy. Uznawszy, że teraz 
nadszedł właśnie dogodny moment, wykonał atak torpedowy. Cztery torpedy pomknęły w 
kierunku raidera,  ciągnąc za sobą warkocz 
43 
pęcherzyków powietrza. Torpedy jednak chybiły. "Graf Spee" wykonał w ostatniej chwili 
gwałtowny zwrot. 
Odpalenie torped z ,,Exetera" stało się zwrotnym momentem bitwy. Langsdorff jakby dopiero 
teraz uprzytomnił sobie, że nawet, najsilniejszy okręt można zatopić torpedami, natychmiast 
przerwał bitwę, postawił zasłonę dymną i zmieniwszy kurs usiłował oderwać się od 
przeciwnika. Krążowniki brytyjskie wykonały jednak odpowiednie manewry i pospieszyły za 
nim. Bitwa wchodziła w drugą fazę. 
Pojedynek artyleryjski nie ustawał jednak ani na chwilę. Prędko też przyniósł on Niemcom 
dalsze sukcesy. Głównym celem dla ich dział pozostał nadal nieszczęsny "Exeter", który o 
6.40 otrzymał dwa dalsze trafienia, definitywnie 'tym razem wykluczające go z akcji. 
Zniszczona została druga wieża dziobowa, mesa podoficerska i wiele innych urządzeń, 
włączając w to wszystkie repetytory żyrokompasu. Dowódca "Exetera" posługiwał się teraz 
wyłącznie łodziowym kompasem, a jedyna pozostała wieża działowa na rufie mogła strzelać 
już tylko pod lokalną kontrolą bez udziału konżugatora. Jeszcze jeden celny pocisk, i 
"Exeter", jakkolwiek ciągle jeszcze utrzymywał się na powierzchni, stał się bezbronny. 
Krążownik, na którym dotychczas spoczywał cały ciężar bitwy, nie miał już żadnej wartości 
bojowej. Jedyną rolę, jaką teraz mógł spełniać, było częściowe odciąganie niemieckiego 
ognia od dwóch mniejszych krążowników. 
"Exeter" w bitwie koło La Platy dobrze pełnił swą powinność. Pewnym miernikiem tego 
wysiłku mógł być fakt, że na pokładzie krążownika zginęło więcej marynarzy niż na 
pozostałych okrętach (włączając w to "Grafa Spee"). 
Langsdorff dążył teraz wyraźnie do przerwania bitwy. "Achilles" i ,,Ajax" nie dawały jednak 
za wygraną. Obydwa okręty utrzymywały pancernik pod ogniem swoich 
44 
dział i stale zygzakując unikały pocisków niemieckich. Dwa lekkie krążowniki robiły 
wrażenie zajadłych terierów oszczekujących uchodzącą zwierzynę. Dla  Harwooda   
postępowanie   Langsdorffa  było zagadką, zwłaszcza wówczas, gdy "Graf Spee" zmienił 
nagle swój kurs na zachodni wiodący wprost do brzegów Ameryki Południowej.  Było  to  
postępowanie  niezrozumiałe. Dla raidera bezpieczniejsze było  otwarte morze niż sąsiedztwo 
amerykańskich brzegów. Zdaniem Anglika niemiecki dowódca powinien uchodzić na pełne 
morze, gdzie pod osłoną ciemności mógłby zgubić swoich prześladowców. Czyżby 
Langsdorff zamierzał wejść do neutralnego portu? Powstawało dla niego wówczas ryzyko, że 
pancernik zostanie tam zakorkowany  przez  okręty 
brytyjskie. 
Taktyka  Langsdorffa    pozostawała  dla  angielskiego komandora  zagadką, ale nieustępliwie    
prowadził   on okręty śladem korsarza ciągle trzymając go pod ogniem swych dział. "Graf 
Spee" nie pozostawał dłużny. Huk wystrzałów rozbrzmiewał bez przerwy nad słonecznymi 
wodami Atlantyku, po raz pierwszy od wielu, wielu lat. O 7.16 "Graf Spee" zrobił nagły 
zwrot na południe i z największą szybkością ruszył wprost na okaleczonego, bezbronnego 
"Exetera". Dwa pozostałe lekkie krążowniki z furią rzuciły się do obrony. 
Zamiarem Langsdorffa było prawdopodobnie ostateczne wykończenie "Exetera". Nie było to 
zresztą trudne zadanie.  Szczęśliwym  jednak  dla Brytyjczyków trafem wściekły ogień 
"Ajaxa" i "Achillesa" wywołał na śródokręciu raidera krótkotrwały pożar. Niemiecki 
dowódca w trosce o uniknięcie poważniejszych  szkód,    a może wskutek złej pracy załogi 

