background image

Barbara Delinsky

Czekając na świt

       przełożyła Danuta Błaszak

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

To   mogła   być   dowolna   kawiarnia   w   każdym   innym   mieście.   Ciepłe, 

pomarańczowe światło, przytłumione dymem papierosów. Cichy szmer rozmów. 
Monotonne   mruczenie   telewizora,   stojącego   wysoko   na   półce,   obok   butelek   z 
alkoholem.

Mimo że był to środek tygodnia, tego dnia w lokalu panował tłok. Przy barze 

na wysokich stołkach i przy małych stolikach w głębi niemal wszystkie miejsca 
były zajęte.

Na   stolikach   leżały   biało-zielone,   poplamione   obrusy.   Źle   opłacanym 

kelnerom nie chciało się czyścić popielniczek ani wynosić pustych puszek. Nad 
kontuarem krążyły muchy.

Klienci kładli łokcie na blatach, roztrącając brudne naczynia. To byli niemal 

wyłącznie mężczyźni. To przede wszystkim ich twarze nadawały temu miejscu tak 
specyficzną   atmosferę.   Wszyscy   oni   mieli   męskie,   twarde   rysy,   typowe   dla 
mieszkańców   tego   małego   miasteczka   –   Whitehorse   –   leżącego   na   północy 
Kanady, na terytorium Jukonu. Panował tu polarny, surowy klimat. Niełatwo było 
żyć w tych stronach. Dawno minęły czasy Eldorado, kiedy człowiek w ciągu . 
jednego dnia mógł stać się milionerem.  Ci mężczyźni pracowali w pocie czoła 
dzień po dniu, rok po roku, żeby utrzymać siebie i swoje rodziny. Niemal wszyscy 
mieszkańcy Whitehorse związani byli w ten czy inny sposób z pobliską kopalnią. 
Wielu z nich było górnikami, zatrudnionymi przy wydobyciu cynku, ołowiu lub 
miedzi. Inni zajmowali się turystyką. Ten biznes miał tu wspaniałe perspektywy.

Zgrubiałe, silne dłonie podnosiły kufle pełne spienionego piwa.

Siedząca w kącie sali drobna, delikatna dziewczyna, zupełnie nie pasowała 

do   panującej   tu   atmosfery.   Małe,   szczupłe   dłonie   zaciskała   na   kubku   z   gorącą 
kawą. Tak bardzo była pogrążona we własnych myślach, że nawet nie usłyszała 
kroków zbliżającego się do niej mężczyzny, choć ten ciężko stawiał nogi, szurając 
wielkimi, twardymi buciorami.

– Napijesz się ze mną ślicznotko? – rozległ się nagle, tuż koło jej twarzy, 

zachrypnięty głos pijanego.

Rory   Matthews   gwałtownie   podniosła   głowę.   Spojrzała   na   intruza 

nieprzyjemnie zaskoczona. Czuła bijący od niego ostry zapach alkoholu, połączony 
ze smrodem potu i brudu od dawna nie zmienianej odzieży.

background image

– Nie! – krzyknęła, oburzona, że ktoś taki śmiał się do niej zbliżyć. Nie 

ukrywała odrazy.

– I co, ślicznotko, nie jestem dość dobry dla ciebie? – bełkotał pijak.

Głos rozsądku ostrzegł ją, że tego mężczyzny nie powinno się lekceważyć, 

ani  tym bardziej  z nim  zadzierać.  Rory  złagodziła  ton głosu  i  szybko  znalazła 
wymówkę.

– Nie mogę. Czekam na kogoś.

W zasadzie nie minęła się z prawdą, chociaż nie była pewna, kiedy jej brat 

raczy   się   tu   zjawić.   Być   może   ktoś   z   obecnych   w   barze   mógł   lepiej   niż   ona 
odpowiedzieć   na   to   pytanie.   Kontaktowała   się   przez   radio   z   obozowiskiem 
ekspedycji, ale niestety, nie zastała tam nikogo. Policjant obsługujący radiostację 
obiecał, że przekaże wiadomość i prosił, żeby czekała. Dobrze znała swojego brata, 
wiedziała, że po nią przyjdzie. Nie zostawiłby swojej młodszej siostry na pastwę 
losu.   Mimo   że   przyjechała   tu   wbrew   jego   woli   i   bez   uprzedzenia.   Tak,   nie 
skłamała. Czekała tutaj na kogoś, ale to mogło trwać jeszcze bardzo długo.

Jednak jej wymówka nie dotarła do pijanego intruza.

– To jak, ślicznotko? – wybełkotał.

To było dla niej oczywiste, że kiedy jej brat wejdzie do baru i zobaczy ją z 

tym typkiem, wpadnie we wściekłość. O ile już teraz nie złościł się na nią, wiedząc, 
że przyjechała tu nieproszona.

Pijak sięgnął po stojące przy stoliku puste krzesło, usiadł i przysunął się do 

niej. Znowu nie potrafiła ukryć oburzenia.

– Wolałabym zostać sama. – Jej zielone oczy patrzyły na niego lodowato. 

Rory nie należała do cierpliwych.

– Przeginasz pałę, laluniu. Zadzierasz nosa. Już ja cię nauczę grzeczności. 

Zaraz się o tym przekonasz. – Mężczyzna energicznie szarpnął ją za włosy; poczuła 
silny ból i zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, odchylił jej głowę do tyłu. 
Potem zbliżył do niej obślinione usta.

I nagle, zupełnie niespodziewanie, została uwolniona od intruza. Usłyszała 

huk. Ze zdumieniem uniosła gęste, długie rzęsy. Natręt, podniesiony w górę, a 
następnie popchnięty przez jakiegoś mężczyznę, ciężko wylądował na podłodze.

–  Zabierzcie   go  do   domu   –  tajemniczy   wybawca   zwrócił   się   do  stojącej 

background image

nieopodal grupy gapiów. Rory dopiero teraz ich zauważyła.

Dwaj tędzy, krzepcy mężczyźni natychmiast podnieśli swojego przyjaciela i 

ostrożnie   wynieśli   na   zewnątrz.   Wysoki   nieznajomy,   który   tak   szarmancko 
przyszedł jej z pomocą, teraz skierował wzrok w jej stronę.

Rory była tak roztrzęsiona, że nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Rzuciła 

okiem w kierunku nieznajomego, usiadła i niepewnie dotknęła ręką włosów. Nigdy 
wcześniej nie zdarzyło jej się nic podobnego. Odkąd sięgała pamięcią, wszyscy 
starali się spełnić każdy jej kaprys. Zawsze była bogata, rozpieszczana, otaczana 
opieką.

– Czy wszystko w porządku? – głos nieznajomego był miękki jak aksamit. 

Mężczyzna przyglądał się Rory z uwagą. Przemknęło jej przez myśl, że jego oczy 
mają niezwykle piękny kolor. Jak ciemny bursztyn. Skinęła głową, nadął nie będąc 
w stanie mówić. Dopiero teraz spostrzegła, że cała drży. Była to spóźniona reakcja 
na to, co ją przed chwilą spotkało. Mężczyzna patrzył na nią jeszcze przez chwilę, 
po czym pstryknął palcami na zbliżającą się kelnerkę.

– Dwa białe wina poproszę. Ma pani białe wino, nieprawdaż? – To pytanie 

skierowane do kelnerki świadczyło o tym, że mężczyzna, tak jak i Rory, nie był 
stałym bywalcem w tym lokalu.

– Tak, proszę pana – odparła kelnerka i odeszła w stronę baru. Tymczasem 

wysoki nieznajomy przysunął sobie krzesło, to samo, na którym wcześniej siedział 
pijany drab. Podobnie jak tamten, zajął miejsce obok dziewczyny.

Wreszcie Rory odzyskała zdolność mówienia.

– Dziękuję panu – powiedziała dźwięcznym głosem. Nie wydawała się skora 

do wyrażenia wdzięczności. Nigdy przedtem nie musiała nikomu dziękować. Czuła 
się skrępowana całą tą sytuacją. I przestraszona.

Na twarzy mężczyzny pojawiło się rozbawienie.

– Czy białe wino tak wiele dla ciebie znaczy? – zdziwił się.

– Nie mówię o białym winie – oburzyła się. Machnęła ręką. – Ten człowiek 

mnie   przestraszył.   –   Spojrzała   w   dół   na   swoje   ręce.   Drżały   jej   palce.   Nadal 
gorączkowo ściskała kubek z kawą.

– Co tutaj robisz? – zapytał z wymówką. Przyglądał jej się badawczo.

– A co to pana obchodzi? – złościła się. Jej bunt był w pełni uzasadniony. 

background image

Rozpoczęła tę podróż z nadzieją na zdobycie niezależności, usamodzielnienie się. 
Miała dość życia pod kloszem, chciała sprawdzić się w trudniejszych warunkach, 
pragnęła okazać się pożyteczna. I pomimo wcześniejszej awantury, nie zamierzała 
rezygnować z celu, który sobie wytyczyła. Żaden obcy facet nie mógł jej do tego 
zniechęcić.

– Młoda dziewczyna, taka jak ty, nie powinna siedzieć sama w tej spelunie. – 

Bursztynowe oczy mężczyzny spotkały się z zielonymi oczami kobiety. Starała się 
nie mrugnąć, ale to okazało się niełatwe, tak przenikliwe było jego spojrzenie.

– Niby dlaczego? – zapytała buntowniczo. Lekko zmarszczyła brwi. Widać 

było, że jest zdenerwowana.

– Trzęsiesz się ze strachu. Czy mam ci przypomnieć parę faktów? – skarcił ją 

mężczyzna.

Nagle jej gniew doszedł do zenitu.

–   Proszę   nie   opowiadać   mi   głupot.   A   teraz   muszę   pana   przeprosić…   – 

podniosła się z krzesła.

– Siadaj! – przytrzymał ją za ramię. – Spokojnie, dziewczyno. Nie jestem 

pijakiem ani zboczeńcem. Nie gwałcę niewiniątek. Mogę cię zapewnić, że znaj 
dujesz się w bezpiecznych rękach.

Patrzyła z irytacją na potężną, opaloną dłoń, która nie pozwalała jej wstać.

– Puść mnie, draniu! – krzyknęła.

Przymrużył oczy i wypowiedział te same słowa, które słyszała parę minut 

wcześniej.

– O co chodzi? Nie jestem dość dobry dla ciebie?

Po krzyżu przeszedł jej dreszcz. Nie odpowiedziała na to pytanie. Pomyślała 

z   obawą,   że   ten   człowiek   wcale   nie   musiał   być   jej   obrońcą.   Mógł   okazać   się 
jeszcze gorszy niż tamten pijak. Czy wpadła z deszczu pod rynnę? Zaczęła się 
zastanawiać.   Na   tamtego   człowieka   nie   zwróciła   szczególnej   uwagi,   nigdy   nie 
przyglądała   się   ludziom,   którzy   nie   byli   tego   warci.   Teraz   jednak   z 
zainteresowaniem   przypatrywała   się   swojemu   wybawcy.   Był   wysoki,   smukły, 
szeroki w ramionach. Rozpięta marynarka podkreślała szczupłość brzucha i bioder. 
Nogawki drelichowych spodni znikały w skórzanych butach, wysokich aż do kolan 
i opinały się na umięśnionych nogach.

background image

Rory podniosła wzrok do twarzy nieznajomego. Miał gęstą, niezbyt długą 

brodę. Domyślała się kształtu ostro zarysowanego podbródka. Jego rysy wydawały 
się surowe, ale zarazem delikatne. Tak, to był dobrze ubrany bogaty człowiek z 
miasta, a zarazem kowboj, dziki człowiek z lasu. Bursztynowe oczy zaskakiwały 
siłą spojrzenia i głębią.

– Przyglądasz mi się – zauważył. – Czy to niechęć, czy fascynacja? – W 

ciemnym   bursztynie   błysnęły   złote   iskierki.   Na   ustach   pojawił   się   ledwie 
dostrzegalny   uśmiech.   Pomyślała   mimowolnie,   że   jeśli   już   musiałaby   to   jakoś 
nazwać, to raczej fascynacją. Temu określeniu daleko było jednak do prawdy.

– Pochlebiasz sobie – odparowała. – Po prostu zastanawiam się, który z was 

lepszy. Ty czy tamten mężczyzna, który mnie zaczepił.

Wydawał się dobrze bawić tym przekomarzaniem, grą słów. Roześmiał się.

– Cierpliwości, dziewczyno. Poczekaj, wkrótce się dowiesz.

Do  ich  stolika  podeszła  kelnerka  z  winem.   Podniósł   wzrok.  Bufetowa   w 

odpowiedzi posłała mu ciepłe spojrzenie i poufale otarła się o jego ramię. Postawiła 
na stole kieliszki.

– Czy to już wszystko? – szepnęła mu do ucha namiętnym tonem.

Rory była zaskoczona tą intymnością.

– Mój Boże, jeżeli ona zachowuje się tak prowokująco, to trudno się dziwić, 

że panuje tutaj taka atmosfera – powiedziała dość głośno.

– Mów ciszej, młoda damo, albo może lepiej nic nie mów. – Jej wybawca 

powiódł   wzrokiem   po   sali.   A   potem   on   z   kolei   zaczął   przypatrywać   się 
dziewczynie. Aż wychylił się zza stolika, żeby lepiej jej się przyjrzeć. – To twoje 
ubranie zupełnie tutaj nie pasuje – mruknął.

Zaczerwieniła się i z pewnością to zauważył.

– A co w nim złego? – znowu zapłonęła gniewem.

Zadała   sobie  wiele   trudu,  przygotowując  się   do  tej  podróży.  Dużo   czasu 

spędziła na robieniu zakupów.

Starannie   wyszukiwała   rzeczy,   które   byłyby   zarówno   modne,   jak   i 

odpowiednie do panujących tu warunków, jak sądziła w swojej naiwności. Miała 
na sobie opięte na biodrach dżinsy, zdobione złotą nicią, w dobrym stylu. Ich fason 
był   wzorowany   na   klasycznych   westernach,   a   jednocześnie   zgodny   z   panującą 

background image

modą.

Do tego podkoszulka z niewielkim dekoltem i dżinsowa kurtka, także ze 

złotymi dodatkami, dobrana do spodni.

Kiedy bardzo wczesnym rankiem, jeszcze w Seattle, przyglądała się sobie w 

lustrze, była z siebie zadowolona. Teraz wydało jej się, że minęły całe wieki, odkąd 
opuściła dom i poleciała do Vancouver, a potem do Whitehorse.

–   Te   ubrania   mogą   być   uznane   za   eleganckie   tam,   skąd   pochodzisz   – 

wyjaśnił.   –   Ale   pomiędzy   tymi   ludźmi…   –   wskazał   na   siedzących   przy   barze 
mężczyzn. Roześmiał się, potarł palcem brodę, po czym jeszcze raz przyjrzał się 
dziewczynie badawczo. – Chociaż może właśnie miałaś taki zamiar…

Ten   mężczyzna   miał   szczególny   dar   wyprowadzania   jej   z   równowagi. 

Irytował ją jak nikt inny. Chciała być wobec niego wyniosła i zimna, ale to okazało 
się niemożliwe. Mówiła teraz z zaciśniętymi zębami, starając się nie krzyczeć. Nie 
miała ochoty urządzać tym tutaj przedstawienia.

–   Nie   twój   biznes,   jakie   miałam   zamiary.   Nie   muszę   się   przed   tobą 

tłumaczyć. Nie jesteś lepszy niż tamten pijak, który mnie zaczepiał. Nie chciałam 
pić z nim, i z tobą także nie mam ochoty. Wypchaj się. – Sięgnęła po torebkę i 
zaczęła się podnosić. I znowu ją zatrzymał.

– Powiedziałaś swojemu… hm… wielbicielowi, że czekasz tu na kogoś. – 

Jego twarz była teraz poważna, a oczy zdawały się ją hipnotyzować. – Jeżeli to 
prawda, to zostań i poczekaj, aż on przyjdzie. Jeśli nie, pozwól, że zaprowadzę cię 
w jakieś inne, bezpieczniejsze miejsce. Ci mężczyźni nie są święci. – Podążyła za 
jego spojrzeniem. Rzeczywiście ich twarze nie wróżyły niczego dobrego.

– A ty jesteś święty? – zapytała z gniewem. Jego palce wpijały się w jej 

skórę jak rozpalone żelazo. Kurtka i podkoszulka niewiele tu mogły pomóc.

– Nie, ja nie jestem święty, ale może nie aż tak wygłodniały, jak niektórzy z 

nich. – Mówił poważnie, w tej chwili na pewno był daleki od żartów. Mężczyźni 
przy barze rzucali w ich stronę spojrzenia, które nie wróżyły niczego dobrego. 
Rory nie miała jednak zamiaru tym się przejmować.

– Kim jesteś, do diabła? – wykrzyknęła. – Playboyem Dzikiego Zachodu? – 

Gdy   tylko   wypowiedziała   te   słowa,   tknęło   ją   przeczucie,   że   za   daleko   się 
zagalopowała. Zresztą szybko miała się o tym przekonać.

Chwycił   ją   mocno   za   rękę.   Przysunął   się   do   niej,   muskając   brodą   jej 

policzek.

background image

– Weź torebkę, wyjdź ze mną i nie rób sceny. W przeciwnym razie będziesz 

miała co najmniej kilku z nich na swoje usługi. Zaprowadzę cię w miejsce, gdzie 
będzie trochę bezpieczniej. A teraz wstawaj – zakomenderował. Do tej pory nikt 
nigdy nie ośmielił się mówić do niej takim tonem.

Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, pociągnął ją tak silnie za ramię, że 

wstała.   Nieznajomy   podniósł   się   także   i   wtedy   doznała   kolejnego   szoku.   Już 
wcześniej miała wystarczające powody, by czuć się w jego obecności onieśmielona 
i   przestraszona.   Teraz,   kiedy   stał   przy   niej   wyprostowany,   poczuła   się   drobną, 
filigranową istotką, kimś bardzo małym i zupełnie nieważnym. Nawet w butach na 
obcasach.

Mężczyzna miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu.

Mrugnął poufale do kelnerki, raczej dla dobra Rory, niż z jakiegoś innego 

powodu. Położył na stole suty napiwek, chociaż ani on, ani Rory nie zdążyli wypić 
wina.   Poprowadził   dziewczynę   pod   rękę   aż   do   drzwi,   zręcznie   omijając   gęsto 
ustawione stoliki.

Potulnie   szła   za   nim.   Dziwiła   się   własnej   reakcji,   nigdy   przedtem   nie 

pozwoliła, żeby rządził nią jakiś mężczyzna. To było upokarzające, traktował ją 
zbyt protekcjonalnie, dyktował jej, co ma robić. Chociaż oczywiście to, co mówił o 
podpitych górnikach, mogło być prawdą. W tej chwili jednak nie miało to dla niej 
większego znaczenia.

Uwolniona   od   ciężkiej   atmosfery,   jaka   panowała   w   barze,   poczuła   ulgę. 

Oślepiło ją jasne słońce. Mężczyzna nie trzymał jej już tak mocno za łokieć. Mogła 
odejść w swoją stronę. Coś jednak sprawiało, że tego nie robiła.

– Skąd się wzięłaś w tej spelunie? – powtórzył pytanie, na które wcześniej 

nie doczekał się odpowiedzi.

– Przyszłam na kawę.

– Na kawę? Do baru? – powtórzył z niedowierzaniem. 

Podniosła   na   niego   wzrok   i   ujrzała,   że   w   bursztynowych   oczach   znowu 

pojawiły się wesołe iskierki.

– Tak, a po co się chodzi do kawiarni? Portier w hotelu polecił mi ten lokal 

jako kawiarnię i nie widziałam żadnych powodów, żeby tu nie przychodzić. – Z 
oburzeniem   wycofała   łokieć   i   przyśpieszyła   kroku,   pragnąc   uwolnić   się   od 
towarzystwa.

background image

– Czy widziałaś już rzekę? – mężczyzna zręcznie, zmienił temat. Potrząsnęła 

głową. I znowu wziął ją pod rękę, tym razem o wiele delikatniej. – Zaprowadzę cię 
na   przystań.   Kiedyś   tętniło   tu   życie,   do   Whitehorse   przyjeżdżało   wielu 
potencjalnych milionerów. Gorączka złota ogarnęła prawie wszystkich. Wiele mil 
w górę rzeki szukali złota – mówił.

– Bardzo dobrze znasz te strony – zauważyła. – Ale nie mieszkasz tutaj i na 

pewno nie pracujesz w kopalni. – Była ciekawa, czy dobrze odgadła.

– Skąd możesz wiedzieć? – odpowiedział z rozbawieniem.

– Masz zbyt gładkie dłonie, nie takie jak oni. – Zauważyła to natychmiast, 

kiedy w barze podciągnął rękawy kurtki. Ciemne włosy na jego ręku drażniły jej 
skórę, ale oczywiście akurat tego nie mogła mu powiedzieć. To zresztą nie miało 
nic wspólnego z tematem rozmowy.

– Jesteś bardzo spostrzegawcza – skomentował, lekko unosząc brwi, jakby 

czytał w jej myślach. – I co jeszcze?

– Jakie „jeszcze”? – speszyła się.

– Jakie inne błyskotliwe obserwacje poczyniłaś na mój temat?

Wytrzymała jego spojrzenie, choć było niezwykle przenikliwe.

–   Jesteś   wystarczająco   arogancki,   by   przypuszczać,   że   mogę   być   tobą 

zafascynowana. Użyłam słowa, którym się posłużyłeś… Czym się zajmujesz? – 
zapytała nagle, niespodziewanie dla samej siebie.

Mężczyzna   wybuchnął   głośnym   śmiechem.   Speszyła   się.   Ale   jeśli   już 

zaczęła ten temat, postanowiła go kontynuować.

– Dobrze, przynajmniej mi powiedz, po co tutaj przyjechałeś. Nie mieszkasz 

tu, prawda? Zgadłam?

Znowu się roześmiał. Bawiło go to, co mówiła.

– Doskonale, punkt dla ciebie. Nie mieszkam w Whitehorse. Przyjechałem tu 

na wakacje.

– Skąd wiesz tak dużo o tych stronach? – dopytywała się.

– Już tu kiedyś byłem, a poza tym czytałem trochę o tych okolicach. A ty nie 

pomyślałaś, żeby zebrać informacje o tym mieście, zanim tu przyjechałaś?

Zrozumiała   tę   aluzję,   chociaż   wypowiedziana   była   niezwykle   subtelnie. 

background image

Przyjrzała się teraz jego ustom. Wąsy nie zasłaniały ich aż tak bardzo, żeby nie 
mogła dostrzec kształtu warg. Dobrze skrojone, niemal arystokratyczne, wyrażały 
stanowczość i zdecydowanie.

Znowu zaczęła się obawiać, że mężczyzna odkrył prawdę o jej przeszłości. 

Przecież postanowiła stać się samodzielna i zaradna. Ten okres, kiedy żyła pod 
kloszem, miała już za sobą.

– Oczywiście, że czytałam o tych stronach – rzekła dość ostro.

Nigdy przedtem nie widziała szczególnego powodu, by coś czytać. Chyba że 

było   jej   to   potrzebne   do   zdania   jakiegoś   egzaminu,   ukończenia   kursu   czy   też 
przejścia  do następnej  klasy. Nigdy… a przynajmniej  do czasu,  kiedy spotkała 
Charlesa Dwyera i Monikę i odkryła, że potrafią spędzić cały wieczór pogrążeni w 
lekturze.

Ale i tak nie przyszło jej do głowy, by pójść do biblioteki i przeczytać coś na 

temat miejsca, do którego się wybierała. Nie miała jeszcze tego nawyku. I teraz 
zawstydziła się, przypominając sobie, jak przed wyjazdem przez całe dziesięć dni 
biegała po sklepach. Myślała o ciuchach, zamiast o zdobyciu informacji. Zdawała 
sobie sprawę, że znalazła się zupełnie sama w obcym mieście, o którym nic nie 
wie, oprócz tego, że jej brat jakoś powinien ją tu odnaleźć.

Była zła na siebie. Postanowiła sobie przecież, że będzie zachowywać się jak 

osoba odpowiedzialna, samowystarczalna i dorosła. Nie jak dziecko, przez całe 
życie chronione od wszelkiego zła.

– Potęga żywiołu, prawda? – Jego słowa, łagodne i ciche, wdarły się w jej 

myśli. Skierowała wzrok na Yukon River. Duża górska rzeka, dzika, spieniona, 
toczyła wielkie głazy. Rory westchnęła głośno, oczarowana pięknem natury. Woda 
mieniła się całą gamą barw, od ciemnej zieleni do indygo. Błękit nieba, świerki, 
sosny   pogięte   od   wiatru…   Fale   delikatnie   obmywały   piaszczysty   brzeg,   parę 
metrów dalej z hukiem uderzały o skały, słychać było grzmot wodospadu.

– Tak – szepnęła, zapatrzona na ten niezwykły widok. Cóż za dramatyczna 

odmiana,   w   porównaniu   z   luksusem   Acapulco,   elegancją   Riwiery   czy   też 
bogactwem Karaibów. Dużo podróżowała, mieszkała w najdroższych hotelach.

Dopiero teraz  zrozumiała,  dlaczego  jej brat uległ urokowi tego trudnego, 

dzikiego   kraju,   dał   się   skusić   ostremu   klimatowi,   bez   wahania   poświęcił   te 
wszystkie miejsca, dokąd ciągnęli z zapałem bogaci turyści.

Ten   ląd   nie   był   łatwy,   stawiał   przed   mieszkańcami   wysokie   wymagania. 

background image

Rory   widziała   gniew   spienionej   wody.   To   miejsce   niechętnie   poddawało   się 
ludziom, tak bardzo różniło się od krajów, które wcześniej miała okazję poznać. I 
już teraz czuła, że nawet jeśli jej brat się zgodzi, by towarzyszyła mu  na tym 
odludziu, to nie będzie jej lekko. Ale zdecydowała już wcześniej. Ona także nie 
miała zamiaru się poddawać. Nawet jeśli jej dorosłość miała być na każdym kroku 
poddawana próbom. I nagle przeszedł ją dreszcz. Czy będzie umiała odnaleźć w 
sobie siłę?

– Nie – zaprzeczyła. Szybko wróciła do rzeczywistości. Nieznajomy nadal 

był przy niej. – Po prostu… zastanawiałam się nad różnymi sprawami.

Teraz on przyglądał jej się z uwagą. Zanim opanowała wzruszenie, zebrała 

myśli, zdążył zauważyć drżenie warg i niepewny wyraz jej twarzy.

– Wracajmy – powiedział. 

I znów poufale wziął ją pod rękę.

Odzyskała już dawne, harde spojrzenie. Ale nie odepchnęła go, jakby to z 

pewnością   uczyniła   godzinę   wcześniej.   Zawsze   wyniośle   traktowała   natrętów, 
którzy próbowali się do niej zalecać. Jeszcze raz zdziwiła się swoją reakcją.

Jego   towarzystwo   dawało   jej   poczucie   bezpieczeństwa.   Poszli   razem   w 

kierunku hotelu.

– Nie powiedziałaś mi, jak się nazywasz – ode zwał się nagle z wyrzutem.

Uważała się za osobę odważną i nowoczesną. Nie widziała żadnego powodu, 

żeby   ukrywać   przed   nim   swoją   tożsamość.   Doszli   do   hotelu.   Mężczyzna 
szarmancko otworzył przed nią drzwi.

– Aurora… Rory Matthews – powiedziała.

–  Rory   Matthews?  –  powtórzył  z  niedowierzaniem.  –  Jak   można  tak  się 

nazywać?

Zaskoczona   jego   reakcją,   aż   otworzyła   usta.   Co   mogła   mu   na   to 

odpowiedzieć? Naprawdę tak się nazywała. Przyjęła nazwisko panieńskie matki 
wówczas, gdy jej rodzice się rozwiedli.

–   Rory   Matthews   –   powtórzył   raz   jeszcze.   –   To   mogłoby   pasować   do 

gwiazdy filmowej. Bo… na modelkę jesteś zdecydowanie za niska – krytycznie 
ocenił jej wzrost.

– Przestań gadać głupstwa! – krzyknęła. – Tak się składa, że naprawdę tak 

background image

się właśnie nazywam. Od wielu lat – dodała.

To   była   dawna   Rory,   rozgniewana   księżniczka.   Gwałtownie   wyciągnęła 

klucz z torebki i szybkim krokiem pokonała kilka stopni. Zatrzymała się, spojrzała 
do tyłu. Stał tuż za nią.

–  Mam  nadzieję,   że  miło   spędziłeś  popołudnie  –  mruknęła  z  przekąsem. 

Potem odwróciła się do niego tyłem i zaczęła wchodzić wyżej. Przeszła korytarzem 
do   pokoju,   który   wynajęła   zaraz   po   przyjeździe   do   miasta.   Zaledwie   zdążyła 
włożyć   klucz   do   zamka,   mężczyzna,   który   już   dawno   powinien   zostawić   ją   w 
spokoju, a mimo to wciąż szedł za nią, chwycił ją mocno za ręce. Nie mogła od 
niego uciec.

–   Czego   chcesz?   –   szarpnęła   się,   podnosząc   głowę,   by   napotkać   jego 

spojrzenie.

– Nie podziękowałaś mi – odpowiedział zaczepnym tonem.

– Niby za co miałabym dziękować? – syknęła ze złością. I nagle poczuła, że 

z   jej   głosu   uchodzi   jad,   nogi   stają   się   miękkie,   a   serce   bije   dużo   szybciej   niż 
zazwyczaj.

– Za to, że w barze wziąłem cię w obronę. I za to, że pokazałem ci miasto i 

rzekę. – Czuła, jak jego ciepły oddech delikatnie rozwiewa jej włosy. Rozejrzała 
się niepewnie. Bała się magnetyzmu, jaki roztaczał ten mężczyzna. Ogarnęła ją 
chęć   ucieczki.   –   Zastanawiałaś   się,   kto   lepszy,   ja   czy   ten   pijany   facet   – 
przypomniał jej. – Zaraz będziesz mogła się przekonać.

Teraz nie było już czasu na zastanawianie się. Jego usta przylgnęły do jej 

warg, delikatnie ale stanowczo, domagając się odpowiedzi. Instynkt ostrzegł ją, że 
powinna odepchnąć tego aroganckiego drania, ale nie potrafiła tego zrobić. Ich 
ciała nie stykały się, jedynie wargi. Czuła na twarzy miękkie,  dziwnie kuszące 
łaskotanie   jego   brody.   Smakowała   zapach   męskiego   ciała.   I   nagle   jej   usta 
odpowiedziały na pieszczotę. To było jakieś dziwne uniesienie. Poddawała się tej 
grze. Chciała dawać, nie tylko brać, pragnęła cieszyć się chwilą.

Te uczucia były dla niej nowe, dziwiła się swoim niezwykłym reakcjom.

Nagle otworzyły się drzwi sąsiedniego pokoju. Byli jednak zbyt zajęci sobą, 

by to zauważyć.

– Rory, do licha, co ty tutaj robisz?… – Czyjś gniewny głos spłoszył tę 

piękną chwilę. Rory gwałtownie się odwróciła i ujrzała swojego brata.

background image

– Daniel?! – zawołała zaskoczona. Kolana znowu miała miękkie, ale tym 

razem z innego powodu.

– To było oczywiste, że przyjadę – warknął. – Cały czas się zastanawiam, 

kiedy się pofatygujesz, żeby sprawdzić, czy już jestem. Rory, co za diabeł w ciebie 
wstąpił? – złościł się, zarazem serdecznie ją obejmując.

Spojrzał teraz na mężczyznę, który jeszcze niedawno z dziwną pasją całował 

jego młodszą siostrę.

Nieznajomy   wyprostował   się.   Patrzył   na   nich   oboje   z   rozbawieniem. 

Wyglądało   na   to,   że   już   wyciągnął   dla   siebie   jakieś   wnioski.   W   jego   oczach 
pojawiły się wesołe, figlarne iskierki. Potem nagle pochylił się w stronę Rory i… 
cmoknął ją w policzek na pożegnanie.

–   Dziękuję   –   rzekł   miękko.   Odwrócił   się   i   odszedł,   zanim   któreś   z 

rodzeństwa zdążyło zareagować.

Daniel   pozbierał   się   pierwszy.   Wciągnął   siostrę   do   pokoju   i   gwałtownie 

zatrzasnął drzwi.

– Wszystko w porządku, mała? Opowiedz, co się stało.

Rory   podeszła   do   okna.   Zdążyła   jeszcze   zobaczyć   znikającą   za   rogiem 

wysoką postać mężczyzny.

– Rory, mówię do ciebie. Co się z tobą dzieje?

Powoli,   zbierając   myśli,   skierowała   spojrzenie   na   brata.   Kochała   go, 

uwielbiała, odkąd tylko sięgała pamięcią. Opiekował się nią, kiedy odszedł od nich 
ojciec, a po śmierci matki starał się zastąpić jej rodziców. Daniel był mężczyzną 
średniego wzrostu, o piwnych oczach, a jego włosy miały odcień ciemnego blondu. 
Zajmował się dziennikarstwem. Teraz przygotowywał cykl reportaży dotyczących 
ochrony środowiska. W tej chwili szczególnie interesowały go badania naukowe 
glacjologów.

Daniel oparł ręce na biodrach i wyczekująco patrzył na Rory.

– Zadałem ci pytanie i czekam na odpowiedź – powiedział w końcu.

– Muszę coś z sobą zrobić, Dan… – zaczęła. – Poczułam się znudzona i 

sfrustrowana, więc przyjechałam do ciebie.

– Co takiego? – zirytował się. – Ja tu jestem na kontrakcie, Rory, ja tutaj 

pracuję – mówił rozdrażniony. – To nie jest miejsce dla ciebie.

background image

– Oj, nie przesadzaj, Dan. Chyba możesz znaleźć dla mnie jakieś zajęcie. Nie 

będę ci wchodzić w drogę – błagała, przysuwając się do niego.

– Rory, nie masz pojęcia, czym ja się tutaj zajmuję. – Potrząsnął głową.– 

Przykro mi, moja malutka. – Mówił tonem starszego brata, który chciał dla niej jak 
najlepiej. Dawniej zawsze w takiej sytuacji milkła i posłusznie spełniała jego wolę. 
Tym razem jednak jego słowa wywołały przeciwny efekt.

W   głębi   duszy   spodziewała   się   takiej   odpowiedzi.   Bała   się   tego   i   może 

właśnie dlatego zareagowała teraz niezwykle gwałtownie.

– Wcale nie jest ci tak przykro – krzyknęła, tupiąc nogami. – I nie traktuj 

mnie protekcjonalnie. Dwulicowy, ohydny oszust. Myślisz, że sobie nie poradzę? 
A co to takiego, żebym miała sobie nie poradzić? Jestem w doskonałej kondycji. – 
Napięła mięśnie i postąpiła krok do przodu, by podkreślić znaczenie swoich słów.

Daniel patrzył na nią z rozbawieniem.

– Tak, na pewno jesteś w dobrej formie. Możesz przepłynąć dziesięć razy 

długość basenu albo tańczyć przez całą noc lub do upadłego grać w tenisa. Zgoda, 
na   to  wszystko   masz   akurat   odpowiednią  kondycję.   Tutaj  jednak   chodzi   o  coś 
więcej.

– Nie widzę różnicy – mruknęła.

–   Oczywiście,   nie   możesz   tego   zrozumieć   –   powiedział   Daniel   znacznie 

łagodniej. Objął ją czule. – Rory, prowadziłaś wygodne, bezpieczne życie. Matka 
chciała tego dla ciebie, i ja także. I zawsze byłaś zadowolona. Masz wszystko, 
czego chcesz i czego potrzebujesz. To nie jest gra, tylko stałe narażanie zdrowia, a 
nawet życia. Na tym bezludziu nie ma basenów ani kortów tenisowych, żadnych 
luksusowych sklepów i drogich restauracji. Nie ma łóżek wyściełanych pierzem, są 
śpiwory   i   twarda   ziemia,   śpisz   na   karimacie,   gryzą   moskity,   czarne   muchy, 
dokucza zimno i wyczerpanie fizyczne. I na to wszystko jesteś narażona przez cały 
czas, dzień po dniu. I nie ma służby. Nawet jedzenie nie jest takie, do jakiego 
przywykłaś.

– Dlaczego ty to robisz? – zapytała, oczekując, że mimo wszystko da jej 

jakąś wskazówkę.

Delikatnie pogłaskał  ją po włosach.  Podszedł  do okna. Wyjrzał na ulicę. 

Zaczął wyjaśniać.

– Lubię moją pracę. Tego lata robię reportaż z badań prowadzonych przez 

glacjologów nad Ross River. Następnej jesieni będę gdzie indziej. – Odwrócił się, 

background image

by spojrzeć Rory w oczy, ciekaw, czy zrozumiała. Zawsze był z nią szczery, mogła 
na to liczyć, że powie jej prawdę. – Wiesz, że kocham góry, lasy, naturę. Spotkania 
towarzyskie męczą mnie i nudzą. Aleja jestem mężczyzną, mogę wytrzymać rygor, 
jaki niesie tutejsze życie. A dla ciebie pragnąłbym czegoś łatwiejszego.

Rory czuła, że jej upór słabnie. Daniel zawsze potrafił rozbroić ją swoją 

troskliwością.   Ale   ona   także   miała   swoje   potrzeby,   zaczęła   dostrzegać   w   tym 
pewne podobieństwo.

– Ale co ze mną? – wybuchła. – Czy to nie ma znaczenia, czego ja chcę? 

Danielu, czy ty nie rozumiesz,  że ja chcę czegoś podobnego? Naprawdę jesteś 
męskim   szowinistą,   jeśli   myślisz,   że   sobie   nie   poradzę.   Poza   tym…   –   myślała 
głośno, bezwiednie skubiąc kosmyk włosów. – To twoja wina. Wychowałeś mnie 
w taki sposób, że teraz mogę nie dać sobie rady.

Przez jakiś czas patrzyła w podłogę, starając się opanować gniew. Potem 

podniosła wzrok na brata.

– Dzisiaj zdarzyło mi się coś dziwnego… coś nieprzyjemnego – powiedziała 

z goryczą. – Poszłam do kawiarni, którą polecił mi portier z tego hotelu. Tam 
podszedł   do   mnie   jakiś   pijak   i   przysiadł   się   wbrew   mojej   woli.   Nie   muszę   ci 
mówić, że potraktowałam go odpowiednio. Myślałam, że mnie uderzy, taki był 
wściekły.   Na   szczęście   byli   jeszcze   w   barze   inni   ludzie,   chociaż   tylko   jeden 
przyszedł mi z pomocą.

Daniel spiorunował ją wzrokiem. Umilkła i spojrzała na niego pytająco.

– Ty szalona dziewczyno! – wykrzyknął. – Sama widzisz, że nie powinnaś 

była  tutaj  przyjeżdżać.   Nie  masz   żadnego  doświadczenia,  nie   masz  pojęcia,   co 
robić w takiej sytuacji.

Zdziwiła się, że Daniel złości się na nią, a nie na pijaka, który ją zaczepił. 

Nie pozostała dłużna.

– I właśnie o to chodzi! – krzyknęła. – Nie mam doświadczenia, jak sam 

powiedziałeś.   Tak  mnie  wychowałeś,  że  wszyscy   koło mnie   skakali.  Tak mnie 
rozpieściliście, że sama nie potrafię zadbać o siebie. Nie chcę być zależna od ludzi, 
którzy próbują uchronić mnie przed życiem. – Gniew, który płonął w niej przy 
pierwszych słowach, stopniał pod wpływem badawczego spojrzenia brata.

Przyglądał się jej, zatroskany i zdziwiony, aż w końcu wyraził głośno swoje 

wątpliwości.

–   Co   się   stało,   Rory?   Dotychczas   byłaś   zadowolona   ze   stylu   życia,   jaki 

background image

prowadziłaś. Przynajmniej tak mi się wydawało. Skąd ta nagła przemiana?

W ciągu krótkiej chwili przeleciały przez jej głowę przeróżne wspomnienia.. 

Zakłopotanie, rozbudzenie się świadomości, przyjemność… Nigdy przedtem nie 
wspominała   Danielowi   o   Charlesie.   Czy   teraz   znajdzie   na   to   odwagę?   Tamte 
przeżycia   stały   się   punktem   zwrotnym   w   jej   życiu.   Niepewna   jeszcze,   jak   to 
wyrazić, podeszła do okna. Chciała uciec przed wnikliwym spojrzeniem Daniela.

– To nie była aż tak gwałtowna przemiana – zaczęła. – To dojrzewało we 

mnie jakiś czas.

– Co to było? Miałaś jakieś problemy? – W głosie Daniela usłyszała teraz 

ton   podejrzliwości,   może   nawet   rozdrażnienie.   –   Czy   musiałaś   przed   czymś 
uciekać? Dlaczego wyjechałaś z Seattle?

–   Nie!   –   zawołała   niecierpliwie.   Potem   znowu   złagodniała.   Daniel   miał 

prawo żądać od niej wyjaśnień. Poza tym mogła pójść na pewne ustępstwa, byleby 
tylko się zgodził, żeby z nim została. – Ja spotkałam… kogoś, kto nauczył mnie 
inaczej patrzeć na pewne rzeczy.

Daniel nie odpowiedział, czekał na jej dalsze słowa.

Rory usiadła na sofie i zaczęła wyjaśniać, chciała mieć to już za sobą.

–   Zeszłej   jesieni   zapisałam   się   na   uniwersytet   na   wykłady   z   literatury. 

Spostrzegłam od razu, że nowy profesor jest bardzo przystojny i… jak mi się na 
początku wydawało, bardzo przystępny, gotów do zawarcia bliższej znajomości. 
Nigdy nie umawiałam się na randkę z profesorem i myślałam… – zaczerwieniła 
się, jak przypomniała  sobie swoje  zachowanie. Wydawało się teraz dziecinne i 
upokarzające.

–   Och,   postępowałam   bardzo   subtelnie.   Mówiłam,   że   potrzebuję   jego 

pomocy. I sądziłam, że jemu się to podoba. Pomagał mi z przyjemnością i trochę 
bawiło go moje zainteresowanie. Zadawał pytania dotyczące mojej osobowości, na 
wiele   z   nich   nie   potrafiłam   odpowiedzieć,   bo   sięgały   głębiej   niż   moje   myśli. 
Poruszał   tematy,   których   do   tej   pory   unikałam…   –   Daniel   popatrzył   na   nią 
podejrzliwie. – Jego pytania były zupełnie naturalne. On prowadził ćwiczenia, na 
których pisaliśmy  wypracowania. I to wszystko było prowadzone tak, żebyśmy 
mogli  lepiej poznać swoją osobowość.  Podsuwał nam rozmaite  tematy, czasem 
autobiograficzne. I w tym czasie… – Roześmiała  się,  przypominając  sobie  swoją 
naiwność. – Wydawało mi się, że Charles jest mną zainteresowany.

– Czy chciał się z tobą umówić?

background image

– Nie, właściwie nie.

Daniel znowu się zniecierpliwił.

– Właściwie nie? – powtórzył. – Co to ma znaczyć?

Widziała, że cały czas oczekiwał rozwoju typowego romansu i dziwił się, że 

Rory tak przeciąga sprawę. Wstała i przeszła przez pokój. Oparła się plecami o 
drzwi. Potem, patrząc bratu w oczy, kontynuowała opowieść.

– To ja pierwsza go poprosiłam, żeby poszedł ze mną na kawę. I odmówił, 

co   naturalnie   spowodowało,   że   jeszcze   bardziej   chciałam   postawić   na   swoim. 
Przecież   nikt   przedtem   nigdy   mi   nie   odmówił.   –   Pochyliła   głowę.   –   Kiedy 
poprosiłam drugi raz, zmienił zdanie i zaprosił mnie do siebie na obiad… – Urwała, 
tak wyraziście  stanął jej przed oczyma  obraz tamtego  mieszkania,  urządzonego 
prosto i przytulnie. Jak domek z marzeń.

– Mów dalej.

–   Ten   obiad,   Danielu,   był   taki,   że   nigdy   go   nie   zapomnę.   Najbardziej 

interesujący, inspirujący, najcudowniejszy wieczór, jaki kiedykolwiek przeżyłam… 
Oczywiście po początkowym szoku – dodała.

– Szoku? 

Uśmiechnęła się.

– Było nas troje. Charles, ja i Monika.

– Monika? – Daniel już zaczął w myślach budować sobie obraz całej tej 

sytuacji. Ale to, co usłyszał całkowicie go zaskoczyło.

– Jego żona – wyjaśniła Rory.

– Jego żona? – zawołał Daniel. – To jakaś perwersja seksualna?

–   Nic   z   tych   rzeczy   –   uśmiechnęła   się   Rory.   –   Monika   to   fantastyczna 

dziewczyna. Ona i Charles są razem bardzo szczęśliwi. Są zgodnym, tradycyjnym 
małżeństwem.   I   w   jakiś   sposób   moje   wrażenie   było   słuszne,   że   się   mną 
interesował. Ale tylko jako przyjaciel. Ktoś, komu przyszło na myśl, że Monika 
mogłaby mnie polubić. – Daniel znów zrobił zdziwioną minę. Widząc to, Rory 
czym prędzej wyjaśniła. – Bo oni niedawno przyjechali do Seattle z East Coast i 
Monika jest tylko dwa lata starsza ode mnie i nie ma jeszcze wielu przyjaciół. My 
byłyśmy bardzo blisko.

background image

– Zatem to nic związanego z seksem?

– Nie! – krzyknęła zniecierpliwiona Rory. Jednak zaraz potem zaśmiała się. 

– Myślę, że Charlesa bawiło moje zakłopotanie, kiedy pierwszy raz zaprosił mnie 
do siebie do mieszkania. I już nie mogłam się wycofać, musiałam wypić piwo, 
którego sobie nawarzyłam.

Daniel zawahał się. Próbował złożyć to wszystko w jedną całość.

–   Nie   rozumiem,   Rory,   jaki   jest   związek   pomiędzy   twoją   przyjaźnią   z 

Charlesem i Moniką, a twoim nagłym przyjazdem tutaj?

– Charles i Monika nie są tacy, jak inni ludzie, których znałam – wyjaśniła z 

pewnym zakłopotaniem. – Oni pracują. On wykłada na uniwersytecie, ona pracuje 
na   zlecenia,   tłumaczy   z   hiszpańskiego.   Kiedyś   było   im   ciężko,   ledwo   wiązali 
koniec z końcem i dopiero teraz smakują tych luksusów, które my znaliśmy od 
dzieciństwa.  Są szczęśliwsi  niż wszystkie  inne pary, jakie  znam.  Kochają się  i 
każde z nich jest samowystarczalne. I dużo wzajemnie sobie dają… – Widziała, że 
Daniel słucha jej z uwagą. Zastanowiła się przez chwilę, czy myśli teraz o związku 
rodziców, tak odmiennym od tego, który opisywała. – Spędziłam z nimi dużo czasu 
– opowiadała Rory. – Z samą Moniką i z obojgiem. Pomagałam Monice gotować i 
zmywać talerze. Wyobraź sobie, ja zmywałam talerze! Uwierz mi lub nie, Danielu, 
ale   kiedy   Monika   chorowała   przez   cały   tydzień   na   kręgosłup,   właśnie   ja 
prowadziłam im dom. Och, oczywiście, Monika mówiła mi co robić i Charles starał 
się pomagać. Ale to ja robiłam wszystkie takie rzeczy, jak gotowanie, sprzątanie, 
zakupy czy prasowanie. Ja to robiłam! – Daniel słyszał dumę w jej słowach. – Tak 
bardzo mi się to podobało. Czułam się ważna, potrzebna. Gdybym nie widziała, jak 
Monika   wykrzywia   twarz   z   bólu,   jak   cierpi,   mogłabym   pomyśleć,   że   oni 
zainscenizowali   to   wszystko   dla   pogłębienia   mojej   edukacji.   Byli   cierpliwi   i 
dodawali   mi   odwagi.   A   potem   gorąco   wyrażali   swoją   wdzięczność.   I   wiesz, 
odkryłam, jak to cudownie, kiedy może się coś dla kogoś zrobić. Zrozumiałam, co 
to znaczy: radość dawania.

Przerwała, by zaczerpnąć powietrza. Jej zielone oczy rozbłysły jak słońce, 

gdy wspomniała swoich przyjaciół.

– Dyskutowaliśmy o wielu bardzo ciekawych problemach. Oni mnie lubią… 

dla mnie samej. Nie patrzą na żadne takie rzeczy jak pieniądze, wygląd, pozycja 
społeczna. To nie ma dla Dwyersów większego znaczenia. Zazdroszczę im, żyją 
tak   prosto   i   są   tacy   szczęśliwi.   –   Umilkła,   gdyż   właściwie   powiedziała   już 
wszystko. Nie chciała mu teraz opowiadać o tym, jak to się właściwie stało, że po 
raz pierwszy w życiu zaczęła głębiej zastanawiać się nad sobą. Dwyersowie nigdy 

background image

nie krytykowali jej za to, że przedtem żyła pod kloszem. Raczej interesowały ich 
różnice dotyczące przeszłości jej i ich.

Głos Daniela znowu wyrwał ja z zamyślenia.

– Więc postanowiłaś żyć prosto i znaleźć szczęście?

Rory zirytowała się. Podejrzewała, że brat nie potraktuje jej poważnie.

–  Chciałabym  robić   coś,   co  ma   większe   znaczenie   niż   to,   co   robiłam  w 

przeszłości. – Spojrzała na niego z rozbawieniem. – To, czym interesowałam się do 
tej pory, musisz przyznać, było dość płytkie i powierzchowne.

Na pewno zaskoczyła go przemiana jej osobowości. Lekko zmarszczył brwi, 

patrzył na nią z podziwem i miłością, jakby zgadzał się z tym, co mówiła. Później 
jednak, ku jej zaskoczeniu, wstał i podszedł do okna. Jego głos znowu był ostry, 
słyszała w nim rozdrażnienie.

–  Zgadzam  się  z  tym,  co  mówisz,  może  trochę  za  bardzo  staraliśmy   się 

chronić   cię   przed   życiem,   ale   nie   mogę   się   zgodzić   z   tym,   co   postanowiłaś. 
Dlaczego musisz wpadać z jednej skrajności w drugą?

Zrobiła niewinną minkę.

– Ależ nic podobnego. Przyjechałam tutaj do ciebie. Ty jesteś tutaj, dlatego i 

ja tu jestem. Możesz być moim przewodnikiem.

– Tego się właśnie obawiałem – rzekł sucho. – Jesteś tak samo naiwna jak 

przedtem,   nie   masz   pojęcia,   co   to   znaczy   życie   na   tym   odludziu.   Mogę   cię 
zapewnić, że jest zupełnie niepodobne do apartamentu twoich przyjaciół.

– To naucz mnie tego – odpaliła. – Rozpieściłeś mnie, a teraz masz dobrą 

okazję naprawić wyrządzone szkody. Przyczyniłeś się do tego, że za bardzo jestem 
uzależniona od warunków życia, to teraz zrób coś, żebym stała się samodzielna. 
Pozwól mi zostać twoją asystentką. Będę pomagać ci w robocie. Daj mi jakieś 
pożyteczne zajęcie.

Daniel westchnął i niespodziewanie zmienił temat rozmowy.

– Zawsze kręciło się wokół ciebie wielu usłużnych mężczyzn, gotowych w 

każdej chwili przyjść ci z pomocą. Kim był ten człowiek w korytarzu i co miała 
oznaczać ta scena?

Myśli   Rory   powróciły   do   wysokiego   nieznajomego.   Poczuła,   jak   na 

wspomnienie   namiętnego   pocałunku   pieką   ją   wargi.   Obawiała   się,   że   Daniel 

background image

zauważy jej zakłopotanie. Więc czym prędzej wyjaśniła:

– To był ten człowiek, który w barze przyszedł mi z pomocą.

–   Przyszedł   ci   z   pomocą?   W   barze?   –   zaczął   się   dopytywać   Daniel.   – 

Powiedz mi dokładnie, jak to było. Zastanawia mnie ta scena na korytarzu. Musisz 
przyznać, że to dość dziwny sposób udzielania pomocy.

