background image

Vicki Lewis Thompson 

 

Boże narodzenie w 

Connecticut 

 

(Tis the season) 

 

przekł. Hanna Bąkowska 

 

 
 

background image

Rozdział 1 

 
Anna położyła na ladzie siatkę dojrzałych pomidorów i sięgnęła do torebki po 

portfel.  Łysiejący  mężczyzna  przy  kasie  nie  zdążył  przyjąć  od  niej  pieniędzy, 

kiedy do sklepu wtoczyła się potężna kobieta. 

– Edwardzie! – 

zawołała, walcząc z zadyszką. – Wiesz już o Sammym? 

Mężczyzna zamrugał oczami i posłał Annie przepraszający uśmiech. 
–  Nie, Estelle. Nic nie wiem. – 

Nacisnął  klawisze  starej  metalowej kasy i 

spokojnie poinformował Annę, ile jest mu winna. 

– 

A więc jesteś ostatnim, który się o tym dowiaduje – kobieta uśmiechnęła się 

triumfująco. – Sumersbury będzie w telewizji. W programie ogólnokrajowym. W 

czasie największej oglądalności. 

– Nie

możliwe?! – Edward przyjął od Anny pieniądze. – Dlaczego? 

– 

Przed godziną ludzie z telewizji zadzwonili do Sammy'ego i powiedzieli, że 

chcą zrobić specjalny program o ścięciu choinki dla Białego Domu. Program ma 

się nazywać „Boże Narodzenie w Connecticut". No i jak ci się to podoba? 

Anna zerknęła na kobietę, która tuszą  przypominała  trzydrzwiową  szafę.  Nie 

zetknęła  się  z  nią  wcześniej,  ale  przecież  nie  spotkała  jeszcze  większości 

mieszkańców  Sumersbury.  Kiedy  przyjeżdżała  tu  na  weekendy,  prawie  nie 
opuszcza

ła  swojego  wiejskiego  domu.  Ale  teraz  musi  spytać  o  ten  przyjazd 

telewizji.  Jeśli  to,  co  podejrzewała  okaże  się  prawdą,  cisza  i  spokój  jej  ustronia 

narażone są na poważne niebezpieczeństwo. 

– Przepraszam – 

zaczęła – czy to ma coś wspólnego z farmą Garrisona? 

Kobieta odwróciła się do Anny. 
– 

Jak najbardziej. Pani tu chyba nie mieszka, inaczej nie miałaby pani żadnych 

wątpliwości. 

– 

Przyjeżdżam  tylko  na  weekendy  –  wyjaśniła  Anna  i  natychmiast  tego 

pożałowała. 

–  Ach tak. – 

Estelle zmierzyła ją od stóp do głów. – A więc to pani! Daphne 

mówiła, że jakaś kobieta z Nowego Jorku kupiła dom McCormicków. 

Anna stłumiła jęk. No i proszę, sama się wygadała. 
– Tak, to ja – 

przyznała niechętnie. 

– 

Zatem jest pani sąsiadką Sammy'ego Garrisona. Nie mogę uwierzyć, że nic 

pa

ni nie wie. Nasz Sammy wygrał konkurs! 

–  Nie znam Sammy'ego... to znaczy pana Garrisona – 

odpowiedziała słabym 

background image

głosem.  Wiadomości  były  gorsze,  niż  przypuszczała,  postanowiła  jednak 

dowiedzieć się wszystkiego. – O jakim konkursie pani mówi? 

– 

Oczywiście  o  dorocznym  konkursie  Związku  Hodowców  Choinek.  Nasz 

Sammy  zajął  w  tym  roku  pierwsze  miejsce  i  na  Boże  Narodzenie  jedno  z  jego 

drzewek będzie stało w samym środku Białego Domu. Czy to nie wspaniale? 

– Tak, wspaniale. 
–  A teraz ten program w telewizji. –  Oczy 

Estelle  błyszczały  z  radości.  – 

Zapowiedziałam już Sammy'emu, że nasze panie ż Cechu Rzemiosł udekorują mu 

dom. To typowy kawaler, zupełnie się na tym nie zna. Nie możemy pozwolić, żeby 

sfilmowano  wnętrze  domu  Sammy'ego  w  jego  obecnym  stanie,  prawda, 
Edwardzie? 

– Chyba tak, Estelle – 

zgodził się sprzedawca, zerkając ukradkiem na Annę. 

– 

No  cóż,  muszę  jeszcze  przygotować  obiad,  a  czeka  mnie  milion  rozmów 

telefonicznych  – 

oznajmiła  kobieta,  odchodząc  od  lady.  –  Miło  mi  było  panią 

poznać, panno... przepraszam, ale zapomniałam pani nazwiska. 

– Tilford – 

powiedziała Anna, podnosząc z lady swoje pomidory i wzdychając 

z rezygnacją. – Anna Tilford. 

– 

A ja, moja droga, nazywam się Estelle Terwiliger. 

Anna domyśliła się, że nazwisko kobiety powinno wywrzeć na niej wrażenie i 

uśmiechnęła się niewyraźnie. 

– 

Mnie  również  miło  było  panią  poznać.  –  Zatem  jej  długie,  spokojne  lato 

dobiegło końca. 

Po drodze do domu Anna rozmyślała nad tym, czego się dowiedziała i chciało 

się  jej  śmiać  z  ironii  losu.  Spośród  wszystkich  ustronnych wiejskich domów w 

Connecticut  kupiła  posiadłość  sąsiadującą  z  miejscem,  które  wkrótce  zostanie 

pokazane  w  programie  telewizyjnym.  W  swojej  naiwności  wyobrażała  sobie,  że 

dom  McCormicków,  usytuowany  między  farmą  choinek  a  rezerwatem  przyrody, 

będzie doskonałym azylem dla zaleczenia ran i nabrania sił do życia. 

Nowy  nabytek  ucieszył  ją  jeszcze  bardziej,  kiedy  ktoś  z  sąsiedniej  farmy 

uprzyjemniał  jej  letnie  wieczory  wspaniałymi  koncertami  na  harmonijce  ustnej. 

Przejmujące  dźwięki  nostalgicznych  melodii  przynosiły  jej  ukojenie.  Jednakże 

przez  kilka  ostatnich  weekendów  muzyk  milczał,  prawdopodobnie  zajęty 
wygrywaniem konkursu choinek i burzeniem spokoju jej wiejskiego zacisza. 
Świetnie, nie ma co. 

Wjechała  na  podjazd  i  zatrzymała  samochód  przed  zwalonym  klonem, który 

przewrócił  się  wczesnym  latem  podczas  burzy,  tarasując  przejazd.  Na  szczęście, 

background image

drzewo  zwaliło  sienie  w  weekend,  ale  w  środku  tygodnia,  dzięki  czemu  mały 

dwudrzwiowy ford Anny nie został uwięziony w garażu, niemniej jednak w każdy 

piątek  musiała  obchodzić  klon  dookoła,  ciągnąc  za  sobą  walizkę  i  torbę  z 
zakupami. 

Kiedy  otworzyła  drzwiczki,  od  strony  farmy  drzewek  dobiegł  ją  warkot  piły 

elektrycznej.  Zegnaj,  cichy  wiejski  zakątku!  Wysiadła  z  wozu,  złożyła  oparcie 

siedzenia  i  sięgnęła  do  tyłu  po  walizkę.  Następnie  wyjęła  torbę  z  zakupami, 

położyła  na  wierzchu  siatkę  pomidorów  i  zatrzasnęła  biodrem  drzwiczki 
samochodu. 

Piła ciągle wyła w oddali. Przy pomocy takiej maszyny z łatwością można by 

odtarasować  przejazd,  pomyślała  Anna,  dźwigając  bagaże  dookoła zwalonego 

pnia.  Świetny  pomysł.  Dlaczego  nie  poprosić  o  to  Sama  Garrisona!  Na  pewno 

zgodzi się za niewielką opłatą pociąć klon zawalidrogę. Poza rym jest jej to winien 

za  ten  konkurs,  którego  konsekwencje  mogą  wkrótce  zburzyć  spokój  jej 
odosobnienia. 

Ann

a postawiła walizkę w holu, włożyła pomidory i częściowo rozmrożonego 

kurczaka  do  lodówki,  zamknęła  na  klucz  drzwi  frontowe  i  wróciła  szybko  do 

wozu. Piła wciąż grała swoją ogłuszającą melodię, ale jej operator w każdej chwili 

mógł  zrobić  przerwę  na  kolację,  a  wówczas  nadarzająca  się  sposobność 

odtarasowania podjazdu przepadłaby bezpowrotnie. 

Cofając  samochód  Anna  ujrzała  swoje  odbicie  w  lusterku  wstecznym. 

Wariatka,  pomyślała  o  sobie  i  zachichotała.  W  powyciąganym  żółtym  dresie,  z 

opadającymi niesfornie na plecy skręconymi lokami, nie zrobi dobrego wrażenia 

na  swoim  sąsiedzie.  Kiedy  była  dzieckiem,  jej  starszy  brat,  Jim,  mawiał,  że  jej 

włosy  przywodzą  mu  na  myśl  potargany  przez  psa  pomarańczowy  sweter. 

Wyśmiewał się również z koloru jej oczu twierdząc, że powinny być niebieskie, 

jak u innych rudowłosych, a nie piwne, jak u niej. 

Kiedy Jim wydoroślał, przeprosił ją za to, co mówił, i przyznał, że jest ładna, 

ale  to  Erie  był  pierwszym  mężczyzną,  który  nazwał  ją  piękną.  Powiedział,  z  tą 

typową dla artystów skłonnością do metafory, że jej włosy są jak pierzaste obłoki o 

zachodzie  słońca,  a  oczy  przywodzą  mu  namyśl  wspaniałą,  mleczną  czekoladę. 

Kiedy zostali kochankami, namówił ją, żeby zapuściła włosy do połowy pleców, a 

gdy zeszłego roku zaczęły się między nimi niesnaski, Erie tłumaczył jej zły humor 

płomienną  barwą  włosów,  obracając  w  ten  sposób  w  zarzut  to,  co  kiedyś  było 
atutem. 

Jadąc na farmę Garrisona, Anna spoglądała na ciągnące się wzdłuż drogi niskie 

background image

kamienne  murki,  które  odgradzały  od  siebie  posiadłości,  przecinając  łagodny 

wiejski krajobraz. Przypomniała sobie wiersz „Naprawianie muru" Roberta Frosta 

o tym, że dobre płoty są gwarantem dobrego sąsiedztwa. Może tak było w czasach 

Frosta, pomyślała, ale te kamienne ogrodzenia nie są wystarczająco wysokie, żeby 

stanowić  osłonę  przed  kamerami  telewizyjnymi  i  wścibstwem  mieszkańców 
miasteczka. 

Skręciła  w  polną  drogę  prowadzącą  do  białego,  jednopiętrowego  domu.  Po 

prawej stronie znajdowała się czerwona stodoła, zza której dochodził warkot piły. 

Na  podjeździe  między  domem  a  stodołą  stała  samotnie  zielono-biała 

poobdrapywana  półciężarówka.  Anna  zaparkowała  obok  niej  swojego  forda. 

Wysiadła  z  wozu  i  popatrzyła  za  stodołę,  na  równe  rzędy  półmetrowych  i 

metrowych  chojaków.  Szkółka  bożonarodzeniowych  drzewek,  pomyślała, 

wdychając  świeży  zapach.  Gdyby  nie  ten  głupi  konkurs,  który  wygrał  sąsiad,  w 

pełni doceniłaby słodki aromat. 

Wrześniowe słońce chyliło się ku zachodowi, Anna ruszyła szybkim krokiem 

w kierunku stodoły w poszukiwaniu Sama. Zobaczyła go tuż za rogiem: zwrócony 

do niej profilem, w czerwonej kraciastej koszuli i spranych dżinsach, z ciemnymi, 

opadającymi na kark włosami wyglądał jak ze zdjęcia w czasopiśmie o życiu na 

wsi. Ekipa telewizyjna byłaby wniebowzięta, gdyby mogła sfilmować tę scenę. 

Zanim zdążyła się odezwać, przesunął kłodę na kozłach i włączył piłę. Anna 

zatkała'  uszy  palcami.  Kiedy  skończył,  ruszyła  w  jego  stronę  wołając: 

Przepraszam. Odwrócił się, zsunął gogle na czubek ciemnych włosów i spojrzał na 

nią  zdumiony.  Ma  tak  samo  niesforne  włosy  jak  ja,  pomyślała  zadowolona,  że 

znalazła kogoś z równie niemożliwie skręconymi włosami. 

– 

W czym mogę pomóc? – Wyłączył piłę, oparł się o pniak i wyjął zatyczki z 

uszu. 

– 

Nazywam się Anna Tilford. Mieszkam koło drogi. – Anna nie była już teraz 

tak pewna siebie 

jak w chwili opuszczania domu. Zwinne, sprężyste ruchy i silne 

ramiona mężczyzny onieśmielały ją. – Sammy Garrison? – upewniła się. 

Uśmiech zadrżał w kącikach jego ust. 
– 

Pewnie rozmawiałaś z Estelle. 

– Dlaczego? 
– 

Ona jest jedyną osobą, której wolno nazywać mnie Sammy. 

– Och – 

zaczerwieniła się Anna. – Przepraszam. 

– 

Nie ma za co. Miło mi cię poznać, Anno. Kupiłaś dom McCormicków? 

–  Tak.  – 

Kiedy  opadło  z  niej  skrępowanie,  przyjrzała  mu  się  uważniej.  Był 

background image

mniej więcej w jej wieku, może trochę starszy: mógł mieć jakieś trzydzieści dwa, 

trzy  lata.  Miał  przyjemną  twarz  o  wystających  kościach  policzkowych  i 

kwadratowej szczęce, z siateczką zmarszczek mimicznych wokół błękitnych oczu. 

– 

A  więc  to  ty  jesteś  tą  kobietą  z  miasta,  która  wszystkich  intryguje  – 

powiedz

iał, uśmiechając się do niej. 

– 

Na to wygląda. – Anna wyobrażała sobie, że jest niezauważalna w tej małej 

społeczności, a tymczasem była na ustach całego miasteczka.  – I przychodzę tu, 

żeby cię o coś prosić. 

– 

Słucham. Co tylko zechcesz. 

Była zaskoczona. Nie spodziewała się tak bezpośredniej odpowiedzi. 
– 

Potrzebuję piły – wykrztusiła z siebie. 

Spojrzał na nią, uśmiechając się ze zrozumieniem. 
– 

Zastanawiałem się, kiedy nowemu właścicielowi znudzi się obchodzenie tego 

zwalonego klonu. 

– 

Niczego nie da się ukryć w Sumersbury, prawda? – roześmiała się Anna. 

– 

Z pewnością niewiele. 

– 

Chętnie  zapłacę...  –  urwała  widząc,  jak  marszczy  opalone  czoło.  – 

Przepraszam – 

wycofała się natychmiast. – Nie chciałam cię obrazić. 

– Nie szkodzi – 

powiedział, robiąc krok do przodu, jakby chciał załagodzić jej 

niezręczność. – Rozumiem. Jesteś z miasta. Jedną z wartości, które się tu ceni, jest 

pomoc sąsiedzka, więc pozwól, że oddam ci przysługę w imię dobrego sąsiedztwa. 

– 

Będę ogromnie wdzięczna. 

Ma  rację,  pomyślała.  Nie  jest  obeznana  z  wiejskimi  zwyczajami:  pomocą 

sąsiedzką czy towarzyszącą jej tendencją do wtrącania się w sprawy innych. 

– 

Prawie  skończyłem  –  oznajmił,  spoglądając  na  rozrzucone  wokół  kozłów 

kawałki  drewna.  –  Zabierzmy  się  szybko  za  twój  klon,  żeby  zdążyć  przed 

zapadnięciem zmroku. – Wziął piłę i ruszył w stronę parkingu koło stodoły. 

– 

Możemy pojechać moim wozem – zaofiarowała się Anna. 

Sam spojrzał na jej lśniący niebieski samochód. 
– 

Lepiej nie. Jestem cały w pyle, a z silnika piły może cieknąć benzyna. 

Patrz

yła,  jak  kładzie  piłę  na  platformę  ciężarówki.  Dopiero  teraz  zauważyła 

drobne  pyłki  tarcicy  w  jego  ciemnych  włosach,  na  kraciastej  koszuli  i  dżinsach. 

Nie  przypuszczała,  by  świadomie  zwrócił  jej  uwagę  na  swoje  ciało,  niemniej 
jednak wypowiedziane przez nie

go  słowa  odniosły  właśnie  taki  skutek.  Mimo 

poirytowania  wieściami  o  nieuchronnej  inwazji  ekip  telewizyjnych,  Anna 

zorientowała  się,  że  od  pewnego  czasu  nie  spuszcza  oka  z  Sama  Garrisona  i  że 

background image

podoba się jej to, co widzi. 

Sam zdjął gogle z czubka głowy, wzniecając obłok pyłu. 
– 

Uh.  Wspaniale  będzie  wskoczyć  potem  pod  prysznic  –  westchnął, 

przecierając dłonią oczy. 

Jego uwaga była zupełnie niewinna, ale Anna nie czuła się tak niewinnie, kiedy 

wyobraziła go sobie pod prysznicem. 

– 

Z pewnością – powiedziała, odwracając wzrok. 

– 

Wejdźmy na chwilę do domu. Muszę wziąć kluczyki do ciężarówki. 

Posłuchała  go,  cały  czas  podziwiając  naturalną  swobodę,  z  jaką  się  do  niej 

odnosił. Rzeczywiście, zwyczaje wiejskie całkowicie różnią się od miejskich. W 
Nowym Jorku koncentro

wała  się  na  duchowej  stronie  życia,  tutaj  otaczał  ją 

zewsząd świat całkowicie fizyczny. Może dlatego ciało tego mężczyzny wywarło 

na niej takie wrażenie. Przecież, kiedy go zobaczyła, zajęty był pracą fizyczną. Nic 

więc dziwnego, że jej myśli obracają się wokół jego ciała. 

Otworzył przed nią drzwi frontowe. 
– 

Ostrzegam, że to kawalerskie mieszkanie. Rozgość się, a ja skoczę po klucze 

i portfel. – 

Wbiegł po schodach na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. 

Estelle miała rację mówiąc, że dom Sammy'ego wymaga pewnej pracy przed 

przybyciem kamer telewizyjnych. Anna stała na środku salonu i rozglądała się po 

pokoju.  Okiem  zawodowej  dekoratorki  wnętrz  wyłowiła  natychmiast  piękny 

belkowany sufit i elegancką sofę, na której piętrzyły się stosy ksiąg rachunkowych. 

Tapicerka  sofy,  jaskrawozielona  krata,  kłóciła  się  z  leżącym  przed  nią  tkanym 
dywanikiem. 

Dwa  fotele  obite  sztucznym  materiałem  stały  z  dwóch  stron  wielkiego 

osmalonego kominka. Anna zrozumiała teraz, dlaczego zastała Sama na piłowaniu 

drzewa. Kominek tych rozmiarów  musiał pożerać w zimie  mnóstwo drewna. Jej 

instynkt  zawodowy  nie  mógł  ścierpieć  widoku  leżących  na  nim  rupieci:  kupki 

listów, pary nożyczek, kamiennego przycisku i kłębka szpagatu. 

Zauważyła  również  kilka  stylowych  stoliczków i trzy praktyczne, lecz 

nieciekawe lampy. Wszystkie sprzęty zeszły jednak na plan dalszy, kiedy jej wzrok 

przykuł  pewien  przedmiot  stojący  w  ciemnym  kącie  pokoju:  było  to  wspaniałe 

stare krosno z ośmiostrunową nicielnicą. 

Podeszła do niego i położyła dłoń na zakurzonej ramie z drzewa klonowego. 

Ogarnęły ją miłe wspomnienia. Kiedy chodziła na zajęcia z tkactwa w college'u, 

obiecywała  sobie,  że  kiedyś  kupi  takie  krosno  i  stworzy  na  nim  wspaniałe 

rękodzieła. Niestety, nic z jej planów nie wyszło. 

background image

Na  dźwięk  kroków  schodzącego  po  schodach  Sama  odwróciła  się,  nie 

zdejmując dłoni z krosna. 

– 

Umiesz tkać? – spytał, podchodząc do niej. 

– 

Kiedyś tkałam. Zawsze marzyłam, żeby... W każdym razie, to piękne krosno. 

– 

Mojej babki. Powinienem był je sprzedać, zamiast pozwolić, żeby tkwiło tu 

bezczynnie i pokrywało się kurzem, ale nie wiedzieć czemu przywiązałem się do 
tego grata. 

– 

Dlaczego nie nauczysz się na nim tkać? – zasugerowała Anna wzruszona jego 

uwagą.  –  Słyszałam  o  piłkarzu,  który  dla  odreagowania  stresów,  wziął  się  za 

wyszywanie. Co prawda, taka praca jak twoja nie jest chyba zbyt stresująca. 

– 

Myślę, że trochę była w ostatnich tygodniach. Może powinienem wziąć się za 

tkanie, przynajmniej do pierwszej połowy grudnia – roześmiał się. 

– 

Właśnie usłyszałam dziś nowiny. 

– 

Nie wydajesz się nimi zachwycona. 

– 

Bo nie jestem. Dom na wsi miał być dla mnie czymś w rodzaju azylu. 

– 

Bardzo mi przykro. Jeśli dzięki temu poczujesz się nieco lepiej, przyznam ci 

się, że mnie też nie cieszy ta cała afera z przyjazdem telewizji. – Włożył ręce do 

tylnych kieszeni dżinsów. – Chciałem wygrać konkurs, ale nie miałem pojęcia, co 

to  za  sobą  pociągnie.  Niech  to  diabli,  znów  dzwoni  telefon.  Tego  się  właśnie 

obawiałem. Przepraszam na chwilę. 

Wyszedł  do  kuchni  i  Anna  usłyszała,  że  rozmawia  z  kimś  o  programie 

telewizyjnym.  Sądząc  po  tonie  jego  głosu,  miał  już  dosyć  tego  tematu.  Anna 

przyłapała  się  na  tym,  że  zaczyna  mu  współczuć.  Zrozumiała,  że  perspektywa 

przyjazdu telewizji przeraża go tak samo, jak ją. Poczuła do niego sympatię. 

–  Kiedy wygr

ałem  konkurs,  telefon  wprost  się  urywał  –  wyjaśnił  Sam  po 

powrocie z kuchni. – 

Teraz, kiedy ludzie dowiedzieli się o przyjeździe telewizji, 

czeka mnie znowu to samo. 

– 

Jak  to  się  stało,  że  wiadomość  o  tym  rozeszła  się  tak  szybko?  Estelle 

Terwiliger mówiła, że dzwonili do ciebie dziś po południu. 

– 

Od  lat  mam  wspólny  telefon  z  Doris  McGillicuddy  i  jakoś  dotąd  nie 

zdobyłem  się  na  to,  żeby  go  zmienić.  Doris  podsłuchuje  cały  czas  i  przekazuje 

wieści  Estelle.  –  Wzruszył  ramionami.  – Zresztą,  to nieważne.  I  tak niczego nie 

udałoby mi się długo utrzymać w tajemnicy, nawet bez Doris. 

– 

Zaczynam to rozumieć. 

Znów przerwał im dzwonek telefonu. 
– 

Wynośmy się stąd. Niech sobie dzwoni – powiedział Sam. 

background image

– 

Jesteś pewny? 

– 

Jeśli  zaraz  stąd  nie  wyjdziemy,  nigdy  nie  spiłujemy twojego drzewa. 

Niedługo zajdzie słońce i zrobi się ciemno. 

– 

A więc chodźmy. 

Sam otworzył przed nią drzwi i wyszli na zewnątrz. Anna wsiadła do forda i 

ruszyła pierwsza, Sam jechał za nią ciężarówką. Po drodze do domu przypomniała 
sobie koncerty har

monijki,  których  słuchała  z  przyjemnością  przez  całe  lato. 

Zrobiło  się  jej  gorąco  na  myśl,  że  to  Sam  mógł  być  niewidzialnym  muzykiem. 

Zastanawiała się, czy wypada go o to spytać. 

Zaparkowała  samochód  na  skraju  podjazdu,  zostawiając  miejsce  dla 

ciężarówki.  Teraz,  kiedy  klon  miał  zostać  pocięty,  nie  wiedziała,  co  zrobić  z 

klockami drewna. Powinna zaproponować je Samowi, ale tak, by nie odczuł tego 

jako próby wciśnięcia mu zapłaty. Nie przyszło jej wcześniej do głowy, że będzie 

musiała bardzo uważać, aby nie zranić uczuć swoich sąsiadów. 

Do zapadnięcia zmroku zostało niewiele czasu. Anna stała obok Sama patrząc, 

jak  nakłada  gogle  i  wkłada  zatyczki  do  uszu.  Kiedy  włączył  piłę,  oparła  się  o 

przedni zderzak ciężarówki i przypatrywała jego pracy. 

Nieczęsto widywała mężczyzn wykonujących tak męskie zajęcie, jak piłowanie 

drzewa.  Chociaż  nigdy  nie  pozwalała  sobie  stawiać  znaku  równości  między 

fizyczną  siłą  a  męskością,  nie  spuszczała  oczu  z  napiętych  mięśni  Sama.  Kiedy 

skończył  i  zgasił  silnik,  Anna  spontanicznie  zaprosiła  go  na  kolację.  Zaskoczyła 

tym samą siebie. Nie należała do kobiet, które wychodzą z inicjatywą. 

– 

Z wielką chęcią – odparł Sam, przyjmując zaproszenie. 

– 

To świetnie. A może tak... przyniósłbyś ze sobą harmonijkę? – zaryzykowała. 

– 

Skąd wiesz... ? – spytał zaskoczony. 

– 

Słyszałam, jak grasz. – Więc jednak się nie pomyliła. – Całe lato dostarczałeś 

mi wieczornej rozrywki. 

Policzki  oblał  mu  rumieniec  wstydu.  Spuścił  jasnobłękitne  oczy  i  mruknął 

zażenowany: 

– 

Nie mogę w to uwierzyć, mówiłaś, że lubisz spokój i ciszę. 

– 

Sam, to było piękne – zapewniła go gorąco, zapominając o ostrożności. – Nie 

masz  pojęcia,  jak  twoja  muzyka  współgra  z tutejszą  atmosferą.  Kiedy  kończyłeś 

swój koncert, zawsze czułam się taka odprężona. Obiecywałam sobie, że któregoś 
dnia do

wiem się, kto dał mi tyle przyjemności i podziękuję mu za to. Teraz mogę 

to zrobić. 

– 

Nie miałem pojęcia, że ktoś mnie słucha – tłumaczył się wciąż zakłopotany. 

background image

– 

Przyniesiesz ją? 

– 

Nigdy przedtem nie grałem przed publicznością. 

– 

Oczywiście, że grałeś. Nie wiedząc o tym, grałeś dla mnie całe lato. Proszę 

cię. Po tym wszystkim, co już dla mnie zrobiłeś, nie mam prawa prosić cię o nic 

więcej, ale ostatnio brakowało mi twoich koncertów i bardzo bym chciała, żebyś 

zagrał na mojej werandzie. 

Spojrzał na nią niepewnie. 
– 

Na pewno nie spodoba ci się z bliska. 

– 

Zaryzykuję.  –  Anna  uśmiechnęła  się.  –  Proszę  cię,  zrób  to  w  ramach 

dobrosąsiedzkich stosunków. 

– 

Widzę,  że  szybko  się  uczysz  –  roześmiał  się  Sam  i  potrząsnął  głową.  – 

Zgoda, ale nie mów, że cię nie ostrzegałem. Ani się obejrzę, jak odeślesz mnie i 

moją harmonijkę do domu. 

Anna  zajrzała  mu  w  oczy  i  poczuła  znajomy  ucisk  w  sercu.  Naprawdę  ten 

mężczyzna coraz bardziej się jej podobał. 

– 

Zanim pójdę się umyć, ułożę ci kloce. Gdzie je położyć? 

– 

Myślałam, że może przydadzą się tobie, do palenia w kominku. 

Sam spojrzał na sterczący nad pokrytym gontami dachem komin. 
– A ty nie palisz u siebie drewnem? – 

spytał. 

– Mam zamiar, ale... 
– 

A więc porąbię ci kloce jutro albo pojutrze rano. Gdzie trzymasz zapas? 

– Jest kil

ka kawałków na tyłach domu. Dziękuję ci, Sam – dodała po chwili. 

–  Nie ma za co. – 

Wrzucił  pierwszy  kloc  na  tył  ciężarówki,  jakby  to  była 

puchowa poduszka. 

Przyglądała  się,  jak  ładuje  wielkie  kawały  drewna,  a  następnie  pomogła  mu 

wrzucać  mniejsze,  mimo  jego  protestów,  że  porani  sobie  ręce.  Wspólna  praca  u 

jego boku wzmagała pociąg, jaki coraz bardziej do niego czuła. 

– 

Objadę dom i wyładuję drewno, a ty w tym czasie możesz zająć się kolacją – 

powiedział, gdy skończyli. 

Przygotowanie kurczaka zajmie prawie g

odzinę,  pomyślała  szybko,  a  on  na 

pewno umiera z głodu po całym dniu pracy na świeżym powietrzu. 

– 

Świetny  pomysł  –  odparła.  –  Przyjedź,  jak  tylko  będziesz  gotowy  i  nie 

zapomnij o harmonijce, zgoda? 

– Skoro tego chcesz – 

odparł z uśmiechem, wsiadając do szoferki. 

Cóż  to  za  cudowny  wiejski  chłopak,  pomyślała,  kiedy  Sam  pojechał  na  tył 

domu, a ona weszła do kuchni przygotować posiłek. Jej stosunki z Samem były tak 

background image

naturalne i tak bardzo różniły się od form, które obowiązywały w mieście, że czuła 

się  inną  osobą.  Miała  ochotę  zrzucić  z  siebie  wyrafinowanie  narzucone  przez 

dziesięć lat życia w Nowym Jorku i zachowywać się jak miła wiejska dziewczyna. 

Z  okna  w  kuchni  widziała,  jak  w  gęstniejącym  zmroku  Sam  wyładowuje  z 

ciężarówki  drewno  i  układa  je  w  stos.  Nie  mogła  sobie  przypomnieć,  kiedy 

ostatnio  wyglądała  nadejścia  wieczoru  z  taką  niecierpliwością.  W  ostatnim  roku 

pożycia  z  Erikiem  ciągłe  awantury  kładły  się  cieniem  na  wspólnie  przeżytych 

chwilach. Z ulgą przyjęła rozstanie, do którego w końcu doszło na wiosnę, chociaż 

pustka mieszkania boleśnie przypominała jej o stracie kochanka. Tym chętniej co 

weekend wyjeżdżała na wieś, uciekając od wspomnień. 

Kiedy  Sam  skończył  wyładowywać  kloce,  zerknął  na  oświetlone  kuchenne 

okno  i  pokiwał  do  niej  ręką.  Anna  pomachała  mu  w  odpowiedzi.  Następnie 

wskoczył do ciężarówki i odjechał. 

Po  włożeniu  do  piekarnika  posypanego  ziołami  kurczaka  wzięła  szybki 

prysznic. Chciała się w coś przebrać, ale jedynymi ubraniami, jakie zabrała ze sobą 

na weekend, były dresy. Nie szkodzi, pomyślała. To ma być moja wiejska idylla. 

Włożyła  fiołkowy  dres,  nieco  nowszy  od  żółtego,  nałożyła  na  twarz  świeży 

makijaż i wyszczotkowała włosy. 

Na dole rzuciła okiem na stół, który kupiła na wyprzedaży używanych mebli i 

zawstydziła  się.  Nie  zrobiła  niczego,  żeby  umeblować  ten  dom,  choć  jej 

nowojorscy  przyjaciele  sądzili,  że  ze  swojej  wiejskiej  posiadłości  uczyni  perłę 

dekoratorstwa, którą zaprezentuje im uroczyście, jak tylko skończy swoje dzieło. 

Anna  nie  chciała  przyznać  się  przed  nimi,  a  nawet  przed  samą  sobą,  jak  mało 

interesuje  ją  ostatnio  dekoratorstwo.  Praca,  która  kiedyś  była  dla  niej  źródłem 

radości, stała się teraz jedynie sposobem na płacenie rachunków. 

Znajdowała  buntowniczą  przyjemność  nie  dekorując  swojego  wiejskiego 

domu, ale teraz, kiedy spodziew

ała się gościa na kolacji, żałowała, że nie kupiła 

przynajmniej obrusa i świec. W końcu pobiegła na górę po prześcieradło w kwiaty 

i  kawałek  wstążki.  Obwiązała  prześcieradło  wstążką  wokół  obwodu  stołu  i 

położyła  na  środku  drewnianą  misę  z  czerwonymi  jabłkami i zielonymi 

winogronami. Przypomniała sobie o białych świecach kuchennych, które trzymała 

na wypadek awarii elektryczności, wydrążyła dwa jabłka, wsadziła w nie świece i 

postawiła na stole. 

Kiedy  odsunęła  się  trochę,  żeby  ocenić  efekt  swoich  starań,  odczuła 

satysfakcję,  jakiej  w  ostatnich  miesiącach  brakowało  jej  w  pracy,  a  przecież 

rozpostarła  jedynie  na  stole  prześcieradło  i  ułożyła  kilka  jabłek  w  misce.  Erie  z 

background image

pewnością wyśmiałby jej zaimprowizowaną dekorację, ale Erica tu nie było. Nie 
musi przejmowa

ć się jego zdaniem, a Sam nie wydaje się aż tak surowym sędzią. 

Stanął  w  drzwiach  kuchennych  wkrótce  po  tym,  jak  skończyła  nakrywać  do 

stołu.  Miał  jeszcze  wilgotne  włosy,  pachniał  mydłem  i  szamponem.  Kiedy  zdjął 

lekką kurtkę i powiesił ją na wieszaku koło kurtki Anny, stwierdziła, że podobnie 

jak  ona  zmienił  jedynie  kolory,  nie  rodzaj  ubrania.  Zamiast  czerwonej  włożył 

niebieską  kraciastą  koszulę,  a  dżinsy,  jakie  miał  teraz  na  sobie,  robiły  wrażenie 

nowszych niż te, w których piłował drzewo. Poza tym był to ten sam miły wiejski 

chłopak,  który  pociął  jej  klon.  Z  kieszonki  koszuli  wystawała  mu  harmonijka. 

Przyniósł również butelkę wina. 

– 

Zaryzykowałem  –  powiedział,  podając  jej  chardonnay.  –  Nie wiem, czy 

pasuje do tego, co podasz i czy w ogóle lubisz wino. 

– 

Upiekłam kurczaka i chardonnay świetnie się do niego nadaje. 

– To dobrze. – 

Zajrzał jej przez ramię do jadalni i wydał z siebie cichy gwizd 

uznania. – 

Zdążyłaś przygotować to wszystko, kiedy mnie nie było? 

– 

Owszem.  Jesteś  moim  pierwszym  gościem  i...  bawiło  mnie  przygotowanie 

stołu z tego, co miałam pod ręką. 

– 

Jestem pod wrażeniem. – Popatrzył na nią w zamyśleniu. – Jaki właściwie 

jest twój zawód? 

– 

Biorąc pod uwagę wygląd mojego domu, aż wstyd mi się przyznać. To jak z 

tym przysłowiowym szewcem, co bez butów chodzi. 

– 

A więc jesteś kimś w rodzaju zawodowej dekoratorki? 

– 

Obawiam się, że tak. Ale tego lata chciałam po prostu wypocząć, dlatego za 

nic się tu jeszcze nie zabrałam. 

– 

Świetnie cię rozumiem. – Oparł się o blat w kuchni i zajrzał jej w oczy. – A 

biorąc pod uwagę, że to twoje wakacyjne lokum, nie powinienem nawet marzyć o 

tym, o czym teraz myślę. 

– 

Wyrażasz się bardzo niejasno, Sam. Powiedz wyraźnie, o co ci chodzi. 

–  Dobrze  – 

westchnął  ciężko  –  ale  obiecaj,  że  nie  będziesz  się  krępowała 

powiedzieć mi, żebym się wypchał. 

– 

W porządku. – Skrzyżowała ręce na piersiach i czekała. 

– 

No więc, ludzie z telewizji spodziewają się, że mój dom wyglądać będzie jak 

z kolorowego magazynu o wsi, a widziałaś na własne oczy, że tak nie jest. Estelle i 
kilka kobiet 

z miasteczka zaofiarowało się, że udekorują mój dom na święta, ale na 

samą  myśl  o  tym  robi  mi  się  słabo.  Wyobrażasz  sobie  kilka  starszych  dam 

biegających w tę i z powrotem po moim domu, drapujących coś to tu, to tam, jak 

background image

jakieś wróżki z bajki? – Rzucił jej żałosne spojrzenie. 

Anna  roześmiała  się,  wyobrażając  sobie  Estelle  kierującą  ruchem  pośrodku 

salonu Sama. 

– 

Więc  chciałbyś,  żebym  dała  ci kilka  fachowych  porad?  To mogę  zrobić.  – 

Nie żąda zbyt wiele, pomyślała, a pomoc sąsiedzka powinna działać w obie strony. 

– 

Więcej  niż  kilka  porad.  Chciałbym,  żebyś  urządziła  cały  dom,  od  dołu  do 

góry. 

Żegnaj, wiejska idyllo, pomyślała Anna. Żegnajcie, wieczory przed kominkiem 

w towarzystwie nowo poznanego przyjaciela i jego muzyki. Ten wiejski chłopak 
prowadzi tu intere

sy i potrzebuje jej pomocy. Chce włączyć ją w szaleństwo, które 

ściągnął sobie na głowę, wygrywając ten przeklęty konkurs. 

– 

Sam, jestem ci bardzo wdzięczna, że odtarasowałeś mój podjazd, ale z wielką 

przykrością muszę odmówić twojej pierwszej prośbie o przysługę. Nie wydaje mi 

się, żeby... 

– 

Nie  chodzi  mi  o  przysługę.  To  zbyt  wiele  pracy.  Zapłacę  ci  za  to.  Nie 

dysponuję tysiącami, ale ten program telewizyjny, jakkolwiek nieznośne mogą się 

jeszcze okazać  związane  z nim  kłopoty,  bardzo  pomoże  mi  w  interesach. Teraz, 

kiedy tkwię w tym po uszy, byłbym głupcem, gdybym skąpił na wystrój domu. 

Anna  wiedziała,  że  przydałyby  się  jej  dodatkowe  pieniądze,  zwłaszcza  przy 

nowych wydatkach w związku z domem na wsi, ale wahała się jeszcze. Wreszcie 

postanowiła zdobyć się na szczerość. 

– 

Nie wiem, ile byłoby warte to, co mogłabym dla ciebie zrobić, Sam. Ostatnio 

nie  bawi  mnie  już  urządzanie  wnętrz.  Gdybym  mogła  sobie  na  to  pozwolić, 

rzuciłabym swoją pracę i zakopała się w domu na wsi. 

– 

Rozumiem. Znam to uczucie. No cóż, zapomnij o mojej prośbie. 

Słusznie zrobiła, odrzucając jego propozycję, mówiła sobie w duchu. Całkiem 

słusznie.  Mimo  to  malujące  się  na  jego  twarzy  rozczarowanie  sprawiało  jej 

przykrość. 

– 

Czego... yyy... czego właściwie potrzebujesz? 

–  Ludzie z telewizj

i  mówili  coś  o  wnętrzach  w  stylu  Normana  Rockwella  – 

rozjaśnił się Sam. 

Wbrew  poprzedniej  odmowie  Anna  zaczęła  wyobrażać  sobie  zmiany  w  jego 

salonie.  Sofa  nie  była  zła,  chociaż  należałoby  odnowić  tapicerkę,  ale  fotele 

musiałyby  zniknąć.  Krosno,  oczywiście,  było  doskonałym  detalem,  trzeba  by  je 

wyciągnąć z ciemnego kąta i lepiej wyeksponować. Krosno... 

– 

Anno, czuję się okropnie, prosząc cię o to, ale nawet nie wiem, gdzie szukać 

background image

innego dekoratora. Takie zlecenie nie zajmie ci zbyt wiele czasu, a ja nie jestem 
wybredny. Chemie też pomogę, jeśli tylko do czegoś się nadam... 

– 

Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem – przerwała mu, widząc otwierające 

się przed nią nowe możliwości. 

– Jakim tylko chcesz. 
– 

Że w zamian będę mogła tkać na krośnie twojej babki! 

 

background image

Rozd

ział 2 

 
Sam był zachwycony jej propozycją. 
– Umowa stoi – 

zgodził się natychmiast. Patrzył, jak wyraz ostrożnej niechęci 

w oczach Anny ustępuje miejsca entuzjazmowi. Odkąd zgodziła się mu pomóc w 

urządzeniu domu, zmienił się również jego stosunek do przyjazdu telewizji. Może 

mimo wszystko nie będzie aż tak ile. 

– 

Chciałabym przenieść krosno do siebie, o ile nie masz nic przeciwko temu. 

– 

Oczywiście, że nie. – Jeśli liczył przez chwilę, że rozłoży się z robotą u niego 

w  salonie,  musiał  o  tym  zapomnieć,  ale  to  nie  było  teraz  ważne.  I  tak  będą  się 

widywać przy urządzaniu domu. 

– Odniesiemy je z powrotem przed przyjazdem telewizji – 

dodała. – Krosno z 

rozpoczętą robotą będzie wspaniałym akcentem dekoratorskim w salonie. 

– 

Pewnie masz rację, chociaż co ja o tym wiem? 

– 

Niewiele, ale masz szczęście, że ja wiem o tym coś niecoś – przekomarzała 

się z nim Anna. 

– 

To widać. – Wskazał stół w jadalni udekorowany zapalonymi świeczkami. – 

Czuję się tak, jakbym wszedł do jakiejś szykownej restauracji. 

– 

To  dlatego  że  obsługa jest taka powolna –  roześmiała  się  Anna.  –  Jestem 

okropnie  głodna,  a  to  znaczy  że  ty  musisz  chyba  umierać  z  głodu  po  całej  tej 

dzisiejszej harówce. Bierzmy się do jedzenia. 

– 

Jestem gotów. Pomóc ci w czymś? 

– 

Może  otworzysz  wino?  Korkociąg  jest  w  ostatniej szufladzie na lewo – 

powiedziała, otwierając piekarnik. 

Zapach pieczonego kurczaka rozszedł się po kuchni. 

Dobrze znał tę kuchnię, więc bez trudu odnalazł korkociąg. Podobało mu się, 

że Anna nie zmieniła przytulnej kuchenki pani McCormick w jakiś cud najnowszej 

techniki. Sosnowe szafki nadal pokryte były niemodną już warstwą białej farby. W 

oknie  nad  zlewem  wciąż  wisiały  bawełniane  firanki  w  niebieską  kratkę,  nie 

zmieniły się też ani lodówka, ani emaliowana kuchenka. 

Wyjął z kieszeni scyzoryk i ściągnął złotko z szyjki butelki. 
–  Ta kuchnia budzi wspomnienia – 

powiedział, wbijając ostrze korkociągu w 

korek.  – 

Kiedy  byłem  dzieckiem,  pani  McCormick  piekła  dla  mnie  piernikowe 

ludziki. 

– 

Wychowałeś  się  tu,  w  Sumersbury?  –  spytała  Anna,  obrzucając  go 

background image

zaciekawionym spojrzeniem. 

– Nie. – 

Pomyślał, że wygląda wspaniale z policzkami zarumienionymi żarem 

z piekarnika. – 

Przyjeżdżałem tylko na wakacje do moich dziadków. 

– 

A więc dom, w którym mieszkasz, należał do twoich dziadków? 

– 

Przez prawie pięćdziesiąt lat. 

– 

No, no. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Jeśli coś w tym domu jest dla 

ciebie święte, lepiej, żebym o tym wiedziała, zanim wezmę się za przeróbki. 

– 

Nie  wiem,  czy  coś  jest  „święte",  ale  chyba  jestem  trochę  przywiązany  do 

różnych przedmiotów. – Spojrzał na nią, zastanawiając się, na ile może jej ufać. W 

końcu  powiedział  ostrożnie:  –  Miałem  zwariowane  dzieciństwo.  Ta  farma  i 

dziadkowie stanowili jedyne trwałe oparcie w moim życiu. Byli dla mnie bardzo 

ważni. 

Anna  przestała  polewać  sosem  kurczaka  i  zwróciła  do  niego  twarz,  jakby 

oczekiwała, że powie coś więcej. Gdyby nie przerwała pracy, nie ciągnąłby dalej 

swojej opowieści, ale jej pełne uwagi milczenie przekonało go, że naprawdę chce 

dowiedzieć się o nim czegoś więcej. 

– 

Moi  rodzice  rozwiedli  się,  kiedy  miałem  pięć  lat  –  powiedział  –  i matka 

wyszła potem za mąż jeszcze... trzykrotnie. Ciągle się przenosiliśmy z miejsca na 
miejsce. 

