background image

 Erle Stanley

GARDNER

Sprawa szantażowanego męża

 

Tłumaczyła Anna Rojkowska

„KB”

PRZEDMOWA

Mój   przyjaciel,   dr   Walter   Camp,   jest 

wybitną   postacią   w   dziedzinie   medycyny 

sądowej.

Jedną   z   jego   największych   zalet   jest 

spokojny,   beznamiętny   sposób,   w   jaki 

podchodzi  do  zagadnień  naukowych.   Trudno 

sobie wyobrazić, że dr Camp mógłby do tego 

stopnia stracić głowę, by pójść owczym pędem 

za opinią innych lub by na jego sąd wpłynęły 

sprawy natury osobistej czy finansowej.

Walter Camp zdobył  zarówno stopień 

doktora   medycyny,   jak   i   filozofii,   a   jednak 

pomimo  sukcesów zawodowych  i posiadania 

umysłowości   równie   pozbawionej   emocji   (i 

równie   dokładnej)   jak   maszyna   do   liczenia, 

pozostał serdeczny, przyjacielski i promieniuje 

ludzkim ciepłem.

Doktor   Camp   jest   jednym   z 

najwybitniejszych   toksykologów   w   kraju. 

Piastuje   stanowisko   profesora   toksykologii   i 

farmacji   na   Uniwersytecie   Illinois   i 

toksykologa   koronera   hrabstwa   Cook,   w 

którym leży rojna metropolia - Chicago.

Przez   kilka   ostatnich   lat   był 

sekretarzem   Amerykańskiej   Akademii   Nauk 

Sądowych. Nikt nie zgadnie, ile czasu, energii 

background image

i wysiłku poświęcił tej placówce, wspomagany 

przez swą prywatną sekretarkę Polly Cline.

Pomimo   osiągnięć   dr   Camp   pozostał 

skromny.  Lubi pracować wspólnie  z innymi, 

przy czym zawsze minimalizuje własny wkład 

w grupowy sukces.

Rzadko spotyka się takich ludzi, którzy 

posiadają   umiejętność   doprowadzania   spraw 

do   końca   oraz   stanowczość   konieczną   do 

pracy w grupie i którzy potrafią koordynować 

zadania wykonywane przez innych.

W   tym   roku   dorocznemu   zebraniu 

Akademii   Nauk   Sądowych   przewodzili:   dr 

Camp   (sekretarz),   profesor  kryminalistyki   na 

Uniwersytecie   North   Western   Fred   Inbau 

(przewodniczący)   i   szef   wydziału   medycyny 

sądowej   na   Uniwersytecie   Harvarda   dr 

Richard Ford (szef programowy). Uczestnicy 

spotkania   mogli   się   przekonać,   że   była   to 

jedna   z   najbardziej   inspirujących   sesji 

poświęconych   tak   szerokiemu   wachlarzowi 

zagadnień. Stało się to możliwe głównie dzięki 

temu,   że   współpraca   trójki   organizatorów 

przebiegała   gładko   i   była   tak   doskonale 

skoordynowana i wydajna, iż wielu z nas nie 

zdawało   sobie   sprawy,   że   zajęło   im   to   tyle 

godzin   przygotowań,   pracy   i   niemal 

nieustannych konsultacji.

Doktor   Camp   przyczynił   się   do 

rozwiązania   wielu   spektakularnych   spraw,   w 

których   ktoś   mniej   opanowany,   mniej 

obiektywny,   czułby   się   zbity   z   tropu. 

Przypomnę   choćby  sprawę   Ragena,   kiedy  to 

próbowano   udowodnić,   że   zastrzelony 

mężczyzna naprawdę zmarł w wyniku zatrucia 

background image

rtęcią.   Albo   sprawę   gangstera   oczekującego 

egzekucji, który zdołał umknąć przeznaczeniu, 

podobno dzięki śmiertelnej dawce strychniny.

Doktor Camp, będąc arbitrem w tych 

sprawach, postępował w sposób przynoszący 

zaszczyt   najlepszym   tradycjom   nauk 

sądowych.   Nie   pozwolił,   by   jego   sąd 

kształtowały

 

pogłoski,

 

naciski 

zainteresowanych  stron czy opinia publiczna. 

Rozważał   przedstawione   zagadnienia   jak 

naukowiec i rozwiązał je jak naukowiec.

Dedykuję   tę   książkę   mojemu 

przyjacielowi   Walterowi   J.   R.   Campowi, 

doktorowi medycyny i filozofii

Erie Stanley Gardner

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stewart G. Bedford wszedł do swego 

gabinetu,   odwiesił   kapelusz   i   zbliżył   się   do 

ogromnego   orzechowego   biurka,   które   rok 

temu dostał od żony na urodziny, i usiadł na 

fotelu obrotowym.

Niezawodna   i   kompetentna   osobista 

sekretarka   Elsa   Griffin   zostawiła   na   jego 

biurku poranną gazetę. Złożyła  ją tak, aby z 

pierwszej   strony   uśmiechała   się   do   niego 

fotografia żony.

Była to świetna fotografia Anny Roann 

Bedford,   dobrze   oddająca   charakterystyczny 

błysk w jej oczach i żywość usposobienia.

Stewart Bedford był niezwykle dumny 

z żony. Dumny i zarazem przejęty, że w wieku 

lat   pięćdziesięciu   dwóch   zdołał   poślubić 

kobietę   dwadzieścia   lat   od   siebie   młodszą   i 

uczynić ją promiennie szczęśliwą.

Bedford,   mając   bogactwo,   cenne 

kontakty zawodowe i wpływowych przyjaciół, 

nie   udzielał   się   zbytnio   towarzysko.   Jego 

pierwsza żona nie żyła od dwunastu lat. Po jej 

śmierci w kręgu znajomych zaczęto uważać go 

za   najlepszą   partię,   lecz   jego   swaty   nie 

interesowały.   Zajmował   się   wyłącznie   pracą, 

odnosił   coraz   większe   sukcesy   finansowe,   a 

coraz   wyższa   pozycja   w   świecie   biznesu 

napełniała jego serce niemal taką samą dumą, 

jaką   mógłby   odczuwać   na   widok   sukcesów 

syna, gdyby go miał.

I wtedy właśnie spotkał Annę Roann. 

W   jednej   chwili   całe   dotychczasowe   życie 

background image

przewróciło się do góry nogami. Po ognistych 

zalotach nastąpił szybki ślub w Nevadzie.

Anna cieszyła się pozycją towarzyską, 

którą   osiągnęła   poprzez   małżeństwo,   tak   jak 

dziecko   cieszy   się   nową   zabawką.   Bedford 

nadal zajmował się prowadzeniem interesów, 

choć   teraz   przestało   to   być   najważniejszą 

cząstką jego życia. Chciał dać żonie wszystko, 

czego tylko mogłaby pragnąć, a Anna

background image

Roann   pragnęła   niejednej   rzeczy.   Jej 

entuzjastyczna   wdzięczność   powodowała,   że 

stale   czuł   się   jak   kochający   ojciec   w   Boże 

Narodzenie.

Bedford   siedział   przy   biurku   i   czytał 

gazetę, kiedy do gabinetu wślizgnęła się Elsa 

Griffin.

-  Dzień   dobry,   Elso   -   powiedział.   - 

Dziękuję, że zwróciłaś moją uwagę na relację z 

przyjęcia mojej żony.

Uśmiechnął się z wdzięcznością.

Dla   Stewarta   Elsa   Griffin   była 

wygodna jak bonżurka i papucie. Pracowała u 

niego   od   piętnastu   lat,   znała   każdą   jego 

zachciankę   i   potrafiła   czytać   w   myślach. 

Bardzo, ale to bardzo ją lubił. Prawdę mówiąc, 

po śmierci żony przeżyli nawet krótki romans. 

Jej   spokojna   wyrozumiałość   była   dla   niego 

jedną   z   najważniejszych   rzeczy   w   życiu. 

Chciał   się   nawet   z   nią   ożenić   -   naturalnie 

zanim spotkał Annę Roann.

Bedford wiedział, że zachował się jak 

głupiec,   zakochując   się   bez   reszty   w   Annie, 

kobiecie,   która   dopiero   skończyła   trzydzieści 

lat. Wiedział, że bardzo rani Elsę Griffin, ale 

nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami, 

tak jak nie da się zatrzymać biegu strumienia 

nad brzegiem urwiska. Ożenił się bez namysłu.

Elsa   Griffin   złożyła   im   gratulacje   i 

życzenia   wszelkiego   szczęścia   i   wkrótce 

wróciła   do   roli   osobistej   sekretarki.   Jeśli 

cierpiała - a był pewien, że tak - nie dawała 

tego po sobie poznać.

-

Pewien   mężczyzna,   chce   się   z 

panem zobaczyć - powiedziała.

background image

-

Kto? I czego chce?

-

Nazywa   się   Denham.   Prosił, 

żeby   panu   powiedzieć,   że   Binney   Denham 

chce   się   z   panem   zobaczyć   i   że,   jeśli   to 

konieczne, poczeka.

-

Benny   Denham?   Nie   znam 

żadnego Benny’ego Denhama. Dlaczego chce 

się ze mną spotkać? Odeślij go do któregoś z 

kierowników, który...

background image

- Nie Benny. Binney - przerwała mu. - 

I   mówi,   że   to   sprawa   osobista   i   że   będzie 

czekał, aż pan będzie wolny.

Bedford   uczynił   ręką   gest   odprawy. 

Elsa potrząsnęła głową.

- Nie sądzę, żeby sobie poszedł. Uparł 

się, że się z panem spotka.

            - Nie mogę być na żądanie pierwszej 

lepszej osoby, która przyjdzie i będzie nalegać 

na   spotkanie   w   sprawie   osobistej   -   jęknął 

Bedford.

             - Wiem. Ale w Denhamie jest coś... 

trudno mi to opisać... jest jakiś upór, który... 

no cóż, trochę mnie przeraża.

                       - Jak to, przeraża?! - najeżył się 

Denham.

            - Nie, nie o to chodzi, że mi grozi. Po 

prostu   jest   w   nim   niebywała,   śmiertelna 

cierpliwość.   Odniosłam   wrażenie,   że 

rzeczywiście   lepiej   by   było,   gdyby   pan   go 

przyjął.   Siedzi   na   krześle,   spokojnie   i   bez 

ruchu,   a   za   każdym   razem,   kiedy   na   niego 

spojrzę, wpatruje się we mnie tymi dziwnymi 

oczyma. Wolałabym, żeby pan go przyjął.

            - W porządku. Do diabła, zobaczmy, 

czego chce i niech się stąd wynosi. Co to za 

sprawa   osobista?   Może   to   stary   kumpel   ze 

szkoły, który potrzebuje forsy?

            - Nie, to nie to. Mam wrażenie, że to 

coś ważnego.

            - Dobrze - rzekł Bedford z uśmiechem. 

- Ufam twojej intuicji. Załatwimy go, zanim 

zabierzemy się za przegląd poczty. Poproś go.

Elsa wyszła z gabinetu i chwilę później 

w drzwiach stanął Binney Denham. Ukłonił się 

background image

i   uśmiechnął   przepraszająco.   Tylko   oczy   nie 

miały przepraszającego wyrazu. Ich spojrzenie 

było nieruchome i oceniające, jak gdyby gość 

przybył w sprawie życia i śmierci.

-  Cieszę   się,   że   zechciał   mnie   pan 

przyjąć   -   powiedział.   -   Obawiałem   się,   że 

mogę   mieć  z  tym   kłopot.   Delbert  absolutnie 

kazał mi się z panem spotkać, nawet gdybym 

musiał   długo   czekać,   a   Delbert   to   człowiek, 

któremu lepiej się nie sprzeciwiać.

background image

W   mózgu   Bedforda   zabrzęczał 

dzwonek alarmowy.

-  Proszę usiąść - powiedział. - Kto to, 

do diabła, jest Delbert?

-  Ktoś...   jak   by   tu   powiedzieć?   Mój 

znajomy.

-Wspólnik?

-

Nie,   skądże.   Nie   jestem   jego 

wspólnikiem. Raczej kolegą.

-

W   porządku.   Proszę   usiąść   i 

powiedzieć   mi,   co   pana   tu   sprowadza.   Mam 

dzisiaj kilka spotkań w planie i muszę zająć się 

ważną korespondencją.

-

Dziękuję, bardzo panu dziękuję.

Binney Denham przysunął się i usiadł 

na brzeżku krzesła stojącego przy biurku. W 

dłoniach   miętosił   kapelusz.   Nie   podał 

Bedfordowi ręki na przywitanie.

-

O   co   chodzi?   -   przynaglił   go 

Bedford.

-

O   inwestycję.   Zdaje   się,   że 

Delbertowi   brakuje   pieniędzy   na 

sfinansowanie   jakiejś   operacji.   Potrzebuje 

tylko dwudziestu tysięcy dolarów, które będzie 

w stanie oddać po kilku...

-

Co   jest,   do   cholery?   - 

wybuchnął   Bedford.   -   Powiedział   pan   mojej 

sekretarce,   że  chodzi   o  sprawę   osobistą.   Nie 

znam   pana,   nie   znam   Delberta   i   nie   mam 

ochoty wkładać dwudziestu tysięcy dolarów w 

cudze interesy. Jeśli to wszystko...

-

Pan   mnie   nie   zrozumiał,   sir   - 

zaprotestował   człowieczek.   -   Widzi   pan,   to 

dotyczy pańskiej żony.

Bedford zesztywniał z wściekłości, ale 

background image

dzwonek   alarmowy   w   głowie   zadzwonił   tak 

głośno, że zdobył się na ostrożność.

- W jaki sposób jej to dotyczy? - spytał.

-  Widzi   pan,   to   jest   tak.   Oczywiście, 

rozumie   pan,   że   jest   zbyt   na   te   rzeczy.   Te 

czasopisma...  Wiem,  że  pan nimi  gardzi,  tak 

samo jak ja. Nie czytam ich i pan zapewne też 

nie. Ale nie da się zaprzeczyć, że istnieją i są 

bardzo popularne.

background image

-

Okay.   Proszę   to   wreszcie   z 

siebie wykrztusić. O czym pan mówi?

-

Oczywiście... No cóż, musiałby 

pan   znać   Delberta,   żeby   zrozumieć   sytuację. 

Delbert jest bardzo uparty. Kiedy czegoś chce, 

musi tego dopiąć.

-

Dalej,   człowieku   -   warknął 

Bedford. - O co chodzi z moją żoną? Po co pan 

o niej wspomniał?

-   Naturalnie   wspomniałem   o   niej, 

ponieważ...   eee,   widzi   pan,   znam   dobrze 

Delberta   i,  choć  nie  mogę   darować  mu   tego 

pomysłu...

-

Jakiego pomysłu?

-

Na zdobycie pieniędzy.

-

Dobra,   potrzebuje   pieniędzy.   I 

co z tego?

-

Myślał, że pan je dostarczy.

-

A   co   z   moją   żoną?   -   spytał 

Bedford, hamując się, by nie wyrzucić natręta 

na zbity pysk.

-

Chodzi o jej przeszłość.

-

Co pan ma na mysi?

-

Dowody   na   jej   kryminalną 

przeszłość,   odciski   palców   itd.   -   wyjaśnił 

Denham cichym, przepraszającym głosem.

Zapadła głucha cisza. Robiąc interesy, 

Bedford   zbyt   dobrze   opanował   umiejętność 

zachowania   kamiennej   miny,   aby   teraz 

pozwolić Denhamowi wyczytać coś ze swojej 

twarzy.   Przez   głowę   przebiegały   mu 

gorączkowe   myśli.   Co   w   końcu   wiedział   o 

Annie   Roann?   Zawarła   nieszczęśliwe 

małżeństwo,   o   którym   nie   lubiła   rozmawiać. 

Przeżyła   tragedię:   samobójstwo   męża.   Na 

background image

szczęście   był   ubezpieczony.   Po   jego   śmierci 

młoda   wdowa   otrzymała   odszkodowanie,   co 

pozwoliło   jej   utrzymać   się   przez   jakiś   czas. 

Dwa   lata   podróżowała   za   granicą   a   potem 

spotkała Stewarta Bedforda.

-

Proszę wyłożyć  karty na stół - 

odezwał   się   Bedford   głosem,   który   jemu 

samemu wydał się obcy. - Co to jest? Szantaż?

-

Szantaż!   -   wykrzyknął   z 

przerażeniem człowieczek.

background image

- Dobre nieba, panie Bedford! Skądże! 

Nawet Delbert by się do tego nie zniżył.

-

To co to jest, jak nie szantaż? - 

spytał Bedford.

-

Chciałbym,   aby   pozwolił   mi 

pan wyjaśnić sprawę tej inwestycji. Myślę, że 

zgodzi   się   pan,   że   jest   to   bardzo   dobra 

inwestycja   i   otrzyma   pan   swoje   dwadzieścia 

tysięcy w granicach... Delbert mówił o sześciu 

miesiącach. Osobiście sądzę, że nie prędzej niż 

za rok. Delbert to optymista.

-

A co z dowodami na karalność 

mojej żony? - wycharczał Bedford.

-

O to właśnie chodzi - wyjaśnił 

przepraszającym tonem Denham. - Widzi pan, 

Delbert  po prostu musi  zdobyć  te  pieniądze. 

Myślał, że pan mu pożyczy. Naturalnie, ma te 

informacje i wie, że niektóre czasopisma płacą 

za   coś   takiego   grubą   forsę.   Rozmawiałem   z 

nim na ten temat. Jestem pewien, że w żadnym 

wypadku nie zapłacą mu dwudziestu tysięcy, 

ale Delbert jest przekonany,  że zapłacą, jeśli 

informacje będą udokumentowane i...

- A są udokumentowane?

-

Oczywiście,   proszę   pana. 

Inaczej nawet bym o tym nie wspomniał.

-

Jak udokumentowane?

-

Mamy   kartę   ewidencyjną   z 

więzienia z fotografią i odciskami palców.

-

Proszę pokazać.

-

Wolałbym   porozmawiać   o 

inwestycji,   panie   Bedford.   Naprawdę   nie 

zamierzałem   się   do   tego   uciekać.   Widzę 

jednak, że jest pan bardzo niecierpliwy...

-   Co   z   tymi   dowodami?   -   nalegał 

background image

Bedford.

Człowieczek   sięgnął   do   kieszeni   i 

wyjął szarą kopertę.

-  Naprawdę   nie   chciałem   tak   tego 

załatwiać - zaznaczył ze smutkiem i podał ją 

rozmówcy.

Bedford otworzył kopertę i wyciągnął 

ze środka kilka kartek papieru.

background image

Albo   było   to   najlepiej   sfałszowane 

zdjęcie,   jakie   kiedykolwiek   widział,   albo 

rzeczywiście   przedstawiało   Annę   Roann. 

Zrobiono je przed kilku laty. W oczach miała 

ten sam wyzywający,  łobuzerski błysk,  takie 

samo lekkie nachylenie głowy, uśmiech. Pod 

zdjęciem   widniał   przeklęty   numer 

ewidencyjny, a jeszcze niżej odciski palców i 

numery   pogwałconych   paragrafów   kodeksu 

karnego.

Głos Denhama stale sączył się w uszy 

Bedforda.

-

Te   paragrafy   kodeksu   odnoszą 

się   do   oszustwa   ubezpieczeniowego.   Mam 

nadzieję, że nie ma mi pan za złe... Wiem, że 

to   pana   intryguje.   Mnie   też   ciekawiło,   więc 

sprawdziłem.

-

Co takiego zrobiła?

-

Miała   ubezpieczenie   na   jakąś 

biżuterię. Popełniła jeden błąd. Zastawiła ją w 

lombardzie,   zanim   zgłosiła   jej   zaginięcie   na 

policji.   Odebrała   ubezpieczenie,   a   potem 

policja   znalazła   biżuterię   w   lombardzie...   W 

takich wypadkach policja działa szybko.

-

I co dalej? - spytał  Bedford. - 

Została   skazana   czy   dostała   wyrok   w 

zawieszeniu? A może oskarżenie oddalono?

-

Na Boga, nie wiem! I nie sądzę, 

żeby Delbert wiedział. To są materiały, które 

od niego dostałem. Powiedział, że ma zamiar 

sprzedać   je   temu   czasopismu.   Powiedziałem 

mu, że uważam jego postępowanie za bardzo 

głupie i że czasopismo na pewno nie zapłaci 

mu tyle, ile potrzebuje na tę inwestycję, a poza 

tym, szczerze panu przyznam, że nie podoba 

background image

mi   się   to   wszystko.   Nie   lubię,   kiedy 

czasopisma grzebią w czyjejś przeszłości czy 

kogoś oczerniają. Po prostu nie lubię tego.

-

Właśnie   widzę   -   powiedział 

Bedford   ponuro.   Siedział,   trzymając   przed 

sobą   fotostat   dokumentu   opisującego   jego 

żonę:   wiek,   wzrost,   wagę,   kolor   oczu,   typ 

odcisków palców. Zatem tak wyglądał szantaż. 

Znał go ze słyszenia, a teraz miał

background image

okazję wypróbować na własnej skórze. 

Ten człowiek, siedzący nieśmiało na brzeżku 

krzesła   i   ściskający   oburącz   kapelusz,   był 

szantażystą, a on jego ofiarą.

Bedford   dobrze   wiedział,   co   należy 

czynić   w   takich   wypadkach.   Powinien 

wywalić   gościa   na   zbity   pysk,   stłuc   go   na 

kwaśne jabłko lub zgłosić sprawę na policji. 

Powinien   powiedzieć:   „Rób,   co   chcesz. 

Szantażyście nie zapłacę ani centa”. Mógł też 

udawać, że się zgadza, zadzwonić na policję i 

wyjaśnić   sprawę   oficerowi   zajmującemu   się 

tego   rodzaju   przestępstwami.   Ten   na   pewno 

załatwiłby sprawę dyskretnie i bez rozgłosu.

Wiedział, jak by to dalej się potoczyło. 

Policja   dostarczyłaby   mu   znakowane 

banknoty, które miałby wręczyć Denhamowi. 

Następnie   nastąpiłoby   aresztowanie   i   żadne 

szczegóły   nie   dostałyby   się   do   wiadomości 

publicznej.

Ale czy na pewno?

Przecież   zostałby   ten   tajemniczy 

Delbert...   Delbert,   będący   najwyraźniej 

pomysłodawcą   całego   przedsięwzięcia... 

Delbert, który chciał sprzedać swe informacje 

jednemu z tych czasopism, które wyrastały jak 

grzyby po deszczu i których istnienie zależało 

od   wygrzebywania   i   rozpowszechniania 

sensacyjnych faktów o bliźnich.

Wszystko sprowadzało się do tego, czy 

dokumenty były autentyczne, czy nie.

Jeśli były autentyczne, Bedford znalazł 

się   w   pułapce.   Jeśli   nie,   zachodził   wypadek 

fałszerstwa.

-

Potrzebuję   czasu,   by   się 

background image

zastanowić - powiedział w końcu Bedford.

-

Ile   czasu?   -   spytał   Binney 

Denham.   Po   raz   pierwszy   w   jego   głosie 

pojawiła   się   twarda   nutka.   Bedford, 

zaskoczony,   podniósł   na   niego   wzrok,   ale 

zobaczył tylko drobnego mężczyznę nieśmiało 

przycupniętego na skraju krzesła i miętolącego 

w rękach kapelusz.

-

Przede   wszystkim   chciałbym 

sprawdzić fakty.

background image

            - Och, ma pan na myśli tę inwestycję? - 

spytał Denham z wyraźną nadzieją w głosie.

                  - Do diabła z inwestycją! Obydwaj 

wiemy,  co jest grane. Teraz wynoś się pan i 

daj mi pomyśleć.

             - Ale chciałbym panu powiedzieć o 

tym interesie, który mamy na oku - upierał się 

Denham.   -   Deibert   jest   pewien,   że   spłacimy 

każdy cent pożyczki od pana. Teraz chodzi o 

to,   że   na   początek   musimy   mieć   kapitał 

operacyjny, a to...

             - Wiem, wiem - przerwał Bedford. - 

Muszę to przemyśleć.

Binney   Denham   zerwał   się   na   równe 

nogi.

-  Przepraszam,   że   przyszedłem   bez 

umówienia,   panie   Bedford.   Wiem   przecież, 

jaki pan jest zajęty, a ja zabrałem panu dużo 

cennego czasu. Już mnie nie ma.

-  Chwileczkę.   Jak   mam   się   z   panem 

skontaktować? 

Binney   Denham   odwrócił   się   w 

drzwiach.

- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu, 

to   ja   się   z   panem   skontaktuję.   I   oczywiście 

muszę   pomówić   z   Delbertem.   Do   widzenia 

panu. - Mówiąc to, uchylił drzwi i wymknął 

się z gabinetu.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Wieczorem obiad jedli tylko we dwoje. 

Anna Roann Bedford sama podawała koktajle 

na srebrnej tacy, którą otrzymali w prezencie 

ślubnym.

Gdy żona zniknęła na chwilę w pokoju 

kredensowym,   Stewart   Bedford,   z   uczuciem, 

że popełnia podłość, wsunął tacę pod kanapę.

Po   obiedzie,   w   czasie   którego   na 

próżno starał się ukryć napięcie, zabrał tacę na 

górę do pracowni. Tam przymocował kawałek 

kartonu   do   brzegów   tacy   taśmą   klejącą,   aby 

zabezpieczyć odciśnięte linie papilarne żony, a 

tacę schował do tekturowego pudła, w którym 

ostatnio przysłano mu koszule ze sklepu.

Anna   Roann   zdziwiła   się,   kiedy 

zobaczyła   męża   wychodzącego   nazajutrz   do 

pracy z pudłem pod pachą, ale wyjaśnił jej - 

mając nadzieję, że zabrzmi to naturalnie - że 

nie   odpowiada   mu   kolor   koszul   i   chce   je 

wymienić. Elsa Griffin owinie pudło papierem 

i wyśle do sklepu.

Przez   chwilę   Bedfordowi   wydawało 

się, że w oczach żony mignęła nieufność, ale 

nic   nie   powiedziała   i   na   pożegnanie 

pocałowała go tak czule jak zwykle.

Bezpiecznie   ukryty   w   gabinecie, 

Bedford przystąpił do czynności, o których nie 

miał bladego pojęcia. W sklepie z artykułami 

dla   plastyków   zaopatrzył   się   wcześniej   w 

węgiel   rysunkowy   i   pędzelek   z   wielbłądziej 

sierści.   Teraz   starł   koniec   sztyftu   węgla   na 

proszek i posypał nim dno tacy. Z satysfakcją 

background image

zauważył,   że   na   powierzchni   pokazało   się 

kilka czytelnych odcisków.

Teraz powinien porównać je z liniami 

papilarnymi   na   karcie   ewidencyjnej 

otrzymanej   od  pokornego  człowieczka,   który 

prosił   go   o   dwadzieścia   tysięcy   dolarów 

„pożyczki”.

background image

Był tak zaabsorbowany, że nie słyszał, 

jak do gabinetu weszła Elsa Griffin.

Dopiero gdy zajrzała mu przez ramię, 

poderwał się i powiedział ze złością:

-  Mówiłem,   że   nie   chcę,   aby   mi 

przeszkadzano.

-

Wiem - odparła spokojnie - ale 

myślałam, że mogłabym pomóc.

-

Niestety, nie możesz.

-

Policja robi to w ten sposób, że 

przykłada  do  odcisków palców  przezroczystą 

taśmę   klejącą.   Gdy   się   jąodrywa,   proszek 

przykleja   się   do   taśmy   i   utrwala   wzór. 

Następnie   można   taśmę   nakleić   na   kawałek 

papieru   i   spokojnie   badać   linie   papilarne, 

mając pewność, że się ich nie zniszczy.

Stewart Bedford odwrócił się do niej w 

fotelu obrotowym.

-

Słuchaj no - powiedział. - Ile z 

tego wiesz i o czym mówisz?

-

Może pan nie pamięta, że kiedy 

wczoraj   rozmawiał   pan   z   Denhamem,   nie 

wyłączył pan swojego interkomu.

- Niemożliwe!

Sekretarka pokiwała głową.

-

Nie   miałem   o   tym   pojęcia. 

Jestem prawie pewien, że go wyłączyłem.

-

A jednak nie.

-   W   porządku.   Przynieś   taśmę. 

Spróbujemy.

- Mam ją przy sobie. Nożyczki też.

Zręcznie   przycięła   odpowiednie 

kawałki   taśmy,   położyła   je   na   spodzie   tacy, 

przygładziła,   pilnując,   by   się   dobrze 

przykleiły, a następnie oderwała. Teraz mogli 

background image

dokładnie zbadać odciski palców, linia po linii 

i pętla po pętli.

-  Widzę,   że   nie   jest   ci   to   obce   - 

zauważył Bedford.

Roześmiała się.

-  Może   mi   pan   wierzyć   lub   nie,   ale 

skończyłam   korespondencyjny   kurs   dla 

detektywów-amatorów.

background image

-

Po co?

-

Pojęcia   nie   mam   -   wyznała 

lekko. - Chciałam się czymś zająć, a zawsze 

fascynował   mnie   zawód   detektywa. 

Pomyślałam, że może ten kurs wyostrzy moją 

spostrzegawczość.

Bedford czule poklepał japo ramieniu.

- No cóż, jeśli jesteś w tym taka dobra, 

weź   krzesło   i   usiądź.   Masz   tu   szkło 

powiększające. Zobaczymy, co tu mamy.

Okazało się, że nauka nie poszła w las. 

Elsa Griffin bardzo sprawnie odszukała punkty 

podobieństwa.   W   ciągu   kwadransa   Stewart 

Bedford z przerażeniem zdał sobie sprawę, że 

nie   ma   w   tej   sprawie   najmniejszych 

wątpliwości.   Linie   papilarne   na   karcie 

ewidencyjnej dokładnie odpowiadały czterem 

wyraźnym   odciskom   pozostawionym   na 

srebrnej tacy.

- Skoro i tak o wszystkim wiesz, Elso - 

powiedział - to może coś mi poradzisz?

Elsa potrząsnęła głową.

-  Ten   problem   musi   pan   sam 

rozwiązać. Jeśli raz zacznie pan płacić, nigdy 

się to nie skończy.

- A jeśli nie zapłacę?

Wzruszyła ramionami.

Bedford   spojrzał   na   zniekształcone 

odbicie   swej   zmartwionej   twarzy   w   tacy. 

Wiedział,   co   by   to   znaczyło   dla   jego   żony, 

gdyby sprawa kiedykolwiek się wydała.

Była radosna, pełna życia, szczęśliwa. 

Bedford zdawał sobie sprawę, co by się stało, 

gdyby   jeden   z   tych   brukowców   zamieścił 

wzmiankę   ojej   przeszłości,   historię   nie 

background image

przebierającej   w  środkach   dziewczyny,   która 

postanowiła wzmocnić swą pozycję na rynku 

matrymonialnym   posagiem   zdobytym   za 

pomocą   oszustwa   na   towarzystwie 

ubezpieczeniowym.

Nie   miał   wyboru   -   musiał   zrobić 

wszystko, by nic się nie wydało.

Wyobraził   sobie   lodowate   wyrazy 

współczucia,  formalne deklaracje niewiary w 

to, co publikują „oszczercze pisma”.

background image

Niektórzy zechcą  pokazać Annie, jacy 

są   miłosierni.   Inni   natychmiast,   z   celowym 

okrucieństwem, zerwą znajomość.

Obręcz   będzie   się   coraz   mocniej 

zaciskać.   Trzeba   będzie   rozgłosić,   że   Anna 

przeżyła załamanie psychiczne... Wyjedzie za 

granicę. Nigdy nie wróci - a przynajmniej nie 

tak, jak chciałaby wrócić.

Wydawało się, że Elsa Griffin czyta w 

jego myślach.

-  Mógłby pan - powiedziała - udawać, 

że się pan zgadza, żeby zyskać na czasie. To 

dałoby nam możliwość dowiedzenia się czegoś 

o   tym   człowieku.   W  końcu   musi   mieć   jakiś 

słaby   punkt.   Pamiętam,   że   czytałam   kiedyś 

kryminał o kimś, kto miał podobny problem...

- I co? - ponaglił ją Bedford.

- Oczywiście, to tylko książka.

- Nie szkodzi.

-

Ten mężczyzna nie mógł sobie 

pozwolić na wyrzucenie szantażysty za drzwi. 

Nie mógł też dopuścić, by jego tajemnica stała 

się   własnością   publiczną.   Ale   to   był   bardzo 

sprytny facet... Oczywiście to wszystko fikcja. 

Właściwie było ich dwóch, zupełnie jak w tym 

wypadku.

-

No dalej! I co zrobił?

-   Zabił   jednego   szantażystę   i   tak 

spreparował dowody, że wskazywały na to, że 

sprawcąjest ten drugi. Przerażony szantażysta 

próbował   wszystko   wyjaśnić,   opowiadając 

prawdziwą   historię,   ale   sędzia   go   wyśmiał   i 

skazał na krzesło elektryczne.

-  Zbyt   wydumane   -   rzekł   Bedford.- 

Możliwe tylko w książce.

background image

- Wiem - przyznała Elsa. - Oczywiście, 

że to fikcja, ale podana była tak przekonująco, 

że... że wszystko wydawało się jak najbardziej 

możliwe.  Zapamiętałam   tę  intrygę  -  Bedford 

ze zdumieniem spojrzał na sekretarkę. Nigdy 

nie podejrzewał u niej takich cech charakteru.

background image

-  Nie   wiedziałem,   że   jesteś   taka 

krwiożercza, Elso.

-

Ale to tylko książka!

-

Ale dobrze ją zapamiętałaś! Jak 

to się stało, że zainteresowałaś się tym kursem 

dla detektywów?

-

Zawsze   czytałam   relacje   z 

prawdziwych   procesów.   Zamieszczająje 

niektóre czasopisma.

- Lubisz to?

- Uwielbiam.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

-

Pozwalają zająć czymś umysł.

-

W   szybkim   tempie   uczę   się 

nowych rzeczy o ludziach - powiedział, stale 

się jej przyglądając.

-

W  końcu  dziewczyna   musi  się 

czymś   zająć,   jak   zostaje   całkiem   sama   - 

odparła zaczepnie.

Szybko   odwrócił   wzrok.   Podszedł   do 

biurka i schował tacę do pudełka po koszulach.

-

Teraz   będziemy   musieli 

poczekać,  Elso - powiedział.  - Jeśli Denham 

będzie   próbował   skontaktować   się 

telefonicznie lub osobiście, próbuj go spławić. 

Ale   gdyby   nalegał,   połącz   go   ze   mną. 

Porozmawiam z nim.

-

A   co   z   tym?   -   spytała, 

wskazując   odciski   palców   na   przezroczystej 

taśmie.

-

Zniszcz   je.   Nie   wyrzucaj   po 

prostu do kosza. Potnij na małe kawałeczki i 

spal.

Elsa   kiwnęła   głową   i   wyszła   z 

gabinetu.

background image

Przez cały dzień Denham nie dał znaku 

życia.   Brak   wiadomości   od   niego   zaczął   w 

końcu   działać   Bedfordowi   na   nerwy.   Po 

południu dwa razy wzywał Elsę.

- Denham się kontaktował?

Potrząsnęła głową.

- Nie spławiaj go, jak przyjdzie. Kiedy 

zadzwoni, połącz mnie z nim. Jeśli przyjdzie 

osobiście,   wprowadź   go   od   razu.   Nie   mogę 

wytrzymać   tego   napięcia.   Wolę   od   razu 

dowiedzieć się, co jest grane.

background image

-

Nie   chce   pan   zatrudnić 

prywatnych detektywów? Mogliby go śledzić, 

jak będzie wychodził z biura...

-

Absolutnie!   -   zaprotestował 

Bedford. - Śledziliby go i mogliby odkryć, co 

on wie. A wtedy szantażowaliby mnie i on, i 

oni.   Lepiej   załatwmy   to   sami.   Oczywiście, 

zawsze   jest   jeszcze   możliwość,   że   ten   gość 

mówił   prawdę   i   rzeczywiście   chodzi   tylko   o 

pożyczkę. Może ten jego wspólnik, Delbert, to 

jakiś wariat, który potrzebuje kapitału i w ten 

sposób chce go zdobyć. Może naprawdę waha 

się między sprzedaniem informacji czasopismu 

a   uzyskaniem   pożyczki   ode   mnie.   Jeśli 

Denham   zadzwoni,   Elso,   połącz   mnie 

natychmiast.   Chcę   zawrzeć   tę   transakcję, 

zanim któryś z nich nawiąże kontakt z gazetą. 

To byłoby zbyt niebezpieczne!

-

W   porządku   -   przyrzekła.   - 

Przełączę  do pana rozmowę  natychmiast,  jak 

tylko zadzwoni.

Ale   Binney   Denham   nie   zadzwonił   i 

Bedford, idąc do domu, czuł się jak skazaniec, 

którego   ułaskawienie   spoczywa   w   rękach 

gubernatora.   Każda   minuta   składała   się   z 

sześćdziesięciu sekund dręczącej niepewności.

Anna   Roann   przywitała   go   w   długiej 

sukni   z   głębokim   dekoltem,   z   haftowaną 

zapinką w kształcie żabki, a na włosach miała 

zrobione   pasemka.   Najwyraźniej   dopiero   co 

wróciła od fryzjera.

Stewart   Bedford   miał   nadzieję   na 

następny   obiad   tete-a-tete,   ze   świecami   i 

koktajlami,   ale   żona   przypomniała   mu,   że 

zaprosili przyjaciół i powinien przebrać się w 

background image

strój wieczorowy.

Bedford   zabrał   kartonowe   pudło   do 

swojego   pokoju,   wyciągnął   tacę   i,   nie 

zauważony,   odniósł   ją   do   pokoju 

kredensowego.

Obiad był bardzo udany. Anna była w 

świetnej   formie   i   Bedford   z   satysfakcją 

zauważył   zdumione   spojrzenia   mężczyzn, 

którzy dawno już przestali się spodziewać, że 

jakaś   kobieta   zwróci   na   niego   uwagę.   Teraz 

przyglądali się mu, jakby chcieli

background image

dojrzeć   w   nim   tę   cechę,   którą 

najwyraźniej przeoczyli. Zazdrość i podziw w 

ich   wzroku   sprawiały,   że   czuł   się   znacznie 

młodszy   niż   w   rzeczywistości.   Złapał   się   na 

tym,   że   prostuje   plecy,   wciąga   brzuch   i 

obrzuca ich dumnym spojrzeniem.

Ten świat nie był w końcu taki zły. Na 

wszystkie kłopoty znajdzie się przecież jakaś 

rada.   Nigdy   nie   jest   tak   źle,   jak   się 

człowiekowi wydaje.

I   wtedy   właśnie   zadzwonił   telefon. 

Kamerdyner  powiedział, że dzwoni jakiś pan 

D. w ważnej sprawie.

Bedford

 

postanowił

 

okazać 

stanowczość.

- Powiedz mu, że w tej chwili nie mogę 

podejść do aparatu. Niech zadzwoni do mnie 

jutro do biura albo zostawi numer, pod którym 

mógłbym się z nim skontaktować za godzinę 

lub dwie.

Kamerdyner   skinął   głową   i   odszedł. 

Przez   chwilę   Bedford   czuł   się   tak,   jakby 

postawił   na   swoim.   Pokazał   tym   cholernym 

szantażystom, że nie będzie skakał tak, jak oni 

mu zagrają. Po chwili kamerdyner wrócił.

-

Przepraszam, sir - powiedział. - 

Pan D. mówi, że ma dla pana ogromnie ważną 

wiadomość.  Prosił, żebym  przekazał,  że jego 

partner  wymyka  się spod kontroli.  Zadzwoni 

jeszcze raz za dwadzieścia minut. Więcej nie 

może dla pana zrobić.

-

To   dobrze   -   odparł   Bedford, 

starając   się   utrzymać   kamienną   twarz,   choć 

nagle   wpadł   w   panikę.   -   Kiedy   zadzwoni, 

podejdę do telefonu.

background image

Nie   zdawał   sobie   sprawy,   jak   często 

przez   następny   nie   kończący   się   kwadrans 

zerkał   na   zegarek,   dopóki   nie   napotkał 

badawczego spojrzenia Anny. Przeklął się za 

to, że nie potrafi ukryć napięcia. Powinien był 

od razu odebrać telefon.

Na szczęście żaden z gości niczego nie 

zauważył.   Tylko   żona   obserwowała   go   tym 

swoim   jakby   nieobecnym   spojrzeniem,   które 

przybierała, gdy próbowała czegoś dociec.

background image

Dokładnie   dwadzieścia   minut   po 

pierwszym   telefonie   w   drzwiach   ukazał   się 

kamerdyner.   Złapał   spojrzenie   Bedforda   i 

skinął   głową.   Bedford,   starając   się,   żeby 

wypadło to jak najbardziej swobodnie, wstał i 

podchodząc do drzwi rzekł:

-

Okay,   Harvey,   odbiorę   ten 

telefon   w   gabinecie.   Odwieś   słuchawkę,   jak 

tylko będę na linii.

-

Dobrze,   proszę   pana   -   odparł 

służący.

Bedford   przeprosił   gości,   szybko 

wbiegł po schodach, zamknął drzwi i podniósł 

słuchawkę.

-

Słucham. Mówi Bedford.

-

Ogromnie   mi   przykro,   że 

musiałem   panu   zakłócić   dzisiaj   spokój,   ale 

wydawało mi się, że wolałby pan wiedzieć - 

usłyszał   przepraszający   głos   Denhama.   - 

Widzi pan, Delbert rozmawiał z kimś, kto ma 

znajomości w jednej z tych gazet i wydaje się, 

że nie będzie miał żadnych trudności...

-

Z kim rozmawiał?

-

Nie   wiem,   naprawdę.   To   był 

ktoś, kto zna to pismo. Podobno dobrze płacą 

za to, co publikują.

-

Bzdury!   -   przerwał   Bedford.   - 

Żaden   szmatławiec   nie   zapłaci   mu   tyle 

pieniędzy   za   tak   marny   materiał.   Poza   tym, 

jeśli   to   opublikują,   pozwę   ich   do   sądu   za 

oszczerstwo.

-

Wiem   o   tym,   proszę   pana. 

Szkoda,   że   nie   może   pan   porozmawiać   z 

Delbertem.   Może   by   przemówił   mu   pan   do 

rozsądku.   Mnie   się   to   nie   udało.   Jutro   z 

background image

samego   rana   idzie   do   redakcji.   Jestem 

przekonany,   że   kiedy   zobaczą,   czym 

dysponuje, spławią go jakąś marną sumką. Tak 

czy inaczej, wolałem, żeby pan wiedział.

-

Słuchaj   -   odparł   Bedford.   - 

Zachowujmy się rozsądnie. Niech Delbert nie 

kontaktuje   się   z   tym   czasopismem.   Powiedz 

mu, żeby skontaktował się ze mną.

- Och, Delbert tego nie zrobi. Bardzo 

się pana boi.

- Boi się mnie?

-

 Naturalnie.   Właśnie   dlatego 

pomyślałem...   wydawało   mi   się,   że   pan   to 

zrozumie.   Uważałem,   że   powinniśmy   panu 

powiedzieć. Że należy się to panu choćby ze 

względu na pana pozycję. To ja wymyśliłem, 

żeby się do pana zwrócić.  Delbert  chciał  po 

prostu   sprzedać   to,   co   wie.   Mówi,   że   przy 

załatwianiu   interesu   w   ten   sposób   istnieją 

pewne   niedogodności...   na   przykład   mógłby 

go   pan   zwabić   w   pułapkę.   Chce   sprzedać 

gazecie prawdziwe informacje i zgarnąć forsę. 

Próbował   powstrzymać   mnie   przed   pójściem 

do   pana.   Twierdzi,   że   najprawdopodobniej 

zastawi pan na nas pułapkę.

-

Słuchaj - przekonywał Bedford. 

- Delbert to głupiec. Nie będzie mi dyktował, 

co mam robić, a czego nie.

-

Tak, sir.

- Nie pozwolę się zastraszyć.

-

Tak, sir.

-

Wiem też, że wasze informacje 

są nieprawdziwe. Coś mi tu śmierdzi.

-

Przykro mi, że tak pan uważa, 

bo Delbert...

background image

-

Jeden   moment   -   przerwał   mu 

Bedford. - Nie tak szybko. Powiedziałem, że 

wiem, jak sytuacja wygląda, ale postanowiłem, 

że wolę zrobić to, czego ode mnie oczekujecie, 

niż mieć z tego powodu kłopoty. Jasne?

-

O   tak,   proszę   pana.   Jak 

najbardziej. Kiedy powiem o tym Delbertowi, 

na pewno zmieni zdanie... a przynajmniej taką 

mam nadzieję. On oczywiście uważa, że jest 

pan zbyt sprytny.  Boi się, że zastawi pan na 

nas pułapkę.

-

Do   licha   z   pułapką!   W 

interesach   jestem   uczciwy.   Zapamiętaj   to 

sobie.   Dotrzymuję   słowa.   Nie   będzie   żadnej 

pułapki.   Pilnuj   Delberta   i   zadzwoń   do   mnie 

jutro do pracy, żeby wszystko ustalić.

-

Obawiam   się,   że   trzeba   to 

zrobić dzisiaj.

-

Dzisiaj! To niemożliwe!

-

Trudno.   Jeśli   tak   pan   to 

traktuje...

-

Chwileczkę!   -   krzyknął 

Bedford.   -   Proszę   się   nie   rozłączać!   Mówię 

tylko, że dziś nie da się tego przygotować.

background image

-

No cóż, nie wiem, czy uda mi 

się zapanować nad Delbertem.

-

Mogę wam dać czek.

-

Na   Boga,   tylko   nie   czek! 

Delbert   nie   chciałby   nawet   o   tym   słyszeć. 

Uważałby, że to próba złapania go w pułapkę. 

Musi być gotówka, to znaczy takie pieniądze, 

których   źródła   nie   da   się   wyśledzić.   Delbert 

jest   bardzo   podejrzliwy,   panie   Bedford,   i 

uważa pana za sprytnego biznesmena.

-

Przestańmy   bawić   się   w 

podchody i zajmijmy się interesami. Jutro rano 

pójdę   do   banku   i   wyciągnę   pieniądze. 

Możecie...

-

Bardzo   przepraszam.   Delbert 

powiedział, że nic z tego. Nie mówmy więcej 

o tej sprawie.

-

Czekaj,   czekaj!   Chwileczkę!   - 

krzyczał   Bedford.   Na   drugim   końcu   linii 

słyszał   szmer   rozmowy:   błagający   głos 

Denhama i, raz czy dwa, burkliwy głos innego 

mężczyzny,   a   potem   znowu   przepraszający 

głos Denhama. Nie mógł rozróżnić słów, tylko 

ton głosu.

Po   chwili   Denham   powrócił   do 

telefonu.

-

Powiem   panu,   panie   Bedford, 

co   pan   zrobi.   To   chyba   najlepsze   wyjście. 

Jutro z rana, jak tylko otworzą bank, pójdzie 

pan i wyciągnie dwadzieścia tysięcy dolarów 

w czekach podróżnych. Każdy ma być na sto 

dolarów.   Zabierze   pan   te   czeki   do   biura. 

Bardzo mi przykro, że przerwałem przyjemny 

wieczór. Wiem, że nie powinniśmy tego robić, 

ale Delbert jest bardzo niecierpliwy i okropnie 

background image

podejrzliwy. Widzi pan, ten interes, który ma 

na   oku,   bardzo   dużo   dla   niego   znaczy... 

Musiałby pan go znać, żeby to zrozumieć. Ja 

robię,   co   mogę,   a   to   stawia   mnie   w   bardzo 

krępującej   sytuacji.   Przepraszam   za   ten 

telefon.

-

Nie   ma   za   co   -   powiedział 

machinalnie   Bedford.   -   Słuchaj,   Denham. 

Pilnuj tego Delberta, kimkolwiek on jest, żeby 

się nie wygłupił. Jutro dostaniecie pieniądze. 

Uważaj   na niego.   Najlepiej   nie  zostawiaj  go 

samego.

background image

Dobrze, proszę pana.

Możesz być z nim całą noc? Nie 

spuszczaj go z oczu. Nie chcę, żeby mu coś 

głupiego wpadło do głowy.

Spróbuję.   -   Binney   Denham 

rozłączył się.

Ciągle trzymając słuchawkę, sięgnął po 

chusteczkę, żeby wytrzeć z czoła zimny pot, i 

wtedy   usłyszał,   jak   ktoś   delikatnie   odłożył 

słuchawkę drugiego aparatu.

Sparaliżował go strach. Bezskutecznie 

starał się sobie przypomnieć, czy słyszał, jak 

kamerdyner odkłada słuchawkę, zanim zaczęła 

się rozmowa  z Denhamem.  Czy to możliwe, 

żeby ktoś podsłuchiwał? Jeśli tak, to kto?

A swoją drogą od jak dawna jest u nich 

ten kamerdyner?  Zatrudniła  go Anna Roann. 

Co   o   nim   wiedziała?   Czy   to   możliwe,   żeby 

szantażystą był ktoś z domu?

Kto to był, ten Delbert? Skąd pewność, 

że ktoś taki w ogóle istnieje? A może za tym 

wszystkim stoi tylko Denham?

Z   nagłym   zdecydowaniem   otworzył 

szufladę komody, wyjął rewolwer kalibru 38 i 

wrzucił   go   do   neseseru.   Do   diabła,   jeśli   ci 

szantażyści   chcą   być   brutalni,   potrafi   im 

odpłacić tym samym.

Otworzył   drzwi   gabinetu   i   cicho 

przemknął   po schodach.  Nagle  zatrzymał   się 

jak   wryty:   w   pokoju   kredensowym   zobaczył 

żonę.   Znalazła   srebrną   tacę   i   teraz   oglądała 

pod światło jej spód.

Nie   umył   jej   i   na   tacy   pozostały 

niewyraźne   odciski   palców   pokryte   pyłem 

węglowym i matowe ślady w miejscach, gdzie 

background image

do   błyszczącej   lustrzanej   powierzchni 

przylepiona była taśma klejąca.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Podpisując   się   dwieście   razy   na 

czekach   podróżnych   opiewających   na 

dwadzieścia   tysięcy   dolarów,   Stewart   G. 

Bedford z trudem hamował złość.

Pracownik   banku,   próbując   zabawić 

Bedforda, pogłębił tylko jego rozdrażnienie.

-

Jedzie pan dla przyjemności czy 

w interesach, panie Bedford?

-

Ani jedno, ani drugie.

-

Naprawdę?

-

Naprawdę.

Bedford podpisywał czeki w zaciętym 

milczeniu. Po chwili zdał sobie jednak sprawę, 

że   swoim   zachowaniem   pobudza   tylko 

ciekawość urzędnika, więc dodał:

-

Lubię   mieć   trochę   rezerwowej 

gotówki  pod ręką,  a  przynajmniej  coś,  co  w 

każdej chwili można wymienić na gotówkę.

-

Rozumiem   -   powiedział 

urzędnik i więcej się nie odzywał.

Bedford   zabrał   czeki   i   wyszedł   z 

banku. Dlaczego, do cholery, nie mogli wziąć 

tej   sumy   w   banknotach   dziesięcio   -   i 

dwudziestodolarowych,   tak   jak   robili   to 

porywacze na filmach? Dobrze mu tak, po co 

zadawał się z szajką szantażystów?

Bedford wszedł do swojego gabinetu i 

zobaczył czekającą na niego Elsę Griffin.

Bedford uniósł pytająco brwi.

-  Czeka na pana pan Denham i jakaś 

dziewczyna - powiedziała.

-

Dziewczyna? Skinęła głową.

background image

-

Jego dziewczyna?

- Trudno powiedzieć. Wygląda nieźle.

background image

-

To znaczy jak?

-

Blondynka,   ładna   cera,   piękne 

nogi, zaokrąglona tam gdzie trzeba, wyraziste 

oczy,   kropla   perfum.   Na   intelektualistkę   nie 

wygląda. To wszystko.

- Naprawdę wszystko?

-

Naprawdę.

-

Dobrze,   niech   wejdą   -   polecił 

Bedford.- Zostawię intcrkom włączony, żebyś 

mogła słuchać.

- Czy chce pan, żebym... coś zrobiła? 

Potrząsnął głową.

-  Nie   możemy   zrobić   nic   innego,   jak 

dać   im   pieniądze.   Elsa   Griffin   wyszła   i   po 

chwili zjawił się Binney Denham z blondynką.

-  Dzień   dobry,   panie   Bedford,   dzień 

dobry. Chciałbym panu przedstawić Geraldine 

Corning.

Blondynka   zamrugała   oczami   i 

powiedziała uwodzicielskim, niskim głosem:

-

W skrócie Geny.

-

Zrobimy  tak - rzekł  Denham  - 

że pan pojedzie z Gerry.

-

Co   to   znaczy,   że   mam   z   nią 

jechać?

-

To  znaczy,  że  pojedzie  pan  ze 

mną - wyjaśniła Geny.

-

Słuchajcie   no   -   zezłościł   się 

Bedford   -   wprawdzie   jestem   gotów...   - 

Przerwał,   widząc   dziwny   błysk   w   oczach 

Denhama.

-

Delbert   tak   kazał   -   powiedział 

Denham.   -   Opracował   plan   w   szczegółach, 

panie   Bedford.   Miałem   niemało   kłopotów   z 

Delbertem...   a   nawet   bardzo   dużo   kłopotów. 

background image

Nie   sądzę,   żeby   zgodził   się   na   te   wszystkie 

zmiany.

-

Dobrze   -   warknął   Bedford.   - 

Jedźmy.

-

Ma pan czeki?

-

Są w neseserze.

-   Doskonale!   Świetnie!   Mówiłem 

Delbertowi, że na pana można liczyć. Ale on 

się boi, a kiedy człowiek się boi, zachowuje się 

nierozsądnie. Zgadza się pan ze mną?

background image

-

Skąd   mam   wiedzieć   -   odparł 

Bedford ponuro.

