background image

Dornberg Michaela 

 
 
 

Lena ze Słonecznego 

Wzgórza 06 

 
 
 

Pokusa

background image

Lena  wybiegła  z  domu  z  takim  impetem,  że  o  mało  nie 

przewróciła własnego gościa. 

- Pani Fahrenbach, skąd u pani tyle energii z samego rana?! 
Lena roześmiała się.   
-  Zwykle  taka  nie  jestem...  Przepraszam,  o  mało  pani  nie 

przewróciłam... Tak w ogóle to dzień dobry, pani doktor. 

Lena  zauważyła,  że  pani  von  Orthen  miała  na  ramieniu 

torebkę i dodatkowo dźwigała dwie torby podróżne. 

- Pomogę pani - zaproponowała i nie czekając na odpowiedź, 

wzięła od kobiety ciężką torbę. 

Christina von Orthen odetchnęła z ulgą. 
- Dziękuję. Chyba przeceniłam własne siły. Tak to jest, gdy 

człowiekowi  nie  chce  się  chodzić.  Mogłam  przecież  znieść 
torby jedna po drugiej. 

 

background image

Ani nie uciekam, ani nie  wymykam się chyłkiem, więc bez 

problemu mogłam to zrobić. 

Kobieta była ubrana w wąskie dżinsy i bawełnianą koszulkę, 

na którą zarzuciła luźną kamizelkę z głębokim wycięciem. Na 
nogach  miała  wygodne  balerinki.  Świetnie  wyglądała  i 
sprawiała  wrażenie  bardziej  wypoczętej  niż  na  początku  po-
bytu w posiadłości. 

- Szkoda, że pani wyjeżdża. Przyjemnie było gościć kogoś tak 

miłego, tym bardziej że... - zawahała się. - Szczerze mówiąc, 
jest pani moim pierwszym gościem. Dopiero wyszykowaliśmy 
apartamenty w czworakach. 

- Są bardzo ładne i mają coś w sobie. Niepowtarzalny nastrój. 

Wkrótce będzie pani miała komplet gości. Takie wieści szybko 
się rozchodzą. 

-  Oby!  Włożyłam  w  remont  wszystkie  pieniądze.  Nie 

wyobrażam  sobie,  żeby...  -  urwała  w  połowie  zdania.  - 
Przepraszam, nie chcę pani zanudzać. 

Doszły do samochodu. 
Lena  pomogła  pani  von  Orthen  włożyć  bagaż.  Stały 

naprzeciwko siebie. 

-  Pięknie  tu  u  pani.  Pobyt  w  posiadłości  bardzo  mi  pomógł 

wypocząć. Dziękuję, że mogłam 

 

background image

skorzystać  ze  stanicy i  pozachwycać  się  jeziorem.  Jest  pani 

naprawdę wspaniałomyślna. Lena machnęła ręką. 

-  To  nic  wielkiego.  Cieszę  się,  że  podobało  się  pani  u  nas. 

Może jeszcze nas pani odwiedzi? 

Christina  von  Orthen  zwlekała  z  odpowiedzią,  potem 

pokręciła głową. 

- Nie sądzę... Ale to nie ma żadnego związku z panią. Życzę 

powodzenia  i  szczęścia  w  życiu.  Pani  ojciec  byłby  z  pani 
dumny.  Dobrze  zrobił,  że  zapisał  pani  posiadłość.  Jest  we 
właściwych rękach. 

Lena  spojrzała na  kobietę  trochę  zdziwiona.  Skąd  ona  wie? 

Nie rozmawiała z nią o tym. Na pewno Nicola się wygadała. 
No i co z tego? Nie skłamała przecież. 

- Myślę, że tatuś byłby zadowolony. 
- Z całą pewnością. 
Doktor  von  Orthen  podała  Lenie  rękę.  Uścisk  jej  dłoni  był 

zadziwiająco mocny. 

- Jeszcze raz wielkie dzięki... Niech Bóg ma panią w swojej 

opiece. 

- Dziękuję. Szczęśliwej podróży. Jeśli zmieni pani zdanie, to 

zawsze będzie pani u nas mile widziana. 

 

background image

Christina von Orthen uśmiechnęła się. 
- Dziękuję. Dobrze wiedzieć. Muszę już jechać. Do widzenia. 
Wsiadła do samochodu. Lena stała na parkingu do momentu, 

aż kobieta wykręciła i wjechała na drogę prowadząca do wsi. 

„To  naprawdę  miła  osoba"  -  pomyślała.  Szkoda,  że  się  nie 

dowiedziała, w jakiej dziedzinie uzyskała tytuł doktora. Już na 
zawsze pozostanie to tajemnicą. Pani von Orthen wyjechała i 
Lena nie będzie miała okazji, żeby zadać jej to pytanie. 

Lena poszła do posiadłości. Daniel wracał właśnie z psami 

z porannego spaceru. Psy z radością rzuciły się na Lenę. 

- Łobuzy, wiem, czego chcecie - roześmiała się i wyjęła ich 

przysmaki z jednej z puszek stojących na parapecie. 

- Dzień dobry, Danielu. Wszystko w porządku? 
- Oczywiście. Pani doktor już wyjechała?   
  -Tak. 
-  Widziałem  samochód.  Naprawdę  miła  kobieta,  chociaż, 

muszę przyznać, że trochę dziwaczka. 

- To prawda, ale każdy z nas ma swoje dziwactwa. Kto wie, co 

ludzie o nas mówią... Pójdę 

 

background image

do  Nicoli.  Może  dostanę  jeszcze  kawę.  Potem  przyjdę  do 

biura. 

-  Ja  też  zaraz  przyjdę.  Idę  teraz  do  magazynu.  Sprawdzę 

zapasy od Horlitza. Coś mi się zdaje, że trzeba je uzupełnić. 

- Nieźle się sprzedają. 
- Dziwisz się? Ciągle wymyślasz jakieś kampanie reklamowe 

albo  promocje.  Masz  jakieś  wieści  ze  Szkocji?  Dostaniemy 
licencję na Finnemore Eleven? 

Lena wzruszyła ramionami. 
- Nie mam pojęcia. Musimy być cierpliwi. 
-  Gdyby  się  udało...  -  rozmarzył  się  Daniel.  -  Świetnie  by 

było, gdybyśmy mogli produkować Fahrenbachówkę... 

- Ale nie możemy - przerwała mu Lena. - To marzenie już się 

nie spełni. 

Daniel pokręcił głową. 
-  Ciągle  mam  wrażenie,  że  nie  wszystko  stracone.  Jeszcze 

uruchomimy naszą piękną linię produkcyjną. To niemożliwe, 
żeby twój ojciec wyrzucił coś, co od pokoleń jest własnością 
rodziny. 

- Nie dowiemy się, co tata zrobił z recepturą. Faktem jest, że 

jej nie mamy, i nie spodziewam się, 

 

background image

że spadnie nam z nieba. To przykre, ale musimy zapomnieć o 

Fahrenbachówce i inaczej sobie radzić. -Ale... 

Lena  nie  miała  ochoty  na  dalszą  dyskusję.  Temat 

Fahrenbachówki 

przedyskutowali 

już 

wystarczająco, 

bezskutecznie  przetrząsnęli  każdy  kąt  w  poszukiwaniu 
receptury.  U  wykonawcy  testamentu  też  jej  nie  było.  Przez 
chwilę Lena miała nadzieję, że dostanie ją od braci, ale oni też 
jej nie posiadali. 

-  Zobaczymy  się  później  -  powiedziała  i  poszła  w  stronę 

małego domku. 

Mieszkali  tu  Dunkelowie.  Ojciec  Leny  przyznał  im 

dożywotne  prawo  do  zamieszkania,  podobnie  zresztą  jak 
Danielowi,  który  zajmował  inny  domek.  To  była  doskonała 
decyzja i Lena popierała ją z całego serca. 

Nicola,  Aleks  i  Daniel  byli  dla  niej  jak  rodzina.  Zasłużyli 

sobie na dobre traktowanie. 

Nicola siedziała przy stole w kuchni i kroiła zieloną fasolkę. 

Przerwała pracę, kiedy zobaczyła Lenę. 

- Już lepiej się czujesz? - zapytała przejęta. 
 

background image

Rano Nicola wybawiła Lenę z koszmaru, który przyśnił się jej 

tej nocy. 

- Tak. Przyszłam zapytać, czy masz jeszcze trochę kawy. Nie 

chce mi się specjalnie parzyć. 

- Mam, siadaj. Pani von Orthen wyjechała. Widziałaś się z nią 

jeszcze? 

-  Tak.  Pomogłam  jej  zanieść  bagaż  do  samochodu.  Miła 

kobieta. Myślisz, że jest lekarzem? 

- Możliwe. Jest taka spokojna i rozsądna. Ale nie tylko lekarze 

są tacy. Zapytam ją, jeśli jeszcze kiedyś do nas przyjedzie. - 

Nicola podała Lenie filiżankę kawy.   
- Nie sądzę, żeby tu jeszcze kiedyś przyjechała. 
-  Dlaczego?  Przecież  jej  się  podobało.  Sama  mi  to 

powiedziała. 

- Wiem, też z nią rozmawiałam. Ale kiedy zapytałam, czy nas 

jeszcze odwiedzi, powiedziała, że nie. Dziwne. 

Nicola przysiadła się do Leny. Sobie też nalała kawy. 
-  Dzisiaj  po  południu  przyjeżdża  do  nas  dwunastoosobowa 

grupa. Zostają na trzy noce. Jakiś klub wędrowny. Ciągle się 
przemieszczają. 

- Jak do nas trafili? 
 

background image

-  Właściwie  chcieli  się  zatrzymać  w  Bad  Heim-  .  bach,  ale 

kiedy  w  punkcie  informacji  turystycznej  zobaczyli  nasze 
foldery, zdecydowali, że przenocują u nas. 

-  Świetnie.  Wprawdzie  to  tylko  trzy  noce,  ale  za  to  aż 

dwanaście osób. Trochę na nich zarobimy. Oby byli tacy mili 
jak pani von Orthen. 

- Leno, jedni goście będą mili, inni nie. Przyjeżdżają do nas 

obcy ludzie, którzy płacą za nocleg. Chociażby z tego względu 
zasługują na miłe przyjęcie z naszej strony. :> 

Lena wzięła filiżankę w obydwie dłonie. 
-  Muszę  się  przyzwyczaić,  że  jesteśmy  teraz  swego  rodzaju 

pensjonatem.  Goście  przyjeżdżają  i  wyjeżdżają.  Cóż,  trzeba 
było zagospodarować puste budynki. Pieniądze nie spadają z 
nieba.  Może  za  bardzo  się  pospieszyłam  z  przebudową 
czworaków. Trzeba było zaczekać i zobaczyć, czy damy radę 
finansowo,  sprzedając  produkty  Brodersena  i  Horlitza.  Może 
dostaniemy też licencję na Finnemore Eleven. 

-  Leno,  niepotrzebnie  zawracasz  sobie  tym  głowę.  Słusznie 

postąpiłaś. Twój ojciec wszystko by pochwalił. Jak goście będą 
nam przeszkadzać, 

 

background image

to  możemy  oddzielić  czworaki  od  naszych  domów. 

Zobaczymy. Na razie nie zanosi się na zamknięcie czworaków 
z  powodu  przepełnienia.  Goście  jeszcze  nas  nie  rozdeptali. 
Spokojnie.  Pożyjemy,  zobaczymy.  W  każdym  razie  ja  się 
cieszę, że mamy chętnych do naszych apartamentów. 

-  Ja  też.  Masz  rację  -  przyznała  Lena.  Wypiła  ostatni  łyk 

kawy. . 

- Co dzisiaj na obiad? 
- Eintopf z zieloną fasolką. Aleks i Daniel zajadają się tym. 
- Ja też - powiedziała Lena i podniosła się. - Na razie. Dzięki 

za kawę. 

- Idziesz może do biura? Zajrzyj po drodze do szopy i przyślij 

do  mnie  Aleksa.  Już  chyba  sto  razy  mi  obiecywał,  że 
zamontuje  w  trójce  dodatkowy  uchwyt  na  ręczniki  i  ciągle 
zapomina. Mężczyźni... 

- No wiesz co? Kto jak kto, ale ty nie powinnaś narzekać na 

męża. To złoty człowiek. 

-  Przecież  wiem  -  powiedziała  Nicola  pod  nosem  i  znowu 

zajęła się fasolką. 

Lena poszła do szopy. Aleks zdążył już tam zrobić porządek. 

Robota dosłownie paliła mu się w rękach. W szopie zrobiło się 
dużo miejsca. 

 

background image

- Dzień dobry, Danielu. Twoja żona stęskniła , się za tobą. Od 

razu ci powiem, o co chodzi... Uchwyt na ręczniki w trójce. 

- Na miłość boską, nie da mi spokoju. Ciągle wierci mi dziurę 

w  brzuchu  o  ten  uchwyt.  Na  śmierć  zapomniałem.  Zaraz  to 
załatwię. Wreszcie Nicola się uspokoi. 

-  Na  pewno  się  ucieszy  -  oznajmiła  Lena.  Misja  spełniona. 

Lena chciała wyjść z szopy, ale 

zatrzymał ją głos Aleksa. 
- Masz już pomysł, co zrobić z obrazami?   
- Obrazami? Jakimi obrazami? 
- Zapomniałaś? Obrazy ze skrzyni. Te z bitwami morskimi i 

tak dalej. 

-  O  nie!  Zupełnie  zapomniałam.  Dobrze,  że  mi  o  nich 

przypomniałeś. Zajmę się nimi. Danielu, nie rób sobie nadziei. 
Te obrazy nie mają żadnej wartości. Ale i tak trzeba z nimi coś 
zrobić, bo zupełnie zmurszeją w skrzyni. Ja na pewno nigdzie 
ich nie powieszę. Jak chcesz, mogę ci je podarować. 

Aleks roześmiał się. 
- Nie, nie, dziękuję. Nicola przegnałaby mnie z nimi. Oddaj je 

do jakiegoś muzeum. Może ktoś będzie nimi zainteresowany - 
zaproponował. 

 

background image

-  Obawiam  się,  mój  drogi,  że  dla  muzeum  nie  są  zbyt 

wartościowe.  Jak  ten  malarz,  jak  mu  tam  było,  mógł  coś 
takiego  malować...  Dobra,  ja  się  zajmę  obrazami,  a  ty 
uchwytem  -  powiedziała  i  mu  pomachała.  -  Na  obiad  mamy 
dzisiaj eintopf z fasolką. 

-  Wiem,  w  końcu  to  mój  pomysł.  Przez  kilka  dni  jedliśmy 

tylko  to,  co  dzieci  sobie  zażyczyły.  To  niekoniecznie  moje 
wymarzone jedzenie. 

- Moje też nie... Na razie! 
W  drodze  do  destylarni  zastanawiała  się,  do  kogo  by  się 

mogła  zwrócić  w  sprawie  obrazów.  Nie  miała  zielonego 
pojęcia. 

W  końcu  postanowiła  zadzwonić  do  Lisy,  młodej  malarki. 

Może coś jej podpowie. 

Najpierw musiała jednak wyjąć ze skrzyni jeden z obrazów, 

żeby  zanotować  nazwisko  malarza.  Zupełnie  wyleciało  jej  z 
głowy. 

W  zasadzie  nie  ma  pośpiechu.  Obrazy  już  tak  długo 

przeleżały w skrzyni, że jeden dzień dłużej naprawdę nie zrobi 
różnicy. 

Lena  weszła  do  biura.  Zauważyła,  że  przyszło  kilka 

zamówień.  Od  razu  zaniosła  je  Danielowi.  Nie  było  jeszcze 
żadnej wiadomości od Marjorie 

 

background image

Ferguson.  Dość  długo  zwlekała  z  odpowiedzią.  .  Może  nie 

spodobała jej się koncepcja? 

Lena próbowała się zająć nową kampanią reklamową, ale nie 

mogła się skoncentrować. Dała sobie spokój. To chyba nie jej 
dzień. Może to przez ten sen, który ciągle ją prześladował. Już 
na samo wspomnienie dostawała gęsiej skórki. Widziała siebie 
stojącą  na  szczycie  wysokiej  góry,  a  ojciec,  Thomas  i  jacyś 
obcy ludzie namawiali ją, żeby skoczyła. Wciąż czuła strach. 
Potem przyszedł jej brat Frieder i cynicznie się uśmiechając, 
brutalnie  zepchnął  ją  w  dół...  Przypomniała  sobie,  jak  krzy-
czała przez sen. Na szczęście pojawiła się Nicola i obudziła ją z 
tego koszmaru. 

Lena odłożyła długopis. 
Co ten sen może oznaczać? 
Dlaczego ojciec i Thomas nakłaniali ją do skoku? Dlaczego 

zignorowali jej strach? Dlaczego nie pośpieszyli jej z pomocą? 
Dlaczego Frieder ją popchnął? 

Lena nie znała odpowiedzi na żadne z pytań. 
Nie chciała dalej rozmyślać, ale wiedziała też, że nie jest w 

stanie pracować. Na szczęście nie miała niczego ważnego do 
załatwienia. 

 

background image

Wyszła z  biura. Postanowiła przejechać się  rowerem. Może 

świeże powietrze wywieje jej ponure myśli z głowy. Pojedzie 
do  kapliczki,  a  potem  na  grób  ojca.  Na  cmentarzu  jest  tak 
spokojnie. Czuje tam bliskość ojca. 

Ożywiła się trochę. Pedałowała co sił w nogach. Uzmysłowiła 

sobie, że  mimo trosk ma  naprawdę szczęście, że  tu  mieszka. 
Mogła  sobie  po  prostu  wyjść  z  pracy  i  robić,  co  chce.  Inni 
ludzie  też  miewają  koszmary.  Ale  nie  mogą  tak  jak  ona  po 
prostu  uciec.  Muszą  wytrzymać  na  miejscu  niezależnie  od 
tego, jak się czują. 

Weszła do kapliczki, którą wybudował jeden z jej przodków. 

Zauważyła,  że  był  tu  ktoś  przed  nią.  Na  ołtarzu  stał  bukiet 
białych  róż,  a  na  metalowym  stelażu  paliły  się  świeczki. 
Obecność  innych  nie  dziwiła  Leny.  Mieszkańcy  Fahrenbach 
lubią  swoją  kapliczkę.  Przychodzą  tu  posiedzieć  w  ciszy, 
zapalić świeczki w podziękowaniu za coś lub w jakiejś intencji. 
Ktoś  dokłada  świeczki  do  pojemnika,  ktoś  przynosi  kwiaty. 
Lena też zapaliła świeczki. Jedną dla ojca w podziękowaniu, że 
jest  szczęśliwa  w  Fahrenbach,  drugą  dla  Thomasa,  żeby 
wreszcie do niej przyjechał. 

 

background image

Ledwo wytrzymywała rozłąkę. Mężczyzna, którego kocha z 

całego  serca,  mieszka  w  Ameryce.  Tęskniła  za  Thomasem, 
jego ciepłem i bliskością. 

Usiadła  na  jednej  ze  starych  ławek  z  ciemnego  drewna  i 

wpatrywała się w płomyki. Błagalnym szeptem powtarzała: 

-  Panie  Boże,  proszę,  spraw,  żeby  Thomas  szybko  do  mnie 

przyjechał... Na zawsze. 

Zamknęła oczy i myślała o Thomasie. Przeraziła się, gdy się 

zorientowała, że nie może skupić na nim swoich myśli. Zwykle 
nie miała z tym żadnego problemu. 

Trochę  zaniepokojona  wyszła  z  kapliczki.  Nie  widziała 

pięknie  kwitnących  drzew,  nie  słyszała  szumu  strumyka  ani 
śpiewu ptaków. 

Była zdruzgotana. Pierwszy raz nie udało jej się oderwać od 

rzeczywistości i całkowicie zatopić w myślach i marzeniach o 
Thomasie.  Przed  jej  oczami  nieustannie  przewijały  się  inne 
obrazy,  które  nie  miały  nic  wspólnego  z  jej  miłością  do 
Thomasa. 

background image

 
Jadąc na cmentarz, postanowiła, że przy następnej rozmowie 

telefonicznej z Thomasem powie mu, że albo on szybko do niej 
przyjedzie, albo ona poleci do niego do Ameryki. 

Same  e-maile  i  rozmowy  telefoniczne  nie  zadowolą 

zakochanej kobiety ani nie zastąpią obecności ukochanego. 

Kiedy opierała rower o mur cmentarza, za gęstymi, wysokimi 

zaroślami  wypatrzyła  samochód  pani  doktor  von  Orthen. 
Dziwne. 

Lena  mimochodem  zerknęła  na  zegarek.  Było  prawie 

południe,  a  pani  von  Orthen  już  z  samego  rana  wyjechała  z 
posiadłości. 

Ciekawe, czego szuka na cmentarzu, gdzie leżą jedynie ludzie 

ze wsi i z okolicznych gospodarstw wiejskich? 

 

background image

Lena stała niepewnie. , Jak się zachować? 
Iść na grób ojca czy przyjść później? 
Może pani von Orthen wcale nie ma na cmentarzu, a jedynie 

zaparkowała w pobliżu. 

Może  przed  powrotem  do  domu  postanowiła  jeszcze  raz 

przejść się po okolicy? 

Kiedy Lena przeszła przez bramę z kutego żelaza, zobaczyła 

panią von Orthen. Musiała przyjechać przed chwilą. Szła przed 
nią żwirową drogą. W dłoni trzymała długą czerwoną różę. 

Co to ma znaczyć? 
Dla kogo ta róża? 
Taką  różę  przynosi  się  na  grób  kogoś,  kto  dla  nas  dużo 

znaczył. 

To ktoś z Fahrenbach? 
Jedna myśl goniła drugą. 
Przyniesienie  komuś  na  grób  kwiatów  to  jedno,  ale 

przyniesienie czerwonej róży to już co innego. Czerwone róże 
są symbolem miłości. 

Jakoś  nie  pasuje  to  do  pani  von  Orthen.  Ona  i  ktoś  z 

Fahrenbach?  Kto?  Raczej  mało  prawdopodobne,  żeby  znała 
kogoś  z  Fahrenbach.  Ludzie  żyją  tu  spokojne, szanują  swoje 
rodziny. Nikt nie 

 

background image

wdałby się w romans z dystyngowaną i wykształconą kobietą, 

która na dodatek nie jest stąd. 

Lena  nieświadomie  zboczyła  z  drogi  i  schowała  się  za 

wysokim rozłożystym krzewem. 

Co robić? 
Wrócić,  żeby  pani  von  Orthen  nie  miała  wrażenia,  że  jest 

śledzona? 

Przyspieszyć kroku i jak gdyby nigdy nic z nią się przywitać? 
Przypomniało  jej  się,  że  już  raz  spotkała  ją  na  cmentarzu. 

Wtedy wydawało jej się to bez znaczenia. 

A dzisiaj? 
Wszystko przez tę czerwoną różę! 
Lena wyszła zza krzewu i schowała się za następnym. Zrobiła 

to zupełnie nieświadomie. 

Tak dzieci bawią się w Indian, kiedy skradają się do swojej 

ofiary i znienacka rzucają się na nią. 

Lena nie miała zamiaru rzucać się na nikogo ani też napadać. 

Była po prostu ciekawa. Chciała się przekonać, komu kobieta 
przyniosła czerwoną różę. 

Pani  von  Orthen  szła  wolnym  krokiem  zatopiona  we 

własnych myślach. Pokonywała drogę, którą zazwyczaj Lena 
chodzi na grób ojca. 

 

background image

Zaraz dojdzie do skromnego drewnianego krzyża. 
Tu  będzie  musiała  zdecydować.  Albo  go  obejdzie  i  pójdzie 

prosto, albo skręci w prawo lub lewo. Dróżka w lewo prowadzi 
do rodzinnego grobowca Fahrenbachów. 

Lena wstrzymała oddech. 
Pani  von  Orthen  zatrzymała  się  na  moment  przy  krzyżu,  a 

potem skręciła w lewo. 

Lena wzięła głęboki oddech. Teraz gorzej o kryjówkę. Nie ma 

już  krzewów.  Musi  się  jakoś  dostać  do  szopy  na  narzędzia. 
Stamtąd będzie miała widok na grób ojca. 

Ostrożnie przebiegła dróżkę i odetchnęła z ulgą, gdy dobiegła 

do białej ściany szopy. Schowała się za nią. 

Pani  von  Orthen  niczego  nie zauważyła.  Dalej  szła  wolnym 

krokiem. 

Lena ostrożnie wyjrzała zza rogu. 
Doktor von Orthen zatrzymała się przy grobie Fahrenbachów. 

To jeszcze nic nie znaczy. 

Grób  prezentował  się  naprawdę  okazale,  był  zadbany, 

ponadto kobieta spędziła kilka dni w posiadłości Fahrenbach. 

background image

Po  chwili  nachyliła  się,  pozbierała  zwiędłe  liście  i  położyła 

różę na grobie ojca Leny, Hermanna Fahrenbachs 

Lena  nie  wierzyła  własnym  oczom.  Pani  von  Orthen  i  jej 

ojciec? Co ich łączy? 

W  życiu  jej  ojca  nie  było  przecież  żadnej  kobiety. 

Wiedziałaby, gdyby było inaczej. 

Ale czerwona róża mówi sama za siebie. 
Spociły jej się ręce. Na zmianę była raz blada, raz czerwona. 

Stała jak skamieniała i nie wiedziała, co robić. W głowie miała 
mętlik. 

Jej ojciec i pani von Orthen? 
Może kobieta kochała go skrycie, a ojciec nic nie wiedział o 

jej uczuciu. 

Prześladowała  go  swoją  miłością?  Jeździła  za  nim  jak 

morderca  za  ofiarą? Bzdura!  Pani  von  Orthen  nie jest  typem 
prześladowcy! 

Jeśli teraz nic nie zrobi, nigdy się nie dowie. 
Wzięła  głęboki  oddech,  wyszła ze  swojej  kryjówki  i  poszła 

prosto  na  grób  ojca.  Nie  starała  się  już  być  cicho.  Pod  jej 
stopami  skrzypiał  żwir.  Pani  von  Orthen  odwróciła  głowę  i 
spojrzała  w jej stronę. Kiedy spostrzegła Lenę, na  jej twarzy 
pojawiło się przerażenie. Teraz ona robiła się na zmianę 

 

background image

blada i czerwona. Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co 

robić. 

Kiedy  Lena  stanęła  obok  niej,  kobieta  jedynie  wzruszyła 

ramionami. 

- Przykro mi - powiedziała zachrypniętym głosem. 
Lena przełknęła ślinę. 
Dlaczego  jest  jej  przykro?  Bo  się  tu  spotkały?  Bo  została 

przyłapana  na  tym,  jak  kładzie  czerwoną  różę  na  grobie  jej 
ojca? 

Lena czuła, że krew jej pulsuje. Spodziewała się wszystkiego, 

ale nie tego, że coś łączyło panią von Orthen i jej ojca. 

Nie  była  w  stanie  nic  powiedzieć.  Pani  von  Orthen  też 

milczała. 

W oczach kobiety pojawiły się łzy. 
- Ja... ja... kochałam Hermanna. 
Słysząc te słowa, Lena jakby straciła grunt pod nogami. 
Bezwiednie pociągnęła kobietę w stronę pobliskiej ławki, tej 

samej, na której zwykle siadała, gdy przychodziła do ojca i z 
nim rozmawiała. 

Siedziały  obok  siebie  w  milczeniu.  Pierwsza  odezwała  się 

Lena. 

 

background image

-  Mój  ojciec...  mój  ojciec  i...  pani...  Nie  rozumiem  ...  Nie 

wiedziałam... 

Jąkała  się  jak  ktoś,  kto  nie  jest  w  stanie  wypowiedzieć 

sensownego  zdania.  Wyznanie  pani  von  Orthen,  fakt,  że  w 
życiu jej ojca była jakaś kobieta, wytrąciło ją z równowagi. 

Christina von Orthen wzięła głęboki oddech, zacisnęła dłonie. 
-  Bardzo  mi  przykro...  Nie  sądziłam,  że  panią  tu  spotkam... 

Niepotrzebnie się spotkałyśmy. 

-  Wcale  nie.  Tak  musiało  się  stać.  Chodzi  o  mojego  ojca, 

którego  bardzo  kochałam.  Niech  mi  pani  powie,  co  było 
między wami. Proszę. Nie miałam pojęcia... 

- Wiem. 
Christina  von  Orthen  zrobiła  krótką  przerwę.  Na  moment 

zatopiła się w swoich myślach, a potem zaczęła mówić cichym 
głosem. 

- Poznaliśmy się ponad pięć lat temu w samolocie do Paryża. 

Hermann miał lecieć dalej do Bordeaux, ja chciałam zwiedzić 
Paryż... Hermann zasłabł w czasie podróży, a ja udzieliłam mu 
pomocy... Jestem lekarzem... Poprosił mnie, żebym w Paryżu 
pojechała razem z nim do szpitala. 

 

background image

Zrobiono  mu  badania  i  go  wypuszczono.  Zaprosił  mnie  do 

restauracji... - westchnęła. - Tak się wszystko zaczęło. Od razu 
doskonale  się  rozumieliśmy.  Hermann  przełożył  podróż  do 
Bordeaux.  Pojechał  tam  kilka  dni  później.  W  Paryżu  spędzi-
liśmy dwa dni. Hermann doskonale znał miasto, więc pokazał 
mi  wszystko.  Potem  poleciał  do  Bordeaux.  W  drodze 
powrotnej  zatrzymał  się  jeszcze  na  trzy  dni  w  Paryżu. 
Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Obydwoje 
nie  mogliśmy  w  to  uwierzyć.  Nie  chcieliśmy  przyjęć  do 
wiadomości, że w naszym wieku można przeżyć tak wspaniałą 
miłość. Rozumieliśmy się bez słów. Tak samo czuliśmy, nasze 
serca biły jednakowym rytmem. Po śmierci męża poświęciłam 
się  pracy.  Hermann  z  kolei  zamknął  swoje  serce  na  uczucia, 
kiedy odeszła od niego żona. I nagle stanęliśmy jak bezradne 
dzieci przed potęgą miłości. 

- Ale skoro... 
Lena  znowu  nie  mogła  nic  z  siebie  wydusić.  Chciała 

wiedzieć, dlaczego nie byli razem na co dzień, skoro tak bardzo 
się kochali. 

- W naszym wieku człowiek w ogóle się nie spieszy. Cieszy 

się każdą wspólnie spędzoną 

 

background image

chwilą, miłością, która niczego nie żąda, nie ma oczekiwań... 