Skinęła głową, jakby chciała powiedzieć, że nie musi jej dalej tłumaczyć. 
– A ojciec? – 

spytała łagodnie. 

– 

Zniknął  ze  sceny.  Z  początku  nienawidziłem  go  za  to,  ale  moja  babka 

wytłumaczyła mi, że nie był dość silny, żeby być ojcem jedynie na ćwierć etatu. 

Należał  do  tych,  co  biorą  wszystko  albo  nic.  Skoro  nie  mógł  mieć  wszystkiego, 

odszedł.  Babka  wybaczyła  mu  to  zachowanie,  więc  po  jakimś  czasie  i  ja  mu 

wybaczyłem. 

Anna milczała przez chwilę. 
– 

Musimy przejrzeć, jedną po drugiej, rzeczy w twoim domu – odezwała się w 

końcu. – Nie zdajesz sobie nawet sprawy, co mogą znaczyć najmniejsze zmiany 

we wnętrzu, które tak bardzo naładowane jest emocjami. 

– 

Daj spokój, nie ma co się za bardzo roztkliwiać. Jest tam również mnóstwo 

zwykłych  śmieci.  Poza  tym  już  nie  jestem  małym  zalęknionym  chłopcem  – 

powiedział nieco pewniejszym tonem. 

– 

Chyba że chodzi o starsze panie z Cechu Rzemiosł. 

– 

Masz  rację  –  roześmiał  się  Sam.  –  Wystraszyły  mnie  nie  na  żarty. 

Prawdopodobnie  bałem  się,  że  zadepczą  rzeczy  moich  dziadków.  –  Spojrzał  na 

background image

Annę.  –  Musisz  być  bardzo  dobra  w  swoim  zawodzie,  nawet  jeśli  cię  to  teraz 

męczy. 

– 

Kilka  razy  szef  zganił  mnie  za  to,  że  utwierdzam  klienta  w  decyzji 

zatrzymania  starych  sprzętów,  zamiast  namawiać  go  na  zakup  nowych.  Przez  to 
sprzedajemy mniej naszych mebli. 

– 

Ale  to  świadczy  również,  że  masz  charakter.  Czy  dlatego  zastanawiasz  się 

nad rzuceniem pracy, że twój szef chce, abyś sprzedawała więcej mebli? 

– 

Nie, przynajmniej tak mi się wydaje. Z tym mogę sobie dać radę. – Spojrzała 

na niego. – 

Problem  w  tym,  że  nie  bawi  mnie  już  dekoratorstwo.  Klient  chwali 

mnie za to, co zrobiłam, ale ja mu nie wierzę. 

– 

Może potrzebujesz zmiany w życiu? 

– 

Może. – Zarumieniła się jeszcze bardziej. 

Spojrzał na butelkę wina. 
– 

Jeśli skończę kiedyś ją otwierać, wypijemy za to. 

– 

I zjemy kolację, którą ci obiecałam – dodała z uśmiechem. 

Sam  wyciągnął  korek  z  butelki  z  cichym  puknięciem,  które  zdawało  się 

oznajmiać początek czegoś specjalnego. Zerknąwszy na Annę, której długie loki 

spadały kaskadą na plecy i wiły się wokół zarumienionej twarzy, pomyślał, że to 

coś już się zaczęło. 

W trakcie kolacji Anna opowiedziała mu o swojej rodzinie. Zarówno rodzice, 

jak i starszy brat z żoną i trójką dzieci mieszkali w stanie Indiana. Matka i ojciec 

wkrótce obchodzić będą trzydziestą piątą rocznicę ślubu. 

–  To cudownie – 

wtrącił  Sam,  sącząc  wino.  –  Moi  dziadkowie  żyli  ze  sobą 

sześćdziesiąt jeden lat i podziwiałem ich za to. 

– 

Musieli się wcześnie pobrać. 

– 

Chyba mieli oboje po dwadzieścia lat. Babcia pewnie była trochę młodsza. 

Tak, niektórzy z nas mieliby kłopoty, żeby pobić ich rekord. Nawet gdybym ożenił 

się  jutro,  musiałbym  dożyć  dziewięćdziesięciu  dwóch  lat,  żeby  móc  obchodzić 

sześćdziesiątą rocznicę ślubu. 

– 

Ja  chyba  też  nie  dożyłabym  sześćdziesiątej  rocznicy7.  Miałabym  wtedy 

osiemdziesiąt  dziewięć  lat.  –  Przypomniała  sobie,  że  kiedyś  liczyła  pięcioletni 

związek  z  Erikiem  jako  lata  małżeństwa,  chociaż  formalnie  nie  wzięli  ze  sobą 

ślubu. Erie twierdził, że dla niego ślub nie  ma najmniejszego znaczenia.  – Będę 

musiała odstąpić bicie rekordów w pożyciu małżeńskim rodzicom i mojemu bratu. 

– 

A  więc  to  ty  wzięłaś  na  siebie  rolę  buntownika  w  swojej  rodzinie?  – 

zażartował Sam. 

background image

– 

Jeśli zrobisz jakąś aluzję do moich rudych włosów, rozczarujesz mnie. 

– 

Ani mi się śni. – Wypił łyk wina i spojrzał na nią znad brzegu kieliszka. – 

Nie lubię stereotypów, a zresztą moja babka też miała rude włosy, a była łagodną, 

czułą osobą. 

– 

Masz  szczęście,  to  cię  uratowało  –  roześmiała  się  Anna.  –  Chcesz deser? 

Mogę rozmrozić sernik. 

– 

Później – jęknął Sam. – Okropnie się najadłem tą wspaniałą kolacją. 

– 

Mam  nadzieję,  że  nie  na  tyle,  żebyś  nie  mógł  zagrać  na  harmonijce  – 

powie

działa, odsuwając krzesło i zbierając talerze. 

– 

Łudziłem się, że zapomnisz. 

– 

Nigdy w życiu. Chodź – zdecydowała, układając talerze jeden na drugim i 

sięgając  po  kieliszek  z  winem.  –  Włożymy  kurtki  i  usiądziemy  na  chwilę  na 

werandzie. W ciemności będziesz się mniej wstydzić. 

– 

Nie wiem dlaczego w ogóle dałem się namówić, żeby przynieść harmonijkę – 

marudził Sam, wstając od stołu. 

– 

Ponieważ jesteś dobrym sąsiadem – rzuciła przez ramię w drodze do kuchni. 

– Pewnie tak. 
Sam  zdmuchnął  świece,  zabrał  kieliszek  z  winem  i  poszedł  za  Anną. 

Zastanawiał się nad wrażeniem, jakie na nim robiła. W ciągu kilku godzin, odkąd 

się  poznali,  zdążył  przed  nią  odsłonić  szczegóły  swojego  nieszczęśliwego 

dzieciństwa i zgodził się zagrać na harmonijce, chociaż nigdy wcześniej dla nikogo 

nie grał. 

Poduszki  na  metalowych  krzesłach  były  zimne,  a  powietrze  jeszcze 

chłodniejsze. W trawie cykało zaledwie kilka świerszczy i Anna wiedziała, że w 

następny  weekend  i  one  mogą  zamilknąć,  szykując  się  do  zimy.  W  powietrzu 

pachniało  jesienią:  spalonymi  liśćmi  i  dojrzałymi  jabłkami.  Niedawno  drzewa 

zaczęły  zmieniać  barwy.  Co  roku  czekała  na  tę  chwilę,  jesień  była  jej  ulubioną 

porą. 

Choć Sam wybrał krzesło jak najdalej od niej, nie czuła się urażona, rozumiała 

jego wstydliwość. 

– 

Jest  zupełnie  ciemno  –  zauważył,  stawiając  kieliszek  na  stoliku.  –  Nie 

odgadnę z twojej twarzy, czy podoba ci się to, co gram, czy też nie. Obiecaj, że 

powiesz mi, jak cię znudzę. – Wyjął z kieszeni harmonijkę. 

– 

Obiecuję. 

Kiedy  zaczął  grać,  poczuła,  jak  słodycz  wlewa  się  jej  do  serca.  Rozpoznała 

melodię,  .  Letniska",  piosenki,  którą  grywał  w  letnie  wieczory.  Och,  jakie  to 

background image

piękne,  pomyślała,  kładąc  głowę  na  oparciu  krzesła.  Sam  nawet  nie  zdaje  sobie 

sprawy z tego, jaki ma talent. Jego gra mówiła o samotności i tęsknocie, czułości i 

kochaniu. Uświadomiła sobie, że nic nie wie o jego miłosnej przeszłości, ale też 

nie powiedziała mu nic o swojej. Pewnych rzeczy nie musiał jej jednak mówić. 

Skończył grać, a ona rozkoszowała się uczuciem, jakie wzbudziły w niej tkliwe 

dźwięki melodii. Po chwili odchrząknął i uderzając harmonijką o dłoń, zapytał: 

– 

Masz dość? 

Jego słowa wyrwały ją z zadumy. 
– 

Dość?  Och,  Sam,  mogłabym  cię  słuchać  bez  końca.  Nie  masz  pojęcia,  jak 

kojąco działa na mnie twoja muzyka. 

– 

A ja myślałem, że cię uśpiłem. Siedziałaś tak cicho. 

– 

Nie  spałam.  Byłam  tylko...  jakaś  taka  odprężona  i  spokojna.  Proszę,  graj 

dalej. Zagraj „Uwolnioną melodię". Bardzo lubiłam jej słuchać latem. 

– 

Ciągle  nie  mogę  w  to  uwierzyć  –  dobiegł  ją  głos  z  ciemności.  –  Kiedy 

wieczorami siad

ałem przed domem, żeby zagrać na harmonijce, myślałem, że nikt 

mnie nie słyszy, a tymczasem ty w każdy weekend byłaś tu i słuchałaś. 

– 

Chyba dlatego mam takie wrażenie, jakbym cię już znała. 

Nic na to nie odpowiedział, ale czuła, że dystans między nimi jeszcze bardziej 

zmalał.  Widziała,  że  sprawiła  mu  przyjemność,  chwaląc  jego  grę,  ale  w  reakcji 

Sama było coś więcej. Zastanawiała się, czy on też zdaje sobie sprawę z tego, co 

się dzieje w zaciszu ciemnej werandy. 

Melodia, jaką zaczął grać, dała jej odpowiedź. Wiedział. Anna zamknęła oczy i 

przywołała obraz Sama takiego, jakim widziała go po południu: pochylonego nad 

piłą, wrzucającego kloce drewna na ciężarówkę. A teraz w tych samych dłoniach 

trzymał srebrną harmonijkę i poruszając ustami, wyczarowywał z niej przejmujące, 

słodkie dźwięki. Na myśl o pełnych wargach mężczyzny oblizała usta. Wiedziała, 

że jego gra się jej spodoba, nie spodziewała się jednak, że ją uwiedzie. 

Kiedy skończył, zapadła cisza. Anna nie śmiała się odezwać w obawie, że to, 

co odczuwała, było jedynie wytworem jej fantazji. 

– 

Robi się późno – powiedział wreszcie Sam, unosząc się z krzesła. – Chyba 

powinienem już iść do domu. 

Anna również wstała,  modląc się w duchu, żeby nie ugięły się pod nią nogi, 

kiedy będzie go żegnać. 

– Nie chcesz sernika? 
– 

Nie, dziękuję. Ja... – urwał i stał w miejscu bez ruchu, niczym skamieniały. 

Mimo  ciemności  wiedziała,  że  na  nią  patrzy.  –  Światło  z  kuchni  pada  na  twoje 

background image

włosy –  – powiedział prawie oskarżycielskim tonem, jakby rozmyślnie stanęła w 
tym miejscu. 

–  Och!  – 

Anna  cofnęła  się  o  krok.  Wcale  nie  miała  zamiaru  rozbudzać  tego 

napięcia,  które  nagle  pojawiło  się  między  nimi,  a  jej  reakcja  na  Sama  zupełnie 

wytrąciła ją z równowagi. Podejrzewała, że on również nie bardzo rozumie, co się 
z nim dzieje. – Sam... – za

częła niepewnie – ja... – nie wiedziała, co powiedzieć. 

– Anno, ja... – 

znowu przerwał. 

Nie była pewna, kto poruszył się pierwszy, może oboje zrobili to równocześnie 

uznając, że dzieli ich zbyt duża odległość. 

– Och – 

westchnęła, kiedy przygarnął ją do siebie. Czuła bicie jego serca. 

– 

To właśnie chciałem powiedzieć – mruknął i zbliżył wargi do jej ust. 

Anna odpowiedziała mu z pasją, o istnienie której nawet się nie podejrzewała. 

Wówczas przytulił ją mocniej do siebie i wsunął głębiej język w jej wilgotne usta. 

Ciało  Anny  zaczęło  wzbierać  pożądaniem.  Z  ust  wyrwał  się  stłumiony  jęk 
rozkoszy. 

Usłyszała ciężki oddech Sama i poczuła, jak tężeją mu mięśnie. Pogłaskał ją po 

plecach i przesunął dłonie w dół, na okrywający jej pośladki miękki materiał dresu. 
Przycis

nął  ją  delikatnie,  a  kiedy  ich  ciała  zetknęły  się  ze  sobą,  odchylił  głowę, 

żeby zajrzeć jej w twarz. 

– 

Powinienem był pójść do domu – wymruczał. 

Anna przełknęła ślinę. 
– 

Nie planowałam tego. Ale coś w twojej muzyce... po tym, jak słuchałam jej 

przez całe lato... 

– 

Ja  nie  mam  takiego  usprawiedliwienia.  Aż  do  dzisiejszego  dnia  nic  nie 

wiedziałem o twoim istnieniu. 

Ujęła jego twarz w dłonie. 
–  Sam  – 

zaczęła,  ale  nowa  fala  namiętności  zamknęła  jej  usta.  Pragnęła,  by 

znów  ją  pocałował.  Otworzyła  oczy  i  spróbowała  odezwać  się  ponownie, 

zdecydowana stłumić swoje impulsy – Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale to mogą 

być różne rzeczy. Myślę, że przez twoją muzykę, przez to, że słuchałam jej całe 

lato, stałeś się dla mnie kimś bliskim, ale i nierealnym, jakby osobą z fantazji. 

– 

Czy  to  źle?  –  Kiedy  podniósł  rękę  i  pogłaskał  ją  po  włosach,  czuła,  jak 

oblewają gorąco. – Chyba że rzeczywistość cię rozczarowała. 

– 

Rzeczywistość  mnie  przytłacza  –  odparła,  dotykając  gładkiej,  świeżo 

wygolonej skóry na jego policzku. 

– Ale 

emocje przyszły tak szybko, że niezupełnie im ufam. 

background image

– 

Czy chciałabyś... – odchrząknął – żebym sobie poszedł? 

Zawahała się, rozdarta między rozsądkiem i pożądaniem. 
– 

Chyba tak. Widzisz, nie chciałabym, żeby to było wynikiem samotności. 

– 

Ja też nie. Jesteś samotna? 

– 

Nie  wiedziałam,  że  jestem.  Wolałam  nazywać  się  niezależną  i 

samowystarczalną. Przecież przyjechałam na wieś po to, żeby pobyć trochę sama 

ze sobą. 

Sam  milczał  chwilę,  a  w  końcu  cofnął  się  o  krok,  uwalniając  ją  z  uścisku 

swoich ramion. 

– Kim on jest? – 

zapytał łagodnym tonem. 

– Kto? – 

Patrzyła na niego zdumiona. 

– 

Facet, o którym chcesz tu zapomnieć. 

W  pierwszym  odruchu  chciała  się  tego  wyprzeć.  Nikt  nie  miał  prawa 

sugerować, że kupno domu na wsi wiązało się w jakimś stopniu z odejściem Erica. 
A

le przed chwilą całowała się namiętnie z tym mężczyzną i może dlatego powinna 

powiedzieć mu prawdę. 

– 

Przez  pięć  lat,  aż  do  marca  tego  roku,  mieszkałam  z  Erikiem  Oretskym. 

Słyszałeś kiedyś o nim? 

– Nigdy. 
– 

Jest  bardzo  znany  w  Nowym  Jorku.  Spotkaliśmy  się,  kiedy  zamawiałam  u 

niego obraz dla jednego z klientów. Byłam pod wrażeniem jego sławy, a on... 

– Twojej urody – 

dokończył Sam. – Świetnie to rozumiem. Kiedy przyszłaś do 

mnie dziś po południu z rozpuszczonymi i lśniącymi w słońcu włosami, zaparło mi 
dech 

w  piersiach.  A  wieczorem  odkryłem,  że  jesteś  równie  wrażliwa  i 

utalentowana, jak piękna. Może twoja reakcja na mnie jest efektem samotności, ale 

nie moja na ciebie. Odwołałem randkę, żeby tu dziś być. 

– 

Sam, nie miałam pojęcia. – Anna poczuła się winna. 

– 

To nieważne – wzruszył ramionami. – Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że 

mimo tych wieczornych koncertów na harmonijce nie jestem samotnym wiejskim 
chłopakiem. Czy to też było częścią twojej fantazji? 

– 

Może. 

– 

Grywam  trochę  na  harmonijce  po  skończeniu  pracy,  ale  to  nie  znaczy,  że 

potem  nie  wybieram  się  gdzieś  na  kolację  albo  nie  jadę  do  teatru  do  Hartford. 

Prawdę  mówiąc  –  dodał  –  czasami  tęsknię  do  samotności.  Nie  dlatego,  że 

prowadzę  zbyt  intensywne  życie  towarzyskie,  ale  niekiedy  muszę  poświęcać 
wieczory 

na spotkania z klientami, ponieważ nie mogę się z nimi umówić w ciągu 

background image

dnia. 

– Z klientami? – 

zdziwiła się Anna. 

– 

Jestem  dyplomowanym  księgowym.  A  przynajmniej  taki  był  mój  zawód. 

Znudziła mnie ta praca, chyba tak samo jak ciebie dekoratorstwo. Kiedy pojawiła 

się  okazja  prowadzenia  hodowli  choinek,  zamknąłem  swoje  biuro  w  Hartford  i 

przeniosłem się tutaj, ale nadal prowadzę księgi podatkowe kilku klientów. 

– 

O Boże. A ja myślałam, że oddajesz się jedynie życiu na łonie natury. 

– 

Bardzo bym chciał, ale nie mogę jeszcze sobie na to pozwolić. Może dzięki 

reklamie, jaką zrobi mi sprzedaż choinki dla Białego Domu, będę mógł zupełnie 

rzucić swoją dawną pracę. Taki przynajmniej jest mój cel. 

Anna klasnęła w dłonie. 
–  Zatem  – 

oznajmiła  uroczyście  –  chemie ci w tym pomogę.  Możesz  być 

pewny, że przygotuję twój dom jak najlepiej na przyjazd telewizji. 

– To znakomicie. – 

Włożył ręce do tylnych kieszeni spodni i spojrzał na nią. Po 

chwili  wziął  głęboki  oddech  i  zaryzykował:  –  Jeśli  kiedyś  uznasz,  że  to,  co 

przeżywałaś przed chwilą, jest czymś więcej niż efektem samotności, daj mi znać. 

Czuła, jak znowu wzbiera w niej pożądanie, ale tym razem zdusiła je w sobie. 

Może Sam tak na nią działa tylko dlatego, że brakuje jej dotyku męskich ramion, a 

skoro  tak,  to  nie  chciałaby  go  zwodzić.  –  Dziękuję  za  usunięcie  drzewa  i...  za 
zrozumienie. 

– Nie ma za co – 

odparł cicho. – Kiedy przywieźć ci krosno? 

– 

Czy jutro rano nie będzie za wcześnie? 

– 

Oczywiście, że nie. 

– 

A  kiedy  obejrzymy  dom  i  zastanowimy  się  nad  koniecznymi  zmianami?  – 

z

rewanżowała się Anna. 

– 

Czy jutro rano nie będzie za wcześnie? – powtórzył za nią. 

– 

Oczywiście, że nie – podchwyciła i oboje uśmiechnęli się do siebie. – Podoba 

mi się twój styl, Sam – dodała po chwili. 

– 

Ale boisz się, że czułabyś to samo wobec pierwszego lepszego faceta, jaki 

nawinąłby ci się pod rękę, czy tak? 

– 

Nie chciałabym tak myśleć, ale... – westchnęła Anna. –  – Zresztą nie jesteś 

żadnym pierwszym lepszym facetem, ale kimś naprawdę specjalnym, i nie jest tak, 

żebym nie miała w mieście okazji do spotykania się z innymi mężczyznami. Moi 

znajomi od miesięcy próbują mnie umawiać na randki. 

– 

A ty, wyjeżdżając na wieś, marnujesz ich wysiłki. 

– 

Chyba masz rację. 

background image

Sam milczał chwilę. 
– 

Dam ci radę – powiedział w końcu. – Chociaż może będę jeszcze żałował, że 

jej udzieliłem. 

– 

Tak, słucham. 

– 

Dlaczego  nie  przestaniesz  uciekać  z  miasta  przed  tymi  facetami  i  nie 

umówisz  się  na  randkę  z  najlepszym  z  nich,  żeby  przekonać  się,  jak  na  ciebie 

działa? 

– 

I jeśli rzucę mu się w ramiona tak jak przed chwilą tobie, będę wiedziała, że 

jestem samotną starą panną, rozpaczliwie potrzebującą jakiegokolwiek mężczyzny 
– 

dokończyła Anna. 

– 

Jeśli  ty  jesteś  samotną  starą  panną,  to  ja  jestem  Świętym  Mikołajem  – 

roześmiał się Sam. 

– 

Och, sama już nie wiem – również się uśmiechnęła. – Trzymanie się z dala 

od mężczyzn było o wiele łatwiejsze. 

– 

Myślę,  że  po  dzisiejszym  wieczorze  ta  opcja  nie  wchodzi  już  w  grę  – 

powiedział  łagodnie.  –  Chwilowo  się  wycofuję,  ale  nie  zamierzam  odejść.  Poza 
wszystkim mamy wspólne interesy. O której przyw

ieźć krosno? 

– O której ci wygodnie. 
– 

Czy ósma rano będzie odpowiednia? 

– Jak najbardziej. 
– A zatem do jutra – 

rzucił, schodząc po drewnianych stopniach i kierując się 

do ciężarówki. 

Anna  otwarła  usta,  żeby  go  zawołać.  Czy  to  takie  ważne,  dlaczego  go 

pra

gnęła? Ale zanim zdążyła sobie odpowiedzieć, Sam uruchomił silnik, włączył 

światła i wycofał się z podjazdu. 

 

background image

Rozdział 3 

 
Anna nastawiła budzik na siódmą trzydzieści, ale obudziła się, nim zadzwonił. 

Ubrała się szybko, drżąc z  podniecenia i porannego chłodu. Słońce już wstało, a 

Sam  miał  przyjechać  koło  ósmej.  Zbiegła  po  schodach  i  nastawiła  w  kuchni 

ekspres. Kawa nie zdążyła się jeszcze zaparzyć, kiedy usłyszała warkot ciężarówki 

Sama. Pobiegła otworzyć drzwi. 

– 

Dzień dobry! – zawołał, opuszczając z metalicznym szczękiem tylną klapę. 

Serce  zabiło  jej  mocniej.  Mogła  się  okłamywać,  że  to  z  powodu  krosna,  ale 

prawda była inna: nie mogła zapomnieć wczorajszego pocałunku. 

– 

Pomogę ci – zaofiarowała się, zostawiając drzwi od domu otwarte. 

– 

Dam sobie radę. Opracowałem pewien system –  – uśmiechnął się do niej. 

Zastanawiała się, czy on też pamięta ich pocałunek. – Poza tym bez kurtki możesz 

się przeziębić. 

–  Nie jest znów tak zimno. – 

Zajrzała  mu  w  oczy  i  upewniła  się,  że  on  też 

pamięta. Rumieniąc się przeniosła wzrok na krosno bezpiecznie przymocowane do 

platformy ciężarówki. – Wyczyściłeś je – zauważyła zdziwiona. 

– 

Oczywiście. Między jednym a drugim telefonem. – Wskoczył na platformę. 

– 

Miałeś  telefony  po  powrocie  do  domu?  Było  już  koło  dziesiątej,  kiedy 

odjechałeś. 

– 

Wszyscy w miasteczku są tacy podnieceni przyjazdem telewizji, że nie mogą 

się  powstrzymać,  żeby  ze  mną  nie  porozmawiać.  –  Wyciągnął  do  niej  rękę.  – 

Chodź, skoro chcesz mi pomóc, przytrzymasz je na górze. 

Chwyciła ciepłą, wyciągniętą dłoń, ale nie spojrzała na niego, kiedy pomógł jej 

wejść na platformę. Myślała, że to, co zaszło między nimi poprzedniego wieczoru, 

spowodowała ciemność i nastrojowa muzyka, ale kiedy poczuła dotyk jego dłoni, 

zrozumiała, że się myliła. 

Wspólnymi siłami zdjęli krosno z platformy i zaczęli nieść w stronę domu. W 

pewnej chwili Anna potknęła się o kamień i przez ułamek sekundy wydawało się, 

że  upadnie  i  wypuści  z  rąk  cenny  przedmiot.  Sam  zatrzymał  się  i  poczekał,  aż 

odzyska równowagę. 

– Nic ci nie jest? – 

zapytał. 

– Ni

e, wszystko w porządku, chociaż przez chwilę myślałam, że umrę. Nigdy 

bym  sobie  nie  wybaczyła,  gdyby  coś  stało  się  twojemu  krosnu.  Może  cena  za 

urządzenie twojego domu była zbyt wygórowana? 

background image

– 

Anno, nic mu się nie stanie, przestań się martwić. Uważaj teraz na stopnie, 

zaraz wniesiemy je do domu – 

pocieszał ją Sam. 

Spokojny  ton  jego  głosu  nie  zwiódł  jej  jednak.  Wiedziała,  że  to  potknięcie 

nieźle  go  wystraszyło.  Zauważyła  błysk  przerażenia  w  jego  oku  i  nie  miała 

wątpliwości, ze strata krosna wyrządziłaby mu ogromną przykrość. 

– 

Gdzie chcesz, żebym je postawił? – spytał, gdy znaleźli się w środku. 

– 

Może tu w salonie, koło okna. – Anna chciała jak najszybciej postawić je na 

ziemi. 

Sam  postawił  krosno  tam,  gdzie  mu  wskazała,  a  następnie  rozejrzał  się  po 

pokoju. 

– 

Widzę, że nie żartowałaś, kiedy mówiłaś, że nie chce ci się urządzać domu. 

– 

Trochę tu pusto, prawda? – roześmiała się Anna. 

– 

Powiedziałbym, że niezbyt go zagraciłaś. 

– 

Biorąc pod uwagę, że jak dotąd krosno jest tu jedynym sprzętem... 

– 

Czy nie powinnaś przynajmniej zawiesić kotar? 

– 

A  po  co?  Przecież  nie  biegam  nago  po  domu  –  rzuciła  bez  chwili 

zastanowienia  i  aż  zamarła.  Przez  moment  patrzyli  na  siebie  w  milczeniu. 

Widziała, jak Sam z trudem przełknął ślinę. 

– 

Napijesz się kawy? – wykrztusiła w końcu. 

– 

Chętnie. – W jego głosie było napięcie. 

– 

Chciałbyś  czegoś  jeszcze?  –  Czuła,  jak  pali  ją  twarz.  –  Mogłabym  zrobić 

śniadanie. Mam jajka, bekon i trochę... 

–  Wystarczy kawa – 

uciął  krótko.  –  Zostawiłem  w  samochodzie  ławę  do 

krosna. Pójdę po nią i zaraz wracam. 

Kiedy  wyszedł  na  dwór,  Anna  przyłożyła  dłonie  do  płonących  policzków. 

Czyżby jej uwaga o bieganiu nago po domu była freudowskim przejęzyczeniem? 

Czy tak bardzo próbowała ukryć swój pociąg do Sama, że podświadomie się z nim 

zdradziła? Nie wolno jej z nim flirtować ani go zwodzić, skoro nie jest gotowa na 

nieunikniony ciąg dalszy. A ciąg dalszy w sytuacji, gdy nie rozumiała samej siebie, 

na pewno nie był rzeczą właściwą. 

Po  wyjściu  z  domu  Sam  zatrzymał  się  na  chwilę,  żeby  wziąć  kilka  długich, 

uspokajających  oddechów.  Wczoraj  Anna  wyłożyła  sprawę  jasno:  nie  chce 

zaczynać nowego związku od chwili słabości. On też tego nie chciał. Postanowił 

więc kontrolować swoje emocje i zachowywać się tak, jakby nic między nimi nie 

zaszło. 

Wszystko układało się dobrze, aż do chwili, kiedy wymknęła się jej ta uwaga o 

background image

bieganiu nago po domu, a potem pytanie, czy chce od niej czegoś jeszcze prócz 

kawy.  O  tak,  bardzo  by  chciał.  Nie  podobała  mu  się  jednak  rola  faceta,  przy 

którym  miała  zapomnieć  o  swoim  byłym  kochanku.  Jej  wątpliwości,  czy  chce  z 

nim być, czy nie, muszą zostać rozwiane, zanim dojdzie między nimi do czegoś 

więcej.  Tak  więc  pozostaje  mu  tylko  spokojnie  czekać,  licząc  na  to,  że  w  tym 

czasie Anna nie powie niczego, co skieruje jego wyobraźnię w zabronione rewiry. 

Otworzył drzwiczki szoferki i wyjął ławę. 

Kiedy  wrócił  do  domu,  Anna  czekała  w  salonie  z  dwoma  kubkami  kawy. 

Postronnemu  obserwatorowi  mogli  wydać  się  parą  nowożeńców  wprowadzającą 

się do swojego pierwszego domu, pomyślał, ale szybko odpędził od siebie tę wizję. 

Postawił ławę przed krosnem i przyjął od niej kubek kawy. 

– 

Ciągle  nie  wierzę,  że  jest  u  mnie  w  domu  –  powiedziała  Anna,  gładząc 

wypolerowane drewno. – 

Spójrz, jak lśni, kiedy pada na nie słońce. 

– 

Cieszę się, że tu jest. U mnie stało w kącie pokryte kurzem. 

– 

Zaczekaj, aż zobaczysz, jak będę na nim tkać. Nie wiemco mi się bardziej 

podoba, piękny kształt krosna, czy kolory przędzy. 

– 

Nie rozumiem. Skoro tak bardzo lubisz tkać, to dlaczego wcześniej go sobie 

nie kupiłaś? 

– 

Powinnam była to zrobić dawno temu. Czy byłeś kiedyś z kimś, kto miał tak 

silną osobowość, że nie wiedziałeś już, kim jesteś i czego chcesz od życia? 

– 

Nie, chyba nie. Mówisz o swoim chłopaku? 

Skinęła głową. 
– 

Może to częściej przytrafia się kobietom. Teraz wydaje mi się, że kiedy Erie 

wkroczył  w  moje  życie,  zabrał  mi  wszystko.  Jego  prace  walały  się  po  całym 

mieszkaniu. Nie było miejsca na nic innego. A do tego był taki dobry w tym, co 

robił,  ktoś  nazwał  go  nawet  geniuszem,  że  nie  czułam  się  na  siłach  mu 

przeciwstawić. 

– I 

dlatego mieszkasz teraz w prawie pustym domu na wsi. Masz tutaj dookoła 

mnóstwo miejsca. 

– Mam miejsce na krosno. Nareszcie. 
– 

Chyba to był najwyższy czas  – powiedział, zastanawiając się, czy w życiu 

Anny jest również miejsce dla niego. – Zdaje się, że nasze spotkanie okazało się 

szczęśliwym zbiegiem okoliczności. 

– 

Chyba tak. Nie możemy jednak zapomnieć o drugiej stronie umowy. Kiedy 

dopijesz  kawę,  pojedziemy  do  ciebie  i  zastanowimy  się  nad  zmianami  w  twoim 
domu. 

background image

– 

Nie  wolałabyś  kupić  nici  i  zacząć  tkać?  Tessie Johanson prowadzi w 

miasteczku sklep z przędzą. Wydaje mi się, że jest czynny w soboty. 

– 

Widziałam go i pojadę tam po południu, ale najpierw interesy. Im szybciej 

przekonam się, czego potrzebujesz, tym więcej czasu będę miała na myślenie, co 

należy u ciebie zrobić. Będę mogła zastanawiać się nad tym podczas tkania. 

–  Zatem ruszajmy – 

powiedział  Sam,  dopijając  kawę.  –  Pojedziemy 

ciężarówką. 

– 

Wolałabym  jechać  swoim  samochodem.  Prosto  od  ciebie  pojadę  do 

miasteczka. 

– 

W porządku. Idziemy? 

– 

Tylko wezmę kurtkę. 

Kiedy  dojechali  na  miejsce,  Anna  zaparkowała  samochód  koło  ciężarówki  i 

zapytała czekającego na nią Sama: 

– 

Jaką część domu chciałbyś odnowić? 

– 

Obawiam się, że cały – odparł, otwierając drzwi. – Sypialnie, kuchnię, salon, 

jadalnię,  może  nawet  łazienkę.  Pewnie  mógłbym  zamknąć  przed  nimi  pokój  lub 

dwa, ale to byłoby... 

–  Prostackie  – 

dokończyła  za  mego.  –  Zgadzam  się.  Skoro  kamery  będą 

wszędzie  zaglądać,  musimy  się  upewnić,  że  zatroszczyliśmy  się  o  najmniejszy 

szczegół.  Jeśli  nie  masz  nic  przeciwko  temu, zaczniemy od sypialni, a potem 

zejdziemy na dół. 

– 

Doskonale. Poprowadzę cię. – Przeciął salon i zaczął się wspinać na górę po 

skrzypiących  drewnianych  schodach.  Anna  ruszyła  za  nim.  –  Na  górze  są  trzy 

sypialnie i łazienka – wyjaśnił, zatrzymując się na półpiętrze. – Chyba u ciebie jest 

taki sam rozkład. 

– 

Podobny, z tym że moje schody nie mają półpiętra, prowadzą prosto na górę. 

– 

Szkoda.  To  było  moje  ulubione  miejsce  w  dzieciństwie.  Coś  ci  pokażę.  – 

Kucnął  przy  kwadratowych,  wysokich  na  pół  metra  drzwiczkach  wyciętych  w 

wąskiej ścianie. 

– Co to jest? – 

Anna pochyliła się nad nim. 

–  Moja skrytka. – 

Sam  otworzył  drzwiczki,  sięgnął  do  środka  i  wyciągnął 

zakurzone prostokątne pudełko. – To „Chińczyk", a to „Wyścigi konne" – dodał, 

wyciągając  następne  tekturowe  pudełko  poklejone  taśmą.  –  Uwielbiałem  tę  grę. 

Rzucasz kostką i posuwasz konie po torze. 

– 

Czy twoi dziadkowie zbudowali tę skrytkę dla ciebie, czy zawsze tu była? 

– 

Chyba  była  tu  zawsze,  ale  niekoniecznie  z  przeznaczeniem  na  zabawki. 

background image

Świetnie pamiętam ten dzień, kiedy moja babka wzięła mnie za rękę i pokazała te 

drzwiczki.  Moje  stare  zabawki  już  były  w  środku,  ale  od  czasu  do  czasu  babka 

dorzucała do nich nową, jak na przykład tę. – Wyciągnął miniaturowy model wozu 

strażackiego. – Kupiła go, kiedy oświadczyłem, że zostanę strażakiem. 

– 

Twoja babka była wspaniałą osobą, prawda? 

– 

Po prostu nauczyła mnie, czym jest miłość – odparł, patrząc jej w oczy. 

– Rozumiem. 
Spoglądali na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu Sam odłożył 

zabawki na miej

sce i powiedział: 

– 

Myślę,  że  powinniśmy  się  ruszyć.  Przed  nami  trochę  roboty.  Gotowa?  – 

Wskazał ręką schody. Ruszyli na górę. – Mój dziadek opowiadał mi kiedyś, że te 

dwa domy, twój i mój, zbudowali koło 1820 roku dwaj bracia. I ponoć dwadzieścia 

lat później sprzedali je, spakowali rodziny i ruszyli dalej na zachód. Mam nadzieję, 

że  to  prawda,  bo  kiedy  powiedziałem  ludziom  z  telewizji,  że  mój  dom  ma  sto 

siedemdziesiąt lat, oszaleli ze szczęścia. 

Zatrzymali  się  na  korytarzu  i  Anna  wyjęła  z  kieszeni  długopis  i notes, które 

zabrała ze sobą przed wyjściem z domu. 

–  Zacznijmy od tego korytarza – 

powiedziała.  –  Jest  tu  całkiem  ciemno  i 

ponuro, a tapeta... – 

urwała, przypomniawszy sobie, że musi być ostrożna. – Czy 

wybierała ją twoja babka? 

– Tak. 
– 

Jak bardzo jesteś do niej przywiązany? 

Sam roześmiał się i włożył ręce do kieszeni. 
– 

Wcale. Babka kupiła ją na wyprzedaży i razem z dziadkiem położyliśmy ją 

któregoś lata, tłumacząc jej cały czas, że brązowa tapeta w różowe kwiatki będzie 

wyglądać  ohydnie  w  tym  Korytarzu.  Kiedy  skończyliśmy,  babce  też  się  nie 

podobało, ale nie mieliśmy już siły jej zdzierać. 

– 

Doskonale to rozumiem. A zatem zaczniemy od zmiany tapety. Co byś chciał 

zamiast niej? I – 

Nie mam pojęcia. 

– Daj spokój, Sam. Na pewno wiesz. Wysi

l wyobraźnię. 

– 

No cóż, może jakiś jasny kolor? Kremowy albo biały? 

– 

Doskonale. No i widzisz, jednak masz jakieś wyczucie. 

– 

Mogę sam zedrzeć tapety i pomalować korytarz na biało. 

– 

To zaoszczędzi ci pieniędzy – powiedziała Anna, zapisując coś w notesie. – 

A teraz chodźmy do pokoi. Zacznijmy od sypialni głównej. 

– 

Na końcu korytarza. – Wskazał wpółotwarte drzwi naprzeciw schodów. 

background image

– Czy to twój pokój? 
– 

Teraz tak. Kiedyś należał do moich dziadków. 

– 

I pewnie są w nim rzeczy dużo ważniejsze dla ciebie niż brązowa tapeta – 

domyśliła się Anna, wchodząc do skąpanego w słońcu pokoju. 

– 

Jakbyś zgadła. 

– 

Małżeńskie  łoże  w  stylu  empire  –  zdumiała  się  Anna,  kładąc  dłoń  na 

drewnianej ramie. Tak łóżko, jak i stojąca obok komoda z dwoma rzędami szuflad, 

wykonane  były  z  orzecha  i  pomalowane  ciemnoniebieską  farbą.  Łóżko 

przykrywała pamiętająca lepsze czasy kapa koloru kości słoniowej. 

– 

Łóżko zostaje – dobiegł ją z tyłu głos Sama. 

– 

Oczywiście. Łóżka z epoki cesarstwa są wprost cudowne. Zawsze je lubiłam. 

– I nigdy nie mia

łaś? 

–  Nie.  – 

Odwróciła  się  do  niego  ze  smutnym  uśmiechem.  –  Kiedy  mogłam 

sobie  na  nie pozwolić,  byłam  z  kimś,  kto  chciał, żebyśmy  mieli  modernistyczną 

kanapę. 

– 

Jest  ogromna  różnica  między  modernistyczną  kanapą  a  łóżkiem  z  epoki 

Napoleona. – 

Oparł się o framugę drzwi i nie spuszczał z niej oczu. 

– 

Wiem.  Kanapy  są  wygodne  i  praktyczne,  ale  ja  tęskniłam  za  czymś... 

solidnym,  za  czymś,  w  czym  mogłabym  się  zagubić.  –  Nie  chciała  tego 

powiedzieć,  nie  chciała  wcale  tej  dyskusji.  Najpierw  rozczuliła  ją  opowieść  o 

zabawkach, a teraz wymieniali opinie o łóżkach. 

Spojrzenie niebieskich oczu Sama powiedziało jej, że myśli o tym samym. 
– 

A niech to, Sam. No dobrze, podobasz mi się. 

– 

I jesteś na mnie o to wściekła? – uśmiechnął się szelmowsko. 

– 

Oczywiście, że nie. 

– Na pewno? 
– 

Na  pewno.  Trudno  mi  tylko  skupić  się  na  pracy,  kiedy  ty  pokazujesz  mi 

swoje zabawki, a potem zaczynamy omawiać zalety łóżek. 

– 

Czy mam przez to rozumieć, że nie chcesz posłuchać o tym, jak spędzałem w 

nim całe godziny, bawiąc się w piratów? 

– Nie. 
– 

Albo  jak  łóżko  było  dyliżansem,  a  ja  udawałem  zdobywców  Dzikiego 

Zachodu? 

– 

Przestań, Sam. Nie chciałabym polubić cię za bardzo w tak krótkim czasie. 

– Twoja strata. – 

Jego uśmiech był zaraźliwy. 

– 

Może. 

background image

Gdyby podszedł wtedy i wziął ją w ramiona, nie byłaby w stanie mu się oprzeć. 

Gdyby pociągnął ją na łóżko i wyszeptał słowa miłości, zostałaby z nim. Ale on 

nie ruszył się z miejsca. Przez chwilę milczeli oboje. 

– 

Kto pomalował te meble na niebiesko? – zapytała w końcu Anna. 

–  Moja babka. Kiedy wejdz

iesz  do  pozostałych  sypialni,  zobaczysz,  że,  jak 

Picasso, przechodziła przez błękitny okres. Dlaczego pytasz? 

– 

Myślę, że powinniśmy im przywrócić naturalny kolor. 

– 

To  się  da  zrobić.  Tom  Carey  ze  sklepu  żelaznego  zajmuje  się  restauracją 

mebli. Myślę, że nie weźmie za to dużo. 

– 

Świetnie. Oddaj mu łóżko i komodę. Przez jakiś czas będziesz musiał spać na 

materacu. 

– 

Mogę  spać  wszędzie.  To  jedna  z  tych  rzeczy,  których  nauczyłem  siew 

dzieciństwie. 

Obeszła  pokój,  przyglądając  się  fotelowi  i  otomanie.  Wypłowiałe  od  słońca 

niebieskozielone perkalowe pokrowce trzeba będzie zmienić, podobnie jak kapę na 

łóżku.  Jeden  przedmiot  w  pokoju  był  jednak  absolutnie  doskonały:  przepiękny, 

ręcznie  tkany  pled  w  różnych  odcieniach  błękitu  leżał  niedbale  rzucony  na 
siedzenie krze

sła. 

Anna  odłożyła  notes  i  długopis  i  dotknęła  miękkiego  tweedowego  splotu. 

Podziwiała ciekawe zestawienie barw. 

– 

To dzieło twojej babki? 

–  Tak.  – 

Sam  podszedł  do  niej.  –  Prezent dla dziadka na zimowe wieczory. 

Moja babka umarła przed nim. Ten pled mu ją przypominał. 

– 

Tobie też. 

– 

Mnie też. 

– 

Piękna robota. Twoja babka miała prawdziwy talent. 

– 

Myślę, że ty też go masz. 

– 

Nie  mam  pojęcia.  Nigdy  nie  tkałam  wystarczająco  długo,  żeby  się  o  tym 

przekonać.  Ale  jeśli  udałoby  mi  się  zrobić  coś  tak  pięknego  jak  to,  byłabym  z 
siebie dumna. 

– 

To  chyba  najlepsze,  co  zrobiła.  Pokażę  ci  jeszcze  inne  jej  wyroby,  kiedy 

będziemy chodzić po domu. Wycieram naczynia w ściereczki, które utkała. 

– 

Jak możesz? – oburzyła się Anna. 

– 

Bo po to je zrobiła. Nie chciała tracić czasu na makatki na ścianę. Wolała 

tkać  rzeczy  codziennego  użytku,  przedmioty,  które  ludzie  będą  brać  w  ręce, 

dotykać. 

background image

– 

Co za zmysłowa kobieta – wyrwało się Annie, zanim uprzytomniła sobie, że 

to niekoniecznie jest uwaga, jaką chciałby usłyszeć wnuk. – To znaczy... 

– 

Wiem, co chciałaś powiedzieć. I masz rację. Była otwarta na wszystko, co 

niosło ze sobą życie. 

– 

To  wspaniała  cecha.  Musiała  być...  –  Urwała,  czując na  włosach  delikatny 

dotyk jego palców. – 

Nie powinieneś tego robić – powiedziała, odwracając się do 

niego. 

– Wiem. 
Za  chwilę  ją  pocałuje.  Emocje,  jakie  wywołała  niedawna  rozmowa  o  łóżku, 

natychmiast wróciły. Bicie jej serca zagłuszył dobiegający zza okna śpiew ptaków. 

Wlewające  się  do  pokoju  promienie  słońca  zapaliły  złote  iskierki  w  błękitnych 
oczach Sama. 

