background image

BunT KaInA

www.StephenKing.one.pl

PrzełoŜył: Rafał Wilkoński

   Garrish schronił si

ę

 przed ostrym blaskiem majowego sło

ń

ca w chłód hallu 

akademika. Min

ę

ło kilka dobrych chwil, zanim jego oczy przywykły do panuj

ą

cego 

wewn

ą

trz budynku półmroku, dlatego tez na samym pocz

ą

tku Harry, którego 

przezywano Bobrem, objawił mu si

ę

 jako bezcielesny głos dobiegaj

ą

cy z cienia.

-  Ale nam zadali bobu, sam powiedz - gor

ą

czkował si

ę

 Bóbr. - To prawdziwe 

cholerstwo, no nie?
-   Aha - potwierdził Garrish. - Było ci

ęŜ

ko.

   Teraz dopiero zdołał dostrzec Bobra. Chłopak tarł dłoni

ą

 usiane pryszczami 

czoło, a pot perlił mu si

ę

 nawet pod oczami. Na nogach miał sandały, a ubrany 

był w sportow

ą

 koszulk

ę

 z krótkim r

ę

kawem i numerem 69. Do koszuli miał 

przypi

ę

ty okr

ą

gły znaczek z napisem, który głosił, 

Ŝ

e niejaki Pip

ś

ci

ń

ski to szuja i 

gnojek. Olbrzymie wystaj

ą

ce siekacze Bobra ja

ś

niały w ponurym mroku 

westybulu.
-  A miałem zamiar da

ć

 sobie z tym spokój jeszcze w styczniu, zamieni

ć

 na 

cokolwiek innego - zwierzał si

ę

 Bóbr. - Wci

ąŜ

 mówiłem sobie: zdecyduj si

ę

, póki 

jest jeszcze czas. I wtedy termin na zamian

ę

 min

ą

ł, no i musiałem albo zdawa

ć

 to 

dziadostwo, albo mie

ć

 tyły. My

ś

l

ę

Ŝ

e oblałem, Curt. Jak Boga kocham.

   Kierowniczka akademika stała na rogu, przy przegródkach na poczt

ę

. Była to 

niezwykle wysoka kobieta, z urody przypominaj

ą

ca nieco Rudolfa Valentino. 

Jedn

ą

 dło

ń

 trzymała wła

ś

nie w krótkim r

ę

kawie sukienki, usiłuj

ą

c wsun

ąć

 na 

miejsce rami

ą

czko halki, które jej si

ę

 zsun

ę

ło, drug

ą

 za

ś

 w tym samym czasie 

przytwierdzała do tablicy ogłosze

ń

 kartk

ę

 z ostateczn

ą

 dat

ę

 opuszczenia 

akademika.
-   Tak, ci

ęŜ

ko było - powtórzył Garrish.

-   Chciałem 

ś

ci

ą

gn

ąć

 troch

ę

 od ciebie, ale zabrakło mi odwagi, jak Boga 

kocham. Ten facet ma sokoli wzrok. My

ś

lisz, 

Ŝ

e zdałe

ś

 na pi

ą

tk

ę

?

-   By

ć

 mo

Ŝ

e nawet oblałem - powiedział Garrish.

Bobrowi opadła szcz

ę

ka.

-   Naprawd

ę

 my

ś

lisz, 

Ŝ

e mogłe

ś

 obla

ć

? Ty? Naprawd

ę

 my

ś

lisz, 

Ŝ

e...

-   Teraz id

ę

 wzi

ąć

 prysznic, dobra?

-   Jasne, Curt. No pewnie, id

ź

. Czy to był twój ostatni egzamin?

-   Aha - potwierdził Garrish. - To był mój ostatni egzamin.
   Garish przeci

ą

ł holl i pchn

ą

ł drzwi prowadz

ą

ce na klatk

ę

 schodow

ą

. Klatka 

pachniała jak bokserski ochraniacz naj

ą

dra po wyj

ą

tkowo zajadłej walce. Który to 

ju

Ŝ

 raz szedł tymi starymi schodami? Jego pokój znajdował si

ę

 na pi

ą

tym pi

ę

trze.

   Quinn i jeszcze jeden idiota z trzeciego o obficie owłosionych goleniach stali po 
przeciwległych stronach klatki jak kolumny, przerzucaj

ą

c si

ę

 piłk

ą

 do softballu. 

