background image

Giovanni Del Ponte 

NIEWIDZIALNI 

Tajemnica Misty Bay 

Gli Invisibili - Il segreto di Misty Bay 

Tłumaczenie 

Marzena Radomska 

 

background image

P

OSTACI

 

Douglas, 12 lat 

Jest  dość  otyły,  ospały  i  niezbyt  odważny.  Ma  jednak  złote  serce  i  fajne  poczucie 

humoru;  uwielbia  cięty  dowcip.  W  wolnym  czasie  najbardziej  lubi  czytać  komiksy.  Jego 

mama  umarła,  kiedy  był  mały,  dlatego  mieszka  z  tatą  i  często  muszą  się  przeprowadzać  z 

powodu jego pracy. To sprawia, że nie ma wielu przyjaciół. Jego moc polega na tym, że jest 

„drzwiami”:  może  nieświadomie  otwierać  przejścia  pomiędzy  wymiarami  czasoprzestrzeni 

lub życiem a śmiercią. 

Crystal, 12 lat 

Przywódczyni  bandy,  bardzo  dojrzała  jak  na  swój  wiek.  Żywa  i  dzika,  jest  typową 

chłopczycą,  która  nie  zawaha  się  rzucić  w  wir  walki.  Jej  rodzice  nie  żyją,  wychowała  ją 

babcia,  która  kiedyś  sama  należała  do  bandy  pierwszych  Niewidzialnych.  To  ona  nauczyła 

dziewczynkę, jak ma się posługiwać swoim darem telepatii, czyli umiejętnością odczytywania 

emocji i myśli innych osób. 

Peter, 12 lat 

Nieśmiały  okularnik,  nie  posiada  żadnej  mocy,  ale  ma  wysoki  iloraz  inteligencji 

dedukcyjnej.  Jego  rodzice  są  sztywni  i  surowi,  każą  mu  się  ubierać  bardzo  elegancko  i  to  - 

wraz  z  jego  ugrzecznionym  sposobem  mówienia  -  nie  przysparza  mu  wielu  przyjaciół  w 

Misty  Bay.  Uwielbia  zwierzęta,  szczególnie  koty,  ale  jego  rodzice  nie  pozwalają  mu,  aby 

trzymał je w domu. 

Kendred  Halloway,  nazywany  wujkiem  Kenem.  Podobnie  jak  babcia  Crystal,  był 

członkiem pierwszych Niewidzialnych. Altruista i marzyciel, założył i prowadzi bibliotekę w 

Misty Bay. Jego żoną jest Hettie. 

Ciocia Hettie to żona wujka Kena. Osóbka korpulentna i bardzo pogodna, wydaje się 

bardziej niewinna niż jest w rzeczywistości. Wspaniale gotuje. 

Robert  Kershaw,  nazywany  „psem  tropicielem”,  to  zdeterminowany  i  tajemniczy 

dziennikarz, który dociera do Misty Bay, będąc na tropie bandy nieuchwytnych nastolatków. 

Nazywają siebie Niewidzialnymi i od prawie dziesięciu lat pojawiają się w różnych miejscach 

Stanów Zjednoczonych, pomagając dzieciom, które są w potrzebie. 

Damon  Knight,  były  przywódca  pierwszych  Niewidzialnych.  Większość  dorosłego 

background image

życia spędził w południowej Afryce, gdzie zbił majątek wart grube miliony. 

Angus Scrimm, burmistrz miasteczka w czasach, kiedy wujek Ken był nastolatkiem. 

W  rzeczywistości  czarodziej,  który  porwał  dzieci,  chcąc  je  poddać  rytuałowi,  co  miało  z 

niego uczynić Najpotężniejszego Czarodzieja. Teraz wszystko wskazuje na to, że wrócił... 

Pierwsi Niewidzialni 

Damon 

Devlin 

Greta 

Ken (przyszły wujek Douglasa) 

Mark 

Susan (przyszła babcia Crystal) 

background image

Dla Gio-lei 

mojego osobistego magicznego napoju 

background image

P

ROLOG

 

Półcień. Wilgoć i zapach pleśni. 

Starzec postawił szachownicę na zakurzonym stole. 

Nie była to prawdziwa szachownica. Kiedyś musiała być pokrywą skrzyni albo kufra. 

Starzec narysował na niej poprzeczne linie i pomazał kawałkiem węgla te pola, które powinny 

być czarne. 

Zaczął ustawiać  fragmenty kamienia, w których  jedynie  jego oczy  mogły rozpoznać 

figury szachowe. Były wszystkie i świetnie nadawały się do gry. 

Głęboko odetchnął. Czekał wiele lat i wreszcie nadszedł ten moment. 

Delektował  się  tą  krótką  chwilą,  która  dzieliła  go  od  początku  partii.  Jeszcze  raz 

przebiegł  wzrokiem  nędzną,  wykutą  w  skale  izbę.  W  końcu  wyciągnął  rękę,  podniósł 

pierwszy kawałek, pierwszą figurę. 

I zrobił ruch. 

background image

R

OZDZIAŁ 

1. 

Niewidzialni 

Stara kryjówka Angusa Scrimma wznosi się na cichej skale. 

Noc jest jasna i ciepła. Wszystko wydaje się spokojne. 

Ale tak nie jest. Trójka dzieci  została uwięziona  wewnątrz.  Czeka je los okropniejszy 

od tego, który są w stanie sobie wyobrazić. 

Na  początku,  zamknięte  w  podziemnej  izbie,  starały  się  uciec.  Potem  krzyczały.  Ale 

nikt ich nie usłyszał. 

Nikt nie przybędzie im z pomocą. 

Żaden dorosły. 

-  Niewidzialni,  obecni?  -  szepcze  Damon,  trzynastoletni  przywódca  bandy 

Niewidzialnych. Chowa się na tyłach willi. 

Wokoło  nic  nie  zdradza  obecności  innych  osób.  A  jednak  pada  odpowiedź.  Kolejne 

szepty dochodzą z lasu nieopodal domu: 

- Greta, obecna! 

- Mark, obecny! 

- Ken, obecny! 

- Devlin, obecny! 

- Susan, obecna! 

- Dobrze - odpowiada Damon. - Sprawy mają się tak: jesteśmy ostatnią deską ratunku 

dla tych dzieci. Scrimm to twardy orzech do zgryzienia, ale jeśli uda nam się razem dostać do 

jego domu, to nie sądzę, aby zdołał powstrzymać nas wszystkich. Jeśli ktoś da się złapać, tym 

gorzej  dla  niego,  okej?  Pierwszy,  któremu  uda  się  uwolnić  dzieci,  ma  iść  na  policję  i 

opowiedzieć wszystko. Na trzy: jeden... dwa... 

Damon  waha  się.  Ta  misja  jest  inna  niż  pozostałe:  tym  razem  grozi  im  prawdziwe 

niebezpieczeństwo. Jeśli któreś z nich zostanie schwytane, czeka je los gorszy od losu dzieci, a 

odpowiedzialny  za  to  jest  on.  A  jednak  jest  już  za  późno,  aby  się  wycofać.  Scrimm  nie  jest 

głupi: z pewnością zorientował się, że przyszli. Wie, kim są i w mgnieniu oka dowie się, gdzie 

mieszkają.  Przyjdzie  do  ich  domów,  zabierze  jednego  za  drugim...  Nie,  nie  może  się  teraz 

wycofać. 

background image

- Trzy! 

Skąd może wiedzieć, że właśnie to słowo odmieni bieg ich życia? 

Greta, Mark, Ken, Devlin i Susan ruszają naprzód. Każdy z innej strony atakuje dom 

Angusa Scrimma. 

Mają świadomość, że nie każdemu się uda, ale chcą podjąć ryzyko. W ich rękach leży 

los trójki uwięzionych dzieci. 

Greta  dobiega  jako  pierwsza.  Odrzuca  z  twarzy  kosmyk  długich,  czarnych  włosów  i 

staje przed oknem.  Nikogo tam nie  widać, a okno jest  tylko uchylone. „Jesteś  pewny siebie, 

co, Scrimm? - myśli dziewczynka. - Poczynając od tej nocy, będziesz mniej pewny siebie!” 

W jednej chwili wślizguje się do spowitego w ciemności domu. 

Mark  idzie  w  stronę  schodów  kuchennych.  Kij  do  baseballa,  który  ściska  w  dłoni, 

dodaje mu pewności siebie. Naciska klamkę, która... ustępuje! 

„Za łatwo to idzie - myśli. - Albo Scrimm jest skończonym idiotą, albo na nas czeka...” 

Przechodzi przez próg. Kiedy zanurza się w ciemności domu, inna myśl rozbłyska mu 

w  głowie:  a  jeśli  Scrimm  nie  ma  się  czego  bać?  Tych  kilku  złodziei,  którzy  zapuścili  się  aż 

tutaj,  skończyło  raczej  źle,  paru  z  nich  postradało  zmysły.  Poza  tym  Damon  obawia  się,  że 

Scrimm kontroluje też policję. 

Ale raczej nie spodziewa się bandy dzieciaków... 

Ken  już  z  daleka  zauważył  tuż  nad  ziemią  wąskie  piwniczne  okienko.  To  właśnie  w 

piwnicy mogą być ukryte dzieci. Okienko jest zamknięte, ale Ken bez wahania zdejmuje kurtkę 

i, aby wyciszyć uderzenie, owija w nią znaleziony kamień. Coś niespodziewanie poruszyło się 

tuż za nim... To Damon, to tylko Damon. Po prostu wpadli na ten sam pomysł, tym lepiej. W 

chwilę później już są w środku. 

Devlin  waha  się:  inni  weszli  bez  przeszkód.  Dziwne.  A  jeśli  to  pułapka?  Z  domu  nie 

dochodzi  żaden  odgłos.  Może  już  wszyscy  jego  przyjaciele  zostali  schwytani,  a  teraz  jego 

czeka  ten  sam  los?  Może  najlepiej  będzie  poczekać  kilka  minut?  Pozostawić  przyjaciołom 

czas  potrzebny  do  odnalezienia  dzieci,  a  jeśli  będą  w  niebezpieczeństwie,  ruszyć  im  z 

pomocą? Tak, lepiej zostać i poczekać. To dobry plan. I pewny. 

Susan  widzi,  że  Devlin  został  z  tyłu.  Przez  chwilę  ma  ochotę  podejść  do  niego  i 

zapytać, co się z nim dzieje. Ale zmienia zdanie. Jeśli Devlin nie czuje się na siłach, to lepiej, 

background image

aby  został  tam,  gdzie  jest.  Dziewczynka  zakrada  się  do  drugiego  otwartego  okna, 

znajdującego się naprzeciw tego, którym weszła Greta. Scrimm zostawił wszystko otwarte - to 

zły znak... a jeśli zamordował dzieci? Nie, nie powinna tak myśleć. Musi się skoncentrować. I 

zmusić te przeklęte nogi, aby przestały się tak trząść! 

Greta  idzie  po  omacku  przez  pokój  oświetlony  niebieskawą  poświatą  księżyca. 

Przemyka pomiędzy wyspami bladego światła i studniami głębokiej czerni. Przez chwilę jest 

zła  na  Damona,  że  nie  pozwolił  im  zabrać  ze  sobą  nawet  zapalniczek,  ale  wkrótce  słyszy 

skrzypienie  dochodzące  z  korytarza  i  rozumie,  że  Damon  miał  rację:  w  ciemności  nic  nie 

zdradza jej obecności. Jeśli tylko uda jej się stać w bezruchu... 

- Hej, co my tu mamy? 

Czy  to  głos  Scrimma?  Nie  potrafiłaby  teraz  powiedzieć.  Ale  jest  kpiący,  złośliwy. 

Serce  wali  jej  jak  szalone,  a  kroki  w  korytarzu  zbliżają  się.  Chciałaby  uciec  przez  otwarte 

okno, ale jest już za daleko. Musiałaby przejść obok drzwi wychodzących na korytarz... Brak 

jej odwagi! 

- Chodź tu, ptaszynko, chodź do wujka Angusa. Nic złego ci nie zrobię... 

Zrozpaczona  rozgląda  się.  Może  powinna  wołać  o  pomoc?  Ale  w  ten  sposób 

naraziłaby przyjaciół... Ręką głaszcze nóż sprężynowy pożyczony od Damona. Jeden dał jej, a 

drugi Susan. „Lepiej żeby je miały dziewczyny - powiedział. - Będą czuły się pewniej.” 

Nagle  spostrzega,  że  w  głębi  pokoju  są  jeszcze  jedne  drzwi.  Zbiera  w  sobie  całą 

odwagę i rusza w ich kierunku. 

Mark  przechodzi  przez  pokój,  który  chyba  jest  jadalnią.  Nagle  widzi,  że  jakiś  cień 

chowa się za dużym stołem. 

- Hej, to  wy? - szepcze Mark, ściskając mocniej kij baseballowy. Pocą mu się ręce. - 

Hej, to wy? 

Żadnej odpowiedzi, jedynie westchnienie podobne do skamlenia. 

Ciężkie charczenie dochodzi zza stołu, gdzie zniknął cień. Charczenie dużego zwierza. 

-  Ommammussiukkochanna...  -  szepcze  Mark.  Nawet  kij  baseballowy  nie  dodaje  mu 

już pewności siebie. 

Biegnie  teraz  w  stronę  drzwi,  przez  które  wszedł  do  pokoju.  Korytarz,  pokój,  znów 

korytarz. Drapanie pazurów o podłogę za plecami. Zwierz musi być tuż za nim. 

„Odwagi, zaraz będziesz bezpieczny - dodaje sobie otuchy. - Skręć za rogiem, biegnij 

zygzakiem, zgub go!” 

background image

Zwierz jest tuż-tuż. Przewraca krzesła, uderza o futryny. Jest olbrzymi. 

Nie! Nie ma wyjścia! Musiał skręcić w niewłaściwym miejscu! 

Znów biegnie i płacze. Za plecami słyszy kłapnięcie szczęk. 

Na karku gorący oddech bestii. 

- Nic nie słyszałeś? - wykrzykuje Damon, zapominając o ostrożności. 

- A co miałem słyszeć? - odpowiada w roztargnieniu Ken. Są w sekretnym pokoiku, tuż 

obok biblioteki i cała uwaga Kena skupiona jest na książkach. 

- Nie wiem, tak jakby ktoś biegł... 

- Spójrz tutaj - szepcze podekscytowany Ken. Przesuwa palcami po grzbietach książek. 

-  Mają  setki  lat!  Posłuchaj:  „Magiczna  pełnia  księżyca”,  „Młot  czarownicy”,  „Rytuały  i 

egzorcyzmy”... 

Damon rozgląda się. Zakurzone półki uginają się pod ciężarem podobnie zakurzonych 

tomów. 

- „Świat nieśmiertelnych” - czyta. - De mas..., De mast... 

-  „De  Masticatione  Mortuorum”  -  to  po  łacinie.  Każda  z  tych  książek  warta  jest 

fortunę. Skąd on je ma? 

- Pytanie powinno raczej brzmieć: po co mu one? 

W tym momencie rozlega się krzyk. 

- Słyszałeś? - szepcze Damon, ciągnąc za rękaw Kena. 

- To Mark - odpowiada przyjaciel. - Ma kłopoty. 

- Musimy mu pomóc! 

- Nie, umowa była inna! Musimy najpierw odnaleźć dzieci! - rzuca nerwowo Ken. Wie, 

że musi zostawić na razie Marka, bo on i Damon mogą być ostatnią deską ratunku dla tych 

niewinnych istot. 

- Do diabła! - Damon odpycha Kena i biegnie w stronę schodów. - Nie mogę przecież 

dać go zabić! 

Ken  widzi,  jak  przyjaciel  znika  w  górze  schodów.  Cedzi  przekleństwo  i  właśnie  ma 

ruszyć  w  jego  ślady,  kiedy  coś  zwraca  jego  uwagę:  na  pulpicie  leży  otwarta  księga...  Na 

pierwszy rzut  oka nie różni  się niczym od pozostałych, ale przyciąga  go niczym  w hipnozie. 

Zamyka ją i czyta tytuł: „Malartium”. 

Czerwony błysk. Coś uderza Susan w twarz i rzuca nią o ścianę. Jeszcze jeden błysk i 

jeszcze jedno uderzenie. I znów. W ustach czuje smak krwi. Jej ubranie w miejscach uderzeń 

background image

zajmuje  się  płomieniami.  Histerycznie  próbuje  ugasić  ogień,  ale  tylko  rani  się  w  nogę  - 

własnym  nożem.  Odrzuca  go  ze  złością,  chwyta  z  krzesła  poduszkę  i  stara  się  stłumić 

płomienie. 

Wokoło niej pojawiają się ogniste spirale, piekielne meteory. Ucieka, zapuszczając się 

w gęsty labirynt korytarzy, ale płomienie podążają za nią, parzą ją. 

- Aaach! 

Jeden z nich uderza ją w plecy. Włosy! Palą jej się włosy! 

Stojący na zewnątrz Devlin słyszy hałasy i wrzaski. Chciałby ruszyć z pomocą, ale nie 

może: za bardzo się boi. 

Błyskawica  przecina  niebo.  Devlin  podskakuje.  Chwilę  wcześniej  nie  było  żadnej 

chmury na niebie, a teraz rozpętuje się burza. 

- Nie powinieneś się wstydzić, synu. 

Devlin odwraca się. Widzi go. To Scrimm. Jest zbyt blisko. Nie da rady uciec. 

- To nie hańba uniknąć przegranej w zaraniu bitwy. 

Mężczyzna kuca obok niego. Uśmiecha się drwiąco. Deszcz maluje na niebiesko jego 

czarne włosy i spiczastą brodę. Ma na sobie długą, ciemną szatę. Jego skóra jest koloru kości 

słoniowej.  W  oczach  błyszczy  piekielny  ogień.  Ręka,  którą  opiera  o  udo  Devlina,  jest  jak  z 

lodu, mrozi mu krew i serce. 

- W środku nie ma nikogo. Nikt nie może wyrządzić krzywdy twoim przyjaciołom. Nikt 

oprócz nich samych. 

Devlin  nie  rozumie,  co  chce  powiedzieć  ten  człowiek  ani  dlaczego  tak  głośno  się 

śmieje. 

- Popatrz, Devlin - chwyta go za głowę i wpatruje się dziko w jego oczy. 

Wtedy Devlin widzi. 

Widzi Gretę. Jest przekonana, że schwytał ją Scrimm. Nie wie, gdzie uciekać. Bije go 

rękami, uderza w niego nożem... 

Rani  też  Marka,  który  myśli,  że  walczy  z  bestią.  Płacze,  wrzeszczy,  stara  się  ją 

odepchnąć. Ale bestia wydaje się nieczuła na uderzenia jego kija. 

Susan czuje, że płonie.  Bije rękami i  kopie pustkę...  Ale uderza Damona,  który broni 

się,  jak  umie,  tym,  co  ma  pod  ręką.  Myśli,  że  atakuje  go  wielki  pająk,  że  zawija  go  w  swą 

pajęczynę. 

- Widzisz ich, Devlin? - śmieje się Scrimm, nie wypuszczając z dłoni twarzy chłopca. - 

background image

Teraz rozumiesz, dlaczego nic nie możecie mi zrobić? 

- D... dd... - usta Devlina odmawiają mu posłuszeństwa. 

- Co? Co chcesz mi powiedzieć, nędzny smarkaczu? 

- Dość! 

Już z daleka, z bardzo daleka, przytłumiony grzmotami i odgłosami burzy, dobiega go 

głos Scrimma. 

- Czary to nie zabawa dla dzieci, mój drogi. 

- Doooość! 

Devlin mdleje. 

Jest  jasno  jak  w  dzień.  To  błyskawice  oświetlają  siedzibę  Angusa  Scrimma.  Grecie, 

Markowi, Damonowi i Susan nagle wracają zmysły. Są poobijani, spuchnięci, pokrwawieni. 

Wstają z trudem, pomagając sobie nawzajem. Dom jest pusty. Nikt ich nie wyrzuca, w 

ogóle  nikogo  nie  widać.  I  to  właśnie  chce  im  powiedzieć  Angus  Scrimm:  że  są  dla  niego 

nikim. 

Pozwala im odejść, bo nie są w stanie mu zagrozić. Wstają więc i odchodzą w deszczu, 

nie patrząc sobie w oczy, nic do siebie nie mówiąc. 

Nikt,  nawet  Angus  Scrimm,  nie  zauważył,  że  wśród  pokonanych  brakuje  Kena, 

szóstego Niewidzialnego. 

- Przepraszam, halo, przepraszam... 

Douglas  Macleod  gwałtownie  zdejmuje  słuchawki,  przez  które  słucha  ścieżki 

dźwiękowej filmu. 

- Tak? 

Stewardessa wydaje się wahać. 

- Twój sok pomarańczowy... Przepraszam, spałeś? 

- Nie, nie, oglądałem film. Dziękuję. 

Douglas pociąga duży łyk soku i stawia szklankę na stoliku obok okna. 

Mimo swoich dwunastu lat, nie po raz pierwszy podróżuje samolotem. Jego rodzice - 

doradcy  do  spraw  restrukturyzacji  przedsiębiorstw  dla  sieci  supermarketów  -  ciągle 

podróżowali.  Odkąd  tylko  sięgał  pamięcią,  ciągle  kursował  pomiędzy  Nowym  Jorkiem, 

Bostonem,  Memphis  i  Los  Angeles...  Potem  nagle  mama  umarła,  a  tata  jeszcze  bardziej 

poświęcił  się  pracy.  Od  tamtej  pory  chłopiec  zawsze  spędzał  wakacje  na  koloniach  albo  u 

krewnych. Tym razem wybór padł na wuja Kendreda, starszego brata mamy. Wuj mieszka w 

background image

ślicznym  miasteczku  nad  brzegiem  morza,  tak  przynajmniej  mówił  tata.  Ale  tata  zawsze 

trochę przesadza. 

Strzepnął  z  siebie  okruszki  krakersów,  którymi  wcześniej  się  zajadał.  To  było 

silniejsze od niego: zawsze musiał coś chrupać, kiedy czytał albo był w kinie. Pewnie dlatego 

ważył znacznie więcej niż chłopcy w jego wieku. 

Trzeba też przyznać, że niewiele robił, aby utrzymać formę. Wolał czytać komiksy o 

superbohaterach  zamiast  grać  w  piłkę.  Tylko  czasami  zdobywał  się  na  wysiłek  fizyczny  i 

obijał sobie kolana na skateboardzie... O, tak, w tym był naprawdę niezły! 

Znów  założył  słuchawki  i  podniósł  wzrok  na  ekran  znajdujący  się  nad  środkowymi 

fotelami. Rozkojarzył się... Kto wie, co robili Niewidzialni? 

Jedno spojrzenie starczyło, aby zorientował się, że coś było nie tak. Wcześniej oglądał 

pasjonujący thriller o bandzie dzieciaków, a teraz leciał odcinek Simpsonów. Stewardessa nie 

odeszła daleko. Zawołał ją: 

- Przepraszam, proszę pani... 

- Tak, słucham. 

- No, to nie takie ważne, ale... co się stało z tym filmem, który leciał wcześniej? 

- Jakim filmem? 

- Tym o bandzie dzieciaków, Niewidzialnych... Tym, w którym... 

Kobieta zerknęła na ekran. 

- Ale przedtem nie było żadnego innego filmu. 

- Ależ tak, ten film, w którym... 

-  Rozumiem  -  powiedziała  kobieta  i  szeroko  się  uśmiechnęła.  -  Może  po  prostu 

zasnąłeś i coś ci się śniło, co? 

Douglas  nie  odpowiedział.  Był  pewien,  że  widział  ten  film...  Ale  jeżeli  ta  kobieta 

zaręczała, że wcześniej puszczali tylko Simpsonów, to musiał faktycznie się zdrzemnąć. Albo 

znów miał tę swoją dziurę w pamięci. W takich momentach zupełnie tracił świadomość tego, 

co się działo wokoło. 

Czasami go to przerażało, ale nigdy nie odważył się pisnąć nikomu ani słowa o swojej 

przypadłości. Zresztą, z kim miałby na ten temat rozmawiać? Tak często się przeprowadzał, 

że nie miał czasu znaleźć przyjaciół, którym mógłby się zwierzyć. 

Stewardessa uśmiechnęła się wyrozumiale. 

-  Och,  nie  przejmuj  się,  to  się  często  zdarza.  W  zeszłym  tygodniu  pewien  pasażer 

zasnął  -  lecieliśmy  do  Kanady  -  a  kiedy  się  obudził,  zapytał,  kiedy  lądujemy  w  Rzymie! 

Musieliśmy wezwać kapitana. Potem się uspokoił i sam przyznał, że chciał lecieć do Kanady, 

background image

a nie do Rzymu... 

Douglas uśmiechnął się także, a stewardessa poszła do innego pasażera. 

Brakowało  jeszcze  jakichś  dwudziestu  minut  do  lądowania  i  dobrze  byłoby  uciąć 

sobie drzemkę. Położył słuchawki na stoliku i usiadł wygodniej w fotelu. 

Zanim zasnął, przez głowę przemknęło mu jeszcze: „Niewidzialni... Szkoda. Ten film 

był taki wciągający...” 

background image

R

OZDZIAŁ 

2. 

Pies tropiciel 

Robert Kershaw wydal z siebie pomruk zadowolenia, który zakłócił ciszę hotelowego 

pokoju. 

Był to hotel najniższej kategorii, jak wszystkie te, w których się zatrzymywał, ale nie 

miało  to  dla  niego  znaczenia.  Uważał  siebie  za  prawdziwego  psa  tropiciela:  skupiał  się 

jedynie na tym, czego szukał. 

A szukał czegoś już od wielu lat. I nie zamierzał się zatrzymywać. 

Drżącymi  rękami  wyjął  nożyczki  z  etui  i  zaczął  wycinać  artykuł  z  lokalnej  gazety. 

Chciał  wraz  z  innymi  wkleić  go  do  zeszytu,  który  trzymał  właśnie  przed  sobą.  Brulion  do 

połowy zapełniony był podobnymi wycinkami. 

D

ZIECKO W TAJEMNICZY SPOSÓB URATOWANE OD PŁOMIENI

 

Policja wyjaśnia, że uratowały je dziwne dzieci, które nie bały się ognia. 

P

ORWANI UCZNIOWIE UWOLNIENI

 

Kiedy zapytano ich o to, jak udało im się uciec, niektórzy nie chcieli 

mówić,  pozostali  wyjaśniali,  że  uwolniła  ich  grupa  rówieśników, 

którzy mówili o sobie Niewidzialni. Anonimowi bohaterowie pojawili 

się  jakby  spod  ziemi,  a  potem  zniknęli  w  równie  tajemniczych 

okolicznościach. 

Z

AGINIONA PODCZAS ZAWIEI ŚNIEŻNEJ DZIEWCZYNKA

 

ZOSTAJE ODPROWADZONA DO DOMU

 

PRZEZ CHŁOPCA

,

 KTÓRY WKRÓTCE POTEM ZNIKA

 

CZY MAMY DO CZYNIENIA Z DUCHEM

Kolumienek o podobnej treści były dziesiątki, ale ten fragment, który właśnie wycinał, 

miał trafić do części wypadków szczególnych. Zawierał dwie precyzyjne wskazówki:  imię  i 

miejsce. Dlatego właśnie był niezwykły. Jego treść brzmiała: 

background image

R

ANDY WYCHODZI ZE ŚPIĄCZKI

Randy od wielu już dni leżał w szpitalnym łóżku na skutek strasznego 

wypadku  samochodowego,  któremu  uległo  auto  jego  rodziców. 

Jednak  wczoraj  wieczorem  nagle  otworzył  oczy.  Płaczącym  ze 

szczęścia  rodzicom  powiedział,  że  we  śnie  jakaś  dziewczynka 

wskazała  mu drogę powrotną do własnego ciała  i przywróciła go do 

życia. Z opowiadania chłopca wynika, że dziewczynka miała na imię 

Greta  i  pochodziła  z  Misty  Bay.  Miasto  o  tej  nazwie  faktycznie 

istnieje  i  znajduje  się  na  Półwyspie  Monterey,  w  Kalifornii.  Jak 

tłumaczyć to zjawisko? Lekarze przedstawiają swoje hipotezy... 

Artykuł  miał ciąg dalszy,  ale Robert nie  był  nim zainteresowany.  Co go obchodziły 

nic  nieznaczące  domniemania?  Tylko  on  dysponował  elementami  tej  układanki.  Może  już 

wkrótce ułoży się ona w całość? Zwłaszcza teraz, gdy uzyskał dwie dodatkowe wskazówki: 

imię Greta oraz miejsce: Misty Bay w Kalifornii. 

Spojrzał  na  otwartą  na  stole  mapę  Stanów  Zjednoczonych.  Czerwonymi  kółkami 

zaznaczone  były  miejsca  związane  z  wydarzeniami  opisanymi  w  gazetach.  Obok  kółek 

widniały  daty.  Obejmowały  ostatnie  dziesięć  lat. Można  byłoby  powiedzieć,  że  wydarzenia 

miały miejsce w przypadkowych lokalizacjach - ale tylko po pobieżnej analizie. Bo w ciągu 

ostatniego roku zdążały w stronę konkretnego miejsca: Misty Bay w Kalifornii. 

Misty Bay. Wracali do domu. 

background image

R

OZDZIAŁ 

3. 

Witaj w Misty Bay 

Douglas  Macleod  wylądował  wczesnym  popołudniem.  Przystanek  autobusowy 

znajdował  się  dokładnie  tam,  gdzie  mówił  tata.  Miał  szczęście,  autobus  miał  za  chwilę 

odjechać. W niecałą godzinę powinien być na miejscu. 

Misty Bay. Ciekawe, jak mu tam będzie... 

Miasteczko  ukazało  mu  się  tak,  jak  ukazywało  się  wszystkim  tym,  którzy  jechali 

samochodem.  Zobaczył  je w dole,  w naturalnej zatoce,  właśnie wtedy,  kiedy autobus zaczął 

zjeżdżać w dół po wykutej w skale drodze. Drodze tak pochyłej, że Douglas miał wrażenie, że 

jeszcze trochę, a spadną w dół. 

Zamknął swój egzemplarz „X-Menów”, włożył go do plecaka i znów zaczął kruszyć. 

Kiedy autokar wjeżdżał między domki na wzgórzu, Douglas pomyślał o wujku, który 

prawdopodobnie  już  na  niego  czekał  na  przystanku.  Jego  pełne  imię  brzmiało  Kendred,  on 

jednak nalegał, aby nazywać go po prostu wujkiem Kenem. Twierdził, że słuchanie własnego 

imienia w pełnym brzmieniu sprawia, że chce mu się ziewać. Douglas spotkał go dotąd tylko 

kilka  razy:  wtedy,  kiedy  przyjeżdżał  w  odwiedziny  do  swojej  siostry,  mamy  Douglasa,  od 

której był znacznie starszy. Wówczas jednak spotykali się raczej rzadko. 

Potem,  po  śmierci  mamy,  już  go  nie  widywał,  dzwonili  do  siebie  jedynie  na  święta. 

Jednak  wujek  chętnie  zaprosił  go  do  siebie  tego  lata  i  dlatego  Douglas  siedział  teraz  w 

autobusie jadącym ulicami Misty Bay w stronę portu, gdzie znajdował się przystanek. 

Autobus  skręcił  właśnie  po  raz  ostatni,  w  nadmorską  aleję,  a  dalej  widać  już  było... 

tak, z całą pewnością, dworzec autobusowy. 

Na  przystanku  oczekujący  na  podróżnych  ruszyli  tłumnie,  aby  ich  powitać,  ale  po 

wujku  nie  było  nawet  śladu.  Wśród  bagaży  wystawionych  na  chodnik  Douglas  wypatrzył 

swoją pękatą torbę. Ruszył przez tłum, aby ją zabrać. Nagle w jego dłoni pojawiła się ulotka 

ze złotym napisem na czarnym tle: 

C

HCECIE POZNAĆ PRZYSZŁOŚĆ

?

 

C

HCECIE NAUCZYĆ SIĘ KORZYSTAĆ Z TKWIĄCEJ W WAS 

MOCY

?

 

S

KONTAKTUJCIE  SIĘ  Z 

G

RETĄ 

R

OWLANDS

,

  CHIROMANTKĄ

,

  EKSPERTKĄ  W  TWORZENIU 

HOROSKOPÓW I CZYTANIU Z RĘKI

.

 

T

ELEFON

... 

background image

- Douglas? Cześć, Douglas, wybacz spóźnienie! 

Chłopiec  podniósł  wzrok  i  zobaczył  zbliżającego  się  wujka.  Poznał  go  natychmiast, 

mimo  że  nie  był  ubrany  na  sportowo  jak  zwykle,  ale  miał  na  sobie  elegancki  ciemnoszary 

garnitur i równie elegancki krawat. 

Posiwiał  od  ostatniego  razu,  kiedy  się  widzieli  i  chłopak  złapał  się  na  myśli,  że 

przypomina  mu  mistrza  Gepetto  z  disneyowskiego  Pinokia.  Był  o  wiele  starszy  niż  jego 

ojciec,  mógł  mieć  około  siedemdziesięciu  lat  i  był  znacznie  szczuplejszy.  Na  jego  twarzy 

malował się smutek, który jednak zaraz zniknął, gdy zobaczył Douglasa. 

Chłopiec z uśmiechem włożył do kieszeni ulotkę i podniósł torbę. 

- Douglas! Jak się masz, synu? 

- Świetnie, wujku Kendr... Kenie. Jak się miewa ciocia? 

-  Burczy  jak zupa  fasolowa.  Wiesz,  jak  mówią?  Nic  nowego...  A w  szkole? Tata  mi 

mówił, że poszło ci dość dobrze! 

- No tak, nieźle, dzięki!... 

Tak  jak  obawiał  się  Douglas,  czas  i  odległość  spowodowały,  że  rozmowa  się  nie 

kleiła. Po chwili pełnej zażenowania dodał: 

- Jaki jesteś elegancki, wujku! To ze względu na mnie? 

Mężczyzna  znów  posmutniał  i  chłopiec  przestraszył  się,  że  popełnił  gafę.  Wujek 

chyba  się  zorientował,  więc  uśmiechnął  się  i  wytłumaczył,  że  właśnie  wraca  z  pogrzebu. 

Kilka dni wcześniej umarła Susan Cooper, jego przyjaciółka z lat dziecinnych. 

-  Jeszcze  nią  była?  To  znaczy,  mam  na  myśli,  ciągle  się  przyjaźniliście?  -  zapytał 

Douglas. 

-  No  tak,  w  sumie  czasem  nie  widywaliśmy  się  po  kilka  lat.  Pewnie  wyda  ci  się  to 

dziwne w tak małym mieście jak nasze... Wiesz, w dzieciństwie oceniamy ludzi na podstawie 

sympatii, uczuć, ale potem, kiedy się dorasta, sposób oceny się zmienia... 

Wydawało  się,  że  wujek  powiedział  to  bardziej  do  siebie  niż  do  chłopca.  Nagle 

zatrzymał  się,  jakby  właśnie  dotarł  do  niego  głębszy  sens  własnych  słów  i  dopiero  teraz 

zaczął się nad nimi zastanawiać. 

Douglas, niepewny, czy dobrze zrozumiał, nie chciał patrzeć na smutek wujka. Trzeba 

go koniecznie trochę rozbawić. 

- Idziemy do domu? - rzucił swobodnym tonem. 

Najwyraźniej  wujek  właśnie  tego  potrzebował,  bo  pojaśniał  jak  ktoś,  kto  trzyma  w 

zanadrzu niespodziankę. 

- Nie, jeszcze nie, Douglas. Chcę ci jeszcze coś pokazać... 

background image

Wkrótce potem auto wujka pięło się pod górę, tą samą drogą, którą wcześniej jechał 

Douglas. Potem jednak skręcili w węższą szosę prowadzącą do tunelu. Wjechali do środka. 

Dłuższy  czas  jechali  wzdłuż  linii  brzegowej  oceanu,  pnąc  się  powoli  drogą  jeszcze 

bardziej stromą od tej, którą jechał autobus. Chłopiec zaczął się zastanawiać, kiedy wreszcie 

dotrą do celu. 

W końcu wjechali na sam szczyt wzgórza. Wóz przejechał przez pustynny płaskowyż, 

dojechał do przylądka wysuniętego nad morze i tam się zatrzymali. Wujek Ken zgasił silnik i 

rzucił  chłopcu  wyczekujące  spojrzenie.  Później,  bez  słowa,  oparł  się  wygodniej  w  fotelu  i 

najspokojniej zaczął sobie czyścić okulary. 

Douglas chciał coś powiedzieć, ale mężczyzna uśmiechnął się i uciszył go, podnosząc 

palec do ust. 

-  Cierpliwości,  cierpliwości,  Douglas...  -  Po  chwili  zastanowienia  otworzył  drzwi 

samochodu i dodał: - Wyjdź, będziemy lepiej widzieć. 

Chłopiec zdziwił się, ale posłusznie wykonał polecenie. Podszedł do Kena. Stanął tuż 

przy krawędzi skały. No, może nie doszedł do samej krawędzi: cierpiał na zawroty głowy  i 

unikał dużych wysokości. Tym bardziej że już pobieżny rzut oka w dół upewnił go, iż musi 

być bardzo ostrożny. 

Spojrzał  na wujka. Ten wpatrywał się w ocean.  Chłopiec podążył za  jego wzrokiem 

wzdłuż  linii  horyzontu,  ale  myślami  był  w  domu,  przy  swoim  ojcu.  Właśnie  zaczął  się 

zastanawiać, czy da radę wytrzymać z wujkiem, który najwyraźniej ma nierówno pod sufitem, 

kiedy wody rozstąpiły się i - ocean eksplodował. 

Piana opadła na dół, odsłaniając olbrzymią, ciemną sylwetkę, która to pojawiała się, to 

znikała. Wkrótce nastąpiła następna eksplozja, jeszcze jedna i kolejna... 

-  Wieloryby!  -  wykrzyknął  wujek  Ken.  -  O  tej  porze  zwykle  witają  się  z  nami. 

Spóźniły się o kilka dni, ale i tak chciałem cię zabrać... Wiesz, wiedziałem, że masz szczęście 

i proszę, co ty na to? 

Spotykając  wujka  po  latach,  Douglas  zadawał  sobie  pytanie,  jakim  jest  on  typem 

człowieka. Chwilę później zaczął wyrabiać sobie zdanie, a teraz był już pewien:  jego wujek 

był niewątpliwie człowiekiem dziwnym. 

Poczuł na twarzy bryzę wywołaną pojawieniem się wielorybów. Wiatr przywiał ją aż 

do nich. Normalnie zakryłby twarz ręką, ale tym  razem tego nie zrobił;  wydawało mu się to 

nieodpowiednie. Pozwolił, by zmokły mu włosy, a z dna pamięci powracała do niego dziwna 

myśl - myśl o chrzcie. Tak, w pewnym sensie było to powitanie Misty Bay. 

Po  raz  pierwszy  od  przyjazdu  poczuł  się  bardziej  na  swoim  miejscu  i  wyszeptał 

background image

bezwiednie: 

- Cześć, Misty. Przybyłem. 

Wujek go nie usłyszał. 

background image

R

OZDZIAŁ 

4. 

Ktoś we mgle 

Gdy  wracali,  słońce  zaczęło  już  zachodzić.  Znad  morza  podnosiła  się  gęsta  mgła, 

która szybko zmieniała pejzaż:  jeśli w dzień miasteczko wydawało się skąpane w słońcu, to 

teraz  wszystko  zaczęło  wyglądać  jak  w  niepokojącym  śnie:  ulice  wyludniały  się,  a  domy 

znikały w oparach. Szybki, regularny ruch mgły przywodził na myśl olbrzyma, który naciąga 

na głowę biały, wełniany pled. 

Wujek Ken zapalił światła. 

- Obawiam się, Douglas, że będę musiał zrobić mały objazd, aby dotrzeć do głównej 

drogi, którą przyjechałeś tu autobusem... Boję się, że w tej mgle pomylę zakręty, a skutki tego 

mogłyby być trudne do przewidzenia... 

Pojechali więc znów na szczyt góry. 

Nagle  podmuch  wiatru  uniósł  z  jednej  strony  mgłę  i  zanim  znów  zdołała  opaść, 

Douglasowi wydawało się, że przed sobą, na łące, dostrzega jakąś postać. Wujek Ken jechał 

dalej  i  pogwizdywał  jak  gdyby  nigdy  nic.  Nagle  postać  wyrosła  dokładnie  przed  nimi.  Jej 

oczy błyszczały jak u kota. 

- Hamuj, wujku! 

Kendred zahamował gwałtownie, zatrzymując się kilka centymetrów przed chłopcem 

w okularach o bardzo grubych szkłach. „To one tak błyszczały” - pomyślał Douglas. 

Chłopiec zapukał w okno samochodu od strony wujka Kena. 

- Panie Halloway, czy byłby pan tak uprzejmy i zabrał mnie do samochodu? - chłopiec 

nieskutecznie  próbował  ukryć  niepokój;  zdradzały  go  ugrzecznione  słownictwo  i  niepewny 

uśmiech. 

„Ale spanikowany - pomyślał Douglas. - Wystarczy posłuchać, jak ciężko sapie!” 

- Do diaska, Peter, mogłem cię zabić!... 

Kiedy  wujek  otwierał  mu  tylne  drzwi,  Douglas  zobaczył  na  łące  także  inne  postaci. 

Wszystkie nieruchome jak pomniki. Przypominały dzieci w jego wieku, choć nie można było 

dostrzec rysów ich twarzy. Niektóre z nich były pochylone, jakby próbując złapać oddech. To 

musiał być niezły pościg! 

- Peterze Peaky, czy możesz mi wytłumaczyć zatem...? 

background image

- Och, to nie ma znaczenia, panie Halloway. Może wyda się to panu niegrzeczne, ale 

czy  mógłby  mnie pan po prostu podwieźć do domu? - odpowiedział Peter,  wpatrując się  w 

mgłę za oknem. 

Wujek jednak nie zamierzał tak tego zostawić. 

- Peter, nie poznaję cię... Ktoś za tobą biegł, tak? - dopytywał wujek Ken, chwytając 

za klamkę, by wysiąść z auta. 

- Nie, nie, proszę pana, proszę na to nie zwracać uwagi. Jeśli pan cokolwiek im powie, 

nigdy nie zostawią mnie w spokoju! 

- Kto, Peter? Co się stało? 

- Lance Honeygood i jego banda! Lance znów nie zdał w tym roku i uważa, że to moja 

wina! 

Wujek Ken się uśmiechnął. 

- Ach, jeśli to o to chodzi, to przyjmij moje gratulacje. 

- Co, proszę? - Peter Peaky wlepił w wuja niepewne spojrzenie. 

-  Myślę  sobie,  że  na  koniec  roku  miałeś  najlepsze  świadectwo  w  klasie,  co?  - 

uśmiechnął się Kendred. 

Peter Peaky opuścił wzrok i na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech. 

- No cóż, w istocie... 

- Peter, to mój siostrzeniec, Douglas... 

- Cześć - rzucił Douglas. 

-  ...który  zostanie  u  mnie  przez  kilka  tygodni.  Może  wpadłbyś  do  nas  na  kolację? 

Myślę,  że  masz  zdecydowanie  większe  szanse  niż  ja  pomóc  mu  zaaklimatyzować  się  w 

naszym mieście. 

Samochód  ruszył.  Douglas  uścisnął  dłoń  Peterowi.  Ten  jednak  nie  zaszczycił  go  aż 

dotąd  ani  jednym  spojrzeniem.  Wciąż  patrzył  w  okno.  Dopiero  gdy  Douglas  potrząsał  jego 

ręką, oderwał wreszcie wzrok od okna i spojrzał na niego: najpierw z niepokojem, a potem z 

coraz większą radością. 

Wydawało się, mimo ciemności, że Peter zaczerwienił się, kiedy mówił: 

-  Bardzo  mi  przyjemnie,  Douglas,  przykro  mi,  że  poznaliśmy  się  w  tak 

niecodziennych okolicznościach... 

-  Och,  żaden  problem  -  rzucił  Douglas  -  mieszkam  w  domu  na  uboczu  i  czasami, 

przysięgam, dałbym nie wiem co, aby mieć takich przyjaciół jak ty! 

Peter uśmiechnął się i pewniej uścisnął dłoń Douglasa. 

Kiedy dojechali do domu wujka, już byli przyjaciółmi. 

background image

R

OZDZIAŁ 

5. 

Przyjazd do domu 

- Douuuuuglas, jak miło cię widzieć! - zapiszczała korpulentna ciocia Hettie, rzucając 

się siostrzeńcowi na szyję. Potem popatrzyła krzywo na męża. 

-  Gdzie wyście  byli tyle czasu? Chyba  nie kazał  ci oglądać wielorybów,  co? Zabiera 

mnie tam od naszego ślubu. Żebyśmy je chociaż raz zobaczyli! Ale gdzie tam! Według mnie 

brak mu piątej klepki, no właśnie... 

Douglas śmiał się, a wujek przedrzeźniał żonę za jej plecami. Ale gdy odwróciła się 

znienacka,  przyłapała go  jedynie  na tym,  jak wpatrywał się w sufit z rękami założonymi  na 

plecy. „Od jak wielu lat powtarzają ten sam żart...” - pomyślał Douglas. 

Wreszcie pani domu zauważyła stojącego w progu i spowitego mgłą Petera. 

- Och, Peter! Ty też tu jesteś? Wchodź, wchodź, biedactwo, chcesz się przeziębić? 

- Jest pani nad wyraz uprzejma, proszę pani - odparł Peter, lekko się ukłoniwszy - nie 

ośmieliłbym się sam niepokoić państwa, ale pani mąż... 

Nie zdążył dokończyć zdania, gdy ciocia Hettie zabrała go z progu i zdjęła mu kurtkę. 

Peter poczuł się, jakby porwało go tornado. 

- Och, bardzo dobrze zrobił! - uspokoiła go kobieta. 

-  Wiesz,  chciałam  zrobić  na  Douglasie  dobre  wrażenie  i  dlatego,  jak  zwykle, 

przesadziłam. Tym co przygotowałam, mogłabym wykarmić cały regiment! 

Zamknęła drzwi wejściowe i popchnęła wszystkich w stronę jadalni. 

- Szybko, szybko, myjcie ręce, a potem do stołu! Ken, pokaż im, gdzie jest łazienka! 

Och, Peter... zadzwoń do twoich rodziców i powiedz im, że zostajesz u nas na kolacji! 

Posiłek upływał spokojnie. Na początek podano lasagne z pieca, a na koniec szarlotkę. 

Douglas powoli przyzwyczajał się do sposobu mówienia Petera. Zauważył jednak, że oprócz 

pięknych manier, miał on dość dziwne zwyczaje. Zanim usiadł do stołu, poprosił o plastikowy 

talerzyk,  na  którym  zbierał  resztki  dla  swoich  dwóch  kotów.  I  trzeba  przyznać,  że 

zrezygnował z niejednego smakołyku, aby pozostawić go zwierzakom. 

Wujek Ken czasami milkł. Douglas domyślił się, że nie opuszczają go myśli o zmarłej 

koleżance,  Susan  Cooper,  i  że  z  pewnością  chętnie  podzieliłby  się  wspomnieniami,  ale 

background image

najwyraźniej nie chciał zasmucać jego i Petera. Atmosferę oczyściła niezawodna ciocia. 

- Ken, czy coś wiadomo o wnuczce tej biednej Susan? 

Wujek posmutniał, jakby nagle zrzucił z siebie garnitur sztucznej wesołości. 

- Nie, Hettie, niestety, jeszcze nic nie wiadomo. 

Spojrzał na Douglasa. 

-  Widzisz,  Douglas,  ta  przyjaciółka,  o  której  ci  wspominałem,  owdowiała  kilka  lat 

temu,  ale  miała  pod  swoją  opieką  wnuczkę,  Crystal.  W  dniu  śmierci  Susan  znikła  także  ta 

dziewczynka... 

- O kurczę, została porwana? 

-  Nie  sądzę,  ale  może  coś  więcej  na  ten  temat  wie  nasz  przyjaciel,  Peter.  Chodzą  z 

Crystal do tej samej klasy. 

Peter odłożył na talerz kawałek szarlotki i wytarł usta serwetką. 

- Nie potrafię nic powiedzieć, panie Halloway. Mogę jedynie przypuszczać, że Crystal 

bała  się  iść  do  domu  dziecka.  Jak  panu  zapewne  wiadomo,  nie  posiada  innych  krewnych, 

jednak... 

-  Och,  to  straszne!  -  wykrzyknęła  ciocia  Hettie.  -  Sądzisz,  że  ukrywa  się  gdzieś  w 

mieście  w  jakimś  brudnym,  wilgotnym  miejscu,  narażając  się,  kto  wie,  na  jakie 

niebezpieczeństwo? 

- W istocie, sytuacja właśnie tak może się przedstawiać. Jednak kiedyś wyznała mi, że 

jej najgłębszym marzeniem jest zostać aktorką. Nie możemy zatem wykluczyć, że pojechała 

aż do Hollywood... 

-  Och,  to  straszne!  -  wykrzyknęła  ponownie  ciocia.  -  Sama  w  Hollywood!  Ken, 

absolutnie trzeba ją znaleźć! Trzeba dać ogłoszenia w telewizji i uspokoić ją, powiedzieć, że 

nie ma się czego bać i poprosić ją, aby wróciła do domu! 

-  Racja,  to dobry pomysł -  orzekł po namyśle wujek.  -  Na dole w  bibliotece czekają 

gotowe ulotki, których na razie nie rozdaliśmy... 

Po kolacji wujek Ken zaprowadził Douglasa do jego pokoju. 

-  Chodźcie,  chłopcy,  pokażę  wam  drogę  -  powiedział,  wchodząc  na  górę  po 

drewnianych  schodach.  -  Sypialnie  są  na  pierwszym  piętrze.  Dla  ciebie,  Douglas, 

przeznaczyłem  pokój,  w  którym  mieszkałem,  kiedy  byłem  mniej  więcej  w  twoim  wieku. 