– 

Wiem,  że  nie  chcesz  tego  przyspieszać.  Próbowałem  o  tym  pamiętać,  ale 

kiedy jesteś tak blisko... 

Była zgubiona i wiedziała o tym. Zaraz ją pocałuje, a ona odwzajemni mu się 

tym samym. Powoli nachylił się nad nią... 

background image

Rozdział 4 

 
Z początku żadne z nich nie usłyszało pukania, ale kiedy Sam już miał dotknąć 

jej warg, natarczywy dźwięk powtórzył się, przywołując go do rzeczywistości. 

– Drzwi – 

odezwał się. – Ktoś dobija się do drzwi. 

Pukanie nie ustawało. 
– Hej, hej, Sammy! To ja, Estelle Terwiliger. 
Sam zamknął oczy. 
– 

Powinienem  był  wiedzieć,  kiedy  nie  zadzwoniła  dziś  rano,  że  zjawi  się  tu 

osobiście. 

– 

Idź, porozmawiaj z nią. – Anna podniosła długopis i notes. – A ja tymczasem 

tu popracuję. 

– O nie – 

zaprotestował, chwytając ją za łokieć i popychając w stronę drzwi – 

powiemy jej od razu, że to ty zajmujesz się urządzaniem domu. Czy ona wie, że 

jesteś projektantką wnętrz? 

– 

Nie,  przynajmniej  nie  wiedziała  tego  do  wczoraj.  Czy  nie  będzie 

rozczarowana, że odebrałam jej zajęcie? 

–  Chyba tak – 

westchnął.  –  Muszę  coś  wymyślić,  żeby  ją  udobruchać.  Chcę 

jednak, aby wiedziała, że dekorację domu zleciłem zawodowcowi. 

Kiedy zeszli na dół, Sam otworzył drzwi i zwalista postura Estelle Terwiliger 

zasłoniła większość światła. 

– 

Wejdź do środka, Estelle – zaprosił ją Sam. – Cieszę się, że przyszłaś. Czy 

znasz Annę? 

– 

Tak,  poznałyśmy  się  wczoraj  w  sklepie.  –  Estelle  skinęła  głową  w  stronę 

Anny. 

– 

Nie uwierzysz, jaki jest jej zawód. Anna jest projektantką wnętrz. 

– O, to wspaniale. – 

Kobieta przyciskała do brzucha ucho torebki, przyglądając 

się Annie spode łba. – Nie wiedziałam, że znasz Sammy'ego. 

– Ja... – 

zaczęła Anna, ale Sam natychmiast wpadł jej w słowo. 

– 

Wstąpiła  do  mnie  wczoraj,  żebym  pomógł  jej  usunąć  zwalone  drzewo  z 

podjazdu.  Kiedy  dowiedziałem  się,  że  jest  dekoratorką  wnętrz,  od  razu 

pomyślałem sobie, że to jest to, czego potrzebuję. Niech zawodowiec zajmie się 

domem, a my skoncentrujemy się na innych sprawach. Nie uważasz, Estelle? 

– 

No...  nie  wiem,  Sammy.  Myślałam,  że  to  cech  udekoruje  ci  dom.  Gertie 

chciała powiesić nad kominkiem ten ładny obraz olejny, który namalowała kilka 

background image

lat  temu,  a  Edwina  przyniosłaby  swoje  drewniane  gąski  w  tych  zabawnych 
pozach... 

– 

To  byłoby  wspaniałe  –  wtrącił  Sam  –  ale  nie  sądzę,  abyście  dały  sobie  ze 

wszystkim  radę,  biorąc  pod  uwagę  to  mnóstwo  rzeczy,  które  trzeba  jeszcze 

załatwić. Tak więc Anna zajmie się domem, a wy pozostałymi sprawami. 

Estelle wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. 
– Uhm – 

wystękała w końcu. – Chyba będziesz musiał odświeżyć moją pamięć, 

Samm

y. Nie bardzo pamiętam, jakie były te inne sprawy. 

– 

No... Na przykład chór. 

– Chór... ale my nie mamy chóru. 
– 

No  właśnie.  Dlatego  trzeba  go  zorganizować.  Kto  będzie  śpiewał  kolędy, 

kiedy  telewizja  pojedzie  do  lasu,  filmować  ścięcie  drzewa?  Musimy  mieć  swój 
chór. 

W oku Estelle pojawił się błysk radości. 
– 

Oczywiście. Już to widzę. Chór w kapeluszach i chustach, z pochodniami... 

– 

To  będzie  w  dzień  –  przypomniał  jej  Sam.  –  Ale  widzę,  że  pojęłaś,  o  co 

chodzi. 

– 

I  organy!  Ernest  ma  małe  organy  w  salonie.  Możemy  załadować  je  na 

ciężarówkę  i  wziąć  długi  kabel...  O  tak,  już  sobie  to  wyobrażam.  Muzyka 

organowa wśród drzew... 

Brew Sama uniosła się w górę. Rzucił zaniepokojone spojrzenie Annie, która 

podniosła notes do ust, skrywając uśmiech rozbawienia. 

– 

Może lepiej zrezygnować z organów – spróbował. – Nie ma takiego długiego 

kabla, który by sięgnął... 

– Daj spokój, Sam – 

nie pozwoliła mu dokończyć. – Musimy mieć organy. Jak 

myślisz,  co  powinniśmy  zaśpiewać,  kiedy  zaczniesz  ścinać  drzewo?  Może  „Bóg 

się rodzi" będzie odpowiednie na tę okazję? 

– 

Myślę, że hałas piły zagłuszy śpiew. 

– 

Masz  rację.  Zaśpiewamy  to  zaraz  po  ścięciu  drzewa.  –  Sam  posłał  Annie 

błagalne  spojrzenie.  –  A  może  lepsze  będzie  solo.  Na  przykład  „Ave  Maria". 

Wiesz, Anno, wszyscy mówią, że pięknie śpiewam „Ave Maria", prawda, Sammy? 
– 

ciągnęła niezrażona. 

– Tak, ale... 
–  Zostaw to mnie – 

ucięła  Estelle,  kierując  się  do  drzwi.  –  Cały  kraj  będzie 

mówił o Sumersbury! Cieszę się, że się znowu spotkałyśmy, Anno – rzuciła przez 

ramię, schodząc pospiesznie po stopniach. 

background image

– 

Boże, co ja narobiłem! – wykrzyknął Sam, zamykając za nią drzwi. 

– 

Dokładnie to, co chciałeś – parsknęła śmiechem Anna. – Udobruchałeś ją. A 

swoją drogą, kim ona jest? 

Zachowuje się tak, jakby władała całym światem. 
– 

Włada  jego  małym  kawałkiem.  Jest  członkinią  Rady  Miejskiej,  prezesem 

lokalnej organizacji DAR, założycielką i przewodniczącą Cechu Rzemiosł i każdej 
organizacji charytatywnej w miasteczku. 

– Ho ho ho! 
– 

Poza tym jest bardzo miłą starszą damą. Sumersbury nie mogłoby bez niej 

funk

cjonować,  ale  teraz  boję  się,  że  popędzi  całą  ludność  tubylczą  przez  moją 

farmę, każąc śpiewać „Bóg się rodzi" i przygrywać na trąbkach. 

– 

Może nie będzie tak źle. Może zaśpiewa tylko „Ave Maria" – drwiła Anna. 

– 

To byłoby jeszcze gorzej – jęknął Sam. – Śpiew Estelle można porównać do 

odgłosów jelenich godów. 

–  Och, Sam! – 

Anna  nie  mogła  dłużej  powstrzymać  się  od  śmiechu.  –  A 

wszystko po to, żeby Cech Rzemiosł nie udekorował twojego salonu drewnianymi 

gąskami. 

– 

No właśnie. – Zachichotał. – Gdybyś ty je widziała... 

– 

Co ona miała na myśli mówiąc o „zabawnych pozach"? – spytała, śmiejąc się 

coraz głośniej. 

– Lepiej nie pytaj – 

zawtórował jej Sam. – A zresztą, wszystko mi jedno. Niech 

sobie śpiewa co chce, skoro zamiast niej ty zajmiesz się dekoracją domu. 

–  N

ie  zrobiliśmy  dużych  postępów  –  powiedziała  Anna,  ocierając  łzy.  – 

Zdążyliśmy obejrzeć korytarz i jedną sypialnię. 

– 

Jeśli o mnie chodzi, im dłużej to potrwa, tym lepiej. 

Spojrzała na niego surowo. 
– 

Sam, musimy zwolnić tempo. Kiedy weszła tu Estelle, uświadomiłam sobie 

ze zgrozą, że poznaliśmy się dopiero wczoraj. 

– 

Czas nie zawsze jest ważny. 

– 

Może, ale ja potrzebuję trochę czasu. 

– 

W porządku. Nie będę cię ponaglał. 

– Zatem wracajmy do pracy – 

zakomenderowała Anna, wchodząc do salonu. – 

Sofa może zostać, ale trzeba zmienić tapicerkę. 

– 

Ty tu rządzisz – powiedział Sam. 

Miała przeczucie, że nie chodzi mu tylko o dekorację wnętrz. 
 

background image

Co pewien czas przeszkadzały im telefony, a kiedy skończyli obchód parteru, 

przyjechał jakiś mężczyzna prosząc, by Sam przywiózł mu ze sklepu kosiarkę do 

trawy.  Anna  była  zdziwiona  jego  prośbą,  ale  Sam  uznał  ją  za  rzecz  absolutnie 

normalną. 

Stosunki  tutaj  odbiegały  zupełnie  od  tych,  do  jakich  przywykła  w  mieście. 

Kupując dom na wsi, liczyła, że zdobędzie więcej prywatności, teraz zrozumiała, 

że jeśli zwiąże się z Samem Garrisonem, prawdopodobnie będzie jej miała mniej. 

Taka perspektywa wcale nie była zachwycająca. 

Sam pojechał z mężczyzną po kosiarkę, a Anna wybrała się do miasteczka. Po 

skromnym lunchu w barze, skierowała swoje kroki do sklepu z przędzą. Nie mogła 

się doczekać, kiedy zacznie tkać. 

W  sklepie  powitała  ją  wysoka,  przystojna  kobieta  po  pięćdziesiątce  z 

wydatnymi  kośćmi  policzkowymi  i  popielatoblond  włosami  upiętymi  na  czubku 

głowy. 

– 

Przerwałam pani lunch – przeprosiła Anna widząc, że kobieta wyciera usta 

koniuszkiem serwetki. – 

Może lepiej przyjdę później. 

– 

Ależ  nie.  Potrzebuję  klientów  bardziej  niż  lunchu  –  zaprotestowała 

gwałtownie sprzedawczyni. 

–  Chyba nie ma ich tu pani zbyt wielu? – 

Anna  podziwiała  wielobarwne 

szpulki przędzy na półkach sklepowych. – Pani jest właścicielką, prawdą? 

– Tak. Jestem Tessie. – 

Kobieta podała jej rękę. 

–  Anna Tilford. – 

Uścisnęła  mocno  wyciągniętą  dłoń.  –  Kupiłam  dom 

McCormicków – 

wyjaśniła. 

– 

Ach, to ty. Nikt cię tu wcześniej nie znał. 

– 

Tak,  to  ja.  Właśnie  pożyczyłam  krosna  od  sąsiada  i  chciałam  kupić  trochę 

przędzy. 

– 

Sam Garrison pozwolił ci używać krosno babki? – zdziwiła się Tessie. 

– Tak. 
– 

No, no. Próbowałam kiedyś odkupić je od niego, ale nie chciał mi sprzedać. 

Po

wiedział, że to by było tak, jakby sprzedawał wspomnienie. Rozumiem go. Jego 

babka była bardzo przywiązana do tego krosna. 

Anna wybrała lawendową, błękitną i turkusową przędzę. Zaopatrzyła się też u 

Tessie  w  broszurkę  z  wzorami  różnych  splotów  i  po  chwili  siedziała  już  w 

samochodzie,  rozmyślając  o  przyjemności,  jaka  czeka  na  nią w  domu.  Najpierw 

utka na krośnie obrus  i  serwetki.  Kiedy  Sam  przyjdzie do niej  znów  na  kolację, 

będzie  mógł  wytrzeć  usta  w  utkane  przez  nią  płótno.  Skarciła  się  za  te  myśli. 

background image

Czyżby  planowała  już  kolejny  posiłek  z  Samem?  Próbowała  sobie  wmówić,  że 

chce  mu  tylko  pokazać  pierwsze  efekty  swojej  pracy  na  jego  krośnie,  ale  to  nie 

była prawda. Dobrze wiedziała, że to tylko wymówka. 

Mijając  farmę  Sama,  zerknęła  przez  rzędy  młodych  sosen  i  zobaczyła 

ciężarówkę przed domem. Zawahała się, czy do niego nie wstąpić, ale rozmyśliła 

się  i  pojechała  prosto  do  siebie.  Kiedy  wysiadła  z  samochodu  na  podjeździe, 

usłyszała  dochodzący  zza  domu  odgłos  rąbania.  Serce  zabiło  jej  szybciej.  Tylko 
jedna osoba mo

głaby rąbać dla niej drzewo, ale przecież niedawno widziała jego 

ciężarówkę.  Okrążyła  budynek  i...  Nie  myliła  się:  to  był  Sam.  Kiedy  tak  stał  z 

siekierą  w  uniesionej  do  góry  ręce,  wyglądał  jak  prawdziwy  drwal.  Odchylił  się 

lekko do tyłu, wziął zamach i rozłupał wpół gruby klocek. Dwa kawałki spadły na 

ziemię  z  obu  stron  pnia  Kiedy  schylił  się,  żeby  podnieść  jeden  z  nich,  zobaczył 

Annę. 

– 

Cześć.  Pomyślałem  sobie,  że  porąbię  ci  je  szybko,  na  wypadek,  gdybyś 

chciała napalić w kominku. 

– 

To  bardzo  miło  z  twojej  strony,  ale  jak  się  tu  dostałeś?  Przecież  twoja 

ciężarówka stoi u ciebie przed domem. – Zarumieniła się lekko, uświadomiwszy 

sobie, że tym samym zdradziła się, że tam zaglądała. 

– 

Przyszedłem ścieżką przez las. – Wskazał przecinkę w lasku na tyłach domu, 

której  wcześniej  nie  zauważyła.  –  Tym  skrótem  jest  dużo  szybciej  niż  naokoło 

drogą,  chociaż  dróżka  między  naszymi  domami  trochę  zarosła.  Od  śmierci  pani 

Mac nikt tędy nie chodził. 

Tętno, zabiło jej szybciej na myśl o leśnej Ścieżce łączącej ich domy niczym 

wspólna tajemnica. 

– Od jak dawna tu jest? – 

spytała. 

–  Od zawsze. – 

Podparł  się  siekierą.  –  Bracia, którzy wybudowali te domy, 

prawdopodobnie  wycięli  ją  po  to,  żeby  ich  żony  mogły  się  odwiedzać,  a  dzieci 

bawić  ze  sobą,  Kiedy  umarła  pani  Mac,  myślałem,  że  już  nikt  nie  będzie  jej 

używać. Przepraszam, że bez pozwolenia wkroczyłem na twój teren. 

– 

O, jeśli o to chodzi,  masz pełne pozwolenie na korzystanie z tej ścieżki.  – 

Uśmiechnęła się Anna. 

– 

Ty też. – Utkwił w niej badawcze spojrzenie. 

– 

Dziękuję. Myślę, że przyda się nam podczas prac w twoim domu. 

– Na pewno. – 

W dalszym ciągu nie spuszczał z niej wzroku. 

Przełknęła  ślinę  i  przymknęła  powieki.  Te  jego  błękitne  oczy  miały  w  sobie 

jakąś niezwykłą moc przyciągania. 

background image

– 

Wiesz, Sam. Mam poczucie winy, że tracisz czas, rąbiąc dla mnie drewno. 

Najpierw  ten  człowiek  z  kosiarką,  a  teraz  ja...  –  Nie  wiedziała,  co  powiedzieć. 

Zaprosić go na kolację? Po tym, do czego już między nimi doszło, może wziąć to 

za znak, że jest gotowa na więcej. – Ze względu na to, co dla mnie zrobiłeś, chyba 
powinnam... 

– 

Tylko nie „powinnam". Jakkolwiek rozwinie się nasza znajomość, to słowo 

wykreślone zostanie z naszego słownika. – Uśmiechnął się lekko. – A poza tym 

mam dziś randkę. Czy dzięki temu czujesz się lepiej? 

 

background image

Rozdział 5 

 
Sam  ma  randkę,  pomyślała  smutno  Anna  i  poczuła,  jak  opuszcza  ją  radosny 

nastrój. 

– 

Tak, lepiej. Dziękuję za porąbanie drewna. 

– 

Nie ma za co. A teraz idź do domu i usiądź do krosna. Na pewno nie możesz 

się tego doczekać. 

– To prawda. 
Odwróciła  się  i  ponownie  okrążyła  dom.  Za  plecami  słyszała  odgłos 

rozłupywanego  bierwiona.  W  środku  rozpakowała  przędzę,  ustaliła  wymiary 

serwetek i zaczęła przewijać nici osnowy przez oczka nicielnicy przy rytmicznym 

akompaniamencie  uderzeń  siekiery.  Kiedy  dźwięk  umilkł,  wiedziała,  że  Sam 

skończył i odszedł. 

Pracowała  całe  popołudnie  i  do  wieczora  zdołała  utkać  kilkanaście 

centymetrów pierwszej serwetki. Była tak podniecona rezultatami swojej pracy, że 

chciała biec do Sama i zaprosić go do siebie, żeby  mógł je ocenić. . Ale on  ma 

dzisiaj randkę, przypomniała sobie i poczuła znowu ukłucie żalu. 

Oparta  o  framugę  drzwi  tylnej  werandy  patrzyła,  jak  się  ściemnia.  Maleńkie 

wycięcie w linii lasu, znaczące początek ścieżki prowadzącej do domu Sama, stało 

się niewidoczne. Powinna się cieszyć, że  miał inne plany na ten wieczór, dzięki 

temu  nie  będzie  musiała  podejmować  trudnych  decyzji.  A  mimo  to  czuła  się 

samotna  i  opuszczona.  Przyłożyła  głowę  do  wstawionej  w  drzwi  werandy 

metalowej siatki na komary i wciągnęła zapach rdzy. Wokół panowała absolutna 

cisza i choć wytężała słuch, nie doszły jej dźwięki harmonijki. 

 
Dręczyły  go  wyrzuty  sumienia,  kiedy  odprowadzał  tego  wieczoru  Daphne 

Michaels  pod  drzwi  jej  domu.  Była  przyjemną  towarzyszką  przez  ostatnie  kilka 

miesięcy, ale miała jedną wadę: nie była Anną, Dlatego ją rzucał. Czuł, że nie jest 

wobec  niej  w  porządku,  ale  wiedział,  że  nie  ma  innego  wyjścia.  Po  drodze  do 

domu  wyjaśnił  Daphne,  że  poznał  kogoś innego,  a ona przyjęła  tę  wiadomość  z 

godnością i wdziękiem. Przez to poczuł się jeszcze gorzej. 

– 

Słuchaj, bardzo mi przykro, że nam nie wyszło – powiedział, dotykając jej 

ramienia. 

Włożyła klucz w zamek i spojrzała na niego. 
– 

Nie  zapytałam  nawet,  kim  jest  ta  kobieta,  która  zrobiła  na  tobie  takie 

background image

wrażenie, – To... moja nowa sąsiadka. 

– Ta, któr

a kupiła dom McCormicków? 

– 

Znasz ją? 

– 

Wzięła pożyczkę u nas w banku. To typowa dziewczyna z  Nowego Jorku, 

Sam. Słyszałam, że przez kilka lat żyła ze słynnym nowojorskim malarzem. 

– Wiem o tym – 

wycedził przez zaciśnięte zęby. 

– 

Kiedy była u mnie w biurze, nie zrobiła wrażenia osoby, która osiądzie tu na 

stałe. 

– 

Jest za wcześnie, żeby cokolwiek planować. 

– 

Ach tak? Sądząc ze sposobu, w jaki to oznajmiłeś, myślałam, że jesteście w 

sobie po uszy zakochani. 

–  Nie  – 

odparł  Sam,  próbując  zachować  cierpliwość.  –  Ale istnieje taka 

możliwość. Podczas gdy między tobą a mną, Daphne, chyba jej nie było. 

– 

Nigdy o tym nie myślałam – powiedziała Daphne, podrzucając dumnie głową 

i  przekręcając  klucz  w  zamku.  –  Chodziło  mi  tylko  o  kogoś,  z  kim  mogłabym 

jeździć na koncerty, to wszystko. 

–  Podobnie ja. – 

Sam  był  na  tyle  dżentelmenem,  by  udać,  że  jej  wierzy.  – 

Uważaj na siebie. – Pocałował ją lekko w policzek i wrócił do ciężarówki. 

Po  drodze  do  domu  zastanawiał  się,  czy  Anna  jeszcze  nie  śpi.  Wyobraził  ją 

sobie przed krosnem 

swojej  babki  i  obraz  ten  przywołał  na  jego  usta  czuły 

uśmiech. Kiedy dotarł do siebie, zdjął smoking, usiadł na stopniach przed domem z 

harmonijką w ręku i zwróciwszy się w stronę jej domu, zagrał cały swój repertuar. 

Zajęta pracą na krośnie Anna z początku nie usłyszała muzyki. Kiedy jednak 

przez stukot czółenka przedarły się pierwsze dźwięki, przerwała tkanie, chwyciła 

kurtkę,  wybiegła  na  tylną  werandę  i  usiadła  na  wyściełanym  poduszkami 

metalowym  krześle.  Siedziała  tak  aż  do  końca  koncertu.  Oczywiście,  Sam  mógł 

grać dla dziewczyny, z którą był umówiony, ale instynkt podpowiadał jej, że tak 

nie  jest.  Był  sam  i  grał  dla  niej.  Uśmiechając  się  do  siebie,  wróciła  do  domu  i 

ponownie zasiadła do tkania. Miała wrażenie, że swoją muzyką Sam przesłał jej 

czułe: Dobranoc. 

 
Całe  niedzielne  przedpołudnie  Anna  spędziła  przy  krośnie.  Co  jakiś  czas 

nasłuchiwała  odgłosu  ciężarówki  Sama  na  podjeździe  lub  pukania  do  drzwi 

werandy.  Kiedy  minęło  południe,  a  on  nie  przychodził,  zrozumiała,  że  daje  jej 

czas,  o  który  go  prosiła,  i  chociaż  było  jej  przykro,  że  nie  zobaczyła  się  z  nim 

przed wyjazdem do miasta, wiedziała, że może za to winić tylko samą siebie. 

background image

Wieczorem, po przyjeździe do Nowego Jorku, siedziała w swoim mieszkaniu, 

wpatrując się w gołe ściany. Kiedy Erie z nią mieszkał, jego dzieła nie mogły się 

na  nich  pomieścić.  Anna  zatrzymała  jedynie  parę  prostych  mebli,  które  nie 

odwracały uwagi od jego obrazów. Teraz, kiedy na ścianach nie było kolorowych 

płócien, proste sprzęty wyglądały straszliwie ubogo. 

Nieobecność owoców twórczości Erica przyniosła jej z początku ulgę. Potem, 

kiedy zdecydowała się kupić dom na wsi, nie stać jej było na nowe meble. Mogła 

chociaż zawiesić jakieś niedrogie reprodukcje na ogołoconych ścianach, ale tego 

też nie zrobiła. Pod ciągłą presją talentu Erica, zatraciła własny gust. Potrafiła bez 

trudu urządzić dom klientowi, ale bała się wybrać obrazek do swojego mieszkania. 

Wzięła  z  półki  kilka  katalogów  mebli  i  usiadła  na  sofie  z  filiżanką  kawy  w 

ręce. Lepiej zajmę się urządzaniem domu Sama, pomyślała. Jednak gołe ściany nie 

dawały  jej  spokoju.  Kiedy  przez  następną  godzinę  wertowała  katalogi  i  robiła 

notatki,  zerkała  na nie  co  chwilę.  Po  raz  pierwszy,  odkąd  wyprowadził się  Erie, 

denerwowała ją ich nagość. 

W  poniedziałek  pierwszą  przerwę  w  pracy  wykorzystała  na  odwiedziny  u 

swojej najlepszej przyjaciółki, Vivian, księgowej w dziale sprzedaży. 

– Jak interesy? – 

spytała Vivian, kiedy Anna podeszła do jej biurka z kubkiem 

kawy w ręce. 

–  Wspaniale,  – 

Anna  usiadła  na  krześle  naprzeciwko.  –  Harrison, ten facet, 

który  wygrał  na  loterii,  chce,  żebym  urządziła  mu  dom  w  stylu  „wczesny 

nowobogacki".  Diabli  mnie  biorą  na  myśl,  jaką  forsę  wyda  na  śmieci,  które 

mógłby  dostać  za  półdarmo  na  wyprzedaży.  Tymczasem  pani  Evans  chce 

oryginalne perskie dywany i włoski marmur za pieniądze, których nie starczyłoby 
na odnowienie tego biurka. 

– 

Może  byś  ich  ze  sobą  poznała,  żeby  zamienili  się  pieniędzmi  – 

zaproponowała Vivian. 

– 

Świetny pomysł! 

Zadzwonił  telefon.  Anna  sączyła  kawę  i  czekała,  aż  Vivian  skończy 

rozmawiać.  Kiedy  odłożyła  słuchawkę,  Anna  postawiła  kubek  na  biurku  i 

nachyliła się do przyjaciółki. 

– 

Przyszłam do ciebie z konkretną sprawą – powiedziała ściszonym głosem. – 

Czy mogłabyś umówić mnie na randkę? 

– Co? – 

Oczy Vivian rozszerzyły się ze zdumienia. – Mówiłaś, że prędzej cię 

piekło pochłonie, nim poprosisz mnie, żebym umówiła cię na randkę. Co się stało? 

– 

Wyobraź sobie, że spotkałam kogoś podczas ostatniego weekendu. 

background image

– W Sumersbury? 
– 

Tak. To mój sąsiad – uśmiechnęła się Anna. – 1 chyba bardzo go lubię. 

– 

Nie  rozumiem.  Skoro  już  go  spotkałaś,  dlaczego  chcesz  umawiać  się  z 

innym? – 

Vivian patrzyła na nią z niedowierzaniem. – A może chcesz po jednym 

w każdym miejscu, żebyś nie musiała wozić ich w tę i z powrotem? – zachichotała. 
– 

To byłoby całkiem logiczne. 

– 

Może,  ale  nie  o  to  mi  chodzi.  Chcę  umówić  się  na  randkę  z  innym 

przystojnym,  inteligentnym,  czarującym  mężczyzną,  żeby  przekonać  się,  czy 

zareaguję na niego w ten sam sposób, jak na Sama. Muszę wiedzieć, czy to on na 

mnie  tak  działa,  czy  też  jestem  aż  tak  samotna  i  znudzona,  że  lecę  na  każdego 

przystojnego, inteligentnego, czarującego faceta. Rozumiesz? 

– 

Nie  jestem  pewna.  A  więc  chcesz  umówić  się  na  próbną  randkę,  żeby 

wiedzieć, czy ostatnio pociągają cię wszyscy mężczyźni, czy też tylko ten Sam? 

– 

Dokładnie. A ponieważ ma to być próbna randka, wolałabym, żeby to nie był 

ktoś z firmy. Pomyślałam sobie, że może twój Jimmy mógłby zapytać któregoś ze 

swoich kolegów, czyby się ze mną nie umówił? 

– 

Jednego ze swoich przystojnych, inteligentnych, czarujących kolegów? Czy 

chcesz również, żeby był bogaty? Zabawny? Wysportowany? Co powiesz o byłym 
olimpijczyku? 

– 

Nie śmiej się ze mnie. Chodzi mi o zwykłego faceta. 

– 

Czy zwykły facet nie przegra od razu z Samem? 

– 

To prawda. Zwykły to za mało. 

–  Anno, wymagasz ode 

mnie  niełatwej  rzeczy,  ale  zrobię  to,  o  co  prosisz, 

ponieważ jestem twoją przyjaciółką. 

– 

Dziękuję ci, Vivian. – Anna wstała i ruszyła do drzwi. 

– 

Na piątek wieczór? 

– 

Wolałabym czwartek. 

– 

Kochanie!  Żaden  facet  nie  zgodzi  się  na  czwartek.  Będzie  myślał,  że 

zatrzymujesz weekend dla innego, i nie pomyli się. To musi być piątek lub sobota, 

chyba że rezygnujesz z tego pomysłu. 

– 

Niech  będzie  piątek.  –  Obiecała  Samowi,  że  w  tym  tygodniu  się  z  kimś 

spotka, i zrobi to, choćby miała wyjechać do Sumersbury dopiero w sobotę rano. 

– 

Dam  ci  znać,  jak  będę  kogoś  miała!  –  zawołała  za  nią  Vivian,  podnosząc 

słuchawkę. 

Anna nie zawiodła się na przyjaciółce. Jeszcze tego popołudnia była umówiona 

na randkę w piątek wieczorem. 

background image

W  poniedziałek  i  wtorek  po  powrocie  z  firmy  pracowała  nad  domem  Sama. 

Nagie  ściany  we  własnym  mieszkaniu  coraz  bardziej  nie  dawały  jej  spokoju.  W 

środę postanowiła kupić reprodukcję na ścianę nad sofą. 

Nie zastanawiała się zbytnio nad wyborem i dopiero, kiedy wróciła ze sklepu, 

uświadomiła sobie, co kupiła. Obrazek przedstawiał wiejski pejzaż, ale nie to było 

dziwne. Zawsze lubiła sceny wiejskie i nawet kupowała je od czasu do czasu przed 

pojawieniem się w jej życiu Erica. Ale ten obrazek był inny. Były na nim dzieci. 

Stała z młotkiem w ręce i wpatrywała się długo w reprodukcję. No tak, nie było 

wątpliwości: obrazek przywodził jej na myśl Sama. Skojarzenie łatwo dawało się 

wytłumaczyć: wzruszyła ją opowieść o jego dzieciństwie. Ale od Sama dziecka nie 

było daleko do Sama ojca. Wyczuwała instynktownie, że tęsknił za tą rolą. 

Ona  z  kolei  nie  czuła  potrzeby  zostania  matką.  Tak  przynajmniej  się  jej 

wydawało.  Erie  nie  chciał  dzieci,  uważał,  że  przeszkadzałyby  im  w  karierze 

zawodowej, a ona się z nim zgadzała. Ale życie Sama, życie na wsi, aż się o nie 

prosiło. Anna postanowiła jeszcze o tym pomyśleć. I to poważnie. 

Chciała, żeby już była sobota i żeby Sam był tuż obok. Tęsknota za nim stała 

się  tak  silna,  że  zaczęła  szukać  w  myślach  pretekstu,  żeby  do  niego  zadzwonić. 

Wzięła notatnik, otworzyła na stronie, na której zapisała jego telefon i wykręciła 
numer. 

–  Spotkanie?  – 

powtórzył,  kiedy  usłyszał,  z  czym  do  niego dzwoni.  –  Po co 

mielibyśmy  umawiać  się  na  spotkanie?  Nie  zapominaj,  że  to  Sumersbury,  a  nie 
Manhattan. 

Jego słowa działały na nią kojąco. 
– 

Ale jakiś sąsiad może znowu prosić cię o pomoc, tak jak zeszłej soboty. A 

my  powinniśmy  mieć  ze  dwie  godziny,  żeby  móc  omówić  wszystkie  zmiany  i 

dobrze  by  było,  żeby  nam  nikt  nie  przeszkadzał.  –  Szukała  gwałtownie 

usprawiedliwienia dla tego zupełnie niepotrzebnego telefonu. Cisza, jaka zapadła 

po  drugiej  stronie,  kazała  jej  zastanowić  się  nad  tym,  co  powiedziała,  a  kiedy 

zrozumiała  dwuznaczność  swojej  propozycji,  zarumieniła  się  ze  wstydu.  –  To 
znaczy... 

– 

Anno, jeśli chcesz, żeby przez dwie godziny nikt nam nie przeszkadzał, mogę 

ci to obiecać – powiedział cicho. – Nawet wyłączę telefon. 

– 

Och, Sam. Już sama nie wiem, co się że mną dzieje –  – wyznała w końcu, 

porzucając pozory. – Zadzwoniłam, bo czuję, że tęsknię za tobą. 

– 

To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj słyszałem. 

– 

Ale  to  nie  ma  sensu.  Nie  znam  cię  na  tyle  dobrze,  żeby  za  tobą  tęsknić. 

background image

Zastanawiam  się,  czy  nie  pociąga  mnie  raczej  to  wszystko...  no  wiesz...  wieś, 
krosno, dzieci... 

– Co? – 

wykrztusił Sam. 

– 

Och,  Boże.  Nie  chciałam  tego  powiedzieć.  Chyba  powinnam  odłożyć 

słuchawkę, zanim... 

– 

Nie. Zaczekaj. Co miałaś na myśli, mówiąc o dzieciach. 

– 

Wygaduję głupstwa, Sam. Zapomnij o tym. Chyba jestem przepracowana. 

– Anno... 
– 

Och, chodzi o to, że nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby zostać matką i 

nigdy nie kupo

wałam obrazków z dziećmi. Ale teraz, kiedy Erie odszedł i zabrał ze 

sobą  wszystkie  swoje  obrazy,  ściany  w  moim  mieszkaniu  wydały  mi  się  takie 

nagie...  I  kupiłam  reprodukcję,  żeby  zawiesić  ją  nad  sofą,  a  kiedy  wróciłam  do 

domu,  uświadomiłam  sobie,  że  są  na  niej dzieci... –  przerwała,  żeby  zaczerpnąć 

tchu i usłyszała w słuchawce jego łagodny śmiech. – Co cię tak śmieszy? – spytała. 

– 

Mówisz  o  tym  tak,  jakby  odkrycie  dzieci  na  obrazku  było tym  samym,  co 

odkrycie karakonów w kredensie. Tak bardzo ich nie lubisz? 

– 

Oczywiście, że lubię, ale nigdy wcześniej nie kupowałam takich obrazków. 

– 

Czy chcesz powiedzieć, że ten obrazek z dziećmi ma coś wspólnego ze mną? 

– 

zapytał po chwili milczenia. 

– 

Nie  wiem.  Ale  powiesiłam  go  na  ścianie  i  zaraz  potem  wymyśliłam  ten 

idi

otyczny pretekst, żeby do ciebie zadzwonić. Nie mam pojęcia, co to wszystko 

znaczy. 

– 

Według  mnie  to  całkiem  proste.  Robiąca  karierę  w  swoim  zawodzie 

dziewczyna  z  miasta  spogląda  tęsknym  wzrokiem  na  to,  co  wydaje  się  jej 

spokojnym życiem na wsi. Chciałbym wierzyć, że mam z tym coś wspólnego, ale 

równie dobrze mogę być jedynie zwykłym urozmaiceniem w twoim codziennym 

życiu. 

– 

Sam, nie chcę, żebyś kiedykolwiek był dla mnie „zwykłym urozmaiceniem". 

– 

Cieszy  mnie  to.  Ale  nie  lekceważ  swoich  tęsknot  do  zmiany  trybu  życia. 

Możesz to zrobić bez względu na to, czy ja stanę się jego częścią. 

– 

Wiem, ale... W każdym razie umówiłam się na randkę w piątek wieczorem. 

– No, no. 
– 

Przecież sam mi radziłeś. 

– To prawda. – 

Westchnął. – Jaki on jest? 

– Jeszcze nie wiem. 
– 

Powiesz mi, jak ci poszło? Ja też chciałbym wiedzieć, na czym stoję. 

background image

– 

Dobrze. A więc jesteś wolny w sobotę rano? 

– 

Jestem wolny o każdej porze, kiedy ty jesteś w Sumersbury. 

– 

Nie byłeś w zeszłą sobotę wieczorem. 

– 

To prawda. Ale to już... nieważne. Zatem wybierasz się na randkę w piątek 

wieczór? 

– Tak. Ted zabiera mnie na musical. 
– 

I pomyśleć, że lubiłem kiedyś to imię. 

– 

Uważasz, że powinnam ją odwołać? – Chciała, żeby powiedział: Tak. 

– 

Chyba nie. Jeśli będziesz się świetnie bawiła, dowiemy się, na czym stoimy. 

– 

A jeśli się wynudzę? 

– 

Wtedy moje modlitwy zostaną wysłuchane. 

 

background image

Rozdział 6 

 
Anna przyjechała do Sumersbury o dziewiątej trzydzieści. Weszła do domu i 

położyła  na  podłodze  w  salonie  torbę  z  zakupami.  Podeszła  do  krosna.  Przez 
tyd

zień  jej  nieobecności  na  drewnianej  ramie  zebrała  się  warstwa  kurzu.  Gdyby 

mieszkała tu na stałe, krosno nie byłoby tak zakurzone. 

Anna rozmarzyła się. Jak dobrze byłoby zamieszkać na wsi. No tak, ale z czego 

by  żyła?  Nie  potrafiła  robić  niczego  innego,  prócz  dekoracji wnętrz.  Nie  umiała 

nawet  dobrze  pisać  na  maszynie.  A  gdyby  nawet  udało  się  jej  znaleźć  jakąś 

niskopłatną pracę w Sumersbury, czym spłaciłaby pożyczkę na dom? 

Oczywiście, mogłaby wyjść za mąż za kogoś takiego jak Sam... Natychmiast 

skarciła się za takie myśli. Zawsze uważała, że kobieta powinna zarabiać na siebie. 

Upierała się przy tym, kiedy była z Erikiem, a teraz okazało się, że miała rację. 

Spojrzała na zegarek. Czas jechać do Sama. Schowała jedzenie do lodówki i 

wróciła  do  samochodu,  w  którym  zostawiła  katalogi,  notatki  i  szkice.  Już  miała 

siadać  za  kierownicą,  kiedy  nagle  coś  przyszło  jej  do  głowy.  Zebrała  materiały, 

zamknęła  samochód,  okrążyła  dom  i  ruszyła  w  stronę  lasu.  Bez  trudu  odnalazła 

początek leśnej ścieżki i zeszła z osłonecznionej łąki w cień drzew. 

Zakłócana  jedynie  śpiewem  ptaków  cisza  zachwycała  ją.  Pod  jej  nogami 

przemknęła wiewiórka, chowając się w grubej warstwie ściółki. Anna zastanawiała 

się, jakie zwierzęta mogłaby zobaczyć, gdyby przycupnęła tu na zwalonym pniu o 

świcie. Może sarnę albo jelenia. 

Jeleń przypomniał jej o śpiewie Estelle, a to z kolei o Samie. Anna roześmiała 

się wesoło. Jakże zmieniła się, odkąd go poznała. Jeszcze w lecie była zamknięta 

w  sobie  niczym  ślimak  w  skorupie,  a  dziś  życie  na  powrót  wydawało  jej  się 

interesujące i pełne obietnic, takich jak choćby możliwość odkrywania tajemnic tej 

ścieżki. Przyspieszyła kroku. 

Kilkaset metrów od domu Sama las przerzedzał się, ustępując miejsca równym 

rzędom drzew iglastych. Ścieżka prowadziła dalej aż na podwórze. Po lewej ręce 

Anny  stała  stodoła,  a  po  prawej  ciągnęło  się  niskie  kamienne  ogrodzenie. 

Dokładnie  naprzeciw  niej  znajdowała  się  mała  weranda.  Zauważyła  nieużywane 

kowadło i, dużo większy niż jej, stos drewna. 

Kilka  pastelowych  ścierek  do  naczyń  kołysało  się  na  sznurze  do  bielizny 

niczym flagi sygnalizacyjne. Podeszła do sznura i przyjrzała się im z bliska. Tak, 

nie pomyliła się, ścierki były ręcznie tkane. Dotknęła ich. Były suche. Położyła na 

background image

trawie  swoje  materiały  i  zaczęła  zbierać  pranie.  Po  chwili  zapukała  do  drzwi 
werandy. 

– 

Nie  spodziewałem  się  ciebie  od  tej  strony  –  zaczął  Sam,  jak  tylko  jej 

otworzył. – Nasłuchiwałem odgłosu samochodu. – Uśmiechnął się mile zdziwiony. 

– 

Postanowiłam przejść się ścieżką. Przy okazji zebrałam twoje pranie. 

–  O, dz

iękuję – roześmiał się, odbierając od niej stos ścierek. – Nie musiałaś 

tego robić. 

– 

Wiem,  ale  chciałam.  Nie  masz  pojęcia,  jaka  to  frajda  dla  dziewczyny  z 

miasta. Czy zawsze suszysz pranie w ten sposób? 

– 

Muszę  cię  rozczarować:  nie.  Mam  suszarkę  do  bielizny,  ale  te  ścierki...  – 

Wzruszył ramionami. – Nie wiem dlaczego, ale lubię je wieszać. 

– 

I zdejmować? A ja zepsułam ci zabawę. 

– 

Jeśli o to chodzi – uśmiechnął się – możesz używać tego sznurka, kiedy tylko 

zechcesz. 

– 

Nabijasz się ze mnie. 

–  Wcale nie. Sam 

przed  chwilą  przyznałem,  że  wieszam  je  bez  specjalnego 

powodu, więc chyba oboje jesteśmy lekko stuknięci. 

– To prawda – 

roześmiała się Anna. 

– 

O Boże, jak się cieszę, że znowu cię widzę. 

Na dźwięk tych słów uśmiech znikł jej z twarzy. 
– 

Przestraszyłem cię? 

– 

Trochę. 

– 

Wejdź do środka. – Wskazał ręką salon. – Usunąłem księgi z sofy. Możemy 

tam usiąść i obejrzeć to, co przywiozłaś. Obiecuję, że będę grzeczny. Dopóki nie 

skończymy,  nie  zapytam,  jak  było  na  wczorajszej  randce,  mimo  że  umieram  z 

ciekawości. Mogę być trochę rozkojarzony, ale nie zwracaj na to uwagi. To minie. 

– Och, Sam – 

skarciła go Anna. 

– 

Już  dobrze.  Zaczynajmy.  Sądząc  po  objętości  tych  materiałów,  ciężko 

pracowałaś nad moim domem. 

– 

Chcę wykonać dobrą robotę. 

– 

Skoro  mowa  o  dobrej  robocie,  chcesz  zobaczyć,  jak  wygląda  korytarz  bez 

tapet? 

– 

Już je zerwałeś? 

– 

Chodź zobacz. 

Anna poszła za nim na górę. 
– 

O Boże! – krzyknęła, mrużąc oczy na widok białych ścian. – Co za różnica! 

background image

Sam  przyglądał  się  swemu  dziełu  z  miną  człowieka  bardzo  z  siebie 

zadowolonego. 

– 

Sam  musiałem  wybrać  biel,  ale  jeśli  ta  farba  ci  nie  odpowiada,  mogę 

pomalować inną. Nie miałem pojęcia, że jest tyle różnych odcieni bieli. 

– 

Myślę, że ten jest świetny – pochwaliła go Anna. – Brakuje tylko szlaczka u 

góry przy suficie. 

– 

Szlaczka? Takiego, jakie robiliśmy w szkole? 

– 

Mniej  więcej.  Przywiozłam  kilka  wzorów,  żebyśmy  mogli  coś  wybrać. 

Robienie szlaczków wymaga raczej cierpliwości niż wprawy. Myślę, że po tym, co 

już zrobiłeś, świetnie ci to pójdzie. Szlaczki znowu stały się bardzo modne, ludzie 

z telewizji będą zachwyceni, a jeśli zabierzemy się razem do pracy, powinno nam 

pójść błyskawicznie. 

– 

Razem? Pomożesz mi? 

– 

Oczywiście. To świetna zabawa. A poza tym wydaje mi się, że mój organizm 

potrzebuje f

izycznego  wysiłku:  najpierw  zebrałam  pranie,  a  teraz  rwę  się  do 

malowania szlaczków – 

dodała żartobliwie. 

– 

Jeśli tęsknisz za pracą fizyczną, przenieś się na wieś, mogę cię zatrudnić na 

farmie przy drzewkach. 

– 

Nie  posuwajmy  się  aż  tak  daleko.  Nie  kusi  mnie,  żeby  zostać  rolnikiem, 

chodzi mi raczej o satysfakcję płynącą z tego, że robi się coś własnymi rękami... 

Zamyśliła się. 
– 

Wolałbym, żebyś tego tak nie sformułowała. 

– Dlaczego? – 

Spojrzała na niego zdziwiona. 

– 

Z trudem powstrzymuję się, żeby cię nie pocałować, a ty wspominasz mi o 

satysfakcji robienia czegoś własnymi rękami. 

– 

Sam, nie chciałam... – Oblała się rumieńcem. 

– Wiem – 

przerwał jej łagodnie. – Nie ma o czym mówić. Chyba powinniśmy 

zejść na dół i przejrzeć twoje materiały. 

