background image

MARGIT SANDEMO 

OSTATNIA PODRÓŻ 

Ze szwedzkiego przełożyła 

ELŻBIETA PTASZYŃSKA - SADOWSKA 

POL - NORDICA 

Otwock 1998 

background image

ROZDZIAŁ I 

Simon Dalen jechał do rodzinnego domu, żeby umrzeć. 

Miał  dwadzieścia  dziewięć  lat  i  wyruszył  właśnie  w  swą  ostatnią  podróż.  Stojąc  na 

peronie  i  czekając  na  nocny  pociąg,  który  zawiezie  go  w  bliskie  mu  strony,  odtwarzał  w 

myślach własne życie. 

Rozstanie się z nim nie wydawało się wcale trudne. 

Jedyne,  czego  jeszcze  pragnął,  to  ujrzeć  po  raz  ostatni  miasto  swego  dzieciństwa. 

Miasto, które chłopcu Simonowi dało tyle szczęścia, a Simonowi mężczyźnie przyniosło tak 

wiele goryczy. 

Ale  choć  sam  się  do  tego  nie  przyznawał,  rzeczywisty  powód  jego  wyprawy  był 

zupełnie  inny.  Simon  zamknął  już  swoje  życie.  Na  koniec  chciał  tylko  odnaleźć  tę  kobietę, 

która mu je zniszczyła, i powiedzieć jej wreszcie parę słów prawdy. 

Obawiał się jedynie, że w ślepej furii może stracić kontrolę nad sobą. 

Owładnięty  nienawiścią,  czuł  niejednokrotnie,  że  nie  będzie  w  stanie  się  opanować. 

Nie  spodziewał  się  nawet,  że  potrafi  poddać  się  tego  rodzaju  emocjom.  On,  który  należał  w 

gruncie rzeczy do ludzi spokojnych i ugodowych. 

Oprócz  niego  na  peronie  znajdował  się  jeszcze  tylko  jakiś  mężczyzna,  stojący  dość 

daleko z teczką w ręce. 

Kiedy wreszcie przyjedzie pociąg? Znowu się spóźnia. 

Simon sięgnął do kieszeni. W porządku, są, silne tabletki przeciwbólowe, które dostał 

od doktora. Jego lekarz nie owijał w bawełnę, on sam go o to poprosił. Zostały mu jeszcze co 

najwyżej  trzy  miesiące.  Pod  koniec  silne  bóle.  Operacja  byłaby  tylko  odwlekaniem  tego,  co 

nieuchronne. 

Ale  on  nie  zamierzał  czekać.  Kiedy  tylko  znajdzie  się  w  domu,  połknie  wszystkie 

tabletki naraz. Lekarz przestrzegał go, żeby nie brał ich za wiele. Nie więcej niż po dwie! 

Simon uśmiechnął się gorzko. Będzie ich znacznie, znacznie więcej! 

Nie istniało przecież nic, absolutnie nic, co kazałoby mu żyć dalej. 

Gdy  pociąg  skręcał,  ze  swego  miejsca  w  jego  tylnej  części  widziała  lokomotywę  i 

wagony  na  przodzie.  To  były  wagony  sypialne:  ciemne,  długie  i  ponure.  Monotonny  stukot 

kół po szynach odbijał się przytłumionym echem w jej głowie. 

Ta  niezwykła  atmosfera  nocnego  pociągu  zawsze  bardzo  ją  pociągała.  Nie  chciała 

jechać wagonem sypialnym, bo wtedy straciłaby tak wiele. Kiedy człowiekowi przybywa lat, 

background image

wtedy najwygodniejsze wydaje mu się łóżko, zdaje sobie bowiem sprawę z tego, jak zaspaną i 

pomiętą twarz będzie miał nazajutrz, w nieubłaganie ostrym świetle poranka. Ona jednak była 

jeszcze  młoda,  mogła  sobie  pozwolić  na  siedzenie  całą  noc  i  towarzyszące  temu  napięcie  i 

zmęczenie. 

Poza tym nie stać jej było na bilet w wagonie sypialnym. 

Siedziała sama w przedziale. Niewykluczone, że zdrzemnie się z godzinkę lub dłużej, 

ukryta  pod  płaszczem,  ale  na  razie  nie  miała  jeszcze  na  to  ochoty.  Przytłumione  światło 

zmroku  rozlewało  się  właśnie  ponad  ziemią,  zacierając  kontury  krajobrazu;  na  tle  nieba 

rysowała się jakaś szopa, wysokie drzewa, a gdzieś dalej chłopska zagroda... 

Pociąg  przemknął  jak  błyskawica  przejazd  kolejowy,  zadźwięczał  dzwonek  przy 

szlabanie. 

Wagony sunęły przez równinę. Słupy telefoniczne, lasek, kościelna wieża... 

Zmieniony  rytm  kół  stukoczących  po  szynach  zapowiadał  zbliżanie  się  do  stacji. 

Ludzie, dworcowe zabudowania, perony - wszystko to mignęło za oknem i pozostało gdzieś 

w tyle. 

Zdążyła  jeszcze  dostrzec  nazwę.  Było  to  przedmieście  jakiegoś  większego  miasta,  w 

którym pociąg miał się zatrzymać. 

Rozległ  się  gwizd  lokomotywy,  przypominający  przenikliwy  głos  skargi.  Pociąg 

zwolnił biegu. 

Domy, domy.... stały coraz ciaśniej i bliżej siebie. W chaosie głuchych uderzeń kół nie 

było  teraz  żadnego  rytmu,  pociąg  hamował  na  stacji,  aby  wreszcie  zatrzymać  się  z 

przeciągłym, ostrym piskiem. 

Na  chwilę  zaległa  cisza.  potem  dały  się  słyszeć  pojedyncze  nawoływania,  trzaskanie 

drzwiami i szuranie wielu stóp na korytarzu. 

Drzwi do jej przedziału odsunęły się i do środka wszedł jakiś mężczyzna. Spojrzał na 

swój bilet, a potem na nią. 

- Czy tu jest wolne? - spytał, wskazując ręką na drugie miejsce przy oknie. 

- Proszę! 

- Dziękuję. 

Położywszy  elegancką  walizkę  na  półce,  zdjął  równie  elegancki  płaszcz,  po  czym 

usiadł naprzeciw niej. 

Przyglądała mu się z zainteresowaniem, studiując jego odbicie w okiennej szybie. Był 

to przystojny młody człowiek, w wieku między dwadzieścia pięć a trzydzieści pięć lat, o dość 

ciemnych  włosach,  przenikliwych  oczach  i  bardzo  niezwykłych  ustach.  Jego  twarz  od  razu 

background image

przyciągnęła  jej  spojrzenie.  Zwłaszcza  te  usta...  W  ich  kącikach  jakby  czaił  się  drwiący 

uśmieszek. Oczy miał wąskie i pełne żaru. Nagle przyszła jej do głowy dziwna myśl, że oto 

za chwilę ten mężczyzna wyjmie fletnię Pana i zacznie na niej grać. A może, jeśliby mu się 

dokładnie przypatrzyła, dostrzegłaby także niewielkie rożki ukryte nad czołem pod włosami? 

Jako mały chłopiec musiał być podobny do elfa. Teraz, przypominał fauna. Silnego, pełnego 

ż

ycia fauna. 

Więcej  nie  zdążyła  zauważyć,  bo  gdy  spotkała  wzrok  współpasażera  w  okiennej 

szybie, odwróciła się od razu w inną stronę. 

Ciekawe,  co  też  jemu  rzuciło  się  przede  wszystkim  w  oczy,  zastanawiała  się.  Na 

pewno  piegi  i  burza  jasnorudych  włosów,  poza  tym  zielonkawoniebieskie  oczy  z  prostymi 

kreskami  brwi,  sięgającymi  niemal  samych  skroni.  No  i  ten  dziecięcy  nosek  i  usta,  które 

sprawiały, że większość ludzi nie oceniała jej na więcej niż piętnaście, szesnaście lat, podczas 

gdy w rzeczywistości skończyła już dwadzieścia. 

Pociąg wyjechał z miasta i znowu mknął przez równinę. 

- Ojej, popatrz! - wykrzyknęła spontanicznie. 

Mężczyzna  spojrzał  automatycznie  przez  okno,  ale  w  jego  zachowaniu  dało  się 

wyczuć rezerwę. Chyba wyrwała go z głębokiego zamyślenia. 

Klępa  łosia  z  małymi  długimi  susami  uciekała  przed  hałaśliwym  olbrzymem 

pędzącym po szynach. 

Mężczyzna  uśmiechnął  się  nieznacznie,  po  czym  znowu  skierował  wzrok  w  inną 

stronę. 

Dziewczyna z właściwą sobie bezpośredniością powiedziała ożywiona: 

- Widziałam już lisa, dwa jelenie i co najmniej pięć zajęcy. Zdaje się, że w tej okolicy 

jest dużo zajęcy. 

- Tak? 

Zdawała się nie zauważać, jak bardzo jest zamknięty i powściągliwy. 

-  Jazda  nocnym  pociągiem  kryje  w  sobie  tyle  emocji  -  uśmiechnęła  się,  a  jej  oczy 

rozpaliły  się  blaskiem.  -  Mistyczny,  mroczny  nastrój.  Przytłumione  światło  w  wagonie  i  ten 

wyjątkowy zapach pociągu. A potem za oknem budzi się dzień, to naprawdę cudowny widok. 

Ale  taka  pora  jak  teraz,  kiedy  zapada  zmrok,  też  jest  ładna.  Trochę  melancholijna.  Nad 

horyzontem  widać  jeszcze  złotoczerwoną  poświatę  zachodzącego  słońca.  To  jego  ostatnia, 

bezsilna próba rozświetlenia ziemi. A tam widać jakiś opuszczony cmentarz! Jaki stary krzyż, 

niech pan spojrzy! Wygląda zupełnie tak samo jak mój stary cmentarz nad morzem. Pan też 

woli siedzieć w zwykłym wagonie niż spać w wagonie sypialnym? 

background image

Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się nad przeniesieniem się do innego 

przedziału, ale uznał to chyba za niewłaściwe. 

- Przypuśćmy  - odparł krótko. - Kiedy  człowiek  wsiada do pociągu niemal w środku 

nocy,  nie  ma  sensu  wykosztowywać  się  jeszcze  na  wagon  sypialny.  Chociaż  takie 

wielogodzinne siedzenie jest rzeczywiście męczące. 

-  Wcale  nie.  Co  prawda  je  nie  jestem  jeszcze  taka  stara...  to  znaczy,  chciałam 

powiedzieć... 

Mężczyzna uśmiechnął się, ale w jego oczach nie było radości. Nawet najmniejszego 

jej śladu. Rzucił na dziewczynę surowe spojrzenie, jakby był zły na nią, że sprowokowała go 

do uśmiechu. Następnie poprawił się na siedzeniu. 

Znowu rozległ się pisk kół. 

- Co to? Kolejna stacja? - spytała. 

Simon otworzył zamknięte oczy z wyrazem udręki na twarzy. 

- Nie. To chyba most. 

- Jakie to wszystko emocjonujące! To brzmi tak zabawnie, kiedy... 

Przejeżdżali  przez  most,  jej  głos  utonął  w  stukocie  pociągu  na  żelaznych  przęsłach, 

spotęgowanym do ogłuszającego huku. 

Zachwycona, roześmiała się głośno. 

Mężczyzna o melancholijnym spojrzeniu porzucił myśl o odpoczynku - jak widać, nie 

miał na to wielkich szans. 

- To twoja ostatnia wakacyjna wyprawa tego lata? - spytał ojcowskim tonem. 

-  Nie,  skądże!  Po  kilku  latach  wracam  wreszcie  do  domu.  Dostałam  pracę  w  moim 

rodzinnym mieście. Tak bardzo się cieszę, że zobaczę je znowu. I wszystkich znajomych... 

- Naprawdę? - powiedział zdumiony. - Myślałem, że jeszcze chodzisz do szkoły? 

- Ach, to przez ten mój dziecięcy wygląd! Mam już prawie dwadzieścia jeden lat. 

Popatrzył na nią zmieszany. 

- Wobec tego nie powinienem zwracać się per ty... 

- Wprost przeciwnie! Teraz wszyscy tak mówią. A ty dokąd jedziesz, na wakacje? 

- Nie, ja też jadę... do domu - wyjaśnił z wymuszonym uśmiechem. 

Na jego twarzy pojawił się wyraz goryczy; przez chwilę milczał, po czym odezwał się 

znowu: 

-  Właściwie  to  powinienem  być  na  kongresie,  ale...  niespodziewane  okoliczności 

sprawiły, że zamiast na kongres jadę do domu, do mojego starego ojca. 

-  Uważam,  że  słusznie  zrobiłeś.  Kongres  to  nic  ciekawego.  Ale  niewątpliwie  może 

background image

imponować. 

-  W  gruncie  rzeczy  sprowadza  się  do  wygłaszanych  w  półśnie  nudnych  referatów  i 

ciągnących się bez końca dyskusji. 

- I na piciu po nich? 

- Czasami się pije. 

- Ale ze mnie idiotka! Może ty jesteś zmęczony i chciałbyś się przespać? 

- Trochę za późno na to wpadłaś. Nie, dziękuję. Teraz już nie chce mi się spać. 

Strapiona dziewczyna westchnęła. 

-  Że  też  ja  nigdy  nie  zastanowię  się  wcześniej!  Kiedy  moja  mama  chce  się  mną 

pochwalić, wtedy mówi, że jestem impulsywna, ale kiedy jest na mnie zła, to wówczas jestem 

nieopanowaną, bezczelną i niewychowaną trzpiotką. 

-  To  zbyt  mocna  określenia  -  rzekł  życzliwym  tonem.  -  Powiedziałbym  raczej,  że 

jesteś  bezmyślnie  bezpośrednia.  A  jeśli  twoja  matka  nazywa  cię  niewychowaną,  to  bije  w 

samą siebie. 

- Tak, to prawda. 

Trochę  zawstydzona  swoją  chorobliwą  gadatliwością,  zamilkła.  Zaczęła  wsłuchiwać 

się  w  stukot  kół,  wibrujący  w  jej  ciele.  W  wagonie  panowała  całkowita  cisza, 

prawdopodobnie  wszyscy  spali.  Oczami  wyobraźni  widziała,  jak  wyglądają  pasażerowie  w 

innych  przedziałach.  Ci,  którzy  siedzą  w  rogu,  odpoczywają  spokojnie,  ukryci  pod  swoimi 

płaszczami; tymczasem pozostali siedzą sztywno, a głowy opadają im we śnie raz do przodu, 

raz do tyłu, w rytm pędzącego pociągu. Cofają gwałtownie nogi, gdy prostując je natrafiają na 

stopy innych pasażerów. 

Jak dobrze, że nasz przedział jest taki pusty, pomyślała sobie. 

Na składanym krześle na korytarzu przycupnął jakiś mężczyzna. Przez cały czas niby 

wyglądał  przez  okno,  ale  gdy  przyjrzała  mu  się  dokładnie,  zauważyła,  że  obserwował  jej 

odbicie w szybie. 

Czyżby jakiś wielbiciel? Jeśli tak, to wolała zrezygnować z jego adoracji. Mężczyzna 

miał  jasne  włosy  -  a  właściwie  to,  co  pozostało  mu  po  nich;  jego  skóra  o  szarobrązowym 

odcieniu  wyglądała  tak,  jakby  nosiła  ślady  wyblakłej  opalenizny,  w  pociągłej  twarzy  zaś 

tkwiły  pozbawione  wyrazu  oczy.  Uwagę  Mai  zwróciły  jego  duże,  owłosione  i  piegowate 

dłonie. Był w średnim wieku, nie dającym się dokładnie określić. 

Dziewczyna nagle drgnęła, wyrwana z zadumy głosem towarzysza podróży. 

- Jak masz na imię? 

- Maya. Maya przez Y. A ty? 

background image

- Simon. 

- To ładne imię. 

- Tak uważasz? Mnie nigdy się nie podobało. 

-  Większości  ludzi  nie  podobają  się  własne  imiona.  Ja  też  nie  lubiłam  swojego,  ale 

zaakceptowałam  je  wreszcie.  Tylko  zamiast  Maja  zaczęłam  pisać  Maya.  Wygląda  bardziej 

artystycznie. 

- Jesteś artystką? 

-  Ależ  skąd!  Co  prawda  uwielbiam  rysować,  ale  pociąga  mnie  tylko  rysunek 

techniczny. Drobne detale i proste, czyste linie. Moja mama mówi, że to nie jest artyzm, tylko 

pedanteria. 

- Raczej nie wyglądasz na pedantkę. 

Jakie on ma sympatyczne spojrzenie, kiedy zapomina o tej swojej rezerwie, pomyślała 

dziewczyna. 

Roześmiała się. 

- Czyżbym wyglądała na bałaganiarę? 

-  Nie,  nie,  wprost  przeciwnie!  Tylko  że  pedantka  nie  ubrałaby  się  w  romantyczną 

ciemną  suknię  z  koronkowym  kołnierzykiem  i  nie  zarzuciłaby  sobie  na  ramiona  szala  w 

szkocką  kratę.  Nie  nosiłaby  też  długich,  swobodnie  rozpuszczonych  włosów,  spadających 

burzą  dzikich  loków  na  plecy.  Masz  swój  własny,  trochę  staromodny  styl,  który  można 

nazwać bardzo kobiecym albo bardzo dziecinnym. Jak kto woli. 

Zauważyła, że jej towarzysz podróży nieco się odprężył. 

-  Czy  jesteś  żonaty?  Nie  pytam  z  czystej  babskiej  ciekawości,  ale  wyglądasz  na 

ż

onatego... 

-  Nie  trafiłaś!  -  odrzekł,  a  jego  twarz  od  razu  spochmurniała.  -  Byłem  żonaty,  i  to 

wcale  nie  tak  dawno  temu,  ale  moje  szczęśliwe  małżeństwo  zniszczyła  pewna  bezwzględna 

jędza. 

W oczach Mai pojawił się wyraz szczerej sympatii. 

- Serdecznie współczuję. Ale to wyjaśnia, skąd wzięły się wokół twoich ust te drobne 

linie, które świadczą o zgorzknieniu i dodają ci lat. 

-  Trzeba  przyznać,  że  jesteś  prawdziwą  artystką  w  obsypywaniu  ludzi 

pokrzepiającymi komplementami! 

- Nie zrozumiałeś mnie. Dobrze wiem, jak mogłeś się wtedy czuć. Dla takiej właśnie 

dziewczyny opuścił nas mój ojciec. 

Simon  skinął  głową;  odnosiło  się  wrażenie,  iż  otwartość  i  szczerość  jego  młodej 

background image

rozmówczyni sprawiły mu nieoczekiwaną przyjemność. 

-  Naprawdę  niełatwo  odgadnąć,  ile  masz  lat.  Właściwie  to  wcale  nie  wyglądasz  tak 

staro.  Kiedy  nie  jesteś  spięty,  przypominasz  czarującego  fauna.  Gdy  cię  zobaczyłam, 

pomyślałam sobie od razu, że musisz odznaczać się dużym poczuciem humoru, ale widocznie 

straciłeś je gdzieś w ponurych rozmyślaniach. Powiedz mi, ile masz lat? 

- Co znaczy, według ciebie, „tak staro”? 

- Hm... ponad trzydzieści pięć lat. 

-  Dobry  Boże  -  bąknął  pod  nosem  i  spojrzał  w  okno.  -  Jesteś  dla  mnie  rzeczywiście 

nadzwyczaj łaskawa. Skończyłem dopiero dwadzieścia dziewięć lat. 

Wydawało  się,  że  prowadzenie  tej  rozmowy  go  bawi.  Zupełnie  jakby  wszystkie 

kongresowe debaty całego świata doprowadziły go do tego, że już zapomniał, iż istnieje coś 

takiego jak zwykła rozmowa między ludźmi, a teraz odkrywał to na nowo. Albo...? Może co 

innego go męczyło? 

- Masz dzieci? - spytała. - To znaczy, czy miałeś dzieci w małżeństwie? 

Dlaczego  ona  zawsze  musi  tak  się  plątać,  że  jej  słowa  brzmią  albo  bezczelnie,  albo 

dwuznacznie, albo po prostu głupio! 

- Nie mam, byliśmy małżeństwem bardzo krótko, zaledwie kilka miesięcy. 

Na jego twarzy znowu pojawił się wyraz goryczy. 

-  Jak  ciemno  się  zrobiło  -  powiedziała,  nieporadnie  zmieniając  temat.  -  Światło  na 

horyzoncie już zgasło i teraz można zobaczyć w szybie tylko własne odbicie. 

Stukot  kół  rozbrzmiewał  głuchym  echem  wewnątrz  wagonu.  Poza  tym  panowała 

cisza. 

Maya ziewnęła. To było zaraźliwe. Jej towarzysz podróży też dyskretnie ziewnął. 

- Chyba spróbuję się trochę przespać - rzuciła od niechcenia. 

- Bardzo rozsądnie - potwierdził. - Możesz wyciągnąć się na siedzeniu. Będę czuwał. 

Wstał z miejsca. 

- A ty nie chcesz się zdrzemnąć? - spytała zdziwiona. 

- Tak, tak, chyba też to zrobię. 

Wyszedł na korytarz. Kiedy otworzył drzwi, stukot nasilił się i od razu ucichł znowu 

po  ich  zasunięciu.  Mężczyzna  na  składanym  siedzeniu  podkurczył  nogi,  żeby  przepuścić 

Simona. 

Maya  zaczęła  przygotowywać  sobie  miejsce  do  spania  -  ułożyła  w  rogu  szal  zamiast 

poduszki  i  postawiła  na  półce  swój  podręczny  bagaż.  Właśnie  miała  się  położyć,  gdy 

zauważyła, że mężczyzna z korytarza zniknął. 

background image

Pewnie stanął przy którymś z okien w końcu wagonu. 

Ale jego płaska teczka zniknęła także. Mimowolnie wyjrzała przez szybę w drzwiach. 

Nigdzie go nie dostrzegła. 

Prawdopodobnie znalazł sobie wolny przedział, pomyślała. 

Simon  długo  nie  wracał.  Maya  sądziła,  że  udał  się  do  toalety.  A  może  chciał  zapalić 

papierosa? Jeśli tak, to dlaczego nie wybrał przedziału dla palących? 

Albo  stał  sobie  po  prostu  w  korytarzu  na  końcu  wagonu?  Zostawił  ją  samą,  żeby 

mogła spokojnie spać. 

Niepotrzebnie  aż  tak  się  troszczył.  Wcale  nie  musiał  być  tak  bardzo  uprzejmy.  W 

każdym  razie  jego  bagaż  tkwił  nadal  na  półce,  co  znaczyło,  że  Simon  nigdzie  się  nie 

przeniósł. 

Po  pewnym  czasie  Mayę  ogarnął  nieokreślony  niepokój.  Prawdopodobnie  jej 

towarzysz  podróży  stał  sobie  gdzieś,  pogrążony  w  rozmowie  z  tym  mężczyzną  z  korytarza, 

mimo  to,  pod  pretekstem,  że  musi  iść  do  toalety,  dziewczyna  postanowiła  się  rozejrzeć. 

Chyba nikogo tym nie zdenerwuje? 

Stukot  kół  toczącego  się  pociągu  był  na  korytarzu  znacznie  donośniejszy.  Zataczając 

się  Maya  szła  na  koniec  wagonu.  Jak  miło  i  przytulnie  mieli  oboje  w  środku  swojego 

przedziału! Tu, na zewnątrz, wszystko wydawało się zimne i bezosobowe. 

Maya poczuła, że naprawdę brakuje jej Simona! 

Kiedy otworzyła następne drzwi, hałas jeszcze bardziej się nasilił. Na końcu wagonu 

nikt nie stał. Drzwi do toalety były uchylone, ale na wszelki wypadek dziewczyna zajrzała do 

ś

rodka. Pusto. Nie zauważyła też nikogo w przejściu do następnego wagonu. 

Dziwne!  Przecież  Simon  skierował  się  właściwie  w  tę  stronę.  W  kierunku  końca 

pociągu.  Jeśli  dobrze  pamięta,  to  za  nimi  znajdował  się  jeszcze  tylko  jeden  wagon  oprócz 

małego wagoniku konduktora. 

Mając  poczucie,  że  zachowuje  się  nierozsądnie,  przeszła  przez  cały  ostatni  wagon. 

Może  Simon  spotkał  jakiegoś  znajomego  i  przysiadł  z  nim  na  chwilę  w  którymś  z 

przedziałów? Ale przecież wszyscy już spali? 

Zauważyła, że mężczyzna z korytarza śpi gdzieś w rogu, przykryty swoim płaszczem; 

rozpoznała jego teczkę i wzór materiału na spodniach. 

Nigdzie jednak nie dostrzegła Simona. 

Nawet na ostatniej platformie. Obie toalety były puste. Zajrzała do jednej, i do drugiej. 

Dalej znajdował się już tylko niewielki wagon konduktora i bagażowy. Tam nie mogło go być 

na pewno. 

background image

Zaniepokojona,  ruszyła  z  powrotem.  Wiedziała  z  całą  pewnością,  że  Simon  nie 

przechodził obok ich przedziału i nie poszedł na przód pociągu. 

Większość pasażerów spała już mocno, choć ten i ów popatrzył na nią niechętnie, gdy 

mijała  drzwi  kolejnych  przedziałów.  Może  jej  zachowanie  było  rzeczywiście  śmieszne,  ale 

nic nie mogła poradzić na to, że czuła się zaniepokojona. Simon sprawiał wrażenie tak bardzo 

przygnębionego, że jego ponury nastrój dawał się wyczuć wręcz fizycznie. 

Znowu  znalazła  się  na  końcu  swojego  wagonu.  Właśnie  w  tę  stronę  poszedł  jej 

towarzysz podróży, kiedy widziała go po raz ostatni. 

Prawdopodobnie siedzi już sobie w przedziale, pomyślała Maya, otwierając drzwi do 

korytarza, gdy nagle zatrzymała się jak wryta. 

Zdawało jej się, że usłyszała czyjś głos. Jakieś odległe wołanie. 

Dziewczyna zajrzała ponownie do toalety, ale ta była nadal pusta. 

Głos dochodził chyba gdzieś z boku... 

Nie zwlekając, wyjrzała przez okno drzwi wejściowych. 

Mimo ciemności dostrzegła czyjąś rękę zaciśniętą mocno wokół poręczy. 

Bez chwili wahania otworzyła drzwi i wychyliła się na zewnątrz. 

Jej wołanie zagłuszył wiatr i stukot pociągu. 

- Simon! 

Nisko  pod  sobą  widziała  jego  kredowobiałą  twarz  i  od  razu  zrozumiała  bezmiar 

zagrożenia. Simon wisiał tylko na jednej ręce, koncentrując wszystkie swe siły na tym, żeby 

nie  zaczepić  nogami  o  ziemię.  Zdaje  się,  że  drugą  rękę  miał  niesprawną,  ale  tego  Maya  nie 

zdołała stwierdzić w ciemności. 

Przerażona,  wychyliła  się  jak  najdalej  mogła,  próbują  mu  pomóc,  szybko  jednak 

zrozumiała, że sama nie zdziała tu nic. 

- Poczekaj! - krzyknęła. - Wytrzymaj jeszcze chwilę! 

-  W  porządku  -  odpowiedział.  -  Jeszcze  nie  jestem  gotowy,  żeby  umrzeć.  Potrzebuję 

jeszcze paru tygodni. 

Co też on wygaduje, pomyślała oszołomiona, przyciągając do siebie drzwi. 

background image

ROZDZIAŁ II 

Maya  wpadła  znowu  do  korytarza  i  zdecydowanym  ruchem  pociągnęła  za  rączkę 

najbliższego hamulca bezpieczeństwa. Nieraz słyszała, że używanie hamulca bez koniecznej 

potrzeby  jest  karalne.  W  sytuacji  takiej  jak  ta  miała  chyba  jednak  prawo  go  uruchomić.  Nie 

było czasu, by szukać konduktora, Simon musiał być na pewno bardzo wyczerpany. 

Przy  akompaniamencie  przeraźliwego  pisku  kół  pociąg  zatrzymał  się  nagle  z 

gwałtownym  szarpnięciem.  Maya  znalazła  się  szybko  z  powrotem  przy  drzwiach 

wyjściowych.  Omal  się  nie  przewróciła,  ale  na  szczęście  zdołała  utrzymać  się  jakoś  na 

nogach. 

Niemal w tej samej chwili nadbiegł konduktor. 

- To pani... 

W tym momencie dostrzegł Simona, który z twarzą wykrzywioną bólem puścił poręcz 

i  upadł  na  nasyp.  Nikt  nie  mógł  mieć  wątpliwości,  że  wisiał  na  zewnątrz  pociągu  już  dość 

długo.  W  blasku  latarki  widać  było,  że  jest  blady  i  zakurzony,  ma  rozdarte  spodnie  i 

poocieraną skórę. 

- Jezus Maria! - wykrzyknął konduktor i zeskoczył na dół. - Proszę się mnie chwycić! 

Przy jego pomocy Simon dźwignął się na nogi. W drzwiach stało już wielu gapiów, a 

wzdłuż nasypu biegli pasażerowie z innych wagonów i obsługa pociągu. 

- Jak to się stało? - pytano. 

- Czy on oszalał? - szepnął ktoś do swego sąsiada. 

Simon był zbyt słaby, żeby wspiąć się na stopnie. 

-  Zostałem  wypchnięty  -  wyszeptał.  -  Kiedy  wyszedłem  z  toalety,  zauważyłem,  że 

drzwi  wejściowe  są  otwarte  i  uderzają  o  ścianę  wagonu.  Nie  zastanawiając  się  wiele, 

wychyliłem  się,  żeby  je  zamknąć,  i  wtedy  ktoś  pchnął  mnie  mocno  w  plecy.  Było  to  tak 

niespodziewane, że nie mogłem się obronić. 

- Ale zdążyłeś się chwycić? - spytała Maya. 

- To czysty odruch. Co prawda jedną rękę od razu sobie zwichnąłem, ale na szczęście 

udało mi się przytrzymać drugą. To, co przeżyłem później, to prawdziwe piekło. Dziękuję, że 

przyszłaś. 

- Zaczęłam się już denerwować. 

- A kto...? - zaczął konduktor. 

- Nie mam pojęcia - odrzekł Simon. 

background image

-  Ja  wiem,  jak  on  wygląda  -  odezwała  się  poruszona  Maya,  podczas  gdy  wiele 

ż

yczliwych  dłoni  pomagało  Simonowi  wdrapać  się  na  stopnie.  -  W  każdym  razie 

przypuszczam, że to mógł być on, ale nie mogę twierdzić tego z całą pewnością. Siedział na 

korytarzu... 

- Ach, to on - powiedział zdumiony Simon i syknął z bólu, ponieważ ktoś niechcący 

uderzył go w zwichniętą rękę. - Ja też go widziałem. 

- Poszedł za Simonem, to chyba trochę podejrzane, prawda? Wdziałam, że teraz jest w 

ostatnim wagonie. Proszę pójść ze mną, to go panu wskażę - zwróciła się do konduktora. 

Ruszyli  szybko  w  kierunku  przedziału,  w  którym  Maya  widziała  opisanego 

mężczyznę. 

Nie było go tam. 

W środku została tylko starsza pani, inni pasażerowie wybiegli na zewnątrz. 

- Czy tu siedział taki mężczyzna...? 

- Ten pan z rogu wziął swój płaszcz i teczkę i wyszedł razem z innymi od razu, kiedy 

pociąg się zatrzymał. Co to się stało? 

- Jakiś mężczyzna wypadł z pociągu. Ale żyje. Czy ten pan siedział tu długo? 

- Nie, dopiero co przyszedł. 

-  No  tak,  i  już  na  pewno  tu  nie  wróci  -  bąknął  konduktor.  -  Musiałby  być  chyba 

niespełna rozumu. Ale tak czy inaczej powinniśmy go poszukać. 

W pobliżu znajdowały się jakieś zabudowania; najgłębsze ciemności zaczęły już nieco 

ustępować  i  tu  i  ówdzie  dało  się  słyszeć  chłopskie  zagrody.  Przeszukano  w  szybkim  tempie 

cały pociąg, lecz, zgodnie z oczekiwaniami, mężczyzny w nim nie znaleziono. 

- Pewnie jest już daleko - powiedział maszynista. - Na pierwszej stacji musimy złożyć 

meldunek policji. Czy możemy już jechać? Nie powinniśmy się za wiele spóźnić. 

Konduktor  dmuchnął  z  całej  siły  w  swój  gwizdek  i  ostatni  pasażerowie  wspięli  się  z 

mozołem po schodkach do pociągu. 

Po  chwili  lokomotywa  ruszyła  powoli,  by  już  po  kilkudziesięciu  metrach  znacznie 

przyspieszyć biegu. 

Znalazłszy  się  w  przedziale,  Maya  zajęła  się  troskliwie  Simonem.  Kiedy  już  zdołała 

zmusić go, by się położył, zbadała jego ramię. 

-  Rzeczywiście  jest  zwichnięte  -  stwierdziła.  -  Trafiłeś  na  właściwą  osobę,  umiem  je 

nastawić. 

- Jesteś lekarzem? Albo pielęgniarką? 

- Niezupełnie, ale ta branża nie jest mi obca. Jako dziecko często pomagałam ojcu. Był 

background image

weterynarzem. 

Mimo cierpienia Simon nie umiał powstrzymać się od śmiechu. 

- No, to jakie zwierzę mam udawać? 

-  Najlepiej  bądź  sobą  -  uśmiechnęła  się  ciepło  Maya.  -  To  trochę  zaboli,  nie  wiem, 

czy... 

Wyjrzała  na  korytarz  w  poszukiwaniu  pomocy.  Przed  przedziałem  stała  grupka 

ciekawskich, ale ona, spostrzegłszy nieco dalej konduktora, zwróciła się do niego. 

-  Czy  ta  widownia  jest  konieczna?  -  uskarżał  się  Simon.  Wyglądał  na  trochę 

wystraszonego. 

Konduktor  odsunął  wszystkich  na  bok  i  opuścił  rolety  na  szybach  drzwi,  po  czym  je 

zamknął. 

Simon  zagryzł  wargi.  Jego  niebieskie  oczy  odbijały  się  wyraźnie  od  zakurzonej 

twarzy. 

-  Nie  masz  przypadkiem  jakiegoś  środka  znieczulającego?  Nie  jestem  wprawdzie 

tchórzem, ale czuję się tak okropnie wyczerpany, że... nie wiem, czy to wytrzymam. 

Maya spojrzała na niego ciepło. 

-  Oczywiście  że  nie  mam!  A  nawet  gdybym  miała,  to  z  przeznaczeniem  dla  koni.  I 

krów. 

Konduktor robił wszystko, by zachować powagę. 

- Mógłby okazać się za silny - dodała Maya z czarującym uśmiechem. 

- Dziękuję, rzeczywiście chciałbym jeszcze się obudzić na tym świecie - jęknął Simon. 

- To już wolę okryć się hańbą i trochę sobie pokrzyczę. 

- A krzycz sobie ile chcesz - rzekła Maya. - Nikt nie będzie ci miał tego za złe, poza 

tym  pociąg  skutecznie  zagłusza  wszelkie  odgłosy.  Tam,  na  zewnątrz,  prawie  cię  nie 

słyszałam. 

Podczas  gdy  konduktor  trzymał  mocno  Simona,  Maya  po  chwili  namysłu  jednym 

ruchem  nastawiła  zwichnięte  ramię.  Zrobiła  to  siedząc,  żeby  nie  stracić  równowagi,  gdyby 

pociąg nieoczekiwanie szarpnął. Simon nie krzyknął zbyt głośno. 

- Zachowałeś się jak prawdziwy mężczyzna - pochwaliła go, po czym zwróciła się do 

konduktora:  -  Dziękuję  za  pomoc,  nie  chcę  już  zabierać  panu  więcej  czasu.  Ale  proszę  tu 

zajrzeć potem, jeśli pan taki miły. 

Mężczyzna, chcąc dodać Simonowi otuchy, kiwnął w jego stronę głową w przyjaznym 

geście i poszedł. 

Maya  wzięła  swój  szal  i,  stosując  się  do  najlepszych  wskazań  własnego  ojca 

background image

dotyczących zwichniętych łap psów i kotów, owinęła nim ramię pacjenta. Następnie zajęła się 

jego pozostałymi obrażeniami. Simon chciał już wprawdzie wstać, ale ona kazała mu jeszcze 

poleżeć  przez  chwilę.  W  plastykowym  kubku  przyniosła  trochę  wody  i  obmyła  mu  twarz  i 

ręce. 

Widać  było,  że  ramię  bardzo  go  boli,  chociaż  starał  się  tego  nie  okazywać.  Ona 

tymczasem, bezwzględnie przyglądała się jego niezwykłej twarzy  fauna,  która wydawała się 

jej coraz bardziej sympatyczna. A może to tylko ona zrobiła się taka uczuciowa tej nocy? Ale 

wcale jej to nie przeszkadzało. 

Kiedy już umyła i opatrzyła Simona, zadowolona usiadła wreszcie na swoim miejscu. 

-  A  teraz  musisz  mi  jedną  rzecz  wyjaśnić.  Dlaczego  ten  mężczyzna  wypchnął  cię  z 

wagonu? 

- A skąd ja mam to wiedzieć? Chyba był niespełna rozumu. 

Maya wyjrzała przez okno, za którym powoli budził się świt. Nierówne kontury lasu 

tworzyły na tle nieba niezwykły wzór. 

- To ciekawe - rzuciła w odpowiedzi na jego słowa. - W swej próżności myślałam, że 

bardzo  mu  się  podobam,  ponieważ  przez  cały  czas  nie  spuszczał  z  nas  oczu.  Tymczasem 

okazuje się, że to tobie się przyglądał. Masz może jakichś wrogów? 

Simon  zastanowił  się.  Mimo  wszystkich  swych  obrażeń  i  zadrapań  wyglądał  tak 

pociągająco, że Mai coraz trudniej było zachowywać się nonszalancko i obojętnie. 

-  Nic  mi  o  tym  nie  wiadomo  -  odrzekł.  -  Każdy  ma  zawsze  kogoś,  kto  specjalnie  za 

nim  nie  przepada,  ale  żeby  od  razu  zabijać...  Jedyną  osoba,  która  rzeczywiście  chciała  mi 

zaszkodzić, była ta dziewczyna sprzed paru lat. 

-  Ta,  która  przyczyniła  się  do  rozpadu  twojego  małżeństwa?  Co  ona  właściwie 

zrobiła? 

Simon wykrzywił twarz. 

-  To  było  tak  wstrętne,  że  wolę  to  przemilczeć.  Wprost  niepojęte!  No  więc,  mówiąc 

szczerze, nic nie wiem o żadnych wrogach. Nie mam ani jednego. 

- Kim jesteś z zawodu? 

Simon roześmiał się. 

- O, widzisz, może tu da się coś znaleźć. Należę do straży przybrzeżnej. 

- Jesteś żołnierzem? 

- Nie, to cywilna służba. Współpracuję z celnikami. 

- Jesteś bogaty? 

Simon nie odpowiedział od razu. Westchnął. 

background image

-  Osobiście  nie.  Ale  rodzina  jest  dość  zamożna. Mój  ojciec  jest  aptekarzem  i  dorobił 

się  sporych  pieniędzy  na  fizycznych  dolegliwościach  innych,  być  może  często  tylko 

wmawianych  im  przez  niego.  Był  niedościgniony  w  zachwalaniu  swych  medykamentów. 

Kiedy  odszedł  na  emeryturę,  kupił  sobie  gospodarstwo  poza  miastem  i  bardzo  mądrze 

zainwestował  na  giełdzie.  Chyba  udało  mu  się  zarobić  całkiem  okrągłą  sumkę,  ale  nigdy  go 

nie pytałem, ile dokładnie. Hoduje także konie. 

- Może masz jakieś niebezpieczne hobby? 

- Zbieram słonie. Ale nie z kości słoniowej i z żadnego innego cennego materiału, co 

najwyżej z drzewa sandałowego. 

-  Rzeczywiście  nie  widzę  motywu,  dla  którego  ktoś  zamierzałby  cię  zamordować. 

Chyba że zapomniałeś o jakimś istotnym szczególe... 

- Nie, niczego takiego sobie nie przypominam. 

Niebo rozjaśniało się coraz bardziej. Jakiś zaspany zając pokicał przestraszony w dół 

po nasypie. 

Simon zamknął oczy. Wyglądał na bardzo zmęczonego i zrezygnowanego. 

-  Chciałabym  cię  o  coś  spytać  -  odezwała  się  ostrożnie  Maya.  -  Mam  wrażenie,  że 

rozwód nie jest chyba twoim jedynym problemem. Nie mylę się, prawda? 

- Rzeczywiście, nie jedynym. 

Czuł się tak wyczerpany, że na chwilę zapomniał nawet o swoich zmartwieniach. 

Roześmiał się krótko i gorzko. 

- Czy to nie dziwne? Czy człowiek nie jest osobliwym stworem? Nagle tak desperacko 

walczyłem o życie, jakbym w ciągu jednej sekundy pozbył się wszystkich problemów. 

- Nie rozumiem. 

- Jadę do domu, żeby umrzeć, Mayu. 

Zaniemówiła. 

- Co ty wygadujesz? 

-  Tak,  dobrze  słyszałaś.  Zostało  mi  jeszcze  najwyżej  parę  miesięcy.  Właściwie  to 

nawet ich już nie chciałem, pragnąłem umrzeć szybko i bez cierpienia. Mogłem bez trudu do 

tego  doprowadzić.  Ale  pomyślałem  sobie,  że  najpierw  powinienem  pojechać  do  domu. 

Między innymi po to, żeby zobaczyć się z moim starym ojcem, który ma tak kiepskie serce, 

ż

e  może  umrzeć  w  każdej  chwili.  Chciałem  spędzić  z  nim  trochę  czasu.  Zamierzałem  też 

odnaleźć tę bestię, która zrujnowała mi małżeństwo i w ogóle całe moje życie. Pragnąłem się 

na  niej  jakoś  zemścić.  Sam  nie  wiem  jak.  Ale  to  wszystko  właściwie  wcale  nie  jest  takie 

ważne. Najprościej by było, gdybym umarł już teraz. Tylko że nie chciałem! 

background image

- No bo dlaczego miałbyś chcieć? - spytała powoli, czując wyraźny uścisk w gardle. 

-  Bo  lekarz  mówił,  że  pod  koniec  czeka  mnie  prawdziwe  piekło.  Dlatego 

postanowiłem załatwić to krótko. Ale kiedy już doszło do sytuacji ostatecznej - tak jak przed 

chwilą - wtedy życie wydało mi się cudowne. Nie chciałem się z nim rozstać, szkoda mi było 

tych malowniczych obrazków natury, które opisywałaś dziś w nocy. Poza tym postanowiłem 

zmusić  tę  piekielną  dziewczynę  do  naprawienia  mojego  małżeństwa.  Zmusić  do  tego,  żeby 

powiedziała mojej żonie, że wszystko, co kiedyś usłyszała, to jedno wielkie kłamstwo! 

- Sądzisz, że w ten sposób odzyskasz żonę? 

-  Oczywiście!  Ona  jest  jak  księżniczka  z  bajki,  jedna  na  stulecie.  Zdecydowałem  się 

też podjąć walkę przeciw śmierci. Jeśli człowiek ma po co żyć, wtedy może dokonać wprost 

nieprawdopodobnych rzeczy, czyż nie? 

- Tak, to prawda. 

Maya  przycichła  i  poczuła  się  przygnębiona.  Nie  chciała,  żeby  ten  cudowny 

mężczyzna umarł. Poza tym - co za haniebna myśl - nie podobało jej się to, że pragnie wrócić 

do swojej żony. 

Simon był już tak zmęczony, że oczy zamykały mu się same. 

- Przykro mi, że narobiłem tyle zamieszania - rzekł matowym głosem. 