Jaki

ś

 niski facecik patrz

ą

c bł

ę

dnym wzrokiem przez szkła okularów w rogowej 

oprawie, połyskuj

ą

ce nad wojownicz

ą

 kozi

ą

 bródk

ą

,

z tablicami logarytmicznymi przyci

ś

ni

ę

tymi do piersi jak Biblia, min

ą

ł go pomi

ę

dzy 

czwartym a pi

ą

tym, nieprzerwanie poruszaj

ą

c wargami i mamrocz

ą

c pod nosem 

litanie wzorów. Oczy miał puste jak wytarte tablice.
   Garrish zatrzymał si

ę

, by spojrze

ć

 za nim, my

ś

l

ą

c sobie, czy dla chłopaka nie 

byłoby lepiej, gdyby nie 

Ŝ

ył, ale po małym go

ś

ciu pozostał ju

Ŝ

 tylko chybocz

ą

cy i 

malej

ą

cy cie

ń

 na 

ś

cianie. Cie

ń

 zachybotał si

ę

 raz jeszcze i znikn

ą

ł zupełnie. 

Garrish wspi

ą

ł si

ę

 na pi

ą

te pi

ę

tro i ruszał korytarzem w stron

ę

 swojego pokoju. 

Prosiak wyjechał ju

Ŝ

 dwa dni temu. Cztery ko

ń

cowe egzaminy w trzy dni 

systemem zaku

ć

-zda

ć

-zapomnie

ć

, trzaska-prask i do chaty. Prosiak umiał si

ę

 

urz

ą

dzi

ć

. Pozostało po nim jedynie kilka rozebranych babek przypi

ę

tych do 

ś

ciany, dwie brudne skarpetki frote', ka

Ŝ

da z innej pary, i fajansowa karykatura 

Rodinowskiego "My

ś

liciela" siedz

ą

cego w zadumie na klozecie.

   Garrish wło

Ŝ

ył klucze do dziurki i przekr

ę

cił.

-   Curt! Hej, Curt!

background image

   Rollins, ten skretyniały gospodarz pi

ę

tra, przez którego Jimmy Brody znalazł sie 

na dywaniku u dziekana za pija

ń

stwo, zbli

Ŝ

ał si

ę

 wła

ś

nie korytarzem, machaj

ą

do Garrisha r

ę

k

ą

. Wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzy

Ŝ

ony, symetryczny. 

Sprawiał wra

Ŝ

enie wypolerowanego na wysoki połysk.

-   Zdałe

ś

 ju

Ŝ

 wszystko? - zapytał Rollins.

-   Aha.
-   Nie zapomnij zamie

ść

 podłogi w pokoju i wypełnij protokół jego zdania, 

dobrze?
-   Aha.
-   Wsun

ą

łem ci formularz pod drzwi w zeszły czwartek, prawda?

-   Aha.
- Je

ś

li nie b

ę

dzie mnie w pokoju, to wsu

ń

 wypełniony protokół pod moje drzwi 

razem z kluczem.
-   Dobra.
   Rollins u

ś

cisn

ą

ł mu dło

ń

 i energicznie ni

ą

 potrz

ą

sn

ą

ł. Dło

ń

 Rollins była sucha, 

pokryta szorstk

ą

 skór

ą

Ś

ciskaj

ą

c j

ą

, mo

Ŝ

na było odnie

ść

 wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

e nabrało 

si

ę

 pełn

ą

 gar

ść

 soli. 

          -   

ś

ycz

ę

 ci miłych wakacji.

          -   Dzi

ę

ki.

-   Tylko si

ę

 nie przepracowywuj.

-   Nie ma obaw.
-   Pou

Ŝ

ywaj sobie, ale nie nadu

Ŝ

ywaj.

          -   Z ch

ę

ci

ą

 i bro

ń

 Bo

Ŝ

e.

   Przez chwil

ę

 Rollins stał zmieszany, nic nie rozumiej

ą

c, ale zaraz potem 

wybuchn

ą

ł 

ś

miechem.