Odwrócił się i poprowadził ją z powrotem do salonu. Szła za nim z bijącym z 

podniecenia sercem. Jego otwarte przyznanie się do tego, że jej pragnie, wytrąciło 

ją  z  równowagi.  Jednakże  lęk  przed  poddaniem  się  emocjom  był  silniejszy  od 

pokusy pocałunków. Bała się zawierzyć uczuciu, które zawładnęło nią tak szybko. 

Usiedli  na  sofie  w  odległości  metra  od  siebie.  Anna  rozmyślnie  położyła 

między nimi swoje papiery. 

– 

A więc zacznijmy od tego, na czym siedzimy. Chciałabym, żebyśmy tym... – 

wyciągnęła  próbki  materiałów  obiciowych  i  pokazała  mu  czerwony  w  drobny 

background image

wzorek – 

obili sofę. 

– Bardzo jasny. 
– 

Dzięki temu rozjaśni nieco pokój. 

– 

W porządku, skoro tak mówisz. 

– 

Następnie zdejmiemy kotary. Chciałabym zostawić okna bez żadnych zasłon. 

– 

Bez zasłon? – zdziwił się Sam. 

– 

Tak.  Żeby  do  środka  wpadało  słońce.  Zauważyłam  w  kuchni  cały  komplet 

szklanych naczyń w kolorze rubinu. Możemy ustawić kilka z nich na parapecie i 

na kominku. Odbite w nich światło przyda ciepła całemu pokojowi. Powiedz, jeśli 

ci się coś nie podoba – dodała po chwili. 

– Nie, nie. Mów dalej. 
– 

No cóż... – Zawahała się. – Myślę, że powinieneś wynieść stąd te dwa fotele i 

kupić nowe. Oto, co proponuję. – Otworzyła katalog ze zdjęciami krzeseł i foteli. – 

Obite białą skórą. 

Na widok ceny Sam aż zagwizdał. 
– 

Wiem. Większość ludzi nie lubi wydawać tyle pieniędzy, ale te fotele służyć 

ci będą całe życie. 

– 

Mnie i jeszcze komuś. Nie mogę siedzieć na obu naraz. – Zerknął na nią znad 

katalogu. – 

Wypróbowałaś je kiedyś? Są wygodne? 

– Mamy jeden w naszym sklepie i k

iedy tylko mogę, siadam w nim na chwilę, 

żeby trochę odpocząć. 

– 

W porządku. Biorę je. Aha, Tom ze sklepu żelaznego zabrał łóżko i komodę 

do odnowy. Powiedział, że będą gotowe za tydzień. 

– 

Widzę, że się nie leniłeś – powiedziała, zamykając katalog i próbując myśleć 

o łóżku jako projektantka, a nie kobieta. 

– 

To prawda, choć wolałbym spędzać ten czas inaczej. 

Anna postanowiła zlekceważyć tę uwagę. 
– 

Stoliki  mogą  zostać  –  ciągnęła  –  trzeba  je  tylko  trochę  wypolerować, 

proponowałabym  natomiast  zmienić  lampy.  Znalazłam  tu  kilka.  –  Otworzyła 
kolejny katalog. 

– 

Świetne – powiedział Sam nie patrząc. 

– 

Nawet nie wiesz, o których mówię – oburzyła się Anna. Pod intensywnym 

spojrzeniem jego oczu zadrżała jej ręka. – Zaznaczyłam je. Jedna stojąca i... 

– Powiedz mi, jak 

wypadła randka. 

– 

Myślałam, że ustaliliśmy... 

– 

Proszę.  Powiedz  tylko,  czy  się  dobrze  bawiłaś.  Potem  dokończymy  tę 

background image

rozmowę. Muszę to wiedzieć. 

– 

A jeśli nie bawiłam się dobrze? – Serce zabiło jej gwałtownie. 

– 

Naprawdę? – Iskierki radości zapaliły się w jego oczach. 

– 

Naprawdę. – Czuła, jak zasycha jej w gardle. 

– 

To był kretyn, prawda? Za chudy albo za gruby i w dodatku okropnie nudny. 

Anna potrząsnęła głową. 
– 

Nie.  Ted  jest  całkiem  przystojny  i  inteligentny.  Miło  się  nam  rozmawiało, 

ale... 

Sam zamknął katalog z lampami, podniósł stos papierów, który oddzielał go od 

Anny i położył je na stoliku obok. 

–  Mów dalej – 

powiedział, przysuwając się do niej i kładąc ramię na oparciu 

sofy. 

– 

Sam, nie skończyliśmy jeszcze omawiać interesów. 

–  Nie szkodzi. To ja 

jestem  klientem,  a  to,  o  czym  właśnie  zaczęłaś  mówić, 

interesuje mnie teraz dużo bardziej niż lampy. No i co z tym twoim Tedem? Co 

miało być po „ale"? 

– 

Przy nim nie czułam się tak... – Spojrzała na niego. 

– Jak teraz? – 

dokończył za nią cicho. 

– Sam.... N

ie wiem, co to jest. To jakieś szaleństwo. Boję się temu zaufać. 

– Wiem. – 

Ujął ją pod brodę i spojrzał w oczy. – Ale niczemu nie zaufasz, jak 

długo będziesz ode mnie uciekać. 

– 

A jeśli rzeczywiście miałeś rację, że jesteś jedynie częścią mojej fantazji o 

wiejskiej  sielance?  A  jeśli  to  tylko  atmosfera  wsi,  przyroda,  tajemnicza  ścieżka 

między naszymi domami tak na mnie działają? 

– 

Chcesz,  żebym  przeniósł  się  do  miasta  po  to,  żebyś  mogła  sprawdzić,  czy 

twoja fascynacja ogranicza się tylko do wsi? – Gładził ją po policzkach, brwiach i 

czole. Jego delikatny dotyk przyprawiał ją o gęsią skórkę. 

–  Nie  – 

odparła, patrząc w jego intensywnie niebieskie oczy.  – Chcę... chcę, 

żebyś mnie pocałował. 

– 

Jesteś pewna? – Uśmiech zadrżał mu w kącikach ust. 

– 

Może teraz nie będzie tak jak ostatnim razem – westchnęła. – A wtedy będę 

wiedziała, że wszystkiemu winna jest twoja harmonijka. 

– 

Może. – Ujął jej twarz w obie dłonie i nachylił się nad nią. 

– Poza tym – 

zaczęła się tłumaczyć – poprzednim razem wypiłam kilka lampek 

wina i 

byłam trochę zmęczona i bardziej podatna... 

Przyciągnął  ją  bliżej,  musnął  kciukiem  jej  dolną  wargę,  naciskając 

background image

jednocześnie lekko na brodę. 

– 

Czy to już wszystkie argumenty, czy masz jeszcze coś do dodania? 

– To bardzo nieprofesjonalne, Sam – 

szepnęła bez przekonania. 

– 

Nie  wydawaj  ocen,  dopóki  nie  skończę  –  powiedział,  owiewając  jej  twarz 

ciepłym oddechem. 

– 

Ależ ja miałam na myśli... 

– 

Za dużo mówisz, Anno. – Dotknął jej ust z delikatną pewnością. 

Ciałem  Anny  wstrząsnął  dreszcz  podniecenia,  rozsądek  opadł  z  niej  niczym 

pierwszy  człon  wystrzelonej  w  kosmos  rakiety.  Och,  Sam,  jęknęła  bezgłośnie. 

Położyła mu ręce na ramionach i drżąc poddała się pieszczocie warg. Sam napierał 

na nią  lekko, aż oparła głowę o  jego  wyciągnięte  ramię.  Oderwał  się od  niej na 
chwi

lę po to, by natychmiast powrócić z jeszcze większą pasją. 

Anna  zatraciła  się  zupełnie  w  namiętnej  gorączce  jego  pocałunków.  Nie 

zdawała sobie sprawy, że wygięła się w łuk i wypięła do przodu piersi, póki nie 

poczuła na nich jego dłoni. Czuła w skroniach gwałtowne pulsowanie krwi, ale nie 

przerwała, nie mogła przerwać, natarczywej pieszczoty jego języka. Sam rozsuwał 

powoli  zamek  jej  bluzy,  na  tyle  wolno,  by  mogła  powstrzymać  jego  dłoń, 

zasygnalizować granice, do jakich się może posunąć. 

Pozwoliła  mu  zsunąć  bluzę  z  ramion  i  odpiąć  klamerkę  stanika.  Jęknęła  z 

rozkoszy, kiedy dotknął palcami rozpalonej skóry. Żarliwość pocałunku zapierała 

jej dech w piersiach. Z trudem łapała powietrze, kiedy Sam oderwał się od jej ust. 

– 

Jeśli  natychmiast  mnie  nie  powstrzymasz,  wezmę  cię  tutaj,  na  sofie  – 

odezwał się równie zdyszany, jak ona. – Chodźmy lepiej na górę. 

– Sam, ja nie... 
– Dlatego pytam. Powiedz mi, Anno. 
Podniosła na niego wzrok. Na widok płonących pożądaniem niebieskich oczu 

aż ścisnęło ją w gardle. 

–  Jeszcze nie  – 

zdołała  wyszeptać,  zastanawiając  się,  czy  rzeczywiście  chce 

tego, co mówi. – Jeszcze nie, Sam. – 

Widziała, jak walczy, by stłumić pożądanie. – 

Zupełnie  przestałam  myśleć  i  pragnęłam  z  całego  serca  wszystkiego,  co  zaszło 

między nami. Może, gdybyś mnie nie zapytał... 

– 

Tego właśnie bym nie chciał. Jeśli ma dojść do czegoś między nami, chcę, 

żeby  to  był  twój  świadomy  wybór.  Wiedząc  o  wszystkich  zastrzeżeniach,  jakie 

masz na nasz temat, musiałem zapytać. Nie pozwolę, żeby ktoś z nas potem tego 

żałował. 

– J

a też nie – powiedziała cicho, dotykając jego policzka. – Dziękuję ci, Sam. 

background image

Odwrócił głowę i pocałował wnętrze jej dłoni. Jego spojrzenie ześlizgnęło się 

w dół, na jej odkryty biust, na którym wciąż trzymał rękę. 

– 

Jesteś  piękna.  Po  prostu  piękna.  –  Zanim  się  spostrzegła,  objął  jej  krągłe 

piersi, nachylił się i pocałował jeden ciemny koniuszek. 

Wstrzymała oddech. Czuła, jak fala rozkoszy przepływa przez jej ciało. 
– 

Nie próbuję wpłynąć na zmianę twojej decyzji –  – oznajmił, uwolniwszy ją 

z objęć. – Chciałem tylko wyrazić moje uznanie. – Zapiął jej stanik, zasunął zamek 

bluzy i spojrzał prosto w oczy. – Ale jedno mogę ci obiecać. Jeśli kiedykolwiek 

zdecydujesz się ze mną kochać, będzie nam ze sobą wspaniale. 

– 

Skąd ta pewność? – zapytała z uśmiechem. 

– 

No cóż, ja też dysponuję skalą porównań. 

Przypomniała sobie o jego randce zeszłej soboty. 
– 

Tydzień  temu  wróciłeś  z  randki  wcześniej  niż  zwykle?  –  spytała  nieco 

bardziej ośmielona tym, co między nimi zaszło. 

– Tak. 
– Dlaczego? 
– 

Chciałem oszczędzić swoich sił dla ciebie. 

– 

Och, Sam! Żartujesz sobie ze mnie. 

– 

Wcale nie. Uświadomiłem sobie podczas tego wieczoru z Daphne... 

– 

I pomyśleć, że kiedyś lubiłam to imię – zacytowała go Anna. 

– 

Jesteś zazdrosna? Cudownie! 

– 

Bzdury. No więc, co sobie uświadomiłeś? 

– 

Że pocałowałem cię tylko raz, a Daphne chyba ze sto razy... 

– 

Tylko bez zbędnych szczegółów. 

– 

Jak sobie życzysz – uśmiechnął się szerzej. 

– 

W każdym razie ten jeden raz z tobą zrobił na mnie dużo większe wrażenie 

niż wszystkie pocałunki z Daphne. Jednym słowem, wszystko zepsułaś. 

– 

To  straszne.  Czy  ta  Daphne  nie  jest  przypadkiem  kierowniczką  tutejszego 

banku? 

– Tak, to ona. 
– 

To  mi  pochlebia. Pamiętam  ją.  Poznałyśmy  się,  kiedy  brałam  pożyczkę  na 

dom. To bardzo atrakcyjna kobieta. 

– 

Ona też cię pamięta. 

– 

Powiedziałeś jej o mnie? 

– 

Musiałem  jakoś  wytłumaczyć,  dlaczego  z  nią  zrywam.  Wspomniałem,  że 

poznałem kogoś innego. Spytała o kogo chodzi, a ja powiedziałem, że o sąsiadkę. 

background image

Okazało się, że cię zna. 

– 

Och, te małe miasteczka – westchnęła Anna, kręcąc głową. 

– 

Powiedziała również, że jesteś w każdym calu mieszkanką Nowego Jorku i 

nigdy nie osiądziesz na stałe w Sumersbury. 

Anna spoważniała. 
– 

Co będzie, jeśli okaże się, że miała rację? – spytała po dłuższej chwili. 

Wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia powieką. 
– 

A co będzie, jeśli okaże się, że się myliła? 

 

background image

Rozdział 7 

 
Anna podziwiała Sama za jego opanowanie: nie próbował już więcej namawiać 

jej na pójście do łóżka. Wybrali wspólnie lampy do salonu i szyszkowy motyw na 

szlaczek do korytarza na piętrze. Sam zaakceptował również jej wybór tapicerki na 

krzesło i otomanę do sypialni. 

– 

Ten pled, który utkała twoja babka, jest znakomitym, stylowym akcentem w 

sypialni. Zostawiłabym go, tak jak leży teraz, przewieszony przez oparcie krzesła. 

A druga rzecz, jaką chciałabym do tego pokoju, to patchwork na łóżko. Najlepiej 

stary, ale pewnie żadnego tu nie masz? 

– 

Nie.  Robienie  patchworków  nie  było  ulubionym  zajęciem  mojej  babki,  ale 

jestem pewny, że Tessie będzie wiedziała, do kogo cię skierować. 

– 

To  może  być  kolejny  poważny  wydatek  –  ostrzegła  Anna.  –  Ręcznie 

wykonany patchwork jest dość drogi. 

– 

Wiem, ale zawsze chciałem go mieć. Kupię go sobie na prezent gwiazdkowy. 

– 

Więc może powinieneś sam go wybrać. 

– 

Jasne. Powiedz Tessie, żeby podała ci nazwiska kobiet, i wybierzemy się do 

nich razem któregoś sobotniego popołudnia. To może być zabawne. 

– 

I ja tak myślę – zgodziła się Anna. Cieszył ją swobodny ton, na jaki potrafili 

się  zdobyć  nawet  po  tak  gorącej  scenie,  jaka  przed  chwilą  miała  miejsce. 

Zastanawiała się, czy to znaczy, że mogą być z Samem nie tylko kochankami, ale 

również przyjaciółmi. – Wydaje mi się, że podjęliśmy na dziś wystarczająco dużo 

decyzji.  Kiedy  uporamy  się  ze  sprawami  podstawowymi,  zaprojektuję  dekoracje 

świąteczne.  Biorąc  pod  uwagę  towar,  którym  handlujesz,  proponuję  na  początek 

choinkę w każdym pokoju. 

– 

To nie będzie trudne – roześmiał się Sam. 

– 

Chciałabym również wykorzystać twoje stare zabawki ze schowka. Nie masz 

nic przeciwko temu? 

– 

Widzę, że chcesz stworzyć prawdziwie nostalgiczny nastrój. 

– 

Czy  nie  tego  spodziewają  się  ludzie  z  telewizji...  –  Przerwał  jej  dzwonek 

telefonu.  Sam  nie  ruszał  się  z  miejsca.  Anna  spojrzała  na  niego  pytająco,  – 

Powiedziałaś, że chcesz, żeby przez dwie godziny nikt nam nie przeszkadzał. Nasz 

czas się nie skończył – wyjaśnił. 

– 

Może nie, ale nie znoszę, jak dzwoni telefon. 

– 

Powinienem był go wyłączyć – westchnął, wstając z sofy. – Założę się, że to 

background image

znowu Estelle Terwiliger. – 

Poszedł niespiesznie do telefonu w kuchni. Po kilku 

minutach był już z powrotem. – Teraz chce sadzawki – powiedział zrezygnowany. 
– 

Skutej lodem sadzawki, po której będą się ślizgać łyżwiarze. Nie wystarczy jej, 

ze wciągnęła w to sarenkę Bentsonów i że zmusi to biedne zwierzę do noszenia 
rogów... 

– Rogów? Nie rozumiem... 
–  Rogów renifera –  wy

jaśni!  Sam,  siadając  ciężko  na  sofie.  –  Chce 

zorganizować  przejazd  Świętego  Mikołaja  w  saniach  z  dzwoneczkami  przez 

zaśnieżone ulice Sumersbury. Zamierza wmówić ludziom z telewizji, że to nasza 

lokalna  tradycja.  Kazała  dzieciakom  Bentsonów  przyzwyczajać  sarenkę  do 

ciągnięcia wózka. Bóg jeden wie, gdzie znajdzie sanie. 

Wyglądał na prawdziwie przybitego. Annie zrobiło się go żal. 
– 

Często do ciebie dzwoni? – spytała współczująco. 

– 

Codziennie.  Powołała  już do  życia  chór,  a  zamiast organów  całą  orkiestrę. 

Stąd pomysł sadzawki i łyżwiarzy. 

– 

Orkiestra będzie na łyżwach? – zdziwiła się Anna. 

Sam zerknął na nią i parsknął śmiechem. 
– 

Jeszcze  nie.  Ale  jak  będzie  miała  więcej  czasu,  pomyśli  i  o  tym.  Na  razie 

orkiestra  ma  grać  „Walca  łyżwiarzy"  przy  sadzawce,  której  jeszcze nie ma, a 

zakładając, że będzie i że chwyci mróz, i zetnie ją lodem, łyżwiarze w kostiumach 

będą  się  po  niej  ślizgać  przy  akompaniamencie  muzyki.  To  również  ma  być 
lokalna tradycja. 

– 

Czy  Sumersbury  nie  ma  jakichś  świątecznych  tradycji  poza  tymi,  które 

wymyśla Estelle? 

– 

Niech się zastanowię – Sam podrapał się po policzku. – Dzień po Święcie 

Dziękczynienia rozwieszamy na głównej ulicy kilka starych dekoracji. Zwykle w 

tym pomagam. Zamierzałem właśnie zaproponować, żebyśmy się złożyli na nowe 
lampki. 

Teraz zostawię to Estelle. Na pewno zbierze tyle, że obwiesi całe miasto 

kolorowymi światełkami. 

– 

I to już wszystko? Kilka dekoracji? 

– 

W kościołach odprawiane są specjalne nabożeństwa i... To chyba tyle, poza 

tym, że Edgar Madison zaczyna pić w Święto Dziękczynienia i nie trzeźwieje do 

końca grudnia. 

– 

Zaczynam  rozumieć,  dlaczego  Estelle  tworzy  nowe  tradycje.  Chce,  żeby 

Sumersbury dobrze się prezentowało... 

Zadzwonił kolejny telefon. 

background image

– 

O  Boże  –  jęknął  Sam  i  powlókł  się  do  kuchni.  Kiedy  wrócił  i  usiadł  koło 

Anny, w jego twarzy widoczne było zniecierpliwienie. 

– Znowu Estelle? – 

spytała. 

– Nie. Gorzej. 
– 

Po tym, jak na nią narzekałeś, nie wyobrażam sobie nikogo, kto mógłby być 

od niej gorszy. 

– 

To dlatego że nie znasz mojej matki. 

– 

Dzwoniła twoja matka? – spytała zdziwiona. 

–  Tak.  – 

Spojrzał  na  nią.  –  Dowiedziała  się  o  moim  sukcesie  i  programie 

telewizyjnym. Chce na ten czas przyjechać do mnie z Bostonu. Po to, żeby być w 

telewizji. Boże, miej nas w swojej opiece. 

Anna przysunęła się i położyła mu rękę na ramieniu. 
– 

To  niesprawiedliwe,  prawda?  Napracowałeś  się,  żeby  coś osiągnąć,  a teraz 

każdy chce upiec przy tym własną pieczeń. 

– 

Każdy,  prócz  ciebie.  Założę  się,  że  wolałabyś  na  ten  czas  zostać  Nowym 

Jorku – 

powiedział, uśmiechając się do niej. 

– Szczerze m

ówiąc, tak. 

– 

Byłbym ci wdzięczny, gdybyś jednak przyjechała do Sumersbury i pomogła 

mi przez to przejść. 

– 

Masz na myśli „Walc łyżwiarzy", „Bóg się rodzi" i „Ave Maria"? 

– 

Między innymi – roześmiał się. – A więc zgadzasz Się? 

 Jasne. – 

Nie potrafiła odmówić mu swojego wsparcia. – Przyjadę. 

– 

Dzięki. – Spojrzał jej w oczy. – Zatem jesteśmy umówieni. 

Poczuła przypływ namiętności i odwróciła wzrok. 
– 

W  takim  razie  pojadę  do  Tessie  i  wypytam  ją  o  patchworki,  a  przy  okazji 

poradzę się jej w sprawie tkania. 

– Jak ci idzie? 
– 

Świetnie.  Mam  zamiar  zrobić  coś  dla  klientki,  miłej  starszej  pani  o 

wyrafinowanym smaku i skromnym budżecie. Chce kupić ręcznie tkaną chustę na 

komodę, a ja dokładnie wiem, o co jej chodzi. Mogę ją dla niej zrobić za połowę 

tego, co zapłaciłaby w sklepie i policzyć jej trochę powyżej kosztów własnych. 

– Nie rób tego – 

ostrzegł ją Sam, – Żądaj uczciwej zapłaty za swoją pracę. 

– 

Ależ dla mnie to sama przyjemność. Chętnie zrobię dla niej to, co chce za 

tyle, na ile ją stać. Czy to nie ty robiłeś mi wykłady o dobrym sąsiedztwie? 

– 

Może  masz  rację.  Moja  babka  też  sprzedawała  swoje  wyroby  poniżej  ich 

wartości.  Ale  zawsze  wydawało  mi  się,  że  gdyby  tylko  spróbowała,  mogłaby 

background image

nieźle na nich zarobić. 

– 

Może tkanie nie sprawiałoby jej tyle radości, gdyby zarabiała nim na życie. 

– 

Może. 

– 

Muszę już iść – oznajmiła, zbierając swoje papiery. 

– 

Podwieźć cię? 

– 

Nie trzeba. Wrócę ścieżką przez las. 

Weszli do kuchni. 
– 

Chętnie cię odprowadzę. 

– 

Dziękuję, ale oboje mamy mnóstwo pracy. Zwłaszcza ty – dodała w chwili, 

gdy zadzwonił kolejny telefon. – Do zobaczenia później – rzuciła, wychodząc na 

werandę. Już na dworze usłyszała, jak Sam wzdycha i podnosi słuchawkę. 

Po  drodze  do  domu  uświadomiła  sobie,  że  nie  umówili  się  ani  na  dalsze 

omówienie projektów zmian, ani na towarzyskie spotkanie. No i dobrze, 
pomyślała.  Potrzebuję  czasu  na  tkanie  i  przemyślenie  pewnych  spraw.  Obie 

czynności świetnie szły ze sobą w parze. 

W  domu  przełknęła  szybko  kanapkę  z  tuńczykiem  i  wyruszyła  do  miasta. 

Zaparkowała wóz przed sklepem z materiałami tkackimi i weszła do środka. 

– 

Cieszę się, że cię widzę – przywitała ją Tessie. – Jak ci idzie tkanie? 

– 

Bardzo dobrze, ale zanim cię poproszę o radę w tej sprawie, muszę zapytać o 

coś  innego.  Potrzebuję  ręcznie  wykonanego  patchworku  na  łóżko  do  sypialni 

Sama.  Mówił,  że  możesz  mi  polecić  kogoś,  kto  je  robi  albo  u  kogo  można  je 

zamówić. 

– 

Niestety, nie mogę ci w tym pomóc. Jedyną osobą, która coś o tym wie, jest 

przewodnicząca Cechu Rzemiosł w Sumersbury. 

– Estelle Terwiliger? – 

jęknęła Anna. 

– Tak jest. 
– 

A  czy  nie  mogłabyś  polecić  mi  kogoś,  kto  zajmuje  się  tapicerką?  Muszę 

zmienić  obicie  sofy,  krzesła  i  otomany.  Dostarczę  materiał,  ale  nie  chciałabym 

wozić mebli do Nowego Jorku i z powrotem. 

– 

W  tym  mogę  ci  pomóc.  Mam  znajomego  tapicera.  Zaraz  przyniosę  jego 

wizytówkę. 

Tessie  zniknęła  na  zapleczu,  a  Anna  oparła  się  o  ladę  i  studiowała  uważnie 

kolorowe szpulki przędzy. Po chwili wybrała kilka na chustę dla klientki. Ciekawe, 

jak  duże  jest  zapotrzebowanie  na  wyroby  rękodzielnicze,  zastanawiała  się  w 

duchu.  Czy  rzeczywiście,  jak  twierdził  Sam,  można  się  z  tego  utrzymać? 

Postanowiła, że pomyśli o tym w domu, przy krośnie. 

background image

Kiedy  wyszła  od  Tessie,  słońce  schowało  się  za  warstwą  szarych  chmur,  a 

temperatura spadła o kilka stopni. Wstąpiła do sklepu spożywczego po herbatę i 

kruche ciasteczka. Pogoda wydawała się w sam raz na to, żeby rozpalić ogień w 

kominku i usiąść przy krośnie z herbatą i ciasteczkami. 

Późnym  popołudniem  miała  już  gotowe  kilka  centymetrów  chusty,  której 

delikatny  splot  oraz  fiołkoworóżowe  odcienie  przędzy  świetnie  pasowały  do 

wiktoriańskiego  wystroju  sypialni  jej  klientki.  Wstała  na  chwilę  z  ławki,  żeby 

rozprostować  kości  i  przynieść  kilka  szczap  do  kominka.  Przez  cale  popołudnie 

chrupała ciasteczka i popijała herbatę i nie chciało się jej przygotowywać kolacji. 

Zdjęła  z  wieszaka  kurtkę  i  wyszła  na  podwórze.  Odgłos  jej  kroków  spłoszył 

szarą wiewiórkę, która siedziała na stercie drewna. Annie zrobiło się przykro. Po 

jednym  cichym  popołudniu  przy  krośnie  wiedziała  już,  że  z  przyjemnością 

spędzałaby w ten sposób zimowe weekendy. Wiejska cisza, kojące ruchy czółenka 

i buzujący w kominku ogień, wszystko to wspaniale na nią działało. Trochę jednak 

dokuczała jej samotność. 

Może nawet więcej niż trochę, przyznała się przed samą sobą, wkładając pod 

pachę  trzy  średniej  wielkości  bierwiona  i  kierując  się  z  powrotem  do  domu. 

Spodziewała się, że Sam się do niej odezwie, ale telefon milczał jak zaklęty, a na 

horyzoncie  nie  widać  było  poobdrapywanej  ciężarówki.  Najpierw  wyznał,  że 

pragnie, pocałował ją namiętnie, a potem zostawił samą. 

Anna  stwierdziła,  że  chyba  jest  nienormalna.  Sama  prosiła  go,  żeby  się 

pohamował, a teraz żałuje, że zastosował się do jej prośby. Wszystko wskazuje na 

to, że resztę weekendu spędzi samotnie przy krośnie. 

– No i co z tego? – 

mruknęła, układając szczapy na palenisku. Po chwili wyszła 

po  następną  partię.  Doszła  do  wniosku,  że  lepiej  zrobić  od  razu  zapas,  niż 

wychodzić na dwór po ciemku. Miała co prawda latarkę, ale jej światło nie było 
zbyt silne. W drodze pow

rotnej nadstawiła  uszu  w kierunku domu  Sama.  Cisza, 

żadnej harmonijki. Westchnąwszy wniosła bierwiona do środka. 

Na dworze zapadł zmrok. Anna dołożyła do ognia i usiadła na podłodze przed 

kominkiem.  Po  chwili  od  siedzenia  na  gołych  sosnowych  deskach  ścierpły  jej 

pośladki.  Uznała,  że  wyściełane  metalowe  krzesło  z  werandy  będzie  lepsze  niż 

stołek z twardym oparciem z jadalni. Kiedy wniosła je do środka i postawiła przed 

kominkiem,  poczuła,  że  ma  ochotę  na  lampkę  wina.  Wreszcie  usadowiła  się 

wygodnie  z  lampką  czerwonego  wina  w  ręce.  Uniosła  kieliszek  do  góry  i 

obserwowała blask płomieni odbijający siew purpurowym płynie. 

– Twoje zdrowie, Sam – 

mruknęła, upijając łyk wina. 

background image

Co  się  z  nim  dzisiaj  działo?  Co  robił?  Zaczęła  się  niepokoić.  Nie  zagrał  jej 

wieczorem na 

harmonijce, a jeśli zagrał, wiatr musiał unieść dźwięki instrumentu 

w inną stronę. Może w ogóle nie było go w domu? Może znów poszedł na randkę? 

Anna poderwała się z krzesła i zaczęła niespokojnym krokiem przechadzać się po 

pokoju.  Wspomniał  jej,  że  prowadzi  bogate  życie  towarzyskie.  Co  z  tego,  że 

zeszłej  soboty  odwiózł  wcześniej  swoją  towarzyszkę?  Dziś  może  jest  z  inną, 

bardziej interesującą, może do niej mówi, trzyma za rękę i... Anna zacisnęła zęby. 

Do diabła, myśl o tym, że Sam może całować kogoś innego, wywoływała w niej 

wściekłość. A przecież nie miała do niego żadnych praw. 

A  może  siedzi  w  domu,  samotnie,  jak  ona?  Może  pracuje  nad  księgami 

rachunkowymi swoich klientów? Chęć przekonania się o tym, jak jest naprawdę, 

coraz  bardziej  ją  dręczyła.  Mogłaby,  oczywiście,  do  niego  zadzwonić  albo  po 

prostu  pojechać,  ale  gdyby  zastała  go  w  domu  z  inną  kobietą,  znalazłaby  się  w 

niezręcznej sytuacji. 

No tak, pozostawała jeszcze ścieżka. 

Najpierw odrzuciła tę myśl. Będzie musiała przeżyć ten dzień nie wiedząc, co 

dz

isiaj robił. Odstawiła kieliszek po winie i wróciła do krosna. Nic z tego, jej myśli 

ciągle krążyły wokół Sama. 

Przecież szła tą ścieżką dzisiaj dwukrotnie... 

Tak,  ale  za  każdym  razem  w  świetle  dnia,  w  nocy  las  bywa  zdradziecki.  W 

ciemności łatwo się zgubić. 

Przecież ma latarkę... 

No i co, jeśli uda się jej dojść na miejsce? Co wtedy zrobi? Zakradnie się pod 

okna  i  będzie  podglądać?  Sprawdzi,  czy  pali  się  światło  i  czy  ciężarówka  stoi 

przed domem, a jeśli tak, nasłuchiwać będzie kobiecego głosu? 

Anna zachic

hotała. Tak, właśnie tak. To właśnie zrobi. Zerwała się od krosna, 

zasłoniła ekranem kominek, w którym ogień palił się już bezpiecznym, spokojnym 

płomieniem,  odsunęła  krzesło  dalej  od  ognia,  tak  na  wszelki  wypadek.  Nic  nie 

powinno się stać, palenisko było szerokie, a jej wyprawa nie potrwa długo. 

Włożyła kurtkę, wyjęła latarkę z szuflady w kredensie i wyszła na werandę, nie 

zamykając za sobą drzwi na klucz. Zauważyła, że Sam prawie nigdy nie zamykał 

swojego domu, a poza tym za chwilę będzie z powrotem. 

Kied

y znalazła się poza kręgiem światła z okien kuchennych, zrozumiała, jak 

czarna jest noc na wsi, szczególnie przy zachmurzonym niebie. Włączyła latarkę i 

w  jej  nikłym  blasku  odnalazła  początek  ścieżki.  Drżąc  z  podniecenia,  ruszyła  w 

stronę lasu. 

background image

 

background image

Rozdział 8 

 
W kuchni na farmie Sam stał przed otwartą lodówką, nie mogąc zdecydować, 

czy  zabrać  się  za  przygotowywanie  kolacji.  Całe  popołudnie  nie  miał  na  nic 

ochoty.  Nie  chciało  mu  się  nawet  zagrać  na  harmonijce,  bo  gra  na  niej 

przypominała mu tylko, że nie jest razem z Anną. 

Wpatrywał  się  tępo  w  produkty  skąpane  w  upiornym  świetle  jarzeniówki. 

Resztki  szynki,  kilka  jaj...  mógłby  zrobić  omlet.  Nawet  dwa  omlety  i  jeden 

zaproponować  Annie,  zakładając,  że  jeszcze  nie  jadła.  Musi  o  tym  zapomnieć, 

Anna potrzebowała czasu na zastanowienie, a on przyrzekł sobie, że jej go da. 

Wyjął  szynkę  i  włożył  z  powrotem.  Może  lepiej  zrobić hot dogi?  Do diabła, 

wcale nie był głodny. Może powinien do niej zadzwonić i zapytać, czy już jadła? 

Czy to nie idiotyczne, żeby każde z nich jadło samotnie, skoro są sąsiadami? 

Pewnie  tkała  całe  popołudnie,  nie  pamiętając  o  jedzeniu.  Tak  było  z  jego 

babką:  praca  tak  ją  wciągała,  że  zapominała  o  całym  bożym  świecie.  Mógłby 

pojechać i zaprosić ją na kolację, a przy okazji zobaczyć, jak jej idzie praca. Gdyby 

okazało się, że już jadła, obejrzałby tylko jej dzieło i wrócił do siebie. 

W  każdym  razie  musi  zobaczyć  ją  raz  jeszcze,  zanim  wyjedzie  do  Nowego 

Jorku. Nie może czekać cały tydzień. Chwycił kurtkę, wybiegł na dwór i wskoczył 

do  ciężarówki.  Wycofując  się  z  podjazdu,  włączył  wycieraczki:  siąpił  drobny 
deszcz. 

Zaparkował  ciężarówkę  za  jej  wozem  i  pospieszył  do  drzwi.  Poczuł  dym  z 

komina i zaczął wątpić, czy uda mu się namówić Annę na wyjście. Nic straconego, 

pocieszył  się,  może  zaprosi  go  do  siebie  na  kolację.  Zapukał  do  drzwi.  Cisza. 

Zapukał  po  raz  drugi.  To  samo.  Czekał  jeszcze  chwilę,  a  w  końcu  podniósł 

kołnierz  kurtki  i  pobiegł  na  tyły  domu.  Może  jest  w  kuchni  i  nie  usłyszała  jego 

pukania. Wbiegł po stopniach na werandę. 

– Anno? – 

zawołał, otwierając drzwi. 

Nie było jej w kuchni ani w holu. 
–  Anna! – 

zawołał głośniej. Odpowiedziała mu cisza. Po raz pierwszy poczuł 

skurcz strachu w żołądku. 

Może  jest  w  łazience  pod  prysznicem  i  po  prostu  go  nie  słyszy?  Przebiegł 

pędem przez salon. Zauważył przed kominkiem przyniesione z werandy krzesło, 

obok niego na podłodze lampkę z winem, a na krośnie kilka centymetrów nowej 

tkaniny.  Wchodząc  z  bijącym  sercem  po  schodach  na  górę,  cały  czas  wołał  jej 

background image

imię. Albo nie ma jej w domu, co wydawało się dziwne, skoro w kominku palił się 

ogień, albo leży gdzieś na górze nieprzytomna. Przeskoczył jednym susem resztę 

stopni  i  wpadł  do  łazienki,  Tu  zdarza  się  zwykle  większość  nieszczęśliwych 
wypadków. 

Kilka minut później stał zdyszany na szczycie schodów. Sprawdził wszędzie, 

nawet w szafach, bez rezultatu: nigdzie jej nie było. Zbiegł po schodach, przeciął 

pędem salon, wyskoczył na dwór i rzucił się do ciężarówki. Otworzył drzwiczki od 

strony  kierowcy,  pogrzebał  chwilę  w  schowku  i  wyciągnął  silną  latarkę. 

Oświetlając  sobie  drogę,  obszedł  dom  naokoło,  nawołując  ją  po  imieniu.  Bez 
skutku. 

Wrócił na tyły domu i wtedy przypomniał sobie o ścieżce przez las. Pomysł, że 

mogłaby  włóczyć  się  po  niej  w  deszczu,  wydawał  się  idiotyczny,  ale  z  drugiej 

strony, gdzie indziej mogła być? Skierował snop światła w stronę lasu i odszukał 

początek ścieżki. To szaleństwo, pomyślał, zanurzając się w leśną gęstwinę. 

Biegł  po  grząskim  gruncie  co  sił  w  nogach,  a  kiedy  dotarł  do  skraju  lasu 

naprzeciw  swojej  farmy,  dojrzała  w  nim  nowa  decyzja:  Nie  ma  co  się  dalej 

wygłupiać,  trzeba  zawiadomić  policję.  Tak,  pomyślał,  biegnąc  ścieżką  miedzy 

rzędami  choinek,  wezwie  zawodowców,  powie,  żeby  wzięli  ze  sobą  psy, 
specjalistów od odcisków palców i wszystko, co potrzebne do sprowadzenia jej z 
powrotem. Gorący oddech wzbijał przed nim kłęby pary. Był odrętwiały z zimna i 
ze strachu. 

Kiedy znalazł się kilka metrów od zabudowań, zauważył słabe światełko odbite 

w białym oszalowaniu ścian. I cień. Ktoś był na tyłach jego domu. Pomyślał, że 

może  to  ten  sam  szaleniec,  który  uprowadził  Annę.  Zgasił  latarkę  i  zaczął  się 

skradać. 

Ten  ktoś  przysunął  się  do  okna  salonu  i  zajrzał  do  środka.  Blask  z  okna 

oświetlił czubek rudej głowy. Anna! Kolana ugięły się pod nim z radości. Co za 
ulga! Ale co ona tu robi? Przez moment korci

ło  go,  żeby  podejść  ją  od  tyłu  i 

zemścić się za to, że go nastraszyła. Nie miał jednak serca tego robić. 

– 

Coś ciekawego dzieje się wewnątrz? – zawołał do niej, – Ktoś biega nago po 

domu? 

Krzyknęła przestraszona i odwróciła się w jego stronę. 
– Co ty tu robisz? – 

spytała. 

– 

Coś mi się zdaje, że mam lepsze wytłumaczenie niż ty. Dlaczego zaglądasz w 

moje okna? 

– 

Ja nie zaglądam! Ja tylko... 

background image

– Tak? 
– 

Zastanawiałam się, czy... 

– 

To musi być bardzo interesujące. – Podszedł bliżej i stanął naprzeciw niej. Po 

twar

zach obojga spływały strużki wody. – No, słucham. 

Zmoczone  deszczem  rude  włosy  Anny  pociemniały,  wilgotne  kosmyki 

przykleiły  się  do  czoła.  Rzęsy  zlepiły  się  ze  sobą,  a  brązowe  aksamitne  oczy 

wydawały się prawie czarne. 

– 

Ja... Postanowiłam przeżyć leśną przygodę i trochę przeholowałam. Ale dalej 

nie rozumiem, co ty robisz w deszczu, po nocy, na tyłach swojego domu. 

– 

Znudziło  mi  się  siedzieć  przed  kominkiem  i  postanowiłem  przeżyć  nocną 

przygodę. 

– 

Sam, nie żartuj! 

– 

Jeśli  chcesz,  żebym  nie  żartował, powinnaś  mnie  była  widzieć kilka  minut 

temu,  zanim  cię  tu  przyłapałem  na  zabawie  w  Sherlocka  Holmesa.  Kiedy 

pojechałem do ciebie i nie znalazłem cię w domu, mimo że na podjeździe stał twój 

samochód,  a  w  kominku  palił  się  ogień,  bardzo  szybko  przeszła  mi  ochota  do 

żartów. 

– 

Pojechałeś do mnie? 

– 

Tak, pojechałem. 

– 

A potem wróciłeś ścieżką? 

– 

Zgadłaś. 

–  Och, Sam. – 

Wybuchnęła  śmiechem,  ale  szybko  zasłoniła  dłonią  usta.  – 

Przepraszam  – 

wykrztusiła,  ciągle  chichocząc.  –  Naprawdę  nie  chciałam  cię 

przestraszyć. 

– W takim razie co tu robisz? 
– 

Ciekawa byłam, czy jesteś w domu i czy jesteś... sam. Pomyślałam sobie, że 

będzie zabawnie zakraść się tutaj, sprawdzić, co robisz, i wrócić ścieżką, tak żebyś 

o niczym nie wiedział. 

– 

Przyszłaś mnie śledzić? 

– Tak – 

odparła, krztusząc się ze śmiechu. 

– Dlaczego? 
– 

Przepraszam,  że  cię  przestraszyłam,  ale  nie  przyszło  mi  do  głowy,  że 

pojawisz  się  u  mnie.  Świetnie  się  bawiłam,  nawet  mimo  deszczu.  Wykonałam 

swoje zadanie, odkryłam, że cię nie ma... Tylko myślałam, że jesteś z kimś innym. 

– 

Tego chciałaś się dowiedzieć? – Uśmiechnął się do niej. 

– 

Mhm. Ale mnie przyłapałeś. 

background image

– To prawda. – 

Zapalił latarkę. – A teraz musisz mi za to zapłacić. 

Przyciągnął ją do siebie, a kiedy posłusznie wtuliła się w niego, rozkoszował 

się dotykiem jej  mokrego ciała. Ich usta spotkały się. Czuł na jej wargach smak 

wina I deszczu, i czegoś jeszcze bardziej podniecającego: smak przyzwolenia. 

Całował  ją,  nie  zwracając  uwagi  na  to,  że  deszcz  moczy  mu  włosy  i  ścieka 

strużkami po karku za kołnierz kurtki. Rozpalone namiętnością usta Anny kazały 

mu  o  wszystkim  zapomnieć.  Po  chwili  jego  podniecenie  osiągnęło  poziom,  w 

którym  gorące  pocałunki  już  nie  wystarczały.  Nie  mógł  jednak  jej  tu  rozebrać. 

Chociaż bardzo tego nie chciał, musiał oderwać się od jej spragnionych warg, jeśli 

miał posiąść ją całą. 

Uniósł głowę, ale nie wypuścił Anny z mocnych objęć". 
– 

Wejdźmy do środka. 

– 

A co z ciężarówką? Zostawiłeś ją przed moim domem – szepnęła. 

– 

Do tego, co mam na myśli, nie będzie nam potrzebna. 

– 

Ale ja nie zamknęłam domu i zostawiłam ogień w kominku... 

– 

A niech to, masz rację. Musimy tam wrócić. 

– 

Ciągle nie powiedziałeś mi, dlaczego do mnie pojechałeś? 

– 

Żeby zaprosić cię na kolację. – Nachylił się i musnął lekko jej wargi. – Ale 

tak naprawdę to po to. – Aż swędziały go palce, żeby rozsunąć zamek jej kurtki. 

Niestety, powietrze było zbyt chłodne. – Chodź. Zgasimy ogień, zamkniemy dom i 
przyjedziemy do mnie. 

– 

Dlaczego? Przecież mogę przygotować kolację u siebie. 

–  Dlatego.  – 

Postanowił  nie  mówić  jej  nic  więcej.  Niech  się  sama  domyśli  i 

ewentualnie wyprowadzi go z błędu. Zerwała ze swoim chłopakiem kilka miesięcy 

temu i sama przyznała, że od tamtej pory nie miała nikogo. Zatem jeśli mieli się 

kochać, on sam musi zadbać o zachowanie środków ostrożności. 

– Dobrze – od

parła cicho. – Przyjedziemy do ciebie. 

– 

Musimy iść gęsiego. Chcesz iść z przodu czy z tyłu? 

–  Z przodu – 

odparła po chwili wahania. – Jeśli pożyczysz mi swoją latarkę. 

Jest silniejsza od mojej. 

– 

Cała należy do ciebie. 

– 

To zabrzmiało jak aluzja. 

– 

To było aluzją. 

– 

Sam, chcę tego. Naprawdę chcę być z tobą. Ale trochę się boję. A jeśli okaże 

się, że ja... że my... 

– 

Ejże. – Przytulił ją mocniej do siebie. – Co się stało z tą odważną kobietą, 

background image

która chciała zakosztować dzisiaj przygód? Myślisz, że ja się nie boję? Skąd mogę 

wiedzieć,  czy  spodobam  ci  się  jako  kochanek?  Ale  chcę  zaryzykować  i  nie 

uzależniam  wszystkiego  od  pierwszego  razu.  Może  będziemy  musieli  trochę 

poeksperymentować,  zanim  znajdziemy  właściwą  kombinację.  Czy  to  ci 
odpowiada? 