-  Ależ  co  ty  opowiadasz,  cieszę  się,  że  wsiadłeś  do  mojego  przedziału  -  odparła.  - 

Dzięki tobie nauczyłam się trochę, jak należy obchodzić się z ludźmi. 

- Co masz na myśli? 

-  Na  przykład  to,  że  często  plotę  coś  bez  zastanowienia.  A  takie  nieopatrzne  słowa 

mogą ranić, choć nie jest to wcale naszym zamiarem. 

- Czasami jesteś aż nazbyt szczera, to prawda. 

- Moja mama zawsze mówiła to samo, tylko że innymi słowami. A ponieważ ludzie z 

reguły  mają  wzgląd  na  bliźnich,  dotychczas  nikt  jeszcze  nie  powiedział  mi  tego  tak  wprost. 

Wychodzę jednak z założenia, że szczerość to podstawa w życiu. 

- I oczywiście masz rację. Tyle tylko, że chodzi o inny rodzaj szczerości. 

Maya westchnęła. 

- Rozumiem. Popatrz, już wzeszło słońce! 

- Rzeczywiście - Simon uśmiechnął się nieznacznie. - Dokąd jedziesz? 

- Do Mark. 

Jej towarzysz podróży uniósł wysoko brwi. 

- Do Mark? Ja też. 

Maya rozpromieniła się nagle. 

background image

- A to dopiero! Wobec tego może jeszcze się spotkamy. Przypadkiem, oczywiście. 

- Niewykluczone - uśmiechnął się Simon. 

Dziewczyna próbowała jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji. 

-  Nie  mieszkam  w  samym  Mark,  tylko  poza  nim,  nad  morzem.  To  moje  rodzinne 

strony.  Na  szczęście  udało  mi  się  coś  wynająć  właśnie  tam.  A  zatem  raczej  nie  będziemy 

spotykać się zbyt często. 

-  Chyba  nie.  Ja  też  rzadko  bywam  w  mieście.  Wyglądasz  na  bardzo  zmęczoną.  Jeśli 

chcesz odzyskać siły, musisz się trochę przespać. 

- Powinnam odpowiedzieć, że jak zwykle masz rację. Czy mogę jeszcze coś dla ciebie 

zrobić? 

- Nie, dziękuję, ja też spróbuję się zdrzemnąć. Przed nami jeszcze kilka godzin jazdy. 

Dziękuję ci, że mi pomogłaś, Mayu! 

Wyciągnął  ku  niej  lewą  rękę,  ona  zaś  przyjęła  to  podziękowanie  z  pełnym 

zażenowania  grymasem.  Następnie  opuściła  ciemne  rolety  na  oknach,  odgradzając  się  od 

słońca, i przykrywszy się płaszczem, zwinęła się w kłębek na swoim siedzeniu. 

Lecz  nie  zasnęła  od  razu.  Leżała  rozmyślając  o  Simonie,  który  miał  już  zamknięte 

powieki. Ale też nie spał, widać to było wyraźnie. Wyglądał na bardzo wyczerpanego. 

- Simon - odezwała się cicho. 

- Hm - mruknął pod nosem. 

- Myślę, że ty nie umrzesz. 

Simon otworzył oczy i spojrzał na nią. 

- Dlaczego nie? 

- Nie wiem... po prostu tak czuję. Będziesz żył! 

Simon zirytował się nie na żarty. 

-  Tylko  nie  opowiadaj  mi  takich  rzeczy!  Wiesz,  co  teraz  robisz?  Budzisz 

bezpodstawne nadzieje! 

- Przecież to chyba dobrze, kiedy można mieć na coś nadzieję. 

- Na mnie zapadł już wyrok. Niełatwo mi było znieść ten cios. Czy mam jeszcze raz 

zaczynać wszystko od początku, żeby znowu dostać obuchem w głowę? O, nie, tego już nie 

wytrzymam! 

Maya uniosła się nieco na ławce. 

- Ale przecież sam powiedziałeś przed chwilą, że chciałeś podjąć walkę ze śmiercią. 

Zniecierpliwiony, pokręcił głową. 

-  To  była  chwila,  sytuacja  zupełnie  niecodzienna,  kiedy  byłem  zawieszony  między 

background image

ż

yciem a śmiercią. Powinienem był puścić. Wtedy wszystko już by się skończyło. 

- Myślę, że działałeś wówczas instynktownie i w sposób właściwy. Ja tak czy inaczej 

wierzę, że będziesz żył. Nie chcę, żebyś umarł. 

- Dlaczego? 

- Bo jesteś zbyt... zbyt  wyjątkowy. Chodzi mi o twój wygląd. Poza tym  masz piękną 

duszę. Na świecie potrzebni są tacy ludzie jak ty. 

-  Natomiast  idealiści  tacy  jak  ty  są  mniej  potrzebni  światu  -  odparł  zjadliwie.  - 

Zapewniam cię, że moja dusza wcale nie jest ładna. Ciąży na niej mroczna plama nienawiści. 

Nienawiści do tej dziewczyny. Koniecznie muszę ją odnaleźć, ale nie ręczę za siebie podczas 

naszego spotkania. 

- A co ona takiego zrobiła? 

-  Nie  twoja  sprawa  -  burknął  opryskliwie.  -  Wybacz  mi  -  odezwał  się  po  chwili 

nieprzyjemnej ciszy, jaka zapadła po jego słowach. - Nie chciałem być niemiły. Po prostu nie 

mam ochoty o tym mówić. To mnie naprawdę męczy. 

- Rozumiem. - Maya zamilkła na krótko, po czym pytała dalej niezmordowanie: - Jak 

się czułeś, kiedy usłyszałeś wyrok śmierci na siebie? 

Simon nie odpowiedział od razu. 

-  Nie  wiem,  jak  ci  to  wyjaśnić  -  zaczął  powoli.  -  Przeszedłem  przez  wiele  stadiów. 

Najpierw po prostu nie wierzyłem, że to może być prawda, myślałem, że lekarze nie wiedzą, 

co  mówią.  Potem  przyszedł  szok.  Strach.  Wściekłość,  dzika,  szalona.  I  wreszcie  spokój. 

Rezygnacja. Już pogodziłem się z moim losem. Muszę jeszcze tylko odwiedzić dom i po raz 

ostatni zobaczyć się z ojcem. No i zdemaskować to straszne oszustwo, jakiego dopuściła się 

ta  nieznajoma  kobieta.  Dlatego  znalazłem  się  w  tym  pociągu.  I  niechcący  dowiedziałem  się 

tutaj, że wola życia jeszcze we mnie nie umarła. To naprawdę  gorzkie doświadczenie. Pali i 

boli, kiedy leżę tu uratowany. Uratowany! Jak to śmiesznie brzmi w mojej sytuacji! 

- A może ty wcale nie miałeś umrzeć? 

- Nie rozumiem... 

- Może miałeś misję do spełnienia... 

- Jeśli teraz zaczniesz bawić się w księdza albo fatalistkę, to mówię ci od razu, że nie 

chcę tego słuchać. Stadium religijne też już przeszedłem. 

-  Myślę,  że  coś  w  tym  jest.  Kiedy  wszystko  co  ziemskie  nas  zawodzi,  wówczas 

zwracamy się ku życiu wiecznemu i jego się chwytamy. 

-  Przepraszam  cię,  ale  nie  jestem  w  nastroju,  by  roztrząsać  teraz  pozornie  głębokie 

problemy filozoficzne. 

background image

-  To  ja  powinnam  cię  przeprosić.  Domyślam  się,  że  masz  już  dość  rozmów  o  swojej 

ciężkiej sytuacji. 

- Nie rozmawiałem o niej prawie w ogóle. Bo najlepiej udawać, że wszystko jest jak 

było, że niczego mi nie brakuje. A smutek i cierpienie ukryć głęboko w sercu. 

- Masz na myśli cierpienie psychiczne? 

- Tak, ból fizyczny jeszcze się nie zaczął. 

Maya  zamilkła,  nadal  jednak  zastanawiała  się  nad  tym,  jak  mogłaby  mu  pomóc. 

Pragnęła  przywrócić  go  życiu.  Ale  jak  miała  tego  dokonać,  skoro  nikomu  innemu  nie  udało 

się to do tej pory? 

Nagle  zapragnęła  posiadać  cudotwórczą  moc.  Spojrzała  ku  oknu,  gdzie  przez  wąską 

szparkę obok rolety widać było jasne poranne niebo. 

Usiadła cicho i wyjrzała na zewnątrz. 

Rosa  spowijała  srebrnym  płaszczem  na  wpół  przebudzoną  ziemię.  Odgłosy  dnia 

odbijały się dalekim echem, dębowe zagajniki emanowały ciszą i spokojem. 

Maya  znowu  spojrzała  ku  niebu.  Jakby  to  było  wspaniale,  gdyby  mogła  przywołać 

jakieś istoty z innej planety, które przybyłyby na ziemię i uzdrowiły Simona! 

- Na co patrzysz? - spytał cicho. 

- Na budzący się świat. Szukam... ratunku dla ciebie. 

Prychnął zniecierpliwiony. Ona ujęła rękę Simona i ścisnęła ją mocno, chcąc dać mu 

odczuć, że go świetnie rozumie. 

Ku jej zdumieniu, nie cofnął dłoni. Trzymała ją, dopóki nie zasnął. 

Maya  zwinęła  się  znowu  w  kłębek  na  swoim  siedzeniu.  Rytm  toczącego  się  pociągu 

uśpił wreszcie i ją. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Inaczej wyobrażała sobie swój powrót do Mark. Dwa lata to długi czas, stwierdziła. 

Mieszkanie na Kyrkudden, które zapewnił jej pracodawca, było całkiem sympatyczne. 

Starała  się  nadać  mu  bardziej  indywidualny  charakter,  rozmieszczając  w  nim  własne 

drobiazgi:  portret  matki,  wyszukany  wazon  i  własnoręcznie  uszyty  obrus.  Być  może  nie  był 

szczególnie udany, ale jeśli zawinąć rogi... no, bardzo dobrze. 

Tylko  gdzie  się  podziali  jej  starzy  znajomi,  dawni  towarzysze  zabaw,  gdzie  są 

koleżanki, z którymi zawsze wracała do domu i włóczyła się po ulicach miasteczka w nadziei, 

ż

e spotkają tego lub tamtego upatrzonego chłopca? 

Zdaje się, że wiele z nich wyjechało. Na Kyrkudden nie było już na pewno ani jednej. 

Inne powychodziły za mąż i odsunęły się od przyjaciół z młodzieńczych lat. W każdym razie 

nie  odpowiadały  na  pozdrowienia  Mai,  kiedy  ta  wesoło  kiwała  do  nich  z  przeciwnej  strony 

ulicy. 

Nie  potrzebowała  dużo  czasu,  by  odkryć,  że  w  tym  małym  miasteczku  panowało 

nieoczekiwanie wrogie nastawienie wobec niej. 

Nie  potrafiła  tego  zrozumieć.  Gorące,  trochę  sentymentalne  sceny  pożegnania  z 

najbliższymi  przyjaciółmi  wtedy,  gdy  wyjeżdżała...  Nie  pozostało  jej  nic  innego,  jak 

pocieszać się myślą, że wszyscy oni chyba się po prostu postarzeli. 

Również  jej  gospodyni  była  bardzo  powściągliwa.  Nie  zamieniła  z  nią  ani  jednego 

zdania ponad to, co konieczne. 

W  pracy  układało  się  nieco  lepiej.  Zgodnie  ze  swoimi  zainteresowaniami  Maya 

znalazła posadę w pracowni kartograficznej. Uwielbiała to - siedzieć nad arkuszem papieru i 

nanosić nań kreski, kropki i różne inne drobne detale. Oprócz niej zatrudnieni byli tu jeszcze 

dwaj  inni  kreślarze:  dziewczyna,  równie  niedoświadczona  jak  ona,  i  młody  mężczyzna,  nie 

pochodzący  z  Mark.  No  i  oczywiście  szef,  którego  widywała  zazwyczaj  tylko  wtedy,  gdy 

spieszył  korytarzem  do  swojego  gabinetu.  Maya  spostrzegła  z  dumą,  że  obok  dwóch 

pozostałych  nazwisk  na  tabliczce  na  drzwiach  pojawiło  się  także  jej  własne.  Wzmocniło  to 

nieco jej zachwianą wiarę w siebie i pomogło nabrać dystansu do demonstrowanej wobec niej 

nieprzychylnej postawy mieszkańców miasteczka. 

Po  kilku  dniach  pobytu  w  Mark  spotkała  wreszcie  na  ulicy  swą  dawną  najbliższą 

przyjaciółkę, pchającą wózek z dzieckiem. 

- Lill! - zawołała Maya. 

background image

Dziewczyna odwróciła się od razu; gdy jednak ujrzała Mayę, sprawiała przez moment 

wrażenie, jakby chciała iść dalej, ale w końcu się zatrzymała. 

Maya podbiegła do niej. 

- Cześć, Lill. Jak to fajnie spotkać cię znowu. Wyszłaś za mąż? 

-  Tak  -  potwierdziła  przyjaciółka  z  niezbyt  serdecznym  uśmiechem.  -  Słyszałam,  że 

znowu jesteś w mieście. Ty rzeczywiście niczego się nie boisz! 

Uśmiech Mai zgasł natychmiast. 

- A czego miałabym się bać? 

- No, chyba sama wiesz najlepiej. Popatrz, to mój synek... 

Maya nie miała czasu, żeby zachwycać się dzieckiem. 

- Jaki słodki! Lill, powiedz mi, dlaczego wszyscy są tacy wrodzy wobec mnie? Co ja 

takiego zrobiłam? 

Lill pchnęła wózek do przodu i odchodząc rzekła: 

- Już ci mówiłam: sama powinnaś najlepiej wiedzieć. 

I poszła. Oddalała się z wysoko podniesioną głową nie odwróciwszy się ani razu. 

Cała  ta  tajemnicza  pogarda,  z  jaką  Maya  spotykała  się  niemal  wszędzie,  dręczyła  ją 

niesłychanie.  Nie  mogła  spać  po  nocach,  przewracała  się  z  boku  na  bok,  daremnie  szukając 

jakiegoś wyjaśnienia. 

Do  pracy  przychodziła  często  z  zaczerwienionymi  oczami,  ponieważ  w  puste 

wieczorne godziny, rozpaczliwie opuszczona i samotna, płakała. Jedynie pracownia stanowiła 

dla niej prawdziwą oazę - tu traktowano ją życzliwie i zupełnie normalnie. Z czasem doszło 

do  tego,  że  gdy  wracała  do  domu,  kuliła  się  i  chowała  głowę  w  ramionach,  jakby  w 

oczekiwaniu napaści. Przerwa na obiad, którą spędzała na skwerze przed budynkiem, budziła 

w  niej  przestrach  i  przerażenie.  Jej  koledzy  szli  na  obiad  do  domów,  które  mieli  w  pobliżu. 

Ona  zaś,  mieszkając  poza  Mark,  musiała  zabierać  ze  sobą  kanapki  i  po  prostu  jeść  je  na 

dworze. Na szczęście na razie było jeszcze ciepło. 

Oczywiście  nie  wszyscy  ludzie  z  miasteczka  ją  znali.  Większość  przechodziła  obok, 

nie  patrząc  w  jej  kierunku.  Ale  ci,  których  znała  wcześniej,  odwracali  głowy  i  szybko  szli 

dalej. 

Ich zachowanie było całkowicie niezrozumiałe i bezgranicznie bolało. 

Pewnego dnia, gdy siedziała na swej ławce i usiłowała zjeść na sucho kanapkę, która 

rosła jej w ustach, usłyszała czyjś głos. 

- Ojej, czy to przypadkiem nie Maya przez Y? 

Podniosła  wzrok.  Przed  nią  stał  jej  towarzysz  podróży  z  pociągu.  Starała  się  szybko 

background image

przełknąć to, co miała w ustach, bo przecież z pełną buzią nie wygląda się specjalnie nęcąco. 

A Maya tak bardzo chciała wyglądać ładnie. 

Wreszcie wyczarowała na swej twarzy nieco wymuszony uśmiech. 

- Cześć! Jak tam twoja ręka? 

- Dobrze, dziękuję. Mogę usiąść? 

- Jasne! Chyba nie poczęstuję cię kanapką, bo nie jest zbyt smaczna. 

- Masz teraz przerwę na obiad? 

- Tak. 

- Jak długą? 

- Pół godziny. 

- To chodź ze mną do restauracji po drugiej stronie ulicy. Całkiem nieźle tam gotują. 

- Obawiam się, że mnie na to nie stać. Nim dostanę  

moją 

pierwszą 

pensję, 

zmuszona jestem się głodzić. 

Simon uśmiechnął się trochę bezradnie. 

-  Nawet  do  głowy  mi  nie  przyszło,  że  ty  miałabyś  płacić.  Uratowałaś  mi  życie. 

Uważasz, że to nie jest warte zaproszenia na obiad? 

- Wobec tego dziękuję za zaproszenie, chętnie pójdę - powiedziała z wdzięcznością. 

Czuła  się  cudownie,  idąc  u  jego  boku  przez  ulicę.  Wiedziała,  że  ją  lubi,  i  to 

poprawiało jej samopoczucie. 

Wybrał  stolik  przy  oknie  i  uprzedził  kelnera,  że  się  trochę  spieszą.  Maya  wolała  nie 

spóźnić się do pracy. 

- Co z twoim ojcem? - spytała, gdy czekali na jedzenie. 

-  Dziękuję,  mówiąc  szczerze,  niezbyt  dobrze,  ale  ogromnie  się  ucieszył,  kiedy  mnie 

zobaczył. Żałuję, że nie odwiedzałem go częściej. 

- A gdzie mieści się twoja praca? 

-  Niedaleko,  zaledwie  osiem  -  dziewięć  kilometrów  stąd  wzdłuż  wybrzeża. 

Przyjechałem  pociągiem  tylko  dlatego,  że  wybierałem  się  na  kongres,  ale  nagle  zmieniłem 

zamiar. Nie widziałem sensu w traceniu cennego czasu na gadanie o niczym. 

- Innymi słowy: wybrałeś zemstę. 

- To nie zabrzmiało sympatycznie. Postanowiłem tu po prostu przyjechać. Ostatni raz. 

Maya skuliła się, słysząc to „ostatni raz”. 

- Czy twoja... twoja była żona mieszka nadal w Mark? 

- Przypuszczam, że tak. Nie wiem. 

Wiesz,  wiesz,  pomyślała  Maya.  Chciałeś  się  tu  przecież  znaleźć,  żeby  znowu  ją 

background image

zobaczyć, może nawet wszystko naprawić i zacząć od nowa? 

- Jak ona się nazywa? Może ją znam? 

- Nie sądzę. Raczej obracamy się w różnych kręgach. 

- Zabrzmiało to tak, jakbym należała do jakichś dołów społecznych! 

- Co ty wygadujesz - zaprotestował Simon. - Tylko ty jesteś taka na luzie, wyzwolona, 

prawie cyganeria. Gitte reprezentuje zupełnie inny typ. 

W jego oczach pojawił się cień czułości. Maya miała ochotę go uderzyć. 

-  Gitte?  -  roześmiała  się niepewnie.  -  Wobec  tego  nie  o  nią  chodzi. Jedyna  znana  mi 

osoba o takim imieniu była najbardziej niesympatycznym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek 

spotkałam. 

-  To  nie  była  moja  Gitte  -  powiedział  Simon  z  uśmiechem,  a  z  jego  oczu  wciąż  nie 

znikał ten idiotyczny sentymentalny blask. 

Gitte... Na dźwięk tego imienia Maya doznała niemiłego uczucia. Ujrzała przed sobą 

salę  gimnastyczną.  Kurs  tańca  jazzowego.  Instruktorka,  Gitte  Svendsen,  najpiękniejsza  ze 

znanych jej kobiet, upatrzyła sobie Mayę na swego rodzaju kozła ofiarnego. „Ruszasz się jak 

słoń, no, unieś wreszcie tę nogę, przenieś ciężar ciała na drugą, tylko się nie przewróć!” 

Przyjaciółka Mai, Lill, nie rozumiała tej krytyki. Maya także nie. Obie miały wtedy po 

piętnaście lat i bardzo romantyczne wyobrażenie o tańcu jazzowym. 

„Przecież  ty  wcale  nie  ruszasz  się  jak  słoń”,  stwierdziła  Lill.  „Nie  znam  nikogo,  kto 

poruszałby się z większą gracją niż ty. O co jej chodzi?” 

Maya  bardzo  szybko  zrezygnowała,  nie  mogła  bowiem  znieść  tej  nieżyczliwej, 

nieuzasadnionej krytyki. 

Gitte  Svendsen  była  znacznie  starsza  od  niej.  Niewielkiego  wzrostu,  powabna, 

niezwykle kobieca... 

- Dlaczego zamilkłaś? - spytał Simon. 

- Słucham? Ach, coś sobie przypomniałam. Masz rację, moja Gitte to na  pewno ktoś 

inny. Nie podejrzewam cię o tak zły gust. 

Simon uśmiechnął się. 

- Dziękuję. No, ale chyba musimy się pospieszyć. Zostało ci niewiele czasu. 

- Rzeczywiście! Bierzmy się za jedzenie! 

Jedli milcząc, szybko i w skupieniu. Gdy Maya odłożyła nóż i widelec na pusty talerz, 

wyznała: 

-  Jeśli  mam  być  szczera,  to  był  mój  pierwszy  porządny  posiłek  od  czasu,  kiedy 

przyjechałam do Mark. 

background image

-  Chyba  żartujesz?  Wobec  tego  musimy  znowu  się  umówić.  Może  zjesz  ze  mną 

kolację w poniedziałek? Weekend spędzam u ojca. 

Maya, oszołomiona, odparła: 

- Tak, chętnie... 

-  Myślę,  że  już  najwyższa  pora,  żebyśmy  porozmawiali  trochę  o  tobie  -  powiedział 

Simon niemal ojcowskim tonem. - Do tej pory mówiliśmy wyłącznie o mnie. Chciałbym się 

czegoś dowiedzieć o twoim życiu. Ale dziś nie starczy już nam na to czasu, bo musisz wracać 

do pracy. 

Maya poderwała się z krzesła, a zaraz za nią podniósł się także Simon. 

-  Czy  odpowiada  ci  w  poniedziałek  godzina  siódma?  Możemy  spotkać  się  przed 

restauracją. 

- Dobrze. I dziękuję za dzisiejszy obiad. 

Pobiegła szybko przez ulicę, a jej twarz rozpromieniał uśmiech szczęścia. 

Ale później, już po południu, przypomniał jej się drobny epizod. Simon nie zwrócił na 

niego uwagi. 

Gdy  siedzieli  w  restauracji  przy  stoliku  i  jedli  obiad,  pod  oknem  przechodziły  dwie 

kobiety. Spostrzegłszy ich oboje, zdziwiły się tak bardzo, że niemal oczy  wyszły im z orbit, 

zupełnie jakby doznały szoku. 

Znowu będą sobie strzępić języki, pomyślała Maya. Czy to taki skandal, że jem obiad 

z mężczyzną? Przecież inne kobiety mogą to robić, kiedy chcą. Ale widocznie nie ja. 

Czym ja się naraziłam temu miastu? 

Nazajutrz  była  sobota,  Maya  miała  zatem  dzień  dla  siebie.  To  pierwsza  sobota  w  jej 

rodzinnych  stronach,  chciała  ją  wykorzystać  na  odwiedzenie  swego  ulubionego  zakątka, 

opuszczonego cmentarza i kościółka nad morzem. Kyrkudden, gdzie mieszkała, było niegdyś 

niewielką osadą rybacką. Teraz wyrosło tu kilka banków, zimny i kanciasty supermarket oraz 

pojawiła się szosa, przecinająca niczym krwawiąca rana całe osiedle. 

Na  szczęście  kościółek,  położony  dosyć  daleko  na  cyplu,  stał  nadal  nietknięty, 

oddzielony  od  ludzkich  siedzib  pasmem  lasu,  któremu  pozwolono  swobodnie  rosnąć  w  tym 

miejscu  co  najmniej  przez  ostatnie  pięćdziesiąt  lat.  Mówiąc  szczerze,  kościół  nie  był 

całkowicie  opuszczony,  bo  romantyczni  młodzi  ludzie  pobierali  się  w  nim  chętnie  przy 

akompaniamencie potężnego szumu morskich fal. 

Ale  właściwie  należało  go  już  uważać  za  stracony,  ponieważ  morze  wdzierało  się 

coraz głębiej w ląd i kościół znalazł się na samym skraju nabrzeża, stary cmentarz zaś wokół 

niego  częściowo  pochłonęły  fale.  Patrząc  jednak  realnie,  mieszkańcy  Kyrkudden  wcale  nie 

background image

potrzebowali małego kościółka w tych czasach szalonej motoryzacji. Równie chętnie jeździli 

do pobliskiego Mark, położonego w odległości zaledwie pięciu kilometrów. 

Maya  uwielbiała  chodzić  pomiędzy  mogiłami  na  piaszczystym  Kyrkudden. 

Zauważyła,  że  znowu  zniknęła  spora  liczba  kolejnych  nagrobków.  Ale  wiele  jeszcze 

pozostało. 

Nazwiska  rybaków...  „Elias  Tonnesen.  1813  -  1838.  Morze  dało  i  morze  zabrało. 

Błogosławione imię Pańskie...” „Severin Baldriansen. 1826 - 1913”. Ten wyraźnie dożył swe 

ż

ycie do końca, i to chyba nie najgorzej. 

Znajdował  się  tam  też  grób  dziadka  i  babci.  Maya  nie  znała  ich,  ponieważ  umarli 

dawno, dawno temu. Oboje w tym samym roku, 1929. Ojciec był wtedy jeszcze dosyć młody. 

Ojciec,  który  pewnego  dnia  po  prostu  zniknął.  Przysłał  potem  obojętny  list;  pisał  w  nim,  że 

znalazł sobie inną kobietę i że nie wróci. Matka zupełnie się tego nie spodziewała. 

Wtedy opuściły Kyrkudden. Bo i po co miałyby tam zostawać? Kyrkudden to miejsce 

urodzenia  ojca,  tu  mieszkali  jego  przyjaciele,  a  matka,  należąca  do  zupełnie  innej  klasy 

społecznej,  zawsze  pozostała  obca  w  tym  środowisku.  Ojciec,  wywodzący  się  z  prostej 

rybackiej  rodziny,  wybił  się  dzięki  swemu  uporowi  i  wytrwałości,  był  nie  tylko 

weterynarzem, lecz także przewodniczącym niezliczonych zarządów i komitetów. 

Ale  to  już  przeszłość...  Nie  słyszały  więcej  o  ojcu,  a  matka  Mai  stała  się  cicha  i 

przygnębiona.  Nigdy  nie  zdołała  zrozumieć  ani  zaakceptować  postępku  męża.  Gdy  Maya 

przeczytała ogłoszenie, że w Mark poszukiwana jest kreślarka map i że mogłaby zamieszkać 

na  Kyrkudden,  nie  wahała  się  ani  chwili.  W  przeciwieństwie  do  matki,  ona  nie  czuła  się 

zgorzkniała. Jest zresztą coś szczególnego w miejscach związanych z naszym dzieciństwem, 

one zawsze jawią się nam opromienione dziwnym blaskiem. Maya od dawna pragnęła wrócić 

na  Kyrkudden.  Starała  się  nie  zauważać  spojrzeń  matki,  pełnych  wyrzutu  i  cierpienia, 

zupełnie jakby zamiary córki oznaczały zdradę. 

Nic nie pozostało takie samo. Nic poza kościołem, gdzie szukała zwykle schronienia, 

gdy chciała pomarzyć w spokoju. 

Na  cmentarzu  chowano  zmarłych  prawdopodobnie  jeszcze  na  początku  lat 

trzydziestych. Później zaprzestano. 

Maya podeszła bliżej kościoła. Była to jasna, kamienna budowla o niewielkiej i prostej 

bryle.  Jedną  ze  ścian  przecinała  zygzakowata  rysa,  jednoznacznie  świadcząca  o  niszczącym 

działaniu morza. 

Osobliwy  podniosły  nastrój,  wiążący  się  nierozłącznie  z  tym  miejscem,  zauroczył  ją 

na nowo. Wciągnęła głęboko w płuca morskie powietrze i dopiero teraz poczuła, jak bardzo 

background image

jej go brakowało. Oto znowu znalazła się w domu. 

Okolica była niemal zupełnie odosobniona. Las stanowił tak doskonałą zasłonę, że w 

zasięgu  wzroku  Maya  nie  miała  ani  jednego  domu.  Na  wprost  leżało  otwarte  morze,  a  linia 

brzegowa była tutaj tak nierówna, że kościół wydawał się odizolowany od całego świata. 

Pamiętała,  że  zazwyczaj  go  zamykano,  niewykluczone  jednak,  że  kłódka  w  małych 

tylnych drzwiach pozostała nie domknięta. 

Maya ruszyła więc wkoło budynku, żeby to sprawdzić. 

Nie myliła się, kłódka rzeczywiście dała się z łatwością otworzyć. 

Maya  wślizgnęła  się  po  cichu  do  środka;  bywała  tutaj  tak  wiele  razy  i  zawsze, 

niezmiennie, odczuwała ten sam podniosły nastrój. 

Z ulgą stwierdziła, że wszystko zachowało się w nienaruszonym stanie. Na szczęście 

kościół  nie  padł  w  ciągu  tych  lat  ofiarą  młodocianych  wandali.  Oczywiście  w  jego  wnętrzu 

nie  znajdowały  się  żadne  cenne  przedmioty;  kielich  bowiem  i  wszystko,  co  jest  poza  tym 

potrzebne do odprawienia mszy, ksiądz za każdym razem przynosił ze sobą. Tak więc wystrój 

ś

wiątyni  sprawiał  wrażenie  niezwykle  prostego  i  spartańskiego,  stanowiąc  przeciwieństwo 

panującej w niej niezwykłej atmosfery. 

Szła,  najciszej  jak  umiała,  głównym  przejściem  w  stronę  ołtarza.  Zauważyła,  że 

położono nowy dywan. Mocny i ostry, aby pozostawał na nim piasek i kurz nanoszony przez 

licznych  wiernych.  Optymiści,  pomyślała  rozbawiona.  Trzeba  jednak  przyznać,  że  na  msze 

przychodziło  tu  wiele  osób.  Kościół  stanowił  miły  cel  niedzielnej  rodzinnej  wycieczki, 

ponieważ po nabożeństwie można było zejść na plażę z przyniesionym w koszu prowiantem i 

spotkać się ze znajomymi. 

Skromne  i  mało  wyszukane  ornamenty  wokół  ołtarza  nie  przyciągały  raczej  uwagi, 

dlatego Maya zawróciła i skierowała się ku schodom wiodącym na chór. 

Czy nie powinna zrezygnować? Ta rysa biegnąca po ścianie nie wyglądała najlepiej. A 

jeśli wszystko się zawali? Jeśli ona okaże się tą kroplą, która przepełni kielich? 

Ostrożnie,  unikając  gwałtownych  ruchów,  wspięła  się  po  skręconych  w  spiralę 

schodach  i  bez  żadnych  niemiłych  przygód  znalazła  się  przy  organach.  Stopnie  nawet  nie 

zaskrzypiały. 

Słońce  wąskimi  smugami  padało  na  ławki  w  dole.  Mayę  ogarnęła  ochota,  by 

zaśpiewać  tu,  na  górze,  poddać  próbie  swój  głos.  Stała  z  rękami  opartymi  na  balustradzie  i 

ogarniała  wzrokiem  wyimaginowaną  publiczność  na  dole.  Co  miała  wybrać?  Może  „Ave 

Maria” Schuberta? 

Niestety,  nie  miała  głosu,  którym  mogłaby  się  pochwalić.  Poza  tym  z  „Ave  Maria” 

background image

znała zaledwie dwie pierwsze linijki. Musiała więc zrezygnować. 

Organy  też  nie  należały  do  szczególnie  imponujących.  Były  to  zwykłe  organy 

domowe,  podobno  przeniesione  z  dawno  już  zamkniętej  wiejskiej  szkoły  w  Kyrkudden. 

Doskonale pamiętała, że wydawały dość nieprzyjemne, chrypiące dźwięki. 

Wiejska  szkoła.  Maya  chodziła  do  niej  tylko  w  pierwszej  klasie.  Potem  bowiem 

przyszła moda na centralizację; nieduże szkoły wiejskie zostały rozwiązane, a uczęszczające 

do  nich  maluchy  dowożono  do  dużych,  lśniących  nowością  szkół  z  klasami  liczącymi  po 

trzydziestu  uczniów,  w  których  szerzyło  się  wśród  dzieci  poczucie  wyobcowania  w  nie 

znanym  im,  chłodnym  otoczeniu.  Kiedy  przejrzano  na  oczy,  było  już  za  późno.  Większość 

niewielkich  szkół  bowiem  zburzono,  a  wraz  z  nimi  zniszczono  też  w  dzieciach  poczucie 

przynależności do określonego miejsca. 

Nagle Maya skamieniała. 

Usłyszała jakiś dźwięk. 

Szept? 

Serce zaczęło bić jej szybciej. Była przekonana, że jest sama w kościele, przecież nie 

widziała nikogo w pobliżu. 

Znowu zapadła cisza. Może to był szelest jej sukienki? 

Albo odgłos jakiejś wyjątkowo dużej fali uderzającej o brzeg? 

Nie, raczej nie. 

Maya zrobiła krok w kierunku schodów, lecz zatrzymała się jak wryta. 

Znowu to samo! 

Zaczęła przysłuchiwać się uważnie. 

Usłyszała - co prawda bardzo niewyraźnie - jakieś szepty czy pomrukiwanie gdzieś na 

dole. 

Zmarszczyła  czoło. Wiedziała, że nikt przecież nie mógł  wejść do środka, bo jedne i 

drugie drzwi - główne i tylne - były teraz zamknięte od wewnątrz. 

Czyżby to morze? 

Nie,  to  jednak  głosy.  Przybliżały  się  i  oddalały  w  różnych  tonacjach.  Szepty,  ciche 

mamrotanie,  od  czasu  do  czasu  jakiś  wyższy  dźwięk.  W  pewnej  chwili  rozległ  się  nawet 

przytłumiony śmiech. Odrażający, pusty śmiech. 

Niestety, nie zdołała pochwycić ani jednego słowa. 

Opuszczony  kościół...  Na  zewnątrz  tyle  grobów.  A  może  także  w  środku?  W 

podziemiu pod posadzką? 

Przypomniała sobie różne historie o zmarłych pojawiających się o północy i podobne 

background image

makabryczne opowieści. Przestraszona nie na żarty, ogarnęła wzrokiem kościół u swych stóp. 

Nigdzie żywego ducha. 

Ducha...? 

Szepty  ucichły.  Maya  wolała  nie  czekać,  kiedy  rozlegną  się  znowu,  tylko  jak 

najszybciej i jak najciszej zeszła po stromych schodach. 

Przez chwilę stała na dole, nie mogąc się zdecydować:  czy ma wyjść  czy spróbować 

rozwiązać nieoczekiwaną zagadkę. 

Po  dłuższym  wahaniu  postanowiła  zachować  się  po  bohatersku.  Na  palcach 

przemknęła  do  ołtarza,  a  za  nim  trafiła  na  drzwi  do  zakrystii.  Duża  i  ozdobna  mosiężna 

klamka była zimna jak lód. 

Duchy chyba się nie śmieją? 

Ale przecież wyraźnie słyszała czyjś złowrogi śmiech... 

Tak jak myślała, drzwi były zamknięte. Ze środka nie dochodził żaden dźwięk. 

A czego się spodziewała? 

Pobiegła z powrotem i przez tylne drzwi wydostała się na zewnątrz. 

Gdy nagle oślepiło ją światło dnia, miała wrażenie, że znalazła się w innym świecie. 

Rozejrzała  się  szybko  wokół  siebie,  ale  nigdzie  nie  dostrzegła  choćby  najmniejszego 

znaku  życia.  Ani  jeden  samochód  nie  jechał  drogą  prowadzącą  na  cypel,  ani  jedna  łódź  nie 

płynęła  po  szarej  wodzie.  Fale  obmywały  spokojnie  zewnętrzną  ścianę  kościoła;  cmentarny 

mur  dawno  już  zniknął  w  morzu,  a  piasek  przysypał  leżące  najbliżej  niego  groby.  Maya 

zawsze  gorąco  pragnęła,  by  kiedyś  pochowano  ją  właśnie  tutaj,  w  ciszy,  „z  widokiem  na 

morze”, jak mówiła jako mała dziewczynka, rozśmieszając tym swoich rodziców. 

Ruszyła  szybko  drogą  w  kierunku  domostw  na  Kyrkudden.  Drzewa  zasłaniały  je 

prawie całkowicie. Widać było tylko kilka strzelających w niebo wysokich kominów. 

Gdy  przeszła  przez  las,  jej  oczom  ukazała  się  osada  -  dwanaście  -  piętnaście  domów 

nad zatoką, kilka wraków kutrów rybackich i uszkodzony pomost. Już dawno zaprzestano tu 

połowów  ryb.  Woda  została  zanieczyszczona  przez  przemysł  rozwijający  się  w  Mark,  a 

rybacy  zatrudnili  się  w  tych  samych  fabrykach,  które  doprowadziły  do  wyginięcia  ryb. 

Mężczyźni  wracali  teraz  po  pracy  do  domu  samochodami,  każdy  swoim,  i  skarżyli  się  na 

korki na drogach. 

Zajmowane  przez  nią  dwa  pokoje  z  kuchenną  wnęką  leżały  na  parterze  w  jednym  z 

dwóch otynkowanych na ciemno nowych budynków. 

Maya nie czuła się dobrze w swoim mieszkaniu, o, nie! 

Z  jego  okien  widziała  swój  dawny  dom,  willę  w  stylu  lat  trzydziestych.  Mieszkali  w 

background image

niej teraz zupełnie obcy  ludzie. Dlatego Maya  wolała się jej wcale nie przyglądać.  Żeby nie 

tęsknić. Gdy ojciec poszedł własną drogą, napisał w tym swoim śmiertelnie obojętnym liście, 

ż

e  matka  może  zatrzymać  dom  i  wszystko,  co  tylko  chce.  On  niczego  nie  żąda  -  poza 

wolnością.  Matka  jednak  nie  chciała  mieszkać  tu  nadal,  nieustannie  narażona  na  przejawy 

współczucia  lub  radości  z  powodu  nieszczęścia,  jakie  ją  spotkało.  Sprzedała  więc  dom  i 

kupiła  sobie  mieszkanie  w  Oslo.  Mieszka  tam  do  dzisiaj,  wciąż  nie  mogąc  zapomnieć 

doznanych krzywd. 

Maya nie miała jeszcze ochoty wracać do siebie. Poszła więc drogą wiodącą od zatoki 

do głównej drogi, i dalej aż do Mark. Powietrze było czyste i rześkie, od morza wiał chłodny, 

lekki  wiatr,  który,  jak  miała  nadzieję,  filtrował  jej  płuca,  zanieczyszczone  wielkomiejskim 

smogiem. 

Idąc  zastanawiała  się  nad  tą  zadziwiającą  powściągliwością,  z  jaką  przyjęto  ją  w 

Mark, a także nawet na  Kyrkudden.  Z jakiego powodu? Nie mogła tego  zrozumieć, było jej 

po prostu przykro. Niełatwo jest znieść świadomość, że jest się niechcianym. 

Jakie to szczęście, że spotkała Simona! Na myśl o nim zrobiło jej się ciepło na sercu, 

ale na bardzo krótko, bo zaraz ogarnął ją smutek. Simon nie należał do niej, całą swą duszą 

był nadal przy swojej żonie. 

Poza tym jego życie dobiegało kresu. Za rok miało go już nie być. 

Czując wielki ból w sercu, Maya przymknęła na chwilę oczy. 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Gdy  Maya  zmierzała  do  głównej  drogi,  powoli,  jak  gdyby  w  poszukiwaniu  kogoś, 

nadjechał  czarny  elegancki  samochód.  Prawdziwa  limuzyna.  Zatrzymał  się,  po  czym 

kierowca  opuścił  szybę  w  drzwiach.  Maya  ujrzała  niezwykle  przystojnego  mężczyznę, 

ciemnowłosego jak Hiszpan, ale o nordyckich niebieskich oczach. 

-  Przepraszam,  czy  nie  wie  pani  przypadkiem,  gdzie  tu  mieszka  pewna  młoda 

dziewczyna o imieniu Maya? Maya przez Y - dodał z uśmiechem. 

- To ja - odrzekła czerwieniąc się. Ponieważ była jasnej karnacji, rumieńce zdradzały 

często wbrew jej woli zmieszanie i zakłopotanie. 

-  Doskonale  -  ucieszył  się  mężczyzna  w  tweedowym  garniturze  i  wysiadł  z 

samochodu.  Był  bardzo  wysoki  i  niezwykle  zadbany.  Nawet  jego  paznokcie  sprawiały 

wrażenie wypielęgnowanych przez manikiurzystkę. 

- Nazywam się Sten Modin - przedstawił się. - Policja chciałaby przesłuchać panią w 

związku  z  napaścią,  jakiej  dokonano  w  pociągu  na  mego  przyjaciela  Simona  Dalena. 

Obiecałem mu, że panią odnajdę. Simon nie umiał powiedzieć o pani nic bliższego poza tym, 

ż

e ma pani na imię Maya przez Y i mieszka na Kyrkudden. 

Faktycznie,  Simon  nazywał  się  Dalen.  Jasne,  przecież  dawny  aptekarz  też  się  tak 

nazywał. Czy to nie były przypadkiem tak zwane lepsze kręgi? Maya nie przypominała sobie 

Dalenów , bo nigdy ich nie poznała; wiedziała tylko tyle, co mówili o nich ludzie. 

- Kiedy mam się stawić na policji? 

- Jak najszybciej. Najlepiej zaraz, jeśli to możliwe. 

Zastanowiła się. 

- Dobrze, pojadę od razu. Ale czy mógłby pan chwilę poczekać? Chciałabym się tylko 

przebrać. Mieszkam w następnym domu. 

- Oczywiście. 

Pobiegła  szybko.  Chociaż  wiedziała,  że  poczta  przychodzi  dopiero  po  południu, 

odruchowo zajrzała do skrzynki na listy. 

O  dziwo,  leżała  w  niej  jakaś  koperta.  Bez  znaczka,  adresu,  jedynie  z  jej  imieniem. 

Wyjęła ją i weszła do mieszkania. 

Rzuciła  list  na  podłogę,  po  czym,  ściągnąwszy  z  siebie  w  pośpiechu  dres,  założyła 

spódnicę  i  bluzkę.  Gdy  już  się  uczesała  i  upewniła  w  lustrze,  że  wygląda  nie  najgorzej, 

ruszyła w stronę drzwi. 

background image

Zawahała się jednak i zawróciła. List... 

Rozerwała  kopertę.  Na  liniowanym  papierze  widniały  tylko  cztery  słowa  napisane 

drukowanymi literami: 

Po co to zrobiłaś? 

Tylko tyle. Żadnego podpisu, żadnego nadawcy, nic poza tym. 

Maya,  oszołomiona,  przez  kilka  sekund  nie  mogła  ruszyć  się  z  miejsca;  wreszcie, 

wcisnąwszy list do torebki, wybiegła z domu. 

-  Przepraszam  -  zwróciła  się  do  Stena  Modina,  który  teraz  wyglądał  jeszcze  bardziej 

sympatycznie. - Trochę się to przeciągnęło. 

- Nie szkodzi. Ruszajmy. 

Przez chwilę jechali w milczeniu, zmierzając główną drogą w stronę Mark, wśród pól 

i łąk, i niewielkich liściastych zagajników. W górze nad nimi krążyły rozkrzyczane mewy. 

-  Jak  się  czuje  Simon?  -  spytała.  -  Widziałam  go  wczoraj,  ale  nie  chciałam  zadawać 

zbyt dużo pytań. 

Miała nadzieję, że spotka go w komisariacie, ale nic o tym nie wspomniała. 

