background image

Meredith Babeaux Brucker

Bliżej gwiazd

Przełożył Jan B. Kowalski

background image

Rozdział 1

O brzasku dolina zasnuła się mgłą, po 

której teraz została lśniąca rosa, połyskują-
ca w porannym słońcu. Bonita, z leniwym 
zainteresowaniem   kogoś,   kto   nie   ma   nic 
innego do roboty, spoglądała na swe stopy. 
Zauważyła, że podeszwy jej butów z każ-
dym krokiem przygniatają trawę, ale gdy 
spoglądała potem do tyłu, szukając śladów 
swych stóp, trawa podnosi się jakby nigdy 
nic, jakby nikt po niej nie przeszedł. Zasta-
nawiała się, czy całe jej życie ma wyglądać 
w taki właśnie sposób. Czy było jej pisane 
zostawić na tym świecie ślad swej obecno-
ści, czy też miała zniknąć nie zauważona i 
do końca swych dni pozostać na ranczo w 
Carmel Valley?

Odeszła   już   dość   daleko   od   domu   w 

stronę tego krańca posiadłości, który grani-
czył   z   autostradą,   biegnącą   przez   środek 

background image

doliny.   Przypomniała   sobie,   że   w   tym 
miejscu pasły się dawniej konie, że usta-
wiały się po południu wzdłuż ogrodzenia, 
jakby zainteresowane paradą samochodów, 
, zmierzających w stronę oceanu i nadmor-
skiej wioski Carmel lub w drugą stronę – 
między   wzgórza   Salinas   i   dalej,   do   San 
Francisco.

Jej   babka   od   dawna   nie   hodowała   już 

koni. Stajnie, zagrody i spichrze, tak samo 
jak pastwiska, stały puste i bezużyteczne. 
W pewnym sensie odzwierciedlały dojmu-
jącą samotność Bonity. Jedynym zwierzę-
ciem, które ostało się na ranczo był Lark. 
Widok towarzyszącego jej przez cały czas 
psa nie sprzyjał melancholijnym rozmyśla-
niom. Nie obwąchiwał już trawy, idąc w 
ślad za nią, lecz z niemym pytaniem prze-
krzywionej zabawnie głowy spoglądał jej 
w twarz.

Owinęła się szczelniej wełnianym kafta-

nem,   gdyż   poranne   słońce   nie   rozgrzało 

background image

jeszcze   wystarczająco  powietrza. Ruszyła 
dalej, po drodze puszczając cugle fantazji i 
pozwalając   myślom   biec   swym   własnym 
torem. Przypomniała sobie o opowiadaniu, 
które właśnie zaczęła pisać i o otwartym 
notesie, który zostawiła na biurku, zanoto-
wawszy   kilka   nowych   pomysłów.   Przez 
ostatnich   kilka   lat   zapisała   parę   takich, 
dość   grubych   zeszytów,   zapełniając   ich 
karty historiami z życia mieszkańców doli-
ny. Teraz poczuła, że znów musi coś no-
wego napisać. Już nie była naiwną dziew-
czyną, tworzącą  fantastyczny świat. Była 
pewna, że teraz ma coś do przekazania, co 
rzeczywiście jest w stanie poruszyć, rozba-
wić, a nawet zastanowić jej czytelników.

Zmiana w sposobie traktowania jej pra-

cy nadeszła z chwilą, gdy babka przekona-
ła ją, by wysłała jedno ze swych opowia-
dań do gazety. Z początku Bonita opierała 
się trochę, obawiała się bowiem, że nie bę-
dzie w stanie znieść odmowy, lecz Alberta 

background image

Langmeade miała w sobie dość zdecydo-
wania i dopóty dręczyła Bonitę, dopóki ta 
nie   usłuchała.   Gdy   z   wydawnictwa   nad-
szedł list informujący o przyjęciu rękopisu, 
Bonita niemal oszalała z radości, zaś Al-
berta   była  prawie  tak  dumna,   jakby  cały 
tekst wyszedł spod jej własnego pióra. Po-
niekąd była to prawda, gdyż Bonita spisała 
historię swoich rodziców w kształcie, w ja-
kim usłyszała ją od babki w czasie drugich 
wieczorów, spędzanych przy kominku.

Po opublikowaniu tekstu w gazecie, Bo-

nita   otrzymała   kolejny   list   od   wydawcy, 
tym razem z wiadomością, że opowiada-
niem zainteresował się ktoś z Hollywood.

Potem   napisało   do   niej   „Studio 

Magnet", a mówiąc ściślej, człowiek o na-
zwisku Jordan McCaslin zaproponował jej 
znaczną sumę pieniędzy za prawa do sfil-
mowania   jej   opowiadania.   Gdy   przyjęła 
ofertę, w kolejnym liście zaproponował jej 
sporządzenie próbnej wersji scenariusza.

background image

Bonita z zapałem zabrała się do pracy. 

Przez ostatnie trzy miesiące pracowała tyl-
ko nad scenariuszem, a gdy wreszcie wy-
dało jej się, że jest taki, jak należy, wysłała 
go do studia.

Po tak pozytywnej reakcji otoczenia na 

swą pracę, ze zdwojoną energią zabrała się 
do   pisania.   Przez   cały   czas   zastanawiała 
się nad różnymi możliwościami, rozważała 
pomysły   kolejnych   opowiadań   i   niemal 
bez przerwy robiła notatki. W porannej ci-
szy   najlepiej   kiełkowały   zalążki   nowych 
pomysłów, dlatego wstawała i wychodziła 
na   spacer   tak   wcześnie.   „Opowiadanie   o 
pszczelarzu   będzie   znacznie   lepsze,   gdy 
wprowadzę   do   niego   jego   siostrę,   miłą   i 
porządną dziewczynę. Ciekawe, czy będzie 
z tego film... Może udałoby się coś wyci-
snąć ze sceny pożaru ich domu?"

Wyciągnęła ołówek, kawałek papieru i 

zapisała swe myśli. Wiedziała, że ryzykuje 
wiele, wiążąc tak duże nadzieje z tym, co 

background image

właśnie tworzyła, ale idąc przed siebie cie-
szyła się wyobrażeniem miejsc, które ko-
chała, ludzi, których znała, przeniesionych 
żywcem na wielki ekran.

Pastwisko przecinała polna droga, pro-

wadząca od autostrady do domu jej babki. 
Bonita   znalazła   się   właśnie   przy   białym 
metalowym płocie, oddzielającym pole od 
drogi i prześliznęła się z łatwością przez 
jego pręty. Nagle usłyszała skomlenie psa, 
który leżał na środku drogi w dziwnej po-
zycji.

– Lark, co się stało? – zawołała, biegnąc 

w jego stronę.

Lark podniósł głowę. W jego oczach wi-

dać było ból pomieszany z przerażeniem, 
bo przepadał za porannym spacerem z Bo-
nitą, a teraz ta przyjemność mogła go omi-
nąć.

Bonita była przekonana, że nie mógł go 

potrącić samochód, bo bardzo niewiele aut 
korzystało z bocznej drogi.

background image

– Niedobry pies! – krzyknęła Bonita z 

ulgą. – Znowu poszedłeś za stodołę mię-
dzy osty i ciernie. A co ja ci mówiłam? 
Nic dziwnego, że ci się powbijały w łapy. 
Teraz nie ruszaj się.

Szybko   i   zręcznie   zaczęła   wyciągać 

ostre kolce spomiędzy poduszek łap zwie-
rzęcia.

– Ojej, zupełnie nie widzę, co robię – 

powiedziała   odgarniając   z   czoła   ciemną 
grzywkę włosów. Wstała i zdjęła czapkę. 
Śmiesznego   kształtu,   wisiała   zawsze   za 
drzwiami stodoły. Bonita ubierała ją, kiedy 
pogoda zapowiadała się zimna. Może kie-
dyś należała do jej ojca, lecz nigdy nie py-
tała o to babki. Teraz będzie w sam raz – 
do środka zmieszczą się wszystkie niesfor-
ne   włosy.   Lark   błagalnym   spojrzeniem 
prosił o jak najrychlejsze zajęcie się jego 
łapami.

Bonita była tak zaabsorbowana tym, co 

robi, że nie zwróciła uwagi na odgłos silni-

background image

ka samochodu, który zwolnił nieco na au-
tostradzie   o   kilkaset   metrów   od   niej.   Po 
chwili wreszcie dotarło do niej, że zbliża 
się do nich jakiś samochód. Porzuciła obo-
lałą łapę Larka i odwróciła się.

Zorientowała się, że wraz z psem znaj-

duje się na fragmencie drogi, który znajdu-
je się trochę niżej w stosunku do reszty. Je-
żeli   nie   wstanie   i   nie   ostrzeże   kierowcy, 
ten   ich   nie   zauważy   i   będzie   za   późno, 
zważywszy na to, że mimo złej drogi je-
chał   dość   szybko.   Zerwała   się   na   równe 
nogi i zaczęła machać rękami, sądząc, że 
czerwień jej bluzki rzuci mu się w oczy i 
zaraz przystanie.

Ku jej przerażeniu, samochód nadal się 

zbliżał bardzo szybko. Musiała go w jakiś 
sposób zatrzymać. Pomachała znowu, lecz 
ordynarny dźwięk klaksonu dał jej do zro-
zumienia, że kierowca ma zamiar kontynu-
ować jazdę, bez względu na konsekwencje. 
Bonita zdecydowała, że nie ustąpi. Ktokol-

background image

wiek prowadził, chciał tylko jak najszyb-
ciej dotrzeć do celu.

Gdy samochód znalazł się bardzo blisko 

spadku   drogi,   Bonita   stwierdziła;   że   kie-
rowca   widzi   leżącego   u   jej   nóg   psa.   Jej 
uszu   doszedł   pisk   hamulców.   Autem   za-
rzuciło, gdy kierowca próbował opanować 
samochód i nie dopuścić do wjechania na 
przeszkodę.

Opony   zaryły   się   w   zakurzoną   drogę, 

lecz po chwili trzask łamanego drewna i 
zgrzyt metalu powiedział Bonicie, że jed-
nak trafił w płot. Gdyby zwlekał z ryzy-
kownym   manewrem   choć   przez   chwilę, 
mógłby nie opanować samochodu i wpaść 
na nią lub psa. Tak czy owak, któremuś z 
nich mogło się coś stać. Z ulgą objęła psa i 
wybuchnęła płaczem.

– Ty głupcze! Skąd ci przyszło do gło-

wy   bawić   się   na   samym   środku   drogi? 
Chcesz się zabić, czy co?

Bonita nie wierzyła – własnym uszom. 

background image

Zamiast przeprosin, spotykał ją niezasłużo-
ny atak.

– Należy mi się chyba jakieś wyjaśnie-

nie – odezwał się znów nieznajomy. – Płot 
rozwalony, błotnik pewnie mi się wykrzy-
wił i porysował, a ty nic. Stań wreszcie na 
nogi jak mężczyzna i nie maż się!

Bonita podniosła rozgniewaną twarz ku 

nieznajomemu. Pospiesznie otarła łzy, za-
słaniające jej widok, przy czym rozmazała 
sobie pył po twarzy. Wstała, lecz ze zdu-
mieniem spostrzegła, że obcy mężczyzna 
jest bardzo wysoki i nadal nad nią góruje. 
Nie starała się więc spojrzeć mu w oczy, 
tylko wsadziła dłonie do kieszeni i wypali-
ła:

– Mojemu psu coś się stało. Poza tym to 

nie jest ulica, tylko droga prywatna, i nie 
pan tu nic do roboty.

Mężczyzna stał bez słowa. Jasne włosy i 

niebieskie oczy nadawały mu wyraz opa-
nowania i spokoju. Bonita zadrżała  i za-

background image

częła w myślach szukać sposobu, by roz-
proszyć tę jego pewność siebie.

– Czego pan tu szuka?! To ranczo nale-

ży do mnie, poza tym o mało nie przestra-
szył pan na śmierć mojego psa!

Oboje   w   tej   samej   chwili   spojrzeli   w 

dół, by sprawdzić prawdziwość jej słów.

Lark  z  półotwartym  pyskiem  wyglądał 

na   zadowolonego.   Pomachał   ogonem   w 
odpowiedzi na nagłe zainteresowanie z ich 
strony,   zupełnie   nieświadom   niebezpie-
czeństwa,   które   nad   nim   wisiało.   Bonita 
zmarszczyła brwi, żałując, że jej pies nie 
jest lepszym aktorem.

Mężczyzna   zajął  się   znów Bonita. Za-

uważyła w jego oczach pogardę i niecier-
pliwość   wykrzywiające   niemal   klasyczne 
rysy jego twarzy.

– Niezły z ciebie urwis, prawda?
Bonita nie doczekała się przeprosin ani 

nawet   udanego   współczucia.   Mężczyzny 
najwyraźniej nie interesowały dolegliwości 

background image

zwierzęcia. Spojrzał jeszcze raz na nią i za-
wrócił   w   stronę   samochodu.   Wycofał   od 
płotu,   pozostawiając   przełamany   na   pół 
jego   fragment,   co   jeszcze   bardziej   roz-
wścieczyło Bonitę.

– A kto zapłaci za płot?! – krzyknęła za 

nim, lecz jej głos utonął w chrzęście opon 
po twardej nawierzchni drogi.

Zignorował jej ostrzeżenie, ale nadal je-

chał prosto w stronę domu babki, wiec gdy 
tylko dowie się, że się pomylił, będzie mu-
siał tu wrócić. Uśmiechnęła się do siebie, 
planując wyzwiska, którymi go obrzuci, i 
radowała się na myśl o druzgocącym zwy-
cięstwie, które odniesie nad nieznajomym.

Pochyliła   się   nad   psem   i   wyciągnęła 

ostatnie ciernie, po czym pies skoczył na 
równe nogi. Zrobił kilka ostrożnych kro-
ków, jakby chcąc sprawdzić wyniki pracy 
Bonity, potem podskoczył i polizał swoją 
panią w dłoń, jako wyraz podziękowania.

W ciągu kilku minut dotarła do domu, 

background image

gdzie droga rozwidlała się na kształt pod-
jazdu przed białym domem. Kilka kaszta-
nowców   porastało   środek   murawy   przed 
domem, a drzewa pokryte już gęstą ziele-
nią, prawie go zasłoniły. Wtedy zauważyła 
samochód przed wejściem.

Źle   wychowany   mężczyzna   gdzieś   się 

zapodział,   domyśliła   się   więc,   że   jest   w 
środku. Zastanawiała się, dlaczego babka 
jeszcze  go nie  wygoniła. Bonita  przeszła 
na bok, do tylnego wejścia. Lark, jak zwy-
kle, chciał się dostać do środka, lecz za-
trzasnęła   głośno   drzwi,   by   mu   przypo-
mnieć,   że   babka   nie   życzy   go   sobie   w 
domu.

– Bonito, to ty? – doszło ją wołanie bab-

ki z pokoju.

– Tak.
– Chodź tutaj zaraz, moja droga – w gło-

sie babki dała się słyszeć nutka zniecierpli-
wienia, z czego Bonita wywnioskowała, że 
babka ma kłopoty z pozbyciem się intruza 

background image

własnymi siłami i potrzebuje jej pomocy. 
Nie namyślając się, dziewczyna pospieszy-
ła ku pokojowi, skąd dobiegały głosy.

Ze   zdumieniem   stwierdziła,   że   babka 

spokojnie siedzi w swym ulubionym fotelu 
z wysokim oparciem. Naprzeciw niej, roz-
party na sofie, siedział ten sam mężczyzna, 
którego spotkała przed chwilą na drodze. 
Miał   na   sobie   biały   golf,   zaś   marynarkę 
przerzucił przez oparcie stojącego nie opo-
dal krzesła. Migotliwe światło płomieni w 
kominku sprawiało, że wydawał się mieć 
jeszcze jaśniejsze włosy, zaś jego sylwetka 
nabrała cech prawdziwego atlety. Jej wej-
ście powitał z uśmiechem, który zwiasto-
wał, że czuł się w jej domu mile widzia-
nym gościem.

– Bonito, jak ty wyglądasz! Nic dziwne-

go, że pan McCaslin wziął cię za chłopaka. 
Teraz chodź tu, niech was przedstawię.

Bonicie na chwilę odebrało mowę. Więc 

to   był   sam   Jordan   McCaslin,   człowiek, 

background image

którego dotychczas znała tylko z listów i 
przesyłanych   jej   do   podpisania   kontrak-
tów! Co za szok odkryć, że brakowało mu 
na  tyle  dobrego wychowania, żeby przy-
stanąć choć na chwilę i zainteresować się 
losem biednego zwierzęcia. Komuś takie-
mu   nie   mogła   przecież   powierzyć   losów 
swego opowiadania!

Zastanawiała   się, co  też  sprowadza   go 

do Carmel. Ciekawe, czy jego wizyta ma 
coś wspólnego z przesłanym do studia sce-
nariuszem   jej   autorstwa.   Wstał   uśmiech-
nięty, by się z nią przywitać i po raz drugi 
poczuła   się   jak   uczniak   pod   spojrzeniem 
nauczyciela.

–   Panie   McCaslin,   to   moja   wnuczka, 

Bonita Langmeade, pisarka – powiedziała 
z dumą babka.

Bonita skuliła się w sobie z zakłopota-

nia.   Zauważywszy,   że   podaje   jej   rękę, 
szybko wytarła swoją o spodnie.

–   Bonito,   to   Jordan   McCaslin.   Przyje-

background image

chał tu aż z Hollywood, żeby z tobą poroz-
mawiać. Będzie producentem twojego fil-
mu.

– Filmu? – spytała z niedowierzaniem.
Jordan McCaslin szybko poprawił:
– Mojego filmu, jeżeli chodzi o ścisłość, 

pani Langmeade. Zamierzam jak najszyb-
ciej zabrać się do rzeczy.

Alberta Langmeade najwidoczniej przy-

pisała   milczenie   wnuczki   onieśmieleniu 
obecnością tak znakomitego gościa i szyb-
ko przyszła jej na pomoc.

– Idź na górę i umyj się. Pan McCaslin 

cierpliwie   wyjaśnia   mi,   na   czym   polega 
jego praca jako dyrektora studia. Właśnie 
mówił mi, ile pracy trzeba włożyć w film 
jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Popro-
szę go, żeby zajął mnie tym jeszcze chwi-
lę, gdy będziemy oczekiwać na ciebie.

Bonita pobiegła na górę ściągając w bie-

gu czapkę i czując, jak miękkie włosy roz-
sypują jej się po plecach. Nie było czasu 

background image

na kąpiel, ale przynajmniej mogła spróbo-
wać wyglądać przyzwoicie, otarłszy twarz 
z kurzu, którym w czasie gwałtownego ha-
mowania obsypał ją Jordan McCaslin.

Szybko   umyła   twarz,   nałożyła   na   usta 

trochę jasnej szminki i przyczesała włosy, 
by wyrównać loki zmierzwione nieco pod 
czapką. Obracając się tak przed lustrem za-
stanawiała się, jak mógł ją wziąć za chło-
paka. Zdjęła grubą, flanelową koszulę, w 
której   była   na   przechadzce   i   zastąpiła   ją 
bardziej obcisłą bluzką w żółto-niebieską 
kratę   z   delikatnym   koronkowym   haftem 
przy rękawach i kołnierzyku. Wsuwając ją 
w dżinsy, miała nadzieję, że teraz wygląda 
jak prawdziwa kobieta. Potem założywszy 
kowbojskie   buty   westchnęła,   żałując,   że 
nie ma więcej czasu, by coś z sobą zrobić.

– Pan McCaslin opowiadał mi o przebo-

jach kasowych, jakie wyprodukowało jego 
studio – powiedziała babka, jak tylko Bo-
nita znalazła się w pokoju.

background image

Bonita   uśmiechnęła   się,   widząc,   jak 

szybko   przyswaja   sobie   terminologię   fil-
mową.

– Wiesz, że to on wyprodukował „Sza-

lonego   Victora",   „Bohatera",   a   nawet 
„Morderstwo w poniedziałek"? Wspaniałe, 
a jak trzyma w napięciu!

– To prawda – odparł zadowolony z po-

chwał producent.

Bonita wzdrygnęła się na wspomnienie 

śmierci i gwałtu, jakie wywoływały w niej 
te tytuły. Zastanawiała się, dlaczego zde-
cydował się zakupić prawa do historii mi-
łosnej.

– Zrobię wam herbaty, a wy sobie po-

rozmawiajcie – powiedziała' babka. – Ze 
śniadania zostało też trochę bułeczek z ja-
godami. Przepraszam.

Skoro   tylko   wyszła,   Jordan   McCaslin 

natychmiast  podszedł  do jej  fotela  i roz-
siadł się w nim wygodnie. Bonita nie od-
zywała się, nie wiedząc, jak ma zareago-

background image

wać. Mężczyzna uśmiechnął się z pogar-
dliwą wyższością, najwyraźniej dobrze się 
bawiąc jej zakłopotaniem, i wskazał dłonią 
krzesło naprzeciw siebie.

–   Usiądź,   chłopcze   –   powiedział.   Nie 

miał zamiaru zapomnieć o pierwszym wra-
żeniu, jakie na nim' wywarła.

Bonita   usiadła,   starając   się   elegancko 

skrzyżować nogi, lecz ciężkie buty zepsuły 
cały  efekt.  Spoglądał   na  nią   z  rozbawie-
niem.

– Przepraszam, ale wciąż nie mogę się 

przyzwyczaić, że to pani jest Bonita Lang-
meade – powiedział, jakby chciał się dro-
czyć.

– A czego się pan spodziewał? – rzuciła.
– Sam nie wiem. Wydawało mi się, że 

autorką   tego   opowiadania   będzie   trochę 
starsza, bardziej doświadczona kobieta.

– Czy moglibyśmy zapomnieć o naszym 

dzisiejszym spotkaniu? – powiedziała zde-
cydowanie. – Oczywiście, jak tylko zapłaci 

background image

pan za zniszczony płot.

– Rozmawiałem już o tym z pani babką. 

Dogadaliśmy się.

– Nie wątpię. Jak rozumiem, pieniądze 

nie grają roli. Tak się składa, że z psem już 
wszystko w porządku. To tylko kolce po-
wbijały mu się w łapy. Z pewnością leżał 
panu na sercu jego los, mimo że zapomniał 
pan zapytać.

– Na pierwszy rzut oka spostrzegłem, że 

nic mu nie jest. O płot także proszę się nie 
martwić i przejdźmy do interesów.

– Jakich interesów? Kupił pan ode mnie 

prawa, zapłacił pan za scenariusz, więc pan 
jest   ich   właścicielem.   Czego   pan   jeszcze 
chce?

Jordan McCaslin wstał, przygładziwszy 

swą bujną czuprynę.

– Pani stosunek do tego nie ułatwia mi 

zadania.   Chciałbym   zaproponować   pani 
współpracę,   bo   robienie   filmu   angażuje 
wiele osób, a jeżeli choćby jedna jest nie-

background image

zadowolona, wkrótce może się to udzielić 
wszystkim.

–   Spróbuję   zapomnieć,   że   dziś   rano   o 

mało mnie pan nie przejechał, jeżeli pan 
zapomni o tym, że wziął mnie pan za chło-
paka.

– Jeżeli o to pani chodzi, jestem najzu-

pełniej przekonany, że jest pani kobietą – 
to rzekłszy, rzucił jej spod oka spojrzenie, 
jakie   zapewne   wypróbował   i   udoskonalił 
przez lata pracy z aktorami. W założeniu 
miało otwierać wrota do uwodzicielskiego 
flirtu, lecz chłód jego oczu zaprzeczał uda-
wanemu pragnieniu romansu.

– Przejdźmy więc do interesów, jak pan 

wcześniej zaproponował – powiedziała od-
chrząkując.

– Jestem tutaj, bo szukam odpowiednich 

plenerów. Chciałbym zrobić ten film wła-
śnie tu, w okolicy Carmel. Akcja pani opo-
wiadania rozgrywa się w Carmel Valley i 
wydaje   mi   się,   że   nie   należy   zmieniać 

background image

miejsca, bo jest prawie tak samo ważne jak 
postacie.

Bonita zgodziła się, lecz on wydawał się 

nie być zainteresowany jej zdaniem.

– Chciałbym usłyszeć pani sugestie, bo 

przecież właśnie pani zna okolicę i mogła-
by zaproponować odpowiednią scenerię do 
wszystkich ujęć.

–   Czyli   nic   nie   będziecie   filmować   w 

Hollywood? – spytała rozczarowana Boni-
ta.   Miała   bowiem   nadzieję   pojechać   do 
Hollywood,   żeby   przyjrzeć   się   robieniu 
zdjęć, mając pierwszą od dłuższego czasu 
okazję, by wyjechać z Carmel Valley i za-
kosztować nowego, egzotycznego miejsca.

– Większość akcji dzieje się w plenerze, 

więc   wydaje   mi   się,   że   wszystko   damy 
radę zrobić tutaj.

Zauważyła, że gdy zaczął mówić o swej 

pracy, oczy mu się rozjarzyły.

– Dobrze, pokażę panu miejsca, w któ-

rych rozgrywa się ta historia – powiedziała 

background image

po chwili zastanowienia.

– Ale akcja pani opowiadania toczy się 

na przełomie wieku – zauważył i spojrzał 
na   nią   przenikliwie   swymi   błękitnymi 
oczyma. – Skąd pani wie, gdzie ta historia 
miała   miejsce   naprawdę?   –   świdrował   ją 
wzrokiem   nadając   sprawie   więcej   wagi, 
niż zasługiwała.

– Skłamałam trochę jeżeli chodzi o czas 

akcji – odparła. – Musiałam trochę pokom-
binować, żeby miejsce i czas nie wydały 
się zbyt oczywiste. Prawdziwi ludzie wy-
stępują tu pod przybranymi nazwiskami.

– Prawdziwi ludzie... – powtórzył za nią.
Bonita   wiedziała,   że   wiele   pracował   z 

zawodowymi pisarzami i prawdopodobnie 
czuł, że jej praca to jedna wielka amatorsz-
czyzna.   Gdyby   wiedział,   że   opowiadanie 
dotyczyło jej rodziców, tego, jak zakochali 
się w sobie mieszkając na pobliskich ran-
czach, z pewnością wyśmiałby jej brak in-
wencji i wyobraźni.

background image

– Chciałbym też zamienić z panią parę 

słów na temat scenariusza – powiedział. – 
Ten, który mi pani przysłała, jest zupełnie 
dobry, jak na początek.

– To znaczy, że trzeba go przerobić?
– Oczywiście. W filmie najpierw robimy 

tak zwaną wersję na brudno, którą potem 
przerabiamy na scenariusz, według które-
go,   ujęcie   po   ujęciu,   kręcimy   zdjęcia. 
Chciałbym,   żeby   pani   dla   mnie   zrobiła 
wersję końcową.

– Nie rozumiem. Starałam się, żeby wy-

padł jak najbardziej efektownie.

– To widać i bardzo dobrze się pani spi-

sała. Ja miałbym jednak do niego kilka za-
strzeżeń. Po pierwsze, główny wątek jest 
nieco zbyt delikatny, nieuchwytny, prawie 
jak sen. Trzeba będzie do niego włączyć 
parę mocniejszych scen, z akcją, wie pani, 
trochę   jaskrawszy   konflikt   postaci.   Poza 
tym mężczyzna musi być bardziej zdecy-
dowany.

background image

Bonita cieszyła się z wejścia babki, bo-

wiem przerwało ono nieustający potok nie-
uzasadnionej   krytyki,   jakiej   poddawał   jej 
dzieło. Alberta Langmeade weszła do po-
koju,   bez   najmniejszego   wysiłku   niosąc 
przed sobą ciężką tacę z herbatą, po czym 
równie szybko wyszła z pokoju, prawdo-
podobnie czegoś zapomniawszy. Przez ra-
mię powiedziała jeszcze Bonicie, by nalała 
herbaty. Ale Bonita nawet się nie poruszy-
ła, więc gość obsłużył się sam, podchwytu-
jąc wątek przerwanej wypowiedzi.

– Dobrze pani wie, że opowiadanie nie 

zostało stworzone raz na zawsze i nie moż-
na w nim nic zmienić. Jest żyjącym two-
rem, z którym możemy coś zrobić, wypra-
cować jakiś kompromis. Scenariusz do fil-
mu jest czymś zupełnie innym niż opowia-
danie. Nie może pani oczekiwać, że przyj-
miemy go bez zastrzeżeń.

– Jak pan może czegoś podobnego ode 

mnie oczekiwać? Zmienić sylwetkę boha-

background image

tera? Znam go i wiem, jaki jest. Łagodny, 
czasami zamyślony, dlatego też bohaterka 
od razu się w nim zakochuje – odsunęła fi-
liżankę,   którą   nalał   dla   niej.   –   Nie,   nie 
chcę.

– Uważam, że powinniśmy go mocniej, 

bardziej zdecydowanie zarysować, inaczej 
widownia go nie zaakceptuje.

– Nie! – krzyknęła Bonita i zerwała się 

ze swego miejsca, przypomniawszy sobie 
nagle   ciemne   oczy   ojca,   jego   ujmujący 
uśmiech  i powoli  wypowiadane  słowa. – 
Nie mogę go zmienić, musi go pan przyjąć 
takim, jaki jest.

Próbowała sobie przypomnieć coś wię-

cej, ale oboje rodzice zginęli w wypadku 
samochodowym,  gdy miała siedem lat, z 
konieczności   więc   wspomnienia   o   nich 
składały   się   ze   strzępków   rozmów   czy 
oderwanych obrazów z codziennego życia.

Gdy była mała, ojciec sadzał ją na kucy-

ka, potem pamiętała, jak jechali razem sta-

background image

rą półciężarówką i jak słuchała, kiedy opo-
wiadał jej o swej miłości do ziemi, którą 
uprawiał. Pamiętała, jak matka zawiązywa-
ła jej zielone wstążki w warkoczach śpie-
wając   jakiś   ni   to   wiersz,   ni   to   piosenkę, 
żeby tylko odwrócić jej uwagę i utrzymać 
na miejscu. I jej malutkie, wąskie dłonie, 
gdy w kuchni łuskała groszek. Te koloro-
we, choć dalekie wspomnienia oraz opo-
wiadanie babki o tym, jak się poznali i po-
brali w tym właśnie pokoju, na ranczo pani 
Langmeade.

Opowiadała jej o tym, by rodzice wydali 

jej   się   bardziej   rzeczywiści,   bardziej   bli-
scy. Stali się takimi pod piórem Boni ty.

Otrząsając się z myśli, dziewczyna spoj-

rzała na siedzącego naprzeciw mężczyznę, 
któremu   wydawało   się,   że   pozjadał 
wszystkie rozumy, i który chciał zmienić 
jej pełne uczucia i tkliwości opowiadanie, 
by   dopasować   je   do   swego   porywczego 
sposobu bycia.

background image

– Przykro mi, panie McCaslin. Nie rozu-

mie pan, jak ważne jest dla mnie to opo-
wiadanie,   ile   zawiera   szczegółów   osobi-
stych. Nie pozwolę, żeby zmienił pan deli-
katnego, dobrego człowieka w jakąś bestię 
po to, żeby przyciągnąć widzów.

– Zachowuje się pani tak, jakby była w 

nim zakochana. – Powiedział McCaslin z 
ironią w głosie, jakby miłość była dla nie-
go oznaką słabości.

– Cóż, jeżeli jestem lub byłam, nie pań-

ska to sprawa i nie ma nic wspólnego z fil-
mem – powiedziała, zastanawiając się, dla-
czego siedzący naprzeciw niej mężczyzna 
tak bardzo ją denerwuje.

Alberta Langmeade pojawiła się znowu, 

tym   razem   z   półmiskiem   słodkich   bułe-
czek. Jej obecność w pokoju i słodki aro-
mat   ciasta   od   razu   poprawiły   nastrój 
dziewczyny.   Babka   nie   pytając   Bonity   o 
zdanie podała jej talerzyk z dwoma bułka-
mi  i nalała  herbaty nie przestając  ani  na 

background image

chwilę zasypywać gościa lawiną pytań do-
tyczących filmu  i pracy nad nim.  Bonita 
cieszyła się, że przynajmniej babka ratuje 
honor domu,  bo sama  nie  miała  zamiaru 
dać   Jordanowi   McCaslinowi   odczuć,   że 
jest tu mile widziany. Nagle gość wstał i 
spojrzał na zegarek.

– Bardzo miło się z paniami rozmawia, 

ale umówiłem się na pierwszą z agentem 
od nieruchomości. Chciałbym wynająć ja-
kiś dom na czas trwania zdjęć. Hotele są 
takie   bezosobowe,   zgodzi   się   pani?   –   z 
ostatnim pytaniem zwrócił się do Bonity.

Skinęła   głową  niezdecydowanie,  zasta-

nawiając   się,   kiedy   będzie   miała   okazję 
sprawdzić to odczucie na własnej skórze. 
Nigdy   dotąd   nie   wyjeżdżała   na   długo   z 
rancza.

– Dziękuję pani za herbatę, pani Lang-

meade. Czy mogę pani mówić Alberto?

Bonita z niezadowoleniem patrzyła, jak 

jej babka podświadomie poprawia na sobie 

background image

prostą sukienkę w kwiaty, by wypaść god-
ną zaszczytu bycia na ty z wielkim produ-
centem filmowym.

– Panno Langmeade, czy mogę mówić 

do pani Bonita? – zwrócił się do niej z żar-
tobliwym   uśmieszkiem.   –   Jutro   przyjadę 
po ciebie z samego rana i przyjrzymy się 
razem miejscom, o których wspomniałaś w 
scenariuszu.

q – Co za szarmancki mężczyzna – wes-

tchnęła babka, gdy tylko samochód odje-
chał. – Czytałam o nim w pismach, które 
zbiera Grace w swoim salonie kosmetycz-
nym. Na premierach zawsze otoczony wia-
nuszkiem   ślicznych   dziewczyn.   Pierwsza 
partia w Hollywood.

– Pomogę ci zmywać naczynia – zmie-

niła temat Bonita.

–   Jak   na   młodego   człowieka,   zaszedł 

dość wysoko.

– Na pewno odziedziczył majątek po ja-

kimś   swoim   krewnym   –   nie   wytrzymała 

background image

Bonita.

– Może masz rację. Czytałam, że jego 

ojciec   był   znanym   reżyserem   filmowym, 
ale mówili, że Jordan i tak by sobie pora-
dził. Mówią, że jest wszechstronnie uzdol-
niony.

–   Zobaczymy   –   powiedziała   sucho 

dziewczyna, biorąc ze stołu tacę z filiżan-
kami.   –   Jak   dotąd   zupełnie   nie   rozumie 
specyfiki mojego opowiadania.

– Ależ dziewczyno, wcale nie musiał ci 

proponować,   żebyś   napisała   scenariusz. 
Równie dobrze mógł poprosić jakiegoś za-
wodowca. Jak tu przyszedł, od razu powie-
dział mi, że ma zamiar zaproponować ci tę 
pracę.

– To było zanim mnie poznał. I zanim ja 

go poznałam.

– Powinnaś się raz na zawsze nauczyć, 

że dziewczyna z dobrego domu nie powin-
na biegać ubrana w stare szmaty. Kochana, 
czy   ty   nie   rozumiesz,   że   to   dla   ciebie 

background image

ogromna okazja? Wreszcie będziesz miała 
szansę   wyjrzeć   na   świat.   Wiem,   że   tutaj 
nie powodzi ci się zbyt dobrze, masz mało 
przyjaciół, nic w życiu nie widziałaś. Kie-
dy byłaś mała, przez cały czas zajmowa-
łam się ranczem i dla ciebie nie starczało 
mi czasu. A kiedy miałaś wstąpić do colle-
ge'u, dostałam ataku serca, a ty nie chciałaś 
mnie zostawić samej.