-

Racja.   Skąd   by   pan   mógł 

wiedzieć? Przepraszam, że zadałem panu takie 

pytanie.   Mówiłem   o   Delbercie,   To   dziwny 

facet.

Geny uśmiechnęła się.

-

Lepiej chodźmy - powiedziała.

-

Dokąd jedziemy?

-

Gerry   panu   powie.   Zjadę   z 

wami windą, jeśli pan nie ma nic przeciwko 

temu, a potem się rozdzielimy. Jestem pewien, 

że wszystko będzie okay.

Bedford zawahał się.

-

Jest   mi   bardzo   przykro   - 

powiedział   Denham   -   że   zmuszam   pana   do 

tego.   I   tak   miał   pan   dość   kłopotów. 

Chciałbym,   żeby   pan   wiedział,   że   cały   czas 

byłem   temu   przeciwny,   wierzę   pańskiemu 

słowu. Ale Delbert jest inny. Nie zrozumie się 

go, jeśli się go nie zna. Delbert jest strasznie 

podejrzliwy.   Widzi   pan,   on   się   boi.   Uważa 

pana za sprytnego biznesmena i obawia się, że 

mógł   się   pan   skontaktować   z   kimś,   kto 

narobiłby   nam   kłopotów.   Delbert   chce   po 

prostu sprzedać to, co ma, gazecie. Mówi, że 

to jest zupełnie legalne i nikt nie może...

-

Na   Boga,   przestańmy   grać 

komedię   -   wybuchnął   Bedford.   -   Zapłacę. 

Mam   dla   was   pieniądze.   A   teraz   chodźmy 

stąd.

Gerry   podeszła   do   niego   i   poufale 

wsunęła mu rękę pod ramię.

-  Słyszałeś,   co   powiedział,   Binney? 

Chce już iść.

background image

Bedford   skierował   się   do   drzwi 

wychodzących do sekretariatu.

-

 Nie   tędy   -   zaprotestował 

przepraszającym tonem Binney. - Mamy wyjść 

prosto na korytarz, koło windy.

-  Muszę   powiadomić   sekretarkę,   że 

wychodzę   -   uparł   się   Bedford.   -   Musi 

wiedzieć, że mnie nie będzie.

Binney zakaszlał.

background image

-

Przykro   mi,   proszę   pana. 

Delbertowi szczególnie na tym zależało.

-

Ale   słuchaj   -   zaprotestował 

Bedford.

-

Lepiej   będzie   tak,   jak 

zaproponowałem. Tak jak chce Delbert.

Bedford   pozwolił   Geraldinie   Corning 

podprowadzić   się  do   drzwi.   Binney   Denham 

otworzył   je,   wszyscy   wyszli   na   korytarz   i 

zjechali windą na parter.

-

Proszę   za   mną   -   powiedział 

Binney i poprowadził ich do nowego żółtego 

samochodu   zaparkowanego   przy   krawężniku 

dokładnie naprzeciw wejścia do budynku.

-

Nie   boisz   się   kobiet-

kierowców? - spytała Geraldine.

-   A   jak   ci   idzie?   -   spytał   Bedford.   - 

Prowadzenie samochodu?

- Tak.

- Nie najlepiej.

-

To ja poprowadzę.

-

Zgoda.

- A gdzie jest Denham?

-  Binney nie jedzie z nami. Już się z 

nim   nie   spotkamy.   Teraz   pojedzie   za   nami 

tylko kawałek.

Bedford usiadł za kierownicą.

Blondynka   zgrabnie   wsunęła   się   na 

sąsiednie   siedzenie.   Mężczyzna   musiał 

przyznać, że była całkiem niezła: zaokrąglona 

tam gdzie trzeba, niezłe oczy, cera, nogi i strój. 

Nie   mógł   się   tylko   zdecydować,   czy 

rzeczywiście jest głupia, czy tylko udaje.

- Bye, bye, Binney - powiedziała.

Denham ukłonił się, posłał im uśmiech 

background image

i jeszcze raz się ukłonił.

-

Miłej   podróży   -   zawołał,   gdy 

Bedford zapalił.

-

Gdzie jedziemy?

-

Prosto   przed   siebie   - 

powiedziała   blondynka.   Kątem   oka   Bedford 

zauważył   postać   Elsy   Griffin   stojącej   na 

chodniku.   Dzięki   interkomowi   wiedziała,   co 

zrobią, i zdołała wyjść przed budynek, zanim 

opuścili biuro. W ręku miała notes i ołówek. 

Domyślił   się,   że   spisała   numer   rejestracyjny 

samochodu, którym odjechał.

Zdołał się powstrzymać, żeby na nianie 

spojrzeć,   i   ruszył,   włączając   się   w   sznur 

samochodów.

-   Posłuchaj   -   powiedział   Bedford   - 

chciałbym wiedzieć, w co się pakuję.

-

Chyba się mnie nie boisz?

-

Chcę wiedzieć, w co się pakuję.

-

Masz robić to, co ci każę, a nie 

będzie żadnych kłopotów.

-

Nie załatwiam tak interesów.

-   To   wracamy   do   biura   i   możesz 

zapomnieć o całej sprawie.

Bedford   przemyślał   jej   słowa   i   nie 

zawrócił.

Blondynka   zaczęła   wiercić   się   na 

siedzeniu,   starając   się   jak   najwygodniej 

usadowić.   W   końcu   podciągnęła   kolana   do 

góry i oparła stopy na siedzeniu, nie próbując 

nawet zasłonić nóg.

- Słuchaj - zagadnęła - jak już musimy 

być   razem,   moglibyśmy   się   zaprzyjaźnić. 

Byłoby nam łatwiej.

Bedford nie odezwał się. Skrzywiła się 

background image

i powiedziała:

-  Chciałam   tylko   stworzyć   miłą 

atmosferę.

Po   chwili   usiadła   prosto,   naciągnęła 

spódnicę na kolana i zauważyła:

-  Okay,   jak   chcesz,   możesz   być 

nieprzystępny.   Niech   pan   skręci   w   lewo   na 

najbliższym

 

skrzyżowaniu,

 

panie 

Naburmuszony.

Skręcił w lewo.

-  Skręć w prawo, na autostradę, i jedź 

na północ.

Bedford   wjechał   na   autostradę   i 

instynktownie sprawdził poziom benzyny. Bak 

był pełny. Przygotował się na dłuższą jazdę.

- Teraz w prawo, zjedź z autostrady na 

najbliższym skrzyżowaniu.

Bedford

 

wypełnił

 

polecenie. 

Blondynka znowu podciągnęła nogi i położyła 

mu rękę na ramieniu.

background image

Bedford   zdał   sobie   sprawę,   że 

dziewczyna   uważnie   obserwuje   przez   tylną 

szybę jadące za nimi samochody.

Spojrzał w lusterko wsteczne.

Z   autostrady,   zachowując   cały   czas 

przyzwoitą   odległość,   zjechał   za   nimi   jeden 

samochód.

- Teraz w prawo - poleciła Geraldine.

Przez ułamek sekundy Bedford widział 

kierowcę drugiego samochodu.  Był  to Binney 

Denhąm.

Geraldine coraz to kazała mu zmieniać 

kierunek jazdy. Tamten samochód cały czas się 

ich trzymał, czasem dalej, czasem bliżej, aż w 

końcu Denham - przekonawszy się, że nikt ich 

nie śledzi - zniknął.

-  Teraz   jedziemy   prosto   -   rzekła 

Geraldine   Corning.   -   Powiem   ci,   gdzie   się 

zatrzymamy.

Wyjeżdżali   z   Wiltshire.   Trzymając   się 

jej wskazówek, Bedford skręcił na północ.

- Zwolnij - poleciła dziewczyna.

Bedford posłusznie zwolnił.

-  Teraz   wybierz   jakiś   dobry   motel. 

Odjechaliśmy wystarczająco daleko.

Akurat po lewej mieli motel, ale był tak 

nędzny, że Bedford się nie zatrzymał. Pół mili 

dalej   zobaczyli   następny.   Nazywał   się 

Staylonger.

-

Co powiesz na ten?

-

Może   być.   Wjedź   na   podjazd. 

Mamy wynająć segment i czekać.

- Jak mam nas zameldować? - spytał.

Wzruszyła ramionami.

-

Mam   się   tobą   zająć   do   czasu 

background image

załatwienia   całej   sprawy.   Binney   uważał,   że 

będziesz   się   mniej   denerwował,   jeśli   będę 

dotrzymywać ci towarzystwa.

-

Jestem   żonaty   -   zaprotestował 

Bedford. - Nie mam zamiaru dać się przy okazji 

złapać w pułapkę.

-

Jak   chcesz.   Tak   czy   inaczej, 

musimy   tu   poczekać.   Nie   ma   żadnej   pułapki. 

Rób, jak nakazuje ci sumienie.

background image

Bedford   wszedł   do   motelu.   Na   jego 

widok właściciel  błysnął  w uśmiechu złotym 

zębem. Nie zadawał żadnych pytań.

Bedford wpisał się w księdze hotelowej 

jako S.G. Wilfred i podał adres w San Diego. 

Opowiedział   też   na   poczekaniu   wymyśloną 

bajeczkę.

-

Umówiliśmy   się   tu   z 

przyjaciółmi z San Diego, ale przyjechaliśmy 

trochę   za   wcześnie.   Czy   macie   podwójny 

segment?

-

Pewnie,   że   mamy   -   odparł 

właściciel. - Mamy wszystko, czego możecie 

potrzebować.

-

Właśnie

 

potrzebujemy 

podwójnego segmentu.

-

Jeśli   pan   weźmie   podwójny 

segment, będzie pan musiał zapłacić za całość. 

Jeśli weźmie pan pojedynczy, zarezerwuję ten 

drugi   do   godziny   szóstej   i,   jak   pańscy 

przyjaciele przyjadą, to za niego zapłacą.

-

Nie, ja płacę za wszystko.

-   To   wyniesie   dwadzieścia   osiem 

dolarów.

Usłyszawszy   cenę,   Bedford   chciał 

zaprotestować,   ale   przypomniał   sobie 

blondynkę w samochodzie i pomyślał, że lepiej 

nic   nie   mówić.   Wyłożył   dwadzieścia   osiem 

dolarów na ladę i otrzymał dwa klucze.

-  To te dwa domki na samym  końcu, 

rozdzielone   podwójnym   garażem.   Numer 

piętnaście   i   szesnaście.   W   środku   są   drzwi 

łączące oba numery.

Bedford   podziękował,   wrócił   do 

samochodu i zaparkował go w garażu.

background image

- I co teraz? - spytał Gerry.

- Chyba musimy poczekać - odparła.

Bedford   otworzył   drzwi   jednego   z 

domków i przepuścił przodem Geraldine.

W   środku   było   całkiem   przyjemnie: 

podwójne   łóżko,   mała   kuchenka,   lodówka   i 

drzwi   prowadzące   do   sąsiedniego   domku, 

wyglądającego zupełnie tak samo. W każdym 

segmencie   była   też   toaleta   i   wykładany 

kafelkami prysznic.

background image

-  Chcesz,   żebym   dotrzymała   ci 

towarzystwa? - spytała Geraldine.

-

To   twój   pokój   -   powiedział 

Bedford - a to mój. Spojrzała na niego niemal z 

wyrzutem.

-

Masz   czeki   podróżne?  Bedford 

skinął głową.

-   Lepiej   zacznij   je   podpisywać   - 

poradziła dziewczyna, wskazując dłonią stół.

Bedford   otworzył   neseser   i   już   sięgał 

po czeki, kiedy jego wzrok padł na rewolwer. 

Zupełnie   o   nim   zapomniał.   Pospiesznie 

przekręcił   neseser   tak,   żeby   Geraldine   nie 

widziała zawartości, i wyjął plik czeków.

Usiadł   przy   stole   i   zaczął   je 

podpisywać.

Dziewczyna   zdjęła   żakiet,   badawczo 

przyjrzała   się   sobie   w   lustrze,   dokładnie 

obejrzała nogi, wyrównała pończochy.

-  Chyba  się trochę odświeżę  - rzuciła 

Bedfordowi przez ramię.

Przeszła   do   drugiego   segmentu. 

Bedford   usłyszał,   jak   puściła   wodę.   Potem 

dobiegł   go   dźwięk   otwierania   i   zamykania 

szuflady,   a   chwilę   później   skrzypnięcie 

frontowych drzwi.

Nagle ogarnęły go podejrzenia. Odłożył 

pióro i wszedł do drugiego segmentu.

Pośrodku   pokoju,   w   biustonoszu, 

majtkach   i   rajstopach,   stała   Geraldine, 

pochylona nad otwartą walizką.

Odwróciła się niespiesznie.

-

Już   wszystko   podpisałeś?   Tak 

szybko? - spytała zdziwiona.

-

Nie - odparł Bedford gniewnie. - 

background image

Usłyszałem,   że  otwierasz   drzwi.  Przyszło  mi 

do głowy, że chcesz uciec.

Zaśmiała się.

-  Wyciągałam   walizkę   z   bagażnika. 

Wcale   nie   zamierzam   cię   zostawić.   Lepiej 

wracaj  podpisywać   czeki,  mogą  być  wkrótce 

potrzebne.

background image

Dziewczyna nie była zmieszana ani nie 

zachowywała   się   prowokująco.   Stała   tylko, 

przypatrując   mu   się   uważnie.   Bedford, 

złapawszy   się   na   tym,   że   z   przyjemnością 

przygląda się jej figurze, odwrócił się i poszedł 

do   swojego   pokoju.   Po   raz   drugi   tego   dnia 

musiał   złożyć   dwieście   podpisów.   Gdy 

skończył,   podszedł   do   drzwi   łączących   oba 

pokoje i spytał:

- Wszyscy ubrani?

-  Wchodź,   wchodź,   nie   bądź   taki 

sztywniak - zawołała Geraldine.

Teraz   ubrana   była   w   obcisłą 

gabardynową   spódnicę,   podkreślającą   jej 

kształty,   miękki   różowy   sweterek,   opięty   na 

pokaźnych   piersiach,   i   drogi   szeroki   pas 

otaczający jej wąską talię.

- Masz je? - spytała.

Bedford wręczył jej czeki.

Geraldine   dokładnie   sprawdziła,   czy 

każdy   czek   jest   prawidłowo   podpisany, 

spojrzała na zegarek i rzekła:

-  Idę na chwilę do samochodu. Zostań 

tutaj.

Wyszła,   zamykając   drzwi   z   zewnątrz. 

Bedford szybko wyjął  notes, wyrwał  z niego 

kartkę  i  napisał  na  niej  numer   zastrzeżonego 

telefonu, stojącego na biurku Elsy Griffin. Pod 

spodem   dodał:   „Proszę   zadzwonić   pod   ten 

numer   i   powiedzieć,   że   jestem   w   motelu 

Staylonger”.   Zawinął   kartkę   w   banknot 

dwudziestodolarowy i włożył go do kieszonki 

kamizelki.   Potem   zaczął   przeglądać   walizkę 

Geraldine, z nadzieją, że dowie się czegoś o 

właścicielce.

background image

Walizka   i   podręczna   torba   były 

zupełnie   nowe.   Na   skórze   widniały   złote 

inicjały   „GC”.   Nie   było   żadnych   innych 

znaków szczególnych.

Bedford usłyszał kroki na drewnianych 

schodach prowadzących do domku i odskoczył 

od   bagażu.   Po   chwili   dziewczyna   otworzyła 

drzwi.

-

Mam   butelkę.   Co   powiesz   na 

drinka? - spytała.

-

Dla mnie za wcześnie.

background image

Zapaliła   papierosa,   przeciągnęła   się 

leniwie i usiadła na łóżku.

-

Będziemy   musieli   trochę 

poczekać - wytłumaczyła.

-

Na co?

-

Żeby się upewnić, że wszystko 

w porządku. Nie bądź taki niecierpliwy.

Bedford   wrócił   do   swego   pokoju   i 

usiadł   w   fotelu,   który   okazał   się   niezbyt 

wygodny.   Minuty   ciągnęły   się   w 

nieskończoność. W końcu wstał i poszedł do 

sąsiedniego   segmentu.   Geraldine   siedziała 

wyciągnięta w fotelu, drugi fotel służył jej za 

podnóżek.   Krótka   spódniczka   odsłaniała 

bardzo atrakcyjne nogi.

-

Nie   mogę   siedzieć   cały   dzień, 

nic nie robiąc - powiedział ze złością.

-

Chyba   nie   chcesz   się   teraz 

wycofać, prawda?

-

Oczywiście,   inaczej   nie 

posunąłbym   się   tak   daleko.   Ale   są   granice. 

Niektórych rzeczy nie zamierzam tolerować.

-

Bez   nerwów,   ponuraku.   Bądź 

ludzki. Musimy tu jeszcze trochę posiedzieć. 

Potrafisz grać w karty?

- Trochę.

-

Co powiesz na remibrydża?

-

W porządku. Jaka stawka?

-

Jaka chcesz.

Bedford   wahał   się   przez   chwilę, 

wreszcie ustalił centa za każdy punkt.

Po   godzinie   stracił   około   dwudziestu 

siedmiu  dolarów. Przerwał rozdawanie  kart  i 

rzekł:

-

Na Boga, przestańmy bawić się 

background image

w ciuciubabkę. Kiedy się stąd wydostanę?

-

Po   południu,   kiedy   zamkną 

wszystkie banki.

-

Tego już za wiele - zawołał.

-

Musisz   się   z   tym   pogodzić. 

Rozluźnij się i zachowuj po ludzku. W końcu 

jestem takim samym człowiekiem jak ty.

background image

I tak  już nie   masz   swoich  pieniędzy. 

Teraz   masz   wszystko   do   stracenia   i   nic   do 

zyskania.   Usiądź   i   się   zrelaksuj.   Zdejmij 

płaszcz. Zdejmij buty. Chcesz drinka?

Podeszła   do   lodówki,   otworzyła 

zamrażalnik i wyjęła kostki lodu.

-

Okay - poddał się Bedford. - A 

co masz?

-

Szkocką z lodem albo z wodą.

-

Dla mnie z lodem.

-

Już   lepiej   -   powiedziała.   - 

Mogłabym cię polubić, gdybyś nie był takim 

zrzędą. Wiele osób chciałoby być ze mną na 

twoim miejscu. Moglibyśmy dobrze się bawić, 

gdybyś przestał zgrzytać zębami. Znasz jakieś 

dowcipy?

-

Teraz nie wydają się śmieszne.

Geraldine   otworzyła   nie   napoczętą 

butelkę   szkockiej   i   nalała   hojnie   do 

szklaneczek.

-  Za   ciebie,   duży   chłopcze   - 

powiedziała, patrząc na niego nad szklanki.

- Za zbrodnię - odparł Bedford.

- Tak lepiej.

-  Wiesz,   jesteś   całkiem   atrakcyjną 

dziewczyną. Masz niezłą figurę.

- Widziałam, jak mi się przyglądałeś.

-

Nie   wydawałaś   się   bardzo 

zakłopotana   brakiem...   eee   niekompletnym 

strojem.

-

Nie ty pierwszy oglądałeś mnie 

w takim stanie.

-

Czym   się   zajmujesz?   -   spytał 

Bedford. - To znaczy, zawodowo?

-

Głównie   postępuję   według 

background image

wskazówek - odparła z uśmiechem.

-

Czyich wskazówek? 

-

To zależy.

-

Znasz   faceta   nazwiskiem 

Delbert?

-

Słyszałam o nim.

-

Co to za gość?

background image

-

Wiem tylko tyle, ile powiedział 

mi Binney. Zdaje się, że to świr, ale sprytny 

świr. Nerwus.

-

A Binney a znasz?

-

Pewnie. 

-

Jaki on jest?

-

Dość miły.

-

Wybierzmy   jakiś   temat,   na 

który   moglibyśmy   porozmawiać.   Co   robiłaś, 

zanim spotkałaś tego typa?

-

Rozwodziłam małżeństwa.

-

Zawodowo?

-

Tak. Szłam z facetem do hotelu, 

rozbierałam się i czekałam, aż nas nakryją.

-   Myślałem,   że   tego   się   już   nie 

praktykuje.

-

Nie w tym stanie.

-

A   gdzie   to   było?   -   Gdzie 

indziej.

-

Nie jesteś bardzo rozmowna.

-   Porozmawiajmy   o   tobie   - 

zaproponowała.   -   Opowiedz   mi   o   swojej 

firmie.

-

To   dosyć   skomplikowane. 

Ziewnęła.

-

Za   wszelką   cenę   chcesz   być 

cnotliwy, co nie?

-

Jestem żonaty.

-

Pograjmy jeszcze w karty.

Grali   w   karty,   dopóki   Geraldine   nie 

postanowiła   się   zdrzemnąć.   Gdy   zaczęła 

rozpinać   zamek   spódnicy,   Bedford   podszedł 

do drzwi prowadzących do jego części.

-

Zostań.   Muszę   być   pewna,   że 

nie wyjdziesz.

background image

-

Chcesz   zamknąć   drzwi?   -   Są 

zamknięte.

-

Naprawdę?

- Pewnie - przyznała z nonszalancją. - 

Mam klucze.

Zamknęłam   je   z   zewnątrz,   kiedy 

wyszłam  do  samochodu.   Nie  sądziłeś   chyba, 

że jestem aż tak głupia?

background image

- Nie wiedziałem.

- Nigdy nie sypiasz po południu? 

- Nie.

- Okay. Chyba będziemy musieli jakoś 

to znieść. To co, karty czy jeszcze raz drinka? 

A może i jedno, i drugie?

- Nie masz gazety?

-  Masz   mnie.   Nie   sądzili,   że   oprócz 

mnie   będziesz   potrzebował   jeszcze   czegoś, 

żeby się nie nudzić. Co oznacza, że są rzeczy, 

których nawet oni nie potrafią przewidzieć.

- Zaśmiała się.

Bedford udał się do swojego pokoju i 

usiadł. Dziewczyna przyszła za nim. Po chwili 

z braku jakiegokolwiek zajęcia Bedford zaczął 

robić się znużony i senny. Wyciągnął się na 

łóżku. Zapadł w lekką drzemkę.

Po   kilku   minutach   ocknął   się.   W 

powietrzu czuł zapach perfum. Blondynka w 

luźnej, półprzezroczystej kreacji stała nad nim, 

trzymając w ręku kawałek papieru.

Bedford   gwałtownie   przyszedł   do 

siebie.

-

Co się stało? - spytał.

-

Otrzymaliśmy   wiadomość. 

Pojawiły   się   komplikacje.   Będziemy   musieli 

tu jeszcze poczekać.

- Jak długo?

- Nie powiedzieli.

- Musimy coś zjeść.

- Pomyśleli o tym. Na kolację możemy 

wyjechać. Ja wybiorę miejsce. Cały czas masz 

być ze mną. Żadnych telefonów. Jeśli chcesz 

przypudrować nos, zrób to, zanim wyruszymy. 

W razie jakiegoś oszustwa tracisz pieniądze, a 

background image

Delbert idzie do redakcji gazety. Miałam ci to 

wszystko   przekazać.   Masz  się  mnie  słuchać. 

Oni   chcieli,   żebyś   się   nie   denerwował   i   był 

zadowolony. Myśleli, że ja wystarczę, żeby cię 

zabawić, ale powiedziałam  im,  że ciebie  nie 

łatwo   zabawiać,   więc   zgodzili   się,   żebyśmy 

wyszli do knajpy. Ale żadnych telefonów.

background image

-  Jak   się   z   nimi   skontaktowałaś?   - 

spytał.

Uśmiechnęła się.

- Przez gołębie pocztowe. Trzymam je 

za stanikiem. Nie zauważyłeś?

- W porządku. Chodźmy coś zjeść.

Gdy   usiadła   koło   niego   w 

samochodzie,   ze   zdziwieniem   zauważył,   że 

traktuje   ją   jak   kompana.   Dziewczyna 

podciągnęła pod siebie nogi, tak że jej prawe 

kolano   dotknęło   jego   uda.   Splecione   ręce 

oparła mu na ramieniu.

-

Cześć   przystojniaku   - 

powiedziała.

-

Cześć, piękna - odparł.

-

To   już   lepiej   -   zauważyła   z 

uśmiechem.

Bedford skręcił na autostradę biegnącą 

brzegiem morza. Jechali powoli, trzymając się 

zewnętrznego pasa.

-

Musisz być już głodna - rzekł.

-

Dziękuję.

Uniósł pytająco brwi.

-

Za   to,   że   traktujesz   mnie   jak 

człowieka - wyjaśniła. - W końcu nim jestem.

-

Jak to się stało, że zajęłaś się tą 

robotą? - spytał nagle.

-

Zależy, co rozumiesz przez „tę 

robotę”.

Zapadło   milczenie.   Bedford   wymyślił 

dwa   czy   trzy   możliwe   wyjaśnienia,   ale   w 

końcu   zdecydował   się   żadnego   z   nich   nie 

wymieniać.   Po   chwili   dziewczyna 

powiedziała:

-

Jak się jest pasywnym, to chyba 

background image

po   prostu   niektóre   rzeczy   same   do   nas 

przychodzą. Jeśli raz pozwolisz, żeby wypadki 

tobą   kierowały,   ich   strumień   staje   się   coraz 

szybszy i coraz trudniej jest zawrócić i płynąć 

pod   prąd.   No   patrz,   chyba   zaczynam 

filozofować,   tego   byś   się   po   mnie   nie 

spodziewał.

-

Nie   wiem,   czego   mam   się   po 

tobie spodziewać.

-

Czego   tylko   chcesz.   Nie 

zaaresztują cię za to. Bedford zamyślił się.

-

Po co pozwalać, żeby unosił nas 

strumień? - spytał.

background image

-Na początku nie zdajesz sobie sprawy, 

że   w   ogóle   jest   jakiś   prąd.   A   jak   już   się 

zorientujesz, to wolisz to, niż nic nie robić. Do 

diabła,   nie   zamierzam   prowadzić   dyskusji 

filozoficznych o pustym żołądku.

-  W   tej   knajpie   serwują   wspaniałe 

steki.

Zaczął   hamować,   ale   nagle   się 

rozmyślił. Spojrzał na dziewczynę i zobaczył, 

że   przygląda   mu   się   częściowo   z 

rozbawieniem, a częściowo z pogardą.

- Pewnie cię tu znają, co?

- Bywam tutaj.

-

Jeden rzut oka na mnie i twoja 

reputacja legnie w gruzach, o to chodzi?

-

Nie,   nie   o   to   -   zaprotestował 

gorąco. - Sama powinnaś o tym wiedzieć. Ale 

w   tych   okolicznościach   nie   zamierzam 

zostawiać za sobą zbyt wielu śladów. W końcu 

nie wiem, przeciwko komu czy czemu jestem.

-

Na pewno nie przeciwko mnie - 

skwitowała. - I pamiętaj, że to ja mam wybrać 

restaurację. Ty zapłacisz.

Pojechali   dalej.   Po   kilku   milach, 

wskazując   mijaną   właśnie   karczmę, 

dziewczyna zawołała:

- Zatrzymaj się tu!

W   sali   jadalnej   wybrali   zatoczkę 

wychodzącą   na   wodę.   Powietrze   było 

balsamiczne, słone od oceanu, słońce grzało. 

Zamówili   grube   steki   z   cebulką,   chleb 

czosnkowy i piwo Guinnessa. Na deser brandy 

i   likier   benedyktynkę.   Bedford   zapłacił 

czekiem.

-  A   to   dla   ciebie   -   powiedział 

background image

kelnerowi,   wręczając   mu   złożony 

dwudziestodolarowy   banknot   z   karteczką   w 

środku.

Odstawił   krzesło   i   przypilnował,   by 

Geraldine   była   już   odwrócona   w   kierunku 

drzwi,   zanim   kelner   rozwinie   banknot. 

Wiedział,   że   niemądrze   postąpił,   narażając 

dwadzieścia tysięcy dolarów, ale dzięki temu 

miał wrażenie, że przechytrzył wrogów.

background image

Pożałował   swej   pochopnej   akcji, 

dopiero kiedy jechali z powrotem autostradą. I 

tak nie pomoże, a może wszystko zepsuć.

Rozsądek   mówił   mu,   że   jego 

prześladowcy   nie   pójdą   ze   swojąhistoriądo 

gazety, w każdym razie nie teraz, kiedy trafiła 

im się taka ofiara boża, którą można naciąć na 

dwadzieścia tysięcy za jednym zamachem.

Im więcej o tym myślał, tym bardziej 

był  przekonany,  że Delbert nie istnieje. Cały 

gang   składał   się   z   Binneya   Denhama   i 

blondynki.

Czy   to   możliwe,   że   sympatyczna 

blondynka jest mózgiem gangu? Zaczął ją już 

traktować  jak  kompana.   Wolał   uważać   ją  za 

grzeczną dziewczynkę, która dostała się jakoś 

pod   wpływ   Binneya,   niebezpiecznego   typa, 

wyglądającego, jakby wiecznie przepraszał za 

to, że żyje.

Bedford i dziewczyna milczeli, ale było 

to milczenie przyjaciół.

- Dobry z ciebie gość, jak już się ciebie 

pozna - powiedziała mu. - Na początku ranisz 

kobiecą   próżność.   Chyba   niektórzy   żonaci 

mężczyźni są właśnie tacy, zajęci tylko własną 

żoną.

- Dziękuję. Jak się ciebie pozna, też się 

okazuje,   że   równa   z   ciebie   dziewczyna.   - 

Długo jesteś żonaty?

- Prawie dwa lata.

-

Szczęśliwie? 

-

Aha.

-

W ten interes wdepnąłeś przez 

nią, prawda?

-

Jeśli   nie   masz   nic   przeciwko 

background image

temu, wolałbym o tym nie mówić.

-

Okay.   Chyba   już   powinniśmy 

wracać.

-

Dadzą ci znać, kiedy będzie po 

wszystkim?

-

Aha.   Spieniężenie   dwustu 

czeków podróżnych zabiera czas. Szczególnie 

jeśli chce się wszystko załatwić jak trzeba.

background image

-

A   do   tego   czasu   masz   mnie 

trzymać   z   boku,   o   to   chodzi?   Zamrugała 

oczami.

-

Mniej więcej - przyznała.

-

Dlaczego nie zajął się tym sam 

Binney?

-

Sądzili, że do niego mogłoby ci 

braknąć cierpliwości.

-

Mówisz „oni”?

-   Och,   ta   moja   niewyparzona   gęba! 

Porozmawiajmy   o   polityce   albo   seksie,   albo 

statystyce handlowej, albo o czymkolwiek, w 

czym byśmy się zgadzali.

- Uważasz, że byś się zgadzała z moimi 

poglądami politycznymi?

-

Pewnie,   jestem   tolerancyjna. 

Wiesz co? 

-

Co?

-

Mam ochotę na drinka.

-   Możemy   zatrzymać   się   w   jednej   z 

przydrożnych knajpek - zasugerował Bedford.

Potrząsnęła głową.

-

Mogłoby im się to nie podobać. 

Wróćmy do motelu. Mam nie spuszczać cię z 

oczu, a muszę przypudrować sobie nos. Jak to 

się stało, że wdepnąłeś w ten pasztet?

-

Nie mówmy o tym.

-

Okay.   Wracajmy.   Z   tobą   było 

pewnie   tak   jak   ze   mną.   Po   prostu   najpierw 

splot wypadków, potem ktoś ci mówi, co masz 

zrobić, a ty zaczynasz go słuchać. Tak było ze 

mną.   Ale   kiedyś   trzeba   zacząć   walczyć   z 

prądem.   Najlepiej,   jak   tylko   pierwszy   raz 

poczujesz, że cię pcha. Nie powinnam ci tego 

mówić.   Nie   należy   to   do   mojej   pracy. 

background image

Wszystko dlatego, że taki przyzwoity z ciebie 

gość. Myślę, że zawsze grałeś fair. A popatrz 

na   mnie.   Zawsze   wybierałam   najłatwiejszą 

drogę.   Wydaje   mi   się,   że   nie   mam   dość 

odwagi, by stawić czoło rzeczywistości.

Przez   chwilę   jechali   w   milczeniu.   W 

końcu dziewczyna powiedziała:

- Jest tylko jedno wyjście.

background image

- Dla kogo?

-

Dla   nas   obojga.   Zapomniałam 

już, jak porządny może być porządny gość.

-

O jakim wyjściu mówiłaś?

Ale   ona   tylko   potrząsnęła   głową   i 

więcej się nie odezwała.

Przysunęła   się   bliżej   i   przytuliła   do 

jego ramienia. Bedford, gorączkowo szukający 

wyjścia z sytuacji, odprężył się. Pomyślał, że 

był głupcem, oddając się we władzę Binneya 

Denhama   i   tajemniczego   indywiduum 

nazwiskiem   Delbert.   Tamci   mieli   jego 

pieniądze.   Teraz   na   pewno   będą   unikali 

rozgłosu. Może będą fair w stosunku do niego, 

ponieważ będą liczyli na dalsze dochody.

Bedford zdawał sobie sprawę, że musi 

coś z tym zrobić. Wiedział, że teraz przez jakiś 

czas   zostawią   go   w   spokoju,   co   da   mu 

możliwość obmyślenia jakiejś obrony.

Podjechali   pod   motel.   Właściciel 

wyjrzał przez drzwi, żeby przekonać się, kto 

przybył,   najwyraźniej   rozpoznał   samochód, 

pomachał do nich i się wycofał.

Bedford wjechał do garażu. Geraldine 

Corning,   która   miała   wszystkie   klucze, 

otworzyła drzwi i razem weszli do segmentu. 

Dziewczyna   wyciągnęła   butelkę   szkockiej   i 

karty.   Nagle   wybuchnęła   śmiechem   i 

wyrzuciła karty do kosza na śmieci.

-  Spróbujmy bez tego. Nigdy w życiu 

tak się nie nudziłam. Co za okropny sposób na 

zarabianie pieniędzy.

Z lodówki wyjęła lód, nałożyła po kilka 

kostek   do   dwóch   szklaneczek   i   nalała 

alkoholu.   Dopełniła   każdą   szklankę   wodą   z 

background image

kranu i zamieszała łyżeczką.

- Za zbrodnię! - powiedziała, gdy trącili 

się szklankami.

W milczeniu popijali drinki.

Geraldine zzuła buty, czubkami palców 

przejechała   po   pończosze,   z   wyraźną 

przyjemnością   przyjrzała   się   swojej   nodze, 

przeciągnęła się, ziewnęła, skosztowała drinka 

i powiedziała:

- Jestem senna.

background image

Stopą zaczepioną o szczebel przysunęła 

do siebie krzesło, oparła o nie nogi i rozsiadła 

się wygodnie.

-

Wiesz   -   powiedziała   -   zdarza 

się, że dziewczyna staje na rozdrożu, ale nic na 

to nie wskazuje, a ona nie zdaje sobie sprawy z 

nadciągającego kryzysu.

-

To znaczy?

-

Jak   zwracają   się   do   ciebie 

przyjaciele?

-

Mam na imię Stewart.

-   O   cholera,   co   za   imię.   Mówią   do 

ciebie Stef?

- Aha.

-  W porządku, będę mówiła do ciebie 

Stef. Stef, czegoś się od ciebie nauczyłam.

- Czego?

-  Nauczyłam   się,   że   nigdzie   się   nie 

zajdzie   w   życiu,   jeśli   będzie   się   pozwalało 

innym   sobą   kierować.   Albo   zawrócę,   albo 

mnie wyrzuci na brzeg. Jestem znużona tym, 

że inni kierują moim życiem. Opowiedz mi o 

swojej żonie.

Bedford   wyciągnął   się   na   łóżku, 

podkładając dwie poduszki pod głowę.

-

Nie mówmy o niej - poprosił.

-

To   znaczy,   że   nie   chcesz 

rozmawiać o niej właśnie ze mną?

- Niezupełnie.

-

Chcę   tylko   wiedzieć   - 

powiedziała Geraldine nieco tęsknym tonem - 

jaka musi być kobieta, żeby mężczyzna kochał 

ją tak jak ty.

-

Jest wspaniała - odparł Bedford.

-

Do   diabła,   to   wiem!   Nie   trać 

background image

czasu na takie rzeczy. Chcę wiedzieć, jaki jest 

jej stosunek do życia... i chciałabym wiedzieć, 

co Binney ma na nią.

-

Dlaczego cię to interesuje?

-

Nie   wiem   -   przyznała.   - 

Myślałam,   że   może   mogłabym   jej   pomóc.   - 

Oparła głowę o zagłówek fotela i przeraźliwie 

ziewnęła. - Ojej, jaka jestem śpiąca!

background image

Milczeli.   Bedford   złożył   głowę   na 

poduszki   i   rozmyślał   o   żonie.   Czuł,   że 

powinien powiedzieć coś o niej Geraldine, na 

przykład o tym, jaka jest pełna życia, jaką ma 

osobowość, o tym, że umie żartować tak, by 

nigdy nikogo nie urazić.

Bedford usłyszał  ciche westchnienie  i 

spojrzał na Geraldine. Spała. On sam czuł się 

dziwnie senny. Minęło całe nerwowe napięcie, 

co   -   biorąc   pod   uwagę   okoliczności   -   było 

raczej   niezwykłe.   Oczy   same   się   zamykały, 

otworzył je z wysiłkiem i przez chwilę widział 

podwójnie.   Z   trudem   zmusił   wzrok   do 

normalnego widzenia.

Siadając,   poczuł   nagły   zawrót   głowy. 

Opadł z powrotem na poduszki. Domyślił się, 

że   w   drinku   był   środek   nasenny.   Teraz   już 

było   za   późno,   by   temu   zaradzić.   Bez 

przekonania postanowił zmusić się do wstania 

z łóżka, ale  zabrakło mu  energii.  Poddał się 

wszechogarniającemu uczuciu senności.

Wydawało   mu   się,   że   słyszy   głosy. 

Ktoś mówił  coś szeptem,  coś na jego temat. 

Wiedział,   że   dotyczy   to   jakichś   jego 

obowiązków   w   prawdziwym   życiu.   Chciał 

obudzić się, żeby zająć się tymi obowiązkami, 

ale dawka środka nasennego była zbyt duża i 

ponownie ogarnął go świat ciszy.

Usłyszał   zapuszczanie   silnika,   potem 

strzeliło z gaźnika. Znowu próbował obudzić 

się z letargu, ale na próżno.

Po   długim   czasie,   który   wydawał   się 

wiecznością,   Bedford   zaczął   odzyskiwać 

przytomność.   Wiedział,   że   leży   na   łóżku   w 

motelu.   Powinien   wstać.   W   pokoju   była 

background image

dziewczyna.   To   ona   przyprawiła   drink 

środkiem   nasennym.   Myślał   o   tym,   nie 

otwierając   oczu,   przez   jakieś   dziesięć   minut 

czy   kwadrans.   Potem   znowu   zapadł   w 

drzemkę   i   znowu   się   ocknął.   Jak   tylko 

przyszedł   do   siebie,   próbował   kontynuować 

rozmyślanie. Nie tylko do jego drinku dodano 

środek   nasenny,   do   jej   także.   Pamiętał,   że 

gdzieś wyjeżdżali. Butelka została w pokoju. 

Ktoś   musiał   wejść   i   pod   ich   nieobecność 

wsypać proszek do butelki whisky. Geraldine 

to miła dziewczyna. Najpierw jej nienawidził, 

ale przekonał się, że nie była zła. Lubiła go. 

Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby zaczął 

się do niej przystawiać. A nawet miała mu za 

złe, że tego nie zrobił. Uraziło to jej próżność. 

Dlatego zaczęła myśleć o jego żonie. Chciała 

wiedzieć, jaka jest Anna Roann.

Na   myśl   o   Annie   Roann   gwałtownie 

otworzył oczy.

Za oknem zapadł już zmrok i w pokoju 

było   całkiem   ciemno,   tylko   przez   otwarte 

drzwi   wpadało   światło   z   przyległego 

segmentu.   Słaba   poświata   z   sąsiedniego 

pokoju raziła go w oczy. Zaczął się podnosić, 

kiedy poczuł, że do lewego rękawa płaszcza 

ma przypiętą kartkę. Odwrócił się, tak żeby na 

kartkę padało światło, i przeczytał: „Wszystko 

w   porządku,   możesz   już   wracać   do   domu. 

Całusy, Geny”.

Bedford z trudem usiadł.

Podszedł   do   oświetlonych   drzwi 

sąsiedniego   segmentu.   Jego   oczy   powoli 

przyzwyczajały   się   do   światła   padającego   z 

wnętrza   pokoju.   Zaczął   wołać:   -   Wszyscy 

background image

ubrani?   -   ale   zrezygnował   w   połowie.   W 

końcu, gdyby Geraldine zależało, zamknęłaby 

drzwi.   Promieniowała   ciepłem   i   Bedford   z 

przyjemnością   o   niej   myślał.   Przypomniał 

sobie, jak poprzednim razem wszedł przez te 

drzwi i zastał ją niemal nagą. Naprawdę miała 

piękną   figurę.   Otwarciejąpodziwiał,   a   ona 

przyglądała   mu   się   z   wyrazem   rozbawionej 

tolerancji. Nie sięgnęła po suknię ani się nie 

odwróciła.

Bedford wkroczył do pokoju.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w 

oczy,   był   mężczyzna,   leżący   bokiem   na 

podłodze   w   kałuży   krwi.   Krew   zaczęła 

przesiąkać dywan, tworząc szklistą plamę, od 

której   odbijało   się   światło   nocnej   lampki   i 

padało czerwoną poświatą na ścianę.

Binney Denham był zupełnie martwy. 

Jednak   nawet   po   śmierci   nie   stracił 

przepraszającego   wyrazu   twarzy.   Wyglądał, 

jakby   protestował   przeciwko   konieczności 

zabrudzenia

 

spłowiałego

 

dywanu 

krwiąwypływającąz jego klatki piersiowej.

background image

ROZDZTAŁ CZWARTY

Stewart   Bedford   wpadł   w   panikę. 

Pędem   wrócił   do   swojego   pokoju,   złapał 

kapelusz, szybko otworzył neseser. Rewolwer 

zniknął.

Włożył   kapelusz   na   głowę,   porwał 

neseser   i   zamknął   drzwi   do   sąsiedniego 

pokoju.   Znalazł   się   w   ciemnościach 

rozświetlanych tylko regularnymi czerwonymi 

błyskami.

Bedford   odsunął   zasłonę   i   wyjrzał 

przez okno. Zobaczył duży migający czerwony 

neon: „Motel Staylonger”. Pod spodem stałym 

karmazynowym   światłem   płonął   mniejszy 

napis: „wolne pokoje”.

Bedford   nacisnął   klamkę   i   aż 

wzdrygnął   się   na   myśl,   że   Geraldine 

zapomniała   otworzyć   drzwi   z   zewnątrz.   Na 

szczęście nie były zamknięte, gałka łatwo się 

przekręciła.

Bedford   wyjrzał   na   oświetlony 

dziedziniec.   Motel   zbudowany   był   na   planie 

ogromnej litery U. Nad drzwiami do każdego 

segmentu   i   do   garażu   paliło   się   światło,   co 

dawało wrażenie głębi.

Bedford   zajrzał   do   garażu   między 

wynajętymi   przez   siebie   segmentami.   Garaż 

był pusty. Żółty samochód zniknął.

Stewart   Bedford   zdał   sobie   nagle 

sprawę,   że   musi   dojść   do   miejsca,   gdzie 

mógłby   złapać   taksówkę,   a   nie   ma   odwagi 

przejść   przez   oświetlony   dziedziniec.   Przy 

końcu motelu, tuż koło ulicy, znajdowało się 

background image

biuro. Właściciel na pewno go zobaczy i może 

go zaczepić i zacząć zadawać pytania.

Bedford   zamknął   drzwi   segmentu 

numer   15   i   ścieżką   wzdłuż   budynku   szybko 

doszedł   do   ogrodzenia.   W   tym   miejscu   nie 

było   siatki,   tylko   drut   kolczasty.   Bedford 

przerzucił neseser na drugą stronę i spróbował 

przecisnąć się między drutami. Niestety, były 

mocno   naciągnięte.   Bedford,   zdenerwowany, 

myślał, że już się bezpiecznie przedarł, kiedy 

zahaczył   kolanem   o   drut   i   poczuł,   że   lekko 

rozdarł nogawkę.

background image

W końcu znalazł się po drugiej stronie i 

ruszył   na   przełaj   po   polu.   Światło   neonu 

hotelowego wystarczało, by omijać największe 

wądoły.

Wyszedł   na   jakąś   boczną   drogę 

biegnącą w kierunku autostrady, którą w obie 

strony ciągnęły sznury samochodów.

Bedford   szybko   podążył   w   tamtą 

stronę.

Nagle   jeden   z   samochodów   jadących 

autostradą zwolnił  i skręcił  w boczną drogę. 

Na Bedforda padło jasne światło reflektorów. 

Przez chwilę walczył z paniką, chciał zawrócić 

i   uciekać.   Zdał   sobie   jednak   sprawę,   że 

wyglądałoby to nader podejrzanie i kierowca 

mógłby   zgłosić   jego   dziwne   zachowanie   na 

policji. A policja na pewno wysłałaby w teren 

samochód   patrolowy.   Bedford   dumnie 

podniósł   głowę,   wyprostował   się   i   wolno 

ruszył   poboczem   w   kierunku   samochodu. 

Starał   się   sprawiać   wrażenie   człowieka 

idącego   w   jakimś   ważnym   celu, 

zaabsorbowanego   swą   misją   biznesmena   z 

teczką   idącego   na   spotkanie   w   jakimś 

pobliskim zakładzie.

Światło reflektorów coraz bardziej go 

oślepiało.   Samochód   zjechał   na   bok   i 

zatrzymał  się tuż przed Bedfordem. Usłyszał 

odgłos otwieranych drzwi.

-  Stef!   Och,   Stef!   -   dobiegły   go 

histeryczne okrzyki Elsy Griffin.

Elsa   odchodziła   od   zmysłów   ze 

zmartwienia. Na dźwięk jej głosu poczuł tak 

ogromną   ulgę,   że   nie   zauważył,   że   po   raz 

pierwszy od ponad pięciu lat zwróciła się do 

background image

niego zdrobnieniem imienia.

-

Wsiadaj,   wsiadaj   -   zawołała   i 

Stewart   Bedford   wsunął   się   na   przednie 

siedzenie.

-

Co się stało? - spytała.

-

Nie wiem. Właściwie mnóstwo. 

Obawiam się, że wpadliśmy w kłopoty. Skąd 

się tu wzięłaś?

-

Dostałam   twoją   wiadomość. 

Zadzwonił ktoś, kto przed-

background image

stawił się jako kelner i powiedział, że 

jakiś   mężczyzna   zostawił   wiadomość 

zawiniętą w dwadzieścia dolarów...

-

Tak,   tak   -   przerwał   jej.   -   Co 

zrobiłaś?

-

Pojechałam   do   motelu   i 

wynajęłam   segment.   Podałam   fałszywe 

nazwisko   i   adres.   Przestawiłam   cyfry   w 

numerze rejestracyjnym auta, ale recepcjonista 

tego   nie   zauważył.   Wpadł   mi   w   oko   żółty 

samochód   -   już   zdążyłam   sprawdzić   jego 

numer. Pochodzi z wypożyczalni.

- I co zrobiłaś?

-

Siedziałam  w  pokoju i  miałam 

wszystko   pod   obserwacją.   Oczywiście,   nie 

mogłam   usadowić   się   w   drzwiach   i   wlepiać 

wzroku   w   twój   segment,   ale   otworzyłam 

drzwi, a sama  usiadłam w głębi, tak że jeśli 

ktoś szedł  do  twojego  segmentu  lub  z  niego 

wracał, na pewno bym go zobaczyła. Tak samo 

samochód. Byłam gotowa, by natychmiast za 

nim pojechać.

-

No i co? Co się działo?

-

Około   półtorej   godziny   temu 

żółty samochód opuścił teren motelu.

- A ty co zrobiłaś?

-  Wskoczyłam   do   swojego   auta   i 

pojechałam za nim. Oczywiście, nie za blisko, 

ale na tyle, żeby dogonić go na autostradzie. 

Przejechałam kilka mil, zanim ośmieliłam się 

zbliżyć na tyle, by przyjrzeć się pasażerom. W 

środku   była   tylko   ta   blondynka.   Wróciłam   i 

zaparkowałam   samochód.   I   wierz   mi, 

przeżyłam  okropną godzinę. Nie wiedziałam, 

co się z tobą dzieje. Chciałam pójść do ciebie, 

background image

ale się bałam. Odkryłam, że wyglądając przez 

okno   łazienki,   mogę   obserwować   drzwi 

twojego   garażu   i   przylegających   doń   dwóch 

segmentów.   Stałam   w  łazience  i  gapiłam   się 

przez okno. I wreszcie zobaczyłam ciebie, jak 

skręcasz   za   motel.   Pomyślałam,   że   pewnie 

chcesz   dojść   do   ulicy,   chowając   się   za 

budynkami. Kiedy nie zjawiłeś się, przyszło mi 

do   głowy,   że   musiałeś   przejść   przez 

ogrodzenie,   więc   wsiadłam   w   samochód, 

przyjechałam tutaj i znalazłam cię.

background image

-  Wpadliśmy w niezły pasztet, Elso - 

powiedział Bedford.

- W segmencie jest trup.

- Kto? - Binney Denham.

- Jak to się stało?

-  Został   zastrzelony.   Możemy   mieć 

kłopoty.   Kiedy   zadzwonił   do   mnie   wczoraj 

wieczorem,   włożyłem   rewolwer   do   neseseru. 

Miałem go przy sobie.

- Tego właśnie się obawiałam.

-

Czekaj,   nie   tak   szybko.   Ja   go 

nie   zabiłem.   Nie   wiem,   jak   to   się   stało. 

Spałem.   Dziewczyna   dała   mi   drinka   z 

proszkiem nasennym  - choć nie sądzę, że to 

ona go wsypała. Ktoś musiał wejść do pokoju i 

wsypać  proszek  do  butelki   whisky.  A  ona  z 

niej nalała.

-

Na szczęście - powiedziała Elsa 

- Peny Mason, ten prawnik, czeka na nas w 

biurze.

-   Niemożliwe!   -   zawołał   ze 

zdumieniem. Pokiwała głową.

-

Jak tego dokonałaś?

-

Miałam

 

przeczucie. 

Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zadzwoniłam 

do   Masona   zaraz   po   tym,   jak   wyjechałeś   z 

biura, i powiedziałam mu, że masz kłopoty, że 

ja   nie   mogę   z   nim   o   tym   rozmawiać,   ale 

chciałabym   wiedzieć,   jak   się   z   nim 

skontaktować w razie pilnej potrzeby w dzień 

lub   w   nocy.   Pracował   już   dla   ciebie,   więc, 

oczywiście, traktuje cię jak stałego klienta i... 

dał   mi   swój   numer.   Zadzwoniłam   do   niego 

jakąś   godzinę   temu,   jak   tylko   wróciłam   z 

pościgu za blondynką. Miałam przeczucie, że 

background image

coś się stało. Prosiłam, żeby czekał w biurze 

na telefon ode mnie. Powiedziałam, że może ci 

wysłać rachunek na dowolną kwotę, ale chcę, 

aby czekał w biurze.

Stewart   Bedford   poklepał   Elsę   po 

ramieniu.

-  Jak   zawsze,   sekretarka   doskonała! 

Jedźmy do biura Masona.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Było   już   po   dziesiątej.   Perry   Mason, 

słynny adwokat, czekał w swoim biurze. Della 

Street,   jego   zaufana   sekretarka,   siedziała   w 

fotelu naprzeciw szefa.

Mason   spojrzał   na   zegarek   i 

powiedział:

-

Czekamy do jedenastej, a potem 

idziemy do domu.

-

Rozmawiałeś   z   sekretarką 

Stewarta G. Bedforda? 

-

Tak.

-

Rozumiem, że to bardzo ważna 

sprawa?

-

Powiedziała,   że   mogę   zażądać 

każdej sumy, że pan Bedford musi się ze mną 

dzisiaj   zobaczyć,   ale   że,   zanim   go 

przyprowadzi,   musi   się   z   nim   najpierw 

skontaktować.

-

To dziwne.

-

Owszem.

-

Ożenił   się   dwa   lata   temu, 

prawda?

- Tak mi się wydaje.

- Znasz jego sekretarkę?

-  Spotkałem   ją   trzy   czy   cztery   razy. 

Niezła   dziewczyna.   Lojalna,   spokojna, 

opanowana,   sprawna.   Czekaj,   Delio,   słyszę 

kroki.

Ktoś zapukał delikatnie w grube drzwi 

prowadzące   z   korytarza   do   gabinetu.   Della 

podeszła otworzyć.

Do   gabinetu   wkroczyli   Elsa   Griffin   i 

background image

Stewart Bedford.

-  Dzięki   Bogu   jeszcze   pan   jest!   - 

zawołała Elsa. - Przyjechaliśmy tu tak szybko, 

jak tylko się dało.

-

Co   się   stało,   panie   Bedford?   - 

spytał   Mason,   podając   mu   rękę.   -   Chyba 

państwo   znają   moją   sekretarkę,   Delię   Street. 

No, to o co chodzi?

-

Chyba nie ma się czym martwić 

- powiedział  Bedford, usilnie starając się, by 

zabrzmiało to wesoło.

-

Chyba jest - zaprzeczyła Elsa. - 

Mogą dojść do pana Bedforda poprzez czeki 

podróżne.

background image

Mason wskazał krzesła.

-

Może   by   państwo   usiedli   i 

opowiedzieli wszystko od początku?

-

Zawarłem   transakcję   handlową 

z mężczyzną,  którego znam pod nazwiskiem 

Binney Denham. Możliwe, że to nie jest jego 

prawdziwe   nazwisko.   Obawiam   się,   że   dziś 

wieczorem dał się zamordować w motelu.