Jesteś w końcu naszym specjalnym gościem. 

Na pierwszym piętrze ujrzeli długi korytarz, na który wychodziły drzwi sypialni. 

Na samym końcu znajdowały się drewniane drzwi, wykończone na szczycie łukiem. 

background image

Prowadziły do nich trzy schodki. Zanim Kendred otworzył drzwi, odwrócił się i puścił oko do 

Douglasa. 

- Hmmm, mam nadzieję, że lubisz pajęczyny... 

Kiedy dziś wieczór podjechali pod dom, Douglas od razu zauważył z prawej strony, 

na  wysokości  pierwszego  piętra,  wielką  kopułę,  która  wyglądała  jak  obserwatorium 

astronomiczne. Ale dopiero teraz zobaczył pokój od wewnątrz. 

- Wow, wujku, super, fantastycznie! 

Na drewnianej podłodze leżały stare zabawki. Po lewej stronie znajdowała się szafa i 

dość  szerokie  łóżko  przykryte  kolorową  kołdrą,  a  po  przeciwnej  stronie,  zajmująca  całą 

długość ściany, biblioteczka. 

Przed  kopułą  stały  trzy  typy  teleskopów.  Z  sufitu  zwieszały  się  różnych  rozmiarów 

kolorowe  kule  z  czerpanego  papieru,  a  pośrodku  nich  -  żółta  piłka.  Układ  słoneczny!  I  ani 

śladu pajęczyn. 

- Wujku, nie wiem, co powiedzieć! 

- Douglas, odebrało mi mowę z zazdrości! - wyszeptał Peter. 

-  Wiecie,  zawsze  interesowała  mnie  astronomia  -  powiedział  wujek,  wchodząc  do 

pokoju.  -  Astronomia  i książki,  trzeba dodać. Tu  znajduje się  jedynie  niewielka  ich część. - 

Przesunął  opuszkami  palców  po  ich  grzbietach.  -  Pozostałe  książki  są  w  bibliotece.  No 

właśnie, jutro musisz ją zobaczyć. Mam niezwykle rzadką kolekcję starych woluminów i... 

Wujek zamilkł. Zdał sobie sprawę, że w tym momencie siostrzeniec był zbyt przejęty, 

aby myśleć o jego bibliotece. 

Douglas rzucił się na łóżko i rozejrzał wokoło. 

- O kurczę, nieźle! Naprawdę nieźle! 

-  Kurczę  blade,  Doug  -  powiedział  Peter,  zerkając  przez  teleskop  -  widzę  stąd 

dokładnie moich rodziców oglądających telewizję! 

- Naprawdę? - Douglas podszedł do niego. - Pokaż! 

Wujek wycofał się dyskretnie. Zapewnił chłopcom zabawę na całą resztę wieczoru. 

Później, jeszcze raz podziękowawszy cioci Douglasa za pyszną kolację, Peter poszedł 

do domu. Zabrał ze sobą talerzyk z resztkami jedzenia. 

Czuł  się  szczęśliwy,  kiedy  tak  szedł  w  rzedniejącej  mgle,  w  świetle  latarń.  Będąc 

chłopcem nieśmiałym i zamkniętym w sobie, większość czasu spędzał w towarzystwie mamy 

i jej koleżanek. Przychodziły do nich do domu na partię brydża prawie każdego popołudnia. 

Ale teraz przyjechał ten grubawy chłopiec i Peter poczuł, że te wakacje nie będą aż tak nudne 

background image

jak wszystkie poprzednie. Co więcej, czuł, że nie będą nudne w najmniejszym stopniu. I nie 

mylił się. 

Domy na wzgórzu w Misty Bay prawie wszystkie były do siebie podobne. Podobne, z 

wyjątkiem kopuły. Pokój Petera, tak jak pokój Douglasa, znajdował się na pierwszym piętrze. 

Przed  pójściem  spać  chłopiec  zsunął  do  pojemnika  na  żywność  co  najlepsze  kąski  (ciocia 

Hettie dołożyła tam całe udo z kurczaka) zamknął go i postawił na parapecie, z drugiej strony 

okna, pod czereśniową gałęzią. Zamknął okno i poszedł spać. 

„No  tak,  każdy  ma  jakieś  odchylenie  od  normy”  -  pomyślał  Douglas,  obserwując 

kolegę przez teleskop. Odwrócił wzrok i uśmiechnął się na jego wspomnienie. Wyjął z torby 

podróżnej piżamę i przygotował się do spania. 

background image

R

OZDZIAŁ 

6. 

Wizyta z przeszłości 

Mimo  późnej  godziny  Mark  Warrick  kolejny  raz  sprawdzał  rachunki.  Rzucił 

słuchawką,  gdy  usłyszał,  że  facet  prosił  go  o  przedłużenie  spłaty.  Jeśli  interes  przekraczał 

jego możliwości, to mógł się nad tym zastanowić wcześniej. 

Nie  zawsze  był  taki.  Kiedyś  wierzył  w  ideały:  altruizm,  prawość,  przyjaźń...  Teraz 

altruizm zmienił się w interes, prawość okazała się wadą, a przyjaźń... 

Tego popołudnia miał spotkanie. Takie, którego nie można było przesunąć - ze starą 

przyjaciółką.  To  był  pogrzeb.  Ale  nie  poszedł  na  niego.  Przecież  nie  mógł  już  nic  dla  niej 

zrobić. Susan Cooper... Musiał skończyć pracę, a praca przecież nie lubi czekać. 

Chociaż... 

Mężczyzna wstał zza biurka. Przeszedł przez obszerny pokój umeblowany antykami 

importowanymi z Europy. Podszedł do okna i odsłonił je. 

Mieszkał  w  prestiżowym  miejscu,  na  szczycie  wzgórza.  Mógł  stąd  objąć  wzrokiem 

całe  Misty Bay.  Widok sięgał aż do portu, aż do tej zawiesistej  mgły, która teraz spowijała 

ocean. 

Przypomniało  mu  się  dzieciństwo,  starzy  przyjaciele:  Susan,  ale  też  Greta.  Zawsze 

miał do niej sentyment. Kochana, stara, przesądna Greta... Kiedy patrzył na księżyc w pełni, 

przypomniała  mu  się  rada,  której  mu  udzieliła:  „Nie  wyglądaj  nocą  podczas  pełni  księżyca 

przez  okno.  Złe  moce  błądzą  wtedy  po opuszczonych  mostkach  kutrów  i  zapuszczają  się  w 

wilgotne,  ciche  ulice.  Nie  wyglądaj  wtedy  przez  okno.  Możesz  je  zobaczyć.  A  jeśli  je 

zobaczysz, one zobaczą ciebie!”. 

Mark  Warrick  uśmiechnął  się  melancholijnie  i  przesunął  dłonią  po  zmęczonych 

oczach. 

Usłyszał hałas. 

Odwrócił  się  przerażony,  ale  w  półmroku  gabinetu  niczego  nie  zobaczył.  Jego  oczy 

bezradnie wędrowały po pokoju. Żałował, że tak daleko odszedł od lampki stojącej na biurku. 

Próbował  się  uspokoić.  Przecież  to  tylko  skrzypienie,  jakiś  kornik  albo  stare  meble 

trzeszczą  pod  własnym  ciężarem...  Zazwyczaj  nie  bywał  taki  strachliwy,  co  mu  się  dzisiaj 

stało? 

background image

Pewnie  był  zmęczony.  Tak,  koniec  z  pracą  na  dziś  wieczór.  Poprawił  szlafrok  i 

westchnął. 

Chciał jednak wystawić na próbę swój niemądry niepokój. Podszedł do biurka i zgasił 

światło.  Znał  ten  dom  jak  własną  kieszeń,  wyłącznik  znajdował  się  w  korytarzu,  tuż  przy 

drzwiach gabinetu. 

Usłyszał głośny, przenikliwy dzwonek. 

-  Telefon,  to  tylko  telefon  -  powiedział  sam  do  siebie.  -  Uspokój  się,  co  się  z  tobą 

dzieje? 

- Halo? - zapytał schrypniętym głosem. Odchrząknął. 

Po drugiej stronie nikt nie odpowiedział. 

- Halo? Halo? To chyba nie jest dobra pora na głupie żarty? 

Znów cisza. Daleki szum. 

Chciał odłożyć słuchawkę, ale zmienił zdanie. Palcem nacisnął na widełki. 

Przytrzymał je kilka sekund i podniósł palec. Po drugiej stronie cisza. Właściwie nie 

zupełna cisza, bo gdzieś z daleka, jak echo, dobiegała go znajomo brzmiąca melodia. Coraz 

mocniej przyciskał słuchawkę do ucha. Nagle zrozumiał, że po drugiej stronie ktoś był. 

Melodia brzmiała coraz wyraźniej: jakaś dziewczynka śpiewała... śpiewała piosenkę, 

której  nie  słyszał  od  wielu,  wielu  lat;  potem  głos  chłopca,  coraz  bliższy,  recytował 

wyliczankę; teraz chór dzieci powtarzających przysięgę. Od tego chóru wreszcie odłącza się 

jeden głos, jego głos. Jego głos sprzed sześćdziesięciu lat. 

- Kto tam? Kim ty jesteś? Czego ode mnie chcesz? - wychrypiał przerażony Mark. 

Głosy umilkły. Znów zapadła cisza. Później szum oceanu: wielkie fale rozbijające się 

o skałę i odgłos szalejącej burzy. Dokładnie tak, jak tamtej nocy... 

Nagle usłyszał męski głos: 

- Angus Scrimm. Pamiętasz? 

Mark poczuł bolesne ukłucie w klatce piersiowej, nie był w stanie wydobyć z siebie 

głosu. Wreszcie wybełkotał: 

- To niemożliwe!... On nie żyje! Nie żyje! 

- Nie. Ty nie żyjesz. 

Douglas nagle otworzył oczy. Siedział, nogi zwisały mu z łóżka. 

Drżał. Przesunął ręką po koszulce. Była mokra od potu. 

Śniło mu się coś złego (albo może miał kolejną dziurę w pamięci, bo niczego nie mógł 

sobie przypomnieć) i coś go obudziło, jakiś lament, skamlenie. Siedział nieruchomo w ciszy 

background image

pokoju, nadstawiał uszu w oczekiwaniu jakiegoś dźwięku. 

Wreszcie usłyszał. 

Podobne do płaczu zawodzenie. 

Wyskoczył z łóżka i sięgnął po szlafrok. Kiedy go wkładał, uchylił drzwi pokoju. Nic, 

cisza. 

Nie. Znowu. Odgłos dochodził z parteru. 

Zaczął schodzić po schodach. Dom spowijał mrok, który rozpraszało jedynie światło 

ulicznych latarni i... ten szczególny, błękitnawy blask zapalonego w salonie telewizora. 

Kiedy  Douglas  stawiał  bosą  stopę  na  drewnianej  podłodze  parteru,  rozpoznał  głos 

wujka. Stanął w drzwiach salonu i zobaczył, jak śpi na kanapie, przed włączonym na pustym 

kanale telewizorem. 

Poczuł się lepiej, to był tylko sen. Wujek Ken miał zły sen. 

Więc może powinien go obudzić? 

- Nie... 

Douglas stanął jak wryty. Wujek Ken powiedział to szeptem, a potem zaczął płakać. 

Potem znów zaczął powtarzać: 

- Niewidzialni... Nie... Niewidzialni... 

Douglas poczuł, jak krew ścina mu się w żyłach. 

Jak  to  możliwe?  Niewidzialni  to  ta  banda  dzieciaków  z  filmu  wyświetlanego  w 

samolocie... z jego snu... Jak to możliwe? 

- Nie, to koniec, Damon... Koniec... 

Douglas nie mógł tego dłużej słuchać. 

- Wujku, wujku, obudź się! - wołał, potrząsając go za ramię. 

- Co... Co się dzieje? 

- Chyba śniło ci się coś złego, mówiłeś o czymś niewidzialnym... 

-  O  czymś...  niewidzialnym?...  -  Wujek  wyglądał  na  zagubionego,  ale  tylko  przez 

chwilę. Zamrugał powiekami i spojrzał na siostrzeńca. Uśmiechnął się. 

-  Hej,  Douglas!  Wybacz,  że  cię  obudziłem,  to  musiał  być  zły  sen,  nie  ma  czego  się 

bać... 

- Ale... ale... 

Widząc przejęcie chłopca, wujek Ken wstał i wziął go za rękę. 

-  Uspokój  się,  Douglas,  chodź  do  kuchni.  Zrobimy  sobie  mleko  z  miodem.  To  był 

tylko  nieprzyjemny  sen,  a  sny  nie  mogą  zrobić  nam  nic  złego.  To  tylko...  wytwór  naszej 

wyobraźni. 

background image

Wujek Ken włączył światło w kuchni i otworzył lodówkę. 

-  Często  mówią  jedynie,  że  mamy  jakiś  problem.  -  Wlał  trochę  mleka  do  rondla  i 

postawił  go  na  kuchni.  -  Ale  częściej  świadczą  o  tym,  że  za  dużo  zjedliśmy  na  kolację  - 

uśmiechnął się. - Mieszkając z twoją ciocią, będziesz musiał się do tego przyzwyczaić. 

Mleko szybko się zagrzało i mężczyzna napełnił dwa kubki, do których dodał po dwie 

kopiaste łyżeczki miodu. Podał kubek siostrzeńcowi. 

- Tak, tak, wiem - powiedział Douglas, pociągnąwszy głęboki łyk. 

-  Tylko,  wiesz,  twoje  słowa przywiodły  mi  na  myśl pewien sen,  który  ja też  miałem 

i... 

- No, to mnie nie dziwi - przerwał mu wujek, popijając mleko. 

- Wiesz, czytałem w jakiejś książce, że często zdarza się, że dwie osoby mają ten sam 

sen, jeśli mieszkają blisko siebie. Szczególnie, jeśli są krewnymi. Nie wiem, pewnie mają na 

siebie wpływ, to musi być jakiś rodzaj... telepatii? 

- No widzisz? - roześmiał się wujek. - Właśnie tego słowa szukałem. 

Douglas  poczuł  się  lepiej.  Przypomniał  sobie,  że  kilka  godzin  wcześniej  wujek 

opowiadał mu o swojej bibliotece. Wtedy go nawet nie słuchał, tak bardzo spodobał mu się 

jego pokój. Teraz chciał to naprawić. 

-  A  właśnie,  wujku,  biblioteka...  Naprawdę  należy  do  ciebie?  Czy  tylko  tak 

powiedziałeś?... 

Mężczyzna pojaśniał. 

-  Nie,  w  całości  należy  do  mnie.  Wiesz,  dziadkowie  byli  zamożnymi  ludźmi,  a  ja 

wykorzystałem  dużą  część  pieniędzy,  które  mi  zostawili,  na  zakup  rzadkich  książek  w 

różnych  zakątkach  świata.  W  końcu  moja  kolekcja  była  tak  duża,  że  musiałem  otworzyć 

bibliotekę, bo gdzie miałbym je trzymać? 

- A skąd się wzięła ta pasja do starych ksiąg? Nie interesowałeś się astronomią? 

Wujek się roześmiał. Jego naturalny śmiech rozgrzał Douglasa bardziej niż mleko. 

- Och, tak, to prawda, interesowałem się także astronomią. Te dwie pasje narodziły się 

mniej więcej jednocześnie. Potem przestałem interesować się astronomią, a miłość do książek 

została... Miłość do książek i do różnych historii. Jest to miłość głęboka, którą mam nadzieję 

zaszczepić  także  w  innych.  To  dlatego  otworzyłem  bibliotekę.  I  dlatego  często  organizuję 

odczyty:  chcę,  aby  ludzie  wciąż  mieli  odwagę  marzyć.  Jeśli  kiedyś  najdzie  cię  ochota,  aby 

przyjść, jestem przekonany, że ci się spodoba! 

Mężczyzna tryskał entuzjazmem. Było jasne, że jest nieuleczalnym idealistą. 

-  Historie,  Douglas.  Gdybyś  wiedział,  jak  są  ważne!  To  w  nich  zawiera  się  sens 

background image

rzeczy,  osób...  Od  dnia  narodzin  świat  mówi  do  nas  poprzez  historie.  Wystarczy  przyłożyć 

ucho do ściany domu, aby opowiedziała ci ona, kto w nim mieszkał lub mieszka. Tym samym 

językiem posługuje się trawa, ziemia... 

Wujek przerwał. Wpatrywał się w kubek z mlekiem, który trzymał w dłoni tak, jakby 

właśnie w nim tkwił sens tego, o czym mówił. 

-  To  one  -  ciągnął  -  pozwalają  nam  frunąć  na  skrzydłach  fantazji,  pozwalają  nam 

uniknąć monotonii i napędzają naszą wyobraźnię. Wyobraźnia jest cennym dobrem, o które 

należy  dbać  i  które  trzeba  rozwijać.  A  książki  opowiadają  ci  historie,  w  których  jest  coś 

magicznego, wzruszającego, coś... 

Szukał właściwego słowa. Jego wzrok padł na zegar z kukułką. 

- O matko! Douglas, jest strasznie późno, a ja ci robię wykład! - Wstał i wyprowadził 

go z kuchni. 

- Hej, zszedłeś boso? Będziesz miał stopy jak dwie kostki lodu! 

Głowa  Douglasa  wciąż  była  pełna  słów.  Spojrzał  na  swoje  stopy  i  zauważył  ze 

zdumieniem, że zapomniał włożyć kapcie. Uśmiechnął się i zapytał: 

- Ty też idziesz spać, wujku? 

Mężczyzna  popatrzył  na  niego.  W  półmroku  jego  oczy  wydawały  się  bardziej 

zmęczone. 

-  Dzięki,  Douglas,  ale  myślę,  że  jeszcze  chwilę  zostanę  i  popiszę  mój  pamiętnik. 

Wiesz, to stare przyzwyczajenie, robię to każdego wieczoru... Kto wie,  może przeczytawszy 

tak wiele historii, chcę po sobie także jakąś zostawić? 

- Wujku, chciałem cię o coś prosić... - powiedział chłopiec z wahaniem. 

- Śmiało, Douglas. Możesz mnie prosić, o co tylko chcesz. 

- Mógłbyś mi opowiedzieć o mojej mamie? 

Wujek kiwnął głową. Jego twarz rozjaśnił ciepły uśmiech. 

Kiedy później Douglas wrócił do łóżka, nie mógł zasnąć. Obracał się z boku na bok, 

ale wciąż miał otwarte oczy. Mimo że opowieść o mamie napełniła go radością, wciąż go coś 

niepokoiło. Może to wspomnienie koszmaru? 

„Sny nie mogą zrobić nam nic złego” - powiedział wujek. Chłopiec miał nadzieję, że 

się nie mylił. Zamknął oczy. 

background image

R

OZDZIAŁ 

7. 

Tajemniczy sprzymierzeniec 

Następnego  dnia  wcześnie  rano  Peter  stanął  pod  drzwiami  Douglasa.  Mieli  pójść 

zwiedzać miasto. 

- Dokąd pójdziemy? - dopytywał podekscytowany Douglas, wkładając lekką kurtkę na 

tiszert z tygrysem Calvin & Hobbes. 

-  Wiesz,  Douglas  -  odpowiedział  Peter,  ruszając  w  drogę  -  Misty  Bay  nie  ma  do 

zaoferowania  zbyt  wielu  opcji...  Mamy  muzeum  morskie,  mały  park  wodny,  ale  nie  ma 

odpowiedniej pogody, jak sądzę... 

-  Podniósł  wzrok  na  skały.  -  W  istocie,  mam  wrażenie,  że  największą  atrakcję 

stanowią groty położone wzdłuż skał nadbrzeżnych i... 

- Biiip! - przerwał mu Douglas. 

- Tak? 

-  Biiip,  okej,  stop,  starczy:  trafiłeś  w  samo  sedno!  Groty,  mówisz?  Groty  i  pewnie 

jaskinie, co? - dopytywał Douglas z nadzieją. 

- Tak, oczywiście, jaskinie też, ale wejścia do większości z nich znajdują się od strony 

morza i potrzebna byłaby jakaś łódź, aby się tam dostać... 

- Dobrze, większość, a pozostałe? 

-  Pamiętaj,  sam  tego  chciałeś.  Idziemy  do  mnie  do  domu.  Zabierzemy  ze  sobą  dwie 

latarki i konieczny ekwipunek... 

Douglas podniósł ręce na znak zwycięstwa. 

- Juhuuuu! Jesteś wielki, Peter! Ekwipunek, mówisz? 

Peter spojrzał na niego zza grubych szkieł. Uśmiechał się przebiegle. 

- No tak, na przykład smaczne kanapki... 

-  Ej,  ty  umiesz  przemawiać,  Peter.  Myślałeś  kiedyś,  żeby  zostać  politykiem?  Albo 

burmistrzem? Albo, co ja mówię, gubernatorem? Albo, co ja mówię... 

W  mgnieniu  oka  chłopcy  rozeszli  się:  Peter  poszedł  do  siebie  do  domu  po  latarki  i 

kanapki, a Douglas po plecak i dwa soki gruszkowe. 

Niedługo  potem  przedzierali  się  już  przez  krzaki  po  bardziej  pustynnej  stronie 

wzgórza,  kierując  się  na  północ.  Żaden  z  nich  nie  zauważył,  że  ktoś,  jakaś  zwinna  i  cicha 

background image

postać, ich śledzi. 

-  Doug  -  powiedział  nagle  Peter  -  chciałbym  zwrócić  twoją  uwagę  na  właściwości 

geodynamiczne charakterystyczne dla terenów krasowych. 

- No i? - mruknął Douglas. 

-  Na  terenach  krasowych  dwutlenek  węgla  w  wodzie  łączy  się  z  węglanem  wapnia, 

tworząc rozpuszczalny dwuwęglan, który daje początek dolinom, które... 

- No i? - niecierpliwił się Douglas. 

Peter chwycił go za plecak. 

-  Chcę  powiedzieć,  że  od  tego  momentu  skała  ma  liczne  otwory  oraz  zagłębienia, 

spójrz  -  i  pokazał  mu  miejsce,  w  którym  właśnie  stawiał  stopę.  Była  to  wielka  szczelina 

otwarta na ocean. 

- Ej!... - syknął Douglas, odskakując do tyłu. - Ej, Peter, możesz coś dla mnie zrobić? 

Coś bardzo, bardzo ważnego? 

- Chętnie. 

-  Następnym  razem,  kiedy  będę  stawiał  stopę  na  podobnej  szczelinie...  -  przerwał  i 

przełknął ślinę. 

- A zatem? 

- ...następnym razem powiedz mi jedynie stop, okej? „Stop” wystarczy! 

Peter uśmiechnął się. 

- Uważasz, że mam nieco zbyt rozwlekły sposób mówienia, Douglas? 

Douglas przytrzymał się, chcąc wstać. 

- Czasami, przyjacielu. Tylko czasami. 

Peter  roześmiał  się  i  ruszył  po  skraju  urwiska.  Na  górze  wiał  dość  mocny  wiatr  i 

Douglas  już  zaczął  się  zastanawiać,  czy  to  był  na  pewno  dobry  pomysł,  żeby  tu  przyjść. 

Wtedy Peter oznajmił: 

-  Jesteśmy.  -  Odwrócił  się  uśmiechnięty,  aby  popatrzeć  na  Douglasa,  który  szedł 

mocno pochylony. Plecami był odwrócony do oceanu, rękami przywarł do skały. 

- Jesteśmy gdzie? Ja widzę tylko skałę i suchą trawę! 

Peter wychylił się do przodu i odsunął gałęzie okazałego krzaka. Ich oczom ukazała 

się wielka ciemna dziura. 

- Oszalałeś?! - zaprotestował Douglas. - Po pierwsze: nie wiadomo, czy się zmieścisz, 

a po drugie... Po drugie... nie wiadomo, czy się zmieścisz... 

- Strach cię obleciał? - rzucił kpiąco Peter. 

- Mnie? Strach? - oburzył się Douglas. 

background image

-  To  właśnie  chciałem  usłyszeć  -  odparł  Peter  i  ześlizgnął  się  nogami  do  przodu  do 

wnętrza otworu. 

- Peter? Hej, Peter? Tam jest głęboko? 

Żadnej  odpowiedzi.  „Do  diabła!  -  pomyślał  Douglas.  -  Nie  chcę  wyjść  na  tłustego 

tchórza...” I on z kolei wsunął się do otworu. Mieścił się, niestety, doskonale. 

Zsuwał się do momentu, kiedy światło wpadające przez otwór nie znikło i nie znalazł 

się w kompletnej ciemności. Nie był pewien, czy przypadkiem cała sprawa nie wymknęła się 

spod  kontroli  Peterowi,  czy  nie  namówił  go  na  zbyt  ryzykowne  przedsięwzięcie,  z  którego 

prawdopodobnie nie uda się im wyjść cało. 

Nagle  oślepiły  go  błyski,  zobaczył  niewyraźne  obrazy,  poczuł  na  sobie  padający 

deszcz,  usłyszał  uderzenia  piorunów  i  krzyki.  Jakby  w  jednej  chwili  znalazł  się  w  środku 

okropnej bitwy. Nagle coś go chwyciło i zawył z całych sił. 

- Uspokój się, Douglas, uspokój się! 

Peter włączył  latarkę  i skierował  ją w  stronę sklepienia groty. Światło odbiło  się  na 

ścianach. 

Douglas nie mógł uwierzyć: zdał sobie sprawę, że otwór, którym weszli, znajdował się 

w  odległości  zaledwie  czterech,  pięciu  metrów  i  że  światło,  które  z  niego  dochodziło  było 

słabe, ale wystarczało, aby zapewnić widoczność. 

- Peter, to było okropne! Wydawało mi się, że zanurzam się w zupełną ciemność i że 

zsuwam się na dziesiątki metrów i... 

-  Uspokój  się,  Doug  -  powtórzył  Peter,  kładąc  mu  dłoń  na  ramieniu.  -  To  przez  to 

zsuwanie się w mroku. Było tak gwałtowne, że wyobraźnia zrobiła swoje. 

- Wyobraźnia, mówisz? 

Czy wyobraźnią można wytłumaczyć obrazy, które widział? I atmosferę podobną do 

koszmaru w samolocie? 

Aby  nie  wzbudzać  zdziwienia  w  nowym  przyjacielu,  postanowił  jednak  niczego  nie 

tłumaczyć. 

- Masz rację, Peter... Musiałem coś sobie wyobrazić... 

- Chcesz wyjść? Jeśli nie masz ochoty... 

- Nie, przeszło mi. To była tylko chwila. Wiesz, tam w górze miałem zawroty głowy, 

ale teraz jest w porządku. 

Aby zyskać w oczach Petera, spojrzał śmiało na tonącą w ciemności grotę. 

- Idzie się w tę stronę? 

- No, tak - odpowiedział,  świecąc  latarką we wskazanym kierunku. - Idź kawałek za 

background image

mną. 

Douglas  wstał  i  poszedł  wzdłuż  małej  groty  aż  do  następnego  otworu,  zza  którego 

dochodziło  światło  i  szum  spadającej  wody.  Teraz  widok  zapierał  dech  w  piersiach:  otwór 

wychodził  na  prawdziwą  jaskinię  z  dalszymi  przejściami.  Ze  sklepienia  zwieszały  się 

stalaktyty, a przez szczeliny prześwitywało światło dnia.  Nieco dalej odkrył,  skąd dochodził 

szum: w dole, skalną szczeliną przelewał się podziemny potok. 

-  Ultrafantastycznie!  -  wykrzyknął  Douglas,  podążając  za  Peterem  przez  wielką, 

naturalnie wyrzeźbioną salę. Odwrócił się i zauważył, że przed otworem, przez który właśnie 

przeszli, leżała masa kamieni. Istne rumowisko. Wyglądało na to, że przejście to powstało w 

wyniku wybuchu lub lawiny. Kto wie, może kiedyś była tu kryjówka piratów? 

- To naprawdę fantastyczne miejsce, Peter. Tylko ty je znasz? 

Peter stał pośrodku groty i patrzył teraz na coś, co leżało na ziemi. 

- Sądziłem, że znam je tylko ja i jeszcze jedna bliska mi osoba, Douglas. Ale chyba się 

myliłem. 

Douglas  podszedł  do  niego  i  natychmiast  zrozumiał,  co  chciał  przez  to  powiedzieć: 

resztki  ogniska,  butelki  po  piwie  i  pomięte  czasopisma  dla  dorosłych  świadczyły  o  tym,  że 

ktoś tu biwakował. 

- Hej, Lance, spójrz, kto wtargnął do naszej kryjówki? 

Przyjaciele podnieśli wzrok: z pięciu otworów wychylało się pięć twarzy chłopców o 

kilka lat starszych od nich. Prawdopodobnie to właśnie oni gonili Petera tego wieczora, kiedy 

on i Douglas się poznali. 

- Dokładnie, Marv. To pogwałcenie praw własności, nikomu już nie można zaufać! 

Douglasem  targały  sprzeczne  uczucia.  Miał  ochotę  powiedzieć,  że  jeśli  puszczą  ich 

wolno,  ich  stopa  nigdy  już  tam  nie  postanie.  Co  więcej,  był  gotów  obiecać,  zrobić  lub 

powiedzieć  wszystko  to,  czego  zażądałyby  te  wstrętne  gęby.  Ale  słowa  Petera  znacznie 

odbiegały od tego, co zamierzał powiedzieć: 

- Groty należą do wszystkich. A poza tym ja odkryłem je o wiele wcześniej niż wy! 

-  Hmmm,  Peter  -  wyszeptał  Douglas.  -  Peter,  posłuchaj:  nie  mogliśmy  po  prostu 

powiedzieć, że właśnie wychodzimy? 

- Za nic w świecie, Douglas. To tylko mięśniaki, nie boję się ich! 

- Dość tego, nędzne robale! Sami tego chcieliście! - ryknął  Lance. Wszystkie twarze 

zniknęły błyskawicznie z otworów. 

-  Brawo,  Peter,  moje  gratulacje  -  gorączkował  się  Douglas,  rozglądając  się  w 

poszukiwaniu drogi ucieczki. 

background image

- Po raz kolejny jestem zmuszony przywołać cię do porządku, Doug... 

- Dlaczego?! Wyświadczyłbyś mi tę przysługę i powiedział mi, po kiego diabła... 

Nie  spuszczając  z  oczu  korytarzy,  Peter  zgasił  latarkę,  wziął  za  rękę  Douglasa  i 

powiedział spokojnie: 

- Doug, ufasz mi? 

- Nie! - wrzasnął Douglas. 

Peter się uśmiechnął. 

-  Nie  kłamałem,  kiedy  mówiłem,  że  znalazłem  tę  grotę  na  długo  przed  nimi.  Znam 

przejście, które pozwoli nam w mgnieniu oka wydostać się na zewnątrz. A teraz zgaś latarkę i 

chodź za mną. 

- Zgasić latarkę... - wyszeptał mechanicznie Douglas. 

- Tak, zgaś latarkę i daj mi rękę. 

Douglas  poczuł  się,  jakby  własnoręcznie  podpisał  na  siebie  wyrok  śmierci,  ale 

postąpił zgodnie ze wskazówkami. Czuł, jak coś go ciągnie wzdłuż jaskini. Groźne krzyki  i 

szydercze  śmiechy  Lance'a  oraz  jego  bandy  były  wciąż  bliżej.  Zaległa  zupełna  ciemność. 

Peter  pociągnął  Douglasa  w  prawo,  w  lewo,  a  potem  znów  w  prawo.  Mimo  wszystko  w 

chłopcu  rósł  podziw  dla  tego  stukniętego  okularnika,  który  tak  zwinnie  poruszał  się  w 

ciemności. 

Od czasu do czasu kładł się na nich - kto wie, skąd pochodzący - snop światła, a jakiś 

głos  grzmiał:  „Są!”  lub:  „Są  tam!”  -  i  jeszcze  coś,  co  najbardziej  przestraszyło  Douglasa: 

„Mamy ich w garści! Są w ślepym zaułku!”. 

- Peter - wyszeptał Douglas. Miał lekką zadyszkę. - Peter, jesteś pewny... 

Usłyszał za sobą szmer, ktoś był o kilka kroków za nim. 

- Peter! Peter!... 

- Gotowy do skoku? 

- Co? 

Douglas  nie  zdążył zorientować się, kiedy  stracił  grunt pod nogami.  Wylądował tak 

niezgrabnie,  że  niemal  złamał  przyjacielowi  kręgosłup.  Wiedział,  że  z  naukowego  punktu 

widzenia serce nie może skoczyć do gardła, ale i tak musiał przełknąć coś, co mu utrudniało 

oddychanie.  Zaczęli  biec.  Teraz krzyki Lance'a  i  jego bandy  zagłuszał podziemny potok. W 

prawo, znów w lewo. Wreszcie zatrzymali się. 

Peter  zapalił  latarkę.  Na  wprost  nich  korytarz  zamykała  ściana  skalna,  a  w  głębi 

znajdował się otwór, przez który dochodziły bryzgi wody. 

- Och, och... - wyszeptał. 

background image

- Co znaczy „och, och”? Co to jest „och, och”? - wrzeszczał histerycznie Douglas. 

Peter spojrzał na niego niepewnie. 

Douglas poczuł, jak ogarnia go przerażenie. 

- Pomyliłeś drogę! Po... Świetnie! Dokąd płynie ten podziemny potok? 

Peter popatrzył na otwór, z którego tryskała woda. 

- No, chyba do morza... 

- Jak sądzisz, jaką mamy szansę? 

- Jaką? Jedną na milion? 

- Tędy - nakazał im nagle jakiś głos. 

Douglas  odwrócił  się.  Oślepiło  go  ostre  światło.  Ktoś  świecił  mu  latarką  prosto  w 

oczy! Przypomniało  mu  się,  jak to jest być  śledzonym. Nagle światło przesunęło się z  jego 

oczu w stronę tunelu, z którego wyszli. 

-  Ruszaj!  -  wrzasnął  Peter,  popychając  go  do  przodu  i  chłopiec,  zupełnie  oniemiały, 

zaczął iść za nieznajomym, który trzymał latarkę. 

Poszli w górę tunelu, jakieś sto metrów, gdy Douglas zauważył, że światło, które na 

początku ich wiodło, teraz było za nimi. 

-  No,  ruszaj  się,  brzuchaczu!  -  krzyknął  do  niego  tajemniczy  sprzymierzeniec, 

popychając go do przodu. 

- Aaach! - wrzasnął Douglas. Tajemnicza ręka dała mu coś w rodzaju kuksańca. 

Doszli do miejsca, w którym tunel robił się szerszy. 

- A teraz cicho! - wyszeptał nieznajomy, gasząc latarkę. Niemal natychmiast Douglasa 

oślepiły latarki Lance'a i jego szajki. Biegli w ich stronę. 

Douglas  stanął,  ale  tajemniczy  sprzymierzeniec  jeszcze  raz  popchnął  go  do  przodu. 

Musiał iść. A po chwili... biegli ramię w ramię z własnymi prześladowcami! Tylko że Lance i 

jego drużyna zbiegali, a oni wbiegali pod górę. 

W pewnym momencie Douglas biegł tak blisko prześladowców, że uderzył któregoś z 

nich łokciem, ale ten się nie zorientował i zbiegł w dół tunelu wraz z resztą bandy. 

„Dlaczego mnie nie zauważył?” - przemknęło mu przez myśl. 

Niebawem wreszcie zobaczyli światło słoneczne. Ostatni wysiłek i Peter z Douglasem 

byli  na  zewnątrz.  Douglas  oparł  się  o  skałę,  aby  złapać  oddech.  Czekał,  aż  tajemniczy 

wybawca wyjdzie. Ale on nie wyszedł. 

- Chodźmy, Doug - nalegał Peter. Zaczął biec w stronę ścieżki, którą tu przyszli. 

- Ale, jak to?... - dyszał Douglas, idąc za nim -  nie poczekamy na niego? Nie chcesz 

się dowiedzieć, kto, u diaska, uratował nam tyłki? 

background image

- Aż się trzęsę z ciekawości, ale trzęsę się również z pragnienia pozostawienia Lance'a 

i jego bandy z tyłu! 

„Świetna argumentacja” - zżymał się Douglas, odwracając się znów w stronę wejścia 

do groty. Ale po tajemniczym wybawcy nie było nawet śladu. 

Lance Honeygood otworzył oczy. 

Stał na gzymsie o kilka kroków od zegara na wieży ratusza. 

Było mu zimno. Przyciskając plecy do marmurowej ściany, zerknął na dół i odkrył, że 

jest zupełnie nagi. Miał coś na szyi, jakąś kartkę, ale nie widział, co tam jest napisane. 

Co  tam  robił?  Ostatnią  rzeczą,  którą  sobie  przypominał  był  powrót  do  miasta  po 

zgubieniu śladu Petera Peaky’ego. Jego kumple poszli coś zjeść do fast foodu, a on czekał na 

nich na ławce przed wejściem do ratusza, a teraz... 

Ten głos znów pojawił się w jego głowie. 

Wyjaśnił mu, że to on doprowadził go na górę i że będzie lepiej, jeśli on i jego banda 

zostawią Petera Peaky’ego w spokoju. Co mógł odpowiedzieć? 

- O... Okej! 

Głos twierdził, że nie dosłyszał. 

- Okej!!! - wrzasnął przymuszony Lance. - Zgoda, odczepię się od Petera Peaky’ego! 

Nikt z mojej bandy nie będzie mu już dokuczał! 

Głos wydawał się usatysfakcjonowany. Teraz pozwolił mu wołać o pomoc. 

-  Kiepska sprawa,  co? -  wyszeptał Douglas do  Petera.  Szli w stronę biblioteki wujka 

Kena. Od czasu do czasu Douglas odwracał się z niepokojem. - Chcę powiedzieć, że jesteśmy 

w  niezłych  tarapatach.  Teraz  nie  będziemy  mogli  nigdzie  pójść  i  nie  bać  się,  że  w  każdej 

chwili może pojawić się ten idiota, Lance! 

- Ej, dokąd biegną ci chłopcy? - zapytał w pewnym momencie Peter. - Coś się musiało 

stać w okolicach ratusza. 

Rozległ  się  głos  syreny  i  wóz  strażacki  na  pełnym  gazie  przejechał  przez  ulicę  w 

stronę grupki ludzi. 

Douglas i Peter popatrzyli na siebie.  W chwilę potem biegli w tym samym kierunku, 

co inni ludzie. 

Kiedy dotarli na plac, skamienieli. 

Chwilę  wcześniej  strażacy  pomogli  Lance'owi  -  całkiem  nagiemu!  -  zejść  z  wieży 

zegarowej ratusza. Naokoło chmary dzieciaków, które wyszły z sali gier i z fast foodu, śmiały 

background image

się i żartowały. 

Dwaj  przyjaciele  podeszli  bliżej,  aby  przeczytać  napis  na  kartce,  którą  strażak 

zdejmował Lance’owi z szyi. 

G

RAŁ TWARDZIELA Z 

P

ETEREM 

P

EAKY

PO RAZ OSTATNI

 

Niewidzialni 

Jakieś  dzieciaki  zaczęły  rozpoznawać  Petera  i  podchodzić  do  niego,  aby  mu 

pogratulować. Na pełnej zdziwienia twarzy Petera błąkał się leciutki uśmiech, ale Douglas był 

po prostu zdumiony. „Niewidzialni - pomyślał - znów Niewidzialni...” - I zostawił Petera, aby 

przyjrzeć się z bliska kartce rzuconej na fotel w wozie strażackim. 

-  Ej,  chłopcze  -  powiedział  jakiś  facet,  biorąc  za  ramię  Petera  i  odciągając  od  grupy 

szturmujących dzieciaków. - Ty jesteś Peter Peaky? 

Był  to  wysoki  mężczyzna,  z  blond  włosami,  w  okularach  przeciwsłonecznych  i 

kamizelce z niewiarygodną ilością kieszonek i przegródek. 

- We własnej osobie, proszę pana! 

- Musisz być sprytny! Co wiesz o tych Niewidzialnych? To twoi znajomi? 

- Oczywiście! - powiedział Peter dość głośno, aby inni mogli go usłyszeć. - To banda 

z Misty, która ma tu wiele do powiedzenia! 

- I należysz do niej? 

- Chciałbym! A teraz przepraszam, muszę iść. 

Robert  Kershaw,  pies  tropiciel,  puścił  ramię  chłopca.  Podszedł  do  niego  jego  otyły 

kolega. Oddalili się we dwóch, rozmawiając o czymś w podnieceniu. 

Mężczyzna  zapalił  papierosa  i  uśmiechnął  się  z  zadowoleniem.  Rzucił  zapałką, 

trafiając w sam środek kosza na śmieci. 

background image

R

OZDZIAŁ 

8. 

Kilka odpowiedzi i wiele pytań 

Podczas kolacji ciocia Hettie krzątała się po kuchni, a podniecony Douglas opowiadał 

wujkowi Kenowi swoją przygodę w jaskini. Wtedy zadzwonił telefon. 

Mężczyzna poszedł odebrać. 

-  Greta!  Szmat  czasu...  -  zaczął,  ale  po  chwili  uśmiech  znikł  z  jego  ust.  -  Słucham? 

Nie,  nie  słuchałem  wiadomości...  Mark  nie  żyje?!  Uspokój  się,  Greta,  nie  nadążam...  Nie 

wysnuwajmy  pochopnych  wniosków,  kto  mógłby  chcieć  wyeliminować  Niewidzialnych  po 

tylu latach? Dobrze, dobrze, poczekaj. Zaraz będę. 

Wujek  Ken  odłożył  słuchawkę,  zamyślił  się,  podniósł  wzrok  i  napotkał  spojrzenie 

siostrzeńca. Przez chwilę Douglas miał wrażenie, że się zastanawiał, co on  mógł usłyszeć z 

rozmowy. 

Chłopiec wyraźnie  słyszał, że  wujek  mówił o Niewidzialnych,  mimo że poprzedniej 

nocy sprawiał wrażenie, jakby ich nie znał. Co przed nim ukrywał? 

Jak gdyby nigdy nic wujek Ken podszedł do stołu, przy którym siedział Douglas. 

-  Przepraszam  cię,  Douglas,  muszę  gdzieś  pójść.  Nie  masz  nic  przeciwko  temu, 

abyśmy przełożyli lekcję astronomii na jutrzejszy wieczór? 

-  No  co  ty,  wujku?  -  odpowiedział  z  uśmiechem  Douglas.  -  Wiesz,  że  będę  w  tych 

stronach jeszcze jakiś miesiąc... I może jutro wieczorem przyjdzie też Peter. 

- Zaprzyjaźniliście się, prawda? - zapytał wujek Ken, zakładając płaszcz. 

- Tak, to dość dziwny gość, ale w sumie w porządku. 

Wujek  poszedł  do  kuchni,  do  cioci  Hettie.  Po  krótkiej  wymianie  zdań  wyszli  przed 

drzwi. 

- No to cześć, Doug, dobrej nocy. Tobie też życzę dobrej nocy, moja droga. - Chciał ją 

pocałować, ale ona odsunęła się z naburmuszoną miną. 

- Proszę, idź, tylko niech ci to nie wejdzie w krew, dobrze? 

Ciocia i siostrzeniec stali w drzwiach i patrzyli, jak Ken znika we mgle. 

-  Cześć,  ciociu  -  powiedział  nagle  Douglas,  biorąc  swoją  kurtkę  z  wieszaka  w 

przedpokoju. 

- Cześć? Czy to znaczy, że ty także wychodzisz? 

background image

- No, tak, nie mówiłem wam? Peter zaprosił mnie na dziś wieczór. Wrócę wcześnie. - 

I ruszył w stronę drogi. 

-  Nie  ma  co  -  zażartowała  kobieta.  -  Jesteś  z  dwoma  mężczyznami  w  domu,  a  po 

chwili... Nie wracaj zbyt późno, co? 

Douglas jeszcze raz pożegnał się z ciocią. Teraz on z kolei zniknął we mgle. 

Chłopcu  było  przykro  z  powodu  cioci,  ale  czuł,  że  wujek  Ken  niepokoił  się  czymś 

bardzo poważnym, co w jakiś sposób łączyło się z tymi tajemniczymi Niewidzialnymi i - kto 

wie - może w jakiś sposób także z jego koszmarami. 

Dlatego zdecydował, że pójdzie za nim. 

Po kilku minutach marszu wujek znalazł się pod drzwiami jakiegoś domu. Zadzwonił. 

Otworzyła  mu  korpulentna  pani  z  długimi,  czarnymi  włosami,  w  ubraniu  cyganki. 

Douglasowi  udało  się  dostrzec  za  nią  jeszcze  jednego,  wyraźnie  czymś  zaniepokojonego, 

mężczyznę.  Kiedy  drzwi  się  zamknęły,  chłopiec  podszedł  bliżej.  Nad  dzwonkiem  wisiała 

złota tabliczka. 

G

RETA 

R

OWLANDS

,

 CHIROMANTKA

HOROSKOPY

,

 PRZEPOWIEDNIE I CZYTANIE Z RĘKI

 

Niewiele myśląc, z kieszeni kurtki wyciągnął czarną ulotkę ze złotymi napisami, którą 

ktoś mu wcisnął do ręki na dworcu autobusowym w dniu przyjazdu. 

- Greta Rowlands, chiromantka - przeczytał napis na zmiętym kawałku papieru. - Coś 

takiego, jaki zbieg okoliczności... 

Na  tyłach  domu,  na  wzgórzu  był  las.  Idealne  miejsce,  aby  się  w  nim  zaszyć  i 

podglądać przez okno. 

Douglas  zaczął  przedzierać  się  przez  krzaki  i  wspinać  na  wzgórze,  aż  udało  mu  się 

dotrzeć na tyły domu. 

Nagle, w dole, pod półprzymkniętym oknem poruszył się jeden krzak. 

Chłopiec  ukucnął,  nie  wiedząc,  co  zrobić.  Zaczął  powoli  zbliżać  się  do  krzaka.  Kto 

tam  mógł  być,  może  złodziej?  Czy  w  takim  razie,  nie  należałoby  się  ulotnić?  Ale  coś  w 

środku mówiło mu, że to nie złodziej. 

- Nie ruszaj się i nie odwracaj! 

Wyszeptane wprost do ucha słowa zmroziły go. 

- Co tu robisz, tłuściochu? Śledzisz mnie? 

background image

Już miał żarliwie zaprzeczyć, gdy przyszła mu do głowy pewna myśl. 

- Ty... jesteś tym, który nas uratował przed Lancem i jego bandą w grocie, zgadza się? 

Pytanie  musiało  zaskoczyć  tego  drugiego,  ponieważ  nie  odpowiedział.  Douglas 

skorzystał z tego i odwrócił się, ale nikogo nie udało mu się dostrzec. 

Nie dawał za wygraną. 

- I to ty zmusiłeś Lance’a, żeby wszedł na wieżę zegarową, tak? 

Mówiąc to, zaczął się rozglądać. Może tajemnicza postać znikła. 

Zapytał więc jeszcze raz: 

- Jesteś w bandzie Niewidzialnych, prawda? 

Douglas  odwrócił  się  po  raz  ostatni  i  zobaczył  tajemniczego  sprzymierzeńca  albo 

raczej...  sprzymierzeńczynię! Ponieważ postać,  którą ujrzał,  okazała  się dziewczynką,  mniej 

więcej w jego wieku. Miała rude włosy związane w koński ogon i piegowatą buzię. 

- No tak, a ty jesteś siostrzeńcem Kendreda Hallowaya, co? - wyszeptała, nie starając 

się już mówić grubym głosem. 

Douglas uśmiechnął się i wyciągnął rękę. 

- Cześć, nazywam się... 

- Douglas Macleod, wiem o tobie już wszystko - przerwała mu dziewczynka, jakby nie 

zauważając jego wyciągniętej ręki. - Nazywam się Crystal Cooper. To też zgadłeś? 

-  No,  cieszę  się,  że  nie  wyjechałaś  do  Hollywood.  Mogę  zapytać,  czemu  śledziłaś 

mojego wujka? 

-  Posłuchaj,  chłopczyku,  tu  dzieją  się  rzeczy,  o  których  wolałbyś  nie  wiedzieć. 

Dlatego mami... 

Crystal  przerwała.  Chwyciła  Douglasa  za  rękę  i  zaraz  ją  puściła  jak  oparzona. 

Spojrzała mu śmiało w twarz. Dopiero wtedy Douglas zdał sobie sprawę, że jej oczy świeciły 

w ciemności. 

- Ty... ty jesteś drzwiami... - wyszeptała w końcu dziewczynka. 

-  Co...  drzwiami?  No,  tata  nic  mi  o  tym  nie  wspominał...  -  próbował  zażartować 

Douglas. Ale ta dziwna dziewczynka niepokoiła go. 

- Chodź ze mną - wyszeptała, pokazując mu drogę - jest coś, co powinieneś wiedzieć. 

W tym samym czasie wewnątrz domu trwała dość niecodzienna rozmowa. 

-  Mówię  ci,  że  tak  jest,  Ken  -  krzyknęła  Greta  Rowlands,  aż  lód  zadzwonił  w  jej 

drinku. 

-  Może  czekasz,  aby  nas  wszystkich  pozabijał,  zanim  zdecydujesz  się  przyznać,  że 

background image

wrócił? 

- Greta ma rację, przyjacielu - wtrącił się Devlin Stevenson. - Niestety, wiadomość od 

Marka wszystko wyjaśnia. Scrimm powrócił! Do diaska, napisał swoje imię, co innego mógł 

zrobić? 

- Swoje imię? - przestraszył się Kendred Halloway. - Skąd to wiesz? 

- Mam kolegę w policji... Nazwisko Scrimm zostało zapisane na kartce papieru, którą 

znaleziono  na  biurku  Marka.  I  to  nie  koniec  dziwnych  zbiegów  okoliczności:  ciało  zostało 

znalezione  w  domu  i  koroner  stwierdził  śmierć  naturalną,  tak  jak  w  pozostałych 

przypadkach... 

