background image

LEMONY SNICKET

PRZYKRY POCZĄTEK

Seria niefortunnych zdarzeń

KSIĘGA PIERWSZA

Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events

Tytuł oryginału: The Bad Beginning

Dla Beatrycze - ukochanej, upragnionej, umarłej.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś 

innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, 

a w środku też nie układa się za wesoło. To dlatego, że niezbyt wiele szczęśliwych zdarzeń 

miało   miejsce   w   życiu   trójki   młodych   Baudelaire'ów.   Wioletka,   Klaus   i   Słoneczko   byli 

dziećmi inteligentnymi, obdarzonymi wdziękiem, fantazją i przyjemnymi rysami twarzy, lecz 

mieli straszliwego pecha i wszystko, co ich spotykało, skażone było nieszczęściem, smutkiem 

i rozpaczą. Informuję was o tym z przykrością, ale taka jest prawda.

Ich   pech   zaczął   się   pewnego   dnia   w   miejscowości   Słona   Plaża.   Trójka   młodych 

Baudelaire'ów   mieszkała   z   rodzicami   w   wielkim   domu,   stojącym   w   samym   centrum 

brudnego,   ruchliwego   miasta.   Od   czasu   do   czasu   rodzice   pozwalali   im   na   samodzielną 

wycieczkę zdezelowanym trolejbusem - słowo „zdezelowany”, jak zapewne wiecie, oznacza 

„niezbyt sprawny”, czyli „grożący awarią” - nad morze, gdzie dzieci mogły spędzić coś w 

rodzaju jednodniowych wakacji, pod warunkiem, że wrócą do domu na kolację. Akurat ten 

ranek był szary i pochmurny, co wcale nie zmartwiło młodych Baudelaire'ów. W gorące i 

słoneczne dni Słona Plaża roiła się od turystów, tak że nie było gdzie rozłożyć koca. Za to w 

dni szare i pochmurne Baudelaire'owie mieli całą plażę dla siebie i mogli robić, co kto lubił.

Wioletka Baudelaire, najstarsza z rodzeństwa, lubiła puszczać kaczki. Jak większość 

czternastolatków   była   praworęczna,   więc   kamienic   skakały   dalej   po   burej   wodzie,   gdy 

Wioletka   rzucała   je   prawą   ręką,   niż   gdy   robiła   to   lewą.   Puszczając   kaczki,   Wioletka 

wpatrywała się w horyzont i rozmyślała nad wynalazkiem, który zamierzała skonstruować. 

Każdy, kto znał Wioletkę, poznałby zaraz, że myśli bardzo intensywnie, ponieważ jej długie 

włosy związane  były  wstążką, aby nie wpadały do oczu. Wioletka miała spory talent do 

wymyślania   i   konstruowania   dziwnych   urządzeń,   więc   jej   wyobraźnię   wypełniały   często 

obrazy trybów, dźwigni i przekładni - a nie lubiła, gdy przeszkadzało jej w myśleniu coś lak 

banalnego   jak   włosy   Tego   ranka   zastanawiała   się   nad   konstrukcją   urządzenia,   które 

zawracałoby kamień - kaczkę z morza na ląd.

Klaus Baudelaire, średni z rodzeństwa i jedyny chłopiec, lubił obserwować stworzenia 

w   kałużach,   Klaus   kończył   dwanaście   lat   i   nosił   okulary,   dzięki   którym   wyglądał 

inteligentnie.   Klaus   był   inteligentny.   Baudelaire'owie   -   rodzice   mieli   w   domu   ogromną 

bibliotekę - pokój wypełniony tysiącami książek na każdy właściwie temat. Mając zaledwie 

dwanaście   lat,   Klaus   nie   przeczytał,   oczywiście,   wszystkich   książek   z   biblioteki 

Baudelaire'ów, ale przeczytał ich bardzo wiele i całkiem sporo zapamiętał z lektury. Wiedział, 

background image

po czym odróżnić aligatora od krokodyla. Wiedział, kto zabił Juliusza Cezara. Wiedział też 

bardzo dużo o zamieszkujących Słoną Plażę maleńkich, oślizłych żyjątkach, które właśnie w 

tej chwili obserwował.

Słoneczko   Baudelaire,   najmłodsze   z   trójki,   lubiło   gryźć.   Słoneczko   było   jeszcze 

dzidziusiem, dziewczynką, w dodatku bardzo małą jak na swój wiek - niewiele większą od 

kalosza. Braki wzrostu nadrabiało wielkością i ostrością swoich czterech zębów. Słoneczko 

było jeszcze w wieku, gdy człowiek wypowiada się głównie seriami niezrozumiałych pisków. 

O ile nie używało któregoś z nielicznych znanych sobie prawdziwych słów - czyli „butla”, 

„mama” albo „ugryź” - większość ludzi miała kłopoty ze zrozumieniem, co Słoneczko mówi. 

Na przykład tego ranka powtarzało w kółko „Gak!”, co prawdopodobnie znaczyło: „Patrzcie 

na tę tajemniczą postać, która wyłania się z mgły!”.

Rzeczywiście,   w   dalekiej,   mglistej   perspektywie   Słonej   Plaży   widać   było   wysoką 

postać,   kroczącą   w   stronę   młodych   Baudeiaire'ów.   Słoneczko   przez   dłuższy  czas 

obserwowało tę postać i piszczało przeraźliwie, zanim Klaus oderwał wzrok od kolczastego 

kraba, którego właśnie badał, i też zauważy!, że ktoś nadchodzi. Wyciągnął rękę i dotknął 

ramienia Wioletki, wytrącając ją z wynalazczego natchnienia.

- Spójrz tam - powiedział, wskazując palcem. Postać zbliżała się i dzieci mogły już 

rozróżnić pewne szczegóły. Była mniej więcej wzrostu dorosłej osoby, tylko głowę miała 

wyjątkowo podłużną i kanciastą.

- Jak myślisz, co to jest? - spytała Wioletka. - Nie wiem - odparł Klaus, wytężając 

wzrok - ale wydaje mi się, że to idzie właśnie do nas.

- Nikogo więcej nie ma na plaży - zauważyła Wioletka z lekkim niepokojem. - Na 

pewno idzie do nas.

Ścisnęła   w   lewej   dłoni   płaski,   gładki   kamień,   którym   właśnie   zamierzała   puścić 

kaczkę   najdalej,   jak   się   da.   Nagłe   przyszło   jej   na   myśl,   aby   rzucić   kamieniem   w   tę 

niepokojącą postać.

- To tylko tak groźnie wygląda - odezwał się Klaus, jakby czytał w myślach siostry. - 

Przez tę gęstą mgłę.

Miał rację. Kiedy postać do nich dobrnęła, dzieci z ulgą stwierdziły, że nie jest to 

żaden   potwór,   tylko   ktoś   znajomy   -   pan   Poe.   Pan   Poe   był   zaprzyjaźniony   z   państwem 

Baudelaire   i   dzieci   często   widywały   go   na   domowych   przyjęciach.   Wioletka,   Klaus   i 

Słoneczko najbardziej lubili swoich rodziców właśnie za to, że kiedy do domu przychodzili 

goście, dzieci nie musiały iść się bawić, tylko wolno im było siedzieć z dorosłymi przy stole i 

uczestniczyć w rozmowie, pod warunkiem, że po przyjęciu pomogą sprzątać ze stołu. Pana 

background image

Poe zapamiętały główne dlatego, że zawsze miał katar i co chwila przepraszał, aby wstać od 

stołu i wykaszleć się w pokoju obok.

Pan Poe zdjął cylinder, z powodu którego jego głowa wyglądała we mgle na taką 

wielką   i   kanciastą,   po   czym   przez   chwilę   nic   nie   mówił,   tylko   głośno   kaszlał   w   białą 

chusteczkę. Wioletka i Klaus podeszli, aby podać mu rękę i przywitać się uprzejmie.

- Dzień dobry panu - powiedziała Wioletka.

- Dzień dobry panu - powiedział Klaus.

- Bi pa! - powiedziało Słoneczko.

- Dzień dobry - powiedział pan Poe, ale miał bardzo smutną minę. Przez parę sekund 

nikt się nie odzywał. Dzieci zastanawiały się, co też pan Poe porabia na Słonej Plaży, kiedy 

powinien siedzieć w swoim banku w mieście. Jego strój nie był w żadnym razie strojem 

plażowym.

- Ładny   dzień   -   odezwała   się   w   końcu   Wioletka,   próbując   nawiązać   rozmowę. 

Słoneczko pisnęło jak rozzłoszczony ptak, a Klaus wziął je na ręce i przytulił.

- Tak, całkiem ładny - przyznał pan Poe z dziwnym roztargnieniem, wpatrując się w 

dal pustej plaży. - Obawiam się, drogie dzieci, że mam dla was bardzo przykrą wiadomość.

Trójka   młodych   Baudelaire'ów   spojrzała   na   niego   z   uwagą.   Wioletka,   trochę 

zawstydzona, ścisnęła kamień w lewej garści i ucieszyła się, że nie rzuciła nim w pana Poe.

- Wasi rodzice - oznajmił pan Poe - zginęli w strasznym pożarze.

Dzieci milczały.

- Zginęli - ciągnął pan Poe - w pożarze, który strawił cały dom. Jest mi bardzo, bardzo 

przykro, że musiałem wam to powiedzieć, moi kochani.

Wioletka oderwała wzrok od pana Poe i spojrzała daleko w morze. Pan Poe jeszcze 

nigdy   nie   powiedział   do   młodych   Beaudelaire'ów   „moi   kochani”.   Wioletka   zrozumiała 

wszystkie jego słowa, a jednak była pewna, że pan Poe po prostu żartuje, że chciał tylko 

zrobić okrutny kawał jej, bratu i siostrze.

- Zginęli - dodał pan Poe. - To znaczy, że już nie żyją.

- Wiemy,   co   znaczy   słowo   „zginęli”   -   rozzłościł   się   Klaus,   chociaż   i   do   niego 

niezupełnie   jeszcze   dotarło,   co   właściwie   usłyszał.   Miał   wrażenie,   że   pan   Poe   się 

przejęzyczył.

- Przyjechała, oczywiście, straż pożarna - mówił dalej pan Poe - ale za późno. Cały 

dom stał już w ogniu. Spłonął do cna.

Klaus wyobraził sobie, jak płomienie pożerają wszystkie książki w bibliotece. Więc 

już nigdy ich nie przeczyta. Pan Poe zakaszlał parę razy w chusteczkę, a potem mówił dalej:

background image

- Przysłano mnie, abym odnalazł was tutaj i zabrał do siebie, gdzie pozostaniecie przez 

pewien   czas,   aż   wymyślimy   jakieś   rozwiązanie.   Jestem   egzekutorem   spadku   waszych 

rodziców. Oznacza to, że do mnie należy zarządzanie ich ogromnym majątkiem i znalezienie 

wam domu. Z chwilą gdy Wioletka osiągnie dojrzałość, majątek przejdzie w wasze ręce, 

jednak do tego czasu pozostanie w dyspozycji banku.

Pan Poe przedstawił się, co prawda, jako egzekutor spadku, lecz Wioletka czuła się jak 

na prawdziwej egzekucji, w której pan Poe był katem. Przyszedł na plażę jakby nigdy nic, 

powiedział do dzieci parę słów - i na zawsze odmienił całe ich życie.

- Chodźmy. - Pan Poe wyciągnął rękę.

Aby podać mu dłoń, Wioletka musiała upuścić kamień, który trzymała w garści. Klaus 

wziął Wioletkę za drugą rękę, Słoneczko uczepiło się wolnej ręki Klausa, i w ten sposób 

trójka dzieci Baudelaire - odtąd trójka sierot Baudelaire - wyprowadzona została z plaży i ze 

swojego dotychczasowego życia.

background image

RODZIAŁ DRUGI

Nie ma sensu, abym opisywał wam, jak okropnie czuli się Wioletka i Klaus, a nawet 

Słoneczko. Jeżeli sami kiedyś straciliście kogoś bardzo dla siebie ważnego, to dobrze wiecie, 

jak się czuli - a. jeśli nie, to i tak nie zdołacie sobie tego wyobrazić. To, co spotkało młodych 

Baudelaire'ów,   było   szczególnie   okropne,   gdyż   stracili   oni   za   jednym   zamachem   oboje 

rodziców; dlatego przez kilka pierwszych dni byli tak przygnębieni, że prawie nie wstawali z 

łóżek. Klaus stwierdził, że właściwie nie interesują go książki. Trybiki twórczego umysłu 

Wioletki jakby się zacięty. Nawet Słoneczko, które było oczywiście za małe, żeby naprawdę 

zrozumieć, co się stało, gryzło wszystko dookoła z mniejszym entuzjazmem.

Naturalnie,   nie   poprawiało   im   nastroju   to,   że   przy   okazji   stracili   również   dom   i 

wszystkie swoje rzeczy. Jak zapewne wiecie, znalezienie się we własnym pokoju, a najlepiej 

we własnym łóżku, przynosi czasem pewną ulgę w przykrej sytuacji. Niestety, z łóżek sierot 

Baudelaire pozostały tylko kupki popiołów. Pan Poe zaprowadził dzieci na zgliszcza domu, 

aby sprawdziły, czy cokolwiek ocalało, ale to, co ujrzały, było straszne: mikroskop Wioletki 

stopił się w nieforemną bryłę, z ulubionego pióra Klausa została garstka popiołu, a wszystkie 

plastikowe   gryzaki   Słoneczka   rozpłynęły   się   doszczętnie.   Tylko   gdzieniegdzie   dzieci 

dostrzegły ślady ogromnego domostwa, które tak kochały: szczątki fortepianu, wykwintną 

karafkę, w której pan Baudelaire trzymał brandy, nadpaloną poduszkę z okiennego wykuszu, 

w którym ich mama lubiła siedzieć i czytać.

Pozbawieni własnego domu, młodzi Baudelaire'owie musieli leczyć  się z szoku w 

domu pana Poe, co wcale nie było przyjemne. Sam pan Poe bywał w domu bardzo rzadko, 

ponieważ stale załatwiał sprawy Baudelaire'ów, a nawet kiedy bywał, najczęściej kaszlał, i to 

tak,   że  w  ogóle   nie   mógł   rozmawiać.   Pani   Poe   kupiła   sierotom   ubrania   w   dziwacznych 

kolorach, na dodatek gryzące. A dwaj synowie państwa Poe, Edgar i Albert, z którymi młodzi 

Baudelaire'owie musieli dzielić ciasny pokoik, zalatujący wonią jakichś upiornych kwiatowa 

zachowywali się głośno i złośliwie.

Lecz mimo tych okoliczności dzieci doznały mieszanych uczuć, kiedy przy nudnym 

obiedzie złożonym z gotowanego kurczaka, gotowanych kartofli i fasolki szparagowej z wody 

- określenie „z wody” znaczy tu również „gotowanej” - pan Poe oznajmił im, że nazajutrz 

rano mają opuścić jego progi.

- Świetnie - powiedział Albert, któremu między zębami utkwił kawałek kartofla. - 

Nareszcie odzyskamy swój pokój. Dosyć mam tego tłoku. Wioletka z Klausem bez przerwy 

się smucą i nie ma z nimi żadnej zabawy.

background image

- A dzieciak gryzie - dodał Edgar, rzucając na podłogę ogryzioną kość kurczaka, jakby 

był zwierzakiem w zoo, a nie synem szanowanego przedstawiciela bankowości.

- Dokąd się przenosimy? - spytała nerwowo Wioletka.

Pan Poe otworzył usta, lecz zanim zdołał coś powiedzieć, złapał go krótki atak kaszlu.

- Poczyniłem starania - rzekł w końcu - aby waszym wychowaniem zajął się daleki 

krewny, zamieszkały na drugim końcu miasta. Nazywa się Hrabia Olaf.

Wioletka, Klaus i Słoneczko spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć. 

Z jednej strony nie uśmiechało im się mieszkać dłużej u państwa Poe, a z drugiej nigdy nie 

słyszeli o Hrabim Olafie i nie mieli pojęcia, co to może być za typ.

- Wasi rodzice - mówił dalej pan Poe - wyraźnie zaznaczyli w testamencie, że macie 

być wychowywani w jak najkorzystniejszych warunkach. Pozostając w mieście, nie zmienicie 

znanego sobie otoczenia, a jedynym waszym krewnym zamieszkałym w obrębie miasta jest 

właśnie Hrabia Olaf.