Ja  miałam  swoją  pracę,  a  Hermann  firmę.  Razem 
wyjeżdżaliśmy na urlop, czasem spędzaliśmy razem weekend i 
codziennie dzwoniliśmy do siebie... Wiedzieliśmy, że chcemy 
razem  spędzić  życie.  Chcieliśmy  zacząć  wszystko  od  nowa. 
Hermann  nie  chciał  wejść  w  moje  życie,  a  ja  w  jego.  Nasze 
wspólne życie chcieliśmy zacząć budować od podstaw, z dala 
od  przeszłości...  Zamknięcie  gabinetu  nie  było  dla  mnie 
problemem, ale Hermann nie mógł tak po prostu wycofać się z 
firmy. Nie dlatego, że nie chciał, lecz dlatego, że jego synowie 
nie  byli  godnymi  następcami  w  firmie,  która  była  dziełem 
życia Hermanna. Pani brat Jórg zawsze miał dużo planów, ale 
nigdy  ich  nie  realizował.  Hermann  najbardziej  martwił  się 
Friederem.  Pani  brat  nie  umiał  się  dostosować  do  koncepcji 
firmy,  miał  własne  pomysły,  które  nijak  miały  się  do 
dalekosiężnych  planów  ojca.  Frieder  chciał  mieć  wszystko, 
coraz więcej, ale bez kiwnięcia palcem. Pani ojcu nie udało się 
nauczyć go porządnej pracy. Czekał. Miał nadzieję, że coś się 
zmieni.  Mijał  rok  za  rokiem  i  nic.  W  końcu  Hermann  się 
poddał. Stwierdził, że niech się dzieje, 

 

background image

co  chce.  Postanowił  przekazać  synom  firmy,  pani  siostrze 

willę,  a  pani  posiadłość  Fahrenbach,  a  my  mieliśmy  zacząć 
nowe  życie.  Chcieliśmy  najpierw  podróżować  po  świecie  i 
wybrać  miejsce,  gdzie  zamieszkamy.  Ustaliliśmy  już  datę 
ślubu... - Głos jej się łamał. - Dlaczego odszedł...? Dlaczego? 

Lena  była  wstrząśnięta  do głębi. Gdyby się tu  nie  spotkały, 

nigdy nie dowiedziałaby się o wielkiej miłości ojca. 

jej ojca i panią von Orthen połączyło głębokie uczucie. Tak 

głębokie, że mieli się pobrać. 

Po długim milczeniu Lena odezwała się jako pierwsza. 
-  Dlaczego  tatuś  utrzymywał  swoją  miłość  w  tajemnicy? 

Dlaczego nic nie powiedział? Nawet mi nic nie powiedział, a 
przecież  byliśmy  tak  blisko.  Kochałam  ojca.  jego  szczęście 
byłoby moim szczęściem. 

-  Wiem,  Hermann  też  wiedział...  Ale  pani  rodzeństwo  nie 

byłoby  zadowolone.  Za  kogo  by  mnie  wzięli?  Za  łowcę 
spadków... Hermann chciał tego uniknąć. Dopiero po podziale 
majątku ujawniłby nasz związek... Ostatecznie stało się tak, jak 
chciał i jak chciało pani rodzeństwo... 

 

background image

Znowu milczenie. 
Znowu Lena odezwała się jako pierwsza. 
- Pani von Orthen, gdybyśmy nie spotkały się przypadkowo, 

nigdy by nam... mi... pani tego nie powiedziała? 

Kobieta pokręciła głową. 
- Po co? Kiedy się dowiedziałam, że przeniosła pani ojca do 

Fahrenbach, chciałam się z nim jeszcze raz pożegnać i poznać 
miejsca,  które  znałam  z  jego  opowieści.  Apartament  w 
posiadłości  był  z  jednej  strony  szczęśliwym  zbiegiem 
okoliczności, a z drugiej wielkim obciążeniem emocjonalnym. 

- To dlatego była pani taka smutna i taka nieobecna. 
- Czasem trudno mi było wytrzymać. Hermann tak dokładnie 

opisał mi posiadłość, jezioro, stanicę, że miałam wrażenie, że 
jest  gdzieś  w  pobliżu.  To  bolało.  Wyobrażałam  sobie,  że 
wychodzi skądś zza rogu, bierze mnie w ramiona i mówi, że 
wcale nie umarł, a ja jedynie miałam zły sen... Niestety to nie 
był sen... Trochę  lepiej się poczułam, gdy pozwoliła mi  pani 
skorzystać ze stanicy i z działki nad jeziorem. Tam mogłam się 
z nim pożegnać. Jeszcze raz za wszystko pani dziękuję... 

 

background image

Proszę mi wybaczyć... Gdybym nie była taka sentymentalna i 

nie zawróciła z autostrady na cmentarz, moja mała tajemnica 
nie ujrzałby światła dziennego. 

- A ja się cieszę, że tak się stało. Wprawdzie muszę się jeszcze 

oswoić z myślą, że pani i mój ojciec. .. Ale cieszę się, że tatuś 
zaznał jeszcze miłości... i że to właśnie pani... Od razu wydała 
mi się pani sympatyczna. 

Uśmiechnęła się. 
-  Dziękuję...  Pani  też  od  razu  mi  się  spodobała.  Jest  pani 

dokładnie  taka,  jak  opisywał  Hermann.  On  kochał  wszystkie 
swoje  dzieci,  chociaż  ciągle  przysparzały  mu  trosk,  ale  pani, 
Leno, chyba wolno mi tak do pani mówić, była jego oczkiem w 
głowie. 

Lena nie wytrzymała. Rozpłakała się. 
Szukała pocieszenia w ramionach pani von Orthen. Zrobiła to 

nieświadomie. 

Kobieta głaskała ją po plecach. 
Dopiero  po  dłużej  chwili  Lena  opanowała  wzruszenie. 

Wyprostowała się i wygładziła włosy. 

- Przepraszam... Za dużo emocji. Potrzebuję czasu. Muszę to 

wszystko przemyśleć... Dlaczego 

 

background image

tatuś  postawił  na  pierwszym  miejscu  obowiązek,  a  nie 

miłość? Zawsze tak robił. 

-  Już  taka  jego  natura.  Jeszcze  nikomu  się  nie  udało 

przeskoczyć własnego cienia. 

- Tak, ale siebie i panią pozbawił szczęścia. Pani von Orthen 

pokręciła głową. 

-  Proszę  tak  nie  myśleć.  Gdybyśmy  się  nie  spotkali,  nie 

doświadczylibyśmy  magii  późnej  miłości.  Cieszyliśmy  się 
naszym  uczuciem,  każdą  wspólnie  spędzoną  chwilą.  Zawsze 
byliśmy  blisko  siebie,  nawet  wtedy,  gdy  nie  byliśmy  razem. 
Pokrewieństwo dusz... 

Teraz pani von Orthen nie mogła mówić. Emocje wzięły górę. 
Tym razem Lena przytuliła ją do siebie. 
Dziwne, ale zrodziła się między nimi silna więź. Rozumiały 

się bez słów. 

Łączył je mężczyzna, którego kochały, każda na swój sposób. 
Jakaś  kobieta  przeszła  obok  nich  i  się  ukłoniła.  Jej 

pozdrowienie  Lenę  i  panią  von  Orthen  przywołało  do 
rzeczywistości. 

-  No  cóż,  na  mnie  już  pora  -  powiedziała  Christina  von 

Orthen. 

 

background image

- Pani von Orthen, skoro już wiem o waszym związku, może 

chciałaby  pani  zabrać  coś  ze  sobą  na  pamiątkę?  Proszę  coś 
wybrać, co pani chce... Może fotel taty ze stanicy? 

Przypomniała sobie, z jakim namaszczeniem pani von Orthen 

siadała w tym fotelu i jak ostrożnie gładziła oparcie. 

-  Dziękuję,  miło  z  pani  strony,  ale  nie  potrzebuję  pamiątek. 

Hermann  jest  w  moim  sercu  i  zostanie  na  zawsze.  Był 
cudownym człowiekiem, miłością mojego życia. 

Tak pięknie mówiła o jej ojcu, a on stchórzył, nie przyznał się, 

że kogoś kocha. Potrzebował aż pięciu lat na decyzję o ślubie. 
Potem  niestety  okazało  się,  że  jest  za  późno.  Los  miał  inne 
plany.  Ojciec  już  się  nie  dowie,  że  kobieta,  którą  kochał,  do 
końca  życia  będzie  żyła  ze  świadomością,  że  jego 
niezdecydowanie pozbawiło ich wspólnego życia. 

- Nie jest pani zła na tatę, że tak długo zwlekał z decyzją? 
- Nie, kochałam go takim, jakim był. Ze wszystkim zaletami i 

z  wadami.  Nikt  nie  jest  doskonały.  Każdy  musi  we  własnym 
sumieniu rozważyć, co jest ważniejsze. Jestem pewna, że inny 
mężczyzna 

 

background image

nie kochałby mnie tak szczerze, a ja z żadnym nie czułabym 

takiej silnej więzi... Co ja pani będę niówić. Przecież sama pani 
wie, jakim cudownym człowiekiem był pani ojciec. 

Pani von Orthen podniosła się z ławki. 
- Nie chciałam zakłócać pani spokoju, ale stało się... Może tak 

miało  być.  Z  całego  serca  życzę  pani  wszystkiego  dobrego. 
Niech  pani  pozostanie  sobą...  na  zawsze.  Jest  pani  bardzo 
podobna do ojca. Nie tylko zewnętrznie. Ma pani wiele z jego 
charakteru. 

Nagle Lena wpadła w panikę. 
-  Nie  może  pani  tak  po  prostu  odejść...  Nie  teraz,  kiedy 

dowiedziałam  się,  że  pani  i  tatuś...  To  znaczy...  Musimy 
jeszcze  porozmawiać.  Proszę  zostać  i  wszystko  mi 
opowiedzieć. 

- Co było najważniejsze, już pani opowiedziałam. Wszystko 

inne to tylko słowa... Są rzeczy, które łatwo zniszczyć ciągłym 
mówieniem o nich. Proszę nie zapominać, że pani ojciec był 
wyjątkowym człowiekiem i byliśmy bezgranicznie szczęśliwi, 
nawet jeśli nie spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. W uczuciach 
nie  chodzi  o  ilość,  tylko  o  jakość...  -  Podała  Lenie  rękę.  - 
Wszystkiego dobrego. 

 

background image

 
Proszę nie bronić się przed szczęściem, kiedy się pojawi. 
Nie było sensu nalegać. Lena wstała z ławki i spontanicznie 

objęła panią von Orthen. 

-  Dziękuję  za  pani  otwartość  i  za  to,  że  dała  pani  szczęście 

mojemu tacie. 

Łzy przesłaniały jej oczy. Głos jej się łamał. 
Christina von Orthen pogłaskała ją po głowie, potem odeszła, 

nie odwracając się. 

Lena ponownie usiadła na ławce i wpatrywała się w grób ojca, 

na którym leżała czerwona róża. 

- Tatusiu, dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Przecież byliśmy 

tak blisko. Cieszyłabym się razem z tobą z twojego szczęścia. 
Zrobiłabym  wszystko,  żebyś  zadbał  o  swoją  miłość,  a  nie  o 
pracę. 

Zaczęła  głośno  szlochać.  Płakała  z  bólu  i  nagromadzonych 

emocji. 

Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że w życiu jej ojca 

była kobieta, na dodatek tak wyjątkowa. 

Przez swoje niezdecydowanie pozbawił ją cudownych chwil 

we  dwoje,  a  ona  wcale  nie  miała  do  niego  pretensji.  Wręcz 
przeciwnie. Rozumiała jego postępowanie. 

 

background image

Lena zawsze życzyła ojcu, aby spotkał jakąś kobietę i ułożył 

sobie z nią życie. Spotkał, ale nie było mu dane ułożyć sobie z 
nią życia. 

Dlaczego  Bóg  odmówił  mu  szczęścia?  Przecież  na  nie 

zasłużył. Żona w perfidny sposób odeszła od niego. Teraz on 
musiał  odejść  od  kobiety,  którą  kochał.  Życie  bywa 
niesprawiedliwe. 

Lena żałowała, że nie mogła choćby napić się kawy z panią 

von Orthen. 

Zerwała się na równe nogi. Chciała ją jeszcze zatrzymać. 
Jednak  usłyszała  już  tylko  warkot  silnika  i  odjeżdżający 

samochód, Za późno. 

Lena  rzuciła  przelotne  spojrzenie  na  grób  ojca  i  opuściła 

cmentarz. 

Czuła się wykończona. Nic dziwnego. Musi to wszystko jakoś 

przetrawić. 

Jej ojciec i pani doktor von Orthen. 
I nikt nic nie wiedział. A może jednak? 
Zaczęła biec. Szybko wsiadła na rower i popędziła do domu. 
Nicola, Aleks i Daniel dużo wiedzieli o jej ojcu, dużo więcej 

niż ona. 

 

background image

Może  opowiedział  im  o  swojej  miłości.  Jeśli  nawet,  to  na 

pewno nie wymienił żadnego nazwiska. 

Nicola,  Aleks  i  Daniel  traktowali  panią  von  Orthen  jak 

zwykłego gościa, pierwszego gościa w apartamentach. Inaczej 
by  się  zachowywali,  gdyby  wiedzieli,  że  była  przyjaciółką 
ojca. 

Lena  była  tak  rozkojarzona,  że  o  mało  nie  wywróciła  się, 

najeżdżając  na  puszkę,  którą  ktoś  bezmyślnie  wyrzucił  na 
drogę. W ostatnim momencie odzyskała kontrolę nad rowerem. 

Jej ojciec i pani von Orthen! Ciągle myślała o tym, czego się 

dowiedziała. Przypadkowo! 

Gdyby  nie  pojechała  na  cmentarz,  nie  spotkałaby  pani  von 

Orthen. Nie, to nie był  przypadek. Tak  miało być. Jakaś siła 
wyższa zainscenizowała ich spotkanie. Może to ojciec zadbał, 
żeby  poznała  ostatnią  tajemnicę  jego  życia.  Ojciec  cenił  ot-
warte i jasne sytuacje. 

Zeskoczyła z roweru i spojrzała w górę. 
-  Tatusiu,  chciałeś,  żebyśmy  się  spotkały?  Chciałeś,  żebym 

się dowiedziała o twojej miłości? 

Chmura  odsłoniła  słońce,  a  z  krzewu  czarnego  bzu  dobiegł 

słodki śpiew ptaka. To słowik? 

 

background image

Lena nasłuchiwała. To znak. 
Nikomu o tym nie powie, bo i tak nikt nie uwierzy. 
Dla  niej  był  to  znak  od  ojca.  Była  szczęśliwa.  Sama  nie 

wiedziała dlaczego. 

Przez  jakiś  czas  prowadziła  rower.  Pomału  wyciszyła  się  i 

ułożyła wszystko w myślach. 

Dopiero  teraz  zdała  sobie  sprawę,  jaka  naprawdę  jest 

Christina  von  Orthen.  To  wspaniałomyślna  kobieta.  Kochała 
jej  ojca  szczerym  uczuciem.  Nie  chciała  go  mieć  tylko  dla 
siebie. Nie chciała go mieć na własność. 

Myśli Leny powędrowały do Thomasa. Lena chciała mieć go 

wyłącznie dla siebie, chciała, żeby wreszcie był z nią o każdej 
porze. Pragnęła dzielić z nim codzienność. Kochała go mniej 
niż Christina jej ojca? Nie, kochała go inaczej. Poza tym jest 
młoda. Każdy młody człowiek ma inne wyobrażenie o życiu, 
ma inne marzenia niż dojrzały i doświadczony. 

Dotarła na szczyt wzgórza. Roztoczył się przed nią wspaniały 

widok. Patrzyła na rynek we wsi, rozpoznała gospodę Sylvii. 
Koniecznie musi 

 

background image

opowiedzieć swojej przyjaciółce o wszystkim. Ale jeszcze nie 

teraz. Najpierw sama musi się z tym uporać. 

Jej  wzrok  powędrował  do  wzgórza,  na  którym  było  kiedyś 

gospodarstwo  Hubera.  Wszystkie  budynki  już  wyburzono. 
Wkrótce  powstaną  tu  nowe  domy.  Trudno  nie  zauważyć 
dźwigu,  ciężkiego  sprzętu  i  rusztowań.  Odbiorą  pierwotny 
spokój temu miejscu. 

Co  za  szczęście,  że  gospodarstwo  Hubera  leży  na  drugim 

końcu Fahrenbach i przynajmniej nie widać go z posiadłości. 

Niewykluczone, że po Huberze jakiś inny rolnik da się skusić 

i w innych miejscach też rozpoczną się prace budowlane, które 
na zawsze zniszczą krajobraz. 

Niczego  nie  da  się  ani  zatrzymać,  ani  powstrzymać.  Życie 

toczy się swoim torem. Raz jest się na wozie, raz pod wozem. 

Lena zjechała ze wzgórza i wjechała na kolejne. Stąd zobaczy 

własną posiadłość, swoją małą ojczyznę, swój azyl. 

Zapyta Nicolę, czy wiedziała o miłości ojca. 

background image

Kiedy  dojechała  do  posiadłości,  nie  odstawiła  jak  zwykle 

roweru na miejsce, tylko oparła go o ławkę obok domu. 

Pobiegła przez dziedziniec, a za nią Hektor i Lady. Gdy tylko 

ją zobaczyły, natychmiast do niej przybiegły. Miały nadzieję 
na pieszczoty, a jeszcze bardziej na smakołyki. Ale nie było jej 
to w głowie. Lena nawet nie zwróciła uwagi na psy. Pobiegły w 
drugą stronę. 

Nicola  właśnie  prasowała,  kiedy  Lena  wpadła  do  domu  jak 

bomba. 

-  Ktoś  cię  goni  czy  co?  -  zapytała  spokojnie  Nicola  i 

wyłączyła żelazko. 

- Wiedziałaś, że tatuś miał przyjaciółkę? - zapytała zdyszana. 
Nicola wyciągnęła z kontaktu przewód od żelazka. Domyślała 

się, że czekają dłuższa rozmowa. 

 

background image

-Tak. 
- Tak? - powtórzyła Lena i opadła na krzesło. Nicola pokiwała 

głową. 

Wtedy Lena spojrzała na nią niezrozumiałym wzrokiem. 
- Dlaczego ty wiedziałaś, a ja nie? Rozumiem, że tatuś nic nie 

powiedział Friederowi, Jörgowi i Grit, ale dlaczego nic mi nie 
powiedział? Przecież tatuś i ja doskonale się rozumieliśmy. 

Nicola wzruszyła ramionami. 
- Być może nie chciał cię obarczać swoimi problemami. 
- Co za bzdura! Jestem silna. Zniosłabym taką wiadomość. 
- Naprawdę? To dlaczego ponad dziesięć lat nie przyjeżdżałaś 

do  posiadłości?  Dlaczego  nikomu  nie  powiedziałaś,  że  to  z 
powodu Thomasa? Dlaczego nie zwierzyłaś się ojcu? 

Lena wzruszyła ramionami. 
- Wiesz, jako ojciec i córka rozumieliście się doskonale, ale 

nie  umieliście  rozmawiać  o  sprawach,  którą  były  dla  was 
najważniejsze.  Unikaliście  takich  tematów.  Dlaczego  nie 
powiedziałaś ojcu, że nie przyjedziesz do Fahrenbach, bo nie 

 

background image

zniesiesz  widoku  miejsc,  które  przypominają  ci  Thomasa, 

przez  którego  czułaś  się  oszukana?  Wtedy  jeszcze  nie 
wiedziałaś, jaka jest prawda. 

- Bo... bo... nie chciałam tatusia obarczać moimi problemami. 
- Bardziej go bolała twoja odmowa przyjazdu do Fahrenbach. 

Gdybyś chociaż raz z nim przyjechała, byłby taki szczęśliwy... 

- Nie mów tak, proszę. 
-  Muszę  tak  mówić,  bo  taka  jest  prawda.  Ktoś  musi  ci  to 

powiedzieć.  Wy  Fahrenbachowie  jesteście  uzależnieni  od 
harmonii  w  życiu.  Nikogo  nie  chcecie  obarczać  swoimi 
problemami. Tak nie można. W życiu nie zawsze wszystko jest 
albo  białe,  albo  czarne.  Nie  istnieje  jedynie  harmonia,  są  też 
problemy. Z ważną dla mnie osobą muszę umieć rozmawiać o 
wszystkim. O wszystkim. Rozumiesz? 

- Myślisz... - Lena była porażona słowami Ni-coli. - Myślisz, 

że nie powiedział mi ze strachu, że ta wiadomość mnie zaboli? 

-  Mniej  więcej.  Przyznaj,  ojciec  był  twoim  idolem.  ..  Ale 

zaraz,  zaraz...  -  Nagle  zdała  sobie  sprawę  z  pytania  Leny.  - 
Skąd ty wiesz o przyjaciółce ojca? 

 

background image

-  Bo  ją  poznałam.  Ty  też  ją  znasz.  To  znaczy.  Sama 

dowiedziałam się już po fakcie, że... Chcę powiedzieć... 

-  Leno,  policz  do  dziesięciu,  weź  głęboki  oddech  i  powiedz 

wreszcie, skąd wiesz o przyjaciółce ojca. 

Lena wzięła głęboki oddech. 
-  Była  nią  pani  Christina  von  Orthen.  Chcieli  się  pobrać. 

Gdyby tatuś nie umarł, teraz byliby małżeństwem. 

Nicola aż usiadła z wrażenia. 
-  Nie  wiedziałam,  nigdy  nie  wymienił  żadnego  nazwiska... 

Pani  doktor  von  Orthen...  To  dlatego  była  czasem  taka 
nieobecna  duchem.  Mój  Boże,  co  tak  kobieta  musiała 
przeżywać,  kiedy  patrzyła  na  posiadłość,  kiedy  wyobrażała 
sobie,  jak  żył  i  pracował  jej  ukochany  mężczyzna...  Leno, 
kiedy  się  dowiedziałaś?  Przecież  ona  wyjechała  dzisiaj  rano. 
Nie dała się poznać jako przyjaciółka twojego ojca. 

- Na cmentarzu   
Lena  opowiedziała  Nicoli  o  nieoczekiwanym  spotkaniu  z 

Christiną  von  Orthen,  o  czerwonej  róży,  o  niezdecydowaniu 
ojca, który ciągle czekał 

 

background image

na właściwy moment, aż będzie mógł przekazać synom swoje 

firmy, i że ten moment nigdy nie nastąpił, o tym, że wreszcie 
postanowił oddać firmy w ręce synów, o terminie ślubu, który 
nigdy  się  nie  odbył,  bo  los  brutalnie  wkroczył  w  ich  życie  i 
udaremnił ich plany. 

-  Gdybym  przez  przypadek  nie  znalazła  się  na  cmentarzu, 

nigdy  bym  się  nie  dowiedziała, prawda?  Nie  powiedziałabyś 
mi. Mam rację? 

- Tak. Twój ojciec powierzył mi swoją tajemnicę, a ja nigdy 

nie  zawiodłam  jego  zaufania.  Zresztą  po  co  miałabym  ci 
mówić? Jakie  to ma  teraz znaczenie? Doktor von Orthen nie 
przyjechała domagać się swoich praw do spadku. Przyjechała 
pożegnać się z miłością swojego życia. 

- Przynajmniej dowiedziałam się, że tatuś nie był samotny, że 

był  ktoś,  do  kogo  należało  jego  serce...  Chcieli  razem 
wyjechać. 

-  Widzisz?  Lekarz,  a  nie  potrafiła  wyleczyć  jego  chorego 

serca. 

- Ale przynajmniej mogła je ogrzać swoją miłością. 
Obydwie  zaczęły  płakać  jak  na  komendę.  Tak  je  zastał 

Daniel, który akurat wszedł do domu. 

 

background image

- Co tu się dzieje? -r zaniepokoił się. - Ktoś umarł? 
- Nie, dlaczego tak myślisz? - zapytała Nicola. Pozbierała się 

jakoś i otarła łzy. 

- Szkoda, że się nie widzicie - powiedział. -Leno, dobrze, że 

jesteś.  Był  telefon  ze  Szkocji  od  pani  Ferguson.  Prosi  o 
niezwłoczny kontakt... Chyba dostaniemy ten kontrakt. Przez 
telefon była bardzo miła. 

W innych okolicznościach Lena zerwałaby się na równe nogi 

i pobiegła do destylarni zadzwonić do Szkocji. Po wszystkim, 
czego  dzisiaj  się  dowiedziała,  nie  miała  jednak  siły  na 
rozmowę z Marjorie Ferguson. 

Taka rozmowa wymaga koncentracji i jasnego umysłu. Teraz 

nie ma o tym mowy. Ma splątane myśli, jest rozdygotana. 

-  Później  zadzwonię  -  oznajmiła.  Daniel  nie  mógł  tego 

zrozumieć. 

-  Leno,  przecież  to  ważne.  Na  pewno  chce  potwierdzić 

kontrakt. Nie chcesz się dowiedzieć? 

- Danielu, później. 
-  Nie  rozumiem  cię.  Codziennie  miałaś  nadzieję  na  jakąś 

informację, a teraz, gdy być może 

 

background image

dostaniemy wyłączność na Finnemore Eleven, nie jesteś tym 

zainteresowana. 

-  Danielu,  przecież  powiedziała,  że  zadzwoni  później  - 

wtrąciła się Nicola. - Bez obaw. Na pewno zadzwoni. 

- Jak chcecie - powiedział Daniel i wyszedł trochę obrażony. 
- Wiesz co? Zrobię kawę i zjesz do niej... 
- O nie! Tylko nie rób nic do jedzenia - broniła się Lena. - Nic 

nie przełknę. 

- Dobrze, zrobię tylko kawę. Nicola poszła do kuchni, a Lena 

za nią. 

- Kiedy myślę, że tata... 
- Nie mów teraz o tym. Najpierw się uspokój. Porozmawiamy, 

jak  dojdziesz  do  siebie,  ale  nie  teraz,  bo  to  nie  najlepszy 
moment. 

Nicola  z  pewnością  ma  rację.  Ale  Lena  chciała  o  tym 

rozmawiać,  chociaż  wiedziała,  że  rozmowa  do  niczego  nie 
doprowadzi. 

Wypiła  kawę.  Emocje  opadły,  wyciszyła  się  i  ogarnęło  ją 

lekkie znużenie. Nie miała już ochoty na spacer z psami. Poszła 
do  domu.  Postanowiła  zadzwonić  do  rodzeństwa.  Nie  po  to, 
żeby im opowiedzieć o ukochanej ojca, ale aby po prostu 

 

background image

ich usłyszeć. To w końcu jej rodzina. Poza rodzeństwem nie 

ma nikogo. 

Najpierw  wybrała  numer  Grit.  Siostra  powinna być  teraz  w 

domu, bo dzieci zwykle o tej porze wracają ze szkoły. Lena nie 
czekała długo na połączenie. Grit odebrała już po chwili, ale w 
jej głosie słychać było zdenerwowanie. 

-  Ach,  to  ty,  Leno.  Źle  trafiłaś.  Nie  bardzo  mogę  teraz 

rozmawiać.  Dopiero  wróciłam  do  domu.  Muszę  coś  szybko 
ugotować, zanim dzieci przyjdą ze szkoły. Zadzwoń później. 
Teraz nie dam rady. Cześć! 

Lena odłożyła słuchawkę. Wykręciła numer do Francji. 
Powiedziano jej, że pana nie ma, a pani nie wróciła jeszcze z 

Niemiec.  Służąca  zapewniła  ją,  że  przekaże  informację,  że 
dzwoniła. 

Dokąd Jórg mógł pojechać? Pojechał sam czy w towarzystwie 

Catheriny Regnier? 

Zadzwonić  do  Friedera?  Może  lepiej  nie,  bo  będzie  jeszcze 

bardziej  sfrustrowana.  Przecież  jej  brat  nie  chce  z  nią 
rozmawiać, dopóki nie sprzeda mu działki nad jeziorem. Chce 
ją  w  ten  sposób  zmiękczyć.  Ale  nic  z  tego.  Lena  nie  ma 
zamiaru 

 

background image

sprzedawać ziemi. Mimo wszystko wybrała numer Friedera. 
-  Bardzo  mi  przykro,  pani  Fahrenbach  -  usłyszała  głos  jego 

sekretarki - ale szef jest na bardzo ważnej naradzie. 

Jakże często słyszała ten wykręt. 
- Dziękuję - powiedziała Lena i odłożyła słuchawkę. 
Powstrzymała  łzy.  Wykręciła  jeszcze  numer  prywatny 

Friedera. Odebrała Mona, jej bratowa. 

-  Witaj,  cieszę  się,  że  cię  zastałam.  Chciałam  zapytać,  czy 

miałabyś  coś  przeciwko,  gdybym  odwiedziła  Linusa  w 
internacie. 

Lena  doszła do wniosku, że przed  ewentualną wizytą lepiej 

zapytać Monę. Zresztą nie wiedziała dokładnie, gdzie jest ten 
superekskluzywny internat. 

- Linusa? Nawet nie wymawiaj jego imienia. Już na sam jego 

dźwięk krew mnie zalewa. 

- Mono - przeraziła się Lena. - To twój syn. 
-  Który  ciągle  sprawia  mi  problemy.  Ten  chłopak  nic  nie 

rozumie. W kółko mnie męczy, żeby go zabrać do domu. Jest 
uparty  jak  osioł.  Jego  upór  doprowadza  mnie  do  szewskiej 
pasji. Co on 

 

background image

sobie  wyobraża?  Mam  go  może  jeszcze  pochwalić  za 

kradzież? 

- Mona, przecież to nie była typowa kradzież. Chciał zwrócić 

na siebie uwagę. To było wołanie o pomoc. 

-  Już  raz  słyszałam  od  ciebie  te  bzdury.  Ma  za  dobrze.  To 

wszystko.  Inne  dzieci  skakałyby  z  radości,  gdybym  mogły 
zamieszkać w zamku Friedrichsberg. Jego pobyt w internacie 
kosztuje nas majątek, a on nie umie tego docenić. Ma charakter 
ojca. 

- Co ma z tym wspólnego Frieder? 
-  Twój  brat  jest  niewdzięcznikiem.  Już  zapomniał,  ile  dla 

niego zrobiłam. 

- A co takiego dla niego zrobiłaś? - zdenerwowała się Lena. 
Jakoś  nie  mogła  sobie  przypomnieć,  żeby  Mona  cokolwiek 

zrobiła  dla  Friedera.  Jedno,  co  jej  doskonale  wychodziło,  to 
wydawanie pieniędzy. 

- Widzę, że ty też zapomniałaś. Przypomnę ci. Urodziłam mu 

syna. Poświęciłam swoje życie. 

Lena nie chciała tego słuchać. 
- Rzeczywiście postąpiłaś szlachetnie, a Linlis jest cudownym 

dzieckiem. 

background image

-  Jest  uparty  jak  osioł.  Nie  pozwolę,  żeby  wrócił  do  domu. 

Najpierw  muszę  postawić  do  pionu  twojego  brata.  Chce 
rozwodu,  ale  nie  tędy  droga.  Po  moim  trupie.  Powiedziałam 
mu,  co  o  tym  sądzę-  Nie  mam  zamiaru  stracić  pozycji 
społecznej przez jakąś gówniarę, z którą się włóczy. Zniszczę 
go, jeśli nie zrezygnuje z rozwodu. Zgniotę go jak pchłę. 