-  On  miał  zawał,  a  Susan  udar  -  uściśliła  Greta,  dopełniając  trzy  kieliszki  nalewką 

ziołową własnej roboty. 

-  O  tak,  ale  jest  coś,  czego  policja  nie  potrafi  wytłumaczyć  -  ciągnął  Devlin,  biorąc 

kieliszek do ręki - dlaczego obydwoje mieli ubrania mokre od deszczu i wody morskiej, skoro 

ciała zostały odnalezione w domu! 

- Deszcz - powtórzył zamyślony Ken - dokładnie jak tamtej nocy... 

- Posłuchaj,  Kendred - powiedziała Greta, podając mu kieliszek. - Nie wiem,  jakiego 

rodzaju  wiedzy  poświęciłeś  się  w  ciągu  ostatnich  lat,  ale  mój  jedyny  kontakt  z  czarami 

ograniczał się do czytania z kart i przewidywania przyszłości naiwniakom. Nie chodzi o to, że 

nie znam się na mojej pracy, ale... 

-  Greta  stara  się  powiedzieć  -  wtrącił  Devlin  -  że  potrzebujemy  księgi  Scrimma,  to 

nasza jedyna droga ratunku! 

- Ale... ja jej nie mam! 

-  Naprawdę,  Ken? -  Devlin popatrzył  na  niego sceptycznie.  - Przy twojej  miłości do 

starych książek? Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie lata nigdy nie naszła cię ochota, 

aby ją odnaleźć? 

-  Do  diaska,  myślicie,  że  okłamywałbym  was  w  tak  ważnej  kwestii?  Sami  mi 

powiedzieliście, że Malartium zaginęła podczas waszej potyczki ze Scrimmem! 

- W takim razie, niech niebiosa mają nas w swojej opiece, Ken - odpowiedział Devlin, 

siadając głębiej w fotelu. - Niech niebiosa mają nas w swojej opiece. 

- Chwileczkę, nie ma tu z nami Damona... - powiedziała Greta. 

- No tak, ale kto wie, gdzie on teraz jest... - zamyślił się Ken. - Interesy zatrzymują go 

przez większość czasu w Południowej Afryce! 

-  Jednak  naszym  obowiązkiem  jest  uprzedzić  go,  że  jest  w  śmiertelnym 

niebezpieczeństwie - westchnął Devlin. 

background image

Douglas i Crystal stali na szczycie opuszczonej latarni morskiej.  Z góry rozciągał się 

przepiękny widok. Tej nocy całe Misty Bay spowite było w kołderkę fluorescencyjnej mgły, 

ale wyżej, na niebie, wyraźnie było widać gwiazdy i księżyc w pełni. 

- A więc to tutaj się ukrywasz... - powiedział Douglas. - Piękne miejsce, nie ma co! 

- Douglas, posłuchaj... będzie lepiej, jeśli coś ci wytłumaczę... 

-  I ja tak  myślę.  -  Douglas oparł się wygodnie o zdezelowany  fotel  i  założył ręce  na 

kark. 

- ...zanim popełnisz jakieś głupstwo i pozwolisz się zabić - dodała dziewczynka. 

Douglas pozostał niewzruszony, ale głośno przełknął ślinę. 

- Zatem... Nie wiem, od czego zacząć... 

- Może spróbujesz od początku? 

- Nie, zacznę od końca. Dziś popołudniu zawiesiłam kartkę na szyi tego bezmózgiego 

Lance'a i podpisałam „Niewidzialni”... W sumie to nie jest nazwa mojej bandy. Ani też żadnej 

współczesnej bandy z Misty, to nazwa bandy sprzed sześćdziesięciu lat. Należała do niej moja 

babcia. 

- Banda sprzed sześćdziesięciu lat... - powtórzył jak echo Douglas. 

-  Dokładnie.  Prawdę  mówiąc,  twój  wujek  także  do  niej  należał  i  Mark,  i  te  dwie 

osoby,  z  którymi  rozmawiał  dziś  wieczorem  twój  wujek.  No  cóż,  moja  babcia  nigdy  nie 

chciała mi dokładnie powiedzieć, z kim lub z czym mieli wtedy potyczkę. Mówiła tylko, że to 

było przerażające i że jestem jeszcze za mała, by mogła mi o tym opowiedzieć. Ale wiem, że 

na pewno mieli jakiś kontakt z czarami... 

- Czarami? - przerwał jej, prostując się Douglas. - Żartujesz, prawda? 

- Douglas, jak ci się wydaje, jak udałoby mi się oszukać Lance'a, kiedy biegł za wami 

dziś  rano  w  jaskini?  I  jak  udałoby  mi  się  go  przekonać,  aby  wszedł  na  wieżę  zegarową  w 

ratuszu, gdybym go nie zahipnotyzowała? 

-  Coooo?  -  powiedział  Douglas,  patrząc  jej  prosto  w  oczy,  które  błyszczały  w 

ciemności. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty też jesteś wróżką? 

- Dokładniej: telepatką. Umiem odgadywać emocje ludzi.  A także ich myśli. Potrafię 

także przekazać moje myśli innym. Poza tym znam jeszcze kilka innych sztuczek, takich jak 

na przykład hipnoza... 

- Telepatia i hipnoza - wykrzyknął Douglas z niedowierzaniem. - Tylko nie dawaj mi 

tego do picia! 

- Ach, tak? - roześmiała się. - To w takim razie może mi wytłumaczysz, dlaczego od 

background image

dziesięciu minut rozmawiasz z moim odbiciem? 

Douglas  spojrzał  na  parapet  za  sobą,  z  którego  dochodził  teraz  ironiczny  śmiech 

siedzącej na nim Crystal. Znów odwrócił się w stronę, gdzie siedziała wcześniej dziewczynka, 

ale  już  jej  nie  było...  Spojrzał  na  parapet:  tam  także  jej  nie  było.  Na  oczach  poczuł  dłonie 

stojącej z tyłu Crystal. Znów szybko się odwrócił i znów ją zobaczył. 

- Masz rację, rezygnuję, nie dam ci tego do picia! - roześmiała się. 

Douglas poczuł, że musi oprzeć się o parapet. 

- Nieźle, co? - dziewczynka rzuciła zadowolona. - I pomyśl, że to była pierwsza rzecz, 

którą  babcia  mnie  nauczyła  -  zamilkła  i  spojrzała  na  ocean,  jakby  chciała  zostawić 

Douglasowi czas, aby to przemyślał. 

-  Crystal  -  powiedział  w  końcu.  -  Co  miałaś  na  myśli,  kiedy  mówiłaś,  że  jestem 

drzwiami? 

-  Drzwi  to  ktoś,  kto  jest  w  stanie  zrobić  przejście  pomiędzy  teraźniejszością, 

przeszłością  i  przyszłością.  Najsilniejsze  drzwi  mogą  stworzyć  nawet  przejścia  pomiędzy 

wymiarami, ale ty chyba nie jesteś tak mocny... 

- Ach, dziękuję ci bardzo... 

- A jednak mógłbyś okazać się pożyteczny. 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  moje  sny  są  prawdziwe?  Że  widzę  to,  co  się  wydarzyło  w 

przeszłości? 

- Sny? Jakie sny? Opowiedz! 

Peter Peaky obudził  się, bo coś skrobało w okno. Chłopiec otworzył  je  i wyjrzał  na 

zewnątrz. 

- Crys, to ty? 

-  A  kuku  -  zaśmiała  się  dziewczynka.  Nagle  pojawiła  się  na  gałęzi  czereśni.  - 

Sprawdzimy,  co  mi  przygotowałeś  na  kolację  -  powiedziała,  otwierając  pojemnik.  -  Ej,  to 

wszystko? Ani kawałka tortu? 

- Posłuchaj, już niewiarygodnie trudną rzeczą jest przekonanie mojej mamy, aby dała 

mi  co  smakowitsze  kąski  dla  bezdomnych  kotów  włóczących  się  po  okolicy.  Więc  nie 

narzekaj jak zwykle. 

- Nieważne. Dziś wieczór jestem szczęśliwa - powiedziała, wbijając zęby w kawałek 

pieczeni.  -  Rozmawiałam  z  Douglasem  i  masz  rację,  nie  jest  taki  głupi,  jak  się  wydaje  i 

pomoże mi dowiedzieć się czegoś o mojej babci. 

- W jaki sposób, o ile mogę zostać wtajemniczony w twe nieprzeniknione plany? 

background image

Pokazała mu język i mówiła dalej: 

- Jutro rano mamy spotkanie w domu jego wujka. Będziemy szukać jego pamiętników 

z czasów, kiedy należał do Niewidzialnych. Zaczyna robić się ciekawie! 

background image

R

OZDZIAŁ 

9. 

Douglas znów ma koszmary 

Tej  nocy  Douglas  znów  miał  koszmar  i  znów  wydał  mu  się  on  prawie  namacalny, 

rzeczywisty.  Być  może  dlatego,  że  nie  był  to  właściwie  sen,  a  przynajmniej  trudno  go  było 

uznać za sen. 

„Drzwi” - tak go nazwała Crystal. 

We  śnie  Douglas  widzi  ulice  Misty  Bay,  ale  takie,  jakie  były  przed  sześćdziesięciu 

laty. 

Jest  noc  i  pada.  Błyskawice  bez  ustanku  rozdzierają  niebo,  a  ulice  zamieniają  się  w 

potoki. 

To  dziwne,  w  snach  zazwyczaj  nie  zwraca  na  to  uwagi,  a  jednak  prawie  czuje  na 

skórze chłód deszczu i przynoszony przez wiatr zapach oceanu. 

Żółtawe  światło  przebija  przez  deszcz.  To  lampa,  która  oświetla  wejście  do  biura 

szeryfa. 

Szybkie kroki dudnią po asfalcie. Ktoś biegnie, jest coraz bliżej. Dyszy. To chłopiec... 

chłopiec, którego już poznał. 

To Ken, z bandy Niewidzialnych. 

-  Nazywam  się  Kendred  Halloway  -  mówi  zadyszany  chłopiec  do  zastępcy  szeryfa, 

przysadzistego mężczyzny, który zza kontuaru patrzy na niego zapuchniętymi od snu oczami. 

- Bardzo mi przyjemnie - odpowiada sarkastycznie mężczyzna. 

Chłopiec waha się: nie wie, od czego zacząć. Nagle wyrzuca z siebie potok słów: 

- To on! Nakryliśmy go! Musicie go aresztować, bo inaczej ich pozabija! 

- Ej, chłopcze, uspokój się - upomina go zastępca szeryfa. - Nic z tego nie rozumiem! 

Co ty bredzisz? 

- Moi przyjaciele! Posłużą się Malartium, którą ukradłem i... 

- Ach, no to rozumiem, przyszedłeś, żeby się przyznać do kradzieży. 

- Do jakiej kradzieży? Wczoraj wieczorem razem z moimi przyjaciółmi weszliśmy do 

niego do domu, ale on na nas już czekał i... 

-  Chwileczkę,  chyba  będzie  lepiej,  jak  zacznę  notować.  A  zatem:  włamanie, 

background image

pogwałcenie praw własności, kradzież... 

- Ależ nie, nie zrozumiał mnie pan, nie chcę zeznawać - krzyczy zrozpaczony Ken. - 

Staram się panu powiedzieć, że wiem, kto porwał zaginione dzieci! 

-  Co?  -  krzyczy  zastępca  i  nareszcie  zaczynał  się  naprawdę  budzić.  -  Uspokój  się, 

chłopcze. Mówisz prawdę? 

- Przysięgam na własne życie! 

- Kto tak wrzeszczy? - Do pokoju wchodzi jeszcze jeden mężczyzna, wysoki i dobrze 

zbudowany. 

- Przepraszam, szeryfie, ale ten chłopiec mówi, że wie, kto porwał zaginione dzieci - 

pośpiesza z wyjaśnieniem zastępca. 

- Ach, tak? I kto to jest? 

- Angus Scrimm - wykrzykuje, ile tylko sił w płucach Ken. 

Mężczyźni  nie  mogą  wymówić  ani  słowa,  potem  patrzą  na  siebie.  Szeryf  w  geście 

rozpaczy przesuwa ręką po nabrylantynowanych włosach. 

Zastępca szeryfa celuje ołówkiem w kierunku przemoczonego do suchej nitki chłopca. 

-  Posłuchaj,  młodzieńcze.  Jeśli  natychmiast  stąd  wyjdziesz  i  wrócisz  spokojnie  do 

domu, postaram się... 

-  Musicie  mi  uwierzyć!  Te  dzieci  i  moi  przyjaciele  są  w  śmiertelnym 

niebezpieczeństwie! 

-  No  dobrze,  sam  tego  chciałeś.  Musisz  wiedzieć,  że  wszystko,  co  powiesz,  może 

zostać użyte przeciwko tobie - mówi mężczyzna, starając się przybrać surowy wyraz twarzy. - 

Chcesz to ciągnąć? 

- Oczywiście! Mówię prawdę! Odkryliśmy, że to Scrimm porwał dzieci! 

- I jak do tego doszliście? 

- Dzięki jego zegarkowi! Popatrzcie! - woła rozgorączkowany i kładzie na kontuarze 

„cebulę”, stary kieszonkowy zegarek. 

Zastępca bierze go do ręki. 

- Do diaska, skąd go wziąłeś? 

-  To  długa  historia.  Wczoraj  wieczorem  ja  i  moi  przyjaciele  wdarliśmy  się  do  jego 

willi,  ale...  ale...  W  sumie,  proszę  pana,  nic  nie  udało  się  nam  zrobić,  ponieważ  on  jest 

czarodziejem! 

Szeryf zaczyna się trząść ze złości. Zastępca pośpiesza na pomoc: 

- Słuchaj, byliśmy bardzo cierpliwi... 

- Proszę pozwolić  mi  skończyć!  Mówię przecież, że  nas  zahipnotyzował!  Ale  mi się 

background image

udało ukraść mu książkę, której używa do swoich czarów. A teraz chce użyć jej Damon, aby 

przeprowadzić rytuał na sobie i pozostałych członkach bandy, aby go pokonać. Rytuał krwi! 

Stracił głowę i jeśli natychmiast czegoś nie zrobicie... 

-  Posłuchaj,  mały,  chcesz  powiedzieć,  że  ty  i  twoi  przyjaciele  włamaliście  się  do 

miejsca  zamieszkania  Angusa  Scrimma,  zagarnęliście  dwa  przedmioty  należące  do  niego  - 

książkę i ten zegarek - a teraz oskarżasz go także o to, że jest jakimś Czarodziejem Merlinem, 

a my, do stu diabłów, mamy ci w to uwierzyć? 

Mężczyzna wychodzi za kontuar i chwyta go za kołnierz. 

-  Wiesz,  co  ci  powiem?  -  sapie  z  wściekłości  -  Zostawię  cię  w  areszcie  i  zostaniesz 

tam,  aż  przyjdą  jutro  rano  twoi  rodzice!  I  może  oni  powiedzą  mi,  kto  jest  prawdziwym 

właścicielem zegarka. 

- Nie, zostawcie mnie - krzyczy, starając się wyrwać. - Musicie mi uwierzyć! Musicie 

mi pomóc! 

Ale mężczyzna jest niewzruszony. Po krótkiej chwili młody Kendred Halloway trafia 

do celi. 

Kiedy  zastępca  szeryfa  oddala  się,  chłopak  skacze  na  pryczę  i  łapie  za  kraty  w 

okienku. „Może Damon miał rację - myśli zrozpaczony. - Może także szeryf i jego ludzie są 

zaczarowani przez Angusa Scrimma!” 

Jest  jasne,  że  nie  uwierzyli  mu  i  że  teraz  bardziej  niż  kiedykolwiek  porwane  dzieci 

mogą liczyć tylko i wyłącznie na pomoc Niewidzialnych. 

Ale kto pomoże Niewidzialnym? 

Malartium znaleźli rytuał, który może im pomóc pokonać Scrimma. Ale ceną mogą 

być ich dusze! 

I  tym  razem  Douglas  obudził  się  nagle,  przerażony  koszmarem.  Rozejrzał  się 

zdziwiony, że jest w łóżku, w swoim pokoju, w domu wujostwa. 

Było mu zimno. „To przez pot” - pomyślał. A jednak coś nie dawało mu spokoju. Jego 

piżama i włosy były mokre od... zupełnie jakby zmoczył go deszcz z koszmaru. 

„Absurd - pomyślał. - To tylko pot.” 

Czuł coś na skórze... coś słonego?... Morską wodę? 

Zmienił piżamę, osuszył szybko włosy i z powrotem wsunął się pod kołdrę. 

Ale nie udało mu się zasnąć ponownie. Za bardzo się bał. 

background image

R

OZDZIAŁ 

10. 

Ukryte pamiętniki 

W  mieście,  nawet  tak  małym  jak  Misty  Bay,  nie  tak  trudno  być  niewidzialnym. 

Wystarczy dobrze znać miasto, a szczególnie jego mniej znane części. Ślepe zaułki nigdy nie 

są  tak  naprawdę  ślepe:  zawsze  znajdzie  się  jakaś  boczna  droga,  którą  można  uciec,  albo 

wyjście  ewakuacyjne,  które  prowadzi  na  tył  restauracji  czy  pensjonatu.  Hotele  pełne  są 

labiryntów dodatkowych przejść, które wychodzą na ciemne galerie podziemnych kanałów, 

korytarzy  i  piwnic.  Nieważne  czy  jesteś  gwiazdą  telewizji,  czy  ściganym  przez  policję  lub 

opiekunów środowiskowych - jeśli tylko masz głowę na karku - możesz być nieuchwytny. A 

Crys miała głowę na karku. 

Takimi  właśnie  przejściami  przedostawała  się  niezauważona  z  jednego  miejsca  na 

drugie.  Od  momentu,  kiedy  znikła,  po  śmieci  babci,  wszyscy  -  policja,  opieka  społeczna, 

przyjaciele rodziny i gapie - szukali jej. Wszędzie było ich pełno. Na szczęście Crystal miała 

jeszcze jeden dar: umiejętność hipnotyzowania. 

Nauczyła  ją  tego  babcia,  a  ona  już  od  początku  wykazywała  w  tym  kierunku 

niezwykłe  zdolności.  Wystarczyło,  że  skrzyżowała  z  kimś  wzrok  na  kilka  sekund,  a  już 

pogrążała  go w stanie  hipnozy. Tym  łatwiej,  jeśli  osoba się tego nie  spodziewała  lub  miała 

słabą wolę. 

Owego  ranka  Crystal  bez  problemu  dostała  się  do  domu  Douglasa.  Ukryła  się  w 

ogrodzie,  w  miejscu,  które  wskazał  jej  przyjaciel.  Czekali,  aż  wujek  Ken  pójdzie  do 

biblioteki, a ciocia Hettie na zakupy. 

Wychyliła się zza krzaka, aby pomachać Peterowi, ale ten twardo udawał, że  jej  nie 

widzi.  „To  typowe  dla  kobiet”  -  pomyślał  chłopiec,  złoszcząc  się  na  nieostrożność  Crystal. 

Spotkał  ciocię  Douglasa  w  progu  domu,  przywitał  się  z  nią  i  patrzył,  jak  idzie  w  stronę 

autobusu, który miał ją zawieźć do sklepów znajdujących się w dolnej części miasta. 

W chwilę później Douglas zszedł do kolegi na werandę i pokazał na migi Crystal, że 

droga wolna. 

-  Ale  wyglądasz...  -  skrytykowała  go  Crystal,  kiedy  wchodzili  schodami  na  strych.  - 

Znów ci się śniło coś ładnego? 

Douglas skorzystał z okazji, aby opowiedzieć jej swój sen. Wciąż nie mógł uwierzyć, 

background image

że wreszcie ma kogoś, komu może się zwierzyć. 

- Wspaniale! - skomentowała Crystal. 

- I to wszystko? Nie masz nic więcej do powiedzenia? Jesteś telepatyczką czy nie? 

-  Telepatką.  Co  chcesz,  abym  ci  powiedziała?  Poczekajmy.  Zaraz  przeczytamy 

dziennik twojego wujka: zobaczysz, że wszystko stanie się jaśniejsze. 

- Dzięki, bardzo mi pomogłaś, nie ma co gadać... - odparł Douglas, patrząc krzywo na 

śmiejącego się Petera. - A z nim co zrobimy? - powiedział, wskazując na Petera. - Jego także 

weźmiemy do bandy? 

- Co to znaczy „jego także”? A ty, przepraszam, od kiedy do niej należysz? - skarciła 

go Crystal, dotknięta do żywego. 

Douglas trafił w dziesiątkę. Postanowił drążyć temat. 

- Posłuchaj, przecież chciałaś wskrzesić Niewidzialnych, co? 

- Tak, ale... 

- No więc właśnie. A czy ktoś kiedyś słyszał o bandzie złożonej z jednej osoby? Moim 

zdaniem potrzebne są co najmniej dwie... A trzy byłoby nawet lepiej. Zgadza się, Peter? 

- Zgadza się, szefie! To znaczy... 

- Szefie??? - syknęła Crystal. - Dobrze, zostawmy to na razie. Porozmawiamy o tym 

później, jeśli przejdziecie Próbę Odwagi. 

- Próbę Odwagi? - powtórzył przejęty Peter. 

-  Co  jest?  Boisz  się?  To  nie  ty  niedawno  zgrywałeś  nieustraszonego  odkrywcę?  - 

dociął mu Douglas. 

-  A  zatem  szukamy  tych  pamiętników,  czy  nie?  -  powiedział  Peter  głosem  tylko 

odrobinę ostrzejszym niż zwykle. 

Na  strychu  w  domu  wujostwa  znajdowała  się  typowa  zbieranina  rupieci,  w  których 

każdy dzieciak,  w tym Douglas, chciałby poszperać. Ale  nie tego dnia. Czas upływał, a on 

miał nadzieję, że szybko uda im się znaleźć pamiętniki. Wystarczyło jednak spojrzenie na tę 

górę starych mebli, półek i skrzyń z książkami, aby zrozumieć, że zadanie nie będzie łatwe. 

- Trochę kręci mi się w głowie... - zaczął Douglas. 

- Chyba mam coś do zrobienia w domu... - dołączył do niego Peter. 

- Może Crystal się tym zajmie, a my pójdziemy zrobić coś innego... - ciągnął Douglas. 

- Tak, w istocie, to zdecydowanie bardziej kobiece zajęcie... - dodał Peter. 

-  O  kurczę!  Nie  zostawicie  mnie  tu  samej!  -  ostrzegła  ich  Crystal.  -  Nikt  stąd  nie 

wyjdzie, dopóki nie znajdziemy tych przeklętych pamiętników! 

-  No,  chyba  nie  mamy  wyjścia,  co,  Pete?  -  powiedział  Douglas,  uśmiechając  się  do 

background image

przyjaciela. 

-  Zdecydowanie  nie.  Żaden  mężczyzna,  godzien  tego  miana,  nie  może  odmówić 

prośbie tak delikatnej panienki. 

Chłopcy  popatrzyli  na  siebie  i  wybuchli  dźwięcznym  śmiechem,  a  potem  zaczęli 

szperać w starociach. 

- Kretyni - wycedziła przez zęby Crystal i poszła na drugą stronę strychu. 

Po  ponad  godzinnych  poszukiwaniach  cała  trójka  opadła  na  wielką  kanapę  pokrytą 

zakurzonym prześcieradłem. 

- Raport - zażądała Crystal. 

- No, u mnie nic - prychnął Douglas. 

- U mnie także - westchnął Peter. - A u ciebie, Crys? 

- Kurczę blade, jak w tym bałaganie cokolwiek można znaleźć? Trzeba być idiotą, aby 

naskładać tyle niepotrzebnych rzeczy i poukładać je w równie głupi sposób! 

- Ona chyba chce powiedzieć, że nic nie znalazła, co, Pete? - roześmiał się Douglas. 

Na dźwięk tych słów twarz Crystal pociemniała. Ukryła ją w dłoniach. Chyba chciała 

ukryć złość. Douglas kątem oka zauważył, że po schodach wchodzi wujek. Peter pewnie też 

to zauważył, bo schował się za kanapę. 

-  Crys,  to  mój  wujek!  Schowaj  się!  -  wybełkotał  Douglas,  kiedy  spostrzegł,  że 

dziewczynka wciąż zakrywa twarz dłońmi. 

Wujek  Ken  szedł  prosto  w  stronę  kanapy,  na  której  wciąż  siedziała  Crystal.  Było 

prawie pewne, że ją zauważył. A jednak przeszedł obok, nie zaszczyciwszy jej nawet jednym 

spojrzeniem  i  skierował się w stronę ceglanej ściany. W tym  momencie Douglas zdał sobie 

sprawę z jeszcze jednego: wujek poruszał się bezszelestnie, jakby unosił się nad ziemią! 

Mężczyzna  podszedł  do  ściany  i  oparł  o  nią  dłonie.  Nagle  jego  obraz  zachwiał  się. 

Douglas  z  niedowierzaniem  przetarł  oczy.  Kiedy  znów  spojrzał  w  stronę  ściany,  sylwetka 

wujka zrobiła się przezroczysta, a w chwilę później w ogóle nie było jej widać. 

Peter z otwartymi ustami wpatrywał się w miejsce, w którym chwilę wcześniej znikł 

wujek Ken. Crystal wciąż zakrywała dłońmi twarz i wyraźnie drżała. Douglas wyciągnął rękę 

i dotknął jej ramienia: jej koszulka była mokra od potu. 

- Crys? 

-  Projekcja  pozacielesna  -  wytłumaczyła  dziewczynka,  odkrywając  wreszcie  twarz. 

Była bardzo blada, a powieki miała wciąż zaciśnięte. 

- Co? 

- Tak naprawdę nie było tu twojego wujka... To ja wywołałam jego obraz. 

background image

Peter spojrzał na swoje ubranie całe w kurzu i pajęczynach. 

- Przepraszam, ale nie mogłaś zrobić tego wcześniej? 

Crystal popatrzyła na niego groźnie. 

- Dobrze, dobrze - łagodził Peter - zadałem jedynie niewinne pytanie. 

-  To  taki  trik,  dość  łatwy,  ale  wyczerpujący  -  wytłumaczyła  mu  Crystal  z 

półuśmiechem.  - Pamięć osób na długo pozostaje w  miejscach,  jakby  była  nutką zapachu... 

Schwytać ją, to pierwsza rzecz, której nauczyła mnie babcia. 

Douglas zbliżył się do miejsca na ścianie, której dotknął wujek. Powtórzył jego ruch, 

położył ręce na murze. Wreszcie opuszkami palców wymacał lekko wystającą cegłę. Chwycił 

ją i pociągnął. Wysunęła się wraz z dwiema pozostałymi. W dziurze znajdowała się blaszana 

puszka,  taka,  jakiej  kiedyś  używano  do  przechowywania  ciasteczek.  Była  pełna  pożółkłych 

wycinków  z  prasy  lokalnej  z  datami  z  czerwca  i  lipca  1938  roku.  W  oczy  rzucały  się 

charakterystyczne kwadratowe litery nagłówków: 

R

USSEL 

E

VERETT 

-

 TO IMIĘ NASTĘPNEGO ZAGINIONEGO

 

DZIECKA

.

 

P

OLICJA WYDAJE SIĘ BYĆ BEZSILNA

 

P

OSZUKIWANY TAJEMNICZY MANIAK

,

 PORYWACZ DZIECI

 

Z

NALEZIONO BERET NALEŻĄCY DO JEDNEGO

 

Z ZAGINIONYCH DZIECI

.

 

B

RAK ŚLADÓW

O

BAWA PRZED NAJGORSZYM

 

B

URMISTRZ ZAPOWIADA

:

 SCHWYTAMY MANIAKA

 

Douglas  postawił  puszkę  na  starym  krześle  i  zajrzał  znów  do  dziury.  Były  w  niej 

jeszcze ułożone, jeden na drugim, zeszyty. 

Pamiętniki wujka. 

background image

R

OZDZIAŁ 

11. 

Niewidzialni obecni? 

3 lipca 1938 roku, godzina 22.30 

„Niewidzialni, obecni.” Od dnia dzisiejszego to nasz okrzyk bitewny! 

Damonowi  wpadł do głowy pomysł, że powinniśmy wymyślić okrzyk bitewny. Uważa, 

że  wszystkie  szanujące  się  bandy  mają  taki  okrzyk,  dlatego  my  też  musimy  jakiś  znaleźć. 

Zaczęliśmy  na  wyścigi  wymyślać  wezwania:  „Niewidzialni,  do  mnie!”,  „Niewidzialni,  do 

ataku!”, „Niewidzialni albo śmierć!”... Te były najlepsze! 

Aż do mementu, kiedy przyszła Greta. Była spóźniona i kiedy weszła do groty-kryjówki 

na skale, wykrzyknęła: „Hej, obecni?”. 

W tym momencie,  spontanicznie,  każdy z nas zaczął  wymawiać swoje imię,  tak jak  w 

szkole,  ale  głośniej,  z  dumą.  Na  koniec  popatrzyliśmy  na  siebie  z  uśmiechem  zadowolenia  i 

wtedy Damon wykrzyknął: Niewidzialni, obecni?”. 

I  każdy  odpowiedział  własnym  imieniem:  „Damon,  obecny!”.  Proste,  ale  efektowne, 

co wy na to? 

Mark  narzekał  i  mówił,  że  ten  okrzyk  bitewny  to  jakaś  głupota,  ale  pozostali  nie 

zwracali na niego uwagi.  Wtedy Damon  wstał i  powiedział,  żebyśmy poszli za nim.  Wszyscy 

razem  wyszliśmy  i  zaczęliśmy  zbiegać  z  groty-kryjówki  na  dół,  w  stronę  miasta.  Kiedy 

biegliśmy,  Damon  wrzeszczał:  „Niewidzialni,  obecni?”  i  każdy  z  nas  odpowiadał  własnym 

imieniem,  dodając:  „obecny!”.  Wszyscy  oprócz  Marka  -  tak  mi  się  wydaje.  Potem 

krzyczeliśmy  na  zmianę:  „Niewidzialni,  obecni?”,  a  pozostali  odpowiadali.  To  było 

poruszające.  Na  początku  śmieliśmy  się,  ale  biegnąc  już  przez  zamieszkałą  dzielnicę,  kiedy 

przechodniów robiło się coraz więcej, mieliśmy coraz większą świadomość tego, że nie był to 

już zwykły żart. 

Znaczyło to, że my i tylko my byliśmy Niewidzialni, a cała reszta była poza! 

Dotarliśmy pod dom naszej starej nauczycielki matematyki. 

Susan: „Niewidzialni, obecni?”. 

Dalej kościół baptystów ojca Rentalla. 

Devlin: „Niewidzialni, obecni?”. 

Potem pralnia rodziców Sandy Baker. 

background image

Greta: „Niewidzialni, obecni?”. 

Nie  chcąc  wzbudzać  zbyt  dużej  sensacji,  przestaliśmy  wykrzykiwać  swoje  imiona, 

wypowiadaliśmy je tylko szeptem. Wreszcie dobiegliśmy nad brzeg morza. Rzuciliśmy się na 

piasek,  płuca  paliły  nas,  a  serca  waliły  jak  bębny.  Później  Damon  powtórzył  jeszcze  raz 

pytanie, ale tym razem cicho, spokojnie: 

- Niewidzialni, obecni? 

- Na zawsze - odpowiedziałem. 

- Na zawsze - odpowiedzieli pozostali. 

Mark odpowiedział także. 

-  Wspaniale!  -  wykrzyknął  Douglas,  kiedy  Peter  skończył  czytać  opis  tego  dnia  z 

pamiętnika wujka Kena. - Dawaj dalej! 

Peter szybko przerzucił kilka kartek. 

-  Hmmm,  cała  reszta  składa  się  z  epizodów  o  mniejszym  znaczeniu,  dotyczą  one  w 

większości stosunków między twoim wujkiem a jego rodzicami i tak dalej... 

-  Poczekajcie  -  wtrąciła  nagle  Crystal.  -  Tu  znalazłam  coś,  co  może  mieć  związek  z 

tym, czego szukamy! Czytam. 

15 lipca 1938 roku, godzina 22.00 

„Niewidzialni, obecni?” 

Ja jestem obecny. 

Wczoraj  zniknęło  następne  dziecko,  Russel  Everett,  przyjaciel  Devlina.  To  był  także 

mój  kolega,  nawet  jeśli  nie  widywaliśmy  się  często.  Jego  tata  ma  lodziarnię  nad  brzegiem 

morza. Kiedyś nie miałem pieniędzy i dał mi loda za darmo. 

Damon  mówi,  że  musimy  mu  pomóc...  Po  to  właśnie  mamy  bandę.  Poza  tym  lubimy 

naprawiać  krzywdy  i  pomagać  ludziom,  jak  tego  popołudnia,  kiedy  znaleźliśmy  psa  pani 

Plunder.  Przywiązaliśmy  go  do  klamki  u  drzwi  jej  domu,  potem  głośno  zapukaliśmy  i 

uciekliśmy.  Przedtem  jednak  wsunęliśmy  pod  drzwi  karteczkę:  „Z  pozdrowieniami  od 

Niewidzialnych!”.  Pani  Plunder  miała  niezłą  niespodziankę.  Jestem  pewien,  że  gdybyśmy 

wyszli  wtedy  zza  krzaków,  obdarowałaby  nas  ciasteczkami  i  marmoladą  (robi  świetną 

marmoladę!).  Damon  odrzucił  jednak  nagrodę  (podobnie  jak  ten  zamaskowany  bohater 

radiowy:  Cień),  a  my  zgodziliśmy  się  z  nim,  że  lepiej  pozostać  w  ukryciu.  Muszę  jednak 

przyznać, że ta odrobina marmolady nie sprawiłaby mi przykrości

Dzisiejszej  nocy  mamy  spotkanie  w  starej  latarni:  podzielimy  się  na  dwie  drużyny  i 

background image

przebiegniemy przez miasto. Będziemy mieli tylko dwie drużyny, bo Devlin jest chory (nie jest 

głupi,  zawsze  znajdzie  jakiś  sposób,  aby  się  wymigać  od  trudnych  zadań),  dlatego  Susan 

pójdzie z Damonem i ze mną. 

Będzie  lepiej,  jeśli  udam  teraz,  że  przygotowuję  się  do  snu.  Przykryję  się  kołdrą 

ubrany do połowy i kiedy tylko rodzice zgaszą światło, założę ciemny sweter i spuszczę się po 

rynnie,  bo  przecież  nigdy  nie  pozwolą  mi  wyjść  samemu  nocą.  Szczególnie  teraz,  kiedy 

grasuje ten maniak, no i... 

Powodzenia, Niewidzialni! 

Ciąg dalszy (mam nadzieję) jutro wieczorem. 

Tak kończył się opis tego dnia. Crystal przeszła od razu do kolejnej daty. 

16 lipca 1938 roku, godzina 14.30. 

Niewidzialni, obecni?” 

Ken, obecny. 

Fiuuu! Ostatnia noc była naprawdę ciężka. 

Od godziny krążyliśmy po mieście i nie znaleźliśmy nikogo podejrzanego. 

Jak zwykle była  mgła. Czy to  możliwe, że mieszkamy  w jedynym na świecie mieście, 

gdzie mgła wisi w środku lata? (Może jest  więcej takich miast? Co?) Generalnie: chodzimy, 

nic nie widzimy, mamy takie szanse wpaść na tego maniaka, jak znaleźć igłę w stogu siana. 

Na szczęście Susan  wpadł  do głowy jeden  z jej pomysłów: dlaczego ja  i  Damon nie 

moglibyśmy iść  w tyle, ukryci  we mgle,  tak żeby  ona posłużyła  jako przynęta  dla  maniaka? 

Oczywiście  Damon  mówi,  że  nawet  nie  ma  mowy,  że  to  zbyt  niebezpieczne.  I  co  ona  wtedy 

robi? Udaje, że się zgadza, ale kiedy tylko się odwracamy, ucieka w podskokach! 

Nie  od  razu  się  zorientowaliśmy,  ponieważ  właśnie  w  tym  momencie  Damon  dotyka 

mojego  ramienia.  Mówi,  żebym  spojrzał  do  tyłu.  Od  kilku  minut  ma  wrażenie,  że  ktoś  nas 

śledzi. Przez chwilę skupiamy się na ciszy i na mgle, a kiedy odwracamy się w stronę Susan, 

jej już oczywiście nie ma. 

Damon  rozgląda  się  przerażony,  szepcze  swoje  imię,  a  z  ciemności  dobiega  nas 

głupawy śmiech Susan. Wariatka! 

Zaczynam za nią biec, ale musielibyśmy mieć wiele szczęścia, aby ją dopaść! 

Docieramy do starej części miasta, położonej w pobliżu portu, gdzie są same baraki, 

zaułki i brud. Przysięgam, nie zdziwiłbym się, gdyby zza rogu wyszedł sam Kuba Rozpruwacz! 

W  pewnym  momencie  zatrzymujemy  się  i  słyszymy  złowrogi  dźwięk:  kroki  dorosłego 

background image

mężczyzny za naszymi piecami. 

On także zaraz się zatrzymuje, ale i tak jesteśmy pewni: ktoś nas śledzi. 

Damon na migi pokazuje mi, że mam być cicho i ciągnie mnie za stos sieci. Siedzimy 

tam  przez  chwilę,  która  wydaje  mi  się  wiecznością,  a  prawdopodobnie  nie  trwa  dłużej  niż 

kilka minut. Nic, nikogo nie widać. Co gorsze jednak, nie słyszymy już śmiechu Susan! 

Patrzymy na  siebie przerażeni i  nagle  wszystko  staje się jasne: prawdopodobnie ten 

mężczyzna nie szedł za nami, ale za Susan! 

Damon zrywa się na równe nogi i lekceważąc zagrożenie, woła Susan. Zaczyna biec, 

ja również biegnę za nim i wrzeszczę: „Susan! Susan!”. 

Nagle odpowiada nam krzykiem pełnym przerażenia. Jest taka rozpacz w jej głosie, że 

w pierwszej chwili go nie poznaję. 

Jest tam, jakieś dziesięć metrów od nas, tam, gdzie uliczka wychodzi na mały placyk. 

Nie  jest  sama.  Nad  nią  pochyla  się  mężczyzna  w  długim,  ciemnym  płaszczu  i  wielkim 

kapeluszu  opuszczonym  na  oczy.  Próbuje  ją  obezwładnić.  Ona  ze  wszystkich  sił  stara  się 

uwolnić,  ale  jest  jasne,  że  nie  da  rady.  Ruszamy  w  jej  kierunku  i  dzieje  się  coś  dziwnego. 

Mężczyzna nas widzi. Odwraca się, patrzy na nas i wtedy mgła przemienia się w coś bardziej 

cielesnego... 

Nagle  mamy  wrażenie,  że  nasze  nogi  odmawiają  nam  posłuszeństwa,  jakbyśmy 

próbowali biec w gęstym syropie. Kilka metrów od nas Susan walczy o życie, a my poruszamy 

się  w  spowolnionym  tempie,  jak  w  najbardziej  przeklętym  śnie.  Odwracam  się  w  stronę 

Damona i widzę, że po twarzy płyną mu łzy, nie wiem czy ze złości, czy z wysiłku. Wrzeszczy: 

„Susaaan! Susaaan!”. 

Nagle wszystko się kończy. 

W jednym z baraków zapala się światło i na rogu otwiera się małe okienko. Wygląda 

przez nie niewzbudzający zaufania mężczyzna. Zaczyna wrzeszczeć i pytać nas, co u licha się 

dzieje. W chwilę potem otwierają się drzwi następnego baraku, a potem jeszcze jednego. 

Ja  i  Damon  jesteśmy  nagle  uwolnieni  z  niewidocznej  mazi,  która  krępowała  nasze 

ruchy. Padamy więc gwałtownie do przodu, niemal rozbijając sobie nosy o bruk. 

Kiedy podnoszę głowę, mężczyzny już nie ma, a Susan leży na ziemi, podpierając się 

łokciami. Ludzie z baraków bezradnie stoją w miejscu, a ja i Damon biegniemy do niej, chcąc 

jej pomóc. 

Damon  dobiega  pierwszy,  obejmuje  ją  i  podnosi  jej  głowę...  jest  przerażona?  Nieee! 

Cała  w  uśmiechach,  mówi,  żebyśmy  złożyli  jej  gratulacje.  I  nie  przestając  się  uśmiechać, 

pokazuje nam zegarek kieszonkowy! 

background image

„Należy do tego maniaka”, mówi. Niezły dowód, co? 

- O kurczę, babcia była niezła! - powiedziała Crystal cała dumna. 

-  Rany,  dlaczego  przerwałaś?  Czytaj  dalej!  -  wykrzyknął  Douglas  pochłonięty 

opowiadaniem. 

-  Co?  A  tak,  sorry.  A  zatem  na  tym  dzień  się  kończy,  zobaczmy,  co  wydarzyło  się 

następnego dnia. 

- O mamo, ale musieli mieć pietra - sapnął Douglas. 

17 lipca 1938 roku, godzina 18.30 

Niewidzialni, jesteście? 

Ja jestem. 

Z czym my mamy do czynienia? 

Aż do wczoraj byliśmy odważni, pełni optymizmu, a teraz? 

Co się zmieniło? Wszystko. 

Wszystko się zmieniło. 

Na  tylnej  stronie  zegarka,  który  Susan  podebrała  maniakowi,  była  dedykacja: 

„Mojemu najukochańszemu Angusowi”. W miasteczku nie ma tak wielu Angusów, ale ja nie 

miałem o tym pojęcia i zaproponowałem, abyśmy sprawdzili to  w rejestrze. Zauważyłem, że 

na te słowa Mark pobladł. 

Zapytałem, co się dzieje, a on nakazał gestem, abyśmy poszli za nim (byliśmy na placu 

przed  ratuszem).  Przyjaciel  jego  ojca  ma  sklep  z  importowanymi  zegarkami  naprzeciwko 

ratusza;  podeszliśmy  do  witryny  tego  sklepu.  Mark  zatrzymał  się  i  wciąż  bez  słowa,  wbił 

wzrok w ścianę za szybą. Spojrzeliśmy ponad jego ramieniem. Wisiał tam portret właściciela 

zegarka, który z dumą pokazuje swój ulubiony przedmiot. 

To był on - Angus Scrimm w dniu wyborów na burmistrza Misty Bay! 

Zaparło  nam  dech  w  piersiach.  Greta  rozpłakała  się,  a  Damon  aż  usiadł  na  skraju 

chodnika  i  w  roztargnieniu  zaczął  mierzwić  włosy.  Jakie  mieliśmy  szanse  przeciwstawić  się 

najpotężniejszej osobie w mieście? Gdybyśmy nawet go zadenuncjowali, kto by nam uwierzył? 

Zaczęliśmy się kłócić. Uważałem, że powinniśmy pójść od razu na policję; Damon był 

odmiennego  zdania,  uważał,  że  powinniśmy  sami  schwytać  Angusa  Scrimma.  Ja  i  Damon 

mamy  największy  posłuch  w  bandzie,  więc  Niewidzialni  podzielili  się  na  dwie  grupy. 

Pokłóciliśmy się i doszło nawet do wyzwisk. 

Wreszcie Damon krzyknął, że mamy  się uciszyć, że robimy przedstawienie, które nie 

background image

przystoi Niewidzialnym. 

Ruszył cicho w stronę naszej groty-kryjówki znajdującej się w skale. Poszliśmy za nim, 

wciąż nie przestając się sprzeczać. 

Kiedy doszliśmy na miejsce, poprosił, abyśmy mu zaufali jeszcze raz i przedstawił nam 

swój plan. Głosowaliśmy. Ja głosowałem przeciw, ale wygrał on. 

Damon  uważa,  że  burmistrz  trzyma  uwięzione  dzieci  w  piwnicy  swojego  domu 

(oczywiście, jeśli wciąż żyją). 

I dlatego teraz znów przygotowuję się do wyjścia i czekam tylko, kiedy rodzice zasną. 

Krótko mówiąc, tej nocy mamy zaatakować willę Scrimma. 

-  To mój  sen! To mój  sen! -  wykrzyknął Douglas.  - Pamiętacie sen,  który  miałem w 

samolocie? Ten, w którym Niewidzialni zakradają się do willi Scrimma? 

-  No  tak,  ale  ten  sen  nie  skończył  się  zbyt  dobrze,  o  ile  sobie  przypominam  - 

odpowiedziała Crystal, przewracając kartkę pamiętnika wujka  Kena. Przez krótką chwilę w 

milczeniu przebiegała po niej wzrokiem. 

- No i? Chcesz, żebyśmy umarli z ciekawości? 

- Douglas ma rację - wtrącił Peter. - Prosiłbym cię, abyśmy mogli dostąpić tego... 

- No dobrze, już dobrze, czytam. Spokojnie! 

18 lipca 1938 roku, godzina 0.55 

Do diabła ze wszystkimi! 

Piszę to na wypadek, który ma wszystkie pozory prawdopodobieństwa: gdybym nawet 

ja sobie nie poradził i gdyby Scrimm wykończył nas wszystkich. 

Mamy dużo szczęścia, że udało nam się uciec po fatalnej napaści na willę Scrimma. 

Poszliśmy na całość, aby tylko wyzwolić dzieciaki. Kiedy byliśmy już w pobliżu willi, 

podzieliliśmy się i każdy starał się wejść do środka od innej strony. Wewnątrz nie było nikogo, 

ale Scrimm musiał  wcześniej rzucić jakiś czar, ponieważ moi koledzy nagle zaczęli  walczyć 

przeciwko  sobie.  Było  kilka  naprawdę  niebezpiecznych  momentów,  wyglądało  na  to,  że 

przypadkowo mogli się zabić! 

Ja  jednak  poradziłem  sobie  bez  większych  problemów.  Kiedy  pozostali  wpadli  w 

amok,  ja  wyszedłem  przez  okienko,  którym  wcześniej  dostałem  się  do  środka  z  Damonem, 

wynosząc  niezłe  trofeum:  „Malartium”,  jedną  z  najważniejszych  czarodziejskich  ksiąg 

Scrimma. Może nawet najważniejszą, ponieważ ona jedna spośród niezliczonych  woluminów 

była wyeksponowana i leżała otwarta na pulpicie. 

background image

Wybiegliśmy  z  domu  i  wciąż  w  szoku  po  tym,  co  nas  spotkało  w  willi  Scrimma, 

zaszyliśmy się w naszej grocie-kryjówce. 

Kiedy poczuliśmy się już bezpieczni, Damon zaczął przeglądać tę diablo przeklętą (to 

najlepiej pasujące do niej określenie) książkę. Od początku do końca i od końca do początku. 

I myślę, że robił to przez cały następny dzień, ponieważ kiedy spotkaliśmy się dziś wieczorem, 

powiedział,  że  chyba  znalazł  sposób,  aby  zniszczyć  czary  Scrimma.  Rytuał!  Najbardziej 

niewyobrażalny  rytuał  krwi,  o  którym  nawet  nie  chcę  mówić.  Ta  historia  sprawiała,  że 

kompletnie mu odbiło. 

Teraz gdy to piszę, Damon i pozostali pewnie już dopełnili rytuału i idą w stronę domu 

Scrimma.  Muszę  się  pośpieszyć:  muszę  iść  do  szeryfa.  Mam  tylko  nadzieję,  że  mi  uwierzy. 

Pokażę mu zegarek Scrimma i opowiem historię, która wydarzyła się w nocy w porcie. 

Boże,  spraw,  aby  nie  stało  się  tak,  jak  powiedział  Damon.  Spraw,  aby  Scrimm  nie 

rzucił czaru na szeryfa i jego łudzi. Spraw, aby mi uwierzyli... 

- Co, do diaska? Znów przerwałaś? - zaprotestował zrozpaczony Douglas. 

-  Ej,  daj  sobie  na  wstrzymanie:  skończyłam  czytać  ten  zeszyt,  a  jeśli  się  nie  mylę, 

kolejny masz ty. 

-  Ko...  lejny?  -  Douglas  poczerwieniał  i  zaczął  kartkować  pierwszy  z  ustawionego 

przed nim stosu zeszytów. - O, to ten... nie, nie ten... ten też nie... Ach, mam go! 

Ale dokładnie w tym momencie strychowe okienko otworzyło się z impetem i powiew 

mroźnego powietrza wtargnął do pomieszczenia. 

Słońce skryło się za chmurami i w jednej chwili zerwał się tak silny wiatr, że Douglas, 

Crystal  i  Peter  musieli  się  przytrzymać  kanapy.  Zeszyty  i  inne  lekkie  przedmioty  zaczęły 

wirować jak liście podczas burzy. 

- Trzymajcie się z całych sił, to atak czarów! - wrzasnęła Crystal. 

-  Atak  czego?  -  odkrzyknął  Douglas,  walcząc  z  dywanem,  który  wyglądał,  jakby  go 

chciał udusić. 

- To Scrimm! Użył wiatru, aby skraść nam dzienniki! 

Crystal, krzycząc, starała się złapać wszystkie zeszyty, które znajdowały się w zasięgu 

jej  ręki.  Nagle  drzwi  szafy  rozwarły  się  wściekle  i  wypadły  zza  nich  wędki  ze  starymi 

haczykami. Zaczęły owijać się wokół niej, kalecząc ją jak oszalałe węże. Kiedy tylko chciała 

się poruszyć, haczyki boleśnie wbijały się w jej skórę. 

-  Cryyys!  -  zawył  Peter,  próbując  ruszyć  jej  na  odsiecz,  ale  nie  zrobił  nawet  kilku 

kroków, kiedy cały strychowy kurz podniósł się, zbił w jeden szary wir i ruszył z impetem na 

background image

niego.  Peter  próbował  zasłonić  sobie  twarz.  Zakrył  oczy  i  usta,  ale  pył  wdzierał  mu  się  do 

nosa. 

