background image
background image

 

 

 

Złote Wrota 

SHERRYL WOODS 

 

Wakacyjna miłość

background image

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy 

 
Decyzja zapadła. Po godzinnej wizycie w agencji tu- 

rystycznej Karyn wracała do domu z mocnym postano- 
wieniem wyjazdu na upragniony urlop. Na tylnym sie- 
dzeniu samochodu leżał plik folderów reklamowych, za- 
chwalających uroki zalanych słońcem plaż Honolulu 
i ustronnych, ale równie gorących piasków Maui. Wszy- 
stkie te kuszące wspaniałości znała dotąd tylko z tele- 
wizji. Teraz myśl o złocistym słońcu Hawajów tchnęła 
w nią nowego ducha. Nawet ponury półmrok gęstej mgły, 
w której tonęły Złote Wrota, nie był w stanie zmącić tej 
radości. 

Wybór miejsca wypoczynku był trudny. Zniecier- 

pliwiony pracownik biura wręczył niezdecydowanej 
klientce pełną gamę ofert. Zaproponował, żeby przed do- 
konaniem rezerwacji spokojnie rozważyła wszystkie pro- 
pozycje. 

Karyn zamierzała cały weekend rozkoszować się pla- 

nowaniem swych pierwszych w ciągu dwudziestu sześciu 
lat życia niczym nie skrępowanych wakacji. W jej wy- 

R

 S

background image

obrażeniu nie miał być to jednak zwykły urlop, ale koktajl 
romansu i przygody. 

Samochód zaczął się wspinać po krętej uliczce. Nagle 

Karyn usłyszała, że silnik dusi się i prycha. 

-    Dalej, Ruby, przecież potrafisz. Co wieczór zdoby- 

wasz tę górę - przypomniała podstarzałej już maszynie. 
W odpowiedzi doszło ją charczenie, które mogłoby przy- 
prawić o atak serca. Po raz pierwszy zaniepokoiła się. 
-Nie waż się teraz stanąć - rozkazała. - Na zewnątrz 
jest zimno i mokro. 

W odpowiedzi Ruby wydał z siebie przepraszający 

pomruk, po czym zadławił się i zgasł. Zaczął się staczać, 
więc Karyn gwałtownie zaciągnęła ręczny hamulec. Jak 
zwykle w takich wypadkach, z właściwą sobie despera- 
cją wrzuciła luz i spróbowała ponownie uruchomić silnik. 
Tego wieczoru jednak czerwony volkswagen nie zapalił. 
Po nieudanych próbach reanimacji wiekowej machiny 
westchnęła i oparła głowę na kierownicy. 

-    Dlaczego właśnie teraz, Ruby? - zapytała z wyrzu- 

tem. Jednocześnie stwierdziła, że brak jakiejkolwiek re- 
akcji może być bardzo złą wróżbą. - Nie mogłeś pocze- 
kać jeszcze miesiąc? Rok? Co ja ci takiego zrobiłam? 
Poiłam cię olejem i smarowałam woskiem. Tak mi się 
odwdzięczasz za to, że wyciągnęłam cię ze sterty złomu 
i polakierowałam na nowo? 

W nikłej nadziei, że samochód zareaguje na te wy- 

mówki, po raz ostatni przekręciła kluczyk w stacyjce. 
Nic. Nawet stłumionego zgrzytu, który świadczyłby, że 
pod maską tli się jeszcze odrobina życia. Poddała się. 
Zepchnęła wrak do krawężnika i ponownie zaciągnęła 
hamulec. Wysiadła i poszła szukać telefonu, z którego 

R

 S

background image

mogłaby wezwać pomoc. Ostatnio rosła liczba kaprysów 
Ruby'ego, więc Karyn znała już numer mechanika na 
pamięć. Wierzyła, że Joe, który w ciągu ostatnich ośmiu 
lat tuzin razy łatał każdą część pojazdu, znajdzie jakąś 
radę. 

-    Kiedy wreszcie pozbędziesz się tego gruchota? - 

burknął szpakowaty mechanik, mocując volkswagena na 
haku. 

-    Za rok - odparła ze znużeniem i pomaszerowała 

za nim ku dobrze znanemu miejscu. 

 
Joe z niedowierzaniem potrząsnął głową. 
-    To pudło jest do niczego. Mało tego - jest niebez- 

pieczne, a już szczególnie w nocy. Któregoś dnia sta- 
niesz, a na ulicach nie będzie żywej duszy. I co wtedy 
zrobisz? 

-    Zostawię go. Zadzwonię po któregoś z braci. Zro- 

bię cokolwiek - odparła. Dokładnie to samo powiedzia- 
ła zarówno tydzień, jak i dwa tygodnie temu. - Joe, 
wiesz przecież, że nie stać mnie teraz na kupno nowego 
auta. 

-    Ale za to stać cię na drogą wycieczkę? - wiedział 

wszystko o planach wyjazdu na Hawaje i bynajmniej nie 
popierał tego pomysłu. - Co jest ważniejsze: twoje bez- 
pieczeństwo czy kilka dni poza domem, w jakimś od- 
ludnym miejscu, gdzie nie znasz nikogo? 

-    Hawaje to znowu nie tak odludne miejsce. 
-    Ach, tam! O ile wiem, masz przed sobą kawał dro- 

gi. I do tego ocean. 

Karyn westchnęła. Joe uważał własną przeprowadzkę 

z Oakland do San Francisco za ryzykowne przedsięwzię- 

R

 S

background image

cie. Nie lubił zmian, a ponadto był nadopiekunczy i bar- 
dziej zapobiegliwy niż jej własna rodzina. 

-    Pojadę na ten urlop i już - rzuciła i spojrzała na 

Joego z uporem. - Całe życie czekałam na moment, kie- 
dy uzbieram odpowiednią sumę i wyjadę sama, żeby zo- 
baczyć inny kawałek świata. Nie zrezygnuję z tej wycie- 
czki. Joe, proszę, napraw go jeszcze ten jeden raz. 

Mężczyzna przygryzł nie zapalone jeszcze cygaro 

i wciąż mrucząc coś pod nosem, zgodził się. 

-    Dobrze już, dobrze. Zrobię, co będę mógł. 
Kiedy jednak Karyn przyszła w sobotę po odbiór Ru- 

by'ego, okazało się, że samochód stoi opuszczony na ty- 
łach zakładu. Joe miał grobową minę. Nawet cygaro zwi- 
sało mu bezwładnie w ustach. Nadzieja zgasła. 

-    Wysiadł silnik - stwierdził mechanik, zawsze 

wstrzemięźliwy w słowach i okazywaniu współczucia. 

-    Nie da się tego naprawić? Joe, jesteś w tym najle- 

pszy. Na pewno można coś jeszcze zrobić. 

-    Nie warto - odparł i ponownie wcisnął głowę pod 

maskę innego samochodu, który najwyraźniej miał szansę 
na lepszą przyszłość niż Ruby. 

-    Proszę, Joe, zrób to dla mnie. 
-    Naprawa będzie cię kosztować więcej, niż ten wóz 

jest wart. 

-    Ile? 
-    Pięćset, może sześćset, a nawet więcej, jeśli nie 

znajdę odpowiednich części ńa złomowisku. 

Ta kwota stanowiła połowę oszczędności Karyn, pie- 

niędzy, które przez ostatni rok odkładała na wyśnioną 
podróż na Hawaje. 

-    Wiem, że liczyłaś na te wakacje, ale to na nic. - Joe 

R

 S

background image

uczynił nawet wysiłek, żeby jego głos zabrzmiał współ- 
czująco. To utwierdziło Karyn w przekonaniu, że stan 
auta jest gorszy, niż się spodziewała. Joe nie miał sobie 
równych w naprawach silników. Nigdy pochopnie nie 
wysyłał samochodu na złom. Jeżeli twierdził, że nie po- 
trafi naprawić Ruby'ego, znaczyło to, że rzecz jest nie- 
możliwa. 

-    Kup sobie lepiej jakiś nowy lub przynajmniej uży- 

wany wóz. Raty zacznij spłacać od zaraz - doradził. 
- Wybierz coś, a ja już ci to podszykuję. Na wycieczkę 
możesz jechać w przyszłym roku. 

Karyn wiedziała, że to przyjazna rada, może nawet 

i rozsądna, ale bardzo gorzka. Przygnębiona, podeszła do 
zdezelowanego czerwonego volkswagena. Miała prze- 
możną chęć kopnąć w opony, ale nie zebrała w sobie 
tyle odwagi. W przeciwieństwie do Ruby'ego wciąż je- 
szcze była wobec niego lojalna. 

-    Jak mogłeś mi to zrobić? -jęknęła żałośnie i ostat- 

ni raz spojrzała z niechęcią na samochód. Potem zebrała 
leżące na tylnym siedzeniu mapy, swetry i parasolki 
i udała się na parking. Tam otworzyła torebkę, wyjęła 
foldery o Hawajach, demonstracyjnie porwała je na strzę- 
py i wrzuciła do starego kubła. Były to zaledwie kawałki 
papieru, ale kiedy opadały, dziewczyna czuła, jakby wraz 
z nimi ulatywały bezpowrotnie jej marzenia. 

Przez cały tydzień trudno jej było pogodzić się z nie- 

uniknionym. W piątek po pracy wybrała się jednak do 
salonu samochodowego, koło którego codziennie prze- 
jeżdżała. Minęła stoisko z nowiutkimi sportowymi ka- 
brioletami, kolejne - z ekskluzywnymi limuzynami, 

R

 S

background image

a także salę wystawową nowych wozów. Wreszcie doszła 
do używanych samochodów. Próbowała wmówić sobie, 
że wymiana Ruby'ego na inne auto będzie dla niej pra- 
wdziwą przygodą. Liczyła również na to, że zachwyci 
ją wreszcie komfort jazdy, kiedy silnik nie będzie już 
gasł na światłach ani też dusił się przy pokonywaniu pa- 
górków. Niemniej jednak, tląca się wciąż wizja hawajskiej 
Diamond Head nie dawała jej spokoju. 

-    Czym mogę pani służyć? 
Karyn ciężko westchnęła i szybko wróciła myślami 

do rzeczywistości. Stał przed nią rozczochrany sprzedaw- 
ca, który zacierał ręce na myśl o perspektywie przepro- 
wadzenia transakcji jeszcze przed końcem dnia. 

-    Szukam samochodu - odezwała się bez przekonania 

Mężczyzna zachichotał, jakby usłyszał właśnie wy- 
śmienity żart. 

-    Przyszła pani we właściwe miejsce - stwierdził 

z tak wymuszonym entuzjazmem, że Karyn ponownie za- 
częła rozważać możliwość podróżowania autobusami do 
końca życia. Na dobrą sprawę samochód był jej potrzebny 
tylko w pracy. To była jedyna przyczyna, która sprowa- 
dziła ją do salonu. 

-    Tutaj stoi prawdziwa piękność. Kabriolet. Ma tylko 

kilka lat i naprawdę mały przebieg. Akurat dla tak śli- 
cznej istoty jak pani. Rzuca się w oczy. Seksowny. Ma 
swój styl, jeżeli wie pani, co mam na myśli. 

Zerknęła na jasnoczerwony samochód, który zarówno 

barwą, jak i sylwetką przypominał jej Ruby'ego. Uży- 
wany czy nowy - wyglądał na bardzo drogi. Nie chciała 
robić sobie nadziei, więc wzruszyła jedynie ramionami 
i zapytała obojętnie: 

R

 S

background image

-    Ile? 
-    Cóż, musielibyśmy porozmawiać. Może chciałaby 

pani odbyć próbną jazdę i sprawdzić, czy ten wóz pani 
odpowiada? 

-    Ile? 
-    Proszę tylko spojrzeć na wnętrze. Sama skóra, i do 

tego jak nowa, bez jednej plamki. Tylko czterdzieści ty- 
sięcy na liczniku. 

-    Ile? 
-    Ma pani jakiś samochód do wymiany? 

Karyn przecząco potrząsnęła głową. 

-    Mhm - mruknął z zakłopotaniem. 
-    Ile? - upierała się. 
-    Jaką kwotą pani dysponuje? 
-    Ograniczoną. 
Po tej precyzyjnej odpowiedzi entuzjazm sprzedawcy 

zmalał jeszcze wyraźniej. 

-    Rozumiem. W takim razie powinniśmy poszukać 

czegoś bardziej klasycznego. O, tutaj jest standardowy, 
solidny wóz. Można na nim polegać, a to ważne.   
Wskazał na dwudrzwiowy, matowoniebieski samochód, 
który wyglądał jak puszka po konserwie. Brzegi drzwi 
pokrywała rdza. Lewy przedni zderzak był wgięty. - Pro- 
szę pamiętać, że to nic nadzwyczajnego, ale za to dobry 
środek transportu. Jestem pewien, że ten zakup nie ob- 
ciąży specjalnie pani kieszeni. 

Karyn przyglądała się bez zainteresowania. Jeszcze raz 

rzuciła okiem na czerwone auto. Jeżeli już miała zmar- 
nować wakacje na rzecz samochodu, dlaczego nie kupić 
czegoś bardziej stylowego? Emerytowanego staruszka 
wymienić na przygodę i wyzwanie. 

R

 S

background image

-    Proszę jeszcze raz opowiedzieć mi o tym kabrio- 

lecie. 

W oczach sprzedawcy rozbłysły ogniki. 
-    Naturalnie. Przyniosę kluczyki i może pani wyje- 

chać na małą przejażdżkę. Proszę go rozruszać. Wystar- 
czy jedna jazda tym cackiem, a za nic w świecie nie ze- 
chce pani innego. 

Tego właśnie się obawiała. Zaniepokoiła się jeszcze 

bardziej, kiedy mężczyzna odsunął dach i posadził ją na 
komfortowym fotelu za kierownicą. Silnik ruszył już za 
pierwszym przekręceniem kluczyka w stacyjce. Ta prze- 
klęta maszyna pracowała naprawdę równo. Leniwe po- 
południowe słońce pieściło ramiona Karyn. Łagodny wie- 
trzyk rozwiewał jej włosy. Pojawiła się nutka podniece- 
nia. Wyraźnie rozpoznała to uczucie. Doświadczyła go, 
przeglądając zdjęcia plaż Waikiki i marząc o wysokich, 
przystojnych brunetach. 

W biurze dealera rozpoczęła negocjacje. Sprzedawca 

skrupulatnie wyliczał zalety samochodu z zaangażowa- 
niem dumnego ojca. 

-    Nie musi mi pan tego auta zachwalać - przerwała. 
- Proszę tylko podać cenę. 
Wyglądał na zdezorientowanego. Najwyraźniej trans- 

akcja nie zapowiadała się prosto. 

-    A może to pani wskaże jakąś sumę - zaproponował. 
- Możemy od niej zacząć. 
Zacząć? To stwierdzenie zabrzmiało złowieszczo. Dla- 

czego więc nie zaczynać od zupełnego minimum? 

-    Tysiąc dolarów - rzuciła. 
Sprzedawca nie ukrywał zaskoczenia. Pokręcił prze- 

cząco głową i uśmiechnął się ironicznie. 

R

 S

background image

-    Obawiam się, że to zbyt niska kwota. Nie odwa- 

żyłbym się jej zaproponować mojemu szefowi. Wyśmiał- 
by mnie. 

-    Teraz kolej na pana. Ja podałam już swoją cenę. 
-    No, niechże pani - pot zaczął występować mu na 

czoło - zaproponuje coś rozsądnego. 

-    Właśnie to zrobiłam. 
-    Nie mogę przyjąć pani propozycji. Tysiąc dolarów 

za taki samochód to nic. 

Karyn zniechęciła się. Nie kupi tego wozu. Nie za- 

dłuży się dla niego właśnie teraz, kiedy wreszcie zaczęło 
się jej lepiej powodzić. Odkąd tylko sięgała pamięcią, 
prześladował ją brak pieniędzy. Nauczyło ją to, że życie 
na kredyt może być niebezpieczne. 

-    Może lepiej zapomnijmy o całej sprawie. - Pod- 

niosła się, zabierając do wyjścia. 

Handlarz okazał się jednak nadzwyczaj czujny 

i sprawny jak na człowieka z nadwagą. Natychmiast za- 
grodził jej drogę. 

-    Proszę poczekać. Niech pani nie będzie taka ner- 

wowa. - Posłał kolejny nieszczery uśmiech. - Jestem pe- 
wien, że możemy dojść do porozumienia, ale pod wa- 
runkiem że zrobimy to z rozsądkiem. 

-    Nie sądzę - odparła, prześlizgując bokiem. 
-    Ależ, proszę pani! - krzyknął rozpaczliwie i ruszył 

za nią. 

Karyn rzuciła ostatnie, markotne spojrzenie w kierun- 

ku czerwonego wozu, odwróciła się i zatrzymała wprost 
na solidnej ścianie. 

-    Jakiś problem, Nate? - Ku jej zdumieniu ściana 

przemówiła. 