– Dlatego zostałam. Jestem tu szczęśli-

wa. Chciałam zostać i pisać.

Alberta spojrzała tkliwie na wnuczkę.
– Ale z jednej rzeczy się cieszę. Przeko-

nałam cię, żebyś posłała opowiadanie do 
tego   magazynu.   A   teraz   popatrz,   jakie 
szanse otwierają się przed tobą. – No... – 
powiedziała   bez   przekonania   Bonita   i 
przytuliła się do babki, zastanawiając się, 
czy na pewno jest już gotowa stawić czoło 
światu.

background image

Rozdział 2

Następnego   ranka   Bonita   pojechała   do 

Carmel. Było na tyle wcześnie, ze turyści 
nie zdążyli zapełnić sklepów w wiosce i z 
łatwością znalazła miejsce do parkowania 
przed   arkadami   sklepów.   Szybkim   kro-
kiem szła wykładanymi  płytkami  podcie-
niami, mijając sklep ze słodyczami i jasno 
oświetlony skład zabawek, aż stanęła przed 
salonem mody. Zaskoczona stwierdziła, że 
obie połowy drzwi są jeszcze zamknięte, 
więc  przyłożyła  twarz  do szyby i  starała 
się dojrzeć coś we wnętrzu. W środku było 
ciemno. Miała zamiar zrezygnować, kiedy 
dosłyszała szczęk kluczy i ujrzała swą ko-
leżankę,   Marlenę   Webb,   która   wolnym 
krokiem zmierzała w stronę sklepu.

– Bonita! Co tu robisz? Przecież nigdy u 

mnie nie kupujesz ubrań.

– Mało brakowało, a dzisiaj też nic bym 

background image

nie kupiła.

– Tylko nie mów nic tej starej wiedźmie. 

Ciągle   powtarza,   że   powinnam   otwierać 
punktualnie   o   dziewiątej,   ale   to   nie   ma 
sensu. Teraz nie przychodzi tu codziennie, 
więc   zamierzam   otwierać   wtedy,   kiedy 
sama jestem gotowa.

Bonita weszła za nią do środka i zaczęła 

przyglądać się nieco dziwnym wzorom no-
wej mody i istnej feerii kolorów. Tymcza-
sem Marlenę nie spiesząc się przygotowy-
wała się do pracy.

– Chcesz coś kupić, czy przyszłaś tak, 

dla zabicia czasu? A może pracujesz nad 
nowym opowiadaniem? – spytała Marlenę, 
wynosząc   dwie   olbrzymie   donice   pełne 
kwiatów na zewnątrz.

– Babka ciągle mi powtarza, że nie mam 

się w co ubrać, więc znalazłam się ponie-
kąd   pod   przymusem,   ale   rzeczywiście 
mam zamiar coś kupić.

– Powiedziałaś mi kiedyś, że sprzedałaś 

background image

prawa do swojego opowiadania jakiejś ga-
zecie, a potem studiu filmowemu i masz 
zamiar wydać trochę grosza na siebie. Ja 
bym tak zrobiła.

Bonita wybrała kilka ciuszków i poszła 

z nimi do przymierzalni. W chwilę później 
pojawiła się przed lustrem w spodniach w 
kratę z żakietem do kompletu i od razu po-
czuła   się   śmiesznie   przy   szczupłej   blon-
dynce, która oparła się o ladę i mierzyła ją 
krytycznym spojrzeniem.

– Sądzę, że to możesz sobie podarować 

– zadecydowała Marlenę. – Jesteś za niska 
na ten typ stroju. Ale rzeczywiście powin-
naś nosić coś jasnego, dla kontrastu z wło-
sami. Spróbuj to.

Marlenę podała jej najbliżej wiszącą su-

kienkę,   zaś   sama   rozejrzała   się   za   więk-
szym jej rozmiarem.

– Co ja mam dzisiaj na siebie włożyć? – 

zapytała nie wiadomo kogo. – Jestem dziś 
w podłym nastroju.

background image

– Wolno ci nosić, co chcesz? – spytała z 

niedowierzaniem   Bonita,   zrozumiawszy 
nareszcie, dlaczego jej przyjaciółka zawsze 
wydawała się tak dobrze ubrana. Zauważy-
ła też, że nie odpowiedziała wprost na jej 
pytanie.

– Jestem chodzącą reklamą sklepu, nie 

uważasz? – odparła Marlenę przykładając 
do siebie suknię i patrząc na nią w lustro. – 
Wszyscy mnie pytają, kiedy napiszesz dla 
nas coś nowego. Chciałabym, żebyś znala-
zła dla mnie jakąś wspaniałą rolę. Pracu-
jesz teraz nad czymś?

– Mam parę pomysłów – odpowiedziała 

szybko Bonita i zniknęła w przebieralni.

Bogatsza   o   szczerą   radę   Marlenę,   wy-

brała piękny kostium w biało-czarną kratę, 
zieloną aksamitną kamizelkę, jasnoczerwo-
ne spodnie z żakietem i długą suknię wie-
czorową. Gdy podeszła z tym wszystkim 
do lady, Marlenę gdzieś zniknęła.

– I jak ci się podoba? – zapytała Marle-

background image

nę,   wychodząc   efektownym   krokiem   zza 
zasłony największej przebieralni, mając na 
sobie   popielatą   sukienkę,   zmysłowo   po-
wiewającą   na   jej   wysokiej   szczupłej   syl-
wetce.

– Na tobie wszystko wygląda wspaniale, 

Marlenę. Ale czy mogłabyś mi wypisać ra-
chunek? Umówiłam się dzisiaj na spotka-
nie i nie chciałabym się spóźnić.

– ' Na pewno coś ważnego, inaczej nie 

kupiłabyś   tyle.  Czy  to  coś   związanego  z 
filmem?

–   Tak.   Producent   przyjeżdża   dziś   do 

miasta i chce ze mną obejrzeć plenery.

– Co? Sam producent?! Dlaczego mi nie 

powiedziałaś?   Musisz   dzisiaj   wystąpić   w 
czymś specjalnym. Niech spojrzę.

Wyszła zza lady, nagle zainteresowana 

tym, co wybrała Bonita.

–   Naprawdę   dziękuję   ci,   ale   nie   mam 

czasu. Te mi wystarczą.

– Jak się nazywa?

background image

– Jordan McCaslin.
– Dyrektor „Magnet Studios"? Ten Jor-

dan   McCaslin?   Jest   teraz   w   mieście?   – 
Marlenę   była   pod   takim   wrażeniem,   że 
mówiła   swym   naturalnym   głosem   miast 
udawać ulubiony teatralny szept.

Wyjrzała przez okno, głęboko zamyślo-

na, i mówiła dalej:.

–   Widziałam   go   na   zdjęciach.   Ma 

ogromny dom w Beverly Hills, z kortem 
tenisowym.   Wszyscy   sławni   ludzie   przy-
chodzą „do niego grać. A kobiety! Bonita, 
musisz uważać. Jest zawodowym uwodzi-
cielem.

Podeszła do koleżanki i objęła ją ramie-

niem. Bonita poczuła się przy niej jak mała 
dziewczynka.

– Nadchodzi dla ciebie wielka chwila, a 

ja nie jestem pewna, czy ty jesteś gotowa. 
Nie dasz sobie z nim rady. Mówią, że to 
prawdziwy rekin. 

– Na razie opis się zgadza.

background image

– Nie pozwól mu stać się jego kolejną 

ofiarą.

– Marlenę, łączą nas tylko interesy.
– Uważaj, żeby tak zostało. Nie powin-

naś mu ufać. Ostrzegam cię jak przyjaciół-
ka.

– Naprawdę się spieszę. Mogłabyś mnie 

podliczyć?

Marlenę skrupulatniej niż kiedykolwiek 

liczyła, nie omieszkując wykorzystać każ-
dej okazji na plotki i na wyciągnięcie od 
Bonity czegoś więcej o niespodziewanym 
gościu. Wreszcie po zapłaceniu rachunku 
Bonita wybiegła ze sklepu. Marlenę poszła 
za nią, jakby do jej zadań należało inten-
sywne plotkowanie z klientkami.

– A tak przy okazji, jak się miewa ten 

twój basior?

– Brad Stark? – spytała zaskoczona Bo-

nita.

– Niewiele ma do powiedzenia, ale zna-

komicie wygląda, kiedy w milczeniu napi-

background image

na swoje muskuły.

– Brad jest tylko moim sąsiadem, a ja 

jeżdżę   czasem   na   jego   koniach.   Tak   na-
prawdę, nie  spędzamy  z sobą zbyt  wiele 
czasu.

– Myślałam, że może wreszcie znalazłaś 

sobie chłopaka.

– Ależ skąd. Jak tylko będą podstawy do 

plotek, pierwsza ci powiem.

Około godziny dziesiątej do drzwi domu 

zapukał szofer w liberii. Gdy Bonita otwo-
rzyła, z zaskoczeniem stwierdziła, że wy-
pożyczony samochód Jordana ustąpił miej-
sca smukłej limuzynie. Zapewne zdecydo-
wał, że jest zbyt ważną osobą, żeby same-
mu obijać się po wiejskich drogach.

Bonita nigdy dotąd nie podróżowała li-

muzyną, a gdy otworzono jej drzwi, starała 
się opanować i nie dać po sobie poznać, ja-
kie   to   na   niej   wywarło   wrażenie.   Z   tyłu 
było dużo miejsca, a tapicerka przypomi-

background image

nała miękki, puszysty aksamit. Na siedze-
niu rozparł się wygodnie Jordan McCaslin, 
wyciągając   swe   długie   nogi   do   przodu   i 
studiując zawzięcie oprawiony w skórę no-
tatnik. Nie bawiąc się w żadne wstępy, za-
czął prosto z mostu:

– Z twojej propozycji wynika, że więk-

szość zdjęć można będzie zrobić w domu 
bohaterki. Potrzebujemy tylko rancza z du-
żym wybiegiem dla koni i oczywiście do-
brze   utrzymanego   stylowego   domu.   Czy 
masz jakieś propozycje?

– Oczywiście. Najlepiej pasowałoby mi 

ranczo Brada Starka. O nim właśnie my-
ślałam, pisząc sceny. Mieszka po sąsiedz-
ku.

Jordan McCaslin odłożył notatnik i po 

raz   pierwszy   spojrzał   na   nią.   Poprawiła 
swój nowy strój, ale on z pewnością nie 
należał   do   mężczyzn,   którzy   zwracaliby 
uwagę na takie drobiazgi.

– Po sąsiedzku? – zapytał.

background image

– Tak. Można do niego dojść przez pole. 

Ale pojechać musimy główną drogą – po-
chyliła się do przodu udzielając kierowcy 
instrukcji.

– Jak zobaczysz dom, przyznasz mi ra-

cję. Poza tym Brad na pewno się zgodzi 
udostępnić go nam do filmu.

– Czyżby?
– Sprowadził się tutaj dopiero kilka lat 

temu. Przyjechał z północy Kalifornii i ku-
pił to ranczo Beasleyów. Wiele zainwesto-
wał w konie i farmę, ale dom wygląda na-
dal tak samo jak przed pięćdziesięciu laty.

Nie   powiedziała   mu   natomiast,   że   to 

właśnie ona odziedziczyła ranczo Beasley-
ów po śmierci dziadka. Z babką miały już i 
tak dużo więcej ziemi, niż potrafiły zago-
spodarować, więc nie pozostało nic inne-
go,   jak   wystawić   je   na   sprzedaż.   Potem, 
gdy bliżej poznała się z nowym jego wła-
ścicielem   i   zostali   przyjaciółmi,   cieszyła 
się nawet, że ziemia nie leży odłogiem.

background image

Brad  podbiegł  do  nadjeżdżającej   limu-

zyny, a gdy Bonita wysiadła z samochodu, 
zdjął   duży   kowbojski   kapelusz   i   wytarł 
czoło zroszone obficie potem.

– No, no! – uśmiechnął się radośnie. – 

Ładnymi samochodami się wozisz. Praw-
dziwa dama.

– Cześć. Jestem Brad Stark – powiedział 

do Jordana.

–   Miło   mi,   panie   Stark.   Nazywam   się 

Jordan McCaslin z „Magnet Studios". Je-
stem producentem filmu, który będzie krę-
cony   w   okolicy   i   chciałbym   się   dowie-
dzieć, czy pozwoliłby mi pan obejrzeć swe 
ranczo.

– Pewnie. Mogę was nawet oprowadzić. 

Nie jest w najlepszym stanie, ale nie mia-
łem czasu porządnie się nim zająć.

– Szukamy pleneru do zdjęć, nie miejsca 

do tańca – uciął McCaslin.

– Proszę ze mną – zaofiarował się Brad.
– To nie będzie konieczne. Sam się ro-

background image

zejrzę i zorientuję, czy mi odpowiada. Nie 
musi się pan trudzić.

Wsadziwszy   notes   pod   pachę   poszedł 

przed siebie. Brad z Bonitą oparci o samo-
chód   patrzyli,   jak   chodzi   wokół   zabudo-
wań,   przyglądając   się   z   każdej   możliwej 
perspektywy ich wyglądowi. Od czasu do 
czasu wyjmował z kieszeni jakiś niewielki 
przedmiot   i   patrzył   przezeń,   jakby   przez 
mały teleskop.

Brad zagwizdał przez zęby i powiedział:
– Wreszcie widzę faceta, który wie, cze-

go chce. Jak ci się z nim pracuje?

–  Nie   najlepiej   –   powiedziała.  –   Chce 

wszystko robić tak, jak mu się podoba, i 
zapomina, że to ja napisałam opowiadanie 
i sama wiem, co trzeba zrobić i gdzie.

– Jak będę mógł ci pomóc, daj mi znać – 

powiedział. – Jak chcesz, żeby tu kręcili, 
powiedz, pomogę im, ale jak nie, to zaraz 
wyjmę sztucer i przegnam ich.

Bonita   roześmiała   się   patrząc   w   oczy 

background image

Brada. Buty i kapelusz sprawiały, że wy-
glądał na wyższego niż zwykle, a jego mu-
skularne  ramiona  rozsadzały nieomal  ko-
szulę. Gotów był przenosić góry dla Boni-
ty, gdyby tego chciała.

–   Pewnie,   że   chcę,   żeby   skorzystali   z 

twojego rancza – powiedziała.

– A może pozwolisz mnie o tym zadecy-

dować – odezwał się nagle głos zza jej ple-
ców. – Mam trochę więcej doświadczenia 
w   robieniu   filmów   –   powiedział   Jordan 
McCaslin   i   zatrzasnął   energicznie   notes. 
Jeszcze raz wyjął z kieszeni mały przed-
miot i spojrzał na horyzont.

– Co to jest? – zapytał Brad.
– Pewnie nigdy pan tego wcześniej nie 

widział. To luneta, którą można ustawiać 
tak jak kamerę. Daje bardzo podobny ob-
raz do tego, jaki później powstanie na kli-
szy. Te wzgórza są piękne. Jeżeli sfilmo-
wać   je   rankiem,   dostalibyśmy   znakomity 
efekt aksamitnego błękitu – mówił jakby 

background image

do siebie i nagle zawiesił głos.

–  Czy  chce  pan  obejrzeć   dom  od  we-

wnątrz?

– Po co? Już zobaczyłem, co chciałem 

widzieć – odparł Jordan, wkładając lunetkę 
do skórzanego futerału.

– I co? Wykorzysta pan mój dom w fil-

mie?

– Panie Stark. Nie ma pan pojęcia, jakie 

ilości ciężkiego sprzętu i ludzi zwalą się 
panu tutaj na głowę. I zostaną na przynaj-
mniej kilka tygodni, jeżeli nie miesięcy. Z 
pewnością będą panu przeszkadzać w pra-
cy.

– Niech pana o to głowa nie boli. Chcę, 

żeby film Bonity odniósł sukces.

Bonita spodziewała się, że Jordan popra-

wi go.

– Przyślę tu jutro reżysera z fotografami, 

żeby   zrobili   kilka   ujęć.   Przedstawi   też 
panu wzór naszej  standardowej  umowy  i 
wyjaśni szczegóły. Powinien pan dokład-

background image

nie rozważyć wszystkie za i przeciw.

– Wygląda na to, że chcesz go zniechę-

cić – powiedziała Bonita.

– Próbuję zapobiec nieporozumieniom – 

powiedział wolno, odwracając się w stronę 
dziewczyny   z   westchnieniem   jakby   znu-
dzenia,   że   trzeba   jej   wszystko   dokładnie 
wyjaśniać.

W tym momencie z domu wybiegła go-

spodyni Brada, Anna.

– Panie Stark, mam wiadomość dla pan-

ny Bonity. Przed chwilą dzwoniła jej bab-
ka.

– I co mówiła? – spytała Bonita.
– Pani Langmeade przypomina, żeby pa-

nienka zaprosiła obydwu panów na kola-
cję.

Bonita westchnęła. Babka, jak zwykle, 

nie przedyskutowała z nią zaproszeń, teraz 
zaś było już za późno.

– Wspaniale! – powiedział Brad. – Pan 

McCaslin będzie miał okazję dokładnie mi 

background image

wytłumaczyć,   w   jaki   sposób   zamierza 
przebudować mój dom.

– Jeszcze się nie zdecydowałem – po-

wiedział  ostro Jordan, a  Bonita  spojrzała 
mu   w   oczy,   chcąc   go   powstrzymać.   – 
Przez cały dzień zamierzam dziś przyglą-
dać się plenerom.

Na szczęście Brad wydawał się nie mieć 

nic   przeciwko   zachowaniu   Jordana,   lecz 
Bonita   stwierdziła,   że   musi   wprowadzić 
trochę dobrych manier do rozmowy.

–   Czy   przyjmiesz   zaproszenie   mojej 

babki? – zapytała z westchnieniem.

– Z  przyjemnością. Przyjdę   koło  siód-

mej – spojrzał na zegarek. – Muszę ruszać 
w drogę. Została jeszcze misja w Carmel i 
plenery na plaży.

Oczy   Bonity   zrobiły   się   ogromne   w 

oczekiwaniu przygody. Wyobraziła sobie, 
jak pokazuje mu najpiękniejsze wybrzeże 
morskie na świecie oraz słynną Seventeen-
mile Drive – drogę wiodącą przez najbar-

background image

dziej malownicze okolice doliny.

–   Mówiłaś   mi,   że   masz   niedaleko   do 

domu. Więc nie pogniewasz się chyba, jak 
cię tu zostawię. Do zobaczenia o siódmej – 
z tymi słowy Jordan McCaslin wsiadł do 
samochodu i odjechał.

– Co za człowiek! – wykrzyknęła. – Zu-

pełnie nie do wytrzymania. Nie rozumiem, 
dlaczego zachowuje się tak po chamsku.

– Nie przejmuj się – pocieszył ją Brad. – 

Jest jednym z tych miejskich typów, którzy 
całe   życie   spędzają   w   pogoni   za   forsą. 
Zejdź mu z drogi, a nic ci nie będzie. Za 
kilka miesięcy będzie już po wszystkim i 
życie wróci do normy. Chcesz, żebym cię 
odprowadził do domu?

– Nie, dziękuję. Widzę, że masz sporo 

roboty. Do zobaczenia wieczorem.

Wracając przez pola do domu Bonita za-

stanawiała się, co naszło babkę, żeby za-
praszać   na   kolację   takiego   nadętego   py-
szałka. Gdy znalazła się przy drzwiach ku-

background image

chennych,   zorientowała   się,   że   przygoto-
wania są już w toku. Babka wkładała wła-
śnie do pieca szarlotkę.

– Bonito, pewnie myślisz, że oszalałam, 

ale wiesz, że po prostu nie przyszło mi do 
głowy okazać mu trochę gościnności. Aż 
tu,   wyobraź   sobie,   dzwoni   twoja   przyja-
ciółka Marlenę i pyta, czy szykujemy ja-
kieś przyjęcie dla niego. Od razu zdecydo-
wałam, że zaproszę wszystkich na kolację.

Bonita   upuściła   kawałek   jabłka,   które 

miała zamiar skończyć.

– Marlenę też przychodzi?
– To był jej pomysł. Nie mogłam jej tak 

zostawić, wiesz, jak interesuje ją Hollywo-
od.

–   Nie   powinnaś   pracować   tak   ciężko, 

wiesz,   że   ci   nie   wolno   –   zaprotestowała 
Bonita.

– Od wielu lat tak dobrze się nie bawi-

łam – odparła Alberta i wróciła do swych 
zajęć, nucąc coś pod nosem.

background image

– Pomogę ci.
– Nakryj do stołu, a ja wsadzę pieczeń 

na ruszt.

Bonita   poszła   do   jadalni   i   wykładając 

sztućce na stół zastanawiała się, dlaczego 
nie podziela podekscytowania babki.

Gdy   goście   zasiedli   w   starodawnej   ja-

dalni   Alberty   Langmeade,   Bonita   wstała, 
by przygotować tacę ze słodkim i herbatą 
oraz rozlać alkohol. Do tej pory Jordan za-
chowywał   się   jak   dziecko,   które   rodzice 
wysłali na przyjęcie, uprzednio nakładłszy 
mu do głowy, jak ma się zachowywać i co 
mówić. Jednak przez cały czas miała wra-
żenie, że lada chwila spod cienkiej powło-
ki dobrych manier wychynie jego prawdzi-
wa natura.

Zauważyła także, że Marlenę Webb na-

lega, żeby Jordan usiadł z nią na sofie, i w 
mgnieniu oka zaczęła rozmowę. Przerwała 
swój wywód tylko po to, by wziąć z tacy 
szklaneczkę sherry.

background image

– Sherry? Myślałam, że tego się nie pije 

przed obiadem – wytrajkotała. – Właśnie 
opowiadałam Jordanowi o naszym małym 
teatrze. Powiedz mu o roli, jaką dla mnie 
napisałaś w zeszłym roku, wiesz, o kale-
kiej dziewczynce, którą znany artysta uczy 
malować.

– O miłości, prawda? – wtrącił Jordan.
Bonita poczuła się urażona jego pogar-

dliwym tonem.

– Tak, ale co w tym złego? Więc jak, 

napije się pan sherry? Wiem, że przywykł 
pan do szampana, ale my jesteśmy prosty-
mi ludźmi.

Jordan   wstał   i   biorąc   szklankę   powie-

dział cicho do Bonity, tak cicho, że nawet 
Marlenę nic nie słyszała:

– Czy nie jesteś w pewnym sensie snob-

ką?

– Nie rozumiem...
– To tobie się wydaje, że tej sherry coś 

brakuje. Ja uważam, że jest wyśmienita.

background image

Potem odwrócił się twarzą do pozosta-

łych   gości.   Bonita   zaczerwieniła   się,   nie 
wiedząc, jak zareagować.

– Chciałbym wznieść toast. Za naszą pi-

sarkę, oby wkrótce  dowiedział  się  o niej 
cały świat!

Bonita, która znalazła się nagle w cen-

trum zainteresowania, poczuła się zakłopo-
tana. Na pewno Jordan tak to sobie zapla-
nował – najpierw zniewaga, a potem po-
chwała   w   obliczu   wszystkich,   żeby   nie 
mogła   się   pozbierać.   Odwróciła   się,   na 
szczęście Marlenę od razu zwróciła na sie-
bie jego uwagę.

– Szkoda, że nasz teatrzyk na razie ma 

przerwę. Mógłbyś wtedy zobaczyć mnie w 
akcji. Od ponad trzech lat występuję tutaj, 
kiedy obie z Bonitą skończyłyśmy szkołę. 
Zawsze chce, żebym grała w jej sztukach.

Bonita uśmiechnęła się do przyjaciółki. 

Czysty zbieg okoliczności, że Marlenę wy-
stąpiła we wszystkich trzech sztukach, ja-

background image

kie napisała dla teatru.

Jordan usadowił się wygodnie, słuchając 

dobrze   modulowanych   słów   dziewczyny, 
wypowiadanych miękkim,  ciepłym,  nieco 
leniwym i uwodzicielskim głosem. Jej fi-
gura, podkreślona obcisłą sukienką, w któ-
rej widziała ją tego dnia Bonita, najwyraź-
niej podobała się Jordanowi.

Jakiś czas później Jordan spojrzał z iry-

tacją na Bonitę i usłyszała, jak mówi  do 
Marlenę:

– W porządku. Jeżeli Bonita tak nalega, 

załatwię ci zdjęcia próbne. Ale nie mogę ci 
obiecać roli. Mamy  co prawda  nie obsa-
dzoną   postać   nauczycielki,  która   pomaga 
zakochanym,   ale   musimy   najpierw   zoba-
czyć, jak wypadniesz przed kamerą.

Bonita była przerażona. Nigdy nie przy-

szłoby jej do głowy wyjść z taką propozy-
cją, ale, jak widać, Marlenę posłużyła się 
małym kłamstwem, żeby dostać to, czego 
zawsze pragnęła.

background image

Marlenę spoglądała na Jordana, jak czło-

wiek będący na diecie patrzy przez szybę 
na   cukiernika   dekorującego   pyszny   tort. 
Bonita zastanawiała się, czy przypadkiem 
nie wskoczy mu na kolana i nie obsypie 
pocałunkami   wyszminkowanych   ust,   bo-
wiem wyraz jej twarzy na to wskazywał, 
jeżeli nie na więcej.

Alberta Langmeade zapowiedziała kola-

cję. Jordan McCaslin poderwał się z miej-
sca i podał jej swe ramię prowadząc ją do 
stołu.

– A ja mogę poprowadzić dwie najpięk-

niejsze   dziewczyny   w   Carmel   Valley   – 
uśmiechnął się Brad, podając im dłonie.

Kiedy   Jordan   zajął   miejsce,   Alberta 

Langmeade zapytała, czy znalazł już odpo-
wiednie plenery.

– Nawet zbyt wiele – odparł. – W tej 

okolicy jest tyle pięknych miejsc, że wy-
starczy   mi   przynajmniej   na   dziesięć   na-
stępnych   filmów.   Przy   okazji,   jeżeli   bę-

background image

dziemy korzystać z rancza pana Starka, bę-
dziemy chcieli trochę zdjęć zrobić w two-
jej posiadłości, tego wymaga wątek miło-
sny. Czy pozwolisz?

– Oczywiście. Bardzo mi się podoba ten 

pomysł.   Przynajmniej   zobaczę,   jak   kręci 
się filmy.

– Nie wiem tylko, gdzie rozbijemy nasz 

obóz.   Potrzebujemy   miejsca   na   zaparko-
wanie   przyczep   i   samochodów   ze   sprzę-
tem. Spędzimy tutaj przynajmniej kilka ty-
godni.

–   Dlaczego   nie?   –   zaproponowała   Al-

berta. – W naszej dużej stodole jest sporo 
miejsca, odkąd pozbyliśmy  się koni. Jest 
tam naprawdę dużo miejsca i bez kłopotu 
zmieścicie cały swój sprzęt.

– Babciu, jestem pewna, że potrzebują 

znacznie więcej udogodnień, niż my może-
my im zaoferować.

– Mylisz się, Bonito. Jeżeli twoja babcia 

nie ma nic przeciwko naszej tu obecności, 

background image

będziemy mieli doskonałe miejsce do pra-
cy.

– Czy to znaczy, że skorzystacie z moje-

go rancza? – zapytał Brad.

– Niestety nie mieliśmy innego wyboru. 

Jeżeli   mamy   przekazać   wrażenie   auten-
tyczności,   musimy   się   ściśle   trzymać 
wskazówek Bonity – powiedział Jordan i 
spojrzał na Bonitę zza palącej się niepew-
nym światłem świecy.

Bonita  zajęta   była   podawaniem  komuś 

tacy   ze   słodyczami,   więc   nie   zwróciła 
uwagi na próbę pojednania ze strony Jor-
dana. Powinna mu być chyba wdzięczna za 
decyzję sfilmowania tej opowieści w Car-
mel. Wiedziała, że większość producentów 
wolała oszczędzać i robić zdjęcia na miej-
scu, w Hollywood. Teraz pozostawało je-
dynie przekonać go, by nie przekręcał tak 
niemiłosiernie faktów z opowiadania.

– Przepraszam, nie słyszałam, co mówi-

łaś – powiedziała, zdając sobie sprawę, że 

background image

myślami   odbiegła   daleko   od   stołu,   przy 
którym toczyła się rozmowa.

Marlenę powoli powtórzyła swe słowa, 

najwyraźniej   zła   na   koleżankę,   że   nie 
zwraca należytej uwagi. – Nie wydaje ci 
się, że gra Jordana to fajny pomysł?

– Jaka gra?
– Zaproponowałem tylko, żeby każde z 

was powiedziało mi tytuł swego ulubione-
go filmu. Zawsze byłem ciekaw, co ludzie, 
którzy nie pracują w filmie, sądzą o prze-
bojach rynku – wyjaśnił Jordan.

Bonita zdała sobie sprawę, że coś więcej 

niż ciekawość podsunęła mu ten pomysł. 
Wyczuła, że w ten sposób chce zastawić na 
nią jakąś pułapkę, i nie miała zamiaru dla 
jego przyjemności dać się złapać.

– Jest tylko jeden film, który zasługuje 

na   miano   największego.   „Przeminęło   z 
wiatrem" – powiedziała Alberta. Mój mąż 
nieboszczyk   i   ja   widzieliśmy   go   cztery 
razy i za każdym razem płakaliśmy jak bo-

background image

bry. Cieszyliśmy się każdą jego minutą.

–   Piękny   film   –   zgodził   się   Jordan,   a 

babka   napuszyła   się   z   dumy.   –   Brad,   a 
pan? Chodzi pan czasem do kina? – zapy-
tał Jordan.

– Większość   filmów   znam  z   telewizji. 

Trudno mi sobie przypomnieć, jakie mi się 
podobały.   Chyba   „Buten   Cassidy   i   Sun-
dance   Kid",   może   też   „Most   na   rzece 
Kwai".

–   Westerny   i   filmy   wojenne   –   szybko 

podsumował gust Brada.

–  Jako  aktorkę   interesuje   mnie   sposób 

przedstawiania postaci. Na przykład Bette 
Da vis jako Ewa z Vivian Leigh w „Tram-
waju zwanym pożądaniem", ale najlepsza 
dla mnie jest Elizabeth Taylor jako Maggie 
w „Kotce na gorącym blaszanym dachu" – 
powiedziała Marlenę.

–   Czyli   lubisz   Tennessee   Williamsa   – 

powiedział   Jordan   tonem,   jakby   w   tej 
chwili decydował o losach świata.

background image

–   Twoja   kolej,   Bonito   –   powiedziała 

Marlenę. – Czy nie możesz na chwilę prze-
stać zajmować się naczyniami?

– Dlaczego nie mielibyśmy  się czegoś 

dowiedzieć o guście Jordana? Przecież to 
on zaproponował grę.

– W porządku, nie obawiam się porów-

nań. Pamiętam „Obywatela Kane", „Easy 
Ridera" „Nashville" i jeden z tych, które 
reżyserował mój ojciec – „Trójka zwycięz-
ców", o wojnie.

–  Dlaczego   nie   zostałeś   reżyserem   jak 

on? – zapytała Alberta.

– Próbowałem,  ale nic z tego nie wy-

szło. Lubię mieć absolutnie wszystko pod 
kontrolą,   czasem   nawet   wtrącam   się   do 
tego, co robi mój reżyser. Na przykład w 
tym filmie zamierzam skorzystać. z usług 
młodego reżysera, któremu cały czas będę 
mówił, co ma robić.

Bonita   podając   deser   stwierdziła   ze 

zdziwieniem,   że   Jordan   zdominował   całą 

background image

rozmowę   przy   stole.   Rzeczywiście   lubi 
wszystko   kontrolować,   pomyślała.   Może 
dlatego   odnosi   takie   sukcesy   w   filmie   – 
zwraca uwagę na każdy detal i decyduje o 
wszystkim w każdej fazie kręcenia filmu. 
Lecz te same cechy charakteru sprawiały, 
że był trudny we współżyciu i Bonita wie-
działa, że czeka ją z nim ciężka przeprawa.

– A teraz może zdradziłabyś nam wresz-

cie swoje upodobania – powiedział Jordan, 
nie   zwracając   uwagi   na   szarlotkę,   którą 
przed nim postawiła.

–   Lubię   wszystkie   rodzaje   filmów.   Z 

musicali podoba mi się „Gigi", a moją ulu-
bioną   komedią   jest   „Pewnego   wieczora". 
Poza tym lubię „Doktora Żiwago".

Zastanawiała   się   nad   każdym   słowem, 

nie   chcąc   wypaść   na   prowincjonalną   gą-
skę.

– Az filmów zagranicznych?
– „Parasolki z Cherbourga" i „Philadel-

phia Story".

background image

– Zapomniałaś o „Love Story" – dodał 

Jordan z uśmiechem, biorąc do ręki widel-
czyk.

– Nie rozumiem.
– Powiedziałaś, że lubisz różne rodzaje 

filmów, ale we wszystkich, które wymieni-
łaś, jest dość wyraźny wątek miłosny. Dla 
ciebie   film   nie   jest   dobry,   jeżeli   brak   w 
nim uczucia.

– Czy to źle?
– Skąd! Ale to wiele mówi o tobie – za-

wyrokował.

Bonita jeszcze raz przebiegła myślą ty-

tuły, które wymieniła, i zorientowała się, 
że Jordan nie ma racji. Najwyraźniej chciał 
ją   zaklasyfikować   do   kategorii   naiwnych 
sentymentalnych dziewcząt z prowincji, a 
siebie samego, jako przykład bardziej wy-
rafinowanego   gustu,   zaliczał   do   wyższej 
kategorii.

Po   kolacji   Bonita   pomogła   babce   z 

kawą, zaś Marlenę nie omieszkała wyko-

background image

rzystać nadarzającej się sposobności i cho-
dziła krok w krok za Jordanem, zaczynając 
kolejną rozmowę.

– Czytałam opowiadanie Bonity w gaze-

cie i wydaje mi się, że możesz zrobić z nie-
go wspaniały film, jeżeli dodasz doń tro-
chę swojej intuicji. Wiesz, mam w zana-
drzu   interpretację,   która   może   pomóc   w 
wydobyciu   warstw   opowiadania,   których 
istnienia można nawet nie podejrzewać. Na 
zewnątrz   wygląda   jak   prosta   opowieść   o 
miłości, jakich wiele, ale...

Bonita   zastanawiała   się,   czy   Marlenę 

domyśliła się, że opowiadanie dotyczy jej 
rodziców.   Miała   nadzieję,   że   nie   powie 
mu, jeżeli tak było, bo nie potrafiłaby dłu-
żej znieść jego ironicznych uwag.

– Brad, pomóż nam – poprosiła Alberta.
– Pewnie – odparł, biorąc z jej rąk cięż-

ką tacę z filiżankami kawy.

–   Poczekaj,   brakuje   jeszcze   cukru   i 

śmietanki.

background image

– „Gwiezdne wojny" – powiedział nagle 

Brad, patrząc na Bonitę, lecz nie widząc 
jej.

– Co?
–   Zapomniałem   o   „Gwiezdnych   woj-

nach".   Podobało   mi   się.   Ale   dlaczego   w 
kategorii starych filmów nikt nie wymienił 
„W samo południe"?