-

Czy policja wie o tym?

-

Jeszcze nie.

-

Mówi   pan,   że   został 

zamordowany? 

-

Tak.

-

Skąd pan wie?

-

Widział   ciało   -   wtrąciła   Elsa 

Griffin.

-

Zawiadomił   pan   kogoś? 

Bedford potrząsnął głową.

-

Pomyśleliśmy,   że   lepiej 

najpierw spotkać się z panem.

-

Czego dotyczyła ta transakcja?

-

To sprawa prywatna - wyjaśnił 

Bedford.

-

Czego dotyczyła ta transakcja? - 

powtórzył Mason.

-

Mówię   panu,   że   to   sprawa 

prywatna. Teraz, kiedy Denham nie żyje, nie 

ma potrzebny, żeby ktokolwiek...

-

Czego dotyczyła ta transakcja? - 

powtórzył trzeci raz Mason.

-

To szantaż - wyjawiła Elsa.

-

Tak   myślałem   -   powiedział 

Mason   ponuro.   -   Proszę   opowiedzieć   tę 

historię   i   nic   nie   ukrywać.   Muszę   wiedzieć 

wszystko.

background image

- Niech pan mu opowie - rzekła Elsa 

Griffin - albo ja to zrobię.

Bedford zmarszczył brwi, przez chwilę 

się namyślał i potem opowiedział wszystko, od 

początku.   Wyjął   nawet   kartę   ewidencyjną   z 

policyjnym zdjęciem żony i opisem odcisków 

palców.

-  Zostawili   mi   to   -   wyjaśnił,   podając 

dokumenty Masonowi.

background image

Mason przejrzał je i spytał:

- To pańska żona?

Bedford skinął głową.

-

Oczywiście   poznaje   pan 

zdjęcie, ale nie może mieć pan pewności co do 

odcisków   palców   -   powiedział   Mason.   - 

Równie dobrze mogą być cudze.

-

Nie,   to   jej   odciski   -   odparł 

Bedford.

-

Skąd pan wie?

Bedford   opowiedział   mu   o   tym,   jak 

zdjęli odciski palców ze srebrnej tacy.

-

Będzie   pan   musiał   zgłosić 

morderstwo policji - rzekł Mason.

-

A   co   się   stanie,   jeśli   tego   nie 

zrobię?

-

Będzie   pan   w   poważnych 

kłopotach. Pani Griffin, niech pani pójdzie do 

najbliższej   budki,   zadzwoni   na   policję,   ale 

niech   się   pani   nie   przedstawia.   Proszę   im 

powiedzieć, że w segmencie numer szesnaście 

w hotelu Staylonger jest ciało zamordowanego 

człowieka.

-

Lepiej   zrobię   to   sam.   Mason 

potrząsnął głową.

-

Chcę,   żeby   zgłosiła   im   to 

kobieta.

-

Dlaczego?

-

Bo i  tak się dowiedzą  że  była 

tam dziewczyna.

-

A   co   my   zrobimy?   -   spytał 

Bedford. Mason spojrzał na zegarek i rzekł:

- Muszę wyciągnąć z łóżka i skłonić do 

pracy   Paula   Drake   z   Detektywistycznej 

Agencji   Drake’a.   Nie   mogę   go   za   bardzo 

background image

wtajemniczać w tę sprawę, nie odważę się mu 

wszystkiego   powiedzieć.   A   propos,   jaki   był 

numer tego samo chodu?

- To samochód z wypożyczalni...

- Proszę o numer.

Elsa Griffin podała numer rejestracyjny 

samochodu: CYX 221.

background image

Mason   zadzwonił   na   zastrzeżony 

numer   agencji   Drake’a.   Po   drugiej   stronie 

odezwał się zaspany głos Paula.

-  Paul, mam zadanie, którym będziesz 

musiał zająć się osobiście - powiedział Mason.

- Boże! - zaprotestował Drakę - czy ty 

nigdy nie sypiasz? 

- W hotelu Staylonger policja właśnie 

znajduje ciało.

Chcę wiedzieć o tej sprawie wszystko, 

co się da.

-

Co masz na myśli, mówiąc, że 

znajduje?

-

Właśnie to. Czas teraźniejszy.

-

Znowu   jakiś   pasztet   -   jęknął 

Drakę. - Dlaczego nie możesz ułatwić mi raz 

zadania   i   poczekać,   aż   czas   zmieni   się   na 

przeszły?

-

Ponieważ   liczy   się   każda 

minuta.   Podaję   ci   numer   rejestracyjny 

samochodu.   Prawdopodobnie   pochodzi   z 

wypożyczalni. Chcę wiedzieć, gdzie terazjest, 

kto go wypożyczył, a jeśli już został oddany, 

to   o   której   godzinie   go   zwrócono.   I   jeszcze 

coś.   Chcę,   żebyś   wysłał   jednego   ze   swoich 

ludzi, tylko takiego, żeby nikt nie poznał, że to 

detektyw, najlepiej kobietę. Niech wypożyczy 

ten samochód tak szybko, jak tylko będzie to 

możliwe.

- I co ma z nim zrobić?

-  Niech   pojedzie   gdzieś,   gdzie   mój 

człowiek   mógłby   go   dokładnie   obejrzeć   i 

zbadać ślady, czy są jakieś włosy, plamy krwi, 

broni, odciski palców.

- I potem co?

background image

-

Potem   niech   z   samego   rana 

załaduje wóz torfem, pojemnikami z liściówką 

i mrożonym mięsem.

-

Innymi   słowy   -   podsumował 

Drake   -   chcesz   zniszczyć   wszystkie   ślady, 

jakiekolwiek mogłyby się zachować.

-

Nic takiego! Do głowy by mi to 

nie   przyszło.   Przede   wszystkim   po   tym,   jak 

samochodem   zajmie   się   mój   specjalista,   nie 

będzie   już   żadnych   śladów,   które   można 

byłoby zatrzeć.

Drakę   przez   chwilę   przeżuwał   słowa 

Masona.

background image

-

Czy fałszowanie śladów to nie 

jest przestępstwo?

-

Przecież   ślady   zabezpieczy 

kryminolog.

-

A

 

co

 

zrobimy

 

kryminologiem?

-

Jeśli   zechce,   może   przekazać 

wszystko policji. W ten sposób dowiemy się 

wszystkiego pierwsi. W przeciwnym wypadku 

policja  będzie   wiedziała  wszystko,  co  da  się 

odczytać z samochodu, a my dowiemy się tego 

dopiero   w   sądzie,   kiedy   prokurator   powoła 

kryminologa na świadka.

-

To   po   co   ten   torf,   liściówka   i 

mrożone mięso?

-

Żeby   żaden   kryminolog   nie 

przedstawił próbek gleby, krwi i włosów i nie 

próbował   nam   wmówić,   że   wie,   skąd 

pochodzą.

Drakę jęknął.

-

Okay   -  zgodził   się   w  końcu   z 

rezygnacją. - Znowu się zaczyna. Kto ma być 

tym twoim specjalistą?

-

Jak   zdobędziesz   samochód, 

spróbuj złapać doktora Leroya Shelby’ego..

-

Chcesz, żebym go wtajemniczył 

w sprawę?

-

Chcę,   żeby   znalazł   wszystkie 

ślady pozostawione w samochodzie.

-

W porządku. Zajmę się tym.

-

Pamiętaj,   że   jesteśmy   tylko   o 

krok przed policją, może nawet o pół kroku - 

przypomniał mu Mason. - Do rana na pewno 

będą   mieli   numer   tego   samochodu.   Jeśli 

trzeba, wyciągnij doktora Shelby’ego z łóżka. 

background image

Chcę, żeby dokładnie usunął wszystkie ślady z 

samochodu.

-

Spytają   Shelby’ego,   kto   zlecił 

mu to zadanie.

-

Pewnie. I ty tu wchodzisz.

-

Dadzą mi popalić!

-

No i co z tego?

-

A ja co im powiem?

-

Że ja ci to zleciłem.

-

Naprawdę   mogę   im   to 

powiedzieć?   -   w   głosie   Drake’a   czuć   było 

wyraźną ulgę.

background image

- Naprawdę - przytaknął Mason. - Ale 

teraz już zabierz się za robotę.

Mason odłożył słuchawkę i powiedział 

Bedfordowi:   -   Niech   pan   idzie   do   domu   i 

spróbuje   przekonać   żonę,   że   był   pan   na 

spotkaniu zarządu czy konferencji. Potrafi pan 

to zrobić tak, żeby niczego nie podejrzewała?

-

Jeśli już poszła spać, to chyba 

tak.   Kiedy   jest   śpiąca,   nie   dopytuje   się   za 

bardzo.

-

No   to   ma   pan   szczęście   - 

zauważył   sucho   Mason.   -   Niech   pan   rano 

będzie   pod   telefonem.   Jeśli   ktoś   będzie 

zadawał   panu   jakiekolwiek   pytania,   proszę 

odesłać go do mnie. Pewnie zjawi się ktoś, kto 

będzie   pytał   o   te   czeki   podróżne.   Proszę 

powiedzieć, że zrobił pan interes, że nie może 

pan o tym dyskutować i proszę odesłać go do 

mnie.

Bedford skinął głową.

-

Potrafi   pan   zrobić   to,   o   co 

proszę?

-

Potrafię - rzekł Bedford i dodał: 

- Inna sprawa, czy mi się to upiecze.

Bedford wyszedł z biura. Elsa Griffin 

ruszyła za nim, ale Mason zatrzymał ją.

-

Proszę   dać   mu   kilka   minut 

przewagi - poprosił.

-

Co   mam   zrobić   po   tym,   jak 

poinformuję policję o ciele?

-

Przez jakiś czas niech się pani 

nie nawija im pod rękę.

-

Mogłabym tu wrócić?

-

Po co?

-

Chciałabym   wiedzieć,   jak   się 

background image

sprawa   rozwija.   Chcę   być   w   pierwszym 

szeregu.   Pan   przecież   będzie   tu   czekał   na 

wiadomości, prawda?

Mason skinął głową.

-  Nie będę przeszkadzać, a mogłabym 

pomóc choćby przy telefonowaniu.

-

Dobrze  - zgodził  się  Mason.  - 

Wie pani, co powiedzieć policji?

-

Tylko o zwłokach.

background image

- Dokładnie.

-

Naturalnie   będą   chcieli 

wiedzieć, kto dzwoni.

-

Niech   się   pani   tym   nie 

przejmuje. Proszę powiedzieć im tylko o ciele. 

Proszę nie pozwolić sobie przerwać. Jeśli będą 

chcieli   zadać   pytanie,   proszę   mówić   dalej. 

Zaczną   słuchać,   jak   usłyszą   o   ciele.   Kiedy 

tylko   pani   im   o   tym   powie,   proszę   odłożyć 

słuchawkę.

-

Czy to nie jest wbrew prawu?

-

Jakiemu prawu?

-

Dotyczącemu

 

zatajania 

dowodów?

-

Jakich dowodów?

-

Jeśli... jeśli ktoś znajduje ciało i 

ukrywa się... zamiast zgłosić się na policji... i 

zataja swoje nazwisko...

-

Czy pani nazwisko pomoże im 

znaleźć ciało? Przecież powie im pani, gdzie 

ono jest. To właśnie powinno ich interesować. 

Ciało.   Niech   pani   nie   zdradza   im   swojej 

tożsamości. Proszę tylko zapamiętać dokładny 

czas rozmowy.

-

Dlaczego

 

mam

 

ukryć 

nazwisko?

-

Bo to mogłoby panią obciążyć. 

W związku z tym nikomu nie musi pani tego 

mówić, nawet w sądzie.

-

W porządku, postąpię zgodnie z 

instrukcjami.

-

Tak będzie najlepiej - przyznał 

Mason.

Elsa Griffin wyszła z biura, zamykając 

za sobą drzwi. Della Street spojrzała na szefa.

background image

- Podejrzewam, że przydałaby nam się 

filiżanka kawy? - rzekła.

-  Kawa,   pączki,   cheeseburgery   i 

chrupki   ziemniaczane  -  powiedział   Mason   i 

wzdrygnął się. - Co za koszmarna mieszanka 

na noc.

Della uśmiechnęła się.

-  Teraz   wiemy,   jak   czuje   się   Paul 

Drake. Sytuacja się odwróciła. Zazwyczaj  to 

my   idziemy   do   restauracji   na   stek,   a   Paul 

siedzi w biurze i żywi się hamburgerami.

- I połyka wodorowęglan sodu - dodał 

Mason.

background image

-

Tak jest, i wodorowęglan sodu - 

przyznała   Della.   -   Zadzwonię   do   baru   z 

zamówieniem.

-

Wyciągnij   termos   z   biblioteki, 

Delio   -   poradził   Mason.   -   Niech   naleją   do 

pełna kawy. Może będziemy musieli siedzieć 

całą noc.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

O   godzinie   pierwszej   w   nocy   Paul 

Drakę zapukał w umówiony sposób do drzwi 

gabinetu Masona.

Della Street wpuściła go do środka.

Drakę podszedł do dużego miękkiego 

fotela  dla  klientów   i  ulokował   się  w  nim  w 

ulubiony sposób, opierając się o jedną poręcz i 

przerzucając nogi przez drugą.

-

Teraz   będę   siedział   w   biurze, 

Perry   -   powiedział.   -   Wysłałem   ludzi,   żeby 

pracowali   nad   tą   sprawą.   Pomyślałem,   że 

chciałbyś mieć pierwsze doniesienia.

-

Mów - zachęcił go Mason.

-

Najpierw o ofierze. Nazywa się 

Binney   Denham.   Nikt   nie   wie,   czym   się 

zajmował.   Miał   skrytkę   sejfową   w   banku 

otwartym dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

Wynajmował   ją   wspólnie   z   facetem 

nazwiskiem   Henry   Elston.   Wczoraj   za 

piętnaście  dziesiąta  ten Elston  pojawił  się w 

banku   i   poszedł   do   skrytki.   Miał   ze   sobą 

aktówkę. Nikt nie wie, czy coś wkładał, czy 

wyjmował.   Teraz   policja   zaplombowała 

skrytkę. Z samego rana otworzy ją komornik 

skarbowy. Założę się, że okaże się pusta.

Mason skinął głową.

-  Poza tym nic nie wiadomo. Denham 

nie miał konta, nie zostawił po sobie żadnego 

śladu   w   świecie   biznesu,   a   jednak   żył   na 

niezłym   poziomie,   wydawał   dosyć   dużo 

pieniędzy,   zawsze   płacił   gotówką.   Rano 

policja   sprawdzi,   czy   składał   zeznania 

background image

podatkowe.   Jeśli   chodzi   o   samochód,   był 

wynajęty w agencji. Próbowałem dobrać się do 

niego, ale policja już miała numer. Zdążyli go 

przechwycić.

- Kto go wynajął?

-  Nieokreślonego   wyglądu   osoba   z 

prawem   jazdy   wystawionym   w   Oklahomie. 

Dane z prawa jazdy znajdowały się na umowie 

wynajmu. Policja już je sprawdziła, ale nic się 

nie dowiedziała. Nazwisko i adres fałszywe.

- To była kobieta czy mężczyzna?

- Nie rzucający się w oczy mężczyzna. 

Nikt go nie pamięta.

-

Co jeszcze?

-

W   motelu   policja   dowiedziała 

się ciekawych rzeczy. Okazuje się, że facet z 

laleczką wynajął dwa segmenty. Facet mówił, 

że oczekuje pary przyjaciół. Te dwa segmenty 

łączyły się drzwiami. Facet wynajął pokoje, a 

dziewczyna   siedziała   w   samochodzie. 

Właściciel nie widział jej dobrze, ale wydaje 

mu się, że to była blondynka z piękną figurą. 

Miała   w  sobie   coś   takiego,   że   od  razu   było 

widać, że to kosztowna lala. Facet wyglądał na 

trochę   przestraszonego.   Prawdopodobnie 

biznesmen. Mamy jego dokładny rysopis.

- Mów.

-  Pięćdziesiąt-pięćdziesiąt   cztery   lata. 

Szary   garnitur.   Pięć   stóp   dziewięć   cali 

wzrostu.   Waży   około   dziewięćdziesięciu 

pięciu kilogramów. Szare oczy.  Długi prosty 

nos.   Usta   dosyć   szerokie   i   stanowczy 

podbródek. Miał szary kapelusz. Bujne włosy, 

ciemne, tylko trochę posiwiałe na skroniach.

Elsa   Griffin   rzuciła   Masonowi 

background image

przerażone   spojrzenie.   Opis   był   nadzwyczaj 

dokładny.

Mason zachował kamienną twarz.

-

Coś   jeszcze,   Paul?   -   spytał 

prawnik.

-

Tak. Numer dwunasty wynajęła 

dziewczyna.   Dosyć   atrakcyjna,   ciemna, 

szczupła,   spokojna,   w   wieku   trzydziestu-

trzydziestu pięciu lat.

- No i?

-  Zameldowała się, poszła do swojego 

segmentu,   wyszła.   Teraz   jej   nie   ma.   Nie 

wróciła.

-

Co ona ma z tym wspólnego? - 

spytał Mason.

-

Ona   jest   w   porządku,   ale 

właściciel   motelu   powiedział,   że   złapał   inną 

kobietę   w   jej   pokoju.   Ta   miała   około 

trzydziestu   lat,   może   trzydziestu   dwóch. 

Świetna babka, ze wspaniałą

background image

figurą,   długonoga,   o   królewskim 

wyglądzie. Ciemne włosy, szare oczy. Weszła 

do pokoju tamtej pierwszej. Właściciel złapał 

ją,   jak   wychodziła.   Nie   była   zameldowana   i 

zainteresował się, co tam robiła. Powiedziała, 

że miała się spotkać z koleżanką, ale jej nie 

było,   drzwi   zastała   otwarte,   więc   weszła, 

usiadła i czekała prawie godzinę.

-

Przyjechała samochodem?

-

To   właśnie   jest   podejrzane. 

Musiała zaparkować przecznicę lub dwie dalej. 

Przyszła   piechotą,   najbliższy   przystanek 

autobusu   jest   o   pół   mili,   a   dziewczyna   była 

bardzo elegancka - wysokie obcasy i w ogóle.

- I weszła do segmentu dwunastego?

-

 Tak,   to   jedyna   podejrzana 

okoliczność,   którą   zauważył   właściciel.   Było 

koło   ósmej.   Kobieta   z   dwunastki   wynajęła 

segment   jakieś   dwie   godziny   wcześniej   i 

wyjechała.   Właściciel   uwierzył   tej   kobiecie, 

która wychodziła z jej pokoju, i w ogóle by o 

niej   nie   myślał,   tylko   że   policja   kazała   mu 

przypomnieć  sobie  wszystko,  co choć trochę 

odstawało od normy, więc przypomniał sobie 

właśnie   to.   Policja   nie   przywiązuje   do   tego 

wagi.   Przynajmniej   na   razie.   Ten   facet 

przypomniał   sobie   też,   że   widział,   jak   żółty 

samochód   wyjeżdżał   gdzieś   koło   ósmej. 

Wydaje   mu   się,   choć   nie   jest   pewien,   że 

prowadziła   blondynka   i   że   w  środku   nikogo 

więcej   nie   było.   To   naprowadziło   policję   na 

myśl,   że   mogła   wyjechać   przed   strzelaniną. 

Nie są pewni, kiedy nastąpił strzał.

-

Zatem był strzał?

-

Tak,   z   rewolweru   kaliber 

background image

trzydzieści osiem. Facet dostał w plecy. Kula 

przeszyła serce. Zgon na miejscu.

-

Skąd   wiedzą,   że   wypalono   w 

plecy?   -   spytał   Mason.   -   Nie   było   jeszcze 

autopsji.

-

Znaleźli   kulę.   Przeszła   przez 

ciało na wylot, ale zatrzymała się na płaszczu. 

Kula   wytoczyła   się,   kiedy   ruszyli   ciało.   To 

zdarza się częściej, niż mógłbyś przypuszczać. 

W naboju jest akurat tyle prochu, aby przebić 

ciało,  ale jeśli kula napotka dodatkowo opór 

ubrania,   nie   jest   w   stanie   pokonać   tej 

przeszkody i zostaje zatrzymana. - Zatem mają 

kulę?

- Owszem.

-  W   jakim   jest   stanie,   Paul?   Mocno 

spłaszczona czy...

- Nie, z tego, co wiem, jest w niezłym 

stanie.   Policja   uważa,   że   ma   wystarczająco 

cech szczególnych, aby mogli zidentyfikować 

rewolwer, z którego została wystrzelona. Teraz 

puść   mnie,   Peny.   Policja   wymyśliła,   że 

blondynka   wyjechała,   ponieważ   pokazał   się 

tam   ten   Denham   i   zaczął   się   kłócić   z   jej 

facetem.  Ten gość zameldował  się jako S.G. 

Wilfred   i   podał   adres   w   San   Diego.   Adres 

fikcyjny, nazwisko zresztą też.

- I co dalej?

-

Policja   doszła   do   wniosku,   że 

jeśli   pobili   się   o   dziewczynę   i   ten   facet, 

mówmy   na   niego   Wilfred,   załatwił   tego 

drugiego,   a   potem   został   bez   samochodu,   to 

mógł próbować wymknąć się od tyłu. Zaczęli 

szukać   śladów   i   znaleźli   miejsce,   gdzie 

przedzierał   się   przez   ogrodzenie   z   drutu 

background image

kolczastego i podarł ubranie. Policja ma kilka 

nitek   z   jego   ubrania   -   znaleźli   je   na   drucie. 

Niezła   robota.   Twój   przyjaciel,   porucznik 

Tragg,   kierował   akcją   i,   jak   tylko   zobaczył 

ślady prowadzące do ogrodzenia, wyjął szkło 

powiększające.   No   i   oczywiście   znalazł   te 

nitki.

-

A co powiesz o śladach stóp?

-   Zrobili   odlewy.   Ślady   prowadziły 

przez ogrodzenie, potem biegły polem aż do 

bocznej   drogi.   Podejrzewają,   że   ten   facet 

przypuszczalnie   poszedł   na   piechotę   do 

autostrady,   a   tam   złapał   okazję   do   miasta. 

Policja   nada   w   gazetach   komunikaty,   że 

poszukuje ludzi, którzy widzieli i będąpotrafili 

opisać autostopowicza.

-

Rozumiem   -   odparł   Mason.   - 

Coś jeszcze, Paul?

-

Chodzi o ten samochód. Został 

oddany   do   agencji.   Zajechała   nim   młoda 

kobieta,   wysiadła   i   ruszyła   do   biura,   ale   po 

drodze zniknęła. Oczywiście, wiesz, jak to się 

dzieje.

background image

Osoba   wynajmująca   samochód 

zostawia pięćdziesiąt dolarów kaucji. Nikogo 

nie interesują samochody, które są zwracane. 

Odebranie   kaucji   leży   w   interesie   tego,   kto 

pożycza.   Opłata   za   wynajem   i   przebieg 

liczonajest za cały dzień i rzadko kiedy osiąga 

pięćdziesiąt dolarów.

-  Mówisz,   że   policja   zajęła   się 

samochodem?

-

Tak   jest.   Teraz   badają   odciski 

palców.   Podobno   mają   niezły   zestaw. 

Oczywiście,   badają   też   odciski   palców   w 

segmencie piętnastym i szesnastym.

-

No cóż - odparł Mason. - Będą 

pewnie mieli coś konkretnego.

-

Do   diabła,   już   mają   coś 

konkretnego! Jedyna rzecz, której im brakuje, 

to facet  pasujący do tych  odcisków. Ale nie 

bój się, Perry, będą go mieli.

- Kiedy?

Drakę   opuścił   powieki   i   rozpatrywał 

problem.

-  Pięćdziesiąt   procent,   że   przed 

dziesiątą rano. Prawie na pewno przed piątą po 

południu.

- Co teraz planujesz? - spytał Mason.

-

W biurze mam leżankę. Trochę 

się zdrzemnę. Okolica roi się od moich ludzi. 

Będą węszyć gdzie się da.

-

W   porządku.   Jeśli   coś   się 

zdarzy, daj mi znać.

-

Gdzie będziesz?

-

Tutaj.

- W tej sprawie musisz mieć cholernie 

ważnego klienta.

background image

-   Nie   spekuluj,   tylko   dostarczaj   mi 

informacji.

-  Dzięki   za   wskazówkę   -   powiedział 

Drake i wyszedł z biura.

Mason spojrzał na Elsę Griffin.

-

Najwyraźniej   -   rzekł   -   nikt 

jeszcze nie powziął żadnych podejrzeń co do 

pani.

-

Opis   osoby   wynajmującej 

segment dwunasty był bardzo dokładny.

-

Chce   pani   wrócić?   -   spytał 

Mason.

background image

Na   twarzy   kobiety   odbiło   się 

przerażenie.

-

Mam wracać? Po co?

-

Bedford   opowiedział   o   pani 

pomocy przy zdejmowaniu  odcisków palców 

ze srebrnej tacy. Czy chciałaby pani pojechać 

do motelu, do swojego segmentu? Właściciel 

zapewne   wyjrzy,   żeby   sprawdzić,   kto 

przyjechał.   Może   pani   go   trochę   nabujać. 

Potem pójdzie pani do siebie i zdejmie odciski 

palców z klamek, gałek na drzwiach szafy i z 

każdego   miejsca,   w   którym   mogłyby   być 

zostawione.   Utrwali   je   pani   na   taśmie   i 

przyniesie do mnie.

-

A   jeśli   właściciel   będzie   miał 

jakieś   podejrzenia?   Jeśli   sprawdzi   numer 

mojego   samochodu?   Jak   się   wpisywałam   do 

księgi, przestawiłam cyfry.

- To ryzyko, które musimy podjąć.

Potrząsnęła głową.

-

Nie   byłoby   to   w   porządku 

wobec pana Bedforda. Gdyby ktoś mnie tam 

rozpoznał,   zaprowadziłoby   go   to   prosto   do 

niego.

-

Już   i   tak   prowadzi   do   niego 

wystarczająco  dużo śladów. Paul Drakę miał 

rację. Pięćdziesiąt procent, że dotrą do niego 

przed   dziesiątą   rano.   A   na   pewno   będą   go 

mieli przed piątą po południu. Zostawił ślad w 

postaci dwustu czeków podróżnych, a Binney 

Denham   podejmował   pieniądze   na   te   czeki. 

Policja zacznie sprawdzać, co robił Denham w 

ciągu   dnia   i   trafi   do   miejsc,   gdzie   pobierał 

pieniądze.   A   to   zaprowadzi   ich   wprost   do 

Bedforda.   Rozpoznają   go   po   odciskach 

background image

palców.

-

I co potem?

-

Potem   -   odparł   Mason   - 

staniemy   przez   oskarżeniem   o   morderstwo. 

Sprawa trafi do sądu.

- I co dalej?

-

Będą musieli udowodnić ponad 

wszelką   wątpliwość   jego   winę.   Czy   pani 

myśli, że zabił Denhama?

-

Nie!   -   zaprotestowała   z 

uczuciem.

background image

-

W   porządku.   Opowie   swoją 

historyjkę. Ma tę kartkę przypiętą do rękawa, 

tę którą znalazł, kiedy się obudził.

-

A   jak   wytłumaczy   to,   że   nie 

zgłosił znalezienia ciała?

-

Ależ   zgłosił.   Pani   zgłosiła.   On 

pani polecił zadzwonić na policję. Zrobił, co 

mógł, żeby ułatwić policji zajęcie się sprawą, 

tylko   próbował   trzymać   się   z   dala.   Była   to 

pożałowania godna próba uniknięcia rozgłosu, 

ponieważ miał do czynienia z szantażystą.

Przez   chwilę   myślała   nad   słowami 

Masona, i w końcu rzekła:

-

Panu   Bedfordowi   się   to   nie 

spodoba.

-

Co mu się w tym nie spodoba?

-

Konieczność   wytłumaczenia 

policji, po co tam pojechał.

-

Nic   nie   musi   wyjaśniać.   Może 

nie otwierać ust. Ja zajmę się wyjaśnieniami.

-

Obawiam się, że to mu się też 

nie spodoba.

-

Zanim   sprawa   się   skończy, 

będzie musiał znieść dużo rzeczy, które mu się 

nie   będą   podobały   -   odparł   niecierpliwie 

Mason. - Osobom podejrzanym o morderstwo 

rzadko   kiedy   podoba   się   to,   co   robi   policja, 

próbując dotrzeć do prawdy.

-

A więc on zostanie oskarżony o 

morderstwo?

-

Może   pani   podać   jakikolwiek 

wiarygodny   powód,   czemu   miałoby   być 

inaczej?

-

Myśli   pan,   że   to   coś   da,   jeśli 

pojadę do hotelu i zdejmę odciski palców?

background image

-

Musimy spróbować. Z tego, co 

mówi Drakę, wnioskuję, że z niczym tam pani 

nie łączą. Właściciel motelu będzie się starał, 

żeby   goście   nie   byli   niepokojeni.   Będzie 

próbował   ograniczyć   działania   policji   do 

segmentów piętnaście i szesnaście. Pani napije 

się paru drinków i wyleje parę kropli alkoholu 

na   apaszkę,   tak   żeby   rzuciło   się   w  oczy,   że 

pani piła. Proszę jechać do hotelu, jakby nigdy 

nic. Jeśli właściciel podejdzie i opowie o tej 

kobiecie, która weszła do pani pokoju, proszę 

mu powiedzieć, że nic się nie stało, że to była 

przyjaciółka,  która  przyszła  panią odwiedzić, 

że to pani jej poleciła  wejść i się rozgościć, 

gdyby   pani   nie   zastała,   i   że   pani   poszła   na 

spotkanie z kimś, kogo pani bardzo lubi i że w 

związku   z   tym   nie   stawiła   się   pani   na 

spotkanie   z   przyjaciółką.   Chciałbym   zdobyć 

odciski   palców   osoby,   która   była   w   pani 

segmencie,   ale   przede   wszystkim   chciałbym, 

żeby pani starła wszystkie swoje odciski. Jak 

skończy   pani   zdejmować   odciski   palców, 

proszę wszystko wkoło zmyć mydłem i ciepłą 

wodą.   Proszę   się   pozbyć   wszystkiego,   co 

mogłoby okazać się obciążające.

-

Dlaczego?

-

Ponieważ   jeśli   tego   nie 

zrobimy,   a   policja   dojdzie   do   wniosku,   że 

warto   przyjrzeć   się   kobiecie   z   numeru 

dwunastego   i   zacznie   szukać   jej   odcisków, 

obciąży to panią. Poza tym, nie rozumie pani, 

że będzie wyglądać podejrzanie, jeśli pani nie 

wróci na noc? Właściciel na pewno zgłosi to 

jako jeszcze jedną podejrzaną okoliczność.

-

Okay.   Jadę.   Skąd   mam   wziąć 

background image

zestaw do zdejmowania odcisków palców?

Mason uśmiechnął się szeroko.

-

Mamy   tu   jeden   na   wszelki 

wypadek.   Pani   wie,   jak   to   się   robi.   Bedford 

mówił, że zdjęła pani odciski palców z tacy.

-

Oczywiście, że wiem. Może mi 

pan   nie   wierzyć,   ale   zrobiłam 

korespondencyjny kurs detektywistyczny. No, 

to już jadę.

-

Jeśli   cokolwiek   się   stanie, 

wszystko jedno co - ostrzegł ją Mason - proszę 

dzwonić   do   agencji   Drake’a.   Będę   z   nim   w 

stałym kontakcie. Jeśli ktoś próbowałby panią 

o cokolwiek wypytywać, niech pani nie mówi 

ani słowa.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

O   siódmej   rano   Paul   Drakę   był   w 

biurze Masona.

-

Co   wiesz   o   tym   Binneyu 

Denhamie, Peny? - spytał detektyw.

-

A co ty o nim wiesz?

-

Tylko   to,   co   wie   policja.   Ale 

zaczyna się klarować.

-

No?

-

Miał tę skrytkę sejfową razem z 

Elstonem.   Elston   poszedł   do   banku,   a   teraz 

policja nie może go znaleźć. Tego należałoby 

się   spodziewać.   Policja   znalazła   mieszkanie 

Denhama. Zbyt szykowne jak na faceta, który 

podobno mieszkał sam.

-

Dlaczego mówisz „podobno”?

-

Policja   podejrzewa,   że   ktoś   z 

nim jednak mieszkał.

-

Co znaleźli?

-

Czterdzieści tysięcy dolarów w 

gotówce pod dywanem. Jeden róg dywanu był 

tak często podnoszony,  że to od razu rzuciło 

się   w   oczy.   Pod   spodem   podłoga   wyłożona 

była studolarowymi banknotami.

-

Co z podatkiem dochodowym? - 

spytał Mason.

-

Jeszcze się za to nie zabrali. Z 

samego rana zwrócą się o pomoc do chłopców 

z urzędu skarbowego.

-

Nieźle - zauważył Mason.

-

Prawda? - zgodził się Paul.

-

Co jeszcze wiesz?

-

Policja   wysunęła   teorię,   że 

background image

Binney   Denham   zajmował   się   szantażem   i 

wykończyła   go   jedna   z   ofiar.   Ten   facet   z 

dziewczyną   to   mogła   być   właśnie   ofiara 

szantażu.   Policja  nic  jeszcze  o  nich  nie  wie. 

Mówią o nich pan X i panna Y. Przypuśćmy, 

że   pan   X   jest   dobrze   znanym,   bogatym 

człowiekiem   interesów,   a   panna   Y  rozrywką 

na weekend. A może  kandydatką  na miejsce 

pani X. Przypuśćmy,  że cała sprawa była na 

razie   utrzymywana   w   tajemnicy   i   że 

dowiedział się o tym Binney Denham. Binney 

wpada   złożyć   swoje   uszanowanie   i   zgarnąć 

forsę, ale zamiast tego dostaje kulę w plecy.

-

Ciekawe   -   przyznał   Mason.   - 

Jak   Binney   Denham   mógł   się   o   tym 

dowiedzieć?

-

Binney

 

Denham

 

miał 

czterdzieści tysięcy dolców pod dywanem. Nie 

dostaje się takich datków w gotówce, jeśli nie 

potrafi się zbierać informacji.

-

Ciekawe! - powtórzył Mason.

-

Lepiej trzymaj się od tego z dala 

- ostrzegł Drakę.

-

O   czym   mówisz?   -   spytał 

prawnik.

-

Masz klienta. Nie pytałem, kto 

to jest, ale przyjmuję możliwość, że pan X.

- Nie trać czasu na zgadywanki, Paul.

-

Jeśli   reprezentujesz   pana   X,   to 

miejmy nadzieję, że nie zostawił za sobą zbyt 

wielu   śladów.   Na   tej   sprawie   można   się 

sparzyć.

-

Wiem - odparł Mason. - Chcesz 

kawy, Paul?

-

Nie zaszkodziłoby.

background image

Della   nalała   detektywowi   filiżankę 

kawy. Drakę spróbował i skrzywił się.

-

Co   jest?   -   zainteresował   się 

Mason.

-

Fuj! Z termosu!  Założę  się, że 

została zrobiona koło północy.

-

Mylisz się - wytknęła mu Della. 

- Dolałam nowej po trzeciej rano.

-

To z powodu mojego żołądka - 

narzekał   Drakę.   -   Mam   nalot   na   języku   i 

uczucie, że zamiast żołądka dźwigam słoik z 

politurą. To pewnie wynik żywienia się kawą, 

hamburgerami i wodorowęglanem sodu.

-

Czy ktoś słyszał strzał? - spytał 

Mason.

-

Zbyt   wiele   osób.   Niektórzy 

twierdzą, że słyszeli strzał o ósmej piętnaście, 

inni o ósmej czterdzieści pięć, inni o dziewiątej 

trzydzieści.   Może   po   autopsji   policja   będzie 

mogła   powiedzieć   więcej   na   ten   temat. 

Problem   polega   na   tym,   że   motel   leży   przy 

autostradzie,   tuż   przed   zakrętem   i   lekkim 

wzniesieniem.   Ciężarówki   zwalniająprzed 

zakrętem i wielu z nich strzela gaźnik. Ludzie 

nie zwracają już na to uwagi, bo za często się 

zdarza.

Drakę wysączył ostatnie krople kawy.

- Idę zjeść jajka na szynce - powiedział. 

- Idziecie ze mną?

Mason pokręcił głową.

-

Jeszcze   trochę   tu   posiedzimy, 

Paul - odparł.

-

Do   licha!   Pan   X   musi   być 

milionerem! - zawołał Paul.

-

Mówisz   to   w   żartach   czy   na 

background image

poważnie? - spytał Mason.

- W żartach - powiedział Paul i wstał z 

fotela.

Dwadzieścia minut później Elsa Griffin 

zapukała   do   drzwi   gabinetu   Masona.   Kiedy 

Della   Street   otworzyła   drzwi,   ukradkiem 

wślizgnęła się do środka.

-

Wygląda   pani   jak   piękna 

kobieta-szpieg,   która   właśnie   wykradła 

łatwowiernemu   generałowi   tajemnicę 

najnowszej broni atomowej.

-

Spisałam   się   na   medal!   - 

pochwaliła się.

-

Dobrze! - powiedział  Mason. - 

Proszę wszystko opowiedzieć.

-

Kiedy

 

tam

 

dotarłam, 

zamieszanie już się skończyło. W garażu był 

samochód   policyjny   i   kilku   policjantów   w 

segmentach   piętnaście   i   szesnaście. 

Przypuszczalnie szukali odcisków palców.

-

Co pani zrobiła?

-

Podjechałam   do   dwunastki, 

zaparkowałam samochód i włączyłam światło. 

Poczekałam   trochę,   żeby   się   przekonać,   czy 

ktoś się mną zainteresuje. Nie chciałam, żeby 

mnie   złapał   przy   zdejmowaniu   odcisków 

palców.

- I co się zdarzyło?

-  Przyszedł   właściciel   i   zapukał   do 

drzwi. Przyglądał mi się uważnie. Pewnie pod 

maską   spokojnej   kobiety   doszukiwał   się 

skłonności do szaleństw.

- Co pani zrobiła?

-  Wyprostowałam jego poglądy na ten 

temat. Powiedziałam, że przyjechałam na zjazd 

background image

szkoły,   że  mieliśmy   dużą  imprezę   i  że  teraz 

mam zamiar zdrzemnąć się, a potem wsiadam 

w samochód i wracam do pracy.

- A on coś mówił?

-  Nie   o   morderstwie.   Powiedział,   że 

miał   trochę   kłopotów,   ale   nie   zdradził   ich 

charakteru,   a   potem   wspomniał,   że   w   moim 

pokoju   była   jakaś   kobieta.   Powiedziałam,   że 

wszystko w porządku, że to była koleżanka ze 

szkoły, z którą miałam się spotkać, i że sama 

jej   poradziłam,   żeby   weszła   i   zaczekała   na 

mnie.   Powiedziałam,   że   celowo   zostawiłam 

otwarte drzwi.

-

Nic nie podejrzewał?

-

Nie. Powiedział, że miał kłopoty 

i próbował sprawdzić, czy nie zdarzyło się nic 

niezwykłego, że przypomniał sobie tę kobietę i 

był   ciekaw,   czy   z   nią   wszystko   było   w 

porządku.

-

Mówił,   o   której   to   było 

godzinie?

-

Nie   wiedział   dokładnie,   ale 

podejrzewam,   że   musiała   tam   wejść   wtedy, 

kiedy   ja   uganiałam   się   za   blondynką. 

Musiałam   przejechać   niezły   kawałek,   zanim 

udało mi się wrócić.

-

W samochodzie na pewno była 

blondynka?

- Tak, nazywa się Geraldine Coming.

-A co z odciskami? - spytał Mason.

-

Mam   całe   mnóstwo.   Obawiam 

się,   że   większość   z   nich   to   moje,   ale   może 

kilka   należy   do   niej.   Dobrych   zebrałam 

dwadzieścia pięć czy coś koło tego. Każdą z 

kart  z odciskami  ponumerowałam  i zrobiłam 

background image

dodatkowo   w   notesie   spis   numerów   z 

informacją, skąd każdy odcisk został zdjęty.

-

Zatarła pani wszystkie ślady za 

sobą?

- Zmyłam wszystko dokładnie wodą z 

mydłem,   a   potem   wypolerowałam   suchym 

ręcznikiem.

background image

-

Lepiej niech pani zostawi swoje 

odciski   palców,   żeby   ludzie   Drake’a   mogli 

panią   wyodrębnić.   Miejmy   nadzieję,   że 

niektóre z tych odcisków należą do tej intruzki. 

Nie wie pani, kto to mógł być?

-

Nie   mam   pojęcia.   Po   prostu 

tego   nie   rozumiem.   Po   co   ktoś   miałby 

interesować się moim segmentem?

-

Może   to   była   pomyłka?   - 

zasugerował Mason.

-

Panie   Mason,   czy   nie 

przypuszcza   pan,   że   ci...   szantażyści   nabrali 

podejrzeń,   kiedy   się   pokazałam?   Może 

obserwowali   otoczenie?   Poznaliby   mnie, 

gdyby mnie zobaczyli.

-

Nie

 

będę

 

ryzykował 

zgadywania,   dopóki   nie   zdobędę   więcej 

informacji.   Proszę   iść   do   biura   Drake’a, 

zostawić swoje odciski i przyniesione karty i 

powiedzieć   Drake’owi,   żeby   jego   ludzie 

przejrzeli to, co pani przyniosła, odrzucili pani 

odciski, a resztę mi dali.

-

A ja co mam robić?

- Byłoby doskonale, gdyby nie poszła 

pani do biura.

-

Ale   pan   Bedford   będzie   mnie 

potrzebował. Właśnie dzisiaj ma...

-

Dzisiaj   policja   przyjdzie   do 

biura i zacznie zadawać pytania. Niech się pani 

nie   zdziwi,   jeśli   przyprowadzą   ze   sobą 

właściciela motelu Staylonger.

-

Po co mieliby go brać?

-

Żeby   dokonał   identyfikacji. 

Skomplikowałoby to co nieco sprawy, gdyby 

zastał   panią   w   sekretariacie   przy   biurku   i 

background image

rozpoznał w pani kobietę z numeru dwanaście.

-

Wyobrażam   sobie!   -   przeraziła 

się Elsa.

-

Proszę   zadzwonić   do   pana 

Bedforda i wszystko  mu  wyjaśnić  - poradził 

Mason. - Niech pani nie mówi, że wróciła pani 

do motelu i zebrała odciski palców. Proszę po 

prostu   powiedzieć,   że   nie   spała   pani   prawie 

całą   noc   i   że   ja   uważam   za   absolutnie 

niewskazane,   aby   była   pani   dziś   w   biurze. 

Proszę   uprzedzić   pana   Bedforda,   że 

najprawdopodobniej jeszcze przed południem 

będzie miał oficjalnych gości i że, jeśli będą 

go   pytać   o   czeki   podróżne,   niech   powie,   że 

chodzi   o   interes   i   że   nie   chce   tego 

komentować. Jeśli okaże się, że na podstawie 

odcisków palców chcą go zidentyfikować jako 

mężczyznę,   który   prowadził   wynajęty 

samochód i był w motelu, albo jeśli przyjdzie z 

nimi   właściciel   motelu   i   go   rozpozna,   niech 

pan Bedford nie mówi ani słowa. Niech pani 

zastępczyni   zadzwoni   do   mnie   i   do   biura 

Drake’a w chwili, kiedy ktokolwiek z policji 

zjawi się w biurze. Może to pani zrobić?

Elsa   Griffm   spojrzała   Masonowi   w 

oczy i powiedziała:

-

Panie   Mason,   niech   mnie   pan 

dobrze zrozumie. Zrobię wszystko... absolutnie 

wszystko,   żeby   zapewnić   człowiekowi,   u 

którego pracuję, szczęście i bezpieczeństwo.

-

Jestem   tego   pewien   -   odparł 

Mason - i widzę w tym niebezpieczeństwo.

-

Co pan ma na myśli?

-

Był   szantażowany.   Policja 

mogłaby   pomyśleć,   że   pani   poświęcenie   dla 

background image

szefa   skłoniło   panią   do   zlikwidowania 

szantażysty.

-

Och,   tego   bym   nie   zrobiła!   - 

zawołała szybko.

-

Może   nie,   ale   chodzi   o   to,   by 

przekonać o tym policję.

-

Panie   Mason   -   powiedziała   z 

wahaniem - nie sądzi pan, że Denhama zabił 

wspólnik? Wspominał mężczyznę nazwiskiem 

Delbert. To ten Delbert miał być taki uparty.

-

Niewykluczone.

-

Jestem   niemal   pewna,   że   tak 

było.

-

Dlaczego?   -   spytał   Mason, 

rzucając jej badawcze spojrzenie.

-

Widzi

 

pan,

 

zawsze 

interesowałam   się   wykrywaniem   zbrodni. 

Często czytam czasopisma, w których drukują 

sprawozdania   z   prawdziwych   procesów. 

Właśnie   w   takim   czasopiśmie   znalazłam 

ogłoszenie   o   korespondencyjnym   kursie 

detektywistycznym.

-

Tak?   -   powiedział   Mason, 

rzucając spojrzenie Delii.

-

Wydaje   się,   że   jak   gang   się 

dobrze   obłowi,   to   wspólnicy   przeważnie   nie 

chcą się dzielić. Jeśli jest ich trzech, a jeden z 

nich zginie, to dzielą się na pół. Jeśli jest ich 

dwóch   i   jeden   zginie,   to   ten   drugi   bierze 

wszystko.

-

Chwileczkę - przerwał Mason. - 

Tego   nie   przeczytała   pani   w   żadnym 

czasopiśmie. To motyw typowy dla literatury - 

słuchowisk   radiowych,   filmów   w   kinie   i 

telewizji.   Niektórzy   pisarze   stosują   motyw 

background image

gangu likwidującego się wzajemnie, żeby nie 

dzielić   się   zdobyczą.   Często   spotyka   się   ten 

motyw w komiksach. Gdzie to pani czytała? W 

jakim piśmie?

-

Nie   pamiętam   -   przyznała.   - 

Kiedy   teraz   o   tym   myślę,   to   rzeczywiście 

wydaje mi się, że to było w komiksie. Widzi 

pan, lubię kryminały. Czytam pisma, oglądam 

filmy   na   ten   temat...   można   powiedzieć,   że 

jestem wielbicielką kryminałów.

-

Problem   w   tym   -   wyjaśnił 

Mason   -   że   policja   nie   zamierza   oskarżyć 

wspólnika.   Oskarżą   Stewarta   Bedforda.   Tak 

myślę.

-

Rozumiem.

 

Tylko

  się 

zastanawiałam nad tym,  czy sprytny obrońca 

nie mógłby podrzucić jakichś dowodów, które 

by   wskazywały   na   to,   że   mordercą   jest 

Delbert,   ten   wspólnik   Denhama.   To 

pomogłoby panu Bedfordowi, prawda?

-

Sprytny   prawnik   nie   podrzuca 

fałszywych dowodów.

-

Och! Chyba za dużo czytam na 

temat   zbrodni.   Ten   temat   mnie   po   prostu 

fascynuje. No cóż, to ja już się zbieram.

-

Niech   pani   idzie   do   domu   i 

zadzwoni do pracy, że jest pani chora. Proszę 

nie zapomnieć wstąpić do biura Paula Drake’a 

i zostawić odciski palców.

-

Nie zapomnę - przyrzekła.

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Paul 

popatrzył na Delię i powiedział:

- Ależ ta dziewczyna ma pomysły!

-

A ma, ma.

-

Jeśli   ma   naprawdę   ochotę 

background image

podrzucić   fałszywe   dowody   przeciwko   temu 

Delbertowi - ciągnął Mason - albo przeciwko

background image

komukolwiek   innemu,   to   lepiej   niech 

będzie   ostrożna.   Dobry   policjant   ma   nosa   i 

wyczuje fałszywe dowody na odległość.

-

Najgorsze,   że   jeśli   Elsa   coś 

podrzuciła   i   policja   to   wykryła,   naturalnie 

będzie przekonana, że to twoja robota.

-

Cóż,   ryzyko   zawodowe. 

Chodźmy coś zjeść, Delio.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Zanim Mason i Della Street wrócili ze 

śniadania,   Sid   Carson,   specjalista   od 

daktyloskopii   współpracujący   z   Paulem 

Drakiem,   skończył   pracę   nad   odciskami 

przyniesionymi przez Elsę Griffin i czekał na 

Masona w biurze.

-

Prawie   wszystkie   odciski   - 

powiedział - są Elsy Griffin. Ale mamy cztery 

pozostawione przez kogoś innego.

-

Które to?

-

Są tu, w tej kopercie. Numery 

czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.

-

W   porządku   -   powiedział 

Mason.   -   Zachowam   je   na   przyszłość. 

Pozostałe należą wyłącznie do panny Griffin?

-

Tak   jest.   Zostawiła   swoje 

odciski w biurze i porównaliśmy je. Tylko te 

cztery nie należą do niej.

-

A   co   możesz   o   nich 

powiedzieć?

-

Niewiele.   Mógł   pozostawić   je 

poprzedni   gość.   Co   nieco   zależy   od 

wilgotności, od tego, jak dokładnie się sprząta, 

kiedy ostatnio pokój był wynajmowany i tak 

dalej. Od wilgotności powietrza zależy żywot 

pozostawionego odcisku.

-

A jakie są te odciski? Dobre?

-

Bardzo dobre. Naprawdę.

-

Były jakieś informacje na temat 

tego, skąd pochodzą?

-

Tak.   Ta   dziewczyna   zrobiła 

niezłą robotę. Zdjęła odciski, przeniosła je na 

background image

karty,   na   odwrocie   kart   napisała,   skąd   je 

wzięła. Dwa są z lustra. Dwa ze szklanej gałki 

drzwi   szafy.   Zrobiła   nawet   rysunek   gałki. 

Gałka   nie   jest   okrągła,   tylko   wieloboczna, 

żeby ręka się nie ślizgała przy przekręcaniu.

-

Dzięki,   Carson.   Wpadnę   do 

ciebie, jak będę miał coś więcej - powiedział 

Mason.

-

Okay   -   rzucił   Carson   na 

odchodne.

background image

Mason   przez   chwilę   przyglądał   się 

odciskom   palców   widocznym   pod 

przezroczystą taśmą. - I co? - spytała Della.

-

Nie   jestem   specjalistą   Delio, 

ale...   -   ustawił   tak   szkło   powiększające,   aby 

uzyskać jak najwyraźniejszy obraz.

-

Ale co? - ponagliła go Della.

-

Do diabła! Ten odcisk palca już 

widziałem!

-

Jak to, widziałeś go?

-

Pamiętam   ten   specyficzny 

układ... - Głos Masona zamarł.

Della   podeszła   i   spojrzała   mu   przez 

ramię.

-

Delio! - zawołał nagle adwokat. 

Della aż podskoczyła.

-

Co? - spytała.

-   Wyciągnij   kartę   ewidencyjną   ze 

zdjęciami i odciskami palców żony Bedforda.

Della pobiegła do półki i wyjęła kartę, 

którą   Bedford   zostawił   u   Masona   i   którą 

posłużyli  się szantażyści, by udokumentować 

swe rewelacje.

-

Dobry Boże! - zawołała Della. - 

Przecież nie mogło tam być pani Bedford!

-

Skąd wiesz? Pamiętaj, co mówił 

jej   mąż   o   tym   telefonie   od   Binneya,   który 

odebrał   w   domu   w   trakcie   przyjęcia.   Chciał 

porozmawiać bez świadków, więc poszedł do 

pracowni   i   poprosił   kamerdynera,   żeby 

odwiesił słuchawkę, jak tylko odbierze telefon 

na   górze.   Przypuśćmy,   że   wzbudziło   to 

podejrzenia   pani   Bedford.   Przypuśćmy,   że 

posłała po coś kamerdynera i powiedziała, że 

sama   przypilnuje  tego   telefonu.  Przypuśćmy, 

background image

że podsłuchała rozmowę...

-

Chcesz   powiedzieć...   że   o 

wszystkim się dowiedziała?

-

Bądźmy   realistami.   Kiedy 

oszukała to towarzystwo ubezpieczeniowe?

-

Kilka   lat   temu,   przed 

pierwszym   małżeństwem   -   odparła   Della 

Street.

background image

-

Właśnie. Potem wyszła za mąż, 

jej  mąż  popełnił  samobójstwo,   a  ona  dostała 

pieniądze   z   jego   polisy.   Po   kilku   latach 

poślubiła Bedforda i po następnych paru latach 

pojawili   się   szantażyści.   A   kiedy   policja 

przeszukała   mieszkanie   Binneya   Denhama, 

okazało   się,   że   podłoga   wyścielona   jest 

nowiutkimi studolarówkami.

-

Chcesz   powiedzieć,   że   ją   też 

szantażowali?

-

Dlaczego   nie?   Przyjrzyjmy   się 

tym   odciskom.   Jeśli   wiedziała,   że   Binney 

zamierza   udać   się   do   jej   męża...   W 

podbramkowej sytuacji kobieta może stać się 

bardzo niebezpieczna.

-

Ale   Bedford   mówił,   że 

przedsięwzięli   wszelkie   środki   ostrożności, 

żeby   ich   nie   śledzono.   Pamiętasz,   jak   nam 

mówił,   że  krążyli   wkoło   i  że  za   nimi   jechał 

Binney, a potem Bedford sam wybrał motel?

-   Wiem   o   tym,   ale   co   nam   szkodzi 

porównać   odciski.   Ten   już   na   pewno 

widziałem.

Mason   wziął   szkło   powiększające   i 

dokładnie   zbadał   odciski   palców   widniejące 

pod fotografiami policyjnymi na dokumencie i 

na kartach przyniesionych przez Elsę Griffin. 

Cicho zagwizdał.

-

Trafiłeś na coś?