Rory wiedziała, że się rumieni. Nie chciała, żeby Daniel domyślił się, co 

czuła. 

– To był tylko pocałunek – odparła z nonszalancją.

Odwróciła się do okna, niespokojna, jak Daniel przyjmie określenie „tylko 

pocałunek”.   W   istocie   to   był   najdziwniejszy   pocałunek   w   jej   życiu.   Do   tego 
zaskoczyła ją własna aktywność, chęć odwzajemnienia pieszczoty.

– Jak on się nazywa? – zapytał Daniel. Pytanie brata wydawało się dość 

niewinne, ale serce Rory za biło niespokojnie.

Nie odpowiedziała.

– Rory, kto to był? – powtórzył z rosnącym zniecierpliwieniem.

Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak on się nazywa.

– Nie wiem – szepnęła tak cicho, że ledwie usłyszał jej słowa, a zarazem 

wystarczająco głośno, żeby dla niego to też było szokiem.

Daniel patrzył na nią z niedowierzaniem.

– Nie wiesz? Całowałaś się w hotelu na korytarzu z mężczyzną i nawet nie 

znasz jego imienia?

Rory odwróciła się, żeby spojrzeć mu w oczy.

– Nie – powtórzyła, tym razem głośno i wyraźnie. Zła była chyba bardziej na 

siebie niż na nieznajomego wybawcę. Przeoczyła tak ważny szczegół.

– I dlatego właśnie… wracasz do domu, moja kochana. I to już jutro rano. 

Pierwszym samolotem.

Instynktownie   wyczuła,   że   Daniel   nie   chce   już   słuchać   jej   argumentów. 

Znała go zbyt dobrze. Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Ostatnie zdanie 
musiało należeć do niego.

background image

Oczywiście nie zamierzała wracać jutro żadnym samolotem. Wolała jednak 

odłożyć na później dalszą dyskusję. Na razie obserwowała Daniela, który wkładał 
puchową kurtkę, jakby szykował się do wyjścia.

– Dokąd idziesz? – zapytała.

Machnął ręką z wyraźnym zniecierpliwieniem.

– Możesz mi wierzyć lub nie, Auroro Matthews, ale wiadomość o twoim 

przyjeździe zastała mnie już we Whitehorse. Przyjechałem tu po zaopatrzenie. To 
są rzeczy, które powinienem dostarczyć jak najszybciej. Gdyby nie twój przyjazd, 
wracałbym   teraz   do   obozowiska.   Przez   ciebie   się   spóźniam,   muszę   tu   jeszcze 
czekać aż do rana na twój samolot. To opóźnienie naprawdę nie jest mi na rękę. 
Poza tym miałaś dużo szczęścia, że nie minęliśmy się w drodze – dodał i wyszedł z 
pokoju.

Rory ugryzła się w język. Wiele ostrych odpowiedzi cisnęło jej się na usta. 

Zamiast czekać tu do rana na jakiś tam samolot, którym i tak nigdzie nie poleci, 
mogliby   razem   pojechać   do   obozu.   Wcale   nie   zamierzała   być   mu   ciężarem. 
Postanowiła przecież, że nauczy się samodzielności. Przez dwadzieścia jeden lat 
żyła pod kloszem. Wreszcie trzeba kiedyś wyrosnąć z pieluch i kaszek. Wybierała 
się z Danielem na lodowiec, chciała pracować z bratem jako jego asystentka i nic 
nie   mogło   jej   przed   tym   powstrzymać.   Pragnęła   być   pożyteczna,   nauczyć   się 
dawać, nie tylko brać.

Oczywiście w wielu sprawach musiała przyznać Danielowi rację. Zawsze 

miała  wszystko, o czym marzyła. Chodziła do najlepszych szkół, podróżowała, 
należała   do   śmietanki   West   Coast,   elity   towarzyskiej.   Spotykała   się   z 
odpowiednimi osobami we właściwych miejscach i robiła stosowne rzeczy. I to 
przez całe życie wydawało jej się najzupełniej naturalne. Dopiero kiedy spotkała 
Charlesa i Monikę, zaczęła zastanawiać się, do czego dąży.

Skończyła   dwuletnie   studium   artystyczne   przy   uniwersytecie,   ale   nie 

zamierzała   pracować.   Poza   tym   kierunek   kształcenia   był   zbyt   ogólny   i   trudno 
byłoby jej znaleźć odpowiednie zajęcie.

Jako   córka   G.   Arthura   Turnera   i   jego   pierwszej   żony,   uroczej   Victorii 

Matthews, miała ugruntowaną, wysoką pozycję towarzyską. Los obdarzył ją urodą. 
Była drobna i delikatna. Zawsze otaczał ją wianuszek wielbicieli – bardzo bogatych 
i dość nudnych. Jeden podobny był do drugiego.

Kiedy zabiegała o względy Charlesa, najbardziej fascynowała ją jego inność. 

Dwyer od początku różnił się od mężczyzn, których znała. Kiedy dowiedziała się, 

background image

że był żonaty, przestała na niego patrzeć jak na ewentualnego kandydata na męża. 
Jednak jeszcze bardziej zaczęła go cenić. Podobało jej się to, że kocha i szanuje 
swoja żonę, w której znalazła prawdziwą przyjaciółkę. Poniewczasie odkryła, że 
taki człowiek, jak Charles, nigdy by się w niej nie zakochał. Nawet gdyby nie był 
żonaty.

Nie miała żadnych zainteresowań. Nigdy przedtem nie zastanawiała się nad 

życiem, ani nad sensem własnego istnienia. Czuła się przeraźliwie bezwartościowa. 
To bolało ją najbardziej. I to właśnie wywołało w niej bunt.

Musiała znaleźć swoją drogę, wzbogacić osobowość. Chciała, by mężczyzna, 

którego wybierze, cenił ją i szanował, nie tylko kochał.

Kiedy   Daniel   wrócił,   był   jeszcze   bardziej   zdenerwowany   niż   wcześniej. 

Rory, leżąc na łóżku, patrzyła, jak jej brat zdejmuje kurtkę i przechadza się po 
pokoju.

– Czy zrobiłam coś złego? – westchnęła z rezygnacją.

– Do cholery – zaklął pod nosem. – Jak nie urok, to sraczka.

Zdziwiona,   szeroko   otworzyła   oczy.   Daniel   nigdy   nie   wyrażał   się   w   ten 

sposób.

– Powiedz wreszcie, o co chodzi – poprosiła.

– Chciałem możliwie jak najszybciej dostarczyć do obozu zaopatrzenie. A 

teraz muszę czekać. Twój przyjazd wszystko tak skomplikował, że teraz zupełnie 
nie wiem, co robić – złościł się.

– Ale co się stało? – dopytywała się.

– Badania, w których uczestniczę, sponsoruje pewna fundacja, licząca się nie 

tylko w kraju, ale i na całym świecie. Właśnie się dowiedziałem, że szef fundacji 
wybiera się do nas na kontrolę.

– Kto ci o tym powiedział? – zdziwiła się.

– Ten człowiek zostawił wiadomość na policji. Ponieważ pracujemy wysoko 

w górach, często jest to jedyny sposób przekazania informacji. Kontaktujemy się z 
nimi przez radio.

Spojrzał na nią wymownie.

Udała, że nie zauważa tego spojrzenia.

background image

– I w czym problem? – zapytała.

– Żaden problem…  – nerwowo przejechał dłonią po włosach.  – Właśnie 

skończyłem   ładowanie   dżipa   i   zamierzałem   jechać   do   obozu.   Najpierw   ty 
przyjeżdżasz, a potem on. I nie wiadomo, jak długo będę musiał na niego czekać. 
To znacznie zwiększa opóźnienie.

– A co miałeś zawieźć do obozu? – zainteresowała się Rory. 

Przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

– Filmy i inne materiały fotograficzne dla Tony'ego, puszki z żywnością i 

jeszcze coś z wyposażenia wysokogórskiego. Wszystko potrzebne na wczoraj.

Daniel się złościł, a Rory coraz bardziej podobał się jej nowy pomysł.

– Pozwól, Dan, że ja zawiozę te rzeczy – powieki działa. – Przynajmniej 

będę mogła ci się do czegoś przydać. To chyba nic trudnego dojechać do jakiegoś 
tam obozu.

– Och, Rory, Rory – potrząsnął głową, jakby mówił do upartego, niemądrego 

dziecka. – Nie masz pojęcia, jakie tu są drogi. To nie czteropasmowe autostrady, do 
jakich jesteś przyzwyczajona, tylko miękkie gruntowe drogi, w najlepszym razie 
żwirowe, a na nich koleiny, muldy, wyboje. Podróż w najlepszym razie zabierze 
pięć   godzin,   ale   to   może   być   i   piętnaście.   Nie   będziesz   jechać   szybciej   niż 
siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, nawet w dobrych warunkach…

Przerwała mu.

– Na pewno sobie poradzę. Umiem prowadzić dżipa. Pamiętasz ten mój mały 

sportowy   samochód?   Miał   bardzo   podobny   układ   biegów.   Mogę   ci   pomóc. 
Zawiozę   zaopatrzenie   i   będziesz   miał   problem   z   głowy.   A   kiedy   ten   facet 
przyjedzie, możesz wypożyczyć samochód i zawieźć go do obozu. On i tak będzie 
musiał czymś wrócić.

Daniel uśmiechał się pobłażliwie. Przez chwilę wydawało jej się, że wygrała.

– Kochana, czy ty zupełnie nic nie rozumiesz? Na takiej drodze wszystko 

może  się zdarzyć. Co zrobisz, jeżeli będziesz miała wypadek? Nie mogę sobie 
wyobrazić, jak sama zmieniasz koło. I co zrobisz, jeżeli nawet jakimś cudem uda ci 
się   dotrzeć   na   miejsce?   Tam   jest   pięciu   mężczyzn,   nie   licząc   mnie   i   naszego 
kierownika. Wszyscy mamy bardzo dużo roboty. Nikt nie będzie miał czasu ani 
ochoty zajmować się tobą – dokończył z sarkazmem.

background image

–   Nikt   nie   musi   mnie   niańczyć   –   odparła   gniewnie.   –   Ja   też   mogę   być 

użyteczna, a już na pewno potrafię zadbać sama o siebie. Danielu, proszę – ostatni 
raz próbowała go przekonać.

–   Nie!   –   Musiałaby   być   głucha,   żeby   nie   usłyszeć   tej   odmowy.   Dalsza 

dyskusja   nie   miała   sensu.   Tym   bardziej,   że   potem   powiedział   do   niej   cicho   i 
naprawdę ciepło – Chodź, pójdziemy coś zjeść. Moglibyśmy  też obejrzeć jakiś 
film. Chyba w tym miasteczku jest kino… Potem musisz się wyspać, bo wczesnym 
rankiem pojedziemy na lotnisko.

To było rzeczywiście bardzo wcześnie. Daniel wstał z łóżka, włożył ciepły 

szlafrok i poszedł do pokoju siostry, by ją obudzić. Zapukał do drzwi.

– Rory, to ja, trzeba wstawać – zawołał.

Nikt   się   nie   odzywał,   więc   zapukał   znowu,   tym   razem   głośniej. 

Odpowiedziała mu taka sama głucha cisza, jak przedtem. Nacisnął na klamkę i ku 
swemu   zdumieniu   odkrył,   że   drzwi   są   otwarte.   Szybko   wszedł   do   środka, 
zamierzając skarcić siostrę za jej lekkomyślność. Ale w pokoju nie było nikogo.

– Rory? – teraz zastukał do drzwi łazienki. I znowu nikt nie odpowiadał.

Zajrzał do środka. Łazienka była pusta. Skierował wzrok na łóżko, chcąc się 

upewnić, że jego siostra tam spała. I dopiero teraz zauważył leżącą na poduszce 
kartkę papieru.

Drogi Danielu,

Proszę,  nie gniewaj  się na mnie. Wzięłam  dżipa i pojechałam  do obozu.  

Zabrałam   też   twoją   mapę.   Nie   sądzę,   żebym   mogła   mieć   jakieś   problemy.  
Odpoczniesz sobie kilka dni, czekając na tego sponsora, a zaopatrzenie na czas  
dotrze do obozu. Cieszę się, że mogę ci pomóc.

kochająca siostra Rory 

Daniel powoli i z niedowierzaniem złożył kartkę na czworo i schował do 

kieszeni  szlafroka.  Zaklął,  zamykając   za  sobą   drzwi  swojego   pokoju.  A  potem 
pomyślał, rozbawiony, że być może jego siostra istotnie się zmieniła. Ta dawna 
Rory nigdy w życiu nie wstałaby o tej porze.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Rory wstała o świcie. Spała zaledwie dwie godziny. Obawiała się, że Daniel 

obudzi się dostatecznie wcześnie, by pokrzyżować jej plany.

Szybko spakowała swoje rzeczy. Te same, które rozpakowała parę godzin 

wcześniej, i poszła do samochodu. Dżip stał na niewielkim, zatłoczonym parkingu 
hotelowym.   Pilnujący   go   dozorca   na   szczęście   nie   robił   żadnych   trudności;   z 
ufnością podał jej kluczyki. Już poprzedniego dnia zostało ustalone, że auto będzie 
zabrane z parkingu wcześnie rano.

Mapę Rory ukryła wieczorem na tylnym siedzeniu.

Podjechała do najbliższej stacji benzynowej, by się upewnić, czy dżip jest 

zatankowany do pełna. Następnie zatrzymała się w barze, by najeść się do syta. 
Popatrzyła na mapę i wyruszyła na trasę.

Nie   była   pewna,   czy   poradzi   sobie   z   samochodem.   W   nocy   męczyły   ją 

koszmary. Na szczęście tak, jak zapewniła Daniela, ręczna skrzynia biegów nie 
sprawiała jej kłopotów. W Seattle często jeździła swoim sportowym samochodem.

A jednak wszystko inne okazało się znacznie trudniejsze niż przypuszczała.

Nie   oczekiwała   czteropasmowej   autostrady,   takiej   jak   te,   do   których 

przyzwyczaiła się w rodzinnym mieście. Tym bardziej, że Daniel uprzedził ją o 
czekających   ją   na   trasie   niedogodnościach.   Ale   nie   spodziewała   się   drogi   tak 
pooranej koleinami i pełnej wybojów.

Zawsze miała do czynienia z dobrymi, drogimi samochodami, które rzadko 

się psuły. Tutaj w razie awarii byłaby skazana na samą siebie. Nie mogła liczyć na 
pomoc drogową. Dżip musiał okazać się niezawodny. Nie poradziłaby sobie, gdyby 
przyszło jej walczyć z jakąś usterka. Daniel miał rację, nawet nie umiałaby zmienić 
koła.

Pierwsza godzina jazdy wydała jej się perwersyjną torturą.

Wyminęło ją kilka samochodów jadących z przeciwka. To wzbudziło w niej 

mieszane uczucia. Z jednej strony dawało poczucie bezpieczeństwa, nie czuła się 
aż tak bardzo odizolowana i samotna. Samochody te jednak w czasie mijanki nie 
zwalniały. Pędziły wprost na wóz Rory, rozbryzgując żwir i ziemię. Zjeżdżała na 
pobocze, przestraszona  gradem kamieni  bijących o szybę. I kiedy się  oddalały, 

background image

oddychała z ulgą, patrząc na pustą drogę.

Mijała płaskowyże, ale także strome skaliste góry. Droga przeważnie wiodła 

wzdłuż rzeki, wijącej się wśród gór. To znacznie opóźniało jazdę. Na szczęście 
jednak trasa wiodła na północy wschód zgodnie ze wskazaniami mapy.

Kiedy minęła następna godzina, Rory czuła się już znacznie spokojniejsza. 

Wiedziała,   że   znajduje   się   wystarczająco   daleko   od   Whitehorse,   by   uniknąć 
pościgu. Ta myśl dodała jej otuchy. Zatrzymała samochód na poboczu i wysiadła, 
by rozprostować nogi. Bolały ją wszystkie mięśnie, a przede wszystkim kręgosłup. 
Nie była przyzwyczajona do takiej jazdy.

Stała na brzegu rzeki, oczarowana surowym pięknem krajobrazu. Spieniona 

woda przebijała się przez granitowe ściany. Niżej, na równinie, rosły pogięte sosny, 
które   od   lat   opierały   się   huraganom.   Potęga   przyrody   przypominała   o   bogach 
dawnych indiańskich plemion.

Wiał zimny, porywisty wiatr. Rory zapięła kurtkę pod szyję. Potem głęboko 

do płuc nabrała powietrza i znowu usiadła za kierownicą. Tym razem na siedzeniu 
ułożyła sweter,  żeby  było choć trochę bardziej miękko.  Dobrze się  złożyło, że 
Doris nalegała, by wzięła ciepłe rzeczy.

Kochana Doris – mruknęła Rory z wdzięcznością. Ta kobieta była służącą w 

jej rodzinie od niepamiętnych czasów. Troszczyła się o Rory i rozpieszczała ją tak 
jak wszyscy. Nawet Doris nie podobało się to, że „jej panienka” jedzie do brata. 
Nie   miała   jednak   nic   do   gadania,   przecież   była   tylko   służącą.   To   także   ona 
zasugerowała Rory, by ta wzięła ze sobą stare buty, znacznie wygodniejsze od 
nowych.   Rory   zgodziła   się   dla   świętego   spokoju,   choć   uważała,   że   modne 
„kowbojki” są wystarczająco dobre. Dopiero teraz przekonała się, jak trudno było 
chodzić w kowbojskich butach po żwirze i kamieniach. Po krótkim spacerze nad 
brzegiem rzeki musiała zgodzić się z Doris, że czasem od elegancji ważniejsza jest 
wygoda i bezpieczeństwo.

Wysoki nieznajomy z baru także o tym wiedział. Miał rację –jej ubrania nie 

pasowały do tego miejsca i dowodziły braku wyobraźni. Przedtem nie przyszło jej 
do głowy, że latem może być tak zimno. Włączyła ogrzewanie. Rano w mieście 
świeciło   słońce,   dając   trochę   ciepła.   Teraz   ciężkie   ciemne   chmury   przesłoniły 
niebo. Czuła, jak marzną jej stopy.

Jechała na północ coraz dalej i dalej.

Wysoki   nieznajomy…   Nie   przestawała   o   nim   myśleć.   Skąd   pochodził? 

Dokąd jechał? Kim był?

background image

Wciąż wracała do wspomnień wczorajszego dnia. Śniła o tym mężczyźnie 

całą noc, chociaż nic o nim nie wiedziała, oprócz tego, że oczarował ją swym 
pocałunkiem. Był zagadką. Rzeczywiście posiadał niezwykłą moc. Rory zawsze 
doskonale panowała nad swoimi reakcjami, umiała zachować się tak jak trzeba. 
Pozostała dziewicą – nie dlatego, że miała aż tak surowe zasady moralne. Raczej z 
tego powodu, że na mężczyzn, którzy czynili jej propozycje seksualne, patrzyła z 
niesmakiem.   Odrzucała   wszystkich,   nie   przejmując   się   tym,   że   czyjeś   uczucia 
mogłyby   zostać   zranione.   To   spowodowało,   że   zyskała   w   środowisku   opinię 
„nietykalskiej” i później już mało kto próbował robić jej tego rodzaju propozycje.

Ten fizyczny, najprymitywniejszy rodzaj reakcji był jej do tej pory zupełnie 

obcy.

Zainteresowanie   Charlesem   było   raczej   natury   intelektualnej.   Nigdy   nie 

czuła pociągu fizycznego ani do niego, ani do nikogo innego. Nigdy jeszcze nie 
zaznała czegoś podobnego.

Wysoki nieznajomy… Kim on był? To pytanie męczyło ją przez całą drogę. 

Ich   pocałunek   był   tak   namiętny,   wywołał   tak   gwałtowną   reakcję   jej   ciała… 
Odpowiedziała mu w podobny sposób, choć nigdy przedtem nie myślała, że jest 
zdolna do tego rodzaju instynktownego zachowania.

Zaskoczyły ją pierwsze krople deszczu, którymi wiatr uderzył o szyby. Po 

chwili zerwała się prawdziwa ulewa. Rory włączyła wycieraczki. Pracowały na 
najwyższych   obrotach,   a   mimo   to   nie   nadążały   odgarniać   strumieni   wody. 
Niedługo potem rozmokła droga zmieniła się w grzęzawisko.

Rory  starała  się  zachować   spokój.  Cały   czas miała   włączone  światła.  To 

jednak nie poprawiało widoczności.

Do tych wszystkich emocji doszło teraz poczucie osamotnienia. Zrozumiała, 

że zdana jest wyłącznie na własne siły. Była zupełnie sama w obliczu rozszalałej 
natury.   Próbowała   się   pocieszyć,   że   przecież   tego   właśnie   chciała.   Pragnęła 
samodzielności. A tutaj na pewno nie było żadnego przewodnika czy opiekuna. 
Dżip ślizgał się na wybojach, wjeżdżał w kałuże, z chlupotem rozbryzgując na 
wszystkie strony wodę i błoto.

Nagle   ogarnęły   ją   wątpliwości.   Może   Daniel   miał   rację,   może   powinna 

wrócić do Whitehorse? Nie, powiedziała sobie, z pewnością odjechała już zbyt 
daleko. Nie wiedziała, jaką część drogi zdołała pokonać, ani jak długo musi jeszcze 
jechać. Nie potrafiła odczytać tego z mapy. Nie wiedziała, gdzie się dokładnie 
znajduje. Okolica okazała się tak monotonna, że Rory nie była w stanie określić 
nawet jednego charakterystycznego punktu, który pomógłby jej zorientować się w 

background image

terenie. Daniel wspominał o pięciu do piętnastu godzinach jazdy. Prawdopodobnie 
miała więc za sobą około jednej trzeciej drogi.

Ostrożnie, pomalutku posuwała się do przodu.

Nagle, wśród strumieni deszczu dostrzegła jakiś ciemny kształt. Wyglądało 

na to, że ktoś lub coś stoi przy drodze. Powoli zaczęła zbliżać się do tego obiektu, 
aż w końcu dostrzegła motocykl i jego kierowcę, energicznie machającego w jej 
kierunku   ręką.   Przypomniały   jej   się   przestrogi   brata   –   po   pierwsze   nigdy   nie 
przyjmować…   cukierka   od   nieznajomego,   a   po   drugie   nigdy   nie   zabierać 
autostopowiczów. Jednak teraz sytuacja na pewno była dość szczególna. W grę 
wchodziło coś więcej niż grzeczność czy poczucie przyzwoitości. Człowiek stojący 
na   pustej   drodze   na   tym  odludziu   mógł   mieć   jakiś  poważny   problem.   W   tych 
trudnych   warunkach   obowiązywała   wyjątkowa   solidarność.   Mogło   chodzić   o 
ludzkie życie.

Poza tym Rory na widok człowieka poczuła wyraźną ulgę. A po trzecie… w 

sylwetce tego autostopowicza było coś znajomego. Wysoki, szczupły, szeroki w 
ramionach… Tak, to mógł być on! Jej tajemniczy wybawca. Tym razem miał na 
sobie   skórzaną   kurtkę,   a   w   ręku   trzymał   motocyklowy   kask.   Na   jego   nogach 
dostrzegła znajome, długie buty.

Myśl o tajemniczym wybawcy już od wczoraj nie dawała jej spokoju. I jeżeli 

to rzeczywiście był on…

Zahamowała gwałtownie, rozbryzgując mokry piach. Zatrzymała dżipa na 

poboczu,   w   odległości   paru   metrów   od   autostopowicza.   Potem   odwróciła   się   i 
czekała, aż mężczyzna dobiegnie do drzwi. Otworzyła je, a nieznajomy szybko 
wskoczył do środka. Z kasku, który wciąż trzymał w ręku, kapała woda.

– Dziękuję uprzejmie – powiedział. – Jeżeli to nie kłopot…

W tym momencie spojrzeli sobie w oczy. Nieznajomy umilkł. Rory upewniła 

się   tylko,   że   to   istotnie   był   on.   Ciemne   bursztynowe   oczy,   prosty   nos,   ładnie 
wykrojone usta i krótko przystrzyżona broda nie pozostawiały wątpliwości co do 
tożsamości pasażera.

– Rory Matthews! – oznajmił z satysfakcją. Nie wątpliwie naigrywał się z 

tego, że  kobiecie na jego widok zabrakło słów.  – Rory  Matthews – powtórzył 
wesoło, jakby chciał przypomnieć, że nie ma o niej dobrego zdania. – Powinnaś się 
wstydzić – dodał.

Zielone oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

background image

– Co takiego? – szepnęła speszona.

–   Powinnaś   się   wstydzić…   Zatrzymałaś   się,   zabrałaś   autostopowicza… 

Najpierw   prowokujesz   w   barze   pijanych   mężczyzn,   a   teraz   robisz   coś   tak 
nieodpowiedzialnego…

– Nie gadaj głupot – przerwała mu. – Jesteśmy w środku szalejącej burzy. 

Spotykam na poboczu kogoś znajomego, kto był tak bezmyślny, by wyruszyć w 
drogę na motocyklu. Robię dobry uczynek, zatrzymuję się, żeby go podwieźć… I 
mówisz,   że   to   ja   jestem   nieodpowiedzialna?   –   Jej   oczy   błysnęły   gniewem.   – 
Dobrze,   w   takim   razie   wysiadaj.   –   Wyciągnęła     ręce,     żeby     go     odepchnąć. 
Niespodziewanie schwycił ją za nadgarstki. I nagle została uwięziona w żelaznym 
uścisku. 

– Spokojnie, dziewczyno, nie wyrywaj się – powiedział. To ją powstrzymało 

i przestała walczyć. Uwolnił jej ręce, gdy tylko poczuł, że nie stawia już oporu. – 
Nie bądź taka przewrażliwiona – skomentował.

Znowu   oparła   dłonie   na   kierownicy.   Poczuła   przeraźliwe   zmęczenie.   Na 

pewno przyczyniło się do tego napięcie związane z poranną ucieczką, potem ta 
okropna zmiana pogody. Oskarżenie o lekkomyślność było przysłowiową kroplą 
wody,   która   przepełniła   czarę.   To   wszystko   wyzwoliło   w   niej   poczucie   winy, 
przypomniało, że nigdy nie robiła niczego na własną rękę, że zawsze musiała być 
zależna   od   innych.   Teraz   z   trudem   zmuszała   się   do   tego,   by   nie   poddać   się 
zmęczeniu i zachować spokój.

–   To   ty   powinieneś   mi   podziękować,   że   się   zatrzymałam   –   zaczęła. 

Bezwiednie przyjęła wyniosły ton.

Wysoki nieznajomy być może miał sporo wad, ale nie był uparty.

– Dziękuję, to naprawdę miło z twojej strony. – Uśmiechnął się.

Rory nie chciała, by poszło mu z nią zbyt łatwo.

– Nie traktuj mnie protekcjonalnie – powiedziała ostro.   Po   chwili jednak 

zapytała  dużo  łagodniej. – Dokąd jedziesz?

– Do Range Selwyn.

– Na motorze? – Teraz ona go skarciła.

– A dlaczego nie? – Przyjął jej uwagę z uśmiechem.

– Żwirowa droga, a poza tym – wskazała za okno – fatalna pogoda.

background image

Zachichotał, jakby domyślił się wszystkiego.

– Kto próbował w ten sposób odstraszyć cię od tej podróży? Ten facet w 

hotelu?

Odpowiedziała może trochę zbyt szybko.

– To nie ja wożę tyłek na motocyklu. I nikt nie próbował mnie odstraszyć. 

On po prostu… ostrzegał mnie przed tą drogą. – Nie starała się ukryć gniewu, który 
ogarnął ją na wspomnienie słów Daniela.

– Sprzeczka kochanków? – Jego oczy przeszyły ją na wylot. 

I w tej samej chwili pierwszy raz zdała sobie sprawę, jakie wnioski musiał 

wyciągnąć z tamtego spotkania w hotelu. Nie miała ochoty wyprowadzać go z 
błędu. Szybko zdecydowała, że tak będzie najlepiej.

– Nie nazwałabym tego w ten sposób – powiedziała ostrożnie.

Zaraz   potem   ich   uwagę   przykuła   pędzącą   z   przeciwka   ciężarówka.   Ku 

zaskoczeniu Rory, zatrzymała się tuż obok nich. Aurora otworzyła okno. W szumie 
deszczu ledwo słyszała słowa kierowcy.

– Czy wszystko w porządku? Nie potrzebujecie pomocy?

Z   uśmiechem   pokręciła   głową,   więc   kierowca   ciężarówki   zamknął   okno, 

dodał gazu i odjechał.

Rory także zasunęła szybę. Naraz przypomniało jej się to, co wprawiło ją 

poprzedniego dnia w takie zakłopotanie.

– Jak masz na imię? – zapytała speszona. Zdumiewała ją własna nieśmiałość.

Uśmiechnął się szeroko. Błysnęły białe zęby i krople deszczu, ciągle jeszcze 

widoczne na jego brodzie.

– Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz. Eryk Clarkson, do usług szanownej 

pani.

Zachichotała.

– Widzę, że zachowujesz poczucie humoru nawet w tak niesprzyjających 

okolicznościach.

– Jestem zdany na twoją łaskę – powiedział. – Dokąd jedziesz?

background image

– Wzdłuż Ross River – odpowiedziała wymijająco. W istocie nie potrafiła 

udzielić dokładnej odpowiedzi.

Mężczyzna w tej chwili nie wydawał jej się już niebezpieczny. Miał nad nią 

dziwną władzę i być może to było największym zagrożeniem. Emanował jakąś siłą, 
magnetyzmem, jakąś energią, której nie potrafiła się oprzeć. Poza tym lubiła tego 
faceta, choć, prawdę mówiąc, nie wiedziała, dlaczego.

– Może powinniśmy już jechać – zauważył.

– Oczywiście, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, że będę ci towarzyszył – 

droczył się z nią, bo przecież doskonale wiedział, jaka będzie odpowiedź.

I rzeczywiście, jedyną odpowiedzią był cichy warkot włączonego silnika. 

Znowu   znaleźli   się   na   trasie.   Nadal   lało   jak   z   cebra.   Krople   bębniły   w   dach, 
spływały   po   przedniej   szybie   jak   wodospad,   wycieraczki   pracowały   na 
najwyższych obrotach, ale to niewiele pomagało. Trudno było przebić wzrokiem 
ścianę deszczu i próbować przeciwstawić się potędze przyrody.

– Może ja będę prowadził? – zaproponował cicho mężczyzna, widząc, że 

drobne dłonie Rory kurczowo ściskają kierownicę Jej głos zdradził napięcie.

– Nie, poradzę sobie sama.

Przyzwyczaiła się już do tego, że dżip trzęsie i podskakuje na wybojach. 

Sweter podłożony pod plecy niewiele pomagał.

Rory   intensywnie   wpatrywała   się   w   drogę,   próbując   przebić   wzrokiem 

strumienie deszczu. Cała sztuka polegała głównie na odróżnieniu kolorów. Szary 
żwir na drodze, pociemniały od deszczu, ciemna trawa na poboczach, szarozielone 
drzewa… Teraz Rory koncentrowała się tylko na tym, nie zwracając uwagi na 
napięte   aż   do   bólu   mięśnie.   Nic   nie   mogło   jej   rozproszyć,   może   tylko   pewna 
satysfakcja z dobrze wykonanej, trudnej roboty.

Niestety,   jej   samozadowolenie   okazało   się   przedwczesne.   Daleko   na 

horyzoncie ujrzała wielki ciemny kształt, który po chwili okazał się być ogromną 
ciężarówką,   pędzącą   z   nadmierną   prędkością   prosto   na   jej   dżipa.   Rory 
przyhamowała i zjechała na pobocze, ale to niewiele pomogło. Zupełnie nie była 
przygotowana na to, co się właśnie działo. Ciężarówka nie zwolniła ani odrobinę. 
Podczas wymijania prysnęła na przednią szybę dżipa tyle błota i żwiru, że Rory 
przez pewien czas jechała zupełnie po omacku. Wycieraczki poradziły sobie z tym 
wszystkim dopiero po pewnym czasie.

– Jedź prosto, staraj się trzymać kierunek. O, tak, bardzo dobrze – mówił jej 

background image

pasażer spokojnym, opanowanym głosem, Potrafił dodać jej otuchy, była mu za to 
wdzięczna.

Kiedy znowu udało jej się coś dostrzec przez przednią szybę, nie mogła się 

nadziwić, w jaki sposób udało jej się uniknąć kolizji. Była roztrzęsiona i zmęczona. 
Zjechała   na   pobocze,   żeby   choć   przez   chwilę   odpocząć.   Oparła   głowę   na 
kierownicy i oddychała głęboko, zapominając o obecności Clarksona.

– Pozwól, żebym ja przez jakiś czas prowadził – Eryk przypomniał jej o 

sobie.

Zrozumiała,   że   nie   krytykował   jej   umiejętności.   Patrzył   na   nią   ze 

współczuciem, ale i z szacunkiem.

Skinęła głową na znak zgody.

Zamienili się miejscami. Eryk zdjął z fotela jej sweter.

Po chwili dżip znowu wyruszył na trasę.

Zdziwiła   się,   gdy   Eryk   pochwalił   jej   umiejętności   jako   kierowcy.   Nie 

oczekiwała komplementów.

– Doskonale radziłaś sobie z wozem. Dobrze znasz ten samochód?

Teraz nie musiała już wpatrywać się w okno, wreszcie mogła się przyjrzeć 

siedzącemu obok niej mężczyźnie. I znowu udzieliła mu wymijającej odpowiedzi, 
chociaż w zasadzie nie kłamała.

– Znam ten system przełączników i kontrolek, i oczywiście mechaniczną 

skrzynię biegów. Oprócz rozmiaru i marki niewiele się różni od mojego własnego 
samochodu.

Nadal   przyglądała   się   Erykowi.   Podziwiała   teraz   jego   profil.   Prosta   linia 

nosa, ostro zarysowany podbródek – to było widoczne nawet poprzez zarost. Jego 
obserwowana z boku twarz wyrażała stanowczość i siłę.

Ręce   mężczyzny   mocno   trzymały   kierownicę.   Prowadził   samochód   dużo 

swobodniej niż ona, bez tego uciążliwego napięcia, jakie towarzyszyło jej przez 
cały czas.

Fascynował ją strój Eryka, połączenie ubrania bogatego człowieka z miasta z 

uniformem motocyklisty – skórzana kurtka, kask, który teraz leżał obok fotela, 
szetlandzki   sweter,   całkowicie   przemoczone   drelichowe   spodnie,   które   ciasno 
przylegały do umięśnionych ud, i wysokie skórzane buty.

background image

Rory niespodziewanie się zaniepokoiła.

– Zostawiłeś swój motocykl. Nie boisz się o nie go?

Mężczyzna   rzucił   na   nią   szybkie   spojrzenie.   Od   razu   zauważył,   że   jest 

zmarznięta. Bez słowa przełączył ogrzewanie na wyższy poziom.

–   To   tylko   maszyna   –   wyjaśnił.   –   Później   kogoś   po   niego   przyślę.   – 

Przerwał, wyciągając rękę w stronę kobiety. – Czy możesz mi pomóc? – zapytał.

Zaczął zdejmować kurtkę. Rory odpięła pasy bezpieczeństwa i uniosła się 

lekko, by mu pomóc. W tym samym momencie dżip szarpnął gwałtownie, tak że na 
moment straciła równowagę. Runęła w bok i niespodziewanie oparła się piersią o 
ramię Eryka Clarksona. Poczuła dziwny dreszcz.

–  Dziękuję   –   mruknął   tak  zmysłowym  głosem,   że   od   razu   przypomniała 

sobie o pocałunku w hotelowym korytarzu.

Deszcz padał nadal, warunki jazdy nie poprawiły się ani trochę. Jednak Rory 

czuła się dziwnie zrelaksowana i spokojna; była zadowolona, że ten mężczyzna 
wziął na siebie odpowiedzialność za prowadzenie dżipa.

– Mówiłeś, że jesteś tu na wakacjach – odezwała się po chwili milczenia. – 

Powiedz, czym się zajmujesz na co dzień.

– Biznesem – mruknął.

– To bardzo ogólnikowe określenie – zauważyła.

– A konkretniej?

Odwrócił   się   do   niej,   zdziwiony   ciepłem   jej   głosu,   zaskoczony   jej 

zainteresowaniem.  Patrzył na włosy dziewczyny, spływające na ramiona, na jej 
oczy, rozjaśnione i błyszczące. Podziwiał długie rzęsy. Nie mógł oderwać od niej 
wzroku.

Z powrotem na szosę spojrzał akurat w momencie, gdy pojawił się na niej 

ogromny łoś, w odległości zaledwie paru metrów od dżipa.

– Uwaga! – zawołał. Prawą ręką mocno przycisnął Rory do fotela, a sam 

zaczął naciskać na hamulec.

Dziewczyna siedziała skulona, dżip zaś ślizgał się po mokrym żwirze, po 

czym skręcił w lewo na pobocze, aż zsunął się do rowu pełnego wody. Drżąc ze 
strachu, Rory ściskała rękę Eryka.

background image

Świat wreszcie przestał wirować, zgasł silnik. Słychać było tylko bębnienie 

kropli o dach wozu, i dwa serca, bijące szybciej niż zwykle.

Rory nie mogła uspokoić oddechu.

– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu Clarkson.

Kiwnęła głową, czując ogromną wdzięczność, że tak się o nią troszczy.

– Co się stało? – zapytała.

Mężczyzna sięgnął do tyłu dżipa po kurtkę.

– Łoś wyszedł na drogę. – odezwał się, nagle zniecierpliwiony. – Gdybyś 

mnie nie rozpraszała gadaniem, zauważyłbym go trochę wcześniej. – Popatrzył na 
nią z rozdrażnieniem. – Boje się, że koło jest uszkodzone. Poczekaj tutaj – nakazał. 
– Pójdę sprawdzić.

Włożył kurtkę, otworzył drzwi i zniknął w potokach deszczu.

Rory została sama. Dręczyło ją poczucie winy. Wydawało jej się, że zanim 

wrócił, zirytowany i zmoknięty, minęła cała wieczność.

– I jak? – zapytała niespokojnie, obawiając się uszkodzenia dżipa, który, jak 

to sobie właśnie uświadomiła, wzięła na swoją odpowiedzialność.

– Nic strasznego. Złapaliśmy gumę. To wszystko. – Odwrócił się do niej, był 

doszczętnie przemoczony. Patrzył na nią z wyraźną irytacją.

– Dlaczego tak się wściekasz? – krzyknęła. – To twoja wina. Ty prowadziłeś. 

A poza tym, co to takiego trudnego zmienić koło?

–   Czy   masz   może   zamiar   sama   to   zrobić?   –   zapytał   z   przesadną 

uprzejmością. Potrafił doprowadzić ją do szału. Jeszcze nikt dotąd nie irytował jej 
aż tak bardzo.

Parsknęła śmiechem.

– Nie zamierzam, skoro mam do pomocy kogoś tak silnego jak ty… – I nagle 

zdała sobie sprawę, co takiego powiedziała. Zrobiło jej się wstyd. Przecież chciała 
być samodzielna. – Nie ma sprawy – mruknęła. Eryk przyglądał jej się z uwagą. 
Odwróciła wzrok. – Mogę spróbować… – szepnęła.

– Nie będziesz robić niczego podobnego – przerwał jej gwałtownie, czym 

bardzo ją zaskoczył.

background image

Spojrzała na niego pytająco.

– Dopóki nie przestanie padać, nie da się nic zrobić. Koło jest aż po ośkę 

zanurzone w błocie. Lewarek trzeba przecież o coś oprzeć.

Pochyliła głowę.

– Obawiam się, że jesteśmy skazani na siebie. Nie mamy wyjścia – dodał.

– Co masz na myśli? – zapytała przestraszona.

– OK… – zaczął. – Są dwie możliwości. Albo czekać w samochodzie, aż 

pogoda  się  poprawi, będzie  coś tędy  przejeżdżać  i  nas  zabierze,  albo… Lepiej 
zainteresujmy się tymi ścieżkami, prowadzącymi do lasu. Wydaje mi się, że to 
najlepsze wyjście z sytuacji. Zanim będziemy mogli ruszyć dżipa…

–  Ścieżki  prowadzące  do  lasu?  –  powtórzyła  ze  zgrozą.  –  Jakie  ścieżki? 

Prowadzące dokąd?

Wzruszył ramionami, sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i wyjął 

mapę.

– Nie jestem uparty jak muł, potrafię myśleć, moja droga – zażartował.

Ta nagła zmiana nastroju zdumiała ją i przeraziła.

– Każda odpowiedzialna osoba wiedziałaby, że w pobliżu drogi, takiej jak ta, 

istnieją   schroniska,   szałasy,   miejsca,   z   których   korzysta   się   w   takich   właśnie 
przypadkach. To podstawa bezpieczeństwa – mówił, wodząc długim palcem po 
mapie.   –   Czasami   to   bardzo   daleka   droga.   Jeżeli   jednak   moje   kalkulacje   są 
prawidłowe,   twój   dżip   dowiózł   nas   praktycznie   przed   drzwi   szałasu.   –   Eryk 
popatrzył uważnie przez okno, starając się określić, w którym miejscu mogą się 
teraz znajdować.

– Do drzwi? – W jej głosie dawało się słyszeć powątpiewanie.

Potwierdził. Bursztynowe oczy penetrowały teren.

–   Tak,   zgadza   się.   To   dobry   pomysł.   Niedaleko   stąd   powinna   być 

opuszczona chatka. Dom, w którym prawdopodobnie kiedyś mieszkali farmerzy. 
Może być w nie najlepszym stanie, ale zawsze to jakiś dach nad głową. Będzie 
można rozpalić ogień i wysuszyć rzeczy. – Przymrużył oczy. – Zgodnie z mapą tu 
po prawej stronie powinna być kępa brzóz… – mówił.

– Po tamtej stronie ścieżki…

background image

Wszystko tonęło w strugach deszczu. Trudno było cokolwiek zobaczyć.

– Czekaj! – zawołał już prawie wesoło. – To te brzozy, zobacz. – Wskazał 

ręką. – Tam przed nami, trochę na prawo.

Rory spojrzała w tamtą stronę. W dali majaczyły przed nimi ciemne sylwetki 

brzóz, ledwie widoczne przez gęstwinę. Widok ten nie przyniósł jej ulgi. Targały 
nią przeróżne wątpliwości. Przerażała ją perspektywa spędzenia kilku najbliższych 
godzin sam na sam z Erykiem w opuszczonej chatce. Bała się jego magnetyzmu, 
jego dominującej osobowości.

– To wspaniale – mruknęła, siląc się na uśmiech.

Nie miała wyboru.

Czuła się odpowiedzialna za dżipa i jego zawartość. Nie mogła zostawić tego 

wszystkiego na łaskę losu. Czułaby się nie w porządku wobec Daniela.

Nie mogli jednak siedzieć przez długie godziny w samochodzie, zmarznięci i 

głodni. Czy rzeczywiście był tu w pobliżu jakiś szałas? Eryk mógł się pomylić. 
Przez okno, zalane strugami deszczu, naprawdę niewiele było widać.

–   Może   faktycznie   lepiej   będzie,   jeśli   sprawdzimy,   dokąd   prowadzą   te 

ścieżki – zaproponowała wreszcie Rory. – Nie możemy tu tkwić bez końca.

Uśmiechnął się.

– Grzeczna dziewczynka. Posiedzisz tu sobie, a ja sprawdzę…

– Nie ma mowy! – zaprotestowała gwałtownie. – Idę z tobą. Jak pójdziemy 

oboje, to szybciej tam dotrzemy. Nie będę czekać na wiadomość od ciebie.

Ogarnął ją lęk. Obawiała się, że Eryk odejdzie, a ona będzie musiała sama 

siedzieć w dżipie i czekać. Za nic w świecie jednak nie przyznałaby się, że się boi.

– Na pewno chcesz pójść ze mną?

– Oczywiście – wypaliła. Teraz czuła się dumna ze swojej samodzielności.

– W porządku. – Skinął głową, akceptując jej decyzję. – A teraz zastanówmy 

się, co możemy ze sobą wziąć, żeby nie zmokło, nie było za ciężkie i przydało się. 
Czy masz płaszcz przeciwdeszczowy? – Potrząsnęła głową. – A śpiwór? – Znów 
nie. Te rzeczy, jak i wiele innych, spakowałaby na pewno, gdyby nie to, że Daniel 
był przeciwny jej pomysłowi. Cały wieczór spędziła razem z bratem i nie miała 
warunków, by przygotować sobie ekwipunek. To znowu stawiało jej dorosłość pod 

background image

znakiem zapytania.

– A co z latarką? – pytał Eryk. Słyszała naganę w jego głosie. Nie mogła się 

przyznać, że nie pomyślała i o tym.

Nagle   przypomniała   sobie   o   stojącym   za   fotelem   kontenerze.   Z   nadzieją 

szybko tam sięgnęła i tryumfalnie wyciągnęła latarkę.

– Dobrze, że wzięłaś – uśmiechnął się. – A co z jedzeniem?

Pochyliła   głowę.   Nie   wiedziała,   co   odpowiedzieć.   I   wtedy   przypomniała 

sobie o zaopatrzeniu, które miała dostarczyć do obozu. Rozjarzyły jej się oczy.

– Muszę zobaczyć… tutaj z tyłu – powiedziała.

Schyliła   się,   by   sprawdzić,   czy   gdzieś   dalej   za   fotelem   nie   leżą   jakieś 

konserwy lub kartony w żywnością. Znalazła jakieś pudła, ale jeszcze nie miała 
pewności, co jest w środku.

Eryk patrzył na nią z niedowierzaniem.

– Musisz sprawdzić? Nawet nie wiesz, co wieziesz? A czy w ogóle wzięłaś 

lewarek odpowiedniej wielkości? – przypomniał sobie.

–   Tak   się   złożyło,   że   nie   wiem,   co   wiozę   –   mruknęła.   Jeszcze   tego 

brakowało, by poznał prawdę. – Czy możesz podać mi rękę? – Zaczęła przeciskać 
się za siedzenie kierowcy. Chwycił jej dłoń i nagle popchnął ją gwałtownie, tak że 
wylądowała   na   jednym   z   pudeł.   Kiedy   już   odzyskała   równowagę,   oburzona 
zwróciła się do Clarksona. – Uważaj, co robisz. Nie to miałam na myśli.

W bursztynowych oczach rozbłysły figlarne iskierki.

– Musisz dokładniej wyrażać swoje myśli.

– Licz się ze słowami – skarciła go tonem dawnej księżniczki Aurory. Ten 

sposób udzielania nagany jak do tej pory zawsze odnosił oczekiwany przez nią 
skutek.

– A jeśli nie, to co mi zrobisz? – zapytał groźnie. 

Zastanowiła   się,   jak   powinna   zareagować,   w   końcu   jednak   postanowiła 

zignorować jego pytanie. 

– Ciebie to bawi, prawda? – powiedziała sucho.

Rzucił jej spojrzenie urażonej niewinności.

background image

– Bawi? Niby co? Twoje towarzystwo czy burza?

– Ta cała sytuacja! – krzyknęła z furią, składając ręce w wymownym geście. 

– Bawisz się tym, że możesz mi dokuczać. Robiłeś to wczoraj i robisz dzisiaj. 
Traktujesz to jak wielką przygodę i bawisz się moim kosztem. Tak to wygląda.

Otworzył usta, by zaprzeczyć, ale nie dopuściła go do głosu.

– Dobrze, nie wyobrażaj sobie, że ci pozwolę na coś takiego – mówiła z 

zaciśniętymi zębami. – Okazałam ci litość, zatrzymałam się, żeby cię podwieźć. To 
był mój pierwszy błąd. Pozwoliłam ci prowadzić. To był mój drugi błąd. Ale już 
więcej nie popełnię żadnej pomyłki… – Nagle zauważyła, że całe to przemówienie 
brzmi zbyt cierpko a zarazem patetycznie.

Zawstydziła   się.   Nie   po   raz   pierwszy   czuła   się   zakłopotana   w   jego 

towarzystwie.

Powróciła   do   przeszukiwania   pudeł.   Daniel   mówił   coś   o   puszkach   z 

jedzeniem, tego była pewna. W samochodzie panowała cisza, tylko krople deszczu 
dudniły   o   dach.   Nadal   nie   starczało   jej   odwagi,   by   popatrzeć   na   Eryka.   Ostre 
spojrzenie bursztynowych oczu wbijało jej się w plecy jak sztylet.

Nagle   usłyszała   głośne   trzaśniecie   drzwiami.   Eryk   nie   czekał   na   nią.   Po 

prostu poszedł. Patrzyła za nim przez okno, aż zniknął w deszczu.

Jeśli   to,   co   mówiła   mu   przedtem   o   popełnionych   błędach,   było   prawdą, 

mogła teraz odetchnąć z ulgą.

Przyświecając   sobie   latarką,   znalazła   kilka   puszek   z   żywnością.   Ułożyła 

konserwy na fotelu pasażera. Przykucnęła obok i znowu zatopiła się w myślach. 
Pomimo kilku nieprzyjemnych uwag, w zasadzie musiała przyznać, że traktował ją 
jak osobę odpowiedzialną. Nie mogła tu siedzieć i czekać jak porzucone dziecko, 
aż po nią wróci. To mogłoby trwać do wieczora albo dłużej. Przecież zapewniła go, 
że poradzi sobie sama. Mówiła, że może sprawdzić, dokąd prowadzą te drogi, że 
potrafi to zrobić tak samo dobrze jak on. I było zupełnie możliwe, że jej uwierzył.

Zastanowiła   się,  co powinna  ze  sobą  zabrać.  W końcu  sięgnęła  po  kilka 

puszek i owinęła je w swój sweter. Szczęście jej sprzyjało, znalazła wielki kawał 
folii, w który zapakowane były filmy. Narzuciła ją na siebie, by ochronić się przed 
deszczem.  Nie wiedziała, jak daleko będzie musiała  iść. Zabrała ze sobą także 
swoją małą torebkę, z którą prawie nigdy się nie rozstawała, i wyszła z wozu, 
starannie zamykając za sobą drzwi. Wierzyła, że dżip jest bezpieczny. Z drogi 
prawie nie było go widać, a szczerze wątpiła, czy ktoś zapędzi się tak daleko w tak 

background image

okropną pogodę.

W strugach deszczu – ostrożnie, powoli – posuwała się do przodu. Miała 

poważne obawy, czy Eryk się nie pomylił.

Koło kępy brzóz istotnie biegły dwie równoległe ścieżki, w tej chwili tak 

rozmokłe, że przypominały raczej rowy melioracyjne niż drogę. Przez chwilę Rory 
wahała   się.   Przeraziła   ją   perspektywa   samotnej   wyprawy   w   głąb   puszczy. 
Zastanawiała się, czy nie lepiej wrócić do dżipa i po prostu cierpliwie czekać na 
Eryka. Tak zachowałaby się na pewno dawna Rory. Ale była tu i teraz, Seattle 
zostawiła daleko za sobą.

A i Eryk Clarkson był zupełnie niepodobny do dżentelmenów, którzy krążyli 

dotąd wokół niej, starając się o jej względy.

Rory ruszyła dalej. Uważała, by stawiać nogi w miejscach bardziej suchych, 

a przynajmniej wybierać twardy grunt, nie zaś grząskie bagno. Stąpała po kępach 
traw.   Ciążyły   jej   owinięte   w   sweter   puszki.   Ziemia   w   niektórych   miejscach 
przypominała ruchome piaski, noga zapadała się tam powyżej kostki, a i tak nie 
natrafiała   na   twardy   grunt.   Korony   drzew   tworzyły   coś   w   rodzaju   parasola. 
Powstrzymywały   siłę   deszczu.   Rory   pomyślała,,   że   oprócz   tego   wszystko 
sprzysięgło się przeciwko niej. Im głębiej wchodziła w las, tym robiło się ciemniej, 
chociaż zegarek wskazywał dopiero wczesne popołudnie. Krople deszczu biły z 
takim impetem, że wydawało się, iż mocniej już nie można. Dudniły jak spadające 
z nieba kamienie.