Poczuł, jak ustępuje w niej napięcie i usłyszał westchnienie ulgi. Chyba udało 

mu się rozproszyć jej obawy. 

– 

Pamiętaj, to nie ma być dla nas sprawdzian, ale przyjemność – mruknął. – 

Gotowa? 

– Tak. 
Wypuścił ją z objęć i usunął się na bok. Anna zapaliła latarkę i ruszyła ścieżką 

w  powrotną  drogę.  Podniósłszy  oczy  do  nieba,  Sam  wymamrotał  słowa 

podziękowania za ten niespodziewany prezent, który o mały włos przemknąłby mu 

dziś koło nosa. 

– 

Powinnam się przebrać w coś suchego, kiedy przyjdziemy do domu – rzuciła 

przez ramię Anna. 

– 

Lepiej  zabierz  coś  ze  sobą  –  poradził  wiedząc,  że  nie  zniesie  czekania  na 

dole, kiedy ona będzie się rozbierać. 

Kiedy wynurzyli się z lasu koło jej domu, Sam zrównał się z Anną i objął ją w 

pasie. 

– 

Zajmę się ogniem i pozamykam drzwi, a ty pobiegnij po suche ubranie. 

– Dobrze. 
– 

Przy okazji, to, co tkasz, wygląda wspaniale. Myślę, że mojej babce bardzo 

by się podobało. 

– 

Chciałam  to  dzisiaj  skończyć  –  powiedziała,  kiedy  trzymając  się  za  ręce, 

wchodzili po stopniach na werandę. 

– 

Wrócimy  wcześnie  rano.  Ty  będziesz  pracować,  a  ja  przygotuję  coś  do 

jedzenia,  spakuję  ci  rzeczy,  wszystko,  co  tylko  chcesz.  Chcę  być  miłym 

dodatkiem, a nie przeszkodą w twoim życiu. 

Kiedy weszli do kuchni, uśmiechnęła się i ścisnęła mu dłoń. 
– 

Nie mam wątpliwości, czym dla mnie jesteś, Sam. Zaraz wracam. 

Przez chwilę patrzył za nią, a kiedy zniknęła mu z oczu, przymknął powieki. 

Przeczucie tego, co miało niedługo nastąpić, rozgrzało mu krew w żyłach. Tak, bał 

się, ale jego lęk był niczym w porównaniu z pożądaniem, jakie w nim wezbrało. 

Może jakimś cudem uda mu się obudzić je również w Annie. Czuł, że drzemią w 

niej  pokłady  nieokiełznanej  namiętności,  ale  może  trzeba  będzie  się  trochę 

background image

natrudzić, by wydobyć je na powierzchnię. Z niecierpliwością czekał na tę chwilę. 

Po kil

ku minutach ogień w kominku był zgaszony, a drzwi pozamykane. Sam 

pomógł Annie wsiąść do ciężarówki. 

– 

Powinnam  kupić  sobie  taki  wóz  na  jazdę  po  mieście.  Jest  dużo 

bezpieczniejszy od mojego forda. 

– 

Albo mogłabyś wyprowadzić się z miasta – stwierdził, zamykając drzwiczki. 

Nic  nie  stoi  na  przeszkodzie,  żeby  zaczął  wykładać  karty  na  stół,  pomyślał, 

obchodząc  ciężarówkę.  Otworzył  drzwiczki  od  strony  kierowcy  i  wspiął  się  do 

szoferki.  I  wtedy  uświadomił  sobie,  co  powiedział:  Anna  nie  musiała 

wyprowadzać się z miasta, żeby być jego kochanką, ale jeśli miałaby zostać jego 

żoną... Zerknął na nią z ukosa, próbując odgadnąć, co o tym myśli. 

– 

Tam mam pracę, Sam. 

– 

Która ostatnio cię męczy. 

– 

Może, ale... 

– 

Nieważne. – Zapalił silnik. – Nie mówmy o tym teraz. – Położył ramię na 

oparciu siedzenia i obejrzał się do tyłu, wycofując wóz z podjazdu. Kiedy znaleźli 

się na drodze do farmy, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. – Poza tym, 
gadanie ma swoje granice – 

dodał, zaglądając jej w twarz. – Czy mogłabyś wrzucić 

j

edynkę? 

– 

Chcesz mnie zagnać do pracy? – uśmiechnęła się Anna. 

– 

Tylko dla przyjemności – odparł i pocałował ją w usta. – I bezpieczeństwa. 

Nie  ma,  co  prawda, dużego  ruchu  na  tej drodze,  ale  kiedy  tak  tu  siedzimy,  ktoś 

może nadjechać i wpakować się nam w kuper. 

– To prawda. – 

Anna chwyciła dźwignię biegów i wrzuciła jedynkę. 

– 

Musi  ci  być  strasznie  zimno  –  powiedział,  przytulając  ją  mocniej,  kiedy 

skończyła zmieniać biegi. 

– 

Sama jestem sobie winna. Za to ty masz prawo się skarżyć. Gdyby nie mój 

wypad do la

su, nie byłbyś teraz cały mokry. 

– 

Gdyby nie twój wypad do lasu, nie wiedziałbym, że ci na mnie zależy. Więc 

nie  licz  na  to,  że  będę  się  skarżył  z  powodu  chłodu  i  mokrych  ciuchów.  Warto 

było, skoro teraz jesteś przy mnie. 

– 

Cieszę  się,  że  tu  jestem  –  powiedziała,  patrząc  na  jego  profil  oświetlony 

lampkami deski rozdzielczej. 

– To dobrze. 
Jakże niespodziewanie potoczyły się wypadki tego wieczoru, pomyślała Anna, 

Niedawno  jeszcze  mokła  w  deszczu  przekonana,  że  Sam  spędza  wieczór  z  inną 

background image

kobietą, a teraz przemoczona, lecz szczęśliwa, wtulona w jego ramię, jechała do 
jego domu. 

Sam zaparkował ciężarówkę, pomógł Annie z niej wysiąść i wprowadził ją do 

środka. 

–  Zaczekaj tu – 

polecił,  zostawiając  ją  w  salonie  koło  kominka.  –  Przyniosę 

kilka ręczników i coś ciepłego, żebyś się mogła owinąć, nim rozpalę ogień. 

Po chwili był już z powrotem, niosąc stertę ręczników i niebieski pled babki 

przerzucony przez ramię. 

– 

Zrzuć z siebie te mokre ciuchy i wytrzyj się, a ja tymczasem pójdę po drewno 

– 

powiedział, podając jej ręczniki, – Aha, pomyślałem, że może potem zechcesz 

się w to zawinąć. – Położył przed nią pled. 

– 

Ależ, Sam... 

– 

Zrób to dla mnie. Odkąd po raz pierwszy go dotknęłaś, ciągle wyobrażałem 

sobie,  jak  się  nim  owijasz.  –  Uniósł  lekko  jej  brodę  i  zajrzał  w  oczy.  –  Jak 
przygoda, to przygoda. 

– 

A  ja  myślałam,  że  jesteś  statecznym  księgowym  i  spokojnym,  nobliwym 

farmerem. 

– 

Wcale tak nie myślałaś. Nie myślałaś tak, bo by cię tu nie było. 

Zmysłowy dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy wyobraziła sobie, jak miękka 

wełna pledu dotyka jej nagiej skóry. 

– 

Miałeś iść po drewno – przypomniała mu. 

Rzucając  jej  spojrzenie,  które  roztopiłoby  lód,  odwrócił  się  i  wyszedł.  Anna 

szybko zrzuciła buty, zdjęła przemoczony żółty dres i wilgotną bieliznę. Wytarła 

zziębniętą  skórę  w  jeden  z  ręczników  i  otuliła  się  pledem.  Kiedy  Sam  wrócił  z 

naręczem drzewa, siedziała skulona na sofie. 

Zatrzymał się w progu i przełknął głośno ślinę. 
– 

Wyobrażenia bledną w porównaniu z rzeczywistością. 

 

Skończ to, co miałeś zrobić – mruknęła, odwzajemniając jego spojrzenie. 

Bez  słowa  podszedł  do  kominka  i  złożył  szczapy  do  pojemnika  na  drewno. 

Obejrzał się na nią, zdjął kurtkę i rzucił na jedno z krzeseł. Następnie kucnął przed 

kominkiem, żeby rozpalić ogień. 

– 

Stajesz się moją obsesją, Anno – powiedział cicho odwrócony do niej tyłem, 

układając polana w kominku. 

– 

Nie pamiętam, żeby jakakolwiek kobieta tak na mnie działała. Wbrew temu, 

co sobie obiecywałem, pojechałem do ciebie dzisiaj wieczór tylko po to, żeby cię 

zobaczyć. 

background image

– 

Mówisz tak, jakbyś miał mi to za złe. 

– 

Ależ skąd. – Wsunął zmiętą gazetę pod stos bierwion i zapalił. – Tylko że ta 

tęsknotą za tobą nie opuszcza mnie ani na chwilę. – Języki ognia skoczyły w górę. 

Płomienie szybko ogarnęły drzazgi. Kiedy zajęły się większe polana, Sam wstał i 
odwróci

! się do Anny. – Nawet kiedy próbuję się śmiać i żartować, pragnę cię aż 

do bólu. Czasami wydaje mi się, że od tego zwariuję. 

Zadrżała z podniecenia, kiedy zbliżył się do niej. Jedynym światłem w pokoju 

był blask ognia w kominku i lampy przy sofie. Jedynym dźwiękiem; – syk i trzask 

ślizgających  się  po  suchym  drewnie  płomieni.  Za  chwilę  coś  zdarzy  się  w  tym 

pokoju. Coś, co odmieni jej życie. 

– 

Czy  kiedykolwiek  pragnęłaś  kogoś  tak  bardzo?  –  spytał,  stając  przed  nią  i 

zdejmując powoli koszulę. 

Anna nie mogła wydobyć z siebie głosu. Potrząsnęła tylko głową. 
– 

Mam nadzieję, że jeszcze będziesz. – Zrzucił buty i rozpiął dżinsy. – A jeśli 

uśmiechnie się do mnie szczęście, ja będę tą osobą. 

Zanim ściągnął spodnie, sięgnął do kieszeni i wyjął celofanowy pakiecik, który 

rzucił  na  stolik  koło  sofy.  Rozbierał  się  dalej,  bez  fałszywej  skromności  czy 

kokieterii,  jakby  zdejmowanie  ubrania  było  nieważnym  rytuałem,  któremu  musi 

się  poddać.  Cała  jego  uwaga  skupiła  się  na  niej.  Nie  mógł  doczekać  się  chwili, 

kiedy weźmie ją w ramiona. 

Widok  jego  rozpalonego  podnieceniem  ciała,  tak  twardego  i  kanciastego  w 

porównaniu  z  ciałem  kobiecym,  wzbudził  w  niej  pożądanie.  Pragnęła  tego 

mężczyzny  tak  mocno,  że  przeraziła  ją  siła  tej  namiętności.  Czuła,  jak  miejsce 

słodkich  wzruszeń,  których  doświadczała  do  tej  pory,  miejsce  przyjemnego, 

cywilizowanego  pragnienia,  zajmuje  niepohamowany  głód.  Czy  o  tym  mówił 
Sam? 

Myślała, że położy się obok niej na miękko wyścielanej sofie, ale on wziął ją 

na ręce i zaniósł na pleciony chodnik przed kominkiem. Poczuła pod sobą twardą 

powierzchnię  podłogi  i  zrozumiała,  że  to  miejsce  lepiej  nadaje  się  do  tego,  co 

miało teraz nastąpić. 

–  Anno  – 

odezwał  się  chrapliwym  szeptem,  odchylając  pled,  w  który  była 

owinięta. Śledził ruch swoich rąk pieszczących jej piersi i żebra, wędrujących po 

ciele  w  dół,  aż  do  płaskiego  brzucha,  a  kiedy  dotknął  pokrytego  kręconymi 

włoskami  wzgórka,  przekonał  się,  jak  bardzo  go  pragnie.  Wstrzymał  oddech  i 

zamknął oczy. Po chwili otworzył je znowu. 

–  To  – 

szepnął,  delikatnie  gładząc  pąk  jej  pożądania  –  jest  najwspanialszą 

background image

rzeczą, jaką możesz dać mężczyźnie. 

Objęła go za kark i westchnęła. 
– 

Zaczynam rozumieć... to, co mówiłeś o pragnieniu. 

–  To dobrze. – 

Zmieniając rytm pieszczoty, ale nie ułożenie ręki, nachylił się 

nad jej piersiami i 

objął wargami sutek. 

Dotyk jego języka i naglący trzepot palców sprawiły, że Anna wygięła się w 

łuk jak napięta struna. Kiedy już wydawało się, że struna pęknie, Sam,  jakby to 

wyczuwając, przerwał na chwilę, i pokrywając pocałunkami jej piersi oraz gładząc 

delikatnie  wierzchem  dłoni  wnętrze  jej  ud,  schwycił  gorącymi  wargami  drugi 
sutek. 

Po  chwili  ponowił  pieszczotę.  Anna  w  miłosnym  upojeniu  rzucała  głową  z 

boku na bok, powtarzając jego imię. 

– 

Czy to miałeś na myśli? – dyszała. – Jest tak... brak mi słów... 

– Wiem – 

powiedział, patrząc jej w oczy. 

–  Sam,  – 

Ujęła  w  dłonie  jego  twarz.  –  Weź  to,  co  rzuciłeś  na  stolik  – 

powiedziała błagalnie. – Weź to zaraz, zanim twoje pieszczoty doprowadzą mnie 

do szału.   

– 

Lubię,  kiedy  szalejesz  –  odparł,  ale  posłuchał  jej  i  sięgnął  po  pakiecik.  – 

Jesteś  pewna,  że  już?  –  spytał  cicho.  –  Bo  nie  mogę  ci  obiecać,  że  długo 

wytrzymam, kiedy już znajdę się w tobie. 

– Nie szkodzi – 

odparła, dysząc ciężko. – Ja już nie nogę wytrzymać. Kochaj 

mnie, Sam. 

Zrobił to, o co prosiła. Kiedy w nią wszedł, przyjęła go. Nie mylili się. Żadne z 

nich  nie  wytrzymało  długo.  Oboje  prawie  natychmiast  wspięli  się  na  szczyt  i 

pozwolili,  by  zagarnęła  ich  fala  spełnienia.  Z  piersi  obojga  niemal  jednocześnie 

wyrwał się jęk rozkoszy. 

Gwałtowność ich miłości wyczerpała i oszołomiła Annęale również napełniła 

ją uczuciem niewiarygodnego szczęścia. Jeśli myślała wcześniej, że wie, na czym 

polega uprawianie miłości, Sam pokazał jej właśnie ogromne luki w edukacji; luki, 

które, jak się zdawało, miał wielką ochotę uzupełnić. 

Leżał teraz na niej, z głową złożoną w zagłębieniu szyi, ale sądząc po zgięciu 

łokci, nie przygniatał jej całym swoim ciężarem. Należał do tych mężczyzn, którzy 

bez względu na to, jak wielka kierowałaby nimi namiętność, zawsze pamiętają w 

łóżku o wygodzie i przyjemności kobiety. 

Napisała mu na plecach swoje imię. Sam uniósł głowę. 
– Jeszcze raz – 

poprosił. 

background image

Posłuchała go, ale tym razem dopisała „+", a pod spodem „Sam". 

Uśmiechnął się do niej. 
 

Możesz to powtórzyć. Czy jest ci wygodnie? 

– Cudownie, ale... 
– 

Tak, ten chodnik nie nadaje się do długiego leżenia. 

Mam  pomysł.  Przyniosę  z  góry  materac  i  zostaniemy  całą  noc  tu,  przy 

kominku. Co ty na to? 

– Wspaniale. Pomóc ci? 
– 

Nie trzeba. Dam sobie radę. W tym czasie możesz podrzucić trochę do ognia 

– 

dodał wstając. 

Spojrzała na niego i uniosła żartobliwie jedną brew. 
– 

A  raczej  podsyć  oba  ogniska  –  poprawił  się.  –  Przyniosę  też  więcej  tych 

małych plastikowych pakiecików. 

Niebawem ogień znowu trzaskał wesoło w kominku, a Sam mościł przed nim 

prz

ytulne gniazdko miłosne. 

– Znakomicie – 

powiedział, wyciągając się koło niej i przykrywając ich oboje 

niebieskim pledem. – 

A jeśli zgłodniejesz, możemy urządzić tu sobie piknik. 

– 

Dla mnie piknik już się zaczął – powiedziała, obejmując go. 

– 

Dla  mnie  też.  –  Pocałował  ją  lekko  w  usta  –  Mmmm.  Dla  mnie  też  – 

powtórzył, całując ją ponownie. 

– 

Chciałabym zostać tu cały weekend – wymruczała między pocałunkami. 

– 

Nic byś przez to nie utkała. 

– W tej chwili niewiele mnie to obchodzi. 
Sam jęknął cicho i skrył twarz we wgłębieniu przy jej szyi. 
– 

To nie fair. Wiem, że tkanie jest ważne dla ciebie, a może nawet i dla mnie, 

Ale równie ważne jest dla mnie kochanie się z tobą, a ty jesteś w Sumersbury tylko 

czterdzieści osiem godzin w tygodniu. Jak myślisz, mogłabyś się rozmnożyć? 

–  Czy to nie dziwne? – 

roześmiała  się  Anna.  –  W  lecie  tkwiłam  tu  całymi 

weekendami, właściwie nic nie robiąc, a nagle ciągnie mnie w tyle różnych stron, 

że czuję się jak stonoga na wrotkach. 

– 

Mam nadzieję, że te wrotki zaniosą cię do mnie,  moja  kochana stonogo. – 

Trącił nosem koniuszek jej ucha. 

– 

To  nie  ode  mnie  zależy.  –  Ucieszyło  ją,  że  powiedział  do  niej  „kochana", 

mimo że tylko w żartach. 

Sam leżał chwilę w milczeniu, podczas gdy Anna gładziła go po plecach. W 

końcu uniósł głowę i uśmiechnął się do niej. 

background image

– 

Mam rozwiązanie. 

Zamarła,  pewna,  że  poprosi  ją,  by  rzuciła  pracę  i  wprowadziła  się  do  niego, 

dzięki  czemu  będzie  miała  więcej  czasu  na  urządzanie  jego  domu,  tkanie  na 

krośnie  i  kochanie  się  z  nim.  Następnym  krokiem  będzie  małżeństwo.  Nie  była 

jeszcze gotowa na podejmowanie tak ważnych decyzji, ale widocznie on był. 

– 

Co  się  stało?  –  Uśmiech  znikł  mu  z  twarzy.  –  Wyglądasz,  jakbym  cię 

potwornie wystraszył. 

– 

Sam, nie mówmy o tym. Proszę, jeszcze nie. 

 

background image

Rozdział 9 

 
– O czym? – 

spytał Sam, marszcząc czoło. – Myślałaś, że co chcę powiedzieć? 

Ach tak, rozumiem. – 

Wyraz  zdziwienia  na  jego  twarzy  ustąpił  miejsca 

rozczarowaniu. – 

Przestraszyłem cię, co? Bardzo to dla mnie pochlebne. 

– Sam, ja po prostu... 
– 

Nieczęsto dostaje się odpowiedź na pytanie, którego się jeszcze nie zadało. 

Przynajmniej wiem, na czym stoję i czego się mogę spodziewać. 

Serce  ścisnęło  się  jej  z  żalu  na  myśl,  że  go  zraniła.  I  to,  jak  się  okazuje, 

zupełnie  niepotrzebnie.  Wcale  nie  miał  zamiaru  zaproponować  jej  wspólnego 

mieszkania czy małżeństwa. 

– Przepraszam – 

mruknęła skruszona. 

Spojrzał jej w oczy bez słowa. 
– 

Sam,  o  czym  myślisz?  –  spytała  wściekła  na  siebie,  że  tak  bez  sensu 

zniszczyła wspaniały nastrój. 

– 

Gdybym ci powiedział, przestraszyłabyś się znowu. Chcesz się kochać bez 

jakichkolwiek  zobowiązań  z  żadnej  strony,  czy  tak?  Nie  bój  się.  Bądź  ze  mną 

szczera. Muszę znać reguły gry, Anno, to wszystko. 

Czuła, jak coś dusi ją w gardle. 
– 

Nie  ma  żadnych  reguł  –  odparła,  przełykając  ślinę  i  dotykając  wierzchem 

dłoni jego policzka. – Naprawdę. 

Chwycił jej dłoń i zbliżył do ust. 
– 

A mnie się wydaje, że są. Chwilę temu nie pozwoliłaś mi poruszać pewnych 

tematów. Dla mnie jest to reguła. Czy są inne? 

Wyswobodziła rękę i odwróciła głowę. 
– Nie jestem gotowa... 
– 

To  już  wiem.  Powiedziałaś  to  wyraźnie.  Ale  co  jeszcze?  Czy  wolno  mi 

wyznać, na przykład, że chyba się w tobie zakochuję? 

Fala gorąca oblała rumieńcem jej policzki, w uszach czuła dudnienie. Powoli 

podniosła na niego wzrok. 

– 

A zakochujesz się? 

– Istnieje taka mo

żliwość. 

Ogarnęła ją fala nieposkromionej radości. 
– Och, Sam – 

westchnęła, nie wierząc swemu szczęściu. 

Patrzył na nią zdziwiony. 

background image

– 

Cieszysz się – szepnął. 

Skinęła głową. Łzy napłynęły jej do oczu. 
– Wariatka. – 

Wsunął dłoń pod jej włosy i gładził po karku. Po chwili nachylił 

się i scałował łzy z kącików jej oczu. – Nie znasz tego powiedzenia, że miłość i 

małżeństwo są ze sobą sprzęgnięte jak koń z karetą? 

Anna uśmiechnęła się niepewnie. 
– 

Czy na razie mogę dostać tylko konia? 

– 

Nie widzę powodu, dlaczego by nie. – Spojrzał na idą czule, odwzajemniając 

uśmiech. 

– 

Czy wolno mi zdradzić, że ja zakochałam się w tobie? – zapytała , zaglądając 

mu w twarz. 

Wyraz jego oczu poruszył ją tak bardzo, że z trudem powstrzymała łzy. 
– 

Jeśli o mnie chodzi, nie ma żadnych reguł – szepnął, jakby on też miał pewne 

trudności z mówieniem – Żadnych. 

– 

Bo  wydaje  mi  się,  że  to  się  właśnie  dzieje.  Dałeś  więcej  szczęścia,  niż 

możesz się domyślić. 

– 

Ależ  ze  mnie  kretyn  –  powiedział  łamiącym  się  głosem.  –  Martwię  się  o 

głupią karetę. – Pokrył pocałunkami jej mokre policzki, nos i powieki, a wreszcie, 

z  głębokim  westchnieniem,  przycisnął  wargi  do  jej  ust  i  przyciągnął  do  siebie 

miękkie, jedwabiste ciało. I znowu owładnęła nimi namiętność. 

 
Późnym  rankiem  pili  kawę,  siedząc  w  kucki  na  materacu  i  omawiając  plany 

przemeblowania pozostałych pokoi: dwóch sypialni, jadalni i kuchni. 

– 

Jak myślisz, czy damy radę skończyć w pierwszej połowie grudnia? – spytał 

mężczyzna. 

Objęła  obiema  dłońmi  kubek  kawy  i  napawała  się  widokiem      Sama  w 

negliżu.  Wcześniej  wzięli  razem  prysznic  i  Sam  przekonał  ją,  że  nie  ma  sensu, 

żeby  się  od  razu  ubierała.  Wystarczy,  że  zrobi  to  przed  samym  wyjazdem  do 

Nowego  Jorku,  kiedy  nie  będą  już  mieli  czasu  się  kochać.  Włożył  płaszcz 

kąpielowy, a jej wręczył jedną ze swoich flanelowych koszul. 

– 

Nie,  jeśli  większość  czasu  spędzimy  w  łóżku  –  odpowiedziała  wesoło.  – 

Skoro mowa o pracy, wspominałeś wcześniej, że masz jakiś pomysł w związku z 

moim tkaniem, a potem już do tego nie wróciłeś. 

– 

Nie  jestem  głupcem.  Kiedy  kobieta  mówi  mi,  że  się  we  mnie  kocha  i 

zamierza  okazać  mi  to  na  różne  miłe  sposoby,  ani  mi  się  śni  zmieniać  temat  – 

odparł z uśmiechem. 

background image

Jego słowa wywołały w jej ciele przyjemne mrowienie. 
–  Lepiej zaraz mi powiedz – 

nalegała,  odstawiając  kubek  na  podłogę  i 

przysuw

ając się do niego – bo czuję, że znowu mnie to nachodzi. 

– 

Och, najdroższa, mnie też. – Posadził ją sobie na kolanach. – Jak na mój gust, 

masz za dużo guzików w tej koszuli. 

 Co z tkaniem? – 

przypomniała mu, kiedy pracowicie rozpinał guziki. 

– Mmm. – Wsun

ął rękę za koszulę i objął jej pierś. 

– 

Sam,  ty  mnie  nie  słuchasz.  –  Dziwiła  się,  jak  szybko  reaguje na delikatne 

muśnięcie  kciukiem  po  sutku.  Wystarczyło,  że  spojrzał  na  nią  tak  jak  teraz  i 

dotknął jej w ten sposób, a już drżała z podniecenia. – Co z tkaniem? – powtórzyła 
bez specjalnego przekonania. 

– To proste – 

wymruczał, nie przerywając pieszczoty. – Przewieziemy krosno 

do Nowego Jorku. 

– Do Nowego Jorku? 
– 

Oczywiście.  Ty  pojedziesz  swoim  wozem,  a  ja  za  tobą  z  krosnem  w 

ciężarówce.  –  Obrysował  koniuszkiem  języka  kontur  jej  ucha.  –  Może  zaprosisz 
mnie do siebie na noc. 

–  Sam  – 

zaprotestowała słabo, podczas gdy on skubał wargami koniuszek jej 

ucha. – 

Nie mogę zabrać krosna do Nowego Jorku. Ma być głównym elementem 

dekoracji w twoim salonie. 

– 

Myślałem o tym. – Jego ciepły oddech ogrzewał jej skórę. – krosno Tessie 

jest prawie identyczne. Wypożyczymy je od niej na parę dni. 

– 

Ale nie możemy zabierać krosna twojej babki tak daleko – upierała się Anna 

bez przekonania. – 

Coś może mu się stać. 

– 

Nic  się  nie  stanie.  –  Położył  ją  na  materacu  i  ściągnął  z  niej  koszulę.  – 

Przynajmniej, jeśli chodzi o krosno. Nie mogę obiecać, że nic nie stanie się tobie – 

ciągnął, obsypując pocałunkami jej szyję i piersi. – Zwłaszcza, jeśli zaprosisz mnie 

dziś wieczór do swojego łóżka. 

– Och – 

westchnęła, kiedy schwycił wargami jej sutek. 

Zatrzymał się dłużej w tym miejscu, a kiedy wreszcie uniósł głowę i zajrzał jej 

w twarz, zapytał: 

– 

Czy to znaczy, że się zgadzasz? 

– 

Chyba niczego nie potrafię ci odmówić – stwierdziła, rozwiązując mu pasek. 

– 

I o to właśnie chodzi – zakończył, zrzucając z siebie szlafrok. 

Kochali  się  powoli  i  zmysłowo,  celowo  odsuwając  moment  spełnienia  tak 

długo, jak tylko się dało. W końcu napięcie stało się nie do zniesienia. Gdy było 

background image

już po wszystkim, leżeli koło siebie, dotykając się i pieszcząc, odwlekając chwilę, 

kiedy będą musieli opuścić miłosne gniazdko. 

Zrobiło  się  w  końcu  tak  późno,  że  nie  mogli  już  dłużej  zwlekać.  Ubrali  się, 

zjedli szybki lunch i zadzwonili do Tessie wyprawie krosna. Bez namysłu zgodziła 

sieje  pożyczyć.  Później,  kiedy  krosno  babki  leżało  umocowane  linami  na 

platformie  ciężarówki,  Anna  nadal  nie  mogła  wyzbyć  się  uczucia  niepokoju. 

Chociaż  propozycja  Sama  była  całkiem  sensowna,  była  przekonana,  że  krosno 

Hilary  Schute  nie  powinno  wyjeżdżać  do  miasta.  Na  autostradzie,  w  drodze  do 

Nowego Jorku, zerkała co chwilę we wsteczne lusterko, sprawdzając, czy nic złego 

nie przytrafiło się wiozącej je ciężarówce. 

Kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze drapacze chmur, Anna próbowała 

sobie przypomnie

ć, w jakim stanie zostawiła swoje mieszkanie. Nie jest źle: przed 

wyjazdem posprzątała pokoje i zmieniła pościel. Odkąd kupiła dom na wsi, zawsze 

zmieniała  pościel  w  piątki.  Dzięki  temu  pierwszą  noc  w  mieście  spędzała  na 

świeżych,  pachnących  prześcieradłach,  rekompensując  sobie  w  ten  sposób 

konieczność  opuszczenia  Sumersbury.  Ale  dziś  zabrała  ze  sobą  do  domu 

najwspanialszą atrakcję, jaką Sumersbury mogło jej ofiarować, i nie miała na myśli 
krosna. 

Choć przed samym  wyjazdem ze wsi próbowała jeszcze raz wyperswadować 

Samowi jego pomysł, nie chcąc narażać go na uciążliwość wielogodzinnej podróży 

w tę i  z powrotem, uparł się, że z nią pojedzie. Twierdził, że w poniedziałek, w 

drodze  powrotnej,  załatwi  interesy  z  dwoma  klientami,  w  New  Haven  i 
Hartfordzie. Podejr

zewała,  że  te  interesy  były  tylko  wymówką,  ale  w  końcu 

chciała z nim być tej nocy tak samo, jak on z nią. 

Zaparkowali  samochody  w  podziemnym  garażu  pod  blokiem  i  po  paru 

zręcznych  manewrach  wnieśli  krosno  do  windy.  W  drodze  na  czwarte  piętro 

uśmiechali się do siebie, oddzieleni drewnianą ramą. 

– 

Musisz przyznać, że miałem świetny pomysł – pochwalił się Sam. 

– 

Przyznam  to,  kiedy  krosno  znajdzie  się  w  moim  mieszkaniu  całe  i 

nienaruszone. Chociaż to wcale jeszcze nie znaczy, że nic mu się nie przytrafi w 
drodze powrotnej. – 

Zerknęła  na  niego  niepewnie,  uświadomiwszy  sobie,  że  nie 

ustalili,  jak  długo  będzie  mogła  go  używać.  Dwa  miesiące?  Pół  roku?  Tyle,  ile 

potrwa ich związek? 

– 

Znowu się czymś martwisz, Anno. 

– 

Czy  zdajesz sobie sprawę  z tego,  że nie  sprecyzowaliśmy  terminów  naszej 

umowy: moje usługi dekoratorskie w zamian za używanie krosna? 

background image

– 

W zupełności. 

– 

Zdaje się, że nie zależy ci zbytnio, żeby dostać je z powrotem – stwierdziła, 

przyjrzawszy mu się uważnie, kiedy winda zatrzymała się na czwartym piętrze. 

– 

Ależ  oczywiście,  że  zamierzam  je  odzyskać.  –  Schylił  się,  żeby  chwycić 

podstawę krosna. – Gotowa? 

–  Chyba tak – 

odparła,  ale  kiedy  wnosili  swój  ciężar  do  mieszkania, 

zastanawiała się, na ile była gotowa na związek z Samem. Czyżby Sam liczył, że 
odzyska 

krosno razem z nią? Anna widziała w krośnie symbol zmiany w swoim 

życiu, narzędzie nowej aktywności, która mogła wzbogacić jej twórczość. Czy to 

możliwe, że Sam traktował je jak przynętę, na którą ją złapie? 

 
Kiedy następnego dnia rano włączyło się nastawione na budzenie radio, Anna 

wyciągnęła rękę, żeby je zgasić i nagle uświadomiła sobie, że nie może się ruszyć: 

męskie  ramię  obejmowało  ją  mocno  wpół,  przygniatając  do  materaca.  W  łóżku 

obok spał Sam. 

Odwróciła  głowę  i  spojrzała  na  niego.  Tak,  nie  miała  żadnych  wątpliwości: 

miejsce Erica zajął prawdziwy mężczyzna. Teraz, gdy już wie, jak przyjemnie jest 

mieć  go  w  Nowym  Jorku,  jeszcze  bardziej  będzie  za  nim  tęsknić,  kiedy  ją  dziś 

opuści. W półmroku zobaczyła, że uśmiecha się do niej czule i podziałało to na nią 

lepiej niż filiżanka porannej kawy. Poprzedniej nocy, gdy tylko znalazła się w jego 

ramionach, odsunęła od siebie obawy o przyszłość i oddała się bez reszty sztuce 

kochania. Jeszcze teraz czuła ogień tej namiętności. 

– 

Dzień dobry – odezwał się Sam. – Jak spałaś? 

– 

To ty jesteś tu gościem. Ciebie powinnam o to spytać. 

– 

Kilka  razy  budziło  mnie  wycie  syren,  ale  nie  żałuję,  bo  dzięki  temu 

przypominałem sobie na nowo, że jestem z tobą w łóżku. 

– Jakich syren? – 

spytała. – Tu blisko? Niczego nie słyszałam. 

– 

Bo jesteś przyzwyczajona do miasta i już ich nie zauważasz. 

–  Och. – 

Anna słuchała przez chwilę w radiu informacji drogowej, podawano 

właśnie szczegóły wypadku na moście Brooklińskim, po czym przekręciła gałkę, 

żeby złapać muzykę. Z ulicy dochodził hałas jadących samochodów, podkreślany 
niekiedy wyciem klaksonów. – 

Założę  się,  że  zwykle  nie  budzi  cię  dzwonek 

budzika lub niecierpliwi taksówkarze. 

– 

Nie, budzą mnie pierwsze promienie słońca. 

– 

Tutaj  zasłaniają  je  wieżowce.  Jeśli  miałabym  się  budzić  z pierwszymi 

promieniami słońca, byłabym w pracy dopiero w południe. 

background image

– 

A więc udawajmy, że jesteśmy na wsi – powiedział obejmując ją. – Ja mam 

czas do południa. 

–  Sam, nie. – 

Oparła  mu  się  po  raz pierwszy,  odkąd kochali  się  w  sobotę  w 

nocy. – 

Spóźnię się do pracy. 

Popchnął ją lekko na plecy i pochylił się nad jej piersiami. 
– 

Ale  Sam  musi  dziś  wracać  do  domu  –  wymruczał,  dotykając  wargami 

miękkiego sutka. – Sam nie będzie mógł tego robić aż do piątku... 

– 

Wiem, ale... proszę... – próbowała mu się wyrwać, ale on przygwoździł ją do 

łóżka.  Powoli  drażnił  językiem  to  jedną,  to  drugą  pierś.  –  Nie mam czasu – 

jęknęła,  lecz  ciało  nie  było  już  jej  posłuszne.  Twarde  i  napięte  sutki  sterczały 

prowokująco, domagając się dalszej pieszczoty. 

– 

Oczywiście, że masz – wymruczał i objął wargami jeden z nich. 

– 

Więc... pospiesz się – szepnęła zduszonym głosem. Pozwoliła, żeby posunął 

się za daleko i czuła, że jej rozpalone ciało żąda teraz zaspokojenia. Nie zdąży na 

czas do pracy, ale może nie spóźni się za bardzo. 

Ale Sam wc

ale  nie  miał  zamiaru  się  spieszyć.  Uświadomiła  to  sobie,  kiedy 

wilgotny,  ciepły  język  zaczął  schodzić  powoli  w  dół  do  pępka.  Tego  ranka 

postanowił otworzyć przed nią nowy rozdział w sztuce kochania Puścił jej ręce i 

objął piersi, nie przestając wodzić wargami po jej brzuchu. 

– Sam. – 

Objęła go rękami za głowę, broniąc dostępu niżej. – Nie teraz, Sam – 

szepnęła. 

– 

Czy to reguła? – spytał, splatając palce z jej palcami. – Nie mogę tego robić 

w poniedziałki? 

– 

Nie  wtedy,  kiedy  wybieram  się  do  pracy  –  protestowała,  ale  jej  sprzeciw 

brzmiał nawet dla niej samej mało przekonywająco. 

– 

Przerwę, jeśli mi powiesz, że wolisz być punktualnie w pracy, niż żebym ci 

to robił – drażnił się z nią, pokrywając wewnętrzną stronę jej ud pocałunkami. 

– To nie fair – 

jęknęła. 

Wiła  się  pod  nim,  ponaglana  zmysłową  pieszczotą  jego  warg  i  języka.  Była 

niczym płomień rozpalony żarem jego namiętności. Nie było przed nim ucieczki, a 

zresztą  nie  chciała  już  uciekać.  Zanurzyła  się  w  rozkoszy,  jaką  jej  dawał,  aż  jej 

ciało poderwał cudowny, słodki dreszcz spełnienia. Pokój zawirował wokół niej i 

jak przez mgłę zobaczyła, że Sam sięga po pakiecik na nocnym stoliku, a po chwili 

jego twarz unosi się znowu nad nią. 

– 

Już  mam  za  sobą  etap  zakochiwania  –  wydyszał  i  uniósł  lekko  w  górę  jej 

drżące pośladki. – Kocham cię, Anno. 

background image

Kiedy w nią wszedł, jej ciało wygięło się w łuk i poczuła, że nadal go pragnie. 

Ścisnęła go mocno w sobie i patrząc mu prosto w oczy, szepnęła: 

– 

Ja też cię kocham. 

– 

Spóźnisz się. 

– 

Nieważne. 

Złożył na jej wargach gorący pocałunek, po czym podpierając się rękami z obu 

stron  jej  głowy,  poruszał  się  w  niej  rytmicznie,  najpierw  wolno,  potem  coraz 

szybciej,  a  ona  witała  każdy  jego  ruch  nowym,  zduszonym  okrzykiem  radości. 

Dwukrotnie,  gdy  zbliżała  się do szczytu,  Sam  wycofywał  się  na  moment, by po 

chwili wrócić do niej ponownie z jeszcze większą pasją. Dopiero, gdy doprowadził 

ją do wrzenia po raz trzeci, tama jego namiętności również runęła i połączył się z 

nią w spełnieniu, wyczerpany i szczęśliwy. 

Potrzebowała wiele czasu, żeby dojść do siebie, by mieć siłę podnieść rękę i 

dotknąć jego pleców, błyszczących od potu. Była wstrząśnięta głębią namiętności, 

jaką odkryła, a raczej jaką odkrył w niej Sam. 

– 

Powinnam... powinnam się ubrać – mruknęła. 

– Wiem. – 

Owiało ją ciepło jego oddechu. – Ale wolałbym, żebyś nie musiała. 

Chciałbym, żebyś nigdy nie musiała się ubierać. 

– 

Ja  też,  przynajmniej  w  tej  chwili.  To  było...  niewiarygodne.  Nie  miałam 

pojęcia, że mogę... 

– Ani ja... – 

przyznał. – Cieszysz się teraz, że nie wyskoczyłaś od razu z łóżka? 

– 

O tak. Chociaż będę musiała wymyślić jakąś bajeczkę, żeby wytłumaczyć się 

w pracy. 

– 

O to się nie martw. Nic ci nie mogą zrobić. 

– 

Mogą mnie wyrzucić, Sam. 

– 

Czy to byłoby takie straszne? 

Nie odpowiedziała mu, ponieważ nie znała odpowiedzi. 
– Nie poz

woliłbym ci umrzeć z głodu, Anno. Kocham cię. 

Och, jakże on ją kusił! Praca była ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę, 

choć  ostatnio  wydawało  jej  się,  że  powoli  odnajduje  swój  dawny  entuzjazm. 

Nowojorska  egzystencja  wypadała  blado  w  porównaniu  z  tym,  co  Sam  mógł  jej 

ofiarować:  wiejską  scenerię,  za  którą  tęskniła,  nieograniczony  czas  na  tkanie,  a 

także miłosne uniesienia, których nigdy wcześniej nie zaznała. 

– 

Ja też cię kocham, ale musisz dać mi czas do namysłu. 

– 

Jeśli jesteś jak moja babka, możesz myśleć tkając. 

– To prawda. – 

A więc krosno miało za nim orędować, kiedy go przy niej nie 

background image

będzie.  –  Ale  widzisz,  Sam,  jestem  przyzwyczajona  do  tego,  żeby  zarabiać  na 
siebie, a w Sumersbury nie ma dla mnie pracy. 

Zsunął się z niej i położył na boku, podpierając głowę ręką. 
– 

Jeszcze  tego  nie  wiesz.  Najpierw  przenieś  się  na  wieś,  a  potem 

porozmawiamy o tym, z czego się utrzymasz. 

– 

Wolałabym odwrotną kolejność. 

– 

A mnie się wydaje, że twoje serce podejmuje za ciebie pewne decyzje, i to 

nie w tej kolejności, w jakiej byś chciała. 

– 

Nie należy ufać mojemu sercu, zwłaszcza po tym, co się między nami przed 

chwilą odbyło – powiedziała z uśmiechem. 

– 

Należy, Anno, należy. – Położył czule dłoń na jej lewej piersi. – Z pewnością 

należy mu ufać. 

 
Anna  przyszła  do  pracy  już  po  zebraniu  personelu.  Swoje  spóźnienie 

wytłumaczyła porannym spotkaniem z klientem, co było częściowo prawdą. Mimo 

protestów Sama wyszła z domu bez śniadania i w południe chwycił ją taki głód, że 

mogła  zjeść  połowę  dań  z  jadłospisu  w  kafeterii.  Właśnie  zamówiła  kanapkę  z 

szynką, sałatkę i chipsy, kiedy do sali weszła Vivian. Na widok Anny pospieszyła 
do jej stolika. 

– 

Miałam nadzieję, że cię tu zastanę – powiedziała siadając, – Plotka głosi, że 

nie  było  cię  na  porannym  zebraniu  personelu,  co  ci  się  nigdy  nie  zdarza,  i  że 

zachowywałaś się dziwnie przez resztę przedpołudnia. Co się dzieje? 

Anna westchnęła i odchyliła się na oparciu krzesła. 
– 

Opowiedzenie tego zajęłoby mi całą godzinę. Może lepiej coś zamówisz? 

– 

Kochana,  nawet  zapłacę  za  twój  lunch,  jeśli  tylko  zaspokoisz  moją 

ciekawość. Wprost nie mogę się doczekać. Jimmy powiedział, że jego przyjaciel, 

Ted,  uważa  cię  za  wspaniałą  kobietę,  ale  ty  go  spławiłaś.  Domyślam  się,  że  z 

powodu tego faceta z Sumersbury. Mam rację? 

– Tak. – 

Anna przywołała kelnerkę. – Tylko niech to, co ci powiem, zostanie 

między nami, dobrze? 

– 

No  no  no.  Zapowiada  się  coraz  lepiej.  –  Kiedy  podeszła  kelnerka,  Vivian 

zamówiła  sałatkę  szefa  kuchni.  –  Czy  to  przez  niego  się  dzisiaj  spóźniłaś?  – 

spytała, gdy kelnerka odeszła. 

Ann

a  skinęła  głową  i  zrobiło  się  jej  ciepło  na  wspomnienie  namiętnego 

poranka.  Zaczynając  od  pierwszego  spotkania  z  Estelle  w  sklepie  spożywczym, 

opowiedziała  Vivian  historię  znajomości  z  Samem.  W  środku  opowiadania 

background image

kelnerka przyniosła im lunch, a kiedy opowieść Anny dobiegła końca, większość 

jedzenia zniknęła z talerzy. 

–  Niesamowite  – 

zauważyła  Vivian,  nabijając  na  widelec  ćwiartkę  jajka.  – 

Biedny Ted nie miał żadnych szans, prawda? 

– 

Chyba nie. Nie powinnam była cię prosić o zaaranżowanie tego spotkania, ale 

chciałam  się  przekonać,  czy  przypadkiem  nie  dostałam  bzika  na  punkcie 

wszystkich mężczyzn. 

– 

A teraz już wiesz, że zwariowałaś, ale na punkcie jednego. 

– Tak. 
– 

A więc rzucasz pracę i przenosisz się do Sumersbury? 

– Vivian, w Sumersbury nie ma dla mnie pracy. 
– 

Myślę,  że  Sam  znajdzie  dla  ciebie  jakieś  zajęcie  –  powiedziała  Vivian, 

mrużąc oko. 

– 

Wiesz, że nie potrafiłabym żyć na utrzymaniu męża. 

– 

No  cóż,  zajmij  się  tkactwem.  Sama  mówiłaś,  że  jego babka  mogła na  tym 

nieźle zarobić. 