-

Spójrz - powiedział Mason.

-   Nie   potrafiłabym   zinterpretować 

odcisków,   nawet   gdybym   się   rok   uczyła   - 

zaprotestowała Della.

-  Te na pewno potrafisz. Przyjrzyj  się 

temu odciskowi na karcie. I porównaj go z tym 

background image

tutaj. Widzisz ten ostry łuk? Policz, ile jest linii 

do   pierwszego   wyraźnego   rozgałęzienia,   a 

potem   spójrz   na   to   miejsce,   gdzie   linie 

układają się...

- Wielkie nieba! Są takie same! Mason 

skinął głową.

-

To   znaczy,   że   pani   Bedford 

śledziła...

-

Kogo? - spytał Mason.

-

Męża z blondynką.

background image

Prawnik potrząsnął głową.

-

Na   pewno   nie,   biorąc   pod 

uwagę   te   ich   środki   ostrożności.   Ponadto, 

gdyby   śledziła   męża   i   tę   dziewczynę, 

wiedziałaby,   które   segmenty   wynajęli,   i 

poszłaby prosto tam.

-

To kogo śledziła?

-

Może Binneya Denhama?

-

Chcesz powiedzieć, że Denham 

pojechał do motelu po pieniądze?

-

Możliwe.

-

To po co wchodziła do pokoju 

Elsy Griffin? Skąd by wiedziała, że Elsa też 

tam była?

-

Tego   nie   wiem.   Zadzwoń   do 

biura Paula Drake’a, Delio. Niech śledzą panią 

Bedford. Przekonamy się, co będzie dziś robić.

-

A potem?

Mason zastanawiał się przez chwilę ze 

zmarszczonymi brwiami.

-   Jeśli   mam   z   nią   pomówić,   lepiej 

będzie, jeśli to zrobię, zanim policja dobierze 

się do jej męża.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kobieta,   która   podjechała   niskim 

zagranicznym   samochodem   sportowym   do 

stacji   benzynowej,   pasowała   sylwetką   do 

swego auta. Była  szczupła i bardzo zgrabna. 

Uśmiechnęła   się   do   pracownika   stacji   i 

powiedziała:  „Do pełna”. Otworzyła  drzwi i, 

przytrzymując   spódnicę,   żeby   nie   odsłaniała 

jej długich nóg, wysiadła z samochodu.

Szybko   poprawiła   spódnicę   i 

powiedziała:

- Przy okazji proszę sprawdzić poziom 

oleju i wody.

Odwróciła się. Tuż za nią stał wysoki, 

szczupły,   ale   barczysty   mężczyzna. 

Zaniepokoiła  go  jego  twarz,  jakby wykuta   z 

granitu. Obejrzała się ponownie.

- Dzień dobry, pani Bedford. Nazywam 

się Peny Mason - przedstawił się nieznajomy.

- Pan jest tym prawnikiem?

Potwierdził skinieniem głowy.

-  Miło   mi   pana   poznać.   Słyszałam   o 

panu od męża.  Wygląda  na to, że pan mnie 

zna,   ale   nie   przypominam   sobie,   byśmy   się 

kiedykolwiek spotkali.

- Nie spotkaliśmy się. To jest pierwszy 

raz. Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać?

Jej   spojrzenie   momentalnie   stało   się 

ostrożne i zimne.

-

O czym? - spytała.

-

Zajmie nam to tylko pięć minut 

- powiedział, spoglądając znacząco w kierunku 

pracownika stacji, który, choć wlepiał wzrok 

background image

w   końcówkę   węża   z   dystrybutora,   pilnie 

nadstawiał ucha.

Zawahała   się   lekko,   ale   w   końcu   się 

zgodziła.   Ruszyła   w   kierunku   kompresora, 

gdzie nikt nie mógł ich podsłuchać.

-  A   więc,   o   czym   chce   pan   ze   mną 

rozmawiać.

background image

-  O motelu Staylonger, w którym była 

pani wczoraj wieczorem.

Szare   oczy   przybrały   lekko   kpiący 

wyraz.   Nie   dała   po   sobie   poznać,   że   słowa 

Masona trafiły w czułe miejsce.

- Nie byłam wczoraj w żadnym motelu, 

panie Mason, ale jeśli pan chce, chętnie o tym 

porozmawiam.   Staylonger.   Zdaje   mi   się,   że 

znam tę nazwę. Czy może mnie pan oświecić, 

gdzie on się znajduje?

-  Tam,   gdzie   pani   była   wczoraj 

wieczorem.

- Pana upór może mnie zdenerwować.

Mason wyjął z kieszeni kartkę papieru i 

rzekł:

- To jest odcisk serdecznego palca pani 

prawej   ręki.   Zostawiła   go   pani   na   szklanej 

gałce drzwi szafy. Może przypomni pani sobie 

tę gałkę, pani Bedford. Była  dosyć  ozdobna, 

wielokątna,   co   z   jednej   strony   niewątpliwie 

ułatwia   przekręcanie   jej,   a   z   drugiej 

gwarantuje   pozostawienie   dobrych   odcisków 

palców.

Kobieta   z   namysłem   przyglądała   się 

prawnikowi.

-

A   skąd   pan   wie,   że   to   mój 

odcisk?

-

Porównałem go.

-

Z czym?

-

Z kartą ewidencyjną z policji.

Pani   Bedford   na   moment   odwróciła 

wzrok.

-

Mogę   się  dowiedzieć,   jaki   jest 

cel tych pytań? Czemu bawi się pan ze mną w 

kotka   i   myszkę?   Znając   pana   reputację, 

background image

przyjmuję, że nie chodzi o pospolity szantaż?

-

W   popołudniowym   wydaniu 

gazet   znajdzie   się   informacja   o   morderstwie 

popełnionym w motelu Staylonger. Naturalnie, 

policja   interesuje   się   wszystkim,   co   się   tam 

zdarzyło, a co choć trochę odbiega od normy.

-

A skąd pana zainteresowanie? - 

spytała chłodno pani Bedford.

-

Reprezentuję   klienta,   który 

chwilowo woli zachować anonimowość.

background image

-

Rozumiem.   I   być   może   pana 

klient chciałby mnie wmieszać w morderstwo?

-

Może.

-

W   tym   wypadku   powinnam 

kontaktować   się   z   moim   prawnikiem,   a   nie 

jego... czyjej.

-

Jak pani woli. Jednakże w tym 

wypadku nie byłaby to pierwsza w kolejności 

pani rozmowa.

-

Z kim byłaby pierwsza?

-

Z policją.

- Mechanik już kończy sprawdzać mój 

samochód. Kilkaset metrów stąd jest hotel. Na 

półpiętrze   jest   pokój   do   prowadzenie 

korespondencji, w którym przeważnie nikogo 

nie ma. Pojadę tam. Jak pan chce, może pan 

jechać za mną.

-  Dobrze   -   zgodził   się   Mason.   -   Ale 

proszę nie próbować żadnych sztuczek z tym 

sportowym   samochodem.   Udałoby   się   pani 

mnie zgubić, ale ten manewr mógłby okazać 

się zbyt kosztowny.

Pani   Bedford   spojrzała   mu   prosto   w 

oczy.

- Jeśli tak się zdarzy, że mnie pan lepiej 

pozna,   panie   Mason   -   rzekła   -   to   się   pan 

przekona,   że   nie   uciekam   się   do   tanich 

chwytów. Kiedy walczę, to walczę, ale kiedy 

daję   słowo,   to   go   dotrzymuję.   Oczywiście, 

zakładam,   że   pana   samochód   jest   w   stanie 

jechać   z   przeciętną   szybkością   i   policjant   z 

drogówki nie będzie musiał popychać pana na 

skrzyżowaniach.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła 

się,   podeszła   podpisać   czek   za   benzynę, 

background image

wsiadła do samochodu i ruszyła.

Mason jechał za nią, zaparkował przed 

hotelem,   wjechał   na   półpiętro   i   dołączył   do 

pani Bedford.

Pani   Bedford   każdym   szczegółem 

podkreślała   swą   szczupłą   sylwetkę.   Nosiła 

długie   kolczyki   i   miała   długą   cygarniczkę   z 

rzeźbionej   kości   słoniowej,   co   podkreślało 

smukłość   palców,   w   których   trzymała 

papierosa.

Pani Bedford spojrzała z uśmiechem na 

Masona, który usadowił się na krześle obok.

background image

-

Całą 

drogę   starałam   się 

wymyślić   coś,   co   powstrzymałoby   pana   od 

zadawania mi pytań - przyznała - ale nic nie 

wymyśliłam. Nic wiem, czy blefował pan na 

temat   moich   odcisków   palców   i   tych 

dokumentów z policji. Czego pan chce?

-

Chcę dowiedzieć się czegoś na 

temat   biżuterii   i   tego   towarzystwa 

ubezpieczeniowego.

Pani   Bedford   głęboko   zaciągnęła   się 

papierosem, powoli wypuściła dym i nagle się 

poddała.

-  W porządku - powiedziała. - W tym 

czasie nazywałam się Anna Duncan. Zawsze 

nienawidziłam   przeciętności.   Chciałam   się 

wyróżniać.   Musiałam   iść   do   pracy,   ale   nic 

miałam żadnego zawodu. Jedyne, co mogłam 

robić,   to   najzwyklejsza   harówka   biurowa. 

Spróbowałam,   ale   nie   odpowiadało   mi. 

Wyglądałam zbyt dobrze, żeby mężczyzn, dla 

których   pracowałam,   zadowalało   to,   że 

wypełniam   zwykłe   obowiązki   biurowe,   co 

było zresztą jedyną rzeczą, za jaką byli gotowi 

mi   płacić.   Niemal   wszystko,   co 

odziedziczyłam   po   śmierci   matki,   to   trochę 

biżuterii.   Biżuteria   była   stara   i   cenna,   i 

ubezpieczona na dużą kwotę.

Chciałam   się   odpowiednio   ubrać   i 

obracać   w   towarzystwie,   żeby   zostać 

zauważoną.   Gotowa   byłam   zaryzykować. 

Pomyślałam,   że   jeśli   będę   spotykać   się   z 

ludźmi   z   odpowiedniego   środowiska,   mogę 

liczyć najaśniejsząprzyszłość. Przerażała mnie 

perspektywa

 

monotonnego

 

życia 

wypełnionego pisaniem listów cały długi dzień 

background image

i   ukradkową   randką   z   szefem,   który 

nieodmiennie okłamuje żonę, mówiąc, że ma 

pilną pracę w biurze.

- I co pani zrobiła?

-  Bardzo   niezgrabnie,   po   amatorsku 

zabrałam   się   za   tę   sprawę.   Zamiast   iść   do 

dobrej   firmy,   która   by   wyceniła   biżuterię   i 

zaproponowała odpowiedni kontrakt, poszłam 

do lombardu.

- I?

-  Sądziłam,   że   jeśli   dostanę   jakieś 

pieniądze   w   formie   pożyczki,   to   później   ją 

spłacę i odzyskam biżuterię. Myślałam, że uda 

mi   się   zainwestować   pieniądze   w   jakiś 

dochodowy   interes.   Mieszkałam   wtedy   ze 

skąpą   i   w   dodatku   ciekawską   ciotką.   Nie 

powinnam   tak   o   niej   mówić,   już   nie   żyje. 

Chodzi o to, że musiałam jakoś wyjaśnić utratę 

biżuterii, więc stworzyłam pozory kradzieży, a 

biżuterię zaniosłam do lombardu.

-

A   ciotka   zgłosiła   kradzież   na 

policji?

-

Na tym się właśnie potknęłam.

-

Pani miała w planach wizytę na 

policji?! - Ależ skąd!

-

To co się stało?

-   Nie   byłam   przygotowana   na   tyle 

kłopotliwych pytań.

Biżuteria   była   ubezpieczona   i   ciotka 

nalegała,   żebym   upomniała   się   o 

odszkodowanie.   Wzięła   formularz,   wypełniła 

go   i   dała   mi   do   podpisania.   Policja   zbadała 

całą   sprawę,   tak   samo   towarzystwo 

ubezpieczeniowe.   W   końcu   wypłacono   mi 

sumę,   na   którą   była   ubezpieczona   biżuteria. 

background image

Nie chciałam tych pieniędzy, ale musiałam je 

wziąć, żeby podtrzymać pozory. Nie wydałam 

z tego ani grosza.

Potem   powiedziałam   ciotce   bajkę   o 

tym,   że   chcę   odwiedzić   przyjaciół.   Wzięłam 

pieniądze z lombardu, kupiłam trochę ciuchów 

i pojechałam do Phoenix w Arizonie. To znane 

miejsce   wypoczynku   zimowego.   Wybrałam 

hotel odpowiedniej klasy,  aby mieć pewność 

spotkania ludzi z lepszego towarzystwa.

- I co się zdarzyło? - spytał Mason.

-

Policja   znalazła   biżuterię   w 

lombardzie.  Najpierw   myśleli,   że  zastawił  ją 

złodziej. A potem dostali rysopis osoby, która 

zastawiła   klejnoty,   i   ich   olśniło.   To   było 

straszne!

-

Wierzę.

-

W tym czasie spotkałam bardzo 

szacownego dżentelmena, prawnika, wdowca. 

Nie   wiem,   czy   kiedykolwiek   zwróciłby   na 

mnie   uwagę,   gdyby   nie   kłopoty,   w   jakie 

wpadłam. Był adwokatem, a ja zwróciłam się 

do   niego   o   pomoc.   Najpierw   był   chłodny   i 

sceptyczny,   ale   jak   usłyszał   moją   wersję 

wypadków, poczuł współczucie. Zainteresował 

się   mną,   pomógł   mi   wybrnąć   z   tego   całego 

bigosu, przedstawiał ludziom.

Przeżyłam   trzy   najwspanialsze 

miesiące   w   życiu.   Byłam   lubiana   w 

towarzystwie. Przekonałam się, że prawdą jest, 

że jak cię widzą, tak cię piszą.

Zakochał   się   we   mnie.   Ja   go   nie 

kochałam, ale był bogaty. I potrzebował mnie. 

Brakowało   mu   pewności   siebie,   zawsze   był 

zbyt   ostrożny.   Poślubiłam   go,   próbowałam 

background image

ośmielić,   żeby   porzucił   zbytnią   ostrożność   i 

czasem zdecydował się na ryzyko. Nie bardzo 

mi   się   udało.   Poszedł   za   moją   radą, 

zaryzykował,   ale   znalazł   się   w   krytycznej 

sytuacji,   cienka   skorupka   pewności   siebie 

pękła, powróciły stare obawy. Nie wytrzymał 

tego i popełnił samobójstwo. Najgorsze, że w 

końcu okazało się, że zwyciężył! Wiadomości 

o   sukcesie   jego   przedsięwzięcia   przyszły 

godzinę   po   śmiertelnym   strzale.   Czułam   się 

strasznie. Powinnam była być wtedy razem z 

nim. W czasie, gdy to się stało, siedziałam u 

kosmetyczki.   Zabił   się   w   chwili   zwątpienia. 

Taki   już   był.   Po   jego   śmierci   doktor 

powiedział   mi,   że   cierpiał   na   depresję 

maniakalną.   Podobno   był   książkowym 

przykładem.   Powiedział,   że   właściwie 

przedłużyłam   jego   życie,   dając   mu   poczucie 

stabilności.   Podobno   w   chwilach   głębokiego 

zniechęcenia   tacy   ludzie   odczuwają   przymus 

samobójczy.   Przychodzi   to   na   nich 

niespodziewanie.

Mąż   zostawił   mi   spadek   i   dostałam 

pieniądze z jego polisy na życie. W tym czasie 

obracałam   się   już   w   odpowiednim 

towarzystwie.   Spotkałam   Stewarta   Bedforda. 

Zafascynował   mnie.   Jest   dwadzieścia   lat 

starszy ode mnie. Wiem, co to oznacza. Jest 

duża   różnica   pomiędzy   kobietą   w   wieku   łat 

trzydziestu   dwóch   i   pięćdziesięciodwuletnim 

mężczyzną,   ogromna   między   kobietą 

czterdziestodwuletnią

 

i

 

mężczyzną 

sześćdziesięciodwuletnim   i   przepaść   między 

pięćdziesięciodwuletnią

 

kobietą

 

siedemdziesięciodwuletnim   mężczyzną.   Nie 

background image

da   się   jej   zlikwidować   żadnym   sposobem. 

Stewart   Bedford   spotkał   mnie   i   zapragnął. 

Pragnął   mnie   w   taki   sam   sposób,   w   jaki 

kolekcjoner może pragnąć zdobyć wyjątkowy 

obraz. Zgodziłam się wyjść za niego za mąż. 

Wiedziałam,   że   pragnie   pochwalić   się   mną 

przed   przyjaciółmi,   pochodzącymi   z 

najwyższych

 

kręgów

 

społecznych. 

Próbowałam   wypełnić   moje   obowiązki   jak 

najlepiej. I wtedy wypłynęła ta historia.

- Jaka?

- Moja przeszłość.

-

Jak to się stało?

-

Przez Binneya Denhama.

-

Szantażował panią?

-

Oczywiście!   Nie   mogłam 

pozwolić,   aby   wydało   się,   że   żona   Stewarta 

Bedforda,   z   której   był   taki   dumny,   została 

aresztowana za oszustwo.

- I jak się to skończyło?

- Binney Denham to mistrz kamuflażu. 

Nie   wiadomo,   co   z   nim   zrobić.   Udaje,   że 

pracuje   dla   chciwego   i   twardego   faceta,   a 

naprawdę   sam   kręci   całą   sprawą.   Nie   ma 

nikogo   innego,   prócz   paru   wynajętych   osób, 

które wypełniają jego polecenia i w niczym się 

nie orientują.

Tydzień temu doszłam do wniosku, że 

mam   dosyć   opłacania   się   szantażyście. 

Powiedziałam   Binneyowi,   żeby   poszedł   do 

diabła. Dałam mu w twarz. Powiedziałam, że 

jeśli   jeszcze   kiedyś   spróbuje   wyciągnąć   ode 

mnie  choć centa, pójdę na policję. Może mi 

pan wierzyć lub nie, ale naprawdę miałam taki 

zamiar.   W   końcu   chcę   żyć   normalnie,   a   nie 

background image

kryć się po kątach ze strachu przed Binneyem 

Denhamem.

-  Powiedziała   pani   o   tym   mężowi?   - 

spytał prawnik. 

- Nie. Aby to zrozumieć, panie Mason, 

musiałby pan wiedzieć coś o tle całej sprawy.

-

To znaczy?

-

Zanim   mój   mąż   się   ze   mną 

ożenił,   miał   romans   ze   swoją   sekretarką, 

wierną,   lojalną   dziewczyną   nazwiskiem   Elsa 

Griffin.

background image

-

Powiedział o tym pani?

-

Skąd!

-

To jak się pani dowiedziała?

- Musiałam zorientować się, jak sprawa 

wygląda,   zanim   zdecydowałam   się   na 

małżeństwo. Chciałam być pewna, że między 

nimi wszystko się skończyło.

- I skończyło się?

-

Przynajmniej   jeśli   chodzi   o 

niego.

-

A co z nią?

-

Tak   czy   inaczej   miałaby 

złamane serce. Postanowiłam wyjść za niego.

-

Czy  pani  mąż   zorientował  się, 

że pani wie o jego romansie?

-

Wolne   żarty.   Dobrze   to 

rozegrałam.

-   Zatem   płaciła   pani   szantażyście   i 

zdecydowała się pani to przerwać?

Kiwnęła głową.

-

A   co   postanowiła   pani 

powiedzieć mężowi?

-

Nic,   panie   Mason.   Wydawało 

mi się, że mam pięćdziesiąt procent szans, że 

Binney   zostawi   mnie   w   spokoju,   jeśli 

przekona   się,   że   jestem   absolutnie 

zdecydowana   nigdy   więcej   nie   dać   mu   ani 

grosza.   W   końcu   szantażysta   nie   zdobędzie 

pieniędzy,   rozpowszechniając   wszystko,   co 

wie.

-

Dziś jest to możliwe - zauważył 

Mason.   -   Są   czasopisma   publikujące   takie 

rzeczy.

-

Przyszło   mi   to   na   myśl,   ale 

powiedziałam   Denhamowi,   że   jeśli 

background image

kiedykolwiek   to   opublikuje,   nie   cofnę   się 

przed   niczym   i   powiem   o   szantażu,   a   mam 

dosyć dowodów, żeby go skazano.

- Co było dalej?

Na   moment   odwróciła   oczy   i 

powiedziała:

-

Mam nadzieję, że to wszystko. 

Mason potrząsnął głową.

-

To znaczy,  że... że poszedł do 

Stewarta?

background image

-

Dlaczego pani tak sądzi?

-

Nie   wiem...   Przedwczoraj 

wieczorem   był   telefon.   Stewart   zachowywał 

się   bardzo   dziwnie.   Poszedł   rozmawiać   do 

swojego gabinetu. Kamerdyner miał odwiesić 

słuchawkę,   ale   został   odwołany.   Kiedy 

przechodziłam   koło   aparatu,   zauważyłam,   że 

słuchawka nie leży na widełkach, i usłyszałam 

szmer   rozmowy.   Podniosłam   słuchawkę,   ale 

rozmowa akurat się skończyła. Wydawało mi 

się   jednak,   że   rozpoznaję   jękliwy,   błagający 

głos   Binneya   Denhama.   Nie   rozróżniłam 

żadnych  słów, tylko głos. Potem doszłam do 

wniosku,   że   musiałam   sobie   to   wyobrazić. 

Najpierw chciałam zapytać męża, kto dzwonił, 

ale w końcu postanowiłam tego nie robić.

-

Obawiam się, że wpadła pani w 

kłopoty, pani Bedford - powiedział Mason.

-

Nieraz   mi   się   to   zdarzało   - 

odparła   opanowanym   głosem.   -   Niech   pan 

lepiej powie, o co chodzi.

-

Doskonale,   już   to   robię.   Ta 

dawna   sprawa   wisiała   nad   pani   głową   jak 

miecz   Damoklesa.   Płaciła   pani   szantażyście 

tysiące   dolarów.   Nagle   zebrała   się   pani   na 

odwagę i...

-

Raczej   zdobyłam   się   na 

desperacki krok.

-

Właśnie.   Pragnę   panią 

poinformować,   że   ten   mężczyzna,   którego 

wczoraj   wieczorem   zamordowano   w   motelu 

Staylonger, to był właśnie Binney Denham.

-

Czy wiadomo,  kto to zrobił?  - 

spytała z kamienną twarzą.

-

Jeszcze nie.

background image

-

Są jakieś poszlaki?

Mason,   patrząc   jej   prosto   w   oczy, 

odparł:

-  Wczoraj wieczorem mniej  więcej w 

czasie,   kiedy   musiało   zostać   popełnione 

morderstwo, właściciel motelu widział kobietę 

wychodzącą   z   segmentu   numer   dwanaście. 

Najwyraźniej   czegoś   tam   szukała.   Rysopis 

pasuje dokładnie do pani.

- Przypuszczam, że pasowałby do mnie 

rysopis niejednej osoby. W końcu rysopisy są 

bardzo niedokładne.

background image

-  Pani   jest   charakterystyczna.   Ten 

mężczyzna bardzo dokładnie panią opisał.

Anna   Bedford   z   niedowierzaniem 

potrząsnęła głową. Mason dodał:

-  Poza tym  odciski palców pobrane z 

segmentu  numer  dwanaście są bez wątpienia 

pani.

- Niemożliwe.

- Ależ tak. Pokazałem je pani.

-

Czy policja wie, że pan je ma? 

-

Nie.

-

Mówiłam   panu,   że   nie   było 

mnie   tam,   panie   Mason.   Mason   nie 

odpowiedział.

-

Pracował pan nieraz dla mojego 

męża? 

-

Owszem.

-

Czy   jest   jakiś   sposób,   żeby 

podrobić odciski palców?

-

Możliwe.   Specjaliści   od 

daktyloskopii utrzymują, że nie ma.

-

Te   odciski,   o   których   pan 

wspomniał, są w segmencie dwunastym?

-

Już nie.

-

Co się z nimi stało?

-

Wszystkie zostały starte.

-

Ktoś   pana   okłamuje,   panie 

Mason.   To   nie   mogą   być   moje   odciski.   To 

jakaś pomyłka.

-

Chwileczkę.   Żebyśmy   się 

dobrze zrozumieli. Czy wczoraj wieczorem nie 

śledziła pani Binneya Denhama i nie pojechała 

za nim aż do motelu?

-

Panie   Mason,   po   co   miałabym 

jechać za nim do jakiegoś motelu?

background image

-

Ponieważ   pani   mąż   miał   tam 

zapłacić   Denhamowi   dwadzieścia   tysięcy 

dolarów za milczenie.

Kobieta przygryzła wargi, ale jej twarz 

pozostała kamienna.

-

Zatem pani nie pojechała tam za 

Denhamem?

-

Wolałabym   umrzeć,   niż 

pozwolić   tej   oślizgłej   kreaturze   dostać 

Stewarta w swoje szpony! Raczej bym...

background image

-

Tak   też   pomyśli   policja, 

próbując ustalić motyw morderstwa.

-

Spróbują znaleźć przyczynę, dla 

której   mogłabym   zamordować   Binneya 

Denhama?

- Właśnie.

-

Ale mówię  panu, że mnie  tam 

nie było!  Wczoraj  wieczór byłam  w domu  i 

czekałam   na   męża.   Również   jest   pan   w 

błędzie,   jeśli   chodzi   o   Stewarta.   Nie   był   w 

żadnym   motelu   tylko   na   jakimś   nudnym 

zebraniu zarządu. Omawiali bardzo delikatną 

operację, tak że nie mógł nawet wyjść, żeby do 

mnie zadzwonić. Jest pan pewien, że Binney 

Denham nie żyje? Może to pomyłka?

-

Jestem absolutnie pewien.

Myślała   nad   tym   przez   chwilę.   W 

końcu wstała z krzesła i powiedziała:

-

Byłabym   kłamczucha   i 

hipokrytką, gdybym powiedziała, że zasmuciła 

mnie   ta   wiadomość.   Niemniej   zdaję   sobie 

sprawę,   że   jego   śmierć   stawia   przed   panem 

poważny problem. Policja zacznie sprawdzać 

jego   kontakty.   Wykryją,   że   był   szantażystą. 

Spróbują   ułożyć   listę   jego   ofiar,   żeby 

zobaczyć, kto miał najsilniejszą motywację, by 

go   zabić.   Jako   prawnik   zajmujący   się 

sprawami mojego męża musi pan postarać się, 

żeby policja nie odkryła,  czym  Binney mnie 

szantażował. Stewart lubi się mną pochwalić 

przed   znajomymi...   Trudno   to   wyjaśnić. 

Podejrzewam, że podobnie czuje się właściciel 

psa   championa.   Lubi   pokazywać   go   na 

wystawach i patrzeć, jak dostaje medale, a inni 

hodowcy żółkną z zazdrości. Stewart lubi mnie 

background image

ubierać, dawać mi klejnoty, otaczać służbą, a 

wreszcie   zapraszać   znajomych,   żeby   mnie 

zobaczyli.   Patrzą   na   niego   z   zazdrością,   a 

Stewart po prostu to kocha.

-

Ale w głębi serca pani się to nie 

podoba?

-

Uwielbiam to, niech pan nie ma 

żadnych   wątpliwości   -   powiedziała,   patrząc 

mu   prosto   w oczy.   -  Jako  prawnik  Stewarta 

musi pan znaleźć jakiś sposób, żeby ochronić 

go przed skandalem. Musi pan wymyślić coś, 

żeby nie wydała się moja przeszłość.

-

Pani   myśli,   że   jestem 

magikiem?

-

To nie ja tak myślę, tylko mój 

mąż.   Jesteśmy   gotowi   zapłacić   panu 

proporcjonalnie   do   naszych   oczekiwań.   Za 

dowiedzenie,   że   odciski   palców   zostały 

sfałszowane   i   że   w   dzień   morderstwa   nie 

zbliżyłam się nawet do motelu.

Anna Bedford odwróciła się i odeszła 

spokojnie i z gracją, jakby była panią sytuacji.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Perry Mason wjechał na parking przy 

biurze. Parkingowy, który zawsze machał mu 

na   powitanie   dłonią,   tym   razem   gwałtownie 

gestykulował.

Mason   nacisnął   na   hamulec. 

Parkingowy podbiegł do niego, wołając:

- Wiadomość dla pana!

Mason wziął kartkę papieru, na której 

widniały nabazgrane słowa: „Policja cię szuka. 

Della”.

Po chwili wahania prawnik zaparkował 

samochód   na   zarezerwowanym   dla   siebie 

miejscu i wszedł do budynku.

Nie wiadomo  skąd pojawił się u jego 

boku wysoki mężczyzna.

-

Jeśli nie ma pan nic przeciwko 

temu,   panie   Mason,   wjadę   razem   z   panem   - 

powiedział.

-

Proszę, proszę, porucznik Tragg 

z   Wydziału   Zabójstw.   Czy   mogę   w   czymś 

pomóc, poruczniku?

-

Zależy - odparł Tragg.

-

Od czego?

-

Jeśli nie ma pan nic przeciwko 

temu, porozmawiamy w pańskim biurze.

W milczeniu wjechali na górę. Mason, 

mijając swoje biuro, otworzył drzwi z napisem 

„Gabinet prywatny”.

-

Szefie,   policja   cię   szu...   - 

przywitał ich zmartwiony głos Delii. - Och! - 

wykrzyknęła na widok porucznika Tragga.

-

Dzień   dobry,   panno   Street   - 

background image

powiedział z zabójczą uprzejmością porucznik. 

-   A   skąd   pani   wie,   że   policja   szuka   pana 

Masona?

-

Och,   słyszałam   o   tym.   Mam 

nadzieję,   że   to   nie   była   tajemnica?   -   spytała 

Della, spuszczając skromnie oczy.

-

Jak   widać,   chyba   nie   -   odparł 

Tragg, sadowiąc się wygodnie w fotelu.

-  Papierosa?   -   zaproponował   Mason, 

częstując porucznika.

- Chętnie.

Mason podał gościowi ogień.

-

Co   za   obsługa   -   mruknął 

policjant.

-

Z   uśmiechem   -   odparł   Mason, 

zapalając papierosa.

O   ile   porucznik   Tragg,   wzrostem 

niemal   równy   prawnikowi,   był   typowym 

nowoczesnym   oficerem,   profesjonalistą   w 

swoim zawodzie, któremu oddawał się z pasją, 

o tyle jego podwładny, sierżant Holcomb, nie 

skrywający   swej   niechęci   do   adwokata, 

uosabiał

 

twardogłowego

 

gliniarza, 

przedstawiciela dawnej szkoły. Mason i Tragg 

lubili i cenili się nawzajem.

-

Motel   Staylonger   -   powiedział 

Tragg,   patrząc   na   Masona.   Prawnik, 

zdziwiony, uniósł brwi do góry.

-

Czy to coś panu mówi? - spytał 

porucznik. - Ładna nazwa.

-

Był   tam   pan   kiedykolwiek? 

Mason potrząsnął głową. - A pański klient?

-

Skąd   mogę   wiedzieć.   Mam 

wielu klientów i przypuszczam, że niektórzy z 

nich regularnie zatrzymują się w motelach. Jak 

background image

się podróżuje samochodem, motele okazują się 

nad   wyraz   pożyteczne.   Z   łatwością   można 

dostać się do swojego bagażu...

-

Do   diabła   z   owijaniem   w 

bawełnę. Wczoraj w nocy w motelu Staylonger 

popełniono morderstwo.

-

Doprawdy?   Kto   został 

zamordowany?

-

Mężczyzna

 

nazwiskiem 

Denham.   Binney   Denham.   Ciekawy   typ,   jak 

się okazało.

-

Mój klient?

-

Mam nadzieję, że nie.

-

Rozumiem jednak, że coś mnie 

z nim łączy?

background image

-Nie zdziwiłbym się.

-

Może   mi   pan   zdradzi,   o   co 

chodzi?

-

Zdradzę panu niektóre szczegóły 

sprawy.   Wczoraj   wieczór   mężczyzna 

wyglądający   na   zamożnego   biznesmena, 

ciemnowłosy, posiwiały na skroniach, szczupły, 

dobrze ubrany zjawił się w motelu Staylonger z 

kobietą   dużo   od   siebie   młodszą.   Facet   mógł 

mieć   pięćdziesiąt   lat,   kobieta,   uwodzicielska 

blondynka, około dwudziestu pięciu.

- No no - skomentował Mason.

Tragg wyszczerzył zęby.

-   Właśnie   -   powiedział.   -   Rzecz 

niespotykana, prawda? Co najdziwniejsze, facet 

koniecznie chciał wziąć dwa segmenty. Mówił, 

że   czekają   na   jeszcze   jedną   parę.   Dostał   dwa 

segmenty   połączone   drzwiami,   po   czym   sam 

zajął numer piętnasty, a blondynkę oddelegował 

do   szesnastki.   Samochód,   którym   przyjechali, 

był   wypożyczony.   Nasza   parka   wypiła   kilka 

drinków,   wyjechali,   wrócili   i   wieczorem 

dziewczyna wyjechała. Sama.

Koło   godziny   jedenastej   wieczorem 

policja otrzymała telefon od kobiety, która nie 

zdradziła   swej   tożsamości.   Powiedziała,   że 

chciała   zgłosić   zabójstwo   w   segmencie 

szesnastym   motelu   Staylonger,   i   odwiesiła 

słuchawkę.

-

Tak po prostu? - spytał Mason.

-

Tak po prostu. Ciekawe, prawda?

-

Dlaczego ciekawe?

-

Czy   ja   wiem...   Kiedy   się   temu 

przyjrzeć,   wyłania   się   pewien   wzór 

postępowania.   Po   co   ta   kobieta   zgłaszała 

background image

zabójstwo?

-

Bo   uważała,   że   powinna   się   tą 

informacją podzielić  z policją - odparł szybko 

Mason.

-

To dlaczego nie podała nazwiska 

ani adresu?

-

Pewnie   nie   chciała   być   w   to 

wmieszana.

-

Zadziwiające,   jak   podobnie 

myślimy.   Tylko   że   ja   poszedłbym   jeden   krok 

dalej.

background image

-

Z jakim skutkiem?

-

Zazwyczaj   kobieta,   która   nie 

chce być wmieszana w taką sprawę, nie zadaje 

sobie trudu, by meldować o tym policji. Jeśli 

już melduje, to podaje swoje dane - naturalnie 

pod warunkiem, że działa w dobrej wierze. Ale 

jeżeli uda się najpierw do sprytnego adwokata, 

ten   może   jej   poradzić   tak:   „Zgłoszenie 

zabójstwa   to   pani   obowiązek,   ale   nie   ma 

żadnego   prawa,   które   zmuszałoby   panią   do 

zdradzania tożsamości”. Wie pan, jak to jest... 

Taka sytuacja daje do myślenia.

-

Myślenie   to 

najwyraźniej pański nawyk - zauważył Mason.

-

Próbuję go rozwijać  - wyjaśnił 

Tragg.

-

Czy jest coś więcej?

-

O, wiele więcej. Sprawdziliśmy 

zgłoszenie.   Często   dostajemy   fałszywe 

sygnały,   ale   ten   okazał   się   prawdziwy.   Na 

środku pokoju leżał  facet z dziuraw plecach. 

Mężczyzna   wyglądający   na   biznesmena, 

blondynka   i   samochód   zniknęli.   Samochód 

zabrała   dziewczyna.   Jej  towarzysz   przedostał 

się przez ogrodzenie z kolczastego drutu z tyłu 

motelu.   Przy   okazji   rozerwał   ubranie. 

Najwyraźniej się spieszył.

Mason pokiwał współczująco głową.

-

Niewiele materiału dla was.

-

To drobnostka, niech się pan o 

nas nie martwi. Mamy ogromny materiał. Po 

pierwsze,   numer   rejestracyjny   auta. 

Odnaleźliśmy   je.   Samochód   pochodził   z 

agencji wynajmu. Mamy wóz i parę niezłych 

odcisków palców.

background image

-

Rozumiem.

-

Wkrótce   po   tym,   jak 

zadzwoniliśmy do agencji, że zabieramy auto, 

otrzymaliśmy telefon od faceta, który prowadzi 

ten   interes.   Powiedział,   że   przyszła   do   nich 

kobieta,   która   chciała   wynająć   samochód 

określonego   typu.   Obejrzała   to,   co   mieli   na 

stanie, i zrezygnowała. W ręce trzymała kartkę 

z numerem rejestracyjnym. Wydawało się, że 

szuka konkretnego auta.

background image

-Mówiła jakiego?

- Nie.

Mason uśmiechnął się.

-

Ten mężczyzna musi mieć żywą 

wyobraźnię.

-

Być   może   -   przyznał   Tragg.   - 

Ale   ta   kobieta   zachowywała   się   w   sposób, 

który  obudził   jego   podejrzenia.   Pomyślał,   że 

może szukała tego samochodu, który figurował 

w   sprawie   morderstwa.   Kiedy   sobie   poszła, 

ruszył za nią. Kobieta wsiadła do samochodu, 

prowadzonego   przez   mężczyznę.   Facet   z 

agencji spisał numer rejestracyjny.

-

Spryciarz z niego.

-

Samochód   należy   do   Agencji 

Detektywistycznej Drake’a.

-

Rozmawiał pan z Drakiem?

-

Jeszcze   nie.   Może   zrobię   to 

później.   Agencja   Detektywistyczna   Drake’a 

ma   biura   na   tym   samym   piętrze   co   pan   i 

obsługuje   wszystkie   pańskie   sprawy.   Paul 

Drake to pański partner.

-

Rozumiem - powiedział Mason, 

strzepując popiół z papierosa.

-

Zatem,   dla   własnej   satysfakcji, 

przyjrzałem   się   temu   i   owemu.   Nic   bardzo 

oficjalnego  - uspokoił Masona Tragg - tylko 

taka rutynowa kontrola.

-

Rozumiem - powtórzył Mason.

-   Zauważyłem,   że   kiedy   Paul   Drake 

pracuje nad jakąś szczególnie ważną sprawą i 

siedzi całą noc w biurze, zamawia hamburgery 

w barze znajdującym się kilka kroków stąd na 

tej samej ulicy. Może nie należałoby panu tego 

zdradzać.

background image

Magik   nie   powinien   wyjaśniać,   na 

czym polegają jego sztuczki. Psuje to efekt.

Ale   wracając   do   naszej   sprawy. 

Wpadłem   rano   do   tego   barku,   zamówiłem 

kawę i porozmawiałem chwilę z właścicielem. 

Powiedziałem,   że   podobno   w   nocy   miał 

zamówienie   na   hamburgery   z   dostawą   i   że 

chciałbym zobaczyć się z osobą, która wtedy 

pracowała.   Okazało   się,   że   ten   mężczyzna 

poszedł już do domu, ale jeszcze nie spał, więc 

właściciel dał mi słuchawkę. Pomyślałem, że 

pewnie   Drakę   zamówił   to   co   zwykle,   ale 

natrafiłem   na   coś   nieoczekiwanego. 

Dowiedziałem   się,   że   to   pan   i   pańska 

sekretarka siedzieliście całą noc w biurze i że 

zamówiliście hamburgery i kawę.

- Proszę, co przychodzi z korzystania z 

udogodnień - powiedział Mason. - Powinienem 

był sam się pofatygować.

-  Albo wysłać pannę Street - podsunął 

Tragg, uśmiechając się do Delii.

-

No   i   co?   -   spytał   Mason.   - 

Dodał   pan   dwa   do   dwóch   i   wyszło   panu 

osiemnaście? O to chodzi?

-

Na razie nic nie dodawałem. Po 

prostu zwracam pańską uwagę na pewne fakty, 

których nie próbowałem jeszcze podsumować. 

Coś   panu   powiem,   panie   Mason.   Binney 

Denham   był   szantażystą.   Nie   wiemy   jeszcze 

wszystkiego   na   jego   temat.   Rachunki   miał 

zaszyfrowane,   a   my   nie   złamaliśmy   tego 

szyfru.   Ale   mamy   odciski   palców   z 

wypożyczonego samochodu. Mamy niedopałki 

z popielniczki. I parę innych rzeczy, o których 

na   razie   nie   wspomnę.   Jeśli   ma   pan   klienta, 

background image

który ma w swojej biografii coś, co mogłoby 

go narazić na szantaż, jeśli Binney Denham go 

ograbiał   i   jeśli   pański   klient   zdecydował   się 

uwolnić od niego - a od takiego typa uwolnić 

można się właściwie tylko w jeden sposób - to 

w   zamian   za   niewielką   współpracę   z   policją 

przyrzekam   zrobić   tyle,   ile   się   da   w   tych 

warunkach.

Chcielibyśmy   wiedzieć,   co   w   tym 

wszystkim   robiła   ponętna   blondynka.   Wiele 

rzeczy   odkryliśmy,   wielu   się   właśnie 

dowiadujemy,   ale   jest   jeszcze   parę 

drobiazgów,   których   nie   wiemy.   Sprytny 

prawnik   łatwiej   mógłby   wydostać   swojego 

klienta z kłopotów, współpracując z policją i - 

być   może   -   prokuratorem   okręgowym,   niż 

utrudniając im pracę.

-  Mówi   pan   w   imieniu   prokuratora 

okręgowego? - spytał Mason.

background image

Tragg zgasił papierosa w popielniczce.

-  To   właśnie   jest   słaby   punkt   mojej 

propozycji - przyznał.

-  Ten pański prokurator okręgowy nie 

przepada za mną

- wytknął Mason.

-

Niestety - przyznał Tragg.

-

Myślę,   że   -   biorąc   pod   uwagę 

wszystkie   okoliczności   -   sprytny   prawnik 

wolałby rozgrywać partię, nie pokazując kart.

-

No tak. To ja już chyba pójdę. 

Wpadłem do was tylko tak, przy okazji. Można 

powiedzieć,   na   wszelki   wypadek.   Hm...   Jest 

pan   pewien,   Mason,   że   nie   chce   pan   nic 

powiedzieć?

Mason potrząsnął głową.

- Niech pan nie macza w tym palców - 

ostrzegł go Tragg.

-  Są   u   nas   tacy,   co   pana   nie   lubią. 

Mówię to panu po przyjaźni.

-  Czy   sierżant   Holcomb   będzie 

zajmował się tą sprawą?

- zainteresował się Mason.

-

Sierżant   Holcomb   już   się   nią 

zajmuje.

-

Ach tak.

Tragg wstał, wygładził płaszcz i, biorąc 

kapelusz, uśmiechnął się do Delii Street.

-  Czasami mogę czytać  w pani jak w 

otwartej książce

- powiedział.

- Naprawdę? - zdziwiła się Della Street.

Tragg kiwnął głową.

- Stale rzuca pani okiem na zastrzeżony 

telefon w rogu biurka Masona. Na pewno, jak 

background image

tylko stąd wyjdę, zadzwoni pani do Drake’a. A 

przecież zaznaczyłem, że to była przyjacielska 

pogawędka.   Jeśli   chce   pani   wiedzieć,   nie 

zamierzam   zaglądać   do   jego   biura   - 

przynajmniej na razie.

Bardzo chciałbym, aby nie zdarzyło się 

nic, co by położyło  kres pracy pana Masona 

jako   prawnika,   ponieważ   wtedy   nie   mógłby 

wypłacać   pani   pensji.   Przyznam   się   też,   że 

zdecydowanie   wolę   zadawać   się   z   ludźmi 

inteligentnymi   niż   z   oszukańczymi 

prawnikami, którzy, broniąc klientów, uciekają 

się do krzywoprzysięstwa.

Pomyślałem sobie, że wpadnę do was z 

przyjacielską   wizytą,   i   że   może   będzie   wam 

łatwiej   ustrzec   się   kłopotów,   jeśli   będziecie 

wiedzieli, że zamierzam zameldować o tym, co 

dowiedziałem   się   na   dole   w   barze,   o   tych 

kanapkach   i   kawie,   które   zamówiono   nad 

ranem z biura pana Masona.

Nie sądzę, żeby osoby, które przyszły 

tu w nocy, były na tyle nieostrożne, żeby podać 

swoje   własne   nazwisko,   ale   oczywiście   to 

wszystko   sprawdzimy.   Nie   zdziwiłbym   się, 

gdyby   się   okazało,   że   rysopisy   mężczyzny   i 

kobiety,   którzy   przyszli   nocą   do   pańskiego 

biura,   zgadzały   się   z   rysopisami   osób 

zameldowanych   w   segmentach   numer 

piętnaście   i   szesnaście   w   motelu   Staylonger. 

Naturalnie,   grafolog   rzuci   okiem   na   podpis 

mężczyzny   w   księdze   prowadzonej   przez 

nocnego portiera w tym budynku.

Muszę   lecieć.   Mam   konferencję   z 

gorliwym   sierżantem   Holcombem.   Nie 

wspomnę   mu,   że   byłem   u   was.   -   Z   tymi 

background image

słowami Tragg wyszedł z gabinetu.

-

Do   diabła!   -   zaklął   Mason.   - 

Człowiek   myśli,   że   jest   sprytny,   a   przeoczy 

rzeczy oczywiste.

-

Mówisz   o   Traggu?   -   spytała 

Della.

-

A  tam   Tragg!   Mówię   o   sobie! 

Zamawianie   hamburgerów   jest   bardzo 

wygodne  dla nas i  jeszcze  bardziej  wygodne 

dla policji. W przyszłości będziemy pamiętać, 

żeby nie wpaść w tę pułapkę.

-

Dzięki   Traggowi   -   zauważyła 

Della.

-

Dzięki

 

szlachetnemu 

przeciwnikowi, który wkrótce będzie deptał po 

piętach   naszemu   klientowi   -   powiedział 

Mason.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Mason zamknął drzwi prowadzące do 

gabinetu,  podszedł  do Delii  Street  i zniżając 

głos rzekł:

-

Powinnaś zrobić sobie przerwę 

śniadaniową, Delio.

-

A w trakcie przerwy?

-

Zadzwonisz   do   Stewarta 

Bedforda. Tylko uważaj, żeby nikt nie widział, 

jaki numer wykręcasz. Powiesz mu, żeby pod 

żadnym   pozorem   nie   próbował   się   ze   mną 

kontaktować. Od czasu do czasu będę do niego 

dzwonił z budki. Powiedz mu, że policja wie, 

że interesuję się tą sprawą i moje biuro może 

być pod obserwacją.

Della Street kiwnęła głową.

-  Teraz musimy być bardzo ostrożni - 

powiedział prawnik. - Porucznik Tragg wie, że 

Paul Drakę pracuje nad tą sprawą. A Tragg to 

niebezpieczne   połączenie   inteligencji, 

zdolności i uporu.

Zabrali samochód z agencji wynajmu i 

zdjęli   odciski   palców.   Nie   mają   możliwości 

zidentyfikowania po nich Stewarta Bedforda, 

bo   nie   wiedzą,   czyje   one   są.   Ale   jak   tylko 

Bedford   pojawi   się   gdzieś   w   tej   sprawie, 

wezmą jego odciski i wtedy udowodnią, że był 

w tym samochodzie.

-

A co z panią Bedford? - spytała 

Della. - Czy nie powinieneś powiedzieć mu o 

żonie?

-

Dlaczego?

-

Bo go reprezentujesz.

background image

-

Jako adwokat Bedforda, muszę 

dbać o jego interesy.

-

Czy nie powinien wiedzieć, że 

jego żona jest w to zamieszana?

-

W jaki sposób jest zamieszana?

-

Była   w   tym   motelu.   Miała 

motyw,   i   to   nie   byle   jaki.   Szefie,   wiesz 

przecież równie dobrze jak ja, że pojechała do 

motelu,   bo   myślała,   że   Binney   Denham 

przyssał się do jej męża, a nie zamierzała tego 

tolerować. Był tylko jeden sposób, by położyć 

temu kres.

-

Uważasz, że go zabiła?

-

Dlaczego   nie?   Mason   zacisnął 

usta.

-

Dlaczego   nie?   -   powtórzyła 

Della.

-

W   sprawach   takich   jak   ta   nie 

wiemy   nic,   dopóki   nie   znamy   wszystkich 

faktów. A wtedy jest już zwykle za późno, by 

ochronić   klienta.   W   tej   sprawie   staram   się 

chronić klienta.

-

Tylko jednego klienta?

- Tylko jednego. Stewarta G. Bedforda.

-  Zatem   nie  musisz   mu   nic   mówić  o 

żonie?

Mason potrząsnął głową.

-  Jestem   prawnikiem.   Muszę   brać   na 

siebie   odpowiedzialność   za   swoje   działanie. 

Bedford   kocha   żonę.   Bardzo   możliwe,   że 

kocha   ją   bardziej   niż   ona   jego.   Dla   niej   to 

małżeństwo może być tylko czymś w rodzaju 

interesu.   Dla   niego   to   romantyczny   związek 

zmieniający całe życie.

- No i?

background image

- Jeśli powiem mu o tym, że jego żona 

była w motelu i że w związku z tym może być 

podejrzana,   Bedford   heroicznie   się   poświęci. 

Jeśli   będzie   uważał,   że   istnieje   choćby 

najmniejsze   prawdopodobieństwo   jej   winy, 

weźmie wszystko na siebie. Jestem w sytuacji 

lekarza,  który ma  wyleczyć  pacjenta, ale nie 

musi   mu   mówić   wszystkiego,   co   wie.   Po 

prostu przepisu je kurację i robi wszystko, by 

pacjent stosował się do jego zaleceń.

Della zastanawiała się przez chwilę nad 

jego słowami i w końcu powiedziała:

-

Czy   myślisz,   że   policja   dotrze 

dziś do Bedforda?

-

Możliwe.   To   tylko   kwestia 

czasu. Pamiętaj, że Bedford zostawił za sobą 

wiele   śladów.   Po   pierwsze,   wziął   mnóstwo 

czeków   podróżnych,   podpisał   je   i   oddał 

szantażystom. A oni je zrealizowali. Tragg na 

pewno   trafi   na   ten   ślad.   Po   drugie,   Bedford 

napisał kartkę, którą dał kelnerowi, z prośbą o 

telefon do Elsy Griffin. Podał nazwę motelu. 

Nie podpisał się wprawdzie, ale kiedy gazety 

zaczną rozpisywać się o morderstwie w motelu 

Staylonger, prawdopodobnie kelner przypomni 

sobie tę sprawę.

-

Myślisz, że zachował kartkę?

-

Niewykluczone. Była dla niego 

warta dwadzieścia dolarów, na pewno będzie 

to   pamiętał.   Bardzo   możliwe,   że   zachował 

kartkę.   Będziemy   musieli   unikać   policji   tak 

długo,   dopóki   Paul   Drakę   nie   zdobędzie 

czegoś na temat Denhama. A my tymczasem 

poszukamy blondynki.

-

Okay   -   powiedziała   Della.   - 

background image

Robię sobie przerwę śniadaniową i zadzwonię 

do Bedforda.

-

Jak   się   czujesz,   Delio?   Nie 

jesteś zmęczona?

-

Jak długo mam kawę, trzymam 

się na nogach.

- Lepiej idź dziś wcześniej do domu i 

prześpij się trochę.

- A ty?

-

Nic mi nie będzie. Po południu 

też   się   stąd   wyrwę.   Teraz   w   każdej   chwili 

może się coś zdarzyć. Mam nadzieję, że Drakę 

coś wykryje, zanim Tragg dotrze do naszego 

klienta. No, napij się kawy i idź do domu się 

przespać. W razie czego zadzwonię do ciebie.

-

Jeszcze   trochę   poczekam. 

Wolałabym, żebyś to ty pojechał odpocząć. W 

razie czego bym do ciebie zadzwoniła.

Mason spojrzał na zegarek.

-

Poczekajmy do południa, Delio. 

Jeśli do tego czasu Drakę nic nie odkryje, to 

oboje   zrobimy   sobie   przerwę.   Zostawię 

wiadomość   w   biurze   Drake’a,   gdzie   mogą 

mnie łapać.

-

Okay.   Idę   dzwonić   do 

Bedforda.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Mason wstąpił do biura Paula Drake’a.

-

Nie   wyglądasz   źle   -   zauważył 

prawnik.

-

A powinienem?

-

Nie spałeś całą noc.

-

Przyzwyczailiśmy   się   do   tego. 

Ale za to jak ty wyglądasz! - Ja nie jestem do 

tego przyzwyczajony. Masz coś?

-

Nie   za   wiele.   Policja   pracuje 

nad tą sprawą, a to nam utrudnia zadanie.

-

Ten Denham miał przyjaciółkę 

blondynkę - powiedział Mason.

-

Co z tego?

-

Jest mi potrzebna.

-   Komu   nie   jest?   Szuka   jej   policja   i 

gazety. - Jaki mają rysopis?

-

Dziewczyna   w   wieku   około 

dwudziestu pięciu dwudziestu siedmiu lat, pięć 

stóp trzy cale wzrostu, nieco przy kości, wąska 

w talii, szeroka w biodrach i obfita w biuście.

-

Czego   dowiedzieli   się   w 

wyniku oględzin samochodu?

-

Nikt   nie   wie.   Policja   nic   nie 

zdradziła. Mają jakieś odciski.

- A co znaleźli w motelu?

- Też mają jakieś odciski.

-

Powiem   ci   coś,   Paul.   Policja 

wie, że pracujesz nad tą sprawą.

-

To   byłby   cud,   gdyby   nie 

wiedzieli. Nie da się zdobywać informacji bez 

pozostawiania   śladów.   Pewnie   kojarzą,   że 

pracuję dla ciebie?

background image

Mason kiwnął głową.

-  A wiedzą,  dla kogo ty pracujesz?  - 

spytał Drake, patrząc uważnie na prawnika.

background image

-

Jeszcze nie.

-

Nie   martw   się.   Wkrótce   się 

dowiedzą.

-   Zgadza   się,   to   tylko   kwestia   czasu. 