R

 S

background image

Zadarła głowę i stwierdziła, że ściana ta ma również 

ręce. Głęboka, nierówna bruzda przecinała policzek męż- 
czyzny, inna blizna biegła białą nitką przez ciemną brew. 
Był to dziwaczny obraz, jedyny w swoim rodzaju, a do 
tego przerażający. Mimo iż nie miała żadnego doświad- 
czenia w pertraktowaniu z dealerami, natychmiast domy- 
śliła się, że to właśnie aparycja jest najmocniejszą bronią 
tego człowieka. Ktoś taki był w stanie sprzedawać fordy 
akcjonariuszom General Motors. Jego ciemnozielone 
oczy mogłyby uwieść jej osiemdziesięcioletnią, nieza- 
mężną ciotkę. 

Położył dłoń na ramieniu Karyn. Poczuła, że wraca 

do równowagi po odbytym pojedynku, a nawet więcej 
- miała wrażenie, że wpada w hipnotyczny trans. 

Ku własnemu przerażeniu stwierdziła, że napływają 

jej do oczu łzy. Chciała przecież jedynie kupić samochód. 
Cała procedura wydawałaby się nie bardziej skompliko- 
wana - może odrobinę kosztowniejsza - niż zakup zwy- 
kłej grzanki. Okazało się jednak, że wymagała świętej 
cierpliwości i dyplomacji, a ona nie mogła się pochwalić 
żadną z tych umiejętności. Portfel także nie był jej atu- 
tem: nie pękał w szwach od nadmiaru gotówki. 

-    Proszę posłuchać. Naprawdę sądzę, że nie był 

to z mojej strony najlepszy pomysł. Przyjdę innym 
razem. 

-    Rozumiem, że podoba się pani ten kabriolet? - 

Mężczyzna pilnie przyglądał się jej twarzy. 

Karyn przytaknęła. 
-    Jaka była pani propozycja? 
-    Tysiąc dolarów - odparła wyzywająco. 

Odnotował grymas jej podbródka, ale także - co waż- 

R

 S

background image

niejsze - błysk łez w olbrzymich błękitnych oczach. Wo- 
bec kobiecych łez Brad stawał się bezsilny. 

-    Rozumiem - rzekł bardzo poważnym tonem. - Czy 

zgadza się pani na tysiąc dwieście? 

-    Ale... - zaprotestował Nate, jednak surowe spoj- 

rzenie szefa powstrzymało go od dalszych uwag. 

Brad dostrzegł płomyk entuzjazmu, który ponownie 

zapłonął w niewinnych oczach Karyn. Jego serce natych- 
miast zabiło mocniej. 

-    Gdybym przez jakiś czas żyła o chlebie i wodzie... 

- zaczęła i tęsknym wzrokiem powiodła w kierunku 
czerwonego wozu. 

-    Doskonale - skwitował Brad w obawie, że mogła- 

by zmienić zdanie albo też Nate zacząłby opłakiwać stra- 
coną prowizję. 

-    Nate, zajmij się dokumentacją wozu. Panna... 
-    Chambers. 
-    Panna Chambers wypije teraz ze mną kawę w biu- 

rze. Przyjdź po nas, kiedy samochód będzie już gotowy 
do odebrania. Sprawdź, czy jest czysty i nawoskowany, 
i czy wnętrza nie trzeba odkurzyć. 

-    Oczywiście, panie Willis. 
Brad spostrzegł, że Karyn skojarzyła nazwisko. 
-    Ten sam Willis, co w Willis Motors? 
-    Prawowity spadkobierca - potwierdził, ujął ją za 

ramię i poprowadził do biura. Na podłodze leżał tam 
miękki dywan, stały mahoniowe meble, a jedna ściana 
cała była pokryta fotografiami, przedstawiającymi Willisa 
obok najrozmaitszych samochodów wyścigowych. 

Mężczyzna zerknął na zdjęcia, które uporczywie przy- 

pominały mu przeszłość. Rezygnacja z uczestnictwa 

R

 S

background image

w rajdach była dla niego wielkim poświęceniem. Najchęt- 
niej usunąłby te wszystkie pamiątki, ale nie chciał narażać 
ojca - dumnego z osiągnięć syna - na niepotrzebny ból 
i przypominać mu, jak wielką ofiarę złożył specjalnie dla 
niego. 

Skupił uwagę na drobnym, ciemnowłosym chochliku, 

który zasiadł przed nim. Zanim ta baśniowa postać znik- 
nie jak leśny duszek, chciał ją poczęstować filiżanką ka- 
wy. Według jego oceny Karyn miała około dwudziestu 
pięciu lat. W porównaniu jednak z pretensjonalnymi ko- 
bietami, które dotąd spotykał, wyglądała znacznie mło- 
dziej. Przemknęło mu nawet przez myśl, żeby zapropo- 
nować jej mleko zamiast kawy. Przysiadł na biurku i za- 
czął ją obserwować. Widać było, że jest tym zmieszana. 
Zaczęła go fascynować. 

-    Nie wzbogaci się pan na tego typu transakcjach 

- odezwała się twardo. - Nie znaczy to, że nie jestem 
panu wdzięczna, ale sam pan rozumie - to kiepski inte- 
res. 

-    Jestem już bogaty - wyznał. Jeżeli nawet nie zadbał 

o to ojciec, to jego własny sukces w rajdach zapewnił 
dostatek w zupełności. Już dawno temu odkrył, że pie- 
niądze są potrzebne, ale na dłuższą metę nie rozwiązują 
wszystkich problemów. 

-    Podtrzymuje pan swoją decyzję? 
-    Jak najbardziej. Proszę się nie martwić. 
Podejrzewał, że gdyby znała szczegóły, dopytywałaby 

się o swoje zobowiązania, a w efekcie wybiegłaby z biu- 
ra zagniewana. 

-    Ale dlaczego pan to robi? Równie dobrze mogła- 

bym okazać się oszustką. 

R

 S

background image

Brad roześmiał się. Nie mógł wyobrazić sobie kobiety 

o tak niewinnej twarzy jako wyrafinowanej złodziejki. 

-    Wątpię. 
-    Dlaczego? 
-    Widziałem, jak wysiadała pani z autobusu i prze- 

chodziła przez salę. Łatwo było się domyślić, że potrzeb- 
ne jest pani coś na poprawę nastroju. Wyglądała pani jak 
ponura misjonarka. 

Tak naprawdę ten właśnie widok wywabił Willisa 

z biura. Nad nim także zawisło przygnębienie. Powinien 
był żyć kilka stuleci wcześniej, żeby mógł przywdziać 
zbroję i ruszyć na odsiecz niedoli białogłów. Syndrom 
rycerza w lśniącej zbroi zdecydowanie nie pasował do 
współczesnych czasów. Wiele kobiet wręcz nie życzyło 
sobie żadnej pomocy, może tylko w walce ze smokami, 
ale te z kolei trudno było spotkać. 

-    Jest pan bardzo spostrzegawczy - przyznała zasko- 

czona. 

-    Tak naprawdę nie chciała pani kupić samochodu. 

Mam rację? 

-    Myślałam o wycieczce na Hawaje. I tak niewiele 

już brakowało... 

-    Co się stało? 
-    W Rubym zgasło życie. 
-    Bardzo mi przykro z powodu jego śmierci. Ruby 

to był pani... 

-    Samochód. 
-    Ach, tak. - Współczucie ustąpiło, ale podziw dla 

Karyn pozostał. - Rozumiem, że kupuje pani wóz za- 
miast wycieczki na Hawaje? 

-    Właśnie tak. 

R

 S

background image

-    Hawaje nie uciekną. Może pani pojechać tam 

w przyszłym roku. 

-    To samo powiedział Joe. 
Wzmianką o Joe'em zaniepokoiła Brada w zaskaku- 

jący dla niego sposób. Z jakiejś przyczyny przeszkadzało 
mu, że dziewczyna przytacza słowa obcego mężczyzny. 

-    Joe? 
-    To mój mechanik. Przyjaźnimy się od kilku lat. 

Willis nachmurzył się jeszcze bardziej. 

-    Mhm - mruknął. - Wszystko teraz rozumiem. 
-    Nie sądzę. Chyba że ma pan volkswagena z sześć- 

dziesiątego ósmego roku. 

-    Ach, tak! - krzyknął ze zrozumieniem i ulgą jedno- 

cześnie. 

-    Tak, tak. Miałam nadzieję, że utrzymam go przy 

życiu jeszcze przez rok, przynajmniej do czasu, kie- 
dy wybiorę się na ten jeden jedyny urlop. - Spojrzała 
na Willisa nieobecnym wzrokiem. - Czy proszę o tak 
wiele? 

-    Obawiam się, że tak. Stary samochód nie wytrzy- 

małby tej próby. Dlaczego te wakacje są dla pani takie 
ważne? 

-    Nigdy dotąd nie miałam urlopu. 
-    Na Hawajach, czy tak? - Brad przyjął jej słowa 

z przymrużeniem oka. 

-    Nie, w ogóle. Mam dwadzieścia sześć lat i nigdy 

dotąd nie wyjechałam dalej niż na południe San Franci- 
sco. Mam siedmioro rodzeństwa. Spotykamy się zawsze 
na niedzielnej mszy. Któregoś razu pojechałam z nimi 
na piknik. Padało. 

-    Ale przed chwilą powiedziała pani, że ma dwadzie- 

R

 S

background image

ścia sześć lat. Z pewnością od kilku lat żyje pani samo- 
dzielnie. 

-    Nigdy nie żyłam samodzielnie, a przynajmniej nie 

w takim sensie, jaki ma pan na myśli. Mam sześciu star- 
szych braci, którzy - w najlepszym wypadku - zamar- 
twiają się na myśl, że mogę wyjść sama po zmroku. Kiedy 
skończyłam szkołę i zaczęłam zarabiać na tyle dużo, że 
kupiłam sobie mieszkanie, na zmianę stróżowali w nocy 
pod moim oknem. Wreszcie postraszyłam ich policją. Te- 
raz bez przerwy dzwonią. Wolę nie myśleć, co by zrobili, 
gdybym... - załamał się jej głos. - No, wie pan. 

-    Naturalnie. Chyba wiem już, dlaczego tak bardzo 

chciała pani wyjechać - zaśmiał się. 

-    Proszę mnie źle nie zrozumieć. Mam naprawdę do- 

bre rodzeństwo. Życzyłabym im tylko kilku tuzinów 
własnych dzieci, wtedy daliby mi spokój. 

-    Jest pani bardzo lojalna wobec bliskich. 
-    To samo powiedziałam Ruby'emu. - Karyn oblała 

się rumieńcem. Brad poczuł, że ubóstwia ten dowód ko- 
biecego zażenowania. - Pewnie myśli pan, że rozmawia 
z jakąś wariatką, która mówi o samochodzie jak o czło- 
wieku. 

To również mu się spodobało. Bez wątpienia, ta 

dziewczyna nie była pozbawiona uczuć wobec... samo- 
chodów i ludzi. Była zaprzeczeniem mewrażliwości, 
z którą zazwyczaj się spotykał. 

-    Mój samochód nazywa się Ralph - wyszeptał po- 

ufnie. - Naturalnie, nie mówię tak o nim publicznie; wy- 
śmiano by mnie w moim środowisku. 

-    Nie są to więc jedynie zdjęcia reklamowe? - Wska- 

zała na ścianę. - Pan naprawdę jest rajdowcem? 

R

 S

background image

-    Byłem. Kilka miesięcy temu przestałem jeździć. 
-    Wycofał się pan? 
-    Coś w tym rodzaju. Mój ojciec miał zawał. Lekarze 

przedstawili mu alternatywę: albo odciąży się w pracy, 
albo umrze w ciągu roku. Prowadzimy dziesięć podo- 
bnych salonów samochodowych, rozrzuconych po całym 
stanie. No i tak właśnie znalazłem się tutaj. Po wykona- 
niu całej papierkowej roboty, rozwiązaniu problemów fir- 
my i walce z ojcem, który ciągle próbuje wejść do biura, 
nie zostaje mi wiele czasu na zawody o Grand Prix. 

-    Pan również jest bardzo lojalny wobec bliskich. Na 

pewno ciężko jest rezygnować z czegoś, co się kocha. 

-    Zrobiłem to niechętnie, podobnie jak i pani bez en- 

tuzjazmu kupowała auto. 

-    Ale w końcu zrobił to pan. Sądzę, że to bardzo szla- 

chetny gest. Ja dotąd nie rezygnowałam z niczego. 

-    Z wyjątkiem Hawajów. 
-    To wcale nie było szlachetne - odparła ponuro. 

- Konieczność. Nie obyło się jednak bez złości i krzyku. 
Gdybym tylko mogła poradzić sobie bez samochodu... 

Bradowi zaświtała w głowie pewna myśl. 
-    Kiedy zaczynają się pani wakacje? 
-    Nie ma żadnych wakacji. 
-    Mam na myśli datę. Czy powiedziała już pani sze- 

fowi o przełożeniu terminu wyjazdu? 

-    Jeszcze nie. Ja nazwałabym to odwołaniem wyjazdu. 
-    Niech więc pani mu nic nie mówi. Będzie pani mia- 

ła urlop. 

-    Ale ja nie mogę teraz pozwolić sobie na żaden wy- 

jazd. 

-    Może pani spędzić wakacje na miejscu. 

R

 S

background image

-    To nie byłyby żadne wakacje. Tu jest mój dom. 

Nie chcę po raz kolejny trawić cennego czasu na sprzą- 
taniu. 

-    Kto mówi o sprzątaniu? Tysiące ludzi rokrocznie 

odwiedzają San Francisco. Napisano o tym miejscu wiele 
piosenek. To jedno z najbardziej romantycznych i pod- 
niecających miast na świecie. Jeżeli ma pani ochotę na 
orientalny smaczek - proszę bardzo. Klimat francuskich 
winnic? Służę. Osobliwa atmosfera klifowego nadmor- 
skiego Portofmo we Włoszech? Nic prostszego. Dlaczego 
miałaby pani stąd wyjeżdżać? 

-    Po to, żeby uwolnić się od braci. 
-    Niech więc pani wyłączy telefon i powie im, że 

wyjeżdża. Proszę odkryć to miejsce na nowo. Czy wi- 
działa pani kiedyś Złote Wrota o zmierzchu? - Entu- 
zjazm Brada narastał. Już od długiego czasu nie czuł się 
tak beztroski i podekscytowany. Teraz przemawiał z za- 
pałem godnym przewodnika turystycznego. - No, więc 
jak? - nalegał. - Widziała pani, jak ten most wtedy wy- 
gląda? 

-    Każdego wieczoru, kiedy stawałam w korku. 
-    Ale czy kiedykolwiek obejrzała go pani naprawdę? 
-    Niezupełnie - przyznała półgłosem. 
-    W takim razie pani i ja wybieramy się na cały wy- 

pełniony zabawą tydzień wakacji w San Francisco. 

Karyn wyglądała tak, jakby poraził ją grom z jasnego 

nieba. 

-    Pan? - wyszeptała. 
-    Dlaczego nie? - Wzruszył ramionami. - Przeżyłem 

uczciwie pracowity rok. Nawet pani tak powiedziała. Za- 
sługuję na urlop - odparł przekonująco. 

R

 S

background image

-    Ale pan mógłby przecież pojechać, dokąd tylko du- 

sza zapragnie. 

-    Mógłbym - przyznał bez wahania. - Ale nie wy- 

obrażam sobie przyjemniejszego urlopu, niż spędzony 
w towarzystwie kobiety, która właśnie nabyła swój pier- 
wszy elegancki wóz. 

Mówił ze swadą, ale - ku własnemu zdziwieniu - 

uświadomił sobie, że nic dotąd nie było dla niego tak 
ważne jak ta rozmowa. Postrzeganie świata przez pryzmat 
młodych, pełnych wigoru oczu Karyn mogło okazać się 
dla niego życiową inwestycją. Może nawet mogliby 
wspólnie wyczarować parę smoków, które chętnie by po- 
skromił. 

R

 S

background image

 

 

 

 

 

 

Rozdział drugi 

 
Karyn dotychczas nie podejmowała pochopnych de- 

cyzji. Nigdy zresztą nie zmuszały jej do tego okoliczno- 
ści. Jednak po wielu latach ustawicznej walki o przetrwa- 
nie miała ochotę na przygodę jak z książkowego roman- 
su. W głębi serca nie przestała wierzyć w historię Ko- 
pciuszka, a Brad Willis doskonale nadawał się do roli 
przystojnego księcia. 

Pilnie przyglądała się rozmówcy i usiłowała pozbierać 

myśli. Propozycja wakacji we dwoje była bardzo kusząca. 
Brad miał wiele zalet. Z dużym przejęciem mówił o ojcu; 
jego słowa świadczyły o zuchwałej pewności siebie, ale 
nie arogancji. Ubrany był nienagannie. Ponadto biła od 
niego niezwykła witalność i energia - cechy, których nie 
posiadała Karyn. 

