background image

MARGIT SANDEMO 

A GWIAZDY OD WIEKÓW NUCĄ TĘ 

PIEŚŃ... 

Z norweskiego przełoŜyła 

LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA 

POL - NORDICA 

Otwock 1998

 

background image

ROZDZIAŁ I 

Ingę obudziły krzyki i czyjeś szybkie kroki za oknem. W jednej chwili zrozumiała, co 

się  dzieje,  i  wysunąwszy  się  pośpiesznie  spod  baranicy,  niecierpliwie  odszukała  w  mroku 

ubranie. Po omacku zakładała długie, sznurowane po bokach reformy z nie bielonego płótna, 

a  potem  nałoŜyła  halkę  i  długą  do  kostek  suknię  z  surowego  lnu,  którą  ściągnęła  w  talii 

ozdobnym  niebiesko  -  czerwonym  pasem.  Jeszcze  tylko  spodnie  z  cienkiej  koźlej  skóry,  by 

nie  zmarznąć,  i  oto  była  gotowa.  Nie  trwało  to  dłuŜej  niŜ  parę  minut,  mimo  Ŝe  z 

niecierpliwości drŜały jej ręce. Była taka podekscytowana, bo oto upragniona chwila, o której 

tak długo marzyła, wreszcie nadeszła. 

- Mamo! Jadą, juŜ jadą! - zawołała. 

Matka  Ingi  podniosła  się  z  trudem.  Miała  dopiero  czterdzieści  cztery  lata,  ale  cięŜka 

harówka  i  choroba  odcisnęły  na  niej  swe  piętno.  Rozpromieniła  się,  usłyszawszy  dolatujące 

zza okna odgłosy. 

-  Nareszcie!  Szybko  przynieś  mi  moje  rzeczy,  córko.  Musimy  godnie  powitać  ojca  - 

zarządziła i pomimo protestów dziewczyny wstała z łóŜka i zaczęła się ubierać. 

Inga tymczasem przysunęła twarz do niewielkiego okienka i wyjrzała na dwór. 

W  blasku  zapalonych  pochodni  zobaczyła  mieszkańców  miasta,  którzy  biegnąc 

wykrzykiwali radosną nowinę: 

- Jadą! Jadą! Król wraca do Norwegii z dalekiej wyprawy! 

W oddali wzmagał się tętent końskich kopyt. NadjeŜdŜał zwiad. 

- Mamo! Chodź popatrzeć! Siądź przy oknie, a ja wyjdę przed chatę. 

-  Ani  mi  się  waŜ!  Jesteś  lekkomyślna!  Sama  pośród  tych  wszystkich  męŜczyzn?  To 

niebezpieczne. Przy oknie jest dość miejsca dla nas obu. 

-  Myślisz,  Ŝe  zauwaŜymy  ojca?  -  wyszeptała  Inga,  a  jej  błękitne  oczy  zalśniły  z 

podniecenia. 

- Mam nadzieję - odpowiedziała matka. - Jeśli jest wśród rycerzy, na pewno odwróci 

głowę w stronę naszej chaty, a jeśli go nie ma... 

Zamilkły  obie.  Jeśli  nie  ma  go  wśród  rycerzy...  To  znaczy,  Ŝe  leŜy  pogrzebany  w 

Ziemi Świętej, w Jerozolimie. 

Za oknem wyrósł nagle sąsiad i zawołał: 

- Słyszałyście? Król Sigurd postanowił rozbić obozowisko na wielkim polu na zachód 

od miasta! Gospody i zajazdy dzisiejszej nocy zbiją fortunę. 

background image

I nie tracąc czasu na pogawędkę, pośpieszył na powitanie wojska. 

- Zimno ci, mamo? - zapytała Inga. 

- Nie, przecieŜ wieczór jest ciepły. Po prostu drŜę ze zdenerwowania. 

- Dlaczego to tak długo trwa? - niecierpliwiła się Inga. 

- Zwiad zawsze przybywa duŜo wcześniej, Ŝeby przygotować nocleg dla króla. Ale... 

spójrz, teraz juŜ chyba jadą. 

Przysunęły  twarze  jeszcze  bliŜej  okna,  by  dokładniej  widzieć.  Odgłos  tysiąca  kopyt 

odbijał  się  echem  o  ściany  domów.  Nad  głowami  rycerzy  powiewał  sztandar  z  wielkim 

krzyŜem. Wiwatujący ludzie zamilkli i padli na kolana. 

Na  przodzie  podąŜał  na  gniadym  koniu  dostojny  mąŜ  -  król  Sigurd.  Na  jego  piersi 

widniał czerwony krzyŜ, a z ramion zwisała purpurowa peleryna ozdobiona białymi i złotymi 

haftami. 

- Jaki on młody! - wyrwało się Indze, ale zaraz dodała krytycznie: - Ale przystojny nie 

jest! 

Matka uśmiechnęła się pod nosem. 

- Nie tak przystojny, jak jego brat Øystein? Rzeczywiście! Norwegia ma teraz dwóch 

wspaniałych  władców:  jednego  dobrego  i  mądrego,  drugiego  odwaŜnego  i  walecznego  w 

boju. Ciekawe, co wyrośnie z trzeciego, młodego Olafa. Podobno świetnie się zapowiada. 

- No cóŜ, Øystein nie cieszy się zbyt dobrą sławą - prychnęła z pogardą Inga. - Tchórz, 

siedzi  w  domu  przy  zastawionym  stole,  podczas  gdy  jego  brat  Sigurd  znosi  trudy  dalekiej 

wyprawy, by bronić Ziemi Świętej przed poganami. 

-  Mówisz  jak  dziecko  -  przerwała  jej  matka.  -  KtóŜ  rządziłby  krajem,  gdyby  obaj 

wyruszyli na wyprawę krzyŜową? UwaŜam, Ŝe młody Øystein dobrze sobie radzi. 

- MoŜe rzeczywiście oceniłam go zbyt pochopnie - przyznała Inga i ponownie skupiła 

uwagę  na  przejeŜdŜającym  wojsku.  Zmęczeni  wojowie  na  stąpających  cięŜko  koniach 

posuwali  się  kolumna  za  kolumną,  ledwie  zdając  się  dostrzegać  podziw  wiwatujących 

mieszkańców miasta 

-  W  ogóle  nie  moŜna  odróŜnić  barw  na  ich  płaszczach,  tacy  są  zabłoceni,  moŜe  to 

wcale nie są rycerze, tylko gliniane posągi? 

-  Nie  Ŝartuj!  -  skarciła ją  matka.  -  Masz  przed  sobą  najdzielniejszych  męŜów,  którzy 

okryli chwałą nasz kraj. 

-  PrzecieŜ  wiem  -  uśmiechnęła  się  Inga.  -  W  gruncie  rzeczy  czuję  dla  nich  wielki 

szacunek, a mówię tak tylko po to, by uciszyć niespokojne serce. 

Milczący  pochód  wciąŜ  przesuwał  się  przed  oczami  obu  kobiet.  Zbrojni  szli  i  szli, 

background image

potem przetoczyły się powozy z rannymi. Eskortujący ich rycerze zamknęli ten zdawać by się 

mogło trwający wieczność pochód. 

Kobiety  popatrzyły  na  znikającego  w  mroku  ostatniego  wojownika,  za  którym 

pospieszyli wiwatujący mieszkańcy osady. W milczeniu odsunęły się od okna, Inga pomogła 

osłabionej chorobą i zawiedzionej matce dojść do łóŜka. 

-  MoŜe  go  nie  zauwaŜyłyśmy  -  próbowała  ją  pocieszyć,  ale  nie  zabrzmiało  to 

przekonująco. 

- Nie było go wśród wojów! - rozpaczała matka. - Nie było go! 

Inga  nie  wiedziała,  jak  ukoić  jej  ból.  Otuliła  matkę  skórami  i  kocami,  po  czym,  nie 

rozbierając się, połoŜyła się w swym łóŜku. 

Rozczarowanie paliło ją niczym rozjątrzona rana. 

Cztery  lata  oczekiwania...  Tyle  czasu  upłynęło  od  dnia,  kiedy  ojciec  wyruszył  na 

wyprawę krzyŜową z królem Sigurdem. Dochodziły ich wieści o męstwie króla, o starciach z 

przeciwnikiem, o którym nigdy wcześniej nie słyszały, o triumfalnym powrocie, wkroczeniu 

do  Miklagardu  i  morskiej  przeprawie  przez  cieśniny.  Czekały,  ciągle  czekały.  Od  kilku  dni 

gromadziły Ŝywność i trunki, by godnie uczcić powrót ojca. 

Tymczasem, choć upragniona chwila nadeszła, on nie przybył. 

Inga  słyszała,  Ŝe  wielu  rycerzy  zginęło  w  bitwach  na  obcej  ziemi,  część  zmarła 

wskutek  epidemii  dŜumy  i  innych  okropnych  chorób,  ale  obie  z  matką  przez  cały  czas  nie 

traciły nadziei. Dopiero teraz... 

A moŜe? 

Inga  usiadła  gwałtownie  na  łóŜku.  Matka  często  ubolewała  nad  jej  nierozwagą  i 

pewnie miała rację, kobietom wszak nie wypadało postępować zbyt samodzielnie. Ale bieda i 

ogromna odpowiedzialność, która spadła na dziewczynę, gdy zachorowała matka, zmuszały ją 

nie  raz  do  podejmowania  desperackich  kroków.  Czy  cicha  i  pokorna  poradziłaby  sobie  z 

prowadzeniem domu? Wrodzone poczucie humoru i optymizm pomagały jej bez skarg znosić 

przeciwności  losu,  jednak  w  głębi  serca  Inga  ciągle  odczuwała  nieśmiałość  wobec  ludzi  i 

strach przed wielkim światem. 

Dlatego teŜ nagły pomysł sprawił, Ŝe serce zabiło jej niespokojnie. 

Przez chwilę Inga wsłuchiwała się w równy oddech matki, która, zmęczona płaczem, 

zasnęła.  Potem  dziewczyna  bezszelestnie  narzuciła  na  ramiona  płaszcz  i  wymknęła  się  z 

chaty.  Postanowiła  udać  się  do  obozu  rycerzy  i  zapytać  o  ojca.  PrzecieŜ  ktoś  na  pewno  go 

znał i będzie wiedział, co się z nim stało. 

background image

ROZDZIAŁ II 

Było  to  roku  pańskiego  1111.  Borg  rozbudowało  się  bardzo  w  ostatnich 

dziesięcioleciach  i  w  niczym  nie  przypominało  grodu  załoŜonego  przed  stu  laty  przez  króla 

Olafa. Na ulicach panował gwar. Wojowie ciągnęli tłumnie do gospody, wielu z nich było juŜ 

mocno podchmielonych. 

Inga  przemykała  się  tuŜ  przy  ścianach  budynków,  bo  ulice  po  przemarszu  wojska 

zamieniły  się  w  bajora  błota,  w  których  grzęzło  się  po  kolana.  Dotarłszy  do  bramy  miasta, 

dziewczyna rozejrzała się niepewnie. Nagle opuściła ją odwaga. Przylgnęła do muru, by nie 

dostrzegli  jej  przepychający  się  rycerze.  Nie  przewidziała  takiej  sytuacji  Sądziła,  Ŝe  w 

obozowisku  skieruje  się  wprost  do  dowódcy  i  zapyta  o  ojca,  a  tymczasem  natknęła  się  na 

hałaśliwą zgraję podpitych i spragnionych uciechy wojów. Co prawda zdawała sobie sprawę, 

Ŝ

e powzięła dość śmiały plan, jednak dopiero teraz zrozumiała, jakim błędem było wychodzić 

samotnie wieczorem. Postanowiła tedy przecisnąć się między domami w jakiś boczny zaułek i 

czym prędzej wrócić do domu. Sama do obozu iść nie mogła, a pytać napotkanych męŜczyzn 

o ojca nie miała odwagi. 

- No nie, patrzcie, kogo tu mamy! - usłyszała nagle tubalny głos. 

ZauwaŜyli ją! 

Wbiegła  pośpiesznie  do  otwartej  bramy,  ale  ktoś  chwycił  ją  za  włosy  i  mocno 

przytrzymał. Inga odwróciła się i ujrzała otaczających ją podochoconych wojów. 

- Zaprowadźmy ją na rynek i przyjrzyjmy się jej dokładnie! - wykrzyknął któryś i silne 

ręce  zaciągnęły  dziewczynę  przed  drzwi  gospody,  mieszczącej  się  przy  oświetlonym 

pochodniami placu. 

- Puśćcie mnie! - prosiła Inga. - Szukam ojca, on brał udział w wyprawie i... 

Nikt jednak jej nie słuchał, czuła natrętne dłonie na piersiach i we włosach. 

- Ślicznotka! - zarechotał pijany woj. 

- Patrzcie na te loki! - zawołał inny. - Prawdziwe złoto! 

Obrzucali  ją  obraźliwymi  wyzwiskami,  a  gdy  próbowała  protestować,  wybuchali 

donośnym śmiechem. 

- Czy uczciwa niewiasta wychodzi sama o tej porze? - spytał któryś. 

Z gospody wytoczyli się kolejni męŜczyźni. Mocno juŜ podchmieleni przepychali się 

przez ciŜbę, torując sobie drogę do dziewczyny. Inga krzyknęła przeraŜona, gdy nachylił się 

nad  nią  jakiś  brodaty  osiłek.  Gromada  napierała  coraz  silniej,  aŜ  dziewczyna  straciła 

background image

równowagę i upadła na bruk. 

Nikt  nie  słuchał  jej  rozpaczliwego  błagania  o  litość,  wokół  rozlegał  się  tylko  głośny 

rechot i wulgarne wyrazy. 

Nagle zapadła cisza jak noŜem uciął. Stłoczeni wokół Ingi wojowie odwrócili głowy i 

cofnęli się w milczeniu. Dziewczyna wstała i ujrzała na placu wysokiego rycerza. 

Wojownicy pokłonili mu się nisko, niektórzy przeŜegnali pośpiesznie. Nieznajomy w 

milczeniu obserwował umykających jak zbite psy natrętów. Inga z głośnym szlochem osunęła 

się  na  stopnie  gospody.  Czuła  się  upokorzona  i  sponiewierana.  Bolała  ją  głowa,  którą 

uderzyła o kamienie, łokieć krwawił. Pochlipując, otrzepywała ubranie i poprawiała włosy. 

Nagle kątem oka dostrzegła zbliŜającego się do niej wybawcę. 

-  Wracaj,  panienko,  do  domu  -  odezwał  się  obcy  przyjaźnie.  -  To  nie  miejsce  dla 

ciebie. 

Inga otarła łzy i skinęła głową. Próbowała wstać, ale pociemniało jej w oczach, więc 

szybko oparła się o ścianę. Otarłszy ręką pot z czoła, jęknęła cicho: 

- Za chwilę, panie. Zakręciło mi się w głowie. 

MęŜczyzna popatrzył na nią z wahaniem, jakby chciał jej pomóc, ale coś go przed tym 

powstrzymywało. 

Dziewczyna  zastanawiała  się,  kim  jest  jej  wybawca,  okryty  pancerzem  i  zniszczoną 

peleryną.  Sądząc  po  reakcji wojów,  mógłby  być  høvdingiem. Blask  pochodni  oświetlał jego 

jasne sięgające do ramion włosy, ale twarz pozostawała w cieniu. Inga domyślała się, Ŝe jest 

młody, jednak wydawał się starszy niŜ liczący sobie dwadzieścia lat król Sigurd. 

Pewny siebie i obdarzony siłą woli, emanował niezwykłym spokojem. 

-  O, juŜ  mi  lepiej. Bardzo  dziękuję  za  pomoc!  -  Inga  uśmiechnęła  się  słabo  i  ruszyła 

ulicą. Ale znów poczuła zawrót głowy i pewnie by upadła, gdyby nieznajomy nie wsparł jej 

ramieniem. 

-  Panie,  nie  kłopoczcie  się  moją  osobą  -  zawstydziła  się  w  pewnej  chwili.  -  Tyle  dla 

mnie uczyniliście! 

-  Skoro  juŜ  złamałem  reguły,  równie  dobrze  mogę  cię  odprowadzić  do  chaty.  Gdzie 

mieszkasz? 

Inga,  dziwiąc  się  w  duchu  jego  słowom,  wskazała  drogę.  Złamał  reguły?  Co  to 

znaczy? 

- I nie zwracaj się do mnie „panie” - dodał nieznajomy. - Nie zasługuję na taki tytuł. 

- PrzecieŜ wojowie kłaniali się wam uniŜenie. 

-  MoŜliwe, ale jestem jedynie  prostym sługą.  Powiedz mi  lepiej,  panienko, co  robisz 

background image

na ulicy o tak późnej porze. Nie wyglądasz na rozwiązłą dziewkę. 

-  Bo  nią  nie  jestem!  -  odpowiedziała  oburzona  Inga,  nie  przestając  się  zastanawiać, 

kim jest jej wybawca. „Prosty sługa”? CzyŜby był duchownym? Nie! Nie miała najmniejszej 

wątpliwości,  Ŝe  człowiek,  którego  spotkała,  jest  rycerzem.  Jego  miecz  wyglądał  tak,  jakby 

często robiono zeń uŜytek, a w pelerynie widoczne były rozcięcia. 

Ciepło  bijące  od  mocnej,  podtrzymującej  ją  pewnie  dłoni  męŜczyzny  sprawiło,  Ŝe  w 

przypływie ufności powiedziała: 

-  Byłam  nierozsądna,  myślałam,  Ŝe  uda  mi  się  dotrzeć  do  obozowiska  i  wypytać  o 

mojego  ojca,  który  walczył  w  oddziałach  króla  Sigurda.  Nie  widziałyśmy  go  wśród  wojów 

przejeŜdŜających przez miasto. 

- Wielu ludzi poległo podczas wyprawy - westchnął nieznajomy. - Jak się nazywa twój 

ojciec? 

- Erling Edmundsson - odparła Inga z dumą. - Kowal w armii króla. 

- Erling Edmundsson? - powtórzył męŜczyzna w pelerynie. - Znam go dobrze. MęŜny 

z niego woj! 

- Znacie go? - krzyknęła Inga. - To znaczy, Ŝe Ŝyje? 

Rycerz zamilkł. 

-  Tak,  Ŝyje  -  odrzekł  po  chwili.  -  Ale  nie  raduj  się  zbytnio,  panienko.  Jest  bardzo 

cięŜko  ranny  i  chyba  juŜ  niewiele  moŜna  dla  niego  zrobić.  Król  Sigurd  zabrał  go  tylko 

dlatego,  Ŝe  oddał  mu  nieocenione  przysługi  swą  zręcznością  w  kuciu  broni.  Gdyby  nie  to, 

twój ojciec pozostałby na obcej ziemi. 

Nadzieja, która gwałtownie napłynęła do serca dziewczyny, przygasła jak płomień na 

wietrze. Jednak Inga nie zwykła się poddawać. 

Ten  człowiek  nie  ma  pojęcia,  Ŝe  nauczyłam  się  sztuki  leczenia  od  nieŜyjącego  juŜ 

dziadka, pomyślała. Nie wie teŜ, Ŝe od kilku lat pielęgnuję chorą matkę. 

- Gdzie on jest? - zapytała. - Czy moŜe zostać przeniesiony do naszej chaty? 

- Dopilnuję, by tak się stało. Jak cię zwą, panienko? 

Ś

ciany domów znów zakołysały się jej przed oczami. 

- Inga. 

- Ingo córko Erlinga, sądzę, Ŝe najlepiej będzie, jeśli wezmę cię na ręce. Twoja śliczna 

buzia przypomina bowiem kolorem śnieg, za którym tak tęskniłem w południowych krajach. 

Bez  najmniejszego  wysiłku  uniósł  dziewczynę  do  góry.  Inga  zrazu  chciała 

protestować, ale gdy boląca głowa znalazła wygodne oparcie na ramieniu męŜczyzny, a jego 

jasne włosy przyjemnie połaskotały ją w twarz, tylko westchnęła. 

background image

Wojowie  na  widok  rycerza  z  dziewczyną  na  rękach  rozstępowali  się  z  wyraźnym 

szacunkiem.  Inga  dostrzegała  w  ich  oczach  zdumienie,  którym  jej  tajemniczy  wybawca 

zdawał się zupełnie nie przejmować. Cichym głosem zapytał, jak się czuje. 

- JuŜ dobrze - zapewniła, ale nie poprosiła, by ją wypuścił z ramion. 

Przeciwnie,  gdy  dotarli  do  chaty,  westchnęła  w  duchu  rozczarowana,  Ŝe  juŜ  są  na 

miejscu. Nieznajomy postawił ją na schodach, poŜegnał się pośpiesznie i zniknął. 

Inga patrzyła za nim przez chwilę, a potem szybko weszła do domu. Matki jednak nie 

obudziła.  Wolała  odwlec  chwilę,  kiedy  będzie  musiała  wyznać  jej  prawdę  o  ojcu  i  o  swej 

lekkomyślnej eskapadzie. 

Usiadła  przy  okienku  i  długo  wpatrywała  się  w  mrok.  Spotkanie  z  tajemniczym 

męŜczyzną  sprawiło,  Ŝe  w  jej  sercu  zbudziły  się  nie  znane  dotąd  uczucia.  Tak  dziwnie  się 

zachowywał...  Był  panem,  a  twierdził,  Ŝe  jest  tylko  sługą.  Wahał  się,  czy  jej  pomóc, 

właściwie uczynił to niechętnie, ale równocześnie odnosił się do niej przyjaźnie i uprzejmie. 

Młody,  a  wzbudzał  taki  respekt.  Skromnie  odziany,  a  wyglądał  tak  dostojnie.  Wielu 

wojowników miało koszule i peleryny w jasnych barwach, misternie haftowane. Jego koszula 

była  cała  biała,  a  jej  jedyną  ozdobę  stanowił  haftowany  krzyŜ.  Peleryna  juŜ  dawno  straciła 

barwy, wytarta i połatana. 

Najdziwniejsze jednak było jego  zachowanie. Sprawiał wraŜenie, jakby się odgrodził 

jakimś osobliwym murem, broniąc do siebie dostępu. Przez chwilę ogarnęło Ingę przemoŜne 

pragnienie,  by  sforsować  ten  mur  i  sprawdzić,  co  się  kryje  w  duszy  nieznajomego.  Szybko 

jednak  porzuciła  takie  myśli.  PrzecieŜ  nawet  nie  widziała  dokładnie  jego  twarzy!  Pewnie 

nigdy więcej go nie spotka, zapamięta jednak jego silne ręce i głęboki głos. 

Po  raz  trzeci  tej  nocy  Inga  ułoŜyła  się  do  snu.  Długo  nie  mogła  zmruŜyć  oka, 

nasłuchując  krzyków  pijanych  wojów.  W  końcu  zasnęła  w  nadziei,  Ŝe  rychło  ujrzy  swego 

ojca. Otoczy go najlepszą opieką i postara się, by odzyskał zdrowie. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Nazajutrz  przed  południem  rozległo  się  głośne  stukanie  do  drzwi.  Inga  zdąŜyła  juŜ 

ostroŜnie  przygotować  matkę  na  powrót  rannego  ojca.  Przy  okazji  oberwała  burę  za  to,  Ŝe 

wieczorem  wyszła  bez  opieki  Teraz  odsunęła  cięŜką  zasuwę  i  otworzyła  drzwi.  W  blasku 

słońca rozpoznała czterech królewskich wojów, którzy wnieśli do środka nosze i ułoŜyli je na 

podłodze. 

Obie z matką były przeraŜone i zaskoczone zarazem. Nigdy nie przyszło im do głowy, 

Ŝ

e ukochany człowiek, którego tak długo wyglądały, powróci do domu w takim stanie. 

Nie  przypominał  silnego  męŜczyzny,  jaki  przed  czterema  laty  pełen  zapału  wyruszył 

do Ziemi Świętej, by uwolnić ją z rąk pogan. LeŜał u ich stóp wycieńczony, posyłając Ŝonie i 

córce  słaby,  przepraszający  uśmiech.  Odpowiedziały  mu  takŜe  uśmiechem,  choć  serca  im 

krwawiły z Ŝalu i współczucia, gdy patrzyły na jego posiwiałą brodę i skronie, na rękę, którą 

nie mógł poruszać. Inga wskazała wojom, gdzie mają przenieść ojca, wypytała ich dokładnie 

o jego rany i poŜegnała. 

Zaraz  teŜ  oddaliła  się  do  zwykłych  porannych  zajęć,  pragnąc  pozostawić  rodziców 

przez  chwilę  samych.  Ulicami  miasteczka  przeganiano  na  pastwiska  krowy,  owce  i  kozy, 

wokół  obejść  chodziły  świnie  i  kury,  brudząc  okropnie.  Gospodynie  wietrzyły  w  oknach  na 

strychu  najlepsze  pierzyny,  skóry,  a  takŜe  odświętne  stroje.  Na  schodkach  jednej  z  chat 

kobieta skubała kurę, a pióra wrzucała do rynsztoku, którym płynęła brudna woda. 

Inga szybko uporała się z obrządkiem. Z inwentarza uchowało się zaledwie kilka kóz i 

kury, ale i one stanowiły dla obu kobiet prawdziwy skarb, gdyŜ pozwoliły im przetrwać bez 

głodu ostatnie lata. 

-  Pozwól  mi  na  siebie  popatrzeć,  córeczko  -  uśmiechnął  się  ojciec,  gdy  wróciła  do 

chaty.  -  AleŜ  piękność  z  ciebie  wyrosła!  I,  jak  słyszę,  jesteś  takŜe  dobra  dla  matki  Masz 

pewnie wielu zalotników? 

Zawstydzona Inga spuściła wzrok, więc matka odpowiedziała za nią: 

-  O,  tak,  kręci  się  tu  kilku  chłopskich  synów,  ale  Inga  jest  jeszcze  za  młoda.  Gdy 

nadejdzie pora, na pewno znajdziemy jej dobrego męŜa. 

Dziewczyna  odstawiła  z  hałasem  wiadro  z  wodą.  Odwrócona  plecami  do  rodziców 

obmyła się trochę, by pozbyć się zapachu obory. 

- Kiedy nadejdzie pora... - powtórzył ojciec powaŜnie. - Wydaje mi się, Ŝe trzeba się 

będzie trochę pośpieszyć. Biedne dziecko, wkrótce zostanie sama... 

background image

Inga odwróciła się przeraŜona. 

-  Nie,  nie  mów  tak,  ojcze!  Potrafię  pomóc  chorym,  a  poza  tym  nie  chcę  jeszcze 

wychodzić za mąŜ. 

- Zobaczymy - rzekł krótko ojciec i zmienił temat. - Nie pojmuję, jak się tu znalazłem. 

Gdy  mi  oznajmiono,  Ŝe  wracam  do  domu,  zdziwiłem  się  bardzo,  bo  w  ogóle  nie  miałem 

pojęcia,  Ŝe  dotarliśmy  do  Borg.  Król  Sigurd  poŜegnał  mnie  osobiście  i  podziękował  za 

męstwo. 

- Sądzę, Ŝe Inga najlepiej ci to wyjaśni - rzekła matka. - Nie krzycz jednak na nią, bo 

ja juŜ ją wystarczająco skarciłam. 

Inga  raz  jeszcze  opowiedziała  o  swej  nocnej  eskapadzie  i  o  nieznajomym,  który 

przyszedł jej z pomocą oraz obiecał zadbać o to, by ojciec wrócił do domu. 

- I dotrzymał słowa - zakończyła dziewczyna z dumą. 

- Kto to mógł być? - zastanawiał się ojciec, marszcząc czoło w skupieniu. - Opisz, jak 

wyglądał, córko! 

- Wysoki i dostojny, dość młody, miał jasne włosy. Zwróciłam uwagę na to, Ŝe choć 

nosił  zniszczoną  i  podartą  pelerynę  i  skromne  szaty,  wojowie  okazywali  mu  ogromny 

szacunek 

-  Czy  widziałaś  na  pelerynie  krzyŜ?  -  Erling  Edmundsson  wsparł  się  na  łokciach, 

wyraźnie poruszony. 

Inga uśmiechnęła się. 

-  Nawet  gdyby  miał  coś  na  pelerynie,  to  i  tak  bym  nic  nie  zobaczyła,  taka  była 

zabłocona. ChociaŜ... - dodała po namyśle. - To moŜliwe... 

Ojciec przeŜegnał się pośpiesznie. 

- Święty BoŜe - wyszeptał. - Musiałaś być, córko, w powaŜnych tarapatach, skoro ten 

człowiek zdecydował się pomóc tobie, niewieście. 

-  Zdawało  mi  się,  Ŝe  coś  go  przed  tym  powstrzymuje  -  powiedziała  Inga  po  chwili 

zastanowienia. - Powiedz, ojcze, kto to był? Czy któryś z høvdingów króla? 

Ojciec potrząsnął głową. 

-  Ktoś  znacznie  wyŜszy  rangą.  To  jeden  z  dwunastu  rycerzy,  którzy  wraz  z  królem 

modlili  się  przy  grobie  Chrystusa.  Pięciu  spośród  nich  powierzono  pieczę  nad  drewnem  z 

krzyŜa,  na  którym  umarł  Zbawiciel.  Pięciu  wybranych  rycerzy  ślubowało  słuŜyć  Bogu  i 

królowi.  Postanowili  odrzucić  wszelkie  ziemskie  pokusy  i  zachować  czystość,  by  być 

godnymi  straŜnikami  Świętego  KrzyŜa.  Przysięgli  dowieźć  relikwię  do  Norwegii,  a  takŜe 

zawsze  nosić  peleryny,  które  mieli  na  sobie,  gdy  modlili  się  przy  Chrystusowym  grobie. 

background image

Rozumiesz teraz chyba, dlaczego ta podniszczona i zabłocona peleryna jest więcej warta niŜ 

strojne szaty høvdingów. I nie dziw się, Ŝe wojowie patrzyli ze zdumieniem, Ŝe ten mąŜ niesie 

cię  w  ramionach.  Przyrzekł  wszak  Ŝyć  w  celibacie  i  stronić  od  kobiet!  Winnaś  mu  wielką 

wdzięczność, Ŝe odstąpił od swej przysięgi, by ci pomóc. 

-  A  więc  to  miał  na  myśli,  kiedy  mówił,  Ŝe  złamał  reguły  -  rzekła  powoli  Inga.  - 

Pojmuję teraz, dlaczego się wahał Nie powiedziałeś jednak, ojcze, jak zwą tego męŜa. 

Ojciec przez chwilę się zastanawiał. 

-  Wnioskując  z  twego  opisu,  córko,  nietrudno  zgadnąć,  którego  z  pięciu  rycerzy 

krzyŜowych  spotkałaś.  Młody,  jasnowłosy...  tak,  to  mógł  być  tylko  on.  Ingo,  przyszedł  ci  z 

pomocą  najzacniejszy  w  tym  gronie.  Zwą  go  Ormund  StraŜnik,  on  to  bowiem  od  samej 

Jerozolimy  strzegł  relikwii.  Sigurd  KrzyŜowiec  powierzył  mu  to  zadanie,  gdyŜ  uwaŜa  go  za 

najsilniejszego, najwaleczniejszego i najszlachetniejszego rycerza. W pełni podzielam opinię 

króla.  Ormund  cieszy  się  wielkim  powaŜaniem,  i  to  nie  tylko  z  racji  świętej  misji,  którą 

przyszło mu wypełniać. 

Serce Ingi zabiło mocno. 

-  I  ja  spotkałam  tego  człowieka!  Mnie,  Ingę  córkę  Erlinga,  skromną  i  biedną 

dziewczynę, ten święty mąŜ niósł ulicami Borg! - wykrzyknęła z zachwytem. 

- No, nie rób z niego świętego - uśmiechnął się ojciec. - Jako wojownik nie zna litości. 

Ponad  innych  wynosi  go  Święty  KrzyŜ,  nad  którego  drobiną  sprawuje  pieczę.  UwaŜa  się 

jednak jedynie za sługę i pierwszy wyznaje swą małość. 

- Ale to gorliwy chrześcijanin? 

-  Oczywiście  -  zapewnił  ojciec.  -  Wszyscy  rycerze  krzyŜowi  nawiedzają  kościoły, 

gdziekolwiek  się  zatrzymujemy,  i  modlą  się  o  siłę,  która  pozwoli  im  wypełnić  godnie 

powierzoną misję. Ich przełoŜony zresztą traktuje ich bardzo surowo. 

- To Ormund StraŜnik nie jest przełoŜonym? 

-  Nie,  przełoŜonym  jest  najstarszy  wiekiem  krzyŜowiec,  Gaute  Frostesson.  Bacznie 

strzeŜe, by Ŝaden spośród wybrańców nie łamał reguł. Jest bardzo surowy, surowszy niŜ sam 

król, i ma wielką władzę. Obawiam się, Ŝe Ormunda spotka kara za to, Ŝe ci pomógł. 

- MoŜe ten przełoŜony się nie dowie? 

- Ormund sam mu to wyzna w świętej spowiedzi, a Gaute Frostesson jest bezlitosny. 

Inga popatrzyła poruszona na ojca. 

- Ale czy pomoc bliźniemu w potrzebie jest grzechem? 

-  Nie,  ale  zrozum,  Ormund  jest  straŜnikiem  relikwii.  Słusznie  uczynił,  ratując  cię 

przed pijanymi wojami, ale potem powinien cię oddać pod opiekę komuś innemu. Nie wolno 

background image

mu dotykać kobiet, to pierwsza reguła ustanowiona przez Gautego. 

Inga pokręciła głową. 

-  Nie  pojmuję  tego.  Powiedz  mi  tylko,  ojcze,  czy  wczoraj  wieczorem  Ormund  miał 

przy sobie drewno Świętego KrzyŜa? 

- Sądzę, Ŝe tak. 

- Święta Maryjo - wyszeptała matka Ingi, patrząc na córkę oniemiałą z wraŜenia. 

W izbie zapadło milczenie, wszyscy troje czuli, jak podniosła jest ta chwila. 

W końcu Inga zapytała cicho: 

- Dokąd zostanie przewieziona relikwia? 

- Do Nidaros

1

, tam ma zostać złoŜona przy grobie świętego Olafa. Tak król postanowił 

jeszcze w Jerozolimie. 

- Do Nidaros - powtórzyła Inga w rozmarzeniu. - To daleka droga. 

-  Przebyliśmy  juŜ  dłuŜszą  -  uśmiechnął  się  ojciec  i  westchnąwszy,  z  zadowoleniem 

dodał: - Och, jak dobrze wrócić do domu! 

1

 Obecnie Trondheim (przyp. tłum.). 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Inga pielęgnowała ojca z wielką troską. Jej zioła oraz lecznicze maści postawiły go na 

nogi. Po trochu zaczął wracać do  swego starego zajęcia, by w ten sposób zapewnić rodzinie 

ś

rodki  do  Ŝycia.  Inga  pomagała  ojcu  w  kuźni  przy  lŜejszych  pracach.  Mimo  Ŝe  co  wieczór 

brała kąpiel w balii przy piecu, miała wraŜenie, Ŝe nigdy nie zdoła zmyć z siebie brudu. Za to 

częste  mycie  włosów  w  letniej  wodzie  sprawiło,  Ŝe  włosy  dziewczyny  stały  się  jeszcze 

jaśniejsze  i  bardziej  błyszczące.  Niestety,  dłonie  Ingi  poczerniały  i  zrobiły  się  szorstkie. 

Matka zauwaŜyła, Ŝe córka bardzo się tym martwi, ale nie było rady, musiała pomagać ojcu, 

bo nie stać go było na przyjęcie pomocnika. Na szczęście dzięki zajęciu ojca w chacie znowu 

nie  brakowało  jedzenia.  Chłopi  i  rzemieślnicy  płacili  tym,  co  mieli,  przewaŜnie  zboŜem, 

mięsiwem albo chlebem. 

Ale  choć  Inga  dwoiła  się  i  troiła,  pracując  w  kuźni  i  wykonując  wszystkie  prace 

domowe,  matka  i  tak  słabła  z  dnia  na  dzień.  Zachorowała  na  chorobę  wyniszczającą 

człowieka  od  środka,  na  którą  nie  było  lekarstwa.  Inga  opiekowała  się  nią  najlepiej  jak 

potrafiła, starała się przynajmniej ulŜyć jej cierpieniom. W izbie, w której leŜała chora, było 

zawsze ciepło. Jednak wszystko na próŜno. Którejś nocy matka zasnęła i juŜ się nie obudziła. 

Nie toczyła walki o Ŝycie, umarła po cichutku. Łagodna śmierć ukoiła jej długie cierpienia. 

Inga  i  ojciec  zostali  sami,  w chacie zrobiło się  pusto.  Bez  matki  wszystko  wydawało 

się  pozbawione  sensu.  Inga  widziała  rozpacz  ojca,  sama  zaś  czuła  się  zmęczona  i  pełna 

niepokoju o przyszłość. 

Któregoś  zimowego  dnia  Inga  zaniosła  pewnemu  wieśniakowi  gotowe juŜ  narzędzia, 

które  zamówił  u  jej  ojca.  Wracała  właśnie  gościńcem,  patrząc  z  zachwytem  na  śnieg 

okrywający  dachy  niziutkich  chat,  gdy  nagle  pośród  obsypanych  białym  puchem  drzew 

dostrzegła na tle błękitnego nieba rycerza na koniu. Wierzchowiec był ciemny, podobnie jak 

ubranie jeźdźca. Inga zatrzymała się i zaciekawiona odprowadziła wzrokiem rycerza, póki nie 

zniknął jej z oczu u bram miasta. Wtedy ocknęła się i pobiegła w stronę domu. 

JakieŜ było jej zdumienie, gdy zobaczyła, Ŝe ten sam jeździec zatrzymuje się przed jej 

chatą i zeskakuje z konia. Pośpiesznie podeszła i zapytała: 

- Szukasz, panie, Erlinga Edmundssona? 

Jeździec, pochylony nad jukami, odwrócił głowę. 

- Tak. 

Inga drgnęła. Bez trudu rozpoznała w rosłym męŜczyźnie swego wybawcę, choć jasne 

background image

włosy  skrywał  mu  hełm.  Twarz  obcego,  którą  ledwie  zauwaŜyła  w  mroku  tamtego 

pamiętnego  wieczoru,  teraz  po  prostu  ją  zachwyciła.  Była  niezwykle  urodziwa,  choć  brwi 

nadawały jej surowy wyraz. Zielone oczy patrzyły z powagą. 

Inga ukłoniła się. 

- Dzięki ci, panie, za pomoc. 

-  Ingo  córko  Erlinga  -  odrzekł  surowo.  -  PrzecieŜ  mówiłem  juŜ,  Ŝebyś  nie  nazywała 

mnie panem. Czy twój ojciec jest w chacie? 

- Nie, w kuźni, ale zaraz go zawołam. 

- Nie trzeba, pójdę tam. Tylko poprawię juki, bo poluzowały się w czasie drogi. 

- Pozwól, Ŝe pomogę - oŜywiła się Inga. - Przywykłam do pracy. 

-  Od  czego  masz  takie  zniszczone  ręce?  -  zapytał  Ormund,  patrząc  na  jej  dłonie.  - 

Zdaje mi się, Ŝe nie zajmowałaś się haftem i robótkami, jak przystało niewieście. 

Inga pośpiesznie ukryła dłonie za plecami i zaczerwieniona odpowiedziała: 

-  Muszę  pomagać  ojcu  w  kuźni.  Jeszcze  nie  całkiem  wyzdrowiał.  Leczę  go 

przeróŜnymi ziołami, ale widać nie jestem dość biegła. 

Jeździec  popatrzył  zamyślony  na  zarumienioną  twarz  dziewczyny  i  loczki  nad  jej 

czołem. 

- Wydawało mi się, Ŝe twój ojciec nigdy juŜ nie będzie chodził, a co dopiero mówić o 

pracy  -  rzekł  powoli.  -  Właśnie  w  związku  z  twoim  ojcem  król  Sigurd  przysłał  mnie  tutaj. 

Dotarły do niego wieści, Ŝe Erling kowal wraca do zdrowia. 

Inga  wskazała  Ormundowi  drogę  do  kuźni.  Ojciec,  zaskoczony,  przerwał  robotę  i  z 

szacunkiem ukłonił się gościowi. 

- Witam cię, Ormundzie synu Ingjalda, co cię tu sprowadza? 

-  Sigurd  KrzyŜowiec  potrzebuje,  Erlingu,  twojej  pomocy.  Doszły  go  słuchy,  Ŝe 

wróciłeś  do  swych  zajęć,  więc  kazał  posłać  po  ciebie.  Prosi,  byś  dołączył  do  moich  wojów. 

Wieziemy świętą relikwię do Konghelli. 

Ojciec Ingi popatrzył zdziwiony na rycerza. 

-  PrzecieŜ  król  przysięgał  w  Jerozolimie,  Ŝe  drewno  krzyŜa,  na  którym  umarł 

Zbawiciel, zostanie złoŜone u grobu świętego Olafa w Nidaros! 

Twarz Ormunda zdawała się nieprzenikniona. 

-  Król  Sigurd  zmienił  zdanie.  Uznał,  Ŝe  Święty  KrzyŜ  powinien  chronić  nasz  kraj 

przed  atakami  wrogów,  a  właśnie  Konghella  leŜy  na  najdalej  na  południe  i  wschód 

wysuniętym skrawku Norwegii. Król planuje zbudowanie tam zamku oraz świątyni, w której 

zostanie złoŜona relikwia. KrąŜą pogłoski, Ŝe wzdłuŜ wybrzeŜa ruszyli Wenedowie, i dlatego 

background image

król rozkazał, bym oddziały, którymi dowodzę, poprowadził do Konghelli. 

Erling Edmundsson pokiwał głową zamyślony. 

-  MoŜe  i  król  postępuje  mądrze,  Ŝe  kaŜe  przewieźć  tam  Święty  KrzyŜ?  Dlaczego 

jednak miałbym z wami jechać. Czy nie ma innych kowali? 

- Król chce mieć ciebie. Podczas wyprawy do Jerozolimy dobrze się sprawiłeś, a sam 

wiesz najlepiej, Ŝe król ceni tych, którzy oddali mu przysługę. 

Erling Edmundsson przez dłuŜszą chwilę milczał zamyślony. 

- Chciałbym znów podąŜyć za królem. Sądzę nawet, Ŝe zdrowie pozwoliłoby mi na to. 

Nie mogę jednak zostawić mojej córki samej. Nie, Ormundzie StraŜniku, po prostu nie mogę. 

JuŜ teraz męŜczyźni zerkają na nią łakomie. 

- Nie masz nikogo, komu mógłbyś ją powierzyć? 

Erling pokręcił głową. 

- Czy sądzisz, Ŝe nie myślałem juŜ o tym, gdy oboje z Ŝoną cięŜko chorowaliśmy? Ale 

nie  znam  nikogo.  Mam  tylko  nadzieję,  Ŝe  znajdę  jej  dobrego  męŜa,  na  razie  jednak,  zanim 

sama nie będzie pewna swoich uczuć, nie chciałbym wydawać jej za mąŜ. Wiem, Ŝe zwykle 

nikt  nie  pyta  kobiet  o  zdanie  w  tych  sprawach,  ale  Inga  to  moje  jedyne  dziecko  i  nie 

chciałbym jej unieszczęśliwić. Jej posagiem jest tylko uroda i dobre serce. Sądzę, Ŝe źle bym 

uczynił,  nadmiernie  się  spiesząc  z  wydaniem  jej  za  mąŜ.  Poza  tym...  Poza  tym  jest  mi  tu 

potrzebna.  Tylko  ona  potrafi  ulŜyć  moim  cierpieniom,  gdy  odzywają  się  rany  odniesione  w 

czasie wyprawy. Pomaga mi teŜ w kuźni. 

-  UwaŜam,  Ŝe  pracuje  zbyt  cięŜko  -  rzekł  Ormund.  -  Ale  rozumiem,  Ŝe  to  jest 

konieczne. 

-  Tak,  nieraz  serce  mi  krwawi,  kiedy  patrzę,  jak  haruje.  Doradź  mi,  Ormundzie,  co 

mam  zrobić.  Nie  chciałbym  odmawiać  królowi,  a  nie  zostawię  Ingi  samej.  MoŜe  mogłaby 

pojechać razem ze mną? 

Ormund milczał przez chwilę. 

-  Myślałem  o  tym.  Droga  jednak  przed  nami  daleka,  a  ziąb  niemiłosierny.  Poza  tym 

juŜ  nieraz  się  przekonałem,  jak  kłopotliwa  jest  obecność  kobiet  w  czasie  wyprawy.  A  co 

dopiero jeśli idzie o taką urodziwą pannę... 

- Twoich wojów się nie obawiam - odpowiedział Erling. - PrzecieŜ będziesz z nami, a 

takŜe  Święty  KrzyŜ,  którego  strzeŜesz.  CzyŜ  to  nie  wystarczy,  by  uchronić  niewinność  mej 

córki? Nie wiem tylko, jak Inga zniesie trudy podróŜy w samym środku mroźnej zimy. 

- Obawiam się, Ŝe moŜe marznąć - rzekł Ormund. - Gdybyśmy tak mogli wziąć sanie, 

nie byłoby kłopotu, ale w siodle... 

background image

-  Zniosę  to  -  zdecydowanie  wtrąciła  się  Inga.  -  Ormundzie  StraŜniku,  zgódź  się! 

Obiecuję,  Ŝe  nie  będę  dla  nikogo  cięŜarem.  PodąŜymy  konno  za  wojskiem,  zaopiekuję  się 

ojcem i zadbam o jego zdrowie. Postaram się nie rzucać nikomu w oczy. 

- O, to moŜe być trudne - uśmiechnął się Ormund. - Ale niech tak będzie. Dołączycie 

do nas za siedem dni, kiedy przybędziemy do miasta. 

- Jak długo pozostaniemy w Konghelli? - zapytał Erling. 

-  Nie  potrafię  ci  powiedzieć.  Teraz  przebywa  tam  ksiąŜę  Øystein,  ale  nie  sądzę,  by 

zatrzymał  się  na  dłuŜej,  przecieŜ  musi  wracać  do  Nidaros.  Za  to  później  przybędzie  król 

Sigurd i on z pewnością zechce, byś pomagał przy budowie zamku. 

- Wobec tego sprzedam to, co posiadam - zdecydował Erling. - Kupię natomiast konie, 

ciepłe odzienie i to wszystko, co będzie potrzebne podczas wyprawy. Jak sądzisz, uda nam się 

znaleźć jakiś kąt do zamieszkania w Konghelli? 

- Na pewno. Pomogę ci w tym - obiecał Ormund StraŜnik i zgodził się zostać u kowala 

na wieczerzy. 

Inga  zaproponowała  Ormundowi,  Ŝe  połata  jego  zniszczoną  pelerynę,  na  co  on 

przystał dopiero po dłuŜszym wahaniu. Podziękował jednak ciepło, gdy dziewczyna starannie 

pozaszywała rozdarcia. 

Właśnie  wtedy  Inga  poczuła,  Ŝe  za  takiego  męŜczyznę  gotowa  byłaby  umrzeć,  tak 

zaimponował jej przymiotami ducha i mądrością. Siedziała cicho w kąciku, jak przystało na 

skromną pannę, i z wypiekami na twarzy słuchała wspomnień ojca i Ormunda z wyprawy do 

Jerozolimy. Zwróciła uwagę na to, Ŝe gość zjadł niewiele, choć wystawiła najlepsze jedzenie, 

jakie  mieli.  Zgodnie  z  regułami  zakonu  StraŜników  KrzyŜa  starał  się  teŜ  nie  patrzeć  w  jej 

stronę. 

Za  to  Inga  nie  spuszczała  z  niego  oczu,  nigdy  dotąd  nie  spotkała  równie urodziwego 

rycerza.  Silne  dłonie  bez  wątpienia  dzierŜyły  pewnie  miecz.  Wprawdzie  twarz  Ormunda, 

okolona  jasnymi  włosami,  wydawała  się  Indze  chłodna  i  surowa,  ale  emanowała  z  niej 

szlachetność. Nikt nie byłby lepszym straŜnikiem relikwii, uznała. 

background image

ROZDZIAŁ V 

Siedem dni później Ormund StraŜnik wraz ze swą druŜyną wjechał do Borg. Na wieść 

o  tym,  Ŝe  do  bram  miasta  zbliŜa  się  grupa  jeźdźców,  Erling  i  Inga  ubrali  się  pośpiesznie  i 

dosiedli koni, by nikt nie musiał na nich czekać. 

Kowal  kupił  córce  wierzchowca  i  damskie  siodło.  Dziewczyna  przez  kilka  ostatnich 

dni wprawiała się na błoniach podmiejskich w jeździe konnej, bacząc pilnie, by nikt nie był 

ś

wiadkiem  jej  pierwszych  nieudanych  prób  i  częstych  upadków.  Uczyła  się  szybko  i  w 

krótkim czasie poczyniła niebywałe postępy. Teraz więc siedziała pewnie w siodle, wpatrując 

się  niecierpliwie  w  miejską  bramę.  W  jukach  spoczywały  wszystkie  niezbędne  rzeczy,  a 

wśród nich pudełeczko z suszonymi ziołami i innymi medykamentami, które  Inga zabrała na 

wypadek,  gdyby  zdrowie  ojca  się  pogorszyło.  Poprzedniego  dnia  poŜegnała  się  z  miastem, 

odwiedziła  takŜe  grób  matki,  niepewna,  czy  kiedykolwiek  powróci  w  rodzinne  strony. 

Otrząsnąwszy się jednak ze smutku, podekscytowana rozmyślała o przyszłości Teraz otulona 

ciepłą  peleryną  z  ciemnoniebieskiego  sukna,  z  wyglądającymi  spod  kaptura  złocistymi 

lokami,  zaróŜowionymi  od  chłodu  i  podniecenia  policzkami  i  promieniejącymi  błękitnymi 

oczami wyglądała naprawdę ślicznie. Kiedy Ormund StraŜnik zatrzymał swego karego konia 

przed  chatą  kowala  i  dojrzał  nieśmiały  uśmiech  dziewczęcia,  poczuł  się  tak,  jakby  strzała 

trafiła go prosto w serce. 

Czy  zdołam  ją  ochronić  przed  pięcioma  setkami  wojów?  pomyślał  przeraŜony.  Nie 

powinienem był pozwolić, by towarzyszyła ojcu! Jest na to zbyt młoda i zbyt urodziwa. 

ś

egnani  przez  mieszkańców  Borg,  wyjechali  z  miasta  i  niebawem  dotarli  nad  rzekę 

Raumaelven, zwaną takŜe Glåma. Tam Ormund StraŜnik wstrzymał konia i zawołał: 

-  Na  lód  wjeŜdŜajcie  pojedynczo!  Nurt  jest  w  tym  miejscu  wartki,  a  lód  miejscami 

niezbyt gruby. 

Przeprawa  przez  rzekę  zajęła  sporo  czasu.  Wojowie  ustawili  się  w  szeregu  i  niczym 

cienka, długa wstąŜka rozciągnęli się po obu brzegach skutej lodem rzeki. Inga niecierpliwie 

oczekiwała  na  swą  kolej.  Ojciec,  odziany  w  kaftan  z  ciepłych  owczych  skór,  gawędził  z 

towarzyszami poznanymi podczas wyprawy do Jerozolimy, więc dziewczyna czuła się trochę 

samotna. Pochyliła się i wtulona w końską szyję, pogłaskała zwierzę. Jak dobrze, Ŝe chociaŜ 

w  nim  miała  przyjaciela!  Tak  cierpliwie  znosił  jej  pierwsze  nieudane  próby  jeździeckie! 

Początkującej  amazonce  damskie  siodło  wydawało  się  strasznie  śliskie  i  strome,  chwilami 

wątpiła,  czy  kiedykolwiek  zdoła  się  w  nim  utrzymać.  W  końcu  opanowała  tę  sztukę,  co 

background image

zarówno ona sama, jak i wierne zwierzę przyjęło z wyraźną ulgą. 

Wreszcie i Inga wjechała na rozkruszony przez końskie podkowy i rozjeŜdŜony przez 

płozy  sań  lód.  Siedziała  w  siodle  zdenerwowana,  lękała  się,  Ŝe  koń  moŜe  się  poślizgnąć. 

Dopiero gdy dotarła szczęśliwie na drugi brzeg, odetchnęła z ulgą i poklepała wierzchowca, 

Ŝ

eby mu podziękować. Ruszyli dalej przez Austfold. 

Tylko  raz  zatrzymali  się  na  popas,  by  się  posilić  i  dać  wytchnąć  koniom.  U  schyłku 

dnia Inga całkiem zesztywniała od siedzenia w tej samej pozycji. Próbowała poruszać palcami 

u  stóp,  które  dotkliwie  jej  zmarzły,  zabijała  dłonie  schowane  w  ciepłych  rękawicach  i  od 

czasu  do  czasu  chuchała,  Ŝeby  ogrzać  palce.  Mróz  szczypał  ją  w  nos,  a  brwi  i  długie  rzęsy 

pokryły się szronem. 

Słońce zaszło, śnieg skrzypiał pod końskimi kopytami. Ojciec i córka co chwila pytali 

się wzajemnie o samopoczucie, ale Ŝadne z nich nie przyznawało się do zmęczenia. 

Nieoczekiwanie przed jeźdźcami otworzyła się rozległa równina. 

- Gdzie jesteśmy? - zapytała Inga. 

-  To  Iddefjorden.  Jeszcze  dzisiejszego  wieczoru  musimy  się  przeprawić  przez  fiord. 

Po drugiej stronie znajduje się osada, a takŜe gospoda, gdzie czekają na nas z ciepłą strawą. 

- Nakarmią pięciuset wojów? 

-  Oczywiście,  przywykli  do  tego,  tędy  często  przemieszcza  się  wojsko.  Flota 

królewska  często  wpływa  do  fiordu,  gdy  trzeba  naprawić  okręty.  Trochę  za  długo  trwała 

przeprawa przez Glåmę, gdyby nie to, zdąŜylibyśmy dotrzeć do osady przed zmrokiem. 

Inga z lękiem popatrzyła na zatokę. 

- Myślisz, Ŝe lód nas utrzyma? 

- Ormund StraŜnik zna dobrze ten teren, poza tym rozproszymy się, Ŝeby nie obciąŜać 

nadmiernie lodu w jednym miejscu. 

TuŜ  przy  brzegu  lód  był  bardzo  cienki,  gdyŜ  zalewała  go  fala  przypływu,  i  dlatego 

wojowie ułoŜyli pnie, tak by konie mogły po nich przejść na grubą, mocną taflę. Inga jednak 

ze ściśniętym gardłem nasłuchiwała złowrogiego trzeszczenia. 

- Lód się załamuje - wyszeptała przeraŜona. 

- Przeciwnie - uśmiechnął się ojciec. - Jest coraz mocniejszy. Nic się nie bój! 