Buty przesiąkły jej zupełnie. Ubranie szybko stało się wilgotne. Folia, którą 

narzuciła   na   kurtkę,   niewiele   pomogła.   Rory   miała   nadzieję,   że   chatka   istnieje 
naprawdę i że będzie się tam mogła ogrzać i wysuszyć.

Szła już dość długo, przynajmniej tak jej się wydawało. Zatrzymywała się 

rzadko, tylko po to, by odgarnąć z twarzy mokre włosy. Przecierała oczy, starając 
się dojrzeć jakiś ślad ludzkiej obecności.

Nagle usłyszała za plecami jakiś podejrzany hałas. Szybko się odwróciła i 

zdążyła   jeszcze   zobaczyć   jakieś   małe   ciemne   zwierzątko,   które   zaraz   potem 
zniknęło   w   gąszczu.   Do   tej   pory   nie   przyszło   jej   do   głowy,   że   mogą   tu   być 
jakiekolwiek żywe istoty. Teraz poczuła, że ogarnia ją panika. W końcu to zwierzę 
– łoś, był bezpośrednią przyczyną całego tego postoju w środku lasu. Jakie inne 
potwory mogły żyć w tej gęstwinie? Zatrzymała się na chwilę, sparaliżowana przez 
strach.   Znowu   się   zawahała,   czy   jednak   nie   będzie   lepiej   zawrócić.   I   znowu, 
podobnie jak rano, doszła do wniosku, że zdołała już przebyć większą część drogi. 
I tak samo jak wtedy podjęła decyzję, by iść dalej.

background image

Rozglądając się pilnie na boki, uważnie patrzyła pod nogi, czasami się nawet 

odwracała, by sprawdzić, czy nie czai się z tyłu jakieś zwierzę.

Przemarzła do szpiku kości. Miała wrażenie, jakby co najmniej kilka godzin 

przedzierała się przez dżunglę. W rzeczywistości jednak nie trwało to dłużej niż 
dziesięć   minut.   Zupełnie   załamana,   już   miała   zawrócić,   gdy   niespodziewanie 
poczuła zapach płonącego drewna. Z łatwością odgadła, kto rozpalił ten ogień.

Ostatni kawałek drogi przebiegła, nie zwracając uwagi na błoto i kałuże. 

Pragnęła schronić się przed deszczem, wysuszyć się i ogrzać. Wkrótce dotarła do 
polany, na której stał drewniany domek. Był stary i zniszczony.

Drzwi otworzyły się bez trudu. W pomieszczeniu panował półmrok, przez 

okna   sączyły   się   smugi   światła.   Weszła   do   pomieszczenia,   w   którym   kiedyś 
zapewne   znajdowała   się   kuchnia.   W   zdemolowanym,   starym   palenisku   wesoło 
buzował ogień. Szczupły, wysoki mężczyzna dorzucał do niego drew. Zajęty swoją 
robotą, niemal nie zwrócił uwagi na wchodzącą do domu kobietę.

Nie oczekiwała komitetu powitalnego. Cieszyła się, że udało jej się dotrzeć 

do   chatki.   Mimo   to   poczuła   pewne   rozczarowanie,   że   ani   jednym   słowem   nie 
pochwalił jej wysiłku. Potem zrozumiała, że to, co jej wydawało się tak niezwykłe, 
nie było żadnym szczególnym bohaterstwem.

Pogodziwszy   się   z   tym,   że   nie   usłyszy   żadnych   gratulacji,   położyła   na 

podłodze przyniesiony pakunek i torebkę, i szybko podeszła do ognia.

Eryk mruknął, że za chwilę wróci, i dokądś wyszedł. Mówił coś jeszcze, ale 

tego już nie usłyszała. Marzyła, by się ogrzać i wysuszyć ubranie. Zdjęła buty, po 
czym bez wahania ściągnęła z siebie mokre rzeczy. Została w swetrze i bieliźnie. 
Zbliżyła do ognia mokre, gołe stopy.

– A to kolejny błąd – usłyszała niski, lekko zachrypnięty, jakby wzruszony 

głos. Przedtem Eryk nie zwracał się do niej tym tonem. – Nigdy nie rozbieraj się w 
obecności mężczyzny. Chyba że ma to być zaproszenie. Być może nie masz o mnie 
najlepszego zdania, ale zapewniam cię, jestem mężczyzną i mam swoje potrzeby 
seksualne.

Rory   spojrzała   na   niego   ze   zdumieniem.   Nie   pomyślała,   że   tak   to   może 

wyglądać.

Eryk podszedł i pochylił się nad nią. Nie potrafiła się cofnąć. Bursztynowe 

oczy hipnotyzowały ją. Czuła, że zrobi wszystko, czego on zapragnie. Jej silna 
wola należała już do przeszłości.

background image

Patrzył   na   jej   zaróżowione   policzki,   delikatną   linię   nosa,   drżące,   lekko 

rozchylone wargi. Namiętnie pragnęła pocałunku. Nigdy przedtem nie zaznała tej 
słodkiej tortury. Wreszcie  zbliżył się do niej na odległość  kilku centymetrów i 
zaraz   potem   łapczywie   przywarł   do  jej   warg.   Czuła,   jak   jego  język  dotyka   jej 
zębów, smakując je i pieszcząc. Poznawał to, co z taką chęcią mu teraz oferowała. 
Jej język także zaczął erotyczną grę.

Eryk miał jakiś swój sposób, by rozbudzić w niej kobietę. Instynktownie 

wiedziała, co robić. Objęła go w pasie. Rozkoszowała się umięśnionym, dobrze 
zbudowanym ciałem. Jego ręce wędrowały pod jej sweterkiem, wodził nimi po 
gładkiej   skórze   jej   pleców.   Poznawał   dotykiem   linię   kręgosłupa   i   bioder. 
Rozbudził,  ożywił  każdą  komórkę  jej  ciała. Rory  dziwiła  się  swojej  reakcji na 
pieszczotę. Nie przypuszczała, że coś takiego jest możliwe. Westchnęła z rozkoszą.

– A jednak to było zaproszenie – powiedział zachrypniętym głosem. Spojrzał 

jej w oczy.

Pogrążona  w  emocji  nie  mogła  odpowiedzieć.   Drżała,  oczy  napełniły   się 

łzami. Potrząsnęła głową.

– Nie – szepnęła. To słowo z trudem przeszło jej przez zaciśnięte gardło.

– Radzę, żebyś w przyszłości była bardziej ostrożna – mruknął niecierpliwie. 

Przerwał pieszczoty. Po policzkach płynęły jej łzy, słone i obfite, raniły jej usta 
rozpalone pocałunkiem.

– Nie wiem, jak długo to wytrzymam. – Cofnął ręce i odsunął się od niej.

Rory zamarła bez ruchu. Po chwili wróciła do rzeczywistości. Miał rację, to 

nie było zaproszenie. Chociaż… Spojrzała na swoje gołe nogi.

Spodnie – pomyślała – trzeba jak najszybciej się ubrać. Rozejrzała się wokół. 

Na brudnej podłodze leżały jej mokre dżinsy. Sięgnęła po nie.

–   Moja   druga   rada,   poczekaj,   aż   wyschną.   Nie   jest   przyjemnie   wkładać 

wilgotne ciuchy – usłyszała.

– Ale przecież mówiłeś… – zaczęła zdziwiona.

– Zmieniłem zdanie. Ten sweter w zupełności wystarczy. Wyglądasz w nim 

tak dziecinnie, że na pewno nie budzisz pożądania – zakpił.

– Ty draniu! – krzyknęła urażonym tonem. Gwałtownie sięgnęła po dżinsy i 

próbowała   jak   najszybciej   je   włożyć.   To   okazało   się   niełatwe,   spodnie   były 

background image

sztywne od wilgoci, niemiłe w dotyku.

Kątem oka zauważyła, że Eryk jej się przygląda.

– Chodź tutaj, podaj mi rękę… – powiedział.

– Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła.

Próbowała   jak   najszybciej   się   ubrać   i   wkrótce   została   więźniem   własnej 

nogawki. Straciła równowagę. W ostatniej chwili Eryk chwycił ją za rękę. Nie 
zdążył   jednak   uchronić   jej   przed   upadkiem.   Pociągnęła   go   za   sobą,   a   on   ją 
przygniótł całym ciężarem ciała.

– To mi się podoba – zachichotał.

– Mój palec – jęknęła, próbując wstać. – Uderzyłeś mnie. Twoje ciało jest 

twarde jak żelazo.

– Twarde jak żelazo… – powtórzył z rozbawieniem. – Może pewnego dnia, 

jak dorośniesz, będę mógł ci je pokazać.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Dotknął   ją   ten   komentarz.   To   zabolało   bardziej   niż   stłuczony   palec. 

Ostrożnie uwolniła z dżinsów drugą nogę. Były teraz nie tylko mokre, ale i brudne. 
Na podłodze leżała gruba warstwa kurzu. Wreszcie, walcząc z bólem, wciągnęła 
spodnie i zasunęła suwak. I już kompletnie ubrana, poszła ogrzać się przy ogniu.

Nie   patrzyła   teraz   na   Eryka,   rozpamiętywała   to,   co   wydarzyło   się   przed 

chwilą. Tak mało wiedziała o tym mężczyźnie. Miała zaledwie dwadzieścia jeden 
lat,   on   już   z   pewnością   przekroczył   trzydziestkę.   Ta   różnica   wieku   jej   nie 
przeszkadzała.   Spotykała   się   z   mężczyznami   nawet   starszymi   od   niego.   Żaden 
jednak   nie   wywarł  na   niej  tak  silnego  wrażenia.  Zachowywał   się  jak  człowiek 
wykształcony,   jak   ktoś,   kto   otrzymał   bardzo   staranne   wychowanie.   Ubierał   się 
bogato i na pewno w dobrym stylu. I w tym był podobny do mężczyzn, z którymi 
się umawiała. A jednak bardzo się od nich różnił. Był dojrzalszy, bardziej męski. 
Sprawiało jej satysfakcję, że potrafił docenić jej atrakcyjność fizyczną, niezależnie 
od krytycznych uwag, które tak lubił wygłaszać.

Należał do tych niezależnych facetów, którzy nie lubią wiązać się na stałe. 

Nigdy nie zgodziłby się na to, żeby jakaś kobieta narzucała mu swoją wolę. Rory 
przywykła do swoich znajomych z Seattle, którzy  zawsze robili to, co chciała, 
posłuszni na każde jej skinienie.

Eryk   nie   dawał   sobą   pomiatać.   Skarciła   go   zbyt   ostro,   a   on   po   prostu 

zostawił ją w dżipie i odszedł. Nie przejmował się tym, że była bardzo zmęczona. 
Dostała nauczkę. Wiedziała, że zawsze sam chciał o wszystkim decydować. Pytał 
ją  wprawdzie,   czy   chce  razem z   nim poszukać  szałasu,   czy  też  woli  zostać  w 
samochodzie, ale było oczywiste, że i tak postąpiłby zgodnie z własnym uznaniem. 
Nie liczył się z jej opinią.

Zastanawiała się, dlaczego ta niezależność fascynowała ją aż tak bardzo. A 

może chodziło tu o coś głębszego? Nigdy przedtem dotyk mężczyzny nie sprawiał 
jej takiej przyjemności.

Spojrzała  na  niego. Próbował otworzyć  jedną  z przyniesionych  przez  nią 

puszek. Drgnęła nerwowo. Zupełnie nie pomyślała o otwieraczu do konserw. Nie 
przewidziała, że przygotowanie jedzenia może sprawić tyle problemów.

Podbiegła do Eryka. Jeszcze trochę kulała, ale czuła, że palec przestaje ją 

boleć.   Dżinsy   wciąż   były   mokre,   jednak   zdążyły   się   ogrzać.   Eryk   próbował 

background image

otworzyć   puszkę,   posługując   się   jakimś   metalowym   narzędziem,   które   nie 
wydawało się dość mocne ani ostre.

– W torebce mam cążki do paznokci – powiedziała. – Mogą się przydać. – 

Jej głos brzmiał dziwnie nieśmiało.

Eryk popatrzył z rozbawieniem na jej mokre spodnie.

– Warto spróbować – powiedział.

Podniosła z podłogi swoją malutką elegancką torebkę. Zaczęła przetrząsać 

zawartość.   Wreszcie   natrafiła   na   to,   czego   szukała.   Podała   mu   cążki,   a   on 
natychmiast zamknął je w swojej dłoni.

– Dziękuję – powiedział cicho. Zobaczyła jego szeroki uśmiech. To była dla 

niej najmilsza nagroda – złote iskierki w bursztynowych oczach, jasne jak blask 
słońca.

– Zobacz – zawołał z tryumfem kilka chwil później. Odgiął wieczko puszki. 

Ujrzeli wołowinę z kukurydzą. – Sprawdźmy, co tu jeszcze mamy – zaproponował. 
Podszedł   do   pozostałych   konserw.   –   Sałatka   warzywna,   słodkie   ziemniaki, 
potrawka cielęca… Hm… całkiem nieźle. Mogę wrócić do dżipa i przynieść coś 
jeszcze, zanim zrobi się ciemno.

– Przestań! – krzyknęła. – Zachowujesz się tak, jakby jedyną rzeczą, jaka cię 

w tej chwili interesuje, było jedzenie.

Spojrzał na nią, przymrużywszy oczy.

– A jak uważasz, Auroro Matthews, co jeszcze mógłbym robić? – zapytał.

– Och, przestań – zakłopotana, odwróciła wzrok. Patrzyła teraz w ogień i 

liczyła   bębniące  o  okiennice  krople  deszczu.  –  Nie  wiem  –  mruknęła.  Zaczęła 
zastanawiać się nad tym, co powiedziała, i poczuła, że narasta w niej strach. – To 
nie moja sprawa – dodała.

– W porządku, mogę nie jeść – rzekł z diabelskim uśmiechem. – Ale jeśli to 

ja mam zmienić koło w dżipie, to muszę być najedzony.

– To szantaż – oskarżyła go. Siedziała, patrząc w ogień. Nagle przyszła jej 

do głowy inna myśl.  – Ale czy  zdążysz przed wieczorem?  Do dżipa jest dość 
daleko – zauważyła. – Poza tym ziemia jeszcze nie wyschła.

Odpowiedział jej śmiech.

background image

–   Zajęło   mi   raptem   pięć   minut,   żeby   tu   się   dostać.   Mam   nadzieję,   że   z 

powrotem   nie   potrwa   to   dużo   dłużej.   Cóż,   jestem   z   ciebie   dumny,   że   sama 
pokonałaś tę drogę. Mogę się założyć, że nigdy przedtem nie robiłaś tego rodzaju 
rzeczy. – Mówiąc to, podszedł do niej i usiadł obok, przy ogniu.

Rory roześmiała się. Poczuła dziwną lekkość, ogarnęła ją chęć do żartów.

– Pierwszy raz w życiu szłam przez dżunglę. Umierałam ze strachu – kpiła z 

własnych lęków.

– Skąd przyjechałaś? – zapytał miękko.

– Z Seattle. Spędziłam tam prawie całe życie.

Spojrzała   w   ogień.   Nieoczekiwanie   wróciły   wspomnienia.   Przypomniała 

sobie,   jak   w   dzieciństwie   lubiła   siadywać   przy   kominku.   Dom   wydawał   się 
pałacem,   a   rodzice   królem   i   królową.   Świat   był   wtedy   prosty,   pełen   ciepła   i 
szczęścia. Dawał wszystko, czego dziecko mogło zapragnąć. A potem jednego dnia 
kolorowa bańka pękła. Ojciec, którego kochała całym sercem, nagłe odszedł. Objął 
tron w innym pałacu. To było szokiem dla wszystkich, choć może najbardziej dla 
Rory. Była za młoda, by zrozumieć, a wystarczająco duża, by zapamiętać i nigdy 
nie   wybaczyć.   W   rozpaczy   wszystkie   uczucia   skierowała   na   matkę,   potem, 
stopniowo, przelała je na brata. Daniel dbał o nią tak bardzo, że w istocie chronił ją 
przed światem.

–   Czy   te   wspomnienia   są   bolesne?   –   zapytał   nagle   Eryk.   Uważnie 

obserwował jej wyraz twarzy, jakby czytał w jej myślach.

Spojrzała na niego z zakłopotaniem.

– Za dużo widzisz – mruknęła. Znowu odwróciła się do ognia. Nie chciała 

ujawniać przed nim swoich uczuć. W tej chwili miała zamiar uciec od przeszłości. 
Zaczynała nowe życie. Po każdej nocy nadchodził świt. Dla niej miał oznaczać 
samodzielność, dorosłość.

Eryk nie dał jej tak łatwo uciec od przeszłości.

– Czy masz tam rodzinę? – zapytał.

– Teraz? – zawahała się. Skinął głową. – Nie, w tej chwili nikogo tam nie 

mam.

To była prawda, choć zabrzmiała bardzo ogólnikowo. Nie chciała opowiadać 

mu o rodzinie. Te wspomnienia zabolały ją bardziej, niż mogła przypuszczać.

background image

– Myślałam, że jesteś głodny – powiedziała.

Zanim   zgodził   się   na   zmianę   tematu,   przyjrzał   jej   się   z   namysłem. 

Obdarował ją ciepłym, serdecznym uśmiechem. To rozgrzewało bardziej niż ogień 
płonący na palenisku.

– Hm, masz rację, prawie o tym zapomniałem. Chociaż podejrzewam, że 

istotnie są w życiu ważniejsze sprawy niż jedzenie – powiedział.

Wstał   i   poszedł   po   puszki.   Rory   obserwowała   go   z   zainteresowaniem. 

Poruszał się płynnie i miękko jak kot.

Znowu   zbliżył   się   do   niej   i   ustawił   przed   nią   na   podłodze   przyniesione 

konserwy. Nie przywykła do tego rodzaju jedzenia i teraz także nie dała się skusić.

– Nie zjesz ze mną obiadu? – zapytał. Wyglądało na to, że domyślił się jej 

niechęci do tego rodzaju pożywienia.

Przełknęła ślinę. Czuła głód, ale te konserwy w niczym nie przypominały 

prawdziwego obiadu, wyglądały jeszcze gorzej niż pospolity hamburger.

– Dziękuję ci, ale nie chce mi się jeść. Poczekam z tym trochę. – I wtedy 

pomyślała o czymś jeszcze. – Słuchaj – zapytała. – Ale jak ty to ugotujesz? Jak 
sobie z tym wszystkim poradzisz?

Bawiła go, to było widoczne.

– Nigdy nie należałaś do skautów? – zapytał i spojrzał na nią wymownie.

Westchnęła z rezygnacja i potrząsnęła głową.

– Tam, skąd pochodzę, żadna z matek nie była zainteresowana tą organizacją 

–   powiedziała   i   jednocześnie   pomyślała,   że   to   nie   jest   cała   prawda;   po   prostu 
żadnej   z   jej   koleżanek   nigdy   nie   przyszło   do   głowy,   by   zapytać   matkę   o   coś 
podobnego.

–   W   takim   razie   musisz   zdać   się   na   swoją   intuicję.   Potrafiłaś   otworzyć 

puszki, to już dużo – zauważył ciepło.

– Przecież to ty otworzyłeś puszki – zaprotestowała.

– Dokonaliśmy tego wspólnymi siłami – zaśmiał się. – Stworzyliśmy zespół. 

Twój mózg i moja siła. Razem możemy zdziałać cuda.

Ale   i   tak   oboje   wiedzieli,   że   w   trudnych   warunkach   poradziłby   sobie 

doskonałe sam.

background image

Rozejrzała   się   po   pomieszczeniu.   Myślała   intensywnie,   jak   podgrzać 

zawartość puszek. Drzwi do pokoju obok były szeroko otwarte. Podeszła do nich i 
od razu dostrzegła stare, rozpadające się łóżko, którego drewniane nogi świetnie 
nadawały się na podpałkę. W kącie stało kilka połamanych krzeseł, a nieco głębiej 
tajemniczy kufer. Rory wzięła latarkę, którą podał jej Eryk, i weszła do pokoju. 
Mężczyzna   podążył   za   nią.   Zajrzała   do   kufra.   Wewnątrz   znajdowały   się   stare, 
pożółkłe fotografie jakiejś kobiety; jak można się było domyślić ze zdjęć – czyjejś 
matki i żony. Znaleźli tam również Biblię oprawioną w skórę i strzępy listów. 
Niestety żadnej z tych rzeczy nie można było użyć jako talerza czy patelni.

Rory  wyjmowała  z  kufra  kolejne  przedmioty.  Nagle  jej  ręka  natrafiła  na 

okrągły   miedziany   pojemnik.   Miał   prawie   sześć   cali   średnicy.   Na   wierzchu 
misternie wygrawerowano tańczącą parę. Z rosnącą ekscytacją podniosła wieczko i 
aż krzyknęła z zachwytu. To była pozytywka. Popłynęła z niej najrzewniejsza, 
najbardziej tęskna melodia, jaką Rory kiedykolwiek słyszała.

– Prawda, jakie ekscytujące? – szepnęła.

W końcu melodia umilkła i zrobiło się tak cicho, że nie tylko słowa, ale i 

myśli wydawały się zbyt głośne.

– Świetne! – zgodził się Eryk.

Zdziwił ją jego entuzjazm, hałaśliwa radość, która zupełnie nie pasowała do 

tego delikatnego przedmiotu.

– Miedziany garnek – oznajmił tryumfalnie. – Czego więcej możemy sobie 

życzyć?

To ją zaskoczyło. Przypomniała sobie jednak, że szukała garnka.

– Och, Eryku, nie mógłbyś… – jęknęła z rozpaczą. – To takie piękne. – Ale 

już jej nie słuchał. Wziął do rąk pudełko i bacznie mu się przyjrzał. Postanowił 
przystosować to dzieło sztuki do bardziej praktycznych celów.

– Poczekaj! – poprosiła. – Pozwól mi posłuchać tego jeszcze raz. – Zielone 

oczy patrzyły na niego błagalnie.

Westchnął   i   podał   jej   pozytywkę.   Nakręciła   sprężynę   do   oporu   i   po   raz 

ostatni   zasłuchała   się   w   tęskną   melodię.   Przywodziła   na   myśl   samotność, 
wspomnienia  pełne smutku.  Już wiedziała, że zapamięta  tę melodię  na zawsze. 
Spokojnie oddała Erykowi pozytywkę. Wróciła do ognia, nie chciała przyglądać się 
niszczeniu dzieła sztuki.

background image

W tej melodii było coś wyjątkowego, albo może chodziło raczej o miejsce i 

czas? Patrząc w ogień, myślała o ludziach, którzy tu kiedyś mieszkali. Kim byli? 
Dlaczego   stąd   wyjechali?   Dlaczego   nigdy   nie   wrócili   po   swoje   rzeczy?   Czy 
odnaleźli szczęście?

Po chacie rozszedł się zapach pieczonego mięsa. Rory spojrzała na Eryka. 

Okazało   się,   że   postawił   „garnek”   na   zawieszonych   nad   ogniem   dwóch 
metalowych prętach.

– Pachnie smakowicie – powiedziała.

– Dobrze się składa, że nie jesteś głodna.

Zdjął pojemnik z ognia i ustawił na brzegu paleniska.

– Zaraz wrócę – powiedział, wychodząc na zewnątrz. – Nie zjedz mojego 

lunchu – zażartował, zamykając za sobą drzwi. Zniknął w deszczu.

Wrócił po kilku minutach. Przyniósł ze sobą dwa kawałki zastruganej kory.

– To łyżki – oznajmił z dumą.

Usiadł po turecku przed ogniem i zaczął przygotowywać posiłek. Miał przy 

tym tak uroczysta minę, że dziewczyna musiała się roześmiać.

– Nawet nie wiesz, co tracisz – powiedział.

– Dzięki – mruknęła, przysuwając się bliżej ognia. I nagle poczuła się bardzo 

wyczerpana. Miała po temu wiele powodów. Nie spała prawie przez całą noc, za 
dnia walczyła z przeciwieństwami losu i z siłami natury. To był dla niej bardzo 
trudny  dzień.  Podsunęła  sobie  torebkę  pod głowę  i wyciągnęła  się  przy   ogniu. 
Powoli zapadała w głęboki sen.

Przez   jej   umysł   przepływały   obrazy   z   dawnych   lat,   jakieś   bolesne 

wspomnienia.   Potem   oderwała   się   od   rzeczywistości.   To   była   najbardziej 
przerażająca   scena,   jaką   mogła   sobie   wyobrazić.   Pusta   przestrzeń   wypełniona 
wirującą mgłą i kurzem. Daleko na horyzoncie widziała wyspę. Próbowała tam 
dolecieć. Zapadał zmrok i coraz trudniej było dostrzec cel podróży. Nie potrafiła 
utrzymać kierunku, huragan miotał ją na wszystkie strony, a kiedy wiatr ucichał, 
opadała coraz niżej na czarny, matowy ocean. Bała się.

Walczyła   przeciw   siłom   natury,   musiała   dotrzeć   do   wyspy.   Nie   mogła 

utonąć. Przed jej oczami przesuwały się jakieś twarze. Nagle zobaczyła Daniela. 
Jej brat nie pozwoliłby, żeby stało jej się coś złego. Pomoże jej uciec z tej wirującej 

background image

przestrzeni. Ufała mu bezgranicznie.

– Daniel! – krzyknęła z rozpaczą. – Daniel! Na pomoc!

– Obudź się, Rory – silna ręka targnęła ją za ramię. – Pobudka! – powtarzał 

ktoś z uporem. Uratował ją, ale, gdy otworzyła oczy, ujrzała kogoś innego. To nie 
był Daniel.

– Miałam zły sen – mruknęła. Nadal drżała ze strachu.

Eryk siedział blisko niej.

– Oszczędź mi szczegółów – powiedział szorstkim głosem. Z jego włosów i 

z   ubrania   kapała   woda.   Przemókł   do   suchej   nitki.   –   Byłem   w   samochodzie   – 
wyjaśnił.

–   Która   godzina?   –   zapytała.   Ciągle   jeszcze   walczyła   ze   wspomnieniem 

koszmaru.   Zły   humor   Eryka   nie   mógł   jej   w   tym   pomóc.   Co   go   ugryzło?   – 
pomyślała.

– Prawie szósta – powiedział. Jego oczy błyszczały gniewem. – Prosiłbym 

teraz, żebyś przytrzymała tę linkę. Trzeba na tym powiesić mokre rzeczy. Muszę 
wysuszyć śpiwór, jest trochę wilgotny.

– Twój śpiwór? – zdziwiła się. – A skąd go wziąłeś?

– Cały czas miałem go ze sobą – wyjaśnił niecierpliwie. – Wziąłem do dżipa 

kilka swoich rzeczy. Nie zauważyłaś? – zakpił. – Na szczęście przynajmniej jedno 
z nas wie, jaki rodzaj ekwipunku jest niezbędny w czasie wyprawy w góry.

Rory   nie   widziała,   żeby   coś   brał   do   dżipa.   Ale   niewiele   mogła   wtedy 

dostrzec, zafascynowana ich spotkaniem.

W   innej   sytuacji   pokłóciłaby   się   z   nim.   Nie   lubiła   pochopnych   sądów. 

Doskonale wiedziała, że powinna zabrać śpiwór. I nie zapomniałaby o tym, gdyby 
nie to, że musiała uciekać z Whitehorse wczesnym rankiem.

Nie miała jednak chęci wyjaśniać Erykowi, jak to się stało, że nie wzięła 

śpiwora. Skąd mogła wiedzieć, że czeka ją wycieczka w góry?

Zastanowiła się. To prawda, liczyła na to, że Daniel znajdzie dla niej jakąś 

miękką, ciepłą kołdrę. Jeszcze poprzedniego dnia rano nie przypuszczała, że ten 
dziewiczy ląd jest aż tak nieprzyjazny. Gdyby przed wyjazdem poszła do biblioteki 
i spróbowała się dowiedzieć czegoś więcej o tych stronach, mogłaby się domyślić, 
co ją tu może czekać.

background image

– Hej! Koniec sjesty! – zawołał Clarkson. Rzucił w jej stronę wolny koniec 

sznura. Rozejrzała się po kuchni. Szukała czegoś, do czego będzie można przy 
wiązać linkę.

Spostrzegła przy jednym z okien ułamany hak i kilka gwoździ po przeciwnej 

stronie. Miała nadzieję, że lina okaże się dostatecznie długa, by można było ją 
rozciągnąć pomiędzy tymi zaczepami. Wspięła się na palce, okręciła jeden koniec 
wokół haka i podeszła do drugiego okna. Niestety do wymarzonego celu zabrakło 
około dwudziestu centymetrów.

–   Spróbuj   jeszcze   raz   –   rozkazał   mężczyzna.   Ale   mówił   już   znacznie 

łagodniej. Odetchnęła z ulgą.

Chociaż i tak nie mogła zrozumieć, dlaczego złościł się na nią. Nie miał 

przecież żadnych powodów do nienawiści. Dziwiło ją to. Jeszcze godzinę temu wy 
dawało się jej, że osiągnęli porozumienie, że działają razem,  i to sprawiało jej 
przyjemność. Teraz unikała jego wzroku. Bała się dalszych sprzeczek.

– Jak długo mam czekać? – zirytował się.

Nagle jej zdziwienie zmieniło się w gniew.

– Zamknij się wreszcie! – krzyknęła. – Jak ci się nie podoba to, co robię, to 

sam się tym zajmij.

Podobnie jak on, nie należała do cierpliwych.

Jeszcze raz się zastanowiła, do czego można przywiązać linkę. Rozejrzała 

się.   Jej   wzrok   padł   na   wielki   hak,   wmontowany   wysoko   nad   paleniskiem, 
pomiędzy cegłami. Tym razem odległość nie była zbyt duża.

– Doskonale – mruknęła pod nosem.

Naciągnęła sznur, poprawiła węzeł. Poczuła dumę, dobrze wywiązała się ze 

swojego zadania. To dodało jej odwagi.

– Myślałam, że taki silny człowiek jak ty mógłby mi pomóc – zwróciła się 

do   naburmuszonego   towarzysza   niedoli.   –   O   co   ci   chodzi?   Czy   podczas   tego 
krótkiego spaceru ktoś ci nadepnął na odcisk? – spytała zaczepnie.

–   Tak   to   można   określić   –   odrzekł,   i   zanim   Rory   miała   czas   na 

zastanowienie, podszedł do niej i wziął ją w ramiona.

Poczuła charakterystyczny zapach wilgotnego ubrania, pomieszany z wonią 

jakiegoś męskiego dezodorantu…

background image

–   Puść   mnie   –   protestowała,   daremnie   próbując   wyrwać   się   z   uścisku. 

Trzymał ją mocno, jakby bawiło go to, że dziewczyna chce się uwolnić.

–   Puszczę   cię,   malutka,   dopiero   wtedy,   kiedy   będę   miał   na   to   ochotę. 

Pamiętaj o tym.

Rory stopniowo traciła ducha walki. Urzekał ją magnetyzm jego ciała. Jej 

serce dudniło głucho przy jego piersi.

– Teraz mogę cię puścić – powiedział wreszcie, choć już marzyła, że na 

wieki zostanie w jego ramionach. – Masz robotę, nie chcę ci przeszkadzać.

Popchnął ją lekko w tę stronę, gdzie przedtem tak lekkomyślnie rzuciła na 

podłogę mokrą kurtkę i bluzkę.

–   Zajmij   się   tym.   Tu   nie   ma   służby.   Chyba   nie   przypuszczasz,   że   ktoś 

zaniesie ci to do pralni. Posprzątaj, nie mam zamiaru spać w takim bałaganie.

Popatrzyła na niego zaskoczona. Szybko jednak uświadomiła sobie, że racja 

leży po jego stronie. Nie chciała się z nim kłócić. Umiał postawić na swoim i 
musiała się z tym liczyć.

Posłusznie, chociaż z pewnym oporem, podniosła swoje rzeczy. Były teraz 

nie tylko mokre, ale i brudne. Niepotrzebnie rzucała je na podłogę. Skoro znowu 
zamierzała się w nie ubrać, powinny być czyste. Rory podjęła decyzję. Koło kuchni 
stało stare wiadro. Sięgnęła po nie i ominąwszy Eryka, ruszyła w stronę drzwi.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał.

Nie spojrzała na niego.

– Te rzeczy są brudne. Chcę je uprać. Jak widzisz, nie jestem aż taką fajtłapą.

Postawiła wiadro na ganku. Miękka deszczowa woda doskonale nadawała się 

do prania. Nawet Rory o tym wiedziała.

– Och, nigdy nie mówiłem, że jesteś fajtłapą – zaprotestował. Stał tyłem do 

ognia, na jego twarzy kładł się cień. Bawiła go jej niepewność, cała ta sytuacja. – 
Podejrzewam jednak, że przywykłaś do licznej służby i do tego, że wszyscy wokół 
ciebie skaczą – dodał.

Jeszcze raz się najeżyła.

– Czemu tak myślisz? – zapytała.

Oburzyło   ją   to,   co   powiedział.   Musiały   istnieć   jakieś   powody,   że 

background image

zareagowała w ten właśnie sposób. Może zaczęła już widzieć siebie jako istotę 
samodzielną, jako człowieka w pełni dorosłego. A może miała cichą nadzieję, że 
Eryk   patrzy   na   nią   z   szacunkiem,   jak   na   kogoś   naprawdę   odpowiedzialnego. 
Niestety, tak nie było.

–   Zastanówmy   się   –   powiedział   protekcjonalnym   tonem,   jak   do   małej 

dziewczynki. – To widać na pierwszy rzut oka, że jesteś zepsuta i rozpieszczona. 
Świadczy o tym twój wyniosły sposób mówienia, twoje obrażone minki, i białe, 
bardzo delikatne dłonie. – Chwycił jej rękę i podniósł do góry jak dowód rzeczowy. 
Mówił dalej  z dużą pewnością siebie.

–   Zobacz   sama,   są   tak   gładkie   i   delikatne,   jakbyś   miała   alergię   na 

jakąkolwiek pracę fizyczną.

Przez chwilę marzyła, że będzie trzymał jej ręce w nieskończoność…

–   A   jeśli   powiem,   że   mam   zwyczaj   zmywać   naczynia   w   gumowych 

rękawiczkach, to mi uwierzysz?

– Nie.

– To już twój problem – rzuciła lekko i okręciła się na pięcie, by uciec od 

ognistego spojrzenia bursztynowych oczu. 

Ale silna, muskularna dłoń złapała ją za ramię.

– Mylisz się, to jest twój problem. 

Eryk trafił w sedno.

– Nie myśl sobie, że będę ci usługiwać – mówił. – I dobrze ci radzę, traktuj 

swoje obowiązki poważnie.

– Właśnie taki mam zamiar – odpowiedziała cichym głosem. To było dla niej 

jak przysięga, obietnica, że wytrwa.

Chociaż   i   tak   odczuwała   rozgoryczenie,   znowu   obudził   się   w   niej   bunt. 

Irytowała ją ta jego protekcjonalność. Pomyślała ze złością, że mimo wszystko to 
był jej dżip i ona tu powinna grać pierwsze skrzypce. Ale zaraz przypomniało jej 
się, że dżip nie należał do niej, ani ona nie była tu aż tak ważną osobą, jak tego 
chciała. Eryk Clarkson onieśmielał ją i zarazem podniecał fizycznie. Była w tym 
jakaś perwersyjna ekscytacja.

Płukała ubrania w wiadrze i nadal zastanawiała się nad sytuacją.

background image

Zdumiewała ją spostrzegawczość Eryka. Rozszyfrował ją bezbłędnie. Starała 

się ze wszystkich sił zmienić ten stan rzeczy. Jednak Clarkson nie mylił się. Miał 
dziwny talent – wydawało się, że potrafił przejrzeć ją na wylot. Przywykła do tego, 
że jej usługiwano. Stale potrzebowała opieki. Nigdy dotąd nie musiała radzić sobie 
sama.

–   Tutaj   powieś.   Daj   mi   rękę   –   powiedział,   kiedy   wyjmowała   z   wiadra 

wypłukane rzeczy. – A teraz pomóż mi ze śpiworem. Przytrzymaj tamten koniec – 
komenderował. – Zależy mi na tym, żeby wysechł. Już teraz zaczyna robić się 
zimno.

Kiedy śpiwór suszył się już na sznurze, Rory przyjrzała się Erykowi. Zdjął 

buty. Postawił przy ogniu.

Rory nie miała już nic do roboty. Jej buty od dawna stały przy kuchni, a 

dżinsy zdążyły wyschnąć, gdy spała.

Eryk zdejmował  mokrą koszulę. Powiesił ją obok swojej kurtki. Rory aż 

westchnęła. Nagi tors lśnił w blasku ognia. Patrzyła z podziwem na jego mięśnie. 
Gdyby nawet przedtem wątpiła o jego sile, to teraz przekonałaby się ostatecznie.

A   gdyby   była   tą   odważną   Rory   z   przeszłości,   podeszłaby   do   Eryka   i 

przejechała   palcami   po   jego   włosach   na   brzuchu,   potem   wzdłuż   linii   mięśni… 
Miała na to ogromną ochotę. A teraz nagle ogarnął ją wstyd.

Nie potrafiła sobie tego wyjaśnić. Cieszyła się, że w półmroku nie widać jej 

zaróżowionych policzków.

Podeszła do drzwi wyjściowych i otworzyła je.

Zapadał już zmierzch. Nad drzewami wisiała niebieskawa mgła, tajemnicza i 

groźna   w   strugach   deszczu.   Było   zimno.   Rory   zdziwiła   się,   skąd   takie   niskie 
temperatury w środku lata, ale zaraz sobie przypomniała, że znajduje się w kraju 
położonym na dalekiej północy. Ogarnęło ją przytłaczające poczucie osamotnienia. 
W tej prymitywnej, zniszczonej, źle wyposażonej chatce było bezpiecznie. Ciepło i 
sucho. Teraz, stojąc na zewnątrz, odczuwała taki sam strach, jak wtedy, kiedy szła 
tutaj   wąską   ścieżką.   Ten   groźny,   bezludny   kraj   wiele   wymagał   od   swoich 
mieszkańców. Teraz już była tego pewna. Wzdrygnęła się.

– Chodź do ognia, ogrzej się – dobiegł ją głos Eryka. – Obiecuję, że nie 

zrobię ci krzywdy. – Podszedł do niej i delikatnie położył rękę na jej ramieniu. Ta 
dłoń była tak ciepła, gest tak wzruszający, że mało brakowało, a rozpłakałaby się. 
Eryk lekko ujął jej podbródek i obrócił ku sobie jej twarz. Musiała patrzeć mu w 

background image

oczy. Widział emocje wypisane na jej obliczu. – O co chodzi, malutka? – zapytał.

Opuściła   wzrok.   Patrzyła   teraz   na   jego   klatkę   piersiową,   muskularną   i 

porośniętą ciemnymi kręconymi włosami. I już od razu wiedziała, że popełniła 
kolejny błąd. Najgorszy z możliwych. Nagle znalazła się we władaniu tęsknoty i 
pożądania. Pragnęła dotykać i być dotykaną, znaleźć się znowu w jego ramionach.

I znów delikatnie napierał na jej podbródek, by spojrzała mu w oczy.

– Ty się mnie nie boisz, prawda?

Przełknęła ślinę. Energicznie potrząsnęła głową. Bała się panicznie, ale za 

nic w świecie nie przyznałaby się do tego.

Z   całej   siły   zacisnęła   pięści.   Bolały   ją   dłonie.   Tak   bardzo   pragnęła 

wyciągnąć rękę, dotknąć go.

– A jego się boisz? – zapytał szorstko. Jego łagodność znowu ulotniła się bez 

śladu.

– Kogo? – uniosła brwi ze zdziwienia.

– Wydaje mi się, że mówiłaś do niego „Daniel”. Tego człowieka, który tak 

gwałtownie zakłócił wczoraj nasze miłe popołudnie.

– Daniel? Można powiedzieć, że trochę się go boję – zadrżał jej głos. Nie 

chciała poruszać tego tematu.

Miała nadzieję, że Erykowi taka odpowiedź wystarczy. To był pewien rodzaj 

lęku,   na   pewno   jednak   zupełnie   inny   niż   to,   o   czym   prawdopodobnie   myślał 
Clarkson.

Kochała i uwielbiała swojego brata i obawiała się przysporzyć mu kłopotów. 

Doskonale   zdawała   sobie   sprawę,   że   musiał   skontaktować   się   przez   radio   ze 
swoimi   kolegami   z   obozu.   Na   pewno   już   wiedział,   że   nie   dotarła   do   celu. 
Wyobrażała sobie, jak się teraz denerwuje, a nawet więcej: chory z przerażenia 
odchodzi od zmysłów. Tak, na pewno w jakiś sposób bała się go. Wiedziała jednak, 
jak bardzo ją kochał; odwzajemniała i szanowała tę miłość.

Eryk raz jeszcze spojrzał jej w oczy.

– Chodź już, nie zrobię ci krzywdy – powtórzył.

– Przygotujemy kolację, a potem porozmawiamy.

– Wziął ją protekcjonalnie za ramię i odeszli razem od uchylonych drzwi, od 

background image

zimnego   i   groźnego   świata   na   zewnątrz.   Zaprowadził   ją   do   ognia.   Znowu   był 
ciepły i opiekuńczy. Czuła się zrozpaczona. O ile łatwiej przychodziło jej odpierać 
jego   magnetyzm,   kiedy   kpił   sobie   z  niej,   kiedy   próbował   ją  upokorzyć.   –  Nie 
zrobię ci krzywdy – powiedział.

Teraz   Rory   już   wiedziała,   że   Eryk   Clarkson   jest   najbardziej   czarującym 

mężczyzną,   jakiego   kiedykolwiek   spotkała.   Nie   mówiąc   już   o   tym,   że 
najprzystojniejszym.

Na szczęście, zamiast dalej kusić ją swoją atrakcyjnością, usiadł przy ogniu i 

domagał się, żeby przygotowała kolację.

– Teraz twoja kolej – poinformował ją.

– Ale ja wcale nie jadłam, kiedy była twoja kolej – poskarżyła się.

– Twoja strata – mruknął. – Teraz musisz się najeść, bo w końcu umrzesz z 

głodu.

Prawdę   powiedziawszy,   czuła   jak   żołądek   ściska   jej   się   z   głodu.   Od 

śniadania upłynęło już wiele czasu i chociaż Rory ponad wszystko stawiała kubek 
kawy, to przecież nie mógł jej wystarczyć. Sięgnęła po puszki z wieprzowiną i 
fasolą, przyniesione niedawno z samochodu przez Eryka.

Otworzył   je   dość   szybko.   Posługiwał   się   cążkami   do   paznokci   z   coraz 

większą   wprawą.   Później   przyglądał   jej   się   z   rozbawieniem,   jak   próbowała 
utrzymać   garnek   nad   ogniem   na   dwóch   metalowych   prętach   tak,   żeby   się   nie 
przewrócił. Trzeba było przy tym niemało się namęczyć, a po ugotowaniu potrawy 
postawić to wszystko na ziemię.

Eryk czekał, aż sama się z tym upora, nie udzielał jej żadnych porad, ani też 

nie kwapił się do pomocy. Wkrótce jedzenie było gotowe. Pachniało smakowicie. 
Rory znalazła w chacie kilka starych cegieł i ułożyła z nich mały stoliczek.

– Podano do stołu – zawołała.

– Doskonale! – Eryk kiwnął głową z uznaniem. Potem zaczął pałaszować z 

zadziwiającym apetytem.

Rory sięgnęła po łyżkę z kory. Potrawa wydała jej się zaskakująco smaczna.

Kiedy   się   już   najadła,   patrzyła,   jak   jej   towarzysz   niedoli   kończy   swoją 

porcję.

– Jak to możliwe, że jesteś taki chudy, skoro tak dużo jesz – śmiała się.

background image

– Cóż, dużo pracuję – mruknął. To było bardzo ogólnikowe wyjaśnienie.

–   A   co   robisz?   –   zapytała.   –   Mówiłeś   coś   o   jakimś   biznesie.   Czym   się 

właściwie   zajmujesz?   –   nalegała,   próbując   zaspokoić   ciekawość.   Miał   dobry 
humor, to jej dodawało odwagi.

– Handel nieruchomościami, tu i ówdzie jakieś inwestycje..

– A gdzie mieszkasz?

– W San Francisco, mam też udziały w firmie w Los Angeles i często tam 

jeżdżę. W ogóle dużo podróżuję.

–   Jesteś   żonaty?   –   To   pytanie   zadała   zupełnie   nieoczekiwanie   nawet   dla 

samej siebie.

Przejechał palcami po brodzie.

– Co to? Przesłuchanie?

Rory zignorowała to, co powiedział. Zielone oczy błysnęły wyzywająco.

– Powiedz: tak czy nie?

– Co takiego? – droczył się z nią.

– Czy jesteś żonaty? – powtórzyła z westchnieniem. Miała nadzieję, że jej 

zainteresowanie nie jest zbyt nachalne.

– Nie – padła krótka, prosta odpowiedź.

– Dlaczego nie? 

Zaśmiał się.

– Czy nie jest to trochę zbyt osobiste pytanie? 

Nie zraziło jej to. Powiodła wzrokiem po kuchni.

– A czy to nie jest wystarczająco osobista sytuacja?

Przez dłuższy czas przyglądał jej się z namysłem.

– Masz rację… – przyznał w końcu. Ale zaraz dodał – Powiedz mi w takim 

razie, kto to jest Daniel.

Mogła się tego spodziewać. Była zanadto dociekliwa. Teraz on weźmie ją w 

background image

krzyżowy   ogień   pytań.   To   oczywiste,   swoją   dociekliwością   dała   mu   na   to 
przyzwolenie.

– Daniel? – powtórzyła. Jakoś nie miała ochoty przyznawać się, że to jej 

brat.

Jego oczy przewiercały ją na wylot, domagając się odpowiedzi.

– Tak, Daniel.

– Daniel to ktoś, kogo bardzo kocham – powiedziała cicho. Patrzenie na 

Eryka sprawiało jej ból, więc odwróciła się od niego. Spoglądała w ogień, modląc 
się, żeby nie zadawał następnych pytań.

–   Skąd   to   wzięłaś?   –   zawołał   nagle.   Teraz   jego   głos   był   twardy   i 

bezwzględny. Wyjął z tylnej kieszeni swoich dżinsów mapę i podsunął jej pod nos. 
Tę samą, którą zabrała Danielowi, by według niej odszukać obozowisko. Musiał ją 
zabrać z dżipa. Punkt docelowy zaznaczony był krzyżykiem.

Poczuła się zaskoczona.

– To Daniela – mruknęła z zakłopotaniem. – On tam pracuje – wskazała 

zaznaczone miejsce. – Co w tym złego? – zapytała, zdziwiona intensywnością jego 
spojrzenia.

– Czy właśnie tam jedziesz?

– Tak.

– W jakim celu?

– Wiozę… Do licha, to nie twój interes – odpaliła, niepewna, czy w ogóle 

powinna mu coś mówić.

Jego gniew wydawał się narastać.

– Mylisz się. To także mój interes. Ja też tam jadę.

–   Ty?   –   zawołała.   Zmarszczyła   czoło.   –   Przecież   mówiłeś,   że   jesteś   na 

wakacjach.

– To prawda. Podczas urlopu chcę obejrzeć obóz glacjologów. Staram się 

łączyć przyjemne z pożytecznym. A teraz słucham: po co tam jedziesz?

Doszła do wniosku, że to może dobrze się składa, iż przynajmniej on wie, co 

oznacza ten krzyżyk na mapie. Eryk mógł być jej przewodnikiem. Teraz już nie 

background image

czuła się taka zagubiona. Musiała mu jednak wyjaśnić, w jakim celu tam jedzie.

– Jak już mówiłam – zaczęła – wiozę do obozu zaopatrzenie. Bardzo ważne 

zaopatrzenie. Dodam jeszcze, że poważnie je uszczupliłeś.

Zignorował jej oskarżenie.

– Gdzie teraz jest Daniel?

– We Whitehorse – zaniepokoiła się, że będzie chciał dokładniej określić, co 

łączy ją z Danielem.

– Nie wiedziałaś, co wieziesz – rzekł Eryk z wyrzutem.

– Ja… tylko żartowałam – mruknęła bez przekonania.

Przymrużył oczy i bacznie jej się przyglądał.

– Chciałbym, żebyś mi powiedziała, o co naprawdę tu chodzi.

Pochyliła głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy, i znowu ujrzała przed sobą 

jego   muskularną   opalona   klatkę   piersiową.   Wreszcie   odwróciła   się   do   niego 
plecami. Tak było najbezpieczniej.

On   jednak   nie   pozwolił   jej   na   ucieczkę.   Przyciągnął   ją   ku   sobie   i   przez 

chwilę trzymał jak swoją ofiarę.

– Rory! – domagał się wyjaśnień – Co się z tobą dzieje?

Odpowiedziało mu milczenie.

Powoli,   drżąc   na   całym   ciele,   podniosła   wzrok.   Później,   biorąc   głęboki 

oddech, powtórzyła to, co już mu powiedziała.

– Wiozę zaopatrzenie do obozu.

– Wiem o tym – odburknął niecierpliwie. Jego palce boleśnie wpiły się w jej 

plecy.  Gruby   sweter   prawie   nie   złagodził   siły   uścisku.   –   Jaka   jest   w   tym  rola 
Daniela?

– Jest dziennikarzem i pisze reportaż z pracy glacjologów. – Zdawało jej się, 

że ujrzała w oczach Clarksona błysk zrozumienia, ale on wymierzył następny cios.

– Dlaczego nie wrócił do obozu razem z tobą?

– On… miał pewne opóźnienie we Whitehorse.

background image

– Nie wierzę ci. – Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziała, jak szybko 

tracił cierpliwość.

Rory też się zniecierpliwiła.

– A jak myślisz, jaka jest prawda?

Spojrzał jej prosto w oczy.

– Myślę, że wybrałaś się do obozowiska bez wiedzy i akceptacji Daniela.

Przestraszyła się. Eryk to nie był Daniel. Nie znała go, nie mogła mu ufać. 

Nie miała  pojęcia,  co ten facet  może  zrobić, doprowadzony  do furii. I mądrze 
zdecydowała, że lepiej nie kusić losu.

–   To   nie   jest   dokładnie   tak   –   wyjaśniła.   –   Daniel   musiał   czekać   we 

Whitehorse na jednego faceta, którego miał potem zawieźć do obozu. To jakaś 
gruba ryba, sponsor całej tej ekspedycji.

Czymś   go   rozbawiła.   Mogła   przysiąc,   że   na   chwilę   pojawił   się   na   jego 

twarzy uśmiech. Potem znowu zapytał ostro.

– A dlaczego ty nie mogłaś poczekać razem z nim?

– Zaopatrzenie musiało być dostarczone jak najszybciej.

Zmarszczył brwi.

– Rory… – zaczął ostrzegawczo.

Nie   chciała   mówić   nieprawdy,   ale   wolała   uniknąć   podawania   mu 

szczegółów.

–   Powiedziałaś   mi,   że   zniechęcał   cię   do   tej   podróży   –   przyłapał   ją   na 

kolejnym kłamstwie. Nie miała pojęcia, jak się z tego wyplątać.

– Och, to zupełnie nie ma znaczenia! – krzyknęła. Zapędził ją w kozi róg 

tymi pytaniami. Nie mogła na to pozwolić. – To nie ma znaczenia – powtórzyła.

Odsunęła się od niego. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo mu zależy na 

poznaniu prawdy. Po co tak ją wypytywał? – zastanawiała się.

– Przyłapałem cię na gorącym uczynku. Muszę wiedzieć, o co tu chodzi.

Impulsywnie odskoczyła, doprowadzona do wściekłości.

–   Na   jakim   gorącym   uczynku?   –   krzyknęła   z   oburzeniem.   –   Co   ty 

background image

wymyślasz? To ja muszę wiedzieć, kim ty jesteś. To jest mój dżip, moje jedzenie i 
moja dobra wola, że pozwoliłam ci…

Mówiąc to, przez cały czas była odwrócona do niego tyłem. Przykucnęła. A 

wtedy pomyślał, że wygląda jak kocica wabiąca samca.