Najważniejsze jednak było to, że wyglądał na godnego 

zaufania. Mówiło o tym szczere spojrzenie jego oczu. 
Okazał jej wiele sympatii i współczucia. Od razu rozpo- 
znała w nim bratnią duszę, mimo iż obydwoje należeli 
do dwóch różnych światów. 

R

 S

background image

Naturalnie, istniała i druga strona medalu. Brad naj- 

prawdopodobniej miał duże doświadczenie w kontaktach 
z ludźmi i bez wysiłku umiał sobie z nimi radzić, bez 
względu na sytuację. Możliwe nawet, że w jego kręgach 
dopuszczalne było podrywanie i porzucanie kobiet. Ka- 
ryn nigdy nie interesowała się wyścigami samochodowy- 
mi, więc nie miała pojęcia, jaką reputacją Willis cieszył 
się wśród dziennikarzy skandalizujących popołudniówek. 
Na myśl o tym zamarła. Sama rzadko spotykała się 
z mężczyznami. Nie miała na to czasu. Obawiała się, że 
nie będzie w stanie rozpoznać krętacza. 

Niemniej zdjęcia w biurze Willisa przedstawiały wy- 

łącznie samochody i mężczyzn. Kobiet na nich nie było. 
Karyn instynktownie spojrzała na dłonie Brada. Chciała 
wiedzieć, czy nosi obrączkę. Jego palce były zadbane, 
ale nie przyozdabiał ich dowód zawartego małżeństwa. 
Dobry, choć mało wiarygodny znak - pomyślała. 

-    Czy ma pan żonę, panie Willis? - zapytała jak na 

przesłuchaniu. 

-    Brad - poprawił, uśmiechając się przy tym bez cie- 

nia zażenowania. - Widać, że niepokój braci udzielił się 
i tobie. 

Wykrętna odpowiedź zdenerwowała Karyn. Starała się 

mówić z rozwagą, z której zarówno bracia jak i zwierz- 
chnicy w pracy byliby dumni. 

-    Wydaje mi się, że mam prawo pytać o to kogoś, 

z kim miałabym spędzić wakacje. Nawet jeśli nie mie- 
szkalibyśmy w jednym pokoju hotelowym, chciałabym 
wiedzieć, czy mamy jakieś wspólne cechy. 

-    Chodzi o to, czy obydwoje mamy ten sam stan cy- 

wilny? 

R

 S

background image

-    Coś w tym rodzaju. To przecież ważne, czy ty nie 

jesteś żonaty, a ja zamężna. 

-    Gdybyś była, nie doszłoby do tej rozmowy. 
-    Skąd wiesz? Nie pytałeś mnie o to. 
-    Nie nosisz obrączki. 
-    To jeszcze o niczym nie świadczy. 
-    Nie przyszedł z tobą ciekawski mąż, który zaglą- 

dałby pod maskę każdego samochodu. 

-    A może sama znam się na mechanice? Przecież jeź- 

dziłam volkswagenem z sześćdziesiątego ósmego roku. 

-    Joe się nim zajmował. 
-    To wciąż nie jest odpowiedź na moje pytanie. 
-    Które? To, jak poznałem, że nie jesteś zamężna, 

czy to o moją ewentualną żonę? 

-    Obydwa. Bardziej jednak interesuje mnie to drugie. 
Brad położył dłonie na biurku, nachylił się ku niej i, 

patrząc prosto w oczy, odparł uroczyście: 

-    Nie, Karyn Chambers. Nie mam żony. Mało tego, 

nie ma ani nie było mowy o poważniejszych związkach 
z kobietami. Żyję na zbyt wysokich obrotach. - W jego 
głosie słychać było żal. - Nie jestem wprawdzie ascetą, 
ale czasy się zmieniają, a ja staję się coraz starszy i mą- 
drzejszy. 

-    O ile starszy? 
-    Mam trzydzieści dwa lata. Chcesz zobaczyć moją 

metrykę urodzenia? 

-    Nie. Wystarczy prawo jazdy. 
Brad sięgnął po portfel, wciąż nie spuszczając wzroku 

z dziewczyny. Jego powolne ruchy wskazywały, że ocze- 
kiwał od niej cofnięcia impertynenckiej prośby. Ona jed- 
nak uparcie trzymała wyciągniętą dłoń. 

R

 S

background image

-    Nie pozwolę, żeby zupełnie obcy człowiek prowa- 

dził mój nowy wóz. Muszę wiedzieć, czy ma aktualne 
prawo jazdy. 

Brad, śmiejąc się, wręczył jej portfel. Było w nim tyle 

kart kredytowych, że można byłoby za nie wykupić cały 
ekskluzywny dom towarowy. 

Prawo jazdy mówiło o swym właścicielu znacznie 

więcej niż to, że potrafi prowadzić samochód. 

Napisano, że jego oczy są zielone, choć błyszczały 

magicznie jak szmaragdy i Karyn zapragnęła zatrzymać 
je wyłącznie dla siebie. Zaznaczono także, że Willis mie- 
rzy prawie metr dziewięćdziesiąt, a jego waga - na którą 
na pierwszy rzut oka składały się same mięśnie - lekko 
przekracza osiemdziesiąt kilo. Mieszkał w Malibu, któ- 
rego nazwa przywodziła na myśl obraz unurzanych 
w słońcu i oplecionych roślinnością leżaków z drzewa 
sekwojowego. Brad urodził się piętnastego maja, pod zna- 
kiem Byka, co mogłoby sugerować, że jest uparty i po- 
trafi nakłonić ją do wspólnego wyjazdu. I tak nie dałaby 
się długo namawiać. 

Bała się jedynie, że jej bracia zabiją Willisa, jeśli do- 

wiedzą się o jego istnieniu. 

-    Dobrze. Jakie masz plany na te wakacje? - zapytała 

w końcu. 

-    Nie powiedziałaś jeszcze, kiedy zaczyna się twój 

urlop. 

-    Teoretycznie, od poniedziałku za tydzień. 
-    Świetnie. Mam więc jeszcze trochę czasu, żeby za- 

łatwić parę spraw w Los Angeles. Wszystkim zajmę się 
sam. Obiecuję, że będą to najwspanialsze wakacje w two- 
im życiu. I, zaznaczam, ja funduję. 

R

 S

background image

 
-    To piękny gest, ale przecież nawet mnie nie znasz 

- zauważyła zaskoczona. 

Brad wyciągnął ku niej rękę i czekał, aż Karyn poda 

mu swoją. Zamknął jej dłoń w gorącym uścisku. 

-    Nigdy dotąd niczego bardziej nie pragnąłem. 
Serce zabiło jej mocniej. Z pewnością ten mężczyzna 

miał dar przekonywania. Podniosła wzrok i spotkała jego 
oczy, tak romantyczne jak blask księżyca i rozgwieżdżo- 
nego nieba. 

Czekała na to od wieków. 
 
Zgodnie z przewidywaniami Karyn wiadomość o wa- 

kacjach wywołała burzę wśród jej braci. Zawzięcie pró- 
bowali odwieść ją od samodzielnie podjętej decyzji. Mu- 
siała ich przekonać, ale była w stanie zrobić to tylko na 
dwa sposoby: mogła użyć najsubtelniejszego taktu albo 
laski dynamitu. 

-    Myślałem, że po kupnie samochodu odwołałaś wy- 

cieczkę na Hawaje - stwierdził Frank, najstarszy z braci. 
Po śmierci ojca on właśnie przejął jego protekcjonalny 
ton i prawo do prowadzenia dyskusji. 

Rozległ się dzwonek i wszedł młodszy brat. Kolejni 

zjawiali się w odstępach piętnastominutowych. Nie wy- 
dawali się zaskoczeni obecnością reszty rodzeństwa 
w mieszkaniu siostry. Karyn pomyślała, że wszystko mo- 
głoby wyglądać inaczej, gdyby była wysoką, pewną sie- 
bie, rudowłosą seksbombą, a nie drobną i słabą istotą. 

-    Odwołałam tę podróż. 
-    Co więc zamierzasz robić? - zapytał Peter. 
-    Zostać tutaj - odparła wesoło. 

Jared popatrzył na siostrę podejrzliwie. 

R

 S

background image

-    Nie rozumiem. Myślałem, że to cię zmartwi...? 
-    Tak było - potwierdził Daniel. - Kiedy przyszed- 

łem tutaj w ubiegłą sobotę, Karyn nie skakała z radości. 

-    Tak - przytaknął Kevin. - Dzwoniłem w niedzielę. 

Nasza mała siostrzyczka była naprawdę przygnębiona. 

Usłyszawszy te psychologiczne analizy, dziewczyna 

zakryła oczy dłońmi. 

-    Dobra. Powiedz, co się naprawdę stało. 

Wzruszyła ramionami z przesadną skromnością. 

-    Zdałam się na los. Co w tym złego? 
-    Nic - wtrącił Timothy, który idealnie nadawał się 

do dyplomacji. Marnował zdolności jako zwykły urzęd- 
nik. - Jestem pewien, że Karyn może znaleźć mnóstwo 
interesujących rzeczy tu, w San Francisco. 

-    Naturalnie - mruknął Jared. - Po pierwsze, trzeba 

byłoby wyremontować to mieszkanie. Moglibyśmy się 
zebrać jutro wieczorem i pomóc ci. 

-    Nie ma mowy - zdecydowanie odrzuciła propozy- 

cję. Sześć twarzy, zdumionych tak kategorycznym tonem, 
odwróciło się ku niej. Natychmiast też wycofała się z ata- 
ku. Nie chciała wzbudzać podejrzeń. - To znaczy... Sa- 
ma sobie z tym poradzę. A poza tym, nie zamierzam 
marnować wolnego czasu na remont. 

-    To co będziesz robić? - zapytał wyraźnie zasko- 

czony Frank. 

-    Nie wiem. Może nareszcie się wyśpię... - Zaru- 

mieniła się niebezpiecznie. - Chcę po prostu trochę po- 
leniuchować. 

Widocznie bracia dosłyszeli zakłopotanie w jej głosie, 

gdyż od razu zaproponowali swoje towarzystwo. 

-    Mam wolne już od wtorku - zaczął Peter. 

R

 S

background image

 
-    Och, nie! - Karyn klepnęła się po kolanach, pró- 

bując ukryć zmieszanie. - Powinieneś zająć się swoimi 
sprawami, a nie przejmować moimi. Poza tym, mamy 
już plany na wtorek. 

-    My? - Frank zmrużył oczy. 
-    Ja i mój znajomy. 
-    Jaki znajomy? 
-    Frank, daj spokój. Karyn widocznie nie chce po- 

wiedzieć nam nic więcej - odezwał się Timothy. 

-    Nie obchodzi mnie, co ona chce. Zastanawiam się 

tylko, dlaczego ukrywa przed nami swoich znajomych. 
Coś chyba musi być z nimi nie w porządku. 

-    Wszystko jest w jak najlepszym porządku - od- 

parła wykończona. Miała ochotę sięgnąć po ostatecz- 
ny środek perswazji. - Proszę, idźcie już. Chce mi się 
spać. 

-    Jest dopiero ósma - zauważył Jared. 
-    Nie widzisz, że siostra ma już dość naszego towa- 

rzystwa? - rzekł Timothy. - Chodźcie, chłopcy. Dajmy 
jej spokój. 

-    Dzięki, Timmy. - Karyn z wdzięcznością spojrzała 

na swojego wybawcę. Timothy był najmłodszy i nie prze- 
jawiał tyle przesadnej opiekuńczości co pozostali bracia. 
Chętnie przychodził z pomocą, kiedy należało wybawić 
ją z opresji. 

Po jego uwadze mężczyźni zrezygnowali z dalszej 

dyskusji i zbierali się do wyjścia. 

-    Jeśli będziesz się nudzić... - odezwał się Frank na 

odchodnym. 

-    Dzięki. Na pewno nie - ucięła. 
W tej samej chwili przywołała na pamięć postać Bra- 

R

 S

background image

da. W jego towarzystwie nie było mowy o nudzie. Wręcz 
przeciwnie - Karyn czekała bajeczna przygoda. 

 
Pukanie do drzwi obudziło ją za pięć szósta. W pier- 

wszy dzień jej urlopu! Jęknęła i nakryła głowę poduszką. 
Miała ochotę zabić intruza. Jednak po chwili namysłu 
zwlokła się z łóżka i podeszła do drzwi, potykając się po 
drodze o własne nogi. 

-    Kto tam? 
-    To ja, Brad. 
-    Brad? - Poziom adrenaliny podniósł się jej gwał- 

townie. - Co tu robisz? Jest środek nocy. 

-    Zła odpowiedź. To pierwszy dzień wakacji. Nie mo- 

żesz zmarnować ani minuty. 

Karyn oparła się o drzwi. Minęło niespełna dziesięć 

dni, odkąd poznała Brada i podziwiała jego witalność. 
Mogła się domyślić, że należy spodziewać się go wcześ- 
niej niż po południu. Z drugiej jednak strony, żaden męż- 
czyzna dotychczas nie stał u jej drzwi o szóstej rano. 

-    Wpuścisz mnie? 
Spojrzała na swój wyblakły, rozciągnięty i bezkształt- 

ny podkoszulek, nie wydepilowane nogi i odpryskujący 
lakier na paznokciach. 

-    Za nic w świecie. Przyjdź za godzinę. 
-    Za godzinę wzejdzie słońce. Pokrzyżujesz mi plany. 
-    Nie znamy się na tyle, żeby planować cokolwiek 

po ciemku - odparła, osuwając się na podłogę. Podciąg- 
nęła kolana pod brodę i okryła je podkoszulkiem. Całe 
szczęście, że Brad nie widział jej w tej chwili. Co się 
z nią stało? Słodka, niewinna Karyn Chambers nigdy nie 
mówiła tak stanowczym tonem. Zza drzwi doszedł ją ci- 

R

 S

background image

 

chy śmiech. Utwierdziło ją to w przekonaniu, że potrafi 
lie zdobyć na flirt. Nic dziwnego, że bracia tak się o nią 
martwili. Uśmiechnęła się do siebie. 

-    Będę gotowa za dziesięć minut - dorzuciła pojed- 

nawczo. - Zaczekaj. 

-    Na zewnątrz? 
-    Tak. 
-    Podejrzewam, że to kara za to, iż nie uprzedziłem 

cię wcześniej o mojej wizycie. 

-    Dokładnie. 
-    Czy zawsze tak reagujesz na niespodzianki? 
-    Czasami. Mało kto mi je robił. 
-    Musimy nad tym popracować. Pośpiesz się. 

W przeciwnym wypadku wystygnie ci kawa. 

-    Masz ze sobą kawę? 
-    Naturalnie. 
Karyn uchyliła drzwi na szerokość łańcucha. 
-    Oto kawa. - Wręczył jej filiżankę. - Masz ochotę 

na rogaliki? 

-    Na razie nie - odparła po krótkim namyśle. Nie 

chciała jeść śniadania sama. - Wracam za pięć minut. 

W rzeczywistości poranna toaleta zabrała jej o wiele 

więcej czasu. Zrezygnowała z depilowania nóg; nie wy- 
glądały rażąco nieestetycznie. Wreszcie otworzyła drzwi 
i zamarła ze zdumienia. Na schodach siedział ciemno- 
włosy szelma w dżinsach i granatowo-zielonej koszulce. 
Wyglądał rewelacyjnie. Absolutnie seksownie. 

Brad podniósł się, wepchnął jej do ust kawałek rogalika 

i po przyjacielsku, zupełnie niewinnie, ucałował w poli-
czek. 

-    Dokąd jedziemy? - Wciąż oszołomiona, Karyn od- 

ważyła się przemówić. 

R

 S

background image

 
-    Na przejażdżkę. 
-    Wyrwałeś mnie z błogiego snu tylko po to, żeby 

przewieźć samochodem? 

-    To będzie coś wyjątkowego - zapewnił. 
Zatrzymała się w pół kroku. Spojrzała w szmaragdo- - 

we oczy mężczyzny, szukając obietnicy romansu i ciepła, 
które zapamiętała z pierwszego spotkania. W zamian 
otrzymała od niego świadome tego życzenia spojrzenie, 
które wywołało w niej nową falę emocji. 
Chwyciła go pod ramię i wyszeptała słodko: 

-    Niech to będzie zabójczo wspaniała przejażdżka. 

R

 S

background image

 

 

 

 

 

Rozdział trzeci 

 
Karyn nie posiadała się z zachwytu. 
Brad pędził nie oświetlonymi jeszcze blaskiem słońca 

ulicami San Francisco, tak jakby startował w wyścigu 
o Grand Prix. Jej stary volkswagen nigdy nie osiągnąłby 
takich prędkości, mimo że właścicielka nie raz próbowała 
wycisnąć go jak cytrynę. W czasie szaleńczej jazdy wbiła 
się z przerażenia w fotel. Wiatr hulał w jej krótko przy- 
strzyżonych czarnych włosach i malował rumieniec na 
bladych policzkach. Serce biło dziko. Liczyła jedynie na 
drobną dawkę emocji, a tymczasem uczestniczyła w wy- 
jątkowo podniecającym wyścigu. 