Upłynęła długa chwila, nim Inga zdołała uciszyć łomotanie serca. Zaraz jednak znów 

drgnęła  przeraŜona.  Odwróciła  się,  Ŝeby  sprawdzić,  czy  widać  jeszcze  brzeg,  gdy  nagle 

ujrzała podąŜające w ślad za wojskiem szare cienie. 

- Ojcze, popatrz! - zawołała. 

Erling Edmundsson odwrócił się w siodle i krzyknął: 

background image

- Wilki! 

Wojowie  powtórzyli  wołanie  i  wnet  wiadomość  dotarła  na  czoło  oddziału.  Ormund 

StraŜnik polecił kontynuować przeprawę, by jak najszybciej wszyscy dotarli na drugi brzeg, i 

rozpalić  ogniska.  Sam  zaś  z  grupką  wybranych  ludzi  cofnął  się  na  tyły,  by  je  ochraniać.  Po 

drodze zawołał do Ingi: 

- Jedź najprędzej jak potrafisz! Trzymaj się blisko innych i uwaŜaj, Ŝebyś nie została 

sama na końcu. 

Obecność  Ormunda  podziałała  na  dziewczynę  jak  balsam.  PrzeraŜenie  i  panika 

zniknęły, zastąpił je dziwny spokój. Nic złego się nie stanie, bo przecieŜ Ormund obroni mnie 

przed wygłodzonymi bestiami, powtarzała w duchu. 

Wojowie nie zamierzali atakować sfory wilków, wzmogli jedynie czujność. Gdy Inga 

raz  jeszcze  obejrzała  się  za  siebie,  znowu  dostrzegła  kłębiące  się  szare  cienie.  Wreszcie 

zapłonęło pierwsze ognisko na brzegu, ku któremu zmierzali, potem kolejne i  jeszcze jedno. 

Wierzchowiec  Ingi  stanął  dęba  przeraŜony  widokiem  ognia,  ale  dziewczyna  jakimś  cudem 

utrzymała  się  w  siodle.  Nad  fiordem  zgromadzili  się  mieszkańcy  wioski  i  rozpalali  kolejne 

ogniska. 

- UwaŜaj! Woda! - usłyszała nagle Inga. 

W ostatniej chwili zmusiła konia do skoku. Gdy nareszcie znalazła się w bezpiecznym 

miejscu i próbowała uspokoić rozdygotane zwierzę, podjechał do niej Ormund. 

Wskazał jej dziedziniec jakiejś zagrody, sam zaś zawrócił nad fiord. 

Gdzieś  w  oddali  rozlegało  się  echem  wycie  zawiedzionych  wilków.  Co  by  było, 

gdybym nie  obejrzała  się  za  siebie?  pomyślała  ze  zgrozą  Inga.  Kto  wie,  czy  zdołałabym  się 

wówczas uratować przed sforą zgłodniałych bestii? 

W  zagrodzie  przybyszów  przyjęto  serdecznie  i  ugoszczono.  Przygotowano  teŜ 

posłania.  Kiedy  podróŜujący  posilali  się  przy  stole,  do  chaty  wszedł  Ormund.  Zapytał,  jak 

znieśli  trudy  minionego  dnia,  a  otrzymawszy  uspokajającą  odpowiedź,  wyszedł.  Inga  nie 

miała odwagi się przyznać, Ŝe ledwie siedzi na obolałych pośladkach. Po posiłku ułoŜyła się 

na posłaniu i w okamgnieniu zasnęła. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Po  obfitym śniadaniu  opuścili  zagrodę  w  Helle  i ruszyli  w  dalszą  drogę na  południe. 

Tylko raz tego ranka Inga widziała Ormunda, wtedy gdy pomagał jej dosiąść konia. Sadowiąc 

się  w  siodle,  nie  zdołała  stłumić  jęku.  Rycerz  zapytał,  czy  coś  ją  boli,  ale  zaraz  umilkł  i 

zmieszany spuścił wzrok Dziewczyna, choć zawstydzona, nie mogła powstrzymać uśmiechu, 

tak rozbawiło ją zakłopotanie Ormunda. 

Tego  dnia  do  Ingi  przyłączył  się  młody  rycerz.  Był  wesoły  i  dobrze  się  z  nim 

gawędziło,  rzucał  dowcipne  uwagi  i  mądrze  replikował.  Zabawnie  naśladował  starszych 

wiekiem  wojów, a  przy  tym  potrafił  Ŝartować takŜe  z  samego  siebie.  Inga juŜ  od  dawna  nie 

ś

miała się tak serdecznie. Przez ostatnie lata pracowała cięŜko, zmagała się z biedą i chorobą 

rodziców i niemal zapomniała, co to radość i beztroska. 

Ojciec  patrzył  na  córkę  ze  zdumieniem,  ale  widząc  ją  tak  rozpromienioną,  nie 

przepędził młodzieniaszka. 

Zrobił to w końcu Ormund StraŜnik. 

- Kalv! - rzucił ostro. - To nie twoje miejsce! 

-  AleŜ,  Ormundzie,  on  mi  wcale  nie  przeszkadza  -  zapewniła  pospiesznie  Inga.  - 

Zachowuje  się  wobec  mnie  przyjaźnie  i  uprzejmie.  Od  wielu  lat  nie  przebywałam  w 

towarzystwie rówieśników. 

-  Nie  mam  nic  przeciwko  temu,  Ŝe  miło  wam  się  gawędzi  -  oznajmił  lodowatym 

tonem  Ormund.  -  Ale  jeśli  jeden  z  wojów  uzyska  zgodę  na  przebywanie  w  twoim 

towarzystwie,  inni  mogą  pomyśleć,  Ŝe  teŜ  mają  do  tego  prawo,  a  wówczas  stracę  nad  nimi 

kontrolę. Kalv, wracaj na swoje miejsce w szeregu! 

Indze Ŝal było rozstawać się z tak sympatycznym towarzyszem podróŜy, posłała więc 

Ormundowi zagniewane spojrzenie. Ten jednak nie przejął się jej reakcją i nie zmienił zdania. 

Kalv posłuchał zaś bez słowa protestu, bo tak jak i inni wojowie czuł ogromny respekt przed 

Ormundem StraŜnikiem. 

Koło  południa  zatrzymali  się  na  zboczu  wzgórza.  Inga  pomogła  nakarmić  konie,  a 

potem wraz z ojcem posiliła się chlebem i wędzonym mięsiwem. ZauwaŜyła, Ŝe Kalv macha 

do  niej,  i  równieŜ  mu  pomachała,  ale  nie  odwaŜyła  się  z  nim  rozmawiać.  Ona  takŜe  czuła 

ogromny  szacunek  dla  Ormunda  StraŜnika  i  nawet  ze  skruchą  w  głosie  poprosiła,  by 

wybaczył jej, Ŝe odwaŜyła się mu sprzeciwiać. 

-  Wybaczam  -  skwitował  krótko,  dając  Indze  wyraźnie  do  zrozumienia,  Ŝe  nie  Ŝyczy 

background image

sobie dalszej dyskusji. 

Na  szczęście  ucichł  wiatr,  ale  i  tak  było  zimno.  Karmiąc  konie,  Inga  przytupywała, 

Ŝ

eby nie zmarzły jej nogi. Z przyjemnością zajmowała się zwierzętami, bo odwzajemniały się 

ciepłem i sprawiały, Ŝe czuła się mniej samotna. 

Nagle podbiegł do niej jakiś woj. 

-  Ormund  StraŜnik  prosił,  Ŝeby  przyprowadzić  panienkę.  Jeden  z  naszych  ludzi 

odmroził sobie nogi! 

- Mnie? - zdumiała się Inga. 

- Wszyscy wiedzą, jak doskonale opiekowała się panienka matką, a ojca uzdrowiła - z 

szacunkiem  rzekł  męŜczyzna.  -  Ormund  StraŜnik  wierzy  w  umiejętności  panienki  i  pragnie, 

byś pomogła, jasnowłosy aniele. 

Coś  podobnego!  Uczynili  ze  mnie  anioła!  zdumiała  się.  Skąd  im  to  przyszło  do 

głowy? PodąŜyła jednak za wojem do dowódcy. Ormund wyszedł jej na spotkanie. 

- Nie przeraź się tym, co ujrzysz - uprzedził. - Ten człowiek jest i tak juŜ dostatecznie 

przestraszony, choć stara się to za wszelką cenę ukryć. 

Inga podeszła do męŜczyzny, który siedział na ziemi na cienkiej pelerynie. Zatroskana 

popatrzyła na jego liche, podniszczone onuce. Gdy odsłonięto odmroŜoną nogę, Inga poczuła, 

jak  krew  odpływa  jej  z  twarzy.  Spuchnięta  stopa  przypominała  banię,  a  duŜy  palec  miał 

granatowoczarną barwę. 

- Jak druga noga? - wykrztusiła wreszcie z siebie. 

- Dobrze - odrzekł chory, patrząc na nią z nadzieją. Inga dostrzegła w jego oczach lęk, 

mimo Ŝe starał się zachować spokój. 

Zerknęła bezradnie na Ormunda, który stał z drugiej strony. 

- To ubogi chłopski syn, który dołączył do nas, bo chciał w Konghelli pomagać przy 

budowie  zamku  -  wyjaśnił  Ormund.  -  Nie  miałem  pojęcia,  Ŝe  jest  tak  marnie  obuty. 

Popełniłem błąd, bo nie sprawdziłem tego wcześniej. 

Inga  w  milczeniu  stała  przy  chorym.  Wokół  tłoczyli  się  wojowie,  patrząc  na  nią  z 

nadzieją,  choć  wszyscy  doskonale  zdawali  sobie  sprawę,  co  naleŜy  uczynić.  Nagle 

zrozumiała, Ŝe ci ludzie jej ufają. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy sobie uświadomiła, Ŝe jej 

poświęcenie i troska o chorych rodziców znane były nawet poza Borg. 

Ponownie  przechwyciła  spojrzenie  Ormunda.  Jego  oczy  wpatrywały  się  w  nią  ze 

spokojem,  jednak  dziewczynie  wydało  się,  Ŝe  ten  człowiek  wie,  co  ona  myśli  i  czuje. 

Przypomniało  jej  się,  jak  się  zdumiał,  gdy  dowiedział  się,  Ŝe  ojciec  Ingi  wrócił  do  pracy. 

Wojowie, którzy ujrzeli ojca na koniu, takŜe przecierali oczy ze zdziwienia. Nikt nie wierzył, 

background image

Ŝ

e przeŜyje, a tymczasem ona go uzdrowiła! 

Westchnęła cięŜko, a potem zarządziła krótko: 

- Rozpalcie ogień! Wystarczy niewielkie ognisko. Kto ma ostry nóŜ? 

Kilkanaście noŜy wyciągnięto w jej stronę, wybrała najostrzejszy. 

Ubogi  chłop  wpatrywał  się  w  nią  blady  jak  ściana.  Inga  czuła,  Ŝe  zbiera  się  jej  na 

mdłości,  serce  zaś  waliło  mocno.  PrzecieŜ  co  innego  leczyć  rany  ojca,  a  co  innego  obciąć 

obcemu  człowiekowi  odmroŜone  palce!  Chcąc  odpędzić  kłębiące  się  w  głowie  myśli, 

przemówiła do chorego: 

- Mój ojciec zabrał ze sobą dodatkową parę butów, dostaniesz je potem. 

Chłop pokiwał tylko głową, jego twarz wydawała się jakby wykuta w kamieniu. 

Inga obmyła nóŜ śniegiem i potrzymała go przez chwilę w płomieniach. 

- Dlaczego trzymasz nóŜ w płomieniach? - zapytał chory ochrypłym głosem. 

- śeby go oczyścić w świętym ogniu od złych mocy. Tak mnie uczono. 

Kiwnął głową ze zrozumieniem. 

-  Ormundzie  -  zwróciła  się  Inga  szeptem  do  dowódcy.  -  Czy  uŜyczysz  mi  puszki  z 

relikwią? 

Popatrzył  na  nią  pytająco,  ale  po  chwili  z  mieszka  przy  pasie  wyjął  puszkę.  Inga 

wzięła ją do rąk i uklęknąwszy, przycisnęła mocno do piersi. Spuściła głowę i pomodliła się 

cicho. Potem podała relikwię wieśniakowi. 

-  Trzymaj!  -  rzekła.  -  Trzymaj  mocno!  Nie  uśmierzy  to  bólu,  jednak  uspokoi  twój 

rozum  i  da  ci  siły  do  przetrwania.  Czy  ktoś  moŜe  go  przytrzymać  i  włoŜyć  mu  coś  między 

zęby? 

Wyciągnęło  się  wiele  chętnych  rąk.  Inga  głęboko  wciągnęła  powietrze  i  zwróciła  się 

do Ormunda, który stał za nią: 

- PomóŜ mi! Daj mi siłę i moc! 

Poczuła na ramionach jego dłonie. 

Podniosła nóŜ. 

Noga chorego została opatrzona i Inga z trudem wstała z kolan. Czuła, Ŝe na moment 

musi  zostać  sama.  Opuściła  zgromadzenie  i  poszła  nad  skuty  lodem  potok  u  stóp  wzgórza. 

Stała tam długo bez ruchu, póki nie uspokoiła drŜenia na całym ciele. 

-  Dzięki!  -  wyszeptała  ku  białej  ciszy.  -  Dzięki!  Udało  mi  się,  Święty  KrzyŜ  mi 

pomógł! 

Tylko  na  samym  początku  przeŜyła  kryzys.  W  oczach  jej  pociemniało,  ale  wtedy 

Ormund  przytrzymał  ją  mocno.  Gdy  przestało  jej  się  kręcić  w  głowie,  wyprostowała  się  i 

background image

podziękowawszy Ormundowi spojrzeniem, przystąpiła do zabiegu. 

Gdy  wróciła  znad  potoku,  dostrzegła,  Ŝe  wszyscy  patrzą  na  nią  z  wyraźnym 

szacunkiem.  Nieoczekiwanie  podszedł  do  niej  jakiś  brodaty  woj  i  ścisnął  jej  osłoniętą 

rękawicą dłoń. 

- Ingo córko Erlinga - zaczął zawstydzony. - Wiele rozmyślałem o niecnym postępku, 

jakiego się niegdyś wobec ciebie dopuściłem. Tyle razy chciałem cię prosić o wybaczenie, ale 

brakowało  mi  odwagi.  Teraz  nie  potrafię  juŜ  dłuŜej  milczeć...  Po  tym,  czego  przed  chwilą 

dokonałaś,  sumienie  gryzie  mnie  jeszcze  bardziej...  Spotkaliśmy  się  juŜ  kiedyś.  Było  to 

pewnej nocy w Borg, kiedy szukałaś swego ojca. Obrzuciłem cię wyzwiskami i napadłem na 

ciebie,  na  szczęście  Ormund  StraŜnik  przyszedł  ci  z  pomocą.  Tak  gorąco  Ŝałuję!  Błagam, 

wybacz mi! 

Ingą uśmiechnęła się nieśmiało. 

- Oczywiście, Ŝe ci wybaczam. Byłam lekkomyślna, wybierając się nocą samotnie do 

miasta. Nie wracajmy do tego, nie chcę o tym pamiętać. 

MęŜczyzna  odetchnął  z  ulgą  i  odszedł.  Tymczasem  młody  syn  wieśniaka  odzyskał 

przytomność.  Na  owinięte  bandaŜem  i  onucą  stopy  załoŜono  mu  buty  Erlinga,  po  czym 

umieszczono go na koniu. Oddział ruszył w dalszą drogę, kierując się na południowy wschód. 

- Nie musiałaś tego robić, córeczko - odezwał się do Ingi ojciec. - Dowiedziałem się, 

gdy juŜ było po wszystkim. Taka jesteś blada, Ingo. Nie powinni cię zmuszać! 

- Oni mi zaufali, ojcze, a to wiele dla mnie znaczy. 

-  Wiedziałem,  Ŝe potrafisz  niejedno,  ale  nie  przypuszczałem,  Ŝe  odwaŜysz  się  na  coś 

takiego - w głosie ojca zabrzmiał podziw. 

- Nie mówmy juŜ o tym - poprosiła Inga. 

Tylko ona wiedziała, skąd wzięła się jej odwaga. Ormund StraŜnik w nią wierzył! Dla 

tego człowieka uczyniłaby wszystko. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Na nocleg zatrzymali się w starym królewskim dworze w Tanum. Inga rozglądała się 

wokół  z  zachwytem.  Wprawdzie  w  Borg  takŜe  stał  dwór  władcy,  jednak  dziewczyna  nigdy 

nie  oglądała  go  z  bliska  i  nigdy  jeszcze  nie  widziała  takiego  przepychu.  Zdawało  jej  się,  Ŝe 

wkroczyła do pałacu z bajki, i nie zauwaŜała wcale, Ŝe piękne niegdyś gobeliny spłowiały od 

słońca  i  w  niejednym  miejscu  się  poprzecierały,  na  posadzkach  leŜą  przeŜarte  przez  mole 

skóry niedźwiedzie, a tron królewski całkiem zbutwiał. Na powale pomiędzy belkami wisiały 

pajęczyny, podłogi zaś były brudne i zniszczone. 

Ormund, rozbawiony, popatrzył na jej zachwyconą twarzyczkę. 

- Wstrzymaj się z pochwałami, póki nie dojedziemy do Konghelli - uśmiechnął się. - 

Zobaczysz, tam to dopiero jest dwór! Tanum to nic szczególnego, a na dodatek powiadają, Ŝe 

tu straszy! 

Dziewczyna popatrzyła na Ormunda z lękiem. 

- Naprawdę? Nie odwaŜę się tu spać. 

- AleŜ, Ingo, czyŜbyś zapomniała, Ŝe chroni nas moc krzyŜa? 

- Wybacz - odszepnęła zapłoniona ze wstydu. - Nie pomyślałam o tym. 

- Spij spokojnie, Ingo. Przydzieliłem tobie i ojcu spokojny kąt niedaleko tej sali, będę 

zresztą w pobliŜu. Wprawdzie Ranrike słynie z tego,  Ŝe głęboko w lasach kryją się poganie, 

ale z pewnością nie odwaŜą się napadać na liczący pięciuset wojów oddział. 

- Poganie? - wyrwało się Indze, a jej głos zadrŜał. - Nie sądziłam, Ŝe w Norwegii ktoś 

jeszcze składa ofiary Azom

2

- A jednak - rzucił Ormund sucho i oddalił się, Ŝeby dopilnować zakwaterowania. 

Tego  wieczoru  Inga  długo  nie  mogła  zasnąć.  W  starym  dworze  rozlegały się  dziwne 

trzaski  i  skrzypienie,  dziewczynie  zdawało  się,  Ŝe  słyszy  szepty  opowiadające  o  tym,  co 

wydarzyło się w Tanum dawno, dawno temu. 

Ojciec  spał  spokojnie,  inni  wojowie  takŜe,  Inga  jednak  nie  potrafiła  się  odpręŜyć. 

Poganie...  Poganie  w  otaczających  ich  zewsząd  borach!  W  jej  wspomnieniach  oŜyły 

zasłyszane w dzieciństwie straszne opowieści o zimowych ofiarach i okrutnych berserkach. 

3

 

PrzecieŜ  Norwegia  przyjęła  chrzest,  powtarzała  sobie,  nie  ma  juŜ  boŜków,  Tora, 

Odyna  czy  olbrzymów  z  Jotunheimen.  PrzecieŜ  wieziemy  kawałek  Chrystusowego  krzyŜa... 

2

 Azowie -  panteon  bogów  skandynawskich,  mieszkających, mieszkających  w niebiańskim Asgardzie, 

odpowiedniku greckiego Olimpu (przyp. tłum.). 

3

  Berserkowie  -  najbardziej  zaciekli  wojownicy  wikińscy,  dokonujący  bojowych  wyczynów  w  stanie 

ekstremalnego podniecenia (przyp. tłum.). 

background image

Sama  trzymałam  dziś  w  dłoni  tę  świętą  relikwię.  A  poza  tym  jest  z  nami  Ormund, 

najwspanialszy i najszlachetniejszy mąŜ w całym kraju. Dlaczego więc tak się boję? Dlaczego 

tak  przeraŜają  mnie  te  wszystkie  dźwięki?  PrzecieŜ  nie  odjechaliśmy  jeszcze  daleko  od 

rodzinnych stron. Ranrike naleŜy do Viken, tak jak i Borg. 

Następnego  dnia  koło  południa  okazało  się,  Ŝe  chory  z  odmroŜoną  nogą  na  domiar 

złego się przeziębił i nie jest w stanie utrzymać się w siodle. 

Ormund StraŜnik  zarządził więc, by większość oddziałów podąŜyła dalej w kierunku 

Konghelli,  Ŝeby  dotrzeć  na  miejsce  noclegu  o  umówionej  porze.  Niewielka  grupa  około 

dwudziestu ludzi, wśród nich Inga z ojcem i Ormund, pozostała, by pomóc choremu. 

- Nie powinieneś raczej, Ormundzie, poprowadzić oddziałów? - spytała dziewczyna. 

-  Być  moŜe,  ale  jak  dalibyście  tu  sobie  sami  radę?  Wieczorem  dojedziemy  do  wsi 

zwanej Oddevold i tam pozostawimy chorego. Zaopiekują się nim, póki nie wyzdrowieje. My 

zaś jutro ruszymy w dalszą drogę i jeśli będziemy jechać dość szybko, uda nam się zapewne 

dogonić naszych ludzi. 

- Wydajesz mi się zdenerwowany. Czy coś cię niepokoi? 

-  To  dziwne  -  rzekł  cicho  Ormund.  -  Posiadasz,  Ingo,  niezwykłą  zdolność 

odgadywania  moich  myśli  i  nastrojów.  Niepokoję  się,  bo,  jak  ci  wspominałem  wczoraj, 

znajdujemy  się  w  dość  niebezpiecznej  okolicy,  a  wnet  wjedziemy  do  gęstego  boru. 

Dwudziestoosobowy oddział to nie jest duŜa siła. Kto wie, czy uda nam się ochronić puszkę 

ze Świętym KrzyŜem. 

-  Jeszcze  nie  jest  za  późno,  Ŝebyś  dołączył  do  swych  wojów,  my  sobie  poradzimy, 

najwaŜniejsze to ocalić relikwię! - zawołała Ŝarliwie. 

Ormund potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko: 

-  Nigdy  nie  porzucam  rannego  w  potrzebie.  Zresztą  nie  martwmy  się  na  zapas,  na 

pewno wszystko będzie dobrze. 

Ale  nadzieja  okazała  się  płonna.  O  zmierzchu  tego  samego  dnia,  kiedy  grupka 

jeźdźców z chorym dojeŜdŜała juŜ do Oddevold, nieoczekiwanie spadł na nich deszcz strzał. 

Pośpiesznie  ukryli  się  za  skałą  w  ciemnym  lesie.  Kilka  strzał  okazało  się  celnych,  ale  na 

szczęście nikt nie został cięŜej ranny. 

- Co się dzieje? - zapytała Inga ojca. - Kto nas zaatakował? 

- Pewnie włóczędzy albo banici. 

Podjechał do nich Ormund StraŜnik. 

- Ingo, nie obejdzie się bez potyczki. Zeskakuj z konia! 

Posłuchała natychmiast Ormund nachylił się nad nią i rzekł cicho: 

background image

-  Napastników  jest  znacznie  więcej  niŜ  nas.  Potrzebuję  kaŜdego  człowieka,  nawet 

twojego ojca, by stawić im czoło. Czy moŜesz mi wyświadczyć przysługę? 

Pokiwała głową z zapałem. 

- Ufam ci, Ingo. Zabierzesz chorego i pójdziecie do wsi, do zagrody tuŜ pod lasem... 

Po  drodze  zobaczysz  wielki  głaz.  Masz  tu  puszkę,  zagrzeb  ją  starannie  w  śniegu  w  pobliŜu 

głazu! Miejsce zaznacz gałęzią. Tylko my dwoje będziemy o tym wiedzieć. Jedno z nas musi 

przeŜyć i dowieźć Święty KrzyŜ do Konghelli. 

Dziewczyna posłusznie ukryła relikwię pod peleryną. 

- Bądźcie ostroŜni. Gdy tylko usłyszycie, Ŝe ktoś się zbliŜa, kryjcie się! 

- Tak... Ormundzie... 

- O co chodzi? - Popatrzył na nią zdziwiony. 

- Nie wolno ci zginąć - odpowiedziała cicho. 

Oczy  Ormunda  rozszerzyły  się  na  moment,  zaraz  jednak  zawrócił  konia  i  spiesznie 

odjechał. 

Inga chwyciła chorego pod pachy i pomogła mu wstać. 

- Musimy stąd uciekać - tłumaczyła - Pomogę ci, oprzyj się na mnie! 

Powoli  posuwali  się,  naprzód.  Chory,  pojękując  z  bólu,  uwiesił  się  na  ramieniu 

dziewczyny,  która  rozpaczliwie  wypatrywała  zagrody.  Zdawało  jej  się,  Ŝe  drogi  wcale  nie 

ubywa. Czy w ogóle uda nam się dotrzeć do celu? zastanawiała się z rozpaczą w sercu. Bolały 

ją plecy i kark, najchętniej połoŜyłaby się w  głębokim śniegu, który zamoczył jej dół sukni, 

ale to oznaczałoby śmierć dla nich obojga. 

Wreszcie! Jest głaz! 

Inga poleciła choremu chwilę odpocząć, a sama zaczęła się rozglądać, gdzie by ukryć 

relikwię. Niestety, to miejsce wcale nie było tak dobre, jak spodziewał się Ormund. 

Zanim podjęła decyzję, usłyszała tuŜ za głazem jakieś dziecięce głosy. Zrozumiała, Ŝe 

juŜ nie zdąŜy ukryć puszki pod śniegiem, więc znowu ukryła ją pod peleryną. Odwróciła się i 

zauwaŜyła zbliŜające się dwie dziewczynki, dziesięcio - , a moŜe dwunastoletnie. Wyglądały 

na  przestraszone  co  najmniej  tak  samo  jak  Inga.  Ona  jednak  pierwsza  się  opanowała  i 

zapytała, przerywając ciszę: 

-  MoŜecie  mi  pomóc?  Mój  towarzysz  jest  bardzo  chory,  muszę  doprowadzić  go  do 

najbliŜszej zagrody. 

Dziewczyny popatrzyły na siebie. 

- Nie moŜecie tam iść - powiedziała starsza. 

- Musimy, bo inaczej on umrze. 

background image

Poszeptały między sobą i wreszcie dały się przekonać. 

- PomoŜemy ci kawałek - oznajmiła starsza. 

- Dlaczego nie powinniśmy tam iść? - zaciekawiło nagle Ingę. 

- Gospodyni nie lubi obcych - oświadczyła młodsza. 

Nie  brzmiało  to  zachęcająco,  ale  czy  istniało  jakieś  inne  wyjście?  Wspólnie 

poprowadziły  chorego.  W  miarę  zbliŜania  się  do  zagrody  Inga  intuicyjnie  wyczuwała 

narastające niebezpieczeństwo. Widok niskich, pogrąŜonych w mroku i pozbawionych okien 

zabudowań  podziałał  na  jej  wyobraźnię.  Dziewczynie  wydawało  się,  Ŝe  dookoła  czają  się 

jakieś Ŝywe istoty, groźne i tajemnicze. 

Gdzieś  w  oddali  pobrzmiewały  krzyki  i  szczęk  broni.  Ingę  ogarnął  niepokój  o  ojca  i 

jego towarzyszy. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Dziewczynki  zostawiły  Ingę  i  rannego  przy  pierwszych  zabudowaniach  i  niczym 

wystrzelone z procy pomknęły w stronę leŜącej nieco wyŜej sąsiedniej zagrody. Inga, mocno 

obejmując ramieniem na wpół omdlałego wieśniaka, weszła na podwórko, skierowała się do 

chaty i zapukała do drzwi. 

Minęła  chwila,  nim  drzwi  uchyliły  się  ze  skrzypnięciem  i  jakiś  staruch  wystawił 

głowę. 

- Czego chcecie? - burknął nieuprzejmie. 

Inga  wyjaśniła.  Choć  była  skrajnie  wyczerpana,  a  przy  tym  zagroda  napełniała  ją 

dziwnym  lękiem,  postanowiła  sobie,  Ŝe  musi  być  dzielna.  Starzec  zniknął  na  chwilę,  a  gdy 

wrócił,  zaprosił  przybyszów  do  środka.  Inga  schyliła  się  w  niskich  drzwiach  i  weszła  do 

ciemnej, cuchnącej izby. 

Najpierw nie widziała nic prócz ciemności. Dopiero gdy wzrok przywykł do mroku, a 

oczy  dziewczyny  przestały  łzawić  od  dymu,  udało  jej  się  rozróŜnić  sylwetki  trojga  ludzi 

siedzących  na  ławie  ustawionej  przy  dłuŜszej  ścianie  chaty.  Bez  słowa  wpatrywali  się  w 

dziewczynę.  W  lichym  świetle  kaganka  Inga  zorientowała  się,  Ŝe  przy  stole  siedzi  dwóch 

męŜczyzn  i  jedna  kobieta.  Kobieta,  stara  i  groteskowo  otyła,  miała  tłuste,  potargane  włosy, 

które w strąkach zwisały po obu stronach jej pomarszczonej twarzy. 

- Wejdź - odezwała się w końcu starucha. - I rzuć tam gdzieś w kącie tego tam. Frode, 

zajmij się nim! 

Starzec  niechętnie  mruknął  coś  pod  nosem,  a  Inga  ostroŜnie  ułoŜyła  na  ziemi  swego 

chorego towarzysza. 

- Co mu jest? - zapytała kobieta grubym głosem. 

Inga  opowiedziała  o  tym,  jak  odmroził  sobie  stopę,  a  potem  dostał  gorączki. 

Wspomniała  teŜ  o  napaści  banitów.  Starucha  bez  słowa  wymieniła  spojrzenia  z  siedzącym 

przy stole męŜczyzną, który zagadnął: 

- Jedziecie do Konghelli? Po co? 

Inga  juŜ  otwierała  usta,  by  powiedzieć  o  Świętym  KrzyŜu,  ale  w  ostatniej  chwili 

powstrzymała  się  przed  tym  i  wyjawiła  jedynie,  Ŝe  zamierzają  pomagać  przy  budowie 

nowego zamku. 

Oswoiwszy  się  z  półmrokiem,  przyjrzała  się  dokładniej  dwóm  męŜczyznom.  Mogli 

mieć koło pięćdziesiątki i byli tak do siebie podobni, Ŝe od razu się domyśliła, iŜ są braćmi. 

background image

Mieli szczupłe twarze okolone postrzępionymi ciemnymi włosami opadającymi do ramion, a 

w  ich  oczach,  zimnych  i  przenikliwych,  czaił  się  fanatyzm.  Ten,  który  odezwał  się  do  niej 

pierwszy,  wydawał  się  silniejszą  osobowością  i  przytłaczał  drugiego,  który  jakby  niknął  w 

cieniu brata. 

Nagle  dziewczyna  pojęła,  czemu  instynktownie  powstrzymała  się  przed 

opowiedzeniem  gospodarzom  o  relikwii.  W  kącie  izby  stał  drewniany  posąg  boŜka. 

Wydawało jej się, Ŝe to Frey, choć nie była pewna. Poczuła, jak ogarnia ją przeraŜenie, ale nic 

nie dała po sobie poznać. 

- Usiądź sobie - przymilnie zaprosił męŜczyzna. - Ładna z ciebie panna. Jak cię zwą? 

Inga przedstawiła się, a on powtórzył jej imię, jakby się nim delektował. Jego brat zaś 

niskim głosem zaczął monotonnie zawodzić jakąś pieśń. 

- Nie teraz - przerwała mu starucha. - To niebezpieczne. Towarzyszą jej ludzie króla. 

- A co taka panna moŜe nam zrobić? Śpiewaj, bracie, śpiewaj i zmąć jej pamięć. Niech 

zapomni o wszystkim, co tu ujrzała! Ześlij na nią koszmarne sny! Sprowadź nieszczęście na 

jej  przyjaciół,  poślij  ich  do  krainy  śmierci!  Spraw,  by  nasi  bracia  zwycięŜyli.  Zmąć 

dziewczynie  rozum,  niech  do  końca  Ŝycia  drŜy  ze  strachu  za  karę,  Ŝe  trzyma  z  tą 

chrześcijańską zgrają, która zakłóca nam spokój! 

Szaman! Czarownik z przeszłości, zły wróŜbita! 

Inga  poczuła,  jak  zimny  pot  spływa  jej  po  plecach.  Niczym  zahipnotyzowana 

wpatrywała  się  w  zaklinającego  męŜczyznę.  Pozostali  mieszkańcy  chaty  z  pogardliwymi 

uśmiechami  spoglądali  na  nią  wyczekująco.  Inga  była  zbyt  młoda  i  niedoświadczona,  by 

wiedzieć, Ŝe tacy szamani potrafią siłą sugestii skłonić innych do wiary w niewidzialny świat 

bogów  i  demonów.  śyła  w  czasach  przełomu,  kiedy  umierały  pogańskie  wierzenia,  a 

utwierdzało  się  chrześcijaństwo,  ale  nadal  dawano  wiarę  przesądom.  Mieszkańcy  mrocznej 

zagrody przerazili ją tak bardzo, Ŝe nie umiała juŜ trzeźwo myśleć. 

Serce dziewczyny waliło tak, jakby zaraz miało pęknąć. 

Ten ohydny staruch rzucił czar na jej przyjaciół, Ŝeby przegrali bitwę pod lasem! 

Inga  pomyślała  z  trwogą  o  ojcu,  o  Ormundzie,  dumnym  i  nieustraszonym,  który  nie 

skalał się zdradą i całe Ŝycie poświęcił świętej misji. 

Jak to się stało, Ŝe weszła do tego ohydnego pogańskiego gniazda? 

Czarownik, nie spuszczając dziewczyny z oka, nadal mamrotał monotonne zaklęcia, a 

Inga czuła, Ŝe traci wolę. 

W przypływie rozpaczy przypomniała sobie o relikwii ukrytej pod peleryną. 

Tak,  jedynie  ten  maleńki  kawałek  Chrystusowego  krzyŜa  moŜe  mnie  uratować! 

background image

pomyślała. 

I rzeczywiście właśnie ta drobina, cienka drzazga ocaliła Ingę. Skoncentrowała na niej 

wszystkie swoje myśli i dzięki temu pozbyła się paraliŜującego strachu przed mieszkańcami 

chaty. 

Szaman szybko zorientował się, Ŝe dziewczyna wymyka mu się z rąk. 

- Co jest? - zapytała zirytowana starucha. - Czemu zamilkłeś? 

- Nie pojmuję... - potrząsnął głową zaniepokojony. 

- Czego? - prychnął zniecierpliwiony brat 

- Ja... Nie docieram do niej! 

-  Nie  docieram  -  kpił  brat.  -  Pewnie  zagapiłeś  się  w  jej  piękne  oczy!  Co  się  z  tobą 

dzieje? PrzecieŜ zawsze ci się udawało! 

-  Straciłem  nad  nią  moc  -  niepewnie  mruknął  szaman.  -  Nie  pojmuję,  coś  mi 

przeszkadza. 

Na  nowo  uchwycił  spojrzenie  Ingi  i  kołysząc  się  miarowo,  podjął  ponurą  pieśń, 

powtarzając  zaklęcia  i  modły  do  starych  bogów,  demonów  ciemności  i  niebezpiecznych 

Ŝ

ywiołów. 

Inga  słyszała,  jak  rzuca  klątwę  na  jej  ród  i  na  ludzi  króla.  Jej  serce  przepełniał 

ś

miertelny lęk, jednak wciąŜ nie przestawała myśleć o Świętym KrzyŜu. 

Znów przerwał. 

- Nie, nic mi nie wychodzi! Ta dziewczyna ma w sobie siłę, której nie pojmuję. Jakby 

nosiła jakiś dziwny pancerz, przez który nie mogę się przebić! 

Wstał i podszedł do Ingi. Dziewczyna cofnęła się. 

- Co pomaga ci stawić opór? Masz jakiś amulet? - krzyknął z nienawiścią. 

Inga pokręciła głową. Wiedziała, Ŝe za Ŝadną cenę nie moŜe zdradzić, co powierzył jej 

Ormund. 

- Nie... nie... nic nie mam. 

- To co cię chroni? 

- Obszukaj ją - doradziła starucha. - Znajdź ten amulet czy talizman. Nie wypuścimy 

jej  stąd,  póki  nie  rzucimy  na  nią  przekleństwa.  Tylko  w  ten  sposób  moŜemy  pogrąŜyć 

królewskich wojów i zwycięŜyć. Sprawdź, co posiada taką moc, Ŝe osłabia twoje szamańskie 

zaklęcia! 

Gdy męŜczyzna podszedł do Ingi, ta nagle odzyskała pewność siebie. 

-  Nie  dotykaj  mnie!  -  rzuciła,  a  w  jej  głosie  zabrzmiał  taki  władczy  ton,  Ŝe  szaman 

cofnął się jak raŜony gromem. - Sądziłeś, Ŝe moŜesz mnie zaczarować? Nie wiesz chyba, kim 

background image

jestem. 

Udawała...  Gotowa  była  w  tej  chwili  uczynić  wszystko,  byle  tylko,  nie  zawieść 

zaufania Ormunda. 

-  Nie  wiesz,  Ŝe  jestem  największą  wiedźmą  w  całym  Viken?  I  na  mnie  próbowałeś 

rzucić urok, ty gadzie?! Na mnie, która znam wszelkie magiczne formuły? Na mnie, u której 

nawet królowie szukają rady? Na mnie, która mam władzę nad wszystkimi? 

Z determinacją skierowała swe kroki ku najgroźniejszemu męŜczyźnie. 

- Jeśli zechcę, przemienię cię w wygłodniałego szczura bez zębów. Mogę... 

Zatrzymała się, niepewna, czy trochę nie przesadziła. 

Ta  chwila  zwątpienia  okazała  się  brzemienna  w  skutki  Poganie,  zaskoczeni  słowami 

dziewczyny, nagle ocknęli się z otępienia. 

- Ona kłamie! - krzyknęła starucha. - Łapcie ją! 

PrzeraŜona Inga dostrzegła, Ŝe otoczyli ją ze wszystkich stron. 

Krzyknęła. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Ormund  StraŜnik  wyprostował  się  i  rozejrzał.  Wokół  zapanowała  cisza.  Banici  w 

popłochu umknęli do lasu. Wojowie schowali miecze, walka dobiegła końca. 

Nie  obeszło  się  bez  strat.  Zbroczeni  krwią,  leŜeli  w  śniegu nie  tylko  wrogowie,  ale  i 

wojowie króla Sigurda. Ormund, przechodząc od jednego do drugiego, zaglądał im w twarze, 

a upewniwszy się, Ŝe nie Ŝyją, rozkazał pozostałym ludziom ich pogrzebać. 

Brakowało jednego, Erlinga Edmundssona. 

Znalazł go umierającego. W pobliŜu leŜały ciała czterech banitów. 

Ormund osunął się na kolana obok rannego i uniósł jego głowę. 

- Erlingu Edmundssonie - wyszeptał poruszony. - Jak to się stało? 

Kowal uśmiechnął się słabo. 

-  Śmierć  i  tak  by  mnie  rychło  dosięgła.  Jestem  słabszy,  niŜ  ktokolwiek  by 

przypuszczał.  Miałem  tylko  nadzieję,  Ŝe  zdąŜę  zatroszczyć  się  o  to,  by  Inga  znalazła  się  w 

dobrych  rękach.  Ormundzie  Ingjaldssonie...  -  Grymas  bólu  przemknął  mu  po  twarzy.  Z 

trudem łapiąc oddech, mówił dalej: - Ormundzie, zaopiekuj się nią! Tylko tobie mogę zaufać. 

Jest jeszcze taka młoda, a zostanie na świecie sama jak palec. Proszę cię, zatroszcz się o to, 

Ŝ

eby wyszła za mąŜ za dobrego człowieka. 

Ormund zagryzł wargi. 

- Śluby, jakie złoŜyłem, nie pozwalają mi przyjąć jej pod swój dach - wyrzekł powoli. 

- Trudno mi będzie zaopiekować się dorosłą panną. 

Erling kiwnął głową. 

- Wiem o tym. Proszę cię jedynie, Ŝebyś znalazł jej dobrego męŜa, kogoś, kto uczyni 

jej  Ŝycie  pogodnym  i  szczęśliwym.  A  nim  się  to  stanie,  błagam,  byś  był  jej  prawnym 

opiekunem i zatroszczył się o to, by znalazła schronienie w domu dobrych chrześcijan. 

- Uczynię wszystko, co w mojej mocy - przyrzekł Ormund. - Twoja córka zasługuje na 

to. Jest niczym kwiat w ogrodzie pełnym chwastów. MoŜe... MoŜe nawet uda mi się umieścić 

ją na słuŜbie u króla. 

- O, tak - wyszeptał Erling uszczęśliwiony. - Ale... nie, moŜe nie. Sigurd KrzyŜowiec 

jest dobrym królem i zręcznym wojownikiem, ale zbytnio lubi piękne kobiety. Nie chciałbym, 

by Inga została jego nałoŜnicą. A wiem, Ŝe tak by się stało, gdyby król skierował na nią swój 

wzrok. 

Ormund pokiwał głową. 

background image

- Pewnie masz rację. 

-  Lepiej  więc,  by  trafiła  na  słuŜbę  do  Øysteina.  KsiąŜę  jest  szlachetniejszy  i 

rozumniejszy niŜ jego brat. 

- Zrobię, co będę mógł. 

Ormund  widział,  Ŝe  kowal  lada  moment  odda  ducha,  więc  rad  nierad  cicho,  lecz 

zdecydowanie powiedział: 

-  Przyrzekam  ci,  Erlingu  Edmundssonie,  Ŝe  wezmę  na  siebie  odpowiedzialność  za 

Ŝ

ycie i cnotę Ingi, dopóki nie znajdę dla niej męŜa najszlachetniejszego. Będę ją chronił, póki 

mi Ŝycia stanie. 

Erling uśmiechnął się z wysiłkiem. 

- Dziękuję, Ormundzie StraŜniku. Inga nie mogłaby znaleźć lepszego opiekuna. 

W parę chwil później nie było go juŜ wśród Ŝyjących. 

Ormund  rozkazał  pogrzebać  go  wraz  z  innymi  poległymi,  sam  zaś  poprowadził 

pozostałych wojów ku pobliskiej zagrodzie. 

- Czeka mnie trudne zadanie - odezwał się do swych towarzyszy. - Wolałbym zanieść 

temu dziewczęciu radośniejszą nowinę, zasługuje na to. 

Troje pogan juŜ niemal chwytało Ingę swymi łapskami, gdy nagle drzwi się otworzyły 

i niedołęŜny starzec zawołał: 

- Rycerze! WjeŜdŜają do zagrody. 

Starucha mocno przytrzymała Ingę i zawołała do dwóch braci: 

-  Szybko!  Usuńcie  stąd  wszystko!  -  A  potem,  potrząsając  dziewczynę  za  ramię, 

wysyczała  jej  prosto  w  twarz:  -  Masz  milczeć,  panienko!  Nie  wolno  ci  zdradzić,  co  się  tu 

działo.  Co  prawda  ciebie  nasze  czary  nie  sięgają,  ale  wiedz,  Ŝe  na  tych  wojów,  którzy 

przekroczą  próg  naszej  chaty,  moŜemy  rzucić  urok.  Jeśli  nie  chcesz  ich  śmierci,  to  milcz! 

Pamiętaj, udzieliliśmy ci pomocy, zrozumiałaś? 

Inga  skinęła  głową.  Nie  miała  pojęcia,  kto  przyjechał  do  zagrody,  ale  wypełniła  ją 

nieopisana radość, gdy do niskiej izby wszedł Ormund StraŜnik. Jednocześnie ogarnął ją lęk, 

Ŝ

e moŜe mu się stać coś złego. Ormund pozdrowił uprzejmie kobietę. 

-  Witaj,  szlachetny  panie  -  odpowiedziała  starucha.  -  Dobrze  zaopiekowaliśmy  się 

twymi ludźmi, chociaŜ choremu wojowi niewiele mogliśmy pomóc. 

- Dziękuję, najwaŜniejsze, Ŝe mogli na chwilę schronić się pod dachem - stwierdził. - 

Zaraz  ruszamy  w  dalszą  drogę.  Zrobiło  się  późno,  a  my  przed  nocą  musimy  dotrzeć  do 

Oddevold. 

Inga chciała go ostrzec, ale nie zdołała wydobyć z siebie słowa, czując na sobie wzrok 

background image

obu  braci.  Drewniany  boŜek  został  gdzieś  ukryty  i  nic  nie  wskazywało  na  to,  Ŝe  chatę 

zamieszkują poganie. 

Wojowie przenieśli chorego na nosze, jeszcze raz dziękując mieszkańcom zagrody. 

Inga dosiadła konia. Wydawało jej się, Ŝe z progu chaty, którą opuścili, ktoś przez cały 

czas patrzy za nią i pilnuje, by milczała. 

Ormund zmarszczył czoło. 

- Nie podobali mi się ci ludzie - rzekł zamyślony. - Tyle w nich było fałszu. 

- O nic mnie teraz nie pytaj - poprosiła Inga pośpiesznie. - Opowiem ci wszystko, ale 

później. 

Popatrzył  na  nią  badawczo.  Nagle  Inga  przypomniała  sobie  o  świętej  relikwii  i 

wyciągnęła puszkę spod peleryny. 

- Wybacz - powiedziała, podając ją Ormundowi. - Zaskoczono mnie i nie zdąŜyłam jej 

ukryć w śniegu za głazem. Ale dobrze ją schowałam przed obcymi. 

- Tam musiało się stać coś dziwnego - zaczął powoli Ormund. - Ci ludzie nie podobali 

mi  się,  ale  o  nic  nie  będę  cię  wypytywał,  skoro  sama  nie  chcesz  mówić.  -  A  potem  nabrał 

powietrza  w  płuca  i  dodał,  nie  patrząc  na  dziewczynę:  -  Mam  dla  ciebie  bardzo  smutną 

wiadomość, Ingo, musisz być silna... 

Usłyszał, jak westchnęła głośno. 

-  Nie  musisz  nic  mówić,  Ormundzie  -  usłyszał  drŜący  głos  dziewczyny.  - 

Zrozumiałam wszystko, gdy tylko ujrzałam twoją twarz. Dlatego nie spytałam o ojca. Proszę 

cię jednak, nic mi na razie nie mów! W tej chwili nie czuję się dość silna, a słabego człowieka 

nawet słowo moŜe przygnieść do ziemi. 

Jechali  w  milczeniu.  Niebawem  dotarli  do  Oddevold,  gdzie  zatrzymali  się  w  chacie 

zielarki.  Ormund  poprosił  Ingę,  by  zaczekała  w  izbie  z  paleniskiem,  gdy  tymczasem  sam 

zatroszczył  się  o  opiekę  nad  chorym.  Kiedy  wrócił,  w  krótkich  słowach  opowiedział,  jak 

zginął jej ojciec. 

- AŜ czterech banitów - odezwała się w końcu. - A więc powalił czterech wrogów, nim 

sam zginął. 

- Tak. I Ingo... 

Gdy się dowiedziała, Ŝe dopóki nie wyjdzie za mąŜ, pozostanie pod opieką Ormunda 

StraŜnika, podniosła głowę i popatrzyła zdumiona. 

Ta  dziewczyna  nigdy  się  nie  podda,  pomyślał  Ormund.  Jest  silna  i  uparta,  choć  jej 

wiotka  kibić  i  słodki  uśmiech  niejednego  mogłyby  zmylić.  Dość  juŜ  wycierpiała,  powinna 

wreszcie zaznać spokoju. Powinienem ją teraz ochraniać. Gdzie ją umieszczę? 

background image

- Idziemy? - zapytała. 

Drgnął, usłyszawszy jej głos. 

- Tak. 

Popatrzyła na niego jasnym spojrzeniem i rzekła: 

-  Przyrzekam  ci,  Ŝe  nigdy  nie  będziesz  się  musiał  wstydzić  za  swą  podopieczną, 

Ormundzie. 

- Wiem, Ingo - odrzekł z powagą. 

background image

ROZDZIAŁ X 

Dopiero następnego ranka, kiedy wszyscy zasiedli przy stole w izbie, której uŜyczono 

im na nocleg, Inga odwaŜyła się wyznać, co wydarzyło się w ponurej zagrodzie. Ormund nie 

posiadał się ze zdumienia. 

-  Dlaczego  nie  powiedziałaś  o  niczym  wczoraj  wieczorem?  -  spytał  z  przyganą  w 

głosie. - Bez trudu zniszczylibyśmy to siedlisko zła i bezboŜności 

- Bałam się - wyznała - Grozili, Ŝe rzucą na was złe czary, jeśli pisnę choć słowo. 

Westchnął zrezygnowany. 

- AleŜ, Ingo, jakie z ciebie dziecko! Naprawdę im uwierzyłaś? PrzecieŜ czary i klątwy 

to zwykły przesąd. 

-  Mówisz  tak,  bo  niejedno  juŜ  widziałeś  w  swym  Ŝyciu  -  mruknęła,  dotknięta  do 

Ŝ

ywego.  -  Ledwo  zdołałam  ochronić  przed  nimi  puszkę  ze  Świętym  KrzyŜem.  Tak  się 

starałam, by nie zawładnęli mną i nie odebrali cennej relikwii, którą mi powierzyłeś. 

- Inga ma rację - wtrącił jeden z wojów. - Wcale nie tak łatwo poradzić sobie z tymi 

pogańskimi psami. Bez trudu mogą uczynić coś, co przerazi zwykłego śmiertelnika. 

- Wybacz, Ingo - przeprosił Ormund. - Wzburzyłem się, słysząc, Ŝe byliśmy tak blisko 

tych  plugawych  pogan  i  nie  zniszczyliśmy  ich.  Ale  gdy  pomyślę,  co  ci  się  mogło  stać... 

Postąpiłaś słusznie. 

Po śniadaniu Ormund wstąpił do zielarki, która zapewniła go, Ŝe chory miał spokojną 

noc. Później wszyscy dosiedli koni i pośpiesznie opuścili Oddevold. 

Pogoda zmieniła się, niebo pociemniało i zasnuło się cięŜkimi chmurami. Chłód nieco 

zelŜał, ale za to zerwał się silny wiatr. 

- Mam nadzieję, Ŝe nie spotka nas śnieŜna zamieć - odezwał się Ormund do Ingi, która 

teraz jechała obok niego. 

Posuwali  się  w  dość  szybkim  tempie,  ale  dziewczyna  nie  skarŜyła  się.  Nie  zwykła 

narzekać,  poza  tym  rozumiała,  Ŝe  odpowiedzialność,  jakiej  podjął  się  Ormund,  z  pewnością 

mu  ciąŜy,  a  nie  chciała  być  kulą  u  nogi  temu  dzielnemu  rycerzowi  zakonu  StraŜników 

KrzyŜa. 

Mimo całego podziwu dla Ormunda Inga zastanawiała się, jak moŜna pogodzić świętą 

misję  z  nie  pozbawionym  wszak  okrucieństwa  rzemiosłem  rycerskim.  Nie  pojmowała  teŜ, 

czemu właśnie kobiety najbardziej przeszkadzają krzyŜowcom. Zdaje się, Ŝe to tylko wymysł 

Gaute Frostessona. Pewnie nienawidzi kobiet, pomyślała Inga cierpko. 

background image

Ale  to  niewaŜne,  uznała.  Nie  będę  sprawiać  kłopotów  Ormundowi.  Postaram  się 

trzymać na uboczu, tak by prawie nie zauwaŜał mojej obecności. 

Kiedy jednak patrzyła na swego opiekuna, z cięŜkim sercem przyznawała sama przed 

sobą, Ŝe nie będzie to wcale łatwe. Uwielbiała go, czuła się przy nim bezpieczna i najchętniej 

nie odstępowałaby go na krok. 

Westchnęła i rozejrzała się wokół. Niewielka druŜyna skurczyła się teraz do dwunastu 

rycerzy,  którzy  niczym  szybkie  cienie  mknęli  przez  szarą  ciszę.  Mieli  nadzieję  dołączyć  do 

oddziałów na wyznaczonym postoju, jeśli bowiem sądzić po świeŜych śladach na śniegu, od 

towarzyszy dzieliła ich niewielka juŜ odległość. 

-  Jeśli  wszystko  dobrze  pójdzie,  jeszcze  dziś  wieczór  dotrzemy  do  Konghelli  - 

odezwał się Ormund. 

- To cudownie - wyrwało się Indze. 

Uśmiechnął się. 

- Pierwszy raz słyszę z twoich ust słowa, które świadczą o tym, Ŝe wyprawa dała ci się 

we znaki. Bardzo zmarzłaś? 

-  Do  chłodu  przywykłam,  marzłam  nie  raz  takŜe  w  domu.  Właściwie  juŜ  dawno 

zapomniałam,  jak  to  jest  czuć  ciepło.  Ale  jeśli  będzie  mi  za  cięŜko,  powiem.  Głośno  i 

wyraźnie. Póki jednak nic nie mówię, to znaczy, Ŝe nie musisz się o mnie martwić. 

Ormund popatrzył na Ingę z uznaniem. 

-  Nie  sądzę,  Ŝebym  zdecydował  się  wziąć  na  tę  wyprawę  jakąkolwiek  inną  kobietę 

prócz  ciebie.  To  była  cięŜka  droga.  Sam  równieŜ  się  cieszę,  Ŝe  wkrótce  dotrzemy  do  celu. 

Popatrz! Widzisz dym na niebie? To na pewno nasi palą ogniska! 

Pogalopowali  z  nowym  zapałem.  Kiedy  wreszcie  mogli  zejść  z  koni  i  rozprostować 

zesztywniałe  członki,  opowiedzieli  towarzyszom  o  potyczce  z  banitami  i  o  poległych 

przyjaciołach.  Wspomnieli  takŜe,  Ŝe  po  śmierci  ojca  opiekę  nad  Ingą  przejął  Ormund 

StraŜnik. 

Minęły moŜe trzy albo cztery godziny od momentu, gdy wszyscy ludzie Ormunda się 

spotkali, kiedy w powietrzu zaczęły się unosić białe płatki. Jechali pod wiatr, śnieg zacinał im 

prosto w twarze, tak Ŝe prawie nic nie widzieli. 

Kiedy  zapadł  zmrok,  jeźdźcy  zorientowali  się,  Ŝe  nie  zdąŜą  przed  nocą  dotrzeć  do 

Konghelli.  Naradziwszy  się  z  kilkoma  najbardziej  zaufanymi  wojami,  Ormund  zdecydował, 

Ŝ

e  aby  nie  dopuścić  do  rozproszenia  oddziałów,  zatrzymają  się  na  noc  w  pobliskim  lesie. 