–  Tak, ale nie wiem, ile.  – 

Anna  odsunęła  od  siebie  talerz,  oparła  łokcie  na 

stole, i złożyła głowę na rękach. – I powiem ci coś jeszcze, coś, do czego bałam się 

przyznać nawet samej sobie. Kocham wieś, ale spędzam w Sumersbury tylko dwa 

dni w tygodniu. Co będzie, gdy się już przeprowadzę, po czym odkryję, że jest tam 
dla mnie za cicho i za spokojnie? 

– 

Tylko ty możesz sobie na to odpowiedzieć, kochanie. Ale coś mi się wydaje, 

że Sam Garrison nie pozwoli ci się nudzić. 

– Mhm – 

uśmiechnęła się Anna. 

– 

Ej, dziewczyno, na twarzy wypisane masz szczęście. Obojętne, w mieście czy 

na wsi, to jest coś, co się Uczy naprawdę. 

– 

Wiem.  O  Boże,  nie,  nie  wiem.  Poza  tym  zupełnie  nie  wiem,  jak  by  miał 

wyglądać nasz związek. Przecież jak dotąd widujemy się tylko w weekendy, kiedy 

Sam nie pracuje ani na farmie, ani nad księgami i może poświęcić mi całą uwagę. 

Normalnie tak nie będzie. 

– 

No cóż, ciocia Vivian ma pewną radę. 

– Jak zawsze – 

roześmiała się Anna. 

– 

Chyba mnie jeszcze nie doceniasz. Co ty na to, żeby wziąć tydzień wolnego i 

spędzić go w Sumersbury, może tydzień przed tym telewizyjnym szaleństwem? W 

ten  sposób,  zanim  podejmiesz  ostateczną  decyzję,  sprawdzisz,  jaka  jest  twoja 

tolerancja na życie w małym miasteczku. 

background image

– Vivian, to genialne! 
– 

Wiem o tym, ale coś za coś. 

– Co tylko chcesz. 
– 

Zaczekaj,  aż  ci  powiem.  Jak  Boga  kocham,  Anno,  nigdy  nie  byłaś  taka 

impulsywna. Sam musi wywierać na ciebie ogromny wpływ. 

– 

O tak, ale i ja się zmieniam. Uczę się poddawać impulsom, iść na żywioł. 

Myślę, że to się zaczęło, odkąd kupiłam ten dom. Każdego dnia czuję się bardziej 

swobodna,  bardziej  żądna  przygód.  –  Przypomniała  sobie,  jak  dziko  swobodna 

była w objęciach Sama dziś rano. Czy dlatego, że zaczęła inaczej widzieć siebie? – 

No więc, co chciałabyś dostać? 

– 

Chcę,  żebyś  zaprosiła  mnie  z  Jimmym  do  Sumersbury,  kiedy  przyjedzie 

telewizja. 

– 

Żartujesz chyba – roześmiała się Anna. – To będzie cyrk na kółkach. 

–  Wiem! – 

Vivian klasnęła w dłonie. – 1 dlatego chcę tam być. Po pierwsze, 

nigdy  nie  widziałam,  jak  ścina  się  ośmiometrowe  drzewo,  nie  mówiąc  już  o 

choince,  która  ma  stać  w  Białym  Domu.  Po  drugie,  ciekawa  jestem  twojego 

miasteczka i nowego ukochanego, a po trzecie, chciałabym choć raz znaleźć się na 
ekranie telewizora. 

– 

Niestety,  nie  jesteś  wyjątkiem  –  zachichotała  Anna.  –  Obawiam  się,  że  z 

powodu pchających się do kamer tłumów, wcale nie będzie widać drzewa. 

– 

No więc jak, przechowasz nas przez jedną noc? 

– 

Oczywiście. Jakie chcielibyście dostać łóżko? 

– Masz taki wybór? – 

zdziwiła się Vivian. 

– 

Mam cały katalog do wyboru. W domu jest na razie tylko jedno: moje. Mogę 

zamówić dla was, co chcecie. 

– 

Mowy nie ma. Zabierzemy ze sobą śpiwory. 

– 

Nonsens.  I  tak  muszę  urządzić  dom.  Nie  przejmuj  się.  Znajdę  coś  na 

wyprzedaży. 

– 

Jesteś pewna? 

Anna  skinęła  głową.  Tak,  chciała  urządzić  i dom na wsi, i mieszkanie. 

Częściowo pod wpływem Sama, ale i z powodu nowego spojrzenia na samą siebie, 

chciała naznaczyć swoje otoczenie piętnem własnej osobowości. 

 

background image

Rozdział 10 

 
W  kolejny  piątkowy  wieczór  Anna pomogła  Samowi  przygotować korytarz i 

sal

on  do  malowania  szlaczku  na  ścianach.  Pozakrywali  płachtami  wszystkie 

sprzęty i podłogi. Wcześniej Sam oddał sofę do tapicera i zgodnie z poleceniem 

Anny wyrzucił dwa fotele ze sztucznym obiciem. Teraz wnętrze domu wyglądało 

tak zimno i nieprzytulnie, że Anna zaprosiła Sama na noc do siebie. 

Namówiła  go  również,  żeby  wziął  ze  sobą  harmonijkę.  Po  koncercie  przy 

kominku poszli na górę na noc miłosnych uniesień. Anna znów znalazła się pod 

urokiem wsi, a w bliskości swojego wspaniałego mężczyzny zaczynała wierzyć, że 

życie w Sumersbury może ją uszczęśliwić. 

Na  sobotę  zaplanowali  mnóstwo  zajęć:  rano  –  malowanie szlaczków, po 

południu  –  kupno  patchworku,  ale  wieczór  zarezerwowany  był  na  specjalną 

przyjemność: tego dnia Sam miał odebrać z renowacji łoże i chciał, żeby zaraz je 
wypróbowali. 

Twierdził  również,  że  byłoby  miło,  gdyby  mogli  przykryć  się  nową  kołdrą, 

chociaż nie zachwycała go perspektywa wybierania odpowiedniego patchworku u 
Estelle Terwiliger. 

– 

Powiedz  jeszcze  raz,  jak  ona  sobie  to  wyobraża?  –  spytał,  przesuwając 

drabinę na kolejny odcinek niepomalowanej ściany. 

– 

Wszystkie  kobiety  z  cechu  przyniosą  swoje  patchworki  do  niej  do  domu. 

Następnie dziś po południu pojedziemy tam oboje, i jeśli któryś nam się spodoba, 

kupimy go od Estelle, a ona zapłaci kobiecie, która go zrobiła. – Anna zanurzyła 

pędzel  w  głębokiej  zieleni  i  zaczęła  wypełniać  kontur  sosnowej  gałązki  w 

przyklejonej  do  ściany  taśmie.  Na  jej  prośbę  Sam  pożyczył  drugą  drabinę,  żeby 

mogli pracować jednocześnie. – To zaoszczędzi nam mnóstwo czasu. 

– 

To prawda, ale już mam jej dość. 

– 

Domyślam się. – Anna zeszła z drabiny. – A malowania szlaczków nie? 

– 

Też,  ale  już prawie  skończyliśmy.  –  Podziwiał  jej  wytrzymałość. Choć nie 

była  przyzwyczajona  do  pracy  fizycznej,  ani  razu  nie  poskarżyła  się,  że  jest 

zmęczona.  –  Cieszę  się,  że  postanowiłaś  zrobić  szlaczki  tylko  w  tych  dwóch 
miejscach. 

– 

Gdybym miała czas i mogła to robić stopniowo, chętnie zrobiłabym szlaczki 

we wszystkich pokojach. Ale nawet bez nich dom będzie się w telewizji świetnie 

prezentował.  Z  góry  się  na  to  cieszę.  Od  dawna  projektowanie  nie  sprawiło  mi 

background image

takiej frajdy. 

– To dobrze – 

odparł w roztargnieniu, zajęty malowaniem. 

Po chwili jednak zastanowił się nad jej słowami i zmarszczył czoło. Ktoś, kto 

nie ma serca do swojej pracy, nie mówi o nie

j  w  ten  sposób.  Odkąd  zaczął 

pracować  na  farmie,  księgowość  stała  się  dla  niego  jedynie  uciążliwą 

koniecznością.  Łudził  się  jeszcze,  że  może  nie  tyle  sama  praca  przy  dekoracji 

domu,  co  jego  obecność  wprawia  ją  w  tak  dobry  humor.  Z  tego  co  wcześniej 

mówiła, nadal nudziły ją zlecenia w Nowym Jorku. 

Z drugiej strony, przypomniał sobie, jak cieszyła się z chusty, którą utkała dla 

klientki.  Starszej  pani  tak  się  spodobał  ten  wyrób,  że  złożyła  u  Anny  więcej 

zamówień. Anna zaczęła się zastanawiać, czy nie zaproponować swoich wyrobów 

innym klientom. Sam chciał widzieć w tym oznakę jej gotowości do porzucenia 

zawodu dekoratorki na rzecz tkactwa artystycznego. Wiedział, że z projektowania 

nie utrzyma się w Sumersbury, ale tkactwo to zupełnie inna sprawa. Co prawda, 
ni

e  przyniosłoby  jej  aż  takich  dochodów  jak  obecna  praca,  ale  gdyby  za  niego 

wyszła i wiodła prostą, wiejską egzystencję, wysokość jej zarobków nie byłaby aż 

tak ważna. Musi pozwolić jej przyzwyczaić się do tej myśli, zdecydował. Zmiana 
wymaga czasu. 

– Kiedy 

skończę, zjemy lunch i ruszymy do Estelle – powiedział, przesuwając 

drabinę. 

 
Po umyciu się z farby i zjedzeniu lunchu, wsiedli do ciężarówki i pojechali do 

miasta. Estelle mieszkała w szaroniebieskim domku na tyłach głównej ulicy. 

– 

Czy Estelle ma męża? – spytała Anna, kiedy wjeżdżali na betonowy podjazd. 

– 

Miała. Umarł pięć lat temu. Ale jeśli myślisz, że to po jego śmierci zaczęła 

się tak rządzić, jesteś w błędzie. Zawsze wtrącała się do życia innych. 

– 

Teraz rozsiewa plotki, że jesteśmy kochankami. Wiedziałeś o tym? 

Sam wziął ją za rękę. 
– 

Tak,  wiedziałem.  Szczerze  mówiąc,  ta  plotka  tylko  mi  pochlebia  – 

powiedział, całując koniuszki jej palców. 

– 

Mamy  wybrać  patchworkową  kołdrę  na  twoje  łóżko.  Łóżko,  które  dziś 

odbierzemy od tapicera. Zastanawi

am się, czy dziś w nocy nie będę się czuła tak, 

jakby całe miasto obserwowało nas przez dziurkę od klucza. 

– 

Nauczysz się nie zwracać na to uwagi – roześmiał się Sam. – I obiecuję, że 

zrobię dziś wieczór wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc. 

– To 

brzmi zachęcająco. 

background image

– 

Nie zawiedziesz się. – Otworzył drzwiczki szoferki. – Chodź, kupimy kołdrę, 

pod którą  będziemy  się  czulić.  Chyba  powiem  Estelle,  że  zależy  nam  na  bardzo 

miękkiej. To podsyci plotki. 

– Sam! 
W jego błękitnych oczach zapaliły się iskierki rozbawienia. 
– 

One plotkują z zazdrości – powiedział, pomagając jej wysiąść z ciężarówki. 

– 

A ty jesteś cholernie z siebie zadowolony. 

Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. 
– 

Tak proszę pani, jestem. 

W salonie Estelle, zagraconym ceramicznymi figurka

mi,  wazami  pełnymi 

sztucznych owoców i niezliczonymi bukietami suszonych kwiatów, na dwóch 
sofach i czterech krzesłach porozwieszane były patchworkowe kołdry. 

– 

Mój Boże! – wykrzyknęła Anna, kiedy Estelle wprowadziła ich do środka. 

– 

Niebywałe, prawda? Pomyśleć, co można zrobić, jeśli ma się trochę czasu i 

pomysłowości  –  powiedziała  Estelle.  –  Wszystkie przedmioty w tym pokoju 

wykonane  są  ręcznie  albo  przeze  mnie,  albo  przez  którąś  z  pań  należących  do 

naszego cechu. Skoro o tym mowa, słyszałam, że tkasz, Anno. 

A niech to, pomyślała Anna. Zaczyna się. Zaraz zaprosi mnie, żebym wstąpiła 

do cechu. 

– Dopiero zaczynam, Estelle. 
– 

No, no, nie bądź taka skromna. Cech przyjmuje rzemieślniczki na wszystkich 

stopniach zaawansowania. 

Spotykamy  się  tutaj  w  każdą  środę  wieczór.  Wiem,  że  teraz  nie  jest  to  dla 

ciebie  dogodny  termin,  ale  może  kiedyś...  –  posłała  Samowi  konspiracyjny 

uśmiech. 

– 

Może – wymamrotała Anna, nie patrząc na niego. 

–  Drogi Sammy – 

Estelle  położyła  rękę  na  jego  ramieniu  –  donoszę  ci  z 

zadowoleniem,  że  przygotowania  do  grudniowej  uroczystości  posuwają  się 

zgodnie  z  planem.  Ludzie  z  telewizji  są  tacy  uprzejmi.  Znalazłam  parę  rogów 

renifera dla sarenki, a Tommy Andrews powiedział, że może zrobić zwierzakowi 

wspaniały czerwony nos. Wyobrażasz to sobie? – Estelle promieniała radością. 

– Nie za bardzo – 

przyznał Sam. 

– 

Zaręczam  ci,  że  damy  cudowne  przedstawienie.  Chór  i  orkiestra  już  mają 

próby, a dekoracje sklepowe będą... Och, przepraszam, rozgadałam się i zupełnie 

zapomniałam  o  obowiązkach  pani  domu.  Zdejmijcie  kurtki.  Może  byście  się 

czegoś napili? Przygotowałam dla was ciasteczka własnej roboty. 

background image

– 

Dziękujemy,  ale  właśnie  zjedliśmy  lunch  –  powiedziała  Anna,  zdejmując 

kurtkę. 

– 

Założę się, że Sammy chętnie zje kilka. – Estelle uśmiechnęła się do niego. – 

Nigdy nie wzgardziłeś domowymi ciasteczkami. 

– Kruche ciasteczka z rodzynkami? – 

zapytał, przełykając łakomie ślinę. 

– 

Tak  jest.  Twoje  ulubione.  Zaraz  je  przyniosę.  –  Wzięła  od  nich  kurtki  i 

wyszła z pokoju, nie czekając na odpowiedź. 

– 

Jesteś jak wosk w rękach tej kobiety – dokuczała mu Anna. 

– 

Dla niej zawsze będę siedmioletnim chłopcem. Nie pamiętałem, że piecze te 

ciasteczka. Przypomniałem sobie o tym, dopiero kiedy poczułem ich zapach. Mam 

do nich słabość. 

– 

Widzę. 

– Czy ty przypadkiem nie pieczesz... 
– Nigdy – 

ucięła Anna. 

– 

No cóż, nie można mieć wszystkiego. 

– 

Proszę, oto one – oznajmiła Estelle, wkraczając do pokoju z talerzem pełnym 

ciastek. Wręczyła go Samowi wraz z papierową serwetką. – Smacznego. 

Anna  z  trudem  powstrzymała  śmiech,  widząc,  jak  Sam  łakomie  rzuca  się  na 

słodkości. Dopiero po chwili przypomniał sobie o dobrych manierach i podsunął 
jej talerz. 

– 

Na pewno nie chcesz spróbować? – wymamrotał z pełnymi ustami. 

– 

Nie,  dziękuję,  naprawdę.  Jeśli  Estelle  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  zacznę 

oglądać patchworki. 

– 

Ależ proszę. 

Estelle ruszyła przodem, zachwalając po kolei zalety każdej kołdry. Z tyłu za 

nimi  z  talerzem  w  ręce  dreptał  Sam.  Kobiety  rozmawiały  o  wzorach  i  barwach 
patch-

workowych wyrobów, podczas gdy on opychał się ciastkami. Anna wybrała 

dwie kołdry w niebieskim odcieniu, pasujące do ręcznie tkanego pledu, który miał 

być  głównym  akcentem  w  sypialni  Sama.  Obie  były  w  takiej  samej  cenie. 

Odwróciła  się  do  Sama,  żeby  zapytać,  która  mu  się  bardziej  podoba,  ale 
napotkawsz

y jego rozbawiony wzrok, rzuciła mu tylko ostrzegawcze spojrzenie. 

– 

Mówiłyście o kolorach i wzorach, ale wydaje mi się – zaczął, przełknąwszy 

ostami  kęs  ciastka  –  że  nie  poruszyłyście  najważniejszego  tematu.  –  Anna 

zacisnęła  zęby.  –  Jako  przyszły  użytkownik  tej  kołdry  wolałbym  wiedzieć...  – 

urwał i puścił oko do Anny – która z nich jest solidniejsza – dokończył, przenosząc 
wzrok na Estelle. – 

Jestem człowiekiem praktycznym. – Anna odetchnęła z ulgą. 

background image

– 

Oczywiście, oczywiście – przytaknęła mu skwapliwie Estelle. – To zupełnie 

zrozumiałe.  A  więc  powiem  wam  w  całkowitym  zaufaniu  i  pamiętajcie,  jeśli 

komuś to powtórzycie, wyprę się tych słów. Otóż według mnie kołdra Dolores, ta 

we  wzorek  w  gwiazdy,  jest  solidniej  uszyta  niż  kwiatowa  kołdra  Jane.  Dolores 

używa też lepszych nici. Jej kołdra jest po prostu nie do zdarcia. 

– 

W takim razie to przesądza sprawę – powiedziała Anna. – Przynajmniej jeśli 

chodzi o mnie. Wzór w gwiazdy i tak mi się bardziej podobał. Co myślisz, Sam? 

Odstawił pusty talerz na stolik, wytarł ręce w serwetkę i podszedł do nich. Ujął 

róg kołdry w palce i ścisnął delikatnie. Anna nie miała wątpliwości, że sprawdzał 

miękkość. 

– 

Myślę, że ta będzie dobra. 

– 

Przyniosę wam na nią torbę – powiedziała Estelle, zabierając ze stolika talerz. 

– 

Jeszcze trochę ciastek? 

– 

Dziękuję bardzo, ale pękam w szwach. 

– 

Zapakuję ci kilka do domu – zdecydowała, wychodząc z pokoju. 

– 

Sam, zjadłeś wszystkie ciastka! – krzyknęła Anna po wyjściu Estelle. 

– 

Musiałem coś zrobić z rękami – mruknął. – Patrzenie, jak chodzisz i dotykasz 

kołder, podczas gdy ja widzę ciebie nagą pod nimi, doprowadzało mnie do stanu... 

– 

Sam,  na  miłość  boską!  –  Anna  strzeliła  oczami  w  kierunku  korytarza,  w 

którym w każdej chwili mogła pojawić się Estelle. 

– 

Ale  wybraliśmy  dobrą  –  ciągnął  z  filuternym  uśmiechem.  –  Te  błękitne 

gwiazdy będą wyglądać wspaniale przy twoich rudych włosach rozrzuconych na 
poduszce i... 

– Przestaniesz wreszcie? 
– Estelle wraca – 

szepnął Sam konspiracyjnym tonem. 

– 

Tutejsze panie robią naprawdę wspaniałe patchworki – odezwała się Anna. 

–  O tak – 

zgodziła  się  Estelle.  –  Kołdry  są  szalenie  pracochłonne.  Sama  nie 

mam do nich cierpliwości, więc podziwiam tych, którzy mają. Oto twoja torebka z 
ciastkami, Sammy. 

– 

Estelle, nie powinnaś mi ich dawać. 

– 

Nonsens. Lubię piec. 

Annie wpadł nagle do głowy świetny pomysł. 
– 

A może piecze pani również pierniczki na święta? 

– 

O tak, nawet cały dom z piernika dla moich wnuków, jeśli przyjeżdżają. 

– 

A czy mogłaby pani upiec piernikowe ozdoby i sprzedać nam do świątecznej 

dekoracji do

mu Sama? Mogłabym zawiesić je w oknach i na belkach pod sufitem. 

background image

– 

Oczywiście,  że  mogę  je  upiec,  ale  nigdy  nie  wezmę  za  nie  pieniędzy  od 

Sammy'ego. 

– Ale... 
–  Nie ma mowy. – 

Estelle była niewzruszona. – Albo za darmo, albo wcale. 

Jeśli chcecie, mogę upiec dla was nawet dom z piernika. 

– 

To by było wspaniale – powiedziała Anna. 

– 

Nie ma o czym mówić. W końcu Sammy potrzebuje kogoś, kto by mu coś 

upiekł.  A  teraz  zwińmy  kołdrę  i  wsadźmy  do  tej  torby  –  zakomenderowała.  – 

Anno, pomóż mi ją zwinąć. 

Chwyciwszy  rogi  kołdry,  Anna  zastanowiła  się  nad  tym,  co  powiedziała 

Estelle. Według niej Sam był poszkodowany, ponieważ nie miał kobiety, która by 

mu  piekła  i  gotowała.  Co  gorsze,  podejrzewała,  że  Sam  zgadzał  sicz  Estelle. 

Stopniowo  docierało  do  Anny,  że  prace  domowe  stały  wysoko  na  liście  cnót 

wiejskiej żony. Czy Sam wyobrażał sobie, że ona też jest świetną gospodynią? 

Bardzo  możliwe,  doszła  do  wniosku,  kiedy  zabrali  kołdrę  i  pożegnali  się  z 

Estelle.  Pierwszego  wieczoru  przygotowała  kolację  i  odkryła  przed nim swoje 

zainteresowanie  tkactwem.  Zawód  dekoratorki  wnętrz  prawdopodobnie  również 

kojarzył mu się z domem. Anna uświadomiła sobie, że jeśli Sam widział w niej 

domatorkę, sama nie zrobiła nic, aby wyprowadzić go z błędu. 

Późnym popołudniem, kiedy przywieźli do domu odnowione łoże i składali je 

w sypialni, Anna zdecydowała się postawić sprawę jasno: 

– 

Nie piekę ciastek – powiedziała, wręczając mu drewniany młotek. 

– 

Jestem pewny, że nie. Przy twoim rozkładzie zajęć... 

– 

Nie  o  to  chodzi.  Chciałam  podkreślić,  że  nie  piekłabym  ciastek,  nawet 

gdybym miała mnóstwo czasu. 

Sam zbił ze sobą dwie ramy łóżka i spojrzał na nią. 
– 

Skąd nagle takie wyznanie? Czy mówiłem, że chcę, żebyś je piekła? 

– 

Niezupełnie,  ale  pytałeś  o  to,  kiedy  byliśmy  u  Estelle  –  przypomniała, 

przytrzymując jedną z ram. 

– 

Żartowałem. – Sam wrócił do pracy. Połączył ze sobą kolejne dwie ramy i 

zajął  się  ostatnim  rogiem.  Kiedy  skończył,  zabrał  się  za  układanie  desek,  które 

podtrzymywały  siatkę  sprężynową  i  materac.  –  A  zresztą,  skąd  wiesz,  co  byś 

lubiła, gdybyś nie miała tak stresującej pracy? 

– Nie wiem – 

przyznała Anna, podając mu deski – ale uświadomiłam sobie, że 

prawdopodobnie  uważasz  mnie  za  świetną  gospodynię  domową,  ponieważ  lubię 

tkać, a mój zawód uważa się czasami za typowo kobiecy. Ale to zupełnie mylne 

background image

wrażenie, tak naprawdę wcale nie przepadam za domowymi zajęciami. 

Pomogła mu umocować na ramie siatkę i położyć na niej materac. 
– 

Pozwól,  że  powiem  ci,  jakie  na  mnie  robisz  wrażenie  –  odparł  Sam, 

zbliżywszy się do niej. – Albo jeszcze lepiej – dodał, obejmując ją i popychając na 
materac – 

pozwól, że ci zademonstruję. 

– 

Jeszcze nie skończyliśmy – zaprotestowała, kiedy zaczął ją rozbierać. 

– To wystarczy – 

powiedział, rozpinając jej stanik i ściągając z niej spodnie i 

bieliznę. Po chwili leżała na łóżku zupełnie naga. – A teraz, jeśli chodzi o moje 
zdanie. – 

Zaczął leniwie masować jej piersi kolistymi ruchami dłoni. – Uwielbiam, 

kiedy twoje sutki twardnieją. To robi na mnie ogromne wrażenie – zamruczał jej 
do ucha. 

–  Mmm...  – 

Anna  zarzuciła  ramiona  nad  głowę  i  wyprężyła  się,  podając  do 

przodu piersi. 

– 

Och, najdroższa... – Wsunął ramię pod jej plecy i ssał na przemian to jeden, 

to drugi sutek. – 

Oto, jakie robisz na mnie wrażenie – wyszeptał z ustami przy jej 

skórze. 

Delikatna pieszczota jego 

warg coraz bardziej ją rozpalała. Czuła, jak wzbiera 

w niej pożądanie. Tymczasem nadal ubrany Sam poruszył się między jej nagimi 

udami.  Dreszcz  podniecenia,  jaki  wywołał  w  niej  ten  krótki  kontakt,  niósł 

obietnicę rozkoszy, które miały nadejść. 

– 

Ty  też  potrafisz  wywrzeć...  całkiem  niezłe  wrażenie  –  powiedziała 

chrapliwym głosem Anna. 

– 

Lubisz, gdy to robię? – Ocierał się o nią delikatnie. 

– 

Tak, lubię. – Patrząc na niego, sięgnęła do koszuli i namacała palcami guziki. 

Walczyła z nimi niezdarnie, podczas gdy on nie zaprzestawał zmysłowych ruchów. 
– 

Tak bardzo cię pragnę – szepnęła. 

– 

O to właśnie chodzi – uśmiechnął się. 

– Och, Sam – 

jęknęła, odpinając ostami guzik. – Sam, już nie mogę... 

– 

Ja też. – Odsunął się od niej. – Chyba zdejmę to z siebie i spróbuję zrobić na 

tobie trochę większe wrażenie – powiedział, dysząc ciężko. Położył się na plecach 

i zaczął ściągać dżinsy. 

– 

Chwalipięta. 

–  Zobaczymy.  – 

Wkrótce  unosił  się  nad  nią.  –  Czy  to  robi  na  pani  większe 

wrażenie? 

–  Jeszcze nie – 

skłamała,  choć  czuła,  jak  jego  ruchy  rozpalają  w  niej  żar 

namiętności. 

background image

– A teraz? – 

spytał, wchodząc nieco głębiej. 

– Nie. 
– 

Trzeba  się...  nieźle  namęczyć...  żeby  panią...  zadowolić  –  wykrztusił 

zdyszany. – 

Może teraz mi się uda. – Zagłębił się w niej aż do końca. 

–  Teraz... tak...  – 

szepnęła.  Z  każdym  poruszeniem  jego  ciała  z  piersi  Anny 

wyrywał się krzyk rozkoszy. 

– 

Kocham cię – szepnął Sam, przyspieszając rytm miłosnych uderzeń. – Więcej 

niż kogokolwiek... na świecie. Och, Anno. Teraz, Anno... tak! 

Świat  zawirował  wokół  nich.  Potężny  spazm  wstrząsnął  nimi  jednocześnie. 

Przez  chwilę  leżeli  nieruchomo  w  miłosnym  uścisku,  napawając  się  słodyczą 

spełnienia. 

– 

Myślę, że tym razem oboje wywarliśmy na sobie niezłe wrażenie – odezwał 

się w końcu Sam z leniwym zadowoleniem w głosie. Uniósł się lekko na łokciach i 

uśmiechnął do Anny. 

–  To prawda – 

odpowiedziała  mu  uśmiechem.  –  Masz bardzo oryginalny 

sposób na wypróbowanie łóżka. 

Sam odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. 
– 

Rzeczywiście. To miało być duże wydarzenie. 

– 

Dla mnie było. 

– 

Ale chyba nie myślałaś o łóżku, kiedy się kochaliśmy? 

– 

Nie mogę powiedzieć, żebym wtedy o nim myślała. Dopiero potem. 

– 

Ja  też.  Z  tego  wniosek,  że  kiedy  się  z  tobą  kocham  wystarczy  mi  każda 

płaska, stosunkowo miękka powierzchnia. Ale łóżko jest dobre – dodał. – Myślę, 

że w przyszłości będziemy z niego często korzystać. 

– 

Chciałabym. 

– 

Ja też. Szkoda, że będziemy się musieli ograniczać tylko do weekendów. 

– 

To  mi  coś  przypomniało.  Co  ty  na  to,  żebym  wzięła  wolne  i  spędziła  tu 

tydzień przed przyjazdem telewizji? 

– 

W tym łóżku? Cudownie. 

– 

Nie w łóżku, ale w Sumersbury, potworze. 

– 

No  cóż,  trudno.  To,  że  będziesz  przez  tydzień  w  Sumersbury,  jest  dobrym 

początkiem. Nad resztą trzeba będzie trochę popracować. 

– 

Jesteś niepoprawnym  marzycielem. – Pocałowała go lekko w usta. – Przez 

ten tydzień będziesz bardzo zajęty. 

– 

Nie aż tak bardzo. Podoba mi się twój pomysł. Nie byłem zachwycony całą tą 

aferą z telewizją, ale skoro dzięki niej spędzisz ze mną cały tydzień, nie mogę się 

background image

jej wprost doczekać. 

– 

A  więc  postanowione.  Biorę  wolne.  Będę  mogła  dokończyć  dekoracje 

świąteczne u ciebie w domu i... przekonać się, czy zniosę więcej niż dwa dni na 
wsi. – 

Zerknęła na niego niepewna, czy nie obruszy się na ten pomysł. 

Nie obruszył się. 
– 

Na pewno ci się spodoba – powiedział. – Nieważne, czy jesteś, czy nie dobrą 

gospodynią domową. Twoje miejsce jest tutaj. 

– 

W tym łóżku? – spytała przekornie. Nie była jeszcze gotowa ani żeby się z 

nim zgodzić, ani żeby mu zaprzeczyć. 

– 

Także  w  tym  łóżku.  –  Nachylił  się  nad  nią  i  raz  jeszcze  zamknął  jej  usta 

namiętnym pocałunkiem. 

background image

Rozdział 11 

 
W sobotę, po Święcie Dziękczynienia, Anna ulokowała w samochodzie rzeczy 

potrzebne na odwiedziny Vivian i Jimmy'ego oraz ostatnie zakupy do domu Sama: 
świece, lampki, wstążki i dekoracje na choinkę i ruszyła w drogę do Sumersbury. 

Udało się jej tanio kupić gwiazdę betlejemską i tuzin doniczek z tą piękną rośliną 

spoczywał  teraz  na  tylnym  siedzeniu  wozu  razem  z  rolkami  papieru  w  ludowe 

wzory do paczek pod choinkę. 

Zjechała z autostrady w szosę na Sumersbury. Postanowiła najpierw zatrzymać 

się u siebie i wyładować swoje zakupy, a dopiero potem pojechać do Sama. I tak 

był zbyt zajęty, żeby spędzić z nią popołudnie. Już od pewnego czasu ich spokojne 

weekendy zakłócał przedświąteczny ruch na farmie. 

Ilekroć przyjeżdżała, z daleka witało ją wycie pił elektrycznych, a po drodze 

mijała wielkie ciężarówki załadowane drzewkami i przykryte brezentową płachtą. 

Przez trzy kolejne tygodnie robotnicy będą co dzień ścinać drzewka do wysyłki w 

różne  części  stanu.  Od  siódmej  rano  do  dziewiątej  wieczór  przyjeżdżać  będą 

również lokalni klienci, żeby wybrać choinki dla swoich rodzin. 

Kiedy  Sam  uświadomił  sobie,  jak  mało  będzie  miał  czasu  dla  Anny, 

zaproponował jej, żeby wzięła sobie wolne w tygodniu przedświątecznym. Anna 

uznała  jednak,  że  wypełnione  pracą  dni  przed  przyjazdem  telewizji  będą 

znakomitym testem na to, czy wytrzyma życie na wsi. Skoro ma tu mieszkać, nie 

może liczyć, że Sam zawsze będzie dotrzymywał jej towarzystwa. Poza tym musi 

dokończyć świąteczną dekorację jego domu. 

W drodze do Sumersbury daremnie czekała, że ogarnie ją nastrój podniecenia 

w związku z wyjazdem na wakacje. Zamiast tego targały nią sprzeczne uczucia. Z 

jednej strony cieszyła ją perspektywa nocy z Samem, ale z drugiej praca w mieście 
d

awała  jej  ostatnio  coraz  więcej  przyjemności  i  niechętnie  porzucała  na  tydzień 

kilka rozpoczętych projektów. Tkanie pozwoliło jej dostrzec nowe możliwości w 

zawodzie i chętnie włączała w projekty dekoratorskie własne prace. 

Nie  potrafiła  jeszcze  rozstrzygnąć,  co  oznaczało  to  na  nowo  rozbudzone 

zainteresowanie urządzaniem wnętrz. Może po tym tygodniu w Sumersbury będzie 

musiała wybierać między dwiema równie pociągającymi propozycjami: karierą w 

tkactwie artystycznym i mieszkaniem na wsi a kontynuacją obecnego trybu życia: 

trochę w mieście, trochę na wsi. 

Zaparkowała wóz i wniosła do domu zakupy. Przez ostatnie tygodnie wnętrze 

background image

jej  wiejskiej  rezydencji  znacznie  się  zmieniło.  Na  wyprzedaży  kupiła  sofę  z 
obiciem w drobne kwiaty i bordowy fotel w stylu królowej A

nny. Sam podarował 

jej kilka starych stolików w bardzo dobrym stanie, które znalazł w szopie, zaś w 

sklepie ze starociami Anna trafiła na niedrogą a efektowną mosiężną lampę. 

Na górze przygotowała pokój gościnny dla Vivian i Jimmy'ego. Wniosła tam 

mosiężne łóżko, które odkupiła od jednego z klientów, a z obu jego stron ustawiła 

w  charakterze  nocnych  stolików  stare  beczki  od  Sama.  Na  wąskich,  wysokich 

oknach  zawiesiła  kotary,  łóżko  zaś  przykryła  niedrogą  kapą  i  rozrzuciła  na  nim 
mnóstwo dekoracyjnych podusze

k,  w  tym  dwie,  których  poszewki  utkała  na 

krośnie. 

Jeden  czy  dwa  przedmioty  własnoręcznie  wykonane  ożywiały  w  jej  oczach 

wystrój pokoju. Teraz już była pewna: jeśli zostanie w swoim zawodzie, tkactwo 

będzie  stanowić  ważną  inspirację  w  jej  pracy.  Zastanawiała  się,  czy  gdyby  nie 

poznała  Sama,  odkryłaby  je  kiedyś.  Może,  któregoś  dnia,  ale  kto  wie,  czy  nie 

stałoby się to dopiero po rzuceniu dekoratorstwa. 

Zostawiła zakupy w kuchni, zamknęła dom i wróciła do samochodu. Powietrze 

było  zimne  i  rześkie,  pachniało  lasem i dymem palonego drzewa. Krajobraz 

przywodził jej na myśl ręcznie malowane wschodnie parawany: łagodne beżowe 

wzgórza, kręte kamienne ogrodzenia i pozbawione liści ciemne gałęzie drzew na 

tle  szarego  zimowego  nieba.  Śnieg  nie  spadł  jeszcze  w  tym  roku,  i wszyscy 

mieszkańcy  Sumersbury  z  niepokojem  słuchali  co  wieczór  prognozy  pogody. 

Przyroda  miała  jeszcze  tydzień,  żeby  przekształcić  miasteczko  w  malowniczą 

wiejską scenerię, potrzebną do telewizyjnego programu. 

Anna  przyjechała  na  farmę  i  zaparkowała  przed  domem.  Tak  jak  się 

spodziewała, ciężarówki Sama nie było nigdzie widać. Zaczęła wnosić doniczki do 
domu. 

– 

Cześć, Anno! – zawołał John z szopy. Nadzorował trzech chłopców, którzy 

obwiązywali  choinki  grubym  szpagatem,  dzięki  czemu  drzewka  zachowywały 

dłużej  wilgoć  i  łatwiej  je  można  było  przewozić.  Zapas  drzewek  dla 
indywidualnych klientów z okolicy trzymano w szopie. – 

Sam pojechał z kilkoma 

chłopakami  napełnić  tę  sadzawkę  na  lodowisko.  Kazał  ci  powiedzieć,  że  wróci 

najszybciej, jak się da. Potrzebujesz pomocy? 

– 

Nie, dziękuję, dam sobie radę – odpowiedziała Anna, wnosząc kolejne dwie 

doniczki. 

Poznała Johna dwa tygodnie temu, kiedy na farmie zaczął się sezon świąteczny 

i trzeba było pracować w soboty. Od razu przypadli sobie do gustu. John bardziej 

background image

niż  Sam  przypominał  farmera.  Po  pierwsze,  był  co  najmniej  dwadzieścia  lat 

starszy, a na jego ogorzałej twarzy malowała się życiowa mądrość. Kiedy John był 

na  farmie,  z  daleka  pobrzmiewał  jego  pogodny,  silny  bas,  którym  wydawał 

polecenia i opowiadał dowcipy. 

Ann

a  skończyła  wnosić  kwiaty,  powiesiła  w  przedpokoju  kurtkę  i  z 

przyjemnością wciągnęła w nozdrza unoszący się w powietrzu intensywny zapach 

świerków. Zgodnie z jej poleceniem w każdym pokoju stała nieubrana choinka, a 

przy drzwiach leżał stos gałęzi. 

Woń  igliwia  mieszała  się  z  aromatem  piernikowych  ciasteczek.  Anna  weszła 

do  kuchni  i  zobaczyła  na  ladzie  wspaniały  lukrowany  dom  z  piernika,  a  obok 

pudełko  po  koszulach.  Uniosła  pokrywkę  i  odkryła  ułożone  równo  w  rzędach 

tuziny  piernikowych  mikołajów,  choinek,  gwiazdek i dzwonków. Wszystkie z 

przyczepionymi  u  góry  drucianymi  pętelkami  do  zawieszania  na  wstążce.  Za  to 

może  sobie  nawet  zaśpiewać  wszystkie  zwrotki  ,  Ave  Maria",  pomyślała  Anna, 

podziwiając kunszt Estelle. 

Drzwi kuchenne otworzyły się nagle i stanął w nich Sam. 
– 

Wesołych świąt – szepnął, biorąc ją w ramiona i przyciskając zimny policzek 

do jej twarzy. – 

Bałem się, że nigdy tu nie dojedziesz. 

– 

Sam, będzie cudownie. Wszystko tak wspaniale pachnie. 

– Szczególnie moja dekoratorka – 

powiedział, wtulając twarz w jej szyję. 

Dotyk jego warg zelektryzował ją. Zadrżała z podniecenia. Chciała, żeby Sam 

rzucił pracę i już teraz się z nią kochał. Nie była przyzwyczajona do myśli, że choć 

jest w pobliżu, nie ma go do swojej dyspozycji. Ten tydzień będzie dla niej lekcją 

cierpliwości. 

– 

Jak poszło z sadzawką? – spytała, próbując zdusić w sobie tęsknoty ciała. 

– 

Kiedy cię obejmuję, nic mnie to nie obchodzi. O Boże, jak dobrze trzymać 

cię w ramionach. Nie masz pojęcia, jak lubię cię dotykać. – Przesunął obie dłonie 
w d

ół i objął jej piersi. 

– A ja uwielbiam, kiedy to robisz. – 

Splotła palce na jego karku i spojrzała mu 

w oczy. – 

Boję  się  jednak,  że  twoim  robotnikom  będzie  cię  brakować,  jeśli 

zajmiemy się tym, czym bym chciała. 

– 

Masz rację. Niech to diabli! Dzisiejsza noc wydaje się tak odległa. 

– 

Oboje będziemy bardzo zajęci. – Pocałowała go lekko. – Mam tu mnóstwo 

pracy i jestem pewna, że ty też masz co robić. 

– Niestety. 
– 

Dzięki  za  choinki  i  świerkowe  gałęzie.  Mam  nadzieję,  że  podziękowałeś 

background image

Estelle za jej pierniczki. Są wspaniałe. 

– 

Dostanie swoją nagrodę – uśmiechnął się Sam. – Ludzie z telewizji obiecali, 

że zrobią z nią wywiad jako z organizatorką lokalnych obchodów świątecznych i 

długoletnią  mieszkanką  Sumersbury.  Występ  w  telewizji,  choćby  nie  wiem  jak 

krótki, będzie dla niej najlepszą zapłatą. 

– 

Ty też będziesz gwiazdą telewizyjną. Pomyślałeś o tym? 

– Nie bardzo. 
– 

Kiedy  kobiety  z  całego  kraju  zobaczą  cię  w  środku  romantycznej  scenerii, 

natychmiast zakochają się w tobie. Zasypią cię ofertami – drażniła go Anna. 

– Jest tylko jedna oferta, która mnie interesuje – 

odparł, przeczesując palcami 

jej rude loki. – 

Tylko jedną kobietę chciałbym uwieść tą romantyczną scenerią. 

– 

Coś mi mówi, że w połowie już ci się to udało. 

– To dobrze. A niech t

o, chyba John mnie woła. 

– 

Chyba tak. Lepiej już idź. 

Ucałował ją pospiesznie i otworzył drzwi na dwór. 
– 

Już idę, John! – krzyknął, lecz zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze do niej. – 

Żebym nie zapomniał, Tessie zapowiedziała, że wpadnie z krosnem po południu. 

Zaofiarowała się, że może ci w czymś pomóc. 

– 

To świetnie. Dawno jej nie widziałam. 

– 

Będziesz dziś ubierała choinki? 

– 

Chyba tak, a przynajmniej zacznę. Mamy mnóstwo pracy, Sam. 

– 

Zostaw tę dużą w salonie, dobrze? Chciałbym ją ubrać razem z tobą. Puścimy 

sobie wieczorem kolędy I wprowadzimy siew świąteczny nastrój. 

– 

Myślałam, że masz już dość choinek. 

– 

Wyobraź sobie, że nie. Uwielbiam je. 

– 

A więc zgoda. Ubierzemy ją razem dziś wieczór. 

– 

A potem jeszcze raz wypróbujemy łóżko – powiedział, puszczając oko. – Do 

widzenia, kochanie. 

– Do widzenia. 
Patrzyła,  jak  podchodzi  do  szopy  i  rozmawia  z  Johnem.  Cóż  więcej  może 

chcieć  od  życia  prócz  miłości  tego  mężczyzny?  W  tym  pachnącym,  przytulnym 

domu,  w  jego  silnych  objęciach,  przyjemność  pracy  w  mieście  wydawała  się 

blednąc. Wróciła do salonu i podśpiewując sobie cicho, rozpakowywała pudełka ze 

świeczkami i wstążkami. 

Kiedy  godzinę  później  przyjechała  Tessie  z  krosnem,  Anna  zdążyła  już 

powkładać  gwiazdy  betlejemskie  w  stare  naczynia  gliniane,  które  znalazła  w 

background image

kuchni, i ustawić je na schodach. Rubinowe szklane naczynia lśniły w oknach i na 

kominku,  a  wokół  nich  Anna  ułożyła  świerkowe  gałęzie,  przybrane  czerwonymi 

aksamitnymi wstążkami. 

Tessie przyniosła naręcze świeżej jemioły owinięte w woskowany papier. 
– 

Trzymaj ją w wodzie aż do przyjazdu telewizji – poradziła Annie. – Nie ma 

nic paskudniejszego niż zeschnięta jemioła. 

– 

Miałaś wspaniały pomysł – pochwaliła ją Anna. 

Włożyła bukiet do wielkiego kamiennego garnka napełnionego wodą. – Jestem 

ci bardzo w

dzięczna. 

– 

A  ja  jestem  ci  wdzięczna,  że  nadal  kupujesz  u  mnie  przędzę,  chociaż 

przewiozłaś krosno do Nowego Jorku. 

– 

Przez co Sam musi teraz pożyczać je od ciebie. Włożę kurtkę i zaraz pomogę 

ci je wnieść. 

Kiedy wyładowały krosno z samochodu Tessie, Anna zauważyła, że na ramie 

zaczęta jest jakaś praca. 

– 

Nie  wiedziałam,  że  zabieram  ci  krosno  w  trakcie  roboty  –  powiedziała.  – 

Przeze mnie możesz nie zdążyć z nią przed świętami. 

– 

Zostawiłam  tę  robótkę  specjalnie.  Pomyślałam,  że  z  nią  krosno  będzie 

wyglądało  tak,  jakby  je  ktoś  używał.  Zaczęłam  czerwono-zielono-biały  obrus, 

który od pięciu lat chciałam zrobić na święta – wyjaśniła z uśmiechem. – Dam ci 

objaśnienia  wzoru  i  możesz  nad  nim  pracować,  jeśli  będziesz  miała  czas  w 

tygodniu. Aha, byłabym zapomniała, w samochodzie mam dla ciebie coś jeszcze. 
Zaraz wracam. – 

Wybiegła z domu i po chwili była już z powrotem z koszykiem 

wypełnionym szpulkami czerwonej, zielonej i białej przędzy. – Może postawisz go 

koło krosna? 