background image

przy likwidowaniu pożaru, porzucił swój zamiar i położył swój okręt na dawny kurs w 
kierunku Południowej Ameryki. 
O 7.25 raz jeszcze szala zwycięstwa przechyliła się na stronę  Niemców. Salwa  burtowa   
pancernika   nakryła 
45 
"Ajaxa". Obydwie wieże rufowe krążownika zostały zniszczone. Raider, który rozpoczynał 
walkę z trzema okrętami brytyjskimi, miał już przeciw sobie tylko "półtora" krążownika. 
Harwood zdecydował się w tej sytuacji na atak torpedowy. Wszystkie cztery torpedy "Ajaxa" 
chybiły. Kilka minut później "Ajax" sam musiał uchylać się od torped niemieckich. 
Langsdorff próbował wszystkiego, aby pozbyć się dokuczliwych przeciwników. 
Bitwa trwała już przeszło godzinę. Harwood zdecydował się zerwać kontakt z 
nieprzyjacielem. "Ajax" i "Achilles" wystrzelały już prawie 80 procent swojej amunicji i 
komandor nie widział możliwości kontynuowania walki. Obydwa krążowniki sprawnie 
postawiły osłonę dymną i wyszły z zasięgu dział raidera. Ostatnia, niejako pożegnalna salwa 
"Grafa Spee", zniszczyła jeszcze główny maszt "Achillesa", pozbawiając go tym samym 
możności używania radia. 
W ciągu całego dnia obydwa okręty angielskie eskortowały w odległości około 30 mil "Grafa 
Spee", który niezmiennie utrzymywał kurs na Montevideo. 
O godzinie 11 komandor Harwood otrzymał meldunek od "Exetera", z którego wynikało, że 
cała artyleria okrętowa nie nadaje się do użytku, że okręt ma duże przegłębienie na dziób 
wskutek zalania wodą przednich komór i że potrafi rozwinąć szybkość najwyżej około 18 
węzłów. Harwood odesłał "Exetera" na Wyspy Fal-klandzkie, wzywając jednocześnie ostatni 
okręt swojej eskadry HMS "Cumberland", który mógł przybyć w rejon La Platy najwcześniej 
w ciągu 30 godzin. 
Pamiętny dzień 13 grudnia upływał zbyt wolno dla angielskiego dowódcy, bo komandor 
Harwood ciągle podejrzewał, że ścigany korsarz szykuje jakiś podstęp i przy najbliższej 
nadarzającej się okazji zmieni kurs, aby zniknąć w szerokim oceanie. Nie mogło mu 
pomieścić się w głowie, aby "Graf Spee" istotnie zawinął do neutralnego portu,  co 
pozwoliłoby Anglikom zyskać na 
46 
czasie i zebrać odpowiednie siły do zniszczenia raidera. Harwood nie wiedział, że zapasy 
paliwa niemieckiego pancernika były na ukończeniu i Langsdorff musiał je wkrótce gdzieś 
uzupełnić.* 
Przeciwnicy pilnie  się w ciągu całego dnia obserwowali. Co pewien czas to jeden, to drugi 
okręt otwierał ogień. Dzień ten zresztą obfitował i w inne wydarzenia. Koło południa na 
kursie korsarza pojawił się s/s "Shakespeare". Langsdorff postanowił statek ten mimo 
szacunku  dla jego nazwy i mimo  obecności krążowników brytyjskich zatopić. Zgodnie ze 
swą etyką wysłał nawet w eter sygnał radiowy z prośbą o podjęcie rozbitków z tego statku. 
Frachtowiec uratowała postawa jego załogi. Wbrew rozkazom z pancernika bowiem nie 
chciała ona zejść z pokładu do łodzi ratunkowych, Langsdorff zaś w tej sytuacji nie pozwolił 
torpedować statku. 
Zabawnym zdarzeniem było, że dopiero sygnał Langsdorffa dotyczący s/s "Shakespeare" 
poinformował Harwooda, że jego przeciwnikiem w bitwie był właśnie "Graf Spee" (a nie, jak 
mniemał do tej pory, "Admirał Scheer"). W pobliżu terytorialnych wód Urugwaju  
"Graf Spee" i jego eskorta spotkali (około godziny 16) urugwajski krążownik noszący nazwę 
swego kraju. Po wymianie sygnałów z oboma walczącymi stronami zachował on ścisłą 
neutralność, ograniczając się tylko do poinformowania przeciwników, że są na wodach 
terytorialnych Urugwaju (o czym zresztą dobrze wiedzieli). 
 

background image

*,,Grraf  Spee"  pobierał   paliwo z Altmarka 6 grudnia. Niektórzy komentatorzy bitwy               uważają, że posiadany zapas 
ropy wystarczyłby, aby raider szukał ocalenia na pełnym morzu, gdzie pod osłoną ciemności zgubiłby swoich ,,opiekunów”, 
a następnie mógłby ponownie pobrać paliwo z ,,Altmarka” 
 

47 
Teraz już nie było wątpliwości, że "Graf Spee" zmierza do Montevideo. Harwood wysłał więc 
otwartym kodem ostrzeżenie do wszystkich statków ? brytyjski eh, aby usunęły się z drogi 
niemieckiego raidera. 
Wkrótce zapadła ciemność. Harwood zmniejszył, dystans dzielący jego okręt od korsarza, 
ciągle jeszcze spodziewając się, że "Graf Spee" będzie w ostatniej nawet chwili próbował 
wyzwolić się spod "opieki". Co pewien czas ciemności rozdzierały błyski wystrzałów. 
Wreszcie w dniu 14 grudnia o 5 rano kotwica "Grafa Spee" opadła na redzie Montevideo. 
Krążowniki brytyjskie rozpoczęły czujne patrolowanie w pobliżu portu. 
Bitwa na morzu skończyła się. Rozpoczynała się druga bitwa. Dyplomatyczna batalia-na 
lądzie. 
48 
 