Zebrał wojsko i rozkazał rozpalić ogniska oraz przygotować się do noclegu. Dla wielu wojów 

nocleg pod gołym niebem nie był pierwszyzną, szybko więc znaleźli sobie osłonięte od wiatru 

background image

miejsca.  Dla  ochrony  przed  wichurą  wzniesiono  śnieŜne  wały,  a  konie  zgromadzono  w 

zaciszu przy skale. Potem przygotowano wieczorny posiłek. 

-  Ormundzie,  dziewczyna  płacze  -  zawołał  jeden  z  wojów,  który  właśnie  nadbiegł 

zdyszany. - Schowała się między końmi i nie chce powiedzieć, co jej się stało. 

Ormund czym prędzej odszukał Ingę. Rzeczywiście siedziała skulona i zanosiła się od 

płaczu. 

Przez  chwilę  stał  niepewny,  potem  pochylił  się  nad  nią  i  zagadnął  najdelikatniej, jak 

potrafił: 

- Co się stało? Czy rozpaczasz po stracie ojca? 

Pokręciła głową. 

-  Tej  rozpaczy  nie  uciszą  łzy  -  szlochała.  -  Zostaw  mnie,  proszę,  Ormundzie,  nic  się 

nie stało. 

Nie  wiedział,  co  robić.  Nie  mógł  jej  wziąć  w  ramiona  i  po  prostu  przytulić,  choć 

wydawało mu się, Ŝe właśnie tego potrzebowała najbardziej. 

- Dobrze juŜ, dobrze - rzekł cicho. - Powiedz mi, co się stało. Uczynię wszystko, by ci 

pomóc. 

- Nie - łkała. - Nie moŜesz mi pomóc. Nie mogę ci tego powiedzieć. 

- Dlaczego nie? 

-  Bo  o  takich  sprawach  rozmawia  się  jedynie  z  rodzicami  -  rzuciła  i  na  nowo 

wybuchnęła płaczem. 

Ormund  poczuł,  Ŝe  robi  mu  się  gorąco.  Uświadomił  sobie,  Ŝe  jako  opiekunowi 

dziewczyny  jeszcze  nie  raz  przyjdzie  mu  stawić  czoło  sprawom  delikatnej  materii. 

Najchętniej by odszedł, tak jak go prosiła, ale przełknął ślinę i zapytał: 

- Czy ktoś cię obraził? 

- Nie, nic takiego się nie stało. 

-  Ingo,  posłuchaj.  Rozumiem,  Ŝe  potrzebujesz  pomocy.  Właściwie  nie  masz  nikogo 

prócz mnie. Przejąłem teraz obowiązki twych rodziców. MoŜesz ze mną rozmawiać zupełnie 

szczerze. 

Nie odpowiedziała, więc z duszą na ramieniu ciągnął dalej: 

-  MoŜe  jednak  wolałabyś  porozmawiać  z  kimś  starszym,  z  kimś,  kto  ma  dzieci  w 

twoim wieku? 

- Nie, z nikim innym. Boję się ich. 

- Ale przecieŜ mnie się nie lękasz? No, mów, co cię gnębi 

Zawstydzona i niepewna westchnęła. Zrozumiał, Ŝe skruszył nieco jej opór. 

background image

- Powiedz szeptem to, czego nie masz odwagi powiedzieć głośno. 

Wreszcie zdecydowała się. Cichutko, tak Ŝe ledwie rozróŜniał słowa, powiedziała mu 

wprost do ucha: 

- Straciłam czucie w stopach, a mam tak skostniałe ręce, Ŝe sama nie mogę rozwiązać 

rzemyków w trzewikach. Tak się boję, Ŝe stanie się ze mną to samo co z tym biedakiem, no 

wiesz... 

Znów zalała się łzami. 

Ormund poczuł taką ulgę, Ŝe roześmiał się na głos. Szybko jednak zamilkł. Rozumiał 

bowiem  rozterkę  Ingi.  Była  wszak  dobrze  wychowaną  panną,  a  Ŝadna  dobrze  wychowana 

panna nie odsłania nawet łydki. Tymczasem wiązane kamasze z miękkiej skóry sięgały jej do 

samych kolan! 

- Wybacz, Ŝe się roześmiałem - rzekł przepraszająco. - To dlatego, Ŝe obawiałem się, 

iŜ stało się coś znacznie gorszego. Nic się nie bój, Ingo. Jest przecieŜ ciemno,  zasłonię cię i 

nikt nas nie zobaczy. Nie uciekaj! PrzecieŜ nie mogę pozwolić, byś odmroziła sobie stopy! 

OstroŜnie,  by  nie  spłoszyć  dziewczyny,  wsunął  dłonie  pod  jej  suknię  i  chwycił  za 

splątane rzemyki. Niełatwo było rozsupłać zesztywniałe od mrozu rzemienie, tak Ŝe zajęło mu 

to sporo czasu. Inga z ulgą pomyślała, Ŝe na szczęście w ciemności nie widać jej spłonionych 

policzków. Wreszcie Ormund ściągnął jej z nóg buty. 

Długo rozcierał lodowate stopy Ingi. Kiedy niebawem oznajmiła cicho, Ŝe zrobiło się 

jej  cieplej,  Ormund  chuchnął  kilkakrotnie  do  środka  butów  i  nałoŜył  je  szybko  na  nogi 

dziewczyny.  Potem  jeszcze  pomógł  je  zasznurować.  Inga,  teraz  mniej  juŜ  skrępowana, 

przestała  przytrzymywać  wokół  kolan  brzeg  sukni,  a  gdy  Ormund  skończył,  podskoczyła  i 

zawołała z ulgą: 

- Jak mam ci dziękować? 

Uśmiechnął się. 

- Najlepiej będzie, jeśli opatrzysz rannych. 

Chętnie  spełniła  prośbę  Ormunda,  a  potem  udała  się  na  wskazane  jej  miejsce  na 

nocleg.  W  miejscu  osłoniętym  z  jednej  strony  śnieŜnym  wałem  wojowie  ułoŜyli  dla  niej  na 

ziemi gałęzie świerku. Podziękowała im i zmęczona usiadła. Ciepło bijące od ognia nadało jej 

twarzyczce rumieńców i sprawiło,  Ŝe oczy lśniły głębokim blaskiem. Obok niej usiedli dwaj 

starzy  wojowie  i  zapytali,  czy  juŜ  jadła.  Kiedy  pokręciła  przecząco  głową  i  wyjaśniła,  Ŝe 

skończyły jej się zapasy, podzielili się z nią chlebem. Potem pili wodę ze stopionego śniegu. 

Inga  dostrzegała,  z  jakim  szacunkiem  odnoszą  się  do  niej  wojowie,  i  uświadomiła  sobie,  Ŝe 

zawdzięcza  to  Ormundowi.  Ten  budzący  powszechnie  wielki  respekt  mąŜ  był  teraz  jej 

background image

opiekunem.  Właśnie  układała  się  do  snu  na  świerkowych  gałązkach,  kiedy  pojawił  się 

Ormund. 

-  Spróbuj  zasnąć  -  powiedział.  -  Co  jakiś  czas  straŜnicy  będą  cię  budzić,  Ŝebyś  nie 

zamarzła. 

- A ty nie odpoczniesz? 

- Nie, nie jestem zmęczony - odrzekł z uśmiechem. 

Zrozumiała, jak wielka ciąŜy na nim odpowiedzialność. Tej nocy musiał czuwać nad 

Ŝ

yciem prawie pięciuset wojowników i tyluŜ koni. 

background image

ROZDZIAŁ XI 

Inga  nie  mogła  zmruŜyć  oka,  bo  ziąb  przenikał  ją  do  szpiku  kości.  Co  jakiś  czas 

przychodzili  straŜnicy  i  budzili  śpiących.  Wtedy  posłusznie  wstawała  i  sprawdzała,  czy  ma 

czucie  w  rękach  i  w  nogach,  a  potem  znów  się  układała  do  snu.  Właściwie  temperatura  nie 

była  aŜ  tak  niska,  ale  silny  wiatr  i  śnieŜna  zamieć  potęgowały  uczucie  chłodu.  Poza  tym  po 

całym  dniu  spędzonym  na  dworze  zimno  odczuwało  się  szczególnie  dotkliwie.  Wichura 

wzmagała się i coraz gwałtowniej targała koronami drzew. Inga, otulona szczelnie peleryną, 

wsłuchiwała  się  z  niepokojem  w  zawodzenie  wiatru  i  przeraźliwe  wycie  wilków,  które 

wywoływało  panikę  nawet  wśród  koni.  PrzecieŜ  to  jak  tortury,  pomyślała  zrezygnowana. 

Lepiej w ogóle nie spać. 

Patrzyła  z  niepokojem  na  nikłe  płomienie  ogniska  walczące  z  coraz  gęściejszym 

ś

niegiem  i  po  chwili  znów  poczuła  się  znuŜona.  UłoŜona  wygodnie  na  świerkowych 

gałęziach, zapadła wreszcie w sen. 

-  Wstawaj!  Wstawaj!  -  usłyszała  nagle  nad  uchem  głos  Ormunda.  -  Rozpętała  się 

burza śnieŜna. Atakują nas wilki! 

Inga  poderwała  się.  Szum  w  koronach  drzew  wzmógł  się  do  potwornego  ryku,  grad 

wielkości ziarna zacinał prosto w twarz, a gdzieś niepokojąco blisko rozlegało się straszliwe 

wycie  głodnych  drapieŜników.  Ogniska  prawie  pogasły,  tylko  Ŝar  się  jeszcze  tlił.  Wojowie 

podpalali w nim gałęzie, które z desperacją ciskali za śnieŜny wał. 

- Ormundzie - wyszeptała Inga z lękiem w oczach. 

- Wszystko będzie dobrze. - Ścisnął ją za ramię. - To stado jest mniejsze niŜ to, które 

atakowało nas podczas przeprawy przez Iddefjorden. PomóŜ umacniać wał, to nie zmarzniesz. 

Tylko uwaŜaj! Trzymaj się zawsze blisko innych, nie wolno ci zostać samej. Masz nóŜ? 

- Nie. 

- Weź mój! Nic się nie bój, pamiętaj, Ŝe chroni nas Święty KrzyŜ! 

Inga,  nie  zwlekając,  włączyła  się  do  pracy  przy  wale  ochronnym.  Cały  obóz  był  na 

nogach. Część wojów pilnowała koni, rŜących i wierzgających niespokojnie. Na wzmocnienie 

i podwyŜszenie wału wykorzystano cały śnieg, który leŜał od strony obozowiska, a mimo to 

kilka wilków zdołało się przedrzeć przez przeszkodę. Pogryzły paru wojów, ale na szczęście 

zaraz zostały zabite. 

W pewnej chwili Inga usłyszała, Ŝe ktoś ją woła. Znowu poproszono ją, by zechciała 

pomóc  rannym.  To  zadanie  wydało  się  dziewczynie  ponad  siły.  Zacisnęła  jednak  zęby  i 

background image

zabrała się do pracy. Podarła na wąskie paski zdjętą ukradkiem w mroku halkę i opatrywała 

wyciągane  ku  niej  pokrwawione  ręce.  Najtrudniej  jednak  było  załoŜyć  opatrunek  na  groźną 

ranę na szyi, a takŜe zatamować krew płynącą ze zranionego przedramienia. Kiedy skończyły 

się płócienne bandaŜe z podartej halki, jakiś nieznajomy rycerz podał jej koszulę. 

JuŜ  się  wydawało,  Ŝe  sytuacja  została  opanowana,  kiedy  nieoczekiwanie  rozległ  się 

głośny krzyk: 

- Przedarły się! Ratunku! 

Panika  ogarnęła  wszystkich.  Inga,  uciekając  w  popłochu,  nagle  poczuła  przy  nodze 

wilgotny pysk. Krzyknęła rozpaczliwie, a wtedy ktoś ją chwycił wpół. 

- Tutaj! Szybko wejdź na drzewo! 

Rozpoznała  głos  Kalva,  wesołego  młodzieńca,  z  którym  tak  miło  jej  się  gawędziło 

drugiego dnia wyprawy. 

- Dzięki, Kalv - wysapała, wspinając się na niezbyt wysokie drzewo. 

-  Ormund  mnie  przysłał!  -  zawołał  młodzieniec,  starając  się  przekrzyczeć  burzę,  a 

potem znikł Indze z oczu. 

Dziewczyna nie była pewna, jak wysoko od ziemi znajduje się gałąź, na której siedzi. 

Nie  wiedziała,  czy  moŜe  się  czuć  bezpieczna.  Rychło  się  okazało,  Ŝe  jej  obawy  nie  były 

bezpodstawne,  bo  rozwścieczone  wilki  doskoczyły  do  drzewa,  na  którym  się  schroniła. 

PrzeraŜona,  w  ostatniej  chwili  odciągnęła  brzeg  sukni  od  wyszczerzonych  zębów.  Strach  ją 

wręcz  sparaliŜował,  niezdolna  do  krzyku,  jęknęła  tylko  cicho,  gdy  zorientowała  się,  Ŝe 

wygłodniałe  zwierzę  stara  się  dosięgnąć  jej  stopy.  Palce  miała  zgrabiałe  z  zimna  i  ledwo 

trzymała się pnia. Zrozpaczona, zaczęła wołać Ormunda. 

Kiedy  włócznia  ugodziła  najbardziej  zajadłego  drapieŜnika,  reszta  zwierząt  uciekła. 

Inga znalazła  wreszcie  schronienie  w silnych  ramionach  swego  opiekuna  i  wtedy  niemal  się 

rozpłakała. 

-  Zaraz  je  przegonimy!  -  wykrzyknął  rycerz.  -  Byłem  w  pobliŜu  przez  cały  czas. 

Bardzo zmarzłaś? 

- T - tak... Policzki... 

Rycerz  pośpiesznie  zsunął  rękawicę  i  zaczął  lekko  szczypać  dziewczynę  po  twarzy. 

DrŜąc  na  całym  ciele,  mocniej  przytuliła  się  do  jego  piersi,  a  on  owinął  ją  peleryną,  Ŝeby 

osłonić przed przenikliwymi podmuchami wiatru. Wokół nich szalała śnieŜna zawierucha, ale 

Inga czuła się zupełnie bezpieczna. Ormund najwyraźniej pojmował, jak bardzo dziewczyna 

potrzebowała  odrobiny  serdeczności.  PołoŜył  dłoń  na  głowie  Ingi  i  wtulił  twarz  w  jej  jasne 

włosy. 

background image

Przez chwilę stali nieruchomo. 

-  Czy  to  moŜliwe,  Ŝeby  dziewczę  tak  pełne  ciepła  przemarzło?  -  zdumiał  się  rycerz, 

cofając się o krok. 

- A ty, Ormundzie? Na pewno teŜ jesteś zziębnięty i przemęczony. 

Raczej domyśliła się, niŜ zobaczyła, Ŝe się uśmiechnął. 

-  Jakie  to  dziwne,  Ŝe  ktoś  się  o  mnie  troszczy  -  rzekł.  -  Przyznaję,  Ŝe  to  nawet miłe. 

Ale  nie  martw  się  o  mnie,  Ingo.  Przywykłem  do  takiego  Ŝycia,  choć  nie  kryję,  Ŝe  ta  noc  to 

istne piekło. Tak mi przykro przez wzgląd na ciebie. 

- Czy juŜ jest po wszystkim? - zapytała, szczękając zębami. 

-  Prawie.  Później  jednak  będzie  nam  potrzebna  twoja  pomoc,  bo  wielu  moich  ludzi 

odniosło rany. 

- Ormundzie, mam wraŜenie, Ŝe juŜ nigdy się nie rozgrzeję, Ŝe przemarzłam do szpiku 

kości i nawet moje serce jest jak z lodu. 

- Nie - odrzekł z Ŝarem. - Na pewno nie twoje serce! 

Zdawało jej się, Ŝe wycie wilków i walka z wolna ucicha. Podziękowała Ormundowi 

za pomoc. 

- Poradzisz juŜ sobie? - spytał zdziwiony. 

Choć  Inga  marzyła  o  ciepłej  izbie  i  wygodnym  łoŜu,  wyprostowała  się  i 

odpowiedziała: 

- Tak, mogę juŜ znowu pomagać rannym. 

background image

ROZDZIAŁ XII 

Przez całe przedpołudnie Inga i Ormund opatrywali pokąsanych przez wilki. Coraz to 

nowe  koszule  darto  na  bandaŜe.  Wielu  ucierpiało,  choć  na  szczęście  nikt  nie  zginął. 

Dziewczyna  z  niepokojem  popatrzyła  na  męŜczyznę  z  poszarpaną  tętnicą,  który  stracił 

mnóstwo  krwi,  a  krwotoku  wciąŜ  nie  dało  mu  się  zatamować.  Bardzo  pragnęła,  by  ranni 

wrócili do zdrowia, bo ta koszmarna noc sprawiła,  Ŝe wszyscy ludzie w oddziale poczuli się 

sobie bliscy. Ormund tymczasem zebrał swych zaufanych rycerzy  i, pozostawiwszy rannych 

pod  opieką  Ingi,  odszedł  przygotowywać  oddziały  do  wymarszu.  O  dziwo,  Ŝaden  koń  nie 

ucierpiał od ataku wilczej sfory. Pewnie dlatego, Ŝe zwierzęta chroniła z jednej strony skała, z 

drugiej zaś śnieŜny wał. 

Gdy tylko wichura trochę osłabła, śmiertelnie znuŜeni wojowie ruszyli w dalszą drogę. 

Nadal padał gęsty śnieg i kiedy dotarli na skraj lasu, musieli zebrać całą odwagę, by wyjechać 

na  otwartą  przestrzeń.  Na  szczęście  podmuchy  wiatru  z  wolna  słabły,  a  gdy  oczom 

podróŜujących ukazały się w oddali smugi dymu nad Konghellą, przestał teŜ padać śnieg. 

Gościniec  całkiem  zasypało,  gdzieniegdzie  potworzyły  się  wysokie  zaspy,  teraz 

jednak, gdy widzieli juŜ cel długiej wyprawy, przestali się lękać, Ŝe zabłądzą. 

Na  otwartym  polu  ukazał  się  nadjeŜdŜający  od  strony  grodu  liczny  orszak.  Inga 

popatrzyła tęsknym wzrokiem na sanie i ciepłe niedźwiedzie skóry i westchnęła cicho. 

Sanie  zatrzymały  się  przed  Ormundem,  a  siedzący  w  nich  wysoko  urodzony  mąŜ 

popatrzył na przemarzniętych wojów i przemówił: 

-  Udaję  się  na  północ.  Jak  wam  przebiegła  droga?  Wyglądacie  na  nadzwyczaj 

znuŜonych. Czy ty jesteś krzyŜowcem, którego oczekuje się w Konghelli? 

Ormund pokiwał głową i odrzekł: 

- Radzę ci, panie, zabrać ze sobą liczniejszą eskortę. W lasach pełno wilków, a takŜe 

banitów i pogan. 

-  Od  Oddevold  będzie  nas  więcej.  A  cóŜ  to  za  kwiatuszek  wam  towarzyszy?  Czy  to 

branka dla króla? 

- Nie - odparł ostro Ormund. - To nie branka, lecz moja podopieczna. 

- Jest piękna jak rzadko która - ciągnął męŜczyzna, nie spuszczając oka z Ingi. - A jej 

włosy... Mogę zerknąć, ślicznotko? 

Podniósł się i wyciągnął rękę w stronę kaptura dziewczyny. 

JakieŜ  było  jego  zdumienie,  gdy  w  tej  samej  chwili  wyrosły  przed  nim  włócznie  i 

background image

szczęknęły miecze. 

Cofnął się jak niepyszny i stwierdził z przekąsem: 

- Ta twoja podopieczna jest dobrze strzeŜona. I ty dobyłeś miecza, rycerzu? Dlaczego? 

-  To  jeszcze  dziecko  -  odpowiedział  Ormund.  -  Kochamy  ją  wszyscy  bardzo  i  nie 

pozwolimy, by włos spadł jej z głowy. 

- Właśnie widzę - rzucił oschle nieznajomy, sadowiąc się z powrotem w saniach. - Ale 

moŜe za jakiś czas.... Miałaby dobrze u mnie, bo na bogactwie mi nie zbywa. 

-  Jeśli  będziecie  ją  chcieli  pojąć  za  Ŝonę,  panie,  to  moŜecie  się  o  nią  starać.  Czy 

zostaniecie przyjęci, to juŜ inna sprawa - rzekł. - Ale waszą nałoŜnicą na pewno nie będzie. 

- śonę juŜ mam - mruknął cierpko męŜczyzna, zacinając konie. 

-  Nie  zdąŜyliśmy  jeszcze  dojechać  do miasta,  a juŜ  ustawiają  się  konkurenci  do  twej 

ręki - odezwał się ponuro Ormund. - Ale co ci jest, Ingo? Płaczesz? 

- Nie - zachrypiała dziewczyna, pośpiesznie wycierając nos. 

- Dlaczego? - chciał koniecznie wiedzieć. 

- Trochę się wzruszyłam, Ŝe wszyscy tak się o mnie troszczą - wyznała cicho. 

- Czy to takie dziwne? - spytał miękko. - Podczas tej wyprawy podbiłaś serca pięciuset 

wojów, i to nie tylko swą urodą. 

- Ormundzie, nie wbijaj mnie w dumę. Przyznam się, Ŝe trochę się przestraszyłam, Ŝe 

zechcesz mnie oddać temu męŜczyźnie. 

-  Temu  staremu  capowi?  -  Ŝachnął  się  Ormund  -  O,  nie!  Znajdę  ci  z  pewnością 

lepszego małŜonka. 

-  Och  -  westchnęła  cicho  Inga.  -  Obawiam  się,  Ŝe  będę  ci  cięŜarem.  Rozumiem,  Ŝe 

zechcesz  mnie  jak  najszybciej  wydać  za  mąŜ,  by  móc  poświęcić  się  całkowicie  misji 

strzeŜenia Świętego KrzyŜa. 

-  W  Jerozolimie  złoŜyłem  śluby,  ale  opiekę  nad  tobą  traktuję  z  największą  powagą. 

Twój ojciec był moim przyjacielem. 

-  Ormundzie,  mylisz  się  co  do  mojego  wieku.  Nie  jestem  juŜ  dzieckiem,  osiągnęłam 

wiek odpowiedni do zamęścia. Mój ojciec wprawdzie chciał jeszcze poczekać, ale wiedz, Ŝe 

nie  chcę  być  ci  kulą  u  nogi.  Byłoby  mi  przykro,  gdybym  stanęła  na  drodze  twemu 

prawdziwemu powołaniu. 

- Nie obawiaj się, Ingo. Troskę o swą przyszłość pozostaw mnie, sama zaś ciesz się, Ŝe 

szczęśliwie  dotarliśmy  do  celu.  TuŜ  przed  nami  leŜy  Konghella,  gród,  który  król  Sigurd 

zamierza uczynić waŜnym ośrodkiem handlu i Ŝeglugi. 

Inga porzuciła szybko ponure myśli i z zachwytem popatrzyła przed siebie. 

background image

- Jak nazywa się rzeka, która tędy przepływa? 

-  Gautelven.  Widzisz  to  wzgórze  na  skraju  grodu?  Tam  ma  stanąć  nowy  zamek. 

Kaplica  zostanie  zastąpiona  kościołem,  w  którym  przechowywana  będzie  relikwia,  drewno 

Chrystusowego krzyŜa. 

- A ty będziesz jej strzegł. Ale chyba nie sam? 

-  Nie,  na  razie  jest  nas  czterech.  Będziemy  mieszkać  w  skromnej  chacie  nieopodal 

kaplicy. 

- A... ja? - zapytała cicho Inga. 

-  Nie  wiem  jeszcze.  Przygotowałem  kwaterę  dla  ciebie  i  ojca,  ale  teraz  gdy  zostałaś 

sama... Jeszcze dziś poradzę się kogoś, kto lepiej ode mnie zna mieszkańców grodu. 

-  Bardzo  bym  chciała  pozostawać  blisko  ciebie,  Ormundzie.  Jesteś  dla  mnie  taki 

dobry,  a  ja  nikogo  tu  nie  znam.  Boję  się  zamieszkać  u  obcych  ludzi,  którzy  przyjmą  mnie 

tylko dlatego, Ŝe nie będą mieli odwagi ci odmówić. 

Popatrzył z uśmiechem w jej zalęknione oczy. 

- Ty się boisz? A ja sądziłem, Ŝe potrafisz wszystkiemu stawić czoło. Ale rozumiem, 

co czujesz, i zapewniam cię, Ŝe z największą starannością wybiorę dla ciebie nowy dom. Nie 

martw  się, jeśli  nie  będziesz  mnie  widywać  potem zbyt  często.  Z  daleka  będę  roztaczał  nad 

tobą pieczę. 

- Nie zobaczę cię więcej? - krzyknęła przeraŜona. - Dlaczego? 

Milczał przez chwilę. 

- Dzisiejszej nocy trzymałem w ramionach kobietę - zaczął powoli. - Uczyniłem to, by 

cię  ogrzać,  bo  byłaś  całkiem  przemarznięta,  ale  postąpiłem  wbrew  regułom  zakonu.  Będę 

musiał wyznać wszystko na świętej spowiedzi Gautemu Frostessonowi, który jest niezwykle 

surowy.  Tworzymy  wspólnotę  utworzoną  na  wzór  rycerskich  zakonów  istniejących  juŜ  na 

południu Europy. Rycerze ślubują poświęcić swe Ŝycie słuŜbie Bogu. Nie wiem, jaką pokutę 

naznaczy  mi  Gaute,  ale  spodziewam  się,  Ŝe  przyjdzie  mi  pościć  i  Ŝyć  jakiś  czas  w 

odosobnieniu. 

-  AleŜ,  Ormundzie,  przecieŜ  nie  uczyniłeś  nic  złego  -  protestowała  Inga.  -  Czy 

grzechem  jest  pomóc  bliźniemu  w  potrzebie?  Mnie  się  zdaje,  Ŝe  zgrzeszyłbyś  bardziej, 

gdybyś tego nie uczynił. 

-  Pewnie  tak.  Ale  nie  rozumiesz  wszystkiego.  Człowiek  odpowiada  nie  tylko  za 

uczynki. 

Inga rzeczywiście nie pojmowała, nie znajdowała w jego postępku nic zdroŜnego, ale 

nie śmiała pytać o nic więcej, bo w głosie opiekuna wyczuła zniecierpliwienie. 

background image

CiąŜące im obojgu milczenie przerwał Ormund. 

-  Ingo,  nasze  drogi  spotkały  się  na  skutek  niezaleŜnego  od  nas  splotu  okoliczności. 

ZłoŜyłem dwie przysięgi, które trudno ze sobą pogodzić. Jedna nakazuje mi Ŝyć w czystości; 

mogę  pomagać  bliźnim,  ale  tylko  do  pewnych  granic.  Drugą  złoŜyłem  twojemu  ojcu. 

Obiecałem,  Ŝe  zaopiekuję  się  tobą  najlepiej,  jak  potrafię.  Nie  moŜemy  spotykać  się  zbyt 

często,  ale  pamiętaj,  Ŝe  jestem  twoim  opiekunem  i  jeśli  będziesz  miała  kłopoty,  moŜesz 

zawsze po mnie posłać. Proszę cię tylko, byś czyniła to jedynie w razie konieczności. 

Inga pochyliła głowę. 

-  Rozumiem  -  odpowiedziała  ze  smutkiem.  -  Uczynię  to,  co  uwaŜasz  za  słuszne, 

Ormundzie. Ale nie chcę siedzieć bezczynnie. Zatroszcz się, bym miała jakąś pracę i nie była 

dla nikogo cięŜarem. 

- Zamierzam porozmawiać o tym z księciem Øysteinem. 

-  Z  księciem  Øysteinem?  -  wyszeptała  z  rozszerzonymi  z  przeraŜenia  oczami.  - 

Sądzisz... 

- Zobaczymy - uśmiechnął się. 

PodjeŜdŜali  coraz  bliŜej  bram  grodu.  Z  daleka  dostrzegli  tłumy  gromadzące  się,  by 

powitać  rycerzy.  Na  przodzie  obok  wytwornie  odzianego  dostojnika  przybyszom  mignęły 

postaci w sutannach. ZadrŜała nagle. 

- Boisz się? - zdziwił się Ormund. 

- Trochę. Czy to ksiąŜę? 

- Tak. KsiąŜę Øystein Magnusson. 

ZniŜyła głos do pełnego szacunku szeptu. 

- Wyszedł, Ŝeby nas powitać? 

- Nie nas, ale relikwię Chrystusowego krzyŜa przywiezioną z Ziemi Świętej. 

Ormund pochylił się nad podopieczną i poprawił jej pelerynę. ZaleŜało mu na tym, by 

się naleŜycie zaprezentowała. Kiedy dotknął kolana Ingi, dziewczyna poczuła przeszywający 

ją dreszcz. 

- Jak twoja ręka? - spytała, Ŝeby ukryć zakłopotanie. 

- Chyba dobrze. 

- Gdyby cię bolała, obiecaj mi, Ŝe przyjdziesz do mnie. 

- O ile Gaute Frostesson mi zezwoli. 

Zsiedli z koni i ruszyli dostojnikom na spotkanie. Inga pokłoniła się nisko młodemu i 

urodziwemu księciu Øysteinowi, a takŜe towarzyszącym mu duchownym. 

-  Oczekiwaliśmy  cię,  Ormundzie StraŜniku  -  odezwał  się  ksiąŜę.  - Widzę po  was,  Ŝe 

background image

wyprawa nie była łatwa. Ale gdy mój brat coś postanowi, nie ma odwołania. Wprawdzie nie 

wierzę,  by  Wenedowie  próbowali  zaatakować  w  taki  mróz,  ale  oczywiście  to  wielka  ulga 

wiedzieć,  Ŝe  wzmocniona  została  obrona  grodu.  Nie  wiedziałem,  Ŝe  w  wyprawie 

towarzyszyła ci kobieta? 

-  To  Inga,  córka  kowala  -  wyjaśnił  Ormund.  -  Jej  ojciec  otrzymał  śmiertelne  rany  w 

potyczce z banitami w okolicy Oddevold. Przyrzekłem mu, nim skonał, Ŝe zaopiekuję się jego 

córką  i  zadbam  o  to,  by  w  Konghelli  trafiła  do  porządnych  ludzi.  Dziewczyna  pragnie 

zapracować  na  strawę  i  kąt  i  dlatego  proszę  cię,  mój  ksiąŜę,  byś  przyjął  ją  na  słuŜbę.  Ona 

przywykła do pracy i jest bardzo biegła w leczeniu chorób. A ja wraz z moimi wojami mogę 

zaświadczyć, Ŝe to najlepsza chrześcijanka. 

Głośny pomruk zza pleców Ormunda potwierdził jego słowa. 

KsiąŜę Øystein popatrzył na Ingę z namysłem. 

-  Przemarzłaś,  panienko,  i  jesteś  znuŜona,  a  mimo  to  twoja  uroda  promienieje 

blaskiem  większym  niŜ  u  młodych  dam,  które  pielęgnują  swe  ciało  całymi  dniami.  We 

dworze brakuje słuŜby. Ale czy ty, taka delikatna, potrafisz naprawdę pracować? PokaŜ swoje 

dłonie, Ingo! 

Kiedy dziewczyna zdjęła rękawice, wszyscy, którzy spojrzeli na jej ręce, przerazili się 

nie na Ŝarty. 

- Ingo! - zawołał Ormund. - Co się stało? 

Dziewczyna  spuściła  oczy.  Jej  dłonie,  i  tak  juŜ  poczerniałe  od  pracy  w  kuźni,  teraz 

były spuchnięte i sine aŜ po nadgarstki. 

- Odmroziłam je w nocy podczas burzy śnieŜnej, kiedy opatrywałam rannych. 

KsiąŜę wezwał rycerza ze swej świty i rozkazał mu: 

-  Poprowadź  dziewczynę  zaraz  do  dworu.  Zatroszcz  się,  by  przygotowano  dla  niej 

ciepłą izbę, gorącą strawę i porządną kąpiel. Szybko! A ty, Ormundzie, opowiedz nam o tej 

trudnej wyprawie. Relikwia, mam nadzieję, nie ucierpiała? 

Inga  ruszyła  za  wyznaczonym  rycerzem,  nie  zdąŜywszy  nawet  poŜegnać  się  z 

Ormundem. 

background image

ROZDZIAŁ XIII 

ś

ona  zarządcy,  władcza  kobieta,  świadoma  swej  pozycji,  popatrzyła  badawczo  na 

Ingę. 

-  A  więc  jesteś  podopieczną  Ormunda  StraŜnika.  Czy  oczekujesz  z  tej  racji  jakichś 

przywilejów? 

-  Nie  -  zapewniła  Inga.  -  Przywykłam  do  cięŜkiej  pracy  i  chciałabym  okazać  się 

uŜyteczna. 

- To dobrze. Razem z Signhild usługiwać będziecie damom dworu podczas ich pobytu 

w  Konghelli.  Gdy  wyjadą,  przydzielę  ci  inne  zajęcia.  Jako  podopieczna  tak  dostojnego 

rycerza  nie  moŜesz  wszak  być  zwykłą  słuŜebną.  Signhild  -  zwróciła  się  do  młodej 

dziewczyny stojącej z boku - zajmij się Ingą, będziecie dzielić izbę. Przygotuj dla niej gorącą 

kąpiel,  nagrzej  łóŜko  i  zatroszcz  się  o  to,  by  się  posiliła.  Jutro  przez  cały  dzień  moŜe 

odpoczywać. 

Signhild  wyprowadziła  Ingę  do  budynku  przylegającego  do  wielkiej  sali,  Inga  z 

zachwytem dotykała dłonią grubych bali, a jej oczy chłonęły piękne, rzeźbione zdobienia na 

belkach i powale. 

- Czy Ŝona zarządcy zawsze jest taka miła? - zapytała Inga. 

- O, nie - roześmiała się Signhild. - Gdy widzi źle wykonaną pracę, nie ma litości dla 

słuŜby,  potrafi  czasem  obrzydzić  Ŝycie,  ale  nie  jest  zła.  Rycerzy  krzyŜowców  darzy 

szczególnym  respektem.  Jak  wszyscy  zresztą.  Doprawdy,  spotkało  cię  wielkie  szczęście,  Ŝe 

masz tak wspaniałego opiekuna. Tutaj jest nasza izba i twoje łóŜko. 

Miło gawędząc, Signhild szykowała kąpiel dla Ingi. Ta dorodna, wesoła dziewczyna, 

córka bogatego gospodarza, nie była obdarzona nadzwyczajną mądrością i dość łatwo jej było 

zaimponować. Z otwartą buzią i rozszerzonymi ze zdumienia oczami słuchała opowieści Ingi 

o wyprawie, raz po raz przerywając jej okrzykami wyraŜającymi niekłamany podziw. Potem 

zaś wprowadziła Ingę w porządek dnia obowiązujący we dworze. 

- Na ogół Ŝyje się tu nam bardzo spokojnie, ale kiedy przybywa król lub ksiąŜę, mamy 

pełne  ręce  roboty  -  mówiła,  napełniając  wodą  wielką  drewnianą  balię.  -  A  ci  dworzanie  - 

zachichotała.  -  W  korytarzach  trzeba  się  szybko  przemykać,  bo  tylko  czyhają,  by 

podszczypnąć. Taki jeden... 

Zamilkła, a na jej policzkach pojawił się rumieniec. 

- Który? - próbowała ośmielić ją Inga. 

background image

Signhild, nachyliwszy się, szepnęła Indze do ucha: 

-  PokaŜę  ci!  Jest  taki  przystojny,  Ŝe  dech  zapiera,  i  przez  cały  czas  wodzi  za  mną 

spojrzeniem. Ma na imię Harald. 

WłoŜyła  rękę  do  wody,  Ŝeby  sprawdzić,  czy  nie  jest  za  gorąca.  Inga  posłała  jej 

nieśmiały uśmiech. 

-  Ogromnie  się  cieszę,  Ŝe  będziemy  razem  mieszkać.  Nigdy  jeszcze  nie  miałam 

przyjaciółki i nawet nie sądziłam, Ŝe tak miło gawędzi się z innymi dziewczętami. 

-  Ja  takŜe  się  cieszę  -  odpowiedziała  Signhild.  -  Ostatnio  mieszkałam  z  taką  jedną... 

strasznie zadzierała nosa, w ogóle nie dało się z nią rozmawiać. Czy naprawdę jesteś sama na 

ś

wiecie? Nie miałaś przyjaciół? 

- Nie, mam tylko Ormunda. 

- E, on jest stary! 

Inga popatrzyła na nią zdumiona. 

- Widziałaś go kiedyś? 

- Nie, ale za to spotkałam parę razy Gaute Frostessona, więc łatwo się domyślić. 

Inga zadumała się na moment, ale zaraz roześmiała się głośno. 

Długo  rozmawiały  tego  wieczora.  Świece  pogasły  juŜ  we  wszystkich  izbach,  a 

dziewczęta  nadal  zwierzały  się  sobie  szeptem  ze  swych  najskrytszych  tajemnic  i  marzeń. 

Umilkły dopiero, gdy kucharka zapukała do nich przez ścianę. 

Następnego  ranka  Inga  obudziła  się  z  bólem  gardła.  śona  zarządcy  zajrzała  do  niej  i 

stwierdziła: 

- Masz gorączkę, zresztą trudno się dziwić. LeŜ spokojnie, Signhild się tobą zajmie. 

Koło  południa  gorączka  się  podwyŜszyła,  a  gardło  bolało  Ingę  tak  bardzo,  Ŝe  nie 

mogła przełykać śliny. Signhild, wyraźnie zmartwiona, zapytała z lękiem: 

- MoŜe pójdę po Ormunda StraŜnika? 

-  Nie,  proszę  cię,  nie  rób  tego!  -  gwałtownie  zaprotestowała  Inga.  -  Wyglądam 

okropnie z tą chustką na szyi! 

Signhild zdumiała się. 

- To co? PrzecieŜ to tylko twój opiekun. 

Inga  jęknęła  bezsilnie  i  zapadła  w  niespokojny  sen.  Jak  przez  mgłę  usłyszała  męski 

głos.  Signhild,  przejęta,  odpowiadała:  „Tak,  panie”,  „Nie,  panie”,  a  Ŝona  zarządcy  rzucała 

krótkie uwagi. 

Inga  spociła  się  jak  mysz,  włosy  kleiły  jej  się  na  skroniach,  a  nocną  koszulę  moŜna 

było wykręcać. Spojrzawszy na zapaloną świecę, domyśliła się, Ŝe jest juŜ wieczór. W uszach 

background image

jej szumiało i nie słyszała dokładnie, o czym rozmawiają przybyli. 

- Ormund - wyszeptała i nagle uświadomiła sobie, Ŝe nie pierwszy raz tego wieczoru 

wymawia to unię. 

Jakiś cień pochylił się nad jej łóŜkiem, a na czole poczuła dłoń opiekuna. 

-  Gorączka  zaczyna  spadać  -  powiedział  do  stojących  w  izbie  kobiet.  -  Najgorsze 

minęło.  Zaczyna  się  pocić,  a  to  znaczy,  Ŝe  wraca  do  zdrowia.  Zmień  jej  potem  pościel, 

Signhild. 

- Tak, panie. 

Inga zwilŜyła usta językiem i wyszeptała: 

- Pić. 

Twarz rycerza rozmazywała się Indze przed oczyma. 

- Przynieś wody, Signhild - poprosił Ormund, sadowiąc się na brzegu posłania. 

Gdy wróciła, pomógł Indze unieść się i podparł jej plecy ramieniem. 

- Powoli - uśmiechnął się. - Nie tak duŜo naraz, pijesz jak spragnione cielątko! 

Opadła z powrotem na poduszkę, a Ormund ostroŜnie cofnął rękę. Potem zwrócił się 

do gospodyni: 

- Jestem spokojny, bo wiem, Ŝe dziewczyna jest pod dobrą opieką. Proszę jednak jutro 

powiadomić mnie, jak się czuje, a w razie gdyby coś się zmieniło, wezwać natychmiast. 

Inga  pragnęła  zawołać,  by  nie  odchodził,  ale  zabrakło  jej  sił  by  wydobyć  głos.  śona 

zarządcy odprowadziła gościa do drzwi, zapewniając, Ŝe zrobi wszystko co w jej mocy. 

Ledwie zniknęli za drzwiami, Signhild nachyliła się nad łóŜkiem Ingi. 

-  To  był  Ormund  StraŜnik?  -  wyszeptała,  a  Indze  zdawało  się,  Ŝe  widzi  błysk  w  jej 

oku. - Och, Ingo, Ingo! - Mieć takiego opiekuna! CóŜ to za męŜczyzna! 

Inga uśmiechnęła się blado. 

- A twój Harald? - zachrypiała, a gardło jeszcze mocniej ją zabolało. 

- E, to szczeniak - pogardliwie prychnęła dziewczyna. 

Inga  zadomowiła  się  we  dworze.  Kiedy  wyzdrowiała,  z  zapałem  i  radością  podjęła 

pracę.  Dobrze  pracowało  jej  się  razem  z  rówieśnikami,  powoli  blakły  wspomnienia  z 

dzieciństwa w nędznej chałupie w Borg, a i tęsknota za rodzicami w jej sercu trochę ucichła. 

Dłonie dziewczyny straciły szarawy odcień, zniknęły z nich teŜ ślady po odmroŜeniach, choć 

nie stały się białe i delikatne jak niegdyś. 

Wielu  dworzan  z  ksiąŜęcej  świty  posyłało  Indze  zalotne  spojrzenia,  ale  Signhild 

nauczyła  przyjaciółkę,  jak  się  bronić  przed  zaczepkami  męŜczyzn.  Inga  albo  odcinała  się 

Ŝ

artobliwie,  albo  niewinnie  spuszczała  oczy,  udając,  Ŝe  nie  rozumie,  co  do  niej  mówią. 

background image

Signhild i Inga bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły. Za plecami wojów wymyślały róŜne Ŝarciki i 

dworowały  sobie  z  nich,  zaśmiewając  się  do  rozpuku,  czasami  podsłuchiwały  z  galerii 

obradujących w sali na dole najwyŜszych dostojników. 

Inga nie spotykała Ormunda, ale wiele wskazywało na to, Ŝe czuwa nad nią z daleka. 

Tylko w dni świąteczne podczas mszy widywała go razem z pozostałymi krzyŜowcami u wrót 

kaplicy bądź przy ołtarzu. Zawsze uprzejmie się jej kłaniał, ale nigdy nie rozmawiali. 

Zima miała się ku końcowi. Słońce przygrzewało coraz mocniej i na wzgórzach wokół 

grodu  powoli  topniał  śnieg.  Sikorki  bogatki  zwiastowały  nadejście  wiosny.  KsiąŜę  Øystein 

odjechał wraz ze  świtą i we dworze ucichło. Inga przywykła do nowego  domu i czułaby się 

wspaniale,  gdyby  nie  dwoje  ludzi.  Najbardziej  dokuczała  jej  dworka  o  imieniu  Asta,  która 

pod nieobecność Ŝony zarządcy pilnowała, by słuŜebne nie ociągały się z pracą. W stosunku 

do  Ingi  zachowywała  się  wyjątkowo  złośliwie  i  nie  przepuściła  Ŝadnej  okazji,  by  jej 

dokuczyć. Szydziła z pochodzenia dziewczyny i wyśmiewała się, Ŝe Ormund StraŜnik zgodził 

się przejąć nad nią opiekę tylko dlatego, Ŝe go do tego przymuszono. Jakby tego było za mało, 

nie szczędziła zjadliwych uwag na temat wyglądu Ingi. 

Drugą  osobą  był  dziwny  rycerz  z  bliskiego  otoczenia  zarządcy.  Inga  odnosiła 

wraŜenie,  Ŝe  ów  męŜczyzna  nieustannie  ją  śledzi.  Gdziekolwiek  się  ruszyła,  wciąŜ  czuła  na 

sobie jego wzrok. 

Poza  tą  dwójką  wszyscy  bardzo  ją  lubili,  począwszy  od  Ŝony  zarządcy,  na  czeladzi 

kuchennej  i  pachołkach  skończywszy.  Jeden  młodzian  nadskakiwał  Indze  ze  szczególnym 

zapałem.  Pomagał  jej  nosić  drewno  lub  wodę,  a  gdy  przędła  wełnę,  siadał  na  progu  i 

próbował zagadywać. PoniewaŜ był bardzo miły, czasami z nim rozmawiała. Bardzo zwaŜała, 

by  nie  czynić  mu  Ŝadnych  nadziei,  mimo  to  jednak  widziała  w  jego  oczach  coraz  większe 

uwielbienie.  Dlatego  teŜ  któregoś  popołudnia  poprosiła  o  wolną  chwilę  i  ruszyła  w  stronę 

kaplicy. 

background image

ROZDZIAŁ XIV 

Pod dębami na zamkowym wzgórzu zakwitły na niebiesko pierwsze wiosenne kwiaty. 

Inga szła z gołą głową, a rozpuszczone jasne włosy, skręcające się w długie loki, opadały jej 

na plecy. Po długiej zimowej przerwie ruszyła na nowo budowa zamku i z daleka juŜ rozlegał 

się odgłos siekier. Przy bramie dziewczynę zatrzymał dzierŜący straŜ rycerz. 

- Stój! Dokąd to, panienko? 

- Chcę się zobaczyć z Ormundem StraŜnikiem. 

-  Tylko  pod  warunkiem,  Ŝe  przychodzisz  w  waŜnej  sprawie.  Gaute  Frostesson  nie 

pozwala bywać tu niewiastom. 

- Jestem podopieczną Ormunda. Mój opiekun przykazał mi się zgłosić, gdybym miała 

kłopoty. 

StraŜnik po krótkim namyśle  wpuścił ją  do środka. Inga udała się wprost do  kaplicy, 

wokół  której  wyrastały  mury  nowego  kościoła. Natknęła  się  na  kolejnego  straŜnika, a  kiedy 

powtórzyła  mu  swą  prośbę,  obiecał,  Ŝe  przyprowadzi  Ormunda.  W  kaplicy  było  chłodno  i 

cicho.  Inga  przeszła  środkiem  przed  sam  ołtarz.  Zachwycona  pięknym  wystrojem  kaplicy, 

uklękła, po czym pochyliła głowę w cichej modlitwie. 

Wstała,  usłyszawszy  odgłos  kroków.  Ormund  StraŜnik  wydał  jej  się  wyŜszy  i  duŜo 

szczuplejszy, niŜ go zapamiętała. Odruchowo pokłoniła mu się. 

- Chciałaś ze mną mówić? - zapytał cicho. 

- Tak. Gdzie moŜemy porozmawiać? 

Odwrócił się i skierował do wyjścia, a Inga ruszyła za nim. Wydał jej się taki surowy i 

wyniosły, wprost trudno jej było sobie wyobrazić, Ŝe to ten sam człowiek siedział na brzegu 

łóŜka,  kiedy  była  chora.  Chyba  tylko  zwidziało  jej  się  to  w  gorączce...  Czy  na  pewno  on 

przytulał ją w czasie śnieŜnej zamieci? Uśmiechał się i Ŝartował, jadąc obok niej na koniu? 

Ten  człowiek  przypominał  bardziej  rycerza,  który,  jak  twierdziła  Asta,  pod 

przymusem  podjął  się  opieki  nad  biedną  córką  kowala.  Inga  czuła, jak  opuszcza  ją  odwaga. 

Nie chciała obarczać Ormunda swymi zmartwieniami. 

Zatrzymali  się  w  miejscu,  skąd  rozpościerał  się widok  na  gród  i  okolice aŜ  po  ujście 

rzeki Gautelven. 

- I co? - zagadnął Ormund. - Dobrze ci w domu zarządcy? 

- Tak, nawet bardzo. 

- Z tego, co słyszałem, sprawujesz się znakomicie. 

background image

Inga zarumieniła się uszczęśliwiona. 

- Co cię w takim razie dręczy? 

-  Chodzi  o  dwie  sprawy,  które  moŜe  wydadzą  ci  się  błahe,  ale  dla  mnie  są  bardzo 

waŜne. Pewien męŜczyzna... 

Ormund zesztywniał. 

- Tak? 

-  Młody  woj,  który  jest  na  słuŜbie  u  zarządcy,  powiedział...  powiedział,  Ŝe  odwiedzi 

cię jutro, Ŝeby... 

- śeby prosić o twą rękę - dokończył Ormund. 

Inga pokiwała głową, a potem słowa popłynęły strumieniem z jej ust. 

-  Wiem,  Ŝe  sprawiam  ci  kłopot,  Ŝe  przeze  mnie  nie  moŜesz  w  pełni  poświęcić  się 

słuŜbie  Bogu,  ale,  drogi  Ormundzie,  proszę  cię,  poczekaj  jeszcze  trochę!  Nie  chcę  poślubić 

tego  młodziana.  Być  moŜe  pod  wieloma  względami  byłby  dobrym  kandydatem,  ale  tak  cię 

proszę, czy wytrzymasz jeszcze trochę ze mną? 

Cień  uśmiechu  przemknął  po  twarzy  rycerza  i  w  tej  krótkiej  chwili  przypomniał 

dziewczynie Ormunda, jakiego zapamiętała. 

-  Czy  myślisz,  Ŝe  będzie  cię  moŜna  tak  łatwo  zdobyć?  Sądzisz,  Ŝe  oddam  cię 

pierwszemu  lepszemu  po  to,  by  się  ciebie  pozbyć?  To  tak,  jak  bym  nie  dotrzymał  słowa 

danego twojemu ojcu. Jeśli chcesz wiedzieć, odmówiłem juŜ siedmiu kandydatom starającym 

się  o  ciebie,  wśród  nich  co  najmniej  dwóch  było  wysoko  urodzonych.  Powiedz  jednak,  czy 

ktoś podoba ci się szczególnie, a wówczas przyjrzę mu się dokładniej. 

Inga  patrzyła  na  Ormunda  w  najwyŜszym  zdumieniu,  jakby  widziała  go  po  raz 

pierwszy. 

-  Ci  wszyscy  męŜczyźni  kręcili  się  tu  i  zakłócali  ci  spokój?  Przeszkadzali  w  twej 

ś

więtej misji? To ty chyba mnie nienawidzisz! 

Potrząsnął powoli głową. 

-  Nienawiść  i  miłość  to  uczucia,  które  muszę  wyrzucić  ze  swych  myśli  i  ze  swego 

serca.  Ale  nie  odpowiedziałaś  na  moje  pytanie.  Czy  poznałaś  kogoś,  za  kogo  chętnie 

wyszłabyś za mąŜ? Twój ojciec bardzo pragnął, byś była szczęśliwa. 

Inga cofnęła się o krok i przez długą chwilę w milczeniu patrzyła w stronę grodu. 

- Nie - odrzekła w końcu. 

- Dlaczego nie odpowiedziałaś od razu? Pewnie jednak o kimś myślałaś? 

- Nie, Ormundzie - westchnęła cięŜko dziewczyna. - Poślubię tego, którego dla mnie 

wybierzesz. Ale czy będę szczęśliwa... Nie... nie sądzę! 

background image

Stali przez chwilę w milczeniu. 

-  A  o  czym  jeszcze  chciałaś  ze  mną  mówić?  -  zapytał  rycerz,  starając  się  przybrać 

lŜejszy ton. 

Wyprostowała się z uśmiechem. 

- Och, rzeczywiście. Ale to taka przyziemna sprawa, Ŝe pewnie będziesz na mnie zły. 

Zostałyśmy z Signhild zaproszone na ucztę, która odbędzie się za dwa tygodnie na cześć króla 

Sigurda  KrzyŜowca.  Mamy  załoŜyć  najładniejsze  suknie,  a  ja  nie  mam  nic  stosownego  na 

taką uroczystość. Nie śmiałam nikomu o tym powiedzieć, postanowiłam poradzić się ciebie. 

MoŜe mój ojciec zostawił ci jakieś pieniądze albo coś cennego... - dodała niepewna. 

- Tak - skłamał Ormund. - Dostaniesz, oczywiście, nową suknię. Chodź, przejdziemy 

się do portu! Akurat zawinął tam statek z Holandii. 

- Ale... Masz na to czas? 

Uśmiechnął się uspokajająco i ruszył w dół. Inga odetchnęła z wyraźną ulgą. 

- Bardzo się martwiłam o strój na ucztę. W tak krótkim czasie nie zdąŜyłabym utkać 

sobie  materiału,  ale  jeŜeli  moŜemy  kupić...  Och,  Ormundzie,  jeszcze  nigdy  nie  kupowałam 

nic dla siebie. Zawsze wszystko robiliśmy sami. 

Roześmiał się, rozbawiony jej podnieceniem. 

Teraz  juŜ  nie  wydawał  się  taki  obcy  i  nieprzystępny,  dlatego  teŜ  odwaŜyła  się  go 

zapytać po drodze: 

- Znasz, Ormundzie, dworkę Astę? 

- Nie, nie sądzę. Dlaczego pytasz? 

- Dziwne, bo rozpowiada takie rzeczy, jakbyś jej się zwierzał, na przykład Ŝe jestem ci 

cięŜarem i opieki nade mną podjąłeś się pod przymusem. 

Zatrzymał się gwałtownie. 

-  Co  ty  mówisz?  -  zapytał  ze  złością.  -  Tak  nisko  mnie  oceniasz?  Myślisz,  Ŝe  za 

twoimi  plecami  rozgłaszam  takie  rzeczy?  Domyślam  się  teraz  jednak,  o  kim  mówisz.  Przed 

kilkoma  tygodniami  odwiedziła  mnie  jakaś  młoda  kobieta  z  dworu  i  skarŜyła  się  na  ciebie. 

Twierdziła,  Ŝe  uganiasz  się  za  wojami  i  zachowujesz  się  nieprzystojnie.  Oczywiście,  nie 

dałem wiary jej słowom, bo przecieŜ dobrze cię znam. Nie, Ingo! Czy nie potrafisz rozpoznać 

zazdrości? 

-  Mówiła  z  taką  pogardą  o  moim  ojcu  -  szepnęła  Inga  ze  wzrokiem  utkwionym  w 

ziemię.  -  Nazwała  go  prostakiem.  A  ja  zawsze  sądziłam,  Ŝe  zajęcie  kowala  jest  wysoko 

cenione. 

- Bo jest! Nie słuchaj jej! 

background image

-  Wiem,  Ŝe  nie  powinnam,  ale  to  takie  nieprzyjemne.  Ciągle  wyśmiewa  się  z  moich 

sukien, z mojego wyglądu... 

-  Akurat  na  temat  twej  urody  mogłaby  sobie  zaoszczędzić  uwag  -  odpowiedział 

Ormund.  -  Ta  dziewczyna  pewnie  nie  moŜe  znieść,  Ŝe  wszyscy  cię  lubią.  Czy  chcesz,  bym 

poprosił, Ŝeby ją usunięto z dworu? 