Nie spostrzegła nawet, kiedy jej zachwyt przerodził 

się w panikę. Różnica zatarła się, gdy Brad uścisnął jej 
dłoń, aby zapewnić o całkowitym bezpieczeństwie. 
Zauważyła przy tym błysk w jego oczach i usłyszała 
stłumiony śmiech, kiedy pokonywali niezwykle stro- 
me zbocze. Karyn poczuła zaufanie do mężczyzny, który 
prowadził z ogromną precyzją i rozsądnie oceniał mo- 
żliwości samochodu. Wóz wydawał się z nim zrośnięty, 

R

 S

background image

był mu całkowicie posłuszny i spełniał wszystkie za- 
chcianki. 

Wreszcie dotarli nad brzeg oceanu. Wysiedli z samo- 

chodu i ruszyli na spacer. Dopiero wtedy Karyn uświa- 
domiła sobie, dokąd idą. 

-    Złote Wrota? 
-    Masz jakiś lepszy pomysł na rozpoczęcie urlopu? 
-    Większość ludzi codziennie przejeżdża tędy lub 

spogląda na ten most z łódek zakotwiczonych w zatoce. 

-    Ty i ja to nie większość ludzi. Jesteśmy poszukiwa- 

czami przygód - przypomniał. 

-    Słusznie - przyznała bez przekonania. 
Brad ujął ją za rękę i poprowadził dalej. Całą drogę 

rozprawiał o historii mostu, wiszącego nad cieśniną. Ka- 
ryn najbardziej podobała się opowieść o pewnym Angli- 
ku, który w okresie gorączki złota ogłosił się władcą 
i zdecydował o budowie mostu i o konstruktorze Ralfie 
Modjeskim, synu sławnej polskiej aktorki. 

-    Myślałam, że pojechałeś do Los Angeles, żeby zro- 

bić porządek w biurze, a tymczasem pewnie przeryłeś 
encyklopedię. 

-    Broszury turystyczne i przewodniki - sprostował. 

- Ciągle zapominasz, że jesteśmy na wakacjach. Lekcja 
pierwsza: urlop jest zawsze przyjemniejszy, jeśli odrobisz 
pracę domową. 

-    Postaram się zapamiętać - odparła poważnie. 
-    Tę umiejętność nabywa się przez praktykę. Zoba- 

czysz. A teraz pośpieszmy się. Nie możemy przegapić 
tego widoku. 

Dotarli do połowy długości mostu. Brad przyciągnął 

Karyn ku sobie, objął ją w talii, a drugą ręką zatoczył 

R

 S

background image

 

obszerny łuk. Ten uścisk pochłonął ją tak, że niemal nie 
zwracała uwagi na to, co działo się wokół. 

-    No i co? Warto było wstać"? - Szturchnął ją zacze- 

pnie. 

Natychmiast wróciła myślami do rzeczywistości i po- 

słusznie rozejrzała się dokoła. 

Przez gęste tumany mgły przedzierały się jaskrawo- 

czerwone smugi, którymi słońce znaczyło na niebie bu- 
dzący się dzień. Gdzieś poniżej słychać było plusk wody, 
uderzającej o deskę surfingową. Dochodził też odgłos ko- 
rowodu samochodów, bowiem zaczynała się właśnie go- 
dzina szczytu. Nic jednak nie zmąciło wrażenia, że Karyn 
i Brad znajdują się w odosobnionym świecie cieni 
i wyobraźni. Lekki poranny podmuch wiatru musnął 
chłodem jej ciało. Zadrżała. Sprowokowało to Willisa, 
żeby ją objąć. W jednej chwili zapłonął w niej wewnę- 
trzny ogień. Było to niezaprzeczalnie zachwycające uczu- 
cie. 

-    Co o tym sądzisz? - szepnął, wtulając usta w jej 

włosy. 

-    Czuję się, jakbym umarła i powędrowała do raju. 
-    To trochę jak unoszenie się ponad obłokami, pra- 

wda? Nic dziwnego, że ludzie tracą tu głowę. 

-    Gdybym chciała codziennie przystawać tutaj choć 

na chwilę, prawdopodobnie ciągle spóźniałabym się do 
pracy. - Uwolniła się z uścisku. - A poza tym, z czasem 
ten widok spowszedniałby i stracił swój urok. 

-    Nieprawda. Musisz tylko zwracać uwagę na takie 

subtelności, jak powolne opadanie mgły, zmianę kierunku 
wiatru czy koloru nieba, kiedy wczesne słońce nabiera 
sił i ściele promienne nici wśród srebrnej toni wody. 

R

 S

background image

-    Powinieneś rzucić pracę i pisać książki - rzekła za- 

uroczona poezją jego słów. 

-    Ty jesteś moją muzą, - Na dowód szczerości po- 

nownie otoczył ją ramieniem. 

Uniosła ku niemu zamyślony wzrok, po czym drżącymi 

palcami dotknęła jego gładko ogolonego, rozpalonego po- 
liczka. Stał przy niej prawdziwy mężczyzna, a nie jedynie 
nierzeczywista zjawa. Mimo to Karyn nie całkiem rozu- 
miała jego słowa. Dotąd obcowała wyłącznie z prostymi, 
ciężko pracującymi ludźmi, których uprzejmość ograni-
czała się zazwyczaj do otwarcia drzwi samochodu. Nie 
stać ich było na elokwencję, jaką z łatwością popisywał 
się Brad. 

-    Dlaczego jesteś właśnie taki? - zastanowiła się 

głośno. 

Nie potraktował tego pytania serio. Wzruszył tylko 

ramionami i z uśmiechem odparł: 

-    Rządzą mną demony. 
Te trzy słowa zabrzmiały jakoś dziwnie i wprowadziły 

zamęt do idealnego portretu, który stworzyła sobie w wy- 
obraźni. Brad uprzedził jej dalsze rozmyślania, wypuścił 
z objęć i sięgnął po torbę, którą niósł ze sobą. Wyjął 
z niej butelkę szampana. 

-    Za wschód słońca. 
-    Wschód słońca? - powtórzyła za nim, ze zdziwie- 

niem podnosząc wzrok na przejaśniające się wprawdzie, 
ale wciąż zamglone niebo. 

-    Już nadchodzi. Jest to jedno z tych zjawisk, które 

musisz przyjąć na wiarę. 

-    Dosyć niebezpieczna praktyka. Już dawno temu na- 

uczyłam się, że nie należy wierzyć w nic, czego nie moż- 
na zobaczyć lub dotknąć. 

R

 S

background image

Cyniczna uwaga Karyn zasmuciła go. Przesunął czule 

palcem po jej policzku i zajrzał głęboko w oczy. 

-    Nie miałaś łatwego życia, prawda? 
-    Nie, ale nie narzekam - odparła, nieco urażona jego 

litością. - Musiałam wprawdzie ciężko pracować, ale za to 
zdobyłam wykształcenie. Mam ciekawą pracę i możliwo-
ści 
awansu. A co najważniejsze - mam kochającą rodzinę. 

-    To są zupełnie podstawowe sprawy, ale nie zaspo- 

kajają jeszcze w pełni głodu. 

-    Hej, nie było aż tak źle. Zawsze mieliśmy co jeść.   
-    Ludzie odczuwają głód nie tylko w sensie dosłow- 

nym - powiedział tak, jakby obcował z tym na co dzień. 
- Na przykład głód Hawajów. 

-    Lub zwycięstwa w zawodach o Grand Prix? 
-    Miałem w tym swój udział - odparł dumnie, ale 

bez emocji.                                                                                                                             

-    Na co jeszcze oprócz wyścigów masz ochotę?   
Tląca się do tej pory iskra rozbłysła teraz w jego oczach 

jak potężny płomień. Serce Karyn waliło w oczekiwaniu 
odpowiedzi. 

-    Nie byłem dotychczas pewien, ale teraz... - powie- 

dział łagodnie, pochylił głowę i pocałował ją tak gwał- 
townie, że świat zawirował jej przed oczami. Poddała się 
bez sprzeciwu. 

Wstrząśnięta i poruszona namiętnym pocałunkiem, 

nie mogła zdobyć się na to, żeby podmeść wzrok. Brads 
uniósł jej twarz i zmusił do spojrzenia prosto w oczy.   

-    Nie chowaj się przede mną. Proszę. 
-    Nie będę, 
-    Mój głód to ty. Jest w tobie świeżość i niewinność, 

jakiej dotąd nie znałem. 

R

 S

background image

Płomień w jego oczach obezwładnił ją do reszty. Brad 

Willis, niemalże obcy mężczyzna, dzierżył jej los w swo- 
jej dłoni. 

-    Ty drżysz - zauważył z zakłopotaniem. - Zacho- 

wuję się zbyt nachalnie? 

-    Troszkę - przyznała niepewnie. - Ale nie przesta- 

waj. 

-    Nie mógłbym, nawet gdybym chciał. - Odetchnął 

głęboko i przyciągnął ją ku sobie. Wplótł palce w jej 
włosy i ukrył w nich twarz. Karyn czuła równe bicie jego 
serca i zapach mydła, którego używał. Jej zmysły napeł- 
niły się tą wonią, a ciepło męskiego ciała otoczyło ją 
dyskretnie. - Dokąd chciałabyś jechać na następne wa- 
kacje? Włochy? Chiny? Francja? Wybieraj. 

Dziewczyna uśmiechnęła się i oddała marzeniom. 
-    Chyba do Włoch. Jak długo się tam jedzie? 
-    Bardzo krótko. Właściwie możesz dojrzeć je stąd. 
-    Czyżby? 
-    Jak najbardziej. - WskazaT palcem wybrzeże San- 

salito. - Popatrz tam, na te kręte uliczki i kwiaty, zwie- 
szające się na zboczach. Nie przypomina ci to widoku 
nadmorskiej włoskiej wioski? 

-    Widocznie nie mam tak bujnej wyobraźni jak ty. 

Sansalito wciąż jest dla mnie takie samo. 

-    W takim razie musimy ci natychmiast kupić różowe 

okulary. Każdy prawdziwy romantyk zobaczyłby to, co 
i ja widzę. 

-    Nie miałam czasu na romanse. - Karyn nie ukry- 

wała zakłopotania. 

-    Najwyższy czas na zmiany. 
Wrócili do samochodu, trzymając się za ręce. Kiedy 

R

 S

background image

jechali przez most, Karyn w milczeniu spoglądała w ok- 
no i myślała o tym, co zaszło między nimi. W tak krót- 
kim czasie cały jej świat przewrócił się do góry nogami. 
Z nudnej rzeczywistości wyłoniło się kolorowe i pełne 
przygód życie. Czy jednak po kilku tak wspaniałych 
dniach będzie w stanie spokojnie wrócić do codziennej 
monotonii? Powiedziała sobie, że to nie ma znaczenia. 
Na razie mogła upajać się czarem chwili. 

Zaparkowali przy dokach portowych. Z ufnością po- 

dała Bradowi dłoń i poszła z nim w górę wijącymi się 
uliczkami urokliwej wioski. 

Z entuzjazmem godnym profesjonalnego biznesmena 

Brad oprowadzał ją po kolejnych butikach. Obserwował 
przy tym bacznie, jak Karyn dotyka biżuterii, ogląda dzie- 
ła sztuki, kosztowne wełny i jedwabie. Zachwyciła się 
złoto-czerwoną chustą, ale pokręcił przecząco głową 
i wybrał dla niej inną, w tonacji niebiesko-jaskrawotur- 
kusowej. Wybór okazał się trafny. Przyłożyła szal do twa- 
rzy i zauważyła, że z jego chłodnymi barwami doskonale 
komponuje się jej brzoskwiniowa karnacja i niezwykły 
blask w oczach. 

-    Masz do tego smykałkę. Często dobierałeś kobie- 

tom garderobę? 

-    Czasami - mruknął. Natychmiast posmutniała. 

- Ale nigdy nie wybrałem tak dobrze. - Zwrócił się do 
sprzedawcy. - Bierzemy to. 

-    Nie, Brad - zaprotestowała, spoglądając na astro- 

nomiczną cenę chusty. - To zbyt drogie i mało prakty- 
czne. 

-    No i co ja mam z tobą zrobić? Wakacje są także 

po to, żeby poszaleć po sklepach. A teraz uważaj i po- 

R

 S

background image

wtarzaj za mną: przez następny tydzień zobowiązuję się 
kupić wszystko, co mi się spodoba. To była lekcja numer 
dwa. 

Karyn roześmiała się na widok jego poważnej miny. 
-    A kto będzie płacił za te wszystkie ekstrawagancje? 
-    O to będziesz się martwić pomiędzy kolejnymi ur- 

lopami. A poza tym, to jest prezent ode mnie. 

-    Nie mogę go przyjąć. I tak już jestem ci zobowią- 

zana za dotrzymywanie mi towarzystwa. 

-    Chcesz, żebym bawił się równie dobrze jak ty? 
-    Naturalnie. 
-    W takim razie musisz przyjąć ten upominek. Lubię 

dawać ci prezenty i widzieć, jak na mnie patrzysz. 

Karyn podniosła wzrok na jego pełne nadziei oczy 

i prawie uwierzyła, że naprawdę zależy mu na jej akcep- 
tacji. 

-    Dziękuję ci. 
-    Polecam się na przyszłość. - Przesunął palcami po 

jej szyi i swetrze. Dotyk wywołał nową, nie znaną dotąd 
falę wrażeń. Dotychczas nie zaznała jeszcze podobnej 
czułości i dbałości. Udrapowała chustę na szyi. Dotknęła 
wspaniałego materiału i zadrżała. Zastanawiała się, jak 
długo przetrwają te fantastyczne uczucia. 

R

 S

background image

 

 

 

 

 

 

Rozdział czwarty 

 
Słońce przegoniło resztki mgły. San Francisco, jak za- 

czarowane, wyłoniło się na tle zatoki. Karyn i Brad sie- 
dzieli w nadbrzeżnej kawiarence i popijali kawę. Kiedy 
opowiadał o wspaniałych podróżach z rodziną i kole- 
gach sportowcach, zauważyła, że goście z sąsiednich sto- 
lików przyglądają się jej towarzyszowi z wielkim zain- 
teresowaniem. 

W pewnym momencie podszedł do nich mały chłopiec 

i nieśmiało poprosił Brada o autograf. Potem zjawiła się 
rudowłosa piękność w obcisłej mini, objęła go za szyję 
i znienacka pocałowała w policzek. Twarz mężczyzny 
spurpurowiała, czy to z powodu zakłopotania, czy obu- 
rzenia. Karyn czuła się nie mniej skrępowana. Przy okazji 
odkryła, jak bardzo potrafi być zazdrosna. 

-    Brad, kochanie - zamruczała zmysłowo dziewczy- 

na. - Minęło tyle czasu... 

Willis wstał i uwolnił się z krępującego uścisku. Rzu- 

cił Karyn przepraszające spojrzenie i sięgnął po jej dłoń. 

-    Miło cię było widzieć - odparł niechętnie natrętnej 

R

 S

background image

kobiecie, zostawił na stoliku pieniądze i w maratońskim 
wręcz tempie wymaszerował z lokalu. 

-    Przepraszam cię za ten incydent - rzekł, kiedy wre- 

szcie oddalili się już od niefortunnej kawiarni. 

-    Wpadka czy zwykłe nieporozumienie? - zapytała 

zdenerwowana Karyn. 

-    Nieporozumienie. 
-    Kto to był? 
-    Właśnie się zastanawiam. 
-    Nie znasz jej? 
-    Powiedzmy, że nie pamiętam. 
Usłyszawszy chłodny, beznamiętny ton jego głosu, za- 

marła. 

-    Niezbyt elegancko wyrażasz się o swoich znajo- 

mych. Ona wyraźnie przypominała sobie ciebie. 

Brad zatrzymał się, zwrócił ku sobie jej twarz i po- 

łożył dłonie na ramionach. 

-    Wiele kobiet interesuje się sportem. Pokazują się 

na oficjalnych przyjęciach i demonstrują uczucia, które 
nie zawsze są szczere. Pewnie spotkałem już gdzieś tę 
kobietę, może nawet z nią rozmawiałem, ale to wszystko. 
Wierz mi. Miewałem kiedyś wyskoki, ale je sobie przy- 
pominam. Naprawdę, kochanie. 

Karyn poczuła dziwny skurcz w żołądku. Mógł mó- 

wić prawdę, z drugiej jednak strony tamta kobieta za- 
chowywała się tak, jakby go znała od lat. Zdarzenie w ka- 
fejce jeszcze raz uświadomiło jej, jak wielka przepaść 
dzieli ją od Brada. 

-    Lubisz zwracać na siebie uwagę? - zapytała, kiedy 

ruszyli dalej. 

-    Lubiłem wygrywać - odparł i otoczył ją ramie- 

R

 S

background image

 

niem. - Reszta przyszła sama. Czasami z tego korzysta- 
łem, ale w rzeczywistości czułem się bardzo samotny. 
Kobiety takie jak ty nie wiążą się z mężczyznami, którzy 
wciąż są zajęci. One potrzebują kogoś zaufanego, kto za- 
radzi w razie choroby dziecka albo cieknącego kranu. 