   - No, to trzymaj si

ę

. - Poklepał Garrisha po ramieniu, a nast

ę

pnie odszedł 

korytarzem, zatrzymuj

ą

c si

ę

 tylko raz, aby upomnie

ć

 Rona Frane,a, by 

ś

ciszy

ć

 

magnetofon. Garrish był w stanie wyobrazi

ć

 sobie Rollinsa martwego w 

przydro

Ŝ

nym rowie z larwami much wy

Ŝ

eraj

ą

cymi mu oczy. Albo my po

Ŝ

remy 

ś

wiat, albo 

ś

wiat po

Ŝ

re nas. Niezale

Ŝ

nie 

od tego, kto kogo, wszystko jest w najlepszym porzadku.
   Garrish stał zamy

ś

lony, patrz

ą

c w 

ś

lady za Rollinsem, dopóki ten nie znikn

ą

ł z 

pola widzenia, a nast

ę

pnie wszedł do swojego pokoju.

   Teraz, kiedy wszystkie klamoty Prosiaka- na ogół rozwłóczone w straszliwym 
nieładzie jak po przej

ś

ciu tornadoznikn

ą

łe wraz ze swoim wła

ś

cicielem, pokój 

wydawał si

ę

 ogołocony i sterylny. Na łó

Ŝ

ku współlokatora po skołtunionym 

barłogu ze zmi

ę

tej i pokr

ę

conej po

ś

cieli pozostał jedynie goły i czysty materac, 

je

ś

li nie liczy

ć

 kilku plam po nocnych polucjach. Nad łó

Ŝ

kiem dwa kociaki na 

rozkładówkach z "Playboya" spogl

ą

dały zalotnie, unieruchomione w kusz

ą

cych 

dwuwymiarowych pozach.
   W cz

ęś

ci pokuj nale

Ŝą

cy do Garrisha, zazwyczaj bij

ą

cej w oczy koszarowym 

porz

ą

dkiem, nie wida

ć

 było wi

ę

kszych zmian. Gdyby spu

ś

ci

ć

 

ć

wier

ć

dolarow

ą

 

monet

ę

 na równiutko naci

ą

gni

ę

ty koc przykrywaj

ą

cy porz

ą

dnie zasłanie łó

Ŝ

ko, z 

pewno

ś

ci

ą

 odbiłaby si

ę

 jak od gimnastycznej batut. Cał

ą

 ta schludno

ść

 nie

ź

le 

działała Prosiakowi na nerwy. Nazywał Garrisha pedancikiem. Jedyn

ą

 rzecz

ą

 

zajmuj

ą

c

ą

 

ś

cian

ę

 

nad łó

Ŝ

kiem Garrisha było olbrzymie zdj

ę

cie Humphreya Bogarta, które kupił w 

uniwersyteckiej ksi

ę

garni. Bogie miał spodnie na szelkach i w ka

Ŝ

dej z dłoni 

trzymał pistolet automatyczny. Prosiak twierdził, 

Ŝ

e zarówno pistolety, jak i szelki 

to symbol impotencji. Garrish w

ą

tpił, 

Ŝ

eby Bogart był impotentem, aczkolwiek 

nigdy nic o nim nie czytał.
   Podszedł do szafy, wło

Ŝ

ył kluczyk w drzwi i otworzył je, po czym wyj

ą

ł ze 

ś

rodka 

wielki sztucer magnum, kalibru .325 z orzechow

ą

 kolb

ą

, który jego ojciec, kapłan 

ko

ś

cioła metodystów, sprezentował mu na gwiazdk

ę

. W marcu sam dokupił do 

niego celownik teleskopowy.
   Trzymanie broni w pokoju było surowo zabronione, dotyczyło to tak

Ŝ

e strzelb 

my

ś

liwskich, ale nie było z tym wi

ę

kszych problemów. Odebrał sztucer z 

uniwersyteckiej przechowalni na podstawie sfałszowanej obiegówki. Schował go 
do nieprzemakalnego skórzanego pokrowca i ukrył w lasku za boiskiem do 
futbolu. Tej nocy, o trzeciej nad ranem wyszedł z akademika i wniósł go na pi

ę

tro 

przez u

ś

pione korytarze.

   Usiadł na łó

Ŝ

ku z broni

ą

 na kolanach i przez chwil

ę

 popłakał. „My

ś

liciel” 

przypatrywał mu si

ę

 ze swojego sedesu. Garrish uło

Ŝ

ył sztucer na łó

Ŝ

ku, 

background image

przeszedł przez pokój i zwalił figurk

ę

 ze stolika Prosiaka na podłog

ę

, gdzie 

roztrzaskała si

ę

 na drobne kawałeczki. Wtedy usłyszał pukanie do drzwi.

   Szybkim ruchem wsun

ą

ł strzelb

ę

 pod łó

Ŝ

ko.

