background image

LAURA LEONE

Magiczne słowa

(Ulterior motives)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Shelley zauważyła go od razu. 
Należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy wyróżniają się nawet w największym tłumie. 

Nie lubiła określenia „niedbała elegancja”, pasowało ono jednak do tego nieznajomego zbyt 
dobrze,  by  mogła  je teraz   po prostu  odrzucić.  Mężczyzna  wydawał   się  tak  swobodny w 
skrojonym na miarę garniturze i błyszczących  włoskich butach, jakby się w nich urodził. 
Obserwował tłum spod długich, czarnych rzęs, a jego wyraz twarzy mówił o rozbawieniu i 
uprzejmym zainteresowaniu. 

Sprawiał   wrażenie   człowieka   inteligentnego,   nietuzinkowego   i   obdarzonego 

nienagannymi   manierami.   Najlepiej   będzie,   zdecydowała   rozsądnie   Shelley,   po   prostu 
zignorować go. 

Wbrew temu postanowieniu jednak, jej wzrok wciąż wędrował w stronę nieznajomego. 

Po chwili zauważyła, że on także patrzy na nią. 

Zdziwiony śmiałym spojrzeniem dziewczyny, mężczyzna przyglądał się jej z uznaniem i 

ciekawością.   Shelley   nie   spłoniła   się   i   nie   odwróciła.   Nie   akceptowała   nowoczesnych 
przesądów dotyczących kontaktu wzrokowego pomiędzy nie znanymi sobie ludźmi. Jeśli coś 
wydawało   się   interesujące,   uprzejmość   zdawała   się   nakazywać,   by   wyrażało   to   także 
spojrzenie. 

Tym razem jednak sytuacja była zupełnie wyjątkowa. Zafascynowały ją niebieskie oczy 

mężczyzny, tajemniczy uśmiech, energia promieniująca z całej jego sylwetki. 

Nieznajomy ruszył powoli w jej kierunku. Shelley czuła się niczym zahipnotyzowana. 

Nie miała pojęcia, co powiedzieć, gdy ten mężczyzna stanie przed nią. „Cześć” wydawało się 
zbyt banalne, „Nie mogę oderwać od ciebie wzroku” zabrzmiałoby śmiesznie. Wyraz jego 
oczu upewnił ją, że to on znajdzie właściwe słowa. Shelley czuła wyraźnie, że za chwilę 
spotka ją coś niezwykłego. 

– Uważaj! – krzyknął ktoś, a zaraz potem kelnerka potrąciła Shelley, wylewając na nią 

trzy kieliszki czerwonej sangrii. 

– O, nie! – zawołała Shelley. 
– Och, strasznie przepraszam.  Proszę  pozwolić, ja to zrobię.  To  była  moja  wina... – 

usprawiedliwiała   się   przerażona   kelnerka,   próbując   dość   chaotycznymi   ruchami   ratować 
ubranie Shelley. 

–   Nic   się   nie   stało.   Proszę   się   tym   nie   martwić   –   odparła   Shelley   uspokajająco.   – 

Stanęłam dokładnie na pani drodze. 

– Bez wątpienia tak właśnie było – zgodził się Wayne Thompson. – Czemu stałaś tam 

niczym słup ogłoszeniowy?

Shelley spojrzała z zawstydzeniem na swego młodego współpracownika. 
– Musisz zostać  tutaj  i porozmawiać  z klientem.  Ja pojadę do domu  przebrać  się. I, 

proszę, wykaż choć odrobinę taktu. 

Wayne  powiódł  wzrokiem  po ogromnej  sali, w której  zgromadziło  się kilkuset  gości 

background image

potencjalnego   klienta   Shelley.   Firma   Keene   International   wydała   to   dosyć   kosztowne 
przyjęcie, by uczcić swój pierwszy rok w Cincinnati. Zaproszeni zostali wszyscy, których 
teraz lub w przyszłości wiązać miały z Keene International interesy. Shelley, jako dyrektorka 
Ośrodka Językowego Babel, starała się właśnie uzyskać kontrakt na prowadzenie dla Keene 
wszystkich kursów językowych i kulturoznawczych. Umowa miała również zapewniać Babel 
wyłączność na wszelkiego rodzaju tłumaczenia. 

– Jak wrócisz do domu, jeśli ja zostanę tutaj? Czy nie przyjechałaś dzisiaj autobusem? – 

zdziwił się Wayne. 

– Tak  –  przyznała   mu   rację  Shelley.   O  tej  porze  autobus  jeździł  w stronę  jej  domu 

zaledwie raz na godzinę. – Kiedy wrócę, wszyscy będą się już rozchodzić – odezwała się 
głośno, wyraźnie już poirytowana. Myśl, że będzie musiała zapłacić za taksówkę do domu, 
była absolutnie nie do zniesienia dla osoby tak oszczędnej jak Shelley. 

– Naprawdę nie mam po co tu zostawać – zauważył Wayne. 
Shelley   zastanowiła   się   nad   tym   przez   chwilę.   Wayne   był   księgowym   i   rozmowy   z 

klientami rzeczywiście nie należały do jego obowiązków. 

– Nie – zdecydowała wreszcie. – Chcę, byś został i obserwował tego okropnego faceta. 

Nie ufam mu. 

– Komu?
– Chuckowi. 
Wayne uniósł w zdumieniu swe jasne brwi. 
– Masz na myśli Charlesa Winstona-Clarke’a?
– Tak. – Shelley rozejrzała się dokoła, lecz nigdzie nie mogła dostrzec swego rywala, 

dyrektora Szkoły Języków Obcych Elitę. – Jeśli planuje dokonać ostatniej rozpaczliwej próby 
uzyskania kontraktu od Keene, zrobi to dzisiaj. I chcę o tym wiedzieć. 

Doświadczyła już tak wielu podstępnych, nieuczciwych i nieprofesjonalnych zagrywek ze 

strony swego głównego rywala, że teraz wolała mieć go na oku. 

– Shelley, wino ścieka z ciebie prosto na ten piękny dywan – zauważył Wayne. 
– I zdążyłam  już porządnie zmarznąć. Muszę stąd iść – stwierdziła z roztargnieniem 

Shelley.   Ktoś   ją   powstrzymywał.   Ten   nieznajomy.   Mężczyzna,   który   wprawił   ją   w 
hipnotyczny trans zakończony niefortunnym zderzeniem z kelnerką. Przerywając na moment 
swą cichą wymianę zdań z Wayne’em, Shelley podniosła wzrok. 

Wciąż   tam   był.   Wydawał   się   niezwykle   rozbawiony.   Shelley   popatrzyła   na   niego 

chmurnym wzrokiem. Odpowiedział jej czarującym uśmiechem, podchodząc bliżej. 

– Odwiozę cię do domu – oznajmił. 
Shelley wciąż mu się przyglądała, gdy Wayne zadał najbardziej oczywiste pytanie:
– Kim jesteś?
– Jestem przyjacielem... – zawiesił głos. 
– Shelley – pomogła mu. 
– Shelley – powtórzył miękko, jakby odpowiadał na niezwykle ważne pytanie. 
Wayne   spojrzał   niepewnie   na   Shelley.   Shelley   zaś   z   obawą   przypatrywała   się 

przystojnemu   nieznajomemu.   Instynkt   podpowiadał   jej, że  jest to  najbardziej   fascynujący 

background image

mężczyzna,   jakiego   kiedykolwiek   spotkała.   Rozsądek   natomiast   mówił,   że   może   się   on 
okazać porywaczem, handlarzem niewolników czy nawet, Boże broń, zagorzałym kibicem 
sportowym. 

Bardzo niebezpiecznie byłoby znaleźć się z nim w samochodzie sam na sam. Mogła go 

jednak nigdy więcej nie zobaczyć... 

– Cóż, może... 
Chwilę później Shelley i jej nowo poznany „przyjaciel” opuścili przyjęcie, kierując się do 

hotelowej  windy.  Zanim   wyszli   z  budynku,  mężczyzna  zapytał  Shelley,  czy  zostawiła   w 
szatni płaszcz. 

– Nie, podwiózł mnie Wayne. 
Nieznajomy otworzył drzwi i wyszli na zewnątrz. Kwietniowe powietrze było przyjemne, 

lecz   mimo   wszystko   zbyt   zimne,   by   spacerować   w   samej   tylko   bluzce,   do   tego   mokrej. 
Mężczyzna zauważył drżenie Shelley. 

– Mogłabyś wrócić do środka i zaczekać na mnie – zaproponował. – Przyjadę po ciebie 

nie później niż za minutę. 

Zgodziła się skwapliwie. Zmarzła, a poza tym w ten sposób zyskiwała jeszcze chwilę, by 

zdecydować, czy rzeczywiście chce wsiąść do samochodu obcego mężczyzny, który poderwał 
ją na przyjęciu, nawet jeśli było to bardzo eleganckie przyjęcie. Zanim odszedł, posłał jej 
jeszcze ostatnie rozbawione spojrzenie. Jakby znał jej myśli i wiedział, że i tak zdecyduje się 
z nim pojechać mimo wszystkich wątpliwości. 

Z jego ruchów, podobnie jak ze słów, przebijała pewność siebie. Shelley zauważyła, że 

mówi   bez   jakiegokolwiek   akcentu.   Po   wielu   latach   studiów   nad   językiem,   Shelley 
momentalnie zauważała tego rodzaju szczegóły. W ten sposób mówili często ludzie, którzy 
wychowywali się w dwu lub więcej krajach, ponieważ brakowało im stałego modelu mowy 
potocznej. 

Nigdy przedtem nie przeżyła tego rodzaju fascynacji od pierwszego wejrzenia i chciała 

teraz dowiedzieć się, co też tak bardzo ją zaintrygowało. Może nie była nigdy najlepsza z 
matematyki,  nie zawsze też udawało się jej nadążać za wszystkimi nowinkami światowej 
mody, potrafiła jednak poznać się na ludziach. Od chwili gdy zobaczyła tego mężczyznę po 
raz pierwszy, wyczuwała, że to niewątpliwie piękne ciało należało do człowieka o równie 
interesującym wnętrzu. 

Wierny swemu słowu, nieznajomy po chwili zajechał przed hotel. Nawet jeśli Shelley 

była jeszcze niezdecydowana, widok samochodu przekonał ją ostatecznie. Do czerwonego 
kabrioletu porsche wsiadłaby nawet wówczas, gdyby prowadził go Kuba Rozpruwacz. 

Całe życie marzyła o przejażdżce takim wozem. Wyobrażała sobie, że jedzie krętą górską 

drogą o zachodzie słońca niczym bohaterka „Dynastii” czy „Aniołków Charliego”. 

Wysiadł   z   wozu   i   obszedł   go   dookoła,   by   otworzyć   przed   nią   drzwi.   Sympatyczny, 

staroświecki gest, o którym Shelley prawie zapomniała. 

–   Czy   nie   moglibyśmy   opuścić   dachu?   –   spytała,   kiedy   jej   nieznajomy   zasiadł   z 

powrotem   za   kierownicą.   Odpowiedział   Shelley   uśmiechem.   –   Zawsze   marzyłam   o 
przejażdżce takim wozem z opuszczonym dachem ... 

background image

– Tak, wyobrażam sobie – odparł lakonicznie. 
– ... i obawiam się, że może to być moja jedyna szansa. 
Popatrzył przez chwilę w jej rozjaśnione podnieceniem oczy. 
– Nie sądzisz chyba, byśmy dzisiaj mieli jechać razem ostatni raz, prawda, Shelley?
Nie   bardzo   wiedząc,   co   odpowiedzieć,   Shelley   zdecydowała   się   zadać   zamiast   tego 

pytanie. 

– Jak się nazywasz?
Kiwnął głową, jakby zadowolony, że wreszcie się tym zainteresowała. 
– Ross. Ross Tanner. – Zapalił silnik i ruszyli przed siebie. – Gdzie mieszkasz?
– W Mount Adams. Wiesz, jak tam dojechać?
– Nie mam pojęcia. 
– Skręć tutaj w prawo. Dlaczego zaproponowałeś, że odwieziesz mnie do domu?
– Ponieważ nie chciałem, żebyś odeszła beze mnie. A teraz dokąd?
– Jedź do końca tej ulicy. Dlaczego nie chciałeś?
– A dlaczego patrzyłaś na mnie?
– Skręć w lewo. 
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. 
– Nie jestem pewna. Dlaczego nie spuszczałeś ze mnie wzroku?
– Ponieważ jesteś piękną kobietą, która patrzyła na mnie. 
Shelley kolejny raz nie wiedziała, co odpowiedzieć. Miał rację. To ona zaczęła tę grę, ale 

nie uważała siebie za piękną. Miała metr sześćdziesiąt wzrostu, okrągłe policzki i duże, szare 
oczy. Jej sięgające ramion rude włosy były nieprzyzwoicie skręcone. Zwykle zbierała je w 
koński ogon na  czubku głowy,  w nadziei  że  w ten  sposób doda sobie  wzrostu.  Przy jej 
obecnym siedzącym stylu pracy jedynie niesystematyczne wprawdzie, lecz wykonywane z 
niezwykłym zapałem ćwiczenia sprawiały, że wciąż mogła patrzeć w lustro bez niesmaku. 
Bała się, że któregoś dnia jej figura może nabrać cech „przyjemnej” puszystości. 

– Teraz w prawo – poinstruowała go. – Nie jesteś stąd, prawda?
– Nie, niedawno tu przyjechałem – przyznał. 
– Pracujesz dla Keene International?
– Nie. Może będę prowadził z nimi interesy. To wszystko. 
Jechali wolno wąskimi, stromymi uliczkami, mijając wysokie domy z przełomu wieków. 

Większość   budynków   była   świeżo   odremontowana,   wszędzie   witały   ich   malownicze 
winiarnie, kawiarenki, kwiaciarnie, butiki, zakłady jubilerskie i wiele innych przedziwnych 
małych sklepików. 

– Niestety nie ma w pobliżu ani jednego sklepu spożywczego – powiedziała Shelley. – I 

bardzo trudno poruszać się tutaj zimą. 

– Wyobrażam sobie. Ale to naprawdę piękna okolica. 
– Zatrzymaj się. Dojechaliśmy na miejsce. – Spojrzała na niego. Sympatyczny czy nie, 

mężczyzna ten był jej całkowicie obcy. Nie miała zamiaru zaprosić go teraz do mieszkania. 
Obejrzała zbyt wiele programów o tym, jak kobiety, które zaryzykowały w podobny sposób, 
przepadały na zawsze. 

background image

Ross   Tanner   spoważniał   nagle   i   po   raz   pierwszy   Shelley   miała   okazję   dostrzec,   jak 

interesujące są jego rysy. 

– Posłuchaj, Shelley.   Wiem,  że  mama  mówiła   ci,  byś   nie  wsiadała  do  samochodu   z 

nieznajomymi, i miała absolutną rację. 

– Dokładnie tak mówiła moja mama. Skąd wiesz?
– Tak mówi każda mama. – Uśmiechnął się i mówił dalej: – Stałem dziś na przyjęciu 

pełnym zestresowanych ludzi, biznesmenów starających się zaimponować sobie nawzajem, 
zabieganych kelnerów, i kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem ciebie. Wydałaś mi się piękna, 
interesująca   i   bardzo   inteligentna.   W   dodatku   patrzyłaś   tak,   jakbyś   i   ty   o   mnie   myślała 
podobnie. Nie odwracałaś wzroku, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało. Większość ludzi 
nie lubi, by widziano, jak patrzą na kogoś. – Zamilkł na chwilę. – Chciałem porozmawiać z 
tobą. Wciąż tego pragnę. Kiedy stało się oczywiste, że będziesz musiała wyjść, nie chciałem, 
byś odeszła beze mnie. 

Shelley  zdała   sobie  nagle   sprawę,   że  znów,  niczym  zahipnotyzowana,   patrzy  w jego 

niebieskie oczy. 

– Pójdę na górę przebrać się, a potem możesz odwieźć mnie do pracy. Jeśli zechcesz, 

będziemy mogli wypić kawę w moim biurze. 

– Zaczekam tutaj – odparł łagodnie. 
Shelley   szybko   dotarła   do   swego   dwupokojowego   mieszkania.   Było   ono   małe,   lecz 

przytulne, z drewnianą podłogą i dużymi oknami. Wszystkie meble pochodziły z wyprzedaży 
lub od matki Shelley. W tym drugim przypadku o stare sprzęty Shelley musiała rywalizować 
z rodzeństwem. W pokojach nie brakowało bibelotów, pamiątek z zagranicznych  wojaży, 
zdjęć przyjaciół i rodziny. 

Shelley otworzyła szafę niezdecydowana, w co się ubrać. Już kilka lat temu pogodziła się 

z myślą, że nie posiada naturalnego wyczucia, w czym jest jej do twarzy. Zgromadziła więc 
zestaw praktycznych strojów, niezwykle prostych i w neutralnych odcieniach, oraz kilka par 
butów na wysokich obcasach, które miały dodawać jej wzrostu. 

Tym razem również zdecydowała się na prostą i skromną kombinację. Kiedy schodziła 

ubrana   w  białą   bluzkę   i   gładką   czarną   spódnicę,   zbyt   późno   już   zdała   sobie   sprawę,   że 
wygląda trochę jak kelnerka na przyjęciu weselnym. 

Ross   jednak,   otwierając   drzwiczki   samochodu,   przyglądał   się   jej   z   uznaniem.   Kiedy 

ruszyli, Shelley z odrobiną żalu popatrzyła na dach wozu. 

– Następnym razem opuścimy go – obiecał Ross. – Jutro mamy sobotę. Czy jesteś zajęta?
– Cóż... jutro... powinnam...  Nie jest to nic takiego, czego nie mogłabym  odwołać – 

odpowiedziała   wreszcie.   Jej   lista   zaplanowanych   na   weekend   zajęć   była   doprawdy 
imponująco długa, lecz w tej chwili wszystkie wydawały się niezmiernie błahe. 

– Może mogłabyś pokazać mi jutro okolicę?
– Chętnie – zgodziła się z uśmiechem. – Ale pod warunkiem, że opuścisz dach. 
– Obiecuję. 
– I ja poprowadzę. 
Spojrzał na nią nieufnie. W kącikach jego ust igrał leciutki uśmieszek. 

background image

– Porozmawiamy o tym. Czym zwykle jeździsz do pracy?
– Kiedy mam wrócić późno, biorę samochód, w inne dni jadę autobusem. Wolę to niż 

walczyć później o miejsce na parkingu. 

Przez całą drogę gawędzili swobodnie. Zastanawiali się, gdzie mogliby pójść następnego 

dnia, rozmawiali o ukochanej przez Shelley chińskiej kuchni, o gatunkach piwa, z których 
słynęło Cincinnati, a których Ross nie znał, o nadejściu wiosny i o tym, czy w rzece Ohio 
wciąż jeszcze żyją ryby. 

Ross wyjawił Shelley, że jego ulubiona restauracja należy do pewnej francuskiej rodziny 

w   Tuluzie.   W   czasie   swych   licznych   wojaży   po   Francji   Shelley   również   odwiedziła   to 
miejsce.   Śmiali   się   teraz   razem,   wspominając   ogromnego   bernardyna,   którego   zawsze 
interesowały pozostawione na stołach resztki. Ross okazał się czarującym  i inteligentnym 
rozmówcą. 

– Jeśli skręcisz teraz, o tej porze dnia powinniśmy znaleźć jakieś miejsce do parkowania. 

Jesteśmy już pod moim biurem – powiedziała Shelley. 

Gdy wysiadali z samochodu, Ross podał Shelley rękę. 
– Mam nadzieję, że parzysz dobrą kawę – zażartował. 
– Moja kawa jest zaledwie taka sobie. Za to moja sekretarka przyrządza ją naprawdę 

znakomicie. 

– O, masz sekretarkę? Czyżbyś była jakąś ważną osobistością? – zapytał, podając Shelley 

ramię. 

– To zdecydowanie zbyt przesadne określenie – odparła, ujmując jego ramię. Ross był 

wysoki, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i Shelley z trudem dotrzymywała mu kroku. 

– Czym więc się zajmujesz?
– To tutaj, na górze – powiedziała, prowadząc Rossa w stronę otwartej windy. – Jestem 

dyrektorką Ośrodka Językowego Babel. 

Przystanął, najwyraźniej ogromnie zaskoczony. 
– Babel? – powtórzył ze zdziwieniem. 
– Wiem, że ta nazwa nie budzi zaufania – przyznała Shelley. – Ośrodek prosperuje jednak 

tak   znakomicie,   że   wątpię,   by  kiedykolwiek   zdecydowali   sieją   zmienić.   To   rzeczywiście 
dobra szkoła języków obcych. 

– Wiesz, Shelley – zaczął wolno Ross. – Właściwie nie znam nawet twojego nazwiska. 
– Nawet o tym nie pomyślałam. Baird. 
– Shelley Baird. Lub Michelle Baird. 
– Właśnie. 
– Tak. Dyrektorka Ośrodka Językowego Babel. Shelley pchnęła ciężkie, szklane drzwi i 

znaleźli się w holu szkoły. Był on urządzony ze smakiem, brakowało jednak temu wnętrzu 
elegancji.   Ostatni   remont   przeprowadzono   tutaj   wiele   lat   temu   i   Shelley   od   dawna 
bezskutecznie próbowała przekonać przełożonych, by przeznaczyli pewną sumę na zmianę 
wystroju wnętrza. 

– Ciao, Shelley – powitała ją sekretarka. – Ma conte mai hai cambiato vestiti?

background image

– Ciao, Francesca. Miałam na przyjęciu mały wypadek, to wszystko. To jest Ross Tanner, 

który   będzie   lub   nie   współpracował   z   Keene   International.   Ross,   to   nasza   niezwykle 
utalentowana sekretarka, Francesca Mannino. 

– Molto piacere, signora – pozdrowił ją Ross, ujmując rękę Franceski. 
– Leiparła italiano, signore? – zapytała Francesca. 
– Nie, nie znam włoskiego. Przyjaciel nauczył mnie kiedyś kilku zwrotów, które miały 

pomóc w poznawaniu pięknych Włoszek. 

– Jakie to zwroty? – spytała zaciekawiona Shelley. 
– Non ci conosciamo? – powiedział niepewnie Ross. 
– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? – powtórzyła  Shelley.  – To chyba niezbyt 

oryginalne?

– Nie miały być to zwroty oryginalne, lecz praktyczne. Poza tym byłem jeszcze wtedy na 

tyle młody, by sądzić, że to dosyć subtelne podejście. – Uśmiechnął się, widząc jej pełne 
sceptycyzmu spojrzenie. 

Shelley odwróciła się do Franceski. 
– Są jakieś wiadomości?
– Tak, tak, oczywiście, że są. Kiedy ona wychodzi, zawsze dzieje się to samo – Francesca 

zwróciła się do Rossa. 

– Kto dzwonił dzisiaj? – zapytała Shelley. 
Dwie   kobiety   rozmawiały   przez   kilka   minut,   posługując   się   na   zmianę   włoskim   i 

angielskim.  Shelley dowiedziała się, że nauczyciel  hiszpańskiego ma  kłopoty z władzami 
imigracyjnymi i potrzebuje jej pomocy, urzędniczka z sekcji tłumaczeń prosi ją o kontakt, a 
nauczycielka francuskiego nie może poprowadzić lekcji wieczorem, bo ma zgryz. 

– Zgryz? – powtórzyła zdziwiona Shelley. – Czy na pewno powiedziała: zgryz?
– Nie wiem, co powiedziała. Cały czas płakała. 
– Musiała mieć namyśli „kryzys”. Najlepiej zajmę się tym od razu. 
– Shelley, masz mnóstwo pracy – zauważył Ross. – Chyba powinienem już pójść. 
Spojrzała na niego z żalem, bo rzeczywiście czekało na nią wiele obowiązków. 
– Tak, może masz rację. Ale przynajmniej oprowadzę cię po naszym ośrodku, zanim 

odejdziesz. 

Przez moment wydawał się niezdecydowany, jakby nagle zaczęło mu się bardzo śpieszyć. 

Po chwili jednak najwyraźniej zmienił zamiar. 

– Tak, z chęcią zwiedzę ten ośrodek – zgodził się uprzejmie. 
Obejrzeli pokój nauczycielski, biuro Wayne’a, gabinet Shelley i dziesięć sal lekcyjnych, 

wśród   których   były   zarówno   małe   pokoiki   do   indywidualnych   lekcji,   jak   i   duże   klasy 
przeznaczone na zajęcia grupowe. Po drodze zwiedzili także pokój wypoczynkowy, w którym 
uczniowie i nauczyciele mogli napić się kawy podczas przerwy i porozmawiać. 

– A więc, widzimy się jutro? 
– Tak. 
– O której mam po ciebie przyjechać?
– Może o dziesiątej?

background image

– Dobrze. – W jego spojrzeniu dostrzegła wahanie, jakby chciał coś powiedzieć. 
Shelley, która nade wszystko lubiła jasne sytuacje, spytała od razu:
– Czy jest jeszcze coś?
– Tylko to. – Była to pieszczota delikatna i ulotna, pocałunek, który trwał nie dłużej niż 

sekundę. Przez chwilę stali blisko siebie, rozkoszując się zawartą w tej pieszczocie obietnicą. 

– Najchętniej stałbym tak przez cały dzień, ale wrzuciłem tylko dwadzieścia centów do 

licznika na parkingu – odezwał się wreszcie Ross. 

Shelley uśmiechnęła się. 
– Do zobaczenia jutro. 

– Nie było cię dość długo – zauważyła Francesca z domyślnym uśmiechem, gdy Shelley 

wróciła do swego gabinetu. 

– Czyżby? – odparła Shelley obojętnym tonem. 
– Posłuchaj, cara, on patrzy na ciebie tak, jak patrzy prawdziwy mężczyzna na kobietę, 

której pragnie – oświadczyła Francesca z wyraźnym zadowoleniem. 

– Czy nie masz dziś nic do roboty oprócz chiacchierarel – spytała zawstydzona Shelley, 

czując, jak rumieniec oblewa jej policzki. 

– Ach – przypomniała sobie Francesca i wróciła do recepcji. 
Shelley   podnosiła   właśnie   słuchawkę   telefonu,   by  poszukać   zastępstwa   na   wieczorną 

lekcję francuskiego, gdy do jej biura wpadł niesłychanie podekscytowany Wayne Thompson. 

– Cokolwiek robisz, przerwij to, nie dzwoń – wyrwał słuchawkę z jej ręki – i posłuchaj 

mnie!

– Dobrze, Wayne, co się stało? – spytała spokojnie Shelley. 
– Pan Charles Winston-Clarke ma poważne powody, by być dziś zdenerwowanym. 
Wayne był na tyle nachalny, że potrafił zdobywać informacje od ludzi, którzy bynajmniej 

nie mieli ochoty z nim rozmawiać. Shelley była ciekawa, co też sprowokowało jego nagłe 
wkroczenie do jej gabinetu. 

– A więc? – spytała. 
– A więc, odkąd przybyłaś do Cincinnati ponad rok temu, Elitę musiała bez przerwy 

rywalizować z nami o nowych klientów. Mógłbym dodać, że ja również mam swój wkład w 
nasz sukces, a ich porażkę... 

– Przejdź do sedna sprawy. 
–   Cierpliwości,   właśnie   to   robię.   Wygląda   na   to,   że   dopóki   Cincinnati   było   małym, 

spokojnym miasteczkiem, w którym egzystowały dwie niewielkie szkoły nauczania języków 
obcych,   szefowie   Elitę   w   Paryżu   nie   zaprzątali   sobie   nami   głowy.   Teraz   jednak   miasto 
rozwija się dynamicznie  i Paryż  wydaje się być  zaniepokojony tym,  że nasza szkoła tak 
bardzo zaczęła dominować w Cincinnati. 

– Cóż, to jest cena, jaką muszą zapłacić za brak perspektywicznego myślenia – Shelley 

skomentowała sucho wypowiedzi Wayne’a. 

–   Dokładnie   takie   wyciągnęli   wnioski   i   postanowili   przysłać   tutaj   faceta,   który   to 

wszystko zmieni. 

background image

– Kogo?
– Najwyraźniej zatrudniają kogoś, kto zajmuje się reorganizacją deficytowych ośrodków. 

Jest on odpowiedzialny bezpośrednio przed Henrim Montpazierem i nikim innym. 

– Czy jest to jakiś specjalista od marketingu?
–  Nie  wiem,   jakie   jest  jego  przygotowanie  merytoryczne.   Będę  musiał  popytać   się  i 

zdobyć o nim jakieś informacje. 

– W jaki sposób on „reorganizuje”?
– Przebudowuje wszystkie struktury od góry do dołu. Przyjeżdża, sprawdza, co jest nie 

tak,   zatrudnia   nowy   personel,   jeśli   jest   to   konieczne,   przygląda   się   metodom   nauczania, 
lokalizacji szkoły. Kontaktuje się z nowymi klientami, dawnymi, a także z klientami innych 
ośrodków. 

Shelley oparła się o krzesło, rozważając słowa Wayne’a. 
– A więc mieliby ochotę przejąć także część naszych kontraktów. 
Wayne skinął głową. 
– Zawsze zgadzaliśmy się co do tego, że nawet w sytuacji obecnego szybkiego rozwoju 

miasta, w Cincinnati nie ma tylu klientów, by mogły dobrze funkcjonować dwa duże ośrodki 
nauczania języków obcych. 

– Czy ten facet ma dobrą reputację?
– Doskonałą. Z tego, co zrozumiałem, całkowicie zreorganizował w zeszłym roku ich 

waszyngtoński ośrodek. Zdaje się, że zajmował się również jakąś ich szkołą we Francji kilka 
lat temu, chyba w Tuluzie, po czym ich konkurent musiał całkowicie wycofać się z interesu. 

–   Dobrze   –   powiedziała   Shelley.   –   Wygląda   na   to,   że   możemy   mieć   problemy. 

Zawiadomię Chicago o tym, co zaszło, i poproszę, by zebrali o nim jakieś informacje. 

– Moja przyjaciółka pracowała kiedyś dla Elitę w Nowym Jorku. Zadzwonię do niej i 

spytam, czy nie wie czegoś o tym człowieku. 

Shelley wahała się przez chwilę. Nie lubiła tego rodzaju metod. 
– Dobrze – zgodziła się wreszcie. – Skontaktuj się z nią. Im więcej będziemy wiedzieć o 

tym,   czego   się   spodziewać,   tym   lepiej   dla   nas.   A   teraz   spróbuj   znaleźć   zastępstwo   na 
dzisiejszą lekcję francuskiego. Ja zadzwonię do Chicago. – Shelley zaczęła wykręcać numer. 
– Kiedy spodziewają się tego faceta?

– On już tu jest. Przyjechał wczoraj. 
– Jest tutaj? – wykrzyknęła Shelley. – Widziałeś go?
– Nie. Prosiłem Charlesa, żeby wskazał mi go na przyjęciu, ale ten facet gdzieś zniknął. – 

Wayne skierował się do wyjścia. 

– Żałuję, że nie miałam okazji z nim porozmawiać. Powiedz Francesce, by nie łączyła 

teraz...   Zaczekaj!   Czy   znasz   przynajmniej   jego   nazwisko?   –   spytała   ogarnięta   dziwnym 
przeczuciem. 

– Ross Tanner. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– No, no, Shelley.  – W  głosie Wayne’a  pobrzmiewała  ironia.  – Skoro już był  tutaj, 

mogłaś przy okazji pokazać mu także podręczniki, opowiedzieć o ostatnich kontraktach i 
zaprosić na kilka lekcji. 

– Francesca, czy masz coś na ból głowy? – zawołała Shelley. – Wayne, przestań, proszę. 

Skąd miałam wiedzieć, że on jest związany z Elitę?

– Już dobrze, przepraszam. Co się stało, to się nie odstanie. 
– Nic się nie stało! Jedynie trochę się tutaj rozejrzał. Wielkie nieba, nawet Chuck nas 

kiedyś odwiedził!

– Po co w ogóle przyprowadziłaś tutaj Tannera? Czy to był jego pomysł?
– Nie... 
– Więc dlaczego?!
– Ponieważ zabrał mnie do domu, a potem odwiózł do pracy. Zaprosiłam go na kawę. 

Starałam się być uprzejma, to wszystko. 

– Zgoda. Jednak nawet jeśli założymy, że rzeczywiście nie wiedział, kim jesteś, czemu 

nie wyjawił ci prawdy, kiedy już zorientował się w sytuacji? – zastanawiał się Wayne. 

– Może miał inne plany zasugerowała Francesca ze znaczącym uśmiechem. Dziewczyna 

zjawiła się w gabinecie, przynosząc Shelley aspirynę i szklankę wody. 

– Francesca, czy on wydawał się czymś szczególnie zainteresowany?
– Tak, był niezmiernie zainteresowany... 
– Francesca! – ostrzegła ją Shelley. 
– ... Shelley – dokończyła Francesca. 
– I ty nabrałaś się na to? – zapytał z niedowierzaniem Wayne. 
– Na nic się nie nabrałam! – upierała się Shelley. 
– Dobry Boże, Shelley, ze wszystkich mężczyzn, którzy mogliby cię podrywać... 
– Wystarczy, Wayne! Popełniłam błąd, to wszystko. Tannerowi udało się mnie podejść, 

ale to się więcej nie powtórzy. Nie zobaczył ani nie usłyszał tutaj nic takiego, co mogłoby 
doprowadzić do naszego upadku. 

Przez chwilę w pokoju panowała cisza. 
– W porządku – odezwał się wreszcie Wayne. – Masz rację. Nie powinniśmy wpadać w 

panikę. Spróbuję znaleźć zastępstwo na francuski, a ty zadzwoń lepiej do Chicago. 

Shelley   zatelefonowała   do   swoich   przełożonych   w   Chicago,   by   wyjaśnić,   co   zaszło. 

Zdecydowała nie opowiadać im o swojej roli w ostatnich wydarzeniach. Uznała, że nie ma się 
czym pochwalić. 

Tego   dnia   została   w   szkole   do   późna.   Od   czasu   gdy   objęła   stanowisko   dyrektorki 

Ośrodka Babel, obroty firmy wzrosły o jedną trzecią, nie zatrudniono jednak żadnych nowych 
pracowników administracyjnych, którzy pomogliby jej uporać się z nawałem nowych zadań. 

Tak   więc   liczba   godzin   pracy   Shelley   rosła   z   tygodnia   na   tydzień,   gdyż   szkoła 

prosperowała coraz lepiej. 

background image

Po zastanowieniu się Shelley uznała za prawdopodobne, że Ross nie wiedział, kim ona 

jest. 

Teraz jednak, kiedy oboje znali już prawdę, zdecydowanie nie mogła się z nim spotykać. 

Przełożeni Babel niechętnym okiem patrzyli na flirty pomiędzy nauczycielami a uczniami czy 
klientami. I choć Shelley nie podobała się taka ingerencja w życie prywatne podwładnych, 
sama jednak podporządkowała się temu niepisanemu prawu. Od czasu swego przybycia do 
Cincinnati już kilka razy odrzuciła zaproszenia na kolacje od swoich klientów. 