– 

Oczywiście.  Wygląda  wspaniale  –  powiedziała  Anna,  stawiając  koszyk  na 

podłodze.  –  Tessie,  masz  doskonałe  oko.  Nie  myślałaś  nigdy  o  pracy  w 
dekoratorstwie? 

– 

Nieraz. Ale lubię Sumersbury, więc zamiast tego prowadzę sklep z przędzą. 

–  Rozumiem.  – 

Anna  wyjęła  z  pudełka  satynową  wstążkę  i  w  zamyśleniu 

zw

ijała ją wokół palca, – Sam chciałby, żebym przeniosła się tu na stałe. Ale to 

znaczy, że musiałabym rzucić pracę. 

– 

I zostać tkaczką, jak Hilary – uśmiechnęła się Tessie. 

– 

Samowi by się to podobało, ale ja... sama nie wiem. 

Tessie uważnie rozejrzała się wkoło. 
– 

Pamiętam, jak wyglądał ten pokój, kiedy żyła jego babka – powiedziała. – 

background image

Może miała twój talent, jeśli chodzi o tkactwo, ale nie jeśli chodzi o wystrój domu. 

Wykonałaś świetną robotę. 

– 

Dziękuję. – Pochwały mile połechtały Annę. 

– 

Jeśli  to  jest  przykład  tego,  co  potrafisz...  –  urwała.  –  Nie  powinnam  się 

wtrącać. To sprawa między tobą a Samem. – Spojrzała na Annę i roześmiała się 
lekko. – 

Tak to jest, kiedy się mieszka długo na wsi. Człowiek zaczyna się wtrącać 

w sprawy innych. 

– 

Tessie, uważam cię za przyjaciela, a nie wścibską sąsiadkę. Chciałabym znać 

twoje zdanie. 

Kobieta zawahała się. 
– 

Myślę, że powinnaś być ostrożna w odrzucaniu czegoś, co robisz tak dobrze. 

Sam jest wspaniały, ale to... – Zatoczyła łuk ręką. – Masz duży talent. Skoro pytasz 
m

nie  o  zdanie,  radziłabym  ci  znaleźć  sposób,  żeby  zatrzymać  obie  rzeczy: 

mężczyznę i pracę. 

– 

Wątpię,  żeby  to  pasowało  do  marzenia  Sama  o  wiejskim  życiu  dla  nas 

dwojga. 

– 

Więc poszerz jego horyzonty. 

– 

Albo  swoje.  Może  powinnam  poświęcić  się  tkactwu?  Może mam w tym 

nawet  większy  talent?  Może  nadszedł  czas  na  zmiany  w  moim  życiu,  na 

ustatkowanie się, założenie rodziny? Mam prawie trzydzieści lat. 

– 

Zapomnij o mojej radzie. Zrobisz, co zechcesz. Zresztą, co ja tam wiem. 

– 

Założę się, że wiesz, jak ubierać choinki. 

– 

W swoim życiu zdążyłam już kilka ubrać. Do tej – wskazała na drzewko w 

salonie – 

potrzebować będziemy drabiny. 

– 

Nie,  tę  ubiorę  później  razem  z  Samem,  rodzinnymi  ozdobami.  Ale  muszę 

wymyślić jakieś dekoracje dla pozostałych. 

– 

Pozostałych? – Zdumiała się Tessie. 

– 

Jesteśmy na farmie choinek – wyjaśniła ze śmiechem Anna. – Choinki stoją 

w każdym pokoju, a nawet w łazience. 

– Wielkie nieba! 
– 

Pomożesz mi je ubrać, jeśli przekupię cię kawą? 

– 

Czemu nie. Nie wracam już dziś do sklepu. Wypijmy kawę i bierzmy się do 

roboty. Chciałabym zacząć od tej w łazience, nigdy nie ubierałam choinki w tak 

dziwnym miejscu, a muszę ci się przyznać, że uwielbiam nowe doświadczenia. 

 
O dziewiątej wieczór odjechali ostatni klienci z ogromną choinką przywiązaną 

background image

do bagażnika na dachu samochodu. Wszyscy pomocnicy Sama, łącznie z Johnem, 

rozjechali się do domów koło siódmej, ale nie kończący się korowód kupujących 

zatrzymał Sama na dworze przez dalsze dwie godziny. 

Kiedy  wszedł  do  środka  kuchennymi  drzwiami,  przytupując  dla  rozgrzewki 

zmarzniętymi nogami, z głębi domu dobiegał nieregularny stuk. 

–  Anno!  – 

Uwielbiał  wołać  jej  imię,  kiedy  wracał  do  domu  po  całym  dniu 

pracy. 

Stukanie ustało. 
– Tu jestem! – 

zawołała z salonu. 

Ściągnął rękawice  i wepchnął  je do  kieszeni  kurtki, którą  zdjął  i  powiesił na 

kołku przy drzwiach. Mimo futrzanych rękawic jego dłonie były lodowato zimne. 

Chuchając na nie, ruszył w głąb domu na spotkanie Anny. 

Stała  na  drabinie  i  zawieszała  na  belce  przy  suficie  piernikowe  ozdoby.  W 

kominku  wesoło  buzował  ogień.  W  jego  pląsającym  blasku  rude  włosy  Anny 

zdawały  się  żywym  płomieniem.  Sam  zastanawiał  się,  jak  mógł  kiedykolwiek 

lubić ten dom bez niej. 

– 

Już jest pięknie – powiedział, kiedy odwróciła się do niego. 

– 

Pewnie  umierasz  z  głodu.  Niedługo  skończę  i  zjemy  zupę  z  grzankami  i  z 

serem. 

–  Cudownie. Pomóc ci? – 

Był  rozdarty  między  pragnieniem  porwania  jej  w 

ramiona i obsypania pocałunkami a chęcią przyglądania się, jak dekoruje dom. Ich 

dom, miał nadzieję. 

– 

Nie trzeba. Zawieszę jeszcze kilka i zaraz schodzę –  – powiedziała, wbijając 

gwóźdź w belkę. Wkrótce kolejny piernikowy mikołaj wisiał na czerwonej wstążce 

u powały. 

– 

W takim razie pójdę na górę zmyć z siebie kurz. 

– 

Rozejrzyj się wkoło, jak już tam będziesz! – zawołała za nim, gdy wchodził 

po schodach. – 

Wykonałyśmy z Tessie kawał roboty. 

Zanim się rozebrał, obszedł wszystkie pomieszczenia, podziwiając talent Anny, 

W  poprzednich  tygodniach  urządziła  w  jednym  z  dwóch  pokoi  dziewczęcą 

sypialnię, a w drugim sypialnię dla chłopca. 

– 

Wiem, że to trochę stereotypowe – przyznała – i nie zrobiłabym tego w ten 

sposób, gdyby to były pokoje prawdziwych dzieci, ale dla telewizji świetnie się to 
nadaje. 

Na  wspomnienie  o  „prawdziwych  dzieciach"  aż  ścisnęło  go  w  dołku,  nie 

zdradził się przed nią jednak ze swojej tęsknoty za życiem rodzinnym. Jak gdyby 

background image

nigdy  nic  podziwiał  kupioną  przez  Annę  białą  szydełkową  narzutę  na  łóżko  w 

pokoju dziewczynki i jaskrawą, czerwono-biało-niebieską kapę w sypialni chłopca. 

Anna włożyła do drewnianej kołyski kilka starych lalek pożyczonych od Vivian, a 

w pokoju chłopięcym położyła na starej skórzanej skrzyni dwie ulubione zabawki 

Sama: samolot i wóz strażacki. 

Sam  zatrzymał  się  przed  sypialnią  chłopca,  która  kiedyś,  gdy  żyli  jeszcze 

dziadkowie,  była  jego  sypialnią.  Z  pokoju  wylewał  się  strumień  wielobarwnego 

światła.  Sam  przypomniał  sobie  ze  wzruszeniem,  że  ilekroć  przyjeżdżał  tu  na 

święta,  jego  dziadkowie  wstawiali  mu  do  pokoju  choinkę  i  co  noc  usypiał  w 

łóżeczku skąpanym w blasku wszystkich kolorów tęczy. 

Pogrążony  we  wspomnieniach  przestąpił  próg  sypialni.  Półtorametrowa 

choinka w rogu pokoju ubrana była w drewniane ozdoby, wielobarwne lampki i 

mnóstwo cukrowych sopli. Ozdoby na drzewku łączyły się w pewien temat, przez 

co efekt końcowy był bardziej profesjonalny niż to, co w czasach jego dzieciństwa 

tworzyła  babka,  ale  i  mniej  osobisty.  Mimo  to,  dekoracja  pokoju  bardzo  mu  się 

podobała.  Brakowało  tylko  chłopca,  syna.  ..  jego  i  Anny.  Zastanawiał  się,  czy 

pomyślała o tym choćby przez chwilę, kiedy urządzała ten pokój. 

Na choince w sypialni dzie

wczynki  żarzyły  się  miniaturowe  białe  światełka, 

przywodzące na myśl srebrzysty pył gwiezdny. Anna opasała drzewko kolorowym 

łańcuchem, a na końcach gałęzi umocowała różowe kokardki. Sam bez trudu mógł 

wyobrazić  sobie  małą  dziewczynkę  z  kasztanowymi  lokami,  śpiącą  na  łóżeczku 

pod szydełkową narzutą. 

Kiedy  wszedł  do  swojej  sypialni,  powitała  go  wysoka  sosna  udekorowana 

błękitno-złotymi  ozdobami,  dopasowanymi  kolorem  do  patchworkowej  kołdry, 

obicia  fotela  i  otomany.  Bardzo  nastrojowe,  pomyślał.  Ale  po  co  lampki? 

Telewizja miała filmować dom w ciągu dnia. tak więc Anna musiała zdawać sobie 

sprawę z tego, że piękno choinkowej iluminacji nie zostanie przez nich zauważone. 

Dlaczego zatem z nich nie zrezygnowała? 

Czyżby  dekorowała  nie  tyle  dla  potrzeb  telewizji,  co  dla niego? Tak bardzo 

spodobała  mu  się  ta  odpowiedź,  że  kiedy  brał  w  łazience  prysznic,  nie  zapalił 

górnego  światła,  ale  namydlał  się  jedynie  przy  blasku  czerwonych  lampek 

przyczepionych do małego drzewka w drewnianej doniczce koło wanny i wesoło 
pogwizdy

wał. 

Po  zejściu  na  dół  pochwalił  pracę  Anny,  ale  nie  wspomniał  słowem  o 

lampkach. Dopiero, gdy po kolacji zaczęli ubierać trzymetrową choinkę w salonie, 

poruszył ostrożnie ten temat: 

background image

– 

Wiesz,  że telewizja  będzie  filmować  dom  w  dzień? –  spytał,  wchodząc po 

drabinie z lampkami na górną partię drzewka: 

– Mhm. 
– 

Więc lampki chyba nie są im potrzebne. 

– 

To  prawda,  ale  myślałam,  że  ty  byś  chciał,  żeby  były,  szczególnie  na  tej 

choince. 

– 

Masz  rację  –  przyznał,  uśmiechając  się  do  niej.  –  Cieszę  się,  że  są  na 

wszyst

kich drzewkach. Kiedy wszedłem dziś na górę, czułem się tak, jakby paliły 

się specjalnie dla mnie. Dziękuję ci, Anno. 

Zarumieniła się lekko. 
– 

Kocham cię, Anno Tilford. 

– 

Ja też cię kocham. 

– Ubierzmy drzewko jutro wieczorem – 

zaproponował, schodząc po drabinie. 

– 

Ale myślałam, zechciałeś... 

– 

Chcę zobaczyć cię nagą, w błękitnozłotej poświacie –  – powiedział, kładąc 

na podłodze lampki i prowadząc ją w stronę schodów. – Chcę się z tobą kochać w 

świetle lampek z choinki, a ubieranie tej tutaj zabierze za dużo czasu. 

– 

Ja  też  wyobrażałam  sobie  ciebie  w  błękitnym  świetle  –  wyznała  z 

uśmiechem. 

Ku  jego  radości,  kiedy  się  rozebrali  i  położyli  na  łóżku,  Anna  przejęła 

inicjatywę i uklękła nad nim, podając mu piersi do pocałunku. Pochwycił chciwie 

sterczący  sutek  i  ssał  go  delikatnie,  aż  z  ust  kobiety  wyrwał  się  jęk  rozkoszy. 

Dotykał jej ciała, błądził dłońmi po talii i biodrach, przesuwał niecierpliwe palce w 

dół,  do  kuszącego  trójkąta.  Anna  poruszała  się  nad  nim,  ocierając  się 
prowokacyjnie. 

Dwukrotnie sięgał po przygotowany na nocnym stoliku pakiecik i dwukrotnie 

Anna powstrzymała jego dłoń, mrucząc: 

– Jeszcze nie teraz. 
Kołysał ciężarem jej piersi wilgotnych od jego warg i języka i podziwiał ich 

piękne  kształty  w  błękitnym  blasku  choinkowych  lampek.  W  tym  niezwykłym 

świetle  wydawała  się  kimś  nierzeczywistym,  zjawą  z  erotycznego  marzenia, 

baśniową kobietą, która znalazła się w jego łóżku za sprawą czarów. 

Kiedy  wydawało  mu  się,  że dłużej  już nie  wytrzyma,  sięgnęła  po  pakiecik  i, 

szybciej  niż  myślał,  zadbała  o  to,  by  bezpiecznie  go  w  siebie  przyjąć.  Patrzył 

zafascynowany,  jak  niebieskie  światło  pełza  po  falującym  nad  nim  ciele.  Widok 

był tak wspaniały, że uświadomił sobie, co tracił za każdym razem, gdy leżała pod 

background image

nim zasłonięta jego cieniem i ciężarem. 

– Koch

am cię w błękicie – powiedział, chwytając jej pośladki i ponaglając do 

szybszych ruchów. 

– 

A ja... po prostu... cię kocham – szepnęła, posłusznie przyspieszając tempo. 

Baśniowy blask błękitnego światła w połączeniu z poruszającym się rytmicznie 

zmysłowym  ciałem  Anny  sprawił,  że  doznanie  rozkoszy  stawało  się  nie  do 

zniesienia.  Poddał  się  mu  bez  reszty  i  wstrząsany  spazmami  wbił  palce  w  jej 

gładką  skórę,  powtarzając  szeptem  jej  imię.  To  już  na  zawsze,  pomyślał,  gdy 

usłyszał nad sobą okrzyk spełnienia. To już na zawsze. 

Przygarnął  ją  do  siebie,  tuląc  rozedrgane  namiętnością  ciało  i  poprzysiągł 

sobie,  że  wkrótce  przerwie  milczenie  w  sprawie  ich  małżeństwa.  Jak  tylko  ten 

zwariowany  tydzień  dobiegnie  końca,  poprosi  ją,  żeby  została  jego  żoną,  żeby 

zamieszkała  z  nim  w  Sumersbury  i  zapełniła  dwie  małe  sypialnie  dziećmi 

zrodzonymi  z  ich  miłości.  Nie  widział  dla  siebie  żadnej  innej  przyszłości.  Nic 

innego nie miało sensu. 

 

background image

Rozdział 12 

 
Anna  skończyła  dekorowanie  domu  szybciej,  niż  myślała,  za  to  zbyt 

optymistycznie oc

eniła  czas,  jaki  Sam  mógł  jej  poświęcić.  W  ciągu  dnia  telefon 

odzywał  się  nieustannie,  telefonowała  Estelle  i  inni  mieszkańcy  miasteczka. 

Dzwonili również urzędnicy Białego Domu, żeby omówić szczegóły wizyty Sama 

w  Waszyngtonie.  W  nagrodę  za  dostarczenie  choinki  Sam  miał  wypić  herbatę  z 

pierwszą  damą.  Także  ludzie  z  telewizji  przekazywali  przez  Annę  wiadomości. 

Nie  była  tym  wszystkim  zachwycona:  rola  recepcjonistki  nie  należała  do  jej 
ulubionych. 

W wolnej chwili Sam odpowiedział na kilka telefonów, w tym jeden od matki, 

wściekłej,  że  na  czas  przyjazdu  telewizji  Sam  umieścił  ją  wraz  z  mężem  w 

pobliskiej  gospodzie.  Na  pytanie  Anny,  dlaczego  nie  pozwolił  im  zamieszkać  w 

sypialniach na górze, wyjaśnił, że jego matka nie jest zbyt uważnym gościem i na 
pewno znisz

czyłaby efekt pracy Anny. 

– 

Moja matka chce tu zamieszkać tylko po to, żeby zwiększyć swoje szanse na 

dostanie się przed kamery telewizyjne – dodał. 

Poza odbieraniem telefonów Anna nie miała co robić. Utkała dużą część obrusu 

Tessie,  porozkładała  po  całym  domu  świeczki,  wieńce  i  girlandy  kwiatów,  aż 

zaczęła  się  bać,  czy  nie  przesadziła  ze  świąteczną  ornamentyką.  Dla  zabicia 

wolnego czasu chodziła na długie spacery lub siadywała na kamiennym murku i 

oddawała się rozmyślaniom. 

Nie chciała przyznać się nawet sama przed sobą, a co dopiero przed Samem, że 

się nudzi. Widziała jego radość, kiedy wracał wieczorem do domu, żeby zjeść z nią 

późną  kolację  i  podzielić  się  wrażeniami  mijającego  dnia.  Był  jednak  zbyt 

zmęczony, żeby mogli zagrać w „Chińczyka" czy „Wyścigi Konne", tak jak sobie 
obiecywali. 

Anna  starała  się  nie  zdradzić,  że  tęskni  za  pracą  w  mieście,  nie  wspomniała 

również o tym, jak ciągnie ją, żeby zadzwonić do Vivian tylko po to, by usłyszeć 
jej pewny siebie wielkomiejski akcent. 

Kiedy  leżała  w  ramionach  Sama  i  kochała  się  z  nim  w  małżeńskim  łożu, 

zapominała  o  pracy  w  mieście,  radości,  jaką  dawało  jej  ukończenie  trudnego 

zadania, czy pogodzenie niezwykłych gustów i skromnych zasobów finansowych 

niektórych  klientów.  Ale  kiedy  nie  było  go  przy  niej,  dom  wydawał  się  pusty  i 

martwy,  zbyt  cichy  jak  na  jej  upodobania.  Anna  zaczęła  nawet  tęsknić  za 

background image

trąbiącymi  taksówkami.  Kochała  wieś,  ale  brakowało  jej  miasta.  Chciała  mieć  i 
jedno, i drugie. 

W czwartek w południe zaczął padać śnieg. Mieszkańcy miasteczka cieszyli się 

tak, jakby z nieba spadały dolarowe banknoty. Sam doniósł, że sadzawka zamarza 

w  tempie  ekspresowym.  Z  powodu  śnieżycy  pracę  na  farmie  zakończono  już  o 

piątej.  Gęste  płatki  padały  nieustannie  cały  wieczór,  pokrywając  szybko  grubą 

warstwą  puchu  drogi  dojazdowe.  Mimo  że  tego  wieczoru  nie  było  żadnych 

klientów,  Sam  w  dalszym  ciągu  nie  miał  czasu  dla  Anny.  Telefon  dzwonił  jak 

oszalały. Każdy, kto miał coś wspólnego z sobotnim wydarzeniem, chciał usłyszeć 

od Sama, że wszystko jest w porządku. 

Ceremonia ścięcia drzewka zaplanowana była na sobotę, ale już w piątek Sam 

musiał stawić czoło telewizji, która tego dnia filmować miała wnętrze domu, oraz 

matce  z  ojczymem,  którzy  zapowiedzieli  się  na  wieczór.  W  piątek  przyjeżdżali 

również Vivian z Jimmym. Przedstawienie wkrótce miało się zacząć. 

Kiedy  późnym  wieczorem  szli  na  górę  do  sypialni,  oboje  byli  spięci  i 

podenerwowani.  Sam  z  powodu  czekających  go  przeżyć,  a  Anna,  ponieważ 

zaczęła  pojmować,  że  nie  potrafi  zamieszkać  tu  na  stałe.  Ich  miłość  tej  nocy 
odzwiercied

lała stan ich ducha. 

– 

Kiedy to się skończy, obiecuję ci, że będzie między nami lepiej – powiedział 

Sam. – 

Potrzebujemy trochę ciszy i spokoju. 

Anna już miała zaprzeczyć, ale zrezygnowała i zamiast tego pocałowała go w 

usta.  To  nie  był  dobry  moment,  żeby  zwierzać  się  ze  swoich  niepokojów.  I  bez 

tego następne dwa dni będą dla niego wystarczająco stresujące. 

 
Sypało całą noc i prawie cały ranek. John zaraz po przyjściu do pracy wsiadł na 

traktor Sama i do południa przetarł szlak prowadzący na zbocze, na którym rosło 

prezydenckie drzewo. Odśnieżył również podjazd do domu. Ledwo skończył, na 

drodze pojawił się wóz transmisyjny z ekipą telewizyjną. Jak tylko zatrzymał się 

przed domem, Anna dała nura do stodoły, do której John wprowadził pług śnieżny 
i traktor. 

– 

O co chodzi? Nie chcesz być w telewizji? – zażartował, schodząc z siodełka. 

– 

Jakbyś zgadł. Poza tym wszyscy spodziewają się, że te świąteczne dekoracje 

to dzieło Sama lub jakiejś kochającej mamuśki, która przyjęła biedaka pod swoje 

opiekuńcze skrzydła. 

– 

Rozumiem, że ty nie za bardzo pasujesz do tego opisu. 

– 

Nie,  nie  pasuję.  Chyba  jestem  typem  kobiety,  jak  to  się  mówi,  niezależnej 

background image

zawodowo. 

– 

Nie widzę w tym nic złego. 

– 

A  ja  tak.  Boję  się,  że  jeśli  przeniosę  się  na  stałe  do  Sumersbury,  Sam  nie 

będzie chciał, żebym jeździła do pracy do Nowego Jorku. 

– 

Może i nie, ale to twoja praca, nie jego. 

– 

Mam nadzieję, że Sam się z tobą zgodzi. 

– 

Jeśli nie, jest skończonym głupcem i powiem mu to prosto w oczy. 

– 

Nie  wątpię,  że  to  zrobisz.  Dziękuję  ci,  John.  –  Wyszli  ze  stodoły,  w 

momencie kiedy  przed  dom  zajechała długa  biała  limuzyna.  –  Kto to? –  spytała 

Anna, kiedy samochód zatrzymał się obok wozu transmisyjnego. 

–  To chyba ten facet, który poprowadzi program. Gra ojca w tym serialu 

telewizyjnym,  który  puszczają  we  wtorki.  Założę  się,  że  jutro  wszyscy  będą  go 

oblegać, skomląc o autografy. 

– 

John,  jak  myślisz,  uda  nam  się  przez  to  przebrnąć  bez  jakiejś  większej 

katastrofy? 

– 

Jeśli o mnie chodzi – John podrapał się za uchem – katastrofa już nastąpiła. 

Pozostaje nam tyl

ko czekać, czy nie będzie gorzej. 

 
Następnego dnia o dziesiątej rano, Anna, Vivian i Jimmy stali za kamiennym 

murkiem  odgradzającym  posiadłość  Sama  od  drogi,  czekając  niecierpliwie  na 

zorganizowany  przez  Estelle  świąteczny  pochód  mieszkańców.  Kiedy  matka  i 

ojczym  Sama  dowiedzieli  się,  że  trzeba  iść  pieszo  na  miejsce  ścięcia  drzewa, 

postanowili  zostać  w  domu.  Siedzieli  na  drewnianych  krzesłach  na  werandzie  i 

popijali  kawę.  Anna  cały  ranek  próbowała  nawiązać  ze  starszą  panią  nić 
porozumienia, nadaremnie. W ko

ńcu poddała się i poszła z Vivian i Jimmym zająć 

pozycje bliżej drogi. 

Kamienny murek okazał się znakomitym punktem obserwacyjnym. Piętnaście 

minut  później  niż  zaplanowano,  dziwaczny  orszak  ukazał  się  w  oddali.  Na  jego 

czele  jechał  wóz  transmisyjny  z  rozpłaszczonym na dachu operatorem. Za nim 

sunął  Święty  Mikołaj  w  saniach  ciągniętych  przez  oswojoną  sarenkę.  Kiedy 

procesja  zbliżyła  się  do  farmy  Sama,  Anna  zauważyła,  że  przebranie  sarenki  za 

renifera nie było zupełnie udane. Rogi zsuwały się jej ciągle z głowy to w lewo to 

w  prawo,  a  Święty  Mikołaj  z  okrzykiem  „stop!"  co  chwilę  wyskakiwał  z  sań  i 

poprawiał nieszczęsnemu zwierzęciu niesforne poroże. 

Za  sańmi  jechała  półciężarówka,  a  na  niej  z  tyłu  na  platformie  siedziała  na 

drewnianym  rzeźbionym  krześle  okryta  imitacją  futra  z  gronostaja  Estelle 

background image

Terwiliger.  W  swoim  przebraniu  wyglądała  jak  polarny  niedźwiedź.  Szerokimi, 

energicznymi ruchami dyrygowała maszerującym za ciężarówką chórem miejskim. 

Obok szedł drugi operator, przenosząc obiektyw kamery z kobiety na śpiewający 

chór.  Co  jakiś  czas Estelle  podskakiwała  niebezpiecznie na  krześle,  częściowo z 

powodu wyboistej drogi, częściowo z powodu zamaszystych ruchów rąk. 

– 

Niech  mnie  kule  biją  –  szepnęła  Vivian,  kiedy  pochłonięta  dyrygowaniem 

Estelle  uniosła  się  kilkanaście  centymetrów.  –  Takimi  ruchami  ramion  mogłaby 

nakazać rozstąpić się Morzu Czerwonemu. 

– 

Jestem  pewna,  że  gdyby  chciała,  dokonałaby  tego  –  odparła  Anna.  –  To 

niezwykła kobieta. 

– 

Czy oprócz tej procesji będzie jeszcze orkiestra na wzgórzu i łyżwiarze na 

zamarzniętej sadzawce? – spytał Jimmy. 

– Tak jest. Sam i John trzy razy dowozili tam dzisiaj dzieci. Wszyscy byli na 

swoich miejscach już o dziewiątej trzydzieści, włączając w to Sama i Johna, którzy 

czekają przy drzewie. 

–  Patrzcie  – 

przerwała  im  Vivian,  ściskając  ramię  męża.  –  Chyba  umrę  ze 

śmiechu.  Te  rogi  znowu  zjeżdżają  w  dół.  Rozumiem,  że  ta  czerwona  mrugająca 

żarówka, dyndająca pod brodą samy, miała być czerwonym nosem renifera? 

– Mhm – 

zachichotała Anna. – Wzdłuż uprzęży biegnie drucik, który łączy ją z 

baterią w saniach. 

– 

Kto jest Świętym Mikołajem? Jego brzuch doskonale pasuje do tej roli, chyba 

że wypchał go sobie poduszkami. 

–  Nie, to nie poduszki – 

roześmiała się Anna. – Świętego Mikołaja odgrywa 

Edgar  Madison,  znany  z  tego,  że  nie  trzeźwieje  od  Święta  Dziękczynienia  do 

Bożego Narodzenia. Estelle dała mu tę rolę w zamian za obietnicę, że nie upije się 
w tym roku. Jak – 

rozumiem,  zależało  jej,  żeby  telewizja  nie  pokazała  go,  jak 

zatacza się po głównej ulicy Sumersbury. 

– 

Ruch trzeźwości ma silnych popleczników w Sumersbury. Mam nadzieję, że 

to biedne zwierzenie będzie musiało ciągnąć Edgara na samo wzgórze. 

– 

Nie,  Święty  Mikołaj  i  sanie  zostaną  tutaj,  na  podwórzu  Sama.  –  Anna 

zauważyła wśród chóru Tessie i pomachała do niej ręką. 

– A teraz „Ci

cha noc"! Proszę, zaczynamy! – dobiegły ich komendy Estelle. 

–  Stop! – 

krzyknął znowu Święty Mikołaj, zeskakując z sań i podbiegając do 

sarny, żeby poprawić ześlizgujące się rogi. 

Operator skierował kamerę na Estelle, a ona musiała to zauważyć, bo jeszcze 

raz powtórzyła komendę: 

background image

– 

Dajcie z siebie wszystko, na co was stać! – krzyknęła i powstała z krzesła, 

unosząc w górę oba ramiona. 

To  nie  było  zbyt  mądre.  Samochód  poskoczył  na  wyboju  i  Estelle  runęła  na 

wznak  na  dno  platformy.  Chórzyści  rzucili  się  jej  na  pomoc, ale kierowca, 

nieświadomy,  że  jego  pasażerka  czołga  się  z  tyłu  na  czworakach,  jechał  dalej, 

jakby nic się nie stało. 

W końcu usłyszał wołanie chóru i zatrzymał samochód. Estelle wdrapała się z 

powrotem na krzesło. Wyglądało na to, że nie doznała żadnego uszczerbku, tylko 

jej płaszcz gronostajowy się pobrudził, a kapelusz przekrzywił na głowie. Wzięła 

do ręki tubę i zawołała do czoła pochodu: 

– 

Gotowi? A więc „Cicha noc"! Zaczynamy! 

Vivian  nie  mogła  powstrzymać  się  od  śmiechu,  ukryła  twarz  na  ramieniu 

Jimmy'ego, próbując się uspokoić. 

– 

Odwołam  wszystkie  spotkania,  kiedy  będą  to  puszczać  w  telewizji  – 

powiedziała do Anny. – Końmi nie odciągną mnie od telewizora. A to jeszcze nie 

wszystko. Przed nami łyżwiarze i orkiestra. 

– 

Ludzi z Białego Domu to nie wzrusza – zauważył Jimmy, wyciągając głowę 

w  stronę  szarej  limuzyny,  przy  której  stali  oparci  o  zderzak  dwaj  mężczyźni  z 

odkrytymi  głowami,  w  eleganckich  paltach  i  garniturach.  –  Od czasu do czasu 

uśmiechają się tylko pod nosem, ale to wszystko. 

– 

Założę się, że widzieli już większe wariactwa w swoim życiu – stwierdziła 

Vivian. – 

Praca w Białym Domu musiała stępić w nich wrażliwość na inne formy 

rozrywki. 

– 

Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało, Viv – roześmiała się Anna. 

– 

Naprawdę? Trudno mi w to uwierzyć. Taki facet jak Sam Garrison na pewno 

nie pozwolił ci się nudzić. 

– 

Och,  nie  zrozum  mnie  źle.  Sam  jest  wspaniały,  ale  lubię  też  przebywać 

czasami z tobą. ; 

– 

To brzmi jak wyznanie prawdziwej przyjaźni. Jimmy i ja zrobimy wszystko, 

żeby cię odwiedzać, kiedy przeniesiesz się tu na stałe. – Uśmiechnęła się do Anny, 

po czym wróciła do oglądania świątecznej maskarady. – Och, sanie wjeżdżają na 

podjazd. Biedne zwierzę będzie mogło wreszcie odpocząć. 

– 

Vivian, czy mówiłam ci coś o moich przenosinach? – spytała Anna. 

–  Nie, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego – 

odparła  jej  przyjaciółka,  nie 

odrywając  wzroku  od  drogi.  –  Ty  i  Sam  szalejecie  za  sobą,  a  małżeństwo  jest 

wspaniałą instytucją dla ludzi w waszym stanie. 

background image

– Tak, ale... 
– Nie mówmy o tym teraz – 

przerwała jej Vivian. 

– 

Chodźmy za nimi na wzgórze. Nie chciałabym nic stracić. Myślicie, że uda 

nam się znaleźć w obiektywie kamer, kiedy będziemy iść z tyłu? 

–  Viv  – 

powiedział Jimmy, biorąc ją za rękę  – jestem pewien, że tydzień po 

tym, jak po

każą ten program w telewizji, podpiszesz kontrakt z wytwórnią Warner 

Brothers. 

– 

Mówisz  tak,  bo  wiesz,  że  jestem  bardzo  fotogeniczna  –  roześmiała  się 

Vivian. – 

Chodź, Anno. Obiecuję ci, że jak tylko to się skończy, porozmawiamy o 

twoich miłosnych problemach. 

Tymczasem po wycofaniu się z parady sań ze Świętym Mikołajem, filmujący 

chór operator wsiadł do wozu transmisyjnego, pozostawiając kręcenie wspinaczki 

na  wzgórze  swojemu  partnerowi  rozpłaszczonemu  na  dachu.  Kiedy  ciężarówka 

ruszyła pod górę, Estelle dla utrzymania równowagi chwyciła się jedną ręką klapy, 

nie  przestając  przy  tym  dyrygować drugą,  w  której trzymała  tubę.  Co  jakiś czas 

podnosiła ją do ust i wykrzykiwała komendy: 

– 

Głośniej! Więcej życia! 

– 

Łatwo  jej  mówić  –  dyszała  Vivian,  która  wcześniej  włączyła  się  do 

chóralnego  śpiewu.  –  Ona  jedzie  na  tej  cholernej  ciężarówce.  Daleko  jeszcze, 
Anno? 

– 

Nie jestem pewna. Sam zabrał mnie tu kiedyś również ciężarówką. 

–  To nie dla mnie – 

skarżyła  się  Vivian,  zwisając  bezwładnie  na  ramieniu 

Jimmy'ego.  – 

Weź  mnie  na  ręce,  kochany.  Udajmy,  że  jesteś  Rett  Butler  a  ja 

Scarlett O'Hara. 

– 

Mam lepszy pomysł. Udajmy, że ja jestem Butch Cassidy, a ty Sundance Kid 

i że napadamy na pociąg. Wskoczymy na platformę ciężarówki, na której jedzie 
ta... jak jej tam? 

– Estelle Terwiliger – 

podpowiedziała Anna, parskając śmiechem. – Tak to jest, 

jak się siedzi w mieście i nie uprawia żadnych sportów. 

– 

Może by tak zawrócić? – zasugerował Jimmy z nadzieją w głosie. 

– 

Nigdy  w  życiu  –  oburzyła  się  Vivian.  –  Jeśli  nie  weźmiesz  mnie  na  ręce, 

wczołgam  się  na  to  wzgórze,  ale  obejrzę  łyżwiarzy  na  sadzawce  i  ścięcie 

ogromnego dębu. 

– 

Nie dębu, ale jodły – poprawił ją Jimmy. 

– 

Niech będzie, jodły. Idę, a wy? 

– 

Ja też muszę to zobaczyć – powiedziała Anna. – Zresztą, sadzawka jest już 

background image

niedaleko. 

Wydaje mi się, że słyszę, jak orkiestra gra „Walc łyżwiarzy". 

– 

Skoro wy, kobiety, wdrapiecie się pod tę górę, to i ja nie zostanę w tyle – 

stwierdził Jimmy. 

Kiedy dotarli do polanki nad sadzawką, Estelle ruchem ręki ucięła kolędę, po 

czym uniosła się z krzesła i niczym królowa zwróciła twarz w stronę łyżwiarzy. 

Chórzyści  natychmiast  wyłamali  się  z  szeregów  i  otoczyli  ciasnym  kręgiem 

ciężarówkę oraz blokujący drogę wóz transmisyjny, zasłaniając tym samym widok 

Annie i jej przyjaciołom. 

– 

Jimmy, weź mnie na barana – zażądała Vivian podskakując, żeby zobaczyć 

coś ponad głowami chórzystów. – Nic stąd nie widzę. 

– 

Na barana? Coś ci się pomyliło, Viv. To Sam, przyjaciel Anny, ma szerokie 

bary. Ja jestem tylko słabiutkim urzędnikiem. 

– 

Nie wygłupiaj się. Nie jestem ciężka, a ty jesteś silniejszy, niż ci się wydaje. 

Uklęknij, żebym mogła się wdrapać na ciebie. 

Anna  zdusiła  w  sobie  chichot  widząc,  jak  Vivian  siada  okrakiem  na  plecach 

Jimmy'ego, a on łapie ją za obute w botki kostki i podnosi z jękiem z ziemi. 

– 

Och,  szkoda,  że  tego  nie  widzicie!  –  wykrzyknęła  Vivian  z  ponad 

dwumetrowej wysokości. 

– 

Naprawdę? – odparł Jimmy. – Może zamienimy się i ty weźmiesz mnie na 

barana? Nie jestem ciężki, a ty jesteś silniejsza, niż ci się wydaje – dodał, chwiejąc 

się lekko, żeby utrzymać równowagę na śliskiej drodze. 

– 

Co się dzieje? – Anna wyciągnęła szyję, próbując coś zobaczyć. 

– 

Może chciałabyś się wspiąć na ramiona Vivian? – spytał Jimmy krzywiąc się, 

kiedy  jego  żona  poruszyła  się.  –  Widziałem  to  kiedyś  w  cyrku.  Założę  się,  że 

pokazaliby nas w telewizji, gdybym podniósł was obie jednocześnie. 

– 

Jimmy, nie wygłupiaj się – skarciła go Vivian. – Przesuń się trochę na prawo, 

tak żebym mogła zobaczyć. Doskonale! Stąd mam świetny widok. Och, oni są tacy 
zabawni! 

–  Prosimy o lep

szy komentarz do tego, co się tam dzieje – wtrącił Jimmy. – 

Słowo „zabawni" nie oddaje nam w pełni tego, co widzisz. 

– 

No  więc,  dziewczyny  ubrane  są  w  długie  spódnice  i  futrzane  czapki,  a  w 

rękach trzymają małe mufki. Chłopcy ubrani są normalnie, z tym że na głowach 

mają czapki do golfa, a na szyjach kolorowe chustki. Orkiestra musiała zmarznąć 

na  kość.  Nawet  stąd  widać,  że  ich  wargi  i  ręce  są  wręcz  fioletowe,  –  Ale za to 

ładnie grają. Przynajmniej to wyszło tak jak trzeba... 

– Och, nie! – 

przerwała jej Vivian. – O Boże! Bęc! Następny. 

background image

– 

Co się dzieje? – spytali jednocześnie Jimmy i Anna. 

– 

Och, biedne dzieciaki. Nie potrafią jeździć w tych długich sukniach. Uwaga! 

– 

Viv, przestań mnie szarpać za włosy! – ostrzegł Jimmy, – Padają jak klocki 

domina – 

jęczała Vivian. 

– Vivian, nie podskakuj tak, bo... 
– 

Jimmy, uważaj! – krzyknęła Anna, ale było już za późno. 

Jimmy zachwiał się i runął jak długi na ziemię, pociągając za sobą idącą mu na 

pomoc Annę. Wszyscy troje wylądowali w ponad metrowej zaspie śnieżnej, która 

złagodziła upadek, ale i przykryła ich od stóp do głów mokrym białym pyłem. 

Zaległa cisza, którą po chwili przerwał ciąg przekleństw Jimmy'ego i perlisty 

śmiech  Vivian.  Anna  zrozumiała,  że  nikomu  nic  się  nie  stało,  a  kiedy  ujrzała 

oblepione  śniegiem  twarze  przyjaciół,  również  wybuchnęła  śmiechem.  Nagle 

uświadomili sobie, że orkiestra już nie gra. Anna odwróciła się powoli i zobaczyła 

wymierzony w siebie obiektyw kamery. W półkolu, za operatorem, stał, patrząc na 

nich, cały chór miejski. 

Nie przestając się śmiać, chwyciła garść śniegu i rzuciła nim w kamerę. Jimmy 

natychmiast poszedł w jej ślady i ulepił śnieżną kulkę. Jednakże kiedy nią rzucił, 

kula  chybiła  celu i  trafiła  jednego  z chórzystów.  Ten  uśmiechnął się  tylko  i bez 

namysłu rzucił się do lepienia swojej. W zabawę włączyła się zaraz Vivian i już po 

chwili wszyscy, prócz Estelle, śmiejąc się i krzycząc, rzucali w siebie śnieżkami. 

Schwytany  w  krzyżowy  ogień  kulek  telewizyjny  operator  wycofał  się  do  wozu, 

podczas  gdy  Estelle  próbowała  przywrócić  porządek,  wykrzykując  przez  tubę 
komendy. 

– 

Przestańcie!  Natychmiast  przestańcie!  –  ryczała,  uchylając  się  przed 

latającymi w powietrzu kulkami. – Spokój! – Nadal nikt jej nie słuchał, – Zaraz 

będą ścinać drzewo! – wrzasnęła i wtedy powoli wszyscy zaczęli się uspokajać. – 

Już lepiej. A teraz soprany staną tutaj, a tenory tam. Alty i basy, zajmijcie swoje 
miejsca. 

– Co za kobieta – 

szepnęła Vivian do męża. 

– 

Na  twoim  miejscu  nie  odzywałbym  się  –  mruknął  Jimmy.  –  Już  dość 

narozrabiałaś. 

– 

Ja? To Anna rzuciła pierwszą kulkę. Nie wiedziałam, że drzemie w tobie taka 

fantazja.  – 

Dała przyjaciółce kuksańca w bok. – Nie poznaję cię. Co za odwaga. 

Jestem z ciebie dumna. 

– 

Dziękuję. To była świetna zabawa. 

Anna uśmiechnęła się do siebie. Rok temu nie przyszłoby jej do głowy rzucić 

background image

śniegiem w kamerzystę. Nie włóczyłaby się po nocy leśną ścieżką, żeby zakraść 

się pod czyjeś okna, a tym bardziej nie odważyłaby się zaproponować klientowi 

włączenia  własnego  wyrobu  tkackiego  do  projektu  urządzenia  mieszkania. 

Nareszcie odzyskiwała pewność siebie i niezależność. 

Chór wyrównał szeregi i na komendę Estelle ruszył w drogę, z kolędą „Cicha 

noc" na ustach. Kiedy doszli do sadzawki, dołączyła do nich młodzież z łyżwami 

przewieszonymi  przez  ramię  i  futerałami  na  instrumenty  w  rękach.  Po  kilku 

minutach marszu wszyscy dotarli do miejsca, gdzie rosły wysokie jodły, a wśród 

nich ta, która miała zostać ścięta. Na drodze stała poobijana półciężarówka Sama i 

wynajęta lśniąca czerwona ciężarówka z przyczepą, którą miał zawieźć choinkę do 
Waszyngto

nu. Po ścięciu olbrzymie sanie ciągnięte przez traktor miały podwieźć 

drzewo do tego miejsca. 

Wóz  telewizyjny  zjechał  na  lewą  stronę  drogi  i  zatrzymał  się  za  wehikułem 

Sama. Kierowca z ciężarówki Estelle stanął za wozem telewizyjnym. 

–  Ekipa telewizyjna zostaje tutaj – 

zakomenderowała  przez  tubę  Estelle.  – 

Jeden z kamerzystów będzie kręcił na miejscu ścięcia, a my podejdziemy jeszcze 

kawałek  drogą,  tak  żebyśmy  mogli  obserwować  z  bezpiecznej  odległości  całą 

ceremonię. Jak wam już mówiłam, nie możemy stać za blisko drzewa, żeby ktoś 

nie został ranny, kiedy będzie upadać. 

– 

Ciekawe, skąd jej to przyszło do głowy  –  mruknął Jimmy. – Jakby ta cała 

impreza nie była już jednym wielkim niewypałem. Do pełni szczęścia brakuje nam 
tylko kilku ludzi przygniecionych prezy

dencką choinką. 

– 

Uważam, że było cudownie – powiedziała Vivian. – I choć jestem mokra i 

zziębnięta  i  będę  musiała  spędzić  przyszły  tydzień  poruszając  się  na  wózku 

inwalidzkim, nie żałuję ani minuty. 

– 

Za  mną,  chórzyści  –  zakomenderowała  Estelle  przez  tubę.  Ciężarówka,  na 

której siedziała, ruszyła, próbując wyminąć wóz telewizji. 

– 

Czy  tu  nie  jest  za  wąsko  dla  dwóch  samochodów?  –  spytała  na  głos 

zaniepokojona Anna. 

Jakby w odpowiedzi, ciężarówka przechyliła się na prawo i wpadła do rowu. 

Estelle  krzyknęła,  ale  rym  razem  nie  upadła  na  ziemię.  Szybko  wróciła  do 

równowagi  i  zerkając  niespokojnie  w  stronę  wozu  transmisyjnego,  z  którego 

operator,  szczerząc  zęby  w  uśmiechu,  wycelował  w  nią  obiektyw  kamery, 

podniosła tubę do ust i zapytała spokojnie: 

– 

Czy męska część chóru mogłaby nam pomóc wydostać się z tej opresji? 