Lena  żałowała,  że  zadzwoniła  do  bratowej.  Powinna 

wiedzieć, że z tą kobietą nie da się normalnie porozmawiać. 

-  Mono,  między  tobą  a  Friederem  jakoś  się  ułoży.  Kiedy 

indziej o tym porozmawiamy. Troszkę się spieszę. Powiedz mi 
tylko, czy się zgadzasz, żeby odwiedziła Linusa. 

-  Nie  ma  to  dla  mnie  żadnego  znaczenia.  Ale  dobrze,  że 

przynajmniej  pytasz.  Chcesz,  to  jedź,  nie  chcesz,  nie  jedź. 
Wszystko  mi  jedno.  Ale  nie  utwierdzaj  go  w  jego  głupim 
buncie,  tylko  powiedz,  żeby  wziął  się  w  garść,  jeśli  chce 
odzyskać kieszonkowe. 

-  Chcę  go  tylko  odwiedzić.  Nie  mam  zamiaru  nastawiać  go 

przeciwko tobie. Nigdy bym tego nie zrobiła. 

 

background image

-  To  akurat  prawda  -  przyznała  Mona.  -  Ty  byś  tego  nie 

zrobiła. 

-  Powiedz  mi  tylko,  gdzie  jest  ten  internat  i  kiedy  są 

odwiedziny. 

Lena  zapisała  adres.  Była  szczęśliwa,  że  może  wreszcie 

skończyć  rozmowę  z  Moną.  Strasznie  ją  zmęczyła.  Nie 
podobało jej się nastawienie Mony do własnego dziecka. Coś 
potwornego! 

Mona nie interesowała się niczym innym, tylko sobą i swoim 

wyglądem.  Friedera  chciała  zatrzymać  nie  dlatego,  że  go 
kocha, ale dla pozycji społecznej i wygodnego życia, jakie jej 
zapewniał. 

Mogła  sobie  darować  wszystkie  telefony.  Tylko  ją 

zdenerwowały. Znowu czuła się samotna i przygnębiona. Nie 
mogła znieść, że rodzina się rozpada. 

Gdyby  przynajmniej  Thomas  był  przy  niej!  Albo  żeby 

przynajmniej mogła do niego zadzwonić! Niestety. Nie może 
tego zrobić, bo po pierwsze, u niego jest teraz inna godzina, po 
drugie nie wie, czy jest w domu, czy w biurze. Ciągle był w 
drodze. 

Poszła na górę do pokoju, który kiedyś był pokojem jej ojca. 

Zamknęła oczy i myślała o nim 

 

background image

i jego wielkiej miłości, dzięki której jesień jego życia nie była 

taka smutna. 

Sfera emocjonalna Fahrenbachów ma jednak jakiś feler. 
Lena odnalazła Thomasa, którego nie widziała ponad dziesięć 

lat. Przez intrygę matki wykreśliła go ze swojego życia. Teraz 
znowu są razem. Ich miłość jest silna jak przedtem. I co z tego? 
Nic.  Ona  jest  tu,  w  Fahrenbach, a  on  w  Ameryce.  Obydwoje 
przy każdym telefonie zapewniają się o uczuciach, ale to tylko 
słowa, słowa, słowa... Ile czasu spędzili razem? Zbyt mało. 

Grit  ma  wspaniałego  męża  i  dwoje  cudownych  dzieci.  I  co 

robi? Depcze własne szczęście i własną rodzinę. Wdaje się w 
krótsze lub dłuższe romanse, a swojego aktualnego kochanka 
właściwie sobie kupiła. Obdarowała go pięknym mieszkaniem 

i świetnym samochodem sportowym. 
Jórg nie widzi i chyba nie chce zobaczyć, że jego żona coraz 

częściej zagląda do kieliszka i topi w nim swoje smutki. Nie 
traktuje poważnie jej choroby. A Frieder? Kupił sobie drogie 
porsche  i  zaraz  potem  poderwał  dziewczynę,  która  dobrze 
będzie się w nim prezentować. Jego kochanka 

 

background image

niewiele różni się od jego żony. Wypacykowana, wystrojona i 

pusta jak Mona, tylko o wiele od niej młodsza. 

Brawo! Rodzina świetnie się spisuje. Nie ma co! 
Jakby jej jeszcze było mało, Christina von Orthen wyjawia jej 

swoją tajemnicę. Przyznaje się do miłości do jej ojca i związku 
z nim, który trwał ponad pięć lat. 

Tylko że ojciec nie umiał się obchodzić ze swoim szczęściem. 

Zamiast żyć i być szczęśliwym, ciągle odkładał decyzję. 

Gdyby na miejscu Christiny von Orthen była inna kobieta, nie 

wytrzymałaby jego wahania. 

Lena zaczęła płakać. Płakała przez ojca i swoje rodzeństwo... 
Czuła się nieszczęśliwa, samotna i opuszczona. Nie widziała 

żadnej  jasnej  strony  życia.  Wszystko  było  ponure  i 
bezgranicznie smutne. 

Na  dworze  hałasowały  psy.  Bawiły  się,  radośnie  przy  tym 

szczekając. 

Nicola zawołała je na jedzenie. 
Aleks powiedział coś wesołego. Nicola roześmiała się. 
 

background image

Lena nie miała siły się podnieść i zejść na dół. Wcisnęła się 

głęboko w fotel i zasnęła. 

background image

Kiedy  się  obudziła,  miała  nienaturalnie  wykrzywione 

ramiona  i  sztywne  plecy.  Z  trudem  się  wyprostowała. 
Postanowiła wziąć kąpiel. Musi się odprężyć. 

Po  kąpieli  czuła  się  o  wiele  lepiej.  Wypiła  espresso  i 

zdecydowała się pójść na spacer. Zastanawiała się, czy wziąć 
ze sobą psy. Nagle usłyszała warkot silnika. Niemożliwe, żeby 
to była zapowiedziana grupa wędrowców. To wyraźnie odgłos 
samochodu. 

Zaciekawiona wyszła z domu. Akurat ktoś parkował całkiem 

nowym kombi. 

Kto to może być? Poszła w stronę parkingu i zaparło jej dech 

w piersiach. To niemożliwe. Z szerokim uśmiechem na ustach i 
wesoło  do  niej  machając,  wysiadł  z  samochodu  mężczyzna, 
którego poznała w księgarni. Jeszcze tylko tego jej brakowało. 

 

background image

Po co tu przyjechał? Skąd wiedział, kim jest i gdzie mieszka? 
- Dzień dobry, pani Fahrenbach - zawołał, zbliżając się do niej 

szybkim krokiem. - Pięknie pani mieszka. 

- Co pan tu robi? - zawołała, jakby zobaczyła ducha. 
Roześmiał się. 
- Przyjechałem panią odwiedzić. Moja droga, jakoś blado pani 

wygląda. Źle się pani czuje? 

Jego pytanie puściła mimo uszu, sama za to zapytała: 
-  Skąd  pan  zna  moje  nazwisko?  Skąd  pan  wie,  gdzie 

mieszkam? Nie powiedziałam panu ani jak się nazywam, ani 
gdzie mieszkam. 

- Nie musiała pani tego robić. Nie było trudno się dowiedzieć. 

Poszedłem  za  panią.  Widziałem,  jak  chowa  pani  książki  do 
samochodu.  Zapamiętałem  numer  rejestracyjny.  Niewiele 
brakowało, a poszedłbym za panią do kawiarni, ale odpuściłem 
sobie. Po numerze rejestracyjnym ustaliłem pozostałe dane. 

- Ach, rozumiem. Pracuje pan w urzędzie ruchu drogowego? 
 

background image

To pytanie go rozbawiło. 
- Nie, jestem dziennikarzem. Zdobycie takich informacji jest 

jednym z najłatwiejszych zadań. No i jestem na miejscu. Jest 
jakaś szansa, że zaprosi mnie pani na kawę? 

-  Mam  kogoś  -  powiedziała  Lena,  ponownie  ignorując  jego 

pytanie. 

- Wiem - odpowiedział niewzruszony - ale jest daleko i bardzo 

rzadko panią odwiedza. 

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Skąd tyle wie? 

Przecież nie wyczytał tego z tablicy rejestracyjnej. Urząd ruchu 
drogowego też mu tego nie powiedział. 

- Niech pan stąd odjedzie - powiedziała. 
Była speszona. Po pierwsze, patrzył na nią jakoś tak dziwnie 

swoimi niesamowicie niebieskimi oczami, po drugie, tak dużo 
o niej wiedział. 

-  Chyba  nie  mówi  pani  tego  poważnie.  Przejechałem  taki 

kawał  drogi,  żeby  panią  odwiedzić,  a  pani  posyła  mnie  do 
diabła. Dlaczego? Boi się mnie pani? Nie jest pani Czerwonym 
Kapturkiem,  a  ja  nie  jestem  złym  wilkiem...  Poza  tym  nie 
przyjechałem  tu  tylko  na  kawę.  Chciałem  panią  zaprosić  do 
Bad Helmbach. Pojutrze jest tam 

 

background image

festiwal  reggae.  Będzie  między  innymi  znany  zespół  z 

Jamajki. Udało mi się zdobyć bilety. Czegoś takiego nie wolno 
przegapić. To reggae na najwyższym poziomie. 

- Aleja... 
Nie pozwolił jej dokończyć. 
- Proszę nie mówić, że nie lubi pani reggae. Uwielbia pani tę 

muzykę,  podobnie  jak  tango,  jazz,  muzykę  klasyczną,  w 
szczególności Bacha i... 

Tym razem ona nie dała mu dokończyć. 
- Aż tyle się pan o mnie dowiedział? Ale skąd, jak i gdzie? 
Roześmiał się. 
- Nie musiałem. Intuicja mi podpowiedziała. Widziałem, jakie 

książki pani czyta i po prostu odgadłem pani gust muzyczny. 
Pani Leno, jeśli się mylę, proszę mnie poprawić. 

Lena pokręciła głową. 
- Nie myli się pan. 
-  Świetnie.  W  takim  razie  pojutrze  przyjeżdżam  po  panią  o 

dziewiętnastej.  Przed  koncertem  możemy  jeszcze  pójść  coś 
zjeść.  Najpierw  i  tak  będzie  support.  Możemy  go  sobie 
odpuścić. Czy teraz dostanę kawę? 

 

background image

Ten mężczyzna jest niemożliwy. 
- Nigdy się pan nie poddaje, prawda? 
-  Owszem,  ale  tylko  wtedy,  gdy  nie  jestem  zainteresowany. 

Ale  nie  w  pani  przypadku.  Dla  pani  zgiąłbym  nawet  stalowy 
pręt. 

Kiedy zobaczył jej minę, dodał szybko: 
-  Proszę  się  nie  obawiać.  Nie  posunę  się  za  daleko.  Na 

początek wystarczy mi, że mogę z panią porozmawiać i cieszyć 
się pani bliskością. 

-  Proszę  sobie  nie  robić  żadnych  nadziei.  Poza  tym 

początkiem, jak pan powiedział, nic więcej nigdy nie będzie. 
Kocham już kogoś. 

- Wspaniale. Nie mam zamiaru odebrać pani tej miłości. 
- Czego pan właściwie ode mnie chce, panie...? Gorączkowo 

się zastanawiała. Było jej głupio, 

ale za nic nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska. 
-  Jan  van  Dahlen  -  powiedział.  -  Chcę  jedynie  z  panią 

rozmawiać. Jest pani fascynującą kobietą. 

Lena zaczerwieniła się. 
-  To  nie  jest  pusty  komplement.  Naprawdę  uważam,  że  jest 

pani wyjątkowa. Dostanę wreszcie tę kawę? 

 

background image

Nie  odczepi  się.  Może  dzięki  niemu  nie  będzie  myślała  o 

smutnych sprawach. 

- Dostanie pan. Gdzie pan chce wypić kawę, na dworze czy w 

domu? - 

-  W  domu.  Z  natury  jestem  ciekawski.  Chcę  wiedzieć,  jak 

pani  mieszka.  Pięknie  tu  na  wzgórzu.  Całe  Fahrenbach  jest 
piękne. Cudowna malownicza wioska. Aż trudno uwierzyć, że 
uchował  się  tu  taki  klejnot,  zwłaszcza  że  w  pobliżu  są  takie 
miejscowości jak Bad Helmbach. 

- Dlaczego zatrzymał się pan akurat w Bad Helmbach? 
Roześmiał się. 
-  Nie  z  własnej  woli.  Przyjechałem  odwiedzić  ciotkę...  i 

pracuję nad książką. W przyszłym tygodniu muszę wyjechać. 
Sprawy zawodowe gnają mnie aż do Brazylii. 

- Pisze pan dla jakiejś konkretnej gazety? 
-  Nie,  jestem  dziennikarzem  niezależnym.  Potrzebuję 

niezależności. 

Poszedł za nią aż do kuchni. Lena nie miała ochoty specjalnie 

się wysilać i podawać mu kawę w salonie lub bibliotece. A Jan 
van Dahlen wcale tego nie oczekiwał. 

 

background image

- Pięknie tu u pani. Lubię stare domy. 
-  Posiadłość  jest  od  pięciu  pokoleń  własnością  rodziny  - 

powiedziała Lena z dumą. 

- To musi być niesamowite! Świadomość odpowiedzialności 

za rodzinną posiadłość i utrzymanie jej dla następnej generacji. 

Takie słowa w jego ustach wywołały jej ogromne zdziwienie. 

Ten człowiek w ogóle ją zaskakiwał. 

-  To  prawda.  Jestem  szczęśliwa  i  zarazem  dumna,  że  ojciec 

powierzył mi to zadanie. Ale chyba nudzi pana ten temat. Jaką 
chce pan kawę? Espresso czy latte? 

-  Jestem  pod  wrażeniem.  Uszczęśliwi  mnie  zwykła  czarna 

kawa. 

Lena włączyła ekspres. Na plecach czuła jego wzrok. Starała 

się ukryć zdenerwowanie. 

Dlaczego dała mu się przekonać i zaprosiła go na kawę? 
Na  pewno  nie  pojedzie  z  nim  na  festiwal  reggae.  Chociaż... 

Przecież lubi reggae, no i ten zespół z Jamajki... 

Jan van Dahlen nie tylko umiał zbierać informacje, ale chyba 

też czytać w myślach. 

 

background image

-  Nie  przyjmuję  odmowy.  Pojutrze  przyjeżdżam  po  panią  i 

bez pani się nie ruszam. 

- Pojadę z panem - powiedziała, niosąc ostrożnie kawę. - Jadę 

tylko  z  uprzejmości.  Już  powiedziałam,  nie  mam  zamiaru 
zdradzać swojego chłopaka. 

- Nawet nie wolno pani tego robić... Jak pani powiedziała, z 

uprzejmości... 

Zmienili  temat  rozmowy.  Zabawna  rozmowa  z  gościem 

oderwała  ją  od  ponurych  myśli.  Janowi  udało  się  ją  nawet 
rozśmieszyć. 

Gdyby  nie  było  Thomasa,  ten  mężczyzna  mógłby  ją 

zainteresować. 

Nigdy!  Spojrzała  na  srebrną  bransoletkę  i  wygrawerowany 

napis LOVE FOREVER. 

Jej miłość do Thomasa jest wieczna. Żaden, nawet najbardziej 

czarujący mężczyzna nigdy tego nie zmieni. 

-  Jest  pan  Holendrem  czy  Belgiem?  -  zapytała,  żeby  nie 

myśleć już o Thomasie. 

-  Chodzi  pani  o  nazwisko?  Nie,  od  pokoleń  jesteśmy 

Niemcami...  Chociaż  nie  wykluczam,  że  któryś  z  moich 
praprzodków pochodził z Niderlandów. 

 

background image

  - Nigdy nie próbował się pan dowiedzieć? 
-  Nie.  Nie  interesuje  mnie  przeszłość.  Dla  mnie  liczy  się 

teraźniejszość. Pewnie to panią przeraża. 

-  Nie,  dlaczego.  Ja  też  nie  przestudiowałam  drzewa 

genealogicznego swojej rodziny, ale akurat w moim przypadku 
wszystko  jest  jasne.  Fahrenbachowie  mieszkają  tu  od  pięciu 
pokoleń.  Nawet  wioska  zawdzięcza  im  swoją  nazwę.  Nie 
wychowywałam  się  w  Fahrenbach.  Przyjeżdżałam  tu  jedynie 
na wakacje, ale potem... potem nie było mnie tu ponad dziesięć 
lat... 

Nagle urwała. Że też musi tak paplać! Co się z nią dzieje?! O 

mało nie opowiedziała mu historii swojego życia. 

- A teraz zamieszkałam tu już na stałe. 
- Podoba się tu pani? 
-  Oczywiście.  Nie  wyobrażam  sobie  innego  miejsca. 

Przyjęłam się tu i zapuściłam korzenie. To wspaniałe uczucie. 

-  Tak,  na  pewno.  Chciałabym  móc  powiedzieć  kiedyś  tak  o 

sobie. Ale kto wie... 

Patrzył  na  nią  z  fascynacją.  „Koniecznie  muszę  zmienić 

temat", pomyślała Lena. 

 

background image

-  Panie  van  Dahlen,  dziękuję  panu  za  odwiedziny  i 

zaproszenie na festiwal. Chętnie z panem pojadę. Uwielbiam 
reggae. Ale teraz muszę już wrócić do pracy. 

- Mogę zapytać...? Nie dała mu skończyć. 
-  Nie.  To  może  zaczekać.  Innym  razem.  To  na  pewno  dość 

długa historia. 

-  Ale  na  jedno  pytanie  musi  mi  pani  odpowiedzieć.  Swego 

czasu  byłem  niedaleko  Bordeaux  na  zamku...  Jak  on  się 
nazywał?  Już  wiem,  zamek  Dorleac.  Miał  tam  miejsce 
nadzwyczajny  koncert  z  udziałem  wszystkich  gwiazd 
operowych.  Niestety,  nie  dopisała  publiczność,  to  znaczy 
dopisała  publiczność,  ale  nie  ta,  która  płaci  za  wejście  na 
koncert.  Prasa  miał  wstęp  wolny.  Większość  publiczności  to 
była  chyba  rodzina  i  przyjaciele.  Tylko  jakiś  szaleniec  mógł 
wpaść na taki pomysł. Podejrzewam, że ten koncert kosztował 
go  majątek.  On  też  nazywał  się  Fahrenbach.  To  jakiś  pani 
krewny? 

- Ten szaleniec jest moim bratem. Zrobiło mu się głupio. 
- Bardzo panią przepraszam. Tak mi przykro. 
 

background image

- Nie ma powodu. Jórg rzeczywiście postąpił jak szaleniec, a 

koncert  kosztował  go  majątek.  Trafnie  ocenił  pan  sytuację. 
Większość publiczności nie płaciła za udział w koncercie, czyli 
krewni i przyjaciele. 

- Pani tam nie widziałem. Od razu bym panią zauważył. Coś 

pani wypadło i nie mogła pani przyjechać? 

- Nie. Nie zostałam zaproszona. 
- Nie rozumiem. 
- Trudno to zrozumieć. To też długa historia, 
-  Którą  opowie  mi  pani  następnym  razem.  Lena  roześmiała 

się. 

- Szybko pan chwyta. Odprowadziła go do drzwi i pożegnała. 
To rzeczywiście atrakcyjny mężczyzna. Na dodatek świetnie 

się z nim rozmawia. Schlebiało jej, że ją podziwia i otwarcie to 
przyznaje. Ale do niczego więcej nie dopuści. 

Kiedy  Jan  odjechał,  Lena  poszła  do  Nicoli.  Dopiero  teraz 

uświadomiła  sobie,  że  nie  jadła  obiadu.  Może  zostało  coś 
smacznego. Poprosi Nicolę, żeby jej podgrzała jedzenie. 

background image

Kim  był  ten  przystojny  mężczyzna?  -  zapytała  Nicola  na 

powitanie. 

- To dziennikarz. 
-  Chce  o  nas  napisać?  O  naszych  apartamentach?  Może  o 

posiadłości? 

- Nie, był tu z prywatną wizytą. 
- Nigdy o nim nie mówiłaś - poskarżyła się Nicola. 
-  Nie  było  o  czym.  Spotkaliśmy  się  kiedyś  w  księgarni. 

Wytrzasnął  skądś  mój  adres  i  przyjechał  mnie  odwiedzić. 
Zaprosił mnie na koncert. Pojutrze. 

- Mam nadzieję, że się zgodziłaś. 
- Tak, ale powiedziałam mu jasno i wyraźnie, żeby sobie nie 

robił żadnych nadziei, bo znalazłam już tego jednego jedynego. 
Dosyć o tym. Jestem strasznie głodna. Zostało coś z obiadu? 

 

background image

- Przykro mi, akurat zamroziłam resztę obiadu. Ale mogę ci 

przygotować omlet. Z serem? Z pieczarkami? 

- Z pieczarkami. 
Lena poszła za Nicolą do kuchni i przyglądała się, jak kobieta 

sprawnie przyrządza omlet. 

Nicola, Aleks i Daniel są prawdziwymi skarbami. Ma z nimi 

dużo  lepszy  kontakt  niż  z  własną  rodziną.  Właściwie  to  oni 
stanowią jej rodzinę. Jest naprawdę wielką szczęściarą, że ich 
ma obok siebie. 

Lena  nie  chciała  już  nawet  myśleć  o  rozmowach 

telefonicznych  ze  swoją  siostrą  i  z  bratową.  Tylko  się 
zdenerwowała i przygnębiła. 

- Wiesz, chyba pojadę jutro odwiedzić Linusa. Dzwoniłam do 

Mony. Na szczęście nie ma nic przeciwko temu. 

Nicola  sprawnie  zsunęła  omlet  z  patelni  na  talerz,  który 

postawiła przed Leną. 

- Pojedź. Dzieciak się ucieszy. Szkoda mi go. 
- Nie jest już takim dzieciakiem. Ma czternaście lat. 
- Czternaście? Co to za wiek? Przywieź go do nas na kilka dni. 

Podkarmimy go trochę. 

 

background image

- Nie ma teraz ferii. Poza tym nie wiem, czy chciałby. Linus 

jest  inny  niż  Merit  i  Niels.  Nie  mam  z  nim  takiego  dobrego 
kontaktu. 

- Przez twoją zwariowaną bratową. Zawsze izolowała chłopca 

od rodziny, a sama o niego nie dba. Jest tak bardzo zajęta sobą, 
że brak jej czasu dla własnego dziecka. Co jeszcze musi sobie 
naciągnąć? Chyba nie zostało już tego wiele. 

Lena roześmiała się. 
- Nie widziałam jej, rozmawiałam z nią jedynie przez telefon. 
Nagle dobiegły do nich głosy z podwórza. Lena ucieszyła się. 
-  Nicola,  to  pewnie  ci  wędrowcy.  Pójdziesz  ich  przywitać? 

Jakoś nie mam ochoty na kontakty z ludźmi. 

- Nie denerwuj się. Już idę. 
Lena  obserwowała,  jak  Nicola  z  uśmiechem  wita  gości  i 

prowadzi ich do czworaków. 

Mieszana  grupa.  Ludzie  w  różnym  wieku,  mężczyźni  i 

kobiety. Kiedy zniknęli w czworakach, Lena przebiegła przez 
podwórze. Zadzwoni do Marjorie Ferguson. Teraz już czuje się 
na siłach. Poza tym życie toczy się dalej. Nie może przecież 

 

background image

przy  każdym,  nawet  najmniejszym  zdenerwowaniu 

zaniedbywać pracy. 

Zanim  poszła  do  biura,  zajrzała  jeszcze  do  Daniela.  Akurat 

przeglądał rachunki. 

- Danielu, przepraszam. Nie gniewaj  się. Naprawdę kiepsko 

się czułam. 

- Nie ma sprawy. 
Na szczęście Daniel już się nie gniewał. 
- Chodź ze mną do biura - zaproponowała mu. - Posłuchasz 

rozmowy z Marjorie Ferguson. 

Daniel zerwał się na równe nogi. 
- Świetnie, dzięki! Oby jeszcze była w biurze. 
- Dlaczego miałoby jej nie być? Pewnie siedzi tam do nocy. 
Weszli do biura. Lena wybrała numer do Szkocji. Sekretarka 

od  razu  połączyła  ją  z  szefową.  Marjorie  była  w  dobrym 
humorze. 

-  Dziękuję,  że  pani  oddzwania.  No  cóż,  droga  pani 

Fahrenbach,  przekonała  mnie  pani  oferta.  Jestem  gotowa  z 
panią współpracować. 

- Dziękuję, bardzo się cieszę. Mam przyjechać do Glasgow? 
- Nie ma pośpiechu, ale w przyszłości tak. Zobaczy pani nasze 

urządzenia. W końcu powinna 

 

background image

pani  wiedzieć,  gdzie  powstaje  nasza  cudowna  Fin-nemore. 

Ale najpierw to ja chciałabym panią odwiedzić i rozejrzeć się 
trochę  na  miejscu.  Przywiozę  ze  sobą  umowę.  Jeśli 
pomieszczenia pani firmy okażą się tak przekonujące, jak pani 
koncepcja, to podpiszemy umowę. 

Lena przełknęła ślinę. 
Tylko tego jej brakowało. 
Jeśli pokaże Marjorie Ferguson swoją małą firmę, to nigdy nie 

dostanie  kontraktu.  Nie  ma  tu  ani  dużych  powierzchni 
magazynowych,  ani  biurowych,  jak  na  przykład  w  hurtowni 
Friedera. Bez porównania! 

Lena wpadła w panikę, ale nie dała tego po sobie poznać. 
- Świetnie. Będzie mi miło panią gościć. Kiedy możemy się 

pani spodziewać? 

-  Niebawem.  Pojutrze  się  z  panią  skontaktuję  i  podam 

konkretny termin. Jutro mam niestety bardzo ważne spotkanie. 
Obawiam się, że zajmie mi cały dzień. Cieszę się, że wreszcie 
poznam panią osobiście. 

Zamieniły jeszcze kilka słów i skończyły rozmowę. 
 

background image

- Udało się - powiedział Daniel. - Wiedziałem, że tak będzie. 

Czułem to w kościach. Pani Ferguson może być zadowolona, 
że  zajmiemy  się  jej  whisky.  Szybko  zwiększymy  obroty. 
Finnemore  Eleven  łatwiej  sprzedać  niż  produkty  Brodersena 
czy Horlitza, a i tak mamy świetne wyniki w sprzedaży. 

-  Daniel,  ona  chce  tu  przyjechać,  do  Fahrenbach,  do  naszej 

posiadłości. 

- No wiem. 
- Nie rozumiesz? Kiedy zobaczy naszą małą firmę, nigdy nie 

da  nam  licencji.  Daleko  nam  do  hurtowni  Friedera.  Ona  na 
pewno spodziewa się firmy mniej więcej wielkości hurtowni. 

- Leno, uspokój się. Widziałaś kiedyś gorzelnie w górzystych 

regionach Szkocji? 

-Nie. 
-  A  ja  tak.  W  większości  są  to  naprawdę  stare  zakłady  ze 

starym sprzętem. Niewiele się  w nie inwestuje. Gdy Majorie 
zobaczy  naszą  nowoczesną  destylarnię,  będzie  zaskoczona. 
Nie spodziewa się czegoś takiego. Będzie zachwycona. 

- Chyba przesadzasz. 
-  Nie.  Wiem,  co  mówię.  Możemy  być  dumni  z  naszego 

sprzętu. Chodź, trzeba opić nasz sukces. 

 

background image

Kontrakt mamy już w kieszeni, a to znaczy, że wspięliśmy się 

na  kolejny  szczebel  drabiny.  Lena  tak  się  wzruszyła,  że  aż 
objęła Daniela. 

- Dziękuję... Co ja bym bez was zrobiła? 
-  Co  my  byśmy  bez  ciebie  zrobili?  Chodźmy  do  Nicoli  i 

Aleksa. Ucieszą się z dobrych wieści. 

- Nicola jest w czworakach. Przyjechała nowa grupa gości. To 

ten klub wędrowny. 

- W takim razie poczekamy na nią u Aleksa. Jak znam Nicolę, 

wszystko załatwi w okamgnieniu. Im więcej zamieszania, tym 
lepiej. Dopiero wtedy Nicola jest w swoim żywiole. 

- To prawda. Ale my chyba możemy się napić. 
-  Niezły  pomysł.  Na  szczególne  okazje  mam  coś 

szczególnego. Zaczekaj. Możesz już wziąć kieliszki. 

- Ale jakie? - zapytała Lena. 
- Do wódki. W końcu opijamy whisky. Przecież nie będziemy 

szampanem wznosić toastu za whisky. 

Lena wyjęła kieliszki z szafy. Jeszcze ojciec je tam schował. 

Czekała na Daniela. Już po chwili był z powrotem. Pod pachą 
trzymał butelkę Fahrenbachówki. 

 

background image

Niemal z namaszczeniem otworzył butelkę i nalał złoty trunek 

do starych kryształowych kieliszków. 

-  Fahrenbachówka  -  powiedziała  Lena  z  nutką  nostalgii  w 

głosie. 

W kieliszkach był alkohol, który dał podwaliny pod majątek 

rodziny  Fahrenbachów.  Dlaczego  ojciec  zgodził  się  wycofać 
Fahrenbachówkę  z  oferty  hurtowni?  Dlaczego  uległ  jej 
upartym braciom? To oni uważali, że trunek nie przystaje do 
nowych czasów. Chciał uniknąć konfliktów czy dać im wolną 
rękę w podejmowaniu decyzji? 

- Gdyby nie ponad sto różnych owoców, ziół i przypraw, już 

dawno wypróbowalibyśmy produkcję, ale tak... 

Daniel podniósł kieliszek. 
-  Leno,  wypijmy  za  przyszłość.  Wypijmy  za  licencję  na 

dystrybucję  Finnemore  Eleven.  Ona  otwiera  kolejne 
możliwości. No i wypijmy przede wszystkim za ciebie, bo to 
twoja  zasługa.  To  ty  przekonałaś  Marjorie,  to  znaczy  twój 
projekt. Mój Boże, ale twój ojciec byłby z ciebie dumny, tym 
bardziej że jemu samemu nie udało się zdobyć tej licencji. 

 

background image

-  Danielu,  wypijmy  za  nas,  za  naszą  przyjaźń,  za  to,  że 

jesteśmy tu razem. Bez was nic bym nie zrobiła. , 

Stuknęli się kieliszkami i wypili. 
Dopiero  teraz,  gdy  Fahrenbachówka  właściwie  już  nie 

istnieje,  Lena  uświadomiła  sobie,  jaki  to  wyśmienity  trunek. 
Tak  to  już  w  życiu  jest.  Dopiero  po  stracie  potrafimy  tak 
naprawdę docenić wartość pewnych rzeczy. 