Po powrocie do domu wstawiła do kuchenki mikrofalowej resztkę kupionej poprzedniego 

dnia   chińskiej   potrawy   i   zaczęła   zastanawiać   się,   czy   Ross   ma   szansę   przekonać   Keene 
International, by wybrali Elitę, nie Babel. We wtorek była umówiona z Keene na kolejne 
spotkanie.   Postanowiła   już   wtedy   uzyskać   od   nich   jakąś   deklarację,   zanim   Ross   zdąży 
przygotować konkurencyjną ofertę. 

Shelley   była   dumna   ze   swych   świeżo   odkrytych   umiejętności   prowadzenia   biznesu   i 

zdobywania nowych klientów. Zdawała sobie jednak sprawę, że sukces w dużym stopniu 
zawdzięcza małej atrakcyjności swego rywala z Elitę. Shelley brakowało pewności siebie, 
wiary   w   to,   że   uda   się   jej   zachować   przewagę   Ośrodka   Babel   także   teraz,   kiedy   Elitę 
sprowadziła do Cincinnati eksperta. 

Przypomniała sobie nagle, że rano ma przyjechać po nią Ross. Musi zdecydować, jakie 

zająć   wobec   niego   stanowisko.   Pragnęła   zachować   się   z   godnością;   zarówno   po   to,   by 
zachować szacunek dla siebie, jak i dlatego, że, ku własnemu zdziwieniu, zależało jej również 
na jego szacunku. Postanowiła być chłodna, opanowana i rzeczowa. 

Gdy następnego ranka otworzyła  drzwi, Rossowi wystarczyło  jedno spojrzenie  na jej 

pozbawioną uśmiechu twarz, by zorientować się, że Shelley wie już o wszystkim. 

– Wieści rozchodzą się szybko w tych stronach – powitał ją Ross. 
– Zwłaszcza złe wieści – dodała chłodno Shelley. 
– Czy moglibyśmy o tym porozmawiać? – spytał z nadzieją w głosie. 
– Sądzę, że wiem już dostatecznie dużo. 
– Shelley, przepraszam. Nie chciałem, byś dowiedziała się o tym od kogoś innego. 
– Mogłeś więc powiedzieć mi o tym wczoraj – odparła. 
– Tak, powinienem był – zgodził się z ciężkim westchnieniem. – Uważałem tylko, że 

musimy spokojnie rozważyć,  jakie mamy możliwości. Nie wyglądało na to, by w twoim 
biurze wczoraj mogło się nam udać przeprowadzić taką rozmowę. 

– Możliwości?
– Czy mogę wejść do środka?
– Myślę, że lepiej będzie, jeśli już pójdziesz, Ross. 
– A ja myślę, że popełniłbym wielki błąd, odchodząc teraz – odpowiedział, opierając się o 

framugę. 

– Posłuchaj, Ross, wczoraj było bardzo miło, lecz... 
– Miło? – powtórzył. – Miło? Shelley, jak często coś takiego jak wczoraj przytrafia się 

dwojgu ludziom?

– Zdarza się to nieustannie w piosenkach Franka Sinatry. 

background image

– Cóż, rzeczywiście  – przyznał  jej  rację,  rozbawiony.  – Ale ile  razy coś podobnego 

przytrafiło się tobie?

– To zależy, które z wydarzeń wczorajszego dnia masz na myśli. Czyżbyś mówił o tym,  

jak przyjąłeś moje zaproszenie zwiedzenia szkoły, zapominając jednak powiedzieć mi, kim 
jesteś? Czy też o moich uczuciach w chwili, gdy wreszcie poznałam prawdę? O tym, jak 
zastanawiałam się, dlaczego postąpiłeś tak nieuczciwie wobec mnie? O tym... 

Ujął dłonią brodę Shelley, zmuszając ją, by spojrzała na niego. 
– Mówię o naszej wzajemnej fascynacji od pierwszej chwili, o tym, jak dobrze było nam 

we dwoje. 

Pod wpływem jego dotyku ogarnęło Shelley dziwne ciepło. 
– Świadomie wprowadziłeś mnie w błąd – zaczęła niepewnie. – Chcesz zniszczyć moją 

firmę. Dlaczego miałabym ci ufać?

– Nie proszę cię, byś mi ufała. Przynajmniej na razie o to nie proszę. Chcę tylko, byś 

zgodziła   się   porozmawiać   ze   mną.   –   Jego   słowa   brzmiały   tak   spokojnie   i   rozsądnie,   że 
Shelley zapomniała zupełnie, jak planowała poprowadzić tę rozmowę. 

– Ja... Ty... 
– Wpuść mnie i zastanowimy się wspólnie nad naszą sytuacją – szepnął, patrząc jej prosto 

w oczy. 

Jego zapach jest taki przyjemny, pomyślała Shelley. Nie była to woń wody kolońskiej czy 

mydła, ale czysty, piżmowy, męski zapach. Bez słowa skierowała się w głąb mieszkania, a 
Ross podążył za nią. Zamknął cicho drzwi i rozejrzał się wokoło. 

– Jest takie jak ty – powiedział, najwyraźniej uważając to za komplement. – Czy to kawa 

tak pachnie?

Shelley skinęła głową. 
– Miałbyś ochotę na filiżankę kawy?
– Bardzo proszę. 
Przyniosła mu duży, kolorowy kubek wypełniony po brzegi. Kiedy odbierał kawę z jej 

rąk,   w   jego   spojrzeniu   lśniła   czułość.   Dziś,   w   obcisłych   dżinsach   i   skórzanej   kurtce, 
prezentował   się   jeszcze   lepiej   niż   poprzedniego   dnia.   Jego   kruczoczarne   włosy   były 
potargane. 

– Opuściłeś dach – zauważyła nagle. 
–   Przecież   obiecałem   –   odparł.   –   Ale   będziemy   potrzebowali   wiele   szczęścia,   by   ta 

eskapada nie zakończyła się dla nas zapaleniem płuc. 

Shelley tęsknym wzrokiem spojrzała za okno. 
– Twoja propozycja jest niezwykle kusząca, nie uważam jednak za rozsądne, byśmy mieli 

kontynuować naszą znajomość. 

– Shelley – przerwał jej stanowczo – dopóki mi nie powiedziałaś, nie wiedziałem nawet, 

kim jesteś. I naprawdę nie liczę na to, że w chwili nieuwagi powiesz coś, co mógłbym potem 
wykorzystać przeciw tobie. 

Wydawał   się   taki   szczery   i   życzliwy.   Wczoraj   jednak   także   zrobił   na   niej   podobne 

wrażenie. 

background image

– Shelley... – kusił ją. 
– Nie dzisiaj – odparła wreszcie – Muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć. 
Widział stanowczy wyraz jej oczu i zdał sobie sprawę, że jest to najlepsza odpowiedź, 

jaką mógł  dzisiaj otrzymać.  Westchnął  głęboko, odstawiając kubek po kawie eleganckim 
ruchem. We wszystkim, co robi, jest tyle wdzięku, pomyślała Shelley. To niesprawiedliwe. 
Ross wstał i szybko podszedł do niej. Zanim zdała sobie sprawę, co się dzieje, była już w jego 
ramionach. 

– Jeśli potrzebujesz czasu, poczekam. Ale będę o tobie myślał – powiedział chrapliwie, 

przybliżając usta do jej twarzy. 

Tym  razem nie była  to delikatna  pieszczota ani czuły uścisk. Całował ją namiętnie i 

zmysłowo. Niespodziewanie przyciągnął Shelley bliżej, tak, że ich biodra przylegały teraz 
ciasno   do   siebie.   Dłonią   gładził   jej   pośladki   wolno   i   rytmicznie,   sprawiając,   że   Shelley 
mocniej jeszcze garnęła się do niego. 

Gdy uwolnił ją z objęć, oboje oddychali ciężko. Po chwili Shelley z trudem otworzyła 

oczy. Z ulgą zauważyła, że Ross wydaje się równie oszołomiony jak ona. 

– Jesteś... w tym bardzo dobry – powiedziała zmieszana. 
– Inspirujesz mnie  – szepnął, całując delikatnie  jej czoło. Potem ruszył  do wyjścia  i 

zatrzymał się dopiero przy drzwiach. – Zadzwonię do ciebie jutro. 

– Jutro nie dzwoń – zaprotestowała słabo. Miała ochotę błagać go, by został. 
– A więc w poniedziałek. 
– Nie... później. 
– Zadzwonię do ciebie – powtórzył, a potem cicho zamknął za sobą drzwi. 
Skoro   Shelley   odrzuciła   jego   zaproszenie   na   przejażdżkę,   Ross   postanowił   trochę 

popracować. Przecież po to właśnie przyjechał do Cincinnati. Może nawet poświęci trochę 
czasu na to, by zastanowić się, czy Shelley nie ma racji. Może przez wzgląd na zdrowy 
rozsądek   rzeczywiście   powinni   zrezygnować   z   tego   flirtu.   Shelley   jasno   dała   mu   do 
zrozumienia,   że   nie   chce   widzieć   go   w   czasie   weekendu.   Ross   spodziewał   się   więc,   że 
spędzając dziś samotnie wieczór, będzie miał wiele czasu, by dokładnie przemyśleć wszystkie 
aspekty tej sprawy. 

W hotelu zajmował drogi i luksusowy apartament, lecz nie miał ochoty do niego wracać. 

Był   już   zmęczony   ciągłymi   zmianami   miejsca   pobytu,   hotelami,   podróżami   do   coraz   to 
nowych miast i przenoszeniem się z kontynentu na kontynent. Odczuwał wewnętrzną pustkę i 
nawet długie wakacje, na jakie pozwolił sobie w zeszłym roku, nie pomogły mu wyzwolić się 
z tej dziwnej depresji. Szczęśliwie wciąż lubił swoją pracę. To znaczy lubił szkoły języków, 
choć dość miał już zwalniania ludzi i wolałby nigdy więcej nie być do tego zmuszanym. 

Bez trudu znalazł miejsce do parkowania. Była sobota, jednak Elitę, podobnie jak Babel, 

prowadziła kursy językowe także w weekendy. Ku swemu zdziwieniu, Ross zastał w biurze 
Elitę Charlesa Winstona-Clarke’a, dla którego dzisiejsza sobota była dniem wolnym od pracy. 
Przywitali się, po czym Ross szybko zabrał się do dzieła. 

Przeglądał   rachunki   szkoły   z   ostatniego   roku.   Od   ponad   dwóch   lat   centralny   dział 

księgowości   w   Paryżu   narzekał   na   przysyłane   z   Cincinnati   sprawozdania   finansowe. 

background image

Poszczególne księgi prowadzone były niesystematycznie i nie zawsze prawidłowo. 

Sytuacja   jednak   nie   wydawała   się   tak   fatalna,   jak   wówczas,   gdy   po   raz   pierwszy 

wykonywał tego rodzaju zadanie. Był wtedy młodym, śmiałym człowiekiem, podważającym 
uznane autorytety i zastałe struktury. Założył się z Henrim Montpazierem, że potrafi zamienić 
deficytową placówkę Elitę w Tuluzie w prężnie działający ośrodek dydaktyczny. Teraz miał 
więcej lat i doświadczenia. Był spokojniejszy i bardziej pewny siebie. Może dlatego właśnie 
więcej uwagi poświęcił tego ranka Michelle Baird niż czekającej go pracy. 

Ta dziewczyna całkowicie go zaskoczyła. Po tym, co słyszał na jej temat, spodziewał się 

zobaczyć osobę energiczną i agresywną. Jej ciepły uśmiech i poczucie humoru zdecydowanie 
nie pasowały do tego obrazu. 

Uśmiechnął się z żalem. Powróciło do niego wspomnienie ich pocałunku, czuł jeszcze 

słodki smak ust Shelley, pamiętał, jak cudownie jej pełne piersi przylegały do jego torsu. Była 
tak bardzo kobieca, tak atrakcyjna i delikatna, a jednak w niczym nie przypominała stereotypu 
głupiutkiej, bezbronnej istotki. 

Nic dziwnego, że w ciągu ostatniego roku zdążyła przyciągnąć do swojej szkoły tak wielu 

klientów. Była urocza i inteligentna, w pierwszej chwili wyczuwało się w niej wielką prawość 
charakteru. Prowadzenie z Shelley interesów musiało być prawdziwą przyjemnością, a ona 
sama sprawiała wrażenie osoby godnej zaufania. 

Z własnego doświadczenia Ross wiedział, jak trudno jest znaleźć dobrych dyrektorów dla 

szkół językowych. Zastanawiał się, w jaki sposób Shelley trafiła do Babel i co do tej pory 
udało się jej zrobić dla tej szkoły. 

– Ross, wydajesz się bardzo zamyślony,  mon ami – zauważył Charles, wsuwając głowę 

do ciasnego, zaimprowizowanego naprędce gabinetu Tannera. 

Ross   uśmiechnął   się   nieznacznie.   Najwyraźniej   Charles   zdążył   już   zdobyć   wiele 

informacji na jego temat. Mając matkę Francuzkę i ojca Amerykanina, Ross był dwujęzyczny. 
Od czasu jego przyjazdu dwa dni temu Charles bezustannie upiększał swoje wypowiedzi 
francuskimi zwrotami niczym bohater powieści Agaty Christie. 

– Usiądź, Charles – zaprosił go Ross. Zastanawiał się, czy z twarzy starszego mężczyzny 

kiedykolwiek znika ostrożny półuśmiech. 

– Czy masz wszystko, czego potrzebujesz? – spytał usłużnie Charles. 
– Tak. Dziękuję za pomoc – zapewnił go Ross, starając się dostrzec jakiś ślad wrogości w 

twarzy Charlesa. Ta animozja nie zdziwiłaby go. Charles jednak zawsze był wobec niego 
niezwykle uprzejmy, choć, co było najzupełniej zrozumiałe, wydawał się zdenerwowany. 

– Obawiam się, że w księgach rachunkowych panuje straszliwy nieład – powiedział ze 

skruchą Charles. – Personel tak często się u nas zmieniał. Ja sam zupełnie nie znam się na 
księgowości.   Rozumiem,   dlaczego   to   mogło   nie   podobać   się   zarządowi   firmy   w  Paryżu. 
Pewnie będę musiał wreszcie nauczyć się zasad prowadzenia finansów. 

Ross zamierzał już zadać Charlesowi kilka pytań związanych z napotkanymi w księgach 

nieścisłościami, gdy nagle usłyszał własny głos. 

– Co wiesz na temat Michelle Baird?
– Michelle Baird? – powtórzył Charles z nie zmienionym wyrazem twarzy. 

background image

– I Centrum Językowego Babel? – dodał Ross. 
– Nazywa mnie Chuck – odparł starszy mężczyzna i po raz pierwszy w jego głosie Ross 

usłyszał nutę irytacji. 

Ross stłumił śmiech. 
– Co jeszcze wiesz na jej temat? – zapytał. 
–   Ma   dwadzieścia   osiem   lat,   niezamężna,   studiowała   języki   nowożytne   i 

językoznawstwo. Przez kilka lat pilotowała wycieczki po Europie, a po powrocie do Stanów 
objęła jakąś mało  ważną posadę w szkole Babel w Chicago. Biorąc pod uwagę jej brak 
doświadczenia i kwalifikacji, nie wiem, w jaki sposób udało się jej awansować na obecne 
stanowisko. Prawdopodobnie oczarowała swojego przełożonego w Chicago... 

– Charles zamilkł. Przez chwilę w gabinecie panowała cisza. 
–  Jeśli   jest   ona   aż   tak   niewykwalifikowana   i   niedoświadczona,   jak  wyjaśnisz   sukces 

odniesiony przez Michelle podczas pierwszego roku jej pobytu w Cincinnati? – Ton głosu 
Rossa był chłodny. 

– W jaki sposób definiujesz sukces? – zapytał Charles z pewną wyższością w głosie. 
– Mówię o praktycznym zmonopolizowaniu rynku nowych przedsiębiorstw w Cincinnati. 

Babel przejął również niektórych z naszych dawnych klientów – odparł spokojnie Ross. 

– Cóż, jeśli uważasz to za jedyne kryterium sukcesu... 
– Czy jest inne? – zainteresował się Ross. 
–  Bien   sur   –  zaczął   Charles.   Twarz   Rossa   nie   zdradzała   żadnych   emocji.   –   Etyka 

zawodowa również ma swoją wartość. 

– Bądź bardziej konkretny – zażądał Ross. 
– Jak już wspomniałem, panna Baird jest bardzo ambitną i atrakcyjną młodą kobietą... 
– Mów dalej – Ross zignorował dramatyczne zawieszenie głosu przez Charlesa. 
–   Nie   chciałbym   zostać   podejrzany   o   rozsiewanie   plotek.   –   W   słowach   starszego 

mężczyzny słychać było wahanie. 

– To, co powiesz, zostanie pomiędzy nami – zapewnił go Ross. Wszelkie informacje 

zachowywał   w   tajemnicy,   niezależnie   od   tego,   czy   miał   do   czynienia   z   faktami   czy 
wymysłami. 

– Dobrze, więc... 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Wciąż powracała myślami  do słów Rossa. Zastanawiała się, czy nie mogłaby jeszcze 

zmienić   swej   decyzji   co   do   sposobu   spędzenia   reszty   weekendu   i   przyjąć   jednak   jego 
zaproszenie. Rzuciła się w wir zajęć, lecz nawet mimo skrajnego wyczerpania fizycznego 
nadal   nie   potrafiła   zapomnieć   o   Rossie   Tannerze.   Do   biura   przyjechała   w   poniedziałek 
wczesnym rankiem, by przed oficjalnym rozpoczęciem pracy uporządkować jeszcze rachunki 
z ostatniego tygodnia. 

Tego ranka musiała zająć się sprawą biednego Pablo Gutierreza. Młody Hiszpan miał 

kłopoty   z   władzami   imigracyjnymi,   choć   jego   wiza   wciąż   była   jeszcze   ważna.   Shelley 
spędziła pół godziny, telefonując w jego sprawie do różnych instytucji. 

Potem w biurze Shelley zjawił się pan Powell. Był niezadowolony ze swych postępów w 

grece i chciał uczyć się innego języka, czwartego w ciągu ostatnich pięciu miesięcy. 

–  Nie   narzekam   na   lektorów   czy   metody   nauczania   Babel.   Po   prostu   nie   czuję   tego 

języka. Mam kłopoty z wypowiedzeniem najprostszych kwestii. 

– Panie Powell, jak długo uczył się pan angielskiego?
– Ja... 
– Sądzę, że miał pan co najmniej cztery lub pięć lat, zanim był pan w stanie porozumieć 

się ze wszystkimi. Choć jest pan teraz starszy i mądrzejszy, próbuje pan jednak nauczyć się 
nowego języka w całkowicie sztucznych warunkach. Musi upłynąć co najmniej rok, zanim 
będzie   pan   potrafił   w   miarę   swobodnie   posługiwać   się   tym   językiem.   Czas   i   ćwiczenia 
decydują o powodzeniu – podsumowała Shelley z uśmiechem. 

Ciszę, jaka zapanowała na chwilę w gabinecie Shelley po wyjściu pana Powella, szybko 

przerwała Francesca. 

– Waszyngton na linii. 
– Trudno – odparła zrezygnowana Shelley, po czym podniosła słuchawkę. 
– Halo?
–   Czy   znalazłaś   już   tłumacza   dla   świadka   obrony   na   przyszły   tydzień?   –   usłyszała 

podniecony głos kobiecy. 

– Nie, jeszcze nie. 
–   Nie?   Nie!   –   wykrzyknęła   jej   rozmówczyni   oskarżycielskim   tonem.   –   A   czy   mogę 

spytać, dlaczego nie?

– Jestem w Cincinnati – wyjaśniła cierpliwie Shelley. – Gdzie mam znaleźć rodowitego 

Afgańczyka,   który   zna   angielski   na   tyle   płynnie,   by   tłumaczyć   symultanicznie 
skomplikowane   postępowanie   procesowe,   a   do   tego   posiada   również   obywatelstwo 
amerykańskie?

– Czy poczyniłaś w ogóle jakieś kroki, by znaleźć takiego człowieka?
– Oczywiście. Robię, co w mojej mocy – odparła Shelley, czując, że budzi się w jej sercu 

antypatia w stosunku do nowej współpracownicy. 

– Czy mogę spytać, co zrobiłaś? – ciągnęła kobieta z jadowitą słodyczą w głosie. 

background image

–   Skontaktowałam   się   z   Towarzystwem   Islamskim,   organizacjami   studentów 

zagranicznych   wszystkich   uczelni   w   południowym   Ohio,   większością   biur   podróży   w 
Cincinnati, władzami imigracyjnymi, a także wszystkimi środkowoazjatyckimi restauracjami 
w mieście. 

–   Jeśli   nie   uda   ci   się   znaleźć   nikogo,   możesz   zmarnować   niezwykle   istotny   dla   nas 

kontrakt, moja droga – usłyszała Shelley, wyraźnie już zirytowana tą rozmową. 

Niedługo potem Francesca zawiadomiła Shelley, że od Jerome’a z Chicago nadszedł fax z 

informacjami na temat Tannera. W tym samym momencie znów zadzwonił telefon. 

– Shelley, tu Mike Paige z Keene International. 
– Witaj, Mike, jak się masz?
– Shelley, odwiedził nas dziś Ross Tanner, facet przysłany do Elitę z Paryża. Wywarł 

bardzo korzystne wrażenie na moim szefie. Wygląda na to, że moment podjęcia ostatecznej 
decyzji może trochę odsunąć się w czasie. 

– Rozumiem – odparła Shelley. Ross był naprawdę szybki. – Czy twój szef wciąż chce 

spotkać się ze mną jutro?

– O, tak, oczywiście... 
– Ale? – spytała, wyczuwając wahanie w głosie Mike’a. 
– Ale chce, bym porozmawiał jutro także z Tannerem i wypowiedział się potem na temat 

jego  propozycji.  Dzwonię,  Shelley,  ponieważ   cię   lubię   i  chciałbym,   żebyśmy  ostatecznie 
podpisali kontrakt z twoją szkołą. 

– Cóż, dziękuję, Mike. Mam nadzieję, że tak właśnie się stanie. Dziękuję za telefon. 
Gdy tylko odłożyła słuchawkę, z holu szkoły doszły ją odgłosy dziwnej’ sprzeczki. Całe 

zamieszanie   wywołał   listonosz,   który   niespodziewanie   pojawił   się   w   Centrum   Babel   z 
wielkim   pudłem  zawierającym   nie  zamawiane   przez   nikogo  podręczniki  do  nauki   języka 
chińskiego. 

Zabierając po drodze kilkustronicowy fax na temat Rossa Tannera, Shelley skierowała się 

do recepcji. 

– Przepraszam panią, ale gdzie mam postawić te książki?
– Może zabierze je pan z powrotem. Nie mogą zostać tutaj. Blokują wejście i mogą 

stanowić   zagrożenie   w   razie   pożaru.   –   Shelley   zmarszczyła   brwi,   przeglądając   pobieżnie 
informacje dotyczące Rossa. 

W tym momencie drzwi wejściowe otworzyły się ponownie. Shelley, Wayne i Francesca 

znieruchomieli, jakby naraz zobaczyli ducha. 

– Ross! – odzyskała wreszcie głos Shelley. 
–  Witaj,   Shelley.   Mam  nadzieję,   że   nie   przychodzę   w  złym   momencie   –   powiedział 

dyplomatycznie Ross, obrzucając uważnym spojrzeniem wszystkich obecnych. 

Wayne   przerwał   prowadzoną   z   listonoszem   słowną   utarczkę   i   spojrzał   zdumiony   na 

Rossa. 

– Ross Tanner? – powtórzył z niedowierzaniem. 
–   Tak.   Wieści   szybko   się   tutaj   rozchodzą.   Czuję   się   dzięki   temu   niczym   długo 

wyczekiwany gość, niemal jak ktoś z rodziny. A pan nazywa się zapewne Wayne Thompson? 

background image

– spytał uprzejmie Ross, wyciągając do Wayne’a dłoń. 

– Co tu robisz? – spytała ze zdziwieniem Shelley. 
– Właśnie! – zawołał Wayne, wykazując zupełny brak dobrych manier. 
Ross zerknął przelotnie na Wayne’a, zanim odpowiedział Shelley. 
– Jest pewna sprawa, o której chciałem z tobą porozmawiać. 
– Sprawa? – powtórzyła Shelley. – Jaka sprawa?
–   To...   kwestia   dość   delikatnej   natury.   Czy   moglibyśmy   porozmawiać   w   twoim 

gabinecie?

– Proszę pani, muszę już iść – przerwał im nieszczęsny listonosz. 
– Nie może pan tak po prostu odejść, zostawiając mnie z pudłem niepotrzebnych nikomu 

podręczników do nauki chińskiego – sprzeciwiła się Shelley. – Proszę zaczekać chwilę, aż 
wyjaśnimy tę sprawę ze szkołą w Los Angeles. To oni mają numer 112, który widnieje na 
pudle. – Shelley odwróciła się do Rossa. – Jestem bardzo zajęta... 

– Trzeba było umówić się na spotkanie – wtrącił się Wayne. 
– Biorąc pod uwagę dość wrogie wzajemne nastawienie szkół Elitę i Babel w Cincinnati, 

obawiałem się, że wasza szefowa może okazać się bardzo zajęta. 

Shelley przyciskała do siebie kartki z informacjami o Rossie, czując się z ich powodu 

bardzo niezręcznie. 

– Na pewno nie odmówilibyśmy ci spotkania tylko dlatego, że nasze szkoły rywalizują ze 

sobą   –   odparła   z   godnością.   –   Jeśli   poczekasz   kilka   minut,   aż   wyjaśnimy   problem   z 
książkami, będę mogła zająć się twoją sprawą. 

– Znakomicie. Usiądę tutaj – powiedział z uśmiechem Ross. 
Shelley denerwowały stojące w holu krzesła. Były niewygodne i większość osób, siedząc 

na nich, wyglądała śmiesznie. Ross jednak opadł z wdziękiem na jedno z nich i obserwował ją 
stamtąd z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Shelley była przekonana, że jego tajemnicza 
mina maskuje rozbawienie. 

– Shelley – odezwała się nagle Francesca. – Dyrektor z Los Angeles twierdzi, że nie 

zamawiał żadnych podręczników do nauki chińskiego. 

– Co takiego? Daj mi słuchawkę – Shelley zwróciła się do Franceski, kiedy w holu szkoły 

pojawiło się dwóch młodych chłopców. Jeden z nich wyjaśniał Wayne’owi, że przysłano ich 
ze Stowarzyszenia Zagranicznych Studentów. 

– Chwileczkę – powiedziała Shelley do słuchawki. 
– Czy znalazłeś osobę znającą język pasztu? – spytała z nadzieją w głosie. 
– Tak. Oto on – odparł z dumą chłopak, wskazując na swego towarzysza. W jego głosie 

pobrzmiewał charakterystyczny skandynawski akcent. 

–   Wspaniale!   Pozwól,   że   najpierw   skończę   rozmawiać.   –   Shelley   znów   podniosła 

słuchawkę. – Tak... rozumiem, ale dlaczego to zrobili? Dobrze. Dziękuję. 

– Z nieznanych powodów zarząd zmienił w zeszłym tygodniu numery szkół na całym 

Zachodnim   Wybrzeżu.   Zadzwoń  do  nich,   Francesco  i   dowiedz  się,  jaka  szkoła   ma  teraz 
numer 112. 

– Przepraszam panią – wtrącił się coraz bardziej zdenerwowany listonosz – ale ja nie 

background image

mogę czekać, aż... 

– Dokąd pan jedzie w tym roku na wakacje?
– spytała niespodziewanie Shelley. 
– Co takiego?
– Pytam o wakacje. Dokąd jedzie pan na wakacje?
– Hm... do Meksyku. 
– A więc, jeśli zgodzi się pan zaczekać, aż wyjaśnimy sprawę z książkami, zaoferujemy 

panu trzy bezpłatne lekcje hiszpańskiego. Będzie pan umiał zameldować się w hotelu, zapytać 
o drogę, wytargować najkorzystniejszą cenę. 

– Tego wszystkiego mógłbym nauczyć się w ciągu trzech lekcji? – W głosie mężczyzny 

słychać było powątpiewanie. 

– Osobiście to panu gwarantuję – zapewniła Shelley. 
Kiedy listonosz przystał ostatecznie na jej propozycję, Shelley mogła wreszcie zająć się 

studentami. 

– A więc, jak się nazywasz? – spytała, podając rękę Afgańczykowi. 
– Hmm?
Shelley spojrzała niepewnie na drugiego chłopca, a potem powtórzyła  swoje pytanie. 

Afgańczyk uśmiechnął się nieśmiało. 

– Nie znać angielski – odpowiedział. 
Shelley czuła się rozczarowana, ale bynajmniej nie zaskoczona. Chciała jednak wyjaśnić 

tę sprawę do końca, zwróciła się więc do studenta ze skandynawskim akcentem. 

– Czy nie sprecyzowałam dokładnie, że poszukuję Afgańczyka, który mówi płynnie po 

angielsku i jest obywatelem Stanów Zjednoczonych?

– To prawda, ale... 
– Dziękuję za pomoc – powiedziała dyplomatycznie Shelley – ale moje instrukcje były 

ścisłe i jasne. Ignorując je, marnujesz tylko swój czas. Nie wspominając już o moim. 

Francesca telefonowała do Portland, gdzie odnaleziono wreszcie szkołę o numerze 112. 

Wayne przekładał jakieś papiery na biurku Franceski, najwyraźniej po to jedynie, by móc 
pozostać w holu i obserwować Rossa. 

Drzwi   wejściowe   otworzyły   się   ponownie   i   nowa   osoba   dołączyła   do   zebranych   w 

korytarzu szkoły Babel. 

– Guten Tag, Shelley – przywitała się kobieta. 
– Guten Tag, Ute. Wie geht’s? – spytała Shelley. 
– Przyszłam wcześniej, ponieważ muszę z tobą porozmawiać. 
Shelley zerknęła na zegarek. Miała nadzieję, że wystarczy jej czasu zarówno dla Ute, jak i 

Rossa, zanim pojawi się następna osoba, z którą była umówiona. 

–   Oczywiście,   Ute.   Jeśli   jednak   nie   masz   nic   przeciw   temu,   najpierw   zgodziłam   się 

porozmawiać z tym panem. 

– Shelley – kolejny raz zawołała ją Francesca. – Portland chce z tobą mówić. Twierdzą, 

że nie zamawiali żadnych podręczników. 

Shelley   westchnęła   i   odeszła   do   telefonu.   Podczas   gdy   ona   wyjaśniała   problem 

background image

dyrektorowi szkoły w Portland, Ute i Ross prowadzili ożywioną i najwyraźniej niezwykle 
zajmującą rozmowę. Ross mówił płynnie po niemiecku i Shelley nie potrafiła zrozumieć, jaki 
jest temat ich pogawędki. 

Shelley odłożyła słuchawkę i spojrzała na Rossa, który pożegnał się z Ute i podążył za 

nią do jej gabinetu. 

– Gdzie nauczyłeś się mówić tak dobrze po niemiecku? – zapytała, nie mogąc opanować 

swej ciekawości. 

– Na samym początku swej kariery pracowałem w szkole Elitę w Monachium. 
– Jakie znasz jeszcze języki?
– Francuski i arabski. Chociaż francuski tak naprawdę się nie liczy. Moja matka jest 

Francuzką. Wychowywałem się jako dziecko dwujęzyczne. 

– Rozumiem – powiedziała Shelley. 
– Wyglądasz dzisiaj ślicznie. – W jego głosie zabrzmiało dziwne rozmarzenie. 
– Wydawało mi się, że przyszedłeś tutaj z jakąś ważną sprawą – zauważyła cierpko. 
– To prawda, lecz w twoim towarzystwie trudno zebrać myśli. 
Ross   przechylił   głowę   na   bok   i   przez   chwilę   obserwował   Shelley.   Aura   kobiecości 

towarzyszyła   jej   nawet   w   tym   biurowym   otoczeniu.   Charles   sugerował,   a   nawet   więcej, 
twierdził uparcie, że Shelley używała atrybutów swej urody, by zapewnić klientów swojej 
szkole. 

Kiedy patrzył  teraz  na tę kobietę o szarych  oczach, kremowej  cerze, z opadającą na 

ramiona burzą miedziano-rudych loków, całym sercem pragnął uwierzyć, że słowa Charlesa 
były jedynie oszczerstwem. 

Kiedy odezwał się, jego głos zabrzmiał oficjalnie i bezosobowo. 
– Dowiedziałem się o pewnych zatargach pomiędzy tobą a Charlesem – oznajmił. 
– Czy chodzi o tę historię, kiedy zmuszona byłam wezwać policję?
– Policję? – powtórzył zdumiony Ross. Szybko jednak odzyskał swój zwykły spokój. – 

Czy mogłabyś mi o tym opowiedzieć?

– Było wiele incydentów. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że Charles posunął 

się już za daleko. 

– Co takiego się wydarzyło? – Ross czuł wyraźnie, że traci kontrolę nad przebiegiem tej 

rozmowy. 

– Niedługo po tym, jak objęłam stanowisko dyrektora i nasza szkoła zaczęła przyciągać 

nowych klientów, moje biuro nękały wciąż przeróżne bezsensowne telefony pomyłkowe. 

– Dlaczego sądzisz, że to był Charles?
– Wspomniałam mu kiedyś o tym. Wystarczyło mi jedno spojrzenie w oczy Chucka, by 

wiedzieć, że to on jest za to odpowiedzialny. 

– To tylko domysły. 
– Wydaje mi się, że rozpoznałam jego głos. Kiedy następnego dnia zjawiłam się w Elitę i 

zagroziłam Chuckowi, że po następnym tego rodzaju telefonie zgłoszę całą sprawę policji, w 
naszym biurze zapanował wreszcie spokój. 

– Rozumiem, ale... – odezwał się Ross po chwili. milczenia. 

background image

– Potem, możesz w to wierzyć lub nie, Chuck zaczął przysyłać tutaj szpiegów. Raz lub 

dwa razy w tygodniu ktoś umawiał się ze mną spotkanie i kazał oprowadzać się po całej 
szkole, zadając pytania nie mające żadnego związku z nauką języka. 

– Szczerze mówiąc uważam to za równie mało prawdopodobne jak te dziwne telefony – 

Ross chciał odzyskać kontrolę nad rozmową i samemu nadać jej pożądany kierunek. 

–   To   jeszcze   nie   wszystko.   W   październiku   zeszłego   roku   podpisałam   kontrakt   z 

kolejnym poważnym klientem, na którym zależało również Elitę. Chuck wielokrotnie groził 
mi,  kiedy byliśmy  sami  i nikt nie mógł  go słyszeć.  Twierdził,  że zniszczy naszą szkołę. 
Potem, którejś nocy ktoś włamał się tutaj. 

– Włamanie! – wykrzyknął Ross. – To okropne. Shelley kiwnęła głową. 
–   Nie   zginęły   pieniądze   ani   inne   cenne   przedmioty.   Złodzieje   zabrali   tylko   zeszyt   z 

adresami   klientów,   listę   telefonów   oraz,   co   jest   szczególnie   ciekawe,   mój   rozkład   zajęć. 
Trwało dwa tygodnie, zanim nasza szkoła znów zaczęła normalnie funkcjonować. 

–   Czy   wtedy   zawiadomiłaś   policję?   –   Ross   zastanawiał   się,   dlaczego   Charles   nie 

wspomniał  o  żadnym  z  tych  nieprzyjemnych   wydarzeń,  gdy  krytykował  Shelley podczas 
sobotniej rozmowy. 