                                                                       8  
 
                                                      WIELKI BLUFF  
 
Gra dyplomatów rozpoczęła się właśnie 13 grudnia po południu, kiedy to komandor Harwood 
zawiadomił drogą radiową brytyjskiego   attache  morskiego  w  Urugwaju, że "Graf Spee"  
zmierza do Montevideo. Od chwili zaś gdy pancernik rzeczywiście zawinął do portu, w 
ambasadzie brytyjskiej przestały obowiązywać jakiekolwiek godziny urzędowania. Dla 
pracowników placówki nie było snu, nie było odpoczynku. 
Harwood  zażądał  przede wszystkim pomocy.  Zdawał on sobie bowiem sprawę,  że  jego  
dwa krążowniki nie zdołają same upilnować szerokiego ujścia rzeki; zwłaszcza w 
ciemnościach nocy "Graf Spee" mógł się wymknąć na ocean.  Attache, wykorzystując 
probrytyjskie nastawienie władz   urugwajskich,  natychmiast   zorganizował pewną liczbę 
holowników i samolotów, które pełniąc służbę patrolową miały donieść niezwłocznie o 
podniesieniu kotwicy przez raidera. 
W nocy z 13 na 14 grudnia komandor Harwood i brytyjski ambasador wymienili ze sobą 
wiele sygnałów. Zasadniczo wypowiedzi komandora sprowadzały się do tego, że "Graf Spee" 
musi być przetrzymany za wszelką cenę w  Montevideo,   dopóki   nie   nadejdą   posiłki  w   
postaci angielskich okrętów. 
49 
Okręty te zaś nie mogły przyjść rychło. "Ark Royal", "Renown", "Neptune", "Dorsetshire" i 
inne okręty odpowiednio wielkie, aby skutecznie walczyć z "Grafem Spee", operowały w 
odległych akwenach. Tylko siostrzany okręt "Exetera" "Cumberland" mógł przybyć wkrótce, 
lecz też nie wcześniej niż o północy 14 grudnia. Nic jednak nie przemawiało za tym, aby 
mógł on zdziałać coś więcej niż nieszczęśliwy ,,Exeter", rozstrzelany niemal na sztuki przez 
raidera. Tak więc w ciągu najbliższych 24 godzin tylko "Achilles" i poważnie uszkodzony 
"Ajax" dzieliły "Grafa Spee" od otwartego morza, od wolności. Była to siła niewielka. 
Brytyjski ambasador, bezpośrednio po otrzymaniu pierwszego meldunku o zamierzonym 
wejściu raidera do Montevideo, uzyskał audiencję u urugwajskiego ministra spraw 
zagranicznych, podczas której domagał się, by władze Urugwaju nie udzielały azylu 
niemieckiemu pancernikowi. Sądził on wówczas, że korsarz w walce z brytyjską eskadrą 
odniósł poważne uszkodzenia, Taktyką swą zamierzał uniemożliwić Langsdorffowi 
naprawienie uszkodzeń w uzbrojeniu "Grafa Spee". 

background image

Rząd Urugwaju stanął na stanowisku, że niemieckiemu korsarzowi przysługuje zgodnie z 
prawem międzynarodowym 24-godzinny postój w neutralnym porcie. Dopiero po upływie 
tego czasu okręt będzie musiał wyjść na morze lub być internowany. Tak więc na lądzie 
trwały jeszcze wysiłki ambasadora zmierzające do podważenia decyzji władz urugwajskich, 
kiedy nowy meldunek Harwooda całkowicie zmienił sytuację. Wynikało z niego, że cała 
artyleria raidera jest w zupełnym porządku i że może on sobie z łatwością wywalczyć drogę 
na otwarty ocean, eskadra Harwooda zaś w obecnym stanie nie może mu w tym przeszkodzić. 
Od tego momentu brytyjski ambasador robił wszystko, aby zatrzymać "Grafa Spee" w porcie. 
Oczywiście oficjal- 
50 
nie  podtrzymywał nadal  swoje nieszczere  już żądanie, aby korsarz natychmiast wyszedł na 
morze. Był to jednak bluff obliczony na wpojenie w Niemców przekonania, że tuż za 
falochronami portu znajduje się potężna flota czyhająca tylko na pojawienie się   
niemieckiego pancernika. Jednocześnie kapitanowie wszystkich angielskich  statków   
handlowych  przebywających   aktualnie w Montevideo otrzymali polecenie stawienia się u 
ambasadora. Tam dowiedzieli się, że jeden z ich statków, bez względu na to, czy ukończył 
załadunek, czy nie, czy jest gotowy do wypłynięcia, czy nie, natychmiast musi opuścić port. 
Wybór padł na s/s "Ashworth". Godzinę później statek ten był już ledwie widoczny na 
horyzoncie. Teraz ambasador odetchnął. 
Zgodnie  z  prawem  międzynarodowym "Graf  Spee" musiał  pozostawać od tej chwili w 
Montevideo dalsze 24  godziny. Odpowiednie  klauzule  przewidują bowiem, że   jeżeli   jakiś  
statek handlowy  jednej  z  wojujących stron opuści neutralny port, okręt wojenny drugiej nie 
może wyjść z niego wcześniej niż po upływie jednej doby. Brytyjczycy niezwłocznie 
powołali się na ten przepis, a rząd Urugwaju  skwapliwie poszedł im na rękę. Co  prawda  
urugwajski   minister  spraw  zagranicznych nie  miał  w  tym  okresie  łatwego   życia,  bo  
zjawił  się wówczas u niego dla odmiany ambasador niemiecki, który   uroczyście   
zaprotestował   przeciw   przetrzymywaniu "Grafa Spee". Nie zdziałał jednak nic,  gdyż takie 
postępowanie znajdowało pokrycie we wspomnianej klauzuli, respektowanej na całym 
świecie. 
Mr Millington-Drake, ambasador brytyjski w Urugwaju, zacierał ręce. W kilka godzin po 
wyjściu s/s "Ashworth" wysłał on z portu jeszcze jeden angielski statek handlowy. Zamierzał 
on tę taktykę stosować nadal i przy życzliwym stosunku rządu urugwajskiego był 
51 
niemal pewien, że uda mu się zapobiec opuszczeniu Montevideo przez "Grafa Spee" tak 
długo, jak długo wymagać tego będą interesy brytyjskie. 
W tym czasie wiadomość o walce eskadry Harwooda z niemieckim raiderem obiegła cały 
świat. Rozgłośnie i dzienniki wszystkich krajów podawały na czołowych miejscach 
komentarze tej bitwy. Wywołała ona ogromne wrażenie, zwłaszcza w Niemczech. Oto 
osławiony kolos, jeden z najsilniejszych okrętów świata, pokonany został przez fazy słabe 
krążowniki. Minister propagandy Trzeciej Rzeszy, dr Goebbels, zareagował natychmiast. 
Zaczął trąbić na cały świat, o nieludzkim postępowaniu Anglików, którzy samotny okręt 
niemiecki zaatakowali przeważającymi  siłami  swej   potężnej  floty. 
Admiralicja brytyjska poinformowana o aktualnym stanie rzeczy zareagowała inaczej. Z jej 
inspiracji rozgłośnie radia BBC nadały audycję, z której wynikało, że w najbliższym czasie 
flota brytyjska dokończy swego dzieła. Potężne okręty zgrupowane w pobliżu Montevideo 
lada chwila zatopią "Grafa Spee", gdyż kończy się już jego pobyt w porcie. Audycja ta 
obliczona była przede wszystkim na wprowadzenie w błąd Niemców. Była jednak 
zredagowana tak sugestywnie, że Montevideo zaroiło się od dziennikarzy i sprawozdawców 
radiowych z różnych stron świata. Wszyscy chcieli być świadkami ostatnich chwil potężnego 
dotąd korsarza. 