-  Nieźle.  Pierwszą  dobę  musiał  spędzić  w  szpitalu  na  obserwacji,  na  szczęście  nie 

odniósł żadnych innych obrażeń poza zewnętrznymi. Z ręką też już jest lepiej. 

- To dobrze - odrzekła krótko. Nie chciała nic mówić o poważniejszym problemie, o 

jego  nieuleczalnej  chorobie.  Nie  mogła  przecież  mieć  pewności,  czy  zwierzył  się 

przyjacielowi. 

Ale  zwierzył  się  jej,  Mai.  Na  samą  myśl  o  jego  nieszczęściu  ogarnął  ją 

niepohamowany smutek. 

- Biedny Simon - westchnął Sten Modin. - Nie umie pogodzić się z losem. 

Czyżby jednak wiedział? 

- Jak to? - spytała ostrożnie. 

- Mam na myśli ten skandal sprzed paru lat. Simon nie potrafi zrozumieć, że jego żona 

odeszła od niego na zawsze, nieodwołalnie. 

- Myśli pan, że on przyjechał tu po to, by spróbować ją odzyskać? 

- Chyba tak. 

- Ja nie odniosłam takiego wrażenia - powiedziała po namyśle Maya. - Wydaje mi się, 

ż

e chodzi mu przede wszystkim o to, żeby zobaczyć ojca, zanim nie będzie za późno. 

Mogła tak bez obaw powiedzieć, bo przecież ojciec Simona był także poważnie chory. 

- Być może, ale... 

- Poza tym nie bez znaczenia jest chyba też ta jego nienawiść. Jest nią wprost opętany. 

background image

- Tak, ma pani rację, ale to nie jest nienawiść do Gitte, tylko do tej drugiej kobiety. 

- A więc pan zna Gitte, jego żonę? 

- Znam ich oboje od wielu lat. 

Jakiś młody motocyklista niebezpiecznie zajechał drogę samochodowi tuż przed nimi. 

Sten Modin wycedził coś przez zęby, po czym zaczęli rozmawiać o motocyklach i wypadkach 

drogowych, aż wreszcie znaleźli się w Mark. 

Rozejrzawszy się po komisariacie, Maya doznała zawodu. Simona nie było. Przecież 

powiedział,  że  spędzi  weekend  razem  z  ojcem,  była  więc  pewna,  że  on  także  zostanie 

wezwany.  Tymczasem  jedyne  osoby,  jakie  spotkała,  to  dwaj  policjanci,  którzy  zadawali  jej 

mnóstwo pytań dotyczących epizodu w pociągu. 

-  Czy  mogłaby  pani  dokładnie  opisać  tego  mężczyznę,  który,  jak  pani  przypuszcza, 

wypchnął Simona Dalena z wagonu? 

- Rzeczywiście, tylko przypuszczam - podkreśliła. - Nie widziałam tego zajścia. 

-  To  prawda,  ale  wszystko  wskazuje  na  to,  że  to  właśnie  on,  ponieważ  gdy  tylko 

pociąg się zatrzymał, od razu z niego wyskoczył. 

- No więc, był raczej w średni1)1 wieku... 

- Konkretnie? 

-  Miał  około  pięćdziesięciu  lat  -  odrzekła,  zacinając  się.  -  Naprawdę  trudno 

powiedzieć.  Wyglądał  na  bardzo  zniszczonego.  Jego  skóra  była  bladoszara,  a  twarz 

nieświeża.  Mógł  w  rzeczywistości  być  młodszy,  niż  wskazywał  jego  wygląd.  Chyba  jednak 

zbliżał się do pięćdziesiątki. 

- Czy to mógł być, na przykład, dopiero co zwolniony więzień? 

-  Niewykluczone.  Ale  nie  jestem  w  stanie,  oczywiście,  stwierdzić  tego  z  całą 

pewnością. 

- Jasne, lecz to bardzo ułatwiłoby nam poszukiwania. 

- Rozumiem. Poza tym miał przerzedzone jasne włosy. 

- Siwe czy blond? 

- Chyba mieszane. A skóra na jego twarzy wyglądała tak, jakby jeszcze niedawno była 

opalona,  a  teraz  zaczęła  blednąć  i  wracać  do  swego  naturalnego,  szarego  jak  popiół  koloru. 

Czy to nie jest zbyt zawiłe? 

- Ani trochę. 

Maya z ożywieniem mówiła dalej: 

-  Poza  tym  miał  duże,  kościste  ręce.  Owłosione  i  pokryte  piegami.  Oczy...  jak  by  je 

określić? Były mdłe. 

background image

- To ważny szczegół. Niebieskie? 

-  Jasnoniebieskie  albo  szare.  Twarz  pociągła,  zniszczona.  Ale  chyba  już  o  tym 

wspominałam. 

- Nie powiedziała pani jeszcze, jak był ubrany. 

Maya zamilkła i zaczęła się zastanawiać. Po chwili rzekła: 

-  Przykro  mi,  ale  zazwyczaj  w  ogóle  nie  przywiązuję  wagi  do  tego,  jak  ludzie  są 

ubrani. Z całą pewnością nie był goły, ale co miał na sobie, naprawdę nie pamiętam. 

- W porządku, na razie wystarczy nam to, co już usłyszeliśmy. Mówi pani, że patrzył 

na was? 

- To znaczy, nie bezpośrednio. W pociągu można przyglądać się komuś, wpatrując się 

w okienną szybę. W nocy jest ona jak doskonałe lustro. 

- No tak, ale on siedział przecież na korytarzu. Czyli oddzielały was drzwi. 

-  To  bez  znaczenia,  bo  ja  widziałam  go  tak  samo  dokładnie  w  szybie  na  korytarzu. 

Chociaż  muszę  powiedzieć,  że  dosyć  często  przypatrywał  się  nam  też  bezpośrednio.  Za 

każdym razem jednak, kiedy spotykałam jego wzrok, szybko odwracał głowę. 

- Ale wydawał się zainteresowany raczej Simonem Dalenem? 

Maya uśmiechnęła się zawstydzona. 

- Byłam na tyle próżna, by sądzić, że to mnie się przyglądał. Myliłam się jednak. 

- A potem mężczyzna udał się za Dalenem? 

-  Tak  myślę.  Simon  skierował  się  na  koniec  pociągu,  a  kiedy  po  paru  sekundach 

wyjrzałam na korytarz, mężczyzna zniknął. 

- Ale przecież mógł pójść w przeciwną stronę. 

- Nie. Bo kiedy poszłam szukać Simona, ten mężczyzna siedział w ostatnim wagonie. 

-  No,  dobrze.  Myślę,  że  to  na  razie  wystarczy.  Dziękujemy  pani  i  prosimy  o 

pozostawienie nam swojego adresu. 

Simon  siedział  przy  oknie  w  pokoju  ojca,  spoglądając  to  na  zewnątrz,  to  znowu  na 

staruszka leżącego w łóżku. 

- Simon, zdejmij nogi z ławy  - powiedział cicho  ojciec. - Pani Holm nie lubi śladów 

butów na meblach. 

Syn odwrócił się w stronę pokoju. 

- Czy ty przypadkiem nie dajesz się tyranizować tej pani Holm? - spytał ciepło. 

-  Skądże,  ale  w  dzisiejszych  czasach  dobrej  gospodyni  nie  znajdziesz  i  ze  świecą. 

Dlatego muszę ją szanować. Powiedz mi, synu, czy ty ciągle jeszcze myślisz o Gitte? 

- Nie widzę w tym nic dziwnego. Zraniłem ją śmiertelnie. 

background image

- Ty? Przecież to nie była twoja wina! 

- To prawda. Ale mimo wszystko. 

- Czy odnalazłeś... tę dziewczynę? 

- Jeszcze nie. Ale możesz być spokojny, odnajdę ją na pewno. 

Ojciec  westchnął  głęboko.  Odwróciwszy  głowę,  leżał  nieruchomo,  wpatrując  się  w 

sufit. 

- Wciąż nie mogę tego zrozumieć. Jak zupełnie obca dziewczyna mogła twierdzić, że 

spodziewa się twojego dziecka? Musiałeś ją chyba gdzieś spotkać. 

-  Nie  spotkałem!  -  wykrzyknął  Simon.  -  Jej  nazwisko  jest  mi  zupełnie  obce.  A 

dziecko...? Na litość boską, tato, przecież musiałbym wiedzieć, co robię! Od kiedy poznałem 

Gitte, nie widywałem się z innymi kobietami! 

- Jesteście nadal małżeństwem? 

-  W  separacji.  Chcę,  żeby  ona  była  moją  spadkobierczynią.  Wprawdzie  mówi,  że 

niczego nie chce, ale... 

-  Co  ty,  chłopcze,  wygadujesz?  Twoją  spadkobierczynią?  To  brzmi  tak,  jakbyś 

zamierzał położyć się i po prostu umrzeć! 

Simon lekko drgnął. 

- Nie, oczywiście, że nie. Chciałem powiedzieć, że kiedyś... w przyszłości. 

- Przecież nie możesz czekać na nią przez całe życie. 

-  Masz  rację.  Dlatego  chcę  spróbować  i  doprowadzić  do  zgody  między  nami.  Wtedy 

moglibyśmy znowu być prawdziwym małżeństwem. 

Stary ojciec popatrzył badawczo na syna. 

- Dzisiaj to zabrzmiało w twoich ustach jakoś mniej entuzjastycznie niż zazwyczaj. 

-  Co  takiego?  -  spytał  Simon,  podnosząc  głowę.  -  Być  może.  Spotkałem  w  pociągu 

pewną młodą dziewczynę. 

- I Bogu niech będą dzięki - wyszeptał ojciec. 

- Oczywiście, nie dorównuje Gitte, ale jest sympatyczna. Dość niezwykła. - Dopiero w 

tej chwili dotarł do niego sens słów ojca. - Ty chyba nigdy nie lubiłeś Gitte, prawda? 

- Rzeczywiście - przyznał starzec nie bez wahania. - Niby była miła i słodka, ale... Nie 

jestem przekonany, czy to właściwa osoba dla ciebie. 

- Jak to? 

- Hm, jakby to określić... Gitte jest taka rzeczowa. 

- To raczej nic złego. 

- Zazwyczaj nie. Ale tobie potrzebny jest ktoś... ktoś bardziej swobodny. 

background image

- Swobodny? Chciałeś pewnie powiedzieć: wyzwolony? 

-  Nie,  nie.  Udajesz,  że  mnie  nie  rozumiesz.  Gitte  była  taka  konwencjonalna.  Miała 

dosyć ciasne poglądy. 

-  Jestem  innego  zdania  -  odparł  krótko  Simon.  Ojciec  zrozumiał,  że  chyba  popełnił 

błąd,  mówiąc  wreszcie  szczerze  to,  co  myśli.  Nigdy  nie  lubił  słodkiej  Gitte.  Ale  zazwyczaj 

starał  się  robić  dobrą  minę  do  złej  gry...  Nie  powiedział  synowi  ani  słowa  o  tym,  co  należy 

sądzić  o  żonie,  która  zrywa  wszelkie  więzi  jedynie  na  podstawie  plotek!  Nawet  jeśli  są  one 

ohydne i obciążające. 

Simon wyraźnie nie chciał mówić o Gitte. 

-  Obszedłem  całe  gospodarstwo.  Muszę  przyznać,  że  utrzymujesz  je  w  idealnym 

stanie. 

- Miło mi to słyszeć. Od kiedy leżę, nie wiem o nim zbyt wiele. 

- Widziałem dwa nowe konie. Jakie są? Dobre? 

-  Kupiłem  je  w  Anglii.  Najlepszej  krwi.  Jednego  trochę  już  wypróbowaliśmy.  Wiele 

sobie po nim obiecuję. 

Simon uśmiechnął się. Kochał wszystkie konie, bez względu na to, czy wygrywają w 

wyścigach czy nie. Ojciec natomiast miał doskonałe wyczucie i zawsze kupował te najlepsze. 

Jego  stajnia  była  znana  w  całym  kraju.  Simon  martwił  się  czasami,  że  nie  wiedziałby,  co 

zrobić  z  tym  wszystkim,  gdyby  ojciec  umarł  jeszcze  przed  nim.  Kiedy  go  zabraknie,  konie 

będą zupełnie bezpańskie. Jakie to smutne. 

Przez  chwilę  rozmawiali  o  interesach.  Ojciec  namawiał  syna,  aby  wrócił  do  domu  i 

osiadł tu na stałe, przejmując natychmiast cały majątek. Bo przecież to strzeżenie wybrzeża to 

chyba nie na całe życie, prawda? 

Syn odpowiedział na jego obawy niejasno i niejednoznacznie. 

Stary  Dalen  westchnął.  Uprzednie  słowa  Simona  o  spadku  po  nim  bardzo  go 

zaniepokoiły. Ten chłopak nie zamierza chyba odebrać sobie życia? Gitte nie była tego warta. 

- Mam nadzieję, że utrzymujesz kontakt z tą dziewczyną z pociągu? 

- Tak, spotkam się z nią jutro wieczorem. 

- To ładnie - uśmiechnął się ojciec. 

-  Ale  jeszcze  wcześniej  muszę  wybrać  się  do  jakiegoś  biura  kreślarskiego  -  rzekł 

Simon.  -  Obiecałem,  że  dam  do  korekty  mapę.  To  nasz  ostatni  egzemplarz,  niedługo  nie 

będzie już niczego na nim widać. Trudno nawet odróżnić morze od lądu. 

Ojciec  roześmiał  się  głośno.  Mimo  że  Simon  był  zadziwiająco  przygnębiony  i 

zadumany, nie stracił jednak swego poczucia humoru. Może właśnie ono pomoże zapomnieć 

background image

mu całą tę historię z Gitte. 

Ojciec bowiem nic nie wiedział o ciężkiej chorobie syna, grożącej jego życiu. 

W  poniedziałkowe  przedpołudnie  Simon  wybrał  się  do  Mark,  gdzie  udał  się  do 

pracowni,  w  której  miano  dokonać  renowacji  morskiej  mapy.  Szybko  uzgodnił  szczegóły  z 

kierownikiem,  którego  znał  jeszcze  z  dawnych  lat.  Straż  przybrzeżna  nie  obchodziła  się  z 

należytą starannością ze swymi mapami. 

Idąc  już  do  wyjścia,  Simon  minął  drzwi  pracowni  kartograficznej.  Rzucił  okiem  na 

tabliczkę z nazwiskami - i zatrzymał się jak wryty. Poczuł się tak, jakby krew odpłynęła mu 

nagle do stóp. 

To było to nazwisko! 

Wreszcie je znalazł! 

Wreszcie ją znalazł! 

Maya siedziała, a właściwie stała jak zwykle przy swej desce kreślarskiej. Jej koledzy 

poszli właśnie do magazynu szukać jakiejś starej mapy, została więc sama w pokoju. 

Wprawdzie  jednym  uchem  słyszała  głosy  z  gabinetu  szefa,  była  jednak  zbyt 

pochłonięta  miłymi  myślami  o  dzisiejszej  kolacji  z  Simonem,  by  się  im  przysłuchiwać.  Ale 

mimo radości trochę także się bała. Obawiała się, że może nie ubierze się właściwie albo on 

całkiem  się  nią  rozczaruje.  Bywają  przecież  takie  chwile,  że  człowiek  nie  jest  w  stanie 

wydębić z siebie ani słowa albo w ogóle nie ma nastroju do rozmowy. W tym przypadku nie 

mogło tak się stać. Simon znaczył bowiem dla niej zbyt dużo. Maya wiedziała wprawdzie, że 

nie  może  budować  z  nim  żadnej  przyszłości,  pragnęła  jednak  rozświetlić  mu  jego  ostatnie 

tygodnie i sprawić, by zapomniał Gitte. 

Za każdym razem, gdy myślała o smutnym losie Simona, o tym, że miał umrzeć w tak 

młodym wieku, czuła wręcz fizyczny ból. Dlaczego właśnie on? 

Dlaczego w ogóle, dlaczego? Nigdy nie zdołała zaakceptować brutalnych praw życia. 

Nagle usłyszała czyjeś kroki pod drzwiami. 

Jakiś głos, drżąc od tłumionego gniewu, spytał: 

- Maren Grandseter? Czy pracuje u pana Maren Grandseter? 

- Tak - odparł szef. - To jedna z naszych kreślarek. Początkująca, ale bardzo zdolna. 

Miło to słyszeć, pomyślała Maya, zaintrygowana obcym głosem. 

W tej samej chwili mężczyzna spytał: 

- Czy mogę wejść i przywitać się z nią? 

- Oczywiście, bardzo proszę. 

Kroki szefa oddaliły się w stronę gabinetu. 

background image

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł Simon. 

- Simon! - wykrzyknęła zaskoczona Maya, prostując się przy desce. - Co ty tu robisz? 

Od razu rzuciło jej się w oczy, że jej znajomy z pociągu jest biały jak kreda i patrząc 

na nią staje się jeszcze bledszy! 

- To ty? - wycedził przez zęby. - Ty jesteś Maren Grandseter? 

Uśmiech zgasł na jej twarzy. 

- Tak - potwierdziła wystraszona. 

- Nic dziwnego, że zmieniłaś sobie imię i nazywasz się teraz Maya! 

- Nie rozumiem - bąknęła. Dlaczego Simon stał się nagle taki nieprzyjemny i dziwny? 

- Zniknęłaś z Mark. A ja ciebie szukałem i nie mogłem znaleźć. Przez dwa lata. 

- Czy byłbyś tak miły i mógł wyjaśnić, dlaczego jesteś na mnie taki zły? - spytała. 

- Jeszcze pytasz? - rzucił niskim, przytłumionym głosem, pochylając się ku niej. - Nie 

chcę urządzać tu żadnych scen, bo znam tu wszystkich, to moi dobrzy znajomi. Zapomnij o 

naszej  dzisiejszej  kolacji!  Że  też  miałaś  jeszcze  czelność  przyjąć  moje  zaproszenie!  Wprost 

nie  mogę  uwierzyć!  Możesz  być  spokojna:  już  ja  postaram  się  o  to,  żeby  zajęła  się  tobą 

policja. Będziesz musiała zadośćuczynić mi za te wszystkie ohydne pomówienia. 

- Simon! Co to ma znaczyć? - spytała ze łzami w oczach. 

- Na dodatek jeszcze niezła z ciebie aktorka! Ale pora już skończyć tę żałosną zabawę! 

Odwołasz wszystko i publicznie przeprosisz Gitte! 

Po tych słowach wyszedł. 

Maya  stała  jak  sparaliżowana.  Nie  była  zdolna  się  ruszyć.  O  co  on  ją  obwiniał? 

Odniosła wrażenie, że wziął ją za tę dziewczynę, która... 

Nagle ogarnęła ją wściekłość. Nie, z taką niesprawiedliwością nie mogła się zgodzić. 

Gniew wzbierał w jej piersi niczym wulkan, był nie do opanowania. Z wypiekami na twarzy 

Maya wypadła z pokoju, trzasnęła drzwiami i w szaleńczym tempie zbiegła po schodach. 

Simon  właśnie  wsiadał  do  samochodu.  W  chwili  gdy  zamknął  za  sobą  drzwiczki, 

Maya otworzyła gwałtownie drugie i bez chwili wahania rzuciła się na przednie siedzenie. 

- Może będziesz tak uprzejmy i wyjaśnisz mi - zażądała stanowczo. 

- Wynoś się! Wynoś się z mojego samochodu! - krzyknął. 

- Nie wysiądę, dopóki mi nie powiesz, o co chodzi. 

Miała policzki mokre od łez, ale nie przejmowała się tym. Nie pozwalając mu dojść do 

głosu, kontynuowała: 

-  Mam  wrażenie,  że  uważasz  mnie  za  kobietę,  która  zniszczyła  twoje  małżeństwo. 

Skąd,  u  licha,  przyszła  ci  do  głowy  tak  idiotyczna  myśl?  Przecież  ja  cię  nie  znam.  Nigdy 

background image

nawet o tobie nie słyszałam. 

Simon widział, że Maya nie zamierza się poddać. Ale w nim także nadal wrzało. 

- Jeszcze na dodatek kłamiesz mi prosto w twarz. To przecież ty sama rozgłosiłaś po 

całym mieście, że musisz wyjechać z Mark, bo spodziewasz się dziecka. Ze mną. 

Maya nie mogła opanować oburzenia. 

- Po co? Czy ty masz po kolei w głowie? 

Simon uruchomił silnik. 

- Ludzie się gapią. Pojedziemy za miasto. 

- A moja praca? Przecież nie mogę tak po prostu... 

- Guzik mnie to obchodzi. Wreszcie powiem ci to wszystko, co paliło mnie przez tyle 

lat. To nie będą miłe słowa, o, nie. 

Simon nigdy dotąd nie jechał tak nieostrożnie i źle jak tym razem. 

Samochód  wypadł  zza  rogu,  otarł  się  o  krawężnik,  przeskoczył  skrzyżowanie  na 

czerwonym  świetle  i  wyjechał  poza  miasto.  Kierowca  miał  szczęście,  że  nie  zauważyła  go 

policja, przede wszystkim zaś, że nie doszło do wypadku. 

Znalazł jakąś wąską leśną drogę. Skręcił w nią i zatrzymał auto. 

- No, Maren Grandseter, teraz wyjaśnisz mi parę rzeczy! 

background image

ROZDZIAŁ V 

Wszystko nagle stało się takie trudne. Simon był zupełnie obcy i lodowato zimny. 

-  Zdaje  się,  że  oboje  jesteśmy  jednakowo  zdenerwowani  -  powiedziała  opanowana 

mimo  wszystko  Maya.  -  Po  prostu  nie  rozumiem,  o  czym  ty  mówisz;  przysięgam,  że  zanim 

spotkałam cię w pociągu, nigdy o tobie nie słyszałam. Wprawdzie kiedy twój przyjaciel Sten 

Modin  wymienił  nazwisko  Dalen,  przypomniałam  je  sobie,  ale  tylko  dlatego,  że  byliście 

dobrze znaną i szanowaną rodziną w mieście. 

-  Masz  rację,  byliśmy  -  przyznał  zgryźliwie.  -  Dopóki  ty  nie  zaczęłaś  swojej 

oszczerczej kampanii. 

- Bardzo cię proszę, przestań - przerwała mu. - Jestem całkowicie niewinna. 

-  Czyżby?  No  to  czyje  dziecko  wtedy  urodziłaś?  Kim  był  ten  mężczyzna,  który  nie 

chciał  przyznać  się  do  ojcostwa?  A  może  myślałaś,  że  z  nazwiskiem  Dalen  dziecko  zajdzie 

znacznie wyżej? Czy też byłaś zazdrosna o Gitte i chciałaś jej zaszkodzić? Jeśli tak, to ci się 

udało. 

Maya nie mogła znieść tych zarzutów. 

- Nigdy nie urodziłam żadnego dziecka. 

- Usunęłaś je? 

Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, w jej oczach była furia. 

- Jeśli chcesz znać prawdę, to jestem jeszcze dziewicą. 

-  Czyli  chciałaś  pochwalić  się  swoim  koleżankom,  że  ty  też  już  spałaś  z  mężczyzną. 

Ale dlaczego wybrałaś akurat mnie? 

-  Jesteś  tak  odrażający  i  podły,  że  nie  wiem,  jak  mogłeś  wydawać  mi  się  w  pociągu 

sympatyczny.  -  Maya,  ku  swej  rozpaczy,  znowu  wybuchła  płaczem.  -  Ja  po  prostu  tego  nie 

pojmuję.  Czuję  się  tak,  jakbym  dostała  obuchem  w  głowę.  Przyjść  do  mnie  do  pracy  i 

oskarżyć mnie o coś tak ohydnego! Przecież ja cię nie znam. Nawet nie wiedziałam, że ktoś 

taki jak ty istnieje. Jakże bym więc miała... 

- Ale wyjechałaś z Mark. Bo spodziewałaś się dziecka, jak mówiłaś. 

Maya próbowała się uspokoić. 

- Wyjechałam z Mark dlatego, że mój ojciec nas opuścił i matka nie chciała tu dłużej 

mieszkać. Sprzedała dom na Kyrkudden i obie przeniosłyśmy się do Oslo. Nigdy, powtarzam: 

nigdy w swoim życiu nie twierdziłam, że spodziewam się dziecka. W jakim celu mówiłabym 

coś takiego? Żeby popsuć sobie opinię? 

background image

-  Widocznie  miałaś  jakieś  powody.  Najpierw  usłyszałem  od  kolegów  z  pracy,  że 

zrobiłem  podobno  jakiś  mały  „skok  w  bok”.  Myślałem,  że  po  prostu  żartują  sobie  ze  mnie. 

Ale  niedługo  to  samo  zaczęto  opowiadać  w  mieście,  a  ja  spotykałem  się  z  wyraźnymi 

przejawami  pogardy,  aż  wreszcie  odsądzono  mnie  od  czci  i  wiary.  No  i  wreszcie  wyjaśniło 

się,  skąd  to  wszystko.  Oto  dziewczyna  o  nazwisku  Maren  Grandseter  wyznała  swym 

przyjaciółkom,  że  musi  wyjechać  z  miasta,  ponieważ...  sama  wiesz  najlepiej,  z  jakiego 

powodu. Winny byłem podobno ja. Tymczasem od mojego ślubu minęły wtedy zaledwie dwa 

miesiące, dokonywałem więc nadludzkich wysiłków, żeby te plotki nie dotarły do Gitte. Ale 

nie  udało  się.  Żona  dowiedziała  się  wszystkiego  od  życzliwej  przyjaciółki.  Biedna  Gitte, 

zaufała  mi  całkowicie.  Wcześniej  przeżyła  trudny  okres  i  dlatego  była  bardzo  wrażliwa  na 

wszelką  krytykę  i  przejawy  nieżyczliwości.  Nie  miała  zbyt  mocnych  nerwów,  ale  dzięki 

małżeństwu  ze  mną  zaczynała  powoli  dochodzić  do  siebie  i  niedługo  stanęłaby  mocno  na 

nogach. I wtedy spotkał ją taki cios. Powiedziała, że mi wierzy, lecz po jej oczach poznałem, 

ż

e  czuje  się  śmiertelnie  zraniona.  No  i  pewnego  dnia  po  prostu  zniknęła.  Zabrała  wszystkie 

swoje rzeczy i zostawiła mi krótki list. Był wzruszający. Pisała w nim o koszmarnych nocach, 

kiedy ogarniało ją zwątpienie, na które nic nie mogła poradzić. Przyznała, że nie ma już dla 

mnie  tych  samych  uczuć  co  przedtem.  Gdy  bowiem  brałem  ją  w  ramiona,  wówczas  ona 

widziała  przed  sobą  obraz  tej  obcej  dziewczyny  i  nie  była  w  stanie  okazać  mi  niczego  poza 

chłodem. A tak bardzo tego nie chciała. Dlatego lepiej, żebyśmy się rozstali, zanim zranimy 

się nawzajem jeszcze dotkliwiej, pisała. Tego dnia zgasło moje życie. 

- I postanowiłeś się zemścić? Na mnie - szepnęła Maya. 

-  Tak.  Po  jakimś  czasie.  Najpierw  chciałem  jedynie  cię  odnaleźć  i  postawić  przed 

sądem. Później, kiedy zrozumiałem, że Gitte i tak już do mnie nie wróci, choćbym nie wiem 

jak gorąco ją błagał i przekonywał, moja żądza zemsty osłabła. Zrobiłem się zgorzkniały. No 

a potem spotkał mnie kolejny cios... 

- Choroba - dokończyła Maya. 

-  Tak,  choroba.  Cała  ta  historia  z  Gitte  nie  pozostała  bez  wpływu  na  moje  nerwy, 

myślałem  więc,  że  zakłóceniu  uległa  też  równowaga  fizyczna.  Gdy  wszystko  zaczęło  mnie 

boleć, byłem przekonany, że to po prostu nerwy i napięcie, ale Sten stwierdził co innego. 

- Sten? Sten Modin? 

- Tak, to mój lekarz i przyjaciel. Zrobił mi całą masę badań, pobrał mnóstwo próbek i 

posłał  do  analizy  -  i  nadeszły  wyniki.  Usiłował  mnie  oszczędzić,  nie  chciał  wyjawić  mi 

prawdy, ale wydusiłem ją z niego. Czasami żałuję, że to zrobiłem. Mimo wszystko lepiej, że 

wiem. 

background image

Zapadło  milczenie.  Oboje  nie  odzywali  się  dosyć  długo.  Wreszcie  Maya  westchnęła 

głęboko i rzekła: 

- Czy uwierzysz mi, jeśli powiem, że nie chcę okłamywać kogoś, kto skazany jest na 

ś

mierć? 

- Już sam nie wiem. Dobrze, uwierzę ci, jeśli wyznasz mi całą prawdę. Wszystko! 

- Nie mam pojęcia, kto za tym wszystkim się kryje i prześladuje ciebie, Gitte i mnie, 

ale zapewniam cię, że te plotki są wyssane z palca. W pewnym sensie jestem dumna z tego, 

ż

e  nie  byłam  jeszcze  z  mężczyzną,  czyli  że  pozostałam,  mówiąc  staromodnie,  dziewicą. 

Prawdopodobnie wynika to z tego, że nigdy dotąd prawdziwie się nie zakochałam. W każdym 

razie nie tak mocno, by zniknęły wszelkie zahamowania. Bo jeśli kogoś się kocha naprawdę, 

wtedy pójście do łóżka jest czymś zupełnie naturalnym. Ale nic takiego dotychczas mi się nie 

zdarzyło. Gdy moje romanse osiągały określony punkt, zawsze mówiłam nie. I wtedy traciłam 

swoich chłopaków. No cóż, trudno. Pozwoliłam sobie na ten długi wywód tylko dlatego, żeby 

ci wyjaśnić, iż osoba o takiej postawie nie umiałaby chodzić po mieście i rozgłaszać wszem i 

wobec, że spodziewa się dziecka. Chyba rozumiesz. 

Simon, zacisnąwszy usta, jedynie pokiwał głową. 

-  Nic  o  tym  wszystkim  nie  słyszałam,  absolutnie  nic,  ponieważ  razem  z  matką 

wyjechałyśmy z Kyrkudden i Mark. Cała ta historia musiała rozegrać się później. 

- Chyba tak. Bo nigdzie nie mogłem cię znaleźć. 

-  Matka  była  w  tak  fatalnym  stanie  po  odejściu  ojca,  że  na  pewien  czas  „zniknęła  z 

ż

ycia”. Poza tym nasze nazwisko nigdy nie widniało w żadnej książce telefonicznej. 

- Wiem o tym. Wolę nazywać cię Mayą. To drugie imię nie przeszłoby mi chyba przez 

gardło. Powiedz mi, Mayu, czy naprawdę mogę ci wierzyć? 

-  Naprawdę.  Teraz  to  ja  jestem  wściekła  i  nie  spocznę,  póki  nie  znajdę  tego,  kto 

rozgłasza te plotki. Przecież one zaszkodziły mojej reputacji. Nawet sobie nie wyobrażasz, z 

jaką wrogością spotykam się teraz w mieście. 

- Tak, wspominałaś mi o tym. 

Maya wyciągnęła z kieszeni list. 

- Znalazłam go przedwczoraj w mojej skrzynce. 

Simon przeczytał: Po co to zrobiłaś? 

Schował kartkę do koperty. 

- Widzę, że cię nie oszczędzają. Przekonałaś mnie, wierzę ci, że nic nie wiedziałaś o 

moich kłopotach. Czy możesz mi wybaczyć? 

-  Doskonale  rozumiem,  dlaczego  byłeś  na  mnie  zły.  Przecież  dobrze  wiesz,  że  cię 

background image

polubiłam,  i  dlatego  tak  bardzo  mnie  bolało,  że  stałeś  się  nieoczekiwanie  lodowato  zimny. 

Uważałam cię za mego jedynego przyjaciela, jedyną życzliwą mi osobę w tym mieście. Poza 

moimi kolegami z pracy, ale oni nie są z Mark i pewnie nie znają miejscowych plotek. 

- Wiesz, dlaczego byłem tak strasznie zły? - odezwał się Simon po dłuższym wahaniu. 

-  Jak  gdyby  podwójnie  zły?  Bo  czułem  się  rozczarowany,  że  to  ty  okazałaś  się  Maren 

Grandseter. Bardzo się teraz tego wstydzę. 

Maya położyła swą dłoń na jego ręce. 

- Nie mówmy już o tym. Zajmijmy się lepiej odnalezieniem osoby, która rozsiewa te 

plotki. Przecież ktoś musiał je wymyślić! 

-  Dobrze.  Ale  czy  nie  pojechałabyś  teraz  ze  mną  do  Gitte,  żeby  jej  to  na  gorąco 

wyjaśnić? 

Maya czuła, jak wszystko się w niej buntuje. 

- Nie wiem, czy starczyłoby mi odwagi, bo takie spotkanie trochę by mnie kosztowało. 

Poza tym, co powiedziano by  u mnie w pracy?  Muszę natychmiast wracać!  Nie mogę sobie 

na to pozwolić, żeby ją stracić. 

- Porozmawiam z twoim szefem i wyjaśnię, że to przeze mnie. 

W  drodze  powrotnej  do  miasta  omawiali  różne  sposoby  wytropienia  winnego  lub 

winnych. 

-  Powinieneś  zacząć  -  doradzała  Maya  -  od  pierwszej  osoby,  od  której  usłyszałeś  tę 

plotkę.  Mówiłeś,  że  najpierw  powtórzyli  ci  ją  twoi  koledzy  z  pracy.  Wobec  tego  musisz  ich 

spytać, gdzie ją usłyszeli. I w ten sposób dotrzeć aż do samego źródła. 

Simon był sceptyczny. 

-  Obawiam  się,  że  to  nie  będzie  takie  proste.  Ludzie  raczej  niechętnie  zdradzają,  od 

kogo  zasłyszeli  jakieś  plotki,  nie  chcą  bowiem  demaskować  swego  najlepszego  przyjaciela 

jako plotkarza.  Z jednej  strony pragną być lojalni wobec niego, z drugiej  zaś nie chcą, żeby 

ich przyjaciel stał się z dnia na dzień ich wrogiem. 

- Myślę, że nie masz racji. Ale tak czy inaczej powinieneś chyba spróbować? 

-  Spróbuję,  oczywiście.  Pod  warunkiem,  że  uda  mi  się  odszukać  moich  starych 

kolegów z pracy. No a co z dzisiejszą kolacją, wybierzesz się ze mną? 

- Myślałam, że powinnam o niej zapomnieć? 

-  Kiedy  to  mówiłem,  byłem  zły  i  głupi.  A  teraz  pytam  poważnie:  czy  zjesz  ze  mną 

kolację? Byłoby mi bardzo miło. 

-  Tak,  chętnie  -  odparła  Maya  z  uśmiechem.  -  Przyjmuję  zaproszenie  z  trzech 

powodów. Po pierwsze, jak powiedziałam, dopóki nie dostanę pierwszej pensji, nie stać mnie 

background image

na taki luksus jak jedzenie kolacji, po drugie, możemy podczas niej zastanowić się, co robić 

dalej, i po trzecie, z przyjemnością zjem z tobą kolację. Czy takie uzasadnienie wystarczy? 

-  W  zupełności  -  Simon  uśmiechnął  się  szeroko.  -  Nawet  sobie  nie  wyobrażasz,  jak 

bardzo  się  cieszę  z  tego,  że  to  nie  ty  rozpowiadałaś  te  okropne  plotki  o  mnie.  Poczułem 

naprawdę dużą ulgę. Jak myślisz, czy po kolacji będziesz mogła pójść ze mną do Gitte? 

- Zobaczymy - odpowiedziała krótko. 

Ponieważ Simon widział wyraźnie, że Maya niezbyt chętnie chciała wyświadczyć mu 

tę przysługę, nie nalegał. Udał się za to razem z nią do biura i usprawiedliwił przed szefem jej 

krótką  nieobecność,  dzięki  czemu  Maya  nie  doznała  z  tego  powodu  nawet  najmniejszych 

przykrości. Simon miał niewątpliwy urok. A jako jeden z Dalenów także wpływy. Ale o tym 

ona nie wiedziała. 

W  okolice  Mark  dawno  zawitała  już  wiosna,  ale  pogoda  nie  była  najlepsza.  Choć 

zrobiło  się  już  cieplej,  ziemia  wciąż  jeszcze  nosiła  ślady  ulewnych  deszczów,  powodzi  i 

gwałtownych burz. Wysiadłszy z autobusu na Kyrkudden, Maya musiała iść bardzo ostrożnie, 

omijając głębokie kałuże, jakie powstały po gwałtownej ulewie. 

Już dawno mogliby  coś zrobić z tą drogą, pomyślała. Nie zamierzała jednak wysyłać 

do gazety listu od czytelnika, podpisanego „Przyjaciel porządku”. Tak wielu było przyjaciół 

porządku wokoło, że to oni powinni się tym zająć. 

Idąc dalej, zauważyła samochody jadące w stronę starego kościółka na Kyrkudden. Jej 

kościółka.  Były  to  auta  z  zarządu  dróg.  Czyli  może  coś  wreszcie  zaczną  robić  z  tą  drogą, 

najwyższa pora, uznała Maya. 

Zupełnie  nieoczekiwanie  przypomniały  jej  się  głosy,  które  słyszała  wcześniej  w 

kościele. Musi powiedzieć o tym Simonowi. 

Jak  to  miło  móc  znowu  z  sympatią  myśleć  o  Simonie!  Ta  jego  niespodziewana 

nienawiść wobec niej była prawdziwym wstrząsem. 

Maya nie miała już zbyt wiele czasu, by doprowadzić się do porządku przed kolacją, 

ale chciała wyglądać jak najlepiej. Wolała spytać Simona, jak powinna się ubrać, nie należała 

bowiem  -  jak  przyznała  -  do  bywalców  restauracji.  Gdy  zadała  mu  to  pytanie,  dostrzegła  w 

jego  oczach  ciepły  blask,  a  po  chwili  usłyszała  kilka  życzliwych  wskazówek.  Uspokojona, 

doszła do wniosku, że chyba znajdzie coś odpowiedniego w szafie. 

Gdy  już  była  gotowa,  spojrzała  w  lustro  i  poczuła  się  zadowolona  z  rezultatu.  Maya 

lubiła  ubierać  się  nieco  staroświecko,  ale  kobieco;  stosowała  niezwykle  delikatny  makijaż, 

który  właściwie  ograniczał  się  jedynie  do  podkreślenia  oczu.  Jej  karnacja  była  bowiem  tak 

eterycznie delikatna, że kłóciła się z wszelkimi mocniejszymi akcentami. 

background image

Simon  obiecał  przyjechać  po  nią.  Umówili  się  przy  drodze  głównej,  ponieważ 

gęstwina bocznych uliczek na Kyrkudden dla osoby nie znającej tej okolicy stanowiła labirynt 

nie  do  przebycia.  Przepełniona  entuzjazmem  i  oczekiwaniem,  Maya  znalazła  się  przy  szosie 

nadspodziewanie  szybko.  Stała  już  w  umówionym  miejscu  i  czuła,  że  jej  twarz  jest 

płomiennie czerwona. 

Uważaj, uważaj, ostrzegała samą siebie. Tylko przypadkiem się nie zakochaj! Simon 

Dalen  to  nie  jest  mężczyzna  dla  ciebie.  Jeśli  się  zaangażujesz,  przyniesie  ci  to  same 

przykrości i kłopoty. Nie zapominaj, że gdzieś tam istnieje słodka i bezradna Gitte, którą on 

uwielbia. 

Niech  piekło  pochłonie  wszystkie  Gitte  na  świecie!  Ta,  którą  spotkała  we  wczesnej 

młodości,  stanowiła  wręcz  monstrualne  uosobienie  perfekcyjności  i  uczuciowego  chłodu. 

Gitte Simona z pewnością była lepsza, Maya nie chciała jednak mieć rywalki przewyższającej 

ją  we  wszystkim.  On  wyraźnie  wolał  kobiety  kruche  i  bezbronne.  A  Maya,  mimo  swej 

niekwestionowanej  kobiecości,  była  mocna  i  dzielna,  przyzwyczajona  do  radzenia  sobie  w 

ż

yciu bez niczyjej pomocy. 

Wyznając mu wszakże, że nie stać ją na porządne jedzenie, poruszyła na pewno jego 

męski instynkt opiekuńczy. Stąd to zaproszenie na kolację. 

Spojrzenie Simona wyrażało pełną akceptację tego, co zobaczył. 

- Wyglądasz czarująco - oświadczył krótko. - Jedziemy. 

- Czy udało ci się coś znaleźć? - spytała, siedząc już w samochodzie. 

-  Tak,  udało  mi  się  -  odparł.  -  Dotarłem  do  jednego  z  moich  dawnych  kolegów  z 

pracy.  Najpierw  w  ogóle  nie  wiedział,  o  czym  mówię,  ale  pod  koniec  przypomniał  sobie 

wreszcie  całą  tę  aferę.  Po  dłuższym  namyśle  doszedł  do  wniosku,  że  to  jego  żona 

opowiedziała  mu  o  moim  tak  zwanym  skoku  w  bok.  Obiecał  mi,  że  spyta  ją,  gdzie  ona 

usłyszała tę szaloną nowinę. Udało mi się nawet przekonać go, że to wszystko było zwykłym 

kłamstwem. Tym razem mi uwierzył. Ponieważ zna Gitte, ma się u niej za mną wstawić. 

- To wspaniale - rzekła Maya ponurym głosem. 

- A ty? Wytropiłaś coś? Na przykład kto napisał ten list? 

-  Nie,  to  mógłby  być  właściwie  niemal  każdy.  Nie  zapominaj,  że  w  tym  mieście 

prowadzona  jest  kampania  przeciwko  mnie.  Wystarczy,  że  ludzie  znajdą  sobie  kogoś,  kto 

wydaje im się gorszy od nich samych, by uczynili z niego ofiarę i zdeptali go. 

-  Nie  musisz  mnie  o  tym  przekonywać,  doskonale  to  znam.  Ale  kobietom  chyba 

trudniej to znieść niż mężczyznom. No, jesteśmy na miejscu. Byłaś już tu kiedyś? 

-  Dawno  temu,  jeszcze  jako  mała  dziewczynka,  razem  z  mamą  i  tatą.  Za  starych, 

background image

dobrych  dni.  Ale  nie  pamiętam  niczego  poza  tym,  że  jadłam  jakąś  ohydną  zupę,  którą 

pochlapałam obrus i sukienkę. Chyba szparagową. Później bardzo ją polubiłam. 

-  To  się  zmienia.  Ja,  na  przykład,  nie  znosiłem  kalafiora.  Dziś  jadam  go  z  wielkim 

apetytem. 

Już niedługo, pomyślała Maya zasmucona. Że też nie mogła ani na chwilę zapomnieć 

o  tym,  że  wkrótce  już  go  nie  będzie.  Tej  twarzy  fauna,  na  której  widok  kręciło  jej  się  w 

głowie. Tego uśmiechu, który zapierał dech w piersi... 

Co  za  dziwny  człowiek  z  tej  Gitte,  że  bardziej  wierzyła  plotkom  niż  własnemu 

mężowi? 

Identyczne  pytanie  zadał  Simonowi  jego  ojciec.  Lecz  on  sam  wydawał  się  ślepy  na 

wszystko. Maya, chcąc zmienić temat, zaczęła mówić o opuszczonym kościele. 

Kolacja  okazała  się  bardzo  udana.  Dziewczyna  wręcz  oniemiała  na  widok 

wyszukanych  potraw,  jakie  im  serwowano,  a  Simon  z  wyraźnym  zadowoleniem  przyjął  jej 

zachwyt. Chciał, by najadła się do syta. I tak się stało. Przy deserze, który był tak smaczny i 

przepysznie  udekorowany,  jak  tylko  Maya  mogła  sobie  wymarzyć,  poprosił  ją,  by 

opowiedziała mu trochę o sobie. Dodał, że od dawna już na to czeka. 

- Naprawdę nie ma o czym - broniła się, ociągając. 