– Tak. Ostrzegłam go też, że jeśli kiedykolwiek zobaczę go w pobliżu naszej szkoły, 

może mieć poważne kłopoty. 

–   Mój   Boże   –   westchnął   Ross.   Ta   rozmowa   bynajmniej   nie   pomogła   mu   rozwiać 

wątpliwości.   Co   więcej   usłyszał   nowe   oskarżenia,   tym   razem   skierowane   przeciw   jego 
pracownikowi. 

– Czy były jeszcze jakieś... problemy,  o których chciałabyś mi powiedzieć? – spytał. 

Gdyby tylko wspomniała o czymś, co można by łatwo udowodnić... 

Shelley zarumieniła się lekko, niepewna, czy powinna opowiedzieć o ostatnim występku 

Chucka. 

– To dosyć... krępujące. Nikomu nie mówiłam o tym. Ale może... Jesteś jego szefem i 

dżentelmenem. Może będziesz mógł sprawić, by z tym skończył. 

– Co takiego? – zapytał. 
– Powiedział mi  o tym  w zaufaniu Mike Paige z Keene International. Otóż... Chuck 

insynuuje podobno, jakobym świadczyła... pewne szczególne usługi mężczyznom, po to, by 
pozyskać   ważnych   klientów   dla   Babel.   –   Z   ulgą   zauważyła   zdumienie   malujące   się   w 
spojrzeniu   Rossa.   Chyba   tym   razem   jej   uwierzył.   –   Szczęśliwie   Mike   nie   dał   wiary  ani 
jednemu słowu Chucka, ale... na Boga, Ross!

Ross podniósł się gwałtownie.  W jego oczach  widziała  gniew i zaskoczenie.  Shelley 

czekała, by przeprosił ją za zachowanie swojego pracownika. Ross stał jednak milczący i 
nieprzystępny.  Obojętny  i  bezlitosny  wysłannik   Henriego  Montpaziera,   którego  zadaniem 
było  zlikwidowanie  wszelkich  przeszkód  zagrażających  sukcesowi Elitę.  W  jednej   chwili 
zrozumiała,   że   Ross   nie   przyszedł,   by   wysłuchiwać   oskarżeń   pod   adresem   Chucka.   Nie 
zamierzał   też,   jak   spodziewała   się   początkowo,   zaproponować   nawiązania   współpracy 
pomiędzy ich szkołami. 

– Po co przyszedłeś? – spytała cicho. 

background image

Ich   spojrzenia   spotkały   się.   Shelley   domyślała   się   już   wszystkiego.   Skinął   tylko, 

potwierdzając jej przypuszczenie. 

– Jak śmiesz?! – zawołała. 
– Nie przyszedłem, by oskarżać cię o cokolwiek. Chciałem tylko przekonać się, czy to 

prawda. 

– Jak mogłeś uwierzyć w to choć przez chwilę?
– To wyjaśniłoby wiele. 
Shelley poczuła się, jakby otrzymała policzek. 
–   Wyjaśniłoby?   Co?   Jak   otrzymałam   tę   pracę?   Jak   wygrywam   w   konkurencji   z 

nieuczciwym, niekompetentnym, podłym łajdakiem pokroju Chucka?

– Shelley, nie... 
–   Masz   najwyraźniej   niezwykle   dobre   zdanie   o   moich   umiejętnościach   –   ciągnęła   z 

sarkazmem   w   głosie.   –   Jak   mogłeś   pomyśleć   choć   przez   moment,   że   sypiałam   z 
mężczyznami, by dostać pracę i pozyskać klientów! – Urwała nagle, spoglądając na niego z 
nienawiścią. – Czy sądziłeś, że pójdę z tobą do łóżka tego dnia, kiedy się poznaliśmy?

– Nie! – stwierdził z naciskiem. – Przestań... 
– Wyjdź stąd!
– Shelley, zapragnąłem cię poznać, choć nic o tobie nie wiedziałem. Wtedy nawet z nim 

jeszcze nie rozmawiałem na twój temat. 

–   O,   to   rzeczywiście   zmienia   wszystko!   Mogę   odczuwać   jedynie   wstyd   na   myśl,   że 

całowałam się z mężczyzną, który choć na chwilę potrafił uwierzyć w oskarżenia Chucka. 

Odczuwając wyrzuty sumienia, Ross chciał powiedzieć coś na swoją obronę. 
– Ty również nie pozostałaś mu dłużna. Twoje oskarżenia, Shelley, równie trudno byłoby 

udowodnić jak jego pomówienia. 

W pokoju zapadła pełna napięcia cisza. Jakby nagle oboje zdali sobie sprawę, że sytuacja 

ogromnie się skomplikowała. Usiedli, starając się opanować własne emocje. 

– Dobrze, Ross – zaczęła Shelley z wymuszonym spokojem w głosie. – Jeśli wolisz dać 

wiarę insynuacjom Chucka, to twoja sprawa. Aleja traktuję to jako osobistą zniewagę i pod 
żadnym pozorem nie chcę cię więcej widzieć. 

– Shelley – przerwał jej, nie chcąc zaakceptować takiego ultimatum. 
– Więcej, powiem ci coś, czym będziesz mógł zająć się naprawdę. Pensja Chucka nie jest 

z pewnością wiele wyższa od mojej, a jednak ma on dom w Hyde Park, jeździ mercedesem, a 
w zeszłym roku wybrał się na wakacje do Japonii. Ponieważ Chuck nie odziedziczył żadnego 
majątku, nie wygrał ostatnio na loterii, a wasza szkoła w Cincinnati przynosi straty,  taki 
sprytny facet jak ty może dostrzec w tym coś niepokojącego. A teraz żegnam cię, bo mam 
wiele pracy. 

Ross westchnął ciężko. 
–   Trudno.   Pójdę   posłusznie,   moja   pani.   –   Shelley   nie   uśmiechnęła   się.   –   Wiem,   że 

obraziłem cię, ale... Och, do diabła. Czy mógłbym zadzwonić do ciebie wieczorem?

– Jestem dziś zajęta. 
– Czyżby? – W jej głosie usłyszał wyzwanie. 

background image

–  Tak,  panie  Tanner.  Właśnie  przysłano   mi  z   Chicago  obszerne   materiały   na  pański 

temat. Przestudiowanie ich zajmie mi najprawdopodobniej cały wieczór. 

Ross   spojrzał   na   leżący   obok   niej   plik   papierów.   Jego   życie   w   najdrobniejszych 

szczegółach. Jednego mógł być pewien: Shelley nie wyczyta tam niczego budującego. 

– A więc, miłego wieczoru, Shelley. Mam nadzieję, że mój życiorys okaże się ciekawą 

lekturą. 

Shelley  wstała,  by otworzyć   mu  drzwi.  Przechodząc,   Ross  otarł   się  o  nią   delikatnie. 

Przystanął nagle. Shelley oddychała szybko, ogarnięta pragnieniem, by go dotknąć. Oboje 
czuli to samo zagrożenie i podniecenie. Shelley wiedziała już, że za moment Ross obejmie ją 
mocno, pocałunkiem tłumiąc słowa protestu. Czekała, by wziął ją w ramiona. 

– Dziękuję, że poświeciłaś mi swój czas – powiedział cicho Ross i wyszedł. 
Shelley miała ochotę pobiec za nim, powiedzieć, że zmieniła zdanie i że pojedzie z nim 

do jakiegoś cichego i romantycznego miejsca – gdzieś tysiące kilometrów od Cincinnati, 
pracy   i   obowiązków.   Dręczyło   ją   uczucie   żalu   i   rozczarowania.   Czego   spodziewała   się 
jednak?

Bez wątpienia nie była sprytną uwodzicielką, lecz Ross miał prawo sprawdzić oskarżenia 

Chucka. Zerknęła na kartki z informacjami o Rossie, odczuwając nagłe wyrzuty sumienia. 
Sama prosiła innych o opinie na jego temat. On miał prawo postąpić podobnie w stosunku do 
niej. Jedyna różnica polegała na tym, że plotki na jej temat były obraźliwe, zaś informacje, 
jakie otrzymała o Rossie, alarmujące. Może rzeczywiście powinna była się zgodzić, by Ross 
zadzwonił do niej. Dałoby to im szansę porozmawiania o wszystkim. 

Wzięła do ręki życiorys Rossa. Z zaciekawieniem przerzucała kartki tego sprawozdania, 

gdy do pokoju zajrzała Ute. 

– Och, Ute. Proszę bardzo, usiądź. – Shelley była zła na siebie, że zapomniała o kobiecie, 

która przyszła wcześniej specjalnie po to, by z nią porozmawiać. – Z czym przychodzisz?

– Chcę podwyżki albo odchodzę – oznajmiła szybko Ute. 
Shelley spodziewała się tego od dłuższego czasu. 
–   Ute,   wiesz,   że   o   zarobkach   decyduje   Nowy   Jork.   Zwracałam   się   już   do   nich   o 

podwyżkę dla ciebie... 

Przez kilka minut rozmawiały o żądaniu Ute. Shelley słuchała ze zrozumieniem. Ona 

również była zdania, że Babel zbyt  mało płaci nauczycielom. Ogromne, międzynarodowe 
organizacje jak Babel czy Elite posiadały tak rozbudowany aparat urzędniczy, że zmuszone 
były bardzo ograniczać wszelkie inne wydatki. 

–   Rozumiem   twoje   stanowisko,   Ute,   i   spróbuję   wpłynąć   na   moich   przełożonych.   – 

Shelley uśmiechnęła się, choć czuła, że jej misja nie ma zbyt wielkich szans powodzenia. – A 
na razie,  Ute, zgłosili  do nas nowi klienci,  których,  mam  nadzieję, będzie  ci przyjemnie 
uczyć. To grupa inżynierów, którzy wybierają się do Niemiec. Przed wyjazdem chcą poznać 
jak najlepiej język. Liczę na ciebie, Ute. Odkąd Schmidtowie zdecydowali się powrócić do 
Monachium, brakuje mi dwóch nauczycieli niemieckiego. 

– Kiedy przekażesz mi odpowiedź Nowego Jorku, powiem ci, czy zostanę w Babel. – 

Nauczycielka wzruszyła ramionami. – Bardzo cię lubię, Shelley. Lubię swoją pracę i godziny 

background image

zajęć bardzo mi odpowiadają. Ale należy mi się podwyżka. 

– Rozumiem, Ute – odparła Shelley, czując się w tej sprawie zupełnie bezsilna. 
Kiedy Ute wyszła,  Shelley zerknęła  na zegarek.  Do następnego spotkania  zostało  jej 

zaledwie kilka minut. Wypiła łyk lodowatej kawy. 

– No tak – powiedziała głośno. 
Szła korytarzem po świeżą kawę, gdy przeraźliwy, ogłuszający hałas rozległ się w całym 

budynku. Ze wszystkich drzwi wyglądali wystraszeni nauczyciele i uczniowie. 

– Co to jest, u licha? – zawołał Wayne. 
– Alarm przeciwpożarowy – odpowiedziała z rezygnacją Shelley. To był po prostu jeden 

z tych dni... 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wieczorem Shelley usiadła wreszcie w fotelu z kubkiem gorącej kawy, by przeczytać 

życiorys Rossa. Jej matka określiłaby tego mężczyznę mianem nawróconego grzesznika. 

Ojciec   Rossa   był   jednym   z   pięciuset   najbogatszych   ludzi   w   Stanach,   matka   zaś 

pochodziła   ze   starej   prowansalskiej   rodziny.   Miał   dwie   siostry,   które   znalazły   mężów   o 
podobnej pozycji towarzyskiej i sytuacji majątkowej. Ross najwyraźniej zarabiał dobrze w 
Elitę, lecz jako niepokorny syn zdecydował się wcześniej zrezygnować z należnej mu części 
ogromnej fortuny. 

Jego życie,  aż do spotkania  z Henrim Montpazierem,  przypominało  serię nieudanych 

startów. Jako nastolatek był trzykrotnie wyrzucany z drogich, prywatnych szkół. Jak wynikało 
z notatek Wayne’a, Ross uzyskał maturę we Francji, po czym powrócił na studia do Stanów. 

Wayne dopisał na marginesie, że jedynie dzięki wpływom rodzinnym udało się Rossowi 

dostać   do   ekskluzywnego   college’u.   Jako   kierunek   specjalizacji   wybrał   średniowieczną 
filozofię Środkowego Wschodu. Sam wymyślił ten temat i w jakiś sposób namówił później 
profesorów, by zaakceptowali jego pomysł. Wtedy też zapewne nauczył się arabskiego. 

Z uniwersytetu wyrzucono Rossa w połowie drugiego roku. Początkowo jego rodzicom 

udawało się łagodzić gniew uczelnianych władz związany ze słabymi ocenami, opuszczaniem 
zajęć i ciągłymi wybrykami ich syna. Ostatecznie jednak Ross zrobił coś, na co nie mogła nic 
poradzić nawet rodzina Tannerów, i został usunięty. Oficjalnym powodem było zniszczenie 
sprzętu   uczelnianego   i   zakłócenie   porządku   zajęć.   Ross   skorzystał   z   laboratoriom 
chemicznego,   by   sprokurować   tajemniczy   afrodyzjak,   o   którym   przeczytał   w   swoich 
arabskich księgach. Gaz ten wywołał natychmiastową euforię, po czym osoba, która miała 
pecha nawdychać się owej substancji, przez dwanaście godzin pozostawała nieprzytomna. W 
wyniku   tego   eksperymentu   wielu   oszołomionych   studentów   i   profesorów   całkiem 
zdemolowało uniwersyteckie sale, zanim wreszcie zapadli w sen na resztę dnia. Opary gazu 
unosiły się w budynku jeszcze przez trzy dni, przez co nie mogły odbywać się przewidziane 
planem zajęcia. 

Od tego momentu informacje o losach Rossa stawały się bardzo wyrywkowe. Nie było 

całkiem jasne, czy to rodzina wyrzekła się marnotrawnego syna, czy też on sam uciekł z 
domu, w każdym razie Ross z pewnością od dłuższego czasu nie miał ze swoimi bliskimi 
żadnych kontaktów. 

Jakiś   czas   spędził   najprawdopodobniej   w   Afryce,   gdzie   rzekomo   zajmował   się 

wszystkim,   począwszy   od   przemytu,   a   skończywszy   na   szpiegostwie.   Bez   wątpienia 
prowadził przez pewien czas kasyno w Marakeszu, a później nocny klub w Nicei. 

Kiedy rzucił pracę w Nicei, udał się do Paryża, gdzie spotkał Henriego Montpaziera. 

Wtedy też rozpoczęła się jego kariera w Elitę. 

Od tego momentu informacje o Rossie były bardzo dokładne i zdecydowanie pozytywne. 

Ten mężczyzna wydawał się być naznaczony piętnem Midasa. Miał dwadzieścia sześć lat i 
wątpliwą przeszłość, gdy Henri Montpazier powierzył mu jego pierwsze zadanie w Tuluzie. 

background image

Dał Rossowi wolną rękę, otwarte konto w banku i jeden rok, by przemienił podupadającą 
szkołę w nowoczesne i przynoszące zyski centrum dydaktyczne. 

Wyjeżdżając   do   Tuluzy,   Ross   nie   miał   żadnych   kwalifikacji   do   prowadzenia 

jakichkolwiek szkół, jednak pod koniec roku tamtejsza placówka zaczęła przynosić ogromne 
zyski, całkowicie eliminując z rynku konkurencję. 

Montpazier   wynagrodził   Rossa   pokaźną   premią,   po   czym   natychmiast   wysłał   go   do 

Monachium.   Tam   Ross   poradził   sobie   w   dziesięć   miesięcy,   zaś   jego   kolejna   misja   w 
Hongkongu trwała o pięć tygodni krócej. 

W   ciągu   następnych   czterech   lat   pracował   jeszcze   w   Nowym   Jorku,   Los   Angeles, 

Bangkoku, Mediolanie, Sydney, Rio de Janeiro, Rijadzie, Tokio i Zurychu. Nic dziwnego, że 
teraz, w wieku trzydziestu czterech lat, nie był jeszcze żonaty. Shelley zastanawiała się, czy w 
jakimkolwiek miejscu pozostał na tyle długo, by przywiązać do siebie choćby złotą rybkę. 

Półtora roku temu Tanner zniknął nagle. Porzucił Elitę bez jednego słowa, nie informując 

nikogo   o  swoich   planach.   Przyjaciółka  Wayne’a  twierdziła,  że   Montpazier   uważał  Rossa 
niemal za własnego syna i czuł się bardzo dotknięty takim jego zachowaniem. Z nieznanych 
powodów   Ross   powrócił   do   pracy   po   pół   roku.   Montpazier   wysłał   go   natychmiast   do 
Madrytu, a potem do Nowego Jorku i Cincinnati. 

Shelley zdała sobie nagle sprawę, że Ross nigdy nie poniósł porażki. W dużych miastach 

jak Nowy Jork czy Tokio jego działalność nie miała specjalnego wpływu na konkurencję, lecz 
w mniejszych ośrodkach Ross całkowicie eliminował z rynku rywalizujące z Elitę szkoły. 
Czasami zatrudniał część personelu swoich konkurentów, pozbawiając ich w ten sposób nie 
tylko klientów, lecz także pracowników. 

Shelley czuła narastającą w sercu panikę. Jej tak świetnie zapowiadająca się kariera była 

poważnie zagrożona. Jeśli Ross doprowadzi jej szkołę do bankructwa, będzie mogła liczyć co 
najwyżej na stanowisko sprzątaczki w którymś z magazynów Babel w New Jersey. 

Przysłany z Waszyngtonu życiorys Rossa pozostawiał wiele kwestii nie wyjaśnionych. 

Dlaczego Ross rzucił pracę, a potem znów do niej wrócił po sześciu miesiącach? Co robił w 
tym   czasie?   Czemu   zawdzięczał   swój   sukces?   Jaki   jest   jego   słaby   punkt?   Musi   być   coś 
takiego, nikt nie jest doskonały. 

Shelley przypomniała się scena, która miała miejsce dziś rano w jej biurze. Oczywiście, 

że nie jest doskonały! Chuckowi przecież udało się go nabrać. 

Ona sama bardzo polegała na swojej umiejętności właściwej oceny ludzi. Intuiqa była 

jedyną   przewagą,   jaką   miała   nad   Rossem.   Będzie   musiała   zacząć   się   nią   posługiwać.   I 
obserwować go. 

Czas spać, zdecydowała. Od jutra będzie nie tylko dyrektorką szkoły,  ale także pilną 

uczennicą. Świadomie lub nie, Ross stanie się jej mistrzem. 

Zachował się jak głupiec. Widział to teraz wyraźnie i drażniło go własne postępowanie. 

Był zły na siebie, że działał pod wpływem impulsu. 

Shelley,   oczywiście,   miała   rację.   Szkoła   Elitę   przynosiła   straty,   zaś   w   księgach 

finansowych panował taki bałagan, że nikt nie mógłby dociec, jaka jest przyczyna deficytu. 
Już na samym początku powinien był zainteresować się wydatkami i stylem życia Chucka. 

background image

Prawda musi zostać ujawniona. 

Oszczerstwa pod adresem Shelley były oczywistym wybiegiem ze strony Chucka. Ross 

odczuwał teraz ogromny wstyd, że dał się nabrać. Fakt, że osobiście znał Shelley, pogłębiał 
jeszcze   jego   zażenowanie.   Nie   potrafił   wprost   uwierzyć,   że   natychmiast   po   rozmowie   z 
Chuckiem udał się do biura Shelley, by potwierdzić usłyszane od jej konkurenta rewelacje. 

Zdał sobie również sprawę, ku własnemu niezadowoleniu, że zwykła zazdrość odegrała w 

jego zachowaniu niemałą rolę. Nie chodziło mu o sprawdzenie oskarżeń Chucka. Chciał po 
prostu usłyszeć od Shelley zapewnienie, że żaden inny mężczyzna nie dotknął jej przedtem i 
nigdy już tego nie zrobi. Był, oczywiście, śmieszny. Shelley miała dwadzieścia osiem lat, 
była piękna i atrakcyjna. Naturalnie inni mężczyźni dotykali jej wcześniej i będą to robili 
także po jego wyjeździe. 

Spróbował przypomnieć sobie, czy kiedyś już odczuwał podobną zazdrość. To nie było w 

jego stylu. W różnych miastach spotykał kobiety, często stając się ich kochankiem, lecz nigdy 
nie wiązały się z tym żadne zobowiązania. Kiedy wyjeżdżał do innego miasta, zawsze starał 
się,   by   pożegnaniu   towarzyszyła   romantyczna   aura,   jakiej   kobiety   oczekiwały.   Jego 
dotychczasowe związki były przyjemną rozrywką dla obu stron, której nikt nie traktował zbyt 
poważnie. 

Shelley obudziła w jego sercu całkiem nie znane mu dotąd tęsknoty. W jej szczerych 

oczach   lśniła   nie   skrywana   ciekawość,   wydawała   się   tak   inteligentna   i   wolna   od 
jakichkolwiek przesądów. Chciała jedynie wiedzieć, kim Ross jest naprawdę. 

Niestety, informacja, jaką przesłano Shelley na jego temat z Nowego Jorku, z pewnością 

nie ułatwi mu zadania. Ludzie z Babel od dawna interesowali się jego życiem, szczególnie zaś 
od czasu, gdy w Bangkoku zatrudnił w swojej szkole połowę ich personelu. 

Zerknął na wiszący na ścianie zegar. Z ledwością zdąży na spotkanie z przedstawicielem 

Keene International. Po omówieniu propozycji Elitę planowali zjeść razem lunch. 

Shelley spoglądała z niechęcią na swój talerz, udając żywe zainteresowanie opowieścią 

swego   towarzysza.   Jadła   obiad   w   Crystal   Palące   z   szefem   Mike’a   Paige’a.   Mike   zebrał 
wszystkie informacje na temat Elitę i Babel, lecz to szef Keene International miał ostatecznie 
zadecydować o wyborze jednej z tych dwóch szkół. Shelley znalazła się więc w niewątpliwie 
trudnej sytuacji. Szef Mike’a okazał się nieprzejednanym antyfeministą i w żaden sposób nie 
krył swej niechęci do robienia jakichkolwiek interesów z kobietą. Shelley potrafiła wygrać w 
rywalizacji z Chuckiem, teraz jednak na scenie pojawił się Ross. 

– To była piękna strzelba, lecz spust... Czy wiesz coś na temat broni, Shelley?
– Niestety, nie – odparła. Jej rozmówca był kolekcjonerem broni. I myśliwym. A także 

rybakiem łowiącym  na głębokich  wodach. Najwyraźniej, jeśli tylko  coś mogło służyć  do 
zabijania lub dało się zabić, ten mężczyzna uznawał to za godne uwagi. Shelley bardzo lubiła 
jadać   w   Crystal   Palące,   lecz   po   wysłuchaniu   kilku   historii   o   strzelaniu   do   bezbronnych 
zwierząt całkiem straciła apetyt. Zastanawiała się, gdzie też podziewają się Mike i Ross. 

Zadzwoniła do Mike’a z samego rana. Namówiła go, by wraz z Rossem przyszli na lunch 

do   Crystal   Palące.   Przedstawiła   Mike’owi   kilka   znakomitych   argumentów,   które   miały 

background image

przekonać go do tego planu. W rzeczywistości pragnęła zobaczyć, jak Ross zachowuje się w 
towarzystwie swych potencjalnych klientów. 

– Podobnie jak i cyngiel – ciągnął rozmówca Shelley, śmiejąc się głośno. – Oczywiście, 

nie wiedząc nic o pistoletach czy strzelbach, nie potrafisz... 

–   Co   za   niespodzianka!   –   Shelley   usłyszała   za   plecami   męski   głos,   w   którym 

pobrzmiewała delikatna nutka ironii. Ross, oczywiście, domyślił się momentalnie, żęto ona 
zorganizowała to „przypadkowe” spotkanie. 

–   Ross!   A   to   zbieg   okoliczności!   –   zawołał   szef   Mike’a,   najwyraźniej   zachwycony 

możliwością podyskutowania z mężczyzną. Shelley czuła, że teraz nadeszła jej szansa. Będzie 
bacznie obserwować Rossa: czym jeszcze, oprócz udziału w „męskiej” rozmowie, spróbuje 
zachęcić krwiożerczego szefa Keene International, by podpisał z nim kontrakt?

– Czy możemy się dosiąść? – zapytał Ross. 
– Oczywiście. Opowiadałem właśnie Michelle o tym facecie, który próbował sprzedać 

mi... Ach, czy wy się znacie?

– Nie byliśmy sobie formalnie przedstawieni – odparł Ross, wyciągając rękę. 
– To prawda – potwierdziła krótko Shelley. Podała mu rękę. – Wiele jednak słyszałam na 

twój temat. 

Uścisnął lekko jej dłoń. 
– Naprawdę? A ja tak mało  wiem o tobie.  Od jak dawna zajmujesz się nauczaniem 

języków?

Punkt dla niego, pomyślała. 
– Przez dwa lata – odpowiedziała głośno. 
– Od dwóch lat jesteś dyrektorką szkoły? – nie dawał za wygraną Ross. 
– Szkołę prowadzę od roku. – Wciąż jeszcze nie udało się jej uwolnić ręki z uścisku. 
– Ach, tak. – Jego ton delikatnie zwracał uwagę na jej brak doświadczenia. Nakrył ręką 

ich splecione dłonie, czubkami palców gładząc nadgarstek Shelley. – I jak ci się podoba nowa 
praca? – spytał z czarującym uśmiechem. 

– Od dawna już nie uważam jej za nową – odparła słodko Shelley. – A jak tobie podoba 

się Cincinnati? Czy prowadzenie interesów w całkiem nie znanym mieście wywołuje u ciebie 
stres?

Po raz ostatni uścisnął jej rękę. 
– Bynajmniej. Co jesz? – zapytał, spoglądając z ciekawością na talerz Shelley. 
– Moo Goo Gai Pan. 
– 
Wygląda to niezwykle apetycznie – wtrącił się Mike Paige. – Też zamówię tę potrawę. 
– Jeśli uda ci się przywołać kelnera – powiedział z rozdrażnieniem szef Mike’a. 
W tej samej chwili Ross rozejrzał się po sali. 
– Kelner! – zawołał. 
W  kilka  sekund przyjęto  od  nich  zamówienie,   sprzątnięto   nakrycia  po  przystawkach, 

podano   kartę   win.   Shelley   zaczęła   podejrzewać,   że   Ross   zawdzięcza   swój   sukces 
umiejętnościom, których ona nigdy nie posiądzie. 

Jest daleko bardziej niebezpieczny, niż sądziłam, pomyślała oszołomiona. Trzeba położyć 

background image

temu kres, podpowiadał jej głos rozsądku. Za wszelką cenę powinna odwrócić uwagę swych 
towarzyszy   od   Rossa.   Z   czarującym   uśmiechem   Shelley   zwróciła   się   do   szefa   Mike’a   z 
pytaniem o jego odrażające hobby. 

– Największy zbiór niedźwiedzich skór, jaki kiedykolwiek widziałem... – mówił wciąż 

szef Keene International dziesięć minut po tym, jak sprzątnięto ich talerze. Za każdym razem, 
gdy kończył się jakiś wątek, Shelley z uśmiechem zadawała kolejne pytanie, nie pozwalając, 
by Ross ponownie skupił na sobie uwagę zebranych. 

– W Pensylwanii jest takie miejsce... 
Shelley   piła   kawę,   a   jej   ramię   opadło   swobodnie   wzdłuż   oparcia   krzesła.   Po   chwili 

poczuła dotyk ciepłej dłoni Rossa, a ich palce splotły się ze sobą. 

Westchnęła głośno, przyciągając spojrzenie Mike’a. 
– Jakie to ekscytujące – powiedziała cicho, kątem oka zauważając szeroki uśmiech Rossa. 
–   To   był   prawdziwy,   osiemnastowieczny...   Shelley   rozchyliła   lekko   usta,   oddychając 

szybko. 

Palce Rossa wzbudzały w jej ciele fale przyjemnego ciepła. Delikatnie, rytmicznie uciskał 

jej dłoń, aż policzki Shelley pokryły się mocnym rumieńcem. 

–   Jest   ci   zimno,   Shelley?   –   zapytał   z   troską   w   głosie.   W   jego   oczach   błyszczało 

rozbawienie. 

– Nie – odparła oschle. 
– Wyglądasz raczej, jakby ci było gorąco – wtrącił Mike Paige. – Jesteś rozpalona. 
– Naprawdę? – spytała zakłopotana. 
– Twoje oczy błyszczą – dodał Ross z udawaną powagą. – Może masz gorączkę. – Wciąż 

nie uwalniając z uścisku jej dłoni, drugą ręką Ross dotknął czoła Shelley. 

– Cii, mówienie podnosi temperaturę – zażartował, gładząc jej czoło, policzek i skórę 

karku. 

–  To  śmieszne   –  stwierdziła  cierpko  Shelley,  wyraźnie   zła   na  Rossa  za   tę   zuchwałą 

poufałość. 

– W mieście szaleje teraz grypa – zauważył Mike. 
– Przepraszam, oto rachunek – przerwał im kelner. 
– Ja zapłacę za lunch – Shelley zwróciła się do Mike’a Paige’a i jego szefa. Obaj panowie 

sprzeciwili   się   jej   pomysłowi.   Przez   kilka   minut   trwała   dyskusja,   kto   ostatecznie   ma 
uregulować rachunek. Szef Mike’a nawet przez moment nie potraktował poważnie propozycji 
Shelley. 

– Czy masz ze sobą palto? – spytał Ross, gdy znaleźli się już przy wyjściu. 
– Tak. Oczywiście. – Shelley weszła do szatni i odnalazła swój prosty, beżowy płaszcz. 

Kiedy   sięgnęła   po   niego,   Ross   nagle   pojawił   się   u   jej   boku.   Ze   staroświecką   i   rzadko 
spotykaną uprzejmością pomógł Shelley włożyć okrycie. Potem zaś zepsuł cały efekt tego 
szarmanckiego gestu, gładząc ramię Shelley i odpowiadając łobuzerskim uśmiechem na jej 
karcące spojrzenie. 

Szef Mike’a wyszedł pierwszy z restauracji, po czym pozwolił, by drzwi zamknęły się tuż 

przed   nosem   Shelley.   Mike   posłał   dziewczynie   wymowne   spojrzenie,   zaś   Ross   otworzył 

background image

drzwi, przepuszczając ją przed sobą. 

– Czym wracasz, Shelley? – spytał Mike, kiedy wymienili już pożegnalny uścisk dłoni. 
– Przejdziemy się. To niedaleko – odparł Ross. 
– My? – powtórzyła ze zdziwieniem Shelley. 
– Idę w twoją stronę. 
– Ale Elitę nie... 
– Rodzice uczyli mnie, bym zawsze odprowadzał damę do domu. 
– Aleja... 
– Dobrze, dobrze, a więc nie musimy się już o nią martwić – wtrącił się do rozmowy szef 

Keene International. – Odezwiemy się do ciebie, Ross... i do ciebie, Michelle. Do widzenia. 

– Żegnaj, wielki myśliwy – mruknęła Shelley, kiedy Mike wraz z szefem odjechali już 

taksówką. 

– To było niezwykle przyjemne spotkanie, prawda?
– rzekł z uśmiechem Ross. 
Shelley gwałtownie obróciła się w jego stronę. Otworzyła usta, lecz nie wypowiedziała 

żadnego słowa. 

– Wyglądasz na dosyć oszołomioną, Shelley. Czasami kobiety reagują na mnie w ten 

sposób – wyznał – ale to minie, kiedy bardziej przyzwyczaisz się do mojego towarzystwa. 

– Nie mam ochoty przyzwyczajać się do twojego towarzystwa. A gdy tylko przyjdzie mi 

na myśl coś wystarczająco obraźliwego.... *

– Próbowałem tylko poprawić trochę atmosferę. Opowieści o polowaniach najwyraźniej 

odbierały ci apetyt. 

Zacisnęła   na   moment   wargi,   po   czym,   zupełnie   wbrew   swojej   woli,   wy   buchnęła 

śmiechem. 

– No, nareszcie – ucieszył się Ross. 
Shelley westchnęła i ruszyła przed siebie, wiedząc, że Ross i tak pójdzie za nią. 
– Nie zechcesz mi pewnie powiedzieć, w jakim celu zaaranżowałaś to „przypadkowe” 

spotkanie? – zapytał Ross. 

–   A   ty   pewnie   nie   powiesz   mi,   co   zaproponowałeś   Keene   International?   –   odparła 

Shelley. 

– Czemu nie. I tak nie wątpię, że wkrótce dowiesz się wszystkiego od Mike’a Paige’a. 

Zaoferowałem   im   lektorów   cudzoziemców,   premiowe   lekcje,   bezpłatne   materiały, 
wykwalifikowanych tłumaczy. Obiecałem też przysłać do Keene instruktorów, których koszty 
podróży pokryje Elitę. 

Shelley zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad słowami Rossa. Byłaby w stanie złożyć 

podobną ofertę, choć Babel wolałby zapewne nie pokrywać kosztów podróży. 

– Co jeszcze?
–   Nasze   samochody,   opłacenie   apartamentu   hotelowego   dla   odwiedzających   Keene 

cudzoziemców, a także posiłki dla wszystkich osób uczących się języka indywidualnie na 
kursach intensywnych. 

– Czy jeszcze coś?

background image

Ross wyliczał dalej usługi, premie i dodatki, których Shelley nie mogłaby zaproponować. 

Również ceny Elitę były bezkonkurencyjnie niższe. 

– Nie zarobisz na tym wiele – stwierdziła sceptycznie Shelley. Przez chwilę zastanawiała 

się. – A więc taki masz plan – odezwała się wreszcie. – Reputacja Elitę w Cinninnati jest tak 
zła,   że   potrzebujesz   poważnego   klienta   w   rodzaju   Keene   International,   by   dodał 
wiarygodności składanym przez waszą szkołę ofertom. Kiedy w przyszłym  roku będziesz 
odnawiał kontrakt z Keene, podniesiesz ceny na tyle, by wyrównać poniesione w tym roku 
straty.  A za dwa lata współpraca z nimi zacznie już przynosić Elitę zysk. Do tego czasu 
pozycja waszej szkoły w Cincinnati  będzie już ustalona,  a dochody z innych  kontraktów 
zapewnią wam sukces finansowy. 

Ross milczał przez chwilę. 
– Jesteś bystra, Shelley – powiedział. 
– Czy Mike Paige zna twoje plany?
– Nie, chyba jeszcze nie. Ale to i tak nie ma znaczenia. 
– To prawda. Proponujesz im więcej niż ja, i po niższych  cenach. Nie ma znaczenia 

nawet to, że Chuck jest dyrektorem twojej szkoły. 

– Chuck nie będzie już dyrektorem w Elitę. 
– Ross zatrzymał się i pociągnął Shelley pod szerokie kamienne schody prowadzące na 

galerię. Dziewczyna niczym zahipnotyzowana patrzyła w jego ciemnoniebieskie oczy. – Jest 
nieuczciwy, niekompetentny i kłamliwy. – Westchnął. – Mam wprawdzie dość odbierania 
ludziom pracy. Nie chcę tego więcej robić. 