-    Ja potrzebuję więcej. To znaczy, w tych sprawach 

umiałabym radzić sobie sama. Moja mama mogła polegać 
na ojcu, ale kiedy zmarł w wieku niespełna pięćdziesięciu 
lat, została całkiem sama. Odtąd była zdana tylko na sie- 
bie. Nie lubię niesamodzielnych kobiet. 

-    To trochę pogardliwe podejście. 
-    Nie pogardliwe, ale realistyczne. Zaznaczam, że nie 

dyskryminuję miłości. Wręcz przeciwnie. Jestem za ro- 
mantyzmem i książkowymi happy endami. Ale tak zwana 
„bezpieczna przyszłość" u boku męża nie przekonuje in- 
nie do małżeństwa. 

-    Aha. Chyba zaczynam już rozumieć. To, co mówisz, 

stawia cię gdzieś pomiędzy feminizmem a bajkami. 

-    Śmiejesz się ze mnie. 
-    Nie, kochanie. Ja ci po prostu zazdroszczę. Spra- 

wiasz wrażenie kogoś, kto dokładnie wie, czego chce od 
życia. Nie znam nikogo tak wierzącego w siebie i w ce- 
le, jakie sobie stawia. To trochę kłopotliwe dla mężczy- 
zny, który - i to nie z własnego wyboru - właśnie prze- 
chodzi kryzys wieku średniego. 

-    No, cóż. Nic dziwnego, jeśli taki mężczyzna chce 

po- 
ciągać za wszystkie sznurki... Brad? Miałbyś odwagę zde- 
cydować się na całkowicie partnerski związek z kobietą? 

-    Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Musimy chy- 

ba poczekać i zobaczyć, jak daleko sięga mój męski szo- 
winizm. Co ty na to? 

R

 S

background image

-    Jak długo masz zamiar czekać? 
-    Myślę, że do końca tego tygodnia. Ale nie mam 

nic przeciwko temu, żeby już porozmawiać o twoich wąt- 
pliwościach. 

-    Moich? Myślałam, że uważasz mnie za bardzo pew- 

ną siebie. 

-    Z jednym wyjątkiem: widziałem, jak dosłownie 

zzieleniałaś z zazdrości o tamtą kobietę w kawiarni. Dla- 
czego? 

-    Ona właśnie wyglądała na kogoś, kto wie, czego 

chce od życia. 

A w myślach dodała: „...a najbardziej pragnęła cie- 

bie". Brad zaprzeczył ruchem głowy. 

-    Muszę chyba poświęcić resztę tygodnia na przeko- 

nywanie cię, że twoje obawy są bezpodstawne. - Piesz- 
czotliwie przeczesał palcami jej włosy i dotknął policzka. 
- Jesteś piękna, ekscytująca i spontaniczna. Żaden męż- 
czyzna nie jest w stanie odwrócić od ciebie wzroku, chy- 
ba że jest skończonym głupcem. - Karyn już chciała za- 
protestować, ale położył jej palec na ustach. - Wierz mi. 

-    Nie mogę ci wierzyć. Nie jestem ani fascynująca, 

ani doświadczona. 

-    Bogu dzięki! 
-    Wielu rzeczy jeszcze nie przeżyłam. 
-    Tym milej będzie, jeśli przeżyjemy je we dwoje. 

Czy już skończyłaś z samokrytyką? 

-    Nie krytykuję siebie. Próbuję ci jedynie wytłuma- 

czyć, skąd się biorą moje obawy. Jestem taka, jaka jestem 
i szczycę się tym, co osiągnęłam. Tobie jednak może to 
nie wystarczyć. 

-    Kochanie, nie ma dla mnie przeszkód, gdy chodzi 

R

 S

background image

o ciebie. Widzę twojego ducha i determinację. Dostrze- 
gam kogoś, kto potrafi się śmiać i cieszyć z drobiazgów. 
A poza tym, wyczuwam twoje podniecenie perspektywą 
odkrycia nowych rzeczy. 

-    Mówisz poważnie? 
-    Tak, tak i jeszcze raz tak - zapewnił. - Czeka na 

nas San Francisco, a mamy zaledwie tydzień. Zechcesz 
mi towarzyszyć? 

Ciężar spadł Karyn z serca. Uśmiechnęła się i przy- 

taknęła. 

-    Zdecydowanie tak. Co mamy dalej w planie? 
-    Fisherman's Wharf. Zaczęliśmy dzień jako turyści 

i tak też powinniśmy go skończyć. 

Gwar i tłok sławnego nadbrzeżnego bulwaru były do- 

kładnie tym, czego Karyn potrzebowała teraz najbardziej. 
Rozbawieni ludzie na deptaku, orgia sklepów i kafejek 
- wszystko sprzyjało odprężeniu i spacerowi ręka w rę- 
kę, który pozwolił uciec od ponurych myśli. Przy okazji 
zauważyła, że Brad interesuje się nie tylko ekskluzyw- 
nymi butikami, ale i zwykłymi sklepami pamiątkarskimi 
dla turystów. Nalegał, żeby wybrała sobie koszulkę z na- 
drukiem „San Francisco", i okazywał anielską cierpli- 
wość, kiedy długo nie mogła się zdecydować. 

Kiedy wreszcie wybrała, narzucił jej podkoszulek 

przez głowę. Musnął delikatnie ciało dziewczyny i na 
dłuższą chwilę zatrzymał dłoń na jej piersiach. Przeszył 
ją dreszcz podniecenia i oszołomienia. 

-    Drżysz - zauważył. Karyn, niezdolna wyrzec sło- 

wo, przytaknęła. - Wydaje mi się, że potrzeba ci kawy 
po irlandzku. - Brad błędnie zinterpretował przyczynę jej 
dreszczy. 

R

 S

background image

Poszli do Buena Vista Cafe przy Hyde Street. W za- 

tłoczonym, słynącym ze wspaniałej kawy po irlandzku 
lokalu znaleźli wreszcie dwa wolne miejsca. Karyn wciąż 
jeszcze czuła się nieswojo. Chciała opowiedzieć jakiś do- 
wcip, żeby pokryć zakłopotanie, ale nie przychodziło jej 
nic do głowy. Po raz pierwszy pożałowała, że jako uczen- 
nica zaniedbała życie towarzyskie i poświęciła się wyłą- 
cznie książkom. 

-    Znowu się chowasz - Brad skarcił ją łagodnie. 
-    Masz rację. Nie umiem prowadzić lekkich rozmów. 
-    Tylko obcy prowadzą lekkie rozmowy. My możemy 

już pozwolić sobie na coś więcej. Co chcesz o mnie wie- 
dzieć? 

Karyn ucieszyła się, że ją wyręczył i od razu skiero- 

wał dyskusję na odpowiednie tory. 

-    Opowiedz mi o swojej rodzinie. 
-    Mówiłem ci już o ojcu. Mama natomiast jest wy- 

jątkową kobietą. Pochodzi z bogatej rodziny, która za- 
rzucała jej, że nieodpowiednio wyszła za mąż. Pewnie 
dlatego praca wkrótce stała się jej obsesją. Ojciec wy- 
pruwał sobie żyły, żeby udowodnić, na co go stać. Nie 
musiał tego robić; mama go uwielbia i nie zwraca uwagi 
na rodzinne wymówki. 

-    Masz rodzeństwo? 
-    Młodszego brata. 
-    O! Dlaczego on nie może wyręczyć cię w pracy? 

Mógłbyś wrócić do sportu. 

-    Niestety. Brian jest notorycznym hazardzistą. To na- 

łóg, ale on tego nie rozumie. Już dawno temu ojciec prze- 
stał z nim walczyć. Utrudnił mu za to dostęp do naszych 
interesów. Brian dostaje swój udział z dochodów firmy, 

R

 S

background image

ale zawsze mu mało. Ciągle pożycza od mamy, ode mnie 
lub od dziadków. Do ojca zwraca się tylko wtedy, kiedy 
ten jest przygnębiony - Brad mówił bez śladu żalu 
w głosie. 

-    Nie wydajesz się tym rozgoryczony. Dlaczego? 

Przecież on przeszkadza ci w realizacji marzeń. 

-    Żal mi go. Hazard to choroba. Dopóki Brian sam 

się o tym nie przekona, nie zmieni się. Poza tym, on mi 
w niczym nie przeszkadza. Ja sam dokonałem wyboru. 
Teraz przechodzę trudny okres aklimatyzacji do nowych 
warunków, ale jestem przekonany, że robię dobrze. - Ujął 
dłoń Karyn, pogłaskał ją i uniósł do ust. Moment ocze- 
kiwania wydawał się wiecznością. -Coraz bardziej od- 
powiada mi stabilny tryb życia. 

-    Brad - zaczęła z wysiłkiem, gdyż alkohol w kawie 

krążył jej we krwi i malował na twarzy rumieniec - po- 
winnam już chyba wracać do domu. Robi się późno. 

-    Czuję przez skórę, że chcesz jechać sama. - Uśmie- 

chnął się smutno. 

-    Przykro mi. 
-    Nic nie szkodzi. To kolejna rzecz, która czyni cię 

wyjątkową osobą. Chodźmy. Odprowadzę cię do samo- 
chodu. 

-    Podwiozę cię - zaproponowała w nagłym przypły- 

wie żalu, że dzień dobiega już końca. 

-    Nie. Jeżeli wsiądę z tobą do wozu, nie zechcę 

wyjść. Będzie lepiej, jeśli pójdę do siebie do hotelu. 

-    Zobaczymy się jutro rano, prawda? 
-    Tym razem może już nie o świcie, ale na pewno 

przyjdę. - Brad przytulił ją i ucałował w szyję. - To był 
wspaniały dzień, Karyn. Nigdy go nie zapomnę. Nigdy. 

R

 S

background image

Uspokojona tymi słowami dziewczyna wsiadła do sa- 

mochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Kiedy rusza- 
ła, drogę zajechał jej autokar. Poirytowana, wyłączyła sil- 
nik i spojrzała na kierowcę. 

Timmy. Tym razem nie patrzył na siostrę z braterską 

miłością. 

-    Brad, myślę, że lepiej będzie, jeśli już sobie pój- 

dziesz - wyszeptała. 

Mężczyzna wyczuł w jej głosie zdenerwowanie i do- 

strzegł panikę w oczach. 

-    Co się stało? 
-    Tam jest mój brat. - Nieznacznym ruchem głowy 

wskazała na autokar. 

Willis odwrócił się i dostrzegł gniew na twarzy tam- 

tego mężczyzny. Zrozumiał wreszcie, na czym polegają 
stosunki w jej rodzinie. Podziwiał tę zażyłość, ale prze- 
rażała go reakcja Karyn. Wyglądała teraz jak zaszczute 
zwierzątko. Postanowił rozładować napiętą atmosferę 
i pomachał Timmy'emu, który niechętnie odwzajemnił 
pozdrowienie. Zanim zdążyła wrzucić wsteczny bieg, 
wsunął się do jej samochodu i usiadł obok. 

-    Co ty wyprawiasz? 
-    Jadę z tobą do domu. 
-    Wykluczone. 
-    Dlaczego? 
-    Bo... 
-    Bo twój brat zaraz zaatakuje cię tysiącem pytań, 

tak? 

-    W najlepszym wypadku— westchnęła z rezygnacją. 
-    A w najgorszym? 
-    Zjawi się u mnie z resztą rodziny. 

R

 S

background image

-    I o to chodzi. Nie zrobiliśmy nic złego. Pocałunek 

to jeszcze nie powód do histerii.             

-    Nie znasz moich braci. Oni nie mają zamiaru oddać 

mnie żadnemu mężczyźnie. 

-    Są bardzo staroświeccy - zaśmiał się Brad. - Nie 

mogę się doczekać chwili, kiedy ich poznam. 

-    Nie musisz tego robić. Dobrze o tym wiesz - od- 

parła smutno. 

-    Owszem, ale wiem również, że chcę się z tobą spo- 

tykać. Z twoją rodziną też. Już w tej chwili gotów jestem 
stoczyć o ciebie batalię. - Brad cieszył się na myśl, że 
pojawił się wreszcie tak długo oczekiwany smok, i miał 
zamiar pokonać go zdecydowanym ciosem. Zerknął na 
Karyn i wiedział już, że zabrał się do tego pierwszorzęd- 
nie. Był także pewien, że się szaleńczo zakochał. 

R

 S

background image

 

 

 

 

Rozdział piąty 

 
Karyn obudziła się ze sztywnym karkiem i bólem 

w krzyżu. Właśnie minęła siódma rano. Pukanie. Najwy- 
raźniej nie było jej dane wyspać się podczas tego urlopu. 
Już chciała otworzyć, kiedy uświadomiła sobie, że na so- 
fie leży Brad, który zasnął tam tuż przed świtem. Pukanie 
nie zbudziło go. Zastanawiała się, czy jest cokolwiek, 
co mogłoby go wyciągnąć z łóżka i kazać wyjść przez 
okno, zanim osoba stojąca za drzwiami wtargnie do mie- 
szkania. 

Po chwili namysłu otworzyła drzwi. 
-    Proszę, mów cicho. Boli mnie głowa - mruknęła. 
-    I rozboli cię jeszcze bardziej - odparł Tim, wkra- 

czając do pokoju. 

Był już w drodze do kuchni, kiedy kątem oka do- 

strzegł Brada, który właśnie się poruszył. Twarz Tima 
wykrzywiła się w zdumieniu, zaraz potem w gniewie, 
a po chwili rysowało się na niej już tylko zakłopotanie. 
Widział, jak Willis zrzucił na ziemię kołdrę. Na szczęście 
był ubrany. 

R

 S

background image

Tim złapał Karyn za przegub i wciągnął do kuchni. 
-    Dobra, siostro. Kto to jest i co tu robi o tej porze? 
-    Czekaliśmy na ciebie - odparła i włączyła ekspres 

do kawy, dorzucając dodatkową porcję. Przewidywała, 
że będzie jej potrzebna podwójna dawka kofeiny. - Kiedy 
zobaczyłam cię wczoraj, pomyślałam, że cię zirytowali- 
śmy. No, sam wiesz. - Spojrzała na brata błagalnie. 

-    Całowanie? Na środku ulicy? Czyś ty zwariowała? 

Ostatnie pytanie uznała za retoryczne. 

-    A poza tym - ciągnęła - Brad przyjechał tu ze mną, 

żebym nie musiała sama spowiadać się ze wszystkiego, 
chociaż nie ma z czego. Pamiętaj. - Spiorunowała go 
wzrokiem. - Zanim przypomniałam sobie, że pracujesz 
na nocną zmianę, byliśmy już zbyt wykończeni, żeby się 
stąd ruszyć. Uprzedzam twoje pytanie: spał na sofie. Nie 
miałam serca mu odmówić, kiedy prosił o pozwolenie. 
Nie powiedziałam, że właśnie tutaj sypiam. Myślał na 
pewno, że mam sypialnię. A swoją drogą, większość lu- 
dzi ją ma - trajkotała bez wytchnienia. 

-    Wszystko się zgadza. Zastanawiam się tylko, gdzie 

ty spałaś? 

Tego było jej już za wiele. Miała dosyć przesłuchania. 

Zresztą, nie miała nic do ukrycia. Postanowiła wreszcie 
położyć kres śledztwom i nieustannemu wtrącaniu się. 

-    Nie twoja sprawa. - Spojrzała na brata. - No do- 

brze. Spałam na podłodze i dlatego czuję teraz każdy 
mięsień i każdą kosteczkę. Jeśli chcesz wyświadczyć mi 
braterską przysługę, pośpiesz się i wyjdź tak, żebym 
mogła godzinkę lub dwie postać pod prysznicem. 

-    Sama? 
-    Tak, do licha. Sama. Prawie nie znam Brada Willisa, 

R

 S

background image

ale zapewniam cię, że nawet jeśli kąpalibyśmy się razem, 
to też nie twój biznes. - Złapała się pod boki. - Co się 
z tobą dzieje? Myślałam, że ty jeden nie będziesz za- 
chowywał się wobec mnie jak nadopiekuńczy czubek. 

-    Nazywaj mnie jak chcesz. Wszystko zniosę. Po- 

wiedz mi tylko, dlaczego do tej pory nie poznaliśmy tego 
faceta? 

-    Dlatego że sama znam go dopiero od tygodnia - 

odparła niechętnie, 

-    Od tygodnia? Ty chyba postradałaś zmysły. W środ- 

ku nocy wpuszczasz do mieszkania zupełnie obcego czło- 
wieka? - Tim uważnie przyjrzał się Bradowi. - Chyba 
już go widziałem... 

-    Jeździł kiedyś w rajdach samochodowych. 
-    Tak! Gdzieś ty, do diabła, poznała rajdowca? - za- 

pytał tak, jakby ta profesja była czymś niemoralnym. 

-    Dzięki za uszanowanie mojej prośby. 
-    Dobrze już, dobrze. Przestań się denerwować i od- 

powiedz. 