Crystal natychmiast zdała sobie sprawę, że jej przyjaciel znajduje się w śmiertelnym 

niebezpieczeństwie. Rzuciła dzienniki  i  nie bacząc na nylonowe żyłki, które coraz ściślej ją 

oplatały, wyciągnęła do niego rękę. 

Pył natychmiast rozproszył się w powietrzu. Peter wziął głęboki oddech i kichnął tak, 

jakby bił własny rekord w kichaniu. Pył, który go dusił, został wypchnięty natychmiast, a on 

opadł na kolana, chwytając się za nos i próbując zatamować potężny krwotok. 

Wiatr ponownie przybrał na sile i w pomieszczeniu rozległ się wyraźny głos: 

- Czary to nie zabawa dla dzieci, moi drodzy! 

W tej samej chwili potężny wir powietrza wessał dzienniki przez otwarte okienko. 

W chwilę potem wiatr ucichł, a promienie słońca znów oświetliły stary strych. 

Wszystkie przedmioty leżały porozrzucane na podłodze. 

Ale pamiętników już nie było. 

Douglas  starał  się  uwolnić  spod  dywanu,  który  próbował  go  udusić;  Crystal,  wciąż 

owinięta żyłkami, z powbijanymi haczykami, cała była pokiereszowana; a Peter rozpaczliwie 

zatykał sobie nos, z którego ciekła krew. 

background image

R

OZDZIAŁ 

12. 

Ważna decyzja 

Crystal  i Peter siedzieli  na  brzegu wanny,  a Douglas czegoś szukał.  Znalazł  spirytus 

salicylowy i watę dla Crystal, a dla Petera kilka kostek lodu. Owinął je w kawałek materiału. 

Dla  Crystal  przyniósł  jeszcze  paczkę  plasterków:  małych,  dużych  i  średnich,  a  dla  Petera 

kolejny kawałek lodu, poprzedni zdążył się już rozpuścić. Szkoda gadać, ładnie wyglądali. 

- Ej, Crys -  zaczął w pewnym momencie Peter, zatykając sobie nos kawałkiem  lodu. 

Zdjął  okulary  i  odłożył  je  na  półeczkę  obok  umywalki.  -  Dziękuję  za  twoje  starania,  aby 

ocalić mnie od kurzu... 

-  No...,  w  sumie  nic  nie  zrobiłam.  To  było  takie  okropne...  Czułam  się  całkowicie 

bezbronna, a nie jestem do tego przyzwyczajona. 

-  Witaj  w  klubie  zwykłych  śmiertelników  -  zaśmiał  się  Douglas.  W  ramach 

rekompensaty  przygotował  sobie  jedną  ze  swoich  supernadzianych  kanapek  i  właśnie  ją 

pochłaniał. 

-  Wygląda  pysznie  -  pośpieszył  z  komplementem  Peter.  -  Chcesz  też  odrobibę  bojej 

krwi? - zapytał przez zatkany opatrunkiem nos. 

- Bleee, Pete, obrzydliwość - zaprotestował Douglas. 

- No, a ty? Czy to dobry bobent na kobsubcję? 

-  Słuchaj,  to  moja  metoda  na  głoda.  Muszę  odreagować  po  tym  wszystkim!  Ty  nie 

masz własnej metody? 

Peter zamyślił się. 

- No, tak. W tak trudbych przypadkach ruszab oddać się lekturze na dachu. 

- Na dachu, co? - odparł Douglas, który mył właśnie dłonie upaćkane majonezem, by 

pomóc Crystal założyć następny plasterek. 

-  Tak,  wychodzę  okienkiem  w  dachu  i  siadab  sobie  na  dachówkach.  Na  górze  bab 

wrażenie,  że  jestem  oddalony  od  bszystkiego  i  bszystkich.  Kiedy  teraz  się  nad  tyb 

zastabawiab,  wydaje  mi  się,  że  tak  spędziłeb  całe  zeszłe  lato...  -  Odsłonił  dziurkę  od  nosa; 

wydawało  się,  że  krwotok  ustał,  ale  nos  był  spuchnięty  i  czerwony,  przez  co  wyglądał  jak 

papryka.  -  Z  góry  widziałem  innych  chłopców,  jak  bawili  się  na  ulicy  i  żal  mi  było  siebie 

samego. Nigdy nie narzekaj na zdrową nogę... 

background image

-  Nigdy  nie  narzekaj  na  zdrową  nogę  -  powtórzyła  w  roztargnieniu  Crystal,  a  po 

krótkiej przerwie dodała: - Ja nie popuszczę. 

- To znaczy? 

- Nie wiem, jak wy, ale ja nigdy nie robiłam tego, do czego mnie zmuszali i teraz też 

nie zamierzam. 

-  Co,  do  jasnej  ciasnej,  mówisz?  Mamy  do  czynienia  z  prawie  niepokonanym 

czarodziejem, cudem ocaleliśmy, a ty... - pieklił się Peter. 

- Nie jest niepokonany - ucięła Crystal. 

- No, jak dotąd tak źle sobie nie radził, co? - zauważył Douglas, pochłaniając ostatni 

kęs kanapki. 

-  Gdyby  naprawdę  był  niepokonany,  myślicie,  że  patyczkowałby  się  z  trójką 

dzieciaków?  Zabrał  nam  pamiętniki  twojego  wujka,  ponieważ  moglibyśmy  odkryć  coś 

ważnego. Boi się nas. 

-  Doprawdy?  A  ja  myślałem,  że to my robiliśmy  pod siebie...  - odciął  się Douglas. - 

Co proponujesz? 

-  Co  proponuję?!  Ja  pragnę  jedynie  wrócić  do  domu,  zapomnieć  o  tym  wszystkim  i 

spędzić na dachu resztę lata! 

-  I  myślisz,  że  Scrimm  po tym  wszystkim  zostawi  cię  w  spokoju?  -  odparła  Crystal, 

patrząc mu w oczy. - Gdybyś był na jego miejscu, zostawiłbyś nas w spokoju czy upewniłbyś 

się, że nie będziemy ci więcej wchodzić w paradę? Nie umiesz sobie nawet wyobrazić, na ile 

sposobów  można  czarami  sprawić,  aby  ktoś  stał  się  bezbronny.  Nie  chodzi  tu  nawet  o 

zabijanie,  które  zwróciłyby  uwagę  policji,  ale,  zapewniam  cię,  że  nie  byłoby  to  nic 

przyjemnego. 

- Akurat tu pewnie ma rację - wtrącił się Douglas. - No, Crys, strzelaj! 

-  Proponuję,  abyśmy  poszli  do  biblioteki.  Albo  lepiej:  wy  tam  wejdziecie,  a  ja 

poczekam  na  zewnątrz.  Postaracie  się,  aby  twój  wujek  was  nie  nakrył  i  poszukacie 

wszystkiego  tego,  co  zdołacie  znaleźć  na  temat  Angusa  Scrimma:  od  jego  daty  urodzin,  po 

rodzaj  płynu  do  golenia,  którego  używał.  Musimy  dowiedzieć  się  o  nim  wszystkiego,  jeśli 

chcemy mieć jakąś szansę zrozumieć, co się z nim stało i gdzie możemy znaleźć Malartium

którą mu zabrał twój wujek... 

- A dlaczego myślisz, że wujek już jej nie ma albo że Scrimm jej nie odzyskał? 

- Nikt z pierwszych Niewidzialnych  już  jej  nie  ma. W  noc, w którą się  spotkaliśmy, 

kiedy  śledziłeś  wujka  aż  do  domu  Grety,  chiromantki,  ja  byłam  tam  już  wcześniej  i 

podsłuchiwałam.  Pamiętam,  że  Greta  i  Devlin  wciąż  powtarzali,  że  jeśliby  mieli  jeszcze 

background image

Malartium Scrimma, to może znaleźliby wyjście z sytuacji... A Scrimm jej nie ma. Nie wiem, 

dlaczego to wiem, ale wiem. Możecie to nazwać intuicją, jeśli tak wam się podoba. 

- Intuicja parapsychiczna? - kpił Peter. 

- Nie, powiedzmy raczej, intuicja kobieca... - zaśmiała się Crystal. 

- Okej, powiedzmy, że odkryjemy wszystko i nawet znajdziemy tę przeklętą książkę - 

powiedział Douglas. - Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że powtórzysz rytuał? 

- Ja też mam nadzieję, że to nie będzie konieczne. Co ty sobie wyobrażasz? Ale przede 

wszystkim, nie mogę dopuścić, by znalazł ją Scrimm. Nie rozumiecie, że jako jedyni wiemy, 

co się dzieje i tylko my możemy go powstrzymać? 

-  Ale  my  nawet  nie  wiemy,  co  on  właściwie  chce  zrobić,  więc  jak  uda  się  nam  go 

powstrzymać? - dociekał Douglas. 

- Posłuchaj, cokolwiek chciałby zrobić ktoś, kto porywa dzieci, z pewnością nie jest to 

nic dobrego. Jeśli zostawimy mu drogę wolną,  może stać się najpotężniejszym czarodziejem 

na ziemi! 

- I naprawdę jest tak niebezpieczny? 

Crystal zmroziła ich krzywym uśmiechem. 

Po  chwili  wyciągnęła  rękę  całą  pokrytą  plasterkami  w  stronę  chłopców  jak  do 

przysięgi. Powiedziała: 

-  Douglas,  Peter,  uwierzcie  mi:  Scrimm  powrócił.  Jeśli  chcecie,  aby  wszystko 

skończyło się dobrze, muszą wrócić także Niewidzialni. 

Douglas  popatrzył  na  wyciągniętą  dłoń  Crystal,  a  potem  na  blade  oblicze  Petera. 

Wyciągnął nieśmiało swoją dłoń i podał ją Crystal. 

- Ja jestem - wyszeptał. 

Odwrócili  się  w  stronę  Petera.  Nie  odezwali  się  nawet  słowem.  Po  prostu  na  niego 

patrzyli. Spojrzał na nich niepewnie w oczekiwaniu nakazu lub wymówki.  Ale w ich oczach 

nie było żadnej z tych rzeczy: wiedzieli, że ryzykują własnym życiem i nie mogli niczego od 

niego wymagać. 

Decyzja należał do Petera. 

Chłopiec uścisnął dłonie dwójki przyjaciół. 

- Ja też jestem - powiedział, poprawiając nerwowo okulary. 

- W takim razie, Niewidzialni powrócili - uroczyście ogłosiła Crystal. 

background image

R

OZDZIAŁ 

13. 

Ostatni Niewidzialny 

Kendred  Halloway  brał  właśnie  udział  w  sesji  „Zaproszeń  do  lektury”,  które 

organizował co tydzień w swojej bibliotece, aby zachęcić dzieci do zaprzyjaźnienia się z tym, 

co nazywał „fantastycznym światem Historii”. Właśnie tak, przez duże „H”. 

Patrzył na animatorów, którzy czytali dialogi. Dzieci, siedzące w półokręgu, chłonęły 

każde ich słowo, podążając w skupieniu za opowieścią; było więc właśnie tak, jak powinno 

być. 

-  Hej,  Ken,  ładna  bajka?  -  zapytała  go  szeptem  Lydia  Lodbell,  stara  bibliotekarka, 

która pracowała u jego boku od wielu już lat. 

Kendred Halloway, ciągle skupiony, odpowiedział jej także szeptem: 

- Pasjonująca, jak zwykle, Lydio. Wszystko okej? 

- W porządku, Ken. Słuchaj opowiadania. Chciałam tylko pogratulować ci siostrzeńca. 

- Ach, poznałaś go? 

- Jest tam, w czytelni. Ciekawski tak jak wujek! 

-  Nie  mów  tak.  Myślisz,  że  powinienem  mu  pomóc?  -  zapytał,  mając  w  głębi  serca 

nadzieję, że w odpowiedzi usłyszy zdecydowane „nie”. 

- Och, nie sądzę, udzieliłam mu już wszystkich koniecznych informacji. 

- Dziękuję, Lydio. 

- Zastanawiam się jedynie, dlaczego tak się interesował tym starym burmistrzem... 

-  Starym  burmistrzem?  -  powtórzył  Kendred  Halloway,  po  raz  pierwszy  odrywając 

wzrok od animatorów. 

- Tak, Angusem Scrimmem, tym z naszego dzieciństwa... 

-  Dawaj,  Pete,  pospieszmy  się!  -  krzyknął  Douglas.  -  Nie  chcę,  aby  wujek  mnie 

przyłapał! 

Już od ponad godziny obaj w półmroku czytelni przeglądali pod lupą klisze z gazetą 

lokalną  z  1938  roku.  Znaleźli  wiele  artykułów  o  zaginionych  dzieciach  i  o  próbach  ich 

odnalezienia  przez  burmistrza  Angusa  Scrimma,  ale  jeszcze  nie  natknęli  się  na  nic 

niezwykłego. 

background image

- Spokojnie, Doug. Musimy być nadzwyczaj uważni. 

- Dobrze, dobrze, Pete. Ale czy teraz nie możemy przejść od razu do okresu, w którym 

zostały  napisane  dzienniki  mojego  wujka?  Jeśli  chcemy  znaleźć  jakąś  wskazówkę  na  temat 

tego,  co  się  wydarzyło  tej  nocy,  kiedy  Niewidzialni  stawili  czoła  Scrimmowi  i  przede 

wszystkim, gdzie znajduje się Malartium... 

-  Witajcie,  chłopcy.  Znów  się  spotykamy  -  przywitał  się  z  nimi  od  progu  małego 

pokoju,  który  służył  za  czytelnię,  uśmiechnięty  blondyn.  Podszedł  bliżej,  zdjął  okulary 

przeciwsłoneczne i na oparciu krzesła położył pełną kieszeni, ciemną kurtkę. Dopiero teraz, 

gdy znalazł się w kręgu światła, rozpoznali go. 

To był ten sam facet, który do nich podszedł, kiedy strażacy pomagali Lance'owi zejść 

z wieży zegarowej ratusza. Douglas zastanawiał się, ile mógł usłyszeć z tego, o czym mówili 

przed chwilą. 

- Jestem tu już dobrą chwilę,  mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza - powiedział 

Robert Kershaw, pies tropiciel, wciąż lekko się uśmiechając. - Ja też chciałem poczytać stare 

gazety,  ale  kiedy  tu  przyszedłem,  zorientowałem  się,  że  byliście  pierwsi...  Poszukujecie 

czegoś, co jest wam potrzebne do odrobienia zadań wakacyjnych? 

-  Dokładnie  -  odpowiedział Douglas, odwdzięczając  mu  się uśmiechem.  -  Chodzimy 

razem  do  szkoły  i  każdego  roku  wracamy  we  wrześniu,  nie  wziąwszy  do  ręki  ani  jednej 

książki  podczas  wakacji.  Dlatego  w  tym  postanowiliśmy  zacząć  wcześniej.  Pan  nie  jest  z 

Misty, nie mylę się? 

-  Jestem  dziennikarzem!  Nazywam  się  Robert  Kershaw  -  odpowiedział  mężczyzna, 

podając im rękę. 

- Witam, to Peter Peaky - powiedział Douglas, ściskając mu rękę. 

- A to Douglas Macleod - powtórzył w ślad za nim Peter. 

- Pracuję dla miesięcznika o podróżach - ciągnął dziennikarz - i właśnie przygotowuję 

artykuł o waszym pięknym miasteczku... O, widzę, że zbieracie materiały na temat burmistrza 

sprzed kilku lat. 

-  W  istocie,  Angus Scrimm  był  burmistrzem w czasach,  kiedy  mój wujek  był  mały - 

wtrącił Douglas - i często o nim wspomina. A teraz, jeśli pan tak miły... 

- Och, oczywiście. Wybaczcie. Jak wiecie, my dziennikarze mamy zawsze ten feler, że 

wtykamy nos w nie swoje sprawy. Takie spaczenie zawodowe... No to, do zobaczenia - uciął 

mężczyzna, zabierając kurtkę. 

- Do zobaczenia - odparli jednocześnie Douglas i Peter. 

Mężczyzna ruszył w stronę drzwi. Nagle zatrzymał się. 

background image

-  Słyszałem,  że  niedawno  znikła  pewna  dziewczynka...  -  powiedział,  odwracając  się 

ponownie - ...niejaka Crystal Cooper. Coś o tym wiecie? 

- Gdyby tak było, poszlibyśmy na policję, nie sądzi pan? - odpowiedział Peter. 

-  Oczywiście,  oczywiście.  Tylko  byłem  w  szkole  i  wiem,  że  jesteś  z  nią  w  jednej 

klasie,  Peter  -  powiedział  Robert  Kershaw,  zerkając  do  notesu.  -  Natomiast,  co  za  dziwny 

zbieg okoliczności, nie ma tu twojego imienia, Douglas... 

-  Cześć,  Doug,  cześć,  Peter  -  powitał  ich  wujek  Ken,  stając  w  drzwiach.  -  W  czym 

mogę panu pomóc? - dodał, zwracając się do dziennikarza. 

-  Nazywam  się  Kershaw.  Robert  Kershaw  i  jestem  dziennikarzem.  Chwilę 

rozmawialiśmy, a teraz wychodzę - odpowiedział mężczyzna i uśmiech znów pojawił się na 

jego twarzy. Douglas zastanawiał się, jak te ciągłe uśmiechy znosiły jego szczęki. 

- Skoro tak, nie zatrzymuję pana. Muszę porozmawiać z siostrzeńcem. 

- W takim razie, do zobaczenia - pożegnał się Robert Kershaw i ruszył do wyjścia. 

-  Cześć,  Douglas,  usłyszymy  się  później  -  powiedział  Peter,  także  spiesząc  w  stronę 

drzwi. 

- Do widzenia panu, panie Halloway. 

„Zanosi się na burzę” - pomyślał, kiedy wychodził przez obrotowe drzwi biblioteki. 

Myślał,  że  na  zewnątrz  czeka  dziennikarz,  ale  nie  było  po  nim  ani  śladu.  Nagle 

rozpłynął się w powietrzu jak mgła w Misty Bay o wschodzie słońca. 

Crystal  była  świadkiem  sceny  w  czytelni,  ponieważ  podglądała  przez  okno.  Teraz 

starała  się  wspiąć  na  parapet  pierwszego  piętra,  gdzie  znajdował  się  gabinet  Kendreda 

Hallowaya.  „Kto  wie,  co  mu  chce  powiedzieć  wujek”  -  pomyślała.  Wsunęła  lewą  stopę  w 

szczelinę w ścianie między dwiema cegłami i udało się jej wspiąć o kilka centymetrów, ale jej 

cel  pozostawał  jeszcze  półtora  metra  nad  nią.  „Hmmm,  tu  by  mi  się  przydała  umiejętność 

latania na miotle...” - pomyślał dziewczynka. 

-  Hej,  to  ty  jesteś  wnuczką  Sally  Cooper?  -  powiedział  jakiś  męski  głos  tuż  za  nią. 

Dziewczynka  szybko  odwróciła  się:  to  był  sprzątacz,  który  pracował  w  ogrodzie  za 

biblioteką. - Nie wiesz, że policja szuka cię wszędzie? A poza tym, co tam robisz, uczepiona 

ściany jak pająk? 

Crystal  rozluźniła  uchwyt  i  spadła  na  trawę.  Wpatrzyła  się  w  oczy  sprzątacza  i 

powiedziała: 

- Nie sprzątał pan przypadkiem już tej części ogrodu? 

-  A  ciebie  co  to  obchodzi?  Ja...  -  mężczyzna  przerwał.  Jego  powieki  zaczęły  powoli 

opadać. Zostały wpółprzymknięte. Wyglądał jak ktoś w półśnie. 

background image

- ...ja... właściwie już posprzątałem tę część ogrodu, co ja tu robię? 

-  A  ja  nie  jestem  tą  dziewczynką,  której  poszukuje  policja.  Co  więcej,  nie  ma  mnie, 

nie ma tu nikogo - ciągnęła Crystal monotonnym głosem. 

-  Och...  rzeczywiście...  co  mi  przyszło  do  głowy,  rozmawiam  z  wiatrem?  Żona  ma 

rację: potrzebuję kilku dni wolnego... 

- Dlaczego od razu ich sobie nie weźmiesz? 

- Faktycznie, dlaczego nie? - odparł mężczyzna. Rzucił grabie, odwrócił się na pięcie i 

ruszył w stronę ulicy. 

- Dzień do... Hej! - krzyknął Peter i odskoczył na bok. - Widziałaś, Crystal? Gdybym 

nie odskoczył, bez wątpienia przeszedłby po mnie bez ceregieli! 

- Niewiarygodne, co za maniery - roześmiała się dziewczynka. - Właśnie czekałam na 

ciebie. Podejdź tu. Podniesiesz mnie. 

- Wejdź, Douglas, usiądź. 

Znajdowali  się  w  gabinecie  wujka  Kena,  który  był  umeblowany  jak  biura  z  lat 

pięćdziesiątych. Stała tam biblioteczka pełna leżących w bezładzie starych i nowych książek. 

Ściany  pokrywały  obrazy  sygnowane  przez  słynnych  ilustratorów.  Douglas  rozpoznał  styl  i 

podpis jednego z nich: Quentin Blake. 

- Wyglądasz na zmęczonego, Douglas. Tej nocy także źle spałeś? 

-  Nie  za  dobrze,  wujku.  Znów  miałem  jakiś  głupi  koszmar.  To  pewnie  dlatego,  że 

jestem z dala od domu, ale przejdzie mi. 

- A zatem szukałeś informacji na temat Angusa Scrimma? - zapytał wujek Ken. 

- Tak, pomagałem Peterowi... - odpowiedział Douglas. 

- Posłuchaj, Douglas. Zrobiłbyś coś dla mnie? 

- No, tak, oczywiście, wujku. Jeśli tylko mogę, to chętnie. 

- W takim razie proszę cię, abyś przestał szukać informacji na temat tego człowieka. 

Nie wiem, z jakiego powodu interesuje się nim Peter, ale te poszukiwania nie przyniosą ci nic 

dobrego. 

Douglas milczał przez chwilę, w końcu powiedział: 

- Wujku, ty też należałeś do Niewidzialnych, prawda? 

Wujek Ken popatrzył na niego zdziwiony. 

- Kto ci o tym powiedział? 

-  Peter.  Powiedział  mi,  że  Crystal,  zanim  zniknęła,  opowiedziała  mu  całe  mnóstwo 

przygód, które przeżyli Niewidzialni. Byliście naprawdę nieźli! 

background image

- No cóż, miałem taki okres w życiu. Banda dzieciaków, tyle ich jest, nic... 

-  Dlaczego  pomniejszasz  ich  znaczenie,  Ken?  „Nieźli”  wydają  mi  się  odpowiednim 

przymiotnikiem na określenie Niewidzialnych. 

Douglas  odwrócił  się  w  stronę  drzwi  i  zobaczył  wysokiego,  ciemnowłosego 

mężczyznę, o wesołym i przenikliwym spojrzeniu. 

Miał na sobie elegancki granatowy garnitur i jedwabny, mieniący się krawat. 

- Damon! - wykrzyknął wujek Ken i obszedł biurko, aby się z nim przywitać. 

Dwaj  mężczyźni,  śmiejąc  się,  uścisnęli  się  serdecznie.  Douglas  był  zdumiony:  miał 

przed  sobą  wielkiego  Damona  Knighta,  przywódcę  Niewidzialnych!  Wow!  Nie  mógł  się 

doczekać,  kiedy  opowie  o  tym  Peterowi  i  Crystal.  Starał  się  zapamiętać  jak  najwięcej 

szczegółów jego wyglądu. 

Wujek  i  jego  kolega  musieli  być  mniej  więcej  w  tym  samym  wieku,  ale  Damon 

wyglądał przynajmniej dziesięć lat młodziej. 

- Damon, wreszcie wróciłeś! - powiedział wujek Ken. 

- No, „wróciłeś” pociąga za sobą pewne konsekwencje. Powiedzmy, że przyszło mi do 

głowy, aby wpaść i złożyć wam wizytę. A poza tym, co gorsza, Greta zasypuje moje biedne 

sekretarki faksami i mailami od ponad tygodnia. Dlatego myślę, że nawet gdybym nie chciał 

przyjechać,  zmusiłyby  mnie  do  tego  właśnie  one!  -  zaśmiał  się  mężczyzna  i  ponownie 

uścisnął kolegę. 

- Żarty na bok, jestem naprawdę szczęśliwy, że cię widzę. 

- Hm, wujku, to ja pójdę - wyszeptał Douglas, cały czerwony. 

- Och, wybacz mi, Douglas. Damon, mogę przedstawić ci mojego siostrzeńca? 

Po raz pierwszy mężczyzna spojrzał na Douglasa. Jego spojrzenie wywarło na chłopcu 

piorunujące wrażenie, zupełnie jakby zobaczył ducha. Szybko wziął się w garść. Uśmiechnął 

się. Na pewno coś mu się przewidziało. 

-  A  więc  to  ty  jesteś  siostrzeńcem  Kena?  -  powiedział  Damon  i  uścisnął  mu  rękę.  - 

Cieszę się, że mogę cię poznać! Wpadnij do mnie, do mojej starej willi na wzgórzach Misty, a 

opowiem ci, jaki „niezły” był twój wujek. 

-  Dziękuję.  Dziękuję  bardzo  -  wyszeptał  Douglas,  robiąc  się  coraz  bardziej 

purpurowy, i wybiegł z gabinetu. 

- Wygląda na rozgarniętego dzieciaka - powiedział Damon. 

- I jest rozgarnięty. Może nawet za bardzo... 

Damon usiadł na krześle, naprzeciwko biurka Kena. Przez chwilę zapanowała ciężka 

od wspomnień cisza. Oto siedzą naprzeciwko siebie dwaj koledzy, kiedyś nierozłączni, choć 

background image

tak odmienni. Damon lubił błyszczeć, Ken wolał pozostawać w cieniu. Jednak zawsze, kiedy 

nikt  ich  nie  widział,  Damon  chętnie  zasięgał  opinii  przyjaciela.  Ken  chciał  się  przebiec? 

Damon  już  biegł,  ale  zatrzymywał  się  i  czekał  na  niego.  To  sprawiało  mu  jeszcze  większą 

przyjemność. Kendred Halloway pomyślał, że jego przyjaciel jako dziecko zawsze wygrywał. 

Ale czy tak samo było w dorosłym życiu? 

- A zatem, Ken - ciągle tu jesteś, w tej swojej małej bibliotece, co? 

Wujek Ken otrząsnął się z zamyślenia. 

-  No,  cóż,  Damon.  Każdy  z  nas  wybrał  co  innego.  Ta  mała  biblioteka,  jak  wiesz,  to 

cały mój świat. 

Przyjaciel uśmiechnął się. 

- Wiem o tym, Ken. Wybacz mi. Ale trudno mi pogodzić się z tym, że ktoś taki jak ty 

został  w  tym  małym  miasteczku.  Co  do  innych,  nie  przeszkadza  mi  to.  Chociaż  muszę 

przyznać, że wszyscy nieźle poradzili sobie w życiu. Oprócz Grety, która wciąż niewłaściwie 

inwestuje. Całe szczęście, że jest chiromantką! 

Wujek Ken uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. 

-  We  dwóch  mogliśmy  dokonać  wielkich  rzeczy,  Ken...  gdybyś  tylko... I  nie  mówię 

jedynie o moich kopalniach w Południowej Afryce. 

-  Rozmawialiśmy  już  o  tym,  Damon.  Mnie  to  nie  interesuje.  Mój  świat  jest  tutaj  - 

wskazał ręką naokoło, na książki i stare meble z lat pięćdziesiątych. 

Patrzyli  sobie  w  oczy  dłuższą  chwilę.  W  ich  spojrzeniu  było  to,  co  chcieli  sobie 

powiedzieć i to, co wiele razy już sobie mówili. 

Wreszcie Damon uśmiechnął się. 

-  Wracając  do  sedna  -  zaczął  -  rozmawiałem  już  z  Gretą.  Mówiła  mi  o  Susan  i  o 

Marku... Uważa, że Scrimm powrócił. A ty, co o tym sądzisz? 

-  Sądzę,  że  gdyby  tak  było,  bylibyśmy  w  niezłych  kłopotach.  Być  może  cały  świat 

byłby w niezłych kłopotach. 

Znów nastąpiła krótka cisza, w końcu Damon zapytał: 

- Ken, ty nie masz tej książki, prawda? 

- Jak mam was przekonać? - zirytował się wujek Ken. - Po tej przeklętej nocy, kiedy 

was zostawiłem i poszedłem do szeryfa, nigdy jej nie widziałem. Wy jako ostatni mieliście ją 

w  rękach,  sam  dobrze  wiesz.  Nawet  nie  wiem  dobrze,  jak  skończyła  się  ta  historia  między 

wami a Scrimmem. 

- Wszystko wskazywało na to, że sobie poradziliśmy. Wszystko na to wskazywało... 

background image

-  Hej,  gdzie  wy  jesteście?  -  zapytał  scenicznym  szeptem  Douglas,  wchodząc  do 

ogrodu.  Skręcił  za  rogiem,  znalazł  się  po  lewej  stronie  biblioteki  i  -  nie  mógł  uwierzyć 

własnym  oczom:  nieco  dalej  Crystal  starała  się  zachować  równowagę,  stojąc  na  ramionach 

Petera, który z kolei opierał się plecami o ścianę. Nie wyglądał jak ktoś, kto się świetnie bawi. 

- Crystal, zważ, że narażasz mnie na poważne ryzyko oskalpowania - jęczał Peter. 

-  Uff,  co  z  ciebie  za  nudziarz.  Już,  prawie,  prawie  jestem...  Nie  możesz  stanąć  na 

palcach? 

- Hej, szukaliście mnie? - rzucił z uśmiechem Douglas. 

- Boże, dziękuję ci - westchnął Peter. 

-  Przyjechał  Damon?!  -  wykrzyknęła  Crystal,  kiedy  już  Douglas  streścił  to,  co  się 

wydarzyło. - I jaki on jest? Przystojny? To znaczy, chciałam powiedzieć... 

-  No,  nie  wiem.  Wydaje  się  w  porządku,  ale  ma  już  swoje  lata.  Zaprosił  mnie  do 

swojego domu. Powiedział, że opowie mi o przygodach wujka, pewnie z czasu, kiedy należał 

jeszcze do Niewidzialnych. Może, wcześniej czy później, uda mi się pójść... 

- Może dziś w nocy - powiedziała Crystal. 

- Dziś w nocy? - powtórzył za nią jak echo Douglas. 

- No, oczywiście. Dom Damona jest obok ciebie. 

- A jakie to ma znaczenie? 

-  Pomyślałam  sobie,  że  skoro  każdej  nocy  Scrimm  wykańcza  jednego  z  pierwszych 

Niewidzialnych,  to  od  tej  chwili  nasza  rola  będzie  polegała  na  pilnowaniu  ich  domów  od 

zewnątrz. Tak, aby nic im się nie stało. Pierwsza prawdziwa misja nowych Niewidzialnych, 

co wy na to? 

- A, i mi przypadł w udziale Damon? A co z moim wujkiem? 

- Jego też będziesz pilnował. Będziesz chodził między domami, w tę i z powrotem. Ja 

i Pete  nie  możemy  ci pomóc, ponieważ  musimy  się zająć Gretą  i Devlinem. Jednak  jestem 

przekonana, że w najbliższym czasie na twojego wujka nie czyha żadne niebezpieczeństwo... 

- I skąd ta pewność? 

- Cóż, z pamiętników wynika, że on nie brał udziału w rytuale. Według mnie Scrimm 

szuka  jedynie  pozostałych  Niewidzialnych,  bo  to  oni  go  pokonali.  Kiedy  się  to  stało,  twój 

wujek nie należał już do bandy. 

- A jeśli się mylisz? 

-  Nie  mylę  się.  Tylko  czy  dasz  radę  utrzymać  się  na  nogach?  Wyglądasz  na 

zmęczonego... 

- Żaden problem. Jeśli chcę, mogę nie spać przez cały tydzień. Kiedyś w jednym kinie 

background image

blisko  domu  był  maraton  horrorów,  dwadzieścia  cztery  godziny.  Po  tym  czasie  nikogo  nie 

było już w kinie, ale ja... 

-  Hmmm.  W  każdym  razie  będę  z  wami  w  stałym  kontakcie  telepatycznym.  Jeśli 

któryś z was będzie w niebezpieczeństwie, poczuję to i powiadomię tego drugiego. 

- Telepatyczny kontakt? - zaśmiał się Douglas. - Crys, nie przesadzasz trochę? 

- Co, nie wierzysz mi? Wypróbuj mnie. 

- Okej... hmmm. Zatem... już: o czym myślę? 

Crystal skupiła się przez chwilę. 

- Zaczynam ci się podobać i masz nadzieję, że między mną a Petem nic nie ma. 

- Co? - powiedzieli jednocześnie dwaj chłopcy, czerwoni jak buraki. 

- Ale... ale ja pomyślałem o tytule filmu - zaprotestował Douglas. 

- Ach tak, oczywiście - odparła lekko Crystal. - „Poślubiłem czarownicę”. Ale to był 

płytki  pokład  myśli.  Myśli  znajdują  się  na  wielu  poziomach,  wiesz  -  ucięła  Crystal,  robiąc 

fikołek do tyłu i chowając się za krzakiem. 

Douglas wszedł między krzaki. 

-  Ale  jeśli chodzi o wujka,  możesz  się  mylić! -  wrzasnął, ale w odpowiedzi usłyszał 

jedynie daleki szelest deptanych liści. 

- W każdym razie ona mi się w ogóle nie podoba - uściślił Peter. 

- Mi też nie. W tym wypadku trafiła jak kulą w płot - powiedział Douglas. 

Ruszyli w stronę domu. Po chwili Peter zapytał: 

- A tytuł filmu? Co do niego też się pomyliła? 

- No... nie. To był właściwy tytuł. 

Douglas  zrobił  jeszcze  kilka  kroków,  a  potem  odwrócił  się  wściekły  w  stronę 

przyjaciela. 

- Co miałeś na myśli? 

- Ja? - odparł Peter niewinnie. 

Ruszyli dalej, nie odzywając się do siebie już ani słowem. 

background image

R

OZDZIAŁ 

14. 

Nieoczekiwana ofiara 

Tej  nocy  mgła  wisiała  nisko,  a  niebo  było  tak  ciemne,  że  można  było  policzyć 

gwiazdy. Miało się dziwne wrażenie, że długi płaszcz spowijający Misty Bay otwierał nad nią 

przestrzeń. 

Douglas walczył ze snem. Nie chciał liczyć gwiazd, wolałby liczyć barany! 

Kiedy wujostwo położyli się spać, zszedł do kuchni  i w  jednej piątej szklanki wody 

rozpuścił sobie całą torebkę kawy rozpuszczalnej. Wypił ją duszkiem. Następnym razem doda 

na  pewno  co  najmniej  trzy  łyżeczki  cukru.  Otworzył  szafkę  i  wyjął  z  niej  klucz  do  drzwi 

kuchennych. 

A  teraz  siedzi  sobie  tutaj,  na  potężnym  starym  kasztanowcu,  naprzeciwko  willi 

Damona  Knighta.  Pień  wielkiego  drzewa  był  częściowo  wydrążony,  a  w  jego  wnętrzu 

wywiercono  dodatkowo  kilka  otworów,  które  ułatwiły  mu  wspinaczkę.  Wszedł  na  jedną  z 

najgrubszych  gałęzi  i  umościł  się  na  niej  wygodnie.  Dla  lepszej  widoczności  zerwał  kilka 

gałązek zasłaniających mu widok. 

Wpatrywał się intensywnie w budynek oświetlony jedynie przez księżyc. A było na co 

popatrzeć:  trzypiętrową  willę  częściowo  otaczał  ogrodzony  lasek,  z  tyłu  zaś  graniczyła 

bezpośrednio  ze  wzgórzami.  Wydawało  się,  że  dom  został  wykuty  w  granicie,  tak  był 

dopasowany do naturalnej rzeźby terenu. Jedna ściana wzgórza była wklęsła - w tym miejscu 

ściany  domu  także  wydawały  się  wklęsłe.  W  miejscu,  gdzie  zbocze  góry  wznosiło  się 

gwałtownie - ściana domu również pięła się ku górze, tworząc rodzaj pionowego korytarza ze 

szklanymi ścianami. 

Douglas właśnie  zaczął  zastanawiać się,  jak  by to było znajdować się w środku - w 

tych  przestronnych  pomieszczeniach,  pełnych  nierówności,  schodków  i  krzywych  ścian  - 

kiedy Crystal weszła z nim w kontakt telepatyczny. 

-  Douglas,  możesz  przestać  się  opierać?  Jeśli  zamykasz  przede  mną  twoją 

świadomość, w jaki sposób mogę z tobą wejść w kontakt telepatyczny? 

- Sądzisz, że to przyjemne (auuu jak mnie uwiera ta gałąź) jak ktoś ci przelatuje przez 

myśli i szpera w nich? 

-  O,  jaki  delikatny!  Obiecuję,  że  nie  będę  szperać.  Będę  w  kontakcie  „neutralnym”. 

background image

Mam już doświadczenie, co sobie wyobrażasz? Telepatia to... 

- ...pierwsza rzecz, której nauczyła mnie babcia - uprzedził ją Douglas. 

Było to naprawdę dziwne uczucie. Chłopiec nie słyszał bezpośrednio słów koleżanki, 

ale czuł jej zamiary, stan jej ducha, nastrój - i wszystko to przybierało w jego głowie kształt 

pewnego zaszyfrowanego języka. 

Miał trudności z samodzielnym myśleniem. Kiedy sformułował jakąś myśl, wciskały 

się  w  nią,  jak  ości,  jakieś  obrazy,  przypominały  mu  się  rzeczy,  które  robił  w  ciągu  dnia, 

niepokoiły go jakieś zaskakujące wizje. To wszystko wprawiało go w niemałe zażenowanie. 

- Nie możemy na przykład zrobić tak (za mało zjadłem ziemniaków w mundurkach dziś 

na  kolację),  że  jak  się  pojawi  jakieś  zagrożenie  (jej,  jak  mnie  uwiera!  Kurczę!),  to  ja  cię 

powiadomię? - spróbował szczęścia Douglas. 

- Hej, to nie telefon! Telepatia nie działa w ten sposób. Musisz zostawić jaźń  w pełni 

otwartą,  wtedy mamy  szansę na  swobodny przepływ myśli. Wiem, że ludzie na początku się 

wstydzą... 

-  Wstydzą? Dlaczego miałbym  się  wstydzić?  (O Boże,  jaki obciach).  Dobrze,  dobrze, 

przekonałaś mnie. Postaram się „otworzyć” nieco bardziej, zadowolona? (Pot ze mnie tryska 

jak  z  fontanny).  Czemu  teraz  nie  skoczysz  na  spotkanie  z  Peterem?  (Wstydliwe  myśli! 

Wstydliwe  myśli!  Na  pomoc!)  -  Douglas  zastanawia!  się,  czy  można  zaczerwienić  się  w 

myślach. 

- Okej, postaraj się uspokoić. Później się usłyszymy. Pete, jesteś tam? Staram się, abyś 

ty także wszedł w „kontakt”... 

- Jestem, Crys, schowałem się za minwanem w okolicach posesji Devlina Stevensona. 

Panuje tu niczym niezakłócony  spokój,  dom tonie  w mroku, jedynie  w  sypialni  jest  zapalone 

światło: przypuszczalnie Devlin cierpi na bezsenność. Gdybym był na jego miejscu, miałbym 

podobną przypadłość. Uauuuu! (Ale ziewam...) 

„Ach, więc to tak działa - pomyślał Douglas, starając się uspokoić rytm serca i otrzeć 

chusteczką  pot.  -  Kiedy  się  już  raz  wejdzie  w  kontakt  telepatyczny,  linia  jest  otwarta.  To 

lepsze niż radio z zamkniętym obwodem, ale zdecydowanie bardziej obciachowe”. 

A  im  bardziej  zastanawiał  się,  jak  bardzo  to  było  obciachowe,  tym  więcej 

obciachowych myśli przychodziło mu do głowy. 

- Hej, Doug! - nagle dotarła do niego uwaga Petera. - Ta pani magister w aptece też 

robi na mnie piorunujące wrażenie! 

- Do diabła, Pete! Wyjdź, okej? 

- Douglas ma rację, Pete - wtrąciła się Crystal. - Szanujmy swoją prywatność, bo jeśli 

background image

nie, może się to źle skończyć. 

-  Chwilunia,  jak  to  szło  w  tym  filmie?  -  zastanowił  się  Douglas  -  Miasteczko 

przeklętych czy nawiedzonych, czy jakichś, kurczę. To było o tych dzieciakach, które czytały w 

myślach i  wtedy główny bohater skupił się na murze z cegły, i  wtedy nie mogli się do niego 

dostać! 

- Ach, tak, fascynujący: ja też go widziałem! - wtrącił się Peter. 

- Pete, mówiłam ci, abyś go zostawił w spokoju! - rzuciła Crystal. 

- Eeeech! Kurczę, nie można sobie nawet uciąć pogawędki! 

Godziny  mijały.  Nie  działo  się  po  prostu  nic.  Crystal  wciąż  wpatrywała  się  w  dom 

Grety Rowlands. Nie rozkojarzyła się nawet na chwilę.  Wokoło panowała cisza. Tak było w 

sumie lepiej. 

Dziewczynkę  trochę  bolała  głowa.  Po  raz  pierwszy  była  w  kontakcie  mentalnym  z 

dwiema osobami jednocześnie i to tak długo. 

W dodatku walczyła ze snem. Oczy zaczęły się jej zamykać i ogarnęło ją przyjemne 

otumanienie... chociaż nie, to nie było jej doznanie, to nie jej chciało się spać! 

- Hej, Douglas! 

Impuls mentalny był tak silny, że Douglas nieomal spadł z drzewa. 

- Hej? Co jest, co się dzieje? - wykrzyknął. 

- Dzieje się, że prawie usnąłeś! Mówiłam, że nie będzie ci łatwo. Posłuchaj, opisz to, 

co widzisz. W ten sposób nie zaśniesz. 

- Uch, no (supernadziana kanapka) widzę willę Damona Knighta... 

- Jak wygląda? Staraj się skupić na analizie deskrypcyjnej - pomyślał Peter. - Śledź jej 

zarys, strukturę, odgadnij założenia architektoniczne... 

- Uff, Pete - załamał się Douglas. - Myśli też masz pompatyczne! Spróbujmy... Wydaje 

się...  Przypomina  mi  taką  wioskę  wykutą  w  skale  na  jednej  z  meksykańskich  pustyń.  Chyba 

czytałem  kiedyś  jakąś  historię  Sknerusa  McKwacza,  której  akcja  toczyła  się  w  podobnym 

miasteczku. 

- Ach, tak: „Siedem Miast Ciboli”! 

- Brawo, poprawna odpowiedź!... No dobra, do zobaczenia. 

- Co się stało? Co ty robisz? 

- Idę sobie, to robię! 

- Panuj nad emocjami, Doug, bo wpadniesz w sieci Scrimma! 

- Tym razem Pete ma rację, Doug! 

- Uspokójcie się: idę tylko zobaczyć, czy z wujkiem wszystko w porządku... Hej! 

background image

- Co się dzieje, Douglas? Otwórz swój umysł, wpuść nas! 

Ale  Douglas  nie  odpowiedział.  Co  więcej,  nie  dochodził  od  niego  żaden  sygnał,  tak 

jakby rozpłynął się w pustce. 

- Peter, Peter, słyszysz mnie? 

- Bez wątpienia, Crys. Ten, którego nie słyszę, to Douglas. 

- Połączenie zostało zerwane. Dzieje się z nim coś niedobrego! 

- Hej, jest tam kto? - zaniepokoił się Douglas. Nagle światła ulicy znalazły się niżej, a 

najwyższe partie drzewa zaczęły drżeć, jakby ktoś lub coś poruszało się wśród gałęzi. 

Douglas przesunął się w stronę pnia, gotowy do skoku. 

- Jest tam kto? - powtórzył. 

- Oczywiście, ja tu jestem. 

Rozległ się wyraźny głos zza gałęzi. 

- Kim jesteś? Co tam robisz, w górze? 

- Hoho, nieźle. To ja cię powinienem o to zapytać. Przede wszystkim, to naturalne, że 

ja tu jestem. 

Douglas skierował światło latarki ku górze. 

-  Ostrzegam,  że  nie  jestem  w  nastroju  do  żartów.  Wyłaź  albo  ja  i  moi  przyjaciele 

zajmiemy się tobą! 

-  Uch,  jaki  groźny.  Zajmiecie  się  mną...  Wydajesz  mi  się  niezwykle  bezczelny, 

chłopcze. 

Snop  światła  przeniknął  do  wnętrza  wklęsłego  pnia,  ale  oświetlił  jedynie  zakurzoną 

plątaninę pajęczyn.  „No cóż, próbowałem” - pomyślał  Douglas.  Zaczął  szukać w  listowiu  i 

nagle rozbłysło przed nim dwoje oczu... sowy! 

- Byłbyś łaskaw nie świecić mi w oczy? - skarcił go ptak. 

- Ale jak... to możliwe? 

- Co, chłopcze? 

- No... sowy nie mówią! 

- Nie mówimy, kiedy nie mamy nic do powiedzenia. 

- Dość, idę sobie - wyszeptał Douglas i skierował się w stronę kasztanowego pnia. 

-  Uch,  jak  się  śpieszy!  -  zahuczała  sowa.  -  Chciałem  przedstawić  ci  kilku  moich 

przyjaciół. 

Douglas zatrzymał się. 

Ze  środka  pnia  dochodził  go  odgłos  drapania,  jakby  tysiące  karaluchów  biegało  po 

background image

drewnianej podłodze. 

- Wiesz - ciągnęła dalej sowa - one uwielbiają drzewa i nie mogą się pogodzić, kiedy 

ktoś łamie gałęzie. 

Odgłos u wejścia pnia stawał się coraz wyraźniejszy. Coś zbliżało się do wyjścia. 

-  Ale  ja...  połamałem  tylko  kilka  uschniętych  gałązek  -  załkał  Douglas.  Wbijał 

spojrzenie w otwór. Pot ciekł mu po plecach. 

„Co ja robię? - pytał sam siebie. - Rozmawiam z sową?” 

Chciał właśnie zeskoczyć... 

Gdy one wyszły. 

Tuziny  groteskowych  istot  wielkości  jego  stopy,  o  zielonym  i  kosmatym  ciele, 

haczykowatych kończynach i czerwonych jak owoce głogu, wściekłych oczach. 

- Skrzaty! - zdążył krzyknąć, zanim rzuciły się na niego. 

- Peter, gdzie jesteś? - myślała Crystal, nie przestając biec. 

- Patrzę twoimi oczami, ale nie poznaję tego miejsca, mgła jest za gęsta. 

-  Jestem  około  dwa  domy  od  willi  Knighta.  Powinienem  dobiec  do  Douga  mniej 

więcej... 

- Dobra, dobra, tylko śpiesz się! Ja będę nie wcześniej niż za jakieś pięć, sześć minut! 

Douglas wrzeszczał. 

Wrzeszczał  wniebogłosy.  Nie  miał  dość  sił,  aby  utrzymać  się  na  gałęzi.  Paznokcie 

łamały mu się o korę. Jego stopy zaczęły znikać w otworze drzewa. 

Skrzaty uwijały się jak nakręcone. Biegały, bełkotały niezrozumiale. Były pod nim  i 

na  nim.  Próbowały  zmusić  go,  by  puścił  się  tam,  gdzie  trzymał  się  najmocniej.  Kąsały  go  i 

drapały. Gdy udało im się z jednej strony, przeniosły się na drugą rękę. 

Douglas  prawie  do  pasa  wciągnięty  był  do  środka.  Za  chwilę  pień  drzewa  miał 

pochłonąć go całego. 

Peter nie wiedział już, gdzie się znajduje. 

Mgła stała się jeszcze bardziej gęsta. Stracił orientację. 

- Crys, gdzie jesteś? 

- Kto by się w tym połapał, Pete? Nic nie widzę! Muszę przerwać połączenie! 

- Jak to? Dlaczego? 

- Chcę czegoś spróbować. Biegnij! 

background image

Crystal zatrzymała się. Dyszała. Pochylała się do przodu, aby złagodzić kolkę. To nie 

był dobry pomysł. Nie mogła biec przed siebie, nie wiedząc dokąd. Co mawiała jej babcia? 

„Wzrok  jest  przecenianym  zmysłem,  Crystal.  Nikt  nie  jest  bardziej  ślepy  niż  ten,  który  ufa 

jedynie wzrokowi”. 

Później zawiązywała  jej oczy  i obracała  nią.  Były w  lesie  i  musiała odnaleźć drogę, 

choć nic nie widziała. Powtarzały tę zabawę przy różnych okazjach. 

- Zobaczysz, że pomoże ci wyostrzyć pozostałe zmysły - mawiała. - Przyjmij żywioły, 

poczuj w sobie ich zapach: jesteśmy częścią natury. Zbyt często o tym zapominamy. 

Crystal nigdy nie odnalazła drogi bez oszukiwania. 

Teraz jednak żarty się skończyły i nie mogła podglądać.  Nie starała się już przejrzeć 

mgły. Zamknęła oczy i skupiła się. 

- „Wysil swe zmysły, wysil swe zmysły” - zaczęła powtarzać sobie. 

Pies wył w oddali, dźwięk syreny na statku odbijał się echem w porcie; gdzieś daleko 

przejeżdżał samochód i ktoś otwierał żaluzje. 

„Wyłów  dźwięki,  skup  się  na  nich...  Ktoś  otwiera  żaluzje?  O  czwartej  nad  ranem? 

Może  to  w  piekarni...  albo  w  czyimś  garażu...  Potrzebuję  jeszcze  jakiejś  wskazówki... 

Przyjmij żywioły...” 

Co chciała przez to powiedzieć babcia? Po raz ostatni Crystal zebrała w sobie siły. 