– Ale to zmiana na lepsze, Ross – powiedziała łagodnie. 
Ross pogładził policzek Shelley. 
– On jeszcze o niczym nie wie. Zdradziłem ci tajemnicę. 
– Nie powiem o tym nikomu. 
– Wierzę ci. – Odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów i czułym gestem założył go za ucho 

Shelley. 

– Uwielbiam twoje włosy. Wyglądają, jakbyś przed chwilą wstała z łóżka. 
– Dziękuję bardzo – odparła cierpko. 
–   Wyglądasz   kusząco   –   zamruczał.   –   Ślicznie.   Seksownie.   –   Jego   oczy   były 

półprzymknięte, lecz Shelley i tak zdołała dostrzec w nich błysk pożądania. Czuła, jak w jej 
sercu budzą się nie chciane tęsknoty i pragnienia. – Przepraszam za wczoraj – szepnął. – 
Straciłem głowę. Kiedy Chuck powiedział mi... Nie mogłem znieść myśli, że inny mężczyzna 
mógłby ciebie dotykać. 

– Nie nadaję się na kurtyzanę – odparła jednym tchem. 
– Och, Shelley. – W jego głosie brzmiała czułość. 
– Jak wiele musisz się jeszcze nauczyć. 
Odnalazł ustami jej wargi, ich ramiona splotły się w objęciu. Shelley zdała sobie nagle 

sprawę, że wszystko, co działo się przez ostatnią godzinę, było jedynie grą wstępną, niczym 
zabawa w chowanego. 

Ross wyprostował się nagle. 

background image

Dotknął dłonią podbródka Shelley i przyglądał się jej uważnie, jakby zrobiła coś, czego 

nie oczekiwał. Potem pocałował ją delikatnie i uwolnił z objęć. 

Shelley   oderwała   wzrok   od   twarzy   Rossa   i   rozejrzała   się   wokół.   Nie   było   to 

najodpowiedniejsze miejsce do tak intymnej sytuacji. 

– Muszę wracać do pracy – powiedziała bez przekonania. 
– Oczywiście. – Na twarzy Rossa znów pojawił się zwykły uprzejmy wyraz. Shelley 

pomyślała,  że   nie   zna  prawie   tego  mężczyzny,   którego  nienaganne   maniery   tak  niewiele 
mówiły   o   jego   prawdziwych   odczuciach.   Czytała   o   buntowniczej   młodości   Rossa, 
przygodach, burzliwym życiu. 

– Jesteś niebezpiecznym mężczyzną – powiedziała. 
– To prawda. Ty jednak jesteś silną kobietą. Myślę, że potrafiłabyś mną odpowiednio 

pokierować. 

Rozbawiona potrząsnęła głową. 
– Jestem bardzo zajętą kobietą – zapewniła go. 
– Muszę wracać i nie chcę, byś odprowadzał mnie dalej. 
Skinął głową. 
– Czy zobaczymy się jeszcze w tym tygodniu? Shelley wahała się przez moment. 
– Nie, Ross. Tak wiele mam w tej chwili problemów. Wybacz mi. 
Poczuła dziwne rozczarowanie, gdy Ross zgodził się uszanować jej życzenie i nie nalegał 

dłużej. Ruszyła przed siebie, by po kilku krokach usłyszeć jego wołanie. Z bijącym sercem 
odwróciła się. 

– Słucham?
–   Wciąż   szukasz   kogoś   znającego   język   pasztu?   –   W   jego   oczach   lśniły   te   same 

łobuzerskie ogniki, które widziała podczas lunchu. – Znam kogoś odpowiedniego. 

– Naprawdę? Kto to jest? Gdzie mieszka? – zapytała podekscytowana, podchodząc bliżej. 
– O, nie – przekomarzał się Ross. – Chcę, abyś przyszła w tej sprawie do mnie. A kiedy 

się już zjawisz, będę chciał czegoś w zamian. 

Puścił do niej oko, a potem z uśmiechem ruszył w swoją stronę. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Biurokracja to wspaniała rzecz – Shelley zwróciła się do Wayne’a trzy dni później. – 

Dzwoniłam do nich wielokrotnie, wysłałam szczegółowy raport i przedstawiłam kilkanaście 
własnych koncepcji ratowania naszej pozycji  w Cincinnati. Z tego wszystkiego  zarząd w 
Nowym Jorku wywnioskował, że Ross Tanner może próbować uzyskać kontrakt od Keene 
International i że powinnam do tego nie dopuścić. 

– To wszystko? – spytał Wayne. 
– Tak. Nie mam żadnych dodatkowych argumentów przetargowych, nie zezwolili mi na 

bardziej samodzielne działania, nie zwiększyli nawet mojego funduszu reprezentacyjnego. W 
jaki sposób mam uzyskać ten kontrakt?

– Oświadcz się Mike’owi Paige’owi – zaproponował Wayne. 
– Kiedy byłam  bambina,  mój ojciec pracował dla włoskiego rządu i tego typu kłopoty 

napotykał na każdym kroku – powiedziała Francesca. 

– Naprawdę? I jak sobie z tym radził? – zainteresował się Wayne. 
– Nie zwracał uwagi na otrzymywane instrukcje i robił to, co sam uważał za konieczne. 
– To nie Kalabria, Francesco. Dowiedzieliby się o tym natychmiast i zwolnili mnie. – 

Shelley podniosła do ust filiżankę z kawą. 

– Może wiec spróbowałabyś przekonać Rossa Tannera, by tę jedną firmę pozostawił dla 

ciebie – zaproponowała Francesca. 

– Jak mam tego dokonać?
Wayne spojrzał na sekretarkę. Francesca popatrzyła na Shelley. Shelley spoglądała na 

nich, nic nie rozumiejąc. 

– Bardzo mu się podobasz – zaczęła nieśmiało Francesca. 
– Aha... – powiedział Wayne. – Może... 
– W żadnym wypadku! – przerwała im Shelley. 
– Jak mogliście zaproponować coś takiego! Zniżacie się do poziomu Chucka!
–   Nie   mieliśmy   na   myśli   nic   nieprzyzwoitego   –   usprawiedliwiła   się   Francesca.   – 

Mogłabyś go tylko poprosić w odpowiedniej chwili, żeby zechciał okazać się szarmancki i 
szlachetny. 

– Właśnie – potwierdził Wayne. 
– Zapomnijcie o tym – oświadczyła stanowczo Shelley. – Jak możecie proponować, bym 

zachowała się w ten sposób!

– Ci Amerykanie! – Francesca wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. 
Zadzwonił telefon i Shelley natychmiast podniosła słuchawkę. 
– Czy znalazłaś tłumacza z pasztu? Shelley westchnęła ciężko. 
– Nie, jeszcze nie. 
Słowa wypowiedziane przez urzędniczkę z Waszyngtonu słychać było w całym pokoju. 

Wayne aż skulił się na krześle. 

– Spokojnie. Znajdę kogoś. Właśnie na dzisiaj mam umówione spotkanie w tej sprawie. 

background image

Zadzwonię   do   ciebie   w   poniedziałek   rano.   –   Shelley   odłożyła   słuchawkę,   zanim   jej 
rozgniewana rozmówczyni zdążyła rozkrzyczeć się ponownie. 

Idąc w stronę Elitę, Shelley zastanawiała się nad komizmem tej sytuacji. Mężczyzna, 

który   przyjechał,   by   zniszczyć   jej   karierę,   był   jednocześnie   jedynym,   do   którego   mogła 
zwrócić się o pomoc. 

Jej plan, by nauczyć się od Rossa jego sposobu postępowania z klientami, nie powiódł 

się. Przynajmniej jednak poznała jego zamiary i strategię. Co więcej, gdy Ross tulił ją mocno 
w   ramionach,   wydał   się   jej   nagle   niesłychanie   bezbronny,   a   przez   to   bardziej   jeszcze 
pociągający. 

Shelley pchnęła ciężkie szklane drzwi szkoły Elitę i zatrzymała się zdumiona. Dziesięciu 

robotników pracowało w korytarzu,  zrywając  tapety,  wymieniając  instalacje  elektryczne  i 
przestawiając, co tylko się dało. Shelley poczuła żal. Od roku prosiła Nowy Jork o pieniądze 
na remont szkoły. Rossowi udało się dokonać tego samego w niecały tydzień. 

Rozejrzała się, poszukując recepcjonistki. Po chwili zdała sobie sprawę, że jest właśnie 

pora lunchu. Czyżby Ross także wyszedł coś zjeść?

–   Po   co   tu   przyszłaś?   –   Shelley   odwróciła   się,   słysząc   za   sobą   głos   Chucka.   Nie 

rozmawiali ze sobą od czasu tamtego pamiętnego incydentu z policją i Shelley nie miała 
ochoty mówić z nim także i teraz. 

– Chciałam spotkać się z Rossem – odparła chłodno. Chuck wydawał się poruszony. 
– Spóźniłaś się. Złożyłem już podanie z prośbą o dymisję, twoje kłamstwa na nic się nie 

przydadzą. 

Shelley zignorowała jego uwagi. 
– To nie dotyczy ciebie. Gdzie on jest?
– Masz ochotę na moje stanowisko?
– Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie. Czy on jest tutaj?
– Nie poświęci ci więcej uwagi niż ja. Ty i twoje obcisłe spódnice, i twoje... 
– Wystarczy, Chuck – przerwała mu Shelley ostrym tonem. 
– Chodzisz wszędzie, wyglądając jak... 
– Dama powiedziała „wystarczy”, Charles – rozległ się w korytarzu głos Rossa. 
– Shelley, jaka miła niespodzianka – powitał ją radośnie, starając się rozładować napiętą 

atmosferę. 

– Proszę, wejdź. – Wprowadził Shelley do swego gabinetu, spoglądając przelotnie na 

Chucka. – Widzę, że już zebrałeś swoje rzeczy?

– Usiądź – zaprosił ją, kiedy znaleźli się sami. 
– Obawiam się, że trochę tu ciasno. 
– Czemu urzędujesz w tym maleńkim pokoju? Z tego, co pamiętam, gabinet dyrektora 

jest bardzo piękny. 

– Nie jestem dyrektorem – przypomniał jej Ross. 
–  Chuck   również   nie.   Twierdzi,   że   zrezygnował   ze   stanowiska.   Dałeś   mu   tę   szansę, 

zamiast go po prostu wyrzucić, prawda?

– To było najlepsze wyjście zarówno dla niego, jak i dla firmy. 

background image

– A dla ciebie?
Zawahał się przez moment, jakby niepewny, czy powinien przyznać się przed nią do tej 

słabości. 

– Dla mnie także było to najlepsze wyjście – potwierdził. 
– A więc kto zasiądzie teraz w tym gabinecie?
– Ten, kogo zdecyduje się zatrudnić. – Unikał wzroku Shelley. – Ja tylko porządkuję 

wszystko, ale nigdy nie zostaję na stałe. 

– Tak, zapomniałam.  – Przez chwilę w pokoju panowała niezręczna  cisza. – A więc 

szukasz nowego dyrektora?

– Może znalazłem już kogoś. 
– Tak szybko? Czy to ktoś, kogo znam? Ross uśmiechnął się czarująco i zmienił temat. 
– Co cię tu dzisiaj sprowadza? Czy mogę się łudzić, że nie byłaś w stanie wytrzymać 

dłużej bez mojego towarzystwa?

Shelley spojrzała na niego wymownie. 
– Nie mogę wytrzymać dłużej bez tłumacza z języka pasztu. 
– A czasu jest coraz mniej, prawda?
– Tak, rozprawa odbędzie się w przyszłym tygodniu, a ja poprzez swoje kontakty nie 

jestem w stanie znaleźć nikogo odpowiedniego. Gdybyś rzeczywiście mógł mi pomóc, Ross, 
byłabym tak wdzięczna... byłabym... bardzo wdzięczna – dokończyła niepewnie. 

W oczach Rossa zalśniły łobuzerskie iskierki. 
– Mówiłem już, że będę chciał coś w zamian – zaczął z uśmiechem. 
– Naprawdę?
– O, tak, nigdy nie robię niczego bezinteresownie. 
– Tego mogłam się domyślić. Co, jednak, panie Tanner, mogłabym zaoferować panu, 

czego nie mógłby pan dostać i bez mojej pomocy? – spytała chłodno. 

Przyglądał   się   jej   z   takim   wyrazem   twarzy,   że   Shelley   zaczęła   zastanawiać   się,   czy 

wszystkie jej guziki są na pewno zapięte. 

– Przychodzi mi na myśl parę rzeczy – uśmiechnął się przekornie. – Upojny weekend we 

dwoje jest zapewne wykluczony? – zapytał. Shelley zaśmiała się. 

– Lubię, kiedy żartujesz. Ross westchnął. 
– Sądzę więc, że będę musiał zadowolić się lunchem w twoim towarzystwie. Zwłaszcza 

że robię się już głodny. 

– Zaczekaj, najpierw załatwmy do końca moją sprawę, a potem porozmawiamy o lunchu. 

A więc, kim jest ten tłumacz?

– Wykłada literaturę angielską na uniwersytecie i jest gotów przyjechać do Cincinnati. 
– Gdzie on mieszka?
– W Berkeley. 
– W Kalifornii?
– Tak. Czy możemy już pójść na obiad? Umieram z głodu – poskarżył się, sięgając po 

marynarkę. 

– Zaczekaj chwilę! Przyjedzie tu z Kalifornii? – zaniepokoiła się Shelley. 

background image

– Tak. Shelley, chodźmy już i nie mów mi, że znów masz ochotę na chińskie potrawy. 
– Kto za to zapłaci?
– Ja zapraszam. Proszę, nie... 
– Kto zapłaci za podróż tłumacza z Kalifornii?
– Sądzę, że on. Chyba że ma bogatą narzeczoną. Wolisz kuchnię włoską czy francuską?
– Przepraszam, panie Tanner. – Do pokoju zajrzał jeden z robotników. – Co mamy zrobić 

z tymi krzesłami?

– Proszę je wyrzucić. Wyglądają tak, jakby zostały zakupione na wyprzedaży pół wieku 

temu. 

– Ross! Dlaczego on to robi?
– Nie może wyrzucać rzeczy bez pytania – cierpliwie wyjaśnił Ross. 
– Wiesz, o co mi chodzi! Dlaczego twój przyjaciel... 
– Ach, on. Jest mi winien przysługę. – Ross otwierał już drzwi, kierując Shelley do 

wyjścia. 

– Ross! – Shelley wyrwała ramię. – Dlaczego to robisz?
– Bo jestem głodny. 

Maisonette była najlepszą restauracją w Cincinnati. Niestety również najdroższą i dlatego 

właśnie Shelley nigdy tu nie jadała. Sądząc z serdecznego powitania przy wejściu i reakcji 
kelnerów,   Ross   był   tu   częstym   gościem.   Po   chwili   już   siedzieli   przy   stoliku,   popijając 
znakomite francuskie wino. 

–   Zawsze   marzyłam   o   tym,   by   przyjść   tutaj.   Nie   jestem   pewna,   czy   należycie 

odwdzięczam się za przysługę, którą mi oddajesz. 

– Może powinnaś zapłacić za nasz lunch – zaproponował przekornie Ross. 
– Za późno. Nie stać mnie na to. – Shelley zawahała się przez moment. – Ty jednak z 

pewnością możesz sobie na to pozwolić. Henri Montpazier musi ci dobrze płacić za ratowanie 
jego światowego imperium. 

– Owszem. Płaci odpowiednio do włożonego przeze mnie trudu, a nie według ustalonej z 

góry skali zarobków. 

Shelley westchnęła. 
– Szkoda, że Babel nie ma bardziej elastycznej siatki płac. 
Kiedy podawano im przystawki, Ross uważnie przyglądał się Shelley. 
–   Mam   wrażenie,   że   umarliśmy   i   znajdujemy   się   w   niebie   –   powiedziała   Shelley, 

przełykając pierwszy kęs pate de venaison chaude en sauce poiyrade. Ross uśmiechnął się. 

– Nie jedz wszystkiego naraz – napomniał ją. 
– Och, to jest wyśmienite. Nigdy nie jadłam czegoś tak dobrego – odparła zachwycona 

Shelley. 

– Czy mogę spróbować?
– Nie ma mowy – zaprotestowała Shelley, odpychając jego rękę. 
– Nie wiedziałem, że jesteś tak zachłanna. 
– Nie wiedziałam, że jedzenie może być aż tak przyjemne. A co ty zamówiłeś?

background image

– Salmis defaisan en caneton enfeuilletł avec sauce aux truffes. 
– 
Och, co za nazwa. 
– To po prostu potrawka z kurczęcia z dodatkiem mięsa z kaczki i bażanta. 
– Jesteś prawdziwym snobem. Daj mi spróbować. – Shelley sięgnęła do jego talerza, 

nabierając na widelec trochę potrawy. 

– Zaczekaj – zawołał rozbawiony Ross. – Dlaczego ty możesz jeść z mojego talerza, a ja 

z twojego nie?

– Ponieważ ty możesz przyjść tutaj w każdej chwili, a ja nie będę miała już następnej 

okazji. 

– Mogłabyś także jadać tu częściej – powiedział z przekonaniem. 
– Z tobą? – spytała podejrzliwie. Uśmiechnął się. 
– To jedna z możliwości. 
– Ach, tak. A jaka jest druga?
Rozsiadł się wygodnie, w milczeniu obserwując, jak Shelley zjada wszystkie przystawki. 
– Jeśli myślisz, że onieśmielisz mnie, patrząc, jak jem, mylisz się – oświadczyła Shelley. 

– W domu musiałam nauczyć się walczyć o swoje prawa, żeby nie głodować. 

– Masz liczną rodzinę?
Skinęła głową, znów sięgając do jego talerza. 
– Jestem czwartą z pięciu córek. 
Na twarzy Rossa odmalowało się zdumienie. 
– I wszystkie chodziłyście do college’u?
–   O,   tak.   Korzystałyśmy   głównie   z   pożyczek   i   stypendiów.   Wciąż   jeszcze   spłacam 

zaciągniętą pożyczkę. Moi rodzice sami nie byli w stanie studiować, chcieli jednak, by ich 
córki   skończyły   odpowiednie   szkoły,   znalazły   dobrą   pracę   i   miały   zapewniony   byt 
materialny. 

– I udało się im zrealizować te plany?
– Tak... Czy nie masz ochoty spróbować swojej przystawki?
– Za chwilę. 
– Za chwilę nic już nie zostanie – ostrzegła go. 
– A czy ty jesteś zadowolona ze swojej pensji? – pytał dalej Ross. 
Shelley zmarszczyła czoło. 
– Nie jestem pewna, czy chcę rozmawiać z tobą na ten temat. 
– Prawdę mówiąc, Shelley,  wiem, ile zarabiasz, i uważam, że zasługujesz na wyższą 

pensję. 

Spojrzała na niego zaskoczona. 
– Tak, to z pewnością nie jest wielki sekret. – Wzruszyła ramionami. – I rzeczywiście 

powinnam dostać podwyżkę. 

– Możesz zarabiać więcej, Shelley. Ja... Elitę może zaoferować ci dwa razy więcej, niż 

zarabiasz w tej chwili. Do tego pokaźny fundusz reprezentacyjny, cztery tygodnie płatnych 
wakacji i wszelkie świadczenia. I to wszystko zaledwie na początek. 

Spoglądała na Rossa bez słowa. Dopiero po dłuższej chwili szepnęła:

background image

– Co takiego?
–   Mówiłem   ci,   że   poszukuję   nowego   dyrektora.   Szukam   osoby   najbardziej 

wykwalifikowanej i odpowiedniej na to stanowisko. I znalazłem ciebie, Shelley. 

– Chcesz, żebym... – Shelley była zupełnie zdezorientowana. 
– Babel płaci ci o wiele za mało, biurokratyczne procedury uniemożliwiają ci swobodne 

działanie... 

–   Elitę   jest   równie   dużą   szkołą   jak   Babel,   może   nawet   większą.   U   was   także   musi 

panować straszliwa biurokracja, inaczej Chuckowi nie uszłoby tyle bezkarnie. 

– Mamy takie same problemy, lecz ty nie będziesz musiała się tym martwić. 
– Dlaczego nie? – zdziwiła się Shelley. 
–   Ponieważ   ja   tutaj   będę.   Mogę   podejmować   decyzje,   nie   uzgadniając   niczego   z 

zarządem w Paryżu. 

– A kiedy wyjedziesz?
– Wciąż, w razie potrzeby, będziesz mogła zwracać się bezpośrednio do mnie. Jestem w 

stanie załatwić także to, byś sama była o wiele bardziej niezależna w działaniu. 

Shelley spoglądała na niego bezradnie. Jego propozycja była tak pociągająca, jednak... 
– Ale dlaczego? – spytała. 
– Ponieważ jesteś dobra, Shelley. W ciągu roku zwiększyłaś obroty Babel w Cincinnati o 

ponad trzydzieści procent. Masz w mieście doskonałą opinię. Na Mike’u Paige’u wywarłaś 
tak dobre wrażenie, że nawet moja oferta nie przekonała go, by zrezygnował z usług Babel. 
Widziałem   cię   w   towarzystwie   twoich   uczniów   i   nauczycieli,   w   czasie   największego 
zamieszania, i zawsze byłem dla ciebie pełen podziwu. 

Shelley   spojrzała   na   niego.   Była   niezwykle   dumna,   że   Ross   potrafił   docenić   jej 

umiejętności. Zaoferowanie jej zarobków dwukrotnie większych niż otrzymywana w Babel 
pensja było niewątpliwym dowodem wiary w jej możliwości. Odsunęła talerz, starając się 
zebrać myśli. 

– Rozumiem, że możesz być zaskoczona. 
– To zdecydowanie za mało powiedziane. 
– Zapewniam, że to uczciwa i korzystna oferta. 
– A co z Babel?
–   Zrezygnuj   z   tej   pracy.   Dwutygodniowe   wymówienie   powinno   wystarczyć.   Nie 

zasługują na więcej. 

– Zrezygnować? – powtórzyła niepewnie. – A co z moimi zobowiązaniami wobec Babel?
– Przejmie je nowy dyrektor – odpowiedział z uśmiechem. 
–   A   co   z   Wayne’em   i   Francescą?   Co   z   Ute,   Hiroko   i   Sashą?   A   Pablo   Guttierez? 

Obiecałam, że nie pozwolę, by wyrzucono go ze Stanów. 

– Shelley... 
– Obiecałam mu. Jest także pan Powell, który nigdy nie nauczy się żadnego języka, jeśli 

nie będę czuwać nad jego postępami... Ross, nie mogę po prostu rzucić tego wszystkiego i 
przenieść się do Elitę. 

– Z czasem może także twoi nauczyciele i klienci... 

background image

– Klienci! O, Boże, co powiedzą moi klienci? Po tym, jak przekonałam ich wszystkich, że 

Babel jest najlepszą szkołą w mieście... 

– Zrozumieją... 
– Co zrozumieją? Ze dałam się kupić? Ze obce jest mi pojecie lojalności?
– Oczywiście, że nie. 
–   A   Babel?   Dali   mi   pracę,   wyszkolili   mnie,   powierzyli   mi   to   odpowiedzialne 

stanowisko... 

– A teraz płacą ci zbyt mało, brakuje ci personelu i nie masz środków, by bronić się przed 

konkurencją. 

– Tak – potwierdziła z wahaniem Shelley. – Ale to się wkrótce zmieni. 
– Kiedy?
– Gdy podpiszę kontrakt z Keene International. Dostanę wtedy awans, podwyżkę, więcej 

personelu... – Urwała gwałtownie. 

– Shelley, nie musisz trzymać się tych złudnych nadziei, by dostać to, na co zasługujesz. 

Otrzymałaś ofertę od firmy, która potrafi docenić cię i odpowiednio wynagrodzić. 

– Docenić mnie? A cóż będę warta, jeśli tak po prostu zdecyduję się przejść z Babel do 

Elite? Nawet moja mama byłaby rozczarowana. 

–   Jeśli   o   twojej   przyszłości   mają   decydować   względy   osobiste,   sądzę,   że   powinnaś 

pomyśleć również o mnie. 

– O tobie? Dlaczego?
– Jeśli przyjęłabyś tę ofertę, nie rywalizowalibyśmy już ze sobą. Odtąd łączyłaby nas 

wspólna praca. 

– I sądzisz, że staniemy się bezkonkurencyjni – powiedziała Shelley bez entuzjazmu. 
– Sądzę, że bylibyśmy nierozłączni – odparł ze znaczącym uśmiechem. 
Shelley zapatrzyła się na moment w oczy Rossa. Wyobraziła sobie, jak pracują razem, 

pokonują wspólnie trudności, stają się sobie coraz bliżsi... 

– Nierozłączni? – powtórzyła. – Do czasu kiedy znów odjedziesz. A co wtedy?
Ross zmarszczył brwi i odwrócił wzrok. 
– Coś wymyślimy. 
–   Och,   wiem.   Bylibyśmy   w   kontakcie   –   powiedziała   z   sarkazmem.   –   Czasem 

przychodziłyby pocztówki z Bangkoku, Marakeszu, może z Paryża. 

– Na razie nie musimy się tym martwić – odparł wymijająco. 
Shelley czuła teraz wstyd, że choć przez moment dała się zwieść jego spojrzeniu, że choć 

na   chwilę   uwierzyła   zawartej   w   jego   uśmiechu   obietnicy,   że   widziała   już   ich   dwoje 
dzielących codzienne troski i radości. Podobną propozycję składał już pewnie nie raz. To 
prawdopodobnie jeden ze stałych elementów jego taktyki. Z nią jednak nie uda mu się tak 
łatwo. 

– Zapomnij o tym – oznajmiła oschle. – Nie chcę być twoją protegowaną czy kochanką i 

nie pozwolę, żebyś zrujnował moją karierę... 

– Zrujnować twoją karierę? Ależ ja chcę ci przede wszystkim pomóc!
– Nie pozwolę ci też zniszczyć mojej reputacji ani odebrać mi szacunku dla samej siebie. 

background image

Powinnam   była   domyślić   się,   że   zaproszenie   na   lunch,   podobnie   jak   i   inne,   z   pozoru 
przyjacielskie gesty, to tylko podstęp. 

– Zdobądź się na bezstronność, Shelley. 
–   Moja   dalsza   kariera   zależy   od   kontraktu   z   Keene.   Prawie   go   już   miałam,   kiedy 

pojawiłeś się ty! Ale nie pozwolę sobie odebrać tego klienta, choćby nie wiadomo, jak wiele 
miało   mnie   to   kosztować!   –   Zniżyła   głos,   spostrzegając,   że   siedzący   w   pobliżu   ludzie 
zaczynają się im przyglądać. 

– Dobrze – Ross odezwał się po chwili milczenia. – Nie interesuje cię ta praca. Spróbuj 

jednak  ponownie  przemyśleć  moją   propozycję,  ale   – dodał,  widząc,  że  Shelley  chce  coś 
powiedzieć – nie będę nalegał. Na razie może skończmy obiad. 

Shelley popatrzyła w talerz z ponurą miną. 
– Nie jestem już głodna. 
Ross westchnął i odchylił się na oparcie krzesła. 
– Prawdę mówiąc, ja również straciłem apetyt. 
– Nie wiesz, czy dla psów pakują tutaj resztki posiłku w torebki?
Ross roześmiał się, szczerze rozbawiony. 
– Nie sądzę. 
Zapłacił rachunek, zapewniając kelnera, że jedzenie naprawdę im smakowało. 
– Panna Baird przypomniała sobie nagle, że jest umówiona na ważne spotkanie ze swoim 

psychoanalitykiem – wyjaśnił. 

– Ach, tak – odparł uprzejmie kelner, uważnie przyglądając się Shelley. 
– Jesteś niepoprawny – odezwała się Shelley, gdy wyszli z restauracji. 
– Słyszałem to już nieraz. Przy wielu okazjach. 
– Wiem. 
– Sądzę, że wiesz o mnie wszystko. Znasz każdy szczegół mojej mrocznej przeszłości. 
– Nie, w przesłanych  mi  materiałach  były  właściwie same  ogólniki.  Jestem strasznie 

ciekawa, ile z tego jest prawdą. 

Usta Rossa wygięły się w lekkim uśmiechu. 
– Więcej niż chciałbym przyznać. – Przystanęli na rogu ulicy. – A wiec rozstajemy się 

tutaj, mam jednak nadzieję, że nie na długo. 

– Nie obiecuj sobie zbyt wiele – powiedziała Shelley, po czym dodała po chwili wahania: 

– Domyślam się, że przyjazd tłumacza jest już nieaktualny?

– Czeka tylko na wiadomość od ciebie. Niech będzie to znakiem mojej dobrej woli. Jest 

to gest całkowicie bezinteresowny. 

– Nie wierzę. 
– Sprowokowałaś mnie do tego. Aha, zaczekaj, prawie zapomniałem. Proszę. – Podał jej 

zaproszenie. – W przyszłym tygodniu urządzamy w Elitę dzień otwarty. Mam nadzieję, że 
przyjdziesz. Oczywiście, pragnąłem przedstawić cię wszystkim jako naszą nową... 

– Daj spokój, Ross. Wzruszył ramionami. 
– No, dobrze. Mam nadzieję, że przyjdziesz mimo wszystko. 
– Nie sądzę, żebym się tam dobrze czuła. 

background image

– Oczywiście, że tak. Będzie mnóstwo ludzi, których znasz. 
– Mnóstwo ludzi... Zapraszasz też moich klientów? Skinął głową. 
– Och, na świecie jest tak wiele miast, tak wiele szkół, a ty musiałeś pojawić się właśnie 

w Cincinnati. 

Ross uśmiechnął się posępnie. 
– Zabawne. Wydaje mi się, że już to kiedyś słyszałem. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Shelley   odsunęła   od   ucha   słuchawkę,   z   której   dochodziła   teraz   wiązanka   soczystych 

wyzwisk. 

– Czy jeszcze tam jesteś? – spytała po chwili. 
– Dobrze, uspokój się już. Żartowałam tylko. 
Głos   w   słuchawce   natychmiast   zakwestionował   maniery   Shelley,   jej   wiarygodność   i 

dobre imię. 

– Tak. Znalazłam tłumacza z języka pasztu – odpowiedziała Shelley z uśmiechem. 
– Znalazłaś kogoś? Znalazłaś kogoś! Och, wielkie nieba! Gdzie? Kiedy? Jak? Kto to jest? 

– pytała ucieszona urzędniczka. 

– Jest rodowitym Afgańczykiem, wykłada literaturę angielską na uniwersytecie i posiada 

obywatelstwo amerykańskie. – Nie dodała, że wygląda jak pustynny książę ze starego filmu. 
Brązowoskóry przyjaciel Rossa o migdałowych oczach siedział w jednym z foteli w biurze 
Shelley z iście królewskim dostojeństwem. Mężczyzna prosił, by zwracała się do niego Tim. 

– I jesteś pewna, że zgodzi się podjąć tego zadania?
–  upewniała   się   urzędniczka   z  Waszyngtonu.   –  Zostały   już   tylko   dwadzieścia   cztery 

godziny, Shelley. Nie muszę ci mówić, że... 

– Nie, z pewnością nie musisz. Chciałam przypomnieć, że nie pierwszy raz znalazłam 

tłumacza potrzebnego władzom federalnym – odparła Shelley z godnością. 

– Tak, oczywiście, pamiętam o tym. – Tym razem głos w słuchawce wydawał się jakby 

onieśmielony. 

– Dziękuję. I... Shelley?
– Tak?
– To... co mówiłam wcześniej, nie było skierowane osobiście do ciebie. 
– Oczywiście, nie przejmuj się – odpowiedziała Shelley z wyrozumiałością. 
Rozbawiona odłożyła słuchawkę i spojrzała na Tima. W jego ciemnych oczach błyszczał 

uśmiech. 

– Masz perwersyjne poczucie humoru – zauważył Afgańczyk. – Podobnie jak Ross. 
–   Tylko   wówczas,   kiedy   czuję   się   sprowokowana   –   odparła.   –   Dziękuję,   Tim,   że 

przyjechałeś   tak   szybko.   Twoje   honorarium   nie   wystarczy   nawet   na   pokrycie   kosztów 
podróży. Jak mogłabym ci się odwdzięczyć?

– Nie ma potrzeby. Jestem winien przysługę Rossowi – zapewnił Tim. 
– Jeśli nie wyda ci się to wścibstwem, chciałabym zapytać, czemu robisz to dla niego?
– Jestem mu coś winien – powtórzył. 
– Musiałeś zaciągnąć dość poważny dług – nie dawała za wygraną Shelley. 
– To prawda. – To samo mówił Ross. Shelley nie miała ochoty zrezygnować tak szybko, 

lecz Tim uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Obiecałem, że nigdy nie wyjawię nikomu, co 
dla mnie zrobił. Mogę jedynie powiedzieć, że jest moim najszczerszym przyjacielem i gdyby 
nie on i jego szlachetne serce, nie osiągnąłbym w życiu niczego. 

background image

Shelley spojrzała na niego z niedowierzaniem. 
– Chyba nie znam go od tej strony – powiedziała wreszcie. 
– Och, wiem. Słyszałaś, że jest łajdakiem, draniem bez serca, łobuzem. 
– Raczej tak – potwierdziła Shelley, rozbawiona użytym przez Tima słownictwem. 
– Tego rodzaju oszczerstwa usłyszysz jedynie od tych, którzy nie znają go dobrze lub mu 

zazdroszczą. Ross wydaje się być mężczyzną posiadającym wszystko. 

– A tak nie jest? – spytała zaintrygowana Shelley. 
– Ty z pewnością, jako kobieta, dla której Ross robi coś takiego, powinnaś wiedzieć... – 

zaczął Tim. 

– Nie... znam go zbyt dobrze, Tim, i prawdę mówiąc, podejrzewam, że miał jakiś ukryty 

cel, pomagając mi w ten sposób. 

Tim uśmiechnął się. 
– Uprzedzał mnie, że tak powiesz. 
– Co jeszcze mówił? – zainteresowała się Shelley. 
– Nic. 
Shelley zmarszczyła czoło. 
–   Z   pewnością   jednak   tak   wrażliwa   kobieta   jak   ty   musiała   zauważyć,   że   Ross   jest 

człowiekiem niepospolitym i prawym. 

–   Cóż...   ja...   hm...   –   Shelley   nie   mogła   zdecydować   się,   co   powiedzieć.   Wreszcie 

wzruszyła ramionami. 

– A wiec, panno Michelle Baird, dała się pani zwieść zewnętrznym pozorom. Szkoda, 

gdyż wydaje mi się, że oboje zasługujecie na coś lepszego. 

Shelley   czuła   się   szczerze   zaintrygowana   słowami   Tima,   pragnęła   jednak   usłyszeć 

bardziej konkretne informacje poza niewiele znaczącymi ogólnikami. 

– Czy jadłeś już coś, Tim? Jedyne, co mogę zrobić, to zaprosić cię na lunch. 
– Jestem umówiony z Rossem. Powiedział, żebym koniecznie zaprosił także ciebie na 

wspólny obiad. 

– Tim uśmiechnął się. – Był przekonany, że odmówisz. 
Shelley   miała   ochotę   przyjąć   zaproszenie   Tima.   Była   ciekawa   zachowania   Rossa   w 

towarzystwie starego przyjaciela. Zdrowy rozsądek wziął jednak górę. Zwłaszcza teraz, gdy 
Ross kusił ją, by porzuciła Babel, nie mogła pozwolić, by kolejny raz widziano ich razem. Z 
żalem podziękowała Afgańczykowi za zaproszenie. 