-    Poznaliśmy się, kiedy kupowałam samochód. 
-    Brad Willis - rzekł w olśnieniu. - Oczywiście! Wi- 

działem jego zdjęcie w gazecie. Siostro, on nie jest 
w twoim typie. 

-    A kto jest w jej typie? - Z pokoju niespodziewanie 

wynurzył się Brad. Wszedł do kuchni i jak gdyby nigdy 
nic nalał sobie kawy. 

-    Ktoś mniej... Czy ja wiem? Mniej... - plątał się 

zażenowany Tim. 

-    Doświadczony? 
-    Tak. Właśnie tak. 
-    Twoja siostra ma dwadzieścia sześć lat. Większość 

R

 S

background image

mężczyzn w podobnym wieku ma już za sobą pewne do- 
świadczenia. 

-    Nie chodzi mi o seks - wybełkotał tępo Tim. 

Karyn oparła się o framugę drzwi i jęknęła. 

-    Mnie też nie - sprostował Brad. 
Zapadła niezręczna cisza. Karyn miała tego dość. Wło- 

żyła kromki chleba do tostera, potem posmarowała grzan- 
ki masłem i położyła przed mężczyznami. Oni zaś nadal 
patrzyli na siebie jak dwaj konkurenci, którzy zabiegają 
o rękę jednej kobiety. 

-    Cieszę się, że zawsze przykładnie opiekowałeś się 

siostrą - Willis odezwał się pierwszy, nalewając sobie 
śmietanki do kawy. - Ale najwyższy czas wypuścić ją 
z klatki. 

Źrenice Tima zwęziły się podejrzliwie. 
-    Powiedz konkretnie, jakie masz wobec niej zamiary. 
-    Timmy! - przerwała Karyn. 
-    Siedź cicho! Chcę wiedzieć, jakie plany wiąże z to- 

bą ten facet. 

-    Ależ on mnie prawie nie zna. 
-    Zna cię wystarczająco dobrze, żeby spać na twojej 

sofie. 

-    Na sofie, ale nie w łóżku. 
-    Sofa jest twoim łóżkiem. 
-    To prawda? - spytał Brad, wytrzeszczając oczy. 

- Gdzie spałaś? 

-    Na podłodze, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, 

Timothy Michaelu Chambers, że nie życzę sobie insy- 
nuacji. 

Po chwili napięcia brat przytaknął niewyraźnie. 
-    Masz rację. Przepraszam. 

R

 S

background image

-    Chciałabym, żebyś już skończył dochodzenie i po- 

szedł do domu. Pewnie chce ci się spać. 

Tim posłał Bradowi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie. 
-    Jeżeli ją skrzywdzisz, Willis, to cię rodzona matka 

nie pozna. A ty, siostro, bądź ostrożna i nie trać klasy. 

-    Tim, nie powiesz o tym reszcie, prawda? - popro- 

siła. 

-    Nie sądzę, żeby to komukolwiek wyszło na dobre. Po 

tych słowach wycofał się do wyjścia. Katryn z ulgą 
zamknęła za nim drzwi. Brad przyciągnął ją ku sobie 
i przytulił z czułością. Przylgnęła do niego posłusznie. 

-    Nie było aż tak źle - wyszeptał. 
-    Mogło być gorzej - przyznała. 
-    Odpowiada ci to, co się między nami dzieje? 
-    Z każdą minutą coraz bardziej. 
-    Cieszę się, kochanie - westchnął i musnął jej usta 

pocałunkiem. 

Karyn ogarnęła zupełna niemoc. Bała się, że bez jego 

wsparcia upadnie. 

-    Co ty ze mną zrobiłeś? Zawsze umiałam się kon- 

trolować. Twój dotyk sprawia, że odpływam do innego 
świata. Przeraża mnie to. 

-    Nie musisz się mnie bać. To samo powiedziałem 

twojemu bratu. Co ty na to, żebyśmy stąd wyszli? Mar- 
nujemy wakacje. 

-    Poczekaj chwilę. Wezmę szybki prysznic i przebio- 

rę się. 

Po krótkiej chwili wyszła z łazienki. Mokre kosmyki 

włosów opadały jej na twarz. Czuła się jak Kopciuszek, 
który odmierza ostatnie sekundy wymarzonego balu. Była 
wewnętrznie rozdarta. Coś podpowiadało jej, żeby rzucić 

R

 S

background image

się bez pamięci w wir uczuć. Z drugiej jednak strony roz- 
sądek przypominał, że przygoda wkrótce się skończy. 

Wyglądało na to, że i Bradowi udzieliła się melan- 

cholia. Zaplanował romantyczną, spokojną podróż 
wzdłuż wybrzeża. Każdy kolejny widok był bardziej za- 
chwycający od poprzedniego. 

-    Pięknie tu - westchnęła. Jej oczy wypełniły się łza- 

mi. - Przywiozłeś mnie tutaj, żeby pokazać namiastkę 
Hawajów? 

-    Chcę ci pokazać wszystko. - Brad odgarnął kos- 

myk włosów z jej twarzy. - Sądzisz, że to dobry począ- 
tek? 

-    Prawie doskonały. 
-    Prawie? 
-    Brakuje tylko zapachu frangipani - wyznała w roz- 

marzeniu. Lubiła od czasu do czasu gorące wonne 
kąpiele. Wyobrażała sobie, leżąc w wannie, że jest na 
wyspie otoczonej słodkim zapachem kwitnących kwia- 
tów. 

-    Niech no spojrzę - rzekł z satysfakcją i sięgnął po 

pudełko ukryte za fotelem. 

Karyn otworzyła szeroko oczy, widząc na pudełku wi- 

zytówkę perfumerii z Waikiki. 

-    Kiedy się kąpałaś, poleciałem na Hawaje i przy- 

wiozłem ci to - Brad powitał śmiechem jej zdziwienie. 

-    Powiedz prawdę. Jak to zdobyłeś? 
-    Wczoraj złożyłem zamówienie. Przesyłka nadeszła 

akurat w momencie, kiedy brałaś prysznic. 

-    Och, Brad. To najwspanialszy prezent, jaki mogłam 

dostać - wyszeptała, rozwijając paczuszkę. - Dokładnie 

R

 S

background image

tak je sobie wyobrażałam. - Zwróciła ku niemu załza- 
wione oczy. - Dziękuję. 

- Nie musisz dziękować, kochanie. Wystarczy mi 

twój uśmiech - odparł i nałożył jej na szyję sznur won- 
nych korali. Potem powoli przysunął się i złożył poca- 
łunek na rozpalonych, wilgotnych wargach dziewczyny. 

Podniecona, zajęta budzącą się namiętnością, Karyn 

nie zauważyła nawet, że uścisk skruszył delikatne pa- 
ciorki. 

Jedno wiedziała na pewno: już nic, absolutnie nic nie 

przeszkodzi ich miłości. 

R

 S

background image

 

 

 

 

 

Rozdział szósty 

 
Na dwa dni przed zakończeniem urlopu Karyn zde- 

cydowała się przeprowadzić ze sobą szczerą rozmowę. 
Uświadomiła sobie, że po wakacjach trzeba będzie wrócić 
do codziennych zajęć. Z całą pewnością była dla Brada 
miłą rozrywką, odmienną od tych, z którymi miał do czy- 
nienia w swoim eleganckim świecie. Jednak szczęśliwe 
zakończenie ich tygodniowego romansu nie wydawało 
się prawdopodobne. 

Obiecała sobie, że nie będzie niczego żałować. Poca- 

łunki i pieszczoty Brada sprawiały jej wprawdzie niewy- 
powiedzianą rozkosz, ale na tym koniec. On zaś, zdając 
sobie z tego sprawę, nie prowokował bardziej intymnych 
sytuacji. Dotąd czas wspólnie z nim spędzony był am- 
brozją dla jej serca i duszy. Ostatni dzień zaspokoił na- 
tomiast jej głód wiedzy. 

Kiedy spacerowali po De Young Museum, Karyn 

przystawała przed każdą misternie rzeźbioną figurą z ne- 
frytu i pięknie malowanym jedwabiem. Zasypywała Bra- 
da pytaniami o kulturę Wschodu, on zaś niestrudzenie 

R

 S

background image

udzielał odpowiedzi. Wiedza, którą czerpała dotąd tylko 
z książek, nabrała teraz realnych kształtów. Bez żenady 
przyjęła rolę uczennicy. Była mu wdzięczna nie tylko za 
interesujące pogadanki, ale i za atmosferę, która pozwo- 
liła jej odzyskać zachwianą ostatnio równowagę. 

Następny dzień, jak zwykle, zaczął się bardzo wcześ- 

nie. Willis uparł się, żeby rankiem wyruszyć na balonową 
wycieczkę nad Doliną Napa. Loty zaczynały się tuż po 
świcie. Dla Karyn oznaczało to kolejną nieprzespaną noc. 
Czekała na niego zaspana i nieprzytomna. Zjawił się pun- 
ktualnie i na powitanie zamachał koszykiem, przygoto- 
wanym specjalnie na piknik. 

-          Comment allez-vous? - zapytał z blaskiem 

w oczach na widok ukochanej osoby. 

Nie zrozumiała powitania i jedynie zmrużyła senne 

oczy. 

-    Jak się masz? - z uśmiechem przetłumaczył swoją 

wypowiedź. - Wybieramy się do Francji. 

-    Daj mi znać, jak już będziemy na miejscu - burk- 

nęła. - Te wakacje dają mi się powoli we znaki. Nie je- 
stem przyzwyczajona do tak nieregularnego trybu życia. 

-    Wierz lub nie wierz, ale ja też nie. 
-    Ty przynajmniej wyglądasz jak człowiek. 
-    Ty też zaraz się lepiej poczujesz. - Przyciągnął ją 

do siebie i obsypał pocałunkami czoło, oczy i policzki. 
Teraz czekał na usta. 

-    Wspaniale - szepnęła, obejmując go. 
-    Karyn... - zaczął, ale natychmiast potrząsnął gło- 

wą. - Nie. Nie teraz. Chodźmy już. 

Pędzili przed siebie ciemnymi jeszcze ulicami San 

Francisco. 

R

 S

background image

 
-    Leciałeś już balonem? 
-    Raz, nad Francją. To wspaniałe uczucie. Musi jed- 

nak być odpowiednia pogoda. Dzisiaj zapowiada się prze- 
piękny dzień. 

Przyjechali na miejsce. Właśnie napełniano gazem ba- 

lony. Nieopodal pary zakochanych i całe rodziny sączyły 
kawę, oczekując świtu. Zafascynowana tym wszystkim, 
Karyn zadawała Bradowi setki pytań, z których kilka 
- zwłaszcza techniczne - sprawiły mu trochę kłopotu. 
Roześmiany, przedstawił jej pilota balonu, którego wy- 
najął na przedpołudnie. 

Kilka chwil później unosili się już nad ziemią. Na 

początku balon trząsł się i podrywał, ale kiedy wznieśli 
się wyżej, szybował już gładko i wzbudzał podziw. Na 
tle porannego nieba wypełniona powietrzem czasza wy- 
glądała jak różnobarwny obłok. 

-    Zadowolona? - zapytał szeptem i spojrzał jej głę- 

boko w oczy. 

-    Nigdy tego nie zapomnę - odparła i pogłaskała go 

po policzku. - Cieszę się, że mnie tu zabrałeś. 

Ich spojrzenia spotkały się. Karyn pragnęła nauczyć 

się na pamięć rysów jego twarzy, tak żeby móc przy- 
pominać ją sobie, kiedy ostatecznie się rozstaną. Wyję- 
ła z torebki tani aparat fotograficzny i zakomendero- 
wała: 

-    Uśmiechnij się. 
-    Nie. Chcę, żebyś i ty była na zdjęciu. - Podał apa- 

rat pilotowi i przytulił ją czule. Roześmiała się, bo ją 
połaskotał - i tak wyszła na fotografii. 

-    Będę ją zawsze nosił przy sobie. Albo powiększę 

i powieszę we wszystkich biurach naszej firmy. 

R

 S

background image

-    Najpierw musisz dostać ode mnie negatyw - za- 

uważyła kokieteryjnie. 

-    Nic prostszego. - Zręcznym ruchem wyjął jej z ręki 

aparat i schował w kieszeni. 

Natychmiast ruszyła, by go odzyskać. Wtem balon za- 

kołysał się i wpadła wprost w objęcia Brada. 

Wylądowali przytuleni do siebie. Usiedli na winnym 

zboczu i w cieple silnego już słońca zjedli lunch. Potem 
Karyn wyciągnęła się leniwie na kocu i zwróciła twarz 
ku niebu. 

-    To takie niepowtarzalne uczucie - westchnęła 

z rozkoszą. 

-    A to? - Brad zbliżył usta do jej twarzy. Czuła na 

jego wargach cierpki smak burgunda. 

-    Jak najbardziej - zamruczała. Jej słowa rozpłynęły 

się w skradzionym pocałunku, który z każdą chwilą sta- 
wał się coraz bardziej namiętny. 

-    Chcę się z tobą kochać - wyszeptał i popatrzył jej 

w oczy. 

-    To byłby błąd - odparła z wysiłkiem. 
-    Dlaczego? 
-    Pojutrze już cię nie będzie. Nie chcę dopuścić, żeby 

wraz z tobą odeszło moje serce. 

-    Odejdę tylko wtedy, jeśli ty tego ode mnie zażądasz. 
-    Nie chcę tego, ale tak po prostu musi być. 
-    Jak mam cię przekonać, że to nieprawda? 
-    Nie możesz - rzekła smutno w nadziei, że mimo 

wszystko się myli. 

Brad uniósł się lekko, ale ciągle dotykał jej piersi. 

Głaskał je delikatnie i obserwował rozszerzające się 
źrenice Karyn. Ona zaś teraz niemal go nienawidziła za 

R

 S

background image

swoją bezsilność. W końcu odsunęła rękę mężczyzny 
i wygładziła na sobie bluzkę. 

-    No więc udało ci się wreszcie rozbudzić we mnie 

pożądanie. I co z tego? To zwykła rzecz. Nawet zwie- 
rzęta odczuwają podobnie. 

-    Sądzisz, że łączy nas tylko to? 
-    Oczywiście. Wkroczyłeś do mojego życia jak burza. 

Nic dziwnego, że reaguję na to fizycznie. 

-    I według ciebie jest to dodatek do wakacyjnego pa- 

kieciku: Brad Willis w San Francisco; komplet z szyb- 
kim numerkiem w sianie. Satysfakcja gwarantowana. 
W przeciwnym wypadku zwrot kosztów. - W jego sło- 
wach brzmiała gorycz i oburzenie. - Pozwól, że coś wy- 
jaśnię. Gdyby było tak, jak mówisz, wylądowalibyśmy 
w łóżku już pierwszej nocy. Powstrzymywałem się ze 
względu na twoje onieśmielenie. Chciałem dać ci czas, 
żebyś przyzwyczaiła się do myśli o nas, razem. Ale, do 
diabła, nie pozwolę ci porównywać naszych uczuć do 
zwierząt. Może tego nie wiesz, ale ja jestem przekonany, 
że pomiędzy nami zrodziło się wyjątkowo piękne uczucie. 
Nie pozwolę ci go odrzucić, tylko dlatego że przeraża 
cię myśl o facecie z innego świata niż twój. 

-    Boję się, że to uczucie nie ma przyszłości. Możesz 

się w końcu mną znudzić i zostawić po miesiącu lub 
dwóch. 

-    Nie wiem, co bardziej mnie złości: twój brak wiary 

we mnie, czy w swoje własne uczucia. - Brad z rezyg- 
nacją pokręcił głową. 

Karyn nie chciała, żeby ta rozmowa tak się skończyła. 
-    Brad... - zaczęła, nie bardzo wiedząc, co chce po- 

wiedzieć - przepraszam cię. Chciałam ci tylko wytłuma- 

R

 S

background image

czyć, na czym polega mój niepokój. Twoja reakcja jest 
dowodem na to, że naprawdę należymy do dwóch róż- 
nych światów i mamy odrębne poglądy na to, co ważne. 

-    Chodźmy już. - Brad wstał gwałtownie i zaczął pa- 

kować kosz. 

Karyn podniosła się posłusznie i poszła za nim do sa- 

mochodu. 

W drodze powrotnej do miasta milczeli. Ich ponurym 

nastrojom towarzyszyła nadciągająca chłodna i wilgotna 
mgła. Piękny, słoneczny dzień momentalnie przeistoczył 
się w mroczną szarzyznę. 

Dziewczyna była zaprzątnięta swoimi myślami i nie 

zwracała uwagi na to, co się dzieje za oknem. Czekała 
tylko, aż samochód się zatrzyma. 

Brad zaparkował przed niewielkim hotelem na Pacific 

Heights. Spojrzał jej wyzywająco w oczy i zacisnął palce 
na kierownicy. 

-    Stąd dojdziesz już chyba sama do domu. 