-  AleŜ  nie!  -  zawołała  Inga  przeraŜona.  -  Nie  rób  tego!  Teraz,  kiedy  zrozumiałam 

powody jej zachowania, jest mi jej jedynie Ŝal. Tak mi wstyd, Ŝe się skarŜyłam, Ormundzie. 

Zapomnij o wszystkim, bardzo cię proszę. 

-  Czasem  dobrze  jest  zwierzyć  się  komuś  z  tego,  co  człowieka  boli.  Prosiłem,  Ŝebyś 

przychodziła do mnie, ilekroć będziesz miała zmartwienia. PrzecieŜ moim obowiązkiem jest 

ci pomagać! 

Gród  tętnił  Ŝyciem.  Inga  cieszyła  się,  Ŝe  moŜe  iść  obok  Ormunda.  Dotychczas  nie 

wychodziła  poza  dwór,  bo  nie  było  jej  wolno.  Przypuszczała,  Ŝe  to  Ormund  wydał  takie 

polecenie, bo inne słuŜebne wychodziły same. 

- Ormundzie, tak się cieszę, Ŝe mogę znów być razem z tobą - odezwała się z radością 

w  głosie.  -  Tak  bardzo  za  tobą  tęskniłam,  często  próbowałam  uchwycić  twe  spojrzenie  w 

kaplicy, ale ty nigdy nie patrzysz w moją stronę! Miałam wielką nadzieję, Ŝe odwiedzisz mnie 

kiedyś  w  domu  zarządcy.  Nawet  chciałam,  Ŝeby  rana  na  twojej  ręce  nie  zagoiła  się  dobrze, 

byle cię zobaczyć. 

- Ingo, uwaŜaj, co mówisz! - przerwał jej ostro. - Nie wolno ci rozmawiać ze mną w 

taki sposób. 

-  Och,  wybacz  mi  -  szepnęła  skruszona  i  spuściła  wzrok.  -  Wybacz,  nie  miałam  nic 

złego  na  myśli.  Opowiedz  mi  lepiej  o  wyprawie  do  Ziemi  Świętej.  Bardzo  lubiłam  słuchać 

wspomnień ojca, to było juŜ tak dawno. 

- Innym razem - odpowiedział surowo. 

Choć starał się zachować obojętność, poznawała po głosie, jak bardzo był wzburzony. 

Kiedy  jednak  doszli  do  portu  i  uderzył  ich  w  nozdrza  zapach  smoły  i  wodorostów, 

uśmiechnął się i poprosił, by puściła w niepamięć jego słowa. 

Zaczął  teŜ  opowiadać  o  wyprawie  krzyŜowej,  a  jego  opowieść  -  opowieść  rycerza  - 

róŜniła się od opowieści kowala. 

Inga słuchała chciwie, ale w końcu nie zdołała powstrzymać ciekawości i zapytała: 

- Czy spotkałeś tam wiele kobiet? Były piękne? 

-  Widziałem  naprawdę  wiele  pięknych  kobiet,  ale  nie  wzbudzały  mego  poŜądania. 

Właściwie  nie  miałem  najmniejszego  kłopotu  z  zachowaniem  ślubu  czystości,  zanim....  - 

background image

zamilkł raptownie. - O, tu jest statek z Holandii. 

Ale  Inga  nie  zamierzała  pozwolić,  by  Ormund  wywinął  się  tak  łatwo.  Bardzo 

ciekawiła ją jego przeszłość. 

- Wydaje mi się, Ŝe wiesz wiele o kobietach. 

-  Przeciwnie  -  roześmiał  się.  -  Za  kaŜdym  razem  czuję  się  w  twoim  towarzystwie 

jednakowo  bezradny.  Ale  cóŜ,  kobiety  stanowią  dla  mnie  zamkniętą  księgę.  I  niech  tak  juŜ 

pozostanie. 

Inga uznała, Ŝe to bardzo smutne. 

Rozumiała jednak, Ŝe zdecydował się pójść za swoim powołaniem, i za nic w świecie 

nie stanęłaby na drodze, którą podąŜał. 

background image

ROZDZIAŁ XV 

Kupiec  powitał  ich  uprzejmie  i  poprowadził  na  dół  do  kajuty.  Usta  mu  się  nie 

zamykały, mówił kilkoma językami na zmianę, pokazując im bele materiałów tak pięknych, 

Ŝ

e Indze zaparło dech w piersiach. 

-  Wolałabym  coś  skromnego,  Ormundzie  -  odezwała  się  w  obawie,  Ŝe  ojciec  nie 

zostawił zbyt wiele pieniędzy. 

- Tak, lepiej, Ŝeby tkanina nie była zbyt ozdobna i nie przyćmiła twojej urody - odparł 

Ormund. - Co sądzisz o tej? 

PrzyłoŜył  do  jej  twarzy  bladobłękitny  len,  a  Inga  patrzyła  z  zachwytem,  jak  pięknie 

tkanina się układa. 

- Wyśmienicie! - zawołał kupiec. - Co za uroda! Gdzie znaleźliście, panie, taką lilię? 

Ormund zmarszczył brwi, a Inga wyjaśniła pośpiesznie: 

- To mój opiekun! 

Zdumiony Holender rzekł: 

- Och, wybaczcie mi, proszę, pomyłkę, ale wydawało mi się, Ŝe wyjątkowo dobrana z 

was para. 

-  Ormundzie  -  szepnęła  Inga.  -  Podoba  mi  się  ta  tkanina,  czy  jednak  nie  jest  zbyt 

droga? 

- O nic się nie martw - uspokoił ją rycerz i szybko dobił targu z gadatliwym kupcem. 

Kiedy opuszczali pokład statku, Inga była szczęśliwa jak nigdy dotąd. 

- Suknię uszyję sobie juŜ sama. Och, Ormundzie, jak pięknie będę wyglądać! 

Opiekun  bez  słowa  poprowadził  ją  do  szewca  i  zamówił  lekkie  eleganckie  trzewiki, 

które miały być gotowe w ciągu kilku dni. 

A gdy juŜ wszystko załatwili i ruszyli dalej, zdziwiona Inga spytała: 

- Dokąd idziemy? Ta droga przecieŜ nie prowadzi do dworu. 

-  Mam  dla  ciebie  coś,  co  juŜ  dawno  zamierzałem  ci  podarować,  ale  całkiem  o  tym 

zapomniałem. 

Zaskoczona,  poszła  za  nim.  Minęli  kaplicę  i  skierowali  się  do  chaty,  w  której 

mieszkali krzyŜowcy. Ormund poprosił, by poczekała na zewnątrz, po chwili jednak wychylił 

się zza drzwi i dał znak, by weszła do środka. 

-  Nikogo  nie  ma  -  powiedział  po  cichu.  -  Tylko  zachowuj  się  jak  myszka,  bo  jeśli 

Gaute cię tu zobaczy, znowu mi się dostanie. 

background image

Przemknęli się do jego izby i zamknęli drzwi. 

- Tutaj mieszkasz? - zapytała Inga, rozglądając się z niedowierzaniem. 

- Tak. 

ZadrŜała.  Cela,  pozbawiona  okien,  miała  jeden  zasłonięty  derką  otwór  w  suficie. 

Panowała w niej wilgoć i chłód. Na klepisku stało tylko łoŜe i drewniany kufer. 

-  Och,  Ormundzie  -  odezwała  się  Inga  ze  współczuciem.  -  Co  mogę  dla  ciebie 

uczynić? Tu nie jest ci dobrze. 

- Takie Ŝycie wybrałem - odparł krótko. 

Otworzył kufer i wyjął przepiękny, bogato zdobiony pas. 

-  Proszę,  Ingo,  jest  twój.  Kupiłem  go  w  Hiszpanii,  w  drodze  do  Ziemi  Świętej.  Ma 

ozdoby  ze  szczerego  złota.  Myślałem,  Ŝe  kiedyś  podaruję  go  swej  wybrance,  ale  potem 

złoŜyłem śluby zakonne. Jesteś jedyną osobą, której pragnąłbym go ofiarować. 

Inga,  oniemiała  ze  wzruszenia,  przyjęła  prezent,  a  Ormund  pomógł  jej  go  zapiąć  w 

talii, choć dłonie mu drŜały. 

- Dzięki, Ormundzie - wyszeptała po chwili dziewczyna i zarzuciwszy rycerzowi ręce 

na  szyję,  przytuliła  twarz  do  jego  policzka.  -  Piękniejszego  daru  nigdy  jeszcze  nie 

otrzymałam, i to nie tylko dlatego, Ŝe jest taki drogocenny. 

Rycerz  zastygł  w  bezruchu,  tylko  jego  palce  zadrŜały  tuŜ  przy  jej  ramionach.  Inga 

usłyszała  dziwny,  zduszony  jęk  wydobywający  się  z  gardła  Ormunda.  Potem  odepchnął  jej 

ręce  i  zakrywszy  dłońmi  twarz,  odwrócił  się  tyłem.  Słychać  było  jedynie  jego  nierówny 

oddech. 

- Znów cię czeka post? - zapytała szczerze zrozpaczona. 

Ormund, juŜ trochę uspokojony, z udaną wesołością odparł: 

-  Nie,  nie  sądzę,  przecieŜ  nie  uległem  pokusie.  Ale,  droga  Ingo,  przyznaję,  niełatwo 

okiełznać twój gwałtowny temperament. 

Dziewczyna zdjęła pas i trzymając go w dłoni, westchnęła zachwycona: 

-  Nigdy  jeszcze  nie  widziałam  czegoś  równie  pięknego.  I  jak  wspaniale  będzie 

pasował do błękitnej sukni! 

- Dlatego właśnie wybrałem tę tkaninę, ale poczekaj! Mam coś jeszcze. 

Gdy z kufra wydobył kolejne dwie rzeczy, Indze zaparło dech. 

Pierwsza na pierwszy rzut oka nie wyglądała nadzwyczajnie, była to po prostu szpulka 

nici. Ale Ormund powiedział: 

- Te nici połyskujące złotem kupiłem takŜe w Hiszpanii. Przyjmiesz ode mnie radę? 

- Oczywiście. 

background image

-  Wyhaftuj  jakiś  delikatny  wzór  wokół  dekoltu,  przy  rękawach  i  u  dołu  sukni.  I  nic 

więcej, bo byłoby za duŜo ozdób. Mam rację? 

-  Tak.  Nie  uznaję  kobiet,  które  obwieszają  się  klejnotami,  Ŝeby  pokazać  swe 

bogactwo. 

Ale mimo to nie spuszczała wzroku z tego, co trzymał w drugiej dłoni. 

- Słusznie - orzekł Ormund. - Najwyraźniej mamy podobne gusta. Ale pelerynę mieć 

musisz. To z Rzymu, została uszyta z tkaniny zwanej aksamitem. Dotknij, jaka jest miękka. 

Szafirowa  barwa  będzie  pasowała  zarówno  do  sukni,  jak  i  do  twoich  oczu.  I  popatrz!  Jest 

haftowana w złote gwiazdy. 

-  Jak  wiosenne  niebo  wieczorową  porą  -  zachwyciła  się  Inga  i  z  namaszczeniem 

pogładziła piękną tkaninę. 

- Przymierz, czy nie jest za długa! Ale najlepiej załóŜ ją sama. 

Uśmiechnęli  się  do  siebie  ze  zrozumieniem.  Inga  zrazu  bała  się  poruszyć  i  Ŝałowała 

tylko,  Ŝe  nie  moŜe  przejrzeć  się  w  zwierciadle.  Ale  potem  obróciła  się  parę  razy  przed 

Ormundem. 

- Pasuje? - zapytała. 

Nie odpowiedział, więc popatrzyła na niego zdziwiona. A gdy dostrzegła cierpienie w 

jego oczach, bez słowa zdjęła i złoŜyła starannie pelerynę. 

- Tak, pasuje - odburknął wreszcie Ormund. - A teraz wracaj juŜ do siebie. Nie mam 

czasu cię odprowadzić, juŜ i tak z twojego powodu zaniedbałem obowiązki. 

Jego  głos  brzmiał  surowo  i  nieprzyjaźnie.  Inga,  zdumiona  zmiennością  nastrojów 

opiekuna, ze smutkiem spuściła wzrok. 

-  śałujesz,  Ŝe  podarowałeś  mi  te  rzeczy?  -  zapytała  nieśmiało.  -  Są  bardzo  cenne  i 

właściwie zbyt piękne jak dla mnie... 

- Nie opowiadaj głupstw! - wybuchnął. - Nikt inny, prócz ciebie, by ich nie dostał. Ale 

idź juŜ, za chwilę wróci Gaute. Z czego się śmiejesz? 

-  Dziwi  mnie,  Ŝe  ty,  który  wzbudzasz  powszechny  respekt,  tak  się  boisz  tego 

Frostessona. 

-  Ten  człowiek  dzierŜy  potęŜną  władzę  -  tłumaczył  się  Ormund.  -  A  ja  chciałbym 

okazać się godnym zaufania krzyŜowcem. Ale chyba masz rację - dodał. - Przy nim czuję się 

jak pacholę lękające się ciemności Pośpiesz się juŜ! 

W drzwiach Inga odwróciła się raz jeszcze: 

- Dziękuję, Ormundzie, z daleka. 

Jego niski śmiech napełnił ją ciepłem i brzmiał jej w uszach przez całą drogę do domu. 

background image

ROZDZIAŁ XVI 

Tylko  Signhild  pokazała  Inga  swe  nowe  szaty,  ale  ta  musiała  przysiąc,  Ŝe  będzie 

milczeć  jak  grób.  Inga  jak  kaŜda  niewiasta  pragnęła  zaskoczyć  wszystkich  w  ten  uroczysty 

dzień,  przekonana,  Ŝe  Ŝadna  inna  nie  będzie  miała  równie  pięknej  sukni.  Signhild  wciąŜ 

gładziła  aksamitną  pelerynę  i  podpytywała  przyjaciółkę,  jak  daleko  posunęła  się  z  szyciem. 

Inga  wykorzystywała  kaŜdą  wolną  chwilę,  ale  czasu  nie  miała  aŜ  tak  wiele,  jakby  sobie 

Ŝ

yczyła,  poniewaŜ  wszyscy  mieszkańcy  grodu  czynili  gorliwe  starania,  by  godnie  przyjąć 

króla Sigurda i jego świtę. śona zarządcy z wypiekami na twarzy poganiała słuŜbę, pilnując, 

by kaŜdy kąt lśnił czystością. W kuchni gromadzono nieprawdopodobne ilości jadła. 

Na  domiar  złego  w  samym  środku  przygotowań  gospodyni  zaniemogła.  Pielęgnacja 

chorej  spadła  oczywiście  na  Ingę,  bo  zawsze  wołano  właśnie  ją,  gdy  ktoś  potrzebował 

pomocy. Dziewczyna nie miała więc prawie wolnej chwili dla siebie i z lękiem patrzyła, jak 

wolno przybywa haftu. 

Któregoś  dnia,  gdy  siedziała  w  swej  izbie  i  ozdabiała  suknię,  niechcący  podsłuchała 

rozmowę  młodego  woja,  który  wcześniej  tak  zabiegał  o  jej  względy,  z  dworką  Astą. 

Usadowili  się  oboje  na  ławce  pod  oknem  Ingi i  wygrzewali  się  na  słońcu,  podczas  gdy  inni 

zaŜywali poobiedniego odpoczynku. 

- No, jak poszło? - zapytała Asta. - Pewnie usłyszałeś „nie”, tak jak wszyscy? 

- Rzeczywiście - westchnął. - Ale teŜ tego się spodziewałem. 

-  Ormund  StraŜnik  stawia  wielkie  wymagania  kandydatom  na  jej  męŜa.  Niełatwo 

spełnić takie warunki. Gdyby o tym wiedziała, jeszcze wyŜej zadzierałaby nosa. 

- O, nieprawda - zaprzeczył młodzieniec. - Nie bądź złośliwa. Inga nigdy nie zadziera 

nosa.  Ale  nie  ukrywam,  Ŝe  trudno  mi  pojąć  intencje  Ormunda.  Odnoszę  wraŜenie,  Ŝe  wcale 

nie ma ochoty wydać jej za mąŜ. 

-  Teraz  to  ty  jesteś  głupi!  Nie  rozumiesz,  Ŝe  on czeka  właśnie  na  tę  ucztę?  Przybędą 

najwyŜsi rangą dostojnicy, doradcy króla. Wybierze dla niej na męŜa kogoś, dzięki komu sam 

takŜe  zyska  lepszą  pozycję.  MoŜesz  mi  wierzyć,  wiem,  co  mówię.  Wszyscy  ludzie  dąŜą  do 

tego samego, chodzi im o to, Ŝeby się wybić. 

- KaŜdy sądzi po sobie - mruknął młodzieniec. 

Asta udała, Ŝe tego nie słyszy. 

- Signhild jest dziwnie tajemnicza - mruknęła pod nosem. - Powiedziała tylko, Ŝe Inga 

będzie najpiękniejsza na balu i Ŝe dostała od Ormunda nowe szaty. 

background image

- To znaczy, Ŝe rzeczywiście chce ją wydać za mąŜ. 

-  Tak.  Chyba  zrozumiałe,  Ŝe  pragnie  się  jej  juŜ  wreszcie  pozbyć,  a  przy  okazji 

skorzystać na tym. 

Inga  nie  przejęła  się  pełnymi  goryczy  i  jadu  słowami  Asty.  Miała  w  głowie  tylko 

jedno: Ormund będzie na balu! 

Pochyliwszy się nad suknią, haftowała z jeszcze większym zapałem. 

Kilka  dni  przed  przybyciem króla  Sigurda  miało  miejsce  nieprzyjemne zdarzenie. W 

królewskiej  sypialni  odkryto  pogański  znak  wróŜący  nieszczęście.  A  jeszcze  tego  samego 

wieczoru  podobne  znaki  dostrzeŜono  w  kilku  innych  miejscach.  Wieść  o  tym  dotarła  do 

Ormunda, który pośpieszył do dworu sprawdzić, czy Indze nic złego się nie stało. 

Wstrzymał konia, napotkawszy po drodze Astę, i zapytał, czy wie coś więcej o tym, co 

wydarzyło się we dworze. 

- Nie - odparła dworka, kłaniając się. - Ale spytaj, panie, swą podopieczną, zapewne 

lepiej się w tym orientuje. 

Odeszła,  kołysząc  biodrami.  Łudziła  się  widać,  Ŝe  dostojny  rycerz  odprowadzi  ją 

spojrzeniem. Ormund tymczasem ruszył naprzód z jeszcze większym niepokojem w sercu. 

Inga jak zwykle w sobotę urządziła sobie kąpiel. Siedziała właśnie w drewnianej balii 

przy palenisku, gdy ku swemu przeraŜeniu za drzwiami izby usłyszała kroki i głos Ormunda. 

W pośpiechu wyskoczyła z balii i narzuciła na siebie wełnianą pelerynę. 

Rozległo się pukanie do drzwi. 

- Proszę! - zawołała. 

Rycerz  wyczuł  w  jej  głosie  zdenerwowanie.  Kiedy  ujrzał  ją  przy  oknie,  stanął 

niepewny.  Dziewczyna,  ściskając  kurczowo  brzegi  peleryny,  którą  się  szczelnie  okryła, 

wpatrywała się w opiekuna z przestrachem w oczach. 

- Wychodzisz gdzieś? - zapytał. 

Pokręciła głową. 

- A moŜe skądś wracasz? 

Znów zaprzeczyła. 

Ormund podszedł bliŜej. 

- Co to? CzyŜbyś coś ukrywała pod peleryną? 

- Nie, skądŜe - odpowiedziała Inga zgodnie z prawdą. 

Jego głos zabrzmiał surowiej: 

-  Przybyłem  tu,  Ŝeby  sprawdzić,  czy  poganie  takŜe  ciebie  nie  zatrwoŜyli  swymi 

znakami. Przelękłaś się? 

background image

- Nie, wcale nie. 

Przez chwilę wpatrywał się w nią bezradnie. 

- Wiesz coś o tym, Ingo? 

- Nie - odpowiedziała, ledwie powstrzymując się od płaczu. - Proszę cię, Ormundzie, 

odejdź. Teraz nic tu po tobie. 

Rycerz  pobladł  jak  ściana,  przypomniawszy  sobie  nagle  słowa  Asty.  NiemoŜliwe, 

Ŝ

eby jego Inga była zamieszana w coś takiego, chyba nie... Zachowuje się jednak dziwnie... 

- Ingo? - niemal krzyknął. - Dlaczego coś przede mną ukrywasz? Czy to ty... 

- Puść mnie, Ormundzie - błagała zdesperowana. - To boli. 

Ale on jej nie słuchał. 

- Ingo! Co ukrywasz pod peleryną? Odpowiedz! 

Pokręciła tylko głową, śmiertelnie przeraŜona gniewem w jego oczach. 

Ogarnęła  go  ślepa  wściekłość  na  myśl,  Ŝe  dziewczyna,  której  ufał  jak  nikomu  na 

ś

wiecie,  mogłaby  go  zawieść.  Szarpnął  ją  za  ramię  i  wcisnąwszy  rękę  pod  jej  pelerynę, 

nieoczekiwanie dotknął ciepłej nagiej skóry. 

Dreszcz przeszedł mu po całym ciele. 

Gwałtownie cofnął  dłoń.  Przez  chwilę  stał jak  skamieniały,  wreszcie  odwrócił  się  na 

pięcie. Dopiero teraz zauwaŜył przy palenisku balię wypełnioną wodą i mokre  ślady stóp na 

podłodze. 

- Ingo, wybacz mi! - zawołał z rozpaczą i wybiegł z izby. 

Ale gdy galopował konno w stronę kaplicy, prześladowało go spojrzenie jej oczu, dłoń 

zaś paliła, jakby dotykał rozŜarzonego Ŝelaza. 

Inga takŜe nie mogła się uspokoić. Właściwie powinna mieć Ŝal do Ormunda za jego 

podejrzliwość,  ale  wcale  o  tym  nie  myślała.  Czuła  natomiast  ciągle  dotyk  jego  dłoni  i 

przypomniawszy sobie jego wzburzenie, uśmiechnęła się z kobiecą przekorą. 

Tej  nocy  oboje  długo  leŜeli,  nie  mogąc  zmruŜyć  oka,  a  ich  myśli  krzyŜowały  się 

gdzieś pomiędzy chatą rycerzy a dworem. 

background image

ROZDZIAŁ XVII 

Sigurd  KrzyŜowiec  przybył  nocą.  Uczta  miała  odbyć  się  nazajutrz.  Władcy 

towarzyszyła  małŜonka,  królowa  Malmfrid,  i  liczna  świta.  Dla  słuŜby  we  dworze  nastały 

bardzo  pracowite  dni.  śona  zarządcy  wzdychała  cięŜko,  starając  się  sprostać  wymaganiom 

króla, który lubił przepych, i wyznała nawet w przypływie szczerości, Ŝe księciu Øysteinowi 

usługiwało się znacznie łatwiej. W jej słowach kryło się wiele racji. 

Królowa,  piękna  cudzoziemka  o  ciemnych  włosach,  nie  wyglądała  na  szczęśliwą.  W 

kuchni  szeptano  nawet,  Ŝe  bardzo  kocha  męŜa,  ale  on  wydaje  się  być  w  jej  obecności 

rozdraŜniony.  Najwyraźniej  zawiodła  go,  nie  wydając  na  świat  oczekiwanego  potomka.  Na 

domiar złego nie znała norweskiego i trudno im było się porozumieć. Wszyscy z dezaprobatą 

przyjmowali  zachowanie  króla.  Bardzo  się  zmienił  i  nie  przypominał  juŜ  owego  poboŜnego 

młodzieńca, który wyruszył bronić Jerozolimy przed poganami. 

W  dniu,  w  którym  miała  się  odbyć  uczta,  dziewczęta  szybciej  uporały  się  ze  swymi 

obowiązkami  i  pobiegły  się  przebrać.  Tego  wieczoru  nie  musiały  usługiwać  gościom. 

Signhild była córką zamoŜnego gospodarza, a Inga podopieczną Ormunda, obie więc uznano 

za osoby godne zasiąść przy stole. Wprawdzie na samym końcu, ale jednak... 

Pełne  zapału  oddały  się  przygotowaniom.  Inga  włoŜyła  suknię,  którą  zdąŜyła 

wykończyć  dosłownie  w  ostatniej  chwili.  Potem  zapięła  zdobiony  złotem  pas  i  narzuciła  na 

ramiona aksamitną pelerynę, starając się nie zasłonić haftu przy szyi. 

Zachwycona Signhild ze łzami w oczach klasnęła w dłonie. 

-  Wyglądasz  prześlicznie  -  szepnęła  bez  tchu.  -  Nie  będzie  piękniejszej  od  ciebie 

panny! Ten twój opiekun musi być dobrym człowiekiem. 

- Ormund? - roześmiała się Inga. 

Signhild przyjrzała jej się bacznie. 

-  Ilekroć  wypowiadasz  jego  imię,  twoje  oczy  lśnią  dziwnym  blaskiem.  Chyba  się  w 

nim nie zakochałaś? 

- Ja? Nie, skądŜe - zaprzeczyła pośpiesznie Inga. 

- To dobrze, bo inaczej sama siebie byś unieszczęśliwiła. Nie moŜna go dostać! Często 

przyglądam  mu  się  podczas  mszy  w  kaplicy.  Serce  mi  bije  mocniej  na  jego  widok,  ale 

równocześnie sprawia wraŜenie takiego zimnego i surowego, jakby nic nie czuł. śe teŜ masz 

odwagę z nim rozmawiać! Właściwie jak to z nim jest? Czy to mnich? 

Inga zadumała się. 

background image

- Niezupełnie. Ale w Jerozolimie ślubował zachować czystość i godnie strzec drewna 

Ś

więtego  KrzyŜa.  Przysiągł  teŜ  dowieźć  relikwię  do  naszego  kraju.  Gaute  Frostesson 

utrzymuje, Ŝe nikt nigdy nie zwolni krzyŜowców z przysięgi złoŜonej przy grobie Chrystusa. 

Ormund  wspominał  mi  kiedyś,  Ŝe  pomagają  królowi  zbierać  dziesięcinę  na  Kościół... 

Signhild, jak pięknie wyglądasz! Przyznaj się, wystroiłaś się dla Haralda? 

-  E  tam  -  wzruszyła  ramionami  Signhild.  -  Poprosił  mnie,  Ŝebym  z  nim  zatańczyła 

wieczorem, a wtedy wiesz... Będzie trzymał mnie w ramionach i, och... 

Inga roześmiała się, rozbawiona zapałem przyjaciółki. 

- Idźmy juŜ, jeśli jesteś gotowa! 

Wnet otoczyli je rówieśnicy i całą gromadą udali się na biesiadę. W wielkiej sali pod 

ś

cianami ustawiono stoły, przy których zasiedli rycerze z królewskiej świty według godności i 

urodzenia. Indze i jej przyjaciołom przypadły mniej poczesne miejsca przy końcu stołu. 

Inga  jeszcze  nigdy  w  Ŝyciu  nie  była  na  uczcie.  Płonęła  z  ciekawości.  Wyglądała  tak 

pięknie,  Ŝe  wszyscy  wokół  prześcigali  się  w  komplementach,  tylko  Asta  zacisnęła  usta  i 

milczała. 

Inga, uszczęśliwiona, rozglądała się, szukając wzrokiem Ormunda. Miejsca w drugim 

końcu stołu, obok królewskiego tronu, ziały pustką. 

Prowadzono  głośne  rozmowy,  ale  wśród  ogólnej  wrzawy  wyczuwało  się  nastrój 

oczekiwania. Wnoszono pełne misy jadła. Inga ogarnęła spojrzeniem wielką salę. Zawieszone 

na  ścianach  makaty  i  rzeźbione  belki  dopiero  w  blasku  pochodni  i  płomieni  tańczących  w 

paleniskach przedstawiały się w całej swej krasie. Przybyli goście ubrani byli w swe najlepsze 

stroje. Inga przyglądała się z zachwytem dostojnym damom, na których lśniło złoto i srebro, 

ale  była  przekonana,  Ŝe  jej  strój  jest  najpiękniejszy.  Nie  do  końca  zdawała  sobie  jednak 

sprawę,  jak  doskonale  podkreślał  jej  urodę.  Długie  jasne  loki  odcinały  się  ostro  na  tle 

szafirowego  aksamitu,  a  wyraziste  błękitne  oczy,  płonące  oczekiwaniem,  lśniły  jak  gwiazdy 

na  pelerynie.  Dostojni  goście  z  końca  sali  jeszcze  jej  nie  zauwaŜyli,  ale  siedzący  nieopodal 

wojowie czuli ucisk w gardle, ilekroć na nią spojrzeli. 

Nagle sala ucichła. Oczom wszystkich zebranych ukazał się zarządca, który dał znak, 

by  goście  powstali.  Zaszurały  ławy,  zaszeleściły  suknie  kobiet  i  wszyscy  odwrócili  się  w 

stronę drzwi. 

Do  sali  wkroczył  Sigurd  KrzyŜowiec  ze  swą  piękną  małŜonką  u  boku.  Zgromadzeni 

pochylili  się  w  głębokich  ukłonach,  a  król,  skinąwszy  łaskawie,  zasiadł  na  poczesnym 

miejscu.  Za  nim  postępowała  świta.  Inga  drgnęła,  ujrzawszy  tuŜ  za  królem  pięciu 

krzyŜowców  z  Gaute  Frostessonem  i  Ormundem.  Gdy  patrzyła  na  najstarszego  wiekiem 

background image

rycerza  o  zdradzającym  fanatyzm  spojrzeniu,  przeszył  ją  dreszcz.  Pod  zniszczonymi 

pelerynami rycerze nosili barwne kaftany. Ormund przyodziany był w kaftan z lekko złoconej 

skóry z turkusowymi zdobieniami i spodnie o barwie turkusu, wetknięte w wysokie buty. Jego 

twarz  o  wyostrzonych  rysach,  okolona  jasnymi  włosami,  zdawała  się  być  pozbawiona 

wyrazu. 

Za  krzyŜowcami  kroczyli  namiestnicy  i  inni  dostojnicy  z  małŜonkami,  a  orszak 

zamykał zarządca z Ŝoną. Gdy wszyscy zasiedli przy stole, napełniono kielichy winem. 

Znów  zapanował  gwar  rozmów.  Młodzi  w  końcu  stołu  rozprawiali  wesoło.  Nagle 

ucichli  gwałtownie,  widząc  zbliŜającego  się  Ormunda  StraŜnika,  który,  skinąwszy  w  ich 

stronę, zwrócił się do Ingi: 

- Ingo, przesiądziesz się! Król Sigurd pragnie cię poznać. 

Zakłopotana  dziewczyna  podniosła  się  ze  swego  miejsca  i  podąŜyła  za  opiekunem 

przez  wielką  salę.  Zdawało  jej  się,  Ŝe  wszystkie  oczy  zwrócone  są  na  nich.  Damy  bacznie 

lustrowały  jej  suknię,  a  takŜe  wyniosłą  sylwetkę  Ormunda,  męŜczyźni  zaś  patrzyli  tylko  na 

dziewczynę. Inga ukłoniła się nisko królowi i dostojnikom. 

Znów, tak jak niegdyś w Borg, zdumiała się, jak bardzo król jest młody. Liczył sobie 

zaledwie dwadzieścia jeden zim, a tyle zdąŜył juŜ przeŜyć. 

Sigurd popatrzył na nią z zaciekawieniem. 

-  A  więc  to  jest  ta  róŜa,  o  której  wszyscy  w  Konghelli  tyle  opowiadają?  Wiele 

słyszałem  o  twej  odwadze  podczas  wyprawy,  wiem  takŜe,  Ŝe  dobrze  się  tu  sprawujesz. 

Mieszkańcy  dworu  korzystają  z  twych  uzdrawiających  balsamów,  a  i  ludzie  z  grodu 

przychodzą do ciebie po pomoc. Dobrze znałem twego ojca i cieszę się, Ŝe mogę poznać jego 

córkę. Nie jestem zawiedziony. 

Inga dygnęła. 

-  Dzięki,  królu,  za  dobre  słowo.  Mój  ojciec  zawsze  mówił  o  Waszej  Wysokości  z 

największym szacunkiem i podziwem. 

-  Miło  mi  to  słyszeć.  Usiądź,  proszę,  obok  swego  dostojnego  opiekuna,  który 

dopilnuje,  by  niczego  ci  nie  brakowało.  Tak,  Gaute  -  zwrócił  się  do  wyraźnie 

niezadowolonego  krzyŜowca.  -  To  dziewczę  moŜe  siedzieć  obok  was.  Ona  oddała  ogromne 

przysługi moim wojom i zasłuŜyła na poczesne miejsce przy stole. 

Inga  poczuła  dreszcz,  siadając  pomiędzy  Ormundem a  kapelanem,  którego  widywała 

jedynie podczas mszy. NałoŜyła sobie mięsiwa z półmiska, który podsunął jej Ormund. Jadła 

ostroŜnie w obawie, by nie zabrudzić swych odświętnych szat. 

Inni  nie  przejmowali  się  zbytnio  dobrymi  manierami,  wokół  rozlegało  się  głośne 

background image

mlaskanie i siorbanie. Ormund podał Indze serwetę do wytarcia z tłuszczu palców i napełnił 

winem jej kielich. 

- Trochę się boję - szepnęła Inga nieco stropiona. - Nigdy jeszcze nie piłam wina. 

- Musisz spełnić toast, jeśli król go wzniesie, ale poza tym raczej bądź ostroŜna. 

Inga  posłuchała  jego  rady,  jednak  inni  ucztujący  nie  byli  aŜ  tak  wstrzemięźliwi. 

Wprawdzie  wina  nie  podawano  w  duŜych  ilościach,  ale  piwo  lało  się  strumieniami. 

Podchmieleni męŜczyźni rozprawiali głośno. Inga kątem oka dostrzegła, Ŝe król, raz za razem 

wychylając kielich, rozprawia o czymś z Frostessonem, a ich spojrzenia co chwila wędrują w 

jej kierunku. Ormund takŜe to zauwaŜył i choć na pozór nadal rozmawiał swobodnie ze swą 

podopieczną, dziewczyna zauwaŜyła w jego oczach błysk niepokoju. 

- Ormundzie, dlaczego król tak na nas patrzy? - wyszeptała. 

-  Nie  wiem  -  odparł.  -  Ale  obawiam  się,  Ŝe  nie  zapowiada  to  niczego  dobrego.  Co 

prawda nie sądzę, by odwaŜył się w obecności królowej... 

- Co takiego? 

- Nic, nie przejmuj się. Coś się jednak święci i wcale mi się to nie podoba. 

Wnet  wszystko  się  wyjaśniło.  Król  Sigurd  z  pucharem  w  dłoni  wstał  i  wyraźnie  juŜ 

podochocony, zawołał do zgromadzonych w sali biesiadników: 

-  Wierni  poddani!  Wszyscy  kawalerowie  obecni  na  tej  sali!  Popatrzcie  na  ten  rzadki 

kwiat,  tę  rzadką  lilię.  Jej  opiekun,  Ormund  StraŜnik,  odda  ją  za  Ŝonę  temu,  kto  spełni 

wszystkie postawione przez niego warunki. A nie są one łatwe. Z tego co wiem, ubiegać się o 

rękę  dziewczyny  moŜe  się  tylko  wysoko  urodzony,  majętny,  dobry  chrześcijanin,  silny, 

przystojny, mądry i odwaŜny. Jestem pewien, Ŝe wśród was znajdzie się wielu odpowiednich 

kawalerów.  Dlatego  teŜ, by  sprawić  uciechę  moim  gościom,  ogłaszam  turniej!  Za  chwilę  na 

placu pod grodem zmierzą się kandydaci do ręki dziewczyny. Popatrzcie na nią, piękniejszej 

nie  ma  w  całej  Norwegii!  Jeśli  by  ktoś  się  obawiał  o  jej  wiano,  to  mogę  go  zapewnić,  Ŝe 

otrzyma ode mnie posag godny księŜniczki. 

Ormund  i  Inga,  jednakowo  zaskoczeni  pomysłem  władcy,  wpatrywali  się  weń  z 

niedowierzaniem. 

- AleŜ królu! - zawołał Ormund. - Inga jest jeszcze dzieckiem! 

- Ile masz lat? - zapytał Sigurd Ingę. 

- Na jesieni skończę dziewiętnaście. 

-  I  ty  nazywasz  ją  dzieckiem,  Ormundzie?  Większość  kobiet  wychodzi  za  mąŜ  w 

wieku lat szesnastu, a bywa, Ŝe i wcześniej. Nierzadko juŜ pięcioletnie dzieci są zaręczone. 

-  Ale  z  Ingą  jest  inaczej.  Erling  Edmundsson  błagał  mnie,  bym  poczekał,  aŜ 

background image

dziewczyna sama zyska pewność, kogo chce poślubić. Pragnął, by jego córka była szczęśliwa. 

-  Ech,  miłość!  -  przerwał  mu  król,  machając  lekcewaŜąco  ręką.  -  CóŜ  jest  warta  bez 

pozycji i bogactwa? 

-  WielmoŜny  panie  -  ośmieliła  się  wtrącić  Ŝona  zarządcy.  -  Wydaje  mi  się,  Ŝe 

uczynilibyście  dziewczynie  niesprawiedliwość,  gdybyście  ją  oddali  za  Ŝonę  człowiekowi, 

którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy. 

-  To  się  poznają!  Taka jest  moja  wola!  Chcę,  by  tu  dziś  było  wesoło,  bo  do  tej  pory 

umierałem z nudów. Zresztą Gaute wyraził zgodę. 

Obecni na sali męŜczyźni przyjęli słowa władcy z aplauzem. Rycerze lubili turnieje. 

- W takim razie - pobladły na twarzy Ormund nie dawał za wygraną - w  takim razie 

proszę,  królu,  byś  zezwolił,  abym  i  ja  mógł  uczestniczyć  w  zawodach.  Nie  jako  zalotnik, 

oczywiście, ale po to, by dać dziewczynie jeszcze trochę czasu. 

-  Wspaniale!  -  zawołał  Sigurd.  -  Słyszeliście?  Zapowiada  się  doskonała  zabawa! 

Ormund  StraŜnik,  jako  opiekun  dziewczyny,  staje  przeciwko  kandydatom  do  jej  ręki.  Jeśli 

wygra, nikt jej nie dostanie. Zgadzasz się na to, Ormundzie? 

- Tak - potwierdził rycerz cicho, lecz zdecydowanie. 

- A ty, Ingo córko Erlinga? 

Inga ukradkiem chwyciła opiekuna za rękę, a ten uścisnął ją lekko. 

- Zgadzam się - odpowiedziała. 

- Dobrze! A teraz biesiadujmy dalej, drodzy goście! 

Inga nie była w stanie wmusić w siebie ani kęsa wspaniałego jadła, którym zastawiono 

stoły.  Siedziała  obok  opiekuna  blada,  rozglądając się  po  sali.  Przechwyciła  spojrzenia  wielu 

przystojnych rycerzy, ale ona nie chciała Ŝadnego z nich. 

Twarz Ormunda była nieprzenikniona. 

- Co teraz będzie, Ormundzie? - spytała z lękiem. 

-  Dam  z  siebie  wszystko,  Ingo.  Nie  naleŜę  do  słabeuszy,  ale  spośród  tu  obecnych 

wielu  dorównuje  mi  siłą.  Trochę  jestem  wycieńczony  ostatnimi  postami.  Podejrzewam,  Ŝe 

pomysł turnieju podsunął królowi Gaute. On od początku sprzeciwiał się temu, bym podjął się 

opieki nad tobą. 

Inga  skierowała  wzrok  na  przełoŜonego  zakonu  krzyŜowców,  ale  napotkawszy  jego 

nieprzejednane spojrzenie, utwierdziła się w przekonaniu, Ŝe rad będzie się jej jak najszybciej 

pozbyć. 

Nieoczekiwanie  jednak  siedzący  obok  kapelan  uśmiechnął  się  do  Ingi  dobrodusznie, 

jakby chciał w ten sposób okazać dziewczynie przychylność. Pokręciwszy głową, odezwał się 

background image

z przyganą w głosie: 

-  Gaute  wypacza  naukę  Chrystusa.  Pochłonęła  go  bez  reszty  idea  zakonu,  który 

załoŜył,  i  jest  zupełnie  zaślepiony.  A  przecieŜ  Bóg  to  miłosierny  ojciec,  który  wybacza 

ludziom  słabości,  nie  nam  więc  osądzać  i  karać.  Czy  Ormund,  zobowiązując  się  być  ci 

opiekunem,  zaniedbał  obowiązki  rycerza  krzyŜowca?  Nie!  Ale  Gautemu  jesteś  wyraźnie 

zawadą,  moje  dziecko.  A  i  król  nie  postąpił  jak  dobry  chrześcijanin.  MałŜeństwo  ustanawia 

Bóg, a nie ślepy los. 

- Dzięki ci, ojcze, za dobre słowo - odezwała się cicho Inga. 

- Często widywałem cię w kaplicy, dziecko. - Kapelan poklepał ją po dłoni. - Wiem, 

Ŝ

e  twoja  wiara jest  silna.  Zobaczysz,  Ŝe jeszcze wszystko  moŜe  się  odmienić.  A jeśli  nie,  to 

pamiętaj, Ŝe zawsze znajdziesz oparcie w Chrystusie. 

Inga pokiwała głową z wdzięcznością i zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń. 

- Spróbuj się uśmiechnąć, wyglądasz, jakbyś za chwilę miała oddać głowę katu - rzekł 

zaniepokojony Ormund. 

-  CzyŜby  było  inaczej?  -  zapytała  z  ironią.  -  Nie  pojmuję,  dlaczego  rycerze  mają 

toczyć  zawody  właśnie  o  mnie?  PrzecieŜ  na  sali  znajduje  się  mnóstwo  urodziwych  panien, 

wysoko urodzonych i majętnych... 

-  Nie  udawaj  naiwnej  -  rzucił  oschle  Ormund.  -  Chcesz  pewnie,  Ŝeby  ci  prawić 

komplementy? 

- To nieprawda - zaprzeczyła gwałtownie. 

Ormund uśmiechnął się. 

-  Nie  przejmuj  się  za  wcześnie.  Postaraj  się  raczej  wykrzesać  z  siebie  trochę 

optymizmu! 

background image

ROZDZIAŁ XVIII 

Słońce  chyliło  się  powoli  ku  zachodowi,  ale  w  ten  ciepły  wieczór  majowy  nikt  nie 

czuł  chłodu.  Na  placu  w  pobliŜu  grodu  zgromadziły  się  tłumy,  by  przyjrzeć  się  zmaganiom 

jedenastu  śmiałków,  którzy  starali  się  o  rękę  pięknej  Ingi.  Siedmiu  kandydatów  jednak  z 

róŜnych powodów odrzucono juŜ na wstępie. Jeden, jak się okazało, był Ŝonaty, ale sądził, Ŝe 

uda mu się to zataić, inni okazali się zbyt leciwi. Ostatecznie pozostało czterech konkurentów 

i ci mieli zmierzyć się z Ormundem StraŜnikiem. Zdawali sobie sprawę, Ŝe czeka ich niełatwe 

zadanie,  bo  znana  im  była  zręczność  opiekuna  Ingi,  ale  mieli  nadzieję  okazać  się  godnymi 

jego przeciwnikami. 

Inga wraz z Signhild i Ŝoną zarządcy przyglądały się ze wzgórza przygotowaniom do 

turnieju  i  jego  uczestnikom.  NajbliŜej  stał  Vidar,  niewysoki,  krępy,  ale  silny  jak  tur. 

Pochodził z Trøndelag i był jednym z høvdingów Sigurda. Trudno ocenić człowieka, widząc 

go  po  raz  pierwszy  na  oczy,  ale  Inga  zupełnie  nie  potrafiła  sobie  wyobrazić,  Ŝe  mogłaby 

pokochać  tego  męŜczyznę.  Potem  przeniosła  wzrok  na  zbliŜającego  się  wolnym  krokiem 

Olafa z Konghelli. Olaf niósł łuk, bo, jak ustalono, zawody miały się rozpocząć od strzelania 

do tarczy. Inga znała Olafa z widzenia. Był chyba najstarszy z czwórki śmiałków, miał długą 

ciemną brodę i krzaczaste brwi. Wiele mówiono o jego mądrości i dobroci serca. U boku tego 

męŜczyzny czekałoby dziewczynę spokojne Ŝycie, tyle Ŝe ona nie o tym marzyła. 

Natomiast  następnego  konkurenta  do  swej  ręki,  Guttorma,  Inga  po  prostu  nie  lubiła. 

Był  tak  strasznie  zadufany  w  sobie!  Zbierało  jej  się  na  mdłości,  ilekroć  słuchała  jego 

przechwałek, i nie mogła pojąć, czemu w tym właśnie młodym kawalerze król Sigurd pokłada 

wielkie nadzieje. 

Wreszcie  Håkon,  najlepiej  wyćwiczony  w  całym  Viken,  najgroźniejszy  chyba 

przeciwnik Ormunda. Miał ciemne włosy, zaciętą twarz i wzbudzał w Indze strach. 

Któryś z tej czwórki zostanie moim męŜem, jeśli... pomyślała ze zgrozą i pośpiesznie 

zbiegła ze wzgórza do Ormunda, który właśnie napinał łuk. Opiekun, unikając jej spojrzenia, 

odezwał się surowo: 

- Ingo, wracaj na swoje miejsce! Nie wolno ci tu przybiegać podczas turnieju! 

- Ormundzie, chcę cię spytać tylko o jedno. 

- Słucham, ale mów szybko! - powiedział, opuszczając łuk. 

Inga, trochę zraŜona jego oschłością, nerwowo wyjąkała: 

- Asta... wiesz, ta dworka, rozpowiadała wszystkim,  Ŝe niecierpliwie oczekujesz tego 

background image

wieczoru, bo chcesz jak najprędzej wydać mnie za mąŜ. Czy to prawda? 

Grymas niecierpliwości wykrzywił twarz Ormunda. 

-  Doprawdy  jesteś  niemądra!  Czemu  ciągle  dajesz  wiarę  złośliwej  gadaninie  tej 

dziewki? Czy nie zauwaŜyłaś, Ŝe robię, co mogę, byś zyskała jeszcze trochę na czasie? 

- Wybacz! To prawda - szepnęła Inga i odeszła ze zwieszoną głową. 

- Ingo! - zawołał za nią Ormund. 

Zawróciła uszczęśliwiona. 

- A moŜe wolałabyś, Ŝebym nie brał udziału w turnieju? - spytał. 

Nie  potrzebował  odpowiedzi,  wyraz  zatrwoŜonych  oczu  dziewczyny  nie  pozostawiał 

cienia wątpliwości. 

Trochę spokojniejsza wróciła na swoje miejsce, do Signhild i Ŝony zarządcy, które, tak 

samo jak ona, wierzyły gorąco, Ŝe Ormund odniesie zwycięstwo. 

-  Bo  nie  mam  ochoty  stracić  takiej  zdolnej  i  pracowitej  dworki  -  powiedziała  z 

uśmiechem Ŝona zarządcy. - Chętnie zatrzymam cię przynajmniej jeszcze na kilka lat, Ingo. 

-  Co  do  mnie,  to  w  ogóle  nie  mam  ochoty  wychodzić  za  mąŜ  -  odrzekła  Inga  ze 

smutkiem. - Jeśli juŜ to uczynię, to tylko po to, by zwolnić Ormunda z obowiązku. 

- Och - roześmiała się chlebodawczyni. - Ani się obejrzysz, a zakochasz się po uszy w 

jakimś młodzieńcu. Wtedy zobaczysz, jak ci będzie spieszno do ołtarza. 

Inga  uśmiechnęła  się  ze  smutkiem  i  odeszła  na  bok,  by  lepiej  widzieć  zmagania 

rycerzy. 

- Inga chyba juŜ spotkała męŜczyznę swojego Ŝycia - odezwała się cicho Signhild. - I 

na tym właśnie polega jej nieszczęście. 

- Ormund? - zapytała cicho Ŝona zarządcy. 

Signhild skinęła głową. 

- Biedna dziewczyna. A on? 

- Zimny jak ryba. 

- Oj, nie byłabym tego taka pewna, nie byłabym - westchnęła cicho Ŝona zarządcy. - 

Te  jego  surowe  posty  pozwalają  się  niejednego  domyślać.  Przy  tym  nie  przejawia  zbytniej 

gorliwości, by znaleźć Indze męŜa. Nic dziwnego, Ŝe podczas biesiady tak pobladł. 

Signhild zrobiła wielkie oczy. 

- Sądzisz, pani... Ŝe zrobili coś niewłaściwego? 

- Nie, broń BoŜe - wyszeptała przeraŜona chlebodawczyni - Ormund nigdy by do tego 

nie  dopuścił.  Przypuszczam  raczej,  Ŝe  on  sam  nie  do  końca  uświadamia  sobie,  dlaczego  nie 

chce  wydać  Ingi  za  mąŜ.  Z  pewnością  uwaŜa,  Ŝe  kieruje  się  jedynie  dobrem  swej 

background image

podopiecznej, nic poza tym. 

Signhild popatrzyła na Ormunda, pochylonego nad łukiem. 

- Jest taki chłodny, jakby pozbawiony uczuć. Czy Inga kiedyś go zdobędzie? 

- Nigdy!  Przysięga, którą złoŜył, jest święta i Kościół, a raczej Gaute Frostesson, nie 

zechce  Ormunda  z  niej  zwolnić.  Zresztą  on  sam  gotów  jest  do  największych  wyrzeczeń, 

byleby naleŜeć do zakonu StraŜników KrzyŜa. 

Zabrzmiał  sygnał  rogu  i  zawodnicy  zajęli  wyznaczone  miejsca.  Wśród 

zgromadzonego tłumu przeszedł pomruk oczekiwania. Ustalono,  Ŝe zostaną rozegrane cztery 

konkurencje, po kaŜdej odpadnie ten z rycerzy, który okaŜe się najgorszy. Na koniec zostanie 

więc tylko jeden, najlepszy z najlepszych. 

Zaczęto  od  strzelania  z  łuku.  Pierwsza  strzała  ze  świstem  pomknęła  w  stronę  tarczy. 

Inga  czuła  się  okropnie,  najchętniej  by  uciekła.  Gdy  Håkon  wypuścił  strzałę,  a  wśród 

publiczności  rozległo  się  głośne  „och...”,  Inga  pomyślała,  Ŝe  chybił.  Sama  bała  się  nawet 

spojrzeć;  kiedy  Ormund  napiął  cięciwę,  wstrzymała  oddech  i  zacisnęła  mocno  powieki 

Słyszała, jak strzała przecina powietrze, a gdy wbiła się w tarczę, dziewczynie zdawało się, Ŝe 

trafiła  ją  w  samo  serce.  Otworzyła  oczy  i  odetchnęła,  Ormund  posłał  jej  uspokajające 

spojrzenie, ale Inga bez trudu zauwaŜyła, Ŝe i on jest zdenerwowany. Podszedł do niej, kiedy 

ogłaszano wyniki. 

- Na razie jeszcze nie odpadłem, Ingo. Póki co - próbował podtrzymać ją na duchu. 

- Ormundzie, nie mogę się temu dłuŜej przyglądać - odezwała się Ŝałosnym głosem. - 

Czuję się okropnie. 

- Musisz, Ingo. Jeśli odejdziesz, król Sigurd wpadnie w złość. Ale powiedz szczerze, 

czy rzeczywiście nie chcesz poślubić Ŝadnego z tych rycerzy? 

Odwróciła głowę w stronę czterech śmiałków i pokręciła gwałtownie głową. 

-  Nie,  nie!  A  juŜ  najmniej  tego  pięknisia,  który  ciągle  się  przechwala.  Błagam  cię, 

Ormundzie, nie pozwól mu wygrać! 

- Nie wygra - zapewnił. 

- Dlaczego to dla mnie robisz? - zapytała cicho. - Dlaczego jesteś dla mnie taki miły i 

dobry? 

-  PrzecieŜ  juŜ  ci  mówiłem!  Poza  tym  nie  chciałbym  cię  oglądać  w  ramionach  tego 

zarozumiałego Guttorma. 

-  Wiesz  co,  Ormundzie  -  powiedziała  Inga  z  błyszczącymi  oczami.  -  Jesteś 

najwspanialszym męŜczyzną ze wszystkich obecnych tu dzisiaj. Masz taki piękny strój! 

-  Ingo -  przerwał  jej  gwałtownie.  -  Dlaczego  mówisz  mi  takie  rzeczy? Wiesz  równie 

background image

dobrze jak ja, Ŝe jest tu wielu urodziwszych ode mnie rycerzy. 

- Dla mnie nie istnieje nikt poza tobą - wyznała. 

- Chyba się zapominasz! 

Popatrzyła na niego z rozpaczą i zapytała Ŝałośnie: 

-  Dlaczego  jesteś  taki  zły,  Ormundzie?  Czy  córka  nie  ma  prawa  podziwiać  swego 

ojca? Czy podopiecznej nie wolno sądzić, Ŝe jej opiekun wspaniale wygląda? 

Patrzył na nią długą chwilę, usiłując odzyskać równowagę. Potem potrząsnął głową i z 

lekkim uśmiechem westchnął: 

- Co ja mam z tobą zrobić, dziewczyno? 

Po czym odwrócił się i ruszył do pozostałych zawodników. 

Olaf, brodaty dobroduszny rycerz z Konghelli, trafił najdalej od środka tarczy i opuścił 

plac, na którym toczył się turniej. 

Jednego mniej, odetchnęła Inga, ale i tak o trzech za duŜo. 

Na  sygnał  rogu  rycerze  dosiedli  koni  i  pojechali  nad  rzekę  na  linię  startu.  Mieli  się 

ś

cigać  wzdłuŜ  brzegu  aŜ  do  wyznaczonego  punktu  na  polu,  na  którym  zgromadzili  się 

mieszkańcy  grodu.  Inga  odprowadzała  wzrokiem  Ormunda.  Jego  jasne  włosy  błyszczały, 

rozświetlone  zachodzącym  słońcem,  a  z  ramion  zwisała  mu  peleryna  krzyŜowca,  która 

wzbudzała szacunek patrzących. Ale oto minął ją Guttorm z uśmiechem zwycięzcy na ustach, 

najwyraźniej  przekonany,  Ŝe  Inga  byłaby  przeszczęśliwa,  gdyby  wygrał.  To  prawda,  Ŝe  jest 

przystojny, pomyślała dziewczyna, ale... 

Kolejny sygnał rogu obwieścił początek wyścigu. 

Zgromadzony  tłum  wypatrywał  zawodników.  Wreszcie  w  oddali  ukazał  się  mały 

punkt wyraźnie wyprzedzający trzy pozostałe. Gdy podjechali bliŜej, Inga z ulgą rozpoznała 

Ŝ

ółtawą koszulę. Tak, Ormund był świetnym jeźdźcem, wiedziała o tym doskonale, ale mimo 

to  zaskoczyło  ją,  Ŝe  zyskał  taką  przewagę.  Signhild  stała  obok  Haralda  i  podskakiwała, 

wykrzykując głośno imię Ormunda. Inga chętnie by się do niej przyłączyła, ale pomyślała, Ŝe 

to nie wypada. Jednak gdy minął linię mety, nie wytrzymała i podbiegła do opiekuna. 