background image

Ogólnej psychozie uległy nawet załogi dwóch patrolujących okrętów Harwooda, które 
bezpośrednio po audycji wyległy na pokłady, aby zobaczyć mityczne okręty. 
Licznie zgromadzeni korespondenci nieświadomie oddali Brytyjczykom dalsze usługi. W 
bulwarowych dziennikach  amerykańskich  zaczęły  ukazywać   się  wstrząsa- 
52 
jące reportaże o krwiożerczych kolosach, czekających tylko chwili, w której nieszczęsny 
korsarz wytknie nos z neutralnego portu. Inne korespondencje donosiły, że groźny "Renown" 
odkotwiczył już z miejsca swego postoju w pobliżu Rio de Janeiro i z największą szybkością 
spieszy w rejon La Platy. Były (to oczywiście wiadomości nieprawdziwe, jakkolwiek do dziś 
dnia pokutuje legenda o zgrupowaniu ogromnych sił brytyjskich w tym akwenie. Wywodziła 
się ona stąd, że dziennikarze nie mieli możności wypłynięcia na morze, a informacje czerpali 
od nader usłużnych urzędników angielskiej ambasady, którzy celowo wprowadzali ich w 
błąd. 
Doniesienia prasy i radia wywierały deprymujący wpływ tak na Langsdorffa, jak i na jego 
zwierzchników w Berlinie. Były one tym bardziej przygnębiające, że oglądane wcześniej 
(rankiem 14 grudnia) uszkodzenia poniesione przez "Grafa Spee" okazały się poważniejsze, 
niż należałoby przypuszczać. Artylerzyści angielscy strzelali jednak celnie. (Uzyskali oni w 
czasie bitwy około 60-70 bezpośrednich trafień.) Specjaliści sprowadzeni na pokład "Grafa 
Spee" orzekli, że doprowadzenie   pancernika   do   stanu   sprzed  bitwy  musi  zająć 
około 14 dni. 
Dr Langmann, ambasador Trzeciej Rzeszy w Montevideo, rozpoczął niezwłocznie starania o 
zezwolenie Urugwaju na pobyt "Grafa Spee" w porcie przez cały ten okres. Taktyka 
Niemców nie była wówczas wyraźnie skrystalizowana, prawdopodobnie pragnęli oni grać na 
zwłokę w nadziei, że zdarzy się coś, co zmieni sytuację na ich korzyść. W teorii istniały 
przecież szanse, że w okolice La Platy zdołają przybyć niemieckie okręty podwodne, które 
zaatakują mityczną koncentrację angielskiej floty, umożliwiając w ten sposób raiderowi 
wyjście z Montevideo. 
Oficjalnie Niemcy żądali dla pancernika dwutygodniowego pobytu w porcie. Skoro jednak 
Niemcy czegoś prag- 
53 
nęli, to ambasador brytyjski czuł się oczywiście w obowiązku gorąco zaprotestować przeciw 
temu, chociaż przedłużenie pobytu raidera odpowiadało także Brytyjczykom. Złożył więc 
stanowczy protest. Biedni Urugwajczycy znaleźli się między młotem i kowadłem. Wreszcie 
po długich debatach zagwarantowano Niemcom pobyt pancernika w porcie Montevideo na 
przeciąg 90 godzin. Załoga "Grafa Spee" rzuciła się gorączkowo do naprawiania uszkodzeń, 
które poniósł pancernik. Usuwano częściowo zniszczone nadbudówki, wymieniano przewody 
elektryczne, rurociągi i niwelowano inne skutki angielskich pocisków. Marynarze niemieccy 
pracowali jednak bez zapału. Zdemoralizowani ucieczką przed okrętami wroga, z niechęcią 
myśleli o czekającej ich bitwie. 
Haider bezpośrednio po zawinięciu do portu uzupełnił paliwo pobierając go z niemieckiego 
statku zaopatrzeniowego "Tacoma". Langsdorff w zasadzie mógł więc wyjść z Montevideo w 
każdej chwili. Decyzja ta jednak nie zależała już od niego. Był teraz w kontakcie z admirałem 
Raederem i wszelkie jego posunięcia były już dyktowane z Berlina. 
Krążyły nawet pogłoski, że sam Hitler odbył telefoniczną rozmowę z komandorem. Rzekomo 
miała mieć ona bardzo przykry przebieg dla Langsdorffa. Hitler w obelżywych słowach 
zarzucał mu tchórzostwo i gromił za schronienie się do neutralnego portu w ucieczce przed 
słabszym przeciwnikiem. 
W tym czasie nastąpiły dwa wydarzenia. Zwolnieni zostali jeńcy z angielskich statków 
handlowych, więzieni dotychczas pod pokładem "Grafa Spee", oraz odbył się uroczysty 
pogrzeb poległych członków załogi raidera. 