-  Jestem  już  serdecznie  zmęczony  ciągłym  przeżuwaniem  swoich  własnych 

problemów. Dlatego chciałbym teraz poznać kłopoty innych. 

- Ale ja nie mam żadnych kłopotów. 

- No to posłucham opowieści o twoim szczęśliwym  

ż

yciu!  To  też  może  dobrze 

mi zrobić. 

Maya roześmiała się głośno. 

-  Skoro  tak  nalegasz...  Od  czego  by  tu  zacząć...  No  więc,  moje  dzieciństwo  tu,  na 

Kyrkudden,  przebiegało  szczęśliwie.  Byłam  trochę  odludkiem  i  lubiłam  chodzić  własnymi 

drogami, ale miałam też przyjaciół. Ojciec, zawsze taki dobry dla mnie, zabierał mnie często 

ze  sobą  do  swoich  pacjentów,  ponieważ  chciał,  żebym  została  tak  jak  on  weterynarzem. 

Jednak nie zostałam... 

- Dlaczego? 

-  Nie  miałam  odpowiedniego  stosunku  do  zwierząt.  Kiedy  widziałam  jakieś  chore 

stworzenie, nie mogłam potem dojść do siebie przez parę dni, bo cierpiałam razem z nim. 

-  Rozumiem.  Ktoś  taki  chyba  rzeczywiście  nie  powinien  zostawać  weterynarzem.  A 

twoja mama? 

-  Mama  to  zupełnie  co  innego...  Co  mam  o  niej  powiedzieć?  Zajmowała  się  mną  we 

background image

wzorowy  sposób,  lubiła  się  mną  chwalić  i  żyła  wyłącznie  dla  naszej  niewielkiej  rodziny.  I 

wtedy nadszedł ten dzień... 

- Kiedy twój ojciec was opuścił? To musiał być szok dla was obu. Chyba szczególnie 

dla ciebie? 

- Tak, to prawda. Ale mama też już nigdy nie doszła do siebie. A może ona przez cały 

czas jest sobą? Ona jest... Wybacz, nie chciałabym o niej mówić źle, ale muszę przyznać, że 

ż

ycie z nią wcale nie jest łatwe. 

- Rozumiem. Jak to się stało, że pozwoliła ci wyjechać? 

-  Po  prostu...  nie  mogłam  już  dłużej  wytrzymać.  Groziła  mi,  że  umrze,  jeśli  ją 

zostawię,  ale  ja  musiałam  wyzwolić  się  od  niej,  bo  w  przeciwnym  razie  zdusiłaby  moją 

osobowość.  Nie  wolno  mi  się  było  nigdzie  ruszyć,  wyobrażasz  to  sobie?  „Wychodzisz?” 

„Gdzie  ty  się  podziewałaś,  tak  bardzo  się  o  ciebie  bałam”.  „Kiedy  spóźniasz  się  choćby 

dziesięć  minut,  cały  obiad,  nad  którym  się  tak  napracowałam,  jest  do  wyrzucenia”.  Jeśli  w 

odpowiedzi  wyjaśniłam,  że  nie  zdążyłam  na  autobus,  ona  musiała  oczywiście  wiedzieć 

dlaczego. Uff! To paskudne, co teraz robię. Siedzę tu i wymyślam na osobę w gruncie rzeczy 

bardzo kochaną i na dodatek tak nieszczęśliwą. 

Simon powiedział z wahaniem: 

-  Czy  była  taka  już  wcześniej?  Może  to  nie  tylko  ojciec  ponosi  winę  za  rozpad 

małżeństwa? 

- Sama nie wiem - odparła Maya. - Naprawdę nie wiem. Trudno jest patrzeć na swych 

rodziców zupełnie obiektywnie, rozumiesz, co mam na myśli? 

- Oczywiście. A ty? Opowiedz mi jeszcze coś o sobie! 

Maya zamilkła, zastanawiając się, co mogłaby dodać. 

Simon  odkrył  zaskoczony,  że  nie  potrafi  zapomnieć  o  czymś,  co  Maya  wyjawiła  mu 

wcześniej. Nie mógł wprost uwierzyć, że ona jest dziewicą. Wiedział, że zostało mu niewiele 

ż

ycia. Ale gdy tak siedział naprzeciw niej, pragnął, by to właśnie on, przed swą śmiercią, był 

tym mężczyzną, który uczyni z niej kobietę. 

To przerażające! Na wskroś egoistyczne! Jak mógł w ogóle myśleć o tym, by postąpić 

w ten sposób, on, który i tak nigdy się z nią nie ożeni, który nawet jej nie kocha, tylko dobrze 

się czuje w jej towarzystwie. Ale jeśli nie zdoła odzyskać Gitte... 

Simon  poczuł  się  paskudnie.  Oto  Maya  siedzi  naprzeciwko  niego  pełna  ufności,  nie 

przeczuwając  nawet,  że  jest  zdolny  do  takich  myśli.  Tak,  Maya  jest  dziewicą.  Cóż  to  za 

staromodne słowo! Ale  ona rzeczywiście nawet  wygląda trochę staromodnie, wierna swemu 

zupełnie nienowoczesnemu stylowi. Mimo to sprawia wrażenie osoby energicznej i zaradnej 

background image

ż

yciowo.  Chociaż  nie  ma  delikatnej  i  finezyjnej  urody  Gitte,  wydaje  się  bardziej  niewinna. 

Prawdopodobnie to przez ten jej dziecinny wygląd. 

W skrócie przedstawiła mu swój życiorys: 

-  Co  by  ci  tu  jeszcze  powiedzieć?  Chodziłam  do  szkoły  kreślarskiej,  potem  uczyłam 

się rysować mapy i w gruncie rzeczy tylko tyle udało mi się zdziałać po zakończeniu szkoły. 

Ze  względu  na  mamę  nigdzie  nie  wyjeżdżałam.  Ona  jest  do  wszystkiego  nastawiona 

negatywnie  i  nie  ma  na  nic  ochoty.  Mówiąc  krótko:  po  prostu  brak  jej  radości  życia.  Nigdy 

nie chciała wybrać się ze mną na południe, dlatego nie byłam dalej niż w Danii. 

- A nie mogłaś podróżować sama? 

-  Bez  niej?  Skąd!  Przecież  dostałaby  ataku  serca  albo  jeszcze  co  innego.  Absolutnie 

zabroniła mi opuszczania Oslo. Mój wyjazd oznaczałby jej śmierć. 

Simon zagryzł wargi. 

- Toteż teraz gnębią mnie wyrzuty sumienia - zakończyła Maya. 

- Czy rozmawiałaś już z nią po twoim przyjeździe tutaj? 

-  Tak,  zadzwoniłam  do  niej.  Chciałam  ją  uspokoić,  że  zajechałam  na  miejsce 

szczęśliwie.  Ale  niezbyt  ją  to  interesowało,  ponieważ  akurat  martwiła  się  tym,  że  nie  może 

pójść do zakładu energetycznego i uzyskać obniżki za prąd. 

- Czy ona nie może chodzić? 

- Może, oczywiście, że może, ale boi się pokazać między ludźmi, ponieważ uważa, że 

wszyscy wiedzą o jej hańbie, to znaczy o tym, że odszedł od niej mąż. 

Simon wyciągnął rękę ponad stołem. 

- Biedaczko, widzę, że nie miałaś łatwego życia - powiedział ciepło. 

Nagle Mayę znowu ogarnęły wyrzuty sumienia. 

- Nie powinnam narzekać na moją mamę. Jest przecież taka dobra i kochana. 

- Wyobrażam sobie - bąknął Simon. 

Nagle zamarł w bezruchu, a jego twarz poczerwieniała. 

- Do licha - szepnął. - A to ci pech! 

- Co się stało? 

- Gitte. 

Mayę ogarnęła wściekłość. 

- Czy mam sobie pójść? 

- Nie, nie, najmocniej cię przepraszam, źle mnie zrozumiałaś. 

Nie  chciała  być  niedyskretna,  ale  nie  mogła  się  powstrzymać  i  odwróciła  głowę.  Do 

sali weszła grupa osób. Więcej nie zdołała dostrzec. 

background image

- To jej ojciec i jeszcze paru znajomych - bąknął Simon. 

Maya nie wiedziała, co ma ze sobą począć. 

- Doskonale rozumiem, że ta sytuacja jest dla ciebie bardzo niezręczna, ale niestety nie 

potrafię zapaść się pod ziemię, choćbym nie wiem jak tego chciała ze względu na ciebie. 

-  Będzie  co  ma  być.  Tylko  jak  teraz  przekonam  ją  o  tym,  że  może  wierzyć  w  moje 

słowa? 

- Uważam, że nie jesteś jej nic winien - powiedziała Maya trochę szorstko. 

Simon spojrzał na nią nieco urażony. Maya, ogarnięta bezsilną wściekłością, myślała, 

ż

e zaraz wybuchnie. 

- Zobaczyła nas - wymamrotał Simon. - Zatrzymała się, chce wyjść, biedna. Ale ojciec 

obejmuje ją ramieniem i patrzy na nas z surowym wyrazem twarzy. 

Maya, chcąc się uspokoić, wciągnęła głęboko powietrze. 

- Co teraz robią? 

- Idą w naszą stronę. Ojciec i ona. 

- Tylko spokojnie, Simonie, spokojnie. Mamy czyste sumienie. 

W tym momencie usłyszała kroki za swoimi plecami. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Simon podniósł się z krzesła. Maya odwróciła powoli głowę. 

Stali  przed  nimi  ojciec  i  córka.  On,  dojrzały  mężczyzna,  wyglądający  na 

zadowolonego z siebie, miał czerwoną twarz z irytacji lub od nadmiernego picia - tego Maya 

nie  potrafiła  rozstrzygnąć.  Ona  była  jasnowłosą  pięknością  o  nieco  ostrych  rysach  (coś 

takiego potrafiły dostrzec tylko inne kobiety). Miała niebieskie oczy, pociągłą, subtelną twarz 

o zgrabnym nosie i niewielkich ustach. 

Głos zabrał ojciec: 

- Czyli to jednak prawda. Mimo twych zapewnień wiedzieliśmy przez cały czas, że to 

nie kłamstwo. Ale żeby pokazywać się tutaj razem... To już naprawdę szczyt bezczelności! 

Po czym odwrócił się na pięcie i, mocno chwyciwszy córkę za rękę, odszedł. 

Maya kipiała. Zerwała się z krzesła, lecz Simon zatrzymał ją w miejscu. 

- Nie tutaj - poprosił cicho. - Nie publicznie, po co nam to. 

Opadła znowu na krzesło. Wydawało się, że siedzący wokół goście nie zwrócili uwagi 

na niemiły epizod, ponieważ wszyscy nadal pogrążeni byli w rozmowie. Ojciec Gitte i reszta 

towarzystwa przeszli do następnej sali. 

Deser nie smakował już ani Mai, ani Simonowi. 

Po dłuższym milczeniu Simon spytał z czułością w głosie: 

- Teraz pewnie rozumiesz, dlaczego tak bardzo nie chcę jej stracić? 

Wściekłość ciągle jeszcze nie opuściła Mai. 

-  Nie,  nie  rozumiem  -  rzuciła  rozgorączkowana.  -  Ponieważ  twoja  Gitte  i  ta,  którą 

znałam,  to  jedna  i  ta  sama  osoba.  Nieznośna,  nadęta  ropucha  z  językiem  ostrym  jak  liść 

kaktusa! 

Maya  zdawała  sobie  sprawę,  że  być  może  jej  uraza  spowodowana  tym,  iż  kiedyś 

nazwano ją ociężałą niezdarą, jest śmieszna, ale awersja odczuwana przez nią w stosunku do 

Gitte  była  czymś  więcej  niż  tylko  reakcją  na  zranioną  dumę.  Nie  znosiła  jej  od  samego 

początku,  ledwie  ją  zobaczyła,  a  Gitte  Svendsen  prawdopodobnie  natychmiast  to  wyczuła  i 

przeszkodziła jej w zostaniu tancerką. Ich niechęć była chyba zatem wzajemna. 

Simon wyglądał na głęboko urażonego. 

- Nie znasz jej. Jest krucha i wrażliwa jak kotka. Nie powinnaś... 

- No właśnie! To doskonałe określenie.  Ona tak  jak kotka ma pazury zawsze gotowe 

do ataku. 

background image

-  Jesteś  teraz  niesprawiedliwa.  -  Na  twarzy  Simona  malowały  się  złość  i  napięcie.  - 

Przecież to ona odeszła jako pierwsza właśnie dlatego, żebyśmy nie ranili się nawzajem. 

- Tyle tylko, że ja nie widzę powodu do odejścia. Uważam, że to tchórzostwo i czysty 

egoizm dawać posłuch plotkom i pomówieniom i przejmować się tym, co pomyślą sąsiedzi, 

zamiast okazać lojalność własnemu mężowi. 

- Myślę, że znam swoją żonę lepiej niż ty - odparł Simon lodowatym głosem. 

Maya  zorientowała  się,  że  posunęła  się  za  daleko.  Lecz  jej  nieposkromiony 

temperament nierzadko płatał jej takie właśnie figle. Westchnęła zrezygnowana. 

- W porządku, przepraszam. Pomogę ci w odnalezieniu tych wstrętnych plotkarzy i w 

oczyszczeniu się w jej oczach. Ty odzyskasz żonę, a ona będzie mogła się pochwalić wolnym 

od  zarzutów,  zrehabilitowanym  mężusiem,  który  wielbi  jedynie  swoją  żoneczkę  i  nigdy  nie 

zwraca  uwagi  na  inne  kobiety.  Tylko  nie  zrzucaj  potem  winy  na  mnie,  jeśli  kiedyś  tego 

będziesz żałować! 

- Raczej nie starczy mi już na to czasu - powiedział Simon zgaszonym głosem. 

Maya natychmiast spoważniała. 

- Czy ona wie? - spytała, zawierając w tych słowach całe swe współczucie. 

- Oszalałaś! Prosiłem na wszystko Stena, żeby nic jej nie mówił. 

- Czy oni dobrze się znają? 

-  Tak,  naturalnie!  Sten  i  ja  jesteśmy  przyjaciółmi  od  wielu  lat.  On  był  świadkiem  na 

naszym ślubie. 

- To może ja powinnam jej powiedzieć o twojej chorobie? 

- Jeśli to zrobisz, zabiję cię! Nie chcę, żeby wróciła do mnie z litości! 

- Rozumiem. Ale przecież... Ojej, jak późno, a ja jutro rano muszę być w pracy... 

- Odwiozę cię do domu. 

Simon  nawet  nie  zerknął  w  stronę  sali,  do  której  weszła  Gitte  i  pozostali.  Maya 

doskonale  rozumiała,  ile  musiało  kosztować  go  to,  że  tutaj,  w  Mark,  zobaczono  go  z  Maren 

Grandseter.  Teraz  będzie  im  obojgu  jeszcze  trudniej  przekonać  tę  ubóstwianą  przez  niego  i 

zadzierającą nosa laleczkę. 

Maya  wielkim  wysiłkiem  woli  stłumiła  znowu  w  sobie  wściekłość,  jaka  ogarniała  ją 

na samą myśl o Gitte Svendsen. 

W  samochodzie  Simon  był  dość  milczący.  Ale  gdy  dojechali  do  Kyrkudden, 

uśmiechnął się przyjaźnie do Mai. 

- Dziękuję ci za miły wieczór! 

- Miły? - powtórzyła ze zdziwieniem. 

background image

- Oczywiście, jeśli pominąć pewien krótki epizod. Czy to jest droga do opuszczonego 

kościoła? 

- Tak, właśnie wzięli się wreszcie za jej naprawianie. 

-  Szkoda,  miałem  ochotę  go  obejrzeć.  Myślałem  o  tych  szeptach,  o  których  mi 

mówiłaś. Można by sprawdzić, co to było. 

Czemu nie? Wyprawa razem z Simonem nie wydawała się już taka straszna. 

- Teraz? 

- Jasne. Północ to chyba najlepsza pora na podsłuchiwanie duchów. 

- To może być ciekawe - powiedziała Maya. 

-  Podjedziemy  samochodem  tak  daleko,  jak  się  da,  a  pozostały  odcinek  drogi 

przejdziemy  na  piechotę.  Ojej,  zupełnie  zapomniałem,  przecież  ty  jutro  rano  idziesz  do 

pracy... wracajmy... 

-  Co  tam  praca!  -  wykrzyknęła  z  entuzjazmem.  -  Za  nic  w  świecie  nie  przepuszczę 

takiej okazji. 

Podłużna,  szara  bryła  kościoła  rysowała  się  niewyraźnie  na  tle  nieba  w  zmierzchu 

letniego dnia. Gdyby Maya była sama, nigdy nie odważyłaby się na taką eskapadę. Ale razem 

z Simonem... 

Zupełnie  bezwiednie  chwyciła  go  za  rękę,  a  on  lekko  ją  uścisnął.  Uśmiechnął  się 

nieznacznie,  niewątpliwie  dobrze  czuł  się  w  roli  opiekuna  i  obrońcy.  Było  to  z  pewnością 

miłe doznanie dla kogoś takiego jak on, kto właściwie rozstawał się już z życiem. 

- Wiem, jak można wejść do środka - szepnęła Maya. 

- Chyba nikt tu nas nie słyszy - rzekł Simon, spokojny i opanowany. 

- Masz rację, wcale nie musimy szeptać, przepraszam. 

- Nie przepraszaj ciągle za wszystko, co robisz. To zaczyna już brzmieć zabawnie. 

- Rzeczywiście. Przepraszam. 

Oboje wybuchnęli śmiechem. 

Maya poprowadziła Simona do tylnych drzwi wejściowych, przez które wślizgnęli się 

do środka. 

Atmosfera panująca w kościele była teraz, nocą, jeszcze bardziej niesamowita. Ciemne 

wnętrze  tchnęło  grozą  i  tajemnicą.  Maya  wyobraziła  sobie,  że  w  ławkach  od  dawien  dawna 

siedzą duchy zmarłych i że to właśnie ich głosy słyszała podczas swej ostatniej wizyty tutaj. 

-  Gdzie  wtedy  stałaś,  kiedy  usłyszałaś  te  szepty?  -  spytał  Simon  przytłumionym  i 

pełnym powagi głosem. 

- Na chórze. 

background image

- To chodźmy tam. 

- A jeśli zawali się pod nami? Ten kościół cały się sypie. 

- Wytrzyma, bez obaw. 

Nie  puszczając  nadal  ręki  Simona,  Maya  ostrożnie  stąpała  za  nim  po  schodach.  Gdy 

już znaleźli się na górze, deski podłogi zaskrzypiały złowróżbnie pod ich stopami, wywołując 

echo w całym kościele. Zatrzymali się przy balustradzie, nasłuchując i czekając. 

Wszędzie jednak panowała cisza. Śmiertelna cisza. 

- Powinny już straszyć - bąknął Simon. - Minęła dwunasta. 

Maya  instynktownie  przysunęła  się  bliżej  niego.  W  kościele  było  nadal  cicho  jak 

makiem zasiał. Nie udało im się przywołać choćby najmniejszego ducha. 

Ś

wiatło samochodowych reflektorów rozświetliło na chwilę niebo za lasem i po chwili 

zgasło. Ktoś wjeżdżał pod górę na małe wzniesienie u stóp Kyrkudden. Jeszcze jeden nocny 

marek wracał do domu... 

- A skąd dochodziły wtedy te odgłosy? - spytał Simon szeptem. 

- Żebym to ja wiedziała! Odniosłam wrażenie, jakby gdzieś z dołu, z podziemi. 

- Z podziemi? Przecież tu nie ma podziemi. 

- Wiem, ale tak mi się zdawało. Potem słychać je było także z zakrystii, pamiętam, że 

poszłam w tamtą stronę, ale drzwi okazały się zamknięte. 

- Od strony kościoła? 

Maya zawahała się. 

- T... tak, chyba tak. - Po chwili zastanowienia powiedziała zdecydowanie: Tak, od tej 

strony. 

- Wobec tego zejdźmy i sprawdźmy! 

Tym razem on sam wziął ją za rękę i sprowadził na dół. Jego dłoń była ciepła i żywa. 

A czego się spodziewała? Że naznaczona jest śmiercią tak bardzo, że da się to odczuć wręcz 

przez dotyk? 

Och, Simon, ty nie możesz umrzeć! Nie ty! 

Klucz  tkwił  w  drzwiach do  zakrystii  od  wewnętrznej  strony.  Simon  jednak  wpadł  na 

inny pomysł. 

- Zakrystia ma zawsze dodatkowe drzwi wyjściowe... 

- W tym kościele nie ma. 

- Na pewno są. Szukałaś? 

- Tak... 

Maya zamilkła. Czy ona właściwie była w tej części kościoła? W tej, która wychodziła 

background image

na  morze?  Nie,  nie  była,  ponieważ  wiedziała,  że  od  tej  strony  kościelne  mury  bardzo  się 

zapadają. 

- Mówiąc szczerze, nie jestem pewna - przyznała, wyjaśniając jednocześnie powód. 

- Szkoda, że nie mamy latarki - rzekł Simon. - Ale musimy dać sobie radę i bez niej. 

Chodź, wyjdziemy na zewnątrz i sprawdzimy! 

Maya  ruszyła  za  nim,  posłuszna  mu  i  trochę  rozbawiona.  Lubiła  takie  przygody.  Ale 

oczywiście pod warunkiem, że towarzyszył jej silny, odważny mężczyzna... 

Kiedy  ostrożnie  stąpając  przez  cmentarz  wyszli  zza  rogu  kościoła  od  strony  morza, 

przerazili się. 

-  Boże  drogi!  -  westchnął  Simon.  -  Przecież  te  ściany  się  walą!  A  my  byliśmy  w 

ś

rodku! 

Rzeczywiście  wyglądało  to  nie  najlepiej.  Cmentarz  osuwał  się  ku  morzu,  krzyże  na 

jego  obrzeżach  przekrzywiły  się,  a  woda  w  niektórych  miejscach  wyżłobiła  głębokie  nisze. 

Sięgała niemal samego kościoła, gdzieniegdzie była już nawet pod nim. 

- To musiało się stać ubiegłej wiosny - powiedziała Maya. 

- Popatrz, tam, po drugiej stronie są drzwi - wskazał Simon. - Widzisz je? 

- Tak. Powinno się nam udać do nich dojść. Musimy tylko obejść kościół dookoła. 

- No, to chodźmy. 

Ruszyli  z  miejsca,  przemieszczając  się  niezbyt  pewnym  krokiem  wzdłuż  ściany  do 

niewielkich drzwi. W każdej chwili ziemia mogła usunąć się spod ich stóp. Ale na szczęście 

nic  takiego  się  nie  stało  i  Simon,  jedną  ręką  trzymając  mocno  Mayę,  aby  nie  upadła,  drugą 

lekko pchnął drzwi. 

Były otwarte. 

-  Przydałaby  nam  się  jednak  latarka  -  szepnęła  Maya,  gdy  ostrożnie  wchodzili  do 

przepełnionego zapachem stęchlizny pomieszczenia wyłożonego drewnem. Czy była to sień, 

czy sama zakrystia, tego, niestety, rozpoznać nie mogli. 

- Mam zapałki - powiedział Simon. - Chyba powinna się tu znaleźć jakaś świeca. 

Po chwili rozbłysł słaby płomyk zapałki. Simon otworzył jeszcze jedne drzwi i, jak się 

okazało,  dopiero  wtedy  znaleźli  się  w  zakrystii.  Tak  jak  przypuszczał,  stały  tam  wspaniałe 

drewniane świeczniki. Po chwili ciepłe światło zalało małe pomieszczenie. 

-  No  tak  -  stwierdził  lakonicznie  Simon,  wskazując  na  podłogę  w  rogu  zakrystii.  - 

Masz te swoje głosy! 

Maya zaniemówiła na chwilę. 

- No nie! To niesłychane! Do czego ludzie są zdolni! Żeby w zakrystii... 

background image

Nie było najmniejszych wątpliwości, w jakim celu wykorzystywano to pomieszczenie: 

jako miejsce miłosnych schadzek. 

- Można by to nazwać świętokradztwem - rzekł Simon. 

- Wyjdźmy stąd, to odrażające. 

- Poczekaj, musimy spróbować ustalić, kto tu bywa. 

- Po co? To czyjeś prywatne życie, nie chcę w nim węszyć. 

Ale on już zaczął przyglądać się rzeczom na podłodze w rogu. 

- Przypuszczam, że spotyka się tu nie byle kto - powiedział. - Bielizna pościelowa jest 

bardzo elegancka. 

- Ja nazwałabym tych ludzi raczej byle kim - odparła Maya, zdegustowana widokiem, 

jaki tam zastała. 

Simon schylił się i podniósł coś z podłogi. 

- Co znalazłeś? 

-  Długopis.  Chyba  wypadł  komuś  z  kieszeni.  Dobrej  jakości,  na  pewno  kosztował 

więcej niż dwie korony. Chodź, idziemy stąd. Ja też źle się tu czuję. 

Otoczywszy ją ramieniem, wyszedł razem z nią na zewnątrz. 

-  Zagadka  została  rozwiązana  -  westchnęła  z  ulgą  Maya.  -  Gdyby  z  równą  łatwością 

udało się nam rozwiązać też tę drugą, to... 

Gdzieś z gęstwiny lasu dobiegło nagle pohukiwanie sowy. Maya, przestraszywszy się, 

mimo woli sięgnęła znowu po rękę Simona. 

Simon przyciągnął ją do siebie. 

-  Piękna  z  ciebie  dziewczyna  -  powiedział  ciepło.  -  Szkoda,  że  nie  spotkałem  cię 

wcześniej. 

- Jeszcze przed Gitte? - nie zdołała się powstrzymać. 

-  Tak.  Ale  zastanawiam  się,  jak  wtedy  potoczyłoby  się  nasze  życie.  Gdybym  spotkał 

Gitte po tobie. Byłby wtedy problem. 

Maya nic nie mogła na to poradzić, ale słysząc imię tej kobiety, traciła panowanie nad 

sobą. 

-  Hipotetyczne  teorie  mnie  nie  bawią  -  prychnęła  urażona.  -  Doskonale  wiem,  że  nie 

jestem  godna  zawiązać  jej  nawet  sznurowadeł,  ale  to  nie  znaczy,  że  nic  nie  czuję.  Owszem, 

czuję, a ty wykorzystujesz to, żeby mnie poniżyć. 

Simon zatrzymał się nagle. Popatrzył na nią zdziwiony. 

- Ależ Mayu - szepnął. - Za bardzo bierzesz to sobie do serca. 

Dziewczyna westchnęła rozgoryczona. 

background image

-  Myślałam,  że  uda  mi  się  tak  zwyczajnie,  po  przyjacielsku,  sprawić,  żeby  twoje 

ostatnie  tygodnie  były  miłe  i  ciepłe  i  żebyś  zapomniał  o  wszystkim,  ale  ty  nie  robisz  nic 

innego, tylko ciągle paplesz o tej zimnej plastykowej lalce. Doprowadziłeś wreszcie do tego, 

ż

e się zdemaskowałam. Także przed samą sobą, bo nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak 

dużo dla mnie znaczy to, co ty... 

Łzy nie pozwoliły jej dopowiedzieć wszystkiego do końca. Rzuciła się do ucieczki. 

Simon  dogonił  ją  natychmiast  i  zamknął  w  swych  ramionach,  mimo  że  ona  zażarcie 

się przed nim broniła. 

- Proszę cię, uspokój się! - wycedził przez zęby. - Nie przyszło ci do głowy, że może 

ja ciebie też lubię? 

- Też, no właśnie! Sam to mówisz. Mnie też lubisz. Oprócz Gitte. 

- Przecież nie to miałem na myśli i ty dobrze o tym wiesz. Czy chcesz poznać prawdę? 

Maya  poczuła  nieodpartą  ciekawość.  Wszystko  to  działo  się  w  cudownej  scenerii  - 

niedaleko na pustym cyplu stał opuszczony kościółek, a przed nimi rozciągało się bezkresne 

morze. Znajdowali się w świecie jedynym i niepowtarzalnym. Ludzie byli dopiero za lasem, 

lecz niewiele ich obchodzili. 

- Czy mogę zatem usłyszeć tę prawdę? 

- Kiedy wyznałaś mi, że jesteś dziewicą, zapragnąłem, bym to ja... Ale oczywiście od 

razu  odrzuciłem  to  niedorzeczne  pragnienie.  Człowiek  nie  powinien  być  tak  okrutny  i 

samolubny. 

Maya doskonale rozumiała, co miał na myśli. Nie potrafiła mu jednak odpowiedzieć. 

Wprost oniemiała na samo wyobrażenie ich dwojga razem. 

- Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy już do domu - pisnęła, ponieważ głos odmówił jej 

nagle posłuszeństwa. 

Simon jednak nadal mocno ją trzymał. Po chwili pocałował ją lekko w czoło. Tylko w 

czoło. 

- Masz takie czyste i piękne czoło - szepnął nie bez wzruszenia. - Bardzo bym chciał 

być z tobą przez te ostatnie tygodnie. Po przyjacielsku. Ale jeśli stanę się dla ciebie ciężarem, 

wtedy skończymy naszą znajomość. Zgadzasz się? 

-  Nie.  Po  pierwsze,  nie  będziesz  dla  mnie  żadnym  ciężarem,  a  po  drugie,  ty  mnie 

potrzebujesz. 

Simon  pomyślał  o  tabletkach,  które  zawsze  nosił  przy  sobie.  O  tych,  które  miały 

skończyć wszystko, szybko i bezboleśnie. 

-  Wiesz  co,  Mayu?  Za  każdym  razem,  kiedy  się  spotykamy,  podobasz  mi  się  coraz 

background image

bardziej. Już w pociągu podobałaś mi się szalenie. 

A  więc  możesz  zapomnieć  o  Gitte?  pomyślała  Maya.  Miała  się  jednak  na  baczności, 

by nie wspomnieć o niej głośno. 

Mocno objęci szli przez las z powrotem do samochodu. 

- Powiedz mi, czy ty nigdy się nie załamujesz? 

-  Owszem  -  odrzekł  powoli.  -  Kiedy  jestem  sam,  popadam  w  przygnębienie.  Ale  nie 

obawiaj się. Nie będę cię zamęczać swoimi zgryzotami. 

-  Nie  obawiam  się.  Chciałabym,  żebyś  był  po  prostu  sobą,  kiedy  będziesz  razem  ze 

mną. Na dobre i na złe. 

Simon nic nie odpowiedział. Idąc dalej pomyślał, że Gitte jest zupełnie inna. Zawsze 

domagała  się,  by  zachowywać  się  właściwie.  Podziwiał  ją  za  jej  pewność  siebie  i 

opanowanie.  Potrafiła  sprostać  każdej  sytuacji  w  życiu,  choć  jednocześnie  była  wzruszająco 

bezradna  w  sprawach  praktycznych.  Czuł  się  dumny  z  siebie,  gdy  mógł  pomóc  jej  w 

przestawieniu  regału,  w  usunięciu  popiołu  z  kominka,  w  noszeniu  ciężkich  bagaży.  Ona  zaś 

podziwiała go za to. 

Maya tymczasem wydawała się bardziej naturalna w swej nieświadomej kobiecości i 

dziecinności zarazem. 

Była  sobą,  nie  zdając  sobie  sprawy  z  tego,  jak  się  zachowuje.  Gitte  zaś  była 

ś

wiadomie  bezbronna.  Świadomie  zraniona,  kiedy  dosięgły  ją  plotki.  Nieoczekiwanie 

narzuciła sobie rolę skrzywdzonej, biednej żony, która zrobiła, co mogła, by uratować chociaż 

resztki. Postanowiła, że powinni się rozstać, zanim zanadto siebie zranią. Postąpiła właściwie 

i odważnie. 

Co  za  dziwne  myśli  o  Gitte  przychodziły  mu  teraz  do  głowy.  A  była  przecież  taka 

ładna.  Nikt  na  świecie  nie  miał  takiej  żony.  Ich  małżeństwo  rozpadło  się  przez  jakiegoś 

nieznanego potwora, który nieźle się bawił, obserwując ich tragedię. Biedna Gitte... 

Zupełnie mimo woli cofnął rękę z ramienia Mai. 

Doszli już do samochodu. Stał zaparkowany na  szczycie wzgórza pod samym lasem. 

U  ich  stóp  leżał  port  w  Kyrkudden,  wymarły  port  z  wrakami  łodzi  rybackich  i 

pozostałościami  pomostu.  Domy  stały  rozsiane  po  całym  zboczu  wzgórza,  dlatego  droga 

biegła najpierw stromo w dół ku muldzie przy porcie, a następnie znowu w górę ku głównej 

szosie prowadzącej do Mark. 

- Siadaj - powiedział nieuzasadnienie oschle, zły na siebie samego. 

Maya  usiadła  posłusznie,  nie  mówiąc  ani  słowa.  Zauważyła,  że  Simon  stał  się  nagle 

zupełnie inny, przypuszczała jednak, że zmienił się pod wpływem myśli o chorobie. Biedny 

background image

Simon, ubolewała w duchu, mechanicznie napinając pasy. 

Uruchomił  silnik,  nadal  nie  odzywając  się  ani  słowem.  Samochód  ruszył  z  miejsca. 

Jechał coraz szybciej. Simon nacisnął na hamulce. 

- Nie działają hamulce! 

- Co ty mówisz?! 

Próbował zaciągnąć hamulec ręczny. Niestety, on też nie stawiał oporu. 

- Jezus Maryja, Mayu! 

- Pędzimy prosto w dół! Czy mam odpiąć pasy? - krzyknęła. 

- Nie, trzymaj się mocno, spróbuję zatrzymać się przy tartaku. 

Samochód  pędził  jak  szalony  po  pochyłym  zboczu.  Maya  siedziała  wyprostowana  i 

sztywna,  mocno  przyciskając  plecy  do  oparcia  fotela  i  opierając  ręce  na  desce  rozdzielczej. 

Panie Boże, ja nie chcę wpaść do wody. Spraw, żeby się tak nie stało. To jedyna rzecz, której 

zawsze się bałam. 

Byli  już  na  dole  przy  wjeździe  do  tartaku.  Simon  gwałtownie  skręcił  kierownicę  w 

lewo. Przez ułamek sekundy obojgu przebiegła przez głowy przerażająca myśl, że być może 

nie działa także ona. Na szczęście mylili się. 

Samochód  skręcił  tak  raptownie,  że  przez  chwilę  sądzili,  iż  się  wywróci.  Nie  zdołali 

jednak  wjechać  na  drogę  prowadzącą  do  bramy,  lecz  pędzili  prosto  przed  siebie,  wymijając 

pnie drzew, dziury w ziemi i rozmaite rupiecie porozrzucane wokoło. 

Maya krzyknęła głośno, widząc, że nie uda im się uniknąć wjechania prosto w szopę. 

Nagle zrobiło jej się czarno przed oczami. Nie wiadomo, czy zdążyła jeszcze poczuć 

ból czy nie. Tego nie wiedziała nawet ona sama. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Na  szczęście  straciła  przytomność  nie  na  długo.  Może  zaledwie  na  kilka  sekund. 

Ocknęła się, słysząc pytanie Simona: 

- Mayu, Mayu, czy nic ci się nie stało? 

W  jego  głosie  dał  się  wyczuć  prawdziwy  strach.  Przez  chwilę  miała  ochotę  udać 

nieprzytomną tylko po to, aby usłyszeć jeszcze więcej. Mimo to szybko otworzyła oczy. 

- Jak się czujesz? - powtórzył pytanie. 

- Nie wiem. Wszystko zrobiło się nagle czarne. 

- Uderzyliśmy całkiem nieźle. Myślisz, że nic ci się nie stało? 

- Tak mi się wydaje. Ale nie jestem pewna, okaże się potem. Dlaczego zemdlałam? 

- Chyba uderzyłaś głową o przednią szybę. 

- A ty? Czy wszystko w porządku? 

- Tak, jakoś dałem sobie radę. Trochę tylko boli mnie kolano. 

- Jakie to szczęście, że udało ci się tak ładnie z tego wybrnąć! 

- Ładnie? - prychnął Simon. - Przecież samochód do połowy tkwi w środku szopy. 

- Wolę już to niż leżeć na dnie morza. 

- Niewątpliwie masz rację. Co teraz zrobimy? - spytał nie bez goryczy. 

Maya zastanawiała się głośno: 

- Mógłbyś oczywiście przenocować u mnie, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł. Z 

wielu powodów. 

-  Myślę,  że  powinniśmy  unikać  takich  sytuacji.  Może  mogłabyś  zadzwonić  po  jakiś 

samochód? 

-  Sama  nie  wiem...  Musiałabym  obudzić  gospodynię.  A  ona  nie  jest  dla  mnie 

specjalnie miła. Zna plotki na nasz temat. Lecz jeśli chcesz, oczywiście to zrobię. 

- Nie, nie zawracaj sobie głowy, dość już znosiłaś nieprzyjemności z mojego powodu. 

- Tylko w ostatnim czasie - bąknęła Maya. - Ale to nic, jestem odporna. 

Z okolicznych domów biegło kilku niekompletnie ubranych ludzi. 

- Co się stało? - krzyczeli. 

Simon wysiadł z samochodu. 

- Hamulce zawiodły - powiedział krótko. - Czy macie telefon? 

- Tak. 

- Czy mógłby pan zadzwonić po policję? I po taksówkę? Albo nie, wolę sam poczekać 

background image

na policję. 

- A pani nic się nie stało? Może wezwać pogotowie? 

Maya wygramoliła się nie bez wysiłku z auta. 

- Nie trzeba, dziękuję, uderzyłam o szybę, ale niezbyt mocno. Mieszkam tu niedaleko, 

zaraz pójdę do domu i położę się do łóżka. To mi najlepiej zrobi. 

-  Rzeczywiście,  teraz  panią  poznaję.  -  Mężczyzna  zawahał  się.  -  Jeśli  nikt  nie  jest 

ranny, to policja chyba nie przyjedzie. 

-  Istotnie,  nikt  nie  odniósł  poważniejszych  obrażeń,  ale  to  była  próba  zabójstwa. 

Wszystkie przewody hamulcowe są poprzecinane - oznajmił chłodnym głosem Simon. 

- O Boże! Już biegnę! 

Mężczyzna  zniknął,  jego  żona  zaś  zajęła  się  Mayą.  Trochę  kręciło  jej  się  w  głowie. 

Tak bardzo chciałaby zostać z Simonem, jednakże on był nieubłaganie surowy. 

-  Nie  należy  lekceważyć  wstrząsu  mózgu.  Nie  chcę  cię  mieć  na  sumieniu.  Jutro  po 

południu przyjadę po ciebie do biura. 

Uczynna kobieta wyprowadziła swój samochód z garażu i odwiozła poszkodowaną. 

Gdy  Maya  zamierzała  się  położyć,  ujrzała  światła  policyjnych  radiowozów. 

Przypomniała  sobie  wtedy  blask  reflektorów,  który  widzieli  z  opuszczonego  kościółka. 

Sądzili, że to ktoś wracał tak późno do domu na Kyrkudden. Mylili się. Ten samochód jechał 

z powrotem. Samochód sprawcy? 

Przez  chwilę  zastanawiała  się,  czy  nie  pobiec  do  tartaku  i  nie  powiedzieć  policji  o 

swym odkryciu, była jednak zbyt zmęczona, by to uczynić. Poza tym znajdowała się w szoku, 

wywołanym raczej nie bezpośrednio uderzeniem, lecz przerażeniem, że ktoś chciał wyrządzić 

im krzywdę. 

A  właściwie  Simonowi.  Zsunęła  na  bok  firanki,  by  lepiej  widzieć.  W  oddali,  przy 

porcie,  dostrzegała  ludzi  ruszających  się  w  jaskrawym  świetle  samochodowych  reflektorów. 

Wśród  nich  był  też  Simon.  Może  powinna  go  poprosić,  by  zamieścił  w  gazecie  anons 

obwieszczający,  że  zostało  mu  jeszcze  tylko  parę  tygodni  życia,  i  w  ten  sposób  udaremnił 

ewentualne kolejne zamachy? 

To chyba nie był dobry pomysł. 

Czas  mijał  zbyt  szybko.  Jego  życie  dobiegało  kresu,  a  ona  nie  zdążyła  mu  jeszcze 

okazać,  jak  bardzo  jej  na  nim  zależy.  Lecz  takie  demonstrowanie  uczuć  prawdopodobnie 

tylko dotknęłoby go boleśnie. A może powinna się poświęcić, pójść do Gitte i powiedzieć jej: 

„Postaraj się być trochę milsza dla Simona, bo on właśnie umiera”? 

Nie, tak szlachetna niestety nie jestem, pomyślała wzburzona. 

background image

Simon zadzwonił do niej do pracowni.  Zarumieniona aż po uszy, zarówno z powodu 

miłego zaskoczenia, a także z zakłopotania i obawy, co szef powie na prywatną rozmowę w 

czasie pracy, wydyszała w słuchawkę nieśmiałe „cześć”. 

- Jak się czujesz? - spytał miłym i niezwykle ciepłym głosem. 

-  Dobrze,  nie  zauważyłam  niczego  niepokojącego.  Chyba  po  prostu  zostałam  trochę 

oszołomiona.  To  wszystko  stało  się  tak  szybko  i  nieoczekiwanie...  A  jak  policja?  Co 

powiedzieli?  Wprost  umierałam  wczoraj  z  ciekawości,  miałam  ochotę  nawet  wrócić,  ale 

dałam spokój. Długo to trwało? 

-  Wygląda  na  to,  że  ktoś  chyba  rzeczywiście  poprzecinał  przewody  hamulcowe,  i 

jedne, i drugie. Prawdopodobnie liczył na to, że wylądujemy w wodzie. 

- Przecież wcześniej czy później wyszłoby na jaw, że ktoś coś majstrował przy twoim 

samochodzie. 

-  Oczywiście.  Ale  temu  komuś  zależało  przede  wszystkim  na  tym,  żeby  skończyć  z 

nami. A właściwie ze mną. Posłuchaj, czy jesteś w stanie zrobić dla mnie coś trudnego? 

- Dla ciebie mogę zrobić wszystko. 

- Ale to jest naprawdę trudne. Powiedz, czy jeśli wstąpię po ciebie po pracy, zechcesz 

pojechać ze mną do Gitte? Ja muszę, po prostu muszę oczyścić atmosferę i wszystko wreszcie 

wyjaśnić. 

Było  to  trudne,  zgadzała  się  z  nim  w  zupełności.  Trudniejsze  nawet,  niż  sobie 

wyobrażał. 

Gdy jej milczenie przedłużało się, dodał pospiesznie: 

-  Jesteś  mi  tam  potrzebna.  Bardzo  bym  cię  prosił,  żebyś  opowiedziała  o  dwóch 

ostatnich latach twego życia. Ja już z tysiąc razy stawałem przed nią i zapewniałem o swojej 

niewinności. Twoje słowa będą miały może większą siłę przekonywania. 

- Czy na pewno? Jeśli przyjdziemy razem? 

- Przecież nie pojedziesz tam sama, bo to mogłoby się okazać dla ciebie zbyt przykre. 

Gitte odwróciłaby się na pięcie i w ogóle by cię nie wysłuchała. 

-  A  czy  to  nie  o  niej  mówiłeś  przypadkiem,  że  to  taka  wrażliwa  i  subtelna  osoba?  - 

spytała Maya dosyć chłodnym tonem. 

- Tak, ale nie można wymagać od niej zbyt wiele. 

A ode mnie można? pomyślała Maya. Nie, przecież Simon powiedział, że nie powinna 

jechać tam sama. 

- Dobrze - odparła krótko. - Pojadę. Tylko może powinnam się przebrać. 

- Ty zawsze ładnie wyglądasz, niezależnie od tego, w co jesteś ubrana. Poza tym jakie 

background image

znaczenie ma strój? 

- Przypuszczam, że dla Gitte Svendsen dosyć duże. 

- Ona nie nazywa się Svendsen, tylko Dalen. 

- Wszystko mi jedno. Pojadę z tobą, jesteśmy umówieni - Maya skończyła rozmowę i 

rzuciła słuchawkę. 

