background image

BENTE PEDERSEN 

Dziedziczka 

Roza znad fiordów 16 

background image

- Powiedziano mi, że tutaj mogę spytać o Rozę, 

córkę Samuela - odezwał się mężczyzna stojący na 
schodach Samuelsborg. 

Mówił po szwedzku z wyraźnym fińskim akcen­

tem, ale nie wydawał się zwykłym poszukiwaczem 
pracy, który przyjechał z terenów Tornedalen do 
Kopalni przy Kaf jord. Nie wyglądał na takiego, kto 
utrzymuje się z pracy fizycznej. Był zresztą starszy. 

Nie wyglądał w ogóle na osobę, którą Roza mog­

łaby znać. Ale z Rozą nigdy nic nie wiadomo. Prze­
szła w życiu wiele ścieżek. 

- Roza już tu nie mieszka - odparła Liisa, goto­

wa zatrzasnąć drzwi, gdyby nieznajomy stał się nie­

miły. Wiedziała, że zdołałaby zasunąć rygiel, zanim 
ten sforsowałby wejście. Nie sprawiał wrażenia sil­
nego, za to ona była silna jak na kobietę. 

Nie to, żeby nikt ich nie odwiedzał. Raczej prze­

ciwnie, gości bywało aż za dużo. Ole lubił towarzy­
stwo. Po śmierci Samuela prawie wszyscy znajomi 
zatrzymywali się u nich po drodze. Niegdyś ciche 
ściany wypełniały rozmowy i śmiech. Ale goście 
przybywali do Olego. Wszyscy wiedzieli, że Roza 
już tu nie mieszka. 

- Moja szwagierka wyprowadziła się trzy lata te-

background image

mu - tłumaczyła Liisa, zastanawiając się, kim może 
być nieznajomy. - W tysiąc osiemset czterdziestym 
czwartym - dodała dla podkreślenia. - Mieszka te­
raz w dolinie Alta. Wyszła za mąż... 

Ostatnią informację dodała na wypadek, gdyby 

obcy był jednym z tych, którzy mieli swoje tajem­
ne powody do odwiedzania Rozy. Plotki nadal trzy­
mały się siostry Olego. Ludzie mieli pamięć niczym 

klej, gdy chodziło o słabości i błędy innych. Nigdy 
nie zapomnieli, jaka przed laty była Roza. 

- Przysyła mnie jej babka - powiedział nieznajo­

my miłym tonem. - Poleciła, bym zapytał tutaj. 

Od razu wydał się Liisie mniej niebezpieczny. 

Babka Olego i Rozy jest dobrym człowiekiem. Lii­
sa lubiła ją. Jeśli tego mężczyznę przysyła Lea, nie 
musi się niczego obawiać. Zresztą jego akcent zdra­
dzał, że mówi po fińsku równie dobrze, jak po 
szwedzku. Skoro tak, pewnie jest jej rodakiem. Nie 

zatrzaskuje się drzwi przed nosem rodakom. Na ty­
le była dobrze wychowana! 

- W takim razie zapraszam! - Liisa otworzyła sze­

rzej drzwi i odsunęła się na bok, by nieznajomy 
mógł wejść. 

Musiał się pochylić i ugiąć kolana, by przejść 

przez odrzwia. Uśmiechnął się do gospodyni, a Lii­
sa uznała, że jej początkowa ostrożność była niepo­
trzebna. Gdy mu się przypatrzyła, uznała, że jest 
miłym człowiekiem. Może i dobrze zbudowanym, 
ale jakby otulonym aurą łagodności. Zresztą, coś 

w nim wydawało jej się znajome. 

- Pozwól, że się przedstawię - powiedział, wycia-

background image

gając dłoń. Uścisk był mocny, choć dłoń gość miał 
zimną pomimo ciepłego dnia. - Nazywam się Hu­
go Runefelt. Podróżuję już od roku. Mieszkam nad 
Zatoką Botnicką. 

- A co cię tu sprowadza? - spytała Liisa, zapomi­

nając o uprzejmości. Nazwisko przybysza nic jej 
nie powiedziało. Może tam, nad Zatoką, było zna­
ne, ale tutaj, na północy Norwegii, nie rzucało żad­
nego blasku. - Dlaczego szukasz naszej Rozy? 

- Jesteśmy... krewnymi - odparł z uśmiechem. - Jej 

babka powiedziała, że powinienem odszukać wła­
śnie Rozę. Spędziłem kilka tygodni u Lei i Edvarta. 
Polubiliśmy się, ale to był tylko etap mojej podró­
ży. Przywożę listy i pozdrowienia. Mam nadzieję, że 
brat Rozy - a twój mąż, prawda? - podwiezie mnie 
do niej. Spotkanie z nią jest dla mnie bardzo ważne. 

Liisę ogarnęło podniecenie, zupełnie jakby to ją 

odwiedził. Zwykle otwierała tylko drzwi znajomym 
Olego. Ten przybysz szukał Rozy. Ole, jak i ona sa­
ma, byli nieistotni. To Liisie odpowiadało. Poprosi­
ła gościa, by usiadł, i wystawiła na stół najlepsze ką­
ski, jakie miała w domu. Solonego łososia i mięso. 
Świeżo upieczony chleb, razowy żytni na zakwasie, 
który znała z domu, i biały pszenny, do którego 
szybko się przyzwyczaili, gdy już sobie mogli na 
niego pozwolić. Masło i śmietana tak gęsta, że łyż­
ka stała. Maliny moroszki. Piwo, z którego słynęło 
Samuelsborg. Nawet młode ziemniaki. 

Gość zauważył je od razu. 
- To rzadkość. Nie sądziłem, że te nowe wyna­

lazki znajdą podatny grunt tak daleko na północy. 

background image

Zaśmiali się oboje. Liisa nie mogła się powstrzy­

mać i pochwaliła się, że mają jedyne ziemniaczane 
pole nad fiordem. 

- Ludzie zwykle uprawiają to, do czego są przy­

zwyczajeni od zawsze - rzuciła ze wzruszeniem ra­
mion. Przypomniała sobie swoją rozmowę z ojcem 
na ten temat. 

Ojciec pochodził z Finlandii, a tam żyto albo po­

zwalało rodzinie przeżyć zimę, albo przy nieuro­
dzaju było przyczyną bólów brzucha od chleba 
z kory. Dla jej ojca zboże stanowiło narzędzie Bo­
ga do karania lub nagradzania swego ludu. - Nie 
chcą uznać, że ziemniaki dają plon niezależnie od 
tego, jakie jest lato - westchnęła. Nie wspomniała, 
że to Ole przyniósł te nowiny. Ani jak długo mu­
siał ją przekonywać. Dopiero po pierwszej jesieni 
sama stała się ich zwolenniczką. Nawet gorętszą od 

samego księdza, śmiał się jej ojciec. - Zbieramy 
sześć, siedem razy więcej ziemniaków niż owsa z te­
go samego kawałka ziemi. Połowę sprzedajemy i ku­
pujemy za to dwa razy więcej pszenicy, niż uzyska­
libyśmy z tego pola. To rozsądne rozwiązanie, ale 
mimo to trudno przekonać ludzi. Najchętniej robią 
tak, jak zawsze robili. A nas, Finów, szczególnie 

trudno przekonać do nowego. 

- Zboże uratowało wiele małych gospodarstw 

w Finlandii - powiedział Hugo Runefelt. 

Liisa pomyślała, że z pewnością nie dotyczyło to 

jego ani jego rodziny. 

- Urodziłaś się w Finlandii? - spytał. 
Pokiwała głową i opowiedziała, skąd pochodzi jej 

background image

rodzina. Sama nie pamiętała już tego miejsca, ale 
opowieści rodziców stworzyły obrazy, które Liisie 
zastąpiły wspomnienia. 

- To niedaleko mojego domu - stwierdził wesoło 

gość. Już wcale nie wydawał się Liisie obcy. Był jej 
rodakiem. I krewnym Olego i Rozy. - Mieszkam na 

wyspie w Zatoce Botnickiej. Hailuoto, może o niej 

słyszałaś? 

Musiała potrząsnąć głową przecząco. Kraj ro­

dzinny stanowił już dla niej zamkniętą księgę. 

- Hailuoto leży niedaleko Oulu - dodał. 
O tym mieście słyszała, ale nie sądziła, by jej oj­

ciec kiedykolwiek tam zawitał. Był drobnym rolni­
kiem i nie miał w Oulu nic do roboty. Dla Liisy sta­

wało się oczywiste, że Hugo Runefelt nie należał do 

pospolitych ludzi. Widziała to po jego ubraniu, po 
sposobie zachowania, po wysławianiu się. No i po 
dłoniach. Z całą pewnością nigdy nie pracował fi­
zycznie. Nawet paznokcie były wypielęgnowane: 
błyszczące, niemal różowe, z białymi krawędziami. 
Nikt, kogo Liisa znała, nie miał takich paznokci. 

Oczywiście Liisa zastanawiała się, w jaki sposób 

taki pan mógł być spokrewniony z ludźmi z Samu-
elsborg. Ale Samuel, ojciec Rozy i Olego, pochodził 
przecież z Finlandii. Nie wspominał jednak o tym. 

Jedynie w rodzinnej Biblii wpisanych było kilka 

imion. Zaczynały się od rodziców Samuela, nie 

wcześniej. Samuel wpisał sumiennie swoje dzieci, 

które miał z Nanną, a po nim Ole wpisywał nowych 
kuzynów. Co prawda nie było ich wielu, pomyślała 
z ukłuciem goryczy Liisa. Córka Rozy i brat Olego, 

background image

Anders, którego wziął na wychowanie angielski in­

żynier z żoną i którego nazwali Andrew. Więcej 
zmian w rodzinie nie było. Ona nie dała Olemu 
dziecka, a on nie zawracał sobie głowy wpisaniem 
do Biblii dzieci, które miał z rozmaitymi kobietami. 

- Jest tam bardzo pięknie - opowiadał Hugo Ru-

nefelt, uśmiechając się i przekazując równie wiele 

wyrazem twarzy, co słowami. - Inaczej niż tu, oczy­
wiście. Ładnie w inny sposób, bez takich kontra­

stów. Krajobraz jest łagodniejszy. 

- Właściwie nie pamiętam już Finlandii - wyzna­

ła Liisa ze smutkiem, jakby pozbawiono ją czegoś 

ważnego. - Sądziłam, że pamiętam, ale to były opo­
wieści rodziców... 

- Powinnaś tam pojechać - stwierdził Hugo - za­

nim wszystko się za bardzo zmieni. 

Miał dobre intencje. Liisa musiała się uśmiechnąć. 

On naprawdę nie wiedział, jak bardzo jest to nie­
osiągalne dla takich, jak ona. 

- To niemożliwe - rzekła tylko. 
- Nie mów tak - odparł przybysz. W oczach miał 

dziwny błysk. Były brązowe, ale w świetle lampy 
zmieniały kolor na... kolor dojrzałego zboża! Liisa 
nigdy nie widziała takich tęczówek i powiedziała so­
bie, że to złudzenie. Nikt nie miał złocistych oczu, 
chyba że koty. 

- Jak się wiedzie Lei i Edvartowi? - spytała, by 

zmienić temat rozmowy. Uważała, że tacy jak on po­

winni iść w odwiedziny do The House. Tam mógł­

by rozmawiać z równymi sobie w salonie, pijąc słod­
kie wino z ciężkich, kryształowych kieliszków. Nie 

background image

pasował do domu zbudowanego z bali, ze świerko­

wymi gałęziami na podłodze i torfem na dachu. 

Przekazał jej nowiny z wysp. Liisa tam też nie była. 

W ogóle nigdzie nie podróżowała... Opowiadanie przy­

bysza było jednak tak żywe, że mogła się łatwo wczuć. 

- Szkoda, że Lea nie wysłała z tobą jednego 

z chłopców - powiedziała. - Tak dawno nie widzie­
liśmy Hansa. Chłopak ma już siedemnaście lat! Pra­

wie dorosły. Mógłby zacząć pracować w Kopalni. 

- O ile się zorientowałem, świetnie sobie radzi na 

miejscu - odparł Hugo Runefelt. - Chłopak ma do­
brze poukładane w głowie. Mówi płynnie po rosyj­
sku, Edvart zamierza wysłać go na rok do Archan-
gielska. Ma tam wielu znajomych wśród kupców 
i armatorów, jest poważany. 

Liisa o tym nie wiedziała. Rozumiała, że musi się 

im dobrze powodzić, skoro po śmierci Nanny chęt­
nie wzięli do siebie najmłodsze rodzeństwo Rozy 
i Olego. Mieli pięć nowych osób do wykarmienia, 
cztery, gdy Anders wyjechał do Anglii, lecz i tak 

wiele. Ani Edvart, ani Lea nie wspomnieli o tym ani 

słowem. Choćby to mogło świadczyć o ich wielko­
duszności i dobrobycie. Liisa i tak uważała, że to za­
sługa Lei. Edvart pozostawał zawsze w jej cieniu, 
dwa kroki z tyłu. Czuwał nad nią, silny i godny za­
ufania, gotów ją podtrzymać, gdyby się zachwiała. 

Trudno było dostrzegać innych w obecności bab­

ki Olego. Lea świeciła tak silnym blaskiem, że łatwo 
było dać się oślepić. 

Przekazała tę myśl z wahaniem. Nie chciała, by 

gość ją źle zrozumiał. Lubiła Leę z wzajemnością. 

background image

- Rozumiem, co masz na myśli - odparł, opierając 

splecione dłonie na stole. - Widziałem coś z tego 
u Hansa. Czy tak jest z twoim mężem i jego siostrą? 

Czy świecą niczym gwiazdy, rzucając cień na innych? 

Liisie nigdy nie przyszło coś takiego do głowy, ale 

to była prawda! Najstarsze dzieci Samuela i Nanny 
właśnie takie były. A nawet nie tylko jak gwiazdy ośle­
piające nieszczęśników, których przyciągały. Byli ni­
czym ogień, pożerający stojących najbliżej. Albo jak 
skała, o którą wcześniej czy później fale się rozbiją. 

Liisa nie powiedziała tego na głos. 
- Tak - przyznała. - Oni też są jak gwiazdy. Po­

dobni do siebie i zarazem niepodobni. Niebezpiecz­
ni dla zwykłych ludzi jak ja, a jednak pociągający. 

Uśmiech gościa zmieszał ją. Wydawało jej się, że 

miał w sobie smutek. 

- Ole przyjedzie wieczorem - dodała szybko, sta­

rając się odciągnąć uwagę gościa od własnej osoby 
i spraw, które ją bolały. - Wozi dla Kopalni. Gdy­
byś przybył wcześniej, już byś przejechał z nim gó­
ry. Jeździ cały tydzień, a potem ma tydzień wolny. 

Nie wspomniała, jak dawno sama nie była 

u szwagierki. To ona nie starała się załagodzić nie­
porozumienia pomiędzy sobą a Rozą. To ona była 
zazdrosna, że Roza miała wszystko, czego ona za­

wsze pragnęła: kochającego męża wielbiącego zie­

mię, po której stąpała, własne dziecko i na dodatek 
jeszcze Mattiego, małego, słodkiego Mattiego, któ­
rego Liisa pokochała niczym syna. 

- Nie chciałbym sprawiać wam kłopotu - ode­

zwał się Hugo Runefelt. 

background image

- Ależ to żaden kłopot - zaprotestowała Liisa 

z przekonaniem. - Mamy tu dużo miejsca! 

To była prawda. Ole rozbudował dom, który po­

stawił jego ojciec, gdy wziął ładną, młodą Nannę za 
żonę. Gdy większość rodzin, a bywało ich osiem, dzie­
sięć osób, mieściła się w dwóch izbach, Ole i Liisa dys­
ponowali kuchnią, salonem i czterema pokojami. 

Ludzie podśmiewali się z nich. Liisa wiedziała 

o tym, ale udawała, że nie. Tylko tak mogła stawić 
im czoła. Ole nie przejmował się, nazywając plot­
karzy zawistnikami. Nawet z chęcią dostarczał im 
nowych powodów do plotek. 

Było ich dwoje na te wszystkie pomieszczenia. 

Większość czasu Liisa spędzała w nich samotnie, bo 
Ole jeździł najwięcej, jak mógł. Brał wszystkie zle­
cenia i najczęściej znikał na ponad tydzień, a rzad­
ko był w domu aż tydzień. Nie odmawiał dodatko­

wych zarobków, a Liisa wiedziała, że robi to także 

dlatego, by nie siedzieć z nią w domu. 

Powiedział jej to kiedyś. Nawet nie musiała pytać. 
Dlatego zaczęła nie lubić tych nowych pokoi. Na­

leżały bardziej do Olego niż do niej. Czuła się dobrze 
jedynie w kuchni i tam, gdzie pierwotnie była alkowa. 

- Najczęściej - powiedział gość - wszystko, o co 

warto walczyć, zawiera sporo bólu. 

Jego przedziwne oczy przytrzymały wzrok Liisy. 

Kobieta zadrżała. On jakby czytał jej myśli! Skąd 

wiedział, w jakim kierunku wędrują? 

- Przez chwilę wyglądałaś na bardzo zmartwioną -

dodał Hugo. 

Ulżyło jej. Po prostu potrafił wiele wyczytać 

background image

z wyrazu twarzy. Nadal mogła być pewna bezpie­
czeństwa swoich myśli. 

- Przygotuję ci pokój - oznajmiła Liisa. - Jeśli 

chcesz, możesz przejść do salonu. Już się nagrzewa. 

Nie powiedziała, że nie pali tam w piecu, gdy 

Olego nie ma w domu. Pewnie i tak rozumiał. A je­
śli nie, niczego nie musiała mu tłumaczyć. W koń­
cu był obcy! 

- Tu jest dobrze - odparł Hugo. 
Polubiła go po tym jeszcze bardziej. 

Już dwanaście lat działała kopalnia w Raipas, o kil­

ka godzin jazdy wozem z Bossekop. Tamtejsza ruda 
okazała się wyjątkowo dobra. Zwożono ją z kopalni 
do osady wozami konnymi. Z magazynu w Bossekop 
przewożono ją dalej specjalnie przystosowanym stat­
kiem do Kafjord, gdzie wytapiano z niej miedź. 

Olemu odpowiadało porzucenie pracy pod ziemią 

i wożenie rudy wozem. Nie odstraszało go, że więk­
szość czasu praktycznie mieszkał w Raipas. Mówił, 
że nie szkodzi mu mieszkanie z innymi. Wolał 
mieszkać tam niż u Rozy i Mattiasa w dolinie Aha. 

Nigdy nie nadjeżdżał bez hałasu. Wokół Olego 

zawsze było zamieszanie. Miał dwadzieścia cztery 
lata, ale wciąż nie mógł wydorośleć. 

Liisa usłyszała, jak ponagla konie, potem skrzy­

pienie kół. Wyprostowała się. Nie wiedziała, czy cie­
szy się z jego powrotu, czy martwi. Nie po raz 
pierwszy tak czuła. Gdy go nie było, tęskniła za 
nim, przynajmniej tak sądziła. Ale gdy wracał do 
domu, nie mogła się doczekać, by znów wyjechał. 

background image

Gdy poza sezonem jeździł rzadko, Ole też nie wy­
trzymywał. Szukał powodów, by wyjść z domu. 
Wtedy źle się im żyło. 

Teraz był sezon i działo się lepiej, choć nigdy nie 

wiedziała, w jakim humorze mąż wróci. Jego nastro­

je zmieniały się szybciej niż pogoda na morzu. 

Zawsze długo czyścił konie. Wiele można było 

powiedzieć o Olem Samuelsenie, ale nie to, że nie 
dba o swoje zwierzęta. 

Liisa wiedziała, że jeszcze chwilę mu to zajmie, 

dlatego zdumiała się, gdy drzwi się otworzyły i do 
środka weszła szczupła kobieta. 

- Ole powiedział, że mogę wejść - odezwała się, 

odstawiając torbę podróżną z namalowanym zielo­
nym krajobrazem. Szeroko otwartymi oczami lu­
strowała izbę, Liisę i jej gościa. 

Liisa patrzyła na nią równie badawczo. 
- Nazywam się Ingrid Persdatter - dodała kobie­

ta, dziewczyna właściwie, dygając nieznacznie. 

Liisa zmrużyła oczy. Jej imię nic jej nie mówiło. 

Nazwisko też nie. Wielu w okolicy nazywało się Per 
czy Peder. Nie znała takiej rodziny. 

Paliło ją, by spytać dziewczynę, czego sobie ży­

czy na Samuelsborg, ale bała się odpowiedzi. Niech 
Ole jej to wytłumaczy. 

To tylko młoda dziewczyna, pomyślała Liisa. 

Może siedemnaście, a może nawet dopiero piętna­
ście lat. Ładna w taki sposób, który szybko przemi­
ja, choćby już po pierwszym dziecku. Jednak Liisa 
zazdrościła młodej jej ładnych rysów twarzy, zaró­
żowionych policzków, szczupłej talii, którą zdoła-

background image

łyby objąć dwie męskie dłonie, jędrnych piersi ry­
sujących się pod niebieskim żakietem. 

Była za młoda. 
I za ładna. 
Liisa pomyślała, że nie musi być uprzejma. To 

ona była panią Samuelsborg i mogła ignorować, ko­
go chciała. Zebrała spódnicę i z impetem minęła 
dziewczynę, która musiała usunąć się z drogi. Prze­
biegła przez podwórze i wpadła do stajni, gdzie Ole 
zdążył już wytrzeć do sucha jednego konia i praco­

wał nad drugim. 

- Kim jest ta lala? - spytała, opierając dłonie o bio­

dra. 

- Witaj w domu, mężu! - odparł Ole, śmiejąc się 

ironicznie. - Tęskniłam za tobą, małżonku! Jak do­
brze, że dojechałeś szczęśliwie! Też cię miło wi­
dzieć, żono. Dawałaś sobie radę, gdy mnie nie by­
ło? Nie musiałaś pracować zbyt ciężko? 

- Jakby cię to kiedykolwiek obchodziło! - prych-

nęła Liisa. - Kim jest to dziecko, które przyciągną­
łeś do domu, Ole Samuelsenie? 

- To Ingrid Persdatter - odparł, wystawiając jej 

nerwy na próbę. 

- Tyle mi sama powiedziała - zauważyła Liisa, si­

ląc się na spokój. - Nic mi to nie wyjaśniło. Kim ona 
jest dla ciebie, mój mężu? Co robi w mojej kuchni? 

- Wynająłem ją na twoją służącą - wyjaśnił Ole 

gładko, uśmiechając się swoim szerokim, czarują­
cym uśmiechem. Stał się właśnie tą oślepiającą 
gwiazdą, o której Liisa rozmawiała z Hugonem. 

Gdyby nie znała go już aż nadto dobrze, dałaby 

background image

się otumanić. Kiedyś tak było. Ole już wcześniej tak 
się uśmiechał, kiedy był niewidomy. Wtedy patrzy­
ła na niego i poddawała się jego urokowi. 

Ole nadal rozsiewał swój gwiezdny pył, gdy już 

odzyskał wzrok. Jednak uśmiechy coraz rzadziej kie­
rował w stronę Liisy. Raczej tylko wtedy, gdy chciał 
coś osiągnąć. Może kiedyś też się tym kierował... Lii-
sa wolała tego nie roztrząsać. Wolała wierzyć, że on 
kiedyś ją kochał. Wtedy, gdy tylko ona na niego pa­
trzyła. Gdy nie miał całej łąki dziewcząt do wyboru. 

- Nie potrzebuję żadnej służącej! 
- Ja uważam, że potrzebujesz - odparł spokojnie, 

patrząc na konia, a nie na nią. 

To przekonało Liisę, że Ole miał jeszcze skrupu­

ły. Że mimo wszystko odczuwał jeszcze choć trochę 

wyrzutów sumienia. W innej sytuacji może by to ją 

przychylniej nastawiło. Ale teraz było za późno. 

- Ten nasz wielki dom, a ty sama przez całe ty­

godnie. Często myślałem, że to dla ciebie zbyt wie­
le. Zajmujesz się też azylem. Przypuszczam, że na­
dal nie chcesz z tego zrezygnować, mimo że cię o to 
proszę... 

-Nie. 
- Dlatego wynająłem Ingrid Persdatter - zakoń­

czył Ole - na twoją służącą. 

- Dziękuję ci za to, mężu - rzuciła przez zaciśnię­

te zęby. - Oprowadzę ją po domu. 

- Ma mieć pokój obok naszego. 
- To niemożliwe - odparła Liisa. - Posłałam tam 

gościowi. 

- Gościowi? - spytał Ole ostrym tonem. - Otwie-

background image

rasz drzwi obcym, gdy mnie nie ma w domu? To 
nie uchodzi! 

- Pytał o ciebie - odparła Liisa obojętnym tonem. -

Mówił, że jest twoim krewnym. 

Ole już nic nie odpowiedział, kończył tylko opo­

rządzać konia. Liisa stała i obserwowała męża. Był 
przystojnym mężczyzną. Pomimo iż wiedziała 
o nim więcej, niż chciałaby wiedzieć, nie mogła za­
przeczyć, że świetnie wyglądał. Ładna powierz­
chowność nie odzwierciedlała równie ładnego wnę­
trza. Tyle już teraz wiedziała. Trzeba było poznać 
go bliżej, przejść twardą szkołę. Dobrze rozumiała, 

że młode dziewczęta mogły uważać, że Ole jest 
piękny i godny uwagi. Widziała równie wyraźnie 
jak one to wszystko, co je w nim mogło pociągać. 
Pamiętała swoją naiwność. Nikt nie chce wierzyć, 
że może zostać oszukany. 

- Przygotuj posłanie gościowi w innym pokoju -

rzucił Ole. 

-Co? 
- Chyba się jeszcze nie położył? 
-Nie. 
- A więc pościel mu w innym pokoju! - powtó­

rzył Ole. - Ingrid ma spać obok naszego! 

background image

Liisa wyruszyła wraz z Olem i jego fińskim krew­

nym. Ole nie miał na to ochoty, ale wtedy rzuciła 
kwaśnym tonem, że skoro on uważa, że Ingrid Pers-
datter nadaje się na ich służącą, to powinna dać radę 
zająć się ich domem, gdy gospodarze udają się w po­
dróż do doliny Alta. Nie umiał jej się sprzeciwić. 

Roza i Mattias nie rozbudowali domu. Nie uzna­

li tego za konieczne, gdy Roza wprowadzała się ja­
ko nowa pani trzy lata temu. Jedynie przestawiła 
meble, by wnętrze nie wyglądało jak wtedy, gdy Ra-
issa była gospodynią. Mogła właściwie tego nie ro­
bić, gdyż Mattias sam pozbył się wszystkiego, co 
przypominało mu jego pierwszą żonę, która znik­
nęła niedługo po urodzeniu ich syna. 

Nie był w stanie żyć ze wspomnieniami, mając 

świadomość, że ona gdzieś jest w drodze, coraz da­
lej od niego i ich syna, uciekając przed tym, co by­
ło wiadome tylko dla niej. Roza zmieniła wnętrze 
domu, by nie przypominało tego, które Mattias wy­
pełnił samotnością. 

Ale nie potrzebowali więcej pomieszczeń. Nadal 

wystarczało miejsca dla nich i dzieci: córki Rozy, Li-

ly, i syna Mattiasa, Mattiego. Były niemal w tym sa-

background image

mym wieku. Matti skończył cztery lata, a Lily skoń­
czy za kilka miesięcy. W Samuelsborg ściany wypeł­
niała cisza, a tu panował śmiech i gwar dziecięcych 
głosów. Roza i Mattias nie mieli jednak wspólnych 
dzieci i jakoś nie zanosiło się na nie. 

- Wujek Ole! - zawołała Lily, która pierwsza roz­

poznała wóz i konie. Rzuciła się biegiem w stronę 

wzgórza, z którego zjeżdżał wóz. Jej ulubiony wu­

jek szedł z boku, trzymając jednego z koni za uzdę. 
Gdy zobaczył małą postać w sukience, biegnącą ile 
sił w bosych stopkach, zatrzymał się. 

Mattias zaśmiał się i odstawił kosę. Pot ściekał 

mu z czoła. Roza otarła go skrajem fartucha. 

- Gdyby ta panienka mogła, mieszkałaby w stajni -

powiedział z szerokim uśmiechem. - Nigdy jeszcze 
nie widziałem dziecka tak zakochanego w koniach! 

Roza uśmiechnęła się z melancholią. Była pewna, 

że Seamus cieszy się gdzieś w niebie, widząc, jak ich 
córka rośnie i coraz bardziej lubi te zwierzęta, któ­
re on tak bardzo kochał. 0'Connorowie mieli ko­
nie we krwi i Lily bynajmniej nie przynosiła wsty­
du rodzinie ojca. 

- Niepodobne do Olego, by wpadał z wizytą o tej 

porze - dodał Mattias, zerkając na nieskoszoną 
część łąki. 

- Jedzie z nim Liisa. 
Mattias też ją zauważył, ale wolał nie wspominać 

o niej Rozie. Stosunki pomiędzy szwagierkami by­
ły poprawne, ale nie serdeczne. Roza przynajmniej 
niczego nie udawała, ale nigdy nie zrobiła nic, by 
nastawić Mattiego przeciw Liisie. Gdy jego syn za-

background image

czął biec z podobnym entuzjazmem, jak Lily, nie 
robił tego z powodu koni, lecz Liisy. 

- I jeszcze ktoś - dodał Mattias, mrużąc oczy, co 

niewiele pomogło w ostrym słońcu. - Za daleko, by 
go rozpoznać. - Zarzucił kosę na ramię i wziął Rozę 
za rękę. - Na dzisiaj możemy zapomnieć o kosze­
niu, moja żono. 

Pokiwała głową, ujmując grabie w połowie trzon­

ka tak, by mogła je swobodnie nieść. Drugą ręką oto­
czyła męża w pasie. On obejmował ją za ramiona. 

Nie szczędzili sobie pieszczot. Ludzie mówili, że 

nadal wyglądają na świeżo poślubionych. Ci, którzy 
nie potrafili albo nie chcieli zapomnieć, mawiali, że 
Roza Samuelsdatter nadal rzuca urok na mężczyzn. 

Czekali na niezapowiedzianych gości przed scho­

dami domu. Lily jechała dumnie wyprostowana na 
koniu, a Matti, przytulony, na kolanach Liisy. 
Obok żony Olego siedział mężczyzna w średnim 

wieku, którego ani Roza, ani Mattias nie znali. 

Mattias zdążył tylko wyszeptać: 
- Kto to, u diabła, jest? 
Roza zdążyła kopnąć go w kostkę i ostrzec, by 

zachował dobre maniery. Mattias z uśmiechem po­

witał gości i zaoferował Olemu pomoc przy ko­

niach. Ole podniósł Lily z Kasztanka, ale mała nie 
poddała się bez walki. Jej krzyki słychać było na 
pewno w dolinie Aha. 

- Wszyscy sąsiedzi pewnie podejrzewają teraz, że 

Mattias spuszcza ci lanie - stwierdził niepewnie 
Ole, podrzucając Lily wysoko. 

Nie pomogło to na jej krzyki. Konie warte były 

background image

o wiele więcej niż fruwanie w powietrzu. Jej wujek 
nie znalazł innego rozwiązania i posadził ją z po­

wrotem na końskim grzbiecie. Łzy obeschły natych­

miast, a uśmiech wydawał się aż zbyt szeroki jak na 
tak małą twarzyczkę. 

- Nie rozpuszczaj jej! - poprosił z naciskiem Mat-

tias, jednak Ole nie przejął się za bardzo. 

- Zajmę się końmi - odparł, poklepując szwagra 

po ramieniu. - Ta mała dama mi pomoże, prawda? 

Lily energicznie pokiwała główką, aż zatańczyły 

jej rude warkoczyki. Udało jej się przeprowadzić 
swoją wolę, więc nie sprzeciwiała się. Małe dłonie 
mocno trzymały grzywę Kasztanka, a oczy lśniły ni­
czym słońce. 

Ole wziął Mattiego na ręce, gdy Liisa schodziła 

z wozu, wspierana dłonią nieznajomego. Roza za­
uważyła, że przybysza nic nie kosztowała ta uprzej­
mość, miał ją we krwi. 

- Oto - oznajmił Ole, nadal z Mattim na ręku -

nasz krewny, Rozo. Przyjechał aż z Finlandii, by 
nas poznać! 

Mężczyzna podszedł blisko do Rozy i uniósł jej 

.dłoń do delikatnego pocałunku. Pamiętała takie po­

całunki z przyjęć w Georgii. Zrobił to równie lek­
ko i naturalnie jak dżentelmeni z Południa. Jednak 

wśród brzóz na jej podwórzu ten gest wydał się ob­

cy. Cofnęła dłoń, zmieszana. 

- Nie musisz mi jej przedstawiać, Ole - powiedział 

gość powoli, by łatwiej było go zrozumieć. Zupełnie, 
jakby w okręgu Alta nie mówiono wieloma językami! 
- Poznałbym ją wszędzie, gdziekolwiek bym zobaczył. 

background image

- Co też mówisz - zaśmiała się Roza, zapomina­

jąc o swojej rezerwie. - Przecież się nigdy nie spo­
tkaliśmy! 

-Jestem Hugo - oznajmił mężczyzna, pochylając 

się w ukłonie. - Hugo Reijo Marcus Runefelt. 

Roza zastygła. Chyba tak mogła się poczuć żona 

Lota! Jej oczy się rozszerzyły, twarz pobladła. Mattias 
zaraz do niej podszedł i objął w pasie. Był jej ostoją. 

- To mój mąż - powiedziała Roza bladymi war­

gami. - Mattias Mattiassen. 

Hugo ukłonił się uprzejmie. 
- Znacie się? - spytał Mattias, zdumiony reakcją 

Rozy. 

Pokręciła głową. 
- Nie - odparła. - Ale wiem, z której gałęzi rodu 

pochodzi. To nasza rodzina. 

Dzieci wkrótce zmęczyły się rozmowami doros­

łych. Nawet Matti, który uważał, że najwspanialszą 
rzeczą na świecie jest zabawa z ciocią Liisą, odszedł 

wreszcie od niej. Ciekawiej było razem z Lily gonić 

kociaki Mruczusi. Szli za nimi na czworakach 

wzdłuż ściany stodoły, ale robili to o wiele mniej 

sprawnie niż kotka, która szybko wyprowadziła ko­
cięta na bezpieczne tereny. 

W domu Hugo wyciągnął kilka zwojów papieru 

z mocno sfatygowanej skórzanej torby podróżnej, 
swego jedynego bagażu. 

- Zastanawiacie się pewnie, jak mogłem rozpo­

znać Rozę, skoro się nigdy wcześniej nie widzieli­

śmy? 

background image

- Tak, przeszło nam to przez myśl - odparł Mat-

tias lekkim tonem. 

- Ale byłeś zbyt uprzejmy, by spytać? - dopowie­

dział Hugo, rozwijając ostrożnie rulony lekko po­
żółkłego papieru i wygładzając je na stole. 

Dwie pary skupiły się nad nimi. Mattias przytrzy­

mał papier. Na wierzchu leżał portret młodej kobiety. 

- Boże jedyny! - wykrzyknął Ole. 
- Natalia! - zawtórował mu Mattias, czując zimne 

dreszcze przechodzące mu po plecach. Czuł się, jak­
by spotkał ducha. A przecież nie wierzył w duchy! 

Roza pokręciła głową. 
- To nie Natalia - stwierdziła stanowczo. 
- Jest podobna do Rozy - odezwała się Liisa, któ­

ra nie znała tak dobrze historii ich rodziny. 

- To mogłaby być Roza - powiedział Hugo Rune-

felt cicho. Słowem nie napomknął o jej poparzonym 
policzku. - Lea też to dostrzegła - dodał, wodząc spoj­
rzeniem od Rozy do Olego. - Według niej podobień­
stwo jest uderzające. Nie spodziewała się takiego. 

- Kim ona jest? - spytała Liisa wprost. 
Hugo puścił rysunek, który znów się zwinął. Ro­

za musiała jeszcze raz na niego spojrzeć i wygładzi­
ła go ponownie. 

- Narysowano go w roku tysiąc siedemset czter­

dziestym dziewiątym - zaczął Hugo powoli. -
W tym samym, kiedy urodził się mój ojciec. Ta ko­
bieta to podobno siostra jego matki. 

- To jest Ida - stwierdziła Roza pewnie. 

Spojrzeniem gładziła rysunek. Niezwykłe było 

czuć, że rysownik widział to samo, co ona teraz. 

background image

Ktoś patrzył na tę kobietę i przeniósł jej postać na 
papier. Był to dokładny rysunek, wykonany z wiel­
ką miłością i dbałością o detale. Oddawał rzeczywi­
stość. Ona tak właśnie wyglądała. 

- To jest Ida - powtórzyła, gładząc opuszkami 

palców podpis, niemal całkiem ukryty przez długie, 

wijące się włosy kobiety na rysunku. 

Nie było imienia, tylko ptak o rozpostartych 

skrzydłach i rok. Tysiąc siedemset czterdziesty dzie­

wiąty. 

Roza wpatrzyła się w stojącego przed nimi męż­

czyznę. W myślach zbierała wszystko, co jej prze­
kazał. Stworzyło to całość, którą potrafiła pojąć, ale 
nie mogła od razu uwierzyć. 

- Mówisz, że to siostra twojej babki? - spytała, 

czując, jak gwałtownie uderza jej serce. 

Pokiwał głową i usiadł, nie spuszczając z niej 

spojrzenia. Widzieli tę samą przeszłość. 

- Moja babka to Maria Runefelt - oświadczył 

uroczyście. - Nie znałem jej. Umarła, gdy mój tata 
był mały. 

- Maja - westchnęła Roza. - Maja Elvejord. Ma­

ja była twoją babką? Nasza Maja? 

- Spokojnie! - poprosił Mattias, sadzając Rozę na 

krześle. Sam usiadł tak, by móc ją obejmować. Przy­
tulił ją. Należeli do siebie. Nikt, kto ich widział, nie 
miał co do tego wątpliwości. Mattias nie pozwolił­
by nikomu jej skrzywdzić. Siedział, nie spuszczając 
spojrzenia z gościa z Finlandii. - Roza może coś 

wie, ale ja nie znam na pamięć historii jej rodziny. 

- Sądziłaś, że rysunek przedstawia inną z kobiet -

background image

powiedział Hugo ze znaczącym uśmiechem. - Lea 
wierzyła, że nie ma żadnych śladów po najstarszych 
członkach rodu, dopóki nie pokazałem jej tych szki­
ców. Opowiedziała mi wtedy o rodzinie tej kobiety, 
która w pewien sposób jest i moją rodziną. Teraz 
wiem, kim była Natalia. 

- Poznałeś naszą historię - odezwał się Ole, tak­

że zaciekawiony. Hugo przekazał mu list od babki, 

w którym prosiła go, by przyjął gościa i zawiózł do 

Rozy, bo jest ich kuzynem. Nie wytłumaczyła jed­
nak, z jakiej linii, i Hugo też jeszcze tego nie zro­
bił. Powiedział tylko, że historia jest zbyt długa, by 
ją opowiadać wiele razy. 