Wstrzymał konia i zdyszany popatrzył na nią z góry. 

- Udało nam się - zawołał i zmierzwił jej Ŝartobliwie włosy. Zaraz jednak wyprostował 

się w siodle i odjechał. 

Nikt  nie  przypuszczał,  Ŝe  tak  świetnie  wyćwiczony  rycerz  jak  Håkon  odpadnie  po 

drugiej  zaledwie  konkurencji,  jednak  okazało  się,  Ŝe  przybył  na  metę  ostatni.  Większość 

widzów  nie  przywiązywała  wagi  do  nagrody,  jaką  przewidziano  dla  zwycięzcy,  dla  nich 

liczyły się głównie emocje, jakich dostarczał im turniej, i obstawiali swoich faworytów. 

background image

Inga  nie  kryła,  kto  jest  jej  faworytem.  Nawet  król  Sigurd  rzucił  jej  kąśliwie 

upomnienie,  Ŝe  nie  powinna  być  stronnicza,  bo  przez  nią  turniej  traci  napięcie.  Bogiem  a 

prawdą  wcale  nie  rozumiała,  dlaczego.  No  cóŜ,  moŜe  dla  kandydatów  do  jej  ręki  nie  było 

szczególnie  przyjemne,  Ŝe  nie  pali  się  do  małŜeństwa,  ale  czego  właściwie  oczekiwali? 

Pomysł króla uznała za niemądry i pociechą jej było, Ŝe przynajmniej jeden człowiek spośród 

obecnych podziela jej zdanie. 

background image

ROZDZIAŁ XIX 

Jeszcze  dwóch,  pomyślała  Inga,  czując,  jak  ze  zdenerwowania  pocą  jej  się  dłonie,  a 

serce tłucze się w piersi. Ormund musi zwycięŜyć! Po prostu musi! 

Nagle  jednak  zaszło  coś  nieoczekiwanego.  Z  daleka  Inga  dostrzegła  ogromne 

poruszenie  wśród  tłumu  i  usłyszała  gniewne  okrzyki.  Szybko  wybiegła  naprzeciw 

nadchodzącemu właśnie Ormundowi. 

- Co się stało? 

-  Guttorm  oszukiwał  -  wyjaśnił  krótko.  -  Ktoś  widział  go  tuŜ  przed  wyścigiem  przy 

koniu  Vidara,  a  akurat  w  chwili,  gdy  Vidar  mijał  metę,  pękła  uprząŜ,  Jak  się  okazało,  była 

nadcięta. 

- Czy to znaczy, Ŝe Guttorm zostanie wyłączony z turnieju? 

- Tak - potwierdził Ormund. - Pozostanie tylko Vidar. 

-  Nie  ukrywam,  Ŝe  mi  ulŜyło  -  rzekła  Inga.  -  Tak  strasznie  się  bałam,  Ŝe  Guttorm 

wygra. 

- A Vidar? 

-  Czy  muszę  powtórzyć  jeszcze  raz  to,  co  ci  juŜ  tyle  razy  mówiłam,  Ŝebyś  wreszcie 

zrozumiał? 

Uśmiechnął się. 

- Nie, nie musisz. Chcesz wiedzieć, dlaczego tak naprawdę nie chcę cię jeszcze wydać 

za mąŜ? 

- O, tak - oŜywiła się Inga. 

- Bo musiałabyś wówczas nosić włosy upięte i schowane pod czepcem i nigdy juŜ nie 

zobaczyłbym ich rozpuszczonych. 

- Ale przecieŜ jako mój opiekun... - odezwała się niepewnie. 

Pokręcił głową, a gdy mówił, w jego oczach pojawił się smutek: 

- Nie, Ingo. Kiedy wyjdziesz za mąŜ, urwie się między nami wszelki kontakt. Wtedy 

naleŜeć będziesz do swego męŜa, stanę się dla ciebie obcy. 

Zamilkli  oboje,  Inga  nie  miała  odwagi  popatrzeć  na  Ormunda,  ale  czuła,  Ŝe  on 

przygląda  się  jej  badawczo.  Zaraz  jednak  odwrócił  się  i  odszedł,  gdyŜ  usłyszał,  Ŝe  go 

wzywają. 

Jednak w połowie drogi zawrócił gwałtownie i cofnął się do Ingi, Ŝeby zostawić u niej 

swą pelerynę. 

background image

- Proszę, potrzymaj! Przeszkadzałaby mi. Będziemy rzucać włócznią. 

Dziewczyna chwyciła pelerynę, jakby była ze złota, i wyszeptała: 

- Ormundzie, nie zniosę tego dłuŜej! 

- Sam się boję. Vidar jest bardzo silny i na pewno potrafi rzucić daleko włócznią. Ale 

uczynię co w mojej mocy... dla twych włosów, Ingo! 

I znów zabrzmiał róg. 

Inga patrzyła za swym opiekunem, przyciskając mocno do piersi jego okrycie. Gdyby 

ktoś  teraz  przyjrzał  się jej  uwaŜnie,  nie miałby  cienia  wątpliwości co  do uczuć dziewczyny. 

Na  szczęście  Inga  w  porę  opanowała  się  i  przybrała  obojętny  wyraz  twarzy,  by  się  nie 

zdradzić. 

- Twój opiekun walczy z wielką desperacją - szepnął jej ktoś do ucha. 

Inga odwróciła się gwałtownie i ujrzała Astę, która uśmiechała się szyderczo. 

-  Nie  podoba  mi  się  ten  turniej  -  powiedziała  Inga  zakłopotana.  -  Czuję  się... 

upokorzona. 

- O, przeciwnie - odezwała się kwaśno Asta. - Powinnaś być dumna. Ale moŜe cenisz 

u męŜczyzn bardziej coś innego niŜ tęŜyznę fizyczną? 

- NajwaŜniejsza jest dla mnie dobroć i szlachetność - odpowiedziała Inga. - Nie wierzę 

zbytnio w szczerość uczuć tych śmiałków, którzy zobaczyli mnie dziś po raz pierwszy. 

-  Nie,  ale  król  obiecał  ci  przecieŜ  duŜy  posag  -  odrzekła  złośliwie  Asta.  -  A  moŜe 

czujesz się zawiedziona? MoŜe sądziłaś, Ŝe sam król zechce się o ciebie starać? 

-  Asto!  -  wybuchnęła  Inga.  -  Jak  moŜesz  tak  mówić?  PrzecieŜ  król  ma  Ŝonę,  zresztą 

nie jego... 

PrzeraŜona zasłoniła dłonią usta. 

Asta miała minę kota, który właśnie złowił mysz. 

- W końcu to z ciebie wyciągnęłam - wycedziła. - No, proszę. 

Na placu turniejowym tymczasem toczyły się ostatnie zmagania. 

Pierwszy  miał  rzucać  włócznią  Vidar.  Długo  się  skupiał,  ale  w  chwili,  gdy  Inga 

zakończyła rozmowę z Astą, włócznia wzleciała wysoko i upadla daleko, daleko w trawie. 

Ormund  nie  zdoła  go  pokonać,  zaniepokoiła  się  Inga.  Przyjdzie  mi  wyjechać  do 

Trøndelag i spędzić resztę Ŝycia u boku obcego męŜczyzny, do którego nic nie czuję. Czy ja 

w ogóle coś dla niego znaczę? Czy mu się podobam? A moŜe kusi go duŜy posag? 

Spróbowała  sobie  wyobrazić,  jak  będzie  wyglądało  jej  Ŝycie  w  bogatej  zagrodzie  na 

Północy - mąŜ, który oczekuje, Ŝe będzie mu powolna i urodzi mu potomków. O, nie! 

Zrozpaczona  zacisnęła  powieki,  starając  się  skupić  całą  swoją  wolę  i  dodać  sił 

background image

Ormundowi,  by  rzucił  jak  najdalej.  Nie  wytrzymała  jednak  i  niepewnie  zerknęła  w  jego 

kierunku. 

Z  twarzą  jakby  wykutą  w  kamieniu  waŜył  włócznię  w  dłoni.  Obok  stał  Vidar  i 

uśmiechał się lekko. 

PrzecieŜ  ja  w  ogóle  dla  Vidara  się  nie  liczę!  pomyślała  ze  zgrozą.  Jeśli  przegra,  bez 

cienia Ŝalu znajdzie sobie inną. 

-  Tym  razem  mi  się  nie  udało  -  usłyszała  za  plecami  cichy  głos  Guttorma.  -  Ale 

jeszcze się zobaczymy. 

O,  nie!  Ŝachnęła  się  w  duchu  Inga.  Nawet  jeśli  byś  przychodził  prosić  pięćdziesiąt 

razy o moją rękę, to i tak nie masz Ŝadnych szans. 

Wreszcie  Ormund  uniósł  włócznię  i cisnął ją  z  ogromną  siłą  w  stronę  miejsca,  gdzie 

nadal  wbita  w  ziemię  tkwiła  włócznia  Vidara.  Inga  przez  chwilę  zapomniała  niemal 

oddychać.  Z  miejsca,  w  którym  stała,  trudno  było  ocenić,  kto  rzucił  dalej.  Ormund  i  Vidar 

ramię  w  ramię  ruszyli  przez  pole  w  stronę  męŜczyzn,  którzy  mierzyli  odległości.  Inga 

zamarła. Nagle spostrzegła,  Ŝe Vidar ze złością wbił w ziemię włócznię, którą mu podano, i 

juŜ  wiedziała,  kto  zwycięŜył.  Signhild  podbiegła do  niej  uradowana  i  objęte  zakręciły  się  w 

kółko z radości. Inga rozpromieniła się. 

Ormundowi  zgotowano  wielką  owację.  Król  Sigurd  ująwszy  Ingę  za  rękę, 

poprowadził  ją  do  opiekuna  i  oznajmił  mu,  Ŝe  jeszcze  się  będzie  musiał  trochę  z  nią 

pomęczyć. Ta perspektywa nie przeraŜała widać Ormunda, bo, choć zmęczony, z uśmiechem 

spojrzał na Ingę. 

- I co? - zapytał. - Zadowolona? 

-  Ormundzie...  chciałabym  podziękować  w  taki  sposób,  który  uwaŜam  za 

najwłaściwszy, tak jak dziękowałam ci za złoty pas. Szkoda, Ŝe nie mogę tego uczynić. 

- Rzeczywiście, nie moŜesz - odrzekł z nagłą powagą. - Ale zapamiętam twoje słowa. 

Kiedy  oddawała  mu  pelerynę,  popatrzyła  na  jego  szerokie  barki  i  wąskie  biodra. 

Właściwie  po  raz  pierwszy  zobaczyła,  jaki  jest  zgrabny.  Szeroki  pas,  który  otaczał  jego 

biodra,  wykonany  był  z  miedzi.  Pięknie  grawerowany,  pochodził  najpewniej  z  jakiegoś 

dalekiego  kraju.  Ormund  dostrzegł  pełne  podziwu  spojrzenie  Ingi,  uśmiechnął  się  szeroko  i 

objął ją. 

- Chyba juŜ czas, bym udał się do kaplicy. Rycerze, którzy pełnią tam straŜ, pewnie z 

przyjemnością wezmą udział w dzisiejszym święcie. Pójdę ich zmienić. 

- A ja pójdę do swej izby trochę odpocząć - odpowiedziała Inga. - Ten turniej bardzo 

mnie zmęczył. 

background image

-  Doskonale  cię  rozumiem  -  rzekł  Ormund  z  uśmiechem,  ale  jego  głos  brzmiał 

powaŜnie. 

-  Potem  jednak  obiecałam  Signhild  przyjść  na  tańce.  Och,  Ormundzie,  taka  jestem 

ciekawa, nigdy jeszcze nie byłam na tańcach. Chyba będzie mi wolno? 

- Oczywiście. Baw się dobrze. Ten wieczór naleŜy do ciebie. 

-  Tak,  Ormundzie  -  szepnęła.  -  Dzięki  tobie  jest  tak  niezwykły.  ChociaŜ  niewiele 

brakowało, a skończyłby się fatalnie. 

- Wieczór jeszcze trwa - rzucił Ormund. 

background image

ROZDZIAŁ XX 

Późnym  wieczorem,  kiedy  księŜyc  wyłonił  się  zza  horyzontu  i  na  szerokiej  łące  nad 

rzeką zapłonęły ogniska, zaintonowano znaną wszystkim pieśń o Sigurdzie. Młodzi poderwali 

się i utworzyli wielkie koło, wspólnie powtarzając słowa refrenu. 

Inga,  która  zdąŜyła  juŜ  ochłonąć  po  przeŜytych  emocjach,  włączyła  się  do  zabawy. 

Szybko  nauczyła  się  prostych  kroków:  dwa  w  prawo,  cztery  w  lewo.  I  tak  w  radosnych 

pląsach upływały godziny. 

Tańczono  raz  szybciej,  raz  wolniej  w  zaleŜności  od  charakteru  pieśni.  Od  czasu  do 

czasu ktoś odchodził ugasić pragnienie, ale zaraz przybywali nowi tancerze. 

Zwykle tańczono w sali, tego jednak wieczoru zebrało się tylu gości, Ŝe sala by ich nie 

pomieściła. W pewnym momencie podszedł do Ingi elegancko odziany młodzieniec, którego 

dziewczyna  widziała  po raz  pierwszy,  chwycił ją  za  rękę i  później juŜ jej  nie  odstępował.  Z 

początku tylko się do niej uśmiechał, ale wreszcie odwaŜył się zagadnąć. Mówił uprzejmie i 

zajmująco o tańcach i o pięknym wieczorze. Był Szwedem, nazywał się Torbjörn Eriksson i, 

jak mówił, dopiero co przybył do miasta. 

Chwała  Bogu,  pomyślała  Inga,  przynajmniej  nie  był  świadkiem  tego  upokarzającego 

turnieju.  Szwed,  który,  jak  się  okazało,  był  kupcem  i  przypłynął  jednym  ze  swych  statków, 

wiele  opowiadał  o  podróŜach  po  całym  świecie.  Indze  miło  się  z  nim  gawędziło,  obyty 

młodzieniec  bez  trudu  potrafił  się  wznieść  ponad  obowiązujące  konwenanse  i  nawet  Inga, 

dziewczę wychowane tak surowo, czuła się w jego obecności swobodnie i naturalnie. 

Nagle  Inga  zauwaŜyła  na  pobliskim  wzgórzu  Ormunda  razem  z  królem  Sigurdem  i 

innymi dostojnikami. Przeprosiła Torbjörna Erikssona i podeszła do opiekuna. 

- Ormundzie, chodź nad rzekę, tak świetnie się bawimy! 

Roześmiał się, widząc jej oŜywienie. 

- Nie, taniec to nie dla mnie. Wolę popatrzeć, jak ty się bawisz. Kim jest młodzieniec, 

z którym tak wiele rozmawiasz? 

Inga wyjaśniła i dodała: 

- Jest naprawdę bardzo sympatyczny i miło się z nim gawędzi. 

Ormund popatrzył na dziewczynę badawczo, ale jej spojrzenie było szczere i jasne. 

-  Słyszałem  o  nim  -  rzekł  powoli.  -  Nigdy  go  jednak  nie  spotkałem.  Jest  jednym  z 

bogatszych kupców na Północy, a przy tym to podobno bardzo szlachetny człowiek... 

- Tak, od razu go polubiłam - wyznała Inga. 

background image

- Macha do ciebie! Biegnij i baw się dobrze! 

Zdziwiona zmienionym tonem głosu opiekuna odwróciła głowę, ale Ormund popchnął 

ją lekko, jakby się z nią droczył. 

Inga  wróciła  na  łąkę,  ale  juŜ  nie  było  jej  tak  wesoło.  Co  chwila  kierowała  wzrok  na 

wzgórze, gdzie stał nieruchomo opiekun. Odszedł król i jego świta, a Ormund nadal tam stał. 

Pas i rękojeść jego miecza lśniły w blasku płomieni. Dziewczyna poŜegnała się z Torbjömem, 

który nie pojmował, dlaczego rozbawiona panna nagle umilkła, i poszła na wzgórze. 

Była juŜ późna noc i niejednemu wojowi piwo uderzyło do głowy. Ormund bez słowa 

objął Ingę ramieniem i skierowali się w stronę dworu. 

-  Dobranoc,  Ingo  -  powiedział,  zatrzymując  się  przed  bramą.  -  Twoja  uroda 

dzisiejszego wieczoru olśniła wszystkich. 

- Dobranoc, Ormundzie. I dziękuję... za to, co uczyniłeś. Popatrzył na nią przez chwilę 

z zachwytem. 

- Rozmawiałaś jeszcze z tym Erikssonem? 

-  Tak.  Pytał,  czy  nie  wybrałabym  się  z  nim  na  konną  przejaŜdŜkę.  Chciał,  Ŝebym 

pokazała mu Konghellę. 

- Co mu odpowiedziałaś? 

- śe muszę wpierw zapytać o zgodę mego opiekuna. Czy będzie mi wolno? 

- A chciałabyś? - zapytał. 

- On jest bardzo miły i uprzejmy. 

-  W  takim  razie  nie  widzę  przeszkód,  ale  chętnie  porozmawiam  któregoś  dnia  z  nim 

sam na sam. 

Nagle z mroku wyłonił się jakiś wojownik. 

- Dobrze, Ŝe jesteście, panie - rzekł, zwracając się do Ormunda. - Król Sigurd wzywa 

cię na naradę do wielkiej sali. 

- Teraz? W środku nocy? 

- Tak. Przybyli juŜ prawie wszyscy. 

Ormund popatrzył na podopieczną. 

- W takim razie odprowadzę cię jeszcze kawałek. Ciekawe, o co chodzi. 

Rozstali  się  przy  drzwiach.  Inga,  wiedząc  Ŝe  Signhild  nadal  tańczy  nad  rzeką  z 

Haraldem, nie miała ochoty wracać do pustej izby. Po cichutku weszła więc po schodach na 

strych,  gdzie  odkryła  kiedyś  wraz  z  Signhild  przejście  na  galerię.  Zdarzało  im  się  nie  raz 

ukradkiem podpatrywać dostojników. Ukryta bezpiecznie w ciemnościach, popatrzyła w dół. 

W sali wokół królewskiego tronu zgromadzili się zarządca dworu, przełoŜony zakonu Gaute 

background image

Frostesson i miejscowy kapelan. Król Sigurd poprosił Ormunda, by spoczął. 

Inga z góry słyszała dokładnie kaŜde słowo i nagle uświadomiła sobie, jakie to moŜe 

mieć  groźne  konsekwencje.  PrzecieŜ  praktycznie  kaŜdy  mógł  przemknąć  się  tu  ukradkiem  i 

podsłuchiwać,  o  czym  mówiono  na  tajnych  naradach.  MoŜe  niejednokrotnie  juŜ  się  tak 

właśnie zdarzyło? 

Postanowiła zwrócić na to uwagę zarządcy, sama jednak tymczasem pilnie nastawiała 

uszu. 

-  Doszły  mnie  wieści  -  zaczął  król  -  Ŝe  mieliście  tu  jakieś  kłopoty  z  poganami.  To 

powaŜna sprawa, której nie zamierzam tolerować! Ponadto dowiedziałem się, Ormundzie, Ŝe 

kiedy  zimą  prowadziłeś  oddział  do  Konghelli,  natrafiłeś  na  pogańskie  gniazdo  gdzieś  w 

pobliŜu Oddevold. Pamiętasz to miejsce? 

- Tak, mniej więcej. Inga wiedziałaby dokładniej, bo to ona spotkała tych ludzi. 

-  Hm  -  zamyślił  się  Sigurd.  -  Podejrzewam,  Ŝe  ktoś  tu  we  dworze  jest  z  nimi  w 

zmowie.  Chcę  wiedzieć  kto!  Zasięgnijcie  języka  wśród  czeladzi.  Natomiast  pogańskie 

nasienie  w  Oddevold  naleŜy  niezwłocznie  wyplenić.  Podobno  nie  tylko  w  tej  jednej 

zagrodzie,  ale  w  całej  parafii  uprawia  się  czary  i  oddaje  cześć  starym  boŜkom.  To  być  nie 

moŜe w chrześcijańskim kraju! 

-  W  Ranrike  zawsze  silna  była  wiara  w  Odyna  i  Tora  -  odpowiedział  Ormund.  - 

Niełatwo będzie ich ugiąć i zmusić do przyjęcia nauki Chrystusa. 

-  Ale  tak  właśnie  ma  się  stać!  -  zdecydowanym  głosem  nakazał  król.  -  Radziłem  się 

naszych  przyjaciół  duchownych,  kogo  posłać  w  tamte  strony.  Zgodnie  uznaliśmy,  Ŝe  ty, 

Ormundzie, będziesz najwłaściwszą osobą. 

- Ja? - przerwał mu Ormund. - Ale... 

- Tak, bo tylko ty łączysz w sobie zdecydowanie i łagodność, a obie cechy będą w tym 

przypadku  niezbędne.  Weźmiesz  swoich  ludzi,  tylko  pamiętajcie:  Macie  nawracać  pogan,  a 

nie  zabijać.  Pal  figury  boŜków,  ale  nauczaj  przy  tym  o  Chrystusie.  Jednak...  tych  troje, 

których  spotkała  Inga  córka  Erlinga,  naleŜy  zabić!  śadnej  łaski!  Póki  Ŝyją  te  kanalie,  póki 

rozpowszechniają  przesiąknięte  złem  pogańskie  wierzenia,  póty  nie  zdołamy  przeciągnąć 

ludzi na naszą stronę. 

Inga wzdrygnęła się, słysząc twarde słowa króla. 

- Poza tym jest jeszcze jedna przyczyna, dla której wybraliśmy właśnie ciebie - ciągnął 

Sigurd. - Gaute twierdzi, Ŝe wyjazd dobrze ci zrobi. 

- Dlaczego? - zapytał Ormund po chwili milczenia. 

Ale Gaute odpowiedział mu pytaniem na pytanie: 

background image

-  Powiedz,  Ormundzie,  czy  kiedykolwiek  Ŝałowałeś,  Ŝe  wstąpiłeś  do  zakonu 

StraŜników KrzyŜa? 

Ormund  drgnął,  bez  trudu  odgadując  sens  pytania  przełoŜonego,  ale  z  uniesioną 

dumnie głową rzekł: 

- Takie słowa w twoich ustach, Gaute, szczególnie mnie dotykają. Mogę cię zapewnić, 

Ŝ

e  nigdy  nie  Ŝałowałem.  Nigdy!  Przeciwnie,  wiele  dla  mnie  znaczy,  Ŝe  właśnie  mnie 

powierzono straŜ nad drewnem Świętego KrzyŜa. 

- A teraz teŜ nie Ŝałujesz? - z chytrym uśmieszkiem wtrącił król. 

- Nie. I nigdy nie będę Ŝałował. 

- I nie chcesz, by cię zwolnić z przysięgi? 

Ormund blady jak ściana wstał powoli z ławy. 

-  Czy  mam  rozumieć,  Ŝe  powinienem  odejść  z  zakonu?  Czy  zaniedbałem  swe 

obowiązki? 

-  Nie,  nie  -  zaprzeczył  pośpiesznie  Sigurd.  -  Chcieliśmy  jedynie  wystawić  cię  na 

próbę,  teraz  mamy  pewność,  Ŝe  nie  zdradzisz.  Ale  pozwól,  Ŝe  zapytam  cię  jeszcze  o  jedno: 

Czy trudno ci było dotrzymać ślubów? 

Ormund, marszcząc czoło, utkwił wzrok w ziemi. Nie odpowiedział od razu. 

- No? - ponaglał Gaute. 

-  Nie  -  odparł  Ormund  po  namyśle.  -  Nie  było  mi  trudno.  Ale...  sądzę,  królu,  Ŝe 

słusznie czynisz, odsyłając mnie stąd. 

- Tak właśnie myślałem - pokiwał głową władca. 

-  Ale  moja  podopieczna...  Nie  wiem, czy  mogę  ją  zostawić?  Kto  się  zatroszczy  o  to, 

by nie działa jej się krzywda? 

- Moja Ŝona - zapewnił zarządca. 

- W takim razie jestem gotów. Kiedy mam wyruszyć? 

- Jutro o świcie - rozkazał król. - Twoi wojowie zostali uprzedzeni. Większość z nich 

towarzyszyła ci zimą, więc bez trudu znajdziecie pogańskie gniazdo zarazy. 

- MoŜesz teraz odejść, Ormundzie - wtrącił Gaute. - Tylko udaj się wprost do swej celi 

i z nikim nie rozmawiaj po drodze. Twój wyjazd ma być otoczony tajemnicą. Chodzi o to, by 

nikt nie zdąŜył ostrzec pogan. 

Ormund szybkim krokiem przemaszerował przez salę. Inga pośpieszyła na dół swemu 

opiekunowi na spotkanie. 

background image

ROZDZIAŁ XXI 

- Ormund! - zawołała cicho Inga. 

Zatrzymał  się  gwałtownie  i  po  chwili  wahania  wszedł  na  wąskie  schody  prowadzące 

na strych. 

- To ty, Ingo? - zdziwił się. 

- Tak. 

Jeszcze  kilka  stopni  i  zrównał  się  z  nią.  Gdyby  nie  słabe  migające  światełko  z 

zatkniętej  na  dole  pochodni,  byłoby  tu  całkiem  ciemno.  Inga  dostrzegała  tylko  jasne  włosy 

opiekuna, jego twarz ukryta była w mroku. 

- Jeszcze się nie połoŜyłaś? 

Nawet jej nie dotknął, a jednak niemal fizycznie czuła jego bliskość. 

- Nie. Czego chciał od ciebie król? 

Nie miała odwagi przyznać się, Ŝe podsłuchiwała. 

Ormund ociągał się przez chwilę, ale wreszcie wyznał: 

- Jutro wyjeŜdŜam, Ingo. I nie będzie mnie dość długo. 

- Dokąd jedziesz? 

- Tego nie mogę ci powiedzieć. Zabroniono mi rozmawiać na ten temat z kimkolwiek, 

a tymczasem tuŜ za progiem zdradzam ci tajemnicę. 

Domyśliła  się,  Ŝe  się  uśmiecha.  Rozmawiali  po  cichu,  niemal  szeptem.  Inga  opierała 

się  plecami  o  ścianę  i  zdawało  jej  się,  Ŝe  między  nią  a  stojącym  przy  poręczy  Ormundem 

powietrze dziwnie wibruje... 

- Czy nie mogłabym pojechać z tobą? 

- Oszalałaś? Wykluczone! 

Daremnie  usiłowała  uchwycić  w  mroku  jego  spojrzenie,  ale  była  pewna,  Ŝe  na  nią 

patrzy. 

- Dlaczego ciągle odchodzisz, Ormundzie? Dlaczego widzę cię zawsze jedynie przez 

krótką chwilę i zaraz muszę się z tobą Ŝegnać? Dlaczego nie mogę być z tobą, pomagać ci i 

dbać o ciebie? Tak jak córka dba o ojca. Tak lekce sobie waŜysz zdrowie, nikt się o ciebie na 

co dzień nie troszczy. Czy nie wolno by mi było ci pomóc? 

W ciemności rozległ się jego pozbawiony wesołości śmiech. 

- Ojciec, który nie jest nawet o dziesięć lat starszy od córki? Nie, Ingo, porzuć lepiej 

takie marzenia. 

background image

Zamilkli  gwałtownie,  słysząc,  Ŝe  król  wraz  z  towarzyszącymi  mu  dostojnikami 

opuszcza  salę  obrad,  i  dopiero  gdy  kroki  wychodzących  ucichły,  Ormund  odezwał  się  z 

wyrzutem: 

-  Zwabiłaś  mnie  tu  podstępem,  a  teraz  muszę  się  kryć  przed  moim  przełoŜonym. 

Czemu obciąŜasz moje sumienie, Ingo? 

- A jednak, Ormundzie, się nie złościsz. 

- MoŜe dlatego, Ŝe wyjeŜdŜam i będę cię musiał zostawić pod opieką innych ludzi, a 

moŜe dlatego, Ŝe kto wie, czy się jeszcze spotkamy. 

- Ormundzie - jęknęła przeraŜona. - Musisz wrócić, po prostu musisz! 

- Tak, Ingo, pewnie wrócę, tylko do kogo? - W jego głosie pobrzmiewał smutek. 

- Do mnie - rzekła, wstrzymując oddech. 

Tym  razem  nie  odpowiedział,  podniósł  jedynie  dłoń  i  delikatnie  odsunął  kosmyk 

włosów z jej policzka. 

-  Jak  to  się  dzieje  -  szepnęła  Inga  po  długim  milczeniu - Ŝe  za  kaŜdym  razem,  kiedy 

mnie dotykasz, ogarnia mnie dziwna słabość? 

- Słabość? 

- Nie potrafię tego wyrazić słowami. Podobnie czuję się w upalne lato, gdy zbiera się 

na burzę. Czy to dlatego, Ŝe jesteś krzyŜowcem? 

- Chyba jednak nie dlatego. 

- To takie dziwne wraŜenie - ciągnęła Inga rozmarzona. - Cudowne i słodkie. Czy ty 

nigdy go nie doznajesz, dotykając mnie? 

Znów długo zwlekał z odpowiedzią. 

- Tak - wyszeptał w końcu. - Ale dla mnie to nie jest przyjemne, raczej bolesne, jakby 

ktoś wbijał nóŜ w moje ciało. Chyba dlatego, Ŝe w przeciwieństwie do ciebie nie mogę sobie 

pozwolić na marzenia. 

- Marzenia o czym? 

Prychnął zniecierpliwiony. 

-  Nigdy  nie  jestem  do  końca  pewien,  czy  dziwisz  się  jak  dziecko,  czy  chcesz  mnie 

draŜnić? 

- Nie rozumiem. 

-  Dobrze  juŜ  -  uspokoił  się  Ormund.  -  Mniej  pojmujesz,  niŜ  mi  się  zdawało.  Ale  teŜ 

łatwiej  cię  zranić.  Z  lękiem  myślę  o  tym,  Ŝe  muszę  od  ciebie  odjechać,  choć  równocześnie 

wiem, Ŝe tak będzie lepiej dla nas obojga. Kiedy wrócę, na pewno wszystko się zmieni. 

- Teraz ja cię nie rozumiem. Co się ma zmienić? 

background image

- Przestaniesz pewnie odczuwać tę dziwną słabość - uśmiechnął się. 

-  Byłoby  mi  tego  Ŝal  -  powiedziała  powoli  dziewczyna.  -  Ormundzie,  chciałabym, 

Ŝ

ebyś mnie dotknął, teraz. Pozwól mi poczuć na policzku twoją dłoń, skoro później wszystko 

ma się skończyć. 

-  Nie,  Ingo  -  westchnął  smutno.  -  Takie  wspomnienie  nie  podtrzyma  uczucia 

skazanego  na  śmierć.  Muszę  juŜ  iść,  ruszam  o  świcie,  a  przede  mną  daleka  droga.  Gdybyś 

chciała  spotkać  się  z  Torbjörnem  Erikssonem,  to  dbaj  o  to,  by  zawsze  była  z  tobą  Signhild 

albo ktokolwiek inny. Nie wypada, Ŝebyście przebywali tylko we dwoje. 

- Będę o tym pamiętać. Powiedz mi, Ormundzie, czy jedziesz na wyprawę wojenną? 

-  Nie,  właściwie  nie,  ale  nigdy  nie  wiadomo,  co  nas  czeka,  moŜe  się  zdarzyć,  Ŝe  nie 

wrócę. 

-  Nie!  Tak  się  nie  moŜe  stać!  -  wykrzyknęła  z  trwogą.  -  Będę  się  modlić  za  ciebie  i 

czekać z utęsknieniem na chwilę, kiedy znów cię zobaczę. 

- Nie, Ingo. Nie marnuj czasu na myślenie o mnie. 

- PrzecieŜ i tak myślę o tobie bez przerwy w dzień i w nocy. 

- W takim razie dobrze, Ŝe wyjeŜdŜam - westchnął cięŜko. 

- A ty? - zapytała nieśmiało. - Nigdy o mnie nie myślisz? 

Odwrócił się i zaczął schodzić po schodach. 

-  Owszem,  myślę  -  rzekł,  siląc  się  na  obojętny  ton,  ale  w  jego  głosie  dawało  się 

wyczuć rozdraŜnienie. - Jesteś przecieŜ moją podopieczną! 

- Ormundzie - zawołała cicho. 

Zatrzymał się. 

- Nie odchodź ode mnie w gniewie - poprosiła. - Tak długo cię nie będzie... 

- Masz rację - zawrócił i zatrzymał się kilka stopni niŜej. Ujął ją za rękę i powiedział 

cicho:  -  śegnaj,  Ingo.  Niech  Bóg  sprawi,  by  nikt  nigdy  nie  zgasił  w  twoich  oczach  tego 

czystego, niewinnego blasku. śyczę ci, byś była szczęśliwa. 

- Przyczyniłeś się do tego bardziej niŜ ktokolwiek inny - roześmiała się. 

Mimo  Ŝe  Ormund  stał  o  kilka  stopni  niŜej,  ich  twarze  znajdowały  się  niemal  na  tej 

samej wysokości. 

- Coraz bardziej utwierdzam  się w  przekonaniu, Ŝe król podjął mądre postanowienie, 

wysyłając  mnie  daleko  stąd  -  wyszeptał  Ormund.  -  Obawiam  się,  Ŝe  uczyniłbym  cię  bardzo 

nieszczęśliwą. 

- Ty? AleŜ skąd! Nigdy. Dlaczego? 

Pokręcił  tylko  głową,  nic  nie  odpowiadając,  a  potem  ujął  dłoń  dziewczyny  i  musnął 

background image

lekko  ustami.  Inga  z  wraŜenia  omal  nie  zemdlała.  Bała  się  odetchnąć,  Ŝeby  nie  zakłócić  tej 

wyjątkowej chwili. Ormund tymczasem, dotknąwszy wargami opuszków jej palców i wnętrza 

dłoni, cofnął rękę. 

Inga nie spuszczała wzroku ze swego opiekuna. 

- Zaczynam rozumieć, Ormundzie - szepnęła, z trudem łapiąc powietrze. - Zaczynam 

rozumieć, dlaczego. 

Jak przez mgłę widziała oddalającą się postać, którą wnet pochłonął mrok. 

background image

ROZDZIAŁ XXII 

W  kilka  dni  później  Torbjörn  Eriksson  złoŜył  wizytę  zarządcy  i  jak  najuprzejmiej 

zapytał,  czy  będzie  mu wolno  zabrać  Ingę  na  konną  przejaŜdŜkę  wokół  grodu.  Zarządca  dał 

swe łaskawe przyzwolenie i Inga wraz z Signhild, odpowiednio ubrane i zaopatrzone w kosz 

pełen  smakołyków,  dosiadły  koni  i  w  towarzystwie  szwedzkiego  kupca  przejechały  przez 

Konghellę w stronę morza. Signhild trzymała się dyskretnie z tyłu. 

Zatrzymali  się  w  cieniu  ogromnego  dębu  i  na  zielonej  trawie  zjedli  podwieczorek. 

Torbjörn  wziął  ze  sobą  lutnię,  osobliwy  instrument  zakupiony  w  Hiszpanii,  i  bawił  swe 

towarzyszki pięknymi balladami o rycerzach i o urodziwych dziewicach z dalekich krajów, a 

takŜe zabawnymi przyśpiewkami. 

Inga  wraz  z  przyjaciółką  zaśmiewały  się,  słuchając  jego  piosenek  i  zabawnych 

opowieści o licznych wyprawach handlowych. Inga obserwowała go ukradkiem. 

Był  mniej  więcej  w  tym  samym  wieku  co  Ormund,  moŜe  odrobinę  młodszy,  jednak 

całkowicie  pozbawiony  surowej  powagi  jej  opiekuna.  Zwiedził,  jak  mówił,  kawał  świata. 

Traktował  Ŝycie  jak  zabawę.  Zresztą  mógł  sobie  na  to  pozwolić,  sprzyjało  mu  bowiem 

szczęście  i  interesy  przejęte  od  ojca  przynosiły  mu  krociowe  zyski.  Jego  osobisty  urok 

zjednywał mu wielu przyjaciół. Był bardzo przystojny, a ubierał się z największą starannością 

w szaty uszyte z tkanin, jakich Inga dotąd nie widziała. 

Jego spojrzenie, które często spoczywało na Indze, nie było powaŜne, niemal smutne, 

jak  spojrzenie  Ormunda,  lecz  trochę  prowokujące,  a  nadto  wyraŜające  niekłamany  podziw. 

Najwyraźniej  go  bawiło,  Ŝe  Inga  z  byle  powodu  rumieni  się  i  spuszcza  wzrok,  bo  kobiety, 

które  spotykał  w  dalekim  świecie,  zachowywały  się  zdecydowanie  swobodniej.  Po  tym 

pierwszym spotkaniu nastąpiły kolejne. Młodzi niejednokrotnie spacerowali razem w pobliŜu 

grodu,  ale  zawsze  towarzyszyła  im  przyzwoitka.  W  głosie  Torbjörna  Inga  wyczuwała  coraz 

większą  serdeczność,  a  spojrzenia,  jakie  jej  posyłał,  stawały  się  z  dnia  na  dzień  gorętsze. 

Dziewczyna  czuła  się  bardzo  dobrze  w  towarzystwie  zamoŜnego  kupca,  pilnie  jednak 

baczyła, by nie dawać mu zbyt wielkich nadziei. 

Nadeszło  cudowne  lato.  Inga,  często  zwalniana  z  codziennych  obowiązków,  w  pełni 

korzystała  z  uroków  tej  najpiękniejszej  pory  roku.  Domyślała  się,  Ŝe  wszyscy  patrzą 

przychylnym  okiem  na  jej  związek  z  Torbjörnem  Erikssonem.  Najbardziej  chyba  lubiła 

deszczowe dni. Przesiadywała wówczas ze swym kawalerem w izbie, grając z nim w szachy 

lub słuchając jego piosenek. Przy takiej okazji zawsze gdzieś w rogu siedziała jakaś kobieta i 

background image

haftowała. Młodzi nauczyli się jednak prowadzić ciche rozmowy, tak by nikt ich nie słyszał. 

Torbjörn  zaglądał  Indze  głęboko  w  oczy,  a  ona  odwzajemniała  się  mu  nieśmiałym 

uśmiechem. 

W sali biesiadnej często urządzano uczty i wówczas tańczyła z przystojnym Szwedem 

przez całe wieczory. 

Niekiedy  bywało,  Ŝe  długo  nie  mogła  zasnąć  i  ze  wzrokiem  utkwionym  w  powałę 

zastanawiała się nad swą sytuacją. Domyślała się zamiarów Torbjörna i wiedziała, czego się 

od niej oczekuje. Lubiła go, i to nawet bardzo. 

Z nim byłoby mi dobrze, rozmyślała. Jest zamoŜny, niczego by mi nie brakowało. A 

Ormund? Nadarzała się okazja, by uwolnić opiekuna z przysięgi, do której złoŜenia zmusił go 

umierający ojciec Ingi. 

Jednak  nie  bogactwo  ceniła  najwyŜej,  waŜniejsze  dla  niej  było,  Ŝe  lubią  się  z 

Torbjörnem,  który  naprawdę  był  miłym  kawalerem.  Czasami  tylko  draŜniło  ją,  Ŝe  tak  lekko 

traktuje Ŝycie. Zastanawiała się nawet, czy byłby w stanie pojąć cierpienia innych, gdyby się z 

nimi  zetknął  bezpośrednio.  Poza  tym  czy  potrafi  pokochać  kogoś  naprawdę?  Ofiarować  się 

całkowicie drugiemu człowiekowi? 

Ciekawe,  jakby  zareagował,  gdyby  tak  z  głęboką  powagą  wyznała  mu  miłość? 

Zapewniłby  ją  takŜe  o  swym  głębokim  przywiązaniu?  MoŜe,  ale  czy  moŜna  by  było 

potraktować jego słowa powaŜnie? Jak zyskałaby pewność, Ŝe nie udaje? 

Te i inne myśli chodziły jej po głowie, nie pozwalając zasnąć ciemną nocą, gdy cały 

gród  trwał  pogrąŜony  we  śnie.  Dobrze  wiedziała,  Ŝe  Torbjörn  pozostał  w  Konghelli  ze 

względu  na  nią,  czuła  jednak,  Ŝe  nie  powinna  go  zatrzymywać,  jeŜeli  nie  myśli  o  nim 

powaŜnie.  Szwed  co  prawda  nigdy  nie  pytał  jej  o  uczucia,  a  ona  nigdy  nie  zachęcała  go 

bezpośrednio,  by  pozostał,  ale  mimo  to  nie  czuła  się  całkiem  w  porządku.  Tłumaczyła  teŜ 

sobie, Ŝe powinna wyjść za mąŜ ze względu na Ormunda, który dał jej do zrozumienia, Ŝe po 

jego powrocie z wyprawy wszystko powinno się zmienić. 

Często  chodziła  do  kościoła,  Ŝeby  się  pomodlić,  i  przy  okazji  zawsze  podpytywała 

kapelana, czy wie coś o Ormundzie. Najczęściej kapelan kręcił przecząco głową, ale zdarzało 

się, Ŝe przekazywał jej zasłyszane wieści. 

Wynikało  z  nich,  Ŝe  rycerzowi  i  jego  wojom  udało  się  nawrócić  na  chrześcijaństwo 

duŜą część mieszkańców niepokornego Ranrike. 

- Ale dlaczego to tak długo trwa? - dziwiła się Inga. - Wkrótce nadejdzie jesień. 

-  W  rozległych  borach,  w  połoŜonych  na  uboczu  zagrodach,  nadal  szerzy  się 

pogaństwo  -  tłumaczył  łagodnie  kapelan. -  Banici  i  włóczędzy  ciągną  do takich  bezboŜnych 

background image

miejsc. Ale nie martw się, moje dziecko, wróci, niebawem wróci... 

Inga  zaczynała  juŜ  w  to  powątpiewać,  ale  któregoś  dnia,  kiedy  spacerowała  z 

Torbjörnem  w  okolicach  zamkowego  wzgórza  z  nieodłączną  przyzwoitką,  padło  pytanie, 

którego się spodziewała od dawna. 

Przechodzili  właśnie  pod  lipami,  których  liście  zaczynały  Ŝółknąć,  gdy  Torbjörn  ujął 

dziewczynę za rękę i oznajmił z powagą: 

- Ingo, niebawem nadejdzie zima. Będę musiał odpłynąć z Konghelli, zanim lód skuje 

wody. CóŜ to było za lato! Napawałem się kaŜdą chwilą spędzoną z tobą. Czy popłyniesz ze 

mną, Ingo? Jako moja Ŝona? 

Wstrzymała  oddech.  Serce  waliło  jej  jak  młotem,  ścisnęło  ją  za  gardło.  Nie 

pojmowała, dlaczego nagle zrobiło jej się tak smutno. PrzecieŜ spodziewała się, Ŝe ta chwila 

musi nadejść. 

Będzie  tęsknić  za  Torbjörnem,  gdy  stąd  wyjedzie.  Dzięki  niemu  czuła  się  radosna  i 

wolna jak nigdy dotąd. Jego młoda, urodziwa twarz stała jej się tak droga. śycie u jego boku 

na  pewno  byłoby  wolne od  trosk, ale czy  mogłaby  mu się  zwierzyć  ze  swych  najskrytszych 

myśli? 

-  Nie  mogę  sama  o  tym  zdecydować,  Torbjörnie  -  odpowiedziała  cicho.  -  Muszę 

zapytać mego opiekuna. 

Uśmiechnął się trochę poirytowany. 

-  Ten  twój  opiekun...  jest  dla  ciebie  jak  Bóg.  Bez  przerwy  o  nim  opowiadasz, 

doprawdy musi być niezwykłym człowiekiem. 

- Owszem... Nie widziałeś go na wiosennej uczcie? 

- Nie, nie widziałem. Kiedy spodziewasz się jego powrotu? 

- Nie wiem, ale myślę, Ŝe wróci niebawem. 

- A jeśli nie zdąŜy wrócić przed moim wyjazdem? Kto wówczas zadecyduje o tobie? 

-  Zarządca,  ale  to  ostateczność.  Nie  chciałabym  wyjeŜdŜać  bez  zgody  i 

błogosławieństwa Ormunda StraŜnika. 

- A jaka jest twoja wola, Ingo? 

Gdyby  w  jego  oczach  gościła  powaga,  odpowiedziałaby  mu,  Ŝe  bardzo  go  lubi,  Ŝe 

mogłaby  zostać  jego  Ŝoną,  ale  przekorne  błyski,  które  jak  zwykle  dostrzegła  w  jego 

spojrzeniu, sprawiły, Ŝe i ona odpowiedziała lekkim tonem: 

- Niebawem dowiesz się, jaka jest moja wola. 

Ta odpowiedź najwyraźniej go zadowoliła. 

Kiedy wrócili do dworu, dowiedzieli się, Ŝe gościńcem od strony Oddevold nadjeŜdŜa 

background image

niewielki oddział. 

-  W  samą  porę  -  wyrwało  się  Torbjörnowi.  - Wreszcie  dobiegnie  końca nasze  długie 

oczekiwanie! 

Inga pobladła, a kiedy Torbjörn odszedł, pobiegła drogą na spotkanie powracającym. 

Długo czekała przy gościńcu. O zmroku zerwała się z kamienia, na którym przysiadła, 

bo wreszcie rozległ się upragniony tętent końskich kopyt. 

Jadący na przedzie dowódca rozpoznał dziewczynę i wstrzymał konia. 

Inga popatrzyła na niego, a jej twarz zastygła w przeraŜeniu. 

KrzyŜowcy powrócili, ale bez Ormunda. 

background image

ROZDZIAŁ XXIII 

- Gdzie on jest? 

Dowódca wiedział, o kogo pyta dziewczyna. 

-  Ormund  StraŜnik  wysłał  nas  do  grodu,  kiedy  wypełniliśmy  przydzielone  nam 

zadanie. Nie udało się nam jednak pojmać trojga przywódców pogan, tych, których wówczas 

spotkałaś,  Ingo.  Długo  za  nimi  się  uganialiśmy,  ale  ciągle  nam  się  wymykali,  w  porę 

ostrzeŜeni  przez  swoich  zwiadowców.  Ormund  uznał,  Ŝe  takim  sposobem  nie  zdołamy  ich 

pojmać,  dlatego  teŜ  nas  odesłał,  pozostawiając  przy  swym  boku  jedynie  Kalva,  i  we  dwóch 

ruszyli ich śladem. Prosił, bym przekazał ci pozdrowienia. Wiele o tobie myśli i ma nadzieję, 

Ŝ

e czujesz się dobrze. 

- Dziękuję - rzekła Inga. - A jak on się czuje? 

-  Strzała  ugodziła  go  w  nogę  tuŜ  pod  kolanem.  Rana  chyba  mu  bardzo  dokucza,  ale 

Ormund  się  nie  skarŜy.  Teraz  jednak  będzie  mu  pewnie  cięŜko  przedzierać  się  pieszo  przez 

bory. Przed dwoma dniami opatrywałem mu ranę, nie wyglądała dobrze. 

Inga zagryzła wargi i mruknęła: 

- Gdybym tam była... 

- Tak, przydałaby mu się twoja pomoc - uśmiechnął się dowódca. 

Gdyby się domyślił, jaką myśl rozbudzą w dziewczęciu jego słowa, milczałby pewnie 

jak grób. Teraz zaproponował Indze, by wsiadła na konia, którego prowadzili, i podjechała do 

grodu, ale ona tylko pokręciła głową. 

- Nie, dziękuję, wrócę na piechotę. Gdzie rozstaliście się z Ormundem? 

-  Razem  z  Kalvem  zamierzali  wrócić  do  tego  ponurego  domostwa,  w  którym 

zatrzymałaś  się  zimą.  Doszły  ich  słuchy,  Ŝe  starucha  i  jej  dwaj  pomocnicy  znowu  się  tam 

pojawili, przekonani, Ŝe umknęli bezpiecznie prześladowcom. 

- Dziękuję - powiedziała Inga i ruszyła gościńcem w stronę grodu. Wnet wyminęli ją 

wszyscy wojowie i zniknęli za bramami miasta. 

Inga  szła  za  nimi.  W  zamieszaniu,  jakie  wywołało  przybycie  rycerzy,  nikt  nie 

zauwaŜył, jakie czyni przygotowania. Tymczasem Inga zapakowała w węzełek jedzenie oraz 

zioła  i  balsamy  przydatne  w  opatrywaniu  ran  i  wymknąwszy  się  ze  swej  izby,  pobiegła  do 

stajni. 

Odnalazła konia, który wiernie przywiózł ją na swym grzbiecie aŜ z Borga, i poleciła 

stajennemu go osiodłać. 

background image

-  AleŜ,  panienko?  -  wybuchnął  zaskoczony,  gdy  usłyszał,  dokąd  się  wybiera.  -  Nie 

wolno ci jechać samej w taką drogę! 

-  Owszem!  Muszę  jechać,  bo  Ormund  mnie  potrzebuje,  Tylko  załóŜ  męskie  siodło  i 

poŜycz mi swoje ubranie. Szybko! 

- PrzecieŜ niebawem wieczór! Poczekaj przynajmniej do jutra! 

- Znam drogę do Oddevold, więc wszystko jedno, czy będę jechała nocą czy za dnia. 

Pośpiesz się i znajdź mi jakieś ubrania! 

Chłopak  stajenny  próbował  jeszcze  odradzać  dziewczynie  samotną  wyprawę,  ale  w 

końcu przyniósł jej jakieś stare łachy. Cuchnęły tak, Ŝe Ingę aŜ zemdliło, ale pokonała słabość 

i  szybko  przebrawszy  się  w  ciemnym  kącie,  zapakowała  własne  ubrania  do  juków.  Stare 

męskie  ubranie  potrzebne  jej  było  jedynie  na  drogę.  Wiedziała  dobrze,  Ŝe  nie  moŜe 

wyprawiać  się  konno  w  damskim  siodle  i  w  sukni.  Związała  włosy  i  nasunęła  na  głowę 

kaptur. Dosiadła wierzchowca i spiesznie ruszyła w drogę. Parobek co sił w nogach pobiegł 

do  domu  zarządcy  i  zdyszany  opowiedział,  co  się  stało.  Szalona  eskapada  Ingi  wywołała 

prawdziwe zamieszanie. Natychmiast wyprawiono kilku ludzi w ślad za dziewczyną. 

Kiedy  wieść  o  tym  dotarła  do  Gautego  Frostessona,  ten  pobladł  jak  kreda.  Co  to  za 

uparta  dziewka,  pomyślał.  Trudny  z  niej  przeciwnik.  Walka  o  Ormunda  StraŜnika  moŜe  się 

okazać  trudniejsza,  niŜ  przewidywałem!  A  juŜ  się  wydawało,  Ŝe  ta  panna  wylądowała 

bezpiecznie w ramionach szwedzkiego kupca! Nie dopuszczę, by spotkała się z Ormundem! 

Uczynię wszystko, by jej to uniemoŜliwić. 

Inga  popędzała  konia  z  umiarem,  bo  wiedziała  dobrze,  Ŝe  nowego  nie  uda  jej  się 

zdobyć. Kilka razy zatrzymała się, by dać zwierzęciu chwilę odpoczynku, ale potem ruszała 

w  dalszą  drogę.  Zapadła  noc.  W  ciemności  rozlegał  się  jedynie  monotonny  tętent  końskich 

kopyt  uderzających  w  ubitą  ziemię.  Drzewa  w  ciemnym,  cichym  borze  zlewały  się  w  jeden 

cień, na szczęście trakt był widoczny, tak Ŝe Inga nie odczuwała lęku, iŜ zabłądzi. Zresztą tak 

naprawdę  była  w  stanie  myśleć  tylko  o  Ormundzie.  Dopiero  gdy  zatrzymała  się,  by 

rozprostować zesztywniałe członki, dostrzegła wokół siebie ciemności i poczuła się samotna. 

Późną nocą dotarła do małej osady, zatrzymała się jednak na uboczu i połoŜyła na ziemi, Ŝeby 

dać odpoczynek znuŜonemu ciału. 

Ale  nie  leŜała  długo.  Zanim  zaczęło  świtać,  dosiadła  znowu  konia  i  pogalopowała 

dalej.  Rycerze  wysłani  przez  zarządcę  za  dziewczyną  bez  trudu  jechali  jej  śladem,  nie 

pojmowali tylko, dlaczego ciągle wymyka się ich pogoni. Nie mogli  zrozumieć, co teŜ kaŜe 

tej młodej, drobnej pannie gnać przed siebie w takim tempie. 

Inga przez cały czas szeptała do ucha zwierzęciu: 

background image

- To zupełnie co innego niŜ przejaŜdŜki  z Torbjörnem, prawda, koniku? Ale musimy 

pomóc Ormundowi, a Ŝe nie będzie to łatwa wyprawa, wiemy oboje. 

Minęło  juŜ  południe,  kiedy  w  oddali  Inga  dostrzegła  zagrody  w  Oddevold.  Ale  nie 

zatrzymała  się  tutaj.  Ścigający  ją  rycerze  w  tym  miejscu  zgubili  trop.  W  Oddevold, 

krzyŜowało się bowiem wiele traktów i wszystkie były rozjeŜdŜone. 

Rozpytywali  o  Ingę  wszystkich  napotkanych  ludzi,  ale  nikt  im  nie  umiał  pomóc. 

Działo  się  tak  dlatego,  Ŝe  ludzie  widzieli  młodzieńca,  który  gnał  co  koń  wyskoczy,  a  nie 

pannę. 

Dziewczyna oddaliła się wreszcie od ludzkich siedzib i wtedy zatrzymała się, Ŝeby coś 

zjeść  i  zastanowić  się  spokojnie,  jak  znaleźć  Ormunda  i  Kalva.  Dobrze,  Ŝe  jest  ich  dwóch, 

myślała.  Kalvowi  moŜna  ufać,  zatroszczy  się  na  pewno,  by  Ormund  niepotrzebnie  się  nie 

naraŜał. 

Inga  w  ogóle  nie  zastanawiała  się  nad  swym  wyglądem.  Nie  zdawała  sobie  sprawy, 

jak bardzo umorusaną ma twarz, a do cuchnących łachmanów przywykła juŜ i nawet jej nie 

przeszkadzały.  Posiliła  się,  a  potem,  zachowując  ostroŜność,  ruszyła  drogą  do  ponurej 

zagrody. 