Odstawili kieliszki. 
Lena jeszcze raz wróciła do poprzedniego tematu. 
-  Daniel,  nie  chcę  cię  denerwować,  ale  powiedz  szczerze, 

naprawdę jesteś pewien, że Marjorie nie rozczaruje się naszą 
destylarnią? 

-  Leno,  po  pierwsze,  nie  produkujemy  i  nie  będziemy 

produkować  Finnemore  Eleven.  Naszym  zadaniem  jest 
dystrybucja  tego  trunku.  Mamy  odpowiednią  powierzchnię 
magazynową,  a  logistyka  sprawnie  działa.  Ale  pokażemy 
Marjorie naszą linię produkcyjną. Niech zobaczy, jak wygląda 
supernowoczesna destylarnią. 

Po jej minie zorientował się, że nadal wątpi. Wtedy uderzył w 

iście ojcowski ton: 

 

background image

- Nie wiem, jak wygląda destylarnia, gdzie produkowana jest 

Finnemore Eleven. Ale wiem, że to też firma rodzinna. Takie 
firmy  mają  to  do  siebie,  że  są  małe  i  -  jak  już  mówiłem  - 
przestarzałe.  Czasem  sprawiają  wrażenie  zapuszczonych  i 
zaniedbanych.  Są  usytuowane  wśród  wzgórz,  najczęściej  na 
skraju wiosek, niekoniecznie urokliwych. Stoją tam same szare 
domy  z  kamienia,  wszędzie  rosną  krzewy  janowca  i  same 
niskie  zarośla.  Mało  tam  kwiatów...  wszystko  jest  takie... 
surowe, trochę dzikie. Gdy Majorie zobaczy naszą piękną po-
siadłość  i  ten  bajeczny  krajobraz,  zacznie  podskakiwać  z 
radości. 

Lena westchnęła. 
- Już dobrze. Wierzę ci. Chodź, idziemy do Aleksa i Nicoli. 

Zabierz Fahrenbachówkę. 

- Jasna sprawa - powiedział i wziął butelkę pod pachę. 
Wyszli  z  destylarni.  Kiedy  szli  przez  dziedziniec,  z 

czworaków  dobiegł  gromki  śmiech.  Nowi  goście  byli  dość 
rozrywkowi. 

background image

Zgodnie z postanowieniem następnego ranka Lena pojechała 

odwiedzić  Linusa.  W  biurze  nie  miała  nic  ważnego  do 
załatwienia.  A  nawet  gdyby  miała,  to  i  tak  nie  mogłaby  się 
skoncentrować na pracy. Ciągle myślała o wyznaniu Christiny 
von Orthen. 

jest coś jeszcze, czego nie wie o  swoim ojcu? Była święcie 

przekonana, że dobrze go zna. Jak łatwo się pomylić. 

Męczyły ją te myśli. Włączyła radio. Może muzyka odwróci 

jej uwagę. Może trafi na jakąś ciekawą audycję. 

Nic nie pomogło. Wyłączyła radio. Zaczęła myśleć o Linusie. 

Słabo go zna. Mona, matka chłopca, trzymała go z daleka od 
rodziny Fahrenbachów. 

Linus  jest  już  w  takim  wieku,  że  ma  swoje  zdanie.  Nie 

potrzebuje podpowiedzi mamusi. Musi 

 

background image

za  wszelką  cenę  poprawić  kontakty z  chłopcem.  Zajmie  się 

nim, na ile to będzie możliwe. W końcu jest jego ciotką. Nie 
może decydować o jego losie, ale może go wspierać duchowo. 

Ruch  na  autostradzie  był  niewielki.  Po  niespełna  trzech 

godzinach jazdy Lena w końcu dotarła na miejsce. 

Zamek  Friedrichsberg  leżał  na  skraju  miasteczka  o  takiej 

samej nazwie. 

Był  ogromny  i  rozległy.  Nie  miał  w  sobie  nic  z  uroku 

dawnych  zamków.  Na  Lenie  zrobił  wrażenie  chłodnej  i 
odpychającej  budowli.  Żadnych  wykuszy,  szczytów  i 
balkonów. Zwykła gładka fasada. Gdyby piął się po niej jakiś 
bluszcz, może wyglądałby lepiej. Ale ani na murach, ani wokół 
nie było żadnych roślin. 

W  porządku,  to  szkoła.  Ale  mimo  wszystko.  Trochę 

przytulności  by  nie  zaszkodziło.  Na  dodatek  to  szkoła 
prywatna, za którą rodzice słono płacą. 

Lena  zostawiła  samochód  na  parkingu  i  poszła  szeroką, 

asfaltową drogą w stronę zamku. 

Było cicho. To znaczy, że są lekcje. Weszła do ogromnego, 

również  mało  przyjemnego  holu.  Gołe  ściany.  Ani  jednego 
obrazu. 

 

background image

Skierowała się do sekretariatu. Siedziały tam dwie kobiety w 

średnim wieku. 

Kiedy weszła, od razu przerwały pracę. Jedna z nich zwróciła 

się  do  Leny.  Była  uprzejma,  chociaż  wyglądała  na  dość 
surową.  Może  to  przez  kostium,  który  miała  na  sobie.  Lena 
przedstawiła  się,  a  kobieta  sprawdziła  w  komputerze  plan 
lekcji Linusa. 

-  Za  piętnaście  minut  skończy  matematykę.  Potem  ma 

godzinę przerwy i jeszcze wf. Myślę, że pan dyrektor może go 
wyjątkowo  zwolnić  z  ostatniej  lekcji.  Będzie  się  pani  mogła 
wcześniej spotkać z bratankiem... Może pani zostać z Linusem 
na terenie szkoły. Mamy tu dobrze zaopatrzoną kantynę. Ale 
jeśli pani chce, może pani pojechać z chłopcem na przykład do 
miasta. 

- Wolę to drugie - zdecydowała Lena.. 
-  Dobrze  -  powiedziała  sekretarka  i  wstała.  -Zaprowadzę 

panią do pokoju odwiedzin. Tam zaczeka pani na bratanka. 

Kiedy szły przez hol, kobieta zwróciła się do Leny: 
- Pani Fahrenbach, robię dla pani wyjątek. 
- Nie rozumiem... Jaki wyjątek? 
 

background image

-  Przyjechała  pani  bez  zapowiedzi.  Osoby  odwiedzające 

muszą  zgłosić  swój  przyjazd.  Odwiedziny  nie  powinny 
kolidować z zajęciami. Na szczęście Linus już prawie kończy, 
ale gdyby miał jeszcze inne lekcje, musiałaby pani czekać do 
popołudnia. Z reguły nie zwalniamy uczniów z lekcji. 

- Nie wiedziałam. Proszę mi wybaczyć. 
-  Ale  chyba  to  zrozumiałe,  prawda?  Musimy  się  trzymać 

ustalonych  zasad.  Dotyczy  to  uczniów  i  odwiedzających. 
Inaczej mielibyśmy bałagan. 

Lena nie miała ochoty na dyskusję i pouczenia. 
- Ma pani rację - powiedziała. - Głupio zrobiłam, że o tym nie 

pomyślałam. 

Ta odpowiedź zadowoliła sekretarkę. 
- Zaraz pójdę do dyrektora i załatwię sprawę. Nie będzie pani 

musiała długo czekać. 

- Dziękuję. Miło z pani strony. 
- Nie ma za co - powiedziała sekretarka i otworzyła drzwi. - 

To nasz pokój odwiedzin. Zaraz przyślę tu pani bratanka. 

Lena jeszcze raz serdecznie podziękowała. Po chwili została 

sama. 

Z  zaciekawieniem  rozglądała  się  po  pokoju.  Mimo 

designerskich mebli sprawiał wrażenie 

 

background image

chłodnego  i  nieprzytulnego,  zresztą  jak  wszystko  tutaj. 

Prawdziwe wyzwanie dla wrażliwego człowieka. 

Lena  wyjrzała  przez  okno,  które  wychodziło  na  korty 

tenisowe i basen znajdujący się trochę dalej. Gdzieś na pewno 
jest  też  pole  golfowe.  Wszystko  tu  było  dokładnie 
rozplanowane  i  wytyczone.  Zupełnie  jak  w  wojsku.  I  za  to 
ludzie płacą tyle pieniędzy? Własne dzieci wolałaby posłać do 
starej wiejskiej szkoły. 

Lena  niedużo  wiedziała  o  Linusie.  Zresztą  nie  trzeba  dużo 

wiedzieć  o  człowieku,  żeby  stwierdzić,  że  w  zamku 
Friedrichsberg nie można czuć się dobrze. 

Ogarnęła  ją  ogromna  złość  na  brata,  a  jeszcze  większa  na 

bratową. Mona nie pracuje. Popracowała kilka dni w hurtowni i 
zaraz  rzuciła  pracę.  Ciągle  jest  zajęta  sobą  i  własnym 
wyglądem. No i oczywiście zakupami. 

Z wygodnictwa posłała dziecko do internatu. Nawet teraz nie 

widzi,  że  chłopak  źle  się  tu  czuje  i  próbuje  dać  jej  to  do 
zrozumienia. 

Lena  zamyśliła  się.  Nie  zauważyła,  że  Linus  wszedł  do 

pokoju. Odwróciła się dopiero wtedy, gdy chłopiec zawołał: 

 

background image

- Cześć, ciociu! 
Wyrósł.  Był  wysokim,  o  wiele  za  szczupłym  chłopcem. 

Bardzo przypominał Friedera, gdy był w jego wieku. 

- Cześć, Linus.   
Była  niepewna.  Jak  się  zachować?  Podejść  do  niego? 

Uścisnąć  go?  W  przypadku  Nielsa  i  Merit  nie  miała  takich 
wątpliwości. 

Przez  moment  zawahała  się.  Ale  krótko.  Nie  posłuchała 

rozumu,  lecz  głosu  serca,  który  jej  podpowiedział,  żeby  po 
prostu przytulić chłopca. 

Linusowi takie powitanie się podobało, ale szybko wyrwał się 

z objęć. 

- Po co przyjechałaś? - dopytywał się podejrzliwie. - Przysłali 

cię? 

-Kto? 
-No oni!   
Jak bardzo zraniona musiała być jego dusza, skoro nie umiał 

nawet wypowiedzieć słowa „rodzice". 

- Nikt mnie nie przysłał. 
-  Przecież  jeszcze  nigdy  mnie  nie  odwiedziłaś,  nigdy  nie 

zadzwoniłaś,  nigdy  nie  napisałaś  do  mnie.  I  teraz  tak  nagle 
przyjeżdżasz? 

 

background image

Powiedzieć  mu,  że  to  przez  jego  rodziców,  a  przede 

wszystkim przez jego matkę ich kontakty był ograniczone do 
absolutnego minimum? 

Nie! 
Dusza chłopca i tak jest poraniona. Jest też zły na rodziców. 
Nie chciała dolewać oliwy do ognia. Jego słowa puściła mimo 

uszu. 

-  Może  gdzieś  pojedziemy  i  wtedy  porozmawiamy? 

Miasteczko Friedrichsberg jest chyba niebrzydkie.   

-Może być. 
-  To  chodź  -  powiedziała  i  już  wyciągnęła  rękę,  żeby  go 

złapać za ramię, ale zrezygnowała. 

Z  chłopcem  trzeba  ostrożnie  postępować.  Nie  może  go 

wystraszyć ani wzbudzić w nim nieufności. 

Razem wyszli z zamku. Kiedy już siedzieli w samochodzie, 

Linus powiedział: 

- Fajnie, że przyjechałaś. Przynajmniej do wieczora będę miał 

wolne. Chyba zostaniesz tak długo, co? 

Właściwie  nie  miała  zamiaru  zostać  tak  długo.  W  końcu 

będzie wracać do domu co najmniej trzy godziny. 

 

background image

- Oczywiście. Tak długo, jak zechcesz. 
- Super! Może pójdziemy do kina. Właśnie leci świetny film. 

Jest też seans popołudniowy. Uczniowie z internatu mogą iść 
na  ten  film  jedynie  z  nauczycielem  lub  w  towarzystwie 
dorosłych. 

- Dlaczego? Jest tylko dla dorosłych? 
- Nie, dla młodzieży od dwunastu lat. Ale czasem mają jakieś 

dziwaczne  przepisy...  Nie  wolno  i  już.  Nie  muszą  się  nawet 
fatygować  i  sprawdzać,  od  ilu  lat  film  jest  dozwolony  - 
powiedział i spojrzał na ciotkę. - To jak, idziemy do kina? 

- Jasne, jeśli masz ochotę. Dzisiaj robimy wszystko, co ci się 

podoba. 

- Wszystko? 
- Tak. 
- To nie oni cię tu przysłali? Naprawdę? Powiedz, dlaczego do 

mnie przyjechałaś? 

- Nie mieliśmy za dużo kontaktu i strasznie tego żałuję. Jesteś 

moim bratankiem i chętnie lepiej bym cię poznała. 

-  Ale  dlaczego  akurat  teraz,  kiedy  pokłóciłem  się  z  nimi. 

Dlaczego akurat teraz przyjechałaś? 

- Posłuchaj, nie będę owijać w bawełnę. Rozmawiałam przez 

telefon z twoją mamą. 

 

background image

-  Oczywiście,  wiedziałem.  Na  pewno  ci  na  mnie  nagadała. 

Naopowiadała  bzdur,  jakie  to  ze  mnie  przestępcze  nasienie, 
jaki wstyd jej przyniosłem, a ona wszystko dla mnie robi, chce 
dla mnie jak najlepiej. Na pewno ci powiedziała, że wpędzę ją 
do grobu, że jestem najbardziej niewdzięcznym dzieckiem pod 
słońcem, że... 

- Dosyć - przerwała mu Lena. - Nie jestem twoją matką i nie 

podzielam jej zdania. 

- Nie? - Linus nie mógł uwierzyć. -Nie. 
Dojechali akurat do miasteczka. 
- Teraz musisz mi pomóc. Gdzie najlepiej zaparkować? 
- Na następnych światłach skręć w prawo. Niedaleko jest duży 

parking. Bezpłatny. Stąd blisko jest też do kina. 

-  Ale  do  kina  idziemy  po  południu.  Szczerze  mówiąc, 

zjadłabym coś. jestem okropnie głodna. 

- Ja też... Ciociu, mogę zdecydować, gdzie zjemy? 
- Jasne. To twój dzień. To gdzie? 
- Tylko że ja chcę coś, co może ci się nie spodobać. Uczniom 

z internatu nie wolno tam chodzić 

 

background image

 
bez  opieki  dorosłych.  Właściwie  w  ogóle  nie  wolno,  bo  to 

niezdrowe jedzenie. 

-  A  co  to  jest?  -  dopytywała  Lena,  choć  miała  już  pewne 

przypuszczenia. 

-  McDonald's.  Mam  ochotę  na  co  najmniej  dwa  big  maki, 

dużą porcję frytek, lody i dużą colę. 

Patrzył na nią niepewnym wzrokiem. 
- Zgadzasz się, ciociu? - zapytał nieśmiało. 
- Jasne. 
- A co ty zjesz? 
-  Będzie  mi  potrzebna  twoja  pomoc.  Na  pewno  coś  mi 

doradzisz. 

- Nie  wiem, co lubisz. Na twoim miejscu  zjadłbym jednego 

big maka. Dwóch nie dasz rady. Weź też małe frytki... Lubisz 
colę? Jeśli nie, to mają też wodę, sok jabłkowy, napój z soku 
jabłkowego i wody, no i oczywiście kawę. 

- Co proponujesz? 
- Colę, ale małą. Dla ciebie w zupełności wystarczy. 
-  W  porządku,  tak  zrobimy  -  stwierdziła  Lena  i  skręciła  na 

parking. 

Nie było łatwo o miejsce.   
  - Ciociu, teraz prosto - powiedział Linus. 
 

background image

Lena miała ochotę przytulić do siebie chłopca, ale nie mogła, 

bo by go tym wystraszyła. Musi się do niego zbliżać małymi 
kroczkami  i  bardzo  ostrożnie.  W  duchu  przysięgła  sobie,  że 
teraz  już  cały  czas  będzie  utrzymywać  kontakt  z  Linusem, 
niezależnie od tego, czy tego chcą Frieder i Mona. 

Spojrzała na chłopca. Jest naprawdę ładny. 
Zatrzymał się, kiedy przechodzili obok sklepu muzycznego. 
- Ciociu, możemy wejść na chwilę? Chcę coś zobaczyć. 
Lena poszła za Linusem. 
- Co cię interesuje? Machnął ręką. 
-  Nie  znasz  się  na  tym.  Chcę  sprawdzić,  czy jest  już  pewna 

płyta. Właściwie powinna już być. 

- Co to za muzyka? 
- Na pewno ci się nie podoba. Reggae, muzyka z Jamajki. Hot 

Spoons  to  bardzo  znany  zespół.  Właśnie  ich  płyty  szukam. 
Miała się teraz ukazać. 

Lena  w  duchu  dziękowała  opatrzności,  choć  właściwie 

powinna dziękować Janowi van Dahlen za to, że ją odwiedził i 
zaprosił na koncert tego zespołu. 

 

background image

-  Lubię  reggae  -  powiedziała.  Spojrzał  na  nią  z 

niedowierzaniem. 

- Tylko tak mówisz. 
-  Nie.  Jutro  idę  na  koncert  reggae.  Hot  Spoonsi  też  mają 

wystąpić. 

- Jutro grają w Bad Helmbach. 
- Tak. Mieszkam niedaleko. Jadę właśnie do Bad Helmbach. 
-  Nigdy  bym  nie  pomyślał.  Ale  super...  Dla  nich  -  znowu 

przez  gardło  nie  przeszło  mu  słowo  „rodzice"  -  reggae  jest 
okropne.  Ona  mówi,  że  to  murzyńska  muzyka  -  powiedział, 
mając na myśli matkę. 

- Posłuchaj, każdy z nas ma inny gust. Trzeba to uszanować. 
- Szanuję, ciociu. Nikt nie powinien gardzić gustem innych. A 

oni tak właśnie robią. 

Na szczęście  dotarli do działu z płytami i Lena nie musiała 

odpowiadać  na  uwagę  Linusa.  Nie  chciała  bratu  i  bratowej 
wbijać noża w plecy. 

Chłopak  zapytał  o  płytę.  Niestety  nie  było  jej  jeszcze  w 

sprzedaży. Przynajmniej w tym sklepie. 

- Nic nie szkodzi. Na pewno jutro będzie można ją kupić. Na 

koncertach zawsze sprzedają płyty. 

 

background image

Jedną kupię dla siebie, drugą dla ciebie i od razu 
ci wyślę. 
- Naprawdę? 
- No jasne, inaczej bym nie mówiła. 
- Może uda ci się zdobyć płytę z autografem. Na koncertach 

często  sprzedają  podpisane  płyty.  Wiesz,  jak  trudno  się 
dopchać do muzyków po autograf. 

- Idę na koncert z dziennikarzem. Na pewno wie, jak zdobyć 

autograf.  Poza  tym  dziennikarze  zawsze jakoś  wejdą  tylnymi 
drzwiami. 

- To twój chłopak? -Nie. 
- A masz chłopaka? 
- Tak. 
- To dlaczego nie idziesz z nim na koncert? 
- Bo mieszka w Ameryce. 
Lena nie miała ochoty rozmawiać na temat Thomasa. 
-  Wiesz,  myślę,  że  na  koncercie  będzie  kilka  płyt  tego 

zespołu. Znasz tytuł nowej płyty? 

- Jasne. „Sun is shining". 
-  O,  stary  utwór  Boba  Marleya.  Linus  nie  mógł  wyjść  z 

podziwu. 

 

background image

- Coś takiego! Naprawdę się znasz. Na nowej płycie jest dużo 

nowych utworów, ale są też stare, szczególne Boba Marleya. 

Lenie  znowu  dopisało  szczęście.  Nie  chciała  nic  mówić,  że 

„Sun  is  shining"  jest  jednym  z  niewielu  utworów,  które 
zapamiętała.  Był  naprawdę  łatwy.  Co  za  szczęśliwy  zbieg 
okoliczności,  że  jest  akurat  na  nowej  płycie  Hot  Spoonsów. 
Lena  widziała,  że  pomału  zdobywa  zaufanie  u  chłopca. 
Ogromnie ją to cieszyło. 

- Jaką jeszcze lubisz muzykę? - dopytywał Linus. 
Lena  zastanawiała  się  gorączkowo.  Co  mu  powiedzieć?  Na 

kolejny strzał w dziesiątkę nie ma chyba co liczyć. 

A jednak. Tym razem też miała szczęście. 
Zanim jeszcze zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, Linus 

już pociągnął ją do działu z instrumentami. 

- Patrz, jakie świetne klarnety. 
- Grasz na klarnecie? - zapytała. 
Nie miała zielonego pojęcia, czy jej bratanek w ogóle gra na 

jakimś instrumencie. Chłopiec pokręcił głową. 

 

background image

- Nie, niestety. 
- Dlaczego niestety? 
- Bo oni nie chcą. 
- Nie rozumiem. Zwykle rodzice cieszą się, kiedy dzieci chcą 

się nauczyć grać na jakimś instrumencie. 

- Tak, ale mi wolno jedynie grać na fortepianie. Ale nie chcę. 
- Dlaczego akurat na fortepianie? 
- Bo ona jako dziecko chciała się nauczyć grać na fortepianie, 

ale  jej  rodzice  byli  przeciwni.  No  więc  teraz  ja  mam  się 
nauczyć. Ale nie, nigdy, przenigdy tego nie polubię. Jeśli już 
miałbym się nauczyć na czymś grać, to tylko na klarnecie. Ale 
nie kupią mi klarnetu. Szkoda, bo mógłbym się tutaj uczyć. To 
byłaby jedyna dobra rzecz w internacie. 

- Nie lubisz internatu, prawda? 
- Nienawidzę. 
Lena  nie  chciała  drążyć  tego  tematu.  Nie  miała  zamiaru 

buntować Linusa. I tak sytuacja wydawała się napięta. 

- Jeśli chcesz, kupię ci klarnet. 
-  Zrobiłabyś  to  dla  mnie?  Ale  klarnety  są  drogie,  bardzo 

drogie. Zdziwisz się, jak bardzo. 

 

background image

-  Chodź  najpierw  coś  zjeść.  Pogadamy  przy  jedzeniu.  Jeśli 

naprawdę marzysz o klarnecie, wrócimy tu i porozmawiamy ze 
sprzedawcą. 

- Świetnie. 
Spojrzał na nią z promiennym uśmiechem. 
- Nie sądziłem, że jesteś taka fajna. 
- Dziękuję. Ty też jesteś fajny. Chciałabym cię lepiej poznać. 
-  Ja  ciebie  też,  ciociu.  Chodź  już.  Strasznie  zgłodniałem. 

McDonald's jest za rogiem. Często chodzisz do McDonalda? 

- Nie. Zwykle jem w domu. Inaczej Nicola pogniewałaby się 

na mnie. 

- Kim jest Nicola? 
- Wierną duszą posiadłości Fahrenbach. Świetnie gotuje. Poza 

tym dba o mnie. 

- Fajnie. Masz dużo pieniędzy? Lena roześmiała się. 
- Nie. Ale mam za to piękny dom, dużo ziemi i las. Mam też 

jezioro. 

- W takim razie musisz być bogata. 
- I tak, i nie. Patrząc na to, co posiadam, można powiedzieć, że 

jestem bogata. Ale nie mam pieniędzy. Miałabym, gdybym coś 
z tego sprzedała. 

 

background image

- A ty nic nie sprzedajesz. 
- Nigdy nic nie sprzedam. 
- I dlatego on jest na ciebie taki zły. 
- Skąd ci to przyszło do głowy? 
- Słyszałem co nieco. Kiedy ostatnio byłem w domu, strasznie 

się rzucał, że nie chcesz mu dać żadnej działki. Ja też nic bym 
mu nie oddał. Ma przecież swoją firmę. 

-  Wpadłam  na  pewien  pomysł.  Jak  będziesz  miał  w  szkole 

wolne, koniecznie musisz do mnie przyjechać. Spodoba ci się 
w posiadłości. 

Nie chciała komentować słów chłopca. Na szczęście chłopiec 

podchwycił pomysł. 

- Masz żaglówkę? Uwielbiam żagle. 
-  Ja  też  -  roześmiała  się  Lena.  -  Widzisz,  jednak  mamy  coś 

wspólnego. 

W  McDonaldzie  było  dość  tłoczno.  W  oddzielnym 

pomieszczeniu bawiły się dzieci. Pewnie jakieś urodziny. Przy 
kasach wiły się długie kolejki. 

Lena wcisnęła Linusowi swoją portmonetkę. 
-  Wiesz,  co  masz  wziąć.  Ty  stój  w  kolejce,  a  ja  poszukam 

wolego miejsca. Pod oknem zwalnia się akurat stolik. Zajmę 
miejsce. 

 

background image

- Ciociu, dałaś mi wszystkie pieniądze. 
-  No  i  co?  Chyba  ich  przypilnujesz.  Stój,  a  ja  idę.  Aha,  dla 

mnie cola bez lodu. 

- W  porządku. 
Linus stanął w kolejce, a Lena usiadła przy stoliku. 
Jej  bratanek  jest  naprawdę  miłym  chłopcem.  Dlaczego  jego 

rodzice  nie  widzą,  że  trzeba  mu  pomóc.  Patrzyła  na  Linusa. 
Zrobiło jej się ciepło na sercu. 

background image

Niekiedy  dni  mijają  leniwie,  a  kiedy  indziej  dzieją  się  tak 

szybko, że nie ma czasu na zastanowienie i ma się wrażenie, że 
życie  płynie  obok,  że  wszystko,  co  się  dzieje,  to  jakiś  film, 
którego sceny następują niepostrzeżenie jedna po drugiej. 

Najpierw  wyznanie  pani  doktor  von  Orthen.  Ponad  pięć  lat 

była przyjaciółką ojca Leny, a ona nie miała o tym pojęcia. 

Potem Jan von Dahlen. Nagle zjawił się u niej i zaprosił ją na 

koncert. Nie byle jaki koncert. Dzięki niemu zdobyła punkty u 
swojego bratanka. 

I jeszcze Marjorie Ferguson zapowiedziała swoją wizytę. 
Roześmianej  grupie  wędrowców  tak  się  spodobał  pobyt  w 

posiadłości, że zapowiedzieli już kolejny przyjazd. 

 

background image

Lena  zastanawiała  się  nad  tym  wszystkim  i  doszła  do 

wniosku,  że  nic  tu  nie  dzieje  się  przypadkowo.  Wszystko 
układało się w jakąś całość. 

Przyjechał  Jan,  żeby  zabrać  ją  na  koncert.  Lena  od  razu 

pomyślała o Linusie. 

Na  ten  wieczór  wygrzebała  z  szafy  ubrania,  które  kupiła 

swego  czasu  w  Positano.  Jakoś  pasowały  jej  do  atmosfery 
koncertu 

reggae. 

Włosy 

upięła 

grzebyczkami 

przyozdobionymi małymi kwiatuszkami. 

Była  w  dobrym  humorze.  Cieszyła  się,  że  idzie  koncert 

głównie  dlatego,  że  kupi  Linusowi  płytę,  może  nawet  z 
autografami. Chciała tym sprawić chłopcu radość. Linus źle się 
czuł  w  tym  okropnym  internacie.  Potrzebował  takich 
radosnych niespodzianek. 

- Ho, ho - krzyknął Jan na powitanie. - Świetnie pani wygląda. 

Każdy facet będzie mi zazdrościł takiej kobiety u mojego boku. 
Chyba przywiążę panią do siebie, żeby mi pani nie zniknęła - 
powiedział, patrząc na nią z zachwytem. -Dziękuję. 

- Dziękuję? Za co? 
 

background image

-  Że  idzie  pani  ze  mną  na  koncert.  Marzyłem  o  tym,  ale 

szczerze  mówiąc,  nie  do  końca  wierzyłem,  że  się  pani 
zdecyduje. W głębi duszy liczyłem się z odmową. 

-  Można  się  pomylić.  Zresztą  nie  mogę  odmówić,  bo  mam 

misję do spełnienia. 

Lena opowiedziała mu o prośbie bratanka i dodała: 
- Ma pan u mnie dług wdzięczności, panie van Dahlen. Dzięki 

zaproszeniu na koncert zapunktowałam u Linusa. 

-  W  takim  razie  proponuję,  żebyśmy  zrezygnowali  z  tego 

formalnego van Dahlen i Fahrenbach. Przejdźmy na „ty". Jeśli 
mogę mieć jeszcze jakieś życzenie, to chciałbym, żeby to nie 
było nasze jedyne spotkanie. 

-  Zgoda.  Przechodzimy  na  „ty".  To  za  zaproszenie.  Kolejne 

spotkanie,  jeśli  uda  się  panu  zdobyć  płytę  z  autografami  dla 
Linusa. 

-  To  nic  trudnego...  Przepraszam  na  chwilę,  pani 

Fahrenbach... To znaczy, przepraszam cię na chwilę. 

Wyjął telefon komórkowy i wystukał jakiś numer. 
 

background image

-  Cześć,  Claudius,  to  ja.  Dzięki  za  bilety.  Już  je  odebrałem. 

Ale  mam  do  ciebie  ogromną  prośbę.  Muszę  mieć  płytę  Hot 
Spoonsów,  ale  z  autografami...  -  zamilkł  na  chwilę  i  słuchał 
kolegi. - Mają kilka płyt. O którą konkretnie chodzi? - zapytał, 
patrząc na Lenę. 

- „Sun is shining"... 
-  Słyszałeś?  Tak,  właśnie  to.  Napisz  na  niej  proszę  „dla 

Linusa"... 

Słuchał przez chwilę i pokiwał głową. 
-  Super,  dzięki.  Odbiorę  w  kasie.  Mam  u  ciebie  dług 

wdzięczności. 

Zadowolony schował telefon do kieszeni. 
- Załatwione, teraz możemy iść coś zjeść. Potem obierzemy 

płytę dla twojego bratanka. 

Ten mężczyzna ją zadziwiał. 
- Wszystko załatwiasz tak... pstryknięciem palców? 
- Nie, niestety nie. To akurat było dziecinnie proste. Menedżer 

Spoonsów  jest  moim  starym  znajomym.  Razem  zdawaliśmy 
maturę.  Bez  jego  pomocy  nie  zdobyłbym  biletów.  Już  od 
miesięcy  nie  można  ich  kupić.  Na  inne  koncerty,  jutro  czy 
pojutrze, jeszcze są, ale wtedy nie występują Spoonsi. 

 

background image

-  Dzięki,  jesteś  niesamowity.  Występ  Hot  Spo-onsów 

rzeczywiście jest wydarzeniem. 

-  Można  tak  powiedzieć.  Teraz  pojedziemy  coś  zjeść. 