Klaus rozważył tę informację, żując łykowaty kawałek fasolki.

- Ale rodzice nigdy nie wspominali nam o Hrabim Olafie. Jak on właściwie jest z nami 

spokrewniony?

Pan Poe westchnął i spojrzał na Słoneczko, które słuchało pilnie, gryząc widelec.

- Zdaje się, że jest to kuzyn trzeciego stopnia w czwartej linii, albo czwartego stopnia 

w trzeciej linii. Nie jest to wasz najbliższy krewny w sensie genealogicznym, ale najbliższy w 

sensie geograficznym. Dlatego właśnie...

- Skoro mieszka w mieście - przerwała mu Wioletka - to dlaczego nasi rodzice nigdy 

go nie zapraszali?

- Może dlatego, że jest bardzo zajęty - zasugerował pan Poe. - Jako zawodowy aktor, 

bardzo dużo podróżuje po świecie ze swymi przedstawieniami.

- Myślałem, że jest hrabią - powiedział Klaus.

- Hrabią i aktorem - potwierdził pan Poe. - Przepraszam, dzieci, nie chcę ponaglać was 

z obiadem, ale musicie się spakować, a na mnie czeka jeszcze praca w banku. Podobnie jak 

wasz nowy opiekun prawny mam mnóstwo spraw na głowie.

Trójka młodych Baudelaire'ów miała jeszcze wiele pytań do pana Poe, lecz on wstał 

już od stołu, machnął ręką na pożegnanie i opuścił pokój. Usłyszeli, jak kaszle w chusteczkę, 

otwiera skrzypiące drzwi i wychodzi z domu.

- W takim razie - oświadczyła pani Poe - wy troje lepiej idźcie się pakować. Edgar, 

Albert, pomóżcie mi, proszę, sprzątnąć ze stołu.

Sieroty Baudelaire udały się do dziecinnego pokoju i w ponurym milczeniu spakowały 

background image

swój skromny dobytek. Klaus z obrzydzeniem składał i upychał w małej walizeczce brzydkie 

koszule,   które   mu   zafundowała   pani   Poe.   Wioletka   rozglądała   się   po   ciasnym,   brzydko 

pachnącym pokoju, w którym ostatnio mieszkali. A Słoneczko łaziło w kółko na czworakach i 

po kolei nadgryzało buty Edgara i Alberta, pozostawiając na każdym drobne ślady zębów - na 

pamiątkę. Od czasu do czasu dzieci spoglądały po sobie, lecz przyszłość rysowała się tak 

tajemniczo, że żadne nie miało nic do powiedzenia. Przez całą noc przewracały się z boku na 

bok   i   prawie   nie   spały;   dokuczało   im   głośne   chrapanie   Edgara   i   Alberta   oraz   własne” 

niespokojne myśli. Wreszcie pan Poe zapukał do drzwi i wetknął głowę do środka.

- Pobudka, Baudelaire'owie! Czas jechać do Hrabiego Olafa.

Wioletka popatrzyła po zagraconym pokoju i chociaż nigdy go nie lubiła, na myśl o 

wyjeździe poczuła się bardzo zdenerwowana.

- Czy   musimy   jechać   natychmiast?   -   spytała.   Pan   Poe   otworzył   usta,   lecz   zanim 

odpowiedział, musiał parę razy zakaszleć.

- Owszem,   tak.   Podrzucę   was,   jadąc   do   banku,   tylko   musimy   wyruszyć   jak 

najwcześniej. Proszę wstawać i ubierać się! - zarządził dziarsko. Słowo „dziarsko” znaczy tu; 

„bardzo szybko, aby skłonić młodych Baudelaire'ów do opuszczenia domu”.

Młodzi Baudelaire'owie opuścili dom. Automobil pana Poe poturlał się z warkotem po 

kocich łbach w stronę dzielnicy, w której mieszkał Hrabia Olaf. W Alei Apatii mijali konne 

powozy i motocykle. Przejechali obok Felernej Fontanny - ozdobnie rzeźbionej kompozycji 

przestrzennej, od czasu do czasu wypluwającej wodę, w której taplały się małe dzieciaki. 

Minęli gigantyczne wysypisko śmieci na terenie dawnych Ogrodów Królewskich. Wkrótce 

potem pan Poe skręcił w wąską uliczkę, wzdłuż której ciągnęły się domki z jasnej cegły, i 

zatrzymał się w połowie jej długości.

- No to jesteśmy na miejscu! - oznajmił głosem, który bez wątpienia miał zabrzmieć 

wesoło. - Oto wasz nowy dom.

Młodzi Baudelaire'owie podnieśli wzrok i ujrzeli najładniejszy domek na całej ulicy. 

Cegły fasady były starannie oczyszczone, a w dużych, pootwieranych oknach widać było 

wiele   zadbanych   roślin   doniczkowych.   W   progu,   z   dłonią   opartą   na   lśniącej,   mosiężnej 

klamce, stała elegancko ubrana starsza pani, która uśmiechnęła się do dzieci. W drugiej ręce 

trzymała doniczkę.

- Cześć, dzieciaki! - zawołała. - To pewnie was adoptował Hrabia Olaf?

Wioletka otworzyła drzwi automobilu, wysiadła i podała rękę starszej pani. Poczuła 

mocny, ciepły uścisk dłoni i po raz pierwszy od dłuższego czasu pomyślała sobie, że być 

może życie jej i rodzeństwa mimo wszystko jakoś się ułoży.

background image

- Tak - powiedziała. - To my. Nazywam się Wioletka Baudelaire, to mój brat Klaus i 

moja   siostra   Słoneczko.   A   to   pan   Poe,   który   od   śmierci   rodziców   zajmuje   się   naszymi 

sprawami.

- Słyszałam o tym wypadku - powiedziała nieznajoma pani, witając się z wszystkimi 

po kolei. - Nazywam się Sędzia Strauss.

- Bardzo oryginalne imię - zauważył Klaus.

- To   nie   imię,   lecz   mój   tytuł   zawodowy   -   wyjaśniła   pani.   -   Jestem   sędzią   Sądu 

Najwyższego.

- Fascynujące zajęcie - powiedziała Wioletka. - A Hrabia Olaf jest pani mężem?

- Uchowaj Boże! - zaprotestowała Sędzia Strauss. - Szczerze mówiąc, niezbyt dobrze 

się znamy. Hrabia Olaf jest moim sąsiadem.

Dzieci   przeniosły  wzrok  ze  schludnego   domu  Sędzi   Strauss  na  sąsiadującą   z  nim 

ruderę. Jej ceglane ściany całkiem sczerniały od sadzy i brudu. Jedyne dwa okienka kryły się 

za   szczelnie   zamkniętymi   okiennicami,   chociaż   dzień   był   pogodny.   Ponad   okienkami 

wznosiła się wysoka, osmolona wieża, przekrzywiona z lekka na lewą stronę. Drzwi frontowe 

prosiły się o odmalowanie, a na samym ich środku wyrżnięte było wielkie oko. Cała budowla 

chyliła się na bok, jak krzywy ząb.

- Ou! - powiedziało Słoneczko i wszyscy zrozumieli, co ma na myśli. Miało na myśli: 

„Co za okropny dom! Nie chcę tam mieszkać za nic w świecie!”.

- W każdym razie miło było panią poznać - zwróciła się Wioletka do Sędzi Strauss.

- Mnie również - powiedziała Sędzia Strauss i wskazując doniczkę, dodała: - Może 

wpadniecie kiedyś pomóc mi przy kwiatkach?

- Z największą przyjemnością - odparła bardzo smutno Wioletka.

Oczywiście, że miło będzie pomóc czasem Sędzi Strauss przy kwiatkach, ale trudno 

było  Wioletce   odpędzić myśl,  że  o  wiele  przyjemniej  byłoby  zamieszkać   w  domu  Sędzi 

Strauss zamiast w domu Hrabiego Olafa. Co to za człowiek - zastanawiała się Wioletka - 

który rzeźbi sobie oko na drzwiach?

Pan Poe uchylił kapelusza, a Sędzia Strauss pożegnała dzieci uśmiechem i zniknęła w 

swoim ślicznym domu. Klaus odważnie wystąpił naprzód i zapukał do drzwi Hrabiego Olafa, 

bębniąc w sam środek rzeźbionego oka. Po dłuższej chwili drzwi zaskrzypiały, otworzyły się, 

i dzieci po raz pierwszy ujrzały Hrabiego Olafa.

- Witam,  wiłam, witam - odezwał  się świszczącym  szeptem.  Był bardzo  wysoki  i 

bardzo   chudy,   ubrany   w   szary   garnitur   z   licznymi   ciemnymi   plamami.   Twarz   miał 

nieogoloną, a zamiast pary brwi, jak u większości istot ludzkich, przez jego czoło biegła jedna 

background image

długa brew. Bardzo, bardzo błyszczące oczy nadawały mu wyraz zarazem drapieżny i zły. - 

Witajcie, moje dzieci. Zapraszam was do waszego nowego domu, tylko wytrzyjcie dobrze 

nogi, żeby nie nanieść błota.

Zaledwie sieroty Baudelaire weszły do środka - a pan Poe za nimi - pojęły śmieszność 

tego,   co   przed   chwilą   powiedział   Hrabia   Olaf.   Pokój,   w   którym   się   znaleźli,   był 

najbrudniejszym pomieszczeniem, jakie dzieci widziały w swoim życiu, i odrobina błota z 

ulicy nie uczyniłaby tu najmniejszej różnicy. Nawet w marnym świetle jedynej gołej żarówki 

dyndającej u sufitu widać było, że wszystko lepi się od brudu, począwszy od wypchanej lwiej 

głowy przybitej  do ściany, po misę ogryzków z jabłek ustawioną na małym  drewnianym 

stoliku. Klausowi chciało się płakać, gdy na to patrzył.

- Przydałoby   się   tutaj   trochę   posprzątać   -   mruknął   pan   Poe,   wytężając   wzrok   w 

ciemnym wnętrzu.

- Zdaję sobie sprawę, że mój skromny dom nie umywa się nawet do luksusów willi 

Baudelaire'ów - odparł Hrabia Olaf. - Wystarczy jednak mały zastrzyk waszych funduszy, aby 

go doprowadzić do ładu.

Pan Poe otworzył szeroko oczy ze zdumienia i zanim znów się odezwał, echo jego 

kaszlu rozbrzmiewała przez dobrą chwilę po ciemnym pokoju.

- Majątek   Baudelaire'ów   -   oznajmił   kategorycznie   -   absolutnie   nie   może   być 

wykorzystany na takie cele. Ściśle mówiąc, w ogóle nie może być wykorzystywany do czasu 

osiągnięcia pełnoletności przez Wioletkę.

Hrabia Olaf odwrócił się do pana Poe, błyskając okiem jak rozwścieczony pies. Zaraz 

uderzy go w twarz - pomyślała Wioletka. Lecz Hrabia Olaf przełknął ślinę - dzieci zauważyły 

ruch grdyki na jego chudej szyi - i tylko wzruszył ramionami w poplamionym garniturze.

- Nie to nie - burknął. - Mnie tam wszystko jedno. Bardzo panu dziękuję, panie Poe, za 

przywiezienie dzieci. Chodźcie, dzieci, pokażę wam wasz pokój.

- Do widzenia, Wioletko, Klausie i Słoneczko - rzekł pan Poe, przekraczając próg 

frontowych drzwi. - Mam nadzieję, że będzie wam tu bardzo dobrze. Zajrzę do was od czasu 

do czasu, a gdybyście mieli jakieś pytania, możecie w każdej chwili skontaktować się ze mną 

w banku.

- Ale my nawet nie wiemy, gdzie ten bank się mieści - powiedział Klaus.

- Mam plan miasta - wtrącił Hrabia Olaf. - Do widzenia panu, panie Poe.

Wychylił   się   i   zatrzasnął   za   gościem   drzwi,   a   sieroty   Baudelaire   były   lak 

przygnębione, że przegapiły ostatnią szansę spojrzenia na pana Poe. Zrobiło im się bardzo żal, 

że nie mogą dalej u niego mieszkać, chociaż tak tam śmierdziało. Więc zamiast patrzeć na 

background image

drzwi, wszyscy troje spuścili wzrok i zauważyli, że Hrabia Olaf nosi co prawda buty, ale bez 

skarpetek. Zauważyli też, że na bladej skórze nad kostką, między wystrzępionym mankietem 

spodni a czarnym butem, Hrabia Olaf ma wytatuowane oko - dokładnie takie samo jak na 

drzwiach. Zaciekawiło ich, ile jeszcze innych oczu może znajdować się w domu Hrabiego 

Olafa i czy odtąd już zawsze będą czuli, że Hrabia Olaf ich obserwuje, nawet kiedy nie będzie 

go w pobliżu.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie wiem, czy sami też to zauważyliście, ale pierwsze wrażenia bardzo często nas 

zwodzą. Na przykład, widzisz po raz pierwszy jakiś obraz i wcale ci się on nie podoba, ale 

gdy popatrzysz chwilę dłużej, okazuje się całkiem ładny. Albo ser gorgonzola - z początku 

może ci się wydać za ostry w smaku, ale gdy podrośniesz, stwierdzasz nagle, że mógłbyś nie 

jeść   nic   oprócz   sera   gorgonzola.   Klaus,   kiedy   urodziło   się   Słoneczko,   wcale   nie   lubił 

siostrzyczki, lecz nie minęło sześć tygodni, a oboje daliby się za siebie pokroić na kawałki. 

Nasza wstępna opinia na każdy prawie temat może się z czasem zmienić. Chciałbym móc 

powiedzieć wam, że pierwsze wrażenie młodych Baudelaire'ów dotyczące Hrabiego Olafa i 

jego domu było  mylne,  tak  jak to często  bywa  z pierwszymi  wrażeniami.  Lecz  niestety, 

wrażenie,   że   Hrabia   Olaf   jest   złym   człowiekiem,   a   jego   dom   istnym   chlewem,   było   jak 

najbardziej słuszne. Przez kilka pierwszych dni pobytu u Hrabiego Olafa Wiole tka, Klaus i 

Słoneczko usiłowali poczuć się lam jak w domu, ale okazało się to niemożliwe. Mimo iż dom 

był całkiem spory, Hrabia Olaf upchnął całą trójkę w jednym obskurnym pokoiku, w którym 

stało tylko jedno małe łóżko. Wioletka i Klaus nocowali w nim na zmianę. Każde co drugą 

noc spało w łóżku, a co drugą na twardej drewnianej podłodze - a ponieważ materac łóżka 

miał   w   środku   straszne   góry   i   doły,   więc   trudno   powiedzieć,   komu   było   bardziej 

niewygodnie. Aby urządzić legowisko dla Słoneczka, Wioletka zdjęła z pręta nad jedynym 

oknem   zakurzone   zasłony   i   poskładała   je   w   coś   na   kształt   becika,   w   którym   jej   siostra 

mieściła się akurat. Ale po zdjęciu zasłon przez popękane szyby od świtu wpadało do środka 

ostre słońce, więc dzieci budziły się codziennie niewyspane i obolałe. Zamiast szafy dostały 

wielkie pudło, w którym kiedyś mieściła się lodówka, a teraz miały się zmieścić ubrania całej 

trójki,   wrzucone   na   kupę.   Zamiast   zabawek,   książek   i   innych   rzeczy,   które   dostarczają 

dzieciom   rozrywki,   Hrabia   Olaf   zaopatrzył   młodych   Baudelaire'ów   w   stosik   kamieni.   A 

jedyną   dekorację   łuszczących   się   ścian   stanowiło   wielkie,   wstrętne   malowidło, 

przedstawiające oko, takie samo jak na nodze Hrabiego Olafa i na drzwiach wejściowych.

Dzieci wiedziały jednak to, co i wy na pewno wiecie: że nawet najgorsze warunki dają 

się   znieść,   gdy  towarzyszą   nam   ciekawi   i  mili   ludzie.   Niestety,  Hrabia   Olaf   nie   był  ani 

ciekawy, ani miły; był surowy, nerwowy i brzydko pachniał. Za jedyną zaletę Hrabiego Olafa 

uznać można to, że rzadko przebywał w domu. Rano dzieci wstawały i ubierały się w to, co 

wyciągnęły z pudła po lodówce, po czym schodziły do kuchni, gdzie czekała na nie lista 

poleceń,   pozostawiona   przez   Hrabiego   Olafa,   który   często   zjawiał   się   dopiero   w   nocy. 