background image

Marynarze angielscy o zmianie swego losu dowiedzieli się 14 grudnia rano z ust oficera, 
który dotychczas się nimi opiekował. Ten zakomunikował im krótko: "Dżentel- 
54 
tneni,   jesteście   wolni,   zawinęliśmy do Montevideo". W tym samym czasie ustała wibracja 
potężnych maszyn okrętu  i  kolos   znieruchomiał.   W   ciągu   kilku   sekund jeńcy 
wyskoczyli ze swych hamaków. Jeden z nich dopadłszy skylightu wrzasnął: "To prawda, 
poznaję światła  Monte!"   Anglicy  zarzucili  teraz  pytaniami  oficera. | Ten   zrelacjonował   
im   pokrótce   bitwę,   wspominając o ośmiu torpedach angielskich, których uniknął korsarz. 
Niektórzy   z  byłych   jeńców,   a  wśród  nich   kapitan "Africa Star" Dove, pragnęli przed 
opuszczeniem okrętu pożegnać   Langsdorffa,   który  mimo  wszystko   potrafił wzbudzić ich 
sympatię. W rozmowie, która się wywiązała, Langsdorff zdradził swe niezadowolenie ze swej 
załogi, którą nazywał "biedni chłopcy". Komandor mówił również, że jakkolwiek pragnąłby 
wyjść w morze, to jednak stan fizyczny i psychiczny załogi okrętu nie pozwala mu tego 
zrobić. Według jego własnych słów wyjście w tych warunkach z portu "byłoby 
samobójstwem". 
Kapitan Dove, żegnając Langsdorffa po raz ostatni, zapamiętał  go jako uśmiechniętego, lecz   
jednocześnie znużonego i przygnębionego człowieka. W dniu 15 grudnia czekał dowódcę 
"Grafa Spee" jeszcze jeden trudny obowiązek. Miał on pochować 37 marynarzy zabitych w 
bitwie z okrętami brytyjskimi. 
Pogrzeb przebiegał w sposób uroczysty. Urugwajczycy zezwolili, aby odbył się z pełnymi 
honorami wojskowymi. Żałobny kondukt,  poprzedzany  orkiestrą z pancernika, przeszedł 
ulicami miasta wzbudzając ogromne zainteresowanie. Za trumnami postępował Langsdorff w 
białym uniformie ze wszystkimi odznaczeniami oraz miejscowa kolonia niemiecka, 
pracownicy ambasady i kompania honorowa   marynarzy   "Grafa   Spee". Przebieg   
pogrzebu relacjonowany był przez wielu dziennikarzy, operatorzy filmowi nakręcali setki 
metrów filmów, fotografie z uroczystości wraz  z  komentarzami  obiegały  prasę   całego 
55 
świata. Jedno zwłaszcza zdjęcie intrygowało wówczas zainteresowanych. Przedstawiało 
ostatnie pożegnanie zmarłych nad otwartymi grobami. Wszystkie ręce obecnych dostojników 
niemieckich cywilnych i wojskowych v-zniesione były w faszystowskim pozdrowieniu z 
wyjątkiem jednej. Ręka komandora Langsdorffa przylegała do czapki. 
Pogrzeb poległych marynarzy obok zwykłych w takich razach opisów i 'komentarzy dał 
aparatowi propagandowemu obu stron okazję do preparowania przedziwnych wiadomości. Z 
Berlina na przykład donoszono, że Anglicy z Montevideo znieważali groby poległych 
Niemców i rzucali na mogiły zdechłe psy. Londyn zaś nie pozostawał dłużny i informował, że 
nie wszystkie trumny zawierały zwłoki poległych. Sugerowano, że niektóre z nich wypełniały 
broń i amunicję, która miała być później wydobyta na użytek niemieckiej Piątej Kolumny w 
Urugwaju. 
Obie te informacje były jednakowo prawdziwe... i obie nie doczekały się potwierdzenia. 
Podczas gdy w Urugwaju dyplomaci angielscy i niemieccy toczyli ze sobą w gmachu 
Ministerstwa Spraw Zagranicznych zaciekłe walki podjazdowe, w obu zainteresowanych 
krajach świętowano orężne sukcesy. Jak zwykle w takich wypadkach, okazało się, że w 
bitwie pod La Plata zwyciężyli jednocześnie i Niemcy, i Anglicy. 
Prasa berlińska donosiła z dumą, że "Graf Spee" rozbił w puch eskadrę brytyjską i bez 
draśnięcia niemal zawinął do Montevideo w celu pobrania ropy i żywności. Dalsze 
komunikaty głosiły: "Ciężki ogień naszego pancernika zamienił HMS "Exeter" w ledwo 
utrzymujący się na wodzie wrak". "Według nie potwierdzonych informacji 
56 
z ostatniej  chwili zatonął krążownik  "Achilles" Anglicy znowu zachłystywali się dzielnością 
swoich marynarzy, którzy zmusili silniejszego przeciwnika do szukania schronienia w 