- Jaką podpowiedzią jest ten rysunek? - spytał 

Ole, wskazując palcem na czarno-biały szkic. - Kto 
ją narysował? Nie sądziłem, by w naszej rodzinie 
był ktoś o takich zdolnościach. 

- Ida to nasza prapraprababka - wytłumaczyła Ro­

za, która znała na pamięć rodzinny łańcuch kobiet. 
Głos miała łagodny, jakby mówiła o Lily albo Mat-
tim. - Jest przyrodnią siostrą Mai. Miały wspólną 
matkę. Ojcem Mai był Mikkal, a Idy Reijo. -
Uśmiechnęła się ciepło do nowego kuzyna, o które­

go istnieniu dowiedziała się tak niedawno. - Ty no­
sisz jego imię. To ładnie. 

- Prześledziłem ślady mojej babki aż do Norwe­

gii - powiedział Hugo, patrząc na Rozę. - W Lyn-
gen, skąd pochodziła, nikogo nie znalazłem. Całe 
miesiące zajęło mi odnalezienie na wybrzeżu waszej 
babki. Nie pozostało nas wiele: tylko ty i twoi bra­
cia, no i ja. 

background image

- W Finlandii powinno być więcej odgałęzień ro­

du! - zaprotestowała energicznie Roza. - Na pew­
no! Ida i Maja miały jeszcze przyrodniego brata, 
który tam zamieszkał! 

- W Kengis, w Szwecji - potwierdził Hugo. -

Utrzymywaliśmy z nim kontakt. Dzieci Knuta nie 
żyją. Córka, Aila, zmarła niezamężna i bezdzietna rok 
po moich narodzinach, w tysiąc osiemsetnym. Ludzie 
mówią, że była piękna i bardzo pobożna. Jej brat, 
Karl Rasmus, został pastorem. Dwa razy był żonaty, 
ale żadna z żon nie dała mu dzieci. Karl był łagod­
nym człowiekiem, lubiłem go bardzo. Był jakby bra­
tem dla mojego ojca. Obaj rozpaczaliśmy, gdy Karl 
Rasmus umarł w tysiąc osiemset trzydziestym. Ta ga­
łąź rodu uschła. A mój ojciec umarł cztery lata temu. 

- I nie masz dzieci? - spytała Roza. 
Hugo pokręcił głową. 
- Nie. Nie mam dzieci. Ani żony. Nie poprowadzę 

dalej rodu. Uschnie jeszcze jedna gałąź na naszym 
drzewie. To dlatego chciałem odnaleźć krewnych. 

Roza nabrała powietrza. Paznokciami oddzieliła 

rysunek leżący na wierzchu od pozostałych i po­
zwoliła, by się zwinął. Hugo przejął go od niej 
i odłożył delikatnie na stół. Kolejny rysunek przed­
stawiał nakreśloną śmiałą kreską kobietę o jasnych, 
prawie przejrzystych oczach. Ciemne włosy zacze­
sane były do tyłu i zebrane w kunsztowny węzeł na 
karku. Szyję okalał jej skromny, koronkowy koł­
nierz. Na ustach błądził lekki uśmiech. Policzki 
szpeciły blizny, ale artysta nie podkreślał ich. Moż­
na się było tylko domyślać ich obecności. Z miłości 

background image

uczynił je nieomal niewidocznymi. Przekazy ro­
dzinne mówiły, że blizny zawsze rzucały się w oczy 
i stanowiły ciężar życia tej kobiety. 

- Moja babka - wyjaśnił Hugo. 
- Maja - westchnęła Roza. Pod powieki napłynę­

ły jej łzy. Z wewnętrznego zimna dostała gęsiej 
skórki. Zadrżała, mimo że w izbie było ciepło. Wpa­
trywała się w rysunek i czuła, jakby przedstawiona 
na nim kobieta ożywała dla niej, jakby znała jej naj­
skrytsze myśli. - Nie wierzę w to! - wykrzyknęła. -
Nie wierzę! 

- Kto to narysował? - powtórzyła swoje pytanie 

Liisa. 

- Ailo - odparli jednocześnie Roza i Hugo. 
- Przyrodni brat Mai - wytłumaczyła Roza. - Ida 

i Maja miały tę samą matkę, Raiję. Maja i Ailo - te­
go samego ojca, Mikkala. 

- Ailo mieszkał przez jakiś czas na Hailuoto - do­

dał Hugo cicho. - Zniszczył sobie twarz w jakimś 

wybuchu i wolał, by rodzina sądziła, że wtedy zgi­

nął. Wszyscy, poza Mają. Byli sobie bliżsi niż jakie­
kolwiek rodzeństwo. W pewien sposób mieli tylko 
siebie nawzajem. Ukrywała go na wyspie. To się wy­

dało, gdy odwiedziła ją jego żona. 

- Ida - dodała Roza. 
- Ida, siostra Mai, wyszła za Ailo, który był bra­

tem Mai? - spytała z niedowierzaniem Liisa. 

- Nic w tym złego. Oni byli przyrodnim rodzeń­

stwem Mai - wytłumaczyła Roza - ale sami rodzeń­
stwem nie byli. 

Zapadła cisza, w czasie której zebrani mogli prze-

background image

trawić te informacje. Dawno przeżyte koleje losu 
nagle stały się bliskie. To było niezwykłe, a nawet 
nieomal przerażające. 

- Według mnie szkoda, że tak się stało - wes­

tchnęła Roza. - Ale skutkiem tego, że Ailo zniszczył 
sobie twarz, Ida spotkała mojego praprapradziadka, 

Sedolfa. I cały nasz ród pochodzi od dziecka, które 
mieli razem: córki urodzonej pewnej przepełnionej 
światłem zorzy polarnej nocy w Archangielsku, 

w tysiąc siedemset pięćdziesiątym drugim roku. 

- Natalia - wyjaśnił Hugo, patrząc na Mattiasa 

z błyskiem w oku. 

- I ona, ta wspaniała, dzika Natalia miała dziec­

ko z pradziadkiem Mattiasa - dodała Roza, patrząc 
z czułością na męża. 

- Tak przypuszczamy - powiedział z rezerwą 

Mattias. 

- To dziecko ochrzczono Ida Marja, po Idzie 

i Mai. Marja urodziła Leę, naszą babkę. 

- Cóż za niezwykłe losy - przyznał ten, który 

przybył do nich z daleka z rysunkami w bagażu i na­
dzieją w sercu. 

Roza podała mu portret jego babki. Następny 

szkic ukazywał młodego mężczyznę o pociągłej 
twarzy i błyszczących oczach. Była to twarz pełna 
życia, otoczona rozczochranymi czarnymi włosami. 
Usta roześmiane, jakby nie zaznał w życiu żadnego 
zmartwienia. 

- Ailo - wyjaśnił Hugo smutnym tonem. 
Roza domyśliła się tego. Upewnił ją następny 

szkic: portret mężczyzny niewiele starszego od 

background image

śmiejącego się młodzieńca, lecz o jaśniejszych 
oczach, jasnych niczym gwiazdy i błyszczących jak 
oczy Mai, choć były węższe. Włosy opadały mu 
sztywną grzywką na twarz o kanciastych rysach. Je­
go uśmiech był powściągliwy. Wydawał się bardziej 

zamknięty w sobie. Wyglądał na człowieka, które­
go los nie był lekki. 

- Jaki podobny... - stwierdziła Roza, a wszyscy 

pokiwali głowami, sądząc, że mówi o podobień­
stwie pomiędzy tym mężczyzną a Ailo. 

Jednak Roza spotykała już tego człowieka. Czuwał 

nad nią, od kiedy nauczyła się chodzić. Może i przed­
tem, ale nie pamięta. On opiekował się nią niczym 
anioł stróż, gdy była dzieckiem. A może i później? 

- Czy to jego ojciec? - spytała Liisa, rozwijając 

portret Mai. 

Hugo wygładził autoportret Ailo i położył z dru­

giej strony portretu mężczyzny. Nagle dostrzegli, 
jak bardzo Maja i Ailo są podobni także do siebie 
nawzajem. 

- Mikkal - orzekł Ole, przekrzywiając głowę. -

A więc tak wyglądał. Mikkal Lapończyk. Książę pła­

skowyżów. Chyba jest podobny do Tomasa. 

- Tobie się wydaje, że wszyscy Lapończycy są 

tacy sami! - prychnęła Liisa. 

Roza zgadzała się z nią. Ole wyznawał poglądy 

tego rodzaju. 

Ole wzruszył ramionami. Nie chciało mu się kłócić. 
- Czy ona też tu jest? - spytał Ole, wysuwając ar­

kusz spod portretu Mikkala. Był ostatni. 

Gdy wygładził go na stole, zapadła cisza. Liisa wy-

background image

ciągnęła głowę nad jego ramieniem, Mattias patrzył 
z drugiej strony stołu. Roza obeszła stół, stanęła 
obok brata i przytrzymała jeden z rogów rysunku. 

Przedstawiał on kobietę o oczach czarnych ni­

czym węgiel. Wyglądała na silną. Zarys szczęk był 
równie stanowczy jak u ojca Mai, ale mimo to twarz 
była harmonijna. Wszystko do siebie pasowało. Ko­
ści policzkowe miała wysokie, nos mały, lekko zgię­
ty, nozdrza rozdęte zuchwale. Usta pełne, zmysło­
we, a ciemne brwi przypominały ptasie skrzydła. 

Skrzydła kruka zrywającego się do ucieczki. Opo­

wieści rodzinne nie kłamały. Czarne włosy otacza­
ły twarz, opadając rozpuszczone niczym u młodej 
dziewczyny. Rysunek na pożółkłym papierze 

przedstawiał jednak dojrzałą kobietę. 

- Raija - powiedziała Roza z westchnieniem, a łzy 

płynęły jej po policzkach. To było wspaniałe, nie­
zwykłe przeżycie, przepełniające jej serce po brze­
gi. Z obecnych chyba tylko Hugo Runefelt rozu­
miał, jak głęboko ona to przeżywa. 

- U diabła, piękna była! - zaśmiał się Ole. - Te­

raz się nie dziwię, że miała gromadkę dzieci, a każ­
de z innym mężczyzną. 

- Widzisz, jak jej rysy twarzy przewijają się przez 

pokolenia? - spytał Hugo cicho. - Widzisz, że jeste­
ście do niej podobni? 

- My? - zdziwił się Ole, spoglądając na Rozę 

i kręcąc głową. 

- Spojrzenie o tej samej mocy - tłumaczył Hugo. -

Jej i twojej siostry. 

- Zawsze sądziłem, że mamy oczy po ojcu - mruk-

background image

nął Ole, przyglądając się bez przekonania szkicowi. 

- Spojrzenie, nie oczy - zgodził się z Finem Mat-

tias. - Usta - dodał z czułością w głosie. - Policzki, 
podbródek, wygięcie brwi. To widać u Rozy i tych 

wszystkich kobiet. - Poklepał zwinięte rysunki le­

żące na stole. 

- Zarys szczęki Olego - dodała Roza cicho. -

Usta. Pamiętasz, że zawsze się z tobą drażniliśmy, 
że masz usta dziewczyny, Ole? 

Pokiwał głową, ale nadal nie dostrzegał podo­

bieństwa. 

Liisa spojrzała z uwagą na Hugona. 

- Masz takie samo czoło - wykrzyknęła. - I po­

liczki. I brwi. Wiedziałam! Wiedziałam, że kogoś mi 
przypominasz. Ale wtedy nie wiedziałam, kogo... 

Wszyscy się wpatrzyli w Hugona. Liisa miała ra­

cję. Odziedziczył wyraziste rysy twarzy po Raiji -
ich wspólnej pramatki. 

Ole puścił rysunek. Papier zwinął się z szelestem. 
- To ci dopiero - rzucił lekkim tonem. - Nasza 

rodzina wciąż się powiększa. Przywiozłeś niezbite 
dowody, że jesteś jednym z nas. Przejechałeś dale­
ką drogę. Warta była wysiłku? Nie jesteśmy bogaci, 
nie mamy się czym pochwalić. Pewnie oczekiwałeś, 
że napotkasz równych sobie. 

- Ole! - upomniała go żona, a on jak zwykle pu­

ścił to mimo uszu. 

- Po prostu chciałem was odnaleźć - odparł Hu­

go Runefelt, zwracając się głównie do Rozy. Wszy­
scy to zauważyli. Prawie cały czas mówił do niej i na 

nią patrzył. - Odnaleźć, zanim nie będzie za późno. 

background image

Roza ściągnęła brwi i spojrzała na niego uważnie, 

z powagą i zastanowieniem. Miał jasne, lekko siwie­
jące, falujące włosy, łączące jednocześnie jakby lato 
i jesień życia, ostro zarysowane, ciemne brwi, charak­
terystyczne dla jej rodziny. Takie same wysokie ko­
ści policzkowe, czoło. Różnił go łagodniej zakończo­
ny podbródek oraz bardziej wygięty nos. Poza tym 
Hugo był dobrze zbudowany, a rodzinę ze strony 
matki cechowała delikatna budowa. Hugo był po­
stawny i wyglądał, że ma tendencje do tycia. Policzki 
miał jednak obwisłe. Roza domyśliła się, że pewnie 
schudł. Pomimo lata był blady i wyglądał poważnie 
jak na swój wiek. Sprawiał wrażenie wyczerpanego. 

Wspomniał, że kuzyn umarł w roku tysiąc osiemset­

nym, rok po jego urodzeniu. Czyli Hugo ma pewnie 
czterdzieści osiem lat. Roza znała wielu, którzy nie 
dożyli tego wieku, ale także wielu jego rówieśników, 
którzy wyglądali lepiej od Hugona. Dziadek Edvart 
był osiem lat starszy od niego, a wyglądał, jakby do­

piero co skończył czterdziestkę. 

- Jestem poważnie chory - oświadczył Hugo, po­

twierdzając podejrzenia Rozy. - Nieuleczalnie cho­
ry - dodał. - Twoja babka kładła na mnie dłonie, ale 
potwierdziła opinię moich lekarzy. Już nie wyzdro­

wieję. Ale kupiła dla mnie więcej czasu. 

Zapadła cisza. 
Hugo spojrzał Rozie w oczy. 
- Nie pozostawiam nikogo. Nie mam rodzeń­

stwa. Moja matka też nie miała rodzeństwa. Cieszył­
bym się, gdyby moja spuścizna mogła przejść w rę­
ce rodziny przynajmniej ze strony babki. 

background image

Roza powoli pokręciła głową. 
- Pragnę zostawić cały mój ziemski dobytek to­

bie, Rozo Samuelsdatter - oznajmił uroczyście Hu­
go. - Pragnę uczynić cię moją dziedziczką. 

background image

- Będziesz głupia, jeśli odmówisz - powiedział 

Ole do Rozy cichym głosem. Gdyby to od niego za­
leżało, nie wahałby się. - Dziękuj Stwórcy, że nasz 
kuzyn nie wziął na poważnie tej durnej odpowie­
dzi, którą mu dałaś. Ktoś powinien tobą porządnie 
potrząsnąć, by ci się poukładały klepki w głowie. 
Nie wolno odmawiać takiej propozycji! 

Hugo Runefelt już wcześniej uprzejmie pożegnał 

się i udał na spoczynek. Tłumaczył, że po tak dłu­
giej podróży musi zregenerować siły. To było wia­
rygodne wytłumaczenie, ale i tak wiedzieli, że chciał 
dać im czas na rozmowę i przekonanie Rozy do 
zmiany zdania. 

„Nie mogę tego przyjąć" - odpowiedziała, gdy Hu­

go Runefelt zaoferował jej spadek. Odpowiedziała 
mu bez namysłu, od razu, jeszcze zanim wyliczył, co 
posiada. Nawet potem Roza nie ustąpiła ani na cal. 

- Dlaczego nie poprosił mnie? - wymknęło się 

Olemu, który chodził niespokojnie tam i z powro­
tem po kuchni, aż wydeptał ścieżkę w świerkowych 
gałęziach, którymi Roza zasłała świeżo wyszorowa­
ną podłogę. Szarpał jasne włosy, w końcu utworzy­

ły wokół głowy jakby aureolę. 

Na stole stała jedna lampa. Roza z przyzwycza-

background image

jenia przykręciła knot jak najniżej. Lampa paliła się 
głównie z powodu gości. W tym domu oszczędza­
no olej. Zresztą wieczór nadal był jasny, gdyż lato 
miało jeszcze coś do zaśpiewania, choć już cicho. 

- Dlaczego, u diabła, nie poprosił mnie? - powtó­

rzył Ole rozgoryczony. - Jestem najstarszym sy­
nem. Jestem mężczyzną. Mogę przekazać nazwisko 
dalej. Cholera, bez wahania zmieniłbym nazwisko 
na jego! Ten Runefelt powinien poprosić mnie! Ja 
bym nie odmówił! 

Zamachał rękami z bezsilną złością i zatrzymał 

się tuż przed Rozą, która siedziała przy stole z obo­

jętną miną, jakby się tego dnia nic ważnego nie wy­
darzyło. 

- Czy ty kiedykolwiek myślisz, zanim coś po­

wiesz, siostro? - spytał ją. Miał wielką ochotę po­
trząsnąć nią. Powstrzymywała go jedynie obecność 
Mattiasa. Mąż Rozy by na to nie pozwolił. 

- Niczego mi nie brakuje - odpowiedziała cicho, 

lecz z hardo wyprostowanym karkiem. Oczy mio­
tały płomienie. Wszystko w jej postawie mówiło, że 
się nie podda. Jej kochany braciszek nie będzie jej 
rozkazywał! 

Mattias pochylił się i jego przydługie, brązowo-

czarne włosy opadły mu na twarz. Posłał Rozie po­
tajemny pocałunek. Widać było, że ramiona mu się 
trzęsą od powstrzymywanego śmiechu. Dłoń zacis­

nął mocno na kubku z piwem. 

- Śmiej się, śmiej! - zaatakował go Ole. - Słysza­

łeś, czego odmówiła? Jaśnie pan przyjeżdża tutaj, by 
oddać jej wszystko, co ma. Całą wyspę z pałacem 

background image

i domem dla służby i cholera wie, czym jeszcze. Ja­
kieś domy w różnych miastach nad Zatoką Botnic-
ką. Wioskę w południowej Szwecji. Udziały w stocz­
niach. Prawo do wyrębu lasu i udziały w spółkach 
handlowych. 

Ole nabrał oddechu, zastanawiając się, czy czegoś 

nie pominął. Możliwe, że tak. Gdy Hugo niedbale 

wymieniał swoje dobra, serce Olego waliło tak moc­

no, że niemal zagłuszało słowa gościa. A potem Ro­
za zdecydowanym ruchem uniosła podbródek i od­
mówiła tych wspaniałości! 

Ole spojrzał na Mattiasa. 
- Tego jest tyle, że tacy jak ty i ja mogliby praco­

wać całe życie w pocie czoła i tylko marzyć o czymś 

takim! Roza mogłaby być bogata, niewyobrażalnie 
bogata! Mogłaby utrzymywać wszystkich do końca 
życia! Przed wszystkimi braćmi otworzyłyby się 
możliwości dostępne jedynie synom dyrektora Ko­
palni! Nam wszystkim żyłoby się lepiej... 

Westchnął głęboko. Naprawdę żałował. Raj był 

tak blisko, że niemal go widział. Mógł wyciągnąć rę­
ce i go dotknąć... A wszystko zniknęło z powodu 
głupiego, niezrozumiałego, kobiecego uporu! 

- Czyż nie jest tak, że żona powinna słuchać swo­

jego męża? Nie przysięgałaś tego, gdy wychodziłaś 
za Mattiasa? Musiałabyś więc go usłuchać, gdyby 
powiedział, że masz to przyjąć? 

- Nigdy bym jej nie zmuszał do tego, czego sama 

nie chce. Roza twierdzi, że nie potrzebuje niczego 
ponad to, co ma. Ja to szanuję, drogi szwagrze -
oświadczył Mattias, popijając letnie piwo. - A gdy-

background image

by było nam sądzone opływanie w nieprzebrane bo­
gactwa, powinniśmy byli się do tego urodzić od sa­
mego początku, nie sądzisz, Ole? 

- Jesteś tak samo szalony, jak ona! - rzucił Ole 

rozgoryczony. 

- Nie możesz po prostu uznać, że komuś wystar­

cza to, co ma? - spytała Liisa, nie patrząc na męża. 
Odsunęła się już dawno od stołu i niewidoczna sie­
działa w cieniu poza paleniskiem. Gdyby się nie 
odezwała, zapomnieliby o jej obecności. 

- I ty to mówisz! - parsknął Ole, wściekły, że mu 

się sprzeciwia. Jest jego żoną i powinna go wspierać 
albo milczeć. - A tobie wystarcza, co masz, Liiso? -
spytał wyzywająco. Czuł, że nie jest miły, ale nie 
chciał być miły! Chciał ją zranić. - Czyżbyś miała 
czas opowiedzieć Rozie, jak źle cię traktuję? 

- Tu nie chodzi o nas dwoje, Ole - odparła Liisa. 

Czuła się wyczerpana bardziej niż po dniu ciężkiej 
pracy. Pochyliła głowę. Nie chciała więcej upokorzeń. 
I tak znosiła je już niezliczone razy. Przepraszała go 
i wybaczała, mając nieustającą nadzieję, że Ole kiedyś 

wydorośleje. A może już czas porzucić tę nadzieję. 
Może pozostanie taki, jaki jest i nigdy się nie zmieni. 

- Oczywiście, że nie! - Ole podszedł do niej cał­

kiem blisko i zbliżył do niej twarz tak, że czubek 
jego nosa nieomal dotykał jej nosa. - Nie ma cze­
goś takiego jak „nas dwoje", prawda, Liiso? 

Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę, po 

czym Liisa zerwała się i wybiegła na dwór. W kuch­
ni zapadła cisza. Ole nie odwrócił się do siostry 
i szwagra, lecz stał w miejscu, oddychając ciężko. 

background image

- O co tu chodzi? - spytała wreszcie Roza. - Dla­

czego jesteś taki niedobry dla Liisy? 

Wzruszył ramionami. Nie umiał dać odpowie­

dzi. Mógł powiedzieć prawdę: że Liisa irytuje go 
bardziej niż ktokolwiek. Że jej troska go dławi. Że 
ma dosyć jej wzroku wiernego psa, którym za nim 

wodzi. Że niedobrze mu się robi od tej jej miłości! 

Dusi go! Że nie lubi tego, co widzi, gdy patrzy na 
swoją żonę. Liisa nie jest ładna. Nie jest nawet prze­
ciętna. Może określenie „niezbyt ładna" pasowało­
by do niej najlepiej. Mógł twierdzić, że dzisiaj na 
pewno nie ożeniłby się z nią. 

Ale Roza nie słuchałaby tego. I nie zrozumiałaby. 

Nie byłaby w stanie pojąć, że on potrzebuje cze­
goś... doskonałego. Że nie umie zadowolić się czymś, 
co takie nie jest. Że coś mniej niż doskonałe mierzi 
go, wzbudza pogardę. Roza nie wybaczyłaby mu ta­
kiego tłumaczenia, dlatego milczał. 

- Ona jest zbyt dobra dla ciebie, Ole. Nie zasłu­

gujesz na nią - rzuciła Roza, otuliła się wełnianym 
szalem i wyszła za Liisą. 

Wieczór nie był tak jasny jak latem, ale jeszcze 

nie osiągnął mroku jesieni. 

Liisa stała przy rzece i rzucała kamyki do wody. 

Roza zatrzymała się i patrzyła na nią z odległości. 
Liisa była niewysoka, zaokrąglona, z dużym biu­
stem i szerokimi biodrami, bez szczególnie zazna­
czonej talii. Pełne policzki rozmywały rysy jej twa­
rzy, ale nie była niepociągająca! 

W Liisie ukrywało się dużo piękna. Było to oczy­

wiste dla tych, którzy potrafili dostrzegać głębię, 

background image

a nie tylko powierzchnię. Dla tych, którzy byli na 

tyle dojrzali, by doceniać więcej niż to, co jest oczy­
wiste. Dla tych, którzy cenili dobro w duszy czło­
wieka. Dla tych, którzy widzieli piękno w spojrze­
niu pełnym ciepła, w uśmiechu jaśniejszym niż 
czerwcowy poranek. Dla tych, którzy odważyliby 
się otworzyć ramiona dla kobiety, a nie szukaliby 
swojego własnego, niedojrzałego odbicia. 

Liisa rzucała gwałtownie kamienie, nie spogląda­

jąc w stronę domu. Roza współczuła jej. Nie wie­
działa, co złego dzieje się pomiędzy Liisą a jej bra­
tem, ale nie wierzyła, by zawiniła Liisa. 

Liisa była dobra i miła, no i uwielbiała Olego. Swo­

ją drogą ludzie gadali teraz równie dużo o Olem, co 
kiedyś o niej. Roza nie była głucha. Wiedziała, co się 
mówi o jej bracie, i że te plotki są prawdziwe. On 
nie był całkiem w porządku. Lubił zabawy, alkohol 
i dziewczyny. 

- Czasami mam ochotę go zabić - rzuciła Liisa, 

gdy usłyszała kroki Rozy. - I pewnie bym nie mog­
ła - dodała ze śmieszkiem, wzruszając ramionami 

jakby przepraszająco. - Nie mogłabym zabić. Może 
powinnam wyjechać na jakiś czas, zostawić go bez 
słowa. Gdybym jeszcze miała dokąd pojechać. Ale 
ja muszę wiedzieć, że on gdzieś jest. Świat byłby 
zimny, gdyby nie było na nim Olego. Nigdy nie 
przestałam go kochać... 

Roza otoczyła Liisę ramionami. Wpatrywała się 

w rzekę płynącą u ich stóp. Niezatrzymywalną. 
Wieczną. Nigdy nie taką samą, choć tak się mogło 
wydawać. Woda przepływała nad kamieniami wy-

background image

stającymi nad powierzchnię, zamykała się nad nimi. 
Wygładzała. 

Czy one też powinny być jak rzeka? Naprawdę 

takie? 

Czy kobiety, jak Liisa i jak ona sama, nigdy nie 

przestaną bronić, wytrzymywać, podporządkowywać 
się mężczyznom, którzy wcale nie pragną ich dobra? 

Czy tak powinno być? 
- Co on zrobił tym razem? - spytała Roza. 
Tamtych pytań nie mogła zadać. 
- Mogłabym z nim porozmawiać - zaoferowała -

jeśli to tego warte. Możliwe, że mnie posłucha. 

- Słyszałaś o Ingrid Persdatter? - spytała Liisa sła­

bym głosem. 

Słyszała. To było jedno z imion najczęściej wy­

mienianych razem z Olego. Nie jedyne, ale była to 
pewnie jedna z jego ulubionych dziewczyn. 

- Spokrewniona jest z jednym z robotników 

w Rapas - odparła Roza. 

Bezcelowe byłoby udawanie, że o niczym nie wie. 

W tej sprawie nie trzymała razem z bratem. Pomimo 
nieporozumień pomiędzy nią a Liisą w ostatnich la­
tach brała stronę szwagierki. Nie mogło być inaczej. 

Sposób zachowania brata krzywdził wszystkich. Tak­
że jego samego, choć jeszcze tego nie umiał dostrzec. 

- Nie jest jego córką, ale bratanicą czy kimś ta­

kim. Nie pamiętam. Chyba pomaga w kuchni. 

- Już nie - rzuciła Liisa. Roza wiedziała całkiem 

dużo o obcej dla niej dziewczynie, chyba że rzeczy­

wiście coś było pomiędzy nią a bratem Rozy. - Te­

raz jest u nas służącą. 

background image

Roza puściła Liisę, by spojrzeć jej w oczy. Szwa-

gierka była poważna. Miała na sobie odświętne, nie­
dzielne ubranie. Najlepszy żakiet i spódnicę, którą 
sprawiła sobie na Wielkanoc. Coś poruszyło się 

w sercu Rozy. Liisa nadal walczyła. Wystroiła się, 

jadąc z wizytą, mimo że wiedziała, że jej mężowi 
będzie obojętne, co ona ma na sobie. 

- Przyjechał z nią do domu - powiedziała Liisa, 

splatając ramiona na biuście. Zacisnęła usta. Trudno 
jej było spokojnie opowiedzieć wszystko siostrze 
Olego. - Kazał mi przygotować dla niej pokój obok 
naszego. Żaden inny nie był dla niej wystarczająco 
dobry. Dlaczego, nawet nie chcę się zastanawiać. 

Roza myślała swoje. 
Liisa też, ale nie chciała nazywać rzeczy po imieniu. 
- Ona ma zaledwie szesnaście lat - powiedziała 

cicho Roza z odcieniem potępienia w głosie, ale za­
raz się zreflektowała. 

Ona sama nie była dużo starsza, gdy urodziła 

Synneve, pierwszą córkę. I jej ścieżka życia nie by­

ła szczególnie czysta i prosta poprzedzającymi to 
wydarzenie latami. Ale niezależnie od tego mdliło 
ją, gdy myślała o swoim bracie i tej młódce. 

- Nie jest pomiędzy nami dobrze - powiedziała 

Liisa ponuro. - Ze mną i Olem nie jest dobrze. 

Roza sama tyle wiedziała. 
- Bywa, że żałuję, że on odzyskał wzrok - zwie­

rzyła się Liisa. 

Jej pierś unosiła się i opadała w poruszeniu. Sło­

wa przychodziły urywane. Musiała nabrać powie­
trza, by mówić dalej. 

background image

- Był milszy, gdy nie widział. 
W pobliskich zaroślach odezwał się kos. Wypeł­

nił ciszę dźwięcznymi tonami harmonizującymi 
z szumem rzeki płynącej u stóp dwóch kobiet. 

- Też tak pomyślałam - powiedziała Roza, kładąc 

dłoń na ramieniu Liisy i ściskając lekko. Nie sądziła, 
by to coś pomogło. Liisa nie potrzebowała współczu­
cia, tylko męża, który by ją kochał i doceniał. - Ale 
dziś zrobiłabym to samo, pomimo że wiem to, co te­
raz. Nie zmieniłoby to mojej decyzji. On jest moim 
bratem. Jest w nim także wiele dobra. 

Liisa usiadła na suchej, pożółkłej trawie na brze­

gu. Wygładziła spódnicę, by rozkładała się jak wa­
chlarz wokół niej. Już nie płakała. Bywały dni, gdy 
jej oczy stawały się tak zniszczone od płaczu, że nie 
można było dostrzec białek. Ale to dawno temu. 

Łzy peszyły Olego. Nie wzruszały, tylko oddala­

ły od niej. Po dłuższym czasie Liisa już to zrozu­
miała. 

Nauczyła się panować nad sobą. Wtedy, gdy tyl­

ko płakała, ludzie gadali jeszcze bardziej. Widzieli, 
jak jej z tym źle. Liisa doszła do wniosku, że to jesz­
cze gorzej. Teraz trzymała twarz niczym maskę. 
Nikt nie mógł się domyślać, co czuła. Nie wysta­

wiała już swoich uczuć na widok publiczny. 

- Nie musisz bronić przede mną swego brata, 

Rozo - powiedziała Liisa, patrząc na skraj spódni­
cy szwagierki. - Wiem, co dobrego można powie­
dzieć o Olem. 

Udało jej się uśmiechnąć. To też było zwycię­

stwo. Gromadziła skrzętnie w pamięci każdy taki 

background image

mały triumf. Każdy z nich wzmacniał ją choć odro­
binę bardziej. Nigdy nie stanie się tą, którą Ole 
chciałby widzieć u swojego boku, ale pewnego dnia 
stanie się na tyle silna, by odwrócić się od niego ple­
cami i odejść. Umieć żyć bez niego. Miała tylko na­
dzieję, że nie będzie wtedy jeszcze zbyt stara. 

- To właśnie z powodu tego dobrego, ładnego 

i miłego go sobie wybrałam. Uczepiłam się go, aż 
mnie dostrzegł i zapragnął. Powinnam była wie­
dzieć, że nie był przekonany. Powinnam była po­
zwolić mu odejść, dostrzec, że stanowimy niedobra­
ną parę. Że ktoś tak wspaniały jak on nie jest kimś 

dla mnie. Takim jak ja dostają się odpady. Ale prag­
nęłam go pomimo tego. No i dostałam. Mam go te­
raz, na dobre i na złe. Wbrew wszystkiemu. 

- Ty nie jesteś odpadem - odezwała się Roza. 
Liisa uśmiechnęła się swoim zmęczonym uśmie­

chem. 

- Nie oszukujmy się! - poprosiła. - Żadna z nas 

nie jest głupia, Rozo! Wiemy, jak sprawy się mają. 

Wiem, jaka jestem. 

- Zasługujesz na więcej - nie poddawała się Roza. 
- Tak - zgodziła się Liisa, ocierając oczy. - Zasłu­

guję na więcej. Ale to za niego wyszłam, to jego 
mam! Mam męża, który nie dotknął mnie od dwóch 
lat! Nawet po pijanemu. Takiego mam męża. Zda­
rza się, że śpi za moimi plecami, w tym samym łóż­

ku. Nawet mnie nie pocałuje. Nigdy nie wyciągnie 
po mnie ręki. Mówi, że nie ma na mnie ochoty. Mó­

wi, że jestem zbyt brzydka, by miał ochotę. Często 

mi mówi, że chętnie by się ode mnie uwolnił, ale 

background image

dla takich jak my nie ma rozwodów. Mówi, że dzi­
siaj nigdy by się ze mną nie ożenił! - Westchnęła. -
Dobrze wiem, co twój brat o mnie myśli. Bardzo 
dobrze wiem. Wiem, jak strzela oczami za innymi 
kobietami. Wiem, czego szuka. Wytłumaczył mi do­
kładnie, za czym tęskni. Za tym, czego ja mu nie za­
pewnię. Jestem tylko sobą: brzydką, niezgrabną Lii-
są. Ole mnie nie pożąda. Pożąda piękna. Tylko to, 
co piękne, może podziwiać. Chyba nietrudno to 
zrozumieć, prawda? 

Roza płakała. 
Łatwiej było płakać z powodu innych niż swoje­

go. Mogła współczuć Liisie całą sobą, nie musiała 
zamykać żadnych drzwi. To nie było niebezpiecz­
ne. Nie dotyczyło jej. 

Często się zastanawiała, dlaczego Ole i Liisa nie 

mają dzieci. Według niej dziecko uratowałoby ich 
związek. Mieliby kogo wspólnie kochać, zbliżyliby 
się do siebie i może znów pokochali. 

Przeszło jej przez myśl, że to Liisa nie może mieć 

dzieci. Przecież nie każda kobieta może. Ole do­

wiódł swojej płodności już kilka razy w czasie ostat­

nich lat. Nikt nie wątpił w jego możliwości, brako­

wało tylko potomka z małżeńskiego łoża. 

A więc to nie jest wina Liisy. Ole mógł, ale nie 

chciał. Roza poczuła, jak rośnie w niej złość. 

- Ole jest ślepy - rzuciła. - Teraz jeszcze bardziej 

niż wtedy, gdy naprawdę nie widział. 

- Często chciałabym, by mnie tylko objął - rzu­

ciła Liisa gwałtownie, z nagą tęsknotą w głosie. - To 

ważniejsze niż mężczyzna w łóżku. Czasami tęsk-

background image

nię za kimś, kto by mnie objął i przytulił. Takie ży­
cie jest samotne. Zamarzasz bez choć jednej piesz­
czoty przez tyle lat... 

Zapadła cisza. 
Tylko rzeka i kos przemawiały, każde w swoim 

języku. 

Roza nie sądziła, by po takim zwierzeniu pomog­

ło pocieszenie w jakimkolwiek języku. 

- Ty to masz szczęście, Rozo - dodała Liisa, stara­

jąc się znaleźć jakiś powód do uśmiechu. - Wszyscy 
widzą, jak Mattias cię wielbi. Nigdy nie podobali mi 
się bruneci, ale nawet ja widzę, jak Mattias ładnieje, 
gdy na ciebie patrzy. Jego uczucie go odmienia. 

Roza nic nie mogła odpowiedzieć. Nie miała do 

tego prawa. Jej życie nie było już tylko jej własne. 
Dzieliła je z Mattiasem. Byli za siebie nawzajem od­
powiedzialni. Tego, co się pomiędzy nimi działo, 
nie powinni odsłaniać przed innymi. O tym nie po­

winno się rozmawiać. 

Ale mogła pocieszyć Liisę. Mogłaby powiedzieć, 

że istnieje tyle rodzajów życia. Tyle rodzajów miło­
ści. Tyle sposobów okazywania oddania. I że ona sa­

ma może teraz żyje podobnie jak Liisa. 

Ale nic nie powiedziała. Kochała Mattiasa na 

swój sposób, tak jak on ją po swojemu. Nazywali 
to rodzajem miłości. Ujawnienie prawdy o ich mał­
żeństwie nikomu nie odmieniłoby życia. To była 
sprawa szacunku. Złożyli sobie przysięgę, że będą 

trzymać się siebie nawzajem. Była to przysięga obo­

wiązująca na dobre i na złe dni. Tylko śmierć mog­

ła ich rozłączyć. Tym razem była naprawdę zamęż-

background image

na. Traktowała to tak samo poważnie jak Mattias. 

O wiele lepiej było milczeć. 
Uśmiechnęła się, jakby się zgadzała z Liisą. 
Oczy widziały to, co chciały. 
- Tak bym pragnęła ci pomóc - powiedziała, czując 

chłód nocy. Może nadejdzie pierwszy przymrozek? 
Miała nadzieję, że nie zetnie poletka z ziemniakami. 
Potrzebowali ziemniaków na zimę. A one jeszcze po­

winny rosnąć z miesiąc. - Może ci pomogę - dodała, 

ale nie wydawało się, by Liisa ją słyszała. 

background image

- Roza ma rację - odezwał się Mattias. - Traktu­

jesz Liisę, jakby była śmieciem. 

- A kiedy to nie zgadzałeś się z Rozą? - spytał 

drwiąco jego szwagier. 

- Pamiętam, jak się żeniliście - Mattias celowo zi­

gnorował jego złośliwość. Nalał piwa w oba kubki. 

Ole wbrew woli usiadł. Siorbnął pianę i niespo­

kojnie kiwał się na krześle. 

- To było wspaniałe wesele - mówił dalej Mattias. -

I pamiętam, że pan młody kochał pannę młodą. Na­
prawdę kochał. Pragnął tego małżeństwa. Złożył przy­
sięgę, że będzie ją kochał i szanował. Takie rzeczy za­
padają w pamięć. 

- Wtedy było inaczej, prawda? Wszystko było 

inaczej. Potrzebowałem jej. Byłem od niej zależny. 
Bez niej nic nie znaczyłem. Ożeniłbym się wtedy 
z ciotką szatana, gdyby tam była i zrobiła dla mnie 
to, co Liisa. Ale teraz jest inaczej. 

- No widzisz. 
Ole pokiwał głową. 
- Widzę! - rzucił hardo. - Teraz nikogo nie po­

trzebuję. Ani Liisy, ani pouczającego mnie szwagra. 