– Ależ, Brad – roześmiała się Bonita. – 

Gra już skończona. Jordan zabawił się i te-
raz myśli, że wszystko wie o naszych pro-
stackich gustach. A teraz zejdźmy z Holly-
wood.

– Myślałem, że cię interesuje ta tematy-

ka.

– Nic a nic – powiedziała gwałtownie 

Bonita, co nawet ją samą zaskoczyło.

–   Zawsze   miałem   wrażenie,   że   chcesz 

dowiedzieć się więcej, na własne oczy zo-
baczyć i zakosztować życia w Hollywood i 
podobnych   miejscach.   Nie   jesteś   jedną   z 
dziewczyn z prowincji.

background image

– Podoba mi się tutaj i tutaj chcę zostać. 

Pewnie,   od   czasu   do   czasu   niecierpliwię 
się, chciałabym gdzieś pojechać, zobaczyć 
więcej świata, spotkać nowych ludzi, ale tu 
jest   mój   dom   –   powiedziała,   zataczając 
szeroki gest dłonią, obejmujący całą doli-
nę.

– Ale czy nie czujesz się tutaj samotna? 

Przez cały czas przecież tylko piszesz i sie-
dzisz w domu w towarzystwie babki. Mnie 
wystarczy konna jazda po ranczo, ale taka 
dziewczyna   jak   ty   chce   na   pewno   dalej 
zajść w życiu.

Bonita,   zaskoczona   intuicją   Brada,   za-

trzymała  się, by się zastanowić nad jego 
pytaniem. Może przez tych parę lat przy-
jaźni   powiedziała   mu   więcej,   niż   jej   się 
wydawało? Przecież był jedyną osobą, któ-
rą widywała w miarę regularnie. Nim zde-
cydowała, co ma odpowiedzieć, do pokoju 
weszła babka.

– Dobrze, moje dzieci. Wszystko goto-

background image

we. Chodźmy do bawialni.

– Jak długo zamierza się pan zatrzymać 

w   Carmel,   panie   McCaslin?   –   zapytał 
Brad, przerywając  rozmowę  e  Marlenę  z 
Jordanem   i   dostając   w   zamian   wściekłe 
spojrzenie dziewczyny.

Jordan spojrzał na zegarek.
– Prawdę mówiąc, jutro muszę z samego 

rana zjawić się w biurze. Mój samolot cze-
ka na mnie na lotnisku, żeby mnie zabrać z 
powrotem. Przepraszam, ale nie będę mógł 
zostać na kawę.

Wszyscy   naraz   wstali   i   zaczęli   mówić 

jedno przez drugie, to co zwykle mówi się 
pod koniec mile spędzonego wieczora. Bo-
nita z zaskoczeniem usłyszała Jordana, jak 
szepnął jej do ucha wśród zamieszania:

– Chodź ze mną do samochodu.
Jordan odwrócił się do wszystkich w po-

koju, prawie jakby chciał obdzielić ich bło-
gosławieństwem.

– Obiad był wyśmienity, Alberto. Dzię-

background image

kuję   za   okazję   poznania   tylu   ciekawych 
osób.

– Cieszę się, że wpadłam na ten pomysł 

– wtrąciła Marlenę mówiąc niby do Alber-
ty, lecz na tyle głośno, by wszyscy usły-
szeli, a zwłaszcza Jordan, który prowadził 
właśnie Bonitę pod ramię.

Na zewnątrz tymczasem ochłodziło się 

znacznie   i   Bonita   zadrżała,   schodząc   po 
schodach   z   ganku.   Na   czystym   niebie 
błyszczały gwiazdy.

– Zimno ci. Przepraszam, nie pomyśla-

łem o tym. Muszę z tobą przez chwilę po-
rozmawiać – zdjął swą miękką zamszową 
marynarkę i otulił ją. Nie będzie mnie tu 
przez jakiś czas, więc chciałbym mieć two-
ją zgodę na pewne zmiany w scenariuszu. 
Czy   napiszesz   dla   mnie   jego   ostateczną 
wersję? Jeżeli nie zgodzisz się zmienić go 
w taki sposób, jak ci mówiłem, będę mu-
siał do tego wynająć jakiegoś zawodowca.

Bonita aż wzdrygnęła się na myśl, że zu-

background image

pełnie obcy człowiek miałby zmieniać jej 
ukochane dzieło, lecz z drugiej strony nie 
bardzo podobał jej się pomysł Jordana.

–   Nie   wiem   sama.   Zmiany,   o   których 

mówiłeś...

– Wierz mi, rozumiem, co przeżywasz, 

ale jak siądziesz do pracy, zobaczysz, że to 
nie takie straszne, jak ci się teraz wydaje.

Głos   Jordana   brzmiał   delikatniej   i   był 

bardziej przekonujący niż do tej pory. Pra-
wie nie zdając sobie z tego sprawy, udzielił 
się jej nastrój Jordana.

– Chciałabym spróbować. Wiem, że da-

jesz mi szansę, za którą powinnam ci być 
wdzięczna.

Bonita   dobrze   wiedziała,   że   musi   po-

dejść   do   swego   zadania   bez   nadmiaru 
uczuć, że musi znaleźć w sobie siłę, aby 
zmienić opowiadanie jak zimny, perfekcyj-
ny zawodowiec. Ale czy potrafi, skoro ta 
historia tyle dla niej znaczy?

Szła obok niego po schodach, potem po 

background image

podjeździe do samochodu. Pod marynarką 
Jordana nie czuła ciepła i zadrżała znowu, 
wydychając kłęby pary na chłodne powie-
trze. Jordan zauważył i bez słowa objął ją 
przytulając  marynarkę  bliżej  jej  ciała. W 
jego' objęciu Bonita poczuła się bezpiecz-
nie. Odkryła, że czuje się w jego towarzy-
stwie coraz lepiej, nie wliczając w to oczy-
wiście pierwszego ich spotkania na polnej 
drodze. Szli w milczeniu krok za krokiem.

Gdy   od   samochodu   dzieliło   ich   tylko 

kilka metrów, zatrzymał się i stanął przed 
nią. Przytulił ją mocno do siebie, a ona po-
czuła, że udziela jej się jakaś część jego 
życiowej energii, której posiadał tak wiele. 
Musiała   sobie   wytłumaczyć,   że   tylko   ją 
ogrzewa, ale trzymał ją tak długo, że zapo-
mniała, o co chodzi i przyłożyła głowę do 
jego jedwabnej koszuli. Ucho miała przy 
jego piersi, więc gdy przemówił, odebrała 
to jak daleki grzmot burzy.

– Mmra... Ślicznie pachniesz – powie-

background image

dział. – Zawsze mi się wydawało, że potra-
fię   odgadnąć   zapach   każdych   perfum   na 
świecie, ale teraz nie wiem, czym posma-
rowałaś się za uszami.

– To nie perfumy... – zaczęła, ale nagle 

przerwała, bo poczuła z przerażeniem, jak 
jego ciepłe wargi dotykają jej szyi podąża-
jąc śladem zapachu. Marlenę ostrzegała ją 
wszak przed nim. Mówiła o jego licznych 
romansach. Lecz teraz, bezsilna, nie potra-
fiła mu się przeciwstawić, pozwalając, by 
oczarował ją swą śmiałością. Dlaczego tak 
nagle zmienił swój stosunek do niej? I dla-
czego   ona   odpowiadała   mu   taką   uległo-
ścią, choć wiedziała, że nie jest szczery?

– To nie tylko za uszami, to jest wszę-

dzie – powiedział blisko jej twarzy. – To 
chyba po prostu mydło i świeże powietrze. 
Nie jestem przyzwyczajony do kobiet, spę-
dzających większość czasu na powietrzu.

Bonita   zastanawiała   się,   jak   długo   bę-

dzie w stanie znieść bliskość tak zniewala-

background image

jącego mężczyzny. Czuła, jak nowe uczu-
cia, które wcześniej znała tylko z roman-
sów,   powoli   podporządkowują   ją   sobie. 
Nie   miała   jednak   czasu   rozkoszować   się 
nowymi uczuciami, bowiem Jordan McCa-
slin gwałtownie zakończył scenę. Odsunął 
się od niej, a chłodne powietrze wdarło się 
między nich jak sztylet, budząc ją ze snu.

–   Przestań   mnie   podejrzewać,   a   zoba-

czysz, że mam rację co do twojego opo-
wiadania – powiedział, zachowując się, jak 
przystało na człowieka interesu. – Nie chcę 
go zniszczyć.

Bonita   spojrzała   nań   jak   zdradzona. 

Przed chwilą dał jej tyle ciepła, a teraz na-
gle odcinał się chłodem interesów. Najwy-
raźniej wydawało mu się, że z jego talen-
tem do romansowania jest w stanie uwieść 
prostą dziewczynę ze wsi, jednym gestem, 
przytuleniem i paroma słodkimi słówkami. 
Chciał ją przekonać wszelkimi sposobami, 
żeby przerobiła scenariusz na jego kopyto. 

background image

Pragnął tylko dopiąć swego i korzystał ze 
wszystkich dostępnych mu środków. Ona 
pragnęła teraz tylko jednego – uciec odeń 
do ciepła domowego ogniska.

Otworzył drzwiczki samochodu i wszedł 

do środka, mówiąc:

– Za cztery tygodnie potrzebny mi bę-

dzie gotowy scenariusz, więc masz sporo 
pracy przed sobą.

Lodowate słowa wprost zmroziły jej ser-

ce. Obiecała sobie, że już nigdy, przenigdy 
nie pozwoli mu zbliżyć się do siebie.

–   Zapomniałeś   o   marynarce   –   powie-

działa, rzucając mu ją do samochodu, po 
czym odwróciła się i pobiegła w ł opiekuń-
cze objęcia domu, żałując, że poważyła się 
przekroczyć jego bezpieczne progi.

background image

Rozdział 3

– To ty, Bonito? Już wróciłaś?
– Tak, babciu. Zaraz przyniosę ci pocztę 

– zawołała Bonita z korytarza, przystanąw-
szy na chwilę, by zdjąć kurtkę.

– Przyszło coś z „Magnet Studios"?
– Nie – uśmiechnęła się Bonita, bowiem 

w tym tygodniu babka codziennie przynaj-
mniej raz zadawała jej to pytanie.

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Jor-

dan   się   nie   odzywa.   Kiedy   wysłałaś   mu 
nowy scenariusz? – zapytała Alberta scho-
dząc z góry.

– Babciu, teraz powinnaś odpoczywać.
–   Moje   serce   nie   znosi   bezczynności. 

Powiesz mi  wreszcie, kiedy wysłałaś mu 
scenariusz?

– Dwa tygodnie temu, ale niespecjalnie 

wyglądam listu od niego.

– Jak to? Więc dlaczego codziennie cho-

background image

dzisz do skrzynki? Nawet Lark zaczyna te-
raz szczekać za każdym razem, gdy usły-
szy listonosza.

– Jestem ciekawa. Próbowałam dokonać 

zmian, o które mnie prosił, ale nie wiem, 
czy go zadowoliły.

– Skoro nie napisał, że mu się nie podo-

ba, pewnie zaakceptował scenariusz.

Bonita stwierdziła, że zgodnie z tym, co 

mówił Jordan, zmiany w rękopisie nie były 
tak   trudne   do   zrobienia.   Podczas   pracy 
świadomie dodawała bardziej zdecydowa-
nych   rysów   postaciom   i   ostrzej   kreśliła 
sceny konfliktów. W pewnym sensie od-
czuwała   szacunek   dla   zdolności   Jordana, 
który  w   jej   opowiadaniu  dostrzegł  praw-
dziwy film, a nie tylko sentymentalną opo-
wieść o miłości. Przez cały czas starała się 
pozostać wierna obrazowi ojca, jaki pozo-
stał jej w pamięci, lecz zdała sobie sprawę, 
że jako mała dziewczynka prawdopodob-
nie znała go tylko z jednej strony, dlatego 

background image

pozwoliła sobie trochę zmienić go w po-
stępowaniu z innymi ludźmi.

Z   początku   zastanawiała   się,   dlaczego 

od   razu   nie   dostała   odpowiedzi.   Czyżby 
Jordan nie chciał się nasycić swoim tryum-
fem,   odniesionym   z   taką   łatwością?   Za-
pewne w duchu gratulował sobie kolejnego 
podboju. W miarę upływu czasu, nie mając 
żadnej   odpowiedzi   z   Hollywood,   zaczęła 
się obawiać, czy jej zmiany aby na pewno 
odpowiadają zamysłom Jordana. Wyobra-
żała go sobie bardzo zaabsorbowanego do-
dawaniem   do   scenariusza   sensacyjnych 
wątków,   czy   zwykłych   karczemnych   bó-
jek,   od   czasu   do   czasu   robiącego   sobie 
przerwę na przyjęcie bądź premierę w to-
warzystwie jakiejś pięknej dziewczyny.

Bonita   założyła   na   nos   duże,   okrągłe 

okulary   do   czytania   i   poszła   do   pokoju, 
gdzie   leżały   świeżo   dostarczone   gazety, 
zaś Alberta zaczęła otwierać koperty z ra-
chunkami przy biurku koło okna.

background image

– Któż to przychodzi w odwiedziny? – 

powiedziała   Alberta,   wyciągając   szyję.   – 
To   przecież   twoja   przyjaciółka,   Marlenę. 
Zawsze myślałam, że pracuje w sklepie do 
późna.

– Tylko wtedy, gdy nie koliduje to z jej 

innymi zajęciami – roześmiała się Bonita. 
– Pamiętam, jak kiedyś zamknęła sklep tuż 
po południu, bo chciała iść do fryzjera.

Po   drodze   do   drzwi   zastanawiała   się, 

czemu   ma   zawdzięczać   tak   nagły   objaw 
przyjaźni ze strony Marlenę. Miała nadzie-
ję, że nie przychodzi prosić jej w imieniu 
teatrzyku   o   napisanie   kolejnej   sztuki,   bo 
przez cały miesiąc bardzo się napracowała 
nad scenariuszem dla Jordana i chciała tro-
chę odpocząć.

– Nigdy nie zgadniecie, co się dzieje! – 

zaczęła   Marlenę,   nie   zadając   sobie   trudu 
przywitania się. – Wszyscy, co byli dziś u 
mnie w sklepie, mówią o tym samym. Od 
dawna nie słyszałam czegoś podobnie pod-

background image

niecającego – przedłużała wstęp dla więk-
szego efektu dramatycznego.

– Co się dzieje? O czym ty mówisz? – 

zapytała Bonita.

–   No   cóż,   gdybyś   trochę   mniej   czasu 

spędzała   w   czterech   ścianach,   wiedziała-
byś,   co   w   trawie   piszczy   –   powiedziała 
Marlenę.

Bonita   zdjęła   okulary   i   podsunęła   jej 

krzesło,   straciwszy   całe   zainteresowanie 
dla wieści, które przynosiła Marlenę. Za-
wsze przychodziła z głupimi plotkami opo-
wiadanymi w wielkim stylu, ale w istocie 
zupełnie bez znaczenia.

– Dzisiaj rano sprzedałam cztery suknie 

na to samo przyjęcie. Wszystkie miejsco-
we grube ryby zostały zaproszone. Szkoda, 
że nie widziałaś, jak ludzie cieszą się na 
przyjazd tych ludzi z filmu – powiedziała 
jednym tchem, nie spuszczając oka z Boni-
ty i szukając na jej twarzy czegoś, co zdra-
dziłoby, czy Bonita przypadkiem nie wie 

background image

więcej od niej.

– Jacy ludzie z filmu?
– Jordan McCaslin i jego ekipa.
–   To   Jordan   przyjechał   do   miasta?   – 

zdziwiła się Bonita.

– Nie wiedziałaś? – powiedziała udając 

zaskoczenie   Marlenę.   –   Wynajął   ranczo 
Perkinsów, wiesz, to za Del Monte Lodge. 
Addie  Perkins  przyszła  do mnie  i kupiła 
więcej strojów niż na wycieczkę do Euro-
py, mówię ci! A jak się puszyła z dumy! 
Powiedziała   mi,   że   wynajęła   im   dom   na 
kilka miesięcy. Biedactwo, musi zadbać o 
trochę grosza, zanim znajdzie sobie następ-
nego męża.

–   Czyli   Jordan   wprowadził   się   do   jej 

domu? – znów zapytała Bonita, gdy udało 
jej się wydobyć z siebie głos.

– Tak. Chyba niedługo wpadnie cię od-

wiedzić,   jak   wszystko   załatwi   po   swojej 
myśli. – Marlenę przypominała teraz wy-
glądem   zadowolonego   kota,   który   nakar-

background image

miony, nie miał ochoty na dłuższą zabawę, 
tak jak ona nie miała ochoty na dalszą roz-
mowę.

Bonita domyśliła się, że Marlenę przy-

szła niby to zaznajomić ją z plotkami, ale 
naprawdę chciała się dowiedzieć, czy Jor-
dan odezwał się już do niej. Nigdy nie była 
dobra w ukrywaniu swych uczuć, więc i 
tym razem Marlenę bez kłopotu odczytała, 
jak rzeczy się mają naprawdę.

– Widzę, że mogłam tak po prostu za-

dzwonić.   –   Marlenę   wstała,   szykując   się 
do wyjścia. – Ale wprost uwielbiam być 
teraz   z   tobą.   Wpadnę   do   ciebie   jutro   po 
drodze do domu i przywiozę ci parę sukie-
nek   do   przymiarki.   Będziesz   musiała   się 
dobrze ubrać.

– Dziękuję ci, Marlenę, ale mam wystar-

czająco dużo strojów.

– Nie ma problemu. Do zobaczenia jutro 

– powiedziała na pożegnanie, a Bonita z 
zaskoczeniem spostrzegła, że jej koleżanka 

background image

najwyraźniej z czegoś się ucieszyła.

– Co za człowiek – powiedziała do bab-

ki. – Ja tu czekam choć na parę słów o sce-
nariuszu, a on wprowadza się na farmę o 
kilka mil stąd i nawet nie zadaje sobie tru-
du, żeby zatelefonować.

– Pewnie ma mnóstwo innych spraw na 

głowie – powiedziała babka, a Bonita ucie-
szyła   się,   że   Alberta   nie   daje   jej   odczuć 
swej wyższości teraz, gdy prawda o jej co-
dziennych wycieczkach do skrzynki na li-
sty wyszła na jaw.

– Jadę do niego. Gdzie się zatrzymał?
– W tym wielkim domu prawie nad sa-

mym morzem, przy Pebble Beach, za Pe-
scadero Point. Pamiętasz, ta bogata wdowa 
kupiła go parę lat temu? Prześliczne miej-
sce.

Za dziesięć minut Bonita siedziała już za 

kierownicą   swojego   starego   forda.   Była 
tak podniecona, że nawet nie dostrzegła, że 
cyprysy pachną inaczej niż kiedyś. Zwykle 

background image

zatrzymywała   się   i   składała   dach   swego 
kabrioletu   do   bagażnika,   żeby   nacieszyć 
się zielenią i wspaniałą pogodą, lecz dzi-
siaj   jedyną   rzeczą,   jaką   miała   w   planie, 
było znaleźć Jordana McCaslina i dowie-
dzieć się czegoś o losach scenariusza.

Strażnik   przy   wjeździe   do   posiadłości 

powiedział, jak dojechać do budynku, nie 
omieszkając przy tym zauważyć, że jako 
pomoc kuchenna nie potrzebuje chyba za-
proszenia.

Parkując w pobliżu olbrzymiego pałacu 

utrzymanego w stylu kolonialnym, na tle 
Pacyfiku, zorientowała się, że przyjęcie, o 
którym wspominała Marlenę już się zaczę-
ło. Zauważyła, jak jedna nienagannie ubra-
na   para   wchodzi   do   środka   podawszy 
uprzednio mężczyźnie w liberii zaprosze-
nie. Ponieważ sama takowego nie posiada-
ła, nie sądziła, by ją wpuszczono, ale nie 
miała zamiaru poddawać się prawie u celu 
drogi.

background image

Strażnik przy bramie podsunął jej dobry 

pomysł.  Wysiadła  z  samochodu  i skiero-
wała się ku tylnemu wejściu do domu. Z 
wnętrza dochodziły dźwięki muzyki, przy-
tłumione głosy i brzęk szkła. Nie udało jej 
się   jednak   znaleźć   wejścia   dla   służby. 
Skierowała   się   tedy   starannie   utrzymaną 
ścieżką wśród zieleni i znalazła się na pu-
szystym, szerokim trawniku na tyłach po-
siadłości.

Nigdy wcześniej nie była w takim miej-

scu,   jednej   z   kilkunastu   rezydencji   koło 
Del Monte Lodge. Bogaci ludzie z całego 
świata przyjeżdżali tutaj, by odpocząć i za-
żyć rozrywek.

Podeszła w stronę skały i spojrzała na 

ocean. Nigdy nie miała okazji oglądać go z 
tej strony. Była tak zaabsorbowana wido-
kiem, że przestraszyła się, gdy od strony 
domu ktoś do niej zawołał:

– Przyszłaś na przyjęcie?
Odwróciła się i zobaczyła Jordana, ubra-

background image

nego w elegancki, popielaty garnitur, nie-
skazitelnie   białą   koszulę   z   zawiązanym 
pod szyją bordowym krawatem, patrzące-
go na nią z tarasu domu.

– Nie zostałam zaproszona – odkrzyknę-

ła, zastanawiając się, skąd zdobyła się na 
tyle odwagi, by znaleźć się w takim miej-
scu w takim stroju.

– Oczywiście, że byłaś zaproszona, chy-

ba   że   zawaliła   moja   sekretarka.   A   skoro 
nie przyszłaś na przyjęcie, to co tu robisz?

– Chciałabym z tobą porozmawiać – od-

parła, biorąc głęboki oddech i kierując się 
przez murawę w stronę domu.

Gdy odłożył kieliszek na stół, nagle ze 

wszystkich   stron   dobiegł   ją   niepokojący, 
syczący dźwięk. Zaczęła biec, bo zoriento-
wała się, że ktoś tymczasem włączył zra-
szacz. Robiąc uniki i schylając się, starała 
się omijać strumienie wody, lecz nie zdą-
żyła dobiec do tarasu. Nagle obudzony do 
życia sztuczny deszcz zmoczył ją do su-

background image

chej nitki.

– Jesteś okrutnym sadystą! – krzyknęła 

na niego, chcąc zwrócić uwagę wszystkich 
na to, jak ją potraktował.

Jordan   McCaslin   śmiał   się   tak,   że   aż 

musiał   wyciągnąć   chusteczkę,   by   otrzeć 
sobie oczy. Bonita podeszła do niego, wy-
rwała mu ją z dłoni i zaczęła się wycierać, 
lecz bez skutku.

– Powiedziałem ogrodnikowi, żeby wy-

łączył automat, ale on cały czas mi powta-
rzał, że to nie Beverly Hills i że tu ludzie 
nie urządzają przyjęć na trawnikach – wy-
jaśnił wciąż śmiejąc się.

Do tej pory nie widziała, żeby śmiał się 

tak   szczerze.   Żałowała   tylko,   że   właśnie 
ona jest przyczyną nagłego wybuchu we-
sołości.

–   Popatrz   –   powiedział,   biorąc   ją   pod 

rękę   i   prowadząc   do   metalowej   skrzynki 
na jednej ze ścian tarasu, gdzie znajdował 
się   elektryczny   mechanizm   kontrolujący 

background image

zraszacze. – Codziennie o czwartej włącza-
ją się na piętnaście minut.

Odwrócił się do niej nie zwracając uwa-

gi na fakt, że otrząsając włosy z nadmiaru 
wody, pokropiła jego garnitur wodą.

– Czy naprawdę myślałaś, że włączył-

bym wodę?

– A co miałam sobie pomyśleć?
– Przykro mi, że nie dostałaś zaprosze-

nia na przyjęcie. Ale skoro już tu jesteś, 
chciałbym, żebyś poznała kilka osób, które 
są moimi gośćmi.

Nie puszczając jej ręki, poprowadził ją 

do   środka   bocznymi   drzwiami.   Z   ulgą 
stwierdziła, że nie wychodziły wprost na 
pokoje gościnne, lecz do sypialni, w której 
nie było nikogo.

– Weź ten ręcznik, a ja zaraz poproszę 

kogoś, żeby się tobą zajął.

Podszedł do drzwi i kazał natychmiast 

wezwać Vica i Charlotte. Potem starannie 
zamknął drzwi i przyjrzał jej się krytycz-

background image

nie.

– Nie możesz tak się pokazać ludziom.
Podszedł do jednej z wielkich szaf i jej 

oczom   ukazało   się   kilka   metrów   sukien 
wiszących na wieszakach.

– Pani Perkins ma  całkiem przyzwoitą 

garderobę i dość sporo zostawiła dla nas. 
Zważywszy na czynsz, jaki jej płacę, je-
stem pewien, że nie będzie miała nic prze-
ciwko   temu,   jeżeli   wypożyczymy   sobie 
coś na parę godzin.

Bonita przysiadła na brzegu łóżka owi-

nięta w ręcznik w pasy. Nie miała sił prze-
ciwstawiać się decyzjom Jordana.

–   Jesteście   nareszcie   –   powiedział   do 

mężczyzny   i   kobiety,   którzy   weszli   do 
środka. Mężczyzna niósł w dłoni skrzynkę 
z napisem „Makijaż", a siwowłosa kobieta 
kończyła właśnie zapinać na sobie fartuch 
ochronny.

– Patrzcie, tyle zostało z Bonity Lang-

meade. Macie piętnaście minut na dopro-

background image

wadzenie   jej   do   porządku.   Znajdźcie   dla 
niej jakąś odpowiednią suknię, umalujcie 
trochę i zróbcie coś z włosami.

Stanęli bez ruchu niepomiernie zdziwie-

ni.

– Idę porozmawiać z gośćmi – powie-

dział Jordan, kierując się do drzwi. – Zo-
stawiam cię w rękach najlepszych charak-
teryzatorów na świecie. Jeżeli oni nie da-
dzą rady, to nikt sobie nie poradzi.

Gdy wyszedł, poczuła przestrach, bo zo-

stawił ją na pastwę zupełnie obcych ludzi, 
nie dając nawet okazji, by mogła zaprote-
stować.

Po chwili jednak znalazła się pod wraże-

niem wprawy i profesjonalizmu ludzi Jor-
dana. Vic usadził ją w fotelu przed toalet-
ką, zaś Charlotte szybko przejrzała zawar-
tość szafy. Vic otworzył walizkę z kosme-
tykami:

– Wysusz jej włosy, a ja zakręcę – po-

wiedział.

background image

– Ależ ja nigdy nie kręciłam włosów – 

zaoponowała Bonita.

– Popatrz, Vic. Co o tym sądzisz? – za-

pytała   Charlotte,   wyciągając   z   szafy   falę 
niebieskiego szyfonu. – Nie ma wcięcia w 
talii,   więc   nie   ma   znaczenia,   czy   jest   za 
duża.   Zawieszona   na   jednym   ramieniu. 
Klasyczny styl grecki, dobrze?

Zupełnie nie zwracali na nią uwagi, i w 

czasie, który zostawił im szef, zrobili z niej 
zupełnie   inną   osobę.   Fryzura   miała   teraz 
kształt opadającej na jedną stronę fali czar-
nych loków z wpiętymi w nie jedwabnymi 
fiołkami.

– Nawet jakbym miała cały tydzień, nie 

wybrałabym   dla   niej   lepszej   sukni   –   po-
wiedziała zadowolona Charlotte. – Patrz, o 
ile ją podwyższa i jak jej ładnie.

Naradzając się nie traktowali jej jak ży-

wego stworzenia.

– A jak ci się podoba trochę różu na po-

liczkach, co? – pochwalił się Via – Zmie-

background image

nia trochę zarys jej twarzy.

– Skończyliśmy – powiedziała Charlot-

te, po raz pierwszy kierując słowa bezpo-
średnio do niej.

Stanęli po obu stronach drzwi jak straż 

honorowa, oczekując, że sama wie najle-
piej, jak należy wejść na scenę, by zrobić 
jak najlepsze wrażenie.

Prawie   że   słyszała   tusz   orkiestry,   gdy 

weszła   w   tłum   ludzi   zajmujący   pokoje 
wielkiego domu. Nigdy przedtem nie nosi-
ła   sukni   z   szyfonu   i   –   z   zaskoczeniem 
stwierdziła, że czuje się, jakby płynęła w 
obłokach, tak lekkie były półprzeźroczyste 
warstwy tuniki.

Każdy   mężczyzna,   którego   mijała,   pa-

trzył na nią z nie ukrywanym podziwem i 
zdała   sobie   sprawę,   co   to   znaczy   być   w 
centrum czyjegoś zainteresowania.

Gdy znalazła się w pokoju gościnnym, 

zauważyła,   że   wszyscy   odwrócili   się,   by 
na nią popatrzeć, zaś ona spłoniła się pod 

background image

spojrzeniem tylu par oczu. Jordan McCa-
slin, zajęty rozmową z gośćmi rzucił na nią 
przelotne spojrzenie, lecz nim zdążyła się 
rozczarować brakiem uwagi z jego strony, 
nagle odwrócił się i ze zdziwieniem uniósł 
brwi.

– Ale się zmieniłaś! – powiedział na tyle 

głośno, że usłyszała go wyraźnie, mimo że 
dzielił ich pewien dystans.

Szybko   znalazł   się   obok   niej   i   Bonita 

poczuła,   jak   puchnie   z   dumy   pod   jego 
wzrokiem. Nigdy nie zdawała sobie spra-
wy,  jak wielkie  wrażenie  może  wywołać 
kobieta   samym   tylko   wejściem   w   odpo-
wiedniej chwili.

– Nie poznałem cię. Bardzo się posta-

rali! – powiedział i położył jej dłoń na ra-
mieniu odsłoniętym krojem sukni. Potem 
pogładził ją i zdecydowanie wziął za rękę. 
Odsunął się od niej o krok, a ona zaczer-
wieniła się pod delikatną warstwą różu.

– Nawet się rumienisz! – powiedział z 

background image

zachwytem. – Od lat nie widziałem kobie-
ty, która się rumieni. A teraz pozwól, że 
przedstawię cię paru ludziom.

Prowadził ją po całym pomieszczeniu, a 

gdy zbliżali się do kolejnych grup gości, ci 
przestawali rozmawiać i odsuwali się, by 
pozwolić   im   przejść.   Bonita   rozpoznała 
kilka twarzy, które dotąd widywała tylko 
w gazetach, w dziale wiadomości z wyż-
szych sfer. Patrzyli na nią z zainteresowa-
niem,   bowiem   szła   pod   rękę   ze   znanym 
producentem filmowym.

– To jest Dan Evans, reżyser, o którym 

ci   wspominałem.   Dan,   poznaj   Bonitę 
Langmeade.

Bonita   z   zaskoczeniem   stwierdziła,   że 

reżyser   jest   bardzo   młody.   Był   ubrany 
mniej oficjalnie niż większość gości i wy-
dawał się niezbyt dobrze czuć w towarzy-
stwie tylu gwiazd. Nieśmiało uścisnął jej 
dłoń.

– Miło mi panią poznać. Napisała pani 

background image

naprawdę piękny scenariusz i cieszę się, że 
będę reżyserował ten film.

Bonita rzuciła szybkie spojrzenie na Jor-

dana, czy ten nie doda jakiegoś komenta-
rza, lecz na jego twarzy cały czas gościł 
uśmiech.

– Przepraszam na chwilę, ale chyba ktoś 

przyjechał – powiedział Jordan i zostawił 
Bonitę w towarzystwie mężczyzny, który 
co   chwila   niecierpliwie   poprawiał   swe 
okulary. Niepotrzebnie się jednak martwi-
ła, bo ten od razu zaczął się dzielić z nią 
swym entuzjazmem dla wspólnego przed-
sięwzięcia.

– Naprawdę bardzo się cieszę, że mogę 

pracować   z   Jordanem.   To   mój   pierwszy 
film pełnometrażowy dla kina i jestem pe-
wien, że dużo się od niego nauczę. Wiele 
mi już opowiedział o scenariuszu, a kilka 
jego   interpretacji   jest   naprawdę   wspania-
łych.

Gdy   tak   mówił,   Bonita   domyśliła   się, 

background image

dlaczego   Jordan   właśnie   jego   zatrudnił 
przy kręceniu filmu, bo jak widać czekał 
niecierpliwie na wskazówki od niego i był 
dosyć łatwy w prowadzeniu.

Dan Evans wydawał się zadowolony z 

możliwości oprowadzenia Bonity po sali i 
przedstawienia jej scenażystce, kostiumo-
logom i innym osobom, stanowiącym ze-
spół.   Cieszyła   się   z   wyrażanego   głośno 
uznania   dla   swej   pracy.   Z   zaskoczeniem 
dowiedziała   się,   że   wszyscy   dokładnie 
przeczytali   scenariusz   przygotowując   się 
do swych ról, lecz trudno było określić z 
ich   komentarzy,   czy   Jordan   coś   w   nim 
zmienił, czy nie.

Nagle wokół wejścia rozległy się pod-

ekscytowane głosy i przerwała w pół zda-
nia, bowiem właśnie wtedy do środka we-
szła rudowłosa piękność, a w ślad za nią 
podążał   tłum   wielbicieli.   Była   to   sama 
Kate Harrigan, ubrana w długą spódnicę z 
czarnego,   szeleszczącego   jedwabiu   i   ko-

background image

ronkową   bluzkę   z   dużym   dekoltem. 
Śmiech aktorki wypełnił całą salę.

Znakomicie   zgrane   w   czasie   było   też 

wejście mężczyzny, podążającego za nią. 
Doug Driver wyraźnie górował wzrostem 
nad wszystkimi w sali. Jego wysoka, silna 
postać   przypominała   Bonicie   o   każdym 
kowboju czy żołnierzu i gangsterze, w któ-
rych   to   rolach   występował   najczęściej. 
Jego włosy przyprószone były siwizną, a 
ciemne oczy płonęły blaskiem, w zupełno-
ści   pasującym   takiemu   człowiekowi.   Tu-
balny głos stanowił doskonały kontrast do 
lekkiego sopranu żony, Kate Harrigan Dri-
ver.

Jakby w procesji obeszli całą salę przyj-

mując hołdy od wielbicieli, zaś Bonita za-
stanawiała się na uboczu, co robią w Car-
mel.  Należeli  chyba  do grona  osobistych 
przyjaciół Jordana, bo rozmawiali z nim i 
śmiali   się   z   jego   uwag,   jakby   doskonale 
znali się od dawna. Nie miała czasu na dal-

background image

sze domysły, bowiem Jordan powoli zmie-
rzał z nimi w jej kierunku.

–   To   jest   Bonita   Langmeade,   autorka 

scenariusza   –   powiedział   Jordan   do   pary 
aktorów, rezygnując z dalszej części przed-
stawiania, jako całkowicie zbędnej. Przez 
chwilę Bonita miała ochotę zapytać, komu 
też ją przedstawia, i sama myśl przywołała 
na jej usta rozbawiony uśmieszek. Skłoniła 
się, wyszukanym gestem kończąc ceremo-
nii prezentacji.

–   Co   za   urocza   dziewczyna!   –   Doug 

Driver odezwał się na cały głos.

