Rodzina albo odpowiedzialność,
samotność albo niewola
Wolne osoby w sieci rodzinnych zależności albo samotne jednostki
poddane opresyjnej władzy – alternatywa kreślona przez Chantal
Delsol wyraża przekonanie, że ludzki wymiar indywidualizmu może
ocalić jedynie rodzina oparta na małżeństwie. Tylko chrześcijańskie
rozumienie wolności pozwala wychować ludzi na prawdziwie
wolnych, czyli noszących prawo w sercu.
Muszę przyznać, że jako człowieka z jednej strony parającego się
nauką, z drugiej zaś, pełniącego funkcje matki, żony i ochmistrzyni w
jednym, wyjątkowo cieszą mnie teoretyczne wywody, które dają się z
pożytkiem zastosować w życiu. Odsłaniając sens zwykle ukryty pod
rwącym nurtem codzienności, znacznie ułatwiają one życiową praxis
– tę ginącą sztukę słusznego, celowego działania. Z tego względu
cenię twórczość francuskiej filozof Chantal Delsol. Na kartach
szczególnie cennej książki Kamienie węgielne. Na czym nam zależy?
(Znak, 2018) podejmuje ona próbę ustalenia, które elementy
zachodniej kultury są niezbywalne, abyśmy mogli ją również w
przyszłości nazywać europejską. To wskazówka, co powinniśmy za
wszelką cenę docenić i zachować, aby nie ocknąć się lada dzień w
środku zupełnie obcego nam społeczeństwa i świata.
Jednym z pojęć silnie kształtujących nasze europejskie myślenie jest
indywidualizm. Europejczycy w szczególny sposób czują się osobami –
cenimy wolność, swobodną inicjatywę, autonomię, niepowtarzalność.
Nasza edukacja, kultura i myśl polityczna od wieków hołubią te
wartości, wskazując je jako istotę bycia człowiekiem. Coraz częściej
jednak indywidualizm bywa nie szacunkiem dla osoby, ale apoteozą
jednostki – podmiotu nie tyle wolnego, co całkowicie niezależnego:
od relacji społecznych i rodzinnych więzi. Jak pisze Delsol, jednostka
wszystkie swoje kaprysy chce przekształcać w prawa i unika wszelkiej
odpowiedzialności. Na naszych oczach dobro wyradza się w coś
niepokojącego. Nie umiemy go ocalić, bo nie doceniamy już jego
istoty.
Pojęcie osoby mocno związane jest z chrześcijaństwem – religią
opartą na relacji miłości i odpowiedzialności. Chrystus naucza o relacji
Boga Ojca z konkretnym człowiekiem – tak głębokiej, że wręcz
zrywającej naturalne więzi i wynikającą z nich odpowiedzialność.
Opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje
jednym ciałem (Mt 19, 5). Kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem,
siostrą i matką (Mk 3, 35). Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż
Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż
Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10, 37).
Nowy Testament więzy krwi zastępuje więzami wiary. Ta jednak
nakazuje powrót do relacji. Jako dalszą drogę doskonałości wskazuje
wolną decyzję o miłości i odpowiedzialności za tych, z którymi Bóg
nas połączył na ziemi. Chantal Delsol uświadamia, że indywidualizm,
którego początków dopatrujemy się w „oświeceniu”, nader wiele
zawdzięcza chrześcijaństwu. Sycąc kulturę Zachodu nauką o Bogu,
który każdego człowieka wzywa po imieniu, musiało ono doprowadzić
do przyznania autonomii każdej bez wyjątku jednostce ludzkiej.
Indywidualizm wyłącznie chrześcijański
Współcześnie nie mamy wątpliwości, że wszyscy jesteśmy osobami,
czyli istotami zdolnymi do samodzielnego kształtowania swojego
losu, do podejmowania działań, które zależą tylko od nas, i do
ponoszenia ich konsekwencji. Tę zdolność wywodzimy z przekonania
o posiadanym przez każdego sumieniu. Sumienie jest fundamentem
prawa, którego udzielamy nawet własnemu dziecku – pójścia drogą
uznaną przez samego siebie za właściwą, nawet wówczas, gdy trzeba
przeciwstawić się woli rodziny czy narodu, prawu, zwyczajom, a
nawet religii. Strzeżemy wolności sumienia, pomni na osobistą
odpowiedzialność człowieka przed Bogiem. Jego słońce wschodzi nad
dobrymi i złymi – to jest fundament autonomii, jaką przyznajemy
każdej istocie ludzkiej, od poczęcia aż po jej ostatnie chwile. Taki jest
chrześcijański fundament indywidualizmu w kulturze Zachodu.
Uświadomienie sobie tego przekonuje, jak rozstrzygające dla kultury
jest ocalenie w indywidualizmie tego, co chrześcijańskie. Problem
bowiem rodzi się wówczas, gdy wyrosłe na gruncie wiary
fundamentalne przekonania tracą swoje religijne odniesienie, nie
tracąc fundamentalnego charakteru. Czym staje się kultura oparta na
bezdyskusyjnym szacunku dla osobistego sumienia, ale pozbawiona
wiary w Boga? Dyktaturą wolności.