- Jedno drzewo nie utworzy lasu - odparł Mat­

tias urażony. 

background image

- Ja mogę być jednym drzewem - stwierdził Ole 

hardo. - Dostaję to, czego chcę. Mam dom i ziemię 
i będę miał więcej ziemi. Wszystko, czego zawsze 
pragnąłem, to ziemia. Nie umrę jak jakiś biedak, 
Mattiasie. 

- A co z Liisą? 
- A co z nią? - Ole przekornie wystawił podbródek. 
Zupełnie jak Roza, pomyślał Mattias i spytał: 
- Czy Liisa nie ma marzeń? 
- Żona ma słuchać swojego męża. Złożyła przy­

sięgę, która obowiązuje aż do śmierci. 

- Chyba sam nie słyszysz, co mówisz - westchnął 

Mattias. 

Ole uśmiechnął się po swojemu: czarująco 

i w sposób budzący zaufanie. Nikt nie zdoła wątpić 

w jego otwarty uśmiech i iskrzące oczy. 

- Wiem, co mówię - powiedział. - Wierz mi, Mat­

tias, ja wiem, co mówię! Poza tym wiem, o czym 
marzę! - Wyrzucił ramiona w górę, jakby chciał 
ogarnąć cały świat. - Jakie są marzenia kobiety? -
spytał. - Porządna kobieta nie powinna mieć czasu 
na marzenia, Mattias. My też nie możemy mieć ma­
rzeń. Marzenia są dla bogatych. Dla tych, którzy nie 
muszą pracować w pocie czoła. 

- Może to i prawda - zgodził się po chwili Mattias. 
- Ty też się trochę wściekniesz, jeśli ona w końcu 

odmówi - stwierdził Ole. - Przyznaj się, kolego! Cie­
bie to też będzie męczyło. Będziesz się starał skłonić 
ją, by odpowiedziała właściwie. Właściwie dla niej 

samej. Dla nas wszystkich. Dla ciebie, bracie! 

Mattias spojrzał przeciągle na Olego. Byli kum-

background image

plami już długi czas. Ale w gruncie rzeczy wiązała 
ich jedynie Roza. Nawet w czasie tych lat, gdy jej 
tu nie było, stanowiła element wiążący go z tą ro­
dziną. Bez niej nie miałby nic wspólnego z ludźmi 
z Samuelsborg. 

Najtrudniej było sprawić, by Ole zrozumiał czyjeś 

racje. Ole rzadko kiedy słuchał kogoś naprawdę. Mo­
że zauważał, że czyjeś usta się poruszają, może sły­
szał czyjś głos, ale był tak zajęty trzymaniem się swo­
ich sądów, że nie był w stanie pojąć czyichś myśli. 

- Nie możesz zrozumieć, jak żyjemy z twoją sio­

strą, prawda? - spytał. 

- O, tak! - odparł Ole. - Rozumiem. Ona mówi, 

gdzie ma stać szafa, a ty potakujesz. Może nie jest 
tak? Pozwalasz jej rządzić wszystkim! Nigdy nie są­
dziłem, że ujrzę cię takim, Mattias. Dla żadnego 
mężczyzny nie jest dobre życie pod obcasem kobie­
ty. Trzymają ich tam do końca życia, jeśli na to po­

zwolą. Możliwe, że są tacy, którzy lubią mieć taki 
widok, bo wtedy patrzą prosto pod spódnicę. Mo­
gę się założyć, że to ona jeździ na tobie! 

Mattiasowi nie chciało się obrażać. Na ostatnie 

zdanie weszła jednak Roza, zamiatając energicznie 
spódnicą. 

- Nie musisz martwić się, które z nas jest koniem, 

Ole - rzuciła zdyszana. Jeśli jeszcze miała wątpliwo­
ści, jaką podjąć decyzję, wszystkie zniknęły pod 

wpływem grubiańskich słów brata. - Chcę pojechać 

do Finlandii - rzuciła, nie zamknąwszy jeszcze za 
sobą drzwi. 

- A więc przyjmujesz! - rzucił triumfalnie Ole. 

background image

- Tego nie powiedziałam! - odparła lodowatym 

tonem Roza. - Chcę tylko obejrzeć to miejsce. Mam 
ochotę przejść się po śladach Idy, Mai, Raiji... mo­
ich pramatek. 

- To długa podróż - stwierdził Mattias. - Chyba 

nie zamierzałaś zostawić tutaj Lily? 

- Nie zostawię żadnego z moich dzieci! - zapew­

niła Roza stanowczo i otrzymała w odpowiedzi je­
den z jego ciepłych uśmiechów. 

- Idzie zima - dodał Mattias. - Powrót w środku zi­

my na pewno nie będzie dla nich dobry. Uważasz, że 
możesz zaprosić się na tak długą wizytę? Ten wasz 
krewny chyba prowadzi spokojne życie. Trudno bę­
dzie mu się przyzwyczaić do dwojga malców w domu. 

- Zabiorę ze sobą Liisę. 
- Ha! - wykrzyknął Ole. - Liisę? Jaki będziesz 

miała z niej pożytek? 

- Na pewno większy niż ty - odparła Roza, przy­

siadając się do brata. - Słyszałam, że Ingrid Persdat-
ter otrzymała pokój tuż obok waszego? Nie będziesz 
miał daleko, gdy się będziesz wymykał na bosaka 

w nocy. Sprytnie przeprowadzasz swoją wolę, bracie. 
Ale tym razem to ja przeprowadzę moją. I ja chcę za­
brać ze sobą Liisę na tę wyspę w Zatoce Botnickiej. 

- A co ze mną? - chciał wiedzieć Ole. 
- Ciebie nie zabiorę - odparła Roza. 
- A więc pojedziecie bez mężczyzny? 
Roza pokręciła głową. 
- Mój mąż jest rycerski, w przeciwieństwie do mę­

ża Liisy. Nie sądzę, by Mattias nam przeszkadzał. 

- Nie myśl tylko, że zapłacę za jej podróż! - rzu-

background image

cił Ole z nadzieją, że ten argument powstrzyma 
Rozę. 

- Ja za nią zapłacę - oznajmiła Roza słodkim to­

nem. - Nie jestem tak całkiem bez grosza. 

- Mógłbym jej zabronić! - Ole łapał się ostatniej 

deski ratunku. - Jestem jej mężem. Mogę jej zabro­
nić jechać. 

Roza nic nie odpowiedziała, lecz nadal uśmiecha­

ła się do brata. 

- Mattias też mógłby zabronić ci jechać - dodał 

Ole słabszym tonem. 

- Nie chciałbyś tego - odparła Roza. - Pragniesz, 

bym przyjęła spadek. Wtedy coś ci na pewno skap-
nie, prawda, mój miły braciszku? Sądzisz pewnie, 
że jeśli tam pojadę, zmienię zdanie i odpowiem 
twierdząco? 

Ole wzruszył ramionami, siląc się na obojętność. 
- Możliwe, że tak się stanie. Może najdzie mnie 

ochota przyjęcia spadku, gdy zobaczę to miejsce. 
Może we mnie też drzemie pazerność. Głód rzeczy 
ładnych. Wiem, że lubię ładne przedmioty, ale czy 
naprawdę tak bardzo? 

- Ja też bym chętnie sam to zobaczył - mruknął 

pod nosem Ole, nie dając się obrazić. Wiele potrafił 
znieść ze strony Rozy. On też potrafił jej czasem na­
gadać. Lubił myśl, że w ich rodzinie panuje szczerość. 

- Nie - odparła Roza, kładąc dłoń na ramieniu 

brata. Poklepała go, kręcąc głową z poważną miną. 
Patrzyła mu prosto w oczy. 

- Mogę tupnąć nogą - rzucił wyzywająco Ole -

i powiedzieć, że ona nie pojedzie. 

background image

- Jeśli przyjmę spadek - tłumaczyła spokojnie 

Roza - podzielę się z tobą. Jeśli zdecyduję się zostać 
jego dziedziczką, ty też będziesz dziedziczył. 

Grala na jego chciwości, oboje o tym wiedzieli. 

Jak też o tym, że Roza go przekona. Mattias nie­

chętnie na to patrzył. Oboje bez zażenowania ujaw­
niali swoje mniej ładne cechy. 

Roza umiejętnie wykorzystywała innych ludzi. 

Była w stanie odnaleźć ich słabe punkty i bez skru­
pułów posłużyć się nimi. Ole zawsze chciał mieć 

więcej, niż posiadał. Gotów był dać z siebie wiele, 

by to osiągnąć, choć najchętniej bez nakładu sił. 
Oboje znali te swoje cechy i niewiele sobie robili 
z wystawienia ich na pokaz. Choć Mattias darzył 
ich uczuciem - każde na swój sposób - przeraziła 
go ich naga bezwzględność. 

- Roza - rzucił łagodnie, ściągając na siebie spoj­

rzenia rodzeństwa. - Czy w ogóle pytałaś o to Liisę? 

- Ona zechce - zapewniła Roza. - Ale nie chcia­

łam dawać jej nadziei, zanim nie porozmawiam 
z Olem. 

- A więc nie pytałaś - bardziej stwierdził Mattias, 

wcale nie zaskoczony. 

- Zapytam! - rzuciła Roza zirytowana, że maru­

dzi o taką błahostkę. - Jak mogłaby odmówić? 

- Jak mogłabym odmówić? - powtórzyła pytanie 

Liisa. 

Nawet Mattias podskoczył. Zaczerwienił się ze 

wstydu, bo on też nie zauważył, że Liisa weszła. Nie 

zauważył jej. Poczuł się, jakby i on przyczynił się 
do tego, by odebrać jej znaczenie. 

background image

- Jak można świecić mocniej od gwiazd? - spyta­

ła Liisa retorycznie, uśmiechając się niedostrzegal­
nie i przepraszając, że żyje. 

Mattias zrozumiał jej słowa, ale Roza i Ole nie. 

Wymienili spojrzenia, ale żadne z nich nie spytało, 
co ma na myśli. Oboje założyli, że to nic, o czym 

warto wiedzieć. 

- A więc chcesz jechać w obce kraje? - spytał Ole, 

patrząc badawczo na żonę. Była tak pospolita, że 
nie musiał się obawiać, że przyprawi mu rogi. Tak 
źle jeszcze w Finlandii nie jest, by Liisa miała tam 
powodzenie. Poza tym pojedzie z nimi Mattias. Je­
dyne, co Ole mógłby stracić, pozwalając jej jechać, 
to twarz. Ale tylko rodzina wiedziała, o co chodzi 

w tej wyprawie. 

- Nie odmówiłabym - odparła Liisa, wstrzymu­

jąc oddech. 

- No to sobie jedź, jeśli Runefelt was przyjmie! 

Ja będę miał co robić. Ktoś musi się zająć domem. 

Liisa pokiwała głową. 

- Może najęcie służącej nie było takie głupie, co? -

dodał drwiąco Ole. - Pani domu okazała się wytworna 
i na zimę jedzie na południe! Obie z Rozą niedługo za­
czniecie się ubierać w koronki niczym żona dyrektora 

Kopalni! 

Liisa nie odpowiedziała. Stłumiła chęć do płaczu. 

Ole nie zobaczy jej łez! 

Liisa nie płakała też, gdy oboje leżeli każde przy 

swojej krawędzi łóżka na niskim strychu w domu 
Mattiasa i Rozy. Ole zdmuchnął lampę, zanim Lii-

background image

sa zdążyła się rozebrać. Odwrócony do niej pleca­
mi wszedł pod pledy i odsunął się najdalej, jak tyl­
ko mógł. 

Przy słabym świetle wpadającym ze świetlika Lii-

sa przygotowała się do snu. Innego okna tam nie by­
ło. Stryszek przeznaczony był zasadniczo do suszenia 
bielizny zimą lub przechowywania niepotrzebnych 

przedmiotów. Roza stwierdziła jednak, że latem jest 
tam chłodniej w nocy i Mattias zbił na stryszku łóż­
ko. Przydawało się ono jako łóżko dla gości. 

Liisa przykryła się jak najmniejszym skrawkiem 

pledu. Nie chciała drażnić Olego. Nie chciała, by 
cokolwiek sprawiło, że zabroniłby jej wyjazdu. 

Nie wolno mu zabronić. Ale teraz może się zgo­

dzi tylko dlatego, by Roza przestała nalegać, a tup­
nie nogą tuż przed wyjazdem. Liisa wiedziała, że to 
jest możliwe, choć od samej takiej myśli bolało ją 
serce. Roza sprawiła, że Liisa zapragnęła tej podró­
ży. Dała się skusić. Przecież w pewien sposób będzie 
to dla niej podróż do korzeni. Do kraju rodzinnego. 
Nie pamiętała go, ale wciąż nazywała go swoim kra­

jem ojczystym. 

Poza tym, Ole z nimi nie pojedzie. 
Było to i dobre, i niepokojące. Jakaś jej część go­

towa była błagać, by jechał z nimi. Liisa padłaby na 
kolana przed Rozą, by ta zrozumiała, jak ważne 
jest, by Ole jechał z nimi. Ale coś, co się w niej wła­
śnie obudziło, mówiło wyraźnie, że dobrze jej zro­
bi przebywanie jakiś czas z dala od Olego. 

Nie będzie go widziała, nie będzie wiedziała, co 

robi, nie będzie słyszała, co o nim mówią! Nie bę-

background image

dzie słyszała skrzypienia łóżka nocą, gdy Ołe będzie 
wstawał, stwierdziwszy, że ona zasnęła, nie będzie 
wyślizgiwania się z pokoju do... niej. Nie będzie sły­

szała odgłosów z pokoju obok. Nie będzie musiała 
udawać uprzejmości wobec dziewczyny, z którą sy­
pia jej mąż. 

Może Ingrid Persdatter już nie będzie, gdy ona 

wróci. Romanse Olego rzadko trwają długo, o ile 

mogła się zorientować z plotek. Ole szybko się nu­
dził. Te przypadkowe dziewczyny nie umiały go ni­
czym zatrzymać. Nadal był jej mężem. Używał te­
go jako wymówki, gdy one zaczynały żądać za wie­

le. Wtedy mógł rozłożyć ręce i stwierdzić, że prze­
cież jest żonaty i one dobrze o tym wiedziały przez 
cały czas. Nie ukrywał tego faktu. 

Liisa czuła, że potrzebuje oddechu. Potrzebuje 

dni bez tego bólu, bez wyobrażania sobie, co on ro­
bi. Wytrzyma bez niego na pewno! 

- Nie myśl sobie, że zamierzam cię dotknąć - rzu­

cił Ole przez ramię. 

Nastąpiło to tak nagle, że Liisa aż się wzdrygnęła. 

Nawet nie nasłuchiwała, jak on oddycha, co miała 

w zwyczaju, gdy spali w jednym łóżku. Udawała wte­

dy, że sama już śpi. Stała się mistrzynią równego 
i spokojnego oddychania. Ole wstawał wtedy często 
i wychodził. Liisa nie wiedziała, dlaczego. Czasem 
pachniał piwem, gdy wracał. Czasem tylko siedział 

w kuchni. Zastanawiała się, czy robił to dla spraw­
dzenia jej reakcji, na wypadek gdyby zatrudnił jakąś 
młodą służącą. Może planował to już od dawna? 

Teraz nie udawała snu. Może on to zauważył i zi-

background image

rytował się. Liisa wiedziała, że irytowało go wiele 
rzeczy, które robiła. 

- Nie mam na ciebie większej ochoty tylko dla­

tego, że wyjeżdżasz - mówił dalej złośliwie. Liisa nie 
sądziła, by był w stanie ją zranić bardziej niż przez 

wszystkie lata ich małżeństwa. Skóra jej zgrubiała. 
Nawet najgorsze słowa odbijały się od niej. 

Zapadła cisza. 
Liisa czuła, że oczy ją pieką, gdy wpatrywała się 

w ciemność. Może to tylko łzy, o których Ole nie 

mógł wiedzieć. Zmuszała się, by oddychać normal­
nie. On nie mógł jej zobaczyć, nawet gdyby pochy­
lił się nad nią nisko. Panował mrok. Zauważyłby je, 
gdyby dotknął jej policzka, a na to były małe szan­
se. Oddychała spokojnie. Ukrywała, że płacze, tak­
że przed samą sobą. 

- To nie ja ci kazałem jechać, Liisa. Zapamiętasz 

to, prawda? 

Pokiwała głową, choć nie mógł tego dostrzec. 

Czekał na jej odpowiedź. Gdyby teraz odpowie­
działa, usłyszałby, że płacze. Nie chciała dać mu tej 
satysfakcji. 

Przygryzła wargi aż do krwi i zacisnęła dłonie 

w pięści, aż paznokcie wbiły się w skórę. Przełknę­

ła kilka razy ślinę. Ole nie może usłyszeć, że ona ma 
ściśnięte gardło. 

- Tak - odparła. 
Ole odwrócił się, syty zwycięstwa, naciągając na 

siebie jeszcze większy kawałek pledu. I na pewno 
nie usłyszał już jej płaczu. 

background image

Roza wstała wcześnie. Lubiła poranne godziny, 

noszące jeszcze ślady nocy. Lubiła rosę na ziemi, 
przypominającą klejnoty lub łzy. Niebo nadal 
przejrzyste i chłodne, upiększone kolorami, któ­
rych nie umiał wywołać dzień. 

Lubiła być sama. 
Dzieci jeszcze spały, ale wiedziała, że to już nie­

długo potrwa. Lily lubiła poranki podobnie jak ona. 
Poza tym uwielbiała towarzystwo, budziła więc za­
raz Mattiego, by nie być sama ani minuty. 

Roza rozpaliła na palenisku najciszej jak umiała. 

Mattias budził się, gdy w domu robiło się ciepło. 
Wyglądało na to, że słońce będzie dobrze przygrze­
wać w ciągu dnia. Już teraz promienie łaskotały jej 
skórę, drażniły i oślepiały. Gdy tylko szczapy drew­
na dobrze się zajęły płomieniem, wyśliznęła się na 
schody, by powitać dzień w ciszy. Takie poranki 
stanowiły jej nabożeństwo. 

Hugo Runefelt już tam siedział. Nie wyglądał tak 

samo jak wczoraj. Roza uświadomiła sobie, że to 
kwestia stroju. Wczoraj ubrany był sztywno i po­
rządnie: z chustką pod szyją, kamizelką pod surdu­

tem, w spodniach dopasowanych kolorem do reszty, 

w butach do konnej jazdy nie ustępujących jakością 

butom Seamusa. Roza znała się na tym. 

Teraz Hugo siedział w koszuli z podwiniętymi 

rękawami, mimo że powietrze nadal było chłodne 
po nocy. Koszula była rozpięta pod szyją, spodnie 
inne niż wczoraj. Był boso jak Roza. 

- Źle spałeś? - zaniepokoiła się. - Niektórym 

przeszkadza szum rzeki. 

background image

Sama nie rozumiała, jak to jest możliwe. Dla niej 

rzeka stanowiła muzykę, która kołysała ją do snu 
i przepełniała spokojem. 

- Nie śpię dużo - wytłumaczył Hugo z uśmiechem. 

Nadal patrzył na nią, jakby była dla niego objawieniem, 
jakby wciąż nie mógł uwierzyć własnym oczom. - Nie 
chodzi o to miejsce. Nigdzie nie śpię długo. To mi nie 
przeszkadza. Gdy się zmęczę w ciągu dnia, odpoczy­

wam. Nie mam zbyt wiele do roboty... 

Zamilkł, spoglądając na rozciągający się przed ni­

mi krajobraz. Pieścił go wzrokiem. Roza zrozumia­
ła, że ma tę samą słabość rodzinną, co ona i Ole: za­
miłowanie do piękna. 

- Żałuję, że nie dotarłem do was, gdy jeszcze mia­

łem czas - westchnął Hugo. - Nadal nie mogę tego 
pojąć - dodał. - Ale gdy na ciebie patrzę, muszę wie­
rzyć. Mogłabyś być nią, siostrą mojej babki. Idą. Tą, 
którą kochał artysta. 

- Wcale nie jestem do niej podobna - zaprotesto­

wała Roza, odruchowo dotykając pokrytego purpu­

rowymi bliznami policzka. 

- Cóż to doprawdy znaczy! - sprzeciwił się Hu­

go, ujmując ją za dłoń i odkładając ją na jej kolana. 
Swoją dłonią okrył jej lewy policzek. - To nic nie 
znaczy! - zapewnił ją, trzymając tak dłoń, aż Roza 
poczuła ciepło rozchodzące się po jej skórze. 

To był niezwykły dotyk, pozbawiony niebez­

piecznych podtekstów. Nawet nie współczujący. 
Przekazywał jedynie zrozumienie. 

- Jesteś do niej podobna. 
Musiała to uznać. 

background image

- Zauważyłaś, z jaką miłością on ją rysował? -

spytał Hugo delikatnie. 

- Tak - odparła. 
To właśnie odczuła, oglądając portret Idy. Miłość 

aż biła z oszczędnych kresek. Nie odebrała tego, 
oglądając pozostałe szkice. Tylko rysunek przedsta­

wiający Idę zawierał tyle uczuć. 

Miłość i ból. 
Hugo włożył palce do lewej kieszonki kamizelki, 

ale nie wyciągnął z niej zegarka. Trzymał w nich wi­
siorek. Rozie zabiło serce, gdy dostrzegła, co on 

przedstawiał. 

- Tylko o nim słyszałam! - powiedziała z nabo­

żeństwem w głosie. 

Był to złoty ptaszek wiszący na rzemyku. 
Hugo otworzył dłoń Rozy i opuścił ptaka niczym 

do gniazda. Złoto szybko się ogrzało. Roza wpatry­

wała się w klejnot z czcią. Dopiero po dłuższej 

chwili odważyła się pogładzić go opuszkami pal­
ców. Obawiała się niemal, że ptaszek zniknie, gdy 
go dotknie. 

- Wydaje się, że zaraz odleci - rzekł Hugo. 
- Jest nowy? - spytała. 
Pokręcił głową z uśmiechem. 
To stawało się coraz bardziej niepojęte. Wręcz 

podobne do snu. Roza starała się ze wszystkich sił 
nie wierzyć w to za bardzo, by się nie rozczarować. 
To tylko sen, który zniknie niczym bańka mydla­
na. Powinna cenić tę chwilę, póki trwa. Powinna za­
pamiętać to, co teraz czuje. 

- Należał do mojej babki - wytłumaczył Hugo 

background image

Runefelt. - On zrobił dla niej wiele takich, ten mu­
si być jednym z wcześniejszych. Późniejsze są coraz 
bardziej podobne do prawdziwych. 

Według Rozy ten, którego trzymała na dłoni, był 

wystarczająco podobny do żywego modela. Uniosła 

go na wysokość oczu i podziwiała piękne linie skrzy­
deł, w których można było nieomal dostrzec po­
szczególne pióra, pomimo że cały ptaszek mierzył 
od końca jednego skrzydła do drugiego ledwo cal. 

- To nieprawda - sprzeciwiła się. 
- To jeden z ptaszków, które Ailo zrobił specjal­

nie dla tych, których kochał - stwierdził Hugo. -
Pragnę, byś go przyjęła, mimo że odmówiłaś spad­
ku, do którego masz po prostu prawo. Nie możesz 
odmówić przyjęcia tej ozdoby, Rozo Samuelsdatter. 
Pochodzisz w prostej linii od tej, którą on kochał. 
Gdyby Ailo mógł, poprosiłby mnie, bym go ci dał. 
Ten ptak przeleciał całą drogę z Finlandii, by móc 
spocząć na twej szyi. Nie zawiedź mnie odmową! 

Roza zamknęła dłoń. Płakała i nie starała się te­

go ukryć. 

- Bardzo chętnie przyjmę tego ptaszka - powie­

działa. - Dziękuję! 

- A więc załóż go! - poprosił. 
Roza uniosła włosy, a Hugo dwukrotnie owinął 

rzemyk wokół jej szyi i zawiązał. Ptak spoczywał 

w zagłębieniu pomiędzy obojczykami, jakby za­
wsze tam wisiał. Roza czuła, że klejnot ożył, wysy­

łając ciepło i siłę. 

- Mam do ciebie prośbę, Hugo - odezwała się. -

Zastanawiałam się nad czymś. 

background image

- Mów! 
Roza przedstawiła swoją prośbę. 
- Chyba nie sądziłaś na poważnie, że odmówię? -

spytał Hugo żartobliwie. - Zaproś też brata! 

Roza pokręciła głową. 
- Nie, Olego nie. 
- No dobrze. - Hugo zmrużył oczy, jakby zrozu­

miał. - Twojego brata lepiej nie wystawiać na poku­
szenie. 

background image

-Jest zbyt późno, byście zobaczyli, jak kwitną ró­

że - stwierdził Hugo Runefelt z żalem w głosie. 

Rumieńce powróciły na jego twarz, gdy odbili 

z portu w Oulu, nazywanego przez Szwedów Ule-
aborg. Dostrzegli wyspę już z portu. Rosła teraz im 
przed oczami, jednocześnie jak życie powracało do 
twarzy Hugona. 

Niedomagał w czasie podróży, mimo że podró­

żowali wygodnie. Roza jeździła tak komfortowo 
tylko w Ameryce, ale należało to do jej poprzednie­
go życia i nie wolno jej było tego porównywać. 

Podróżowali konnymi powozami, które zmienia­

li po drodze. Gdy płynęli statkami, potrzebowali je­
dynie wejść na pokład. 

Mimo to podróż trwała długo z powodu pogar­

szającego się stanu zdrowia Hugona. Codzienne od­
cinki stawały się coraz krótsze, a i tak szybko go 
wyczerpywały. Roza bała się o niego. Bała się, że on 
nie przeżyje podróży. Że wróci na swoją ukochaną 

wyspę w trumnie. Obawiała się, jak by ich wtedy 

powitano... 

Kładła na nim dłonie co wieczór, prosząc i błaga­

jąc, by powiedział, co mu dolega. Mogłaby wtedy 
mu lepiej pomóc. 

background image

Odpowiedział jedynie: „Lepiej, żebyś nie wiedzia­

ła, Rozo". 

W końcu zaczęła mu wierzyć. 
Obserwowała teraz, jak jego wyspa staje się co­

raz bardziej rzeczywista. Zamknęła swoje oczekiwa­
nia głęboko, chciała ją najpierw obejrzeć, a dopiero 
potem dopuścić serce. 

Szwedzi nazywali wyspę Karlo. Taki napis wid­

niał na boku stateczku. Jednak Hugo nazywał ją 
Hailuoto. 

Podpłynęli do cypla. Na lewo od przystani, w głę­

bi szerokiej zatoki, widniał okazały budynek. Przy­
ciągał do siebie spojrzenia. Był duży, piętrowy, choć 
Roza myślała, że będzie jeszcze większy. Poczuła 
ukłucie w piersi, gdy uświadomiła sobie, że oczami 

wyobraźni widziała Rosę Garden. Biały dom z ko­
lumnami przed wejściem i balkonami przy każdej 

sypialni, otoczony kwitnącym ogrodem. Wydobyła 
ten obraz z pamięci i przeniosła przez ocean. Po­

winna okazać więcej rozsądku. 

To była Finlandia, a nie gorąca Georgia ze swo­

imi tradycjami Stanów Południowych. 

Drzwi wejściowe były wielkie, jak w wielu do­

mach bogaczy. Biedacy powinni poczuć się mali 
i nic nie znaczący przed takimi drzwiami i prowa­

dzącymi do nich schodami. 

Okien, podzielonych na małe szybki, było wiele. 
- No, no - rzucił Mattias trzymający śpiące dziec­

ku na każdym ramieniu. - Nasz przyjaciel Hugo 
mieszka w wielkim stylu! 

- Boże jedyny! - westchnęła Liisa. 

background image

Roza nie próbowała nawet udawać zachwytu. 

Ciekawa była, co oni by powiedzieli, gdyby stanęli 
przed Blossom Hill z jego aleją i ogrodami wielkimi 
jak pola. Ona sama straciła wtedy oddech, a widzia­
ła już wcześniej kilka wspaniałych posiadłości. To 
był inny świat, tak samo jak ten był inny niż Alta. 

- Oto mój dom - oznajmił Hugo Runefelt. Za­

uważył, jak różnie reagowali. Reakcja Rozy sprawi­
ła mu niespodziankę. 

Zeszli na ląd. Mieli przed sobą królestwo Rune-

felta. To nie był dzień jak co dzień, tylko święta 
i niedziele całego roku zebrane jednego dnia. 

Musieli przejść kawałek drogi, by dojść do domu. 

Hugo przepraszał ich, mówiąc, że gości zwykle 
podwożą, ale dziś nie zdołał zawiadomić służby. 

Mattias zerknął z ukosa na Rozę i Liisę. Trudno 

mu było zachować powagę, gdy Hugo zapominał 
się i przemawiał pompatycznie. Zmieniał się wraz 
ze zbliżaniem się do domu. W Finnmark był odprę­
żony. Tam nikt nie miał żadnych oczekiwań co do 
jego osoby. 

- Bagaże zostaną przyniesione! - obiecał ich go­

spodarz. 

- Dobre i to - rzucił cicho Mattias, ale tylko on 

i Liisa się zaśmiali. 

Gdy podeszli bliżej, Roza dostrzegła, że ogród 

stanowi właściwie las złożony z drzew liściastych. 
Liście już opadły i leżały na ziemi, tworząc jakby 
kołdrę ze ścinków w kolorach żółtym, brązowym 
i czerwonym. Gałęzie były prawie nagie, spomiędzy 
nich prześwitywało niebo. Roza zauważyła, że 

background image

w tym lesie panuje dziwny porządek, jakby drzewa 

rosły w zaplanowanych miejscach. Z pewnością nie 
obyło się bez pomocy ręki człowieka. 

Pomiędzy gęstymi, ciemnymi świerkami dostrze­

gli wieloboczną, białą altanę. Też miała okna o wie­
lu małych szybkach, a właściwie okna stanowiły jej 
ściany. Stała na małym wzniesieniu zarośniętym 
krzewami różanymi, które także przybrały kolory 
jesieni. Wydawało się, że altanę otaczał pożar liści 
i owoców róż. 

- Żałujcie, że nie zobaczycie róż - westchnął Hu­

go, który śledził spojrzenie Rozy. Uśmiechnął się. 
Cieszył się, że ona docenia to, co najważniejsze. To 
jeszcze mocniej ich wiązało jako krewnych. - Zu­

pełnie jakby to miejsce zostało stworzone z myślą 

o tobie. Tutaj wszędzie są róże. Moja prababka ko­
chała je. Także moja babka nauczyła się je doceniać. 
Pewnie byłaby zadowolona, że jej wnuczka nosi 
imię jej ulubionego kwiatu. 

- Mnie nazwano po kolejarskich różach - rzu­

ciła Roza, odrywając go od jego romantycznych 

wyobrażeń. Nie chciała być brutalna, ale jej słowa 

cięły niczym nożem: - Rallarrosa. Wierzbówka -

wytłumaczyła nieco łagodniejszym tonem, niemal 
przepraszająco. - Nad fiordem Alta mało rośnie 
prawdziwych róż. 

Hugo nie przejął się zmianą tonu głosu Rozy. 

Niełatwo się obrażał. W jego kręgach nie zawsze 
słuchano słów innych. Opinie rozmówców nie mia­
ły znaczenia. A gdy jego bliscy mówili mu coś przy­
krego, zbywał to wrażenie, usprawiedliwiając ich 

background image

słowami, że na pewno tego nie chcieli. Pan Hugo 
Reijo Marcus Runefelt został wychowany w prze­
konaniu, że nikt nie chce go zranić. 

Hugo wszedł na czele grupy po piętnastu kamien­

nych schodach prowadzących do drzwi wejścio­

wych. Roza dotykała dłonią rzeźbionej poręczy. 

Wokół drzwi biegła listwa z motywami występują­
cymi na poręczy. Podobało jej się. Żałowała, że nie 
może pokazać tego Joemu. Seamus by nawet nie za­
uważył takich detali, ale Joe miał do nich oko. Na 
pewno by je skopiował. Roza sądziła, że podobały­
by mu się też mosiężne okucia rogów drzwi oraz 
ciężka, rzeźbiona kołatka, także z mosiądzu. A na 
pewno spodobałyby się Jenny! 

Hugo nie potrzebował pukać. Drzwi otworzyły 

się same. Wewnątrz stała para starszych ludzi w li­
berii. Zaczęli tak wylewnie witać gospodarza, że Ro­
za zaczęła się zastanawiać, czy nie udają. Ale gdy 
dostrzegła łzy w oczach kobiety, zrozumiała, że na­
prawdę go kochają. Nic dziwnego. Hugo nie wyglą­
dał na człowieka, który źle traktuje służbę. 

Przedstawił swoją nowo odnalezioną rodzinę 

Marji i Pekce. 

- A to moja rodzina na tej wyspie - powiedział 

serdecznym tonem, obejmując siwiejącą Marję ra­
mieniem. - Oni pracowali już dla mojego ojca. 

- Wtedy było tu oczywiście o wiele więcej służ­

by! - powiedziała później Marja w zaufaniu. 

Pomagała Rozie rozpakowywać skromny doby­

tek, który wzięła ze sobą. Jeśli Marja mogła mieć ja-

background image

kies uwagi na temat jej ubrań, nie wypowiedziała 
ich na głos ani nie dała nic do zrozumienia wyra­
zem twarzy. Miała takt. Tutaj nikt nie obmawiał 
pracodawców, tego Roza była pewna. 

- Ależ tu był ruch w czasie rządów młodego pana 

Henrika! Kristina, jego żona, była radosna i towarzy­
ska. Rozpieszczona jedynaczka, ale miła. Byli tak za­
kochani, że trudno tego nie pamiętać! Ale Hailuoto 
tak działa na młodych... Napełniali dom gośćmi. Nie 
tylko właściwymi osobami z właściwych rodzin, ale 
także artystami. Pomiędzy Oulu a Hailuoto bardzo 
często kursowały stateczki. Młodzi Runefeltowie 

urządzali wspaniałe, niezwykłe przyjęcia. Wszyscy 
czekali na zaproszenie, mało kto odmawiał. Ludzie 
przyjeżdżali nawet chorzy! Lato mijało jedno po dru­
gim jak sen! W ciepłe noce wieszano lampiony na 
każdym drzewie. Przyjęcia pod koniec lata zawsze 
urządzano na zewnątrz. Róże kwitły jak szalone, 
a ich zapach dochodził aż nad morze. - Zaśmiała się 
cicho i mrugnęła do Rozy. - Jestem pewna, że Hugo 

został poczęty w altanie po jednym z takich wspa­
niałych przyjęć. Altana to niezwykłe miejsce... - Zni­
żyła głos do szeptu: - Kryje w sobie wiele tajemnic. 

A czasem jakby je szepcze... Można zamknąć oczy 

i stać się częścią zdarzeń z przeszłości. Ale gdy je 
otworzysz, nic nie zostaje w pamięci. - Uśmiechnę­
ła się ciepło. - Masz przystojnego męża. Weź go któ­
rejś nocy do altany! Światło księżyca też nie zawa­
dzi... - Zreflektowała się nagle: - Przepraszam, 
pewnie nie powinnam tak gadać! 

Roza pokręciła głową z uśmiechem. 

background image

- Po prostu bardzo mi się spodobałaś - wyznała 

szczerze Marja. - Wiem, jak mocno Hugo pragnął od­
naleźć krewnych. Tak kocham tego chłopaka! - Ona 
sama mogła być starsza od niego o pewnie dziesięć 
lat. - Staję się poufała, gdy nie mamy gości - zapew­
niła Marja. Nie chciała, by Roza ją źle zrozumiała. 

Marja polubiła Rozę od pierwszego wejrzenia, 

jednak jej jeszcze nie znała. Bardzo rzadko zawo­
dziło ją pierwsze wrażenie, ale zawsze tak się mo­
gło zdarzyć. 

- Was nie traktuję jako gości. Jesteście rodziną. 

Tu jest wasze miejsce. Pekka i ja mamy ośmiu sy­
nów i trzy córki, ale mówimy, że mamy dwanaścio­
ro dzieci. Cały tuzin, tak powinno być. Traktujemy 
Hugona jak syna. Pozostałe dzieci wyfrunęły 
z gniazda. My tu jesteśmy i będziemy się nim opie­
kować. - Westchnęła smutno. - Cieszę się, że was 
odnalazł. Wiele dla niego znaczy, by to miejsce po­
zostało w rodzinie. A skoro nie ma nikogo ze stro­
ny ojca, to doprawdy szczęście, że odnalazł was. 
A ty jesteś niezwykle podobna do tej, której portret 

wisi w kamiennym domku! 

- Kamiennym domku? - powtórzyła Roza bez tchu 
Dłonie Marji zatrzymały się wpół ruchu. 
- A więc nie wiesz! - wykrzyknęła, powracając do 

strzepywania jednej ze spódnic Rozy. - Rozumiesz, 
on nigdy nie mieszkał w domu. Brat Marii z Hailu-
oto. Tak ją nazywali: pani Maria z Hailuoto. Otrzy­
małam imię po niej. Moi rodzice tu pracowali 
i dziadkowie też. Służyli jej i panu Williamowi. To 
miejsce należało do matki pana Williama. Hugo 

background image

pewnie ci o tym też opowie, ale nie szkodzi wysłu­
chać dwa razy, prawda? - Nabrała powietrza. -

A może mówię za dużo? 

- Nie - zaprotestowała Roza. Polubiła Marję 

i miała wrażenia, że z wzajemnością. - Chętnie po­
słucham. 

- On mieszkał po drugiej stronie wyspy - zaczę­

ła Marja. - Za lasem. Stąd nie widać tego domku, 
prowadzi do niego ścieżka. To ładny spacer. Znaj­
dziesz ścieżkę, gdy miniesz altanę. Mówili, że on lu­
bił przychodzić tam nocą, gdy nikt go nie mógł zo­
baczyć. Twarz zniszczył mu jakiś wybuch. Cierpiał 
z tego powodu. - Marja zamilkła i popatrzyła na 
Rozę. Wyglądało na to, że nie jest pewna, czy po­

winna to powiedzieć, ale doszła do wniosku, że go­

rzej będzie, jeśli przemilczy. - Przykro mi, że ty też 
masz blizny - powiedziała. - Wydaje się, że ogień 
stanowi przekleństwo waszej rodziny... 

- To było co innego - wytłumaczyła pobieżnie 

Roza. Zainteresowanie Marji nie speszyło jej. Jej 

wzrok nie był tak natarczywy jak spojrzenia, które 

nauczyła się ignorować. 

- Kamienny domek należał do mistrza Axela -

mówiła dalej Marja. Wiedziała, że Roza opowie jej 
swoją historię, kiedy poczuje, że już przyszła pora. 
To była kwestia zaufania. - Wszystko stoi w nim 
tak, jak pozostawił. Używano go kilka razy jako 
domku gościnnego, ale ludzie nie czuli się tam mi­
ło. W kamiennym domu mistrza Axela panuje 
ogromny smutek. 

Roza kilkakrotnie powtórzyła jego imię. 

background image

- Nazywano go też inaczej: mężczyzna w masce -

dodała Mar ja. - Ale tutaj był Axełem. 