Zaprosiłbym  cię  do  Parkowego,  ale  tam  niechybnie  trafię  na 
ciotkę. Tobie to chyba nie na rękę. 

-  Rzeczywiście.  Poza  tym  nie  lubię  Parkowego.  Nie  zgadza 

mi się tam stosunek cen do usług. Zresztą nie czuję potrzeby 
pokazania się w takim miejscu. 

- No nie wiem... Ubrałaś się tak, jakbyś naprawdę chciała być 

podziwiana. 

Ukradłabyś 

show 

tym 

wszystkim 

wypacynkowanym  damom  z  twarzami  kipiącymi  botoksem. 
Już dobrze. Wiem, co masz na myśli. To też niekoniecznie mój 
świat. Na obrzeżach Bad Helmbach odkryłem małą francuską 
restaurację. Tylko pięć stolików i dość skromne menu. Lubisz 
francuską kuchnię? 

-Uwielbiam. 
- Jasne. Jak mogłem zapomnieć. Masz rodzinę we Francji. 
Pomógł  jej  wsiąść  do  samochodu.  Usiadł  na  siedzeniu 

kierowcy, uruchomił silnik i po chwili wyłączył. 

 

background image

- Co jest? - zaniepokoiła się Lena. 
Patrzył na nią swoimi niesamowicie niebieskimi oczami. 
- Leno, jesteś czarującą kobietą. Jestem szczęśliwy, że mogę 

ci  towarzyszyć  -  powiedział  i  znowu  uruchomił  silnik.  - 
Musiałem ci to powiedzieć. 

Lena zmieszała się. Odwróciła głowę. W zasadzie nic takiego 

nie powiedział, ale sposób, w jaki na nią patrzył, mówiąc jej 
komplementy, wprawiał ją w zakłopotanie. 

Jan jest bardzo przystojny, a ona w zasadzie samotna. To dość 

wybuchowa  mieszanka.  Musi  uważać.  Nie  wolno  jej 
ryzykować. Przecież kocha Thomasa. Nie wolno jej się wdać w 
romans z Janem. Igranie z ogniem zawsze źle się kończy. 

Ale  tego  wieczoru  ma  zamiar  się  bawić,  a  potem.  ..  Jan 

wyjedzie do Brazylii. Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś zawita 
w te okolice. Jest tu przecież tylko ze względu na ciotkę. I kto 
wie, może Thomas wreszcie przyjdzie i zostanie na dłużej. 

- Dam pensa za twoje myśli. 
- Jeśli masz, to zdradzę ci moje myśli. 
Jan sięgnął do tyłu. Samochód zaczął tańczyć na drodze, ale 

szybko nad nim zapanował. 

 

background image

- Co robisz?! Chcesz mnie zabić?! - krzyknęła Lena. 
-  Skądże,  tu...  -  Podał  jej  portfel,  który  wyciągnął  z  tylnej 

kieszeni, wykonując przy tym karkołomne ruchy. 

- Po co mi twój portfel? 
- Jak to po co? Żebyś sobie wzięła pensa i zdradziła mi swoje 

myśli. 

- Blefujesz. Wcale nie masz pensa w portfelu. 
- Mam. Sama sprawdź i weź. To uczciwy interes. Ty bierzesz 

pensa, a ja poznaję twoje myśli. 

-  Jesteś  niemożliwy,  naprawdę  niemożliwy  -  powiedziała  i 

zaczęła  szukać  w  przegródce  na  monety.  Znalazła.  -  W 
porządku, biorę. Myślałam o... 

Myśli zaczęły jej wirować w głowie. Oczywiście nie powie 

mu prawdy. Wymyśli jakąś piękną bajeczkę. Z nim nigdy nic 
nie wiadomo. Nie wiadomo, co powie  i  jak  się zachowa. Jan 
van Dahlen. Gdyby nie Thomas... 

Stop! 
Nie tędy droga. Skąd u niej takie myśli?! To proste. Tak mało 

miała Thomasa dla siebie. Niby jest w jej życiu, a jakby go nie 
było. Same słowa 

 

background image

nie  wystarczą.  W  miłości  to  za  mało.  Nie  wystarczy  też 

bransoletka  z  wygrawerowanym  napisem  LOVE  FOREVER. 
Stale ją nosiła. 

- Powiem szczerze. Niepotrzebnie straciłeś pensa. Myślałam 

jedynie  o  tym,  że  cieszę  się  na  ten  wieczór  i  koncert  Hot 
Spoonsów. 

- Fantastycznie. Za każdą taką odpowiedź dam pensa. Włożę 

do  portfela  sto  jednopensówek,  żeby  móc  poznawać  twoje 
myśli. 

- Szybko ci się to znudzi. 
Droczyli się jeszcze przez chwilę. W doskonałych humorach 

dojechali  do  małej  francuskiej  restauracji.  Lena  nigdy 
wcześniej jej nie widziała. Chyba znali ją tylko wtajemniczeni 
lub  ludzie  pokroju  Jana,  którzy  zawsze  wszystkiego  się 
dowiedzą.  Zdobywanie  informacji  jest  przecież  wpisane  w 
jego zawód. 

Nie pozwolił, żeby sama wysiadła z samochodu. Otworzył jej 

drzwi i pomógł wysiąść. Kiedy weszli do malutkiej restauracji, 
niski,  ruchliwy,  troszkę  zaokrąglony  Francuz,  który  był 
właścicielem,  powitał  ich  w  taki  sposób,  jakby  od  samego 
początku  byli  jego  stałymi  gośćmi.  Lena  wcale  się  już  nie 
dziwiła. Po Janie wszystkiego 

 

background image

można się było spodziewać; Nawet zarezerwował stolik.   
Był naprawdę niesamowity. 
Zanim usiadł, przysunął jej krzesło. 
Aperitif był oczywiście poczęstunkiem od właściciela.   
- Często tu przychodzisz? - zapytała Lena. 
- Nie. jestem tu trzeci raz. 
-  Tak,  ale...  Nic  nie  rozumiem.  Właściciel  traktuje  cię  jak 

stałego bywalca, aperitif jest za darmo. Jak ty to robisz? 

Nachylił się do niej. Jego twarz niebezpiecznie blisko zbliżyła 

się do jej twarzy. Lena gwałtownie się odchyliła. 

-  Na  tym  polega  mój  urok  -  szepnął.  -  Mam  nadzieję,  że 

kiedyś i ty mu ulegniesz. 

„Oby nie", pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. 
Do ich stolika podszedł właściciel. Wyliczył dania, które nie 

były wypisane na tablicy. 

Nie posiadał się z radości, gdy Lena zaczęła z nim rozmawiać 

doskonałą francuszczyzną. Trzeba było to uczcić. Oczywiście 
szampanem na koszt restauracji. 

 

background image

Właściciel poszedł po szampana, a Jan znowu nachylił się do 

Leny i powiedział szeptem: 

- Pobiłaś mnie. Nawet mi nigdy nie zaproponował szampana. 

Ale nie ma się co dziwić. Tak samo jak ja jest zafascynowany 
twoją urodą, urokiem... 

-  Janie...  -  upomniała  go,  bo  onieśmielały  ją  jego 

komplementy. 

-  No  co?  To  nie  tylko  czcze  gadanie.  To  wszystko  prawda. 

Gdybym nie wiedział, że masz kogoś, chociaż nie ma go tutaj, 
od  razu  bym  ci  się  oświadczył,  bo  jesteś  kobietą,  o  jakiej 
zawsze marzyłem. 

- Janie... 
- Już dobrze, dobrze. Nic więcej nie powiem. Ale chcę, żebyś 

wiedziała. Od teraz - położył palec na ustach - już nic więcej na 
ten temat nie powiem. 

Gaston, właściciel  restauracji, wrócił z  szampanem.  Dosiadł 

się do nich i poniósł kieliszek. 

- A votre Santé. Wypijmy za uroczą damę przy naszym stole. 
-  Zawsze  i  wszędzie  -  powiedział  Jan.  -  Zgadzam  się  w  stu 

procentach. 

 

background image

Lena cieszyła się, że w małej restauracyjce oświetlenie było 

dość skąpe. Nikt nie zauważył, że zrobiła się cała czerwona. 

background image

Po naprawdę udanym wieczorze Lena zadowolona wróciła do 

domu. 

Jedzenie u Gastona było wyśmienite. Musi tam pójść z Sylvią 

i  Martinem  i  oczywiście  z  Thomasem,  kiedy  wreszcie 
przyjedzie. 

Zabierze  tam  też  Nicolę,  Aleksa  i  Daniela,  może  nawet 

Marjorie Ferguson. 

Koncert  też  był  świetny.  Mieli  doskonałe  miejsca.  Ale 

najbardziej cieszyła się z autografów, które zdobyła. 

Miała płytę dla bratanka, płytę z dedykacją. 
Z wdzięczności uściskała Jana. Spodobał mu się spontaniczny 

uścisk Leny, jej z kolei trochę zawrócił w głowie. Jego bliskość 
jest dla niej niebezpieczna. 

Jan zachowywał się bez zarzutu. Świetnie się razem bawili. 
 

background image

Nicola napisała Lenie kartkę i zostawiała ją przy telefonie. 
Droga Leno! 
Dzwoniła  twoja  bratowa  Doris.  Jutro  przyjeżdża  w 

odwiedziny.  Pytała,  czy  o  jedenastej  nie  będzie  za  wcześnie. 
Powiedziałam jej, że nie ma problemu. Chyba nic na jutro nie 
planujesz. Mam nadzieję, że miałaś udany wieczór. 

Do jutra! Śpij dobrze. 
Nicola 
Lena ucieszyła się, że Doris chce ją odwiedzić. Na pewno jest 

w drodze powrotnej do Francji. Oby udało jej się pozbyć tego 
problemu z alkoholem! Może pomógł jej pobyt u przyjaciółki 
w Niemczech. 

Kiedy Leny nie było w domu, na sekretarce nagrały się dwie 

rozmowy. 

Pierwszy telefon był od Linusa. 
- Cześć, ciociu. To ja - mówił zdyszanym głosem. - Jeszcze 

raz dziękuję za wspaniały dzień. Tak się cieszę, że mam taką 
ciocię.  Mam  nadzieję,  że  uda  ci  się  zdobyć  płytę  Spoonsów. 
Nie 

 

background image

zawsze mogę odebrać komórkę, ale SMS z informacją, czy się 

udało, zaspokoiłby moją ciekawość. Na razie. 

Szkoda,  że  nie  może  do  niego  zadzwonić.  Tak  bardzo 

chciałaby mu powiedzieć, że ma dla niego płytę i coś jeszcze. 
Autografy!  Jak  dobrze,  że  odwiedziła  chłopca.  Lena  była  z 
siebie zadowolona. Spotkanie z nim dużo jej dało. 

Następny telefon był od Thomasa. Po jego głosie poznała, że 

nie jest w najlepszej formie. Był smutny i rozgoryczony. 

-  Ach,  Lenko,  szkoda,  że  nie  mogę  usłyszeć  twojego  głosu. 

Dzisiaj jest mi to szczególnie potrzebne. Szkoda, że cię nie ma. 
Kocham cię. 

Szkoda. Znowu się minęli. Tym razem Lena nie była aż tak 

nieszczęśliwa jak zwykle, gdy przegapiała jego telefony. 

Spędziła 

cudowny 

wieczór. 

Została 

obsypana 

komplementami, nie tylko od Jana, również od pana Gastona. 
Wprawdzie nie przywiązywała do nich dużej wagi, ale to miłe 
uczucie uchodzić za atrakcyjną kobietę. 

To nie miało nic wspólnego z Thomasem, z jej miłością do 

niego. Nigdy nie przestanie go 

 

background image

kochać. Ale coraz gorzej znosiła ich związek na odległość. 
Wyjęła z lodówki butelkę z wodą, poszła na górę, otworzyła 

w sypialni drzwi balkonowe i wyszła na balkon. 

Odruchowo  spojrzała  w  stronę  czworaków  na  pokój,  w 

którym jeszcze niedawno mieszkała Christina von Orthen. 

W pokoju świeciło się światło. Lena wiedziała, że ktoś inny 

teraz tam mieszka, ktoś z grupy wędrownej. 

Lena pomyślała o Christinie von Orthen. Co teraz robi? Leży 

już w łóżku i śpi? A może nie śpi, tylko myśli o jej ojcu lub o 
jego grobie  na  cmentarzu w  Fahrenbach.  Ciekawe, czy myśli 
też o niej, córce mężczyzny, którego kochała? 

W  dawnym  pokoju  Christiny  von  Orthen  zgasło  światło. 

Świeciło się jeszcze w innym na parterze. Członkowie grupy 
wędrownej spali. Nic dziwnego. Muszą być wypoczęci, skoro 
rano  znowu  chcą  wyruszyć  na  wędrówkę,  a  robili  to 
codziennie. 

Lena  westchnęła  i  wróciła  do  sypialni.  Drzwi  balkonowe   

zostawiła    otwarte,    ale zasunęła 

 

background image

zasłony. Nie chciała, żeby słońce zbyt wcześnie ją zbudziło. 

Poszła do łazienki przyszykować się do snu. 

Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Nie była brzydka, 

ale nie była taka piękna, żeby oczarować Jana i pana Gastona. 

Francuzi  zawsze  przesadzają,  a  Jan  jest  typowym 

uwodzicielem.  Jest  błyskotliwy  i  ma  poczucie  humoru.  Ale 
Lena kocha innego. Nie wolno jej o tym zapominać. 

Ale  jest  podatna  na  pochlebstwa.  Musi  to  przyznać. 

Wszystkiemu  winna  jest  samotność.  Telefony,  listy,  maile  i 
SMS-y  nigdy  nie  zastąpią  bezpośredniego  kontaktu  z  drugim 
człowiekiem. 

Tak wspaniale czuć ciepło kochanej osoby, jej bliskość... 
Lena wzięła wacik i nasączyła go mleczkiem do demakijażu. 

Musiała zmyć tusz. 

Nie lubiła tego. Jak to dobrze, że na co dzień się nie maluje. 

To nie w jej stylu. Poza tym ciągłe poprawianie ust szminką, co 
nieustannie robią Grit i Mona, musi być okropnie uciążliwe. 

Spojrzała  w lustro. Oczywiście, jakże  mogłoby być inaczej. 

Rozmazała cały tusz. 

 

background image

Niewiele  myśląc,  złapała  mydło.  Namydliła  całą  twarz. 

Wszystko jedno, czy tak się robi, czy nie, czy dostanie od tego 
zmarszczek,  czy  nie.  Jest  zmęczona,  chce  się  położyć,  a  tak 
szybciej pozbędzie się makijażu. 

Niecałe  pięć  minut  później leżała już  w łóżku. Wsunęła  się 

pod kołdrę, zamknęła oczy i zasypiała przy dźwiękach reggae. 
Już po chwili spała. Tej nocy znowu przyśnił jej się sen, który 
niejeden raz towarzyszył jej w nocy. Po drugiej stronie rzeki 
stał ojciec i coś do niej krzyczał, ale nie mogła go zrozumieć. 
Chciała się  do niego przedostać. Ale tym razem nie była ani 
zrozpaczona,  ani  nieszczęśliwa.  Pomachała  ojcu,  ale  ten 
rozpłynął się nagle w powietrzu. 

background image

Następnego ranka Lena obudziła się wypoczęta i w dobrym 

humorze.  Najpierw  napisała  do  Linusa,  potem  zapakowała 
płytę  i  poprosiła  Daniela,  żeby  od  razu  pojechał  na  pocztę  i 
wysłał ją ekspresem. Potem czekała na bratową. Doris była w 
Fahrenbach  tylko  jeden  raz  i  to  bardzo  krótko,  dziesięć  lat 
temu,  na  dodatek  przejazdem.  Może  tym  razem  zostanie  na 
kilka dni. 

Tuż przed jedenastą Lena usłyszała warkot silnika. Pobiegła 

w stronę parkingu. Ze srebrnego mercedesa wysiadła Doris. 

Lena nie wierzyła własnym oczom. 
Doris zmieniła się nie do poznania. Świetnie wyglądała. Ani 

śladu obrzęku twarzy, który wywołuje alkohol. Zeszczuplała, 
podcięła  włosy  na  wysokość  podbródka,  rozjaśniła  je 
pasemkami 

 

background image

w  dwóch  odcieniach  blond.  Miała  na  sobie  spódniczkę  do 

kolan. Lena spostrzegła, że Doris ma bardzo ładne i szczupłe 
nogi. Wcześniej tego nie zauważyła. 

Świetnie wyglądała w truskawkowym bliźniaku. Ten kolor do 

niej pasował. 

-  Doris,  jakże  miło  cię  powitać  w  posiadłości  Fahrenbach. 

Wyglądasz kwitnąco. 

Objęła bratową i ją uścisnęła. 
- Gdzie twój bagaż? 
-  Nie  mam  bagażu...  Zaraz  jadę  dalej.  Chciałam  się  tylko 

pożegnać. 

- Wracasz do Francji? Doris cofnęła się. 
- Nie rób ze mnie głupka. 
- Nie rozumiem. 
- Nie wracam do Francji. Rozstałam się z Jórgiem. Nic ci nie 

powiedział? 

Lena musiała się szybko otrząsnąć z pierwszego szoku. 
-  Nie,  dawno  z  nim  nie  rozmawiałam.  Zawsze  wtedy,  gdy 

dzwonię, nie ma go w domu i nigdy nie oddzwania. Chodź! Nie 
będziemy stały na parkingu. Zrobię kawę. Zjesz coś? 

 

background image

-  Nie,  dziękuję.  Jestem  po  śniadaniu.  Ale  kawy  chętnie  się 

napiję. Masz może wodę? Chce mi się pić. 

Zauważyła spojrzenie Leny. 
-  Pić,  normalnie  pić.  Nie  suszy  mnie.  Lena  zmieszała  się  i 

lekko zaczerwieniła. 

- Przepraszam. 
- Nie przepraszaj. Masz prawo mnie podejrzewać. Kiedy się 

ostatnio  widziałyśmy,  prawie  cały  czas  byłam  wstawiona. 
Koniec z tym - powiedziała i rozejrzała się. - Pięknie tu. Jakoś 
inaczej zapamiętałam posiadłość. Zresztą wtedy prawie nic nie 
widziałam. 

Doris poszła za Leną do domu. Lena chciała ją zaprowadzić 

do salonu, ale Doris machnęła ręką. 

- Nie rób sobie kłopotu. Gdzie zwykle pijesz kawę? 
- Najchętniej w kuchni. 
-  W  takim  razie  idziemy  do  kuchni.  Lubię  kuchnie. 

Pamiętasz? Na zamku zawsze spotykałyśmy się w kuchni. 

Usiadły  przy  starym  drewnianym  stole.  Lena  przyniosła 

bratowej wodę, potem podała kawę. 

 

background image

-  Świetnie  wyglądasz.  Co  się  takiego  stało?  Doris  ostrożnie 

wzięła łyk gorącej kawy. 

-  Kiedy  byłam  u  mojej  przyjaciółki,  dotarło  do  mnie,  że 

muszę  coś  zmienić  w  swoim  życiu.  Potem  nad  morzem 
poznałam mężczyznę  i... zakochałam się. Jest wdowcem, ma 
dwie  córki.  Jedna  ma  dziesięć,  a  druga  dwanaście  lat.  Jest 
mistrzem stolarskim. Poznałam go, gdy siedziałam na plaży w 
barze i popijałam koniak jak oranżadę. Siedział przy sąsiednim 
stoliku i mnie obserwował. Nie zauważyłam tego. Kiedy byłam 
już  przy  szóstej  lampce  koniaku,  powiedział  całkiem 
spokojnie: „I na tym koniec. Co pani powie na długi spacer?" - 
Doris  spojrzała  na  Lenę.  -  Wyobrażasz  sobie?  Zwykle 
wkurzałam się na takie uwagi. Miałam już nieźle w czubie. Ale 
tym razem nie. Pozwoliłam, żeby zapłacił za mnie rachunek, 
pomógł  mi  założyć  żakiet,  potem  szłam  za  nim  brzegiem 
morza  jak  grzeczna  dziewczynka.  Bił  od  niego  taki  spokój, 
miał w sobie tyle siły. Wcale mnie nie pouczał. Kiedy trochę 
wytrzeźwiałam,  okropnie  się  wstydziłam.  Wtedy  powiedział 
coś nieprawdopodobnego: „Pomogę pani, jeśli tylko pani na to 
pozwoli". 

 

background image

Znowu napiła się kawy. 
- Pozwoliłam. Godzinami ze sobą rozmawialiśmy, godzinami 

spacerowaliśmy  po  plaży.  W  całym  moim  dotychczasowym 
życiu nie nachodziła się tak dużo ani też nie mówiłam tak dużo 
-  roześmiała  się.  -  On  zresztą  też.  Jest  z  tych  oszczędnych  w 
słowach i rozważnych w czynach. 

-  Cieszę  się,  że  ci  się  udało.  Bałam  się,  że  alkohol  cię 

zniszczy, ale nie mogłam cię do niczego zmusić. 

- Leno, i tak bym wtedy nie posłuchała, ale wiedziałam, że się 

o mnie martwisz. 

- Jeszcze kawy? Wody też? Doris pokiwała głową. 
- Tak, poproszę. Zaczekała, aż Lena naleje kawę. 
-  Dość  szybko  się  zorientowałam,  że  Franz  jest  dokładnie 

takim  mężczyzną,  jakiego  potrzebuję.  Jest  dla  mnie  opoką. 
Wie,  co  robi,  a  ja  mogę  na  nim  polegać.  Nie  zostawia  mnie 
samej z moimi problemami. Jest zawsze przy mnie, kiedy go 
potrzebuję.  Kocha  mnie.  Z  nim  mogę  mieć  dzieci.  Zawsze 
bardzo chciałam mieć dzieci. I ja też go kocham. 

 

background image

- A co z Jórgiem? Przecież go kochałaś. Doris przytaknęła. 
- Z Jórgiem można szaleć i dobrze się bawić. To też wspaniałe 

uczucie. Ale kiedyś trzeba zejść na ziemię. Jak już to zrobisz, 
stwierdzasz  momentalnie,  że  nie  masz  pewnego  gruntu  pod 
nogami.  Potrzebuję  pewności  i  stabilizacji.  Jórg  mi  tego  nie 
dał.  Jest  chwiejny  i  niestały.  Kiedy  mieszkaliśmy  w 
Niemczech,  nie  widziałam  tego.  Dopiero  we  Francji,  kiedy 
zmarł  twój  ojciec,  a  Jórg  stał  się  nagle  właścicielem  zamku, 
zauważyłam, że mój mąż nie wie, czego chce od życia. Umie 
jedynie  marzyć.  Mnie  z  kolei  brakuje  pewności  siebie.  We 
Francji  nie  umiałam  znaleźć  sobie  miejsca.  Czułam  się 
niepotrzebna,  zbędna.  Byłam  głupia,  bo  negowałam  i 
odrzucałam wszystko, co francuskie, a przecież zdecydowałam 
się  na  życie  we  Francji.  Przez  to  odrzucenie  zatraciłam 
poczucie własnej wartości. Jórg nie miał dla mnie czasu, a ja 
marniałam  z  każdym  dniem.  Nikt  nie  traktował  mnie 
poważnie. Nawet służba. 

- Wmówiłaś to sobie. Ludzie na zamku są bardzo mili. 
 

background image

-  Oczywiście,  ale  dla  was.  Wy  Fahrenbachowie  wszędzie 

jesteście panami, nieważne, dokąd traficie. Macie to we krwi.   

- Doris, ty też jesteś Fahrenbach. 
- Owszem, ale tylko spowinowaconą. To wielka różnica. Poza 

tym  pochodzę  z  niezamożnej  rodziny,  nie  jestem  też  jakoś 
szczególnie wykształcona. Już sam fakt, że Jórg się we mnie 
zakochał i ze mną ożenił, był dla mnie jak sen, jak szczęśliwy 
los  na  loterii.  Nie  mogłam  uwierzyć,  że  spełniło  się  moje 
marzenie. Ale tak naprawdę nigdy nie należałam do rodziny. 

- To nieprawda - zaprzeczyła Lena. - Bardzo cię lubię, zawsze 

cię  lubiłam,  a  ojciec  przyjął  cię  do  rodziny  z  otwartymi 
ramionami. 

- Twój ojciec był bardzo miłym człowiekiem. Nigdy nikogo 

by nie skrzywdził. 

- Doris, na miłość boską, nie wolno ci tak mówić. Ojciec cię 

lubił. 

-  Leno,  tolerował  mnie.  Na  pewno  wolałby  synową  z 

bogatego  domu.  Inną  kobietę  wymarzył  sobie  dla  swojego 
syna. 

Lena pokręciła głową. 
- To nieprawda. 
 

background image

-  Leno,  nie  zrozumiesz  mnie.  Pochodzisz  z  innego  świata  i 

wychowałaś  się  w  nim.  Spójrz  na  Monę.  Ledwo  można  ją 
poznać. Jak nie przystopuje operacji plastycznych, to pewnego 
dnia  pępek  wyląduje  jej  na  brodzie,  bo  tak  będzie  miała 
naciągniętą skórę. 

Lena roześmiała się. Po chwili spoważniała. 
- Monie odbiło. Uważa się za kogoś lepszego od innych. Jest 

jeszcze  bardziej  wyniosła  niż  Frieder.  A  to  już  o  czymś 
świadczy.  Ale  wracając  do  ciebie.  Zawsze  byłaś 
pełnoprawnym członkiem rodziny Fahrenbach. 

- Dziękuję za te słowa, ale widzę to inaczej. Nie będziemy się 

kłócić, która z nas ma rację. Odeszłam od Jórga. Nie wrócę już 
na zamek. Nie pojadę nawet po moje rzeczy. Może je rozdać 
lub spalić. Nic chcę niczego, co będzie mi przypominać moje 
dawne  życie,  przede  wszystkim  moje  porażki.  Nie  chcę  też 
pieniędzy.  Nie  mam  żadnych  roszczeń  finansowych,  chociaż 
nie spisaliśmy intercyzy. 

- Masz święte prawo do części majątku. Nie sądzę, żeby Jórg 

z tobą się targował. 

-  Tak,  wiem.  Jórg  tego  nie  zrobi.  Ale  ja  niczego  nie  chcę. 

Przeliczył się z tym festiwalem. Nie 

 

background image

umiałam  mu  wyperswadować  tego  szalonego  pomysłu.  Ale 

pozbędzie  się  problemów  finansowych.  Ma  teraz  przy  sobie 
Catherinę. Pomoże mu. 

- Jesteś o nią zazdrosna? Coś jest między nimi? To dlatego nie 

chcesz wrócić do Jórga? 

Doris pokręciła głową. 
- Nie, to nie tak. Jestem pewna, że Jórg nie ma z nią romansu. 

Jeszcze.  Po  naszym  rozstaniu  zbliży  się  do  niej  i  mogę  się 
założyć, że Catherinę będzie następną panią Fahrenbach. 

- Nie rozumiem. 
- W takim razie nie znasz swojego brata tak dobrze jak ja. Jórg 

nigdy  mnie  nie  zdradził.  Nawet  podczas  mojej  przygody  z 
alkoholem.  Nie  jest  człowiekiem,  który  szuka  kobiety.  Po 
prostu  sięga  po  następną,  która  akurat  przy  nim  się  kręci. 
Równie  dobrze  mogłaby  to  być  jakaś  Janetta,  Paulina  lub 
jakakolwiek inna. 

- Doris, proszę. Jórg jest atrakcyjnym mężczyzną. Stać go na 

to,  żeby  wybrać  sobie  partnerkę.  Jestem  pewna,  że  musi  ją 
najpierw pokochać, żeby się z nią związać. 

- Leno, Jórg jest marzycielem. On kocha nie kobietę, lecz jej 

obraz, jaki sobie stworzy w głowie. 

 

background image

Mnie też sobie wymyślił. Dokładnie wiedział, jaka mam być. 

Nie spełniłam jego oczekiwań, więc odłożył ten obraz na bok i 
zajął się innymi sprawami. Nie wyrzucił go. Pamiętasz, jakie 
miał szalone pomysły? Na szczęście żył jeszcze twój ojciec i 
umiał  go  powstrzymać...  Jórg  ma  wiele  dobrych  cech. 
Spędziliśmy razem sporo pięknych lat. Ale raczej niewiele nas 
łączyło. Mijaliśmy się w życiu, mieliśmy wspólne szaleństwa, 
ale nie miały one nic wspólnego z prawdziwym życiem. Dopiła 
kawę. 

- Gadam i gadam, a przyjechałam, żeby się z tobą pożegnać. 

Wprawdzie nigdy nie miałyśmy ze sobą wiele do czynienia, ale 
zawsze  byłaś  dla  mnie  miła.  Dlatego  chciałam  się  z  tobą 
pożegnać osobiście, a nie przez telefon. 

-  To  bardzo  miło  z  twojej  strony.  Jesteś  i  na  zawsze 

pozostaniesz  moją  bratową.  To,  że  odeszłaś  do  Jórga,  nie 
zakończy  naszej  znajomości.  Mam  nadzieję,  że  uda  nam  się 
utrzymać kontakt. 

- Leno, tak się tylko mówi. Na początku może człowiek ma 

nawet  szczere  chęci  i  chce  kontynuować  znajomość,  ale 
rzeczywistość jest inna. Wchodzę w nową rodzinę, w zupełnie 
inne 

 

background image

środowisko. Tu nikt nie słyszał o Fahrenbachach i nigdy nie 

miał  z  nimi  nic  wspólnego.  Wkrótce  Jórg  wprowadzi  do 
rodziny nową kobietę. Może kilka razy zadzwonimy do siebie, 
ale potem kontakt się urwie. Każda z nas będzie zajęta swoimi 
sprawami,  będzie  miała  wyrzuty  sumienia,  że  nie  dzwoni, 
będzie sobie obiecywać, że jutro zadzwoni, potem coś nam w 
tym  przeszkodzi  i  zapomnimy.  W  przyszłości  obydwie 
będziemy żyły w dwóch różnych światach, które nie mają ze 
sobą  żadnych  punktów  wspólnych.  Zróbmy  krok  dalej  i  po 
prostu zachowajmy o sobie dobre wspomnienie. Muszę już iść. 
Franz  czeka  na  mnie  w  kawiarni.  Jedziemy  do  Włoch, 
właściwie do południowego Tyrolu. Franz ma tam mały domek 
letniskowy i koniecznie chce mi go pokazać. 

- Jesteś szczęśliwa? 
-  Tak.  Życie  z  Franzem  jest  inne.  Nie  ma  w  nim  żadnego 

szaleństwa, ale przyziemność mnie uspokaja. Jest troskliwy i 
czuły.  Jego  córki  mnie  polubiły.  Cieszę  się  na  moje  nowe 
spokojne  życie.  Ty  też  spokojnie  żyjesz  i  wyglądasz  na 
zadowoloną. Twój chłopak jest już w Niemczech? 