Zdziwiła się, kiedy usłyszała, że Eryk się śmieje.

– Chodź tutaj – rozkazał stanowczo, ale już bez gniewu.

– Nie! – mruknęła bez przekonania. Nie ufała mu.

Nastąpiło kłopotliwe milczenie. Krople deszczu głośno bębniły o dach.

– Rory, chodź tutaj.

Nawet nie drgnęła. Czuła jednak, jakby przyciągał ją do niego bardzo silny 

magnez.

Jego   słowa   miały   dziwną   siłę,   której   nie   mogła   się   oprzeć.   Potrząsnęła 

głową, lecz zdawała sobie sprawę, że zrobi wszystko, co on jej każe.

– Rory… – Usiadł przy ogniu.

Miał nad nią coraz większą moc. Hipnotyzował ją. Broniła się, starała się 

zachować resztkę zdrowego rozsądku, ale i tak wiedziała, że to nie zda się na nic. 
Wstała jak w transie i podeszła do niego. Zachowała świadomość tego, co robi, nie 
mogła jednak temu przeciwdziałać.

Wyciągnął ręce. Objął ją w talii i przyciągnął bliżej do siebie, aż przysiadła 

na jego kolanach. Miała teraz przed oczyma jego potężną sylwetkę. Gładziła go po 
plecach, wodziła dłonią po jego owłosionym torsie. Przesuwała palcami po jego 
ciele, ucząc się jego kształtu. Jej wargi drżały z emocji. Podniosła na niego wzrok. 
Nabrała   odwagi.   W   jego   spojrzeniu   nie   było   niczego   takiego,   co   mogłoby   ja 
onieśmielić, zniechęcić. Łapczywie przylgnęła do jego ust. Zarzuciła mu ręce na 
szyję. Przymknęła oczy i zatonęła w szczęściu.

Nie umiałaby dokładnie określić, w którym momencie przyłączył się do tej 

gry miłosnej. Jego ręce nie obejmowały jej już w talii, wślizgnęły się pod sweter, 
łagodne, rozgrzane, smakowały gładkość jej skóry. W miarę jak pieszczota stawała 
się coraz bardziej namiętna, wzmagał się męski zapach jego ciała. To nie była tylko 
droga woda kolońska, jakiej używał, to wydawało się znacznie bardziej bliskie sile 
natury. I ekscytowało ją jeszcze bardziej.

Wargi mężczyzny drażniły jej ucho, potem smakowały szyję. Dłońmi nakrył 

background image

jej piersi. Jęknęła. Po jej ciele rozchodził się ogień, tętnice pulsowały szybkim 
rytmem. Jeszcze raz dotknął ustami jej ucha… I zanim mogła się zorientować, co 
się dzieje, zręcznie zsunął z niej sweter. Potem ujął w dłonie jej twarz.

Instynktownie robiła to wszystko, co trzeba, by zadowolić mężczyznę. Nie 

mógł   wiedzieć,   że   jest   dziewicą,   że   nigdy   przedtem   nie   zaznała   niczego 
podobnego. Jej ciałem kierowały teraz najbardziej prymitywne potrzeby i tęsknoty.

Wkrótce jej stanik podzielił los sweterka.

– Pozwól mi, chcę patrzeć na ciebie – cicho powiedział Eryk. Czuła, jak pod 

wpływem siły jego spojrzenia twardnieją jej brodawki, a potem całe piersi.

– Chodź tutaj – powtarzał z pasją, pożądaniem, namiętnością. Tym razem nie 

musiał czekać, Rory zanurzyła się w jego owłosiony tors, przywarła do jego ciała. 
Jęknął głośno. Twardy męski narząd naciskał na jej brzuch. Zadrżała.

Eryk zajął się teraz jej spodniami, zaatakował suwak.

–   Eryku,   proszę   –   szeptała   błagalnie.   Po   raz   pierw   szy   w   życiu   chciała 

dawać, nie tylko brać. Po raz pierwszy była gotowa zaoferować mężczyźnie całą 
siebie.

Nagle odsunął ręce od jej ciała. Rzekł spokojnie i cicho, ale stanowczo.

–  Wystarczy   na   dzisiaj   tej   przyjemności.   Chyba   już  ustaliliśmy,   że   ja   tu 

rządzę, prawda?

Nie czekając, aż odpowie na jego retoryczne pytanie, wstał i podszedł do 

ognia. Dorzucił do niego kilka kawałków drewna. Potem usiadł przy palenisku, 
niedaleko miejsca, gdzie porzucił klęczącą Rory.

Płomień płonął coraz gorętszy, ale dziewczyna drżała z zimna. To nie miało 

nic   wspólnego   z   temperaturą   powietrza.   Wręcz   przeciwnie,   w   pomieszczeniu 
zrobiło się ciepło. Próbowała jak najszybciej pozbierać rozrzucone ubrania, zakryć 
nagość. Z trudem powstrzymywała łkanie, boleśnie upokorzona.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Pragnęła   go.   Jej   ciało   wciąż   jeszcze   drżało   z   podniecenia.   Powoli,   ale 

boleśnie   docierał   do   jej   świadomości   fakt,   że   została   odrzucona.   Poniżył   ją, 
upokorzył w wyjątkowo okrutny sposób. Gardził nią, czy też może nienawidził jej. 
Nie   potrafiła   odgadnąć,   jakie   mógł   mieć   powody.   Nigdy   w   życiu   nie 
przypuszczała, że może ją spotkać coś takiego.

Porzucił ją, pomimo że on także odczuwał podniecenie. Była tego całkowicie 

świadoma.

Oczarował ją. Uległa jego sile. I nagle po kilku cudownych minutach, które 

spędziła w jego ramionach…

Eryk widział jej pełne bólu spojrzenie. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak 

bardzo ją zranił. I nagle stał się zimny, nieczuły na jej cierpienie. Wzgardził nią, 
choć całym ciałem błagała go o dalszą pieszczotę.

Nie umiała zrozumieć tego mężczyzny. Potrafił być tak ciepły i delikatny jak 

nikt inny, a potem w ciągu paru sekund zmieniał się w gbura. Stawał się szorstki, 
nieprzyjemny. Dał jej poznać pasję pożądania jak słodki smak miodu i szybko 
usunął jej nektar sprzed nosa.

Nie pojmowała, co sprawia, że ten mężczyzna, którego znała niewiele dłużej 

niż dobę, tyle dla niej znaczył. Dzięki niemu zaczynała poznawać swoje ciało.

Nigdy przedtem nie doznała takiej ekstazy, tak niewyobrażalnego szczęścia 

w ciągu tak krótkiej chwili, w uścisku silnych ramion mężczyzny. I teraz, gdy 
zabrakło jego pieszczoty, czuła przejmująca pustkę.

Patrząc w ogień, zastanawiała się, czy jej matka czuła się podobnie, kiedy 

zostawił   ich   ojciec.   Rory   była   wówczas   za   młoda,   żeby   poznać   szczegóły   tej 
sprawy, a kiedy podrosła, zbyt przestraszona, aby pytać.

Nadszedł wieczór. Rory siedziała przy ogniu, pogrążona w myślach. Jeszcze 

nie umiała znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.

Eryk wstał, by dorzucić drew do ognia. Także milczał. Może, podobnie jak 

ją, również gnębiły go jakieś wspomnienia. Mógł mieć swoje problemy, własne 
zgryzoty. Ale nie miała odwagi zapytać go o to.

Robiło się coraz później, choć nie wiedziała dokładnie, która jest godzina. 

background image

Eryk wstał, wyciągnął z torby swój śpiwór, położył go przy ogniu.

Rory nadal trwała w odrętwieniu. Początkowo nawet nie słyszała jego słów. 

Dużo później dotarło do niej znaczenie tego, co powiedział.

– Lepiej śpijmy tu razem. W nocy może być bardzo zimno.

Spojrzała na niego, jakby nie rozumiejąc. Stał przed nią, z rękoma opartymi 

o biodra.

Nie   mogła   ulec   jego   sugestii,   przynajmniej   nie   w   takim   stanie   umysłu. 

Potrząsnęła głową.

– Kładź się sam, nie jestem zmęczona.

Słyszała gorycz w swoim głosie, ale była zbyt przygnębiona, by się tym 

przejmować.

Nie skomentował tego ani jednym słowem. Nie walczył z nią. Wsunął się do 

śpiwora, odwrócił się do niej plecami. I już po chwili Rory usłyszała jego regularny 
oddech. Od razu zapadł w głęboki sen.

Kiedy   skierowała   na   niego   wzrok,   poczuła,   że   jej   ból   narasta.   Wstała   i 

odeszła jak najdalej od ognia, ale także jak najdalej od swojego prześladowcy. 
Tutaj, w ciemnym kącie, położyła się na twardej podłodze. Pogrążona w myślach, 
coraz częściej zerkała w stronę śpiącej postaci. Dziwne, ale nie czuła gniewu ani 
złości, tylko ból związany z utratą czegoś naprawdę wspaniałego.

Leżała dość długo. Wydawało jej się, że minęły całe godziny. Eryk miał 

rację, to była bardzo chłodna noc. Zrozpaczona odwróciła się twarzą do ściany. Nie 
chciała   już   na   niego   patrzeć,   to   przekraczało   jej   siły.   Pod   powiekami   zaczęły 
gromadzić się łzy; potem popłynęły strumieniem po policzkach. To sprawiało jej 
ulgę,   pomagało   rozładować   nagromadzone   emocje.   W   końcu   łkanie   wstrząsało 
całym jej ciałem. Przemarznięta do szpiku kości podciągnęła kolana pod brodę, 
zwinęła się w kłębuszek. Łzy płynęły nadal.

– Cicho, cicho, wszystko dobrze… już dobrze…

Otuliły ją czyjeś ramiona. Ktoś ją podnosił. Był ciepły, cierpliwy.

Z ulgą przyjęła zawieszenie  wyroku. Wtuliła głowę w jego tors, płakała. 

Poprowadził ją do ognia.

Łagodne słowa pieściły jej uszy.

background image

– Ty zamarzasz, malutka. Pozwól, rozgrzeję cię. – Impulsywnie zarzuciła mu 

ręce na szyję. Łkania cichły, czuła teraz spokojny rytm jego pulsu.

Doprowadził ją bardzo blisko paleniska.

– Usiądź tutaj. – Przyklęknął przy niej. – Muszę dorzucić do ognia – mówił 

cichym,   łagodnym   głosem.   –   Przemarzłaś,   Rory,   zostań   tutaj,   zaraz   do   ciebie 
wrócę.

Pozwoliła mu odejść. Obserwowała, jak bierze więcej drewna, jak dorzuca je 

do płomienia.

Kiedy   wrócił,   łzy   zdążyły   już   obeschnąć.   Nadal   drżała   z   zimna.   Od 

chłodnego powietrza zdrętwiały jej palce i stopy.

–  Nie   walcz   ze   mną   teraz,   Rory   –   nakazał.   –  Będziesz   chora,   jeżeli   nie 

pozwolisz się ogrzać.

Sięgnął   po   śpiwór   i   przysunął   go   bliżej   ognia.   Ostrożnie   ściągnął   z   niej 

sweter,   wiedząc,   że   jego   własne   rozgrzane   ciało   ogrzeje   ją   lepiej.   Delikatnie 
pomógł jej wsunąć się do śpiwora. Zamknął suwak.

Nie miała siły walczyć, nawet nie przyszło jej to do głowy.

Eryk wślizgnął się w śpiwór obok niej. Ich ciała znalazły się tak blisko, że 

dotykała pośladkami jego bioder. Eryk masował jej dłonie, by je rozgrzać.

–   Lepiej?   –   zapytał.   Nie   doczekał   się   jednak   odpowiedzi.   Po   ciężkim, 

męczącym dniu Rory wreszcie zapadła w błogi sen.

Dla   Eryka   był   to   czas   wakacji.   Mógł   spać   spokojnie.   Odpoczynku   nie 

zakłócał dzwonek telefonu ani ostry dźwięk budzika.

Dla Rory ten dzień był podobny do wielu innych. Przynajmniej pod tym 

względem. Nie musiała zrywać się z łóżka skoro świt. Nie miała żadnego ważnego 
powodu, by wcześnie wstawać.

Powoli podniosła ciężkie powieki. I dopiero wtedy zdała sobie sprawę, gdzie 

się znajduje. Leżała na boku, odwrócona w stronę dogasającego ognia. Za nią, 
nieprzyzwoicie   blisko,   leżał   mężczyzna.   Z   przerażeniem   spostrzegła,   że   to,   do 

background image

czego   przytulała   głowę,   nie   było   wcale   poduszką,   tylko   jego   muskularnym 
ramieniem.   Drugą   ręką   obejmował   ją   w   talii.   Mieli   splecione   nogi.   Wewnątrz 
śpiwora było rozkosznie ciepło, jej bose stopy wreszcie nie odczuwały zimna. Tak 
naprawdę nie była aż tak bardzo przerażona czy też zdumiona całą tą sytuacją. 
Czuła się jeszcze ociężała, rozleniwiona. Wypoczęła naprawdę wspaniale.

–   Wreszcie   powróciłaś   do   świata   żywych   –   usłyszała   głos   mężczyzny. 

Zdziwiła się, myślała, że Eryk jeszcze śpi.

– Która godzina? – zapytała.

– Dochodzi dziesiąta. – Znowu słyszała w jego głosie rozbawienie.

Dziesiąta! Nagle szeroko otworzyła oczy i energicznie obróciła się na drugi 

bok. Spojrzała mu w oczy.

– Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Już powinniśmy wracać do dżipa.

Z   zainteresowaniem   przyjrzał   się   jej   wypoczętej   twarzy,   na   którą   znowu 

wróciły kolory. Pamiętał jej blade policzki i przekrwione z niewyspania oczy.

– Naprawdę potrzebowałaś snu. To była ciężka noc – powiedział.

I chyba dopiero teraz Rory w pełni zrozumiała, jak komfortowo spędziła tych 

kilka ostatnich godzin. Leżała rozgrzana, na wpół rozebrana, w jednym śpiworze z 
najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego znała. Czuła, jak delikatnie poruszył 
kolanem, uwięzionym pomiędzy jej udami. Próbowała odtworzyć sobie wydarzenia 
poprzedniego wieczoru.

Dostrzegł, widoczne na jej twarzy, zakłopotanie.

– Mało brakowało, a zamarzłabyś na śmierć – przypomniał jej.

Odwróciła wzrok.

– Byłam bardzo zdenerwowana – mruknęła speszona.

– Mało nie zamarzłaś przez ten swój głupi upór – skarcił ją. Ale tym razem 

nie było w jego głosie gniewu.

– Dziękuję – szepnęła. I zaraz się zdziwiła, że użyła tego słowa. Dawna Rory 

uważała,   że   należy   jej   się   cały   świat   i   nikomu   za   nic   nie   musi   wyrażać 
wdzięczności.

– W porządku – powiedział cicho.

background image

Przyglądał się jej, ale tym razem wytrzymała jego spojrzenie. Ciepły blask 

zielonych oczu także wyrażał wdzięczność.

Bursztynowe oczy mrugnęły do niej wesoło.

– Posłuchaj. Gdybyś obudziła się wcześniej, mogłabyś słyszeć inną melodię.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Nic nie słyszę.

– No, właśnie. Deszcz ustał. Powinniśmy się już zbierać. – Patrzył na nią 

badawczo. – Nie możemy niepokoić Daniela – dodał.

Drgnęła na wspomnienie  brata. Daniel na pewno szalał z niepokoju. Nie 

mówiąc już o tym, że gdyby ją teraz zobaczył, byłby wściekły. Daniel nigdy nie 
prawił jej morałów, ale może właśnie dlatego, że jak do tej pory, mógł mieć do niej 
całkowite zaufanie.

Na pewno nie miała ochoty dodatkowo komplikować i tak trudnej sytuacji.

–   Tak,   musimy   już   wstawać   –   szepnęła.   Tym   razem   udzieliła   mu 

wymijającej odpowiedzi zupełnie nieświadomie.

I od razu chciała swoje słowa wprowadzić w czyn. Spróbowała wydostać się 

ze śpiwora, ale Eryk objął ją tak mocno, że poczuła się jego więźniem. Spojrzała na 
niego pytająco.

W ciemnych bursztynowych oczach zabłysły iskierki.

– Ślicznie wyglądasz, jak śpisz… bardzo ponętnie. Chętnie powtórzyłbym to 

znowu. Do diabła z Danielem.

– Znęcasz się nade mną – odparła.

Uwolnił   ją   z   uścisku.   Wysunęła   się   ze   śpiwora.   Szybko   się   ubrała. 

Pomyślała, że i jej było przyjemnie spać obok niego. Ona też chętnie powtórzyłaby 
to znowu.

Kiedy   otworzyła   drzwi,   ujrzała   jasny,   słoneczny   dzień.   Słońce   stało   już 

wysoko   na   niebie.   Powietrze   zdążyło   się   nagrzać.   Na   dworze   było   cieplej   niż 
wewnątrz chatki. Wróciła po torebkę, założyła buty i kurtkę, i wyszła na zewnątrz.

Idąc do dżipa, nie oglądała się za siebie. Zbyt dużo wspomnień łączyło się 

tym miejscem. Silne emocje, uczucie bólu i samotności, fascynacja mężczyzną.

background image

Na szczęście deszcz przestał padać już dość dawno, woda szybko wsiąkła w 

piaszczystą glebę. Pozostały tylko największe kałuże.

Dżip stał nienaruszony. Drzwi były zamknięte, ze środka nic nie zginęło. 

Zmiana koła okazała się trudniejsza, niż przypuszczali, jednak zdołali się z tym 
uporać w pół godziny. I wreszcie znowu byli na trasie.

Rory   cieszyła   się,   że   jadą   razem.   Nie   musiała   już   się   obawiać,   że   nie 

odnajdzie obozowiska. Miała ze sobą doskonałego przewodnika. Motocykl Eryka 
został daleko w tyle, nie opłacało się teraz po niego wracać. Oboje chcieli jak 
najszybciej dostać się na miejsce. Bali się trącić cenny czas.

Do celu nie było już daleko. Po godzinie dotarli do jakiejś osady, gdzie 

mogli kupić gorącą kawę i paszteciki. Pieczywo nie było świeże, ale Rory jadła z 
wielkim apetytem.

Teraz   rozmowa   była   miła,   oboje   unikali   kontrowersyjnych   tematów. 

Poprzedniego dnia zawarli rozejm i każde z nich starało się to uszanować. Kilka 
drobnych sprzeczek nie miało tu większego znaczenia.

Rory z ulgą i zadowoleniem przekazała kierownicę Erykowi. Wydawał się 

całkowicie wypoczęty, ufała,  że poradzi sobie na tej trudnej gruntowej drodze. 
Dzięki temu mogła wygodnie siedzieć na swoim miejscu i podziwiać okolicę. To 
była   prawdziwa   ulga.   Obserwowała   piękne   widoki.   Krajobraz   zmieniał   się 
nieustannie. Jechali doliną rzeki, przez płaskowyże porośnięte świerkowym lasem. 
Nad nim królowały ostre wierzchołki gór. Niżej, na zboczach pasły się owce.

Minęli grupę starych indiańskich grobowców. Na prośbę Rory, zatrzymali 

się przy jednym z nich. W szklanych gablotach, które także się tu znajdowały, 
mogli podziwiać kolorowe paciorki i wiele innych, starych ozdób, jakie pozostały 
po tej dawnej cywilizacji.

Później   zatrzymali   się   znowu.   Tym   razem,   żeby   obejrzeć   małe   wymarłe 

miasteczko, położone nad brzegiem rzeki. Przyroda z powrotem wzięła ten teren w 
posiadanie. Roślinność wdzierała się w każdą szczelinę zmurszałych budynków, 
ustawionych   szeregiem   wzdłuż   drogi.   Rory   widziała   pokryte   rdzą   narzędzia 
traperów, torujących sobie niegdyś drogę w leśnej gęstwinie. Wyobrażała sobie 
poszukiwaczy złota,, którzy marzyli o bogactwie i szczęściu, a zamiast tego wiedli 
trudne, samotne życie.

Koło budynków walały się stare puszki. W tej chwili nawet one wydawało 

się Rory szczególnie piękne. Oglądała je z zainteresowaniem, próbując się w ten 
sposób dowiedzieć, czym żywili się ludzie lasu. To podsycało jej wyobraźnię.

background image

Nad rzeką widziała pozostałości dawnych obozowisk. Znowu stare puszki, 

śmieci, wypalone ślady po ogniskach.

Do obozu ekspedycji dotarli koło południa. Rory poczuła rozczarowanie, że 

ich piękna, wspólna podróż dobiegła kresu. Na zboczu wysokiej, pokrytej lodem, 
góry, dostrzegła rząd namiotów.

Nigdy by się do tego nie przyznała, ale towarzystwo Clarksona sprawiało jej 

przyjemność. Czuła się zrelaksowana, uśmiechnięta i wypoczęta, jak chyba nigdy 
przedtem przy mężczyźnie. To było dla niej nowe doświadczenie. Rozpierała ją 
duma. Wytrwała w trudnych warunkach. Udało się. Nie chciała pamiętać o tych 
kilku sprzeczkach, o paru nieprzyjemnych komentarzach. Eryk miał na nią jakiś 
sposób, który pobudzał ją do efektywniejszej pracy, intensywniejszego istnienia.

Nie   wiedziała,   jak   długo   planował   zostać   w   obozie,   ani   też,   jak   Daniel 

zareaguje na jej przybycie. Czy znowu będzie próbował odesłać ja do domu? Po 
ostatnich wydarzeniach umiała znaleźć w sobie dość siły, by mu się przeciwstawić. 
A przynajmniej tak jej się wydawało.

Eryk skierował dżipa w stronę największego namiotu, przy którym stał stolik 

z   radiostacją.   Czuwali   przy   niej   dwaj   mężczyźni.   W   jednym   z   nich   Rory 
rozpoznała swojego brata. Obaj natychmiast podnieśli głowy, gdy tylko usłyszeli 
warkot silnika.

Daniel   natychmiast   rozpoznał   dżipa   i   podbiegł   do   niego,   zanim   jeszcze 

samochód się zatrzymał.

– Gdzie ty się podziewałaś? – krzyknął na widok Rory. – My tu odchodzimy 

od   zmysłów.   Górskie   pogotowie   przeszukuje   teren,   policja   patroluje   drogę… 
Wszyscy szukają ciebie i Eryka Clarkso… – nie dokończył zdania. Dopiero teraz 
spostrzegł, kto siedzi obok jego siostry. Zmarszczył brwi. Ale jego towarzysz już 
witał się z Clarksonem.

– Eryk! – zawołał tamten, wyciągając rękę i uśmiechając się szeroko.

Więc   na   niego   też   ktoś   czekał   –   pomyślała   Rory.   Szczupły   blondyn   w 

okularach, kolega Daniela, entuzjastycznie ściskał rękę Eryka.

–   Niepokoiliśmy   się   o   ciebie.   Daniel   czekał   we   Whitehorse,   potem 

dostaliśmy wiadomość, że sam wyruszyłeś do obozu… A co z twoim motocyklem? 
Wszystko w porządku?

Powoli elementy   łamigłówki  złożyły  się  w umyśle  Rory  w  jedną całość. 

Zrozumiała,   dlaczego   Eryk   się   wkurzył,   gdy   znalazł   w   samochodzie   mapę   z 

background image

zaznaczonym celem wyprawy i wypytywał ją jak prokurator. Teraz było oczywiste, 
czemu   go   interesowało,   po   co   tam   się   wybiera.   Wyjaśniło   się,   dlaczego   go 
rozśmieszyła,   mówiąc   o   grubej   rybie   –   sponsorze   ekspedycji.   To   był   Eryk 
Clarkson,   fundator   projektu,   który   przyjechał   na   inspekcję.   Spojrzała   na   niego 
rozbawiona.

Śmiał się.

Potem odwróciła się do Daniela i ujrzała w jego oczach zdumienie. Teraz 

dostrzegł, że jest to ten sam mężczyzna, który z taką namiętnością całował jego 
siostrę w hotelu.

Szybko jednak wziął się w garść. Wyciągnął rękę.

– Nazywam się Daniel Turner. Cieszę się, że mogłem cię poznać… Co się 

stało z motocyklem? Mam nadzieję, że nic poważnego…

Eryka   zaspokoiła   ich   ciekawość,   nie   wspominał   jednak   ani   słowem   o 

pewnych wydarzeniach.

Rory przysłuchiwała się roześmiana, choć i trochę przestraszona. Eryk zdał 

sprawozdanie   z   poprzedniego   dnia.   Więc   to   on   był   fundatorem   projektu   – 
powtórzyła w myśli. To wszystko wyjaśniało – inteligencję, poprawne maniery, 
zadbane dłonie…

– Cóż, Danielu, twoja dziewczyna przywiozła nie tylko zaopatrzenie, ale i 

naszego   zaginionego   –   zauważył   blondyn   w   okularach.   Wyciągnął   dłoń   w   jej 
stronę. – Wydaje mi się, że jeszcze nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Daniel ze 
strachu   odchodził   od   zmysłów,   że   coś   ci   się   stało   i   cały   czas   mówił   przede 
wszystkim o tobie. Nazywam się Christopher Winn. A Rory to jest zdrobnienie 
od…

– Aurory. Aurora Matthews – Daniel dokończył prezentację. – Chris jest 

naszym kierownikiem – wyjaśnił. Był grzeczny, lecz jego piwne oczy patrzyły na 
siostrę przenikliwie. Jakby chciał ją ostrzec, że kara jej nie minie.

–   Miło   cię   poznać,   Chris   –   odparła   z   serdecznym   uśmiechem.   Potem 

zwróciła się do Daniela. – Jakim cudem tak szybko tu się znalazłeś?

Z trudnością ukrywał emocję.

–   Poszedłem   na   policję,   skontaktowałem   się   z   obozem.   Kiedy   mi 

powiedzieli,   że   nie   dotarłaś   na   miejsce,   wynająłem   samolot   z   pilotem   i 
przyleciałem tu dziś rano. Nie było sensu pozostawać we Whitehorse. Tym bardziej 

background image

po tym, gdy dostałem wiadomość od Eryka, że jedzie do obozu na motorze. – 
Spojrzał na niego podejrzliwie. – Policja sprawdzała drogę, a ja uznałem, że tutaj 
będę bardziej użyteczny. Cały czas jesteśmy w kontakcie radiowym z policją i z 
górskim pogotowiem.

Chris włączył się do rozmowy.

– Cieszymy się, że dotarliście cali i zdrowi. Mieliśmy już poważne obawy, 

że spotkaliście człowieka śniegu. – Mówił ze śmiertelną powagą, tylko mrugnięcie 
oka wskazywało na to, że żartuje. – Podobno grasuje w okolicy.

Rory natychmiast  poczuła, że lubi tego mężczyznę.  Był ciepły i szczery, 

chociaż bardziej przypominał jej dyplomatę niż człowieka lasu. Chris wrócił do 
radiostacji.

– Słyszałem, że przygotujesz reportaż z naszej pracy – usłyszała głos Eryka. 

Mówił do Daniela.

Głęboki  bas  przywrócił  wspomnienia   wspólnej  podróży.  Próbowała   sobie 

wyobrazić Eryka jako człowieka bardzo bogatego, wszechwładnego szefa fundacji. 
Trudno było uwierzyć, że to ten sam tajemniczy mężczyzna, który tak bardzo ją 
zauroczył, a który jednocześnie irytował ją jak nikt inny.

Daniel odpowiedział mu z entuzjazmem.

–   Tak,   to   fantastyczna   możliwość   obserwacji   eksperymentów   na   żywo. 

Informacje z pierwszej ręki. To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że mogę w tym 
uczestniczyć.   Mój   fotograf,   Tony   Tassinari,   jest   teraz   na   górze   z   całą   resztą. 
Ucieszy się, jak się dowie, że filmy wreszcie dotarły do obozu. – Skierował wzrok 
na swoją siostrę. Rory wiedziała, że teraz musi zapaść wyrok.

–   To   zasługa   tej   uroczej   młodej   damy   –   nieoczekiwanie   wtrącił   Eryk. 

Bursztynowe oczy patrzyły na nią z niezwykłą wnikliwością.

– Tak – zgodził się Daniel. – To na pewno jej zasługa, ale ona wraca jutro 

rano do Whitehorse.

Rory otworzyła usta, żeby zaprotestować. Właśnie w tym momencie Chris 

odszedł od radiostacji.

–   Patrol   zgłosił,   że   znaleziono   porzucony   motocykl,   który   z   dużym 

prawdopodobieństwem   należy   do   Eryka   Clarksona.   –   Uśmiechnął   się   do 
wszystkich. – Będzie czekał na odbiór na posterunku we Whitehorse. Nie ma już 
powodu do niepokoju.

background image

– Właśnie wyjaśniałem Erykowi, że Rory musi jutro wracać – Daniel zwrócił 

się do Chrisa. – Tutaj by nam tylko przeszkadzała.

Rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie, nie, stary – zaprotestował Chris. – Skoro już do nas dotarła, nie widzę 

powodu,   by   kazać   jej   się   stąd   zabierać.   Będzie   uroczym   dodatkiem   do   naszej 
wesołej paczki.

Znowu ze zdziwieniem usłyszała głęboki bas Eryka:

– W pełni zgadzam się z Chrisem – mówił. – Na pewno, Danielu, potrafisz 

znaleźć dla niej jakąś robotę. Z pewnością jest wiele takich rzeczy, które wam, 
panowie,   niepotrzebnie   komplikują   życie.   Dobrze   by   było   powierzyć   te   prace 
kobiecie. Wtedy łatwiej wam będzie skoncentrować się na badaniach naukowych. I 
w ten sposób dziewczyna będzie mogła zarobić na życie.

Ledwie zauważalny uśmiech, jaki pojawił się na jego wargach, dał Rory do 

zrozumienia, że nie pójdzie jej z nim łatwo. Na razie jednak obronił ją i była mu za 
to wdzięczna. Zaczerwieniła się; modliła się w duchu, żeby nikt z obecnych tego 
nie zauważył.

– Z przyjemnością pomogę wam w pracy, Christopher. Jestem pewna, że nie 

sprawię kłopotu. Wyobrażam sobie, jak bardzo wy tutaj jesteście zajęci. – Nadal 
speszona, uśmiechnęła się do Chrisa z wdzięcznością.

Daniel się zirytował.

–   Rory,   nie   sądzę,   żeby   to   był   najlepszy   pomysł.   Nie   masz   właściwego 

wyposażenia,   nie   wzięłaś   śpiwora,   odpowiednich   butów.   –   Rzucił   niechętne 
spojrzenie na jej zabłocone kowbojki. Rano starała się doprowadzić je do porządku, 
ale to okazało się niemożliwe. – Nie masz ciepłych ubrań – mówił. – I o ile dobrze 
pamiętam,   nie   jesteś   najlepszą   kucharką.   –   Mrugnął   konspiracyjnie   na   dwóch 
pozostałych panów.

Rory   nie   miała   zamiaru   poddać   się   bez   walki,   chociaż   wszystko,   co 

powiedział, było prawdą.

–   O   ile   sobie   przypominam,   Danielu,   ty   także   nie   jesteś   najlepszym 

kucharzem. – Kpiarsko przymrużyła oczy. Potem się uśmiechnęła – Widzę, że wy, 
panowie, zajmujecie się gotowaniem. Myślę, że nie przyjdzie mi to z większym 
trudem niż wam. Tak się składa, że wczoraj przygotowałam obiad i żadne z nas się 
nim nie zatruło.

background image

Miała nadzieję, że Eryk nie wystąpi w tym momencie z druzgoczącą krytyką 

jej kulinarnych umiejętności. Zastanawiała się, jak Clarkson się zachowa.

–   Jestem   pewien,   że   Rory   doskonale   sobie   poradzi   –   wtrącił   Chris   z 

serdecznym,   ciepłym   uśmiechem.   –   Może   wrócić   z   Erykiem   pod   koniec   tego 
tygodnia. – Zwrócił się do Daniela. – Gdyby miała wyjeżdżać już jutro, trzeba by 
było   zamawiać   dodatkowy   samolot.   Tak   będzie   lepiej.   –   Spojrzał   na   Rory.   – 
Możesz mieszać z Danielem w jednym namiocie. Tony przeniesie się do kogoś 
innego.   Mam   zapasowe   śpiwory,   dostaniesz   jeden   i   jeszcze   dodatkowe   koce. 
Daniel tak bardzo denerwował się o ciebie, że teraz z pewnością dołoży wszelkich 
starań,   żebyś   dobrze   się   z   nami   czuła.   Dżipa   rozpakujemy   później,   chyba   że 
chciałabyś się tym zająć, Rory.

Oparł   dłoń   na   ramieniu   Eryka   i   chwilę   potem  obaj   weszli   do   jednego   z 

namiotów.

Rory wiedziała, że nadszedł czas na szczerą rozmowę z bratem. Daniel objął 

ją w pasie i poprowadził na drugi koniec obozu, do miejsca, gdzie leżały olbrzymie 
głazy polodowcowe. Tam mógł być pewien, że nikt ich nie usłyszy.

Popatrzył na nią. Nie było w jego oczach złości. Mogła wyczytać w nich 

miłość, troskę i ulgę.

– Bałem się o ciebie, mały głuptasie – oznajmił.

Potem   wziął   ja   w   ramiona   i   uściskał   tak   mocno,   że   mało   brakowało,   a 

połamałby   jej   żebra.   To   właśnie   był   jej   starszy   brat,   troskliwy   i   opiekuńczy. 
Uśmiechnęła się i spojrzała w stronę dużego namiotu. Przeczucie jej nie myliło, 
Eryk  stał  koło radiostacji  i patrzył  na nią.  Celowo  przedłużyła  chwilę uścisku. 
Niech sobie myśli co chce, to aroganckie zwierzę.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał Daniel. 

Przytaknęła.

– Na pewno?

–   Tak.   A   dlaczego   pytasz?   –   wyraziła   zdziwienie.   Wyglądało   na   to,   że 

Danielowi chodzi w tym pytaniu o coś więcej. – Przecież widzisz mnie tu całą i 
zdrową, no nie? – dodała.

Usiadła na kamieniu. Daniel oparł ręce na biodrach i przyglądał jej się z 

uwagą.

background image

– To, co mogę dostrzec gołym okiem, wydaje się w porządku. Może trochę 

brudne, pogniecione i rozczochrane, ale z tym łatwo sobie poradzisz. Niepokoi 
mnie raczej to, co kryje się pod powierzchnią. – Spojrzał na nią wymownie.

Rory domyślała się, o co mu  chodzi, ale nie miała zamiaru ułatwiać mu 

zadania. Milczała, odwracając wzrok.

– Rory, powiedz, czy coś się wydarzyło? – nalegał Daniel.

–   Nie.   Co   mogło   się   wydarzyć?   Przenocowaliśmy   w   szałasie…   w   takiej 

opuszczonej chatce… Spędziliśmy tam noc, starając się, by było ciepło, sucho i 
żebyśmy mieli co jeść. – Nadal unikała jego spojrzenia.

– Rory…  zaczął  znowu.  Zaczynał tracić  cierpliwość.   – On  nie próbował 

dobierać się do ciebie, prawda? – zapytał wreszcie.

– Co takiego? – udała zdziwienie. – Ten wspaniały Eryk Clarkson miałby 

robić coś takiego? Szacowny biznesmen na stanowisku miałby molestować biedną, 
niewinną panienkę? – żartowała. – Nie, Danielu, twoja siostra nadal jest dziewicą – 
zapewniła go, tym razem już poważnym tonem. – Jeżeli o to pytałeś. On nie… nie 
próbował niczego takiego. – To było bliższe prawdy niż by sobie życzyła.

– OK. To duża ulga – westchnął. Miała wrażenie, że to naprawdę było dla 

niego ważne.

Zdziwiona podeszła do niego bliżej.

– Czyżbyś naprawdę się tego obawiał? – zapytała.

– Oczywiście, że się obawiałem. Burza, a ciebie ani śladu. Nic, żadnych 

wieści.

– Chodzi mi  o to, czy się obawiałeś,  że Eryk może  mnie…  skrzywdzić. 

Znam twoje poglądy, ale myślę, że trochę mi ufasz – poczuła się dotknięta.

– Ufam ci, malutka, ale nie ufam jemu. – Wskazał ręką w stronę obozu. Eryk 

siedział z Chrisem przy stole. Przeglądali jakieś mapy.

Czyżby Daniel wiedział coś, o czym ona nie wiedziała? Brat przyglądał jej 

się badawczo.

– Nie jestem ślepy, Rory. Widziałem, jak on całował cię tamtego dnia w 

hotelu. I… zdążyłem się zorientować, jaką on ma… reputację.

– Co o nim wiesz? – zapytała cicho. Za wszelka cenę chciała ukryć przed 

background image

nim, jak bardzo ta odpowiedź jest dla niej ważna.

–   Jest…   kobieciarzem.   Pozostawia   za   sobą   tragedie,   złamane   serca…   W 

świecie biznesu wydaje się niemal geniuszem,  ale w sprawach osobistych sieje 
spustoszenie. Ma już na swoim koncie jedno tragicznie zakończone małżeństwo.

Rory nie mogła dłużej opanować ciekawości.

– Skąd wiesz? – zapytała poruszona.

– Opowiedział mi o tym dziś rano Chris. Czekanie zdawało się nie mieć 

końca. Rozmawialiśmy. On, zdaje się, przyjaźni się z Erykiem od dawna. Dobrze 
znał jego pierwszą żonę.

– Dlaczego Chris robi na jego temat  jakieś brudne ploty? – oburzyła się 

Rory. – Mówienie takich rzeczy o przyjacielu jest zdradą. – Gniewnie błysnęły jej 
oczy.

Daniel mówił dużo spokojniej.

– Nie denerwuj się, obaj z Chrisem bardzo się baliśmy, nie tylko o ciebie, ale 

i   o   niego.   Chris   twierdzi,   że   Eryk   zdaje   się   szukać   mocnych   wrażeń.   Kraksa 
motocyklowa była najmniejszym nieszczęściem, jakie mogło się wydarzyć. Eryk 
nurkował, latał na paralotni, brał udział w rajdach samochodowych…

– Nie mogę w to uwierzyć – mruknęła bardziej do siebie niż do niego. – 

Wydawał się taki spokojny, solidny i zrównoważony.

Zauważyła, że jej brat uważnie jej się przygląda.

– Co ty wiesz o jego małżeństwie? – zapytała.

Powiedział   jej,   że   nie   jest   żonaty.   To   była   taka   sama   gra   słów   jak   jej 

odpowiedzi  na  pytania dotyczące   Daniela.  Nie zapytała,  czy  był żonaty. Użyła 
czasu teraźniejszego.

– Ożenił się, tak zrozumiałem, z bardzo młodą dziewczyną – mówił Daniel. 

– Była jeszcze bardzo dziecinna, nie umiała przystosować się do trybu życia, jaki 
prowadził. On odnosił liczne sukcesy, ona czuła się w tym bardzo zagubiona. Po 
paru latach rozwiedli się, a rok później ona popełniła samobójstwo. Jak widzisz, 
mam swoje powody, żeby mu nie ufać.

Rory westchnęła. Tak wiele było do przemyślenia.

– Rory?

background image

Wydawał   się   taki   zaradny,   spokojny   i   praktyczny   –   zastanawiała   się. 

Wyglądało na to, że nawet w najtrudniejszej sytuacji potrafi sobie poradzić. Była 
pewna, że ludzkie słabości go nie dotyczą.

– Rory, obudź się! Czy ty mnie słuchasz? – zniecierpliwił się Daniel. Oparł 

rękę na jej ramieniu. Spojrzała na niego ze zdumieniem. – Czy on nie próbował na 
tobie tych numerów? – zapytał. – Mam nadzieję, że nic się nie stało?

–   Nie   –   zaprzeczyła   z   całą   mocą.   –   Wszystko   w   porządku,   naprawdę   – 

zapewniła   go.   Nigdy   przedtem   nie   miała   przed   bratem   tajemnic.   Teraz   jednak 
wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy. Nie potrafiła mu o tym opowiedzieć. – Ja… 
lubię go, to wszystko. Nie robił nic z tych rzeczy, o których mówiłeś. Nie mogę 
uwierzyć, że mówimy o tej samej osobie.

Daniel stał w milczeniu. Potem pogładził ją delikatnie po policzku.

– Jesteś jakaś dziwna. Co się wydarzyło w tej chatce?

Lekko wzruszyła ramionami. Sama siebie nie mogła zrozumieć.

– To było właśnie tak, jak on opowiadał – skłamała.

– Ale ty jesteś jakaś dziwna – powtórzył. – Zamyślona, pokorna. Nie ta 

malutka, wesoła księżniczka, jaką zawsze byłaś. – Zmarszczył czoło i przyglądał 
jej się z zakłopotaniem.

W końcu spróbowała ująć to wszystko w słowa.

– To, co się wydarzyło, wydaje się niezwykłe, Danielu. On był silny, bardzo 

opiekuńczy   i   jednocześnie   nalegał,   żebym   była   samodzielna…   –   Nagle   się 
uśmiechnęła. – Nie zgadłbyś, sama ugotowałam tam obiad… – Daniel także się 
roześmiał. – On mnie zachęcał do samodzielności. Sprawiał takie wrażenie, jakby 
wiedział   o   mnie   wszystko,   chociaż   mnie   prawie   nie   zna.   I   z   tego,   co   mówił, 
wywnioskowałam, że… uważa mnie za… rozpieszczona i zepsutą. – Spojrzała na 
brata zawstydzona.

– Czy możesz mi obiecać jedną rzecz? – zapytał Daniel z dziwną powagą.

Uniosła   brwi,   zdecydowana   najpierw   usłyszeć,   o   co   chodzi,   zanim   mu 

cokolwiek obieca.

– Nie angażuj się w to, Rory. Potraktuj doświadczenie ostatniej nocy jako 

coś, co już minęło. Nie szukaj w tym niczego głębszego, żadnych dodatkowych 
znaczeń. On może cię zranić, jeśli już tego nie zrobił. Nie chcę, żeby coś takiego 

background image

się stało. On jest doświadczonym mężczyzną, szczególnie jeśli chodzi o kobiety. 
Trzymaj się od niego z dala, Rory. To dla twojego dobra. Obiecasz mi?

– Nie mogę – szepnęła. 

Upokorzenie, którego doznała, mogło być właściwą ceną za wszystko inne, 

co przeżyła tej nocy. Nie chciała od tego uciekać.

– Niczego się nie doszukuję, Danielu. – powiedziała. – Rozumiem cię, ale 

nie mogę niczego obiecać. To trudno wyjaśnić… – zawahała się. – On się upierał, 
że jestem dorosła, wymagał ode mnie, żebym sobie radziła w trudnych sytuacjach. 
Ty nie chciałeś się zgodzić na… moją dorosłość. – Przygryzła wargi, nie chciała o 
tym mówić. – Danielu – dodała po chwili milczenia – jestem dorosła, mam teraz 
inne potrzeby. Nie możesz  tego zmienić.  Musisz  mi  pozwolić popełniać błędy, 
nawet   jeśli   to   mogłoby   mnie   zranić,   rozumiesz?   –   Zielone   oczy   błagały   o 
wyrozumiałość.

Patrzył na nią z miłością i zachwytem.

– Wiesz, kochanie, rzeczywiście robisz się dorosła, zupełnie inna niż kiedyś 

– powiedział. Uściskał ją i poszli wyładować prowiant z dżipa.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Rory i Daniel kończyli rozładunek dżipa. W tym czasie zamienili zaledwie 

parę słów. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach, odległe o setki mil, 
choć jednocześnie bardzo blisko siebie.

Rory ucieszyła się, że pozwolił, by towarzyszyła mu w tej pracy. Dźwigała, 

wyjmowała, przepakowywała. Czuła, że odniosła zwycięstwo. I jeżeli nawet była 
to tylko malutka cząstka sukcesu, sprawiała jej to radość. To pewne, że tym razem 
Daniel potraktował ją jak dorosłą.

Wrócili do rozmowy, kiedy już wszystko zostało wyjęte z samochodu.

– Rory…  tak sobie  myślę…  –  Daniel  zaczął  z  wahaniem.   Przycupnął  w 

dżipie w otwartych drzwiach. Skinął na siostrę, by siadła przy nim. – Im wszystkim 
się wydaje, że jesteś moją narzeczoną. Jak tylko tu przyjechałem, powiedziałem 
Chrisowi,   że   odwiedziła   mnie   „dziewczyna”   i   oferowała   swoją   pomoc   – 
dostarczenie zaopatrzenia, podczas gdy ja musiałem czekać na Clarksona.

Rory spojrzała na niego zdziwiona.

– I co? Nie pytał, jak mogłeś na to pozwolić, by twoja dziewczyna samotnie 

odbywała taką podróż? – zapytała, nawiązując do poprzedniej rozmowy.

Zaśmiał się głośno.

– On uważa, że dziennikarze są trochę szaleni i uparci. I jeżeli wybiorą sobie 

jakiś temat do reportażu, to niełatwo z tego rezygnują. Wydaje mi się, że Chris 
myśli,   że   jesteś   typową   dziennikarką,   która   zbiera   bieżące   informacje,   czy   też 
pisuje pochlebne, typowo reklamowe artykuły dla jakiejś podrzędnej gazety.

Nagle uśmiechnął się szeroko. Zastanowiła się, co mogło go tak rozbawić.

– Nie masz pojęcia, jak dobrze pasujesz do tej wizji. Możesz mi pomagać, 

tak jak Tony. Nasz fotograf, podobnie jak ty, nie jest urodzonym traperem. Po 
wiedz,  co  myślisz  o  moim  pomyśle…   – znowu  się  zawahał.  –  Tu  wszyscy   są 
przekonani, że jesteś moją narzeczoną – powtórzył. – Może po prostu nie będziemy 
wyprowdzać ich z błędu. Niech wierzą w to, w co chcą. Mamy inne nazwiska. Nikt 
nie odgadnie, że jesteś moją siostrą. W ten sposób będzie ci łatwiej, unikniesz 
zaczepek… – Zawiesił głos, oczekując ostrego sprzeciwu. 

Ale Rory nie protestowała. Poważ nie zamyśliła się nad tą propozycją.

background image

Zapadła cisza.

Daniel miał rację, musiała to przyznać. To mogło uchronić ją przed Erykiem, 

a może nawet bardziej przed nią samą, tak bardzo podatną na jego magnetyzm. 
Przecież ten pomysł nie był dla niej nowy. Już wczoraj wymyśliła coś podobnego. 
Nie   sprostowała,   gdy   Eryk   po   spotkaniu   w   hotelu   mówił   o   Danielu   jak   o   jej 
chłopaku. Myślał, że są narzeczonymi. Potrzebowała takiej mistyfikacji. Czuła, że 
całkowicie opuściła ją silna wola, urok tego człowieka działał na nią ze szczególną 
mocą. Sama nie potrafiłaby się przed tym obronić.

I   nie   musiała   kłamać,   a   tylko   po   prostu   starannie   dobierać   słowa.   Nie 

widziała powodu, by uświadamiać Eryka, że sprawy pomiędzy nią a Danielem nie 
wyglądają tak, jak on to sobie wyobrażał. Przynajmniej na razie. Miała nadzieję, że 
może   kiedyś   nadejdzie   odpowiedni   moment   i   będzie   mogła   wyznać   mu   całą 
prawdę.

Zachichotała. Poderwała się z miejsca i gorąco uściskała brata.

–   Więc   bądźmy   wspólnikami   w   tym   oszustwie.   Myślę,   że   to   brzmi 

wspaniale… kochanie! – zawołała ze śmiechem. Pocałowała go w czoło. – A teraz 
po wiedz mi, dokąd zanosimy resztę tych rzeczy.

Mężczyźni powrócili z gór późnym popołudniem. Czterech z nich jeszcze 

nie   znała.   Chris  szybko   dokonał   prezentacji,   z   entuzjazmem,   którego   Rory   nie 
mogła zrozumieć, dopóki nie zdała sobie sprawy, że to odnosi się nie tylko do niej, 
ale też do Eryka.

Unikała jego spojrzenia, gdy Chris delikatnie wypchnął Eryka i ją do przodu.

– Panowie – zawołał do mężczyzn, którzy odkładali na miejsce sprzęt. – 

Chodźcie się przywitać. Pozwólcie, że przedstawię wam naszych gości. Szef naszej 
fundacji… Eryk Clarkson… – Mężczyźni wy mienili uścisk dłoni. – A to jest Rory 
Matthews, przyjaciółka Daniela, która przyjechała na kilka dni trochę nam pomóc – 
mówił Chris. – Rory, chciałbym, żebyś poznała resztę załogi. – Peter LeDuc – 
wskazał na rudowłosego mężczyznę, stojącego najbliżej. – Peter jest rozrywany 
przez wszystkie ekspedycje naukowe. Mamy to szczęście, że teraz jest z nami. W 
zeszłym   roku   pracował   w   Alpach,   dwa   lata   temu   brał   udział   w   podwodnych 
pracach badawczych na Karaibach.

background image

Podała rękę Peterowi. Czuła, jak bardzo przydaje jej się teraz towarzyskie 

obycie.   Mimo   że   wszyscy   wlepiali   w   nią   oczy,   potrafiła   zachowywać   się 
całkowicie swobodnie.

– Miło mi cię poznać, Rory – rzekł z przyjaznym uśmiechem Peter.

Chris podszedł do następnego mężczyzny, bladego i chudego, który zupełnie 

nie pasował do pozostałych.

–   Tony   Tassinari.   Jest   naszym   fotografem.   Porwaliśmy   go   siłą   z 

uniwersyteckiej   ciemni,   z   Montrealu.   Czasami   mam   wrażenie,   że   byłby 
szczęśliwszy fotografując lody z kremem niż ten ogromny lodowiec – przy tych 
ostatnich słowach mrugnął porozumiewawczo, ale zaraz potem przyjaźnie poklepał 
Tony'ego   po   ramieniu   i   uśmiechnął   się   do   niego   z   wyjątkową   serdecznością. 
Widoczne było, że darzy Tony'ego dużą sympatią.

–   Miło   mi   cię   poznać,   Tony   –   mówiła   Rory,   wyciągając   rękę.   –   Daniel 

opowiadał mi o tobie. Cieszę się, że wreszcie mogłam cię poznać.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł Tony. – Jego blade policzki 

lekko się zaróżowiły.

Daniel wspominał jej o tym, że Tony nie jest typem atletycznym, ale bardzo 

wysoko cenił jego przygotowanie zawodowe. I wdzięczny był mu za to, że zgodził 
się robić coś zupełnie innego niż praca w studio. Zawsze przecież mógł się od tego 
wykręcić, nie musiał im pomagać.

Teraz   Chris   poprowadził   ją   ku   dwóm   mężczyznom   silnej   postury,   o 

podobnych   rysach,   chociaż   jeden   był   brunetem,   a   drugi   blondynem.   Chris 
uśmiechnął się, widząc w oczach Rory zainteresowanie.

–   Nasi   bliźniacy,   Brian   i   Sean   McGarrahamowie,   znakomici   naukowcy. 

Zaliczyli oba bieguny i przez kilka miesięcy mieszkali za kręgiem polarnym.

– Bliźniacy? – zdziwiła się. Powiodła wzrokiem po ich twarzach. – Jeden 

ciemny, a dragi jasny? – zapytała z niedowierzaniem.

– Ja jestem Sean. – Blondyn wysunął się do przodu. – Uważaj, żebyś nie 

pomyliła mnie z moim bratem. On jest najlepszy i niezastąpiony – ostrzegł ją z 
ciepłym uśmiechem.

– Ktoś z nas musi być lepszy – rzekł Brian z powagą. Podał jej rękę. – My 

jesteśmy dwujajowi bliźniacy – wyjaśnił. – I dzięki Bogu, że nie stworzył mnie 
takim   jak   on   –   wskazał   na   Seana.   –   Ktoś   z   nas   musi   należycie   wypełniać 

background image

obowiązki. – Rory miała uczucie, że Brian nie żartuje. Naprawdę uważał, że jest 
lepszy od brata. Zastanawiała się, jak układały się sprawy między nimi.