Widok,  który  ukazał  się  oczom  dziewczyny,  wprawił  jej  serce  w  drŜenie.  Ze 

wszystkich  budynków  oprócz  jednego  ostały  się  tylko  zgliszcza.  Tutaj  pewnie  był  Ormund, 

tylko gdzie teraz go szukać? I gdzie są mieszkańcy tej zagrody? 

Doprawdy okrutnie rozprawił się z tymi ludźmi, pomyślała. Ale pewnie był zmuszony 

tak postąpić. Jedynym wyjściem było spalić całe to pogańskie gniazdo. 

Kiedy  Inga  podeszła  bliŜej,  usłyszała  groźne  ujadanie  psów  i  przypomniał  jej  się 

tamten zimowy dzień. Z ocalałej chałupy wyszedł wysuszony starzec na drŜących nogach. 

- Czego chcesz, chłopcze? - zapytał niechętnie. 

Nie  był  ani  trochę  milszy  niŜ  poprzednio,  ale  dla  Ingi  liczyło  się  tylko  jedno:  nie 

rozpoznał jej! 

Niskim głosem, by nie wzbudzić podejrzeń, zapytała: 

- Co tu się stało? Przynoszę wieści dla mojej babki. Chyba nie chcesz powiedzieć, Ŝe 

starucha spłonęła? 

- Nie, a co to za wieści? 

-  Ciebie  to  nie  powinno  obchodzić!  Gdzie  ona  teraz  jest?  Jestem  juŜ  spóźniony,  bo 

natknąłem się na ludzi króla. Czy oni tu byli? 

- Tak, taki jeden ulitował się i pozwolił mi zachować tę nędzną chatę. He, he! I tak nie 

znaleźli tego, czego szukali - zarechotał. 

background image

- To prawda, starucha nie wypadła sroce  spod ogona - przytaknęła Inga. - Ukryła się 

wysoko w górach? 

-  PodąŜyła  do  opuszczonej  zagrody  komorników  nad  samym  morzem.  Nie  prowadzi 

do tego miejsca Ŝadna droga i nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, Ŝe tam stoi chałupa. 

- Muszę tam dotrzeć, chociaŜ nie wiem dokładnie, którędy iść. Czy przypadkiem nie tą 

ś

cieŜką? 

-  Nie,  musisz  zawrócić  do  głównego  traktu,  potem  wzdłuŜ  jeziora  kierować  się  w 

stronę morza. Między drzewami zauwaŜysz niskie zabudowania. 

-  Teraz  sobie  przypominam.  Byłem  juŜ  tam  jako  dziecko.  Takich  miejsc  się  nie 

zapomina! A co z ludźmi króla? W którą stronę się udali? 

- Te diabły? Wysłałem ich wprost w ramiona naszych. 

Inga ledwie się powstrzymała, by nie uczynić znaku krzyŜa. 

-  Nieee  -  wyszeptała  z  udanym  podziwem.  -  Ty  naprawdę  nie  jesteś  taki  głupi,  na 

jakiego wyglądasz! Dokąd ich wysłałeś? 

-  Na  skraj  lasu. -  Staruch  machnął  ręką  niedbale. - Myślę,  Ŝe  tak  szybko  ich stamtąd 

nie puszczą! 

Inga zmusiła się do śmiechu. 

- NaleŜy ci się podziękowanie. W takim razie ruszam wprost do zagrody komorników. 

Udawała,  Ŝe  jedzie  w  stronę  głównego  traktu,  jednak  gdy  tylko  staruch  stracił  ją  z 

oczu, skręciła do lasu. 

Z zadowoleniem pomyślała, Ŝe nieźle jej poszło. Nie dość Ŝe wyciągnęła ze starucha, 

gdzie  ukrywa  się  wiedźma,  to  jeszcze  udało  jej  się  dowiedzieć,  w  którą  stronę  udali  się 

Ormund i Kalv. Ciekawe, co z nimi? Czy poradzili sobie ze zgrają banitów? 

Gnana niepokojem, przedzierała się przez zarośla. Odnalazła wreszcie wąską ścieŜkę i 

domyśliła się, Ŝe tędy pojechali jej przyjaciele, oszukani przez chytrego starca. 

Nagle zauwaŜyła leŜącą na ziemi strzałę. Zeskoczyła z konia i uwiązawszy go do pnia, 

pieszo ruszyła przed siebie na polanę, gdzie rozegrała się walka. 

Dziewczyna nabrała głęboko powietrza w płuca, by opanować lęk. TuŜ u jej stóp leŜał 

powalony mieczem zarośnięty męŜczyzna odziany w skóry. 

Dalej leŜał jeszcze jeden banita i kolejnych dwóch. Nadzieja wstąpiła w serce Ingi, ale 

nagle  drgnęła,  bo  zauwaŜyła  opartego  o  pień  młodego  woja  w  zbroi.  Oczy  miał  zamknięte, 

twarz wykrzywioną cierpieniem, a z jego ust dobywały się ciche jęki. 

To był Kalv. 

background image

ROZDZIAŁ XXIV 

Inga upadła na kolana obok znajomego woja. 

- Kalv, słyszysz mnie? 

Młodzieniec otwierał oczy powoli, jakby przychodziło mu to z najwyŜszym trudem. 

- Kim jesteś, Ŝe znasz moje imię? - wymamrotał. 

- Zranili cię? Gdzie? - usiłowała się dowiedzieć dziewczyna, bo nie widziała Ŝadnych 

ś

ladów krwi. 

Nic  nie  mówił,  przyglądał  się  jej  badawczo,  jak  gdyby  usiłował  sobie  coś 

przypomnieć. Ale wnet w jego oczach pojawiło się niedowierzanie. 

-  Czy  jestem  juŜ  w  niebie?  -  zapytał  zdziwiony,  ale  zaraz  sam  sobie  odpowiedział:  - 

Nie, w niebie przecieŜ nie cuchnie stajnią. - Powoli wracała mu jasność myśli. - Ingo córko 

Erlinga, co tu robisz? W tym stroju? Niczyja obecność nie uradowałaby mnie bardziej. A juŜ 

sądziłem, Ŝe to tylko sen albo Ŝe juŜ umarłem. 

- Kalv, mów po kolei - przerwała mu surowo. - Co cię boli? Jesteś ranny? 

- Tak... nie, właściwie nie. Na ziemię powalił mnie potęŜny cios maczugą. 

Inga  zaczęła  obmacywać  ramiona  Kalva,  a  gdy  dotknęła  lewego,  młodzieniec  jęknął 

głośno. Inga domyśliła się, Ŝe jest wybite ze stawu. 

- Zaraz coś z tym zrobimy - zapewniła pośpiesznie. - Ale opowiedz mi najpierw, co tu 

się właściwie stało. Gdzie jest Ormund? 

-  Ormund?  Nie  wiem.  Dotarliśmy  do  ścieŜki...  bo  staruch  z  zagrody  powiedział,  Ŝe 

tych  troje,  których  ścigaliśmy,  tu  właśnie  zastaniemy.  Ale  wpadliśmy  w  zasadzkę, 

zaatakowała nas cała chmara banitów. 

Podczas gdy Inga usiłowała zsunąć pancerz, Kalv mówił coś nieskładnie. Męczyła się 

długo  i  marzyła  w  duchu,  Ŝeby  młodzieniec  zemdlał  z  bólu,  bo  wtedy  łatwiej  byłoby  mu 

udzielić pomocy. Najpierw jednak zamierzała dowiedzieć się czegoś o Ormundzie. 

- Jak widzisz, walczyliśmy dzielnie - stwierdził Kalv z dumą w głosie. - Ale ich była 

przewaga. Auuu! Litości nie masz? 

- Ledwie ruszyłam ręką! Ramię ci spuchło pod pancerzem i dlatego tak cię to boli. Co 

było dalej? Opowiadaj! 

- No tak, właściwie nie zdąŜyłem się rozejrzeć, co z Ormundem, bo napadli na mnie 

taką  zgrają,  Ŝe  musiałem  się  nieźle  uwijać...  Nagle  ujrzałem,  Ŝe  poganie  nad  czymś  czy  nad 

kimś  się  pochylają.  Któryś  z  nich  krzyknął:  „To  ten,  którego  mieliśmy  schwytać,  rycerz 

background image

krzyŜowy!” A potem w oczach mi pociemniało i juŜ nic więcej nie pamiętam. 

- Ormund - jęknęła Inga. 

-  Chcieli  dostać  go  Ŝywego,  więc  póki  co  przestań  go  opłakiwać.  Nie  wolno  tracić 

nadziei! Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie tamci się ukryli! 

- Chyba wiem, gdzie ich szukać - powiedziała Inga ponuro. - A co z tobą? 

-  Obudziłem  się  o  świcie,  leŜałem  na  ziemi,  tam  dalej.  Potrzebowałem  całego  dnia, 

Ŝ

eby  się  na  czworakach  dowlec  tu  pod  drzewo,  bo  co  chwila  traciłem  przytomność. 

Otrzymałem cios w głowę, dlatego tak okropnie się czuję. 

Kalv najwyraźniej był zły na siebie, Ŝe Inga jest świadkiem jego słabości. 

-  Rozumiem  -  odrzekła  Inga.  -  No  cóŜ,  zaraz  ci  przejdzie,  za  chwilę...  o,  juŜ 

uwolniliśmy bark z pancerza. 

Kalv dotknął ostroŜnie ramienia i przełknął głośno ślinę. 

- A co z tobą, Ingo? Nie pojmuję, jak się tutaj dostałaś? 

-  Zwyczajnie.  Wasz  oddział  wrócił  pod  wieczór  do  grodu,  dowódca  wspomniał,  Ŝe 

Ormund  jest  ranny,  więc  uznałam,  Ŝe  będę  potrzebna.  PoŜyczyłam  ubranie  od  stajennego  i 

przyjechałam tutaj. 

-  Sama?  -  Popatrzył  na  nią  zdumiony.  -  Sądząc  po  twoim  wyglądzie,  musiałaś 

galopować co koń wyskoczy. 

Udała, Ŝe nie słyszy tej uwagi. 

- Jak jest z ranami Ormunda? - spytała. 

- Hmm, myślę, Ŝe nie są takie groźne. Utyka lekko, rana trochę ropieje, bo brakowało 

nam  czasu,  by  ją  opatrywać.  Auuu!  Ingo,  chyba  jesteś  najokrutniejszą  panną,  jaką  znam... 

Auuu! Puść! 

Stracił przytomność i powoli osunął się na ziemię. 

Wreszcie,  pomyślała  Inga.  Przynajmniej  w  spokoju  go  opatrzę.  Kiedy  juŜ  nastawiła 

ramię, obwiązała je wilgotnym bandaŜem. Potem nałoŜyła młodzieńcowi na powrót pancerz, 

a gdy skończyła, ocuciła go wodą. 

Wściekły,  Ŝe  tak  brutalnie  go  potraktowano,  cisnął  przekleństwo,  ale  zaraz 

zreflektował się i podziękował dziewczynie. 

- Jak się teraz czujesz? - zapytała. - MoŜesz stanąć na nogi? 

Pomogła  mu  wstać,  ale  zachwiał  się  i  osunął  na  ziemię.  Przyprowadziła  więc  swego 

konia, poleciła młodzieńcowi stanąć na pień, a potem ulokowała go na końskim grzbiecie. 

- A teraz chętnie opuszczę to miejsce - odezwała się z ironią Inga. - Nie odpowiada mi 

towarzystwo. Mam cię odprowadzić do Oddevold, czy... 

background image

- Do Oddevold? - oburzył się. - A czy ja jestem baba, Ŝeby siedzieć w chacie? MoŜe 

jeszcze zacznę prząść? Skoro wiesz, dokąd uprowadzili Ormunda, ruszajmy tam od razu! 

- A jeśli znów zemdlejesz? Jeszcze spadniesz z konia i złamiesz kark! 

-  JuŜ  mnie  tak  bardzo  nie  boli  -  zapewnił  Kalv.  -  I  wcale  nie  zamierzam  mdleć  na 

końskim  grzbiecie  kilka  razy  na  dzień.  Jaka  szkoda,  Ŝe  nasze  wierzchowce  zostały  w 

Oddevold! Tak mi wstyd, Ŝe pozwalam kobiecie iść pieszo, poza tym szybciej dotarlibyśmy 

na miejsce... 

- Twoim zdaniem wyglądam teraz jak kobieta? 

- Nie. Gdybym nie znał twoich oczu, przypuszczałbym, Ŝe stoi przede mną umorusany 

wyrostek z ubogiej zagrody. Zgrzebna koszula, samodziałowe portki i zniszczone trzewiki, no 

i ten głęboki kaptur. A do tego cuchniesz stajnią! Naprawdę doskonałe przebranie. 

- Nie mam pojęcia, czy zdołam zmyć z siebie ten brud - westchnęła Inga i uśmiechnęła 

się do swych myśli. 

Ciekawe, co powiedziałby Torbjörn, gdyby ją teraz zobaczył? Na pewno by mu się to 

nie  spodobało.  Co  prawda  odznaczał  się  duŜym  poczuciem  humoru  i  lubił  dowcipkować, 

jednak  przede  wszystkim  był  wielkim  estetą.  Oczekiwał  od  młodej  damy  nienagannego 

wyglądu, a w stosunku do męŜczyzny uległości i bezgranicznego podziwu. Z pewnością nie 

spodoba  mu  się,  kiedy  się  dowie,  co  uczyniła.  Zresztą  nawet  mama  zwykła  nazywać  takie 

zachowanie nieodpowiedzialnym. 

Na wspomnienie o matce Inga poczuła ukłucie w sercu. Od jej śmierci minął zaledwie 

rok, a tyle się w tym czasie wydarzyło... Choć z drugiej strony dobrze,  Ŝe mama mnie teraz 

nie  widzi,  pomyślała  dziewczyna.  Zamartwiałaby  się,  gdyby  wiedziała,  jakie  przeŜywam 

rozterki. 

Słońce  skłaniało  się  juŜ  ku  zachodowi,  ale  wciąŜ  jeszcze  był  jasny  dzień.  Inga 

prowadziła konia brzegiem jeziorka, a potem skierowała się w stronę morza. Droga nie była 

łatwa:  musiała  przedzierać  się  przez  gęste  zarośla  i  omijać  grzęzawiska.  Czekało  ją  trudne 

zadanie. Kalv był w kiepskiej formie, trudno teŜ było przewidzieć, co zastaną na miejscu. 

- Jeśli o mnie chodzi, mam tylko jeden cel: wydostać stamtąd Ormunda - odezwała się 

Inga. - Reszta mnie nie interesuje. 

-  Ale  moim  obowiązkiem  jest  unicestwienie  tych  trzech  pogan  -  upierał się  Kalv.  -  I 

zrobię to w imię BoŜe, mimo Ŝe póki co nie czuję się zbyt silny. 

- Czego chcą od Ormunda? Dlaczego wzięli go Ŝywcem? - dziwiła się Inga. 

-  Domyślam  się,  Ŝe  pałają  do  niego  okropną  nienawiścią!  Do  niego  i  do  nas 

wszystkich,  którzy  nawróciliśmy  zwolenników  pogańskich  obrzędów  na  chrześcijaństwo. 

background image

Podobno  dowiedzieli  się,  Ŝe  kiedy  zatrzymałaś  się  zimą  w  ich  chacie,  miałaś  przy  sobie 

ś

więtą relikwię. Są wściekli, Ŝe jej wówczas nie zniszczyli. Bo właśnie dzięki temu drewnu z 

krzyŜa,  na  którym  umarł  Chrystus,  tak  wielu  ludzi  udało  nam  się  ochrzcić.  Zresztą 

działaliśmy podobnie jak król Sigurd. 

- Skąd ci poganie tyle wiedzą o tym, co dzieje się w Konghelli? 

-  Chyba  słyszałaś,  Ŝe  mają  tam  swojego  szpiega?  Pamiętasz  pogańskie  znaki  we 

dworze  przed  przyjazdem  króla  Sigurda?  Tracą  władzę  tu  w  lasach  i  dlatego  pałają  Ŝądzą 

zemsty. Pewnie chcą, by Ormund stał się ich narzędziem. Sądzisz, Ŝe to moŜliwe? 

Inga zamyśliła się. 

-  Słyszałeś,  Ŝe  mój  dziad  ze  strony  matki  był  zielarzem.  To  on  nauczył  mnie  w 

dzieciństwie  trudnej  sztuki  leczenia.  Pamiętam,  Ŝe  opowiadał  mi  kiedyś  o  niebezpiecznych 

ziołach  uŜywanych  przez  wiedźmy  i  szamanów.  Niektóre  zioła  mogą  zmącić  człowiekowi 

rozum, przemienić dobrych ludzi w złych, istnieją teŜ takie, które wywołują koszmary, i takie, 

które  są  śmiertelną  trucizną.  Niektóre  pozbawiają  ludzi  woli,  inne  zaś  mogą  obdarzyć  ich 

niespotykaną siłą. Są teŜ zioła, które wywołują w człowieku złość nie do poskromienia. Wiele 

takich  historii  opowiadał  mi  dziadek.  A  ci  ludzie,  którzy  uwięzili  Ormunda,  są  naprawdę 

niebezpieczni.  To  szamani,  zaklinacze,  którzy  potrafią  zdobyć  władzę  nad  rozumem  innego 

człowieka.  Podejrzewam,  Ŝe  chcą  złamać  silną  wiarę  Ormunda  i  odmienionego  odesłać  z 

powrotem  do  Konghelli.  Pragną  się  zemścić  na  najszlachetniejszym  i  najzacniejszym 

chrześcijaninie pozostającym w słuŜbie u króla. 

-  Straszne  -  wzdrygnął  się  Kalv.  -  Ale  obawiam  się,  Ŝe  w  twoich  słowach  jest  wiele 

racji. 

- Jak myślisz, Kalv, czy starucha i jej pomocnicy rozpoznają mnie w tym przebraniu? 

Popatrzył uwaŜnie na dziewczynę. 

-  W  chacie  było  wtedy  ciemno,  prawda?  Stare  zagrody  komorników,  o  ile  wiem,  teŜ 

nie  mają  okien.  Ja  cię  ledwie  poznałem,  choć  przecieŜ  widywałem  cię  tyle  razy.  Oni  zaś 

widzieli cię tylko ten jeden jedyny raz. Masz zamiar wejść do chaty? 

- A jak inaczej się dowiem, czy Ormund jest w środku? 

- Dla niego uczyniłabyś wszystko, prawda? - odezwał się Kalv po chwili milczenia. 

- Tak - odpowiedziała cicho Inga. - Gotowa byłam nawet poślubić człowieka, którego 

nie kocham. 

-  Ormund  wie  o tym  -  pokiwał  głową  Kalv.  -  Dochodziły  do  nas  raz  po raz  wieści  z 

Konghelli. Mówiono nam, Ŝe często spotykasz się z tym bogatym kupcem ze Szwecji i Ŝe on 

ma wobec ciebie powaŜne zamiary. 

background image

- Jak Ormund to przyjął? - zapytała Inga ledwie słyszalnym głosem. 

- Kiedy się o tym dowiedział, nie spał całą noc. 

W  milczeniu  przedzierali  się  w  dół  zbocza  w  stronę  morza.  Nieoczekiwanie  las  się 

przerzedził  i  świerki  ustąpiły  miejsca  drzewom  liściastym,  za  którymi  dostrzegli  starą, 

podupadłą zagrodę. 

- Pusto tu, chyba nikogo nie ma - stłumionym głosem odezwał się Kalv. 

-  Starucha  pewnie  siedzi  w  chacie.  Zrobimy  tak:  ukryjesz  się  w  zagajniku,  jak  się 

umówiliśmy.  Kiedy  usłyszysz  mój  krzyk,  przybiegnij  natychmiast,  bo  znaczyć  to  będzie,  Ŝe 

potrzebuję twojej pomocy, choć masz zabandaŜowany bark. 

- Dla ciebie, Ingo córko Erlinga, uczynię wszystko. Dla ciebie i dla Ormunda. 

Inga  z  bijącym  mocno  sercem  ruszyła  po  zarośniętym  trawą  zboczu  do  ciemnej 

chałupy. 

background image

ROZDZIAŁ XXV 

Ciekawe,  gdzie  są  teraz  banici,  którzy  przyprowadzili  tu  Ormunda?  zastanawiała  się, 

idąc  przez  wysoką  poŜółkłą  trawę.  JeŜeli  zatrzymali  się  w  zagrodzie,  to  niewesoło.  Zresztą 

czy w ogóle zastanę tu Ormunda? PrzecieŜ to tylko domysły. A jeśli juŜ nie Ŝyje? 

Nie, niemoŜliwe, miała silne przeczucie, Ŝe Ormund Ŝyje i potrzebuje jej pomocy. 

AleŜ  jestem  niemądra!  zezłościła  się  na  samą  siebie.  PrzecieŜ  Kalv  jest  na  pewno 

głodny.  Mam  w  jukach  jedzenie  i  zapomniałam  mu  dać.  Teraz  pewnie  biedak  skręca  się  z 

głodu i nie wie, Ŝe wystarczyłoby wyciągnąć rękę, Ŝeby się najeść. 

Skręciła za węgieł walącej się chałupy. Dosłyszała jakiś cichy szept, a przed drzwiami 

odciśnięte  były  ślady  ludzkich  stóp.  A  więc  ktoś  tu  jest!  Zapukała  delikatnie,  starając  się  ze 

wszystkich sił zagłuszyć w sobie strach. ZdąŜyła się przecieŜ juŜ zimą przekonać, Ŝe ci ludzie 

nie Ŝartują, poza tym była przesądna, moŜe nawet bardziej niŜ przystało chrześcijance. 

Nikt nie odpowiedział na jej pukanie, zresztą wcale się tego nie spodziewała. PrzecieŜ 

mieszkańcy chaty ukrywali się przed ludźmi króla. 

-  Otwórzcie  drzwi,  staruszko.  Przynoszę  wieści!  -  zawołała.  Inga  była  tak 

przestraszona, Ŝe jej głos, choć wcale się o to nie starała, zabrzmiał inaczej niŜ zwykle. 

Po chwili usłyszała czyjś szept tuŜ przy drzwiach: 

- Kto cię tu przysłał? 

-  Starzec  z  zagrody  za  wsią.  Chciał  cię  ostrzec  przed  niebezpieczeństwem.  Te 

chrześcijańskie psy są w drodze do waszej kryjówki! 

Drzwi otworzyły się i dziewczynę wpuszczono do ciemnej izby. Oswoiwszy się nieco 

z  mrokiem,  Inga  rozpoznała  trzy  znajome  postaci,  staruchę  i  jej  pomocników.  Na  palenisku 

stał kociołek, z którego rozchodził się smakowity zapach. Dziewczyna poczuła straszny głód i 

uświadomiła sobie, jak długo juŜ nic nie jadła. 

Szaman  szarpnął  dziewczynę  i  pociągnął  do  dymnika.  W  milczeniu  taksowali  ją 

spojrzeniem. 

- Kim jesteś? - zapytała starucha. Na jej nalanej twarzy widoczne były ciemne plamy, 

a oczy, pełne nienawiści, przenikały dziewczynę na wylot. 

-  Zwą  mnie  Torę,  pochodzę  z  Tanum  -  odparła  Inga  drŜącym  głosem.  -  Przynoszę 

wieści  od  mieszkańców  naszego  grodu.  Słyszeli  o  waszej  potędze,  nie  podoba  im  się  juŜ  ta 

nowa wiara i chcą wrócić do starej. Ale kiedy przybyłem do waszej zagrody, zastałem tylko 

zgliszcza.  Na  szczęście  spotkałem starucha,  który  opowiedział, co  się  stało.  Był  przeraŜony, 

background image

bo  ludzie  króla  schwytali  go  i  torturowali  okrutnie,  póki  nie  wyjawił,  dokąd  uciekliście. 

Wskazał  im  kierunek, ale nie  zdradził  waszej  kryjówki.  Śpieszę  więc  co  sił  w  nogach,  Ŝeby 

was  ostrzec,  Ŝe  mogą  się  tu  zjawić  królewscy  pachołkowie.  Gnałem  po  bezdroŜach,  nie 

zwaŜając na błoto, Ŝeby zdąŜyć w porę. Sami widzicie, jak wyglądam. 

-  Widzę,  widzę  -  huknęła  starucha  niskim  głosem.  -  Skaleczyłeś  się  na  twarzy. 

Pozwól,  Ŝe  posmaruję  ci  ranę,  Ŝeby  nie  naszła  na  ciebie  okropna  choroba,  od  której  człek 

sztywnieje i dostaje drgawek. 

- Ee, to nic takiego, lekkie zadrapanie. 

Ale  starucha,  nie  bacząc  na  sprzeciw  Ingi,  posmarowała  jej  policzek  jakąś  maścią. 

Dziewczyna,  choć  znała  wiele  leków,  tę  szarozieloną  maść  widziała  po  raz  pierwszy.  Nie 

odwaŜyła się jednak nic powiedzieć, była przecieŜ skromnym parobkiem. 

-  Taki  jesteś  brudny  i  strasznie  od  ciebie  cuchnie  -  wtrącił  się  pomocnik  staruchy.  - 

Masz konia? 

Inga pomyślała sobie, Ŝe pozostali w tym gronie takŜe nie pachną, ale nie powiedziała 

tego na głos. 

- Miałem konia - odrzekła z cięŜkim westchnieniem. - Ale mi padł. Zagoniłem go na 

ś

mierć, spiesząc do was. 

-  Szkoda,  bo  gospodyni  z  trudem  chodzi,  a  poza  tym  mamy  jeszcze  jeden  cięŜar  do 

niesienia. 

- O? Jaki cięŜar? 

-  W  szopie  przy  strumieniu  trzymamy  skarb,  który pomoŜe  nam  odnieść zwycięstwo 

nad chrześcijanami - zarechotał staruch. - Nie wiem tylko, jak zdołamy go zabrać do Tanum. 

Dzięki za te wieści, uradowała się w duchu Inga, na głos zaś rzekła: 

-  To  moŜe  wam  jakoś  pomogę?  Mógłbym  sprowadzić  konie!  Znam  takie  jedno 

miejsce! O świcie byłbym z powrotem. Nim ludzie się zbudzą, będziemy juŜ daleko. 

Starucha odwróciła się do paleniska. Odstawiła z ognia garnuszek i zaproponowała: 

- Ale nie zjadłbyś miski zupy, nim pobiegniesz? 

- Nie, dziękuję! Wprawdzie jestem głodny, ale czas nagli. Muszę natychmiast ruszać. 

-  E  tam,  raz  -  dwa  i  się najesz.  Zresztą juŜ ci  nalałam.  Tego  by  brakowało,  Ŝebyśmy 

nie ugościli naszego wybawcy. 

Inga niepewnie wzięła miskę, ale nie odwaŜyła się odmówić. Gdy znowu spojrzała w 

oczy staruchy, dreszcz przeraŜenia przebiegł jej po plecach. 

Poznała mnie! pomyślała w panice. 

Zmusiwszy się do uśmiechu, wzięła do ręki miskę. 

background image

- Właściwie czemu nie? Mogę spróbować... 

To  chytre  spojrzenie!  Pewnie  starucha  wsypała  coś  do  środka!  Ale  co?  MoŜe  coś  na 

sen? Nie ma wątpliwości, Ŝe to prawdziwa wiedźma. O ziołach wie wszystko. 

MęŜczyźni poszli przygotowywać się do wyjazdu. Inga zaś w panice zastanawiała się, 

co robić. 

-  Za  gorąca.  -  Podmuchała  w  miskę  i  uśmiechnęła  się  przepraszająco.  -  Nie  macie 

trochę zimnej wody? 

- Jest - odrzekła starucha niechętnie i pokuśtykała do studni. 

W  tym  czasie  Inga  błyskawicznie  wylała  zupę  na  sam  brzeg  kociołka  i  nabrała 

jedzenia  ze  środka.  Odstawiła  miskę,  a  potem  wsypała  do  kociołka  resztę  ziół  z  garnuszka, 

który wcześniej miała w ręce starucha. 

- Posmakujesz teraz sama swojego lekarstwa - mruknęła. - Smacznie śpij! 

Kiedy starucha wróciła, Inga najniewinniej w świecie siedziała przy stole i zajadała z 

apetytem  zupę  z  rzepy.  Z  obrzydzeniem  spojrzała  na  brudną  chochlę,  w  której  starucha 

przyniosła wody, ale zmusiła się, by popić, i grzecznie podziękowała. 

Starucha patrzyła zadowolona. 

Siedzimy  naprzeciwko  siebie  i  uśmiechamy  się  chytrze,  starając  się  nawzajem 

oszukać. Ciekawe, która z nas szybciej zaśnie. 

- Ale smaczne! - Inga przeciągnęła się z zadowoleniem. - Jak się tak człowiek naje, od 

razu chce mu się spać. Ale na mnie juŜ czas! Ruszam czym prędzej, wrócę przed wschodem 

słońca. 

Starucha  pomachała  Indze  na  poŜegnanie  i  dziewczyna  ruszyła  ku  drzwiom 

chwiejnym  krokiem.  Udawała  na  wypadek,  gdyby  ktoś  z  zagrody  odprowadzał  ją 

spojrzeniem.  Ale  męŜczyźni  najwyraźniej  zajęci  byli  przygotowaniami  do  wyjazdu  i  nie 

zwracali na nią uwagi. 

Dotarłszy do lasu, Inga pognała do Kalva, który siedział na koniu. 

- I co? - zapytał niecierpliwie. 

-  Poszło  mi  znakomicie!  -  zawołała  Inga  z  dumą.  -  Przechytrzyłam  ich.  Ormund  jest 

uwięziony w szopie nad strumieniem. Starucha chciała mi podać zioła na sen, bo chyba mnie 

rozpoznała, ale mnie udało się dosypać tych właśnie ziół do kociołka z zupą, którą zaraz będą 

jedli.  Poczekamy  trochę,  aŜ  zasną,  a  potem  pójdziemy  uwolnić  Ormunda.  Poszło  mi  tak 

łatwo, Ŝe sama nie mogę w to uwierzyć. 

Kalv popatrzył na nią zrazu z niedowierzaniem, a potem ze złością. 

- Niemądra! - zawołał. - Bezmyślna istoto! A co będzie, jeśli najpierw dadzą jedzenie 

background image

Ormundowi? Jak zdołamy go stamtąd wydostać śpiącego? 

- Och! Nie pomyślałam o tym! Musimy go ostrzec, Ŝeby nie brał niczego do ust. 

-  Niby  jak?  -  zapytał  chłodno  Kalv.  -  Zamierzasz  raz  jeszcze  przespacerować  się  do 

zagrody? Wątpię, czy to się komuś spodoba. 

- A taka byłam zadowolona, Ŝe mi dobrze poszło - poŜaliła się Inga. 

-  Starałaś  się  -  trochę  łagodniej  rzekł  Kalv.  -  Zresztą,  czego  się  spodziewać  po 

dziewczynie? 

Inga najchętniej kopnęłaby go w kostkę. 

- Poza tym jestem głodny. 

-  Weź  sobie  coś  z  juków  -  odparła  z  roztargnieniem.  -  MoŜe  jak  się  najesz,  to  się 

trochę uspokoisz. Idę. 

- Nie, stój! - zawołał Kalv. - Nie moŜesz tam pójść. 

- Nie mogę? A to się przekonasz! 

I  po  raz  drugi  ruszyła  przez  łąkę.  Tym  razem  ominęła  zagrodę  szerokim  łukiem, 

kierując się nad strumień. 

background image

ROZDZIAŁ XXVI 

Bez  trudu  odnalazła  niski  drewniany  budynek  połoŜony  na  uboczu  tuŜ  przy 

strumieniu.  Niestety,  drzwi  wejściowe  znajdowały  się  od  strony  zabudowań  zagrody,  nie 

mogła więc z nich skorzystać. 

Zeszła  ostroŜnie  do  wody  i  brodząc  po  kolana,  zbadała  dokładnie  tył  i  boki  szopy. 

Okien nie było. 

MoŜe lepiej poczekać, aŜ zapadnie zmrok? zastanawiała się. Nie, czas nagli, na pewno 

zaraz przyniosą więźniowi jedzenie. 

O wejściu drzwiami nie było mowy, bo dwaj pomocnicy staruchy kręcili się przez cały 

czas w pobliŜu chaty. Ale i zapukać w ścianę nie miała odwagi, zresztą jaki by to miało sens? 

MoŜe zaatakować tego, kto przyniesie zupę? 

Była zbyt drobna, nie dałaby rady. Ale co w takim razie robić? 

Popatrzyła  uwaŜnie  na  dość  niski,  pokryty  darnią  dach,  na  którym  pochylały  się  na 

wietrze  ostatnie  tego  lata  błękitne  dzwoneczki,  i  pomyślała,  Ŝe  przecieŜ  na  górze  musi  być 

dymnik. 

Zrozumiała,  Ŝe  to  jej  jedyna  szansa,  i  chwyciła  za  kant  dachu,  ale  spróchniała  belka 

rozsypała  się  jej  pod  palcami.  Chwyciła  się  więc  nieco  wyŜej,  tam  gdzie  dach  zdawał  się 

trochę mocniejszy. Pośpiesznie podciągnęła się na rękach, znalazła oparcie dla stóp, a potem 

przesunęła się wyŜej. Przez chwilę leŜała nieruchomo, by uspokoić drŜące z wysiłku ciało. 

Bała  się,  Ŝe  otwór  w  dachu  znajduje  się  od  strony  zagrody;  wówczas  zostałaby 

niechybnie zauwaŜona. Okazało się jednak, Ŝe otwór zrobiono na samym szczycie. 

Niedobrze, będzie mnie widać z kaŜdej strony, ale... 

Z  największą  ostroŜnością  wychyliła  się  na  drugą  stronę.  Pusto.  W  kaŜdej  chwili 

któryś z pomocników wiedźmy mógł wyjść z chaty na podwórko, więc nie zwlekając, usiadła 

na szczycie dachu i energicznym kopnięciem zniszczyła przykrycie nad dymnikiem. Była tak 

zdenerwowana, Ŝe nie czuła właściwie strachu. 

Co  znaczy  odpowiedni  strój,  pomyślała.  Gdybym  miała  na  sobie  suknię,  nigdy  bym 

się nie zdobyła na to, by chodzić po dachu, nie mówiąc juŜ o konnej jeździe nocą. 

W tych łachach czuję się i zachowuję jak chłopak. 

Zerknęła przez otwór, ale w środku było zupełnie ciemno. Opuszczając się w dół, nie 

znalazła  oparcia  dla  stóp  i  zawisła  w  powietrzu.  Bała  się  zeskoczyć,  bo  wnętrze  szopy 

pogrąŜone było w mroku i nie widziała, co znajduje się pod nią. 

background image

- Kim jesteś, na Boga? - usłyszała nagle głos, na którego dźwięk omal nie rozpłakała 

się z radości. 

- PomóŜ mi - poprosiła. - Trudno rozmawiać, wisząc na rękach. 

- Nie mogę, ale skacz, do klepiska masz najwyŜej jeden łokieć. 

OdwaŜę  się?  rozwaŜała  przez  moment,  ale  rozluźniła  uchwyt.  Nie  mogła  przecieŜ 

wisieć całą wieczność. 

Chyba jednak było nieco wyŜej, bo Inga, upadając, trochę się potłukła. Kiedy z jękiem 

wstała,  dostrzegła  opiekuna  leŜącego  na  ławie  i  nakrytego  skórą.  Wsparty  na  łokciu, 

przyglądał się jej w najwyŜszym zdumieniu. 

-  Kim  jesteś,  na  Boga?  -  zapytał.  -  Aniołem  z  nieba?  PrzecieŜ  wróg  nie  wybrałby 

takiej drogi? 

-  Tylko  nie  mów,  Ŝe  cuchnę  stajnią,  bo  dobrze  o  tym  wiem  -  odezwała  się  Inga,  z 

trudem  powstrzymując  łzy  wzruszenia.  -  Ormund,  jak  dobrze  znów  cię  widzieć!  Zaraz  cię 

uwolnię! 

- Ten głos! Czy ja śnię, to chyba niemoŜliwe? 

-  To  naprawdę  ja  -  chlipnęła  dziewczyna.  -  Nie  mamy  czasu  do  stracenia.  Jeśli 

przyniosą ci zupy, nie wolno ci nic zjeść. Bo ja, niemądra, nasypałam do kociołka ziół na sen. 

Kalv tak się zezłościł... 

- Poczekaj chwilę - przerwał jej Ormund. - O czym ty mówisz? Byłaś u nich w chacie? 

- Musiałam, jak inaczej dowiedziałabym się, gdzie jesteś? 

Patrzył na nią oniemiały. 

- Opowiadaj! - rzekł po chwili. - A Kalv... Myślałem, Ŝe go zabili. 

-  Nie,  uratowałam  go  -  szybko  mówiła  Inga.  -  Ale  musimy  się  stąd  wydostać. 

Dlaczego nie wstajesz? 

- Skrępowali mnie. Proszę, pomóŜ mi, tylko szybko! I opowiadaj o wszystkim! 

Słuchał wzruszony, gdy ona tymczasem usiłowała rozluźnić krępujące go więzy. 

Nagle  od  strony  chaty  dobiegło  ich  skrzypienie  drzwi  Inga,  sztywna  ze  strachu, 

zerknęła na otwór w dachu, choć wiedziała, Ŝe tamtędy sama się nie wydostanie. 

- Co robimy? - zapytała w panice. 

- Chowaj się pod baranicę, szybko! - polecił Ormund. 

Wskoczyła pośpiesznie na ławę i połoŜyła się za plecami rycerza. 

- Schowaj głowę pod skórę! I zwiń się w kłębek, Ŝeby nie było cię widać! 

Inga,  znalazłszy  się  tak  blisko  ukochanego  opiekuna,  ze  szczęścia  zapomniała  o 

groŜącym jej niebezpieczeństwie. 

background image

Ormund chwycił jej dłoń i połoŜył na swej piersi. 

Przykryta baranicą, czuła, jak Ormund trzęsie się ze śmiechu. 

-  Ingo  -  powiedział.  -  Nie  ma  na  świecie  drugiej  takiej  panny.  Wiem,  Ŝe  nie 

powinienem o to pytać, ale niech mi będzie wolno: Czy spałaś w stajni? 

-  Przestań!  -  zaśmiała  się.  -  Wiesz,  co  myślę?  Próbują  otumanić  cię  tymi  swoimi 

miksturami, Ŝeby przekabacić cię na swą stronę. 

- Chyba masz rację - zgodził się Ormund. - Kilka razy pojawił się tu jakiś czarownik. 

Odprawiał dziwne modły... Po kaŜdych takich odwiedzinach boli mnie głowa. Na razie jestem 

tu dopiero dobę, nie udało im się mnie złamać. Cicho! 

Inga  skuliła  się  jeszcze  bardziej.  Drzwi  się  otworzyły  i  po  odgłosie  człapania  Inga 

poznała, Ŝe przyszła starucha. 

- Siadaj i jedz! - rzekła krótko. 

Ormund jęknął: 

- Taki jestem zmęczony, a do tego śniło mi się coś dziwnego. 

Starucha roześmiała się. 

-  Dobrze  juŜ,  dobrze.  MoŜe  cię  zainteresuje,  potęŜny  panie,  Ŝe  odwiedziła  nas  twoja 

znajoma? Sądziła, Ŝe jej nie rozpoznam, ale mnie od razu tknęło, Ŝe juŜ ją kiedyś widziałam. 

Przebrała się za parobka, na głowie miała kaptur, ale jej twarz wydała mi się zbyt łagodna, by 

mogła  naleŜeć  do  młodzika.  I  właśnie  wtedy  mi się  przypomniało,  Ŝe  spotkałam  tę  dziewkę 

ubiegłej zimy razem z tobą, wielki panie krzyŜowcu. 

-  Moja  podopieczna?  Tutaj?  To  niemoŜliwe  -  z  udanym  zdziwieniem  odezwał  się 

Ormund. 

ś

eby  tylko  nie  zauwaŜyła  dziury  w  dachu,  modliła  się  w  duchu  Inga.  Jeśli  nie  daj 

BoŜe zacznie tamtędy wiać, będziemy straceni. 

Tymczasem starucha przechwalała się dalej: 

-  Zdawało  jej  się,  Ŝe  mnie  przechytrzy,  ale  mnie  nie  tak  łatwo  wywieść  w  pole. 

Ukarałam ją tak, jak na to zasłuŜyła. 

- Co jej zrobiłaś, wstrętna wiedźmo?! - zagrzmiał Ormund. Inga była zdumiona, Ŝe tak 

ś

wietnie potrafi udawać. 

-  Z  początku  chciałam  jej  tylko  dać  nauczkę,  Ŝeby  nie  wtykała  nosa  w  nie  swoje 

sprawy, bo czy taka smarkula mogłaby mnie przestraszyć? Posmarowałam skaleczenie na jej 

policzku  specjalną  maścią,  dzięki  czemu  dzisiejszą  noc  zapamięta  na  całe  Ŝycie.  Ale  potem 

jeden  z  tych  moich  głupców  chlapnął,  gdzie  cię  uwięziliśmy.  Wtedy  się  zdenerwowałam  i 

odpowiednio ją nakarmiłam.. Jeśli się spodziewasz, Ŝe sprowadzi pomoc, to się zawiedziesz. 

background image

Kiedy  starucha  mówiła  o  maści,  Inga  wzdrygnęła  się.  Chciała  szybko  zetrzeć  ją  z 

policzka,  ale  Ormund  trzymał  jej  dłonie  w  Ŝelaznym  uścisku.  Serce  waliło  dziewczynie  tak 

mocno, Ŝe obawiała się, iŜ wiedźma je usłyszy. 

Ormund tymczasem udawał zrozpaczonego. 

- Jak mogłaś uczynić coś takiego mojej podopiecznej! To prawda, Ŝe mam z nią same 

kłopoty,  ale  mimo  to  jestem  do  niej  przywiązany.  Spoglądała  na  mnie  z  cielęcym 

uwielbieniem, kiedy wycinałem w pień wrogów! 

Inga uszczypnęła go. 

Ormund z największą powagą ciągnął dalej: 

- Nawet nie wiesz, jaki mi sprawiasz ból! 

O czym on mówi, zastanowiła się Inga. O uszczypnięciu? 

-  Jest  tak,  jak  ci  mówiłam  -  zarechotała  starucha.  -  Zjedz  teraz,  a  potem  moŜesz  się 

pomodlić. Ciekawe, czy ten twój krzyŜ cię uratuje! 

Z szyderczym śmiechem zniknęła za drzwiami. 

Inga pospiesznie starła z twarzy maść. 

-  A  jeśli  trucizna  juŜ  dostała  się  do  krwi?  -  mówiła  niespokojna.  -  Co  się  ze  mną 

stanie, Ormundzie? 

- Nie wiem, ale myślę, Ŝe to nie zagraŜa Ŝyciu. RozwiąŜ mnie do końca, bo juŜ dość 

mam leŜenia. 

Dziewczyna zdjęła rzemienie z jego nadgarstków. ZauwaŜyła ślady wskazujące na to, 

Ŝ

e sam starał się uwolnić, i wcale jej to nie zdziwiło. 

-  Mimo  Ŝe  przed  chwilą  mnie  obraziłeś,  Ormundzie,  cieszę  się,  Ŝe  cię  widzę.  Wiele 

miesięcy minęło od naszego rozstania i strasznie się za tobą stęskniłam. Naprawdę uwaŜasz, 

Ŝ

e patrzę na ciebie z cielęcym uwielbieniem, kiedy zabijasz ludzi? 

- Coś ty, chciałem się z tobą trochę podraŜnić, tymczasem tak mnie uszczypnęłaś, Ŝe 

ledwo wytrzymałem, by nie krzyknąć! 

- Myślisz, Ŝe mi było wygodnie? Ten twój pancerz jest strasznie zimny i uwiera. 

- Ingo - Ormund spojrzał jej prosto w oczy. 

- Tak? 

-  Czy  stało  się  tak,  jak  mówiłem,  gdy  się  rozstawaliśmy?  Przywykłaś  do  Torbjörna 

Erikssona? 

Zamarła na moment, ale w końcu rzekła: 

- Tak. Stało się, jak powiedziałeś. 

Lekkie drŜenie dłoni, napięte mięśnie, to była jego jedyna reakcja. 

background image

-  To  dobrze  -  rzekł  lekko.  -  Znaczy,  Ŝe  pomogły  ci  te  miesiące.  Zresztą  mnie  takŜe. 

Cieszę  się  z  twego  powodu,  Ingo.  Bolało  mnie,  Ŝe  niewinna  istota  cierpi  dlatego,  Ŝe  jestem 

krzyŜowcem. To najlepsze, co mogło się stać. 

Inga poczuła, Ŝe ogarnia ją smutek. 

background image

ROZDZIAŁ XXVII 

-  Bałem  się,  Ŝe  nie  zdołam  utrzymać  się  na  nogach  -  powiedział  Ormund,  prostując 

kości. 

Inga złapała się za głowę: 

- Całkiem zapomniałam, po co wyruszyłam w tę szaleńczą drogę. Powiedz, jak twoje 

kolano? Pewnie podczas walki w lesie teŜ zostałeś ranny? 

- Nie, nie było tak źle - uśmiechnął się. - Mieli mnie pojmać Ŝywego, więc uwaŜali, by 

nie zrobić mi krzywdy. Powalili mnie na ziemię jednym ciosem i związali. Ropiejące kolano 

wygoiła swoimi maściami wiedźma. 

Maści... Na twarzy Ormunda pojawił się wyraz zamyślenia. 

Teraz  juŜ  wiedział,  co  czeka  dziewczynę.  Dobrze,  Ŝe  jest  silna  i  rozsądna,  więc 

poradzi sobie i zrozumie. Z ciepłym uśmiechem popatrzył na swą podopieczną, która chodziła 

po  szopie,  starając  się  znaleźć  jakąś  moŜliwość  ucieczki.  Uczucia,  jakie  Ŝywił  wobec  Ingi, 

trudno  było  wyrazić  słowami.  Bał  się,  Ŝe  dziewczyna  dostrzeŜe  je  w  jego  oczach  i 

niewłaściwie zrozumie. 

Niewłaściwie...  czyŜby?  Otrząsnął  się  z  tych  niepokojących  myśli  i  wstał,  by  pomóc 

Indze. 

- Drzwi nie uda nam się wywaŜyć, to pewne. Myślę jednak, Ŝe juŜ są po kolacji. 

-  To  znaczy,  Ŝe  zasnęli  jak  susły  -  roześmiała  się  Inga.  -  Jeśli  tak,  to  uciekniemy  i 

odnajdziemy Kalva. Domyślam się, Ŝe juŜ się mocno niecierpliwi. 

-  O  ile  nie  spadł  z  konia  -  wszedł  jej  w  słowo  Ormund.  -  Wiesz,  wydaje  mi  się,  Ŝe 

najlepiej będzie, jeśli wymkniemy się tą samą drogą, którą się tu zjawiłaś. Chodź, pomoŜesz 

mi przesunąć ławę. 

Wspólnymi siłami ustawili znalezione rupiecie jeden na drugim. Kiedy Ormund na nie 

wszedł,  sięgnął  dymnika.  Najpierw  podsadził  Ingę,  a  potem  sam  podciągnął  się  w  górę. 

Upewniwszy  się,  Ŝe  chata  pogrąŜona  jest  w  ciszy,  oboje  zsunęli  się  po  pochyłym  dachu. 

Ormund  zeskoczył  na  ziemię  pierwszy  i  wystawił  ręce,  by  pomóc  Indze.  Kiedy  dziewczyna 

znalazła się w jego mocnych ramionach, nie zdołała powstrzymać westchnienia. 

- Uderzyłaś się? - zapytał cicho. 

- Nie, nic mi się nie stało - wymamrotała zawstydzona i otrzepała ubranie. 

Kiedy  wreszcie  dotarli  do  zagajnika,  zastali  Kalva  leŜącego  w  trawie.  Koń  pasł  się 

nieopodal. 

background image

- Zastanawiałem się juŜ, czy nie ruszyć szturmem na tę twierdzę - zaŜartował. - A więc 

Inga  zdołała  cię  uwolnić,  Ormundzie.  Zastanawiam  się,  co  by  się  stało,  gdyby  to  dziewczę 

postanowiło dostać się do piekła. 

- Pewnie by sobie poradziła - odparł oschle Ormund. 

-  MoŜe  juŜ  pójdziemy?  -  denerwowała  się  Inga.  -  Bo  jeśli  się  obudzą  i  odkryją,  Ŝe 

zniknąłeś? 

Ormund i Kalv popatrzyli po sobie. 

-  Musimy  tam  wrócić,  mamy  jeszcze  coś  do  załatwienia  -  niechętnie  odparł 

krzyŜowiec. 

- Nie! - poprosiła przeraŜona, zakrywając dłonią usta. 

MęŜczyźni unikali jej wzroku. 

- Nie róbcie im tego podczas snu - szepnęła błagalnie. 

Ormund wyprostował się. 

-  A  któŜ  ci  powiedział,  Ŝe  im  coś  zrobimy?  -  zapytał  lekkim  tonem.  -  Nie  myślisz 

chyba jednak, Ŝe zostawię u pogan moją pelerynę i miecz? 

- A więc o to chodzi? - odetchnęła z ulgą. - Tylko się pośpieszcie. Bo moŜe te zioła nie 

były zbyt silne. 

MęŜczyźni  ruszyli  przez  wysoką  trawę  z  powrotem  do  zagrody.  Zmierzchało  i  Inga 

wnet straciła ich z oczu. 

-  Czuję  głęboką  niechęć  do  tego,  co  mamy  uczynić!  Nigdy  jeszcze  nie  przychodziło 

mi to z takim trudem - wyznał Kalv. 

-  Ja  sam  teŜ  czuję  się  okropnie  -  zgodził  się  z  nim  Ormund.  -  Musimy  jednak  ich 

zgładzić.  Dotąd  bez  zastanowienia  zabijałem  wrogów  chrześcijaństwa.  Wydawało  mi  się  to 

oczywiste.  Ale  kiedy  Inga  tak na  mnie  patrzyła,  poczułem  się jak ostatni nędznik.  Dlaczego 

zawsze muszę jej sprawiać ból? Dlaczego? 

OstroŜnie zbliŜyli się do chaty i otworzyli drzwi. Zatrzeszczały niemiłosiernie, ale ze 

ś

rodka  nie  dochodził  Ŝaden  dźwięk.  Najwyraźniej  zioła  zadziałały.  Na  podłodze  leŜała 

skulona starucha i jej dwóch pomocników. Ormund pośpiesznie zdjął z haka pelerynę i miecz 

i nachylił się nad leŜącymi. Kalv kopnął lekko jednego z męŜczyzn i przewrócił go na plecy, a 

potem  popatrzył  na  Ormunda.  Długą  chwilę  Ŝaden  z  nich  nie  mógł  wydobyć  z  siebie  głosu. 

Wreszcie odezwał się Kalv: 

- Tak, tak, z tego snu juŜ się nie zbudzą, nigdy! 

Opuścili  chatę  i  wrócili  do  Ingi.  Widząc,  jak  przedzierają  się  przez  wysoką  trawę, 

wybiegła im na spotkanie. 

background image

- Spali? - zapytała. 

- Tak, spali - odpowiedział jej niemal szorstko Ormund. 

- A, wy... 

- Nic im nie zrobiliśmy. Teraz pośpiesz się juŜ i nie zadawaj zbędnych pytań. 

Kalv dosiadł konia. WciąŜ jeszcze nie całkiem pewnie trzymał się na nogach, a ramię 

bardzo  go  bolało.  Dopiero  teraz  Inga  zauwaŜyła,  Ŝe  Ormund  utyka.  Właściwie  obydwaj 

powinni  jechać  na  koniu,  ale  ostatecznie  tego  jednego,  którego  mieli,  dosiadł  bardziej 

potrzebujący. 

Droga do Oddevold wszystkim trojgu zdawała się nie kończącą się drogą przez mękę. 

Inga wprost padała ze zmęczenia. MęŜczyźni milczeli, pogrąŜeni w rozmyślaniach. W 

końcu dziewczyna przerwała uciąŜliwą ciszę. 

- Czy w Norwegii nigdy na dobre nie zapanuje chrześcijaństwo? - zapytała. 

- Z pewnością przyjdzie na to poczekać jeszcze wiele lat - odrzekł Ormund. - Ludzie 

niechętnie porzucają stare obyczaje i nadal składają ofiary Azom. 

Znów  zapanowało  milczenie,  ale  Ingę  wyraźnie  coś  dręczyło,  bo  zaczęła  w  końcu 

niepewnie: 

- Ormund... 

- Tak. 

- Czy jesteś na mnie zły, Ŝe nie pytając nikogo o pozwolenie wyjechałam z Konghelli? 

Do tego w przebraniu parobka? 

Roześmiał się serdecznie. 

-  Miałbym  być  zły  na  ciebie  za  to,  Ŝe  naraŜałaś  swoje  Ŝycie,  dobre  imię,  ba,  Ŝe 

pokonałaś nawet strach przed ciemnością i swoją nieśmiałość, by mnie ratować? Za kogo ty 

mnie  uwaŜasz?  Usłyszałaś,  Ŝe  jestem  ranny,  i  bez  namysłu  wyruszyłaś  mi  na  pomoc.  Za  to 

miałbym  cię  skarcić?  PrzecieŜ  ja  tu  przez  cały  czas  się  zastanawiam,  jak  ci  mam 

podziękować! 

-  To  dobrze  -  odetchnęła  wyraźnie  uspokojona.  -  Dla  mnie  to  najlepsze 

podziękowanie. Kalv, co z tobą? 

Podtrzymali go akurat w chwili, gdy zachwiał się i omal nie spadł z konia. 

- Chyba ze mną gorzej, niŜ myślałem - wymamrotał. - Nie dam rady jechać od razu do 

Konghelli. 

-  Ciekawe,  co  pomyśli  sobie  o  mnie  zielarka  w  Oddevold  -  westchnął  Ormund.  -  Za 

kaŜdym razem, gdy tamtędy przejeŜdŜam, zostawiam jej pod opieką rannego woja. 

Ale zielarka przyjęła ich serdecznie. W jej chacie Inga mogła wreszcie zdjąć z siebie 

background image

cuchnące  łachy  i  obmyć  się  z  brudu.  Z  niewypowiedzianą  przyjemnością  nałoŜyła  swoją 

suknię  i  wreszcie  poczuła  się  jak  kobieta.  Dręczył  ją  jednak  niepokój,  jak  się  dostanie  do 

domu.  Powiedziała  o  tym  Ormundowi,  który  postarał  się  dla  niej  o  damskie  siodło. 

Przyprowadził teŜ swego konia. 

Gdy wrócił, Inga wyciągnęła do niego rękę. 

- Powąchaj! I spróbuj tylko powiedzieć, Ŝe cuchnę stajnią! 

-  Nie  -  roześmiał  się.  -  Nie  cuchniesz,  włosy  masz  teŜ  takie,  jak  zapamiętałem. 

Kaskada złotych loków. 