 

background image

- Nie, jeszcze nie. 
- Jakoś długo to już trwa. Nie może się zdecydować czy coś 

stoi  mu  na  przeszkodzie?  Jest  twoją  wielką  miłością  i  o  ile 
dobrze zrozumiałam, ty jego też. 

Lena pokiwała głową. 
-  Zawsze  coś  mu  wypada  i  przeszkadza  w  podróży  do 

Niemiec. 

Doris wstała od stołu. Filiżankę i szklankę odsunęła na bok. 
- Leno, samoloty latają w obydwie strony Doris objęła Lenę. 
- Z całego serca życzę ci szczęścia. Jeśli ktoś na nie zasłużył, 

to na pewno ty. 

- Dziękuję ci, Doris.'.. Odprowadzę cię do samochodu. 
- To samochód Franza. Na początku bałam się nim jeździć, bo 

nie  ma  automatycznej  skrzyni  biegów.  Franz  poćwiczył  ze 
mną,  powiedział,  że  nie  mam  się  czego  bać  i  świetnie  sobie 
radzę.  Już  mówiłam,  jest  moją  opoką.  Dokładnie  tego 
potrzebuję. 

Wyszły  z  domu  i  wolnym  krokiem  udały  się  w  stronę 

parkingu. 

 

background image

Lena  chciała  przeciągnąć  moment  pożegnania.  Znowu  ktoś 

znika z jej życia. 

Najpierw  odszedł  ojciec,  na  zawsze.  Potem  Holger.  Może 

jeszcze wróci. Teraz Doris. Rozkwitła i już nie pije. Za moment 
wsiądzie  do  samochodu  i  odjedzie  do  nowego  życia  bez 
Fahrenbachów. 

Doszły do samochodu. 
-  Doris,  dziękuje,  że  do  mnie  przyjechałaś.  Lena  objęła 

bratową. 

- Życzę ci wszystkiego dobrego. Bądź szczęśliwa w nowym 

życiu.  Jeśli  kiedykolwiek  miałoby  się  coś  wydarzyć,  wiesz, 
gdzie mnie znaleźć. 

-  Dziękuję,  Leno.  Wiem,  że  mówisz  to  szczerze.  Tobie  też 

życzę  szczęścia...  Byłaś  wspaniałą  szwagierką.  Będzie  mi 
ciebie brakować. 

Wsiadła do samochodu i odjechała. 
Lena  machała  jej  na  pożegnanie.  Po  jej  policzkach  płynęły 

łzy. Wcale się ich nie wstydziła. 

Kiedy wracała do domu, zobaczyła Nicolę niosącą worek ze 

śmieciami. 

-  Już  pojechała?  -  zapytała  Nicola.  -  Myślałam,  że  zostanie 

kilka dni. 

-  Nie,  przyjechała  się  ze  mną  pożegnać.  Odeszła  od  Jórga. 

Zakochała się w innym mężczyźnie. 

 

background image

- Jesteś zła? 
- Tak, ale  nie na Doris, tylko na Jórga. Wie już  od jakiegoś 

czasu  i  nawet  do  mnie  nie  zadzwonił.  Gdyby  Doris  nie 
przyjechała,  kto  wie,  kiedy  bym  się  dowiedziała  o  ich 
rozstaniu. 

- Jak ten drugi mężczyzna daje sobie radę z nałogiem Doris? 

Może nic nie wie, że ona pije? 

- Doris już nie pije. W głównej mierze to jego zasługa. Swoją 

wyrozumiałością i wsparciem pomógł jej rozwiązać problem. 

Lena opowiedziała Nicoli, czego się dowiedziała. 
- Doris znalazła swoje miejsce, swoją opokę, jak się wyraziła. 

Ja też chciałabym wiedzieć, na czym stoję. Thomas zapewnia 
mnie o swojej miłości, obiecuje, że przyjedzie i co? Tak dalej 
być nie może. 

- Mówisz tak dlatego, że w twoim życiu pojawił się Jan? 
-  Nie.  Właściwie  to  Doris  otworzyła  mi  oczy,  a  Jan 

uświadomił,  jak  ważna  jest  bliskość  drugiego  człowieka  i 
że-miłości nie wykarmi się samymi słowami i zapewnieniami. 

- Co to znaczy bliskość? Zbliżyliście się z Janem do siebie? - 

dopytywała Nicola. 

 

background image

- Nie, oczywiście, że nie. Kocham Thomasa. Ale ma w sobie 

coś takiego, co może człowieka denerwować, szczególnie tak 
samotnego jak ja. Sylvia jest szczęśliwa z Martinem, ty też nie 
mogłabyś żyć bez swojego Aleksa, a ja... 

Nicola odstawiła worek ze śmieciami i przytuliła Lenę. 
-  Masz  rację,  moja  gołąbeczko,  na  dłuższą  metę  tak  nie 

można.  Ale  jeszcze  trochę  cierpliwości.  Przyjedzie  ten  twój 
Thomas.  Wynagrodzi  ci  wszystkie  godziny  spędzone  bez 
niego. 

Dołączył do nich Aleks. 
- Co się dzieje? Moje objęcia ci nie wystarczą, kobieto? 
- Wystarczą, ale nasza Lenka też do czasu do czasu potrzebuje 

czułości. 

- W porządku. Jak skończycie, muszą ją o coś zapytać. 
Lena uwolniła się z objęć Nicoli. 
- O co chodzi? 
-  Wiem,  że  jestem  namolny,  ale  czy  postanowiłaś  już  coś  z 

tymi obrazami? 

- Nie, zupełnie zapomniałam - zawstydziła się. 
- Z jakimi obrazami? 
 

background image

- Okropne bitwy morskie, rzeź na  pokładzie. Aż pięć takich 

okropieństw. Chcesz je zobaczyć? 

-  Lepiej  nie  -  powiedziała  Nicola  i  złapała  worek  ze 

śmieciami. 

-  Obiad  jemy  o  pierwszej.  Będzie  pieczeń  z  rusztu  w  sosie 

musztardowym - dodała jeszcze. 

- Palce lizać - powiedziała Lena. 
- Nie może być nic innego? - skrzywił się Aleks. 
- Nie. Gdyby to od ciebie zależało, to codziennie jedlibyśmy 

sznycle lub pieczeń wołową. 

Nicola  poszła  ze  śmieciami.  Lena  chciała  iść  do  domu,  ale 

Aleks ją zatrzymał. 

- A obrazy? 
Nie da jej spokoju. 
- Masz przy sobie ołówek i kartkę, żebym mogła coś zapisać? 
Aleks poklepał się po kieszeniach. 
- Chodź! Muszę zapisać nazwisko autora tych bohomazów, a 

potem do kogoś zadzwonię. 

Poszli  do  szopy.  Aleks  wyjął  ze  skrzyni  jeden  z  obrazów. 

Postawili go w jasnym miejscu. 

Lena próbowała rozszyfrować pełny zawijasów podpis. 
 

background image

- Moim zdaniem to Aegidius Patt. A ty co 
widzisz? 
Wolnym  ruchem  Aleks  wyjął  okulary.  Równie  powoli  je 

założył i przyglądał się podpisowi. 

- Tak. Aegidius Patt... To jakieś dziwne imię i nazwisko. 
-  Tak  zapisuję.  Schowaj  obraz  do  skrzyni.  Ja  muszę 

zadzwonić. Obiecuję ci, że jeszcze dzisiaj zajmę się obrazami. 

Lena zapisała imię i nazwisko malarza, a kartkę schowała do 

kieszeni. 

- Nie zapomnisz, gdzie ją chowasz? - upewniał się Aleks. 
- Nie, na pewno nie. Na razie. Pobiegła do domu i usiadła w 

fotelu.  Najpierw  musi  przemyśleć  rozmowę  z  Doris". 
Dzwoniący telefon wyrwał ją z zamyślenia. Dzwoniła Sylvia. 

- Jestem wprawdzie mężatką, ale to nie znaczy, że nie jestem 

już  twoją  przyjaciółką.  Dlaczego  się  nie  pokazujesz?  Nie 
chcesz mnie widzieć? 

- Bzdura! Tak dużo się wydarzyło. Nie chciałam cię zamęczać 

własnymi problemami. Właśnie 

 

background image

przed chwilą była u mnie Doris, żona Jörga. Przyjechała mi 

powiedzieć, że się rozwodzą. Szczerze pogadałyśmy. Bardzo 
żałuję, że już nigdy jej nie zobaczę. Smutno mi. 

- Skoro ci smutno, przyjedź do mnie. Martin pomaga małemu 

cielaczkowi przyjść na świat. Mam teraz czas. W gospodzie nie 
ma ruchu. Poza tym od czego są pracownicy. 

Lena nie miała ochoty wychodzić z domu, ale wiedziała, że 

Sylvia odwróci jej uwagę od ponurych myśli. Jej przyjaciółka 
umiała słuchać. Tylko czy Lenie wolno ją obarczać własnymi 
problemami?  Powiedzieć  jej  o  pani  doktor  von  Orthen, 
Linusie, Doris, no i o Janie van Dahlen? Trochę tego za wiele. 

- Nie ociągaj się, tylko przyjeżdżaj - nalegała Sylvia. 
- Ale Nicola ugotowała obiad. Mamy jeść o pierwszej. To już 

niedługo. 

- W takim razie przyjedź po obiedzie. Martin tak szybko nie 

wróci,  a  jeśli  nawet  zjawi  się  wcześniej,  to  żaden  problem. 
Ucieszy się ze spotkania z tobą. W takim razie do zobaczenia 
później. Pa! 

 

background image

- Pa! 
Lena odłożyła słuchawkę. 
Odwiedzi Syhdę, pojedzie nad jezioro, później na grób ojca, a 

potem  musi  trochę  przestudiować  koncepcję  dystrybucji 
whisky. 

Ma pewien pomysł, dzięki któremu można jeszcze podnieść 

efektywność  sprzedaży  whisky.  Powinien  się  spodobać 
Marjorie Ferguson. 

Kiedy się podnosiła z fotela, coś jej zaszeleściło w kieszeni. 

To  była  kartka  z  nazwiskiem  malarza  tych  olejnych 
bohomazów. 

Lena  wyjęła  notes  z  numerami  telefonów  i  wybrała  numer 

Lisy,  młodej  malarki,  która  spędziła  nad  jeziorem  cudowne 
lato ze swoim chłopakiem, ale ich miłość skończyła się jeszcze 
przed jesienią. 

-  Stop!  Proszę  nie  odkładać.  To  wprawdzie  tylko 

automatyczna  sekretarka  Lisy  Joost,  ale  można  zostawić 
wiadomość. Oddzwonię po odsłuchaniu. Dziękuję. 

-  Cześć,  Liso,  mówi  Lena  Fahrenbach.  Szkoda,  że  pani  nie 

zastałam... Ale to nic ważnego. Spróbuję jeszcze raz. Na razie. 
Miłego dnia. 

Lena  schowała  kartkę  do  notesu.  Trudno,  spróbuje  kiedy 

indziej. 

 

background image

Nie jest to chyba aż takie ważne. 
Wstała, poszła do kuchni i sprzątnęła filiżanki i szklanki. Była 

już prawie pierwsza. Postanowiła pójść na obiad. 

Kiedy  wychodziła,  zauważyła,  że  na  telefonie  mruga 

czerwona lampka. 

Dzwonił Linus. 
- Ciociu, fantastycznie. Dostałem twoją wiadomość. Wysłałaś 

już  może  płytę?  ja  też  mam  dla  ciebie  dobrą  wiadomość. 
Dostałem  szóstkę  z  klasówki  z  matematyki.  Muszę  już 
kończyć. Będę miał problemy, jak mnie przyłapią, że dzwonię. 
Na razie. 

Lena trzy razy odsłuchała wiadomość od Linusa. Tak bardzo 

ją ucieszyła. 

Ma do niej zaufanie. Dzieli się z nią smutkami i radościami. 

Świetnie! O to właśnie chodzi. 

background image

 
Tego dnia, kiedy miała przyjechać Marjorie Ferguson, Lena 

od rana była zdenerwowana. Nie miała pojęcia, w co się ubrać. 
Założyć kostium? Spodnie i marynarkę? Tak się ubierała, gdy 
towarzyszyła  ojcu  łub  przyjmowała  ważnych  partnerów 
handlowych  hurtowni  Fahrenbach.  Ale  taki  ubiór  w 
posiadłości? Czułaby się jak na balu przebierańców. Wybrała 
proste czarne spodnie i białą bluzkę. Nic nie można zarzucić 
takiemu  strojowi.  Musi  tylko  uważać,  żeby  w  całym  tym 
zdenerwowaniu nie ubrudzić bluzki przed przyjazdem gościa. 

-  Leno,  nie  denerwuj  się  -  powiedział  Daniel.  -Przecież  nie 

odwiedza nas prezydent, a nawet gdyby, to nie trzeba się tak 
denerwować.  Kontrakt  mamy  już  praktycznie  w  kieszeni. 
Trzeba go tylko podpisać. 

 

background image

-  Ale  ona  przyjeżdża,  żeby  obejrzeć  nasz  zakład.  Kto  wie, 

czego oczekuje. 

- Na pewno nie tego, co zobaczy. Będzie zaskoczona, a wręcz 

mile zaskoczona. 

- Oby! Idę do domu. Będziesz patrzył na drogę dojazdową? 
-  Robi  się  -  obiecał  Daniel.  -  Zawołam  cię,  jak  zobaczę 

taksówkę. 

- W porządku. 
Lena wróciła do domu, ale nie mogła usiedzieć na miejscu. 

Ciągle chodziła po domu. Góra, dół, góra, dół. 

Byłoby  wspaniale  dostać  wyłączność  na  dystrybucję 

Finnemore  Eleven,  ale  świat  się  nie  zawali,  jeśli  się  nie  uda. 
Finansowo  nie  stoją  aż  tak  źle.  Sytuacja  stopniowo  się 
poprawia.  Wynajem  apartamentów  też  kwitnie.  Sprzedaż 
produktów Horlitza i Brodersena przyniosły właśnie pokaźny 
zysk. Pewnie, że zyskaliby na dystrybucji Finnemore Eleven. 
Nie  tylko  finansowo.  Podniosłoby  to  prestiż  ich  firmy  i 
przyciągnęło nowych partnerów handlowych. 

Nagle otworzyły się drzwi wejściowe. Daniel wsadził głowę 

do środka. 

 

background image

- Jedzie - powiedział. - Taksówka wjeżdża już na wzgórze. 
Lena  wzięła  głęboki  oddech,  spojrzała  w  lustro,  nerwowo 

odgarnęła  kosmyk  włosów.  Potem  wyszła  z  domu  przywitać 
gościa. 

Jak wygląda Marjorie Ferguson? 
U boku Daniela, którego koniecznie chciała mieć przy sobie, 

szła w stronę parkingu, gdzie akurat zatrzymała się taksówka. 
Marjorie wysiadła z samochodu. To była niska i raczej chuda 
kobieta  o  rudych,  kręconych  włosach,  szczupłej  piegowatej 
twarzy i zielonych oczach. 

Gdyby Lena nie wiedziała, że Marjorie jest Szkotką, wzięłaby 

ją za Irlandkę. Właśnie tak wyobrażała sobie Irlandki. 

I ta delikatna istotka pokonała w wyścigu  do fotela prezesa 

wszystkich  męskich  konkurentów?  No,  no.  Marjorie  z 
uśmiechem  i  mocnym  uściskiem  ręki  odpowiedziała  na 
powitanie Leny. Nawet męski uścisk nie jest mocniejszy. 

- Pięknie tu. Gdzie jest zakład? 
Poszła za Leną i Danielem do „Fabryki likieru Fahrenbach", 

jak wciąż głosił stary szyld na starym budynku. 

 

background image

Rozglądała się z zaciekawieniem. Nic nie uszło jej uwadze. 
Dokładnie  obejrzała  pomieszczenia  magazynowe  i  dział 

ekspedycji. 

- A co tu jest? - zapytała, wskazując wejście do destylarni. 
- Tutaj wcześniej produkowaliśmy naszą Fahrenbachówkę. 
- Teraz już nie? 
- Nie, chwilowo nie. 
- Nie była dobra? 
- Była doskonała - wtrącił Daniel, który nie dał złego słowa 

powiedzieć na ukochany trunek. 

- Nie wolno zaprzestawać produkcji dobrych rzeczy. Tradycję 

trzeba  pielęgnować.  Skoro  produkcja  zawieszona,  to  mogę 
zajrzeć do destylarni? 

- Oczywiście - powiedziała Daniel z dumą i otworzył drzwi. 
- Mój Boże! - zawołała Marjorie. 
Lena  źle  odczytała  jej  słowa.  Była  pewna,  że  Marjorie  nie 

spodobał się ich zakład, że jest o wiele za mały, by zasłużyć na 
licencję na dystrybucję trunku światowej sławy. 

- Nie spodziewała się pani tego, prawda? 
 

background image

Marjorie  przeszła  obok  jednego  z  błyszczących  kotłów, 

ostrożnie go dotknęła, poszła dalej i podziwiała urządzenia. 

- Nie, jak pragnę zdrowia, nie - powiedziała. -Co za wspaniały 

zakład! 

Odwróciła się do Leny. 
-  Nie  muszę  już  więcej  oglądać.  Wystarczy  mi,  co 

zobaczyłam.  Wszystko  jest  solidne,  porządne.  Dużo  bardziej 
niż  się  spodziewałam.  Zostanie  pani  moją  partnerką  w 
interesach.  Gdzie  jest  pani  biuro?  Od  razu  podpisałybyśmy 
umowę. Niestety zaraz muszę jechać dalej. 

- Nie zostanie pani? 
-  Nie,  dzisiaj  po  południu  mam  spotkanie  biznesowe  w 

Wiedniu.  Nie  jestem  pewna,  czy  ci  ludzie  zostaną  moimi 
partnerami.  Brakuje  mi  w  ich  projekcie  kreatywności, 
wyczucia  dla  mojego  produktu.  Zapraszam  panią  i  pana 
Daniela do Szkocji. Ale muszę państwa ostrzec. Nie zobaczą 
państwo  u  mnie  tak  nowoczesnego  zakładu.  Wszystko  u  nas 
jest bardzo stare. Kto wie - głośno się zaśmiała - może gdyby 
najpierw  pani  do  mnie  przyjechała  i  zobaczyła  mój  zakład, 
wcale nie chciałaby pani ze mną współpracować. 

 

background image

Mój zakład jest taki... przestarzały i trochę zapuszczony. 
Lena  posłała  Danielowi  spojrzenie  pełne  wdzięczności. 

Właśnie tak opisał jej wcześniej szkockie zakłady. 

- Państwa zakład będzie dla mnie impulsem do modernizacji 

mojego. Kiedyś jeszcze raz wszystko sobie dobrze obejrzę. Ale 
nie teraz. Mam sporo na głowie. Muszę pozamykać kontrakty. 
Głównie  w  dystrybucji.  Wiem,  że  mam  wspaniały  produkt  i 
oczekuję pełnego zaangażowania. Dosyć o tym. Gdzie jest to 
biuro? 

Poszli na pierwsze piętro. 
-  Piękne  -  powiedziała  Marjorie.  -  Moje  jest  małe  i  ciemne. 

Stoją w nim ohydne meble. 

Wyjęła z torby trzy porządnie spięte komplety dokumentów. 
Umowa! Upragniona umowa! 
Jeden  egzemplarz  wręczyła  Lenie,  drugi  Danielowi.  Widać 

było,  że  jest  dumny  z  tego,  iż  może  uczestniczyć  w  tym 
historycznym momencie. Trzeci egzemplarz trzymała w jednej 
ręce, a w drugiej pióro wieczne. Nie było stare, ale za to drogie. 
Nie oszczędzała na nim. 

 

background image

Lena  przejrzała  treść  umowy.  W  hurtowni  wiele  ra?y  była 

obecna przy zawieraniu umów. Ich treści były z reguły mniej 
lub bardziej podobne, różniły się jedynie warunkami. 

Lena szybko się zorientowała, że to bardzo uczciwa umowa. 
Pokiwała głową i chciała wziąć jakiś długopis z biurka. 
Ale Marjorie podała jej swoje drogie pióro. 
- Proszę - powiedziała i obserwowała, jak Lena zamaszyście 

pisze  swoje  nazwisko  pod  treścią  umowy,  wcześniej  już 
podpisanej przez Marjorie równie energicznie. 

-  Za  współpracę!  -  powiedziała  Marjorie,  gdy  Lena  złożyła 

swój  podpis.  -  Opijemy  to  kiedy  indziej.  Po  południu  muszę 
trzeźwo myśleć. 

Jeden  egzemplarz  umowy  zostawiła  Lenie,  dwa  pozostałe 

schowała do torby. 

- Sugestia  naszego wspólnego przyjaciela, pana Brodersena, 

była  strzałem  w  dziesiątkę.  Muszę  mu  podziękować. 
Powiedział  mi,  że  jest  pani  zupełnie  inna  niż  pani  brat.  Wie 
pani,  że  doprowadził  firmę  pani  ojca  do  fatalnej  sytuacji 
finansowej?  Dużo  poważnych  firm  wycofuje  się  ze 
współpracy. 

 

background image

A  wiele  z  nich  już  odebrało  mu  licencje  na  sprzedaż 

produktów. Lena zbladła. 

- Nie, nic nie wiedziałam. 
- No tak, nic przyjemnego rozmawiać o porażce, na dodatek z 

taką siostrą jak pani. 

Nie może powiedzieć Marjorie, że Frieder w ogóle z nią nie 

rozmawia, bo nie  chce mu odstąpić działki nad jeziorem. To 
sprawy rodzinne. Nie mają nic wspólnego z interesami. 

Marjorie  spojrzała  na  zegarek.  Na  jej  szczuplutkiej  ręce 

sprawiał wrażenie o wiele za dużego. 

- Już tak późno?! Czy zamówią mi państwo taksówkę? 
-  Pani  Ferguson,  jeśli  nie  ma  pani  nic  przeciwko,  chętnie 

odwiozę panią na lotnisko - zaproponował Daniel. 

- O, jak miło, ale proszę do mnie mówić Marjorie. 
Wstała. 
-  Pani  też,  pani  Leno.  Szkoda,  że  mam  tak  mało  czasu. 

Następnym razem zostanę tu na dłużej. Chciałabym dokładnie 
obejrzeć tę wspaniałą posiadłość. 

 

background image

Pożegnały się. Marjorie i Daniel wyszli z biura. Do uszu Leny 

dobiegł  jeszcze  głośny,  ale  serdeczny  śmiech  Marjorie.  Po 
chwili była już zupełnie sama. 

Usiadła  przy  biurku  i  gładziła  ręką  przed  chwilą  podpisaną 

umowę. 

Udało się. I po co były te nerwy? Zupełnie niepotrzebnie się 

martwiła.  Marjorie  wpadła  tu  jak  po  ogień.  Wszystko  jej  się 
podobało, a nic nie uszło jej uwadze. Ta delikatna osoba dobrze 
wie, czego chce. Lena była pewna, że ich współpraca będzie 
owocna. 

W interesach wszystko idzie coraz lepiej. Żeby jeszcze miała 

tyle  szczęścia  w  życiu  prywatnym.  Powinna  je  dzielić  z 
Thomasem, powinna go mieć u swego boku, a nie zadowalać 
się  jedynie  bransoletką  od  niego,  którą  musi  potrząsać,  żeby 
przeczytać LOVE FOREVER. 

background image

Spojrzała  na  zegarek.  Było  jeszcze  bardzo  wcześnie.  Przy 

odrobinie  szczęścia  dodzwoni  się  do  Jórga.  Zazwyczaj  o  tej 
godzinie jadał śniadanie. ; Nie myliła się. 

- Cześć, Lena - przywitał się z nią skonfundowany. - Coś się 

stało? 

Wkurzył ją tym pytaniem. Odparła ostrzej niż zamierzała: 
-  U  mnie  nie...  Co,  nie  możemy  ze  sobą  od  tak  po  prostu 

porozmawiać? Musi się od razu coś stać? 

- Wiem, powinienem się wcześniej z tobą skontaktować, ale 

miałem  mnóstwo  rzeczy  na  głowie.  Wreszcie  zajmuję  się 
czymś,  co  mnie  naprawdę  interesuje.  Teraz  mój  dzień  jest 
wypełniony po brzegi. 

background image

Te słowa zasmuciły Lenę. 
- I nie masz czasu, żeby oddzwonić do swojej siostry? Hm, no 

bo  co  taka  szara  myszka  ze  wsi  miałaby  ci  ciekawego  do 
powiedzenia? 

- Leno, proszę, nie mów tak. Przepraszam, że cię uraziłem. Ja 

świętuję zmiany na lepsze i... -przerwał. 

Nie wierzyła mu. 
- Jórg, chciałabym porozmawiać z tobą o Doris. 
- Po co? 
-  Ponieważ  mnie  odwiedziła.  Przykro  mi,  że  od  ciebie 

odeszła.  Była  dla  mnie  miła,  mimo  że  jej  nie  pomogliśmy. 
Zlekceważyliśmy jej problem. 

- Nikt jej nie zmuszał do tego, żeby od samego rana zaglądała 

do butelki. Miała wspaniałe, beztroskie życie. 

- Jórg, ona się czuła samotna. Za mało się o nią troszczyłeś. 

Przeprowadziła  się  do  obcego  kraju  bez  znajomości  języka. 
Przecież nie mówiła po francusku. 

- Mogła się go nauczyć. Nikt jej nie bronił. 
Nie było sensu drążyć tego tematu. Na wszystko miał gotową 

odpowiedź.  Nie  dopatrywał  się  swojej  winy  w  rozpadzie 
własnego małżeństwa. 

 

background image

Zresztą w tej kwestii klamka zapadła. 
Doris do niego nie wróci. Zakochała się w innym mężczyźnie. 

Przy nim znalazła to, czego potrzebują wszystkie kobiety, czyli 
bliskość i poczucie bezpieczeństwa. 

- Nie chcę się z tobą kłócić o Doris. Jej już z nami nie ma. 
-  Wróci  do  nas  na  kolanach,  kiedy  się  zorientuje,  z  jakiego 

raju zrezygnowała. Nikt nie zaoferuje jej więcej... 

Jórg był jej bratem, ale jego krnąbrność doprowadzała ją do 

szewskiej  pasji.  Raj?  Cwaniaczek.  Sam  go  nie  stworzył. 
Przecież odziedziczył fortunę po tacie. 

-  Jórg,  Doris  złożyła  mi  krótką  wizytę.  Wyglądała  na 

wypoczętą,  wzmocnioną  i  szczęśliwą.  I  nie  zapowiada  się, 
żeby chciała zburzyć tę harmonię. 

- Nigdy nie zgodzę się na rozwód. 
- Dlaczego nie? Przecież wasze małżeństwo nie było usłane 

różami.  Rozminęliście  się,  nie  mieliście  już  sobie  nic  do 
powiedzenia. Nie cieszysz się, ujmę to drastycznie, że się jej 
pozbędziesz? 

- Nie chodzi o Doris. 
Lena nie rozumiała, co miał na myśli. 
 

background image

- Słucham? Jeśli nie o Doris, to o kogo? O co ci chodzi? 
-  Powiem  ci,  kochana  siostrzyczko.  Doris  i  ja  nie  mamy 

rozdzielności  majątkowej.  Niczym  się  z  nią  nie  podzielę. 
Jeszcze nie zwariowałem. Chce, niech wraca. Jestem w stanie 
zapomnieć o jej romansiku. 

Zaniemówiła. Nie dowierzała, że z ust jej brata usłyszała coś 

tak wstrętnego. Lena głęboko westchnęła. 

- Jórg, kochasz Doris?   
-  Kochasz?  Cóż  za  górnolotne  słowo.  Pobraliśmy  się  wieki 

temu.  Kto  z  takim  stażem  mówi  o  kochaniu  czy  miłości.  Po 
prostu przyzwyczailiśmy się do siebie i jeśli ona rzeczywiście 
przestała pić, da się z nią jakoś wytrzymać. Dobrze się z nią 
żyje i jest dość łatwa w utrzymaniu. 

-  Co?  Boże,  mówisz  o  niej  jak  o  ubraniu...  Jórg  napawasz 

mnie  strachem.  Nie  spodziewałam  się  po  tobie  takiej 
oziębłości... Chcesz tkwić w chorym związku małżeńskim ze 
względu na majątek? 

-  Tak  -  przyznał  bez  zażenowania.  -  Przynajmniej  jestem 

szczery. 

Jej zły nastrój osiągnął punkt krytyczny. 
 

background image

-  Jórg,  niczym  się  nie  przejmuj  i  zgódź  się  na  ten  rozwód. 

-Doris  nic  od  ciebie  nie  chce,  zupełnie  nic.  Także  jej 
prywatnych rzeczy, które znajdują się w Chateau Dorleac. 

- Uhm, ja się zgodzę, a ona zacznie stawiać żądania. 
- Wcale nie. Doris na piśmie zrzeknie się jakichkolwiek praw 

do  twoich  dóbr.  Zatrzymasz  wszystko,  co  dostałeś  od  taty. 
Zanim  kolejny  raz  staniesz  na  ślubnym  kobiercu,  sporządź 
odpowiednią  intercyzę.  Wówczas  w  razie  rozstania  będziesz 
mógł  spać  spokojnie.  Wiedz  też,  że  już  nie  znajdziesz  takiej 
kobiety jak Doris. 

- Hej, dlaczego się mnie czepiasz? Ja jestem twoim bratem, a 

ty opowiadasz się po stronie Doris. 

- Powiedzieć ci coś? Żałuję, że wcześniej nie zadałam sobie 

trudu, żeby ją lepiej poznać. Ona jest wspaniałą, wartościową 
osobą. 

- To sobie z nią zamieszkaj... - wysyczał z wściekłości. 
- Jórg, nie wyżywaj się na mnie. Nie potrafisz znieść żadnej 

krytyki.  Nic  do  ciebie  nie  dociera.  Jeśli  chcesz,  możemy 
skończyć tę rozmo- 

 

background image

wę.    Szkoda,    że    ty  mnie    nie  informujesz  o  ważnych 

zmianach w twoim życiu, tylko Doris. Separacja z żoną nie jest 
jakimś wyjściem do kina. Chyba to nie fair, że przemilczałeś 
przede mną ten fakt. 

- Nie traktowałem naszego rozstania serio. Nie wierzyłem, że 

ona ode mnie odejdzie. No, ale skoro tego chce... Niech składa 
pozew o rozwód. 

-  I  mówisz  o  tym  bez  wzruszenia?  Nie  spróbujesz  jej 

odzyskać? 

-  Lena,  nie  każdy  ma  romantyczną  duszę  i  bajkowe 

wyobrażenie  o  miłości  oraz  szczęściu.  Małżeństwo  jest 
związkiem 

służącym 

określonym 

celom. 

Powinno 

funkcjonować jak dobrze kierowana firma. 