W  pobliżu  był  kot;  prychał,  może  walczył  z  drugim  kotem.  Nigdy  dotąd  nie 

próbowała  „nawiązać  kontaktu”  ze  zwierzęciem.  Choć  mówią,  że  niektóre  zwierzęta 

posługują się telepatią lub używają innych pozazmysłowych sposobów. 

-  Popatrz  na  mnie,  maleńki.  Dom  Damona  jest  blisko,  może  go  znasz,  zaprowadź 

mnie... 

Crystal starała się przekazać kotu obraz domu Damona Knighta. Coś poruszyło się we 

mgle. To był on, biały kot w czarne łaty. 

Dziewczynka pobiegła za nim. 

Zwierzę było od niej zwinniejsze, zbiegało po zboczu coraz szybciej. 

- Poczekaj, maleńki! Biegniesz zbyt szybko, poczekaj! 

Ale kot nie zwolnił i wkrótce zniknął we mgle. 

Crystal  straciła  otuchę.  Znów  była  sama  i  nie  miała  nawet  pewności,  czy  kot 

poprowadził ją we właściwym kierunku. 

Znów starała się skoncentrować. 

Co jeszcze znajdowało się naokoło? Wibracje... wibracje... 

Nietoperze?  Nietoperze  nie  używają  wzroku,  ale  echolokacji.  Mają  coś  na  kształt 

background image

radaru. 

- Pomóż mi, przyjacielu... naucz mnie, jak posługiwać się wibracjami. 

Crystal zaczęła biec. Zamknęła oczy. Wibracje... 

Starczyło jej sił do następnego kwartału ulic: biegła co tchu, o nic nie uderzyła, ale i 

tym  razem  straciła  orientację.  Zatrzymała  się.  Powinna  być  prawie  na  miejscu.  Czuła  to! 

Zaczęła odczuwać przerażenie Douglasa! 

Starała się wyrzucić je ze swego umysłu i otworzyć się na inne jego doznania. 

- Co to za zapach? To jakaś roślina. Tutaj nic takiego nie ma. Zapach musi pochodzić 

z innego miejsca. Babcia nauczyła mnie rozpoznawać zapachy roślin. Zaraz, zaraz... gdzie był 

Douglas? Przyczaił się na kasztanowcu... Mam! Chyba mam! 

Jednak było już za późno. 

Głowa Douglasa pogrążyła się w czeluści pnia. 

Znikając  w  długim,  ciepłym  i  wilgotnym  korytarzu  drzewa,  widział,  jak  wejście  do 

pnia robi się coraz mniejsze i mniejsze. Był już bardzo daleko. Skrzaty wlokły go pod ziemię, 

pod Misty Bay. 

Douglas płakał i krzyczał. Na nic się to nie zdało. 

Płakał i krzyczał. 

- Douglas! 

Płakał i krzyczał. 

- Douglas! 

Płakał i.. 

- Douglaaas!!! 

To był głos Crystal. Skąd dochodził? Jak... 

- Douglas, obudź się! To sen, słyszysz mnie? Sen! 

Douglas  szeroko  otworzył  oczy.  Crystal  potrząsała  nim.  Nie  był  pod  ziemią, 

znajdował się na świeżym powietrzu, na chodniku, pod kasztanowcem. Widać stąd było dom 

Damona Knighta spowity we mgle. 

Znajdował się na świeżym powietrzu, nie był pod ziemią! 

- Crystal... co... 

- Ja też bym chciała to wiedzieć, Doug. 

- Nie usnąłem, Crys. Przyrzekam ci. To było takie rzeczywiste, takie rzeczywiste... To 

nie moja wina! Nie wiem, co się stało, ale... Wierzysz mi? 

Crystal westchnęła, była wyczerpana. 

background image

- Wierzę ci, Doug. 

- Dzięki, Crys, dzięki! 

Douglas objął ją, a dziewczyna uścisnęła go z całej siły. 

-  Uff!  No,  jesteście!  -  prychnął  Peter,  który  właśnie  przybiegł  na  miejsce.  -  Co  się 

stało? 

- Wiesz co, Peter? - zaczęła Crystal, uwalniając się z uścisku. - Stało się to, że daliśmy 

się nabrać. 

Devlin  Stevenson  otworzył  oczy  i  poszukał  instynktownie  ręki  żony  z  lewej  strony 

łóżka.  Oczywiście  nie  znalazł  jej,  ponieważ  sam  ją  wcześniej  przekonał,  aby  pojechała  na 

kilka dni do koleżanki za  miasto. Czuł zagrożenie  i  nie chciał  jej w to mieszać. Cokolwiek 

miało się wydarzyć, chciał stawić temu czoła sam. 

Na spotkanie z przeznaczeniem trzeba iść w pojedynkę. 

Tej  nocy  znów  sobie  obiecał,  że  nie  zaśnie,  ale  zmęczenie  i  lata  miały  nad  nim 

przewagę.  Tak  jak  mu  się  to  zdarzało  często  ostatnimi  czasy,  śnił  mu  się  ten  zawieszony 

chłopiec. Niewidzialni, burza i Scrimm, który uderzał pięścią w Damona. 

I chłopiec. 

Jak  mógł  o  nim  zapomnieć,  przez  te  wszystkie  lata,  tak  jakby  nigdy  nie  istniał?  A 

jednak  jego  pojawienie  się  było  równie  tajemnicze  jak  opatrznościowe...  Gdyby  się  nie 

poświęcił tej nocy, Damon by zginął, a Niewidzialni zostaliby pokonani. 

Ale co się stało z jego ciałem? Nigdy go nie odnaleziono... 

Nagle poczuł, że nie jest sam. 

Nie wiedział, skąd pojawiła  się ta myśl, ale poczuł, że powietrze w pokoju  stało się 

mroźne. 

- Kto tam? - powiedział w pustkę. 

W chwilę później lampka na stoliku nocnym zgasła. 

Nazajutrz  wiadomość  była  na  ustach  wszystkich:  poprzedniej  nocy  w  Misty  Bay 

nastąpił kolejny zgon. 

Devlin Stevenson. 

Zawał. 

background image

ANTRAKT 

Stary  uśmiechał  się  z  zadowoleniem,  ocierając  sobie  pot  z  czoła  powolnym  ruchem 

ręki. 

Wpatrywał się w szachownicę. Zanim ją schowa, chce zapamiętać pozycję wszystkich 

figur.  Nie  ma  słabej  pamięci.  Przypomniał  sobie,  kiedy  podjął  to  wyzwanie:  jeszcze  zanim 

zrobił sobie szachownicę, był wtedy więźniem góry. 

Partia  była  w  fazie  zaawansowanej.  Przeciwnik  wykonał  swoje  ruchy,  ale  figury 

starego wciąż go szachowały, jak chmury niekończącej się burzy. 

Zastanawiał się nad magią zawartą w szachach i nad tym, jak łatwo było kontrolować 

istoty ludzkie. Wystarczyło ustawić figury i rzucić odpowiednie zaklęcie. 

Teraz każdy ruch na jego szachownicy pociągał za sobą analogiczne działania ludzi. 

Zginęły  już dwie osoby  i  miało  ich  być więcej (to nieunikniona cena rozgrywki,  bo 

stawka była wysoka). 

Spokojnie zaczął zbierać figury. 

To ten, wszędzie wścibiający swój nos, dziennikarz Robert Kershaw - koń. A tu stary 

marzyciel, Kendred Halloway - drugi koń. A tutaj? Dwa gońce: Crystal, młoda, nieustraszona 

wnuczka Susan Cooper i jej wierny przyjaciel Peter. 

Ale  najważniejszą  figurą  (tą,  którą  -  jeśliby  to  była  gra  w  karty,  można  by  nazwać 

asem w rękawie) była królowa. 

Dobroduszny i naiwny Douglas Macleod. 

Drzwi. 

background image

R

OZDZIAŁ 

15. 

Śladem psa tropiciela 

Robert  Kershaw,  pies  tropiciel,  był  w  bibliotece,  w  pokoiku  przeznaczonym  do 

przeglądania mikrofilmów ze starymi rocznikami gazet. Jedyne światło w pokoju pochodziło 

z  czytnika  optycznego,  pod  którym  przewijały  się  strony  dziennika  lokalnego  z  1938  roku. 

Był  to  ten  sam  dziennik,  który  przeglądali  chłopcy,  kiedy  Robert  zaskoczył  ich  dzień 

wcześniej. 

Szedł ich tropem, śledził ich, a im bardziej szukał, tym więcej znajdował śladów. 

Kiedy  przebywa  się  w  nowym  miejscu,  wieczory  spędza  się  w  pubie.  Od  kiedy 

przybył do Misty Bay, spędzał czas w pubie obok komisariatu policji. Chciał być na bieżąco z 

wydarzeniami, więc najlepszym wyjściem była pogawędka z którymś z policjantów na koniec 

zmiany.  Przekonał  się,  że  wcale  nie  trzeba  było  ich  prosić,  aby  opowiadali  o  pracy. 

Szczególnie po paru kuflach piwa. 

Wydarzeniem,  które  było  na  ustach  wszystkich,  były  dziwne  zgony  kilku 

mieszkańców miasteczka w podeszłym wieku. Ludzie jednak nie wiedzieli, że wszyscy zmarli 

zostali znalezieni w ubraniach mokrych od morskiej wody. Szczegół dość dziwny, biorąc pod 

uwagę, że orzeczenie koronera wspominało o zgonach z przyczyn naturalnych... 

Osoby te nazywały się... Robert Kershaw otworzył zniszczony notatnik, który nosił w 

jednej  z  licznych  kieszeni  kurtki:  Susan  Cooper  i  Mark  Warrick.  A  tego ranka  jeden  z  jego 

informatorów z biura szeryfa zadzwonił do niego do hotelu, aby go poinformować o śmierci 

Devlina  Stevensona,  którego  ciało  zostało  znalezione  przez  guwernantkę.  Zgon  nastąpił  w 

podobnych okolicznościach jak w dwóch poprzednich wypadkach. 

Dziennikarz zapisał ich imiona i nazwiska, każde na osobnej kartce i ułożył je przed 

sobą, jedna pod drugą. 

Inną  sprawą,  która  go  niepokoiła,  było  zniknięcie  dziewczynki:  Crystal  Cooper, 

wnuczki Susan. Znał jej twarz z fotografii rozwieszonych w całym Misty Bay. 

Jedną z fotografii położył po prawej stronie karteczek z nazwiskami zmarłych. 

Crystal była koleżanką z klasy Petera, chłopca, którego widział poprzedniego dnia w 

towarzystwie jego kolegi, Douglasa. Douglas twierdził, że chodzą do tej samej klasy. Było to 

niezgodne z notatkami Roberta. Dlaczego skłamał? To jasne, że mieli coś do ukrycia... tylko 

background image

co? 

I kto pomagał Peterowi? 

Ten buldog,  Lance,  sam  nie wszedł  na wieżę zegarową i nie zawiesił  sobie kartki na 

szyi.  I  inny  dziwny  szczegół:  autor  karteczki  podpisał  ją  „Niewidzialni”.  Tak  nazywała  się 

grupa  dzieciaków-zjaw,  której  śladów  Robert  poszukiwał  od  dawna  po  całych  Stanach 

Zjednoczonych. 

Zbieg  okoliczności?  Z  następnej  kieszeni  wyjął  jeszcze  bardziej  zniszczony  notes. 

Przewrócił kilka kartek i znalazł  wreszcie to, czego szukał:  imiona dzieci-zjaw, które udało 

mu  się  ustalić.  Znów  wydarł  kilka  kartek  i  zapisał  na  nich  imiona:  Greta,  Mark,  Susan, 

Devlin. 

Mark. 

Susan. 

Devlin. 

Tak samo brzmiały imiona zmarłych osób! 

Robert  nie  rozumiał,  czy  w  tym  przypadku  także  miał  do  czynienia  z  dziwnym 

zbiegiem okoliczności. 

Odruchowo  wyciągnął  papierosa,  jednak  przypomniało  mu  się,  że  w  bibliotece 

obowiązuje zakaz palenia. Niecierpliwie włożył go z powrotem do paczki. 

Zaczął od początku. 

Wyjął  kartkę  papieru  z  drukarki  stojącej  obok  i  zaczął  spisywać  powtarzające  się 

elementy. 

Przede  wszystkim:  Niewidzialni.  Z  jednej  strony  banda  zjaw,  z  drugiej  strony 

Niewidzialni z Misty Bay. 

Później imiona: Mark, Devlin i Susan. 

Crystal, zaginiona dziewczynka, była wnuczką Susan. Napisał jej imię i połączył je z 

imieniem babci. 

Crystal  była  koleżanką  z  klasy  Petera.  Połączył  imię  Crystal  z  imieniem  Petera, 

którego imię, z kolei, połączył z Niewidzialnymi z Misty Bay. 

I  jeszcze  był  Douglas  (strzałka  w  stronę  Petera),  siostrzeniec  Kendreda  Hallowaya, 

dyrektora biblioteki... przyjaciela zmarłych osób. 

Wtedy zatrzymał się. 

To wszystko jest interesujące, ale dokąd prowadzi? 

Podniósł wzrok na czytnik optyczny. Gazeta, którą przeglądał, była z 1938 roku. 

W 1938 roku Kendred Halloway i jego przyjaciele byli mniej więcej w wieku Crystal, 

background image

Petera i Douglasa. 

W tym wieku często powstaje paczka przyjaciół, z którymi można wspólnie żartować i 

bawić się. 

„W  tym  wieku  często  powstaje  paczka  przyjaciół  -  pomyślał.  -  A  takie  piękne 

wspomnienia z dzieciństwa można opowiedzieć na starość dzieciom lub wnukom...” 

Wstał i zaczął zbierać w pośpiechu porozrzucane kartki. 

Jego węch psa tropiciela podpowiadał mu coś jeszcze. Mówił mu, że ta dziewczynka, 

Crystal Cooper, znała część historii babci. I jej starych przyjaciół. 

Musiał odnaleźć tę dziewczynkę. 

background image

R

OZDZIAŁ 

16. 

W górę i w dół przez czasoprzestrzeń 

-  O mamo, Doug,  jesteś blady  i coraz gorzej wyglądasz  -  powiedziała Crystal,  kiedy 

wczesnym rankiem Douglas pokazał się u wejścia do skalnej groty, którą nazwali „gniazdem 

piratów”. - Nie zmrużyłeś oka przez resztę nocy, co? 

Douglas usiadł na kopcu piasku naprzeciwko dziewczynki i Petera. 

-  A  kto  miałby  odwagę  zasnąć?  Śnią  mi  się  przerażające  walki  Niewidzialnych  ze 

Scrimmem...  Łażę  tylko  dzięki  cappuccino!...  No  i  co,  odpuszczamy,  czy  chcecie 

przedsięwziąć coś wielkiego? 

-  A  zatem,  Doug  -  powiedział  Peter,  głęboko  wciągając  powietrze  -  Crys  i  ja 

stwierdziliśmy, że w istocie nie ma sensu walczyć z wrogiem o wiele potężniejszym od nas... 

- Ach, wreszcie coś mądrego! 

- Oczywiście, gdybyśmy dysponowali Malartium, okoliczności przedstawiałyby się w 

innym świetle... - ciągnął Peter. 

-  No  właśnie,  gdyby  udało  się  nam  znaleźć  ją  przed  Scrimmem,  moglibyśmy  nieźle 

przetrzepać  mu  skórę...  Moglibyśmy  walczyć  podobną  bronią...  albo  mieć  przewagę  - 

podsumowała Crystal. 

-  Możliwe,  ale  nie  mamy  jej,  prawda?  Więc  dlaczego  nie  możemy,  tak  jak  nasi 

rówieśnicy, beztrosko spędzać wakacji i... Dlaczego tak na mnie patrzycie? 

- Pete miał pewien ryzykowny pomysł, który mógłby wypalić - zagaiła dziewczynka. 

- I ten pomysł nie dotyczy jego, jak sadzę - Douglas przeszedł do defensywy. 

-  Sam  twierdzisz,  że  kiedy  tylko  zasypiasz,  od  razu  śnią  ci  się  Niewidzialni,  tak?  - 

uściślił Peter. 

- Hmmm... no, może... 

-  Ponadto  nie  śnisz  o  jakiś  wyrwanych  z  kontekstu  przygodach,  mają  one  pewien 

porządek chronologiczny... 

- Do czego zmierzasz? 

-  Posłuchaj,  Douglas  -  wtrąciła  się  Crystal.  -  Pamiętasz,  kiedy  się  poznaliśmy, 

nazwałam cię „drzwiami”? 

- Oczywiście, od razu wydałaś mi się jakaś dziwna. 

background image

-  Widzisz,  drzwiami  określa  się  taką  osobę,  która  jest  progiem  pomiędzy  dwoma 

wymiarami,  zarówno  przestrzeni,  jak  i  czasu.  Ty,  na  przykład,  kiedy  śpisz,  jesteś  w  stanie 

uczestniczyć jako widz w wydarzeniach z przeszłości. 

-  Już  mi  to  mówiłaś,  ale  dlaczego  widzę  właśnie  Niewidzialnych?  I  dlaczego 

wcześniej nigdy mi się to nie zdarzyło, za to od kiedy zawitałem w Misty Bay, nie miałem ani 

jednego normalnego snu? 

Crystal westchnęła. 

- Nie wiem, Doug. Jeszcze tego nie wiem. To ja cię wtajemniczyłam... W każdy razie 

sądzę, że za głęboko wszedłeś w tę historię. Uważam, że nawet jeśli wyjedziesz z Misty Bay 

natychmiast, sny wciąż będą cię prześladować... I może nie tylko sny. 

Douglas spojrzał na swoich przyjaciół. 

-  I  dlatego,  waszym  zdaniem,  jedyną  moją  nadzieją  na  powrót  do  normalnego  życia 

jest jak najszybsze załatwienie tej sprawy, co? 

- Tak właśnie uważamy, Doug - odpowiedział Peter, spuszczając wzrok. 

Douglas odwrócił się w stronę Crystal. 

- No, to posłuchajmy, na czym polega ten pomysł. 

-  Chodzi  o  eksperyment  parapsychologiczny,  w  którym  ty  będziesz  aktywnym 

ogniwem. 

- Ja, wydaje mi się... 

-  Właśnie,  wypróbowałam  na  wszystkie  sposoby  moje  umiejętności  hipnotyczne  i 

telepatyczne...  Teraz  możemy  je  połączyć.  Mogę  spróbować  cię  zahipnotyzować,  wejść  w 

kontakt  mentalny  z  tobą  i  Peterem  i  skłonić  cię  do  „snu”  o  tym,  co  się  stało  w  noc,  kiedy 

Niewidzialni pokonali Scrimma i zabrali Malartium

- Ty chyba nie mówisz poważnie. 

- Niestety tak, Doug. 

- Zapomnijcie o tym. 

Chwilę  później  Douglas  leżał,  a  Crystal  i  Peter  klęczeli  obok  niego.  Dziewczynka 

trzymała go za prawą, a chłopiec za lewą rękę. 

-  Crys  -  powiedział  Douglas  -  obiecaj  mi,  że  jeśli  będę  w  niebezpieczeństwie, 

natychmiast mnie obudzicie. 

- Obiecuję, a teraz zrób mi przyjemność i odpręż się. 

- Łatwo ci mówić, bo nie ty jesteś drzwiami. 

- Masz rację, ale teraz odpręż się i spójrz mi w oczy. 

background image

-  Muszę  cię  chyba  uprzedzić,  że  nie  jestem  podatny  na  hipnozę.  Któregoś  dnia 

poszedłem z ojcem na pokaz magii i... 

- ...I? - zapytał Peter. 

- Pssst! Cicho, zasnął - wyszeptała Crystal. 

Eksperyment ruszył. 

- „Malartium” mówi jasno - stwierdza Damon. 

Przeszkadza  mu  nieobecność  jego  starego  przyjaciela,  Kena  Hallowaya.  Bez  jego 

wsparcia czuje się słabszy. Ale nie chce tego okazać. 

Niewidzialni  są  w kryjówce na skale,  w tej samej grocie, gdzie, prawie sześćdziesiąt 

lat później, urządzili sobie bazę Crystal, Peter i Douglas. Na dworze szaleje burza. 

-  ...Wy  także  posłuchajcie  -  kontynuuje  Damon  głosem  jakby  pozbawionym  emocji. 

„Niewinny chłopiec może unieszkodliwić czarodzieja, pod  warunkiem, że przysięgnie na to, 

co  mu  najdroższe,  że  nie  skusi  go  potęga  i  że  nie  pozwoli,  aby  jego  dusza  spłonęła, 

odrzuciwszy ideały i marzenia dzieciństwa”. 

- Hej, to nie tak wiele - krzyczy Mark. 

-  Poczekaj,  to  nie  koniec.  „...Jednak  aby  czar  był  skuteczny,  młodzik  musi  dopełnić 

ofiary, przelewając krew swojego rówieśnika”. 

- Och...! 

Niewidzialni poruszyli się niespokojnie, patrząc na siebie z przerażeniem. 

- Co to było? Jest tu ktoś jeszcze? - wykrzykuje Damon, zrywając się na równe nogi. 

- Co się z tobą dzieje, Damon? Ja nic nie słyszałam - protestuje Greta. 

- Coś usłyszałem, jakby okrzyk... - chłopiec znów siada. - Musiałem się przesłyszeć. A 

zatem zgadzacie się? 

- Na „ofiarę krwi”? Zwariowałeś? I kogo zamierzasz zabić, kogoś z nas? 

-  Uspokój  się,  Susan.  Kto  mówi  o  zabójstwie?  Księga  mówi  o  przelaniu  krwi,  nie  o 

zabijaniu. 

- A zatem? - wtrąca się Mark. 

- A zatem wystarczy, że lekko się skaleczymy... Ja skaleczę ciebie, ty skaleczysz Susan, 

Susan skaleczy Devlina... i tak dalej, co ty na to? 

- Ja na to, że Susan ma rację: oszalałeś! Nie chcę, żeby mnie ktoś pokroił! 

- Brawo, Mark - zgodziła się Greta. - Poszukajmy innego sposobu! 

background image

- Ja się zgadzam - mówi Devlin. 

- Co? Ale dobrze go słuchałeś? - pyta Mark. 

- Wśród... wśród tych porwanych dzieciaków jest także mój przyjaciel, Russel Everett, 

jak wiecie. Skaleczenie nie wydaje mi się czymś wielkim w porównaniu z tym, co im mogłoby 

się stać. Ja nie chcę ich opuścić. A wy chcecie? 

Niewidzialni zamilkli i zawstydzeni spuścili wzrok. Nikt nie ośmielił się odpowiedzieć. 

- Damon, skalecz mnie - mówi Devlin i podaje mu własny nóż sprężynowy. 

- Tylko niezbyt głęboko, tu, na przedramieniu. 

Damon  waha  się,  ale  potem  bierze  nóż,  ogrzewa  jego  ostrze  nad  ogniem,  aby  je 

oczyścić, czeka aż ostygnie i wreszcie robi nacięcie. Tylko tyle, aby spłynęło kilka kropel krwi. 

I recytuje: 

- Ja, Damon Knight, klnę się uroczyście, że pozostanę niewinny i że nigdy nie złamię 

mojej przysięgi złożonej moim przyjaciołom Niewidzialnym ani nie zdradzę żadnego marzenia 

czy ideału, w który teraz wierzę. 

Wtedy przekazuje nóż Markowi. 

- Jest coś, co mnie niepokoi - powiedziała Crystal, zawieszając „połączenie”. Douglas 

wciąż spał głęboko. 

- Tylko jedno coś? - próbował zażartować Peter. 

- Doug nie śni jak zwyczajny widz... 

- Mówisz o tym okrzyku, który usłyszał Damon? 

- Tak, słyszeli go, rozumiesz? Nie wiem, czy powinniśmy ciągnąć to dalej. Obawiam 

się, że to zbyt niebezpieczne. A jeśli Douglas zostanie uwięziony w snach i nie wróci? 

- To mu zawsze groziło, kiedy zasypiał, Crys. Ty też o tym wiesz. Teraz nie możemy 

przerwać.  Musimy  znaleźć  to,  czego  szukamy  i  zakończyć  jak  najszybciej  tę  potyczkę  ze 

Scrimmem. 

- Może masz rację, Pete. 

- Nie wiem, czy mam rację. Wiem, że położenie Douga jest bardzo trudne. 

- Brniemy w to dalej? 

W tym momencie dłonie Douglasa, trzymane przez przyjaciół, podniosły się i chłopiec 

zaczął cichutko kwilić. 

- Dalej, Crys. Szybko! 

Ciemny  i  wilgotny  pokój.  Ceglane  ściany  pokryte  są  pajęczynami,  podłoga  mchem  i 

background image

malutkimi  kałużami.  Delikatny  promień  światła  przenika  przez  malutkie  okienko  w  ciężkich 

drewnianych drzwiach celi. 

Ktoś płacze. To głos dziecka. Łańcuchy lśnią  w  ciemności,  w  półcieniu  widoczne są 

zarysy postaci trójki dzieci. 

Dwóch chłopców i dziewczynka. Jeden z chłopców płacze, pozostała dwójka wpatruje 

się w nicość. 

W pewnym momencie dziewczynka odwraca się. Czy coś zobaczyła? 

Otwiera  usta,  chce  coś  powiedzieć,  ale  jeszcze  przez  chwilę  nie  mówi  ani  słowa.  Na 

koniec zdobywa się na odwagę: 

- Kim jesteś? 

Jak to możliwe? Jak ona może... 

- Christine, co się dzieje? - pyta jedno z dzieci, to, które nie płacze. 

- Nie wiem, Russel, w pewnym momencie wydawało mi się, że jest tu ktoś jeszcze, taki 

grubiutki chłopiec... 

- Gdzie jest policja, Christine? Dlaczego nikt nie przybywa nam z pomocą? 

- Spokojnie, moje maleństwa. - To Angus Scrimm spogląda przez okienko w drzwiach. 

- Niedługo wszystko się skończy. 

Słyszą zgrzyt klucza w zamku i drzwi otwierają się. 

Niewidzialni  przechodzą  przez  las  porastający  skalę.  Na  górze  wznosi  się  siedziba 

Angusa  Scrimma.  Burza  szaleje  ze  zdwojoną  siłą,  a  błyskawice  następują  jedna  po  drugiej. 

Ale  teraz  zachowanie  Damona  i  pozostałych  zmieniło  się.  Nie  są  już  tak  przestraszeni. 

Dokonali magicznego rytuału i Scrimm nie może już im zaszkodzić. 

Damon  wychodzi  z  krzaków  na  tyłach  domu.  Jest  zdumiony.  Angus  Scrimm  siedzi 

nieopodal, na kawałku skały nad przepaścią. Obok niego jest trójka zaginionych dzieci. Przy 

każdym z nich ustawił duże miedziane miski. Chce do nich wlać ich krew! 

Ma zamiar złożyć w ofierze człowieka, aby stać się najpotężniejszym czarodziejem. 

Teraz  Angus  Scrimm  podnosi  długi  nóż  ku  niebu  i  szepcze  coś  w  niezrozumiałym 

języku. 

Zbliża się do dziewczynki o imieniu Christine i chwytają mocno za włosy. 

Burza  szaleje.  Po  twarzy  dziewczynki  spływa  deszcz  i  morska  woda.  Wydaje  się,  że 

ocean chce skruszyć skałę i pochłonąć ją wraz ze wszystkimi, którzy na niej stoją, tak wściekle 

o nią uderza. 

- Wreszcie nadszedł właściwy moment, moja mała... 

background image

- Nie! - wrzeszczy Damon ile tylko sił w płucach i rusza pędem po błotnistym zboczu, a 

za nim Niewidzialni. 

- Ach, kogo my tu mamy? Smarkacze! - naigrywa się z nich Angus Scrimm. Zostawia 

dziewczynkę i odwraca się w ich stronę. 

- Dziękuję wam za przybycie, nędzni marzyciele. Wy także posłużycie do rytuału. 

-  Zapomnij  o  tym  czarodzieju,  spójrz  tylko!  -  odpowiada  Damon  i  podnosi 

„Malartium”. 

Angus  Scrimm  zatrzymuje  się  na  chwilę.  Przez  moment  widać  strach  w  jego  oczach. 

Ale natychmiast odzyskuje panowanie nad sobą. 

-  Co  chcesz  zrobić,  pędraku?  Grozisz  mi?  Mi?!  Za  chwilę  mam  się  stać 

najpotężniejszym czarodziejem na ziemi! 

- Jeszcze nim nie jesteś, Angusie - odpowiada Damon i szuka lewą ręką dłoni Marka. 

Ten z kolei szuka ręki najbliżej stojącego Niewidzialnego. Wkrótce zacieśniają krąg. Damon 

trzyma  księgę  w  wolnej  ręce  i  otwiera  ją  na  oznaczonej  stronie.  Zaczyna  recytować:  „My, 

młodzi, zupełnie niewinni, pozbawiamy cię, czarodzieju, twojej mocy!”. 

Błyskawica przecina niebo, a Angus Scrimm sztywnieje z przerażenia. 

- Wy, przeklęte, aroganckie dzieciaki! - krzyczy. 

A później... 

Później nie dzieje się nic. Deszcz wciąż pada, a Angus Scrimm stoi, nietknięty. 

Mężczyzna wybucha niepohamowanym śmiechem. 

- Zadufani w sobie głupcy, dokonaliście rytuału w niewłaściwy sposób! 

- Jak to możliwe, przelaliśmy naszą krew... 

-  No  właśnie,  ale  przez  „przelanie  krwi”  w  księdze  rozumiano  zabójstwo!  W  tym 

momencie jeszcze wszyscy żyjecie,  więc rytuał nie ma żadnej wartości! - krzyczy czarodziej. 

Nieoczekiwanie podnosi długi nóż i rzuca nim w stronę Damona. 

-  Nieee!  -  Chłopiec,  który  nagle  pojawił  się,  staje  pomiędzy  Damonem  i  Scrimmem. 

Nóż wbija mu się poniżej mostka. 

- Douglas! - krzyknęła Crystal w innymi miejscu i w innym czasie. 

- Kim... kim jesteś? - pyta Damon, pochylając się nad umierającym chłopcem. 

- Nieważne, Damon - odpowiada słabnącym głosem. - Rytuał... dopełnijcie go teraz... 

- Przeklęci! - ryczy Angus Scrimm. 

Waha się, czy znów ich atakować, czy uciekać. Nagle decyduje się na ucieczkę i rzuca 

background image

się biegiem w stronę przepaści. Tam, niedaleko, jest wejście do jaskini. Dłonie umierającego 

chłopca są całe we krwi. Niewidzialni powtarzają rytuał. 

- Jaskinia! - wyje Damon. - Jeśli czarodziejowi uda się nas zgubić, może przepaść na 

zawsze! 

Angus Scrimm jest szybki i sprytny, ale dzieciaków jest  więcej i dowiodły, że potrafią 

być równie sprytne jak on! Wkrótce zastępują mu drogę. 

-  Dzięki  mocy,  którą  nam  daje  ta  księga  -  deklamuje  Damon,  zacieśniając  krąg  z 

resztą grupy - my, Niewidzialni, skazujemy cię na wieczne więzienie w tej jaskini! 

Angus Scrimm jest w pułapce: z jego lewej strony płynie wzburzony podziemny potok, 

wokół  tylko  granit.  Przerażony  opiera  się  o  ścianę  groty.  Nagle  kamień  przestaje  być 

kamieniem i mag zatapia się w nim, jakby skała była z błota. 

W tym momencie dostrzega błysk  w oku Damona Knighta jego bezlitosne spojrzenie 

przekonuje go, że nie ma już dla niego nadziei. 

- Pokonaliście mnie, Niewidzialni - wyje. - Ale ja też rzucą na was klątwę! 

Ostatkiem sił zbiera całą energię i, podnosząc ramiona, mówi: 

-  Dorośniecie,  taka  jest  kolej  rzeczy,  ale  jeśli  porzucicie  wasze  dzisiejsze  ideały, 

będziecie musieli rozliczyć się z tego! 

-  Do diabła,  stary draniu,  nie  widzisz,  dokąd doprowadziły cię twoje głupie czary? - 

odpowiada wściekle Damon. - No, może nie masz jeszcze dosyć, ale mi już wystarczy! 

Chłopiec podnosi nad głowę, „Malartium” i rzuca ją w wody podziemnego potoku

-  Pożałujesz  tego,  słyszysz?  -  krzyczy  jeszcze  Angus  Scrimm.  -  Pożałujesz  tego, 

ponieważ miałeś już kontakt z czarami, ale kiedy to zrozumiesz, będzie już za późno! 

Rzęzi po raz ostatni, po czym wchłania go kamienna ściana. 

Na zewnątrz burza nagłe ucicha. 

Na tyłach siedziby Angusa Scrimma trójka dzieci wisząca stopami do góry nie wie, że 

jest  już  uratowana.  Patrzą  wkoło  siebie,  przerażone,  starając  się  wyswobodzić  dłonie  z 

więzów, i wtedy widzą pięć zbliżających się postaci: są to chłopcy i dziewczęta, którzy wyszli z 

lasu,  aby  pokonać  czarodzieja.  Podbiegają  do  nich,  rozwiązują  i  przytulają  do  siebie,  a 

maluchy wybuchają pełnym ulgi płaczem. 

Damon biegnie w miejsce, gdzie upadł chłopiec, który tak nagle się pojawił, ale jego 

ciało nie daje oznak życia. 

- Douglas, Douglas! Obudź się, słyszysz? Obudź się! 

Już dobrą chwilę temu Crystal przerwała „połączenie” i starała się go ocucić, ale nic 

background image

nie wskazywało na to, by poczuł się lepiej. 

Przerażony  Peter  ściskał  jego  rękę.  Zastanawiał  się,  skąd  się  wzięła  ta  słona  woda, 

którą były przesiąknięte włosy i ubranie przyjaciela. 

- Crys! Puls niewyczuwalny - zawołał nagle. - Serce... przestało bić! 

-  Ach,  nie,  o  rany,  nie!  -  krzyknęła,  uderzając  go  w  klatkę  piersiową.  W  desperacji 

przyłożyła swoje usta do ust Douglasa i zaczęła rytmicznie pompować w niego powietrze, tak 

jak nauczyli ją w szkole. 

- Nie umieraj! Douglas, nie umieraj! 

- Khe, khe, khe! - zakaszlał Douglas. 

Trochę  później  trójka  dzieci  odzyskiwała  siły.  Każde  położyło  się  w  innym  końcu 

małej groty. 

- Crys, potrafisz mi to wytłumaczyć? 

-  Co,  konkretnie,  Doug?  -  odpowiedziała  dziewczynka,  nie  otwierając  oczu:  to 

wszystko wykończyło ją. 

-  To  znaczy,  urodziłem  się  dwanaście  lat  temu,  czy  żyłem  także  w  latach 

trzydziestych?  Pomogłem  pierwszym  Niewidzialnym,  później  umarłem,  a  potem  urodziłem 

się dwanaście lat temu, aby ponownie umrzeć i...? W sumie, jak to możliwe? 

- Och, Doug. Ja też nie znam wszystkich odpowiedzi... 

- Nie spławisz mnie tak szybko: musisz coś wymyślić. Zawsze masz jakąś teorię. 

- A zatem, oto moja teoria: czas jest dziwną rzeczą, Doug... a ty jesteś drzwiami... 

- Ufff, dość już tego. Chcę być normalny, jak wszyscy. 

- Może teraz już jesteś. Może twoja rola polegała jedynie na ocaleniu Damona, aby on, 

z kolei, mógł pokonać Scrimma? A teraz moc się wyczerpała? Kto wie? 

- I teraz nie będę już drzwiami. 

Pomyślał przez chwilę, a potem dodał: 

- Właśnie teraz, kiedy byłem kimś wyjątkowym... 

- Za późno - podsumował Peter z uśmiechem. 

-  Ale  wreszcie  dowiedzieliśmy  się,  co  się  stało  z  Malartium  i  ze  Scrimmem.  Jeśli 

dobrze się nad tym zastanowić, istnieje pewna możliwość, od której ciarki przechodzą mi po 

plecach. 

- Jaka? - zapytał Douglas. 

- Myślę, że Scrimm został zamknięty w jednej z grot. Dostaję gęsiej skórki na myśl, że 

mógł zostać uwięziony gdzieś tu blisko. 

background image

-  Jeśli  o  to  chodzi,  był  nawet  bliżej  niż  blisko...  -  wymamrotała  Crystal,  wciąż  nie 

otwierając oczu. 

- Co masz na myśli? - wykrzyknęli chórem Douglas i Peter. 

Rozejrzeli się i popatrzyli na grotę tak, jak gdyby widzieli ją po raz pierwszy. Jeszcze 

raz spojrzeli na szczelinę w skale i na rumowisko kamieni za nią. Wyglądało tak, jakby nagły 

wybuch rozsadził skałę, aby kogoś... 

- To nie piraci, to Scrimm był tu uwięziony! I uciekł stąd! - wykrzyknął Douglas. 

Chłopcy zamilkli. 

Nagle Crystal przerwała ciszę. 

- Tak, Doug. 

- Skąd wiesz, że...? A, no tak, zapomniałem. 

- Tak, czuję, że chciałbyś mi coś powiedzieć, ale obiecałam ci, że nie będę czytać w 

twoich myślach bez pozwolenia. 

- Ach, obiecałaś mi? 

- No, może nie tobie, ale sobie - tak. 

-  No -  zaczął chłopiec po krótkiej przerwie  -  nie wiem,  czy  jestem  jeszcze drzwiami 

czy nie, ale faktem jest, że straszliwie się boję nadejścia nocy... Dlatego chciałbym poprosić 

cię o przysługę... 

-  Strzelaj  -  powiedziała,  otwierając  oczy  i  odwracając  się  na  bok,  aby  go  lepiej 

widzieć. 

Tego wieczoru Douglas pożegnał się z wujostwem wcześniej niż zwykle i poszedł do 

swojej sypialni. 

Wujek  i  ciocia  czytali  w  salonie,  a  on  zszedł  na  parter,  do  kuchni  i  ułożył  na  tacy 

najlepsze  smakołyki  z  lodówki.  Udało  mu  się  nawet  przygotować  kubek  gorącego  mleka. 

Crystal była bardzo szczęśliwa. Później poszedł do łazienki, założył piżamę, wrócił do pokoju 

i wskoczył pod kołdrę. 

Dziewczynka usiadła na foteliku w nogach łóżka i wzięła go za rękę. 

- Jesteś pewna, że ci wygodnie? Nie chcesz położyć się obok? - zapytał Douglas. 

- Dziękuję, ale bardzo mi wygodnie. Tam, na górze, na latarni, nauczyłam się spać w 

gorszych warunkach. Tu czuję się jak królowa. 

- Wiesz, Crys, chciałbym ci coś powiedzieć... 

- Strzelaj. 

Douglas odwrócił się i jego wzrok napotkał spojrzenie dziewczynki. 

background image

Zastanawiał  się,  co  udało  się  jej  już  odczytać  z  tego,  co  zamierzał  jej  powiedzieć. 

Wiadomo, gadanie o „niepodglądaniu” to jedna rzecz, ale ciekawość to inna para butów... 

Ona uśmiechnęła się do niego, a on pomyślał, że telepatia telepatią, ale nie trzeba było 

mówić już nic więcej. Przewrócił się na bok i zgasił światło. Nie puścił jej ręki. 

- Crys? - powiedział po chwili. 

- Tak, Doug? 

- Kiedy Niewidzialni składali przysięgę... 

- Tak... 

- ...obiecali, że będą razem, że zostaną na zawsze przyjaciółmi... 

- Tak, to też obiecali... 

- Ale nie dotrzymali słowa. Przestali się spotykać, Damon opuścił Misty Bay. Co się z 

nimi stało? 

Crystal popatrzyła w okno. Światło latarni ulicznej rzucało dziwne cienie na sufit. 

- Nie wiem, Doug... może, po prostu, dorośli. 

- Co to znaczy? Że kiedy ktoś się staje dorosły, musi zapomnieć o tym wszystkim, w 

co wierzył? Dlaczego marzenia i przyjaźnie są jedynie fantazją? Nie liczą się? 

Dziewczynka  nie  odpowiedziała  od  razu,  ale  Douglas  czuł,  że  trzyma  go  coraz 

mocniej za rękę. 

-  Wiesz,  babcia  opowiadała  mi,  że  ludzie  są  ofiarami  jakiegoś  przekleństwa...  coś 

zmusza ich do ciągłej zmiany, do przeistaczania się w kogoś innego, kto zapomina o tym, w 

co wierzył wcześniej. Gdyby ci  ludzie  mogli  się  sami  zobaczyć, to nie rozpoznaliby siebie. 

Mówiła,  że  sama  roztacza  wokół  czary,  aby  odczynić  zły  urok.  Nie  rozumiałam  wtedy,  co 

chciała powiedzieć, ale teraz zaczynam rozumieć. 

- I tak jest ze wszystkimi? Wszyscy jesteśmy... na to skazani? 

- Jeszcze nie udało mi się spotkać żadnego dorosłego, który byłby inny. 

Douglas miał gulę w gardle. W ciemności czuł ciepły uścisk dłoni Crystal. Mimo to 

był samotny. 

Skierował spojrzenie w stronę, gdzie, jak myślał, były jej oczy. 

- Żadnych strasznych snów dzisiejszej nocy? 

- Jeśli tylko jakiś straszny sen wychyli swój obrzydły pysk, powiem, że nie ma cię dla 

nikogo  -  zażartowała  dziewczynka.  Później  tembr  jej  głosu  zrobił  się  cieplejszy:  -  Żadnych 

strasznych snów dzisiejszej nocy, obiecuję. 

I dotrzymała obietnicy. 

background image

R

OZDZIAŁ 

17. 

Wielki problem na cmentarzu 

Nazajutrz rano Douglas poszedł z wujostwem na pogrzeb Devlina Stevensona. 

W  kościele  złożyli  kondolencje  żonie  Devlina  i  ich  córce  Jessice,  która  przyjechała 

specjalnie  z  New  England,  gdzie  mieszkała.  Wujek  Ken  zaczął  rozglądać  się  po 

zgromadzonym  tłumie,  dopóki  nie  napotkał  spojrzenia  Grety  Rowlands.  Kobieta,  kiedy  go 

zauważyła, nic nie mówiąc, podeszła do niego i mocno go uścisnęła. Ciocia Hettie została z 

tyłu z Douglasem. 

Po skończonej  ceremonii  wszyscy ruszyli  z orszakiem żałobnym  na cmentarz, który 

znajdował się  na zielonym,  porośniętym drzewami wzgórzu, na  skraju  skały. Nie  był duży, 

pokryte trawą groby ustawione były w rządkach, a całość przecinały alejki posypane białymi 

kamykami. 

Przy  furtce  czekał  na  nich  Damon  Knight.  Objął  Gretę  i  ciocię  Hettie,  podał  dłoń 

wujkowi  Kenowi  i poklepał po twarzy Douglasa. Znów o kilka sekund za długo przyglądał 

się chłopcu. Jakby starał się sobie coś przypomnieć... 

-  Kendred,  Damon,  chciałabym  z  wami  porozmawiać  -  powiedziała  znienacka  Greta 

Rowlands. Później spojrzała na ciocię Hettie oraz Douglasa i dodała: - Na osobności. 

- Och, oczywiście - powiedział, nieco zażenowany, wujek Ken. 

- Możecie nam wybaczyć na chwilę? 

-  Ależ  naturalnie  -  odpowiedziała  od  razu  ciocia  Hettie.  -  Chodź,  Douglas, 

przespacerujemy się. 

Greta Rowlands patrzyła, jak się oddalają i nagle zadeklarowała: 

- Ja idę. 

- Przemyślałaś to? - zapytał Kendred Halloway, zgadując, co zamierzała zrobić. 

- To jedyny sposób, Ken, jeśli w ogóle jakiś istnieje. 

- Chwileczkę - wtrącił się Damon Knight. - Czy możecie mi wytłumaczyć...? 

-  Damon,  ty  i  Ken  zawsze  byliście  nastawieni  do  tego  sceptycznie,  ale  od  lat 

mieszkańcy  Misty  Bay  przychodzą  do  mnie,  by  poznać  przyszłość...  A  ja  ostatnio  widzę 

jedynie ciemność... - kobieta zamilkła  na chwilę, szukając słów. - To jakby  wszystkie  moje 

przyjaciółki zostawiły mnie, a ja byłabym niewidoma. 

background image

- Twoje... 

- Karty - podrzucił Ken. - Greta czyta z kart... przepowiada przyszłość. 

-  Och,  to  nie  tylko  zwyczajne  czytanie  z  kart,  Ken.  Od  wielu  lat  jesteśmy 

zaprzyjaźnione i one nigdy mnie nie zdradziły. Aż do tego dnia, kilka tygodni temu. 

- No, to musi być dla ciebie okropne - powiedział Damon, siląc się na współczucie. 

- Mimo to dziś rano znów do mnie przemówiły. Zostawiłam je jedynie ze względu na 

pogrzeb  Devlina,  ale  natychmiast  wracam  do  domu.  Już  wiem,  gdzie  ukrywa  się  Angus 

Scrimm. 

Dwaj  mężczyźni  milczeli,  a  kobieta  odwróciła  się  na  pięcie  i  ruszyła  w  drogę 

powrotną. 

W tym czasie Peter podszedł do Douglasa. W krzakach, na tyłach cmentarza, siedziała 

Crystal. Nowi Niewidzialni czuli się w obowiązku pożegnać starego członka pierwszej bandy. 

- Hej, Pete - wyszeptał Douglas, kiedy przyjaciel był na tyle blisko, że mógł usłyszeć 

jego głos. - Nie mogłem się doczekać, aby z tobą porozmawiać, i z Crys! 

- A czy przypadkiem nie spędziła z tobą ostatniej nocy? - odparł Peter oschłym tonem. 

- Tak, ale obrazy pojawiły się podczas mszy w kościele. 

- No, chyba nie chcesz powiedzieć, że pojawił ci się duch Devlina Stevensona? 

- Nie, ale chodzi o coś równie niepokojącego! 

- O mamo, Doug, zaczniesz mówić, o co chodzi, czy czekasz, aż przed tobą uklęknę, 

tu, w obecności tych wszystkich ludzi? 

- Wiem, gdzie jest książka - uciął Douglas. 

Malartium?! 

- Ciszej, kurczę! Tak, właśnie ta książka. 

- Jak to możliwe? Myślałem, że masz wizje tylko wtedy, kiedy śpisz, ale teraz... 

- No - odpowiedział Douglas - wiesz, ceremonia była nudnawa i... 

- Zasnąłeś! - wybuchł znów Peter, drżąc na samą myśl, że jego matka i jej przyjaciółki 

z kółka parafialnego mogłyby go zobaczyć. 

-  Pssst!  Ciszej,  kurczę!  Tak  właściwie  wcale  nie  zasnąłem,  tylko  trochę  się 

rozkojarzyłem... 

- Zasnąłeś. 

- Okej, zasnąłem, nie masz nic przeciwko temu, abyśmy teraz wrócili do książki? To 

nie ona stanowi klucz do historii? To nie od niej zależy, czy uda nam się schwytać Scrimma i 

uratować tyłki nasze i całego Misty Bay, i może kogoś jeszcze?! 

- No dobrze, już ci nie przerywam, co za charakterek! 

background image

- Możemy wreszcie porozmawiać o książce? 

- Mówiłem, że nie będę ci już przerywał, no, dalej! 

-  Dzięki  Bogu!  No,  więc  Malartium...  Jeśli  sobie  przypominasz,  to  w ostatniej  wizji 

Damon rzucał ją do podziemnego strumienia... 

- ...przez szczelinę w skale. 

-  Tak  i  potem  zaginął  po  niej  wszelki  ślad.  Ale  przed  chwilą,  kiedy...  spałem  w 

kościele, znów stanęła mi przed oczami scena, w której Damon ją rzucał, ale tym razem we 

śnie  nie  było  Niewidzialnych,  tylko  sama  książka!  Widziałem,  jak  zabrała  ją  rwąca, 

rozbijająca  się  o  skalne  ściany  woda...  później  zobaczyłem  ciemność,  wodę,  a  potem  nagle 

wodospad i podziemne jezioro... 

- A potem? Co potem?... 

- A potem przewróciłem się i walnąłem o klęcznik. 

- No, nie! 

- Naprawdę, patrz, jaki siniak... 

- Nie, mówiłem o książce! Gdybyś chwilę jeszcze pospał, teraz wiedzielibyśmy, gdzie 

się  znajduje  i  czy  istnieje  jakiś  sposób,  aby  ją  odzyskać.  Najbardziej  mnie  niepokoi  ta  cała 

woda... 

-  No  pewnie,  nie  jestem  telepatą,  ale  wiem,  o  czym  myślisz:  to  prawie  niemożliwe, 

aby była jeszcze cała. Tyle się z nią działo. Minęło tyle lat. 

- Tym gorzej, nie mamy wyjścia, musimy czekać na twój następny sen. Teraz jednak 

uciszmy się, nie chcę, aby ktoś nas usłyszał. 

- Och, nie przejmuj się, większość obecnych tu osób jest prawie całkiem głuchych ze 

starości. Najbliżej nas stoją mój wujek i Damon, ale są chyba zajęci rozmową. 

Crystal  poczekała,  aż  ostatnia  osoba  wejdzie  na  cmentarz.  Wyszła  z  krzaków  i 

wartowała  przy  furtce.  W  oddali  widziała  Douglasa  i  Petera,  którzy  rozmawiali  w 

podnieceniu.  Przerwali  dość  szybko  i  podeszli  do  wujka  Kena,  cioci  Hettie  i  Damona 

Knighta.  Dziewczynka  trzymała  się  z  boku,  licząc  na  ciemne  okulary,  które  miała  na  nosie 

oraz  na  swoje  hipnotyczne  zdolności,  gdyby  znalazła  się  w  tarapatach  i  gdyby  ktoś  ją 

rozpoznał. 