Chciałbym znaleźć tę blondynkę, zanim oni ją 

zgarną.

-  To musisz dać mi jakieś informacje, 

których nie posiada policja. Inaczej nie mam 

cienia szansy ich wyprzedzić. Dla nich pracuje 

sztab   ludzi,   mają   za   sobą   prawo   i   kartoteki 

policyjne. Ja nic nie mam.

- Dam ci wskazówkę.

- Jaką?

-

W takich wypadkach nie używa 

się prawdziwych  nazwisk. Ale inicjały mogą 

być   prawdziwe.   Mój   klient   wspomniał,   że 

dziewczyna   przedstawiła   mu   się   jako 

Geraldine Corning. Miała nową torbę i walizkę 

ze złotymi inicjałami „CG”.

-

Sądzisz,   że   podała   mu 

prawdziwe nazwisko?

-

Wątpię. Ale mam przeczucie, że 

inicjały   będą   się   zgadzały.   Nazwisko   będzie 

trudne  do odgadnięcia,  ale nie  ma  tak wiele 

imion zaczynających się na literę G. Możesz 

na początek spróbować Glorię albo Grace.

-

W   tym   mieście   co   druga 

blondynka ma na imię Gloria albo Grace.

-

Wiem,   ale   ona   obracała   się   w 

specyficznym środowisku.

-

A   wiesz,   co   się   dzieje,   kiedy 

wypytujesz o dziewczynę z tego środowiska? 

Ludzie   zamykają   się   jak   ostrygi.   Boją   się. 

Możesz pytać ich o co chcesz i wszystko idzie 

dobrze,   dopóki   nie   spytasz   mimochodem: 

background image

„Czy   zna   pan   dziewczynę   o   imieniu   Gloria 

albo   Grace,   która   trzymała   się   z   tym 

szantażystą   Binneyem   Denhamem?”   Koniec 

rozmowy.

Mason zamyślił się.

-  Rozumiem   cię,   Paul.   Ale   wiele   od 

tego zależy. Po prostu musimy ją znaleźć. Na 

pewno   ma   gdzieś   rachunek   kredytowy 

opłacany przez mężczyznę, który ją utrzymuje, 

lub...

background image

-

Wiesz, ile by trwało, gdybyśmy 

próbowali   sprawdzić   wszystkie   blondynki, 

które mają rachunki kredytowe opłacane przez 

swoich fagasów?

-

Czekaj! - wykrzyknął Mason. - 

Próbuję   zawęzić   pole   poszukiwań.   Musiała 

mieć   rachunek   u   kosmetyczki.   Musiała   też 

mieć   kontakt   z   tym   Harrym   Elstonem,   który 

wynajmował   skrytkę   sejfowąwspólnie   z 

Binneyem. A propos, masz coś na jego temat?

-

Kompletnie  nic.   Elston   pojawił 

się   w   banku,   otworzył   skrytkę,   a   potem 

rozpłynął się w powietrzu.

- Policja go szuka?

- Jeszcze jak!

-

Szantażyści   i   hazardziści. 

Hazardziści chodzą na wyścigi. Sprawdź tory 

wyścigowe. Może tam coś o niej wiedzą. Miała 

nowe walizki. Może kupione specjalnie na tę 

okazję.   Ja   idę   do   domu   się   przespać. 

Chciałbym, żebyś zajął się tą sprawą osobiście, 

Paul, przynajmniej przez kilka godzin. Potem 

możesz przekazać ją swoim ludziom i też się 

przespać.

-

Do   diabła!   Mam   jeszcze 

wystarczająco sił na cały dzień i całą noc.

-

Ja   nie   -   powiedział   Mason 

wstając   z   krzesła.   -   Zadzwoń,   jak   coś 

zdobędziesz.   Chcę   porozmawiać   z   tą 

blondynką, zanim dopadnie ją policja. Wydaje 

mi się, że po południu będzie gorąco. A wtedy 

muszę być w stanie logicznie myśleć.

-

Okay,   zadzwonię   -   przyrzekł 

Drakę. - Nie spodziewaj się jednak zbyt wiele, 

jeśli chodzi o tę dziewczynę. Będzie trudno ją 

background image

znaleźć,   w   tym   środowisku   nikt   nie   zechce 

gadać.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mason   wziął   gorący   prysznic,   położył 

się   do   łóżka   i   natychmiast   zapadł   w  sen.  Po 

kilku sekundach, jak mu się wydawało, zbudził 

go natarczywy dźwięk telefonu.

Zdołał  przyłożyć  słuchawkę do ucha i 

mruknąć:

- Halo.

Po   drugiej   stronie   odezwał   się   Paul 

Drakę.

-

Wszystko   się   wydało,   Peny. 

Wyskakuj z łóżka.

-

Co się stało?

-

Policja   sprawdzała   koneksje 

Denhama   i   natrafili   na   czeki   podróżne. 

Podobno zrealizowano całe mnóstwo czeków. 

Wszystkie   były   podpisane   przez   Stewarta   G. 

Bedforda. Z powodu jego pozycji  policja nie 

chciała   go   nachodzić   do  czasu,   aż   zdobędzie 

wszystkie dowody.

Mają   zdjęcia   Bedforda   i   pokazali   je 

Morrisonowi Bremsowi, właścicielowi motelu 

Staylonger. Brems nie jest całkiem pewien, ale 

sądząc   na   podstawie   fotografii,   to   właśnie 

Bedford   był   tym   mężczyzną   z   blondynką. 

Policja...

-

Czy   już   go   aresztowali?   - 

przerwał mu Mason. - Nie.

-

Zabrali go na przesłuchanie?

-

Jeszcze   nie.   Jadą   do   niego   do 

biura...

-

Ja   też   tam   jadę   -   powiedział 

prawnik.

background image

Mason ubrał się, przejechał grzebieniem 

po   włosach,   wypadł   z   mieszkania,   zjechał 

windą   na   parter,   wskoczył   do   samochodu   i 

pognał do biura Bedforda.

Przybył za późno.

Kiedy zjawił się adwokat, w gabinecie 

Bedforda   byli   już   sierżant   Holcomb,   jeden 

policjant umundurowany i jeden w cywilu. Pod 

ścianą   stał   dobrodusznie   uśmiechnięty 

mężczyzna z dość wydatnym brzuszkiem.

background image

-

Dzień   dobry.   Co   się   stało?   - 

spytał Mason. Sierżant Holcomb wyszczerzył 

zęby.

-

Spóźnił się pan - powiedział.

-

Co  się   stało,  panie   Bedford?  - 

powtórzył Mason.

-

Ci ludzie uważają, że byłem w 

jakimś motelu z blondynką. Zadają mi pytania 

o szantaż i morderstwo, i...

-

I bardzo grzecznie poprosiliśmy 

pana   Bedforda   o   odciski   palców   -   uzupełnił 

sierżant.   -   A   on   odmówił   współpracy.   Nie 

chciał   się   nawet   przywitać.   I   co,   Mason, 

poradzi pan swojemu klientowi? Ma nam dać 

odciski palców czy nie?

-   Nie   musi   nic   wam   dawać.   Jeśli 

chcecie dostać jego odciski palców, aresztujcie 

go.

- Możemy to zrobić.

- I narazić się na sprawę o bezprawne 

aresztowanie   -   rzekł   Mason.   -   Od   nikogo 

chętniej   nie   wygram   odszkodowania   niż   od 

pana, sierżancie.

-  Czy to ten facet?  - spytał  Holcomb 

mężczyznę z brzuszkiem.

-

 Byłbym   pewniejszy,   gdybym 

zobaczył   go   w  kapeluszu.   Sierżant   Holcomb 

podszedł   do   szafy,   wyciągnął   kapelusz   i 

wcisnął go Bedfordowi na głowę.

- No a teraz?

Mężczyzna przyjrzał się Bedfordowi i 

powiedział:

-

Wygląda jak tamten gość.

-

Rozejrzyj się - polecił Holcomb 

policjantowi w cywilnym ubraniu, który zaraz 

background image

wyciągnął   z   kieszeni   skórzany   przybornik   z 

różnymi   proszkami   i   pędzelkiem   z 

wielbłądziej   sierści   i   zaczął   posypywać 

proszkiem popielniczkę.

-

Nie   wolno   ci   tego   robić   - 

zaprotestował Mason.

-

Spróbuj   mu   przeszkodzić   - 

powiedział   Holcomb.   -   Tylko   spróbuj.   Nie 

znam   nikogo,   komu   chętniej   dałbym   w 

szczękę niż tobie, Mason. Zbieramy dowody. 

Spróbuj nas powstrzymać.

background image

Holcomb odwrócił się do Bedforda.

-

Wziąłeś   pan   z   banku   czeki   na 

dwadzieścia tysięcy dolców. Na co panu były?

-

Proszę nie odpowiadać - wtrącił 

Mason - dopóki nie zaczną pana traktować z 

szacunkiem   należnym   człowiekowi   z   pańską 

pozycją. Niech pan im nic nie mówi.

-

Wszystkie   te   czeki   zostały 

zrealizowane w przeciągu mniej niż dwunastu 

godzin   -   ciągnął   sierżant   Holcomb.   -   O   co 

chodziło?

Bedford siedział z zaciśniętymi ustami.

-

Może płacił pan szantażyście - 

zasugerował   sierżant   -   który   bał   się,   że 

banknoty   mogą   być   znaczone   albo   spisane 

według   numerów   serii   i   wymyślił   sposób, 

wjaki sam mógłby zrealizować tę wypłatę?

-

I zostawić za sobą takie ślady? - 

spytał sarkastycznie Mason.

- Nic bądź głupi - powiedział Holcomb. 

- Czeki zostały zrealizowane w taki sposób, że 

za   sto   lat   nie   powiązałbyś   ich   z   Binneyem 

Donhamem.   Gdyby   nie   morderstwo,   nigdy 

byśmy się o tym nie dowiedzieli.

Oficer   w   cywilnym   ubraniu   przez 

chwilę   przyglądał   się   przez   lupę   odciskom 

palców,   po   czym   rzucił   spojrzenie 

Holcombowi i skinął głową.

-

Co tam masz? - spytał sierżant.

-

Śliczny   odcisk.   Pasuje   do 

odcisku na...

-

Nie   mów   mu   -   przerwał 

pospiesznie sierżant. - Mnie wystarczy. Zbieraj 

się, Bedford. Jesteś aresztowany.

- Na jakiej podstawie? - spytał Mason.

background image

-

Na   podstawie   podejrzenia   o 

popełnienie morderstwa.

-

Możecie   zatrzymać   go   pod 

zarzutem popełnienia  morderstwa,  ale  nic na 

podstawie samego podejrzenia.

-

Może nic mogę go aresztować, 

ale na pewno zabiorę go na komisariat. Chcesz 

się założyć?

-

Albo   przedstawisz   oskarżenie, 

albo postaram się dla niego o haheas corpus.

background image

Holcomb uśmiechnął się triumfalnie.

-  Proszę bardzo, postaraj się o  habeas 

corpus.  Zanim   go   zdobędziesz,   zdążę 

Bedforda   wpisać   do   rejestru   i   wezmę   jego 

odciski   palców.   Jeśli   ci   się   wydaje,   że   na 

podstawie dowodów, które posiadamy, możesz 

wytoczyć   sprawę   o  bezprawne   aresztowanie, 

to   jesteś   większym   cymbałem,   niż   sądziłem. 

No, chodź, Bedford. Wolisz wziąć taksówkę, 

czy mam zamówić karetkę?

Bedford spojrzał na adwokata.

-

Niech   pan   weźmie   taksówkę   - 

poradził   Mason   -   ale   niech   pan   nie   składa 

żadnych zeznań, jeśli mnie tam nie będzie.

-

To   wystarczy!   -   przerwał   mu 

sierżant Holcomb. - Najwyżej za godzinę będę 

miał   sprawę  zamkniętą  a   jeśli   w tym   czasie 

uda ci się zdobyć  habeas corpus,  to będziesz 

cudotwórcą.

Stewart   Bedford   wyprostował   się 

dumnie i powiedział:

-

Panowie! Chcę złożyć zeznania.

-

Niech   pan   tego   nie   robi!   - 

zaprotestował   Mason.   -   Na   razie   żadnych 

zeznań!

Bedford   zmierzył   go   zimnym 

spojrzeniem.

-

Panie   Mason   -   powiedział   - 

zaangażowałem   pana,   żeby   pilnował   pan 

moich   konstytucyjnych   praw.   Ale   nikt   nie 

musi mi mówić, jakie są moje prawa moralne.

-

Radzę   panu   nic   nie   mówić   - 

powtórzył zirytowany adwokat.

Sierżant Holcomb z nadzieją w głosie 

zwrócił się do Bedforda:

background image

-

To pana biuro. Jeśli chce pan, 

żeby wyszedł, proszę powiedzieć tylko słowo, 

a wyprowadzimy go za drzwi.

-

Wolę,   żeby   został.   Chciałem 

tylko   powiedzieć   wam,   panowie,   że   byłem 

wczoraj w motelu Staylonger.

-

No,   to   rozumiem   -   rzekł 

sierżant, przysuwając  sobie krzesło. - Proszę 

dalej.

-   Panie   Bedford   -   ostrzegł   Mason   - 

może   się   panu   wydawać,   że   postępuje   pan 

prawidłowo, ale...

background image

-

Wyrzućcie   go,   chłopcy,   jeśli 

spróbuje   przeszkadzać   -   polecił   Holcomb.   - 

Dalej, Bedford, dalej. Wyrzuć to z siebie, a na 

pewno lepiej się poczujesz.

-

Ten   typ   Binney   Denham 

szantażował mnie - kontynuował biznesmen. - 

W   mojej   przeszłości   jest   coś,   co   miałem 

nadzieję,   że   nigdy   nie   wyjdzie   na   światło 

dzienne. Denham to wykrył.

-

Co to było? - spytał sierżant.

Mason   otworzył   usta,   ale   pohamował 

się i nic nie powiedział.

-

Ucieczka   z   miejsca   wypadku. 

To zdarzyło się sześć lat temu. Wypiłem parę 

kieliszków. Noc była ciemna, padał deszcz. To 

naprawdę   nie   była   moja   wina,   byłem 

całkowicie   trzeźwy.   Przez   ulicę   przechodziła 

starsza   kobieta,   ubrana   na   ciemno.   Nie 

widziałem   jej,   dopóki   nie   znalazła   się   tuż 

przed maską. Wpadła pod samochód. Od razu 

wiedziałem,   że   już   nic   nie   można   dla   niej 

zrobić.   Z   ogromną   siłą   odrzuciło   ją   na 

chodnik.

-

Gdzie   się   to   stało?   -   spytał 

policjant.

-   Na   ulicy   Figueroa,   sześć   lat   temu. 

Kobieta  nazywała  się  Sara   Biggs.  Wszystkie 

szczegóły   znajdzie   pan   w   raportach   z 

wypadku.   Jak   już   mówiłem,   wypiłem   kilka 

kieliszków. Dobrze wiem,  na co mogę sobie 

pozwolić, kiedy prowadzę. Nigdy nie siadam 

za kierownicę, jeśli za dużo wypiję. Tych parę 

kieliszków   nie   miało   najmniejszego   wpływu 

na wypadek, ale wiedziałem, że czuć ode mnie 

alkohol.   Dla tej   kobiety nic  już nie   mogłem 

background image

zrobić. Ulica była pusta. Pojechałem dalej.

Naturalnie   szukałem   w   gazetach 

wiadomości   o   wypadku.   Kobieta   zginęła   na 

miejscu.   Mówię   wam,   panowie,   że   to   była 

całkowicie jej wina. W ciemną, deszczową noc 

przechodziła ulicę w niedozwolonym miejscu. 

Nie   wiem,   co   ją   skłoniło,   żeby   akurat   tam 

wejść na jezdnię. Potem dowiedziałem się, że 

to była staruszka, ubrana na czarno.

background image

Wtedy   tego   nie   wiedziałem. 

Wiedziałem   tylko,   że   piłem   i   że 

spowodowałem wypadek nie ze swojej winy. I 

że na pewno by mnie oskarżono ze względu na 

ten alkohol.

-  W   porządku   -   rzekł   Holcomb.   - 

Uciekł pan, a Denham to wykrył. Zgadza się?

- Tak jest. 

- I co zrobił?

-

Trochę   odczekał,   a   potem 

zapuścił   we   mnie   szpony.   Przyszedł   i 

zażądał...

-

Kiedy? - przerwał sierżant.

-

Trzy dni temu.

-

Przedtem pan go nie znał?

-

Wtedy pierwszy raz spotkałem 

tego   śliskiego   drania.   Zachowywał   się 

uniżenie i przepraszająco. Powiedział, że jest 

mu   ogromnie   przykro,   ale   potrzebuje 

pieniędzy...  Powiedział, żebym  dał mu  czeki 

podróżne   na   dwadzieścia   tysięcy   dolarów. 

Potem powiedział mi, że musi mnie usunąć z 

obiegu,   dopóki   nie   zrealizuje   tych   czeków. 

Przyprowadził blondynkę, Geraldine Corning. 

Jej   samochód   stał   zaparkowany   przed 

wejściem do budynku. Nie wiem, jak im się 

udało   znaleźć   miejsce   do   parkowania,   ale 

samochód   stał   dokładnie   naprzeciw   drzwi. 

Panna   Coming   pojeździła   ze   mnąw   kółko, 

dopóki   nie   przekonała   się,   że   nikt   nas   nie 

śledzi,   potem   kazała   mi   wybrać   jakiś   dobry 

motel.

-

Pan   wybrał   motel   czy   ona?   - 

spytał sierżant. 

-

Ja.

background image

-

W porządku. I co dalej?

- Zobaczyłem neon motelu Staylonger i 

zaproponowałem, żebyśmy się tam zatrzymali. 

Ona się zgodziła.  Ponieważ dałem już jeden 

powód   do   szantażu,   nie   chciałem   zostać 

wrobiony w ukartowaną aferę z dziewczyną. 

Powiedziałem  panu  Bremsowi,   właścicielowi 

motelu  (to ten mężczyzna,  który mnie  przed 

chwilą rozpoznał), że oczekuję jeszcze jednej 

pary   i   dlatego   chcę   wynająć   podwójny 

segment.   On   poradził   mi,  że   byłoby   lepiej 

poczekać na tę drugą parę, żeby sami za siebie 

zapłacili. Powiedziałem, że płacę za wszystko 

i biorę dwa segmenty. 

- I co?

-

Pannę   Corning   ulokowałem   w 

jednym domku, a sam zająłem drugi. Między 

segmentami były otwarte drzwi. Starałem się 

wytrzymać w samotności, ale to było strasznie 

nudne. Graliśmy w karty, napiliśmy się drinka, 

a   potem   pojechaliśmy   na   obiad. 

Zatrzymaliśmy   się   w   karczmie.   Zjedliśmy 

niezły obiad, a potem wróciliśmy i wypiliśmy 

następnego   drinka.   Tym   razem   ktoś   wsypał 

środek   nasenny   do   alkoholu.   Zasnąłem.   Nie 

wiem, co się dalej działo.

-

Okay   -   powiedział   sierżant 

Holcomb. - Nieźle sobie radzisz. Dlaczego nie 

powiesz nam o broni?

-

Powiem.   Nigdy   w   życiu   nie 

byłem   szantażowany.   Myśl   o   robieniu 

interesów   na   takiej   zasadzie   doprowadzała 

mnie   do   furii.   Tak   się   składa,   że   w   domu 

miałem rewolwer. Włożyłem go do neseseru.

-

Proszę   mówić   dalej   -   zachęcił 

background image

Holcomb.

-

Powiedziałem,   że   w   ostatnim 

drinku był środek nasenny.

-

O której to było godzinie?

-

Jakoś po południu.

-

Trzecia? Czwarta?

-

Może czwarta. Nie mogę podać 

dokładnego czasu. Jeszcze było jasno.

-

Skąd   wiesz,   że   w   drinku   coś 

było?

-

Po   prostu   wiem.   Nigdy   nie 

potrafiłem   zasnąć   w   ciągu   dnia.   A   po   tym 

drinku nie mogłem utrzymać oczu otwartych. 

Widziałem podwójnie. Chciałem wstać, ale nie 

mogłem   się   podnieść.   Opadłem   na   łóżko   i 

zasnąłem.

-

To   ta   panienka   zaprawiła 

alkohol? - spytał sierżant.

-

Raczej   sądzę,   że   ktoś   inny 

wszedł   do   pokoju   w   czasie   naszej 

nieobecności  i wsypał  coś do butelki.  Panna 

Corning   zaczęła   odczuwać   senność   jeszcze 

przede mną. O ile pamiętam, zasnęła w trakcie 

rozmowy.

-

Czasami

 

robią

 

takie 

przedstawienie  - przyznał  Holcomb.  - Ofiara 

wtedy   nic   nie   podejrzewa.   Dziewczyna 

wsypuje środek do butelki, a potem pierwsza 

udaje senność. To stary numer.

-

Możliwe. Ja wam mówię to, co 

wiem.

-

W porządku - rzekł Holcomb. - 

Jak to się stało, że sięgnąłeś po broń? Pewnie 

ten facet się pokazał...

-   Nie   wyciągnąłem   broni.   Była   w 

background image

neseserze.   Kiedy   obudziłem   się   w   środku 

nocy, rewolwer zniknął. 

-   I   co   zrobiłeś?   -   spytał   sceptycznie 

Holcomb.

-

Kiedy   w   sąsiednim   segmencie 

znalazłem  ciało Binneya  Denhama,  wpadłem 

w   panikę.   Zabrałem   neseser   i   kapelusz   i 

wymknąłem się tyłem. Przecisnąłem się przez 

druty kolczaste...

-

Podarłeś   ubranie?   -   spytał 

sierżant.

-

Rozdarłem spodnie na kolanie.

-

I co dalej?

- Poszedłem w kierunku drogi.

- I?

-  Złapałem   okazję.   To   wszystko, 

panowie.

-

Ten   facet   został   zabity   z 

twojego rewolweru? - spytał Holcomb.

-

Skąd

 

mam

 

wiedzieć? 

Opowiedziałem wam wszystko, co wiem. Nie 

jestem   przyzwyczajony   do   tego,   by 

kwestionowano moje słowo. Nie mam zamiaru 

dać   się   zastraszyć.   Powiedziałem   absolutną 

prawdę.

-   Co   zrobiłeś   z   rewolwerem?   No, 

Bedford,   powiedziałeś   nam   tyle,   że   równie 

dobrze mógłbyś wyznać wszystko. W końcu to 

był  szantażysta. Wiele można by powiedzieć 

na   twoje   usprawiedliwienie.   Wiedziałeś,   że 

jeśli   raz   zapłacisz,   będziesz   musiał   ciągle 

płacić.   Nie   miałeś   innego   wyjścia.   No, 

powiedz, co zrobiłeś z rewolwerem.

- Powiedziałem prawdę.

background image

-

Chyba   nie   oczekujesz,   że 

uwierzymy w tę historyjkę - rzekł Holcomb. - 

Po   co   w   ogóle   brałeś   broń,   jeśli   nie 

zamierzałeś jej użyć?

-

Mówiłem, że nie wiem. Sądzę, 

że   chciałem   go   onieśmielić.   Powiedziałbym 

mu,   że   zapłacę   raz   jeden   i   nigdy   więcej. 

Prawdopodobnie sądziłem, że jak pokażę mu 

rewolwer   i   zagrożę,   że   za   następną   próbą 

szantażu zabiję go, to da mi spokój. Szczerze 

mówiąc,   nie   wiem,   co   chciałem   zrobić.   Nie 

miałem   konkretnego   planu.   Działałem   pod 

wpływem impulsu...

-

Wiem, wiem - wtrącił Holcomb. 

- Teraz  powiedz nam prawdę. Co zrobiłeś z 

bronią? Powiedz nam to, na pewno ci ulży.

Bedford potrząsnął głową.

-  Powiedziałem   wszystko,   co   wiem. 

Ktoś   wyjął   ją   z   mojego   neseseru,   kiedy 

spałem.

Holcomb   spojrzał   na   oficera   w 

cywilnym ubraniu i rzekł do Bedforda:

-

Okay.   Porozmawiamy   z 

prokuratorem   okręgowym.   Ty   płacisz   za 

taksówkę. - Odwrócił się do Masona i dodał: - 

Ty i twoje  habeas corpus.  Tym razem ci się 

nie udało. Co teraz myślisz o swoim kliencie?

-

Nie   bądź   głupi   -   odparł 

prawnik.   -   Jeśli   zamierzał   zabić   Denhama, 

dlaczego nie zrobił tego, zanim mu zapłacił? 

Zaoszczędziłby dwadzieścia tysięcy.

Sierżant   Holcomb   zastanawiał   się 

przez   chwilę   ze   zmarszczonym   czołem   i 

odparł:

-  Bo  wcześniej  nie  miał  okazji.  Poza 

background image

tym to sprytny gość. Opłacało mu się wybulić 

dwadzieścia tysięcy, żeby dać ci ten argument 

do ręki. Sam zadałeś to pytanie, Mason, i sam 

będziesz musiał  na nie odpowiedzieć  na sali 

sądowej. Ja będę się przysłuchiwał.

Chodź,   Bedford.   Jedziemy   tam,   skąd 

sam   Peny   Mason   cię   nie   wyciągnie.   Twoje 

zeznanie bardzo się nam przydało. No, zawołaj 

taksówkę. Mason zostaje tutaj.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mason,   potwornie   zmęczony,   wszedł 

do biura Drake’a.

-  Drake   poszedł   do   domu?   -   spytał 

dziewczynę obsługującą centralkę.

Pokręciła   głową   i   wskazała   na   drzwi 

prowadzące do długiego, wąskiego kory tarza.

-

Jeszcze   jest.   Myślę,   że 

odpoczywa. Jest w pokoju numer siedem. Tym 

z kozetką.

-

Zajrzę do środka - rzekł Mason. 

-   Jeśli   śpi,   nie   będę   mu   przeszkadzał.   A   w 

ogóle co się dzieje?

-

Wysłał   mnóstwo   ludzi   do 

roboty. Przychodzą raporty, ale nic ważnego. 

Próbuje zlokalizować tę blondynkę, której pan 

potrzebuje.   Kazał   się   zawołać,   gdybyśmy 

dostali coś na jej temat.

-

Dzięki   -   powiedział   Mason.   - 

Podejdę do niego na paluszkach i zajrzę. Jak 

śpi, to się wycofam.

Mason   minął   liczne   biura   mieszczące 

się   po   obu   stronach   korytarza   i   delikatnie 

otworzył drzwi siódemki.

Był to mały pokój, w którym znajdował 

się   stół,   dwa   krzesła   i   kozetka.   Na   kozetce 

leżał Paul Drakę, lekko pochrapując.

Mason   stał   przez   chwilę   w   progu, 

przyglądając   się   śpiącej   postaci,   po   czym 

wycofał się i cicho zamknął drzwi.

Ledwie zdjął rękę z klamki, stojący na 

stole   telefon   zadzwonił   przeraźliwie.   Mason 

zawahał się i wszedł do pokoju.

background image

Paul Drake siedział na kozetce i patrzył 

wokół   nieprzytomnymi   oczyma.   Podniósł 

słuchawkę i przytknął ją do ucha.

-  Słucham?   -   rzucił.   -   Tak...   O   co 

chodzi?   -   Podniósł   zaspane   oczy,   zobaczył 

Masona i sennie pokiwał głową.

Nagle   wyraz   jego   twarzy   gwałtownie 

się zmienił. W jednej chwili oprzytomniał, jak 

gdyby   ktoś   chlusnął   mu   na   twarz   wiadro 

zimnej wody.

background image

- Czekaj - powiedział. - Jaki to adres?... 

Okay, a nazwisko? W porządku, zapisałem. - 

Drakę   pospiesznie   bazgrał   coś   na   kartce 

papieru. - Miejcie  dom pod obserwacją Jeśli 

wyjdzie, idźcie za nią. Zaraz do was jadę. Będę 

tam   za   piętnaście-dwadzieścia   minut.   Do 

zobaczenia.

Rzucił słuchawkę na widełki.

-

Mamy ją, Perry - powiedział. - 

Kogo?

-

Geraldine Corning.

-

Jesteś pewien?

-

Nazywa   się   Grace   Compton. 

Tutaj   mam   adres.   Miałeś   dobre   przeczucie, 

jeśli chodzi o inicjały na walizce.

-

Jak ją namierzyłeś, Paul?

-

Powiem ci po drodze. Jedziemy.

Drake przeczesał palcami włosy, złapał 

kapelusz   i,   niemal   depcząc   Masonowi   po 

piętach, pospieszył za nim korytarzem.

-  Jedziemy   twoim   samochodem   czy 

moim? - spytał prawnik w windzie.

- Wszystko jedno.

-  To   pojedziemy   moim.   Ja   będę 

prowadził, a ty mi wszystko opowiesz.

W  samochodzie  Drakę   zaczął  mówić, 

jeszcze zanim ruszyli.

-

Wskazówkę   dała   nam 

lokalizacja   wypożyczalni   samochodów.   W 

spisie   firm   zaczęliśmy   szukać   reklam 

pobliskich   sklepów   z   torbami   podróżnymi. 

Zaprzęgnąłem   do   pracy   sześć   osób   - 

sprawdzali wszystko, co im tylko przyszło do 

głowy. Jeden z nich natrafił na coś ciekawego. 

Znalazł faceta, który pamiętał, że sprzedawał 

background image

walizki blondynce odpowiadającej rysopisowi 

i   że   umieszczał   na   nich   inicjały   „GC”. 

Blondynka   zapłaciła   czekiem   podpisanym 

„Grace   Compton”,   a   ten   facet   pamiętał,   z 

jakiego banku był  to czek. Potem poszło już 

łatwo.   Dziewczyna   mieszka   w   bloku   i 

najwyraźniej teraz jest w domu.

-

Doskonale, Paul. Dobra robota - 

pochwalił Mason.

-

Oczywiście,   to   może   być 

fałszywy ślad. W końcu szukaliśmy tylko na 

podstawie   rysopisu   i   kilku   wątłych 

wskazówek,   a   mnóstwo   blondynek   kupuje 

torby podróżne.

-

Wiem - przyznał prawnik - ale 

intuicja mi mówi, że to ona.

-

Skręć   w   następną   w   lewo, 

Perry.

Mason   skręcił   zgodnie   ze 

wskazówkami   Drake’a,   a  po   trzystu   metrach 

skręcił w prawo.

-  Znajdź   miejsce   do   parkowania   - 

poradził Paul. 

Mason zajechał na wolne miejsce przy 

krawężniku.   Razem   z   Drakiem   wysiedli   i 

podeszli do eleganckiego budynku.

Mężczyzna   siedzący   w   samochodzie 

stojącym   blisko   wejścia   do   bloku   zapalił 

zapałkę i przybliżył ją do papierosa.

-  To   mój   człowiek   -   poinformował 

Drakę przyjaciela.

- Chcesz z nim porozmawiać?

- Powinniśmy?

-  Niekoniecznie.   Dał   nam   sygnał. 

Zapalenie   zapałki   i   papieros   znaczą   że 

background image

dziewczyna nadal jest w domu.

Mason   przyjrzał   się   nazwiskom 

lokatorów   przy   domofonie   i   znalazł 

mieszkanie Grace Compton. Miało numer 231.

-

Jak   wchodzimy,   Paul? 

Dzwonimy do niej czy ty sam...

-

Nic   trudnego   -   odrzekł   Drakę, 

badając   zamek   przy   drzwiach.   Wyciągnął   z 

kieszeni wytrych, włożył go w zamek i drzwi 

stanęły otworem.

-

Chodźmy - powiedział prawnik.

Weszli   schodami   na   drugie   piętro   i 

stanęli przed drzwiami z numerem 231.

- Teraz sam musisz sobie radzić - rzekł 

detektyw.   -   Oczywiście,   twoja   intuicja   może 

cię nie zawieść, ale też może zawieść. Mamy 

tylko jej rysopis.

-  Zdamy   się   na   los   szczęścia   - 

zadecydował Mason.

Nacisnął dzwonek raz długo, dwa razy 

krótko i znów długo. Usłyszeli szybkie kroki 

wewnątrz i drzwi otworzyła im blondynka w 

eleganckiej piżamie.

-  Boże!   Czy   ty...   -   urwała   na   widok 

dwóch mężczyzn.

background image

- Panna Compton? - spytał Mason.

Jej oczy natychmiast przybrały czujny 

wyraz.

- O co chodzi? - spytała.

- Chcielibyśmy z panią porozmawiać.

- Kim jesteście?

- To jest Paul Drakę, detektyw.

-

Na to mnie nie nabierzecie...

-

A ja nazywam się Perry Mason 

i jestem prawnikiem.

-

Okay, i co z tego?

-

Wie   pani   coś   o   motelu 

Staylonger, pani Compton?

-

Tak - odparła bez tchu. - Byłam 

tam z jedną z gwiazd kina. Nie chciał, żeby ta 

sprawa się wydała. Straciłam dla niego głowę. 

Teraz procesuję się z nim o alimenty dla mego 

nie   narodzonego   dziecka.   Skąd   o   tym 

wiedzieliście?

-

Była   tam   pani   wczoraj   ze 

Stewartem G. Bedfordem? - spytał prawnik.

-

Jeśli chcecie mnie przyskrzynić, 

to wyduście to z siebie, jak nie, to zmiatajcie 

stąd.

- Nie jesteśmy z policji. Próbuję zebrać 

pewne   informacje,   zanim   zabierze   się   za   to 

policja.

-

Dlatego   zabrał   pan   ze   sobą 

detektywa.

-

Prywatnego.

-

Ach,   rozumiem.   I   chcecie   się 

dowiedzieć, co wczoraj robiłam. To cudownie! 

Może zechcą panowie wejść i się rozgościć? 

Chyba powinnam postawić wam drinka...

-

Znała pani Binneya Denhama?

background image

-

Denham...   Denham...   - 

Pokręciła   głową.   -   To   nazwisko   nic   mi   nie 

mówi. Czy powinnam go znać?

- Jeśli jest pani tą osobą, którą myślę, 

że   pani   jest   -   rzekł   Mason   -   to   była   pani 

wczoraj   w   segmencie   numer   piętnaście   i 

szesnaście   w   motelu   Staylonger   razem   z 

Bedfordem.

-

Ależ   panie   Mason,   co   pan 

mówi!   Nigdy   nie   chodzę   do   motelu   bez 

przyzwoitki. Nigdy!

-

Na   podłodze   segmentu,   który 

pani   zajmowała,   znaleziono   wczoraj   ciało 

Binneya Denhama z kulą z rewolweru kalibru 

trzydzieści osiem w głowie.

Dziewczyna   cofnęła   się   o   krok,   z 

pobladłą   twarzą   i   wytrzeszczonymi   oczyma. 

Otworzyła usta jakby do krzyku i przycisnęła 

do nich pięść.

Mason kiwnął głową do Paula Drake’a 

i pewnie wszedł do mieszkania, zamykając za 

sobą drzwi. Podszedł do krzesła, usiadł, zapalił 

papierosa i rzekł:

-  Siadaj,   Paul   -   zupełnie,   jakby   był 

gospodarzem. 

Dziewczyna   przyglądała   mu   się 

dłuższą chwilę z przerażeniem w oczach. W 

końcu spytała:

- To... prawda?

-

Niech pani zadzwoni na policję. 

Oni pani powiedzą - poradził prawnik.

-

Policja nie jest mi potrzebna do 

szczęścia.

-

Przypuszczalnie   jest   wprost 

odwrotnie.  Lada  chwila  tu będą.  Powie  nam 

background image

pani, co się stało?

Blondynka   podeszła   do   krzesła   i 

przycupnęła na brzegu - Dlaczego pan się tym 

interesuje? - spytała.

-

Reprezentuję

 

Stewarta 

Bedforda.   Policja   myśli,   że   miał   coś 

wspólnego z morderstwem.

-

Do   diabła!   -   mruknęła.   - 

Pewnie, że mógł mieć.

-

Co   tam   się   działo?   -   spytał 

ponownie Mason.

-

Binney naciągnął go na większą 

forsę. Nie znam szczegółów. Binney zatrudniał 

mnie tylko od czasu do czasu.

-

W jakim charakterze?

-

Miałam pilnować ofiary, dopóki 

Binney   nie   zdobył   gotówki.   Potem   Binney 

dawał mi znać i gość mógł wracać.

-

Dlaczego go pani pilnowała?

-

Żeby   w   ostatniej   chwili   nie 

zmienił  zdania  i żebyśmy  mieli  pewność, że 

nie   współpracuje   z   żadną   prywatną   agencją 

detektywi styczną.

background image

-

Co pani robiła?

-

Starałam   się   kierować   ich 

uwagę na inne rzeczy. 

-

Takie jak?

-

Mam może robić rysunki?

-

Co pani robiła z Bedfordem?

-   Kierowałam   jego   uwagę   na   inne 

rzeczy, a nie było to łatwe. On kocha swoją 

żonę.   Próbowałam   go   zainteresować,   ale 

równie dobrze mogłabym być kostką lodu na 

ociekaczu   w   zlewie.   Dopiero   po   dłuższym 

czasie   zaprzyjaźniliśmy   się   i...   Nie   myślcie 

sobie za wiele, to było wszystko, naprawdę.

Polubiłam tego faceta.

Wtedy  właśnie   zdecydowałam   się,   że 

więcej nie będę uczestniczyć w tej grze. Kiedy 

zobaczyłam,   jak   zależy   mu   na   żonie,   jak... 

Pomyślałam, że ciągle jestem młoda, jeszcze 

mam   szansę.   Może   kiedyś   jakiś   mężczyzna 

będzie dbał o mnie tak samo, jeśli tylko spotka 

mnie   w   odpowiednim   towarzystwie.   W 

obecnej sytuacji nie mam szans na wzbudzenie 

podobnych uczuć.

-

Więc co pani zrobiła?

-

Właśnie   tu   ktoś   nas 

przechytrzył.

-

Co się stało?

-

Wyszłam. Zostawiłam butelkę z 

alkoholem   na   stole.   Ktoś   musiał   tam   coś 

dosypać.  Wróciliśmy i wypiliśmy po drinku. 

Nie wiedziałam, że zostaliśmy uśpieni, dopóki 

się nie obudziłam. Było już ciemno. Bedford 

jeszcze   spał.   Jemu   nalałam   dwa   razy   więcej 

whisky niż sobie. Zbadałam jego puls, ale był 

silny i regularny, więc pomyślałam, że nic się 

background image

nie stało. Przez chwilę bałam się, że ktoś dolał 

kropli   nasennych,   a   one   mogąbyć 

niebezpieczne,   ale   to   był   chyba   jakiś 

barbiturant. Nie czułam się źle.

- I co dalej?

-  Wzięłam   prysznic,   przebrałam   się. 

Wiedziałam,   że   nie   będziemy   już   długo 

czekać.   Banki   były   już   zamknięte   i   Binney 

lada chwila mógł się pokazać.

- I pokazał się?

background image

-Tak.

- I co pani powiedział?

-  Że   wszystko   poszło   gładko   i   że 

możemy się zwijać.

- I co?

-  Oskarżyłam   go   o   wsypanie   środka 

nasennego   do   butelki,   ale   się   wyparł. 

Zdenerwowałam   się.   Pomyślałam,   że   już   mi 

nie wierzy.  Powiedziałam  mu,  że następnym 

razem może sobie poszukać innej dziewczyny 

do tej brudnej roboty. Od słowa do słowa, w 

końcu   powiedziałam   mu,   że   Bedford   śpi. 

Próbowaliśmy   go   obudzić,   ale   się   nie   dało. 

Siadał,   a   potem   z   powrotem   walił   się   na 

poduszki. Miał zupełnie miękkie nogi.

Nic na to nie mogłam poradzić. Musiał 

po prostu odespać swoje. Byłam wściekła na 

Binneya,   ale   to   wcale   nie   pomagało 

Bedfordowi.

Nie   miałam   ochoty   dłużej   się   tam 

kręcić.   Bedford   miał   pieniądze,   więc   mógł 

zawołać   taksówkę   i   wrócić   do   domu. 

Przypięłam mu do rękawa kartkę z informacją, 

że może wracać, i poszłam do samochodu.

-

Gdzie był Binney Denham?

-

W swoim samochodzie.

-

Co pani potem zrobiła?

-

Wróciłam do miasta i oddałam 

samochód   do   wypożyczalni,   tak   jak 

ustaliliśmy. W takich sytuacjach kazał mi nie 

odbierać   kaucji.   Miałam   tylko   zaparkować 

samochód na ich parkingu, zostawić klucze w 

stacyjce i udać się w stronę biura, tak jakbym 

miała zamiar tam wejść, ale naprawdę miałam 

je   minąć.   Pracownicy   agencji   znajdowali 

background image

samochód   z   kluczykami   w   środku,   w 

depozycie   było   pięćdziesiąt   dolarów,   a 

tymczasem   opłata   wynosiła   jedenaście   lub 

dwanaście  dolarów.   Czekali  trochę,   czy  ktoś 

nie   przyjdzie   po   pieniądze,   ale   po   jakimś 

czasie, jak się rozliczali, chowali nadwyżkę do 

kieszeni i było po wszystkim.

-

Binney został w motelu?

- Nie, wyjechał w tym  samym  czasie 

co ja.

background image

-

Zatem musiał wrócić.

-

Chyba   tak.   Był   tam   jego 

samochód? Mason potrząsnął głową.

-

Raczej nie. Jaki miał samochód?

-   Nie   wyróżniającego   się   chevroleta. 

Jeździł   samochodem,   na   który   nikt   nie 

zwróciłby uwagi, podobnym do setek innych.

- Czy miał jakiś powód, żeby wrócić?

-  Nic o tym nie wiem. Pieniądze miał 

przy sobie. Czego jeszcze mógł chcieć?

Mason zmarszczył czoło.

-

Coś   jednak   musiało   być. 

Wrócił, żeby się spotkać z Bedfordem. A może 

zostawił coś w motelu? Coś, co go obciążało?

-

Binney? Na pewno nie.

-

Czy wie pani, czym szantażował 

Bedforda? - Binney nigdy mi nic nie mówił.

-

Jakim   nazwiskiem   się   pani 

przedstawiła?

-

Geraldine   Corning.   To 

pseudonim zawodowy.

-

Wyjeżdża pani? - spytał Mason, 

wskazując nowe walizki przy drzwiach.

-

Możliwe.

-

Opłaca się pani ta robota?

-

Nie   opłacałoby   mi   się,   nawet 

gdybym  zarabiała sto razy tyle. Nie kupi się 

szacunku dla samego siebie.

-

To wcale nie może pani pomóc 

Bedfordowi?

-

Ani   pomóc,   ani   zaszkodzić. 

Tym   razem   Binney   nieźle   się   obłowił. 

Dwadzieścia   tysięcy   dolarów   w   czekach 

podróżnych. Bedford dużo stracił, ale cały czas 

zachowywał się jak gentleman.

background image

-

Co pani z nimi zrobiła?

-

Powiedziałam   Bedfordowi, 

żeby je podpisał i włożyłam je do schowka w 

wynajętym samochodzie. Tak się umówiliśmy. 

Binney   kręcił   się   w   pobliżu   i   obserwował 

mnie.

Załatwiliśmy   to   tak,   żebyśmy   byli 

całkowicie bezpieczni.

background image

Wiedzieliśmy,   że   nikt   nie   mógł   nas 

śledzić. Jeździliśmy tak długo, aż zdobyliśmy 

stuprocentową   pewność.   Ja   krążyłam   po 

okolicy, cały czas zawracając i robiąc pętle, a 

Binney jechał za mną. Jak już wiedzieliśmy, 

że   na   pewno   nikt   za   nami   nie   jedzie, 

pozwoliłam   Bedfordowi   wybrać   motel.   To 

dało mu trochę pewności siebie, rozluźnił się.

Zamknęłam go w jego segmencie, żeby 

nie   mógł   wyjść,   poszłam   do   budki 

telefonicznej   i   zadzwoniłam   do   Binneya. 

Powiedziałam, gdzie jesteśmy i że czeki są już 

podpisane.

- I?

-   I   włożyłam   je   do   schowka   w 

samochodzie. Tak uzgodniliśmy. Binney wyjął 

je i zrealizował.

- Wie pani, jak to robił?

-  Pewnie   miał   umowę   z   jakimś 

kasjerem. Nie wiem. Nie podejrzewam, żeby 

puścił je normalnie w obieg. Interesy zawsze 

załatwiał po swojemu.

-

Czy   Binney   miał   wspólnika? 

Potrząsnęła głową.

-

Wspominał o jakimś Delbercie 

- rzekł Mason. Dziewczyna roześmiała się.

-

Binney był sprytny! Jego ofiary 

nienawidziły fikcyjnego  Delberta tak bardzo, 

że   mogłyby   zamordować   go   gołymi   rękami, 

ale   Binneya   to   omijało.   Był   taki   słodki   i 

wyglądał, jakby przepraszał, że żyje.

-

Pani   była   jego   jedynym 

wspólnikiem?

-   Niech   pan   nie   żartuje!   Nie   byłam 

wspólnikiem.   Byłam   płatnym   pracownikiem. 

background image

Czasem   dał   mi   kilkaset   dolarów   premii,   ale 

rzadko.   Binney   nie   szastał   pieniędzmi. 

Wyciągnięcie forsy z tego krętacza było...

- Trudne? - podpowiedział Mason.

Potrząsnęła głową.

- Panią też oszukał?

- Odczep się, dobrze? Siedzę tu i paplę 

bez   potrzeby!   Ta   moja   niewyparzona   gęba 

napyta mi kiedyś biedy.

background image

Mason spróbował z innej strony.

-

Postanowiła   pani,   że   to   będzie 

ostatnia robota?

-

Tak, po rozmowie z Bedfordem.

-

Jak   to   się   stało?   Co   Bedford 

pani powiedział?

-

Do diabła, nie wiem. Chyba nie 

mówił nic specjalnego. Raczej chodziło o jego 

stosunek   do   żony,   o   to,   że   ja   dla   niego   nie 

istniałam.  Tak bardzo kochał swoją żonę, że 

nie zauważał  żadnej innej kobiety.  Zaczęłam 

się   zastanawiać,   jak   kobieta   może   zdobyć 

szacunek   takiego   mężczyzny...   Cholera,   nie 

wiem, jak do tego doszło. Jeśli wszystko musi 

pan   zaklasyfikować,   to   powiedzmy,   że 

zmieniłam   spojrzenie   na   życie.   Znalazłam 

swoją religię.

-   Na   to,   co   pani   mówi,   mamy   tylko 

pani słowo - rzekł Mason. - Nadarzyła się pani 

piękna   szansa   na   odpłacenie   szantażyście 

pięknym za nadobne. Sama pani przyznaje, że 

postanowiła   pani   skończyć   z   takim   życiem. 

Mogła   pani   wspomnieć   o   tym   Binneyowi. 

Jemu mogło się to nie spodobać. Mówiła pani, 

że razem z Binneyem próbowaliście dobudzić 

Bedforda. Z pewnością wcześniej przeszukała 

pani jego neseser. Kiedy zaczęło być gorąco, 

mogła pani strzelić Binneyowi w plecy, wyjąć 

mu z kieszeni dwadzieścia tysięcy dolarów i 

odjechać.

-

Ma   pan  paskudnie   podejrzliwy 

prawniczy   umysł.   Prawnicy   zawsze   myślą   o 

tym, co najgorsze.

-

Coś nie tak z moim pomysłem?

-

Wszystko nie tak.

background image

-

Na przykład?

-

Powiedziałam, że zrywam z tym 

wszystkim.   Powiedziałam,   że   zmieniłam 

spojrzenie   na   życie.   Zrobiłam   się   moralna   i 

zaraz   wykończyłam   faceta,   żeby   zdobyć 

dwadzieścia tysięcy dolarów? To gdzie ta moja 

religia?

-

Może   musiała   pani   go   zabić   - 

podsunął Mason, przyglądając się dziewczynie 

spod zmrużonych powiek. - Binneyowi mogła 

się   nie   spodobać   ta   pani   religia.   Mógł   mieć 

własne plany i zaczęło być gorąco.

background image

-  Koniecznie   chce   mnie   pan   wrobić, 

co?   Jest   pan   prawnikiem,   pański   klient   ma 

pieniądze,   pozycję   społeczną,   prestiż.   Ja   nic 

nie  mam.  Rzuci   mnie  pan  na  pożarcie,  żeby 

ocalić klienta. Musiałam być cholernie głupia, 

że w ogóle z panem rozmawiałam.

-  Jeśli zabiła go pani w samoobronie, 

jestem pewien, że pan Bedford zadba o to...

-

Spadaj! Mason wstał.

-

Chciałem   tylko   usłyszeć   pani 

wersję - wyjaśnił. - I usłyszał ją pan.

-

Gdyby musiała go pani zabić w 

samoobronie, to byłoby dla pani lepiej, gdyby 

pani sama zgłosiła się na policję. Wie pani, że 

ucieczka jest przyznaniem się do winy.

-

Pewnie   ma   pan   niejeden 

problem na głowie, panie Mason - zauważyła 

sarkastycznie  dziewczyna.  - Podobnie  jak ja. 

Nie będę pana zatrzymywać i nie pozwolę, aby 

pan mnie zatrzymywał. - Wstała i podeszła do 

drzwi.

Mason   i   Drakę   wolnym   krokiem 

schodzili po schodach.

-

Poślij   za   nią   kogoś,   Paul   - 

powiedział   adwokat.   -   Mam   przeczucie,   że 

będzie próbowała uciec.

-

Mam ją zatrzymać?

-

Broń   Boże!   Chcę   tylko 

wiedzieć, gdzie pojedzie.

-

To może być trudne.

-

Musisz   dopilnować,   żeby   twój 

człowiek   miał   pieniądze.   Niech   leci   tym 

samym samolotem co ona i na chwilę nie traci 

jej z oczu.

- Okay. Idź do samochodu. Ja pogadam 

background image

z detektywem.

Mason   podszedł   do   swojego   auta. 

Drakę,   mijając   zaparkowany   koło   bloku 

samochód, dał tylko znak głową i zniknął za 

rogiem   budynku.   Z   auta   wysiadł   kierowca   i 

podążył za nim. Po krótkiej rozmowie wrócił 

do samochodu.

Paul podszedł do Masona i rzekł:

-  Da nam znać, jeśli cokolwiek będzie 

się działo, i wszędzie za nią pojedzie. Tylko 

jest problem, bo nie ma paszportu.

background image

- Nie szkodzi. Ona pewnie też nie ma. 

Czy ma wystarczająco dużo pieniędzy?

- Teraz już tak.

-

Ona nie może się zorientować, 

że jest śledzona, Paul.

-

Mój człowiek to profesjonalista, 

Perry! Chcesz, żeby uciekła?

-

Szkoda,   że   jej   historyjka   była 

taka   przekonująca,   Paul   -   rzekł   Mason   z 

namysłem.   -   Pewnie,   że   chciałbym,   żeby 

uciekła.   Reprezentuję   klienta   oskarżonego   o 

morderstwo.   Ona   sama   przyznała,   że   miała 

powód,   żeby   zabić   Binneya   Denhama.   Jeśli 

ucieknie, oskarżę ją o to morderstwo, chyba że 

policja   wykopie   coś   jeszcze   przeciwko 

Bedfordowi. Dlatego chcę dać jej dużo luzu, to 

może   zrobi   coś,   co   będzie   świadczyło 

przeciwko niej. Jedno mnie martwi. Wzbudziła 

moją sympatię.

-

Nie   rozklejaj   się,   Perry.   Jest 

zawodową   naciągaczką.   Musi   potrafić 

opowiedzieć   wzruszającą   historyjkę.   Założę 

się, że to ona zabiła Denhama. Nie roń nad nią 

łez.

-

Nie   będę   ronił   łez.   A   jeśli   w 

pośpiechu   się   stąd   wyniesie,   to   będę   miał 

uniewinnienie Stewarta Bedforda w kieszeni.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Mason   siedział   w   więziennej 

rozmównicy naprzeciw Bedforda.

- Podejrzewam, że wykombinował pan 

ten wypadek samochodowy po to, żeby ocalić 

dobre imię żony. Poświęcił się pan, żeby jej w 

background image

to nie wciągać.

Bedford skinął głową.

-

Dlaczego,   do   diabła,   nie 

zdradził mi pan, co zamierza pan zrobić?

-

Bałem   się,   że   to   się   panu   nie 

spodoba.

-

Skąd   wziął   pan   tyle 

szczegółów?

- Tak się składa, że wiem co nieco o tej 

sprawie.   Ta   starsza   kobieta   była   krewną 

jednego   z   moich   pracowników.   Doktorzy 

orzekli,   że   musi   zostać   poddana   bardzo 

kosztownej   operacji.   Mój   pracownik   o   nic 

mnie nie prosił, ale opowiedział o wszystkim 

Elsie Griffin, a ona mi powtórzyła.  Kazałem 

jej   dopilnować,   żeby   ten   człowiek   dostał 

zaliczkę   pokrywającą   koszty   operacji,   a   po 

miesiącu podwyżkę wysokości rat, które miał 

do   spłacenia.   Dwa   dni   później   ta   kobieta, 

najwyraźniej zamroczona, wyszła na jezdnię i 

wpadła   pod   samochód.   Sprawcy   nigdy   nie 

znaleziono.

-  Ta historyjka nie wzbudzi podejrzeń 

pańskiego pracownika?

-  Nie   sądzę.   Nie   rozmawiał   ze   mną, 

tylko z Elsą Griffin. 

- Założył pan sobie pętlę na szyję.