Odrzucenie Boga wynika z pragnienia, by odrzucić odpowiedzialność:
najpierw przed Bogiem, później przed drugim człowiekiem, wreszcie
– przed samym sobą. Człowiek dziś swoją wartość pragnie postrzegać
nie przez pryzmat autonomii (czyli umiejętności podejmowania
niezależnych decyzji w sytuacji przyjętej i pielęgnowanej zależności),
lecz jako totalną niezależność (czyli brak związania jakąkolwiek
relacją). Tak rozumiana kultura wolności nie kształtuje już osób, lecz
replikuje jednostki. Generuje społeczeństwo, które gloryfikuje prawa,
ale odrzuca odpowiedzialność. Jak próbuje nas przekonać ostatnie
półwiecze, prawdziwym zniewoleniem nie jest już przemoc innego
narodu, ucisk prawa czy bezprawie, lecz nieznośna odpowiedzialność
przed innymi i samym sobą. Człowiek współczesny tak ubóstwił
niezależność, że uparcie wyzwala się nawet od własnej tożsamości:
rasy, imienia, twarzy, płci, wreszcie od własnego istnienia (vide:
eutanazja). Oto prawdziwe zombie zachodniej kultury.
Tylko rodzina uczy autonomii
Jeśli ludzie chcą być wolni, muszą wierzyć – głosił Alexis de
Tocqueville. Ludzka ułuda mocy i władzy jest tak potężna, że –
niekontrolowana – niszczy człowieka. Pozostać osobą ma szansę ten,
kto w imię uznanej odpowiedzialności przed Bogiem potrafi
sprawować władzę nad samym sobą, kto umie kontrolować własne
pragnienie wolności według przyjętych przez siebie zasad. Osobą jest
człowiek dojrzały. To dlatego oparta na indywidualizmie bez Boga
kultura Zachodu nie umie ukształtować przyszłych ojców i matek,
opiekuńczych córek i synów, a w konsekwencji również szczęśliwych
starców i dzieci. Wszystkie te role są bowiem owocem ludzkiej
dojrzałości.
Najlepszym środowiskiem zdolnym ukształtować człowieka do
autonomii, czyli indywidualizmu opartego na silnie zakorzenionym w
sumieniu prawie, jest rodzina. Tylko życie w atmosferze uczucia i
autorytetu, miłości i władzy, pozwala doświadczyć, czym w praktyce
jest wolność osobista. Nie da się jej pojąć bez praktyki posłuszeństwa
z miłości, dostępnej dzieciom dojrzałych i odpowiedzialnych
rodziców. Osiąganie dojrzałości jest doskonaleniem się w rozważnym
zarządzaniu własną wolnością i odpowiedzialnością za świat, w
którym żyję: za relacje, wspólnotę, środowisko. Dojrzewamy, ucząc
się na przykładzie relacji z rodzicami i pozostałymi członkami rodziny,
że władza de facto zawsze jest sztuką służenia. W rodzinie
doświadczamy, że służba jest wyrazem odpowiedzialności i
troskliwości, przejawem siły połączonej z miłością. Zaczynamy
delektować się własną siłą, odkrywając w sobie pierwsze pokłady
uczynności i troski względem rodzeństwa czy dziadków. Uczymy się
wymagać od siebie i czerpać z tego przyjemność. Rozwijamy się jako
ludzie.
Wyrzeczenie się wartości to niewola
Poza wolną, samostanowiącą rodziną opartą na małżeństwie
naturalne doświadczenie miłości i władzy, wolności i służby,
autonomii i odpowiedzialności jest wręcz niemożliwe. Z kolei brak
zrozumienia, że prawdziwa troska, dojrzałe opiekowanie się sobą,
polega na sprawowaniu czułej, ale i wymagającej władzy nad sobą, w
konsekwencji sprawia, iż rozrastają się społeczeństwa oparte na
jednostkach przekonanych, że to, co subiektywnie ważne: miłość,
wolność, niezależność, stoi w sprzeczności z tym, co obiektywnie
słuszne: z zobowiązującymi, trwałymi relacjami i odpowiedzialnością.
Przekonanie to coraz częściej próbuje się wręcz przeforsować jako
zasadę. Wezwanie do uszanowania wartości obiektywnych określa się
jako opresywne i aroganckie; nazywa się mową nienawiści i agresją.
Jednocześnie warto zauważyć, że w społeczeństwach, które dojrzałą
troskę o siebie zastępują kompulsywnym rozpieszczaniem siebie
(czyli wszelkiej maści konsumpcjonizmem), ludzie nader chętnie
cedują odpowiedzialność za swoje życie na instytucje: firmy
ubezpieczeniowe, maklerów giełdowych, coachów, trenerów,
osobistych lekarzy. Skłonni są przenieść prywatność do internetu,
kliknąć każde „zgadzam się”, żeby tylko zachować niezakłócony
dostęp do beztroskiej konsumpcji. Wobec zagrożenia przyjmą każdą
szczepionkę i zastosują każdą możliwą terapię, zaakceptują każde
ograniczenie, byle tylko nie musieli sami o sobie decydować i, co
więcej, brać odpowiedzialności za te wybory.
Jeśli ktoś nie nosi prawa w sobie, szybko znajdzie się ten, kto mu je
narzuci. Porzucając rolę rodziny w kształtowaniu pokoleń,
dokonujemy nie cichej rewolucji, ale całkowitej wymiany znanej nam
europejskiej kultury na jakąś inną, opartą na zupełnie obcym
paradygmacie. Wybieramy kulturę, która nie zna pojęcia dojrzałości
ani osoby. Wybieramy niewolę i samotność.
Kinga Wenklar – żona i matka. Etnolingwistka i publicystka.