Kiedy   odprowadzała   Tima   do   drzwi,   Wayne   i   Francesca   przyglądali   się   im   z 

zaciekawieniem. 

– W jaki sposób udało ci się znaleźć go w tak krótkim czasie? – zapytał Wayne. 
– Tanner – odpowiedziała krótko Shelley. 
– Ross Tanner? – powtórzył zdumiony Wayne. 
– Tak. 
– To jest bardzo piękny mężczyzna – zauważyła Francesca, mając na myśli Tima. 
– Tak – zgodziła się Shelley. 
–   Ostatnio   naszą   szkołę   odwiedzają   niezwykle   przystojni   mężczyźni   –   ciągnęła 

background image

Francesca. 

– Tak – potwierdził Wayne bez entuzjazmu. 
– W odróżnieniu od dawnych dobrych czasów, kiedy przychodziło tu wiele pięknych 

kobiet. 

Shelley roześmiała się i weszła do swojego gabinetu. Wayne i Francesca podążyli za nią. 
Wayne chciał wiedzieć, dlaczego Ross zdecydował się oddać jej taką przysługę. Brał pod 

uwagę wszystkie możliwości. Czy był to spisek, by zachęcić Shelley do podjęcia pracy w 
Elitę? A może chciał uśpić ich czujność, szykując Babel jakąś przykrą niespodziankę? Czy 
Tim rzeczywiście zna biegle język pasztu?

– Może zrobił to po prostu z sympatii do Shelley – zasugerowała Francesca. 
– Nie bądź śmieszna. – Wayne natychmiast odrzucił ten pomysł. 
Shelley poczuła się obrażona. 
–   On   jest   człowiekiem   interesu,   Shelley.   Sprytnym,   przebiegłym,   bezlitosnym, 

podstępnym... 

– To prawdziwy szatan! – zawołała Shelley. Wayne przez chwilę spoglądał na nią w 

milczeniu. 

– Uważasz, że przesadzam, prawda?
– Kto? Ty? – Shelley usiadła przy biurku. – Uważam, że zamiast snuć teraz niepokojące 

przypuszczenia, powinieneś po prostu z nim porozmawiać. 

– A kiedy będę miał okazję go zobaczyć?
–   W   czwartek.   Urządzają   w   Elitę   dzień   otwarty.   Pójdziemy   tam,   by   poznać   plany 

Tannera. 

Następny tydzień upłynął w Babel bardzo pracowicie. Tim wywiązał się doskonale ze 

swego zadania i wrócił do Kalifornii. Urzędniczka z Waszyngtonu serdecznie dziękowała 
Shelley za pomoc i wyznała jej w sekrecie, że ma zamiar zrezygnować z pracy i przenieść się 
do Vermontu. Ta kobieta z trudem znosiła stresy wiążące się z wykonywaną obecnie pracą. 
Shelley   była   też   na   kolejnym   spotkaniu   w   Keene   International,   które   wciąż   nie   podjęło 
jeszcze decyzji o wyborze szkoły języków. 

– Robi się coraz cieplej – zauważył Wayne, kiedy wraz z Shelley szli w czwartek do 

Elitę. 

– Tak – zgodziła się Shelley. – Za tydzień lub dwa będę mogła już chodzić bez płaszcza. 
Wayne otworzył drzwi budynku. Wnętrze Elitę prezentowało się znakomicie. Pastelowe 

odcienie ścian, podłóg i mebli świetnie kontrastowały z ostrymi  kolorami zdobiących hol 
obrazów i wazonów. Całość, prosta w założeniu, sprawiała wrażenie elegancji i zamożności. 
Shelley westchnęła ze smutkiem. Ten wystrój bardzo dobrze pasowałby do szkoły Babel. 

– No, no – głos Wayne’a wyrwał ją z zamyślenia. – Spójrz, ile tu ludzi. 
Do Elitę przyszło dziś rzeczywiście wielu gości. Większość z nich była obecnymi lub 

potencjalnymi  klientami  Shelley.  Zdrowy rozsądek raz jeszcze wziął  górę nad emocjami. 
Byłoby to w bardzo złym stylu, gdyby na dzisiejszym przyjęciu próbowała dyskredytować 
opinię Elitę w oczach gości. Musiała jednak czuwać, by Ross nie omotał jej klientów siecią 

background image

swoich złudnych obietnic. Powinna postępować bardzo delikatnie. Żałowała teraz, że wzięła 
ze sobą Wayne’a. 

– Shelley, tak się cieszę, że przyszłaś. – Ross ujął jej dłoń. 
To powitanie nie wróży nic dobrego, pomyślała Shelley. Oczy Rossa błyszczały radośnie, 

lecz w ich głębi Shelley widziała łobuzerskie ogniki. 

– To tylko zwykła uprzejmość wobec słabszego przeciwnika – odparła ze słodyczą w 

głosie. – Twoje starania, by podźwignąć Elitę z upadku, są naprawdę godne podziwu. 

– Doceniam twoje moralne wsparcie – odparł z udawaną powagą w głosie. 
– O, czy to prawdziwy szampan? – zapytał Wayne, spoglądając na stół z przekąskami. 
– Czy szampan może być nieprawdziwy? – odparł chłodno Ross. 
– Importowany – dodała Shelley. – Musisz mieć dość pokaźne fundusze. 
– To prawda. I oczywiście, mogę zapewnić odpowiednio duży fundusz reprezentacyjny 

także nowemu dyrektorowi. 

– Kto jest nowym dyrektorem? – spytał natychmiast Wayne. 
Ross z zadowoleniem obserwował wyraźnie zakłopotaną Shelley. 
– Prawdę mówiąc, miałem nadzieję... 
–   Ponieważ   Chuck   niedawno   zrezygnował   z   pracy,   z   pewnością   potrzebujesz   trochę 

czasu, by dokonać właściwego wyboru. Może będzie to ktoś przeniesiony z innego ośrodka 
Elitę? – zasugerowała szybko Shelley. 

– Już wybrałem, wiesz o tym – przypomniał jej z niewinną miną. 
Twarz  Shelley  wyrażała  szczere  zdumienie.   Postanowiła,  że   jej   życie   będzie  o  wiele 

prostsze, gdy nikt nie dowie się o propozycji Rossa. Była na niego wściekła, że poruszył teraz 
ten temat. 

– Czy goście dopisali? – spytała Shelley, zmieniając wątek rozmowy. 
– O, tak. Szkoda, że nie przyszliście wcześniej. Było tu naprawdę tłoczno. 
– Bardziej niż teraz? – spytał Wayne. 
– Dużo bardziej – zapewnił go Ross, wymieniając nazwiska przedstawicieli kilkunastu 

dużych firm, z których część miała obecnie podpisane kontrakty z Babel. 

–   Planowaliśmy   przyjść   wcześniej,   mieliśmy   jednak   tak   dużo   pracy   –   powiedziała 

Shelley. 

– Przy tak niewielkiej liczbie fachowego personelu nie może być wam lekko – odparł z 

uśmiechem Ross. 

– Dajemy sobie radę... – Shelley urwała nagle, słysząc za plecami znajomy głos. Kilku 

nauczycieli  z jej szkoły,  wśród nich Ute, śmiało  się i rozmawiało  z nauczycielami  Elitę. 
Przyszli tu nie tylko klienci Babel, ale także jej personel! Ross zaś miał wielce zasłużoną 
opinię człowieka bez skrupułów zatrudniającego pracowników konkurencji. 

–   Zechcesz   mi   wybaczyć   –   powiedziała   oschle   Shelley   i   ruszyła   w   stronę   grupki 

nauczycieli. 

Uwagę   Rossa   zajął   na   parę   minut   księgowy   Shelley.   Ross   słuchał   tego   młodego 

człowieka z prawdziwym rozbawieniem. Wayne, wykazując, jak mu się zapewne zdawało, 
ogromny spryt i przebiegłość, wypytywał Rossa o jego plany w stosunku do Elitę. 

background image

Ross   zgrabnie   uniknął   odpowiadania   na   niektóre   z   pytań,   poza   tym   zaś   przekazał 

Wayne’owi całkowicie fałszywe informacje. 

Przez cały czas rozmowy Ross obserwował Shelley. Bardzo cieszył się, że przyszła. Miał 

nadzieję, że tęskniła za nim. Nie kontaktował się z nią w ostatnich dniach nie dlatego, by 
okazać się szlachetnym, czy też po to, by uszanować jej życzenie. Czuł się oszołomiony i 
potrzebował czasu, by to wszystko przemyśleć. 

– Czy planujesz zastosować nowe metody nauki języków? – spytał Wayne. 
– Hmm, tak – odparł Ross. – Najnowszy trend w Paryżu to nauka w stanie hipnozy. 
Wayne zaniemówił ze zdumienia. 
Ross wspomniał ich słodkie chwile z Shelley, gorące pocałunki w zaułku ruchliwej ulicy 

– coś, czego nie robił od czasów szkolnych. Ich znajomość zyskała nowy, nie znany mu dotąd 
wymiar. Niczego podobnego nigdy nie doświadczył. Shelley otworzyła przed nim swą duszę i 
wymagała, by i on zrobił to samo. 

Było w niej tyle ciepła i ufności. Czego spodziewała się po nim? Co stanie się, jeśli nie 

spełni   jej   oczekiwań?   Od   pierwszej   chwili   czuł,   że   Shelley   jest   inna.   Wiedział,   że   ich 
znajomość nie będzie jedynie przypadkowym flirtem, że ich rozstanie nie będzie łatwe. 

Lubił wszystkie kobiety, z którymi łączyły go romanse. Teraz jednak wiedział, że Shelley 

nie   wystarczy   odrobina   sympatii.   A   jeśli   nie   będzie   zdolny   do   głębszego   uczucia?   Jeśli 
Shelley zawiedzie się na nim? Jeśli ją zrani?

– Nauczanie za pomocą hipnozy musi być bardzo drogie – wyrwał go z zamyślenia głos 

Wayne’a. 

– Jeśli tylko opłacimy psychiatrę, pozostałe koszta ma pokryć instytut badawczy. 
Daj spokój, Tanner. Kogo chcesz oszukać? pomyślał z niesmakiem. W rzeczywistości 

obawiał się, by to Shelley nie zraniła jego. Obawiał się, że przy bliższym poznaniu Shelley 
może poczuć się rozczarowana tym, jaki on jest naprawdę. 

–   Psychiatrę?   –   powtórzył   Wayne   niepewnie.   –   Czy   potrzebujecie   psychiatry   do 

nauczania języków?

–   Aby   lepiej   dotrzeć   do   podświadomości   ucznia.   Na   wypadek,   gdyby   nasz   klient 

posługiwał się danym językiem w poprzednim wcieleniu. 

Wayne otworzył szeroko usta ze zdumienia. Po chwili zmrużył oczy i zaczął przyglądać 

się   Rossowi   z   rosnącą   podejrzliwością.   Ross   uśmiechnął   się   lekko.   Shelley   miała   rację, 
naprawdę jest niepoprawny. 

Tracąc powoli zainteresowanie prowadzoną rozmową, spojrzał znów w stronę Shelley. 

Dziewczyna  znieruchomiała na moment,  wydając się całkowicie  zaskoczona. A więc Ute 
powiedziała jej, pomyślał. Mogła to być odpowiednia chwila, by zachęcić Shelley do pracy w 
Elitę.  Niezależnie od jego osobistych  odczuć, pomysł  zatrudnienia  Shelley na stanowisku 
dyrektora   był   znakomitą   decyzją   także   ze   względu   na   interesy   Elitę.   Odniosłaby 
natychmiastowy sukces. Był pewien, że w ciągu roku otrzymałaby pracę w większej szkole, 
może w jednej z tych, które odwiedzał regularnie... 

Ruszył   w   stronę   Shelley,   zastanawiając   się,   czy   tym   razem   uda   mu   się   ostatecznie 

przekonać ją do swojej propozycji. Kiedy spostrzegła go, ujrzał natychmiast w jej twarzy z 

background image

trudem   hamowaną   wściekłość.   Jedno  spojrzenie   w  szare   oczy   dziewczyny,   płonące   teraz 
gniewem, powiedziało mu, że tym razem bardzo się pomylił. Przeklinał jej niepraktyczne 
poczucie lojalności. 

– Przepraszam, Shelley – mówiła właśnie Ute. – Nie chodzi tutaj o ciebie. 
– Oczywiście, Ute, rozumiem – odparła Shelley tak spokojnym tonem, że Ross nie był 

pewien, czy ktoś oprócz niego zauważył jej wzburzenie. 

–   Ross   zaproponował   mi   pensję,   jaką   powinnam   dostawać   w   Babel   po   tylu 

przepracowanych tam latach. 

– Wiem. Wybrałaś pracodawcę, którego uważasz za najlepszego – powiedziała Shelley. 
–   Wiesz,   że   lubię   pracować   dla   ciebie,   Shelley.   Gdyby   tylko   zarząd   był   bardziej 

elastyczny... 

Shelley spojrzała na Rossa z nie ukrywaną wrogością. 
– Gratuluję, Ross. Zatrudniłeś właśnie doskonałą germanistkę. 
–   Jeśli   Babel   nie   płaci   pracownikom   tyle,   na   ile   zasługują,   nie   może   oczekiwać,   że 

zatrzyma swój personel – powiedział Ross z naciskiem. Zawarta w tych słowach aluzja do jej 
własnej sytuacji rozzłościła Shelley jeszcze bardziej. 

– Czy zatrudniłeś dzisiaj również nauczycielkę japońskiego? – spytała chłodno, patrząc 

na młodą czarnowłosą dziewczynę, która dotąd pracowała w Babel. 

Hiroko, wyraźnie zmieszana, wzruszyła ramionami. 
– Nie wiem, Shelley. Nie chcę odchodzić od ciebie, ale on oferuje wyższe pensje. Muszę 

opłacić czesne, raty za samochód, czynsz... Naprawdę nie wiem... 

–  Ja   zostanę   z   Shelley   –   oświadczył   Pablo   Gutierrez.   Shelley   popatrzyła   na  niego   z 

wdzięcznością. Pozostali nauczyciele uśmiechali się speszeni. 

– Słuchajcie, nie przyszłam tu, żeby urządzać scenę. Chciałabym móc przekonać was, 

byście zostali w Babel. Będę rozmawiać z Nowym Jorkiem o podwyżce dla was. Z pewnością 
nie   mam   pretensji   o   to,   że   kuszą   was   propozycje   Elite.   Tylko   przyjdźcie   porozmawiać 
najpierw ze mną. Choćby po to, by się pożegnać. 

Shelley pragnęła znaleźć się teraz sama, jak najdalej od swoich nauczycieli, jak najdalej 

od Elite i Rossa. 

– Czy moglibyśmy o tym porozmawiać ? – zapytał, podążając za nią. 
– Nie! – odparła stanowczo. – Zostaw mnie samą. Zauważyła, że Wayne rozmawia z 

jakąś  młodą   kobietą,   i   postanowiła   wyjść   bez   niego.   Potrzebowała   czasu,   by  przemyśleć 
wszystko. Był to koniec bardzo pracowitego dnia i Shelley czuła się zbyt zmęczona, by stawić 
teraz czoło nowym trudnościom. 

Skierowała się prosto do szatni i szybko odnalazła swój beżowy płaszcz. Kiedy zdjęła go 

z wieszaka, chwyciły go czyjeś silne ręce. 

– Czy nie weszłabyś na chwilę do mojego gabinetu, by porozmawiać o tym, co się stało? 

– spytał Ross. 

– Żebyś mógł przedstawić wszystko w korzystnym dla siebie świetle?
– Jesteś... 
– Nie próbuj powiedzieć mi, że jestem nierozsądna – przerwała mu Shelley. 

background image

– Twoi nauczyciele są wystarczająco sprytni, by... 
– Nie pracuję na ćwierć etatu za marne pieniądze, więc nie porównuj mnie z nimi. Jestem 

dyrektorką. Jestem kapitanem okrętu, który ty zatapiasz. Nie chcę rozmawiać znowu o tym, 
dlaczego   powinnam   opuścić   mój   statek   i   zacząć   pracę   u   faceta,   którego   dziełem   jest   ta 
katastrofa! – Spróbowała wyrwać swój płaszcz z jego rąk. 

Ross   przytrzymał   jej   okrycie.   Shelley   wsunęła   szybko   ręce   w   rękawy   i   gwałtownie 

odsunęła się od niego. 

– Co zawdzięczasz Babel, że jesteś w stosunku do tej firmy tak cholernie lojalna?! – 

krzyknął. 

– Jak możesz mówić o tym w ten sposób? Jakby było coś złego w tym, że chcę tam 

pozostać?

– Aż do smutnego i nieuniknionego końca – odparł Ross. 
–   Mówisz   jak   człowiek,   który   nigdy   w   niczym   nie   potrafił   wytrwać   do   końca   – 

odpowiedziała na pożegnanie i wyszła. 

Shelley nie doszła jeszcze do rogu ulicy, kiedy zauważyła, że nie jest sama. Ross dogonił 

ją, kiedy zatrzymała się przed skrzyżowaniem. 

– Nie rozumiesz, o co cię prosiłam. Nie przejmujesz się nawet, kiedy mówię do ciebie w 

mniej uprzejmy sposób. Czy w twoim słowniku istnieje słowo „nie”?

– zawołała gniewnie, unosząc w górę ramiona. 
– Potrafię wypowiedzieć je w dwudziestu siedmiu językach. 
– Nie zaczynaj ze mną!
– Za późno, już zacząłem. I tym razem mam zamiar wytrwać do końca – odparł ponurym 

głosem. 

Shelley spojrzała na niego i poczuła się nagle niezręcznie. 
– Przepraszam za te słowa. – Ton jej głosu był teraz o wiele łagodniejszy. 
– Chodź ze mną na kolację – zaproponował niespodziewanie Ross. 
– Zostaw mnie w spokoju – odparła Shelley i ruszyła przed siebie. 
–   Shelley!   –   Chwycił   jej   ramię   i   pociągnął   do   tyłu,   zanim   zdążyła   ją   potrącić 

nadjeżdżająca ciężarówka. 

– Czy zwrot „nie idź” istnieje w twoim słowniku?
– zażartował. 
– Czy nie powinieneś być teraz na przyjęciu?
– Prawie się skończyło. Poza tym wszystko, co zaplanowałem na dzisiaj, udało mi się już 

osiągnąć. Poza przekonaniem ciebie. 

–  Nie  licz  na  to   –  odparła.   Zapaliło  się   zielone  światło   i  Shelley  ruszyła  do  przodu 

najszybciej, jak tylko mogła. 

– Co robimy dziś wieczorem? – spytał Ross, z łatwością dotrzymując jej kroku. 
– My razem? Nic. Ja mam zamiar zrobić coś przyjemnego, by choć na chwilę zapomnieć 

o stresie, w jakim żyję od czasu twojego przyjazdu do miasta. 

– Coś przyjemnego? – Z uznaniem przyjrzał się jej sylwetce. – Mógłbym zaproponować 

ci masaż. 

background image

– Idź sobie – powiedziała, wolno i wyraźnie wymawiając każde słowo. – Va t’en. Zostaw 

mnie. Vai via. Amscray. Zniknij. 

– Nie. Nein. Non. Lo. Nie ma mowy. Zapomnij o tym, kochanie. 
Spojrzała na niego z uwagą. 
– Coraz bardziej żal mi twoich biednych rodziców – powiedziała wreszcie. 
– Czy ktoś mówił ci już, że jesteś piękna, kiedy się złościsz?
–   Uff   jęknęła   Shelley   i   weszła   do   sklepu   z   damską   odzieżą,   przed   którym   właśnie 

przystanęli. Ross podążył za nią. 

Zmarszczył   brwi,   gdy   zauważył   Shelley   przy   półce   z   bezbarwnymi,   ponurymi 

spódnicami. Nie mógłby bez wyrzutów sumienia pozwolić, by wydała swoje ciężko zarobione 
pieniądze na coś tak okropnego. 

– Nie wykradłem ci Ute podstępnie – zaczął, kiedy Shelley przeglądała białe swetry. – To 

ona   odwiedziła   mnie   w   tym   tygodniu,   pytając   o   pracę.   Oczywiście   rozmawialiśmy   o 
motywach   jej   decyzji.   Ute   lubi   ciebie   i   niechętnie   zmienia   szkołę,   ale   ma   rację.   Babel 
powinien płacić jej więcej. 

– Dopóki  się  nie  pojawiłeś,  nauczyciele   Chucka  zarabiali  mniej   niż  moi.  Nie  próbuj 

przekonać   mnie,   że   Elitę   postępuje   uczciwiej   niż   nasi   szefowie.   Podwyższasz   pensje, 
ponieważ tak jest dla ciebie korzystniej. 

– Wybrała brązową sukienkę, zdecydowanie za długą dla kogoś o tak drobnej budowie. 
– To prawda – przyznał – ale nie możesz  winić nauczycieli  za to, że kusi ich moja 

propozycja. Oni muszą za coś żyć. I nie ja zaprosiłem pozostałych lektorów na dzisiejszą 
imprezę, lecz Ute.

– Ty jednak skwapliwie skorzystałeś z okazji, by poinformować ich, ile mogliby zarabiać 

u ciebie. 

– Oczywiście,  że to zrobiłem.  Przyszli  przecież  po to, by się tego dowiedzieć.  Bądź 

rozsądna, Shelley. 

– Nie mów tego więcej. Skończyłam już pracę. Nie muszę być już rozsądna, uprzejma 

czy wyrozumiała, jeśli nie mam na to ochoty. A zdecydowanie nie mam. 

– Będę uważał. 
– Pilnuj się. – Shelley zdjęła z wieszaka workowatą tweedową spódnicę, która mogłaby 

jedynie zniekształcić jej zgrabną figurę. 

– Nie masz chyba zamiaru tego przymierzyć? – spytał. 
– Hmm... tak – odparła niepewnie. 
– Nie ma mowy. – Ross wyrwał z jej rąk spódnicę i powiesił z powrotem na wieszaku. 
– Co robisz? – Shelley spoglądała na niego zaskoczona. 
–  Shelley,   to   byłoby   nieuczciwe   z   mojej   strony,   gdybym   pozwolił   ci   kupić   którąś   z 

rzeczy, na które zwróciłaś uwagę, odkąd weszliśmy do tego sklepu. 

– To nie twoja... – Shelley spojrzała na niego z zastanowieniem, przypominając sobie 

nagle, że matka Rossa była Francuzką. Zapewne wiele razy słyszał, jak mama wprowadzała 
jego siostry w tajniki mody. Francuzki miały doskonały gust. Nie mogła przepuścić takiej 
okazji. 

background image

– A co ty byś mi zaproponował? – spytała obojętnym tonem. 
Ross uśmiechnął się. Shelley natychmiast pożałowała swoich słów. Z pewnością znów 

będzie chciał się z nią przekomarzać. 

– Myślałem już, że nigdy o to nie spytasz – zaczął. 
– No więc? – Shelley postanowiła nie zwracać uwagi na jego ton. 
– Rozejrzyjmy się... – Ujął jej dłoń i pociągnął dziewczynę za sobą. Kiedy chodzili po 

sklepie,   Ross   przez   dłuższy   czas   na   niczym   nie   zatrzymał   spojrzenia.   Shelley   tęsknym 
wzrokiem   popatrzyła   w   stronę   prostych,   przecenionych   sukienek.   –   Nie   ma   mowy   – 
powiedział stanowczo. 

Wreszcie znalazł coś: niebieskoszarą kaszmirową sukienkę z wąziutkim paskiem i dużym 

dekoltem. 

– Nie mogę ubrać się w coś takiego – zaprotestowała Shelley. – Ta sukienka jest zupełnie 

bezkształtna. 

– Czy nie zauważyłaś nigdy, że sama masz doskonałe kształty? Wyglądasz jak kobieta z 

moich młodzieńczych snów. 

– Nie sądzę... 
– I nie ma powodu, by ukrywać tę piękną figurę pod grubymi spódnicami i wypłowiałymi 

bluzkami. 

Shelley zgodziła się wreszcie przymierzyć wybraną sukienkę, zwłaszcza że kilka klientek 

i sprzedawczyń z zainteresowaniem zaczęło przysłuchiwać się uwagom Rossa na temat jej 
sylwetki. Kiedy wyszła z przymierzalni, Ross nie potrafił ukryć swego zachwytu. 

–   Gdyby   właściciel   sklepu   widział   tę   sukienkę   na   tobie   wcześniej,   na   pewno 

kosztowałaby teraz przynajmniej dwa razy drożej. 

– I tak nie jest zbyt tania – powiedziała cicho Shelley. – Ale muszę ją mieć – dodała, 

spoglądając kolejny raz w lustro. – Czy zauważyłeś jeszcze coś, co mogłabym przymierzyć? – 
zapytała z wahaniem. 

Ross   uśmiechnął   się   i   podał   Shelley   trzy   rzeczy,   które   znalazł,   kiedy   ona   wkładała 

sukienkę.   Przymierzyła   każdą   z   nich,   za   każdym   razem   wychodząc   z   przymierzalni,   by 
usłyszeć opinię Rossa. 

– Dlaczego to wybrałeś? – spytała. Miała na sobie ostatnią ze wskazanych przez niego 

rzeczy. 

Ross wstrzymał oddech. Nawet on nie spodziewał się, że czarna jedwabna sukienka o 

prostym kroju będzie wyglądała na Shelley tak doskonale. 

– Jesteś piękna. – Jego głos zabrzmiał dziwnie chrapliwie i Shelley przyjrzała się mu 

ciekawie. Patrzył na jej pełne piersi, które odsłaniał głęboko wycięty dekolt. Gładkie, piękne 
ciało budziło w nim pragnienia, nad którymi nie potrafił zapanować... 

– Czy ty mnie słuchasz? – wyrwał go z zamyślenia głos Shelley. 
–   Przepraszam,   co   powiedziałaś?   –   spytał   Ross,   zdając   sobie   nagle   sprawę,   że   jego 

spodnie   stały   się   o   wiele   za   ciasne.   Panuj   nad   sobą,   odezwał   się   w   nim   głos   rozsądku. 
Przecież nie porwiesz jej w ramiona tutaj. To byłby niedopuszczalny fauxpas. 

– Mówiłam, że jest śliczna, Ross, ale nie miałabym okazji jej włożyć. 

background image

– Zaradzimy coś na to – zapewnił ją. Oczami wyobraźni widział już ich dwoje w blasku 

świec... 

– Weź ją, kotku – poradziła  Shelley starsza pani. – Twój  mężczyzna  wie, co mówi. 

Gdybym ja wyglądała w tej sukni tak jak ty... 

–   Och,   dziękuję   –   powiedziała   Shelley   niepewnie.   Jej   mężczyzna?   By   nie   napotkać 

wzroku   Rossa,   raz   jeszcze   zerknęła   w   lustro.   To   spojrzenie   ostatecznie   zaważyło   na   jej 
decyzji. 

Co z tego, że nie było jej stać na tę suknię? Co z tego, że najprawdopodobniej nie będzie 

miała nigdy okazji jej włożyć?

– Tak, wezmę ją. 
– Dziękuję – powiedział Ross. 
Spojrzała   na   niego.   Jej   serce   zabiło   szybciej,   twarz   oblała   się   rumieńcem.   Nagle 

zrozumiała, dlaczego Ross wybrał tę suknię. Jego pełne pożądania spojrzenie przepalało jej 
skórę, napawało radością i przerażało. Czuła wilgotne pulsowanie w głębi swego ciała, ból, 
który tylko on mógł ukoić... 

Westchnęła głośno i głęboko. Wiedziała już, że Ross odgadł jej myśli. Odczuwał to samo 

co ona. Ich spojrzenia spotkały się. W oczach Shelley Ross wyczytał zgodę i zdecydowanie. 
Teraz nie mogli się już cofnąć; zresztą nie pragnęli tego. 

–   Wezmę   tę   sukienkę   i   inne   rzeczy   –   powiedziała   Shelley   cicho.   –   Poproś,   żeby   je 

zapakowano. – Ross skinął głową. – Aha, i powiedz... powiedz, że zapłacę kartą kredytową. – 
Nie dodała, że najprawdopodobniej do końca życia będzie spłacała ten rachunek. 

Kiedy wyszła, Ross podał jej torbę z nowymi rzeczami. 
– Muszę za nie zapłacić – powiedziała cicho, zastanawiając się, co stało się z normalnym 

tonem jej głosu. 

– Zapłaciłem już – odparł. 
Ich spojrzenia spotkały się. Mogła powiedzieć, że nie przyjmie od niego tak drogiego 

prezentu. Mogła powiedzieć, że jest kobietą niezależną i sama zapłaci za swoje ubrania. 

– Dziękuję – powiedziała Shelley. 
Nie miało znaczenia to, że nic jeszcze nie wydarzyło się między nimi. Podjęli tę decyzję 

bez słów. Wiedzieli oboje, że Ross był teraz tym jedynym mężczyzną w życiu Shelley, który 
miał prawo kupować jej drogie prezenty. 

Wyszli w milczeniu na ulicę. Shelley szła u boku Rossa nie martwiąc się o to, dokąd idą. 

Kiedy dotarli do zaparkowanego nie opodal porsche’a, Ross postawił jej torbę na tylnym 
siedzeniu i spojrzał na Shelley. 

– Gdzie masz ochotę zjeść kolację? – zapytał. 
– W Mount Adams. – Tam, z dala od centrum, nie powinna natknąć się przypadkowo na 

żadnego ze swoich pracowników lub klientów. 

Skinął   głową   i   Shelley   zrozumiała,   że   Ross   wie,   dlaczego   dokonała   takiego   właśnie 

wyboru. Nie chcieli jednak o tym rozmawiać. Później. Na razie musieli przyzwyczaić się do 
nowej sytuacji. Teraz byli razem. 

Ross zapalił silnik i odwrócił głowę do tyłu, by wyjechać z parkingu. 

background image

– Zaczekaj – poprosiła nagle. Przez chwilę patrzyła na niego. 
– Shelley – szepnął. Ross wydał się jej nagle tak bezbronny. Pochyliła się ku niemu. 

Zamknęła oczy,  odszukując ustami jego wargi. W ich pocałunku była  tęsknota, czułość i 
pewien szczególny rodzaj przyjaźni. 

Pochylali ku sobie czoła, ciesząc się swoją bliskością. 
– Kiedy bogowie chcą nas ukarać, spełniają nasze prośby – powiedział cicho. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Z tego, co kiedykolwiek słyszałam lub czytałam na twój temat, wynika, że nie musisz 

martwić się o to, że stracisz pracę. Ja nie mam takiej pewności – powiedziała Shelley. 

Siedzieli w jednej z ulubionych restauracji Shelley niedaleko jej mieszkania. Zamówili 

kolację, wino i czuli, że mogą już rozmawiać o tym, co wydarzyło się pomiędzy nimi. 

– Nie chcesz więc, by ktokolwiek dowiedział się o nas. 
– Mogłabym stracić pracę, gdyby wyszło na jaw, że... 
– Jesteśmy kochankami? Skinęła głową. 
– Powinniśmy też umówić się, że nie będziemy rozmawiać o naszej pracy. 
– Sądzisz, że to konieczne? – spytał Ross. 
– Myślę, że o sprawach zawodowych... powinniśmy zapominać, kończąc pracę. – Widząc 

jego zatroskany wzrok, wzruszyła ramionami. – Nie wiem, czy mi się to uda, ale spróbuję. 

Oboje wiedzieli, że to on będzie przyczyną większości jej kłopotów w nadchodzących 

tygodniach. Mógł zniszczyć jej karierę w Babel, zaś Shelley nie chciała przyjąć stanowiska w 
Elitę. Wiedzieli też, że Ross wyjedzie, gdy tylko wzmocni pozycję Elitę w Cincinnati na tyle, 
by konkurencja nie mogła jej już zagrozić. Mimo to jednak musieli być razem... 

– Powiedz mi szczerze... – zaczęła. 
– Szczerze? – powtórzył z powątpiewaniem. 
– Dlaczego poprosiłeś Tima, by nam pomógł?
– Dla ciebie, Shelley. By ci pomóc. Bez żadnych ukrytych  motywów – mówił cicho, 

spoglądając na nią z czułością. – Nie mogę dla ciebie źle wykonywać swojej pracy, lecz to 
zrobiłem bez wyrzutów sumienia. 

Shelley poczuła  nagle wstyd.  Ross nie mówił  dotąd o swojej  lojalności  wobec Elitę. 

Uznała więc, że obce jest mu to pojęcie, tylko dlatego, że nigdy nie poruszał w rozmowie tego 
tematu. 

–   Co   zrobiłeś   dla   Tima?   Och,   proszę   –   nalegała,   widząc,   że   Ross   nie   kwapi   się   z 

wyjaśnieniami. – Mnie możesz powiedzieć. 

– To było jeszcze w college’u. – Wzruszył ramionami, wypijając kolejny łyk wina. – Jako 

temat   specjalizacji   wybrałem   filozofię   Środkowego   Wschodu.   Chciałem   w   ten   sposób 
udowodnić mojej rodzinie, że nic nie zmusi mnie, bym spełnił ich oczekiwania. 

Shelley uśmiechnęła się wyrozumiale. 
– W jednym ze starych tekstów przeczytałem o pewnym afrodyzjaku. Miał on rzekomo w 

niezwykle silny sposób oddziaływać na kobiety. Pokazałem ten fragment dla żartu Timowi. 
Wtedy studiował jeszcze biochemię. Postanowił wyprodukować tę miksturę, a następnie zbić 
fortunę, sprzedając swój specyfik kolegom. 

– Wielkie nieba! – westchnęła Shelley. 
– Byłem raczej biernym obserwatorem i nie spodziewałem się, że doświadczenia Tima 

staną   się   powodem   kłopotów.   –   Puścił   oko   do   Shelley.   –   Zapewne   wiesz,   co   działo   się 
później. 

background image

– Rozpętało się prawdziwe piekło. 
– Tim był przerażony. Obawiał, że rodzice każą mu wracać do Afganistanu, kiedy usłyszą 

o tym incydencie. Byłem przyzwyczajony do kłopotów i zdecydowałem się przyjąć całą winę 
na siebie. 

– To bardzo szlachetne z twojej strony. 
–   Wcale   nie.   Po   prostu   byłem   już   nie   raz   w   takiej   sytuacji,   no   i,   oczywiście,   nie 

spodziewałem się, że mogę zostać wyrzucony. 

– Bardzo się tym zmartwiłeś?
– Poczułem ulgę. Wiedziałem, że wpływy ojca na nic się nie zdadzą, że wreszcie będę 

zdany na własne siły. 

– Czy Tim... 
– O, tak. Chciał, oczywiście, przyznać się do winy, ale nic by to nie zmieniło. Kazałem 

mu obiecać, że nigdy nie powie o tym nikomu. 

Oboje  roześmiali   się.  Shelley  przyglądała  się  Rossowi  z uwagą.  Tak  niewiele  o  nim 

wiedziała. 

– Kiedy patrzę na to teraz – powiedział z namysłem – uważam, że była to najlepsza rzecz, 

jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła. 