-  Nie jest tak źle - pocieszył  Masona 

Bedford.   -   Podobno   takie   przestępstwo   po 

trzech   latach   ulega   przedawnieniu,   więc   nie 

można mnie już za to sądzić. Nie rozumie pan, 

panie Mason? Musiałem wymyślić coś, czym 

Denham   mógł   mnie   szantażować.   Inaczej 

dziennikarze zaczęliby węszyć, a pierwsze, co 

by   im   przyszło   do   głowy,   to   moja   żona. 

background image

Sprawdziliby jej przeszłość i wszystko by się 

wydało.  Ja załatwiłem  sprawę  tak, że  nikt o 

niej nie pomyśli. - Mam nadzieję.

-  Niech   pan   mnie   posłucha,   Mason. 

Sądzę, że wiem, kto zabił Denhama.

- Kto?

-  Pamięta pan, że w motelu była jakaś 

intruzka?   Już   wszystko   rozumiem.   Denham 

był szantażystą. Ktoś doszedł do wniosku, że 

jedynym  wyjściem  jest  zabicie  go. Ale  żeby 

uniknąć   podejrzeń,   trzeba   było   poczekać,   aż 

Denham zacznie szantażować kogoś innego, i 

dopiero   wtedy   wkroczyć   do   akcji.   W   ten 

sposób podejrzenia padną na tę drugą osobę.

- Proszę dalej.

-

Jak   sądzę,   ta   kobieta   śledziła 

Denhama lub w jakiś inny sposób dowiedziała 

się,   że   Denham   dopadł   następnej   ofiary. 

Wiedziała, że to ja jestem tą ofiarą. Pojechała 

za   Denhamem   do   motelu.   Zabiła   go,   kiedy 

dostał ode mnie pieniądze.

-

Pańskim   rewolwerem?   -  spytał 

sucho Mason.

-

Nie,   nie,   proszę   poczekać, 

właśnie   do   tego   zmierzam.   Mówiłem,   że 

wszystko mam wyjaśnione.

-

W   porządku.   Jak   to   pan 

wyjaśni?

-

Nie mogła jechać za Geraldine 

Corning   i   za   mną.   Po   pierwsze,   Geraldine 

zastosowała   różne   środki   ostrożności,   po 

drugie,   jak   przekonała   się,   że   nie   jesteśmy 

śledzeni,   ja   wybrałem   motel.   Geraldine 

powiedziała   mi,   żebym   wybrał   jakikolwiek 

motel i ja wybrałem właśnie ten.

background image

- Doskonale. Na razie wszystko trzyma 

się kupy.

-  Ta   kobieta   wiedziała,   że   Denham 

przygotowuje   się   do   oskubania   następnego 

klienta,   więc   zaczęła   go   śledzić.   Denham 

przyjechał  do motelu  po pieniądze.  Na razie 

jeszcze nie wiedziała, że coś się szykuje, ale 

kiedy   pojechał   zrealizować   czeki,   zgadła,   że 

trafiła na następny szantaż.

Zatem   kiedy   Denham   wrócił   i   puścił 

Geraldine   do   domu,   ta   kobieta   zobaczyła 

swoją   szansę.   Musiała   ukryć   się   gdzieś  w 

motelu. Naturalnie, nie mogła schować się na 

zewnątrz, więc musiała próbować, czy nie da 

się wejść do któregoś z pobliskich segmentów. 

Tak   się   złożyło,   że   Elsa   zostawiła   otwarte 

drzwi   dwunastki,   bo   nie   miała   tam   nic 

wartościowego. Ta kobieta wślizgnęła  się do 

środka   i   czekała.   Denhama   musiała   zabić 

swoim pistoletem.

Potem   przeszukała   pokój   i   znalazła 

mnie   śpiącego,   najwyraźniej   pod   wpływem 

jakichś   środków.   Na   podłodze   leżał   mój 

neseser. Oczywiście zaciekawiło ją kim jestem 

i   dlaczego   śpię,   i   zajrzała   do   neseseru. 

Zobaczyła   wizytówkę   z   moim   nazwiskiem   i 

adresem i znalazła rewolwer. Nie namyślając 

się   wiele,   zabrała   go   i   schowała   tak,   żeby 

nigdy się nie znalazł. W ten sposób ja miałem 

odpowiadać za zamordowanie Denhama.

-

Wszystko   możliwe   -   przyznał 

ostrożnie Mason.

-

Dlatego chcę, żeby poruszył pan 

niebo   i   ziemię   i   znalazł   tę   kobietę.   Kiedy 

znajdzie pan ją i prawdziwe narzędzie zbrodni, 

background image

eksperci   od   balistyki   dowiodą,   że   właśnie   z 

tego rewolweru został zabity Denham. A my 

wyciągniemy z niej, co zrobiła z moją bronią. 

Rozumie pan, Mason? Ta kobieta jest kluczem 

do zbrodni.

Wiem, że wysłał pan Elsę, żeby zebrała 

odciski   palców   ze   swojego   segmentu   w 

motelu. Najwyraźniej to samo przyszło nam do 

głowy. Elsa mówi, że przyniosła kilka bardzo 

wyraźnych   odcisków   kobiecych   palców, 

szczególnie dobre były na gałce od drzwi.

-

Naturalnie   wiele   z   nich 

zostawiła sama Elsa - rzekł Mason.

-

Wiem, wiem - zniecierpliwił się 

Bedford.   -   Ale   nie   wszystkie.   Elsa   nie 

otwierała szafy. Dwa odciski na gałce od drzwi 

musiała zostawić ta kobieta.

Właściciel   motelu,   nie   pamiętam,   jak 

się   nazywa,   miał   okazję   z   nią   rozmawiać. 

Widział, jak wychodziła z motelu, pytał ją, co 

tam robiła i tak dalej. Jest cennym świadkiem.

background image

Chcę, żeby pańscy ludzie porozmawiali 

z   nim   i   zdobyli   jak   najbardziej   szczegółowy 

rysopis. No, Mason, niech się pan za to zabiera 

i   rozpracuje   sprawę   pod   tym   kątem.   Mam 

przeczucie,   że   moje   rozumowanie   jest 

prawidłowe.

-

Niewykluczone   -   odparł 

adwokat.

-

Mason,   mam   pieniądze,   dużo 

pieniędzy   -   powiedział   zniecierpliwiony 

Bedford. - Niech pan żąda, ile pan chce. Może 

pan   zatrudnić   wszystkich   detektywów   w 

mieście,   ale   ma   pan   znaleźć   tę   kobietę. 

Potrzebujemy jej.

-

A   jeśli   zabiła   go   z   pańskiej 

broni?

-

Niemożliwe.   Śledząc   Denhama 

miała tylko jeden cel: chciała go zabić. Trudno 

przypuszczać, że miała zamiar zabić go gołymi 

rękoma.

-

Zanim zaczniemy pracować nad 

tą   teorią,   wolałbym   mieć   pewność,   że 

morderstwo nie zostało popełnione z pańskiej 

broni.  Aby  tego  dowieść,  musimy   mieć  albo 

broń, albo kule. Pamięta pan jakieś pniaki lub 

drzewa, które służyły panu za cel?

- Chce pan znaleźć stare kule?

-Tak.

-

Nie.   Nie   wiem,   czy   choć   raz 

wystrzeliłem z tego rewolweru.

-

Jak długo go pan miał?

-

Pięć lub sześć lat.

-

Przy   kupnie   podpisywał   pan 

rejestr?

-

Nie pamiętam. Chyba tak.

background image

-

Mam   inną   poszlakę,   ale   chcę, 

żeby pan zatrzymał to dla siebie.

-

Co takiego?

-

Blondynka,   z   którą   był   pan   w 

motelu.

-

Co z nią?

-

Miała   okazję   i   motyw.   Tak 

naprawdę jest jedyną logiczną podejrzaną.

Twarz Bedforda pociemniała.

background image

-

Panie   Mason,   co   pan?   To   jest 

dobre dziecko. Może zeszła na złą drogę, ale 

nie popełniłaby morderstwa.

-

Skąd pan wie?

-

Spędziłem z nią dużo czasu. To 

dobre dziecko. Chciała się z tego wycofać.

-

Tym   bardziej   jest   podejrzana. 

Przypuśćmy,   że   powiedziała   Denhamowi,   że 

rezygnuje, a on zaczął ją naciskać. Zostało jej 

tylko jedno wyjście. Binney musiał mieć coś 

na nią, czym mógł jej grozić, gdyby chciała się 

wyzwolić.

Bedford gwałtownie potrząsnął głową.

-

Nie   ma   pan   racji.   Niech   pan 

szuka tej kobiety z dwunastki.

-

Moglibyśmy przekonać sędziów 

- rzekł Mason - że blondynka sięgnęła po pana 

rewolwer,   natomiast   kobieta,   która   śledziła 

Binneya, na pewno zabrała własną broń.

-

Niech   pan   robi   tak,   jak 

powiedziałem.

-

Jeśli upiera się pan, żeby tak to 

rozegrać, to jeśli okaże się, że Denham został 

zabity z pana broni, jest pan ugotowany.

-

Niech   pan   robi   tak,   jak 

powiedziałem   -   powtórzył   Bedford.   -   W   tej 

sprawie mam przeczucie, a zawsze kieruję się 

intuicją.   W   końcu,   jeśli   przegram,   będzie   to 

mój pogrzeb.

-

Mówił   pan   w   przenośni   - 

zwrócił  mu  uwagę  adwokat - ale  jest  to jak 

najbardziej realne.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Mason ziewał ze zmęczenia, otwierając 

drzwi swojego gabinetu.

Della   Street   spojrzała   na   niego   znad 

swojego biurka.

-

Hej, szefie. Jak idzie?

-

Wydawało   mi   się,   że 

powiedziałem   ci,   żebyś   poszła   do   domu   i 

położyła się spać.

-

Poszłam   do   domu   i   położyłam 

się   spać.   Wyspałam   się.   Jestem   gotowa   na 

następną sesję nocną, jeśli będzie to konieczne.

Mason wzdrygnął się.

-

Nawet   tak   nie   myśl.   Jedna 

wystarczy mi na długo.

-

To   dlatego,   że   jesteś 

wyczerpany.   Nie   potrafisz   się   odprężyć   w 

wolnych chwilach.

-

Dzisiaj   nie   było   żadnych 

wolnych chwil.

-

Kiedy ciebie nie było,  dzwonił 

Paul Drakę. Mówił, że ma coś, co może okazać 

się interesujące. Chce przyjść porozmawiać z 

tobą.

-

Zadzwoń po niego.

Della   nie   łączyła   się   przez   centralę, 

tylko zadzwoniła bezpośrednio na zastrzeżony 

numer Paula Drake’a.

Mason oparł się o oparcie obrotowego 

fotela, zamknął oczy, wyciągnął ramiona nad 

głowę i ziewnął przerażająco.

-  Kłopot w sprawach tego typu polega 

na  tym  -  powiedział   - że  cały czas  trzeba   o 

background image

krok   wyprzedzać   policję,   a   policja   nie   śpi. 

Pracuje na zmiany.

Della Street kiwnęła głową i, słysząc, 

że   Paul   puka   do   drzwi,   wstała,   żeby   mu 

otworzyć.

-

Cześć, Paul - powiedział Mason. 

- Co nowego?

-

Wyglądasz   na   zmęczonego   - 

zauważył Drakę.

background image

-

Wczoraj miałem ciężki dzień, a 

wieczorem   sytuacja   gwałtownie   zaczęła   się 

rozwijać. Co robi policja?

-

Policja - rzekł Drakę - świętuje.

-

Jak to?

- Znaleźli jakiś dowód, który zamknął 

im sprawę. - Co to jest?

- Nie wiem i nikt tego nie wie. Policja 

uważa,   że   to   coś   ważnego.   Ale   nie   dlatego 

chciałem się z tobą zobaczyć. Przypuszczam, 

że   słyszałeś,   że   twój   klient   złożył   następne 

oświadczenie.

Mason jęknął.

-  Nie   mogę   nadążyć   za   jego 

oświadczeniami. Co tym razem powiedział?

-  Powiedział   dziennikarzom,   że   chce 

jak   najszybszej   rozprawy,   a   prokurator 

okręgowy mówi, że jeśli Bedford nie blefuje, 

to mu ją chętnie zapewni i że jest akurat wolny 

termin, uprzednio zarezerwowany na sprawę, 

która   została   odroczona.   Ponieważ   Bedford 

jest biznesmenem i żąda oczyszczenia swojego 

nazwiska,   więc   wygląda   na   to,   że   sędzia 

zgodzi się na natychmiastową rozprawę.

-  Świetnie   -   zauważył   sarkastycznie 

Mason.   –   Bedford   nie   uważa   za   wskazane 

skonsultować się ze swoim prawnikiem, zanim 

złoży jakieś oświadczenie prasie.

A co z Harrym Elstonem, Paul? Masz 

coś na niego?

-

Nic kompletnie, policja też nic 

nie znalazła. Elston otworzył skrytkę sejfową 

wczoraj   około   dziewiątej   czterdzieści   pięć 

wieczorem. Miał ze sobą neseser. Nikt nie wie, 

czy   wyciągnął   coś   ze   skrytki,   czy   tam   coś 

background image

włożył, ale policja jest skłonna przypuszczać, 

że najpierw wyjął, a potem włożył.

-

Jak to?

-

To   była   wspólna   skrytka,   na 

dwa   nazwiska.   Teraz   nie   ma   w   niej   nic,   co 

należałoby   do   Harry’ego   Elstona,   za   to   jest 

pełno papierów Binneya Denhama. Nie są nic 

warte,   nikt   nie   trzymałby   czegoś   takiego   w 

skrytce.

background image

-

Ludzie   trzyma=ją   w   skrytkach 

dziwne rzeczy - zauważył Mason.

-

U niego znaleziono  stare listy, 

pokwitowane rachunki, przeterminowane karty 

kredytowe,   nieaktualne   ubezpieczenie   na 

samochód   i   inne   śmieci,   nie   warte   drugiego 

spojrzenia,   a   co   dopiero   przechowywania   w 

sejfie.

Mason zacisnął usta i zamyślił się.

-

Co   więcej   -   ciągnął   Drakę   - 

skrytka   jest   szczelnie   wypełniona,   po   prostu 

wypchana po brzegi. Policja uważa, że miało 

to   ich   przekonać,   że   nic   z   niej   nie   zostało 

wyjęte. Są pewni, że w skrytce znajdowała się 

gotówka   lub   papiery   wartościowe,   że   Elston 

dowiedział   się,   że   Denham   nie   żyje,   więc 

wyciągnął   wszystko,   a   w   zamian   włożył   te 

śmieci.

-

Jak dowiedział się, że Denham 

nie żyje? - spytał adwokat.

-

Przez   jakiś   czas   policję   też   to 

bardzo   interesowało.   Teraz   już   przestało. 

Uważają,   że   mająpewną,   zamkniętą   sprawę 

przeciwko Bedfordowi i że każdy sędzia skaże 

go   za   morderstwo   pierwszego   stopnia. 

Prokurator   okręgowy   mówi,   że   jeszcze   nie 

wie, czy będzie wnosił o karę śmierci. Rzekł, 

że choć jest świadom spoczywającej  na nim 

odpowiedzialności   z   racji   zajmowanego 

stanowiska, to jednak wobec braku współpracy 

ze   strony   obrony   nie   widzi   powodu   do 

okazywania   jakichś   nadzwyczajnych 

względów.

Mason uśmiechnął się szeroko.

-

Czyli   pośle   mojego   klienta   do 

background image

komory gazowej, żeby zemścić się na mnie. O 

to chodzi?

-

Nie   wyraził   się   tak,   ale   to 

właśnie można wyczytać między wierszami.

-

Miły   koleś   -   podsumował 

adwokat. - Coś jeszcze, Paul?

-

Tak. Właśnie dlatego  chciałem 

się   z   tobą   zobaczyć.   Tuż   przed   przyjściem 

tutaj   odebrałem   telefon.   Detektyw,   który 

śledził   Grace   Compton,   miał   tylko   czas   na 

bardzo   krótką   rozmowę.   Jest   na   lotnisku. 

Nasza   blondynka   leci   do   Meksyku,   do 

Acapulco.   Podejrzewam,   że   wybiera   się   na 

małą   wycieczkę   jachtem.   Mój   człowiek   nie 

spuszcza jej z oka. Kupił bilet na ten sam lot. 

Nie   miał   czasu   na   dłuższą   rozmowę,   tylko 

zasygnalizował mi, co się święci.

-

Co mu poleciłeś?

-

Żeby   jechał   do   Acapulco.   - 

Kiedy odlot?

-

Jest samolot do Mexico City o 

ósmej trzydzieści. Mason spojrzał na zegarek.

-

Ona jest już na lotnisku? Drakę 

kiwnął głową.

- Ma mnóstwo czasu do odlotu. Po co 

przyjechała tak szybko?

- Nie mam pojęcia.

-

Jak   się   przebrała?   -   spytał 

Mason.

-

Skąd   wiedziałeś,   że   się 

przebrała?   -   wykrzyknął   Drakę.   -   Nie 

wspominałem o tym.

-

Pomyśl   chwilę,   Paul.   Wie,   że 

policja ma jej dokładny rysopis i że jej szuka. 

Kiedy   policja   kogoś   szuka,   to   na   pewno 

background image

weźmie   pod   dokładną   obserwację   lotniska. 

Zatem   jeśli   Grace   Compton   jedzie   do 

Acapulco,   logiczną   rzeczą   byłoby,   gdyby 

została w domu jak długo się da i dopiero w 

ostatniej   chwili   wsiadła   do   samolotu.   Każda 

chwila   spędzona   na   lotnisku   jest   dla   niej 

bardzo   niebezpieczna.   Dlatego   sądzę,   że 

musiała   obmyślić   jakieś   przebranie,   które 

uważa za całkowicie bezpieczne.

-   Trafiłeś   w   dziesiątkę.   Nikt   jej   nie 

pozna.   Mason,   zdumiony,   uniósł   pytająco 

brwi.

- Jak to, Paul?

-  Nie znam szczegółów. Wiem tylko, 

że   mój   człowiek   powiedział,   że   zmieniła 

wygląd   i   że   gdyby   nie   śledził   jej   i   nie   był 

świadkiem przeobrażenia, nie byłby w stanie 

jej   rozpoznać.   Nie   miał   czasu   na   podanie 

szczegółów. Dodał tylko, że dziewczyna czeka 

na samolot do Acapulco. Więcej nie wiem.

background image

-

Jeszcze   zadzwoni?   -   spytał 

Mason.

-

Ilekroć   będzie   miał   okazję,   da 

mi znać.

-

To   jeden   z   twoich   stałych 

pracowników?

-

Tak.

-

Myślisz, że zna Delię Street?

-

Chyba tak. Często się tu kręci. 

Mason odwrócił się do Delii.

-

Jedź   na   lotnisko,   Delio.   Weź 

taksówkę.   Przypuszczalnie   pracownik   Paula 

zadzwoni   do   nas,   zanim   się   tam   zjawisz. 

Postaraj   się   z   nim   skontaktować.   Opisz   go, 

Paul.

-

Ma   pięćdziesiąt   dwa   lata. 

Kiedyś był rudy, ale teraz trochę posiwiał i jest 

łysy na czubku, ale tego Della nie zobaczy, bo 

ma szary kapelusz z rondem naciągniętym na 

oczy, też zresztą szare. To taki facet, którego 

możesz   nie   zauważyć,   nawet   jeśli   patrzysz 

wprost na niego.

-

Znajdę go - przyrzekła Della.

-

Wątpię. To ostatni facet,  który 

mógłby wpaść w oczy.

-

W   porządku   -   zaśmiała   się 

Della. - Będę szukała faceta, który najmniej ze 

wszystkich wpada w oczy. Co mam zrobić, jak 

go znajdę, szefie?

-   Powiedz,   żeby   pokazał   ci   tę 

dziewczynę. Spróbuj wciągnąć jąw rozmowę. 

Uważaj,   żeby   się   niczego   nie   domyśliła. 

Postaraj   się,   żeby   inicjatywa   wyszła   z   jej 

strony. Usiądź przy niej i zacznij szlochać w 

chusteczkę. Udawaj, że masz kłopoty. Jeśli się 

background image

boi, poczuje z tobą więź.

-

Jaki   ma   być   powód   moich 

szlochów?

-

Twój chłopiec miał przylecieć z 

San   Francisco,   ale   nie   dotrzymał   słowa. 

Czekasz na niego i wypatrujesz z samolotu na 

samolot.

-

Okay. Jadę - powiedziała Della. 

- Masz dosyć pieniędzy?

-

Tak sądzę.

-

Weź   trzysta   dolarów   z   sejfu   - 

poradził Mason.

-

Oo!   Ja   też   mam   jechać   do 

Acapulco?

background image

-Nie   wiem.   Jeśli   zacznie   ci   się 

zwierzać,   bądź   z   nią   tak   długo,   jak   długo 

będzie mówiła. Nawet gdybyś  musiała lecieć 

do Acapulco.

Della  Street  wyjęła  z sejfu pieniądze, 

trzymane  tam na wypadek  niespodziewanych 

wydatków,   włożyła   gotówkę   do   torebki, 

złapała płaszcz i kapelusz i wypadła z biura.

-

Lecę,   szefie   -   zawołała   na 

pożegnanie.

-

Zadzwoń,   jeśli   będziesz   miała 

okazję - krzyknął za nią Paul. - Najlepiej na 

zastrzeżony numer.

Kiedy   Della   poszła,   Mason   odwrócił 

się do Paula Drake i rzekł:

-

Teraz

 

zajmiemy

 

się 

mieszkaniem tej dziewczyny, Paul.

-

To znaczy?

-

Zrezygnowała   z   wynajmu   czy 

po prostu zamknęła drzwi i wyszła?

-

Do diabła, nie wiem.

- To się dowiedz i daj mi  znać. Jeśli 

zrezygnowała i mieszkanie jest wolne, wyślij 

tam dwoje zaufanych pracowników, kobietę i 

mężczyznę.   Niech   podają   się   za   małżeństwo 

szukające mieszkania. Niech zapłacą kaucję za 

zarezerwowanie   czy   co   tam   będą   od   nich 

wymagać,   a   potem   niech   wejdą   i   zdejmą 

wszystkie odciski palców.

-

Chcesz odciski tej dziewczyny? 

Mason skinął głową.

-

Po co?

-

Żebym mógł pokazać je policji.

-   Najlepszy   sposób   na   ich   zdobycie, 

Peny, to zdradzić policji, co się dzieje.

background image

Mason pokręcił głową.

-

Dlaczego nie? - spytał Drakę. - 

W końcu i tak mają jej odciski. Zebrali je z 

samochodu i motelu i...

-

Po   pierwsze   przygotowują 

sprawę przeciwko Stewartowi Bedfordowi. W 

związku z tym jej i tak nic nie zrobią. Pomyślą, 

że   chcę   skierować   ich   na   fałszywy   trop.   Po 

drugie,   chcę   mieć   odciski   kogoś   innego,   kto 

był w tym mieszkaniu. Jednak główny powód 

to   to,   że   nie   zaryzykuję   wzięcia   na   siebie 

odpowiedzialności za to, co się dzieje.

- A co się dzieje?

-  Zabójca   szykuje   się   do   ucieczki. 

Drakę zmarszczył brwi.

-

Masz   dosyć   dowodów,   żeby 

skazać ją za morderstwo, Perry, nawet gdyby 

nie uciekła?

-

Nie   chcę   jej   skazać   za 

morderstwo,   Paul.   Chcę   tylko   uwolnić 

Stewarta G. Bedforda. Zobacz, co się da zrobić 

w   sprawie   odcisków   palców.   Nie   zapomnij 

uprzedzić   swojego   człowieka,   żeby 

wypatrywał Delii Street. Mam przeczucie, że 

nareszcie zaczyna się nam układać.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Była   godzina   siódma   wieczór,   kiedy 

Della   zadzwoniła   na   zastrzeżony   numer 

telefonu.

-

Jestem   w   budce   na   lotnisku, 

szefie.   Z   blondynkami   się   nie   udało. 

Kompletny klops.

-

Skontaktowałaś

 

się

 

człowiekiem Drake’a?

-

Tak, to znaczy on skontaktował 

się   ze   mną.   Paul   opisał   go   bardzo   dobrze. 

Rozglądałam   się   wkoło,   szukając   faceta   nie 

rzucającego   się   w   oczy,   i   nie   mogłam   go 

znaleźć, kiedy nagle poczułam, że mężczyzna 

stojący   tuż   koło   mnie   w   kolejce   do   kiosku 

szturcha   mnie   łokciem.   Odsunęłam   się,   ale 

spojrzałam na tego faceta i to był on!

- I wypatrzyłaś Grace Compton?

-

On   mi   ją   pokazał.   Mnie 

zupełnie zwiodła.

-

Co takiego z sobą zrobiła?

-

Miała   ciemne   okulary,   z 

największymi   i   najciemniejszymi   szkłami, 

jakie  w  życiu   widziałam.  Włosy  w strąkach, 

suknia ciążowa...

-

Coś takiego, suknia ciążowa! - 

wykrzyknął Mason.

-

Właśnie,   suknia   ciążowa, 

odpowiednio wypchana, zdziała cuda.

-

Nie   udało   ci   się   z   nią 

porozmawiać?

-

Nie. Szlochałam w chusteczkę i 

próbowałam   wszystkich   innych   sposobów, 

background image

które   przyszły   mi   na   myśl,   a   których   nie 

rozszyfrowałaby   natychmiast   jako   próby 

nawiązania znajomości. Nie udało mi się.

- Coś jeszcze?

- Tak. Kiedy wstała z miejsca i powoli 

udała   się   do   toalety,   wyprzedziłam   ją   i 

weszłam   pierwsza.   Na   szczęście   wiedziałam, 

gdzie   idzie.   Dowiedziałam   się,   dlaczego 

założyła   te   ciemne   okulary.   Została   okrutnie 

pobita. Na jednym oku ma taki wielki siniec, 

że widać by go było  spoza okularów, gdyby 

nie przykryła  go kredką w cielistym  kolorze. 

Ma spuchnięte usta...

-   I   nie   reaguje   na   twoje   próby 

nawiązania kontaktu?

-

Już   nie   wiem,   co   mam 

wymyślić.

-

Skontaktuj   się   z   pracownikiem 

Drake’a, Delio - rzekł Mason. - Powiedz mu, 

żeby  do mnie   zadzwonił,  a  w tym  czasie   ty 

będziesz   miała   na   nią   oko.   Daj   mu   ten 

zastrzeżony   numer.   Niech   natychmiast 

zadzwoni. Ty pilnuj dziewczyny.

-

Okay,   zaraz   się   z   nim 

skontaktuję, ale lepiej, żeby nikt nie widział, 

że z nim rozmawiam. Napiszę mu wszystko na 

kartce, którą mu ukradkiem wręczę.

-

Świetnie - pochwalił prawnik. - 

Uważaj, żeby nikt tego nie zauważył. Pamiętaj, 

że ciemne okulary mają jeden feler. Nigdy nie 

wiadomo, na co dana osoba patrzy.

-

Zrobię to zręcznie. A ty możesz 

zaufać człowiekowi Paula. Potrafi otrzeć się o 

ciebie i odebrać karteczkę w taki sposób, że 

nikomu nie przyjdzie do głowy, że to zrobił. 

background image

Ten facet wygląda na łagodnego, nieśmiałego, 

skromnego pantoflarza, który po raz pierwszy 

wypuścił   się   gdzieś   bez   żony   i   boi   się 

własnego cienia.

-

W porządku - rzekł Mason. - Do 

roboty, Delio. Kiedy ten facet skończy ze mną 

rozmawiać i wyjdzie z budki, łap taksówkę i 

wracaj do biura.

-

Jakie   krótkie   wakacje!   - 

westchnęła  Della. - Miałam nadzieję na dwa 

tygodnie w Acapulco.

-

Powinnaś   była   zmusić   ją   do 

mówienia.   Nie   mogę   wydawać   pieniędzy 

klienta   na   opłacenie   twoich   szlochów   w 

Acapulco, jeśli nie widzę rezultatów.

-

Moje   szlochy   spłynęły   po   niej 

jak   woda   po   kaczce   -   powiedziała   Della.   - 

Powinnam   była   włożyć   suknię   ciążową   i 

spróbować   porozmawiać   o   porodzie.   Mogę 

powiedzieć tylko jedno, szefie, ta dziewczyna 

jest śmiertelnie przerażona.

background image

- No dobrze - rzekł Mason. - Daj znać 

człowiekowi Drake’a, żeby zatelefonował.

Kilka   minut   później   zadzwonił 

zastrzeżony   telefon   na   biurku   Masona. 

Prawnik podniósł słuchawkę i powiedział:

- Halo?

Po drugiej stronie usłyszał bezbarwny 

męski głos.

-

Tu   pracownik   Drake’a.   Chciał 

pan ze mną rozmawiać?

-

Tak.   Jak   ta   dziewczyna 

załatwiła sobie przebranie?

-

Wyszła   z   domu   w   woalce   i 

czarnych   okularach.   Zawołała   taksówkę, 

pojechała do bloków pod nazwą Siesta Arms i 

weszła   do   środka.   Nie   mogłem   zobaczyć, 

gdzie   się   udała,   ale   zdołałem   stuknąć 

samochodem   taksówkę,   wysiadłem   i   gorąco 

przepraszałem   kierowcę,   wciągnąłem   go   w 

rozmowę   i   dałem   pięć   dolarów   na   pokrycie 

kosztów   naprawy,   co   mu   naturalnie   bardzo 

odpowiadało,   bo   nie   było   co   naprawiać. 

Powiedział, że czeka na klientkę, że ta, którą 

przywiózł, poszła na górę spakować siostrę, że 

siostra jest w ciąży i ma  jechać  na lotnisko, 

żeby złapać samolot do San Francisco. Teraz 

czekał na tę siostrę.

-

Okay, i co dalej?

-

Czekałem   pod   blokiem,   tuż   za 

taksówką.   Dziewczyna   nic   nie   podejrzewała. 

Kiedy wyszła, wcale bym jej nie poznał, gdyby 

nie buty. Miała wprawdzie suknię ciążową, ale 

te   same   buty   z   krokodylej   skóry.   Puściłem 

taksówkę   przodem,   a   sam   trzymałem   się 

daleko z tyłu, bo i tak wiedziałem, gdzie jadą.

background image

-

Na lotnisko?

-

Zgadza się.

- I co było dalej?

-

Dziewczyna   załatwiła   sobie 

wizę  turystyczną,   kupiła  bilet  do  Acapulco   i 

nadała   bagaż.   Jadąc   na   lotnisko,   nie   miała 

najmniejszego   pojęcia,   kiedy   jest   następny 

samolot. Usiadła i czekała na najbliższy lot do 

Mexico City.

-

Nic nie podejrzewa?

background image

- Nic a nic.

-  Wsiądź   do   tego   samego   samolotu, 

żeby jej przypilnować, w razie gdyby znowu 

zmieniła   wygląd.   W   Mexico   City   będą   na 

ciebie czekali ludzie Drake’a. Możesz z nimi 

współpracować.   Znają   teren   i   język   i   mają 

oficjalne   kontakty,   w   razie   gdyby   były 

potrzebne.   Będzie   lepiej   załatwić   to   w   ten 

sposób,   niż   gdybyś   próbował   poradzić   sobie 

sam.

- Dzięki.

-  Teraz uważaj, to ważne - powiedział 

Mason.   -   Widziałeś,   kiedy   Paul   Drakę   i   ja 

poszliśmy do Grace Compton?

- Tak jest.

- Widziałeś, jak wychodziła?

- Tak.

- Czy pomiędzy naszymi odwiedzinami 

a   udaniem   się   na   lotnisko   nigdzie   nie 

wychodziła?

- Nigdzie.

- Ruch przed blokiem był duży?

- Całkiem całkiem.

-

Wszedł do niej jakiś mężczyzna. 

Chciałbym, żebyś go rozpoznał.

-

Wie pan, jak wyglądał?

-   Na   razie   nie   mam   najmniejszego 

pojęcia.   Może   później   się   dowiem. 

Zastanawiam   się,  czy  poznałbyś  go,  gdybym 

go znalazł. Potrafiłbyś?

-

Do   diabła,   nie!   -   powiedział 

detektyw  tym  samym  bezbarwnym  głosem.  - 

Nie   jestem   maszyną.   Miałem   pilnować 

blondynki, żeby się nie wymknęła. Nikt mi nie 

mówił, żeby...

background image

-

Nie   szkodzi   -   przerwał   mu 

prawnik. - Po prostu chciałem się upewnić. To 

wszystko.

- Gdyby mi pan powiedział, mógłbym...

- Nie, nie, nic się nie stało.

- To wszystko?

- Tak jest. Baw się dobrze.

background image

Po   raz   pierwszy   w  głosie   mężczyzny 

pojawiła się nutka zainteresowania:

- Niech się pan nie łudzi, na pewno mi 

się nie uda! - powiedział.

Kiedy   Della   Street   wróciła,   zastała 

Perry’ego Masona niecierpliwie krążącego po 

gabinecie.

-

Co się stało? - spytała.

-

Mam   w   ręku   karty,   którymi 

muszę zagrać tak, aby każda karta wzięła lewę. 

Nie   chcę   grać   tak,   żeby   było   to   na   rękę 

prokuratorowi, żeby przebił moje asy.

-

Czy ma dużo kart atutowych?

-

W   sprawie   kryminalnej 

prokuratura ma same karty atutowe.

Mason   ponownie   zaczął   niespokojnie 

krążyć po biurze. Po kilku minutach usłyszeli 

charakterystyczne   pukanie   Paula   Drake’a. 

Prawnik skinął głową i Della otworzyła drzwi.

-

Miałeś   intuicję,   Peny   - 

powiedział   wchodząc   Paul   Drakę.   -   Czynsz 

opłaciła   do   dziesiątego.   Powiedziała,   że 

zmieniły   jej   się   plany,   bo   jej   siostra   z   San 

Francisco będzie wkrótce rodzić i ma kłopoty. 

Zostawiła pieniądze na sprzątanie i tak dalej i 

przeprosiła właścicielkę domu za kłopot.

-

Chwileczkę   -   rzekł   Mason.   - 

Rozmawiała z nią bezpośrednio czy...

-

Nie, przez telefon.

- Ktoś dał jej niezły wycisk. Chciałbym 

wiedzieć, kto.

-  Wysłałem tam moich ludzi - odparł 

Drake   -   wynajęli   tymczasowo   mieszkanie. 

Właścicielce dali pięćdziesiąt dolarów kaucji i 

powiedzieli,  że chcą najpierw przekonać  się, 

background image

jak tam się mieszka. Pozwoliła im zostać tak 

długo, jak długo zechcą. Moi ludzie zabrali się 

za szukanie odcisków palców i zdjęli, co tylko 

się dało, a potem wszystko wyszorowali, żeby 

nie dało się poznać, że zbierali odciski palców.

- Ile mają? - spytał adwokat.

Drake wyciągnął z kieszeni kopertę.

background image

- Wszystkie są na tych kartach. Razem 

- czterdzieści osiem.

Mason przerzucił pobieżnie karty.

- Jak można je zidentyfikować, Paul? - 

spytał.

- Na odwrocie mają numery delikatnie 

napisane ołówkiem.

-

Ołówkiem?

-

Zgadza   się.   Zanim   trafią   do 

sądu, poprawimy je atramentem. Ale gdybyś 

chciał  jakieś  odciski wycofać,  będzie  można 

zmienić numery. W ten sposób do sądu trafią z 

kolejnymi   numerami.   Inaczej   mogłoby   się 

okazać,   że   prezentujesz   odciski   jeden-osiem, 

potem   brakowałoby   trzech   lub   czterech 

numerów,   a   potem   znowu   byłyby   kolejne 

numery.   Prokurator   z   pewnością   zażądałby 

przedstawienia   brakujących   odcisków   i 

wybuchłaby afera.

-

Rozumiem - odparł Mason.

-

Za   tę   kaucję   mamy 

zarezerwowane   mieszkanie   do   piętnastego   - 

rzekł   Drakę.   -   Mam   podpowiedzieć   policji, 

żeby   zainteresowali   się   mieszkaniem   Grace 

Compton?

-

Jeszcze nie! - zawołał adwokat.

- Teraz, jak dziewczyna  pojechała do 

Acapulco,   możesz   mieć   problem   ze 

zdobyciem  dowodów, których  potrzebujesz - 

zauważył Drake.

-  Już   je   mam   -   powiedział   Mason, 

uśmiechając się szeroko.

Drakę powstał z fotela.- Mam nadzieję, 

że   nie   wpadniesz   na   żaden   świetny   pomysł 

koło północy. Do zobaczenia jutro, Peny.

background image

- Do widzenia - odpowiedział Mason.

Della   Street   patrzyła   na   szefa 

zdumionym wzrokiem.

-  Wyglądasz jak kot, który dobrał się 

do śmietanki - powiedziała.

-  Idź   do   sejfu,   Delio,   i   wyciągnij 

odciski palców, które Elsa Griffin zebrała w 

segmencie dwunastym.

Della przyniosła koperty.

- Mamy dwa zestawy. Jeden to odciski 

Elsy   Griffin,   drugi   -   cztery   odciski 

nieznajomej   kobiety.   Te   cztery   sana 

ponumerowanych   kartach.   To   są   numery 

czternaście, szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Mason skinął głową i zajął się kartami, 

które otrzymał od Drake’a.

-

W   porządku,   Delio,   zrób 

notatkę - poprosił.

-

Co mam pisać?

-

Numer siedem na karcie z listy 

Drake’a   poprawiam   atramentem   na   numer 

czternaście. Numer trzy na liście Drake’a na 

numer   szesnaście.   Numer   dziewiętnaście   na 

liście   Drake   na   numer   dziewięć.   Numer 

trzydzieści   na   liście   Drake’a   na   numer 

dwanaście. Zapisałaś?

Della kiwnęła głową.

-  W   porządku   -   rzekł   Mason.   -   Weź 

karty i napisz na nich te numery: czternaście, 

szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Chcę, żeby były napisane damską ręką, 

choć do głowy by mi nie przyszło podrabiać 

czyjeś pismo, chciałbym,  aby jak najbardziej 

przypominały numery na pozostałych kartach.

-  Ależ   szefie,   to   jest...   Przecież   to 

background image

sąnumery   najważniejszych   odcisków   z 

segmentu dwunastego w motelu!

-

Właśnie - powiedział Mason. - 

Jak   tylko   wypiszesz   te   numery   na 

odpowiednich kartach, Delio, pamiętaj, aby mi 

je   przynieść,   ile   razy   zażądam   odcisków 

palców   na   kartach   numer   czternaście, 

szesnaście, dziewięć i dwanaście.

-

Ależ,   szefie,   nie   możesz   tego 

zrobić!

-

Dlaczego?

-

To jest substytucja dowodów!

-

Dowodów na co?

-

Dowodów na obecność pewnej 

osoby w tym segmencie. Dowodów, że pani...

-

Ostrożnie, żadnych nazwisk!

-

To   są   dowody,   że   ta   osoba 

rzeczywiście była w tym segmencie.

background image

- Ciekawe!

Della   Street   rzuciła   adwokatowi 

skonsternowane spojrzenie.

-

Szefie, co robisz? Przecież to jest 

fałszowanie dowodów! Przecież... Przecież...

-

No   i   co   takiego   robię,   według 

ciebie? - spytał Mason.

-

Nadajesz   tym   kartom   numery 

czternaście,   szesnaście,   dziewięć   i   dwanaście, 

wkładasz   je   do   tej   koperty   i   Elsa   Griffm... 

Oczywiście,   Elsa   Griffin   weźmie   te   karty, 

porówna numery z numerami ze swoich notatek 

i   powie,   że   odcisk   numer   czternaście   został 

zdjęty ze szklanej gałki... a to będzie znaczyło, 

że   zamiast   osoby,   która   naprawdę   była   w 

numerze dwunastym, była tam blondynka.

Mason uśmiechnął się od ucha do ucha.

- A ponieważ policja ma zatrzęsienie jej 

odcisków, trudno im będzie powiedzieć, że nie 

wiedzą, kto tam był -zauważył.

-

Ale   wtedy   oskarżą   Grace 

Compton, że weszła do dwunastki, podczas gdy 

naprawdę   wcale   jej   tam   nie   było   - 

zaprotestowała Della Street.

-

Skąd wiesz, że jej tam nie było?

-

Nie zostawiła odcisków palców. 

Mason tylko się uśmiechnął.

-

Szefie, czy to nie jest... prawnie 

zabronione?

-

Co   jest   prawnie   zabronione?   - 

Niszczenie dowodów.

-

Nic   nie   zniszczyłem   - 

zaprotestował Mason.

-

Aleje   mieszasz.   Czy   nie   jest 

zabronione

 

pokazywanie

 

świadkowi 

background image

fałszywych...

-

Czy te odciski są fałszywe?

-

Są podstawione.

-

To nie znaczy, że są fałszywe - 

wyjaśnił   prawnik.   -   Na   każdej   karcie   jest 

prawdziwy   odcisk   palca.   Żadnego   z   nich   nie 

zmieniłem.

background image

-

Ale   zmieniłeś   numery   na 

kartach.

-

Wcale   nie.   Drakę   powiedział 

nam,   że   nadał   kartom   tymczasowe   numery, 

żebyśmy mogli ponumerować je potem piórem 

w takiej kolejności, jaka nam odpowiada.

-

Oszukujesz Elsę Griffin.

-

Nie powiedziałem jej ani słowa.

- Ale jeśli pokażesz jej te odciski jako 

odciski zdjęte z numeru dwunastego, to będzie 

oszustwo.

-

Ale jeśli nie powiem jej, że one 

sąz numeru dwunastego, nie będzie oszustwa. 

Poza   tym,   skąd   wiemy,   że   te   odciski   są 

dowodami?

-

Szefie, proszę, nie rób tego! Za 

dużo ryzykujesz, starając się ocalić panią... Nie 

pozwalasz   wymieniać   nazwisk,   ale   wiesz, 

kogo mam na myśli. Żeby ją ocalić, zakładasz 

sobie   pętlę  na  szyję   i...  podkładasz  fałszywe 

dowody przeciwko tej Compton.

Mason uśmiechnął się.

-  Och, Delio, Delio, przestań się tym 

martwić. To ja ryzykuję.

- I to jak!

-

Włóż   kapelusz   -   polecił 

prawnik. - Zapraszam cię na kolację, na jakiś 

stek,   a   potem   możesz   iść   do   domu   i   się 

wyspać.

-

A co ty będziesz robił?

-

Może   też   położę   się   do   łóżka. 

Myślę, że przyprawimy Hamiltona Burgera o 

ból głowy.

-

Ale szefie - to jest substytucja 

dowodów! Fałszowanie dowodów! Nadawanie 

background image

dowodom fałszywych etykietek!

-

Zapominasz   -   zaprotestował 

Mason - że ciągle mamy oryginalne odciski, 

które   dostaliśmy   od   Elsy   Griffin.   Mają 

oryginalne   numery,   przez   nią   nadane.   My 

wzięliśmy   inne   odciski   i   zmieniliśmy   im 

numery.   Mamy   do   tego   prawo.   Możemy 

ponumerować   nasze   odciski   w   dowolny 

sposób.   Jeśli   przypadkowo   zaistnieje 

zbieżność,   to   nie   jest   przestępstwo.   No, 

rozchmurz się. Za bardzo się martwisz.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Sędzia   Harmon   Strouse   spojrzał   na 

siedzących   za   stołem   obrony   Perry’ego 

Masona   oraz   jego   klienta   Stewarta   G. 

Bedforda,   za   którym   stał   umundurowany 

policjant.

-

Obrona   może   skorzystać   z 

prawa do wyłączenia.

-

Obrona   przyjmuje   skład   ławy 

przysięgłych.

Sędzia   Strouse   rzucił   okiem   na 

Hamiltona Burgera, prokuratora okręgowego o 

byczym karku i beczkowatej klatce piersiowej, 

którego   niechęć   do   Perry’ego   Masona   była 

przysłowiowa.

-

Oskarżenie

 

jest 

usatysfakcjonowane

 

składem

 

ławy 

przysięgłych - warknął Hamilton Burger.

-

Doskonale   -   odparł   sędzia.   - 

Zatem   członkowie   ławy   wstaną   i   zostaną 

zaprzysiężeni.

Bedford   pochylił   się   do   Masona   i 

szepnął:

-  No,   teraz   nareszcie   będziemy 

wiedzieli,  co mają przeciwko mnie  i z czym 

musimy walczyć. Dowody, które przed stawili 

przed   Grand   Jury,   były   zaledwie 

wystarczające,   żeby   postawić   mnie   w   stan 

oskarżenia.   Celowo   nie   zdradzali   tego,   co 

mają.

Mason skinął głową. Hamilton Burger 

wstał i rzekł:

-  Wysoki   Sądzie,   chcę   postąpić   w 

background image

sposób   raczej   nieco   dzienny.   Mamy   do 

czynienia   z   inteligentnymi   sędziami 

przysięgłymi.  Nie muszę im mówić, co będę 

próbował   zrobić.   Chcę   zrezygnować   z 

wprowadzenia.   Jako   pierwszego   świadka 

pragnę powołać Thomasa G. Farlanda.

Po   złożeniu   przysięgi   Farland   zeznał, 

że jest funkcjonariuszem policji i że szóstego 

kwietnia dostał polecenie udania się do motelu 

Staylonger. Po okazaniu legitymacji służbowej 

właścicielowi   motelu   nazwiskiem   Morrison 

Brems powiedział, że chce zajrzeć do numeru 

szesnastego. Poszedł tam i na podłodze znalazł 

ciało   mężczyzny,   który   najwyraźniej   został 

zastrzelony. Natychmiast zawiadomił Wydział 

Zabójstw.   Po   jakimś   czasie   przyjechali 

policjanci wraz z koronerem i specjalistami od 

daktyloskopii.

-

Oddaję   świadka   obronie   - 

warknął Hamilton Burger.

-

Jak to się stało, że pojechał pan 

do motelu? - spytał Mason.

- Dostałem takie polecenie.

-

Od kogo?

-

Otrzymałem je drogą radiową.

-

Co dokładnie powiedziano?

-

Zgłaszam   sprzeciw.   Pytanie 

nieistotne,   niedopuszczalne   i   nie   mające 

związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone 

przesłuchanie,   obrona   próbuje   oprzeć   się   na 

dowodzie ze słyszenia.

-

Świadek   zeznał,   że   dostał 

polecenie,   żeby   wejść   do   segmentu   numer 

szesnaście   -   powiedział   Mason.   -   Zgodnie   z 

przepisami,   jeśli   podczas   bezpośredniego 

background image

przesłuchania   cytowany   jest   fragment 

rozmowy,   druga   strona   może   zażądać 

przedstawienia całej rozmowy. Chcę wiedzieć, 

co  oprócz  tego  powiedziano  w rozmowie,   w 

czasie   której   wydano   świadkowi   polecenie 

udania się do motelu.

-

Ale   to   nie   jest   dowód 

bezpośredni, tylko ze słyszenia - sprzeciwił się 

Hamilton Burger.

-

To   rozmowa   -   zaprotestował   z 

uśmiechem Mason.

-

Uchylam sprzeciw - powiedział 

sędzia.   -   Świadek,   przedstawiwszy   fragment 

rozmowy,   może   w   czasie   przesłuchania 

zrelacjonować całość.

-

No   cóż   -   rzekł   Farland.   - 

powiedziano tylko, że mam iść do motelu, to 

wszystko.

-

Czy zostało wspomniane, czego 

może się pan tam spodziewać?

- Tak.

background image

-

A czego?

-

Ciała.

-

Czy wydający polecenie mówił, 

skąd wie, że tam jest ciało?

-

Powiedział,   że   otrzymał 

zgłoszenie.

-

Mówił   coś   na   temat   tego 

zgłoszenia?

-

Tak,   że   otrzymał   anonimowy 

telefon:

-

Wspomniał   może,   kto   dzwonił? 

Kobieta czy mężczyzna? Świadek zawahał się.

-

Tak czy nie? - nalegał Mason.

-

Tak. To był kobiecy głos.

-

Dziękuję   -   powiedział   Mason   z 

przesadną uprzejmością.

- To wszystko.

Hamilton   Burger   przedstawił   kilku 

świadków,   którzy   zidentyfikowali   zmarłego 

jako Binneya Denhama i oświadczyli, że kiedy 

poruszono   ciało,   spod   płaszcza   z   przodu 

wytoczyła się kula.

-  Moim   następnym   świadkiem   będzie 

Morrison Brems - rzekł Hamilton Burger.

Kiedy Brems stanął za barierką i został 

zaprzysiężony,   Hamilton   Burger   skinął   głową 

do   Vincenta   Hadleya,   zastępcy   prokuratora 

okręgowego, siedzącego po jego lewej ręce, i 

Hadley, uprzejmy i wytworny strateg z dużym 

doświadczeniem,   zaczął   przesłuchiwać 

właściciela  motelu.  Wydobył  z niego fakt,  że 

szóstego   kwietnia   około   jedenastej   rano 

oskarżony,   w   towarzystwie   młodej   kobiety, 

zatrzymał   się   w   motelu;   że   poinformował 

właściciela motelu, iż czekają na jeszcze jedną 

background image

parę z San Diego i chcą wynająć dwa segmenty; 

że świadek poradził, aby poczekali, aż znajomi 

przyjadą,   to   wtedy   sami   zapłacą   za   swój 

segment.   Jednak   oskarżony   wolał   zapłacić   za 

dwa   segmenty   z   własnej   kieszeni   i   zająć   je 

natychmiast.

- Jakie nazwisko wpisał do księgi gości 

hotelowych? - spytał Vincent Hadley.

background image

-

S. G. Wilfred.

-

Z żoną?

-

Z żoną.

-

Co nastąpiło później?

-

Nie zwracałem na nich większej 

uwagi.   Oczywiście,   patrząc   na   to   z 

perspektywy, pomyślałem...

-

Nieistotne,   co   pan   pomyślał   - 

przerwał   mu   Hadley.   -  Proszę   zrelacjonować, 

co   się   stało,   co   pan   zaobserwował,   co 

powiedział   oskarżony   lub   kto   inny   w   jego 

obecności.

-

Gdzie mam zacząć?

-

Proszę   po   prostu   odpowiedzieć 

na pytanie. Co się dalej zdarzyło?

-

Przez chwilę byli w segmencie, a 

potem dziewczyna...

-

Mówiąc   „dziewczyna”,   ma   pan 

na myśli panią Wilfred?

-

Oczywiście,   to   nie   była   żadna 

pani Wilfred.

-

Tego   pan   nie   wie   -   zaznaczył 

Hadley. - W księdze gości wpisała się jako pani 

Wilfred.

-

To   oskarżony   wpisał   ją   jako 

panią Wilfred.

-

W   porządku.   Proszę   zatem 

mówić   o   niej   „pani   Wilfred”.   Co   dalej   się 

zdarzyło?

-

Pani   Wilfred   wyszła   dwa   razy. 

Pierwszy raz podeszła do zewnętrznych drzwi 

segmentu numer piętnaście i myślałem, że ma 

zamiar wejść do środka, ale...

-

Nieważne,   co   pan   myślał.   Co 

zrobiła?

background image

-

Wiem,   że   zamknęła   je   od 

zewnątrz, ale nie mogę przysiąc, że widziałem, 

jak obracała klucz w zamku, więc pewnie nie 

pozwolicie   mi   tego   powiedzieć.   Jak   już 

skończyła   to,   co   tam   robiła,   podeszła   do 

samochodu,   wyjęła   bagaż   i   zaniosła   go   do 

numeru   szesnaście.   Wkrótce   potem   wyszła, 

podeszła do samochodu i otworzyła schowek z 

przodu.   Nie   wiem,   ile   czasu   tam   spędziła, 

ponieważ   zostałem   odwołany   i   nie   wracałem 

przez jakieś pół godziny.  Po dłuższym  czasie 

obydwoje wyszli i odjechali samochodem.

-

Chwileczkę - powiedział Hadley. 

-   Czy   zanim   zobaczył   pan,   jak   odjeżdżają, 

widział   pan   kogoś   innego   w   pobliżu 

samochodu?

-

Nie   mogę   przysiąc   -   rzekł 

Brems.

-

To   niech   pan   nie   przysięga. 

Proszę tylko powiedzieć to, co pan wie i co pan 

widział.

-

Widziałem,   jak   koło   segmentu 

szesnastego na kilka minut zatrzymał się dosyć 

zniszczony   samochód.   Pomyślałem,   że   to 

przyjechała ta druga para.

-

Proszę   mówić   tylko   o   tym,   co 

pan widział.

-

No cóż, widziałem, że samochód 

zatrzymał się tam na krótko. Po chwili odjechał.

-

Chwileczkę.   Samochód   sam nie 

odjechał. Ktoś musiał siedzieć za kierownicą.

-

Zgadza się.

-

Czy zna pan tę osobę?

-

Wtedy   nie   wiedziałem,   kto   to 

jest. Teraz tak.

background image

-

Kto to był?

-

Ten   Denham   -   mężczyzna, 

którego znaleziono martwego.

-

Widział pan jego twarz? 

-

Tak.

-

Zatrzymał się koło biura? 

-

Nie.

-

Nie   zatrzymał   się,   wyjeżdżając 

samochodem z terenu motelu? 

-

Nie.

-

A kiedy wjeżdżał?

-

Również nie.

-

W   porządku.   Teraz   proszę 

przypomnieć   sobie   wszystko,   co   nastąpiło 

później.

-

Naturalnie,   miałem   inne   rzeczy 

do   roboty.   Mam   cały   motel   na   głowie   i   nie 

mogę cały czas przyglądać się...

-

Proszę po prostu powiedzieć, co 

pan widział, panie Brems. Nie oczekujemy, że 

opowie   nam   pan   o   wszystkim,   co   się 

wydarzyło. Tylko to, co pan widział.

background image

- Noo... oskarżony i ta dziewczyna...

-

Ma   pan   na   myśli   tę,   która   w 

księdze   gości   figuruje   pod   nazwiskiem   pani 

Wilfred?

-

Tak, o tę mi chodzi.