Kiedy Chris dokończył prezentacji, wszyscy zaczęli przygotowywać się do 

późnego obiadu.

– Chodź, Rory – zaczął Chris. – Dzisiaj oboje będziemy szefami kuchni. – 

Ujął jej dłoń. Poprowadził ją do namiotu gospodarczego, gdzie stały konserwy, 
dżemy i przetwory warzywne. – To nasza polowa lodówka – objaśniał. – Tu są 
talerze, garnki i patelnie. Tu znajdziesz wszystko, co jest potrzebne do rozpalenia 
ognia.

Christopher   Winn   był   jej   przewodnikiem,   aniołem  stróżem   i   wspaniałym 

opiekunem. Pokazał jej, jak używać wyposażenie kempingowe, by przygotować 
smaczne i pożywne posiłki. Życzliwie korygował jej błędy. Była mu wdzięczna za 
to, że nie karcił jej na oczach innych. Cieszyło ją też i to, że okazała się pojętną 
uczennicą.   Jeszcze   raz   pomyślała   o   Monice,   kochanej   Monice,   która   wykazała 
podobny takt i cierpliwość, ucząc ją podstaw prowadzenia domu. Tak samo, jak 
kiedyś za Moniką, podążała teraz za Chrisem, śledząc każdy jego ruch. Musiała 
sobie   radzić,   nawet   w   tych   prymitywnych   warunkach.   Musiała   dorosnąć   do 
wymagań, jakie stawiała przed nią niecodzienna sytuacja.

Tak   bardzo   skoncentrowała   się   na   swoich   obowiązkach,   że   prawie   nie 

zwracała uwagi na to, co działo się w obozie. Tylko raz, kiedy odwróciła głowę, 
napotkała   spojrzenie   bursztynowych   oczu.   Z   trudem   wytrzymała   jego   wzrok. 
Zastanawiała się, czy popatrzył na nią przypadkowo, czy też cały czas pozostawała 
pod jego obserwacją. Przypomniało jej się, co opowiadał o nim Daniel…

Chris lekko odchrząknął, by wyrwać ją z zamyślenia. Zaczerwieniła się i 

natychmiast wróciła do swoich obowiązków. Nie wiedziała, czy Chris wyczuł coś 
niezwykłego w tej wymianie spojrzeń. Miała nadzieję, że nie.

Daniel, podczas gdy ona zajmowała się przygotowaniem obiadu, zniknął w 

swoim namiocie, by uporządkować notatki. Chciał w najbliższych dniach wysłać 
do redakcji część reportażu.

Później,   przy   kolacji,   usiadł   blisko   Rory,   jakby   chciał   podkreślić,   że 

dziewczyna znajduje się pod jego opieką.

Rozmowa   dotyczyła   eksperymentów,   które   przeprowadzał   zespół.   Rory 

zauważyła, że Eryk brał aktywny udział w tej dyskusji. Najwyraźniej rozumiał 
wszystkie sprawy techniczne, które jej sprawiały problem. Rory nie miała ochoty 
wyjść na ignorantkę. Nie włączała się do konwersacji, co sprawiało, że czuła się 

background image

bezpieczniej. Dodatkowo dało jej to możliwość bliższego przyjrzenia się grupie. 
Poczyniła wiele ciekawych obserwacji psychologicznych. Te odkrycia wydały jej 
się bardziej interesujące niż dane naukowe, które pojawiały się w czasie rozmowy.

W skład grupy wchodzili naukowcy: Peter, Sean i Brian oraz reporterzy: 

Daniel i Tony. Całością kierował Chris, profesor koło pięćdziesiątki, człowiek o 
ogromnym   doświadczeniu   w   prowadzeniu   tego   rodzaju   ekspedycji.   Przed   tą 
wyprawą   spędził   wiele   miesięcy   w   laboratorium,   przygotowując   testy. 
Dziewczynie   imponowało,   jak   taktownie   i   subtelnie   potrafił   kierować   ludźmi. 
Szanował cudzą opinię i inspirował swoich pracowników do samodzielnej pracy 
naukowej. Rory pomyślała, że idealnie nadaje się na przywódcę wyprawy.

Peter LeDuc, rudowłosy, opalony na czerwono, był jego zastępcą i zarazem 

prawą   ręką.   Troszeczkę   młodszy,   wykazywał   dość   duże   zaangażowanie.   Rory 
podziwiała, jak uważnie potrafił słuchać Chrisa, a jednocześnie wypowiadać swoje 
zdanie. Jego uwagi były trafne i świadczyły o dużej wiedzy.

A bliźniacy? Rory zauważyła jeszcze raz, jak bardzo się różnili. Wyglądało 

na   to,   że   nieustannie   ze   sobą   rywalizują.   Jasnowłosy   Sean,   lekkoduch, 
uśmiechnięty i życzliwy, oraz wiecznie rozdrażniony Brian. Ich kłótnie musiały 
sprawiać innym wiele uciechy.

Nagle spojrzała na swojego brata, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Był 

najmłodszy   ze   wszystkich.   Ciemny   blondyn,   o   prostych   włosach,   troszkę 
ciemniejszych niż jej.

Poczuła nagły przypływ siostrzanej miłości. Przytuliła się do niego.

Potem wyprostowała się gwałtownie i odruchowo zerknęła na Eryka. Ich 

spojrzenia spotkały się. Wydawało jej się, że Clarkson jest całkowicie pochłonięty 
rozmową.   O   czym   mógł   teraz   myśleć?   Miała   wrażenie,   że   gniewa   się   na   nią. 
Gdyby   nie   to,   że   poprzedniej   nocy   jej   nie   chciał,   mogłaby   pomyśleć,   że   jest 
zazdrosny. Spojrzała na niego z wahaniem. Nie, to było niemożliwe. 

Teraz   Daniel   objął   ją   ramieniem.   Zrozumiała,   że   w   ten   sposób   chciał 

pokazać całej reszcie, co ich łączy.

–   Rory,   tak   sobie   właśnie   pomyślałem…   –   zaczął   cichym   głosem.   – 

Ponieważ   masz   zamiar   zostać   tutaj   kilka   dni,   mogłabyś   naprawdę   bardzo   mi 
pomóc.   Gdybyś   zechciała   uporządkować   i   przepisać   mi   na   maszynie   niektóre 
notatki, byłbym ci ogromnie wdzięczny. Ta dyskusja przypomniała mi, jak wiele 
jest tu danych technicznych, które chcę wykorzystać w reportażu.

background image

– Oczywiście, Dan, z przyjemnością ci pomogę – zgodziła się od razu. I już 

widziała w marzeniach,  że teraz wszyscy  docenią fakt jej obecności  w obozie. 
Możliwe,   że   już   zasłużyła   na   dobrą   opinię.   Jednak   zapytała   szeptem.   –   Czy 
myślisz, że sobie poradzę? Nie jestem dobrą maszynistką.

– Pamiętam, że chodziłaś w czasie wakacji na kurs maszynopisania – zdziwił 

się Daniel.

Rory wzruszyła ramionami.

– Ale ja mam podobno… złą koordynację ruchową… Ja piszę tak jakoś po 

swojemu. Nie tak, jak uczą na kursach.

–   Dobrze.   I   tak   zrobisz   to   lepiej   niż   ja.   Maszyna   jest   bardzo   prosta   w 

obsłudze. Poza tym musisz mieć jakieś zajęcie na czas, gdy my wszyscy będziemy 
w górach.

– W górach? – Drgnęła nerwowo. Wyglądało na to, że nie chciał, żeby z 

nimi szła. – A czy ja nie mogę, Danielu… – zaczęła protestować. 

– Przepraszam, Rory – usłyszała nagle głos Eryka, tym razem lodowaty i 

nieprzyjemny. – Mam nadzieję, że nie wymagam od ciebie za wiele, ale proszę cię, 
żebyś pozmywała naczynia po kolacji i trochę tu posprzątała. Teraz wybieramy się 
z Chrisem i Brianem w góry. Ciekaw jestem, jak przebiegają prace i nie chciałbym 
czekać z tym do jutra. Mam nadzieję, że jak wrócimy, zastaniemy w obozie idealny 
porządek.

Bursztynowe   oczy   pociemniały.   To   było   jednocześnie   wyzwanie   i 

ostrzeżenie. Wiedziała, że musi mieć się na baczności. Eryk miał władzę, to on 
dysponował pieniędzmi ekspedycji. Ale przede wszystkim liczył się jego autorytet i 
doświadczenie.   Musiała   być   czujna,   tym   bardziej,   że   mówił   do   niej   przy 
wszystkich.

Ucieszyła się, że wyznaczył jej zakres obowiązków. Dostała pracę jak osoba 

odpowiedzialna i dorosła. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie gniewna mina 
Eryka.   Nie   mogła   zrozumieć,   co   się   za   tym   kryje.   Postanowiła   się   jednak   nie 
przejmować. Musiała odnaleźć w sobie siłę, wymyślić coś, żeby uporać się z robotą 
i żeby zmywanie talerzy szło w parze z miłym spędzeniem czasu.

Szybko znalazła rozwiązanie. Rozejrzała się po uczestnikach ekspedycji i już 

miała odpowiedź.

–   Właśnie   zamierzałam   zabrać   się   do   roboty   –   rzekła   z   uprzejmym 

uśmiechem. Wstała energicznie, od rzucając do tyłu bujne loki.

background image

Ostentacyjnie powiodła wzrokiem po uczestnikach ekspedycji. Wzięła się 

pod boki.

– Będę potrzebowała pomocnika. Zaraz, zaraz… Sean… czy mógłbyś mi 

pokazać, gdzie… – Zawahała się. W normalnym domu zapytałaby o kuchnię. Tu 
jednak wszystko było tak bardzo nietypowe. Spojrzała pytająco na Chrisa. Skinął 
głową. Od razu zrozumiał jej prośbę o pomoc.

– W rzece – podpowiedział szybko.

Razem   z   Seanem   zaczęli   zbierać   brudne   talerze.   Potem   ruszyli   w   stronę 

rzeki.

Rory poczuła dumę. Jej znajomość psychologii okazała się doskonała. Była 

zadowolona z siebie. Wybrała odpowiednią osobę. Sean był życzliwy, pogodny i 
bezpośredni. Prowadzili lekką, przyjemną rozmowę. Kucnął nad brzegiem rzeki i 
od razu zabrał się do szorowania garnków. Słusznie przypuszczała, że wszyscy 
mężczyźni mieli swoje dyżury w myciu naczyń. Widać było, że Sean robił to już 
nieraz   i   doskonale   wie,   jak   wziąć   się   do   roboty.   Nie   miał   pojęcia,   że   Rory 
przygląda   mu   się   uważnie,   starając   się   nie   pokazać   po   sobie,   jak   bardzo   jest 
niekompetentna.

Udając   pogrążoną   w   rozmowie,   uczyła   się   wszystkiego,   co   było   tu 

niezbędne,   i   po   pewnym   czasie   już   mogła   pójść   za   jego   przykładem.   Wkrótce 
naczynia były czyste. Rory pomyślała z dumą, że rozegrała wszystko prawidłowo.

Oprócz niewdzięcznej harówki kuchennej, nie miała tego wieczoru żadnych 

kłopotów.   Cieszyła   się,   że   robi   coś   użytecznego,   a   Sean   dwoił   się   i   troił,   by 
zabawić ją rozmową. Opowiadał anegdoty o życiu obozowym. Wkrótce poznała 
wiele interesujących szczegółów dotyczących członków ekspedycji. Pomyślała, że 
nie pomyliła się w swojej ocenie tych ludzi. Fakty potwierdzały jej przypuszczenia.

– Najbardziej dziwi mnie Tony – mówił Sean. 

Ze zdumieniem potrząsnęła głową.

– Dlaczego?

Skończyli   już   robotę.   Siedzieli   teraz   na   skałach   w   pewnej   odległości   od 

brzegu. Czyste naczynia stały koło nich w skrzyni. Zmrok zapadał powoli, jak to 
zwykle bywa w krajach położonych daleko na pół-» nocy. Jasne włosy Seana nadal 
lśniły   w   wieczornym   słońcu,   kontrastowały   z   ciemną,   opalona   skórą.   Rory 
pomyślała, że jej towarzysz ma około trzydziestki. Był dość przystojny, dobrze 
zbudowany. Przyglądała mu się z zainteresowaniem.

background image

W odpowiedzi na jej pytanie, Sean lekko wzruszył ramionami.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego przyjął tę robotę. On ma lęk wysokości… – 

Spojrzał na nią i oboje wybuchnęli śmiechem.

Po   paru   chwilach   Rory   spoważniała.   Zrozumiała,   że   nie   było   tu   nic   do 

śmiechu.

– Chyba żartujesz – rzekła. – To okropne. Jak on sobie z tym radzi?

Sean znowu zachichotał, chociaż w jego odpowiedzi nie było nic złośliwego.

–   On   ćwiczy   jogę.   Głębokie   oddechy.   To   prawdziwy   cud,   że   potrafi 

utrzymać   kamerę   wystarczająco   długo,   by   zrobić   dobre   zdjęcie.   –   Przerwał   na 
chwilę, jakby żałując tego, co powiedział. – Za to jest doskonałym fotografem 
studyjnym i genialnym wprost portrecistą – dodał. – Czy widziałaś jego prace?

Rory zastanowiła się, co odpowiedzieć. Jako dziewczyna Daniela powinna 

być zorientowana w temacie. Co innego mówi się siostrze, a co innego swojej 
kobiecie.

– Ach, niestety nie miałam okazji ich obejrzeć – odrzekła ostrożnie. – Nie 

lubię za bardzo mieszać się w sprawy Daniela, przeszkadzać mu w pracy. Wiesz, 
nawet w bardzo bliskiej znajomości potrzebny jest pewien dystans… – Z trudem 
zdobyła się na uśmiech. Sean patrzył na nią ze zdziwieniem.

– W takim razie, co tutaj robisz? – zapytał.

Szybko musiała znaleźć jakieś wytłumaczenie.

– Nie widziałam go przez całe wakacje. A to z kolei za duży dystans… – Ta 

odpowiedz   wydała   się   trafić   Seanowi   do   przekonania,   Rory   jednak   na   wszelki 
wypadek czym prędzej zmieniła temat. – Oczywiście,  czasami  robię  wyjątki… 
Biedny Tony.  Czy z nim naprawdę jest aż tak źle? 

Sean z powagą skinął głową.

– Twój Daniel nie boi się niczego. Jest doskonałym alpinistą. Poza tym umie 

postępować z ludźmi. Pomaga Tony'emu, potrafi zagadać, odwrócić uwagę, a w 
trudniejszych sytuacjach po prostu robi za niego zdjęcia.

Nagle Rory ogarnął niepokój.

– Sean, powiedz mi, czy tutaj jest bardzo niebezpiecznie?

Lekko wzruszył ramionami.

background image

– Trudno ocenić niebezpieczeństwo, gdy styka się z nim na co dzień. Bo ja 

wiem… Czasami się zdarza, że runie w przepaść skała, która przez całe lata nie 
wzruszenie tkwiła na swoim miejscu. Trzeba uważać. I zdać się na łaskę boską – 
zażartował.

Chociaż Sean starał się mówić z humorem, Rory zadrżała ze strachu. Po raz 

pierwszy pomyślała o niebezpieczeństwie. Wiedziała, że Daniel pracuje w trudnych 
warunkach, ale przedtem jakoś nie docierało to do jej świadomości.

Dopiero teraz  zaczęła  rozumieć,  dlaczego  był  przeciwny  jej  przyjazdowi. 

Mogła   tu   zostać.   Musiała   jednak   dostosować   się   do   wymogów,   jakie   stawiał 
ludziom ten niełatwy kraj.

Kiedy wróciła do obozu, Chris i Eryk nadal byli w górach. Bnan i Tony grali 

w szachy, a Daniel zapisywał coś gorączkowo w swoim notesie.

–   Mam   parę   pomysłów,   które   muszę   zanotować,   zanim   mi   uciekną   – 

mruknął pod nosem. – Poczekaj, zaraz będę do twojej dyspozycji.

– Co mogę teraz robić?

– Za parę minut skończę i wtedy ci pomogę. 

Rory   usiadła   na   wielkim   głazie   polodowcowym   i   przyglądała   się 

obozowisku.   Sceneria   była   piękna,   choć   surowa.   Powietrze   czyste   i   świeże, 
nasycone zapachem trawy, liści, płonących szczap drewna. Karłowate wierzby na 
polanie, dalej brzozy i świerki. Ponad tym wszystkim potężne, skaliste szczyty. 
Przez wiele lat ten dziki, nieprzyjazny kraj odstraszał ludzi.

Rory   podniosła   głowę.   Zobaczyła   na   niebie   klucz   kaczek.   Pomyślała   z 

rozrzewnieniem, że nikt jeszcze nie odgadł, czym kierują się te ptaki, by dotrzeć do 
odległego celu.

Słuchała szumu rzeki.

–   Chodź,   Rory   –   zawołał   Daniel.   Wyrwana   z   marzeń,   szybko   do   niego 

podbiegła.

Wyjaśnił jej, co ma robić. Do przepisania były dane techniczne, felietony, 

osobiste   uwagi   Daniela,   jakieś   notatki…   Niektóre   rzeczy   trzeba   było   dopiero 
uporządkować.

Zdecydowała się zacząć od przepisywania. Usiadła „po turecku” na podłodze 

namiotu, maszynę położyła sobie na kolanach.

background image

– Nie jest ci zimno? – upewnił się Daniel. Słońce chyliło się ku zachodowi, 

grzało coraz słabiej. Rory miała na sobie ciepłą kurtkę. Na razie nie narzekała na 
chłód.

– Jakie temperatury panują nocą w górach? – zapytała.

– Na pewno poniżej zera – odpowiedział. – Czy możesz już zacząć pracę?

–   Tak   jest!   –   zaśmiała   się.   I   zaczęła   powoli   wystukiwać   tekst.   Dłonie 

rozgrzały jej się od rytmicznego naciskania klawiszy.

Kiedy zaczęło robić się ciemno, zdecydowała:

–   Resztę   zostawię   na   jutro.   –   Wstała,   odstawiła   maszynę   na   miejsce   i 

podeszła   do   siedzącego   przed   namiotem   Daniela.   –   Co   teraz,   braciszku?   – 
Zauważyła,   że   obóz   opustoszał.   Naukowcy   znikli   w   swoich   namiotach.   Ogień 
powoli dogasał. Na niebo wypłynął księżyc.

Daniel wskazał na leżące w pobliżu koce i śpiwory.

– To moje, a to dla ciebie. Czyż nie chcesz spędzić nocy u boku swego 

kochanka? – zaśmiał się.

– Nie mogę kłaść się tak wcześnie – zbuntowała się Rory. – W końcu spałam 

dziś do dziesiątej i wcale nie czuję się senna.

Twarz Daniela stężała i dziewczyna od razu zrozumiała, że palnęła głupstwo.

– Mamy takie zwyczaje, że wstajemy wcześnie i wcześnie chodzimy spać. 

Ty   rób   sobie,   co   chcesz.   Ja   jestem   zmęczony   i   kładę   się   spać.   Tylko   nie 
przeszkadzaj innym. Oni mają za sobą ciężki dzień. – Widziała, że powstrzymywał 
się od ostrych uwag.

Rory zdecydowała się nie drażnić go jeszcze bardziej.

– Och, może po prostu posiedzę tu chwilkę dłużej – powiedziała. Nawet 

dogasający ogień wydawał jej się większą atrakcją niż spanie.

Daniel gwałtownie ujął ją pod ramię.

– Rory, czy ty czekasz na kogoś?

Od razu się domyśliła, o co ją podejrzewał. Zirytowała się.

– Oczywiście, że nie, Dan. Co za bzdura!

background image

Patrzył na nią z troską. Nie uwierzył jej.

– Daj spokój! – krzyknęła. – Po prostu chciałabym przez chwilę być sama. 

Miałam zamiar pójść na spacer wzdłuż rzeki.

Ku jej zdumieniu, Daniel nie miał nic przeciwko temu.

– Dobrze, możesz się przejść. Weź moją kurtkę, bo robi się naprawdę zimno.

Wszedł do namiotu i za chwilę przyniósł stamtąd swoje puchowe okrycie, 

które narzucił jej na ramiona. Wydała mu się teraz jeszcze drobniejsza, bardziej 
bezradna.

–   Czy   jesteś   pewna,   że   wszystko   będzie   w   porządku?   Może   chciałabyś, 

żebym poszedł z tobą? – zapytał, dziwnie wzruszony tym widokiem.

Rory uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

–   Nie,   dziękuję,   naprawdę   chciałabym   przez   chwilę   być   sama.   Od 

wczorajszego południa cały czas ktoś ze mną jest. To nie potrwa długo. Życzę 
miłych snów, Danielu – lekko uścisnęła mu rękę, a później skierowała się w stronę 
rzeki.

Szła   ścieżką,   którą   już   znała.   Nigdy   przedtem   nie   chodziła   na   samotne 

spacery.   Zastanawiała   się,   czy   Daniel   zdziwił   się   tym,   co   powiedziała. 
Niesłychanie towarzyska Aurora Matthews nigdy nie przepadała za samotnością. 
Była gwiazdą, duszą towarzystwa, jeździła z jednej imprezy na drugą. A tutaj, w 
dzikim, odludnym Jukonie poczuła, że chce być sama. Było wiele spraw, które 
wymagały przemyślenia. Musiała w ciszy i skupieniu wysłuchać samej siebie.

Gdy tylko usiadła nad wodą, ogarnął ją błogi spokój. I chyba po raz pierwszy 

w życiu pomyślała, że zasłużyła na ten odpoczynek. Solidnie na to zapracowała. 
Napawało ją to dumą. Czuła, że ma  teraz prawo tu siedzieć, podziwiać piękny 
krajobraz. Woda błyszczała srebrem w świetle księżyca, kipiała, bulgotała.

Wiatr   delikatnie   poruszał   gałęziami   świerków.   Rory   pogrążyła   się   w 

rozmyślaniach.

Pamiętała   Yukon   River   we   Whitehorse,   potężną   górską   rzekę.   Ta   woda 

wywarła   na   niej   wielkie   wrażenie,   poruszyła   jej   myśli.   Miała   wtedy   rację,   ten 
bezludny kraj, położony daleko na północy, stawiał ludziom wysokie wymagania. 
Spędziwszy ostatnie dwa dni w tych stronach, wiedziała już, że się nie myliła. To 
dawało jej pewną satysfakcję.

background image

Wtuliła się w kurtkę Daniela. Było ciepło, przytulnie. Teraz przepełniał ją 

optymizm.   Mogła   odpowiedzieć   temu   krajowi,   że   zgadza   się   na   stawiane   jej 
warunki.   Znalazła   w   sobie   dość   siły,   by   być   sobą,   odnaleźć   własną   drogę. 
Danielowi mogło to się podobać lub nie, ale to była jej decyzja.

Leniwie   wodziła   wzrokiem   wzdłuż   rzeki.   Nagle   coś   przykuło   jej   uwagę. 

Zamarła z przerażenia. Niedaleko, na gałęziach drzew kołysały się fosforyzujące… 
ludzkie szkielety. Wiatr delikatnie poruszał liśćmi, niemal słyszała chrupot kości. 
Serce   podskoczyło   jej   do   gardła.   Gwałtownie   poderwała   się   z   miejsca.   Stała 
zesztywniała ze strachu, niezdolna odwrócić głowy. Dopiero po dłuższej chwili 
Rory   zorientowała   się,   co   ją   tak   bardzo   przestraszyło.   To   jasne   gałęzie   brzóz 
odbijały   światło   księżyca,   jaskrawo   kontrastując   z   ciemnymi,   matowymi 
świerkami.

Rory przyłożyła dłoń do serca. Próbowała uspokoić oddech.

– Czy coś się stało? – głos był cichy, ale zabrzmiał znienacka tuż przy jej 

uchu. Podskoczyła nerwowo.

Rozejrzała się. W pobliżu nie było nikogo.

Poczuła zapach znajomej wody kolońskiej, gwałtownie załomotało jej serce. 

Natychmiast rozpoznała intruza.

– Przestraszyłeś mnie! – krzyknęła piskliwym głosem. Tuż obok niej stał 

Eryk.

–   Przestraszyłaś   się   czegoś   wcześniej   –   powiedział.   –   Jeszcze   zanim   cię 

zawołałem.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – oburzyła się. Jeżeli już przedtem udało jej 

się   uspokoić   oddech,   to   i   tak   na   nic   się   to   nie   zdało.   Trudno   było   oddychać 
spokojnie w obecności tego mężczyzny.

– Obserwuję cię od dłuższego czasu…

– Co robisz? – zdenerwowała się. – Zakłócasz moją prywatność. Nie masz 

prawa…

– Mylisz się, malutka – przerwał jej. – Ja byłem tu dużo wcześniej. To ty 

zakłóciłaś moją prywatność.

– Ale… ja cię nie widziałam.

– Oczywiście, że nie. Nie jesteś zbyt spostrzegawcza.

background image

–   Myślałam,   że   poszedłeś   w   góry   z   Chrisem   i   Peterem   –   powiedziała. 

Naprawdę   nie   chciała   go   widzieć.   Nie   miała   siły,   by   znowu   walczyć   z   tym 
szczególnym   rodzajem   pożądania   Odchrząknął   niecierpliwie.   Rzucił   okiem   na 
niebo.

–   Być   może   zauważyłaś,   że   zapadł   już   zmrok.   Dzień   się   skończył.   Nie 

planowałem spędzać nocy w górach – zakpił.

–   To   niedobrze   –   mruknęła   pod   nosem,   odsuwając   się   od   niego   na 

bezpieczną odległość.

–   Co   z   tobą,   Rory   –   żartował.   –   Dlaczego   nie   wrócisz   do   obozu,   nie 

przytulisz się do Daniela i nie zaśniesz słodko u jego boku? Nie ogrzejesz go, tak 
jak słodko ogrzałaś mnie nie tak dawno?

Nie   rozumiała,   dlaczego   tak   bardzo   ją   ranił-   Niesmaczny   dowcip   – 

zauważyła.

–   Nie   tak   bardzo   niesmaczny   –   mężczyzna   mówił   cicho.   Był   z   siebie 

zadowolony. Jego głęboki bas do prowadzał ją do szaleństwa. – Raczej apetyczny, 
aż   odczuwam   zazdrość.   Stale   się   zastanawiam,   dlaczego   Daniel   ma   mieć   całą 
przyjemność tylko dla siebie, i jeszcze nie znalazłem odpowiedzi.

Zazdrość? Rory skupiła się na tym jednym, ledwie słysząc jego późniejsze 

słowa. Zazdrosny? O czym, do licha, on mówi? Zazdrosny?

– Jak mi się wydaje, miałeś swoją szansę, i zmarnowałeś ją – zawołała. – Nie 

chcę ci przypominać…

Była wściekła na siebie. Wcale nie miała zamiaru mówić takich rzeczy.

Rozjaśnił   twarz   w   szerokim   uśmiechu.   W   świetle   księżyca   jego   zęby 

błyszczały jak perły.

– Robię to, na co mam ochotę, malutka  – oznajmił.  – Poprzedniej nocy, 

postanowiłem dać ci nauczkę i o ile pamiętam… odniosłem sukces. Dopiąłem swe 
go. Ale dzisiaj może być zupełnie inaczej.

Znów poczuła słabość w kolanach. Za wszelką cenę starała się zachować 

równowagę.

O czym on mówi? Chyba nie… Odsunęła się o krok. Czuła jego bliskość, 

znów doszedł do głosu magnetyzm jego ciała.

Clarkson podszedł i pochylił się w jej stronę. Próbowała zająć myśli czymś 

background image

innym. Bała się, że ulegnie pokusie. Ciało nie było już posłuszne jej myślom, miało 
własną wolę, dążyło do zaspokojenia swoich potrzeb. Rozkazy wydawane przez 
mózg straciły moc.

Było dostatecznie widno, by mogła wyczytać z jego twarzy pożądanie. Nie 

potrafiła odwrócić się i odejść. Jej ciało żyło własnym życiem. Wiedziała, że zrobi 
wszystko, czego on zapragnie.

Proszę, nie, Eryku – błagała w myślach.

–   Nie!…   Odejdź!   –   krzyknęła.   –   Zasłoniła   się   rękoma,   jakby   to   mogło 

pomóc. – Proszę, zostaw mnie samą, błagam cię – szepnęła, rozglądając się z prze 
rażeniem   na   wszystkie   strony.   Nie   mogła   jednak   liczyć   na   żadną   pomoc. 
Zdecydowała wreszcie, że od skoczy i schowa się za drzewo, ale w tym samym 
momencie poczuła jego mocny uścisk. Chwycił ją już, po paru krokach.

– Puść mnie – pisnęła.

Jego głos był niski i chrapliwy.

– Dlaczego ze mną walczysz? Przecież i tak wiesz, jak to się skończy.

– Nie, nie, proszę, nie. – Wilgotne, zielone oczy patrzyły na niego błagalnie, 

lecz on wcale się tym nie przejął.

– Pragniesz mnie. – Pogładził ją po policzku. – Mogłaś być tam razem z nim, 

a   zamiast   tego   wyszłaś   na   spacer   sama.   Pragniesz   mnie.   Czy   możesz   temu 
zaprzeczyć?

– Owszem. Zaprzeczam temu – udało jej się wykazać silną wolę. Niestety 

zaraz potem wtuliła się w jego kurtkę. – Zaprzeczam – powtórzyła.

– Zaprzeczasz? – Pochylił się, jego usta znalazły się tuż przy jej wargach, 

lecz nie dotykał ich. To doprowadzało ją do szaleństwa. – Zaprzeczasz? – znowu 
domagał się odpowiedzi.

Poczuła, że traci resztki silnej woli. Jęknęła nieświadomie, gdy jego ręka 

zawędrowała pod jej kurtkę i pod sweter.

– Czy nadal będziesz zaprzeczać?  – zapytał raz jeszcze. Słyszała w jego 

głosie   wzruszenie.   Ujął   jej   podbródek   i   obrócił   jej   twarz   ku   sobie.   Czekał   na 
odpowiedź. Już się nie bała. Jej pożądanie i jego męskość odniosły tryumf.

– Nie! – łkała cicho, potrząsając głową. – Jeden Bóg wie, jak bardzo tego 

chcę, ale nie mogę.

background image

Nie czekał dłużej. Schylił się do pocałunku. Była tak samo spragniona jak 

on. Zbliżył usta do jej warg, odpowiedziała mu pieszczotą równie namiętną.

Biodra Eryka przywarły do jej brzucha, dłonie błądziły pod jej swetrem. 

Zarzuciła mu ręce na szyję, przylgnęła do niego. Języki z pasja podjęły dialog.

Nagle usłyszeli w oddali czyjeś kroki.

– Rory, gdzie jesteś? – to był głos Daniela. Podchodził coraz bliżej. Oboje 

zamarli w uścisku, niezdolni do żadnego ruchu. Serca nadal biły we wspólnym 
rytmie.

– Rory, jesteś tutaj? – zbliżał się coraz bardziej.

Eryk   cicho   zaklął,   nieznacznie   się   odsuwając.   Nadal   trzymał   rękę   na   jej 

ramieniu, jakby chciał ją uspokoić, dodać otuchy.

– Rory? – głos dochodził z coraz bliższej odległości. 

Eryk zrobił krok do tyłu, odpychając od siebie dziewczynę.

– Jestem tutaj, Danielu – zawołała, odsuwając się jak najdalej od Eryka.

– Rory, dzięki Bogu, tak się niepokoiłem… Tak długo się nie odzywałaś… – 

Dopiero   teraz   zobaczył   stojącego   pod   drzewem   Eryka.   –   Rory   –   zapytał,   nie 
spuszczając z niego oka. – Czy wszystko w porządku?

– Tak, oczywiście. Przestraszyłam się i Eryk zajął mnie rozmową. Ze strachu 

odchodziłam od zmysłów. Na szczęście Eryk był blisko.

– Na szczęście… – powtórzył Daniel z powątpiewaniem. Rory pomyślała, że 

największe szczęście to to, że nie widzi jej twarzy. Od razu zorientowałby się, że 
coś   przed   nim   ukrywa.   Gorączkowo   szukała   jakiegoś   bardziej   wiarygodnego 
wyjaśnienia. Gdyby tylko Daniel znał prawdę… miałaby się z pyszna.

Daniel powoli skierował spojrzenie na siostrę.

– Czego tak się przestraszyłaś?

– Chodźmy – szepnęła. – Opowiem ci po drodze.

Poszli w stronę obozu. Opowiedziała mu o gałęziach brzozy i o szkieletach.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Daniel jej nie wierzył. Przypadkowe zjawienie się Eryka w chwili, kiedy 

akurat najbardziej go potrzebowała, wydawało mu się zupełnie nieprawdopodobne.

Opowiedziała mu o cudownym zrządzeniu losu i nie komentował tego. Gdy 

tylko wsunęła się do śpiwora, przykrył ją trzema ciepłymi kocami, pocałował na 
dobranoc, a potem położył się przy wejściu. Przyjął taką pozycję, że nie mogła 
wymknąć się z namiotu nie zauważona. Od razu też zwróciłby uwagę, gdyby ktoś 
chciał złożyć im nieproszoną wizytę.

Nic nie mówił, ale całym swoim zachowaniem pokazał, jak mało ma do niej 

zaufania.  Dziewczynie  było  przykro  z  tego  powodu,  jednocześnie  jednak  czuła 
wdzięczność do brata, że nie poruszał więcej tego tematu.

Postanowiła   pracować   tak   sumiennie,   by   nie   dać   Erykowi   pretekstu   do 

kolejnych upokorzeń. Ekipa szykowała się do wyprawy na lodowiec. Rory nie szła 
z   nimi.   Miała   zamiar   przemyśleć   w   tym   czasie   wydarzenia   ostatnich   dni, 
przeanalizować   to   wszystko,   co   działo   się   z   nią   w   obecności   Clarksona.   Nie 
potrafiła uporać się z tym problemem.

*

Śniadanie ktoś przygotował, zanim wstała. Podczas posiłku spotkała się z 

Erykiem. Przywitał się z nią chłodno, ale uprzejmie. Później zupełnie nie zwracał 
na nią uwagi. Traktował ją jak powietrze. Było jej to na rękę. Potrzebowała czasu, 
żeby jeszcze raz spokojnie się nad tym zastanowić.

Po jedzeniu próbowała pomóc przy sprzątaniu brudnych naczyń. Odniosła 

jednak wrażenie, że nikt jej tu nie potrzebował. Mężczyźni doskonale znali swoje 
obowiązki. Wyrzucali resztki pożywienia do wielkiej beczki, stojącej przy wejściu 
do namiotu-stołówki. Potem wkładali brudne talerze i sztućce do przygotowanych 
w tym celu plastikowych pojemników. Rory nie miała tu nic do roboty. Mogła 
tylko stać i obserwować.

Eryk wraz z resztą ekipy przygotowywał się do wymarszu w góry. Rory 

doszła do wniosku, że zanim obóz opustoszeje, powinna zapoznać się dokładniej ze 
swoimi obowiązkami.

Podeszła do Chrisa. Był sam. Siedział przed namiotem i przeglądał jakieś 

papiery.

background image

– Chris… – zaczęła z wahaniem. – Czy mógłbyś poświęcić mi chwilę czasu?

Blondyn odwrócił się do niej.

– Oczywiście, Rory – rzekł z serdecznym uśmiechem. – O co chodzi?

– Będę cały dzień na was czekała. Chciałabym… być użyteczna. – Zaczęła 

go wypytywać, co mogłaby robić, kiedy usłyszała nad uchem dobrze znajomy głos.

– Już teraz, zamiast gadać z Chrisem, powinnaś pomagać Brianowi pakować 

lunch.   –   Bursztynowe   oczy   wpatrywały   się   w   nią   z   gniewem.   –   Potem,   – 
kontynuował   Clarkson   –   powinnaś   pozmywać   po   śniadaniu.   To   może   zająć   ci 
nawet cały dzień – naigrywał się z niej z wyraźną przyjemnością. – Tym razem nikt 
ci   nie   pomoże   dźwigać   kontenerów.   Będziesz   musiała   zrobić   co   najmniej   trzy 
kursy do rzeki i z powrotem. Następnie musisz przewietrzyć namioty i śpiwory… 
Czy   coś   jeszcze,   Chris?   –   oderwał   wzrok   od   Rory   i   spojrzał   pytająco   na 
komendanta.

–   Czy   tego   nie   będzie   trochę   za   dużo,   Eryku?   –   rzekł   tamten,   nieco 

zaskoczony.

– Na pewno nie, jeśli Rory chce zapracować na swoje utrzymanie. Ale być 

może wcale jej na tym nie zależy i będzie wolała spędzić kilka godzin opalając się 
na dachu dżipa i przepisując notatki dla tego swojego… – urwał niespodziewanie i 
po prostu odszedł, pozostawiając ciężką ciszę. 

Rory nie odzywała się. Nie chciała prowokować awantury.

Chris ze zdumieniem potrząsnął głową.

– Zastanawiam się, co w niego wstąpiło – mruknął.

– On już chyba taki jest – powiedziała Rory, starając się zachować spokój.

– Hm? – mruknął Chris, dziwnie zamyślony. Patrzył na znikającą w oddali 

sylwetkę przyjaciela.

– Och, nic takiego… Przepraszam, to ja już wezmę się za robotę – szepnęła. 

Odwróciła się, by odejść.

Chris delikatnie dotknął jej ramienia.

– Posłuchaj, Rory, nie musisz się przejmować. Nikt z nas nie jest fanatykiem 

nieskazitelnej czystości i o ile sobie przypominam, dotyczy to też Eryka.

– Nie, nie, cieszę się, że mogę się przydać – zaprotestowała. – Poradzę sobie 

background image

z tym wszystkim, przynajmniej tak mi  się wydaje. – Uśmiechnęła  się. – Może 
nawet znajdę trochę czasu, by poopalać się na dachu dżipa.

Dumnie odrzucając włosy z czoła, podeszła do stolika, przy którym siedział 

Brian.

Już od samego początku wykazywał dużo mniej cierpliwości niż Sean. Tutaj 

on   dyrygował   robotą.   Starała   się   posłusznie   spełniać   wszystkie   jego   polecenia, 
choć to na pewno nie było łatwe. Co parę minut upominał ją w dość nieprzyjemny 
sposób.

– Uważaj! – krzyknął, kiedy zapakowała  kanapki na dno torby, a potem 

nonszalancko wrzuciła na nie pomarańcze.

Eryk, mówiąc o naczyniach, miał rację. Musiała zrobić trzy kursy do rzeki, 

tam i z powrotem. Szorowała patelnie i kubki po kawie, próbowała zmyć w zimnej 
wodzie tłuste talerze, odskrobywała zaschnięte resztki po jajku. Kiedy wreszcie 
naczynia   lśniły   czystością,   ubranie   Rory   było   mokre   i   brudne.   Przebrała   się   i 
odbyła   czwartą   podróż   do   rzeki,   by   uprać   to,   co   tak   bezmyślnie   zabrudziła. 
Pocieszała się potem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wpadła na 
świetny pomysł, żeby następnym razem zrobić sobie z ręcznika fartuch.

Przewietrzenie   namiotów   i   śpiworów   okazało   się   dużo   lżejszą   pracą   niż 

zmywanie naczyń. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, kiedy przyszło jej przy 
pomnieć sobie, który śpiwór pochodził z którego na miotu. Na pierwszy rzut oka 
niczym się nie różniły.

Wszystkie   były   tego   samego   koloru,   nie   miały   żadnych   znaków 

rozpoznawczych, a przynajmniej Rory nie była w stanie niczego takiego dostrzec. 
Wiedziała jednak, że każdy będzie umiał rozpoznać, który śpiwór do kogo należy. 
Zła z powodu własnej bezmyślności, ułożyła śpiwory jeden na drugim. Musiała po 
czekać, aż mężczyźni wrócą z gór. 

Minęło południe. Jak dotąd pracowała bez chwili wytchnienia. Poczuła, że 

ogarnia ją, zmęczenie. Zdecydowała, że nadeszła pora, by zrobić sobie przerwę na 
lunch. Poszła do namiotu gospodarczego, zastanawiając się, co przygotować sobie 
do   jedzenia.   Miała   ogromną   ochotę   na   coś   dobrego.   Ale   gotowanie   znaczyło 
zabrudzenie garnka, a to z kolei konieczność zmywania. Wzdrygnęła się na myśl, 
że   musiałaby   jeszcze   raz   iść   do   rzeki.   Zrezygnowała   więc   z   ciepłego   posiłku. 
Ukroiła sobie trzy kromki chleba, zjadła dwie pomarańcze i napiła się kawy.

Zaspokoiła głód, nadal jednak odczuwała zmęczenie.

background image

Pozostało jej przepisanie  notatek dla Daniela.  Poszła  po maszynę.  Potem 

usiadła przed namiotem Chrisa przy stole. To, co miała teraz robić, wydało jej się 
znajome   i   znacznie   bardziej   przyjemne   niż   zmywanie   naczyń.   Niestety,   także 
okazało   się   niełatwe.   Jeszcze   zanim   skończyła   pisać,   poczuła   koszmarny   ból 
pleców.   Zmęczona,   zirytowana,   zdecydowała   się   wreszcie   odnieść   maszynę   do 
namiotu. Wstała, zrobiła parę kroków. Nagle potknęła się o korzeń i runęła na 
ziemię jak długa. W panice podniosła maszynę, by jak najszybciej sprawdzić, czy 
nie   jest   uszkodzona.   Na   szczęście   się   okazało,   że   działa.   Kolano   wyglądało 
znacznie gorzej. Spod rozdartych dżinsów sączyła się krew.

Rory nigdy nie interesowała się udzielaniem pierwszej pomocy, nie lubiła 

widoku krwi, szczególnie własnej. Doskonale pamiętała, jak kiedyś, mogła mieć 
wtedy   dziewięć   albo   dziesięć   lat,   uderzyła   nowym   rowerkiem   w   luksusowy 
samochód swojej matki, przewróciła się i zemdlała. Nie była pewna, czy to widok 
krwi tak nią wstrząsnął,  że straciła  przytomność,  czy  może  samo  to zdarzenie. 
Rozbiła sobie wtedy nos, a jeszcze bardziej ucierpiała jej zraniona duma.

Tym razem zniosła wypadek dużo lepiej. Odnalazła apteczkę i zrobiła sobie 

opatrunek.

Kiedy pierwsi członkowie wyprawy zaczęli wracać z gór, była całkowicie 

wyczerpana i w nie najlepszym humorze. Wiedziała, że sama jest sobie winna. 
Chciała być pomocna. Tylko czy to musiało  okazać się aż takie trudne? Jakby 
ciemne, bursztynowe oczy rzucały na nią cień. Pracowała dużo ciężej niż zwykle, a 
sukces, który osiągnęła, wyglądał na kpinę. I nic nie wskazywało na to, żeby coś 
miało się zmienić.

Próbowała rozpalić ogień.

– Nie, nie, jeszcze raz nie – usłyszała głos Seana.

Wkrótce podeszli do nich Peter i Brian.

–   Nie   ułożyłaś   dobrze   szczap   drewna   –   pouczał   ją   Sean.   –   Potrzebują 

powietrza. – Wziął od niej zapałki.

– O mój  Boże! – zawołał nagle. – Co ty sobie zrobiłaś?  – Popatrzył na 

zaschniętą plamę krwi na jej spodniach.

Rory zmusiła się do uśmiechu.

– Nie, to nic takiego – odparła wesoło. – Po prostu potknęłam się o korzeń i 

obtarłam sobie kolano.

background image

To   było   więcej   niż   zwykłe   obtarcie.   Zdawała   sobie   z   tego   sprawę.   I 

potwornie piekło.

– Musisz uważać, jak chodzisz. Nie możemy stracić kogoś tak niezbędnego – 

żartował z niej.

Zobaczyła nadchodzących następnych członków wyprawy. Na czele grupy 

szedł Tony, potem Chris, a za nimi Eryk i Daniel, pogrążeni w rozmowie. Dwaj 
ostatni wyglądali teraz jak starzy przyjaciele. Przeraziło ją to. Czekała, aż podejdą. 
Zmusiła się do uśmiechu. 

– Wyglądasz potwornie – powiedział Daniel, gdy tylko ją zobaczył.

–   Podejrzewam,   że   miała   wyjątkowo   ciężki   dzień   –   kpił   Eryk,   patrząc 

wymownie na jej kolano.

Chris jednak potraktował sprawę poważnie.

– Co się stało, Rory? – zapytał.

Westchnęła.

– Przewróciłam się. To nic groźnego, tylko tak okropnie wygląda.

Daniel patrzył na nią z niepokojem.

–   Pozwól,   obejrzę   to   –   zaproponował.   Przykucnął   przy   niej.   Chciał 

podciągnąć nogawkę spodni i zobaczyć ranę.

– Nie! Zostaw! – krzyknęła. – Już zrobiłam opatrunek.

– Czy przedtem przemyłaś ranę? – zapytał podejrzliwie Eryk.

Dumnie podniosła głowę.

– Oczywiście – zapewniła go z oburzeniem. – Nigdy by mi nie przyszło do 

głowy kłaść opatrunek na brudną nogę.

–   Nie   przypominam   sobie,   żebyś   kiedykolwiek   przedtem   robiła   jakiś 

opatrunek – powiedział Daniel. – Pozwól, niech ja to zobaczę.

– Nic mi się nie stało – powtórzyła z naciskiem, po czym zwróciła się do 

Chrisa. – Wydaje mi się, że zrobiłam wszystko, co chciałeś… Popełniłam tylko 
jeden wielki błąd – dodała znacznie ciszej. – Jak wyjęłam śpiwory do wietrzenia, 
nie zwróciłam uwagi, który do kogo należy. – Nie mogła pozwolić Erykowi, by 
znowu tryumfował.

background image

Teraz wszyscy członkowie ekspedycji skierowali wzrok na ogromną stertę 

śpiworów i kocy.

– No to pięknie – zaśmiał się Sean. 

Rory pomyślała, że ze wstydu zapadnie się pod ziemię.

– Nie ma problemu – zapewnił ją pospiesznie Peter. – Każdy z nas potrafi 

rozpoznać swoje rzeczy.

Kochany Peter! Tym razem on przyszedł jej z pomocą. Spojrzała na niego z 

wdzięcznością.

Zrobiło   się   straszne   zamieszanie,   każdy   próbował   znaleźć   swój   śpiwór   i 

koce. Rory miała wrażenie, że ten bałagan nigdy się nie skończy.

Podszedł do niej Eryk i zapytał głośno, tak żeby wszyscy mogli słyszeć:

– Co jest na kolację?

– Kolacja? – drgnęła nerwowo. Tego nie było na długiej liście obowiązków, 

ale   sama   mogła   o   tym   pomyśleć.   Poruszyła   się   gwałtownie   i   znowu   poczuła 
przeraźliwy ból kolana.

– Kolacja, to taki posiłek, który się je na koniec długiego, ciężkiego dnia 

pracy – wyjaśnił Eryk. Naśmiewał się z niej cały czas.

Najeżyła się.

– Wiem, co to jest kolacja, tylko nie mam pojęcia, na co panowie mają dziś 

ochotę. Będę wdzięczna za pomoc – dodała twardszym tonem. – Ja też miałam 
długi, ciężki dzień.

– Czyżby? – zapytał z powątpiewaniem. – Nie przywykłaś do tak trudnej 

pracy jak zmywanie? – kpił z niej przy wszystkich.

Przysięgała sobie, że więcej nie da się upokorzyć. Kolano piekło i bolało 

przy   każdym,   najlżejszym   nawet,   poruszeniu.   Skuliła   ramiona,   wzięła   głęboki 
oddech i walcząc z napływającymi do oczu łzami, rzekła:

– Na  pewno  nigdy  nie  musiałam   zmywać   naczyń  w trudnych,  polowych 

warunkach,   to   szczerze   przyznaję.   Ale   nie   widzę   w   tym   nic   złego,   że   jestem 
zmęczona. Odwaliłam kawał dobrej roboty. A teraz wy baczcie mi, pójdę zająć się 
kolacją. – Odwróciła się do pozostałych. Jej gniew nieco osłabł. – Sean, proszę, czy 
mógłbyś dopilnować ognia, który tak zręcznie rozpaliłeś? Danielu, chodź ze mną, 

background image

pomożesz mi wybrać menu. Chciałabym zamienić z tobą parę słów na osobności. – 
I odeszła, nie zaszczyciwszy Eryka spojrzeniem.

W końcu jednak nie wytrzymała, obejrzała się za siebie. Widziała, jak Chris 

odchodzi, pozostawiając Eryka pogrążonego w myślach. Przynajmniej tak jej się 
wydawało, bo pochylił głowę i nic nie odpowiedział.

Wyładowała złość na Danielu. Zdrowo mu się oberwało za jej upokorzenia.

– Dlaczego milczałeś?  – krzyczała na brata, kiedy już nikt nie mógł  ich 

usłyszeć. – Jak mogłeś mu pozwolić, żeby się ze mnie naśmiewał? I to znowu przy 
wszystkich!

– On wcale nie jest taki zły – spokojnie odparł Daniel.

Rory nie wierzyła własnym uszom. Przecież to niemożliwe, że powiedział 

coś podobnego. Musiała się przesłyszeć. Ale głos Daniela był donośny i wyraźny.

–   Muszę   przyznać   ci   rację.   Powiedziałaś   wczoraj,   że   go   lubisz. 

Niepotrzebnie odnosiłem się do niego z rezerwą.

– Nie mogę uwierzyć, że to mówisz – szepnęła. – Po szałasie, po ostatniej 

nocy…

Wydał się zdumiony jej reakcją.

– Zaklinałaś się, że nic się między wami nie zdarzyło. Uwierzyłem ci. Jesteś 

już dorosła, Rory, i myślę, że Eryk dobrze rozumie pewne sprawy. Sama przecież 
czujesz, że niektórych rzeczy nie robisz najlepiej. To nie jest aż tak ekscytujące, jak 
ci się wydawało, prawda?

– Czy rozmawialiście o mnie? – zadrżała pod wpływem nagłego podejrzenia.

– Nie musieliśmy. Przecież nie kryje się ze swoja opinią. Wypowiadał się 

jasno przy wszystkich. – Daniel wybuchnął śmiechem.

– Jak możesz! – zgrzytnęła zębami ze złości. – Wy wszyscy jesteście tacy 

sami.

– Nie, kochanie, to ty czasami jesteś nieznośna – kpił Daniel. – A teraz bądź 

grzeczną dziewczynką, pokaż mi swoje kolano.

Kipiała złością. Daniel przykucnął przy niej. Zrobiła taki gest, jakby chciała 

go uderzyć.

– Wynoś się! – krzyknęła. – Obejdzie się.

background image

Zręcznie się uchylił.

– Jestem bardzo ciekaw, jak sobie poradzisz – naigrywał się. – Musisz wypić 

to piwo, którego sobie nawarzyłaś.

I szybko uciekł, by uniknąć dalszych ataków.

Ktoś w końcu ujął się za nią. Tym razem był to Tony. Nie oczekiwała od 

niego pomocy, tym bardziej było jej przyjemnie.  Podejrzewała, że fotograf ma 
podobne zdolności kulinarne jak ona. Okazało się jednak zupełnie inaczej.

Z jego pomocą przygotowała całkiem niezłą kolację. Potem razem nosili do 

rzeki  brudne  rzeczy.  Kiedy  zaczęli   zmywać,  nad   wodą  pojawił  się  Chris.   Jego 
ojcowski uśmiech dodał jej otuchy.

I tak się złożyło, że tego dnia, dzięki Chrisowi, nie musiała już zmywać. 

Została zwolniona z tego obowiązku. Podjęli się tego Brian i Peter, a jej Chris 
zaproponował partyjkę szachów.

Już   przedtem   potrafiła   docenić,   jak   doskonałym   jest   dyplomatą.   I 

rzeczywiście, zaraz po wejściu do namiotu, odwrócił się do niej i zażądał cichym, 
ale stanowczym głosem.

– Pokaż mi szybciutko swoją nogę.