– Dlaczego? – spytała zaciekawiona Shelley. 
– Cóż, moja rodzina urządziła mi okropną awanturę, a ja zachowałem się równie źle jak 

zawsze. Rodzice ostatecznie pozostawili mnie wtedy samemu sobie. W wieku dziewiętnastu 
lat byłem zdany jedynie na własne siły i nie miałem żadnych środków finansowych. Okazało 
się to niezwykle kształcącym doświadczeniem. 

– Naprawdę w to wierzysz?
– Całkowicie. Byłem zepsuty, znudzony, samolubny i bezmyślny. Miałem wiele bardzo 

nieciekawych cech charakteru i powinnaś wiedzieć, Shelley, że sporo z nich mam aż do dziś. 
Byłem bogatym młodzieńcem, więc zawsze mnóstwo dziewczyn... 

– Możesz  mi  wierzyć,  twoje pieniądze  nie miały z  tym  nic  wspólnego  – stwierdziła 

cierpko Shelley. – Ale jak to się stało, że wyrosłeś na takiego... łobuziaka?

– Nie powinienem dostawać od rodziców wszystkiego. Byłoby lepiej dla mnie, gdybym 

musiał na to ciężko zapracować... tak jak ty. 

– To kształci charakter – przyznała Shelley. 
– Nie nadawałem się na następcę mojego ojca. Można nauczyć  dziecko wytwornych 

manier, poprawnej wymowy, wpoić w nie odpowiednie upodobania, ale nie uda się zmienić 
jego osobowości i zrobić z niego kogoś, kim nie jest. 

– Nie. Zwłaszcza że tym dzieckiem byłeś ty. 
– Pragnąłem przygód, zmian. Praca mojego ojca wydawała się mi niesłychanie nudna, 

ludzie, z którymi miał do czynienia nieciekawi, nasza pozycja towarzyska ograniczała mnie. 
Zacząłem   chadzać   własnymi   drogami,   kiedy   skończyłem   cztery   lata.   Ponieważ   byłem 
jedynym synem, ojciec nie mógł tak łatwo zrezygnować ze swoich planów w stosunku do 
mnie. 

– Twoja biedna mama. W waszym domu musiała toczyć się nieustanna wojna. 

background image

– To prawda. Mama nie potrafiła pogodzić nas ze sobą. Im bardziej naciskał mój ojciec, 

tym bardziej się buntowałem. Robiłem nawet rzeczy, których dziś się wstydzę, po to tylko, by 
zaznaczyć swoją niezależność. 

– I co się stało, kiedy ojciec wyrzucił cię z domu po awanturze na uniwersytecie?
– Przez dziewiętnaście lat robiłem wszystko, żeby moja rodzina zostawiła mnie wreszcie 

w spokoju. Teraz wiec musiałem radzić sobie sam, nie korzystając również z pomocy moich 
francuskich krewnych. 

Uśmiechnął się do Shelley i kontynuował:
–   Miałem   dalekiego   krewnego,   o   którym   nigdy   nie   mówiło   się   w   mojej   rodzinie, 

ponieważ   był   przemytnikiem.   Więc,   oczywiście,   odnalazłem   go.   Miał   statek,   właściwie 
przerdzewiałą balię, którą pływał po Morzu Śródziemnym. 

– Naprawdę zajmowałeś się przemytem? – spytała zafascynowana Shelley. 
–   Zwykle   mieliśmy   legalne   towary.   Czasami   jednak   szmuglowaliśmy   wino,   whisky, 

tytoń,   orzeszki   pistacjowe,   egzotyczne   olejki,   dzieła   sztuki.   Kiedyś   załadowaliśmy   łajbę 
okropną bananową wódką, która zepsuła się w połowie drogi. Uff, jak ja wtedy chorowałem!

– Czy podobało ci się takie życie?
– Zazwyczaj byłem zbyt zmęczony, by zastanawiać się nad tym. Pracowałem tak ciężko, 

że czasem wieczorem nie miałem nawet siły, żeby naciągnąć na siebie koc. 

– Długo tak wytrzymałeś?
– Aż stałem się w tym dobry. Miałem do wyboru tylko dwie drogi: zwyciężyć lub zginąć.  

Stałem się najtwardszym, najsprytniejszym i najbardziej podejrzanym facetem, jakiego znał 
mój   wuj.   Po   dwóch   latach   zdecydowałem,   że   nie   jest   to   życie,   jakiego   chciałem,   przez 
dziewiętnaście lat buntując się przeciw ojcu. 

– Och, Ross, to lepsze niż powieść. 
– Nawet nie tknęłaś kolacji – zauważył. – Talerz stoi przed tobą od pięciu minut. Zjedz 

coś. 

Shelley z roztargnieniem podniosła widelec do ust. 
– I co robiłeś potem?
– Wiele różnych rzeczy. Oferowałem turystom swoje usługi jako przewodnik po krajach 

śródziemnomorskich. Wiedziałem, gdzie znajdą to, co ich interesuje: dobre jedzenie, piękne 
plaże, nocne życie, rzadkie dzieła sztuki. Przez pięć miesięcy byłem tłumaczem i asystentem 
w marokańskim studiu filmowym. Potem pracowałem w kasynie w Marakeszu. Po jakimś 
czasie, kiedy w tajemniczy sposób zniknął dyrektor kasyna, zająłem jego stanowisko. Ludzie 
bardzo   lubili   tam   hazard   i   szybko   zwielokrotniłem   obroty   tego   początkowo   podrzędnego 
domu rozrywki. 

– A potem rzuciłeś to, gdy po raz kolejny stwierdziłeś, że nie dla tego buntowałeś się 

przeciw ojcu. 

– Zdecydowałem, że czas już wrócić do moich krewnych w Prowansji, pojednać się z 

mamą i ojcem. Znalazłem pracę... 

– Jako kierownik nocnego klubu. 
– I to dość obskurnego – przyznał. 

background image

– A co z rodziną?
– Pogodziłem  się  ze  wszystkimi   poza  ojcem.   Ogłosiliśmy  jedynie  zawieszenie  broni. 

Jesteśmy wobec siebie uprzejmi, od czasu do czasu zdarza się nam nawet zamienić parę słów. 

– A co robiłeś po wyjeździe z Nicei?
– Pojechałem do Paryża. Miałem już dość życia w półświatku. Było to nawet zabawne, 

ale chciałem mieszkać w miłych miejscach, spotykać sympatycznych ludzi, móc opowiadać 
im o swojej pracy. Wciąż miałem kosztowne upodobania i stwierdziłem, że nie jest to nic 
złego. Niestety, nie potrafiłem jednak znieść jakiejkolwiek kontroli nad sobą i w ciągu dwóch 
miesięcy straciłem dwie posady. 

–   Mogę   to   zrozumieć   –   przyznała   Shelley.   Nie   potrafiła   wyobrazić   sobie   Rossa 

wykonującego   czyjeś   polecenia.   Z   przyjemnością   słuchała   jego   opowieści,   czując 
jednocześnie wstyd, że wcześniej nie potrafiła dostrzec jego odwagi i uczciwości. Delikatnie 
pogładziła jego policzek. 

– A co potem?
– Potem zatrudnił mnie Henri – odpowiedział po prostu. 
– Dlaczego? Nie sprawiałeś chyba wrażenia zbyt dobrze rokującego młodego człowieka. 
– Cóż, w zasadzie wygrałem tę pracę w pokera. 
– Naprawdę? Ross, to fantastyczne!
– Wiedziałem, że potrafię zorientować się, dlaczego jakieś przedsięwzięcie nie przynosi 

dochodów, i zmienić to. Udało mi się to w Marakeszu, a potem w Nicei. Tym razem zależało 
mi jednak na przyzwoitym zajęciu. Chciałem też zachować swoją niezależność. Kiedy grałem 
w  pokera  z   Henrim  Montpazierem   i  stawka  była  już  dostatecznie   wysoka,  wystąpiłem  z 
interesującą propozycją. Gdybym przegrał, pracowałbym dla niego za darmo przez rok. W 
razie mojej wygranej, Henri miał dać mi dobrą pensję i rok na to, bym zamienił najbardziej 
deficytową z jego szkół w świetnie prosperujący ośrodek dydaktyczny. Wygrałem. 

Shelley spoglądała na niego z niedowierzaniem. 
–   A   więc   tak   zaczęła   się   twoja   kariera   w   Elitę?   Nic   dziwnego,   że   nie   musisz 

podporządkowywać się niczyim poleceniom. – Shelley z zapałem zabrała się do jedzenia. 

– A teraz opowiedz mi, w jaki sposób taka miła dziewczyna jak ty została pracownikiem 

firmy Babel?

– To bardzo nudna historia w porównaniu z twoją. Przez kilka lat pilotowałam wycieczki 

po Europie. Lubiłam podróże i pracę z ludźmi. Cieszyłam się nawet, kiedy nie wszystko 
układało się według planu, bo stanowiło to dla mnie  wyzwanie. Przez pięć lat jeździłam 
prawie non stop na trasie: Anglia, Francja, Belgia, Luksemburg, Hiszpania, Włochy. 

– Po pewnym czasie musiałaś mieć dość tego cygańskiego życia?
– O, tak. Myliły mi się miasta i nie wiedziałam już, jakiego języka powinnam w danym 

momencie   używać.   Zaczęłam   nienawidzić   walizek,   hoteli,   pakowania,   kempingów, 
autobusów, autostrad, restauracji, wszystkiego, co kojarzyło mi się z podróżami. Wróciłam do 
Chicago, by pobyć trochę z rodziną i zastanowić się, co naprawdę chcę robić. 

– To wtedy zaczęłaś pracować dla Babel?
– Tak. Szukałam pracy także w Elitę i kilku innych firmach – powiedziała z naciskiem. – 

background image

Na początku uczyłam i pomagałam trochę w pracach biurowych. Wiele osób zwolniło się 
wtedy z Babel i po roku zostałam asystentką dyrektora. Kiedy wyrzucono dyrektora szkoły w 
Cincinnati,   mój   szef,   Jerome,   zarekomendował   mnie   na   to   stanowisko.   No   i   znakomicie 
sprawdziłam się jako dyrektor – zakończyła Shelley. 

– Wyśmienicie. Może nawet wcale nie przyjechałbym tutaj, gdybyś nie okazała się tak 

dobra. 

Shelley westchnęła. 
– Co za ironia losu. 
W przeciwieństwie do ich wcześniejszego milczenia, teraz wydawało się, że nie są w 

stanie przestać rozmawiać. Opowiadali historie z przeszłości, snuli wspomnienia i żartowali. 
Restauracja była już niemal pusta, kiedy Ross zauważył, że kelnerka wciąż spogląda znacząco 
w ich stronę. 

– Chyba zasiedzieliśmy się – zauważył Ross. 
– Która godzina? – Shelley spojrzała na zegarek. – To niemożliwe! Jest po północy!
Ross rozejrzał się. 
– Nic dziwnego, że zostaliśmy tu sami. 
Ross zostawił na stoliku duży napiwek i wyszli na parking. 
– Wydaje mi się, że pamiętam jeszcze, jak tam dojechać – powiedział, kiedy Shelley 

zaczęła udzielać mu wskazówek, jak trafić do jej dzielnicy. 

– Nie parkuj – poprosiła Shelley, kiedy podjeżdżali pod jej dom. – Wysiądę szybko. 
Ross zatrzymał samochód i spojrzał pytająco na Shelley. 
– Nie dzisiaj?
– Wkrótce – obiecała. – Dzisiaj... jest właściwie nasza pierwsza prawdziwa randka. 
Uśmiechnął się. 
– I tak spędzę bezsenną noc, rozmyślając o tym, jak będzie nam cudownie razem. 
Shelley westchnęła ciężko, czując ogarniającą ją falę gorąca. 
– Czy... – zawahała się – śpisz nago?
– Tak – odparł z uśmiechem. – A ty?
–   Nie.   Zawsze   bałam   się,   że   może   wybuchnąć   nagle   pożar   albo   dostanę   zapalenia 

wyrostka robaczkowego... 

Ross wybuchnął śmiechem. 
–   Jak   zawsze   praktyczna.   –   W   jego   oczach   pojawiły   się   iskierki.   –   Skoro   jednak 

postanowiłaś już zepsuć nam dziś wieczorem zabawę... 

– Nie gniewaj się, Ross. 
–   Nie   gniewam   się.   Jestem   rozczarowany,   ale   rozumiem.   Z   drugiej   strony   trochę 

pieszczot... 

– Tutaj? – spytała z niedowierzaniem. 
– Nie, chyba masz rację – westchnął. – Trochę tu ciasno. I dźwignia zmiany biegów 

mogłaby zrobić komuś krzywdę. 

– Nie bądź wulgarny – zbeształa go. 
Jego usta wygięły się w łobuzerskim uśmiechu. 

background image

– Wiem, jestem niepoprawny. Zadzwonię jutro i umówimy się na wieczór. 
– Zgoda. – Pochyliła się, by go pocałować. Wędrował ustami po jej twarzy, drażniąc ją i 

kąsając. 

– To takie przyjemne – westchnęła. 
– To tylko  wstęp  – obiecał.  Wsunął  język  pomiędzy  jej  wargi,  całując ją delikatnie. 

Dłonią odnalazł pierś Shelley. Masował ją władczo i pewnie, zaznaczając w ten sposób swoje 
prawo do tej pieszczoty. 

Jej sutki stwardniały, Shelley czuła pulsowanie narastające w głębi jej ciała. Chciała już 

niemal prosić go, by został u niej na noc, gdy Ross delikatnie odepchnął ją od siebie. 

– Wkrótce – szepnął i otworzył przed nią drzwiczki wozu. 
– Dzień dobry – Shelley powitała radośnie Francescę i Wayne’a następnego ranka. Od 

razu zauważyła, że coś jest nie tak. 

– Co się stało? – Shelley nade wszystko ceniła szczerość. 
Francesca zaśmiała się nerwowo, a potem spojrzała niepewnie na Wayne’a. 
– Gdzie byłaś wczoraj? – zapytał posępnie. Shelley znieruchomiała. 
– Dlaczego pytasz?
– Sekretarka z Elitę powiedziała, że wyszłaś z Tannerem. 
– Nie wyszłam... 
– Nie. Rzeczywiście, podobno oboje staraliście się, by wyglądało na to, że wychodzicie 

osobno. Charles twierdzi, że wcześniej także widywano was razem. Nigdy o tym nie mówiłaś. 

–   To...   nie   miało   znaczenia.   –   Shelley   zdała   sobie   sprawę,   że   jej   słowa   brzmią 

niesłychanie sztucznie. 

– Och, do diabła z tym. Nie wspominałam o tym, ponieważ Tanner zaproponował mi 

stanowisko Chucka, a nie chciałam, żebyście się tym martwili. 

– Czy zgodziłaś się? – spytała zdumiona Francesca. 
– Nie. Oczywiście, że nie. 
– A więc, co robiłaś z nim wczoraj wieczorem?
– odezwał się gniewnie Wayne. 
– Ja... My... Och, nie potrafię tego wyjaśnić. 
–   Sądziłem,   że   będziecie   rozmawiali   o   interesach.   Byłem   bardzo   ciekaw,   czego 

dowiedziałaś się od Tannera, i dlatego dzwoniłem do ciebie wiele razy. Ostatni raz już po 
północy.   Byłem   zaniepokojony,   dlatego   zadzwoniłem   także   do   jego   hotelu.   Ale   Tannera 
również nie było w pokoju. 

– Byliśmy na kolacji. 
– Sześć godzin to dosyć długo jak na rozmowę o interesach – zauważył cierpko Wayne. 
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. 
– Spotykasz się z nim? – zapytał Wayne. 
– Tak. – A więc to koniec wielkiej tajemnicy. 
– Shelley, nawet jeśli jego zamiary są szczere, w co wątpię, jak możemy ufać ci teraz? 

Jak mamy wierzyć, że nie sprzymierzysz się z nim przeciw Babel?

– Nie zrobię tego. Nasza znajomość nie ma nic wspólnego z pracą. 

background image

– Czy naprawdę sądzisz, że uwierzą w to nasi szefowie? Czy myślisz, że choć przez 

chwilę będą liczyć na twoją lojalność?

– Przestań! – zawołała Shelley, słysząc, jak Wayne wypowiada głośno jej własne obawy. 
– Jak będzie czuł się Jerome, po tym, jak zarekomendował cię na to stanowisko? Jemu 

także dostanie się za ciebie. 

Shelley udało się odzyskać panowanie nad sobą. 
– Czy zarząd dowie się o tym? – Shelley patrzyła prosto w oczy Wayne’a. – Czy dowie 

się o tym Jerome?

– Czy chcesz mnie poprosić, bym nie zawiadamiał ich o tym?
– Nie. Czy masz zamiar im o tym powiedzieć? Wayne odwrócił się od niej i zgniótł 

trzymany w ręku papierowy kubeczek. 

– Shelley,  nie uda ci się długo zachować czegoś takiego w tajemnicy.  Kiedy Jerome 

dowie się wreszcie, będzie obwiniał również mnie za to, że nie powiadomiłem o tym zarządu. 

Przez długą chwilę żadne z nich nie odzywało się. 
– Czy przestaniesz się spotykać z Tannerem? – spytał Wayne. 
Shelley milczała. 
– Na Boga, Shelley, czy naprawdę nie jesteś w stanie nad tym zapanować? – zawołał 

Wayne.   –   Dlaczego   więc   nie   przyjmiesz   jego   propozycji   pracy?   Wtedy   nikogo   nie 
obchodziłoby, co z nim robisz. 

– Wayne! – przerwała mu Francesca. – Nie mów ani słowa więcej! Jesteście oboje zbyt 

zdenerwowani. 

– Cholera – mruknął Wayne i wyszedł z pokoju. 
– On przesadza – próbowała pocieszyć Shelley Francesca, kiedy zostały już same. 
– Czyżby? – powiedziała smutno Shelley. – Sądzisz, że tak właśnie pomyśli Jerome?
– Sądzę, że nie miałaś w tej sprawie wyboru. Od pierwszej chwili, kiedy zobaczyłam was 

razem, wiedziałam, że to musi się stać. 

Shelley uśmiechnęła się słabo. 
– Dziękuję. 
Reszta dnia była dla Shelley równie nieprzyjemna jak jego początek. Kiedy pojawili się 

Pablo i Hiroko, ich podejrzliwe, ciekawskie spojrzenia natychmiast uzmysłowiły jej, że oni 
też słyszeli najnowsze plotki. Ute przyjechała poprowadzić swoją ostatnią lekcję w Babel, 
najwyraźniej   przekonana,   że   teraz,   kiedy   Shelley   widuje   się   z   Rossem,   nie   musi   się   już 
obawiać z jej strony żadnych wymówek. 

Shelley   musiała   również   oznajmić   grupie   inżynierów,   którzy   chcieli   ustalić   terminy 

swoich lekcji niemieckiego, że straciła właśnie nauczyciela. Nie chcąc czekać, aż Shelley 
znajdzie nowego lektora, klienci ci postanowili rozpocząć naukę w Elitę. 

Shelley poprosiła Wayne’a do swojego gabinetu, by podzielić się z nim złymi wieściami, 

Wayne słuchał jej słów z kamienną twarzą. Kiedy pod koniec rozmowy Francesca oznajmiła, 
że dzwoni Ross, Wayne spojrzał na nią z pogardą. 

– Powiedz mu, że nie mogę z nim w tej chwili rozmawiać, Francesco. Zadzwonię później. 
Ross   telefonował   jeszcze   trzy   razy   tego   popołudnia   i   za   każdym   razym   Shelley   nie 

background image

chciała z nim rozmawiać. Nie potrafiła skoncentrować się na niczym. Widziała wszystko jak 
przez mgłę, powstrzymując łzy żalu i desperacji. Wreszcie, zrezygnowana, zdecydowała się 
pójść do domu. 

Będzie musiała zadzwonić do Rossa i powiedzieć mu, że to już koniec. Nie miało sensu 

oszukiwać się dłużej. Praca w Babel wykluczała znajomość z Rossem. Zaś jej praktyczna 
natura   podpowiadała,   że   lepszy   wróbel   w   garści...   Ross   wyjedzie   ostatecznie.   Nigdy   nie 
zatrzymywał się zbyt długo w jednym miejscu. 

Jego wyjazd może oznaczać koniec jej kariery, pomyślała gorzko Shelley. Czemu więc 

miałaby nie przyjąć propozycji Rossa i rozpocząć pracy w Elitę?

Nie mogła jednak zawieść tych, którzy polegali na niej. Do licha, tylko szczury uciekają z 

tonącego okrętu. 

A   czy   mogła   porzucić   Rossa?   Ze   stanowczością   zdecydowała,   że   będzie   musiała   to 

zrobić. 

Shelley zmarszczyła czoło, słysząc dzwonek u drzwi. Kto się domyślił, że jest w domu? 

Po chwili rozległo się głośne pukanie. Shelley wstała i ruszyła do drzwi, ocierając dłonią łzy. 

– Kto tam?
– Shelley, wpuść mnie! – zawołał Ross. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Ross, nie teraz. Nie mogę... – Jej dalsze słowa stłumiło łkanie. 
– Wpuść mnie albo otworzę drzwi wytrychem. Nieoczekiwany śmiech przerwał jej płacz. 

Jakie to podobne do Rossa, pomyślała. Zaraz zacznie grozić, że wyważy drzwi. Nie wątpiła 
też, że rzeczywiście ma ze sobą wytrych. 

Wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie. Natychmiast zauważył jej zapuchnięte 

oczy   i   mokrą   od   łez   twarz.   Chciał   objąć   Shelley,   lecz   dziewczyna   cofnęła   się.   Ross 
znieruchomiał, a potem nagle opuścił ramiona. 

– Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – spytała. 
– Francesca powiedziała mi. 
– Ona... ona... – zająknęła się Shelley. 
– Nie denerwuj się. Musiałem długo ją przekonywać, żeby to od niej wyciągnąć. Kiedy 

nie odbierałaś moich telefonów, zaniepokoiłem się. Postanowiłem zobaczyć się z tobą. Kiedy 
przyszedłem do Babel, Wayne zatrzasnął drzwi swego gabinetu w chwili, gdy mnie zobaczył. 
Niezbyt uprzejmie, prawda? Francesca załamywała ręce i wołała coś po włosku. 

Ross przerwał na moment swoją relację. 
– Nie chcę patrzeć, jak płaczesz. Nie chcę, żebyś płakała przeze mnie. 
Nie zaprzeczyła, że to on jest przyczyną jej zmartwień. 
– Skoro wiesz, co się stało... Ross, nie możemy... 
– Być kochankami? Skinęła głową. 
– Czego się najbardziej obawiasz? – zapytał. 
– Mogę stracić pracę, kompromitując się romansem z przedstawicielem konkurencyjnej 

firmy. 

– Nieprawda. Chcesz pozwolić kilku facetom w Nowym Jorku, żeby decydowali o twoim 

życiu. 

– Łatwo ci tak mówić. Ty nie będziesz miał z tego powodu kłopotów!
– Henri wie o nas i jest wściekły – oświadczył Ross. 
– Skąd się dowiedział?
– Powiedziałem mu. 
– Powiedziałeś mu? Dlaczego?
– Ponieważ nie wstydzę się swoich uczuć i nie boję się tego, czym on może mi zagrozić. 

Nie chcę też, by dowiedział się o tym od kogoś innego. 

– Jerome nigdy by mi nie uwierzył – powiedziała głośno Shelley. – A Montpazier i tak 

cię nie zwolni. 

–   To   prawda.   Lecz   jeśli   wylaliby   cię   z   Babel,   mogłabyś   przyjąć   moją   ofertę   bez 

wyrzutów sumienia. 

Shelley odwróciła się, słysząc brzmiące w jego głosie wyzwanie. Ross wykazał więcej 

odwagi   niż   ona   i   nie   była   z   tego   powodu   dumna.   Nie   wiedziała,   jak   powinna   się   teraz 
zachować. 

background image

– Czy sypialnia jest tutaj? – W głosie Rossa słyszała stanowczość. 
– Ross, czy moglibyśmy porozmawiać spokojnie o tym wszystkim? – spytała niepewnie. 
– Nie sądzę – zamruczał, podchodząc do niej bliżej. 
Położył dłonie na ramionach dziewczyny,  gładząc je uwodzicielsko. Shelley czuła się 

słaba, lecz jednocześnie przepełniona dziwną energią. 

– Myślałem o tym – szeptał. – Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, nie byłem w 

stanie myśleć o niczym innym. 

Pochylał twarz ku jej twarzy tak wolno jak wówczas, kiedy po raz pierwszy spotkały się 

ich usta. Odgadując jego pragnienia, Shelley wspięła się na palce. Odnalazła ustami jego 
wargi. Chciała, by wiedział, że nie tylko on myślał o tym w bezsenne noce. 

Już po chwili Ross niósł ją w ramionach do sypialni. Wszystko jest dokładnie tak jak w 

moich marzeniach, pomyślała Shelley. 

Położył ją na łóżku, zatapiając dłonie w jej miedziano-rudych lokach. Zręcznie wyjął 

spinki podtrzymujące jej włosy. Gęste sploty rozsypały się na poduszce, odurzając go swoim 
delikatnym zapachem. 

– Chciałem  zapomnieć  o tobie  – szeptał.  – Próbowałem wmówić  w siebie,  że nasza 

wzajemna   fascynacja   jest   tylko   chwilowym   zauroczeniem.   –   Odnalazł   suwak   jej   sukni   i 
pociągnął zamek w dół. – Nic z tego. Pragnę kochać się z tobą ponad wszystko. Nie obchodzi 
mnie, co będzie potem. 

– Wiem – szepnęła z czułością, próbując uporać się z guzikami jego koszuli. Ross nie 

chciał posłuchać głosu rozsądku teraz, podobnie jak kiedyś zlekceważył wolę ojca i wzgardził 
bezpiecznym i zamożnym życiem u boku rodziny. – Dziękuję – powiedziała nagle. 

– Za co? – spytał urywanym głosem, czując na torsie ciepło jej dłoni. 
– Dziękuję, że nie pozwoliłeś mi zachować się rozsądnie. 
Uśmiechnął się, gładząc nagą skórę jej pleców. Delikatnie pocałował jej czoło. 
–  Och,  Shelley.   –  Jego  głos  był   równie  łagodny  jak  jego  dotyk,  jak  spojrzenie   jego 

niebieskich oczu. – Zaczekaj chwilę – szepnął, czując, że Shelley rozpina jego pasek. 

– To był twój pomysł – przypomniała mu. 
– Tak, i to bardzo dobry pomysł. Ale w jednej sprawie powinniśmy zachować rozsądek. – 

Spojrzała na niego zaskoczona. – Bardzo śpieszyłem się dzisiaj... a że nie chodzę zwykle, 
nosząc ze sobą... jestem nie przygotowany... 

Shelley spoglądała na niego z czułością i rozbawieniem. 
– Nie martw  się, jestem zabezpieczona  – zapewniła  go– Tak się cieszę  – odetchnął, 

przyciągając do siebie jej biodra. – A więc, nie będę ci przeszkadzał – powiedział, kładąc 
znów jej dłonie na sprzączce swojego paska. 

Potem zsunął z niej sukienkę, z zachwytem patrząc na Shelley ubraną tylko w koronkową 

bieliznę. Zsunęła ramiączka przejrzystego stanika i z przekornym uśmiechem cofnęła się o 
krok. Miał niepokojące uczucie, że byłby zdolny zabić każdego mężczyznę, który chciałby 
zrobić to co on. Ross przyciągnął Shelley i zdarł z niej pośpiesznie resztę bielizny. 

Błądził dłońmi po jej ciele, pieszcząc ją, jakby od dawna była jego kochanką. Dotykał 

Shelley   delikatnie   i   gwałtownie,   odnajdywał   jej   intymne   miejsca,   nie   wahając   się   i   nie 

background image

usprawiedliwiając. 

Shelley zsunęła z ramion jego koszulę. 
– Och! – westchnęła z zachwytem. Pociągnęła w dół jego spodnie. Jego ciężka, twarda 

męskość wypełniła jej dłonie. Shelley oddychała szybko, czując nagłe gorąco. 

Ross ze zdziwieniem usłyszał swój własny jęk, gdy konwulsyjnie zacisnął ramiona wokół 

Shelley. 

Powoli, powoli, napomniał siebie, opuszczając Shelley na łóżko. Trochę finezji, staraj się 

sprawić jej przyjemność, myślał, wpijając się zachłannie w usta dziewczyny.  Nauczył  się 
uprawiać miłość z wdziękiem i zręcznością; pytał kobiety w wielu krajach, co lubią; tyle razy 
powtarzano   mu,   że   jest   wspaniałym   kochankiem.   Teraz   zaś,   kiedy   zależało   mu   na   tym 
najbardziej, wydawało się, że traci nad sobą panowanie. 

– Przepraszam – powiedział z trudem, wciąż dotykając i gładząc jej piersi. 
– Dobrze – zamruczała. – To takie przyjemne. Och, Ross, jeszcze, proszę. 
Jej namiętna prośba sprawiła, że zapomniał o doświadczeniu. Jego zmysły ogarnął ogień 

pożądania, pieścił ją teraz kierując się jedynie instynktem. 

Wplątane w jego włosy palce Shelley gładziły je i targały. Ogarnięty czułością, odnalazł 

jej dłoń i pocałował. Dotykał ustami słodkich czubków jej piersi i miękkiego zagłębienia 
pomiędzy   nimi.   Obwiódł   językiem   różową   otoczkę   sterczącej   twardo   sutki,   a   potem 
pocałował   ją   raz   jeszcze.   Wsunął   kolano   pomiędzy   nogi   dziewczyny.   Czuł   jedwabistą 
miękkość jej łona i wilgotne gorąco ukryte w głębi jej ciała. 

– Proszę – szeptała, oddychając szybko. Jego usta drażniły jej sutki, dłonie gniotły piersi. 

Wygięta w łuk, Shelley przyciągnęła głowę Rossa, jęcząc i wijąc się pod nim. Okazywała bez 
skrępowania, jak wiele dawał jej rozkoszy. 

Ross zmienił pozycję tak, że jego biodra wsunęły się pomiędzy uda Shelley. Czuła, jak 

bardzo jej pragnie. Zacisnęła palce wokół jego ramion. Przywarła mocno biodrami do jego 
twardego ciała w milczącym ponagleniu. 

– Pokaż, jak mnie pragniesz – szepnął chrapliwie, odnajdując rękę Shelley. 
Spełniła   jego   życzenie,   wygięta   w   oczekiwaniu   jego   pierwszego   pchnięcia.   Była   tak 

drobna, gorąca i ciasna. Chciał wejść w nią powoli, lecz nie pozwoliła mu. Uniosła się ku 
niemu, przyciągając go mocno do siebie. 

Był jednocześnie ognisty i czuły, demoniczny kochanek i pokorny czciciel. Ich ciała, w 

cudownej harmonii, poruszały się jednym rytmem wśród westchnień i namiętnych jęków. 

Shelley poczuła nagle, że jej ciało ogarnia ogień, pożądanie ustępuje miejsca spełnieniu. 
– Och, Ross... jestem... Och, Ross. 
Wreszcie   połączyła   ich   fala   rozkoszy,   zaspokajając   każde   pragnienie,   sycąc   zmysły. 

Czuła w sobie jego wilgotne ciepło, gdy Ross opadł na nią, powtarzając chrapliwie jej imię. 

Wiele, wiele minut później, kiedy świat przestał już wirować wokół nich, Shelley leżała 

wtulona w Rossa, pomrukując  cichutko.  Uśmiechnął  się. Nigdy w życiu  nie czuł się tak 
szczęśliwy. Kiedy otworzył oczy, napotkał jej wzrok. Z nikim jeszcze nie było mu tak dobrze. 
Nie   ukrywał   przed   nią   swych   uczuć,   swego   zdumionego   zachwytu   i   całkowitego 
zadowolenia. 

background image

Shelley spoglądała na niego rozjaśnionymi miłością oczyma. 
– Jeśli będziesz uśmiechał się do mnie w ten sposób, może przyjść mi do głowy jakiś 

niestosowny pomysł – ostrzegła go. 

–   Wypróbuj   mnie   –   odpowiedział   przekornie.   Westchnęła,   kładąc   głowę   na   jego 

ramieniu. 

– Mniej więcej za godzinę. 
– Powiedzmy za pół godziny. Na wszystko się zgadzam. – Zamknął oczy, rozkoszując się 

jej   bliskością.   Włosy   Shelley   okrywały   jego   ramiona,   łaskocząc   go   w   brodę,   jej   piersi 
przywierały do jego torsu. Zaczął wędrować dłońmi po jej ciele, cierpliwie odkrywając teraz 
szczegóły, które umknęły jego uwagi w szale namiętności. 

– J’adore tes cheveux... ta peau... tes seins... ton dos... – z zachwytem odkrywał sekrety 

jej ciała. Cieszył się, że Shelley zna francuski. Ten język wydawał się stworzony do miłości. 

Kiedy wróciły im siły, oboje stawali się coraz bardziej ciekawi. Shelley usiadła, pragnąc 

patrzeć tam, gdzie błądziły jej ręce, chcąc widzieć jego twarz. Ross powiódł palcem wzdłuż 
niewidzialnej linii wokół jej twardej sutki. Ze zdumieniem zauważył, że również jego ciało 
odpowiada podnieceniem na te pieszczoty. 

– Chodź tutaj – powiedział chrapliwie, pociągając Shelley na poduszki. 
Spojrzała na niego z uwagą i jej oczy zalśniły pożądaniem. 
–   Czy   zawsze   będę   mogła   na   ciebie   liczyć,   czy   też   dzisiaj   jest   specjalna   okazja?   – 

przekomarzała się. 

– Sądzę, że to twoja zasługa – poinformował ją. – Czy lubisz to? Aha, widzę, że tak. 
– Och... tak. Twoje ręce... 
– Mów dalej!
– Nie znają wstydu – powiedziała stłumionym głosem. 
– Ani moje usta. 
Nagle   znów   zaczęła   oddychać   szybciej,   jej   ciało   domagało   się   spełnienia,   wciąż 

pamiętając o niedawnej rozkoszy. 

– Powoli – szepnął, przygarniając ją do siebie. – Tym razem kochajmy się powoli. 
– Dobrze – Shelley zgodziła się natychmiast. 
– I tym razem chcę patrzeć na ciebie. 
Skinęła głową, nie będąc w stanie mówić ani myśleć. Jęknęła błagalnie. 
– Powiedz mi, czego pragniesz – domagał się. 
– Tak... Właśnie tak... – błagała go wiele minut później. – Proszę. 
– Słucham?
– Pragnę... cię – szepnęła. 
– Wewnątrz? 
– Tak!
Jego język był gorący, wilgotny i śmiały. 
– Och... – Jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Zwinne palce zastąpiły język i Ross 

obserwował teraz Shelley. Zdumiona własną śmiałością, zaskoczona emocjami, jakie w niej 
wzbudzał, pozwoliła, by Ross patrzył, jak przyjmuje jego pieszczoty. 

background image

Kiedy uspokoiło się już jej ciało, Ross ułożył się na plecach kładąc Shelley na siebie. 

Uniósł w górę jej biodra, a Shelley kołysała się leciutko, przyjmując jego twardą męskość. 
Patrzyła na niego, ciesząc się tą chwilą całkowitego zjednoczenia. 