– Czy możliwe, że taka młoda kobieta 

napisała scenariusz? – Kate Harrigan zapy-
tała   wszystkich   obecnych   spoglądając   z 
odrobiną   zazdrości   na   Bonitę   i   dotknęła 
przy tym bezwiednie swej szyi i podbród-
ka, jakby sprawdzając ich jędrność.

– Napisałaś wspaniały scenariusz – po-

wiedział Doug.

– Czytałeś? – zapytała niewinnie.

background image

Śmiech Douga zabrzmiał w sali i wszy-

scy stojący obok też zaczęli się śmiać, są-
dząc, że Bonicie znakomicie udał się żart.

– Sam przesylabizował, co mógł, a dłuż-

sze słowa ja mu wytłumaczyłam – rzuciła 
Kate mężowi, zaś on udał, że obraża się na 
nią za żartobliwą zaczepkę.

Podano szampana i rozmowy zaczęły się 

kleić na nowo. Parę aktorów bezustannie 
obfotografowywano, zaś Bonita podziwia-
ła   ich   niewzruszony   spokój,   bowiem   at-
mosfera przyjęcia zaczynała jej się powoli 
dawać we znaki. Mając nadzieję trochę się 
odświeżyć, upiła łyk szampana.

– Bardzo nam się podoba to, co napisa-

łaś – mówiła Kate. – Rola męska jest nie-
zwykła   i   z   pewnością   każdy   aktor,   a 
zwłaszcza   Doug   cieszyłby   się,   mogąc   ją 
zagrać.   Do   tej   pory   nie   miał   zbyt   wielu 
okazji   się   wykazać.   Bonita   spojrzała   na 
Kate nie rozumiejąc sensu jej słów.

– Kto nie miał okazji? – zapytał Doug 

background image

zaczepnie. – A ty co powiesz o swoich ro-
lach   barmanek,   kiedy   byłaś   jeszcze   w 
„Universalu"?

– Ten film da nam obojgu szansę. Mój 

agent mówi, że te role są dla...

– Te role? – zapytała znowu Bonita, za-

czynając   podejrzewać   coś,   czego   jeszcze 
nie śmiała wypowiedzieć na głos.

– Role, które zagramy w tym filmie. Nie 

wiedziałaś? Doug i ja gramy głównych bo-
haterów.

– Proszę się odwrócić. O tak! – usłysza-

ła Bonita i nagły błysk flesza oślepił ją na 
chwilę.

– Moja droga, nie jesteś przyzwyczajona 

do tego – powiedziała troskliwie Kate. – 
Zamknij oczy na chwilę, to pomoże.

Bonita zamrugała gwałtownie powieka-

mi. Poczuła, że ktoś wyjmuje jej z dłoni 
kieliszek szampana i prowadzi ją ku naj-
bliższemu wolnemu krzesłu. Gdy przejrza-
ła, stał przed nią Jordan McCaslin i poda-

background image

wał jej kieliszek. Patrzył na nią ze spokoj-
nym uśmiechem na ustach, a jego oczy nie 
wyrażały żadnych uczuć.

– Nie, dziękuję – wymamrotała. Dotarło 

do jej świadomości, że wcale się nie prze-
jął tym, co z pewnością musiał usłyszeć. 
Wiedział o tym, inaczej zaprzeczyłby prze-
cież.

– Przepraszam, ale łzawią mi oczy. Mu-

szę na chwilę wyjść.

– I co? Masz szczęście, że w twoim opo-

wiadaniu   wystąpią   takie   gwiazdy!   –   po-
wiedział Jordan, lecz Bonita minęła go bez 
słowa. Wszystkie jej nadzieje, które wiąza-
ła z filmem, nagle rozpadły się w pył, gdy 
dowiedziała   się,   że   tych   dwoje   ma   grać 
parę wrażliwych i czułych kochanków.

Tym razem, gdy wracała do pokoju, w 

którym zostawiła swoje rzeczy, nie cieszy-
ła się z pełnych podziwu spojrzeń gości. 
Miała wrażenie, że Jordan umyślnie obsa-
dził   ją   w   roli   Kopciuszka   na   balu,   żeby 

background image

tym   bardziej   ją   pognębić   wiadomością   o 
obsadzie. Z ulgą odnalazła wreszcie drzwi 
do sypialni i wśliznęła się do środka. Usia-
dła na łóżku i przez chwilę gorzko płakała. 
Potem postanowiła się przebrać i wyjść z 
przyjęcia, zanim po raz drugi spotka Jorda-
na. Musi mieć więcej czasu, by zastanowić 
się, jak ma postąpić w nowej sytuacji.

W łazience odkryła, że Charlotte rozło-

żyła   jej   ubranie   obok   kaloryfera,   dzięki 
czemu  teraz było suche, choć trochę po-
mięte. Powoli i ostrożnie zdjęła przez gło-
wę szyfonową suknię i powiesiła na wie-
szaku, żegnając się na zawsze z krótkimi 
chwilami w blasku świateł. Włożyła dżin-
sy i właśnie zapinała bluzkę, gdy do poko-
ju wszedł Jordan.

– Nie nauczyli cię pukać? – spytała ze 

złością.

– Nie miałem pojęcia, że się przebierasz 

– powiedział, patrząc z zainteresowaniem 
na palce szybko dopinające bluzkę. – Nie 

background image

chcesz   zostać   dłużej?   Wyglądałaś   prze-
ślicznie w tej sukience. Chciałem, żeby ten 
dzień był dla ciebie czymś szczególnym – 
powiedział,   udając,   że   nie   wie,   co   jest 
przyczyną takiego jej zachowania.

– Mam tu zostać i uśmiechać się, jak-

bym zgadzała się z twoją decyzją dotyczą-
cą obsady głównych ról w filmie? Wcale 
się nie zgadzam.

– O co ci chodzi?
– O co mi chodzi? I ty jeszcze pytasz? O 

to,   że   wybrałeś   parę   gwiazd   w   średnim 
wieku,   żeby   grali   młodych   kochanków. 
Doug   i   Kate   całkowicie   zdominują   opo-
wieść swoimi osobowościami. Są zupełnie 
nie na miejscu.

– Najdroższa, jesteś pisarką, a nie pro-

ducentem i nie do ciebie należy decyzja o 
obsadzie   –   powiedział   z   mocą   Jordan.   – 
Czas   najwyższy,   żebyś   dowiedziała   się 
czegoś   o   tym,   jak   funkcjonuje   przemysł 
filmowy.   Kiedy   pisarz   sprzedaje   swoje 

background image

opowiadanie   studiu   filmowemu,   kończy 
się jego kontrola nad tym, co dzieje się da-
lej, a ty, im prędzej się z tym pogodzisz, 
tym lepiej ułoży się nasza dalsza współpra-
ca.

– Wydaje mi się, że zupełnie zmieniłeś 

scenariusz, żeby go dopasować do swojego 
stylu.

Spojrzał na nią gniewnie.
– Potrafię uszanować dzieło autora. Ani 

słowa nie ' zmieniłem w twoich dialogach. 
Trzeba  było  dodać  trochę   scen  z   akcją   i 
zrobić parę korekt technicznych, ale to za-
wsze należy do producenta. Ja z kolei nie 
pozwolę na to, żebyś swoimi uwagami ze-
psuła atmosferę pracy w zespole.

Bonita rzuciła się na fotel przed toalet-

ką. W głowie jej się kręciło, mąciło, nie 
całkiem   rozumiała   pełne   znaczenie   jego 
słów. Jak mógł oczekiwać, że pozwoli się 
zepchnąć na drugi plan? Przecież nic nie 
rozumiał z jej dzieła.

background image

–   W   porządku,   Bonito.   Nie   muszę   się 

przed tobą tłumaczyć, ale skoro ma to dla 
ciebie takie znaczenie, postaram ci się wy-
jaśnić   parę   spraw.   Istnieje   sposób,   żeby 
film zyskał na atrakcyjności, kiedy obsa-
dza   się   aktorów   wbrew   ich   naturalnym 
predyspozycjom.   Wtedy   muszą   bardziej 
się przyłożyć do tego, co robią, co wyzwa-
la   w   nich   wiele   twórczej   energii.   Jeżeli 
chodzi o Kate, nie jest to problem, bo od 
dawna chciała mieć okazję zagrania boha-
terki romantycznej. Zaś co do Douga, wie-
le rozmawialiśmy na jego temat z Danem. 
Spróbujemy go trochę uciszyć, zrobić zeń 
bardziej delikatną postać. I zobaczysz, je-
żeli nam się uda, będzie to rola jego życia.

– Zmieni się w brutalnego kowboja, w 

którym ona nigdy nie mogła się zakochać.

– Za bardzo angażujesz się uczuciowo w 

swoje opowiadanie. Nie dostrzegasz tego, 
że można z niego wykrzesać trochę akcji.

Zirytowana   niesłuszną  krytyką,  podaną 

background image

w   zwykły   dla   niego,   bezkompromisowy 
sposób, Bonita odpaliła:

– Ciebie tylko obchodzi, żebyś odniósł 

sukces kasowy, żeby studio mogło zarobić 
sporo pieniędzy – powiedziała, lecz kiedy 
na  jego twarzy dostrzegła  coś  w  rodzaju 
bólu, wiedziała, że poczuł się urażony. – A 
teraz   udajesz,   że   to   wszystko   ma   jakieś 
względy artystyczne.

W milczeniu zaczęła wyjmować z wło-

sów   wsuwki,   podtrzymujące   fryzurę   i 
kwiaty,   lecz   było   ich   tak   wiele,   że   nie-
wprawnymi palcami rozczochrała się tylko 
i stwierdziła, że bez pomocy drugiej osoby 
nie da sobie rady. Westchnęła głęboko, a 
wtedy   Jordan   stanął   z   tyłu   i   dotknął   jej 
włosów.

Rzecz jasna on też nie miał doświadcze-

nia w rozczesywaniu, lecz z góry miał lep-
szy   widok   i   jedną   po   drugiej   wyciągał 
wsuwki,   po   czym   jeszcze   raz   przebiegł 
dłonią   jej   włosy,   czy   przypadkiem   jakaś 

background image

się tam nie zawieruszyła. Siedziała spokoj-
nie, zastanawiając się, dlaczego tak długo 
mu na tym schodzi, lecz spinki jedna po 
drugiej wypadały, a ona układała je jedną 
obok drugiej na stole. Wreszcie udało mu 
się uwolnić bukiet, który opadł na blat sto-
lika.

Po   chwili   skończył   poszukiwania,   lecz 

jego ręce wciąż spoczywały na jej głowie, 
jakby   ją   pieścił   i   wygładzał   pozostałości 
greckich loków, jakby chciał ją uśpić uspo-
kajającym  masażem.  Nic  jednak nie  mó-
wił. Bonita zamknęła oczy i oparła się o 
niego,   przypominając   sobie   chwilę   tuż 
przed jego odjazdem z rancza. Dziwiła się, 
jak   łatwo   przychodzi   mu   okiełznać   jej 
złość swym dotykiem.

Jednak   słowa,   które   wcześniej   powie-

dział, zabolały ją. Jak mógł traktować jej 
opowiadanie jak zwykłą bajeczkę  o  zako-
chanych! Przecież to wszystko miało miej-
sce naprawdę, rzeczy rozegrały się jedna 

background image

po   drugiej   dokładnie   tak,   jak   je   opisała, 
lecz on o tym nie wiedział. Przysięgła so-
bie, że nigdy mu o tym nie powie, żeby 
znów   jej   nie   wyśmiał.   W   artystycznym 
świecie nie było najwidoczniej miejsca na 
prawdziwą miłość.

– Skończyłeś? Patrz, co zrobiłeś z mo-

imi   włosami.   –   Chwyciła   za   grzebień   i 
spróbowała   nieco   uporządkować   fryzurę, 
lecz nie była przyzwyczajona do radzenia 
sobie z lokami i po kilku nieudanych pró-
bach wstała. – Dziękuję, że pozwoliłeś mi 
zostać na przyjęciu, mimo że byłam nie-
proszonym gościem.

– Mówiłem ci już, że to na skutek prze-

oczenia...

– I jeżeli nie masz nic przeciwko temu, 

wyjdę tak, jak weszłam. Nie sądzę, żebym 
miała   ochotę   na   podziwianie   rozentuzja-
zmowanych gwiazd z twojej stajni.

– Bonita... – Jordan chciał jej coś wytłu-

maczyć,   ale   nim   zdążył   się   odezwać, 

background image

dziewczyna   wyszła   już   z   pokoju,   za-
mknąwszy za sobą drzwi.

Wilgotnym trawnikiem doszła do ścież-

ki, a potem przyjrzawszy się przez chwilę 
zielonym falom morskiej wody i białej pia-
ny, rozpryskującej się na skałach, odwróci-
ła się i wsiadła do samochodu, chcąc zna-
leźć się jak najdalej od Jordana McCaslina.

background image

Rozdział 4

Zgodnie z obietnicą Marlenę przyjechała 

po południu, zaraz po zamknięciu sklepu, z 
całym naręczem sukienek i strojów. Nale-
gała, żeby Bonita zmierzyła każdą z nich, 
zanim   podejmie   ostateczną   decyzję.   Gdy 
Bonita przebierała się, Marlenę nie prze-
stawała zasypywać jej lawiną pytań, pró-
bując dowiedzieć się, co się działo na przy-
jęciu u Jordana. Dziewczynie trudno było 
się połapać we wszystkich haftkach, zapię-
ciach i guzikach, więc odpowiadała na py-
tania   zupełnie   szczerze,   nie   mogąc   się 
skoncentrować na tyle, by dawać koleżan-
ce wymijające odpowiedzi.

– To  znaczy, że  wpadłaś  tak  sobie  na 

przyjęcie,   bez   zaproszenia?   Nie   potrafię 
sobie wyobrazić, jak zdobyłaś się na coś 
takiego. Nie był zły na ciebie?

– Nie. Powiedział, że miałam zostać za-

background image

proszona.

– A co innego miał powiedzieć, kiedy 

stanęłaś przed nim ni stąd, ni zowąd?

– Kiedy tam pojechałam, nie miałam po-

jęcia, że wydaje przyjęcie.

– Masz szczęście, że miał całe tłumy go-

ści. Lepiej nie nachodź go tak bez uprze-
dzenia. Pomyśli sobie jeszcze, że go pró-
bujesz złapać. Ostrzegałam cię, jaki jest w 
stosunku do kobiet. Mam nadzieję, że teraz 
będziesz go traktować na dystans.

– Nie martw się. Nasze stosunki ochło-

dziły się tak bardzo, że chłodniej już być 
nie może.

Obie zamilkły na chwilę, gdy Marlenę 

podsunęła jej kolejny strój – żółty sweter i 
białą,   jedwabną   bluzkę.   Bonita   przypo-
mniała sobie siebie na wczorajszym przy-
jęciu, ubraną w piękną suknię z szyfonu. 
Przypomniała sobie, jak Jordan patrzył na 
nią, gdy wyszła do gości. Po raz pierwszy 
w życiu poczuła się wtedy piękna. Ale dziś 

background image

było już jutro i księżniczka przemieniła się 
z powrotem w Kopciuszka. Szybko zrzuci-
ła z siebie spódnicę i bluzkę.

–   Jak   ci   już   mówiłam,   Marlenę,   mam 

dosyć  strojów.  Nawet  ten mnie  nie  kusi. 
Przykro mi, że tak się starałaś, a nic z tego 
nie wyszło.

– Nic nie szkodzi. Żaden dla mnie kło-

pot. Teraz opowiedz mi, kto był na przyję-
ciu.

Z góry dobiegł je głos Alberty.
– Bonito, telefon do ciebie! Odbierz na 

dole, dobrze?

– Kto to, babciu? – zapytała Bonita wy-

chodząc na korytarz w samej halce.

– Nie przedstawił się.
Gdy podniosła słuchawkę, od razu po-

znała głos Douga Drivera.

– Przykro mi, że tak wcześnie wyszłaś 

wczoraj   z   przyjęcia.   Kate   i   ja   siedzimy 
właśnie, popijamy wino i przyszło nam do 
głowy,  że   powinniśmy  się  lepiej  poznać, 

background image

dlatego dzwonię. Może wpadłabyś do nas 
dzisiaj wieczorem na kolację?

– Dzisiaj?
–   Mieszkamy   tu,   w   dolinie,   w   Quail 

Lodge. Jordan powiedział mi, że to nieda-
leko ciebie. Pospiesz się, to coś przekąsi-
my.

– Sama nie wiem...
– Kate zwykle nie przyjmuje wymówek 

do wiadomości, więc lepiej uważaj.

Bonicie nie w smak był pomysł spędze-

nia wieczoru z państwem Driver, lecz po 
chwili stwierdziła, że właśnie to może oka-
zać się pomocne w wyjaśnieniu sobie paru 
spraw, skoro Jordan najwyraźniej nie był 
zainteresowany   jej   punktem   widzenia. 
Może sami aktorzy będą bardziej podatni 
na jej sugestie.

– Bardzo mi miło. Dziękuję "za zapro-

szenie – powiedziała wreszcie.

–   Mieszkamy   w   domu   tuż   obok   pola 

golfowego, więc na pewno trafisz. Połazi-

background image

my   sobie   trochę,   a   jak   zgłodniejemy, 
wpadniemy gdzieś na coś dobrego, zgoda?

Z   pewnością   nie   oczekiwał,   że   Bonita 

może odmówić i odłożył słuchawkę, nim 
zdążyła   zareagować.   Gdy   odwróciła   się, 
zauważyła, że Marlenę stoi w drzwiach i 
podsłuchuje bezwstydnie.

– Chyba jednak będę potrzebowała su-

kienki.

– Czyli znów idziesz na imprezę.
– Tak. Przepraszam, ale bardzo się spie-

szę.

– Nie zwraca na ciebie uwagi, prawda?
– Co? Nie wiem, pewnie dopiero teraz 

przyszło im to do głowy.

–   Oni?   Przestań   być   wreszcie   taka   ta-

jemnicza. Nie pasuje to do ciebie.

– Dobrze, Marlenę. To był Doug Driver. 

Zaprosili mnie na kolację do „Covey".

– Sama Kate Harrigan i Doug Driver? 

Ale z jakiej okazji?

– Będą grali główne role w filmie Jorda-

background image

na. Chyba chcą ze mną porozmawiać na te-
mat scenariusza.

Żeby   przyspieszyć   wyjście   Marlenę   z 

domu, Bonita przebrała się w szlafrok i po-
mogła znieść na dół sukienki. Przez cały 
czas Marlenę zwalniała tempo jak mogła, 
zadając mnóstwo pytań, nie mogąc uwie-
rzyć, że  jej  koleżanka  dostała  się  na  au-
diencję u tak znanych ludzi.

Po kąpieli i zmianie stroju, Bonita za-

częła się zastanawiać, czy rzeczywiście ma 
prawo cokolwiek zmieniać w ich planach. 
Z drugiej strony jednak to właśnie oni zro-
bili pierwszy krok, więc jeżeli poproszą ją 
o zdanie, nie będzie siedziała cicho. Chyba 
w   ten   sposób   najlepiej   wpłynie   na   film. 
Osobiste spotkanie z aktorami było do tego 
najlepszą okazją.

Kate i Doug zajmowali jeden z bungalo-

wów w szerokim kompleksie – krąg czte-
rech   sypialni   wokół   pokoju   gościnnego, 
gustownie   umeblowanego   lekkimi   ażuro-

background image

wymi   sprzętami   z   bambusa,   z   wielkim 
oknem   wychodzącym   na   pole   golfowe, 
gdzie uwijali się gracze na piechotę i jeż-
dżąc na wózkach, próbujący zakończyć grę 
przed   zmierzchem.   W   pokoju   Bonita   za-
uważyła   asystentów   państwa   Driverów   – 
sekretarkę i małżeństwo w starszym wie-
ku, którzy służyli za partnerów do golfa i 
połączenie fryzjerów, garderobianych, czy 
po   prostu   partnerów   do   rozmowy.   Lecz 
Kate Harrigan szybko poprosiła ich o wyj-
ście z pokoju i usadowiła się przy komin-
ku.

– Doug zaraz do nas przyjdzie. Bierze 

prysznic. Wiesz, wydaje mu się, że jest w 
raju. Ma do dyspozycji trzy pola golfowe i 
całe dnie spędza goniąc za piłeczkami z ja-
kimś dziwacznym kijem w dłoni.

Bonita   skonstatowała   z   zaskoczeniem, 

że nie umalowana Kate Harrigan wygląda 
znacznie młodziej niż wtedy, gdy widziała 
ją na przyjęciu z grubą warstwą makijażu.

background image

– Muszę ci się przyznać, że trochę się 

boję współpracy z Jordanem – powiedziała 
Kate. – Chodzi o nim fama, że zawsze wie 
wszystko   lepiej   niż   inni.   Mam   tylko   na-
dzieję, że uda mi się zagrać tak, żeby był 
zadowolony.

– Ja też trochę się go boję – powiedziała 

Bonita, zaskoczona, że tak znakomita ak-
torka zwierza się jej z intymnych przeżyć. 
– Jest dla mnie taki... onieśmielający.

– Chyba wiesz, co się kryje za jego ka-

mienną twarzą. Nie? Posłuchaj, to jedna z 
mniej znanych historii z Hollywood.

Kate przysunęła krzesło bliżej kominka, 

jakby bojąc się zostać podsłuchaną, i za-
częła:

– Wiesz, kiedyś kochał się w młodej ak-

torce. Nazywała się Kit Lawrence. Praco-
wała zresztą w tym samym studio, co ja. 
Dostała rolę w „Bez miłości", bo ja wła-
śnie kończyłam inny film i nie zdążyłabym 
na zdjęcia. Dzięki tej roli z dnia na dzień 

background image

stała się gwiazdą. Ale wracając do...

–   Ani   na   chwilę   nie   wytrzymasz   bez 

plotek! – zawołał Doug z drzwi swej sy-
pialni. Ubrany był w jasny garnitur, lecz 
włosy miał nadal w nieładzie. Bonita nie 
była pewna, ale jego czupryna wydawała 
się rzadsza niż przedtem. – Nie masz in-
nych tematów do rozmowy? Wygadujesz 
różne   rzeczy   na   dziennikarzy   i   damskie 
magazyny, a sama dajesz początek więk-
szej ilości plotek niż one wszystkie razem 
wzięte.

– Uspokój się i nie pokazuj się ludziom, 

zanim  nie  założysz  tupecika. Czy chcesz 
przestraszyć   na   śmierć   tę   młodą   pannę? 
Nigdy wcześniej nie widziała łysiejącego 
kowboja.

– Czekam na Mike'a, żeby mi pomógł.
– Próbowałam tylko wyjaśnić  Bonicie, 

dlaczego Jordan stał się nie do zniesienia 
w kontaktach z ludźmi.

– Zamknij drzwi – poprosił Doug, gdy 

background image

Mikę zjawił się w odpowiedzi na jego wo-
łanie. – Słyszałem już z tysiąc razy tę hi-
storię.

Nim   Mikę   zdążył   spełnić   polecenie, 

Kate zdążyła jeszcze się odgryźć.

– Gdybyś nie słyszał, siłą by stąd się nie 

dało cię usunąć. W zawodach o tytuł plot-
karza roku miałbyś zapewniony tytuł mi-
strzowski!

Bonita z niecierpliwością czekała na do-

kończenie   opowieści.   Może   gdy   pozna 
prawdę o nim, będzie w stanie zrozumieć, 
dlaczego   istnieje   między   nimi   ta   bariera, 
która oddziela Ich od siebie, poza oczywi-
ście   nieporozumieniami   natury   zawodo-
wej.

–   O   czym   to   mówiłyśmy?   Aha,   o   Kit 

Lawrence.   To   nie   była   ta   Kit   Lawrence, 
jaką znasz dzisiaj z ekranu. Była początku-
jącą aktoreczką, nie wiadomo skąd, a Jor-
dan chyba nawet trochę wbrew sobie dał 
się   nabrać   na   jej   cukierkowaty   uśmiech, 

background image

trzepoczące rzęsy i lekko sepleniącą wy-
mowę.   Pamiętaj,   że   on   też   był   znacznie 
młodszy niż teraz. Przepraszam, ale nie po-
dałam ci nic do picia.

– Dziękuję. Proszę cię, mów dalej.
– Jordan wprowadził ją w świat filmu, 

nauczył, jak ma się zachowywać. Bez nie-
go byłaby nikim. Wydawało mu się pew-
nie, że zostanie z nim, ale jak tylko podpi-
sała kontrakt na serię pięciu filmów, rzuci-
ła go. Znalazła sobie lepsze towarzystwo – 
muskularnych   mężczyzn,   książąt,   właści-
cieli pól naftowych. Nie pozwoliła nawet 
służbie łączyć rozmów od niego. Wyobra-
żasz sobie?

Obraz był jakby znajomy. Bonita wiele 

razy   słyszała   o   podobnych   sytuacjach   w 
Hollywood. Gdzie w grę wchodziły duże 
pieniądze,   na   porządku   dziennym   było 
deptanie ludzkich uczuć. Wyobraziła sobie 
błękitne   oczy   Jordana   napełnione   bólem 
straconych złudzeń. Młoda, ambitna osoba, 

background image

bez skrupułów zamieniła jego młodzieńczą 
werwę jakąś chorobliwą grą nerwów, która 
wydawała się być teraz głównym motorem 
jego postępowania.

– Dlatego postanowił  nigdy więcej  się 

nie   zakochać   –   zakończyła   dramatycznie 
Kate z dłońmi założonymi na piersiach.

Bonita nie wiedziała, czy to z powodu 

wczucia się w rolę przez Kate tak się wzru-
szyła, lecz siedziała bez słowa w milczeniu 
przez kilka długich chwil. Kate z zadowo-
leniem ułożyła się w fotelu, obserwując re-
akcję dziewczyny na opowiedzianą histo-
rię. Prawdopodobnie owacja na stojąco w 
teatrze nie wzbudziłaby u niej takiego za-
dowolenia.   Dopiero   jej   mąż   przerwał 
swym wejściem nastrój zadumy.

– Matka, wskakuj w perły! Idziemy na 

wybieg – zaczął żartobliwie, grając jedną 
ze swych mniej delikatnych ról.

Z   westchnieniem   Kate   podniosła   się   i 

podeszła do skrzynki z biżuterią, skąd wy-

background image

ciągnęła   naszyjnik   i   dwie   bransoletki, 
skrzące   się   połączeniem   turkusów   i   dia-
mentów. Prosta niebieska sukienka, którą 
miała na sobie, w jednej chwili zmieniła 
się w strój godny gwiazdy filmowej.

Po  drodze   do   restauracji   Doug   rozma-

wiał z Bonitą, jakby znali się do wielu lat, 
a   w  przerwach   bezustannie   wymieniali   z 
żoną docinki.

– Cieszę się, że Kate opowiedziała ci tę 

historię, ale jak ją znam, musiała przekolo-
ryzować.

–   Gdyby   to   on   opowiadał,   bylibyśmy 

jeszcze na samym początku wstępu – od-
gryzła się Kate.

– Ale mówiąc poważnie, znam Jordana 

trochę lepiej niż wy – powiedział Doug. – 
Czasami miewa zły nastrój i chciałoby się 
go pobić, ale trzeba pamiętać, że filmy są 
dla niego jedyną miłością.

Ledwo weszli do restauracji, kelner, któ-

ry ich rozpoznał, zaprowadził całą trójkę 

background image

do stolika przy samym oknie, skąd rozcią-
gał się piękny widok na sztuczne jezioro i 
rzeźbiony   drewniany   most,   po   którym 
przed chwilą weszli do restauracji. Kate i 
Doug uśmiechali się na prawo i lewo, kro-
cząc z iście królewskim majestatem do sto-
lika, jak przystało na gwiazdy, zaś Bonita 
skromnie szła za nimi.

– Cieszę się, że pracujesz z nami w tym 

filmie – powiedziała jej do ucha Kate. – 
Może twoja opowieść przekona go, że ist-
nieje   na   świecie   miejsce   na   prawdziwe 
uczucie.

Doug   natychmiast   skonfiskował   menu, 

by  nie   kusić   żony  nazwami   potraw,  któ-
rych ze względu na linię nie powinna jeść, 
i zadecydowawszy za nią zamówił krewet-
ki w sosie pomidorowym i filety z łososia.

– Muszę zrzucić parę kilo, zanim zaczną 

się zdjęcia – zwierzyła się Bonicie. – Pro-
siłam Charlotte, żeby zwęziła mi kostiumy. 
Teraz pozostaje mi tylko się w nich zmie-

background image

ścić. Mój agent mówi, że każdy stracony 
kilogram odejmuje mi rok.

– Ale jak tylko skończą się zdjęcia, trze-

ba uważać, żeby nie pękła z przejedzenia. 
W dwa dni wraca do normalnej wagi – nie 
mógł powstrzymać się Doug.

W   czasie   posiłku   Bonita   opowiedziała 

im o tym, jak bardzo mieszkańcom doliny 
zależy na ochronie przyrody. Danny, kole-
ga szkolny Bonity, który pracował w re-
stauracji jako kelner, przyszedł do nich na 
chwilę i powiedział, że okoliczna ludność 
w okresie lęgu dzikich kaczek zbiera ich 
jaja i ogrzewa je w domu, by wykluło się 
jak najwięcej piskląt. Danny trzymał nawet 
u siebie parę młodych i obiecał przynieść i 
pokazać je Kate pewnego dnia, gdy będą 
już gotowe do wypuszczenia na wolność.

Gdy wszyscy zadowoleni z posiłku roz-

koszowali się deserem i kawą, Bonita, czu-
jąc przypływ odwagi, wspomniała wresz-
cie o filmie.

background image

–   Dziewczyna,   którą   grasz,   nigdy   nie 

nosiłaby tak mocnego makijażu. Myślę, że 
twoja twarz jest bardziej wyrazista bez nie-
go, taka naturalna.

– Ale co ja zrobię bez pudru? Poza tym 

lepiej mi chyba z podkreślonym konturem 
oczu, nie sądzisz? – Kate zaprotestowała 
dziecinnie.

– Musisz się chyba bardzo starać, żeby 

przekazać   swoją   osobowość   przez   taką 
warstwę makijażu, prawda? – zapytała Bo-
nita.

–   Masz   rację.   Wiesz   co,   ty   naprawdę 

masz   wyczucie   w   tych   sprawach.   Poroz-
mawiam z Vikiem.

–   Nie   podniecaj   się   tak,   Kate   –   roze-

śmiał się jej mąż. – Nie powinnaś tak od 
razu rezygnować ze swego wizerunku bo-
gini, inaczej już nigdy nie wystąpisz jako 
tancerka kabaretowa.

Nagle dostrzegli prawie w tym samym 

momencie znajomą twarz. Marlenę Webb 

background image

weszła   właśnie   do   sali   i   szukała   kogoś 
wzrokiem. W tej chwili jakiś wysoki męż-
czyzna wynurzył się z cienia i wziął ją pod 
rękę. Musieli chyba usłyszeć śmiech Do-
uga, bo od razu skierowali kroki w stronę 
ich stolika.

– Przecież to Jordan McCaslin! – powie-

działa Kate.

– I jakąż to piękną damę ma u swego 

boku! – zawtórował jej Doug, wstając na 
powitanie. – Co za miłe spotkanie! Przy-
siądźcie się do nas – zawołał głosem tak 
donośnym, że Bonita obawiała się, czy aby 
wszyscy obecni nie wezmą tego do siebie.

Oczy   Jordana   musnęły   Bonitę   przez 

chwilę,   gdy   przedstawiał   Marlenę   Drive-
rom z wyraźnym niezadowoleniem. Zasta-
nawiała się, skąd brał zdolność spychania 
jej   do   defensywy   jednym   tylko   spojrze-
niem, gdy to właśnie ona miała prawo być 
na niego zła, że zepsuł jej wieczór.

Doug przysunął dwa krzesła i zamówił 

background image

drinki. Marlenę wśliznęła się między męż-
czyzn. Bez wątpienia dojrzała zaskoczenie 
malujące się na twarzy Bonity i cieszyła 
się z chwili zwycięstwa. Potem nachyliła 
się w stronę Douga i z najstaranniej wy-
ćwiczoną dykcją powiedziała:

–   Bardzo   żałowałam,   że   nie   mogłam 

pana   zobaczyć   na   przyjęciu   u   Jordana, 
więc sama poszłam do niego, żeby się za-
pytać, czy moje zaproszenie, podobnie jak 
Bonity, gdzieś się zapodziało.

– . Różne rzeczy się zdarzają – wtrącił 

Jordan, z krzywym uśmiechem patrząc na 
Bonitę.

– Zgodził się mnie państwu przedstawić 

w ramach zadośćuczynienia. Ja też jestem 
aktorką i wielki to dla mnie zaszczyt po-
znać tak wybitnych przedstawicieli mojego 
zawodu.   Marlenę   kontynuowała   swoje 
przemówienie   jeszcze   przez   chwilę,   zaś 
Driverowie przyjmowali jej hołdy z wyra-
zem lekkiego zażenowania.

background image

Bonita tymczasem spoglądała ze złością 

na Jordana. Jak bardzo musiał mu być na 
rękę telefon od Marlenę i informacja, którą 
mu niewinnie podała. Na pewno ucieszył 
się, że może przerwać im spotkanie.

Gdy Kate zdołała wreszcie przerwać la-

winę   komplementów   ze   strony   Marlenę, 
zwróciła   się   do   Jordana   z   jarzącymi   się 
oczyma:

–   Przed   chwilą   Bonita   podsunęła   mi 

znakomity pomysł. Powiedziała, że powin-
nam wystąpić z nowym makijażem. Wiesz, 
Vic i ja... nie bardzo nam się podobały pró-
by...

– Nie wiedziałem, że Bonita jest eksper-

tem od charakteryzacji – przerwał Jordan, 
wysyłając ostrzeżenie, że nad stołem zbie-
rają się burzowe chmury.

– Bonita nawet nie wie, co to jest puder 

– dodała Marlenę.

– Ale zna postacie, które stworzyła – nie 

poddawała się Kate. – Iz tego, co mówi...

background image

– Można z tego wnosić, że wiele dziś 

mówiła – przerwał jej znów Jordan. – A te-
raz czy ja mogę się wtrącić? Chodzi mi o 
to,   żeby   bohaterka   wyglądała   młodo.   To 
jest   opowieść   o   miłości,   o   czym   Bonita 
bezustannie   mi   przypomina.   Wydaje   mi 
się, że po kilku następnych próbach znaj-
dziecie właściwy dla Kate typ makijażu.

Kate rzuciła Bonicie jedno ze spojrzeń, 

które warte jest więcej niż tysiąc słów. Jej 
oczy   mówiły:   „Miałyśmy   rację,   jest   nie-
możliwy. Ale ja też potrafię być niemożli-
wa!" Nie należała do kobiet, które łatwo 
się poddawały czyimkolwiek perswazjom. 
Potrząsnęła   swoją   rudą   grzywą   włosów, 
przygotowując   się   do   ataku   na   upartego 
producenta.

– Chcesz mnie mieć młodą? Dostaniesz. 