- Miał na imię Ailo. 
- Prawie tak łagodnie, jak go sobie wyobrażałam. -

Pod surowym wyrazem twarzy Marji kryło się wiele 
ciepłych uczuć. - Musisz zobaczyć jego dzieła. Są 

wspaniałe. Rysunki, obrazy, prace w srebrze. Są ni­

czym z bajki. I twierdzę to ja, która nie mam pojęcia 
o sztuce. Ale wiem, co mi się podoba i co uważam za 
ładne! Wielka szkoda, że nie żył dłużej i nie stworzył 

więcej pięknych rzeczy. Świat byłby lepszy. Nazwij 
mnie starą nudziarą, ale ja w to wierzę. 

Wypakowała już ubrania Rozy i Mattiasa. Torba 

z rzeczami dzieci leżała w pokoju obok. Pomiędzy 
nimi były drzwi. Mar ja powiedziała Rozie, że za­

wsze używano go jako pokoju dla dzieci. 

- W tym pokoju, w którym jesteśmy, nocowała 

siostra pani Marii, gdy była u niej z wizytą - rzuci­

ła Mar ja, uśmiechając się domyślnie. - Pomyślałam 
sobie, że zainteresuje cię to. 

Pokój stał się od razu inny. Roza rozejrzała się 

dokładniej. Tapeta w drobne kwiatki stała się jesz­
cze ładniejsza. Zaraz potem się zreflektowała. Tape­
ta nie mogła być tą samą, na którą patrzyła Ida mo­
że sto lat temu. 

- Meble są te same - dodała Mar ja, znikając w po­

koju dziecinnym. 

Roza usiadła na szerokim łóżku wykonanym 

z ciemnego drewna i pogłaskała obramowanie 
opuszkami palców. To było niezwykłe uczucie. Nie 
odważyła się zamknąć oczu z obawy, że pod powie-

background image

kami ujrzy matkę Natalii. Bała się, że obraz pozo­
stanie, gdy otworzy oczy. Ogarnął ją przedziwny 
stan ducha. Nie była w stanie normalnie oddychać. 

Ida... 
Chodziła po tej podłodze. Może opierała się 

o framugę okna i wyglądała w zadziwieniu. Krajo­
braz z jej rodzinnych stron niepodobny był do te­
go tutaj. Jej dom był na pewno podobny do domu 
Rozy w dolinie Aha. 

Ida tu spala. 
Może się kochała... 
Na pewno się kochała, uśmiechnęła się Roza ze 

zrozumieniem. Roza wierzyła, że także Ida, córka 
Reijo, otrzymała swoją dawkę gorącej krwi kobiet 
z jej rodziny. Nie mogła spędzić tu miesięcy bez ko­
chania się z Sedolfem. W tym łóżku leżeli spleceni 
ramionami i nogami. Te ściany słyszały ich jęki peł­
ne rozkoszy. 

Te ściany powinny słuchać jej i Mattiasa... 
Roza zamknęła oczy. 
Walczyła z płaczem, dopóki nie stał się tylko ścis­

kaniem w gardle. Łzy nie popłynęły. 

Na ładnej komodzie stojącej przy ścianie bez 

okien i drzwi stała lampa z brązowym szkłem. Pew­
nie dawała ciepły, słoneczny blask, gdy się ją zapa­
lało, pomyślała Roza. Przesunęła w roztargnieniu 
palcami po błyszczącej, srebrnej podstawie lampy. 
Nagle zatrzymała dłoń. Jej wzrok odnalazł wyryte 
tam lecące ptaki i kwitnące kwiaty rosnące tylko na 
płaskowyżach z jej rodzinnych stron! Drobne kwia­
ty północy i zrywające się do ucieczki ptaki. 

background image

Już nie mogła powstrzymywać łez. To było praw­

dziwe! Oni istnieli naprawdę! Nie byli tylko boha­
terami opowieści babki Lei czy jej własnych wizji. 

Istnieli naprawdę. 
Spędzili jakąś część życia pomiędzy tymi ścianami. 
To była jedna z prac Ailo. 
Roza podziwiała ją jeszcze przez chwilę. Nie 

mogła się dostatecznie nasycić ani patrzeniem, ani 
dotykiem. Jeszcze jakaś jej część umysłu nie mogła 
uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Że ona to prze­
żywa. To jakiś sen! 

Już zdołała zapomnieć męczące tygodnie podróży. 

Wreszcie zebrała się w sobie i opuściła swój pięk­

ny pokój. Korytarz miał wiele drzwi po obu stro­
nach. Pod koniec widać było schody. Myśli Rozy 
bezwiednie powędrowały na zachód, przez ocean, 
aż do Stanów Południowych. 

Roza starała się pozbyć natarczywych obrazów 

z czasów, o których nie chciała już myśleć. Pragnę­
ła pamiętać tylko ludzi, nie ich domy. Tylko ludzi. 

Ale łatwo jej przyszło porównanie. Wnętrze tego 

domu przypominało domy w Georgii. Czuła się, 
jakby przyjechała z wizytą właśnie tam, ale bez tam­
tejszych ciemności i ciężkiego gorąca. 

Zeszła powoli ze schodów, sunąc dłonią po po­

ręczy. Hol był duży, niemal zbyt duży jak na ten 
dom. Ze środka sufitu zwieszał się żyrandol z łojo­

wymi lampkami. Płomyki migały zza grubego 
szkła. Roza domyślała się, że może być weneckie, 

robota była piękna. Jenny i Joe zamówili sobie coś 
podobnego, choć żyrandol na Rosę Garden i tak 

background image

ustępował żyrandolowi na Blossom Hill, u Jordanów. 

Ściany stanowiły tło dla niezliczonych obrazów 

przestawiających martwe natury. Poza tym dom był 
pełen lamp. Stały na licznych stolikach, wszystkie 
zapalone. Hol robił wrażenie kościoła. Rozie spodo­
bało się to. Zapragnęła oświetlić swój własny dom. 
Chciałaby mieć więcej lamp wokół siebie. 

Poza tym stało tu dużo srebrnych przedmiotów. 

Wazy, puchary, misy. Na jednej ze ścian same ko­
biece profile w srebrnych ramkach. Okrągłe, owal­
ne, kanciaste, tworzyły jakby gwiaździste niebo. 

Ostatnia ściana przyozdobiona była jednym, 

wielkim obrazem. Rozie zabrakło tchu, gdy na nie­

go spojrzała, choć wiedziała, że nie może być dzie­
łem Ailo. On nie namalowałby takiego obrazu. Po­
mysły, które nosił w sercu, musiały być inne. Ailo 

wyrósł pod niebem o wiele chłodniejszym od tego, 

które namalowano nad tym obcym lasem ze 
sztucznie wyglądającą polaną. Jeden łoś leniwie su­
nął pomiędzy drzewami. Kolory nie pasowały do 
Norwegii ani Finlandii. Były zbyt ciepłe. Nawet 

najcieplejszy dzień czerwcowy nie mógłby tak wy­
glądać w tej części świata. 

Na zielonej polanie siedzieli piękni ludzie w ład­

nych ubraniach i jedli. Niektórzy flirtowali pod 
parasolkami. Wyglądali na bogatych, leniwych 
i nieprzydatnych. Z ich rąk jadły dzikie zwierzęta. 
Scena wydawała się nierzeczywista. Malarz pewnie 
nigdy nie widział dzikich zwierząt. I na pewno nie 
lubił lasu. 

Usłyszała głosy dochodzące z jednego z pokojów. 

background image

Gdy otworzyła drzwi, ujrzała pomieszczenie o ścia­
nach wypełnionych książkami. Pośrodku stało kil­
ka mebli o skórzanych obiciach. Na kominku palił 
się ogień. Matti i Lily biegali od ściany do ściany 
i dotykali kolorowych grzbietów grubych książek. 

Mattias zrobił dla niej miejsce obok siebie na so­

fie. "Wyglądał, że się dobrze czuje w tym otoczeniu. 
Liisę natomiast wciąż przepełniał nabożny podziw. 
Wzdrygała się na każdy dźwięk. Swój kieliszek 
z sherry odstawiła na mały stolik pomiędzy krze­

słem, na któym siedziała, a sofą. To nie był jej świat. 

Roza przyjęła kieliszek, który nalał dla niej Hu­

go. Poczuła ciężar kryształu. Dostrzegła wyryty 
monogram: inicjały W i M splecione razem przez 
R. Litery były kręcone i ładne. Brzeg kieliszka po­
łaskotał ją w wargi. 

- Masz rację - rzucił Hugo. 

Jego spojrzenie zyskiwało specjalny blask, gdy pa­

trzył na Rozę. Cieszył się jej radością i tym, że zauwa­
żała piękno otoczenia. Nie miał pojęcia, skąd ona zna­
ła się na cennych przedmiotach i wspaniałych domach, 
ale doceniał to. To jeszcze bardziej predysponowało ją 
do przejęcia tego miejsca, które kochał ponad życie. 
Pragnął, by przeszło w ręce kogoś, kto rozumiał jego 

wartość nie tylko finansową, ale i uczuciową. Dobrze, 

że zgodziła się przyjechać. Hugo widział, że Hailuoto 
już przemawia do Rozy Samuelsdatter. 

- To kieliszki moich dziadków. Williama i Marii 

Runefeltów. 

- Nigdy nie sądziłam, że dotknę czegoś, czego oni 

dotykali - wyznała Roza. 

background image

- A więc widzisz - powiedział Hugo - że więk­

szość z tego, co posiadam, jest także w pewien spo­
sób twoja. Już jest. Może cię to skłoni do zmiany 
zdania? 

- Może - przyznała szczerze Roza. 
- Musisz zobaczyć jeszcze więcej - odparł Hugo 

Runefelt. 

background image

- Pewnie chcesz iść tam sama? - spytał Mattias, 

unosząc palcem podbródek Rozy. 

Stali blisko siebie w wielkim holu. Właśnie dlate­

go, że był wielki, skłaniał ich do bliskości. Łatwo się 
poczuć samotnym w takim pomieszczeniu. 

- Nie chcę się narzucać - zapewnił ją. - Po pro­

stu chciałbym to z tobą dzielić. 

Roza odwróciła wzrok. Mattias już jej nie doty­

kał. Jej całe ciało było napięte. Pewnie tak się może 
czuć wierzbowa gałązka na wiosnę: pełna soków 
i gotowa na wystrzelenie pąkami. 

Prawie nie spała w nocy. Mattias o tym nie wie­

dział. Zachowywała się cicho, a on zawsze miał 
mocny sen. Roza siedziała w oknie, patrząc przez 
cienkie, koronkowe firanki, których nie miała serca 
zasłonić ciężkimi zasłonami. 

- Nie chcę ci przeszkadzać - dodał. 
No to dlaczego jej przeszkadza? Nie rozumiała, 

dlaczego czekał tu na nią i złapał w objęcia. Mógł­
by po prostu pozwolić jej pójść z Hugonem. 

- Liisa opiekuje się dziećmi - rzucił jeszcze. 
Miała ochotę mu odpowiedzieć, by poszedł i po-

opiekował się trochę swoim synem, ale nie powinna 
być niemiła wobec Mattiasa. Nie zasługiwał na to. 

background image

Złoty ptaszek grzał ją w szyję. Nie zdjęła go od 

czasu, gdy Hugo zawiesił go jej wtedy, na schodach 
domu. Roza czuła się silna, gdy go nosiła. Chronił ją. 

Kroki na schodach nie należały do Hugona. Był 

to Pekka. Jego szczupła twarz miała nieprzeniknio­
ny wyraz. Roza nie pojmowała, jak gadatliwa Mar-
ja mogła wyjść za takiego milczka, ale może jednak 
przeciwieństwa się przyciągają? Pekka przypominał 

wyciągnięte z korzeniami drzewo, które pozornie 

żyło, a jednak usychało. 

- Pan Hugo nie jest w stanie iść z wami - powie­

dział niczym wyuczoną lekcję. 

-Źle się czuje? Mam go odwiedzić? - spytała Ro­

za szybko. 

Sługa pokręcił głową. Wyraz jego twarzy nie 

zmienił się ani odrobinę. 

- Posłaliśmy po doktora do Oulu. To osobisty le­

karz pana. Zaufany. Ty nic tu nie pomożesz. 

- Pekka nie rozumie! - sprzeciwiła się Roza, pró­

bując minąć służącego, który stał niczym wbity 

w schody. Nie puścił jej, łapiąc za obie poręcze. 

Spojrzał jej w oczy. 

- Pan prosił powiedzieć Rozie, że ona nic tu nie 

pomoże. Ma się nie martwić. 

Jaśniej nie można było przekazać odmowy. Roza 

westchnęła. Chciała, by pozwolono jej spróbować. 
W pewien sposób polubiła Hugona Runefelta. Był 

trochę dziwaczny, ale wyraźnie odczuwała łączące 
ich pokrewieństwo. 

Mattias chwycił ją za ramiona i pociągnął z naj­

niższego schodka, na który weszła. 

background image

- Hugo ma prawo decydować! - powiedział. 
Pekka wyjął klucz i podał Mattiasowi. Zwracał się 

do niego, a nie do Rozy pewnie z dawnego przy­
zwyczajenia. Kobiety według niego stały niżej od 
mężczyzn. 

- To klucz do kamiennego domku - rzucił krót­

ko. - Pan Hugo pragnie, by go Roza obejrzała. Ła­
two tam trafić. Ścieżka zaczyna się przy altanie. Nie 
można się zgubić. 

- Raczej nie powinniśmy się teraz oddalać -

stwierdziła Roza. 

- Uważam, że powinniśmy zrobić to, co mówi 

Hugo, moja Rozo - sprzeciwił się Mattias, zaciska­
jąc w dłoni klucz. - Pójdę z tobą. Nawet jeśli nie znaj­
dziemy tego miejsca, zrobimy sobie ładny spacer. Po­
trzebujesz nieco rumieńców na twarz, moja słodka! 

Uszczypnął ją pieszczotliwie w prawy policzek. 
Roza nienawidziła, gdy mówił jej, co ma robić. 

Chętnie by mu się sprzeciwiła, choćby dla zasady. 
On nie jest jej panem i władcą, bez względu na to, 
co inni myśleli! 

- Pan Hugo wspomniał o srebrnej misie, która 

tam stoi - odezwał się Pekka i odchrząknął. Nadal 
zwracał się do Mattiasa, mimo że uwaga pana doty­
czyła Rozy. - Chyba stoją w niej fiołki. To Mar ja 
dba o to, by w kamiennym domku zawsze były 
świeże kwiaty. Może to ona powinna wytłumaczyć, 

gdzie stoi. Ja nie byłem tam już kilka lat. Pan Hu­
go mówi, że nie można się pomylić. To srebrna mi­
sa z fiołkami. Należała do właściciela gospody 

w Kengis. Roza powinna zrozumieć. 

1^ 

background image

- Knut - powiedziała Roza. - Brat Mai i Idy. 
- Powiedział, że macie wziąć tę misę. To jest bar­

dzo ważne. Pan sam chciał ją dziś dać Rozie, ale nie 
może... 

Roza pokiwała głową. 
- Srebrna misa z fiołkami. Na pewno znajdziemy. 
Nie rozmawiali wiele, idąc najpierw przez park, 

a potem przez las. Początek ścieżki był tak łatwy do 

znalezienia, jak twierdzili Hugo, Pekka i Marja. Naj­

wyraźniej ktoś utrzymywał tę ścieżkę w porządku. 
Mało prawdopodobne było, że chodzono nią tak 
często. Ze służby pracowali tu tylko Marja i Pekka. 

Nie wyglądało na to, by Hugo przejął tradycje ro­
dziców i urządzał na wyspie huczne przyjęcia. 

- To wzruszające, że wyrywają mchy i trawę, by 

zadbać o ścieżkę, którą nikt nie chodzi - odezwał 
się Mattias. 

- Pewnie to dla nich ważne - odparła Roza. 
- Nie pozwoliłbym ci iść tu samej. 
Ona też by nie chciała. Czuła cień wdzięczności 

do męża, ale nie chciała mu tego powiedzieć. 

- Sądzisz, że źle z nim? - spytała, by zmienić temat. 
- Skąd mam wiedzieć? Zwykle to ty wiesz takie 

rzeczy. 

Nie musiał tego mówić. Ale Roza wiedziała, że 

ma rację. Nie lubiła zadawać pytań, ale czuła się 
bezradnie i obco. Była tu obca. 

- Jak myślisz, co mu jest? 
Gdy Mattias nie odpowiadał, rzuciła: 
- To przypomina nieco to, co widywałam u nie­

których pracowników z Kopalni... 

background image

- No właśnie. Chyba dobrze podejrzewasz, co 

może mu być. Oboje wiemy, że ma rację, mówiąc, 
że jego czas jest ograniczony. 

- Może nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. 
- Naprawdę tak myślisz? 
Pokręciła głową. 
Uczucie obcości wzmogło się, gdy nagle ujrzała 

przed sobą kamienny domek. Był niemal całkiem 
ukryty przez las, który dochodził aż do murów. 
Gdyby nie to, że była jesień, mogliby go minąć. 

W lecie musiał całkiem ginąć w liściach. 

- Coś takiego! - wykrzyknęła. 
Mattias postał z nią przez chwilę, po czym uścis­

nął ją i minął. Długimi krokami podszedł do drzwi 
domku i włożył klucz do zamka. Przekręcił ze 
zgrzytem. Musiał lekko unieść drzwi za klamkę, by 
puściły. Roza czekała, aż otworzy. 

- Zupełnie jakbym włamywała się do cudzego do­

mu - powiedziała, wchodząc. - Czuję, że nie mam 
do tego prawa. 

- Spójrz na to tak - rzucił Mattias lekko - że któ­

regoś dnia to będzie należało do ciebie! 

Roza wolała o tym nie myśleć. 
- Tutaj może się tylko dobrze czuć osoba, która 

nie lubi pozłoty, ozdób i wielkich pokoi - stwier­
dził Mattias, szybko ogarniając pomieszczenie spoj­
rzeniem. - Piec wygląda przynajmniej na solidny -
przyznał, poklepując kafelki. 

- Ailo musiał się tu dobrze czuć - powiedziała 

Roza, dotykając kamiennych ścian. 

- Pewnie marzł tu zimą. - Mattias zwracał uwa-

background image

gę na takie kwestie. Spojrzał na ściany. - Kochanie, 
masz tutaj całą rodzinę! 

- Na pewno nie on to oprawił - stwierdziła, pod­

chodząc bliżej. 

To były inne szkice niż te, które Hugo zabrał ze 

sobą do Norwegii. Na ścianie wyglądały jakby nie 
na miejscu, a zwłaszcza nie w szerokich, pozłaca­
nych ramach. Roza zrozumiała jednak, że ktoś 
chciał złożyć w ten sposób hołd i artyście, i przed­
stawionym postaciom. Czarne kreski na papierze za 

szkłem zaczynały blednąc, ale nadal można było 
bez trudu rozpoznać osoby. 

- Ida - powiedziała Roza, muskając ramę portretu. 
Twarz Idy patrzyła na nią jak żywa. Jej spojrze­

nie było niczym prawdziwe. O wiele wyraźniej ar­
tysta przedstawił detale, jak zadarty nosek, rzęsy, 
brwi. Także Ida miała brwi w kształcie skrzydeł pta­
ka. Usta z wysuniętą, jakby w nadąsaniu, dolną war­

gą, ale z kącikami uniesionymi leciutko w górę. Ailo 
na pewno widział tę jej minę wiele razy. A włosy 
spływały falą. Roza wiedziała, że były rude jak jej 

własne, ale mimo to nie uważała, że jest podobna 

do Idy. Nigdy nie była tak piękna. Nigdy nie posia­
dała takiej iskry życia. 

- Widać tu czułość - powiedział Mattias, obejmu­

jąc Rozę od tyłu i splatając dłonie na jej brzuchu. 

Już nie przeszkadzała jej jego obecność. Nie wy­

dawał się natarczywy. Nie udawał, że rozumie. Ro­
za wiedziała, że się stara, ale że nie rozumie. 

- Ale jest tu też żartobliwy rys - dodał i wpatrzył 

się z bliska w portret. 

background image

- I ból - stwierdziła Roza. 
- A może tylko sobie to wszystko wymyślamy, 

kochanie, bo znamy ich historię? Twoja wyobraź­
nia mnie zaraziła. 

- Wiem, że mam rację - nie poddawała się Roza. -

Tak samo, że jego ból pozostał pomiędzy tymi ścia­

nami. 

- Słuchałaś Marji - powiedział Mattias czule, ca­

łując ją we włosy. 

- On nigdy nie przestał jej kochać - twierdziła 

Roza. - To ładne i niezwykle smutne. 

- A tu znowu ojciec. - Mattias przeciągnął żonę 

do portretu ojca Ailo. Mikkal miał na sobie skórza­
ny kaftan i odświętny pas ozdobiony srebrem. Stał 
przed jurtą. Obok niego widniał fragment sań, 

w dłoniach trzymał rzemień. Była zima. Twarz Mik-
kala wydawała się zamknięta, wręcz odpychająca. 

Roza wiedziała jednak, że to nie była prawda. On 
był miły. Na rysunku syna zdradzały to tylko usta. 

- Raija - uśmiechnął się Mattias na widok rysun­

ku wiszącego tuż obok. Ich ramy się niemal doty­
kały. Stanowiły parę, jak przedstawione na nich po­
stacie. - Wygląda na starszą niż na tym rysunku 
z domu - zauważył. 

Roza zamrugała powiekami, by odgonić napły­

wające łzy, i oparła się o męża. Potrzebowała teraz 
jego ciepła. Tak by chciała znać Ailo! Za mało o nim 
jej opowiedziano. Te rysunki zdradzały, że był oso­

bą, która widziała i rozumiała. Tyle wystarczało, by 
być porządnym człowiekiem. Poza tym nosił w so­
bie wiele miłości. Widziała to w sposobie, w jaki ry-

background image

sował osoby, które kochał. I w tym, ile ich było. To 
też mówiło o nim wiele. 

- On taką ją widział, Mattias. I chyba miał rację, 

że taka była. 

- Taka samotna? 
- Taka sama - poprawiła go. - Sama ze sobą. Uwa­

żam, że się pogubiła w sobie. Zawsze miała kogoś 
obok siebie, ale nie sądzę, by jej to kiedykolwiek wy­
starczało. Raija zawsze czegoś szukała. Czegoś więcej. 

Prababka jej prababki także została przedstawio­

na w zimowym krajobrazie. Stała samotnie na 
otwartej przestrzeni, w padającym śniegu i zamieci. 
Głowę miała owiniętą szalem, jednak włosy wydo­
stały się spod niego i unosiły się, szarpane wiatrem. 
Przypominały skrzydła kruka. 

- Musiał wyobrażać sobie tę chwilę, gdy pozosta­

wiono ją w rodzinie Mikkala - zastanawiała się Ro­
za. - Może na całe życie pozostała tą małą, przera­
żoną dziewczynką. Zostawioną sobie samej, oddaną 
pod opiekę obcym. Wszystko wokół niej było nie­
przyjazne. Była sama. 

- Zmyślasz! - uśmiechnął się Mattias. - Jesteś pew­

na, że nie pochodzisz od tego, kto to rysował? Wy­
daje mi się, że twoja wyobraźnia jest równa jego. 

- Czuję z nim pokrewieństwo - przyznała. - Ale 

to przecież nieprawda. 

- Ja żartowałem - mruknął Mattias. 
- Wiem - odparła. - Ale ja mówię to na poważnie. 
Mattias zmarszczył brwi. Zaniepokoił się, że mo­

że Roza znów chce pogrążyć się w mrocznych my­
ślach, do których miała skłonności. Po przyjeździe 

background image

tutaj nie był już taki pewien, że należało udawać się 

w tę podróż. Nie chciał przyznawać tego przed Rozą, 

ale uważał, że na wyspie panuje melancholia. Nie tyl­

ko niemy smutek w tym domku ukrytym w lesie, ale 
coś jeszcze, co wyczuwał i w głównym domu pana 
Hugona Runefelta. Coś jakby tęsknotę ukrytą po­
między ścianami. A to, co najbardziej przerażało 
Mattiasa, to uczucia obecnych jego mieszkańców. 
Nie dawne wspomnienia, jak uważała Roza. W Hu­
gonie był ból i smutek. Także i w parze starych sług, 
którzy traktowali go jak syna. Mieszkańcy białego 
pałacu na Hailuoto nie czuli się najlepiej na świecie. 

- Nie powinniśmy poszukać tej cholernej misy? -

rzucił nagle, przerywając własne myśli. 

- Misa... 
Roza niemal o niej zapomniała. Ważniejsze było 

poznawanie twarzy przodków. Zaczynała je bar­
dziej rozumieć, gdy patrzyła na nie oczami samot­
nego Ailo, syna Mikkala. 

Nie musieli długo szukać. Misa stała na stoliku 

przy oknie. Rzeczywiście były w niej fiołki, choć już 
nieco zwiędłe. To kwiatki, które nie nadają się do 
bukietu. Powinny cieszyć oczy, rosnąc w naturze. 

Mattias szybko załatwił sprawę, wyrzucając fioł­

ki za okno wraz z odrobiną wody, która pozostała 
na dnie. Wytarł wnętrze misy skrajem kurtki. 

- Prosię! - wykrzyknęła Roza. 
Zaśmiał się z łobuzerską miną. 
- Trzeba ją wyczyścić - stwierdził, unosząc misę 

ku światłu. Na zewnątrz gładka i lśniąca, w środku 
miała zielone i brązowe linie, którym winne były 

background image

woda i stojące w niej kwiaty. - Są tu ptaki i kwiat­

ki - zauważył. - Wydaje się, że kolega bardzo je lu­
bił. Pewnie tęsknił za płaskowyżami. Ten las pew­
nie był dla niego za ciasny, nie uważasz? 

- Pewnie tak - zgodziła się Roza i niespodziewa­

nie zadrżała. - Wracamy? 

- Przecież dopiero przyszliśmy! 
- Możemy tu jeszcze wrócić innym razem. 
Roza już wyszła, więc się nie sprzeciwiał. Nie 

spytał też, dlaczego tak jej się zaczęło spieszyć. Le­
piej nie wnikać w jej mroczne nastroje. Tutaj, na tej 

wyspie, Mattias zaczął się obawiać jej wizji. Wy­

szedł za nią, dzierżąc srebrną misę pod pachą, 
i zamknął drzwi na klucz. Rozę widział już tylko ja­

ko wyprostowaną sylwetkę w niebieskim stroju da­
leko w lesie. Musiał podbiec, by ją dogonić. Ale nie 
zachęcał jej, by powiedziała, co ją tak wystraszyło 

w kamiennym domku. 

- Wszystko stoi tu na głowie - przywitała ich 

Liisa. 

Siedziała z dziećmi na dużym trawniku pomiędzy 

domem a żywopłotem odgradzającym go od morza. 

Wyglądało na to, że czeka na Rozę i Mattiasa. 

- Marja wróciła z miasta z doktorem. Zaraz po­

tem przybił mały stateczek i wysiadł z niego męż­
czyzna. Pekka nie chciał go wpuścić. 

- Nic dziwnego, że nie życzą sobie gości, gdy stan 

Hugona się pogorszył - rzekł Mattias, kręcąc głową. -
Wy, kobiety, musicie robić dramat z prostych rzeczy! 

- To coś więcej - zapewniła Liisa. - O wiele wię-

background image

cej. Gdybyście słyszeli, jak na siebie krzyczeli! On, 
ten obcy, i Pekka! 

- No teraz to na pewno przesadzasz! - stwierdził 

Mattias stanowczo. - Nie potrafię wyobrazić sobie 
poczciwego Pekkę krzyczącego na kogoś! 

- Wiem, co słyszałam! - Liisa przejechała dłonią 

przez twarz. Świeże powietrze sprawiło, że rumień­
ce powróciły jej na policzki. Mimo że wyglądała na 
zaniepokojoną, wydawało się, że wyprawa do Fin­
landii jej posłużyła. Ust nie trzymała już tak zaciś­
niętych, a pleców wyprostowanych. - Mógłbyś 
pójść z synem na brzeg morza. Marudził o to, a ja 
odmówiłam. Nie chcę brać na siebie takiej odpowie­
dzialności. Za dużo tu miejsca! Zbyt wiele nowego! 

Mattias włożył misę w dłonie Rozy. 
- Dasz sobie radę? - spytał, poważnie spoglądając 

jej w oczy. 

Pokiwała głową niezbyt przekonywająco, ale nie 

poprosiła, by został. Uciszył więc wyrzuty sumie­
nia, pocałował ją lekko w czoło i szybkim krokiem 
poszedł w kierunku dzieci. Akurat go zauważyły 
i z piskiem zaczęły ku niemu biec. Hałasowały tak 
głośno, że rzeczywiście dobrze będzie zabrać je na 
brzeg, na tyle daleko od domu, by ich mewie wrza­
ski nikomu nie przeszkadzały. Lepiej, by Hugo miał 
spokój. Mattias porwał Lily i okręcił wysoko wokół 
siebie. Śmiała się, zachwycona, a Matti plątał się 
przy nogach ojca, wołając, że i on chce latać. Za ży­

wopłotem Mattias postawił Lily na ziemię i pod­
niósł swojego syna na przejażdżkę karuzelą. 

- Ależ on ma rękę do dzieci - westchnęła Liisa. -

background image

Dlaczego u mężczyzn to tak niesprawiedliwie roz­
dzielone? 

Roza wzruszyła ramionami. Dla niej było oczy­

wiste, że Mattias dobrze się dogaduje z ludźmi 
w ogóle, nie tylko z dziećmi. Zawsze był taki. Ni­

gdy nie znała innego Mattiasa. No ale rzeczywiście 
różnił się od Olego... 

- I te wszystkie pocałunki i uściski, których ci nie 

szczędzi... - Liisa pokręciła głową. - Nawet nie 
umiem sobie wyobrazić, jak się przy tym można 
czuć. Tak dawno temu Ole był we mnie zakochany, 
albo coś w tym rodzaju. Nie wiem, czy naprawdę był 
zakochany. Może przez chwilę sam w to uwierzył. 
I wtedy był opiekuńczy, choć nie tak, jak Mattias. To 
chyba wspaniale. Nie umiem sobie tego wyobrazić... 

- Tak - powiedziała Roza, ściskając srebrną mi­

sę. - To rzeczywiście trudne. 

Popatrzyła w ślad za Mattiasem i dziećmi. Gdy 

zmrużyła oczy, mogła nieomal pomylić jego sylwet­
kę z sylwetką Seamusa. Ale już w to nie wierzyła. 
Mattias był wysoki i szczupły, Seamus mocniejszej 
budowy i niższy. 

Mattias nigdy nie mógłby zastąpić Seamusa. 
- Nie, pewnie nie możesz sobie tego wyobrazić -

powtórzyła i ciężkim krokiem poszła w stronę domu. 

background image

Pekka pojawił się jakby znikąd, gdy tylko Roza 

weszła do holu. Spojrzała zaniepokojona na swoje 

buty, czy nie naniosła brudu. To pewnie Mar ja 
sprzątała ten wielki hol i Roza nie chciała przyspa­
rzać jej dodatkowej pracy. 

- Na szczęście Roza wróciła! - wykrzyknął Pek­

ka z ulgą. Coś zmieniło się w jego kamiennej twa­
rzy. - Właśnie miałem iść po was. Pan pyta o Rozę. 

Roza odstawiła misę na jeden z małych stolików, 

niszcząc misterną kompozycję bibelotów, ale ani 
ona, ani Pekka się tym nie przejęli. Pekka niemal 
popchnął ją w stronę schodów. 

- Czy jest bardzo źle? - spytała. 
- Doktor mówi, że pan pewnie nie przeżyje tej 

nocy - odparł Pekka cicho. 

Właśnie to wyczuła. 
Ten wielki ból. 
Wołający ją niemy krzyk. 
Zebrała spódnice, ale zanim zrobiła pierwszy 

krok, drzwi biblioteki otworzyły się i pojawił się 
w nich obcy mężczyzna. 

- Czy to ona? - spytał przybysz, wpatrując się w Rozę. 
- Proszę cię, Ville... - Pekka stanął pomiędzy nie­

znajomym a Rozą. 

background image

- Czy to ona? - powtórzył pytanie z gwałtowno­

ścią, która ją zadziwiła. 

- Tak, to krewna pana Hugo - potwierdził Pekka. -

Nie rób awantur, błagam. Ze względu na wszystkich... 

- Odwrócił się do Róży. - Niech się Roza nie przej­
muje i idzie na górę! Pan pytał o ciebie. 

- A co ze mną? - spytał mężczyzna, którego Pek­

ka powstrzymywał przed wejściem na schody. -
Dlaczego ona może go zobaczyć, a ja nie? 

- Pan nie życzy sobie cię widzieć - uciął Pekka. 
Roza chciała zostać i zrozumieć, o co tu chodzi, 

ale czuła, że trzeba się spieszyć ze względu na Hu­
gona. Przecież to jego wołanie wyciągnęło ją z ka­
miennego domku. 

Na górze panowała cisza, dochodziły tylko pod­

niesione głosy z dołu. Zapukała do drzwi sypialni. 
Otworzyła jej Marja. Jej twarz była ściągnięta tro­
ską, spojrzenie umknęło przed wzrokiem Rozy. 
Ona też słyszała głosy dochodzące z dołu. Przez 
twarz przebiegł jej grymas. Wciągnęła Rozę do po­

koju i zatrzasnęła za nią drzwi. 

- Zabroniłem ci tej podróży - odezwał się starszy 

mężczyzna siedzący przy wielkim łożu. Miało balda­
chim i ciężkie zasłony, które były odsłonięte tak, jak 
zasłony i firanki na oknach. Światło słońca dochodzi­
ło do każdego kąta sypialni. - Nie byłeś silny, Hugo, 
i przepowiadałem ci to już w zeszłym roku, prawda? 

Hugo Runefelt odpowiedział śmiechem przeplata­

nym kaszlem. Siedział, wsparty wysoko o poduszki. 

- Nietrudno o taką przepowiednię, Arturze, mój 

przyjacielu - powiedział ochrypłym głosem. - Obaj 

background image

wiedzieliśmy, że to tak się skończy. Ale przyznaję, 

że tobie udało się lepiej określić czas niż mnie. 
Z drugiej strony to ty jesteś lekarzem i nie miałbym 
do ciebie takiego zaufania, gdybyś się pomylił... 

Doktor zaśmiał się serdecznie. 
- Ona już jest - odezwała się Marja cichym gło­

sem, prowadząc Rozę w stronę łoża. 

Hugo próbował się jeszcze bardziej podnieść, ale 

był za słaby. Lekarz zerwał się z fotela i gestem 

wskazał Rozie miejsce. 

- Ten brzydki starzec to mój dobry przyjaciel Ar­

tur. Jest niebezpieczny tylko dla swoich pacjentów. 
- Hugo zakaszlał i zamilkł na chwilę. - Chcę poroz­
mawiać z Rozą na osobności. 

Lekarz i Marja bez sprzeciwów opuścili sypialnię. 

Rozie przemknęło przez myśl, że nigdy nie słysza­
ła tak rozkazującego tonu u Hugona. Wyczuwała, 
że nie lubił go używać, ale nie był mu obcy. Uro­
dził się, by rządzić. 

- Mam tak mało czasu - powiedział, biorąc ją za 

rękę. 

Roza odwzajemniła słaby uścisk. 
- Tylko mi nie mów, że wszystko będzie dobrze! -

ostrzegł z błyskiem w oku. - Ja wiem, jak się sprawy 
mają. Artur jest wobec mnie szczery. Ja nie wyzdro­
wieję. Umieram. I raczej nie pozostało mi wiele dni. 

Musiał odpocząć, zanim mógł mówić dalej. Roza 

milczała, gdy on zbierał siły. Nie chciała mu prze­
rywać ani się sprzeciwiać. To nie miało sensu. Ona 
to wiedziała. 

Miał rację. 

background image

Nie zostało mu wiele czasu. 
- Byłaś w kamiennym domku? 
-Tak. 
- Czułaś czyjąś obecność? 
Roza pokiwała głową. 
- To nic nieprzyjaznego - mówił cicho. - Tylko 

wielki smutek. Nie wyobraziłaś sobie tego. On tam 
nadal jest. Zawsze był i zgodnie z jego wolą masz 
wziąć tę misę, którą zrobił dla Knuta. 

- Skąd wiesz? - spytała poważnie. Wiedziała, 

o czym on mówi. - Powiedział ci to? 

Hugo uśmiechnął się blado. 
- To nie tak. On nie przekazuje słów. Po prostu 

tam jest. 

- Skąd to wiesz? 
- Jest więcej teczek z jego pracami, kochana 

Rozo. O wiele więcej poza tymi z kamiennego dom­
ku. Obawiałem się, że mogą tam się zniszczyć. Tam 

jest zimno i wilgotno, a to niszczy papier. Pragną­
łem, by przetrwały. Czekaliśmy, by zobaczyła je 

właściwa osoba. Czekaliśmy na ciebie. Odnajdziesz 
je i zrozumiesz. Będziesz miała dużo czasu... 

To nie był właściwy moment, by powiedzieć mu, 

że nie zmieniła zdania i że nadal nie chce tej spuści­
zny. Musiała mu to powiedzieć, trzeba się było spie­
szyć. A jednocześnie nie mogła powiedzieć mu tego 

teraz. 

- Ułatwiłem ci sytuację, kochana - oznajmił, jak­

by wyczuwając, jak trudno było Rozie. Ujął jej dłoń 
obiema swoimi i potrzymał tak chwilę, po czym pu­
ścił i oparł się ciężko o poduszki. - Sporządziłem te-

background image

stament, gdy byłem w Oulu. Nie, nic nie mów! Naj­
pierw posłuchaj. 

Roza posłusznie milczała. 
- Zostawiam ci wszystko, Rozo Samuelsdatter -

oświadczył i zamknął oczy. 

Roza czuła się, jakby wpadła w pułapkę. Pociem­

niało jej w oczach. Nie mogła tego przyjąć! Nie 
chciała! On podjął decyzję w jej imieniu, nie mając 
do tego prawa! Fakt, że jest poważnie chory, nie da­
je mu prawa do lekceważenia zdania innych! 

- Zdaję sobie sprawę, że odmówiłaś - mówił da­

lej. - Wiem, że nadal odmawiasz. Nie różnimy się 
tak bardzo, Rozo. 

- Dlaczego więc mi to robisz? - spytała bardziej 

opanowanym tonem, niż się naprawdę czuła. 

- Jeden rok - odparł. - Postawiłem warunek, że 

po mojej śmierci zamieszkasz tu przez jeden rok. 
Potem możesz robić z Haiłuoto, co zechcesz. Mo­
żesz nadal tu mieszkać. Albo możesz oddać wszyst­
ko, komu chcesz. To będzie twoja decyzja. 

- A jeśli odmówię? 
- Wtedy wszystko zostanie zrównane z ziemią, 

a ziemia rozdzielona pomiędzy chłopów z Tornio. 
Nie pozostanie kamień na kamieniu. Wszystko ma 

zostać zniszczone. To moja wola. Artur obiecał mi, 
że dopilnuje, by tak się stało. 

Roza milczała. 
- Jeden rok to nie tak dużo czasu - mówił dalej. -

Czy to zbyt wiele, by ofiarować temu miejscu jeden 
jedyny rok z twojego życia? 