Większość dnia spędzał bowiem poza domem albo w wysokiej wieży, gdzie dzieciom nie 

background image

wolno było wchodzić. Polecenia dotyczyły na ogół ciężkich prac, takich jak malowanie ganku 

od podwórza albo naprawa okien, a na końcu każdej instrukcji, zamiast podpisu, Hrabia Olaf 

rysował oko.

Pewnego ranka instrukcja  głosiła: „Moja  trupa teatralna przyjdzie  dzisiaj z wizytą 

przed wieczornym spektaklem. Przygotujcie na siódmą kolację dla dziesięciu osób. Macie 

kupić jedzenie, przyrządzić posiłek, nakryć do stołu, podać do stołu, sprzątnąć ze stołu i nie 

pętać się  pod nogami”. Poniżej  widniało  znajome  oko, a pod kartką  leżała  drobna suma 

pieniędzy na zakupy.

Wioletka   i   Klaus   przeczytali   instrukcję,   jedząc   śniadanie,   czyli   szarą   owsiankę   z 

grudami,   którą   Hrabia   Olaf   zostawiał   im   co   rano   w   wielkim   garnku   na   kuchni. 

Przeczytawszy, wymienili zgnębione spojrzenia.

- Żadne z nas nie zna się na gotowaniu - powiedział Klaus.

- To prawda - przyznała Wioletka. - Wiedziałam, jak się zabrać do naprawy okien i do 

czyszczenia komina, bo takie sprawy mnie ciekawią. Ale nie mam pojęcia, jak się przyrządza 

jedzenie, z wyjątkiem grzanek.

- A   nawet   grzanki   zdarza   ci   się   spalić   -   dodał   Klaus,   i   uśmiechnęli   się   oboje. 

Przypomniało im się, jak kiedyś wstali raniuteńko, żeby w sekrecie przygotować śniadanie 

dla   rodziców.   Wioletka   spaliła   grzanki,   a   rodzice,   czując   swąd,   wpadli   do   kuchni, 

zaniepokojeni, co się dzieje. Na widok Wioletki i Klausa, wpatrzonych smętnie w zwęglone 

szczątki pieczywa, zaczęli się okropnie śmiać, a potem usmażyli naleśniki dla całej rodziny.

- Szkoda, że ich nie ma - westchnęła Wioletka. Nie musiała wyjaśniać, że chodzi jej o 

rodziców. - Na pewno nie pozwoliliby nam mieszkać w tym okropnym domu.

- Gdyby byli - Klaus mówił coraz cieńszym głosem, bo coraz bardziej się denerwował 

- po pierwsze w ogóle nie trafilibyśmy do Hrabiego Olafa. Nienawidzę tu być, Wioletko! 

Nienawidzę   tego   domu!   Nienawidzę   naszego   pokoju!   Nienawidzę   wykonywania   tych 

wszystkich poleceń, i Hrabiego Olafa też nienawidzę!

- Ja tak samo - powiedziała Wioletka, a Klaus z ulgą spojrzał na swoją starszą siostrę, 

Czasem wystarczy powiedzieć głośno, że się czegoś nienawidzi, i usłyszeć, że ktoś się z nami 

zgadza, aby poczuć się lepiej nawet w najgorszej sytuacji, - Nienawidzę w tej chwili całego 

naszego życia - dodała Wioletka. - Ale co zrobić, trzeba trzymać głowę do góry.

Wyrażenia tego używał często ojciec dzieci, a znaczyło  ono: „być wesołym mimo 

wszystko”.

- Masz rację - przyznał Klaus. - tylko że bardzo trudno jest trzymać głowę do góry, 

gdy Hrabia Olaf ciągle daje nam po głowie.

background image

- Dziuk! - pisnęło Słoneczko, bębniąc po stole łyżką od owsianki. Wioletka i Klaus, 

wytrąceni gwałtownie z rozmowy, spojrzeli ponownie na notatkę Hrabiego Olafa.

- Może poszukamy jakiejś książki kucharskiej i przeczytamy w niej, jak się gotuje - 

zaproponował Klaus. - Przygotowanie prostego posiłku nie powinno być zbyt trudne.

Przez dobrych parę minut Wioletka z Klausem otwierali i zamykali kuchenne szafki 

Hrabiego Olała, jednak bez skutku.

- Nie mogę powiedzieć, że mnie to dziwi - rzekła Wioletka. - W całym tym domu nie 

widzieliśmy przecież ani jednej książki.

- No   właśnie   -   zasmucił   się   Klaus.   -   Bardzo   brakuje   mi   czytania.   Musimy   jak 

najszybciej rozejrzeć się w okolicy za biblioteką.

- Ale nie dzisiaj - powiedziała Wioletka. - Dzisiaj musimy przygotować kolację na 

dziesięć osób.

W   tej   właśnie   chwili   ktoś   zapukał   do   frontowych   drzwi.   Wioletka   z   Klausem 

wymienili nerwowe spojrzenia.

- Kto mógłby chcieć odwiedzić Hrabiego Olafa? - zastanowiła się głośno Wioletka.

- A może to nas ktoś chce odwiedzić? - powiedział Klaus bez większego przekonania. 

Od   czasu   śmierci   rodziców   większość   przyjaciół   młodych   Baudelaire'ów   jakoś   się 

wykruszyła, co tutaj znaczy: „przestali dzwonić, pisać i wpadać z wizytą, przez co trójka 

dzieci czuła się bardzo osamotniona”. Ani wy, ani ja, oczywiście, nie zrobilibyśmy czegoś 

takiego naszym dotkniętym żałobą przyjaciołom, ale smutna prawda polega na tym, że kiedy 

komuś umrze bliska osoba, znajomi często zaczynają tego kogoś unikać, chociaż akurat w 

takich chwilach obecność przyjaciół jest najbardziej potrzebna.

Wioletka, Klaus i Słoneczko podeszli ostrożnie do frontowych drzwi i wyjrzeli przez 

wizjer, który miał kształt oka. Widząc, że z drugiej strony zerka na nich Sędzia Strauss, 

uradowali się niezmiernie i zaraz otworzyli drzwi.

- Pani Sędzia Strauss! - zawołała Wioletka. - Jak to miło!

Już   miała   dodać:   „Prosimy   do   środka”,   ale   pomyślała   sobie,   że   Sędzia   Strauss 

wolałaby chyba nie zapuszczać się w półmrok brudnego pokoju.

- Przepraszam, że nie zajrzałam wcześniej - powiedziała Sędzia Strauss do młodych 

Baudelaire'ów,   którzy   niezdarnie   blokowali   wejście.   -   Ciekawiło   mnie   bardzo,   jak   się 

zadomowiliście, ale miałam w sądzie wyjątkowo trudną sprawę, która pochłaniała większość 

mojego czasu.

- Co to była za sprawa? - zainteresował się Klaus. Pozbawiony możliwości czytania, 

odczuwał wielki głód świeżych informacji.

background image

- O tym nie wolno mi mówić - odparła Sędzia Strauss. - Tajemnica służbowa. Mogę 

tylko zdradzić, że chodzi o pewną trującą roślinę i nielegalne użycie cudzej karty kredytowej.

- Jiika! - pisnęło Słoneczko, co z powodzeniem mogło znaczyć: „Ale to ciekawe!”, 

chociaż przecież nie było możliwe, aby Słoneczko zrozumiało, o czym mówi Sędzia Strauss.

Sędzia Strauss spojrzała z góry na Słoneczko i roześmiała się.

- Jiika! Masz rację - powiedziała i wyciągnęła rękę, chcąc pogłaskać maleństwo po 

główce. Słoneczko przytrzymało jej rękę i leciutko ugryzło.

- To znaczy, że ona panią lubi - wyjaśniła Wioletka. - Kiedy ktoś jej się nie podoba 

albo chce ją wykąpać, gryzie bardzo, bardzo mocno.

- Rozumiem - odparta Sędzia Strauss. - No więc, jak sobie radzicie, dzieci? Niczego 

wam nie brakuje?

Dzieci spojrzały po sobie, myśląc o wszystkich rzeczach, których im brakowało. Na 

przykład jeszcze jednego łóżka. Przyzwoitego miejsca do spania dla Słoneczka. Zasłon na 

okno w pokoju. Szalki zamiast pudła po lodówce. A najbardziej, oczywiście, brakowało im 

możliwości zerwania wszelkich związków z Hrabią Olafem, Jeszcze bardziej brakowało im 

rodziców   i   prawdziwego   domu,   ale   na   to,   rzecz   jasna,   nie   można   było   nic   poradzić. 

Zastanawiając się nad pytaniem Sędzi Strauss, Wioletka, Klaus i Słoneczko smętnie spuścili 

głowy. W końcu odezwał się Klaus:

- Czy nie mogłaby nam pani pożyczyć jakiejś książki kucharskiej? Nie znaleźliśmy w 

domu ani jednej, a Hrabia Olaf kazał nam przygotować na dziś wieczór kolację dla swojej 

trupy teatralnej.

- 'Mój Boże - wzruszyła  się Sędzia Strauss. - Przygotować  kolację dla całej trupy 

teatralnej to doprawdy trudne zadanie dla dzieci.

- Hrabia   Olaf   obarcza   nas   wieloma   odpowiedzialnymi   zadaniami   -   powiedziała 

Wioletka.  Chciała powiedzieć:  „Hrabia Olaf jest złym  człowiekiem”,  ale na to była  zbyt 

dobrze wychowana.

- A może wstąpicie do mnie i sami znajdziecie sobie odpowiednią książkę kucharską? 

- zaproponowała Sędzia Strauss.

Dzieci   bardzo   chętnie   podążyły   za   Sędzią   Strauss   do   jej   zadbanego   domu.   Przez 

elegancki, pachnący kwiatami hall weszły do ogromnego pokoju, a gdy ujrzały, co jest w 

środku, prawie zemdlały z zachwytu. Szczególnie Klaus.

Pokój okazał się biblioteką. Nie biblioteką publiczną, tylko prywatną, czyli wielkim 

zbiorem książek należących do Sędzi Strauss. Półka nad polką, książki zasłaniały wszystkie 

ściany od podłogi do sufitu, a na środku stały pojedyncze regały, też z mnóstwem półek. 

background image

Wolny od książek był jedynie  kąt z paroma dużymi,  wygodnymi  fotelami i drewnianym 

stolikiem,   oświetlony   wiszącymi   lampami   -   idealne   miejsce   na   lekturę.   Biblioteka   Sędzi 

Strauss była mniejsza niż biblioteka państwa Baudelaire'ów, ale równie przytulna, więc dzieci 

nie posiadały się z emocji.

- Słowo daję! - wykrzyknęła Wioletka. - Co za wspaniała biblioteka!

- Dziękuję bardzo - powiedziała Sędzia Strauss. - Gromadzę książki od lat i jestem 

bardzo dumna ze swoich zbiorów. O ile potraficie szanować książki, możecie z nich korzystać 

w każdej chwili. Książki kucharskie stoją tu, na ścianie wschodniej. Rzucimy okiem?

- Oczywiście   -   rzekła   Wioletka   -   a   potem,   jeśli   pani   pozwoli,   bardzo   chętnie 

przejrzałabym coś z dziedziny inżynierii mechanicznej. Wynalazki to moja wielka pasja.

- A ja poszukam czegoś o wilkach - powiedział Klaus. - Ostatnio fascynuje mnie temat 

dzikich zwierząt Ameryki Północnej.

- Gita!   -   pisnęło   Słoneczko,   co   oznaczało:   „Proszę   nie   zapomnieć   o   książce   z 

obrazkami dla mnie”.

Sędzia Strauss uśmiechnęła się.

- Jak   to   miło   spotkać   młodzież,   która   interesuje   się   książkami.   Ale   najpierw 

powinniśmy chyba poszukać dobrego przepisu na kolację, nie sądzicie?

Dzieci przyznały jej rację i przez pól godziny wertowały stos książek kucharskich, 

które im poleciła Sędzia Strauss. Szczerze mówiąc, sieroty byty tak przejęte tym, że wyrwały 

się z domu Hrabiego Olafa i trafiły do tej cudownej biblioteki, że trochę trudno im było 

zebrać   myśli   i   skoncentrować   się   na   gotowaniu.   Wreszcie   Klaus   znalazł   danie,   na   które 

przepis brzmiał zachęcająco, a w dodatku wydawało się proste do przyrządzenia.

- Posłuchajcie   tego   -   oznajmił.   -   „Puttanesca.   Jest   to   sos   włoski   do   makaronu. 

Potrzebne   nam   będą   tylko   świeże   oliwki,   kapary,   anchois,   czosnek,   siekana   pietruszka   i 

pomidory.  Wszystko razem dusimy w rondlu, a oddzielnie gotujemy spaghetti do polania 

sosem”.

- Brzmi dość prosto - przyznała Wioletka, i cala trójka spojrzała po sobie z nadzieją. 

Może, mając za ścianą życzliwą Sędzię Strauss i jej bibliotekę, da się tu całkiem łatwo żyć, 

nie trudniej niż przyrządzić sos puttanesca dla Hrabiego Olafa.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Sieroty Baudelaire przekaligrafowały przepis na sos puttanesca z książki kucharskiej 

na karteczkę, a Sędzia Strauss była tak uprzejma, że poszła z nimi na rynek, gdzie nabyły 

niezbędne produkty. I chociaż Hrabia Olaf nie zostawił dzieciom zbyt dużo pieniędzy, zdołały 

kupić wszystko, co potrzeba.

Oliwki znalazły u straganiarza, który pozwolił im skosztować kilku odmian i wybrać 

najsmaczniejsze.

W budce z makaronami wypatrzyły kluseczki o ciekawym kształcie i poradziły się 

sprzedawczyni,  ile należy kupić na trzynaście osób - licząc dziewięcioro gości, Hrabiego 

Olafa i ich troje. Potem w supermarkecie kupiły czosnek, który jest rośliną bulwiastą o ostrym 

smaku;   anchois,   które   są   małymi,   słonymi   rybkami;   kapary,   które   są   pączkami   kwiatów 

niewielkiego krzewu i smakują jak marzenie, a także pomidory, które, wbrew temu, co sądzi 

większość ludzi,  są owocami,  a nie warzywami.  Przyszło  im do głowy,  że należy podać 

również   deser,   więc   nabyły   kilka   opakowań   budyniu   w   różnych   smakach.   Może   gdy 

przygotują pyszną kolację - myślały sobie - Hrabia Olaf zacznie się do nich odnosić bardziej 

życzliwie.

- Bardzo pani dziękujemy za okazaną nam dzisiaj pomoc - powiedziała Wioletka, gdy 

wracali do domu. - Nie wiem, jak byśmy sobie bez pani poradzili.

- Wyglądacie mi na osoby inteligentne - odparła Sędzia Strauss. - Przypuszczam, że i 

tak coś byście wymyślili. Nadal jednak wydaje mi się dziwne, że Hrabia Olaf zlecił wam 

przygotowanie tak wielkiej kolacji. No, jesteśmy na miejscu. Pójdę do siebie. Mam nadzieję, 

że wkrótce wpadniecie wypożyczyć coś z mojej biblioteki.

- Jutro? - podchwycił Klaus. - Możemy wpaść jutro?

- Czemu nie - uśmiechnęła się Sędzia Strauss.

- Doprawdy,   nie   mamy   słów   wdzięczności   -   powiedziała   Wioletka,   starannie 

dobierając   słowa.   Mając   tylko   zmarłych   rodziców   i   Hrabiego   Olafa,   który   je   traktował 

wyjątkowo podle, dzieci nie nawykły do dobroci ze strony dorosłych i nie były pewne, czy 

przypadkiem nie powinny się jakoś odwdzięczyć. - Jutro, zanim znów skorzystamy z pani 

biblioteki,   Klaus   i   ja   z   największą   przyjemnością   wyręczymy   panią   w   obowiązkach 

domowych. Słoneczko jest, co prawda, za małe do pracy, ale na pewno znajdziemy coś, w 

czym mogłoby się przydać.