Ale jako aktorka, powiem ci jedno: mło-
dość najlepiej oddać przez świeżość i natu-
ralność, a nie grubymi warstwami makija-
żu.

background image

– Wydaje mi się, że Kate wczuła się w 

rolę i bez względu na to, jak będzie umalo-
wana, potrafi oddać... – Bonita urwała w 
połowie   zdania,   bowiem   Jordan   każdym 
mięśniem twarzy dawał jej do zrozumie-
nia,   że   nie   zamierza   tego   dalej   słuchać. 
Wszyscy przy stole przygotowywali się na 
mający nastąpić atak. Z ogniem w oczach, 
który zadawał kłam jego spokojnej postaci 
i cichemu głosowi, powiedział:

– Jako nowicjusz w filmie zapewne nie 

zdajesz sobie sprawy, że nie powinnaś spo-
tykać się z aktorami za plecami reżysera i 
próbować wpłynąć na sposób ich gry. Do 
niego   właśnie   należy   interpretacja.   Jeżeli 
zaczniesz się wtrącać do nie swoich spraw, 
zabronię ci wstępu na plan.

Wszyscy przy stole, zdając sobie sprawę 

z wagi wypowiedzianych słów, zaczęli na-
gle   rozmawiać   o   wydarzeniach   ostatnich 
dni, o tym, jak pięknie jest w dolinie i o 
wszystkim, co mogło pokryć ich zakłopo-

background image

tanie.   Bonita   próbowała   się   uśmiechnąć, 
udając, że nic ją to nie obeszło, lecz w du-
szy czuła się oburzona publicznym zwró-
ceniem jej uwagi. Jeżeli Jordan sądził, że 
swoim – wystąpieniem na zawsze ją uciszy 
– był  w błędzie. Doug i Kate na  pewno 
zgodzą się z nią, może dołączy do nich re-
żyser.

Oczywiście   najskuteczniejszym   sposo-

bem wywarcia wpływu na całość filmu by-
łoby   zdwojenie   wysiłków   mających   na 
celu przekonanie Jordana, lecz tu musiała 
działać   chytrzej.   Gdyby   tak   spróbowała 
udawać, że zgadza się z nim, pozwoliłby 
jej sobie towarzyszyć w czasie zdjęć, wte-
dy...   Ale   gdy   spojrzała   na   zdecydowaną 
minę Jordana, cyniczny uśmieszek, błąka-
jący się na jego wargach i przypomniaw-
szy   sobie   powtarzane   zazdrośnie   słowa: 
mój film, moje opowiadanie, moja praca, 
zorientowała się, że nie byłoby to właści-
we podejście.

background image

Ku   jej   uldze   Doug   Driver   zakończył 

spotkanie dość wcześnie, wymawiając się 
ranną partyjką golfa. Gdy szli oszklonym 
korytarzem   hotelu,   Marlenę   uwiesiła   się 
ramienia  Jordana, a  Kate  szła  przytulona 
do   Douga,   choć   z   tego,   co   można   było 
usłyszeć,   bynajmniej   nie   prawili   sobie 
komplementów. Bonita szła sama, czując 
się jak piąte koło u wozu.

Nagle   Marlenę   zatrzymała   się   w 

drzwiach i zapytała:

– Gdzie Brad?
Potem nie czekając na odpowiedź, po-

wiedziała do Jordana, gdy ten pomagał jej 
wsiąść do limuzyny:

– Szkoda, że go nie było dziś z nami.

background image

Rozdział 5

Przez   cały   następny   tydzień   padał 

deszcz, co dało Bonicie znakomity pretekst 
do pozostania w domu i uniknięcia całego 
chaosu związanego z przyjazdem filmow-
ców, którzy powoli zmienili zaciszne do-
tąd ranczo w coś na kształt centrum wiel-
kiego miasta. Nawet Alberta była niezado-
wolona, nie spodziewała się bowiem przy-
bycia aż tak wielkiej liczby ludzi.

Jedno  pastwisko  w  całości  zamieniono 

na   parking,   na   którym   znalazły   miejsce 
ciężarówki ze sprzętem filmowym, kostiu-
mami i rekwizytami, po drugiej zaś stronie 
aż roiło się od przyczep, które miano póź-
niej   wykorzystać   jako   garderoby,   biura   i 
miejsca   odpoczynku.   W   dawnej   stajni 
ustawiono specjalne półki i stoły montażo-
we,   zaś   na   strychu   ustawiono   projektor, 
ekran   i   składane   krzesła,   by   wieczorem 

background image

móc przeglądnąć zdjęcia z danego dnia po 
powrocie z laboratorium. W kącie ustawio-
no też jedną kamerę z kompletem oświetle-
nia, żeby można było przeprowadzać różne 
próby   charakteryzatorskie   na   neutralnym 
tle.

Brad   niemal   codziennie   zjawiał   się   u 

Bonity i jej babki, by poinformować je, co 
dzieje się z jego ranczo.

– Nie uwierzycie, ale malują mój dom. 

Mają tylu  Bliżej gwiazd  ludzi; że zdążyli 
wymalować wszystko w poniedziałek jesz-
cze   przed   deszczem.   Najpierw   na   żółto, 
zgodnie z poleceniem McCaslina, ale teraz 
jeszcze go przerabiają, żeby nie wyglądał 
jak nowy. Widziałyście kiedyś coś podob-
nego?

Bonita przypomniała sobie, że w pierw-

szej wersji opowiadania, którą posłała do 
gazety, wspomniała coś o żółtym kolorze 
domu, ale w scenariuszu zarzuciła to jako 
niewiele znaczący detal. Była zaskoczona, 

background image

że   Jordanowi   zależało   na   takich   drobia-
zgach   i   że   zadał   sobie   trud   zajrzenia   do 
oryginału.

Następnego dnia Brad przyszedł z jesz-

cze   dziwniejszą   wieścią.  ,  –   Przenieśli 
moją oliwkę! Okopali i przenieśli. McCa-
slin patrzył przez tę swoją lunetę i zadecy-
dował, że drzewo blokuje widok na góry, i 
kiedy   wyszedłem   rano   z   domu,   było   już 
dwadzieścia metrów poniżej dojścia. Mó-
wię ci, Bonito, oni zupełnie powariowali!

Wieczorem   przed   rozpoczęciem   zdjęć, 

Brad przyłączył się do siedzących na gan-
ku kobiet i razem przyglądali się krzątają-
cym się tłumom ludzi.

– Powiedzieli, że chcą, żeby moje konie 

wystąpiły w filmie – oznajmił. – Zapłacą 
mi za każdego. Wyobrażasz sobie?

– Przepraszam cię, Brad, że cię do tego 

namówiłam – powiedziała Bonita.

– Nie ma za co. Patrz, ile z tego szmalu. 

A   ja   siedzę   i   nic   nie   robię.   Teraz   będę 

background image

mógł   kupić   tę   parę   klaczy,   o   których   ci 
mówiłem. Mają kaskaderów, z którymi co 
rano   jeżdżę,   żeby   pokazać   im   wszystkie 
konie, żeby mogli zadecydować, z jakich 
chcą skorzystać. Od czasu do czasu doku-
czają mi, ale...

Bonita spojrzała na niego pytająco, ale 

nie dokończył zdania. Nagle wydał się za-
kłopotany i zmienił temat.

– Jak sobie pojadą, wreszcie będę w sta-

nie docenić spokój w domu.

–   Pomalowanym   brudnożółtą   farbą   – 

dokończyła Bonita ze śmiechem.

– Mam nadzieję, że kręcenie nie zabie-

rze im zbyt dużo czasu – to rzekłszy, Brad 
objął ją ramieniem ciaśniej niż zwykle. – A 
kiedy zostaniemy sami, będziemy musieli 
poważnie porozmawiać.

Spojrzawszy   na   niego,   Bonita   zastana-

wiała się, dlaczego nagle chciał zamienić 
przyjaźń, która ich do tej pory łączyła, na 
coś głębszego. Nigdy dotąd nie rościł sobie 

background image

wobec niej żadnych pretensji i z tego po-
wodu   czuła   się   dobrze   w   jego   towarzy-
stwie. Może teraz wydawało mu się, że po-
rywają ją nie znane mu siły i że nie będzie 
powrotu do prostego, beztroskiego życia, 
jakie przedtem było ich udziałem. Czuła, 
że powinna zmienić temat, zanim nie po-
wie mu czegoś, czego będzie później żało-
wać.

– Jordan był na tyle uprzejmy, że przy-

słał mi kalendarz zdjęć. Nie muszę chyba 
dodawać, że pocztą. Jutro będą filmować 
nad   samą   Zatoką   Hiszpańską.   Pierwsze 
spotkanie   kochanków,   na   początku   opo-
wieści. Chciałbyś popatrzeć?

– Dlaczego nie? Może być ciekawie. O 

której po ciebie wpaść?

– Nie później niż o szóstej, bo zaczynają 

o siódmej, żeby jak najwięcej zdążyć przed 
południem, zanim słońce nie wejdzie im w 
kadr. Przynajmniej tak wyjaśniła mi moja 
babcia – ekspert filmowy.

background image

Roześmiali   się  jak  dawniej  i  Brad po-

szedł do siebie.

Bonita   stała   na   wysokim   zboczu   nad 

plażą   South   Moss   i   owinęła   się   ciasno 
płaszczem.   Współczuła   Kate   i   Dougowi, 
którzy kilkanaście metrów poniżej ćwiczy-
li scenę na plaży ubrani, jakby była pełnia 
lata. Mieli udawać, że dzień jest gorący i 
słoneczny, w sam raz na przechadzkę po 
plaży. Zęby Bonity szczękały zaś na po-
rannym chłodzie.

Kate pomachała do niej dłonią i zaraz 

kilka osób zawołało ją, by zeszła na dół. Z 
pomocą Brada dołączyła do nich. Chociaż 
bywała tu wiele razy, niemal nie poznała 
miejsca. Ludzie Jordana usunęli wszelkie 
ślady działalności ludzkiej – zasypali pia-
skiem utwardzone drogi, gałęziami sztucz-
nych krzaków zasłonili poręcze na skraju 
urwiska. Nawet się jej podobało – wolała 
okolicę taką jak teraz. Spojrzała na kawa-

background image

łek skały ostro wdzierający się w morze, 
lewy   kraniec   zatoki.   Iluż   marynarzy   w 
dawnych czasach brało go za wejście do 
Zatoki Monterey i rozbijało się na zdradli-
wych skałach.

Patrząc na kłębiący się na plaży tłum z 

żalem przypomniała sobie pogłoski o bu-
dowie hotelu na samej plaży i poczuła, że 
całe piękno plaży polegało na jej samotno-
ści i bliskości przyrody.

– Cisza na planie! Zaczynamy próbę! – 

zawołał   młody   głos   przez   megafon   i   na 
plaży zaległa absolutna cisza. Mimo to Bo-
nita nie słyszała, co mówią do siebie akto-
rzy, gdyż była od nich dość daleko. Wi-
działa tylko twarz Kate otoczoną rozwia-
nymi   włosami   z   dość   naturalnie   nałożo-
nym makijażem.

–   Stop!   –   odezwał   się   nagle   znajomy 

głos z grupy techników. Jordan McCaslin 
zdjął słuchawki i podszedł do Dana Evan-
sa, który znajdował się koło grupy akto-

background image

rów. – Dajmy sobie spokój z mikrofonem, 
Dan. Łapie za dużo szumów, a nie można 
go opuścić niżej, bo wszedłby w kadr. Po-
tem podłożymy głosy i trochę szumu mo-
rza.

– Masz rację – zgodził się Dan i stanął 

na równe nogi, by wydać stosowne polece-
nia.

Jordan podszedł potem do kamery, umo-

cowanej   na   specjalnym   podnośniku.   Ka-
merzysta ustąpił mu miejsca, a gdy znalazł 
się  już  na  jego miejscu, nagle  uniósł  się 
bezszelestnie   w   górę   na   jakieś   pięć   me-
trów, skąd przyglądał się uważnie scenie.

Z   dołu   Bonita   widziała,   jak   Jordan 

McCaslin, zawieszony między chmurami a 
ziemią, władczym głosem wydaje polece-
nia. Uśmiechnęła się, bo wyobraziła go so-
bie z dwoma piorunami w dłoniach, jak Jo-
wisza. Gdy krzyknął jeszcze raz, wymam-
rotała do Brada: „Tak, panie", co bardzo 
go rozśmieszyło.

background image

Bonita zauważyła, że odwrócił się w ich 

kierunku.   Pewnie   usłyszał   śmiech   Brada, 
bo fotel z kamerą powędrował na dół, a po 
chwili zjawił się obok nich jeden z pomoc-
ników.

–   Przepraszam   pana,   ale   osobom   po-

stronnym nie wolno wchodzić na plan.

Bonita   nie   posiadała   się   z   oburzenia   i 

postanowiła, że jedyny raz w życiu spróbu-
je wykorzystać swoje wpływy.

–   Jestem   autorką   scenariusza,   a   pan 

Stark jest moim gościem.

– Znam Brada, przez cały tydzień praco-

wałem u niego na ranczo. Ale pan McCa-
slin sądzi, że aktorzy nie mogą się skon-
centrować.

Bonita   rozejrzała   się   wokół,   na   czter-

dzieści kilka osób zajętych na planie, i za-
stanawiała się, czy w takiej masie ludzi ich 
dwójka tak wiele znaczyła. Jordan od sa-
mego początku nie ukrywał swej wrogości 
wobec   Brada,   Bonita   nie   była   jednak   w 

background image

stanie   stwierdzić   dlaczego.   McCaslin   nie 
był znany z nadmiaru taktu, ale tutaj chyba 
przesadził.   Brad   jednak   pogodził   się   od 
razu   z   jego   poleceniem,   bowiem   wolne 
tempo filmowania nie kryło dlań żadnych 
specjalnych atrakcji.

– Idę. Na pewno złapię jakąś okazję z 

powrotem.

– Poczekaj, nigdzie nie pójdziesz – zde-

cydowała Bonita i skierowała się w stronę 
Jordana, lecz Brad zatrzymał ją w pół kro-
ku.

– Nie denerwuj się. Nie lubi mnie i jest 

tu szefem, więc nie róbmy z tego sceny. W 
przyszłym tygodniu będą filmowali u mnie 
na ranczo, więc jak będę chciał, to się jesz-
cze napatrzę.

Przyciągnął ją bliżej niewprawną dłonią 

i powtórzył, żeby się uspokoiła.

–   W   porządku,   ale   zachowanie   tego 

człowieka doprowadza mnie do szału – po-
wiedziała, starając się odzyskać równowa-

background image

gę na sypkim piasku.

Gdy Brad odszedł, Bonita odwróciła się 

i dojrzała Jordana, jak patrzy na nią spod 
zmarszczonych   brwi.   Nim   jednak   zdążył 
się odezwać, podszedł do niego Dan z ja-
kąś sprawą. Potem odwrócił się na pięcie i 
nie zaszczycił jej następnym spojrzeniem.

Dan Evans podszedł do Bonity, nerwo-

wo poprawiając okulary na nosie.

– I jak leci? – zapytała.
– Powoli, bardzo powoli – odparł. – Ale 

pierwszego dnia zawsze tak jest.

–   Jeżeli   mogłabym   w   czymś   pomóc, 

proszę mi tylko dać znać – zaproponowała. 
– Jeżeli mogłabym coś wyjaśnić odnośnie 
do scenariusza...

Dan spojrzał ukradkiem w stronę Jorda-

na i ściszył głos do szeptu.

– W telewizji nigdy nie spotykałem sce-

narzystów, poza tym co wieczór będziemy 
z Jordanem czytać plan następnego dnia. 
Nie pozwolił mi o tym rozmawiać z nikim.

background image

–   Dan,   jesteśmy   gotowi!   –   zabrzmiał 

głos Jordana przez głośnik.

Przez   cały   ranek   film   nie   posunął   się 

wiele do przodu. Aktorzy zabijali czas grą 
w karty, Kate coś sobie przeszywała, zaś 
Doug wymachiwał kijem do golfa. Jedyną 
osobą   zajętą   podczas   długich   przestojów 
technicznych i krótkich ujęć był Jordan. Z 
niespożytą energią chodził wszędzie, roz-
mawiał ze wszystkimi i dodawał sił całe-
mu zespołowi.

Bonita   krok   po   kroku   zbliżała   się   do 

asystentki reżysera, aż wreszcie stanęła tuż 
za jej rozkładanym krzesłem i zaglądnęła 
jej przez ramię. Dialogi na stronie, którą 
dostrzegła, były wierne temu, co napisała, 
lecz na marginesie aż roiło się 'od uwag 
scenicznych.

Doug,   z   włosami   ufarbowanymi   na 

ciemnobrązowo,   które   uwydatniały   lepiej 
opaleniznę jego ciała, wyglądał lepiej niż 
przedtem.

background image

–   Uwaga!   Kręcimy!   –   zmęczony   głos 

oznajmił przez głośnik.

Pierwsze   spotkanie   kochanków   miało 

się właśnie ku końcowi. Po romantycznym 
spacerze   brzegiem  morza  i  zaplanowaniu 
następnego spotkania, mieli się pożegnać. 
Bonita zwracała uwagę głównie na Douga, 
którego gra nie różniła  się w niczym od 
tego, co widziała wcześniej.

Nagle wstrzymała oddech, jakby ktoś ją 

uderzył pięścią w twarz. Gdy Kate zaczęła 
powoli oddalać się od Douga, on rzucił się 
na nią tak, że upadła na piasek. Chwycił ją 
za ręce i zaczął namiętnie całować.

Bonita   rozglądała   się   wokół,   by   zoba-

czyć, kiedy przestaną kręcić, jednak kame-
rzysta zaczął już swój lot, aż znalazł się 
nad parą, potem wycofał się, żeby jak naj-
więcej   plaży   zmieściło   się   w   kadrze. 
Wszyscy  patrzyli  na  to, co działo się  na 
piasku, lecz nikt nie poruszył się, by prze-
rwać scenę. Wreszcie dziewczyna wyrwała 

background image

mu się śmiejąc. Doug pocałował ją po raz 
ostatni, a ona objęła go tym razem za szy-
ję.

– Wspaniale! – krzyknął Dan. – Klaps! 

Rewelacja, mówię wam. A teraz przerwa 
na obiad.

Natychmiast wszyscy, jak na komendę, 

opuścili swe stanowiska czując, że każdy z 
nich w pewnym sensie przyczynił się do 
sukcesu.   Teraz   z   satysfakcją   podążali   w 
kierunku półciężarówki, z której rozdawa-
no obiad.

– Czy ta scena na pewno tak miała wy-

glądać? – zapytała Bonita drżącym głosem 
asystentkę reżysera.

–   Tak!   Czy   nie   byli   wspaniali?   Tych 

dwoje   naprawdę   świetnie   wczuwa   się   w 
rolę. Rzadko udaje się zagrać takie sceny 
za jednym razem.

Bonita   ujrzała,   jak   Jordan   poklepuje 

przyjaźnie   po   ramieniu   Dana,   który   po-
gwizdując, uskrzydlony pochwałą szedł na 

background image

obiad w stronę stołów, których białe obru-
sy trzepotały na wietrze.

– Chodź do nas – zaproponowała Char-

lotte, posuwając się na bok na jednej z ła-
wek. Bonita skorzystała z zaproszenia ścią-
gając płaszcz, bowiem o tej porze było już 
dosyć ciepło mimo bryzy wiejącej od mo-
rza.

– Idź tam, do tej przyczepy – poinstru-

ował ją Vic. – Kurczak jest naprawdę wy-
śmienity.

– Czy coś nie tak? – zapytała Charlotte, 

widząc minę Bonity.

– Wybacz mi, Charlotte, ale zanim siądę 

do obiadu, muszę wyjaśnić jedną sprawę – 
powiedziała. – Ta scena, nieomal gwałt, od 
samego początku ustawi nastrój całego fil-
mu, a widownia od razu będzie nastawiona 
wrogo   do   postaci,   w   którą   wcielił   się 
Doug. Nastroju nie da się już odtworzyć.

Bonita skierowała się w stronę przycze-

py, w której zniknął Jordan, lecz w miarę 

background image

zbliżania   się   do   niej   słabło   w   niej   we-
wnętrzne zdecydowanie. Przypomniała so-
bie, jak do tej pory kończyły się wszystkie 
z nim spotkania. Zdobyła się jednak na od-
wagę i zapukała.

– Patrzcie, kogóż to przyniosło w moje 

skromne progi – powitał ją Jordan, podając 
jej dłoń i pomagając wejść do środka. Wła-
śnie próbowałem uporać się z papierkową 
robotą,   żeby   nie   wchodziła   mi   w   drogę 
przynajmniej do końca tygodnia.

Jordan   zachowywał   się   niezwykle 

uprzejmie. Zapewne przypuszczał, że przy-
szła do niego, by zaprotestować w sprawie 
Brada,   i   niewinnym   zachowaniem   chciał 
jej wytrącić broń z ręki. Usunął z szero-
kiej, skórzanej sofy swą ciepłą kurtkę i po-
prosił, by usiadła.

– Dlaczego wyrzuciłeś dzisiaj Brada z 

planu? – zapytała, nie wiedząc, jak zacząć.

– Bo zaczęliśmy poważną pracę nad fil-

mem i nie chcę, żeby zaraz zleciało mi się 

background image

tu stado wiejskich przygłupów i śmiało do 
rozpuku   w   najmniej   odpowiednich   mo-
mentach.

– Jak śmiesz nazywać go przygłupem?! 

– poczerwieniała z gniewu Bonita. – Sama 
go tu zaprosiłam.

– Czy to dla ciebie aż tak ważne? – za-

pytał Jordan wstając i podchodząc do niej. 
Jego   oczy   świeciły   takim   samym   chłod-
nym   blaskiem,   jak   wtedy   gdy   po   raz 
pierwszy przytulił ją do siebie.

– Tak naprawdę to przyszłam z tobą po-

rozmawiać na temat dziesiejszych zdjęć.

– Co masz mi do powiedzenia na ich te-

mat? – zapytał sucho.

– Uważam, że źle rozegrałeś tę scenę z 

pocałunkiem. Myślę, że widownia powin-
na od samego początku polubić bohaterów, 
poznać, że są wrażliwi i... i delikatni.

–   Nie   podoba   ci   się   scena   pocałunku, 

prawda?

. – Dla mnie jest zbyt ostra. Przecież ten 

background image

mężczyzna   przez   całe   życie   mieszkał   na 
wsi i nie zachowałby się tak. Jest nieśmia-
ły.

– Wygląda na to, że się w nim zakocha-

łaś. Jest wcieleniem doskonałości, czy tak 
mam cię rozumieć?

– Nie. Jest zbyt powściągliwy, zbyt ide-

alistycznie pojmuje życie i jak każdy, ma 
swoje wady.

–   Powinnaś   zachować   przynajmniej 

odrobinę   obiektywizmu   w   stosunku   do 
scenariusza. Nawet chłopak ze wsi, nie by-
wały w świecie, wie, co robić, kiedy zoba-
czy dziewczynę. Nie pozwoliłby jej odejść 
bez dania jej jasno do zrozumienia, co do 
niej czuje.

Jordan ujął Bonitę za rękę i nim zdała 

sobie   sprawę,   co   robi,   odnalazł   wargami 
jej usta i choć starała się go uniknąć, nie 
udało się. Wargi, szeptające jakieś słowa, 
zbliżały się nieubłaganie.

Im bardziej mu się opierała, tym brutal-

background image

niejszy się stawał. Jordan przerwał, by po-
całować jej szyję i policzki, bo uniosła gło-
wę na tyle wysoko, że nie dał rady dosię-
gnąć jej ust. Oczy napełniły jej się łzami 
upokorzenia.   Przestała   się   opierać   mając 
nadzieję, że ją puści.

Nie puścił. Pewny swego dotarł i do jej 

ust i całował namiętnie, aż zawisła mu bez-
władnie na rękach.

–   Widzisz?   –   zapytał   gardłowym   gło-

sem. – Nie było tak źle. Sama widziałaś na 
plaży, jak zachowała się Kate. Nic cię to 
nie nauczyło?

Pocałował ją znowu.
– Widzisz, o miłości mówi się, że w pe-

wien sposób uszlachetnia człowieka. Gdy-
byśmy   od   samego   początku   ustawili   go 
jako   delikatnego   mężczyznę,   nie   miałby 
żadnych możliwości rozwoju, nie zmienił-
by się w ciągu filmu. Trzeba mu zostawić 
trochę pola do popisu, a jestem pewien, że 
Doug nas nie zawiedzie. Inaczej film byłby 

background image

nieciekawy.

– Rozumiem – odparła miękko Bonita i 

zorientowała   się,   że   pocałunki   Jordana 
przekonały   ją   bardziej   niż   jakakolwiek 
zimna analiza scen. Przed chwilą spełniły 
się  jej  marzenia. Nowe  i  zupełnie  do tej 
pory obce doznania zaczęły sobie torować 
drogę do jej świadomości. Pragnęła więcej, 
więcej tego świata, który właśnie się przed 
nią otworzył, lecz Jordan, kontrolując swe 
zachowanie dał jej do zrozumienia, że nie 
ma ochoty na dalsze lekcje miłości. Zupeł-
nie jakby chciał zapomnieć o tym, co wła-
śnie się zdarzyło.

Usiadłszy za biurkiem, wziął do ręki ja-

kąś kartkę i powiedział:

–   W   przyszłym   miesiącu   wchodzi   na 

ekrany mój nowy film. Wybieramy się do 
San   Francisco   na   premierę,   żeby   spraw-
dzić,   jak   zareaguje   widownia.   Doug   też 
pojedzie ze mną. Jeżeli go zobaczysz w ak-
cji, może mi wreszcie zaufasz. Może wy-

background image

brałabyś się ze mną? – zawołał nagle, jak 
pod natchnieniem. – Mój samolot czeka na 
lotnisku w Monterey. Polecielibyśmy z sa-
mego   rana,   za   dnia   pochodzilibyśmy   po 
mieście, a wieczorem wybralibyśmy się do 
kina. Co ty na to?

– Nie wiem – Bonitę zaskoczyła nagła 

zmiana tonu Jordana.

– Nie boisz się chyba zostać ze mną sam 

na sam? Obiecuję, że będę się zachowywał 
przyzwoicie.

Starała   się   odgadnąć,   co   myślał   w   tej 

chwili.  Czy  w  ten  sposób  przepraszał  za 
swe zachowanie, czy tylko dawał do zro-
zumienia,   że   nie   chce   posunąć   się   ani   o 
krok dalej na drodze, na której przed chwi-
lą   zmusił   ją,   by   zrobiła   swój   pierwszy 
krok?

– Chciałabym, ale...
–   Czy   w   ogóle   kiedyś   wyjeżdżałaś   z 

tego swojego raju na ziemi? Czy widziałaś 
choć kawałek świata?

background image

– Dobrze...
– Więc umowa stoi. Jutro koło dziesiątej 

wpadnę po ciebie. A teraz wybacz, mam 
jeszcze sporo roboty – powiedział, zabiera-
jąc się za papiery leżące na biurku.

Bonita niczego bardziej nie pragnęła, jak 

tylko jakiegoś znaku, choć jednego słowa, 
lecz on nie miał zamiaru przyznać, że w 
jego do niej stosunku zaszły jakieś zmiany. 
Nie mogła znieść tego milczenia.

– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, 

pójdę się przejść przed obiadem.

– Spacery są tu chyba bardzo popular-

nym sposobem spędzania wolnego czasu – 
powiedział.   –   Okolica   jest   rzeczywiście 
bardzo piękna.

Wyszedłszy z przyczepy nie skierowała 

się do miejsca, gdzie posilała się ekipa fil-
mowa, i zamiast tego poszła do Point Joe. 
Doszła nad sam brzeg urwiska i patrzyła w 
dół, w zamgloną przepaść, gdzie pod nie-
bieskimi wodami leżały szczątki rozbitych, 

background image

zatopionych okrętów, podobnie jak błękit-
ne oczy Jordana kryły szczątki zawiedzio-
nej miłości.

W   tym   miejscu,   ocean   nigdy   nie   był 

spokojny, co miało swoją przyczynę w nie-
zwykłym ukształtowaniu dna. Fale z jednej 
strony nakładały się na fale z drugiej, two-
rząc   niebezpieczne   zawirowania.   Dlatego 
temu miejscu nadano nazwę Niespokojnej 
Topieli. Patrząc w dół Bonita czuła w ser-
cu podobny zamęt.

background image

Rozdział 6

Nienagannie ubrany Jordan przybył po 

nią o umówionej godzinie i za chwilę zna-
leźli się na lotnisku w Monterey. Bonita po 
raz pierwszy miała lecieć prywatnym sa-
molotem,   więc   z   zaskoczeniem   przyjmo-
wała standard obsługi w przytulnej pocze-
kalni. Gdy tylko zjawili się, zaproponowa-
no   im   miejsca   w   wygodnych,   pokrytych 
skórą fotelach i kawę. Naprzeciw niej sie-
działa młoda dziewczyna, która nagle po-
chyliła się i zapytała:

– Lecicie do San Diego?
– Nie – odpowiedziała trochę zaskoczo-

na Bonita. – Do San Francisco.

– Szkoda.
– Czekasz . na kogoś? – zapytała Bonita.
– I tak, i nie. Chciałabym się zabrać z 

kimś,   kto   leci   na   południe.   Mój   chłopak 
jest w San Diego i obiecałam mu, że spo-

background image

tkamy się dzisiaj wieczorem.

– To znaczy, że chcesz polecieć autosto-

pem? – spytała zaskoczona Bonita.

– Tak. Zwykle udaje mi się znaleźć ja-

kiegoś pilota, który wybiera się tam, gdzie 
ja.   Najczęściej   lecę   za   darmo.   Niektórzy 
piloci  lubią  mieć  towarzystwo, kiedy nie 
mają pasażerów.

Za nimi rozległ się władczy głos Jorda-

na, który wyraźnie dawał im do zrozumie-
nia, że w jego samolocie nie ma miejsca 
dla   takiej   dziewczyny.   Bonita   trochę   się 
zmartwiła, widząc, jak tamta odchodzi do 
innego z oczekujących, którego najwidocz-
niej zafascynowała opisana przez nią tech-
nika podróżowania.

–   Poznaj   naszego   pilota   –   powiedział 

Jordan. – To jest Paul.

Bonita   uścisnęła   dłoń   młodemu,   rudo-

włosemu mężczyźnie.

– To jest  mój  radiotelegrafista. – Paul 

wskazał   na   mężczyznę,   kończącego   wła-

background image

śnie   rozmawiać   przez   telefon.   –   Panie 
McCaslin,   wszystko   gotowe,   możemy 
wejść na pokład.

Po drodze do samolotu Bonita zapytała 

Jordana:

– Czy pracują u ciebie?
– Tak.
– Co za wydatek – powiedziała, kręcąc 

głową, gdy dochodzili do małego, czerwo-
no-białego odrzutowca.

Jordan   z   łatwością   wskoczył   do   prze-

działu   dla   pasażerów,   natomiast   Bonita 
wspięła się po schodkach. Oboje usadowili 
się   w   fotelach,   które   zastawiały   prawie 
całą szerokość samolotu, i zapięli pasy.

– Chcesz drinka? – zapytał, otwierając 

dobrze   wyposażony   barek   z   wiaderkiem 
pełnym dopiero co przyniesionego lodu.

Bonita zmarszczyła brwi na widok ota-

czającego ich luksusu.

– To musi kosztować wytwórnię milio-

ny dolarów.

background image

– Myślisz, że to tylko na pokaz? – zapy-

tał z lekkim zdenerwowaniem w głosie. – 
Kręcimy przecież filmy na całym świecie. 
Następny robimy w stanie Utah, a potem 
przenosimy się do Acapulco. Dzięki temu 
samolotowi   oszczędzam   wiele   czasu,   a 
czas to dla mnie pieniądz. Jeżeli to cokol-
wiek zmieni, powiem ci, że wynajmujemy 
go wtedy, kiedy nie jest potrzebny. Pokry-
wa to prawie koszty jego utrzymania, więc 
nie patrz już tak – roześmiał się, a jej wy-
dało się, że zrobiła z siebie ostatnią naiw-
ną.

Drugi pilot zajął swoje miejsce w kabi-

nie i zaczęły się przygotowania do startu. 
Po niezwykle łagodnym starcie znaleźli się 
tuż nad Półwyspem Monterey. Bonka, na-
chylona   do,   okna   podziwiała   niezwykły 
widok   gór   otoczonych   błękitem   oceanu. 
Cały lot trwał nie dłużej niż pół godziny.

Razem z Alberta często jeździły do San 

Francisco, lecz Bonita zawsze obawiała się 

background image

konieczności powrotu w godzinie szczytu, 
kiedy samo wydostanie się z miasta mogło 
zająć dobrą godzinę. Musiała przyznać, że 
Jordan   miał   rację.   Samolot   rzeczywiście 
oszczędzał wiele czasu.

Z   lotniska   pojechali   taksówką   do   cen-

trum przyjrzeć się wystawom w sklepach, 
lecz Bonicie szybko znudziło się patrzenie 
przez   okna   i   zaproponowała   Jordanowi 
przejażdżkę tramwajem na nabrzeże.

Przez całą drogę Jordan trzymał ją wpół, 

a uścisk jego stawał się bardziej opiekuń-
czy w chwilach, gdy wagoniki tramwaju, 
poruszanego stalową liną pięły się mozol-
nie w górę i opadały gwałtownie w dół po 
drugiej stronie.

– Wiesz, że tyle razy byłem w San Fran-

cisco, ale nigdy nie miałem okazji przeje-
chać się tramwajem – roześmiał się Jordan.

– Z tylnego siedzenia limuzyny niewiele 

widać   –   zauważyła   Bonita,   gdy   wtem 
tramwaj podskoczył na nierówności szyn. 

background image

Miała nadzieję, że nie dosłyszał jej ostat-
nich słów.

Po krótkich odwiedzinach na Sausalito, 

gdzie Jordan co rusz ofiarowywał się kupić 
jej coś na pamiątkę w sklepikach, których 
setki znajdowały się po obu stronach ulicy, 
a Bonita przynajmniej tyle samo razy od-
mawiała, znaleźli się z powrotem na pro-
mie do San Francisco. Bonita, nie zwraca-
jąc uwagi na wiatr rozwiewający jej włosy, 
podziwiała słynną wyspę Alcatraz i falują-
ce wzgórza miasta, które obsypane tysiąca-
mi białych domków wydawały się nie pa-
sować   do   jej   wyobrażeń   o   wielkim   mie-
ście,   wreszcie   czerwone   wieże   Złotych 
Wrót,   najsławniejszego   chyba   mostu   na 
świecie.

Jordan   zrobił   wcześniej   rezerwację   u 

„Erniego" – jednej z najsławniejszych re-
stauracji w mieście, specjalizujących się w 
kuchni francuskiej, ale Bonita przekonała 
go, by odwołał ją i poprosiła, by zjedli coś 

background image

w porcie. Gdy siedzieli przy stoliku prawie 
nad samą wodą, jedząc gotowanego kraba 
w sosie i popijając wino, wydawało się, że 
nic   więcej   nie   może   im   brakować   do 
szczęścia. Nagle Jordan spojrzał na zega-
rek.

– Musimy się spieszyć? – zapytała.
– Nie, film zaczyna się o wpół do ósmej, 

więc dokończymy jeszcze kawę.

– Szkoda, że nie możemy tu zostać na 

zawsze – westchnęła.

– Bardzo lubisz to miasto, prawda? – za-

pytał.

– Tak. Mimo, że mieszka tu tyle ludzi, 

mam wrażenie, że wszyscy są sobie bliscy. 
Cieszę się, że tu przyjechałam. Oderwałam 
się trochę od spokojnego życia, które zwy-
kle wiodę.