background image

neutralnym porcie. Tak więc była zjedna tylko bitwa, natomiast dwa oczywiste zwycięstwa. I 
Tymczasem w okolicy ujścia La Platy ciągle widniały szare sylwetki okrętów Harwooda 
patrolujących cierpliwie trzy tory wodne prowadzące do Montevideo. W nocy z 14 na 15 
grudnia przybył z Wysp Falklandzkich niecierpliwie oczekiwany krążownik "Cumberland". 
Angielski dowódca rozporządzał teraz prawie taką samą siłą, z jaką przystąpił do bitwy. 
Załogi jego okrętów w oczekiwaniu  na wyjście  raidera żyły w  ciągłym  napięciu. "Graf   
Spee"  tkwił  jednak w  porcie. Codziennie  wiele oczu w Montevideo śledziło ruchy 
patrolującej eskadry. Doszło nawet do tego, że na  pokładzie "Grafa  Spee" niedwuznacznie    
zidentyfikowano   wśród   niej    sylwetki "Ark Royal" i "Renown". Nigdy już zapewne nie 
zostanie ustalone, w jaki sposób mogło dojść do tak poważnego błędu w obserwacji bądź co 
bądź fachowej. Jednak fakt pozostał faktem. 
W tym czasie BBC ciągle podtrzymując swój gigantyczny bluff nadało ostrzeżenie dla 
"wielkich" brytyjskich sił w akwenie La Platy, że w rejonie tym pojawiły się nieprzyjacielskie 
okręty podwodne. Zaraz potem poszedł na antenę uspokajający komunikat Admiralicji, że 
kieruje ona tam w celu ochrony dużych okrętów całą flotyllę niszczycieli. W ten sposób nie 
istniejące niszczyciele miały bronić nieobecne kolosy zwalczając również mityczne okręty 
podwodne. Być może, że ta właśnie audycja zadecydowała ostatecznie o losach "Grafa Spee". 
W Berlinie odbywały się bowiem w tych dniach gorączkowe narady. Raeder meldował 
Hitlerowi, że Langsdorff pragnie jednak wywalczyć drogę dla swego okrętu łamiąc angielską 
blokadę. Z drugiej strony, wskazywał 
57 
na ogromne trudności w przeprowadzeniu tej akcji (uwierzył bowiem podobnie jak i 
Langsdorff w nie istniejącą koncentrację brytyjskich sił morskich). Jeżeli zaś "Graf Spee" nie 
opuści w oznaczonym czasie Montevideo, zostanie internowany. Trzecią ewentualnością 
mogło być tylko samo zatopienie okrętu. 
Langsdorff jednak nie chciał tego zrobić. Pod jego kierunkiem załoga raidera pracowała w 
szalonym pośpiechu, aby w jak największym stopniu przygotować okręt do wyjścia na morze. 
Dowódca ,,Grafa Spee" pragnął przejść przynajmniej do portu w Buenos Aires, ponieważ 
władze argentyńskie wyraźnie sympatyzowały z Niemcami. Wypad ten planowany był na 16 
grudnia w nocy. 
Plany niemieckie zawiodły jednak na całej linii. Decydujący cios projektom Langsdorffa 
zadał brytyjski attache morski. W dniu 16 grudnia o godzinie 18 polecił on wypłynąć z 
Montevideo jeszcze jednemu statkowi handlowemu. Znaczyło to, że "Graf Spee" nie był w 
stanie wyjść z portu wcześniej niż 17 grudnia o 18.15. Tymczasem udzielony mu azyl 
kończył się tego samego dnia o 20. Raider nie mógł więc wymknąć się z portu pod osłoną 
ciemności, musiał spotkać się z wrogiem przy dziennym świetle. Langsdorffowi opadły ręce. 
W tej sytuacji Hitler zadecydował, że "skoro "Graf Spee" nie ma szans w walce z okrętami 
angielskimi, Langsdorff musi go zatopić". 
Postanowienie to nie wypływało oczywiście z troski o życie niemieckich marynarzy. Decyzja 
ta była podjęta ze względów czysto politycznych. Niemcy nie mogli uzyskać zwycięstwa, 
pragnęli więc pozbawić go również Anglików. Samo zatopienie "Grafa Spee" odebrałoby 
Brytyjczykom ich zdobycz i dawało propagandzie angielskiej mniejsze pole do popisu niż 
wówczas, gdyby okręt zatonął w bitwie. 
58 
Na pokładzie ,,Grafa Spee” Langsdorff  zebrał  starszych oficerów na ostatnią odprawę. 
Przebiegała ona w atmosferze przygnębiającej. Internowanie okrętu nie wchodziło w rachubę. 
(zabraniał Berlin) Postój w porcie dobiegł końca. Szanse przebicia się do Buenos Aires żadne. 
Pozostało jedno tylko wyjście. 
 