Sędzia Strauss uśmiechnęła się do dzieci, chociaż oczy miała smutne. Położyła rękę na 

głowie Wioletka, która poczuła się tak dobrze, jak już dawno się to nie zdarzało.

background image

- Dziękuję,   nie   trzeba   -   powiedziała   Sędzia   Strauss.   -   Jesteście   zawsze   mile 

widzianymi gośćmi w moim domu.

Potem   zniknęła   za   drzwiami,   a  sieroty  Baudelaire   patrzyły   za   nią   jeszcze   chwilę, 

zanim poszły do siebie.

Prawie całe popołudnie Wioletka, Klaus i Słoneczko gotowali sos puttanesca według 

przepisu z książki kucharskiej. Wioletka prażyła czosnek, płukała i siekała anchois. Klaus 

obierał pomidory i wyjmował pestki z oliwek. Słoneczko bębniło drewnianą łyżką w rondel, 

podśpiewując   piosenkę,   którą   samo   ułożyło.   Cala   trójka   czuła   się   znacznie   mniej 

nieszczęśliwa niż kiedykolwiek od dnia przybycia do domu Hrabiego Olafa.

Woń   gotowanych   potraw   często   działa   na   nas   kojąco,   więc   w   kuchni   zrobiło   się 

przytulnie, kiedy sos dusił się na wolnym ogniu - jest to termin kulinarny i oznacza: „gotował 

się nad bardzo małym płomieniem”. Trzy sieroty rozmawiały sobie przyjemnie o rodzicach i 

o   Sędzi   Strauss,   którą   zgodnie   uznały   za   fantastyczną   sąsiadkę   i   w   której   bibliotece 

zamierzały spędzać jak najwięcej czasu. Tak sobie gwarząc, mieszały budyń czekoladowy i 

kosztowały go co chwila.

Wkładając   budyń   do   lodówki,   żeby   się   ochłodził,   Wioletka,   Klaus   i   Słoneczko 

usłyszeli donośny huk otwieranych drzwi. Zdaje się, że nie muszę wam mówić, kto wrócił do 

domu.

- Sieroty? - wrzasnął skrzekliwym głosem Hrabia Olaf. - Gdzie jesteście, sieroty?

- W kuchni, Hrabio Olafie. - zawołał Klaus. - Kończymy gotować kolację.

- Wasze szczęście - burknął Hrabia Olaf, wkraczając do kuchni. Spojrzał kolejno na 

wszystkich troje Baudelaire'ów swoimi bardzo, bardzo błyszczącymi oczami. - Moja trupa już 

nadciąga, a wszyscy są bardzo głodni. Gdzie pieczeń?

- Nie przyrządziliśmy pieczeni - odparła Wioletka. - Przyrządziliśmy sos puttanesca.

- Co takiego? - nastroszył się Hrabia Olaf. - Nie ma pieczeni?

- Nie wspomniał pan, że ma być pieczeń - powiedział Klaus.

Hrabia Olaf przysunął się tuż do dzieci, przez co wydal im się jeszcze wyższy. Jego 

oczy błysnęły mocniej niż zwykle, a pojedyncza brew podjechała groźnie do góry.

- Adoptując was - wycedził przez zęby - stałem się automatycznie waszym ojcem, a 

jako ojciec nie jestem dla was kimś, z kim można żartować. Żądam, abyście podali mnie i 

moim gościom pieczeń wołową.

- Nie ma pieczeni! - krzyknęła Wioletka. - Jest tylko sos puttanesca!

- Nie! Nic! Nie! - zawtórowało jej Słoneczko.

Hrabia Olaf spojrzał z góry na Słoneczko, zaskoczony tym nagłym przemówieniem. Z 

background image

nieludzkim rykiem chwycił dziecko w szpony jednej łapy i podniósł je na wysokość swoich 

błyszczących   oczu.   Nie   muszę   chyba   dodawać,   że   Słoneczko   wystraszyło   się   okropnie   i 

natychmiast uderzyło w płacz; ze strachu nie próbowało nawet ugryźć ręki, która trzymała je 

w górze.

- Postaw ją na ziemi, ale już, ty brutalu! - wrzasnął Klaus. Podskoczył parę razy, chcąc 

wyrwać Słoneczko ze szponów Hrabiego, ale nie dosięgnął. Hrabia Olaf spojrzał na Klausa z 

góry i wyszczerzył się w strasznym, zębatym uśmiechu, podnosząc wyjące Słoneczko jeszcze 

wyżej. Już - już zdawało się, że ciśnie je o podłogę, kiedy z pokoju za ścianą dobiegi chóralny 

rechot i wołania:

- Olaf! Gdzie Olaf?

Hrabia Olaf zastygł w bezruchu, nie wypuszczając z garści Słoneczka, i trwał tak, gdy 

kolejni członkowie jego trupy teatralnej wkraczali do kuchni. Niebawem całe pomieszczenie 

zapełniły dziwaczne postacie różnych kształtów i rozmiarów. Byt wśród nich łysy mężczyzna 

z bardzo długim nosem, przyodziany w długą czarną togę. Były dwie kobiety o twarzach 

całkowicie pokrytych kredowobiałym pudrem, co nadawało im wygląd duchów. Za kobietami 

stał mężczyzna, który miał bardzo długie i bardzo chude ręce, a na ich końcach, zamiast dłoni 

- dwa haki.

Była też niesamowicie gruba osoba, która nie wyglądała ani na mężczyznę, ani na 

kobietę.   Za   plecami   tej   osoby,   w   drzwiach   kuchni,   tłoczyły   się   jeszcze   inne   postacie, 

niewidoczne dla dzieci, ale na pewno równie przerażające.

- Mamy   cię,   Olafie!   -   triumfowała   jedna   z   bladolicych.   -   Ale   co   ty  tu   właściwie 

robisz?

- Nic takiego, wychowuję sieroty - burknął Hrabia Olaf. - Kazałem im przygotować 

kolację, a zrobiły tylko jakiś obrzydliwy sos.

- Dzieciom nie wolno pobłażać - odezwał się hakoręki. - Trzeba je nauczyć, że mają 

słuchać starszych.

Łysy dryblas przyjrzał się młodym Baudelaire'om spod zmrużonych powiek.

- To te bogate dzieciaki, o których mi mówiłeś? - spytał Hrabiego Olafa.

- Tak - potwierdził Hrabia Olaf. - Są tak paskudne, że dotykam ich z obrzydzeniem.

Mówiąc to, postawił zapłakane Słoneczko na podłogę. Wioletka z Klausem odetchnęli 

z ulgą, że jednak nie puścił ich siostrzyczki z wysoka.

- Wcale ci się nie dziwię - rzucił ktoś od drzwi.

Hrabia   Olaf   wytarł   dłoń   o   drugą   rękę,   jakby   naprawdę   trzymał   w   niej   coś 

obrzydliwego, a nie małe dziecko.

background image

- No, dość gadania - powiedział. - Zjedzmy lepiej tę kolację, chociaż na pewno jest do 

niczego. Chodźcie wszyscy do jadalni, naleję wam wina. Może zdążymy się upić, zanim te 

łapserdaki podadzą do siołu; wtedy będzie nam wszystko jedno, czy jemy pieczeń, czy coś 

innego.

- Hura! - krzyknęło kilkoro członków trupy i wszyscy, z Hrabią Olafem na czele, 

przedefilowali przez kuchnię do jadalni. Na dzieci nikt już nie zwracał najmniejszej uwagi - 

poza łysym, który nachylił się i spojrzał Wioletce prosto w oczy.

- Ślicznotka z ciebie - mruknął, biorąc jej buzię w szorstkie łapy. - Na twoim miejscu 

nie denerwowałbym Hrabiego Olafa, żeby przypadkiem nie popsuł tej ślicznej buzi.

Wioletka zadrżała, a łysy zachichotał piskliwie i wyszedł z kuchni.

Dzieci   zostały   same   i   dopiero   wtedy  uświadomiły   sobie,   że   dyszą   ciężko,   jak   po 

długim biegu. Słoneczko wciąż szlochało, a Klaus też miał łzy w oczach. Tylko Wioletka nie 

płakała,   gdyż   trzęsła   się   ze   strachu   i   abominacji   -   słowo   „abominacja”   znaczy   tu: 

„nieprzyjemna   mieszanka   grozy   i   obrzydzenia”.   Przez   kilka   chwil   żadne   nie   mogło 

wykrztusić ani słowa.

- To straszne, straszne - szepnął w końcu Klaus. - Co możemy zrobić, Wioletko?

- Nie wiem. Boję się.

- Ja też - powiedział Klaus.

- Huks! - powiedziało Słoneczko i przesiało płakać.

- Jeść! Gdzie kolacja?! - wrzasnął ktoś z jadalni i cala trupa teatralna jęła rytmicznie 

bębnić w stół, co jest wyjątkowo niegrzecznym zachowaniem.

- Lepiej podajmy tę puttanescę - rzekł Klaus - bo kto wie, co Hrabia Olaf może nam 

zrobić.

Wioletce przypomniało się, co mówił łysy o popsuciu jej buzi, więc kiwnęła głową. 

Oboje z Klausem spojrzeli na rondel z bulgoczącym sosem, który przedtem wyglądał tak 

swojsko, a teraz jak krwawa kadź. Zostawiwszy Słoneczko w kuchni, wkroczyli do jadalni: 

Klaus niósł misę kluseczek o ciekawym kształcie, a Wioletka - wazę z sosem puttanesca i 

sporą chochlę. Trupa teatralna gadała i rechotała, popijając raz po raz wino kieliszków, i nie 

zważała   wcale   na   sieroty   Baudelaire,   które   okrążały   stół,   nakładając   kolejno   na   talerze. 

Wioletkę od ciężkiej chochli rozbolała w końcu prawa ręka. Przez chwilę chciała zastąpić ją 

lewą, ponieważ jednak była praworęczna, zlękła się, że lewą ręką rozleje sos i w ten sposób 

znów rozwścieczy Hrabiego Olafa. Zerknęła smutno w pełny talerz Hrabiego Olafa i zrobiło 

jej się żal, że nie kupiła na rynku trucizny i nie wsypała jej do sosu. Po obsłużeniu wszystkich 

gości Klaus i Wioletka wymknęli się z powrotem do kuchni. Słuchając dzikich, groźnych 

background image

śmiechów Hrabiego Olafa i jego trupy, dziobali widelcami w swoich porcjach, gdyż byli tak 

nieszczęśliwi, że zupełnie odechciało im się jeść.

Niebawem   przyjaciele   Olafa   znów   zaczęli   bębnić   rytmicznie   w   stół,   więc   sieroty 

poszły   do   jadalni   zebrać   talerze,   a   potem   wróciły   tam   jeszcze   raz,   aby   podać   budyń 

czekoladowy. Wtedy widać już było wyraźnie, że Hrabia Olaf i jego kompania wypili bardzo 

dużo   wina:  pokładali   się  na  stole   i  mówili  o  wiele   mniej.  W  końcu   wstali  i   chwiejnym 

szeregiem przedefilowali przez kuchnię z powrotem do wyjścia. Hrabia Olaf rozejrzał się po 

kuchni pełnej brudnych naczyń.

- Ponieważ jeszcze nie pozmywaliście - rzekł do sierot - zwalniam was wyjątkowo z 

dzisiejszego spektaklu. Ale za to, gdy tylko sprzątniecie, macie zaraz pójść do łóżek.

Klaus do tej chwili wpatrywał się wściekłym wzrokiem w podłogę, próbując ukryć 

rozgoryczenie. Lecz ostatniego słowa nie mógł znieść w milczeniu.

- Chciał pan powiedzieć do łóżka! - wykrzyknął. - Dał nam pan tylko jedno łóżko!

Na ten wybuch gniewu trupa teatralna stanęła jak wryta, popatrując to na Klausa, to na 

Hrabiego Olafa - wszyscy ciekawi byli, co teraz będzie. Hrabia Olaf uniósł pojedynczą brew i 

oczy zalśniły mu dziko - lecz przemówił spokojnie:

- Skoro życzysz  sobie drugiego łóżka, możesz pojechać jutro do miasta i kupić je 

sobie.

- 'Przecież pan doskonale wic, że nie mamy pieniędzy - powiedział Klaus.

- Doskonale wiem, że macie - odparł Hrabia Olaf, i od tej chwili mówił coraz głośniej: 

- Jesteście dziedzicami ogromnej fortuny.

- Z   tych   pieniędzy   nie   wolno   nikomu   korzystać,   póki   Wioletka   nie   stanie   się 

pełnoletnia - wyjaśnił Klaus, przypominając sobie, co mówił pan Poe.

Hrabia Olaf mocno poczerwieniał na obliczu. Przez chwilę milczał. Nagle zamachnął 

się   gwałtownie   i   rąbnął   Klausa   w   twarz.   Klaus   upadł   na   podłogę,   oko   w   oko   z   okiem 

wytatuowanym nad oddaloną o parę cali kostką nogi Olafa. Okulary Klausa wylądowały w 

rogu kuchni. Lewy policzek, ten na który spadł cios Olafa, palił jak ogień. Trupa teatralna 

kwiczała ze śmiechu, a parę osób klaskało, jakby Hrabia Olaf dokonał czegoś bohaterskiego, 

a nie godnego pogardy.

- Chodźmy, przyjaciele - rzekł Hrabia Olaf do swojej kompanii. - Bo spóźnimy się na 

własne przedstawienie.

- Jak   cię   znam,   Olafie   -   odezwał   się   hakoręki   -   na   pewno   znajdziesz   sposób,   by 

wyciągnąć forsę Baudelaire'ów.

- Zobaczymy - mruknął Hrabia Olaf, ale oczy błyszczały mu tak, jakby już miał jakiś 

background image

pomysł.

Drzwi   huknęły   po   raz   drugi,   zamykając   się   z   impetem   za   Hrabią   Olafem   i   jego 

straszliwą kompanią. Dzieci znów zostały same w kuchni. Wioletka uklękła przy Klausie i 

objęła go na pocieszenie. Słoneczko podczołgało się na czworakach do okularów, podniosło 

je i podało Klausowi. Wtedy Klaus się rozpłakał - nie tyle z bólu, ile z wściekłości na tę 

okropną sytuację, w której się znaleźli. Wioletka i Słoneczko zapłakały razem z bratem i 

szlochali tak we troje, zmywając naczynia, gasząc świece w stołowym pokoju, przebierając 

się i układając do snu - Klaus w łóżku, Wioletka na podłodze, a Słoneczko w beciku z zasłon. 

Przez   okno   świecił   do   środka   księżyc,   więc   gdyby   ktoś   zajrzał   wtedy   do   pokoju   sierot 

Baudelaire, zobaczyłby troje dzieci plączących po cichutku przez całą noc.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

O ile nie macie wielkiego, bardzo wielkiego szczęścia, na pewno zdarzały wam się w 

życiu powody do płaczu. Więc, o ile nie macie wielkiego, bardzo wielkiego szczęścia, wiecie, 

że gdy się człowiek  porządnie  i długo wypłacze,  na ogół robi mu się lepiej, nawet jeśli 

okoliczności nie zmieniły się ani na jotę. Tak też było z sierotami Baudelaire. Po przepłakanej 

nocy wstały rano z uczuciem, że spadł im z serca

wielki ciężar. Wszyscy troje wiedzieli naturalnie, że tkwią nadal w okropnej sytuacji, 

ale   zdawało   im   się,   że   da   się   coś   zrobić,   aby   tę   sytuację   poprawić.   Poranna   instrukcja 

Hrabiego Olafa nakazywała im narąbać drewna na opał na podwórku za domem. Wywijając 

siekierą i rozszczepiając kłodę po kłodzie na mniejsze kawałki, Wioletka z Klausem omawiali 

możliwe plany działania, gdy tymczasem Słoneczko żuło w zamyśleniu szczapkę drewna.

- Z   całą   pewnością   nie   możemy   tutaj   dłużej   zostać   -   rzekł   Klaus,   dotykając 

paskudnego siniaka pod okiem, który był śladem po ciosie Olafa. - Wolę spróbować szczęścia 

na ulicy, niż żyć dalej w tym okropnym domu.

- Ale kto wie, jakie nieszczęścia mogą nas spotkać na ulicy? - zauważyła  trzeźwo 

Wioletka. - Tutaj przynajmniej mamy dach nad głową.