- Dlaczego? - spytała. 

background image

- Nie będzie tu mnie, by ci opowiedzieć historie -

odparł Hugo. - Musisz je sama odnaleźć. Pozosta­

wiam ci wspomnienia o ludziach, którzy są z tobą 

spokrewnieni. Mieli wizje. Dokładniejsze, niż się 
spodziewasz. Ktoś musi zaopiekować się tym, co po­
zostawili po sobie. Ja już nie mogę. Przekazuję ci to 

wszystko, byś zrozumiała i przekazała dalej, Rozo. 
Twoja babka stwierdziła, że jesteś właściwą osobą. 
To wielka odpowiedzialność i wielki spadek. Nie od­
rzucaj go. Może twoim życiowym zadaniem jest za­
rządzanie spuścizną po przodkach. Zadbanie, by ży­
li dalej. To nie tylko przedmioty. To także mądrość. 
Wielka mądrość. 

- Co byś zrobił, gdybyś nas nie odnalazł? - spyta­

ła Roza, nie odnajdując wiele związku w przemowie 
Hugo. - Co byś zrobił, gdybyś mnie nie odnalazł? 

- Szukałbym, aż bym znalazł - odparł z pewno­

ścią siebie. 

- A gdybyś wcześniej umarł? - drążyła. - Nie moż­

na przecież przewidzieć, jak rozwinie się syfilis? 

- A więc... wiesz? 
- Tak - odparła. - I mam rację, prawda? 
- Masz rację - westchnął Hugo Runefelt. - To 

krew przywiodła mnie do zniszczenia. Nasza gorą­
ca krew. Umieramy, bo kochaliśmy zbyt mocno. -

Westchnął. - I może zbyt wiele. 

Spojrzał na Rozę uważnie, by sprawdzić, czy nie 

okazuje obrzydzenia, ale ona nie trzymała większe­
go dystansu niż dotychczas. - Raczej nie powinnaś 
znać takich chorób. Jesteś zbyt młoda. 

- I zbyt niewinna? - spytała Roza gorzkim tonem. 

background image

Babka Lea najwyraźniej przemilczała część histo­

rii Rozy. Albo Hugo dobrze udawał. Ale w takiej 
chwili jak ta chyba nie traciłby na to czasu. 

- Obawiam się, że nie znasz całej prawdy o mnie, 

Hugo. Wiem o zbyt wielu sprawach. O tym też. Wi­
działam już to wcześniej. W Kopalni też na to cho­
rują i umierają. Ludzie szeptali, że to trąd. A jeszcze 
ciszej, co to naprawdę jest. Ja wiem, skąd się bierze. 
Nie jestem taka młoda... 

- Powiedziała mi, że podróżowałaś? - spytał sła­

bym głosem. 

- Byłam w Anglii - zaczęła wyliczać Roza, stara­

jąc się, by nie zabrzmiało to jak przechwałki. Choć 
chciała też, by wiedział, że nie spędziła całego życia 

w zapomnianym krańcu Europy - Walii. Irlandii. 
Ameryce. 

Hugo uniósł brwi i uśmiechał się. 
- Widziałam Afrykę. 
- Ja, niestety, byłem tylko w Europie - powiedział 

Hugo smutnym tonem. - Gdybym wiedział wcześ­
niej, wypytałbym cię o Amerykę! 

Roza spuściła wzrok. 

- Właśnie dlatego, że jesteś, kim jesteś, że widzia­

łaś, co widziałaś, jesteś właściwą osobą do wypełnie­
nia tego zadania. Do tej odpowiedzialności związa­
nej z Hailuoto i resztą spadku, która znajduje się 

w tym domu i w kamiennym domku. 

Roza czuła, że przegrywa. Nie można kłócić się 

z umierającym. 

Przez twarz Hugona przeszedł grymas bólu. Wi­

działa, jak cierpi. 

background image

- Mogłabym ująć ci bólu - zaproponowała. -

Wiesz, że to umiem. 

Pokręcił głową. 
- Artur się mną zaopiekuje. Chcę tylko wiedzieć, 

czy to zrobisz, Rozo. Dla swoich dzieci. Dla Lily. 
Dla potomnych... 

Roza wzdrygnęła się, gdy wspomniał imię jej cór­

ki. Zupełnie jakby wiedział i o synu, choć przecież 
to niemożliwe. Opowiedziała to tylko Mattiasowi, 
a on pewnie już zapomniał. To było tak dawno. 
Wiele przeżyli od tego czasu. 

- Spróbuję - obiecała. 
Nie mogła dać innej odpowiedzi. Wydawało się, 

że cała ta sytuacja została już dawno zaplanowana. 
Zupełnie jak w sztukach, które Anglicy tak chętnie 

wystawiali w teatrze Ultima Thule w czasie festiwa­

lu w Kopalni. Aktorzy uczyli się na pamięć kwestii, 
które wypowiadali jakby w sposób naturalny na 
scenie. Ale wszystko napisane było wcześniej przez 
kogoś innego. 

- Spróbuję przez ten jeden rok, Hugo. 
Uśmiechnął się słabo. 
- Wiele "zrozumiałem, gdy powiedziałaś, jak na­

zwałaś swoją córkę - wyszeptał. 

- Co takiego? - spytała Roza, pochylając się nad nim. 
Pokręcił tylko głową. 
- Jestem zbyt zmęczony. Poszukaj w teczkach. 

Wszystko znajdziesz w teczkach... I na srebrze. Za­
pisał to na swój sposób... 

Roza przełknęła ślinę i pogłaskała chorego po po­

liczkach. Wywołało to jego słaby uśmiech. Hugo 

background image

w ciągu tej doby bardzo się postarzał. Nie wyglądał 

tak źle w czasie podróży. Nawet wczoraj był jesz­
cze żwawy. 

- Jak wytrzymałeś tę podróż? - spytała. 
- Pomogłaś mi - odparł cichym głosem. - Czło­

wiek wiele wytrzyma, gdy musi... 

Pokiwała głową. 
- Niech już przyjdzie Artur - wyszeptał. - Da mi 

opium. To trucizna, która zamienia ból w najsłodsze 
sny. Nie chcę więcej bólu. Jestem tchórzem. Nie chcę 
bólu... No i... - znów schwycił jej dłoń i przytrzymał 
z zadziwiającą siłą - ... na dole jest gość, prawda? 

Kiwnęła głową. 
- Powiedz mu... 
Hugo Runefelt zamknął oczy i walczył z samym 

sobą. Roza widziała, jak bardzo jest to dla niego bo­
lesne. Zrozumiała nagle, że to nie tylko chodzi o fi­
zyczny ból, który mógł uśmierzyć cudowny pro­
szek doktora. 

Hugo zebrał się w sobie. Łzy płynęły po jego po­

liczkach. Nie starał się ich ukryć. 

- Powiedz mu, że go żegnam... 
- To wszystko? 
Hugo pochylił głowę. 
- Powiedz, że moje myśli... moje ostatnie myśli... 

będą z... - Nabrał powietrza. - Z nim. 

Czekała jeszcze przez chwilę, ale Hugo milczał. 
- Idź już - poprosił w końcu. 
Lekarz stał pod drzwiami. Miał poważną minę. 

Roza dostrzegła, że jest o parę lat starszy od Hugo­
na. Miał łagodne oczy. Wiedziała, że to możliwe, by 

background image

dwóch tak różnych ludzi mogło się zaprzyjaźnić. 
Obaj nosili w sobie dobro. 

- Czuje się bardzo źle - rzuciła Roza cicho. - Pro­

szę mu dać to lekarstwo, proszę, szybko! Niech tak 
nie cierpi... 

Doktor popatrzył na nią uważnie. 

- Mimo że nie widziałem rysunków, to rozu­

miem, że jesteście z Hugonem spokrewnieni -
uśmiechnął się. 

Roza uciekła spojrzeniem w bok. 
- Dlaczego on nie może wejść do niego? - spyta­

ła, zebrawszy się na odwagę. Spojrzała w oczy leka­
rzowi. - Ten, który jest na dole? Hugo wie, że on 
tu jest. Dlaczego nie wolno mu wejść? Zobaczyć 
go... - Zacisnęła usta. - Ja bym chciała, gdybym by­
ła na jego miejscu... 

- Hugo nie chce - uciął doktor stanowczo. 
- On umiera! - szepnęła. - Nie myślicie w ogóle 

o nim... tym, który tam czeka? 

- Nazywa się Ville Hurmerinta - wyjaśnił lekarz. -

Niech się pani nie wydaje, że to siła ramion Pekki 
trzyma go na dole. Jest tam, bo wie, że taka jest wola 
Hugona. On wie, jak i ja wiem, że Hugo nie chce go 
teraz widzieć. 

- Ale dlaczego nie? - spytała Roza ze współczu­

ciem. Dlaczego on po prostu nie wbiegnie na scho­
dy wbrew zakazom i ostrzeżeniom? - Gdybym by­
ła na miejscu Hugona - powiedziała - chciałabym, 
żeby ten, kogo... kocham, był ze mną. Czułabym się 
mniej samotna. 

- Hugo zawsze był samotny - rzucił lekarz krót-

background image

ko. - Nie chce Villego u siebie. Nie chce, by go wi­
dział w tym stanie. Nie chce, by go takim pamię­
tał... - Zamilkł na chwilę. - Czy to nie zrozumiałe? 
Teraz muszę panią opuścić. Mój pacjent potrzebu­
je mnie bardziej niż pani. 

W holu panowała cisza. Roza zeszła ze schodów. 

Wszystkie drzwi były zamknięte. Wszystkie lampy 

zapalone. Musi zapamiętać, że w tym domu lampy 
muszą być zapalone. Ten dom nie powinien stać 
ciemny. To miejsce, w którym się lubi światło. 

Otworzyła drzwi do biblioteki. Mężczyzna pod­

niósł się na rękach wspartych na poręczach fotela. 
Twarz wyrażała wielki strach. 

Pokręciła głową, zamykając za sobą drzwi. 
- Nie umarł - powiedziała. 
Opadł na fotel, odchylając głowę na oparcie. 

Westchnął przeciągle. Roza postawiła krzesło na­
przeciwko jego fotela i usiadła. 

- Jestem Roza - przedstawiła się. - Jestem krew­

ną Hugona. 

- Wiem, kim jesteś - rzucił gwałtownie, wpatru­

jąc się w nią ciemnymi oczami. - Widziałem twoje 
portrety. Ale nie wiedziałem, jak masz na imię. -
Nabrał powietrza. - I to ty zgarniasz wszystko? Je­
steś tą szczęściarą, która obudziła się pewnego po­
ranka bogata? Jak się wtedy czuje? 

Roza nie odpowiedziała. Gdy człowiek cierpi, 

często mówi rzeczy, których potem żałuje. 

A ten człowiek cierpiał. 

Był młodszy od Hugona, a starszy od niej, może 

około trzydziestki. Miał jasne włosy nad wysokim 

background image

czołem, szczupłe policzki i podbródek znamionują­
cy siłę. Będzie teraz jej potrzebował... 

- Prosił, bym cię od niego pożegnała - oznajmiła 

cicho. 

Ville Hurmerinta spojrzał jej w oczy. Wytrzymał 

jej szczere spojrzenie niebieskich oczu. 

- Żegna się z tobą - powtórzyła tak cicho, że Vil-

le musiał się pochylić ku niej, by dobrze słyszeć. -
I powiedział, że... jego ostatnie myśli będą z tobą. 

Trudno było przekazać te słowa bez wzruszenia. 

Roza otarła łzy grzbietem dłoni i przygryzła moc­
no usta. 

Ville zwinął dłonie w pięści. 
- Chciałem tam być! - rzucił ochryple. - Chciałem! 
Roza nie odpowiadała. 
- Mówią, że on nie chce, bym przy nim był. - Wy­

rzucił ręce w geście rozpaczy. - Że on nie chce! 

Utkwił spojrzenie w Rozie. 
- Czy powiedział ci to? Powiedział, że nie chce 

mnie widzieć? 

Roza pokręciła głową. 
Ville zacisnął dłonie na szerokich poręczach fo­

tela. 

- Dlaczego oni nie pozwalają mi do niego pójść? -

spytał zdesperowany. 

- A dlaczego ty na to pozwalasz? 
- Co? - Ville zmarszczył brwi w niedowierzaniu. 

Zupełnie jakby sam nie potrafił na to wpaść. 

- Słyszałeś, co - odparła Roza. - Pekka nawet 

mnie nie zdołałby zatrzymać siłą. A teraz korytarz 
jest pusty. Schody prowadzą na górę do niego. Mo-

background image

żesz wstać i pójść tam. Jesteś dużo młodszy i od le­
karza. Zresztą nie sądzę, by chciał cię powstrzymać. 

- Mówią mi, że to on nie chce mnie widzieć! -

Ville mówił jakby do siebie. 

- Postaw się w jego sytuacji! - rzuciła Roza. - Le­

żysz i umierasz. Oczywiście, że też byś tak powie­
dział! Nie chciałbyś, by on cię zobaczył w tym sta­
nie. Ale to nie jest twoje jedyne uczucie, prawda? 

Ville pokręcił głową. Nie zastanawiając się dłu­

żej, wypadł z biblioteki i pobiegł w górę schodów. 
Nikt go nie zatrzymywał. 

- Wepchnąłeś kołek w szprychy mojego wozu, 

Hugo - powiedziała cicho do siebie. - Dlatego ja 
robię to samo! 

Zamknęła oczy i odchyliła głowę na oparcie krzesła. 
- Poza tym - dodała szeptem - nikt nie powinien 

umierać w samotności, bez osoby, którą kocha... 

background image

Resztę dnia chodzili na palcach. Doktor Artur 

zszedł na dół niedługo potem, jak Ville wbiegł po 
schodach. Znalazł Rozę w bibliotece. Nalał sobie 
kieliszek jednego ze złocistych trunków stojących 

w karafkach na stole ukrytym pomiędzy półkami. 

Widać było wyraźnie, że w domu Hugona czuje się 
swojsko. 

- Nie odważyłem się zrobić tego, co ty - powie­

dział, gdy połknął zawartość kieliszka. - Nie chcia­
łem być za to odpowiedzialny. 

- Czy dobrze zrobiłam? - spytała Roza. 
- Marji się to nie spodobało - uśmiechnął się Artur. 

- Ale ty się uśmiechasz? 
Pokiwał głową. 
- Między nami pozostanie, jak Hugo umarł -

stwierdzili- Nie zniszczy to jego reputacji. Wszy­
scy w tym domu są wobec niego lojalni, także wo­
bec nazwiska Runefelt. Jak powiedziałem: to mu nie 

zaszkodzi. - Spojrzał przeciągle na Rozę. - Sądzę, 
że Hugo w głębi serca pragnął tego, ale nie odwa­
żył się poprosić. Urodził się w dumnym rodzie. 
Otrzymywali wszystko, czego pragnęli, bez prosze­
nia. Hugo nie umiał prosić. Zwłaszcza o to. 

Roza pomyślała, że on jednak poprosił. W spo-

background image

sób zawoalowany. Cieszyła się, że usłyszała tę proś­
bę. Była jedyną osobą, której mógł ją przekazać. Sta­
ła blisko, a jednocześnie wystarczająco daleko. 

- Nie spytałaś mnie, co o tym sądzę - powiedział 

Artur, nalewając sobie jeszcze trunku. Rozie nie za­
proponował. 

- A więc co o tym sądzisz? - spytała. 
- Nie rozumiem tego - odparł po chwili. Ale wi­

dać było, że poświęcił temu niejedną myśl. Nie od­

wrócił się od problemu i nie osądzał na ślepo. - To 
wydaje się takim marnotrawstwem - dodał. - Prze­

cież to, co dzieje się pomiędzy mężczyzną a kobie­
tą, jest takie cudowne. Bo to przecież cud, prawda? 
Coś, za czym stoi pewien plan. No i to działa! Ro­
dzą się nowe pokolenia. Dlatego to wydaje się... 

w pewien sposób nienaturalne. Patrzę na Hugona. 

Znałem go całe życie. Ma w sobie wiele wspaniałych 
cech. Wiele wie. Pochodzi z dobrej rodziny. Mógł 
robić to, co tylko chciał. Wszystkie drzwi stały 
przed nim otworem. Jest tak wspaniałym człowie­
kiem - i się zmarnował! 

- Dlatego, że nie pozostawił potomka? - spytała 

Roza zdumiona. 

- Czyż to nie jest cel tego wszystkiego? - spytał 

lekarz. - Zapewnienie ciągłości rodu? 

- A co z miłością? - spytała. - Że się dla kogoś coś 

znaczy? Pozostawia za sobą ślad w uśmiechu ludzi, 
gdy cię wspominają? 

Wzruszył ramionami. 
- Ja nie wiem. Jestem lekarzem, ale nie wiem. To, 

co mówisz, brzmi jak poezja. Czasem nie wiem, czy 

background image

poezja jest potrzebna. Jest ładna, ale czy niezbędna? 
Czy sprawia, że stajemy się lepsi? Czy możemy bez 
niej żyć? Jako lekarz powinienem udzielić odpowie­
dzi na to pytanie. Ale nie jestem tylko lekarzem. Je­
stem także człowiekiem. I wiem, że Hugo łatwiej za­
snął, gdy on przyszedł. A skoro śpi, to może i tak nie 
ma znaczenia. Nie wyjdzie z tego. W czasie dnia czy 
nocy umrze. Nie powiem dokładnie, kiedy, ale umrze. 

To stało się późną nocą. Podróż i niespodziewa­

ne pogorszenie stanu zdrowia Hugona zrobiło swo­
je. Wszyscy byli niespokojni. Mieli o czym myśleć. 
Wiele pytań, na które zabrakło odpowiedzi. 

Roza nie czuła senności i nawet nie zamierzała 

się kłaść. Nie mogła. Niezależnie od tego, jak dłu­
go znała Hugona, to był on członkiem jej rodziny. 
I miał w sobie coś, co sprawiało, że czuła się z nim 
podwójnie spokrewniona. 

Nie potrafiłaby zasnąć tej nocy. 
Siedziała w bibliotece. Wszystkie lampy były za­

palone. Gdy już nie mogła usiedzieć w miejscu, 
przeszła wzdłuż ścian z książkami, wodząc palcami 
po ich grzbietach. Wabiły ją, miała ochotę się w nie 
zanurzyć. 

Większość książek została napisana przez ludzi, 

o których nigdy nie słyszała, i część z nich w nie­
znanych językach. To ją zasmuciło, bo zrozumiała, 
że istnieje nieskończoność wiedzy i myśli, których 
nigdy nie pozna, bo nie rozumie języka lub ponie­

waż nigdy taka książka nie wpadnie jej w ręce. 

Biblia była przynajmniej po szwedzku, więc moż-

background image

liwa do zrozumienia. Roza zaczęła ją kartkować, 
przerzucać cieniutkie, szeleszczące strony, aż znala­
zła to miejsce. Nie wiedziała, czy ma sądzić, że to 
przypadkiem palec jej trafił na trzynasty rozdział 

w Pierwszym Liście świętego Pawła do Koryntian. 

Zaczęła czytać i musiała się zatrzymać po kilku wer­
sach, bo oczy napełniły jej się łzami. Podjęła kolej­
ną próbę i aby przejść przez ten piękny tekst, za­
częła go czytać półgłosem. Mogła wtedy utrzymać 
uczucia w ryzach. 

- „... a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą. 

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów / a miło­
ści bym nie miał, /stałbym się jak miedź brzęcząca/ 
albo cymbał brzmiący. / Gdybym też miał dar pro­
rokowania / i znał wszystkie tajemnice, / i posiadał 

wszelką wiedzę, / i wszelką [możliwą] wiarę, tak iż­

bym góry przenosił, / a miłości bym nie miał, / był­
bym niczym. / I gdybym rozdał na jałmużnę całą 
majętność moją, / a ciało wystawił na spalenie, / 
lecz miłości bym nie miał, / nic bym nie zyskał. / 
Miłość cierpliwa jest, / łaskawa jest. / Miłość nie za­
zdrości, / nie szuka poklasku, / nie unosi się pychą; 

/ nie dopuszcza się bezwstydu, / nie szuka swego, / 

nie unosi się gniewem, / nie pamięta złego; / nie cie­
szy się z niesprawiedliwości, / lecz współweseli się 
z prawdą. / Wszystko znosi, / wszystkiemu wierzy, 

/ we wszystkim pokłada nadzieję, / wszystko prze­

trzyma. / Miłość nigdy nie ustaje, / jak proroctwa, 
które się skończą, / albo jak dar języków, który 
zniknie, / lub jak wiedza, której zabraknie. / Po czę­
ści bowiem tylko poznajemy / i po części proroku-

background image

jemy. / Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, / 
zniknie to, co jest tylko częściowe. / Gdy byłem 
dzieckiem, / mówiłem jak dziecko, / czułem jak 
dziecko, / myślałem jak dziecko. / Gdy zaś stałem 
się mężem, / wyzbyłem się tego, co dziecięce. / Te­
raz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; / wtedy 
zaś [zobaczymy] twarzą w twarz. / Teraz poznaję 
po części, / wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem 
poznany. / Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość 
- te trzy: / z nich zaś największa jest miłość".* 

- On umarł - rozległ się głos Villego. 
Roza wzdrygnęła się. Sądziła, że jest sama. Ville 

stał plecami do drzwi. Roza nie słyszała, jak wcho­
dził. Westchnęła, zamknęła Biblię i odłożyła ją na 
mały stolik. 

- Po prostu przestał oddychać. 
Ville stał z rękami w kieszeniach ciemnych, ele­

ganckich spodni. Ciemnogranatowa kamizelka była 
rozpięta, koszula też, rękawy podwinięte nad łok­
cie. Jasne włosy sterczały na wszystkie strony, jak­
by przeczesywał je palcami wiele razy. 

- Obejmowałem go. Było tak cicho... Stara sowa 

poszła sobie. Pilnowała go, nawet jak już tam byłem. 
Nie chciała, bym przebywał z nim sam na sam. Jak­
bym miał go skrzywdzić! Może wreszcie zrozumia­
ła, że nie umiałbym go skrzywdzić. Ze nie musi mnie 

już oskarżać o przyjaźń z nim... - Zamilkł. - Było tak 

*Według Biblii Tysiąclecia, wyd. trzecie poprawione. Poznań -

Warszawa 1990. 

background image

cicho - powiedział, gdy już zebrał siły. Uczucia prze­
lewały się z jego słów. - Chyba sam zaczynałem 
drzemać. A wtedy przez jego śpiące ciało przebiegł 
dreszcz - i przestał oddychać. 

Mrugał i mrugał, ale łzy nadal płynęły. 
- Nie wiedziałem, że to tak jest. Był tam. W jed­

nej chwili był, a w następnej już go nie było. Tak 
szybko, jakbyś strzeliła palcami. Śmierć jest inna 

w książkach. Robi wiele szumu i dramatu. A on po 

prostu umarł. Niemal niezauważalnie. A jednak na­
gle. - Ville strzelił palcami. - Potem jego twarz wy­
gładziła się. Miał pogodny wyraz twarzy. Trzymałem 

go w ramionach, aż jego ciało wyciszyło się. Potem 
położyłem go i poszedłem po Artura. Hugo chciał 
ładnie wyglądać, a pewnie trzeba zrobić wtedy coś, 
o czym ja nie wiem. - Zadrżał. - Artur powiedział, 
że pewnie bym tego nie chciał oglądać. A stara sowa 
mnie wygoniła. Chciałem zaczekać, być blisko, ale 
ona wygoniła mnie jak jakiegoś łobuza. 

Przetarł twarz dłonią. 
- To było piękne, co czytałaś - powiedział. - To 

jeden z listów świętego Pawła, prawda? 

Powiedziała mu, który. 
- Wiedziałem, że to jego - mówił dalej Ville. -

Wcześnie postanowiłem, że nie będę wierzący, ale 
czytałem Biblię. Nie można odrzucać czegoś, czego 

się najpierw nie poznało. Poznałem, że to jego pió­
ro. Wiem, bo sam piszę. 

Odwrócił się nagle i wsparł czołem o gładką po­

wierzchnię drzwi. Ukrył przed Rozą twarz. 

- Możesz ze mną wyjść? - spytał drżącym głosem, 

background image

nadal odwrócony. - Mogłabyś ze mną porozma­

wiać, Rozo? Nie mogę być teraz sam. Czy też gar­

dzisz mną na tyle, że mnie nie wysłuchasz? 

Roza nie wahała się. Poszła za nim. Otwierał 

drzwi, ona je zamykała. Pozostawili dom za sobą. 
Światło świeciło z wielu okien. Także dziś będą się 
palić wszystkie lampy. 

Było chłodno, lecz poranek zaczynał się przebi­

jać przez mrok nocy. Drzewa wydawały się jeszcze 
bardziej nagie. 

- Piszę wiersze - odezwał się Ville, idąc obok 

Rozy. - Hugo nie opowiadał ci o mnie, prawda? 

- Nie - odparła szczerze. - Nie zdążył mi nic opo­

wiedzieć o tobie. Ale uważam, że zrobiłby to, gdy­

by miał więcej czasu. 

Dotarli do altany. Ville szedł przed nią, silny 

i nieomal ładny. Był wysoki i szczupły, zadbany. Na 
ramionach odznaczały się ścięgna. Drzemała w nich 
siła, choć Roza nie przypuszczała, by on kiedykol­

wiek wykonał jakąś fizyczną pracę. Może jeździł 

konno, a może spędzał czas jak angielscy dżentel­
meni z jego klasy, grając w piłkę czy polując. 

Ville wiedział, jak bezszelestnie otworzyć drzwi 

altany. Musiał tu przychodzić niejeden raz. 

Roza weszła za nim. Wydawało się, że w środku 

jest chłodniej niż na zewnątrz, ale nie przejęła się 
tym. Wzdłuż ścian biegła ława obłożona poduszka­
mi. Przez przeszklone ściany widać było i morze 

w zatoce, i dom, i ogród. Wydawało się, że jest się 
w centrum świata. Roza była zachwycona. W alta­

nie czuło się coś magicznego. 

background image

- Zostajesz? - spytał mężczyzna. 
Pokiwała głową. 
- Przewidziałem to - stwierdził. - Ale może po­

myliłem się co do ciebie. Sądzę, że zostajesz z innych 
powodów niż te, które przedstawiłem Hugonowi. 

- Nic o mnie nie wiedziałeś - sprzeciwiła się Ro­

za, nie mogąc dopatrzyć się sensu w słowach Ville-
go. - Hugo nie wiedział o mnie, zanim mnie nie od­
nalazł. To nie było tak dawno temu. 

- Wiedział, że ktoś istnieje - odparł Ville, siada­

jąc z dala od niej. Nie narzucał swojej obecności. 
Trzymał swoje granice. Ramię oparł o parapet. Za 
nim widać było morze. Stał się jakby obrazem z bia­
łą ramą i morzem w tle. Wydawało się to właściwe 

w tym miejscu, gdzie przeszłość i teraźniejszość 

splotły się w jedno w niezliczonych obrazach w zło­
conych ramach... - Sądziliśmy najpierw, że to jest 
mężczyzna, ale potem znaleźliśmy twój portret... 

- Jak to? Mój portret?! 
Ville spojrzał na Rozę uważnie. Obserwował spo­

sób, w jaki poruszała dłońmi, trzymała głowę, wcią­
gała powietrze. Zauważył grę odcieni niebieskiego 

w jej oczach. Nigdy nie widział takiego błękitu. Po­
znawał ją. Starał się zrozumieć, kim jest. I mimo że 
odczuwał żal po stracie Hugona niemal jak fizyczny 
ból, był w stanie się uśmiechnąć właśnie z powodu 

Rozy. Tej niezwykłej kobiety, która miała w sobie 
coś z Hugona. Którą zaczynał lubić, mimo że się o to 
nie starała, a on bronił się przed tym ze wszystkich 
sił. Była ostatnią osobą, wobec której chciał czuć bli­
skość. Powinna być jego zdeklarowanym wrogiem, 

background image

ponieważ cały majątek Hugona miał przypaść jej. 

- Wielu rzeczy ci jeszcze nie opowiedział, prawda? 
- Mój portret? - powtórzyła pytanie Roza. 
- Jest taki rysunek - odparł Ville spokojnie. - Ko­

bieta, trzymająca w dłoniach misę. Misę, o której 
Hugo wiedział. A kobieta to ty. Zawsze sądziliśmy, 
że policzek, który rysownik zaczernił, oznaczał, że 
był w cieniu. 

- Skąd wiedzieliście, że to mnie powinniście szukać? 
- Na misie była data, także na rysunku. Bardzo 

wyraźna. To nie przypadek ani pomyłka. To nie był 

rok narysowania portretu. Napisał: tysiąc osiemset 
czterdzieści siedem. 

- Może to błędnie napisany rok tysiąc siedemset 

czterdziesty siódmy? 

- Wtedy go tu nie było. I jeszcze na pewno nie 

pracował ze srebrem. 

Roza nie wiedziała, co ma sądzić. 
- Hugona opętała historia jego rodziny - opowia­

dał Ville, wyglądając przez okno. - Sądzę, że wpo­
jono mu dążenie do przekazania nazwiska potom­
nym. Runefeltowie nie powinni zwiędnąć. Kwiat 
miał najlepszą ziemię, była użyźniana i nawadnia­

na, ale mimo to musiał zwiędnąć bez wydania ani 
jednego nasienia. - Westchnął. - Nas wychowano 

w poczuciu obowiązku. Ja na szczęście jestem trze­

cim synem. Jest nas pięciu, nasienie mojego ojca nie 
zmarnowało się na żadną córkę. Żyję o wiele swo­
bodniej niż Hugo. On był jedynakiem. Ostatnim 

z rodu Runefeltów. To stanowiło dla niego ciężkie 

brzemię. Dlatego jego obsesją stało się, by przeka-

background image

zać majątek komuś własnej krwi. Przez całe lata gro­
madził wiadomości o rodzinie, o historii rodu. Zbie­
rał okruchy, składał w całość, poznawał postacie, by 

w końcu móc odczytać portrety pozostawione 

przez brata jego babki. 

- Jak poznałeś Hugona? - spytała Roza. 
Uśmiechnął się. To było dobre wspomnienie. Lu­

dzie pięknieją, gdy myślą o kimś, kogo kochają. 

- Poznałem go w Paryżu - powiedział. - Miałem 

dwadzieścia lat i wierzyłem, że mogę zostać pisa­
rzem, jeśli tylko zamieszkam na strychu z widokiem 
na Sekwanę. - Zaśmiał się. - Tamtego roku zostałem 
cynikiem. Pokój na poddaszu okazał się inny, niż so­
bie wyobrażałem. Uznałem, że nędzne warunki mi 
nie odpowiadają. Po tygodniu zamieszkałem u przy­
jaciół rodziny, na większej przestrzeni i w wiejskim 
otoczeniu. Mimo to byłem w stanie dotrzeć do ka­
fejek i artystów, kiedy tylko chciałem. 

- Co Hugo robił w Paryżu? 
- Szukał siebie samego - odparł Ville bez wahania. -

A znalazł mnie. Ktoś mógłby powiedzieć, że źle na tym 
wyszedł. Hugo był dziesięć lat ode mnie starszy. Ludzie 
mówili o nim, pamiętam. Szeptano, że stroni od towa­
rzystwa kobiet. Miał przed sobą obiecującą karierę 

w wojsku, ale nagle ją przerwał. Plotkowano, że naci­

skano na niego, by uniknąć jakiegoś skandalu. Ludzie 
bali się nawet dać do zrozumienia, jakiego to skandalu. 
- Uśmiechnął się niemal po chłopięcemu. - Ja też pra­

wie wiedziałem, co to jest. - Spojrzał na Rozę i popra­
wił się: - Nie wiedziałem, co to jest Było to coś wsty­

dliwego, coś, czego porządni ludzie nie powinni nawet 

background image

uznawać, że istnieje. Potworność. Niemożliwość. Nie­
normalność. Ohyda. 

Ville zamilkł na dłuższą chwilę. 
- A ja taki byłem. I nie wiedziałem o tym. Hugo 

szukał siebie samego, a w czasie tych poszukiwań 
uwolnił mnie! Odnalazłem siebie. Zrozumiałem, 
kim jestem. I dlatego nie przejąłem się zbytnio, gdy 
rodzina, u której mieszkałem, nie chciała mnie wi­

dzieć pod swoim dachem. Stałem się zagrożeniem 
dla ich dzieci. Mogłem je zdeprawować... - Zaśmiał 
się gorzko. - Wynajęliśmy skromny pokój na pod­
daszu w dzielnicy, w której nikogo nie obchodziło, 
co robi sąsiad. Przez kilka miesięcy cieszyliśmy się 
sobą i nikt nie mówił nam, że to złe, grzeszne i brud­
ne. Nie było nikogo poza nami po tej chwili, gdy 
Hugo starł moją niewinność. To on mnie uwiódł, 
a ja zbytnio się nie sprzeciwiałem. 

- Może się domyślałeś? - spytała Roza. 
- Jak bym mógł? Nie miałem pojęcia, że coś takie­

go istnieje. Ale od momentu, gdy on mnie dotknął, 
położył dłoń na moim ramieniu i powiedział coś 
o tym, że jesteśmy rodakami, pokochałem go. Kocha­

łem go bezgranicznie. Mógł mi kazać popełnić mor­
derstwo, samobójstwo, zrobiłbym to. On mógł być 
złodziejem, dręczycielem dzieci czy hieną cmentarną, 
nie odczuwałbym różnicy. Kochałbym go mimo to. 

Roza musiała to przetrawić. 
- Rozumiesz mnie? - spytał po chwili Ville. - Mo­

żesz pojąć uczucia, które dla niego żywiłem? Czy 
kiedykolwiek kochałaś kogoś nierozsądnie, a jedno­
cześnie w sposób tak doskonale spełniony? 

background image

- Tak - odparła Roza stanowczo. - Ja też kocha­

łam w ten sposób. 

Spojrzał na nią uważnie i ocenił, że mówi praw­

dę. Nie były to tylko puste słowa. Nie słuchała go 
dlatego, że chciwa była szczegółów, co robili i dla­
czego w ogóle woli własną płeć. To jej nie obcho­
dziło. Interesowało ją tylko to, co istotne. 

- No i chyba wiesz, jak to jest żyć poza - dodał 

Ville, starając się wyobrazić sobie, co mogło tak 

zniszczyć jej twarz. Ale nie pytał. Nie musiał tego 

wiedzieć. Mógł ją doceniać jako człowieka, nie po­

znając wszystkich jej tajemnic. - Ty też jesteś inna. 

- Tak - odparła. - Ja też jestem inna. 
Nie zabolało, gdy to powiedział. Nie rozerwało 

dawnych ran. Sama mogła to już stwierdzić: była inna. 

- Czyni cię to jeszcze bardziej właściwą osobą do 

przejęcia tego wszystkiego. 

- Co zrobisz teraz? - spytała Roza. - I później? 
- Spróbuję żyć dalej - odparł. - Zbijam bąki. Na­

dal usiłuję zwieść otoczenie, że jestem poetą. Ale 
nikt nie odważył się zaryzykować pieniędzy na wy­
danie mojej poezji. 

- Może zostaniesz tu na zimę? - spytała Roza. -

Mógłbyś zostać? Mogę cię o to prosić? 

- To twój dom - odparł. - Twoja wyspa. Zakła­

dam, że możesz decydować. 

- Możesz zostać? - ponowiła prośbę Roza. -

Mógłbyś mi pomóc znaleźć i zrozumieć to, o czym 
mówił Hugo. To, co mam przekazać dalej... 

- Skoro nalegasz - powiedział Ville, a twarz jego 

rozjaśnił ciepły uśmiech, który wymazał zmęczenie 

background image

i ślady łez - nie mogę odmówić. Ale Mar ja i Pekka 
na pewno nie będą zachwyceni. Stara sowa pewnie 
się cieszyła, że widzi mnie po raz ostatni. Będzie za­

wiedziona, kiedy się dowie, że jeszcze tu pomiesz­

kam. Nawet po jego śmierci. Nie spodoba jej się to! 
Nie mów, że cię nie ostrzegałem... 

- To nie Marja i Pekka są właścicielami tego miej­

sca - oznajmiła Roza stanowczo - tylko ja. 

- Szybko się uczysz - stwierdził Ville. - Może jed­

nak nie rządzi nami przypadek? Może istnieje sens 
ukryty w tym wszystkim, co wydaje się tylko cha­
osem? 

background image

Była nadal jesień, drzewa stały nagie. Leżące liście 

zbrązowiały i zaczynały butwieć. Nawet już nie sze­
leściły pod stopami. Coraz wcześniej zapadał zmrok. 

Liisa czuła się zbędna. Położyła spać dzieci, wy­

męczone po dniu na wyspie. Matti i Lily byli za ma­
li, by zrozumieć, co odmieniło dorosłych. Nie rozu­
mieli, co to znaczy umrzeć. Hugo się nie pojawiał, 
dorośli powiedzieli, że umarł, ale Matti i Lily z tego 
powodu nie przestali biegać i śmiać się. Znajdowali 
odciski śladów zwierząt w wilgotnej ziemi i chcieli 

wiedzieć, co je zostawiło, i to chcieli wiedzieć na­

tychmiast. Znajdowali dziwne muszle i widzieli pta­
ki lecące gdzieś daleko. Co dzień miały tysiące.no­

wych pytań. Mimo że nie pojmowali śmierci, co 

dzień uczyli się czegoś nowego. Byli dziećmi. 

Jak długo trwał dzień i dzieci nie spały, Liisa czu­

ła się przydatna. 

Potem dom stawał się dla niej zbyt wielki. W po­

kojach nie było rzeczy, które by ją zajmowały na 
dłuższy czas. To, co w czasie pierwszego tygodnia 
uważała za wspaniałe, straciło swą moc przyciąga­
nia. Dom zapchany był przedmiotami, które zbie­
rały kurz i nie cieszyły zbyt wielu par oczu. W The 

background image

House przynajmniej więcej osób oglądało piękne 
przedmioty. Częściej wydawano przyjęcia. 

To był niemal nieużywany dom. W czasach Hu­

go Runefelta sprzątano tu tylko po to, by w poko­
jach nie zagościł zapach stęchlizny. 

A teraz wepchnięto to wszystko Rozie w ręce. 

Z uwagi na żałobę po Hugonie nie zanosiło się na 
to, by w tych ścianach w czasie tego roku miało za­
gościć ożywienie. Należało przestrzegać zasad, mó­

wiła Marja. Pewnie nie musiała im tego mówić, 

gdyż nie znali tu nikogo poza lekarzem i Villem, 
a ten nie cieszył się zbyt dobrą reputacją, jak rozu­
miała Liisa. 

Cały rok! 
- A więc tu się schowałaś? - spytał Mattias, spra­

wiając, że aż podskoczyła. 

- Ale mnie przestraszyłeś! - wykrzyknęła. 
Zaśmiał się, kilkakrotnie otwierając i zamykając 

drzwi altany. Nie wydawały żadnego dźwięku. 