– Ale wczoraj o mało mi nie odmówiłaś 

– przypomniał Jordan. – Czasem jesteś jak 
ptak, który bardzo chce polecieć, ale boi 
się wyjść z klatki.

background image

–   Nie   czuję   się   uwięziona   w   klatce, 

wręcz   przeciwnie,   mam   bardzo   wygodne 
gniazdko.

– Ale jeżeli osiądziesz w nim na stałe, 

nigdy nie zobaczysz, co dzieje, się w in-
nych   miejscach.   Pomyśl   tylko   o   Nowym 
Jorku, o Paryżu czy Acapulco.

– Ale mnie się podoba w domu. Jest tam 

coś, co sprawia, że zawsze chętnie do nie-
go wracam.

– Coś czy ktoś? – zapytał, wpatrując się 

w napięciu w jej twarz.

Miał rację, chodziło o osobę. Myślała o 

swej   babce.  Nie   mogła  przecież  jej   opu-
ścić,   odejść   na   zawsze   od   kobiety,   która 
swą miłością i opieką najlepiej jak mogła 
starała się jej zastąpić rodziców. Prawda, 
Bonita bardzo chciała poznać świat, miała 
nawet nadzieję, że uda jej się zmienić swe 
życie, że dotrze w ciekawe, ą znane jej tyl-
ko   z   opowiadań   miejsca.   Zawsze   jednak 
czuła, że po tym wszystkim będzie musiała 

background image

wrócić do doliny, która kojarzyła się jej z 
bezpieczeństwem i miłością. Trudno było 
dokonać   wyboru   między   tymi   dwoma   a 
pragnieniem   przygody,   gdy   tak   bardzo 
chciało się mieć i jedno, i drugie. Poczuła, 
że musi mu wszystko wyjaśnić i zaczęła:

–   Masz   rację.   Jest   ktoś...   –   jednak   w 

chwili,   gdy   wymówiła   te   słowa,   Jordan 
zrobił   gwałtowny   ruch,   który   bardzo   ją 
przestraszył. Wstał i wsunął dłoń do kie-
szeni.

– Gdzie jest kelner? – spytał niecierpli-

wie.

– Mówiłeś, że nie musimy się spieszyć – 

zaprotestowała,   ale   zaczęła   posłusznie 
zbierać swoje rzeczy.

– Chcę już iść.
Bonita była pewna, że dokończą rozmo-

wy w taksówce, lecz. Jordan wydawał się 
koncentrować na papierosie, który na prze-
mian palił i miął w dłoni. Wydawało jej 
się, że jest przejęty zbliżającą się premierą 

background image

filmu.

– Chcieliśmy, żeby wszystko odbyło się 

na   peryferiach,   żeby   widownia   nie   wie-
działa, czego się spodziewać. Mam nadzie-
ję, że zrobię im niespodziankę.

Jordan przedstawił się bileterowi, który 

rozdawał kartki, na których widzowie mie-
li zawrzeć swe uwagi na temat filmu, po 
czym zajęli miejsca w tylnym rzędzie.

–   Młodzi   ludzie   –   powiedział   Jordan, 

przyglądając się zajmującym swoje miej-
sca widzom. – Aha, oto i reszta naszych.

Jordan wstał i przywitał się z kilkoma 

osobami,   wśród   których   Bonita   poznała 
członków ekipy pracującej w Carmel.

Bonita próbowała skupić się na filmie, 

by móc  bezstronnie  ocenić  jego wartość, 
lecz nie przychodziło jej to łatwo, bowiem 
nie   znalazła   żadnego   bohatera,   z   którym 
mogłaby się identyfikować. Jedyną kobietą 
była wiecznie narzekająca żona jednego z 
bohaterów, reszta zaś była bandą złodziei, 

background image

przygotowujących się do skoku na bank w 
Nowym Jorku. Doug Driver grał tym ra-
zem drugoplanową rolę porucznika policji, 
który cierpliwie rozpracowywał bandytów.

Film zakończył się krwawą strzelaniną. 

Gdy   członkowie   gangu   jeden   po   drugim 
padali od kul policji, Bonita nie wytrzyma-
ła i zasłoniła twarz dłońmi. Po chwili przez 
rozsunięte   palce   spojrzała   nieśmiało   na 
ekran, by upewnić się, czy krew przestała 
płynąć, i wysłuchała końcowego monologu 
Douga. Mówił ładnie modulowanym gło-
sem i grał bardzo powściągliwie.

Nagle usłyszała szept Jordana:
– Jak możesz coś zobaczyć przez zasło-

nięte oczy? Aż tak ci się nie podoba?

Bonita zorientowała się, że zrobiła błąd, 

dając mu nazbyt wyraźnie odczuć, jaka jest 
jej opinia o filmie. Mimo całej pewności 
siebie,   Jordan   jak   wszyscy   potrzebował 
pochwały. Próbowała ratować sytuację.

–   Zakończenie   było   naprawdę   bardzo 

background image

dobre, Jordan. Przestraszyłam się tak bar-
dzo, że nie mogłam dalej oglądać – powie-
działa niezbyt przekonywająco.

–   Czy   zauważyłaś,   co   potrafi   z   siebie 

dać Doug, jeżeli właściwie się go popro-
wadzi? Po to cię tu zaprosiłem.

–   Był   dobry.   Ale   jak   go   namówiłeś, 

żeby zgodził się zagrać tak małą rolę?

– Zagrał ją dlatego, by móc wypowie-

dzieć słowa, które przed chwilą słyszałaś. 
Chciał spróbować czegoś nowego.

Po wyjściu z kina udali się do pobliskie-

go   baru,   w   którym   na   tyłach   połączono 
stoły, by wszyscy zainteresowani mogli się 
pomieścić.   Zamówiwszy   parę   butelek 
szampana pochylili się nad kartkami i wy-
mieniali uwagi na temat tego, co w nich 
odkryli.

– Policzyłem tu pobieżnie oceny i wy-

chodzi,   że   osiemdziesiąt   procent   uważa 
film za bardzo dobry. Możemy więc chyba 
liczyć na kolejny przebój kasowy – zaczął 

background image

Jordan.

– Poczekaj, mam tu sześć kartek, na któ-

rych ludzie napisali, że miejscami się wle-
cze. To znaczy, że środek jest jednak za 
długi.

– Wytniemy scenę z kawiarni..
– A mnie się ona podoba.
– Mnie nie.
– Kosztowała nas dwadzieścia dwa ty-

siące.

Spór trwał, dopóki Jordan nie wyprosto-

wał się na krześle i nie odchrząknął. Spór 
przy stole ucichł.

– Przeczytałem wszystkie uwagi. Ogól-

nie reakcje są przychylne, ale scena z ka-
wiarnią rzeczywiście musi wypaść. W ki-
nie ludzie wiercili się i pomału tracili zain-
teresowanie.   Wytnij   ją,   Jim.   Wszystko 
inne w porządku.

Po podjęciu tej ważkiej decyzji wszyscy 

odprężyli się i w znacznie niniejszym pod-
nieceniu dyskutowali o szczegółach kam-

background image

panii reklamowej, daty oficjalnej premiery 
i   rozpoczęcia   rozpowszechniania.   Bonita 
popijała szampana, słuchając z uwagą wy-
wodów Jordana na różne tematy, związane 
z   interesami   i   podziwiając   jego   umiejęt-
ność zapanowania nad dyskusją toczącą się 
przy stole.

–   Dziękuję   wszystkim   –   powiedział 

wreszcie. – To by było na tyle. Poza tym 
muszę   jeszcze   odwieźć   do   domu   pewną 
bardzo zmęczoną damę.

Bonita nagle otworzyła oczy, zdając so-

bie   sprawę,   że   pod   wpływem   szampana 
stała się senna.

– Wszystko w porządku – wymamrotała, 

gdy   Jordan   pomógł   jej   wstać,   po   chwili 
jednak pomoc jego dłoni okazała się ko-
nieczna, by podtrzymać dziewczynę na no-
gach.

Chłodne   i   wilgotne   powietrze   na   ze-

wnątrz pozwoliło jej szybko dojść do sie-
bie.   Jordan   natychmiast   zatrzymał   jakąś 

background image

taksówkę.

Ciekawo, powiedziała do siebie w my-

ślach, ile szampana wypiłam. Jak mi do-
brze!

Na lotnisku Paul z drugim pilotem cze-

kali już w maszynie.

– Prognoza mówi, że nad lotniskiem w 

Monterey jest trochę mgły, ale nie powin-
niśmy   mieć   żadnych   kłopotów   –   powie-
dział Paul.

– Mgła? Uwielbiam mgłę. Wszystko jest 

wtedy takie tajemnicze i piękne – powie-
działa Bonita.

– Pas startowy też staje się bardzo ta-

jemniczy – roześmiał się drugi pilot. – Ale 
proszę się nie martwić. Od tego są instru-
menty pokładowe.

–   Zwykle   tak   się   składa,   że   Monterey 

jest jedynym lotniskiem bez mgły albo je-
dynym za mgłą na całym wybrzeżu – po-
wiedział Paul i zwrócił się do Jordana: – 
Pana zamówienie jest w barku.

background image

Jordan podziękował i gdy wystartowali, 

wyciągnął zeń butelkę schłodzonego szam-
pana, kawior i krakersy.

– Miałem nadzieję wypić za sukces mo-

jego filmu – powiedział Jordan. – Chcesz 
trochę szampana?

– Bardzo proszę.
Bonita wyciągnęła się wygodnie w fote-

lu ciesząc się każdą chwilą. Od dawna ma-
rzyła o czymś takim – o luksusowej podró-
ży samolotem w towarzystwie przystojne-
go mężczyzny.

– Twoje włosy przypominają mi jakie-

goś   wspaniałego,   egzotycznego   ptaka   – 
powiedział Jordan po chwili milczenia. – 
Odbijają się w nich pod światło wszystkie 
kolory tęczy.

Nigdy dotąd nikt nie mówił do niej w 

taki sposób. Bonita poczuła w sobie dziw-
ną radość pomieszaną z niepewnością. Za-
uważyła   już,   że   Jordan   potrafił   w   jednej 
chwili być bardzo grzecznym, niemal nad-

background image

skakującym, by za chwilę zasklepić się w 
niedostępnej   skorupie   nieuprzejmości. 
Bała się go w takich chwilach. Podniosła 
głowę, by spojrzeć mu w oczy, i wyjrzała 
przez okno znajdujące się za jego głową.

–   Patrz,   Jordan!   Jaka   mgła!   Może   bę-

dziemy musieli krążyć nad lotniskiem kil-
ka godzin, żeby w ogóle móc wylądować. 
Przytuliła się do niego, szukając schronie-
nia w jego silnych ramionach.

– Boisz się? – zapytał.
– Nie. Martwię się tylko, czy wystarczy 

nam tego wspaniałego szampana.

Jordan   odsunął   ją   delikatnie,   lecz   sta-

nowczo i sięgnął do barku, by nalać jesz-
cze po jednym kieliszku. Bonita czuła roz-
czarowanie, bo bardziej niż szampana pra-
gnęła bliskości Jordana.

– ^ Panie McCaslin, za dwie minuty wy-

lądujemy.   Przed   chwilą   dostałem   wiado-
mość, że mgła podnosi się w okolicy pasa 
numer dwadzieścia osiem. Podejdziemy do 

background image

lądowania   z   tamtej   strony   –   odezwał   się 
Paul przez głośnik.

– Nareszcie – powiedział Jordan z ulgą i 

zasępił się.

Po spokojnym lądowaniu Jordan zerwał 

się z miejsca i wyskoczył z samolotu. Bo-
nita poszła w ślad za nim, ale w ciemności 
trudno było jej dostrzec schody, więc wy-
ciągnęła ku niemu bezradnie ramiona.

–   Nie   bój   się,   złapię   cię   –   powiedział 

Jordan. – Skacz.

Gdy bezpiecznie wylądowała w jego ra-

mionach,   wrócił   jeszcze   do   maszyny   po 
żakiet,   który   zostawiła   tam   przez   roztar-
gnienie,   a   może   dlatego,   że   wypiła   zbyt 
dużo szampana. Ubrała się i pospieszyła w 
kierunku czekającej na nich limuzyny. To 
znaczy – chciała pójść szybko, lecz nogi 
nie bardzo chciały jej słuchać. Jordan, idą-
cy o parę kroków przed nią, odwrócił się i 
spojrzał na nią. Potem uśmiechnął się, ob-
jął   dziewczynę   i   podprowadził   do   samo-

background image

chodu.

– Chodź, moja mała. Jest za zimno, żeby 

stać na zewnątrz.

– Zupełnie jak w filmie – powiedziała i 

roześmiała się, bo bez uprzedzenia wziął ją 
na ręce i posadził we wnętrzu auta. Sam 
wsiadł z drugiej strony. Zaraz gdy ruszyli, 
oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła 
oczy. Pragnęła teraz tylko jednego – wy-
spać się na ramieniu Jordana. On zrobił jej 
miejsce i przytulił do siebie tak blisko, że 
słyszała bicie jego serca.

– Zaraz będziesz w domu – szepnął.
Bonita, bawiąc się guzikami jego koszu-

li, powiedziała z rozmarzeniem:

– Chodźmy do ciebie.
– Przecież mieszkam w Beverly Hills – 

powiedział wolno.

– Wiesz, co mam na myśli – rzekła pod-

nosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy. – 
Chcę zostać z tobą.

– Zapominasz, że jesteś teraz z niewła-

background image

ściwym mężczyzną – westchnął Jordan.

– Wcale nie – zaprzeczyła Bonita, lecz 

w jej głowie myśli kłębiły się jak mgła na 
zewnątrz pojazdu.

Jordan nachylił się i pocałował ją. Nagle 

poczuła, że jest zupełnie przytomna i odda-
ła   mu   pocałunek,   chcąc   wyrazić   mu   bez 
słów, jak bardzo go pragnie, jak bezpiecz-
nie czuje się w jego obecności. Chciała, by 
ta chwila trwała wiecznie.

Niespodziewanie   Jordan   zesztywniał   i 

przerwał pocałunek. Otępiałe zmysły Bo-
nity podpowiadały jej, że coś jest nie tak. 
Ona była dalej blisko niego, lecz on, jakiś 
zamyślony i daleki, siedział na swojej czę-
ści siedzenia.

– Przepraszam. Obiecałem, że tego nie 

zrobię bez twojej zgody – powiedział ci-
cho,   szukając,   w   kieszeni   papierosów.   – 
Poza tym masz chyba dość przygód jak na 
jeden dzień. Zwłaszcza szampana.

Bonita była zadowolona, że działanie al-

background image

koholu osłabiło w niej odczucie urażonej 
dumy.   Dlaczego   Jordan   zawsze   zamykał 
się w sobie, ilekroć chciała być bliżej nie-
go?

Samochód   podskoczył   na   górce,   co 

zwiastowało, że  zjechali  z głównej  drogi 
na podjazd do domu babki. Na ganku pali-
ło się światło, które wydawało się przyzy-
wać ją do domu, dawało poczucie pewno-
ści i bezpieczeństwa, nie 'zaś iluzję uczu-
cia, której przed chwilą Jordan tak okrutnie 
ją pozbawił.

>

background image

Rozdział 7

Następnego   dnia   obudził   Bonitę   hałas 

samochodu   przejeżdżającego   tuż   pod   jej 
oknem. Zwlokła się z łóżka i mamrocząc 
pod nosem spojrzała na budzik stojący na 
toaletce. Była dopiero szósta.

Wyjrzała przez okno i zauważyła półcię-

żarówkę pełną sprzętu filmowego. Ze zło-
ścią zatrzasnęła okno i zaciągnęła żaluzje. 
Wracając do łóżka, potknęła się o leżące 
na podłodze ubranie i kopnęła je ze złością 
w stronę otwartych drzwi szafy.

Wkrótce gwar na podwórzu ucichł i za-

snęła znowu.

– Bonito, śpisz? – zapytała cicho Alber-

ta, po czym uchyliła drzwi, by sprawdzić. 
– Marlenę czeka na ciebie na dole.

Dziewczyna   naciągnęła   na   głowę   po-

duszkę,   żałując,   że   nie   może   się   lepiej 
ukryć przed wścibstwem przyjaciółki.

background image

– Która godzina?
– Dziewiąta. Czas, żebyś wstała i poroz-

mawiała   ze   mną   –   odpowiedział   jej   zza 
pleców babki dźwięczny głos Marlenę.

– Marlenę, przestraszyłaś mnie – powie-

działa  Alberta, odwracając  się  do dziew-
czyny. – Myślałam, że poczekasz na Boni-
tę na dole.

Marlenę wśliznęła się do pokoju i usia-

dła na łóżku Bonity.

– Wstawaj, Boni to! Nawet nie wiesz, co 

się dzieje dookoła – powiedziała podeks-
cytowanym głosem.

– Co?
– Kręcą dziś na ranczo Brada. Pewnie 

już zaczęli, a nas tam nie ma.

– Przepraszam na chwilę, ale nie spo-

dziewałam się gości – powiedziała Bonita 
wstając i skierowała się do łazienki, gdzie 
po   wypiciu   szklanki   wody   poczuła   się 
znacznie lepiej. Wróciła do sypialni, gdzie 
siedziała Marlenę, pilnie przyglądając się 

background image

różowemu   lakierowi   na   swych   paznok-
ciach, który odcieniem odpowiadał jej su-
kience. Czekałaby tak całymi  godzinami, 
byle   tylko   móc   wyciągnąć   z   Bonity   naj-
świeższe plotki.

– Gdzie byłaś wczoraj cały dzień? Pisa-

łaś?   Rozglądałam   się   za   tobą   na   planie. 
Jordan mówił mi, że były to najważniejsze 
sceny w filmie i byłam pewna, że cię tam 
zastanę. Przecież tobie nie zabronił wejścia 
na plan.

– Kiedy z nim rozmawiałaś?
– Zadzwonił do mnie wczoraj rano, za-

nim wyjechał w interesach. Powiedział, że 
bardzo żałuje, ale musi załatwić coś waż-
nego i że spotkamy się dzisiaj.

– A co z twoją pracą? Co ze sklepem?
– Odpuściłam sobie. Jordan dał mi rolę 

w filmie, dlatego do mnie zadzwonił. Był 
bardzo miły, powiedział, że na testach wy-
padłam wspaniale – poprawiła dłonią swe 
jasne loki, jakby sama podziwiała ich foto-

background image

geniczność.

– Jestem taka senna, że nie mogę zebrać 

myśli. Co wczoraj kręcili? – zapytała Bo-
nita siedząc na łóżku i mając wrażenie, że 
powinna doń wrócić na cały dzień.

–   Skończyli   wszystkie   sceny   między 

Dougiem i Kate na plaży. Szkoda, że nie 
widziałaś, jak reżyser biegał i krzyczał na 
zespół,   żeby   wszystko   wyszło   dokładnie, 
jak przykazał mu Jordan.

–   Na   pewno   zostawił   mu   dokładne 

wskazówki – ziewnęła Bonita.

–   Wstawaj,   dziewczyno.   Chcesz   przez 

cały dzień gnić w łóżku?

– Idź sama. Ja muszę się trochę pozbie-

rać.

– Dobrze, ale obiecaj mi, że spotkamy 

się potem u Brada.

Gdy   Marlenę   wyszła   z   pokoju,   Bonita 

podeszła   do   szafy   wybrać   jakiś   strój   na 
dzisiejszy   dzień.   Nie   mogła   się   jednak 
oprzeć myśli, że coś się nie zgadzało. Jeże-

background image

li wczorajsze sceny były tak ważne dla ca-
łego   filmu,   dlaczego   Jordan   zabrał   ją   na 
cały dzień do San Francisco? Czy chciał 
usunąć ją z drogi by się nie wtrącała? Chy-
ba   tak,   bo   przecież   równie   dobrze   mógł 
polecieć sam na pokaz, tymczasem zapro-
ponował jej spędzenie całego dnia w mie-
ście.

Nawet w lawendowej kąpieli, którą so-

bie   przygotowała,   nie   mogła   przestać   o 
tym   myśleć.   Poprzedniego   dnia,   w   przy-
czepie, gdy uciszył ją pocałunkiem, a ona 
myślała, że są to początki uczucia, on już 
knuł, jak by usunąć ją z drogi. Wczoraj, w 
samolocie, oszołomiona szampanem i jego 
bliskością musiała wydać mu się bezden-
nie głupia. W duchu zapewne gratulował 
sobie planu, który nad podziw zdał egza-
min. Czuła się głęboko dotknięta i upoko-
rzona. Jej  ciało zdradziło ją, reagując  na 
każde   dotknięcie   Jordana   jak   dobrze   na-
strojone skrzypce na grę wirtuoza.

background image

Nic   dziwnego,   że   zachowywał   się   tak 

powściągliwie. Nie, wcale nie  musiał  się 
powściągać. Na pewno go sobą znudziła, a 
czas   z   nią   spędzony   zaliczył   pewnie   do 
jednego z wielu nudnych spotkań w intere-
sach.

Z początku miała zamiar schować się w 

domu   przez   cały   dzień,   lecz   po   chwili 
stwierdziła,   że   musi   się   na   niego   jakoś 
uodpornić i lepiej, żeby spotkała się z nim 
dzisiaj niż później, gdy przetrawi wszyst-
ko, co jej zrobił. Powinna też udać, że to, 
co zaszło wczoraj między nimi, nic a nic ją 
nie obchodzi.

Gdy   wreszcie   znalazła   się   na   ranczo 

Brada, z ulgą zauważyła, że cała ekipa krę-
ci się wokół stajni, więc co tchu pobiegła 
do domu, którego wejście było otwarte.

Gdy znalazła się w środku, natychmiast 

poczuła   się   bezpiecznie.   Brad   kupił   dom 
razem z całym wyposażeniem, w którym 
nic nie zmieniło się ani na jotę. Pamiętała 

background image

każde krzesło i każdy drobiazg ze swych 
częstych odwiedzin w domu, gdy żyli jesz-
cze rodzice jej matki. Słysząc kroki Brada, 
usiadła   na   fotelu,   który   babka   Beasley 
przywiozła ze sobą, gdy kupili ranczo.

Brad uśmiechnął się na jej widok. Co za 

ulga, nareszcie porozmawiać z mężczyzną, 
który   nie   utrudniał   niczego,   nie   stwarzał 
dwuznacznych sytuacji i nie ranił cudzych 
uczuć. Nie musiała się przy nim cały czas 
mieć  na  baczności, ufała mu,  bo nie  był 
zdolny do oszustwa.

– Cześć, Bonito. Wiesz, ci kaskaderzy 

znają się na koniach – powiedział z uzna-
niem, rzucając kapelusz na krzesło. Twarz 
miał czerwoną z wysiłku. – Marti Colton 
uczyła mnie, jak spaść z konia i wsiąść na 
niego z powrotem w pełnym galopie.

– Nie powiem, żebym akurat tego pra-

gnęła się najbardziej nauczyć.

– Co się stało, Bonito? Dziś rano nie je-

steś tak wesoła jak zwykle.

background image

– Jestem trochę przygnębiona.
– Co się stało? Czyżbym cię ostatnio za-

niedbywał?

– Nie, nie o to chodzi, Brad. Wszystko 

przez ten wczorajszy film Jordana. Przez 
cały   czas   ludzie   padają   trupem.   Czułam, 
jakby każda  z  tych kul  wystrzelona  była 
we mnie.

– Nie przesadzaj. Powiedz mi, co ci na-

prawdę dolega.

Usiadł   obok   niej,   a   jego   współczucie 

sprawiło,   że   maska   odwagi   i   obojętności 
opadła i Bonita rozpłakała się. Brad wyjął 
z kieszeni chustkę i obejmując dziewczynę 
jedną ręką, próbował niezgrabnie otrzeć jej 
łzy.

– Nie lubię cię taką, Bonito.
Nagle   w   drzwiach   pojawił   się   niespo-

dziewanie Jordan McCaslin.

– Dzień dobry, Jordan. Nie słyszeliśmy, 

jak wszedłeś.

– Przepraszam, że przeszkadzam.

background image

– Bonita opowiadała mi właśnie o two-

im nowym filmie. Mówi, że ocieka krwią! 
– powiedział Brad.

Jordan patrzył na oboje z zimną pogardą 

w oczach.

– O ile pamiętam, mówiłaś, że film ci 

się podoba – powiedział do Bonity, ignoru-
jąc uwagę Brada.

–   Mówiłam,   że   z   pewnością   zostanie 

przebojem kasowym. To nie to samo.

– Rozumiem. I zaraz przybiegłaś tutaj, 

żeby podzielić się z panem Starkiem tym, 
co o moim filmie sądzisz naprawdę, tak? – 
zapytał Jordan dziwnie matowym głosem.

Nim   Bonita   zdołała   odpowiedzieć,   do 

domu weszła Marlenę, trzymając się dra-
matycznie za policzek i od razu podeszła 
do Jordana.

– Jak się cieszę, że cię znalazłam, Jor-

dan. Patrzyłam, jak zespół kręci sceny przy 
stajni, kiedy nagle gałązka odwinięta przez 
kamerę   uderzyła   mnie   w   twarz.   Chyba 

background image

mam ślad po zadrapaniu! – ostatnie słowa 
wymówiła   z   takim   dramatyzmem,   jakby 
informowała   o   pocięciu   Mony   Lisy   na 
drobne kawałki przez szaleńca.

– Mamy tu apteczkę. Zaraz pójdę z tobą 

do szefa planu – powiedział Jordan.

–   Ojej!   Jordan,   popatrz   tu!   –   udawała 

dalej Marlenę.

Podeszła do niego, a gdy on przyglądał 

się draśnięciu, oparła swe dłonie na jego 
barkach.

–   Mam   gdzieś   tu   pudełko   bandaży   – 

przypomniał sobie Brad.

– Wiem gdzie, zaraz przyniosę – zaofia-

rowała się Boni ta, ciesząc się z pretekstu 
do wyjścia z pomieszczenia. W korytarzu 
koło kuchni stała duża komoda, gdzie jej 
babka zawsze trzymała środki opatrunko-
we na wypadek, gdyby któryś z pomocni-
ków   na   farmie   skaleczył   się.   Odsunęła 
trzecią szufladę od góry i z zadowoleniem 
zauważyła, że wszystko było tak, jak pa-

background image

miętała.

– Szybko ci poszło – skomentował Jor-

dan. – Wiesz, gdzie co jest w tym domu.

–  Bonita   spędziła   tu  przynajmniej   tyle 

czasu   co   Brad   –   powiedziała   Marlenę,   a 
Bonita przypomniała sobie, że kiedy cho-
dziły jeszcze do szkoły, wpadały do pani 
Beasley, babki Bonity, prosząc o słodycze.

Jordan zdezynfekował draśnięcie na po-

liczku Marlenę i przylepił plaster. Marlenę 
syknęła z bólu i powiedziała:

–   Jordan   martwi   się   tak   samo   jak   ja. 

Przecież za kilka dni stanę przed kamerami 
i muszę wyglądać bez zarzutu.

– Nie przejmuj się – powiedział Jordan. 

– Nie musisz być aż tak piękna, nie powin-
naś przecież zgasić naszej gwiazdy.

– Widzicie? – Marlenę aż pokraśniała z 

zadowolenia. – Opowiedz Bonicie, jak wy-
padł mój sprawdzian przed kamerą. Nawet 
nie wiedziała, że zagram w filmie, dopóki 
jej dzisiaj rano nie powiedziałam.

background image

– To prawda. Dzieje się tu wiele rzeczy, 

o których nie mam pojęcia – powiedziała 
Bonita, mając nadzieję, że dzięki tej aluzji 
Jordan zorientuje się o czymś wprost prze-
ciwnym.

– Nie sądzę, żebym musiał konsultować 

z tobą obsadę ról drugoplanowych – odpo-
wiedział jej Jordan szorstko. Potem zwró-
cił się do Brada: – Przyszedłem panu po-
wiedzieć, że konie będą nam potrzebne do-
piero   jutro.   Może   pan   więc   wrócić   do 
swych zajęć. Ja idę na plan.

–   Tak,   tak,   chodźmy   –   zaszczebiotała 

Marlenę, podbiegając do niego. – Jestem 
pewna, że Brad z Bonitą mają sobie wiele 
do powiedzenia.

Jordan zatrzymał się i zapytał:
– Więc zostajesz?
– Nie ma sensu, żebym szła z wami. I 

tak wypadł mi wczorajszy dzień...

– ... poza tym masz pilniejsze rzeczy do 

roboty – dokończył za nią z sarkazmem. – 

background image

Cóż, jeżeli nie będziesz dziś zbyt zajęta, 
będziemy oglądać zdjęcia z dnia wczoraj-
szego o ósmej wieczorem. Możesz przyjść 
i przekonać się, co zrobiliśmy wczoraj.

– Chyba już trochę za późno na popraw-

ki, nie sądzisz?

– Nie prosiłem cię o krytykę, tylko pro-

ponowałem   obejrzenie   zdjęć,   mając   na-
dzieję, że wreszcie coś ci się spodoba.

Marlenę pociągnęła Jordana do drzwi.
– Bonitą chyba skończyła z pracą w tym 

filmie,   a   ja   ją   właśnie   zaczynam.   Więc 
chodźmy   i   pozwólmy   jej   skoncentrować 
się na życiu prywatnym.

Brad nie wydawał się świadom tego, co 

zaszło   przed   chwilą   między   Jordanem   a 
Bonitą, i powiedział radośnie do Bonity:

– Skoro nie będziesz dziś wieczór zaję-

ta, może przyjdę i dotrzymam ci towarzy-
stwa?

Bonitą zawahała się przez chwilę z od-

powiedzią. Obecność Brada na pewno wy-

background image

wrze na nią korzystny wpływ i pozwoli jej 
się uspokoić i wrócić do świata przewidy-
walnych zdarzeń, którego od chwili przy-
jazdu Jordana bardzo jej brakowało.

– Dobrze. Do zobaczenia.
– Mamy sobie wiele do powiedzenia – 

uśmiechnął się niepewnie Brad.

Bonita skierowała się ku drzwiom. Z za-

chowania Jordana można było wnosić, że 
gdyby film kręcono w Hollywood, nawet 
przez myśl by mu nie przeszło zaprosić ją 
na plan. Tutaj zaś po prostu tak się złożyło, 
że mieszka tam, gdzie on zdecydował zro-
bić film. Marlenę, dla kontrastu, po natręt-
nych   żądaniach   i   przypominaniu   o   swej 
obecności, dostała swoją upragnioną rolę. 
Jordanowi z pewnością wydaje się atrak-
cyjna. Z tego, co mówiła jej Kate, Jordan 
zamknął swe serce przed prawdziwą miło-
ścią, ale nie znaczyło to, że nie znajdzie 
czasu dla kobiety takiej, jak Marlenę, która 
nic od niego nie oczekuje, z wyjątkiem po-

background image

chlebstw i rozrywki.

Zbliżając   się   do   domu,   zauważyła,   że 

Alberta czeka na nią na huśtawce na ganku 
zamiast   leżeć   w   łóżku,   gdzie   codziennie 
miała spędzać po parę godzin.

– Bonito, cieszę się, że przyszłaś. Wy-

biegłaś   rano   tak   szybko,   że   nie   miałam 
okazji usłyszeć ani słowa o twojej wczoraj-
szej wyprawie do San Francisco.

Bonita usiadła obok niej na schodach i 

przytuliła Larka, który nie odstępował jej 
ani na krok.

– Okropnie. Nie uwierzysz, jaki dwuli-

cowy potrafi być Jordan. Dopiero dziś rano 
dowiedziałam się, że zabrał mnie na wy-
cieczkę tylko po to, żebym tutaj nie prze-
szkadzała   w   zdjęciach.   Przez   cały   dzień 
opowiadał   mi,   jak   to   dobrze   się   bawi   w 
moim towarzystwie, że poznał miasto od 
tej strony, od której nie miał go wcześniej 
okazji obejrzeć, a tak naprawdę przez cały 
czas musiał śmiać się w kułak z mojej na-

background image

iwności. On po prostu nie zdaje sobie spra-
wy, że inni ludzie mogą mieć uczucia.

– Moja droga, nie sądzisz, że jesteś dla 

niego niesprawiedliwa? Może zaszło jakieś 
nieporozumienie? Jeżelibyś usiadła z nim i 
szczerze porozmawiała...

– Nie – przerwała Bonita. – Zdecydowa-

łam się. Nie będę mu więcej wchodzić w 
drogę.

Alberta   rzuciła  na  wnuczkę   zatroskane 

spojrzenie.

– Jesteś zmęczona. Idź na górę się prze-

spać,   wczoraj   wróciłaś   dosyć   późno. 
Wiem, bo nigdy nie mogę zasnąć, . dopóki 
ty nie wrócisz do domu.

– Masz rację. Spróbuję zasnąć na chwi-

lę.

– Jeden z chłopaków, który tu pracuje, 

mówił mi, że dziś wieczorem mają zamiar 
przeglądnąć wczorajszy materiał.

– Nic z tego. Nie wybieram się na żaden 

pokaz. Nie mogę się tylko doczekać, kiedy 

background image

oni wszyscy pojadą sobie stąd, a my bę-
dziemy   mogły   zapomnieć,   że   kiedykol-
wiek tu byli.

Wstała gwałtownie, czym przestraszyła 

Larka, i weszła do domu.

q – Czuję – się, jakbyśmy byli na Times 

Square – powiedział Brad, pokazując dło-
nią na podjazd, zastawiony samochodami. 
–  Dawniej   o  tej  porze  można  było  usły-
szeć, jak szop myje sobie w rzece kolację.

–   Zobaczysz,   jeszcze   go   usłyszymy   – 

powiedziała, siadając obok niego na huś-
tawce.

–   Ale   czy   wszystko   zostanie   po 

staremu?

– Pewnie. A co konkretnie masz na my-

śli?

– Boję się, że się zmienisz, że polubisz 

ten   cały   chaos   i   zgiełk,   a   dawny   spokój 
tego miejsca może ci się wydać nudny.

– Niczego bardziej nie pragnę – powie-

działa Bonita, starając się nadać swym sło-

background image

wom szczere brzmienie.

– Nie chcę, żebyś kiedyś ode mnie ode-

szła – powiedział nagle Brad z drżeniem 
niepewności w głosie, której nigdy przed-
tem u niego nie słyszała.

Dlaczego   od   kilku   dni   zachowuje   się 

dziwnie i robi wszystko, żeby zmienić sto-
sunki nas łączące? – zastanawiała się Boni-
ta. Nie chciała jakąś nieostrożną odpowie-
dzią   zmusić   go   do   wypowiedzenia   słów, 
których   nie   miała   ochoty   usłyszeć,   więc 
skupiła się na huśtaniu, mając nadzieję, że 
jednostajny ruch uspokoi także i jego. On 
zaś siedział w milczeniu, jakby nie zauwa-
żając braku reakcji z jej strony, zadowolo-
ny po prostu z jej obecności.

Bonita   wybiegła   myślą   naprzód,   wy-

obrażając sobie życie, jakiego mogła ocze-
kiwać z Bradem. Wystarczyłoby, że prze-
niesie do sąsiedniego domu swą szczotecz-
kę do zębów, a wszystko zostałoby po sta-
remu na zawsze. Czułaby się z nim bez-

background image

piecznie, może nawet nie chciałaby nigdzie 
wyjeżdżać. Do końca życia zostałaby w tej 
klatce... Nie, to przecież Jordan tak to na-
zwał.   W   tym   gniazdku.   Może   historia 
znów się powtarza, a jej pisane było zako-
chać się w Bradzie?