- To wielka szkoda, że na pieniądze rodziców musimy czekać, aż będziesz pełnoletnia. 

Dużo   bardziej   przydałyby   się   teraz   -   rzekł   Klaus.   -   Kupilibyśmy   sobie   zamek   i 

zamieszkalibyśmy w nim, a straż patrolowałaby mury od zewnątrz, strzegąc nas przed Hrabią 

Olafem i jego trupą.

- Urządziłabym   sobie   pracownię   -   rozmarzyła   się   Wioletka   i   jednym   zamachem 

siekiery rozłupała kłodę na dwie równiutkie części. - Pełną kółek zębatych, wielokrążków i 

kabli, z doskonałym systemem komputerowym.

- A ja  olbrzymią  bibliotekę - zawtórował  jej  Klaus. - Taką wygodną,  jak u Sędzi 

Strauss, tylko dużo większą.

- Gibbo! - pisnęło Słoneczko, co najwyraźniej znaczyło: „A ja miałabym mnóstwo 

rzeczy do gryzienia”.

- Ale na razie trzeba znaleźć inne wyjście - powiedziała Wioletka.

- Może Sędzia Strauss by nas zaadoptowała? - wymyślił Klaus. - Mówiła przecież, że 

zawsze jesteśmy u niej mile widziani.

- Tak,   ale   miała   na   myśli   wizyty   towarzyskie   i   korzystanie   z   biblioteki   -   rzekła 

Wioletka. - A nie mieszkanie na stałe.

- Nie sądzisz, że gdybyśmy jej wyjaśnili sytuację, zgodziłaby się nas zaadoptować? - 

background image

spytał z nadzieją Klaus. Jedno spojrzenie Wioletki przekonało go jednak, że propozycja nie 

ma szans. Adopcja to poważna życiowa decyzja, której nie podejmuje się pod wpływem 

chwili. Jestem pewien, że i wy nieraz życzyliście sobie, aby wychowywały was inne osoby 

niż te, które was właśnie wychowują, lecz wiedzieliście w głębi duszy, że nie ma na to szans.

- Uważam,   że   powinniśmy   się   wybrać   do   pana   Poe   -   stwierdziła   Wioletka.   - 

Powiedział  nam przecież na pożegnanie, że jeśli będziemy mieli  jakieś pytania,  możemy 

skontaktować się z nim w banku.

- Pytań właściwie nie mamy - zauważył Klaus. - Tylko zażalenie.

Przypomniało   mu   się,   jak   pan   Poe   nadchodził   ku   nim   Słoną   Plażą   ze   straszną 

wiadomością. Chociaż pożar nie był, rzecz jasna, winą pana Poe, Klaus jakoś nie miał ochoty 

spotkać się z tym panem, bo bał się dalszych złych wiadomości.

- Nie przychodzi mi do głowy nikt inny, z lam można by się skontaktować - rzekła 

Wioletka. - Pan Poe zarządza naszymi  sprawami. Jestem pewna, że gdyby wiedział, jaki 

wstrętny jest Hrabia Olaf, natychmiast by nas stąd zabrał.

Klaus wyobraził sobie, że pan Poe zajeżdża samochodem, pakuje do środka sieroty 

Baudelaire, aby wywieźć je gdzieś daleko - i błysnęła mu iskierka nadziei. Wszędzie będzie 

lepiej niż tutaj.

- Zgoda - powiedział. - Porąbmy to drzewo do końca i chodźmy do banku.

Ożywione   planem   działania,   sieroty   Baudelaire   jęły   machać   siekierami   w 

zdumiewającym tempie i wkrótce całe drewno było porąbane, a dzieci mogły pójść do banku. 

Przypomniało   im   się,   jak   Hrabia   Olaf   mówił,   że   ma   w   domu   plan   miasta,   ale   chociaż 

przeszukały dom gruntownie, nie znalazły ani śladu mapy, co podsunęło im myśl, że pewnie 

jest ona w wieży, gdzie nie wolno im wchodzić. Nie mając więc pojęcia, dokąd idą, sieroty 

Baudelaire ruszyły w stronę dzielnicy bankowej miasta, z nadzieją, że znajdą tam pana Poe.

Minąwszy dzielnicę masarską, dzielnicę kwiatową i dzielnicę rzeźbiarską, wkroczyły 

w dzielnicę bankową. Tam zatrzymały się na chwilę, aby zaczerpnąć wody dla ochłody z 

Fontanny Zwycięskich Finansów. Dzielnica bankowa składała się z kilku szerokich ulic. Po 

obu stronach każdej ulicy stały wysokie, marmurowe gmachy, same banki. Dzieci odwiedziły 

najpierw Bank Zaufania, potem Wierne Konto i Pożyczki, a potem Drobne Usługi Finansowe, 

wszędzie wypytując o pana Poe. Recepcjonistka Drobnych Usług wiedziała przypadkiem, że 

pan   Poe   pracuje   na   końcu   ulicy,   w   Mecenacie   Mnożenia   Mamony.   Budynek   MMM   byt 

przysadzisty   i   raczej   niepozorny,   ale   w   środku   przyjemny,   chociaż   tłum,   ruch   i   gwar   w 

dudniącej echem sali podziałały na dzieci onieśmielająco. W końcu spytały wartownika w 

mundurze, czy dobrze trafiły, a strażnik zaprowadził je do dużego gabinetu z mnóstwem 

background image

segregatorów, ale bez okien.

- Coś takiego, witam, witam - powiedział pan Poe, nie kryjąc zdziwienia. Siedział za 

biurkiem   pokrytym   zadrukowanymi   papierami,   które   wyglądały   na   ważne   i   nudne.   Małe 

zdjęcie w ramce, przedstawiające żonę i dwóch wrednych synalków pana Poe, otaczały trzy 

migające lampkami telefony. - Proszę, siadajcie.

- Dziękujemy - odparł Klaus, podając rękę panu Poe.

Młodzi Baudelaire'ówie zasiedli w trzech ogromnych, wygodnych fotelach.

Pan Poe otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim to zrobił, musiał odkaszleć 

swoje w chusteczkę.

- Jestem dzisiaj bardzo zajęty - wykrztusił wreszcie - więc niewiele mam czasu na 

pogaduszki.   Następnym   razem,   gdy   będziecie   się   tu   wybierać,   zadzwońcie   najpierw,   to 

zaoszczędzę chwilkę i zabiorę was na lunch.

- Będzie   nam   bardzo   miło   -   zapewniła   go   Wioletka.   -   Przepraszamy,   że   nie 

uprzedziliśmy o wizycie, ale znaleźliśmy się w palącej sytuacji.

- Hrabia Olaf to wariat - oświadczył Klaus prosto z mostu. - Nie możemy u niego 

mieszkać.

- Uderzył Klausa w twarz. Widzi pan ten siniak? - spytała Wioletka, lecz właśnie 

wtedy jeden z telefonów odezwał się głośnym, nieprzyjemnym brzęczeniem.

- Przepraszam - powiedział pan Poe i podniósł słuchawkę. - Poe, słucham. Co? Tak. 

Tak. Tak. Tak. Nie. Tak. Dziękuję.

Odłożył słuchawkę i spojrzał na dzieci, jakby zdążył o nich zapomnieć.

- Przepraszam - ocknął się. - O czym to mówiliśmy? Ach tak, Hrabia Olaf. Przykro 

mi, że nie zrobił na was dobrego wrażenia.

- Dał nam tylko jedno łóżko - poskarżył się Klaus.

- Każe nam wykonywać mnóstwo ciężkich prac domowych.

- Pije za dużo wina.

- Przepraszam   -   powiedział   pan   Poe,   bo   zadzwonił   drugi   telefon.   -   Poe,   słucham. 

Siedem. Siedem. Siedem. Siedem. Sześć i pół. Siedem.

Tak, oczywiście. Proszę uprzejmie. - Odłożył słuchawkę i błyskawicznie zanotował 

coś na jednym z papierów. - Przepraszam, co mówiliście o Hrabim Olafie? Że każe wam 

pomagać w domu? To chyba dobrze. - Mówi na nas sieroty.

- Ma okropne towarzystwo.

- Ciągle dopytuje się o nasze pieniądze.

- Poko! - (To Słoneczko).

background image

Pan Poe podniósł obie ręce na znak, że słyszał już dość.

- Oj, dzieci, dzieci - powiedział. - Musi minąć trochę czasu, zanim przywykniecie do 

nowego domu. Mieszkacie tam przecież zaledwie od paru dni.

- Wystarczająco długo, żeby przekonać się, że Hrabia Olaf jest złym człowiekiem - 

powiedział Klaus.

Pan Poe westchnął ciężko i popatrzył kolejno na całą trójkę. Minę miał poczciwą, ale 

widać było, że w gruncie rzeczy nie bardzo wierzy w to, co mówią sieroty Baudelaire.

- Czy znany jest wam łaciński termin in loco parentis? - spytał w końcu.

Wioletka i Słoneczko spojrzały na Klausa, Jako najbardziej oczytany, miał największe 

szanse znać obce słowa i zwroty.

- Czy to ma związek z kolejnictwem? - zaryzykował Klaus. (Może pan Poe zamierza 

zabrać ich koleją do innych krewnych?).

Pan Poe pokręcił głową.

In loco parentis  znaczy „sprawujący funkcję rodzica” - wyjaśnił. - Jest to termin 

prawniczy, który stosuje się do Hrabiego Olafa. Jako wasz prawny opiekun, Hrabia może 

wychowywać was według takich metod, jakie uzna za stosowne. Przykro mi, jeśli rodzice nie 

wdrożyli was do wykonywania obowiązków domowych, nie pijali wina i mieli przyjaciół, 

których lubiliście bardziej niż znajomych Hrabiego Olafa, ale to są rzeczy, do których musicie 

przywyknąć, ponieważ Hrabia Olaf działa in loco parentis. Zrozumiano?

- Ale on uderzył mojego bratał - oburzyła  się Wioletka. - Proszę spojrzeć na jego 

twarz!

W   czasie   gdy   Wioletka   to   mówiła,   pan   Poe   sięgnął   do   kieszeni   po   chusteczkę   i 

zasłaniając nią usta, rozkaszlał się na całego. Kaszlał tak głośno, że Wioletka nie była pewna, 

czy ją słyszał.

- Cokolwiek   uczynił   Hrabia   Olaf   -   rzekł   w   końcu   pan   Poe,   popatrując   na   swoje 

papiery i zakreślając jakąś liczbę kółeczkiem - działał  in loco parentis,  więc nic na to nie 

można   poradzić.   Wasze   pieniądze   są   chronione   przeze   mnie   osobiście   i   przez   bank,   ale 

metody   wychowawcze   Hrabiego   Olafa   to   jego   prywatna   sprawa.   A   teraz   bardzo   was 

przepraszam za obcesowe pożegnanie, ale mam naprawdę mnóstwo pracy.

Dzieci nie ruszyły się z miejsc, gdyż osłupiały ze zdumienia. Pan Poe podniósł wzrok, 

chrząknął znacząco i powiedział:

- „Obcesowe” to znaczy...

- ...to znaczy, że nie zrobi pan nic, żeby nam pomóc - dokończyła Wioletka. Trzęsła 

się cała ze złości i rozżalenia. Gdy znów zadzwonił jeden z telefonów, wstała i wyszła z 

background image

gabinetu, a za nią Klaus, który niósł na rękach Słoneczko. Oszołomieni, wyszli z banku i 

stanęli na ulicy, nie wiedząc, co dalej robić.

- I co my teraz zrobimy? - spytał smutno Klaus.

Wioletka spojrzała w niebo. Najchętniej  wynalazłaby coś, co przeniosłoby ich jak 

najdalej od tego miejsca.

- Późno się robi - powiedziała. - Lepiej wracajmy, a jutro pomyślimy, co dalej. Może 

wpadniemy po drodze do Sędzi Strauss?

- Przecież mówiłaś, że ona nam nie pomoże - przypomniał Klaus.

- Nie chodzi o pomoc - rzekła Wioletka - tylko o książki.

Jest rzeczą wielce użyteczną, aby za młodu nauczyć się różnicy między „dosłownie” a 

„w przenośni”. Jeżeli coś dzieje się dosłownie, to dzieje się naprawdę; jeżeli coś dzieje się w 

przenośni, to tylko zdaje nam się, że się dzieje. Jeśli, na przykład, dosłownie skaczesz z 

radości, to odbijasz się od ziemi, bo jesteś bardzo szczęśliwy. Jeżeli skaczesz z radości w 

przenośni, to znaczy, że jesteś tak bardzo szczęśliwy, że mógłbyś skakać z radości, ale nie 

robisz tego, oszczędzając energię na inne działania.

Sieroty Baudelaire poczłapały z powrotem do domu Hrabiego Olała, ale po drodze 

zapukały do domu Sędzi Strauss, która serdecznie zaprosiła je do środka i pozwoliła, aby 

wybrały sobie książki z biblioteki.

Wioletka wypożyczyła  kilka książek o wynalazkach mechanicznych,  Klaus - kilka 

książek o wilkach, a Słoneczko znalazło sobie książkę, w której było mnóstwo obrazków 

przedstawiających zęby.

Potem   dzieci   poszły   do   siebie,   stłoczyły   się   na   jedynym   łóżku   i   czytały   długo, 

zawzięcie i z radością. W przenośni - uciekły od Hrabiego Olafa i swojego nędznego życia. 

Chociaż dosłownie wcale nie uciekły, gdyż nadal przebywały w jego domu i Hrabia Olaf 

mógł, in loco parentis, robić z nimi, co mu się podobało. A jednak, pochłonięte ulubionymi 

lematami, sieroty czuły się tak dalekie od nieszczęścia, jakby rzeczywiście uciekły.

Oczywiście, że ucieczka w przenośni nie rozwiązywała ich sytuacji, ale po męczącym 

i pełnym porażek dniu dobre było i to. Wioletka, Klaus i Słoneczko wertowali swoje książki, 

a każde w głębi duszy żywiło cichą nadzieję, że ich ucieczka w przenośni kiedyś wreszcie 

stanie się dosłowna.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nazajutrz   rano,   kiedy   zaspane   dzieci   zeszły   na   dół   do   kuchni,   zamiast   instrukcji 

zastały tam Hrabiego Olafa we własnej osobie.

- Dzień dobry, sieroty - powiedział. - Owsianka już czeka na was w salaterkach.

Dzieci  usiadły do stołu  i z niepokojem  przyjrzały się  swoim  porcjom.  Znacie  już 

trochę Hrabiego Olafa, więc czy gdyby was ni stąd, ni zowąd poczęstował jakimś daniem, nie 

obawialibyście   się,   że   w   tym   daniu   kryje   się   coś   strasznego,   na   przykład   trucizna   albo 

tłuczone szkło? Na razie jednak, zamiast czegoś strasznego, Wioletka, Klaus i Słoneczko 

ujrzeli,  że  ich  porcje   przybrane   są świeżymi   malinami.  Sieroty  Baudelaire  przepadały  za 

malinami, a nie jadły ich od dnia śmierci rodziców.

- Dziękujemy   -   powiedział   Klaus,   podnosząc   i   starannie   oglądając   jedną   z   malin. 

Może   to   były   zatrute   owoce   i   tylko   wyglądały   tak   pysznie?   Hrabia   Olaf,   widząc,   jak 

podejrzliwie Klaus odniósł się do śniadania, z uśmiechem sięgnął do miski Słoneczka, zdjął z 

wierzchu jedną malinę, spojrzał po kolei na dzieci, wrzucił sobie malinę do ust i zjadł ją.

- Maliny to pyszna rzecz, nieprawdaż? - zagadnął. - Gdy byłem w waszym wieku, 

były to moje ulubione owoce.

Wioletka spróbowała wyobrazić sobie Hrabiego Olafa jako dziecko, ale nie potrafiła. 

Takie błyszczące oczy, kościste dłonie i chytry uśmieszek miewają chyba tylko dorośli. Mimo 

strachu Wioletka wzięła łyżkę w prawą rękę i zaczęła jeść. Skoro Hrabia Olaf spróbował 

owsianki, to chyba jednak nie była zatruta - za to Wioletka była z całą pewnością bardzo 

głodna. Klaus też zabrał się do jedzenia, a Słoneczko miało wkrótce całą buzię upaćkaną 

owsianką i malinami.