-

Dobrze. Co zrobiła pani Wilfred 

i oskarżony?

-

Przez   jakiś   czas   ich   nie   było. 

Potem   wrócili.   Musiało   być   już   późne 

popołudnie.   Nie   wiem,   która   dokładnie   była 

godzina.   Wjechali   do   garażu   pomiędzy 

segmentami...

-

A   wcześniej?   -   przerwał 

Hadley.   -   Czy   miał   pan   okazję   zajrzeć   do 

pokojów, kiedy ich nie było?

- Eee... tak, miałem.

-

Co to była za okazja?

-

Wie pan, jak przyjeżdżają takie 

pary... to znaczy... mamy trzy stawki. Stawkę 

zwykłą,   turystycznąi   dla   takich... 

przejezdnych, co to tylko pokazują się i zaraz 

ich   nie   ma.   W   wypadku   takiej   pary   jak   ta 

żądamy   opłaty   około   dwa   razy   wyższej   od 

zwykłej.   Kiedy   ci...   przejezdni   goście 

wychodzą,   zaglądamy   do   pokojów,   żeby 

sprawdzić,   czy   mają   zamiar   wrócić.   Jeśli 

zostawiają   na   środku   otwarty   bagaż,   to   go 

przeglądamy.  Czasem nawet otwieramy,  jeśli 

jest   zamknięty.   Jeśli   nie   chce   się   wypaść   z 

interesu,   musi   się   przyjmować   również   tych 

chwilowych gości, ale daje się wyższe stawki i 

ma się zazwyczaj duży obrót. Wolałbym tego 

nie robić, ale nie ma wyjścia. W każdym razie, 

kiedy ci goście wychodzą, zagląda się do ich 

pokojów.

background image

-

Właśnie dlatego pan wszedł? 

-

Tak.

-

Co pan zrobił?

-

Nacisnąłem   klamkę   drzwi 

wejściowych do numeru piętnastego, ale były 

zamknięte.   Wtedy   nacisnąłem   klamkę   do 

szesnastki, ale też było zamknięte.

-

Co pan wtedy zrobił?

-

Otworzyłem

 

drzwi 

uniwersalnym kluczem i wszedłem do środka.

-

Które drzwi pan otworzył?

background image

-

Od szesnastki.

-

Co pan tam zobaczył?

-

Zauważyłem,   że   walizka   i   torba 

dziewczyny...   to   znaczy   pani   Wilfred   były   w 

numerze   szesnastym,   a   neseser   mężczyzny   w 

piętnastym.

-

Zaglądał   pan   do   neseseru?   - 

Owszem.

-

Co pan tam zauważył?

-

Zauważyłem rewolwer.

-

Oglądał pan ten rewolwer?

- Tylko na tyle,  na ile było  widać. Nie 

chciałem go dotykać. Zobaczyłem ten rewolwer, 

i postanowiłem, że wobec tego lepiej...

- Niech pan nie mówi tego, co pan myślał 

albo   co   postanowił.   Pytam,   co   pan   zrobił   i 

widział - przerwał Hadley.  - Teraz wróćmy do 

tego, co zdarzyło się później.

-

Dobrze.

-

Widział pan jeszcze oskarżonego?

-

Tak.   On   i   ta...   ta   kobieta...   to 

znaczy pani Wilfred wrócili do motelu późnym 

popołudniem. Weszli do swoich segmentów i nie 

zwracałem   na   nich   więcej   uwagi.   Miałem   coś 

innego do roboty. Potem zauważyłem samochód, 

który gdzieś wyjeżdżał. Było gdzieś koło ósmej, 

może   trochę   po   ósmej.   Rzuciłem   okiem   i 

zobaczyłem, że to jest samochód oskarżonego i 

że prowadziła ta kobieta. Nie widziałem dobrze, 

ale mam wrażenie, że koło niej nikogo niebyło.

-

Czy   słyszał   pan   jakieś 

niecodzienne dźwięki?

-

Prawdę mówiąc, nie. Słyszeli coś 

goście będący w innej części motelu.

- To nieistotne. Teraz mówimy o panu. 

background image

Czy pan słyszał jakieś niecodzienne dźwięki?

- Nie.

-   I   tak   pan   zeznał   policjantom,   którzy 

pana przesłuchiwali?

background image

- Tak.

-

Kiedy miał pan następną okazję 

wejścia   do   segmentu   piętnastego   lub 

szesnastego?

-

Kiedy   przyjechał   policjant   i 

powiedział, że chce tam wejść.

-

Co pan zrobił?

-

Wziąłem   uniwersalny   klucz   i 

otworzyłem drzwi szesnastki.

-

Drzwi były zamknięte na klucz?

-

Prawdę mówiąc, nie.

-

Co zobaczył pan w środku?

-

Zobaczyłem   ciało   tego 

człowieka... tego, który podobno nazywał się 

Binney Dcnham. Leżał na podłodze w kałuży 

krwi.

-   Zaglądaliście   do   segmentu 

piętnastego? 

- Tak.

-

Jak tam weszliście?

-

Wyszliśmy z szesnastki na dwór 

i podeszliśmy do drzwi piętnastki.

-

Były zamknięte na klucz? 

-

Nie.

-

Czy oskarżony znajdował się w 

środku? - Kiedy weszliśmy, już go nie było.

-

A neseser?

-

Jego też już nie było.

-

Czy   oskarżony   lub   kobieta, 

którą wpisał do księgi jako swoją żonę, wrócili 

potem do motelu?

-

Nie.

-

Czy następnie towarzyszył  pan 

policji, kiedy przeszli na tyły posiadłości?

- Tak. Widać było jego ślady...

background image

-

Jeden moment. Właśnie do tego 

dążę. Co jest na tyłach posiadłości?

-

Ogrodzenie z drutu kolczastego.

-

A jaka jest gleba?

background image

-  Gliniasta. Po deszczu robi się miękka. 

Latem,   kiedy   słońce   świeci   i   ją   wysusza,   jest 

bardzo twarda.

-

W jakim stanie  była  gleba nocą 

szóstego kwietnia? - Była miękka.

-

Czy odcisnęłyby się w niej ślady 

męskich stóp?

-

Naturalnie.

-   Czy   widział   pan   jakieś   ślady,   kiedy 

zaprowadził   pan   funkcjonariuszy   na   tyły 

motelu? 

- Tak.

-

Zna pan porucznika Tragga? 

-

Tak.

-

Pokazał mu pan te ślady?

-

Wskazałem   mu   drogę,   a   on 

zwrócił moją uwagę na ślady stóp.

-

Co   następnie   zrobił   porucznik 

Tragg?

-

Podszedł   do   ogrodzenia   z   drutu 

kolczastego,   w   miejscu,   gdzie   ślady 

wskazywały, że ktoś się przez nie przeciskał, i 

znalazł parę nitek. W niektórych miejscach drut 

jest trochę zardzewiały i nitki z łatwością się go 

trzymały.

-

Czy   widział   pan   Denhama 

jeszcze  raz od chwili, kiedy zauważył  go pan 

koło   segmentu   numer   szesnaście   w 

samochodzie,   który   opisał   pan   jako   dosyć 

zniszczony?

-   Dopiero   kiedy   zobaczyłem   go 

nieżywego na podłodze.

-

Motel jest otwarty dla gości?

-

Oczywiście. Tak ma być.

-

Zatem pan Denham mógł przyjść 

background image

i wyjść, nie będąc przez pana widzianym?

-

Naturalnie.

-

Kolej na pana - rzekł Hadley.

-

Jak sam pan powiedział - zaczął 

Mason   -   Denham   mógł   wejść   do   segmentu 

szesnastego zaraz za kobietą, którą pan nazywał 

panią Wilfred, prawda?

- Tak.

- Nie będąc przez pana widzianym?

background image

-Tak.

- Czy to byłoby łatwe?

-  Oczywiście.   Patrzę,   kiedy   ludzie 

podjeżdżają   samochodem   i   zachowują   się, 

jakby chcieli wejść do biura, ale nie zwracam 

uwagi na tych, którzy udają się bezpośrednio 

do segmentów. To znaczy, że jeśli przejeżdżają 

nie   zwalniając   koło   wywieszki   „biuro”,   nie 

interesuję   się   nimi.   Zarabiam   na   życie 

wynajmując   pokoje   w   motelu.   Nie   chcę 

wściubiać nosa w prywatne sprawy gości.

-  To   godne   pochwały   -   zauważył 

Mason.   -   W   ciągu   dnia   i   aż   do   wieczora 

wynajął pan również inne segmenty, prawda?

- Tak.

-  Czy   wieczorem   szóstego   i   w   ciągu 

dnia siódmego kwietnia pomagał pan policji w 

poszukiwaniu broni?

-  Wnoszę   sprzeciw.   Pytanie   jest 

nieistotne,   niedopuszczalne   i   nie   mające 

związku ze sprawą. Nie jest to należyty sposób 

prowadzenia przesłuchania - zawołał Hadley i, 

wstając z miejsca, dodał: - Wysoki Sądzie, nie 

pytaliśmy   tego   świadka   o   nic,   co   działo   się 

siódmego kwietnia. Pytaliśmy go tylko o to, co 

zdarzyło się szóstego kwietnia.

-

Sądzę,   że   w   tych 

okolicznościach   ranek   siódmego   kwietnia 

byłby nieco zbyt odległy w czasie - zgodził się 

sędzia Strouse. - Podtrzymuję sprzeciw.

-

Czy widział pan jeszcze raz ten 

rewolwer?

-

Zgłaszam

 

sprzeciw! 

Niewłaściwie   prowadzone   przesłuchanie   - 

wtrącił   Hadley.   -   Pytanie   jest   tak 

background image

sformułowane, że może odnosić się do daty o 

tydzień

 

późniejszej!

 

Bezpośrednie 

przesłuchanie   świadka   dotyczyło   tylko 

szóstego kwietnia.

-

Podtrzymuję   sprzeciw   - 

zarządził sędzia.

-

Odnośnie   do   popołudnia   i 

wieczora szóstego kwietnia, czy zauważył pan 

jeszcze coś odbiegającego od normy?

- Nie - zaprzeczył Brems.

Bedford   nachylił   się   do   Masona   i 

szepnął:

background image

- Niech go pan przygwoździ! Niech go 

pan zmusi, żeby powiedział o tej kobiecie, która 

wtargnęła   do   dwunastki.   Niech   ją   opisze! 

Musimy dowiedzieć się, kto to był.

-  Zauważył   pan   Binneya   Denhama   w 

motelu - powiedział Mason. 

- Tak jest. 

-   I   wiedział   pan,   że   nie   figuruje   w 

księdze gości?

- Tak.

-  Innymi   słowy,   wiedział   pan,   że   jest 

obcy.

-

Tak.   Ale   musi   pan   pamiętać, 

panie Mason, że nie mogłem być tego pewien. 

Oskarżony   wynajął   dwa   segmenty   i   za   nie 

zapłacił. Uprzedził mnie, że oczekuje pary z San 

Diego. Skąd mogłem wiedzieć, że nie mówił o 

Denhamie?

-

Rozumiem   -   rzekł   Mason.   - 

Wyjaśnia  to obecność pana Denhama.  A teraz 

chciałbym   wiedzieć,   czy   nie   zauważył   pan 

jakichś   innych   osób...   powiedzmy   nie 

upoważnionych do przebywania w motelu.

- Nie.

- Czy nie było nikogo w dwunastce?

Brems   zastanowił   się   przez   chwilę, 

potrząsnął głową, po czym nagle rzekł:

- Chwileczkę... Tak. Zgłosiłem to policji.

-   Nieważne,   co   zgłosił   pan   policji   - 

przerwał Hadley.

-   Proszę   słuchać   pytań   i   na   nie 

odpowiadać.   Proszę   nie   udzielać   samorzutnie 

informacji, o które pana nie proszono.

-  No   cóż...   była   tam   pewna   osoba,   ale 

potem   okazało   się,   że   z   nią   było   wszystko   w 

background image

porządku.

-

Czy   ta   osoba   bezprawnie 

przebywała w pokoju w motelu?

-

Zgłaszam   sprzeciw,   pytanie 

sugeruje   odpowiedź   i   żąda   od   świadka 

wyciągania wniosków.

-

To   jest   zwykłe   przesłuchiwanie 

świadka przez obronę - wyjaśnił Mason.

-  Uważam,   że   słowo   „bezprawnie” 

odwołuje   się   do   wniosku   świadka.   Jednak 

pozwalam odpowiedzieć na to pytanie

background image

-   rzekł   sędzia   Strouse.   -   Chcę   dać 

obronie   dużą   swobodę   w   przesłuchaniu, 

szczególnie w odniesieniu do tych świadków, 

którzy będą pytani o osoby obecne w motelu 

przed popełnieniem zbrodni.

-

Doskonale - powiedział Hadley. 

- Wycofuję sprzeciw, Wysoki Sądzie, żeby nie 

wprowadzać   zamieszania   w  protokole.   Panie 

Brems, proszę odpowiedzieć na pytanie.

-

Powiem   tyle.   Z   dwunastki 

wyszła   kobieta.   To   nie   była   ta   osoba,   która 

wynajęła   segment.   Zaczepiłem   ją   bo 

myślałem... no cóż, nie wolno mi mówić, co 

myślałem. Ale rozmawiałem z nią.

-

O czym pan z nią rozmawiał? - 

spytał Mason. - Zapytałem ją, co tam robiła.

-

A co ona powiedziała?

- Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley - Pan 

Mason   już   nie   tylko   wykracza   poza   ramy 

przesłuchania,  ale  w ogóle  chce  wprowadzić 

dowód ze słyszenia.

-  Podtrzymuję   sprzeciw   -   powiedział 

sędzia Strouse. Mason zwrócił się do świadka:

-

O co pan ją zapytał?

-

Wnoszę   sprzeciw   na   tych 

samych zasadach - zaoponował Hadley.

-   Podtrzymuję   sprzeciw   -   ponownie 

zarządził sędzia. 

Adwokat   odwrócił   się   do   Bedforda   i 

szepnął:

-

Widzi pan, że natykamy się na 

mnóstwo przeszkód natury proceduralnej. Nie 

mogę przesłuchać świadka na temat rozmowy 

z tą kobietą.

-

Ale musimy dowiedzieć się, kto 

background image

to był. Niech pan nie da się im przechytrzyć, 

panie Mason. Jest pan sprytnym prawnikiem. 

Niech pan zadaje takie pytania, żeby sędzia nie 

mógł  przeciwko nim zaprotestować.  Musimy 

przecież dotrzeć do tej kobiety.

-

Mówi   pan,   że   kobieta,   która 

wyszła z numeru dwunastego, nie była osobą, 

która go wynajęła?

background image

- Tak jest.

- I pan ją zatrzymał?

- Tak.

-

Czy   pan   poinformował   o   niej 

policję?

-

Zgłaszam

 

sprzeciw. 

Niewłaściwie   prowadzone   przesłuchanie, 

pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające 

związku ze sprawą.

- Podtrzymuję sprzeciw.

-   Zeznał   pan,   że   rozmawiał   pan   z 

policjantami.

-   Oczywiście,   kiedy   odkryto   ciało, 

policja chciała wiedzieć o wszystkim, co działo 

się w motelu. To było po tym, jak zapytali, czy 

mogą   zajrzeć   do   szesnastki,   żeby   sprawdzić 

zgłoszenie,   które   właśnie   otrzymali. 

Powiedziałem, że nie widzę przeszkód.

-

W   porządku.   Czy,   mówię   cały 

czas o tej samej rozmowie, policja pytała pana, 

czy   po   południu   lub   wieczorem   po   terenie 

motelu kręciły się jakieś nieuprawnione osoby?

-

Zgłaszam sprzeciw - powiedział 

Hadley.   -   Pytanie   o   dowód   ze   słyszenia, 

nieistotne,   niewłaściwe,   źle   prowadzone 

przesłuchanie.

Sędzia Strouse uśmiechnął się.

- Pan Mason znowu próbuje odwołać się 

do   reguły,   zgodnie   z   którą,   jeśli   w 

przesłuchaniu   bezpośrednim   przytoczono 

fragment   rozmowy,   strona   przeciwna   może 

przepytać świadka odnośnie do całej rozmowy. 

Świadek może odpowiedzieć napytanie.

-   Policję   głównie   interesowało,   czy 

słyszałem strzały.

background image

-

Nie   pytam   o   to,   co   głównie 

interesowało policję - przypomniał świadkowi 

Mason. - Chciałem wiedzieć, czy pytali pana, 

czy po południu i wieczorem po terenie motelu 

kręciły się jakieś nieupoważnione osoby.

-

Tak, pytali o to.

-

Czy   powiedział   im   pan,   w   tej 

właśnie   rozmowie,   o   kobiecie,   którą   widział 

pan wychodzącą z numeru dwunastego?

background image

- Tak.

-

Co   dokładnie   im   pan 

powiedział?

-

Wysoki Sądzie - rzekł Hadley - 

obrona wprowadza szczegóły,  które nie mają 

nic wspólnego ze sprawą, a tylko zaciemnią jej 

obraz.   Nie   mamy   nic   przeciwko   temu,   by 

obrona   powołała   pan   Bremsa   na   własnego 

świadka. Wtedy pan Mason będzie mógł zadać 

mu jakie zechce pytania, choć będzie musiał 

liczyć   się   z   tym,   że   oskarżenie   może 

zakwestionować   zeznania   jako   nieistotne, 

niewłaściwe i niedopuszczalne.

-

Obrona   nie   musi   powoływać 

pana Bremsa na własnego świadka - wytknął 

sędzia   Strouse.   -   W   bezpośrednim 

przesłuchaniu   pytał   go   pan   o   rozmowę   z 

policjantami.

-

Nie  o  rozmowę.   Zapytałem  go 

tylko o skutek tej rozmowy. Pan Mason mógł 

zaprotestować   przeciwko   memu   pytaniu   ze 

względu   na   to,   że   dotyczyło   wniosków 

świadka.

-

Ale   nie   chciał   tego   robić   - 

zauważył  dobrodusznie sędzia. - Prawnie nie 

ma znaczenia, czy pyta się świadka o wnioski 

wyciągnięte z rozmowy, czy prosi o dokładne 

zacytowanie   konwersacji.   W   przesłuchaniu 

bezpośrednim   został   wprowadzony   temat 

rozmowy.   Teraz   pan   Mason   może   żądać 

przedstawienia całej rozmowy.

-

Ale to, o co pyta, nie łączy się 

ze sprawą interesującą policję! - zaprotestował 

Hadley.   -   I   nie   ma   żadnego   związku   ze 

zbrodnią.

background image

-

Skąd pan wie? - spytał sędzia.

-

Ponieważ   wiemy,   co   się 

zdarzyło.

-

Pan   Mason   może   mieć   inną 

teorię dotyczącą  tego, co się wydarzyło.  Sąd 

chce  dać obronie jak największą swobodę w 

przesłuchaniach. Świadek może odpowiedzieć 

na pytanie.

-

Zatem   -   podjął   Mason   -   co 

powiedział pan policjantom na temat kobiety 

wychodzącej z dwunastki?

-

Powiedziałem   im,   że   w   tym 

segmencie   była   intruzka.   -   Użył   pan   słowa 

„intruzka”?

-

Wydaje mi się, że tak.

background image

-

Co jeszcze im pan powiedział?

-

Powiedziałem im o tym, że z nią 

rozmawiałem.

-

Czy   powtórzył   im   pan,   co 

mówiła ta kobieta?

-

Znowu   muszę   zgłosić   sprzeciw, 

Wysoki Sądzie - wtrącił Hadley. - Pan Mason 

pyta o dowód ze słyszenia na temat dowodu ze 

słyszenia.   Będzie   to   świadectwo   tego,   co   być 

może jakaś kobieta powiedziała świadkowi i co 

on z kolei przekazał funkcjonariuszom policji. 

To czystej wody pogłoski.

-   Takie   postępowanie   jest   jednak 

dozwolone   w   wypadku   ponownego 

przesłuchiwania   świadków   przez   stronę 

przeciwną   -   zadecydował   sędzia   Strouse.   - 

Proszę odpowiedzieć na pytanie.

-  Tak,   powiedziałem,   że   ta   kobieta 

powiedziała mi, że jest koleżanką osoby, która 

wynajęła   ten   segment.   Podobno,   gdyby 

koleżanki nie było, miała wejść i poczekać na 

nią.

-  Może pan opisać tę kobietę? - spytał 

mason.

-   Wnoszę   sprzeciw,   pytanie   jest 

nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku ze 

sprawą,

 

niewłaściwie

 

prowadzone 

przesłuchanie.

-

Podtrzymuję   sprzeciw   - 

powiedział sędzia. Mason uśmiechnął się.

-

Czy w czasie rozmowy opisał ją 

pan policjantom?

-

Sprzeciw   na   tych   samych 

podstawach. Sędzia uśmiechnął się.

-

Uchylam sprzeciw. Teraz pytanie 

background image

pana   Masona   dotyczy   rozmowy,   co   do   której 

może przepytać świadka.

-

Powiedziałem   policji,   że   ta 

kobieta miała dwadzieścia osiem-trzydzieści lat, 

że   była   brunetką   z   ciemnoszarymi   oczami, 

dosyć   wysoką...   To   znaczy   wysoką   jak   na 

kobietę. Miała długie nogi. Poruszała się... po 

królewsku, z godnością. Widać było, że...

-   Proszę   jej   nie   opisywać   -   ostrzegł 

świadka Hadley. - Proszę tylko powtórzyć to, co 

powiedział pan policji.

background image

-

To   właśnie   mówiłem. 

Oczywiście,   potem   okazało   się,   że   wszystko 

było w porządku.

-

Proszę o skreślenie z protokołu 

tej części wypowiedzi świadka, która nie była 

odpowiedzią na pytanie - rzekł Mason.

-

Proszę   skreślić   -   zarządził 

sędzia.

-

Nie   mam   więcej   pytań   do 

świadka - powiedział adwokat.

Hadley,   bardzo   zły,   przystąpił   do 

ponownego przesłuchiwania świadka.

-  Powiedział   pan   policji,   że   według 

pana ta kobieta była intruzką?

- Tak.

- Potem przekonał się pan, że nie miał 

pan racji, czy to prawda?

- Zgłaszam sprzeciw - wtrącił Mason. - 

Pytanie   sugeruje   odpowiedź,   jest   nieistotne, 

niedopuszczalne i nie ma związku ze sprawą, 

przesłuchanie prowadzone jest niewłaściwie.

- Podtrzymuję sprzeciw.

-

Ale   w   końcu   powiedział   pan 

policji,   że   nie   miał   pan   racji,   prawda?   - 

krzyknął zdenerwowany Hadley.

-

Wnoszę sprzeciw. Niewłaściwie 

prowadzone przesłuchanie, a poza tym pytanie 

odnosi się do rozmowy, co do której świadek 

nie był przesłuchiwany.

Sędzię Strouse zawahał się i spojrzał na 

świadka.

-

Kiedy im pan to powiedział?

-

Następnego dnia.

-

Podtrzymuję sprzeciw.

-

Tego   samego   dnia   rozmawiał 

background image

pan   na   ten   temat   z   kobietą,   która   wynajęła 

dwunastkę, prawda?

-

Wnoszę   sprzeciw.   Pytanie 

nieistotne, niedopuszczalne i nie ma związku 

ze   sprawą,   próba   wprowadzenia   dowodu   ze 

słyszenia,

 

niewłaściwie

 

prowadzone 

przesłuchanie, a poza tym rozmowa nie odbyła 

się w obecności oskarżonego.

-

Podtrzymuję sprzeciw.

background image

Hadley  usiadł   na  krześle  i  powiedział 

coś   na   ucho   Hamiltonowi   Burgerowi.   Przez 

chwilę prokurator okręgowy i jego zastępca z 

ożywieniem, choć szeptem się o coś sprzeczali. 

W   końcu   Hadley   przystąpił   do   kolejnego 

ataku.

-  Czy, tego samego dnia i w tej samej 

rozmowie   z   policją,   zeznał   pan,   że   po 

rozmowie z tą kobietą był pan przekonany, że 

mówiła prawdę?

- Tak.

-

To   wszystko   -   powiedział 

triumfalnie Hadley.

-

Chwileczkę!-   Mason   zatrzymał 

świadka, który zaczął już odchodzić. - Jeszcze 

jedno   pytanie.   Czy   w   trakcie   tej   samej 

rozmowy   opisał   pan   policji   tę   kobietę   jako 

intruzkę?

-

Tak,   w   tej   rozmowie   tak 

powiedziałem.

- Użył pan słowa „intruzka”? 

- Tak.

Mason   uśmiechnął   się   do   zastępcy 

prokuratora okręgowego.

-

Nie   mam   więcej   pytań   - 

powiedział.

-

Ja też nie - burknął Hadley.

- Proszę wezwać następnego świadka - 

zarządził sędzia Strouse.

Hadley

 

wezwał

 

kierownika 

wypożyczalni   samochodów,   który   opisał 

okoliczności wynajęcia i oddania auta, o które 

pytała   policja,   oraz   wspomniał,   że   osoba 

oddająca   je   nie   odebrała   reszty   pieniędzy 

należnych z racji nie wykorzystanej kaucji.

background image

- Nie mam pytań - powiedział Mason.

Inny pracownik tej samej wypożyczalni 

zeznał,   że   szóstego   kwietnia   około   dziesiątej 

wieczorem widział, jak samochód wjechał na 

parking wypożyczalni. Za kierownicą siedziała 

młoda kobieta. Nie zwrócił na nią uwagi.

-  Proszę   zadawać   pytania   -   rzekł 

Hadley.

-  Może pan opisać tę kobietę? - spytał 

Mason.

- Była ładna.

background image

-

Czy   może   pan   opisać   ją 

dokładniej?   -   poprosił   adwokat,   a   na   twarze 

niektórych   sędziów   przysięgłych   wypłynął 

uśmiech.

-

Pewnie.   Była   w   wieku   około 

dwudziestu lat. Miała to, co trzeba!

-

To znaczy? - zdziwił się sędzia 

Strouse.

-

Miała   dobrą   figurę   -   poprawił 

się pospiesznie świadek.

-   Widział   pan   jej   włosy?   -   spytał 

Mason.

- Była blondynką.

-  Zaraz zadam panu pytanie, ale chcę, 

żeby pan dobrze się zastanowił, zanim na nie 

odpowie.   Czy   widział   pan,   aby   po 

zaparkowaniu   samochodu   ta   kobieta 

wyjmowała z niego jakiś bagaż?

Mężczyzna potrząsnął głową.

-

Nie,   nic   absolutnie   nie 

wyciągała.

-

Jest pan pewien?

-

Jestem pewien.

-   Widział   pan,   jak   wysiada   z 

samochodu?

- No a jak!

Na sali rozpraw rozległy się śmiechy.

-

To wszystko - oznajmił Mason.

-

Nie   mam   więcej   pytań   - 

zawtórował mu Hadley.

Zastępca   prokuratora   wezwał 

specjalistę  od daktyloskopii,  który zeznał,  że 

nocą   szóstego   kwietnia   i   wczesnym   rankiem 

siódmego zebrał odciski palców z segmentów 

numer   piętnaście   i   szesnaście   motelu 

background image

Staylonger.   Pokazał   kilka   odcisków   palców, 

które określił jako istotne.

-

Dlaczego zaklasyfikował je pan 

jako istotne? - spytał Hadley.

-

Ponieważ

 

odpowiadały 

odciskom   zdjętym   z   samochodu,   na   temat 

którego przed chwilą zeznawał świadek.

Specjalista   od   daktyloskopii   zeznał 

ponadto, że zbadał wynajęty samochód, zebrał 

i

 

zabezpieczył

 

kilka

 

odcisków 

odpowiadających   odciskom   z   segmentów 

piętnastego   i   szesnastego   z   motelu,   gdzie 

znaleziono   ciało,   i   że   niektóre   z   nich   bez 

żadnej   wątpliwości   zostawił   Stewart   G. 

Bedford.

-

Proszę   pytać   -   powiedział 

Hadley.

-

Kto pozostawił te inne odciski? 

- spytał Mason.

-

Podejrzewam,   że   blondynka, 

która   przyprowadziła   samochód   do 

wypożyczalni i...

-

Nie wie pan na pewno?

-

Nie,   nie   wiem.   Wiem,   że 

zabezpieczyłem   pewne   odciski   z   segmentów 

piętnastego   i   szesnastego   i   z   samochodu   z 

rejestracją   CXY   221   i   że   te   odciski 

odpowiadały odciskom pobranym od Stewarta 

G.   Bedforda,   kiedy   został   przywieziony   na 

komendę.

-

W   segmentach   piętnastym   i 

szesnastym znalazł pan również odciski, które, 

jak pan sądzi, zostawiła blondynka.

- Tak.

-

Gdzie je pan znalazł?

background image

-

Och,   w   różnych   miejscach,   na 

lustrze, szklankach, gałce drzwi.

-   I   takie   same   odciski   znalazł   pan   w 

samochodzie?

- Tak.

-

Innymi   słowy   -   wytknął   mu 

Mason   -   według   tego,   co   pan   był   w   stanie 

stwierdzić na podstawie własnych obserwacji, 

te   inne   odciski   mogły   być   równie   dobrze 

zostawione   przez   mordercę   Binneya 

Denhama?

-

Zgłaszam sprzeciw - powiedział 

Hadley. - Pytania są tendencyjne i wymagają 

odpowiedzi będącej wnioskiem świadka.

- Świadek jest specjalistą - powiedział 

Mason.   -   Chcę   usłyszeć   jego   wnioski,   ale 

ograniczam   pytanie   tylko   do   tego,   co   mógł 

stwierdzić na podstawie własnych obserwacji.

Sędzia   Strouse   zawahał   się,   po   czym 

rzekł:

-

Pozwalam

 

świadkowi 

odpowiedzieć na pytanie.

-

O ile wiem na podstawie tego, 

co   sam   zauważyłem,   mordercą   mogła   być 

równie dobrze jedna, jak i druga osoba.

- Albo też morderstwo mógł popełnić 

ktoś inny? - spytał Mason.

- To prawda.

- Dziękuję. To wszystko.

-  Proszę   wezwać   Richarda   Judsona   - 

powiedział Hamilton Burger.

Woźny   wezwał   Richarda   Judsona. 

Judson   -   wyprostowany,   barczysty,   z   wąską 

talią, tubalnym głosem i chłodnymi oczyma - 

przypominał

 

bankiera

 

oceniającego 

background image

opłacalność   udzielenia   kredytu   hipotecznego. 

Okazało się, że jest policjantem i 10 kwietnia 

złożył wizytę w domu Bedfordów.

-

Co zrobił pan po przybyciu do 

domu państwa Bedfordów? - spytał prokurator 

okręgowy.

-

Rozejrzałem się po terenie.

-

Gdzie pan zaglądał?

-

Byłem w ogrodzie i w garażu.

-

Miał pan nakaz rewizji?

-

Owszem.

-

Czy okazał go pan komuś?

-

Nikogo nie było w domu, więc 

nie mogłem tego zrobić.

-

Gdzie zajrzał pan najpierw?

-

Do garażu.

-

A dokładniej?

-

Przeszukałem cały garaż.

-

Czy może nam pan powiedzieć 

więcej na ten temat?

-

W   garażu   stał   samochód. 

Dokładnie go przeszukaliśmy. Były też opony. 

Obejrzeliśmy   je   i   zajrzeliśmy   do   starych 

dętek...

-

Mówi   pan   „my”.   Kto   był   z 

panem?

-

Mój współpracownik.

-

Funkcjonariusz policji? 

-

Tak.

-

Gdzie jeszcze szukaliście?

background image

-

Właściwie   wszędzie.   Za 

krokwiami   i   w   starych   pudłach.   Zrobiliśmy 

dokładną rewizję.

-

Co   zrobiliście   potem?   -   spytał 

Hamilton Burger.

-   Na   środku   podłogi   w   garażu   był 

odpływ,   zasłonięty   kratką,   żeby   można   było 

zmywać   podłogę   gumowym   wężem. 

Odkręciliśmy tę kratkę i zajrzeliśmy do rury.

-

Co tam znaleźliście?

-

Broń.

-

Jaką broń?

-

Rewolwer   Colt   kaliber 

trzydzieści osiem.

-

Czy   ma   pan   numer   tego 

rewolweru? 

-

Tak, zapisałem go.

-

Od razu na miejscu znalezienia 

broni? 

-

Tak.

-

Sam pan sporządził tę notatkę? 

-

Tak.

-

Ma ją pan ze sobą? 

-

Tak.

-

Co pan zatem zapisał na temat 

tego rewolweru? Świadek otworzył notes.

-   Był   to   niklowany   rewolwer   marki 

Colt,   kaliber   trzydzieści   osiem.   W   bębenku 

miał pięć pocisków, jedna komora była pusta. 

Numer fabryczny 740818.

-

Co zrobiliście z rewolwerem? - 

Przekazaliśmy go Arthurowi Merriamowi.

-

Kim jest Arthur Merriam?

-

Policyjnym ekspertem do spraw 

broni i balistyki.

background image

-

Może   pan   pytać   -   zwrócił   się 

Hamilton Burger do Perry’ego Masona.

-

Jak   zrozumiałem,   miał   pan 

nakaz rewizji, panie Judson - zaczął adwokat.

- Tak.

-

Jaki   teren   obejmował   nakaz 

rewizji?

-

Dom, ogród i garaż.

background image

-

W domu nie było nikogo, komu 

mógłby pan okazać nakaz?

-

Nie,   nie   w   czasie,   kiedy 

robiliśmy rewizję.

-

Kiedy został wystawiony nakaz 

rewizji?

-

Zdaje się, że ósmego.

-

Dostał go pan ósmego rano?

-

Nie   pamiętam   dokładnie   pory 

dnia.

-

Czy to było rano? - Chyba tak.

-

Co   pan   zrobił   po   otrzymaniu 

nakazu rewizji?

-

Włożyłem go do kieszeni.

-

A potem?

-

Zająłem się sprawą.

-

Co pan robił w ramach, jak to 

pan ujął, zajmowania się sprawą jak już pan 

włożył nakaz rewizji do kieszeni?

-

Pojechałem   w   parę   miejsc, 

zobaczyć, jak się sytuacja rozwija.

-

W rzeczywistości  pojechał pan 

do domu Bedfordów, prawda?

-

Zajmowaliśmy   się   tą   sprawą 

sprawdzając, jak się posuwa praca. Krążyliśmy 

po okolicy.

-

A   potem   zaparkowaliście 

samochód, prawda? 

-

Tak jest.

-

W miejscu, z którego mogliście 

widzieć garaż? Świadek zawahał się.

-

Tak - przyznał w końcu.

- I czekaliście cały dzień, prawda?

-

Owszem.

-

A następnego dnia wróciliście? 

background image

-

Tak.

-

W to samo miejsce? 

-

Tak.

- I znowu czekaliście cały dzień? 

- Tak

background image

-

Następnego   dnia   znowu 

wróciliście? 

-

Tak.

-

W to samo miejsce? 

-

Tak.

- I do której czekaliście?

-

Do około czwartej po południu.

-

Wiedzieliście, że nikogo nie ma 

w domu, prawda? - No cóż, widzieliśmy,  że 

pani Bedford odjechała.

-

Zatem wiedzieliście, że nikogo 

nie ma w domu.

-

Czegoś takiego nie można  być 

pewnym.

-

Mieliście dom pod obserwacją?

-

Owszem.

- Żeby się zorientować, kiedy nikogo 

nie będzie w domu?

-

Po   prostu   mieliśmy   dom   pod 

obserwacją,   aby   wiedzieć,   kto   do   niego 

wchodzi i kto wychodzi.

-

I   przy   pierwszej   okazji,   kiedy 

wydawało się wam, że nikogo nie ma w domu, 

weszliście i przeszukaliście garaż?

-

Eee... można tak to nazwać.

- I zrobiliście rewizję w garażu, ale nie 

w domu?

-

Nie,   nie   robiliśmy   rewizji   w 

domu.

-

Przeszukaliście   każdy   kąt 

garażu, każdy centymetr kwadratowy?

- Tak.

-

Czekaliście, aby mieć pewność, 

że   nikogo   nie   ma   w   domu,   a   potem 

przystąpiliście do rewizji.

background image

-

Chcieliśmy   zrobić   rewizję   w 

garażu.   Nie   chcieliśmy,   aby   nam 

przeszkadzano czy przerywano.

Mason uśmiechnął się lodowato.

-

Właśnie   pan   przyznał,   panie 

Judson, że chcieliście zrobić rewizję w garażu.

-

Co   w   tym   złego?   Mieliśmy 

przecież nakaz rewizji.

-

Powiedział pan „w garażu”.

-

Miałem   na   myśli   całość 

posiadłości... dom, wszystko.

background image

-

Nie   powiedział   pan   tego. 

Powiedział pan, że chcieliście zrobić rewizję w 

garażu.

-

Mieliśmy nakaz.

-

Czy   nie   jest   prawdą   -   spytał 

Mason   -   że   jedynym   miejscem,   które 

naprawdę chcieliście przeszukać, był garaż, a 

zainteresowaliście   się   nim   dlatego,   że 

otrzymaliście   doniesienie,   że  znajdziecie   tam 

broń?

-

Oczywiście, szukaliśmy broni.

-

Czy,   zanim   wyruszyliście,   nie 

otrzymaliście   doniesienia,   że   w   garażu 

znajduje się broń?

-

Wnoszę   sprzeciw.   Pytanie 

nieistotne,   niedopuszczalne   i   nie   mające 

związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone 

przesłuchanie   -   zaprotestował   Hamilton 

Burger.

Sędzię   Strouse   zastanawiał   się   przez 

chwilę.

-

Uchylam   sprzeciw...   jeśli 

świadek zna odpowiedź na pytanie.

-

Nie   wiem   nic   na   temat 

doniesienia.

-

Czy   nie   jest   prawdą,   że 

zamierzaliście   zrobić   rewizję   przede 

wszystkim w garażu?

-

Poszliśmy tam najpierw.

-

Czy była jakaś przyczyna tego, 

że najpierw udaliście się do garażu?

-   Tam   zaczęliśmy.   Pomyśleliśmy,   że 

może tam znajdziemy broń.

-

A dlaczego tak pomyśleliście?

-

Garaż   to   całkiem   dobry 

background image

schowek.

-

Chce pan powiedzieć, że policja 

nie otrzymała żadnego anonimowego telefonu 

ze wskazówką gdzie możecie szukać?

-

Chcę

 

powiedzieć,

 

że 

przeszukaliśmy   garaż,   szukając   broni,   i 

znaleźliśmy jątam. Nie wiem, jakie wskazówki 

otrzymali   inni   funkcjonariusze.   Ja   miałem 

poszukać broni.

-

W garażu? - No cóż... tak.

-

Dziękuję - powiedział Mason. - 

To wszystko.

background image

Miejsce   dla   świadków   zajął   teraz 

Arthur   Merriam.   Jego   zeznania   dotyczyły 

testów,   które   przeprowadził   z   bronią 

otrzymaną od poprzedniego świadka, włączoną 

do   materiału   dowodowego.   Oświadczył,   że 

wystrzelił   z   rewolweru   kulę,   a   następnie 

porównał ją pod mikroskopem porównawczym 

z kulą którą została zabita ofiara. Przyniósł ze 

sobą   fotografie   ukazujące   identyczność 

zarysowań:   na   obu   nałożonych   na   siebie 

kulach   zarysowania   się   pokrywały.   Zdjęcia 

zostały włączone do materiału dowodowego.

-  Teraz   pańska   kolej   -   zwrócił   się 

Hamilton Burger do Masona.

Adwokat wydawał się nieco znudzony.

- Nie mam pytań - rzekł.

Następnym świadkiem prokuratora był 

mężczyzna pracujący na stoisku sportowym w 

jednym   z   dużych   domów   towarowych   w 

centrum   miasta.   Mężczyzna   przyniósł 

dokumenty   dowodzące,   że   rewolwer,   którym 

została   popełniona   zbrodnia,   kupił   pięć   lat 

temu   Stewart   G.   Bedford.   Pokazał   podpis 

Bedforda na rejestrze broni palnej i przekazał 

sądowi   foto-stat   oryginału,   po   czym 

pozwolono mu zabrać oryginał.

-  Przekazuję   świadka   obronie   - 

powiedział Hamilton Burger.

- Nie mam pytań - oświadczył Mason, z 

trudnością tłumiąc ziewnięcie.

Sędzia Strouse spojrzał na zegar i rzekł:

-  Czas   na   przerwę.   Sąd   upomina 

sędziów przysięgłych,  aby nie dyskutowali  o 

sprawie   między   sobą   ani   żeby   nie   pozwalali 

nikomu dyskutować o niej w swojej obecności. 

background image

Przysięgłym   nie   wolno   wyrobić   sobie   ani 

wyrazić   żadnej   opinii,   dopóki   nie   zostanie 

zakończone   przedstawianie   dowodów.   Sąd 

ogłasza przerwę do jutra do godziny dziesiątej 

rano.

Bedford schwycił swojego obrońcę za 

ramię.

-  Panie   Mason   -   szepnął   -   ktoś 

podrzucił broń do mojego garażu.

background image

-

A   może   sam   ją   pan   tam 

schował?

-

Niech   pan   się   nie   wygłupia! 

Mówiłem,   że   po   tym,   jak   zasnąłem,   nie 

widziałem   więcej   rewolweru.   Ktoś   zaprawił 

alkohol   jakimś   środkiem  nasennym,   a  potem 

wyciągnął   broń   z   mojego   neseseru,   zabił 

Binneya   Denhama   i   w   końcu   podrzucił 

rewolwer do mojego garażu.

- I zadzwonił z tą informacją na policję 

- dodał Mason - żeby mieć pewność, że znajdą 

broń u pana. - To znaczy... że co?

-

To znaczy, że ktoś zadbał o to, 

żeby   policji   nie   zabrakło   dowodów   na   pana 

związek z tym morderstwem.

-

Wracamy   do   tajemniczej 

kobiety, która wtargnęła do pokoju Elsy...

-

Chwileczkę.   Bez   nazwisk   - 

ostrzegł Mason.

-

No,   do   tej   kobiety,   która   tam 

była. Do diabła, Mason, mówię panu, że ona 

jest ważna. Stanowi klucz do całej tajemnicy. 

Nie zwraca pan na nią żadnej uwagi ani nie 

próbuje jej pan znaleźć!

-

Jak mam się zabrać za szukanie 

jej? - spytał niecierpliwie adwokat. - Mówi mi 

pan, że w stogu siana jest igła i że ta igła jest 

ważna. I co z tego?

Strażnik dał znak Bedfordowi, że czas 

iść.

-

Niech

 

pan

 

zatrudni 

pięćdziesięciu   detektywów   -   syknął   Bedford, 

przystając   jeszcze   na   chwilę.   -   Niech   pan 

zatrudni stu, ale musi pan znaleźć tę kobietę!

-

Do   zobaczenia   jutro   -   zawołał 

background image

Mason   do   Bedforda,   którego   strażnik 

prowadził do windy.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Perry Mason i Della Street zjedli obiad 

w ulubionej restauracji, a kiedy wrócili, żeby 

jeszcze popracować w biurze, w foyer budynku 

zastali czekającą na nich Elsę Griffin.

- Witamy - powiedział prawnik. - Chce 

się pani ze mną zobaczyć?

Kobieta skinęła głową.

-

Długo pani czeka?

-

Około   dwudziestu   minut. 

Powiedziano   mi,   że   wyszliście   państwo   na 

obiad, ale macie jeszcze wrócić do biura, więc 

czekałam.

Mason rzucił spojrzenie Delii.

-

Coś ważnego? - spytał.

-

Tak sądzę.

-

Chodźmy do biura.

Pojechali windą na górę i podeszli do 

gabinetu   Masona.   Prawnik   otworzył   drzwi, 

wszedł i zapalił światło.

- Niech pani zdejmie płaszcz i kapelusz 

- zaprosiła Della. - I proszę usiąść w tamtym 

fotelu.

Elsa   Griffin   zachowywała   się   ze 

spokojem   i   zdecydowaniem,   typowym   dla 

kobiety, która przyszła w jakimś konkretnym 

celu   i   przygotowała   się   wewnętrznie   na 

podjęcie   niezbędnych   kroków,   by   ten   cel 

osiągnąć.

-  Miałam   okazję   rozmawiać   przez 

chwilę z panem Bedfordem - powiedziała.

Mason kiwnął głową.

- Prywatnie - dodała.

background image

- I co?

-  Pan   Bedford   uważa,   że   biorąc   pod 

uwagę   środki,   jakie   otrzymał   pan   do 

dyspozycji,   mógłby   pan   zrobić   więcej   w 

sprawie tej kobiety, która wtargnęła do mojego 

segmentu w motelu. To oczywiste, że mogła 

stamtąd   obserwować   te   dwa   segmenty, 

piętnasty   i   szesnasty,   a   potem   pójść   i...   w 

stosownym   momencie   otworzyć   drzwi 

szesnastki, wystrzelić i uciec.

-

Tak   -   powiedział   ironicznie 

Mason. - Wystrzelić z rewolweru Bedforda.

-

Ma pan rację - przyznała Elsa i 

po   namyśle   dodała:   -   Chyba   musiałaby 

najpierw wejść do drugiego segmentu i zabrać 

broń... Ale mogła tak zrobić, panie Mason. Jak 

blondynka odjechała, mogła wejść do domku, 

znaleźć pana Bedforda pogrążonego we śnie i 

zabrać rewolwer z jego neseseru.

Mason   przyglądał   się   jej   uważnie. 

Nagle kobieta powiedziała:

-

Panie Mason, nie uważa pan, że 

to   bardzo   źle   wygląda,   że   na   rozprawę   pani 

Bedford   zakłada   te   wielkie   czarne   okulary   i 

siedzi pod samą ścianą? Powinna przesiąść się 

do   przodu   i   wspierać   moralnie   męża,   a   nie 

ukrywać   się,   jak   gdyby...   jakby   bała   się,   że 

ludzie dowiedzą się, kim jest.

-

Każdy   wie,   kim   jest   -   odparł 

prawnik. - Dziennikarze bez przerwy proszą ją 

o   wywiady,   odkąd   zaczęto   wybierać   skład 

ławy przysięgłych.

-

Wiem,   ale   dlaczego   nie   chce 

zdjąć   tych   okropnych   czarnych   okularów? 

Bardzo   źle   w   nich   wygląda.   Okulary   mają 

background image

takie wielkie szkła, że kompletnie zmieniają jej 

wygląd. Jest zupełnie niepodobna do siebie.

-

Co   według   pani   powinienem 

zrobić?

-

Czy   nie   mógłby   pan   jej 

powiedzieć,   żeby   była   trochę   bardziej 

naturalna? Niech pan jej poradzi, żeby zdjęła 

okulary i przesiadła się do przodu, koło męża, 

aby od czasu do czasu dodać mu otuchy.

-

Tego właśnie chce pan Bedford?

-

Na   pewno.   Uważam,   że   jest 

urażony postępowaniem żony.  Zachowuje się 

inaczej niż zwykle. Jakby był załamany.

- Rozumiem. Zapadło milczenie.

background image

-Co pan zrobił z tymi odciskami palców, 

które zdjęłam w motelu, panie Mason? - spytała 

po chwili Elsa Griffin.

- Niestety, niewiele. Widzi pani, bardzo 

trudno jest przeprowadzić identyfikację, jeśli się 

nie   ma   kompletnego   zestawu   dziesięciu 

odcisków.   Ale   skoro   uczyła   się   pani   sztuki 

prowadzenia dochodzenia, na pewno pani o tym 

wie.

-  Wiem - przyznała, choć w jej głosie 

można   było   wyczuć   powątpiewanie.   - 

Wydawało mi się, że pan Brems podał bardzo 

dobry rysopis intruzki.

Mason skinął głową.

- W tym rysopisie uderzyło mnie to, co 

mówił   o   sposobie,   w   jaki   ta   kobieta   się 

poruszała.  Czuję, jakbym   ją  niemal   znała.  To 

bardzo   dziwne   uczucie.   Zupełnie,   jakbym 

patrzyła na twarz osoby, która mi bardzo kogoś 

przypomina,   ale   nie   wiem,   kogo.   Za   nic   nie 

mogę   sobie   przypomnieć,   bo   w   łańcuchu 

brakuje jednego ogniwa.

Mason znowu tylko skinął głową.

-  Mam   wrażenie,   że   gdybym   tylko 

wpadła na to, jakie to ogniwo, wszystko bym 

zgadła. Uważam, że rozwiązanie całej sprawy 

jest w zasięgu ręki, ale umyka nam jak...

Mason nie powiedział ani słowa.

- No cóż - rzekła Elsa, wstając - muszę 

iść. Chciałam panu powiedzieć, że pan Bedford 

bardzo chciałby, aby skon centrował się pan na 

szukaniu   tej   kobiety.   Jestem   również 

przekonana,   że   byłoby   znacznie   lepiej,   gdyby 

jego żona nie zachowywała się tak, jakby bała 

się,   że   ktoś   może   ją   poznać.   To   naprawdę 

background image

piękna kobieta, o majestatycznej postawie...

Elsa   Griffin   urwała   i   spojrzała   na 

adwokata   wzrokiem,   w   którym   malowało   się 

wzrastające zdumienie.

-

Co  się  stało?   -  spytał  Mason.  - 

Co jest?

-

Mój Boże! - wykrzyknęła. - To 

niemożliwe!

-

Niech pani powie, o co chodzi - 

rzekł Mason.

Elsa nie przestawała patrzeć przed siebie 

nieprzytomnym wzrokiem.

background image

-  Czy   coś   się   pani   stało?   -   spytała 

Della.

-  Mój   Boże,   panie   Mason!   Czuję   się 

ogłuszona! Muszę usiąść.

Osunęła się na fotel, powoli pokręciła 

głową,   omiatając   biuro   Masona   takim 

wzrokiem, jak gdyby przeżyła szok, w wyniku 

którego   poczuła   się   kompletnie 

zdezorientowana.-   No   i   co   się   stało?   -   pytał 

adwokat.

-

Mówiłam właśnie o pani Beford 

i myślałam ojej postawie i sposobie poruszania 

się... Proszę pana, wszystko zrozumiałam. To 

straszne.

-

Co jest straszne?

-   Nie   rozumie   pan?   Chodzi   o   tę 

intruzkę, która weszła do mojego segmentu w 

motelu.   Rysopis   podany   przez   pana   Brema 

doskonale do niej pasuje. Trudno byłoby lepiej 

opisać panią Bedford.

Mason   siedział   w   milczeniu,   ze 

wzrokiem   utkwionym   w   twarz   Elsy   Griffin. 

Nagle sekretarka Bedforda strzeliła palcami.

-  Już   mam,   panie   Mason!   Nareszcie! 

Ma pan jej fotografię na karcie ewidencyjnej. 

Tam jest jej zdjęcie i odciski palców. Mógłby 

pan porównać je z odciskami, które zebrałam 

w motelu. Za chwilę byśmy wiedzieli!

Mason kiwnął głową Delii Street.

-  Przynieś   kartę   z   odciskami   palców 

pani   Bedford,   Delio,   oraz   kopertę   z   nie 

zidentyfikowanymi   odciskami.   Pamiętasz,   że 

odrzuciliśmy odciski Elsy Griffin. Zostały nam 

cztery nie zidentyfikowane, numer czternaście, 

szesnaście,   dziewięć   i   dwanaście.   Chciałbym 

background image

je zobaczyć.

Della   Street   przez   chwilę   patrzyła   na 

zupełnie   pozbawioną   wyrazu   twarz   szefa,   a 

potem podeszła do zamykanej szarki, w której 

prawnik   trzymał   akta   bieżących   spraw   i 

wyciągnęła żądane dokumenty.

Elsa   Griffin   zachłannie   sięgnęła   po 

kopertę, wyjęła z niej karty, dokładnie się im 

przyjrzała,   a   potem   sięgnęła   po   dokument   z 

odciskami palców Anny Roann Bedford.

background image

Szybko   porównywała   odciski.   Z 

sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej 

podekscytowana.

-  Panie   Mason,   to   są   jej   odciski!   - 

wykrzyknęła.

Mason   wziął   kartę   ewidencyjną   pani 

Bedford.   Elsa   Griffin   nie   wypuszczała   z   rąk 

kart numer czternaście, szesnaście, dziewięć i 

dwanaście.

-

To   jej   odciski!   Może   mi   pan 

wierzyć. Studiowałam daktyloskopię.

-

Miejmy   nadzieję,   że   się   pani 

myli   -   powiedział   prawnik.   -   Inaczej 

wywołalibyśmy   porządną   awanturę.   Nie 

możemy sobie na to pozwolić.

-

Panie   Mason,   reprezentuje   pan 

Stewarta Bedforda - oświadczyła surowo. - Nie 

może   go   pan   zdradzić.   Musi   pan   bronić   go, 

niezależnie   od   tego,   kto   przy   okazji   będzie 

poszkodowany.

-

Prawnik  musi  zawsze robić  to, 

co najlepsze dla klienta - odparł adwokat. - Co 

nie znaczy, że ma postępować zgodnie z tym, 

czego życzy sobie klient lub jego przyjaciele. 

Musi robić to, co będzie dla niego najlepsze.

-

Chce   pan   powiedzieć,   że   nie 

powie pan panu Bedfordowi, że to jego żona, 

doprowadzona do desperacji przez szantażystę, 

postanowiła...

-

Nie - odparł Mason. - Nie mam 

zamiaru mu o tym powiedzieć i nie chcę, żeby 

pani mu o tym powiedziała.

Elsa Griffin zerwała się na równe nogi i 

rzuciła się do drzwi. Della Street wyciągnęła 

rękę,   by   schwycić   Elsę   za   spódnicę,   ale   nie 

background image

dosięgnęła jej.

- Proszę wrócić! - zawołała.

Zanim   Della   dobiegła   do   drzwi,   Elsa 

już   je   otworzyła.   Na   progu   stał   sierżant 

Holcomb.