background image

Przeciwnik Langsdorffa komandor  Harwood  znajdował się w tym czasie w zupełnie 
odmiennym nastroju. 16 grudnia o godzinie 17.17 dotarła do niego bowiem depesza 
Pierwszego Lorda Admiralicji (godność tę piastował  wówczas  Winston  Churchill),   
wyrażająca   pełne uznanie Admiralicji dla niego i dla poczynań jego eskadry w walce z 
niemieckim raiderem. Ponadto zaś zawierała  ona  awans komandora do stopnia 
kontradmirała Floty  Jego Królewskiej Mości. Niezależnie  od  awansu wdzięczna   ojczyzna  
nagrodziła  Harwooda  i   dowódców trzech  okrętów  jego  eskadry  Orderem Łaźni wraz  ze 
związanym z nim tytułem szlacheckim. 
Zaszczyty te wpłynęły niezwykle dodatnio na morale brytyjskich marynarzy szykujących się 
do ostatecznej rozprawy z niemieckim pancernikiem.                             
Mijały ostatnie godziny przed decydującym rozstrzygnięciem. Anglicy wciąż jeszcze nie znali 
prawdziwych zamiarów Langsdorffa. 
 
                                                                       9 
 
 
                                            OSTATNI REJS KORSARZA 
 
W Montevideo nastał pamiętny dzień 17 grudnia. Była to akurat niedziela. Pogoda 
zapowiadała się wspaniale. Gorące południowe słońce rozświetlało białe mury stolicy. Od 
rana dało się już zauważyć pewne podniecenie w mieście. Tłumy obserwatorów wypełniały 
port, z zaciekawieniem obserwując wszelki ruch na pokładzie "Grafa Spee". Sprawozdawcy 
radiowi i dziennikarze szaleli. Wszystkie radiostacje amerykańskie przerywały co chwila 
swoje programy, nadając jakieś nowe szczegóły i szczególiki o zbliżającym się widowisku. 
Wiadomo już było, że Anglicy zaatakują raidera natychmiast po opuszczeniu przez niego 3-
milowego pasa wód terytorialnych. 
Ze szpalt gazet krzyczały wielkie nagłówki: "Anglicy kończą swą śmiertelną wachtę przy 
"Spee"", ""Admiral Graf Spee" musi opuścić Montevideo dzisiaj o 20", "Ozy wyjdzie dziś w 
morze niemiecki korsarz?" 
Po mieście krążyły najbardziej fantastyczne pogłoski. Na pancerniku jakoby wybuchł bunt 
marynarzy, którzy nie chcieli iść do walki. Mówiono, że angielskie okręty zaatakują "Grafa 
Spee" w porcie przed upływem udzielonego azylu. Dziennik "El Pueblo" podawał swoim 
czytelnikom słowa Langsdorffa: "Jeżeli nie będę mógł przejść przez blokadę Anglików, 
zatopię swój okręt o godzinie 20", Po południu napięcie .sięgało szczytu, 
60 
Admirał Harwood, który był w stałym kontakcie radiowym z lądem, otrzymywał stałe 
meldunki od brytyjskiego attache morskiego. 
Rano dowiedział się z nich, że "Graf Spee" oddał część swych urządzeń i wyposażenia na ląd. 
Mogło to oznaczać, że okręt do bitwy nie pójdzie, uwaga jednak na pokładach angielskich 
okrętów nie osłabła, mógł to być podstęp. Następny meldunek (przekazany także do 
wiadomości publicznej) mówił, że 300 marynarzy niemieckich opuściło pokład raidera 
przenosząc się na zacumowany obok niemiecki statek zaopatrzeniowy "Tacoma". O 17.20 
dotarł do dowódcy eskadry kolejny meldunek: "Dalsza partia 700 marynarzy z załogi wraz z 
bagażem pancernika przeszła na "Tacomę"". Sytuacja zaczęła się wyjaśniać. Okręt 
przygotowywano do zatopienia. Harwood natychmiast podciągnął swoje okręty bliżej 
Montevideo. Zamiarem jego było wtargnięcie na pokład raidera na krótką chociaż chwilę, 
zanim spocznie on na dnie. Byłby to duży sukces propagandowy. 
Tymczasem Langsdorff oficjalnie zakomunikował w kapitanacie portu, że zamierza opuścić 
swoje miejsce postoju punktualnie o 18.15. Wieść ta lotem błyskawicy obiegła całe miasto i 
natychmiast została przekablowana na wszystkie strony świata. Wkrótce potem na okręcie 