Przytaknęła w milczeniu. Jeszcze raz zerknęła na jego 

zaciśniętą uparcie szczękę i zesztywniałe ze zdenerwo- 

wania ramiona. Myśl o tym, że już nigdy więcej jej nie 
obejmą, napełniła ją bolesną pustką, tak potężną, że bliska 
była krzyku. 

-    Brad... - zaczęła niepewnie. - Nie sądzisz, że po- 

winniśmy porozmawiać? 

-    Dosyć już rozmawialiśmy - westchnął ciężko. 
-    Nieprawda. Powinniśmy spróbować jeszcze raz. 
-    Gdzie? - zapytał, jakby się nic nie stało. 

Westchnęła głęboko, świadoma ryzyka, które podjęła. 

-    Tutaj. Teraz. 
Brad podniósł ku niej zaskoczony wzrok. 

R

 S

background image

-    W moim pokoju? 
-    Mam do ciebie zaufanie. 
-    Nie powinnaś. W tej chwili moje ciało płonie z po- 

żądania. Nie odpowiadam za to, co się stanie, jeśli wej- 
dziemy na górę. 

-    Wiem, że mnie nie skrzywdzisz. 
-    Na pewno nie celowo. 
-    Więc nie ma się o co martwić. Musimy porozma- 

wiać, a logika nakazuje, żeby zrobić to w twoim pokoju. 

-    Jesteś wielkim logikiem - stwierdził z odrobiną 

ironii. - Niechętnie ci to mówię, kochanie, ale tym razem 
chyba wpadłaś we własne sidła. 

-    Być może - przyznała w nerwowym oczekiwaniu. 

W kilka chwil później otwierała drzwi do hotelu, 

w którym mieszkał Willis. Była pewna, że nie idzie do 

niego, żeby rozmawiać. 

R

 S

background image

 

 

 

 

 

 

Rozdział siódmy 

 
Utrzymany w wiktoriańskim stylu hotel urzekł Karyn 

od pierwszego wejrzenia. W drzwiach powitała ich cza- 
rująco miła obsługa. Do apartamentu Brada prowadziły 
kręte schody. 

Z każdym krokiem pewność siebie usuwała się jej 

spod nóg jak ruchome piaski. Pożądanie i niecierpliwość 
brały górę nad rozsądkiem. 

Wstrzymała oddech, kiedy drzwi zatrzasnęły się za 

nimi. Nerwowym wzrokiem obrzuciła najpierw Brada, 
potem wnętrze apartamentu. 

Staroświeckie lampy roztaczały romantyczne przy- 

ćmione światło. Z radia płynęła cicha muzyka. Atmosfera 
salonu sprzyjała intymności. Przez otwarte okno wdzierał 
się wilgotny powiew wiatru i ocierał o ich spragnione 
siebie ciała. Wiedziała już, że nie zacznie mówić pier- 
wsza. Zdobyła się tylko na słaby protest, ale już po chwili 
tonęła w objęciach Brada. 

Bez względu na to, co się stanie, gdy minie ten ty- 

dzień, pragnęła przypieczętować wakacje dzikimi i upa- 

R

 S

background image

jającymi pocałunkami i pieszczotami. Nigdy nie wyba- 
czyłaby sobie, gdyby pozwoliła mu odejść. 

-    Jeszcze jest czas, żeby zmienić decyzję - rzekł pół- 

przytomnie. Pokręciła przecząco głową. Decyzja zapadła 
już dawno temu. 

-    Nie ma mowy. 
-    Jeszcze przed chwilą mówiłaś co innego - odparł 

i uśmiechnął się na widok zawadiacko zadartego pod- 
bródka Karyn. - Co pomyśli twoja rodzina? 

-    Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego - rzuciła 

poirytowana. - To wyłącznie moja i twoja sprawa. Przy- 
sięgam - dodała szeptem i ponownie utonęła w jego ob- 
jęciach. 

-    Mam nadzieję. - Odgarnął jej z twarzy kosmyk 

włosów. - W tym tygodniu przekonałem się, że potrafię 
być wielkim egoistą. Nie chcę się tobą dzielić z nikim, 
nawet z twoją rodziną. 

Nikt dotąd tak do niej nie mówił. Nikt tak jej nie 

pożądał. Płonął w niej ogień, którego rozsądek nie był 
już w stanie ugasić. 

-    Pocałuj mnie. Pokaż mi, jak mnie pragniesz. 
Te słowa pokonały ostatnią barierę. Brad objął ją 

i przywarł do jej ust z niczym już nie skrępowaną na- 
miętnością. Wilgotny dotyk jego języka i gorączka ciała 
napływały jak fala upału w zimowy dzień. Kiedy jego 
ręce zaczęły błądzić po ciele Karyn, czuła, że spełniają 
się najśmielsze marzenia. Nie zauważyła, że oto nagle 
stanęła przed nim nago. Poczuła chłodny powiew powie- 
trza, jedyny łącznik z rzeczywistością. Przytuliła się do 
niego mocniej w poszukiwaniu ciepła, on zaś poprowa- 
dził ją w świat doznań, o jakich nawet nie śniła. 

R

 S

background image

Przeszył ją dreszcz i poczuła napięcie w dole brzucha. 

Wreszcie stało się; ich ciała połączyły się w akcie na- 
miętności. Karyn wiedziała już, że bez tego czułaby się 
niespełniona. Chciała mu to powiedzieć, ale kolejny raz 
zwyciężyła jej nieśmiałość. 

Brad zrozumiał jej niewypowiedziane myśli i zde- 

cydowanym ruchem wypełnił jej ciało. Ich okrzyki roz- 
koszy zjednoczyły się; w tej chwili nie liczyli się z ni- 
czym. 

Potem, kiedy odpoczywali, Karyn zaczęła żałować, że 

pełne harmonii uniesienie już się skończyło. 

-    Jesteś wspaniały. Chcę, żeby tak było wiecznie. 
-    To nie problem - odparł poważnie. - Ale teraz 

chciałbym poznać resztę twojej rodziny. Musimy poroz- 
mawiać o naszej przyszłości. 

-    Nie! 
-    Do diabła, Karyn. Nie mów mi tylko, że w nią nie 

wierzysz. 

-    Nie chcę w to mieszać rodziny. Gdybym powiedzia- 

ła o naszym szalonym i niemożliwym pomyśle, sprawi- 
łabym im wielką przykrość. 

-    Jak to niemożliwym? 
-    Po prostu. Ja nie mogę... - usiłowała znaleźć jakiś 

argument, ale przerwał jej telefon. 

Brad zaklął i podniósł słuchawkę. 
-    Tak - warknął. - Jest u mnie. Chcesz z nią roz- 

mawiać? 

-    Nie. Lepiej jak najprędzej stamtąd uciekajcie - mó- 

wił Tim Chambers. - Frank i Jared są już w drodze. Pró- 
bowałem ich zatrzymać, ale... 

-    Nie martw się. Dam sobie z nimi radę. 

R

 S

background image

 
-    Słuchaj, Willis. Nie chcę panikować, ale ostrzegam 

cię. Spowoduj chociaż, żeby Karyn wyszła. Nie zasługuje 
na to, żeby wplątać ją w jakiś skandal. 

-    Dlaczego, u diabła, myślisz, że bym na to pozwolił? 
-    Jakiś podrzędny dziennikarzyna szuka sensacji i po- 

dobno was śledzi. Frank mówił mi, że dzwonił do nas 
do domu. Nie życzę ci, żebyś widział wtedy minę mojego 
brata... 

-    Dzięki za ostrzeżenie. Zajmę się tym. 
-    Na razie nie masz mi za co dziękować. Mam do 

ciebie kilka pytań. Wolałbym rozmawiać w spokoju... 

,,Jeszcze jeden smok do likwidacji" - pomyślał Brad, 

odwieszając słuchawkę. 

-    Kto to był? 
-    Nikt specjalny. 
-    Ale wspomniałeś, że tutaj jestem. 
-    To lokaj - zaimprowizował na miejscu. - Chciał 

wiedzieć, o której ma jutro przynieść śniadanie. 

Spojrzała sceptycznie. 
-    W takim razie, dlaczego ubierasz się w takim po- 

śpiechu, jakby zaraz miał być koniec świata? 

Brad nachylił się i pocałował ją. 
-    Nic się nie martw. Zaraz wracam. 
-    Musisz zejść na dół, żeby ustalić menu? - zapyta- 

ła ironicznie. - Przecież nie czas jeszcze nawet na ko- 
lację. 

Przeklął w myślach swój nieudolny wykręt. Powinien 

był wiedzieć, że dziewczyna zada mu od razu tysiąc py- 
tań. Pocałował ją jeszcze raz. 

-    Za chwilkę wracam - rzucił naprędce i zniknął za 

drzwiami, zanim zdążyła zaprotestować. 

R

 S

background image

Patrzyła za nim w osłupieniu. Coś musiało się stać. 

Coś, o czym nie chciał jej powiedzieć. 

Wtem z korytarza doszły ją podniesione, wzburzone 

głosy. To byli jej bracia! Nie czekała ani chwili dłużej. 
Wyskoczyła z łóżka i zaczęła pośpiesznie nakładać dżin- 
sy. Właśnie w tym momencie Brad wkroczył do pokoju 
z trimfującą miną. Wcisnęła nogę w drugą nogawkę, za- 
sunęła zamek i, zmieszana, podniosła na niego wzrok. 
Boso nie sięgała mu nawet do brody. 

-    Ho, ho - zaczęła uszczypliwie. - Ależ to była bu- 

rzliwa wymiana zdań. No i co? Ustaliłeś, czy ma być 
jajecznica, czy jajka na miękko? 

-    Słyszałaś? - Mężczyzna był wyraźnie zakłopotany. 
-    Nie wszystko, ale wystarczająco dużo, żeby rozpo- 

znać głosy moich braci. Szczerze mnie dziwi, że jesteś 
jeszcze cały. 

-    To rozsądni ludzie, Karyn. 
-    Kto? Moi bracia? 
-    Tak. Frank i Jared. 
-    O Boże - jęknęła. - Dlaczego właśnie oni? 
-    Jest jeszcze Jerry. Powstrzymał ich, kiedy schodzi- 

łem na dół. To naprawdę dyskretny facet. 

-    Co im powiedziałeś? 
-    Że cię kocham. 
Karyn zakręciło się w głowie, ale natychmiast zebrała 

myśli. 

-    Jak mogłeś mówić im coś takiego?! - wrzasnęła. 

- Teraz zażądają od ciebie, żebyś się ze mną ożenił. 

-    Nie ma sprawy. Powiedziałem, że właśnie ustalamy 

szczegóły. 

-    Mam tego wszystkiego dość. - Schowała twarz 

R

 S

background image

w dłoniach. - Zobaczysz, że oni nie dadzą ci żyć. Nie 
będziesz mógł nawet pokazać się u siebie w biurze. 

-    W takim razie musisz ze mnie zrobić porządnego 

człowieka - zażartował. - Co sądzisz o ślubie w sierp- 
niu? Mógłbym już dziś lecieć do Las Vegas i załatwić 
parę spraw. 

-    To są twoje oświadczyny? - Karyn kipiała ze złości. 
-    Chciałem ci się oświadczyć, ale przeszkodził mi te- 

lefon Timmy'ego - odparł spokojnie. 

-    Nie o to chodzi. Niech cię wszyscy diabli, Bradzie 

Willis! Nie widzisz, że jesteś taki sam, jak moi bracia? 
Nie pozwoliłeś mi nawet samej zadecydować. Całe życie 
ktoś nade mną czuwa. Mam tego dość. Prędzej umrę, 
niż dam się wpędzić z deszczu pod rynnę. 

Karyn chwyciła torebkę, posłała Bradowi ostatnie 

wściekłe spojrzenie i już miała wyjść. 

-    Na twoim miejscu nie schodziłbym teraz - ostrzegł 

z nonszalancją, przeciągając się leniwie na łóżku. - Je- 
żeli znam życie, to oni wciąż jeszcze tam są. 

-    Dobrze - zgodziła się po chwili namysłu. - Zosta- 

nę, ale tylko dopóki nie wyjdą. 

Brad podniósł się i zbliżył do niej tak, że ich uda 

zetknęły się. Fizyczna bliskość jego ciała sprawiła, że 
krew zaczęła jej krążyć szybciej. 

-    Co powiedziałabyś na to, żebyśmy mądrze zago- 

spodarowali ten czas? 

Przez moment wahała się, ale gniew zwyciężył. 
-    Nie, Brad - odmówiła, nie podnosząc oczu w oba- 

wie, że jego spojrzenie mogłoby ją obezwładnić. - Za- 
czekam tu, żeby nie prowokować publicznych kłótni 
z braćmi. Potem wyjdę i już nigdy się nie spotkamy. 

R

 S

background image

-    Przecież wcale tego nie chcesz. 
-    Tego właśnie chcę. Nikt już nie będzie mną dyry- 

gował. Nie potrzebuję niańki. Pragnę jedynie miłości. 

-    Wiesz przecież, że cię kocham. 
-    To nie miłość, Brad. To protekcja. - Z tymi słowy 

opuściła pokój. Bała się, że każda następna chwila roz- 
mowy przyniesie jej jeszcze większy ból. Wolała już kon- 
frontację z braćmi. 

Zeszła na dół. W holu nie dostrzegła żadnej znajomej 

twarzy. Pomyślała, że nie może jej już grozić nic gor- 
szego, niż rozstanie z ukochanym mężczyzną. Tym- 
czasem jak spod ziemi wyrósł natarczywy fotorepor- 
ter, który - zanim się spostrzegła - zrobił kilka zdjęć. 
Tego było jej już za wiele. Z całych sił walnęła go w gło- 
wę torebką i rzuciła się do ucieczki. Biegła w dół wzgó- 
rza. Była już prawie na dole, kiedy doszło ją znajome 
wołanie. 

-    Karyn! - krzyczał z samochodu Frank. - Chodź tu- 

taj! 

-    Daj mi spokój! 
-    No chodź - prosił Jared. - Wiem, że jesteś zła, ale 

chcieliśmy tylko twojego dobra. 

-    Nie macie prawa wtrącać się w moje życie. Mam 

dwadzieścia sześć lat. Zajmijcie się sobą i zostawcie mnie 
wreszcie w spokoju. A teraz jedźcie już. Chcę zostać sa- 
ma. 

-    A co z Willisem? 
-    Nie musicie już się nim przejmować. Jest taki sam 

jak wy. Jego też mam powyżej uszu. Z nami koniec. Mam 
nadzieję, że was to cieszy. Wypełniliście swoją misję. 

Popatrzyła ukradkiem na braci, którzy wymieniali 

R

 S

background image

właśnie zawstydzone spojrzenia. Ten widok sprawił jej 

ogromną satysfakcję. Minęła ich samochód, przeszła na 
drugą stronę ulicy i wsiadła do pierwszego lepszego au- 
tobusu. Było jej obojętne, dokąd pojedzie. I tak każde 
miejsce wydawało się teraz piekłem. 

R

 S

background image

 

 

 

 

 

Rozdział ósmy 

 
Jak można było udowodnić miłość takiej kobiecie jak 

Karyn Chambers? To pytanie często nurtowało Brada. 
Odkąd wrócił do Los Angeles, czuł, że odchodzi od zmy- 
słów. Co aż tak strasznego zrobił? Chciał tylko uchronić 
ją od gniewu braci i całego zamieszania. Ona natomiast 
zareagowała, jakby popełnił zbrodnię. 

Wiele dni przechadzał się po biurze i sam ze sobą roz- 

prawiał o kobietach, które nie umieją pogodzić się z my-
ślą, że są kochane. W końcu postanowił wczuć się w jej 
sytuację. Z początku Karyn wydała mu się niewinną, po-
trzebującą wsparcia osobą. Teraz jednak dostrzegł w niej 
kobietę rozpaczliwie walczącą o swoją niezależność. 
Chciała udowodnić sobie i braciom, że potrafi radzić so-
bie sama. Zachowanie Brada najwyraźniej psuło jej szyki. 

Willis umiał zdobyć coś, na czym mu bardzo zależało. 

W wyścigach wygrywał nie dlatego, że był ostrożny, ale 
dlatego że podejmował nieobliczalne wręcz ryzyko. Tak 
samo nieobliczalne było jego pragnienie pozyskania 
uczuć Karyn Chambers. Ukradła mu serce. Z impetem 

R

 S

background image

wkroczyła w jego samotnicze życie. Każdy centymetr je- 
go ciała wołał o powrót do San Francisco i telefon do 
niej. 

Wewnętrzny głos podpowiadał mu jednak, że pośpiech 

nie jest wskazany. Karyn na pewno potrzebowała czasu, 
żeby wszystko przemyśleć i przekonać się, że łączy ich 
prawdziwa miłość. Postanowił czekać. 

Nie wątpił, że w końcu wszystko się ułoży. Miał tylko 

nadzieję, iż do tego czasu nie oszaleje. 