   - Prosz

ę

.

   W drzwiach stan

ą

ł Bailey ubrany w 

ś

mieszn

ą

 jednocz

ęś

ciow

ą

 pid

Ŝ

am

ę

 

zapinan

ą

 z przodu na guziki. Oczywi

ś

cie był porozpinany, a z p

ę

pka wystawał mu 

ę

bek waty. Bailey nie miał przed sob

ą

 

Ŝ

adnej przyszło

ś

ci. Na pewno o

Ŝ

eni si

ę

 z 

głupi

ą

 g

ę

si

ą

 i b

ę

dzie miał głupie dzieci. Pó

ź

niej umrze na raka lub niewydolno

ść

 

nerek.

Jak tam ko

ń

cowy z chemy, Curt?

W porz

ą

siu.

Mógłby

ś

 mi po

Ŝ

yczy

ć

 swoich notatek. Podchodz

ę

 jutro.

Spaliłem je dzi

ś

 rano ze wszystkimi 

ś

mieciami.

Aha. O Jezu! Czy prosiak sam to zrobił?- Wskazał palcem na resztki po 
„My

ś

licielu”.

Chyba tak.

Ciekawe, co mu odbiło? Podobał mi si

ę

 ta figurka. Chciałem ja od niego 

odkupi

ć

. – Baily miał ostre, szczurze rysy. Jego pid

Ŝ

ama była cała w 

strz

ę

pach i miała mocno wypchane siedzenie. Garrish mógł go sobie 

wyobrazi

ć

 umieraj

ą

cego na rozedm

ę

 płuc lub inne choróbsko w namiocie 

tlenowym. Niemal widział jego po

Ŝ

ółkł

ą

 twarz. Mógłbym ci pomóc, pomy

ś

lał 

Garrish.

10  My

ś

lisz, 

Ŝ

e miałby co

ś

 przeciwko temu, 

Ŝ

ebym przyj

ą

ł te laski?

11  Chyba nie.
13  To fajnie.- Baily przeszedł przez pokój, ostro

Ŝ

nie stawiaj

ą

c na podłodze gołe 

stopy, aby nie wdepn

ąć

 w ceramiczne okruchy, odczepił rozkładówki.

15  Ten plakat Bogarta te

Ŝ

 jest ekstra. Niby nie ma tu 

Ŝ

adnych cycków, ale mimo 

to klasa, co nie?- Bailey spojrzał na Garrisha, czekaj

ą

c, czy si

ę

 roze

ś

mieje. 

Nie doczekawszy si

ę

, ci

ą

gn

ą

ł dalej: - Mam nadziej

ę

Ŝ

e nie planujesz 

wyrzuci

ć

 go do 

ś

mieci?

17  Nie. Planuj

ę

 wła

ś

nie wzi

ąć

 prysznic.

18  Jasne, jasne. No to miłych wakacji, je

ś

li si

ę

 ju

Ŝ

 nie zobaczymy.

19  Dzi

ę

ki.

Bailey ruszył z powrotem do drzwi, obracaj

ą

c ku Garrishowi obwisłe siedzenie 

swojej jednocz

ęś

ciowej pi

Ŝ

amy. W drzwiach zatrzymał si

ę

.

20  Znów 

ś

rednia powy

Ŝ

ej czterech w tym semestrze?

21  Co najmniej.
22  Nie

ź

le. No to do nast

ę

pnego roku.

Wyszedł, zamykaj

ą

c za sob

ą

 drzwi. Garrish siedział przez chwil

ę

 na skraju łó

Ŝ

ka, 

potem wyci

ą

gn

ą

ł spod niego bro

ń

, wyj

ą

ł z pokrowca, rozło

Ŝ

ył i wyczy

ś

cił. Po 

chwili uniósł wylot lufy na wysoko

ść

 oka i spojrzał na malutki kr

ąŜ

ek 

ś

wiatła po jej 

drugiej stronie. Lufa była czy

ś

ciutka. Z powrotem zło

Ŝ

ył sztucer.

   W trzeciej szufladzie jego biurka znajdowały si

ę

 trzy ci

ęŜ

kie pudełka amunicji 

do winchestera. Uło

Ŝ

ył je na parapecie. Zamkn

ą

ł drzwi pokoju na klucz i wrócił do 

okna. Podniósł 

Ŝ

aluzje.