Odpowiedział  jej  gromki  wybuch  śmiechu,  ale  już  po  chwili  mężczyźni  i 

background image

chłopcy  rzucili  się  na  pomoc,  napierając  ze  wszystkich  sił  na  bok  ciężarówki, 

podczas gdy kamery filmowały ich dzielne zmagania. Opony samochodu kręciły 

się w miejscu, chlapiąc śnieżną bryją i błotem na wszystkich dookoła, ale nikt się 

tym  nie  przejmował.  Wkrótce  wóz  został  wypchnięty  i  chór,  tym  razem  bez 

komendy Estelle, ryknął„Przybieżeli do Betlejem". 

–  Popatrz, Sam! – 

krzyknęła  do  Anny  Vivian,  kiedy  mijali  rząd  drzew,  w 

którym  rosła  prezydencka  jodła.  –  Rozmawia z tym gwiazdorem z telewizji. 

Między nami mówiąc, uważam, że Sam jest dużo przystojniejszy. 

Anna  już  wcześniej  zobaczyła  Sama  i  Johna  zajętych  rozmową  z  aktorem  i 

dwoma  przedstawicielami  Białego  Domu.  Sam  też  ją  zauważył,  a  wtedy  Anna, 

dzięki świeżo zdobytej pewności siebie, pomachała mu ręką, a on uśmiechnął się i 

odmachał. Serce Anny podskoczyło z dumy i radości. Mężczyzna, którego kocha, 
zawiezi

e  swoją  choinkę  do  Białego  Domu.  Wokół  tego  drzewka  zasiądzie 

prezydent i jego rodzina, a przez cały okres świąteczny podziwiać ją będą tysiące 

odwiedzających stolicę Stanów. 

– 

Och, Anno, zdradza cię wyraz twojej twarzy. Lepiej wyjdź za tego chłopca – 

powi

edziała Vivian. 

– 

Chyba masz rację – zgodziła się Anna, raz jeszcze machając do Sama. – Jeśli 

mnie zechce. 

– 

Żartujesz! Dla ciebie wlazłby w krowie łajno obiema nogami. 

– 

Muszę  jak  najszybciej  cię  stąd  zabrać  –  obruszył  się  Jimmy.  –  Zaczynasz 

używać bardzo dziwnych wyrażeń. 

Zatrzymali się za Estelle i chórem, kilkanaście metrów nad jodłowym laskiem. 

Estelle wstała z krzesła. 

– 

A teraz wszyscy odwracamy się i patrzymy na drzewo – rozkazała. – Kiedy 

zacznie się chwiać, orkiestra zagra , Ave Maria". 

– Dobry Bo

że – jęknęła cicho Anna – Ona naprawdę to zrobi. 

– Co? – 

szepnął Jimmy. – Nie widzenie złego w tym, że zaśpiewa. 

– 

Sara twierdzi, że jej śpiew przypomina głos jelenia na rykowisku – wyjaśniła 

Anna. 

Usłyszeli  wycie  włączanej  piły.  Wśród  chórzystów  na  wzgórku  zaległa 

absolutna cisza. Anna obserwowała korony drzew. Kiedy zachwiał się wierzchołek 

jednej z jodeł, wskazała ją Vivian i Jimmy'emu: 

– To ta. 
– 

To naprawdę niesamowite – powiedziała Vivian, wsuwając dłoń pod ramię 

męża. – Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy przy ścinaniu drzewka dla prezydenta. 

background image

– 

Tak.  Dzięki  ci,  Anno  –  powiedział  Jimmy,  obejmując  Annę  i  przyciskając 

serdecznie do siebie. – 

Dzięki, że zabrałaś nas do siebie na ten weekend. 

– 

Cieszę  się,  że  tu  jesteście.  –  Naprawdę  się  cieszyła.  Przez  ostatnie 

czterdzieści  osiem  godzin  Sam  nie  miał  dla  niej  zbyt  dużo  czasu,  a  poza  tym 

ostatni tydzień uświadomi! jej, że prócz Sama potrzebowała również przyjaciół. 

Podbiegł do nich kilkunastoletni chłopiec z chóru. 
– 

Kiedy drzewo zacznie się walić, wszyscy krzykniemy: Uwaga! – szepnął. – 

Chór już o tym wie. 

– A Estelle? – 

spytała Anna. 

– 

Nie, ale nie uważa pani, że to świetnie pasuje? 

– 

Oczywiście.  –  Vivian  poklepała  go  po  ramieniu.    –  Dzięki,  że  nas 

wtajemniczyłeś. 

Chłopiec pobiegł z powrotem na swoje miejsce, jodła zachwiała się i runęła w 

dół. 

– Uwaga! – 

wrzasnęli chórzyści, wyrzucając ręce w górę. 

Estelle  aż  podskoczyła  na  dźwięk  ich  głosów,  ale  nie  miała  czasu,  żeby 

zareagować,  bo  orkiestra  natychmiast  uderzyła  w  pierwsze  tony  „Ave  Maria". 

Wzięła  długi  oddech  i  zaczęła  śpiewać,  trzymając  przytkniętą  do  ust  tubę  z 
bawolego rogu. 

 

background image

Rozdział 13 

 
Sam  miał wyjechać do Waszyngtonu jeszcze tego samego popołudnia. Ekipa 

telewizyjna  została  w  miasteczku,  żeby  nakręcić  scenę  pożegnania  Sama  przez 

mieszkańców  Sumersbury.  Sam  obiecał,  że  przejedzie  ciężarówką  przez  główną 

ulicą miasta, tak żeby wszyscy mogli mu pomachać. 

Vivian  i  Jimmy  oraz  matka  Sama  z  ojczymem  wyszli  wcześniej  do  miasta, 

żeby wziąć udział w pożegnaniu. Sam poprosił Annę, aby z nim została i pomogła 
mu w ostatnich przygotowaniach do wyjazdu. 

– 

Boże,  co  za  dzień –  westchnął,  wbiegając  na  górę  po schodach.  Od  piątku 

poruszał się i mówił szybciej niż zwykle, ale Anna rozumiała, że każdy na jego 

miejscu  byłby  trochę  podenerwowany.  –  Muszę  wrzucić  jeszcze  kilka  rzeczy do 

walizki.  Chciałbym,  żebyś  mi  poradziła,  jaki  garnitur  powinienem  włożyć  na 

wizytę w Białym Domu. 

Weszła  za  nim  do  sypialni  wolniejszym  niż  on  krokiem.  Zauważyła  ze 

zdziwieniem, że jego świeżo zdobyty status sławnej osoby onieśmielał ją nawet w 
syp

ialni, gdzie byli ze sobą w sytuacji tak intymnej. 

– 

W sumie, chyba nieźle to wypadło – zauważyła. 

Spojrzał na nią znad otwartej na łóżku walizki. 
– Tak – 

wybuchnął śmiechem. – W sumie. Kiedy usłyszałem, jak Estelle ryczy 

przez róg bawoli „Ave Maria", o ma

ło  nie  padłem  trupem.  Szkoda,  że  nie 

widziałaś wyrazu twarzy Deva. 

– Deva? 
Wyjął dwie koszule z komody i włożył do walizki. 
– Devlina Maxwella. No wiesz, z tego serialu w telewizji. 
– 

Ach, tak. Oczywiście. 

– 

No więc, który mam wziąć? – spytał, wyciągając z szafy dwa garnitury. 

Anna  popatrzyła  na  trzyczęściowe  garnitury,  jeden  szary,  a  drugi  granatowy. 

Oba z drogich materiałów i świetnie skrojone. 

– 

Wiesz, że nigdy nie widziałam cię w garniturze? 

– 

I  nie  zobaczysz.  Nie  znoszę  w  nich  chodzić.  Wiem,  że to wielki zaszczyt, 

wizyta  w  Białym  Domu  i  tak  dalej,  ale  nie  mogę  się  doczekać,  kiedy  wszystko 
wróci do normy. 

– 

Granatowy będzie lepszy – poradziła mu Anna. 

– 

Też  tak  myślę.  –  Wrócił  do  szafy,  wyjął  torbę  na  ubranie  i  odwiesił  szary 

background image

garnitur. – Wiesz, 

w tym pośpiechu i zamieszaniu uświadomiłem sobie raz jeszcze, 

jak bardzo nienawidzę takiego życia. – Zapiął torbę i położył koło walizki. 

Anna milczała. Czuła, że Sam czeka, żeby mu przytaknęła, ale nie mogła tego 

zrobić. 

–  Anno?  – 

Obszedł łóżko i wziął ją w ramiona. – Słuchaj, wiem, że ostatnie 

dwa dni były szaleństwem. Prawie w ogóle nie mieliśmy dla siebie czasu. Może 

pojechałabyś ze mną do Waszyngtonu? Kupilibyśmy ci jakieś ubrania i... 

Przycisnęła lekko palce do jego ust i potrząsnęła głową. 
– 

Już  wzięłam  jeden  tydzień  wolnego,  Sam.  Do  świąt  muszę  skończyć  kilka 

rozpoczętych  projektów,  a  prócz  tego  mam  jeszcze  milion  innych  spraw  do 

załatwienia. Przykro mi, ale nie mogę z tobą jechać. 

– 

Czasami  przeklinam,  że  nie  spotkaliśmy  się,  jak  tylko  tu  przyjechałaś  – 

powiedział,  głaszcząc  ją  po  plecach.  –  Gdybyśmy  się  poznali  na  początku  lata, 

założę się, że nie pracowałabyś już w Nowym Jorku. 

– Sam, ja... – 

Czuła, jak ściska ją w dołku. 

–  Wiem, wiem. – 

Ujął  ją  pod  brodę.  –  Nie  możesz  rzucić  pracy  w  środku 

świątecznego  młyna.  Ale,  Anno,  kiedyś  będziesz  musiała  to  zrobić,  prędzej  czy 

później.  Oboje  o  tym  wiemy.  Twoje  miejsce  jest  tutaj,  przy  mnie,  a  nie  w  tym 

domu  dla  obłąkanych,  który  nazywają  Nowym  Jorkiem.  Nie  musisz  tam  tak 

harować. Spójrz, jak przygnębia cię sama myśl, że musisz tam wracać. 

Anna  zadrżała  czując,  że  nadchodzi  burza.  Trzeba  było  wcześniej  zmienić 

temat,  a  teraz pozwoliła,  żeby  Sam  fałszywie  odczytał  jej  milczenie.  To nie  jest 

najlepszy  moment  na  rozpoczynanie  tej  rozmowy,  ale  przecież  nie  może  dłużej 

utwierdzać go w fałszywym mniemaniu. 

– 

Sam, kocham cię i uwielbiam być z tobą – zaczęła, patrząc mu w oczy. 

– 

Ja też. Dlatego... 

– 

Ale wcale nie jestem przygnębiona tym, że wracam jutro do Nowego Jorku. 

Przeciwnie, nie mogę się doczekać, kiedy znów zabiorę się do pracy. 

Zszokowany  wyraz  jego  twarzy  przekonał  ją,  że  miała  rację.  Sam  tak  silnie 

uwierzył w swoją wizję, że jeszcze teraz nie chciał się poddać. 

– 

Rozumiem, że przyszły tydzień w mieście będzie dla ciebie interesujący. To 

przecież  sezon  świąteczny  i  z  tego,  co  tu  zrobiłaś,  widzę,  jak  bardzo  lubisz 

wszystko,  co  ma  związek  ze  świętami.  Ale  kiedy  po  Nowym  Roku  wrócisz  do 

codziennej harówki, przekonasz się, że... 

– 

To nie z powodu świąt, Sam – przerwała mu Anna. Choć było jej przykro, 

musiała wyprowadzić go z błędu, nawet gdyby to było jeszcze bardziej okrutne. – 

background image

Widzisz,  praca  znowu  sprawia  mi  radość.  Mam  nadzieję,  że  będę  zajmować  się 

dekoratorstwem przez długie, długie lata. 

– 

Ale przecież mówiłaś, że coś się w tobie wypaliło – wymamrotał zaskoczony. 

– 

Bo może tak było. Ale w minionym tygodniu miałam mnóstwo czasu, żeby to 

przemyśleć i doszłam do wniosku, że to nie z moją pracą było coś nie w porządku, 

ale ze mną. Erie wmówił mi, że moje talenty są żadne, zwłaszcza w porównaniu z 
jego. Potem, kiedy 

mnie zostawił, zadał mi kolejny cios. Ale teraz moje rany się 

leczą. – Pogłaskała go po policzku i spojrzała mu w oczy wzrokiem przepełnionym 

miłością.  –  Wiejska  sceneria,  tkanie,  a  przede  wszystkim  twoja  miłość, 

przywróciły mi pewność siebie. Dzięki niej odzyskałam stary entuzjazm. 

– Ale, Anno, co z nami? 
Zadrżała, słysząc przebijającą z jego słów udrękę. 
– 

Nadal cię kocham, z każdym dniem bardziej – odparła. 

– 

Ale  ja  chcę  się  z  tobą  ożenić.  Chcę  mieć  dzieci,  rodzinę.  Siadywać 

wieczorami na werandzie... 

Wygładziła  mu  zmarszczkę  na  czole,  jakby  czułą  pieszczotą  można  było 

odpędzić smutek. 

– 

Są  różne  rodziny  –  powiedziała  łagodnie.  –  Chcę  i  muszę  pracować.  Mój 

zawód jest częścią mnie. Poza tym, przyzwyczaiłam się do zgiełku miasta. Chyba 

nie mogłabym już żyć bez niego. 

Odwrócił się od niej z jękiem. 
– 

Nie  wierzę,  że  to  mówisz.  Czego  ty  chcesz?  Małżeństwa  dojazdowego? 

Chcesz przyjeżdżać do domu na sobotę i niedzielę, spędzać ze  mną dwie noce i 

wracać do Nowego Jorku w niedzielę wieczór? 

– Przedstawiasz to w tak smutnych barwach. – 

Położyła mu dłoń na ramieniu. – 

Ludzie znajdują jakieś sposoby na rozwiązanie tych problemów. Mnóstwo par... 

– 

A co z obrazkiem w twoim mieszkaniu? Co z dziećmi? – spytał, nadal na nią 

nie patrząc. – Czy na to też masz odpowiedź? Czy po prostu o tym nie myślisz, bo 
to zbyt skomplikowane? 

–  Nie wiem, Sam. – 

Zdjęła  dłoń  z  jego  ramienia.  –  Nie znam wszystkich 

odpowiedzi. Tak naprawdę uważam, że znalezienie ich nie należy tylko do mnie. 

Partnerstwo polega między innymi na tym, że dwoje ludzi szuka takich rozwiązań, 

które obojgu dadzą to, na czym im zależy. 

– 

Powiem ci, czego ja chcę.  – Odwrócił się do niej z oczami pełnymi łez.  – 

Chcę domu, prawdziwego domu, w którym co noc oboje będziemy dzielić ze sobą 

łoże. Chcę dzieci, które zasypiać będą w swoich pokojach wiedząc, że mama i tata 

background image

są w sypialni obok i że mogą zawołać ich w nocy, kiedy zbudzi je zły sen. I nie 

chcę  tłumaczyć  płaczącemu  trzylatkowi,  że  jego  mama  znowu  wyjechała  do 

miasta, ponieważ woli pracę od życia z rodziną. 

– 

Cóż  za  skostniały  i  zacofany  pogląd!  –  Oburzyła  się  Anna.  –  To wizja 

szczęśliwego  życia  dla  mężczyzny  i  dzieci,  ale  gdzie  tu  jest  miejsce  na 

samorealizację kobiety? Co ze mną? 

– 

Przecież możesz tkać! – krzyknął. – Dlaczego nie możesz realizować się jako 

tkaczka? 

– 

Bo nie jestem twoją babką! 

Odchylił głowę do tyłu, jakby dostał w twarz. 
– 

Nigdy nie powiedziałem, że... 

– 

O tak, powiedziałeś – przerwała mu, zaciskając pięści. – Nie wprost, ale na 

milion małych sposobów próbowałeś wskrzesić ją we mnie. Więc powiem ci coś. 

Może  Hilary  Schute  była  szczęśliwa,  prowadząc  dom,  piekąc  ciastka,  robiąc 

zakupy  w  miasteczku,  szorując  podłogi,  a  w  wolnym  czasie  siadając  do  krosna, 

aleja nie będę. Ja mam swój zawód i chcę go wykonywać. Jeśli nie potrafisz tego 

zaakceptować, lepiej od razu się rozstańmy. 

Kiedy skończyła, serce biło jej głośno. Nie, Sam nie pozwoli, żeby ta sprawa 

ich rozdzieliła, pocieszała się w myślach. 

– 

Nie widzę sposobu, żeby nam się udało – odezwał się matowym głosem Sam. 

– 

Oczekujemy  od  życia  zupełnie  różnych  rzeczy.  –  Popatrzył  na  nią  smutnym 

wzrokiem,  – 

Masz  rację,  Anno,  marzyłem  o  wskrzeszeniu  tego,  co  mieli  moi 

dziadkowie. Nadal uważam, że warto urzeczywistnić to marzenie. 

– 

To twoja ostateczna odpowiedź? – wyszeptała. Do oczu napłynęły jej łzy. 

– Tak. – Odw

rócił od niej twarz. – Ostateczna. 

Z trudem łapała oddech. A więc to już koniec. Naprawdę koniec. 
– 

Jak... zwrócić ci krosno? – wykrztusiła w końcu. 

– 

Nie kłopocz się – powiedział odchrząknąwszy. 

– 

I tak chciałem ci je dać na gwiazdkę. Potraktuj je jak wcześniejszy prezent. 

– 

Nie mogę go przyjąć. 

– 

Ależ  Anno,  nie  chcę  go  więcej  widzieć.  Będzie  mi  tylko  przypominać,  co 

straciliśmy. 

– 

Nie straciliśmy! Ty to wyrzuciłeś! 

– 

To nie ja chcę robić karierę w wielkim mieście – odparował, patrząc jej w 

twarz po raz ostatni. 

Szlochając wybiegła na korytarz, na którym razem malowali szlaczki, zbiegła 

background image

po  schodach,  na  których  rozstawiła  doniczki  z  gwiazdą  betlejemską,  przecięła 

salon  wypełniony  zapachem  sosny  i  blaskiem  rubinowego  szkła.  Kochała  to 
ws

zystko i kochała Sama, ale nie na tyle, żeby poświęcić swoją wolność. 

 
W  Nowym  Jorku  Anna  natychmiast  rzuciła  się  w  wir  zajęć.  Postanowiła 

włączyć w swoje projekty kilka wyrobów tkackich, i kiedy nie była w pracy lub na 

spotkaniach z klientami, siedziała przy krośnie do późnych godzin nocnych, chcąc 

jak  najszybciej  zakończyć  wszystkie  zlecenia  i  zwrócić  krosno  Samowi  Potem 

zamierzała zrobić sobie przerwę i rozejrzeć się za niedrogim używanym sprzętem. 

Pracowała  również  cały  weekend,  starając  się  nie  myśleć  o  tym,  że  Sam 

prawdopodobnie  wrócił  już  do  Sumersbury.  Wyjmując  szpulki  przędzy,  które 

kupiła przed świętami u Tessie, odsunęła na bok kilkanaście paczek nici w różnych 

odcieniach  zieleni.  Kupiła  je,  żeby  utkać  Samowi  pled,  taki  sam  jak  ten,  który 

zrobiła jego babka. Zielony kolor miał symbolizować ich miłość: wiecznie żywą, 

jak iglaste drzewa, które z takim oddaniem hodował. 

Co  noc,  tuż  przed  zapadnięciem  w  niespokojny  sen,  zastanawiała  się,  czy 

następny dzień przyniesie odmianę w sercu Sama. Codziennie przed wyjściem do 

pracy  nastawiała  automatyczną  sekretarkę  i  co  wieczór  znajdowała na  niej  tylko 

wiadomości od klientów. Sam uparcie milczał. 

Przed  zerwaniem  planowała  spędzić  święta  w  Sumersbury.  Teraz  nie 

wchodziło  to  w  rachubę,  a  było  już  za  późno,  żeby  zdobyć  bilet  na  samolot  do 

rodziców.  Na  szczęście,  jak  zwykle  w  trudnych  chwilach,  z  pomocą  przyszli 

Vivian i Jimmy i zaprosili ją do siebie na świąteczny weekend. Anna obiecała, że 

przyjedzie  w  południe  w  niedzielę,  choć  Vivian  namawiała  ją  już  na  sobotę 
w

ieczór. Tego dnia w telewizji nadawano program z Sumersbury i Vivian chciała, 

żeby  Anna obejrzała  go  razem  z  mmi.  Tymczasem  Anna  nie miała  najmniejszej 

ochoty go oglądać, a poza tym zdecydowała się odwieźć Samowi krosno. 

W  sobotę  późnym  rankiem  pojechała  po  wynajętą  półciężarówkę  i 

przyprowadziła  ją  pod  dom.  Kilkunastoletniemu  wyrostkowi  z  ulicy  zapłaciła 

dziesięć  dolarów  za  pomoc  w  zniesieniu  i  załadowaniu  krosna  na  platformę. 

Następnie  przywiązała  je  najlepiej  jak  umiała  i  choć  nadal  trochę  się  chwiało, 
u

znała, że nic mu się nie stanie, jeśli będzie jechać powoli i ostrożnie. 

Kiedy wyjechała z miasta i zmierzała znajomą trasą do Sumersbury, ogarnęło 

ją to samo podniecenie, co wtedy gdy wyruszyła po raz pierwszy ścieżką między 
domem jej i Sama. Dawna Anna z

astanawiałaby  się  i  niepokoiła,  jak  odesłać 

krosno,  nowa  Anna  po  prostu  wynajęła  ciężarówkę  i  sama  odwoziła  je 

background image

właścicielowi. 

Na końcu tej podróży będzie musiała stawić czoło Samowi, ale zwrot krosna 

wiele  mu  powie.  To  tak,  jakby  pokazała  mu,  że  jest  panią  swojego losu i nie 

zamierza  nikomu  się  podporządkować,  nawet  ukochanemu  mężczyźnie.  On 

wyłożył jasno swoje racje, teraz ona uzmysłowi mu, jakie jest jej stanowisko. 

Płatki  śniegu  rozpryskiwały  się  o  szybę.  Anna  poszukała  przycisku 

uruchamiającego wycieraczki. Śnieg nie przestraszył jej, raczej spotęgował jedynie 

nastrój  podniecenia.  Znała  drogę.  Kiedy  odda  już  krosno,  pojedzie  do  swojego 

wiejskiego domu i zostanie w nim na noc. Świąteczny tydzień nie był może taki, 

jak chciała, ale przynajmniej jej los pozostawał w jej rękach. 

 
John  był  brygadzistą  na  farmie  Garrisona  długo  przed  śmiercią  dziadków 

Sama. Przez wszystkie te lata byli z Samem bardzo zaprzyjaźnieni. Aż do teraz. 

Poróżnili się, jak tylko Sam wrócił z Waszyngtonu. 

Jeszcze  pierwszego  dnia  John  zażądał  od  Sama  wyjaśnień  w  związku  z 

wyjazdem Anny. Sam zrelacjonował mu pokrótce pożegnalną scenę, spodziewając 

się  poparcia  przyjaciela.  Wiedział,  że  John  jest  bardzo  przywiązany  do  wartości 

rodzinnych. Ku jego zdziwieniu, John wziął stronę Anny. Uznał poglądy Sama za 

przestarzałe i nie z tej epoki. Sam powiedział mu na to, żeby zatrzymał dla siebie 

swoje opinie i po tej wymianie zdań obaj mężczyźni odzywali się do siebie tylko 

wtedy, gdy to było konieczne. 

Niemniej jednak słowa Johna głęboko zapadły Samowi w serce. Myślał o nich 

bez przerwy i wpadał w coraz gorszy nastrój. Na sobotę wieczór Estelle wynajęła 

telewizor z ogromnym ekranem i zaprosiła  mnóstwo osób na wspólne oglądanie 

programu z Sumersbury. Sam najchętniej zaszyłby się gdzieś w kącie, zamiast iść 

na to przyjęcie, ale wiedział, że zostając w domu, wyrządziłby jej przykrość. 

Około południa zaczął padać śnieg. O drugiej było go na tyle dużo, że już nikt 

nie odważył się przyjechać po choinki. Przez resztę popołudnia Sam pracował nad 

księgami hartfordzkiej firmy prawniczej, a o piątej wieczór wyruszył zaśnieżoną, 

śliską drogą do Estelle. 

 
Anna zmniejszyła szybkość o dalsze dziesięć kilometrów. Śnieg zalepił szyby 

na  biało.  Gdyby  nie  miarowo  kiwające  się  wycieraczki,  nic  by  nie  było  widać 
przez przedni

ą  szybę.  Już  dawno  temu  włączyła  światła,  ale  i  tak  z  trudem 

rozróżniała  zaśnieżone  tyły  samochodów  wlokących  się  przed  nią  po  szosie. 

Procesja wozów powoli sunęła za pługiem śnieżnym jak kaczuszki za panią matką. 

background image

Anna  wiedziała,  że  nic  jej  nie  grozi  na  samej  autostradzie,  choć  kilka  razy 

czuła, jak opony ślizgały się po tworzącej się przy nawierzchni warstwie lodu. Ale 

pługi nie odśnieżą wszystkich zjazdów i szos drugiej kategorii, a to nimi właśnie 

będzie musiała jechać do Sumersbury. 

To będą święta jak z pocztówki, pomyślała, W tym roku Sumersbury zasypało 

dwukrotnie: przed przyjazdem telewizji i teraz przed samym Bożym Narodzeniem. 

Mogłaby tu spędzić najbardziej romantyczne święta w swoim życiu, gdyby sprawy 

z Samem inaczej się potoczyły. Próbowała oderwać się od tych myśli, ale powolny 

ruch pojazdów dawał jej wiele czasu na myślenie. 

Kiedy  ujrzała  pierwsze  drogowskazy  na  Sumersbury,  odetchnęła  z  ulgą. 

Ramiona  bolały  ją  od  kurczowego  trzymania  kierownicy.  Zegar  na  desce 

rozdzielczej wskazywał dwadzieścia po piątej. Nic dziwnego, że była zmęczona. 

Podróż  trwała  całe  godziny  dłużej  niż  zwykle.  Kiedy  dojedzie  do  farmy  Sama, 

będzie już ciemno. 

Zjechała  ostrożnie  z  autostrady  na  drogę  lokalną.  Skręcając  wyczuła,  że  lód 

wbił się w rowki opon samochodu. W ciężarówce były łańcuchy, ale na samą myśl 

o zakładaniu ich w tej zawiei zrobiło się jej zimno. Będzie jechać wolno. Da sobie 

radę. 

Powoli sunęła po opustoszałych drogach. Wokół niej roztaczał się świat jak z 

bajki.  Na  zasłanych  śniegiem  polach  co  jakiś  czas  wyrastały  udekorowane 

wielobarwnymi światełkami ośnieżone drzewa i domy. Z kominów unosił się dym, 

a okna żarzyły w ciemności przyjaznym żółtym światłem. Anna poczuła ukłucie w 

sercu. Tak bardzo chciała być również częścią tego wiejskiego życia. Czy to źle, że 

pragnę mieć wszystko? 

Wreszcie dotarła do miejsca, w którym skręcało się do farmy Sama i jej domu. 

Chociaż  nikt  za  nią  nie  jechał,  wrzuciła  na  wszelki  wypadek  kierunkowskaz. 

Kamienny murek odgradzający pola od drogi pokrywała trzydziestocentymetrowa 

czapa śnieżna. Droga zasypana była śniegiem. Słabe ślady opon samochodu, który 

niedawno stąd wyjeżdżał, prawie zupełnie przykryła nowa warstwa śniegu. Po raz 

pierwszy zastanowiła się, co zrobi, jeśli Sama nie będzie w domu. 

Zanim skręciła w zaśnieżoną alejkę, zauważyła kątem oka, że zegar na desce 

rozdzielczej wskazuje kilka minut po szóstej. No cóż, jeśli go nie zastanie, wejdzie 

do środka i zostawi mu kartkę. Równie dobrze może oddać krosno nazajutrz rano. 

Od zjazdu z autostrady jeszcze nie skręcała w lewo i teraz, gdy była już przednimi 

kołami na drodze, uświadomiła sobie, że ciężarówka nie reaguje na jej manewry. 

Koła wbiły się w zlodowaciały śnieg i samochód zaczął się ślizgać. Strach oblał ją 

background image

zimnym  potem.  Zdjęła  nogę  z  hamulca  i  naciskając  gaz,  próbowała  wyjść  z 

poślizgu. Daremnie. Zobaczyła, jak kamienny murek zbliża się coraz bardziej i z 

całej  siły  skręciła  kierownicę.  Żadnej  reakcji  kół.  Wiedziała,  że  za  chwilę  się 
rozbije... 

 

background image

Rozdział 14 

 
Ciężarówka wpadła na kamienny mur. Impet uderzenia rzucił Anną do przodu. 

Przed  rozbiciem  głowy  uratował  ją  pas.  Siedziała,  trzęsąc  się  ze  strachu.  Płatki 

śniegu  tańczyły  w  światłach  samochodu.  Kiedy  wpadła  na  ścianę,  silnik  zgasł. 

Próbowała  zdrętwiałymi  palcami  przekręcić  kluczyk  w  stacyjce,  rozrusznik 
zazgrz

ytał, ale silnik ani drgnął. Zrezygnowana wyjęła kluczyk ze stacyjki. Nawet 

gdyby udało się jej zapalić, i tak nie da rady wyciągnąć wozu z rowu i wjechać na 

drogę bez łańcuchów na kołach. 

Nagle dotarło do niej, że w wyniku zderzenia z murem mogło ucierpieć krosno. 

Wygramoliła się z szoferki i ruszyła na tył ciężarówki. 

 
Brzęk  łańcuchów  na  kołach  toczącego  się  po  oblodzonej  drodze  samochodu 

przywiódł  Samowi  na  myśl  dźwięk  dzwoneczków  przy  saniach  i  zatęsknił  za 

czasem  dzieciństwa,  kiedy  to  wierzył  w  Świętego  Mikołaja.  Przydałoby  mu  się 

teraz trochę tej wiary. Potrzebował czarów i cudów. 

Niedaleko  skrętu  na  farmę  zobaczył  w  rowie  ciężarówkę  opartą  maską  o 

kamienne  obmurowanie.  Zaklął  siarczyście.  Miejmy  nadzieję,  że  nikt  nie  został 

ranny,  pomyślał.  Najbliżej  stąd  było  do  jego  domu,  ale  nikt  nie  dostanie  się  do 

środka, chyba że jakimś cudem znajdzie klucz w schowku. 

Sądząc  po  warstwie  śniegu,  jaka  zebrała  się  na  masce  samochodu,  wypadek 

zdarzył się kilka godzin temu. Zbliżył się ostrożnie do ciężarówki i nie wyłączając 

silnika i świateł, przebrnął przez wysokie zaspy i odgarnął śnieg z przedniej szyby. 

W szoferce nie było nikogo, a drzwiczki zamknięto na klucz. 

Wrócił do samochodu i pojechał do domu zawiadomić patrol drogowy. Jechał 

wolno,  żeby  nie  przegapić  w  drodze  skulonych  postaci  pasażerów  z  rozbitego 

wozu. Może jego dom dał im jednak schronienie. Nawet weranda była lepsza niż 

odkryte pole. Kiedy wjechał na podjazd, wiedział już, że znaleźli klucze. Z komina 

unosił się dym, a w oknach paliło światło. Zaparkował wóz i wszedł na werandę. 

Ciągle  sypał  śnieg.  Ciężarówki  nie  wydostanie  się  wcześniej  niż  po  świętach, 

pomyślał. Trzeba będzie na ten czas znaleźć dla nich jakieś lokum. 

Anna usłyszała najpierw ciężarówkę Sama, a następnie stukot otrzepywanych 

butów na 

werandzie.  Wstała  z  podłogi,  gdzie  siedziała  na  plecionym  chodniku 

przed kominkiem, z nogami owiniętymi płaszczem i kocem zarzuconym na plecy. 

Specjalnie wzięła koc, a nie ręcznie tkany pled. 

background image

Patrzyła na drzwi jak więzień oczekujący na strzały szwadronu egzekucyjnego. 

Skoro  chciała  wieść  życie  niezależnej  kobiety,  musi  ponieść  konsekwencje 

swojego czynu. Płaszcz zsunął się na podłogę. Anna ścisnęła mocno koc, próbując 

powstrzymać drżenie rąk. 

Sam przestąpił próg i stanął jak wryty. 
– Anna! 
– Lepiej zamknij drzwi – 

powiedziała cicho. – Tu jest bardzo zimno. 

– 

To byłaś ty! – Zatrzasnął drzwi i trzema drugimi krokami pokonał dzielącą 

ich odległość. – Co się stało? Jesteś ranna? 

– Nie. Nie jestem ranna. 
– Na pewno? – 

Wziął ją w ramiona. – Wyglądasz, jakbyś płakała. 

Odsunęła się krok do tyłu, poza zasięg jego ramion. 
– 

Sam. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. 

– 

Po co ta ciężarówka? Chyba nie wyprowadzasz się z domu. 

– 

Nie, nie wyprowadzam się. Pozwól mi coś powiedzieć. Wzięłam ciężarówkę, 

ponieważ chciałam ci zwrócić... krosno. 

– 

Przecież  powiedziałem  ci...  –  Nachmurzył  się,  ale  ona  nie  pozwoliła  mu 

skończyć: 

– 

I złamałam je, kiedy wpadłam na murek – dodała prawie bezgłośnie. 

Ścisnęła mocniej koc, czekając na jego reakcję. Na pewno będzie wściekły. Nie 

dość,  że  sprzeciwiła  się  mu,  postanawiając  je  przywieźć,  to  jeszcze  ubzdurała 

sobie,  że  da  radę  sama  to  zrobić.  W  rezultacie  fałszywej  pewności  siebie 

zniszczyła przedmiot, z którym wiązały się jego wspomnienia. 

Patrzył  na  nią  w  milczeniu  dłuższą  chwilę.  Anna  przełknęła  głośno  ślinę. 

Zasłużyła  na  wszystko,  co  jej  powie.  Nawet  jeśli  da  się  je  naprawić,  o  co  się 

modliła, krosno nie będzie już tak dobre jak dawniej. 

– To wszystko? – 

spytał. 

– Chyba wystarczy. – 

Patrzyła, jak śnieg topiąc się błyszczy w jego kręconych 

włosach. Wciąż miał na sobie kurtkę, a na podłodze wokół butów powstała kałuża 
wody. – 

Nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia. Nie umiem wyrazić, jak 

mi przykro. Oczywiście, postaram sieje naprawić, ale to nie... 

– 

Płakałaś.  Wiem,  że  płakałaś  –  przerwał  jej Sam. –  Masz jeszcze 

zaczerwienione oczy. 

– 

Tak, płakałam – przyznała się, odwracając głowę. 

– Z powodu krosna? 
Przygryzła dolną wargę. 

background image

– Anno? 
– Nie, nie tylko. – 

Spojrzała na niego, a jej oczy znowu wezbrały łzami. – Nie 

chciałam czekać tu na twój powrót. Miałam zamiar napisać kartkę i natychmiast 

wyjść.  Chciałam  uciec  od  wspomnień,  które  mnie  tu  nachodzą.  Ale  zostawienie 

kartki po tym, co zrobiłam z krosnem, byłoby tchórzostwem, dlatego tu jestem. – 

Zacisnęła wargi, żeby ukryć ich drżenie. 

– 

Nie jesteś tchórzem, Anno. 

Pociągnęła nosem i spuściła wzrok. Nie mogła znieść tego wyrazu współczucia 

w jego twarzy. Wolałaby, żeby był na nią zły, żeby krzyczał. 

– 

Teraz, kiedy ci już powiedziałam, pójdę do domu – oznajmiła, zdejmując z 

siebie koc i składając go w kostkę. 

– 

Myślisz, że odnajdziesz dzisiaj ścieżkę? 

Zmierzyła go ostrym spojrzeniem. 
– 

To miało być zabawne? 

– 

Nie. To ty jesteś zabawna. – Rozpiął kurtkę. – Spodziewasz się, że pozwolę 

ci iść po ciemku, ośnieżoną drogą o dziesiątej w nocy? 

Podniosła z ziemi płaszcz i włożyła rękę do jednego rękawa. 
– 

Nie powinno cię obchodzić, jak dostanę się do domu. 

–  Anno  – 

jego  głos  był  spokojny  i  opanowany  –  rozumiem,  że  chcesz  być 

niezależna, ale nie musisz chyba popadać w skrajności. 

– 

Chyba masz rację – zgodziła się, wkładając płaszcz na drugie ramię. – Zatem, 

czy mógłbyś mnie odwieźć do domu? 

– 

Oczywiście. – Położył kurtkę na oparciu białego skórzanego fotela i ściągnął 

buty. 

– Dlaczego zdejmujesz buty? – 

spytała Anna. 

– 

Bo  najpierw  chcę  ci  coś  powiedzieć,  jeśli  możesz  mnie  przez  chwilę 

posłuchać.  –  Podszedł  do  sofy  w  czerwone  wzorki  i  usiadł  na  niej.  –  Oglądałaś 
dzisiaj w telewizji program o Sumersbury? 

–  Nie.  – 

Zupełnie  o  tym  zapomniała.  Mogła  go  była  obejrzeć,  ponieważ 

znalazła klucze i weszła do domu Sama przed siódmą, jeszcze zanim się zaczął. – 
Czemu pytasz? 

– 

Może jednak zdejmiesz na chwilę płaszcz i usiądziesz? – Wskazał jej miejsce 

obok. – 

Zrobiło się już całkiem ciepło. 

Miał rację. W pokoju było dużo cieplej, od chwili kiedy wszedł do środka. A 

może  przestało  jej  być  zimno,  odkąd  wyznała  mu  swój  grzech?  Zdjęła  płaszcz i 

podeszła do sofy. Usiadła na drugim jej końcu i podwinęła nogi. 

background image

– 

No więc? Oglądałeś go? 

– 

Estelle zrobiła zimny bufet i zaprosiła kupę ludzi, żeby obejrzeli program na 

olbrzymim ekranie 

telewizora,  który  wypożyczyła.  Nagrała  wszystko  na  wideo, 

więc będziesz mogła kiedyś to obejrzeć, o ile będziesz chciała. 

– 

Dziękuję, ale nie. 

– 

A powinnaś. Masz tam dużą rolę. 

– Ja? 
– 

Tak, ty. Jak rzucasz śnieżną kulą w kamerę. 

– Ach, tak. – 

Spojrzała w ogień. – Myślałam, że to wytną. 

– 

Nie wycięli. Wyobraź sobie, że pokazali większość pochodu, a wycięli trochę 

zdjęć  domu  i  ceremonii  ścięcia  drzewa:  dwie  rzeczy,  które  chcieli  mieć,  kiedy 

planowali kręcenie. Wiesz, dlaczego to zrobili? 

– 

Nie mam pojęcia, myślałam, że chodziło im o pokazanie starych zwyczajów 

świątecznych na wsi, a nie tego cyrku, który wymyśliła Estelle. 

Sam  wyciągnął  ramię  na  oparciu  sofy.  Jego  palce  znalazły  się  o  parę 

centymetrów od pleców Anny. 

– 

Tego  właśnie  początkowo chcieli. Ale Devlin, no wiesz, facet, który 

prowadził program, wyjaśnił przed kamerami, że ten idylliczny świat nie istnieje, 

mimo  heroicznych  wysiłków  całego  miasteczka,  żeby  go  wskrzesić  na  potrzeby 

telewizji.  Dowiedział  się  skądś  również,  że  mój  dom  został  udekorowany  przez 
zawodowca. 

– Och, nie! Na pewno nie ode mnie. 
– 

Oczywiście,  że  nie,  ale  Sumersbury  jest  małym  miasteczkiem.  W  każdym 

razie Dev się o tym dowiedział, jak również o tym, że nigdy nie mieliśmy pochodu 

ze Świętym Mikołajem w saniach ciągniętych przez sarnę, która udaje renifera, ani 

miejskiego chóru, oraz że sadzawka została zrobiona specjalnie na tę okazję. 

– 

Dzisiejszy wieczór musiał być straszny dla Estelle. 

– 

Wręcz przeciwnie. Była zachwycona. Ponieważ Dev, który od tej pory jest jej 

ulubionym aktorem, wychwalał pod niebiosa wszystkich mieszkańców miasteczka, 

a  ją  szczególnie  za  to,  że  próbowała  wskrzesić  nostalgiczną  atmosferę,  której 

oczekiwała  od  nas  telewizja.  Mieszkańcy  Sumersbury  stali  się  nagle  bohaterami 
programu, a produc

enci telewizyjni przyznali się, że ich wyobrażenia o życiu na 

wsi nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To, co znali z książek i obrazków, 

od dawna już nie istnieje. 

– 

Niebywałe. 

– Prawda? 

background image

Usłyszała nagle nowy, łagodny ton w jego głosie. Spojrzała na niego uważnie. 
– To jeszcze nie wszystko, prawda? 
Potrząsnął przecząco głową. 
– 

Ostatnio John nie jest dla mnie zbyt miły. 

– Nie rozumiem. 
– 

Widzisz, John uważa, że ja, podobnie jak ta telewizja, szukam czegoś, czego 

już  nie  ma.  –  Anna  milczała  czując,  jak  serce  tłucze  się  w  niej  jak  oszalałe.  – 

Powiedziałem  mu,  żeby  zatrzymał  swoje  teorie  dla  siebie,  ale  nie  mogłem 

zapomnieć,  co  mi  powiedział,  zwłaszcza  po  tym,  jak  obejrzałem  dzisiaj  ten 
program. – 

Bała się poruszyć, ciągle niepewna, czy naprawdę to słyszy, czy tylko 

się jej wydaje. Tak bardzo chciała, żeby to była prawda. – Wszyscy ryczeliśmy ze 

śmiechu, kiedy łyżwiarze powpadali na siebie – ciągnął Sam – i wtedy nagle na 

ekranie pojawiłaś się ty, rzucając śniegiem w kamerę. W tym momencie poczułem, 

że kocham cię tak bardzo, że aż mnie to zabolało. I dalej boli. 

– 

Och, Sam. Ja też cię kocham. – Do oczu napłynęły jej łzy. 

– 

Myliłem się, Anno. Kiedyś myślałem o tobie jak o współczesnej wersji mojej 

babki. Ale dziś na ekranie zobaczyłem ciebie taką, jaka jesteś, i jaką cię kocham. 

Jeśli...  jeśli  mi  wybaczysz,  chciałbym  raz  jeszcze  ci  się  oświadczyć.  Chciałbym 

porozmawiać z tobą o tych rozwiązaniach, o których wspominałaś. 

Opuściła swój koniec sofy i rzuciła mu się w ramiona z taką siłą, że zaparło mu 

dech w piersiach. 

– 

Czy to znaczy, że się zgadzasz? – spytał, krztusząc siei śmiejąc jednocześnie. 

– 

Oczywiście.  –  Przytuliła  się  do  niego.  –  Może  te  święta  uda  się  jeszcze 

uratować. 

Objął ją mocno, pokrywając twarz pocałunkami. 
– 

Myślałem,  że  będę  musiał  powiedzieć  ci to wszystko przez telefon albo 

jechać do Nowego Jorku, żeby wsunąć ci kartkę przez drzwi. Zostaniesz? Spędzisz 

ze mną święta? 

– 

Będę  musiała  powiadomić  Vivian,  ale  tak,  zostanę.  Zresztą,  nie  miałabym 

czym się stąd wydostać. – Na wspomnienie kraksy, zrobiło się jej smutno. – Sam, 

naprawdę bardzo mi przykro z powodu krosna. 

– 

Myślę,  że  dobrze  się  stało.  Przykładałem  do  niego  zbyt  wielką  wagę, 

przykładałem  zbyt  wielką  wagę do  wszystkiego,  co  wiązało  się  z  życiem  moich 
dziadków. T

eraz  uzmysłowiłem  sobie,  że  liczysz  się  tylko  ty  i  to,  co  nas  łączy. 

Reszta jest sentymentalną bzdurą. 

– 

Nie  mów  tak.  Teraz  znowu  przesadzasz  w  drugą  stronę  –  zaprotestowała 

background image

Anna. – 

Uwielbiam niektóre stare zwyczaje. Są wprost cudowne. Nadal chcę tkać i 

przyjemnością udekorowałam ci dom w tradycyjnym wiejskim stylu. Cieszę się, 

że  mogłam  zawiesić z  tobą  rodzinne  ozdoby  na  choince  w  salonie.  –  To  jej  coś 

przypomniało. – Sam, nie mam dla ciebie prezentu pod choinkę. 

Wstał, pociągając ją za sobą. 
– Tylko tak 

ci się wydaje. Jest jeden stary zwyczaj z którego nie mam zamiaru 

rezygnować. 

–  Co to za zwyczaj? – 

spytała,  choć  już  odgadła  po  kierunku,  w  jakim  ją 

prowadził. 

– 

Późne zabawy w małżeńskim łożu z epoki cesarstwa – szepnął z policzkiem 

przytulonym do jej t

warzy, kiedy niósł ją po schodach na górę. 

 


Document Outline