- Drzwi z naoliwionymi zawiasami... - zauważył. -

Gdybym nie wiedział, że mężczyzna, z którym mo­
ja żona spędza tyle czasu, naprawdę nie ceni sobie 
towarzystwa kobiet, zaniepokoiłbym się z powodu 
tych zawiasów! 

Zamknął drzwi i usiadł obok Liisy. 
- Chyba że przyszłaś tu na tajemną schadzkę 

z Pekką? 

- Marja wiedziałaby o tym i zaserwowała mnie 

na obiad już dawno! - odparła sucho. 

- Cicho tu, prawda? 
Pokiwała głową. 

background image

-1 ciemno - dodała. - Tam jest tak jasno. Te wszyst­

kie lampy, świece... Dla mnie to zbyt wiele. Jesień po­

winna być mroczna. 

Mattias zanucił coś pod nosem i wyjrzał w stro­

nę morza, ale zapadł już zmierzch. 

- To Roza się na to uparła. Ma być jasno. Mówi, 

że to ku pamięci Hugona, że to w jego duchu. 

- Przecież prawie go nie znała! 
Mattias zaśmiał się, ale nie zaprotestował. Prze­

konało to Liisę, że trochę się z nią zgadzał. 

- Powiedzmy, że Hugo był muzykalny - rzucił 

lekkim tonem Mattias. - Wiedział, jakie struny po­

winien poruszyć, jeśli chodzi o Rozę. Rodzina to jej 

jedyna słabość. On nie pierwszy to stwierdził, ale 
jako pierwszy zaoferował jej tak wiele... 

- Jesteś zawiedziony - stwierdziła Liisa. 
- Ty byś nie była? 
- Ole by nie był - powiedziała Liisa pewnym to­

nem. - Olemu by się to podobało! Wszystko! O wie­
le bardziej niż Rozie. 

- Rozie się to nie podoba - rzucił Mattias zirytowa­

ny, odgarniając ciemne włosy z twarzy. Nie obcinał 
ich od wyjazdu z domu i urosły mu o przynajmniej 
cal. A już w Norwegii były długie. Mógł uchodzić za 
dzikusa, nawet gdy wiązał je rzemykiem na karku. Te­

go wieczoru miał je rozpuszczone i wyglądał, jakby 

wyszedł prosto z otaczającego ich lasu. 

- Może się i nie podoba - zauważyła Liisa zamy­

ślona - ale napawa się tym, co się dzieje. Każda 
rzecz, którą odnajduje po kimś z nich, sprawia, że 
czuje się tu coraz bardziej jak w domu. 

background image

- Jedziemy do domu, gdy skończy się ten rok! -

stwierdził Mattias stanowczo. 

- Możesz być tego pewien? - spytała Liisa, nie­

świadoma wyzwania w pytaniu, dopóki nie odpo­
wiedział z gwałtownością, która ją przestraszyła: 

- Jest moją żoną. Oczywiście, że jestem pewien! 
Liisa zaśmiała się rozbrajająco: 
- No teraz to mówisz jak Ole! 
Mattias zrozumiał, co ona ma na myśli. Oparł 

dłonie o zimne szkło i po chwili przetarł policzki 
ochłodzonymi dłońmi. Wydawało się, że to go 
uspokoiło. 

- To przez to nieróbstwo - usprawiedliwił się. -

Nie jestem przyzwyczajony do braku roboty. 
Dzień po dniu mijający na jedzeniu, spaniu, wsta­

waniu i kładzeniu się spać. To niewiele jak na do­

rosłego mężczyznę. 

- Żałujesz, że tu przyjechałeś? 
- A ty nie? - odparł pytaniem. 
- Tak - odpowiedziała Liisa. - Nie sądziłam, że 

tak to się potoczy. Zapowiadało się inaczej, gdy Ro­
za mnie przekonywała. Nigdy nie sądziłam, że to 
może potrwać cały rok! 

Przygryzła dolną wargę, bo nie chciała, by Mat­

tias widział ją płaczącą. Jeśli ma płakać, to w samot­
ności. Jej pokój na pewno mógł pomieścić ją i jej łzy! 

- On cię nie zdradza! - powiedział Mattias cicho, 

unosząc jej podbródek palcem. Uśmiechnął się po­
cieszająco, dostrzegła to w mroku. Chciał dobrze, 
ale to nic nie pomogło. 

- Co możesz o tym wiedzieć? - spytała załamują-

background image

cym się głosem. - On nawet nie musi wychodzić 
z domu. Ingrid Persdatter ma swój pokój służącej 
tuż obok jego sypialni. Z całą pewnością śpią tam 

razem od pierwszej nocy, kiedy wyjechaliśmy! 

- Nie powinnaś sądzić najgorszego o ludziach, a na 

pewno nie sądzić najgorszego o Olem! - powiedział 
Mattias, otaczając silnym ramieniem jej barki i opie­
rając policzek o jej głowę. - Ole jest gwałtowny i dzia­
ła bez zastanowienia, ale wie, co przystoi, a co nie. 

Liisa tylko zaśmiała się ponuro. 
- No dobrze - wycofał się Mattias. - Ta dziew­

czyna ma rodzinę. Założę się, że nie pozwolą jej 
mieszkać samej pod jednym dachem z mężczyzną 
0 reputacji Olego. Gdy dowiedzieli się, że wyjecha­
łaś, na pewno od razu zabrali ją do domu. I dali 
Olemu do zrozumienia, co zrobią, gdy znów się do 
niej zbliży... 

Może on ma rację, pomyślała Liisa. Zależy to tylko 

od tego, jaka jest rodzina tej dziewczyny. W końcu 
Roza była kiedyś tak zwaną gospodynią u samotnego 
mężczyzny i jej rodzina się o nią nie upomniała,- Nie 
pomogło nawet, że i ksiądz, i dyrektor Kopalni prze­
mawiali jej i Jensowi do rozsądku. Pozostała u niego. 
1 nie była tylko służącą... 

- Myślę sobie, że nie będę miała do czego wracać -

powiedziała cicho, pociągając nosem. Nie płakała, tyl­
ko łzy cisnęły się jej do oczu. To różnica. - Myślę so­
bie, że może sprawią sobie dziecko i Ole jeszcze 
mniej chętnie będzie mnie widział. 

- A może zrozumie, co w tobie ma, Liisa - wy­

szeptał Mattias. 

background image

- Roza też tak mówiła. Że może odległość spra­

wi, że ujrzy sprawy jasno. 

- No widzisz! 
- A jeśli ujrzy sprawy jasno i dojdzie do wniosku, 

że już na pewno mnie nie chce... 

- Wtedy osobiście wbiję mu nieco rozsądku w ten 

jego twardy łeb! - obiecał Mattias. 

- Może to będzie rozsądne ze strony Olego, jeśli 

wybierze... zostawienie mnie - mówiła dalej Liisa. -

On jest taki przystojny. A ja brzydka. Dobrze ro­
zumiem, dlaczego nie chce mnie dotykać. Sama 
przeglądam się codziennie w lustrze i doprawdy wi­

dzę, że nie ma we mnie nic pociągającego. Dlacze­
go miałby dostrzec coś, czego nie ma?! 

- O czym ty, u diabła, mówisz? - spytał Mattias, 

odsuwając Liisę. Jego szczupłe palce trzymały ją 
mocno za ramiona. 

Liisie przemknęło przez myśl, że Roza co dzień 

czuje te dłonie na swoim ciele. One dotykały jej 
z czułością, kiedy tylko chciała. A Liisa już nie pa­
miętała, jak to jest być dotykaną i pieszczoną przez 
mężczyznę, który ciebie pożąda. 

Nie była pewna, czy w ogóle któreś z pieszczot 

Olego, które wspominała, były szczere. Nie mogła 
być pewna, czy za każdym razem nie wyobrażał 
sobie wtedy, że jest z inną kobietą. Zawsze zamy­
kał oczy. Nie przeszkadzało to jej, zanim nie za­
częła się nad tym zastanawiać. Zanim on przestał 
jej dotykać. 

Pomyślała wtedy, że Ole zawsze udawał. Wy­

obrażał sobie, że obejmuje inne kobiety, że musiał 

background image

wspomagać się wyobraźnią, by w ogóle czuć pod­

niecenie i kochać się z nią... 

- Nic we mnie nie ma - powiedziała ogarnięta 

rozpaczą. 

- A kto tak twierdzi? - spytał Mattias prosto 

z mostu. 

- Ja - odparła. - Ole. Większość ludzi. Ty nie mu­

sisz kłamać, by mnie pocieszyć, Mattias! Nie ma we 
mnie nic, co mogłoby przyciągać mężczyzn. 

- Na tym świecie jest wielu mężczyzn - stwier­

dził Mattias z uśmiechem. - Byłoby niesprawiedli­

we, gdybyś mierzyła wszystkich jedną miarką, Lii-

so. To, co dla jednego jest ładne, innego nawet nie 
zainteresuje. I na odwrót. Ale zawsze w każdym 
z nas jest coś, co przemówi do właściwej osoby. 
A często przemawia do wielu. Ty z całą pewnością 
nie jesteś niepociągająca, droga Liiso! 

Liisa zaśmiała się głucho i odwróciła głowę. Nie 

chciało jej się słuchać bajek. Mattias mógł się wysi­
lać, ile chce, to na nic. Wstała i odeszła jak najdalej 
od niego. Przed jej oczami wyrósł biały dom roz­
świetlony światłami niczym rozgwieżdżone niebo. 
Zamarzyła, by zamknąć oczy i po ich otwarciu zna­
leźć się przed ich domem w Samuelsborg, który 
miałby oświetlone jedynie okno w kuchni, gdyż Ole 
lubił oszczędzać. 

Zamknęła oczy. 
Otworzyła. 
Nadal widziała przed sobą dom na Hailuoto 

święcący niczym sama Droga Mleczna. 

Ciepłe dłonie spoczęły na jej ramionach. Wyczu-

background image

wała ciało Mattiasa, mimo że dzieliła ich niewielka 

przestrzeń. Czuła go równie wyraźnie, jak gdyby 
naparł swoim ciałem na jej. Gorąco, które uderzy­
ło na jej policzki i wypełniło wargi, przestraszyło ją. 

Nie powinna tego czuć! 
On nie był jej mężem! 
Ostrożne pałce wysunęły szpilki utrzymujące jej 

włosy w koku. Powinna powiedzieć mu, żeby prze­
stał, ale nie wydobyła głosu z otwartych ust. Wargi 
wyschły, gardło miała ściśnięte. 

Liisa poczuła, jak jej włosy opadają na plecy. Za­

cisnęła usta, próbując nie wyobrażać sobie, że on te­
raz porównuje je z włosami Rozy. Żadna kobieta na 
świecie nie miała włosów jak Roza. 

Nie wolno mu tego robić! 
On może codziennie zanurzać twarz w jedwabi­

stych włosach Rozy. Nie powinien jej, Liisy, tak 
upokarzać! 

- Przestań - szepnęła. 
Mattias odsunął jej włosy na bok i Liisa poczuła 

dotknięcie jego warg na karku. Jego oddech palił ni­
czym ogień. Usta wędrowały od brzegu kołnierza 
sukienki aż do ucha, wargi skubnęly jego koniuszek. 

Liisa ścisnęła dłońmi parapet; chłód wieczoru 

przeniknął przez jej palce. Jednak wewnątrz prze­
pływała przez nią wrząca fala, która rozprzestrze­
niała się szybciej niż chłodny powiew zza okna. 

Mattias odwrócił ją ku sobie tak powoli i delikat­

nie, jakby była z cienkiego szkła. Trzymał ją tak, jak 
Roza trzymała srebrne przedmioty wykonane przez 
człowieka z przeszłości. 

background image

- Roza! - wyszeptała, gdy Mattias objął jej policz­

ki swoimi dużymi dłońmi. 

- Co z nią? - spytał, skubiąc drażniąco jej wargi 

swoimi. 

- Ona jest... ona jest... - chciała dokończyć: „two­

ją żoną", ale nie udało jej się. 

Jego język dotknął jej warg. Łaskotał kąciki ust, 

aż uśmiechnęła się i pozwoliła mu go wsunąć w jej 

usta. Przez chwilę Liisie zabrakło tchu. Czuła tylko 
swoje pulsujące wargi, które układały się pod nacis­
kiem jego warg. Rozchyliły się i poruszały tak, jak 
on chciał. Nie czuła nic innego poza jego poszuku­
jącymi i wymagającymi ustami. Smakowała go i wy­
czuwała powonieniem. Jej własny język odważył się 

dotknąć jego warg i wsunąć się do jego ust. Powoli 

wypełniało ją słodkie, przesłodkie ciepło. 

Wtedy odchylił głowę, rozłączył usta, lecz nadal 

trzymał ją w objęciach. Był od niej dużo wyższy. Je­
go palce błądziły w jej rozpuszczonych włosach. 

- Po co to wszystko? Czemu to ma służyć? - spy­

tała Liisa z twarzą na wysokości jego piersi. 

Nie mogła się odsunąć, gdyż zbytnio się wstydzi­

ła. Musiałaby wtedy na niego spojrzeć. A tego już 
nigdy nie zrobi! Nigdy więcej! 

Ale poczuła zapach jego ciała, poczuła, jak jest 

twarde i sprężyste. Poczuła bijące od niego ciepło. 
Żar. Jej wargi były obrzmiałe po ich pocałunku. Jej 
skóra paliła ją w miejscach, których Mattias dotknął. 
Czuła, że palą ją policzki. Wiedziała, że to ze wsty­
du, ale to nie była jedyna przyczyna. Nie wszystko. 
Nie tylko to uczucie zdołał w niej wywołać. 

background image

Mattias przesunął dłoń na jej kark aż pod linię 

włosów. Liisa zadrżała. Czuła, jakby jego palce od­
ciskały prawdziwe ślady, takie, które pozostaną na­
wet wtedy, gdy on ją puści. 

- Chcieliśmy tego... - wyszeptał w odpowiedzi. -

Oboje tego chcieliśmy... 

- Nie! - odparła, ale tak nie myślała. 
On miał rację. Pragnęła tego, gdy już się działo. 

On też, chyba że udawał... 

- Nie... - powtórzyła słabszym głosem, gdy znów 

sięgnął jej ust. 

Teraz też nie mówiła prawdy. Nie chciała, by 

przestawał. Pragnęła i tego pocałunku. Chciała go 
przeżyć wszystkimi zmysłami. Z jękiem napotkała 
jego usta, obejmując go w pasie. Jej palce pieściły je­
go plecy, dotykały skóry i pracujących pod nią mięś­
ni. Jego cienka, biała koszula niemal świeciła w ciem­

ności. Mogła ich zdradzić... 

Dłoń Mattiasa wsunęła się pomiędzy ich ciała. Je­

go usta ani na chwilę nie ustawały w pocałunku, na­

wet gdy dłoń objęła jedną jej pierś. Liisa poczuła głód 

tak wielki, że aż chciała krzyczeć, wydała z siebie jed­
nak tylko westchnienie utopione w pocałunku, któ­
ry trwał i trwał, i groził, że odbierze jej rozsądek. 

Nie chciała tego, to nie było właściwe, nigdy by 

tego nie zaplanowała, to nie wypadało... ale przycis­
nęła się do niego. Chciała tylko zbliżyć się do nie­
go najbardziej jak mogła. Nie czuła już wstydu. 
Chwila była tak niezwykła, tak pełna namiętności... 
Przedziwne uczucie szczęścia przemknęło przez 
Liisę, gdy poczuła stężałą gotowość Mattiasa. 

background image

- liisa - wyszeptał, przesuwając wargami po jej szyi. 
To był cud. 
On jej pożądał. Dla niego nie była kimś innym, 

niż była, i mimo to pożądał jej! 

Gdy dotarł ustami do kołnierza sukienki, zatrzy­

mał się na chwilę. Oboje wstrzymali oddech. Przez 
Liisę przebiegały zimne i gorące dreszcze. Miała na­
dzieję, że Mattias na tym poprzestanie, a jednocześ­
nie, że nie. Wstyd mieszał się z tym przedziwnym 
uczuciem i Liisa nie wiedziała, któremu ulegnie. 

Mattias zaczął rozpinać jej sukienkę. Jego szczupłe 

palce miały w tym wprawę. Drobne guziki nie stano­

wiły problemu. Liisa chciała prosić, by przestał, ale 

usta jakby miały własną wolę. Zacisnęły się i żadne 
słowo nie mogło się wydostać. Jego dłonie zabłądziły 
pod górę sukienki i palce dotknęły brodawek jej pier­
si. To delikatne dotknięcie aż ją zabolało. Przygryzła 

wargi i poczuła, jak on odsuwa na boki jej koszulkę. 

Już jej nie trzymał, nie zmuszał. Opadł przed nią 

na kolana i wilgotnymi ustami obejmował po kolei 
jej sutki, a język koił je i chłodził, budząc jednocześ­
nie inne, niebezpieczne doznania. 

Liisa odchyliła się ku ścianie, obiema rękami szu­

kając wsparcia. W oszołomieniu osunęła się na pokry­
tą poduszkami ławę biegnącą wzdłuż całej altany. 
Mattias poszedł za nią. Położył dłonie na jej biodrach, 
opuścił na nogi i zaczął podnosić warstwy dołu jej su­
kienki. Liisa poczuła chłodne powietrze najpierw na 
łydkach, potem kolanach... 

- Nie - wyszeptała. 
Wtedy się zatrzymał. Nadal klęczał przed nią, rę-

background image

ce oparł na ławie po obu jej stronach. Jego ciemne 

włosy były potargane, kilka dłuższych pasm opadło 

na twarz, ukrywając jej część. Ale Liisa wyraźnie wi­
działa jego ciemne, gorejące oczy. Nigdy nie były 
tak ciemne. Pełne usta poruszyły się, jakby szukał 
słów. Pochylił głowę. 

- Przepraszam, Liiso - odezwał się po chwili 

ochrypłym głosem. - Nic mi nie pozostało poza 
przeprosinami. 

Jego głos był pełen uczuć, których wolała nie na­

zywać po imieniu. 

- Posunąłem się za daleko - dodał, nadal zachryp­

nięty. 

Liisa złapała go za włosy i delikatnie pociągnęła 

tak, by podniósł głowę. Musiał na nią spojrzeć. Od­
garnęła jego włosy z czoła i wygładziła, by spływa­
ły do tyłu, jak lubił je nosić. Wtedy go puściła, ale 
Mattias nie unikał już jej wzroku. 

- Nie byłeś w tym sam, Mattias - powiedziała 

z czułością. Uśmiechnęła się i nie myślała o tym, że 
jej wargi są wąskie w porównaniu do warg Rozy czy 
jakiejś młódki, za którą oglądał się Ole. 

- Ja to zacząłem - powiedział. 
- A ja nie zatrzymywałam - odparła. 
Zapadła cisza. 
Ich ciała ostudziły się. Mattias ostrożnie obciąg­

nął jej halkę i dół sukienki niżej na nogi, potem upo­
rządkował jej koszulkę. Zawiązał tasiemkę na ładną 
kokardę. Nic nie mówił, gdy czuł, że ona pręży się 
ku jego dłoniom, gdy ją przypadkiem muskał, tyl­
ko kącik ust mu wtedy drgał. 

background image

Zapiął jej suknię, poczynając od pasa aż pod szy­

ję. Liisa miała tylko przyzwoicie skrojone sukienki. 
Nigdy nie pozostawiała nic na widoku. Uważała, że 
nie miała nic do zaoferowania. 

Mattias położył dłoń na policzku Liisy i spojrzał 

jej w oczy z czułością. 

- Miałem na ciebie ochotę - wyznał. - Tylko reszt­

ka poczucia przyzwoitości powstrzymała to, co mog­
ło się wydarzyć. - Nabrał powietrza gwałtownie 
i spojrzał na nią z powagą. - Do licha, Liiso! I nie my­
ślałem wtedy ani o Rozie, ani o Olem, tylko o tobie! 

Liisa nie zdobyła się na to, by powiedzieć, że 

chciała, by nie przestawał. To wszystko było tak 
oszałamiająco wspaniałe, że jakaś jej cząstka prag­
nęła dalszego ciągu. Wyczuwała, że Mattias jako ko­
chanek był inny niż Ole. Nie tak zajęty sobą, tylko 
skupiony na tym, by dać jej rozkosz. 

- Wybacz mi! - poprosił. 
Liisa pokręciła głową. 
- Nie mów tak, Mattias! - odparła. - Nie ma nic do 

wybaczenia, chyba że chcesz wybaczyć także i mnie. 
Ja też brałam w tym udział. Też tego pragnęłam. 

Coś zamigotało w jego oczach. 
- Także miałam na ciebie ochotę - powiedziała po 

wzięciu głębokiego oddechu. Nigdy wcześniej tego 
nie mówiła żadnemu mężczyźnie. - I nadal mam -
dodała z nieśmiałym uśmiechem. 

Mattias zakołysał się na piętach i wstał, pociąga­

jąc ją za ręce. Przez chwilę wtulili się w siebie moc­
no. Liisa poczuła twardy, ciepły kształt przy swoim 
brzuchu i spojrzała w uśmiechniętą twarz Mattiasa. 

background image

- Ja też jeszcze o tym myślę - powiedział, pusz­

czając ją jednak. 

- To pozostanie między nami - stwierdziła Liisa. 
Pokiwał głową. 
- Nie zamierzałem od razu pędzić do Rozy. 
- Nie chcę, by ona patrzyła na mnie z niechęcią -

powiedziała Liisa. 

- Nie dowie się - obiecał. - I tak jest zajęta czym 

innym. 

- Mam wyrzuty sumienia - wyrwało się Liisie. 
- Dlaczego? - spytał, zaczesując jej włosy palca­

mi i układając tak, że wyglądało, że sama rozluźni­
ła kok. - Nic się nie stało, Liiso. Nic takiego, czego 
musielibyśmy się wstydzić. Mieliśmy na siebie 
ochotę, ale nikogo nie zdradziliśmy... 

Pochyliła głowę, pragnąc, by to było tak łatwe, 

jak mówił. Ona będzie wszystko pamiętać. I nie po­
trafi już patrzeć na niego tak jak kiedyś. Nic nie bę­
dzie takie samo. Na zawsze zapamięta jego gorące 
pocałunki i namiętne pieszczoty, które sprawiły, że 
nadal przepełniała ją tęsknota. Będzie o nich pamię­

tać, gdy spojrzy na Rozę... 

- Muszę" iść - rzuciła w końcu. - Może uwierzę 

w to, co mówisz... 

Mattias patrzył za nią, gdy biegła w stronę domu. 

Czul, jak nadal mocno bije mu puls. Przez chwilę 

widział siebie jako drania, który nie przejął się jej 

odmową. Bronił się, że nie wierzył, żeby odmawia­
ła naprawdę. Przyjęłaby go chętnie... 

Jemu też by to pomogło, uspokoiło na trochę, za­

spokoiło jego głód. 

background image

Mógł to zrobić. 
Mógł posiąść jej ciało. 

Ale miał do Liisy szacunek. A ona wyszeptała „nie". 
Mattias siedział jeszcze długo w altanie, rozmy­

ślając o historiach, które opowiadał Pekka. Według 
niego altana działała tak na ludzi, że tracili rozsą­
dek i oddawali się namiętnościom bez reszty. 

Pomyślał o Rozie. 
- To ty powinnaś tu ze mną być! - powiedział na 

głos. - To ciebie powinienem tu wziąć, moja Rozo! 

Ale ty już nie masz dla mnie czasu... 

background image

10 

- Znalazłem teczki! - zawołał triumfalnie Ville. 
Zszedł z drabiny, którą przystawili do najwyż­

szych półek w bibliotece. Tygodnie całe zabrało im 
przejrzenie szaf, skrzyń i półek w całym domu. Ro­

za prawie się poddała, pewna, że rysunki, o których 
mówił Hugo na łożu śmierci, nie istnieją. 

- To chyba rozsądne, że właśnie tu je przechowy­

wał - mówił dalej Ville, kładąc dwie brązowe tecz­
ki na kolanach Rozy. - Tutaj były bezpieczne. Nikt 
nie mógł ich zniszczyć przez przypadek. On sam 
mógł po nie sięgać, kiedy tylko chciał. A tak wyso­
ko Marja by nie weszła. 

- Powinieneś się wstydzić, że tak się nie lubicie 

z Marją - stwierdziła Roza, uśmiechając się lekko 
lewym kącikiem ust. Prawym nie była w stanie po­
ruszyć. - Ona jest miła. 

- Akurat! - skrzywił się Ville. - Gdyby to zależa­

ło od tej starej sowy, leżałbym już dawno na dnie 
morza. Według niej to moja wina, że Hugo umarł. 

Roza zerknęła w górę ku mężczyźnie, rozwiązu­

jąc tasiemki teczek. Niechęć pomiędzy Villem 
a Marją była już oczywista. Żadne z nich jej nie 
ukrywało po śmierci Hugona. Marja powiedziała 
Rozie, że jest wstrząśnięta, że pozwoliła mu miesz-

background image

kac na wyspie, jak długo tylko będzie chciał. Roza 
pomimo to nadal miała nadzieję, że ci dwoje w koń­
cu się poznają i może zaczną siebie nawzajem sza­
nować. Bo o polubieniu się nie można było marzyć. 
Roza nie wierzyła w cuda, ale liczyła na to, że po­
zytywne uczucia w końcu zwyciężą. Zarówno Vil-
le, jak i Mar ja bardzo kochali Hugona i to powin­
no ich w końcu zbliżyć. 

- To przecież jasne - rzucił Ville. - Marja uważa, 

że to ja go zaraziłem. Że to ja go zdeprawowałem... 

- Ona jest stara - Roza próbowała wziąć gospo­

dynię w obronę. 

- A prawda jest taka, że on pokazał mi tylko, kim 

jestem. Już od dawna krążyły o nim plotki, zanim 
go poznałem. Marja musiała je słyszeć. Hugo był 

wtedy młodzieńcem, a ja dzieckiem! Nie mogłem 

nikogo zdeprawować. Nie przypuszczałem nawet, 
że mogę być inny niż większość mężczyzn. - Wes­
tchnął. - Hugo nigdy nie był stały. Nie leżało w je­
go naturze, by trzymać się jednego kochanka. 
Chciałbym wierzyć, że mnie najbardziej kochał, ale 

wiem, że nie byłem jedyny. Zanim zrozumiał, że jest 

chory, mógł zarazić mnie niezliczone razy. Ale po­
tem, gdy już się dowiedział, nie byliśmy ze sobą 

w ten sposób. To już trzy lata temu. Wszystkich in­

nych trzymał na dystans, gdy rozeszły się pogłoski 
o jego chorobie. Nie miał ani jednego przyjaciela 

wśród tych, z którymi mnie zdradzał. Pozostali mu 

ci starzy i Artur. No i ja. Marja powinna mi dzię­
kować, zamiast życzyć mi śmierci... 

- Ona jest stara - powtórzyła Roza. 

background image

- Wiek nie usprawiedliwia głupoty - stwierdził 

Ville twardo. 

Ukucnął przy Rozie, czekając, aż otworzy tecz­

ki. Jej dłonie spoczywały jednak bezczynnie. Nagle 
przestało jej się spieszyć. Znaleźli teczki, których 
szukali od ponad miesiąca. Ona, która zawsze się 
spieszyła, ponieważ nigdy nie była pewna, jakie nie­
bezpieczeństwa przyniesie teraźniejszość, usiłowała 
przedłużyć tę chwilę. 

- Czy kiedykolwiek chciałeś zatrzymać czas, Vil-

le? - spytała. 

- Często! - odparł bez wahania. - A czasami chcę 

przeskoczyć przez daną chwilę, gdy czuję, że nie ma 

wartości. Innymi razy pragnę tylko, by chwila trwa­
ła i trwała. Oba życzenia są równie niemożliwe... 

- Chcę zatrzymać tę chwilę - powiedziała Roza. 
- Powinnaś to zobaczyć - zaprotestował Ville. -

Teraz. 

Trudno mu było utrzymać pozycję, więc usiadł na 

podłodze u stóp Rozy niczym wielbiciel przed uko­
chaną. Dłonią poklepał teczki. Roza jeszcze się 
wstrzymywała. Jej jasne oczy były niczym woda i nie­
bo, włosy niczym ogień, a ona sama trzymała się kur­
czowo ziemi. Była wszystkimi żywiołami na raz. Vil-
le nigdy jeszcze nie spotkał kogoś takiego. Hugo nie 
był taki, mimo że był najbardziej złożoną osobą, jaką 

znał. Miał wiele stron, które błyszczały jednakowo. 

- Proszę cię o zaszczyt pozostania przy tobie, gdy 

je będziesz oglądać - poprosił. 

- Już je widziałeś. 
Bała się. Ville dostrzegał to i czuł. Nie rozumiał, 

background image

dlaczego przeszłość aż tak mocno działa na człon­
ków rodziny Hugona. To była władza, którą umar­
li mieli nad żyjącymi. Przeszłość i teraźniejszość 
nierozerwalnie splatała się ze sobą nawzajem. 

W jego rodzinie żyło się teraźniejszością, o ile 

najstarszy syn uznawał swój obowiązek i zapewniał 
ciągłość rodu i przekazanie nazwiska przyszłemu 
pokoleniu. 

Ville wziął udział w pasjonującej dla przyjaciela 

wyprawie w głąb rodzinnego gniazda. Zachwycił się 

zachwytem Hugona. Zajmowało im to cały czas. 

Stali się detektywami historii. Zadawali pytania 
i znajdowali odpowiedzi, wybierając te najbardziej 
prawdopodobne. To było interesujące i pochłania­
jące całe miesiące. Wtedy Hugo przebywał chętnie 

w domu i nie potrzebował niczego ani nikogo, by 

utrzymać w miejscu swego niespokojnego ducha. 

Hugo potrzebował takiej obsesji, mimo że nie po­

zostawało go wiele dla Villego. A teraz Ville widział 
to samo w Rozie, a nawet jeszcze coś. Rozę prze­
pełniał strach. Wydawało się, że to wszystko znaczy 
dla niej więcej niż dla Hugona. 

- Nie ma tu nic strasznego - zapewnił łagodnym 

tonem. - To tylko stuletnie rysunki. Nic nie może 
cię skrzywdzić, Rozo. 

- Skąd wiesz? - spytała. - Skąd wiesz, że to mnie 

nie skrzywdzi? 

Chciał już odpowiedzieć, że to tylko historia, że 

wszystko minęło. Że to szkice osób zmarłych tak 

dawno, że nie mają mocy, by kogokolwiek zranić. 

Już chciał to powiedzieć, ale zmilczał. Kochał Hu-

background image

gona długo przed tym, zanim go dobrze poznał. 
Zdecydowanie rozsądnie jest twierdzić, że równie 
dużo czasu zajmie poznanie jego dziedziczki. 

- Po prostu otwórz! - powiedział tylko. 
Roza posłuchała. Tak naprawdę nie chciała być 

sama przy przeglądaniu zawartości teczek, a z po­

wodów, których starała się nie zgłębiać sama przed 

sobą, nie chciała też, by byli z nią Mattias albo Lii-
sa. Ville był najlepszą osobą. 

Krajobrazy. 
Pierwsza teczka zawierała tylko krajobrazy. Pła­

skowyże w ładnej pogodzie i w czasie burzy. Zimą 
i latem. Nagie wybrzeża, w które uderzały fale wyż­
sze od człowieka. Kamienie zanurzone w wodzie. 
Roza oglądała fiordy zalane światłem słońca lub 

księżyca w pełni, fiordy przypominające jej własny, 
jednak nie ten. Oglądała wiele rysunków zorzy po­
larnej, zmiennej, żywej i nigdy takiej samej. 

Potem przyszły szkice z Hailuoto. Białego domu 

i altany. Czasami z zarysem postaci w oknach. 
Kwitnących róży. Dzieci biegających po brzegu mo­
rza, naszkicowanych pobieżnie, jako części krajo­
brazu. Artysta był tylko obserwatorem. 

- On powinien był tu pozostać - stwierdził Ville, 

jak wiele razy przedtem mówił do Hugona. - Mógł 
zostać wielkim artystą. Nie uważam, by potrzebował 
uczyć się o wielkich malarzach. On miał to w sobie. 
To tylko szkice, którymi jakby się bawił, a jednak 
mają w sobie tyle życia, że drżę za każdym razem, 
gdy je widzę. Nawet nie wiem, czy traktował na po­

ważnie także pracę w srebrze. Po prostu szukał. Szu-

background image

kał i zabijał czas. Miał powód, by żyć. Pomyśl, kim 
on mógł zostać, Rozo! 

- Zabawa chyba była dla niego nieistotna - odpar­

ła lekkim tonem. Nie uważała sztuki za coś niezbęd­
nego do życia. W jej stronach najważniejsze było 
nakarmienie rodziny. Dbanie, by miała dach nad 
głową i ubranie okrywające ciało. To było niezbęd­
ne do życia. - Coś innego było dla niego ważniej­
sze. Trudno jest zrozumieć innych... 

Brała w obronę brata Mai. Tego, który kochał 

Idę. Artystę pozbawionego twarzy, który stał się 
częścią rodziny, ponieważ kochał obie, a z jedną łą­
czyły go więzy krwi. Roza nie mogła inaczej. Nie­

ważne, jak na to patrzyła, Ville był kimś spoza, 

a Ailo jednym z nich. 

- A więc to jest ta teczka - westchnęła Roza. 
- Właśnie ta - potwierdził Ville. 
Roza zamknęła oczy i pociągnęła za jedną ze 

zniszczonych, jedwabnych tasiemek utrzymujących 
razem sztywne okładki. Gdy uniosła powieki, do 
pokoju wszedł Mattias. Roza dostrzegła, że włosy 
miał potargane, choć nie było wiatru. Chustkę pod 
szyją miał rozwiązaną. To nie było do niego podob­
ne, zwykle wolał ukrywać blizny na szyi. Nie lubił 

wystawiać ich na wzrok obcych. Tutaj był Ville, 

który najwyraźniej je dostrzegł, ale był zbyt dobrze 

wychowany, by o nie zapytać. 

- Na dworze nadal ciepło - rzucił Mattias i prze­

jechał dłonią przez włosy, czym je jeszcze bardziej 
rozczochrał. Zwykle robił to, gdy był zmieszany lub 
czegoś żałował. Roza pamiętała ten gest po jego za-

background image

krapianych nocach spędzonych z kumplami z ko­
palni. Wtedy też miał trudności ze spojrzeniem jej 

w oczy. Wtedy jego dłonie też były niespokojne. 

Robił to także w chwilach, gdy pogrążał się 

w myślach o Raissie. Gdy coś naprowadziło go na 

jej wspomnienie, nawet wołał ją przez sen. Roza le­
żała wówczas obok niego i zastanawiała się, czy on 
kiedykolwiek wołał ją przez sen, czy mruknął „Ro­
za", gdy Raissa dzieliła z nim łóżko. 

Wyglądał po prostu tak, jakby miał z jakiegoś po­

wodu wyrzuty sumienia. Jednak Roza uznała, że tu­
taj na wyspie nie mógłby zrobić nic złego, i odsu­

nęła podejrzenia. 

- Ville znalazł wreszcie teczki z pracami Ailo -

rzuciła lekkim tonem. Nie mogła wyprosić Mattia-
sa, mimo że tego chciała najbardziej. 

Powinna była być szybsza! Wtedy wiedziałaby, co 

zawiera ta teczka. Minąłby już jej ten wielki strach 
i nie byłoby ważne, czy Mattias tu jest, czy nie. 

Już wystarczająco wiele razy ją pocieszał. 

Nie znosiła, gdy jej dotykał, gdy wiedziała, że ten 

dotyk wyraża jedynie pocieszenie. Nie był jej oj­
cem, a tak się zachowywał. To budziło w niej złość, 
której się bała. Wiedziała, że on zachowuje dystans 
z tego samego powodu. 

Ze strachu. 
- W pierwszej były tylko krajobrazy - powiedzia­

ła. Sama słyszała, że ma zmieniony głos. Może była 
zdenerwowana. Może Mattias wyglądał jak zwykle, 
a tylko jej oczy chciały zająć się czymś innym niż 
rysunkami sprzed stu lat. 

background image

Mattias ściągnął lekko brwi, gdy ujrzał Villego 

u stóp Rozy. Wiedział, że oboje się zaprzyjaźnili po 
śmierci Hugona, ale czasem odnosił wrażenie, że 
Ville za bardzo się stara być ciągle z Rozą. Niepo­
koiło go to. Nikt więcej nie wykorzysta Rozy! Każ­
dego, kto będzie próbował, potraktuje zaciśniętymi 
pięściami. Nieważne, czy to szlachetne czy nie. On 
nie chce, by Roza cierpiała. Już się wystarczająco 
wycierpiała. 

Swobodnym ruchem Mattias usiadł na oparciu 

krzesła Rozy. W końcu był jej mężem i jego miej­
sce było koło niej. 

Bez słowa położył dłoń na dłoni żony i razem 

otworzyli teczkę. Już sama bez wahania rozchyliła 
trzy skrzydełka. 

- Jego dzieci - powiedziała zdrętwiałymi warga­

mi Roza. 

Patrzyły na nią dwie twarzyczki dzieci o gładkich, 

krągłych policzkach. W jakiś sposób wydawały się 
zbyt dojrzałe. Ich spojrzenia jakby widziały zbyt 

wiele. Miały oczy dorosłych, którzy wiele przeżyli. 

- Raija i Mikkal - dodała Roza. Wiedziała, że po­

rusza ustami, ale słowa jakby wynikały z myśli ko­
goś innego. Czuła się, jakby Natalia wreszcie wró­
ciła, jakby to ona siedziała w jej głowie, wypełniała 
jej serce i przekazywała swoją wiedzę głosem Rozy. 
- Dzieci, które Ailo miał z Idą - mówiła dalej. -
Dziewczynka podobna do Mikkala, a chłopiec do 
Raiji. Widzisz to, Mattias? 

Uniosła twarz ku mężowi. Oczy miała przepełnio­

ne łzami. Mattias pokiwał głową, gdyż dostrzegł to 

background image

podobieństwo. Z czasem rozpoznawał jej przodków. 

- To mała Rai ja umarła jako dziecko - mówiła da­

lej Roza. Uświadomiła sobie nagle, co opowiadała 
jej Natalia. Drzemało to w niej przez te lata, a teraz 
odżyło, gdy ujrzała szczupłą twarzyczkę chłopca. 

Mikkal był bratem Natalii, jej starszym, przyrod­

nim bratem. Tym, który nigdy nie odnalazł swego 
miejsca na ziemi, który cały czas szedł ramię w ra­
mię ze swoją siostrą, której nikt poza nim nie wi­
dział. W końcu odebrał sobie życie, gdy już nie po­
trafił wytrzymać ze swoją tęsknotą za tą, z którą się 
razem urodził. Natalia mówiła, że nie wiedziała, że 

w człowieku może się mieścić tyle krwi. 

Ten bezgranicznie nieszczęśliwy młody mężczy­

zna, który widział swoje życie jako ciężar, którego 
już nie był w stanie nieść, był kiedyś tym ładnym 
chłopczykiem. 