Miała pełne prawo zaprotestować. Ale Chris potraktował sprawę poważnie i 

była mu za to wdzięczna.

Kolano sprawiało jej coraz więcej kłopotów i cieszyła się, że zwrócił na to 

uwagę. Usiadła na małym, rozkładanym stołeczku. Chris przykucnął i podciągnął 
nogawkę podartych spodni. Syczała z bólu, kiedy odrywał od rany gazę.

–   To   musiał   być   bardzo   nieprzyjemny   upadek   –   mruknął.   –   Trzeba 

zdezynfekować. Zaraz będę z powrotem – zdecydował i poszedł po apteczkę.

Rory czekając na niego, walczyła z mdłościami. Widok gęstej, sączącej się 

ropy spowodował, że zrobiło jej się niedobrze. Wzięła kilka głębokich oddechów i 
odwróciła wzrok od rany. Postanowiła zająć myśli czymkolwiek innym, byle tylko 
jakoś to wytrzymać.

background image

Nagle usłyszała odgłos wolno zbliżających się kroków. Potem ktoś odchylił 

poły namiotu i jej oczom ukazała się znajoma twarz. Ostre, surowe rysy, krótko 
przystrzyżona broda, stanowcza linia ust, zgrabny, arystokratyczny nos…

Eryk, zaledwie wszedł, popatrzył jej w oczy, potem przyjrzał się zranionemu 

kolanu.

– Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć. 

Mdłości minęły, jak ręką odjął.

– Nie dam ci tej satysfakcji – odparła.

– To okropnie wielka rana jak na taką małą dziewczynkę – droczył się z nią. 

– Potrzebujesz niani.

–   A   to,   czego   ty   potrzebujesz,   mój   chłopcze,   to   noc   w   miasteczku   z   tą 

urodziwą barmanką. Proszę cię, wyjdź i zostaw mnie samą.

Rzucił jej twarde spojrzenie. Jego oczy były zimne jak bryłki lodu.

– Masz rację – powiedział. – Ta kelnereczka jest dużo ciekawsza od ciebie.

Odwrócił się i wyszedł, zanim zdążyła mu odpowiedzieć.

Przygryzła wargę, próbując powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu. 

Niestety, Chris wybrał sobie na powrót właśnie ten moment. Odchylił połę namiotu 
i spostrzegł, że płakała.

–   Przepraszam,   że   to   zajęło   tak   dużo   czasu.   –   Jeszcze   raz   wyjrzał   na 

zewnątrz. Potem skupił wzrok na jej twarzy. – Czy aż tak cię boli?

– Kolano? Nie, nie, wszystko w porządku – odpowiedziała załamującym się 

głosem. Wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że to pomoże powstrzymać łkanie.

Cieszyła się, że płyn, którym Chris dezynfekował ranę, mocno szczypał. To 

odwracało uwagę od złych myśli. Chris założył nowy opatrunek, po czym zapytał:

– No jak, gotowa na partyjkę szachów?

Przytaknęła. Zdołała już się jakoś pozbierać.

Zaczął przygotowywać szachownicę, ustawił figury.

– Co jest między tobą a Erykiem? – zapytał cicho w taki sposób, by nie 

wywołać więcej łez.

background image

– Pomiędzy mną a Erykiem? – powtórzyła z wahaniem.

Chris milczał, ale wiedziała, że czeka na odpowiedź.

– Nic – szepnęła. – A dlaczego pytasz?

– Pierwszy ruch należy do ciebie – przypomniał. Potem dodał – Widziałem, 

jak stąd wychodził… Pomyślałem, że może… sprawił ci jakąś przykrość. Jeszcze 
nie widziałem, żeby zachowywał się w ten sposób wobec kobiety. Nie wiem, co w 
niego wstąpiło. – Popatrzył na nią z troską.

Szybko odwróciła głowę.

– On mnie nienawidzi – mruknęła, starając się skoncentrować na następnym 

ruchu.

–   Nienawidzi?   Myślę,   że   chodzi   tu   o   coś   zupełnie   innego   –   rzekł   z 

namysłem.

– Dlaczego w takim razie ciągle mi dokucza? – szepnęła.

– Może dlatego, że sam miał bardzo bolesne przeżycia.

– Co to znaczy? Nie rozumiem. 

– Eryk był kiedyś żonaty…

– Tak, wiem – przerwała.

–   To   była   wielka   tragedia   –   mówił   Chris,   pogrążając   się   nagle   we 

wspomnieniach.

– Ale jaki to może mieć wpływ na jego zachowanie wobec mnie? – zdziwiła 

się.

– Poczekaj, zaraz zrozumiesz… – Rory patrzyła w zdumieniu, jak zniknął w 

głębi   namiotu,   po   czym   wrócił   trzymając   w   ręku   portfel.   Spośród   pliku 
dokumentów i kart kredytowych wyciągnął nieduże amatorskie zdjęcie.

Rory spojrzała na fotografię i zrozumiała natychmiast.

– O Boże – jęknęła.

Eryka poznała od razu. Ale to kto inny przykuł jej uwagę. Przytulona do 

niego młodziutka blondynka wyglądała… jakby była jej siostrą bliźniaczką.

– Tak, Rory, jesteś do niej niezwykle podobna.

background image

– Jak to się dostało w twoje ręce? – zapytała szeptem. Głos jej drżał.

– Donna była moją bratanicą. Przyjaźniliśmy się.

Rory przez chwilę milczała. Patrzyła na ślubne zdjęcie dużo młodszego i 

gładko ogolonego Eryka Clarksona. On i jego urocza panna młoda wyglądali na 
bardzo szczęśliwych.

– To trwało krótko – mówił Chris. – Potem zaczęło się między nimi psuć.

– Przykro mi – szepnęła. Identyfikowała się z tą dziewczyną. Ogarnął ją 

głęboki smutek.

– Oboje cierpieli – opowiadał Chris. – Może Donna jest teraz szczęśliwa. Jej 

cierpienie   się   skończyło.   Eryk   nadal   się   męczy…   Ukrywa   to   –   dodał   szybko, 
reagując na jej pełne niedowierzania spojrzenie. – Zagrzebał się w pracy, ale nie 
wydaje się, żeby przez to osiągnął spokój…

Po chwili milczenia Chris się ocknął. Spojrzał na nią z zakłopotaniem.

– Teraz twój ruch – skierował wzrok na planszę. – A co z tobą? – zmienił 

temat rozmowy.

Pochyliła głowę.

– Nie wiem – szepnęła. – To wszystko jest takie trudne.

– A co z Danielem? Kochasz go? – zapytał tak cicho, że ledwie słyszała, co 

mówi.

Odpowiedziała bez wahania.

– Oczywiście, że go kocham. Jest przecież moim bratem… – Ugryzła się w 

język, ale było już za późno.

Chris w milczeniu przyglądał się szachownicy.

– Twoim bratem – rzekł po chwili. – Powinienem był się domyślić…

– Proszę, nie gniewaj się na niego, Chris – posłała mu błagalne spojrzenie. – 

On nie chciał, żebym tutaj przyjeżdżała. Wymusiłam to na nim. I wydało mi się 
słuszne, żeby ludzie wierzyli w to, w co chcieli wierzyć. W ten sposób czułam się 
bezpieczniej.

Wykonał   swój   ruch,   zabijając   jej   dwa   pionki.   Przez   chwilę   milczał, 

tarmosząc wąsy. Dla Rory trwało to cale wieki.

background image

– Ale on ma na nazwisko Turner, a ty Matthews. Skąd ta różnica?

Pragnąc odzyskać jego zaufanie, Rory wyjaśniła:

– Ja po rozwodzie rodziców przyjęłam nazwisko matki, Daniel pozostał przy 

ojcowskim.

– Jak długo planujecie trzymać to w tajemnicy?

Nie gniewał się. Rory odetchnęła z ulgą. Nie dziwił się niczemu. Patrzył na 

tę całą sytuację z dużym obiektywizmem.

– Mam wrażenie, że aż do mojego wyjazdu. – Lekko wzruszyła ramionami. 

Nagle tknęło ją złe przeczucie. – Ale ty nic nikomu nie powiesz, prawda? – Jej 
zielone oczy były teraz szeroko otwarte jak u dziecka. Patrzyła na niego błagalnie.

Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy Chris się uśmiechnął.

– Nie bój się, Rory. Nie wydam twojego sekretu. Ale im więcej o tym myślę, 

tym bardziej mnie to bawi – dodał niespodziewanie.

– Dlaczego? – nie zrozumiała.

Śmiał się już na całego.

– Wydaje mi się, że Eryk jest diabelnie zazdrosny o twojego Daniela.

– Dobrze mu tak. Zarozumiały arogant – odpowiedziała.

–   Może   to   i   dobry   pomysł   –   zgodził   się   Chris.   Potem   przestawił   na 

szachownicy jakąś figurę. – Szach mat. Wygrałem, Rory.

Eryk zazdrosny… Słyszała to już kilka razy. W tym również od niego. W 

najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczała, że to mogło być prawdą. Tak jak 
mu kiedyś wypomniała w gniewie, miał swoją szansę, lecz z niej nie skorzystał. 
Czy mógł być zazdrosny? Musiała wierzyć Chrisowi.

Wiedziała, że Eryk umiał nią manipulować. W tym sensie mógł zrobić z nią 

wszystko,   co   chciał.   Niszczył   ją   świadomie,   perfidnie.   To   mu   sprawiało 
satysfakcję. Choć niekoniecznie musiała to być wyrachowana, z góry zaplanowana 
zemsta.

Teraz wiedziała o nim więcej. Rozumiała już, że patrząc na nią, przypominał 

sobie swoją byłą żonę. Swoją słodką malutką dziewczynkę. Umarła, ale wciąż żyła 
w jego myślach. Czy to mogło tłumaczyć fakt znęcania się nad Rory? Próbował w 
ten sposób uśmierzyć własne cierpienie, samotność, narosłe przez lata poczucie 

background image

winy?

Wsunęła się głębiej do śpiwora. Starannie ułożyła koce.

Chris   zadał   jej   pytanie.   Ale   nie   umiała   na   nie   odpowiedzieć.   Właściwie 

lubiła Eryka. Fascynował ją. To, czego się w nim bała, tkwiło raczej w niej samej. 
Nie potrafiła oprzeć się jego magnetyzmowi. Miał nad nią magiczną moc. Pociągał 
ją fizycznie. W to nie wątpiła.

Jak na ironię, w pewien sposób przypominał jej Daniela. Tak samo jak jej 

brat miał bardzo silną osobowość. Mimowolnie starał się podporządkować sobie 
Rory, ujarzmić. Nie mogła na to pozwolić. Szczególnie teraz, kiedy poznała jego 
przeszłość, wiedziała, jak bardzo to mogło być dla niej niebezpieczne.

Znała   jeszcze   inne   cechy   jego   charakteru.   Opiekuńczość,   wyrozumiałość, 

inteligencję.   Wydawał   się   człowiekiem   konkretnym,   zaradnym.   A   jednocześnie 
była w nim jakaś rozpacz.

Rory   chciała   być   silna,   pragnęła   zbudować   sobie   szczęśliwą   przyszłość. 

Musiała uważać. Los tej dziewczyny, jego żony, był dla niej ostrzeżeniem.

I znowu   myślała  o  Eryku.  Fascynował  ją,  była  ciekawa   jego  życia,  jego 

tajemnic.  Pragnęła jego towarzystwa, nawet gdyby to miało  okazać  się jeszcze 
bardziej bolesne.

Obudził ją jakiś szelest. Ktoś nią potrząsnął.

– Śpisz?

Z przerażeniem podniosła głowę. Mało brakowało, a krzyknęłaby ze strachu. 

Rozpoznała jednak ten męski zapach, który znowu rozpalił w niej namiętność.

– Jak się tu dostałeś? – zdziwiła się.

Słyszała równy oddech Daniela. Spał kamiennym snem.

– Mów ciszej, bo go obudzisz – upomniał ją Eryk. – Wyjdź na chwilę z 

namiotu. Chciałbym ci coś pokazać.

– Co takiego? Nie rozumiem.

– Chodź, nie pożałujesz. Tylko na chwilkę. Nie bój się.

Wiedziała,   że   mówił   szczerze.   Starając   się   robić   jak   najmniej   hałasu, 

wygramoliła się spod kocy, ostrożnie ominęła Daniela i wyszła w nocny chłód.

background image

Eryk nie musiał jej mówić, o co chodzi. Ze zdumienia aż otworzyła usta.

Niebo płonęło i pulsowało barwami. Przepływały po nim pomarańczowo-

zielone fale. Pomarańcz zamieniała się w czerwień, kolor zielony rozpływał się w 
fiolecie.   Zjawisko   zdawało   się   przestrzenne,   trójwymiarowe.   Jakby   z   nieba 
zwieszały się utkane z kolorów firanki, kołysane wiatrem.

– Co to takiego? – szepnęła.

– To zorza polarna – wyjaśnił cicho Eryk. – Najłatwiej zobaczyć ją jesienią, 

ale zdarza się i latem. To może oznaczać wcześniejsze nadejście chłodu.

–   Jest   fantastyczna   –   Rory   bezwiednie   się   do   niego   przytuliła.   Nagle 

przeszedł ją dreszcz.

– Zimno? – zapytał troskliwie.

–   Nie…   tylko…   czuję   się   tak   mało   ważna.   Nic   nie   znaczę   w   wielkim 

wszechświecie.

– Zawsze byłaś kimś ważnym – zaprzeczył.

Nie kpił z niej. Ośmielona mówiła dalej.

– Chodzi mi o to, że nie mamy nad tym żadnej władzy. To jest przerażające.

Patrzyła na niego pytająco, ciekawa, czy potrafi zrozumieć.

–   Wiele   rzeczy   jest   takich   jak   to,   Rory   –   głęboki   głos   był   łagodny   i 

wyrozumiały. – Istnieją takie zjawiska w naturze jak ta zorza polarna, nad którymi 
nie mamy kontroli. Zdarza się, że nie mamy wpływu na pewne sprawy. – Pochylił 
się i lekko pocałował ją w usta.

Potem odprowadził ją do namiotu.

– Powinnaś już wracać – powiedział miękko. – Po prostu chciałem, żebyś to 

zobaczyła.

– Dziękuję – szepnęła. I zanim skryła się w ciemnym namiocie, spojrzała na 

niego ostatni raz.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Następnego   dnia   Rory   została   sama   w   obozie   i   miała   dostatecznie   dużo 

czasu, by zastanowić się nad słowami Eryka. Daniel nie zgodził się, by poszła 
razem z ekipą w góry, chociaż tak bardzo pragnęła zobaczyć lodowiec.

– Dlaczego nie? – zapytała ze złością.

– Ponieważ to jest niebezpieczne! Gdzie się nie ruszysz, od razu spotykają 

cię jakieś nieszczęścia. Przypomnij sobie swoje rozbite kolano. Mogę się domyślić, 
co by się z tobą działo tam na górze – odparł zdecydowanym tonem.

I więcej nie chciał rozmawiać z nią na ten temat.

Chris zaproponował, żeby zajęła się inwentaryzacją namiotu gospodarczego, 

ustaliła, co trzeba będzie kupić w czasie następnej wyprawy do miasta. Była mu 
wdzięczna za tę sugestię, chociaż przypuszczała, że stoi za tym Eryk.

Przez cały ranek Clarkson ani razu nie zaszczycił jej spojrzeniem. Pierwsi 

mężczyźni   wyruszyli   już   na   trasę.   Rory   szykowała   brudne   talerze,   by   odbyć 
pierwszy kurs do rzeki. I dopiero wtedy usłyszała za sobą głęboki ciepły bas.

– Doskonały pomysł, widzę, że dobrze sobie radzisz.

Komentarz   dotyczył   wielkiego   ręcznika,   który   przewiązała   sobie   w   pasie 

zamiast   fartucha.   Patrzyła   na   Eryka   zdziwiona,   a   nawet   rozczarowana.   Po 
wrażeniach ostatniej nocy oczekiwała jakiejś bardziej uduchowionej uwagi.

– Zamiast mi dokuczać, mógłbyś zrobić coś pożytecznego – powiedziała. – 

Pomóż mi zanieść nad rzekę te talerze. – Wskazała na przygotowane pojemniki. – 
Biorę ten, a tamten zostawiam dla ciebie, OK?

Potem w teatralnym geście odrzuciła do tyłu włosy i schyliła się po talerze, 

które przygotowała sobie na pierwszy kurs. Energicznym krokiem ruszyła przed 
siebie. Ani razu się nie obejrzała, jakby zupełnie jej nie interesowało, czy Eryk 
pójdzie za nią.

Pomógł jej, chociaż do końca nie była pewna, czy to zrobi. Dopiero gdy 

postawiła na brzegu swój pojemnik, pojawiła się przy niej reszta brudnych naczyń.

– Dziękuję – mruknęła.

Przykucnęła przy brzegu, namoczyła talerze i szybko zaczęła je szorować. 

background image

Odwróciła się, by postawić pierwszy z nich na dużym płaskim kamieniu, i wtedy 
zauważyła, że Eryk jeszcze nie odszedł. Stał oparty o drzewo i przyglądał jej się z 
wyraźnym zaciekawieniem. Widząc go, poczuła dziwny niepokój.

– Czy nie masz czegoś lepszego do roboty? Może mógłbyś pomóc mi przy 

wycieraniu? – zapytała.

Musiała przyznać, że od pewnego czasu wyjątkowo silnie reagowała na jego 

obecność. Kiedy pojawiał się w pobliżu, jej serce biło jak na alarm.

Obserwował ją co najmniej przez kilka minut.

W końcu zauważył:

– Nie masz w tym wprawy. Nie mylę się, prawda?

Ale tym razem w jego głosie nie było kpiny.

–   Można   powiedzieć,   że   nie   mam   tak   dużej   praktyki   jak   niektórzy   – 

mruknęła, podnosząc wzrok. – Ale i tak, jak widzisz, robię to szybko i skutecznie.

Szorowała garnek z niezwykła wprost energią. To obecność Eryka dodawała 

jej siły.

– Czy Daniel czeka na ciebie?

– Nie, a dlaczego miałby czekać?

– Aż przyjdziesz do niego z płaczem, żeby ci pomógł.

To już zabrzmiało nieprzyjemnie. Rory nic nie odpowiedziała. Nie chciała 

przyznać, że większość takich rzeczy robiła w jej domu służba. Choć na pewno 
przy swojej wysokiej pozycji społecznej Eryk też miał na usługi wiele osób.

– Mieszkasz razem z Danielem? – zapytał.

Mimo nonszalancji w jego głosie, wyczuła, że jest spięty.

– Oczywiście – odpowiedziała machinalnie.

– Oczywiście – powtórzył jak echo. Zapanowało kłopotliwe milczenie. Miała 

czas, by przemyśleć swoją impulsywną odpowiedź. Powiedziała prawdę, ale, rzecz 
jasna, Eryk zinterpretował to po swojemu. Czy powinna mu wyjaśnić, jak sprawy 
się mają? Nie! Obiecała Danielowi i tego musi się trzymać. Poza tym to oszustwo 
nadal było jej bardzo na rękę.

background image

Zdenerwowana   przedłużającą   się   ciszą,   przerwała   na   chwilę   robotę. 

Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Stał nadal w tym samym miejscu, opierając 
się o drzewo. Skrzyżował ręce na piersi.

– Czy zamierzasz sterczeć tam całe wieki? – spytała zniecierpliwiona.

– Coś ci się nie podoba?

–   Muszę   przyznać,   że   tak.   Nie   lubię,   jak   ktoś   mi   przeszkadza   w   pracy. 

Wolałabym zostać sama. – To może niezupełnie była prawda, ale w tym wypadku 
konieczność. Rory nie wiedziała, jak długo wytrzyma jego badawcze spojrzenie, 
ani też nie była pewna, jak bardzo może sobie ufać.

Z   każdą   minutą   sytuacja   stawała   się   coraz   trudniejsza.   Eryk   wbił   w   nią 

wzrok. Zmarszczył brwi.

– Wydaje mi się… – zaczął – …że to ja jestem sponsorem tego projektu. 

Można   powiedzieć,   że   ja   cię   zatrudniam   i   to,   co   wolisz,   ma   tu   znaczenie 
drugorzędne.

Nie   odpowiedziała.   Nawet   teraz,   tak   bardzo   wzburzona,   zdawała   sobie 

sprawę, że im więcej się z nim kłóci, tym bardziej go prowokuje. Starała się więc 
zignorować jego obecność. Pozornie odniosła sukces, ale wewnątrz trzęsła się ze 
zdenerwowania.

– Czy myślisz, że poradzisz sobie beze mnie? – zapytał.

Kpina w głosie była tak wyraźna, że Rory nie wytrzymała.  Przeszyła go 

wzrokiem.

– Robiłam takie rzeczy perfekcyjnie przez całe dwadzieścia jeden lat i nikt 

nie musiał mi pomagać.

– Masz dwadzieścia jeden lat? – zainteresował się.

– Tak – odparła szczerze. Kiedy jednak nadal nie ruszał się z miejsca, znowu 

się   rozzłościła.   –   Dlaczego   nie   znajdziesz   sobie   do   dokuczania   kogoś   twojego 
rozmiaru? – zapytała.

– Jak na przykład Daniela? – zaproponował.

Wstała.

– Trzymaj swoje brudne łapy z dala od mojego… – Urwała, przerażona. 

Mało brakowało, a prawda wyszłaby na jaw. – Po prostu zostaw Daniela w spoko 

background image

ju… – Patrzyła na niego błagalnie, choć jednocześnie czuła, że aż kipi ze złości. 
Nie   mogła   zrozumieć,   dla   czego   wyzwalał   w   niej   tak   silne   emocje,   zarówno 
pozytywne,   jak   i   negatywne.   Radość   łączyła   się   z   rozpaczą,   uwielbieniu 
towarzyszyła nienawiść.

W jego bursztynowych oczach błysnęły wesołe iskierki, na twarzy pojawił 

diabelski uśmieszek.

– Naprawdę jesteś doskonała. Trochę dodatkowej roboty na pewno ci nie 

zaszkodzi – zażartował.

– Nie rozumiem – mruknęła.

Eryk   rzucił   wymowne   spojrzenie   w   stronę   pojemnika,   do   którego   kładła 

czyste, umyte już naczynia. Talerze, przynajmniej te, leżące na samym wierzchu, 
nie były już czyste. Pokrywała je teraz warstwa ziemi. Rory domyśliła się od razu, 
że to ona sama spowodowała szkodę, nazbyt gwałtownie wstając.

Rozdrażniona   zarówno   rozbawioną   miną   jak   i   własną   bezmyślnością, 

odwróciła się do Eryka, krzycząc.

– Wynoś się! Choć na chwilę zostaw mnie w spokoju!

Ukłonił się głęboko.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Przeraża mnie myśl, że mógłbym być 

świadkiem następnych nieszczęść. – Posłał jej kpiarski, irytujący uśmiech.

Nie   wytrzymała   i   rzuciła   w   jego   stronę   namydlonym   zmywakiem,   ale 

Clarkson zdążył właśnie zniknąć wśród drzew, cudem unikając uderzenia.

Po spłukaniu ziemi z zabrudzonych talerzy, po umyciu patelni i sztućców, 

Rory odbyła aż trzy kursy do obozu, zanosząc do namiotu gospodarczego czyste 
naczynia. Tym razem nie miał kto jej pomóc.

Kiedy ustawiła już wszystko na miejsce, zajęła się inwentaryzacją, a później 

porządkowaniem notatek brata.

Czuła   się   niezmiernie   wdzięczna   losowi,   że   resztę   dnia   mogła   spędzić 

spokojnie, bez żadnych, szarpiących nerwy, wydarzeń.

Przygotowanie kolacji tym razem nie nastręczało żadnych trudności. Zdążyła 

na czas. Gdy mężczyźni wrócili z gór, czekał na nich ciepły i smaczny posiłek.

Przez   resztę   wieczoru   Rory   tonęła   w   rozmyślaniach.   Głównym   tematem, 

background image

który tak wzburzył jej myśli, był oczywiście Eryk Clarkson. To było tak, jakby 
wszystkich   emocji,   które   powinny   być   rozłożone   równomiernie   na   całe 
dwadzieścia jeden lat, przyszło jej doznać w ciągu tych kilku dni.

Podczas   posiłku   siedziała   cicho,   nie   odzywając   się   do   nikogo.   Nie 

komentowano   tego,   chociaż   niewątpliwie   jej   dziwne   zachowanie   zostało 
zauważone.

Co najmniej trzy osoby przyglądały jej się z uwagą.

Rory zaraz po kolacji wymknęła się niepostrzeżenie do namiotu i położyła 

się. Zasnęła niemal od razu.

Pomarańczowa poświata na niebie zmieniła się w karmin, potem zapadła 

ciemność. Rory oddychała głośno i równo. Nie słyszała głosów dwóch mężczyzn, 
którzy rozmawiali, stojąc przy otwartych połach namiotu.

– Czy myślisz, że ona dobrze się czuje? – Wysoki brunet z trudem ukrywał 

zatroskanie. Bursztynowe oczy patrzyły z powagą. – Przy stole była niezwykle 
milcząca.

Drugi   mężczyzna,   z   którym   brunet   spędził   cały   wieczór   na   niezwykle 

ciekawej dyskusji, zwrócił piwne oczy w stronę śpiącej siostry.

– Napracowała się dzisiaj porządnie. Myślę, że to dla niej dobre. Chociaż 

muszę   przyznać,   na   początku   byłem   przeciwny   jej   przyjazdowi   –   powiedział 
szeptem.

Brunet   skrzywił   się,   przez   chwilę   nerwowo   tarmosił   ręką   brodę.   Potem 

zmusił się do uśmiechu.

– Dobranoc, Dan. – Doskonale panował nad głosem.

Machnął ręką przyjacielowi i odszedł do swojego namiotu.

– Wstawaj, Rory, dzisiaj pojedziesz ze mną. No, wstawaj, śpiochu. – Daniel 

budził swoją siostrę, szturchając ją w plecy. Nie przynosiło to żadnego efektu, gdyż 
dziewczyna była opatulona w śpiwór i grubą warstwę kocy.

Pociągnął ją za włosy.

background image

– Dokąd jedziemy? – wymamrotała przez sen. Przetarła ręką oczy. Dopiero 

po paru chwilach uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. Dwa ostatnie dni były dla 
niej bardzo męczące. – Czy mogę iść z tobą w góry? – zapytała z nadzieją.

– Nie, w góry nie – brat przecząco potrząsnął głową. – Zabieram cię do 

miasta. – Jego uśmiech był szczery i serdeczny, co mogło zrekompensować gorycz 
odmowy.

– Do miasta? – zapytała zdziwiona. – Nie rozumiem. – Odgarnęła z twarzy 

niesforny kosmyk włosów.

–   Muszę   przesłać   reportaż   do   redakcji   –   wyjaśnił.   –   Przy   okazji   zabiorę 

rzeczy do prania.

– Rzeczy do prania? – powtórzyła jak echo.

– A jak myślisz, jak to się dzieje, że wyglądamy cały czas tak nienagannie? – 

zapytał pół żartem. – Jesteśmy umówieni z pewną kobietą, która robi dla nas pranie 
w Ross River. Musimy tam być przed dziesiątą, bo inaczej nie zdąży wysuszyć 
wszystkiego na wieczór.

Rory ucieszyła się, że będzie mogła uprać swoje rzeczy. Tym bardziej, że 

większość ubrań, które przywiozła tu ze sobą, okazała się zupełnie nieodpowiednia. 
Myśl o zetknięciu się z cywilizacją wydała jej się ekscytująca. Rory zapakowała do 
torby ręcznik i mydło. Miała nadzieję wziąć w miasteczku gorący prysznic.

Daniel przyniósł jej śniadanie. Chciała przygotować dla wszystkich posiłek, 

tak jak poprzedniego dnia, ale brat wyjaśnił jej, że nie będą mieli już na to czasu. 
Reszta ekipy i tak jest im wdzięczna, że zajmą się praniem.

Zanim odjechali do miasta, Rory zdążyła jeszcze zobaczyć Eryka. Siedział 

przed swoim namiotem i z dziwną niechęcią przyglądał się, jak Daniel niesie jej 
kanapki i kubek z gorącą kawą.

Obserwował ją przez cały ranek, wiedziała o tym. Nawet kiedy już wsiadali z 

Danielem do dżipa, czuła na sobie wzrok Clarksona.

Pani O'Hara nie tylko z ogromną życzliwością przyjęła rzeczy do prania, ale 

także zaproponowała Rory, żeby wzięła u niej w domu kąpiel. Na tak kuszącą 
propozycję dziewczyna przystała z radością.

Daniel pojechał na pocztę wysłać reportaże i zadzwonić do redakcji, a w tym 

czasie   Rory   weszła   do   wanny.   Z   lubością   namydliła   ciało   i   zanurzyła   się   w 
cudownie gorącej wodzie. Czuła się jak w raju; odkąd wyjechała z Seattle, ani razu 

background image

nie kąpała się w wannie. Cieszyła się świeżym zapachem swej skóry.

Kiedy   wyszła   z   wody,   nawilżyła   policzki   mleczkiem   kosmetyczny   i   z 

radością   popatrzyła   w   lustro.   Jej   twarz   odzyskała   dawną   świeżość,   a   włosy 
utracony połysk.

Potem znowu spotkali się z Danielem.

Zgodnie z obietnicą zaprowadził ją do najlepszej w miasteczku restauracji. 

Mieściła   się   w   niewielkim,   niebyt   gustownym   budynku.   Menu   także   nie   było 
wyrafinowane. To proste jedzenie okazało się jednak naprawdę smaczne.

–   Podobno   zawsze   bardziej   smakuje,   jak   ugotuje   ktoś   inny   –   zauważyła 

Rory. – W każdym razie ja nie potrafiłabym zrobić niczego lepszego.

Daniel zaśmiał się serdecznie.

–   Mówisz   jak   gospodarna   pani   domu.   –   Podniósł   głowę   i   popatrzył   na 

siostrę. – O czym myślałaś przez te ostatnie dni?

Rory zastanowiła się.

–   Przede   wszystkim   o   tym,   że   to   nowe   doświadczenie   –   odrzekła. 

Zabrzmiało to dziwnie dojrzale.

– Pozytywne czy negatywne, a może po prostu tylko jedno z wielu? Z taką 

łatwością zdecydowałaś, żeby tutaj przyjechać – przypomniał jej.

Dyskusja   we   Whitehorse   wydawała   się   Rory   zdarzeniem   niemal   sprzed 

wielu   lat.   Tak   dużo   wydarzyło   się   od   tamtego   czasu.   Zastanowiła   się,   co 
odpowiedzieć bratu. Jeszcze nie potrafiła pozbierać myśli. Nadal wielu spraw nie 
umiała zrozumieć.

– Och – rzekła wreszcie. – Chyba wszystkiego po trochu.

– Wszystkiego po trochu? – powtórzył. – Jak to rozumiesz?

– To wszystko jest trochę przykre, trochę przyjemne, a czasem obojętne – 

wyjaśniła   z   pewnym   zawstydzeniem.   Zawsze   mówiła   bratu   o   wszystkim   i   nie 
odczuwała   przy   tym   żadnego   zażenowania.   To   zawstydzenie   też   było   dla   niej 
nowym doświadczeniem.

Kelnerka postawiła przed nimi piwo.

– Dobrze, to może zacznij od tego obojętnego – zaproponował Daniel, gdy 

odeszła.

background image

Rory   ucieszyła   się,   że   może   porozmawiać   o   tym,   co   czuje.   Bardzo   tego 

potrzebowała.   Teraz   już   bez   wahania   zaczęła   opowiadać   Danielowi   o   swoich 
wrażeniach.   Zaczęła   od   rzeczy   najprostszych:   zmywanie,   gotowanie, 
inwentaryzacja, pisanie na maszynie…

– Właściwie źle to określiłam – powiedziała. – Te rzeczy na pewno nie były 

dla mnie obojętne. Sprawiało mi to dużą satysfakcję, że potrafiłam sobie radzić z 
codziennymi obowiązkami. Tym bardziej w tak trudnych warunkach. To na pewno 
było jakieś wyzwanie, któremu musiałam sprostać…

Nie wspomniała o komplementach ani o złośliwych komentarzach ze strony 

pewnego mężczyzny.

Kiedy przerwała niemal w pół słowa i umilkła zamyślona, Daniel zapytał.

–   A   co   z   tymi   nieprzyjemnymi   doświadczeniami?   –   I   znowu   czekał 

cierpliwie, aż Rory uporządkuje myśli i znajdzie dla nich odpowiednie słowa.

–   Nieudolnie   wykonana   robota,   kanapki   na   dnie   torby,   ta   historia   ze 

śpiworami… – uśmiechnęła się, zakłopotana. – Moje kolano… – dodała po chwili.

–   Życie   jest   pełne   takich   doświadczeń.   W   sumie   to   nic   strasznego   – 

powiedział ciepło Daniel.

Spojrzała na niego.

– Wiem, ale… – głos jej się załamał. Na szczęście brat nie upierał się, by 

drążyć ten temat.

–   Dobrze,   to   teraz   posłuchajmy   o   milszych   doświadczeniach   – 

zaproponował.

Zdziwił się, kiedy siostra ze smutkiem pochyliła głowę. Zaczął się nagle 

zastanawiać, czy Rory nie żałuje, że tutaj przyjechała.

– O milszych… – powtórzyła, zamyślona, bezwiednie nawijając na palec 

kosmyk włosów. To był jej nawyk jeszcze z dzieciństwa, coś, czego nie robiła już 
od wielu lat: Daniela wzruszył ten widok.

–   Nie   jestem   pewna,   jak   to   wyjaśnić   –   szepnęła.   Nadal   unikała   jego 

spojrzenia. – Poczucie, że jestem kimś pożytecznym… Odpoczynek po męczącym 
dniu, prawo do chwili lenistwa… Sprostanie jakiemuś wyzwaniu…

Przerwał jej delikatnie.

background image

– Miałaś wiele wyzwań.

–   Pamiętam,   jak   jeszcze   nie   tak   dawno   mi   mówiłeś,   że   wszystkie   moje 

dotychczasowe   osiągnięcia   były   innego   rodzaju,   płytkie   i   mało   ważne   – 
uśmiechnęła się z przymusem.  – Miałeś rację. Podobnie jak Charles i Monika. 
Byliby teraz ze mnie dumni – dodała z powagą. – Oni są naprawdę wspaniali.

Ale myśli Daniela krążyły wokół innej osoby.

– Ciekaw  jestem,  do jakiego rodzaju doświadczeń  zaliczysz znajomość  z 

Erykiem Clarksonem?  – Mówił ciszej, ale jego słowa zabrzmiały  teraz z jakąś 
większą intensywnością. Zastanowiła się, czy się na nią nie gniewa. Ale w jego 
oczach dostrzegła tylko ciepło i zrozumienie.

– Jak oceniasz Eryka? – pytał Daniel. – Dobrze, źle, obojętnie?

Zachichotała.

– Na pewno nie obojętnie. – Odchyliła głowę, włosy zafalowały i opadły na 

ramiona. Spojrzała na brata. – Na pewno nie obojętnie – powtórzyła ze śmiechem.

– Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć?

Tak, to był starszy brat, który zastępował jej ojca i który teraz wypełniał 

swoje obowiązki. Już się nie śmiała. Poczuła wstyd, zakłopotanie, a nawet ból. 
Tyle razy sama się nad tym zastanawiała.

– Nie wiem – szepnęła.  – Lubię go… nie lubię go… Patrzę  na niego z 

podziwem… Denerwuje mnie, fascynuje, drażni… Nie wiem. Pomóż mi, ja nic z 
tego nie rozumiem.

Daniel pogłaskał ją po ręce. Robił tak, gdy była malutka.

– Podrośnij, dziecinko – powiedział.

– Och, Danielu – oburzyła się. – Nie żartuj sobie ze mnie. Już nie jestem 

dzieckiem. Mam dwadzieścia jeden lat, jestem pełnoletnia.

– No już dobrze, dobrze… – próbował ją uspokoić.

Kilku gości popatrzyło w ich stronę, najwyraźniej zaskoczonych, że młoda 

dama mówi tak agresywnym tonem.

– Jesteś… Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

background image

– To on jest za bardzo… za trudny dla mnie. Jest zagadką. Tak mało wiem o 

jego życiu…

Daniel spojrzał na nią zdziwiony.

– Dlaczego koncentrujesz się na detalach? To wartościowy, odpowiedzialny 

człowiek.   Kilka   razy   mieliśmy   okazję   dłużej   ze   sobą   porozmawiać.   Już   ci 
mówiłem, że go lubię, a także podziwiam i szanuję. Mam do niego zaufanie.

Rory popatrzyła na brata zaskoczona. Czy to możliwe, że Daniel tak szybko 

zmienił zdanie na temat Eryka?

– Wiesz przecież, że on sponsoruje naszą ekspedycję?

Przytaknęła.

– Czy mówił ci o innych projektach naukowych, które finansował?

Potrząsnęła przecząco głową. Wydawało jej się, że badania nad lodowcem to 

jedyne   przedsięwzięcie,   którym   się   zajmował.   Miała   wrażenie,   że   chce   w   ten 
sposób uwolnić się jakoś od poczucia winy.

Daniel mówił dalej.

–   W   zeszłym   roku   był   jednym   z   ważniejszych   sponsorów   badań   nad 

wydobyciem   ropy   naftowej   z   dna   morskiego.   Poprzedni   temat,   którym   się 
zajmował,   to   podwodne   uprawy   jako   źródło   protein.   Nie   wspominając   już   o 
drobniejszych projektach dotyczących ochrony środowiska.

– A skąd on bierze na to wszystko pieniądze? – zdziwiła się Rory.

Daniel powtórzył jej historię, która usłyszał niedawno od Eryka, aczkolwiek 

opowiedzianą ze znacznie większą skromnością.

– On jest takim człowiekiem, który naprawdę samodzielnie kształtuje swój 

los. Pochodził z porządnej, ale ubogiej rodziny. W wieku siedemnastu lat zatrudnił 
się   w   swoim   rodzinnym   miasteczku   jako   pomocnik   laboranta   w   firmie 
produkującej odczynniki i aparaturę chemiczną. Równolegle studiował wieczorowo 
ekonomię i ochronę środowiska. Kiedy umarł właściciel firmy, to jemu właśnie, 
mimo   młodego   wieku,   zaproponowano   kierownictwo.   Stopniowo   wykupił 
większość  udziałów. Potem znacznie rozszerzył działalność… Ciekawa historia, 
prawda?

Rory skinęła głową.

background image

– I jak bardzo różni się od naszej – powiedziała.

Brat od razu zrozumiał, co miała na myśli.

Kelnerka zebrała talerze i szklanki po piwie, przy niosła gorącą kawę.

Oboje wspominali po cichu, jak łatwo było im w życiu, jak wielki komfort 

zapewnili im rodzice.

– Może było nam za dobrze, dlatego szukamy wyzwań, chcemy nieustannie 

sprawdzać swoją wartość – westchnęła Rory. – Ty masz pracę, a ja… – umilkła, 
nie znajdując odpowiednich słów.

– To, co robisz, siostrzyczko, też ma swoją wartość.

Rory, zdumiona, podniosła głowę. W słowach Daniela nie było ironii, tylko 

życzliwość,   płynąca   ze   szczerego   serca.   Jego   następne   słowa   były   dla   niej 
prawdziwym szokiem.

– Myślę, że powinniśmy powiedzieć mu prawdę, Rory.

– O nas? – zapytała z niedowierzaniem.

– A czy oszukaliśmy go jeszcze na jakiś inny temat? – zażartował.

–  To  niemożliwe!   –  krzyknęła,   jak  tylko   dotarło   do  jej   świadomości,   co 

proponuje Daniel.

– Dlaczego nie? – zdziwił się.

– Dlaczego nie? – powtórzyła, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi.

Daniel przyglądał jej się z uwagą.

–   Myślę,   że   ma   prawo   wiedzieć   –   powiedział   spokojnym   i   rzeczowym 

tonem. – Bardzo się w to zaangażował.

– Ten projekt nie ma z tym nic wspólnego – przerwała gwałtownie.

– Wcale nie mówię o projekcie, ty głuptasie.

Zignorowała  pobrzmiewającą  w  jego  słowach drwinę. Przymrużyła oczy 

w nagłym podejrzeniu.

– Czy znowu coś mu o mnie nagadałeś?

Daniel gwałtownie zaprzeczył.

background image

– Nigdy o tobie nie rozmawialiśmy. Unika tego tematu jak ognia.

– On mnie nienawidzi.

– Rory, jak ty możesz gadać takie bzdury.

– To nie są żadne bzdury – zaprzeczyła. – Czy nie widzisz, jak on mną 

pomiata? Upokarza mnie, naśmiewa się ze mnie przy wszystkich. Złości się na 
mnie i to na oczach całej ekipy… Albo zupełnie nie zwraca na mnie uwagi.

– Rory… Rory… posłuchaj…

Łzy napłynęły jej do oczu, stoczyły się po policzkach. Daniel ujął jej dłoń i 

próbował wyjaśnić, jak sprawy się mają.

– Rory – powtarzał. Jego głos był pełen ciepła i serdeczności. – Masz za 

dużo własnych problemów, walczysz sama ze sobą i może dlatego nie widzisz, co 
się dzieje. Gdyby Eryk cię nienawidził, nigdy nie zachowywałby się wobec ciebie 
w ten sposób. To nie w jego stylu…

Słuchała uważnie, chociaż z odrobiną niedowierzania.

– Rory, on jest zazdrosny. Złości się na ciebie, bo wydaje mu się, że jesteśmy 

zaręczeni. Czuje zazdrość. Wścieka się, bo jest zazdrosny o mnie. I stąd te twoje 
problemy.

Nie   wierzyła   własnym   uszom.   Podejrzewała,   że   Daniel   po   prostu   nie 

orientuje się w sytuacji. Potrząsnęła głową, próbując zaprzeczyć.

– To nie takie proste. Wiesz, rozmawiałam wczoraj wieczorem z Chrisem…

Opowiedziała mu historię, której niedawno wysłuchała od kierownika ekipy.

Daniel słuchał zamyślony. Czekał, aż Rory skończy.

– Co ja mam robić? – zapytała wreszcie. Pochyliła głowę i słuchała jego 

słów jak wyroku.

– Nie wiem, nie potrafię ci odpowiedzieć. Nie jestem psychologiem. Nie 

wiem, czy to ma jakieś znaczenie – odparł spokojnie. Potem spojrzał na nią z 
uwagą. – Czy chcesz się w to dalej angażować?

Znała odpowiedź, znała od pierwszej chwili. Skinęła głową.

– Uważam, że powinniśmy mu powiedzieć – powtórzył.

background image

– Nie.

– Dlaczego nie?

– Ja… nie mogę.

– Dlaczego nie, Rory?

– Ja… ja się boję. – Nie kłamała. W zielonych oczach czaił się strach.

–   Czego   się   boisz?   Czego?   –   To   pytanie   odbijało   się   w   jej   umyśle 

wielokrotnym echem. – Rory, czy istnieje coś takiego, czego możesz się obawiać? 
– nalegał.

Gorączkowo szukała odpowiedzi.

–   Nie   wiem   –   mruknęła.   –   Nie   wiem.   Tylko   jednego   jestem   pewna: 

potrzebuję   cię,   muszę   mieć   bufor,   poczucie   bezpieczeństwa.   Po   prostu   daj   mi 
więcej czasu, proszę.

Im więcej o tym wszystkim myślała, tym większy ogarniał ją strach. Bała się 

magnetyzmu Clarksona, braku samokontroli. W jego obecności zachowywała się 
jak bezwolna istota. Mógł z nią zrobić, co chciał. Wiedziała, na czym naprawdę jej 
zależało.   Musiała   trzymać   dystans,   niezależnie   od   fizycznego   pragnienia,   które 
owładnęło jej ciałem. Musiała trzymać dystans.

–   Dobrze,   kochanie   –   zgodził   się   Daniel.   –   Zrobimy   tak,   jak   zechcesz. 

Będziemy trzymać to w tajemnicy, dopóki nie będziesz gotowa… – Zawahał się. 
Jakby się jeszcze nad czymś zastanawiał. – Ale, Rory, czy możesz mi coś obiecać? 
– zmarszczył brwi.

– Wydaje mi się, że Eryk jest tobą poważnie zainteresowany i że mógłby 

uczynić   cię   bardzo   szczęśliwą.   –   Uniósł   dłoń,   by   powstrzymać   jej   protest.   – 
Posłuchaj mnie,  Rory – mówił  dalej. – Ufam Erykowi. To porządny  człowiek. 
Chcę,   żebyś   zawsze   pamiętała,   że   on   będzie   przy   tobie,   gdybyś   potrzebowała 
pomocy. Nawet jeśli nic więcej… nie wyjdzie z waszego związku.

– Mówisz tak, jakbyś wybierał się na tamten świat – Rory uśmiechnęła się 

smutno.

– Eryk jest moim przyjacielem. Czy możesz mi obiecać, że zapamiętasz to, 

co ci powiedziałem?

– Dobrze, Danielu, obiecuję – szepnęła.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Następnego poranka Rory towarzyszyła mężczyznom w wyprawie w góry. 

Ubrała się ciepło, a zarazem wygodnie. Pożyczyła od Daniela puchową kurtkę, 
włożyła dżinsy, wełniany sweter z golfem i sportowe buty. Obawiała się chłodu i 
nie   chciała,   żeby   ubranie   krępowało   jej   ruchy.   Natomiast   niemal   zupełnie   nie 
wzięła   pod   uwagę   faktu,   że   aby   dotrzeć   do   wiecznych   lodów,   potrzeba   sporo 
wysiłku.

Początkowo   na   pewno   nie   była   to   wspinaczka,   raczej   spacer.   Rory   szła 

dziarskim krokiem w niczym nie ustępując kolegom. Potem ścieżka stawała się 
coraz   węższa,   prowadziła   coraz   wyżej.   W   niższych   warstwach   terenu   drogę 
porastała   trawa,   która   nie   stanowiła   żadnego   problemu   dla   mężczyzn 
wyposażonych w dobre buty. Ale sportowe obuwie Rory nie było najlepsze i na 
wilgotnym   podłożu   ślizgało   się.   W   miarę   jak   wysokość   wzrastała,   trawę 
zastępowały pokruszone kamienie i okruchy zwietrzałych skał. Dziewczyna szła 
bardzo ostrożnie, miała wrażenie, że zupełnie nie posuwa się do przodu. Mężczyźni 
natomiast cały czas maszerowali szybkim, równym krokiem. Wreszcie wyprzedzili 
ją tak bardzo, że zniknęli jej z oczu.

Wyczerpana przysiadła na najbliższej skale. Musiała uspokoić oddech.

– Czy  już masz  dosyć, Auroro? – nagle usłyszała głęboki bas, który tak 

dobrze   znała.   Jej   imię,   wypowiedziane   przez   Eryka   w   pełnym   brzmieniu, 
zadźwięczało w tym miejscu tak niezwykle, że poczuła przebiegający po plecach 
dreszcz.

– To absurd – zawołała, śmiejąc się. – Moje nogi są jak z waty. – Nawet nie 

próbowała   wstać.   Spojrzała   na   opaloną,   ciemnowłosą   postać   mężczyzny.   Eryk 
wyglądał na rozbawionego.

– Jak daleko jeszcze? – zapytała.

– Jak dla ciebie: sześć poślizgnięć, cztery potknięcia, trzy upadki… I jeszcze 

z dziesięć razy przysiądziesz na kamieniu.

Roześmiała się.

– A jak ty sobie poradzisz, biedaku?

– Sam nie wiem – odparł pogodnie. Potem dodał już innym tonem. – To 

background image

miło, że zachowujesz poczucie humoru.

–   Nie   mam   większego   wyboru.   Mogę   się   tylko   śmiać   albo   płakać.   Pod 

koniec dnia będę zmęczona i niewątpliwie ucierpi na tym moja uroda. – Powoli 
podniosła się z kamienia, trochę przesadnie przy tym jęcząc. – Wodzu, prowadź! – 
zawołała.

Czekała   na   jego   odpowiedź.   Skinął   głową   i   ruszyli   razem   za   resztą 

ekspedycji.

Poprzednie  problemy  okazały  się  niczym  wobec  tego, co  miało  nastąpić. 

Mijali bloki skalne, na które musiała się wspinać, piargi, gdzie jej buty ślizgały się 
jeszcze   bardziej   niż   na   mokrej   trawie,   rozpadliny,   przez   które   musiała 
przeskakiwać. Miejscami ścieżka prowadziła tuż nad przepaścią i Rory starała się 
wówczas nie patrzeć w dół.

Ale najgorsze ze wszystkiego były jego barczyste plecy i muskularne nogi. 

Szedł przed nią i to ją okropnie rozpraszało. Nie potrafiła skupić uwagi na tym, co 
mogło jej grozić. Zapominała o przepaści, o piargach i rozpadlinach. Jej myśli 
krążyły wokół idącego przed nią mężczyzny.

W miejscach szczególnie trudnych Eryk brał ją za rękę. Palce miała napięte 

aż do bólu.

Pomyślała,   że   zniosłaby   najcięższy   wysiłek,   byle   tylko   zaznać   tej   jego 

cudownej troski, jaką teraz jej okazywał. Był cierpliwy, łagodny, wyrozumiały. To 
ten Eryk, którego lubiła najbardziej. Cieszyła się każdą minutą spędzoną w jego 
towarzystwie. Nagradzała go szerokim uśmiechem, ciepłym dotykiem dłoni. Nie 
kłócili się, nawet nie myśleli o tym, nie mówili sobie żadnych złośliwości. Rory 
marzyła, by lodowiec był jeszcze wyżej, dalej, żeby ta droga trwała bez końca. 
Chwilami piszczała ze strachu, gdy na przykład musiała przeskoczyć przez wąską, 
ale głęboką, szczelinę. Potem, kiedy niebezpieczeństwo mijało, głośno się śmiała.

Najdziwniejsze   było   to,   że   pod   jego   przewodnictwem   okazała   się 

zadziwiająco zręczna. Nie potykała się, poślizgnęła się zaledwie parę razy. Ani 
razu nie upadła, ani razu też nie usiadła na kamieniu, żeby odpocząć.

Kiedy   już   prawie   zbliżyli   się   do   lodowca,   nagle   ścieżka   się   urwała. 

Spostrzegli, że jej dalszy ciąg biegnie o ponad metr niżej. Eryk pierwszy przebył 
ten odcinek, a dokładnie mówiąc, zręcznie zeskoczył ze skały. Rory zatrzymała się 
przestraszona, choć nadal patrzyła na niego z ufnością. Wtedy Clarkson po prostu 
wziął ją na ręce i zniósł na dół.

background image

Ze wzruszeniem spojrzał na jej zaróżowione policzki wilgotne od potu.

– Jak na nowicjuszkę jesteś naprawdę doskonała – powiedział i pocałował ją 

w czubek nosa.

Rory   tak   bardzo   cieszyła   się   z   troskliwości   Eryka,   że   zupełnie   nie 

przywiązywała wagi do bólu mięśni.

Jego pocałunek przyjęła z zachwytem. Zielone oczy błyszczały ze szczęścia.

– Staram się – szepnęła.

Zarzuciła   mu   ręce   na   szyję,   czerpiąc   energię   z   jego   ciała.   Marzyła,   że 

pocałuje ją jeszcze raz.

– Jesteś bardzo dobra. – Bursztynowe oczy patrzyły na nią z uznaniem. To 

wywierało silniejsze wraże nie niż roztaczający się wokół wspaniały widok.

Eryk, jakby wyczytał z jej oczu pragnienie, pogładził ją po policzku, a potem 

pochylił się w jej stronę. Ich usta spotkały się.

Wkrótce szli dalej. Te chwile były tak niezwykłe, tak piękne, że próbowała 

zachować   je   w   pamięci   na   zawsze.   Żadnych   kłótni,   żadnych   upokorzeń.   Pełne 
porozumienie, partnerstwo, jedność. Rory byłaby gotowa na zawsze pożegnać się z 
cywilizowanym światem, żeby tylko przedłużyć urok tych chwil.