Kiedy  ona  wreszcie  nauczy  się  panować  nad  emocjami?  Czyż  ta  baśniowa  Gitte  nie 

była  wzorem  samoopanowania?  I  to  właśnie  z  nią  Maya  miała  się  spotkać.  A  na  dodatek 

odpowiadać na jej pytania! Zdawać relację z ostatnich dwóch lat swego życia. Co one mogły 

obchodzić tę przeklętą damulkę? 

Maya cisnęła ze złością linijkę na stół, aż koledzy podskoczyli na krzesłach. 

Simon  zjawił  się  o  umówionej  godzinie,  ubrany  staranniej  niż  zawsze  do  tej  pory,  i 

razem  wyjechali  z  miasta,  w  kierunku  przeciwnym  do  Kyrkudden.  Specjalnie  na  ten  dzień 

wynajął eleganckie volvo. 

- Gdzie oni mieszkają? - spytała Maya. 

-  Nie  wiesz,  gdzie  mieszkają  Svendsenowie?  -  odparł  zdumiony.  -  Myślałem,  że 

wszyscy ludzie znają ich ogromną stadninę. 

-  Nie  obracam  się  w  tych  kręgach  -  powiedziała  bardziej  oschle,  niż  zamierzała.  - 

Czyli oni też zajmują się końmi? Jak twój ojciec. 

-  Właśnie  dzięki  nim  Gitte  i  ja  się  spotkaliśmy.  Ojciec  i  Svendsen,  jako  starzy 

koniarze, znali się już od dawna. A ja poznałem Gitte... 

- Oszczędź mi tych detali - rzekła Maya. 

Nie dodał już ani słowa. Może wreszcie zrozumiał. 

Zbliżali  się  do  domu  przypominającego  arystokratyczną  posiadłość,  ogromnego  i 

jasnego, położonego na wzgórzu. 

-  A  więc  to  tutaj  oni  mieszkają  -  odezwała  się  Maya.  -  Tak,  znam  ten  dom  bardzo 

dobrze, byłam tu jako dziecko, razem z ojcem. Tutaj zawsze było pełno koni, to prawda. Ale 

nie  miałam  pojęcia,  że  to  dom  Svendsenów.  Nic  mi  jeszcze  nie  powiedziałeś,  co  ustaliła 

policja? 

Simon  skręcił  w  drogę  prowadzącą  ku  posiadłości.  Bardzo  wprawnie,  jakby  robił  to 

wiele razy przedtem. 

Trzymaj się, żadnego ubolewania nad sobą, mobilizowała się Maya. 

- Właściwie to nic szczególnego. Uznaliśmy zgodnie, że nie należy informować o tym 

prasy.  Nie  chciałbym,  żeby  mój  teść  wyczytał  w  gazetach  jakieś  kolejne  sensacje  dotyczące 

mojej osoby. 

background image

- O Boże - bąknęła Maya zrezygnowana. 

Jakiś młody chłopak poinformował ich, że Gitte znajduje się na jednym z wybiegów i 

trenuje młodą klacz. 

-  Świetnie  -  powiedział  Simon,  kierując  się  od  razu  w  tamtą  stronę.  -  Dzięki  temu 

unikniemy  spotkania  z  jej  ojcem,  który  nigdy  nie  daje  jej  dojść  do  głosu,  kiedy  próbuję 

rozmawiać z nią o wszystkich tych nieporozumieniach. To tylko jego wina, że między mną a 

Gitte nie ułożyło się na nowo. Ona nie ma nawet możliwości, by mnie wysłuchać. 

Oczywiście,  pomyślała  Maya  nie  bez  ironii.  A  czy  to  przypadkiem  nie  ona  wyniosła 

się  z  domu?  Żebyście  nie  zaczęli  zadawać  sobie  nawzajem  bólu?  Jakie  to  słodkie! 

Rozczulająco słodkie! 

Simon  ściskał  nerwowo  kierownicę.  Serce  waliło  mu  jak  młotem.  Czy  Gitte  zechce 

wreszcie  go  wysłuchać?  Teraz,  kiedy  przywiózł  ze  sobą  Mayę?  Ona  powie  wszystko  bez 

ogródek,  wyjaśni,  jak  było.  Skoro  Gitte  nie  wierzy  jemu,  to  teraz  musi  uwierzyć  Mai.  To 

niemożliwe, by ktoś, kto mówi z takim przekonaniem, mógł kłamać. 

Nawiasem  mówiąc,  Maya  zachowywała  się  dziwnie.  Siedziała  cicho  na  swoim 

miejscu, wciśnięta w róg, jakby chciała odsunąć się od niego. Sprawiała wrażenie dotkniętej. 

Cóż, to nie było zbyt miłe z jego strony, że postanowił zabrać ją na tę nieprzyjemną rozprawę, 

ale naprawdę jej potrzebował i potrafił docenić, że mu nie odmówiła. Doskonale wiedział, że 

Maya życzy mu jak najlepiej, nawet jeśli czasami jest dla niego trochę opryskliwa. Wybaczał 

jej  to  jednak,  bo  przecież  ona  nigdy  jeszcze  nie  kochała  nikogo  tak,  jak  on  kochał  Gitte,  i 

dlatego  nie  mogła  zrozumieć,  co  znaczy  dla  niego  odzyskanie  żony,  zwłaszcza  teraz,  kiedy 

zostało  mu  tak  niewiele  czasu.  Gitte  dostanie  wszystko  po  nim,  odziedziczy  jego  skromny 

majątek. 

Uświadomiwszy  sobie,  jak  bardzo  Maya  pragnie  umilić  mu  jego  ostatnie  chwile,  od 

razu  pomyślał  o  niej  ciepło.  W  tej  dziewczynie  tkwiło  tyle  dobrego,  Simon  cieszył  się,  że 

zdążył ją jeszcze poznać. 

Jest!  Simon  dostrzegł  Gitte.  Siedziała  wyprostowana  na  końskim  grzbiecie  i  jeździła 

wkoło po ujeżdżalni. Zrobiło mu się ciepło na sercu na jej widok. 

Chociaż... Po chwili z trudem powstrzymał się od śmiechu. Czyż nie wyglądała trochę 

zabawnie, kiedy tak podskakiwała to w górę, to w dół, odbijając się od siodła? Oczywiście nie 

wynikało to z jej błędu czy nieumiejętności, tylko z nierównego kłusa konia. 

Simon zaczerwienił się. Nie chciał, by Maya oglądała Gitte w takiej sytuacji. 

Ale  Maya  wydawała  się  w  ogóle  niezainteresowana  jeźdźcem.  Była  zatopiona  w 

ś

wiecie własnych myśli, jej oczy błądziły gdzieś, rozmarzone. 

background image

Simon  zatrzymał  samochód  i  oboje  wysiedli.  Gitte,  spostrzegłszy  ich,  przeszła  do 

stępa. Po dłuższej chwili wahania ruszyła w ich stronę, poruszając się nadal w tym zabawnym 

rytmie. Co za przeklęty koń, że też akurat dzisiaj musiała wybrać sobie właśnie takiego. 

Uśmiechnęła się do nich uprzejmie. 

- Simon, to ty? - powiedziała, nie zwracając uwagi na Mayę. 

- Przyjechaliśmy, żeby z tobą porozmawiać, jeśli oczywiście masz czas. 

Ż

e  też  mój  głos  musi  brzmieć  tak  poddańczo,  pomyślał  Simon,  podczas  gdy  Gitte 

zeskoczyła z konia i oddała go młodej dziewczynie. Praca w stajni była dla wielu nastolatek 

spełnieniem  marzeń.  Zazwyczaj  wynikało  to  z  ogromnej  miłości  do  koni,  typowej  dla  tego 

wieku, ale niejedna z nich pragnęła też znaleźć się w ten sposób w męskim świecie, w którym 

miałaby sposobność spotkać młodych chłopców. Nierzadko jednak nastolatki te doświadczały 

ogromnego rozczarowania: spotykały bowiem nie chłopców, tylko znowu dziewczyny. 

Simon ściągnął brwi. Ta mała bezbarwna narośl, jaką Gitte miała obok nosa, zawsze 

bardzo go rozczulała, uważał ją za czarujący dowód na to, że nawet najdoskonalsza piękność 

może  mieć  swoje  niedostatki.  Ale  teraz  ten  defekt  jej  urody  drażnił  go,  ponieważ  patrzył  na 

Gitte oczami Mai. 

- A o czym chcecie rozmawiać? - spytała nieśmiało, zdejmując z głowy - też śmieszny 

- jeździecki toczek, spod którego rozsypały się wspaniałe włosy. 

Simon nabrał głęboko powietrza. 

-  Niedawno  spotkałem  przez  przypadek  w  pociągu  Maren  Grandseter.  Nie  znaliśmy 

się, ale ponieważ siedzieliśmy w jednym przedziale, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, nadal nic 

nie wiedząc o sobie, nie mając pojęcia o tym, kto jest kto... 

Gitte wyglądała na dość sceptyczną, w wyniku czego Simon stracił rezon. 

Na szczęście Maya przyszła mu z pomocą. 

-  To  prawda  -  potwierdziła  z  powagą.  -  Zanim  tu  przyjechałam,  nigdy  przedtem  nie 

słyszałam o tych przedziwnych plotkach dotyczących Simona Dalena i mnie. Ktoś musi wam 

bardzo źle życzyć - albo tylko jednemu z was - ja zaś mogę zapewnić, że nigdy nie urodziłam 

ż

adnego dziecka. 

- Może je usunęłaś - rzekła Gitte, wyraźnie bezbronna i przygnębiona. 

Simona ogarnęła wściekłość. Dokładnie to samo powiedział wcześniej, lecz gdy teraz 

usłyszał te słowa w ustach innej osoby, zrozumiał, jak bardzo musiały boleć. 

-  To  nieprawda  -  odparł.  -  Maya  w  ogóle  nigdy  dotąd  nie  utrzymywała  bliższych 

znajomości z mężczyznami. 

Gitte  wykrzywiła  usta  w  ledwie  zauważalnym  ironicznym  uśmiechu.  Simon  czuł,  że 

background image

traci panowanie nad sobą. Po co on tu właściwie przyjechał, przecież nie po to, żeby bronić 

Mayę! I to przed Gitte! Wszystko było zupełnie na opak. Nie miał pojęcia, jak w tej sytuacji 

mógł dojść do jakiegokolwiek porozumienia ze swoją żoną. 

Gdy Maya otworzyła usta, on cały dygotał, ponieważ nie była to odpowiednia chwila 

na jej wyznania. 

- Simon poprosił mnie, abym tu z nim przyjechała - zaczęła opanowanym głosem, lecz 

on wyraźnie słyszał, że ów spokój dużo ją kosztował. - Ma nadzieję bowiem, że po usłyszeniu 

tego,  co  ja  mam  do  powiedzenia  w  całej  tej  sprawie,  zrozumie  pani,  że  wszystkie  te 

niedorzeczności, o jakie go pomawiano, są wyssane z palca. 

Ładne i zatroskane oczy przyglądały jej się uważnie. Ale Maya od razu dostrzegła w 

nich lodowato zimny błysk. 

-  Proszę  mi  przypomnieć,  czy  my  już  gdzieś  się  nie  spotkałyśmy?  Czy  to  nie  pani 

próbowała kiedyś kształcić się w sztuce tańca jazzowego, nie rozumiejąc, że nie spełnia pani 

podstawowych warunków zarówno pod względem wagi, jak i muzykalności? 

-  Tak,  to  ja.  Nie  uważam  jednak,  aby  nauczycielka  na  kursie  dla  amatorów  miała 

prawo  odbierać  jego  uczestnikom  radość  z  tańca.  Nawiasem  mówiąc,  później  uczęszczałam 

jeszcze  na  inny  kurs  tańca,  na  którym  instruktor  był  zupełnie  innego  zdania  niż  pani.  Ale 

chyba nie o tym miałyśmy mówić. Wydaje mi się, że pani chyba nie wie, co to jest lojalność 

małżeńska? 

-  Nie  mam  najmniejszej  ochoty  prowadzić  z  panią  dyskusji  na  temat  mojego 

małżeństwa. 

-  Byliście  zaledwie  dwa  miesiące  po  ślubie,  a  pani  z  powodu  zwykłych  plotek  po 

prostu  odeszła.  W  ogóle  nie  słuchając,  co  w  tej  sprawie  ma  pani  do  powiedzenia  mąż,  nie 

zadając sobie trudu, żeby się przekonać... 

-  Wystarczy  -  przerwał  jej  Simon.  -  Posłuchaj,  Gitte,  nie  chciałem,  aby  ta  rozmowa 

przebiegała  w  ten  sposób,  ale  nie  wziąłem  pod  uwagę  tego,  że  Maya  bywa  czasami  mało 

dyplomatyczna. 

-  Co  takiego?  -  wydyszała  Maya.  -  Wobec  tego  radź  sobie  sam,  ja  mam  dosyć. 

Wracam do domu. Na pewno jeździ tu jakiś autobus. 

I odeszła, ani razu nie .odwracając się za siebie. 

- Maya, poczekaj! - zawołał Simon. - Gitte, ja... Jeszcze to na dodatek! 

Nigdy dotąd nie czuł się tak upokorzony. Co za żałosną figurę zrobił z siebie! Splótł 

ręce,  wstrzymał  na  chwilę  oddech,  jakby  chciał  się  skupić,  i  wreszcie  rzucił  zduszonym 

głosem: 

background image

- Zobaczymy się później, Gitte. Nie mogę zostawić Mai samej na pustej drodze. 

Po czym wsiadł do samochodu i odjechał. 

Dogonił ją bardzo szybko i otworzył drzwi. 

- Wsiadaj! - rzucił krótko. 

Odwróciwszy od niego twarz, pokręciła głową. 

- Nie upieraj się i wsiadaj! Do miasta jest stąd daleko. A jeszcze dalej do Kyrkudden. 

Z  wyraźnym  ociąganiem  wsiadła  wreszcie,  nadal  odwracając  się  od  niego,  i  ruszyli 

dalej. 

Zapanowała przygniatająca cisza. 

Nie zdążyli ujechać wiele, gdy zobaczyli zbliżający się z przeciwka samochód. Simon 

nagle zahamował i to samo zrobił kierowca drugiego auta. Zatrzymali się tuż obok siebie. 

- A co ty tu robisz, Sten? - powiedział zaskoczony Simon. 

Przystojny lekarz uśmiechnął się. 

- Jadę do Svendsena, ma znowu kłopoty z ciśnieniem. 

- Nic nowego. 

- A ty, co ty tu robisz? Jak widzę, towarzyszy ci Maya przez Y? 

Zdziwienie Stena Modina było rzeczywiście uzasadnione. 

- Wybraliśmy się tutaj, żeby porozmawiać z Gitte, ale nie udało się. Dam ci dobrą radę 

na przyszłość: unikaj za wszelką cenę znalezienia się między dwiema kobietami! 

Lekarz Simona uśmiechnął się serdecznie, pełen zrozumienia dla przyjaciela. 

-  Domyślam  się,  że  to  może  nie  być  zbyt  przyjemne!  No,  ale  muszę  się  pospieszyć, 

Jego Wysokość czeka. 

Pożegnali się. Simon ruszył dalej w kierunku bramy. 

- Ojej! - powiedział nieoczekiwanie. 

Ponieważ Maya nie odezwała się, dodał sam, nie proszony: 

- Kim jest ten mężczyzna? Gdzieś go już widziałem. 

Gdy  nie  usłyszał  żadnej  odpowiedzi  z  rogu  samochodu,  wzruszył  ramionami. 

Mężczyzny już nie było. Wszedł do stajni. 

Przez całą drogę do Mark Maya nie odezwała się ani słowem. Jednakże kącikiem oczu 

Simon dostrzegł, że wyjęła z torby chusteczkę i bezustannie wycierała nos. 

O Boże, ta dziewczyna płacze, czy to możliwe? 

Muszę kupić jej coś ładnego, pomyślał, przecież zrobiła, co mogła. 

Czuł  się  fatalnie.  Nie  tylko  z  powodu  tego,  co  się  wydarzyło,  ale  tak  w  ogóle,  jakby 

gnębiło go coś więcej. 

background image

Maya wspomniała o braku lojalności w małżeństwie. Dopiero teraz zaczął się nad tym 

zastanawiać. 

Nie przypominał sobie, aby Gitte była tak drapieżna i surowa. Z drugiej strony, trudno 

jej się dziwić, musiała się wiele nacierpieć, biedna dziewczyna. 

Gitte, jego małe kociątko! 

Kociątko z pazurkami... 

Nic  dziwnego,  że  Maya  wyprowadziła  ją  z  równowagi,  nawet  anioł  by  chyba  nie 

wytrzymał, musiała więc odpłacić tą samą monetą! 

Ale  czy  to  przypadkiem  nie  Gitte  zaczynała  mówić  agresywnie  za  każdym  razem? 

Maya była na samym początku spokojna. Czy też nie, Simon nie pamiętał. 

Nie  udało  mu  się  powiedzieć  niczego  z  tego,  co  zamierzał.  Ani  o  tym,  że  Gitte 

dostanie po nim wszystko, ani że tak desperacko pragnął być razem z nią przez te tygodnie - 

nie wyjawiając jednak, dlaczego. 

Wszystko  na  nic.  Biedna  Gitte,  jakie  to  spotkanie  musiało  być  dla  niej  okropne!  Ale 

nawet przez ułamek sekundy nie dała po sobie poznać, że jest wzburzona. Gitte była zawsze 

opanowana. 

Nie  pamiętał  jednak,  aby  oczy  jego  żony  były  do  tego  stopnia  pozbawione  wyrazu. 

Aby miała tak... bezosobowy wygląd. W niej w ogóle nie ma życia, pomyślał. 

Nie,  jest  niesprawiedliwy.  Po  prostu  sparaliżowało  ją  ich  nagłe  pojawienie  się.  Sam 

musi  przyznać,  że  zachował  się  nieodpowiedzialnie,  zabierając  ze  sobą  Mayę.  Gitte  z 

pewnością stoczyła ze sobą twardą walkę, by zachować twarz. 

Byli już w centrum miasta. Simon zatrzymał się przed perfumerią. 

- Poczekaj na mnie, zaraz wracam - powiedział. 

Zawsze obdarowywał perfumami Gitte, dlatego sądził, że wszystkie kobiety lubią ten 

rodzaj  upominków.  Instynktownie  rozumiał  jednak,  że  perfumy  Gitte  nie  będą  odpowiednie 

dla Mai, ale nie znał żadnej innej marki. 

Wybrał wreszcie jedne z najdroższych i pospiesznie opuścił sklep. 

Samochód był pusty. Ale do drzwi przypięty był list. 

Simon usiadł i zaczął czytać: 

Do Simona. 

Teraz mam już Cię naprawdę dość. Ze wszystkich głupich stworzeń chodzących po tej 

ziemi Ty jesteś najgłupszy. Nie mogę znieść, kiedy tak przystojny i silny mężczyzna płaszczy 

się i poniża przed taką kobietą. I na dodatek poniża jeszcze mnie. Nigdy dotąd nie poczułam 

się tak upokorzona, i to nie tylko przez nią! Weź sobie tę swoją plastykową małżonkę i żyj z 

background image

nią w spokoju. Myślałam, że zdołam Ci umilić ten czas, i robiłam to, dopóki byłam w stanie, 

nie  potrafię  jednak  walczyć  przeciwko  takiemu  monstrum  jak  ona  ani  przeciwko  komuś  tak 

naiwnemu jak Ty. W twoim życiu nie ma dla mnie miejsca, jestem Ci potrzebna jedynie do 

tego, żebyś mógł ją odzyskać. Wracam do mojego więzienia w  Oslo, tu nie mam już nic do 

roboty. 

Maya 

PS. Życzę Ci wszystkiego dobrego. Abyś pokonał chorobę i był szczęśliwy. Wybacz 

wszystko zbyt porywczej wielbicielce! 

Simon złożył list i uruchomiwszy samochód, popędził jak szalony ku Kyrkudden. 

Aby  uciec  do  domu,  a  właściwie  aby  uciec  przed  Simonem,  Maya  zdecydowała  się 

wziąć taksówkę, na którą tak naprawdę nie było jej wcale stać. 

Gdy  znalazła  się  na  Kyrkudden,  zobaczyła,  że  przed  jej  domem  stoi  policyjny 

samochód, co nie zdziwiło jej specjalnie, ponieważ sądziła, że chciano usłyszeć od niej więcej 

informacji na temat wypadku z samochodem. 

Jak  się  jednak  okazało,  chodziło  nie  o  wypadek  samochodowy,  lecz  o  coś  znacznie, 

znacznie gorszego. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Przed  domem  stało  także  kilku  sąsiadów.  Drżeli  i  wyglądali  na  przemarzniętych, 

mimo  że  na  dworze  wcale  nie  było  tak  zimno.  A  może  coś  ich  przeraziło?  Może  przeżyli 

szok? 

Należy  przypuszczać,  że  gdy  tylko  zobaczyli  wóz  policyjny,  od  razu  zaczęli  węszyć 

coś podejrzanego. 

Kiedy  Maya,  wydając  swe  ostatnie  pieniądze,  płaciła  za  taksówkę,  z  góry  nadjechał 

jak szalony Simon. Uważaj, powiedziała do niego w duchu. Czy nie widzisz, że powinieneś 

jechać zgodnie z przepisami, jeśli zależy ci na zachowaniu prawa jazdy? 

Ale on przecież ją ścigał! Maya nie wiedziała, czy był szczęśliwy czy zrezygnowany. 

Prawdopodobnie i jedno, i drugie. 

Zatrzymał się tuż obok akurat w tym momencie,  gdy jeden z policjantów  zwrócił się 

do niej. 

- Czy Maren Grandseter? 

- Tak. 

Ten obcy mężczyzna nie miał zbyt pewnej miny. 

- Proszę, żeby pani udała się z nami... 

Maya przeraziła się nie na żarty. 

- Na komisariat? 

- Nie, musimy panią prosić o pomoc w dosyć nieprzyjemnej sprawie. Pojedziemy do 

opuszczonego kościoła. 

Nie rozumiejąc, o co chodzi, skinęła tylko głową. 

- Jadę z tobą - zaproponował Simon. 

- Dobrze - bąknęła. Tak bardzo potrzebowała teraz jego obecności, że nie obchodziła 

ją ani Gitte, ani wszystko inne. 

Wsiedli do policyjnego radiowozu i ruszyli pod górę w stronę lasu nad morzem. Kilku 

z  sąsiadów  próbowało  podążyć  za  nimi,  lecz,  jak  się  przekonali,  teren  został  zamknięty  dla 

osób nieupoważnionych. 

- Czy mógłby pan wyjaśnić, o co chodzi? - spytała Maya wylęknionym głosem. 

-  Jak  wiecie,  zaczęto  właśnie  naprawiać  drogę  po  wiosennej  powodzi  -  odparł 

policjant.  -  Dzisiaj  robotnicy  doszli  już  do  kościoła,  ale  wstrzymali  prace,  ponieważ  ziemia 

osuwa się coraz bardziej.... 

background image

- Tak, widzieliśmy to sami - potwierdził Simon. 

-  No  właśnie.  Ponieważ  morze  regularnie  co  roku  wdziera  się  na  cmentarz, 

przystąpiono  do  systematycznego  przenoszenia  grobów  na  nowy  cmentarz  w  Mark.  Ale  w 

tym  roku  było  gorzej  niż  kiedykolwiek.  Cały  kwartał  grobów  osunął  się,  zanim  zdążono  je 

zlikwidować. Pracujący tam robotnicy dokonali dziwnego odkrycia... 

- To brzmi dosyć ponuro - powiedział Simon. Maya siedziała cały czas milcząc. 

-  Ma  pan  rację.  Jak  z  pewnością  wiecie,  przy  kościele  nie  chowano  już  nikogo  od 

kilkudziesięciu  lat.  Groby,  które  osunęły  się  ostatnio,  pochodziły  jeszcze  z  dziewiętnastego 

wieku. Raczej trudno byłoby znaleźć dzisiaj krewnych pogrzebanych w nich osób... 

Gdy dojechali już do kościoła, policjant pomógł Mai wysiąść z samochodu. Nadal nie 

rozumiała, o co chodzi w tym wszystkim. 

Nieco  dalej,  na  cmentarzu,  stała  grupka  mężczyzn  pogrążonych  w  milczeniu. 

Wyraźnie  czekali  właśnie  na  nią.  Byli  wśród  nich  policjanci  i  robotnicy  drogowi,  a  także 

grabarze. 

Gdy  Maya  zbliżyła  się  do  nich,  dostrzegła  na  ich  twarzach  przygnębienie  i 

współczucie. Tymczasem policjant mówił dalej: 

- Wiadomo, że jeśli chowa się zmarłych blisko  brzegu morza, to ich szczątki po tylu 

długich  latach  prawie  nie  istnieją.  Przenoszenie  grobów  to  praca  wymagająca  niezwykłej 

staranności,  zwłaszcza  w  przypadku  grobów  zniszczonych  przez  siły  natury.  Jak 

wspomniałem, robotnicy dokonali właśnie osobliwego odkrycia... 

Maya  nadal  nie  mogła  zrozumieć,  co  ona  ma  wspólnego  z  tym  wszystkim.  Mocno 

ś

ciskała  rękę  Simona,  czując,  że  te  ponure  twarze  milczących  mężczyzn  nie  wróżą  niczego 

dobrego. Raz po raz zerkali w stronę plaży. 

Policjant zaczerpnął głęboko powietrza. 

- Mówiąc konkretnie, natrafili na... zwłoki, które nie wiadomo skąd znalazły się wśród 

tych prastarych grobów. 

- Nie rozumiem... 

Zaczęli schodzić ku plaży, gdzie pewnie prowadzono prace minionego dnia. 

-  Nie  leżał  nawet  w  trumnie,  znaleziono  go  w  jednym  ze  starych  grobów,  jedna  ręka 

wystawała ponad wodą, która zalała grób. 

Zatrzymali się w pewnej odległości od płachty kryjącej pod sobą coś przerażającego. 

-  Ale  co  Maya...  Maren  Grandseter  może  mieć  z  tym  wspólnego?  -  spytał  Simon, 

wyjmując jej te słowa z ust. 

- Chcielibyśmy prosić panią o zidentyfikowanie zwłok. 

background image

- Mnie? - zdziwiła się Maya. 

Jest pani jedyną osobą, która może to zrobić. Pani matka nie mieszka tutaj, prawda? 

Maya poczuła ból w żołądku. 

- Nie, mieszka w Oslo - odrzekła bezbarwnym głosem. 

-  Uprzedzam,  że  widok  nie  jest  przyjemny  -  kontynuował  policjant.  -  Zwłoki 

znajdowały  się  w  ziemi  przez  dwa  lata,  tyle  że  piasek  dosyć  dobrze  konserwuje.  Dało  się 

jeszcze  odczytać  albo  chociaż  odróżnić  litery  na  prawie  jazdy  i  karcie  kredytowej.  Nie 

najgorzej zachowało się też ubranie i włosy... 

- Nie, ja nie chcę - szepnęła Maya, kryjąc twarz na piersi Simona. Wiedziała jednak, 

ż

e musi to zrobić. 

Już po wszystkim Simon zaprowadził ją do samochodu. Po chwili przyszedł policjant i 

usiadł razem z nimi. 

-  To  on  -  potwierdziła,  drżąc  na  całym  ciele.  -  To  mój  ojciec,  nie  ma  najmniejszych 

wątpliwości. 

-  Czy  mogłaby  pani  opowiedzieć,  jak  to  było,  kiedy  on  zniknął?  -  poprosił  cicho 

policjant. 

- Nie p... pamiętam w... wiele - próbowała mówić Maya. 

- Kiedy to się stało? 

-  Mogę  podać  nawet  dokładną  datę,  bo  moja  matka  wciąż  ma  w  pamięci  ten  dzień  - 

oznajmiła,  starając  się  opanować.  Wyprostowała  się  na  siedzeniu  i  rzekła  zdecydowanym 

głosem: - To było dokładnie dwa lata temu. Piątego lipca matka znalazła na stole list. 

- Pamięta go pani? 

-  Mama  zaraz  go  wyrzuciła.  Ojciec  napisał  w  nim  podobno,  że  znalazł  sobie  inną 

kobietę  i  razem  z  nią  wyjeżdża,  a  do  nas  nigdy  nie  wróci.  I  że  mama  może  sobie  wszystko 

zatrzymać. Jemu zależy tylko na wolności. 

- A co się stało z jego samochodem? 

- Zabrał go ze sobą. To znaczy... musiał gdzieś zniknąć. Nie widziałyśmy go już nigdy 

więcej. 

- Samochodu nietrudno się pozbyć. Czy pani ojciec miał jakichś wrogów? 

-  Nie  -  odparła  z  ociąganiem.  -  Pamiętam  go  jako  człowieka  przyjaznego  ludziom, 

rodzinnego i cudownego ojca. Przeżyłam prawdziwy szok, kiedy się dowiedziałam, że tak po 

prostu chce nas opuścić. A mama była wstrząśnięta. 

Zamyśliła się przez chwilę. 

-  Choć  może  to  zabrzmi  dziwnie...  ale  kiedy  mama  dowie  się,  że  ojciec  nie  żyje,  że 

background image

został przez kogoś zamordowany, to chyba się... ucieszy. Nie, to złe słowo. Uspokoi się, tak... 

uspokoi. 

- Można to zrozumieć - odparł policjant, a Simon pokiwał głową. - A ten list? - spytał 

policjant. - Czy był pisany ręcznie? 

- Nie, na maszynie. 

-  Hm.  Czyli  mógł  być  spreparowany  przez  kogokolwiek.  A  czy  znała  pani  tę  młodą 

kobietę, z którą pani ojciec rzekomo uciekł? 

- Nigdy nie słyszałyśmy o kimś takim, nigdy nie padło nawet niczyje imię. 

- Proszę opowiedzieć, jak znalazłyście list. Mówiła pani, że wróciłyście do domu i...? 

- Tak. Pojechałyśmy na kilka dni do babci, która mieszkała trochę dalej nad morzem. 

Po powrocie zastałyśmy pusty dom... 

- Czy to był weekend? 

- Nie, chyba... wtorek. Tak, bo zostałyśmy u babci dłużej, niż zamierzałyśmy. Tak, to 

na pewno był wtorek. 

- Czyli dla pani ojca zwykły dzień pracy. Nie wie pani, czy nie został gdzieś wezwany 

na wieś do chorych zwierząt? 

-  Nic  mi  o  tym  nie  wiadomo.  Przecież  nawet  nie  wiemy,  którego  dnia  został 

zamordowany. Wyjechałyśmy z mamą w sobotę, a wróciłyśmy we wtorek. 

- Ma pani rację, to mogło zdarzyć się każdego dnia. Musimy przesłuchać sąsiadów. 

-  To  nie  będzie  takie  łatwe  -  odparła  Maya  zamyślona.  -  Dom,  w  którym  wtedy 

mieszkaliśmy, leży trochę z boku, droga od szosy wiedzie tylko do niego. 

- A czy ojciec nie prowadził jakiegoś rejestru swoich wizyt? - spytał Simon. 

- Dobre pytanie - bąknął policjant. 

- Chyba prowadził. Ale trzeba spytać o to mamę. 

- Miejmy nadzieję, że go zachowała. 

Gdy  zatrzymali  się  przed  domem,  w  którym  Maya  wynajmowała  pokój,  był  już 

wieczór.  Policjant,  Simon  i  ona  pozostali  jeszcze  przez  chwilę  w  samochodzie,  obserwując, 

jak  gospodyni  przemyka  od  okna  do  okna  na  parterze.  Prawdopodobnie  kobieta  niemal 

umierała z ciekawości, a poza tym pewnie nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć Mai coś 

do słuchu z powodu policji przed jej szanowanym domem. 

- Zastanawiam się nad tymi dwoma napadami, tym w pociągu i tym drugim, wczoraj 

wieczorem. A może w obu chodziło o Maren Grandseter? 

-  Na  pewno  nie  w  pociągu  -  odparła  szybko  Maya.  -  To  prawda,  że  w  dzisiejszych 

czasach  niekiedy  trudno  jest  odróżnić  chłopca  od  dziewczyny,  nie  sądzę  jednak,  żebyśmy 

background image

oboje z Simonem byli tak podobni do siebie, aby nie dało się nas rozpoznać. 

-  Słusznie.  Ale  tak  czy  inaczej  mam  wątpliwości.  Uważam,  że  nie  powinna  być  pani 

sama w nocy. 

- Przecież w domu są oprócz mnie gospodarze - powiedziała nie bez wahania. - Tyle 

ż

e jutro wyjeżdżają. Na Wyspy Kanaryjskie. 

- Postaramy się rozwiązać ten problem wcześniej - obiecał mężczyzna przy wyraźnej 

aprobacie Simona. 

Maya oświadczyła niechętnie: 

-  Muszę  jak  najszybciej  zadzwonić  do  mamy.  Ale  nie  chciałabym  robić  tego  w 

obecności gospodyni. 

-  Pójdziemy  z  panią  -  zaproponował  policjant.  On  i  Simon  ciekawi  byli  informacji  o 

dzienniku wizyt i innych detali. 

Gospodyni  przyjęła  ich  z  oczami  rozpalonymi  ciekawością.  Maya  wyjaśniła  jej  w 

kilku słowach, o co chodzi, i spytała, czy nie mogłaby skorzystać z telefonu. 

Zanim  usłyszała  głos  matki  w  słuchawce,  minęło  kilka  dobrych  chwil,  ponieważ 

musiała  poczekać,  aż  sąsiad  ją  przyprowadzi.  Nie  mając  własnego  telefonu,  zmuszone  były 

korzystać z jego grzeczności. 

- Maren, to ty? - usłyszała wylękniony głos matki. - Dlaczego dzwonisz dopiero teraz, 

ja tu siedzę sama, bez najmniejszego znaku życia od ciebie, nie wyobrażasz sobie nawet, jak 

to  jest,  kiedy  człowiek  nie  ma  się  do  kogo  zwrócić  w  kłopotach,  bo  właśnie  przyszedł 

rachunek za światło, skąd ja mam wziąć tyle pieniędzy, te opłaty tylko ciągle rosną i rosną... 

Matka  bezustannie  narzekała.  Wszystkim  wiodło  się  lepiej  od  niej,  wszyscy  byli 

bogaci  i  mieli  mnóstwo  przyjaciół,  podczas  gdy  ona  nie  miała  nikogo.  Nigdy  jednak  nie 

zadała sobie pytania, jak w tym wszystkim czuje się jej córka, Maya. 

- Mamo, posłuchaj mnie przez chwilę, chcę ci coś ważnego powiedzieć! 

- Nie, nie, tylko żadnych więcej kłopotów, wystarczą mi te, które mam. Ten rachunek 

za światło... 

- Mamo, przestań, musisz mnie koniecznie wysłuchać, bo inaczej przyjedzie do ciebie 

policja. 

- Policja? Maren, coś ty zrobiła? 

- Nic. Spróbuj się skupić, to jest wiadomość i dobra, i zła. 

- Mów wreszcie, o co chodzi! - krzyknęła matka histerycznym głosem. 

- Tata od nas nie uciekł. On nie żyje. 

W słuchawce zaległa wreszcie cisza. 

background image

- Znaleźli go na Kyrkudden. Nie żyje od dwóch lat. Od dnia, w którym zniknął. 

A... a ten straszny list? A gdzie się podziała ta druga, ta młoda ladacznica? 

- W życiu ojca nigdy nie było żadnej drugiej, ojciec był niewinny. 

W  obliczu  tego  cudownego  faktu  dla  matki  nie  liczyły  się  tak  istotne  kwestie  jak  ta, 

kto  napisał  list  i  jak  doszło  do  śmierci  męża.  Maya,  nie  zwlekając,  zapytała  ją  o  dziennik 

wizyt domowych. 

- Przecież chyba pamiętasz, Maren, ojciec zabrał ze sobą dokładnie wszystko z biurka, 

do najdrobniejszego papierka. Nie mam pojęcia, co on z tym zrobił. 

Maya nie chciała nic jej  mówić o tym, że ktoś pozacierał wszelkie ślady.  Wolała, by 

matka pozostała w tym stanie szczęśliwego i smutnego zarazem upojenia, w jaki ją wprawiła, 

i odłożyła słuchawkę. 

Wszyscy troje zeszli na dół do pokoju Mai. 

- Czy nie widzicie tu wyraźnych paraleli? - odezwał się Simon. - Twoja matka dostaje 

list  informujący  o  tym,  że  twój  ojciec  ją  zdradził  i  odchodzi  z  inną.  W  tym  samym  czasie 

moja żona zasypywana jest plotkami, że ty i ja spłodziliśmy dziecko. A przecież nawet się nie 

znaliśmy! 

- W tym samym czasie? - powtórzyli razem, jak na komendę, Maya i policjant. 

- No tak. Plotki zaczęły krążyć pod koniec lata tego samego roku. 

-  Wtedy  nie  było  nas  już  w  Mark  -  rzekła  Maya  po  namyśle.  -  Przeniosłyśmy  się  z 

mamą do Oslo... 

Zamilkła.  Obaj  mężczyźni  patrzyli  na  nią  z  wyczekiwaniem,  ponieważ  nie  ulegało 

wątpliwości, że coś nie daje jej spokoju. 

- Usunęli wszystkie papiery z pokoju ojca - powiedziała powoli. - Ale istnieje jeszcze 

jedna szansa. 

- O czym pani myśli? - spytał z ożywieniem policjant. 

- Kalendarz. Mieliśmy w domu taki kalendarz na biurko z oddzielną kartką na każdy 

dzień i zapisywaliśmy  w nim każdego, kto do nas dzwonił. Na szczęście nie leżał w pokoju 

ojca,  tylko  w  przedpokoju,  w  szufladzie  szafki,  na  której  stał  telefon.  Zawsze  kiedy  mama 

albo ja przyjmowałyśmy jakąś wiadomość dla niego, musiałyśmy zapisać ją w kalendarzu. 

- Ale przecież wtedy nie było was w domu. 

-  Tak,  to  prawda.  Ale  jeśli  ojciec  odbierał  telefon  w  przedpokoju,  też  odnotowywał 

rozmowę. 

- Czy ten kalendarz jeszcze istnieje? 

- Taak - rzekła Maya niepewnie. - Niedawno temu, kiedy szukałam czegoś w domu, w 

background image

jednej  z  szuflad  znalazłam  wszystkie  biurkowe  kalendarze  z  ostatnich  kilku  lat,  starannie 

powiązane. 

- Świetnie! Należy tylko mieć nadzieję, że w kalendarzu są wszystkie strony. 

- Czy mam zadzwonić jeszcze raz do domu? - spytała Maya, niezbyt zachwycona taką 

perspektywą. 

- Nie, nie, proszę tylko nam podać adres pani mamy, policja z Oslo zajmie się dalszym 

dochodzeniem. 

- Ale proszę uprzedzić swoich kolegów, żeby odnosili się do niej delikatnie - poprosiła 

Maya. - Bardzo łatwo ją wystraszyć. 

- Będę pamiętał. A propos wystraszyć... Czy nie powinniśmy zostawić tu kogoś na noc 

na straży? 

- Gospodyni dostałaby chyba zawału. 

-  Przecież  to  także  w  jej  interesie.  Poza  tym  policjant  wcale  nie  będzie  rzucać  się  w 

oczy. Ukryje się w ogrodzie i nikt go tam nie zobaczy. 

Propozycja została przyjęta. Simon, nim się pożegnał, zdążył jeszcze powiedzieć Mai 

kilka słów. 

- Kupiłem ci drobny upominek - rzekł, wręczając jej zawiniątko. - W podziękowaniu 

za  twoją  lojalność.  Przyznaję  ci  całkowitą  rację:  przez  ostatnie  lata  zabrakło  w  moim  życiu 

lojalności. Teraz moja kolej, by powiedzieć „przepraszam”. 

- Za co? 

-  U  Svendsenów  zachowałem  się  jak  tchórz.  Mówiąc  szczerze,  poczułem  się 

całkowicie bezradny i nie miałem pojęcia, jak mam zapanować nad sytuacją, kiedy ty i Gitte 

zaczęłyście  się  pojedynkować.  Stwierdziłem,  że  wina  nie  leży  po  twojej  stronie.  W  każdym 

razie nie cała wina. 

Maya uśmiechnęła się trochę zawstydzona. 

- Może byłam nieco zbyt ostra, ale przyznaję, że sprawiało mi to przyjemność. Nigdy 

nie wybaczyłam Gitte tego kopniaka, jakiego dała mi w szkole baletowej przed wielu, wielu 

laty. Wreszcie mogłam się zemścić. Ależ jestem okropna! 

-  Dobranoc,  Mayu  -  powiedział  ciepło  Simon.  -  I  uważaj  na  siebie!  Zobaczymy  się 

jutro. Po pracy. Oczywiście jeśli chcesz. Jeśli nie jesteś już na mnie zła. 

- Nie jestem, nie jestem! Taka powierzchowna złość szybko mija. 

Simon dotknął delikatnie jej ramienia. 

- Zbyt wielu tu widzów, ale gdybyśmy byli sami, to... 

- To co? 

background image

- Nic, nic, zapomnij o tym, nie mam prawa mówić z tobą w ten sposób. No więc jak? 

Czy mogę przyjechać po ciebie jutro do pracy? 

- Tak! 

Maya patrzyła za nim, jak się oddala. Ciekawe, co takiego chciał jej powiedzieć? 

Następnego dnia, nim Simon zdążył pojechać po Mayę, nastąpiły dwa zdarzenia. 

Przed południem wałęsał się bez celu po ojca gospodarstwie, przyglądając się koniom, 

które wypuścił na wybieg. Ojciec zawsze miał nosa do dobrych koni. Należały rzeczywiście 

do najlepszych w całej Norwegii i zdobyły niezliczone nagrody, jednakże Simon jakoś nigdy 

nie  zdołał  wzbudzić  w  sobie  zainteresowania  dla  takiego  sposobu  bogacenia  się.  Konie, 

owszem - ale jako zwierzęta i przyjaciele człowieka, nie zaś jako lokata kapitału. 

Stary lekarz domowy ojca, równie sędziwy jak jego pacjent, wygramolił się z trudem z 

samochodu.  Zapytany  przez  Simona  o  stan  zdrowia  ojca,  wyjaśnił,  że  nic  się  nie  zmieniło  - 

nie jest ani gorzej, ani lepiej. Stary aptekarz musi nadal leżeć w łóżku i nic poza tym nie da 

się już zrobić. 

Simon uważał, że zalecenia doktora były nieco staroświeckie, ojciec jednak nie chciał 

nawet  słyszeć  o  żadnych  nowoczesnych  środkach.  Jego  lekarz  był  zawsze  najlepszy,  a  poza 

rym nie wolno przecież ranić starego przyjaciela, odprawiając go nieoczekiwanie. 

Gdy Simon stał na podwórzu zajęty rozmową z doktorem, wezwano go do telefonu. 

Dzwonił jeden z jego dawnych kolegów z pracy. 

- Prosiłeś mnie, żebym spytał żonę, od kogo usłyszała tamte plotki o tobie i tej Maren 

Grandseter. 

- No, tak. 

- Po długim namyśle żona doszła do wniosku, że opowiedziała jej o tym przyjaciółka. 

- Przyjaciółka? A pamięta która? 

- Pamięta. Od razu kazałem jej do niej zadzwonić. 

- No i co? 

- To było co prawda dawno temu, ale wiesz, jak to jest: taką osobę, która nic nie robi, 

tylko rozpowiada plotki, dobrze się pamięta. 

- Tak, masz rację. 

-  No  więc  ta  przyjaciółka  przypomniała  sobie,  że  usłyszała  tamtą  rewelację  od 

sprzedawczyni z cukierni. 

- Aha! Łańcuszek się wydłuża! 

- Ale na tym koniec - oznajmił kolega z pracy.  -  Na tej kobiecie ślad się  urywa, tyle 

tylko, że nie wiadomo, jak ona się nazywała. 

background image

- A która to była cukiernia? 