- Telefonował do mnie wczoraj pan Poe - rzeki Hrabia Olaf. - Mówił, że złożyliście 

mu wizytę.

Dzieci wymieniły  spojrzenia.  Miały nadzieję, że ich wizyta  zostanie  potraktowana 

poufnie - co znaczy, „że pan Poe zachowa ją w sekrecie, a nie wygada  zaraz Hrabiemu 

Olafowi”.

- Pan Poe poinformował mnie - ciągnął Hrabia Olaf - że macie pewne trudności z 

dostosowaniem się do warunków, które tak łaskawie wam stworzyłem. Bardzo mi przykro to 

słyszeć.

Dzieci spojrzały na Hrabiego Olafa. Minę miał bardzo poważną, jakby rzeczywiście 

przejął się tym, co usłyszał, ale oczy błyszczały mu mocno, jak komuś, kto żartuje.

- Czyżby? - zwątpiła Wioletka, - Przykro nam, że pan Poe zawracał panu głowę.

background image

- A ja się z tego cieszę - odparł Hrabia Olaf - ponieważ pragnę, abyście czuli się tu jak 

w domu, skoro jestem teraz waszym ojcem.

Dzieci zadrżały lekko, myśląc  o swoim dobrym  ojcu  i patrząc smętnie  na nędzną 

namiastkę ojca zasiadającą po drugiej stronie stołu.

- Ostatnio - ciągnął Hrabia Olaf - denerwowałem się bardzo występami z moją trupą 

teatralną i bardzo możliwe, że zachowywałem się wobec was nieco ozięble.

„Ozięble” to wspaniale słowo - niestety, nie odnosi się ono do zachowania Hrabiego 

Olafa   wobec   dzieci.   Słowo   „oziębły”   znaczy:   „nieskory   do   nawiązywania   kontaktów   z 

otoczeniem” - można nim określić, na przykład, kogoś, kto na przyjęciu stoi w kącie i z nikim 

nie rozmawia. To słowo nie stosuje się jednak do kogoś, kto trojgu ludziom zapewnia tylko 

jedno   łóżko   do   spania,   zmusza   ich   do   ciężkich   prac   i   bije   po   twarzy.   Jest   wiele   słów 

określających takie zachowanie, ale słowo „oziębły” się do nich nie zalicza, Klaus, który znał 

słowo „oziębły”, omal nie parsknął śmiechem, słysząc, jak nieprawidłowo użył tego wyrazu 

Hrabia Olaf. Ponieważ jednak wciąż miał podbite oko, powstrzymał się.

- Abyście   więc   poczuli   się   tu   nieco   bardziej   jak   u   siebie,   zapraszam   was   do 

uczestnictwa   w   moim   następnym   spektaklu.   Może   kiedy   włączycie   się   do   mojej   pracy, 

odechce wam się latać ze skargami do pana Poe.

- Na czym miałoby polegać to uczestnictwo? - spytała Wioletka. Dobrze pamiętała 

wszystkie ciężkie roboty wykonywane na polecenie Hrabiego Olafa i nie miała ochoty na 

więcej.

- Już wyjaśniam - odparł Hrabia Olaf z błyskiem w oku. - Sztuka nosi tytuł Cudowny 

ślub, a jej autorem jest słynny dramatopisarz Al Ebuja. Przedstawienie odbędzie się tylko raz, 

w najbliższy piątek. Głównego bohatera - mężczyznę niepospolitej odwagi i inteligencji - 

zagram ja. W finale sztuki nasz bohater, na oczach wiwatującego tłumu, bierze za żonę swoją 

młodą, piękną ukochaną. Ty, Klausie, i ty, Słoneczko, zagracie wiwatujący tłum.

- Ale my jesteśmy niżsi od większości dorosłych - zauważył Klaus. - Czy nie wyda się 

to publiczności trochę dziwne?

- Zagracie   role   dwóch   karłów   uczestniczących   w   ślubnej   ceremonii   -   uściślił 

cierpliwie Hrabia Olaf.

- A ja? - zainteresowała się Wioletka. - Bardzo dobrze posługuję się narzędziami, 

może przydam się do budowy dekoracji?

- Do   budowy   dekoracji?   Uchowaj   Boże!   -   oburzył   się   Hrabia   Olaf.   -   Taka   ładna 

dziewczynka jak ty nie może się marnować za kulisami.

- Ale ja bym bardzo chciała - zapewniła go Wioletka.

background image

Pojedyncza brew Hrabiego Olafa uniosła się nieco, a sieroty Baudelaire poznały po 

tym, że Hrabia jest zły. Ale brew zaraz opadła z powrotem, bo Hrabia Olaf zmusił się do 

zachowania spokoju.

- Mam dla ciebie specjalną, bardzo ważną rolę na scenie - oznajmił. - Zagrasz młodą 

damę, którą biorę za żonę.

Wioletka poczuła, że owsianka i maliny wywracają jej się w żołądku - zupełnie jakby 

gwałtownie złapała grypę. Koszmarne było już to, że Hrabia Olaf działa  in loco parentis  

przedstawia się jako ich ojciec, ale pomysł, aby ona, Wioletka, uznała go za męża - choćby 

dla potrzeb sztuki teatralnej - był jeszcze gorszy.

- To bardzo ważna rola - ciągnął Hrabia Olaf, wyginając usta w nieszczerym uśmiechu 

- chociaż wypowiadasz w niej tylko jedną kwestię: „Tak”. Powiesz to, kiedy - Sędzia Strauss 

zapyta cię, czy bierzesz mnie za męża.

- Sędzia Strauss? - zdziwiła się Wioletka. - A co ona ma z tym wspólnego?

- Zgodziła się wystąpić w roli urzędniczki udzielającej ślubów - wyjaśnił Hrabia Olaf. 

Znad jego głowy śledziło dzieci wielkie oko, jedno z wielu wymalowanych na ścianie kuchni. 

- Zaprosiłem Sędzię Strauss do udziału w sztuce, aby być dobrym sąsiadem, nie tylko ojcem.

- Hrabio Olafie - powiedziała Wioletka, ale zaraz ugryzła się w język. Chciała wyłgać 

się   jakoś   od   roli   panny   młodej,   ale   tak,   żeby   nie   rozzłościć   Hrabiego   Olafa.   -   Ojcze   - 

poprawiła się. - Obawiam się, że nie mam dość talentu aktorskiego, aby wystąpić na scenie. 

Swoim występem skompromitowałabym  ciebie i pana Ala Ebuje, a lego za wszelką cenę 

chciałabym   uniknąć.   Poza   tym,   przez   kilka   najbliższych   tygodni   będę   bardzo   zajęta 

opracowywaniem kilku wynalazków... oraz nauką przyrządzania pieczeni wołowej - dodała 

szybko, przypomniawszy sobie, jak zachował się Hrabia Olaf w związku z proszoną kolacją.

Hrabia Olaf wyciągnął dłoń, która wyglądała jak wielki pająk, i pogłaskał Wioletkę po 

policzku, zaglądając jej głęboko w oczy.

- Wystąpisz w tym spektaklu - powiedział. - Wolałbym, żebyś wystąpiła dobrowolnie, 

ale pan Poe chyba już wam wyjaśnił, że mam pełne prawo kazać ci wystąpić, a ty masz 

obowiązek mnie usłuchać.

Mówiąc   to,   głaskał   brudnymi   pazurami   podbródek   Wioletki,   a   ona   trzęsła   się   z 

obrzydzenia.   W  kuchni  zrobiło  się   bardzo,  bardzo   cicho.  W   końcu  Hrabia  Olaf   zostawił 

Wioletkę,   wstał   i   wyszedł   bez   słowa.   Młodzi   Baudelaire'owie   nasłuchiwali   jego   ciężkich 

kroków, kiedy stąpał po schodach na wieżę, do której oni mieli wstęp wzbroniony.

- Właściwie - odezwał się niepewnie Klaus - co nam szkodzi zagrać w teatrze? Widać, 

że jemu bardzo na tym zależy, a chcemy przecież żyć z nim w zgodzie.

background image

- On na pewno coś knuje - stwierdziła Wioletka.

- Myślisz, że maliny były jednak zatrute? - zaniepokoił się Klaus.

- Nie. Olaf dybie na nasz spadek. Zamordowanie nas nic by mu nie dało.

- A co mu da nasz występ w głupim przedstawieniu?

- Nie wiem - przyznała żałośnie Wioletka. Wstała od stołu i zabrała się do zmywania 

misek po owsiance.

- Szkoda, że nie znamy się lepiej na prawie spadkowym - mruknął Klaus. - Założę się, 

że Hrabia Olaf wymyślił jakiś plan zagarnięcia naszej forsy, tylko nie mam pojęcia, jaki.

- Można by się poradzić pana Poe - rzekła bez przekonania Wioletka, gdy Klaus stanął 

koło niej, aby powycierać naczynia. - On zna rozmaite łacińskie terminy prawne.

- A pan Poe zaraz znowu zadzwoni do Hrabiego Olafa i Hrabia Olaf od razu zorientuje 

się, że go podejrzewamy - dokończył Klaus. - Chyba lepiej pogadać z Sędzią Strauss. Jest w 

końcu sędzią, więc na pewno świetnie zna się na prawie.

- Ale jest też sąsiadką Olafa - zauważyła  Wioletka - i może mu powiedzieć, o co 

wypytywaliśmy.

Klaus zdjął okulary, jak zwykle, kiedy intensywnie myślał.

- Jak tu zasięgnąć informacji prawnej bez wiedzy Olafa?

- Czyta! - wrzasnęło nagle Słoneczko. Na pewno miało na myśli coś w rodzaju: „Może 

ktoś   z   was   łaskawie   wytarłby   mi   buzię?   „   -   ale   Wioletka   i   Klaus   spojrzeli   po   sobie   w 

olśnieniu. „Czyta”. Oboje pomyśleli to samo: u Sędzi Strauss z całą pewnością znajdzie się 

książka o prawic spadkowym.

- Hrabia Olaf nie zlecił nam żadnych prac domowych - powiedziała Wioletka - a skoro 

mamy wolne, to możemy odwiedzić Sędzię Strauss i jej bibliotekę.

- No właśnie - uśmiechnął się Klaus. - Coś mi się zdaje, że dzisiaj nie wypożyczę 

książki o wilkach.

- Ani ja o wynalazkach mechanicznych - dodała Wioletka. - Dla odmiany poczytam 

chętnie o prawic spadkowym.

- No to chodźmy - rzeki Klaus. - Sędzia Strauss mówiła, żebyśmy wpadli niedługo, a 

nie chcemy przecież zachować się ozięble.

Na dźwięk słowa, które tak komicznie zabrzmiało w ustach Hrabiego Olafa, sieroty 

Baudelaire parsknęły śmiechem, nawet Słoneczko, chociaż jego zasób słów był, rzecz jasna, 

zbyt ubogi, aby mogło pojąć dowcip. Potem szybciutko odstawiły miski po owsiance do 

kuchennej szafki, która obserwowała je malowanymi oczami, i pobiegły co sit w nogach do 

sąsiedniego domu.

background image

Piątek,   termin   przedstawienia,   wypadał   za   parę   dni,   więc   chciały   jak   najszybciej 

rozszyfrować plan Hrabiego Olafa.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Na świecie jest bardzo, bardzo wiele rodzajów książek - i całkiem słusznie, gdyż na 

świecie żyje bardzo, bardzo wiele rodzajów ludzi i każdy lubi czytać coś innego. Na przykład 

jeśli chodzi o tę książkę, to osoby, które nie znoszą czytać o tym, jak małym dzieciom dzieją 

się straszne rzeczy, powinny ją natychmiast odłożyć. Istnieje jednak pewien rodzaj książek, 

których prawie nikt nie lubi czytać, a są to książki prawnicze. Książki prawnicze słyną z tego, 

że są bardzo grube, bardzo nudne i bardzo trudne do zrozumienia. Dlatego właśnie prawnicy 

często   zarabiają   kupę   pieniędzy.   Taka   kupa   pieniędzy   to   znakomity   bodziec   -   słowo 

„bodziec” oznacza tu: „spodziewana nagroda za zrobienie tego, czego nie chce się robić” - do 

studiowania strasznie grubych, nudnych i trudnych ksiąg.

Młodzi Baudelaire'owie mieli, naturalnie, trochę inny bodziec do lektury. Ich bodziec 

stanowiła   nie   tyle   kupa   pieniędzy,   co   powstrzymanie   Hrabiego   Olafa   przed   okrutnym 

skrzywdzeniem   ich   dla   zdobycia   kupy   pieniędzy.   A   jednak   nawet   tak   silny   bodziec   nie 

ułatwiał   arcytrudnego   zadania   przekopania   się   przez   dział   prawniczy   prywatnego 

księgozbioru Sędzi Strauss.

- Mój Boże! - zdumiała się Sędzia Strauss, kiedy weszła do biblioteki i zobaczyła, co 

dzieci czytają. Wcześniej zostawiła je same w królestwie książek i wróciła do przerwanych 

prac w ogródku za domem. - Zdawało mi się, że interesują was wynalazła mechaniczne, 

zwierzęta   Ameryki   Północnej   i   zęby.   Na   pewno   chce   wam   się   czytać   te   opasie   tomy 

prawnicze? Nawet ja nie lubię do nich zaglądać, chociaż prawo to mój zawód.

- Tak, proszę pani - skłamała Wioletka. - Mnie to bardzo interesuje.

- Mnie   również   -   dodał   Klaus.   -   Wioletka   i   ja   chcemy   w   przyszłości   zostać 

prawnikami, więc te książki są dla nas fascynujące.

- Ale   na   pewno   nie   fascynują   Słoneczka   -   powiedziała   Sędzia   Strauss.   -   Może 

Słoneczko woli pomóc mi w ogródku?

- Wipi!   -   pisnęło   Słoneczko,   co   znaczyło:   „Sto   razy   bardziej   wolę   pracować   w 

ogródku, niż siedzieć tu i patrzeć, jak moje rodzeństwo zmaga się z literaturą prawniczą”.

- Proszę tylko pilnować, żeby nie najadła się ziemi - powiedział Klaus, przekazując 

Słoneczko w ręce Sędzi.

- Oczywiście - obiecała Sędzia Strauss. - Nie chcemy przecież, żeby rozchorowała się 

przed wielkim występem.

Wioletka z Klausem wymienili spojrzenia.

- Cieszy się pani z tej sztuki? - zagadnęła niepewnie Wioletka.

background image

- Och,   ogromnie!   -   rozpromieniła   się   Sędzia   Strauss.   -   Od   dziecka   marzyłam   o 

występach na scenie. I nagle, dzięki Hrabiemu Olafowi, spełni się marzenie mojego życia. A 

wy? Nie jesteście przejęci tym, że zagracie w prawdziwym teatrze?

- Raczej tak - bąknęła Wioletka.

- Założę się, że tak! - oczy Sędzi Strauss rozbłysły jak gwiazdy.

Ze   Słoneczkiem   na   ręku   Sędzia   wymaszerowała   dziarsko   z   biblioteki.   Klaus   z 

Wioletką spojrzeli na siebie i westchnęli.

- Jest opętana żądzą sławy - podsumował Klaus. - Nie uwierzy, że Hrabia Olaf coś 

knuje, cokolwiek by to było.

- I tak by nam  nie  pomogła - zauważyła  ponuro Wioletka. - Przecież  jest sędzią: 

zaczęłaby bredzić o in loco parentis, tak jak pan Poe.

- Dlatego trzeba znaleźć prawny powód do wstrzymania przedstawienia - oświadczył 

twardo Klaus. - Znalazłaś coś w swoich książkach?

- Nic pożytecznego - odparła Wioletka, sprawdzając świstek papieru, na którym robiła 

notatki. - Pięćdziesiąt lat temu jakaś dama zapisała niesamowity majątek ulubionej łasiczce, a 

trzem synom nie zostawiła ani grosza. Ci trzej synowie usiłowali potem udowodnić, że matka 

była niespełna rozumu, a pieniądze należą się im.

- No i co? - zaciekawił się Klaus.

- Zdaje się, że łasica zdechła, ale nie jestem tego pewna. Muszę jeszcze sprawdzić parę 

wyrazów w słowniku.

- Tak czy owak niewiele nam to da - stwierdził Klaus.