–   To   właśnie   tutaj   –   szepnął   w   jej   włosy,   kiedy   pokonali   ostatnie 

wzniesienie. Stąd można już było dostrzec lodowiec. Zatrzymali się na chwilę.

Rory zmartwił ten widok. Powinna teraz ruszyć z impetem do przodu, by 

wreszcie ujrzeć to, co tak bardzo pragnęła zobaczyć.

Ale nie mogła oderwać oczu od Eryka. Taki był serdeczny, opiekuńczy.

Westchnął i niechętnie odsunął się od niej o krok.

–   Będą   na   nas   patrzeć   –   powiedział.   –   Nie   pozwólmy,   by   czegoś   się 

domyślali.

Przytaknęła. Skierowała wzrok w stronę ogromnej bryły lodu.

– Jaki wielki – powiedziała z zachwytem.

Ruszyli   do   przodu.   Poczuła   powiew   chłodu.   Z   trudem   udało   jej   się 

skoncentrować uwagę na pracujących glacjologach.

background image

Eryk także wydawał się odczuwać ten chłód. Jego twarz stężała, wyglądał 

jakoś dziwnie. Nie umiała sobie tego wytłumaczyć.

–   To   jeden   z   mniejszych   lodowców   –   wyjaśnił.   –   Badamy   też   znacznie 

większe… – Przerwał, by machnąć ręką do Chrisa.

Weszli na jasną, zieloną łączkę oddzieloną od lodowca wałem moreny. Rory 

słyszała szmer strumyków, wypływających spod szarego śniegu.

–   Co   oni   robią?   –   zapytała,   kiedy   już   podeszli   całkiem   blisko.   Eryk 

uśmiechnął się.

–   Istnieje   kilka   projektów,   różne   tematy   badań   –   wyjaśniał   cierpliwie.   – 

Przede wszystkim glacjolodzy chcą wiedzieć, czy wielkość lodowca się zmienia, 
czy rośnie, czy maleje i z jaką szybkością zachodzą te zmiany. Podobne badania 
robimy   w   Alpach.   Chcemy     przewidzieć,     co    przyniesie     nam    przyszłość.   – 
Wskazał jej Seana i Petera, stojących przy wetkniętych w lodowiec palikach. – 
Pobierają dane z próbników, umieszczonych w kilku najważniejszych punktach – 
tłumaczył.   –   Potem   dzięki   komputerowej   analizie   będzie   można   ustalić,   jak 
przebiegają zmiany, sporządzić matematyczny model tych procesów.

Rory była zafascynowana tym, co usłyszała. Te wszystkie rzeczy, których 

nie potrafił jej wyjaśnić Daniel, stały się nagle zrozumiałe.

– Czy lodowiec rzeczywiście topnieje? – zapytała.

Eryk zaprzeczył ruchem głowy.

–   Nie.   Niektóre   hipotezy   zakładają,   że   lata   znowu   stają   się   odrobinę 

chłodniejsze, spowalniając proces topnienia – odparł.

Podeszli do grupy glacjologów. Nie przyznałaby się za nic w świecie, że 

znacznie bardziej interesował ją fakt, iż to Eryk opowiada jej o lodowcu, niż sama 
treść jego opowieści. Zrozumiała, że traktował ją poważnie. Opowiadał jej o swojej 
pracy,   o   czymś,   co   miało   dla   niego   duże   znaczenie.   Była   pewna,   że   nie 
przeznaczyłby swoich pieniędzy na projekt, który by go nie interesował.

Patrzyła na pracujących naukowców. Brian dyktował coś Danielowi, który 

skwapliwie   notował.   Tony   uwieczniał   na   kliszy   pochylonego   nad   lodowcem 
Chrisa.

Eryk   podszedł   do   Petera,   zapytał   go   o   rezultaty   doświadczeń.   Ale   zaraz 

potem wrócił do Rory.

background image

– Chodź ze mną – ujął ją pod łokieć i poprowadził do skalnego rumowiska. 

Usiedli na kamieniach. Mieli stąd świetny widok na pracujących naukowców. – 
Cieszę się, że ciepło się ubrałaś – powiedział. – Ta puchowa kurtka jest dużo lepsza 
niż to, w czym zwykle chodzisz.

Wstała. Przyjęła pozę modelki.

– Cieszę się, że podoba się panu moja kurtka. To najnowszy fason prosto z 

Paryża.

– Siadaj i bądź cicho – zaśmiał się i przyciągnął ją ku sobie.

Siedzieli   jakiś   czas   w   milczeniu,   obserwując   poczynania   glacjologów. 

Wreszcie Rory odważyła się zapytać.

– Po co te wszystkie informacje? Czy mają jakieś praktyczne znaczenie? – 

Przestraszyła się, że Eryk uzna to pytanie za wyjątkowo głupie.

On jednak nie wydawał się zdziwiony.

– Istnieją dwa podstawowe powody – wyjaśnił.

Odczuła ulgę.

– Nagłe roztopienie się lodowca mogłoby mieć katastrofalne znaczenie dla 

naszej planety – mówił. – Stopnienie lodów Antarktyki podniosłoby poziom mórz 
o przeszło siedem metrów. Możesz sobie wyobrazić, co by się stało z miastami na 
wybrzeżu.

– Czy to naprawdę może się wydarzyć? – Przeraziła ją wizją ukochanego 

Seattle pochłoniętego przez ocean.

Eryk uśmiechnął się.

–   Nie.   To   oczywiście   najczarniejszy   scenariusz.   Ale   podniesienie   się 

poziomu morza nawet o kilka centymetrów może mieć duże znaczenie. W końcu, 
jeżeli wiemy, co nam zagraża, możemy się na to jakoś przygotować.

– Rozumiem. A jaka jest druga przyczyna?

–   Topniejące   lodowce   mogą   stanowić   źródło   czystej   wody   dla   różnych 

obszarów  świata.  Może się  zdarzyć, że  na tereny  cierpiące  na chroniczny  brak 
wody będzie się wysyłać ogromne bryły lodu.

– To bardzo interesujący projekt.

background image

– Tak, szczególnie dla krajów dręczonych suszą…

Nagle Rory zauważyła Tony'ego z aparatem fotograficznym wycelowanym 

w nią i Eryka. Wyglądało na to, że zdążył zrobić im już niejedno zdjęcie.

– Uśmiech! – zawołała do Eryka. – Jesteśmy  pod obstrzałem – dodała i 

przytuliła się do niego.

– Nic się nie bój, osłonię cię swoim ciałem – zażartował Eryk, po czym objął 

ją w pół. Potem przystąpił do ataku. Zaczął ją łaskotać. Chichotała i nie mogła 
przestać.   Wreszcie   delikatnie   uwolnił   ją   z   uścisku.   Usiadła,   odpoczywając   po 
walce.

– On chyba nie jest typem zazdrośnika? – zapytał nagle. 

Początkowo nie rozumiała, o co mu chodzi.

– Kto? Daniel? – Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. – Nie, na 

pewno nie.

– Czy ci to przeszkadza? – dociekał.

– Nie, skądże… – Napotkała jego badawcze spojrzenie i nagle przypomniała 

sobie, że właściwie Eryk jest tu szefem. Nie chciała w żaden sposób zaszkodzić 
Danielowi.   –   Przecież   nie   robię   nic   złego   –   dodała   już   znacznie   spokojniej.   – 
Pracuję, staram się pomagać.

Clarkson tak jakoś dziwnie się uśmiechnął, aż serce skoczyło jej do gardła.

–   Tak,   twoim   obowiązkiem   jest   dotrzymywanie   mi   towarzystwa.   Czy 

przyjmujesz tę pracę?

Rory nie musiała się zastanawiać nad odpowiedzią. Co prawda przysięgała 

sobie trzymać dystans, ale to była ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnęła. Nagle zdała 
sobie sprawę, że tutaj, w obecności całej ekspedycji, na pewno nic jej nie grozi.

– Jestem do twojej dyspozycji! – zawołała wesoło.

Skoro los tak chciał, będzie miała dzień pełen radości, ekscytacji i śmiechu.

Przez   resztę   poranka   Eryk   dotrzymywał   jej   towarzystwa.   Opowiadał   o 

innych   programach   naukowych,   które   sponsorował,   przytaczał   wiele   ciekawych 
faktów.   Nawet   zwierzył   jej   się   ze   swoich   planów   na   przyszłość.   Tylko   kiedy 
próbowała   dopytywać   się   o   kobiety   w   jego   życiu,   o   sprawy   osobiste,   unikał 
odpowiedzi.   Najwyraźniej  nie  miał   ochoty   na  poruszanie  tych  tematów.   Mogła 

background image

natomiast podziwiać jego ogromną wiedzę naukową, zaangażowanie, pasję.

Zaraz po lunchu Eryk zamienił na osobności kilka słów z Chrisem, potem 

rozmawiał z Danielem. Wreszcie podszedł do Rory i wziął ją za rękę.

– Urwiemy się na mały spacerek – powiedział, tajemniczo się uśmiechając.

– Urwiemy się?… – powtórzyła niepewnie.

– Chodźmy – zaczął prowadzić ją w kierunku ścieżki. 

Zbita z tropu obejrzała się na Daniela.

– Poczekaj… – powiedziała, ale brat tylko pomachał jej ręką, jakby wręcz 

zachęcał ją do tego spaceru.

Po chwili lodowiec zniknął im z oczu.

– Jak widzisz, załatwiłem sobie jego zgodę. Chodźmy.

– Ale dokąd idziemy? – krzyknęła.

Popatrzył na nią. W bursztynowych oczach błysnął płomień ekscytacji.

– Obiecałaś, że będziesz do mojej dyspozycji.

– Eryku, proszę, zwolnij trochę – powiedziała błagalnym tonem.

Zmniejszył tempo, mając na względzie jej nogi, które raczej przywykły do 

gładkiej powierzchni parkietu niż do skalistych gór.

I   ta   droga   była   pod   pewnym   względem   tak   samo   romantyczna   jak 

poprzednia.   Znowu   się   nią   opiekował,   byt   troskliwy   i   przyjacielski.   Znowu 
obudziły się w niej najśmielsze nadzieje.

Wyobrażała sobie, że Donna nigdy nie istniała i że on nigdy nikomu nie 

zrobił   krzywdy.   Wierzyła,   że   nigdy   go   nie   oszukała,   że   nic   nie   obciąża   jej 
sumienia.   Aurora   Matthews,   bogata,   egoistyczna   księżniczka,   w   zetknięciu   z 
twardą rzeczywistością czuła się zupełnie bezradna. A teraz wyobrażała sobie, że 
radzi sobie ze wszystkim doskonale i że Eryk odwzajemnia jej uczucie. Gorąco 
pragnęła   tych   paru   chwil   iluzji.   Wierzyła,   że   wszystko   jest   sprawą   czasu. 
Wzajemny magnetyzm był zbyt silny, by można go było zignorować…

Przeszli około jednej trzeciej drogi, kiedy Eryk nagle skręcił. Poprowadził 

teraz Rory na wąski występ skalny. Nie ulegało wątpliwości, że tutaj droga się 
kończy.   Dziewczyna   znalazła   się   nagle   na   długiej   skale   zawieszonej   nad 

background image

przepaścią. Poczuła zawrót głowy.

– Czy wystawiasz na próbę moją odwagę? – zapytała.

– Nie, to jest po prostu punkt widokowy. Zobacz, jak pięknie.

Napięła mięśnie.

– Boję się – szepnęła. Przymknęła  oczy. Ta półka skalna znajdowała się 

naprawdę   wysoko.   Rory   chciała   się   cofnąć,   ale   Eryk   trzymał   ją   w   żelaznym 
uścisku.

– Nie ufasz mi, mała – powiedział z wyrzutem.

Ufała mu. Ale lęk nie mijał.

–   Wiesz   dobrze,   że   nie   pozwolę,   żeby   coś   ci   się   stało.   To   miejsce   jest 

całkowicie bezpieczne.

Przywarła do niego, jakby od tego zależało jej życie.

Z powodu lęku, który jej nie opuszczał, piękno kanadyjskiego krajobrazu nie 

wywarło na niej żadnego wrażenia. Przed nimi rozciągały się zielone, ukwiecone 
płaskowyże, w oddali widoczne były spowite mgłą szczyty gór. Nie kończąca się 
wstęga rzeki wiła się daleko, jak okiem sięgnąć…

Rory odwróciła głowę i wyszeptała:

– Eryku, ja się boję.

Mężczyzna rzucił jedno spojrzenie na przerażone zielone oczy i delikatnie 

przeprowadził   ją   na   ścieżkę.   Usiadła   na   najbliższym   kamieniu.   Musiała   się 
uspokoić.

– Przykro mi, kochanie – przepraszał.

Przykucnął   przy   niej.   Jej   niepokój   nie   miał   teraz   nic   wspólnego   z 

wcześniejszym   strachem.   Znowu   oczarowały   ją   jego   zalety,   urok   osobisty, 
uprzejmość, ciepły głos.

Podniosła   wzrok   i   ich   oczy   spotkały   się.   Pogładził   ją   po   policzku. 

Niespodziewanie   dla   samej   siebie   po   całowała   go   w   rękę.   To   było   niezwykłe, 
chociaż tutaj dziwnie naturalne. Jakby chciała przeprosić go za brak zaufania. Nie 
wyrzekła ani słowa, ale Eryk znakomicie odczytał ten gest.

– Wszystko w porządku – rzekł łagodnie. – Nigdy nie przepraszaj za to, co 

background image

jest słuszne.

Pocałował   ją   w   usta.   Wiedziała,   że   nie   zmuszał   jej   do   niczego,   to   było 

wzajemne pragnienie, wspólna potrzeba. Pieścił ją językiem, smakując jej wargi, 
ciesząc się jej ciałem. To nie był wstęp do dalszych pieszczot, to samo w sobie było 
wartością. Rory znowu pomyślała, że chciałaby na zawsze zachować w pamięci te 
chwile.

– Chodźmy – rzekł łagodnie. Najlepsze dopiero przed nami.

Szli dalej. Trzymali się za ręce. Rozłączali się tylko wówczas, gdy ścieżka 

stawała się zbyt wąska. Rory myślała z zachwytem o tym, jak wspaniale ich dłonie 
do siebie pasują. Splecione palce wydawały się jednością.

– Zmieniłaś się – powiedział w końcu.

– Ty też się zmieniłeś – uśmiechnęła się.

Clarkson wydawał się tego dnia zupełnie innym człowiekiem. I był przy tym 

tak cudownie męski, jak zawsze. Wiedziała, że zmiana, która w niej zaszła, była 
innego rodzaju. Ona poznała smak miłości. Pomyślała teraz, że nawet gdyby już 
nigdy w życiu nie mieliby się spotkać, będzie go kochać do końca życia. Nagle 
pomyślała, że on musi poznać prawdę. Nie mogła go oszukiwać ani chwili dłużej.

– Eryku… musimy porozmawiać – rzekła cicho. Wyszli zza zakrętu. Droga 

stała się teraz szeroka i wygodna.

– Nic nie mów, tak będzie lepiej.

– Ale ja muszę ci coś powiedzieć.

–   Nie   psuj   tego,   Rory   –   rzekł   miękko.   On   także   wyczuwał,   że   coś 

niezwykłego dzieje się teraz pomiędzy nimi. I również obawiał się konfrontacji z 
rzeczywistością.

– To o Danielu.

Eryk zatrzymał się na chwilę, by spojrzeć jej w oczy.

– Nie chcę słyszeć o Danielu – rzekł stanowczym tonem. Później znowu 

bursztynowe   oczy  patrzyły   na  nią  ciepło  i  serdecznie.   –  Mamy   dla   siebie  całe 
popołudnie.   Cieszmy   się   tym.   –   Wydało   jej   się,   że   w   jego   oczach   dostrzega 
błaganie. Poczuła wdzięczność, że odłożył na później decydującą rozmowę.

Przytaknęła. Patrzyła mu w oczy, nie próbując ukryć swoich uczuć.

background image

A kiedy już z powrotem dotarli do obozu, niecierpliwość Rory doszła do 

zenitu. Próbowała odgadnąć, jaką niespodziankę przygotował dla niej Eryk, lecz 
nic nie przychodziło jej do głowy.

– Czy to będzie jakaś próba odwagi? – zgadywała.

Uśmiechnął się, bursztynowe oczy rozbłysły jasnym światłem.

– Weź ręcznik, spotkamy się w dżipie.

– Ręcznik? – zdziwiła się.

– Tak, ręcznik, pospiesz się.

Do tajemniczego miejsca przeznaczenia jechali ponad godzinę. Rory coraz 

bardziej pragnęła się dowiedzieć, co to za sekret.

–   To   tutaj   –   oznajmił   w   końcu.   Zastanawiała   się,   na   czym   polega 

niespodzianka. Przyglądała się miejscu, do którego ją przywiózł. Było to zakole 
rzeki, znajdujące się dość  daleko od głównej drogi. Nad brzegiem rosły  dzikie 
fiołki.   Wszystko   to   było   bardzo   piękne,   ale   już   widziała   podobną   scenerię.   W 
ostatnich dniach oglądała wiele równie wspaniałych widoków.

– Gorące źródła – poinformował ją z tryumfem Clarkson.

– Gorące źródła? – powtórzyła zaskoczona. 

Eryk wysiadł z dżipa, przebiegł dookoła samochodu i szarmancko otworzył 

jej drzwi.

Uśmiechnął się, wziął ją za rękę i zaprowadził nad rzekę.

–   Widzisz,   Jukon   to   był   kraj   wulkanów.   Jeszcze   i   teraz   zdarzają   się   tu 

niewielkie wstrząsy tektoniczne. Wulkany są nieczynne, ale pozostało wiele śladów 
po   tych   fantastycznych   eksplozjach.   Małe   czarne   kamyki   na   brzegu   rzeki, 
osmolona gleba, bazaltowe klify i stożkowe kształty gór. I… proszę bardzo: gorące 
źródła.

– Gorące źródła… – powtórzyła nieufnie.

Pociągnął ją za rękę. Przykucnęła przy nim. Zanurzyła dłoń w wodzie, która 

naprawdę okazała się bardzo ciepła.

– Gorące źródła… – powtórzyła Rory raz jeszcze.

–   Zaczynałem   się   obawiać,   że   nigdy   w   to   nie   uwierzysz   –   mruknął 

background image

rozbawiony.   Zaczął   rozpinać   kurtkę.   –   Może   być   trochę   chłodno,   zanim 
wejdziemy.

– Co robisz? – krzyknęła zaskoczona. 

Eryk rzucił okrycie na ziemię i zaczął rozpinać koszulę.

– Będziemy się kąpać.

– Chyba żartujesz. – szepnęła. Ale intuicja jej podpowiadała, że Eryk mówił 

zupełnie poważnie.

– Ty, jak mi się wydaje, wzięłaś wczoraj ciepłą kąpiel, ale mnie brakuje tej 

przyjemności   od   co   najmniej   kilku   dni.   –   Wiedziała,   że   musiał   rozmawiać   z 
Danielem. – Przyniosłem ze sobą mydło – pochwalił się i sięgnął do kieszeni.

Rory zamarła. On naprawdę zamierzał tu się kąpać. Rozbierał się przed nią 

bez żadnej żenady. Próbowała przemówić sobie do rozsądku. Czyż nie chodziła 
wiele razy na nocne imprezy, gdzie kąpiele „na golasa” nie należały  wcale do 
rzadkości?   Czy   to   nie   ona   pierwsza   bezwstydnie   rozebrała   się   w   chatce,   tak 
nonszalancko rzucając ubranie na podłogę? Tu wcale nie chodziło o skromność i 
przyzwoitość. Raczej o coś zupełnie innego. Bała się Eryka, a mówiąc dokładniej, 
bała się siebie.

– Och, Rory – drażnił się z nią Eryk. – Nie zachowuj się jak dziewica. 

Znamy się już jakiś czas.

Przerwała mu.

– Muszę ci powiedzieć…

– Nie! – rzekł stanowczo. – Teraz mam ochotę na relaksującą gorącą kąpiel. 

A ty możesz sobie stać na brzegu i patrzeć. Radziłbym ci jednak przyłączyć się do 
zabawy.

Rory   wpatrywała   się   z   przerażeniem   w   jego   nagą,   owłosioną   klatkę 

piersiową.   Obserwowała   ruchy   jego   ręki.   Odpiął   klamrę   przy   pasku.   Potem 
rozporek. Zaczął zdejmować dżinsy. Odwróciła wzrok.

Usłyszała plusk wody. Eryk zanurzył się w gorącym źródle.

W głębi duszy miała do siebie żal z powodu swojej dziecinnej reakcji. Ten 

dzień zaczął się tak uroczo, a teraz zupełnie nie wiedziała, co robić. Nic nie szło po 
jej myśli. Próbowała powiedzieć mu o Danielu, ale nie chciał tego słuchać. Teraz 
nie   rozumiała   swojego   zachowania.   Nie   mogła   zaprzeczyć,   że   zarówno   gorąca 

background image

woda, jak i Eryk mają swój urok. Tymczasem, zamiast cieszyć się kąpielą, tkwiła 
na brzegu.

Pomyślała, że to nie ma sensu i nagle, w jednej chwili, zdecydowała się.

– OK! Wchodzę! Poczekaj! – krzyknęła i zaczęła się rozbierać, świadoma, że 

z uwagą ją obserwuje.

Kiedy została już tylko w bieliźnie, ośmieliła się na niego spojrzeć. Tak jak 

podejrzewała,   śledził   każdy   jej   ruch,   a   jednocześnie   polewał   gorącą   wodą 
namydlone plecy.

– Pospiesz się, bo się przeziębisz – ponaglał.

Od razu zauważyła, że nie chodzi mu o jej zdrowie. Raczej obawiał się, że w 

ostatniej chwili mogła zmienić zamiar. Nagle przestała się wstydzić. Może sprawiła 
to delikatność jego głosu, może coś wyjątkowego w spojrzeniu. Nie czuła się już 
zakłopotana. Odpięła stanik. Eryk wyciągnął do niej rękę. Nie wahała się. Szybko 
ściągnęła majtki i przyłączyła się do niego.

Woda była cudownie ciepła, czysta. Błękitna wstęga, nagroda za spędzenie 

pięciu dni na tym twardym i wymagającym lądzie. Cudowny relaks dla obolałych 
mięśni.

– I jak? Zadowolona? – dopytywał się Eryk.

Jakby jej uśmiech i ekstatyczne chichoty same w sobie nie mogły wystarczyć 

za odpowiedź.

– Wygląda na to, że jesteś zadowolona – odpowiedział za nią. Jego stalowe 

ręce   objęły   ja   w   talii   i   przy   ciągnęły   ku   sobie.   Usta   przylgnęły   do   jej   warg, 
pieszcząc   je   i   smakując   z   rozkoszą.   Jej   pełne   piersi   przy   tuliły   się   do   jego 
owłosionego torsu. Ich brzuchy do tykały się.

Woda  pulsowała  wokół nich,  a  serca  biły  przyśpieszonym rytmem.  Ręce 

Eryka rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Odkrywały wrażliwe miejsca, o których 
istnieniu zdawała się przedtem nie wiedzieć. Była pewna, że tej pieszczoty nie 
zapomni do końca życia. Eryk wyzwalał w niej ogień, gorący płomień rozchodził 
się po całym ciele.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo to lubię – wyszeptał, kiedy na krótko oderwał 

usta od jej warg. Jego oczy, kolom wrzącego bursztynu, przenikały ją na wylot. – 
Chciałbym się z tobą kochać… tutaj i teraz – dodał głosem lekko zachrypniętym ze 
wzruszenia.

background image

Rory wiedziała, że nie może być na świecie nic piękniejszego, niż to, co 

zaproponował. Jej stęsknione, wygłodniałe ciało czekało niecierpliwie, aż odpowie 
mu „tak”. Pragnęła ofiarować mu całą siebie. Oddać się właśnie jemu.

A   jednak   zbyt   dobrze   pamiętała   o   nie   tak   jeszcze   odległej   nienawiści, 

pogardzie   i   upokorzeniu.   O   uroczej   pannie   młodej,   Donnie,   młodziutkiej 
dziewczynie z fotografii, która kiedyś mu zaufała.

Przeszkadzało jej też i to, że zbyt długo go oszukiwała. Chciała najpierw 

wyjaśnić tę sprawę. I nagle… przypomniało jej się, że jest dziewicą.

– Nie! – krzyknęła ze strachu. – Nie chcę!

– Och, kochanie tak bardzo cię pragnę – błagał. 

Wiedziała aż za dobrze, że mówił prawdę.

Odepchnęła   go,   odskoczyła   gwałtownie.   I   bliska   łez   wygramoliła   się   na 

brzeg.

Szybko sięgnęła po ręcznik. Zdążyła już włożyć bieliznę, kiedy usłyszała za 

sobą   plusk   wody.   Kątem   oka   zobaczyła   wysoką,   dobrze   umięśnioną   sylwetkę 
mężczyzny.

– Dorośnij wreszcie, Rory – burknął, podnosząc z ziemi swoje slipki.

Milczała. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Musiała opanować emocje.

–   Prędzej   czy   później   dojdziesz   do   tego   –   mruczał   gniewnie.   –   Może 

słyszałaś, to się nazywa pociąg seksualny i w życiu dorosłych ludzi jest ważną 
sprawą… Mój Boże, ty się zachowujesz jak przerażona dziewica…

– Ale ja… – zaczęła, lecz od razu jej przerwał.

– Nie rób ze mnie idioty. Nie wmawiaj mi, że nie pragniesz mnie tak bardzo, 

jak ja ciebie. I tak ci nie uwierzę. Od początku próbujesz mnie uwieść…

Nadal był nagi. Rory spojrzała na niego i szybko, zawstydzona, odwróciła 

wzrok.

– Możesz przyglądać się, ile chcesz, mała dziwko. Czy twój Daniel nie jest 

mężczyzną? A może zabrania ci patrzeć?

– Ale ja nie…

– Nie wysilaj się. Niepotrzebnie pytałem.

background image

Zaczął się ubierać.

– Z tego, co zauważyłem, Daniel to wyjątkowy człowiek – mówił ze złością. 

– Nie wiem, jak on wytrzymuje z kimś takim jak ty. I nigdy tego nie zrozumiem. 
To naprawdę wspaniały facet. Nie po trafisz tego docenić. Oglądasz się za innymi, 
kokietujesz…

Rory  zaczęła   drżeć.  A  więc  miał  o  niej tak  złe zdanie.  Nie  mogła   temu 

zaradzić, wyjaśnić mu. Nie chciał jej słuchać. Łzy płynęły jej po policzkach.

– Możesz oszczędzić sobie płaczu – burknął. – To przedstawienie nic ci nie 

pomoże.

– Eryku, daj mi wyjaśnić… – spróbowała jeszcze raz z rozpaczą w głosie.

– Nie chcę słyszeć żadnych wyjaśnień. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to 

mogło mieć jakiś sens. Jesteś małą, głupią egoistką, która bawi się ludźmi, która 
zawsze wszystko robi na swój sposób. Daniel opiekuje się tobą jak noworodkiem i 
to sprawia, że jesteś szczęśliwa. Ale jak długo można tak żyć? Już ci mówiłem, nie 
jestem gwałcicielem.  Nie zrobię ci krzywdy. Poza tym powiem ci coś jeszcze. 
Niedługo sama  do mnie przyjdziesz. Będziesz prosić, błagać. A ja zatrzasnę ci 
drzwi przed nosem. Przekonasz się, że potrafię dotrzymać słowa. Zasłużyłaś na to. 
Ubieraj się, czekam na ciebie w samochodzie.

Po policzkach płynęły jej łzy. Ten dzień przyniósł jej nie tylko radość, ale i 

rozpacz.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

To nie oznaczało jeszcze końca nieszczęść. Koszmar dopiero się zaczynał.

Wracali   do   obozu   bez   słowa,   w   straszliwym   napięciu,   niemal   nie   do 

wytrzymania.

Rory była tak wyczerpana, że nie zwróciła najmniejszej uwagi na mijającą 

ich   karetkę   górskiego   pogotowia.   Kiedy   dotarli   do   obozu,   ujrzała   ten   sam 
samochód zaparkowany przed dużym namiotem i ratowników żywo dyskutujących 
o   czymś   z   Christopherem.   Ale   nawet   jeszcze   wtedy   nie   miała   żadnych   złych 
przeczuć, pogrążona we własnym bólu.

– Coś się musiało  stać – zauważył Eryk nieswoim głosem.  Wtedy i ona 

odzyskała kontakt z rzeczywistością.

Wysiadła   z   dżipa   i   podbiegła   do   ratowników.   Chris   popatrzył   na   Eryka, 

dopiero potem odpowiedział na pytające spojrzenie Rory.

– To był wypadek – powiedział cicho. Otworzyła szeroko oczy. – Daniel…

Twarz   Rory   stała   się   popielata.   Chris   objął   ją   ramieniem,   bał   się,   że 

dziewczyna zemdleje.

– Czy on… żyje? – wykrztusiła z trudem.

– Nie wiemy, Rory – wyjaśnił. – Nie możemy się do niego dostać.

– Gdzie on jest? – wyjąkała.

– Na dnie rozpadliny… Nie daje znaku życia.

– Jak to się stało?

– Widziałaś tę skałę przy punkcie widokowym? – zapytał. – Wąska krawędź, 

znacznie wysunięta do przodu…

Kiwnęła głową.

– Skała oderwała się i runęła w przepaść, pociągając za sobą Daniela.

Rory zesztywniała, przypominając sobie, jak bardzo się bała, stojąc właśnie 

w tym miejscu. Eryk przyglądał jej się z niepokojem.

background image

– Jak się do niego dostaniemy? – zapytała Chrisa.

Usta jej drżały, przygryzła dolną wargę, ale to nie na wiele się zdało.

–   Właśnie   czekamy   na   posiłki.   Ratownicy   przygotowują   dodatkowy 

ekwipunek. Bez sprzętu nie damy rady. Musimy dostać się tam pieszo. Helikopter 
tam nie dotrze.

– Czy… widzieliście go, jak tam… leży? Czy… zupełnie się nie rusza? Nie 

wołał   o   pomoc?   –   Rory   poczuła,   że   jej   kolana   stają   się   miękkie   jak   z   waty   i 
przestraszyła się, że za chwilę osunie się na ziemię.

Tym razem przed upadkiem uratował ją Eryk.

– To jeszcze niczego nie oznacza, Rory – jego głos był spokojny i łagodny. – 

On może mieć po prostu dość rozumu, by się nie ruszać przed przybyciem pomocy. 
Nie możemy od razu zakładać najgorszego.

– Eryk ma rację – Chris poparł przyjaciela. – Nie wyciągajmy pochopnych 

wniosków.

– Ile potrwa, zanim dotrą ratownicy? – zapytał Eryk, chcąc powstrzymać 

Rory przed zadawaniem dalszych pytań.

Chris wzruszył ramionami.

– Powinni już tu być… O, może to właśnie oni. – Spojrzał na drogę, którą 

nadjeżdżał jakiś samochód.

Była   to   karetka,   która   podjechała   pod   namiot   Chrisa.   Gwałtownie 

zahamowała. Do ekipy ratowniczej dołączyło sześciu mężczyzn. Eryk i Chris jakby 
zapomnieli   o   Rory,   zaczęli   ustalać   z   ratownikami   przebieg   akcji.   Dyskutowali, 
żywo gestykulując, szykowali sprzęt.

Rory   rozglądała   się   nerwowo.   Poczuła   się   osamotniona   i   porzucona.   W 

jednej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje Daniela. To on dawał jej 
poczucie bezpieczeństwa, stanowił trzon rodziny. Gdyby umarł, zawaliłby się cały 
jej świat.

Zrozpaczona i bezsilna usiadła na kamieniu. Przerażona, obserwowała grupę 

mężczyzn. Była odrętwiała, powietrze wydawało jej się tak ciężkie, że oddychanie 
niemal sprawiało jej ból.

Zauważyła, że Eryk oddzielił się od pozostałych i ruszył w jej stronę. Z 

trudem wstała, by do niego podejść. Patrzył na nią chłodno.

background image

– Pojedziemy od razu, jak tylko wrzucą sprzęt do samochodu. Ty musisz 

zostać tutaj.

– Nie, nie – błagała. – Pójdę z wami.

– Nie możesz. – Słyszała w jego głosie współczucie.

– Jeżeli mogę coś zrobić… – mówiła zrozpaczona. Zielone oczy napełniły 

się łzami.

Wziął ją w ramiona.

– Nie, musisz tu zostać i uzbroić się w cierpliwość. To może potrwać dość 

długo,  chociaż   tam  na  górze  mamy   wszystko  przygotowane.  Weź   się  w  garść, 
Daniel musi cię zastać w dobrej kondycji.

Nie sprzeczała się, ale i tak zauważył jej zrozpaczone spojrzenie.

– Poradzisz sobie sama? – zapytał trochę ciszej.

Skinęła   głową,   nie   miała   wyboru.   Ogarnęło   ją   przeraźliwe   poczucie 

osamotnienia. Pragnęła go prosić, błagać, by nie odchodził, by został tu razem z 
nią. Rozumiała jednak doskonale, jak bardzo Eryk będzie potrzebny w górach. Jego 
ogromne doświadczenie mogło być bezcenne. Pamiętała chłodny ton, jakim jeszcze 
niedawno   się  do  niej  zwracał,  twardy  uścisk  palców…   Pokonana,   zniszczona  i 
zrozpaczona, pochyliła głowę i odwróciła się od niego. Wróciła na swój kamień. 
Stamtąd obserwowała dalsze przygotowania.

W ciągu paru minut obóz opustoszał. Wyglądał teraz jak wymarły. Tylko na 

wielkim   głazie   polodowcowym   siedziała   drobna   blondynka,   owinięta   pledem, 
niemal  zupełnie bez ruchu, z oczyma  utkwionymi  w ścieżkę,  którą oddalili się 
ratownicy.

Przywołała w pamięci najmilsze wspomnienia. Jej brat. Jego miłość, troska, 

odpowiedzialność za rodzinę. Bywało różnie. Dobre i złe czasy, sukcesy i porażki, 
kary i nagrody od losu. Jej brat zawsze zjawiał się wtedy, kiedy go potrzebowała, w 
trudnych chwilach zawsze był przy niej.

A teraz siedziała wyczerpana i bezradna, a on leżał gdzieś daleko, ranny i 

samotny, czekając na pomoc.

W myślach Rory pojawił się inny bohater, jeszcze jeden dramat jej życia. 

Kochała   go.   A  Eryk  jej  nienawidził.   To  bolało   prawie   tak   bardzo   jak   tragedia 
Daniela.

background image

Oprócz   tego   strasznego   dnia,   wiele   lat   temu,   kiedy   jej   ojciec   porzucił 

rodzinę,   dla   Rory   życie   było   zawsze   jasnym   pasmem   sukcesów.   Może 
powierzchownych, ale to nie miało znaczenia. Świat wydawał się pogodny, pełen 
optymizmu.   I   tak   było,   dopóki   nie   spostrzegła,   że   na   gładkiej   powierzchni 
szczęścia pojawiły się pęknięcia.

Dwyersowie   zainspirowali   ją   do   poszukiwań.   A   jednocześnie   jakby 

otworzyła się puszka Pandory. Poznała nowy świat, który nie chciał jej przyjąć, 
który stawiał bardzo wysokie wymagania. Poznała lęk, wstyd, bezsilność. Musiała 
to pokonać.

Siedziała na zimnym, twardym kamieniu. Patrzyła, jak słońce chyli się ku 

zachodowi.   Zmuszała   się   do   zachowania   spokoju.   Spoglądała   w   przyszłość   z 
przeraźliwą   trzeźwością.   Rory,   której   nigdy   nie   brakło   tupetu,   wiedziała,   że 
przechodzi najtrudniejszy egzamin w swoim życiu. Mogła przetrwać, ale musiała 
wyzwolić w sobie nową wewnętrzną siłę. To było konieczne.

Nie myślała o kolacji, to teraz zupełnie nie miało znaczenia. Obóz tonął w 

czerwonej  poświacie zachodzącego  słońca, mgła  zasłoniła  góry. Rory  nerwowo 
patrzyła na zegarek. Zespół ratowniczy musiał już dotrzeć do miejsca tragedii. Nie 
potrafiła   odgadnąć,   kiedy   wrócą.   Na   pewno   wzięli   ze   sobą   latarki   i   mogli 
kontynuować   pracę   nawet   po   zapadnięciu   zmroku.   To   jednak   znacznie 
skomplikowałoby akcję. Rory, mimo braku doświadczenia, czuła, że liczy się tu 
przede   wszystkim   szybkie   działanie.   Każda   kolejna   minuta   zmniejsza   szanse 
Daniela.

Rozpaliła   ogień.   Pomyślała,   jak   zimno   musi   być  teraz   w  górach.   Powoli 

traciła nadzieję.

Panowała   przeraźliwa   cisza.   Gdzieś   w   oddali   pohukiwała   sowa.   Rory 

nasłuchiwała   uważnie,   czy   nie   usłyszy   trzasku   gałęzi,   złamanej   pod   ciężarem 
butów, i czy nie usłyszy głosów ratowników.

Mijały   minuty,   upływały   godziny.   Dorzucała   drew   do   ognia.   Wysokie 

płomienie dawały trochę światła. Rory modliła się po cichu, by pokazał się księżyc 
i   oświetlił   ratownikom   miejsce   wypadku.   Tymczasem   świat   pogrążył   się   w 
ciemności.

Siedziała   na  kamieniu,   zdrętwiała  z   przerażenia.   Nie  było   nikogo,  z   kim 

mogłaby porozmawiać. Przed oczyma stawał jej uparcie obraz Daniela, leżącego w 
skalnej   rozpadlinie,   śmiertelnie   rannego,   do   którego   nie   zdołała   dotrzeć   żadna 
pomoc. Mięśnie miała napięte aż do bólu. Czekała.

background image

Nagle usłyszała cichy dźwięk. Podniosła głowę. Z dalekich gór dobiegały 

ludzkie   głosy.   Czekanie   dobiegało   końca.   Tylko   co   dalej?   Ogarnęła   ją   panika, 
przeraźliwy   strach   przed   poznaniem   prawdy.   Co   innego   siedzieć,   czekać   i 
zastanawiać się, a co innego dowiedzieć się najgorszego. To było przerażające.

Podbiegła   na   skraj   obozowiska   i   zobaczyła   zbliżające   się   światło   latarki. 

Patrzyła w milczeniu, szeroko otwartymi oczyma, na nosze, na których nieśli jej 
brata. Potem wszyscy podeszli do karetki. Nie mogła wykonać żadnego ruchu, nic 
nie mówiła, słowa nie chciały przedostać się przez zaciśnięte ze strachu gardło. 
Ratownicy nie zwracali na nią uwagi. Tylko Chris do niej podszedł, obejmując ją 
serdecznie. Podprowadził ją bliżej karetki.

–   On   żyje   –   powiedział   przyciszonym   głosem.   –   Zawieziemy   go   do 

Whitehorse do szpitala i dalej, jeśli to będzie konieczne. Możesz jechać z nami.

Rory milczała. Pomógł jej wejść do samochodu. Usiadła obok leżącego na 

noszach   Daniela.   Patrzyła   na   niego   z   przerażeniem.   Twarz   brata   była   blada   i 
nieruchoma. Dotknęła jego ręki, zimnej, bezwładnej. Zaczęła ją masować, próbując 
choć trochę ją rozgrzać.

Usłyszała,   że   kierowca   włącza   silnik,   patrzyła,   jak   ratownicy   fachowo 

podłączają   Daniela   do   skomplikowanej   aparatury   medycznej,   przykrywają   go 
ciepłym kocem.

Dopiero,   kiedy   usiedli   już   na   miejsca   i   Rory   wiedziała,   że   nie   będzie 

przeszkadzać, odważyła się zapytać.

– Jaki jest jego stan?

– Trudno dokładnie powiedzieć, proszę pani – odparł jeden z ratowników – 

dopiero w szpitalu będzie można dokładnie go zbadać. – Widząc jej przerażoną 
twarz, dodał. – Na pewno więcej niż jedno złamanie, podejrzenie urazu kręgosłupa, 
chyba  jakieś uszkodzenia  wewnętrzne…  Trudno powiedzieć, i jeszcze  ta utrata 
przytomności, która niepokoi mnie najbardziej… – Potarł czoło, znów popatrzył na 
pacjenta.

– Czy on cały czas jest nieprzytomny? – zapytała Rory.

– Cały czas.

Brutalne zderzenie z rzeczywistością spowodowało, że znowu była bliska 

zemdlenia. Czuła bezgraniczną wdzięczność do Chrisa za to, ze podał jej rękę. Nie 
zdawała sobie sprawy z jego obecności, nie zauważyła, że wsiadł razem z nią do 
sanitarki.   Rozejrzała   się   wokół.   Nie   było   nikogo   innego   z   ekspedycji.   Tylko 

background image

ratownicy, Chris i ona.

– Czy będzie żył? – zapytała słabym głosem.

Chris uśmiechnął się ciepło.

– Nie wolno tracić nadziei. Ale teraz musimy  skoncentrować się na tym, 

żeby jak najszybciej za wieźć go do szpitala. Nie możemy zajmować się wszystkim 
jednocześnie.

Skinęła głową ze zrozumieniem. Na szczęście silnik pracował dość głośno i 

nie słyszała wypowiadanych półgłosem komentarzy mężczyzn. Obecność Chrisa 
dodawała jej otuchy. Udało jej się opanować drżenie. Dzięki temu mogła zadać 
więcej pytań.

–   Jak   to   się   stało?   Przecież   Daniel   był   taki   dobry   we   wspinaczce 

wysokogórskiej…

– To nie  stało  się  z  jego winy  – wyjaśnił  Chris.  –  Niestety   tragedie  się 

zdarzają.   Znalazł   się   w   nieodpowiednim   miejscu   w   niedobrym   czasie.   Stał   na 
krawędzi, robiąc zdjęcie. I wtedy ta skała po prostu runęła w dół razem z nim. A 
przyczyną było niewielkie trzęsienie ziemi.

– Trzęsienie ziemi? – zdziwiła się Rory.

–   Tak,   w   górach   dziś   rano   zanotowano   niewielkie   drgania.   Niby   nic 

groźnego, ale wystarczyło, by spowodować wypadek.

– A dlaczego ja nie odczułam żadnych drgań?… – zapytała.

– Ty i Eryk byliście w tym czasie daleko od miejsca wypadku – przerwał jej. 

W   jego   głosie   nie   wyczuła   nagany,   ale   i   tak   drgnęła   nerwowo   na 

wspomnienie gorących źródeł. W końcu odważyła się zapytać.

– Gdzie jest teraz Eryk?

– Jedzie za nami dżipem. Spotkamy się w szpitalu.

Rory nie była pewna, czy ta wiadomość sprawiła jej ulgę. Bardzo chciała, 

żeby   Eryk   był   przy   niej   w   tych   trudnych   chwilach.   Obawiała   się   jednak 
rozczarowania. Możliwe, że ma do niej tak wielki żal, iż nie zechce jej pomóc.

Teraz mogła liczyć tylko na Chrisa. Może potem, kiedy Daniel wróci do 

zdrowia, dogada się z Erykiem…

background image

Lekarze   nie   dawali   Danielowi   większych   szans   przeżycia.   Robili   jednak 

wszystko, co było w ich mocy. Od razu zawieziono go na intensywną terapię. 
Aurorę skierowano do niewielkiej poczekalni. Bezsilna i bezużyteczna siedziała w 
kącie sali i patrzyła w okno.

– Kawy? – Poznała ten głęboki bas od razu.

Z wdzięcznością przyjęła gorący kubek. Eryk zajął miejsce obok niej. Nie 

podjął  żadnej   próby  konwersacji.   Spojrzała   na  niego  i  czym  prędzej  odwróciła 
wzrok. Bursztynowe oczy zdawały się przenikać ją na wylot.

Podszedł   do   niej   Chris.   Ucieszyła   się   z   jego   obecności.   To   dawało   jej 

poczucie bezpieczeństwa.

– Jakieś wieści? – zapytał miękko. Usiadł, ujmując jej dłoń.

Potrząsnęła głową.

– Nic nowego.

Spojrzał pytająco na Eryka.

– Jest na stole operacyjnym. To musi trochę potrwać – wyjaśnił Clarkson.

Chris znowu zwrócił się do Rory.

– Czy mogę jakoś ci pomóc? – Jeszcze raz potrząsnęła głową. – Daj mi znać, 

jak zmienisz zdanie, dobrze?

Zielone oczy pełne były niepokoju.

–   Chris…   –   szepnęła.   Gardło   miała   tak   zaciśnięte,   że   nie   była   w   stanie 

mówić.

– Postaraj się zachować spokój – serdecznie uścisnął jej dłoń. – Oni robią 

wszystko, co mogą.

– Wiem – mruknęła. Wstała i podeszła do okna. 

W odbiciu w szybie widziała, że Chris przysunął się bliżej Eryka. Mówili o 

czymś przyciszonym głosem. Tymczasem ona toczyła samotną walkę z rozpaczą.

Spojrzała   na   zegarek.   Minęły   trzy   minuty.   Czas   jakby   zatrzymał   się   w 

miejscu.   Zerknęła   w   stronę   korytarza.   Żadnego   ruchu,   ani   śladu   żywej   duszy. 
Odwróciła się od okna.

background image

Zaczęła sobie wyobrażać, jak Eryk pomaga jej przetrwać te ciężkie chwile, 

jak ją obejmuje, przytula…

Zawstydziła   się,   że   w   takiej   chwili   myśli   o   podobnych   rzeczach.   Zła   na 

siebie, wyszła z poczekalni. Było tak cicho, że odniosła wrażenie, iż jej sportowe 
buty dudnią po twardym linoleum. Zatrzymała się przy pokoju pielęgniarek.

– Czy już coś wiadomo na temat Daniela Turnera? – zapytała. Zielone oczy 

błagały o pocieszenie.

Zniecierpliwiona pielęgniarka spojrzała na nią lodowato.

– Chyba powiedziano pani wyraźnie, że doktor skontaktuje się z państwem, 

jak tylko będzie coś wiadomo.

– Ale ja czekam i chciałabym wiedzieć, co się tam dzieje – Rory próbowała 

zachować spokój, ale stawało się to coraz trudniejsze.

–   Przykro   mi.   Nic   nie   mogę   dla   pani   zrobić   –   odparła   pielęgniarka   i 

odwróciła się tyłem, by wrócić do swojej roboty.

– Ale na pewno… – Rory, bliska histerii, nie dawała za wygraną.

– Chodź, Rory – to Eryk podszedł do niej i delikatnie wziął ją pod rękę. 

Poprowadził za sobą. Popatrzyła niespokojnie na jego twarz, ale zaraz odetchnęła z 
ulgą. W jego oczach znowu pojawiła się łagodność i serdeczność. Był taki, jakiego 
kochała. Opiekuńczy, dodający otuchy.

– Teraz nic nie możemy zrobić – rzekł miękko. – To już nie zależy od nas. 

Możemy tylko czekać. – Zaprowadził ją z powrotem do poczekalni. Zajęli miejsce 
koło   Chrisa.   Kierownik   ekspedycji   siedział   z   pochyloną   głową,   pogrążony   we 
własnych myślach.

Rory skuliła się, podwinęła nogi.

– Czy nikt oprócz ciebie nie przyjechał? – zapytała Eryka.

– Tony jest tutaj. Próbuje poprzez swojego wydawcę załatwić dodatkową 

opiekę lekarską. Czuje się winien i za wszelką cenę stara się jakoś to naprawić.

– Winien? – zdziwiła się. – Przecież to nie jego wina. Nikt nie planował ani 

nawet nie mógł przewidzieć trzęsienia ziemi. To nie mogła być niczyja wina – 
powtórzyła.

Eryk westchnął.

background image

– Tony twierdzi, że to on powinien w tym momencie znajdować się na tej 

skale, nie Daniel. W końcu to on jest fotografem. Do niego należało robienie zdjęć, 
nie do Daniela.

– Jak możesz tak mówić! – oburzyła się. – Jesteś bez serca. Tony panicznie 

boi się wysokości. To i tak niezwykłe, że zechciał tutaj przyjechać. Jestem pewna, 
że można było mieć fantastyczne zdjęcia bez włażenia na tę skałę.

– Spokojnie, malutka, ja się z tobą zgadzam – masował jej zaciśnięte pięści. 

– Chodziło mi tylko o to, jak on to odbiera. Bierze na siebie całą winę. – Rory 
czuła, że nie musi już boleśnie zaciskać palców. Mięśnie nie były już tak mocno 
napięte, masaż pomagał.

– Nie powinien czuć się winny – szepnęła, ciesząc się tą pieszczotą. Tak 

bardzo tego potrzebowała. Musiała mieć siłę, żeby przejść przez to wszystko.

– To może pomóc, jeżeli mu powiem, że tak myślisz – zauważył.

Patrzyła na niego z uznaniem. Kiedy chciał, potrafił być najwspanialszy na 

świecie. Gdyby tylko…

Zastanowiła się, czy Eryk wiedział, co do niego czuła. Czytał w jej twarzy 

jak w książce. Musiał się domyślać jej prawdziwych uczuć.

Była na siebie zła. Jaka to różnica, czy się domyślał, czy nie? I tak jej nie 

chciał.

Nie przyzna mu się. Nigdy. Miałby kolejny temat do żartów.

Czuwanie   wydawało   się   trwać   bez   końca.   Eryk   był   przy   niej   cały   czas. 

Trzymał ją za rękę, masował jej palce.

Kiedy  wreszcie   w drzwiach  pojawił się  chirurg, za  oknem  robiło  się  już 

jasno. Wszyscy troje z niepokojem czekali, co powie. Początkowo lekarz zwracał 
się do wszystkich, potem przede wszystkim do Rory.

– Pacjent znajduje się teraz w sali pooperacyjnej… – zaczął. – Obawiam się, 

że   stan   jest   poważny.   –   Rory   poczuła   się   bliska   omdlenia.   Eryk   próbował   ją 
podtrzymać. – Udało nam się zatamować krwotok wewnętrzny – mówił doktor.

– Czy mogę go zobaczyć? – drżącym głosem zapytała Rory.

– Przykro mi, ale jeszcze nie w tej chwili. Za godzinę lub dwie zostanie 

przewieziony do sali intensywnej opieki medycznej. Wtedy będzie mogła go pani 
zobaczyć.

background image

Rory   wykrztusiła   słowa   podziękowania.   Odwróciła   się   i   odeszła.   Chris 

wypytywał   jeszcze   chirurga   o   detale.   Eryk   wziął   ją   pod   rękę,   zaprowadził   do 
krzesła.

– Poczekaj tu na mnie – poprosił miękko. Potem dołączył do Chrisa.

Rory pochyliła głowę. Ukryła twarz w dłoniach. Nie spala prawie całą dobę, 

ale nadal nie czuła się senna. Od lunchu poprzedniego dnia nie miała nic w ustach, 
ale nie chciało jej się jeść. Siedziała oszołomiona, odrętwiała z rozpaczy.

I znowu musiała czekać. Jeszcze raz to samo.

Poszła do łazienki. Umyła twarz i ręce, poprawiła włosy. Spojrzała do lustra. 

Przeraziła się własną bladością, brzydkimi sińcami pod oczami. Nałożyła trochę 
pudru, uszminkowała usta.

Doktor, zgodnie z obietnicą, wrócił do nich po godzinie. Zawiadomił,  że 

pacjent został przewieziony do sali intensywnej opieki medycznej i Rory może go 
zobaczyć.  Eryk i  Chris  poszli  tam razem  z  nią.  Obaj  poczekali   w  drzwiach,  a 
dziewczyna ostrożnie zbliżyła się do łóżka, na którym leżał Daniel.

Kiedy go zobaczyła, na chwilę zamarło w niej serce. Jego twarz miała odcień 

wosku, pozbawiona była jakichkolwiek oznak życia. Rory dotknęła jego ręki. Była 
lodowata.

– Czy już choć na moment odzyskał przytomność? – spytała.

Doktor przecząco pokręcił głową.

– Jakie są jego szanse? – szepnęła, odrywając wzrok od twarzy brata. – Ale 

tak szczerze?