- Niebieski Ptak. 

-  Dziękuję  ci  bardzo,  dalszym  dochodzeniem  zajmę  się  już  sam.  Wyświadczyłeś  mi 

ogromną przysługę. Ty i twoja żona macie u mnie drinka. 

- Możesz być pewien, że nie odrzucimy zaproszenia. Cieszę się, że mogłem ci pomóc. 

Jednakże nim Simon zdążył wyruszyć na poszukiwania sprzedawczyni z cukierni, do 

drzwi zapukał niespodziewany gość. 

Jego żona Gitte. 

Ubrana  w  ulubionym  kolorze  Simona,  niebieskim,  w  którym  było  jej  bardzo  do 

twarzy, nie sprawiała bynajmniej wrażenia zakłopotanej, chociaż jej głos wydawał się miękki, 

niemal błagalny. 

Stali  naprzeciw  siebie  w  hallu,  Simon  bowiem  był  tak  osłupiały,  że  nie  poprosił  jej 

nawet, by weszła dalej. 

-  ...Kiedy  usłyszałam,  że  znowu  jesteś  w  mieście,  miałam  zamiar  spotkać  się  z  tobą, 

ponieważ chciałam o tylu rzeczach porozmawiać. Dlatego  gdy zobaczyłam cię w restauracji 

razem z tą kobietą, która zniszczyła nasze małżeństwo, przeżyłam prawdziwy szok. 

- Ale to przecież nie ona... 

Gitte uniosła swą drobną, wypielęgnowaną dłoń. 

-  Teraz  już  wiem.  Ale  wasz  widok  razem,  wtedy,  w  restauracji,  sprawił  mi  okropny 

ból.  Poza  tym...  nie  powinieneś  był  zabierać  jej  ze  sobą  wczoraj.  Poczułam  się  tak  bardzo 

poniżona, a przecież zupełnie sobie na to nie zasłużyłam. 

- Do tej pory ani razu nie chciałaś mnie wysłuchać, dlatego... 

- Tak, tak, mówiłeś to wczoraj. Ale gdybyś przyjechał sam! Przez te dwa lata miałam 

dużo  czasu  na  myślenie.  Wiem,  że  wyrządziłam  ci  ogromną  krzywdę.  Plotki  to  jedno,  a 

prawda to drugie... 

Simon stał w miejscu i tylko się jej przyglądał. Jakaż ona ładna - ale już po raz drugi 

patrzył z niedowierzaniem na jej ostre rysy, których dotychczas w ogóle nie zauważał, nigdy! 

Lecz przecież Gitte nie zmieniła się podczas jego nieobecności, wprost przeciwnie, była nadal 

dokładnie taka sama. Widocznie teraz Simon widział ją innymi oczami. 

- Słyszałam też, że miałeś pewne kłopoty... 

- Tak? - spytał ostro. - Jakie? 

Gitte  wzruszyła  ramionami.  Ten  typowy  dla  niej  gest  Simon  uważał  zawsze  za 

wzruszająco słodki. Teraz wydał mu się zdecydowanie banalny. 

- Podobno miałeś wypadek w pociągu. A potem niewiele brakowało, a wylądowałbyś 

background image

razem z samochodem na dnie morza. 

Odetchnął.  Czy  to  wszystko,  co  słyszała?  Ani  słowa  o  jego  chorobie?  To  dobrze,  bo 

nie chciał, aby jej wizyta spowodowana była współczuciem. 

-  Zgadza  się  -  odparł  od  niechcenia.  -  Rzeczywiście  doszło  do  dwóch  tajemniczych 

ataków na mnie i na Mayę. 

- Na Mayę - powtórzyła Gitte ze źle skrywaną pogardą. - Czy tak nazywa się Maren? 

Simon uśmiechnął się mimo woli. 

- Maya przez Y. Ona nie przepada za swoim prawdziwym imieniem. 

- Nie dziwię się jej - rzuciła Gitte zgryźliwie. - Zbyt wiele na nim ciąży. 

-  Czy  jeszcze  nie  dotarło  do  ciebie,  że  Maya  jest  całkowicie  niewinna  i  nie  ma 

ż

adnego udziału w tych plotkach? - Simon był bardziej zirytowany, niż myślał. 

Gitte natychmiast zmieniła ton. Jej głos znowu brzmiał miękko. 

-  Nie  przyszłam  tu  po  to,  żeby  rozmawiać  o  niej.  Posłuchaj,  Simon,  tak  bardzo 

chciałabym  być  teraz  u  twojego  boku.  Właśnie  teraz,  kiedy  ktoś  próbuje  wyrządzić  ci 

krzywdę.  Myślę,  że  powodem  tych  zamachów  na  ciebie  jest  twoja  znajomość  właśnie  z  tą 

Maren  Grandseter.  Potrzebny  jest  ci  ktoś,  na  kim  mógłbyś  polegać.  Może  spróbowalibyśmy 

na nowo? - Jej uśmiech był czarująco słodki i zachęcający. 

Simon  wpatrywał  się  w  nią  osłupiały.  Zanim  zdążył  pomyśleć,  odpowiedział 

automatycznie: 

- Zastanowię się. 

Gitte, nie kryjąc zdumienia, otworzyła szeroko oczy, by zaraz przymrużyć je znowu. 

- To zastanawiaj się szybko - rzekła oschle. - Moja  propozycja  nie  będzie  aktualna 

wiecznie. 

Po czym odwróciła się na pięcie i wyszła. 

Simon  dziwił  się  sam  sobie,  ale  nawet  przez  chwilę  nie  pomyślał  o  tym,  żeby  za  nią 

zawołać. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Dwa  lata  śnił  o  Gitte.  Przez  ostatnie  tygodnie  bez  przerwy  marzył  o  tym,  żeby  ją 

odzyskać,  zanim  ona  zdąży  doprowadzić  do  rozwodu,  ponieważ  chciał,  aby  to  ona  właśnie 

była jego spadkobierczynią. 

I oto teraz Gitte sama przyszła do niego, a on oznajmił jej, że „się zastanowi”! 

Co właściwie w niego wstąpiło? 

Trudno się dziwić, że poczuła się urażona. 

Gdy spotkał się z Mayą przed biurem, był zupełnie rozkojarzony. 

-  Cześć,  Simon  -  przywitała  go,  a  jej  szeroki,  szczery  uśmiech  sprawił,  że  od  razu 

zrobiło  mu  się  lepiej.  Dogodzić  kobietom  to  prawdziwa  sztuka,  pomyślał.  Jakkolwiek  by 

zrobił, zawsze musiał zranić którąś z nich. A przecież lubił i jedną, i drugą! 

- Co u ciebie? - spytała Maya. - Bardzo się o ciebie niepokoiłam. 

- O mnie? 

- Tak, czy to takie dziwne? - odparła, biorąc go pod ramię. - Nigdy nie wiadomo, czy 

za rogiem ulicy jakiś typ właśnie nie czyha na ciebie. 

Dopiero teraz Simon zdał sobie sprawę, że zupełnie zapomniał o ostatnich zamachach 

na jego życie. 

- Wszystko w porządku - uspokoił ją. - Ale pozwolisz, że najpierw pojedziemy nie do 

ciebie do domu, tylko do cukierni Niebieski Ptak. 

Po chwili namysłu Maya powiedziała: 

-  Myślę,  że  po  całym  dniu  pracy  należy  mi  się  chyba  porządny  obiad  albo 

przynajmniej jakaś kanapka. 

- Nie martw się, nie będziemy tam jeść - uśmiechnął się. - Może uda się nam wytropić 

tego, kto rozsiewał te nikczemne plotki. 

- Ach, o to chodzi! Czyżbyś posunął się naprzód w swych poszukiwaniach? 

- Co nieco. Ale o tym później. A co u ciebie? 

-  Wyspałam  się  porządnie,  bo  czułam  się  całkowicie  bezpieczna,  gdy  w  zaroślach 

przed domem czuwał nad moim snem potężny i silny policjant. 

- Ale dzisiejszej nocy będziesz już sama w domu? 

- Tak... 

Ogarnęła ją niepewność. 

Simon, położywszy dłoń na jej ramieniu, poprowadził ją do samochodu. 

background image

- Kiedy wczoraj wieczorem rozmawiałem z komisarzem, usłyszałem od niego, że to ja 

mógłbym zadbać o twoje bezpieczeństwo dziś w nocy. 

- Ty? 

-  Przyznaję,  na  początku  miałem  wątpliwości,  ale  zdecydowałem  się.  Uprzedzam  cię 

jednak, że nie mam zamiaru ukrywać się w zaroślach. 

-  Nie  spodziewam  się  tego  po  tobie  -  roześmiała  się  Maya  trochę  zakłopotana.  - 

Wobec tego powinnam kupić coś do jedzenia... 

-  Już  o  tym  pomyślałem.  Postarałem  się  o  coś  prostego  do  przyrządzenia  i  nie 

zapomniałem też o winie, żeby łatwiej cię uwieść. 

Słysząc te słowa, Maya zrobiła niepewną minę. 

-  No,  nie!  -  roześmiał  się  Simon.  -  Chyba  nie  wzięłaś  tego  na  serio?  Rzeczywiście 

kupiłem wino, ale przecież nie z takim zamiarem. Uważam, że jako dziewczyna nie znająca 

jeszcze  miłości  cielesnej  jesteś  taką  rzadkością,  iż  zaszczytu  pozbawienia  cię  dziewictwa 

powinien  dostąpić  tylko  ten,  którego  kiedyś  spotkasz  i  z  którym  będziesz  chciała  dzielić 

ż

ycie.  Ja  zaś  nie  jestem,  po  pierwsze,  wolny,  a  po  drugie,  nie  mam  przed  sobą  żadnej 

przyszłości. Możesz więc być całkowicie spokojna. 

Maya  odetchnęła  z  ulgą.  Ale  bynajmniej  nie  z  tego  powodu,  że  się  go  obawiała.  Po 

prostu bała się, aby jej aż nazbyt gorące uczucie nie zostało odkryte. 

Kiedy znaleźli się przed cukiernią Niebieski Ptak, Simon powiedział: 

- Poczekaj w samochodzie. Jeśli osoba, której szukam, już tu nie pracuje, postaram się 

zdobyć chociaż jej adres. 

Maya skinęła głową. 

Patrzyła za nim, podziwiając jego wyprostowaną, sprężystą sylwetkę. Simon poruszał 

się tak lekko, jak gdyby rzeczywiście był elfem. Gdy jego postać zniknęła w drzwiach lokalu, 

Maya pogrążyła się w myślach o tych wszystkich osobliwych wydarzeniach, jakie spotkały ją 

od chwili, gdy poznała Simona. 

Nagle z zadumy wyrwał ją czyjś głos. 

- Kogo ja widzę! Maya przez Y! Co słychać? 

W oknie ukazała się wyjątkowo pociągająca twarz Stena Modina. 

Ponieważ Maya uważała, że to nieuprzejmie z jej strony siedzieć w wozie i zmuszać 

rozmówcę do niewygodnego pochylania się, wysiadła więc i stanęła obok niego. 

- Dzień dobry - przywitała lekarza nieco zmieszana. 

- Chyba pani przeszkodziłem? Wyglądała pani na bardzo zamyśloną. 

- Czekam na Simona. 

background image

- Ale to nie jego wóz. 

- Tak, ten jest pożyczony. Jego stoi w warsztacie. 

-  Racja,  słyszałem  o  tej  sprawie  z  hamulcami.  Muszę  przyznać,  że  takie 

prześladowanie poważnie chorego człowieka jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. 

-  Proszę  mi  powiedzieć,  doktorze,  jaka  jest  właściwie  sytuacja  Simona...  z  czysto 

medycznego punktu widzenia? 

- Gorsza niż on sądzi. 

- Ale on wygląda na zupełnie zdrowego? 

- To pozory. Ataki bólów jeszcze się nie zaczęły. Ale mogą nastąpić każdego dnia. A 

wtedy wszystko potoczy się bardzo, naprawdę bardzo szybko. 

- I nic nie można już zrobić? 

- Simon przyszedł do lekarza o wiele miesięcy za późno. Podejmowanie terapii teraz 

byłoby  bezcelowe  i  oznaczałoby  tylko  dodatkowe  cierpienie.  Poza  tym  on  sam  odmówił 

leczenia w tym stadium choroby. Cieszę się, że znalazł panią. Proszę pozostać przy nim! 

- Nie zamierzam go opuścić - zapewniła poważnie. 

- Simon zawsze miał szczęście do kobiet - westchnął. - Zwykle udaje mu się wyszukać 

te najładniejsze. A może to one jego znajdują, nie wiem. 

Jego słowa w pewien sposób niemiło ją dotknęły. 

Sten  Modin  był  naprawdę  fantastycznym  mężczyzną.  Gdyby  nie  spotkała  wcześniej 

Simona,  na  pewno  straciłaby  głowę  dla  kogoś  tak  przystojnego  i  sympatycznego  jak  on. 

Simon miał jednak w sobie coś niezwykłe go, coś wyjątkowo sugestywnego, co wywarło na 

niej tak silne wrażenie, że nie pozwalało jej oderwać się od niego. 

Była ciekawa, czy Sten Modin jest żonaty czy też nadal przebiera w kandydatkach. 

Nieoczekiwanie szybko otrzymała zaskakującą odpowiedź na swe wątpliwości. 

-  Cześć,  Sten!  -  powiedział  Simon,  który  właśnie  wyszedł  z  cukierni.  -  Widzę,  że 

gawędzisz sobie z Mayą. Ostrzegam cię, trzymaj się od niej z daleka, to chodząca niewinność. 

Doktor Modin uśmiechnął się tylko krzywo. Oni dwaj byli naprawdę bardzo dobrymi 

przyjaciółmi. 

- Jak dobrze, że cię spotykam - zwrócił się Sten do Simona. - Mam akurat przy sobie 

jeden  z  dokumentów,  którego  zapomniałeś  podpisać,  kiedy  byłeś  u  mnie  ostatnio.  Chodzi  o 

twoje oświadczenie, że bierzesz na siebie całą odpowiedzialność za niepoddanie się leczeniu. 

- Oczywiście. 

Sten Modin rozłożył papier na dachu samochodu i sięgnął do kieszeni po długopis, ale 

Simon go uprzedził. 

background image

-  Niemożliwe,  widzę,  że  masz  mój  długopis,  którego  przez  tyle  dni  wszędzie 

szukałem! - rozpromienił się lekarz. - Gdzie go znalazłeś? 

Simon wyciągnął do niego rękę z długopisem. 

- W zakrystii opuszczonego kościółka - wyjaśnił sucho. 

Biedny doktor zrobił się purpurowy na twarzy. 

Również  Maya  nie  potrafiła  ukryć  zdziwienia.  Rzeczy,  które  widzieli  razem  z 

Simonem w zakrystii, były rzeczywiście najlepszej jakości, ale żeby lekarz...? Przecież mógł 

chyba  skorzystać  z  własnego  mieszkania  albo  gabinetu  czy  czegokolwiek  innego,  zamiast 

urządzać sobie groteskowe miejsce schadzek w kościele! 

Sten Modin czuł wyraźnie, że powinien przedstawić jakieś wyjaśnienie. 

-  Ona  nie  należy  do  kobiet,  z  którymi  należałoby  się  pokazywać  -  wymamrotał  pod 

nosem niczym zawstydzony, ale jednocześnie rozbawiony uczniak. 

Maya  przypomniała  sobie  swoją  pierwszą  wizytę  w  kościele,  podczas  której  słyszała 

jakieś szepty i głosy. Zaraz potem Sten Modin wyrósł przed nią na drodze, szukając jej domu. 

No jasne, przecież mógł ukryć samochód od północnej strony, w lesie tuż przy plaży, 

a  potem  pójść  dłuższą  drogą  naokoło.  Co  prawda  była  to  bardzo  kiepska,  nierówna  droga, 

wyłożona pniami drzew, ale czego nie robi się dla miłości? 

Czyżby w grę wchodziła jakaś dziewczyna z Kyrkudden? 

Mieszkała  tam  jedna  taka,  niebrzydka  i  nietrudna  do  zdobycia.  Ale  żeby  doktor 

Modin...? No cóż, każdy ma swoje upodobania. 

Schowawszy  długopis  do  kieszeni,  lekarz,  wyraźnie  zmieszany,  pożegnał  się 

pospiesznie. 

Maya podzieliła się z Simonem swymi myślami. 

- Sten nigdy nie wyróżniał się wyszukanym gustem, jeśli chodzi o kobiety - wyjaśnił 

rozbawiony.  -  Nie  przywiązuje  też  szczególnej  wagi  do  religii,  mimo  to  uważam,  że  tym 

razem trochę już przesadził. 

Maya cieszyła się, że znowu może być sama z Simonem. Czuła, jak bardzo zbliżyli się 

do siebie w ostatnim czasie. 

Dopóki nie rozmawiali o Gitte. 

Kiedy tylko zaczynała o niej myśleć, od razu popadała w przygnębienie. Czyżby była 

zazdrosna?  Chyba  tak.  Ale  w  tym  przypadku  chodziło  też  o  ogólną  niechęć,  jaką  budziła  w 

niej ta kobieta. Przecież Maya nigdy jej nie lubiła. 

-  No  i  co,  zdobyłeś  adres?  -  spytała,  podczas  gdy  Simon  skierował  swe  kroki  ku 

drzwiom kierowcy. 

background image

-  Owszem,  ale  dziś  nie  zdążymy  już  tam  pojechać.  Zrobimy  to  jutro.  O  Boże,  idzie 

Ulla, najbliższa przyjaciółka Gitte. To prawdziwa żmija! Szybko do samochodu, słyszysz! 

Ale już było za późno. 

- Simon! Kopę lat! A czy to nie jest przypadkiem Maren Grandseter? Muszę przyznać, 

ż

e  nie  brak  ci  tupetu,  Simon!  Czy  to  nie  wy  macie  ze  sobą  małego  dzidziusia?  Gdzie  go 

ukryliście, co? 

Simon aż pobladł z wściekłości. 

- To wszystko ktoś wyssał sobie z palca. Ale żałuję, że to nie była prawda! 

Po  czym  oboje  wsiedli  do  auta,  a  Simon,  zatrzasnąwszy  drzwi,  ruszył  z  furią, 

zostawiając na chodniku osłupiałą Ullę. 

Maya  czuła  się  nie  mniej  oszołomiona.  Siedziała  cicho  przez  całą  drogę  aż  do 

Kyrkudden. Simon też się nie odzywał. Prowadził nerwowo i nieuważnie. 

Wreszcie Maya odważyła się spytać: 

- Mówiłeś poważnie? 

- Co takiego? 

- Ze żałujesz, że to nieprawda? 

-  Że ty i ja nie mamy dziecka? Ten pomysł nie jest chyba tak całkiem niedorzeczny, 

co? 

Maya dodała: 

- Taki mały berbeć, podobny do ciebie? Miałby już prawie dwa lata. 

- Hm. 

- Wiesz, zrobiło mi się tak jakoś ciepło na sercu... 

- Hm. 

Maya nie powiedziała nic więcej. 

Za to Simon stwierdził: 

-  Ten,  kto  rozpoczął  tę  oszczerczą  kampanię,  niechcący  wywołał  akurat  odwrotny 

skutek. 

- Chyba tak - odparła Maya nieśmiało. 

Simon ścisnął ją za rękę i popatrzył na nią. Samochód skręcił w stronę rowu. 

- Uważaj, gdzie jedziesz! - - zawołała Maya. 

-  Nie  mogę  uważać,  gdzie  jadę,  i  jednocześnie  patrzeć  na  ciebie,  głuptasie  - 

usprawiedliwiał się Simon z uśmiechem. - Wiesz, co najbardziej mi się w tobie podoba? 

- Powiedz! Jestem łasa na komplementy jak kot na śmietankę. 

Simon roześmiał się głośno. 

background image

- To, że jesteś taka naturalna. Kiedy rozmawiasz z ludźmi, jesteś miła i jednocześnie 

wzbudzasz zaufanie. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak to kojąco działa. 

- Nie powiedziałabym, że jestem miła dla wszystkich. 

- Zgadza się, miałem okazję to zauważyć. No, ale dla mnie - a to jest najważniejsze - 

jesteś miła. 

-  Musisz  wiedzieć,  że  bardzo  łatwo  jest  być  dla  ciebie  miłą.  Próbuję  ci  się  po  prostu 

przypodobać, nie widzisz tego? 

-  O,  to  jest  jeszcze  jedna  rzecz,  która  mi  się  w  tobie  tak  podoba:  twoja  autoironia. 

Umieć śmiać się z samego siebie to cecha o nieocenionej wartości. 

Maya w pełni się z nim zgodziła. 

Simon zamilkł na chwilę, po czym rzekł: 

- Mayu... 

- Przyznaj się, masz wyrzuty sumienia, widać to z daleka. 

-  Może  nie  wyrzuty  sumienia,  ale  boję  się,  że  nie  będzie  ci  się  podobało  to,  co 

powiem. 

- Chodzi znów o Gitte? 

Simon skinął głową. 

- Przyszła dzisiaj do mnie do domu. Chciała, żebyśmy spróbowali od nowa. 

Maya  wcisnęła  się  głębiej  w  oparcie  fotela  i  zdołała  wydobyć  z  siebie  jedynie  ciche: 

„Ach, tak”. 

Simon znowu, nie zważając na bezpieczeństwo jazdy, spojrzał na nią. 

- A ja, jak ostatni głupiec, odpowiedziałem spokojnie: „Zastanowię się”. 

Maya spytała przytłumionym głosem: 

- Naprawdę? 

-  Tak.  Czułem  się  tak,  jakby  wszystko  we  mnie  w  środku  zamarło.  Nic  innego  nie 

przyszło mi do głowy. 

- A co ona na to? 

- Obawiam się, że bardzo mocno ją uraziłem. Odwróciła się i wyszła. 

Maya chętnie zatarłaby ręce albo krzyknęła głośno „hurra”, mogła jednak cieszyć się 

jedynie w duchu. 

Tego  wieczoru,  który  spędzali  razem  w  jej  pokoju  w  pustym  domu,  świadomi 

ewentualnych niebezpieczeństw czyhających za oknem, Simon przestał ukrywać przed Mayą 

swój strach przed śmiercią. Przyjęła to jako dowód okazanego jej zaufania. 

Wieczór  zaczął  się  bardzo  miło.  Mieli  mnóstwo  jedzenia,  które  Simon  częściowo 

background image

kupił, a częściowo przyniósł z domu. Odgrzali je razem na jej małej kuchence. Rozmawiali i 

ż

artowali, popijając białe wino. Maya poczuła, że kręci jej się w głowie. 

Może  to  właśnie  ono  sprawiło,  a  może  porażająca  muzyka  Sibeliusa  o  surowych, 

przepełnionych melancholią dźwiękach, tak typowych dla jednego z okresów twórczości tego 

kompozytora... A może temat ich rozmowy, czyli smutek Mai z powodu losu jej ojca, który, 

choć  był  tak  dobrym  mężem  i  ojcem,  musiał  umrzeć  prawdopodobnie  jako  ofiara  jakiegoś 

łotra... 

Gdy  zatem  siedzieli  tak  obok  siebie  na  kanapie  Mai,  obejmując  rękami  podciągnięte 

pod brodę kolana, Simon zaczął mówić o sobie. 

-  Pamiętasz,  jak  opisywałem  ci  kolejne  stadia,  jakie  przechodzi  człowiek,  który 

dowiaduje się, że zostało mu już niewiele czasu na tym świecie? 

- Tak, chyba pamiętam je wszystkie. Najpierw się nie wierzy, potem doznaje szoku i 

boi. Później się walczy, protestuje i wreszcie rezygnuje. Czy tak to wygląda? 

- Mniej więcej. Zapomniałem jeszcze o jednym stadium. To znaczy, wcześniej go nie 

znałem. 

- Co to za stadium? Na czym ono polega? 

-  Właśnie  to,  które  nadeszło  teraz,  ostatnie.  Polega  na  szczęściu.  Moje  całe  życie 

przepełnione  jest  teraz  szczęściem.  Zamierzam  wypełniać  każdy  dzień  najcudowniejszymi 

doznaniami, chcę zabrać ze sobą wszystko! Wszystko, czemu poświęciłbym całe długie życie. 

Dni, jakie mi jeszcze pozostały, są ze złota! 

- Rozumiem - rzekła Maya, myśląc jednocześnie ze smutkiem o tym, że ktoś próbował 

przeszkodzić mu w zaznaniu szczęścia pod koniec życia. 

Ale Simon też o tym nie zapominał. 

- I nie pozwolę nikomu, żeby zniszczył ten odzyskany na nowo spokój, moją radość. 

Czy chcesz mi pomóc, Mayu, w jej podtrzymaniu? 

Chwyciła  jego  dłoń  i  ścisnęła  ją  mocno,  chcąc  zapewnić  go  w  ten  sposób  o  swej 

lojalności. 

- Przecież dobrze wiesz - powiedziała głosem drżącym ze wzruszenia. 

- Jest tylko jedna rzecz, której mi żal - rzekł w zamyśleniu. 

- Co to takiego? 

- Chyba każdy człowiek chce być w jakiejś mierze nieśmiertelny. 

Maya domyśliła się, co Simon chciał jej wyznać. 

-  To  oczywiste.  Nie  chcemy  tak  po  prostu  odejść  i  popaść  w  zapomnienie.  Pozostać 

jedynie nazwiskiem w kościelnych księgach, do których i tak nikt nie zagląda. 

background image

-  Właśnie  z  tego  powodu  tak  wielu  ludzi  dąży  do  sławy.  Ci,  którzy  nie  mają  dzieci, 

pragną stworzyć  coś dla  przyszłych pokoleń. Ci, co mają potomstwo, są zabezpieczeni, żyją 

dalej w swych dzieciach. A Simon Dalen po prostu zniknie. 

Maya nie była w stanie nic mu odpowiedzieć. Rozumiała go doskonale. 

Ponieważ Simon nie odzywał się przez dłuższą chwilę, rzekła: 

- Czyli żal ci, że nie masz dzieci? 

- Bardziej, niż mógłbym przypuszczać. 

- A Gitte? 

- Ona zdecydowanie nie chciała mieć dzieci. 

Simon  zapatrzył  się  gdzieś  przed  siebie.  Maya  spoglądała  na  jego  profil,  z  trudem 

powstrzymując się od okazania mu, jak bardzo go lubi. 

- Ona naraziła nasze... - zaczął Simon. - Nie, nie powinienem być nielojalny. 

-  Wobec  niej?  Myślę,  że  to  naprawdę  zbędne  skrupuły.  Chcesz  mówić  o  waszym 

pożyciu małżeńskim? 

- Tak - potwierdził z wyraźnym wysiłkiem. 

- Czyli trwało to trochę, zanim pojąłeś... 

- Trwało? - przerwał jej. - To nigdy nie nastąpiło, my nigdy ze sobą nie spaliśmy. 

- Co takiego? 

Simon zaczął mówić otwarcie: 

-  Najpierw  Gitte  chciała  być  „czystą  panną  młodą”.  Iść  do  ołtarza  jako  dziewica. 

Uważałem, że to takie cudowne. Ale w dniu ślubu zdarzyło się coś... 

- Co? 

-  Tak  naprawdę  nie  wiem,  co  to  było.  Wieczorem  Gitte  dostała  migreny,  tyle  że  ja 

widziałem  niejeden  atak  migreny,  moja  matka  cierpiała  na  nią  przez  całe  życie,  i  muszę 

przyznać, że cierpienie Gitte nie miało nic wspólnego z prawdziwą migreną. Później wyznała, 

ż

e bardzo się bała męża gwałciciela, który jednak nie zdążył jej nic zrobić, i musiałem dać jej 

trochę  czasu.  -  Simon  z  trudem  wyrzucał  z  siebie  poszczególne  słowa,  jakby  było  mu 

ogromnie  ciężko  wyjawiać  to,  co  przez  tak  długi,  długi  czas  tkwiło  w  nim  głęboko.  - 

Uważałem,  że  to  takie  piękne  i  wzruszające,  pilnowałem  się,  żeby  niczym  jej  nie  zrazić.  A 

ona  wciąż  mówiła  o  ogniu,  jaki  płonie  w  jej  piersi,  o  żądzy,  jaka  się  w  niej  budzi  na  samą 

myśl  o  tym,  że  jesteśmy  razem,  i  w  ten  sposób  podtrzymywała  we  mnie  namiętność  i 

tęsknotę... 

- W jej piersi? - wybuchła Maya, nie mogąc się już powstrzymać. - Jeśli pragnie się iść 

z kimś do łóżka, to przecież, do licha.... 

background image

Simon spojrzał na nią z boku. 

Jednakże Maya nie zamierzała przestać. 

-  I  ona  powtarzała  ci  to  wszystko  przez  całe  dwa  lata?  A  ty  chodziłeś  jak  pijany  i 

myślałeś o tym, co nigdy nie miało się spełnić! Przecież to najlepszy sposób na podtrzymanie 

całkiem  powierzchownego  stanu  zakochania.  Osoba,  której  nigdy  nie  możemy  zdobyć,  staje 

się zazwyczaj postacią z marzeń, nie spełniona miłość staje się najpiękniejsza. Czy ty wiesz, 

ż

e kochałeś własne złudzenia? - niemal wykrzykiwała rozgorączkowana Maya. 

Simon spojrzał na nią zmieszany. 

- Chyba odeszliśmy od tematu. 

- Oczywiście, wybacz mi! 

-  Słyszę,  że  nadal  przepraszasz  w  ten  sam  sposób.  Właściwie  to  ja  zacząłem  tę 

dygresję.  Ale  wracając  do  tematu,  chcę  powiedzieć,  że  bardzo  byłbym  szczęśliwy,  gdybym 

mógł żyć dalej w swoim własnym dziecku. Wtedy wiedziałbym, że nie żyłem na próżno. 

Maya siedziała nic nie mówiąc, oszołomiona własnymi myślami. Próbowała stłumić w 

sobie uczucie triumfu wywołanego tym, że Simon i Gitte nigdy ze sobą nie spali. Właściwie 

to  nie  był  triumf,  tylko  najczystsza  radość,  mimo  że  zdawała  sobie  sprawę,  iż  tego  rodzaju 

myśli są zupełnie nie na miejscu, skoro Simon mówił o tak poważnych sprawach. 

- Przecież nigdy nie zobaczyłbyś tego dziecka - powiedziała cicho. 

- To prawda. Lecz wystarczyłaby mi świadomość, że któregoś dnia, kiedy mnie już nie 

będzie, urodzi się mój potomek. 

- Ale Gitte nie chce. 

- Gitte? Nie myślałem o niej. Nie chcę mieć z nią dziecka. 

Maya  wręcz  nie  mogła  oddychać.  Za  oknem  przejeżdżały  samochody,  mieszkańcy 

Kyrkudden  wracali  z  Mark  do  domu.  Oni  zaś  siedzieli  we  dwoje  w  ciemnościach.  Nikt  nie 

mógł  ich  zobaczyć,  nawet  oni  sami  z  trudem  widzieli  siebie  nawzajem  w  poświacie  lampy 

palącej  się  na  zewnątrz  nad  drzwiami  wejściowymi.  Kiedy  usiedli  na  kanapie,  było  jeszcze 

widno. Teraz, gdy zapadł już zmrok, nie chcieli psuć nastroju i dlatego nie zapalili światła ani 

nie zaciągnęli zasłon. 

Lecz  drzwi  były  zamknięte,  Simon  bardzo  na  to  nalegał.  Zbyt  wiele  niemiłych 

przygód spotkało ich ostatnio. 

Przestał wreszcie snuć fantazje o własnym potomku. 

-  Ale  to  są  tylko  moje  marzenia,  Mayu.  Okazałbym  się  przerażającym  egoistą, 

gdybym  zupełnie  świadomie  zostawił  jakąś  kobietę  całkiem  samą  z  dzieckiem.  O,  płyta  się 

skończyła. Może masz jeszcze coś podobnego? 

background image

- Zastanawiam się, czy ten rodzaj muzyki nie jest dla nas zbyt wyczerpujący. 

- Być może. Ale dobrze jest dać czasami upust własnym uczuciom? 

Mimo to nie włączyli już kolejnej płyty. 

- Co chcesz teraz zrobić? - spytała Maya. - Pojedziesz do domu? 

- Nie - odparł Simon. - Chcę zostać u ciebie. Potrzebujesz mnie. 

Potrzebujesz mnie... Jego  słowa  dziwnie  zabrzmiały  w  tej  sytuacji,  bo  przecież  to  on 

był  chory,  a  nie  ona.  Ale  prawdopodobnie  zależało  mu  na  tym,  aby  wciąż  jeszcze  czuć  się 

potrzebnym. 

-  Tak,  rzeczywiście  cię  potrzebuję  -  wyznała  cicho.  -  Boję  się.  Przeraża  mnie  to 

wszystko, co dzieje się wokół nas, a poza tym jestem zmęczona ciągłą samotnością. Ty jesteś 

moją ostoją. 

- Posłuchaj mnie, Mayu - odezwał się Simon z nie skrywanym bólem w głosie. - Tak 

bardzo  chciałbym  móc  dalej  być  dla  ciebie  oparciem.  Móc  zostać  przy  tobie,  żyć  razem  z 

tobą, rok za rokiem. Ja nie chcę, rozumiesz, nie chcę... umierać. 

Nagle jego samodyscyplina i opanowanie gdzieś zniknęły. Simon drżał na całym ciele. 

-  Dostałem  tabletki  przeciwbólowe  -  wyrzucał  z  siebie  pojedyncze  słowa,  dzwoniąc 

zębami. - Mam je brać w razie ataków bólu, które pewnie już niedługo się zaczną. Myślałem, 

ż

eby  pewnego  dnia  połknąć  je  wszystkie  naraz.  Ale  teraz  zmieniłem  zdanie.  O  Boże,  jak  ja 

chcę żyć! 

Maya uklękła na kanapie i przytuliła jego głowę do swej piersi. 

-  Simon,  kochany!  Nie  wolno  ci  brać  tych  tabletek,  nie  wolno,  słyszysz!  Daj  sobie 

samemu szansę, może zdarzy się jakiś cud? 

Jaki  cud?  Wiedziała  przecież,  że  cuda  zdarzały  się  tylko  w  Biblii.  Maya  nie  mogła 

powstrzymać  łez,  Simon  drżał  niczym  liść  osiki.  Ukrywszy  twarz  na  ramieniu  Mai, 

rozgorączkowanymi  dłońmi  zaczął  dotykać  jej  ciała,  jakby  chciał  zasmakować  wszystkiego, 

zanim będzie za późno. Pieścił ramiona dziewczyny, gładził włosy, a potem, uniósłszy głowę, 

powiódł opuszkami palców po jej twarzy, rysując linię za linią. 

- Możesz mi dać te tabletki - poprosiła Maya. - Będę wydzielała ci dokładnie tyle, ile 

będziesz  potrzebował,  żeby  wytrzymać  atak,  ani  jednej  więcej.  Teraz  będę  przy  tobie  przez 

cały czas, jeśli oczywiście zgodzisz się na to. 

- Czy się zgodzę? - Simon roześmiał się głośno. - Niczego bardziej nie pragnę. Zostań 

ze mną, Mayu, przeżyjmy razem każdą sekundę, jaka mi pozostała, pozwól mi wypalić się u 

twego boku! 

Maya czuła, dokąd to prowadzi, mimo to nie bała się. Wiedziała, że jest to coś, czego 

background image

pragnęła z całego serca. Simon, podobnie jak ona, ukląkł na kanapie i spojrzał na nią z góry, 

po czym bardzo ostrożnie ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją. Łagodnie i spokojnie, 

ale z wewnętrznym żarem, który przeniknął ich oboje. Maya nawet nie zauważyła, że zaczął 

rozpinać guziki jej bluzki. Wszystko to było tak naturalne i proste, jakby pragnęła tylko tego i 

niczego więcej. 

Simon  zaś  całkowicie  zapomniał  o  tym,  że  jeszcze  przed  chwilą  takie  zachowanie 

wobec  Mai  uważał  za  nieodpowiedzialne,  prawdopodobnie  zapomniał  nawet  i  o  tym,  gdzie 

się  znajduje  i  że  za  oknem  jest  jakiś  świat.  Czuł  jedynie  bliskość  Mai  i  żył  chwilą,  tylko  i 

wyłącznie dla niej. 

A  gdy  leżeli  potem  mocno  przytuleni  do  siebie  i  nie  oddzieleni  nawet  najcieńszym 

prześcieradłem,  Mai  płynęły  z  oczu  łzy  szczęścia,  a  Simon  nie  myślał  o  swej  chorobie  i 

smutnym losie, przepełniony oszałamiającą radością. 

- Jak ja mogłem myśleć, że kogoś kocham, zanim spotkałem ciebie? - wyszeptał. 

background image

ROZDZIAŁ X 

Maya poczuła się dziwnie, widząc wczesnym rankiem mężczyznę wychodzącego z jej 

niewielkiej  łazienki  z  ręcznikiem  kąpielowym  przewiązanym  wokół  bioder.  Ten  powszedni 

dla innych kobiet widok dla niej oznaczał zupełnie nowy rozdział życia. 

Przygotowywała  właśnie  skromne  śniadanie  z  resztek  jedzenia  z  poprzedniego 

wieczoru.  To  osobliwe,  ale  wcale  nie  czuła  się  speszona.  Zawsze  się  obawiała,  że  gdy 

nadejdzie  kiedyś  ten  dzień  -  a  właściwie  noc  -  i  jakiś  mężczyzna  się  z  nią  prześpi,  to 

następnego ranka atmosfera będzie ciężka i niezręczna. 

Stało  się  inaczej.  Oboje  z  Simonem  doskonale  się  rozumieli  i  respektowali  swoje 

potrzeby. 

On nigdy nie należał fizycznie do Gitte. Cóż za słodka myśl! 

Simon był naprawdę wspaniałym mężczyzną. Maya patrzyła na niego z nie skrywaną 

przyjemnością. 

- Nigdy nie masz bólów? - spytała. 

- Nigdy. To znaczy nigdy od tamtego czasu, kiedy nagle poczułem ból w całym ciele. 

Przypisywałem go napięciu nerwowemu. 

- Ale miewasz już jakieś symptomy? 

Simon wyglądał na nieco zakłopotanego. 

-  Żadnych,  żadnych,  które  bym  zauważył.  Pewnie  czasami  tak  bywa:  najpierw  jest 

spokój, a potem nagle wszystko się zaczyna. 

Gdy  Simon  się  ubrał,  usiedli  oboje  przy  niskim  stoliku  przed  kanapą.  Maya  bardzo 

ż

ałowała  w  tym  momencie,  że  nie  ma  choćby  niewielkiego  stołu  o  normalnej  wysokości, 

ponieważ  jedzenie  czegokolwiek  z  kolanami  wystającymi  powyżej  blatu  było  wyjątkowo 

niewygodne. Ale musieli jakoś dawać sobie radę. 

- Wiesz, co sobie pomyślałam? - odezwała się Maya. - Uważam, że między tobą a mną 

musi  istnieć  jakiś  niedostrzegalny  związek.  Bo  przecież  od  razu,  gdy  się  tylko  spotkaliśmy, 

wtedy, w pociągu, zaczęło dziać się mnóstwo różnych rzeczy. Ty przeżyłeś zamach na twoje 

ż

ycie, a... 

Simon przerwał jej ruchem ręki. 

- Mylisz się, Mayu. To nie był wcale pierwszy zamach na mnie. 

Maya wlepiła w niego wzrok. 

- Nie pierwszy? Dlaczego nic o tym nie powiedziałeś? 

background image

- Dlatego, że do tej pory nie zdawałem sobie z tego sprawy. Jak się okazuje, to zaczęło 

się  już  parę  lat  temu.  Dzisiejszej  nocy,  kiedy  leżąc  sobie  obok  ciebie  i  przyglądając  się,  jak 

ś

pisz,  poczułem,  że  ogromnie  cię  kocham,  zacząłem  jednocześnie  zastanawiać  się  nad 

ostatnimi dwoma latami mego życia i doszedłem do mnóstwa zdumiewających wniosków. 

- Na przykład? 

-  Kiedyś  eksplodowała  moja  łódź  patrolowa.  Na  szczęście  ja  i  mój  partner 

zapomnieliśmy czegoś zabrać i wróciliśmy na ląd. I właśnie wtedy nastąpił wybuch. Nikomu 

nic się nie stało. 

- Uff - odetchnęła Maya. - Coś jeszcze? 

-  Innym  razem  w  moim  mieszkaniu  ktoś  wzniecił  pożar,  ale  bez  trudu  go  ugasiłem. 

Niewiele też brakowało, a zostałbym przejechany przez samochód. 

- Simon, zaczynam się bać! - wykrzyknęła ze źle skrywanym lękiem w oczach. 

- A ty? Czy tobie przydarzyło się coś przerażającego i niewyjaśnionego? 

Maya nie spieszyła się z odpowiedzią. 

-  Nie  -  odparła  wreszcie  po  dłuższym  namyśle.  -  Mogę  stwierdzić  z  całym 

przekonaniem, że nic takiego się nie stało. Czyli to dotyczy tylko ciebie. 

- Już nie - odrzekł Simon w zadumie. - Teraz to dotyczy nas obojga. 

-  Nie  jestem  pewna.  Jedynie  przypadek  sprawił,  że  byłam  razem  z  tobą  w 

samochodzie, kiedy odmówiły hamulce. 

- Tak, masz rację. Może to rzeczywiście chodzi tylko o mnie. Ale jak ty to wyraziłaś? 

Jedynie przypadek sprawił...? Nigdy bardziej nie byłem świadom tego, co robię, niż tamtego 

dnia! 

Jakże  miło  było  to  usłyszeć.  Maya  przytuliła  się  mocno  do  niego,  upajając  się  jego 

ciepłem. 

- Uważaj na moją kanapkę! - roześmiał się. 

Simon  zawiózł  ją  do  Mark.  Chcąc  nie  chcąc,  musieli  przypomnieć  sobie,  że  istnieje 

jeszcze coś takiego jak dzień powszedni i praca. Maya niemal o tym zapomniała, znalazła się 

bowiem w innym świecie. 

Była  w  beztroskim  nastroju,  życie  wydawało  jej  się  jednym  wielkim  świętem.  Nie 

chciała  myśleć  o  przyszłości.  Liczyła  się  tylko  chwila  obecna,  a  ona  należała  wyłącznie  do 

nich! 

- Co będziesz dziś robić? - spytała Simona. 

- Wszystko mam dokładnie zaplanowane! Odwiedzę tę damę z cukierni i postaram się 

dotrzeć  do  źródła  plotek.  A  co  najważniejsze,  zamierzam  pojechać  do  Gitte  i  poprosić  ją  o 

background image

natychmiastowy  rozwód. To będzie raczej proste, jesteśmy przecież w separacji i przez dwa 

lata żyliśmy zupełnie osobno. 

- Nie zapominaj, że ona wczoraj wróciła, by wszystko naprawić między wami. 

-  Nie  zapominam.  Ale  ja  jej  nie  chcę.  Za  żadne  skarby  i  za  nic  na  świecie.  Bo 

znalazłem coś, co jest tysiąc razy cenniejsze od niej: ciebie i naszą miłość. Jakie to wszystko 

piękne! Tak cudownej nocy nigdy jeszcze nie przeżyłem. I te nasze długie rozmowy! To dla 

mnie  zupełnie  nowe  doświadczenie,  nie  wiedziałem,  że  można  rozmawiać  z  kobietą  w  ten 

sposób, bez obawy, że to, co powiem, może zostać wykorzystane przeciwko mnie... Boże, jak 

ja mogłem myśleć, że jestem zakochany w Gitte? Przecież ona to zajęty wyłącznie sobą sopel 

lodu. Tak, to właściwe porównanie, sopel lodu bowiem topi się i nic z niego nie zostaje. Dla 

mnie Gitte znaczy teraz właśnie tyle: zero. 

Maya przygryzła wargi. 

- Czy wiesz na pewno, po co chcesz dojść do źródła tych niegodnych plotek o tobie i o 

mnie? 