 
Wielkie, kolorowe zdjęcie na pierwszej stronie popo- 

łudniówki przedstawiało zaskoczoną kobietę, wybiegają- 
cą z hotelu w San Francisco. Na drugiej fotografii było 
zbliżenie twarzy Brada. Nad zdjęciami widniał nagłówek: 
„Zwycięski rajdowiec, Brad Willis, znalazł nową miłość". 

Artykuł poniżej podawał szczegóły intymnego życia 

sportowca, nie wyłączając jego niezliczonych miłosnych 
podbojów, nazwiska Karyn i odkrycia ich romansu w ho- 
telu na Pacific Heights. 

„Czy to właśnie ta kobieta odciągnęła Willisa od spor- 

tu? - zapytywał autor. - Karyn Chambers można uznać 
za piękność, ale czy jest ona konkurencją dla jego por- 
sche? Inne kobiety próbowały, jednak bez skutku." 

Zabrzmiało to jak tanie współzawodnictwo. Wyrażenie 

„gniazdko miłości" przyprawiło dziewczynę o dreszcz 
obrzydzenia. Wrzuciła gazetę do kosza i wymaszerowała 
ze sklepu, porzucając wózek z zakupami. 

Czuła się bardzo osamotniona. Od ostatniego spotka- 

nia minęło zaledwie kilka dni, ale Brad nie zadzwonił 
ani razu. Mimo że to ona zerwała kontakt, z każdą minutą 
żałowała tego coraz bardziej. Brakowało jej jego głosu, 

R

 S

background image

spojrzenia, miłości. Być może popełnił pewne błędy, ale 
to ona zachowała się jak tchórz. 

Przez moment miała ochotę wrócić do sklepu po tę 

okropną gazetę i jeszcze raz popatrzeć na jego twarz. By- 
ła zdziwiona, że po tym, co się stało, nadal go kocha. 
Jeszcze bardziej zaskoczyły ją prasowe uwagi na własny 
temat. Myśli tłoczyły się nieznośnie, kiedy wracała znu- 
żona do domu. 

Na progu powitał ją dźwięk telefonu. Dostrzegła tak- 

że, że na automatycznej sekretarce zapisana jest jakaś 
wiadomość. Zignorowała to i położyła się na sofie. 

- I co teraz? - mruknęła. Nie wyobrażała sobie dal- 

szego życia po krótkim, ale brzemiennym w uczucia ro- 
mansie z Bradem. Kancelaria adwokacka, w której pra- 
cowała, była dotąd bardzo pomocna i umożliwiła jej 
szkolenie. Była to jednak stara i konserwatywna firma, 
a zdjęcia Karyn, eksponowane przy każdym sklepie, na 
pewno nie przysporzą jej popularności wśród zwierzch- 
ników. Niechętnie podejmowali się oni nawet prowadze- 
nia spraw rozwodowych, w których szczegóły życia pry- 
watnego musiałyby ujrzeć światło dzienne. 

Dziewczyna nie miała wątpliwości, że po przeczytaniu 

tego artykułu bracia zażądają od niej powrotu do domu. 
Nie zdziwiłaby się też, gdyby osobiście spakowali jej rze- 
czy lub, przynajmniej, na stałe zablokowali łóżko tak, 
żeby nie można go było rozłożyć. 

Nerwowe przekręcanie klucza w drzwiach wyrwało ją 

z rozmyślań. Z pewnością zaczynał się nalot. Nie miała 
dokąd uciekać, więc pozostała na miejscu i czekała. 

Na szczęście był to tylko Tim. W ręku trzymał kom- 

promitującą gazetę. 

R

 S

background image

-    Cześć - powitała go obojętnie. - Założę się, że już 

to widziałaś. 

-    Owszem. 
-    Frank dostanie szału. 
-    Nie wątpię. 
-    Mama też. Co ona sobie pomyśli? 
W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła matka 

Karyn. Na jej twarzy malowała się troska. Mimo to była, 
jak zawsze, uśmiechnięta. Usiadła obok córki i przytuliła 
ją czule. 

-    Jak się czujesz, Karyn Mary? 
-    W porządku, mamo... Przypuszczam, że nie wpad- 

łaś tak po prostu. Przykro mi z powodu tego artykułu. 

-    Kochanie, nie powinno ci być przykro. Martwię się 

o ciebie. Timmy, zaparz kawę, a my porozmawiamy. 

-    Ale... 
-    Idź już. I zrób jej dużo. Lada chwila pewnie zjawi 

się reszta. 

Tim posłusznie odmaszerował do kuchni. Matka przy- 

łożyła spracowaną dłoń do policzka Karyn. 

-    Kochasz tego człowieka? 
-    Tak - przyznała z ulgą, że wreszcie mogła otwarcie 

powiedzieć o swoim uczuciu. - Ale to bez sensu, prawda? 

-    A czy miłość ma coś wspólnego z sensem? Jest to 

jedno z uczuć, do których nie sposób odwrócić się pleca-
mi. 

-    Ale on jest taki sam jak Frank i reszta. Według nie- 

go wciąż potrzebuję opieki. 

-    I co w tym złego? 
-    Chcę żyć samodzielnie, być panią własnego losu, 

sama decydować... 

-    Sądzisz, że on mógłby ci w tym przeszkodzić? Ko- 

R

 S

background image

chanie, istnieje zasadnicza różnica między troską o drugą 
osobę a przejmowaniem nad nią kontroli. Mężczyzna, 
który dba o kobietę za bardzo, może popełniać błędy. Za-
sadniczo jednak kieruje się miłością. To nie kontrola, Ka-
ryn Mary. Uważam, że jako dorosła osoba powinnaś naj-
pierw zastanowić się, czy rzeczywiście kochasz tego 
człowieka na tyle, żeby o niego walczyć. A teraz opo-
wiedz mi o nim. 

Karyn rozpierała ochota, żeby opowiadać o Bradzie 

w nieskończoność, ale w końcu stwierdziła tylko: 

-    Po prostu poznaliśmy się. 
-    Kiedy? 
-    Kilka tygodni temu - przyznała z zakłopotaniem. 
-    Ach tak! No, cóż. W gruncie rzeczy to bez zna- 

czenia. Gdzie on teraz jest? 

-    Przypuszczam, że w Los Angeles. 
-    Kiedy wraca? 
-    Nie wiem. Nie rozmawiałam z nim. 
-    Mhm. 
-    Nie. Nie jest tak, jak myślisz. Powiedziałam mu, 

że nie mogę kochać kogoś, kto chce się zająć moim ży- 
ciem tak jak bracia. 

I znowu, jak na zawołanie, zjawiła się pozostała część 

rodziny Chambersów z rozwścieczonym Frankiem na 
czele. 
Zanim jednak zdążył otworzyć usta, odezwał się Tim. 

-    Wszyscy piją kawę? 
-    Piwo - poprawił Frank. Usiadł i zmierzył siostrę 

surowym wzrokiem. 

-    Nie waż się odprawiać nade mną sądu, Frank Cham-

bers - uprzedziła. - Ja nie wtrącałam się w twój związek z 
tą małą obdartą oszustką z Oakland, która prowadziła z 
tobą podwójną grę. Nie powiedziałam słowa, że Megan 

R

 S

background image

już od pięciu lat czeka na twoje oświadczyny i umiera 
z miłości do ciebie. A ty, Jared? Czy prawię ci morały? 

-    To nie to samo - burknął Frank. 
-    Tak jest - przytaknął Jared. - Ty jesteś naszą... 
-    Nie waż się kończyć. Nie jestem już małą siostrzy- 

czką. Jestem kobietą i, jak każdy, mam prawo do błędów. 

-    Musisz przyznać, że ten błąd jest wyjątkowo rażący 

- zauważył delikatnie Tim, podając siostrze filiżankę ka-
wy. 

-    I ty, Brutusie? - Rzuciła bratu urażone spojrzenie. 
-    Przykro mi, ale to prawda. Być może, gdybym nie 

uprzedził Brada... 

-    Co takiego? - zagrzmiał Frank. 
-    Uprzedziłeś go? O czym? - dodała matka. 
-    Tak - rzekł Tim zaczepnie. - Powiedziałem, że 

wcieliłeś się w rolę surowego ojca Karyn. Nie widziałem 
powodów, żeby ją niepokoić. 

-    Cóż, może gdyby ona sama bardziej niepokoiła się 

w zeszłym tygodniu, dzisiaj nie zobaczylibyśmy tego 
przeklętego artykułu. - Frank był bliski wybuchu. - Ład- 
ne rzeczy, Timmy. Co ty sobie wyobrażasz? 

-    Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, o co chodzi? 

- poprosiła matka. 

-    Dowiedzieli się, że wyjechałam z Bradem na week- 

end i pośpieszyli na ratunek. Timmy zadzwonił i ostrzegł 
go, że braciszkowie czekają na niego w holu hotelowym. 
Nie mówiąc mi ani słowa o całym zamieszaniu, Brad 
zszedł na dół. Dlatego tak się uniosłam i zostawiłam go. 

-    On nas okłamał - wtrącił Jared z oburzeniem. - To 

były bezczelne kłamstwa! Ty jednak byłaś na górze. 

-    Sądzę, że cokolwiek wam powiedział, zrobił to ze 

względu na okoliczności - zaoponowała siostra. 

R

 S

background image

W tym momencie po raz kolejny otworzyły się drzwi 

i wkroczył Brad. Serce Karyn zabiło nieprzytomnie z ra- 
dości. Zanim się spostrzegła, był już przy niej i pocałował 
ją. Nie mogła ukryć zmieszania; nie była przyzwyczajona 
do publicznego okazywania uczuć. 

Frank i Jared natychmiast podnieśli się z miejsc. Mat- 

ka najwyraźniej była zaskoczona widokiem wysokiego, 
przystojnego mężczyzny, który powitał jej córkę namięt- 
nym spojrzeniem. 

-    Czego chcesz, Willis? - zapytał awanturniczo Frank. 
-    Przyszedłem zobaczyć się z twoją siostrą. Musimy 

porozmawiać - odparł zapytany ze stoickim spokojem. 

-    Ona nie chce cię widzieć - wtrącił Jared. 
-    Pozwól, że będę mówiła za siebie. Owszem, jak 

najbardziej chcę się widzieć z Bradem. - Karyn rozej- 
rzała się dumnie po zebranych. Walczyła ze strachem, 
który ściskał ją w żołądku. - I to w cztery oczy. 

Matka przyjrzała się córce i przytaknęła z satysfakcją. 

Dostrzegła bowiem coś, czego nie zauważył nikt inny: 
Karyn naprawdę chciała teraz zostać sam na sam z Bra-
dem. 

-    Chodźcie - nalegała matka. - Powinniśmy już iść 

i zostawić tych dwoje samych. Mają do przedyskutowa- 
nia sprawy, które nas nie dotyczą. 

-    Nie zostawię jej z nim samej - upierał się Frank. 

Matka bez skrupułów pociągnęła najstarszego syna za 
ucho. 

-    Wynocha! Już! Reszta też - rozkazała i zaraz po- 

tem zwróciła się do Brada. - Miło mi było pana poznać, 
młody człowieku. Proszę nie zwracać na nich uwagi. 

-    Dziękuję pani za pomoc. 
-    Proszę tylko uważać - dodała. - Jestem po pańskiej 

R

 S

background image

stronie, ale jeśli skrzywdzi pan moją dziewczynkę, to 
pierwsza poczęstuję pana kulką. 

-    Będę pamiętał - uśmiechnął się mężczyzna.   
Podczas gdy wszyscy zbierali się do wyjścia, Karyn 

poszła do kuchni, nalała kawy i wyciągnęła filiżankę 
w kierunku Brada. 

-    Proszę. 
-    Wracasz do pokoju czy wolisz się nadal ukrywać? 
-    Zostaję w kuchni. 
-    Tchórz. 
-    Mam chyba prawo do odrobiny ostrożności wobec 

mężczyzny, który podobno zmienia kobiety jak rękawicz-
ki. 

-    Przesada. 
-    Tego nie wiem. Wiem tylko to, co przeczytałam 

w gazetach. 

-    W zasadzie popieram wolność słowa i dlatego nie 

przykładam aż takiej wagi do szczegółów. A poza tym, 
nigdy nie usiłowałem udowodnić ci, że jestem święty. 
Jestem tylko człowiekiem, i to bardzo samotnym. Prze- 
lotne związki zapełniały mi swego czasu tę pustkę. 

-    A teraz? Czy też wypełniasz sobie wolny czas? Szu- 

kasz towarzystwa na parę dni urlopu? 

-    Wiesz dobrze, że to nieprawda. Musiałem się nieźle 

nagimnastykować, żeby załatwić trochę wolnego. Spotka-
nie ciebie było tego warte. - Po raz pierwszy tego dnia 
uśmiechnął się. - Zakochałem się w tobie. Chciałem ci 
pokazać, jak wiele w twoim życiu może się zmienić. 
Wszystko jednak wyszło inaczej. To ty byłaś moją na-
uczycielką. Wyjaśniłaś mi, na czym polega prawdziwa 
uczciwość i miłość. 

-    Cieszę się, że się na coś przydałam - skwitowała 

oschle. - Ile powinnam zażądać za tę lekcję? 

R

 S

background image

-    Wyjdź za mnie, Karyn. Przysięgam, że nie zamie- 

rzałem tutaj wracać i naprzykrzać ci się, ale nie mogłem 
już znieść kolejnego dnia rozłąki. 

-    Gdybyś ty się nie zjawił, ja odezwałabym się sama. 
-    Naprawdę? Chcesz porozmawiać? 

Przytaknęła, nie spuszczając z niego wzroku. 

-    Przyznaję się do winy. Rozumiem, dlaczego wpad- 

łaś w złość, kiedy za twoimi plecami usiłowałem załatwić 
porachunki z braćmi. Przyrzekam, że to się więcej nie 
powtórzy. Jesteś tak świeża i tak inna niż kobiety, które 
znam, że wzbudzasz we mnie instynkt opiekuńczy. Za- 
wsze chciałem być rycerzem, poskramiaczem smoków. 

-    Sama potrafię z nimi walczyć. A nawet jeśli mi coś 

nie wychodzi, nie znaczy to, że potrzebuję pomocy. 

-    Postaram się pamiętać. Obiecuję. Ale nie wiem, czy 

będę mógł spokojnie patrzeć, jak dzieje ci się krzywda. 
Podejrzewam, że jesteś silniejsza, niż myślisz. To prze-
cież ty zaproponowałaś, żeby wejść do mnie do hotelu. 
Pamiętasz? 

-    Jesteś okropnie pewny siebie. 
-    Jestem pewny naszego uczucia - poprawił. - Na- 

wet twoja mama je dostrzegła. Tylko dlatego pozwoliła 
nam zostać samym. 

-    Mimo wszystkich doświadczeń wciąż jest niepopra- 

wną romantyczką - westchnęła. 

-    Ja też. Jestem przekonany, że nasza miłość ma 

wszelkie zadatki na to, żeby trwać wiecznie. Dlatego wró- 
ciłem. - Uśmiechnął sie nieśmiało. - Poza tym mój oj- 
ciec ostrzegł, że dostanie następnego zawału, jeśli w dal- 
szym ciągu będzie patrzył, jak snuję się po biurze bez 
celu i mówię do siebie. 

-    Twój ojciec wrócił do pracy? 

R

 S

background image

-    Na pół etatu, ale właściwie tylko na tak długo, jak 

będzie trwał nasz miodowy miesiąc. 

-    Ale do tej pory mieliśmy jedynie wakacje. - Karyn 

wciąż nie mogła się zdobyć na otwarte wyznanie miłości. 

-    Przyzwyczajaj się do urlopów. - Brad zbliżył się 

do niej tak, że poczuła jego oddech na policzku. - Tym 
razem będą to wakacje z prawdziwego zdarzenia. 

-    Możesz mnie zabrać do Paryża, Grecji czy na Tahiti, 

ale nic nie dorówna romantyczności naszego tygodnia w 
San 
Francisco - wyszeptała i przytuliła się do niego czule. 

-    Dobrze. Nie jestem wybredny. Rozumiem, że spę- 

dzamy nasz miodowy miesiąc na miejscu. Jest tylko jeden 
warunek: musisz mnie poślubić. Zrobisz to? 

-    Tak. Wyjdę za ciebie, Bradzie Willis... 
Przerwał jej pocałunkiem. Ich serca biły w jednym 

rytmie. 

-    Chyba zbyt szybko się zgodziłam - zamruczała tuż 

przy jego ustach. 

-    Ach tak? 
-    Paryż to świetny pomysł. 
-    Nie ma sprawy - odparł, pieszcząc jej dolną wargę. 
-    Albo Grecja. 
-    Co tylko zechcesz. 
-    Poza tym, zawsze chciałam zobaczyć miejsce, 

w którym tworzył Gauguin. 

-    Tahiti. Naturalnie. 
-    Ale nie wyjeżdżajmy od razu - Karyn westchnęła 

ze szczęścia. 

-    Dobrze. Kiedy więc? 
-    Myślę, że za jakieś pięć lub dziesięć lat będę już 

miała ochotę wyjść z łóżka. 

R

 S


Document Outline