Chirurg zawahał się.

– Nie są duże – rzekł po chwili. 

Rory widziała, że nie chce jej oszukiwać, ale stara się przekazać prawdę w 

sposób możliwie najmniej bolesny.

–   Czy   mogę   tutaj   zostać?   –   zapytała   zachrypniętym   szeptem,   kierując 

błagalne spojrzenie na lekarza. – Proszę.

– Dobrze… – zgodził się po chwili wahania. – Może pani zostać, chociaż 

uważam, że powinna pani odpocząć. Jeżeli pacjent obudzi się i zobaczy, że źle pani 
wygląda, może się przestraszyć. 

background image

Rory już go nie słuchała. Cichutko usiadła na krześle przy łóżku. Wzięła 

brata za rękę, zdecydowana siedzieć przy nim tak długo, aż się obudzi. 

Trwała w tym postanowieniu przez cały dzień, chociaż Daniel nie dawał 

najmniejszych oznak życia i z całą pewnością nawet nie wiedział, że ktoś przy nim 
jest. W końcu na usilne naleganie Chrisa zmusiła się, żeby zjeść lunch. Przyniósł 
jej kanapki, ale raczej rozkruszyła je, niż zjadła. Myślała tylko o bracie, pragnęła, 
żeby spojrzał na nią i przemówił. Żeby przynajmniej ją usłyszał.

Widziała, jak przez mgłę, że Chris i Eryk są przy niej. Patrzyła, otępiała 

bólem, na lekarzy i pielęgniarki, którzy przychodzili zbadać pacjenta. Siedziała 
twardo na swoim miejscu, choć słońce chyliło się już ku zachodowi, a brat nie 
dawał znaku życia.

Eryk niemal siłą zmusił ją, by poszła z nimi do restauracji hotelowej. Nie 

czuła głodu, protestowała gwałtownie, ale on okazał się nieugięty.

– Potem pójdziesz do hotelu. Zamówiłem pokoje, musisz się wyspać. Jutro 

może się okazać, że jesteś bardzo potrzebna.

I rzeczywiście, po posiłku poszli do recepcji, Eryk wziął trzy klucze, po 

czym jeden wręczył Chrisowi.

– Muszę wrócić do szpitala – protestowała.

– Rory… posłuchaj… – mówił teraz do niej jak do dziecka. – W tej chwili w 

niczym   mu   nie   pomożesz.   Stracisz   siły   i   rozchorujesz   się.   Ty   też   musisz   się 
trzymać.

Patrzyła   na   niego,   widziała   ślady   zmęczenia   na   jego   twarzy,   podkrążone 

oczy, opuszczone kąciki ust. Nadal targały nią wątpliwości.

– A co będzie, jeśli on się obudzi, a mnie przy nim nie będzie?

Popchnął ją lekko w stronę schodów. Weszli na piętro.

–   Jego   lekarz   wie,   gdzie   jesteś.   Poinformowałem   także   pielęgniarki. 

Zadzwonią natychmiast, jak tylko będzie jakaś zmiana.

Mówił rzeczowo,  z dużą pewnością  siebie. Mogła mu  zaufać.  Posłusznie 

dała się zaprowadzić na piętro do pokoju z dużym miękkim łóżkiem.

Usiadła,   wlepiła   oczy   w   podłogę.   Eryk   stał   w   drzwiach   i   patrzył   na   nią 

uważnie. Zawsze taka odważna i buntownicza, twarda i pyskata, teraz wydawała 
się całkowicie załamana. Ta egocentryczna młoda dama tak bardzo troszczyła się o 

background image

drugą osobę. Zazdrościł Danielowi bardziej niż komukolwiek innemu na świecie. 
Jak wielkim uczuciem darzyła go ta drobna istota! Dlaczego oni, Rory i Daniel, nie 
wzięli   ślubu,   pozostawało   dla   niego   niepojęte.   Gdyby   tylko   w   jego   własnym 
małżeństwie istniało takie uczucie…

Kiedy drobna figurka na łóżku pozostawała nieruchoma, zamknął drzwi i 

podszedł do niej.

– Rory… – zaczął szeptem.

Ciepły, namiętny głos Eryka przypomniał jej wczorajsze fatalne popołudnie. 

Wydawało się jej, że działo się to całe wieki temu.

– Rory – powtórzył. – Musisz wziąć się w garść, zadbać trochę o siebie. 

Jeżeli naprawdę kochasz Daniela, zrób to dla niego. On nie chciałby widzieć cię w 
takim stanie… Słyszysz?

Wyrwał ją z letargu.

– Tak – szepnęła.

Mówił bardzo cicho.

– To dobrze, bo musisz odpocząć. Weź gorącą kąpiel, a potem idź do łóżka. 

Będę w pokoju naprzeciwko. Chris ma pokój tuż obok schodów. Będziemy  do 
twojej dyspozycji. Wydałem polecenie portierowi, że by obudził nas wszystkich, 
gdyby była jakaś wiadomość ze szpitala. Zrozumiałaś?

Skinęła   głową.   Zdobyła   się   nawet   na   wymuszony   uśmiech.   Chciała   mu 

podziękować za to, że znowu był dla niej tak bardzo miły.

Patrzyła potem, jak podchodzi do drzwi i jak za nimi znika.

Jego słowa stały się głównym bodźcem dla jej udręczonego umysłu. „Weź 

gorącą kąpiel”, powiedział. Tak też zrobiła.

Jej myśli wróciły do Eryka. Czuła się winna, że nie może skoncentrować się 

na Danielu. Ale tak bardzo potrzebowała odzyskać siły. Teraz wspominała jedynie 
przyjemne momenty. Wyobrażała sobie, że Eryk znowu bierze ją w ramiona. To 
pomagało uśmierzyć ból.

Od razu, gdy tylko dowiedziała się o wypadku, zwróciła się o pomoc właśnie 

do niego. Na razie tylko w myślach.

Wiedziała, że brat nie gniewałby się na nią, iż tyle rozmyśla o Clarksonie. 

background image

Rozpaczliwie go potrzebowała. Daniel na pewno potrafiłby to zrozumieć. Przecież 
mówił kiedyś, jakby w nagłym przeczuciu, że gdyby coś się stało, Eryk jej pomoże. 
Trudna była ta noc, tak samo jak nierealna i trudna była jej miłość do Eryka.

Rory wyszła z wanny, owinęła się ręcznikiem. Wysuszyła włosy. „Potem 

połóż się spać”, powiedział Eryk. Tak też zrobiła.

Czekała, aż błogosławiony sen wyzwoli ją od złych myśli i bólu. Była jednak 

zbyt wyczerpana, zbyt zmęczona, by zasnąć. Jej umysł znowu odtwarzał ostatnie 
wydarzenia. Znowu i znowu. Prześladował ją obraz bladego Daniela. Nie mogła 
uwolnić się od tych koszmarów.

Na najmniejszy dźwięk, dochodzący z korytarza, podrywała się nerwowo. 

Nasłuchiwała, czy ktoś puka do drzwi, czy ktoś idzie, żeby oznajmić jej, że to już 
koniec… Zwinęła się w kłębek, drżąc na całym ciele. Zaczęła płakać.

Już   kiedyś   była   w   podobnej   sytuacji.   Leżała   w   opuszczonej   chacie 

zmęczona,   zdenerwowana.   I   wówczas   znalazła   ukojenie   w   czyichś   gorących, 
silnych ramionach. Tym razem była sama. Kiedy pojawiły się łzy, nie było nikogo, 
kto   by   ją   pocieszył,   objął,   przytulił.   Brak   tej   obecności   odczuła   bardziej   niż 
kiedykolwiek   przedtem.   Gdyby   tylko   Eryk   zechciał   jej   pomóc…   –   myślała. 
Potrzebowała go, marzyła o nim. I miała poważne wątpliwości, czy wytrzyma bez 
niego aż do rana.

Wiedziona instynktem, wstała z łóżka, włożyła bieliznę, dżinsy i sweter. Łzy 

nadal płynęły strumieniem, ale nie zwracała już na to uwagi.

Zbliżyła się do jego drzwi i przystanęła. Nie była pewna, co mu powie, ale 

potrzeba znalezienia się w jego ramionach była silniejsza. Zapukała.

Drzwi uchyliły się, a potem w cichym zaproszeniu otworzyły się szerzej.

W   pokoju   paliła   się   nocna   lampka.   Łóżko   było   przygotowane,   ale   Eryk 

jeszcze   nie   spał.   Wyglądał   podobnie   jak   tam,   w   górskiej   chatce   –   bosy   i   bez 
koszuli, w niebieskich dżinsach.

Patrzyła na niego bez słowa. Widziała na jego twarzy ból i zmęczenie. To 

dokładnie harmonizowało z tym, co czuła.

Na   chwilę   zamarła,   bowiem   przypomniała   sobie   gniewną   tyradę,   jaką 

wygłosił do niej przy gorących źródłach: Przyjdziesz do mnie i sama mnie o to 
poprosisz – mówił wtedy. – I musisz się z tym liczyć, że potem ja nie będę miał 
ochoty.

background image

Stało się, jak przewidział. Przyszła do niego. Przełknęła ślinę. Gorączkowo 

szukała   odpowiednich   słów.   Rozpaczliwie   pragnęła   opowiedzieć   mu   o   sobie. 
Najbardziej chciała powiedzieć mu o nim samym, o miłości, jaką potrafił w niej 
rozpalić…

Jego   postać   rozpływała   się   w   strumieniach   łez.   Ogarnęła   ją   nowa   fala 

samotności   i   lęku.   Nie   mogła   myśleć   o   niczym  innym,   jak   tylko   o   pragnieniu 
znalezienia się w jego troskliwych ramionach.

– Potrzebuję cię – wyszeptała przez łzy. Powtórzyła to jeszcze raz, głośno 

płacząc. – Potrzebuję cię.

Chciała do niego podbiec, ale w miejscu zatrzymał ją paraliżujący strach 

przed odrzuceniem. Eryk nadal stał bez ruchu. Skuliła ramiona, pochyliła głowę.

Kiedy   zdawała   się   osiągnąć   dno   rozpaczy,   podszedł   do   niej   i   przytulił. 

Zarzuciła mu ręce na szyję.

– Dlaczego czekałaś tak długo? – szepnął w jej włosy. Pochylił się, uniósł ją 

w ramionach i zaniósł na łóżko. Potem usiadł obok niej. Emanował ciepłem i siłą. 
Rory przestała płakać, odchyliła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie dostrzegła w 
nich gniewu. Tak jakby wszystko, co złe, należało już do przeszłości.

Miał ciepły, łagodny wyraz twarzy. Takiego kochała najbardziej.

Bursztynowy   blask   oczu   połączył   się   z   rozgrzaną,   wilgotną   zielenią   jej 

tęczówek.

– Potrzebuję cię – szepnęła bez tchu.

Eryk   scałowywał   ślady   łez   z   jej   policzków.   A   kiedy   skończył,   przywarł 

ustami   do   jej   warg.   Pragnęła   tego   namiętnie.   Włożył   język   do   jej   ust,   powoli 
smakował zbliżenie. Rozpoczęli długą grę miłosną.

Podczas gdy Aurorą targały gwałtowne namiętności, Eryk powoli celebrował 

każdy krok, szedł do celu powoli, rozkoszując się pokonywaną drogą. Podsycał w 
niej pragnienie. Jego długie pocałunki narkotyzowały ją. Pieścił jej szyję, łagodnie 
przesuwając   ręce   coraz   niżej.   Potem   wsunął   dłonie   pod   jej   sweter   i   dotknął 
pełnych, nabrzmiałych piersi.

Zdjął z niej sweter, rzucił go niedbale na krzesło. Jego oczy z zachwytem 

odkrywały piękno jej gładkiej skóry. Pieścił ją tak delikatnie, jakby była lalką z 
porcelany.   Położył   ją   na   łóżko.   Miarowym,   jednostajnym   ruchem   gładził   jej 
brzuch.

background image

– Jesteś piękna – szepnął chrapliwie.

Całował jej piersi; jęknęła z rozkoszy. Potem położył się na niej. Poczuła 

przygniatający ją, cudowny ciężar. Eryk wodził ustami od jej piersi do szyi, jakby 
wędrował po niewidocznej ścieżce. Później znowu przywarł do jej warg.

Żarzący się w niej ogień wybuchł gwałtownym płomieniem. Ciepło rozeszło 

się po całym jej ciele. Biodra poruszały się rytmicznie, ręce głaskały jego plecy. 
Namiętność wzrastała z każdą kolejną pieszczotą, z każdym pocałunkiem.

Wyczuwała w nim emocje podobne do swoich. Wiedziała, że on też pragnie 

jej równie mocno. Nie mógł się tego wyprzeć, nie mógł tego ukryć.

Ich wzajemna fascynacja przeszła w nową fazę. Oboje powitali to z ulgą. 

Eryk   rozkoszował   się   widokiem   jej   nagiego   ciała,   potem   podniósł   wzrok,   by 
spotkać jej spojrzenie, wyrażające ogromną ekscytację.

–  Pozwól  mi   cię  kochać,  pozwól   mi  cię   zadowolić  –  powiedział  głosem 

lekko zachrypniętym ze wzruszenia. Wiedziała, że dawał jej szansę, że teraz mogła 
zmienić swoją wcześniejszą decyzję.

Od tego nie było ucieczki. Pożądała tego mężczyzny ze wszystkich sił. W 

odpowiedzi na jego pytanie, zarzuciła mu ręce na szyję, przywarła do jego ust. 
Wiedział już, że i ona podjęła decyzję.

Teraz usiadł. Pomógł jej zdjąć dżinsy, zsunął majtki. Pocałował ją w pępek. 

Jego   ręce   rozpoczęły   poznawanie   najbardziej   intymnych   obszarów   jej   ciała. 
Widząc jej pożądanie, ściągnął dżinsy i slipki.

Jak bardzo wszystko to różniło się od incydentu w gorących źródłach.

Eryk znowu położył się na niej; jęknęła z rozkoszy. To było oczywiste, że 

oboje pragnęli tego samego. Jej twarz i szyję pokrył deszczem pocałunków. Pieścił 
jej ciało, biodra i uda. Drżała unoszona na wyżyny ekstazy. Liczył się tylko on. W 
najpiękniejszych   marzeniach   nie   mogła   wyobrazić   sobie   czegoś   równie 
ekscytującego.

W końcu wsunął wąskie biodra pomiędzy jej uda…

I zamarł bez ruchu.

– Rory? – zapytał chrapliwie. Czuła, że jego ciało drży.

To   nie   należało   do   scenariusza.   W   pasji   pożądania   nie   pomyślała   o   tym 

wcześniej. Patrzyła na niego z przerażeniem.

background image

– O co tu chodzi, Rory? – wytrzymał jej spojrzenie. Wyczytał z jej oczu 

potwierdzenie tego, co go tak bardzo zdumiało. – To niemożliwe, Rory. Przecież 
Daniel… Nic z tego nie rozumiem.

Na dźwięk imienia brata momentalnie otrzeźwiała. Odsunęła się od Eryka, 

usiadła, podciągnęła kolana niemal pod sama brodę i znowu poddała się rozpaczy. 
Napięła   mięśnie.   Czekała   na   dalsze   upokorzenia.   On   jednak   nie   zamierzał   jej 
atakować.

– Rory? – delikatnie powtórzył jej imię. – Rory, ty jesteś dziewicą, nie mylę 

się?

Nie podnosiła głowy. Łzy kapały na poduszkę. Wiedziała, że oszustwo zaraz 

wyjdzie na jaw. To było nieuniknione.

– Jakim cudem? – pytał z niedowierzaniem. – Jeżeli ty i Daniel byliście 

kochankami…   –   myślał   głośno.   Zadrżała   ze   strachu.   –   Ale   wy   nie   byliście 
kochankami – mówił. Głos miał teraz zimny i bardzo nie przyjemny. – To było 
kłamstwo.

Rory potrząsnęła głową. Bała się spojrzeć mu w oczy. Miał prawo gniewać 

się na nią.

– Nigdy nie kłamałam – łkała. Nie mogła zapanować nad łzami.

– O co tu chodzi? Prowadzisz jakąś dziwną grę. – Wstał i podszedł do okna.

To była chwila prawdy.

– Przestraszyłeś mnie. Jestem bardzo zdenerwowana – jej ciałem wstrząsało 

łkanie.

– Pięknie! Mała dziewczynka nie umie poradzić sobie z nie zrealizowanymi 

potrzebami seksualnymi i opowiada głodne kawałki. – Jego oczy pałały gniewem.

–   Nie!   –   przerwała   gwałtownie.   –   To   ty   sobie   ubzdurałeś,   że   jesteśmy 

kochankami. Ja po prostu nigdy temu nie zaprzeczyłam.

Eryk usiadł na brzegu łóżka.

– Kim, do diabła, jest Daniel? Twoim dobrym przyjacielem? Eunuchem? 

Przecież specjalnie dla niego wybrałaś się w tę długa podróż – krzyczał. – Co wy 
robicie w tym cholernym namiocie? – Potrząsnął nią gwałtownie. – Kim jest dla 
ciebie Daniel?

background image

– To mój brat – szepnęła. Nie wiedziała, czy usłyszał. – Jest moim bratem – 

powtórzyła.

Po policzkach obficie płynęły jej łzy. Nastąpiła długa, przerażająca chwila 

cisza.

– Jak to możliwe? – odezwał się w końcu Eryk.

Nie widziała w jego oczach nienawiści, a raczej ból. Łkając, wyjaśniła mu, 

skąd wzięła się ta różnica nazwisk.

–  Dlaczego,  na   Boga,  nic  mi  nie  powiedziałaś?  Jak  mogłaś   cały   czas  to 

przede mną ukrywać?

Myślała,   że   wypłakała   już   wszystkie   łzy,   ale   gdy   wspomniał   Daniela, 

popłynęły ze zdwojoną siłą.

–   Ja…   próbowałam   –   szepnęła.   –   Wtedy   przy   gorących   źródłach… 

Powinnam   była   powiedzieć   ci   to   już   wcześniej…   Byłam   taka   głupia…   Daniel 
chciał, żebym ci powiedziała.

– Kochasz go, prawda? – zapytał łagodnie. Podniosła głowę i spojrzała na 

niego.

– Kocham. Jest moim bratem. A teraz umiera…

– Znajdziesz w sobie siłę. – Słowa Eryka były bez pośrednie, klarowne i 

pełne ufności. Przytulił ją, co sprawiło, że poczuła się bezpieczna. Uspokajał ją 
rytm   jego   serca.   –   Wszystko   w   porządku,   kochanie   –   zapewnił   ją   ciepło   i 
serdecznie. Wziął ją za rękę. – Przyniosę teraz nasze ubrania. 

Drgnęła nerwowo.

– Czy nie mogłabym zostać tutaj z tobą? Proszę, jeszcze trochę – błagała z 

szeroko otwartymi oczyma.

Otoczył dłońmi jej twarz.

– Zostaniesz. Nie pozwolę ci nigdzie odejść. Chcę, żebyś spędziła tę noc ze 

mną. Ale nie będę ryzykował tego, co przed chwilą – mrugnął do niej.

Teraz Rory przyłapała się na tym, że nic z tego wszystkiego nie rozumie. 

Pomógł jej w trudnej chwili, potrafił być miły i opiekuńczy. Tylko dlaczego nie 
chciał się z nią kochać, kiedy się dowiedział, że jest dziewicą? Nie przeszkadzało 
mu, że Daniel był – w jego mniemaniu – narzeczonym Rory. A gdy się dowiedział, 

background image

że nic nie stoi na przeszkodzie, by mogli być razem… Nie mogła tego pojąć.

Podał jej ubranie. Przyjęła je z zażenowaniem. Zawstydziła się i pospiesznie 

założyła bieliznę.

Eryk bacznie jej się przyglądał.

– Na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce – powiedział. – Cnota kobiety 

jest czymś szczególnym. To daje się z miłości, nie z rozpaczy.

– Ale… – zaczęła. Chciała wyznać mu miłość.

– Ciiiicho… – dłonią zamknął jej usta. – Oboje potrzebujemy odpoczynku. 

Teraz   zaśnij.   Dobranoc.   –   Przykrył   ją   kołdrą,   pogłaskał   po   jasnych   lokach   i 
pocałował w czubek nosa. Potem położył się obok niej.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Był wczesny poranek, ale słońce mocno już przygrzewało. Światło sączyło 

się   przez   cienkie,   bambusowe   listewki   żaluzji.   Po   twarzy   Rory   tańczyły   jasne 
zajączki,   siadały   na   powiekach,   aż   westchnęła   i   przekręciła   się   na   drugi   bok. 
Przeciągnęła   się,   otworzyła   oczy.   Spojrzała   na   leżący   przy   łóżku   zegarek. 
Dochodziła ósma.

Oparła głowę na łokciu. Mogła spać znacznie dłużej, nie miała tego dnia 

żadnych wykładów, ani umówionych spotkań.

Leżała tak przez chwilę, odwrócona tyłem do słońca. Jeszcze jeden piękny, 

jasny   poranek.   Zaczynał   się   kolejny   dzień.   Usiadła,   postawiła   bose   stopy   na 
puchatym cytrynowym dywanie. Podciągnęła żaluzje. Była w Seattle, w swoim 
nowym mieszkaniu, urządzonym przytulnie i ze smakiem.

Wsunęła stopy w miękkie kapcie, rozejrzała się po pokoju, uśmiechając się z 

satysfakcją.   Sypialnia,   jak   i   całe   mieszkanie,   zaprojektowana   była   gustownie   i 
elegancko.   Rory   nie   zatrudniła   dekoratora.   Wszystko   wybrała   sama   –   futryny, 
dywany, meble, żaluzje i przeróżne niezbędne drobiazgi. Monika trochę jej w tym 
pomagała,   ale   nie   narzucała   swojego   zdania.   To   był   dom   Rory   i   musiał   być 
urządzony tak, jak chciała.

Gdy  po  tygodniu śpiączki   Daniel odzyskał  wreszcie   świadomość,   Aurora 

poczuła, że dla każdego z nich rozpoczyna się nowe życie. Dla jej brata był to 
cudowny powrót do zdrowia. Czekała go długa droga, jeszcze jeden szpital, wiele 
tygodni rehabilitacji, intensywna fizykoterapia.

Dla Rory oznaczało to usamodzielnienie się, dojrzałość.

Przez wiele godzin beznadziejnego, jak mogło  się wydawać,  czekania na 

odzyskanie przez Daniela świadomości, przemyślała wiele spraw. Kiedy wydawało 
się, że jej brat nie ma żadnej szansy na przeżycie, zmuszona koniecznością, uczyła 
się samodzielności. To wszystko, co do tej pory robił za nią Daniel, teraz spadło na 
nią. To były jej własne sprawy, nikomu nie mogła ich powierzyć. Najważniejsze 
decyzje   musiała   podejmować   teraz   sama.   Proces,   który   rozpoczął   się   w 
inspirującym towarzystwie Charlesa i Moniki, i który tak burzliwie przebiegał w 
dalekich górach Jukonu, w końcu zaczął przynosić owoce.

Pierwszym krokiem ku samodzielności, gdy już wiedziała, że Danielowi nic 

nie zagraża, było właśnie to mieszkanie. Dopiero potem zapisała się na uniwersytet 

background image

i zaczęła myśleć o podjęciu pracy.

Ten  dom miał   zapewnić  jej wszystko,  czego  pragnęła.  Chciała,  żeby   był 

przestronny,   a   jednocześnie   łatwy   do   sprzątania.   Dobrze   się   też   złożyło,   że 
znajdował się blisko uniwersytetu.

Rory wstała, starannie zasłała łóżko i poszła do łazienki, by wziąć prysznic. 

Potem próbowała doprowadzić do porządku gęste, długie loki. Z przyjemnością 
przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. W zdrowych, jasnych włosach tańczyło 
światło. Patrzyła na zaróżowione policzki, roziskrzone oczy. Na pewno wyglądała 
dużo lepiej niż trzy miesiące temu, kiedy kupiła ten dom. Była wtedy przeraźliwie 
wyczerpana, zrozpaczona. Do troski o brata dochodził jeszcze inny ból. Pamiętała, 
jak pierwszy raz przeglądała się w tym lustrze. Popielata cera, podkrążone oczy, 
zapadnięte policzki…

Z tym drugim bólem też jakoś sobie poradziła. Zrozumiała, że już nie można 

zmienić   biegu   rzeczy.   Los   tak   chciał,   musiała   być   sama.   Teraz,   po   trzech 
miesiącach, umiała się z tym wreszcie pogodzić. Niemal już zapomniała o tamtych 
trudnych dniach, spędzonych w szpitalu. Znowu nabrała chęci do życia. Niełatwe 
doświadczenia   sprawiły,  że  stała   się  dojrzalsza.   Twarz,  która  patrzyła  na  nią  z 
lustra,   była   spokojniejsza   niż   dawniej,   łagodniejsza.   Można   powiedzieć,   że   po 
długiej, ciężkiej nocy nastał świt.

Rory poszła do kuchni; postanowiła zrobić sobie na śniadanie jajecznicę na 

bekonie.   Pomyślała   ze   zdumieniem,   że   nadspodziewanie   łatwo   nauczyła   się 
gotować.   Sama   robiła   sobie   obiady,   wyszukiwała   nowe   przepisy   w   książce 
kucharskiej, a w razie potrzeby konsultowała się z Moniką.

Nałożyła   sobie   jajecznicę,   postawiła   talerz   na   elegancko   nakrytym 

kuchennym stole. Gorącą patelnię wstawiła do zlewu, zalała wodą. Przygotowała 
kubek. Pachnąca kawa już czekała w ekspresie. Brakowało jeszcze tylko czegoś do 
czytania.

Rory podeszła do drzwi wyjściowych i uchyliła je, machinalnie sięgając po 

gazetę.   Nagle   ocknęła   się   z   zamyślenia.   Prasy   nie   było   w   zwykłym   miejscu. 
Rozejrzała się… i aż krzyknęła z wrażenia.

Człowiek, który z gazetą w ręku stał na ganku, nie był roznosicielem prasy. 

Zamrugała długimi rzęsami. Nie mogła uwierzyć własnym oczom.

Nie widzieli się ponad cztery miesiące, chociaż jego obraz pozostawał w jej 

pamięci wciąż tak barwny i żywy, jakby rozstali się zaledwie przed godziną.

background image

Po tamtej koszmarnej nocy, spędzonej razem, jeszcze dość często spotykali 

się przy łóżku Daniela. Była mu wdzięczna za to, że cały czas dodawał jej otuchy, 
opiekował się nią. Czuła się szczęśliwa, gdy wiedziała, że on jest blisko i że zawsze 
może na niego liczyć. Nie rozmawiali, ze sobą. Słowa wydawały się zbędne. Kiedy 
jednak   Daniel   się   obudził   i   powoli   zaczął   wracać   do   zdrowia,   Eryk  zaczął   się 
wycofywać. Aż pewnego dnia Rory odkryła, że wyjechał.

Kiedy   to   się   stało,   zaczęła   dużo   o   nim   myśleć.   O   tym,   że   Eryk 

dowiedziawszy   się,   iż   jest   wolna,   prawdopodobnie   przestraszył   się   przyszłości. 
Widocznie   starania   o   względy   cudzej   narzeczonej   sprawiały   mu   jakąś 
wyrafinowaną przyjemność. Zazdrość? Rywalizacja? Może podejrzewał, że Rory 
należy do tych dziewcząt, które, nazywając siebie nowoczesnymi, potrafią pójść do 
łóżka bez miłości. Dojrzałość, odpowiedzialność… Zdziwiła się, kiedy odkryła, że 
w tym związku właśnie ona była dojrzalsza, bardziej odpowiedzialna. Wiedziała, 
że kocha Eryka. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co do niego czuje.

Tymczasem okazało się, że on jej nie kochał. Bawił się nią, a ona w swojej 

naiwności   sądziła,   że   odwzajemnia   jej   uczucie.   Ale   to   on   okazał   się 
nieodpowiedzialny.   Chociaż…   może   to   jednak   był   jakiś   rodzaj   poczucia 
odpowiedzialności? Porzucił ją, bo uznał, że sprawy zaszły za daleko?

Teraz, kiedy odnalazła w sobie siłę, potrafiła poradzić sobie z naiwnymi 

marzeniami. Ukształtowała swoje życie bez niego i było jej z tym dobrze.

A jednak, kiedy ujrzała go na ganku, ugięły się pod nią kolana. Pojawił się 

nieproszony, burząc jej spokój. Serce zaczęło bić jej ze zdwojoną siłą.

–   Jesteś   ogolony!   –   zawołała.   To   były   jedyne   sensowne   słowa,   jakie   jej 

przyszły do głowy. Podobał jej się bez brody. Miał ostry, stanowczy wyraz twarzy.

Te same bursztynowe oczy, które potrafiły przeniknąć ją na wylot, patrzyły 

teraz na nią niecierpliwie.

– Rory! Jak  zwykle nierozważna, nieostrożna. Nie wychodź nigdy w ten 

sposób przed dom – skarcił ją Clarkson. – Nigdy nie możesz być pewna, kto stoi na 
ganku.

Patrzyła   na   niego   szeroko   otwartymi   oczyma.   Czy   mówił   to   poważnie? 

Przecież tylko uchyliła drzwi, żeby wziąć gazetę.

Ujrzała figlarne iskierki w jego oczach. Kąciki ust uniosły się w uśmiechu.

– Co u ciebie? – zapytał serdecznie. 

background image

Odwzajemniła uśmiech.

– Dziękuję, w porządku.

– Zaprosisz mnie do środka? 

Zawstydził ją.

– Tak, oczywiście, wejdź – wskazała mu uchylone drzwi.

Eryk wyglądał wspaniale – tak jak go zapamiętała. Wysoki, ciemnowłosy, 

niezwykle przystojny. Tym razem ubrany był jak człowiek cywilizowany, nie jak 
traper z Dzikiego Zachodu. Welwetowa kurtka, modny, ciemnobordowy sweter, 
szare spodnie.

Ku jej zaskoczeniu, obejrzał jej mieszkanie ze skrupulatnością zawodowego 

detektywa.   Bez   pytanie   otwierał   wszystkie   drzwi,   wchodził   do   każdego   po 
mieszczenia, oglądał każdy kąt.

–   Podoba   mi   się   –   rzekł   wreszcie   z   uznaniem.   –   Sama   to   wszystko 

zaprojektowałaś?

Kiwnęła głową.

– Bardzo ładne mieszkanie – powtórzył. 

Pomyślała, że te komplementy zachowa w pamięci na zawsze.

–   Obawiam   się,   że   przeszkodziłem   ci   w   śniadaniu   –   powiedział.   –   Czy 

mogłabyś poczęstować mnie kawą? A może podzielisz się ze mną jajecznicą na 
bekonie? Pachnie tak smakowicie – mówił.

– Proszę bardzo – nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Podlizywanie się nic 

ci nie pomoże, ale, jeśli chcesz, nalej sobie kawy. Kubki stoją na półeczce nad 
lodówką.

Zachowywał się bardzo swobodnie. Cieszyło ją to. Napełnił sobie kubek.

– Ty też będziesz piła? – zapytał. Potwierdziła skinieniem głowy. Sięgnął po 

drugi kubek. Potem przyjrzał jej się uważnie. – Czy zamierzasz stać w drzwiach 
cały ranek?

Rory dopiero teraz zauważyła, że istotnie nie przekroczyła progu kuchni. 

Zdumiało   ją,   że   Eryk   tak   swobodnie   się   u   niej   czuje.   Zastanowiła   się,   po   co 
właściwie przyszedł. Odżyły w niej wszystkie wspomnienia. Ale jaki mógł być 
powód tej wizyty? Zmusiła się do uśmiechu. Niepewnie wślizgnęła się do kuchni. 

background image

Szuranie kapci przypominało jej, że jest w negliżu.

– Chyba… powinnam się ubrać – mruknęła zawstydzona.

– Siadaj – powiedział szorstko, chociaż uśmiech, który pojawił się na jego 

wargach, złagodził te słowa. – Nie po to jechałem tu taki kawał drogi, by teraz 
siedzieć samemu przy stole. Poza tym… widziałem cię już bardziej skąpo ubraną – 
dodał, ściszając głos.

Poczuła,   że   się   czerwieni.   Pochyliła   głowę.   Zaczęła   skubać   widelcem 

jajecznicę, nie potrafiła skoncentrować się na jedzeniu.

– Nie jesteś głodna? – zapytał z rozbawieniem, jakby czytając w jej myślach.

Szybko   podniosła   wzrok,   przypominając   sobie   ich   wspólny   posiłek.   Bez 

słowa przysunęła mu swój talerz i patrzyła, jak szybko poradził sobie z jej porcją.

– Nie zmieniłeś się – powiedziała.

– Nie zmienił się mój apetyt, jeśli to masz na myśli. Dasz mi więcej chleba?

Wstała i ukroiła mu kilka kromek. Tak wiele chciała mu powiedzieć. Ale 

przecież mogło go to już zupełnie nie interesować.

– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

– Pewne informacje są bardzo łatwe do zdobycia – mruknął ogólnikowo. – 

Podobno studiujesz.

Po raz pierwszy usłyszała w jego głosie lekkie wahanie.

Musiał   rozmawiać   z   Danielem   –   pomyślała.   Nie   było   w   tym   jednak   nic 

nadzwyczajnego. Przez ten krótki czas zdążyli się zaprzyjaźnić. Pracowali razem 
na lodowcu… Dziwiła się tylko, że Daniel ani razu nie wspomniał jej o Eryku. 
Jeżeli się widywali nadal… Być może Eryk prosił go o dyskrecję. Ale jaki mógł 
mieć powód?

– Co studiujesz? – głęboki bas wyrwał ją z zamyślenia.

Ucieszyła się, że o to pyta.

– Zapisałam się na dziennikarstwo. Będę współpracować z lokalną gazetą.

– Danielowi musi się to podobać – powiedział.

– Tak, Daniel jest zadowolony – wyjaśniła spokojnym, opanowanym głosem. 

background image

–   Ale   robię   to   przede   wszystkim   dla   siebie.   Potrzebowałam   czegoś   takiego. 
Podczas ostatnich wakacji miałam okazję przemyśleć wiele spraw. – Teraz mówiła 
już swobodnie. – Szukałam w życiu czegoś głębszego, czegoś, co samo w sobie 
byłoby wartościowe…

– I znalazłaś? – zapytał miękko.

Lekko wzruszyła ramionami. Pochyliła głowę.

–   Może…   Nie   jestem   pewna.   –   Napotkała   intensywne   spojrzenie 

bursztynowych oczu. – Na pewno w moim życiu wiele się zmieniło. Nie mieszkam 
już   z   Danielem,   choć   oczywiście   nadal   jesteśmy   sobie   bardzo   bliscy.   Będę 
pracować…

Kiedy  zrozumiała,  że Eryk od niej odszedł,  jej głównym celem stało  się 

uporządkowanie   swojego   własnego   życia.   Wiedziała,   że   żaden   mężczyzna   nie 
może się z nim równać.

– Jeśli nawet nie osiągnęłaś niczego innego, stałaś się znakomitą kucharką – 

oznajmił. Poklepał się po brzuchu, na którym, jak w czasie wakacji, nie było ani 
grama zbędnego tłuszczu. – Pomyśl, jaka to różnica w porównaniu z wołowiną z 
puszki.

Zachichotała, przypominając sobie swoją pierwszą przygodę kulinarną.

– To było okropne – przyznała.

–   Nie   wszystko   było   takie   okropne   –   powiedział   głębokim   basem,   z 

poważnym wyrazem twarzy.

Rory   poczuła   niepokój.   Ułożyła   już   sobie   życie   bez   niego,   odzyskała 

równowagę.   Jeśli   on   zamierzał   jej   to   teraz   zburzyć…   Stare   sztuczki,   najpierw 
powie parę komplementów, a potem będzie chciał ją upokorzyć. Nie miała ochoty 
na żadne komplikacje. Nie mogła mu na to pozwolić. I tak nieustannie zastanawiała 
się, czy potrafi żyć z tymi wszystkimi wspomnieniami.

– Po co przyszedłeś? – zapytała. Czuła, że nie wy trzyma tej gry ani chwili 

dłużej.

Światło w jego oczach przygasło. Wstał i wrócił po coś do przedpokoju. 

Pamiętała jak przez mgłę, że wtedy, gdy ujrzała go na ganku, trzymał w ręku coś 
jeszcze, nie tylko gazetę.

Położył to teraz w kuchni na stole. Jakieś kwadratowe pudełko, owinięte w 

background image

szary papier.

Podeszła bez słowa. Odwinęła je i jej oczom ukazała się ta sama pozytywka, 

której z taką przyjemnością  słuchała w opuszczonej chatce. Okrągły miedziany 
pojemnik   z   misternie   wygrawerowanymi   figurami   tancerzy.   Teraz   w   cudowny 
sposób znowu przywrócony do swej pierwotnej postaci.

Ze   wzruszenia   zaparło   jej   dech.   Podniosła   wieczko   i   na   nowo   usłyszała 

znajomą, tęskną melodię.

– Dziękuje, Eryku – szepnęła, oczarowana.

Przycisnęła pudełko do piersi. Chciała go uściskać z wdzięczności, ale bała 

się, że zostanie to źle zrozumiane. Spojrzała na Eryka. Wyglądało na to, że ma jej 
coś jeszcze do powiedzenia.

– I jeszcze to – wyciągnął do niej rękę. W dłoni trzymał kopertę. Sięgnęła po 

nią, otworzyła i wyjęła z niej jakieś fotografie. To były zdjęcia, które pamiętnego 
dnia w górach robił im Tony. Znała tych dwoje, uwiecznionych na światłoczułym 
papierze. Dobrze wiedziała, co ich łączyło. Gdyby nie ta świadomość, mogłaby 
pomyśleć, że – wpatrzeni w siebie z miłością i uwielbieniem – bardzo są w sobie 
zakochani. To była ona i Eryk. Oboje trzymają się za ręce, stoją blisko siebie, on 
dotyka jej jasnych loków…

Wówczas nie zdawała sobie sprawy, że oboje z Erykiem mogą budzić takie 

skojarzenia. To było jednak tylko złudzeniem. Znała fakty, dobrze wiedziała, jak to 
wyglądało naprawdę.

To wspomnienie tylko pogłębiło jej ból. Zdjęcia były kroplą przepełniającą 

czarę goryczy. Rzuciła je na stół. Potem w przypływie rozpaczy zwróciła się do 
Eryka.

– Dlaczego mi to robisz? Dlaczego jesteś taki okrutny? Czy nie widzisz, jaki 

ból mi zadajesz? Nie wystarczy ci to wszystko, co przez ciebie przeszłam? O, na 
pewno powinnam ci podziękować. Pomagałeś mi, kiedy Daniel walczył o życie. To 
było bardzo szlachetne z twojej strony. Dzięki tobie mogłam przetrwać najgorsze 
chwile. Ale potem, kiedy Daniel zaczął wracać do zdrowia, nie mogłam się z tego 
cieszyć   całym   sercem.   Porzuciłeś   mnie.   On   wyzdrowiał,   a   twoje   odejście   było 
czymś, z czym musiałam zostać na zawsze. Wiedziałeś, co czuję, wiedziałeś, że nie 
potrafię z tym walczyć. Czy nie widzisz, że w końcu jakoś ułożyłam sobie życie? 
Jest mi dobrze. Chcesz to zburzyć?

Zbliżył się do niej. Bursztynowe oczy błyszczały dziwnym blaskiem, tym 

background image

razem nie potrafiła tego rozszyfrować. Twarz Eryka pozostawała dla niej zagadką.

–   Jaki   ból?   –   zapytał.   –   Czy   potrzeba   fizyczna   była   aż   tak   wielka,   że 

niespełnienie nazywasz bólem?

– Nie! – krzyknęła. Potem skuliła ramiona. Pochyliła głowę, by uciec od jego 

twardego, przenikliwego spojrzenia. – Ty nic nie rozumiesz – szepnęła.

Położył rękę na jej ramieniu.

– Powiedz mi, Rory! Wyjaśnij mi to! Skoro nie rozumiem, musisz mi to 

wyjaśnić.

Milczała, niezdolna mówić, sparaliżowana strachem.

– Proszę cię, powiedz. Muszę to wiedzieć. – Jego głos brzmiał jakoś inaczej, 

bez zwykłej pewności.

Nie mogła tego dłużej trzymać przed nim w tajemnicy. Nawet, jeśli potem 

miały spotkać ją kolejne upokorzenia. Być może tak będzie, jeśli teraz Eryk się na 
nią   zezłości.   Wreszcie   zostawi   ją   w   spokoju.   Może   odejdzie   na   dobre. 
Zdecydowała się mówić. Głos lekko jej drżał. Postanowiła jednak doprowadzić 
sprawę do końca.

–   To   nie   jest   fizyczny   ból,   Eryku.   Och,   to   także,   oczywiście,   nie   mogę 

zaprzeczyć. Ale ta niespełniona potrzeba fizyczna to nic, w porównaniu z tym, co 
czułam w sercu. – Odsunęła jego rękę i podeszła do okna. Odwróciła się tyłem, 
pochyliła głowę. Nadszedł czas wyznania prawdy. – Ten ból jest czymś, czego 
nigdy przedtem nie zaznałam, czego nawet nie mogłam sobie wyobrazić. Dopiero, 
gdy spotkałam ciebie… Nie wiem, kiedy to się zaczęło, ale to już istniało, kiedy 
byliśmy   razem   w   tej   opuszczonej   chatce…   jakby   było   od   zawsze…   –   Wzięła 
głęboki od dech, po czym wypowiedziała słowa łagodne, delikatne i serdeczne. – 
Kocham cię.

Po tym wyznaniu nastąpiła długa cisza. Rory zaczęła się zastanawiać, czy 

Eryk na pewno usłyszał jej wyznanie. Odwróciła się od okna i spojrzała mu w 
oczy.   Znała   na   pamięć   każdy   szczegół   tej   twarzy.   Nadal   jednak   nie   mogła 
rozszyfrować jego uczuć.

Milczał. Co innego radość ze zwycięstwa, a co innego upajanie się przegraną 

przeciwnika – pomyślała ze zgrozą. To nie była sportowa walka, tu rządziły twarde 
i bezwzględne prawa. Ale Rory wiedziała, że nie ma już nic do stracenia. Przyznała 
się do swych uczuć. Jeśli nawet popełniła błąd, nie mogła tego już naprawić.

background image

–   Kocham   cię   –   powtórzyła   z   naciskiem.   –   I   jeżeli   to   sprawia   ci   jakąś 

perwersyjną   przyjemność,   to   niech   tak   będzie.   Jeśli   to   jakaś   gra,   możesz   się 
cieszyć,   że   mnie   pokonałeś.   Ale   powiem   ci   jedno:   nawet   jeżeli   nigdy   nie 
odwzajemnisz   mojego   uczucia,   miałam   szczęście   poznać   coś   wyjątkowego, 
pięknego i niepowtarzalnego. I to wspomnienie będzie dla mnie skarbem do końca 
życia. A ty możesz sobie iść – drżącym palcem pokazała mu drzwi. – Idź sobie, a ja 
i tak cały czas będę mieć swoje wspomnienia. Są bolesne, ale i bardzo piękne. Mają 
swoją wartość.

– Nigdzie nie pójdę, malutka. – Podszedł bliżej. – Jestem tutaj, żeby coś ci 

podarować.

– Już mi coś dałeś, więc możesz sobie iść. 

– Bądź cicho – rzekł gniewnym tonem.  – Może ci się wydaje, że wiesz 

wszystko, ale jeszcze wiele musisz się nauczyć. Niczego nie widzisz. Ja też nie 
widziałem, dopóki nie zobaczyłem tych fotografii. – Wskazał ręką na leżące na 
stole zdjęcia. – Tu jest wszystko…

Wyjął teraz z kieszeni małe pudełeczko. Spojrzała na nie ze zdumieniem.

– Wszystkiego dobrego z okazji urodzin – powiedział. Miał ciepłe i jasne 

spojrzenie.

– Skąd wiesz, że dzisiaj są moje urodziny? – szepnęła zaskoczona.

–   Mam   swoje   sposoby   –   przybrał   tajemniczy   wyraz   twarzy.   –   I   co,   nie 

otworzysz?

Rory wzięła z jego rąk malutkie pudełeczko i ostrożnie podniosła aksamitne 

wieczko. Westchnęła. W środku był wspaniały pierścień – diament oprawiony w 
złoto. Spojrzała na Eryka. Zielone oczy spotkały się z bursztynowymi.

– Zajęło mi to bardzo dużo czasu, nim sam sobie – potrafiłem przebaczyć – 

powiedział z dziwną łagodnością. – Wiem, że traktowałem cię bardzo źle. Byłem 
arogancki, zaborczy i zazdrosny. Chciałem cię upokorzyć. – Cztery miesiące temu 
Rory   z   zachwytem   przyklasnęłaby   temu   wyznaniu.   Teraz   jednak   słuchała   w 
milczeniu. – To było nie w porządku, że chciałem cię zranić – mówił Eryk. – 
Byłem jednak piekielnie zazdrosny o Daniela. A potem, kiedy się wydało, że jest 
twoim bratem… Nie chcę teraz tego wyjaśniać. To zbyt skomplikowane…

Przerwał. Jeszcze nigdy nie widziała go tak bardzo niepewnego. Zastanawiał 

się nad każdym słowem.

background image

– Odniosłem takie wrażenie, że czułaś do mnie coś więcej niż tylko fizyczne 

pożądanie. Miałem już za sobą pewne przeżycia, nie brałem pod uwagę, że jeszcze 
kiedyś   zwiążę   się   z   kimś   na   stałe.   Obawiałem   się,   że   mogłoby   to   znowu 
spowodować tragedię. A jednocześnie wszystko to, co się działo, było dla mnie tak 
niezwykłe… Musiałem jeszcze raz przemyśleć nie które sprawy, zastanowić się 
nad   swoim   życiem.   Bałem   się   tego,   nie   wierzyłem,   że   to,   co   czujemy,   jest 
prawdziwe.

Wziął głęboki oddech i mówił dalej.

– Tak było, dopóki nie zobaczyłem tych fotografii. Znam twoją twarz, Rory, 

tak dobrze, że wydawałoby się, że lepiej nie można. Lecz dopiero po obejrzeniu 
zdjęć dostrzegłem miłość w twoich oczach. Ale nawet jeszcze wtedy nie miałem 
pewności.   Mogłem   źle   to   zinterpretować,   chciałem,   żebyś   sama   mi   o   tym 
powiedziała. Jednocześnie czułem, że życie straciło by sens, gdyby się okazało, że 
utraciłem cię na zawsze.

Potrząsnęła głową.

– Ale…

Przerwał jej.

–   Chcę,   żebyś   wiedziała   wszystko.   –   Przez   chwilę   pieścił   jej   dłonie.   – 

Miałem bardzo… nieprzyjemne  przeżycia. Myślę, że już ktoś ci opowiedział o 
Donnie. Nie mogłem pozwolić, żeby to się powtórzyło. W małżeństwie kobieta i 
mężczyzna muszą kochać z równą siłą. Na tych fotografiach wyraźnie widać, że 
wzajemnie darzymy się uczuciem. Kocham cię, Rory, bardziej niż kiedykolwiek w 
życiu kochałem jakąkolwiek inną kobietę.

Rory patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Eryk bez słowa wziął 

pierścionek i włożył go jej na palec.

– Czy wyjdziesz za mnie, Auroro Matthews?

Rory zamrugała i nagle rzuciła mu się na szyję.

– Tak, chcę być twoją żoną! – zawołała. I przypieczętowała swoje słowa 

pocałunkiem.

Usiedli koło siebie na sofie.

– Tęskniłem za tobą – powiedział. Odgarnął jej włosy z twarzy. – Tony 

przysłał te zdjęcia już wiele tygodni temu.

background image

– I czemu zwlekałeś?

– Nie miałem pewności, czy moja interpretacja jest trafna. Bałem się, czy nie 

odczytałem z tych zdjęć uczucia tylko dlatego, że tak bardzo tego pragnąłem. 

Rory podniosła głowę i pocałowała go, by jeszcze raz potwierdzić swoją 

miłość.

– Istniała jednak i inna przyczyna – mówił dalej. – Oboje potrzebowaliśmy 

czasu.   Ty   przeszłaś   wielkie   przeobrażenie.   Potem   rozmawiałem   z   Danielem. 
Zrozumiałem, że miałem rację.

– Więc mówiliście o mnie? Nigdy nie chciał się do tego przyznać.

–   Poczekaj,   kochanie?   Nie   wiń   za   to   Daniela.   Prosiłem   go,   żeby   nie 

wspominał ci o naszej rozmowie. I nigdy nie poruszaliśmy takich tematów, jak 
miłość i rodzina.

Erykowi zależało jednak na wyjaśnieniu wszystkich wątpliwości.

– Ty musiałaś być przez jakiś czas sama, poznać siebie, znaleźć w sobie tę 

wewnętrzną siłę, której szukałaś. Wypadek Daniela mógł skończyć się znacznie 
gorzej. Gdybym nie wyjechał, opiekowałbym się tobą. Byłabyś bezpieczna, ale 
jednocześnie   uzależniona,   zdominowana   moją   osobowością.   Ale…   ja   też 
potrzebowałem czasu. Ja też musiałem rozprawić się z przeszłością.

– Donna? – zapytała Rory. Już się nie bała.

Skinął głową.

– Gdy  pierwszy   raz zobaczyłem cię  w  barze  we  Whitehorse,  zaskoczyło 

mnie wasze fizyczne podobieństwo. Wtedy poczułem, że mam szansę podźwignąć 
się,   naprawić   zło.   Oprócz   urody   w   żaden   sposób   nie   przypominałaś   Donny   – 
uśmiechnął się. – To się okazało już na początku, kiedy kazałaś mi się wynosić do 
wszystkich diabłów. – Spojrzał na nią z za chwytem, a ona bezwiednie pogłaskała 
go po plecach. – Od kiedy jednak zdałem sobie sprawę, jak bardzo cię kocham, 
dręczyło   mnie   poczucie   winy…   –   Całował   każdy   jej   palec   z   osobna.   –   Czy 
pamiętasz,   jak   cię   obudziłem,   żebyś   mogła   zobaczyć   zorzę   polarną?   Mówiłem 
wtedy, że istnieją rzeczy, nad którymi człowiek nie ma kontroli… Wtedy myślałem 
o fizycznym pożądaniu. To wydawało się takie oczywiste. Ale od początku w głębi 
serca czułem, że chodzi tu o coś więcej. To było zupełnie niezwykłe. Satysfakcja 
fizyczna nie mogła nam wystarczyć. Z Donną było inaczej. Nie istniało nic takiego, 
jak pomiędzy nami. Musiałem jednak przemyśleć to wszystko dokładnie. Kiedy 
mówiłem ci, że powinnaś dorosnąć, myliłem się. To raczej ja musiałem jeszcze raz 

background image

nad wszystkim się zastanowić, uporządkować swoje uczucia.

Rory uważnie słuchała jego słów.

– Kocham cię, wielkoludzie! – zawołała wesoło.

– I ja cię kocham, moje prześliczne maleństwo! – odpowiedział. Całował ją 

gorąco i namiętnie. Rory nie mogła sobie teraz wyobrazić, że kiedykolwiek wątpiła 
w jego miłość. Rozumiała już, że prawdziwe uczucie łączy w sobie zależność i 
niezależność. Była jego kochanym maleństwem, a zarazem dojrzałą, samodzielną 
kobietą.

Podczas   wakacji   opiekował   się   nią,   dodawał   jej   siły.   Potem,   przez   trzy 

miesiące rozłąki pomógł jej osiągnąć samodzielność, odnaleźć własną drogę. Ich 
miłość była teraz pełniejsza, bogatsza.

– Eryku – szepnęła. – Dałeś mi tak wiele. Teraz moja kolej. Chcę ci dać całą 

siebie. Czy tym razem przyjmiesz ten dar?

– Jesteś moja – odpowiedział wzruszony. – Bardzo cię kocham i już nigdy 

niczego ci nie odmówię.


Document Outline