Trumna Devlina Stevensona została spuszczona do dołu i pokryta poświęconą ziemią. 

Ksiądz zaczął recytować słowa ostatniego pożegnania. 

Crystal zbliżyła się, aby dobrze zapamiętać twarze zebranych (kto wie, może będzie to 

potrzebne...), kiedy usłyszała za plecami głos: 

- Panna Crystal Cooper, jak mniemam. 

background image

Crystal wiedziała kto to, zanim jeszcze się odwróciła: blondyn w ciemnych okularach 

i kurtce pełnej kieszeni. Od kilku dni widziała, jak pojawiał się prawie wszędzie, ale mimo że 

się  starała,  nie  udało  jej  się  przeniknąć  do  jego  myśli.  Robert  Kershaw  napawał  się 

spotkaniem z dziewczynką jak prawdziwy pies tropiciel, który wie, że ma ofiarę w garści. 

- Czego chcesz? - zapytała go bez ogródek. 

- Ej, uspokój się, co za wychowanie! Nie potrafisz odgadnąć, czego chcę? - Przyglądał 

się jej z rozbawieniem. - Starasz się przeniknąć do moich myśli, co? 

Dziewczynka zrobiła krok do tyłu. 

- Skąd o tym wiesz? 

- Och, byłabyś zdziwiona, gdybyś wiedziała, ile rzeczy wiem o tobie. A teraz ty także 

wiesz coś o mnie: w moim przypadku telepatia nie działa. Od tak wielu lat interesuję się tak 

zwanymi zjawiskami paranormalnymi, że ja także nauczyłem się kilku sztuczek. 

- Czego chcesz? - powtórzyła Crystal coraz bardziej wściekła. 

- Chcę się dowiedzieć tego, co wiesz o Niewidzialnych - powiedział Robert Kershaw, 

nie przestając się uśmiechać. 

-  Nie... widzialnych?  -  zapytała Crystal udając,  że nawet nie wie,  o  czym  mówi.  -  A 

kto o nich słyszał? 

- Aha, chcemy się bawić w ciepło-zimno... Ale nie opłaca ci się to, wiesz? Chcesz, aby 

ci ludzie tam dowiedzieli się, gdzie się podziała wnuczka Susan Cooper? 

-  Świnia!  -  krzyknęła  Crystal,  starając  się  kopnąć  go  w  podbrzusze,  ale  mężczyzna 

odskoczył i złapał ją za ręce. 

- Ej, uspokój się! Chcę jedynie informacji! 

- Co się tam dzieje? - Pewna pani w ciemnofioletowym płaszczu oddaliła się od grupy 

i zrobiła kilka kroków w ich stronę. 

- Crystal Cooper... to ty? 

- No właśnie, widzisz, nie opłacało ci się tak bardzo denerwować. Chodź teraz ze mną 

- ostrzegł ją dziennikarz, ciągnąc ją w stronę wyjścia z cmentarza. 

Tymczasem jeszcze kilka osób podeszło do pani i obserwowali scenę rozgrywającą się 

kilka kroków dalej. 

- Zostaw mnie, padalcu - zasyczała Crystal - inaczej powiem, że jesteś pedofilem i że 

próbujesz mnie porwać! 

- Chcesz trafić do poprawczaka? - wyszeptał Robert Kershaw. Zaczął się denerwować. 

- Nie rozumiesz, że tysiąc razy bardziej opłaca ci się pójść ze mną niż oddać się w ręce tych 

megier z rady szkoły? 

background image

-  Pójść  z  panem?  -  ciężka  dłoń  zacisnęła  się  wokół  ramienia  dziennikarza.  - 

Doprawdy, nie sądzę. 

- Do diabła - postawił się Robert Kershaw - brakowało nam jedynie słynnego Damona 

Knighta! - Starał się wyswobodzić z uścisku Damona, nie puszczając jednak Crystal. Jednak 

Damon, choć starszy, nie zwolnił uścisku i trzymał Roberta Kershawa, aż do momentu, kiedy 

wielki i gruby facet nie zbliżył się do nich i nie wyjął kajdanek. 

Był to szeryf, szef policji w Misty Bay, stary przyjaciel Damona Knighta i Kendreda 

Hallowaya. 

- Nie zrobiłem nic złego! - zaprotestował Robert Kershaw. 

- Ty bądź cicho. Najpierw utniemy sobie pogawędkę, a potem się zobaczy. Jak się pan 

miewa, panie Knight? 

- Dziękuję za pańską interwencję - odpowiedział Damon Knight, który w istocie sam 

świetnie sobie poradził. 

Szeryf  wpatrywał  się  w  dziewczynkę.  Otaczały  ją  w  większości  panie.  Wciąż  ją 

pytały, jak się miewa, dlaczego znikła i tak dalej. Trochę dalej stali Douglas i Peter. Patrzyli 

bezsilnie na przyjaciółkę. 

- A zatem, moja mała - zaczął szeryf - obawiam się, że ty też będziesz musiała ze mną 

pójść. 

Crystal popatrzyła na niego twardo. Przez chwilę miała ochotę uciec się do którejś ze 

swoich sztuczek, ale nie poradziłaby sobie z tyloma umysłami. Poczuła, że jest w pułapce. 

- Nie możecie jej aresztować, nic złego nie zrobiła - zaoponował Douglas. 

- Nie chcę jej aresztować, chłopcze. Jednak nie mogę jej pozwolić odejść samej,  bez 

osoby  dorosłej,  naznaczonej  jako  jej  prawny  opiekun  przez  sąd!  To  dla  jej  dobra.  Kiedy 

dorośniesz, zrozumiesz. 

- Tak, kiedy dorosnę - powtórzył sarkastycznie Douglas. 

Oczy Crystal biegały na wszystkie strony w poszukiwaniu drogi ucieczki. 

-  No,  szeryfie,  nie  podejmujmy  żadnych  pochopnych  decyzji  -  powiedział  Damon 

Knight. - Pozwólcie, abym się nią zaopiekował przez te kilka dni, a potem zobaczymy... 

Wszyscy  obecni  zamilkli,  potem  dały  się  słyszeć  potakujące  głosy.  Sam  szeryf 

wyglądał na zaskoczonego. 

- Ale... nie wiem, panie Knight. Oczywiście, wszyscy znamy ją, tu, w mieście, ale... 

-  ...Jeśli,  oczywiście,  panna  Crystal  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  aby  zostać  ze  mną 

przez te kilka dni -  mówił  dalej Damon  Knight.  -  Byłem  bardzo przywiązany do  jej  babci  i 

zrobiłbym dla niej wszystko. Teraz mam okazję tego dowieść. 

background image

- Przecież doskonale wiecie, że to niezgodne z prawem - zaoponował Robert Kershaw. 

- Zamknij dziób! - upomniał go szeryf. 

- Zgadzam się! - zadeklarowała promieniejąca Crystal. 

Damon Knight zaproponował, że zabierze ją do siebie! 

Wielki Damon Knight, przywódca pierwszych Niewidzialnych! 

- Wspaniale, moja mała - powiedział mężczyzna, obejmując ją ramieniem. 

-  Doceniamy twoją wspaniałomyślność  -  powiedział szeryf.  - Ale  faktem  jest,  że ten 

facet ma rację... 

- Wielkie dzięki - odpowiedział Robert Kershaw. 

- Wujku Ken, powiedz coś - wyszeptał Douglas. 

-  Och,  no,  Andrew  -  wtrącił  się  wujek  Ken.  -  Przecież  doskonale  znamy  Damona 

Knighta... 

- To prawda, szeryfie - powiedział on sam. 

- Ależ tak, w sumie to najlepsze wyjście - zgodziła się ciocia Hettie. 

- No, dalej, Andrew, nie upieraj się - skarciła go wreszcie pewna pani, która wyglądała 

na jego żonę. 

-  No...  no..., jeśli  się wszyscy  zgadzacie,  to dobrze.  Przez te kilka dni  może zostać u 

pana,  panie  Knight,  w  oczekiwaniu,  aż  sąd  dla  nieletnich  poweźmie  jakąś  decyzję  w  jej 

sprawie. 

Decyzja szeryfa została przyjęta ogólnymi brawami. 

- Hurrra! - krzyknęli Crystal, Douglas i Peter, obejmując się i skacząc z radości. 

-  Niech  żyje  pan  Knight!  -  krzyknęła  ciocia  Hettie  i  od  razu  dodała  -  Hmmm, 

wybaczcie. 

- Powariowaliście? - zaprotestował Robert Kershaw. - Zachowujecie się, jakbyście się 

wszyscy upili! 

Ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy wrócili trochę bardziej podniesieni na 

duchu  na  ceremonię  pogrzebu  Devlina  Stevensona.  Wszyscy,  oprócz  szeryfa,  który  miał 

odprowadzić Roberta Kershawa do aresztu. 

Przed  wyjściem  z  cmentarza  dziennikarz  rzucił  ostatnie  spojrzenie  Damonowi 

Knightowi. 

- Jaki on dobry, ten nasz filantrop - wyszeptał na koniec z tajemniczym uśmieszkiem. 

Pies tropiciel właśnie znalazł nowy ślad, który miał go doprowadzić do rozwiązania zagadki 

Niewidzialnych. 

background image

R

OZDZIAŁ 

18. 

Nowy dom Crystal 

„Dom  kart”,  jak  go  nazywała  Greta  Rowlands,  był  ciemny,  jego  okiennice  były 

zamknięte. Stojąca na okrągłym stole świeca dawała Grecie wystarczające światło potrzebne 

do czytania z kart. Kobieta rozłożyła na stole kolorową talię tarota, położyła na nich opuszki 

palców i skoncentrowała się na Angusie Scrimmie. Głębokim i cichym głosem powiedziała: 

-  Pomóżcie  mi,  moje przyjaciółki.  Opowiedzcie  mi o  Angusie Scrimmie...  gdzie  jest 

teraz Angus Scrimm? Udzielcie mi odpowiedzi, pomóżcie mi zrozumieć... 

Dłonie  tasowały  karty.  Później,  z  półprzymkniętymi  powiekami,  Greta  wzięła 

pierwszą  kartę  z  talii.  Odwróciła  ją  i  położyła  na  stole:  śmierć,  karta  zmiany,  ponownych 

narodzin. Coś się skończy, ale coś innego powstanie z popiołów... 

- ...no, a za tymi drzwiami... - powiedział Damon Knight, znów zawieszając głos dla 

lepszego efektu - ...jest basen. 

-  Fiuuu,  panie Damon,  ten dom  jest prawie tak ubogi  jak  moja opuszczona  latarnia - 

krzyknęła Crystal, biegnąc w stronę wielkiej, oświetlonej pływalni. 

- Hmmm, tak, mogę sobie to wyobrazić. Tu nie ma widoku takiego, jaki rozciąga się 

ze starej latarni. Ale przyznam, że lubię komfort - uśmiechnął się mężczyzna. 

Dziewczynka  przykucnęła  na  brzegu  basenu  i  zanurzyła  jedną  dłoń  w  wodzie.  Nie 

martwiło jej to, że może sobie zamoczyć ubranie. 

- Jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nigdy pan nie chciał dzielić tego z drugą 

osobą? 

-  No,  wiesz,  jak  to  jest:  interesy...  i  może,  w  pewnym  okresie  za  bardzo  byłem 

skupiony na sobie. Od jakiegoś czasu zacząłem jednak czuć się tu dość samotny... 

-  Och,  o  to  nie  musi  się  pan  już  martwić  -  odparła  Crystal,  rzucając  mu  przebiegłe 

spojrzenie. 

Nagle Damon Knight spoważniał. 

- Ty także musiałaś się czuć samotna, nieprawdaż? 

Dziewczynka wpatrywała się w toń basenu. Westchnęła. 

-  Babcia  Susan  była  wspaniała.  Poświęcała  mi  cały  swój  czas.  Kiedy  wracałam  ze 

background image

szkoły,  zabierała  mnie  ze  sobą  i  chodziłyśmy  na  wspaniale  spacery  po  lesie...  -  Podniosła 

wzrok,  jej oczy  były pełne wspomnień.  -  Kochała przyrodę.  Uważała,  że  ludzie zapomnieli, 

że są jej częścią i że nie przyniesie im to niczego dobrego. Całymi godzinami wpatrywałyśmy 

się  w  ruchy  kwiatów  lub  drzew.  Wcześniej  myślałam,  że  są  nieruchome,  ale  dzięki  niej 

zrozumiałam, że tak nie jest, że ich ruch jest stały, dopasowany do ruchu słońca, wiatru, tego, 

co znajduje się wokół... Tak, nauczyła mnie, że naprawdę jestem częścią przyrody i że część 

jej jest we mnie... 

- ...ale? 

Dziewczynka  spojrzała  na  niego  zdziwiona,  jakby  nie  myślała  o  żadnym  „ale”.  A 

jednak w odpowiedzi usłyszała swój własny głos: 

-  Ale  nie  miałam  zbyt  wielu  przyjaciół  wśród  rówieśników,  wszyscy  uważali,  że 

jestem jakaś dziwna i bali się mnie... potem zaczęli mnie nazywać czarownicą... 

Mężczyzna przykucnął obok niej. Wziął jej rękę i delikatnie ją uścisnął. 

- Rozumiem cię, moja mała. Nawet nie wiesz, jak dobrze - wyszeptał. 

Puścił jej rękę i uśmiechnął się. 

- Teraz jednak wszystko się zmieniło? Masz dwóch dobrych przyjaciół... 

Crystal otarła sobie nos rękawem i odwzajemniła uśmiech. 

-  No,  tak...  Peter  i  ja  znamy  się  od  wielu  lat,  to  jedyny  kolega  z  klasy,  który  mnie 

polubił. O, i jest jeszcze Douglas... No, Douga poznałam kilka dni temu. Nie jest stąd, ale jest 

w porządku. Chciałabym, abyśmy wszyscy byli rodziną. 

- Chciałabyś mieć rodzinę, co? 

Crystal odwróciła wzrok i nic nie odpowiedziała. 

- Posłuchaj, co byś powiedziała, gdybyśmy zaprosili Petera, Douglasa i jego wujostwo 

dziś wieczorem na kolację? 

- Powiedziałabym, że to fantastyczny pomysł! 

- Wspaniale - odparł Damon, wstając - zatem traktuj ten dom jak swój własny. Ja idę 

załatwić pewną niecierpiącą zwłoki sprawę. Zobaczymy się na obiedzie. 

- Oczywiście, jeśli nie zgubię się w tym domu! 

Crystal wciąż siedziała, zanurzając w roztargnieniu rękę w wodzie i wpatrywała się w 

Damona  Knighta.  Przeszedł  po  wielkich,  białych  płytkach  i  znikł  za  szklanymi 

szmaragdowymi drzwiami. Czuła się radosna, po raz pierwszy od śmierci swojej babci. Może 

ten mężczyzna będzie jej rodziną. 

Jednak  było coś, co jej przeszkadzało,  jakieś przeczucie, które starała się  zagłuszyć. 

Ostatnie dni spędziła na obsesyjnym poszukiwaniu sprawiedliwości, narażała życie własne  i 

background image

swoich przyjaciół. Była zmęczona, potrzebowała wypoczynku... Nie mogłaby odpuścić i żyć 

jak większość jej rówieśników? Zastanawiać się jedynie nad imprezami, kinem, ubraniami lub 

deserami? Nagle poczuła potrzebę gorącej kąpieli, chciała zapomnieć o wszystkim, pomyśleć 

tylko o sobie. Spokój, jasność, łagodność... 

Jednak coś jej przeszkadzało w domu Damona Knighta. 

Spokój, jasność, łagodność... zapomnieć o wszystkim... 

„Odczuwała” coś ohydnego, co wisiało nad tym domem. 

Spokój, jasność, łagodność, zapomnieć o wszystkim, zacząć od początku... 

To Scrimm! Był blisko. Może wybrał Damona Knighta na swą kolejną ofiarę! 

- Gdzie jesteś, Angusie Scrimmie? - pytała kolejny raz Greta Rowlands. 

Wreszcie karty znów przemówiły. 

Wyciągnęła Króla Pieniędzy. Był odwrócony głową na dół: to także miało znaczenie... 

Podobnie  jak  w  wypadku  różnych  aspektów  natury  ludzkiej,  same  karty  nie  dostarczały 

żadnego klucza do  ich  zrozumienia. Nic  nie  było oczywiste. Jednak  jeżeli  były odwrócone, 

należało to traktować jak zły omen. 

Było  dokładnie  tak,  jak  się  tego obawiała  Greta:  coś  przerażającego  pojawiło  się  w 

Misty  Bay...  Nie  coś,  ktoś...  Bezlitosny  człowiek  powrócił  i  chciał  jak  najbardziej  umocnić 

swoją potęgę. I mogło mu się to udać. 

- Angus Scrimm, przeklinam cię tysiąc razy! 

Wreszcie miała potwierdzenie: jej przyjaciele: Susan, Mark i Devlin nie umarli przez 

przypadek, zostali zamordowani! I morderca nie miał zamiaru na tym poprzestać. 

Następna karta przedstawiała Diabła. 

Zły... ten, który przybywa jako przyjaciel, aby potem zadać cios... 

Ktoś  odgrywał  podwójną  rolę:  chciał  uchodzić  za  kogoś,  kim  nie  był,  starając  się 

nadać sprawom korzystny dla siebie bieg. 

Dziesięć  szpad:  przyjaciele  znajdowali  się  w  wielkim  niebezpieczeństwie! 

Śmiertelnym niebezpieczeństwie! 

Papieżyca...  Dzięki  Bogu!  Może  była  jeszcze  jakaś  nadzieja:  młoda  kobieta,  o 

wielkich zdolnościach ponadzmysłowych również starała się powstrzymać Angusa Scrimma. 

Nawet w tej chwili starała się użyć własnej mocy... 

Crystal  siedziała  w  kucki  na  brzegu  basenu.  Dłońmi  zakryła  sobie  oczy,  starała  się 

odkryć,  gdzie  znajdował  się  Angus  Scrimm,  którego  obecność  tak  silnie  odczuwała  w  tym 

background image

domu. 

Ponadto ogarnął ją nieprzyjemny niepokój:  nie udało się jej odczytać myśli Damona 

Knighta. Nie chodziło o to, że próbowała, nie miała takiego zamiaru. Jednak była od dawna 

tak przyzwyczajona dzielić uczucia i myśli osób znajdujących się w pobliżu, że było dla niej 

rzeczą  zupełnie  naturalną  zerknąć  na  nie  choć  przez  chwilę.  A  tu  nic.  Czasami  się  jej  to 

zdarzało,  tak  jak  w  przypadku  tego  dziennikarza,  Roberta  Kershawa,  na  cmentarzu.  Jej 

umiejętności  nie  wystarczały,  kiedy  miała  odczytać  emocje  i  myśli  osób  obdarzonych  dużą 

siłą woli, mocnym charakterem. Jednak zazwyczaj docierało do niej przynajmniej ich echo. 

Próbowała  ze  wszystkich  sił.  Zaczęły  do  niej  docierać  emocje  służących,  byli 

zadowoleni,  że  idą  do  domu,  a  nawet  emocje  małych  dzikich  zwierzątek  w  willi  i  na 

zewnątrz. 

Nagle  odebrała  przepływ  bardzo  złej  mocy.  Kierowała  się  w  stronę  konkretnego 

miejsca w Misty Bay. 

Pochwyciła ją i starała się ją śledzić. 

Greta Rowlands wyciągnęła kartę Wieży. 

Wieża!  Wszystko  zdążało  w  złym  kierunku,  wszystko  zmieniało  się  na  gorsze. 

Nieporozumienie, źle zainwestowane zaufanie. 

Karta Wisielca, która niesie za sobą wątpliwość, strach... 

I  proszę,  słodka  Dama  Kier  (znów  ta  dziewczynka  o  ponadzmysłowych 

możliwościach) miła, bezbronna... i tyle szpad - wszystkie takie złowrogie... Była w wielkim 

niebezpieczeństwie, należało ją uprzedzić! 

Chwileczkę:  Słońce!  Słońce  oświetla  wszystko  i  niesie  poprawę.  Dziewczynka  nie 

była sama, mogła liczyć na odważnych sprzymierzeńców... Jej dwóch rówieśników, a wśród 

nich był chyba także siostrzeniec Kendreda Hallowaya... 

To oni zatem mogli wpaść w śmiertelną pułapkę, pułapkę, z którą był związany także 

inny  jej  przyjaciel,  Damon  Knight  (ale  jaką  odgrywał  rolę?).  Greta  zauważyła  coś,  co 

zdziwiło ją  jeszcze bardziej:  było coś, co łączyło Angusa Scrimma, Damona Knighta i jego 

willę... jakby... 

- Jak mogłam być tak głupia? 

Gretę  Rowlands  ogarnęła  smutna,  pełna  rezygnacji  pewność.  W  tym  momencie 

powiew wiatru rozrzucił karty. Okna były zamknięte. 

-  Przyszedłeś  po  mnie.  Nie  powinieneś  się  chować  -  powiedziała  kobieta.  Była 

odwrócona  twarzą  w  tę  stronę  pokoju,  którą  spowijał  mrok.  Odkryła  jeszcze  jedną  kartę: 

background image

dziewczynka  o  ponadzmysłowych  zdolnościach  wiedziała  już,  że  kobieta  znajduje  się  w 

niebezpieczeństwie. 

-  Greta,  nieee!  -  zawyła  Crystal.  Znajdowała  się  mniej  więcej  kilometr od  jej  domu. 

Była  wciąż  za  daleko,  aby  jej  pomóc.  Co  mogła  zrobić?  Podbiegła  do  zawieszonego  na 

ścianie telefonu. Wykręciła szybko numer. 

- Biuro szeryfa - powiedział miły damski głos. 

Greta  odkryła  karty.  Na  jej  twarzy  pojawił  się  smutny  uśmiech.  Karty  by  jej 

powiedziały, gdyby istniał dla niej choć cień szansy. 

-  Zbliż  się,  przyjacielu.  Przeszłość  zawsze  wraca,  prawda?  -  powiedziała,  zwracając 

się ku gęstniejącej ciemności, która zaczęła ją wsysać jak wygłodniała czarna dziura. 

-  Proszę  mi  pomóc,  ktoś  chce  zabić  pewną  kobietę.  Musicie  jej  pomóc!  -  krzyczała 

Crystal do słuchawki telefonu. 

- Tak, proszę się uspokoić. Jak się pani nazywa, skąd pani dzwoni? - zapytał obojętnie 

kobiecy głos. 

- To nie ma znaczenia! Zagrożona kobieta nazywa się Greta Rowlands i mieszka w... 

Chiromantka śledziła poprzez karty rozpaczliwe próby Crystal i jednocześnie szukała 

drogi ucieczki, jakiejś alternatywy dla jej już zapisanego losu. 

Czarna  dziura  wciąż  rosła.  Zaczęła  wchłaniać  karty  rozłożone  na  stole  i  te,  które 

upadły na podłogę. Wchłaniała lżejsze bibeloty. W pokoju zaczęło brakować powietrza. 

- Dobrze, zrozumiałam, proszę się uspokoić - odpowiedział kobiecy głos w słuchawce. 

- Proszę przestać mi mówić, żebym się uspokoiła! Wolę, żeby mi pani powiedziała, że 

właśnie wysyłacie tam patrol. 

- Patrol? Po co patrol? 

- Co...? 

Głos stał się grubszy. 

-  Nie  możemy  traktować  poważnie  wszystkich  natarczywych  dziewczynek,  które  do 

nas dzwonią. 

Crystal nie wierzyła własnym uszom. 

- Ale ja zgłaszam właśnie próbę zabójstwa i... 

background image

- Co może wiedzieć o zabójstwach taki maleńki skarb jak ty, Crystal? 

Dziewczynka poczuła jak krew ścina się jej w żyłach. 

- Skąd pani zna moje imię? Ja się nie przedstawiałam... 

Głos z żeńskiego przerodził się w męski. 

- Czary to nie zabawa dla dzieci, moja droga. 

Greta była cała spocona. Serce waliło jej jak szalone. Oddychała coraz szybciej.  Już 

wiedziała, że  nie  ma dla  niej  nadziei.  Jednak wciąż odkrywała karty. Były one  natychmiast 

wsysane  wraz  z  resztkami  powietrza  z  pokoju.  Czy  jej  przyjaciele  mają  jakąś  szansę?  Czy 

pokonają zło? 

Piątka kier. Powrót, niespodzianki, fałszywe obietnice... 

Jakaś  osoba,  a  może  pięć  osób  przybywało  dzieciom  z  pomocą.  Kim  byli? 

Przeszłością... kimś, kto powracał z przeszłości? Nie, kimś, kto przedstawiał przeszłość, kto, 

w  jakimś  sensie,  był  przeszłością.  Ktoś,  kto  nie  zbliżał  się  ani  morzem,  ani  ziemią,  ani 

powietrzem, a jednak zbliżał się; jak to możliwe? 

Widziała coraz mniej wyraźnie. Pozostało jej już tylko kilka sekund. Odkryła ostatnią 

kartę i znalazła to, czego szukała. 

Księżyc.  Dalekie  światła,  które  zaczynają  błyszczeć,  później  gwiazdy,  wreszcie 

słońce. I z nim nadzieja. 

Przeszłość wracała, aby wyrównać zaległe rachunki. 

Swoją ostatnią myśl skierowała do Crystal. Była to myśl pełna ciepła, która miała jej 

dodać odwagi i sił. 

Crystal odebrała tę myśl. Nie mogła powstrzymać łez. 

I tym razem nie udało się jej powstrzymać Angusa Scrimma. 

background image

R

OZDZIAŁ 

19. 

Maska opada 

Kiedy  wieczorem  Peter  Peaky  stawił  się  w  domu  państwa  Halloway,  Douglas,  jego 

ciocia i wujek byli bardzo podnieceni. 

-  Och,  Peter.  Dobrze,  że  jesteś  -  powitała  go  ciocia  Hettie  i  zostawiła  go  samego  na 

progu, mknąc z niezwykłą szybkością, jak na tak korpulentną osobę, na górę, po schodkach. 

W chwilę potem była już piętro wyżej. 

-  Hmmm,  mogę  wejść,  pani  Halloway?  -  odważył  się  zapytać  Peter,  robiąc  krok  do 

przodu. 

-  Tak,  oczywiście,  Peter.  Wybacz,  ale  śpieszę  się.  Douglas  jest  w  swoim  pokoju. 

Wejdź, proszę. Dobrze, że przyszedłeś. 

- Dziękuję, pani Halloway - odpowiedział Peter, poprawiając sobie krawat, który nosił 

tylko na wielkie okazje. 

Wszedł po schodach i skierował się do sypialni Douglasa. Ryzykował, że ciocia Hettie 

go staranuje: właśnie biegła zastukać do drzwi łazienki. 

- Wybacz, Peter. Wspaniale, że przyszedłeś. Hej, kiedy wyjdziesz? 

Wujek Ken otworzył drzwi: 

- Cześć, Peter. 

Miał na sobie, jak zwykle, sztruksowe spodnie, cienką kamizelkę i marynarkę z łatami 

na łokciach, w której często widywał go w bibliotece. 

- Chcesz, żebym oszalała, tak? - zapytała spokojnie ciocia Hettie. - Czekałeś przez te 

wszystkie lata i teraz chcesz, żebym oszalała? 

- Tak? Co chcesz przez to powiedzieć, Het? 

-  Mówię,  że  nie  idzie  się  na  kolację  do  jednego  z  najsłynniejszych  ludzi  w  Stanach 

Zjednoczonych ubrany jak szmaciarz! 

- Chodźmy, Het. Damon i ja znamy się od urodzenia, dlaczego niby teraz miałbym... 

- No właśnie, zaraz oszaleję, czuję to, już za chwilę... 

- No dobrze, zatem powiedz mi, jak mam się ubrać. 

Peter,  rozbawiony,  zostawił  starą  parę,  aby  się  dalej  sprzeczała  i  zapukał  do  drzwi 

Douglasa. 

background image

- Hej, Doug, mogę wejść? 

-  Wejdź,  Pete...  Jak  ci  się  to  podoba?  -  zapytał  nieśmiało  Douglas,  kiedy  przyjaciel 

otworzył drzwi. 

Był  to  ten  sam  co  zwykle  Doug  w  trochę  bardziej  wyprasowanych  i  czystszych 

ciuchach.  Najwyraźniej  jego  ojciec  nie  pomyślał,  aby  go  wyposażyć  w  elegancki  garnitur. 

Jednak zrobił sobie, prawdopodobnie na cześć Crystal, przedziałek pośrodku głowy. 

- Wiem, o czym myślisz - powiedział Douglas, czerwieniejąc -  jestem ubrany tak jak 

zwykle, ale nie miałem nic lepszego. Ale ty... myślisz, że wyjdę na idiotę? 

- No, chyba nie bardziej niż ja - odparł przyjaciel, wpatrując się zmartwiony w swoje 

odbicie w lustrze środkowych drzwi szafy. - Wiesz, co ci powiem? - powiedział, zdejmując 

marynarkę i krawat. 

- Hej, Pete, co robisz? Wyglądałeś... 

- Wyglądałem świetnie, wiem - uśmiechnął się Peter, rzucając marynarkę i krawat na 

łóżko - ale wyobrażasz sobie, jak naśmiewałaby się ze mnie Crystal, gdyby mnie zobaczyła? 

Masz jakąś welurową marynarkę dla mnie? 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  Crys  nie  podobają  się  eleganccy  mężczyźni?  -  zapytał 

Douglas, podając mu świeżo wyprasowany aksamitny surdut. 

-  Spokojnie,  wyglądasz  świetnie  -  zażartował  Peter,  zakładając  marynarkę.  Przejrzał 

się w lustrze, była o dwa rozmiary za duża. Nieźle: teraz przyjaciel poczuje się lepiej. 

- Pete, posłuchaj - powiedział nagle poważnym tonem Douglas. 

- Dziś popołudniu, po obiedzie, czytałem komiks na tym łóżku... No i, zasnąłem... 

-  Tylko  mi  nie  mów,  że  miałeś  dalszy  ciąg  snu  z  Malartium!  -  przerwał  mu 

podekscytowany Peter. 

- Dokładnie. I nawet wiem, gdzie się teraz znajduje. 

-  Dlaczego  mówisz  „teraz”?  Może  to  wizja  tego,  co  wydarzyło  się  przez 

sześćdziesięciu laty. 

- Faktycznie, nie jestem w stu procentach pewny, ale tak właśnie czuję. Pamiętasz, że 

ostatnim razem obudziłem się, kiedy księga wpadła do podziemnego potoku? 

- Tak, tak... 

-  No  właśnie.  Nie  wiem,  jak  stamtąd  wylazła,  ale  teraz  znajduje  się  w  grocie 

wyłożonej fragmentami - nie wiem - kryształu... kwarcu, może? 

- No i? 

-  I  nic.  Tym  razem  nie  wydarzyło  się  nic  niezwykłego.  Sen  zaczął  się  i  skończył  w 

tym samym miejscu. Dlatego myślę, że księga może wciąż być w tej grocie i, co ważniejsze, 

background image

w suchym miejscu. 

- O kurczę! 

-  To  jeszcze  nie  wszystko:  może  to  nie  ma  żadnego  znaczenia,  ale  tym  razem 

obudziłem się zupełnie spokojny, serce nie waliło mi jak młot. Wydaje mi się, że wszystkie 

moje  wizje  dążyły  do  tego  miejsca  i  że  teraz  jestem  już  wolny.  Mogę  się  założyć,  że  mój 

następny sen nie będzie koszmarem. 

Drzwi  otworzyły  się  z  impetem  właśnie  wtedy,  kiedy  Peter  otwierał  usta,  aby 

odpowiedzieć. 

- Mam nadzieję, że chociaż wy jesteście już gotowi - zaatakowała ciocia Hettie. 

- Całkiem gotowi, ciociu. 

- Brawo, chłopcy, dzięki wam odzyskuję wiarę w mężczyzn. 

- Dziękuję - odpowiedziała chórem dwójka przyjaciół - ...pani Halloway - dodał Peter. 

Furtka elektryczna w willi Damona Knighta otworzyła się z delikatnym skrzypieniem. 

Kendred  Halloway,  który  wyszedł  z  samochodu,  aby  zadzwonić  domofonem,  wsiadł 

do niego z powrotem i wrzucił jedynkę. 

- Hej, nawet nie zapytał, kto to, skąd wiedział, że to my? - zapytał Douglas. 

- No, Doug - wtrącił się Peter. - Można domniemywać, że ten obiekt wyposażony jest 

w liczne telekamery. 

-  Myślę,  że  Peter  ma  rację  -  powiedział  wujek  Ken.  -  A  skoro  w  pobliżu  nie  widać 

żadnego stróża, musi bardzo ufać swoim systemom zabezpieczeń. 

-  No,  tak  -  wyszeptał  Douglas  na  ucho  Peterowi.  -  Do  momentu,  w  którym  Angus 

Scrimm nie wpadnie do niego na herbatkę... 

Wieczorne powietrze było chłodne. Samochód jechał białą gresową alejką obsadzoną 

tujami.  Ponad  drzewami  majaczyła  wspaniała  willa  miliardera,  podobna  do  gigantycznego 

węża miękko wijącego się po zboczu góry. 

- Hej, Pete, co na to powiesz? - wykrzyknął Douglas. 

- Nic, brak mi słów! 

- Niezłe! Pewnie ma antenę satelitarną. 

- Sądzę, że na orbicie ma całego satelitę! 

- Chłopcy,  przypominam - powiedziała ciocia Hettie. -  Zachowujcie się z godnością: 

pamiętajcie, że dla niego jest to normalne. 

- Normalne, co? Ja nie zapytam nawet, gdzie jest łazienka, żeby się nie zgubić! 

W  chwilę  potem  wujek  Ken  zatrzymał  auto  obok  granitowych  schodów,  które 

background image

prowadziły do potężnych dwuskrzydłowych drzwi z intarsjowanego drewna. Wydawało się, 

że  wszędzie  panuje  spokój,  a  jednak  Douglas  miał  wrażenie,  że  przytłacza  ich  czyjaś 

tajemnicza obecność. 

Drzwi otworzyły się z impetem. Stali w nich Damon Knight i Crystal, która podbiegła 

do przyjaciół. Uśmiechała się. Jednak obaj od razu wyczuli, że coś było nie tak. 

- Hej, Crys, co ci jest? - zapytał półgłosem Peter. 

- Greta - odpowiedziała Crystal, starając się ukryć rozpacz - nie żyje. Scrimm ją zabił! 

- Co?! Ale jak... Co?! 

- To jeszcze nie koniec - mówiła dalej dziewczynka, zniżając głos. 

- Tu, w tym domu, jest coś, co mnie niepokoi. Czuję to całą sobą, ale nie wiem, co to 

jest. Nie wiem też, kto stanowi zagrożenie! 

- No - odparł Douglas - jeśli o to chodzi, to można zgadnąć kto, nie? 

Crystal popatrzyła na Damona, ciocię i wujka Douglasa. Wchodzili do domu. 

- To nie takie proste, Doug, to wcale nie jest takie proste. 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

- Hej, dzieciaki, idziecie? - Damon Knight wołał ich z progu. 

-  Już  idziemy  -  odpowiedziała  z  uśmiechem  Crystal,  biegnąc  w  jego  stronę.  Dwaj 

chłopcy, zamyśleni, ruszyli za nią. 

Plotki, które krążyły po mieście, były niczym w porównaniu z tym, co zobaczyli. 

Olbrzymie  salony  (po  których  swobodnie  mogliby  jeździć  rowerem);  kominki  tak 

wielkie, że mogłyby pomieścić nie tylko fotel, ale i cały salon; a przede wszystkim... 

- Panie Knight, domyślam się, że to nie jest gęsie jajo... - zażartował podekscytowany 

Douglas.  Na  niewielkiej  kolumnie  stał  przed  nim  w  szklanej  gablocie  wielki  kamień 

szlachetny. 

Mężczyzna uśmiechnął się i poszedł zapalić lampkę. 

- To jest najcenniejszy kamień z mojej kolekcji. To największy diament znaleziony w 

kopalniach w Południowej Afryce. 

Goście ustawili się wokół niego. 

-  Jest  tu  także  coś  jeszcze,  co  z  pewnością  was,  młodych,  bardziej  zainteresuje  - 

powiedział Damon Knight i przesunął drewnianą ścianę z mechanizmem na kółkach. Dzieci 

zbliżyły  się  i  zobaczyły  salę  kinową  na  co  najmniej  dwieście  miejsc,  z  wielkim 

panoramicznym ekranem. 

- To naprawdę robi wrażenie, panie Knight - wybełkotał zachwycony Peter. 

-  Robi  wrażenie?  -  powtórzył  Douglas  z  niedowierzaniem.  -  Powiedziałbym  raczej: 

background image

wow! Albo: super - wow! Albo... 

-  Powinniście  zobaczyć  basen  -  przerwała  mu  Crystal.  Nie  chciała,  aby  ciągnął  w 

nieskończoność. 

- Basen? 

Damon Knight roześmiał się serdecznie. 

- Zaprowadź ich, Crystal. Czekamy na was w jadalni. 

Dzieci zbiegły na niższe piętro, a pan domu zaprowadził dorosłych do jadalni: wielkiej 

sali z marmurową podłogą i wysokimi oknami, które wychodziły na zatokę. 

Ale najwspanialsza rzecz w tej sali znajdowała się pośrodku ściany skalnej: ze skały 

spływał wodospad odgrodzony jedynie grubą szybą z nierównego szkła. 

-  O  kurczę,  Damon...  -  tym  razem  to  Kendredowi  Hallowayowi  zabrakło  słów. 

Popatrzył  na  swoją  żonę.  Nic  nie  mówiła.  Mimo  upomnień,  które  dawała  chłopcom  przed 

wyjściem, to ona wydawała się pod największym wrażeniem tego, co widziała. W momencie 

przekroczenia progu tego domu, otworzyła usta i ich już nie zamknęła. 

-  Szklana  osłona  ma  funkcję  wygłuszającą  -  wytłumaczył  z  nutką  zadowolenia  w 

głosie Damon Knight. - Gdyby tak nie było, musielibyśmy krzyczeć, aby się usłyszeć. 

Później, gdy zeszli trzy schodki niżej, w niszy, która służyła za salon, zaprosił swoich 

gości,  aby  usiedli.  Tam  sięgnął  po  wózek-barek  z  alkoholami  i  zaczął  przygotowywać 

aperitify. 

- Przepraszam, że o to pana pytam, Damonie - Hettie Halloway zdołała wreszcie coś z 

siebie  wydusić.  -  Ale  jak  udaje  się  panu  utrzymywać  tu  porządek?  Nie  widziałam  dotąd 

żadnej służby. Co to jest, czary? 

Mężczyzna śmiał się zadowolony. 

-  Za  miastem  mam  firmę sprzątającą.  Przyjeżdżają raz na tydzień.  To wystarczy,  bo, 

jak sami wiecie, często wyjeżdżam w interesach. 

- No, oczywiście, często czytamy o tobie w gazetach - zażartował Kendred Halloway. 

Pan domu zszedł trzy schodki, niosąc tacę z aperitifami. 

-  Ken  -  spoważniał.  -  Ostatnio  już  o  tym  rozmawialiśmy,  ale  chciałbym  przejść  do 

szczegółów, teraz, kiedy jest tu także twoja żona. 

„Aj” - pomyślał wujek Ken. 

- Powiem bez ogródek. Co byś powiedział, gdybyśmy się tym wszystkim podzielili? 

Pani Halloway właśnie zanurzyła usta w aperitifie, kiedy dostała napadu kaszlu. 

- Już o tym rozmawialiśmy, Damon. Ja mam moją bibliotekę i to właśnie lubię. Lubię 

książki, fantazję pisarzy... 

background image

- Fantazja, fantazja - przerwał mu Damon Knight, zapadając się w mięciutki fotel. - W 

sumie, ile ty masz lat, Ken? Nie, nie odpowiadaj, jesteśmy w tym samym wieku... 

Kendred Halloway popatrzył na niego jeszcze raz: byli w tym samym wieku, ale jego 

przyjaciel wyglądał na... dziesięć?... nie, dwadzieścia lat mniej. 

-  Opowiadasz  mi  o  fantazji  -  mówił  Damon  Knight.  -  Chcesz  naprawdę  przeżyć 

jeszcze  raz  te  momenty,  kiedy  biegaliśmy  w  poszukiwaniu  jakiejś  tajemniczej  kryjówki? 

Chcesz  wrócić  i  patrzeć  na  niebo  i  stwierdzić,  że  gwiazdy  świecą  słabiej  niż  twoje  oczy 

szeroko otwarte na rzeczywistość? Chcesz z powrotem stać się chłopcem, którym  byłeś? Ja 

proponuję  ci,  abyś  włączył  fantazję  do  codziennego  życia.  Abyś  dzielił  ze  mną  najwyższą 

czarodziejską prawdę! 

Damon Knight przerwał, chciał zostawić czas swemu przyjacielowi na zastanowienie 

się nad jego ostatnimi słowami. Na niebie za oknem zbierały się chmury. 

Kendred Halloway był zdumiony. Nie rozumiał go, nie wiedział, do czego zmierza... 

albo może właśnie go rozumiał i chciał zatrzymać go, zanim się zagalopuje. 

- Damon, dziękuję ci, ale tak, jak ci mówiłem... 

Damon  Knight  jęknął  rozpaczliwie,  zamachał  rękami  w  powietrzu  i  z  podłogi 

wytrysnął zielony płomień. Zapalił sufit, okna wybuchły a tysiące złotych świerszczy wpadło 

do pokoju. 

- Czary, Ken! Prawdziwe czary! 

Damon Knight zrobił jeszcze jeden gest i wszystko znikło, wszystko znów było tak, 

jak  przedtem:  jakby  nic  się  nie  stało.  Zza  niedomkniętych  drzwi  Douglas,  Crystal  i  Peter 

widzieli wszystko. 

- To Damon - wyszeptała Crystal, ale koledzy nie zwracali na nią uwagi. 

- Czary, Ken! - powtórzył Damon Knight. - I co mi teraz powiesz? 

Kendred  Halloway  wreszcie  popatrzył  na  przyjaciela  innymi  oczami,  spojrzał  na 

swoją żonę, która przestraszona chowała się za nim... i zastanowił się. 

Pomyślał  o  tym  wszystkim,  co  mógłby  mieć.  Dokładnie  o  wszystkim.  O  nowej 

młodości,  nowym  życiu,  bogactwie,  sile,  zaspokajaniu  nawet  najmniejszych  kaprysów, 

posiadaniu ksiąg, które uznano za zaginione i zdobyciu wiedzy o największych tajemnicach! 

A  później?  Kiedy  już  wszystko  pozna,  kiedy  już  wszystko  będzie  miał  i  przeżyje 

wszystko, co jeszcze mógłby dostać? 

Myślał o tym, że kiedy wieczorem widzi z okna pociągu jasne okna domu, przychodzą 

mu do głowy wspomnienia domu jego dzieciństwa. Dzieciństwa, które było już odlegle, ale 

do  którego  mógł  wrócić  poprzez  wspomnienia,  zapachy,  aromaty  -  zawsze,  kiedy  tego 

background image

zapragnął. W pamięci wracały stare miejsca, rzeczy... Niby niespodziewany prezent. 

Pomyślał o tych, którzy przychodzili do jego biblioteki. Z ich twarzy, oczu czytał to, 

co przeżyli, czytał małe i wielkie wydarzenia z ich życia. Jego także to dotyczyło. Są piękne 

dni, ale są też takie, których nikt się nie spodziewa. Mimo wszystko oni i on wciąż kochali i 

marzyli. 

Pomyślał o swojej żonie i o miłości, którą ją darzył od tylu lat. 

Myślał o tym i o wielu innych rzeczach. Nagle zrozumiał, że to jedyne czary, które go 

interesują. On te czary już miał. 

Zapragnął wytłumaczyć to swojemu staremu przyjacielowi, przekonać go, zachęcić... 

Jednak kiedy patrzył w jego oczy, zrozumiał, że czas i życie stworzyły między nimi 

przepaść bez dna. Że byli już sobie zbyt dalecy, że nie rozumieli się tak, jak dawniej. 

Dlatego powiedział po prostu: 

- Dziękuję, nie jestem zainteresowany. 

Damonowi Knightowi zabrakło powietrza. 

- Jak to...? - zdołał wykrztusić na koniec. - Mały, patetyczny starcze. Ja ci rzucam do 

stóp wszechświat, a ty... 

W tym momencie wbiegła do pokoju Crystal. 

-  Proszę  uważać,  panie  Halloway!  To  Damon  jest  winny,  to  nie  Angus  Scrimm...  - 

słowa uwięzły jej w gardle. Damon Knight z okrzykiem wściekłości wykonał gwałtowny gest 

i dziewczynka została rzucona na ścianę. 

Kendred  Halloway  zostawił  żonę  i  podbiegł  do  Crystal.  Wziął  ją  w  ramiona  i 

sprawdził,  czy  nic  się  jej  nie  stało.  Wtedy  zrozumiał.  Odwrócił  się  do  starego  przyjaciela  i 

powiedział: 

- Damon, powiedziałeś, że możesz dać mi wszystko, prawda? 

- Oczywiście - odparł nieufnie. 

Kendred Halloway popatrzył mu prosto w oczy. 

- Oddaj mi Susan, Marka i Devlina - powiedział wreszcie. 

Damon Knight zbladł, a potem poczerwieniał ze złości. 

- Bądź cicho! Cicho, cicho, cicho! 

Douglas  stał  nieruchomo  jak  kamień  na  progu  pokoju.  Widział,  jak  wujek  Ken 

ukucnął  na  podłodze,  jak  podniósł  ręce  do  szyi,  jak...  z  trudem...  próbował  złapać  oddech! 

Ten demon nie pozwalał mu oddychać! 

Mężczyzna walczył jeszcze przez chwilę, a potem stracił przytomność. 

- Zostaw go! - Ciocia Hettie podbiegła do męża, aby mu pomóc. 

background image

Wujek znów zaczął oddychać. 

- Co chcesz przez to uzyskać? - spytała kobieta. 

-  Twój  mąż  jest  głupcem!  Ofiarowałem  mu  to,  czego  zawsze  pragnął!  Nie  pragnie 

właśnie fantazji? Ja mu przecież dałem możliwość życia w jej świecie, w świecie fantazji... 

Chciałem z nim stworzyć świat, a on odmówił! 

- Obiecywałeś mu coś dokładnie przeciwnego, nie rozumiesz? Piękno fantazji polega 

na pragnieniu,  a nie  na posiadaniu.  To iluzja, to czas stracony  na  marzeniach! To,  co ty  mu 

dajesz, to śmierć fantazji! 

Damon Knight jeszcze raz uniósł ręce. 

- Dość, kobieto, ja... 

- Ty przeklęty padalcu! - Douglas rzucił się w stronę czarodzieja. 

-  Drogi  chłopcze  -  powiedział  Damon  Knight  z  godnością,  odwracając  się  w  jego 

stronę. - Czy nie zabrakło ci rozumku? Chcesz bawić się w Errola Flynna? 

Nagle Douglas poczuł, jak jego ciało robi się ciężkie. Przy każdym kroku wielka siła 

przybijała  go  do  podłogi.  Wreszcie,  kiedy  był  już  blisko  czarodzieja,  potknął  się  i  upadł  na 

kolana. I nie był w stanie się podnieść. 

- Prze... klęty... - powtórzył bezsilnie Douglas. 

- Geronimooooo! - z desperackim okrzykiem Peter zaszedł Damona od tyłu i zarzucił 

mu na głowę obrus. Szukał wzrokiem Crystal i starał utrzymać jego głowę. 

- Crys, co ty? Pomóż mi! 

Dziewczynka, mimo że czuła się już dobrze, patrzyła, nie ruszając się z miejsca. Jakby 

wiedziała coś, czego on jeszcze nie wiedział. 

-  Mój  chłopcze  -  Peter  usłyszał  głos  Damona  za  swoimi  plecami.  Odwrócił  się  i 

zobaczył, jak mężczyzna spokojnie nalewa sobie kieliszek czerwonego wina i mówi dalej: - 

Jeśli  decydujesz  się,  aby  kogoś  pojmać...  albo  coś,  za  pomocą  obrusa,  wcześniej  musisz 

sprawdzić, czy obrus jest dostatecznie duży, aby pomieścić ich wszystkich... 

-  Pomieścić  ich wszystkich? -  wyszeptał Peter  i  popatrzył  na obrus,  który trzymał  w 

dłoniach.  Nogi  mężczyzny,  którego,  jak  mu  się  wydawało,  złapał,  znikły  i  teraz  w  obrusie 

znajdował  się...  wielki  kosmaty  pająk.  Upadł  mu  na  but.  Potem  pojawił  się  następny  i 

następny;  żółty  i  czarny.  Nagle  róg  obrusa  wymknął  mu  się  z  ręki  i  cała  jego  przerażająca 

zawartość wysypała się prosto na niego. 

- Pomocyyyy! Crystaaal! Cryyys! 

Chłopiec walczył. Poturlał  się po podłodze  i rozpaczliwie próbował zrzucić z siebie 

pająki, które wchodziły mu pod ubranie. 

background image

- Crystaaal!!! 

- Peter! - Chłopiec poczuł na sobie dłonie przyjaciółki. - Peter, nie wiem, co widzisz, 

ale nic po tobie nie chodzi, słyszysz? Nic! 

Mimo zapewnień Crystal, chłopiec nie chciał otworzyć oczu. Bał się, że wpadnie mu 

do nich jakiś pająk. Jak to możliwe, że te paskudne stworzenia były jedynie złudzeniem? Czuł 

przecież, jak tysiące łapek łaskotało go pod ubraniem! 

- Peter, uspokój się, tu nic nie ma! 

Nagle usłyszał śmiech Damona. 

- Możesz otworzyć oczy, chłopczyku - powiedział czarodziej. 

-  W  istocie,  był  to  tylko  żarcik,  mam  nadzieję,  że  nie  przejąłeś  się  nim  zbytnio, 

wydawałeś się taki odważny! 