On był ostatnim potomkiem Ailo. Ta gałąź rodu 

uschła. Gałąź Mai także, po śmierci Hugona. Gałąź 
Knuta nie przyniosła dalszych owoców po jego dzie­
ciach. O przyrodnim bracie Idy z Rosji nikt nic nie 

wiedział. Tylko gałąź Idy przyniosła nowe pędy. 

Roza odłożyła portrety dzieci. Mogła je jeszcze 

obejrzeć później. 

Pod nimi leżały niezliczone portrety Idy. 
- Musiał za nią tęsknić - powiedział Mattias. 
Rysunek, który leżał pod spodem, sprawił, że 

wszyscy wstrzymali oddech. 

- Boję się za każdym razem, gdy go widzę - przy­

znał Ville, śmiejąc się nerwowo. - Może to głupie, 
ale tak jest. Wolałbym nie spotkać go na ścieżce 

background image

w ciemnym lesie. Ale jednocześnie rozumiem, dla­

czego wybrał życie w odosobnieniu, z dala od 

wszystkich, wśród drzew. To świadczy o jego wraż­
liwości na uczucia innych. Albo była to tylko obro­

na. Na pewno się wyróżniał... 

Rysunek przedstawiał siedzącego tyłem mężczy­

znę patrzącego na siebie w lustrze. Obok niego na 
stole leżało coś, co przypominało maskę zrobioną 
ze skóry, z otworami na oczy. Mężczyzna był ele­
gancko ubrany. Koszula z niegdyś modnym sztyw­
nym kołnierzem, zapięta kamizelka. Jedynie fular 
był jakby umyślnie niedbale zawiązany pod szyją, 
tak żeby nie wszystko było przykładne. Ciemne 
włosy były zaczesane w tył, na czoło opadało tylko 
jedno nieposłuszne pasmo. Niczego nie ukrywało. 

On nie miał brwi ani rzęs. Powiek też prawie nie, 

z lustra patrzyły ciemne oczy. Nie miał nosa, jedy­
nie lekkie wzniesienie z dwiema krzywymi dziurka­
mi. Nie miał warg. Usta tworzył poziomy otwór, 

w którym widniały zęby. 

Roza poczuła, jakby jej policzek z bliznami za­

płonął ze wstydu. Nie miała nad czym się użalać 

w porównaniu z tym człowiekiem. Na zewnątrz 
wyglądał jak potwór. Ona widziała jednak jego ry­

sunki, prace w srebrze, jego biżuterię i miała pew­
ność, że był najbardziej wrażliwym z jej przodków. 

Najbardziej czułym. 
- A to musiał być on... przedtem - odezwał się 

Mattias ochrypłym głosem, kładąc kolejny rysunek 
na portrecie mężczyzny z maską. 

Młody człowiek o szczupłej twarzy i szerokim 

background image

uśmiechu. Śmiech dosłownie kipiał w jego twarzy. 
Ciemne, proste brwi nad patrzącymi zawadiacko ocza­
mi. Wąski nos. Kanciasto zakończony podbródek. 

- Powinien żyć dłużej - stwierdził Ville. - Nieza­

leżnie od tego, jak wyglądał. Ten człowiek wyrobił­
by sobie imię. Miał takie zdolności, które niewielu 
są dane. W każdym stuleciu rodzi się niewielu ta­
kich jak on! 

- Ale wspominany jest z miłością - odparła Ro­

za. - To też nie wszystkim jest dane! 

Chciała w ten sposób upomnieć Villego. Mattias 

na pewno usłyszał ostry ton w jej głosie. Uśmiech­
nął się, lekko unosząc jeden kącik ust. Gdy się uśmie­
chał, wysuwał do przodu usta i nabierał wyglądu nie­
zadowolonego dziecka. Jego ciemne, przymrużone 
oczy błyszczały czymś, czego Roza nie widziała od 
dawna. Wesołością charakterystyczną dla dawnego 

Mattiasa. Takiego, którego znała dawno temu. 

Czyżby to ona go tak zmieniła? 
Stłamsiła? 
Była to myśl, od której chciała uciec jak najdalej. 

Odwrócić się od niej i zapomnieć. Nie musieć przy­
znać, że źle na siebie wpływają. Byli małżonkami 
i mieli trzymać się razem na dobre i złe dni, i już. 

- Spójrz na to! - rzucił Mattias, podnosząc kolej­

ny rysunek ze stosu na kolanach Rozy i pokazując 
go jej. 

- To o nim mówiliśmy - dodał Ville i przytrzy­

mał jeden z rogów rysunku, by się rozprostował. 

- To ja - stwierdziła Roza. 
Ville pokiwał głową. 

background image

Mattias nic nie powiedział. Zacisnął tylko usta, za­

stanawiając się, czy Hugo Runefelt posiadał arty­
styczne uzdolnienia jak inni członkowie jego rodu. 
Może miał czas wykonać ten rysunek, zanim zacho­
rował. Przecież było trochę czasu pomiędzy ich 
przybyciem na Hailuoto a pogorszeniem stanu jego 
zdrowia. Może to innego rodzaju wysiłek niż tylko 
podróż odbił się na jego zdrowiu. Może aż tak bar­
dzo zależało mu na tym, by Roza przejęła wyspę. 

Bardziej niż im się zdawało. 

Jeśli Hugo zadał sobie trudu, by wykonać ten ry­

sunek i włożyć go pomiędzy inne szkice z teczki, 
musiało być coś więcej w tej historii... 

- To jestem ja - powtórzyła Roza. - A to misa 

Knuta. I jest na niej data... 

Wiedzieli już, że misa, którą przynieśli z kamien­

nego domku w lesie, miała wyryte „1847" pomiędzy 
innymi wzorami. Widniało przy brzegu, wplecione 

w prosty wzór, który jakby naśladował prosty haft. 

Mattias nadal był przekonany, że to błąd. Miał 

wyryć „1747" lub „1749", ostatnia cyfra była niewy­

raźna. Co zaś tyczy ósemki, Mattias był pewien, że 
to błąd. Miała tam być siódemka. Gdy Ailo to za­

uważył, było za późno. Gdyby to usiłował popra­
wiać, zniszczyłby wzór. I zostawił to tak. 

To proste wyjaśnienie. 
Mattias mógł sobie wyobrazić, że tego krewnego 

Rozy z przeszłości to nawet rozbawiło! Rysunki, 
nawet ten po wypadku, ukazywały go jako mężczy­
znę z błyskiem poczucia humoru w oczach. Nawet 
potem umiał się uśmiechać. 

background image

- To ja trzymam misę - powtórzyła Roza. 
- Nie mówiłem? - stwierdził Ville. 
- Czy jest więcej? - spytała, przeglądając resztę 

rysunków. Zadrżała i położyła jeden na udzie Mat-
tiasa. Wygładziła go, płacząc. 

- Nie! - rzuciła, gdy podniósł dłoń, by otrzeć jej 

łzy. - Zostaw! 

Opuścił rękę. 
- Widzisz, kogo to przedstawia? - spytała szeptem. 
Mattias wpatrzył się w rysunek. Przedstawiał 

młodziutką kobietę, może szesnastoletnią. Już na 

pewno nie dziecko, tak jak Roza nie była nim w tym 

wieku. 

Wokół kobiety panowała ciemność, w której da­

wało się odróżnić inne postacie ludzkie. Stały za nią, 
obok niej. Mimo że była tak młoda, wyglądała na 
najważniejszą osobę wśród tych wszystkich ludzi, 
których nie znał i nieomal nie odróżniał. 

Miała zawadiacką minę. Drobny podbródek wysu­

nęła do przodu, spojrzenie zdradzało upór, który 
Mattias widział niezliczone razy u Rozy. To dziecko, 

ta kobieta przypominała Rozę. Miała jej oczy i usta, 
ale włosy były ciemniejsze. Coś w niej wydawało mu 
się znajome, jednak odsunął tę myśl od siebie. 

W objęciach trzymała niemowlę owinięte w jasny 

kocyk z wyhaftowanym ptakiem. 

- To wasz ptak - stwierdził, porównując go do 

ptaszka wiszącego na rzemyku na szyi Rozy. 

- To nie nasz ptak! - poprawiła go Roza. - Nie 

widzisz? Nasz to kruk, a to jest orzeł. Nie pamię­
tasz, Mattias? Naprawdę nie pamiętasz? 

background image

Gdy się lepiej przyjrzał, zgodził się, że na kocy­

ku widniał orzeł. Dziwna ozdoba jak dla dziecka, 
pomyślał, ale pewnie miała znaczenie dla tego 
przodka Rozy. 

- Mój sen - wyszeptała. 
Mattias zmarszczył brwi. Roza miała tyle snów, 

które mu opowiadała. Niektórych nie pamiętał, ale 
niektóre nadal stały mu w pamięci. Nie wiedział jed­
nak, który ma na myśli. 

Nie pamiętał i czuł się, jakby ją zawiódł. Oczeki­

wała czegoś po nim, a on ją zawiódł, bo nie pamię­

tał każdego słowa, które kiedykolwiek wypowie­
działa. 

- Znamy się tak długo, moja Rozo... - powiedział 

tonem usprawiedliwienia. 

- To było dawno temu - zapewniła. - Bardzo daw­

no. Dopiero co po raz pierwszy dzieliliśmy łoże... 

Mattias zamknął oczy. Właśnie ten okres życia 

chciał wymazać. Nie zdarzyło się wtedy wiele do­
brego poza małą Synneve, ale wspomnienie o niej 
splecione było z bólem, dlatego i do niej nie chciał 

wracać myślą. 

- Pamiętasz, jak mówiłam ci o dziecku, o naszym 

dziecku, Mattias? 

- Pamiętam, że powiedziałaś, że nie chcesz już 

więcej aniołków - odparł cicho, lekko dotykając jej 

skroni. Nie zaprotestowała, a Mattias nie posunął 
się dalej w pieszczotach. Nie chciał jej spłoszyć. Nie 
chciał zmienić tego wieczoru w coś dla niej jeszcze 

trudniejszego. 

Pomyślał o Liisie i o tym, jak był blisko przyspo-

background image

rżenia smutku zarówno Liisie, jak i Rozie. O sobie 
nie myślał. On się tu nie liczył. 

- Pragnęłam naszego dziecka - powiedziała. Było 

tak, jakby w pokoju znajdowali się tylko oni dwo­
je. Ville zmienił się w powietrze. - Pamiętasz mój 
sen o młodej kobiecie z dzieckiem, w górach? 

Zaczął coś sobie przypominać... 
- Może się pomyliłam - powiedziała Roza cicho. -

Może to nie było nasze dziecko, Mattias, może było 
moje. Może sen mówił o tej kobiecie, o tym, co ona 
ma zrobić? Nie widzisz kwiatów, które wkoło niej 
rosną? Nie widzisz, Mattiasie? 

To były lilie. Z ciemnego tła wyrastały lilie i ota­

czały kobietę i dziecko. 

- To dlatego Hugona nie zdumiało imię mojej 

córki. 

Wpatrzyła się w ciemne, pełne wątpliwości oczy 

Mattiasa. W niej nie było już wahania. Nie pamięta­
ła o tym śnie, dopóki nie ujrzała tego rysunku na po­
żółkłym papierze. Nie pamiętała o nim, zanim uro­
dziła dzieci. Zapomniała. A śniła go na długo, długo 
przedtem, zanim ujrzała Seamusa 0'Connora. 

To on wybrał imiona dla ich dzieci. To Seamus 

nalegał na imię dla ich córki. 

- To moje dziecko - stwierdziła Roza pewnym 

głosem, odnajdując w młodej kobiecie rysy Fiony, 
Seamusa, Adama. Nawet Joego. A brwi były iden­
tyczne z ciemnymi brwiami Siobhan, córki Fiony. 
- Nie wiem, jak to możliwe - dodała - ale on sto lat 
temu narysował Lily. Dorosłą Lily. I nawet wie­
dział, jak będzie miała na imię. 

background image

- Mylisz się - zaprotestował Mattias. - Istnieje ty­

siąc innych wytłumaczeń... 

- Daj chociaż jedno! 
Nie umiał. 
- To są na pewno lilie - zgodził się z Rozą Ville. 
- To jest Lily - stwierdziła Roza triumfalnie. -

Moja Lily. A to jej przyszłość! 

background image

11 

- A gdzie ta cholerna misa? - spytał Mattias z iry­

tacją. Chciał za wszelką cenę zdjąć łuski z oczu 
Rozy. - Pewnie też jest ważna, skoro miałaś ją od­
naleźć. No i przedstawiono cię z nią na rysunku. 

- Prawda - odparła. 
- Są w niej lukrowane migdały - rzekł Ville. - Sta­

ra sowa wypucowała ją, gdy ją przynieśliście z dom­
ku, pamiętacie? 

Pamiętali. 
Ostatniego dnia życia Hugona. 
Zapomnieli o niej w czasie tych dni po śmierci 

gospodarza. Pojawiła się później jako ozdobny po­
jemnik na słodką przekąskę. Mar ja twierdziła, że 
pan Hugo lubił słodycze i dlatego chciała utrzymać 
zwyczaj, by zawsze było coś słodkiego pod ręką. 

- Stoi w holu - Ville zerwał się na nogi. - Przy­

niosę ją, to żaden kłopot - zapewnił. - Wiem, gdzie, 
bo ja też lubię lukrowane migdały. Poza tym z chę­
cią dodam sowie coś do roboty. Niech jutro znaj­
dzie nową misę do napełnienia! Niech drepcze, to 
rozrusza jej stare stawy. 

- Jesteś okropny, Ville! - zaśmiała się Roza. 
- Mam taką nadzieję! - rzucił, wychodząc z bi­

blioteki. 

background image

- Chcę zabrać te rysunki do domu - powiedziała 

Roza. - Gdy pojedziemy do domu, chcę je mieć ze 
sobą. Mieć na własność. 

- Sądziłem, że wolisz tu zostać? 
Roza pokręciła głową. 
- Nie - odparła szybko. Spojrzenie przebiegło po 

przedmiotach znajdujących się w pomieszczeniu. -
Nie - powtórzyła. - To nie moje miejsce. Ale pozo­
stanę tu na ten rok, który obiecałam Hugonowi. Ja 
dotrzymuję obietnic. 

Jeszcze raz przeglądała rysunki. Nagle dłonie za­

trzymały się i wyciągnęła rysunek, którego nie za­
uważyli, bo przywarł pod spód innego. 

Mattias przełknął ślinę, gdy ujrzał, kogo on 

przedstawia. Opanował emocje, by Roza niczego po 
nim nie poznała. Ona zresztą nie widziała nic poza 
tym rysunkiem. 

W tym momencie Mattias zaczął wierzyć, że coś 

w tym wszystkim musi być. Odrzucił myśl, że to 

Hugo narysował Rozę. Uwierzył, że wszystkie ry­
sunki pochodzą od tego samego, młodego, nie­
szczęśliwego mężczyzny, który żył sto lat temu. 
Przyznał, że ukazywały zarówno jego własne życie, 
jak i życie i twarze innych, których kochał. I że nie­
które z nich pokazywały jeszcze więcej. 

Jak portret Rozy. 

I może Lily. 
I teraz ten. 
- Chodź do nas! - usłyszeli serdeczny ton głosu 

Villego w holu. - Już wieczór. Na dworze nic nie 
ma do roboty. 

background image

- Jest jakieś światło na morzu - odparł głos Liisy. -

To chyba łódź. Lubię stać na brzegu i patrzeć na statki... 

- To pewnie stara sowa była z wizytą w Oulu 

u innych sów - stwierdził Ville. - Ja nie stałbym na 
brzegu i nie czekał na nią. Chodź, jemy słodkie mig­
dały, pijemy sherry i oglądamy rysunki. 

Nieomal wepchnął Liisę przed sobą do bibliote­

ki. Było tak mroczno, że Mattias dostrzegł tylko 
cień rumieńca na jej okrągłych policzkach. Zauwa­

żył, że się przebrała. Suknia była ciemna i tak po­
ważna, że chyba tylko mieczem można by rozciąć 
zapięcie na przedzie. Kołnierzyk dochodził aż do 
szyi i sprawiał, że jej pyzata twarz wydawała się 
jeszcze bardziej okrągła. Ciemny kolor powodował, 
że Liisa wydawała się jeszcze bledsza, a włosy tak 
jasne, że wręcz pozbawione blasku. Zaczesała je tak 
mocno do tyłu, że nieomal wyrwała z korzeniami 
przy skroniach i czole. 

Mattiasowi wydało się, że Liisa zrobiła wszystko, 

co w jej mocy, by wydać się jak najmniej pociąga­

jąca. Poczuł niemal potrzebę potrząśnięcia nią, ale 
przypomniał sobie, że już zrobił wystarczająco wie­
le, by wzniocnić jej wiarę w siebie. No i do czego 
to doprowadziło... 

- Rysunki? - spytała, siadając jak najdalej od Mat-

tiasa. 

- Właśnie - odparł Ville, przestawiając mały sto­

lik bliżej fotela Rozy. - Rysunki, które wykonał 
krewny Rozy i Hugona. On był artystą. Powtarzam 
to raz po raz, i nie przestanę. Może widzę to dlate­
go, że sam w pewien sposób jestem artystą. Jednak 

background image

bez takich wspaniałych zdolności jak ten człowiek. 
On był samoukiem, ale miał świetną kreskę. Szko­

da, że nie malował. Powinien był się tego nauczyć. 
Srebro i ozdoby są na pewno ładne, ale szkoda, że 
nie można ujrzeć, czego by dokonał z pędzlem 

w dłoni. Uważam, że ten mały ptak byłby najbar­
dziej znanym podpisem w tamtym stuleciu, gdyby 
ktoś dał temu mężczyźnie pędzel, farby i płótno. 

Szkoda. Wielka szkoda! 

- Jest więcej rysunków? - spytała Liisa. 
Odważyła się podnieść wzrok na Rozę. Mattias 

nie utrudniał jej tego, nie patrzył na nią. 

- Musiał także mieć wizje z przyszłości - dodał 

Ville. - Narysował Rozę. 

Podał Liisie rysunek przedstawiający Rozę ze 

srebrną misą. Liisa aż otworzyła usta, przenosząc 

wzrok z papieru na Rozę i z powrotem. 

Tymczasem Ville po prostu odwrócił misę do gó­

ry dnem nad stolikiem i lukrowane migdały wysy­
pały się z niej niczym brązowy kwiat. Na wierzchu 
spoczęła serwetka z dna niczym śnieżna kołderka. 

- Narysował też Lily jako dorosłą - mówił dalej 

Ville, stojąc z misą w dłoniach. 

Mattias podał Liisie ten rysunek, nie patrząc na 

nią. Jakże chciał ją prosić, by się nie wstydziła. 
Chciał powiedzieć, że to wszystko jego wina, a nie 
jej, że to on wykorzystał chwilę jej słabości... Ale to 
było niemożliwe. Uderzyło go, że Liisa pewnie nie 
przyjęłaby jego przeprosin. Niczego by nie zmieni­
ły. Liisa nadal będzie ubierać się w swoje zbroje 
z sukienek, niezależnie od jego argumentów. 

background image

- Tak, Lily może tak wyglądać - stwierdziła z za­

stanowieniem Liisa. 

- Wokół niej rosną lilie - dodała Roza. 
- Naprawdę? - spytała Liisa i z zainteresowaniem 

wpatrzyła się w papier. Nigdy nie widziała lilii, więc 
chętnie przyjrzy się kwiatom, których imię nosi có­

reczka Rozy. - To te? 

- Właściwie nazwaliśmy ją po konwaliach - wy­

tłumaczyła Roza. - Są o wiele bardziej niepozorne 
niż lilie. 

- Jeśli wyrośnie na taką kobietę, na pewno nie bę­

dzie niepozorna - stwierdziła Liisa rzeczowo. - Ale 
nic dziwnego, po takiej matce! 

Zerknęła w stronę szwagierki, która nadal kur­

czowo trzymała w dłoniach ten sam rysunek. 

- A to kto? - spytała. - Wiecie, kto to jest? Jego 

ubranie wydaje się współczesne. No, może nie w Al-
ta, ale gdzieś indziej. On nie wygląda na całkiem do­
brego człowieka, jakby dziki... 

- To ojciec Lily - wyjaśniła Roza. 
Liisa wpatrzyła się w Rozę. Zapomniała, że nie 

powinna zbliżać się do Mattiasa, i skoczyła za fotel 
Rozy, by przyjrzeć się dokładniej. Nawet nie za­
uważyła, jak położyła dłoń na ramieniu zarówno 

Mattiasa, jak i Rozy. Stała pomiędzy nimi, wpatru­
jąc się w rysunek spoczywający na kolanach Rozy. 

Nawet Ville dołączył do nich z ciekawością. 
- To przecież niemożliwe! - protestowała Liisa. -

Przecież to niemożliwe! Ojciec Lily? 

- Przecież wiem, jak wyglądał - ucięła Roza. - To on. 
Seamus został przedstawiony ubrany w obcisłe, 

background image

robocze spodnie, czarne buty do konnej jazdy, głę­
boko rozpiętą, cienką koszulę i niedbale wiszącą ka­
mizelkę. Zsunięty w tył kapelusz odsłaniał wijące się 

włosy. Roza poczuła przemożną chęć dotknięcia 

ich... Seamus spoglądał wyzywająco, trzymając tym 
spojrzeniem na dystans. Twarz miał szczupłą, po­
liczki niemal zapadnięte. Prosty, duży nos nad wą­
ską górną wargą i pełną dolną. Wyraz twarzy miał 
poważny, nawet bez swego drapieżnego uśmiechu. 

Stał w stajni, którą Roza rozpoznała. To stajnia 

Franka 0'Shaughnessy... 

- Nadal wygląda niebezpiecznie - zachichotała 

Liisa, odsuwając się. Uświadomiła sobie, że dotknę­
ła Mattiasa! Miała nadzieję, że nie odczytał tego nie­

właściwie. Nie czyniłaby mu przecież awansów, gdy 
w dodatku siedział obok swojej żony! Nie chciała­

by, żeby myślał o niej źle. 

- Wygląda na mężczyznę, który mógłby zabić 

w obronie własnej i swoich bliskich - stwierdził Ville 

po namyśle. - Jest pociągający - dodał, zbierając kosę 
spojrzenie Mattiasa, przestraszone Liisy i gardłowy 
śmiech Rozy. - W nonszalancki sposób - sprecyzował. 

- To właściwie nie jest dziwne - stwierdziła Lii­

sa, siadając na swoim krześle - że on narysował też 
jego. Skoro narysował ciebie i Lily, których także 
nie znał, nic dziwnego, że narysował i jego. Nawet 
jeśli to cudzoziemiec. 

- To jest on - potwierdziła Roza. 
Zerknęła w stronę Mattiasa, jakby to przede 

wszystkim jego chciała przekonać. On się nie ode­

zwał ani słowem, od kiedy wyciągnęła ten rysunek. 

background image

Był przekonany. 
To był mężczyzna z jego własnych wizji. 
Ten, który kazał mu trzymać się z dala od Rozy, 

mówiąc, że Roza była jego. Tylko jego. 

- To jest Seamus 0'Connor - oświadczyła Roza. -

Ojciec Lily. 

- Irlandczyk! - Ville zacmokał językiem i wrzu­

cił do ust kilka migdałów. Possał z przyjemnością 
lukrową polewę i zaraz potem je rozgryzł. - Nic 
dziwnego, że odebrałem go jako wspaniale nieoswo-
jonego i niemal niebezpiecznego - dodał, zerkając 
psotnie na Rozę. - A więc, Rozo Samuelsdatter, 
miałaś także swoją irlandzką przygodę? 

Nie odpowiedziała. 
- Ale - westchnął Ville - nie będę cię męczył py­

taniami, gdy obok ciebie siedzi twój mąż, który też 

wygląda na dzikiego i niebezpiecznego, choć to nie 

Irlandczyk. Porozmawiamy o tym innym razem, 
Rozo. Nie wymkniesz się tak łatwo. Skoro się po­

wiedziało „a", trzeba powiedzieć „b"... 

- Dosyć tego! - uciął Mattias. 
- Oczywiście - zgodził się szybko Ville i zmienił 

temat: - Czy nie mieliśmy obejrzeć tej tajemniczej 
misy? Musi spełnić jakąś misję po tych stu latach. 
Skoro już dotarła tu z Kengis... - Obrócił ją w dło­
niach. - Jest ładna, są tu ptaki i kwiaty. Pewnie się 

jakoś nazywają, ale ja nigdy nie byłem mocny z bo­
taniki. Skakanie po łąkach i górach i zbieranie roś­
lin wydawało mi się nudne. Wolę bukiety. Piękne 
bukiety. Sztukę, jaką stanowi ułożenie kompozycji 
z delikatnych róż i wspaniałych lilii... - Uśmiechnął 

background image

się i skłonił lekko w stronę Rozy, jakby to jej chciał 

przekazać ten komplement. - Może ty lepiej rozpo­
znasz te kwiaty, Mattiasie! 

Mattias przejął misę i podszedł blisko do jednej 

z lamp. Znał te kwiaty i znał ich nazwy. Rosły na 
terenach smaganych ostrymi wiatrami, gdzie nic nie 

wyciągało się wysoko nad ziemię, bo zostałoby zła­

mane. Były to kwiaty i mchy, no i ptaki. Ale ich na­
zwy nie przekazywały żadnego przesłania. 

- Nic z tego nie rozumiem - rzekł. 
- Ale w każdym razie jest ładna - stwierdziła Lii-

sa. - Możesz tam trzymać ciasteczka albo kwiaty... 

- Albo lukrowane migdały - podpowiedział Vil-

le, sięgając znowu po przysmak. 

- Zaczekajcie! - rzucił Mattias. 
Przytrzymał misę ukośnie pod lampą. Kiedy 

ostatnio ją oglądał w kamiennym domku, wnętrze 
było brudne od wody, w której stały bukieciki fioł­
ków. Misa służyła za wazon przez długi czas i dla­
tego nikt nie czyścił jej wnętrza. 

Teraz jednak Marja to zrobiła. 
- To nie chodzi o jej powierzchnię - oznajmił -

tylko o wnętrze! 

Roza odłożyła wreszcie rysunek przedstawiający 

Seamusa CConnora i podeszła szybko do Mattia-
sa. Chwyciła za brzeg misy i nachyliła ją tak, by też 

zobaczyć wnętrze. Wymienili spojrzenia, ale żadne 
z nich nie puściło misy. 

- To jest mapa - powiedziała Roza. 
- To jest mapa - powtórzył za nią Mattias. -

W środku tej cholernej misy jest mapa! 

background image

Ville i Liisa też chcieli zobaczyć. Stanęli ciasno 

wokół i starali się coś dostrzec w plątaninie cien­

kich linii wewnątrz misy. Wtedy do biblioteki 
wszedł Pekka i odchrząknął, by zwrócić ich uwagę. 

- Przybył tu ktoś - oznajmił na swój sztywny spo­

sób, mimo że jego szwedzki miał miękki, fiński ak­
cent. - Mówi, że szuka Hugona Runefelta. Nie po­

wiedziałem mu, że pan nie żyje. 

Roza puściła misę. 
- Dobrze, Pekka. Sama mu to powiem. Pewnie to 

jeden ze znajomych Hugona, do którego nie dotar­
ły smutne wieści. 

- Nie sądzę - odparł Pekka, zatrzymując Rozę. -

Śmiem twierdzić, że ten człowiek jest Norwegiem. 

Roza odsunęła go zdecydowanym ruchem na bok 

i poszła energicznie w stronę holu. Jej niebieska 
spódnica rozwinęła się przy tym na kształt tulipana. 

Tuż przy drzwiach wejściowych, ze zniszczoną 

skórzaną torbą Wielkiego Samuela u stóp, stał Ole. 

Roza zaczęła biec i rzuciła mu się na szyję. Brat 

zdołał tylko otworzyć ramiona. Czapka, którą trzy­
mał w dłoniach, spadła na posadzkę. 

- Ole! - zawołała Roza z radością tak głośno, że 

usłyszeli ją zgromadzeni w bibliotece. Liisa wybieg­
ła do holu. 

Roza ze współczuciem zauważyła, że szwagierka 

gorączkowo starała się złagodzić swoją fryzurę. Nie 
rozumiała, jak w ogóle ona mogła się tak nietwarzo-

wo uczesać. 

- Ależ tu jest cholernie ładnie! - stwierdził Ole, 

rozglądając się wokół. Aż otworzył usta, a oczy 

background image

przybrały taksujący wyraz jak zawsze, gdy zobaczył 
coś wartościowego. - Rozumiem, że jest wam tu cał­
kiem dobrze - dodał. Nadal nie zauważał Liisy. 
A i ona nie biegła mu na spotkanie jak Roza. 

- Zakładam, że znacie tego człowieka - powie­

dział Pekka cicho do Mattiasa. Stali nadal 

w drzwiach biblioteki. 

- To brat mojej żony - wyjaśnił Mattias. - Mąż 

Liisy. Ole Samuelsen. Wydaje się, że się stęsknił za 
żoną i dlatego wyruszył w tę długą podróż. 

Mattiasowi wydało się, że Pekka oddycha z ulgą. 
- A więc nie będzie musiał mieć osobnego poko­

ju - stwierdził. 

- Nie - odparł Mattias. - Ale może zadbasz o to, 

by mieli więcej drew w kominku, co, Pekka? Po tak 
długim rozstaniu nie chcemy przecież, by zmarzli 

w czasie małżeńskich uścisków, prawda? 

Mrugnął porozumiewawczo do Pekki, ale temu 

jedynie zadrżał kącik ust. Nie lubił aluzji tego ro­
dzaju. Ale zauważył, że brat pani Rozy nie okazał 
swojej dawno nie widzianej żonie zainteresowania, 
którego można by się spodziewać po młodym mał­
żonku z gorącą krwią w żyłach. 

- Zaniosę na górę jego bagaż - rzucił. - I dobrze 

napalę w kominku pokoju pani Liisy. 

Zasznurował usta i podnosząc torbę z ziemi, zerk­

nął jeszcze raz na przybysza. Wydało mu się, że mło­
dy człowiek wygląda na słabego, zbyt ładnego jak na 
prawdziwego mężczyznę. W czasie tych lat Pekka wi­
dział więcej, niżby sobie życzył. Miał nadzieję, że 
brat pani Rozy nie miał tych grzesznych skłonności 

background image

co pan Hugo, świeć, Panie, nad jego duszą, i ten Vil-
le. Wystarczy tego na Hailuoto! Miał nadzieję, że 
przyzwoitość wypełni w końcu te pokoje. Może tyl­
ko zaufać siłom wyższym, by tak się stało. 

- Co to za typ? - spytał Ole, patrząc za starszym 

panem, który wspinał się na schody z jego torbą. 

- To Pekka - odparła Roza, trzymając pod rękę 

brata. - Nasz służący. Polubisz go, Ole, on w poło­

wie nie jest tak niemiły, na jakiego wygląda. 

- Szczerze mówiąc, jest o wiele mniej niemiły niż 

jego urocza małżonka, Marja - dodał Ville, wyciąga­
jąc do Olego prawicę i przedstawiając się. - A ponie­

waż jest, oprócz innych dziwnych zadań, naszą ku­

charką, uważam, że mam powód, by się obawiać... 

- Ville tylko żartuje - wyjaśniła Roza. - Marja to 

nasz anioł. Nie wiem, jak byśmy sobie tutaj pora­
dzili bez niej, więc nie gadaj tak, Ville! 

Wzruszył ramionami i posłał Rozie pocałunek. 
- Twoje słowo jest dla mnie rozkazem, o pani! 
- Jeszcze nie przywitałeś się z Liisą, bracie! - zauwa­

żyła Roza i pociągnęła go za sobą przez wielki hol. 

Liisa stała nieruchomo niczym lalka o krok od 

drzwi biblioteki. Wystarczająco blisko, by czuć bez­
pieczną obecność Mattiasa. Od czasu, gdy usłyszała 
okrzyk Rozy, minęło tysiąc chwil. Nowe tysiące chwil 
upłynęły od czasu, gdy wyszła z biblioteki i ujrzała 
Olego. W czasie tych tysięcy chwil on ani razu na nią 
nie spojrzał, a nawet nie poszukał jej spojrzeniem. 

Było to niczym uderzenie w twarz. 
Porażka trudna do określenia słowami. 
On przyjechał. 

background image

Ale nie przyjechał do niej. 
- Liisa! - powiedział Ole, ale o wiele mniej ser­

decznie niż wypowiedział wcześniej imię siostry. 

Roza puściła jego ramię i nieomal popchnęła go 

w stronę Liisy. Zapadła niezręczna cisza, dopóki 

Ole nie chwycił Liisy za przedramiona i nie pociąg­
nął ku sobie. Tylko on zauważył, że Liisa stawiła 
lekki opór, i to go tak rozzłościło, że pociągnął ją 
mocniej, na siłę. Nawet przypominało to serdeczny 
uścisk, zwłaszcza że nikt nie widział wyrazu jego 
twarzy. Można było sądzić, że pocałunek, który zło­
żył na jej ustach, był pełen pasji. 

Jedynie Mattias widział jego twarz i znał go na 

tyle dobrze, by wiedzieć, co o tym sądzić. Olem kie­
rowała raczej wściekłość niż pożądanie i Mattias 
mógł tylko współczuć Liisie, która znosiła twardy 
uścisk dłoni męża i jego wargi miętoszące jej wargi 

w brutalnym pocałunku. 

Ole puścił ją równie nagle, jak złapał, jednak po­

zostawił ramię wokół jej talii. Odwrócił się ku zebra­
nym i powiódł po nich spojrzeniem. Szczególnie dłu­
go patrzył na Villego. Nie wiedział, co o nim sądzić. 

- Gdzie nasz gospodarz? - spytał. 
- Hugo nie żyje - odparła Roza. 
- Roza jest teraz panią na Hailuoto - dodała Lii­

sa cicho. 

Ole zmrużył oczy i zaśmiał się znacząco. 
- To co, pomogło ci, że przyjechałaś tu i obejrza­

łaś te wspaniałości, prawda? - spytał. - A nie mówi­
łem? Wiedziałem, że nie odmówisz, jak przyjdzie co 
do czego. Kiedy już będziesz wiedziała, na czym sto-

background image

isz. Nie różnimy się tak bardzo, siostruniu! Ty też 
doceniasz to, co piękne. I polujesz na zabezpiecze­
nie materialne, jak wszyscy inni. 

- To nie całkiem tak - odparła. - Przygotuję ci coś 

do jedzenia - dodała z uśmiechem. - Marja jest dziś 

w Oulu, a nie będę zawracała głowy Pekce. On nie 
lubi babskich zajęć. 

Ole westchnął. 
- Chyba nigdy nie zostaniesz wielką damą, Roza, 

skoro nie odróżniasz, co należy do państwa, a co do 
służby! 

- Nie popisuj się, Ole - poprosiła cicho. 
Liisa uwolniła się z objęcia męża i przejechała 

dłońmi płonące policzki. 

- Pomogę Rozie - rzuciła i wybiegła za szwagierką. 
- No to zostaliśmy sami mężczyźni! - stwierdził 

Ville, zacierając dłonie. - Czy mógłbym zapropono­
wać sherry na wzmocnienie, w bibliotece? Albo mo­
że brandy, skoro Ole podróżuje z tak daleka? Wy­
daje mi się, że sherry będzie zbyt słabe, jeśli ma się 
smak kurzu w ustach i poczuło się zapach Zatoki 
Botnickiej... Wtedy potrzeba czegoś, co przeczyści 
gardło! Zdecydowanie polecałbym brandy. 

Przeszli do biblioteki, gdzie Ville niezwłocznie 

ruszył prosto ku stolikowi, na którym stał szereg 
karafek o różnokolorowej zawartości. Wprawne 
dłonie dały sobie radę i z karafką, i z kieliszkami 

z monogramem. 

- Kim, u diabła, jest ten typ? - spytał Ole szep­

tem, pociągając Mattiasa za sobą w stronę okna. -
Wydawało mi się, że nieco zbyt długo patrzył na 

background image

Liisę. Czy nic niestosownego nie dzieje się pomię­
dzy nią a tym wystrojonym paniczykiem? Ją łatwo 
zagadać, wiesz, na pewno dałaby mu się owinąć ko­
ło palca... 

Mattias pokręcił głową. 
- Nie - powiedział z naciskiem. 
- Nie? - zdziwił się Ole. 

Ville przyżeglował do nich z kieliszkiem w każdej 

dłoni, oddał im je i uświadomił sobie, jakim spojrze­
niem obrzuca go spod ściągniętych brwi Ole. Zamru­
gał kilka razy, aż wybuchnął serdecznym śmiechem 
i musiał przytrzymać się ramienia Mattiasa, bo się za­
chwiał. Otarł oczy i mrugnął do Mattiasa. 

- Nasz przyjaciel jest zazdrosny, prawda? 
Mattias zacisnął usta i wziął łyk brandy. 
- Chciałbym wypić twoje zdrowie, przyjacielu! -

zwrócił się Ville do Olego. - Ale muszę wytłuma­
czyć to małe nieporozumienie, zanim przyniosę 
mój kieliszek. 

Ole zacisnął palce wokół swojego kieliszka, któ­

rego zawartości jeszcze nie spróbował. •-* 

- Twoja mała żonka to porywające stworzenie -

powiedział Ville, a niebieskie oczy Olego pociem­
niały. - Musi być najmilszą osobą, jaką stworzył do­
bry Bóg na tej ziemi. Może ciut zbyt nieśmiała, ale 
to cecha, którą należy cenić u młodych, cnotliwych 
mężatek, więc możesz być dumny ze swojej Liisy. 
Spuszcza oczy, kiedy powinna, mówię ci. A ja ni­
gdy nie stanowiłem niebezpieczeństwa dla czci mło­
dych kobiet. Nigdy nie uwiodłem niczyjej żony ani, 
o wstydzie, nawet nie miałem takiego zamiaru! 

background image

- Ville był przyjacielem Hugona Runefelta -

wtrącił Mattias, by przerwać tę farsę. 

- Byłem kochankiem naszego Hugona - dodał 

Ville, uśmiechnął się ciepło i odwrócił, by nalać so­
bie brandy. 

- Co to, u diabła, za miejsce? - spytał Ole, wle­

wając do ust zawartość całego kieliszka. 

- Tak sobie pomyślałem, że będziesz potrzebował 

dolewki - stwierdził Ville serdecznym tonem. Miał 
ze sobą karafkę, z której nalał Olemu brandy nie­
mal po brzegi. - To normalne, że jesteś przerażony 
- dodał bez mrugnięcia okiem. - Nie mówi się o ta­
kich jak ja. Gdy byłem od ciebie młodszy, nawet nie 

wiedziałem, że tacy istnieją! Nie wiedziałem, że sam 

taki jestem. Ze nie jestem w stanie kochać kobiet. 

Ole nic nie odpowiedział, połknął tylko trunek 

jednym haustem. 

Mattias poklepał Villego po ramieniu. 
- Gratuluję! - rzucił. - Nie spotkałem jeszcze ni­

kogo, kto byłby w stanie uciszyć Olego na tak dłu­
go bez pobicia go. Ale mogę się założyć, że taki wy­
czyn nie powtórzy się przez najbliższe pięć lat. 