– Powoli – przypomniał jej. 
Skinęła głową. Czas zatrzymał się dla nich. Kiedy za oknem zapadł już zmrok, oni wciąż 

jeszcze   kochali   się   bez   pośpiechu,   ciesząc   się   każdą   chwilą   rozkoszy,   osiągając   szczyt   i 
rozpoczynając wszystko od nowa. 

Ich   ciała   poruszały   się   tym   samym   rytmem,   pieścili   się   i   dotykali,   szeptali   miłosne 

zaklęcia. 

Wreszcie nie byli już w stanie mówić. Ich ciała pokryte kropelkami potu błyszczały w 

księżycowej   poświacie,   w   ciemności   nie   widzieli   już   swoich   oczu.   Dreszcze   cudownego 
spełnienia ogarnęły tych dwoje połączonych i ciasno objętych. 

– Wciąż jesteś w szlafroku – zauważył Ross, wchodząc do mieszkania Shelley znacznie 

później tego wieczoru. Zasnęli razem, potem wzięli prysznic i Ross wyszedł do hotelu, żeby 
się przebrać. Nie rozmawiając nawet o tym, oboje wiedzieli, że Ross spędzi resztę weekendu 
u Shelley. Z niechęcią rozstawali się na ten krótki czas potrzebny na drogę do hotelu i z 
powrotem. 

–   Uważałam,   że   ubieranie   się   byłoby   bez   sensu   –   oświadczyła   Shelley.   –   Przecież 

zapewne kiedy tylko cię nakarmię, znów zedrzesz ze mnie wszystko i będziemy się kochać. 

– Hm, jak zawsze praktyczna. Co jemy?  – Jęknął, widząc stojące na stole kartonowe 

pojemniki.   –   Czy   po   tych   wszystkich   przyjemnościach,   jakich   zaznałaś   dzięki   mnie,   nie 
mogłaś zamówić czegoś smaczniejszego?

– To pyszna chińska potrawa. Dopiero co przyniesiono naszą kolację. 
Ross zmarszczył czoło. 
– Czy chłopiec z restauracji widział cię w tym stroju?
Shelley   poprawiła   pasek   długiego   do   ziemi,   ciepłego,   frotowego   szlafroka   z 

obstrzępionym brzegiem. 

– Nie denerwuj się. Nie wyglądam w tym zbyt ponętnie. 
– Dla mnie tak – odparł Ross. 
– Zapomnij o tym  na chwilę. Umieram z głodu. Ross westchnął. Wsunął dłoń za jej 

dekolt, odnajdując miękką, ciepłą pierś. 

– / tuoi seni sono come due pesci – powiedział z uwodzicielskim uśmiechem. 
Shelley wy buchnęła śmiechem. 
– Ross, jesteś pewien, że tego właśnie uczyła cię twoja włoska przyjaciółka?
– Cóż, minęło już kilka lat. Co cię tak rozbawiło?
– Właśnie oświadczyłeś, że moje piersi są jak dwie ryby. Usiądź i jedz, mój Romeo. 
– Zaczekaj, tym razem się przygotowałem. 
– Przecież mówiłam ci, że niczego nie potrzebujemy – oświadczyła. 
– Tym razem pamiętałem o tym, co ważne. – Wyjął z torby butelkę drogiego szampana. 
– To kosztuje fortunę. Jesteś rozrzutny. 

background image

– Ale bardzo dobrze ubrany. 
–   Hej,   to   przypomniało   mi   o   czymś.   Ponieważ   te   sukienki   wczoraj   nic   mnie   nie 

kosztowały... – Spoglądała na niego zalotnie. – Czy nie moglibyśmy wybrać się jutro na 
zakupy?

Chwilę zastanawiał się nad tym. 
– Pod warunkiem, że będzie to sklep z bielizną. 
– To niepraktyczne, Ross. Nie potrzebuję do pracy seksownej bielizny, a ty również, jak 

sądzę, nie musisz mnie w niej oglądać. 

– Podyskutujemy o tym jutro – zgodził się wreszcie, zaczynając jeść. 
W sobotę poszli na kompromis, odwiedzając kilka różnych sklepów. Ross kupił Shelley 

seksowną nocną koszulę, która, niestety, po pierwszej przymiarce w domu, leżała zmięta na 
podłodze.   Co   więcej,   stało   się   to   w   środku   dnia.   Zanim   poznała   Rossa,   Shelley   byłaby 
oburzona taką stratą czasu. Z Rossem jednak nie był to czas zmarnowany. 

Weekend   upłynął   im   na   samych   przyjemnościach.   Dopiero   w   niedzielę   późnym 

wieczorem Shelley pomyślała znów o pracy. Zostawiła w łóżku śpiącego Rossa i poszła do 
kuchni zaparzyć kawę. Siedziała przy kuchennym stole, kiedy poczuła na ramionach znajomy 
dotyk rąk kochanka. Przez chwilę masował jej kark, a potem pocałował delikatnie jej włosy. 

– Dwie noce spędziłem w twoim łóżku i nie potrafię spać, kiedy nie ma cię przy mnie. – 

Usiadł na krześle naprzeciw Shelley. – Kiedy obudziłem się sam, bez trudu odgadłem, że 
znajdę cię tutaj rozmyślającą o pracy. 

– Muszę się nad czymś zastanowić. 
– Jesteś niezwykłą kobietą. Nie, nie przerywaj. Jesteś inteligentna, wrażliwa i odważna. 

Kiedy przyjdzie ci podjąć decyzję, z pewnością będziesz wiedziała, jak należy postąpić. 

Shelley ogarnęło nagłe wzruszenie, pod powiekami poczuła piekące łzy. Powodowana 

impulsem, wstała, okrążyła stół i usiadła na kolanach Rossa. 

– Co się stało, kochanie? – szepnął. 
– Obejmij mnie – poprosiła cicho. – Mocno. 

– Chyba żartujesz! – zawołał wyraźnie poirytowany Jerome. 
–   Nie   żartowałabym   w   ten   sposób   –   odpowiedziała   cicho.   –   Nie   chciałam   tego. 

Próbowałam... próbowaliśmy odepchnąć od siebie to uczucie, lecz nie udało się nam. Jeśli 
chcesz, żebym zrezygnowała ze stanowiska, zrobię to. Rozumiem, że... 

– Nie bądź śmieszna – przerwał jej Jerome. – Wiesz, że nie przyjmę twojej rezygnacji. – 

Przez dłuższą chwilę w słuchawce panowała cisza. – Muszę się nad tym zastanowić, Shelley. 
Naprawdę zaskoczyłaś mnie. Zadzwonię później, zgoda?

Po rozmowie z przełożonym Shelley poczuła się od razu lepiej. Odzyskała swą zwykłą 

pewność siebie. Wayne  mógł mieć zrozumiałe obiekcje co do zaistniałej sytuacji, lecz to 
jednak ona wciąż była szefem. 

Ku zdziwieniu Shelley, Wayne w niczym nie przypominał już zagniewanego młodego 

człowieka, jakiego spodziewała się zastać. Francesca martwiła się o możliwe konsekwencje 
ostatnich   wydarzeń,   lecz   wciąż   powtarzała   włoskie   sentencje   o   miłości   zdolnej   pokonać 

background image

wszelkie   przeciwności.   Shelley   postanowiła   w   ogóle   nie   rozmawiać   na   ten   temat   z 
nauczycielami.  Zachowa dyskrecję, nie będzie jednak ukrywać niczego ani tłumaczyć  się 
przed nikim. Jerome zadzwonił wreszcie, kiedy miała już wyjść na kolację z Rossem. 

– Przede wszystkim – zaczął Jerome – chcę, abyś każdego dnia zdawała mi telefoniczne 

sprawozdanie ze swoich poczynań. Liczę też, że, kiedy życie osobiste zacznie wpływać na 
twoje decyzje zawodowe, natychmiast poinformujesz mnie o tym. 

– Dobrze – zgodziła się. 
– Chciałbym też, żeby nikt więcej się o tym nie dowiedział. 
– Nie zamierzasz powiadomić dyrekcji w Nowym Jorku? – chciała się upewnić. 
– Chyba żartujesz, Shelley. Pracowałem z tobą przez dwa lata. Szanowałem cię i lubiłem. 

Dlatego   jestem   gotów   ci   zaufać.   Naprawdę   sądzisz   jednak,   że   nowojorski   zarząd   byłby 
podobnego zdania?

Przy kolacji Shelley oznajmiła Rossowi, że wszystko udało się jej załatwić pomyślnie. 

Miała ogromną ochotę, by opowiedzieć mu o tym, jaka była zdenerwowana, o zawstydzonej 
minie Wayne’a, o tym, jak rozważnie się zachowała, jak wiele zaufania okazał jej Jerome. 
Zdecydowali się jednak nie rozmawiać o pracy i nie mogła teraz ujawnić temu geniuszowi 
Elitę, jak kiepsko stoją sprawy w Babel. 

Ross   nie   prosił   Shelley,   by   opowiedziała   mu   coś   więcej.   W   głębi   serca   był   jednak 

niezadowolony. Pragnął podzielić się z nią swoimi wrażeniami po całym dniu i dowiedzieć 
się,   jak   Shelley   radzi   sobie   w   pracy.   Czy   atmosfera   w   szkole   jest   bardzo   napięta?   Jak 
zachowywał się Wayne?

Chciał powiedzieć Shelley o swoich podejrzeniach w stosunku do jednego z nauczycieli 

Elitę,  o  tym,  że  sekretarka   Chucka  wydaje   mu  się  wyjątkowo   niesympatyczna.  Nie  było 
żadnego   konkretnego   powodu,   by   zwolnić   tę   kobietę,   mimo   to   nie   ufał   jej.   Chętnie 
porozmawiałby z Shelley o swoich i jej problemach, zamiast tego jednak zaproponował, by 
wybrali się do kina. 

Reszta tygodnia upłynęła podobnie. Spotykali się wieczorem. Nie mogli rozmawiać o 

pracy, lecz najważniejsze było to, że są razem. Za każdym razem ich spotkanie kończyło się 
w łóżku Shelley. Czasami kochali się, czasem zasypiali od razu spleceni w ciasnym uścisku. 

Któregoś wieczoru Ross zaproponował, by wyjechali gdzieś na weekend. 
Shelley przygotowywała właśnie w kuchni kolację. 
– Dlaczego? – spytała. 
– Chcę być z tobą jak najdalej od tego wszystkiego. 
– Wzruszył ramionami, spoglądając na stojący nie opodal kosz z brudnymi rzeczami. 
Uśmiechnęła się. Przekonała właśnie Rossa, by zajął się praniem, dopóki ona nie upora 

się z gotowaniem obiadu. 

– Chcesz zyskać na czasie – stwierdziła domyślnie. 
– Przygotowuję się duchowo do czekającego mnie zadania – poprawił ją. 
– Dokąd chciałbyś pojechać?
– Nie wiem, to twój teren. Na pewno w pobliżu jest jakaś miła i cicha miejscowość. 
– Nic mi nie przychodzi na myśl... Może Lexington? – zastanawiała się. 

background image

Wzruszył ramionami. 
– Nazwa jest dość sympatyczna. 
– Ty możesz wybrać hotel, tylko nie proś o to swoją sekretarkę. Nie wszyscy muszą 

wiedzieć, że wyjeżdżamy razem. 

– Dobrze, zajmę się tym. Nie licz jednak na to, że spędzimy cały czas, spacerując po lesie 

– dodał z figlarnym uśmiechem. 

–   Zobaczymy.   Na   razie   zajmij   się   praniem.   Uważam   to   za   prawdziwy   skandal,   że 

zazwyczaj płacisz komuś, by zrobił to za ciebie. 

Ross westchnął, po czym skierował się do drzwi z miną męczennika. Niosąc rzeczy do 

pralni, wciąż mruczał coś o bezwzględności nowoczesnych kobiet. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

–   To   świeże   powietrze   działa   jak   środek   nasenny   –   oświadczyła   Shelley,   leżąc   na 

ogromnym hotelowym łóżku w niedzielny ranek. 

– Mnie to mówisz – odparł Ross z przesadnym oburzeniem. – Wczoraj w nocy czekałem 

w tym wspaniałym łożu gotów do trzeciej rundy igraszek, lecz ty spałaś tak mocno, że nawet 
mimo szczerych chęci nie dałem rady cię obudzić. 

– Czy coś straciłam? – spytała niewinnie Shelley. 
– Możesz to teraz nadrobić – zaproponował szarmancko. 
– Mmm – Shelley westchnęła z rozmarzeniem, gdy Ross przyciągnął ją do siebie. W 

pokoju rozległo się dyskretne pukanie do drzwi. – Co to takiego?

Ross pokierował jej ręką. 
– To, oczywiście, mój... 
– Mówiłam o pukaniu do drzwi – zganiła go. 
– Och. – Wymownie podniósł wzrok w górę. – Najprawdopodobniej śniadanie. 
– Śniadanie w łóżku? Och, Ross, jesteś dla mnie za dobry. Otwórz drzwi, umieram z 

głodu! – zawołała, narzucając szybko szlafrok. 

Shelley spoglądała z zachwytem na obfite śniadanie, które kelner rozstawił dla nich na 

małym stoliku. Wszystkie potrawy podane były na eleganckich nakryciach. Nie zabrakło też 
butelki schłodzonego szampana. 

– A wiec, w którym miejscu przerwaliśmy? – zapytał Ross, kiedy znów znaleźli się sami. 

– Chyba gdzieś tutaj – stwierdził, biorąc ją w ramiona. – Miałem właśnie... 

– Najpierw coś zjedzmy. To doda ci sił. – Wyrywając się z jego objęć, Shelley zasiadła 

przy stoliku. 

– Jesteś zupełnie pozbawiona wyższych uczuć – westchnął z rezygnacją. 
– Ale mam za to wyśmienity apetyt. Na różne rzeczy – dodała obiecująco. 
Zachęcony w ten sposób, Ross wziął się do jedzenia. Po śniadaniu zaś zabrał się do 

Shelley. 

– Hmm... – westchnęła, gdy Ross pociągnął ją na łóżko. – Czy na pewno nie używasz 

tego   afrodyzjaku,   o   którym   przeczytałeś   w   arabskich   księgach?   Twoje   możliwości   są 
doprawdy nieprzeciętne. 

– Jesteś jedynym afrodyzjakiem, jakiego potrzebuję. 
– Wyglądasz tak podniecająco, kiedy się nie golisz – szepnęła. 
– Mam ogromną ochotę na seks – zwierzył się jej. 
– Ale Ross, umówiliśmy się, że odwiedzimy dzisiaj jeszcze dwie stadniny koni. Słońce 

wstało już dawno. 

– Obróciła się szybko, lecz Ross chwycił jej ramię, nie pozwalając dziewczynie uciec. 
– A teraz proponuję zmianę planów – odparł chrapliwie. 
– Myślałam, że po to właśnie przyjechaliśmy tutaj. 
– Nie, przyjechaliśmy tu po t o. – Nagłym ruchem pociągnął ją na poduszki i pocałował 

background image

namiętnie. 

–  Stadniny  miały   być   jedynie   atrakcją,   o  której   mogłabyś   opowiedzieć   Wayne’owi   i 

Francesce. 

Uśmiechnęła się przekornie, unikając kolejnego pocałunku. 
– Musimy więc odwiedzić jeszcze kilka farm, by moja historia wydawała się wiarygodna. 
Shelley odetchnęła głęboko, gdy poczuła na piersiach jego dłonie. 
– Twoje serce bije tak szybko, kochanie. – Ross przesunął ręką po jej płaskim brzuchu. – 

Czy to perspektywa spaceru po cuchnących stajniach wydała ci się tak podniecająca?

– Czy nie powinniśmy zwolnić pokoju? – spytała bez przekonania. Nagle wszystko poza 

nim przestało ją interesować. 

Pocałował miękkie zagłębienie między jej piersiami. 
– Poprosiłem o przedłużenie rezerwacji. 
– Naprawdę?
– Czyżbyś zapomniała, że zawsze myślę o wszystkim?
Zsunęła szlafrok z jego ramion, przeciągając dłońmi po nagich plecach mężczyzny. Czuła 

pod palcami jego twarde mięśnie, gdy unosił ją leciutko do góry. 

– Ile mamy czasu? – szepnęła. 
Odwrócił   się   na   bok,   pociągając   ją   za   sobą.   Stąd   Ross   widział   już   wyraźnie   tarczę 

stojącego na nocnym stoliku zegara. 

– Około godziny. – Uniósł brwi pytająco. – Sądzisz, że starczy nam czasu?
– Jeśli nie, nie mam zamiaru płacić za kolejny dzień w tym hotelu – ostrzegła go. 
– W takim razie... 
Shelley oplotła ciasno udami jego biodra. 
– Zabierajmy się do dzieła – dokończyła. 
Zamykając oczy, Shelley ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała. Wygięta w łuk, uniosła 

w górę biodra, by przyjąć go do wnętrza swego ciała. 

– Otwórz oczy, patrz na mnie – poprosił cicho Ross. Spełniła jego prośbę, chcąc dawać 

mu przyjemność w każdy możliwy sposób. Nigdy jeszcze nie czuła się tak kobieca jak teraz, 
kiedy w jego oczach widziała  tyle  czułości  i pożądania. Shelley ogarnęło nagle ogromne 
wzruszenie. Nie potrafiąc wyrazić słowami swoich emocji, objęła go mocniej, przywierając 
udami do jego bioder, zacieśniając swą miękką kobiecość wokół jego twardego ciała. 

Ross zadrżał. Całował ją mocno i gwałtownie. W ogniu namiętności Shelley słyszała 

ciężki, urywany oddech i ciche jęki rozkoszy, lecz Ross tak bardzo stał się już częścią jej 
samej, że nie umiałaby nawet powiedzieć, czy słyszy głos swój, czy jego. Kiedy osiągnęli 
wreszcie spełnienie, w słodkim, błogim zmęczeniu odpoczywali na zalanym słońcem łóżku. 

–   Shelley?   –   powiedział   cicho   Ross,   gładząc   delikatnie   opartą   na   jego   piersi   twarz 

dziewczyny. 

– Hmm?
–   Powinniśmy   się   ubrać   –   rzekł   z   ociąganiem,   choć   pragnął   przedłużyć   tę   chwilę 

cudownego ukojenia, jakiej zawsze doświadczał, trzymając ją w ramionach. 

Shelley westchnęła głęboko. 

background image

– Jeszcze pięć minut – poprosiła, obejmując go ciaśniej. 
Uśmiechnął się, całując delikatnie jej czoło. 
– Czy kiedykolwiek odmówiłem ci czegoś? Mimo zmęczenia Shelley znalazła w sobie 

dość siły, by go uszczypnąć. 

– Czy mogę poprowadzić? – spytała z nadzieją w głosie, kiedy zapakowali już bagaże do 

porsche’a. 

– Oczywiście. – Pragnął spełnić wszystkie jej życzenia. W ich obecnej sytuacji wiedział 

jednak, że to przez niego niektóre z jej marzeń nigdy nie będą mogły się zrealizować. Shelley 
była osobą niezwykle szlachetną, lecz nie był pewien, czy zechce mu to wybaczyć. Był też 
coraz bardziej przekonany, że on sam nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby ją skrzywdził. Jak 
więc miał postąpić?

Zawsze istnieje jakiś sposób, kiedy się czegoś bardzo pragnie, przypomniał sobie. W tej 

chwili liczyła się dla niego tylko ona. 

– To był cudowny weekend – powiedziała cicho Shelley, kiedy ruszyli już w drogę. 
–   Dla   mnie   także,   kochanie.   Podobały   mi   się   nawet   stadniny   –   wyznał   niechętnie. 

Nacisnęła gwałtownie hamulec, unikając zderzenia z traktorem. 

– Gdzie nauczyłeś się tak wiele o koniach? Możesz odetchnąć, Ross. Widzę znak „stop”. 
– Moja rodzina hodowała konie. I tutaj, i we Francji. 
– Och. Często odwiedzasz krewnych? – spytała. 
– Kiedy tylko mogę. Niektórych miałbym ochotę widywać znacznie częściej, niż jest to 

obecnie możliwe. Bardzo dużo podróżuję. 

– Wiem – powiedziała cicho, rozumiejąc dobrze, co oznacza jego ostatnia uwaga. Nie 

potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego. – Ross... – zaczęła z wahaniem. 

– Słucham. – Zastanawiał się, czyją także przeraża perspektywa rozstania. On myślał już 

o tym, jak mogliby rozwiązać ten problem. 

–   Przeczytałam,   że   w   zeszłym   roku   zniknąłeś   nagle   z   Elitę   na   sześć   miesięcy.   Nie 

wiadomo, co robiłeś i gdzie się podziewałeś. 

– To oczywiste – skomentował sucho. – Nie rozgłaszałem motywów mojej decyzji. 
– Dlaczego odszedłeś? Powiedz prawdę – dodała. 
– Byłem  zmęczony.  To cała  tajemnica.  Henri zawsze płacił  mi  bardzo dobrze. Moje 

oszczędności były na tyle duże, że mogłem rzucić pracę i żyć jedynie z procentów. Miałem 
dość   podróży,   hoteli,   pozbawiania   ludzi   pracy.   Nigdzie   nie   czułem   się   u   siebie.   Byłem 
zmęczony,   przygnębiony,   nerwowy.   Zrezygnowałem.   Henri   zaproponował,   żebym 
potraktował   to   jako   urlop   i   wrócił,   kiedy   będę   miał   ochotę.   Odmówiłem,   ponieważ... 
ponieważ to wydawało mi się zbyt prostym wyjściem. 

Shelley skinęła głową, instynktownie rozumiejąc jego motywy, którymi ona sama nigdy 

się nie kierowała. 

– Co wiec zrobiłeś?
– Kupiłem siedemnastowieczny dom i kawałek ziemi w Prowansji. 
– Naprawdę chciałeś zamieszkać tam na stałe? – Shelley spoglądała na niego zaskoczona. 
– Tak, pragnąłem normalnego życia. 

background image

– I byłeś szczęśliwy?
– Przez pewien czas. To fantastyczne miejsce. Sam wyremontowałem dom. Budynek nie 

był   w  bardzo   złym   stanie,   ale   ta   praca   dała   mi   wiele   satysfakcji.   Wydawałem   się   sobie 
niesłychanie pożyteczny, a wieczorem odczuwałem cudowne, zdrowe zmęczenie. Cieszyłem 
się, że mieszkam blisko rodziny. Podobał mi się brak pośpiechu i prostota tego życia. Kiedy 
się nudziłem, mogłem bardzo szybko dojechać do Nicei. Miałem wreszcie czas, by przeczytać 
książki,   które   odkładałem   na   półkę   od   lat.   Miałem   czas,   by   pomyśleć   o   swoim   życiu   i 
przeszłości. Bardzo tego potrzebowałem. 

– A wiec dlaczego wróciłeś do Elitę?
Zanim odpowiedział, zastanowił się przez chwilę. 
– Kiedy odpocząłem już, odkryłem, że lubiłem pracować i że brakuje mi tego. Mógłbym 

żyć dostatnio, korzystając jedynie z funduszu powierniczego i od czasu do czasu dostając 
pieniądze od mamy. Zrozumiałem, że nie robiłem tego nigdy, ponieważ chciałem pracować. 
Dom na wsi nie wydawał mi się już oazą spokoju, lecz bezczynności. – Wzruszył ramionami. 
– Postanowiłem wrócić do pracy. Brałem pod uwagę różne możliwości. Tym razem miałem 
teoretycznie  większy  wybór   niż  wtedy,   kiedy  grałem  w  pokera  o moją   pierwszą  posadę. 
Jednak   Elitę   odpowiadała   mi   najbardziej.   Jestem   tu   niezależny,   każda   szkoła   to   nowe 
wyzwanie. 

– Hm – zgodziła się Shelley. – Henri musiał być bardzo zadowolony, że wróciłeś. 
– Był. Nie chciałbym wydać się nieskromny, lecz... 
– Kto? Ty?
– Jestem najlepszy w tym, co robię. Poza tym Henri bardzo mnie lubi. Było mu przykro, 

kiedy chciałem odejść, i bezustannie namawiał mnie do powrotu. 

– Nie dziwię się – powiedziała cicho. Jej także byłoby przykro, gdyby Ross odjechał, i 

tęskniłaby za nim. 

Przez   resztę   drogi   niewiele   rozmawiali,   każde   zatopione   w   swoich   myślach.   Kiedy 

zbliżali się do Cincinnati, Ross zagadnął Shelley. 

– Czy obrazisz się, jeśli spytam, jaką przyszłość widzisz dla siebie w Babel?
– Nie, oczywiście. Lubię prowadzić szkołę. Chciałabym otrzymać awans, by móc działać 

bardziej   samodzielnie.   Ostatecznie   miałabym   ochotę   pracować   w   większej   szkole,   gdzie 
mogłabym lepiej wykorzystać swoje umiejętności i gdzie miałabym bardziej zróżnicowaną 
klientelę. Czasami chciałabym pracować w zarządzie, ponieważ wydaje się mi, że robiłabym 
to lepiej niż ci, którzy teraz się tym zajmują. Lubię jednak codzienne kontakty z ludźmi i 
sądzę, że najszczęśliwsza jestem jako dyrektorka szkoły. 

– Aha – mruknął Ross w odpowiedzi i Shelley nie wiedziała, czy w ogóle jej słuchał. 

Resztę drogi, aż do jej mieszkania, odbyli w milczeniu. 

Shelley zaparkowała samochód. Ross wyjął z bagażnika jej małą walizkę i zaniósł na 

górę. Shelley zaparzyła kawę. 

– Usiądźmy na balkonie – zaproponował Ross. Był to mały balkon, lecz ze wspaniałym 

widokiem. 

Shelley marzyła kiedyś o tym, by w niedzielne popołudnie pić tutaj kawę z przystojnym 

background image

mężczyzną. Ross sprawił, że spełniło się jej życzenie. 

Po chwili odpoczynku  Ross odstawił filiżankę  i wstał. Shelley spojrzała na niego ze 

zdziwieniem. 

– Muszę iść. Muszę wykonać dzisiaj jeszcze wiele telefonów. 
– Możesz dzwonić stąd – zaproponowała Shelley, nie chcąc, by ją opuszczał. 
– To służbowe rozmowy, Shelley. 
– Och, rozumiem. – Wstała. 
– Ale nie zajmie mi to więcej niż parę godzin. Gdybyś wzięła długą, gorącą kąpiel... 
– Pomyślę o tym – odpowiedziała. 
– I nałożyła tę seksowną czarną sukienkę, którą ci kupiłem... 
– Jeśli tego pragniesz. 
– A ja pojawię się koło ósmej. Będziesz wiedziała, co miałem na myśli, kiedy prosiłem, 

byś się w nią ubrała. 

– Będę czekała na ciebie. – Przytuliła się do muskularnego ciała kochanka, wdychając 

piżmowy zapach jego skóry. Głęboki, niski głos Rossa wzbudzał drżenie w całym jej ciele. 

Dopiero   kiedy   wyszedł,   Shelley   zaczęła   zastanawiać   się,   jakie   interesy   Ross   może 

załatwiać   w   niedzielne   popołudnie.   Musiało   to   być   coś   ważnego.   Próbowała   stłumić 
narastające w jej sercu uczucie strachu. Było to głupie, nie miała przecież żadnych podstaw, 
by się bać. Strach jednak nie chciał jej opuścić. 

Ross   wrócił   o   ósmej.   W   wieczorowym   ubraniu   wyglądał   niezwykle   elegancko.   Jego 

komplementy sprawiły, że Shelley zaproponowała, by zostali raczej w domu i zajęli się sobą. 
Ross zdecydował jednak, że tego wieczoru należy się im nieco rozrywki. Ostrzegł też, że jeśli 
wciąż będzie stawiała mu takie wymagania, nieodzowna stanie się dla niego kuracja szpitalna. 
Shelley dość obrazowo wytłumaczyła Rossowi, jak niesprawiedliwe jest to oskarżenie. 

Ross zabrał ją na specjalny koncert Orkiestry Symfonicznej Cincinnati, z którego dochód 

miał   być   przeznaczony   na   cele   charytatywne.   Po   koncercie   zjedli   kolację   w   eleganckiej 
restauracji. 

– Rozpieszczasz mnie – zauważyła Shelley. – Zanim poznałam ciebie, mężczyźni zwykle 

zabierali mnie na pizzę lub do kina, jeśli była to jakaś szczególna okazja. 

–   Zanim   poznałem   ciebie,   nikt   nie   zmusiłby   mnie   do   zrobienia   prania   lub   zjedzenia 

odgrzewanej chińskiej potrawy. 

Namówiła   Rossa,   by   zabrał   ją   do   swojego   hotelu.   Zdziwiła   się,   że   przystał   na   tę 

propozycję,   gdyż   Ross   zawsze   dotąd   wolał   jej   mieszkanie.   Tym   razem   jednak   nalegała, 
mówiąc,   że   są   zbyt   dobrze   ubrani,   by   zakończyć   wieczór   w   jej   małym,   zagraconym 
mieszkanku. Zgodził się na jej propozycję. 

Jego apartament był tak duży i luksusowy, jak to sobie wyobrażała, znając standard tego 

hotelu. Ross przygasił światło i wziął Shelley na ręce, oświadczając, że nie przyszła tu po to, 
by   podziwiać   wystrój   hotelowych   pokoi.   Zaniósł   ją   do   łóżka   i   tam   dopiero   zrozumiała, 
dlaczego Ross tak bardzo namawiał ją do kupienia tej czarnej sukni. 

Powolnymi,   zmysłowymi   ruchami   zsunął   jedwabne   ramiączka   i   podciągnął   w   górę 

spódnicę aż do talii. Później, kiedy Shelley, ogarnięta pożądaniem, szarpała gwałtownie jego 

background image

ubranie, Ross rozpiął suwak sukni i jednym ruchem zdjął jej jedwabne figi. 

Shelley   obudziła   się   wiele   godzin   później,   leżąc   w   poprzek   nie   swojego   łóżka   w 

nieznanym pokoju. Na jej brzuchu spoczywała ciężko głowa śpiącego Rossa. Leżał nagi na 
prześcieradłach,   odpoczywając   po   ich   miłosnych   zmaganiach.   Jej   czarna   suknia,   teraz 
zgnieciona i pomięta, tworzyła gruby, niewygodny pas wokół jej talii. 

Zamknęła oczy, zdziwiona własną śmiałością dzisiejszej nocy. Ta noc była jak ze snu, 

lecz nie jej tym razem. Jej wyobraźnia nigdy nie wyczarowywała scen podobnych do tych, 
które przeżyli dzisiaj. Jednak jak wszystkie chwile spędzone z Rossem, to co pamiętała było 
zbyt rzeczywiste, by mogło okazać się tylko snem. To była miłość. 

Ta myśl najpierw zaskoczyła ją, a potem przerodziła się w pewność. Spojrzała na twarz 

śpiącego  Rossa wtuloną ufnie w jej biodro. Był  wspaniałym  kochankiem  i fascynującym 
mężczyzną, lecz gdyby nie kochała go, nie mogłaby oddać się mu w sposób, w jaki zrobiła to 
dzisiejszej nocy. 

Zakochana w Rossie Tannerze, co za ironia, pomyślała ze smutkiem. Aż do tej chwili 

jakoś nie zdawała sobie z tego sprawy. Powinna była wcześniej przewidzieć, co się stanie. 
Tyle ryzykowała, by być z nim, tak wiele żądała od niego i tak wiele ofiarowywała mu w 
zamian. Praca wymagała od niej ogromnej koncentracji i tak bardzo cieszyła się każdą chwilą 
spędzaną przy boku Rossa, że aż dotąd nie zastanawiała się nawet, dlaczego tak właśnie się 
dzieje. 

A   Ross?   Czy   on   ją   kocha?   Uwielbiał   ją;   tak   przynajmniej   mówił   i   Shelley   czuła 

instynktownie, że jest wobec niej szczery. Nie potrafiłaby jednak powiedzieć, jak głębokie 
były w rzeczywistości jego uczucia. Nie wiedziała, co znaczy dla niego słowo: kochać, i co 
gotów jest zrobić dla miłości. 

Z opowieści Rossa o domu  w Prowansji dowiedziała  się o nim jednego: nie potrafił 

wytrzymać zbyt długo w jednym miejscu. Spokojne, domowe życie znudziło go po sześciu 
miesiącach. Powrócił do swych podróży i pracy w Elitę, która, jak sam twierdził, odpowiada 
mu najbardziej. 

Chciał,  by ona także  zatrudniła  się w Elitę.  Pragnął,  by pracowali  razem,  by byli  w 

stałym,   bliskim   kontakcie.   Może   mężczyzna   jego   pokroju   niczego   więcej   nie   potrafił 
zaproponować kobiecie.  Może małżeństwo uważał za śmieszny przeżytek. Ross mógł też 
traktować ich znajomość po prostu jako kolejny niezobowiązujący romans. Shelley zawsze 
ceniła szczerość ponad wszystko, lecz teraz czuła, że nie potrafi zadać mu tych wszystkich 
pytań. Bała się, że jego odpowiedzi mogłyby sprawić jej zbyt wiele bólu. 

Westchnęła, powoli wracając do rzeczywistości. Kochała mężczyznę z Elitę, lecz wciąż 

była   dyrektorką   w   Babel.   Szanowała   swoje   zobowiązania,   a   te   kierowały   jej   uwagę   ku 
prowadzonej przez nią szkole. 

– Och! – zawołała Shelley, zauważając nagle, że na niebie lśni już jutrzenka. Praca! Nie 

mogła pójść do szkoły w skąpej, czarnej sukience. Zwłaszcza że była ona całkiem pomięta. – 
Ross, obudź się – szepnęła. 

– Mmm? – mruknął sennie, przytulając się mocniej do jej boku. 
– Obudź się, musisz mnie odwieźć do domu – nalegała Shelley, próbując uwolnić się z 

background image

jego objęć. 

Wymagało to wielkiego wysiłku, lecz po pewnym czasie udało się jej dobudzić Rossa, 

przekonać   go,   by   włożył   ubranie   i   odwiózł   ją   do   domu.   Kiedy   dojechali   na   miejsce, 
stwierdziła, że jest jeszcze na tyle wcześnie, by mogli odpocząć u niej przez godzinę. 

– Nie, dziękuję, kochanie – odparł, przeciągając dłonią po swej nie ogolonej twarzy. – W 

Europie zaczął się już dzień, a ja muszę wykonać wiele telefonów. 

Jak było to ich zwyczajem, nie kontaktowali się przez cały dzień. Shelley zastanawiała się 

chwilami,   jakie   sprawy  załatwiał   Ross,  telefonując   tak  często  do  Europy.   W  momentach 
najmniej   odpowiednich   powracały   do   niej   wspomnienia   miłosnych   igraszek.   Pragnęła 
powiedzieć   Rossowi,   jak   wspaniała   była   ich   ostatnia   noc.   Wyczerpana,   zasnęła   wczoraj 
natychmiast  w ramionach  kochanka, dziś rano wyjechali  w pośpiechu, by odwieźć ją do 
domu. Jest taki tolerancyjny, pomyślała wzruszona. Kochała go i to był jej cudowny sekret. 

Oczywiście, powie mu o swojej miłości. Będzie to jej darem dla niego niezależnie od 

tego, co miałoby się potem stać. Na razie jednak pozostanie to jej sekretem i pocieszeniem. 