Nagle poczuła, że jednostajny ruch huś-

tawki   usypia   ją,   a   nie   chciała   przecież 
spać. Chciała patrzeć w gwiazdy i wyobra-
żać sobie cywilizacje, które je zamieszku-
ją. Wstała i podeszła na skraj ganku, nie 
spuszczając   wzroku   z   rozgwieżdżonego 
nieba.

– Uważaj! Co ci się stało? Mogłaś prze-

cież spaść! – Brad podszedł do niej i objął 
ją z tyłu. Potem się odwrócił, a ona zorien-
towała się, że zamierza ją pocałować. Gdy 
powoli   tulił   ją   do   siebie,   pomyślała,   że 
mężczyzna, chcąc pocałować dziewczynę, 
nie powinien chwili oczekiwania przedłu-
żać w nieskończoność. Wreszcie zdecydo-
wał się i wziąwszy głęboki oddech, jakby 

background image

dla   dodania   sobie   otuchy,   przycisnął   jej 
usta do swoich w ich pierwszym pocałun-
ku od czasu, gdy się poznali.

Bonita przyjęła pocałunek z chłodną po-

stawą obserwatora, czekając, co się stanie. 
Ale nie stało się nic, nie wzbudził w niej 
takiej reakcji, jak na przykład Jordan. Nie 
chciała   przedłużać   tej   sytuacji,   nie   miała 
ochoty brać i dawać przyjemności. Nagle 
zdała sobie sprawę, że jego pocałunek był 
zaledwie namiastką jej pragnień, nieudol-
nym naśladowaniem tego, co kiedyś połą-
czyło ją z Jordanem. Dziwne, lecz to wła-
śnie pocałunek Brada sprawił, że zoriento-
wała się, że kocha kogoś innego – Jordana 
McCaslina, i było po prostu głupotą z jej 
strony oszukiwać się, że tak nie jest.

– Bonito – zaczął znów Brad, najwyraź-

niej   zadowolony   z   siebie.   –   Powinniśmy 
porozmawiać o nas. Widzisz, od dawna je-
steśmy z sobą blisko i wydaje mi się, że 
należymy do siebie z natury. Powinniśmy 

background image

chyba zostać razem, wiesz... jako małżeń-
stwo.

Bonita próbowała uwolnić się z jego ob-

jęć, lecz jej ruch sprawił, że Brad objął ją 
jeszcze mocniej.

– Bonito, czy naprawdę nie rozumiesz, 

co ci próbuję powiedzieć?

– Powiedziałeś, że nasz związek jest lo-

giczną   konsekwencją   naszej   znajomości, 
ale nie powiedziałeś, że mnie kochasz.

– Pewnie, że cię kocham. Wszyscy cię 

tu kochamy.

Nim zdołała go powstrzymać, pocałował 

ją znowu, na szczęście skrzypienie drzwi 
stajni dało Bonicie dobry pretekst do wy-
rwania się z objęć Brada.

– Proszę cię, Brad. Nie chcę, żeby nas 

ktoś zauważył.

– Przecież wszyscy wiedzą, co czujesz 

do mnie – odparł Brad, a ona spojrzała na 
niego z zaskoczeniem, czekając na wyja-
śnienie, o czym właściwie mówi. Brad jed-

background image

nak patrzył na to, co działo się po drugiej 
stronie podwórza.

Bonita odwróciła się w sam raz, by uj-

rzeć strumień' ludzi wylewający się ze sto-
doły i Jordana McCaslina stojącego obok 
drzwi, zupełnie nie kryjącego swego zain-
teresowania romantyczną sceną, rozgrywa-
jącą się na ganku.

Bonita, uwolniwszy się z uścisku Brada, 

odetchnęła swobodnie. Jordan miał rację, 
przyszłość z Bradem równałaby się uwię-
zieniu. Tylko Jordan McCaslin dawał  jej 
szansę na życie, jakiego zawsze pragnęła. 
Zdawała sobie doskonale sprawę, że ozna-
czałoby wiele zmian i nieustannych burz, 
lecz równie dobrze mogła oczekiwać chwil 
szczęśliwych   i   jasnych   jak   bezchmurne 
niebo.

Wreszcie Jordan poruszył się, kierując, 

w jej stronę. Bonita ledwo opanowała się, 
by nie wybiec mu naprzeciw, nie zarzucić 
rąk   na   szyję   i   nie   obsypać   pocałunkami. 

background image

Wtem dostrzegła, że przed nim idzie Mar-
lenę, która przed chwilą rzuciła mu przez 
ramię jakąś zabawną uwagę, zaś on odpo-
wiadał jej z uśmiechem, i serce Bonity ści-
snęło się z żalu. Marlenę przystanęła przed 
limuzyną Jordana zaparkowaną przed do-
mem   i   dostrzegłszy   stojących   na   ganku 
Brada i Bonitę, zawołała:

–   Cześć!   Nie   mogliście   się   choć   na 

chwilę   wyrwać,   żeby   zobaczyć   zdjęcia? 
Wypadło wspaniale, prawda Jordan?

– Dlaczego miałaby się odrywać, żeby 

pójść na film, skoro tu ma  wszystko na-
prawdę   –   rzekł   Jordan,   rzucając   Bonicie 
nieprzyjazne spojrzenie.

Gdy usiadł w samochodzie obok Marle-

nę, powiedział do niej z uśmiechem, lecz 
słowa skierowane były do stojącej na gan-
ku Bonity:

– Szkoda, że nie możemy zostać dłużej, 

ale na ten wieczór zrobiliśmy już pewne 
plany/.

background image

Bonita   pogrążyła   się   w   rozpaczy   na 

myśl, że Jordanowi wcale na niej nie zale-
ży i dlatego zamierza wepchnąć ją w ra-
miona Brada. Pewnie przeraził się jej za-
chowania podczas powrotu z San Franci-
sco i stwierdził, że stanie się dla niego cię-
żarem. Ucieszył się, że wreszcie dała mu 
spokój.

Usiadła   w   wiklinowym   fotelu,   zakryła 

twarz dłońmi i zastanawiała się, dlaczego 
tego samego  dnia, gdy odkryła, do kogo 
należy jej serce, musiała się również prze-
konać, że uczucie ulokowała bez najmniej-
szej nawet nadziei na wzajemność.

– Co ci się stało? – zapytał Brad?
–  Donde no hay amor, no hay dolor  – 

wyszeptała ku gwiazdom, które wydały się 
jej nagle dalekie, niedosięgłe?..

– Co powiedziałaś?
– To stare hiszpańskie przysłowie, zna-

czy „gdzie nie ma miłości, nie ma cierpie-
nia".

background image

– Czy jesteś nieszczęśliwa przeze mnie? 

– zapytał Brad z niedowierzaniem w gło-
sie.

– Posłuchaj, Brad, dopóki  nie skończą 

tego filmu, nie chcę rozmawiać na temat 
naszej przyszłości, bo sama nie wiem, co 
czuję.

– Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, co 

ja czuję do ciebie. A ja wiem, że jesteś mi 
przychylna.

Bonita spojrzała nań z przerażeniem. Co 

takiego   zrobiła,   czy   powiedziała,   że   od-
niósł takie wrażenie? Skąd mógł przypusz-
czać, że się w nim zakochała? Nim zdołała 
odpowiedzieć sobie na te pytania, usłysza-
ła głosy i dojrzała Kate Harrigan, prowa-
dzącą męża w kierunku domu.

– Bonita! – zawołała Kate.
– Doug, Kate, poznajcie Brada Starka.
–   Już   się   znamy   –   powiedział   Doug   i 

wbiegłszy po schodach na ganek, pocało-
wał Bonitę w oba policzki, po czym od-

background image

wrócił się, by uścisnąć dłoń Brada.

– Jak się ma prawdziwy kowboj?
– Świetnie, panie Driver.
– Mów mi Doug.
– Czy to ten właśnie młody człowiek za-

trzymał cię, Benito, i nie pozwolił przyjść 
na plan?

– Nie. Jordan dał mi aż nadto jasno do 

zrozumienia, że nie oczekuje mojej obec-
ności i krytyki podczas kręcenia zdjęć. A 
ja mam pewne wątpliwości, co do jego in-
terpretacji wątku.

–   Nie   powinnaś   –   zauważył   Doug.   – 

Bardzo mu zależy, żeby zrobić z tego do-
bry   film,   bo   uważa,   że   opowiadanie   jest 
świetne.

– Nie byłabym taka pewna. Wydaje mi 

się, że wszystko chce zmienić na swoje ko-
pyto.

–   Niemożliwe.   Pamiętam,   co   mówił, 

kiedy je po raz pierwszy zobaczył. Powie-
dział nam, że w życiu nie czytał piękniej-

background image

szego opowiadania, a kiedy tu przyjechali-
śmy, nie posiadał się ze zdziwienia, że ktoś 
żyjący w odosobnieniu, jak ty, mógł napi-
sać coś takiego.

– Teraz nawet tak wytresował Douga, że 

nie   przewraca   już   dekoracji   –   wtrąciła 
Kate.

– A jej kazał nosić bluzki zapięte pod 

szyję, że po raz pierwszy w życiu ma oka-
zję rzeczywiście zagrać swoją rolę – od-
gryzł się Doug.

– Nie masz się czym przejmować – cią-

gnęła Kate. – Jak tylko masz jakieś propo-
zycje, przyjdź do mnie i nie przejmuj się. 
Nie boję się jego ani nikogo innego.

– Kate rzuci w niego puszką mieszanki 

odchudzającej, jeżeli wejdzie ci w drogę – 
roześmiał się Doug i razem z żoną skiero-
wali się w stronę czerwonego mercedesa.

Po ich odejściu rozmowa z Bradem naj-

wyraźniej się nie kleiła i gdy powiedział 
jej,   że   chce   się   wcześniej   położyć   spać, 

background image

przyjęła to z ulgą. Tego wieczora zdarzyło 
się całe mnóstwo dziwnych rzeczy, o któ-
rych   nie   wiedziała,   co   myśleć.   Na   przy-
kład, co Bradowi nagle strzeliło do głowy, 
żeby odezwać się do niej w tak romantycz-
ny sposób, zupełnie nie zgadzający się z 
jego charakterem.

W domu stwierdziła, że na śmierć zapo-

mniała   o   czekoladowym   cieście,   które 
upiekła babka specjalnie na jej spotkanie z 
Bradem. Odkroiła duży kawałek, otworzy-
ła frontowe drzwi i szepnęła:

– Masz tu, Lark. Niech chociaż jedno z 

nas będzie dziś wieczór szczęśliwe.

background image

Rozdział 8

Następnego   dnia   Bonita   wstała   wcze-

śnie,   by   przygotować   się   na   cały   dzień 
zdjęć   na   ranczo   Brada.   Podczas   długiej, 
niespokojnej   nocy,   wypełnionej   krótkimi 
chwilami snu i wieloma godzinami rozmy-
ślań,   podjęła   wiele   ważnych   życiowych 
decyzji. Pogodziła się z faktem, że kocha 
Jordana i że on nie jest w stanie odwza-
jemnić   jej   uczucia.   Będzie   musiała   na-
uczyć się pracować z nim i być blisko nie-
go głęboko ukrywając swą miłość. Może 
potrzebowała takiego przeżycia, by wresz-
cie wydorośleć, by więcej zrozumieć i by 
jej   pisarstwo   stało   się   bardziej   dojrzałe. 
Nie będzie mogła sobie pozwolić na głu-
pie,   dziewczęce   rojenia.   Nawet   marzenia 
mają swe granice, a ona właśnie z bólem 
zdała sobie sprawę, że Jordan jest poza ich 
zasięgiem.

background image

Dobrze więc, pomyślała. Będę musiała 

traktować naszą znajomość na płaszczyź-
nie czysto zawodowej. Powziąwszy to po-
stanowienie poczuła się raźniej.

Po drodze na plan zajrzała do przycze-

py, gdzie za otwartymi drzwiami przygar-
biony   Vic   pracował   z   kimś   przed   jasno 
oświetlonymi lustrami.

– Cześć, Vic – powiedziała.
– Bonito, to ty? – rozległ się głos Marle-

nę.

Bonita z trudem rozpoznała swą przyja-

ciółkę.   Faliste   blond   włosy   zebrane   były 
teraz w kok, a twarz wyglądała na starą i 
zmęczoną.

– Muszę z tobą porozmawiać – wystęka-

ła Marlenę. – Czy już skończyłeś? – wysy-
czała do Vica.

– Prawie. Resztę mogę zrobić na planie. 

Jeszcze przez chwilę będziesz wolna.

Marlenę przyjrzała się sobie uważnie w 

wielkim lustrze, ściągając plastikowy far-

background image

tuch, który chronił jej kostium przed za-
brudzeniem.

– Dziękuję za wszystko, Vic – powie-

działa ze złością, wychodząc z przyczepy. 
– W życiu nie wyglądałam gorzej.

Vic   rzucił   Bonicie   porozumiewawcze 

spojrzenie i jakby nigdy nic zajął się po-
rządkowaniem swych narzędzi.

– To nie do wiary. Jesteś autorką scena-

riusza i musisz coś zrobić – powiedziała 
Marlenę do Bonity, gdy szły w kierunku 
grupy   zdjęciowej.   –   Ten   facet   przerobił 
mnie na jakąś wiedźmę. A popatrz na ko-
stium!

Marlenę miała na sobie starą, zszarzałą 

suknię   z   perkalu,   która   wisiała   na   niej 
smętnie. W ich małym teatrze Marlenę za-
wsze ubierała i malowała się sama, tak że 
nawet gdy grała inwalidkę, miała przykle-
jone sztuczne rzęsy i uróżowane policzki.

– Grasz rolę charakterystyczną, Marle-

nę. Poza tym słyszałam, że Jordan mówił, 

background image

że   nie   chce,   żebyś   odwracała   uwagę   od 
głównej bohaterki – pocieszała ją Bonita.

– Jordan na to nie pozwoli – oświadczy-

ła zdecydowanie Marlenę. – Zaraz z nim 
porozmawiam. Gdzie jest pan McCaslin? – 
zapytała asystenta reżysera, który przemy-
kał obok z plikiem papierów pod pachą.

– Ustawia drugie ujęcie koło stajni.
Marlenę   chwyciła   koleżankę   za   rękę   i 

skierowała się we wskazaną stronę. Bonita 
nie chciała co prawda z samego rana wi-
dzieć się z Jordanem, ale po chwili zdecy-
dowała, że dlaczego nie. Poza tym może 
wykorzystać Marlenę jako swą tarczę.

– Dzień dobry, szefie – wyszeptała Mar-

lenę wprost do jego ucha, gdy siedział w 
fotelu   zajęty   studiowaniem   scenopisu.   – 
Wiem, że ci przeszkadzam, ale Bonita chce 
z tobą porozmawiać w pilnej sprawie. Bo-
nito,   powiedz   Jordanowi,   co   sądzisz   o 
moim kostiumie i makijażu.

Tego   właśnie   pragnęła   uniknąć   za 

background image

wszelką cenę. Marlenę stawiała ją w sytu-
acji, w której Jordan miał prawo się zde-
nerwować.

– Wydaje ci się, że nie wygląda jak na-

uczycielka ze szkoły tak, jak ją opisałaś? – 
zapytał Jordan.

– Nie o to chodzi – plątała się Bonita. – 

Marlenę uważa, że... że wygląda na zbyt... 
zaniedbaną.

Jordan zbliżył się do Marlenę, wziął ją 

za ręce i przyglądał się jej twarzy pod róż-
nymi kątami, wreszcie zawyrokował:

– Ta twarz nigdy nie będzie wyglądać 

na   zaniedbaną.   Bez   względu   na   to,   jak 
ucharakteryzowałby cię Vic.

– Ale mówiłeś mi, że powinnam emano-

wać   ciepłem   i   zrozumieniem.   Jak   mogę, 
skoro czuję, że nie wyglądam najlepiej? – 
mówiła Marlenę, obejmując go.

–   Możesz,   bo   jesteś   aktorką   –   odparł, 

odwzajemniając się lekkim uściskiem.

– Potrafiłbyś mnie przekonać do wszyst-

background image

kiego – westchnęła Marlenę.

– Mam nadzieję – powiedział Jordan. – 

Jako profesjonalistka wiesz dobrze, że za-
grasz w tym stroju i w tym makijażu. A te-
raz   przepraszam   was,   ale   muszę   jeszcze 
trochę popracować.

Gdy odchodziły, Bonicie wydawało się, 

że Marlenę zgodziła się z decyzją Jordana, 
jednak ta zwierzyła jej się, że musi przy-
najmniej   poprawić   sukienkę   kilkoma 
agrafkami,   które   przezornie   schowała   do 
torebki. – – Upnę tylko talię i nikt nie za-
uważy.

Wszystko uspokoiło się na chwilę, a po 

skończonych ujęciach z końmi, mrowie lu-
dzi zaczęło przygotowywać następne. Bo-
nita podeszła do jednej z przyczep, gdzie 
zaczęła przyrządzać sobie kawę. Spojrzaw-
szy w stronę ogrodzenia dla koni, zauwa-
żyła Marlenę i Brada, którzy rozmawiali ze 
sobą, śmiejąc się od czasu do czasu. Pod-
chodząc bliżej zauważyła jednak, że choć 

background image

dziewczyna była ubrana tak samo jak jej 
koleżanka i miała taki sam kok z tyłu, róż-
niła się od niej czymś nieuchwytnym.

– Marlenę, cieszę się, że... – zaczęła Bo-

nita,   postępując   jeszcze   parę   kroków   do 
przodu.

– Ty też dałaś się nabrać – roześmiał się 

Brad. – To przecież Marti Colton, kaska-
derka, o której ci opowiadałem. Będzie du-
blerką   Marlenę,   dlatego   tak   jest   ubrana. 
Marti, poznaj Bonitę Langmeade.

Marti zeskoczyła z płotu.
– Cześć. Właśnie rozmawiałam z Bra-

dem o koniu, którego będę dosiadać. Pójdę 
już sobie, nie będę wam przeszkadzać.

– Co jej się stało? – zapytała Bonita. – 

Dlaczego tak szybko uciekła?

– Może myślała, że będziesz zazdrosna, 

kiedy zobaczysz, że ze mną rozmawia.

– Nie wygłupiaj się, Brad.
– Wiesz, że ludzie lubią gadać – powie-

dział, przyglądając się swym butom.

background image

Bonita zauważyła, jak Marlenę i Marti 

mijają się obok przyczepy. Wyglądały jak 
bliźniaczki, w takich samych kostiumach i 
z takim samym uczesaniem. Marlenę szła z 
podniesioną dumnie głową, nie zwracając 
uwagi na swoją dublerkę. Gdy zbliżyła się 
do nich, powiedziała:

– Muszę znaleźć reżysera. Chcę się do-

wiedzieć, na czym dokładnie polega moja 
scena. Chyba nie myśli, że będę jechała na 
koniu. Przecież zaprószy mi  się  makijaż. 
Nie wiem też, ile będę miała zbliżeń.

Bonita pokręciła tylko głową w obliczu 

takiego egoizmu i zainteresowała się sceną 
obok,   gdzie   kilku   jeźdźców   z   Dougiem 
Driverem na czele przygotowywało się do 
galopu drogą między drzewami eukaliptu-
sa.

– Potrzymaj tego konia – poprosiła Mar-

lenę, wdrapując się do bryczki. – Nie chcę, 
żeby mi wierzgał w czasie próby.

Bonita spojrzała na koleżankę, która po-

background image

wtarzała półgłosem swój tekst. Rzeczywi-
ście.   Kilka   odpowiednio   umocowanych 
agrafek   wystarczyło,   by   nadać   sukience 
właściwe zaokrąglenia. Marlenę podkreśli-
ła też sobie delikatnie oczy, tak że teraz 
wyglądała bardzo ładnie, nawet mimo po-
starzającego ją makijażu.

Nagle od strony drogi rozległ się tętent 

końskich kopyt. Jordan z Danem przybyli 
na   swych   koniach   od   strony   stajni,   nie 
chcąc stracić kontaktu z aktorami, gdy ci 
będą   daleko   w   przodzie.   Po   chwili   cała 
grupa ruszyła z kopyta. Naraz wszyscy za-
trzymali się i Doug zaczął coś mówić do 
pozostałych. Bonita próbowała sobie przy-
pomnieć scenariusz, ale w tej chwili chyba 
nie   przewidziała   dla   głównego   bohatera 
nic do powiedzenia.

– Marlenę, czy masz przy sobie sceno-

pis? – zapytała.

– Nie potrzebuję, nauczyłam się wszyst-

kiego na pamięć.

background image

– Szkoda, że mnie tam nie ma. Zupełnie 

nie wiem, co się dzieje.

– Przypilnuj mi go na chwilę – jęknęła 

nagle Marlenę. – Złamałam sobie pazno-
kieć wsiadając do tego głupiego powozu. 
Pomóż mi, muszę go opatrzyć, zanim za-
cznie się moje ujęcie.

Bonita   niecierpliwiła   się.   Widziała,   że 

Jordan   przykłada   do   ust   tubę,   ale   i   jego 
głos był poza zasięgiem słuchu. Widocznie 
trzeba było coś powtórzyć. Nagle wpadła 
na pomysł, który umożliwiał jej zbliżenie 
się do kręcących ujęcie. Odwiązała konia 
od ogrodzenia, poznając w zwierzęciu ulu-
bieńca Brada, który nazywał go Słodziut-
kim z powodu jego łakomstwa.

Wejście   do   bryczki   nie   stanowiło   dla 

niej   problemu,   bowiem   miała   na   sobie 
spodnie.   Chwyciła   za   lejce   bez   odrobiny 
strachu, bo mimo iż nigdy nie powoziła, 
jeździła konno całe życie, a konie Brada 
były znakomicie wytresowane. Cmoknąw-

background image

szy na konia, ściągnęła lejce w prawo, od-
suwając   bryczkę   od   ogrodzenia.   Bryczka 
wydawała się rekwizytem wypożyczonym 
z Hollywood i nie wyglądała najlepiej, bo-
wiem przez dziury w skórze oparcia wydo-
stawało, się tu i ówdzie końskie włosie.

– Gdzie się wybierasz? – zapytała Mar-

lenę, wychylając się z okna.

– Zaraz wracam, jadę tylko zobaczyć, co 

się tam dzieje – odparła Bonita, manewru-
jąc ostrożnie między przyczepami.

– Poczekaj na mnie! – zawołała Marle-

nę, lecz Bonita nie usłyszała.

Spoglądając na okolicę z siedzenia woź-

nicy stwierdziła, że widzi znacznie lepiej 
niż z końskiego grzbietu. Było to wspania-
łe   uczucie.   Gwizdnęła   lekko   na   konia,   a 
ten   słysząc   znajomy   głos   przyspieszył, 
zdając się tak samo cieszyć z wycieczki, 
jak ona. Bonita ucieszyła się, że pod na-
tchnieniem   chwili   zdecydowała   się   upro-
wadzić bryczkę. Za jednym razem dowie 

background image

się, co knuje Jordan, i przejedzie się brycz-
ką. Co za radość!

Tymczasem wzdłuż drogi, którą zdążała 

Bonita, personel techniczny ustawiał rząd 
luster,   których   zadaniem   było   oświetlić 
scenę, gdzie rozgrywała się akcja. Jeden z 
ludzi mocował się właśnie z opornym sta-
tywem lustra, chcąc ustawić je w żądaną 
stronę. Nagle opór zniknął i lustro obróciło 
się gwałtownie wokół własnej osi, posyła-
jąc   oślepiający   błysk   odbitego   światła   w 
stronę bryczki, którą jechała Bonita. Szyb-
ko   zorientowawszy   się   w   sytuacji,   jedną 
ręką zasłoniła oczy, a drugą ściągnęła na 
wszelki wypadek lejce. Jednak koń zare-
agował   bardzo   gwałtownie.   Przysiadł   na 
zadzie, po czym ruszył przed siebie z ko-
pyta. Dziewczyna zorientowała się, co się 
święci   i   spokojnym   głosem   zaczęła   doń 
wołać, lecz było już za późno. Koń posta-
nowił, że jedynym wyjściem z sytuacji jest 
ucieczka, i pogalopował.

background image

Bonita nie wpadła w panikę. Trzymała 

pewnie lejce w dłoniach i zaczęła. je po-
woli ściągać, najpierw lekko, a potem bar-
dziej zdecydowanie, mając nadzieję, że po 
kilku   krokach   uda   jej   się   go   uspokoić. 
Przypomniała   sobie   jednak,   że   ktoś   opo-
wiadał jej kiedyś, że przestraszone konie 
mają   zwyczaj   biec   aż   do   zupełnego   wy-
czerpania. Usadowiła się więc w bryczce 
wygodnie, szeroko rozkładając nogi i za-
pierając się o podnóżek, by zachować rów-
nowagę. Z pewnym zakłopotaniem pomy-
ślała o tych, którzy obserwują teraz ją w 
sytuacji nie do pozazdroszczenia, tym bar-
dziej że koń nie mogąc się uwolnić od cię-
żaru   bryczki   stale   przyspieszał,   aż   prze-
szedł   w   galop,   który   niebezpiecznie 
wstrząsał pojazdem i w każdej chwili gro-
ził wywrotką.

Słyszała,   jak   koła   bryczki   skrzypią   z 

wysiłku i podjęła jeszcze jedną próbę po-
wstrzymania zwierzęcia, które pędziło te-

background image

raz na oślep w stronę rzeki, i boleśnie otar-
ła sobie dłonie skórzanym pasera, lejców. 
Na drodze zaczęły pojawiać się kamienie, 
a Bonita z przerażeniem dostrzegła, że sta-
ją się coraz większe. W pewnej chwili dwa 
z   nich   znalazły   się   tak   blisko   siebie,   że 
koń, nie chcąc się roztrzaskać o skały, mu-
siał skręcić. Ze wszystkich sił szarpnęła za 
lejce, starając się skierować oszalałe zwie-
rzę w lewo.

Gdy koń dostrzegł głazy, poczuł chyba 

rękę   Bonity   na   lejcach,   bo   skręcił   tak 
gwałtownie, że stare skórzane pasy, łączą-
ce pojazd z koniem pękły z trzaskiem. Bo-
nita instynktownie zasłoniła twarz dłońmi i 
skuliła się w chwili, gdy bryczka roztrza-
skiwała się o skały. Pęd wyrzucił ją na ze-
wnątrz i cisnął na stos drobnych kamieni 
nie opodal poszarpanej skały.

Nagle wszystko ucichło, tylko niebo jak-

by   szybciej   pociemniało.   Usłyszała   głos, 
szepczący jej do ucha:

background image

– Leż spokojnie i nie ruszaj się.
Dziwiła   się,   jak   ten   ktoś,   kto   do   niej 

mówi, odnalazł ją w takich ciemnościach. 
Oby był to Jordan, on będzie wiedział, co 
zrobić.

Troskliwa dłoń wsunęła się jej pod gło-

wę. Ktoś uważnie otarł jej twarz z pyłu. W 
tym samym momencie zorientowała się, że 
ma zamknięte oczy, lecz nie potrafiła ich 
otworzyć.

– Patrz, co sobie zrobiłaś – poznała głos 

Jordana. – Dlaczego mi nie ufasz? Dlacze-
go wszędzie musisz mnie kontrolować?

Mówił szybko, jakby w napięciu i jakby 

nie bardzo wierzył, że go słyszy.

– Jeżeli coś ci się stało, nie wybaczę so-

bie do końca życia. Proszę cię, spojrzyj na 
mnie choć przez chwilę. Bonito, słyszysz 
mnie?

Spróbowała   uśmiechnąć   się   do   niego, 

ciesząc się z jego bliskości. Z wysiłkiem 
otworzyła oczy i ujrzała przed sobą, bar-

background image

dzo   blisko,   jego   twarz.   Bardzo   pragnęła, 
żeby   ją   pocałował   i   zrobiła   ruch,   jakby 
chciała się podnieść, lecz on powstrzymał 
ją gestem dłoni.

– Leż spokojnie. Mogło ci się coś stać w 

kręgosłup.   Karetka   niedługo   przyjedzie. 
Kazałem im zatelefonować. Nie bój się.

Bonita bardzo pragnęła powiedzieć mu, 

że dopóki z nią jest, nie boi się niczego. Po 
raz pierwszy w życiu czuła się kochana i 
bezpieczna, a tego zawsze jej było potrze-
ba.

Wiedziała, że jej przyszłość nie wiązała 

się   już   z   Carmel   Valley,   a   z   Jordanem 
McCaslinem.   Wiedziała,   że   odwzajemnia 
jej   uczucie.   Pierwszy   raz   widziała   jego 
rozpogodzoną   twarz   i   domyślała   się,   że 
wreszcie   pozwolił   swemu   sercu   przemó-
wić. Czuła, że przełamał swój wewnętrzny 
cynizm, że potrafi zatroszczyć się o kogoś 
innego.   Z   daleka   dobiegł   dźwięk   syreny 
karetki zmieszany z kilkoma męskimi gło-

background image

sami. W jednym z nich rozpoznała Douga.

– Jak się czuje? – zapytał.
–   Jest   przytomna,   ale   nie   powiedziała 

ani słowa – odparł Jordan.

–   Ambulans   już   jedzie.   Powiedziałem 

Bradowi,  żeby  ich  do  nas  zaprowadził  – 
powiedział bez tchu Dan Evans, zsiadając 
z konia.

Jordan  zrobił   gest,   jakby  chciał   wstać, 

lecz Doug zauważył, jak Bonita wyciąga 
doń rękę, i powiedział:

– Lepiej zostań z nią. Popatrz, uśmiecha 

się. Nic jej nie będzie!

– Co się z nimi dzieje? – rzucił niecier-

pliwie Jordan, delikatnie głaszcząc Bonitę 
po policzku.

– Trudno im przejechać przez pastwisko 

– wyjaśnił Doug.

W polu widzenia Bonity niespodziewa-

nie   pojawiła   się   blondynka.   Ze   wzrusze-
niem pomyślała sobie o przyjaciółce, która 
tak   szybko   jak   mogła   przybyła   do   niej. 

background image

Jednak gdy dziewczyna zbliżyła się, nie-
ostrym wzrokiem dojrzała, jak niecierpli-
wym   gestem   ściąga   perukę,   odsłaniając 
swoje naturalnie ciemne włosy. Marti Col-
ton, pomyślała Bonita.

– Gdzie jest moja dziewczyna? – usły-

szała głos Brada, który nadjechał karetką.

Jordan   powoli   wyjął   rękę   spod   głowy 

Bonity i zapytał:

–   Co   jest   z   tym   twoim   szalonym   ko-

niem, Brad? Jakby był właściwie wytreso-
wany, nic takiego by się nie stało.

– Ten koń nigdy nie był w zaprzęgu – 

odparł Brad.

– Nie kłóćcie się – rozdzielił ich stanow-

czo Doug. – Przepuśćcie sanitariuszy z no-
szami.

Brada wszędzie było pełno, jakby fakt, 

że odważył się ją pocałować zeszłego wie-
czora dodał mu odwagi i natchnął do od-
grywania roli narzeczonego.

Gdy Bonita znalazła się już w karetce, 

background image

usłyszała jeszcze, jak zwraca się do Marti:

– Gdzie jest koń? Zobacz, co się z nim 

stało. To jeden z moich ulubieńców.

Jordan,   który   cały   czas   stał   obok,   po-

wstrzymał   sanitariuszy,   gdy   ci   zamykali 
właśnie drzwi karetki.

– Panie Stark, niech pan wsiada. Bonita 

potrzebuje kogoś bliskiego. Wydaje mi się, 
że jest pan najodpowiedniejszą osobą.

– Pewnie, pewnie, ale niech pan posłu-

cha, mój koń jest niewinny. To dobrze uło-
żone zwierzę, tylko...

– Niech pan wreszcie wsiada! – krzyk-

nął Jordan.

Bonita   odwróciła   głowę,   próbując   doj-

rzeć Jordana, jakoś go przy sobie zatrzy-
mać,   lecz   nie   mogła   wykrztusić   z   siebie 
słowa i Brad zatrzasnął za sobą drzwi.

background image

Rozdział 9

Przez dwa  dni  lekarze  trzymali  Bonitę 

na obserwacji i nie pozwalali na żadne od-
wiedziny. Wyjątek zrobili tylko dla Alber-
ty, która spędziła z nią wiele godzin, dopó-
ki jej właśni lekarze stanowczo nie kazali 
jej pójść do domu. Bonita poparła ich w 
tym, mówiąc:

–   Proszę   cię,   babciu,   posłuchaj   ich. 

Wiesz,   że   powinnaś   sama   dbać   o   siebie. 
Poza tym lekarze mówili ci, że nic mi nie 
jest.

– Ale nie możesz tu leżeć sama. Wyglą-

dasz na taką nieszczęśliwą – opierała się 
babka.

– Nic mi nie będzie. Ty jedź do domu i 

prześpij się. I tak będziesz musiała tu po 
mnie wrócić.

Bonita potrzebowała czasu, by zastano-

wić się nad swą sytuacją. Po pierwsze, dla-

background image

czego Jordan zawsze wycofywał się i od-
dalał   od   niej   w   chwili,   gdy   myślała,   że 
otwiera się dla niej. Po drugie, na pewno 
coś musiał do niej czuć, skoro tak bardzo 
się   przejął   jej   wypadkiem.   Jednak   zaraz 
potem rzucił ją w ramiona Brada. Czyżby 
jednak nie zależało mu na niej? Gdyby co-
kolwiek   do   niej   czuł,   przecież   już   by   tu 
był. A tak, nawet nie zadzwonił. Nie wie-
rzyła, by jedynym powodem jego zacho-
wania była chęć  ustąpienia miejsca  męż-
czyźnie, który zna ją dłużej.

Chyba   przysięga,   żeby   więcej   nie   ko-

chać, uczyniła jego serce nieczułym i nie 
zmieni tego nawet jej najgorętsza miłość.

Późnym popołudniem babka przywiozła 

ją do domu. Gdy przekroczyła próg swego 
pokoju, nie mogła powstrzymać zaskocze-
nia. Komoda, toaletka, stolik, a nawet pa-
rapet – dosłownie cały pokój tonął w kwia-
tach.

– Ten pokój wygląda jak wystawa kwia-

background image

tów. Patrz na te róże od Kate i Douga Dri-
verów – powiedziała do Alberty, przeglą-
dając bileciki. Był bukiet od Dana, od Vica 
i Charlotte, nawet od Brada. Na jednym z 
nich widniał znak „Magnet Studios" z od-
ręcznie napisanymi słowami Jordana.

– Które przysłał?
– Te fiołki. Widziałaś kiedyś tyle w jed-

nym miejscu?

Bonita w tej samej chwili przypomniała 

sobie, że wyglądają prawie tak samo jak 
bukiet jedwabnych kwiatów, wpleciony w 
jej włosy na przyjęciu u Jordana. Właśnie 
te   kwiaty   pomagał   jej   wyciągnąć   z   wło-
sów, gdy była nań tak zła, że sama nie mo-
gła sobie poradzić z tym zadaniem. Co za 
zbieg okoliczności.

– Niebieski pasuje do koloru mojej po-

ścieli.

– Mówiąc o pościeli, czy nie czas, żebyś 

się położyła? – przypomniała jej Alberta. – 
Jesteś   jeszcze   słaba.   Spróbuj   się   trochę 

background image

przespać.   Pamiętasz,   że   doktor   zalecił   ci 
dużo odpoczywać.