- A może Hrabia Olaf chce udowodnić, że to my jesteśmy niespełna rozumu, i w ten 

sposób uzyskać pieniądze?

- Ale w jaki sposób nasz występ w  Cudownym ślubie  miałby dowieść, że jesteśmy 

niespełna rozumu? - spytał Klaus.

- Nie wiem - przyznała Wioletka. - Pogubiłam się. A ty znalazłeś coś?

- Mniej więcej w czasach twojej damy z łasiczką - odparł Klaus, kartkując opasły tom, 

który właśnie studiował - grupa aktorów wystawiła  Makbeta  Szekspira i wszyscy wystąpili 

bez ubrania.

Wioletka zarumieniła się.

- Jak to? Występowali na golasa?

- Tylko   przez   krótką   chwilę   -   uśmiechnął   się   Klaus.   -   Policja   wpadła   do   teatru   i 

zamknęła przedstawienie. Ale ten przykład też nam się nie przyda. To tylko ciekawostka.

Wioletka westchnęła.

background image

- A może Hrabia Olaf wcale nie ma złych zamiarów? Nie chce mi się grać w jego 

sztuce, ale może niepotrzebnie się obawiamy. Może on rzeczywiście pragnie zacieśnić więzy 

rodzinne?

- Jak śmiesz tak mówić? - wykrzyknął Klaus. - On uderzył mnie w twarz!

- Jednak   nie   widzę,   w   jaki   sposób   mógłby   dobrać   się   do   naszych   pieniędzy, 

obsadzając nas w sztuce teatralnej - podsumowała Wioletka. - Oczy mnie już bolą od tego 

czytania, tyle książek i wszystko na nic. Pójdę pomóc Sędzi Strauss w ogródku.

Patrząc   za   wychodzącą   z   biblioteki   siostrą,   Klaus   poczuł,   że   ogarnia   go   fala 

zwątpienia. Dzień przedstawienia byt bliski, a on, Klaus, nie miał nawet pojęcia, co knuje 

Hrabia Olaf. nie mówiąc o tym, jak go powstrzymać od złego. Klaus przez całe życie wierzył 

święcie, że wystarczy przeczytać odpowiednio wiele książek, a rozwiąże się każdy problem - 

teraz jednak nie był już tego taki pewien.

- Hej tam! - Głos od wejścia wyrwał Klausa z rozmyślań. - Przystał mnie po was 

Hrabia Olaf. Macie natychmiast wracać do domu.

Klaus odwrócił się i ujrzał aktora z trupy Hrabiego Olafa”, tego z hakami zamiast 

dłoni.

- Co ty tam w ogóle robisz w tej ponurej norze? - zaskrzeczał posłaniec Hrabiego, 

podchodząc do Klausa. Mrużąc czarne paciorki oczu, przesylabizował tytuł jednej z ksiąg: - 

Prawo o dziedziczeniu i jego implikacje} - Nasrożył się. - A po co ty to czytasz?

- A jak pan myśli, po co? - odpowiedział pytaniem Klaus.

- Powiem ci, co ja myślę - zaskrzeczał tamten, kładąc jeden ze strasznych haków na 

ramieniu Klausa. - Myślę, że nie wolno cię więcej wpuszczać do tej biblioteki, przynajmniej 

do   najbliższego   piątku.   Nie   życzymy   sobie,   żeby   mali   chłopcy   wyciągali   nam   tu   jakieś 

wielkie wnioski. A gdzie twoja siostra i len paskudny dzieciak?

- W ogrodzie - poinformował go Klaus, strząsając hak z ramienia. - Może pan pójść i 

je zawołać.

Hakoręki nachylił się i zbliżył twarz do twarzy Klausa. Klaus widział go teraz jak na 

nieostrym zdjęciu.

- Posłuchaj   mnie   bardzo   uważnie,   mały   -   wycedził,   ziejąc   przy   każdym   słowie 

smrodliwym oddechem. - Jest tylko jeden powód, dla którego Hrabia Olaf nie rozszarpał cię 

dotąd na kawałki: nie dobrał się jeszcze do waszej forsy. Pozwala ci żyć, dopóki nie ustali 

planu   działania.   Ale   odpowiedz   sobie   sam,   moliku   książkowy   -   jaki   powód   będzie   miał 

Hrabia Olaf, żeby cię trzymać przy życiu, kiedy już zgarnie wasz majątek? I jak uważasz, co 

się wtedy z tobą stanie?

background image

Klausa przeszył zimny dreszcz. Bał się jak jeszcze nigdy w życiu. Ręce i nogi trzęsły 

mu się jak galareta i nie mógł ich powstrzymać. A z jego ust, gdy usiłował coś powiedzieć, 

wydobywały się dziwne dźwięki, podobne do tych, które zazwyczaj wydawało Słoneczko:

- Akkh... Akkhhh...

- Kiedy nadejdzie czas - syczał zjadliwie hakoręki, nie zważając na rzężenie Klausa - 

bardzo możliwe, że Hrabia Olaf odda cię właśnie w moje ręce. Więc na twoim miejscu już od 

tej chwili zacząłbym się zachowywać trochę grzeczniej. - Wyprostował się i podstawił oba 

haki Klausowi pod nos, tak że światło wiszącej lampy błysnęło złowrogo w protezach. - A 

teraz, szanowny pan wybaczy, muszę sprowadzić pańskie nieszczęsne, osierocone siostry.

Hakoręki   wyszedł,   a   Klaus   poczuł,   że   jego   ciało   jest   całkiem   bezwładne.   Chciał 

posiedzieć jeszcze chwilę i złapać oddech - ale umysł nie pozwolił mu się odprężyć.

To były ostatnie chwile Klausa w bibliotece - może ostatnia szansa pokrzyżowania 

planów Hrabiego Olafa. Tylko co robić? Nasłuchując dobiegających ogrodu niewyraźnych 

głosów   hakorękiego   i   Sędzi   Strauss,   Klaus   w   panice   rozglądał   się   po   bibliotece   za 

czymkolwiek, co obiecywało pomoc. Słyszał już kroki powracającego wysłannika Hrabiego 

Olafa - gdy wtem wzrok jego padł na pewną książkę.

Klaus złapał ją, wyciągnął na wierzch koszulę, schował książkę pod spód i upychał 

jeszcze koszulę w spodniach, gdy do biblioteki wkroczył hakoręki, prowadząc Wioletkę i 

niosąc na ramieniu Słoneczko, które bez powodzenia usiłowało ugryźć go w hak.

- Jestem gotów - zameldował pospiesznie Klaus i wyszedł pierwszy, zanim hakoręki 

zdążył mu się dobrze przyjrzeć.

Klaus maszerował szybko przodem i miał nadzieję, że nikt nie zauważy pod jego 

koszulą wybrzuszenia w kształcie książki. Czuł, że być może - być może - ta właśnie książka 

ocali im życie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Klaus przez całą noc nie spał i czytał, czyli robił to, za czym zawsze przepadał. Kiedy 

jeszcze żyli rodzice, Klaus zabierał do łóżka latarkę, właził pod kołdrę i czytał, dopóki oczy 

same mu się nie zamknęły. Zdarzało się, że ojciec wchodził rano do pokoju Klausa, żeby go 

obudzić, i zastawał syna śpiącego z latarką w jednej ręce, a książką w drugiej. Jednak tej nocy 

okoliczności były, rzecz jasna, całkiem inne.

Klaus czytał na stojąco przy oknie, wytężając wzrok w sączącym się do środka blasku 

księżyca.

Od   czasu   do   czasu   popatrywał   na   śpiące   siostry.   Wiole   tka   spała   niespokojnie, 

rzucając się i prze - wracając po twardym, nierównym łóżku, a Słoneczko wkręciło się jak 

robaczek w zwoje zasłony i wyglądało z daleka jak kupka szmatek. Klaus nie powiedział 

siostrom o książce, żeby nie robić im fałszywej  nadziei. Sam nie byt pewien, czy jest to 

książka, która rozwiąże ich problem.

Książka była gruba i trudna, więc Klaus z upływem nocy odczuwał coraz większe 

zmęczenie. Chwilami oczy mu się zamykały. Albo łapał się na tym, że czyta w kółko jedno 

zdanie. Albo łapał się na tym, że czyta w kółko jedno zdanie. Albo łapał się na tym, że czyta 

w   kółko   jedno   zdanie.   Wtedy   jednak   przypominał   sobie,   jak   błyszczały   w   świetle 

bibliotecznej   lampy   stalowe   haki,   które   wspólnik   Hrabiego   Olafa   miał   zamiast   dłoni,   i 

wyobrażał sobie, jak te haki wbijają mu się w

7

  ciało - a to budziło go natychmiast i mógł 

czytać   dalej.   Znalazł   w   pokoju   skrawek   papieru   i   podarł   go   na   wąskie   paski,   którymi 

zaznaczał ważne strony w książce.

Zanim niebo za oknem poszarzało od bliskiego świtu, Klaus dowiedział się z książki 

wszystkiego,   co   było   mu   potrzebne.   Jego   nadzieje   wstały   wraz   ze   słońcem.   A   kiedy 

rozćwierkały się pierwsze ptaki, Klaus podszedł na pakach do drzwi i uchylił je cichutko, 

żeby   nie   zbudzić   niespokojnie   śpiącej   Wioletki   ani   Słoneczka,   zagrzebanego   głęboko   w 

zwojach kotary. Zszedł do kuchni, usiadł przy stole i czekał na Hrabiego Olafa.

Nie czekał zbyt długo, kiedy ciężkie kroki Olafa zadudniły na schodach wieży. Gdy 

Hrabia Olaf wszedł do kuchni i zobaczył Klausa przy stole, uśmiechnął się szyderczo,, co 

znaczy „wrogo i fałszywie”.

- Cześć, sieroto - powiedział. - Wcześnie wstałeś.

Klausowi bardzo szybko biło serce, ale na zewnątrz byt spokojny, jakby go osłaniała 

niewidzialna zbroja.

- W ogóle nie spałem - powiedział. - Czytałem tę książkę. - I położył książkę na stole, 

background image

tak   żeby   Hrabia   Olaf   mógł   zobaczyć   tytuł.   -   Jej   tytuł   brzmi  Prawo   matrymonialne  

dowiedziałem się z niej wielu pożytecznych rzeczy.

Hrabia Olaf już zdążył sięgnąć po butelkę wina i właśnie miał nalać sobie śniadanie - 

ale na widok książki odstawił butelkę i usiadł przy stole.

- „Matrymonialne” to znaczy „dotyczące małżeństwa” - wyjaśnił Klaus.

- Ja wiem, co to znaczy - warknął Hrabia Olaf. - Skąd wziąłeś tę książkę?

- Z biblioteki Sędzi Strauss - powiedział Klaus. - Nieważne zresztą, skąd. Ważne jest, 

że przejrzałem pański plan.

- Czyżby? - Hrabia Olaf uniósł pojedynczą brew. - I cóż to jest za plan, kurdupelku?

Klaus zlekceważył obelgę i otworzył książkę na jednej ze stron założonych paskiem 

papieru.

- „Tutejsze prawo małżeńskie jest bardzo proste - odczytał głośno. - Wymagane są 

następujące warunki: obecność sędziego, oświadczenie  «tak» wypowiedziane  przez  pannę 

młodą i pana młodego oraz podpis pod świadectwem ślubu, złożony własnoręcznie przez 

pannę młodą”. - Klaus zamknął książkę i oskarżycielsko wymierzył palec w Hrabiego Olafa. - 

Jeżeli   moja  siostra  powie  „tak”  i  podpisze  taki   dokument  w  obecności  Sędzi   Strauss,   to 

zostanie   legalnie   poślubiona.   Ta   sztuka,   którą   pan   wystawia,   powinna   się   nazywać   nie 

Cudowny ślub, tylko Upiorny ślub. Pan się nie chce ożenić z Wioletką w przenośni - pan się 

chce z nią ożenić dosłownie! Ta sztuka to nie będzie udawanie, tylko fakt, który ma skutki 

prawne.

Hrabia Olaf zarechotał szyderczo.

- Twoja siostra jest za młoda na małżeństwo.

- Może   jednak   wstąpić   w   związek   małżeński   za   zgodą   prawnego   opiekuna, 

działającego in loco parentis - wyrecytował Klaus. - To też wyczytałem. Nie nabierze mnie 

pan.

- A po jakie licho ja miałbym się żenić z twoją siostrą? - spyta! Hrabia Olaf. - To fakt, 

że jest bardzo ładna, ale taki mężczyzna jak ja może mieć pięknych kobiet, ile zechce.

Klaus otworzył Prawo matrymonialne na innej założonej stronie i odczytał głośno:

- „Mąż prawnie poślubiony ma prawo rozporządzać całym majątkiem swojej prawnie 

poślubionej żony”. - Klaus spojrzał triumfalnie na Hrabiego Olafa. - Pan chce poślubić moją 

siostrę, żeby zagarnąć majątek Baudelaire'ów! A raczej - taki miał pan plan. Bo gdy przekażę 

te informacje panu Poe, zamiast wystawiać sztukę, pójdzie pan siedzieć do więzienia!

W oczach Hrabiego Olafa zapłonął dziki błysk, ale szyderczy uśmiech nie zniknął z 

jego twarzy. Zdziwiło to Klausa. Spodziewał się, że gdy oznajmi, czego się dowiedział, ten 

background image

straszny człowiek wpadnie w gniew, a nawet w szał. Bądź co bądź, dostał ataku furii, gdy 

zamiast   pieczystego   zaserwowano   mu   sos   puttanesca.   Powinien   więc   wściec   się   jeszcze 

bardziej na wieść, że jego plan został odkryty.  Ale Hrabia Olaf siedział spokojnie, jakby 

gwarzyli sobie o pogodzie.

- Widzę, że mnie przejrzałeś - stwierdził jakby nigdy nic, - Pewnie masz rację: pójdę 

do więzienia, a ty i reszta sierot wyjdziecie na wolność. Czemu nie lecisz na górę obudzić 

sióstr? Na pewno się ucieszą, słysząc o twoim walnym zwycięstwie nad moją podłością.

Klaus spojrzał uważnie na Hrabiego Olafa, który uśmiechał się dalej, jakby właśnie 

opowiedział świetny dowcip. Dlaczego mu nie grozi? Dlaczego nie rwie włosów z głowy w 

bezsilnej wściekłości? Dlaczego nie pakuje manatków i nie ucieka? Wszystko potoczyło się 

inaczej, niż Klaus sobie wyobrażał.

- Owszem, pójdę poinformować siostry - powiedział Klaus i udał się na górę.

Wioletka jeszcze spała, a Słoneczka nie było  widać spod zasłony. Klaus najpierw 

obudził Wioletkę.

- Całą   noc   nie   spałem,   tylko   czytałem   -   powiadomił   ją   z   przejęciem,   gdy   ledwo 

otworzyła oczy. - I odkryłem, co knuje Hrabia Olaf. Chce się z tobą ożenić naprawdę, kiedy 

ty i Sędzia Strauss, i wszyscy, będziecie myśleć, że to tylko teatr, a kiedy już zostanie twoim 

mężem,  uzyska  kontrolę  nad pieniędzmi  naszych  rodziców, i wtedy będzie mógł się  nas 

pozbyć.

- Niby jak ma się ze mną ożenić naprawdę? Przecież to tylko sztuka - zdziwiła się 

Wioletka.

- Tutejsze prawo małżeńskie - wyjaśnił Klaus, otwierając Prawo matrymonialne, aby 

pokazać siostrze, skąd czerpał informacje - wymaga jedynie, abyś powiedziała „tak” i własną 

ręką podpisała dokument w obecności sędziego - na przykład Sędzi Strauss!

- Przecież ja jestem o wiele za młoda, żeby wyjść za mąż. Mam dopiero czternaście 

lat! - zawołała Wioletka.

- Dziewczęta poniżej osiemnastego roku życia - odparł Klaus, otwierając księgę w 

innym miejscu - mogą wstępować w związki małżeńskie za zgodą opiekunów prawnych. W 

tym przypadku - Hrabiego Olafa.

- Och, nie! - przeraziła się Wioletka. - Co możemy zrobić?

- Możemy pokazać tę książkę panu Poe. To powinno go przekonać, że Hrabia Olaf ma 

złe zamiary. Prędko, ubieraj się, a ja obudzę Słoneczko i zdążymy do banku przed otwarciem.