   Po zalanym sło

ń

cem i obro

ś

ni

ę

tym soczyst

ą

 zieleni

ą

 deptaku przechadzały si

ę

 

tłumy studentów. Quinn wraz ze swym matołkowatym przyjacielem markowali na 
trawie co

ś

 w rodzaju dwuosobowego softballu. Biegali bezładnie tam i z 

powrotem jak pokiereszowane mrówki umykaj

ą

ce z zawalonego korytarza 

mrowiska.
23  Powiem ci co

ś

 – Garrish zwrócił si

ę

 do Bogiego. – Bóg w

ś

ciekł si

ę

 na 

Kaina, poniewa

Ŝ

 Kainowi wydawało si

ę

Ŝ

e Bóg jest wegetarianinem. Jego brat 

był lepiej zorientowany. Bóg stworzył 

ś

wiat na swój obraz i podobie

ń

stwo, wi

ę

je

ś

li ty nie jesz 

ś

wiata, 

ś

wiat je ciebie. Wi

ę

c Kain zapytał brata: „Czemu

ś

 mi nic 

nie powiedział?”. A na to braciszek: „Czemu

ś

 nie słuchał?”. Wtedy Kain rzekł: 

„Dobra, teraz posłucham”. Po czym załatwił swego braciszka i mówi: „Hej, Bo

Ŝ

e? 

Chcesz mi

ę

ska! To masz, cz

ę

stuj si

ę

! Wolisz gulasz czy 

Ŝ

eberka, a mo

Ŝ

abelburgery?”. A wtedy Bóg powiedział mu, 

Ŝ

eby spadał. Wiec... co o tym my

ś

lisz 

?
   Ze strony Bogiego nie padła 

Ŝ

adna odpowied

ź

.

   Garrish otworzył podnoszone do góry okno i uło

Ŝ

ył łokcie na parapecie, nie 

pozwalaj

ą

c, aby lufa jego trzystapi

ęć

dziesi

ą

tkidwójki wysun

ę

ła si

ę

 na 

ś

wiatło 

dzienne. Spojrzał w celownik.

background image

   Mierzył w 

Ŝ

e

ń

ski akademik znajduj

ą

cy si

ę

 po drugiej stronie deptaka. Akademik 

ten znano powszechnie pod nazw

ą

 „psiarnia”. Na przeci

ę

ciu linii celownika 

znalazł si

ę

 du

Ŝ

y ford kombi. Jaka

ś

 blondyneczka wbita w d

Ŝ

insy i niebiesk

ą

 

bluzeczk

ę

 na rami

ą

czkach rozmawiała ze swoj

ą

 mam

ą

, podczas gdy ojczulek, 

łysiej

ą

cy m

ęŜ

czyzna cały czerwony na twarzy, ładował walizki do tylnej cz

ęś

ci 

samochodu.
   Kto

ś

 zapukał do drzwi.

   Garrish odczekał w ciszy.
   Pukanie powtórzyło si

ę

.

24  Curt? Dam ci pół brudasa za ten poster z Bogartem.

           Bailey.
           Garrish nie odpowiedział. Dziewczyna i jej matka z czego

ś

 si

ę

 rado

ś

nie 

ś

miały, 

nie zdaj

ą

c   

         sobie sprawy, 

Ŝ

e w ich jelitach kr

ąŜą

 mikroby, od

Ŝ

ywiaj

ą

ce si

ę

, dziel

ą

ce, 

rozmna

Ŝ

aj

ą

ce.  

         Ojciec studentki podszedł do nich i tak stali razem w sło

ń

cu, tworz

ą

c sielankowy 

rodzinny  
         portret w okr

ą

głych ramach celownika.

 PrzełoŜył: ZBIGNIEW A. KRÓLICKI

26  Do diabła!- zakl

ą

ł Bailey. Odgłos jego kroków zacz

ą

ł oddala

ć

 si

ę

 korytarzem.

   Garrish nacisn

ą

ł spust.

   Poczuł silne uderzenie w rami

ę

- przyjemne, gwałtowne szarpniecie, jakie 

zawsze czuje strzelec, gdy precyzyjne uło

Ŝ

y kolb

ę

 broni we wła

ś

ciwym miejscu. 

Roze

ś

miana twarz blondynki znikn

ę

ła, jakby nagle co

ś

 obci

ę

ło jej głow

ę

.