-  Tak,  wiem.  Chciałem  zmusić  tę  osobę  do  odwołania  wszystkiego  wobec  Gitte. 

Chciałem być oczyszczony do końca w jej oczach. Ale teraz to nie ma już żadnego znaczenia. 

Pragnę to zrobić ze względu na ciebie i na mnie. Dowiedzieć się, kim jest ta bestia i dlaczego 

wymyśliła to wszystko. 

Maya pokiwała głową. 

-  Ciągle  mam  takie  poczucie,  że  te  plotki  muszą  mieć  coś  wspólnego  z  napadami  na 

ciebie i na nas. Tylko nie rozumiem, co dokładnie. 

- Ja też nie rozumiem. 

-  Bądź  ostrożny,  Simonie.  Dobrze  wiesz,  że  twój  wróg  jest  niebezpieczny.  Właśnie 

dlatego, że jest niewidzialny. 

- Wiem, wiem. Ale jednej rzeczy nie mogę pojąć w żaden sposób: jak to wszystko się 

wiąże z zabójstwem twojego ojca? 

- Tak, to jest prawdziwa zagadka. Ale ono nie ma nic wspólnego z nami. 

-  Kyrkudden  to  zbyt  mała  miejscowość,  by  mogło  tu  wchodzić  w  rachubę  kilka 

różnych zbrodni. Możesz być pewna, że to wszystko się łączy! Tylko jak? 

- Posłuchaj, pojutrze przyjeżdża moja mama na pogrzeb ojca. Przyjdziesz? 

- Naturalnie! Odnoszę wrażenie, że boisz się swojej mamy? 

- Nie, to nie to. Tylko że z nią jest tak trudno się dogadać. Ciągle wymaga zbyt wiele. 

- Na pewno trochę się uspokoiła, kiedy usłyszała, że mąż nigdy jej nie oszukiwał. 

- Mam nadzieję. 

background image

Simon zamyślił się na chwilę, po czym powiedział odważnie jednym tchem: 

- Kiedy pozbędę się już tego ciężaru, to znaczy Gitte, wówczas będziemy musieli... 

Musiał zaczerpnąć oddechu. 

- Wrócimy do tego później - wpadła mu w słowo Maya. 

- Dobrze. 

Uważał, że nie ma prawa rozmawiać o przyszłości, dopóki jest związany z Gitte. Snuł 

jednak tak wielkie plany. Jakie to szczęście, że nie zdążył zapisać wszystkiego w testamencie 

Gitte!  Nie  posiadał  wprawdzie  wiele,  ale  to,  co  miał,  powinno  przecież  przypaść  w  udziale 

Mai. Niczego w swoim życiu nie był tak pewien jak właśnie tego. Musi żyć jeszcze tak długo, 

by zdążyć się z nią ożenić i w ten sposób zagwarantować jej materialny dostatek, a także dać 

nazwisko  swojemu  ewentualnemu  potomkowi.  Minionej  nocy  bardzo  dużo  rozmawiali 

właśnie o dziecku. Nie zrobili nic, by się zabezpieczyć, ponieważ żadne z nich tego sobie nie 

ż

yczyło.  Maya  nawet  poprosiła  Simona,  aby  nie  zachowywał  środków  ostrożności.  W 

pierwszej chwili nie chciał się na to zgodzić, ponieważ to przecież ona dźwigałaby cały ciężar 

wychowania dziecka w przyszłości. Maya jednak nie ustąpiła. 

Musi więc żyć jeszcze tak długo, by dać Gitte po nosie i ożenić się z Mayą! To było 

jego jedyne pragnienie. 

Musi trzymać się życia ze wszystkich sił, przynajmniej jeszcze przez kilka miesięcy. 

Simon  był  zupełnie  roztrzęsiony,  kiedy  wjechał  na  obszerny  i  zadbany  dziedziniec 

posiadłości  Svendsenów.  Miał  nadzieję,  że  uniknie  spotkania  z  seniorem  rodu,  ale,  niestety, 

nie udało się. 

Spodziewał  się,  że  nie  ominą  go  wymówki.  Tymczasem  ten  wysoki  mężczyzna 

zmierzał w jego stronę z wyciągniętymi ramionami. 

-  Kogo  ja  widzę!  To  ty,  Simonie?  Witaj,  drogi  zięciu!  Słyszałem,  że  między  tobą  a 

Gitte znowu jest dobrze. Bardzo mnie to cieszy, mój chłopcze. Tak bardzo się martwiłem, że 

między  wami  się  nie  układa.  Wiedziałem,  że  to  ta  bezwstydnica  Maren  Grandseter  tyle 

napsuła swoimi fantazjami. Jakaś sfrustrowana dziewucha, pewnie nie mogła zdobyć żadnego 

chłopaka, to go sobie wymyśliła. Prawdopodobnie kochała się w tobie. Ale proszę, wejdź do 

ś

rodka, Gitte na pewno się ucieszy. 

Mówił jak nakręcony. Simon nie miał szansy, by wtrącić choćby jedno słowo protestu. 

Zresztą  to  i  tak  nic  by  nie  dało.  Poza  tym  Simon  nie  miał  najmniejszej  ochoty 

roztrząsać swoich spraw uczuciowych ze Svendsenem. 

- Jak czuje się twój ojciec? - spytał teść, gdy obaj znaleźli się w hallu domu. 

-  Dziękuję,  raczej  bez  zmian.  Ostatnio  jest  bardzo  ożywiony,  ponieważ  dwa  z  jego 

background image

koni znowu wygrały bieg. 

- Sindbad i Alladyn, wiem, wiem. Byłem tam oczywiście. Szkoda, że ojciec nie może 

już przychodzić na trybuny, bardzo mi go brak. Zawsze długo dyskutowaliśmy o koniach. Ale 

właśnie idzie Gitte. Spójrz no, kochanie, kto nas odwiedził! 

Chłodna  blondynka  w  jasnej,  eleganckiej  sukience  zbliżała  się  do  nich  przez  hall. 

Niewątpliwie  jest  ładna,  ładniejsza  od  Mai.  Ale  jak  mało  w  niej  życia.  Simon  uważał,  że 

Maya mimo wszystko jest sto razy bardziej pociągająca. 

Zdawało  mu  się,  że  dostrzegł  w  niebieskich  oczach  żony  błysk  zwycięstwa.  Nie, 

chyba był uprzedzony,  widział tylko to, co chciał widzieć. Czyżby znajdował się aż pod tak 

silnym wpływem Mai? 

To nieprawda. Maya starała się przecież - co prawda nie zawsze ze skutkiem - tłumić 

swą niechęć do Gitte. Próbowała być lojalna. 

Boże drogi, jak on mógł ożenić się z kimś tak sztucznym? 

Gdy  po  przywitaniu  się  Simon  szedł  za  Gitte  do  jej  pokoju,  zastanawiał  się  nad 

okolicznościami, które doprowadziły do ich małżeństwa. 

Gdzie on ją spotkał pierwszy raz? 

Ach,  tak,  to  było  wtedy,  gdy  na  prośbę  ojca  towarzyszył  mu  do  Ovrevoll.  Ponieważ 

choroba  dawała  się  już  staruszkowi  we  znaki,  nie  miał  odwagi  podróżować  sam.  Simon, 

przeciwny hodowaniu zwierząt dla pieniędzy, spełnił jego życzenie bez entuzjazmu. 

To  właśnie  tam,  na  torze  wyścigowym,  natknęli  się  na  starego  przyjaciela  ojca, 

Svendsena,  i  jego  córkę.  Gdy  zjedli  wszyscy  razem  obiad  w  restauracji,  Simon  poczuł  się 

oczarowany  smukłą,  delikatną  i  wielce  ponętną  Gitte.  Ojcowie  bez  trudu  to  zauważyli  i 

dopomogli rodzącemu się romansowi. Ona zaś nie była mu nieprzychylna, wprost przeciwnie. 

Młodzi zaczęli się zatem spotykać i już po miesiącu Simon się oświadczył. 

Czy  rzeczywiście  on  to  zrobił?  W  tych  nowoczesnych  czasach  nie  ma  przecież 

znaczenia,  kto  pierwszy  wychodzi  z  taką  propozycją.  Teraz  jednak,  kiedy  się  tak  nad  tym 

zastanawiał,  poczuł  się  nieswojo  na  myśl,  że  wtedy  w  restauracji  wyraźnie  został 

przechytrzony.  Niewątpliwie  to  on  wypowiedział  potem  słowa,  które  w  rezultacie 

doprowadziły do małżeństwa, lecz dopiero w tej chwili zrozumiał, że włożono mu je w usta. 

Również  teraz  oczy  Gitte  żarzyły  się  ciepłym  i  wielce  obiecującym  blaskiem,  lecz 

Simon nie zamierzał dać się oszukać jeszcze raz. Możliwe, że go kocha, niewykluczone też, 

ż

e dojrzała od tamtego czasu, gdy nie pozwalała  mu zbliżyć się do siebie, ale co z tego? Im 

szybciej się z nią rozstanie, tym lepiej. A później będzie trzymać się od niej jak najdalej. Gitte 

budziła w nim bowiem jedynie niechęć - i obojętność. 

background image

- Zastanowiłeś się? - spytała z uśmiechem. 

- Nie miałem nad czym się zastanawiać - odparł krótko. Twarz Gitte pojaśniała jeszcze 

bardziej. Simonowi wydawało się, że słyszy jej fanfary zwycięstwa. 

Pospieszył więc, by sprowadzić ją na ziemię. 

- Chcę rozwodu. 

Gitte zaczęły drżeć usta. W oczach pojawiły się łzy, co spowodowało, że przez ułamek 

sekundy  Simon  poczuł  wyrzuty  sumienia.  Może  jednak  nie  jest  sprawiedliwy?  Może  to 

gwałtowna  Maya  jest  osobą,  którą  należałoby  pozostawić  własnemu  losowi,  a  nie  Gitte, 

skrzywdzoną  niewinność?  Zasłonił  twarz  rękami  i  dręczące  myśli  zniknęły.  Dopiero  teraz 

pojął,  jak  nieprawdopodobna  była  jej  zdolność  tworzenia  iluzji.  Ona  nigdy  niczego  mu  nie 

dała, zawsze jedynie brała. Dlatego któregoś razu powiedział o niej, że skąpi mu siebie. 

-  To  moja  wina  -  westchnęła,  przyzwyczajona  do  tego,  że  zawsze  ulegał  jej  łzom.  - 

Zachowałam  się  podle  wobec  ciebie.  Lecz  wierzyłam,  że  moglibyśmy  zacząć  wszystko  od 

początku. Byłam gotowa się zmienić pod względem, no... wiesz. 

- Pod jakim? - spytał Simon. - O ile pamiętam, wiele wymagało zmian. 

Podniosła na niego oczy błyszczące od łez. 

- No, wiesz... Chyba nie byłam taką prawdziwą żoną. Odmawiałam ci... twoich praw. 

Musisz  wziąć  jednak  pod  uwagę  to,  że  byłam  wtedy  taka  młoda  i  niedojrzała.  Dziecinna  i 

wystraszona. 

Simon nie odpowiedział. Pomyślał tylko, że Gitte wcale nie jest już taka młoda, ma o 

siedem lat więcej od Mai. 

Maya... już samo jej imię sprawiało, że robiło mu się cieplej na sercu. 

- A plotki? - spytał obojętnym głosem. 

-  Byłam  taka  głupia!  Nie  rozumiem,  jak  mogłam  w  coś  takiego  uwierzyć?  Przecież 

kochałeś mnie tak gorąco! 

Te pełne emfazy słowa napełniły go odrazą. 

-  To  nie  było  tak  -  rzekł  powoli.  -  To,  że  się  mną  interesowałaś,  pochlebiało  mi  i 

całkowicie mnie zaślepiło. Sądziłem, że jestem w tobie zakochany. Teraz wiem lepiej. Pragnę 

być wolny. Natychmiast. 

Gitte wykrzyknęła nieco za szybko: 

-  Ale  ja  tak  bardzo  bym  chciała  być  przy  tobie  do  końca!  Umilić  ci  te  ostatnie 

miesiące. 

- To ty wiesz? - zawołał gwałtownie Simon. 

Gitte znowu zadrżały wargi. 

background image

- Dowiedziałam się od doktora Modina, kiedy był tu u nas przedwczoraj. 

Simon był wstrząśnięty. 

- Sten naprawdę...? 

-  To  była  nieostrożność  z  jego  strony  -  bez  wahania  wyjaśniła  Gitte,  nieco 

przestraszona. - Myślał, że sam mi powiedziałeś. Bardzo żałował, że się wygadał. 

Simon nieco złagodniał. 

- To dlatego odwiedziłaś mnie wczoraj? 

- Już dawno zamierzałam to zrobić, ale brakowało mi odwagi. Ale kiedy usłyszałam o 

tej twojej okropnej chorobie, od razu wiedziałam, że moje miejsce jest przy tobie. 

Była naprawdę wzruszająca i słodka, gdy tak przed nim stała i prosiła. Wydawało się 

nawet,  że  przez  chwilę  zastanawiała  się,  czy  nie  podejść  do  niego  i  nie  pogłaskać  go 

pieszczotliwie  po  włosach.  Jednakże  na  Simonie  wszystko  to  nie  robiło  już  wrażenia.  W 

każdym jej geście bowiem, nawet w tych najbardziej „spontanicznych”, było coś sztucznego i 

doskonale wykalkulowanego. 

- Już za późno, Gitte. W większym czy mniejszym stopniu ten nieznany plotkarz sam 

pchnął mnie w ramiona Mai, czyli Maren Grandseter. Bardzo mi na niej zależy, a jej na mnie. 

Chcemy  się  pobrać  i  być  razem  aż  do  końca.  Dlatego  właśnie  proszę  o  zwrócenie  mi 

wolności. 

Gitte  znowu  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Zanosząc  się  płaczem,  wybiegła  na  korytarz. 

Simon, pozostawiony sam w jej pokoju, poszedł za nią i znalazł ją w hallu w ramionach ojca. 

- Simon chce się rozwieść, tato. Żeby ożenić się z tą... no, wiesz... 

Svendsen,  którego  twarz  przez  ułamek  sekundy  przypominała  chmurę  gradową, 

uspokoił się i rzekł: 

- Simon, zastanów się, proszę! Gitte postąpiła głupio, przyznaję, ale to biedne dziecko 

nie  miało  łatwo  w  życiu,  w  młodych  latach  stała  się  ofiarą  gwałtu.  Jako  jej  mąż  masz 

obowiązek się nią opiekować. 

Sytuacja była wyjątkowo przykra. Simon nie wiedział, co powiedzieć. 

Słysząc odgłosy jakiegoś zamieszania na dziedzińcu, spojrzał w okno. Od strony stajni 

nadchodził jakiś mężczyzna. 

- Ten człowiek... Gdzie ja go widziałem wcześniej? 

- Andersen? - odpowiedziała Gitte, nieoczekiwanie rozpłomieniona. - Oczywiście, że 

go widziałeś! Był przecież z nami w Ovrevoll, kiedy ty i ja spotkaliśmy się po raz pierwszy. 

Być  może.  Simonowi  jednak  zdawało  się,  że  widział  go  całkiem  niedawno. 

Naturalnie,  spotkał  go  podczas  ostatniej  swojej  wizyty  u  Svendsenów,  ale  jeszcze 

background image

wcześniej...? 

Teść wyrwał go z zadumy. 

- Simon, przemyśl to sobie jeszcze raz. Dobrze wiesz, że Gitte nie jest złą partią. 

- Wiem. Ale kiedy miłość umiera, niewiele da się już zrobić. 

Svendsen  stał  przy  drzwiach  do  salonu,  Gitte  zaś  przy  oknie.  Oboje,  niemal 

niezauważalnie, wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Simon znowu poczuł, 

ż

e  między  ojcem  i  córką  istnieje  niesłychane  wprost  porozumienie.  Wiedział,  że  podjęli 

decyzję. 

Gitte kiwnęła głową. Zapłakana i zraniona, odrzekła jednak z godnością: 

-  Jak  sobie  życzysz,  Simonie.  Nie  chcę  cię  zatrzymywać  wbrew  twojej  woli. 

Dostaniesz rozwód. 

Simon odetchnął z ulgą. 

- Kiedy? 

- Kiedy chcesz. 

Dzisiaj, zamierzał powiedzieć, lecz byłoby to chyba zbyt pośpieszne. 

- Jutro? 

Gitte zmarszczyła swe wypielęgnowane brwi. 

- Jutro jestem w Oslo. Potem mamy weekend. Powiedzmy: w poniedziałek? Spotkamy 

się  w  Mark  i  pójdziemy  razem  na  szafot.  Myślę,  że  to  nie  potrwa  długo.  Możesz  przecież 

powołać się na nieskonsumowanie małżeństwa. 

Ostatnie słowa wypowiedziała nieco histerycznie. 

Simon jednak był nieczuły na jej aluzje. 

- Akurat za to mogę ci być teraz tylko wdzięczny - oświadczył szorstko. - Pod uwagę 

należy  wziąć  przede  wszystkim  brak  lojalności  z  twojej  strony.  Moim  zdaniem,  to  bardzo 

ważne. 

Po czym odwrócił się i wyszedł. 

Następnie udał się do domu sprzedawczyni z cukierni. 

Była  to  aż  do  przesady  zadbana  willa,  w  której  pachniało  pastą  do  podłogi  i 

salmiakiem.  Przez  chwilę  Simon  zastanawiał  się  nawet,  czy  nie  powinien  zdjąć  butów. 

Jednakże gospodyni rozwiązała problem, zatrzymując gościa w sieni. 

Kobieta, która, sądząc po stroju, była właśnie całkowicie pochłonięta sprzątaniem, nie 

mogła w ogóle pojąć, co mają znaczyć jego dziwne pytania. Naciągnęła  mocniej chustkę na 

czoło, aby ukryć pod nią wałki, i spojrzała nieco agresywnie na Simona. 

- Nie zajmuję się plotkami. 

background image

- Oczywiście, nie wątpię w to - odparł Simon, przyozdabiając twarz jednym ze swych 

najbardziej  czarujących  uśmiechów.  Obawiał  się,  że  wygląda  z  nim  odrażająco.  -  Nie  o  to 

pytam. Chcę tylko wiedzieć, gdzie pani usłyszała tę  wiadomość. Kto naopowiadał pani tych 

plotek? 

- No, wie pan, jak się pracuje w cukierni, to człowiek słyszy to i owo. 

Wreszcie  zdecydowała  się  wyłączyć  odkurzacz,  który  cały  czas  pracował,  i  dlatego 

ostatnie słowa zabrzmiały tak głośno jak w pustym kościele. 

- Doskonale panią rozumiem - wyznał Simon. - Ale jeśli pani powie mi teraz, kto pani 

naplótł tych rzeczy o mnie, wtedy policja nie będzie już przychodzić do pani, tylko skupi się 

bezpośrednio na tym, co najważniejsze. 

Kobieta spojrzała na niego przerażona. 

-  Nie  chcę  tu  żadnej  policji,  jasne?  Pod  żadnym  warunkiem.  Nie  dostarczę  sąsiadom 

tej satysfakcji, o, nie! 

Simon czekał cierpliwie. Kobieta nie uczyniła nawet najmniejszego gestu, by zaprosić 

go do środka, ale był jej tylko za to wdzięczny. 

-  Dzień  w  dzień  człowiekowi  tyle  różnych  nowin  wpada  do  ucha  -  powtórzyła.  - 

Zaraz, zaraz, muszę pomyśleć! To był rzeczywiście wyjątkowy kąsek..... 

Zajęta  myślami,  nawet  nie  zauważyła,  że  wypowiedzianymi  słowami  mogła  sprawić 

mu przykrość. 

- Dwa lata temu... to szmat czasu. Powiada pan, że nie urodziła tego dziecka? Dziwne! 

Byłam pewna, że Lill jest dobrze poinformowana... 

- Lill? 

Kobieta ocknęła się. 

- Tak, oczywiście, to była Lill! Teraz sobie przypominam. 

Simon stał jak odurzony. Lill... Najbliższa przyjaciółka Mai? 

background image

ROZDZIAŁ XI 

Na  wszelki  wypadek  Simon  nawiązał  kontakt  z  jeszcze  jednym  dawnym  kolegą  z 

pracy,  który  także  słyszał  te  plotki.  Dlatego  popołudnie  spędził  głównie  w  samochodzie. 

Jeździł po okolicy, próbując wykryć źródło oszczerstw. Nie było to bynajmniej proste: ludzie 

nie chcieli zdradzać swoich przyjaciół, ale wreszcie udało mu się dotrzeć do prawdy. 

Nie  poczuł  się  bynajmniej  zaskoczony,  gdy  znowu  natrafił  na  ślad  Lill,  przyjaciółki 

Mai. 

Aż wreszcie nadeszła pora, by pojechać po Mayę do pracy. 

Miał jej tyle do opowiedzenia, że gdy ją zobaczył, pomachał ku niej energicznie. 

Na  jej  widok  zrobiło  mu  się  ciepło  na  sercu.  Ubrana  w  prostą,  wzorzystą  sukienkę, 

wyglądała nadzwyczaj świeżo i trochę dziecinnie. Ale on przecież wiedział najlepiej, że stała 

się  już  młodą  kobietą  -  za  jego  sprawą,  minionej  nocy.  Oboje  mieli  więc  wreszcie  swoją 

wspólną tajemnicę... 

- Cześć - powiedziała zadyszana, czerwieniąc się. - Jak ci minął dzień? 

Simon rozpromieniał jak słońce. 

-  Gitte  zgadza  się  na  rozwód  -  odparł  z  triumfem,  siadając  do  samochodu.  -  W 

poniedziałek złożę pozew. A potem, Mayu, nie będziesz musiała się niczego wstydzić. 

- Przecież wcale się nie wstydzę. Jestem i tak szczęśliwa, bez urzędowego pozwolenia 

na bycie razem z tobą. 

-  Proszę  cię,  nie  sprzeciwiaj  mi  się.  Myślę,  że  mogłabyś  mi  wyświadczyć  tę  ostatnią 

przysługę. Chcę zabezpieczyć twoją przyszłość. A gdyby się okazało, że urodzi się nam mały 

chłopiec  albo  dziewczynka,  chciałbym,  żeby  dziecko  nazywało  się  Dalen.  To  będzie  moje 

dziecko. Mój potomek. 

Maya nie była w stanie wykrztusić ani słowa. U ścisnęła tylko Simona mocno za rękę. 

On zaś był w znakomitym nastroju. 

-  Będziemy  mieli  wspaniały  ślub.  Panna  młoda  w  bieli,  pan  młody  na  czarno.  Mój 

ojciec będzie wreszcie szczęśliwy. 

- Dlaczego? 

-  Nie  znosił  Gitte.  Jeszcze  nim  się  pobraliśmy.  A  kiedy  potem  widział,  jak  bardzo 

jestem przez nią nieszczęśliwy, i jeszcze później, gdy po prostu zostawiła mnie samego, dając 

posłuch plotkom, nie chciał o niej w ogóle słyszeć. Musisz pojechać ze mną do niego i poznać 

go. 

background image

- Dziś wieczorem? 

- Nie, dzisiaj mamy co innego do roboty. Wytropiłem coś i musimy się tym zająć. 

- Czyżbyś dowiedział się, kto rozsiewał plotki? Bardzo jestem ciekawa. 

- Chyba nie będziesz zadowolona. 

- Nie rozumiem. 

- To twoja przyjaciółka, Lill. 

- Niemożliwe - zareagowała spontanicznie Maya. 

-  Znalazłem  dwa  tropy  i  oba  prowadzą  do  niej.  Nie  mamy  wyboru,  musimy  ją 

odwiedzić. 

- Lill? Nie mogę wprost uwierzyć! 

Lecz  kiedy  przypomniała  sobie  swoje  spotkanie  z  koleżankami  po  przyjeździe  do 

Mark... Lill rzeczywiście nie okazywała wielkiego entuzjazmu, wprost przeciwnie. 

-  Uff  -  westchnęła  Maya.  -  Miałeś  rację,  nie  ma  się  z  czego  cieszyć.  Ale  trudno, 

jedziemy. 

Lill nie przyjęła niespodziewanych gości z otwartymi ramionami, wpuściła ich jednak 

do środka i poprosiła nawet, by usiedli. Mieszkanie pachniało niemowlęciem, a jego wygląd 

ś

wiadczył  o  niezbyt  dobrej  sytuacji  finansowej  właścicieli,  ciasnocie  i  ogólnym  zmęczeniu 

pani domu. 

Z  płaczącym  dzieckiem  na  ręku  gospodyni  zrobiła  nie  pozbawiony  sarkazmu  gest, 

przepraszając gości za to, co zastali. 

- Małe dziecko to nie tylko radość - westchnęła podnosząc z podłogi smoczek. Niezbyt 

starannie go oczyściwszy, wetknęła go niemowlęciu z powrotem do buzi. Zapanowała cisza. - 

Po co przyszliście? - spytała. 

Na tak proste i rzeczowe pytanie mogli udzielić tylko równie rzeczowej odpowiedzi: 

- Staraliśmy się dotrzeć do źródła plotek o nas obojgu - odparł Simon. - I okazało się, 

ż

e jest nim przyjaciółka z dzieciństwa Mai, niejaka Lill. 

Lill zrobiła się czerwona jak burak. 

-  Ja?  Ja  miałabym  rozsiewać  takie  plotki?  Za  wiele  sobie  pozwalacie!  To  przecież 

sama  Maya  zaczęła  to  rozgłaszać!  To  ona  mówiła,  że  musi  wyjechać,  bo  spodziewa  się 

dziecka. Z Simonem Dalenem. 

- To nieprawda! - zaprotestowała Maya. - Na pewno nie usłyszałaś tego ode mnie. 

- Oczywiście, że nie. Ale wszyscy... 

-  Skończmy  to  wreszcie  -  powiedział  ostro  Simon.  -  Najłatwiej  jest  zrzucać  na 

„wszystkich”. Skoro więc to nie ty wymyśliłaś tę plotkę, to od kogo ją usłyszałaś? 

background image

-  Nie  zależy  mi  na  tym,  żeby  wymyślać  tego  rodzaju  historie  o  innych  ludziach. 

Usłyszałam tę nowinę z pewnego źródła i dlatego nigdy nie wątpiłam w jej prawdziwość. 

- Od kogo? 

- Od jednej z moich znajomych. To chyba wystarczy. 

- Nie, nie wystarczy - nie ustępował Simon. - Kto to był? Jej nazwisko? 

-  Chodziłam  z  nią  na  taniec  jazzowy.  Maya  zrezygnowała,  a  ja  dotrwałam  do  końca 

kursu. Szkoda, Mayu, że nie zostałaś, byłaś naprawdę utalentowana. 

Zaskoczona  nagłą  serdecznością  dawnej  koleżanki,  Maya  bąknęła  nieporadne 

„dziękuję”. 

- Kto to był? - Simon nie dawał za wygraną. 

Lill wbiła w niego wzrok. 

- Ty powinieneś najlepiej wiedzieć. Ona nazywa się Gitte Dalen. 

Popatrzyli na siebie bez słowa, po czym Simon westchnął ciężko. 

- No tak! Czyli to było już po tym, jak Gitte dowiedziała się o wszystkim. Zatem nic 

nowego. Nie pozostaje nam nic innego, jak cię przeprosić, Lill. Pomyliliśmy się. 

Lill przyjęła łaskawie przeprosiny i odprowadziła gości do drzwi. 

Kiedy już znaleźli się w samochodzie, Maya stwierdziła: 

- No i wróciliśmy do punktu wyjścia. Spójrz, czy to  

nie Sten Modin nadjeżdża z 

taką fantazją? 

- Tak, to on. Widać, że się bardzo spieszy! 

Doktor Modin zahamował tuż obok nich i wyjrzał przez okno samochodu. 

- Dowiedziałem się, że jesteś tutaj. Twój ojciec miał atak serca. Powinieneś do niego 

natychmiast jechać. 

- Już pędzę - powiedział zdenerwowany Simon. - Skąd wiedziałeś...? 

- Mój kolega, lekarz twojego ojca, zadzwonił do mnie i poprosił, żebym spróbował cię 

znaleźć.  Zostawiłeś  przecież  wiadomość,  że  wybierasz  się  na  poszukiwania  niejakiej  Lill 

Johansen.  Ponieważ  wiem,  że  teraz,  po  mężu,  ona  nazywa  się  Strand,  pomyślałem  sobie,  że 

pewnie jesteś tutaj. 

- No, dobrze, ale... 

- Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu; mogę panią odwieźć do domu. 

-  To  miło  z  twojej  strony  -  rzekł  Simon.  -  Bardzo  bym  chciał,  Mayu,  żebyś  poznała 

mego ojca, ale to chyba nie jest najodpowiedniejsza chwila. 

- Oczywiście. 

- Przyjadę do ciebie od razu, jak będę mógł - obiecał. - Pozamykaj dobrze wszystkie 

background image

drzwi, zaciągnij zasłony i nikogo nie wpuszczaj! 

- Możesz być spokojny. Mam nadzieję, że twojemu ojcu nic nie grozi. 

- Ja też mam taką nadzieję. Co prawda ostatnimi czasy oddaliliśmy się od siebie, ale 

przecież był dla mnie dobrym ojcem... bardzo by mi go brakowało, gdyby odszedł. 

Zamilkli. Oboje pomyśleli jednocześnie o tym samym: nie jest przecież pewne, że to 

ojciec odejdzie jako pierwszy... 

Pożegnali się, po czym Sten Modin skierował swój samochód w stronę Kyrkudden. 

Rozmowa  zupełnie  się  nie  kleiła.  Maya  martwiła  się  o  Simona,  którego  w  tym 

tragicznym  położeniu  spotkał  jeszcze  taki  cios,  a  doktor  Modin  wydawał  się  wyjątkowo 

przygnębiony. 

- Zabieram panu czas - rzuciła z poczuciem winy. 

- Bynajmniej, i tak miałem jechać w tym kierunku. A może uda się pani wyrwać mnie 

z ponurych myśli. 

- Ponurych? 

Na jego twarzy pojawił się grymas. 

-  Ostatnio  ciągle  dzieje  się  coś  nieprzyjemnego.  Nieszczęście  Simona...  Te  wstrętne 

plotki... A teraz na do datek jeszcze i mnie nie ominęło... 

- Co się stało? 

-  Złożono  na  mnie  doniesienie.  Umarł  jeden  z  moich  pacjentów.  Ja  uznałem  go  za 

całkowicie zdrowego! To prawdziwy cios dla lekarza. 

- Przecież lekarz ma chyba prawo się pomylić? 

-  Ale  nie  w  takim  stopniu.  Okazało  się,  że  ten  człowiek  był  śmiertelnie  chory.  A  ja 

tego nie zauważyłem. To poważna plama na dobrym imieniu lekarza. 

Nagle w Mai zrodziła się dzika nadzieja. Sten Modin, widząc jej reakcję, domyślił się 

natychmiast, o co ona chce go spytać. 

-  Nie,  nie!  Aż  tak  złym  diagnostą  nie  jestem  na  pewno.  Dla  Simona  nie  ma  ratunku. 

Wiem,  że  zależy  wam  na  sobie,  i  życzę  wam  wszystkiego  dobrego,  ale  jego  życie  dobiega 

kresu. 

Maya westchnęła ciężko. 

-  To  był  najcięższy  dzień  w  moim  życiu,  kiedy  musiałem  powiedzieć  Simonowi 

prawdę - wyznał powoli Sten. - Tyle długich lat się przyjaźniliśmy. 

- Dlaczego musi tak być? Dlaczego ślepy los wybrał akurat jego? 

Znowu zapadło milczenie. 

Na  szczęście  dom  Mai  znajdował  się  niedaleko.  Ale  zanim  dotarli  na  miejsce,  w 

background image

samochodzie odezwał się telefon. 

Doktor odebrał. Pilnie wzywano go do chorego. 

- Czy mógłbym od pani zadzwonić? - spytał, przygryzając wargi. 

- Nie mam telefonu. A mieszkanie gospodarzy jest zamknięte. 

- Szkoda! Z tego aparatu nie mogę dzwonić prywatnie. Miałem się z kimś spotkać... a 

teraz jest już za późno, żeby wszystko odwołać... 

- Może jednak mogłabym jakoś pomóc? 

Sten,  wyraźnie  nieobecny  myślami,  zastanawiał  się  nad  czymś.  Ocknąwszy  się, 

odpowiedział: 

- Nie, nie, dziękuję. Jakoś sobie poradzę. 

Zatrzymał  się  przed  domem  Mai  i,  nie  mówiąc  nawet  do  widzenia,  natychmiast 

odjechał. 

Ona,  zamyślona,  podeszła  do  skrzynki  na  listy  i  znalazła  w  niej  przesyłkę  od  policji. 

Nic poza tym. 

Przez  cały  czas  coś  nie  dawało  jej  spokoju.  Miała  wrażenie,  że  oboje  z  Simonem 

popełnili gdzieś błąd... 

Stanęła z nie otwartym listem w ręce przy stole. Coś w tym wszystkim się nie zgadza. 

Tylko co? 

Wreszcie  rozerwała  kopertę.  Nadawcą  był,  jak  się  okazało,  znany  już  jej  komisarz 

policji. 

Uprzejmie  proszę  o  pilne  skontaktowanie  się  ze  mną.  Policja  z  Oslo  znalazła 

kalendarz Pani ojca i potrzebuje pomocy w rozszyfrowaniu kilku niezrozumiałych znaków. 

Brzmiało to interesująco, ale jak miała skontaktować się teraz z policją, skoro obiecała 

czekać w domu do powrotu Simona? 

Znowu zaczęły męczyć ją te dziwne myśli. Czyżby coś przegapili? 

Nie,  chyba  nie  poradzi  sobie  sama  z  tym  problemem.  Zaraz  jednak  przyszło  jej  do 

głowy co innego: 

Sten  Modin  został  wezwany  do  pacjenta,  ale  wcześniej  z  kimś  się  umówił. 

Prawdopodobnie nie zdołał już odwołać spotkania. 

Załóżmy  więc,  że  rzeczywiście  nie  zdążył  zawiadomić  tej  kobiety,  z  którą  miewał 

miłosne schadzki w opuszczonym kościele, dedukowała Maya. I nie zdążył poinformować jej 

także o tym, że został zdemaskowany, ponieważ zgubił tam długopis. Może więc kochanka, 

niczego nieświadoma, zmierzała właśnie na potajemne spotkanie... 

Maya  nie  mogła  pohamować  ciekawości.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  to  nieładnie,  ale 

background image

bardzo  chętnie  dowiedziałaby  się,  z  kim  pan  doktor  umawiał  się  w  kościele  nad  morzem. 

Nazwał  ją  „kobietą,  z  którą  nie  należy  się  pokazywać  publicznie”.  Czyżby  chodziło  o  tę 

młodą i niezbyt stałą w uczuciach dziewczynę z Kyrkudden? Jeśli Maya ją by tam zobaczyła, 

roześmiałaby się w głos, drwiąc z niewybrednego gustu doktora Modina. 

Zegar  wybił  ósmą.  Jeśli  mieli  spotkać  się  o  ósmej,  kochanka  powinna  już  czekać  na 

miejscu. 

Maya  doskonale  wiedziała,  że  nie  powinna  tam  iść.  Pod  żadnym  pozorem.  Jednakże 

pokusa  była  zbyt  silna.  Sten  Modin  tak  bardzo  zmartwił  się  tym,  że  nie  mógł  odwołać 

spotkania,  iż  Maya  postanowiła  go  wyręczyć  i,  nie  zastanawiając  się  dłużej,  ruszyła  do 

kościoła. 

Powoli  zaczynało  już  zmierzchać.  W  porcie  nic  się  nie  działo,  ludzie  siedzieli  w 

swoich domach lub pojechali do Mark. 

Im bliżej była lasu nad morzem, tym bardziej czuła się nieswojo. Przypomniał jej się 

wypadek  samochodowy,  z  którego  oboje  wyszli  cało  jedynie  dzięki  przytomności  umysłu 

Simona  i  szczęściu.  Pomyślała  także  o  swym  ojcu,  którego  znaleziono  na  cmentarzu  przy 

kościele. Nagle przestała mieć ochotę na tę wyprawę. 

Gdy tak stała na skraju lasu, przez głowę przemknęły jej znowu te same  myśli, jakie 

nie dawały jej spokoju w domu: w ich spekulacjach musiał gdzieś tkwić błąd. 

Mimo woli zaczęła znowu iść w górę zbocza, ku morzu. 

Lill... Coś tu się chyba nie zgadza. Lill usłyszała plotkę od Gitte i przekazała ją dalej 

innym.  W  ten  sposób  sensacyjna  nowina  dotarła  do  kolegów  z  pracy  Simona,  którzy  mu  ją 

powtórzyli. 

Ale to stało się przecież na długo przedtem, nim plotki dotarły do jego żony, czyli do 

Gitte. 

Maya zatrzymała się znowu, tym razem na skraju lasu blisko kościoła. 

To  wszystko  mogło  znaczyć  tylko  jedno:  Gitte  wiedziała  o  plotkach  od  samego 

początku, a potem tylko udawała, że to dla niej nowość. 

To  zaś  prowadziło  do  nieuchronnego  wniosku:  plotkę  stworzyła  sama  Gitte!  To  ona 

wymyśliła, że jakaś inna kobieta spodziewa się dziecka z jej mężem. 

Ale, na Boga Ojca, po co? 

Maya nie wyobrażała sobie, jak można zrobić coś takiego! Narazić się dobrowolnie na 

takie poniżenie! 

I dlaczego Gitte wybrała akurat ją? Przecież prawie się nie znały. 

Nagle  Maya  zorientowała  się,  że  stoi  na  cmentarzu,  a  nad  nią  góruje  sylwetka 

background image

kościoła.  Nie  mogła  zrozumieć,  jak  się  tu  znalazła.  Zatopiona  w  myślach,  nie  zauważyła 

widocznie, że ciągle posuwa się naprzód. 

Skoro więc doszła aż tutaj, równie dobrze mogła już wejść do samego kościoła. Byle 

tylko nie tą okropną drogą od strony morza. Powinna przejść do głównego wejścia i dostać się 

do zakrystii od ołtarza. Ale tak naprawdę po co jej to? Co ją obchodzą historie miłosne Stena 

Modina, co ona sobie wyobraża? To zupełnie niepodobne do niej. Zrobiło jej się wstyd. To, 

co  jeszcze  w  domu  wydawało  jej  się  zabawnym  żartem,  teraz  uważała  za  nie  smaczne 

szpiegowanie. Nie miała przecież dziesięciu lat, żeby bawić się w podglądanie dorosłych. 

Przekazać wiadomość, że doktor Modin nie może przyjechać? Wykluczone! 

Poza  tym  nagle  odczuła  z  całą  wyrazistością  grozę  tego  miejsca.  Przecież  tu 

znaleziono jej ojca, tutaj zmuszono ją do identyfikacji - był to najstraszniejszy moment w jej 

ż

yciu.  Jej  dobry,  kochany  ojciec  i  jego  przerażające  ciało  pod  samochodową  plandeką...  To 

niewypowiedzianie  ciężka  chwila;  gdyby  nie  miała  Simona  u  swego  boku,  mogłoby  się  to 

skończyć dla niej źle, załamaniem nerwowym lub obłędem. 

Maya uzmysłowiła sobie, że wyparła z pamięci wspomnienie tej przerażającej chwili. 

Teraz wszystko ożyło na nowo. Zawróciła więc w panice, chcąc uciec stamtąd jak najdalej. 

W  tej  samej  sekundzie  spostrzegła  jednak  czyjąś  sylwetkę  pod  lasem.  Ktoś  szedł 

wzdłuż brzegu. 

Maya instynktownie ukryła się za kamieniem nagrobnym. Od strony lasu nadchodziła 

jakaś kobieta, niewątpliwie kochanka Stena Modina. 

Będzie musiała przejść tuż obok Mai. 

Ż

eby  jej  tylko  nie  zobaczyła!  Biedna  dziewczyna,  młoda  i  głupia,  dawała  się  wodzić 

za nos cynicznemu doktorkowi. 

Znajdowała się już tak blisko, że dawało się rozpoznać rysy twarzy. 

Ale... okazało się, że to nie jest dziewczyna. To dorosła, świadoma kobieta. 

Maya  zapomniała  o  wszelkiej  ostrożności,  o  swym  kompromitującym  położeniu, 

zapomniała po prostu o wszystkim i nagle wyprostowała się za kamieniem. 

- Co, u diabła, ty tu robisz? - wybuchła. 

Gitte  zatrzymała  się  jak  wryta  i  spojrzała  na  Mayę  w  osłupieniu.  Widać  było,  że 

gorączkowo szuka odpowiednich słów. 

Wreszcie je znalazła. 

- To chyba ja powinnam raczej spytać, co robisz za tym kamieniem? 

-  To  jest  grób  mojego  ojca,  właśnie  wyrywałam  chwasty  -  skłamała  Maya,  jakby  nie 

zauważając  późnej  pory.  -  Niedługo  odbędzie  się  jego  pogrzeb.  Poza  tym  szłam  właśnie  z 

background image

wiadomością od twojego ukochanego, Stena Modina, który nie może dziś przyjść. Wezwano 

go do chorego. 

Gitte podeszła tak blisko, że Maya mogła dostrzec jej oczach błysk nienawiści. 

-  Kto  jak  kto,  ale  ty  na  pewno  nie  dostałabyś  nigdy  takiego  zlecenia  od  niego. 

Kłamiesz! Od początku do końca. Na tym cmentarzu już od dawna nikogo się nie chowa. 

- Może i nie, ale prawdą jest, że pan doktor został wezwany do chorego, kiedy odwoził 

mnie do domu. 

- Ale to nieprawda, że przysłał cię tutaj. 

-  I  tak,  i  nie.  Był  bardzo  zmartwiony  tym,  że  nie  możecie  się  spotkać,  pomyślałam 

więc sobie, że powinnam zawiadomić partnerkę jego tajemnych schadzek w zakrystii. Muszę 

przyznać,  że  kochanie  się  w  takim  miejscu  świadczy  o  wyrafinowanym  smaku.  Ale  że  to  ty 

jesteś jego kochanką ja i Simon nigdy byśmy na to nie wpadli. 

Gitte, widząc, że jej położenie z minuty na minutę staje się coraz bardziej żałosne, nie 

odważyła się spytać, jak im obojgu udało się odkryć tę kryjówkę. 

-  Czyli  już  wiesz.  A  czy  to  coś  złego,  mieć  do  kogoś  słabość?  A  teraz,  skoro  już 

przekazałaś mi wiadomość, możesz wracać do domu. 

Maya czuła się nieswojo. Cisnęło jej się na usta całe mnóstwo pytań do Gitte. Ale nie 

zamierzała  zadawać  ich  w  tym  miejscu.  Tu,  pod  jej  stopami,  spoczywali  prawi  rybacy  o 

czystych sercach, nie chciała więc zakłócać ich spokoju żałosną sprzeczką. 

- Tak, zaraz sobie pójdę. Ale musisz wiedzieć, że to jeszcze nie koniec, Gitte. W całej 

tej historii zrobiłaś zbyt wiele dziwnych rzeczy, żebyśmy mogli ci dać spokój. 

-  Ty  też  musisz  wiedzieć,  że  to  nie  koniec,  ty  naiwna  Maren!  -  krzyknęła  Gitte 

piskliwym głosem. - Czeka cię jeszcze kilka drobnych niespodzianek. 

Po  czym  odwróciła  się  i  szybkim  krokiem  poszła  wzdłuż  brzegu,  oddalając  się  od 

kościoła. 

Maya nie zdążyła jeszcze dobiec do lasu, gdy nagle uzmysłowiła sobie, dlaczego Gitte 

wykrzyknęła ostatnie słowa tak głośno. 

Ktoś był razem z nią. Ktoś, kto teraz znajdował się w lesie. Maya bardziej to wyczuła 

intuicyjnie, niż stwierdziła na podstawie konkretnych oznak. 