Peter  otworzył  ostrożnie  jedno  oko.  Ani  śladu  pająków.  Otworzył  drugie,  zaczął 

macać się po ubraniu. Nie, ani śladu pająka. 

Śmiech Damona odbił się echem po salonie. 

Drżąc z wrażenia, Peter patrzył na dziewczynkę, która skuliła się obok niego. 

- Złudzenie, to tylko złudzenie... 

-  W  ataku  frontalnym  nie  mamy  żadnych  szans,  Pete.  Musimy  spróbować  czegoś 

innego. 

-  Zaczynacie  mnie  nudzić,  dzieciaki  -  powiedział  Damon.  Chwycił  Douglasa  za 

kołnierz i pociągnął go w stronę przyjaciół. 

- A tymczasem, kiedy wy będziecie zastanawiać się nad tym, jak mnie zaatakować... - 

Idąc,  wyciągnął  z  kieszeni  spodni  pilot  i  nacisnął  guzik.  Szklana  osłona,  która  oddzielała 

wodospad  od  pozostałej  części  jadalni,  otworzyła  się  i  zniknęła  w  skale.  Zimne  i  wilgotne 

powietrze wtargnęło do pomieszczenia. Mężczyzna wcisnął następny guzik i włączył reflektor 

znajdujący się za wodospadem, który oświetlił wejście do groty. 

- ...mam dla was zajęcie - zakończył z szerokim uśmiechem. 

Szeryf  westchnął  z  ulgą,  kiedy  zobaczył,  jak  Robert  Kershaw  wsiada  do  pociągu, 

który  miał  go  zawieźć  jak  najdalej  od  Misty  Bay.  Przez  całą  noc  i  przez  dużą  część  dnia 

słuchał opowiadania dziennikarza o dzieciach-zjawach i o bandzie sprzed sześćdziesięciu lat. 

Nie potrafił zrozumieć. Czy ten mężczyzna uważał, że poważny policjant jest tak naiwny jak 

czytelnicy  jakiegoś  brukowca?  Czy  też  ciągłe  rozmyślanie  o  zjawach  sprawiło,  że  facet  po 

prostu zwariował? 

Ale to nie była już jego sprawa. Konduktor dał sygnał do odjazdu i słychać było, jak 

background image

podróżni zamykają okna. Prawdopodobnie już nigdy w życiu nie zobaczy Roberta Kershawa. 

Z boku, kilka metrów dalej, dwóch rosłych mężczyzn czekało na rozkazy. 

Spojrzał  na zegarek  i pomyślał o żonie. Była w  domu  i pewnie  szykowała  mu  jakąś 

smaczną kolacyjkę. 

- Hej, szefie, pssst! 

Mężczyzna niechętnie podniósł wzrok na okno w pociągu. Robert Kershaw patrzył na 

niego z tym swoim przyklejonym uśmiechem. 

-  Hej, szefie,  proszę  mnie poprawić,  jeśli  się  mylę,  ale  sądzę,  że  moje opowieści  nie 

zyskały wielkiej popularności, co? 

Szeryf z wściekłością zazgrzytał zębami. 

- Brawo za dedukcję, młody człowieku. 

-  I obawiam  się,  że  nie  przydałoby  się  to  na  nic,  gdybym  powiedział  panu,  że  tu,  w 

Misty Bay wkrótce wydarzy się coś strasznego i że jedynie ja mógłbym temu zapobiec. 

- Nie, nie przyda się to absolutnie na nic. 

- Tego się właśnie obawiałem. W takim razie, do zobaczenia. 

- Żegnam. 

Robert  Kershaw,  śmiejąc  się  w  duchu,  odsunął  się  od  okna.  Znów  sprawdził  imię  i 

nazwisko  na  kwicie  i  adres  na  walizce.  Tak,  wszystko  się  zgadzało:  dzięki  kwitowi  będzie 

mógł  odebrać  walizkę  bez  problemu  w  przechowalni  na  dworcu.  Poprawił  wiszący  na  szyi 

aparat  fotograficzny.  Był  w  podwójnym,  bardzo  wytrzymałym  futerale.  Ostatnim  razem, 

kiedy wyskakiwał z jadącego pociągu, jego Nikon roztrzaskał się na tysiące kawałków. 

Kiedy  pociąg  ruszył,  był  na  swoim  miejscu.  A  kiedy  opuścił  stację,  wstał  i  szybko 

zaczął szukać wolnego przedziału. 

- Damonie Knighcie - wyszeptał - przybywam. 

background image

R

OZDZIAŁ 

20. 

W poszukiwaniu zaginionej księgi 

Gabinet  Damona  Knighta  był  urządzony  nowocześnie  i  anonimowo.  Polaryzowane 

szyby  nie  przepuszczały  światła  wschodu.  Miało  to  ułatwić  Crystal  skupienie  się. 

Dziewczynka  leżała  na  kanapie  z  zamkniętymi  oczami,  z  twarzą  zwróconą  ku  górze.  Palce 

dłoni miała splecione na brzuchu. 

- Przenikasz do ich myśli? - zapytał Damon Knight. 

-  Oczywiście,  co  ty  sobie  myślisz,  że  jestem  debiutantką?  -  odpowiedziała  kwaśno 

Crystal. - Boją się. 

-  Nie  powinni.  Takie  samo  wyposażenie  mają  moi  poszukiwacze  w  Południowej 

Afryce.  Poza  tym  mogą  liczyć  na  pomoc  telepatki.  Jeśli  istnieje  ktoś,  kto  jest  w  stanie 

odnaleźć Malartium i wyjść z tego cało, to właśnie oni. 

- Właśnie to „jeśli” niezbyt mi się podoba - rzucił sarkastycznie Douglas. 

Crystal ponownie przerzuciła most mentalny pomiędzy nią i jej dwoma przyjaciółmi: 

wszystko to, co się z nimi działo, czuła ona. Wszystko to, co się działo z nią - czuli także oni. 

Na początku dla Douglasa wszystko było dziwne. Czuł, że swędzi go ręka i chciał się 

podrapać.  Wtedy  odkrywał,  że  to  nie  jego  swędzi,  ale  Petera.  Wykonanie  najprostszych 

ruchów, takich jak chodzenie czy nachylanie się, wywoływał u niego chaos myślowy. 

Powoli  zaczynał  się  orientować,  które  z  doznań  należą  do  niego,  a  które  do  jego 

przyjaciół. 

Jeszcze  raz  skontrolował  sprzęt  Damona  Knighta.  Nie  można  mu  było  zarzucić,  by 

liczył się z wydatkami. Obaj dostali kaski - takie jak speleolodzy, z latarką czołówką - a poza 

tym,  mieli  na  sobie  dwa  ciepłe  kombinezony,  które  były  zrobione  z  jakiegoś  nieznanego 

Douglasowi,  nieprzemakalnego  materiału.  Miały  spełniać  dwa  zadania:  amortyzować  na 

wypadek uderzenia i zapewnić ciepło. Na stopach mieli solidne obuwie, idealne na spacery w 

górach, a na dłoniach ochronne rękawice bez palców, umożliwiające wspinaczkę. 

Peter  wyposażony  był  także  w  nieprzemakalny  plecaczek,  do  którego  mieli  włożyć 

Malartium - kiedy już ją znajdą. 

Ale  najwspanialszą  rzeczą  były  sonary:  niewielkie  aparaty,  nieco  lżejsze  od  paczki 

background image

papierosów,  które  obaj  mieli  przypięte  do  pasków.  Na  ich  wyświetlaczach  pokazywał  się 

zarys  ścian  skalnych  na  odległość  stu  metrów.  Dzięki  temu  ryzyko  wejścia  w  ślepy  zaułek 

malało. 

Zdecydowali, że będą używać jeden sonar na dwóch. Chcieli oszczędzać baterie. 

- Co widzisz? - dopytywał Douglas. 

- Jeszcze nic - odpowiedział Peter, nie odrywając wzroku od urządzenia. 

Już  jakiś czas temu opuścili dom  Damona  Knighta, a jednak  szli wciąż tym samym 

korytarzem. 

- Kurczę blade, ale ile czasu potrwa, zanim dojdziemy do jaskini? Zamiast dawać nam 

cały  ten  rynsztunek,  mógł  nam  dać  dwa  rowery.  Może  to  nie  byłoby  w  jego  stylu,  ale 

dotarlibyśmy wcześniej! 

- Jeśli byś nie opowiadał na cmentarzu swojego snu o Malartium, prawdopodobnie nie 

byłoby nas tutaj! 

- Do jasnej anielki, a skąd mogłem wiedzieć, że Damon Knight nas słyszy? Musi mieć 

orli słuch! 

-  Orli  słuch?  Nie  wydaje  mi  się,  aby  orły  miały  szczególnie...  Poczekaj!  -  Peter  aż 

podskoczył.  Na  małym  wyświetlaczu  czerwone  kreski  pokazujące  ściany  skalne  nagle 

rozchodziły  się.  Chłopiec  nacisnął  zoom  i  rysunek  powiększył  się,  pokazując  zarys  dużej 

jaskini. 

- Bingo, Douglas! Chyba jesteśmy! 

- Widziałeś, wystarczyło jedynie... 

Dwaj  chłopcy  weszli  do  znanego  już  sobie  wnętrza;  ogłuszył  ich  huk  podziemnego 

potoku. 

-  Popatrz,  jesteśmy:  na  dole  jest  wejście  do  naszej  sekretnej  bazy  -  powiedział 

Douglas. 

- Lub, inaczej mówiąc, wyjście z miejsca uwięzienia Angusa Scrimma - uściślił Peter. 

- No właśnie, ale jeśli jest tak, jak mówisz, to co się stało z czarodziejem? 

-  Póki  co  powody,  dla  których  znaleźliśmy  się  tutaj,  są  zbyt  naglące.  Nie  będziemy 

zastanawiać się teraz nad Scrimmem i wyobrażać sobie, jak skończył - odpowiedział Peter i 

zamknął oczy, aby się skupić. 

- Crys, słyszysz mnie? Doszliśmy do jaskini, co teraz? 

Dwaj chłopcy czekali przez chwilę, a potem otrzymali jasną odpowiedź od Crystal. 

- Wciąż was słyszę, Pete. Damon mówi, żebyście weszli przez tę szczelinę, przez którą 

widać podziemny potok. Uważajcie, proszę! 

background image

Douglas wychylił się przez szczelinę. 

-  O  rany,  gdybym  był  przesądny,  powiedziałbym,  że  ta  rzeka  tak  się  burzy,  jakby 

miała nas zabrać prosto do piekła! 

- To do niej nie wpadnij - odpowiedział Peter, spuszczając się niżej po skale. 

- Łatwo powiedzieć, a jak wpadnę? 

- No, to wtedy staraj się płynąć i trzymaj się jak najdalej od podwodnych skal. 

- Wiesz, czegoś ci jeszcze nie mówiłem... 

- Że cierpisz na klaustrofobię? 

-  No właśnie,  myślę,  że cierpię  na klaustrofobię,  ale teraz przyszło  mi  do głowy coś 

jeszcze innego... 

Peter odwrócił się i latarka na kasku oświetliła bladą twarz przyjaciela. 

- Nie chcesz chyba powiedzieć... 

- Och, nie! - wykrzyknęła Crystal w ich umysłach. 

- No właśnie, dzieciaki. Wasz tłuściutki przyjaciel nie umie nawet pływać. 

Peter spojrzał  na podziemny tunel, z którego potok wpadał do oceanu. Nie  było ani 

jednego  miejsca, gdzie  można  byłoby przejść suchą  nogą:  musieliby  być uczepieni do skały 

przez cały czas. Idąc do przodu i - jak mieli nadzieję - z powrotem. 

-  No,  Doug  -  powiedział  w  końcu  Peter  -  moja  pierwsza  rada  pozostaje  niezmienna: 

staraj się nie wpaść do potoku! 

- Wiesz co? Myślę, że zwyczajny kartofel miałby lepsze poczucie humoru! 

-  Nie  wiem,  czy  jest  to  w  stanie  cię  pocieszyć,  ale  ja  całkiem  nieźle  sobie  radzę  w 

wodzie. Moja ciocia jest instruktorką pływania i nauczyła mnie nawet, jak ratować topielców. 

Włącznie ze sztucznym oddychaniem. 

- To znaczy, że w moim przypadku umiałbyś zastosować oddychanie usta-usta? 

- Oczywiście, możesz mi zaufać. 

- W takim razie posłuchaj: jeśli tak miałoby się stać, jeśli miałbym upaść... 

- Tak, Doug? 

- Pozwól, abym się utopił. 

-  Chłopaki,  może  się  ruszycie?  -  wtrąciła  się  Crystal.  -  Podtrzymanie  połączenia 

telepatycznego na tę odległość zaczyna być męczące! 

- Dobrze, dobrze, Crys, nie wkurzaj się - odpowiedział Douglas. 

- Hmmm, ty prowadzisz, Peter? 

-  Dobrze,  króliczku,  idź  za  mną.  I  bądź  uważny!  -  Poprawił  okulary  i  zniknął  w 

szczelinie. 

background image

- No i co, idą dalej? - zapytał niecierpliwie Damon. 

-  Oczywiście,  wujku  Damonie  -  odpowiedziała  Crystal,  zabarwiając  ostatnie  słowa 

drwiną. Dziewczynce drżały ręce: wkrótce będzie musiała zerwać kontakt i odpocząć. 

Mężczyzna odgadł myśli dziewczynki. 

-  Może zawiesisz  na chwilę połączenie? Myślę,  że przez całą  następną godzinę  będą 

wdrapywać się na ściany skalne. 

- Co to, wujku Damonie, tak się mną przejmujesz? 

Przez zimne i obojętne oblicze mężczyzny przeszedł grymas goryczy. 

-  Rozumiem,  jak  mogłaś  się  poczuć,  Crystal.  Ale  kiedy  wreszcie  to  wszystko  się 

skończy,  chciałbym,  abyś  ze  mną  została.  Jestem  przekonany,  że  wraz  z  upływem  czasu 

zrozumiesz mnie i zaakceptujesz moje decyzje. 

Dziewczynka uśmiechnęła się do niego kpiąco. 

-  W  innym  przypadku  skończę  jak  twoi  starzy  znajomi?  Bo  tak  się  przecież  rzeczy 

miały? Przeciwstawili się twojej woli? 

- Nie. Ale byli ziarenkami piasku w mechanizmie, który miał mnie wynieść do rangi 

najwyższego czarodzieja. Mogli coś podejrzewać. Było to dość nieprawdopodobne, aby udało 

im się mi przeszkodzić, ale stawka była zbyt wysoka. 

-  Kiedy  to  wszystko  już  się  skończy,  będziesz  mógł  zrobić  to,  co  chcesz  -  ciągnęła 

dalej Crystal z rosnącym niesmakiem - będziesz mnie mógł także zmusić do zmiany zdania. 

Dlatego nie graj komedii, udając emocje, których nie jesteś w stanie odczuwać. Do momentu, 

kiedy będę mogła wybierać, nie przejdę na twoją stronę! 

Chłopaki, słyszycie mnie? 

Tak, ale nie tak wyraźnie jak przedtem - odpowiedział w ich imieniu Peter. 

-  No  właśnie,  jestem  już  zmęczona.  Obecny  tu  potężny  czarodziej  pozwala  mi  na 

chwilę odpoczynku... 

-  Nie  ma  problemu  -  odpowiedział  Douglas,  starając  się  przybrać  żartobliwy  ton.  W 

duchu  wiedział,  że  nie  może  oszukać  Crystal  i  ukryć  strachu,  który  trzymał  go  w  swych 

szponach, od kiedy usłyszał pod sobą huk wody. 

Nie martw się, będziemy ostrożni. Poza tym Peter jest wytrawnym pływakiem. 

- No dobrze. Uważajcie. 

- Tak, mamusiu. Bez odbioru. 

Ręka  za  ręką,  stopa  za  stopą,  chłopcy  posuwali  się  do  przodu.  Douglas  w  duchu 

background image

wypominał sobie zbędne kilogramy. 

Peter kolejny raz rzucił okiem na sonar: ciemny korytarz wydawał się nie mieć końca. 

- Doug, sądzę, że nie jesteś w stanie wywnioskować z twojego snu, ile trzeba jeszcze 

iść, aby dojść do podziemnego jeziorka? 

-  Niet,  nada,  absolutnie  nie,  Pete.  To  była  bardzo  poplątana  i  szczątkowa  wizja. 

Starałeś się nastawić zoom na maksimum? 

Peter zatrzymał się i nacisnął guzik. 

- Poczekaj, zobaczę. Popatrzmy, staram się nastawić odległość dwustu metrów... 

W tym momencie skała, w którą Peter był wczepiony prawą ręką, pękła. 

- Pete...? - zawołał Douglas cienkim głosem, patrząc z niedowierzaniem, jak przyjaciel 

spada do wzburzonej rzeki. 

Peter  upadł  na  podwodną  skałę  całym  ciężarem  ciała,  uderzając  się  w  prawe  ramię. 

Było mocno stłuczone. Chłopiec krzyczał z bólu. 

-  Aaaach!  Pomóż  mi,  Douglas,  boli  mnie  jak  diabli.  Nie  mogę  poruszyć  ramieniem, 

nie mogę... nie mogę... 

-  Staraj  się  przede  wszystkim  nie  ruszać!  -  wołał  Douglas,  spuszczając  się  w  jego 

kierunku. - Powiedziałem, abyś się nie ruszał. 

- Nic nie mogę zrobić! Skała jest śliska. Zsuwam się! 

- Wytrzymaj! Już prawie jestem, widzisz? Wyciągnij nogę! 

Douglas chwycił go za but. 

- Mam cię, Peter, mam cię! Teraz... 

Ale  ciało  przyjaciela  prawie  zupełnie  zsunęło  się  ze  skały.  Stracił  równowagę  i  but 

wysunął się z ręki Douglasa, łamiąc mu paznokcie. 

- Douglaaas! - krzyknął jeszcze Peter, ale przyjaciel zniknął już w bałwanach piany. 

Crystal poczuła, jakby ostrze przecinało jej mózg: pomyślała, że to tylko ból głowy, 

który  trzymał  ją  jak  w  imadle.  Babcia  nauczyła  ją  technik  relaksacyjnych,  pozwalających 

uśmierzyć  ból  głowy  wywoływany  telepatycznym  wysiłkiem.  Pragnęła  jedynie,  aby 

zadziałało to jak najszybciej. 

Damon  Knight  rzucił  czar,  aby  nie  przeszkadzać  dziewczynce.  Kiedy  będzie  w 

posiadaniu  Malartium,  nie  będzie  potrzebował  nikogo,  aby  się  dowiedzieć,  co  się  dzieje  w 

każdym zakątku świata... i poza nim. 

Gdyby ją miał teraz, mógłby osobiście mieć na oku tych dwóch chłopaczków. 

Gdyby ją miał teraz, byłby ogromnie zdziwiony, że żaden z chłopców nie znajdował 

się tam, gdzie miał się znajdować. Ściany podziemnego tunelu były puste. 

background image

Rzeka rwała do przodu. 

background image

R

OZDZIAŁ 

21. 

Na złamanie karku 

Są  osoby,  które  uważają  się  za  odważne,  ale  kiedy  nadchodzi  moment  próby, 

wycofują  się.  Inne  natomiast  uważają,  że  są  nieuleczalnymi  tchórzami,  ale  w  krytycznej 

chwili  zadziwiają  same  siebie  i  innych  swoim  postępowaniem.  Nigdy  nie  można  być 

pewnym,  jak  się  zareaguje  w  obliczu  ekstremalnej  sytuacji,  aż  do  momentu,  kiedy  taka  nie 

nadejdzie. 

Douglas  nie  myślał  dwa  razy,  kiedy  rzucał  się  na  pomoc  przyjacielowi  w  wiry 

podziemnego  strumienia.  Prawdopodobnie,  gdyby  pomyślał,  zostałby  w  bezpiecznym 

miejscu, uczepiony do skały tunelu. Ale instynkt był silniejszy. 

Teraz jednak  nie pamiętał  już o Peterze. Minęła  pierwsza chwila całkowitej paniki  i 

starał się zebrać całą energię, aby zaczerpnąć nad wodą powietrza i nie rozbić się o skały. 

Kask  z  latarką  był  nieprzemakalny,  więc  latarka  wciąż  działała.  Chłopiec  nie  umiał 

pływać, więc poruszał bezradnie rękami i nogami, tak jak widział to na wielu filmach. Udało 

mu się wreszcie unieść głowę i głęboko wciągnąć powietrze. Nie wiedział, z jaką szybkością 

płynęła  ciągnąca  go  ze  sobą  rzeka  -  ale  płynęła  szybko.  Zastanawiał  się,  czy  uda  im  się 

wrócić; korytarz widocznie się zwężał. 

W końcu zauważył światło latarki na kasku Petera. 

- Peteeer! Plu... plu... Peteer! 

Znów przykryła go woda. Zrobił pod nią kilka  fikołków  i stracił poczucie kierunku. 

Opętańczo  starał  się  wrócić  na  powierzchnię,  ale  uderzył  kaskiem  w  dno  rzeki.  Uderzenie 

wyrzuciło  go  na  powierzchnię.  Zakaszlał  i  wciągnął  zachłannie  powietrze.  Tunel  był  już 

bardzo wąski i jego górna część znajdowała się w odległości jakichś dwóch metrów, podobnie 

jak ściany. 

Peter  był  już  blisko.  Jeśli  mu  się  poszczęści,  może...  Nie!  Co  było  tam,  niżej? 

Rozgałęzienie!  Potok  dzielił  się  na  dwa  mniejsze  potoki.  Musiał  popłynąć  tym,  w  którym 

zniknął przyjaciel, za wszelką cenę. Miał nadzieję, że jeszcze żyje. 

Zobaczył, że Peter wpłynął do lewego potoku. 

Starał  się  ze  wszystkich  sił  popłynąć  w  tamtą  stronę,  ale  zrobił  to  zbyt  szybko  i 

niebezpiecznie zbliżył się do ściany. Udało mu się odbić biodrem i obrócić, ale potem uderzył 

background image

tylną częścią ciała w skałę wystającą z wody: uratował kości, ale odrzuciło go w drugą stronę. 

W jednej sekundzie połknął go prawy kanał. 

W tym czasie Crystal poczuła się lepiej: głowa nie bolała ją już tak bardzo. Zawołała 

Damona Knighta i starała się ponownie nawiązać kontakt z przyjaciółmi. 

- Pete, Doug, jak leci? Gdzie jesteście? 

-  To  nie  przelewki,  Crys  -  odpowiedział  jej  w  myślach  Doug,  dokonując  ogromnego 

wysiłku, aby się skoncentrować, utrzymać głowę nad powierzchnią i nie rozbić się o ściany 

wąskiego gardła skalnego tunelu. 

Straciłem z oczu Petera. Był ranny. Spróbuj wejść z nim w kontakt! 

- Staram się, ale odbieram tylko chaotyczne myśli! Odwagi, Doug. Dasz sobie radę! 

- Nie zostawiaj nas, Crystal. Podtrzymuj kontakt! 

- Tak będzie, Douglas, obiecuję ci. 

Sklepienie nagle obniżało się. Douglas nabrał powietrza w usta, zastanawiając się, czy 

to nie po raz ostatni. Zanurzył się. Tarł grzbietem, brzuchem i nogami o skałę i błogosławił w 

sercu odporny podwójny kombinezon, w który kazał mu się ubrać Damon Knight. 

Latarka czołówka oświetlała podwodne skały. Obrócił się wokół własnej osi już tyle 

razy  i  tak  gwałtownie,  że  nie  wiedział,  gdzie  jest  góra,  a  gdzie  dół.  Nie  miał  pojęcia,  jak 

mógłby ponownie zaczerpnąć powietrza. Widział coraz gorzej i poczuł, że traci przytomność. 

Kiedy odzyskał świadomość, machał nogami w powietrzu. Nie wiadomo, jak długo to 

trwało. Crystal rozpaczliwie krzyczała mu w głowie. Otworzył oczy i znów wpadł do wody. 

Ale tym razem to nie była ta sama woda. Ta była spokojna. Nie było w niej wirów. Wyrzuciło 

go w górę i właśnie był na powierzchni. Teraz musiał się tylko na niej utrzymać. 

Rozejrzał się wokoło i w sekundę zdał sobie sprawę, że odnalazł podziemne jeziorko 

ze snu! 

- Aaargl... pomoc... - Nagle przypomniał sobie, że nie umie pływać. 

- Posłuchaj mnie, Doug, słyszysz mnie? Musisz się odprężyć i uwolnić umysł! Wiem, że 

to trudne, ale musisz skorzystać z mojego doświadczenia! Płyń, jakbym to ja pływała! 

- Nie umi... plu... nie daję ra... 

-  Dasz  radę,  Douglas.  Wyciągnij  się,  połóż  się  na  grzbiecie.  Najpierw  jedno  ramię, 

potem  drugie.  Teraz  nogi.  No,  widzisz,  utrzymujesz  się  na  powierzchni  wody?  Oddychaj, 

wystarczy lekko poruszać nogami i ramionami, aby utrzymać się na powierzchni wody, odpręż 

się! 

Już umiem, Crystal. Już umiem! 

background image

- Czuję to Doug, jesteś wspaniały! 

- Hej, Crys, to łatwe! A teraz sam! 

-  Brawo,  ale  teraz  pomyśl  o  Peterze!  Nawiązałam  z  nim  kontakt,  widzi  cię,  ale  nie 

może poruszyć ramieniem. Nie daje rady utrzymać się na powierzchni wody! 

Douglas  odwrócił  się  i  nieopodal  zauważył  światło  czołówki  Petera.  Obrócił  się 

ostrożnie  na  brzuch  i  zaczął  płynąć  w  jego  kierunku,  najpierw  powoli,  a  potem  szybciej  i 

szybciej. 

- Właśnie tak, Doug. Najpierw jedno ramię, a potem drugie.  Najpierw jedna noga,  a 

potem druga... 

- Okej, okej, wiem, co dalej. 

Douglas dopłynął do przyjaciela. 

- Spokojnie, Peter, plu... plu... Nauczyłem się pływać! 

Po kilku chwilach wspólnych wysiłków dobrnęli do brzegu podziemnego jeziora. 

- Brawo, Doug - wydyszał Peter pomiędzy jednym kaszlnięciem a drugim. 

- Spokojnie, nie sądzę, abyś potrzebował oddychania usta-usta. 

- No i? Jak idzie? - pytał Damon Knight, siedząc jak na szpilkach. 

- Udało im się - odpowiedziała Crystal z westchnieniem ulgi. 

- Dobrze... Bardzo dobrze! A sprzęt? 

Dziewczynka musiała powstrzymać uśmiech, widząc interesowną troskę czarodzieja. 

- Nietknięty, poczynając od aparatury, na ultradźwiękach kończąc. 

- W takim razie powiedz im, żeby się pośpieszyli. 

Peter  zwolna  odzyskiwał  władzę  w  lewym  ramieniu.  Bardzo  go  bolało,  ale 

prawdopodobnie było to tylko stłuczenie. 

Nieprzemakalne kombinezony ochroniły ich ciała. Jednak pod kaskami ich włosy były 

kompletnie mokre. Drżeli jak liście. 

Douglas wydawał się nad czymś zastanawiać. 

- Dolara za twoje myśli - rzekł Peter. 

- Patrzyłem na jezioro. Przysiągłbym, że to jezioro z mojego snu... a jednak wydaje mi 

się jakieś inne. 

-  O  kurczę,  nie  chciałbym,  żeby  było  inne:  może  powinniśmy  wpłynąć  do  drugiej 

odnogi... Ty też ją widziałeś? 

- Nie tylko ją widziałem, ale także nią popłynąłem i znalazłem się tutaj. 

background image

-  Masz rację,  spójrz w górę - odpowiedział Peter i pokazał  mu dwa wyjścia tuneli  w 

ścianie skalnej, z których wartko wylewała się woda. 

- Ja wypłynąłem z tego kanału, a ty musiałeś wypłynąć z tego drugiego. 

- Hmmm... to możliwe. Jednak wszystko wydaje mi się jakieś inne. Niech sprawdzę... 

- Douglas włączył swój sonar. 

- Podziemne jezioro musi mieś około sto metrów średnicy. 

-  Wiesz,  sny  są  dziwne.  W  twoim  wypadku  chodzi  raczej  o  wizję,  a  nie  można 

wykluczyć pewnych różnic pomiędzy wizją a rzeczywistością. 

- Nie wiem, moje wspomnienia są tak chaotyczne... 

Może ja mogę ci pomóc, Doug - wtrąciła się Crystal. - Odwieszę na chwilę mój most 

umysłowy z Peterem, wtedy będę mogła skupić się bardziej na połączeniu między nami. A ty 

musisz jedynie skoncentrować się na twoim śnie i tym, co z niego pamiętasz. 

Jesteś naprawdę niewiarygodna, Crys. Dobrze, spróbujmy. 

Douglas starał się skupić na odpryskach zapamiętanego snu. Crystal wydawało się, że 

wchodzi  we  wspaniały  świat  trójwymiarowych  gier  wideo.  Zobaczyła  wyraźnie  scenę,  w 

której  młody Damon rzucał  Malartium  do podziemnego strumienia  i  nagle znalazła się pod 

wodą,  było  ciemno,  jednak  widziała  księgę,  która  obracała  się  wokół  własnej  osi, 

przepływając  między podwodnymi  skalami. Trwało to kilka sekund:  woda  - bąbelki, góra - 

dół.  A  potem  ciemność.  Dziewczynka  odgadła,  że  to  była  dziura  w  pamięci  przyjaciela  i 

postanowiła iść w tym kierunku, starała się co sił, wreszcie wróciła wizja księgi. Wpłynęła do 

tego  samego  gardła,  do  którego  wpłynął  Douglas  i  wreszcie  wpadła  do...  podziemnego 

jeziora. 

Wreszcie  zrozumiała,  na  czym  polegała  różnica!  W  wizji  nie  było  żadnej  różnicy 

poziomów pomiędzy lustrem jeziora a miejscem, w którym wychodziły obydwa korytarze, a 

przecież Peter i Douglas spadli z wysokości kilku metrów. Prawdopodobnie sześćdziesiąt lat 

wcześniej poziom wody był wyższy! 

Teraz księga została wessana przez szczelinę w skale... Crystal zwiększyła do granic 

możliwości koncentrację: potrzebny jej był punkt odniesienia, wtedy chłopcom będzie łatwiej 

odnaleźć  miejsce,  w  którym  znajdowała  się  szczelina.  Ten  wystający  kawałek  skały!  Ten 

wystający kawałek skały w kształcie głowy koguta byłby idealny. 

Znów ciemność, dziura w pamięci... i wreszcie - kryształowa grota. 

Dość! Nie daję już rady - wykrzyknęła dziewczynka w głowie Douglasa. 

- Nie przejmuj się, Crys. Bardzo, ale to bardzo nam pomogłaś. Teraz  możesz się  już 

rozłączyć  i  odpocząć  kilka  minut.  Widziałem  to,  co  ty  i  powinienem  rozpoznać  kamień  w 

background image

kształcie głowy koguta - uspokoił ją głośno Douglas. 

Okej, chłopaki, do usłyszenia wkrótce. 

- Głowa koguta? - powtórzył Peter, który nie uczestniczył w połączeniu. 

-  No właśnie,  przed  sześćdziesięciu  laty poziom  jeziora  był  wyższy  i księga  musiała 

popłynąć szczeliną obok kawałka skały w tym kształcie. 

- Trzeba będzie przedsięwziąć wspinaczkę, co? 

- Tak, ale jeśli to dla ciebie zbyt trudne, pójdę sam. A właśnie, gdzie twoje okulary? 

Spadły ci do potoku? 

-  Ach,  nie  -  odpowiedział  zadowolony  z  siebie  przyjaciel.  -  Zabezpieczyłem  je  na 

wypadek upadku do wody i... - Szybkim ruchem prawego ramienia odpiął sznureczek, który 

miał zawieszony na szyi: po drugiej stronie były okulary, trochę pogięte, ale szkła pozostały 

nietknięte. 

- Jesteś wielki! 

Chłopcy przepłynęli wpław jezioro, gdy ni z tego, ni z owego... 

-  Jest!  -  powiedział  Douglas  i  wskazał  na  wybrzuszenie  w  skale  na  jakieś  piętnaście 

metrów nad nimi. 

- Głowa koguta! 

-  Hmmm  -  zamruczał  Peter.  -  Wydaje  mi  się,  że  na  skale  jest  wystarczająco  dużo 

wystających miejsc... Tak, myślę, że ja też dam radę się wspiąć. 

- Poczekaj, może nie ma takiej potrzeby. Najpierw wejdę ja i wtedy ci powiem. 

Faktycznie,  wspinaczka  nie  okazała  się  trudna  i  wkrótce  Douglas  dotarł  do  głowy 

koguta.  Oświetlił  latarką okolicę kamienia  i wreszcie znalazł szczelinę, do której dostała się 

księga. Zbliżył się do otworu i spojrzał przez niego: za nim była następna podłużna komora 

ciągnąca się w dół. 

Zbliżył  do  szczeliny  sonar  i  okazało  się,  że  po  około  dziesięciu  metrach  komora 

wychodziła na dużo większą grotę. 

- W takim razie, poczekaj,  idę z tobą - powiedział Peter, kiedy Douglas wyjaśnił mu, 

jak  wygląda  sytuacja.  Poprawił  jeszcze  raz  okulary  na  nosie  i,  centymetr  po  centymetrze, 

doszedł do przyjaciela, który pomógł mu wejść do otworu. 

Ostatni,  wąski  odcinek  drogi  okazał  się  dość  trudny.  Chłopcy  byli  zmuszeni  czołgać 

się  i  dla  Petera,  który  opierał  się  tylko  na  jednym  ramieniu,  było  to  szczególnie  bolesne. 

Wreszcie światełko na jego kasku oświetliło wyjście z komory. 

-  Jest!  -  wykrzyknęła  Crystal  w  ich  umysłach.  -  Spójrz,  Doug,  to  ta  grota  z 

kryształowymi ścianami czy czymś tam! 

background image

Dwójka przyjaciół przecisnęła się wreszcie przez komorę i mogła stanąć na nogach. 

Peter podniósł fragment kryształu. 

-  Sól -  stwierdził, gdy dobrze  mu  się przyjrzał  i  polizał go.  -  Cała grota pokryta  jest 

grubą osadową warstwą soli. 

- Ale dlaczego? To znaczy, co tu robi ta cała sól? 

- Nie wiem, ale zaczynam mieć dosyć tej jaskini. 

- W pełni się z tobą zgadzam. Znajdźmy księgę i wynośmy się stąd. 

Kiedy  wymawiał  te  słowa,  Douglas  ponownie  spojrzał  na  sonar.  Grota  miała  około 

dwudziestu  metrów  długości  i,  w  swojej  górnej  części,  galerię.  Jej  sklepienie  pełne  było 

korytarzy,  które  pięły  się  pionowo  w  górę:  niektóre  z  nich  były  ślepe,  niektóre  ciągnęły  się 

wysoko. Zbyt wysoko, aby dosięgał je sonar. 

- Hej, Doug. Śnię czy co? 

Douglas  spojrzał  w  stronę  wskazaną  przez  przyjaciela.  Kilka  kroków  od  nich,  pod 

kryształową solną płytą, znajdowało się Malartium

To ona, ona, udało się wam! - ucieszyła się Crystal. 

-  Nie  dziel  skóry  na  niedźwiedziu.  Nie  będzie  łatwo  ją  wydobyć  -  powiedział  Peter, 

opierając ręce na płycie solnej, pod którą tkwiła księga. 

- Doug, zerknij do mojego plecaka, powinien tam być mały scyzoryk. 

- Tak, jest. Ja też mam jeden przy pasku. Do roboty! 

Zaczęli energicznie uderzać ostrzami w taflę, ale okazało się to trudniejsze, niż sobie 

wyobrażali.  W  zagłębieniu  w  okolicy  ostatniego  nakłucia  zaczął  się  ukazywać  strumyczek 

wody. 

-  Hej,  pomyśl,  gdybyśmy  mogli  podziurawić  rury  samego  Damona  Knighta  - 

zażartował Douglas. 

Peter jednak był poważny: nabrał wody w dłoń i uniósł do nozdrzy. 

- To woda morska - wyszeptał. 

- Morska woda? Skąd ona się tu wzięła? 

-  No,  musimy  być  bardzo  nisko...  może  poniżej  poziomu  morza.  Możliwe,  że  był  tu 

kiedyś... 

- Co? Co takiego? Dobrze rozumiem? Jesteśmy poniżej poziomu powierzchni oceanu? 

Nie wiem dlaczego, ale to nie brzmi dobrze. Pośpieszmy się. 

Chłopcy zdwoili wysiłki i wreszcie... 

- Udało się im, mają książkę! - powiedziała Crystal znajdująca się kilka kilometrów od 

background image

nich. 

- Wspaniale! - wykrzyknął Damon Knight i usiadł obok dziewczynki. 

-  Teraz  powiedz  im,  żeby  się  pośpieszyli  i  wracali.  Baterie  latarek  i  sonaru  są  na 

wyczerpaniu. 

- To może być problem. 

- Co chcesz przez to powiedzieć...? 

- Zeszli tak nisko i tak trudną trasą, że nie mogą wrócić tą samą drogą. 

- Hmmm, może masz rację. Poradź im, aby poszukali innej drogi powrotnej. W skale 

jest wiele korytarzy, które mogą zaprowadzić ich na powierzchnię. 

- Inne przejście? - odpowiedział Douglas, przyglądając się sklepieniu groty. - Są tu też 

korytarze pnące się w górę, ale jak przez nie przejść? 

Peter podrapał się po brodzie. 

- Nie, wykluczone. Spróbujmy raczej wrócić nad jezioro... 

- Hej, Peter, mylę się, czy przedtem nie było tu na ziemi tej całej wody? 

Odwrócili  się  jednocześnie  w  stronę  szczeliny,  którą  sami  wyżłobili,  wyciągając 

Malartium:  woda  podnosiła  się  w  mgnieniu  oka,  tu  i  ówdzie  pojawiały  się  nowe  szczelinki 

pełne wody. 

- Szybko, wychodzimy - zawył Douglas. - Tu skończymy jak szczury na Titanicu! 

-  Poczekaj  -  powstrzymał  go  Peter  i  podał  mu  księgę.  -  Najpierw  włóż  mi  ją  do 

plecaka! 

Douglas  posłał  mu  barwną  wiązankę  przekleństw,  ale  zrobił  tak,  jak  sobie  życzył 

kolega.  Kiedy  tylko  zamknął  nieprzemakalną  kieszeń,  usłyszeli  wielki  huk  i  ziemia  zaczęła 

drżeć. 

- O kurczę, brakowało nam tylko trzęsienia ziemi! - wrzasnął Douglas i pośpieszył w 

stronę korytarza, którym wcześniej dostali się do groty. 

Chłopaki, chłopaki, szybciej! - poganiała ich Crystal. 

Weszli do korytarza na chwilę przed tym, jak lawina kamieni wsypała się do wąskiego 

przejścia. 

- Doug, o Boże, pośpiesz się, ale... - Peter popchnął kolegę, który nie dawał rady iść 

pod górę. 

- Do diabła, Pete, nie mogę! Wszystko się sypie! 

Do jaskini wsypywały się coraz większe kawałki skał. Co gorsza, światełko na kasku 

Douglasa zaczęło drżeć. 

- O mamo, Pete! Tu chodzi o naszą skórę! 

background image

- I bardzo dobrze. 

Ogłuszał  ich  huk  spadających  skał,  ale  wydawało  się,  że  Peter  powziął  ostateczną 

decyzję. 

Ruszył  w  stronę  szczeliny,  z  której  tryskało  coraz  więcej  wody.  W  tym  momencie 

zaczęły odpadać także kamienie ze sklepienia. 

Douglas  odwrócił  się  w  stronę  przyjaciela  i  nie  mógł  wyjść  ze  zdziwienia:  Peter 

wkłuwał się dokładnie tam, skąd wypływała morska woda. 

„O Boże - pomyślał - oszalał!” 

-  Nie,  Doug,  on  ma  rację!  -  krzyknęła  w  jego  głowie  Crystal.  -  To  szaleństwo,  ale 

teraz to wasza jedyna szansa! 

Ściana nagle ustąpiła i wodospad wody wpadł do groty. 

- No tak, rozwalmy wszystko! - zaśmiał się histerycznie Douglas. Był w najwyższym 

stopniu przerażony. 

Peter  wydawał  się  zachowywać  zimną  krew:  podszedł  do  niego,  pokazał  mu  ekran 

swojego sonaru, a później jeden z pionowych korytarzy w sklepieniu groty. 

- Ten musi być bardzo długi! Nim pójdziemy! 

- Peter, zrobiła ci się papka z mózgu! 

Przyjaciel nie miał już czasu na odpowiedź. Grota wypełniała się wodą, która zaczęła 

ich unosić ku górze. Najpierw w korytarzu schował się Peter, a „Douglasowi-o-mamo!” udało 

się z trudem wśliznąć za nim. 

Poziom wody wciąż rósł:  podnosili  się z zadziwiającą  szybkością. Peter  miał  głowę 

zadartą do góry, a Douglas zaciśnięte powieki. Nie przestawał ani na chwilę krzyczeć, mimo 

że woda wlewała mu się do ust. Wreszcie przemógł się, by otworzyć oczy. Wtedy zdał sobie 

sprawę, że otacza go zupełna ciemność. Padły baterie w latarkach. Jeden kamień spadł mu na 

kask,  drugi  ugodził  go  w  ramię:  korytarz  zapadał  się  do  środka!  Ponownie  zamknął  oczy, 

starając  się  przypomnieć  sobie  jakąś  właściwą  modlitwę,  a  kiedy  je  ponownie  otworzył, 

zobaczył, że spada na nich deszcz kamieni. 

„Moment! - zastanowił się. - Widzę!” 

Światło stawało się coraz jaśniejsze i w mgnieniu oka Douglas poczuł, jak wylatuje w 

powietrze, unosząc się nad skałą! Niebo, wreszcie! Niżej - jaka radocha! - leciał Peter z głową 

w dół i teraz, kiedy siła, która ich wypchnęła, znikła i zaczął opadać, zobaczył szczyt wzgórza 

ponad sobą, a on - co za wspaniałe uczucie! - opadał, opadał jak pikujący ptak... na... Na co? 

Teraz  leciał,  tak,  ale  gdzie  miał  wylądować?  Ocean!  Pod  nim  rozciągał  się  ocean,  ale  były 

tam też ostre skały wystające z wody i... Starał się obrócić wokół własnej osi i właśnie w tym 

background image

momencie wpadł do morza. 

-  Doug,  chcesz,  abym  ci  przypomniała,  jak  się  pływa?  -  powiedziała  Crystal  w  jego 

głowie, kiedy wypływał na powierzchnię. 

-  Crys,  po  tym  wszystkim,  co  przeżyłem,  kilka  ruchów  ramionami  już  mnie  nie 

przeraża! 

- A zatem? - zapytał Damon Knight, zniecierpliwiony do granic możliwości. 

-  A  zatem  udało  się  im,  mają  się  dobrze  -  odpowiedziała  Crystal  zmęczona,  ale 

promienna i zerwała połączenie z dwójką przyjaciół. 

- Nie igraj ze mną, dziewczynko. Doskonale wiesz, o co mi chodzi. 

-  Księga  jest  na  swoim  miejscu.  Leży  bezpieczna  w  plecaku  Petera,  który  właśnie  z 

pomocą Douglasa dopływa do brzegu. 

-  Dobrze,  bardzo  dobrze  -  odparł  zadowolony  z  siebie  Damon,  odwracając  się  ku 

dużemu oknu, które wychodziło na ocean. 

Crystal  patrzyła  na  niego  w  milczeniu.  Od  kilku  godzin  pewna  myśl  nie  dawała  jej 

spokoju. Jak to możliwe,  że  był to ten sam Damon,  który kiedyś  był przywódcą pierwszych 

Niewidzialnych?  Sama  widziała  więzienie,  z  którego  uciekł  Angus  Scrimm...  Może  za 

wszystkim stał stary czarodziej, który zahipnotyzował Damona Knighta? Oczywiście! Tak, na 

pewno, to było wytłumaczenie. Po raz ostatni postarała się przeniknąć do umysłu mężczyzny. 

Damon  Knight  usztywnił  się  nagle  i  odwrócił.  Wielkimi  krokami  zbliżył  się  do 

Crystal i prawą ręką chwycił ją za szyję tak, że zabrakło jej tchu. 

- Nie próbuj tego ze mną, zrozumiałaś? Nie próbuj czytać w moich myślach! - puścił 

ją. 

Dziewczynka upadła na kanapę, kaszląc dychawicznie. 

-  Damon,  musisz  postarać  się  uwolnić  -  powiedziała  pomiędzy  jednym  a  drugim 

atakiem kaszlu. - Angus Scrimm przejął nad tobą kontrolę! 

Mężczyzna znieruchomiał, a potem wybuchł głośnym śmiechem. 

-  Angus  Scrimm  przejął  nade  mną  kontrolę?  Ach,  moja  mała,  dla  was,  dzieci, 

wszystko jest czarne albo białe, co? 

Przerwał i popatrzył jej głęboko w oczy. Crystal źle się poczuła. 

- Chcesz wiedzieć, jak skończył Angus Scrimm, co? - ciągnął. - Zgoda, zasłużyłaś na 

odpowiedź! 

Chwycił ją za ramię i wywlókł z pokoju. 

W atrium była mała winda. Otworzył ją, wepchnął do niej dziewczynkę i sam również 

background image

do  niej  wszedł.  Nacisnął  guzik  na  samym  dole.  Kabina  wydawała  się  schodzić  do  wnętrza 

góry  i  kiedy  się  zatrzymała,  drzwi  otworzyły  się  na  wąski,  wykuty  w  granicie  korytarz, 

oświetlony  jedynie  słabymi  lampkami zawieszonymi  na suficie.  Mężczyzna wyszedł,  wciąż 

trzymając Crystal za ramię i zaprowadził ją w głąb korytarza, w stronę grubych, drewnianych 

drzwi.  Wyjął z kieszeni dziwny czerwonawy klucz z ostrymi ząbkami i zanim włożył go do 

zamka, pokazał go Crystal. 

-  Do  zamknięcia  czarodzieja,  potrzebny  jest  czarodziejski  klucz  -  stwierdził 

sentencjonalnie i włożył go do dziurki. Przekręcił trzy razy i ciężkie drzwi ustąpiły. W środku 

panowała prawie zupełna ciemność. W głębi można było rozróżnić zarysy zakurzonego stołu i 

mężczyzny, który zmęczony siedział na krześle. 

-  Starcze,  przyprowadziłem  ci  kogoś  do  towarzystwa  -  powiedział,  uśmiechając  się 

Damon Knight. - Dobrze się nią zajmuj, proszę - i popchnął dziewczynkę do wnętrza pokoju. 

Crystal  odwróciła  się  szybko,  chcąc  przeszkodzić  Damonowi  Knightowi  w 

zamknięciu  pomieszczenia,  ale  on  był  szybszy  od  niej  i  dłońmi  natrafiła  jedynie  na  już 

zamknięte  drzwi.  Dobiegł  ją  śmiech  oddalającego  się  Damona  Knighta,  wygłuszony  przez 

grube wrota. 

Crystal nie ruszała się. Nagle usłyszała: 

- Zbliż się, dziecko. - Był to głos bardzo starego człowieka. 

Dziewczynka  zebrała  w  sobie  całą  odwagę.  Odwróciła  się.  Jej  oczy  zaczęły 

przyzwyczajać się do półmroku i teraz widziała sylwetkę starca o długich białych włosach  i 

takiej samej brodzie, w ciemnej i zakurzonej, sięgającej do stóp szacie. 

- Zbliż się, czekałem na ciebie - powtórzył mężczyzna i uniósł rąbek ubrania. Pod nim 

ukazała się kwadratowa drewniana płytka. Położył ją na stole. 

- Nazywam się Angus Scrimm - powiedział. - Ty... jesteś wnuczką Susan Cooper, jak 

sądzę. 

-  Tak... - odpowiedziała Crystal,  podchodząc ostrożnie. Z tej odległości  mogła  lepiej 

przyjrzeć  się  drewnianej  płytce:  wydawała  się  prymitywną  szachownicą  z  figurami 

rozłożonymi tak, jakby właśnie trwała partia szachów. Wielu figur brakowało. 

Starzec podniósł na nią wzrok. Uśmiechnął się bezzębnymi ustami i zapytał: 

- Umiesz grać w szachy? 

background image

R

OZDZIAŁ 

22. 

Opowieść Roberta Kershawa 

- Kim jestem i co robię w Misty Bay? Och, to długa historia - zaczął Robert Kershaw, 

podnosząc chusteczkę do nosa, który wciąż krwawił. 

Ken i Hettie Halloway cali zamienili się w słuch. 

Jeszcze  chwilę  wcześniej  wujek  Ken  tkwił  w  głębokim  śnie.  Leżał  na  kanapie  w 

wielkiej  jadalni,  z  głową  na  kolanach  cioci  Hettie.  Kobieta  przesuwała  palcami  po  jego 

białych  włosach  i  zastanawiała  się,  czy  to  wszystko  dobrze  się  skończy.  Szybko  otarła 

zapłakaną twarz. Udało się  jej powstrzymać  łzy  w obecności Damona  Knighta i  nie chciała 

się poddać teraz, kiedy mąż mógł się obudzić lada chwila. 

Lekkie  pukanie,  jakby  coś  uderzało  o  szybę,  wyrwało  ją  z  zamyślenia.  Spojrzała  w 

kierunku okna, ale z miejsca, w którym siedziała, widziała jedynie skalisty stok góry, pokryty 

krzewami  i  jeżynami,  które,  w  czerwonawym  świetle  wieczoru,  zaczynały  barwić  się  na 

rdzawy kolor. 