Bardzo zresztą potrzebnym tego wyjątkowo ciężkiego dnia. Jeden ze stałych i bardzo 

zamożnych   klientów   poinformował   Shelley,   że   ma   zamiar   spotkać   się   z   Elitę,   zanim 
zdecyduje się odnowić kontrakt z Babel. Podsłuchała też rozmowę jednej z klientek, jak ta 
opowiadała Francesce o Tannerze. Był on według niej mężczyzną tak niezwykle przystojnym 
i czarującym,  że widząc go, kobieta zaczynała zastanawiać się od razu nad sensownością 
swojej przysięgi małżeńskiej!

Shelley   westchnęła.   Wiedziała,   że   nie   miałaby   dla   Rossa   tyle   szacunku,   gdyby   nie 

wykonywał swojej pracy tak dobrze. Zmarszczyła nagle czoło. Czy on jednak mógł szanować 
ją, kiedy z taką łatwością udawało mu się odbierać Babel najlepszych klientów?

Po całym dniu borykania się z tak niepokojącymi myślami, po rozmowie z Jerome’em, 

Shelley czuła się bardzo zmęczona. Kiedy wieczorem spotkali się z Rossem w jej mieszkaniu, 
jego energia, radosny uśmiech, świetny humor bardzo ją drażniły. 

– Cały dzień myślałem o naszej ostatniej nocy. – Musnął leciutko wargami jej usta. Jej 

ciało   odpowiedziało   natychmiast   na   tę   pieszczotę,   przerażając   Shelley.   W   tym   samym 
momencie odsunęła się od Rossa. Nie chciała poddać się własnym emocjom, nad którymi 
całkowicie traciła kontrolę w jego obecności. 

– Czy coś się stało? – spytał zaniepokojony. 
– Nie. Jestem po prostu zmęczona. Uśmiechnął się uwodzicielsko. 
– Mogę to sobie wyobrazić. Po tym, jak wczoraj... 
–   Czy   moglibyśmy   pójść   gdzieś   na   kolację?   –   przerwała   mu   nagle.   Nie   wiedziała, 

dlaczego, czuła jednak, że rozpłacze się za chwilę, jeśli będą rozmawiać o ostatniej nocy. 

– Oczywiście – odparł, przyglądając się jej uważnie. Czyżby w pracy spotkało ją coś 

nieprzyjemnego? Nie mógł jednak spytać jej o to. 

Czas   mijał   im   zwykle   bardzo   szybko,   kiedy   byli   razem.   Dziś   jednak   kolacja   w   jej 

ulubionej chińskiej restauracji trwała w nieskończoność. Shelley nie miała apetytu, co nigdy 
się   jej   nie   zdarzało.   Ross   starał   się   rozproszyć   jej   ponury   nastrój,   opowiadając   zabawne 
historie, lecz Shelley nie potrafiła wykrzesać z siebie odrobiny poczucia humoru. Ross czuł 

background image

się coraz bardziej zaniepokojony. Pragnął dzielić z Shelley jej zmartwienia, pomóc jej uporać 
się z kłopotami. 

– Nie chcę o tym rozmawiać – ucięła krótko, kiedy spytał, co ją trapi. Ross zdumiał się. 

Shelley bywała czasem niecierpliwa, lecz nigdy szorstka. 

– Czy coś wydarzyło się w pracy? Czy o to chodzi? Wzruszyła ramionami. Chodziło nie 

tylko o pracę, ale także o niego. Kochała go i szanowała, lecz nie była pewna, czy uda się jej 
zachować szacunek Rossa, kiedy tak szybko uzyskał nad nią przewagę. Nie wiedziała, czy w 
ogóle   mógł   ją   pokochać.   Nie   wiedziała,   jak   długo   Ross   zostanie   w   Cincinnati   i   czy 
kiedykolwiek zastanawiał się w ogóle nad przyszłością ich związku. 

Zdecydowali się nie rozmawiać o pracy, sprawiając, że wiele rzeczy istotnych nigdy nie 

zostało   powiedzianych.   Kochała   go   i   nagle   wszelkie   ograniczenia   przestały   mieć   sens. 
Pragnęła dzielić z nim wszystko, nie potrafiła odepchnąć od siebie marzeń o ich wspólnej 
przyszłości. Dlaczego on tego nie rozumie? myślała z coraz większą irytacją. 

W drodze powrotnej nie rozmawiali ze sobą. Nigdy dotąd nie było między nimi żadnych 

konfliktów. Shelley zdawała sobie sprawę, że to ona zepsuła nastrój dzisiejszego wieczoru, 
lecz wiedziała również, że nie potrafi nic na to poradzić. 

Ross   spojrzał   na   nią   sponad   kierownicy.   Czuł   się   niczym   odrzucony   kochanek.   Czy 

dziwny nastrój Shelley mógł być związany z tym, co wydarzyło się pomiędzy nimi zeszłej 
nocy? Zwykle po miłosnych rozkoszach przytulali się do siebie i rozmawiali. Wczoraj jednak 
Shelley zasnęła natychmiast, a przynajmniej tak sądził. Rano obudziła go i wydawała się 
zdenerwowana, lecz zwracała się do niego w swój zwykły żartobliwy sposób. Nie było nic 
dziwnego w jej zachowaniu. 

Dziś wieczorem jednak zauważył od razu, że zaproponowała wyjście do restauracji, po to, 

by nie rozmawiać o ostatniej nocy, żeby nie zostali w mieszkaniu tylko we dwoje. Był zbyt 
zmęczony zeszłej nocy i zbyt nieprzytomny dzisiaj rano, by przyjrzeć się Shelley dokładnie. 
Teraz zaś cierpiał bardzo, patrząc w jej smutne, rozżalone oczy. 

Wczoraj byli ze sobą tak blisko, że łącząca ich namiętność przerodziła się w coś znacznie 

cenniejszego.   Było   pomiędzy   nimi   zaufanie   i   szczerość,   czego   nigdy   wcześniej   nie 
doświadczyli. 

W ogniu zmysłów, kiedy odkrywali przed sobą wszystkie sekrety swych ciał, pośród 

miłosnych westchnień, zrozumiał, że Shelley jest ostatecznym spełnieniem wszystkich jego 
pragnień i tęsknot. 

Nie może jej stracić, pomyślał z nagłą stanowczością. Nie może zaprzepaścić tego, co 

narodziło się pomiędzy nimi. Podczas ostatniego weekendu w pokoju hotelowym w Kentucky 
zrozumiał wreszcie, dlaczego wszystkie inne hotelowe pokoje zawsze wydawały mu się tak 
odpychające: nie było w nich Shelley.  Z tego samego powodu także jego piękny dom w 
Prowansji robił podobne wrażenie. 

Teraz   wiedział   już,   co   jest   mu   potrzebne:   Shelley,   w   każdym   momencie   jego   życia, 

wszędzie i zawsze. W Cincinnati było to jednak niemożliwe. W ciągu ostatnich dwóch dni 
zdążył poczynić odpowiednie kroki, żeby zmienić tę sytuację. Podejmował ogromne ryzyko, 
po to jedynie, aby być z nią. Gdyby tylko nie była tak uparta!

background image

Zaparkował samochód i spojrzał na twarz Shelley oświetloną bladym światłem lampy. 

Nigdy jeszcze nie widział jej tak smutnej. 

– Shelley... – Zastanawiał, czy chciałaby, żeby obiecał nigdy więcej nie kochać się z nią 

w ten sposób. Nie był pewien, czy umiałby dotrzymać takiej obietnicy; cały dzień myślał 
tylko o tym, by znów tak właśnie ją pieścić. Ponownie spojrzał na Shelley. Teraz wiedział już, 
że zrobiłby dla niej wszystko, mógłby nawet obiecać, że więcej jej nie dotknie, gdyby tylko 
tego chciała. – Shelley... ostatniej nocy kochaliśmy się dość... żywiołowo. 

– To prawda. 
– Czy zraniłem cię?
– Nie, oczywiście, że nie. 
Ross nie dawał za wygraną. Chciał mieć absolutną pewność, że to nie ostatnia noc była 

przyczyną jej złego humoru. 

– Czy nie podobało ci się to, co robiliśmy razem?
– Nie, Ross. – Uważała, że wybrał zdecydowanie najgorszy moment na taką rozmowę. – 

Mam nawet wrażenie, że mówiłam ci, jak jest mi cudownie. Zapewniałam cię chyba, że nie 
doświadczyłam nigdy czegoś równie przyjemnego. Resztę powinieneś pamiętać. 

Ross odetchnął  z ulgą. Shelley mówiła do niego jak do dziecka,  w jej głosie słyszał 

zniecierpliwienie. Jednak cokolwiek wywołało ten dziwny nastrój, nie były to ich ostatnie 
pieszczoty. 

– A więc co się z tobą dzieje? – Tym razem w jego głosie nie słychać było zwykłej 

czułości. 

Spojrzała na niego zdumiona. 
–   Mój   Boże!   Naprawdę   sądziłeś,   że   mój   dzisiejszy   nastrój   związany   jest   z   tym,   co 

robiliśmy   zeszłej   nocy?   Myślałeś,   że   moja   wrażliwa   natura   doznała   szoku?   Po   tym 
wszystkim, co przeżyliśmy razem, pomyślałeś teraz, że jestem pruderyjną neurotyczką?

– Nie, oczywiście, że nie, ale... 
– Czasami wydajesz się równie tępy jak każdy inny mężczyzna, jakiego znałam do tej 

pory. Naprawdę przypuszczasz, że kobieta zachowuje się tak jak ja wczoraj, po to, by później 
przez cały dzień żałować tego, co zrobiła?

– Nie, wcale nie myślałem w ten sposób. Nic innego jednak nie zdarzyło się pomiędzy 

nami. Jesteś na mnie zła, a ja nie wiem, dlaczego!

Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, zanim wreszcie odezwała się Shelley. 
–   To   chyba   nasza   pierwsza   kłótnia.   –   Zastanawiała   się,   czy   ta   sprzeczka   stanie   się 

przyczyną ich rozstania. 

– Zdaję się, że masz rację – zgodził się Ross. – Chodźmy na górę, tam porozmawiamy 

spokojnie. 

– Nie. 
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał zdziwiony. 
Shelley odetchnęła głęboko. 
– Wiem, że nie zachowuję się rozsądnie... 
– Z tym oboje możemy się zgodzić. 

background image

– Potrzebuję trochę czasu, aby przemyśleć... pewne sprawy. 
– Jakie sprawy?
– Daj spokój, Ross. Nie jesteśmy zwykłą parą, która poznała się przez znajomych albo w 

inny, podobny sposób. Dodatkowo obciążają nas konflikty zawodowe... i... – Głos Shelley 
załamał się nagle, a po jej policzkach popłynęły łzy. 

Cały gniew Rossa zniknął bez śladu, kiedy objął ją delikatnie i przyciągnął do siebie. 

Shelley  wydawała   się  zawsze  tak   opanowana,  że   nie  zdawał  sobie  nawet   sprawy,  w  jak 
ogromnym żyła ostatnio napięciu. Najwyższy już czas, by zacząć realizować swoje plany. 

– Shelley, Shelley, przepraszam, kochanie. Byłem takim egoistą. Uważałem, że skoro ja 

jestem szczęśliwy, ty musisz czuć się podobnie. – Gładził ją delikatnie po włosach. – Wiem, 
że jest ci ciężko. – Ich związek spełnił wszystkie jego marzenia, lecz może Shelley wciąż 
tęskniła za czymś, czego on nie mógł jej dać, pomyślał ogarnięty nagłą niepewnością. 

Płakała   wtulona   w   niego.   Jak   mógł   być   szczęśliwy?   Od   dziewiątej   do   piątej   musiał 

udawać, że ona nie istnieje. W tych godzinach była jedynie przeciwnikiem, którego należało 
wyeliminować.   Musi   nabrać   do   tego   wszystkiego   dystansu,   uspokoić   się.   Och,   Ross, 
pomyślała, kocham cię zbyt mocno. 

– Chodź, pójdziemy do domu. Potrząsnęła głową. 
– Muszę zostać sama. Porozmawiamy jutro wieczorem. Dobrze?
– To niemożliwe. Wyjeżdżam jutro za granicę. 
– Naprawdę? Skinął głową. 
– Na długo?
– Tylko na kilka dni, kochanie. Wrócę do piątku. – Zamilkł. 
– A więc, do zobaczenia w piątek. 
– Shelley... 
– Dobranoc, Ross – powiedziała cicho i szybko wysiadła z samochodu. 
– Shelley, tu Mike Paige z Keene International. 
– Cześć, Mike. Co mogę zrobić dla ciebie?
Siedziała przy biurku zrezygnowana, z podkrążonymi czerwonymi oczyma. Bezsenna noc 

nie przyniosła żadnych rozwiązań. Kochała Rossa, niezależnie od tego, czy chciała tego, czy 
nie. Podobnie też, niezależnie od własnej woli, wciąż miała zobowiązania wobec Babel. Nic 
się   nie   zmieniło.   Teraz   myślała   jedynie   o   tym,   by   Ross   powrócił   szczęśliwie.   Jego 
nieobecność sprawiała jej więcej bólu niż cokolwiek, co spotkało ją do tej pory. Czy tak 
właśnie będzie się czuła, kiedy Ross wyjedzie do innego miasta?

– Shelley, mój szef zdecydował się podpisać kontrakt z Elitę. 
Nie odpowiedziała nic. Miała wrażenie, że oto wydano wyrok śmierci na nią i filię firmy 

Babel. 

– Przykro mi, Shelley.  Ja opowiadałem się za Babel, lecz do szefa należało podjęcie 

ostatecznej decyzji. Wczoraj spotkał się z Tannerem... 

– Ross miał wczoraj spotkanie z twoim szefem? – przerwała mu nagle. 
– Tak. I zaproponował ostateczny kontrakt, który spełniał wszystkie nasze warunki... 
Mike mówił dalej, lecz prawie go już nie słyszała. Była w stanie myśleć jedynie o Rossie. 

background image

Zabrał ją na weekend, ciągał po stadninach koni, kochał się z nią, spał w jej ramionach... a 
potem wstał i dobił targu z klientem, o którego zabiegała od wielu miesięcy. Wczorajszego 
wieczoru rozmawiał z nią, obejmował, uspokajał ją, cały czas wiedząc, że właśnie ostatecznie 
zrujnował jej karierę. Co on sobie myśli? Czyżby znajomość z nią była dla niego po prostu 
przyjemną rozrywką na wieczorne godziny? Czyżby nie wiedział, że równie poważnie jak on 
traktuje swoją pracę? Czyżby w ogóle nie miał dla niej szacunku?

Po rozmowie z Paige’em Shelley chodziła po szkole niczym rozjuszona tygrysica. Wayne 

i Francesca przyglądali się jej z niepokojem, nie wiedząc, co tak rozzłościło Shelley. 

Jak mógł  postąpić  w ten sposób?  Jak mógł  spać  w jej łóżku,  kiedy dnie spędzał  na 

rujnowaniu jej kariery? Jak mógł okazać się tak podłym i samolubnym draniem?

Nic   nie   było   w   stanie   złagodzić   gniewu   Shelley.   Zadzwoniła   do   Jerome’a,   by 

poinformować go, że Keene wybrał Elitę. Powiedziała mu także, że jej romans z Rossem 
Tannerem jest skończony. 

Pragnęła powrotu Rossa. Przede wszystkim jednak po to, by zobaczyć jego minę, kiedy 

oznajmi mu, żeby sobie poszedł do diabła. 

W czwartek przyszedł do niej z Nowego Jorku list polecony. Oczywiście Jerome musiał 

poinformować zarząd, że nie udało się jej podpisać kontraktu z Keene. Nie miało znaczenia, 
że   wielokrotnie   prosiła   ich   o   umożliwienie   użycia   korzystniejszych   argumentów 
przetargowych. Teraz ona zostanie obciążona całą winą. 

List był zwięzły i rzeczowy. Dyrekcja wyrażała swoje rozczarowanie tym, że Shelley 

utraciła poważnego klienta na rzecz konkurenta, który pojawił się w Cincinnati zaledwie kilka 
tygodni   wcześniej.   Biorąc   pod   uwagę   reputację   Rossa,   postanowili   nie   zwalniać   jej 
natychmiast.   Zdecydowali   się   jednak   przenieść   ją   do   innej   szkoły,   ośrodek   w   Cincinnati 
powierzając komuś, kto potrafi stawić czoło Tannerowi. 

Ten list ostatecznie rozzłościł Shelley. Cisnęła o ścianę trzymany w ręku kubek z kawą. 

Francesca   zapukała   dyskretnie   i   nie   zważając   na   furię   Shelley   weszła,   by   pocieszyć 
przyjaciółkę. 

Kiedy Shelley opowiedziała jej już wszystko o Rossie i Keene, spojrzała uważnie na list z 

Nowego Jorku. 

–   Jest   bardzo   obraźliwy   –   oświadczyła   Francesca.   –   A   inna   szkoła   będzie   zapewne 

usytuowana gdzieś w dalekiej Mongolii. 

– Jak on mógł!
– Ross? – Tak!
– Nie powiedział ci, że ma zamiar to zrobić?
– Nie, oczywiście, że nie! My... ja zdecydowałam, że nie będziemy rozmawiać o pracy. 
– A więc jak miał ci o tym powiedzieć?
– Ja... Ale jak mógł zrobić coś takiego?
– Shelley, wiem, że potępiłaś tego mężczyznę i nie zamierzasz mu przebaczyć, ale jak 

mógł postąpić inaczej? To jego praca. 

– To także moja praca!
– Dlatego więc zrobiłaś wszystko, co było w twojej mocy, by uzyskać ten kontrakt. Ty 

background image

sama zapewniłaś nas, że nie pozwolisz, by znajomość z tym mężczyzną w jakikolwiek sposób 
wpływała na twoją pracę. Czy spodziewałaś się, że on będzie postępował inaczej?

– To nieuczciwe!
– Nazywasz to nieuczciwym  postępowaniem, Shelley,  tylko dlatego że odpowiedź na 

twoje pytania jest trudniejsza, niż życzyłabyś sobie tego. 

Shelley   westchnęła   i   opadła   na   krzesło.   Może   Francesca   ma   rację.   Może   Ross 

rzeczywiście   musiał   to   zrobić.   Może   gdyby   postąpił   inaczej,   nie   byłby   tym   mężczyzną, 
którego kochała. 

– Co mam teraz zrobić?
– A co chcesz zrobić?
– Chcę zamordować Rossa. – Przesunęła dłonią po swoich miękkich, miedziano-rudych 

włosach. – Chciałabym cofnąć czas i sprzątnąć mu ten kontrakt sprzed nosa. 

– Nie musisz cofać czasu w tym celu. 
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała Shelley, przyglądając się uważnie Francesce. 
– Wyjechał, verol Za granicę, tak?
–   Pojechał   zapewne   do   Henriego   Montpaziera   pochwalić   się,   że   udało   mu   się   już 

zwyciężyć w Cincinnati. 

– A więc nie  podpisał jeszcze kontraktu.  Otrzymał  od Keene jedynie  obietnicę,  a to 

zupełnie co innego. 

– Tak, chyba masz rację – powiedziała Shelley. 
– A więc do jutra, zanim wróci, możesz spróbować jeszcze raz. 
– Tak – odparła Shelley w zamyśleniu. – Twój ojciec... miał zwyczaj robić po prostu to, 

co uważał za właściwe, nie zważając na nic. 

– Tak – potwierdziła Francesca, odgadując zamysł Shelley. – A poza tym, Shelley, nie 

żyjemy w Kalabrii. Czym jeszcze może zagrozić ci Nowy Jork? Utrata posady w firmie, która 
okazała ci tak mało poparcia, nie będzie chyba wielkim nieszczęściem. 

– Och, Francesco, co ja bym zrobiła bez ciebie. 
– Miejmy nadzieję, że nie będzie okazji, by się o tym przekonać. 
Shelley zadzwoniła do Mike’a Paige’a, prosząc go, by zorganizował jej dziś po południu 

spotkanie  ze swoim szefem.  Jej dar przekonywania  i czar osobisty okazały się przy tym 
bardzo pomocne. Potem wraz z Wayne’em przez długie godziny przygotowywali ofertę, która 
była absolutnie nie do przebicia, nawet dla Rossa. 

– Zarząd wyrzuci nas oboje – ostrzegł dziewczynę Wayne. 
– Dlaczego więc mi pomagasz?
– Ty jesteś moim szefem. Zarząd to garstka nie znanych mi facetów gdzieś daleko stąd. 
–   Zabiorę   cię   ze   sobą   na   nową   placówkę   w   północnej   Alasce,   kiedy   zostanę   już 

przeniesiona – obiecała Shelley. 

– Zapomnij  o  tym.  Chcę  robić  karierę   w  Elitę.   Widziałaś  samochód  Tannera?   Hm... 

pewnie widziałaś. 

Mike był sprzymierzeńcem Shelley, jego więc nietrudno było przekonać. Znacznie gorzej 

przedstawiała się sprawa z szefem Mike’a. Shelley była jedynie kobietą, w dodatku młodą, 

background image

zaś   on   podjął   już   decyzję   i   pozostawał   głuchy   na   wszystkie   przedstawiane   przez   nią 
argumenty. Shelley nie bardzo wierzyła w możliwość powodzenia swojej misji, mimo to ze 
wszystkich sił starała nakłonić tego nieugiętego mężczyznę do zmiany zdania. Stawka była 
zbyt wysoka, by Shelley mogła poddać się bez walki. Od decyzji Keene International zależała 
nie tylko jej kariera w Babel, ale przede wszystkim szacunek do samej siebie i wiara we 
własne siły. Chciała, by Ross Tanner mógł traktować ją jak równą sobie, by nie uważał jej 
jedynie  za słabszego, łatwego do pokonania przeciwnika.  Wracając ze spotkania,  Shelley 
wstąpiła do Babel. 

– No i... ? – zapytał Wayne w chwili, gdy przekroczyła próg. 
Shelley milczała przez moment, a potem uśmiechnęła się z triumfem. 
– Dostałam go!
Skakali   do   góry   i   tańczyli   z   radości.   Nauczyciele   i   uczniowie   wyglądali   z   sal,   by 

zobaczyć, co jest przyczyną tego zamieszania. Shelley zerknęła na zegarek. 

– Biuro w Chicago jest jeszcze czynne. Zadzwonię do Jerome’a. 
– On nas zabije – jęknął Wayne. 
– Uspokój się! Nie muszę mówić, że mi pomagałeś. 
– Powiedz. I tak przenoszę się do Elitę. Kiedy tylko wróci Tanner. Wszyscy wiedzą, że 

ich księgowość jest w opłakanym stanie. 

– Może przyjmę stanowisko dyrektora, na które Ross wciąż mnie namawia. – Shelley 

puściła oko do Franceski. 

– Co za szkoda, że w Elitę mają już sekretarkę – powiedziała Franceska. 
Jerome był zupełnie zaskoczony, kiedy usłyszał, co się stało. Przeraziły go ustępstwa, na 

jakie zgodziła się Shelley. Pytał ją, czy istnieje możliwość zrezygnowania z tego kontraktu. 

– Och, nie, Jerome. Obawiam się, że niestety nie. Wszystko jest zatwierdzone, gotowe i 

podpisane.   Do   dnia,   w   którym   zostanę   zwolniona,   mam   prawo   podejmować   różne 
zobowiązania w imieniu Babel. 

Shelley, Wayne i Francesca, bardzo zadowoleni z siebie, wybrali się tego wieczoru na 

wspólną kolację. Następnego dnia telefon nie przestawał dzwonić od rana. Keene telefonował 
kilkanaście   razy.  Po  tym,   jak  tygodniami  zwlekali  z   podjęciem  decyzji,   chcieli   teraz,   by 
wreszcie zaczęło dziać się coś konkretnego. Zadzwonił także Jerome, a zaraz potem sam 
główny dyrektor Babel na Stany Zjednoczone. Wayne i Francesca siedzieli w biurze Shelley 
przez cały czas trwania tej rozmowy, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy. 

– No i... ? – zapytał Wayne, kiedy zdumiona Shelley odłożyła słuchawkę. – Zostaniemy 

powieszeni czy zgilotynowani?

– Ani jedno, ani drugie – odparła Shelley.  – Oboje dostaliśmy awans. Ty zostaniesz 

asystentem głównego księgowego w Chicago, zaś mnie przenoszą do San Diego, do szkoły 
dwa razy większej niż nasza. 

– Hurra! – zawołał Wayne. – Idę już szykować się do drogi. 
Nowojorska dyrekcja jeszcze wiele razy telefonowała tego dnia do Shelley. Zadawali jej 

pytania, przekazywali rady i przede wszystkim gratulowali. 

Jednak ta nagła aprobata ze strony ludzi, którzy kilka dni temu potępili ją bez chwili 

background image

wahania, nie zrobiła na Shelley żadnego wrażenia. 

Kiedy Francesca parzyła kawę dla grupy popołudniowych słuchaczy, Shelley odebrała 

kolejny telefon. 

– Ośrodek Językowy Babel, słucham?
– Shelley, tu Ross. Jestem u ciebie. Czy mogłabyś wrócić dzisiaj wcześniej do domu? 

Mam ci tak wiele do powiedzenia. 

– Ross... – Tak bardzo ucieszyła się, słysząc jego głos. – Ross, jestem na ciebie wściekła! 

Ale to nie szkodzi, ponieważ ty z pewnością także będziesz na mnie zły. 

– Dlaczego?
– Jeśli uda mi się złapać autobus, będę w domu za pół godziny. 
Kiedy tylko Shelley przekroczyła próg mieszkania, Ross porwał ją w ramiona. Całował ją 

długo i gorąco, obejmując mocno. 

Shelley czuła się dziś tak szczęśliwa. Miała wrażenie, że wszystko jest możliwe. 
– Kocham cię – szepnęła, odsuwając się lekko od niego. 
– Je t’aime – odpowiedział, znów dotykając wargami jej ust. 
– Słucham?
– Kocham cię – powtórzył, całując delikatnie jej szyję. – Przestań się wiercić. 
– Ross... Ja... – Nie wiedziała zupełnie, co powiedzieć. Do głowy przychodziła jej tylko 

jedna   myśl   i   to   chyba   nie   najtrafniejsza.   –   Wczoraj   podpisałam   kontrakt   z   Keene 
International. 

– Co zrobiłaś? – zapytał zdumiony. 
– Nie mogłam pozwolić, byś zniszczył w ten sposób moją karierę. Najważniejsze było 

jednak to, że chciałam ci dorównać, po to, byś mógł mnie szanować i kochać. Widzę teraz, że 
to było głupie... 

Ross zakrył dłonią jej usta. Shelley potrząsnęła głową. 
– Wiem, że jesteś na pewno wściekły, ale... 
– Och, Shelley, Shelley – westchnął. – Wszystko zepsułaś. Nic dziwnego, że Henri wysłał 

mnie do Cincinnati! Zostawiłem cię na cztery dni, a ty już zdążyłaś pokrzyżować moje plany. 

– Jeśli mógłbyś zapomnieć na chwilę o pracy, chciałabym porozmawiać o nas. – Shelley 

wydawała się poirytowana. 

– Mówię o nas! Jak sądzisz, Shelley, dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, by jak 

najszybciej podpisać kontrakt z Keene? Chciałem załatwić tę sprawę, by móc wyjechać stąd 
wreszcie, zabierając ze sobą ciebie. Nie możemy tak dłużej żyć. Nie możemy spać razem co 
noc, a we dnie działać przeciwko sobie. 

– Zabawne, właśnie to miałam powiedzieć. 
– Byłaś tak pewna tego, że kiedy odbiorę ci kontrakt, stracisz pracę. Ponieważ brakowało 

ci rozsądku, by samej zrezygnować z posady w Babel, postanowiłem doprowadzić do tego, 
żebyś została zwolniona. 

– Miałeś czelność... Dokąd chciałeś mnie zabrać? – zapytała, zapominając na moment o 

swoim oburzeniu. 

–   O   tym   właśnie   musimy   porozmawiać.   Po   to   wyjechałem   na   cały   tydzień.   Byłem 

background image

pewien, że do tego czasu otrzymasz wymówienie. 

– Dostałam awans! Przenoszą mnie do Kalifornii. 
– Och, wspaniale! Tylko tego było nam potrzeba. 
Uniosła w górę ramiona w geście zniecierpliwienia. 
– Nie musisz się tak denerwować. Rzucam Babel. – Z przyjemnością patrzyła na jego 

zdumioną minę. 

Ross podszedł powoli do kanapy i opadł na nią ze swym zwykłym wdziękiem. Zakrył 

dłonią oczy. 

– Nie, nie mogę w to uwierzyć. Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, by namówić 

cię do porzucenia Babel. Pragnąłem nawet, żebyś została zwolniona. Wydawało mi się, że to 
jedyny sposób, byśmy mogli się pobrać. Tak wiele mówiłaś o swojej lojalności wobec... 

– Pobrać się?
Ross wciąż ciągnął swój monolog. 
–   Jednym   zgrabnym   posunięciem   miałem   zapewnić   przewagę   Elitę.   Ty   zostałabyś 

wyrzucona i moglibyśmy spokojnie wyjechać z Cincinnati. – Spojrzał na nią. – Pomyślałem o 
wszystkim. Teraz jednak, dzięki tobie, będę tkwił tutaj całymi miesiącami, opracowując nową 
strategię, podczas gdy ty wyjedziesz do Kalifornii. 

– Chwileczkę! Zwolnij tempo! – Shelley siedziała już na jego kolanach. 
– I ty to mówisz! Byłem cztery dni we Francji, tylko cztery dni, a ty zdążyłaś wszystko 

zniszczyć. 

– Byłeś w Paryżu, by powiedzieć Henriemu Montpazierowi, że rezygnujesz z mojego 

powodu? Po to, byśmy mogli się pobrać?

– To było wczoraj. Przez resztę czasu oglądałem pewną szkołę języków w Nicei. 
– Dlaczego?
– Ponieważ wydawało mi się, że jest to najlepsza spośród wszystkich wystawionych w tej 

chwili  na sprzedaż  szkół języków.  Ma ona także  tę dodatkową zaletę,  że znajduje się w 
pobliżu mojego domu. Oczywiście, dzięki tobie jeszcze przez wiele miesięcy nie będziemy 
mogli tam pojechać... 

– Nie sądzisz, Ross, że powinieneś najpierw zapytać mnie o zdanie, zanim postanowiłeś 

postarać się o moje zwolnienie z pracy, poślubienie mnie i wywiezienie do Francji?

– Oczywiście, że tak. Właśnie dlatego prosiłem, byś przyszła dzisiaj wcześniej. Mam 

milion pytań, które chcę ci zadać. Czy wyjdziesz za mnie? Czy chcesz ze mną pracować? Czy 
podoba ci się pomysł prowadzenia szkoły języków w Nicei? Czy chcesz zamieszkać w moim 
domu? A jeśli nie, to co chciałabyś robić, ponieważ nic, ale to nic, nie jest w stanie odwieść 
mnie od zamiaru poślubienia ciebie. 

Przez długi czas Shelley spoglądała na niego w milczeniu. 
– Kiedy zaplanowałeś to wszystko?
– Chyba w niedzielę. 
– W niedzielę? Jesteś dosyć szybki, nie sądzisz?
– Tak mówią. Czy wyjdziesz za mnie?
– Chyba tak, po tym, jak zadałeś sobie tyle trudu... – Przytuliła się do Rossa mocno, 

background image

całując go zapamiętale. – Opowiedz mi o szkole. 

– To samodzielny ośrodek. Przynosi straty, ponieważ jest źle prowadzony. Znajduje się w 

dobrym   miejscu   i   konkurencja   nie   jest   tam   zbyt   silna.   Mam   kapitał,   który   będzie   nam 
potrzebny na początku. 

– Mama mówiła mi, żebym wyszła za mąż za bogatego mężczyznę – przekomarzała się 

Shelley. 

– A moja, żebym znalazł żonę, która umie dobrze gotować. Ale i tak nigdy nie słuchałem 

jej rad. 

– Chcę zobaczyć tę szkołę, zanim zgodzę się na cokolwiek. 
– Będziesz więc musiała pojechać tam sama. Nie mogę nigdzie się ruszyć, dopóki nie 

naprawię tego, co zdążyłaś zepsuć w ciągu tych czterech dni. 

– Na pewno coś wymyślisz – powiedziała z przekonaniem. 
Ross ucałował delikatnie jej czoło. 
– Nie potrafię gniewać się na ciebie – szepnął. – Powiedz, kiedy chcesz jechać, a spróbuję 

to jakoś załatwić. 

– Moglibyśmy wybrać się tam w przyszłym miesiącu. W poniedziałek złożę rezygnację. 

Dam im jeszcze dwa tygodnie, nie zasługują na więcej. A potem możemy jechać, kiedy tylko 
ty będziesz gotowy. 

– No, dobrze. – Całował leciutko jej kark. 
– A przy okazji, Wayne i Francesca chcieliby pracować w Elite. Choć może Wayne teraz, 

kiedy dostał awans... 

– Z pewnością znajdę posadę dla Franceski – odparł Ross, myśląc o sekretarce, której nie 

ufał – lecz Wayne jest zbyt nieokrzesany. Pasuje do Babel. 

– Ross! Nie zapominaj, że pracowałam dla tej firmy przez dwa lata. 
– Tak, lecz ty byłaś jedyną perłą wśród tych podrabianych szkiełek – odparł, błądząc 

ustami po jej szyi. – My dwoje będziemy niepokonani. I nierozłączni. 

– Jesteś pewien, że tym razem chcesz zamieszkać we Francji na stałe? – spytała Shelley, 

rozpinając kolejno guziki jego koszuli. 

– Bez cienia wątpliwości. Wiem już, dlaczego nie udało mi się to poprzednio. Brakowało 

tam ciebie. – Jego dłonie, pewne i delikatne, znalazły się teraz pod jej bluzką. 

Shelley westchnęła ciężko, czując, jak budzą się jej zmysły. 
– Och, Ross, tak się cieszę, że wróciłeś. Kocham cię. 
– Ja też cię kocham – szepnął, odnajdując wargami jej usta. 
– Chodźmy do łóżka. Minęło pięć dni. 
– To prawda – zgodził się. – Tak bardzo jestem ciebie spragniony... 
– Czy moglibyśmy pobrać się w Chicago? – spytała, kiedy Ross zaczął już ją rozbierać. 
– Dobrze, a ja zamieszkam tutaj do czasu wyjazdu. 
– Dobrze – szepnęła jednym tchem. – Och, zrób to jeszcze raz... 
Zsunęła koszulę z ramion Rossa i gładziła dłonią jego twardy tors. 
– Pragnę więcej niż tylko chwili ekstazy z tobą. 
– Uwielbiam dotykać cię, Shelley – powiedział, zdejmując z niej spódnicę. 

background image

– I robisz to tak dobrze – szepnęła, przyciskając piersi do jego ciała. 
– To jak uczenie  się nowego języka  – odparł Ross. – Dzięki częstym  ćwiczeniom z 

każdym dniem idzie mi coraz lepiej. 

Shelley roześmiała się, kiedy przewrócił ją na łóżko. Ross pieścił ją, powtarzając szeptem 

miłosne   zaklęcia   angielskie,   francuskie,   włoskie,   arabskie...   W   każdym   języku   słowo 
„miłość” znaczyło teraz ich dwoje oddanych sobie bez reszty i na zawsze. 


Document Outline