Kto to mógł być? Na pewno nie doktor Modin, nie zdążyłby wrócić. Może Lill? Nie, 

dlaczego ona? 

Co ma być, to będzie, ale Maya nie zamierzała dać się złapać w pułapkę. 

Co robić? Wrócić do kościoła? Zerknęła kątem oka za siebie. 

Za nic w świecie! 

background image

Puścić się pędem przez las i mieć nadzieję, że się uda? 

Ten, kto ukrywał się tam, między drzewami, na pewno odetnie jej drogę. 

Zrobiło  się  już  prawie  zupełnie  ciemno,  na  nieco  jaśniejszym  tle  ledwie  dawało  się 

odróżnić  drzewa.  Daleko  na  plaży  widać  było  jeszcze  Gitte.  Po  chwili  jej  postać  zniknęła 

gdzieś przy lesie. Prawdopodobnie wsiadła do ukrytego wśród drzew samochodu. 

Strzegąca  swej  cnoty  małżonka  Simona!  Odbywała  miłosne  schadzki  z  jego 

najlepszym przyjacielem. Od jak dawna mogło to trwać? 

„Podczas  ślubu  coś  się  zdarzyło.  Potem  Gitte  broniła  mi  do  siebie  dostępu”.  „Sten 

Modin to mój najlepszy przyjaciel”. 

Może już wtedy zakochali się w sobie nawzajem? 

Maya  przestała  zastanawiać  się  nad  tym,  teraz  musiała  się  skupić  na 

niebezpieczeństwie czyhającym w lesie. 

Przykucnęła  automatycznie  w  jakimś  dołku  wśród  niewysokich  drzew  i  kamieni. 

Wiedziała jednak, że nie może w nim zostać długo, stanowiłaby bowiem zbyt łatwą zdobycz. 

W  lesie  panowała  cisza. Czy  na  pewno...?  Czy  to  nie  odgłos  łamanych  gałęzi  dał się 

słyszeć w oddali? 

Nie  była  pewna,  ale  tak  czy  inaczej  musiała  iść  przed  siebie,  w  żadnym  razie  nie 

mogła się zatrzymywać. Powinna jak najszybciej znaleźć się blisko ludzi, żeby móc zawołać 

o pomoc. 

Niezwykle  ostrożnie  wygramoliła  się  z  dołka  i  krok  po  kroku  skradała  się  przez  las 

wzdłuż drogi. 

Bała  się,  temu  nie  mogła  zaprzeczyć.  Zawisła  bowiem  nad  nimi  dwojgiem  jakaś 

ś

miertelna groźba. Śmierć jej ojca... Zamachy na Simona, wyraźnie noszące znamiona próby 

morderstwa... 

Ręce jej drżały, a serce biło tak mocno, że słyszała jego echo w głowie. 

Ku swemu ogromnemu zdziwieniu i nieopisanej uldze nieoczekiwanie znalazła się po 

drugiej stronie lasu i nic się nie stało. Czyżby sobie to wszystko tylko wmówiła? 

Może i tak. Gitte mogła wołać tak głośno po prostu w złości. Poza tym Maya nikogo 

przecież nie zobaczyła i właściwie nawet nie usłyszała. Poza paroma trzaskami, ale to pewnie 

było jakieś zwierzę. 

Wyprostowała  się  i  uspokojona  zaczęła  iść  w  stronę  domu,  nie  odwracając  się  za 

siebie, mimo że bardzo ją korciło, by to zrobić. 

Zrezygnowała także z wołania o pomoc. No bo co mogło się teraz przydarzyć? 

I  rzeczywiście,  cała  i  zdrowa  dotarła  do  domu.  Dziwiła  się  sama  sobie,  dlaczego 

background image

właściwie wpadła w taką panikę. 

Zatrzymała się trochę dłużej przy wejściu, ponieważ klucz nie chciał przekręcić się w 

zamku.  Wreszcie  drzwi  dały  się  otworzyć,  Maya  weszła  do  środka  i  zamknęła  je  za  sobą. 

Teraz była naprawdę bezpieczna. 

Ledwie zdążyła zdjąć buty i rzucić się na kanapę, by  

wreszcie  odpocząć,  gdy 

usłyszała ten odgłos. 

Ktoś oddychał w pokoju. 

Ktoś,  kto  przed  chwilą  musiał  biec  bardzo  szybko  i  nie  mógł  teraz  zapanować  nad 

przyspieszonym oddechem. 

Sapanie dochodziło z szafy w przedpokoju. 

Maya czuła, jak krew odpływa jej do nóg. Fala przemożnego strachu obezwładniła ją 

zupełnie. 

Zrozumiała, że zamknęła się w domu z obcym człowiekiem o wrogich zamiarach. 

background image

ROZDZIAŁ XII 

Simon siedział przy łóżku ojca. Kryzys co prawda minął, ale po każdym ataku chory 

staruszek robił się coraz słabszy. 

Jadąc  samochodem  do  domu,  Simon  Dalen  zastanawiał  się  nad  wydarzeniami 

ostatnich dni i doszedł do takiego samego wniosku jak Maya: to Gitte musiała puścić w obieg 

tę nieszczęsną plotkę. Lecz również on nie umiał zrozumieć dlaczego. W jakim celu szerzyła 

ś

wiadomie i z pełną premedytacją oszczercze informacje o swoim własnym mężu? Można by 

pomyśleć, że jest chora psychicznie. Simon doskonale jednak wiedział, że to nieprawda. Za to 

coraz częściej skłaniał się ku przypuszczeniu, że Gitte jest tak samo zimna i wyrachowana jak 

jej ojciec, Wielki Svendsen. 

Stary Dalen próbował coś powiedzieć. Syn przysunął się bliżej. 

- Simon, chłopcze... 

- Nie powinieneś mówić za dużo, tato, to cię męczy! 

-  Czuję  się  już  lepiej.  Jest  tyle  rzeczy,  które  muszę  jeszcze  z  tobą  omówić.  Jak  się 

mają sprawy między tobą a Gitte? 

-  Skończyłem  z  nią.  Gitte  zgodziła  się  na  rozwód,  a  kiedy  go  tylko  uzyskam, 

natychmiast ożenię się z Mayą. Jak już wydobrzejesz, od razu ci ją przedstawię. Na pewno ją 

polubisz.  Maya  to  absolutne  przeciwieństwo  Gitte.  Jest  otwarta,  bezpośrednia  i  ciepła.  -  To 

dobrze!  Naprawdę  się  cieszę.  A  teraz  posłuchaj mnie.  Do  tej  pory  nigdy  nie  rozmawialiśmy 

ze  sobą  o  interesach,  uważam,  że  już  najwyższa  pora,  żebyśmy  to  zrobili,  dlatego  bądź  tak 

miły i wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia. 

- Tak, ojcze. 

- I ty, i ja doskonale wiemy, że lada dzień może mnie zabraknąć... 

- Proszę cię, nie mów tak! 

-  To  przecież  normalna  kolej  rzeczy!  Nigdy  do  tej  pory  nie  interesowałeś  się  moimi 

sprawami ani interesami, dlatego teraz siedź cicho i słuchaj mnie uważnie. 

- Dobrze, ojcze - odpowiedział posłusznie Simon. 

- Chodzi o konie. 

- Boże, znowu one! 

- Tak, znowu one. Czy wiesz, ile one są warte? 

- Wiem, że każdy z nich kosztował cię masę pieniędzy. 

-  Zapewniam  cię,  że  to  nie  były  wyrzucone  pieniądze.  Sam  Sindbad  przyniósł  mi 

background image

około miliona dochodu. 

- Co ty mówisz! Koń? 

-  Tak,  koń!  Jak  wiesz,  on  nie  jest  jedyny.  Na  koncie  w  banku  mam  około  czterech 

milionów,  moje  dziecko.  Poza  tym  jest  jeszcze  kilka  skrytek  bankowych,  do  których  nikt 

niepowołany nie ma dostępu... 

- Nie mogę wprost uwierzyć... 

-  Bądź  cicho!  Gdybym  więc  zszedł  z  tego  świata...  nie  zostaniesz  na  nim 

niezabezpieczony. 

- Domyślam się - rzekł syn bezbarwnym głosem. - Ile... 

- Sądzę, że w sumie mam około jedenastu milionów. 

Simon zaniemówił. 

- Widzę, że cię zaskoczyłem. Nie spodziewałeś się aż takiej fortuny? - spytał ojciec. 

-  Wiedziałem,  że  nie  jesteś  biedny,  ale  myślałem,  że  masz  na  koncie  co  najwyżej 

paręset tysięcy. 

Staruszek roześmiał się głośno. 

-  Ty  nigdy  nie  miałeś  głowy  do  interesów.  A  ja  wiedziałem,  co  robię.  I  inni  też. 

Svendsen, na przykład, przez cały czas nie dawał mi spokoju. Chciał odkupić ode mnie parę 

koni po skandalicznie niskiej cenie. 

- - Svendsen? 

Na twarzy Dalena seniora pojawił się pogardliwy grymas. 

-  On  nie  ma  pojęcia  o  koniach.  Chciał  być  pierwszy  w  kraju,  ale  ciągle  ze  mną 

przegrywał. Wreszcie stał się chory z zazdrości i próbował na wszelkie sposoby zdobyć moje 

konie.  Miał  nadzieję,  że  będzie  tak  samo  bogaty  jak  ja.  Ale  przecież  konie  to  nie  wszystko, 

ważna jeszcze jest opieka nad nimi, dżokeje, cały zespół i wiele, wiele innych rzeczy. On po 

prostu jest głupi, ten Svendsen. 

-  Głupi  to  może  nie  najlepsze  słowo  -  wtrącił  Simon  zupełnie  osłupiały.  -  Rzekłbym 

raczej: niebezpieczny. 

- Też tak uważam. Dlatego nigdy nie umiałem się cieszyć twoim małżeństwem z jego 

córką. Cała ta rodzinka to szczwane lisy. 

-  I  ty  mi  mówisz  to  wszystko  dopiero  teraz?  -  wybuchł  Simon.  -  Ojcze,  przecież 

gdybyś powiedział mi o tym wcześniej, nie doszłoby do wielu strasznych rzeczy. 

Teraz wszystko - lub prawie wszystko - stało się dla niego jasne. Gitte... 

Do łóżka zbliżył się stary lekarz ojca. 

- Powinieneś już skończyć. Ojciec musi odpocząć. 

background image

-  Oczywiście  -  zgodził  się  Simon  i  wstał,  patrząc  na  zmęczoną  twarz  ojca.  -  Wracaj 

szybko do zdrowia, bo bardzo chciałbym przedstawić ci Mayę. 

Ojciec jedynie skinął głową. Rozmowa wyraźnie go wyczerpała. 

Do pokoju weszła gospodyni. 

- Simon, telefon do ciebie. 

Odebrał go w ojcowskim biurze. W słuchawce usłyszał głos komisarza policji. 

-  Czy  wie  pan,  gdzie  może  znajdować  się  Maren  Grandseter?  -  spytał  policjant.  -  W 

skrzynce na listy przed jej domem zostawiliśmy kartkę, żeby skontaktowała się z nami pilnie i 

do tej pory się nie odezwała. 

Simona ogarnął niepokój. 

-  Miała  wracać  prosto  do  domu.  Dosyć  dawno  temu.  Niech  pan  na  mnie  nie  czeka, 

tylko natychmiast pojedzie do niej i sprawdzi! Też zaraz tam będę. 

Dobry  Boże,  co  stało  się  z  Mayą,  gdzie  ona  się  podziewa,  myślał  gorączkowo, 

odkładając słuchawkę. Nawet nie zdążył spytać, co chciała od niej policja. 

Bez chwili wahania ruszył jak szalony w kierunku Mark. Niestety, nie można było  o 

nim  powiedzieć,  że  jest  dobrym  kierowcą.  Szczególnie  źle  prowadził  wtedy,  gdy  się 

denerwował. 

A ostatnio zdarzało mu się to dosyć często. 

Na  wszelki  wypadek  zatrzymał  się  przed  komisariatem,  chcąc  się  upewnić,  czy 

komisarz jeszcze nie wyjechał. Okazało się, że jest już w drodze do Kyrkudden. 

Simon zamierzał właśnie ruszyć dalej, gdy na schodach przed wejściem spotkał Lill. 

- O, ty tutaj? - zdziwiła się. 

- Jak widzisz. A co ty tu robisz? 

- Chciałam porozmawiać z komisarzem o Mai i Gitte. 

- Komisarza nie ma, właśnie jedzie do Kyrkudden. Ja też się tam wybieram. Wsiadaj 

do mojego samochodu. 

-  Nie,  nie  ma  potrzeby.  Sam  możesz  mu  to  powtórzyć  ode  mnie,  to  naprawdę 

drobiazg. 

- Tak? - Simon spieszył się i przestępował nerwowo z nogi na nogę. 

- Chciałam powiedzieć tylko to, że Gitte była zawsze złośliwa w stosunku do Mai. 

- Tyle to my wiemy. A wiesz może dlaczego? 

-  Właśnie  o  tym  zamierzałam  porozmawiać  z  komisarzem.  Chyba  wiem,  z  czego 

wynikała  ta  jej  niechęć.  Pewnego  razu  na  naszym  kursie  tańca  jazzowego  odwiedził  nas 

pewien  bardzo  znany  pedagog  i  tancerz.  Gitte,  prowadząc  zajęcia  w  jego  obecności,  dwoiła 

background image

się  i  troiła,  by  pokazać  się  od  najlepszej  strony  jako  nauczycielka.  Przez  przypadek 

usłyszałam  potem,  jak  ów  gość  mówił  do  Gitte,  która  przecież  zawsze  starała  się  być 

najlepsza  we  wszystkim:  „Świetnie  tańczy  ta  mała  z  rudawymi  włosami.  To  prawdziwy 

talent.  Niech  pani  się  nią  zajmie”.  Po  czym  roześmiał  się  i  dodał:  „Jest  nawet  lepsza,  od 

swojej,  nauczycielki”.  Od  tego  dnia  Gitte  zaczęła  niemiłosiernie  gnębić  Mayę.  Nazywała  ją 

ociężałą  i  niezdarną,  i  wymyślała  Bóg  wie  co  jeszcze,  aż  wreszcie  Maya  nie  wytrzymała  i 

zrezygnowała. 

- Dlaczego nigdy nie powtórzyłaś tego Mai? 

- Najpierw zapomniałam, a potem Gitte została moją przyjaciółką i nie chciałam... 

-  Poczekaj,  poczekaj!  Ktoś,  zdaje  się  jej  ojciec,  powiedział  kiedyś,  że  Gitte  miała 

trudny czas przed małżeństwem. Wiesz może coś na ten temat? Czy chodziło mu o ten gwałt? 

-  Gitte  nigdy  nie  padła  ofiarą  żadnego  gwałtu,  wymyśliła  to  sobie,  żeby  zyskać 

sympatię i współczucie. Miała parę romansów, które źle się skończyły. Mężczyźni zostawiali 

ją,  ponieważ  była  zbyt  wyrachowana.  Bardziej  ją  interesowały  ich  pieniądze  niż  oni  sami. 

Fakt, że to oni zostawiali ją, a nie odwrotnie, gnębił ją tak bardzo, że w rezultacie zrobiła się, 

okropnie cyniczna. 

- Wiesz to od niej? 

- Skąd! Od jej chłopców. Ale teraz Gitte znalazła wreszcie swoją wielką miłość. Sama 

mi o tym powiedziała. Chyba tak jest naprawdę. 

- Kto to? Nie sądzę bowiem, żeby miała mnie na myśli. 

-  Nie  mam  pojęcia.  Nie  wymieniła  jego  imienia.  Opowiadam  to  wszystko,  ponieważ 

czuję,  że  zachowałam  się  źle  wobec  Mai.  Wreszcie  przejrzałam  na  oczy  i  zrozumiałam,  jak 

podłym człowiekiem jest Gitte. 

-  Ja  też  zrozumiałem.  Dziękuję  ci,  bardzo  nam  pomogłaś.  Twoje  informacje  wiele 

wyjaśniają. 

- Pozdrów Mayę i poproś ją, żeby mi wybaczyła. Byłam strasznie naiwna. 

Simon skinął głową. 

- Na pewno się ucieszy, że odzyskała przyjaciółkę. Mówiła mi wiele dobrego o tobie. 

- O Boże, tak mi głupio! 

-  To  zdrowy  objaw  -  zażartował  Simon.  -  Dziękuję  jeszcze  raz,  ale  muszę  się 

pospieszyć. Maya gdzieś zniknęła. 

-  Ona  też?  Dzwoniłam  niedawno  do  Gitte  do  domu,  nikt  nie  odpowiadał.  Potem 

zadzwoniłam do doktora Modina, ale on jest z wizytą u chorego. Przyszłam więc tutaj. Cześć! 

Simon  wsiadł  do  samochodu  i  ruszył  w  drogę.  A  więc  to  taki  był  powód  nienawiści 

background image

Gitte  do  Mai!  Po  prostu  fakt,  że  tamta  okazała  się  zdolniejszą  tancerką  od  niej.  Tak,  coś 

takiego musiało bardzo dotknąć Gitte. Gdy więc szukała kozła ofiarnego do swych plotek - po 

co je rozsiewała, Simon nadal nie rozumiał - nie znalazła nikogo, kto nadawałby się lepiej niż 

Maya. Która na dodatek  już wyniosła się z miasta, co prawda z powodu zniknięcia ojca, ale 

przecież tego nikt nie musiał wiedzieć. 

A co z pozostałymi zagadkami? 

Skoro zdołali dojść tak daleko, z pewnością rozwiążą także pozostałe. 

Ż

eby tylko nic złego nie stało się Mai! 

Simona ogarnął niepokój i lęk. Przycisnął mocniej pedał gazu, naruszając ograniczenie 

prędkości. 

Serce podeszło Mai do gardła, waliło jak młotem. Nie miała najmniejszej możliwości, 

by dobiec z powrotem do drzwi wejściowych i je otworzyć. Intruz znajdujący się w szafie od 

razu  by  się  na  nią  rzucił.  Nie  mogła  też  go  w  niej  zamknąć,  ponieważ  w  zamku  nie  było 

klucza. 

Okno? 

Dawało się w nim uchylić jedynie niewielki lufcik. 

A może powinna jednak spróbować przemknąć bezszelestnie do drzwi wejściowych... 

Wykluczone.  Widziała,  że  drzwi  szafy  są  na  milimetr  uchylone,  co  oznacza,  że  ją 

obserwowano. Widziano wszystko, co robiła. 

A komoda w przedpokoju? Gdyby tak ją przesunąć i zabarykadować nią szafę? 

To jedyna szansa. Mogłaby wtedy zyskać na czasie i otworzyć drzwi wejściowe. 

Tak  czy  inaczej  nie  miała  zamiaru  stać  bezradnie  jak  owieczka  i  czekać,  aż  druga 

strona przejmie inicjatywę. 

Obmyśliła cały manewr. Trzy szybkie kroki i będzie przy komodzie. Ale musi ruszyć 

ją jednym zdecydowanym ruchem, co znaczy, że powinna wykazać się niesłychaną siłą... 

Czy powinna się odważyć? Nie ma wyboru. 

Maya zamknęła oczy i zaczerpnęła głęboko powietrza. Następnie uniosła powieki, nie 

tracąc  czasu  na  wahania  rzuciła  się  do  niewielkiego  przedpokoju  i  pociągnęła  komodę  po 

podłodze, zostawiając na niej brzydkie rysy. 

Drzwi szafy otworzyły się natychmiast, lecz komoda przytrzasnęła je swym ciężarem. 

Maya usiadła na niej, by zwiększyć obciążenie. 

Z przerażeniem patrzyła, że drzwi uchylają się znowu. Nie była w stanie nic zrobić. Z 

nie domkniętych drzwi szafy wysunęła się ręka o ogromnej, piegowatej i owłosionej dłoni. 

Maya krzyknęła. 

background image

W tej samej chwili dom oblało światło samochodowych reflektorów i przed wejściem 

zatrzymało się jakieś auto. 

Nie  zastanawiając  się,  Maya  wrzasnęła  jeszcze  głośniej.  Bała  się  otworzyć  drzwi 

wejściowe,  dopóki  nikt  nie  znajdzie  się  po  ich  zewnętrznej  stronie,  ponieważ  intruz  z  szafy 

mógłby wykorzystać moment i natychmiast się z niej wydostać. 

Jedyne, co mogła zrobić, to starać się uniemożliwić mu wyjście z kryjówki. 

W tej chwili rozpoznała dłoń intruza. To była dłoń mężczyzny z pociągu. 

Ktoś walił do drzwi. 

-  Zaraz  otworzę.  Uważajcie!  -  krzyczała,  biegnąc  w  stronę  wejścia.  Gdy  przekręciła 

klucz w zamku, za jej plecami rozległ się trzask, ręka mężczyzny ścisnęła ją za szyję, a druga 

próbowała dosięgnąć klucza. 

Jednakże  Maya  i  komisarz  byli  szybsi.  W  tej  samej  sekundzie  bowiem,  gdy  ona 

przekręciła  klucz,  drzwi  wejściowe  otworzyły  się  gwałtownie.  Do  środka  wpadli  trzej 

policjanci i sprawnie obezwładnili napastnika. 

-  Kogo  my  tu  mamy?  -  spytał  komisarz,  pochylając  się  nad  leżącym  na  podłodze 

związanym mężczyzną. 

-  Nie  wiem,  kto  to  jest  -  odpowiedziała  Maya,  która  także  miała  swój  udział  w  jego 

schwytaniu. - Ale to właśnie on wypchnął Simona z pociągu. 

Więcej  nie  zdążyli  wyjaśnić,  albowiem  przed  domem  z  piskiem  opon  zatrzymał  się 

jakiś samochód. Tuż potem do środka wpadł Simon i domyśliwszy się od razu, co działo się 

tu jeszcze przed chwilą, otoczył Mayę ramieniem. 

- A co ten tutaj robi? - spytał, wskazując na mężczyznę na podłodze. 

- Znasz go? - zdziwiła się Maya. 

-  Nie  znam,  ale  ostatnio  widziałem  go  kilka  razy  u  Svendsenów.  Nazywa  się 

Andersen,  na  pewno  spotkałem  go  gdzieś  jeszcze  wcześniej,  tylko  nie  mogę  sobie 

przypomnieć gdzie. 

- W pociągu - rzekła sucho Maya. 

- Niemożliwe - zdziwił się Simon. - To on siedział na korytarzu, naprzeciwko naszego 

przedziału? 

- Tak. 

-  Chyba  masz  rację!  Czekaj,  czekaj!  Widziałem  go  jeszcze  w  jednym  miejscu.  Na 

pomoście  w  pobliżu  posterunku  straży  przybrzeżnej.  Wtedy,  kiedy  eksplodowała  moja  łódź 

patrolowa. 

- To ciekawe - odezwał  się komisarz. - Powoli  wszystko zaczyna nam się układać w 

background image

spójną  całość.  I  widzę,  że  wszystkie  nici  prowadzą  do  Svendsenów.  Zaraz  do  nich 

pojedziemy.  Wszyscy  razem.  Ale  najpierw  chciałbym  panią  prosić  o  odszyfrowanie  kilku 

hieroglifów w notatniku ojca. 

Pozostali dwaj policjanci zabrali schwytanego mężczyznę i ruszyli na komisariat. 

Natomiast Simon, Maya i komisarz usiedli na niewygodnej kanapie. 

-  To  jest  notatka  z  dnia,  w  którym  prawdopodobnie  umarł  -  powiedział  komisarz, 

otwierając  notatnik.  -  Później  bowiem  nie  pojawia  się  już  jego  charakter  pisma.  Czy  może 

pani mi odczytać te przedziwne znaczki? 

Maya ciągle jeszcze nie mogła dojść do siebie po przeżyciach ostatnich minut. 

- Te tutaj? To oznacza inseminację. 

- Nie rozumiem. 

- Prawdopodobnie ojciec miał gdzieś pojechać i zapłodnić jakąś krowę. 

- To brzmi całkiem niewinnie. 

- A dzień wcześniej? - spytał Simon. 

- Nie ma żadnych notatek sporządzonych jego ręką. - Komisarz odwrócił jeszcze jedną 

kartkę do tyłu. 

- Dlaczego przypisuje pan takie znaczenie jego pracy zawodowej? - dziwił się Simon. 

-  Na  razie  niczego  nie  twierdzę,  po  prostu  sprawdzamy  wszystko.  Ale  fakt,  że  jego 

biuro zostało wyczyszczone z wszystkich dokumentów, budzi pewne podejrzenia. 

- To prawda. Znalazł pan coś poza tym? 

Komisarz cofnął się jeszcze o kilka kolejnych dni. 

-  O,  tu  jest  ta  notatka,  z  którą  zupełnie  nie  mogliśmy  dać  sobie  rady.  Co  to  za 

nazwisko? Nie udało się nam go znaleźć w żadnym spisie ludności Mark i okolicy. 

- Mogę zobaczyć? - poprosiła Maya. - Przyznaję, ojciec okropnie bazgrał. Ach, to jest 

jego znajomy, patolog. Mieszka w Oslo. 

- Patolog? - komisarz wyraźnie się zainteresował. - Czy zna pani jego numer telefonu? 

- Nie, ale wystarczy zadzwonić do Instytutu Weterynarii. 

- Zadzwonimy później z komisariatu. 

Przewracali jeszcze kartkę za kartką, nie znaleźli jednak niczego ciekawego. 

W kilka minut później byli już w Mark. 

- Jestem tak głodna, że wprost nie potrafię myśleć - szepnęła Maya w samochodzie do 

Simona. 

Komisarz usłyszał jej słowa. 

- Zaraz każę przynieść coś do jedzenia z kawiarni na rogu. Chodźmy. 

background image

Weszli  do  komisariatu  i  skierowali  się  od  razu  do  gabinetu  komisarza,  który 

natychmiast sięgnął po książkę telefoniczną Oslo. 

Po wielu nieudanych próbach zastali wreszcie patologa w domu. 

Podczas gdy policjant wyjaśniał przez telefon, w jakiej sprawie dzwoni, Maya i Simon 

siedzieli cicho i przysłuchiwali się rozmowie. 

- Dwa lata temu, pierwszego lipca, zadzwonił do pana weterynarz z Mark o nazwisku 

Grandseter... 

Wszyscy  troje  czekali  niecierpliwie,  lekarz  zaś  szukał  prawdopodobnie  w  swoim 

archiwum lub kartotece. Po chwili po skoncentrowanej twarzy komisarza można było poznać, 

ż

e znowu przysłuchuje się swojemu rozmówcy. 

- Tak.  Zgadza się. Przypomina pan sobie? Czy Grandseter wspomniał może, kogo to 

dotyczyło? Chodziło o dużą stadninę w okolicy Mark.... stadninę Svendsena? Dziękuję. Teraz 

mamy  już  jasność.  Nie,  nie  miał  możliwości,  by  to  gdziekolwiek  zgłosić.  Został 

zamordowany. Tak, niestety. Dziękuję panu za pomoc. Okazała się bezcenna. 

Odłożył słuchawkę i odwrócił się do Mai i Simona, siedzących na fotelach dla gości. 

-  Doping  -  powiedział  krótko.  Svendsenowie  podawali  swoim  koniom  przed  każdą 

gonitwą  środki  dopingujące,  a  weterynarz  Grandseter  to  odkrył.  Naiwny,  poinformował 

Svendsena o próbkach, które wysłał do patologa. I w ten sposób wydał na siebie wyrok. 

- Znowu Svendsen - westchnął ciężko Simon. - Wszystkie drogi prowadzą do niego. 

- Jedziemy tam - zdecydował komisarz. - Zwołam tylko ludzi. 

- Czy ja mogłabym... zostać? - spytała Maya przytłumionym  głosem. - Na dziś mam 

już dość widoku Gitte. 

Simon zawahał się przez chwilę. 

- Ale gdzie się podziejesz? Chyba nie zamierzasz jechać z powrotem na Kyrkudden? 

- Na pewno nie. Czy nie mogłabym poczekać tutaj? Trudno o bezpieczniejsze miejsce. 

Simon  i  komisarz  nie  chcieli  sprzeciwiać  się  jej  woli,  ponieważ  wyglądała 

rzeczywiście  na  bardzo  wyczerpaną.  Odetchnęła  z  ulgą.  Czuła  się  słaba  i  zupełnie 

roztrzęsiona  po  przeżyciach  ostatnich  godzin.  Wskazano  jej  miejsce  w  paskudnej  policyjnej 

stołówce. O tej porze dnia było w niej oczywiście pusto. 

Usiadła  ciężko  przy  stole  i  spojrzała  na  swe  dłonie,  które  drżały  jak  u  staruszki. 

Niezdolna  myśleć  o  niczym,  po  prostu  poddała  się  zmęczeniu.  Oparła  ręce  na  blacie  i 

położyła na nich głowę. 

Było jej tak dobrze. Niewysłowienie dobrze. Ostatnia noc nie przyniosła jej wiele snu. 

Mając  Simona  obok  siebie,  Maya  najzwyczajniej  w  świecie  nie  potrafiła  zasnąć.  W 

background image

poprzednie  noce  zaś  też  nie  wypoczęła,  nękana  koszmarami  po  niepojętych  wydarzeniach 

minionych dni. 

Teraz  organizm  Mai  odmówił  wreszcie  posłuszeństwa,  pozwalając  jej  zapaść  w 

głęboki sen. 

Tak zastali ją komisarz i Simon po powrocie z posiadłości Svendsena. 

Na ich widok Maya natychmiast oprzytomniała. Po chwili do jej uszu dobiegł mocny 

męski głos, wykrzykujący z oburzeniem: 

- Zabieraj te swoje brudne łapy, ty świnio! Nie dam się wsadzić do więzienia, ani siłą, 

ani podstępem. Chcę rozmawiać z moim adwokatem. 

Tuż potem rozległ się histeryczny głos Gitte: 

- Chyba oszaleliście! Pojmijcie wreszcie, że nas nie można aresztować! 

I znowu krzyk Svendsena: 

- Mam wpływowych przyjaciół, jeszcze mnie popamiętacie! 

Oba głosy oddalały się coraz bardziej w długim korytarzu. 

Simon stał obok Mai, głaszcząc ją po twarzy. 

-  Przespałaś  się  trochę?  To  dobrze.  Już  wszystko  za  nami  -  powiedział  łagodnie.  - 

Wyciągnęliśmy z nich coś w rodzaju zeznania. 

Komisarz  wszedł  do  środka,  niosąc  trzy  kubki  ohydnej  kawy,  na  wpół  zimnej  i  na 

dodatek szatańsko mocnej. Wyglądał na bardzo zadowolonego. 

- Może mi pan wyjaśnić...? - bąknęła Maya, poprawiając sobie włosy. Marzyła o tym, 

ż

eby się umyć czy choćby opłukać twarz zimną wodą, nie chciała jednak sprawiać kłopotu. 

- To był rzeczywiście niezły galimatias - stwierdził komisarz. - Od czego zaczniemy? 

- Od początku - odparł Simon. - Zamordowanie twojego ojca, Mayu, i zamach na mnie 

właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że sprawcą był ten sam mężczyzna. 

Maya spojrzała na nich pytającym wzrokiem. 

Simon oddał głos komisarzowi, który odchrząknąwszy powiedział: 

-  Zacznijmy  może  od  nadużyć  finansowych  Svendsena,  który  jest  bezwzględny  w 

interesach,  ale  nie  zawsze  rozsądny.  Nietrafione  inwestycje  i  temu  podobne.  Od  dawien 

dawna zazdrościł ojcu Simona sukcesów jego koni na torach wyścigowych i w ogóle zmysłu 

do  interesów.  Możecie  mi  wierzyć:  Svendsen  doskonale  się  orientował,  że  stary  Dalen  to 

prawdziwy bogacz! Wiele razy starał się zdobyć jego konie, koniecznie chciał je mieć, ale nie 

udało  mu  się.  Gitte  była  ulepiona  dokładnie  z  tej  samej  gliny  co  jej  tata.  Gdy  więc  Simon  i 

ona się spotkali, ojciec i córka natychmiast dostrzegli szansę dla siebie. Stary Dalen był, jak 

wiadomo,  bardzo  chory,  czyli  w  każdej  chwili  mógł  umrzeć.  Gitte  zagięła  parol  na  Simona. 

background image

Miłość nie miała dla niej większego znaczenia, jedyne, co się liczyło, to fakt, że Simon siedzi 

na  górze  złota.  Poza  tym  nie  jest  przecież  odrażający,  powiedziałbym  nawet,  że  wprost 

przeciwnie. 

Maya ścisnęła Simona za rękę mocno i żarliwie. 

- W tym czasie Svendsen - podjął komisarz - znalazłszy się w poważnych tarapatach 

finansowych,  posunął  się  do  zastosowania  dopingu  i  tym  razem  jego  koń  rzeczywiście 

zwyciężył, jednakże weterynarz Grandseter, ojciec Mai, oczywiście to odkrył, co było zresztą 

do przewidzenia. Próbowano wprawdzie odwrócić jego uwagę, ale Grandseter zrobił to, co do 

niego należało. 

Svendsen nie mógł oczywiście dopuścić do tego, by jego dobre imię zostało splamione 

stwierdzeniem  oszustwa,  i  wysłał  za  weterynarzem  swojego  stajennego  Andersena  -  dosyć 

często  trafiającego  za  kratki  -  który  zabił  Grandsetera  i  pogrzebał  go  na  cmentarzu  przy 

opuszczonym kościele. Nie muszę chyba dodawać, że Svendsen sowicie go wynagrodził za tę 

usługę. Napisany na maszynie list od pani ojca, Mayu, to dzieło Gitte, która przyniosła go do 

waszego domu, gdy pani wyjechała razem z matką. 

Maya pokiwała w milczeniu głową. 

-  Simon  i  Gitte  pobrali  się.  Tymczasem  na  ślubie  panna  młoda,  której  mężczyźni 

dotychczas  w  ogóle  nie  interesowali,  poznała  przyjaciela  swego  nowo  poślubionego  męża, 

doktora  Stena  Modina.  Była  to  miłość  od  pierwszego  wejrzenia,  także  z  jego  strony,  tyle  że 

on okazał się bardziej lojalny i nie chciał romansować z Gitte za plecami przyjaciela. 

Gitte była zdesperowana. Wiedziała, że Sten Modin musi, po prostu musi być jej, lecz 

równocześnie  nie  mogła  żądać  rozwodu,  ponieważ  straciłaby  wtedy  wielki  majątek,  jaki 

Simon miał odziedziczyć po ojcu w niezbyt odległym czasie. Stary Dalen nie padł ich ofiarą 

tylko  dlatego,  że  leżał  w  łóżku,  niemal  przez  cały  czas  uważnie  pilnowany  przez  swego 

starego lekarza. Simon zaś... - twarz komisarza spochmurniała. 

- Gdyby Simon umarł, Gitte dostałaby w spadku cały majątek i nie musiałaby dzielić 

się nim zupełnie z nikim. Myślała jednak o pozbyciu się swego uciążliwego małżonka przede 

wszystkim  dlatego,  że  spotkawszy  Stena  Modina  nie  wyobrażała  sobie,  by  mogła  pójść  do 

łóżka z Simonem. Doktor z kolei nie chciał być z nią, dopóki była żoną jego przyjaciela. W 

tej  niełatwej  sytuacji  Gitte  wymyśliła  zatem  ohydną  plotkę  i  sama  zaczęła  rozgłaszać  ją  po 

mieście.  Maya,  od  wielu  lat  przedmiot  jej  nienawiści  z  powodu  tych  bolesnych  słów 

instruktora  tańca,  wprost  idealnie  nadawała  się  do  roli  kozła  ofiarnego,  zwłaszcza  że  w 

pośpiechu  opuściła  właśnie  miasto  i  Kyrkudden.  Plotka  rozeszła  się  lotem  błyskawicy, 

skrzywdzona  żona  mogła  niebawem  z  pełnym  uzasadnieniem  wystawić  wiarołomnemu 

background image

mężowi walizkę przed drzwi, jednakże stary Dalen wciąż nie umierał, uporczywie trzymał się 

ż

ycia.  Gitte  nawiązała  romans  ze  Stenem  Modinem,  kochankowie  spotykali  się  jednak 

ukradkiem  i  w  tajemnicy  przed  całym  światem.  To  ona  wybrała  na  miejsce  schadzek  stary 

kościół, do którego dziś nikt już nie zagląda. Doktor Modin uległ jej urokowi i zgodził się na 

to, by czekać, aż umrze stary Dalen. Jedenaście milionów to przecież nie bagatelka także dla 

niego.  A  dopóki  Gitte  jest  żoną  Simona,  należy  jej  się  jako  spadkobierczyni  niemała  część 

tych ogromnych pieniędzy. 

Tymczasem trio składające się z Gitte, Svendsena i Andersena desperacko poszukuje 

jakiegoś sposobu na pozbycie się Simona, który, jak przekonywali się raz za razem, był chyba 

w  czepku  urodzony.  Nic  bowiem  nie  przyniosło  zamierzonego  rezultatu:  ani  eksplozja 

motorówki,  ani  pożar,  ani  wypadek  samochodowy.  Gitte  zaś  nie  zamierzała  zadowolić  się 

jedynie  częścią  majątku.  Chciała  wszystkiego.  Wreszcie  pojawiła  się  iskierka  nadziei.  Sten 

Modin  -  nie  wtajemniczony  oczywiście  w  jej  zbrodnicze  plany  -  odkrył  u  Simona  objawy 

ś

miertelnej choroby. Svendsen jednak nie chciał czekać. Jego sytuacja finansowa stała się tak 

rozpaczliwa, że katastrofa mogła nastąpić każdego dnia. I znowu posłużono się Andersenem. 

Tym  razem  niebezpieczeństwo  wykrycia  zbrodni  wydawało  się  znikome,  ponieważ  Simon 

mógł przecież sam rzucić się z pociągu, chcąc skończyć ze sobą i uciec przed zapowiadanym 

nieznośnym cierpieniem. Wówczas, niestety, pojawiła się Maya. Uratowała go i popsuła szyki 

dzielnej trójce. Na dodatek zaczynała się wielu rzeczy domyślać. Toteż spiskowcy stawali się 

coraz  bardziej  zdesperowani  i  nieostrożni.  Przecięli  przewody  hamulcowe  w  samochodzie 

Simona, ale znowu bezskutecznie. Potem Andersen wdarł się do pokoju Mai, ponieważ także 

ona zaczęła stanowić dla nich realną groźbę: Simon chciał przecież rozwieść się z jej powodu. 

Musieli więc uderzyć szybko i celnie. Ale zabawa się skończyła... Wszyscy są już u nas. 

Simon i Maya zostali jeszcze chwilę u komisarza, wyjaśniając ten czy inny szczegół, 

po czym pożegnali się z nim i wyszli, by bezzwłocznie odwiedzić ojca Simona. 

Maya  przystała  na  to  tym  chętniej,  że,  jak  usłyszała,  Dalen  senior  bardzo  chciał  ją 

poznać. 

Siedzieli  w  samochodzie  w  całkowitym  milczeniu.  W  ich  głowach  kłębiło  się 

mnóstwo ponurych myśli. 

Powinni przecież cieszyć się teraz, promienni, pełni planów i nadziei. Tak jednak się 

nie stało. Ich przyszłość nadal przesłaniał cień, i to ten najmroczniejszy. 

W  połowie  drogi  minął  ich  samochód,  którego  kierowca  nagle  zahamował  i  zaczął 

trąbić.  Dopiero  gdy  auto  zaczęło  się  cofać,  dostrzegli,  że  to  Sten  Modin.  Wszyscy  troje 

wysiedli. 

background image

-  Ale  się  was  naszukałem!  -  wołał  doktor  z  daleka.  -  Jeżdżę  za  wami  cały  wieczór! 

Byłem nawet w twoim domu. Mam dla ciebie ważną wiadomość, Simon, tylko nie umiem ci 

tego powiedzieć. 

- Chodzi ci o tę nowinę o tobie i Gitte? - spytał spokojnie Simon. 

-  Nie,  nie,  już  wiem,  co  się  dziś  wydarzyło,  i  wiem  też,  że  ona  i  jej  ojciec  zostali 

aresztowani i z jakiego powodu. Właśnie to otworzyło mi oczy... 

W brzozowej alei, w której się zatrzymali, wiał chłodny nocny wiatr. Na ulicy było już 

pusto, toteż spokojnie mogli stać dalej na jej środku. 

- To o co chodzi? - spytał ostrożnie Simon. 

- Jak wiesz, ze Związku Lekarzy przysłano mi ostrą naganę. Nie mogłem zrozumieć, 

jak mogło do tego dojść, bo ja naprawdę nie popełniam takich błędów. 

Zamilkł, wyraźnie zirytowany, Simon i Maya zaś czekali. 

-  Jeszcze  raz  bardzo  dokładnie  przeanalizowałem  przypadek  tego  mężczyzny.  No, 

tego, który umarł. I przypomniałem sobie też dzień, kiedy dostałem wyrok śmierci na ciebie, 

czyli  otrzymałem  wyniki  analiz  z  laboratorium.  Tego  samego  dnia  odwiedziła  mnie  w 

gabinecie  Gitte,  robiła  to  zresztą  dosyć  często.  Dziś  wieczorem  popędziłem  do  mojego 

gabinetu i sprawdziłem to w kalendarzu, kartotece i wielu innych dokumentach: twoje wyniki 

i  wyniki  tego  mężczyzny  przyszły  jednocześnie.  A  kiedy  jeszcze  raz  przyjrzałem  się 

pisemnym  diagnozom,  wystawionym  przez  lekarzy  z  laboratorium...  nie  mogłem  wprost 

uwierzyć! Ktoś użył środka do wywabiania atramentu i zamienił na nich wasze nazwiska. To 

ty,  a  nie  ów  drugi  mężczyzna,  zostałeś  uznany  za  całkowicie  zdrowego!  Tamten  zaś  był 

ś

miertelnie chory. 

Liście brzóz szumiały cicho, poruszane lekkim wiatrem. Poza tym dookoła panowała 

idealna cisza. Wreszcie Simon zapytał z niedowierzaniem: 

- Gitte? 

- To musiała być ona. Dosyć długo badałem pacjenta w pokoju przyjęć, a ona siedziała 

w tym czasie w moim gabinecie. 

- Wiesz co, Sten? Powinienem dać ci niezłą nauczkę za to piekło, jakim przez ciebie 

były  dla  mnie  ostatnie  miesiące.  Ale  wybaczam  ci,  bo  jestem  szczęśliwy,  po  prostu 

szczęśliwy, rozumiesz? 

- Możesz mnie nawet pobić. Zasłużyłem na to. 

- Mylisz się, wpadłeś w tę samą pułapkę co ja, uległeś bezbronnemu spojrzeniu Gitte. 

Obaj okazaliśmy się naiwnymi głupcami. 

- Masz absolutną rację! 

background image

-  Zaraz,  zaraz  -  wtrąciła  Maya.  -  Czy  ja  dobrze  rozumiem?  Czy  to  znaczy,  że  życie 

przed tobą? 

- Tak, przeczuwam, że dożyję pięćdziesiątki, a może i sześćdziesiątki. 

Maya  wydała  z  siebie  okrzyk,  którym  obudziła  chyba  wszystkich  w  okolicy.  Simon 

wziął ją w ramiona i zaczął się z nią kręcić w kółko. 

Niedługo potem siedzieli znowu w samochodzie, śmiejąc się i płacząc na przemian. 

- Popatrz, słońce już wschodzi! Dzisiaj przyjeżdża moja mama! 

Simon tylko się uśmiechnął. 

- Może chcesz oddzielny pokój? Żebyś mogła się trochę przespać? 

- Zwariowałeś? Na co mi oddzielny pokój? 

-  Rzeczywiście.  Sen?  Po  co  nam  sen?  Przecież  mamy  przed  sobą  mnóstwo  czasu, 

Mayu. Całą wieczność! Jestem szczęśliwy aż do bólu, chyba tego nie wytrzymam! 

- Wytrzymasz, wytrzymasz - powiedziała z przekonaniem Maya.