background image

spuszczono z głównego masztu hitlerowską banderę, rozległ się zgrzyt łańcuchów 
kotwicznych, na powierzchni ukazała się najpierw jedna kotwica, potem druga i szare cielsko 
pancernego kolosa oderwało się od nabrzeża kierując się w stronę oczekujących nań wrogów. 
Na lądzie zapanowało poruszenie, osiemsettysięczny tłum zafalował, ludzie gniotąc się i 
popychając zachowali jednak głębokie milczenie. Patrzyli, jak dowódca okrętu ze szczupłą 
garstką załogi nie przekraczającą 60 oficerów i marynarzy kierował swój okręt na ostatni bój, 
fama głosiła bowiem, że Langsdorff i towarzyszący mu ochot- 
61 
nicy postanowili zginąć w walce wraz ze swoim okrętem. Jedynie kilkunastu sprawozdawców 
radiowych wrzeszczało co sił w mikrofony przekazując swoje wrażenia milionom słuchaczy. 
Na okrętach brytyjskich ogłoszono alarm bojowy. Langsdorff wyprowadził tymczasem 
pancernik z portu bez pomocy holowników. Raidera poprzedzały tylko dwa holowniki i duża 
barka płynąca pod banderą argentyńską. Intrygowały one niezmiernie zgromadzoną 
publiczność. Bezpośrednio po wyjściu ,,Grafa Spee" również "Tacoma" podniosła kotwicę i 
ruszyła za pancernikiem. 
W oddali widać było małe sylwetki angielskich krążowników spieszących na spotkanie 
raidera. Nagle w powietrzu pojawił się angielski samolot. Był to już moment za silny dla 
wielu spośród gapiów. Gazety doniosły następnego dnia, że zanotowano wśród 
wielotysięcznej rzeszy ludzi kilka wypadków zawału serca. 
Samolot jednak nie zaatakował raidera. Zgodnie z rozkazami Harwooda wystartował on z 
pokładu "Ajaxa" w celach rozpoznawczych. Nie naruszając obszaru powietrznego Urugwaju 
pilot raportował wyłącznie admirałowi poruszenia ,.Grafa Spee". zwracając szczególną uwagę 
na to, czy przypadkiem załoga raidera nie przejdzie nagle z powrotem z "Tacoma" na pokład 
pancernika. 
Jeden z kolejnych meldunków pilota wstrząsnął admirałem. Pilot donosił: "Spee" wykonał 
nagły zwrot na zachód, wchodzi na tor wodny prowadzący do Buenos Aires". A więc raider 
nie idzie do walki, a więc dowódca nie zamierza go zatopić, a więc pancernik zamierza 
przejść do innego, bardziej przyjaznego portu! Eskadra krążowników brytyjskich zwiększyła 
szybkość. Niepotrzebnie. 
Zaraz niemal po zmianie kursu "Graf Spee" wytracił szybkość, a potem całkiem zastopował 
rzucając kotwicę. 
62 
Teraz już tylko pilot samolotu mógł obserwować dokładnie dalsze wydarzenia. Zobaczył on, 
jak dwa argentyńskie holowniki i barka podeszły do burty raidera. Zeszło do nich kilkunastu 
ludzi, reszta pod kierunkiem Langsdorffa przygotowywała okręt do wysadzenia w powietrze. 
Ciężka to musiała być dla nich praca. Własnoręcznie przygotowywać zagładę okrętu, na 
którym się pływało, nie było łatwo. Wysiłek ten miał potężną jednostkę zamienić w 
bezużyteczny wrak. 
A Langsdorff?... Jakie musiały być myśli tego człowieka w tym krytycznym momencie? 
Zapewne już wówczas nosił się on z projektami, które jego osobisty los związały na zawsze z 
losem okrętu, którym dowodził. Langsdorff schodząc z opustoszałego okrętu wyglądał jak 
cień samego siebie. 
Rozpoczął się ostatni akt tragedii. "Tacoma" i towarzyszące jednostki odsunęły się na 
bezpieczną odległość. Tego dnia zachód słońca nastąpić miał o 20.54. Dokładnie ten sam czas 
wyznaczył Langsdorff na zagładę swego okrętu. Biegły sekundy, i nagle z wnętrza "Grafa 
Spee" buchnęła potężna eksplozja. Pancerny pokład otworzył się jakby pchnięty od środka 
ogromną pięścią, jakieś szczątki rzucone z ogromną siłą frunęły wysoko w niebo, głuchy 
grzmot przetoczył się po spokojnej wodzie. Pancernik w jednej chwili od dziobu do rufy 
stanął w ogniu. Wieczorne niebo stało się czarne od pokrywającego je coraz szybciej dymu. 

background image

Na pokładzie .,Tacomy" i jednostek argentyńskich w milczeniu salutowano tonący okręt. Za 
horyzontem niknął właśnie ostatni rąbek zachodzącego słońca. Opisy   zatopienia   "Grafa   
Spee" zajmowały jeszcze czołowe miejsca na szpaltach gazet całego świata, kiedy 
z Buenos Aires przyszła następna sensacyjna wiadomość: "Komandor Langsdorff  popełnił  
samobójstwo! "Przeżył on swój okręt zaledwie o trzy dni i w dniu 20   grudnia 1939  roku  po  
pożegnaniu  z załogą,. którą 
63] 
 
zdemobilizowano, zastrzelił się w swoim pokoju przydzielonym mu w Morskim Arsenale w 
Buenos Aires. Pogrzeb odbył się na miejscowym cmentarzu. 
Tak zakończyła się pierwsza w II wojnie światowej bitwa morska, która przez trzy miesiące 
utrzymywała w napięciu wiele milionów ludzi na świecie. W zmaganiach tych większą rolę 
odegrały ostatecznie słowa niż huk okrętowych dział. 
 
 

                        

 

 
 

background image