Jeszcze jeden kamyczek uderzył w okno. Ciocia Hettie wytężyła wzrok: mężczyzna o 

blond włosach uśmiechał się do niej i coś jej pokazywał na migi. 

Kobieta wstała, podejrzliwie podeszła do okna i przekręciła klamkę. Była zdziwiona, 

okno ustąpiło bez problemu. 

-  Witam  -  wyszeptał  mężczyzna.  -  Proszę,  aby  pani  nie  krzyczała.  Nazywam  się 

Robert  Kershaw  i  jestem  dziennikarzem.  Zapewne  uzna  pani  moje  zachowanie  za  dziwne, 

ale... 

- Młodzieńcze, samo niebo nam pana zsyła - przerwała mu ciocia Hettie - ale musi pan 

wiedzieć, że pan też znajduje się w niebezpieczeństwie! Proszę nie tracić czasu, proszę iść na 

policję i powiedzieć im, że Damon Knight uwięził w swoim domu kilka osób, zrozumiał pan? 

-  Zrozumiałem,  proszę  pani  -  Robert  Kershaw  wciąż  się  uśmiechał.  -  To  właśnie 

podejrzewałem: pan Knight nie jest tym, za kogo się podaje! 

-  Gratuluję  panu  dobrej  intuicji.  A  teraz,  bardzo  proszę,  niech  pan  tylko  idzie  na 

policję i sprowadzi ich tutaj! 

- Szeryf i ja nie jesteśmy, niestety, w dobrych stosunkach... 

background image

- To nie ma znaczenia! Ten mężczyzna nas przetrzymuje, muszą pana posłuchać! 

Dziennikarz nie chciał tracić tropu, ale odpowiedział: 

- Zgoda, proszę pani. Proszę nie tracić ducha. Idę i zaraz wracam. 

- Brawo, młody człowieku! 

Odwrócił się. Chciał wspiąć się na skałę, ale droga powrotna okazała się trudniejsza 

niż dotarcie na miejsce. Krok po kroku, zszedł po krasowym zboczu. Wreszcie znalazł się w 

lasku  tuż  obok  siedziby  Damona  Knighta.  Biegł  między  krzewami  najszybciej  jak  mógł  i 

starał się wyobrazić sobie minę szeryfa, kiedy go znów zobaczy. 

Przeszedł obok ostatnich drzew i zatrzymał się zdziwiony. 

Myślał, że dojdzie do murowanego ogrodzenia, ale znów był u wejścia do willi. 

„Musiałem się pomylić i kręciłem się w kółko - pomyślał. - Muszę być uważniejszy”. 

Zawrócił. Znów zaczął od początku. Zapuścił się w chaszcze, między drzewa, w gęstą 

roślinność i... znów znalazł się w punkcie wyjścia. 

Coś tu nie gra. Jak to możliwe? Jeszcze raz zawrócił, zaczął biec. 

Damon Knight czekał na niego w połowie drogi i uśmiechał się złowieszczo. Rzucił 

mu  tylko,  że  mógł  sobie  oszczędzić  fatygi,  ponieważ  nigdy  nie  uda  mu  się  stąd  uciec. 

Powinien  raczej  wrócić  do  państwa  Halloway  i  usiąść:  wkrótce  będzie  miał  do  niego  kilka 

pytań, ale póki co, ma coś o wiele ważniejszego do załatwienia. 

Dziennikarz  bez  zastanowienia  rzucił  się  na  niego,  ale  wpadł  na  dąb.  Po  Damonie 

Knighcie pozostał tylko podły śmiech. 

Robert Kershaw  mógł  jedynie zatamować krew płynącą z  nosa  i odnaleźć wujostwo 

Douglasa  (Kendred  Halloway  wreszcie  zaczął  odzyskiwać  świadomość).  Ciocia  Hettie 

opowiedziała mu o ostatnich wypadkach. 

- Czarodziej, co? - to był jedyny komentarz dziennikarza, kiedy wysłuchał już całej tej 

nieprawdopodobnej opowieści. Spojrzał jeszcze raz na chusteczkę i wreszcie zdecydował się 

opowiedzieć własną historię. 

-  Od  wielu  lat  jestem  na  tropie  bandy  dzieciaków,  która  pojawia  się  w  przypadkach 

nadużyć  przeciwko  nieletnim.  Pojawiają  się  nagle,  jakby  znikąd,  naprawiają  krzywdy  i 

znikają w tajemniczy sposób. Od jakiegoś czasu ślad prowadzi w stronę jednej miejscowości: 

Misty Bay. Nie wiem, kim są, ale siebie samych nazywają Niewidzialnymi... 

- Nie... widzialni? - wtrącił się Kendred Halloway. 

Tak  jakby  go  nie  słyszał,  podniecony  młody  człowiek  wyciągnął  z  kieszeni  notes  z 

jednej z licznych kieszeni kurtki. Przerzucił kilka kartek, zanim znalazł to, czego szukał. 

background image

-  Mam  wszystko  zapisane:  Niewidzialni  zaczęli  działać  jakieś  dziesięć  lat  temu.  Ich 

ślady  można  odnaleźć  w  całej  Ameryce.  Proszę:  Nowy  Jork,  Boston,  Memphis,  Los 

Angeles... - mężczyzna przerwał zamyślony, potem twarz rozjaśnił mu uśmiech. 

- I coś mi mówi, że wkrótce pojawią się tutaj, w Misty Bay. 

Damon Knight rzeczywiście „miał ważniejsze sprawy do załatwienia” i nie mógł już 

dłużej  rozmawiać  ze  swoim  gościem,  Robertem  Kershawem,  ponieważ  właśnie  wrócili 

chłopcy. Wreszcie Malartium będzie należeć do niego! 

- Myślisz, że słusznie postępujemy? - zapytał Douglas Petera, kiedy ten naciskał guzik 

domofonu. Chłopiec zdjął plecak i trzymał księgę w rękach. 

- W rzeczywistości, z punktu widzenia czystej etyki... 

Douglas położył mu rękę na usta. 

- Nie chcę przemówienia na temat etyki, powiedz tylko, tak czy nie! 

-  Nie  wydaje  mi  się,  abyśmy  mieli  jakiś  wybór  -  odpowiedział  niepocieszony 

przyjaciel. - Tu chodzi o życie nas wszystkich. 

-  Gratuluję,  chłopcy  -  z  małego  głośniczka  w  domofonie  doszedł  ich  głos  Damona 

Knighta. - Wiedziałem, że sobie poradzicie. Zapraszam do środka. 

Furtka otworzyła się cicho. Przyjaciele jeszcze raz popatrzyli sobie w oczy i weszli. 

Kiedy potężny czarodziej mógł wreszcie wziąć do rąk księgę, której tyle czasu szukał, 

jego  twarz  przybrała  wyraz  pełnego  pożądania  triumfu.  Przerzucał  jej  kartki  w  wielkim 

podnieceniu:  tu  i  ówdzie  pokrywała  ją  sól,  ale  w  sumie  była  w  niezłym  stanie.  Ponownie 

zważył ją w rękach. Potem już spokojnie, ale wciąż trzymając księgę przyciśniętą do piersi, 

nakazał chłopcom, by się przebrali. Następnie zaprowadził ich do windy. 

Wkrótce  Damon  Knight  otworzył  tę  samą  celę,  w  której  był  uwięziony  Angus 

Scrimm. 

- Douglas, Peter, jesteście cali! - wykrzyknęła Crystal i wybiegła im naprzeciw. 

Uściskała Douglasa, który stał z przodu i wtedy drzwi zamknęły się z trzaskiem. 

- Nie, Peter - krzyknęła dziewczynka. 

Ale było za późno, Damon zatrzymał Petera poza celą. Chwycił drżącego chłopca za 

ramię i pociągnął go za sobą przez korytarz. 

-  Nie  martw  się,  Crystal  -  powiedział  mężczyzna  dość  głośno,  aby  mogła  usłyszeć  - 

Peter i ja mamy inne obowiązki, prawda, Peter? 

Dwójka przyjaciół, którzy pozostali w celi, była zrozpaczona. 

- Dokąd on go prowadzi? - zapytał Douglas. 

background image

- Powierzyłeś mu Malartium? - wtrącił się starzec, który pozostawał w cieniu. 

- Tak, ale... 

-  A  zatem  tej  nocy  nasz  Damon  Knight  dopełni  rytuału,  dzięki  któremu  zostanie 

najwyższym czarodziejem. 

- Och, nie - odparła Crystal. - Chcesz przez to powiedzieć, że on chce złożyć w ofierze 

Petera? 

- Nie może, rzecz jasna, posłużyć się zwierzęcą krwią - uciął starzec. 

- A co ty o tym wiesz? - zapytał go Douglas, a potem zapytał: 

- Kim jesteś? 

Starzec wstał. 

-  Jestem  Angus  Scrimm  -  odpowiedział.  -  A  ty  jesteś  Douglas,  poznaję  cię...  jesteś 

drzwiami, moją królową! 

Chłopiec rzucił spojrzenie na przyjaciółkę, ale kiedy Angus Scrimm uścisnął mu dłoń, 

dziwnie się poczuł, zaczęły opuszczać go siły. 

Na drewnianym stole stała wciąż szachownica. 

Angus Scrimm chwycił czarną królową i przesunął ją w stronę białego króla. 

- Szach mat, drogi Damonie Knighcie! - powiedział. 

background image

R

OZDZIAŁ 

23. 

Tajemnica Angusa Scrimma 

W ciemnej kuli nagle pojawiło się światło. 

-  Hej,  popatrzcie!  -  wykrzyknął  Mark.  -  Drzwi  się  otwierają.  Wkrótce  będziemy 

wolni! 

Damon, Susan, Greta i Devlin odwrócili się jednocześnie. 

- Mark ma rację - powiedział Damon, młody Damon. 

- Przygotujcie się. Nie wiem, co nas tu uwięziło,  ale cokolwiek to było, przybiera na 

sile. A teraz posłuchajcie mnie uważnie - ciągnął. 

W półmroku podeszli do niego pozostali Niewidzialni. Spletli ręce  i wszyscy razem 

ustawili się w kole. 

- Nie wiemy, czemu będziemy musieli stawić czoło po drugiej stronie. Ale cokolwiek 

to jest, czuję, że to będzie nasza najtrudniejsza misja. Może najtrudniejsza ze wszystkich, ale 

damy radę, bo jesteśmy razem, zgadza się? 

- Obecna - odpowiedziała Susan. 

- Obecny - odpowiedział Mark. 

- Obecna - odpowiedziała Greta. 

- Obecny - odpowiedział Devlin. 

Douglas  siedział  na  skrzyni,  której  Angus  Scrimm  używał  jako  łoża.  Czuł  się  coraz 

słabszy i Crystal trzymała go za rękę. 

-  To  Damon  uwolnił  Angusa  Scrimma  -  powiedziała  dziewczynka.  -  Pierwsi 

Niewidzialni  pozbawili  go  mocy,  ale  Scrimm  znał  jeszcze  całe  mnóstwo  sztuczek,  których 

mógł ich nauczyć. 

-  Hej,  chwileczkę  -  opierał  się  Douglas.  -  Dlaczego  mamy  mu  wierzyć?  To  znaczy, 

Angus Scrimm był zawsze zły, przez wielkie „Z”, no nie? 

- Wiesz - wtrącił się starzec, a kiedy podniósł wzrok, Crystal zrozumiała, że mają do 

czynienia  z  człowiekiem  przegranym  -  w  moim  więzieniu  w  skale  miałem  czas,  aby 

zastanowić się nad wieloma rzeczami. Teraz jestem kimś innym. 

- Ach, oczywiście, teraz nie masz już noża w rękawie - powiedział z ironią Douglas. 

background image

- Nie - powiedziała Crystal. - Czuję to. Pan Scrimm mówi prawdę. 

- Ale jeśli Damon jest tak silny, na co mu ta przeklęta czarodziejska księga? 

-  Czary  to  słowo  kluczowe,  Doug  -  odpowiedziała.  -  Teraz  Damon  ma  możliwość 

kontrolowania  żywiołów  i  jest  wspaniałym  iluzjonistą,  ale  prawdziwej  magii  tylko 

posmakował. 

-  Co?  Co?  Chcesz  powiedzieć,  że  robaczki,  które  chciały  mnie  sprowadzić  w  dół 

drzewa  i wiatr,  który pojawił się  ni z tego, ni z owego i zabrał  nam dzienniki wujka  Kena  i 

pająki, które wyszły z obrusa Petera i... 

-  Dokładnie  tak.  Wkręcał  nas.  Oprócz  wiatru,  potrafi  zarządzać  żywiołami... 

Robaczki?  To  tylko  sugestia,  spadłeś  z  drzewa  i  stop.  Pająki?...  Mniej  więcej  to  samo.  Jak 

dobrze się nad czymś zastanowić, zawsze znajdzie się jakąś odpowiedź. Nigdy nie zrobił nic 

trwałego... czy ja wiem... nie przeniósł góry. Teraz jednak, kiedy ma tę księgę... 

- A morska woda na ciałach zmarłych? 

-  To  musi  być  taki  malutki  trik,  aby  przerazić  jeszcze  bardziej  jego  żyjących 

eksprzyjaciół.  Już  ich  widzę,  jak  gromadzą  się,  szepcząc  w  przerażeniu:  „Na  trupach  była 

morska woda, dokładnie jak tej burzowej nocy...”. 

- Okej, okej, ale jak to możliwe? To znaczy, jak to się stało, że Damon stał się tak zły? 

Właśnie on, przywódca Niewidzialnych! 

-  Widzisz,  chłopcze  -  wtrącił  się  Angus  Scrimm.  -  Chcąc  nie  chcąc,  wszyscy 

członkowie  Niewidzialnych  dotknęli  czarów.  Czary  dotykają  wszystkich  ludzi,  od 

najmłodszych lat, ale potem znikają, taka jest natura rzeczy. 

- Zabawa dla dzieci... - powiedział do siebie Douglas. 

- Słucham? 

- Pomyślałem, że to motto jest niewłaściwe: czary właśnie są zabawą dla dzieci. 

Stary czarodziej zastanowił się przez chwilę i odparł z uśmiechem: 

- Trafne spostrzeżenie, mój chłopcze. O ile mi się wydaje, trafiłeś w sedno, jak to się 

mawia. 

Przez kilka chwil milczał, zbierał myśli. W końcu znów zaczął mówić: 

- No tak, w istocie czary wydają się przywilejem bardzo młodego wieku... Nawet jeśli 

w kimś zostaje ich ślad w dorosłym życiu, nazywa się to już tylko: urokiem lub charyzmą... 

Chęć  zawładnięcia  magią  w  dorosłym  wieku  jest  bardzo  niebezpieczna.  Wtedy  nie  tylko 

nasza świadomość jest większa, ale także nasza siła woli. Inaczej niż w dzieciństwie! Problem 

polega  na  tym,  że  nie  zdajemy  sobie  sprawy  z  potęgi  magii:  jest  ona  silna,  miesza  ci  w 

głowie, daje ci nieograniczoną władzę nad innymi żywymi istotami, a jednocześnie zaczyna 

background image

stanowić część ciebie, zaczyna rządzić twą duszą. Tracisz miarę rzeczy i jesteś gotów zrobić 

cokolwiek, nawet popełnić podłość, aby tylko czerpać z niej więcej i więcej. I jest jeszcze coś, 

co  wam  się  nie  spodoba.  Ale  to  także  stanowi  naturę  rzeczy.  Dorastając,  zmieniamy  się. 

Stajemy się kimś innym. Ideały, takie jak lojalność, sprawiedliwość, które kiedyś wydawały 

nam się ważne, schodzą na dalszy plan. 

Douglas i Crystal spojrzeli na siebie. W ich oczach było coś, co mówiło: „my nie”, „to 

nas nie dotyczy”, ale było w nich także wiele smutku. 

- Dorastając, żaden z Niewidzialnych nie skupił się poważnie na studiowaniu czarów - 

ciągnął  starzec  -  nawet  jeśli  ich  ślad,  niejasne  zainteresowanie  zostało  w  każdym  z  nich... 

Nikt, powiadam, nikt oprócz Damona Knighta, najodważniejszego z nich wszystkich, a także 

najambitniejszego.  Niestety,  używanie  magii  w  dzieciństwie  jest  bronią  obosieczną:  może 

uderzyć do głowy. Wyobraźcie sobie chłopca, który wzrasta, nie martwiąc się ograniczeniami 

czy zasadami moralnymi. Panuje nad innymi. No, uwierzcie mi: może to mieć zgubny wpływ 

na jego osobowość. - Na ustach starca pojawił się uśmieszek. 

- Coś o tym wiem. 

- A co ja mam do tego? - zapytał, wciąż niedowierzając, Douglas. 

-  Właśnie  do  tego  zmierzam.  W  noc,  w  którą  pokonali  mnie  Niewidzialni, 

zauważyłem szczególne światło w oczach Damona Knighta. Kiedy ktoś tak długo nurzał się 

w  magii  jak  ja,  trochę  jej w sobie zachowuje. Zdołałem go wówczas ostrzec:  mimo że czuli 

się wtedy tacy wzmocnieni przez przyjaźń, gdyby zmienili się w dorosłym życiu, mieli z tego 

zdać rachunek. To właśnie wtedy nastąpiło rozdwojenie. 

-  Chyba rozumiem -  przerwała  mu twardo  Crystal.  -  Od tego momentu istniały dwie 

identyczne  grupy  Niewidzialnych.  Jedna  z  nich  rosła,  żyła  dalej,  a  druga  miała  wciąż  tyle 

samo  lat.  Czekała,  kiedy  będzie  mogła  ocenić  drugą  parę,  jej  zachowania  i  ewentualnie  - 

zainterweniować! 

Oblicze Scrimma rozjaśniło się. 

- Jesteś bardzo bystra, dziewczynko. 

- Tak, ale co ja mam do tego? - rozżalił się Douglas. Miał coraz mniej sił i wiedział, że 

nie da już rady opierać się... opierać się czemu? 

- Co ze mną zrobiłeś? 

-  Podałem  jedynie  dłoń  przeznaczeniu.  Istnieje  pewne  stare  prawo.  Nawet  jeśli  nie 

mogę  walczyć  z  Damonem  Knightem  jego  bronią,  to  żaden  czarodziej  nie  może  odrzucić 

wyzwania  drugiego  czarodzieja.  Zasady  turnieju  wybiera  wyzywający.  Może  to  być  wyścig 

czarów albo zwyczajna partia szachów. 

background image

-  Żarty  sobie  z  nas  robisz?  -  niecierpliwił  się  Douglas.  Mówił  z  coraz  większym 

trudem. 

- Widzisz, chłopcze, ty jesteś drzwiami, przez które Niewidzialni mogą przeniknąć do 

naszej rzeczywistości. Wzywając cię tutaj, posługując się tobą jak królową, która w szachach 

jest  najmocniejszą  figurą,  stworzyłem  idealne  warunki,  aby  Niewidzialni,  którzy  pozostali 

dziećmi, przybyli wyrównać moje rachunki z Damonem Knightem! 

-  A  jeśliby  nam  się  udało  wyważyć  te  drzwi  w  głębi?  Nie  wydają  się  zbyt  mocne  - 

dociekał Robert Kershaw. 

-  Och,  nie  sądzę,  nawet  jeśli  nie  są  zamknięte  -  odpowiedział  Kendred  Halloway, 

przeciągając się. Powoli wracały mu siły. 

-  To  w  takim  razie  dlaczego...  -  dziennikarz  przerwał.  -  Ach  już  wiem,  sztuczka  z 

lasem, co? 

-  No,  tak  -  odparła  ciocia  Hettie.  -  Starałam  się  wielokrotnie  dojść  do  nich,  ale  za 

każdym razem kończyłam na kanapie. 

-  A  jednak  musi  być  jakiś  sposób  -  wymamrotał  Robert  Kershaw,  rozglądając  się 

wokoło.  Tak,  było  inne  wyjście:  trzeba  było  nacisnąć  guzik,  który  otwierał  wejście  do 

wodospadu  i  do  tunelu,  o  którym  mówiła  Hettie.  Mimo  wszystko,  nawet  jeśli  było  to 

możliwe, ta droga była zbyt długa, a czasu coraz mniej. 

Dlatego musiał wyjść drzwiami. 

- Pomyślmy - zaczął się zastanawiać na głos. - Nie możemy dojść do drzwi, ponieważ 

coś nas zawraca, tak? 

- Mniej więcej - odpowiedział Kendred Halloway, patrząc w tym samym kierunku co 

dziennikarz. 

- W porządku. Uwierzcie mi, że czuję się jak głupiec, bo muszę was o coś poprosić... 

próbowaliście z zamkniętymi oczami, po omacku? 

-  Tak,  ale  to  nie  działa  -  odpowiedziała  Hettie  Halloway.  -  Ewidentnie  hipnoza 

wpływa na siłę woli. 

- Okej, a gdybyśmy byli w jakimś środku transportu? Na czymś, co nas podwiezie do 

drzwi bez udziału naszej woli? 

- Środek transportu - wtrącił wujek Kendred Halloway - który ktoś mógłby popchnąć, 

na przykład jakiś mebel na kółkach! - wykrzyknął i spojrzał na barek z butelkami. 

- No, jest to tak idiotyczny pomysł, że może się udać - podsumował Robert Kershaw. 

background image

Kółko skrzypiało, a łańcuch przechodził przez pierścień, podnosząc z ziemi Petera. 

Chłopiec był zawieszony za kostki u nóg, a w ustach miał knebel. Łatwo było sobie 

wyobrazić, jaki los go czekał. 

Znajdowali  się  w  dużym  podziemnym  pomieszczeniu  wykutym  w  skale,  pod  celą 

Angusa Scrimma. 

Damon  Knight  miał  na sobie długą  fioletową tunikę, z której wystawała  mu  jedynie 

głowa.  Nie  tracił  czasu  na  gadanie.  Był  skupiony  na  rytuale,  dzięki  któremu  miał  się  stać 

najpotężniejszym  czarodziejem  na  świecie.  Zmusił  wcześniej  Angusa  Scrimma,  aby  ten 

wyjawił  mu,  jak  się  przygotować,  a  teraz,  kiedy  miał  już  Malartium,  znał  też  pozostałe 

formuły.  Rozczapierzył  palce  prawej  ręki  i  zaczął  nucić  piosenkę  w  języku,  którego  Peter 

nigdy nie słyszał, lewą ręką chwycił rękojeść noża. 

- Dlatego łączy mnie podwójna nić z Niewidzialnymi, co? To tłumaczyłoby te dziury 

w  pamięci  -  zdołał  powiedzieć  Douglas,  zapadając  w  sen.  -  Kiedy  zasypiam,  oni  mogą 

wkroczyć do naszej rzeczywistości. Ale dlaczego nie przyszli wcześniej? 

-  Ja też nie znam wszystkich odpowiedzi, chłopcze  - odpowiedział  Angus Scrimm. - 

Może dlatego, że kiedy znalazłeś się w mieście, w którym wszystko się zaczęło, twój umysł 

opierał się  i kazał  im  czekać, aż przeżyjesz tę przygodę do końca. W pewien sposób to też 

powołało ich do życia. 

Crystal poczuła, że uścisk dłoni przyjaciela robił się coraz słabszy. 

- Douglas - zawołała przerażona. - Douglas, słyszysz mnie? 

- Pssst - uciszył ją łagodnie starzec, kładąc jej rękę na ramieniu. 

- Nie trzeba. Już nie możesz za nim pójść. 

W tym  momencie  lampka zawieszona obok zamkniętych drzwi  zadrżała; zrobiło się 

zimno. 

- Nadchodzą - wyszeptał Angus Scrimm. 

Robert Kershaw zebrał wszystkie siły i pchnął wózek. Twarz wykrzywił mu grymas 

wysiłku,  uderzył  się  mocno  w  nos.  Wózek  z  siedzącym  na  nim  Kendredem  Hallowayem 

został pchnięty w stronę drzwi jadalni. Podłoga złożona z wielkich, marmurowych płytek była 

idealna, ale wózek do alkoholi nie na tyle mocny, aby dźwigać ciężar mężczyzny. 

Kendred  Halloway  czuł  mdłości  w  miarę  jak  się  zbliżał  do  drzwi.  Jedno  z  kółek 

niebezpiecznie skrzypiało. 

„Odwagi - pomyślał Ken - jeszcze kilka metrów!” 

background image

Rozległ się trzask  i kółko nagle oderwało się.  Wózek jechał  jeszcze przez chwilę  w 

tym samym kierunku, a potem przewrócił się i mężczyzna spadł na podłogę. 

Klnąc, poturlał się i wreszcie uderzył w... 

- Trafiony! - wykrzyknął Robert Kershaw. - Udało się! Udało się! 

Kendred otworzył oczy i zobaczył, że była to prawda. Lewa część jego ciała dotykała 

drzwi.  Jeszcze  niedowierzając,  że  pomysł  wypalił,  chciał  wstać  i  chwycić  za  klamkę,  ale 

nagle dostał okropnego zawrotu głowy. 

- Nie da rady - powiedziała Hettie Halloway. - Nie może się podnieść! 

-  Oczywiście,  że  mu  się uda  -  odparł dziennikarz.  - Jeśli tylko pan chce,  to się panu 

uda! No, dalej! 

Ale  klamka  wydawała  się  nieosiągalna.  Łzy  rozpaczy  płynęły  po  twarzy  Kendreda 

Hallowaya. 

- Nie... nie dam rady! 

- Nie umiesz przekręcić klamki, starcze? - zaśmiał się szyderczo Robert Kershaw. - Co 

z tobą? Czekasz na kolegę z lat dziecinnych? Dasz mu wygrać? 

Ze łzami w oczach Hettie Halloway zbliżyła się do dziennikarza. Chciała, aby zamilkł, 

ale on ją odepchnął. 

Błyskawica oświetliła wnętrze pokoju i fala deszczu uderzyła o szyby. Coś miało się 

wydarzyć... 

- Ja... Ja... - bełkotał Kendred Halloway. - Nie daję rady, to te jego czary... 

-  Kurczę! To jedynie  siła  jego charakteru trzyma  nas tutaj.  Ale doskonale wiemy, że 

kiedy byliście mali, Damon Knight nie robił nic bez twojej zgody, czy nie tak? To co się teraz 

stało? Sytuacja się odwróciła? 

- Łatwo ci mówić, młodzieńcze, ale prawda jest taka, że... 

- Prawda jest taka, że on jest młody, a ty się postarzałeś, tak? Tak?! 

Kendred Halloway wiedział, że dziennikarz chciał go jedynie sprowokować, ale trafił 

w  sedno.  Może  Robert  Kershaw  nie  wierzył  faktycznie  w  to,  co  właśnie  powiedział,  ale 

wystarczyło, że wierzył w to Kendred Halloway. Dokładnie o tym właśnie pomyślał wtedy, 

kiedy zobaczył Damona Knighta po raz pierwszy po tylu latach. 

„To nie w porządku - powiedział do siebie, a robił się coraz bardziej wściekły - to nie 

w porządku, że tylko dlatego, że...” 

Niewiarygodnym wysiłkiem woli Kendred Halloway wyciągnął się i złapał za klamkę. 

Drzwi były otwarte: jego stary przyjaciel nie docenił go. 

Damon go nie docenił. 

background image

- Udało się! - wykrzyknął Robert Kershaw. - Jesteś wielki, Ken! 

Teraz starszy człowiek stał w otwartych drzwiach. 

- Może uda mi się pójść po was i przyprowadzić was aż tutaj! 

- Ej,  Ken, powiedziałem,  że jesteś wielki - roześmiał się dziennikarz - ale nie kuśmy 

losu. 

Potem nagle spoważniał: 

- To twoja bitwa, przyjacielu. 

background image

R

OZDZIAŁ 

24. 

Powrót Niewidzialnych 

Z kneblem w ustach Peter nie mógł mówić, ale nawet gdyby mógł, nie powiedziałby 

nic. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. 

Od  momentu,  kiedy  Damon  Knight  zaczął  recytować  formuły  Malartium,  był 

świadkiem dziwnych zjawisk. Przedmioty przesuwały się, różnokolorowe światła oświetlały 

pokój, w końcu podniósł się tajemniczy wiatr, który przybierał wciąż na sile i stawał się coraz 

bardziej dokuczliwszy. Mógłby przysiąc, że na zewnątrz padał deszcz. 

Damon przerwał na chwilę rytuał. Sam obawiał się tego, co miało nastąpić. Aż do tego 

dnia tylko się bawił: iluzją, żywiołami. Teraz miał poznać prawdziwe czary. 

Opanował się. Znów zaczął czytać na głos. Szedł w stronę Petera, dłoń miał zaciśniętą 

na rękojeści noża. Pochylił się nad jego gardłem. 

- Stój, Damon! 

Głos  Kendreda  Hallowaya  przedarł  się  przez  świst  wiatru.  Peter  próbował  odwrócić 

się w jego kierunku. 

-  Ken,  przyjacielu  -  wykrzyknął  w  odpowiedzi  Damon  Knight  -  niepotrzebnie 

nadużywasz mojej cierpliwości! 

- Puść chłopca, załatwmy to między sobą! 

- Och, twoja krew nie ma żadnej wartości, biedny Ken: jesteś stary i nieczysty. A poza 

tym, to nie dotyczy tylko nas dwóch. Spójrz: siły, które przywołałem, domagają się krwi! 

W  podłodze  otworzyła  się  dziura  podobna  do  czarnego  wiru.  Kendred  Halloway 

spojrzał na swoje stopy: zatapiały się w granicie, który stał się miękki jak błoto. Podskoczył i 

z okrzykiem obrzydzenia cofnął się w stronę drzwi. Tam podłoga była nienaruszona. 

Damon Knight znów zaczął głośno czytać. 

Crystal oraz Angus Scrimm czuwali nad Douglasem i czekali. 

- Tam coś się dzieje - wykrzyknęła dziewczynka. - Odbieram chaotyczne emocje pana 

Hallowaya. 

- Bądź cierpliwa - upomniał ją stary czarodziej. - Możemy jedynie czekać. 

Usłyszeli  hałas  za  zamkniętymi  drzwiami.  Łańcuch  został  wprawiony  w  ruch,  choć 

background image

żaden klucz nie tkwił w zamku. 

Drzwi otwarły się na oścież i na progu pojawiła się postać małej dziewczynki. 

- Kim... kim jesteś? - zapytała Crystal, wychodząc jej naprzeciw. 

- Wychodźcie, jesteście wolni - powiedziała tajemnicza postać. 

- Babcia?... - powiedziała z niedowierzaniem. - Babciu, to ty? 

Dziewczynka chyba się wahała, ale też się zbliżyła. 

Teraz  Crystal  widziała  ją  lepiej:  to  była  ona,  ta  sama,  którą  poznała  dzięki  snom 

Douglasa, Susan Cooper. Jej zmarła babcia nie tylko stała przed nią, ale miała tyle samo lat co 

ona! 

Z oczami pełnymi łez Crystal dotknęła jej. 

Oczy Susan także błyszczały, kiedy dotarło to do niej, ale cofnęła się. 

-  Nie  mamy  czasu.  Moi  przyjaciele  potrzebują  mnie.  -  Nagle  jej  spojrzenie  stało  się 

twardsze. - Kim jest ten starzec, tam, w cieniu? 

W  tej  samej  chwili  Damon,  Greta,  Mark  i  Devlin,  pierwsi  Niewidzialni,  wpadli  do 

pomieszczenia, w którym odbywał się rytuał. 

Młodemu  Damonowi  wystarczyło  zobaczyć  kolorowe  światełka  i  chłopca 

zawieszonego za stopy, aby zrozumieć, co się działo. 

Angus Scrimm powrócił. 

-  Dobrze,  przyjaciele  -  zapowiedział  młody  Damon.  -  Scrimm  próbuje  jeszcze  raz 

szczęścia, ale tym razem nie jesteśmy bezbronnymi dziećmi! Otoczmy go! 

Czarodziej  był  odwrócony  do  nich  plecami  i  nie  przestawał  recytować  formułek.  W 

głębi  pokoju,  blisko  drzwi  stał  jakiś  stary  człowiek;  wydawał  się  przerażony,  nie  powinien 

stanowić problemu. 

-  Teraz  -  krzyknął  młody  Damon  i  w  mgnieniu  oka  jego  przyjaciele  otoczyli 

czarodzieja.  Z  wiru,  który  otworzył  się  w  podłodze  zaczęły  wyskakiwać  płomienne  kule, 

które rzuciły Niewidzialnymi o ścianę. 

Płomień  zaczął  palić  ich  od  środka,  skręcali  się  z  bólu.  Ogień  wydobywał  się  z  ich 

oczu i ust. 

Jednak nie tak łatwo było zatrzymać przywódcę Niewidzialnych. 

Uniknął kuli i zniknął... aby pojawić się tuż za plecami czarodzieja. 

- Zostaw go, puść go, Scrimm, ty przeklęty! 

Czarodziej się odwrócił i - stary Damon Knight spojrzał w oczy młodemu Damonowi 

Knightowi. 

background image

Chłopiec cofnął się o kilka kroków. 

Stary też osłupiał, ale nieomal od razu znów zaczął czytać na głos, zbliżając sztylet go 

gardła Petera. Prawie skończył ustęp. 

Wir  wyrzucał  z  siebie  wściekle  kawałki  ciemnego  i  lepkiego  mięsa.  Wielobarwne 

błyskawice  przecinały  powietrze,  a  Niewidzialni  walczyli  na  podłodze  z  palącymi  ich  od 

wewnątrz płomieniami. Młody Damon nie spodziewał się spotkać takiego nieprzyjaciela i stał 

teraz oszołomiony. 

- Damon, to ty powinieneś go powstrzymać! 

To  był  głos  Kena  i  jednocześnie  wcale  nim  nie  był.  Chłopak  rozejrzał  się 

zdezorientowany wokoło. Czy to możliwe? Jego stary przyjaciel wrócił, aby mu pomóc? 

-  Ken?  Ken,  gdzie  jesteś?  -  Teraz  nie  wydawał  się  duchem,  ale  normalnym, 

przestraszonym chłopcem. 

Jego wzrok padł na starszego człowieka  stojącego obok drzwi  i  wreszcie zrozumiał. 

To  on,  jego  przyjaciel,  jego  wielki  przyjaciel,  tak  niegdyś  dla  niego  ważny.  Ale  tamtego, 

którego znał, już nie było: ustąpił miejsca dorosłemu, któremu nie mógł ufać... 

Crystal i Susan Cooper wyszły z windy i od razu oślepił je blask dobiegający z głębi 

korytarza.  Dalej,  na progu  stał  ktoś,  kogo Crystal rozpoznała:  Kendred Halloway.  Po chwili 

stanęły u jego boku. 

- Damooon! - zawyła Susan, kiedy zdała sobie sprawę z sytuacji. 

Chciała ruszyć na pomoc przyjacielowi, ale Crystal przytrzymała ją za rękę. 

Wiedziała doskonale, co miała robić. 

Wolną dłonią chwyciła dłoń Kendreda Hallowaya, który patrzył na nią bezsilnie. 

W tym  momencie  młody Damon coś poczuł:  poczuł, że ten podstarzały  mężczyzna, 

który w innym życiu był jego najlepszym przyjacielem, umiał zachować wewnętrzną czystość 

młodości;  ideały  sprawiedliwości  i  przyjaźni,  których  bronili  wspólnie.  Teraz  popatrzył  na 

siebie drugiego, już dorosłego. Ten drugi sprzeniewierzył się temu wszystkiemu, w co kiedyś 

wierzył, sprzedał własną duszę. Opanowała go niepohamowana złość. 

Podniósł się i podszedł do czarodzieja. 

-  Damonie  Knighcie  -  zaczął  -  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom,  przyjaźni, 

paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

Susan odnalazła przywódcę Niewidzialnych i pośpieszyła mu z pomocą. 

-  Damonie  Knighcie  -  powtórzyli  razem  -  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom, 

przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

background image

Wolna dłoń Damona poszukała dłoni Marka i wtedy trawiące go płomienie zgasły. 

-  Damonie  Knighcie  -  powtórzyli  razem  -  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom, 

przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

Dłoń Marka ujęła dłoń Grety i wówczas palące ją płomienie także znikły. 

-  Damonie  Knighcie  -  powtórzyli  razem  -  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom, 

przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

Wreszcie dłoń Grety wsunęła się w dłoń Devlina. 

-  Damonie  Knighcie  -  powtórzyli  razem  -  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom, 

przyjaźni, paktowi Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

- Nie! - wrzasnął stary Damon Knight. - Nie powstrzymacie mnie! Jestem już blisko, 

słyszycie? Jestem już blisko! 

-  Damonie  Knighcie,  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom,  przyjaźni,  paktowi 

Niewidzialnych.  Dlatego  będziesz  przeklęty  -  powtórzyli  zgodnym  chórem  Niewidzialni, 

zacieśniając  krąg  wokół  niego.  Gdy  powoli  zbliżali  się,  wir  w  podłodze  zaczął  słabnąć, 

błyskawice rzedły, śliskie macki kurczyły się. 

-  Nie,  to  niesprawiedliwe,  to  niesprawiedliwe!  -  zaprotestował  czarodziej  i 

rozpaczliwie próbował ugodzić Petera w szyję. Ale macki były szybsze od niego, chwyciły go 

za nogi i pociągnęły w stronę wiru w podłodze. 

Malartium wymsknęło mu się z ręki. 

-  Damonie  Knighcie,  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom,  przyjaźni,  paktowi 

Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

-  Ken  -  zawył  stary  Damon  Knight.  -  Przyjacielu,  pomóż  mi,  nie  pozwól,  aby  mnie 

wciągnęły! 

Kendred  Halloway  nawet  nie  drgnął.  To,  co  się  działo,  przerastało  go.  A  jednak 

tknięty  współczuciem,  zauważył,  że  jego  przyjaciel  z  dawnych  lat  teraz  wyglądał  na  swój 

wiek, miał siwe włosy, a zmarszczki pokrywały jego twarz. 

-  Damonie  Knighcie,  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom,  przyjaźni,  paktowi 

Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

- Ken, zaklinam cię. Tylko ty możesz mi pomóc! - Damon Knight był już prawie cały 

wciągnięty przez wir. 

Kendred Halloway nie mógł stać bezczynnie. 

Puścił  dłoń  Crystal  i  rzucił  się  na  pomoc  staremu  przyjacielowi.  Jednak  krąg 

Niewidzialnych ściśle otaczał Damona, jak zapora nie do przebycia. 

-  Damonie  Knighcie,  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom,  przyjaźni,  paktowi 

background image

Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

- Pomocy, Ken, pomocy! 

- Ręka, Damon, chwyć mnie za rękę! 

Przez moment palce starych przyjaciół nieomal zetknęły się. 

- Proszę go zostawić, panie Halloway - krzyknęła Crystal. - Jeśli pan go dotknie, pan 

także zostanie przeklęty! 

- Ale ja nie mogę go tak zostawić, kiedyś ja i on, kiedyś... 

-  Kiedyś  -  powtórzył  głucho  stary  Damon  Knight  i  właśnie  wtedy,  kiedy  dłoń 

Kendreda Hallowaya miała go chwycić, cofnął swoją dłoń. 

Ostatnie szarpnięcie i coś wciągnęło go w wir, który znikł pod podłogą. 

- Nie, głupi wariacie - łkał Kendred Halloway. - Mój nieszczęsny przyjacielu. 

-  Damonie  Knighcie,  sprzeniewierzyłeś  się  swoim  ideałom,  przyjaźni,  paktowi 

Niewidzialnych. Dlatego będziesz przeklęty. 

I to był koniec. 

Niewidzialni puścili swoje dłonie i spojrzeli na siebie. 

Crystal podbiegła do Kendreda Hallowaya i mocno go objęła. Odwzajemnił uścisk. 

W ciszy pokoju rozległ się głos. 

-  A  zatem...  starość,  starość...  Ach,  oto  ona  -  powiedział  Angus  Scrimm,  czytając 

Malartium. - Ach, więc to cały sekret? Tak, to zabawa właśnie dla dzieci... 

- Daj mi ją - nakazał mu Damon Knight, przywódca Niewidzialnych. 

- No, nie zapalaj się, młodzieńcze, ja też teraz stoję po stronie dobra, wiesz? 

- Oddaj mi ją - powiedział chłopiec i wyciągnął rękę. 

Stary  Angus  Scrimm  wydawał  się  wahać,  ale  w  końcu  wyciągnął  rękę  i  oddał 

Malartium Damonowi, który z kolei podał ją Markowi. 

Crystal usłyszała we własnej głowie głos: 

A ty nazywasz się... - zagadnął ją przywódca Niewidzialnych. 

Crystal

- Może mogłabyś nam pomóc, Crystal, co ty na to? 

Dziewczynka spojrzała na Susan. Wymieniły uśmiechy. 

Cóż, byłoby fajnie. 

Wspaniałe, w takim razie, znów się zobaczymy któregoś dnia - odpowiedział Damon. 

W jednej chwili Niewidzialni znikli. 

- Chwileczkę, ale gdzie mam cię szukać? 

background image

- Douglas będzie wiedział - brzmiała odpowiedź. 

- Wspaniale, zostałam odznaczona na placu boju - zażartowała dziewczynka. 

- Słucham - zapytał Kendred Halloway, rozglądając się z niedowierzaniem. 

- Och, nic, nic. 

Stary mężczyzna objął ją ramieniem. Popatrzył na nią bez słowa. 

Kiedy  spojrzeli  na  drzwi,  żadne  z  nich  nie  spodziewało  się  zobaczyć  tam  Angusa 

Scrimma i faktycznie, czarodziej skorzystał z momentu nieuwagi i wymknął się. 

Ale za to... 

- Mmf... Mmmff!! 

-  O  mamusiu,  Peter!  -  wykrzyknęła  dziewczynka  i  ruszyła  biegiem  w  jego  stronę.  - 

Zapomniałam o nim! 

-  Doskonale  rozumiem  twoje  zachowanie,  biorąc  pod  uwagę  to,  co  przeżyłaś  przez 

ostatnich  kilka  minut  -  zażartował,  kiedy  wyjęła  mu  knebel.  -  Patrząc  jednak  na  to  z  mojej 

strony, ja też nie znajdowałem się w najłatwiejszym położeniu, zaręczam ci. 

- Pete, jesteś niezły - zaśmiała się Crystal, całując go w odwrócone czoło. 

Właśnie go rozwiązali, kiedy dołączył do nich Douglas. 

-  Przestańcie  się  mną  przejmować,  ze  mną  wszystko  dobrze!  -  zadeklarował.  - 

Obudziłem się w celi chwilę temu. 

Wujek Ken chciał go objąć, ale Crystal uprzedziła go. Pozwolił jej na to. 

-  Ej,  wydaje  mi  się,  że  najlepsze  przeszło  mi  koło  nosa,  co?  -  powiedział  w  końcu 

Douglas, wyswabadzając się z uścisku. 

- Żartujesz? To, co najlepsze, jeszcze przed nami! 

- Hmm, hmm... - Peter odchrząknął zażenowany. 

- Och, przyjacielu - przywitał się z nim Douglas i jego też objął. 

- Jakie to szczęście, że jesteś cały i zdrowy. I jak? 

-  No,  w  sumie  Damon  miał  zamiar  unieszkodliwić  moją  tajną  broń  -  odpowiedział, 

wskazując knebel, który chwilę temu szczelnie zatykał mu usta. 

Wszyscy troje roześmieli się i ponownie uścisnęli. 

- No i co, idziecie? - zwrócił się do nich wujek Ken, który stał już w korytarzu. - Tam 

na górze czekają niecierpliwie dwie osoby, bardzo ciekawe, jak się to wszystko skończyło! 

Douglas, Crystal i Peter z miejsca ruszyli. 

- Teraz, kiedy zostałaś sama, co zrobisz? - zapytał Peter. 

- No... - odpowiedziała Crystal. 

-  Może  ja  mogę  odpowiedzieć  na  to  pytanie  -  wtrącił  się  wujek  Ken  i  zrobił  im 

background image

miejsce w windzie. - Wiesz, Crystal, ja i moja żona nie mamy dzieci. Jeśli się tylko zgodzisz, 

możesz zostać z nami. Już rozmawialiśmy o tym z Hettie, po tym, jak dowiedzieliśmy się, że 

twoja babcia... 

Dziewczynka patrzyła na mężczyznę z niedowierzaniem. Miała łzy w oczach. Chciała 

coś odpowiedzieć: 

- Panie Halloway... dziękuję, ja... nie wiem, co mam powiedzieć... Dziękuję, ja... 

- Możesz do mnie mówić wujku Ken, jeśli tylko chcesz. 

-  Do  diaska,  jaki  przesłodzony  happy  end,  aż  psują  mi  się  zęby!  -  roześmiał  się 

Douglas i klepnął w ramię wujka Kena. - Jesteś w porządku gość, wujku. Będzie nam łatwiej 

pozostać w kontakcie, nie? Będziemy się widywali co najmniej w każde wakacje! 

- Tak, w każdym razie, nie musisz się przejmować - wtrącił się Peter i położył rękę na 

ramieniu koleżanki - ja będę jej pilnował. 

-  Och,  to  ty  nie  powinieneś  się  przejmować,  Pete  -  odparł  Douglas,  biorąc  ją  pod 

drugie  ramię.  -  Jestem  przekonany,  że  dotrę  tu  w  każdym  momencie,  jeśliby  tylko  tego 

potrzebowała. 

-  Jestem  o  tymi  przekonany,  Doug  -  powiedział  do  niego  Peter,  obejmując  go 

ramieniem  - ale zobaczysz,  że  nie  będzie takiej potrzeby.  Tak czy  inaczej,  ja  i  mała Crystal 

będziemy cię o wszystkim informować. 

Douglas przyciągnął dziewczynkę do siebie, odsuwając drugą ręką przyjaciela. 

- Co to ma znaczyć? Powiedziałem, że ja będę dbał o małą Crystal! 

-  Wiecie,  co  ma  wam  do  powiedzenia  mała  Crystal?  -  wykrzyknęła,  wyswabadzając 

się. - Gdybym to ja o was nie dbała, to jak by się to wszystko skończyło, no jak? Co? 

- No cóż, Crys, oczywiście byłaś bardzo pomocna, ale... - odparł Douglas. 

- Bardzo pomocna, Crys, tylko że ten opasły tom... - powiedział Peter. 

- Opasły tom? - przerwał mu Douglas, odpychając go łokciem. 

- No właśnie, opasły tom, no i co? 

- Ej, mówię do was! - wtrąciła się Crystal. 

Chłopcy nie zauważyli, że zjechali już na parter. Uśmiechając się pod wąsem, wujek 

Ken  zdecydował  roztropnie,  że  nie  będzie  się  mieszał  i  ruszył  niecierpliwie,  aby  uściskać 

żonę. 

background image

E

PILOG

 

Robert Kershaw zajął miejsce w przedziale. 

Kiedy patrzył, jak Misty Bay znika w dole torów, pomyślał, że i tym razem nie znalazł 

tego, czego szukał. Z drugiej strony, nie mógł być zupełnie niezadowolony z obrotu sprawy. 

To prawda, starał się zadać jakieś pytanie Hallowayowi i dzieciakom, ale otrzymał w zamian 

jedynie  kilka  krótkich  i  wymijających  odpowiedzi.  A  jednak,  do  diaska,  raz  w  życiu  miał 

wrażenie,  że  przyczynił  się  do  czegoś  wielkiego  w  sposób  bezinteresowny.  A  jeśli  to  nie 

starczyło,  aby  on  stał  się  kimś  sławnym...  cóż, trop  Niewidzialnych  był  jeszcze  ciepły  i  on 

pójdzie tym śladem. 

Oczywiście, pójdzie tym śladem. Jest czy nie jest psem tropicielem? 

Kilka  przedziałów  dalej  pewien  mały  rudy  chłopiec  lat  około  pięciu  starał  się,  jak 

mógł,  aby  pozostali  pasażerowie  siedzący  w  przedziale  przeżyli  niezapomnianą  podróż. 

Skakał  sobie  i  grał  w  „tydzień”,  a  następnie  wyrzucił  skórkę  od  banana  przez  okno,  którą 

silny  podmuch  wiatru  rzucił  prosto  w  twarz  jakiejś  tłustej  pani  (a  ta  zrobiła  się  jeszcze 

bardziej  czerwona  niż  przedtem).  Niezadowolony  i  niereagujący  na  prośby  mamy,  włożył 

sobie do buzi kanapkę z szynką i pluł nią naokoło jak „słonik, którego widziałem w telewizji, 

co, mamusiu?”. 

Pewien  elegancki  pan,  lat  około  trzydziestu,  z  długimi  kruczoczarnymi  włosami  i 

brodą w szpic przyciągnął jego uwagę, pstrykając palcami. Zamachał rękami i - pojawiła się 

chmurka  dymu,  która  zaraz  się  rozwiała,  a  zamiast  niej  pojawił  się  lizak.  Kiedy  dziecko 

starało  się  go  schwytać,  „czarodziej”  zrobił  jeszcze  jeden,  ledwo  dostrzegalny  ruch  ręką  i 

lizaka  już  nie  było.  Ale  dokładnie  w  tym  momencie,  kiedy  mały  miał  już  zaprotestować, 

mężczyzna  wyciągnął  rękę,  aby  go  pogłaskać  i  zza  ucha...  znów  wyciągnął  smakowitego 

lizaka. 

Wśród  oklasków  publiczności  pozwolił  go  sobie  odebrać.  Mały  bezceremonialnie 

usiadł mu na kolanach. 

- Nauczysz mnie? - zapytał. 

- Kevin - upomniała go mama. - Nie przeszkadzaj panu. 

-  Och,  proszę  się  nie  przejmować,  nie  przeszkadza  mi  -  odparł  mężczyzna,  a  potem 

uśmiechnął się do małego. - Jeśli będziesz uważał, nauczę cię. Poza tym, czary to zabawa dla 

background image

dzieci, mój drogi.