   Jej mama 

ś

miała si

ę

 jeszcze przez moment, lecz po chwili jej dło

ń

 pow

ę

drował 

do ust. Przez palce przes

ą

czył si

ę

 okropny krzyk przera

Ŝ

enia. Garrish strzelił w 

miejsce, sk

ą

d si

ę

 wydobywał. Dło

ń

 i głowa znikn

ę

ły w czerwonym rozbryzgu. 

M

ęŜ

czyzna, który ładował baga

Ŝ

e, rzucił si

ę

 do niezdarnej, panicznej ucieczki.

   Garrish przez chwil

ę

 wodził za nim luf

ą

, po czy strzelił mu w plecy. Nast

ę

pnie 

uniósł głow

ę

 i rozejrzał si

ę

 ponad celownik. Quinn 

ś

ciskał w r

ę

ce piłk

ę

 do 

softballu, wpatruj

ą

c si

ę

 w mózg w mózg blondynki rozchlapany na znaku zakazu 

parkowania, wymalowanym na betonie za jej rozci

ą

gni

ę

tym horyzontalnie ciałem, 

le

Ŝą

cym twarz

ą

 do ziemi. Quinn nie był w stanie si

ę

 poruszy

ć

. Wszyscy ludzie na 

deptaku zamarli, niczym dzieci bawi

ą

ce si

ę

 w „pomnik”.

   Kto

ś

 załomotał do drzwi, a nast

ę

pnie zacz

ą

ł op

ę

ta

ń

czo szarpa

ć

 za klamk

ę

27  Curt? Nic ci si

ę

 nie stało, Curt? Chyba kto

ś

...

28  Jest napitek, jest mi

ę

siwo! Dobry Bo

Ŝ

e, jedz, a 

Ŝ

ywo!- zawołał Garrish 

na cały głos i wymierzył w Quinna. Szarpn

ą

ł za spust, zamiast go powoli 

przycisn

ąć

 i pocisk chybił celu. Quinn rzucił si

ę

 do ucieczki. Co za problem. Drugi 

strzał trafił Quinna w kark z tak

ą

 sił

ą

Ŝ

e chłopak przeleciał z sze

ść

 metrów, 

zanim upadł na ziemi

ę

29  Curt Garrish strzela do siebie!- wrzeszczał Bailey. – Rollins! Rollins! 
Chod

ź

 tu pr

ę

dko!

   Ponownie tupot jego stóp ucichł w gł

ę

bi korytarza.

   Teraz ju

Ŝ

 wszyscy rozbiegli si

ę

 w panice. Garrish słyszał ich przera

Ŝ

one krzyki. 

Słyszał gor

ą

czkowe tupanie w alejkach.

   Spojrzał na Bogiego. Bogie trzymał w dłoniach swoje pistolety i patrzył gdzie

ś

 

ponad nim. Garrish spojrzał na pokruszone resztki „My

ś

liciela”, który nale

Ŝ

ał do 

Prosiaka, i zastanawiał si

ę

, co te

Ŝ

 jego współlokator mo

Ŝ

e robi

ć

 w tej chwil, czy 

jeszcze odsypia sesj

ę

, czy ogl

ą

da co

ś

 w telewizji, czy te

Ŝ

 zafundował sobie jakie

ś

 

wspaniałe 

Ŝ

arcie. Jedz 

ś

wiat, Prosiaku, pomy

ś

lał w duchu Garrish. Łykaj go 

wielkimi k

ę

sam.

30  Garrish!- tym razem był to Rollins, wal

ą

cy pi

ęś

ciami w drzwi. – Otwieraj, 

Garrish!

31  Zamkni

ę

te na klucz- dyszał Bailey. – Wygl

ą

dał dzi

ś

 okropnie, zabił si

ę

 

jak nic, jestem tego pewny.
   Garrish znów wysun

ą

ł luf

ę

 przez okno. Jaki

ś

 chłopak w madrasowej koszuli 

przykucn

ą

ł za krzakiem, rozbieganymi oczami z desperacj

ą

 omiataj

ą

c okna 

akademiku. Garrish wiedział, 

Ŝ

e tamten ma ochot

ę

 ucieka

ć

 stamt

ą

d jak najdalej, 

ale nogi odmawiały mu posłusze

ń

stwa.

32  Dobra Bo

Ŝ

e, jedz, a 

Ŝ

ywo- wymruczał Garrish i ponownie nacisn

ą

ł spust.

background image

Przepisywał: PAVEL
www.StephenKing.one.pl