Inga  pomagała  zielarce  przygotować  posiłek.  Przy  okazji  dzieliła  się  z  nią  swymi 

doświadczeniami  w  sztuce  leczenia.  Pouczyła  ją,  jak  waŜne  jest  zachowywanie  czystości. 

BandaŜe  powinno  się  prać  przed  kaŜdym  uŜyciem.  Wyjaśniała  teŜ,  Ŝe  zaklęcia  i  niektóre 

rytuały  to  przesąd.  Były  wobec  siebie  niezwykle  uprzejme  i  chwaliły  wzajemnie  swoje 

umiejętności. 

Inga zaczęła nakładać kaszę do misek. Kiedy Ormund zobaczył, Ŝe jedną łyŜkę kaszy 

wrzuciła do ognia, spytał zaskoczony: 

- Po co to robisz? 

- PrzecieŜ zawsze tak się robi - odrzekła i popatrzyła na niego zdziwiona. 

- Ale po co? 

- Nie wiem. 

-  A  chcesz  wiedzieć?  -  Ścisnął  ją  mocniej  za  ramię.  -  Składasz  ofiarę  bogom  ognia! 

Pogański obyczaj! I ty udzielasz rad tej kobiecie, Ŝe powinna porzucić przesądy! ZałoŜę się, 

Ŝ

e  jesienią  zostawiasz  na  kaŜdej  jabłoni  po  jednym  jabłku,  a  wiesz,  dlaczego?  śeby 

udobruchać  Lokiego  i  inne  bóstwa.  Pogaństwo!  Wszędzie  pogaństwo!  Ludzie  wykonują 

jakieś  gesty  i  czynności,  nie  znając  tak  naprawdę  ich  pierwotnego  znaczenia.  Jeszcze  przez 

długie  stulecia  nie  da  się  ich  wyplenić.  Nie  miej  do  mnie  Ŝalu,  Ŝe  ci  to  wytknąłem. 

Niepotrzebnie naśladujesz innych. 

Poklepał ją pocieszająco po policzku i podał swą miskę. Napełniła ją kaszą, a ostatnią 

łyŜkę cisnęła do naczynia tak, Ŝe aŜ kasza się rozprysła. 

Ormund ledwie zdołał powstrzymać uśmiech. 

Pozostawili Kalva u zielarki i ruszyli w stronę Konghelli. Inga wolałaby zatrzymać się 

gdzieś na noc, ale Ormund udawał, Ŝe nie dostrzega jej zmęczenia. 

Minęli jakąś niewielką osadę i wjechali do porośniętego dębami boru. Znów mignęły 

im zielone wzgórza, zagajniki brzozowe, a tu i ówdzie rozległe równiny. Z daleka dostrzegli 

pamiętne  miejsce,  gdzie  zimą  zaatakowały  ich  wilki.  Na  wspomnienie  tamtej  okropnej  nocy 

background image

Ingę przeszły dreszcze. Nadal nie pojmowała, jakim cudem udało im się wówczas ocaleć. 

-  Ormundzie  -  odezwała  się  zamyślona.  -  Kiedy  galopowałam  w  stronę  spalonej 

zagrody, dotarłam do miejsca, gdzie, jak mi się zdaje, napadli nas zimą banici. Czy to było tuŜ 

przy skalnym występie? 

- Tak. 

-  Zatrzymałam  się  tam  na  chwilę,  zerwałam  kwiaty,  uplotłam  z  nich  wieniec  i 

połoŜyłam go na ziemi. Czy słusznie uczyniłam? Nie wiedziałam, gdzie... 

Zamilkła. Tak trudno było jej mówić o ojcu. 

-  Bardzo  dobrze  -  łagodnie  upewnił  ją  Ormund.  -  Nie  obawiaj  się,  Ŝe  leŜy  w  nie 

poświęconej  ziemi,  bo  tak  nie  jest.  Gdy  zachodzi  taka  potrzeba,  mam  prawo  wystąpić  jako 

kapłan i odprawić stosowne naboŜeństwo. Skorzystałem z tego prawa. 

- Dziękuję - wyszeptała Inga. - Tak się martwiłam. 

- Dawno powinienem był ci o tym powiedzieć! Wybacz! 

Ormund  nie  jechał  szybko,  za  co  dziewczyna  była  mu  bardzo  wdzięczna.  Czuła  się 

bowiem okropnie: dudniło jej w głowie, a powieki same opadały. 

-  Opowiedz  mi,  jak  spędziłaś  lato  -  odezwał  się  Ormund.  -  Zdaje  się,  Ŝe  duŜo 

przebywałaś z tym Torbjörnem Erikssonem, prawda? 

- Tak. Bardzo z nim było przyjemnie. Zawsze jest taki radosny. Często jeździliśmy na 

przejaŜdŜki. Zabierał wówczas swoją lutnię i kiedy odpoczywaliśmy, grał i śpiewał. Mogłam 

go słuchać bez końca! Ofiarował mi cudowne lato. 

Ormund długo milczał. 

-  A  więc  nie  miałabyś  nic  przeciwko  temu,  by  go  poślubić?  -  zapytał  w  końcu 

zduszonym głosem. 

- Jeśli chcesz? - odrzekła cicho. 

- Sama chyba powinnaś wiedzieć! - wybuchnął ze złością. 

Popatrzyła na niego zdumiona. 

-  Nie  krzycz  na  mnie!  Polubiłam  Torbjörna  i  jeśli  sądzisz,  Ŝe  jest  odpowiednim 

kandydatem  na  męŜa,  mogę  za  niego  wyjść.  ZasłuŜyłeś  na  to,  by  się  w  końcu  ode  mnie 

uwolnić. 

- Przestań w kółko powtarzać takie bzdury! Czy kiedykolwiek się uskarŜałem? 

Inga wybuchnęła płaczem. 

- Wybacz, Ormundzie! Ale jestem tak strasznie zmęczona. Nie mam siły jechać dalej. 

Tak mi przykro, Ŝe się na mnie złościsz. śałuję, Ŝe ciągle przysparzam ci zmartwień! 

Zeskoczył z siodła i zbliŜywszy się do dziewczyny, ujął ją w talii i zniósł na ziemię. 

background image

- Jestem głupcem - rzekł z Ŝalem. - Powinniśmy zostać w Oddevold. Ale jeśli dobrze 

pamiętam, gdzieś tu blisko powinna stać stodoła. Tam się prześpisz. 

W stodole było prawie pusto, Ormund przygotował legowisko, na które wycieńczona 

dziewczyna opadła bez sił. Przykrył ją peleryną. 

- Wyjdę na zewnątrz, Ingo. Ale się nie bój, będę w pobliŜu. 

Słyszała  jego  słowa  jakby  z  oddali,  bo  niemal  natychmiast  zapadła  w  kamienny  sen. 

Zaraz teŜ przyśniły jej się jakieś koszmary. 

background image

ROZDZIAŁ XXVIII 

Ś

wiatło  poranka  sączyło  się  przez  szpary  między  belkami.  Inga  spała  bardzo 

niespokojnie:  rzucała  się,  jęczała  Ŝałośnie  i  coś  majaczyła.  Na  dworze  gęsta  mgła  spowijała 

szare pola, a na niebie wisiały cięŜkie chmury. 

LeŜący pod dębem Ormund usiadł, nasłuchując jęków dochodzących ze stodoły. Przez 

całą  noc  Indze  śniły  się  koszmary,  prześladowały  ją  okropne  wizje.  Teraz  teŜ  miała  dziwny 

sen. Przybyła właśnie do dworu w Tanum. Wędrując po przestronnych salach, szukała ojca i 

izby, w której wówczas spali. Ale zgubiła się i nie mogła odnaleźć powrotnej drogi. TuŜ nad 

jej głową wisiały cięŜkie pajęczyny, które usiłowały ją pochwycić. Ściany szeptały: „UwaŜaj, 

uwaŜaj!” Ale ona nie wiedziała, na co ma uwaŜać. W mrocznych kątach starych sal poruszały 

się  dziwne  cienie.  Nagle  za  plecami  Ingi  rozległo  się  cięŜkie  człapanie.  PrzeraŜona 

dziewczyna biegła, wciąŜ szybciej i  szybciej, i nagle podłoga usunęła jej się spod stóp. Inga 

runęła  w  dół,  spadała  coraz  niŜej.  Na  dole  powietrze  było  dziwnie  gęste,  pachniało  ziemią. 

Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. 

Kiedy  wreszcie  dziewczynie  udało  się  coś  w  tej  ciemności  rozróŜnić,  ku  swemu 

przeraŜeniu  dostrzegła  jakieś  bezkształtne  galaretowate  postaci,  które  patrzyły  na  nią  złymi 

oczami. 

Inga, krzycząc jak opętana, toczyła walkę ze snem. Wreszcie otworzyła oczy. 

Stodoła.  LeŜała w sianie spocona, z trudem łapiąc oddech, ale wolna. Nagle drgnęła, 

bo  oto  dach  zaczął się  dziwnie  poruszać, a  ściany,  jakby  zbudowane  z  Ŝywych  bali,  zaczęły 

drgać i oddychać. Na poprzecznej belce pod sufitem Inga dostrzegła siedzącą staruchę, która 

prychała drwiąco. 

PrzeraŜona dziewczyna znów zaczęła krzyczeć. Ormund zerwał się na równe nogi. 

- Zaraz się zacznie - powiedział sam do siebie. - Przeklęta czarownica i jej maści! 

Wpadł  do  stodoły  i  usiłował  uspokoić  Ingę,  ale  ona  jakby  go  nie  widziała.  Przed 

oczyma  wciąŜ  miała  obrazy  z  koszmarnego  snu.  Znów  zdawało  się jej,  Ŝe  zbliŜa  się  do  niej 

jakiś nowy potwór. Krzyczała, cofając się, a Ormund czynił co w jego mocy, by ją uspokoić. 

- Ingo! Ingo! - wołał, szamocząc się z dziewczyną. - To ja, Ormund, jestem przy tobie! 

Mocnym szarpnięciem zdołała się wyswobodzić i śmiertelnie przeraŜona wybiegła ze 

stodoły.  Ormund  pośpieszył  za  nią,  ale  strach  dodał  dziewczynie  skrzydeł.  Biegła  na  oślep, 

zatrzymała się dopiero, gdy skała zagrodziła jej drogę. Tam Ormund ją wreszcie dogonił, ale 

Indze zdawało się, Ŝe wpadła w szpony prześladującego ją monstrum, i w panice usiłowała się 

background image

uwolnić z uścisku opiekuna. 

Ormund  przycisnął  dziewczynę  do  skały  i  przytrzymywał  jej  nadgarstki,  przez  cały 

czas przemawiając łagodnie, ale ona pozostawała głucha na jego słowa. 

- Spójrz na mnie, Ingo - prosił spokojnie. - To ja, Ormund, przecieŜ tak rozpaczliwie 

mnie wzywasz, czy nie poznajesz mnie, nie poznajesz mego głosu? 

Na  moment  uspokoiła  się  i  słychać  było  jedynie  jej  drŜący,  urywany  oddech,  ale  w 

oczach nadal czaił się śmiertelny strach. 

- Tak, słyszę głos Ormunda, ale twarz... 

Krzyknęła znowu. 

Ormund cierpliwie zaczął tłumaczyć od początku: 

- Dotknij mojej twarzy, Ingo. Zamknij oczy i dotknij! 

Niepewnie posłuchała go. 

- Tak - wyszeptała. - Tak, to ty, Ormundzie. 

I otworzyła oczy. 

- Ormundzie... chyba juŜ mi przeszło. 

Czuł, jak jej ciało, które wciąŜ trzymał w uścisku, powoli się rozluźnia. 

Była bezgranicznie zmęczona. 

- Widziałam ją, Ormundzie. Siedziała u góry na belce. Jak ona tam weszła? 

- Nie było jej tu, Ingo - uspokajał dziewczynę. - To przez tę maść, którą posmarowała 

ci ranę, miałaś takie koszmarne sny. 

- Psianka - odezwała się Inga zamyślona. 

- Co mówisz? 

- To takie ziele - wyjaśniła. - Dziadek opowiadał mi o nim. Jeśli komuś dostanie się do 

krwi, to ta osoba ma straszne koszmary i okropne wizje. 

Ale  do  Ormunda  słowa  Ingi  dochodziły  jakby  z  oddali.  Patrzył  na  jej  włosy,  które 

wydały mu się złotą koroną. Czuł cięŜki oddech dziewczyny i serce, mocno bijące, tuŜ przy 

swoim. 

O,  nie,  nie,  nie!  myślał  przeraŜony.  Jak  to  się  stało,  Ŝe  znaleźliśmy  się  w  takiej 

sytuacji? Nie chciałem tego, naprawdę... Skąd to uczucie oszołomienia, ta gorączka? Czemu 

jej  twarz  niemal  całkiem  mi  się  zaciera,  tylko  te  usta  stają  się  coraz  bardziej  wyraziste  i 

przyciągają  mnie  nieodparcie?  Myśl  jasno,  Ormundzie!  Gdzie  twój  rozum,  gdzie  rozsądek? 

Och, BoŜe, pomóŜ mi się z tego wyplątać! 

Jego  oczy  zasnuły  się  mgłą,  pulsująca  krew  rozsadzała  skronie.  Jeszcze  mocniej 

ś

cisnął nadgarstki dziewczyny. 

background image

Dostrzegł,  Ŝe  jej  oczy  rozszerzają  się  w  zdumieniu,  a  wargi  układają  się  w  szept: 

„Ormund?” 

Wiedział,  Ŝe  wystarczy  pochylić  głowę,  odszukać  jej  usta  wargami  trawionymi 

gorączką, a wówczas poŜar, który w nim gorze, zostałby ugaszony. Tylko jej usta mogły mu 

teraz przynieść ukojenie. Po co się dłuŜej opierać? Lepiej ulec i uspokoić zmysły. 

Ulec...  Uciszyd  swą  odwieczną  za  nią  tęsknotę  i  zapomnieć  o  wszystkim.  Niech  nic 

więcej nie ma znaczenia. Nic! 

Nie zdawał sobie sprawy, Ŝe wpija się paznokciami w jej skórę, dostrzegał jedynie jej 

pociemniałe, jakby nic nie widzące oczy. 

Ona  czuje  to  samo,  co  ja,  pomyślał  wzruszony.  Jest  moja,  widzę  w  jej  oczach,  Ŝe 

szuka moich ust, Ŝe drzemie w niej tylko ta jedna tęsknota. 

- LeŜ spokojnie - wydusił z siebie. - Nie ruszaj się! Jedno jedyne słowo czy jeden twój 

ruch moŜe nas wtrącić w otchłań. 

Zacisnął powieki, by wyrwać się z tego rzuconego nań czaru, ale czuł ją, czuł kaŜdym 

nerwem  swego  ciała.  Otworzył  więc  oczy,  nie  miał  dość  siły,  by  się  uwolnić,  nie  mógł  się 

zmusić, by wstać i odejść. Jak przyjemnie byłoby poddać się temu przemoŜnemu pragnieniu! 

Inga poruszyła się, zbliŜyła się nieco, a potem odchyliła głowę. 

- Nie ulegaj - wyszeptał. 

Inga zaszlochała, a potem jęknęła cicho: 

- Jesteś krzyŜowcem! 

Jej  słowa  stały  się  dla  niego  liną  ratunkową.  Ze  wzrokiem  wciąŜ  utkwionym  w  usta 

dziewczyny cofnął drŜące dłonie i powoli się podniósł. Bał się znowu dotknąć Ingi, ale podał 

jej rękę, by mogła wstać. Popatrzyła na niego bezradnie. 

-  Mało  brakowało  -  szepnęła  cicho,  niemal  bezgłośnie.  -  Ormundzie,  myślę,  Ŝe  juŜ 

dłuŜej nie moŜesz być moim opiekunem. A moŜe to tylko wina maści? 

Ormund roześmiał się, ale gdy odpowiedział, jego głos zadrŜał. 

- Nie, Ingo, to nie maść, tylko ty i ja. 

Inga z trudem przełknęła ślinę i wyszeptała: 

- Jeszcze nigdy nie czułam takiej niemocy... To nie jest miłe uczucie. 

- To prawda - rzekł Ormund. 

Inga, łapiąc się za skronie, jęknęła: 

- Strasznie mnie boli głowa. 

- To wina maści. 

Pomógł jej oczyścić białą sukienkę i włosy z drobin siana. 

background image

-  PołoŜysz  się  jeszcze  i  trochę  pośpisz?  -  zapytał  Ormund  juŜ  nieco  bardziej 

opanowany. 

- Sądzisz, Ŝe odwaŜę się wejść tam sama? Nigdy w Ŝyciu! 

- Ja w kaŜdym razie nie zamierzam dotrzymywać ci towarzystwa. 

- A dlaczego? 

- Och, nie bądź niemądra! - wykrzyknął. 

Nagle  ku  swemu  wielkiemu  zaskoczeniu  Ormund  zobaczył,  Ŝe  dziewczyna 

wyciągnęła ręce ku niebu i wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. 

-  Nie  wiem  dlaczego,  Ormundzie,  ale  nagle  poczułam  się  taka  szczęśliwa  - 

wykrzyknęła. 

Popatrzył na nią z czułością. 

-  Ja  przez  moment takŜe, choć  wiem,  Ŝe  nie  powinienem.  Ingo,  wybaczysz  mi  to, co 

się stało? 

- Myślę, Ŝe kaŜda kobieta wybaczyłaby swemu najlepszemu przyjacielowi coś takiego. 

Chcę,  Ŝebyś  wiedział,  Ormundzie,  o  jednym.  Gdybyś  tak  mocno  nie  ściskał  moich  rąk,  bez 

wątpienia objęłabym cię za szyję. CóŜ więc mam ci wybaczać? 

W  tej  krótkiej  chwili  nie  potrzebowali  słów,  wystarczyło  spojrzenie  i  uśmiech.  Stali 

oddaleni  od  siebie  o  kilka  kroków,  ale  to,  co  ich  łączyło,  było  silniejsze  niŜ  gwałtowne 

poŜądanie, którego doświadczyli parę chwil wcześniej. Łagodny uśmiech na twarzy Ormunda 

z  wolna  ustąpił  wyrazowi  smutku  i  cierpienia.  Inga,  pragnąc  przerwać  wibrującą  ciszę, 

spuściła głowę i rzekła z powagą: 

- Jestem w pełni świadoma, Ŝe to się nie zmieni, Ormundzie. 

- Powinienem oddać cię w dobre ręce, i to jak najszybciej! 

- Tak, Ormundzie - odpowiedziała cicho. - Jedziemy dalej? 

background image

ROZDZIAŁ XXIX 

We  dworze  i  na  wzgórzu  zamkowym  Ŝycie  płynęło  zwykłym  rytmem.  Inga  szybko 

doszła do siebie po emocjach, jakich dostarczyła jej szalona eskapada, a codzienne obowiązki 

zdawały jej się teraz zabawą. 

Prawie  nie  widywała  Ormunda,  chodziły  jednak  słuchy,  Ŝe  Gaute  Frostesson  nie  jest 

zadowolony  z  jego  powrotu.  Domyślała  się,  Ŝe  fanatycznego  przełoŜonego  szczególnie 

niechętnie usposobiła spowiedź rycerza. 

Frostesson wyznaczał teraz Ormundowi coraz to nowe zadania, najczęściej wysyłał go 

do  odległych  osad  po  odbiór  dziesięciny.  Ormund  nie  sprzeciwiał  się,  bo  te  wyprawy 

przynosiły spokój jego myślom. 

Jesień  zagościła  juŜ  na  dobre  na  gościńcach,  drzewa  zrzuciły  niemal  całe  listowie  i 

wyciągały ku niebu nagie gałęzie. W powietrzu wyczuwało się chłód, a w nocy zdarzały się 

przymrozki.  Paprocie  przybrały  ponury  brunatny  odcień  i  skuliły  się  w  sobie,  jarzębiny 

pociemniały. 

W  porcie  opustoszało.  Tylko  statek  Torbjörna  Erikssona  wciąŜ  cumował  przy 

nabrzeŜu.  Któregoś  dnia  Ormunda  odwiedził  młody  męŜczyzna.  StraŜnik  domyślił  się,  kim 

jest, choć widział Torbjörna tylko raz, i to z daleka. Zaprosił gościa do swej skromnej izby i 

wskazał mu miejsce. Ale Torbjörn nie chciał usiąść. 

Ormund  obserwował  go  w  zamyśleniu.  Gdyby  spotkał  młodego  kupca  w  innych 

okolicznościach,  pewnie  uznałby  go  za  niezwykle  sympatycznego  młodzieńca,  ale  teraz  od 

razu nastawił się do niego wrogo. Jestem niesprawiedliwy, łajał się w myślach, przecieŜ ten 

człowiek moŜe ofiarować Indze wszystko to, na co dziewczyna zasługuje, a przy tym ona go 

lubi. Tylko Ŝe... 

Nie, znów niepokorne myśli wymykają się spod kontroli. 

- A więc to wy, panie, jesteście Ormund StraŜnik? - zapytał gość bez skrępowania. - 

WyobraŜałem sobie, Ŝe jesteście starsi wiekiem. Opiekun, jak wiadomo... 

- Naprawdę? A was jak zwą i co was do mnie sprowadza? - spytał Ormund. 

- Jak się nazywam, wnet usłyszycie. Trudno mi wyłoŜyć sprawę, z którą przybywam. 

Całą jesień zbierałem się na odwagę, by to uczynić. - Zamilkł na chwilę, nim wreszcie rzekł: - 

Nazywam się Torbjörn Eriksson. 

-  Jeśli  nazywacie  się  Torbjörn  Eriksson  -  cicho  odezwał  się  Ormund  -  to  wydaje  mi 

się, Ŝe wiem, z czym do mnie przybywacie. Moja podopieczna wspominała mi o was. 

background image

- Tak? - oŜywił się Torbjörn. - A co mówiła? To znaczy... 

Ormund obrzucił go chłodnym spojrzeniem. 

- Jeszcze nie przedstawiłeś, młodzieńcze, swej sprawy. 

- Wybaczcie mi, panie! Przychodzę, by prosić o rękę twej podopiecznej. 

Dlaczego  nagle  zaschło  mi  w  ustach?  przeraził  się  Ormund.  PrzecieŜ 

przygotowywałem się na tę chwilę, i to od dawna. Modliłem się o siłę, by temu sprostać. 

-  Wiecie  chyba,  Ŝe  Inga  nie  otrzyma  posagu  poza  tym,  co  ja  mogę  jej  ofiarować.  A 

tego nie ma wiele. 

Torbjörn machnął ręką. 

-  Nie  dbam  o  posag,  mam  dość  bogactw.  MoŜesz  mi  wierzyć,  panie,  Ŝe  mogłem 

zdobyć wiele kobiet równych mi stanem, ale poślubić chcę Ingę. 

- A więc znaliście wiele kobiet? - zapytał na pozór spokojnie Ormund. 

Torbjörn roześmiał się głośno. 

- Sami wiecie, jak to jest - poufale ściszył głos. - Byliście w dalekich krajach. Wiele 

kobiet przewinęło mi się  przez  ręce, ale tylko ta lilia z chłodnej Norwegii zawojowała moje 

serce. Jest doskonała, no, moŜe z jednym uszczerbkiem... 

Ormund odwrócił się gwałtownie. 

- Z jakim? 

Torbjörn wykrzywił twarz w lekkim grymasie. 

-  Dłonie.  Nie  pojmuję,  gdzie  je  tak  zniszczyła  Wystarczy  byle  chłód,  a  puchną  i 

sinieją. Ale moŜe są jakieś gojące maści? 

Na dźwięk słowa „maść” Ormund drgnął. 

- Dla mnie jej ręce są równie drogie jak ona cała. Gdybyś wiedział, młodzieńcze, od 

czego ma takie dłonie, to nie mówiłbyś o tym w taki sposób - rzucił gniewnie Ormund. 

- Naprawdę? - odezwał się wesoło Torbjörn. - Od czegóŜ więc? 

-  Odmroziła  je  ostatniej  zimy,  kiedy  w  lesie  napadły  na  nas  wilki.  Przez  całą  noc  w 

trzaskającym mrozie opatrywała moich rannych wojów. 

-  Inga?  -  uśmiechnął  się  z  niedowierzaniem  Torbjörn.  -  NiemoŜliwe.  Sądziłem,  Ŝe  ta 

delikatna istota została stworzona jedynie do tkania i szycia. Jest taka uległa. 

- To chyba nie znasz, młodzieńcze, mojej podopiecznej - odrzekł Ormund. - CzyŜbyś 

nie słyszał o jej ostatniej wyprawie do Oddevold? 

- A tak, słyszałem tę zwariowaną historię - roześmiał się Torbjörn szczerze ubawiony. 

-  Chyba  tylko  głupiec  uwierzy,  Ŝe  moŜe  być  prawdziwa.  Wyobraźcie  sobie,  panie,  Inga  w 

przebraniu parobka! Ta delikatna, nieśmiała panna walcząca z poganami! Absurd. Doprawdy, 

background image

ten, kto wymyślił tę opowiastkę, musiał mieć bujną fantazję. 

Ormund nabrał powietrza głęboko w płuca, z trudem hamując wybuch złości. 

-  No  cóŜ  -  rzucił  z  przekąsem.  -  Skoro  uwaŜasz  Ingę  za  istotę  na  wskroś  uległą,  to 

twoja sprawa. 

Nigdy się nie dowiesz, ile Ŝaru ma w sobie ta dziewczyna, myślał zapatrzony w jakiś 

odległy  punkt.  A  jeśli?  Znów  poczuł  się  tak,  jakby  ktoś  przykładał  mu  do  piersi  rozŜarzone 

Ŝ

elazo. 

- A Inga jak się zapatruje na twoje plany? - zwrócił się ponownie do młodzieńca. - Bo 

rozumiem, Ŝe rozmawialiście o tym? 

-  Właściwie  niewiele,  nikt  nie  pyta  wszak  kobiet  o  zdanie  w  tym  względzie.  Zresztą 

sama powtarzała, Ŝe to ty, panie, podejmiesz decyzję. 

Ormund po raz kolejny stłumił złość. 

- Rozumiem, Ŝe znasz moje wymagania. 

- Tak, gdybym nie mógł ich spełnić, nigdy nie odwaŜyłbym się tu przyjść. 

- To dobrze! W takim razie porozmawiam z podopieczną, bo wbrew temu, co sądzisz, 

decydujące znaczenie ma jej zdanie. Jeśli się zgodzi, będzie twoja. To wszystko, co mam ci 

do powiedzenia, Torbjörnie Erikssonie. 

- Kiedy mogę oczekiwać odpowiedzi? 

-  Za  kilka  dni!  Bo  chyba  -  nagle  głos  Ormunda  załamał  się  -  nie  ma  aŜ  takiego 

pośpiechu? Mam nadzieję, Ŝe nie posunęliście się za daleko. 

- SkądŜe! - zapewnił Torbjörn. - Co najwyŜej trzymałem ją za rękę, kiedy pomagałem 

jej zejść z konia. 

- Dobrze! Porozmawiam z Ingą jak najszybciej. 

Ormund  wyszedł  przed  chatę.  Zabierze  ją,  zabierze  na  statek  i  odpłynie  do  swego 

kraju, myślał z Ŝalem, odprowadzając wzrokiem Torbjörna. Z nim Inga będzie dzielić troski i 

radości.  Jej  Ŝycie  się  zmieni,  zabraknie  w  nim  miejsca  dla  dawnego  opiekuna.  Och,  jak 

strasznie  opustoszeje  Konghella!  Nigdy  juŜ  nie  zobaczę  Ingi,  nigdy  nie  usłyszę  jej  głosu. 

Spędzi Ŝycie u boku innego męŜczyzny, męŜczyzny, który miał przed nią wiele kobiet i który 

nigdy tak do końca jej nie zrozumie. Który wstydzi się z powodu jej zniszczonych rąk, który 

nigdy nie pojmie powagi w jej słowach. MoŜe nawet będzie szukał towarzystwa innych dam, 

zostawiając ją samą w domu? Ale przecieŜ Inga go lubi, a to jest najwaŜniejsze. 

Powoli ruszył w stronę kaplicy. Wszedł do środka i zatrzymał się tuŜ przy ołtarzu przy 

ś

więtej relikwii. 

- Byłaś moją dumą - odezwał się szeptem. - W swej pysze sądziłem, Ŝe jestem godny 

background image

cię strzec. Ale Ŝądasz tak wiele ode mnie. Chętnie zresztą ofiaruję ci wszystko, ale ta chwila 

jest  najtrudniejsza  w  moim  Ŝyciu.  Daj  mi  siłę  i  moc,  bym  potrafił  stawić  jej  czoło.  PomóŜ, 

bym pamiętał, Ŝe ten młodzieniec będzie dla Ingi dobrym męŜem. 

Nagle do Ormunda podszedł bezszelestnie kapelan i kładąc mu dłoń na ramieniu, rzekł 

cicho: 

-  CięŜko  ci,  Ormundzie,  na  sercu.  Pamiętaj  jednak,  Ŝe  Kościół  nie  ocenia  cię  z  taką 

surowością,  jak  ty  sam  się  oceniasz.  Twój  zakon  nałoŜył  na  ciebie  bardzo  surowe  reguły. 

Nadejdzie jednak dzień, gdy Gaute Frostesson zrozumie, Ŝe popełnił błąd. 

Kapelan odszedł, pozostawiając zadumanego Ormunda. 

Co miał na myśli staruszek? 

Zresztą  co  z  tego,  Ŝe  kiedyś  Gaute  zrozumie  swój  błąd?  Nim  lód  skuje  wody,  Inga 

wyjedzie. Jako Ŝona innego męŜczyzny. 

background image

ROZDZIAŁ XXX 

Jeszcze tego samego wieczoru Ormund udał się do dworu, Ŝeby porozmawiać z Ingą. 

ZałoŜył  odświętny  strój,  ten  sam,  który  miał  na  sobie  podczas  uczty  królewskiej.  Ludzie, 

zdumieni, odwracali głowy, patrząc za nim. 

Okazało się, Ŝe Inga wybrała się na spacer nad rzekę, Ormund więc zawrócił i wyszedł 

dziewczynie na spotkanie. 

Odnalazł  ją  dopiero  po  dłuŜszym  czasie,  siedziała  tuŜ  u  ujścia  rzeki,  wpatrzona  w 

morze.  Stał  przez  chwilę  i  przyglądał  się  jej,  a  troska,  która  gościła  w  jego  sercu, 

odzwierciedliła się na jego twarzy. 

- Ingo - powiedział cicho. 

Drgnęła i odwróciła głowę. 

- Właśnie o tobie myślałam, Ormundzie - odezwała się z uśmiechem. - Zastanawiałam 

się, czemu tak dawno się nie widzieliśmy. 

- DuŜo wyjeŜdŜałem - usprawiedliwił się, podchodząc bliŜej. - Ale przecieŜ nie byłaś 

samotna. Torbjörn Eriksson dotrzymywał ci wszak wiernie towarzystwa. 

- Tak, był dla mnie bardzo miły - przyznała, spuszczając wzrok. 

- Ingo, chciałbym z tobą porozmawiać! 

- Tak? 

Przełknął ślinę. Oto nadszedł najtrudniejszy moment. 

-  Ingo  -  zaczął,  nie  poznając  swego  głosu.  -  CięŜko  mi  na  sercu.  ZłoŜyłem  dwie 

przysięgi i obu nie dotrzymałem. 

Milczała, ale w jej oczach czaił się smutek. 

Dokoła  panowała  całkowita  cisza.  Rzeka  lśniła  w  dole,  powietrze  było  chłodne,  na 

niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. 

- Wielu konkurentów starało się o twoją rękę, Ingo. Wszystkich odrzuciłem, bo ich nie 

chciałaś. Teraz jednak w końcu znalazł się ktoś, z kim mogłabyś dzielić Ŝycie... 

Zamilkł  i  przetarł  oczy.  Była  taka  nieprawdopodobnie  piękna,  kiedy  tak  stała  i  ufnie 

przysłuchiwała się jego słowom. 

- Nie patrz tak na mnie! - zawołał gwałtownie. - Zrobiłem dla ciebie, co mogłem, ale 

teraz powinienem odzyskać spokój. Zaniedbywałem swe święte powołanie, bo w mym sercu 

gościła troska o ciebie. Dziś Torbjörn Eriksson poprosił o twą rękę. Jeśli go chcesz, moŜe być 

twój. 

background image

Inga  poczuła  w  piersiach  straszny  ucisk  i  z  trudem  łapała  oddech.  Stała  oddalona  od 

Ormunda o kilka kroków. Utkwiwszy wzrok w ziemię, nerwowo zaciskała dłonie. 

- Chcesz go? 

- Jest... z pewnością bardzo miły - wyjąkała. 

-  Nie  o  to  pytam!  Kochasz  go?  -  wyrzucił  z  siebie  i  z  zapartym  tchem  czekał  na 

odpowiedź. 

- Czy kocham? Jeśli kaŜesz, poślubię go. 

Patrzył  na  nią  poraŜony.  Stało  się,  wszystko  minęło.  Po  chwili  odzyskał  panowanie 

nad sobą i zapytał z wysiłkiem: 

- Czy masz jakieś Ŝyczenia w związku ze ślubem? 

- Nie - odrzekła cicho. 

Usiłował wziąć się w garść i myśleć praktycznie. 

-  Potrzebujesz  trochę  czasu,  by  uporządkować  swą  wyprawę.  Mam  nadzieję,  Ŝe 

uszyłaś sobie trochę rzeczy? 

- Tak. Właściwie juŜ zgromadziłam w kufrze to co niezbędne. 

- To dobrze. Wszystko co mam, oddam tobie, bo ja niczego nie potrzebuję. 

Zapadło milczenie. Nie wiedział nagle, o czym z nią mówić. W jednej chwili stała mu 

się obca. 

-  Zobaczysz,  jakoś  się  to  ułoŜy  -  rzekł  w  końcu.  -  Wreszcie  odzyskasz  spokój, 

zasłuŜyłaś na to. Torbjörn Eriksson z pewnością ofiaruje ci, co zechcesz, gdy juŜ dotrzecie do 

jego domu... - urwał, bo nie mógł dalej mówić. 

- Czy muszę? - wyszeptała nagle Inga tak cicho, Ŝe nie był pewien, czy naprawdę z jej 

ust padły te słowa. 

Podniosła wzrok, a w jej oczach ujrzał rozpaczliwe błaganie. 

- Ormundzie... 

Szybko znalazł się tuŜ przy Indze, objął ją mocno i obsypał pocałunkami tak drogą mu 

twarz. Potem odszukał wargami gorące usta dziewczyny. Przytuliła się do niego z oddaniem i 

odpowiedziała na jego pocałunki. Oszołomiony bliskością ukochanej, przycisnął policzek do 

jej skroni i zanurzył dłoń w jej złotych włosach. 

- NajdroŜsza! Nie mogę - wyszeptał zrozpaczony. - Poniosłem klęskę we wszystkim: 

nie  potrafiłem  odwrócić  myśli  od  ziemskich  spraw,  nie  potrafiłem  ci  znaleźć  męŜa.  Ale  ta 

chwila wynagradza mi wszystko. 

Inga przymknęła oczy i dotykała wargami ciepłej szyi Ormunda, rozkoszując się przy 

tym uściskiem jego mocnych ramion. 

background image

- Nigdy więcej ode mnie nie odchodź, Ormundzie - wyszeptała błagalnie. - Proszę, nie 

zostawiaj mnie. 

Spojrzał w jej twarz z wielką miłością. 

-  Ukochana!  -  rzekł  czule,  ale  i  ze  smutkiem.  -  Gdybym  tylko  mógł  pozostać  przy 

tobie,  tajemnicza  istoto,  która  wabisz  mnie  i  przyciągasz.  Gdybym  mógł  zrozumieć  twoje 

myśli, poznać twe ciało... Ale nie wolno mi! Co jest w tobie takiego, co czyni mnie słabym, 

co wysysa ze mnie całą moc? 

OstroŜnie odchylił jej suknię przy szyi i przymknąwszy powieki, pozwolił dłoni sunąć 

tęsknie  po  aksamitnej  skórze.  Jego  twarz  wykrzywił  grymas  cierpienia.  Niechętnie  cofnął 

rękę. 

- Co zrobimy, Ormundzie? - zapytała cienkim głosem. - Nie chcę nikogo innego prócz 

ciebie.  Właściwie  zawsze  tylko  ty  się  dla  mnie  liczyłeś.  Pokochałam  cię  juŜ  w  Borg,  kiedy 

jeszcze czułam do ciebie taki respekt. 

Uśmiechnął się blado: 

- CzyŜbyś teraz straciła dla mnie szacunek? 

- Oczywiście, Ŝe nie. Ale juŜ nie wydajesz mi się taki niedostępny. Wspólne przeŜycia 

bardzo nas ze sobą związały, choć nie jestem taka szlachetna i poboŜna jak ty. 

-  Mów,  co  chcesz,  ale  proszę,  nie  nazywaj  mnie  poboŜnym  -  odparł  gorzko.  -  Masz 

rację  co  do  jednego:  jesteś  przeznaczona  dla  mnie  i  nigdy  nie  zaznasz  pełnego  szczęścia  u 

boku innego męŜczyzny. W końcu to zrozumiałem. 

-  Wiesz,  Ormundzie  -  ciągnęła  Inga  równie  cichym  głosem  -  tak  mi  imponowało,  Ŝe 

jesteś krzyŜowcem, i dlatego starałam się trzymać od ciebie z daleka. Na tym polegała moja 

ofiara dla Świętego KrzyŜa. Ale tego wieczoru nie potrafię juŜ dłuŜej składać ofiary. 

- Nie ty jedna - rzekł z westchnieniem. 

- Czy jest dla nas jakaś nadzieja? 

- Jutro porozmawiam z Gaute Frostessonem. Poproszę, Ŝeby zwolnił mnie z przysięgi. 

Nie  jestem  juŜ  godny  być  straŜnikiem  relikwii,  w  kaŜdym  razie  nie  na  zasadach  ustalonych 

przez  Gautego.  Wierzę  jednak  gorąco,  Ŝe  Ŝeniąc  się  z  tobą,  mogę  być  równie  dobrym 

chrześcijaninem. 

- Sądzisz, Ŝe Gaute cię wysłucha? 

Pokręcił głową. 

- Obawiam się, Ŝe nie, ale zrobię w kaŜdym razie wszystko, co w mojej mocy. Wiem 

jedno: zbyt cię miłuję, bym mógł bez ciebie Ŝyć. 

-  Nie  rozumiem  tej  przysięgi  -  przerwała  mu  Inga.  -  Wolno  ci  uŜywać  miecza, 

background image

mordować i okaleczać, ale nie moŜesz się oŜenić i mieć dzieci. 

- Miecza uŜywam przeciwko poganom, dla Kościoła, natomiast kobieta odciąga moje 

myśli od Boga. 

- Czy rzeczywiście odciągałam cię od Boga? - zapytała Inga cicho. 

Popatrzył z powagą. 

- Nie, czuję, Ŝe oboje jesteśmy pokornymi sługami Świętego KrzyŜa. 

-  Myślę  dokładnie  tak  samo -  pokiwała  głową.  -  Właśnie  dlatego  uwaŜam,  Ŝe  reguły 

zakonu  StraŜników  KrzyŜa  są  po  prostu  niezrozumiałe.  Co  zaś  się  tyczy  mojej  przyszłości, 

zyskałam  całkowitą  pewność.  Jutro  powiesz  Torbjörnowi;  „nie”.  Po  dzisiejszym  wieczorze 

nie potrafię juŜ dłuŜej udawać miłości do Ŝadnego innego męŜczyzny. A jeśli kiedyś urodzę 

dzieci, będą to twoje dzieci, Ormundzie. 

-  Chyba  nie  wątpisz,  jaką  odpowiedź  otrzyma  Torbjörn  -  odezwał  się  rycerz  z 

tłumioną radością w głosie. - Ingo, z tęsknoty za tobą omal nie pękło mi serce. Zdobędę cię! 

Nie spocznę, póki nie zostaniesz moją Ŝoną. 

-  A  jeśli  Gaute  nie  zechce  cię  uwolnić  z  przysięgi?  Jeśli  Kościół  odmówi 

pobłogosławienia naszego związku? 

Wziął ją czule w ramiona i odpowiedział z rozpaczą: 

- To wówczas będziemy musieli odejść kaŜde własną drogą. Bo nie ma nic pośrodku, 

jesteśmy chrześcijanami i Kościół jest dla nas największą świętością. 

Odgarnąwszy  z  czoła  dziewczyny  lekkie  jak  puch  loki,  pocałował  ją  z  wielką 

czułością. 

Inga popatrzyła zza jego ramion na niebo. 

- Ciekawe, co myślą o nas gwiazdy? - szepnęła rozmarzona. 

-  Gwiazdy?  -  Ormund  skierował  wzrok  w  tym  samym  kierunku.  -  Widziały  juŜ 

niejedno, i radość, i cierpienie. I od wieków nucą tę samą pieśń o miłości. 

- Czy ludzie przed stuleciami czuli to samo co my teraz? 

Uśmiechnął się. 

-  Człowiek  od  wieków  w  głębi  serca  odczuwa  tę  samą  tęsknotę,  tą  samą  potrzebę 

wspólnoty z drugim człowiekiem, choć kiedyś nie potrafił wyraŜać pięknymi słowami swych 

uczuć. 

- A co będzie po nas? Czy świat nadal będzie istniał? 

-  Oczywiście,  świat,  nasze  dzieci,  ich  dzieci,  a  takŜe  miłość,  która  za  kaŜdym  razem 

wydaje  się  nowa,  jedyna  i  niepowtarzalna.  Pod  usianym  gwiazdami  firmamentem  zawsze 

ludzie będą się kochać. 

background image

-  Przytul  mnie  mocno,  Ormundzie  -  rzekła  Inga  strwoŜona.  -  UŜywasz  takich 

wzniosłych  słów,  a  ja  nie  chcę  myśleć  o  wieczności,  wolę  czuć  się  bezpiecznie  w  swoim 

małym świecie. 

-  Masz  rację  -  wyszeptał.  -  Wystarczy  nam  naszych  zmartwień.  Tak  pragnąłbym  ci 

ofiarować bezpieczeństwo, za którym tęsknisz. Wracajmy juŜ, czas na nas! 

Powoli ruszyli w stronę dworu. 

background image

ROZDZIAŁ XXXI 

Następnego dnia po Konghelli rozeszła się wieść, Ŝe Ormund StraŜnik z powodu swej 

podopiecznej poprosił o zwolnienie go ze ślubów zakonnych. W porcie podniesiono Ŝagle na 

ostatnim  juŜ  statku  i  młody  szwedzki  kupiec  Torbjörn  Eriksson  odpłynął  na  zawsze.  Król 

Sigurd KrzyŜowiec wezwał zainteresowanych tą sprawą na rozmowy do wielkiej sali. Tylko 

Indze odmówiono udziału, bo jako kobieta i tak nie miała prawa głosu. 

Spór  był  zagorzały.  Ormund  stał  niczym  oskarŜony  przed  królem,  zarządcą  dworu, 

Gautem i kapelanem. 

-  Nigdy!  -  wydobyło  się  ze  ściśniętych  ust  Gautego.  -  Spodziewałem  się  tego, 

Ormundzie  Ingjaldssonie.  Jesteś  słaby,  ale  nie  uciekniesz  od  przysięgi,  którą  złoŜyłeś  przy 

Chrystusowym grobie. Chcesz złamać śluby dla jakiejś marnej słuŜebnej? 

- UwaŜam, Ŝe nie powinniśmy mieszać do tego Ingi córki Erlinga - wtrącił się kapelan. 

- Dla mnie nie jest ona jakąś marną słuŜebną, lecz głęboko wierzącą chrześcijanką. Ani ona, 

ani  Ormund  nie  złamali  zasad  naszej  wiary  i  nie  zamierzają  się  przecieŜ  odwrócić  od 

Ś

więtego KrzyŜa. 

-  To  prawda  -  potwierdził  Ormund.  -  Gdybym  mógł  się  oŜenić  z  Ingą,  chętnie  bym 

nadal  strzegł  świętej  relikwii,  ale  wymagania  względem  członków  zakonu  mnie  przerastają. 

Dlatego  zdecydowałem  się  odejść,  bo  zrozumiałem,  Ŝe  nigdy  nie  zdołam  wyrzucić  Ingi  ze 

swych myśli. Nie potrafię poświęcić się bez reszty słuŜbie Bogu. 

Król Sigurd zwrócił się do przełoŜonego zakonu: 

- Gaute, wiesz dobrze, jak wysoko cię cenię. Myślę jednak o tym, Ŝe Ormund StraŜnik 

wypełnił  juŜ  ogromnie  waŜną  misję,  strzegąc  świętej  relikwii  w  trudnej  i  niebezpiecznej 

wyprawie  z  Ziemi  Świętej  do  Norwegii,  wśród  niejednej  śnieŜnej  zawieruchy,  atakowany 

przez  sfory  wilków  i  bezlitosnych  banitów.  I  pomagała  mu  właśnie  Inga.  Sądzę,  Ŝe  jego 

zadanie  zostało  wypełnione.  Zresztą wy,  straŜnicy  relikwii,  nie  będziecie  Ŝyć  wiecznie,  ktoś 

musi przejąć po was tę misję: ludzie, którzy przecieŜ nie złoŜyli przysięgi w Jerozolimie. 

- A moŜe Gaute myśli, Ŝe będzie Ŝył wiecznie - cicho wtrącił kapelan. 

Gaute posłał mu nienawistne spojrzenie, a król dodał: 

-  PrzecieŜ  najtrudniejszym  zadaniem  było  właśnie  przewiezienie  relikwii  do 

Norwegii! StraŜ tu w kaplicy nie jest niezbędna, w kaŜdym razie nie w czasach pokoju. Jeśli 

zaś chodzi o zbieranie dziesięciny, Ormund moŜe nadal się tym zajmować. Nie wymaga to od 

niego takich ofiar. 

background image

-  Tak  moŜe  mówić  tylko  ktoś,  kto  sam  złamał  przysięgę  -  odpowiedział  Gaute.  -  W 

Jerozolimie  przyrzekłeś,  królu,  przewieźć  relikwię  do  Nidaros  i  załoŜyć  w  Norwegii 

arcybiskupstwo. Ale nie dotrzymałeś słowa. Jesteś jednak królem i nie mam nad tobą władzy, 

Ormund przeciwnie, podlega mnie, a ja mam nad sobą tylko jednego zwierzchnika, papieŜa. 

Ś

więty zakon StraŜników KrzyŜa jest moim dziełem, za jego utworzenie zebrałem pochwały 

od kardynałów kościoła rzymskiego na południu Europy. 

- Zapominasz, Ŝe Ormund jest jednym z moich najlepszych dowódców! 

- Tylko wtedy, gdy strzeŜe świętej relikwii! 

Popatrzyli na siebie z niechęcią. śaden nie zamierzał się ugiąć, w tej walce o prestiŜ 

na plan dalszy zeszła miłość Ingi i Ormunda. 

Wówczas zabrał głos inny straŜnik relikwii. 

-  Rozumiem  rozterki  Ormunda.  Jednak  przysięga  to  przysięga.  Niech  Ormund 

potraktuje to jako próbę. Jeśli uda mu się jej sprostać, umocni się w wierze. 

- Mam złamać Ŝycie niewinnej istocie? - odezwał się z goryczą Ormund. 

- Próbę? - rzekł zamyślony król Sigurd. - Ta próba trwa juŜ przeszło rok, Ormund nie 

potrafi  się  oprzeć  swej  słabości  do  tego  dziewczęcia.  Pamiętam,  Ŝe  kiedy  wracając  z 

Jerozolimy zatrzymaliśmy się w Borg, usłyszałem, iŜ Ormund StraŜnik uratował młodą pannę 

z  rąk  pijanych  wojów.  Widać  juŜ  tamtej  nocy  strzała  miłości  ugodziła  go  w  samo  serce. 

Później  na  własną  prośbę  pojechał  do  Erlinga  kowala  z  wiadomością,  Ŝe  wzywam  go  do 

Konghelli.  JuŜ  wtedy  kochał  tę  dziewczynę,  choć  sam  przed  sobą  się  nie  przyznawał,  jak 

wiele dla niego znaczy. 

Wstał drugi straŜnik. 

- Dostojni panowie, spróbujmy zrozumieć Ormunda. ZłoŜonych w Jerozolimie ślubów 

czystości,  ubóstwa  i  posłuszeństwa  starał  się  dopełnić  najlepiej,  jak  potrafił.  My  wszyscy, 

Gaute  i  pozostali  straŜnicy,  jesteśmy  juŜ  w  podeszłym  wieku  i  łatwiej  nam  zrezygnować  z 

doczesnych  uciech,  Ormund  zaś  jest  młody.  My  odsunęliśmy  się  od  świata  i  mogliśmy  w 

ciszy  i  spokoju  kontemplować  obecność  Boga  w  naszym  Ŝyciu,  jego  zadaniem  zaś  było 

chronić relikwii w ogniu walki. Teraz jednak, kiedy nic nie zagraŜa Świętemu KrzyŜowi, my 

moŜemy przejąć nad nim straŜ. 

Gaute poczuł na sobie uwaŜne spojrzenie kapelana. Poruszył się niespokojnie, bo nie 

pojmował dróg, którymi błądziły myśli tego człowieka. 

Król zwrócił się do zarządcy. 

- Słyszeliśmy opinie wszystkich z wyjątkiem twojej - rzekł. - Powiedz, co sądzisz o tej 

sprawie, przywykłeś wszak rozstrzygać spory. 

background image

-  UwaŜam,  Ŝe  nie  moŜemy  wydać  wyroku.  Gaute  zgodnie  z  prawem  jest 

zwierzchnikiem  Ormunda,  nie  wolno  nam  mieszać  się  w  wewnętrzne  sprawy  zakonu. 

PoniewaŜ  jednak  chodzi  o  decyzję,  która  ma  zawaŜyć  na  całym  dalszym  Ŝyciu  Ormunda, 

mam pewną propozycję. Za dwie niedziele przybędzie do Konghelli wysłannik arcybiskupa z 

Lund. Pozwólmy jemu rozstrzygnąć ten spór. 

- Co ty na to, Gaute? 

- UwaŜam, Ŝe to dobry pomysł. Osobiście przedłoŜę mu tę sprawę. Niech zadecyduje. 

- Dobrze - Sigurd podniósł się z tronu. - Jesteś zadowolony, Ormundzie StraŜniku? 

- Przyjmę i dostosuję się do tego wyroku - rzekł rycerz i na tym zakończono naradę. 

Gaute  wyszedł  na  dziedziniec  i  odetchnął  rześkim  mroźnym  powietrzem.  Ziemia 

zamarzła, a rzekę skuły pierwsze lody. Za plecami usłyszał kroki i domyślił się, Ŝe to kapelan. 

Poczuł, jak po plecach przebiega mu nieprzyjemny dreszcz. Kapelan był miły i dobroduszny, 

a jednak Gaute go nie znosił. Zdawało mu się bowiem, Ŝe spojrzenie duchownego przenika go 

na wskroś. 

- Tak, tak, nadchodzi zima - zaczął ksiądz, mocniej otulając się peleryną. 

- Rzeczywiście - krótko odrzekł Gaute. 

- Idziemy razem na wzgórze zamkowe? 

Chyba  nie  da  się  tego  uniknąć,  pomyślał  Gaute  i  Ŝeby  zniechęcić  kapelana  do 

rozmowy, ruszył szybkim krokiem naprzód. Ale kapelan dzielnie dotrzymywał mu kroku, tak 

Ŝ

e w końcu Gaute sam się zmęczył i zwolnił. 

- Ormund to wspaniały człowiek - zaczął kapelan. 

- Tak - Zbyt wspaniały, by go stracić. 

- Ludzie od zawsze marzą o ideałach. Jedni z uporem doskonalą samych siebie, inni, 

ś

wiadomi swej małości, szukają sobie obiektu, w którym mogliby ulokować swoje marzenia. 

Na  przykład  człowieka,  który  wydaje  im  się  doskonały,  pragną  przemienić  w  ideał,  w  twór 

bez wad, nieskalany Ŝadną rysą. Ale to płonne marzenie, bo nie ma ludzi doskonałych. Tylko 

Bóg jest doskonały. 

- Nie rozumiem, do czego zmierzasz? - przerwał mu niecierpliwie Gaute. 

-  Ormund  StraŜnik  jest  twoim  dziełem,  prawda?  Wybrałeś  go  spośród  rycerzy  króla 

Sigurda  uczestniczących  w  wyprawie  krzyŜowej.  Po  prostu  ideał:  urodziwy,  szlachetny, 

młody,  silny.  Otoczyłeś  go  wysokim  murem  zakazów  i  spętałeś  pętami  swoich  własnych 

marzeń. Chcesz uczynić zeń ideał, chcesz widzieć w nim człowieka tak czystego i poboŜnego, 

Ŝ

e tylko Chrystus byłby od niego doskonalszy. Ale tak nie moŜna, Gaute, bo Bóg ma wobec 

ludzi inne plany. Powiedz mi, nigdy nie kochałeś kobiety? 

background image

-  Jakim  prawem  zadajesz  mi  takie  pytania?  -  warknął  Gaute.  -  Odmawiam 

odpowiedzi! 

-  Twoja  niechęć  wobec  kobiet  dowodzi,  Ŝe  kiedyś  doznałeś  zawodu  miłosnego.  Nie 

chcesz zwolnić Ormunda ze ślubów zakonnych, choć wiesz juŜ, Ŝe nie będzie nigdy idealnym 

rycerzem  zakonu  StraŜników  KrzyŜa.  Postanowiłeś  jednak  zatrzymać  go  za  wszelką  cenę, 

byle by nie dostała go Inga, ta lekkomyślna dziewka, jak ją w myślach nazywasz. 

-  Co  teŜ  ci  się  roi?  -  rzekł  chłodno  Gaute.  -  W  tej  sprawie  chodzi  o  wierność 

przysiędze. 

-  Ormund  nie  złamał  przysięgi.  Prosił,  by  go  z  niej  zwolnić,  gdy  stała  się  dlań 

cięŜarem ponad siły. śaden człowiek nie sprosta takim wymaganiom, jakie postawiłeś. Wiesz 

tak  samo  jak  ja,  Ŝe  Ormund  z  największym  oddaniem  i  dumą  strzegł  relikwii.  Chyba  więc 

rozumiesz,  ile  ta  dziewczyna  dla  niego  znaczy,  skoro  dla  niej  chce  zmienić  swą  drogę 

Ŝ

yciową. 

- Rozumiem tylko, Ŝe ty niczego nie pojmujesz! - huknął Gaute i odszedł. 

Kapelan  jeszcze  przez  chwilę  odprowadzał  wzrokiem  przełoŜonego  zakonu  i 

potrząsnął głową zrezygnowany. 