-

Dobry   wieczór   -   powiedział, 

obejmując   Elsę   ramieniem.   -   Było   tu   jakieś 

małe zamieszanie. Co się stało?

-

Ta kobieta  próbuje zabrać  coś, 

co do niej nie należy - wyjaśnił Mason.

background image

- No no, to ciekawe. Coś panu ukradła? 

Może   pan   opisać   tę   rzecz?   Może   chce   pan 

pojechać na komendę i zażądać aresztowania 

jej pod zarzutem kradzieży? A co pani ma do 

powiedzenia, panno Griffin?

Elsa   Griffin   wsunęła   zabrane   karty   z 

odciskami za bluzkę.

-  Czy   będzie   pan   tak   miły   -   spytała 

sierżanta   -   i   odprowadzi   mnie   do   domu,   i 

przypilnuje, żebym została wezwana do sądu 

jako świadek oskarżenia? Sądzę, że najwyższy 

czas, żeby przekonać  pana Masona, znanego 

adwokata,   że   ukrywanie   przed   policją 

dowodów przeciwko mordercy jest nie zgodne 

z prawem.

Twarz sierżanta Holcombe’a rozjaśniła 

się.

-  Siostro   -   powiedział   wylewnie   -   to 

wspaniałe słowa.

Pójdziemy,   gdzie   tylko   sobie 

zażyczysz.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Następnego   dnia   rano,   kiedy 

rozpoczęła   się   rozprawa,   Hamilton   Burger 

wstał   z   twarzą   wyraźnie   zdradzającą   jego 

uczucia.

-  Wysoki   Sądzie   -   rzekł   -   chciałbym 

zwrócić   uwagę   Wysokiego   Sądu  na   paragraf 

sto   trzydziesty   piąty   kodeksu   karnego,   w 

którym jest powiedziane: „Każdy, kto wiedząc, 

że jakaś księga, rejestr, akta, dokument pisany 

czy inna rzecz ma być włączona do materiału 

dowodowego   w   toczącym   się   śledztwie,   na 

rozprawie   czy   w   innym   prawnie 

sankcjonowanym   postępowaniu   dowodowym, 

celowo niszczy lub ukrywa tę księgę, rejestr, 

akta   itd   z   zamiarem   niedopuszczenia   do   ich 

udostępnienia, popełnia wykroczenie”.

Sędzia

 

Strouse,

 

wyraźnie 

zdezorientowany, powiedział:

-

Sąd zna prawo, panie Burger.

-

Chciałem   tylko   zwrócić   uwagę 

Wysokiego   Sądu   na   ten   paragraf   -   odparł 

Hamilton Burger. - Wiem, że Sąd zna prawo. 

Mam jednak wrażenie, że niektóre inne osoby 

go   nie   znają.   Wysoki   Sądzie,   chciałbym 

wezwać na świadka Elsę Griffin.

Stewart   Bedford   z   przerażeniem 

spojrzał na Masona.

- Co to, do diabła, znaczy? - szepnął. - 

Myślałem, że nikt o niej nie wie. Nie możemy 

pozwolić, by Brems rozpoznał ją jako osobę, 

która wynajęła dwunastkę.

-  Nie   podobał   jej   się   mój   sposób 

background image

prowadzenia   sprawy   -   odparł   adwokat.   - 

Postanowiła złożyć zeznania.

-

Kiedy to się stało?

-

Wczoraj późnym wieczorem.

-

Ni

c mi pan nie powiedział.

-

Nie chciałem pana martwić.

Otworzyły   się  drzwi   i   Elsa   Griffin,   z 

wysoko podniesioną głową, wmaszerowała na 

salę.   Podniosła   prawą   rękę   i   została 

zaprzysiężona.

-

Jak się pani nazywa? - zapytał 

Hamilton Burger.

-

Elsa Griffin.

-

Zna pani oskarżonego?

-

Jestem jego pracownicą.

-

Gdzie   była   pani   szóstego 

kwietnia tego roku?

-

W motelu Staylonger.

-

Co tam pani robiła?

-

Pojechałam   tam   na   prośbę 

pewnej osoby.

-

Wysoki   Sądzie   -   powiedział 

Hamilton   Burger,   zwracając   się   do   sędziego 

Strouse’a   -   zaraz   będziemy   świadkami 

zupełnie   niespodziewanego   rozwoju   sytuacji. 

Muszę oświadczyć,  że ten świadek, mimo  iż 

życzył   sobie   pewnych   działań   ze   strony 

prokuratury,   tym   niemniej   wspólnie   z   inną 

osobą, którą zaraz wymienię, postanowił ukryć 

dowody,   które   uważam   za   istotne   dla   tej 

sprawy.

Świadek   przyszedł,   bo   otrzymał 

wezwanie   do   stawienia   się   przed   sądem,   ale 

jest nastawiony niechętnie. To znaczy, chętnie 

background image

mówi o pewnych aspektach sprawy, ale co do 

pozostałych   odmówił   zeznań   i   nie   mam 

pojęcia,   ile   może   o   nich   wiedzieć.   Mówi 

wyłącznie na wybrany przez siebie temat.

Dlatego uważam za konieczne, bym w 

pewnych   sprawach   mógł   traktować   pannę 

Griffin jako niechętnego świadka.

-

Może   byłoby   lepiej,   gdyby 

najpierw   przepytał   pan   świadka   na   temat,   o 

którym chętnie mówi - zasugerował sędzia - a 

potem próbował wydobyć z niego zeznania na 

pozostałe   tematy,   traktując   go   jako 

niechętnego   świadka,   zgodnie   z   zasadami 

przesłuchiwania takich świadków.

-

Dobrze, Wysoki Sądzie.

Hamilton   Burger   odwrócił   się   do 

świadka.

-

Pracuje   pani   u   oskarżonego 

przez kilka lat? 

-

Tak.

-

W jakim charakterze?

background image

-

Osobistej sekretarki.

-

Zna   pani   pana   Morrisona 

Bremsa, właściciela motelu Staylonger?

- Tak.

-  Czy rozmawiała z nim pani szóstego 

kwietnia tego roku?

- Tak.

- Kiedy?

-

Wczesnym wieczorem.

-

Co zostało wtedy powiedziane?

-

Wnoszę   sprzeciw.   Pytanie 

nieistotne,   niedopuszczalne   i   nie   mające 

związku ze sprawą - powiedział Mason.

-

Chwileczkę.   -   Powiedział 

Hamilton   Burger.   -   Wysoki   Sądzie,   chcemy 

wykazać,   że   w   czasie   tej   rozmowy   świadek 

działał   jako   przedstawiciel   oskarżonego   i   że 

udał   się   do   motelu   zgodnie   z   poleceniem 

wydanym przez oskarżonego.

-

To proszę to najpierw wykazać - 

zadecydował sędzia.

-

Ale, Wysoki Sądzie, tu właśnie 

natykamy się na kłopot. - wyjaśnił prokurator. 

- To jeden z tych  punktów, których  świadek 

nie chce wyjaśnić.

-

Czy   są   jakieś   punkty,   które 

świadek chce wyjaśnić? - spytał sędzia.

- Tak.

- Sąd prosił, aby w pierwszej kolejności 

tym   się   pan   zajął.   Jak   już   zdobędziemy 

wszystkie zeznania w sprawach, co do których 

świadek   chce   zeznawać,   a   wynikną   jeszcze 

inne sprawy, co do których świadek okaże się 

niechętny,   wówczas   może   pan   prosić   o 

pozwolenie   traktowania   go   jak   świadka 

background image

niechętnego.

- Dobrze, Wysoki Sądzie.

Hamilton Burger ponownie zwrócił się 

do świadka.

-

Czy   wieczorem   szóstego 

kwietnia,   po   tej   rozmowie,   wróciła   pani 

jeszcze raz do motelu Staylonger?

-

Właściwie   był   to   już   ranek 

siódmego.

-

Kto tam panią wysłał?

background image

-

Pan Perry Mason.

-

Chce   pani   powiedzieć,   że 

otrzymała   pani   takie   polecenie   od   pana 

Perry’ego Masona, zatrudnionego już wówczas 

przez Stewarta G. Bedforda, oskarżonego w tej 

sprawie?

- Tak.

-

Co   pan   Mason   kazał   pani 

zrobić?

-

Zdobyć   odciski   palców   z 

numeru dwunastego. Miałam wziąć zestaw do 

zdejmowania   odcisków   palców,   oprószyć 

wszystkie sprzęty, na których mogły zachować 

się odciski palców, zdjąć je, zatrzeć wszystkie 

ślady, jakie mogłyby się jeszcze zachować, a 

potem przywieźć zebrane odciski palców panu 

Masonowi.

-

Czy   potrafi   pani   zdejmować 

odciski palców? 

-

Tak.

-

Czy pani się tego uczyła? 

-

Tak.

- Gdzie?

-

 Ukończyłam   odpowiedni   kurs 

korespondencyjny.

-

Skąd   zdobyła   pani   niezbędne 

wyposażenie do zdejmowania odcisków?

-

Dostarczył mi go pan Mason.

-   I   co   pani   zrobiła,   jak   już   pani 

otrzymała sprzęt?

- Zgodnie z poleceniem, pojechałam do 

motelu   i   w   segmencie   dwunastym   zdjęłam 

odciski palców.

- I co było potem?

-

Zabrałam   wszystko   do   pana 

background image

Masona,   żeby   mógł   wyeliminować   moje 

odciski   palców   i,   dzięki   temu,   wyodrębnić 

odciski   osoby,   która   wtargnęła   do   dwunastki 

podczas mojej nieobecności.

-

Czy   wie   pani,   czy   zostało   to 

zrobione?

- Tak. Powiedział mi to pan Mason. On 

również   poinformował   mnie,   że   wszystkie 

zebrane   odciski   były   moje,   za   wyjątkiem 

czterech.

- Czy pani wie, na których kartach były 

te cztery?

background image

-  Tak.   Gdy   zebrałam   odciski, 

umieściłam   je   na   kartach,   które 

ponumerowałam.   Te   karty   z   istotnymi 

odciskami   nosiły   numery:   czternaście, 

szesnaście, dziewięć i dwanaście.

Numer   czternasty   i   szesnasty 

pochodziły ze szklanej gałki drzwi do szafy w 

motelu, numer dziewięć i dwanaście z lustra.

-

Czy wie pani, gdzie są teraz te 

cztery karty? 

-

Tak.

-

Gdzie? 

-

Ja je mam.

-

Jak je pani zdobyła?

-   Porwałam   je   wczoraj   z   biura 

Perry’ego   Masona   i   uciekłam   na   policję, 

ponieważ pan Mason próbował mi je odebrać.

-

Oddała je pani policji? 

-

Nie.

-

Dlaczego?

-

Ponieważ nie chciałam, żeby się 

z   nimi   stało   coś   złego.   Rozumie   pan,   już 

wczoraj wieczorem zorientowałam się, czyje to 

są odciski. Dlatego właśnie uciekłam.

-

Dlaczego   uważała   pani   za 

konieczne uciekać? - spytał Burger.

Sędzia Strouse wyczekująco spojrzał na 

Perry’ego   Masona.   Kiedy   prawnik   nie 

próbował   oponować   przeciw   pytaniu 

prokuratora, sędzia powiedział do świadka:

-

Proszę   chwilę   zaczekać   z 

odpowiedzią. Nie ma pan nic przeciwko temu 

pytaniu, panie Mason?

-

Nie   Wysoki   Sądzie   -   odparł 

adwokat.   -   Czuję,   że   jestem   tu   sądzony   i 

background image

dlatego chcę ukazać wszystkie fakty.

Sędzia zmarszczył brwi.

-  Nie   kwestionuję,   że   czuje   się   pan, 

panie Mason, jakby to pan był  pan sądzony. 

Odczucia to rzecz dyskusyjna. Bezdyskusyjny 

natomiast jest fakt, że teraz sądzony jest pański 

klient, a pana podstawowym obowiązkiem jest 

chronić jego interesy, bez względu na to, jaki 

ma to wpływ na pańskie prywatne sprawy.

background image

- Też tak to rozumiem, Wysoki Sądzie.

-  Pytanie   oskarżyciela   wydaje   się 

kontrowersyjne,   a   odpowiedzią   na   nie   może 

być tylko wniosek wyciągnięty przez świadka.

-  Nie   zgłaszam   sprzeciwu,   Wysoki 

Sądzie.

Sędzia   Strouse   zawahał   się   i 

powiedział:

-

Chciałbym zwrócić panu uwagę, 

panie   Mason,   że   Sąd   może   okazać   się 

pomocny,   jeśli   w   tej   sprawie   jest   konflikt 

interesów   pomiędzy   panem   i   klientem   i   nie 

protestuje   pan   przeciw   pytaniom,   które 

mogłyby przynieść szkodę klientowi.

-

Myślę,   Wysoki   Sądzie   -   rzekł 

Mason - że sytuacja może być odwrotna. Mam 

wrażenie,   że   odpowiedź   świadka   może   się 

okazać   niekorzystna   dla   mnie,   ale   bardzo 

korzystna   dla   oskarżonego.   Rozumiem,   że 

właśnie   dlatego   świadek   chętnie   zeznaje   w 

jednych sprawach, ale milczy co do innych. Po 

prostu   panna   Griffin   uważa,   że   powinna 

zeznawać przeciwko mnie, ale chce zachować 

lojalność wobec pracodawcy?

-

Dobrze   -   powiedział   sędzia.   - 

Jeśli nie chce pan wnieść protestu, pozwalam 

świadkowi odpowiedzieć na to pytanie.

-

Proszę odpowiedzieć na pytanie 

- rzekł Hamilton Burger. - Dlaczego uważała 

pani za konieczne uciekać?

-

Ponieważ   w   tym   czasie   już 

wiedziałam, czyje są te odciski.

-

Naprawdę? 

-

Tak.

-

Mówiła pani, że uczyła się pani 

background image

daktyloskopii? 

-

Tak.

- I była pani w stanie zinterpretować te 

odciski? 

- Tak.

-

Porównała   je   pani   z 

oryginałami?

-

Na tyle, żeby się zorientować.

Hamilton   odwrócił   się   do   stołu 

sędziowskiego i powiedział:

- Muszę przyznać, Wysoki Sądzie, że w 

niektórych sprawach poruszam się na oślep z 

powodu   niecodziennej   sytuacji,   jaka   się 

wytworzyła.   Świadek   przyrzekł   złożyć 

zeznanie   w   sądzie,   ale   nie   chciał   mi 

powiedzieć...

-

Nie   wnoszę   sprzeciwu   - 

przerwał sędzia. - Proszę powstrzymać się od 

czynienia   uwag   czy   komentowania   zeznań 

świadka   do   momentu   podsumowania   sprawy 

przed   sądem   przysięgłych.   Proszę   po   prostu 

trzymać   się   regulaminu:   pytanie,   odpowiedź, 

pytanie, odpowiedź i tak dalej.

-

Dobrze   -   przyrzekł   prokurator 

okręgowy.

Sędzia Strouse w zamyśleniu spojrzał w 

dół na Masona. W jego wzroku malowały się 

nękające go wątpliwości.

-

 Sama   pani   była   w   stanie 

zidentyfikować te odciski?

- pytał Hamilton Burger.

- Tak.

-

Zatem kto je zostawił?

-

Chwileczkę   -   przerwał   sędzia 

Strouse. - Najwyraźniej obrona nie ma zamiaru 

background image

wnieść sprzeciwu, mimo że pytanie zahacza o 

sprawy nie zawarte w materiale dowodowym i 

że wymaga opinii specjalisty. Panno Griffin?

-

Słucham, Wysoki Sądzie.

-   Mówi   pani,   że   uczyła   się   pani 

daktyloskopii?

-

Tak.   Uczyłam   się   Wysoki 

Sądzie.

-

Gdzie?

- Na kursie korespondencyjnym.

- Jak długo?

-  Zrobiłam   cały   kurs.   Otrzymałam 

świadectwo.   Nauczyłam   się   rozróżniać   cechy 

charakterystyczne   odcisków,   potrafię   je 

zdejmować,   interpretować,   porównywać   i 

klasyfikować.

-

Czy   obrona   nie   wnosi 

sprzeciwu?

-

Żadnego - powiedział Mason.

-

Czyje to były  odciski? - spytał 

Hamilton Burger.

-

Chwileczkę - przerwał Mason. - 

Wysoki   Sądzie,   uważam,   że   pytanie   jest 

niewłaściwe.

-

Zgadzam   się,   że   sprzeciw   jest 

jak najbardziej na miejscu - powiedział sędzia.

background image

-  Ale   -   ciągnął   adwokat   -   nie 

sprzeciwiam   się   temu   pytaniu   ze   względów, 

które   prawdopodobnie   Wysoki   Sąd   ma   na 

myśli. Sądzę, że świadek, mimo iż uważa się 

za   specjalistę   w   dziedzinie   daktyloskopii, 

jednak   jest   specjalistą   w   ograniczonym 

zakresie.   Można   by   powiedzieć   specjalistą-

amatorem. Dlatego wydaje mi się, że pytanie 

nie powinno brzmieć, czyje to były odciski, ale 

ile,   w   opinii   świadka   (na   ile   może   być   ona 

miarodajna),   istnieje   punktów   podobieństwa 

pomiędzy tymi odciskami a wzorem.

-  Podtrzymuję   sprzeciw   -   oświadczył 

sędzia Strouse.

Na   twarzy   Hamiltona   Burgera   odbiła 

się złość.

- Ile w pani opinii, o ile może być ona 

miarodajna,   jest   punktów   podobieństwa 

pomiędzy   odciskami   zebranymi   w   motelu   i 

odciskami   tej   osoby,   z   którymi   robiła   pani 

porównanie?

Elsa   Griffin   podniosła   głowę   i 

zmierzyła wyzywającym spojrzeniem najpierw 

oskarżonego,   a   potem   Masona.   Następnie 

odwróciła się do przysięgłych i z pewnością w 

głosie powiedziała:

-  Moim zdaniem, o ile może być ono 

miarodajne,   istnieje   tyle   punktów 

podobieństwa,   że   mogę   stwierdzić,   że   są   to 

odciski   palców   pani   Stewartowej   Bedford, 

żony oskarżonego.

Hamilton   Burger   szeroko   się 

uśmiechnął.

-  Czy   ma   pani   przy   sobie   karty   z 

odciskami?

background image

- Mam.

-

 W   jaki   sposób   je   pani 

zidentyfikowała?

-  Karty   są   ponumerowane.   Mają 

kolejno   numery   czternaście,   szesnaście, 

dziewięć   i   dwanaście.   Na   odwrocie   kart 

podpisałam się, tak żeby nie było możliwości 

podmiany   czy   pomyłki.   Posłuchałam   w   tym 

względzie   sugestii   pana   prokuratora 

okręgowego.   Chciał,   żebym   powierzyła   te 

karty jego pieczy. Kiedy odmówiłam, poprosił, 

żebym   na   każdej   napisała   swoje   nazwisko, 

żeby   nie   było   możliwości   popełnienia 

oszustwa.

Hamilton Burger promieniał.

- Czy coś potem zrobiłem, a jeśli tak, to 

co?

background image

-

Potem   pan   złożył   swój   podpis 

pod moim i napisał datę.

-

Proszę o włączenie tych kart do 

materiału   dowodowego   jako   dowodów 

rzeczowych   oskarżenia   i   opatrzenie   ich 

odpowiednimi numerami.

-

Chwileczkę   -  wtrącił   Mason.   - 

Sądzę,   że   w   tym   miejscu   mam   prawo   do 

przesłuchania świadka na zasadzie voirdire co 

do autentyczności tych dowodów.

-

Proszę   bardzo   -   zgodził   się 

Hamilton Burger. - Może pan w ogóle przejąć 

przesłuchanie,   bo   właśnie   od   tego   miejsca 

świadek nie chciał zeznawać.

-

Głos ma  obrona - rzekł  sędzia 

Strouse.

-

Pani   opiera   swój   sąd   na 

podstawie  identyfikacji, którą przeprowadziła 

pani wczoraj wieczorem?

- Tak.

-

W moim biurze? 

-

Tak.

-

Czy w tym czasie nie była pani 

dosyć podniecona?

- No cóż... dobrze, przyznam, że byłam 

trochę podekscytowana, ale nie na tyle, aby nie 

móc przeprowadzić identyfikacji.

-  Zbadała   pani   wszystkie   cztery 

odciski? 

- Tak.

-   I   wszystkie   cztery   były   odciskami 

palców pani Bedford?

- Owszem.

Bedford pociągnął Masona za rękaw i 

szepnął:

background image

- Niech nie pozwoli jej pan...

-

Spokojnie   -   uciszył   klienta, 

odsuwając   jego   rękę   na   bok.   Podszedł   do 

miejsca dla świadków i powiedział:

-

Jak rozumiem, ma pani wprawę 

w klasyfikacji odcisków?

- Tak.

-

Wie pani, jak to się robi?

-

Bardzo dobrze wiem.

-

Dam   pani   lupę   i   razem 

przyjrzymy się tym odciskom.

background image

Mason wyjął silną lupę - Mogę dostać 

parę   kart   włączonych   do   materiału 

dowodowego? - spytał sekretarza. - Nie chcę 

odcisków   oskarżonego,   które   zostały 

znalezione w samochodzie i w motelu, ale te, 

które   są   odciskami   nie   zidentyfikowanej 

osoby, zebranymi z samochodu i motelu.

-

Proszę bardzo - rzekł sekretarz, 

przeszukując   materiał   dowodowy.   Wręczył 

Masonowi kilka kart.

-

Teraz chcę zwrócić pani uwagę 

na dowód rzeczowy numer dwadzieścia osiem. 

Proszę,   żeby   mu   się   pani   przyjrzała   i 

sprawdziła, czy ten odcisk pasuje do któregoś 

z   odcisków   na   karcie   numer   czternaście, 

szesnaście, dziewięć lub dwanaście, które pani 

ze sobą przyniosła.

Panna   Griffin   z   uwagą   przyjrzała   się 

odciskowi pod lupą i potrząsnęła głową - Nie - 

rzekła i dodała: - To niemożliwe. Te odciski 

tutaj zostawiła pani Bedford, a tamte pochodzą 

od osoby nie zidentyfikowanej.

-

Ale,   o   ile   pani   wie,   ta   nie 

zidentyfikowana   osoba   mogłaby   okazać   się 

panią Bedford? - spytał Mason.

- Nie, to była blondynka. Widziałam ją.

-

Ale nie wie pani, czy te odciski 

zostawiła blondynka.

-

Nie, tego nie wiem.

-

To proszę dokładnie zbadać ten 

odcisk.

Mason podał odcisk Elsie Griffin, która 

pobieżnie   przyjrzała   mu   się   pod 

powiększeniem i oddała Masonowi.

- Teraz - rzekł adwokat - zwracam pani 

background image

uwagę na dowód rzeczowy numer trzydzieści 

cztery. Proszę porównać z nim.

Znowu świadek niedbale przyjrzał się 

odciskowi pod lupą i powiedział:

-

Nie. Nie pasują.

-

Żaden? - upewnił się Mason.

- Żaden! Mówię panu, że to są odciski 

pani Bedford, o czym pan wie równie dobrze 

jak ja.

background image

Mason   wydawał   się   nieco 

zdezorientowany.   Przyjrzał   się   dowodom 

rzeczowym   a   potem   odciskom   na   kartach, 

które trzymała w ręku Elsa.

- Może powie mi pani - zasugerował - 

jak   interpretuje   pani   odciski.   Weźmy   na 

przykład ten, na karcie numer szesnaście. Jak 

pamiętam, jest to jeden z tych ze szklanej gałki 

drzwi?

- Tak.

-

Jaka   cechę   charakterystyczna 

rzuca się pani w oczy?

-

Ostry łuk.

-

Rozumiem. Ostry łuk - mruknął 

Mason z namysłem.

- Czy mogłaby pani pokazać, gdzie jest 

ten ostry łuk? Ach, tak. Ten odcisk, który jest 

dowodem   rzeczowym   numer   trzydzieści 

siedem, również ma ostry łuk, nieprawdaż?

Elsa Griffin rzuciła okiem i rzekła:

-

Owszem.

-

Teraz porównajmy go z tym na 

karcie z numerem szesnastym, który, jak pani 

mówi, pochodzi z gałki do drzwi. Policzmy, ile 

linii   przecina   pętlę   przed   pierwszym 

rozwidleniem.   Raz,   dwa,   trzy,   cztery,   pięć, 

sześć,   siedem,   osiem   linii,   a   potem 

rozwidlenie.

-

Zgadza się.

-

Teraz weźmy dowód rzeczowy 

numer   trzydzieści   siedem   i   policzmy...   ależ 

tak, zgadza się, również tyle samo linii przed 

tym   charakterystycznym   rozwidleniem, 

nieprawdaż?

- Proszę pokazać - zażądał świadek.

background image

Kobieta zbadała odcisk pod łupą.

-

Zgadza się - powiedziała. - To 

jest   jeden   punkt   podobieństwa.   Musi   być   co 

najmniej kilka, żeby uznać je za identyczne.

-

Rozumiem.   Jeden   punkt 

podobieństwa może być przypadkowy.

-

Niech   pan   się   nie   łudzi   - 

powiedziała lodowato Elsa.

- To jest przypadek.

background image

- Dobrze, dobrze, spójrzmy jeszcze raz 

na pani numer szesnasty, ten z gałki do drzwi, i 

poszukajmy   innego   charakterystycznego 

znaku.

- Proszę, jest tutaj - wskazała Elsa. - Na 

dziesiątej linii.

-   Na   dziesiątej...   proszę   pokazać. 

Rzeczywiście.   To   teraz   porównajmy   z 

dowodem numer trzydzieści siedem.

-

Nie ma co patrzeć - powiedziała 

panna Griffin. - Nic takiego nie będzie.

-

Pst, pst, niech pani nie wyciąga 

pochopnych wniosków - ostrzegł ją Mason. - 

Występuje pani w charakterze  eksperta, więc 

proszę popatrzeć. Proszę policzyć linie i...

Świadka zatchnęło.

-

Czyżby   znalazła   pani   drugi 

punkt   podobieństwa???   -   spytał   Mason, 

pozornie równie zdziwiony jak świadek.

-

Chyba...   chyba   tak   -   przyznała 

słabym   głosem   Elsa.   -   Najwyraźniej   ktoś 

podmienił ten odcisk.

-

Chwileczkę!   -   wykrzyknął 

Hamilton Burger. - Wysoki Sądzie, to poważna 

sprawa!

-

Kto   miał   popełnić   oszustwo?   - 

spytał Mason. - Odciski palców, co do których 

panna   Griffin   składała   zeznania,   były   w   jej 

posiadaniu.   Zeznała,   że   miała   je   w   swoim 

posiadaniu   przez   całą   noc.   Nie   chciała 

wypuścić   ich   z   rąk,   bo   bała   się,   żeby   nie 

zostały   zafałszowane.   Podpisała   się   na 

odwrocie   każdej   karty.   Prokurator   okręgowy 

podpisał się na odwrocie każdej karty i napisał 

datę.   Na   kartach   są   ich   podpisy.   Pozostałe 

background image

odciski   palców   są   dowodami   rzeczowymi 

włączonymi  do materiału  dowodowego przez 

oskarżenie.   Dopiero   co   wziąłem   je   od 

sekretarza.   Mająnadany   przez   niego   numer 

ewidencyjny.

-

Mimo wszystko ktoś się do nich 

dobrał!   -   zagrzmiał   Hamilton   Burger.   - 

Świadek wie o tym i ja też!

-

Panie   Burger,   niech   pan   nie 

rzuca oskarżeń, jeśli nie jest pan w stanie ich 

dowieść - upomniał prokuratora sędzia Strouse. 

-   W   tym   wypadku   najwyraźniej   nie   było 

możliwości   dokonania   substytucji.   Panno 

Griffin...

background image

-

Słucham, Wysoki Sądzie?

-

Proszę spojrzeć na kartę numer 

szesnaście. - Tak, Wysoki Sądzie.

-

To tę kartę miała pani wczoraj 

wieczorem?

-

Chyba... och, chyba tak.

-

Zabrała   ją   pani   z   biura 

Perry’ego Masona? 

-

Tak.

-   I   wówczas   właśnie   porównała   pani 

znajdujący się na niej odcisk palca z odciskiem 

palca pani Bedford?

- Tak, Wysoki Sądzie.

-  Miała   pani   wówczas   tę   kartę   w 

rękach?

- Tak, Wysoki Sądzie.

-

A co pani zrobiła z nią zaraz po 

upewnieniu się, że zawiera odcisk palca pani 

Bedford? Pytam o tę jedną kartę. Co pani z nią 

zrobiła?

-

Włożyłam ją za bluzkę.

-

A potem?

-

Potem   udałam   się   pod   eskortą 

sierżanta Holcomba do biura pana Hamiltona 

Burgera. Pan Burger chciał, żebym  zostawiła 

karty pod jego opieką ale odmówiłam. Idąc za 

jego   sugestią   złożyłam   na   każdej   karcie   mój 

podpis, a potem on się podpisał i napisał datę, 

żeby   wykluczyć   możliwość   dokonania 

podmiany   przeze   mnie   albo   przez   kogoś 

innego.

-

Czy   ten   podpis   i   data   na 

odwrocie karty to pana pismo?

- Wydaje się, że tak, ale... nie jestem 

pewien   -   rzekł   prokurator   okręgowy.   -   Czy 

background image

mogę   przez   chwilę   przyjrzeć   się   tym 

odciskom?

-

Nie   musi   się   pan   spieszyć   - 

powiedział sędzia Strouse.

-

Wysoki Sądzie - odezwał się po 

chwili Hamilton Burger. - Wydaje mi się, że w 

tej   kwestii   należałoby   przeprowadzić 

dochodzenie. W sprawach, w których obrońcą 

jest pan Perry Mason, taki rozwój wypadków 

nie jest niczym odosobnionym.

background image

-   Składam   protest   -   powiedział 

adwokat.   -   Próbuję   tylko   przesłuchać   tego 

eksperta... a właściwie tak zwanego eksperta.

Elsa   Griffm   podniosła   wzrok   znad 

odcisków palców i obrzuciła go spojrzeniem 

pełnym nienawiści.

-  Proszę,   żeby   oskarżyciel   i   obrońca 

wrócili na swoje miejsca. Świadkowi udzielam 

tyle   czasu,   ile   będzie   potrzebował   do 

przeprowadzenia identyfikacji.

Burger   niechętnie   wrócił   do   swojego 

stołu i usiadł na krześle.

Mason   również   wrócił,   usiadł   na 

krześle i beztrosko zaplótł ręce za głową.

Stewart   Bedford   próbował   mu   coś 

szeptem   powiedzieć,   ale   adwokat   uciszył   go 

mchem ręki.

Świadek porównywał odciski, najpierw 

badał   jeden,   potem   drugi,   liczył   linie.   W 

panującej   na   sali   ciszy   czuło   się   rosnące 

napięcie.

Nagle   Elsa   Griffin   rzuciła   lupą   w 

Masona. Lupa odbiła się od stołu i uderzyła 

prawnika   w   klatkę   piersiową.   Elsa   Griffin 

wypuściła   z   rąk   wszystkie   karty,   zasłoniła 

dłońmi twarz i zaczęła histerycznie płakać.

Mason wstał.

-  Chwileczkę - powstrzymał go sędzia 

Strouse.   -   Niech   obydwie   strony   zostaną   na 

swoich   miejscach.   Sąd   chce   przesłuchać 

świadka.   Panno   Griffin,   niech   pani   się 

opanuje. Chcę zadać pani kilka pytań.

Sekretarka   Bedforda   odjęła   ręce   od 

twarzy   i   spojrzała   załzawionymi   oczyma   na 

sędziego.

background image

-

O co chodzi? - spytała.

-

Czy   teraz   pani   przyznaje,   że 

odcisk   na   pani   karcie   numer   szesnaście   jest 

identyczny   z   odciskiem   włączonym   do 

materiału   dowodowego   pod   numerem 

trzydzieści siedem?

- Tak jest, Wysoki Sądzie, ale nie był. 

Wczoraj wieczór był to odcisk pani Bedford. 

Ktoś tu wszystko wymieszał... Och, teraz już 

nie wiem, co robię i co mówię.

background image

-Nie   ma   powodu   wpadać   w   histerię, 

panno Griffin. Jest  pani pewna, że ten odcisk 

numer   szesnaście   jest   tym   samym,   który 

zebrała pani z motelu?

Kiwnęła głową.

-

Musi   być   tym   samym.   Wiem, 

że zostawiła go pani Bedford.

-

Nie

 

ma

 

najmniejszej 

wątpliwości   co   do   autentyczności   dowodu 

rzeczowego   włączonego   do   materiału 

dowodowego   -   rzekł   sędzia.   -   Zgodnie   ze 

świadectwem

 

świadka

 

oskarżenia, 

najwyraźniej kobieta, która szóstego kwietnia 

była   w   numerze   szesnastym   w   motelu,   tego 

samego   dnia   weszła   również   do   numeru 

dwunastego i była kierowcą wynajętego auta.

Elsa Griffin potrząsnęła głową.

-

Nie jest tak, Wysoki Sądzie. To 

po   prostu   niemożliwe.   -   Znowu   zalała   się 

łzami.

-

Czy   mogę   wysunąć   pewną 

propozycję? - spytał Hamilton Burger.

-

Jaką?   -   zapytał   lodowatym 

głosem sędzia Strouse.

-

Świadek   jest   wytrącony   z 

równowagi.   Proponuję,   żeby   go   odwołać,   i 

żeby karty z numerami czternaście, szesnaście, 

dziewięć i dwanaście zostały przez sekretarza 

oznaczone,   a   następnie   oddane   policyjnemu 

specjaliście  od daktyloskopii,  który jest tutaj 

na   sali   i   który   może   szybko   je   zbadać   i 

przekazać   wyniki.   Jednocześnie   chciałbym 

oświadczyć, że jestem całkowicie przekonany 

o   uczciwości   i   prawości   tego   świadka. 

Osobiście   nie   mam   wątpliwości,   że   musiała 

background image

zostać dokonana substytucja. Uważam, że ktoś 

pragnie  oszukać  Sąd  i w  celu  udowodnienia 

tego chciałbym wezwać na świadka Morrisona 

Bremsa, właściciela motelu.

Sędzia   Strouse   w   zamyśleniu   gładził 

się po brodzie. W końcu oświadczył:

-   Sąd   pominie   milczeniem   uwagi 

oskarżenia   na   temat   oszustwa.   Zarządzam 

odwołanie   świadka.   Proszę   o   oznakowanie 

kart   i   oddanie   ich   do   badania   specjaliście, 

który po-

background image

przednio   składał   zeznania.   W 

międzyczasie   zostanie   przesłuchany   świadek 

Brems. Proszę tymczasem opuścić miejsce dla 

świadków, panno Griffin, i się uspokoić.

Woźny odprowadził szlochającą Elsę.

Na   salę   wprowadzono   Morrisona 

Bremsa.

-  Chciałbym   teraz   udowodnić   swoją 

rację w inny sposób

-  powiedział Hamilton Burger. - Panie 

Brems,   został   pan   już   zaprzysiężony.   Mówił 

pan, że rozmawiał pan z intruzką, która wyszła 

z dwunastki?

- Tak.

- Widział pan, jak wychodziła?

Tak

.

- Chcę prosić panią Bedford, która jest 

na sali, aby wstała i zdjęła te wielkie ciemne 

okulary, które skutecznie ukrywają jej twarz. 

Proszę, aby podeszła do świadka.

-  Niech   pan   protestuje!   -   szepnął 

gwałtownie Bedford.

-  Niech   go   pan   powstrzyma!   Nie 

pozwólmy mu...

- Spokojnie - ostrzegł go Mason. - Jeśli 

teraz   zaprotestuję,   nastawimy   do   siebie 

nieprzychylnie ławę przysięgłych.

-

Pani   Bedford,   proszę   wstać   - 

polecił sędzia Strouse. Pani Bedford podniosła 

się z miejsca.

-

Czy zechce pani zdjąć okulary?

-

To nie jest prawidłowy sposób 

przeprowadzania   identyfikacji   -   zaoponował 

Mason. - Powinno ustawić się kilka kobiet w 

rzędzie,   Wysoki  Sądzie.   Mimo   wszystko   nie 

background image

wnoszę sprzeciwu.

-

Proszę   podejść   tutaj,   do 

barierki,   pani   Bedford   -   zażądał   sędzia   -   i 

odwrócić się twarzą do świadka.

-

To   ta!   to   ona!   -   zawołał   z 

podnieceniem Morrison Brems.

Anna   Roann   Bedford   zatrzymała   się 

gwałtownie i odwróciła przodem do świadka.

-  To   kłamstwo   -   powiedziała   z 

nienawiścią w głosie.

background image

Sędzia Strouse uderzył młotkiem.

-  Proszę   nic   nie   mówić,   chyba   że   w 

odpowiedzi   na   pytanie   oskarżyciela   lub 

obrońcy - upomniał ją. - Pani Bedford, proszę 

wrócić na miejsce i nie czynić żadnych uwag. 

Panie Burger, proszę pytać świadka.

Uśmiechnięty   Hamilton   Burger 

odwrócił się do Perry’ego Masona i ukłonił się 

z przesadną grzecznością.

-

Teraz, panie Mason, może pan 

przesłuchiwać świadka, ile pan chce.

-

Jeden

 

moment,

 

panie 

prokuratorze - zawołał sędzia. - ostatnia uwaga 

była nie na miejscu.

-

Przepraszam,   Wysoki   Sądzie   - 

powiedział   Hamilton   Burger   z   triumfującą 

miną. - Myślę, że wkrótce uda mi się wyjaśnić 

Sądowi,   co   stało   się   z   materiałem 

dowodowym, ale z chęcią posłucham, jak pan 

Mason   przesłuchuje   tego   świadka.   Chcę 

zobaczyć, co zrobi z jego zeznaniami. Jeszcze 

raz przepraszam.

-

Proszę

 

przystąpić

 

do 

przesłuchania   -  polecił   Perry’emu   Masonowi 

sędzia.

Adwokat wstał i podszedł do barierki.

-  Czy   był   pan   kiedykolwiek   karany 

sądownie, panie Brems?

Świadek zachwiał się, jakby dostał w 

szczękę. Hamilton Burger zerwał się na równe 

nogi i krzyknął:

-

Wysoki   Sądzie,   obrona   nie 

może  uciekać się do takich chwytów! To ze 

wszech   miar   niewłaściwe,   chyba   że   ma 

podstawy sądzić... - zawahał się.

background image

-

Jest dozwolone zakwestionować 

prawdomówność   świadka   poprzez   ukazanie, 

że popełnił zbrodnię - wtrącił szybko Mason.

-

Oczywiście, że tak, oczywiście 

-   wrzeszczał   Hamilton   Burger.   -   Ale   nie 

można zadawać takich pytań, jeśli nie ma się 

najmniejszych   podstaw   do   poparcia   swojego 

oskarżenia. To nieprawidłowość! To...

background image

-

Może   pozwoli   pan,   żeby 

świadek   odpowiedział   na   pytanie   -   przerwał 

mu adwokat - a wtedy..

-

To

 

niewłaściwe!

 

To 

postępowanie   niezgodne   z   etyką   prawnika! 

To...

-

Oddalam

 

sprzeciw

 

zdecydował  sędzia  Strouse. - Niech  świadek 

odpowie na pytanie.

-

Proszę   pamiętać   -   ostrzegł 

Mason - że zeznaje pan pod przysięgą. Pytam 

pana,   czy   był   pan   kiedyś   karany   za 

przestępstwo.

Wydawało się, że świadek, poprzednio 

tak   pewny   siebie,   nagle   zmalał.   Zaczął   się 

niespokojnie   kręcić.   Cisza   w   sali   stała   się 

przygniatająca.

-

Był pan karany? - nie dawał za 

wygraną Mason.

-

Tak - przyznał Brems.

-

Ile razy? - Trzy.

-   Czy   używał   pan   kiedykolwiek 

pseudonimu Harry Elston?

Świadek znowu się zawahał.

-

Zeznaje   pan   pod   przysięgą   - 

przypomniał mu Mason. - Uprzedzam pana, że 

grafolog i tak przyjrzy się pana pismu, więc 

proszę uważać na to, co pan mówi.

-

Odmawiam   odpowiedzi   - 

powiedział   świadek,   z   trudem   starając   się 

opanować - ze względu na to, że odpowiedź na 

to   pytanie   rzuca   na   mnie   podejrzenie   o 

przestępstwo.

-

Czy   szóstego   kwietnia   tego 

roku   przyszedł   pan   do   mieszkania   swojej 

background image

wspólniczki Grace Compton, która przebywała 

w   segmencie   szesnastym   w   motelu   pod 

nazwiskiem pani S. G. Wilfred, i pobił ją pan, 

ponieważ   ze   mną   rozmawiała?   Jeszcze 

chwileczkę, panie Brems. Zanim pan odpowie 

na pytanie, musi pan wiedzieć, że wynająłem 

detektywa, który obserwował dom, w którym 

mieszkała panna Compton, i zwracał uwagę na 

ludzi   wchodzących   i   wychodzących   z   jej 

mieszkania   i   że   w   obecnej   chwili   jestem   w 

kontakcie z Grace Compton, przebywającą w 

Acapulco.   Teraz   proszę   odpowiedzieć   na 

pytanie.

-  Odmawiam odpowiedzi - powiedział 

świadek, z trudem starając się opanować - ze 

względu   na   to,   że   odpowiedź   na   to   pytanie 

rzuca na mnie podejrzenie o przestępstwo.

Mason,   świadom   poruszenia   wśród 

przysięgłych,   którzy   wpatrywali   się   w  niego 

wybałuszonymi   oczyma   i   z   trudem   mogli 

usiedzieć na miejscu, zwrócił się do sędziego 

Strouse’a:

-  Teraz,   Wysoki   Sądzie,   proszę   o 

zarządzenie   przerwy,   dopóki   nie   będziemy 

mieli wyników badań daktyloskopijnych, aby 

policja   miała   podstawę   do   przeprowadzenia 

ponownego śledztwa.

Mason usiadł.

-  Ze względu na rozwój wypadków - 

powiedział   sędzia   Strouse   -   Sąd   ogłasza 

przerwę do godziny czternastej.

background image

ROZDZIAŁ

 

DWUDZIESTY 

PIERWSZY

Stewart   Bedford,   Della   Street,   Paul 

Drakę   i   Peny   Mason   siedzieli   w   biurze 

Masona.

Bedford przetarł oczy palcami.

-

Ci   cholerni   fotografowie!   - 

jęknął.   -   Kompletnie   oślepili   mnie   lampami 

błyskowymi.

-

Za jakąś godzinę przejdzie panu 

- pocieszył go adwokat. - Ale lepiei, żeby Paul 

Drakę odwiózł pana do domu.

-

Nie   musi.   Zaraz   przyjdzie   tu 

moja żona. Panie Mason, niech pan wreszcie 

powie, skąd pan wiedział, co się zdarzyło?

- Miałem kilka wskazówek. Tę historię 

o swoim wypadku samochodowym  wymyślił 

pan   na   poczekaniu.   Szantażyści   nie   mogli 

przewidzieć,   że   pan   tak   postąpi.   Wiedzieli 

natomiast, że pan był w motelu Stayionger z 

powodu szantażu, i że szantaż dotyczył sprawy 

związanej   z   pana   żoną.   Aby   policja   miała 

doskonale   zamkniętą   sprawę,   postanowili 

jeszcze wmieszać w nią pańską żonę. Dlatego 

Morrison   Brems,   pozornie   szacowny 

właściciel   motelu,   zeznał,   że   widział 

nieznajomą   kobietę   wyłaniającą   się   z 

segmentu numer dwanaście.

Kiedy wyszedł pan z Grace Compton 

na   lunch,   Brems   zdał   sobie   sprawę,   że 

wystarczy wsypać do whisky środek nasenny, 

następnie zabić Denhama pana rewolwerem i 

wyjąć wszystko ze skrytki, którą wynajmował 

background image

wspólnie   z   Denhamem,   aby   został   pan 

posądzony   o   zbrodnię.   Motywem   miało   być 

pragnienie   uwolnienia   siebie   i   żony   od 

szantażysty.

Z tego właśnie powodu Brems  chciał 

rzucić podejrzenie na pańską żonę. Wcale nie 

dał się nabrać Elsie Griffin, kiedy wpisała do 

księgi fałszywe nazwisko i przestawiła cyfry w 

numerze   rejestracyjnym   samochodu.   Dlatego 

Brems   wymyślił   tajemniczą   kobietę,   którą 

podobno   widział   wychodzącą   z   dwunastki. 

Podał   doskonały   i   szczegółowy   rysopis 

pańskiej żony, tak że niemal każdy, kto ją znał, 

bez trudu by ją rozpoznał.

- Ale, panie Mason, to ja wybrałem ten 

motel!

Adwokat uśmiechnął się.

-  Tak   się   panu   wydawało.   Kiedy 

zwróci pan uwagę na okoliczności, wtedy zda 

pan   sobie   sprawę,   że   wyglądało   to   tak:   w 

pewnym momencie blondynka powiedziała, że 

nikt   was   nie   śledzi   i   że   może   pan   wybrać 

motel. Pierwszy, koło którego przejeżdżaliście, 

był nędzny, drugiej kategorii. Pan by się tam 

nie zatrzymał i szantażyści o tym wiedzieli.

Następny   to   był   Staylonger   i   właśnie 

ten pan wybrał. Gdyby pan chciał go minąć, 

zapewne   blondynka   i   tak   by   skierowała   na 

niego  pana uwagę.  Wybrał  pan  motel  w ten 

sam sposób, w jaki pierwszy lepszy człowiek z 

widowni wybiera kartę z pliku, który podaje 

mu magik.

-

A co z tymi odciskami palców? 

Dlaczego Elsa tak się pomyliła?

-

Elsa   pierwsza   nabrała   się   na 

background image

historyjkę   Bremsa   -   wyjaśnił   Mason.   -   Jak 

tylko   poznała   rysopis   tej   kobiety,   poczuła 

absolutną   pewność,   że   w   motelu   była   pana 

żona i w związku z tym to ona musiała zabić 

Binneya   Denhama.   Postanowiła   nic   nie 

mówić, chyba że zagrożone byłoby pana życie.

Wysłałem ją do segmentu dwunastego, 

aby zdobyła  odciski  palców.  W  motelu   Elsa 

spędziła kilka godzin. Miała mnóstwo czasu, 

nie   tylko   żeby   zebrać   odciski,   ale   też   żeby 

porównać   je   z   własnymi.   Ku   jej   irytacji 

okazało   się,   że   nie   znalazła   ani   jednego 

cudzego odcisku. A przecież była pewna, że w 

tym pokoju przebywała pańska żona. Zrobiła 

jedyną   logiczną   rzecz,   jaką   w   tych 

okolicznościach mogła zrobić. Musi pan wziąć 

pod uwagę, że Elsa jest absolutnie lojalna w 

stosunku   do   pana,   ale   nie   czuła   się 

zobowiązana do lojalności wobec pana żony, 

której nie lubi. Pomimo pańskiego polecenia, 

nie wyrzuciła tych odcisków, które zebraliście 

z   tacy,   więc   z   motelu   pojechała   do   domu, 

wyciągnęła   je,   ponumerowała   tak,   żeby 

pasowały   do   pozostałych,   i   przywiozła 

wszystko do mnie.

Wiedziała   z   całkowitą   pewnością,   że 

po   wyeliminowaniu   jej   odcisków   zostaną 

cztery odciski pana żony. Nie miała zamiaru 

nic z tym robić, chyba żeby sytuacja stała się 

dramatyczna.   Chciała   posłużyć   się   tymi 

odciskami, żeby ochronić pana od śmierci.

Przyznam,   że   był   czas   kiedy   sam 

bardzo się tym  martwiłem.  Elsa, oczywiście, 

myślała, że pana żona była w rękawiczkach i 

dlatego   nie   zostawiła   odcisków.   Ja   też 

background image

uważałem,   że   pana   żona   była   w   motelu, 

dopóki nie zmieniłem zdania.

- I co pan wtedy zrobił?

-  Miałem odciski z mieszkania  Grace 

Compton. Cztery najlepsze włożyłem do sejfu, 

a na kartach umieściłem te same numery, które 

były na kartach przyniesionych przez Elsę.

Paul Drakę potrząsnął głową.

            - Tu przesadziłeś, Peny. Możesz za to 

odpowiadać.

            - Odpowiadać za co? - spytał Peny.

            - Substytucję dowodów.

            - Nic takiego nie zrobiłem.

            - To zabronione przez prawo.

            - Oczywiście - zgodził się Perry. - Tyle 

że   ja   nie   dokonałem   żadnej   substytucji. 

Powiedziałem,   żeby   Della   podała   mi   karty 

numer   czternaście,   szesnaście,   dwanaście   i 

dziewięć z sejfu. I ona to zrobiła. Oczywiście, 

nic  na  to  nie  poradzę,  że  były  dwa  zestawy 

kart z tymi numerami i że Della podała mi zły 

zestaw.   To   nie   była   substytucja.   Naturalnie, 

gdyby Elsa zapytała mnie, czy to są te odciski, 

które   mi   dała,   musiałbym   przyznać,   że   nie, 

albo byłbym winien oszustwa popełnionego na 

świadku i ukrywania  dowodów. Ale ona nie 

zadała   mi   tego   pytania.   I   nawet   wcale   nie 

porównywała odcisków.

background image

Ponieważ wiedziała, że to były odciski 

pani Bedford, to tylko udała, że je porównuje, 

a   potem   porwała   je   i   czmychnęła   za   drzwi, 

gdzie   -   zgodnie   z   umową   -   czekał   sierżant 

Holcomb.   W   tych   okolicznościach   nie 

musiałem   mu   dobrowolnie   udzielać   żadnych 

informacji.

-

Ale   skąd   pan   to   wszystko 

wiedział?

-

Sprawa

 

była

 

prosta. 

Wiedziałem,   że   pana   żona   nie   zostawiła 

żadnych odcisków w motelu, ponieważ jej tam 

nie   było.   A   skoro   rysopis   podany   przez 

Morrisona Bremsa był tak bardzo dokładny i 

w każdym szczególe odpowiadał pana żonie, 

zorientowałem   się,   że   Brems   musi   kłamać. 

Wszyscy   wiedzieliśmy,   że   Binney   Denham 

miał wspólnika. To znaczy wydawało się nam, 

że ma. Kiedy Grace Compton została pobita za 

to,   że   ze   mną   rozmawiała,   miałem   już 

pewność,   że   wspólnik   istnieje.   Kto   zatem 

mógł nim być?

Najbardziej   logiczną   osobą   byłby 

Morrison  Brems.   Binney  Denham  na  pewno 

wolałby zabawiać się szantażem w znajomym 

motelu,   gdzie   by   miał   jakiś   układ   z 

właścicielem.   Na   pewno   okaże   się,   że   ten 

motel był jednym  z ich największych  źródeł 

dochodu.   Prowadził   go   Morrison   Brems. 

Kiedy   goście   zachowywali   się   trochę 

podejrzanie,   Brems   zaglądał   do   ich   bagażu, 

sprawdzał   numer   rejestracyjny   samochodu   i 

dowiadywał   się,   kim   są.   Następnie 

przekazywał   informacje   Denhamowi.   Stąd 

właśnie   pochodził   główny   materiał   do 

background image

szantażu.

Popełnili błąd, starając się przedobrzyć 

sprawę.   Tak   się   starali,   aby   wmieszać   w   to 

pana   żonę,   że   opisali   ją   jako   osobę,   która 

odwiedziła   motel.   Policja   nie   zauważyła,   że 

rysopis odpowiada pana żonie, ale Brems już 

by   się   postarał   ich   oświecić.   Elsa   Griffin 

natomiast   natychmiast   skojarzyła   jedno   z 

drugim   i   dlatego   naciskała   pana,   żeby   pan 

domagał   się   ode   mnie   znalezienia   kobiety   z 

motelu.   Kiedy   według   niej   nie   dość   się 

starałem,   postanowiła   wykręcić   ten   numer   z 

odciskami.

Ponieważ   wiedziała,   że   odciski 

pochodzą z tacy,  a nie z motelu, więc tylko 

udawała, że porównuje je z odciskami z karty 

ewidencyjnej.   Była   tak   pewna   swego,   że 

nawet nie szukała cech charakterystycznych.

- Ale skąd pan wiedział, że to wszystko 

lipa? - spytał Bedford. - Skąd pan wiedział, że 

moja żona nie była w motelu?

Mason spojrzał mu w oczy.

-  Zapytałem ją o to, a ona zapewniła 

mnie, że nie była. 

-   I   oparł   pan   całą   obronę   i   swoją 

reputację na jej słowie?

Mason,   nie   spuszczając   wzroku   z 

Bedforda, odrzekł:

-

W tym interesie, panie Bedford, 

trzeba umieć ocenić ludzi albo się wypada.

-

Nadal   nie   pojmuję,   jak   pan 

wpadł na to, że Brems był kiedyś karany.

Mason uśmiechnął się.

-

 Zastosowałem

 

zasadę 

prawdopodobieństwa   i   oparłem   się   na 

background image

znajomości   ludzi.   To,   że   Brems,   mając 

określone skłonności, doszedł do swego wieku 

nie   wchodząc   w   konflikt   z   prawem,   byłoby 

równie   niemożliwe   jak   to,   by   pańska   żona, 

patrząc   mi   w   oczy,   skłamała   o   wizycie   w 

motelu.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi.

-

To   pewnie   Anna   Roann   - 

powiedział Bedford, wstając z fotela. - Panie 

Mason, jak mogę panu podziękować za to, co 

pan dla mnie zrobił?

-

Proszę   napisać   „dziękuję”   na 

czeku, który pan dla mnie  wystawi  - odparł 

krótko prawnik.

„KB”