Gdyby była złośliwa, wygarnęłaby mu, że i na tym polu się 

nie sprawdził. Jednak nie chciała wszczynać awantury. 

Co  za  licho  wstąpiło  w  członków  rodu  Fahrenbach?  Nie 

potrafili  się  ze  sobą  dogadać.  Nie  znajdowali  ze  sobą 
wspólnego języka. 

-  Lena,  kiedy  indziej  dłużej  sobie  pogadamy.  Dzisiaj  mam 

trzęsienie  ziemi.  Musimy  przesłuchać  z  Catherine  kilku 
muzyków. 

 

background image

- Zatem nie przeszkadzam ci już. Życzę dużo sukcesów. 
- Dzięki. Do usłyszenia! - mruknął, nie czekając, aż powie mu 

„do widzenia". 

Lena posmutniała. Była wstrząśnięta. 
Gdyby  wiedziała,  jak  potoczy  się  ich  rozmowa,  nie 

zadzwoniłaby do niego w ten posępny poranek. 

Chyba  jednak  Doris  słusznie  postąpiła,  uciekając  od  niego. 

Zasłużyła na kogoś lepszego. 

Czy  powinna  tak  myśleć?  W  końcu  Jórg  był  jej  bratem. 

Powinna  ze  względu  na  pokrewieństwo  tolerować  jego 
nikczemne 

zachowanie? 

Nicola 

prawdopodobnie 

przytoczyłaby aforyzm: krew jest gęstsza niż woda. 

Z powodu majątku zostałby z Doris... Co za głupota. 
Lenie  przeszły  ciarki  po  plecach.  Ona  nie  przywiązywała 

większej wagi do spraw materialnych. Fajnie je mieć, ale nie 
należy przeceniać ich posiadania. 

Kiedy  zabrzęczał  telefon,  sądziła, że  Jórg  się  zreflektował  i 

chciał ją przeprosić. 

Myliła  się.  W  słuchawce  usłyszała  głos  swojej  przyjaciółki 

Sylvii. 

 

background image

- Wiem, dzisiaj jest smętny dzień - stwierdziła po przywitaniu 

się z Leną. - Martin właśnie mnie oświecił, że cały dzień będzie 
w  rozjazdach.  Może  masz  ochotę  na  babską  przechadzkę  po 
mieście? Połaziłybyśmy po sklepach, a potem zjadłybyśmy co 
nieco  w  tej  nowej  włoskiej  restauracyjce.  Wybadam  przy 
okazji konkurencję. 

Przechadzka po mieście? W taką pogodę? 
No,  niekoniecznie.  Tyle  że  jeśli  zaszyje  się  w  czterech 

ścianach, sfiksuje do reszty. Usiądzie gdzieś w kącie i będzie 
się zadręczać. 

Nie miała siły pracować. 
Wprawdzie  zamierzała  stworzyć  zarys  nowej  kampanii 

reklamowej produktów Brodersena, ale dzisiaj nie miała weny. 

Jej obecność w destylarni nie była niezbędna. Daniel stał tam 

na straży. Świetnie się spisywał. 

Udało mu się nawet oczarować Marjorie Ferguson. Nie lada 

wyczyn w tej branży. 

-  Chyba  nie  puścisz  w  odstawkę  starej  przyjaciółki?  - 

zawołała Sylvia po dłuższej chwili milczenia. - Przez pomyłkę 
ustawiłam mojemu personelowi podwójną zmianę. Nie mogę 
ich teraz 

background image

odesłać do domu. W gospodzie zrobiło się tłoczno, więc ja nie 

będę im się plątać pod nogami. Martina nie ma w domu... No 
powiedz „tak". 

Lena  zgodziła  się,  tym  bardziej,  że  chciała  porozmawiać  z 

przyjaciółką  w  cztery  oczy  o  pani  von  Orthen,  jej  pierwszej 
wczasowiczce. Pani doktor i jej tata byli kiedyś parą i mieli się 
pobrać. 

Czy Sylvia wiedziała coś na ten temat? 
- Gdzie i o której się spotkamy? - spytała Lena. 
-  Najprościej  będzie,  jeśli  po  mnie  przyjedziesz.  Poza  tym 

odkąd  jestem  mężatką,  przyzwyczaiłam  się  do  bycia 
pasażerem. 

Lena zaśmiała się. 
- Dobra, księżniczko, nie zrzucę cię z twojego pasażerskiego 

troniku  -  powiedziała  żartobliwie.  -  O  której  podjechać  po 
jaśnie panią? 

-  Hm,  no  nie  wiem,  ile  czasu  będziesz  się  stroić  i  robić 

makijaż... 

-  Pięć  sekund.  Przecież  nie  startuję  w  żadnym  konkursie 

piękności. 

- Hola, hola, kochanieńka, nie tędy droga. Musimy się zrobić 

na  bóstwo.  Chcę  się  trochę  rozerwać.  Zaszalejmy  w  Bad 
Helmbach!  Zabrylujemy  jako  dwie  naturalne  piękności  z 
prowincji. 

 

background image

-  Moja  naturalna  piękności,  za  pół  godzinki  usłyszysz  pod 

swoim oknem pisk opon mojego samochodu. 

Lenie  poprawił  się  humor.  W  sumie  była  wdzięczna 

przyjaciółce, że wymusiła na niej ten wypad do miasta. 

Zamówiła klika książek. Przy okazji odbierze je z księgarni. 
A  włoskie  jedzenie?  Dawno  nie  jadła  południowych 

przysmaków.  Nicola  gotowała  raczej  tradycyjne  dania.  W 
gospodzie  Sylvii  też  nie  eksperymentowali  z  zagranicznymi 
specjałami. 

background image

Na  szczęście  przestało  padać.  Niebo  się  przejaśniło.  Zza 

chmur wyjrzało słońce. Lena odebrała przesyłkę z książkami i 
pomaszerowała za Sylvią do sklepu z butami. 

Sylvia, kupując buty na bardzo wysokim obcasie, zauważyła 

zdziwione spojrzenie Leny. 

-  Martin  uwielbia,  kiedy  zakładam  takie  fikuśne  pantofelki. 

Uważa,  że  mam  boskie  nogi...  Ach,  czego  się  nie  robi  dla 
swojego  męża,  żeby  mu  się  przypodobać.  ..  O,  przymierzę 
jeszcze tamte szpilki. 

Niesamowite. Małżeństwo zupełnie odmieniło Sylvię. Kiedyś 

była  konserwatywna,  a  teraz  stała  się  szykowną,  modną 
kobietą. 

Lena zazdrościła jej czasami szczęścia, jakiego zaznała przy 

Martinie. 

Sylvia  miała  męża,  którego  kochała  i  przy  niej  był.  A 

Thomas? Mieszkał w Ameryce. Nawet nie 

background image

wiedziała,  kiedy  do  niej  przyleci.  Ciągle  przesuwał  termin 

odwiedzin. 

Tęskniła za nim, jego bliskością i czułością. 
Jej  wzrok  powędrował  na  lewy  nadgarstek,  gdzie  miała 

wyrytą  bliznę  w  kształcie  litery  T.  Pozostałość  po  ich 
rytualnym  wyznaniu  miłości.  W  młodości  złożyli  sobie 
przysięgę, że będę się kochać na zawsze. Tyle że ta szrama była 
jedynie symbolem, a nie czymś, co mogłoby ogrzać samotne 
serce. 

Sylvia  zapłaciła  za  buty  i  paradując  dumnie  z  firmowymi 

torebkami, które ściskała niczym trofea, zapytała Lenę: 

-  Kontynuujmy naszą  wyprawę  po  miejskie  zdobycze.  Albo 

napijemy się najpierw kawy i trochę poplotkujemy. 

Tą  propozycją  trafiła  w  dziesiątkę.  Lena  chciała  się  jej 

zwierzyć, a takie sprawy najlepiej omawia się bez pośpiechu, 
patrząc rozmówcy prosto w oczy. 

-  Kawa?  Świetny  pomysł.  Odkryłam  niedawno  fajną, 

przytulną  kawiarenkę.  W  niej  nie  ma  tłumów  ani 
wypacykowanych panienek. Usiądziemy w jakimś zacisznym 
kącie. 

 

background image

-  Brzmi  zachęcająco.  Chodźmy.  Zostawmy  nasze  zakupy  w 

samochodzie. Zaparkowałyśmy przecież w pobliżu. 

-OK. 
Lena spakowała swoje książki, a Sylvia buty. Potem poszły 

do kawiarenki. Sylvia jej nie znała i była oczarowana panującą 
tam atmosferą. Usiadły przy oknie. 

Zamówiły  świeżo  parzoną  kawę.  Sylvia  jako  niepoprawny 

łasuch  poprosiła  jeszcze  o  kawałek  ciasta.  Wtedy  do  środka 
wszedł Jan van Dahlen. 

Lena spodziewałaby się wszystkiego, ale nie tego. Od razu się 

zarumieniła. Jan ruszył w ich stronę. 

Natknęła  się  już  na  niego  kilkakrotnie,  ale  unikała  go  jak 

ognia. 

Jan  był  przystojnym,  zabawnym  i  mądrym  mężczyzną.  Nie 

krył swojej sympatii do niej. Otwarcie przyznawał, że mu się 
podoba. Bała się bowiem, że ulegnie jego czarowi. 

Thomas był daleko za oceanem, a Jan tutaj, dyspozycyjny i 

zakochany w niej po uszy. 

-  Spójrz  na  tego  przystojniaka  - szepnęła  Sylvia.  -  Zerka  na 

nas ukradkiem... U la, la, idzie do naszego stolika. 

 

background image

Zanim  Lena  zdołała  cokolwiek  wyjaśnić,  Jan  stał  już  przy 

nich. 

-  Co  za  niespodzianka,  Leno  -  zagadnął  uśmiechnięty,  po 

czym spojrzał na Sylvie, która lustrowała ich wzrokiem. 

- Pozwólcie, że was sobie przedstawię - powiedziała Lena. - 

Pan Jan van Dahlen, a to moja przyjaciółka pani Gruber. 

-  Miło  mi  -  odpowiedział  Jan.  -  Przeszkadzam  paniom  czy 

mogę się dosiąść? 

Przeszkadzał.  Lena  chciała  opowiedzieć  przyjaciółce  o 

tajemnicy  swojego  taty.  Chciała  odpowiedzieć,  ale  Sylvia  ją 
uprzedziła. 

-  Ależ  skąd.  Panie  van  Dahlen,  proszę  siadać  -odezwała  się 

zaciekawiona. 

Pragnęła jak najszybciej się dowiedzieć, gdzie Lena poznała 

takiego pięknisia. 

Dość  szybko  wywiązała  się  między  nimi  interesująca, 

zabawna 

rozmowa. 

Jan  raczył 

ich 

fascynującymi 

opowiastkami i epizodami ze swoich dziennikarskich dokonań. 

W pewnym momencie spojrzał na zegarek. 
- Ojej, ale się zagadałem. Wyskoczyłem na małą kawę i nie 

przypuszczałem, że ją wypiję 

 

background image

w towarzystwie tak uroczych pań. - Zerknął na Lenę. - Jeśli 

teraz  nie  pojadę  do  mojej  ciotki,  wydziedziczy  mnie  - 
zażartował. 

Zawołał kelnerkę, zapłacił za siebie, Lenę i Sylvię, po czym 

wstał. 

-  Leno,  wybrałabyś  się  ze  mną  do  kina?  Niedaleko  jest.  Na 

plakatach  widziałem  zapowiedź  fajnego  filmu.  Potem 
poszlibyśmy się czegoś napić i pogadalibyśmy o życiu. 

- Przykro mi - wzbraniała się Lena. - Mam... Nie dokończyła 

zdania, ponieważ Sylvia weszła 

jej w słowo. 
- Oczywiście, że pójdzie. Lena uwielbia kino. Jan zachichotał. 
- Dziękuję, będę pani winien przysługę - zwrócił się do Sylvii, 

po  czym  powiedział  do  Leny:  -Przyjadę  po  ciebie  o 
dziewiętnastej, zgoda? 

Nie  miała  innego  wyboru,  jak  przytaknąć.  Nie  chciała 

kompromitować Sylvii. 

W  zasadzie  jej  przyjaciółka  nie  skłamała.  Kiedy  jeszcze 

mieszkała  w  mieście,  chętnie  chodziła  do  kina.  Po 
przeprowadzce na Słoneczne Wzgórze niestety nie znajdowała 
zbytnio czasu na oglądanie filmów na dużym ekranie. 

 

background image

- Stokrotne dzięki. Nigdy pani tego nie zapomnę - powiedział 

Jan do Sylvii. - Bardzo się cieszę na dzisiejszy wieczór - dodał 
i pomachał im na pożegnanie. 

Kiedy  wyszedł  z  kawiarenki,  Sylvia  przemówiła  do 

przyjaciółki. 

- Gdzieś ty go wyrwała? 
- Wyrwała? Co ty mówisz. Przypadkiem natknęliśmy się na 

siebie  w  księgarni.  Zamieniliśmy  ze  sobą  kilka  słów.  Nie 
sądziłam, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczę, tym bardziej, że 
on tu tylko odwiedza ciocię. Ale  on jest dziennikarzem i  dla 
niego to żaden problem, żeby mnie namierzyć. Któregoś dnia 
zapukał  do  moich  drzwi  i  zaprosił  mnie  na  koncert  jakiegoś 
zespołu.  Widywałam  go  od  czasu  do  czasu,  aż  w  końcu 
odrzuciłam jego zaproszenie... 

- Dlaczego? Przecież jest zabawny. 
- Wiem. 
- Nie rozumiem... 
-  Sylvio,  ja  kocham  Thomasa  i  nikogo  więcej.  Jan  jest 

zabójczo uroczym mężczyzną i bez ogródek przyznaje, że jest 
mną  oczarowany.  Nie  jest  natarczywy.  Absolutnie  nie. 
Powiedziałam mu 

 

background image

o  Thomasie,  a  on  odpowiedział:  „Wiem,  ale  on  jest  daleko 

stąd". Jak widzisz, wybadał teren. 

- Hm, fakt, Thomasa tu nie ma - mruknęła Sylvia. 
- Zgadza się. Brakuje mi go coraz bardziej. Kocham go ponad 

wszystko. Nie mogę się doczekać, kiedy znowu go zobaczę. 

- I z tego powodu chcesz żyć jak zakonnica? 
-  Przecież  nie  będę  się  rzucała  pierwszemu  lepszemu 

mężczyźnie na szyję. 

- No nie powinnaś, Leno. Ale nikt ci nie zabroni wychodzić z 

domu i na przykład zabawić się w jakimś lokalu. Każda kobieta 
lubi być adorowana i ty też powinnaś... - przerwała. 

- Co chciałaś powiedzieć, Sylvia? 
- Ach, nieważne. Nie moja sprawa. 
- Dokończ. Zawsze byłyśmy wobec siebie szczere i otwarte. 

Więc co chciałaś powiedzieć? 

Sylvia trochę zwlekała z odpowiedzią. 
-  Thomas  i  ty...  Byliście  parą  z  bajki.  My  wszyscy  wam 

zazdrościliśmy, bo zakochaliście się w sobie na zabój. Później 
twoja  matka  namieszała  między  wami.  Przez  nią  się 
rozstaliście i nie mieliście ze sobą żadnego kontaktu. 

 

background image

- Ponad dziesięć łat - szepnęła Lena ze łzami w oczach. 
- Ale ponownie się zeszliście. Wasza miłość jest niezmiernie 

silna. 

Lena pokiwała głową. 

Dlatego  zupełnie  nie  rosumiem,  dlaczego  nie 

sformalizowaliście  waszego  związku  i  nie  poszliście  za 
ciosem... 

Lena przełknęła ślinę. 
- Zrozumiałe, że Thomas nie może od tak spakować swoich 

walizek i wylecieć z Ameryki, jednak powinien wyjść z jakąś 
inicjatywą,  dać  ci  jakiś  znak,  że  chce  z  tobą  spędzić  resztę 
życia, powiedzieć, gdzie chce je z tobą spędzić. Tutaj czy za 
oceanem. 

- Nigdy nie poruszał tego tematu. 
- Więc ty weź ster w swoje ręce. Przejmij inicjatywę i ustalcie 

coś. 

Sylvia  miała  rację.  Lena  nie  była  w  stanie  się  jej 

przeciwstawić. 

- Przepraszam, nie chciałam się wtrącać - dodała z wyrzutami 

sumienia Sylvia. - Jesteś moją przyjaciółką, a Thomasa bardzo 
lubię i może dlatego chciałabym dla was jak najlepiej. Kolejny 
raz 

 

background image

mówię - ty i Thomas jesteście dwiema pasującymi do siebie 

połówkami. 

Kelnerka zbliżała się do ich stolika. 
- Podać paniom coś jeszcze? - zapytała uprzejmie. 
Lena i Sylvia popatrzyły na siebie. 
- Nie, dziękujemy - powiedziały niemal równocześnie. 
-  Skoro  sponsor  uregulował  za  nas  rachunek,  możemy 

kontynuować  naszą  zakupową  wyprawę  -  zaproponowała 
Sylvia.  -  Z  chęcią  kupiłabym  nowe  perfumy.  Hm,  wybiorę 
jakiś uwodzicielski zapach. 

Natomiast Lena chciała koniecznie porozmawiać o tajemnicy 

ojca. Niestety, to nie był odpowiedni moment. Wbrew swojej 
woli ruszyła z Sylvią na podbój sklepów. 

Właściwie  nie  musiały  kupować  perfum,  bo  Lena  mogła 

jakieś podarować Sylvii. 

Kiedyś  dostała  małe  próbki.  Rzadko  ich  używała.  Tylko  na 

specjalne okazje. 

-  Chodźmy  do  najbliższej  drogerii.  Ty  wiesz,  gdzie  mają 

największy wybór - zawołała Sylvia. 

Opuściły małą kawiarenkę. 
 

background image

W tym czasie chmury się rozeszły i wyjrzało piękne słońce. 
Lena odczytała to jako znak z nieba. 
Wkrótce  i  dla  niej  zaświeci  słońce.  Rozpromienieje,  kiedy 

wreszcie przyjedzie do niej Thomas. 

Wieczorem spotka się z Janem. Tłumaczyła sobie, że on nie 

zawróci  jej  w  głowie.  Przecież  żaden  mężczyzna,  choćby 
przystojniejszy niż Adonis, nie dorastał Thomasowi do pięt. 

-  Ach,  ja  też  poszukam  dla  siebie  nowego  zapachu  - 

stwierdziła. - Ubóstwiam perfumy. 

Gdyby Thomas tu był, uwiodłaby go nimi. 
A  tak  moc  nowych  perfum  wypróbuje  podczas  spotkania  z 

Janem. 

background image

Lena  rozradowana  wróciła  po  południu  do  posiadłości 

Fahrenbach. 

Nie mogła się nadziwić, że ślub z Martinem miał tak ogromny 

wpływ  na  Sylvię.  Przeszła  zupełną  metamorfozę. 
Osobowościowo była nie do poznania. Dawniej pięć razy się 
zastanowiła, zanim wydała na coś pieniądze. Zaopatrywała się 
jedynie  w  najpotrzebniejsze  artykuły.  A  teraz?  Hulaj  dusza, 
piekła  nie  ma.  Bez  opamiętania  kładła  na  ladę  ciuchy  i 
kosmetyki, ponieważ chciała się podobać swojemu Martinowi. 

Naturalnie  nadal  zwracała  uwagę  na  ceny.  Głupia  nie  była. 

Nie kupowała byle czego albo drogiego. Jeśli coś przekraczało 
przyzwoitą cenę, nie kupowała tego. Lena też nie. 

Ona nigdy nie pozwoliłaby sobie na roztrwonienie fortuny w 

ciągu pół godziny. Do takich 

 

background image

lekkomyślnych  posunięć  były  zdolne  tylko  jej  siostra  Grit  i 

szwagierka  Mona.  Niektórzy  ludzie  nie  zarabiali  tyle  przez 
kilka miesięcy, ile one wydawały jednorazowo. 

Lena z natury była oszczędna. 
Pieniądze  inwestowała  przede  wszystkim  w  konkretne, 

przydatne  rzeczy.  Poza  tym  musiała,  a  właściwie  chciała 
spłacić  pożyczkę  w  wysokości  siedemdziesięciu  siedmiu 
tysięcy  euro  na  uzbrojenie  działek.  Thomas  za  to  zapłacił  w 
gminie i nie chciał słyszeć o żadnym wyrównywaniu długów. 
Pomógł  jej  i  tyle. Nie oczekiwał  niczego w zamian. Ale  ona 
uparła się, że odda mu wszystko. 

Zastanawiała się, czy sama też będzie bardziej rozrzutna na 

zakupach, kiedy wyjdzie za mąż za Thomasa. 

Miała nadzieję, że do tego dojdzie. Nie przyrzeka się kobiecie 

dozgonnej  miłości,  jeśli  nie  ma  się  wobec  niej  poważnych 
zamiarów. 

Lena zaparkowała samochód i poszła do małego domku. 
Nicola krzątała się w kuchni przy piecyku. Lena spostrzegła 

się,  że  płakała.  Chciała  zapytać,  co  się  stało,  ale  kątem  oka 
dostrzegła leżącą na stole 

 

background image

gazetę. Przeczytała nagłówek na pierwszej stronie i stało się 

dla niej jasne, dlaczego Nicola tak zmarkotniała. 

Szczęśliwy zbieg okoliczności. 
Młoda  kobieta,  którą  tuż  po  porodzie  oddano  do  adopcji, 

odnalazła swoją biologiczną matkę. 

Także  Nicola  zaraz  po  porodzie  oddała  swoją  córkę.  Nie 

miała innego wyjścia. Od tamtego czasu bardzo cierpiała. 

Lenę  gryzły  wyrzuty  sumienia,  bo  zdeklarowała  się,  że 

poszuka,  tak  jak  ojciec  próbował,  rodziców  adopcyjnych, 
którzy  przysposobili  dziecko  Nicoli,  ale  dotychczas  nie 
wysiliła  się  za  bardzo.  Dwa  lub  trzy  razy  usiadła  przy 
komputerze i na tym poprzestała. Zajęła się innymi, bieżącymi 
sprawami.  Potem  zapomniała  o  swojej  obietnicy  złożonej  w 
głównej  mierze  sobie,  ponieważ  ciągle  biegała  po  jakichś 
urzędach, a Nicola w ogóle nie mówiła o swojej córce. 

Postanowiła  nie  wypytywać  Nicoli,  dlaczego  płacze.  Nie 

chciała jej rozdrażnić. Nazajutrz poszuka informacji na temat 
tej adopcji. Czekają nie lada wyzwanie, bo córka Nicoli ma już 
około trzydziestu lat. Dowiedzieć się po tylu latach... 

 

background image

- Nicola, mam coś dla ciebie! - krzyknęła radośnie. 
Kobieta  ukradkiem  otarła  łzy,  odwróciła  się  i  podbiegła  do 

stołu, żeby zamknąć gazetę. 

- Nie trzeba było - powiedziała. 
-  Na  pewno  się  ucieszysz.  -  Lena  wyciągnęła  ładnie 

zapakowany prezencik. 

- Ojej, śliczne opakowanie, aż szkoda je tak rozrywać. 
Nicola usiadła i pogładziła palcami kremowy papier i wstążkę 

tego samego koloru. 

- Rozpakuj. Nie krępuj się. 
-  Zwariowałaś...  -  wyjąkała  Nicola,  wyciągając  z  pudełka 

perfumy. - Przecież nie mam dzisiaj urodzin... 

-  Tak,  jest  normalny  dzień,  kochana.  Czy  tylko  przy 

szczególnych  okazjach  można  zrobić  przyjemność  drugiemu 
człowiekowi?  Nicola,  jesteś  dla  mnie  kimś  ważnym.  Robisz 
dla  mnie  wiele  dobrego.  Tak  naprawdę  powinnam  cię 
obdarowywać mnóstwem prezentów i to codziennie. 

- Twoja przeprowadzka na Słoneczne Wzgórze była dla mnie 

największym  darem.  To  najlepsze,  co  nam  się  mogło 
przytrafić. Twój tata słusznie 

 

background image

przepisał  tę  posiadłość  tobie.  Twoje  rodzeństwo  już  dawno 

wystawiłoby  te  ziemie  na  licytację.  Obłowiliby  się,  tym 
bardziej,  że  tutejsze  działki  zostały  przemianowane  z 
rekreacyjnych na budowlane. A propos rodzeństwa. Dzwoniła 
Grit. Wpadła w histerię, bo nie mogła się z tobą skontaktować. 
Może zadzwoń do niej. No i po tysiąckroć dzięki. Sprawiłaś mi 
ogromną radość tymi perfumami. Lubię ten zapach. 

- Więc ich użyj! - zaproponowała Lena. 
- Ech, tak bez okazji? Nie. To by było marnotrawstwo. 
Lena objęła w pasie. 
- Nie myl pojęć. Dbanie o siebie nie jest marnotrawstwem - 

oznajmiła. - Dziękuję Bogu, że mam ciebie. Pójdę do siebie i 
zadzwonię do siostry. Dziwię się, że ona jeszcze wie, kim ja 
jestem. 

-  Ona  zawsze  będzie  czegoś  od  ciebie  chciała,  więc  nie 

zapomni  o  tobie.  Nie  daj  się  jej  zmanipulować.  Nie  pozwól, 
żeby się tobą wysługiwała. Pewnie szuka kozła ofiarnego, żeby 
w czymś ją zastąpił. 

- Będzie chciała pozbyć się dzieciaków, żeby mogła zabawić 

się ze swoim kochasiem. 

 

background image

-  Jeśli  chodzi  o  dzieci,  zgódź  się,  Leno.  Nicola  ubóstwiała 

dzieci. Szczególnie Merit. 

Była w niej zakochana. 
-  Dam  ci  znać,  co  chciała  Grit...  Aha,  dzisiaj  wieczorem 

wychodzę  z  Janem  van  Dahlenem  do  kina,  potem  do  jakiejś 
knajpki. 

- Super - pisnęła Nicola. - Nie możesz ciągle przesiadywać z 

nami albo Sylvią. 

Zatem Nicola również nie widziała niczego nieprzyzwoitego 

w tym, że zadawała się z innymi mężczyznami. 

Kiedy  Lena  przechodziła  przez  podwórze,  do-skoczyły  do 

niej psy. 

-  Hektor,  moja  psinko  -  zawołała,  głaszcząc  labradora,  po 

czym  pogładziła  po  gęstej  sierści  suczkę.  -  Lady,  moja 
słodziutka... Wiem, wiem, czego chcesz. No, chodźcie za mną - 
zaśmiała się, idąc w stronę swojego domu. 

Na gzymsie obok drzwi wejściowych stała puszka z karmą dla 

psów.  Oba  psy  ustawiły  się  w  pobliżu  okna,  machały 
zamaszyście ogonami i obserwowały każdy ruch Leny. 

-  OK,  starczy  na  dziś  -  powiedziała,  wysypując  im  solidną 

porcję. 

background image

Lubiła  psy.  Kiedy  sprowadziła  się  na  Słoneczne  Wzgórze, 

Hektor  już  tu  był.  Kupił  go  jej  tata.  Od  początku  przypadli 
sobie do gustu. Byli nierozłączni, dopóki nie pojawiła się Lady. 

Lena  doskonale  pamięta,  jak  Martin  przyniósł  jej  ten  mały 

kłębek sierści. Niewiarygodne, że ludzie wrzucili tę psinę do 
studni. Na szczęście ktoś ją uratował i zaniósł do weterynarza. 
Martin ją odkarmił, a Lena przygarnęła pod swój dach. Lady od 
razu  zdobyła  serca  wszystkich  mieszkańców  Słonecznego 
Wzgórza. 

Psiaki  wbiły  w  nią  błagalny  wzrok.  Lena  zmiękła.  Nie 

potrafiła się oprzeć ich cudnym ślepiom. 

- Ostatni smakołyk! - krzyknęła. - Potem gapcie się na mnie, 

ile  chcecie,  ale  mnie  nie  przechytrzycie.  Zrozumiano,  moje 
włóczykije? 

Hektor i Lady zaszczekali radośnie. Chyba zrozumieli. 
-  A  teraz  wynocha.  Uciekajcie  do  Daniela...  Posłuchali  jej. 

Zwierzaki dodawały Lenie sporo 

sił. Cieszyła się, że je miała. 
Westchnęła  i  weszła  do  domu.  Zżerała  ją  ciekawość,  po  co 

Grit się do niej dobijała. Musiała mieć jakiś powód. Ona nie 
dzwoniła bezinteresownie. 

 

background image

Lena  wykręciła  numer  do  siostry,  która  odebrała  po 

pierwszym sygnale. 

- Cześć, Grit... 
Nie  zdążyła  powiedzieć  nic  więcej.  Siostra  weszła  jej  w 

słowo. 

- Wreszcie! Gdzieś ty się podziewała? - odezwała się, zamiast 

się przywitać. 

Lena  powinna  się  jej  tłumaczyć  z  tego,  że  nie  było  jej  w 

domu? Pozostawiła to bez komentarza. 

-  W  piątek  musisz  przyjechać  po  dzieci.  Przenocujesz  je  u 

siebie  przez  weekend  -  wypaliła  apodyktycznym  tonem.  - 
Robertino się na nich wkurza i przerzuca całą złość na mnie. 
Muszę pobyć z nim trochę sam na sam. Dzieci go drażnią. W 
piątek  mają  wolne  od  szkoły,  bo  nauczyciele  wyjeżdżają  na 
wycieczkę. 

Bezczelność i zuchwalstwo siostry oburzyły Lenę. To szczyt 

wszystkiego! 

Od  tygodni  nie  miała  żadnych  wieści  od  Grit,  a  kiedy 

dzwoniła do niej, żeby z nią porozmawiać, zawsze ją zbywała. 
Nie znajdowała czasu dla swojej rodziny. 

Grit  zwykle obskakiwała  swojego włoskiego  lowelasa. Była 

wpatrzona w niego jak w obrazek. 

 

background image

A on ją wykorzystywał. Wysysał z niej energie i pieniądze. 
Lena kochała siostrzenicę i siostrzeńca. Z chęcią ich u siebie 

gościła. Ale złościła się na siostrę, która arogancko się do niej 
odnosiła. Rozkazywała jej jak służącej, chociaż potrzebowała 
od niej łaski. 

-  Weźmiesz  ich  do  siebie?  To  ważne  dla  miłości  mojego 

życia. 

-  Miłością  twojego  życia  są  twoje  dzieci,  a  nie  jakiś  tam 

włoski żigolo. 

- Daruj sobie te morały. Ty nie masz o niczym pojęcia. Nie 

wiesz,  co  znaczy  namiętność.  Tyle  razy  ci  powtarzałam. 
Krótka piłka. Tak czy nie? 

Grit  była  chamska  i  impertynencka.  Gdyby  nie  chodziło  o 

dzieci,  Lena  odłożyłaby  słuchawkę.  Dzieci  nie  były niczemu 
winne. Nie powinny cierpieć przez niedorozwiniętą matkę. 