- Tyle tupnie zostaniemy - rzucił Ole ochrypłym 

głosem. - Zabieram stąd Liisę jak najszybciej! 

background image

12 

Ole nadal patrzył podejrzliwie na Villego, mimo 

że wiedział, jak z nim jest. Jego czujność była tak 

wyraźna, że Ville zdecydował pójść do siebie. Mrug­

nął tylko do Rozy, wychodząc. 

- Co, u diabła, robi tu ten mężczyzna? - spytał 

Ole, zanim nawet Ville zamknął za sobą drzwi. - Je­
żeli on jest prawdziwym mężczyzną - dodał z po­
gardą. - Że też on mógł powiedzieć z dumą, że był 
kochankiem Hugona Runefelta! 

Roza podeszła do brata od tyłu, potargała mu 

włosy i objęła. 

- Ville został tutaj, bo go o to prosiłam, mój ty Ole. 
- Czy ty oszalałaś? - Ole wyrwał się z jej ramion. -

Nie rozmawiałeś z nią, Mattias? Jak można pozwolić, 
by ktoś taki sobie tu chodził? Nie myślicie o dzie­
ciach? Wszystko się może z nimi zdarzyć, gdy ktoś ta­
ki jest w domu! 

- Jedyna osoba, wobec której Ville mógłby być 

niebezpieczny - powiedziała Roza z uśmiechem - to 
zacna Mar ja. 

- A więc widzisz! - przerwał jej brat. - Kobiety 

i dzieci! Taki może być niebezpieczny dla kobiet 
i dzieci! Zabieram stąd Liisę od razu. Gdybyś mia­
ła trochę rozsądku, Roza, zabrałabyś dzieci i poje-

background image

chała z nami. Mattias pojedzie, jeśli ty pojedziesz... 

- Serdeczne dzięki! - rzucił Mattias. 
- Mar ja umarłaby z czystego żalu - stwierdziła 

Roza. - Ty i ona myślicie podobnie o Villem, tylko 
że Mar ja nie sądzi, by Ville był niebezpieczny dla 
kobiet i dzieci. Uważa, że może być niebezpieczny 
dla przystojnych mężczyzn. Uważa, że to on 
uwiódł Hugona... 

- Tak, to pewnie przez niego umarł Hugo! 
Opowiedzieli mu, jak to z nimi było, jednak Ole 

nie uwierzył tak do końca siostrze i szwagrowi. 
Uważał, że żartują sobie z niego. 

- A co tam w domu? - spytał Mattias. Widział po 

Liisie, że umiera z chęci dowiedzenia się nowin, ale 
że boi się zapytać. Ole i Roza byli jednej krwi i nie 
domyśliliby się tego, zajęci sobą i swoimi sprawami. 
- Czy to tęsknota pociągnęła cię za nami? - dodał. 
Chciał zmusić Olego, by chociaż udał, że tęsknił za 
Liisą. Potrzebowała tego, biedaczka! Mąż nie ofia­

rował jej żadnego miłego słowa, od kiedy przybył. 
Ledwo o nią zahaczał wzrokiem. Nie dotknął jej po­
za tym pierwszym uściskiem w holu, którym raczej 
zaznaczył, że jest jego własnością. 

- Mało roboty - rzucił zdawkowo Ole. 
- Czyżby opróżnili kopalnię w Raipas? - zażarto­

wał Mattias. - Gdy odjeżdżałem, mówili wciąż, że 

to najbogatsza żyła w Alten Copper Works, a wy­
starczyło, bym odjechał na kilka tygodni, to już wy­
schła? Może znajdą nową, jeśli wrócę? 

- Kopalnia poszła w diabły - rzekł Ole. 
Powiedział to tak poważnym tonem i z zaciętą 

background image

miną, że od razu mu uwierzyli. Zwykle Ole robił 
żarty ze wszystkiego, ale teraz włosy zjeżyły im się 
na głowach. 

- Co się stało? - Roza podeszła do Mattiasa, chwy­

ciła jego rękę i ścisnęła, siadając na poręczy jego fo­
tela. Teczki ze stuletnimi rysunkami leżały nadal na 
stoliku, ale nikt nie zwracał teraz na nie uwagi. 

- Zawaliła się - wyjaśnił krótko Ole. 
- Nie! - wyszeptała Roza. 
- Ilu zginęło? - spytał ostrożnie Mattias, starając 

się przywołać w pamięci twarze tych, którzy tam 
pracowali. Znał ich wszystkich: Anders i Even. Ole, 
Simon i John. Per, Hans, Peter i jeszcze kilku. By­
ło ich wielu. Większość miała rodziny. Poczuł cię­
żar w sercu. Jednocześnie zawstydził się, bo poczuł 
ulgę, że nie było ich wtedy w domu. Na pewno 
przyszliby po Rozę i prosili o pomoc. Uścisnął jej 
drobną dłoń, czując wdzięczność wobec losu. Nie 

wiedział, czy ona to rozumie, ale jemu trudno było 

nawet sobie wyobrazić, co tam się mogło dziać. 

- Nikt - odparł Ole. 
Wpatrzyli się w niego z niedowierzaniem. 
- W głównym korytarzu? - spytał Mattias. 
Ole kiwnął głową. 
- I mówisz mi, że nikt nie zginął?! 
Korytarz główny był podstawową częścią Kopal­

ni. Wiązał wszystkie jej części. Wszystkie korytarze 
dochodziły do głównego, a z niego wszystkie drogi 
na zewnątrz. I ludzie, i ruda miedzi wydostawały się 
przez niego. Zawalenie się głównego korytarza od­
cięłoby boczne korytarze i zgniotło osoby, które by-

background image

ly w głównym. Dla Mattiasa obraz, który sobie wy­
obraził, był bardziej przerażający niż ognie piekiel­
ne, którymi straszył ksiądz. 

Piekła można uniknąć, ale zawaleniu się główne­

go korytarza Kopalni żaden człowiek nie umiałby 
stawić czoła. 

- Zawaliło się w nocy - wytłumaczył Ole, uśmie­

chając się słabo. - Wszyscy mówią, że Pan Bóg mi­
mo wszystko troszczy się o Kopalnię. 

- W każdym razie o ludzi - dodała Roza. 
- Nie odkopują korytarza? - chciał wiedzieć Mat-

tias. - Przecież to masa roboty! Ludziom wszystko 
jedno, jakie wożą kamienie... 

- Mówią, że oczyszczenie korytarza się nie opłaca -

odparł Ole, wzruszając ramionami. - Podobno mieli 

kopać inny obok i potem przedostać się do starych. 
Ale to było niepewne, a nie chciało mi się czekać. I tak 
mieliby dość rąk do pracy po tym zawaleniu. 

Mogli to sobie wyobrazić. Zapadła cisza. 
- Zostawiłeś zwierzęta pod dobrą opieką? - spy­

tała Liisa, unikając jego wzroku. To pytanie było 
najbliższe temu, które chciała naprawdę zadać: czy 
dziewczyna"imieniem Ingrid nadal rządziła się w jej 
domu? 

- Sprzedałem zwierzęta - rzucił Ole. - Poza Kasz-

tankiem. Czeka w stajni w mieście. 

- Sprowadzimy go tu - obiecała Roza. - Pekka się 

tym zajmie. 

- Może nie będzie trzeba - wtrącił Mattias z uśmiesz­

kiem. - Ole przecież zaraz wraca. Nie trzeba męczyć 
konia przeprawą przez morze... 

background image

- Chyba z tym zaczekam - oświadczył Ole. Zima 

w wielu miejscach była blisko. 

- A więc sprzedałeś zwierzęta... - powiedziała Liisa. 
- Nie mogłem nikogo wynająć, by się nimi zaj­

mował - odparł Ole. - Twoi rodzice mają dość swo­
jego inwentarza. Zabrakłoby im miejsca w oborze 
i paszy. Przesyłają wam pozdrowienia. A dla ciebie 
jest list od twojej matki. 

Liisa pokiwała głową. Nie poprosiła, by go jej dał, 

a Ole nie zaproponował, że go przyniesie. 

- A więc sprzedałeś zwierzęta i ruszyłeś w drogę -

uśmiechnął się Mattias. 

- No i jeszcze zamknąłem dom - dodał Ole tak­

że z uśmiechem. Udał, że nie słyszy westchnienia 
ulgi Liisy. 

Mattias i Roza wymienili spojrzenia, ale oni też 

nie wspomnieli o Ingrid Persdatter. Ole przybył na 
Hailuoto. Zima zmusi go do pozostania. Nie było 
tu zbyt wiele zajęć dla niego. Nikt ich nie odwiedzał. 
Roza zarządzała spuścizną po Hugonie. Ona decy­
dowała, kto dostanie coś, a kto nic nie dostanie. Jej 
brat nie przybył do nieba, mimo że jego własna sio­
stra była dziedziczką Hailuoto. Nie podaruje Ole-

mu pieniędzy na hulanki w gospodach Oulu. 

Brat Rozy odchylił się na oparcie obitego skórą 

fotela i założył ręce za głowę. Chłonął wszystko, co 
dla niego było luksusem. Na rzędy grzbietów ksią­
żek nie zwracał większej uwagi, inne przedmioty 
przyciągały jego uwagę. 

- A więc tak wygląda życie w bogactwie? - rzu­

cił, by po sekundzie dodać: - Co, u diabła, robicie 

background image

przez całe dnie? Rozmawiacie o głupstwach z tym 
paniczykiem? Gonicie starego do roboty? Pijecie 
słodkie wódki i czytacie grube księgi? 

- Coś w tym rodzaju - odparł Mattias z powagą. 
- Jest tu cała masa skarbów - dodała Liisa z rów­

ną powagą. 

-1 ja mam w to uwierzyć! I co, chodzicie i oglą­

dacie je po kolei? 

-Jest tu wiele starych rysunków - powiedziała 

Roza chłodnym tonem. - Każdy przedmiot zawie­
ra część historii naszego rodu, więc nie mów tak! 

- Przepraszam! - odparł Ole z uśmiechem. - Nie 

wiedziałem, że dziedziczka taka wrażliwa! 

- Gdy przyjechałeś - wtrącił szybko Mattias -

właśnie oglądaliśmy srebrną misę twojego... 

- ... brata twojej prapraprababki, Knuta - dokoń­

czyła Roza, która domyśliła się, dlaczego Mattias 
zamilkł. 

- Aha - Ole nie wydawał się specjalnie zaintere­

sowany. - Czy stary Knut miał dobry smak, czy jak 

my nie znał się na tym? W końcu pochodził z bied­
nej rodziny, tam nie mieli czego kolekcjonować. 
Nie będę się o nią z tobą bił, siostro. Zatrzymaj ją 
sobie! Włóż do niej kwiaty albo co. 

Mattias zanucił coś pod nosem, wręczając misę 

Olemu, który wziął ją w ręce i pobieżnie obejrzał. 

- Wykonał ją Ailo - wyjaśniła Roza. 
- Ładna - stwierdził Ole. 
- Knut ją chyba u niego zamówił - dodał Mattias. -

Może obejrzysz ją dokładniej, Ole... 

Ole zerknął na szwagra. Ściągnął brwi i zaczął 

background image

oglądać misę. Na zewnątrz, potem w środku. I na­
gle twarz rozjaśnił mu blask. 

- Widziałeś to? - spytał. 
Mattias pokiwał głową. 
- Rozumiesz, co to jest, Rozo? - spytał Ole siostrę. 
- Mapa - odparła, nie dając się porwać zachwyto­

wi brata. 

- Mapa, mówi! Mój Boże! Wszyscy święci! Jak ty 

możesz z nią wytrzymać, Mattias? Co za naiwność! 
Mapa! 

- Przecież nie wiemy, gdzie to jest - powiedziała 

Roza. - To jest mapa, ale nic ponad to nie wiemy. 
Dla mnie teraz to tylko szkic wewnątrz misy, któ­
rą odziedziczyłam po Knucie, przyrodnim bracie 
mojej prapraprababki, Idy. Uważam, że jest piękna 
i wartościowa, bo należała do niego. Bo wykonał ją 

Ailo, który kochał Idę. 

- Nie powinnaś mieć prawa do dziedziczenia czegoś 

takiego - westchnął Ole niemal ze łzami w oczach - bo 
nawet nie rozumiesz, jaką to ma wartość! 

Odstawił misę delikatnie i z nabożeństwem. Lii-

sa przypomniała sobie, że kiedyś dawno Ole tak 
samo jej dotykał... Zastanawiała się, co się stało 
z Ingrid Persdatter. Miała nadzieję, że ta jej pierw­
sza w życiu służąca nie siedzi teraz w domu, w cią­
ży, i że to nie dlatego Ole wybrał się do Finlan­
dii. Bo na pewno nie przyjechał tu dla niej, tego 
była pewna. Zdumiał go rozmach domu i wspania­
łości w środku, a więc nie liczył na wiele. Mimo 
to przyjechał. Liisa wywnioskowała, że Ingrid 
Persdatter musi być w ciąży i że jej rodzina ma 

background image

pretensję do Olego. To mogłoby wyjaśnić jego przy­
bycie... 

- Przecież znasz wszystkie historie, Rozo - odezwał 

się Ole tonem zadziwiająco pełnym cierpliwości. - Po­
myśl! Czego w życiu dokonał Knut? Za co warto go 

pamiętać? Co dostał w spadku po swoim ojcu? 

- Skórzany worek ze szkicem mapy - odparła Ro­

za. - Dostał go po ojcu. A on znalazł... 

- ... znalazł złoto, które wcześniej znalazł jego oj­

ciec! - dokończył triumfalnie Ole. - Czy byłoby moż­
liwe, moja rozsądna siostro, że to ta sama mapa, któ­
rą ojciec Knuta narysował wewnątrz worka? Czy jest 
możliwe, że Knut chciał zachować tę mapę jako spa­
dek dla swoich potomków? Czy jest możliwe, że ona 
nadal może zaprowadzić do tej jamy? Wszystkie 

opowieści przekazują, że ojciec Knuta znalazł jamę, 
którą potem odnalazł na nowo Knut. Wszystkie opo­

wieści mówią, że nie wynieśli całego złota. 

W bibliotece zapadła cisza. 
- Mattias na pewno o tym pomyślał - stwierdził 

pewny siebie Ole - choć nie jest całkiem z rodziny. 
Miał tylko pecha, że ożenił się z tobą, Rozo, ale po­
myślał o tym. Prawda? 

Mattias pokiwał głową. 
- Mam nadzieję, że nie pisnęliście o tym słowa te­

mu dziwakowi! 

- Ole! - upomniała go Liisa. 
Zamilkła po jednym spojrzeniu Olego. Pochyliła 

głowę, a policzki jej zapłonęły. Mattias współczuł 

jej, ale nie mógł wziąć jej w obronę, bo wydałoby 

się to dziwne i Olemu, i Rozie. 

background image

- Nic o nim nie mówię! - rzucił Ole. - Ale ta spra­

wa jego nie dotyczy, tylko rodziny. On nigdy nie 
postawi nogi w Finnmark - Ole potoczył po nich 
wzrokiem - chyba że stwierdzi, że jest tam coś cie­
kawego... 

Nikt nie odpowiedział. 
- Co o nim wiecie? Co to za człowiek? Oprócz 

tego, że taki, o których porządni ludzie nie mówią. 

To jest karalne, ta jego przypadłość. Nielegalne! 

Przeszło wam przez myśl, że pod tym dachem trzy­
macie przestępcę? Co pomyślą ludzie, gdy zobaczą, 
że przyjęliście takiego z otwartymi ramionami? 

- Ville jest nieszkodliwy - odparła Roza z nacis­

kiem. - Nic, co mówisz, Ole, nie zmieni mojego 
zdania o nim. Ville jest moim przyjacielem. Na 
pewno nie wygonię go za drzwi. 

- Czy on nie ma domu? - dociekał Ole. 
- Pochodzi z dobrej rodziny - zapewniła Roza. 

Tyle dowiedziała się od Marji. Nie dodała jednak 
reszty, którą ta przekazała jej szeptem. Że rodzina 
Villego wyparła się go. Zapewnili mu roczną sumę 
pieniędzy na godne utrzymanie. Do końca życia nie 
musiał pracować, ale za to zapłacił swoją cenę: ze­
rwanie kontaktów z rodziną. Nie życzyli sobie tego. 

Ville był wygnańcem. 
Miał tylko Hugona. 
A teraz Roza zadbała o to, by nie był całkiem 

sam. Została jego przyjacielem. 

- Jeśli chcesz tu pozostać, Ole, musisz pogodzić 

się z obecnością Villego. 

Ole wzruszył ramionami. 

background image

- Ale nie powinien nic wiedzieć ani o mapie, ani 

co ona z całą pewnością przedstawia - upierał się. 

- To go nie obchodzi - rzuciła Liisa i nie ogląda­

jąc się za siebie, wyszła z biblioteki. 

Ole uniósł brwi i opróżnił kieliszek. 

- Pobiegnę za moją babą - rzucił - bo inaczej jed­

no z was będzie mnie prowadziło do łóżka, a tego 
dorosły mężczyzna nie lubi... 

- Co się z nimi stanie? - spytała Roza bezradnie, 

gdy brat wyszedł. 

- To nie nasza sprawa - odparł Mattias. 
Roza spiorunowała go spojrzeniem. 
- To naprawdę nie nasza sprawa! - upierał się 

Mattias. - Oni muszą sobie z tym sami poradzić. 
Nie możesz kierować bratem, Rozo. On jest doros­
ły i podejmuje własne decyzje. 

- Własne, złe decyzje. Nie chcę, by znów ranił Lii-

sę. Już i tak narobił wiele złego. Właściwie to chcia­

łabym, by Ville był jednym z nas i żeby zakochał 
się w Liisie. A wtedy Ole mógłby robić, co chce, 
z tymi swoimi kobietami! 

- Ville jest taki sam jak ty i Liisa - powiedział 

Mattias ze sztucznie poważną miną, po czym roze­
śmiał się i dodał: - Też woli mężczyzn! 

-Jak możesz z tego żartować? - spytała Roza 

z irytacją. 

Mattias wzruszył ramionami. 
- Może dla mnie to nic dziwnego - odparł. - Mo­

że biorę Villego takim, jaki jest. Człowiekiem jak 
i my. Nie żadnym dziwolągiem. 

Roza nie chciała już o tym mówić. 

background image

- Powinniśmy iść spać - powiedział. - Ole pewnie 

od samego rana będzie chciał oglądać te wszystkie 

wspaniałości. Może pojadę z nim do Oulu po konia. 

Raczej nie powinien jechać sam z Pekką. A Ville ra­
czej nie nadaje się na jego towarzysza podróży... 

- Wyśmiewasz się! 
- Czy już nigdy nie będziemy się śmiać, Rozo? -

spytał cicho. 

Stanął za jej fotelem, położył dłonie na jego opar­

ciu i ścisnął. Chciał dotknąć Rozy, ale opanował się. 

- Tak niedawno umarł Hugo - odparła. 
- Przecież go słabo znaliśmy. Nie zamierzam ni­

czego udawać przez ten rok, Rozo! Będę się śmiał. 
Dziś to zrobiłem i pewnie jutro też. 

- Często się śmiejesz... 
- Może kiedyś pośmiejemy się razem... 
Nie odpowiedziała. 
- Idę się położyć - rzucił Mattias. - Idziesz? 
- Zaraz - odparła Roza, pozostając na miejscu. 
Nie naciskał jej. Siedziała, sztywno wyprostowa­

na i niedostępna. W wielkim fotelu wydawała się 
mała i samotna. 

Może się tak czuła. 

Już sam nie wiedział. W obecności innych ludzi 

potrafili okazywać sobie nawzajem uwagę i czułość. 
Ale gdy byli sami, oddalali się od siebie. 

Ona trzymała go na dystans. 

A on jej nie dotykał. 

Spełniał wymagania postawione mu przez męż­

czyznę ze snu dawno, dawno temu. Gdy on i Roza 

wzięli ślub. 

background image

Ten mężczyzna zakazał mu dotykania Rozy. Ale 

Mattias Mattiassen nie wierzył słowom ludzi ze snu. 
Tamtej nocy wziął Rozę w ramiona. Pragnął jej 
i o mało nie przypłacił tego życiem. 

Roza kładła na niego dłonie przez całe tygodnie. 

Według niego to ona go ocaliła. Gdyby nie ona, je­
go żądza kosztowałaby go życie. 

Potem już nie wyciągał do niej rąk w nocy. Trwa­

ło to już trzy lata, ale wytrzymał. 

Okazywał jej szacunek. 
Dziś wieczorem zobaczył portret mężczyzny ze 

snu. Roza potwierdziła przed wszystkimi, kim on jest. 

Seamus CConnor. 
Ojciec Lily. Mężczyzna, którego Roza kochała 

ponad wszystko. 

Nie żył, ale Mattias nadal przestrzegał jego zakazu. 

Teraz Roza siedziała w bibliotece i pewnie płaka­

ła nad portretem Seamusa. 

Mattias próbował o tym nie myśleć, ale było mu 

trudno. Długo leżał, nie śpiąc. Ale Roza nie przy­
szła do ich wspólnego łóżka, kiedy jeszcze miał 

otwarte oczy. 

background image

13 

Gdy Mattias się obudził, Rozy nadal nie było 

w łóżku. Rozjaśniało się. Zaraz pewnie wstanie 

Marja do codziennych zajęć i niedługo w pokoiku 
obok obudzą się dzieci. 

Wstał i naciągnął spodnie. W nocy paliło się ży­

wo na kominku. Był to pewnie odwet Pekki. Stary 

najwidoczniej uważał, że Mattias i Roza także po­
trzebują dobrze ogrzanej sypialni, a nie tylko Ole 
i Liisa po długim rozstaniu. Może Pekka dostrzegł 
to, co tak skrzętnie ukrywali. 

Żadne drzwi w tym domu nie skrzypiały. To tak­

że można było zawdzięczać Pekce. Przychodził 
i oliwił zawiasy, gdy tylko zaczynały wydawać naj­
mniejszy odgłos. Trzeszczały jedynie niektóre klep­
ki w podłodze, ale Mattias już wiedział, które, 
i mógł poruszać się bezszelestnie. 

Roza siedziała skulona w fotelu w bibliotece z dło­

nią zaciśniętą na portrecie Seamusa 0'Connora. 

Wokół panowała ciemność. Wszystkie lampy by­

ły zgaszone i Mattias był pewien, że tego nie zrobi­
ła Roza, tylko Pekka. Zastanowił się, co stary mógł 
sobie pomyśleć. 

Niewątpliwie Marja i Pekka widzieli różne rze­

czy w czasie swojej służby na Hailuoto, ale Mattias 

background image

wiedział, że nie uważali, by rodzina z Norwegii ja­

koś polepszyła ten obraz. 

Zaniósł Rozę na górę razem z rysunkiem. Nie sta­

rał się go uwolnić z uścisku. Nawet wolał, by się tak 
obudziła. Może wtedy uda im się porozmawiać 
o tym, który stał pomiędzy nimi. 

Gdy światło poranka przechodziło w dzień, Mat-

tias leżał obok Rozy i patrzył na nią. Tylko wtedy 
nie protestowała. W ciągu dnia rzadko siedziała spo­
kojnie i nigdy nie lubiła, by ktokolwiek na dłużej 
zatrzymywał na niej spojrzenie. 

Mattias wspominał, co poczuł, gdy Roza powró­

ciła nagle po tylu latach, gdy wszyscy myśleli, że już 
jej nigdy nie zobaczą. Potraktował to jako znak 
z niebios. Roza, z rudowłosą córeczką w ramionach, 

weszła w jego życie, dając im obojgu nową szansę. 

Szansę na pozostanie razem na zawsze. 

Już wtedy całkiem zapomniał o Raissie. Teraz też 

z trudem ją przywoływał z pamięci. Musiał uważnie 
studiować rysy twarzy syna, by ją sobie przypomnieć. 

Teraz czuł coś na poważnie. Może był głupcem, 

ale znów pokochał Rozę. W inny sposób niż po­
przednim razem. Bardziej bolesny, i to nie tylko dla­
tego, że nie mógł obcować z nią tak, jak powinien 
mąż ze swoją żoną. 

To miało głębszy wydźwięk. 
Był głupcem. 
I ten głupiec czekał, aż Roza się obudzi. 
Nadal był wczesny ranek, gdy wreszcie przeciąg­

nęła się, wypuszczając z dłoni kartkę papieru, któ­
ra spadła niezauważona na podłogę. 

background image

-Jak tu wróciłam? - spytała, nadal otumaniona 

snem. 

- Przyniosłem cię - odparł Mattias. Stał niczym 

cień pomiędzy nią a oknem. 

Roza zamknęła oczy, starając się przypomnieć 

sobie wczorajszy wieczór. Tyle się wydarzyło. Zna­
leźli teczki z rysunkami, odczytali znaczenie srebr­
nej misy, no i przyjechał Ole. 

- Zasnęłam - stwierdziła. - Miałam posiedzieć tyl­

ko chwilę. Nie chciałam tam zostać. Zapomniałam 
o lampach... 

- Lampy były zgaszone - odparł. - Jesteś panią 

większego domu niż w Alta, kochana. Tutaj inni ro­

bią to za ciebie. Powinnaś się do tego przyzwyczaić, 
jeszcze przed tobą wiele dni z tego jednego roku. 

Była panią o wiele większego domu niż tu. Miała 

po dziesięciu niewolników na każdy palec dłoni. Gdy­
by była zmuszona, potrafiłaby kierować Favourite na 
własną rękę. Nie potrzebowałaby mężczyzny u swe­
go boku ani rodziny Seamusa. Jej pracownicy dosta­

waliby wypłatę i nie musieliby nosić łańcuchów. 

- To był intensywny dzień - dodał Mattias. 
- Przerysowałam tę mapę - przypomniała sobie 

i usiadła. - Włożyłam cienki papier do środka i ołów­
kiem odrysowałam kreski. Znalazłeś ten papier? 

Nie czekając na jego odpowiedź, Roza wyskoczy­

ła z łóżka i wybiegła za drzwi. Nie zatrzymywał jej. 

- Nie - rzucił cicho w ślad za nią. - Nie znala­

złem żadnej mapy, tylko portret tego, z którym 
oboje dzielimy łoże. 

background image

Ole na równi z Rozą zapalił się do przerysowanej 

mapy, ale starał się ukryć swoje uczucia przed Vil-
lem, by ten nie zrozumiał, ile to może być warte. 

- Powinnaś to odrysować porządnie, siostro - po­

wiedział. 

Siedzieli przy śniadaniu. Ole podpatrywał Ville-

go i zaczął tak dobrze naśladować jego maniery, że 

wydawało się, że wyssał je z mlekiem matki. 

Mattias obserwował brata i siostrę siedzących 

obok siebie przy stole. Nie tylko ich niebieskie oczy 
zdradzały, że są rodzeństwem. Oboje należeli do lu­
dzi, którzy zawsze przetrwają, nawet w trudnej sy­
tuacji. Niewiele osób można by uznać za bardziej 
uczynne i serdeczne niż Roza i Ole, ale posiadali 
oni także zdolność do zdystansowania się i zacho­

wania obojętności. W ostatecznym rozrachunku li­

czyli się dla nich tylko oni sami. 

Liisa nie miała blasku w oczach. Była tak samo 

smutna, jak od czasu, gdy Ole odzyskał wzrok. Mat­
tias przeklął Olego w duchu. 

Niech diabli wezmą tego wiecznego chłopca, któ­

ry nie wie, co posiada! Który nie chce poznać praw­
dziwego skarbu, który ma tak blisko! Każdy zauwa­
ża złoto, błyszczące i skrzące się w słońcu. Jednak 
do rozpoznania prawdziwych wartości potrzeba lu­
dzi o głębokiej duszy. Liisa była więcej warta niż ja­

kakolwiek kobieta, którą Ole w życiu obejmował, 
a ten cholernik tego nie rozumiał! 

- Mieliśmy się zająć moim koniem - powiedział 

Ole, gdy skończyli śniadanie. 

Mattias pokiwał głową. Już omówił to z Pekką. 

background image

- Pojadę z tobą - rzucił. 
Nie zdążył porozmawiać z Rozą, ale poczeka. Jak 

zawsze sprawy dotyczące jego mogły poczekać... 

Coś pociągnęło mnie do kamiennego domku. 

Dzień był długi i poniekąd pusty. Nie wiem, dlacze­
go. Może oczekiwałam czegoś więcej po teczkach 

pełnych rysunków. 

Nie rozumiem ich. 
Nigdy nie pojmę, jakim cudem on mógł nas wi­

dzieć aż tak wyraźnie. 

Najdziwniejsze było to, że widział Seamusa. 

Mattias nic o tym nie wspomniał. Rysunek leżał 

na podłodze obok łóżka, czyli pewnie trzymałam go 
w dłoni, gdy Mattias znalazł mnie w bibliotece i za­
niósł na górę. 

Tak naprawdę nie wiem, co on o tym myśli. Czy 

w ogóle myśli o Seamusie. Pewnie równie rzadko, 

jak o Raissie. Kiedyś kochał ją gorąco. Pewnie coś 

z tego uczucia nadał w nim się tli. 

Czasami wpatruje się w Mattiego i wyraźnie wi­

dać, że myśli wtedy o niej. Szuka jej rysów w twarzy 
syna. Ja wtedy łapię się na tym, że robię to samo. Ale 
nie uważam, że Matti jest do niej podobny. Ma w so­
bie wiele z Mattiasa. Powinien być równie ładny jak 
ojciec, gdy dorośnie. 

Ładny. 
Dziwnie tak myśleć o Mattiasie. Nigdy wcześniej 

tak nie myślałam. 

Budził we mnie podniecenie i poczucie bezpie­

czeństwa. 

background image

Wiem, że to niemożliwa mieszanka, ale dla mnie 

Mattias zawsze taki był. A najbardziej był mężczy­
zną dającym bezpieczeństwo. 

Nie umiem tego wytłumaczyć, ale także dawał mi 

uczucie... że jestem kochana. 

Jedynie Seamus dawał mi to bardziej odczuć. By­

łam kochana, ale nie miałam poczucia bezpieczeństwa. 

Mattias mi to daje. 

A jednocześnie odrzuca. 

Tak, jak ja odrzucam jego. 

Nie pamiętam, które z nas to rozpoczęło. To sza­

leństwo! Możliwe, że ja ranie go równie mocno, jak 
on mnie. Nie pytam go, bo w ten sposób osłabiła­

bym moją władzę. 

... władzę, by go ranić... 
Nikt nie będzie mnie tak kochał, bym go nie 

mogła zranić. 

Może to beznadziejna myśl, ale moja. Dojrzewa­

ła przez lata. Długo o nią dbałam. 

Wzięłam ze sobą do kamiennego domku obie 

teczki. Ville stwierdził, że jestem nieodpowiedzial­

na. Że to są nieocenione skarby, które z latami na­
biorą wiecef wartości niż cokolwiek, co znajduje się 
w domu. Powiedział, że jestem lekkomyślną kobie­

tą, której przyszło do głowy, by przechowywać skar­
by w chłodnym i wilgotnym domku, w którym nikt 

nie mieszka przez trzysta sześćdziesiąt dni w roku. 

Gdy wrócę, pewnie będzie mnie błagał, bym wy­

baczyła mu nieodpowiednie słowa, ale na pewno nie 

zmieni zdania. W Villem jest wiele dobrego, tylko 
nie każdy to dostrzega. 

background image

Coś we mnie pragnie schować portret Seamusa 

do jednej z szuflad w moim pokoju, ale opieram się 

tej pokusie. 

Wczoraj zdarzył się cud. 

Nigdy nie sądziłam, że zdołam ujrzeć go ponow­

nie inaczej niż we wspomnieniach czy snach. 

A ujrzałam go rysowanego cienką kreską na po­

żółkłym papierze. Był dokładnie taki sam, jakim go 
znałam. Bo Seamus był poważny. 

Potrzebuję spędzić z nim samotnie choć godzinę. 

Pragnę wpatrzyć się w ten portret i wbić jeszcze do­
kładniej jego rysy w pamięć. Chciałam, by stał się 
dla mnie rzeczywisty. Minęły już lata i jego obraz 
zaczął blaknąć. To normalne, ale jego nie wolno mi 
zapomnieć. Jego muszę pamiętać. 

Spoczywa na mnie obowiązek opowiedzenia Lily 

o jej ojcu. Powinna poznać przekaz o nim, gdy do­

rośnie. CConnorowie będą jej rodziną na równi z na­
szą. Dlatego muszę zachować w pamięci jego portret. 

Ale nie chcę go trzymać w domu, w którym 

mieszkam. Dlatego zostawiam tu teczki. Nie wiem 

także, czy zabiorę je do Norwegii, gdy wyruszymy 

przyszłą jesienią. 

W pewien sposób winna jestem Lily, by je wziąć. 

Tego pragnął też Hugo. Chciał, bym zaopiekowała 

się wszystkim, także wyspą. 

Zawiodę jego oczekiwania, lecz postaram się zro­

bić tak, by było jak najlepiej. 

Lily powinna móc zobaczyć, jak wyglądał jej ojciec, 

skoro to jest możliwe. A może jest to całkiem złe? 

Nie chcę robić z Seamusa anioła czy bohatera, któ-

background image

rym zdecydowanie nie był. Ałe ten rysunek pokazuje 

go z tej najlepszej strony. Jest taki spokojny i pełen 

ciepła. Dosłownie czuć jego czar. Jeśli Lily mnie przy­

pomina, też to zauważy i potem straci całe życie na 

szukanie kogoś podobnego do jej wspaniałego ojca. 

Seamus nie był żadnym bohaterem. 

Był mężczyzną. 

Obiecał mi, że zawsze będzie ze mną i że się bę­

dzie mną opiekował tak, by nikt mnie nie skrzyw­
dził. Długo w to wierzyłam. 

Także po jego śmierci. 
Teraz pozostawię go wśród umarłych. Dzielili­

śmy najpiękniejsze chwile w życiu, ale to nie zna­
czy, że nie ma spoczywać w spokoju. 

Nieżyjący są dla nieżyjących. 

A żywi dla żywych. 

- Roza poszła do kamiennego domku - powie­

działa Liisa, nie patrząc na Mattiasa, by Ole nicze­
go nie mógł nawet podejrzewać. Ale Ole był ślepy 
i głuchy, jeśli chodziło o nią. 

- Wzięła ze sobą teczki! - oświadczył Ville. - Po­

wiedziałem jej, że niszczy skarby sztuki, których 

nie obejmuje swoim prostym umysłem, ale mnie nie 

posłuchała. Nie mam pojęcia, jak możesz wytrzy­
mać z tak upartą kobietą, Mattias! 

- Nie ciebie pierwszego to dziwi - stwierdził Ole 

ze śmiechem. - A ponieważ większość ludzi ma 
oczy na swoim miejscu, to widzi, że ona nie jest żad­
ną pięknością. Dlatego uważają, że Roza zauroczy­
ła biednego Mattiasa... 

background image

- Czy ty nigdy nie możesz milczeć? - spytała Lii-

sa zrezygnowanym tonem. 

- Czarownica? - Ville zacmokał językiem. - Ni­

gdy bym nie przypuszczał, że nasza Roza ma tak 
złą reputację. Zasługuje na nią? Próbuje wystraszyć 
naiwniaków, którzy wierzą w takie głupstwa? 

Nawet Liisa się zaśmiała. 
- Idę do niej - rzucił Mattias, ale nikt go nie słyszał. 

- Zawsze znajduję cię w krześle, samotną - po­

wiedział Mattias, wchodząc do małego saloniku 
w małym domku. Już z daleka zauważył dym idący 
z komina. Poza tym trudno było dostrzec dom, tak 

dobrze ukryty był w lesie. Nawet teraz, jesienią, gdy 
drzewa stały nagie. 

- Tym razem nie śpię - odparła. 
Mattias zdjął kurtkę. Wewnątrz było całkiem ciepło. 
- Powinienem ci podziękować za drobne przy­

jemności - rzucił lekkim tonem. - Ville mówi, że 

w swojej niewiedzy niszczysz skarby kultury. We­

dług mnie on już cię nie uwielbia, kochanie. 

- Nie potrzebuję jego uwielbienia - odparła. 
Mattias przykucnął przed nią i objął jej dłonie 

swoimi. 

- A co z nim? - spytał poważnym tonem. - Co 

z ojcem Lily? 

- On nie żyje - Roza przytrzymała spojrzenie brą-

zowoczarnych oczu męża. - Seamus nie żyje już od kil­
ku lat, Mattiasie. Tak, jak Raissa. Nie możemy za ni­
mi tęsknić przez resztę życia. To nie byłoby słuszne. 

- Tak - zgodził się. - Nie byłoby. 

background image

- Dlaczego nie chcesz mnie dotykać, Mattiasie? 

Tak naprawdę dotykać? 

- Chcę - odparł nagle ochrypłym głosem. - Ale 

nie wiem, czy mam odwagę. 

- Jeżeli nadal myślisz o tamtym razie - szepnęła -

to się już nie powinno wydarzyć. 

Uśmiechnął się lekko. 
- Sądziłem, że nikogo nie potrzebujesz, Rozo. 
- Nie potrzebuję nikogo - odparła z ogniem - tyl­

ko ciebie! 

Mattias uniósł do ust jej dłonie i pocałował każ­

dą po kolei. Ciepły oddech owionął jej skórę, suche 

wargi łaskotały. 

- Stałeś na pokładzie - stwierdziła, dotykając 

ostrożnie jego ust. 

Uśmiechnął się. 

- Wiatr jest już zimny - dodała. - Skóra ci popę­

kała. Musisz lepiej o siebie dbać. 

Zaśmiał się. 
- Nie wiedziałem, że stan mojego zdrowia ma dla 

ciebie jakieś znaczenie. Nie wiedziałem, że będę cię 
dziś całował... 

- Jeszcze tego nie zrobiłeś - rzuciła od niechcenia. 
- Jeszcze nie - odparł Mattias, podnosząc się. Po­

woli pociągnął ją ku sobie. Jego dłonie opuściły się 

po jej szczupłych ramionach na plecy. Nie spieszył 
się. Nadal czaiło się w nim echo dawnego lęku. 

Jego usta nakryły jej usta. Językiem rozchylił jej 

wargi i pocałował tak, jak o tym marzył, lecz nie 

śmiał. 

Nic się nie wydarzyło. 

background image

Nie rozbolały go skronie. Jego krew go nie zdra­

dziła. Serce nie pękło. 

Nic się nie wydarzyło! 
Nic poza tym, że jego pożądanie zapłonęło czy­

stym ogniem. 

- Ten domek ma wiele smutku w ścianach - po­

wiedział cicho. - Wypełnijmy go czymś innym! 

- Mmmm - zamruczała w odpowiedzi Roza, od­

powiadając gwałtownie na jego pocałunek i rozpi­
nając równie gwałtownie guziki jego koszuli. - Za­
cznijmy od tego pokoju! 

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, o pani -

odparł z uśmiechem. - To ty rządzisz na tej wyspie, 
Rozo... 

Osunęli się w uścisku na podłogę. Była twarda 

i chłodna, ale nie zauważyli tego. Przesiąknięte 
smutkiem ściany kamiennego domku zyskały nowy 
blask. Blask miłości. 

Był to dopiero początek ich roku na Hailuoto.