-  Ten  człowiek  jest  zaślepiony  -  mruknął  pod  nosem.  -  Pozostaje  jedynie  mieć 

nadzieję, Ŝe wysłannik arcybiskupa okaŜe się rozsądniejszy. Jeśli nie, miłość Ormunda i Ingi 

skazana zostanie na śmierć. 

background image

ROZDZIAŁ XXXII 

Gaute  przestał  ufać  Ormundowi,  więc  na  dwa  tygodnie  dzielące  ich  od  przybycia 

wysłannika  arcybiskupa  wolał  go  wysłać  jak  najdalej  od  Konghelli.  Ormund  niechętnie 

opuszczał  Ingę,  ale  poniewaŜ  ciągle  obowiązywał  go  ślub  posłuszeństwa,  który  niegdyś 

złoŜył, wyjechał z nowym zadaniem, nie zdąŜywszy się nawet z nią rozmówić. 

Dziewczyna  tymczasem,  pracowała  nadal  we  dworze,  ale  myśli  miała  niespokojne. 

Często się myliła i po kilka razy powtarzała  te same czynności. Na szczęście Ŝona zarządcy 

rozumiała, Ŝe dziewczynie nie jest lekko na sercu. 

Któregoś dnia Inga, przechodząc przez strych, usłyszała szuranie dochodzące z galerii 

nad salą. Wtedy uświadomiła sobie, Ŝe zapomniała powiedzieć zarządcy o ukrytym wejściu, 

które odkryły przypadkiem z Signhild. Zatrzymała się gwałtownie i zawołała: 

- Jest tam kto? 

Odpowiedziała jej cisza. 

Zawołała drugi raz: 

-  Wyjdź!  Wiem,  którędy  się  tam  dostałeś.  Jeśli  natychmiast  nie  wyjdziesz,  udam  się 

wprost do króla. 

W  wąskim  otworze  pojawił  się  męŜczyzna.  Inga  od  razu  rozpoznała  straŜnika,  który 

zawsze  prześladował  ją  spojrzeniem.  Teraz  teŜ  jego  chytre  oczka  popatrzyły  na  nią  z 

nienawiścią. 

-  O  co,  panienko,  robisz  tyle  szumu?  -  warknął.  -  ZauwaŜyłem  przypadkiem  to 

przejście. Sprawdziłem, dokąd prowadzi, i sam zamierzałem powiadomić zarządcę. Po co te 

krzyki? 

- Szedłeś do zarządcy? A zatem nie przeszkadzam! - Inga udawała odwaŜną. - Idź od 

razu, bo jak nie, to sama pójdę. 

StraŜnik uśmiechnął się szyderczo. 

- Skoro wiedziałaś o tym przejściu, dlaczego wcześniej mu o tym nie wspomniałaś? 

- Zapomniałam - wyznała Inga z rozbrajającą szczerością. 

- A widzisz - wycedził pogardliwie, obchodząc ją dokoła. - Spotka cię za to kara. I nie 

tylko za to! Nigdy nie dostaniesz swojego krzyŜowca! Klątwa dosięgnie was oboje. 

- Bądź cicho! I przestań krakać - zdenerwowała się Inga. - Jaka klątwa? Czy według 

ciebie dopuściliśmy się jakiegoś grzechu? 

- Ich ciała mogliście zabić, ale dusze powrócą i wezmą odwet. Ty za karę nigdy, ale to 

background image

nigdy  nie  poślubisz  Ormunda  StraŜnika.  Przekonasz  się,  Ŝe  nasza  magia  zwycięŜy  moc 

waszego krzyŜa. 

Inga  drgnęła.  A  więc  to  ten  człowiek  szpiegował  we  dworze  dla  pogan!  Co  on 

powiedział? „Ich ciała mogliście zabić”? 

-  Nie  odebraliśmy  im  Ŝycia  -  odpowiedziała  zdecydowanie.  -  Ormund  dał  mi  słowo 

honoru, Ŝe ich nie zabije, a on nigdy nie kłamie. 

-  Nie?  To  jak  wyjaśnisz,  panienko,  to,  Ŝe  wszyscy  troje  leŜeli  na  ziemi  martwi?  Co 

prawda nie przebici ostrzem miecza, ale martwi! 

- Zabiło ich własne zło - odparła Inga i nagle uświadomiła sobie, co naprawdę się stało 

w chacie komornika. - O, nie - wyszeptała zrozpaczona. - Nie chciałam tego! Nie wiedziałam, 

Ŝ

e w garnuszku była trucizna, myślałam, Ŝe to zioła na sen! Mieli tylko zasnąć! O BoŜe! Co ja 

uczyniłam! 

Pobiegła  wprost  na  zamkowe  wzgórze  i  napotkawszy  w  kaplicy  kapelana,  wszystko 

mu wyznała. Wysłuchał jej w milczeniu, a potem rzekł: 

- Nie rób sobie wyrzutów, moje dziecko. Chyba zrozumiałaś, Ŝe Kalv i Ormund mieli 

obowiązek  zgładzić  tych  troje.  Uwierz  mi,  Ŝe  nieświadomie  uchroniłaś  krzyŜowców  przed 

zabiciem  pogrąŜonych  we  śnie  pogan.  Nie  pozbawiłaś  ich  umyślnie  Ŝycia,  stało  się  tak,  jak 

sama powiedziałaś: własne zło ich zabiło. 

Tym  argumentem  kapelan  zdołał  w  końcu  przekonać  Ingę.  Podziękowała  mu 

uspokojona. 

-  Ale  tego  poganina,  który  szpiegował  we  dworze,  musimy  natychmiast  pochwycić! 

Sam się tym zajmę, wracaj spokojnie do swych zajęć. Nie dawaj wiary jego gadaniu, Ŝe nigdy 

nie dostaniesz Ormunda, bo nie poganie o tym decydują! 

Ale  oto  nadszedł  oczekiwany  dzień.  Do  Konghelli  przybył  powitany  z  wielkimi 

honorami wysłannik arcybiskupa z Lund, nieprzystępny i zadufany w sobie. 

Niestety,  nie  wróŜyło  to  przychylnego  dla  Ingi  i  Ormunda  wyroku.  Ten  wysoki 

dostojnik  Kościoła  lubił  przepych  i  wielką  wagę  przywiązywał  do  wszelkich  ceremonii. 

Pogardliwym  spojrzeniem  obrzucił  prosty  ornat  kapelana,  z  niesmakiem  popatrzył  na 

barbarzyński wystrój wielkiej sali i rozchmurzył się dopiero przy obiedzie, gdy wniesiono tyle 

smakowitego  jadła,  Ŝe  aŜ  ugięły  się  stoły.  Zamienił  kilka  zdawkowych  słów  z  zarządcą,  nie 

kryjąc  swego  lekcewaŜącego  doń  stosunku,  rzucił  przymilne  słowa  królowi  Sigurdowi, 

natomiast  całą  swą  uwagę  poświęcił  rozmowie  z  Gaute  Frostessonem,  z  którym  wyraźnie 

przypadli sobie do gustu. Jak zauroczony chłonął opowieści Gautego o audiencji u papieŜa, o 

spotkaniach  z  potęŜnymi  kardynałami  i  dzierŜącymi  wielką  władzę  prałatami.  Tak  mu  to 

background image

imponowało,  Ŝe  sama  wyprawa  króla  Sigurda  do  Jerozolimy  wydała  się  mu  mniej 

interesująca.  Dzielił  się  z  Gautem  wraŜeniami  ze  swych  podróŜy  na  południe  Europy,  duŜo 

mówił o zakonach rycerskich, których był wielkim orędownikiem. Zwierzył mu się, Ŝe juŜ od 

dawna  myślał  o  przeniesieniu  podobnych  wzorów  na  Północ,  dlatego  tak  bardzo 

zainteresował  go  pierwszy  zakon  rycerzy  krzyŜowców,  załoŜony  przez  Gautego.  Rozmowa 

obu dostojników stawała się coraz bardziej przyjacielska, wręcz poufała. 

Tym samym los Ormunda został przesądzony. Kiedy następnego dnia przedłoŜył swą 

prośbę  wysłannikowi  arcybiskupa,  nie  ulegało  wątpliwości,  jakiej  ten  -  odpowiednio 

nastawiony przez  Gautego - udzieli odpowiedzi. Wprawdzie gość z Lund zdumiał się nieco, 

Ŝ

e w zakonie rycerskim obowiązuje celibat, bo wszak rycerze to nie mnisi, ale obawiając się, 

Ŝ

e zostanie posądzony o niekompetencję, trzymał stronę Gautego. 

Rzekł Ormundowi krótko: 

- NiemoŜliwe! Z takiej przysięgi nie moŜna nikogo zwolnić. 

Ormund przyjął wyrok z kamienną twarzą, ale targały nim sprzeczne uczucia. Myślał 

przede  wszystkim  o  Indze  i  o  cierpieniu,  na  jakie  ją  naraził.  Nie  widzieli  się  od  tamtego 

wieczora  nad  rzeką,  kiedy  trzymał  ją  w  ramionach,  i  ciągle  jeszcze  czuł  ciało  dziewczyny  i 

widział jej oczy błyszczące w mroku jak dwie gwiazdy. 

Nie! Nie zrezygnuję! Znajdę jakiś sposób, by móc z nią być na zawsze! 

Inga  pokładała  wielką  nadzieję  w  wysłanniku  arcybiskupa.  Wierzyła  gorąco,  Ŝe 

Ormund nie będzie musiał wybierać między nią a Świętym KrzyŜem i Ŝe nawet poślubiwszy 

ją, będzie mógł strzec najświętszej relikwii. 

A tymczasem ona miała ponieść największą ofiarę. Na pozór pogodziła się z tym, ale 

po nocach biła pięściami w ścianę albo płakała w poduszkę i rano na śniadaniu pojawiała się z 

czerwonymi, opuchniętymi oczami. 

Któregoś  dnia  Inga,  robiąc  porządki  w  kufrze,  odkryła,  Ŝe  wśród  rzeczy  brakuje 

najdroŜszej jej sercu pamiątki, złotego pasa, daru Ormunda. To była kropla, która przepełniła 

czarę goryczy. Dziewczyna nie przestawała się zastanawiać, co mogło się stać z pasem. Kufer 

był zamknięty na cztery spusty, zamek nieuszkodzony. 

O swoim zmartwieniu nie wspomniała ani słowem Signhild w obawie, Ŝe przyjaciółka 

moŜe pomyśleć, Ŝe Inga ją podejrzewa o przywłaszczenie cennej rzeczy. Nie chciała jej robić 

takiej przykrości. 

Inga  co  prawda  wciąŜ  wypełniała  swoje  obowiązki,  ale  przychodziło  jej  to  z  coraz 

większym  trudem.  Signhild  zaś  z  niepokojem  obserwowała  przyjaciółkę,  która  marniała  w 

oczach, i w głębi serca miała za złe Ormundowi, Ŝe nawet nie odwiedzi dziewczyny. 

background image

Tymczasem na Ormunda nałoŜono surowy post, a takŜe odizolowano go od świata, by 

wyrzucił z serca wspomnienia o Indze i skierował swe myśli ku Bogu. 

Mijały tygodnie, nadeszła zima i spadły pierwsze śniegi. Rycerz nie wychodził ze swej 

celi.  Raz  dziennie  przez  niewielki  otwór  w  drzwiach  podawano  mu  jedzenie.  Modlił  się 

gorąco i starał się skupić swe myśli na świętej relikwii, której chciał godnie strzec. Wszystko 

nadaremnie. Myślami wciąŜ był przy Indze. 

TuŜ przed BoŜym Narodzeniem miało miejsce zaskakujące wydarzenie. 

Signhild z rozszerzonymi ze zdumienia oczami wpuściła do izby Gaute Frostessona i 

wysłannika  arcybiskupa  i  poprowadziła  ich  do  przyjaciółki.  Umierając  z  ciekawości,  co  teŜ 

sprowadza do Ingi kościelnych dostojników, ukryła się za kominkiem i podsłuchała rozmowę. 

Inga  siedziała  w  kąciku  i  haftowała  obrus  świąteczny.  Niespodziewanych  gości 

przyjęła spokojnie. Ukłoniła się, jak przystało, ale nie przerwała pracy. 

- Ingo córko Erlinga, musisz mnie wysłuchać - zaczął Gaute. 

Inga  popatrzyła  na  niego  w  milczeniu.  Dobrze  wiedziała,  Ŝe  to  z  winy  fanatycznego 

przełoŜonego  zakonu  nie  moŜe  spotkać  się  z  Ormundem,  nawet  jeśli  tylko  potrzebuje  jego 

rady i pomocy. Długo nie odpowiadała, aŜ wreszcie zapytała o to, co w tej chwili naprawdę ją 

interesowało: 

- Jak się czuje Ormund? 

Dostojnicy spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Gaute odrzekł: 

-  Rozmawialiśmy  z  nim.  Ingo  córko  Erlinga,  zakłócasz  mu  spokój.  Cierpi  z  twego 

powodu.  Gdyby  nie  ty,  byłby  szczęśliwym  rycerzem  zakonu,  straŜnikiem  najświętszej 

relikwii. Bo tam jest jego miejsce. Nie rozumiesz, Ŝe Bóg potępia tę miłość? 

-  O,  nie!  -  zaprotestowała  z  przekonaniem.  -  Nie  Bóg,  lecz  wy.  Nasza  miłość  jest 

piękna i czysta, a Bóg sam jest miłością. Z wielką radością pomagałabym Ormundowi w jego 

powołaniu,  bo  tak  jak  i  on  dumna  jestem  z  tego,  Ŝe  strzeŜe  Chrystusowego  krzyŜa.  Ale  wy 

zbrukaliście  wszystko!  Gdyby  nie  to,  Ŝe  wiem,  jak  silna  jest  wiara  Ormunda,  obawiałabym 

się, Ŝe przez wasze zakazy odwróci się od chrześcijaństwa. 

Gaute, zirytowany uporem dziewczęcia, prychnął ze złością: 

-  Naprawdę,  Ingo,  chcesz  stać  Ormundowi  na  drodze  do  szczęścia?  Dlaczego  nie 

wyjdziesz za mąŜ za kogoś innego? Od kiedy kobieta sama decyduje, kogo poślubi? 

-  Nie  decyduję  sama,  to  Ormund  decyduje  -  odpowiedziała,  w  duchu  marząc,  by 

goście juŜ sobie poszli. - A zresztą nawet jeśli bym wyszła teraz za mąŜ za kogoś innego, to 

sądzicie, Ŝe coś to zmieni? Chyba najlepiej by było, gdybym umarła. 

- Dla Ormunda na pewno - rzekł Gaute. - Ale moŜe wyjedziesz stąd na zawsze? 

background image

- Właśnie! - poparł go wysłannik arcybiskupa. 

Inga popatrzyła na nich z niemą wściekłością. 

-  Czego  jeszcze  ode  mnie  zaŜądacie?  Czy  nie  wystarczy  wam,  Ŝe  pogodziłam  się  ze 

swym  losem?  Chcecie  mnie  jeszcze  przepędzić  z  domu,  w  którym  wszyscy  odnoszą  się  do 

mnie  Ŝyczliwie?  Dobrze,  wyjadę.  Nie  dlatego,  Ŝe  pragnę  spełnić  waszą  wolę,  ale  po  to,  by 

Ormund  mógł  wreszcie  zaznać  spokoju.  -  Zamilkła  i  popatrzyła  zamyślona  w  okno.  -  Tak, 

wyjadę i nigdy juŜ nie wrócę do Konghelli. Bo bez Ormunda nie mogę tu Ŝyć. 

Signhild wstrzymała oddech. 

-  Jesteś  rozsądna,  Ingo  -  pochwalił  dziewczynę  wysłannik  arcybiskupa.  -  Dokąd 

wyjedziesz? 

- Jeszcze nie wiem - odrzekła jakby nieobecna duchem. 

Signhild,  widząc,  Ŝe  dostojnicy  wstają,  wyniknęła  się  pośpiesznie,  by  jej  nie 

zauwaŜyli. 

-  W  takim  razie  ufamy,  Ŝe  moŜliwie  najszybciej  opuścisz  Konghellę  -  upewniał  się 

Gaute, ale Inga, która zamyślona patrzyła przez okno, jakby zapomniała o ich obecności. 

- Niezwykłe dziewczę - odezwał się wysłannik arcybiskupa, kiedy juŜ znaleźli się na 

zewnątrz.  -  Delikatna,  a  mimo  to  silna.  A  do  tego  bardzo  urodziwa.  Trudno  się  dziwić 

rozterkom Ormunda! 

Gaute nic nie odpowiedział. 

background image

ROZDZIAŁ XXXIII 

Inga nadal stała przy oknie. Nie zwróciła nawet uwagi na to, Ŝe niezwykli goście juŜ 

wyszli. Myślami wróciła do owego wieczoru, gdy spotkała się z Ormundem przy ujściu rzeki. 

NatęŜyła pamięć. 

Miała wtedy na sobie jasnoszarą suknię, ale tę nosiła często. Pamiętała teŜ, Ŝe kiedyś 

wyjęła z kufra złoty pas, który tak lubiła, Ŝeby go przymierzyć właśnie do jasnoszarej sukni. 

Czy to było pamiętnego tamtego dnia? 

Ktoś ją wówczas zawołał. Nie miała czasu odłoŜyć pasa na miejsce... Nie zdjęła go! 

Po  kolei  zbierała  wszystkie  brakujące  elementy  układanki  Tak,  to  na  pewno  było 

wtedy.  Kiedy  juŜ  uporała  się  ze  swymi  codziennymi  obowiązkami,  zarzuciła  na  ramiona 

pelerynę i wyszła na spacer. Chciała wówczas w samotności porozmyślać o Ormundzie. 

I wtedy zjawił się on - jakby w odpowiedzi na jej tęsknotę. 

Przypomniała sobie jeszcze, Ŝe kiedy wieczorem rozbierała się do snu, na pewno nie 

zdejmowała pasa. Co do tego miała całkowitą pewność. 

Tak,  teraz  juŜ  wiedziała,  gdzie  go  szukać.  Pas  na  pewno  leŜy  nad  rzeką,  przykryty 

ś

niegiem. Oby tylko nikt go nie znalazł! 

Pośpiesznie  nałoŜyła  pelerynę.  Wychodząc  z  izby,  natknęła  się  na  Signhild,  która 

zapytała z niepokojem: 

- Dokąd idziesz? Zaraz zapadnie zmrok. 

Inga  zatrzymała  się  na  chwilę,  a  gdy  odpowiadała  przyjaciółce,  jej  oczy  dziwnie 

błyszczały. 

-  Tak  długo  szukałam...  Wreszcie  znalazłam..  Woda  lśni  tam  tak  cudnie  pod 

odwiecznym gwiezdnym firmamentem... 

Signhild  potrząsnęła  głową,  nie  pojmując  tych  słów,  ale  zanim  zdołała  poprosić  o 

jakieś wyjaśnienia, Inga odeszła pośpiesznie. 

Na  dworze  panował  większy  chłód,  niŜ  Inga  przypuszczała.  Wiatr  szarpał  połami  jej 

peleryny,  a  kłujący  śnieg  zacinał  prosto  w  twarz.  Dziewczynie  przypomniała  się  nagle 

podobna noc sprzed roku, kiedy to ją i jej towarzyszy zaatakowały wilki. 

Otrząsnęła  się  z  nieprzyjemnych  wspomnień  i  uparcie  brnęła  w  głębokim  śniegu. 

Stopy  przemarzły  jej  w  cienkich  trzewikach,  wiatr  co  chwila  zrywał  z  głowy  kaptur  i  Inga 

czuła, Ŝe przenika ją lodowaty chłód. 

Dojście  za  zakole  rzeki  zabrało  jej  sporo  czasu,  a  gdy  juŜ  tam  dotarła,  rozejrzała  się 

background image

zdumiona. W zimowej scenerii to miejsce wyglądało zupełnie inaczej, niŜ je zapamiętała. 

Zesztywniałymi od mrozu palcami zaczęła po ciemku grzebać w śniegu, ale po głowie 

nie  przestawały jej  krąŜyć  niespokojne  myśli:  A jeśli  tu  nie ma  pasa? Jeśli  ktoś  go  znalazł  i 

zabrał? A moŜe zgubiłam go gdzieś po drodze? 

Nagle  dotknęła  czegoś,  co  tkwiło  mocno  przymarznięte  do  ziemi.  Bez  trudu 

rozpoznała  kształt  klamry  i  zdobienia.  Jest!  Tak  bardzo  się  ucieszyła,  Ŝe  na  moment 

zapomniała o zmartwieniach. Odgrzebywała śnieg palcami, co jakiś czas podnosząc je do ust i 

chuchając, by je ogrzać. Wreszcie udało jej się oderwać pas od zlodowaciałego podłoŜa. Gdy 

trzymała go kurczowo w dłoniach, naszły ją wspomnienia. Po raz pierwszy miała ów pas na 

sobie  w  ciasnej  celi  Ormunda.  Wdzięczna  za  wspaniały  podarek,  rzuciła  mu  się  na  szyję  i 

wtedy  jej  surowy  opiekun  zdradził  się  ze  słabością,  jaką  do  niej  w  głębi  serca  czuł.  Ale 

dopiero  tu  nad  rzeką  odkrył  przed  nią  swe  prawdziwe  uczucia,  obsypując  ją  gorącymi 

pocałunkami. 

Ormund! 

Teraz to juŜ koniec. Koniec! 

Usiadła na ziemi i rozszlochała się na myśl o tym, Ŝe przyjdzie jej opuścić Konghellę. 

Rozpaczała, Ŝe juŜ nigdy więcej nie ujrzy ukochanego. Powoli zaczęło ogarniać ją zmęczenie, 

nie czuła juŜ lodowatych podmuchów wiatru i zacinającego śniegu. 

Opadła na ziemię, całkiem obojętna, co się z nią stanie. Opuściła ją cała energia i siła 

woli,  wszystko  wydało  jej  się  pozbawione  znaczenia.  Chciało  jej  się  tylko  spać...  Och, 

Ormundzie, dlaczego cię tu nie ma? pomyślała jeszcze. 

Przyciskając  kurczowo  do  piersi  złoty  pas,  jedyną  pamiątkę  po  ukochanym  rycerzu, 

powoli zapadała w łagodny sen, gdzie ból nie miał przystępu i nie istniała samotność. 

Signhild  wpatrywała  się  niespokojnie  w  zapadający  za  oknem  zmrok.  Dlaczego  Inga 

nie wraca? Co się z nią stało? 

ZbliŜała się pora wieczerzy i trzeba było nakryć do stołu. Inga nigdy nie zaniedbywała 

swoich obowiązków, tylko raz się nie stawiła, wtedy kiedy podąŜyła na ratunek Ormundowi. 

MoŜe  teraz  takŜe  poszła  do  Ormunda?  Nie,  raczej  nie  odwaŜyłaby  się  zakłócać  mu 

spokoju 

Ale ta rozmowa z dostojnikami kościelnymi... 

Signhild  czuła  się  trochę  nieswojo,  Ŝe  podsłuchiwała,  ale  równocześnie  wszystko  się 

w  niej  burzyło  na  wspomnienie  skierowanych  do  jej  przyjaciółki  nieprzyjemnych  słów 

Gautego  i  gościa  z  Lund.  Jak  oni  mogli  powiedzieć  Indze,  Ŝe  najlepiej  byłoby,  gdyby 

umarła?!  A  potem  jeszcze  wymusili  na  niej  obietnicę,  Ŝe  wyjedzie  na  zawsze  z  Konghelli. 

background image

Okropne... 

Na myśl o tym, Ŝe bezpowrotnie straci najlepszą przyjaciółkę, Signhild napłynęły łzy 

do  oczu.  Zeszła  do  jadalni  i  rozstawiła  na  stole  drewniane  talerze.  Pochlipując,  z  irytacją  i 

złością  dostawiła  królewski  puchar.  Co  to  za  król,  pomyślała  ze  złością.  Nawet  on  boi  się 

przełoŜonego zakonu krzyŜowców i ślepo mu ulega! 

Dlaczego  Inga  nie  wraca?  Powiedziała,  Ŝe  znalazła  miejsce.  Jakie  miejsce?  I  ten 

dziwny wyraz jej oczu... Mówiła coś o gwiazdach i lśniącej wodzie. 

Nagle  Signhild  stanęła  jak  poraŜona,  aŜ  naczynia  wyleciały  jej  z  rąk.  Bezwiednie 

schyliła się i nawet ich nie wycierając, postawiła je na stole. 

Czy w słowach Ingi kryje się odpowiedź na pytanie Gautego, dokąd pojedzie? 

Znalazłam miejsce... Najlepiej, Ŝebym umarła... i ten dziwny wyraz jej oczu... 

O BoŜe! Co robić? Co mam robić? 

Ś

cisnąwszy  dłońmi  skronie,  Signhild  usiłowała  pozbierać  myśli.  Kogo  się  poradzić? 

Kto mógłby wiedzieć, gdzie szukać przyjaciółki? 

Ormund!  olśniło  ją.  Przez  moment  zawahała  się,  czy  to  nie  zuchwałość  nawiedzać 

pokutującego  krzyŜowca,  ale  chodziło  wszak  o  Ingę,  a  dla  niej  gotowa  była  na  wszystko. 

Najpierw  jednak  pobiegła  szukać  Haralda.  W  tej  trudnej  chwili  potrzebowała  wsparcia 

męŜczyzny. 

background image

ROZDZIAŁ XXXIV 

Harald na placu przed stajnią wyprzęgał właśnie konia z sań. 

- Stój! - zawołała z daleka Signhild. - Poczekaj! Dopadła do sań, wsiadła do nich i bez 

Ŝ

adnych wyjaśnień kategorycznie nakazała: 

- Jedź! 

Harald nie naleŜał do szczególnie bystrych młodzieńców. 

- Dokąd? - zapytał, patrząc na nią ze zdumieniem. 

- Jedź na wzgórze zamkowe, szybko! Muszę porozmawiać z Ormundem StraŜnikiem! 

Harald,  który  dopiero  po  chwili  uświadomił  sobie  sens  słów  dziewczyny, 

zaprotestował gwałtownie. 

-  Rozum  postradałaś?  PrzecieŜ  wiesz,  Ŝe  nikomu  nie  wolno  rozmawiać  z  Ormundem 

StraŜnikiem. Przebywa w odosobnieniu, nie wolno mu spotykać nikogo, a juŜ najmniej osób, 

które przypominałyby mu o Indze. 

Signhild wyjaśniła w kilku słowach, co się stało, a wówczas Harald strzelił z bata. 

Sanie  pędem  wyjechały  przez  bramę,  a  Signhild,  by  nie  wypaść,  uczepiła  się 

kurczowo  ramienia  Haralda.  Przed  chatą  rycerzy  wyskoczyła  w  biegu  i  zaczęła  walić 

pięściami w drzwi. 

Ze środka dobiegł ją odgłos szybkich kroków. 

- Ormundzie StraŜniku! Wpuśćcie mnie! To ja Signhild! 

- Nie mogę, otwórz okienko. 

Dziewczyna spełniła polecenie rycerza, który natychmiast spytał: 

- Co się stało? Coś z Ingą? 

Signhild, zadyszana, pokiwała głową. 

-  Gaute  Frostesson  i  wysłannik  arcybiskupa  odwiedzili  ją  dziś  przed  wieczorem. 

Podsłuchiwałam. Wybaczcie mi, panie - wyrzekła, cięŜko dysząc. 

- Mów dalej! - ponaglał ją Ormund. 

- Przemawiali do niej w twardych słowach, a ona przecieŜ jest taka słaba. 

- Chora? - przerwał jej przeraŜony Ormund. - Nikt mi nic nie mówił. Co jej dolega? 

- MoŜe nie całkiem chora, ale prawie nic nie je, a po nocach ciągle słyszę, jak płacze. 

Zawsze była taka radosna, a teraz zachowuje się, jakby straciła chęć do Ŝycia. 

- Biedna Inga - jęknął Ormund. 

-  Dlaczego  jej  nie  odwiedziłeś,  panie?  -  odezwała  się  Signhild  z  wyrzutem.  -  Nie 

background image

odezwałeś się nawet jednym słowem. MoŜe Inga uznała, Ŝe przestałeś o niej myśleć. 

Ormund zacisnął zęby, by stłumić cierpienie. 

-  Tak  bardzo  pragnąłem posłać jej  wiadomość,  ale mi nie  pozwolono. Co ci dwaj jej 

powiedzieli, Signhild? 

- Kazali jej stąd wyjechać. Dla twojego, panie, dobra. I Inga obiecała, Ŝe to uczyni, ale 

poznałam po jej głosie, Ŝe chce sobie odebrać Ŝycie. A teraz całkiem zniknęła! 

- O, nie! - wykrzyknął Ormund przeraŜony. 

- Dlatego przybyłam do ciebie, panie, czym prędzej. Pomógł mi Harald. Inga mówiła 

mi  o  jakimś  miejscu,  do  którego  zamierza  się  udać.  Napomknęła  coś  o  lśniącej  wodzie  i 

gwiazdach od wieków nucących pieśń... Znasz, panie, takie miejsce? 

-  Tak!  -  zawołał.  -  Znam,  Signhild.  Mądra  z  ciebie  panna.  Posłuchaj  mnie  uwaŜnie! 

Macie  sanie,  prawda?  Pojedziecie  tam  natychmiast.  Harald,  zawieziesz  ją!  Za  grodem, 

kierując  się  wzdłuŜ  rzeki,  miniecie  zakole.  Tam  blisko  ujścia  znajduje  się  to  miejsce,  o 

którym mówiła Inga, to tam najpewniej poszła. Tylko pośpieszcie się, noc jest chłodna, sypie 

gęsty śnieg. 

- A ona była tak cienko ubrana - zaszlochała Signhild. 

- Weźcie moją pelerynę i otulcie ją! Och, gdybym mógł stąd wyjść! 

Zaskoczona dziewczyna wzięła do rąk pelerynę, którą rycerz podał jej przez okienko. 

- Pelerynę? Tę pelerynę, panie, w której modliłeś się u Chrystusowego grobu? 

- Tak, pośpieszcie się teraz! 

W tej samej chwili zjawił się Gaute wraz z wysłannikiem arcybiskupa. 

- Co tu robicie? - spytał groźnie. 

-  Zabiliście  Ingę!  -  wykrzyknął  z  rozpaczą  Ormund.  -  Wasze  słowa  popchnęły  ją 

prosto  w  ramiona  śmierci!  Jeszcze  ci  mało,  Gaute?  Ja  mogę  przyjąć  na  siebie  karę,  ale 

dziewczynę mieliście zostawić w spokoju. 

- O czym mówisz? - zapytał Gaute, udając zakłopotanie. - Nadal błądzisz, bracie? 

Ormund starał się mówić spokojnie, ale głos drŜał mu tłumionym gniewem. 

- To błądzenie stanowi zaledwie drobinę uczuć, jakie Ŝywię do Ingi. Spróbuj pojąć, Ŝe 

ta dziewczyna jest moim Ŝyciem, moim światłem, jest częścią mnie, a ja bez niej jestem tylko 

połową człowieka. A ty ją zabiłeś, i to dla zaspokojenia własnej próŜności. 

- Mogę cię zapewnić - odparł Gaute - Ŝe dziewce nic nie dolega. Bez oporu zgodziła 

się opuścić Konghellę, i to wszystko. 

- Nie - wtrąciła się Signhild. Lęk o przyjaciółkę dodał jej odwagi, by przeciwstawić się 

słowom  potęŜnego  dostojnika.  -  Inga  wyszła  nad  rzekę,  by  umrzeć  i  przywrócić  spokój 

background image

Ormundowi. 

- CzyŜby to miała na myśli? - wyszeptał przestraszony wysłannik arcybiskupa. 

-  Jedźcie  razem  z  Signhild  ratować  Ingę!  -  zawołał  Ormund.  -  Nie  traćcie  czasu!  I 

wypuśćcie mnie stąd, na Boga! 

Signhild  dostrzegła  na  twarzy  Gautego  jakby  ulgę  i  poczuła  głęboką  odrazę  do  tego 

człowieka. MoŜe kiedyś był z niego poboŜny człowiek, pomyślała. Ale teraz pokora ustąpiła 

miejsca pysze. A do tego głęboko nienawidzi kobiet. 

-  Zgoda,  wyjdziesz  stąd.  Zostawię  klucz  straŜnikowi,  który  wypuści  cię  za  pewien 

czas.  Gdy  przywieziemy  Ingę,  o  ile  oczywiście  jest  nad  rzeką,  w  co  mocno  powątpiewam, 

będziesz się mógł udać do dworu. Ale nie lękaj się, takie młode i próŜne istoty jak ona zbyt 

mocno są w siebie zapatrzone, by próbować odebrać sobie Ŝycie. 

Tak więc Ormund, bezsilny i zrozpaczony, mógł tylko patrzeć na znikające w mroku 

sanie. 

- To doprawdy nieprzyjemna historia - rzekł wysłannik arcybiskupa do Gautego. 

-  Ten,  kto  odbiera  sobie  Ŝycie,  godzien  jest  najwyŜszej  pogardy  -  odparł  Gaute 

stanowczo. - To grzech śmiertelny! Samobójcy nie dostąpią zbawienia! 

-  Nie  zgadzam  się  z  tobą!  Dziewczyna  poświęciła  się  dla  Ormunda,  sam,  mój 

przyjacielu, ją do  tego  popchnąłeś.  Ja  takŜe  nie jestem  bez  winy.  Moje  słowa  były  surowe  i 

nie do końca przemyślane. Nie sądziłem, Ŝe dziewczyna o tak silnym charakterze targnie się 

na swoje Ŝycie. 

Gaute zacisnął usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć. 

Szybko  dotarli  nad  rzekę.  Zatrzymali  się  za  zakolem  i  oświetlając  sobie  drogę 

pochodniami, zaczęli poszukiwania. 

Inga leŜała nieruchomo, zasypana do połowy śniegiem. Signhild wybuchnęła płaczem 

i próbowała ogrzać dłonie przyjaciółki. 

- To nic nie pomoŜe - powstrzymał ją wysłannik. - Przybyliśmy za późno, nie widzisz, 

Ŝ

e ona nie oddycha? 

- Spójrzcie, ściska w dłoniach pas, który podarował jej Ormund! 

W słabym świetle pochodni trzymanej przez Haralda nie mogli zobaczyć, Ŝe pas jest 

tak  mocno  zamarznięty,  iŜ  musiał  znajdować  się  tu  od  dawna.  Próbowali  wyjąć  pas  z  dłoni 

dziewczyny,  ale  bez  powodzenia,  dali  więc  temu  spokój.  Signhild  okryła  przyjaciółkę 

peleryną Ormunda, tak jak jej nakazał. 

Gaute  juŜ  chciał  zaprotestować.  UwaŜał,  Ŝe  peleryny  nie  moŜe  dotykać  ktoś,  kto  nie 

przynaleŜy do zakonu, do tego jeszcze kobieta. Wysłannik z Lund go jednak powstrzymał. 

background image

- Zostaw, wprawdzie nic to nie pomoŜe, jednak to piękny gest. 

Sam podniósł z ziemi dziewczynę, ułoŜył w saniach i otulił peleryną. Harald cmoknął 

na konia i pomknęli w stronę dworu tak szybko, Ŝe sanie niemal unosiły się nad ziemią. 

- Nie miałem pojęcia, Ŝe tak się sprawy potoczą - z Ŝalem odezwał się gość z Lund. - 

Musiała to być wielka miłość, skoro dziewczyna nie zawahała się poświęcić swego Ŝycia dla 

ukochanego. 

-  Za  to  Kościół  nie  stracił  swego  sługi  -  z  nieskrywanym  triumfem  oznajmił  Gaute 

Frostesson. 

-  Nie  -  zaprzeczył  wysłannik.  -  Dla  Kościoła  jest  to  wielka  poraŜka.  Chyba 

niewłaściwie  pojmujesz  naukę  Chrystusa,  jeśli  sądzisz,  Ŝe  jego  wyznawców  moŜna 

pozyskiwać, poświęcając czyjeś Ŝycie. 

Zamilkli  i  nasłuchiwali,  bo  w  mroku  rozległ  się  stłumiony  tętent  końskich  kopyt.  To 

Ormund  StraŜnik  pędził  im  na  spotkanie.  Przed  jego  gniewem  zadrŜał  nawet  potęŜny 

przełoŜony zakonu StraŜników KrzyŜa. 

background image

ROZDZIAŁ XXXV 

Ormund zeskoczył z konia i rzucił się wprost do sań. 

-  Wsiadaj  na  mojego  konia!  -  polecił  Gautemu,  a  sam,  chwyciwszy  w  ramiona 

dziewczynę, zajął jego miejsce w saniach. 

Gaute juŜ otworzył usta, by zaprotestować, ale Ormund mu na to nie pozwolił. 

- Zabroniłeś jej zostać moją Ŝoną - rzekł z głęboką rozpaczą w głosie. - Ale teraz mi 

juŜ niczego nie zabronisz Jedź, Haraldzie, najszybciej jak zdołasz! 

-  Byłem  głupcem  -  powiedział  do  Ormunda  wysłannik  arcybiskupa.  -  Gdybym  mógł 

cofnąć czas... 

Ormund tylko skinął głową. PrzecieŜ to zupełnie do  niej niepodobne, myślał, patrząc 

na Ingę. Ona nigdy nie targnęłaby się na swoje Ŝycie. A mimo to... 

LeŜała zimna i nieruchoma w jego ramionach. 

Ormund  nie  chciał  jednak  uwierzyć  w  to,  co  widział.  Wsunął  dłoń  pod  suknię 

dziewczyny i wyczuł, choć z największym trudem, bicie jej serca. Nie był co prawda pewien, 

czy nie ulega złudzeniu. 

- Szybciej, Haraldzie, szybciej! - krzyknął. 

Nikomu nie powiedział o swej nadziei, zresztą na nikogo innego nie zwracał uwagi. 

Sanie  wjechały  na  dziedziniec  dworu.  Ormund,  trzymając  Ingę  w  ramionach, 

pośpiesznie  wniósł  ją  do  sali  wprost  przed  tron  króla,  który  czekał  na  nich  wraz  z 

mieszkańcami dworu. 

-  Znaleźliśmy  ją  martwą,  królu  -  oznajmił  wysłannik  arcybiskupa.  -  Nic  juŜ  nie 

mogliśmy poradzie. Obawiam się, Ŝe zabiły ją nasze słowa. Powiedzieliśmy dziewczynie, Ŝe 

Bóg nie pobłogosławi jej związku z Ormundem, i to właśnie popchnęło ją do tej dramatycznej 

decyzji. Wyznaję, Ŝe czuję się po trosze winny tego, co się stało. 

-  Nie  czyń  z  niej  męczennicy  -  przerwał  mu  Gaute.  -  Ten,  kto  odbiera  sobie  Ŝycie, 

popełnia śmiertelny grzech. 

Ormund  nie  odzywał  się,  z  napięciem  wpatrywał  się  w  bladą  twarz  Ingi.  OstroŜnie 

połoŜył dziewczynę na ławie. Sigurd KrzyŜowiec podszedł bliŜej. 

-  Tak,  rzeczywiście popełniony został  grzech  -  rzekł  bezbarwnym  głosem  i  ostroŜnie 

odsunął pelerynę. - Pytanie tylko, kto go popełnił: ten, co odebrał sobie Ŝycie, czy ten, co go 

popchnął do tego czynu. Ale nie nam osądzać. 

Nagle król zastygł i pochylił się nad Ingą. 

background image

- Mógłbym przysiąc... - zaczął. 

- Co takiego? - spytał Ormund. 

- śe się poruszyła... Nie, to niemoŜliwe. 

Ormund połoŜył rękę na piersi dziewczyny. Stał tak przez dłuŜszą chwilę, podczas gdy 

wszyscy obecni na sali wstrzymali oddech. 

- Wraca do Ŝycia. Czuję pod palcami coraz silniejsze uderzenia serca - odezwał się w 

końcu. 

- NiemoŜliwe! - zawołał wysłannik arcybiskupa. - Była martwa. 

Jak  niewiele  wiesz,  dostojny  biskupie,  pomyślał  Ormund  niemal  ze  współczuciem. 

Siedzisz  bezpieczny  w  ciepłej  komnacie,  nigdy  nie  byłeś  na  dworze  w  mrozie  i  podczas 

zawiei. Czy ty moŜesz wiedzieć, ile człowiek jest w stanie znieść? 

Nie  odezwał  się  jednak.  Wszyscy  zgromadzeni  tu  ludzie  byli  mu  całkiem  obojętni. 

Przytulił mocno swą ukochaną, jakby pragnął oddać jej własne ciepło. śona zarządcy, która 

jako jedyna nie straciła głowy, zdjęła dziewczynie trzewiki i zaczęła masować jej stopy. 

- To niemoŜliwe! - wybuchnął Gaute Frostesson. 

-  Była  zupełnie  zimna  i  sztywna,  gdy  ją  znaleźliśmy  -  mówiła  Signhild.  -  Nie 

mogliśmy jej zgiąć ani rąk, ani nóg. 

-  Mógłbym  przysiąc,  Ŝe  nie  Ŝyła  -  dodał  wysłannik  z  Lund,  a  Harald  i  Gaute  tylko 

pokiwali głowami. 

Zapadła  cisza.  Ormund  kazał  przynieść  wina  i  wlał  dziewczynie  do  ust  parę  kropli. 

Zachłysnęła  się  i  otworzyła  oczy,  a  gdy  napotkała  spojrzenie  Ormunda,  uśmiechnęła  się 

ledwo dostrzegalnie. 

Rycerz wtulił twarz w jej włosy i nie przejmując się tym, Ŝe ktoś usłyszy jego słowa, 

szepnął: 

- Ukochana, wróciłaś. 

- Jak to się stało? - zawołał Gaute. - PrzecieŜ nie Ŝyła, mógłbym przysiąc. 

Nikt  się  nie  odezwał.  Nagle  w  dzwoniącej  w  uszach  ciszy  rozległ  się  cichy  niczym 

oddech szept kapelana: 

- Peleryna! To ta peleryna, która dotykała Chrystusowego grobu! 

- Ale przecieŜ jest taka cienka - zdumiała się jakaś kobieta. - Zbyt cienka, by ogrzać 

człowieka w taki ziąb. 

-  A  co  innego  mogłoby  rozpalić  gasnącą  iskrę  Ŝycia?  -  zapytał  król,  podnosząc 

pelerynę i delikatnie gładząc poprzecieraną tkaninę. - Stał się cud! 

Głośne  westchnienie  wydobyło  się  z  ust  zebranych  w  sali,  Ormund  wstał  i  z  Ingą  w 

background image

ramionach wyszedł. 

- Zaniosę cię do łóŜka - szepnął do ukochanej. - Potrzebujesz teraz duŜo ciepła. 

Za plecami słyszał pełne naboŜeństwa szepty: 

- Cud. Byliśmy świadkami cudu. 

Ormund przeniósł dziewczynę do jej izby. 

- Teraz zostawię cię pod opieką Signhild i twojej chlebodawczyni, ale wrócę. A jeśli 

się nie mylę, zbliŜa się kres naszego długiego oczekiwania. 

Inga skuliła się pod pierzyną. 

-  Ormundzie,  chcę  tylko,  Ŝebyś  wiedział,  Ŝe  nieprawdą  jest  to,  co  oni  mówią.  Nie 

chciałam  odebrać  sobie  Ŝycia.  Poszłam  nad  rzekę,  bo  zgubiłam  tam  pas,  który  mi 

podarowałeś. Trochę się rozczuliłam nad sobą, a potem zasnęłam zmęczona. 

-  Powtórzę  im  -  uśmiechnął  się  łagodnie.  -  Byłem  pewien,  Ŝe  nigdy  byś  się  nie 

targnęła na swoje Ŝycie. Oczyszczę cię z podejrzeń. Jak się czujesz? 

- JuŜ dobrze, dziękuję. 

Ormund potrząsnął głową z namysłem. 

-  Wygląda  na  to,  Ŝe  chłód  wciąŜ  cię  prześladuje,  najdroŜsza.  Ale  zapewniam  cię,  Ŝe 

uczynię wszystko, co w mojej mocy, Ŝebyś nigdy juŜ nie marzła. 

-  Ormundzie,  nie  odchodź!  Chce  cię  jeszcze  o  coś  zapytać.  To  powaŜna  sprawa. 

Naprawdę stał się cud? 

Długo milczał. 

-  Nie  wiem,  Ingo,  nie  potrafię  ci  odpowiedzieć.  Nie  widziałem  ciebie  nad  rzeką. 

Wydaje mi się, Ŝe byłaś bardzo przemarznięta, ale nie martwa. Nie wspomniałem im jednak o 

tym tam na sali. Przypomniało mi się, jak kiedyś ksiąŜę Øystein opowiadał, Ŝe ludzie chętnie 

wierzą  w  cuda  i  znaki.  To  jakby  nieodłączny  atrybut  ich  wiary.  W  naszych  kościołach 

złoŜono  wiele  relikwii  i pamiątek...  Ani  ty, ani ja  nie  potrzebujemy  cudów,  by  ufać  w BoŜą 

moc,  ale  innym  pomaga  to  czasem  umocnić  się  w  wierze.  Nie  jestem  pewien...  Być  moŜe 

peleryna  przywróciła  cię  do  Ŝycia.  Nie  zamierzam  więc  siać  w  ludziach zwątpienia.  Zresztą 

po co? Myślę, Ŝe to wydarzenie sprawiło, iŜ ich serca odtajały. 

- Ormund... 

- Tak. 

- Myślę, Ŝe to jednak był cud. 

- Skoro w to wierzysz - uśmiechnął się czule. 

Kiedy weszły Ŝona zarządcy i Signhild, Ormund opuścił izbę. 

Był zmęczony, tak strasznie zmęczony... Przypomniał sobie, jak miotał się zamknięty 

background image

w swej celi, targany niepokojem o los Ingi. Tego wieczoru myślał juŜ, Ŝe stracił ją na zawsze. 

PrzeŜycia  ostatnich  tygodni  mocno  nadszarpnęły  jego  siły.  Zawsze  pragnął  dla  Ingi  dobra, 

tymczasem  przysporzył  jej  tyle  cierpienia.  Ich  przyszłość  nadal  była  niepewna.  MoŜe  na 

próŜno się łudzi nadzieją, Ŝe dzisiejszy wieczór wszystko zmieni. 

Wszedł  do  sali  i  w  pierwszej  chwili  nawet  nie  zauwaŜył  pucharów  wznoszonych  w 

toaście za jego szczęście. 

background image

ROZDZIAŁ XXXVI 

Inga,  ułoŜona  w  łóŜku  i  ciepło  otulona,  znów  została  sama  w  izbie  i  czekała  na 

Ormunda. 

Kiedy  usłyszała  pukanie  do  drzwi,  sądziła,  Ŝe  to  właśnie  on,  tymczasem  w  drzwiach 

stanął  dość  nieoczekiwany  gość.  Na  widok  Gautego  Frostessona  Inga  aŜ  skuliła  się  pod 

pierzyną. 

Nadchodzi godzina sądu, pomyślała. Mam nadzieję, Ŝe Ormund wyjaśnił mu, Ŝe wcale 

nie zamierzałam odebrać sobie Ŝycia. 

Ku  wielkiemu  zdumieniu  dziewczyny  Gaute  stał  w  drzwiach  niepewny,  a  na  jego 

twarzy malował się ból. 

-  Ingo córko  Erlinga  -  zaczął  ze  smutkiem.  -  To  dla  mnie  bardzo  trudna chwila.  Czy 

zechcesz wybaczyć niegodnemu człowiekowi? 

Inga  popatrzyła  zdumiona;  to  ostatnie,  czego  mogłaby  się  spodziewać  po  Gautem 

Frostessonie. Nagle ją olśniło. Peleryna! 

- Nie chcę, by taki dostojnik musiał się korzyć przede mną - odezwała się skromnie. - 

Wejdźcie, proszę, panie, to porozmawiamy jak ludzie. Bo skoro Bóg stworzył takŜe kobietę, 

miał widać wobec niej jakieś zamiary. 

Kiedy Gaute podszedł bliŜej, na jego ustach błąkał się cień uśmiechu. 

- Ingo córko Erlinga - odezwał się, patrząc na nią. - Pałałem do ciebie wielką, niczym 

nie usprawiedliwioną nienawiścią. Ta nienawiść do ciebie zrodziła się bardzo dawno, zanim 

jeszcze  przyszłaś  na  świat.  Kiedyś  w  młodości  oŜeniłem  się  z  jasnowłosą  i  urodziwą  jak  ty 

panną,  która  jednak  bezlitośnie  mnie  zawiodła.  Zostałem  sam  i  przez  długie  lata 

pielęgnowałem w sobie nienawiść, którą z czasem przeniosłem na wszystkie kobiety. Byłem 

bardzo  samotnym  człowiekiem,  kiedy  król  Sigurd  poprosił  mnie,  bym  ruszył  z  nim  na 

wyprawę  krzyŜową.  W  Jerozolimie  zrodził  się  pomysł  utworzenia  zakonu  rycerzy 

krzyŜowców.  Ormund  był  najdoskonalszy  spośród  wszystkich.  Pokochałem  go  czystą 

miłością  duchową.  Kiedy  Ormund  spotkał  ciebie,  poczułem  zwykłą  ludzką  zazdrość. 

Rzeczywiście uwaŜałem Ormunda za własne dzieło i zdawało mi się, Ŝe ty, zajmując uwagę 

Ormunda,  godzisz  w  podstawy  istnienia  zakonu,  który  stał  się  dla  mnie  najwaŜniejszy  w 

Ŝ

yciu.  Zbłądziłem,  zapomniałem  o  tym,  co  najwaŜniejsze,  o  pokorze.  Dopiero  dziś 

wieczorem... 

Zamilkł. 

background image

A potem znów zaczął mówić: 

-  Dziś  wieczorem  otrzymałem  cios,  na  który  zasłuŜyłem  i  który  pozwolił  mi  ujrzeć 

własne  uczynki  we  właściwym  świetle.  Jestem  przekonany,  Ŝe  to  Bóg  chciał  mnie  w  ten 

sposób ukarać. Przyznaję, Ŝe chciałem, byś poniosła karę, nawet ucieszyło mnie, Ŝe odebrałaś 

sobie  Ŝycie.  I  wtedy  za  sprawą  peleryny  stał  się  cud.  Wiem,  Ŝe  nie  mogę  prosić,  byś  mi 

wybaczyła,  ale  chciałbym,  byś  pojęła  moją  rozpacz  z  powodu  tego,  czego  się  dopuściłem 

wobec ciebie. 

Inga czuła się tak zaŜenowana, Ŝe nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Zrobiło jej się 

Ŝ

al starego rycerza, który tak się ukorzył. 

Nieśmiało uśmiechnęła się i wyznała: 

-  W  takich  chwilach  jak  ta  człowiekowi  zawsze  brakuje  słów.  Czy  nie  moglibyśmy 

puścić  w  niepamięć  wszystkiego,  co  bolesne,  i  zostać  przyjaciółmi?  To  był  trudny  czas  dla 

nas wszystkich. 

Po  raz  pierwszy  od  wielu  lat  Gaute  Frostesson  uśmiechnął  się  szczerze  do  kobiety. 

Nareszcie poczuł się wolny. 

W tym samym czasie oszołomiony Ormund przyjmował wyrazy podziwu zebranych w 

zatłoczonej  sali.  Wysłannik  arcybiskupa  powiedział,  Ŝe  nawet  przez  chwilę  nie  wierzył,  by 

Inga  chciała  odebrać  sobie  Ŝycie.  Sigurd  KrzyŜowiec  postanowił  zaś,  Ŝe  peleryna  zostanie 

złoŜona w kaplicy obok relikwii, na co oczywiście Ormund przystał. 

Wysłannik arcybiskupa uroczystym tonem oznajmił: 

-  Ormundzie  StraŜniku,  chcę  ci  coś  powiedzieć.  NiezaleŜnie  od  tego,  jakimi 

motywami  kierowała  się  Inga,  wychodząc  wieczorem,  pozostaje  jasne,  Ŝe  uratował  ją  cud. 

Przemówiła  siła  wyŜsza.  Cofam  swój  wcześniejszy  wyrok.  Kościół  nie  będzie  się 

przeciwstawiał  twojemu  ślubowi  z  Ingą.  Przed  chwilą  rozmawiałem  o  tym  z  Gautem  i 

postanowiliśmy  znieść  niektóre  reguły  zakonne,  przede  wszystkim  celibat  dla  rycerzy 

krzyŜowców. Dzisiejszy wieczór był dla nas wielką lekcją pokory. 

Ormund spuścił głowę, by ukryć wzruszenie. 

- A poza tym - wtrącił król Sigurd - uwaŜam, Ŝe Ŝyjesz zbyt skromnie. W ten sposób 

nie  zapewnisz  bytu  rodzinie.  Chciałem  ci  zaproponować,  byś  został  moim  namiestnikiem  w 

Ranrike,  ale  jeśli  Gaute  zechce  zatrzymać  cię  w  zakonie,  sam  wybierzesz,  co  ci  bardziej 

odpowiada. Póki co, proszę, byś przyjął ode mnie dom, w którym mógłbyś zamieszkać. 

-  Dzięki,  królu  -  odpowiedział.  -  Dziękuję  wszystkim.  Zastanowię  się  nad 

propozycjami, jednak na razie, jeśli pozwolicie, poŜegnani się, bo trochę mi spieszno... 

Na dziedzińcu Ormund spotkał Gautego. PrzełoŜony zatrzymał go z uśmiechem. 

background image

- Wierzę, Ormundzie, Ŝe teraz nadejdą dobre lata dla nas wszystkich. 

Inga, nie mogąc z niecierpliwości uleŜeć w łóŜku, narzuciła na siebie pelerynę. Przez 

okno ujrzała nadchodzącego Ormunda i poszła otworzyć mu drzwi. 

-  PrzecieŜ  miałaś  leŜeć!  -  upomniał  ją  surowo.  -  Ja  przyszedłem  tylko  na  chwilę. 

Będziemy mieli dość czasu dla siebie w przyszłości. 

- Naprawdę? - przerwała mu radosnym okrzykiem Inga. 

-  Tak.  To  znaczy...  - Wziął ją  za ręce.  -  Ingo  -  zaczął  onieśmielony.  -  Twój  pokorny 

sługa i wielbiciel prosi, byś została jego Ŝoną. 

Uśmiechając się, dziewczyna spuściła wzrok 

-  Nie  wiem,  Ormundzie  Ingjaldssonie.  Nie  mogę  sama  o  tym  zdecydować. 

Podporządkuję się woli mego opiekuna. 

- A jak sądzisz, jaką da odpowiedź? - zapytał z powagą. 

-  Sądzę...  -  Inga  popatrzyła  nań  niewinnie.  -  Sądzę,  Ŝe  uzna  tego  kandydata  za 

najbardziej odpowiedniego. 

- Za jedynego moŜliwego! - wykrzyknął Ormund i mocno przytulił ukochaną.