-  Wezmę  dzieciaki...  Dlaczego  ty  ich  nie  przywieziesz? 

Czyżby  w  tym  drogim  sklepie  obuwniczym  nie  wystawili 
nowych modeli i dlatego jest ci to nie po drodze? 

Grit odetchnęła z ulgą. Udało jej się wcisnąć siostrze swoje 

pociechy. Odstawiła je na boczny 

 

background image

tor,  dzięki  czemu  mogła  swobodnie  działać,  bez  zbędnego 

balastu.  Nikt  i  nic  poza  włoskim  amantem  nie  powinien 
absorbować  jej  uwagi.  Musiała  udobruchać  rozdrażnionego 
Roberto.  Zadurzyła  się  w  nim  niemiłosiernie.  Umarłaby  z 
rozpaczy, gdyby z nią zerwał. Uczyniłaby wszystko, żeby go 
przy sobie zatrzymać. Nawet dzieci nie odgrywały w jej życiu 
tak znaczącej roli. 

Zamiast  podziękować  siostrze  za  przysługę,  powiedziała 

ironicznie: 

-  Ogarnij  się,  siostrzyczko.  Gdybyś choć  trochę orientowała 

się  w  najnowszych  trendach  mody  i  była  na  bieżąco, 
wiedziałabyś,  że  tych  modeli  nikt  już  nie  nosi.  Zero  ogłady. 
Pozwól,  że  cię  uświadomię.  Ten,  kto  naprawdę  dba  o  swoją 
reputację,  zakłada  teraz  buty  od  Gordona  Sharpa,  eks-
trawaganckiego, młodego projektanta z Wielkiej Brytanii. 

-  I  rozumiem,  że  buciki  od  tego  młodego  ekstrawagancka 

kosztują kilka euro więcej. 

-  Kilka  tysięcy,  słodziutka.  Marka  jego  butów  klasą 

porównywana jest do ferrari. W każdym razie są warte swojej 
ceny. 

Lenie zrobiło się mdło. 
 

background image

-  Grit,  gdyby  tata  cię  posłuchał,  w  jednej  chwili  miałby  cię 

dość. 

Grit zaśmiała się szelmowsko. 
- Racja. Na szczęście jego nic już nie ruszy. Widać jednak, że 

pouczanie  innych  scedował  na  ciebie.  Jesteś  jego  głosem  na 
ziemi.  Powoli  zaczynasz  mnie  nudzić  tymi  swoimi 
upomnieniami. 

Grit szybko się obrażała. Łatwo ją było zranić. 
Kiedy  zabrzęczała  jej  komórka,  bez  namysłu  przerwała 

rozmowę  z  Leną.  Rozłączyła  się.  Prawdopodobnie  dzwonił 
Robertino. Telefony od niego odbierała w okamgnieniu. Bała 
się, że mógłby poczuć się urażony. 

Nicola  wystąpiła  z  propozycją,  że  ona  i  Aleks  pojadą  po 

dzieciaki. 

-  Wtedy  będziemy  mieli  je  tu  szybciej.  Lena  wybuchła 

śmiechem. 

- Hm, wcale nie, po prostu wcześniej je zobaczysz... Ale co 

tam, niech ci będzie. Zawiadomię Grit, że wy podjedziecie po 
dzieciaki. Zaraz przyjdę, to spokojnie pogadamy. 

Ledwie odłożyła słuchawkę, a znów zadzwonił telefon. 
- Ej, zwariowałaś... 
 

background image

Tym razem Lena przerwała siostrze. 
-  Tak,  zwariowałam  -  wrzasnęła.  -  Bo  daję  ci  ciche 

pozwolenie, żebyś traktowała mnie jak pomywaczkę, chociaż 
nie, bo nawet ona nie zniosłaby twojej arogancji. Potrzebujesz 
ode mnie łaski, a zachowujesz się tak, jakbym to ja miała ci być 
wdzięczna za umożliwienie mi opieki nad Merit i Nielsem. Co 
się z tobą dzieje? Gdzie twoje maniery? 

-  jestem  podenerwowana,  bo  nie  układa  mi  się  najlepiej  z 

Robertino. 

- Nikt cię nie zmusza do związku z nim. Nie jesteś na smyczy. 

Skoro się z nim męczysz, odejdź od niego. 

- No co ty? Przecież go kocham. Poza tym zainwestowałam w 

niego za dużo pieniędzy. 

- Grit! - krzyknęła oburzona Lena. - Kochanek nie jest lokatą 

kapitału. 

Znowu zabrzęczała jej komórka. 
- Weźmiesz dzieciaki? 
- Nicola i Aleks odbiorą je od was. 
- Nie mam nic przeciwko. Mogą przyjechać już w czwartek. 

Merit i Niels kończą szkołę po czwartej lekcji. 

 

background image

- Zapytam Nicolę. 
-  Namów  ją,  żeby  przyjechali  w  czwartek.  Dzięki  temu 

dzieciaki pobędą u was dłużej. Wy je kochacie, one was, zatem 
wilk syty i owca cała. Ja też coś z tego będę miała. 

- No, przede wszystkim swojego lowelasa. 
Grit  nie  przeciągała  na  siłę  tej  rozmowy.  Szybko  ją 

zakończyła.  Spieszno  jej  było  do  kogoś  innego.  Oczywiście 
„dziękuję" nie padło z jej ust. 

Lena  posmutniała.  Grit  i  jej  bracia  zmienili  się  na  gorsze. 

Woda sodowa uderzyła im do głowy. Odziedziczyli pokaźny 
majątek  i  nagle  zaczęli  zadzierać  nosa.  Stali  się 
bezwzględnymi i zimnymi ludźmi. 

Grit żądała, aby każdy spełniał jej zachcianki. Księżniczka od 

siedmiu boleści. Kiedyś ta wyniosłość odbije jej się czkawką. 
W  życiu  nic  nie  jest  pewne.  Dlatego  ludzi  trzeba  szanować, 
okazywać im wdzięczność... 

Rodzina  stawała  się  dla  Leny  coraz  bardziej  obca. 

Rodzeństwo oddalało się od niej. A może zawsze tacy byli? 

Spojrzała na fotografię taty. 
Wiele mu zawdzięczała. W życiu kierowała się wartościami, 

które wpajał jej od dzieciństwa. 

 

background image

I  dobrze  na  tym  wychodziła.  Z  czystym  sumieniem  mogła 

spojrzeć na siebie w lustrze. Niestety, nie miała wpływu na to, 
co wyczyniało jej rodzeństwo. Oni przyczyniali się do rozpadu 
rodziny. 

Lena  poszła  do  Nicoli,  żeby  jej  przekazać,  kiedy  powinna 

przywieźć dzieciaki. 

Nicola cieszyła się na odwiedziny Merit i Nielsa. Lubiła się 

nimi  zajmować.  Przy  czym  w  tej  kwestii  istniał  klarowny 
podział:  jej  faworytką  była  Merit,  a  Niels  był  ulubieńcem 
Aleksa. Zresztą z wzajemnością. 

-  Napijesz  się  z  nami  kawy?  -  spytała  Nicola  przytulona  do 

Aleksa. 

Oboje siedzieli wygodnie przy stole. Lena potrząsnęła głową. 
-  Nie,  dzięki.  Dostarczyłam  już  swojemu  organizmowi 

optymalną  dawkę  kofeiny.  Porozmawiajmy  o  dzieciach.  Grit 
chce, żeby pojechać po nie w czwartek. 

-  Tym  lepiej  -  powiedziała  Nicola.  -  W  czwartek  dom  jest 

pusty. Pierwsi goście zaczynają się zjeżdżać dopiero w piątek. 
W  tym  tygodniu  zameldują  się  u  nas  członkowie  klubu 
kręglarskiego. 

 

background image

Chyba nie stać ich na nocleg w Bad Helmbach. Tak czy owak, 

większość czasu będą spędzać tam. 

-  Ach,  Lena,  nie  chcę  cię  denerwować,  tym  bardziej,  że  na 

wieczór umówiłaś się z Janem -wtrącił Aleks. - Zastanawiałaś 
się, co z tymi obrazami? Działasz coś w tej sprawie? 

Fakt, te straszne obrazy... Omal o nich nie zapomniała. Że też 

Aleks  musiał  je  znaleźć  w  starych  skrzyniach.  Po  co  w  nich 
grzebał? Lena najchętniej by ich nie ruszała. 

Po  tym,  jak  Lisa  nie  odebrała  telefonu,  wyleciało  jej  to  z 

głowy. 

Tyle  że  Aleks  nie  odpuści.  Będzie  wiercił  jej  dziurę  w 

brzuchu. 

- Zajmę się tym jutro z samego rana... - obiecała mu. 
- Co masz zrobić jutro, zrób dziś - powiedziała w swoim stylu 

Nicola, której specjalnością były powiedzonka i przysłowia. 

Lena zaśmiała się. 
-  Wiem,  ale  tym  razem  naprawdę  nie  mam  innego  wyjścia. 

Muszę  się  szybko  wyszykować  i  elegancko  ubrać.  Nie  chcę, 
żeby Jan na mnie czekał. 

Pomachała obojgu i wybiegła z domu. 
 

background image

Chociaż Lena zarzekała się przed wszystkimi, że spotkanie z 

Janem  nie  ma  dla  niej  większego  znaczenia,  dołożyła 
wszelkich  starań,  by  wyglądać  olśniewająco.  Niby  dla  samej 
siebie. 

Mizdrzyła się przed lustrem kilkadziesiąt minut. Skrupulatnie 

nakładała każdą warstewkę skromnego makijażu. Przegrzebała 
z  pół  szafy  w  poszukiwaniu  odpowiedniego  stroju.  Kiedy 
spojrzała  na  stertę  ubrań  na  łóżku,  doszła  do  wniosku,  że 
zwariowała. Po co się tak stroiła? 

Ostatecznie  zdecydowała  się  na  dżinsy,  zwykłą  koszulkę  i 

sweter.  Wskoczyła  w  wygodne  buty  na  płaskiej  podeszwie  i 
uczesała  włosy  w  kitkę.  Popsikała  się  nowymi  perfumami  i 
była gotowa. 

Zarzuciła torebkę na ramię i wtedy rozległo ,się pukanie. 
Spojrzała na zegarek. 

background image

Jan  był  zadziwiająco  punktualny.  Za  minutę  wybije 

dziewiętnasta. Otworzyła mu drzwi. 

- Och, jesteś punktualny jak szwajcarski zegarek - zagadnęła. 
- Hm, prezentujesz się oszałamiająco. Bajecznie pachniesz - 

westchnął. - Chyba stworzyli te perfumy specjalnie dla ciebie. 

Lena zarumieniła się, ale schlebiały jej te słowa. Był bardzo 

bezpośredni  i  okazywał  otwarcie  swój  zachwyt,  co  z  jednej 
strony jej się podobało, a z drugiej ją irytowało. 

Gdyby nie było Thomasa. 
Nie,  nie  powinna  się  zapędzać  ze  swoimi  myślami.  Miała 

Thomasa i kochała go najmocniej na świecie. 

Zamknęła  drzwi  na  klucz  i  energicznie  wsiadła  do 

samochodu. 

-  Wyczytałem  w  gazecie,  że  dzisiaj  grają  dwa  seanse,  a  w 

pobliżu  kina  otworzyli  bar  tapas.  W  przerwie  moglibyśmy 
skoczyć  tam  na  małą  przekąskę,  napić  się  wina  i  wrócić  na 
drugi film. Albo pójść tylko na drugi film. Co ty na to? 

- Super - zgodziła się. 
 

background image

Od obiadu we włoskiej restauracji nic nie jadła. Zgłodniała. 

Lubiła tapas, obojętnie ciepłe czy zimne. Lampką wina też nie 
pogardzi. 

Jan obchodził się z nią jak z damą. Był grzeczny, szarmancki i 

niemalże leżał u jej stóp. Zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. 
Lena cieszyła się na ten wieczór w jego towarzystwie. 

Mieli  sobie  sporo  do  opowiedzenia.  Okazało  się,  że  oboje 

gustowali w podobnych gatunkach filmowych. 

A  jakie  filmy  interesowały  Thomasa?  Lena  uzmysłowiła 

sobie, że nie wie. 

Nie  rozmawiali  ze  sobą  o  swoich  zainteresowaniach  i  o 

sprawach przyziemnych. Pewnie w młodości wybrali się parę 
razy  do  kina,  lecz  nie  na  film.  Tam  trzymali  się  za  ręce  i 
zatapiali w namiętnych pocałunkach. 

-  Proszę,  nie  myśl  teraz  o  nim  -  powiedział  Jan  i  skręcił  na 

parking przed barem tapas. 

Czytał w jej myślach? 
Pomógł  jej  wysiąść  z  samochodu.  Właściciel  powitał  ich, 

jakby  byli  stałymi  gośćmi.  Zaprowadził  ich  do  najlepszego 
stolika. 

- Często tu bywasz? - spytała. 
 

background image

- Jestem tu pierwszy raz. 
-  Ludzie  lgną  do  ciebie.  Szybko  zjednujesz  sobie  ich 

sympatię. 

Popatrzył na nią poważnie. 
- Nie zawsze udaje mi się ta sztuka. Na przykład ty stawiasz 

opór. Trzymasz mnie na dystans. Uczyniłbym wszystko, żeby 
móc  pokonać  twoją  niedostępność  i  rozkochać  w  sobie  na 
zabój. 

-  Jan,  jeśli  chcesz,  żebyśmy  miło  spędzili  ten  wieczór,  nie 

przekraczaj granicy przyzwoitości. Kocham Thomasa. 

- Szczęściarz. Bronisz go i jesteś mu wierna, mimo że on nic 

dla ciebie nie robi. Dlaczego nie ma go przy tobie? Dlaczego 
jasno  się  nie  określi  i  nie  przedstawi  ci  wizji  wspólnej 
przyszłości? 

Lena zbladła. 
-  Skąd  masz  takie  informacje?  Uśmiechnął  się  i  chwycił  jej 

prawą dłoń. 

-  W  moim  zawodzie  wyszukiwanie  newsów  o  ludziach  i 

wydarzeniach jest chlebem powszednim. Poza tym Słoneczne 
Wzgórze  jest  mniejsze,  niż  ci  się  wydaje.  Ludzie  nagminnie 
plotkują. Wy, Fahrenbachowie, jesteście powszechnie znani w 
tej okolicy. 

 

background image

Lena  zagotowała  się  w  środku.  Nie  potrafiła  mu  udzielić 

racjonalnej odpowiedzi na zadane pytania. Irytował ją fakt, że 
nie  umiała  zdefiniować  tego,  co  łączyło  ją  z  Thomasem. 
Kochała go, ale co poza tym? 

Na  szczęście  pojawił  się  kelner.  Zapoznał  ich  z  menu, 

ponieważ nie wszystkie dania były wypisane. Polecił im także 
pyszne hiszpańskie wino. 

Skusili  się  na  nie.  Rzeczywiście  miało  wytworny  smak. 

Wznieśli toast. 

-  Lena,  muszę  ci  coś  powiedzieć.  Jesteś  pierwszą  kobietą, 

która spodobała mi się nie tylko wizualnie. Urzekł mnie twój 
charakter. Zakochałem się. Mówię poważnie. 

- Jan, pojutrze wyjeżdżasz. Najpóźniej za tydzień zapomnisz 

o mnie. 

- Żartujesz? Zrobię wszystko, żeby być blisko ciebie. Jestem 

gotów przeprowadzić się na Słoneczne Wzgórze, żebyś miała 
szansę  mnie  lepiej  poznać.  Zresztą  w  dzisiejszych  czasach 
związki na odległość nie są czymś osobliwym. Nawet gdybym 
musiał  zamieszkać  w  Australii,  przylatywałbym  często  do 
ciebie. Przecież są samoloty. 

 

background image

Czy  to  był  przytyk  odnośnie  Thomasa  i  tego,  że  rzadko  ją 

odwiedzał? 

Popatrzyła na niego. Nie, on nie był uszczypliwy. Wyznał jej 

po prostu swoje uczucia. 

Z  kłopotliwej  sytuacji  znowu  uratował  ją  kelner.  Przyniósł 

zamówione  tapas.  Przy  jedzeniu  wdali  się  w  pogadankę  o 
kulinariach. 

Od Jana biło jakieś ciepło. Był nadzwyczaj miły. Nie narzucał 

się jej przesadnie. 

Oboje  stracili  poczucie  czasu. Omal  nie  przegapili  drugiego 

seansu. 

Kiedy weszli do kina, większość miejsc była już zajęta. Sala 

pękała  w  szwach.  Udało  im  się  jednak  znaleźć  dwa  wolne 
fotele w ostatnim rzędzie, co ucieszyło Lenę. W dzieciństwie 
zawsze tam siadała. Jan zresztą też. 

A Thomas? Gdzie on lubił siadać? Nie wiedziała. Starała się 

oderwać  od  myśli  o  nim  i  skupić  się  na  filmie.  Początkowo 
bezskutecznie,  ale  z  minuty  na  minutę  wartka  akcja  filmu 
wciągała  ją  coraz  bardziej.  To  był  dramat  psychologiczny  o 
kobiecie, która staczała się na dno. Beztroskie życie porzuciła 
na rzecz narkotyków. Przeszła na złą stronę. Wsiąkła w światek 
przestępczy. 

 

background image

Aktorka odgrywająca główną rolę mistrzowsko wcieliła się w 

tę postać. Lena z otwartymi ustami śledziła każdy moment tej 
zatrważającej historii. Ciarki przeszły jej po plecach. 

Nieświadomie złapała Jana za dłoń. A może on złapał ją? 
Dopiero wtedy, gdy skończył się film, zauważyła, że jej lewa 

dłoń spoczywała na jego prawej ręce. Westchnęła głęboko, po 
czym ostrożnie i delikatnie ją wysunęła. 

 

Wyszli z kina jako ostatni. 
Po  chwili  Jan  zapytał:  -  Idziemy  się  gdzieś  pobawić  przy 

muzyce? 

Lena potrząsnęła głową. 
-  Nie,  dziękuję.  Zawieź  mnie,  proszę,  do  domu.  Możemy 

porozmawiać  o  filmie.  Zrobił  na  mnie  spore  wrażenie.  Nie 
mam dziś ochoty na nocne życie. 

- OK, więc chodźmy na spacer. Lena zgodziła się. 
-  Okolice  mojej  posiadłości  są  wręcz  idealne  na  wieczorne 

przechadzki.  Za  późno  na  pływanie  po  jeziorze,  ale  od 
podwórza w dół rzeki wiedzie cudna ścieżka przez pola. 

 

background image

- Zatem na co czekamy? 
Zapadła zmrok. W milczeniu dojechali do Fahrenbach. Lena 

schowała  swoją  torebkę  do  sieni.  Równie  dobrze  mogłaby 
położyć ją na ławce przed domkiem. 

Dotychczas złodzieje nie nawiedzili tej posiadłości i oby tak 

pozostało,  jednakże  odkąd  przyjeżdżali  wczasowicze,  Nicola 
ostrzegała Lenę, żeby uważała. 

- jestem gotowa - stwierdziła Lena i poprowadziła Jana swoją 

ulubioną ścieżką. 

Maszerowali równym krokiem obok siebie, cały czas mówiąc 

o filmie. Zadziwiające, że ich poglądy i spojrzenie na niektóre 
aspekty życiowe były bardzo zbliżone. 

- Kochasz tę ziemię, prawda? - spytał ni z tego, ni z owego. 
-  Jasne,  jest  dla  mnie  świętością  -  odpowiedziała  bez 

zastanowienia Lena. - Nie wyobrażam sobie, że musiałbym się 
stąd wynieść. Dziękuję ojcu, że przepisał mi tę posiadłość. 

Stanął. Popatrzył na nią w świetle księżyca. 
- Bardzo pasujesz do tego miejsca. Ono jest ci przeznaczone. 

Lena Fahrenbach z posiadłości 

 

background image

Słoneczne Wzgórze. Twój tata świadomie podjął decyzję. 
Ujął  ją  tymi  pochlebstwami,  choć  czuła  się  onieśmielona. 

Zarumieniła się. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do przodu, a 
on poszedł za nią. 

Po paru minutach znaleźli się nad jeziorem. Wsłuchiwali się 

w  szum  wody  niezmącony  kwakaniem  kaczek  czy  śpiewem 
ptaków. 

Romantyczna  atmosfera.  Powiew  wiatru  rozdmuchiwał  ich 

włosy. Obecni byli tylko oni, natura i błoga cisza. Wpatrywali 
się w gwiaździste niebo, ukradkiem zerkając sobie w oczy. W 
pewnym momencie Jan wtulił ją w swoje ramiona i pocałował 
w  usta.  Delikatnie  i  czule.  Lena  poddała  się  tej  namiętnej 
chwili.  Uległa  mu.  Odwzajemniła  jego  pocałunki. 
Rozkoszowała się ciepłem jego objęcia. Ogarnęło ją poczucie 
bezpieczeństwa. 

Nagle wzdrygnęła się i odskoczyła. 
- Przepraszam, nie mogę... 
Wbiegła  na  pagórek.  Serce  waliło  jej  jak  młotem.  Zaczęła 

płakać. 

Co ona wyczynia?! 
Zdradziła Thomasa! 
Zrobiło się jej niedobrze na samą myśl o tym. 
 

background image

Jan dobiegł do niej. 
-  Lena,  nie  chciałem  cię  przestraszyć...  i  nie  chciałem  być 

natarczywy.  Samo  wyszło.  Spontanicznie.  Co  w  tym  złego? 
Uczucia są po to, żeby za nimi podążać, a nie żeby przed nimi 
uciekać. Czego się boisz? 

- Ja... kocham Thomasa... ja... 
- A może nie do końca tak jest? Może przemawia przez ciebie 

przyzwyczajenie?  Stworzyłaś  sobie  w  głowie  obraz  was 
dwojga jako nierozłącznej pary i kurczowo się tego trzymasz. 
Ludzie się zmieniają, ulegają wpływom. Przegapiliście sporo 
ważnych chwil. Wiele was dzieli. Coś wam umknęło. Widać, 
że  starasz  się  dociec,  co  Thomas  robił  podczas  waszej 
dziesięcioletniej rozłąki. Próbujesz budować wasz związek od 
etapu, kiedy go kiedyś zakończyliście. Tak się nie da. Leno, nie 
chcę  rozmawiać  z  tobą  o  Thomasie.  Wolę  być  swoim 
poplecznikiem, adwokatem, czy jak to nazwać... Proszę, daj mi 
szansę.  Mamy  ze  sobą  wiele  wspólnego.  Jesteś  wspaniałą 
kobietą, o którą warto walczyć i na którą warto czekać. Mówię 
to jak najbardziej poważnie, Leno. 

 

background image

Wierzyła  mu,  ale  kochała  Thomasa.  W  Janie  mogłaby  się 

zakochać,  gdyby  nie  podarowała  swojego  serca  innemu 
mężczyźnie, temu za oceanem. 

Odwróciła się i pobiegła w górę. Jan dotrzymywał jej kroku. 

Zdyszana zatrzymała się przed drzwiami swojego domu. 

- Dzięki za wszystko, Jan... Proszę, nie bądź zły na mnie... Nie 

mogę inaczej... W każdym razie życzę ci powodzenia! 

-  Leno,  mam  nadzieję,  że  się  jeszcze  zobaczymy.  Uszanuję 

twoją  wolę,  jednak  będę  czujny.  Będę  śledził  twoje  losy, 
oczywiście  w  dobrej  wierze.  Nie  powstrzymasz  mnie  przed 
tym. A kiedy pojawi się dla mnie choćby cień szansy, skorzy-
stam z niej. Przyjadę i nie wypuszczę cię z rąk. Zaczarowałaś 
mnie. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Jesteś 
cudowna. 

Nie odrywał od niej oczu. Delikatnie przeczesał palcami jej 

włosy. Prawą dłonią pogładził czule jej policzek. 

background image

W poprzednich tomach: 
 
Sytuacja  finansowa  Leny  znacznie  się  polepszyła.  Właśnie 

podpisała umowę na dystrybucję najsłynniejszego szkockiego 
Malt  Whisky,  Finnemore  Eleven.  Ponadto  coraz  więcej  osób 
wynajmuje noclegi w jej apartamentach. Dlaczego zatem Lena 
wciąż zrzędzi i utyskuje? Ponieważ pieniądze i sukces to nie 
wszystko. 

Tęskni  za  Thomasem,  mężczyzną,  którego  kocha  i  który 

mieszka w odległej Ameryce. Oczywiście są w stałym kontak-
cie,  jednak  prawie  się  nie  widują.  Dzielą  ich  tysiące  kilome-
trów. Dlatego sama musi o siebie zadbać i na własną rękę wieść 
nowe  życie  na  Słonecznym  Wzgórzu.  Nie  do  końca  jest 
pozbawiona  wsparcia.  Pomagają  jej  przecież  Nicola,  Aleks  i 
Daniel. Są dla niej jak rodzina. Właściwie nawet kimś więcej 
niż rodzina. Troszczą się o nią, czynnie uczestniczą w jej życiu 
zarówno zawodowym, jak i osobistym, i robią wszystko, żeby 
posiadłość  odzyskała  dawny  blask  i  znów  tętniła  życiem. 
Bezinteresownie  poratowali  Lenę  swoimi  oszczędnościami, 
czego nie da się powiedzieć o jej rodzeństwie. 

Po śmierci jej taty zmieniło się wiele rzeczy. 
Jej  najstarszy  brat  Frieder  zwolnił  ją  z  firmy  rodzinnej  w 

trybie  natychmiastowym.  Nie  zaważał  na  nic  i  na  nikogo. 
Zaprzepaścił  wiele  kontaktów  biznesowych,  doprowadzając 
stopniowo  hurtownię  win  Fahrenbach  do  ruiny.  Zerwał  kon-
trakty z poważnymi zleceniodawcami, żeby wejść w spółkę z 
jakimiś  krętaczami  czy  wytwórcami  produktów  sezonowych. 
Nadaremnie  kreował  się  na  lepszego  i  odnoszącego  większe 
sukcesy przedsiębiorcę niż ich zmarły ojciec. 

 

background image

Lena wielokrotnie próbowała przemówić mu do rozumu, lecz 

na próżno. Przestał się do niej odzywać, ponieważ nie chciała 
mu odstąpić działki przy jeziorze. Szantażował ją. Ale ona nie 
odpuszczała.  Jezioro  i  tereny wokół  niego  od  pięciu  pokoleń 
pozostawały  w  nienaruszonym  stanie  i  według  niej  należało 
pielęgnować tę tradycję. Nie pozwoli, by ktoś wybudował tu 
sieć hoteli i okazałych willi jak przy jeziorze w Bad Helmbach. 

Rozmyślała  również  o  szwagierce  Monie,  żonie  Friedera, 

która  wiele  razy  korzystała  z  usług  chirurga  plastycznego, 
przez  co  bardziej  przypominała  lalkę  niż  kobietę.  Zabiegi 
upiększające na nic się jej zdały, ponieważ Frieder i tak wdał 
się  w romans z młodszą kochanką. W sumie trafił z  deszczu 
pod  rynnę,  ponieważ  jego  nowa  wybranka  była  po  prostu 
młodszą wersją Mony. Lenie szkoda było brata. 

Martwiła się też o jego jedynego syna Linusa. 
Frieder i Mona odesłali go bowiem do internatu, aby móc w 

pełni skupić się na realizowaniu własnych potrzeb, no i co tu 
dużo  mówić,  oddawać  się  wszelakim  uciechom.  Wmawiali 
sobie i chłopcu, że to dla jego dobra. Ale drogie, ekskluzywne 
internaty  nie  zastąpią  nikomu  miłości  i  bliskości  rodziców. 
Linus  na  swój  sposób  starał  się  zaznaczyć  własną  obecność. 
Sygnalizował  im,  że  potrzebuje  ich  miłości.  Jego  biedna, 
maleńka duszyczka wołała o pomoc, ale rodzice zignorowali 
wysyłane  przez  niego  komunikaty.  A  nawet  ganili  go  za 
niewdzięczność. 

Współczuła Linusowi oraz dzieciom jej siostry Grit, Nielsowi 

i Merit. 

Im wcale nie powodziło się lepiej. Wprawdzie Grit nie posłała 

ich do internatu, ale zwykle wynajdowała coś ciekawszego do 
roboty  niż  zajmowanie  się  własnymi  pociechami.  Po 
sprzedaniu swojej części spadku zabawiała się z młodocianym 
lowelasem.  Aby  mu  się  przypodobać,  poddawała  się  róż-
norodnym zabiegom upiększającym. Odbiło jej na stare lata. 

background image

Niels  i  Merit  zaś  byli  zdani  albo  na  samych  siebie,  albo  na 

opiekunki.  Ich  ojciec  wyleciał  na  dwa  lata  do  Kanady.  Nie 
mógł dłużej znieść ekscesów i nocnych eskapad żony. A Jórg, 
drugi' z braci? 

On  był  nieco  serdeczniejszym,  ale  przesadnie  powierz-

chownym  i  niefrasobliwym  człowiekiem.  W  krótkim  czasie 
doprowadził  swoją  część  spadku,  przepiękne  winnice  we 
Francji,  na  skraj  bankructwa.  Zraził  do  siebie  jednego  z 
największych  klientów.  Zamiast  wdrożyć  się  w  system 
funkcjonowania  przedsiębiorstwa,  popisywał  się  jako 
rozrzutny organizator stylowych eventow. 

Ku uciesze Leny, udało się jej go namówić, żeby przekazał 

zarządzanie  majątkiem  w  ręce  kogoś  doświadczonego  i  roz-
ważnego,  dzięki  czemu  nie  roztrwoni  przynajmniej  całości 
majątku.  Nie  musiał  się  więc  trudnić  czymś,  do  czego  się 
zniechęcił.  Od  niedawna  rozwijał  się  na  innej  płaszczyźnie. 
Organizował  w  Chateau  Dorleac  imprezy  okolicznościowe. 
Asystowała  mu  profesjonalna  event  manager  Catherine 
Regnier. 

Natomiast szwagierka Leny, Doris, pewnego dnia spakowała 

walizki i wyjechała z Francji na dobre. Zakochała się w innym 
mężczyźnie.  Z  jego  pomocą  wyleczyła  się  z  alkoholizmu. 
Lenie  było  przykro,  że  Doris  definitywnie  zerwała  kontakt  z 
nią i pozostałą rodziną, choć obiektywnie rzecz ujmując, miała 
rację. Otworzyła zupełnie nowy etap w swoim życiu i nie było 
w nim miejsca dla Fahrenbachów. Oni nie mieli już z nią nic 
wspólnego.  Każdego  z  nich  pochłaniały  własne  sprawy. 
Wspomnienia przeszłości, chcąc nie chcąc, powoli się zaciera-
ją. Zatem uczciwiej nie składać fałszywych przyrzeczeń...