– Nie jestem zmęczona, babciu. Czuję 

się jakaś niespokojna.

– Rozumiem cię.
– Naprawdę?
– Wiesz, to ciekawe, jak bardzo jeste-

śmy do siebie podobne. W pewnym sensie 
dziwiłam się, że byłaś w stanie tak praw-
dziwie   opisać   miłość   swoich   rodziców. 
Twoim rodzicom wystarczało, że mieli sie-
bie, ale ja przez całe życie musiałam opie-
rać   się   pragnieniu   podróży,   ciekawości 
świata i przygody.

Boni ta spojrzała na babkę z zaskocze-

niem.

– Myślisz, że kto namówił twojego dro-

giego dziadka, żebyśmy się przenieśli tutaj 
z Pensylwanii? A gdyby pożył trochę dłu-
żej, miałam zamiar przekonać go do całego 
mnóstwa innych, dalszych jeszcze wypraw 
–   chciałam   zobaczyć   Hawaje,   Japonię   i 

background image

Afrykę,   nawet   gdybyśmy   mieli   popłynąć 
zwykłym statkiem towarowym. Swoją cie-
kawość świata masz po mnie.

– Więc nie sądzisz, że mam przewróco-

ne w głowie?

–   Skądże   znowu.   Co   więcej,   chciała-

bym, żeby twoja ciekawość została zaspo-
kojona. Ale póki co, połóż się i odpoczy-
waj – powiedziała i wyszła z pokoju.

Bonita odwróciła się na bok, spojrzała 

na bukiet fiołków i zasnęła.

Gdy się obudziła, na zewnątrz było już 

ciemno, lecz od strony podjazdu dochodzi-
ły ją jakieś głosy. Założyła szlafrok i ze-
szła na dół.

– A ty co tu robisz, moja panno? – zapy-

tała babka.

– Zgłodniałam trochę, więc pomyślałam, 

że zejdę na dół i zrobię sobie coś do jedze-
nia, na przykład omlet.

– Zrobię ci, nic się nie bój. A ty możesz 

dziś wieczór spodziewać się gości – oznaj-

background image

miła tajemniczo Alberta.

– Kogo?
–   Przez   ostatnich   kilka   dni   musiałam 

przeganiać stąd Brada, poza tym wszyscy 
ludzie z ekipy ciągle się o ciebie dopytują. 
Po przeglądzie zdjęć na pewno ktoś wpad-
nie, więc przebierz się i podmaluj trochę.

– Nie chcę się z nikim widzieć.
– Nawet z Bradem?
– Zwłaszcza z nim.
– Posłuchaj, wydaje mi się, że jak przyj-

dzie, powinnaś z nim porozmawiać. Czuje 
się winny z powodu tego, że poniósł cię 
jego koń. Poza tym rozmowa z ludźmi za-
wsze podnosi na duchu.

Bonita   posłuchała   babki.   Wyszła   na 

górę, otworzyła okno i usiadła naprzeciw 
niego, patrząc w dal. Z dołu dochodziło ją 
miarowe   skrzypienie   huśtawki,   na   której 
Alberta   uwielbiała   spędzać   ciepłe,   letnie 
wieczory.

Nagle wyrwał ją z zadumy głos Jordana.

background image

– Dobry wieczór, Alberto.
–   Dobry   wieczór.   Siadaj,   proszę.   Czy 

nie powinieneś aby teraz oglądać materia-
łu?

– Widziałem go już dosyć, żeby stwier-

dzić, że wszystko idzie w porządku. Chcia-
łem   wyjść   i   odetchnąć   świeżym   powie-
trzem.

Bonita przysunęła się cicho jak najbliżej 

okna, nie chcąc uronić ani słowa z rozmo-
wy.

– Cieszę się, że praca postępuje zgodnie 

z planem. Może nie wiesz, ale to właśnie 
mnie zawdzięczasz powstanie tego filmu – 
zaczepiła go przyjaźnie.

– Doprawdy?
– Gdybym jej nie suszyła głowy, Bonita 

nigdy nie wysłałaby opowiadania do gaze-
ty. Nie wiem nawet, czy napisałaby je beze 
mnie, to przecież ja bez przerwy opowia-
dałam jej historię miłości jej rodziców?

– Rodziców? – spytał zaskoczony Jor-

background image

dan.

– Pewnie ci nic nie mówiła, ale jej ro-

dzice zginęli w wypadku, kiedy była jesz-
cze dzieckiem – zaczęła Alberta.

Bonita   zacisnęła   pięści   w   bezsilnym 

gniewie. Nie chciała, żeby babka wypapla-
ła wszystko o rodzinie Jordanowi. Z ulgą 
powitała dźwięk silnika, zwiastujący przy-
bycie   kolejnego   gościa.   Okazał   się   nim 
Brad.

– Przyjechałem zobaczyć się z Bonita. 

Jak się dziś czuje? – zapytał Albertę, po 
czym,   najwyraźniej   dostrzegłszy   Jordana, 
odezwał   się   do   niego:   –   Dobry   wieczór, 
panie McCaslin. Myślałem, że jest pan za-
jęty ze swoimi ludźmi w stajni.

Jordan musiał go zupełnie zignorować, 

bo następne słowa, które dotarły do Bonity 
należały do babki.

– W kuchni jest gotowa kawa. Napij się 

i zanieś Bonicie na górę.

Trzasnęły   frontowe   drzwi,   potem   na-

background image

brzmiały irytacją głos Jordana, jak zawsze 
po spotkaniu z Bradem, poprosił:

– Opowiadaj dalej.
– Na czym to skończyłam? Aha...
Bonita pospiesznie schowała się do łóż-

ka, by nie zostać" przyłapaną na podsłuchi-
waniu.

–   Ślicznie   dziś   wyglądasz   –   zawołał 

Brad od drzwi. – Chcesz kawy?

– Dziękuję, połóż tu na stoliku.
– Dostałaś moje kwiaty? – zapytał, po 

czym rozejrzał się po pokoju i rozczarowa-
nym   głosem   stwierdził:   –   Ale   ich   mnó-
stwo.

Przysunął   sobie   taboret   od   toaletki   i 

usiadł obok łóżka, zasypując ją gradem py-
tań na temat pobytu w szpitalu. Bonita pró-
bowała odpowiadać, lecz przez cały czas 
nasłuchiwała, o czym rozmawiają na dole. 
Słyszała tylko jednostajny szmer  głosów, 
nie rozumiejąc ani słowa.

– Wpadnę jutro do ciebie i wybierzemy 

background image

się na przejażdżkę – powiedział Brad.

– Co?
– Twoja babka powiedziała, że od jutra 

wolno ci wychodzić z domu, a nie chcę, 
żebyś od razu leciała na plan. Wiem,  że 
wolałabyś ten czas spędzić ze mną.

– Brad, jutro wolałabym zostać sama.
– Nie masz tu nic do gadania.
Bonita nie odpowiadała, znów próbując 

złapać   choć   słowo   z   rozmowy,   co   Brad 
wziął za przyzwolenie. Pił kawę czując się 
bardzo z siebie zadowolony.

Dobiegł ją gwar głosów od strony stajni. 

Pewnie skończyli przeglądać filmy, a Jor-
dan udzielał montażystom wskazówek, jak 
mają   zgrywać   sceny.   Z   westchnieniem 
wzięła swoją filiżankę, wyobrażając sobie 
Jordana,   jak   wchodzi   władczym   krokiem 
do stajni i wydaje polecenia, których nikt 
nie ośmiela się kwestionować. Na koryta-
rzu rozległy się odgłosy kroków, spojrzała 
więc   odruchowo   na   drzwi,   spodziewając 

background image

się babki, ale omal nie upuściła filiżanki, 
gdy w drzwiach ukazał się Jordan.

–   Przepraszam   pana,   panie   Stark,   że 

zrzuciłem całą winę za wypadek na pań-
skiego konia – zaczął, podchodząc do nich 
i uśmiechając się dziwnie. – Wiem, że bar-
dzo go pan lubi. To był po prostu wypa-
dek. Chciałbym, żeby pan wiedział, że nikt 
od nas pana nie obwinia.

Bonita i Brad spojrzeli na niego, jakby 

nagle przemówił w obcym języku. Do tej 
pory odzywał się do Brada tylko po to, by 
powiedzieć mu coś obraźliwego.

– Jak się czujesz, Bonito? – zapytał, gdy 

żadne z nich się nie odezwało.

– Dziękuję, dobrze – odparła, nie dając 

po sobie poznać, jak bardzo ucieszyła ją ta 
niespodziewana wizyta. Potem nie mogąc 
się powstrzymać, zapytała: – Czy to ty roz-
mawiałeś z moją babką tam za oknem?

–   Tak.   Dyskutowaliśmy   nad   scenariu-

szem. Masz bardzo mądrą i wspaniałą bab-

background image

kę. Pozwoliła mi  zupełnie z innej  strony 
spojrzeć na twoje opowiadanie.

–   To   dobrze   –   Bonita   nie   mogła   po-

wstrzymać goryczy cisnącej się na usta. Jej 
nigdy nie zapytał, nie poprosił o żadne su-
gestie, zaś z babką nic mu nie przeszkadza-
ło plotkować w najlepsze. W dodatku jesz-
cze się na nią powoływał.

–   Dzięki   niej   lepiej   rozumiem   bohate-

rów   i   pewne   sceny   zmontuję   trochę   ina-
czej. Dobrze, że jeszcze nie nakręciliśmy 
sceny,   kiedy   Doug   znajduje   Kate   po   jej 
ucieczce z rancza. Doug musi stać się tro-
chę mniej zaborczy i bardziej wyrozumia-
ły.

Po jego słowach zapanowało milczenie. 

Zdecydowanie tej trójce rozmowa – się nie 
kleiła.   Na   szczęście   przerwał   ją   dźwięk 
klaksonu samochodowego i znajomy głos 
zawołał:

– Panie producencie! Czekam na pana!
Jordan   podszedł   do   okna   i   zapytał   w 

background image

mrok:

– Czy to ty, Marlenę?
– Tak. Jutro gram swoją wielką scenę. 

Obiecałeś mi próbę.

–   Tak.   Specjalną   próbę   –   powiedział 

półgłosem, jakby do Bonity, która zamknę-
ła oczy, nie mogąc patrzeć na człowieka, 
który w jej obecności umawia się z jej naj-
lepszą przyjaciółką na randkę, która z pew-
nością zakończy się czułą sceną miłosną, 
bez względu na to, czy takową przewiduje 
scenariusz filmu.

–   Nie   wpadniesz   na   chwilę   odwiedzić 

Bonity? – zapytał Jordan.

– Bonita potrzebuje odpoczynku – od-

krzyknęła Marlenę. – Ale ja nie, więc po-
spiesz się, Jordan.

– Przepraszam, ale mam bardzo ważną 

sprawę do załatwienia – powiedział Jordan 
i skłoniwszy się, wyszedł z pokoju.

– Nareszcie – westchnął Brad z ulgą. – 

On potrafi człowieka zaskoczyć. Wyobraź 

background image

sobie przeprosiny w jego wykonaniu.

– Masz rację – przyznała Bonita. – I jak 

przejął się Marlenę.

– Co się dziwisz, daje jej to, czego ona 

chce najbardziej.

– Ja najbardziej chciałabym teraz odpo-

cząć – wpadła mu w słowo Bonita.

– Dobrze, dobrze, już sobie idę. Jakoś 

dziwnie pobladłaś. Jesteś pewna, że nic ci 
nie potrzeba? – zapytał wstając.

– Bardzo cię proszę, zabierz na dół te fi-

liżanki – powiedziała pospiesznie Bonita, 
chcąc   uprzedzić   jego   ewentualny   zamiar 
pocałowania jej. Na szczęście udało się.

– Do zobaczenia jutro – powiedział. – A 

przy okazji, nie martw się o konia, nic mu 
się nie stało. Marti ujeździła go dziś trochę 
i mówi, że wszystko w porządku.

Dziewczyna uśmiechnęła się, bo rzeczy-

wiście niepokoiła się o zwierzę.

– Powiedz mu, że się na niego nie gnie-

wam. Żeby on się czasem nie martwił.

background image

Gdy Brad zamknął za sobą drzwi, Boni-

ta wstała z łóżka i zdjęła szlafrok. Nagle 
jej pokój wydał się za mały, by pomieścić 
cały jej smutek i zawiedzione nadzieje. Ju-
tro Brad zawiezie ją w jakieś miejsce, skąd 
będzie mogła podziwiać ocean i patrzeć za 
horyzont, żegnając się ze swymi marzenia-
mi  znalezienia  prawdziwego domu  w ra-
mionach   Jordana.   Położyła   się   bardzo 
zmęczona, jakby czekająca ją szara przy-
szłość wyssała z niej resztki życia.

Następnego ranka zeszła na dół z moc-

nym postanowieniem samodzielnego przy-
rządzenia śniadania i tym samym dowie-
dzenia sobie, że jest już zupełnie zdrowa. 
Przez kuchenne okno dojrzała babkę, schy-
loną   nad   grządkami   w   swym   szerokim, 
słomkowym kapeluszu.

Bonita przepełniona była podziwem dla 

swej   babki,   której   życie   wcale   nie   roz-
pieszczało. Jak tylko przybyła do Kalifor-
nii, umarł jej mąż, a w kwiecie wieku stra-

background image

ciła   swoje   jedyne   dziecko,   ukochanego 
syna,   który   miał   przejąć   po   niej   ranczo. 
Wzięła się z przekonaniem za wychowanie 
swej   wnuczki,   która   bardzo   przeżywała 
śmierć swych rodziców. Prześladowały ją 
kłopoty   zdrowotne,   tak   jakby   mało   było 
kłopotów z prowadzeniem rancza.

Nie   pozwoliła   jednak   powalić   się   tym 

wszystkim   przeciwnościom   losu.   Skupiła 
swą uwagę na drobnych przyjemnościach 
codziennego   życia,   ogrodzie,   gotowaniu, 
czytaniu Biblii. Odsunęła na bok swe ma-
rzenia o podróżach, o nowym, wspaniałym 
świecie, koncentrując się na przeżywaniu 
każdego dnia z osobna i przez cały czas 
sprawiając wrażenie, że jest szczęśliwa.

Bonita zapomniała  nagle  o śniadaniu i 

wybiegłszy do ogródka, objęła babkę z ca-
łych sił.

– Co za dziewczyna! Aleś mnie zasko-

czyła. Nie słyszałam, jak wychodzisz.

– Babciu, bardzo cię kocham, wiesz? – 

background image

powiedziała dziewczyna, całując ją w poli-
czek.

– Wiem, ale cieszę się, że mi to powie-

działaś. I nawet nie mam ci za złe, że prze-
szkodziłaś mi w plewieniu.

Alberta zdjęła kapelusz i zręcznym rzu-

tem zawiesiła go na wbitej w ziemi łopa-
cie. Potem wzięła wnuczkę za rękę i po-
prowadziła  w stronę  zarośniętej  pnączem 
altany.

– Usiądź tu ze mną na chwilę. Muszę ci 

powiedzieć coś ważnego.

– Dobrze.
–   Rozmawiałam   wczoraj   z   Jordanem, 

wiesz o tym, prawda?

– Powiedział, że wspaniale mu się ciebie 

słucha, ale nie sądzę, żeby interesowały go 
nasze rodzinne historie. Opowiadałaś mu o 
mamie i tacie?

–   Tak.   Nie   tylko   o   wypadku,   ale   o 

wszystkim, kiedy się po raz pierwszy spo-
tkali koło Cypress Point – przyznała Al-

background image

berta.

– Pewnie ziewał z nudów.
–   Tak   myślałam   z   początku,   ale   po 

chwili   zauważyłam,   że   wyprostował   się 
jak struna i po prostu chłonął moje słowa.

–   Mówił,   że   rzuciłaś   nowe   światło   na 

scenariusz.

– A jakże. Widzisz, Jordan myślał, że 

napisałaś go na podstawie swojego związ-
ku z Bradem.

– Co?!
– Przyznaj, że nigdy mu nie powiedzia-

łaś, że chodzi tu o twoich rodziców, a sko-
ro w scenariuszu jest mowa o dwóch sąsia-
dujących ze sobą ranczach, po prostu przy-
jął, że opisujesz siebie i Brada.

– Jak mógł w to uwierzyć?!
– Powiedział, że cała historia wydawała 

się tak bardzo prawdziwa, że musiała być 
wzięta z życia. A kiedy po raz pierwszy 
przyszedł do nas, Marlenę powiedziała mu, 
że macie zamiar pobrać się z Bradem i że 

background image

napisałaś swą rodzinną opowieść o miło-
ści.

– Tak powiedziała?! – nie wytrzymała 

Bonita.

– Przynajmniej tak twierdzi Jordan.
– Wie, że to nieprawda!
– Musiała mieć swoje powody – stwier-

dziła filozoficznie babka.

– To przez nią to całe zamieszanie! – 

wybuchnęła   Bonita,   bliska   płaczu.   Oczy-
wiście, Marlenę  zdecydowała, że  upoluje 
Jordana i w typowy dla siebie sposób skła-
mała, wymyślając jakąś bajeczkę o miłości 
Bonity.

– Nie masz racji – zaprotestowała bab-

ka. – To też twoja wina. Czy kiedykolwiek 
zdobyłaś się na szczerą rozmowę z Jorda-
nem? Wstydziłaś się mu powiedzieć, skąd 
wzięłaś   natchnienie   do   swego   opowiada-
nia. Gdybyś była z nim otwarta, od razu 
zorientowałby się, co w trawie piszczy.

Ale Jordan uwierzył Marlenę. I ilekroć 

background image

widział Brada razem z Bonita, jego podej-
rzenia   przeradzały   się   w   pewność.   Nic 
dziwnego,   że   zawsze   w   takich   chwilach 
odpychał ją od siebie. Po prostu sądził, że 
należy do innego mężczyzny.

– Masz rację, babciu. To moja wina. Nie 

wiem tylko, czy uda mi się jeszcze wszyst-
ko wyprostować.

– Nie martw się tym teraz. Za chwilę bę-

dziesz miała gościa.

background image

Rozdział 10

Spośród   drzew   otaczających   ogródek 

babki rozpościerał się doskonały widok na 
drogę dojazdową do rancza. Bonita nagle 
złapała  Albertę  za  ramię  i  powiedziała  z 
przestrachem w głosie:

– Och nie! Brad jedzie po mnie, żeby 

mnie   zabrać   na   przejażdżkę.   Zupełnie   o 
tym zapomniałam.

– Jedź z nim. Przynajmniej nie gada bez 

przerwy jak ja. Będziesz miała dużo czasu, 
żeby sobie pewne rzeczy przemyśleć – po-
wiedziała Alberta.

Bonita przyjęła radę babki i puściła się 

biegiem do domu, by wziąć sweter.

– Zatrzymaj go, ja zaraz wracam!
Gdy wsiadła do półciężarówki Brada, od 

razu spostrzegła, że podobnie jak ona, nie 
jest   w   nastroju   do   rozmów.   Po   długiej 
chwili zapytał:

background image

– Dokąd pojedziemy?
– Może do Point Lobos?
– W porządku.
Point Lobos był niewielkim, postrzępio-

nym   półwyspem,   który   zarysem   i   urodą 
przypominał Półwysep Monterey, choć za-
chował swą dzikość w nienaruszonym sta-
nie. Miał dosyć dziwną historię, bo przez 
pewien czas należał do jakiegoś Meksyka-
nina,   który   wygrał   go   w   karty,   a   potem 
sprzedał   za   bezcen.   Kolejno   znajdowały 
się   tu   przystań   wielorybnicza,   nabrzeże 
przeładunkowe węgla, pastwisko i miejsce, 
gdzie planowano wybudować miasto. Gdy 
wreszcie dostało się w ręce kogoś, kto po-
trafił   docenić   jego   uroki,   zostało   natych-
miast   ochrzczone   perłą   okolicznych   par-
ków krajobrazowych.

Brad przystanął na chwilę przed rogatką 

wjazdową i zapłacił za wstęp.

– Jedźmy do Chińskiej Zatoki – zapro-

ponowała Boni ta.

background image

– Chyba już za późno na wieloryby, któ-

re płyną do Meksyku – powiedział Brad. – 
Ale kiedy tu byłem ostatni raz, co chwilę 
widziałem, jak ich olbrzymie cielska prze-
walają się po powierzchni.

–   Popatrz   tam!   –   przerwała   Bonita.   – 

Wydra!

Widok jej ulubionego zwierzęcia bardzo 

podniósł ją na duchu. Popielata wydra kali-
fornijska, wielkości  może  jej psa, płynąc 
na plecach i śmiesznie poruszając łapkami, 
zajęta była spożywaniem jakiegoś konika 
morskiego lub małża. Jak tylko skończyła, 
dała z powrotem nura pod wodę po drugie 
danie.

Brad   delikatnie   popchnął   Bonitę   do 

przodu, wskazując drogę. Dziewczyna ze-
szła   za   nim   wąskimi   schodami   na   samą 
plażę. Usiedli, a Brad spojrzał na nią ner-
wowo, jak nigdy dotąd.

– Co się stało, Brad? Wygląda na to, że 

masz jakieś zmartwienie.

background image

– To prawda, ale trudno mi je wyrazić 

słowami.

–   Mnie   możesz   wszystko   powiedzieć. 

Jesteśmy przecież przyjaciółmi.

– O to właśnie chodzi. Ile razy próbuję 

porozmawiać o naszej przyszłości, ty za-
wsze zmieniasz temat i powtarzasz, że je-
steśmy przyjaciółmi. A tu wszyscy ludzie z 
zespołu dokuczają mi i nazywają nas Ro-
meo i Julia. Sam nie wiem, jak mam się 
zachować. Po tym wszystkim nawet Marti 
boi się do mnie podejść.

Od czasu zaskakującej informacji babki, 

Bonicie nie przyszło do głowy, że w tym 
całym   zamieszaniu   prócz   niej   i   Jordana 
mogła być jeszcze jedna ofiara nieporozu-
mień.   Teraz   oczywiście   wyjaśniło   się 
dziwne   zachowanie   Brada.  Słyszał   plotki 
od ludzi z zespołu i próbował zachowywać 
się tak, jak przystało na zakochanego, bo 
sądził, że wszyscy tego odeń oczekują. Na-
gle spadł jej z ramion ogromny ciężar, gdy 

background image

zdała sobie sprawę, że Brad jej nie kocha. 
Ich   stosunki   zawsze   układały   się   bardzo 
prosto, dopóki plotka o ich wielkiej miło-
ści, rozpowszechniana przez Marlenę, nie 
trafiła do wszystkich.

Brad wziął ją za rękę i przepraszającym 

tonem zagadnął:

– Zawsze cię lubiłem, wiesz o tym do-

brze. I ucieszyłem się, kiedy usłyszałem, 
że jesteś we mnie  zakochana. Wydawało 
mi się, że to dobry pomysł, wiesz, że ty i 
ja... Ale jak na kogoś, kto mnie kocha, za-
chowujesz się dziwnie.

–   Brad,   opowiadanie,   które   napisałam, 

jest o moich rodzicach, nie o nas. Przepra-
szam, że ci o tym nigdy nie mówiłam, bo 
wydawało mi się, że nie jesteś tym zainte-
resowany.   Widzisz,   kupiłeś   ranczo   po 
dziadku Beasley, ojcu mojej matki. Miesz-
kała kiedyś w twoim domu, potem mój oj-
ciec przyjechał do Kalifornii i zamieszkał 
po sąsiedzku. Spotkali się pewnego dnia na 

background image

plaży, w taki dzień jak dziś, potem widy-
wali się jeszcze wiele razy, w sekrecie. Ni-
komu  nie mówili, że  się kochają. Aż do 
dnia, kiedy się pobrali.

– Czyli ty mnie właściwie nie kochasz.
– Nie, ale bardzo cię lubię. Jak swego 

przyjaciela. A teraz nie wyglądaj tak rado-
śnie, powinieneś być przecież zdruzgotany 
tą   wieścią   –   roześmiała   się   Bonita,   zaś 
Brad spróbował nadać swej rozradowanej 
twarzy wyraz cierpienia, jednak bez więk-
szego przekonania. Po chwili dodała:

– Kocham Jordana.
–   Kocha   Jordana   –   powtórzył   za   nią 

Brad. – A mówiłaś mu o tym?

– Nie...
– No to na co czekasz, dziewczyno? Je-

dziemy!

Biegli   schodami   przeskakując   po   dwa 

stopnie naraz.

Gdy zatrzymali się na chwilę dla złapa-

nia   oddechu,   zauważyli,   że   jakaś   grupka 

background image

turystów z zainteresowaniem przygląda się 
ich wyczynom. Gdy znaleźli się w samo-
chodzie Brada, znów dali upust swej rado-
ści.

– Ale dokąd jedziemy? – zapytała.
– Znaleźć faceta, w którym się zakocha-

łaś.

– Nie wiem, gdzie może teraz być.
– Kiedy czekałem na ciebie dziś rano, 

spotkałem jednego z jego ludzi, który po-
wiedział mi, że dzisiaj mają zamiar kręcić 
w budynkach misji.

Po   drodze   do   misji   w   Carmel   Bonita 

mogła sobie odpowiedzieć na kilka pytań, 
które od dawna ją nurtowały. Zrozumiała, 
dlaczego Jordan zachowywał się tak wrogo 
w stosunku do Brada. Po prostu był naj-
zwyczajniej   zazdrosny.   Przypomniała   so-
bie, jak krytykował głównego bohatera jej 
opowiadania. Ona sama sądziła, że chodzi 
mu o jej ojca i stąd całe nieporozumienie. 
Chyba nawet dlatego obsadził w głównej 

background image

roli Douga, by wykazać jej naocznie niż-
szość jej wybrańca serca. Teraz wszystko 
było już jasne. Jordan McCaslin – mężczy-
zna, który przysiągł sobie nigdy więcej się 
nie zakochać, stracił głowę do tego stop-
nia, że nie widział nawet własnej miłości.

–   Nie   mam   miejsca   na   zaparkowanie, 

więc po prostu wysadzę cię tutaj. W ten 
sposób nie będziesz mogła zmienić zdania.

– Nie chcesz sprawdzić, czy nie ma tu 

przypadkiem   Marti?   Pewnie   tego   nie 
wiesz, ale myślę, że zaczynasz coś do niej 
czuć.

–  Możliwe.  Nie   miałem   czasu  się   nad 

tym zastanowić – powiedział Brad.

–   Teraz   masz   okazję   rozważyć   i   taką 

możliwość   –   uśmiechnęła   się   na   widok 
jego zdziwionej twarzy.

–  Bonito,  przestań  się  wymawiać  i   do 

dzieła   –   burknął   z   udawaną   srogością.   – 
Idź i powiedz mu to, co przedtem powie-
działaś mnie.

background image

Gdy tylko zatrzasnęła drzwi, samochód 

ruszył. Brad za kierownicą był w znacznie 
lepszym humorze, niż gdy próbował wziąć 
sprawy Bonity w swoje ręce.

Teraz musiała poradzić sobie z własną 

niepewnością. A jeżeli on przyzna się do 
uczucia,   lecz   powie,   że   ich   życie   razem 
jest niemożliwe, bo zbyt ciążą mu wspo-
mnienia z przeszłości? A może powie jej, 
że ją kocha, ale tylko trochę, nie na tyle, 
żeby spędzić z nią resztę życia. Co wtedy? 
Czy potrafi poradzić sobie z rozczarowa-
niem? Takie myśli kołatały jej w głowie, 
gdy zbliżała się do wrót misji pod wezwa-
niem Świętego Karola Boromeusza.

Założona dwieście lat temu  przez  ojca 

Junipero Serrę stała się sławna na całą Ka-
lifornię. Położona była prześlicznie, tuż u 
ujścia rzeki Carmel do oceanu, z widokiem 
na zielone góry i całą dolinę. Niestety po 
jego śmierci nikt nie podjął dzieła, misja 
przeszła pod świecką administrację, zaś In-

background image

dianie,   którzy   ożywiali   wspólnotę,   roz-
pierzchli się.

W czasie, gdy rozgrywało się opowiada-

nie Bonity, misja zdążyła popaść w ruinę. 
Dekoracje odzwierciedlały dość dokładnie 
tamtą   epokę.   Tu   i   ówdzie   walały   się 
szczątki wozów, kupy gruzu i kamieni, a 
sztuczne chwasty sugerowały, że w ogro-
dzie od lat nie postała ludzka stopa.

Aktor przebrany za kapłana minął ją w 

drodze na plan. Bonita poszła jego śladem. 
Czegoś jednak nie poznawała. Scena miała 
się rozegrać między Dougiem i nauczyciel-
ką, lecz Marlenę, ubrana w nową suknię ze 
sklepu,   w   którym   poprzednio   pracowała, 
stała w tłumie z nadąsaną miną.

– Czy Marlenę Webb nie gra w tej sce-

nie? – zapytała biegnącą gdzieś zaaferowa-
ną Charlotte, z naręczem strojów.

– Nikt mi  nic nie mówi  na czas. Wy-

obraź sobie, że wczoraj o północy dosta-
łam   wiadomość,   że   mam   zorganizować 

background image

cztery sutanny w czterech różnych rozmia-
rach. Jordan przez całą noc wisiał na tele-
fonie, żeby znaleźć kogoś, kto zastąpiłby 
Marlenę.

– Ale dlaczego?
– Nie wiem. Jeszcze wczoraj wszystko 

było jasne, miała występować w tej scenie. 
Cały   dzień   przerabiałam   jej   suknię,   a   tu 
masz...

Bonicie przyszło do głowy, że poprzed-

niego   wieczora   Jordan   zapewne   zażądał 
wyjaśnień w związku z kłamstwem,  któ-
rym go uraczyła, i powiedział, że nie chce 
z nią dalej pracować. Dlatego zastąpił ją 
naprędce   ściągniętym   aktorem..   Marlenę 
została przykładnie ukarana za swą dwuli-
cowość.

– Cisza na planie! Próba w toku! – za-

wołał asystent reżysera.

Bonita musiała sama przyznać, że ujęcie 

wyszło świetnie. Doug, wywnętrzając się 
przed księdzem był bardzo przekonywają-

background image

cy, a' duchowny, ze swej strony, słuchał ze 
współczuciem.

– Słońce za chwilę schowa się za chmu-

ry! Szybciej, kręćmy następną scenę! – po-
wiedział do Jordana reżyser.

Bonita   przypomniała   sobie,   jak   Jordan 

wyjaśniał   jej   babce,   że   filmowanie   nocą 
dużo kosztuje, bo trzeba używać reflekto-
rów, które nadają twarzom aktorów niena-
turalny blask. Zamiast tego, ujęcia "nocne" 
kręcono w dzień, najlepiej  pochmurny, z 
założonym   na   kamerę   odpowiednim   fil-
trem, który sprawiał, że tło było ciemniej-
sze.

Ujęcia nie trzeba było powtarzać. Doug 

zagrał   w   sposób   stonowany,   delikatny,   z 
uczuciem, co po raz pierwszy zauważyła 
Bonita   w   San   Francisco.   Mogłaby   przy-
siąc, że jej własny ojciec wypowiedziałby 
te słowa tak samo.

Oczy Kate Harrigan lśniły z dumy, lecz 

słowa nie odbiegały od utartego już sche-

background image

matu:

–   Myślałam,   że   nam   się   stary   kowboj 

rozpłacze.

Członkowie zespołu, stojący do tej pory 

jak zaczarowani pod wrażeniem znakomi-
tej gry Douga, wybuchnęli śmiechem.

–   Dziesięć   minut   przerwy   –   zarządził 

Jordan, który przed chwilą dostrzegł Boni-
tę. – Muszę się z kimś porozumieć w bar-
dzo ważnej sprawie.

Wszyscy pospieszyli do swych obowiąz-

ków zadowoleni z udanych zdjęć, zaś Jor-
dan  powoli  zmierzał   ku  Bonicie,  nie   ba-
cząc na ludzi, którzy starali się go zatrzy-
mać, zadając mu całe mnóstwo pytań. Gdy 
znalazł się obok niej, wziął ją za rękę i ru-
szyli z wolna przed siebie.

– Chodźmy stąd na chwilę – powiedział. 

– Znam miejsce, w którym możemy być 
sami. Musimy porozmawiać na temat po-
ważnych zmian w scenariuszu.

– Zmian? – zapytała, nie ukrywając roz-

background image

czarowania.

– Przepiszemy  na nowo nasze życia – 

uśmiechnął się.

Weszła   w   ślad   za   nim   do   chłodnego, 

mrocznego wnętrza kościoła. Figury świę-
tych zdawały się do nich uśmiechać, a w 
powietrzu unosiła się woń świeżych kwia-
tów   zmieszana   ze   słodkawym   zapachem 
kadzidła.   Jordan   wyprowadził   ją   przez 
małe   drzwi   nawy   bocznej   na   zewnątrz   i 
znaleźli   się   na   kwadratowym   dziedzińcu 
misji.

Dawno   temu   tętnił   życiem   tysięcy   In-

dian i księży, teraz ożywiały go tylko po-
dmuchy wiatru, skrzypiąc starymi żarnami.

– Muszę ci powiedzieć prawdę o moim 

opowiadaniu – zaczęła Bonita.

– Już ją znam. Wczoraj wieczorem two-

ja  babka  opowiedziała  mi  wszystko. Wi-
dzisz, przez cały czas sądziłem, że filmuje-
my historię miłości twojej i Brada. Dlatego 
chciałem,   żeby   bohater   był   taki...   trochę 

background image

nieokrzesany. Byłem o ciebie zazdrosny.

– O co? Myślałam, że ty, Jordan McCa-

slin, jesteś ponad takie uczucia.

– Byłem. Do chwili, gdy przeczytałem 

twoje   opowiadanie,   robiłem   tylko   filmy 
wojenne i sensacyjne, lecz gdy poznałem 
ciebie,   wiedziałem,   że   muszę   wszystko 
sfilmować, i pragnąłem, by połączyło nas 
to,   co   bohaterów   twojego   opowiadania. 
Żebyś ty mnie pokochała...

– Kocham cię...
– Więc wyjdź za mnie i pozwól rzucić 

sobie do stóp cały świat.

Podszedł do niej bliżej, objął ją i powie-

dział z uśmiechem:

– Ta scena jest bardzo ważna i trzeba ją 

umiejętnie rozegrać. Teraz podnieś głowę. 
O tak. Uśmiechnij się czule. Znakomicie. 
Byłabyś wspaniała na ekranie.

Bonita czuła ogarniającą ją falę szczę-

ścia. Nareszcie marzenia całego jej życia 
miały się spełnić. Jordan dawał jej świat, a 

background image

ona, mając oparcie w jego miłości, gotowa 
była pójść za nim wszędzie. Spojrzała w 
niebieskie   oczy,   które   spoglądały   na   nią 
czyste, bez śladu chmur, które tak często w 
nich widywała.

– A kiedy cię pocałuję, masz zamknąć 

oczy – powiedział z uśmiechem.

Bonita nie potrzebowała tylu słów. Sko-

ro tylko poczuła jego usta na swoich, zo-
rientowała się, że jest na właściwym miej-
scu   z   właściwą   osobą.   Nigdy   dotąd   nie 
czuła się tak pewna siebie.

Jordan na chwilę odsunął głowę.
– Jeżeli o mnie chodzi, w twojej historii 

o miłości tylko jeden mężczyzna może za-
grać główną rolę.

Tym razem pocałował ją bez dodatko-

wych komentarzy.


Document Outline