Wioletka, która zazwyczaj rano wszystko robiła powoli, kiwnęła głową, wyskoczyła 

dziarsko z łóżka i zaczęła grzebać w pudle po lodówce, szukając odpowiedniego stroju. Klaus 

background image

tymczasem ukucnął przy tłumoczku z zasłon i zaczął budzić młodszą siostrę.

- Słoneczko! - zawołał pieszczotliwie, kładąc rękę tam, gdzie spodziewał się natrafić 

na główkę siostrzyczki. - Słoneczko!

Brak   odpowiedzi.   Klaus   raz   jeszcze   zawołał:   „Słoneczko!”,   zanim   odgarnął 

wierzchnią warstwę tkaniny.

- Słoneczko... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle.

Pod wierzchnią warstwą zasłony nie było nic prócz kolejnych warstw zasłony. Klaus 

odsuwał fałdę po fałdzie, ale pod żadną nie znalazł siostrzyczki.

- Słoneczko! - wrzasnął, tocząc błędnym wzrokiem po pokoju.

Wioletka   porzuciła   sukienkę,   którą   już   trzymała   w   garści,   i   przyłączyła   się   do 

poszukiwań.   Zajrzeli   w   każdy   kąt,   i   pod   łóżko,   a   nawet   na   dno   pudla   po   lodówce.   Ale 

Słoneczko przepadło bez śladu.

- Gdzie ona może być? - zmartwiła się Wioletka. - Na pewno nie uciekła, to nie w jej 

stylu.

- No właśnie: gdzie ona może być? - odezwał się głos za ich plecami. Klaus i Wioletka 

odwrócili głowy. W drzwiach pokoju stał Hrabia Olaf, który od dłuższej chwili obserwował 

ich poszukiwania. Jego oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle i uśmiechał się tak, jakby 

właśnie opowiedział świetny dowcip.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Tak - rzekł Hrabia Olaf - to istotnie bardzo dziwne, gdy dziecko nagle znika. W 

dodatku takie małe i niezaradne.

- Gdzie jest Słoneczko? - wykrzyknęła Wioletka. - Co pan z nią zrobił?

Hrabia Olaf mówił dalej, jakby wcale nie słyszał Wioletki.

- Ale z drugiej strony, dziwne rzeczy się zdarzają. Jeśli, na przykład, udacie się ze mną 

teraz na podwórze, to sądzę, że zobaczymy tam coś wielce osobliwego.

Wioletka z Klausem nie powiedzieli na to nic, tylko przeszli za Hrabią Olafem przez 

cały dom, do tylnego wyjścia. Wioletka rozejrzała się po ciasnym, zapuszczonym podwórku, 

na   którym   nie   była   od   dnia,   gdy   musieli   z   Klausem   rąbać   drewno.   Ułożony   przez   nich 

wówczas stos szczap stał nietknięty, jakby Hrabia Olaf zlecił dzieciom rąbanie drewna dla 

własnej rozrywki, a nie z konieczności. Wioletka drżała z zimna, bo wciąż była w nocnej 

koszuli. Obejrzała już całe podwórko, ale nie dostrzegła niczego osobliwego.

- Patrzycie nie tam, gdzie trzeba - rzekł w końcu Hrabia Olaf. - Jak na dzieci, które 

tyle czytają, jesteście wyjątkowo mało inteligentni.

Wioletka spojrzała w stronę Hrabiego Olafa, ale nie w jego oczy. To znaczy, nie w te 

oczy,   które   miał   na   twarzy.   Zatrzymała   wzrok   na   jego   nodze,   skąd   wytatuowane   oko 

obserwowało   młodych   Baudelaire'ów   od   dnia,   w   którym   zaczęły   się   ich   kłopoty.   Potem 

Wioletka powędrowała wzrokiem po chudej, niechlujnie odzianej postaci Hrabiego Olafa, aż 

do ręki, która krogulczym paznokciem wskazywała ku górze. Wioletka skierowała tam wzrok 

i okazało się, że patrzy na zakazaną wieżę. Krzywa wieża z poczerniałego kamienia miała 

tylko jedno samotne okienko, a z okienka zwisało coś, co z dołu było ledwo widoczne - jakby 

klatka na ptaki.

- Och,   nie!   -   jęknął   z   przerażeniem   Klaus,   a   Wioletka   przyjrzała   się   lepiej 

przedmiotowi w górze. To była klatka na ptaki - majtała się u okna jak flaga na wietrze - tyle 

że w klatce, zamiast ptaka, siedziało malutkie, wystraszone Słoneczko. Gdy Wioletka jeszcze 

bardziej wytężyła wzrok, zobaczyła, że jej siostrzyczka ma usta zalepione wielkim plastrem i 

cala jest skrępowana sznurem. Już bardziej uwięziona być nie mogła.

- Puść ją natychmiast! - zażądała Wioletka od Hrabiego Olafa. - Nic ci nie zrobiła! To 

niemowlę!

- Hm, zastanówmy się - mruknął Hrabia Olaf, siadając na pieńku do rąbania drewna. - 

Skoro tak ładnie prosisz, to chyba ją puszczę. Chociaż chyba nawet taka zakuta pała jak ty 

zdaje   sobie   sprawę,   że   jeżeli   ją   puszczę   -   a   ściślej   mówiąc,   jeżeli   powiem   mojemu 

background image

towarzyszowi,   żeby   ją   puścił   -   to   biedne   Słoneczko   może   nie   przeżyć   upadku   z   takiej 

wysokości. Wieża mierzy dziesięć metrów - a to oznacza bardzo przykry upadek, nawet dla 

kogoś, kto spada w klatce. Skoro jednak nalegasz...

- Nie! - wrzasnął Klaus. - Ani się waż!

Wioletka spojrzała na Hrabiego Olafa, a potem na małe zawiniątko, które było jej 

siostrzyczką i bujało na wietrze u szczytu wieży. Wyobraziła sobie, jak Słoneczko spada z 

wysoka na ziemię; wyobraziła sobie, że ostatnią myślą siostrzyczki byłby paniczny strach.

- Błagam pana... - zwróciła się do Olafa, czując łzy w oczach. - Ona jest taka malutka. 

Zrobimy wszystko, co pan zechce. Tylko proszę nie wyrządzać jej krzywdy.

- Wszystko, co zechcę? - Hrabia Olaf uniósł brew. Nachylił się nad Wioletką i zajrzał 

jej z bliska w oczy. - Wszystko? Czyli, na przykład, wyjdziesz za mnie za mąż w jutrzejszym 

przedstawieniu?

Wioletka popatrzyła na niego z przerażeniem. Miała w żołądku takie dziwne uczucie, 

jakby   to   ją   strącono   z   dużej   wysokości.   Zrozumiała,   że   najbardziej   przerażającą   cechą 

Hrabiego Olafa jest jego piekielna inteligencja. To nie byt obrzydliwy, brutalny pijak, tylko 

obrzydliwy, przebiegły, brutalny pijak.

- Kiedy ty zajmowałeś się czytaniem  ksiąg i wygłaszaniem oskarżeń - zwrócił się 

Hrabia Olaf do Klausa - ja zadbałem o to, aby jeden z moich najcichszych, najzwinniejszych 

asystentów   wślizgnął   się   do   waszego   pokoju   i   wykradł   Słoneczko.   Mata   jest   całkowicie 

bezpieczna - na razie. Postanowiłem użyć jej jako kija na upartego osła.

- Nasza siostra nie jest żadnym kijem - zaprotestował Klaus.

- Uparty osioł - ciągnął Hrabia Olaf - nie chce iść tam, dokąd mu każe jego pan. W 

tym sensie podobny jest do was, drogie dzieci: wy też robicie wszystko, aby pokrzyżować 

moje plany. Każdy gospodarz powie wam, że uparty osioł pójdzie w wyznaczonym kierunku, 

jeżeli   będzie   miał   z   przodu   marchewkę,   a   z   tyłu   kij.   Będzie   biegł   za   marchewką,   żeby 

zasłużyć na smakowitą nagrodę, i uciekał od kija, żeby uniknąć bolesnej kary. Wy również 

zrobicie, co wam każę, aby uniknąć kary, jaką by była dla was utrata siostry - i aby zdobyć 

nagrodę,   jaką   będzie   ocalenie   jej   życia.   A   więc,   Wioletko,   pytam   cię   jeszcze   raz:   czy 

wyjdziesz za mnie za mąż?

Wioletka   z   trudem   przełknęła   ślinę   i   spojrzała   na   tatuaż   zdobiący   nogę   Hrabiego 

Olafa. Nie mogła wykrztusić odpowiedzi.

- No, śmiało - zachęcał Hrabia Olaf tonem złudnej (słowo to znaczy tutaj: „fałszywej”) 

uprzejmości.   Wyciągnął   rękę   i   pogłaskał   Wioletkę   po   głowie.   -   Czy   to   naprawdę   takie 

straszne   zostać   moją   żoną   i   spędzie   resztę   życia   w   moim   domu?   Śliczna   z   ciebie 

background image

dziewczynka, po ślubie nie pozbędę się ciebie tak jak twojego brata i siostry.

Wioletka   pomyślała   o   spaniu   w   jednym   łóżku   z   Hrabią   Olałem   i   oglądaniu   tego 

strasznego   człowieka   codziennie   na   dzień   dobry.   Wyobraziła   sobie,   jak   całymi   dniami 

przemyka się po domu, aby uniknąć Olafa, a wieczorami pichci kolację dla jego strasznych 

przyjaciół, i tak dzień w dzień, może do końca życia. Ale jedno spojrzenie na biedną, małą 

siostrzyczkę upewniło ją, jaką musi dać odpowiedź.

- Jeśli tylko uwolni pan Słoneczko - odezwała się w końcu - wyjdę za pana za mąż.

- Uwolnię Słoneczko - odparł Hrabia Olaf - po jutrzejszym przedstawieniu. Do tego 

czasu zatrzymam ją w wieży jako gwarancję. Uprzedzam, że moi asystenci będą pełnić straż 

przed schodami na wieżę - to na wypadek, gdyby coś wam strzeliło do głowy.

- Straszny z pana człowiek! - nie wytrzymał Klaus. Ale Hrabia Olaf tylko się na to 

uśmiechnął.

- Może i straszny, ale za to wymyśliłem niezawodny sposób na zagarnięcie waszej 

fortuny, co wam się, jak wiadomo, nie udało. - To rzekłszy, skierował się z powrotem do 

domu.   -   Pamiętajcie,   sieroty   -   rzucił   na   odchodnym   -   że   chociaż   przeczytałyście   więcej 

książek ode mnie, nic wam to nie pomogło. A teraz dawać mi tę książkę, która wam tak 

namieszała w głowach, i do roboty. Znacie swoje obowiązki.

Klaus z ciężkim westchnieniem zrzekł się - słowo to oznacza tutaj: „dat Hrabiemu 

Olafowi, chociaż bardzo niechętnie” - książki o prawie małżeńskim, I poczłapał jego śladem 

do domu. Ale Wioletka stała dalej jak wryta. Nic słuchała ostatniej wypowiedzi Hrabiego 

Olafa, z góry wiedząc, że będą to, jak zwykle, durne przechwałki i bezpodstawne zniewagi. 

Wioletka patrzyła na wieżę - nie na sam szczyt, gdzie dyndała jej siostrzyczka, tylko na całą 

konstrukcję. Gdy Klaus obejrzał się od progu domu, ujrzał coś, czego nie widział już od 

dawna.   Ktoś,   kto   nie   znał   dobrze   Wioletki,   nie   dostrzegłby   w   jej   zachowaniu   niczego 

niezwykłego, ale każdy, kto znał ją dobrze, wiedział, że skoro związała włosy wstążką, aby 

jej nie wpadały do oczu, to znak, że trybiki i dźwignie jej wynalazczego umysłu pracują na 

najwyższych obrotach.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Tej nocy sierotą Baudelaire,, która spała niespokojnie w łóżku, był Klaus - natomiast 

sierotą Baudelaire, która czuwała przy oknie w świetle księżyca była Wioletka. Przez cały 

dzień snuli się oboje po domu, wykonując wyznaczone obowiązki i prawie się do siebie nie 

odzywając. Klaus - bo był zanadto zmęczony i przygnębiony, a Wioletka - bo była  zbyt 

pochłonięta planowaniem pewnego wynalazku.

Z nadejściem nocy Wioletka zgarnęła zasłony, które służyły za legowisko Słoneczku, i 

podeszła z nimi pod drzwi, za którymi zaczynały się schody na wieżę. Drzwi pilnował akurat 

olbrzym z szajki Hrabiego Olafa - ten, po którym nie było widać, czy to mężczyzna, czy 

kobieta, Wioletka spytała go, czy może zanieść siostrzyczce na górę posłanie, żeby było jej 

wygodniej spać. Olbrzymia postać zwróciła na Wioletkę blade oczka bez wyrazu, pokręciła 

głową i gestem odprawiła dziewczynkę, nie mówiąc ani słowa.

Wioletka   wiedziała   oczywiście,   że   Słoneczko   za   bardzo   się   boi,   aby   miało   się 

pocieszyć kupą szmat, ale liczyła na to, że uda jej się chociaż przytulić siostrzyczkę i szepnąć 

jej, że wszystko będzie dobrze. Poza tym chciała, jak to się mówi w branży przestępczej, 

„namierzyć kwadrat”. „Namierzyć kwadrat” znaczy: „obejrzeć lokal pod kątem planu akcji”. 

Jeśli, na przykład, zamierzasz obrabować bank - chociaż mam nadzieję, że nie zamierzasz 

tego zrobić - to zapewne udasz się tam na parę dni przed planowanym napadem. Bardzo 

możliwe, że w przebraniu. Rozejrzysz się po sali, sprawdzisz, jak rozmieszczeni są strażnicy, 

kamery i inne przeszkody - a wszystko po to, aby podczas akcji uniknąć aresztowania lub 

nawet śmierci.

Wioletka,   jako   praworządna   obywatelka,   nie   planowała   napadu   na   bank,   za   to 

planowała uwolnienie Słoneczka - dlatego miała nadzieję choćby rzucić okiem na komnatę w 

wieży, gdzie więziono jej siostrzyczkę, gdyż ułatwiłoby jej to ułożenie planu. Okazało się 

jednak,   że   nie   ma   żadnych   szans,   aby   namierzyć   kwadrat.   Z   lego   powodu   Wioletka 

denerwowała   się   trochę,   siedząc   na   podłodze   przy  oknie   i   po  cichutku   konstruując   swój 

wynalazek.

Dysponowała bardzo skromnymi środkami, ale nie chciała szperać po domu, aby nie 

wzbudzić podejrzeń Hrabiego Olafa i jego trupy. Mimo to znalazła wszystko, co było jej 

potrzebne do zmontowania urządzenia ratowniczego. Na początek zdjęła znad okna solidny, 

metalowy pręt, na którym dawniej wisiały zasłony. Przepołowiła go za pomocą jednego z 

kamieni, które Olaf zostawił dzieciom w kącie do zabawy. Każdą połówkę pręta wygięła 

następnie kilka razy pod ostrym kątem, kalecząc sobie całe ręce - na szczęście niegroźnie. 

background image

Potem zdjęta ze ściany malowidło przedstawiające oko. Jak wiele obrazów, i ten miał z tyłu 

kawałek   drutu,   umożliwiający   zawieszenie   go   na   haczyku.   Wioletka   odczepiła   drut   i 

połączyła nim oba kawałki prętu. W ten sposób uzyskała coś na kształt metalowego pająka.

Następnie z pudła po lodówce wyciągnęła najbrzydsze ubrania, które kupiła sierotom 

Baudelaire   pani   Poe,   a   których   one   nigdy   nie   zamierzały   nosić,   choćby   nie   wiem   co. 

Szybciutko   i   cichutko   podarła   je   na   długie,   wąskie   pasy   i   powiązała   razem.   Do   wielu 

użytecznych   talentów   Wioletki   należała   umiejętność   wiązania   najrozmaitszych   węzłów. 

Węzeł, który zastosowała w tym przypadku, nosi nazwę Diabelski Jęzor. Wynalazła go w 

piętnastym wieku banda fińskich piratek, a nazwa Diabelski Jęzor wzięła się z wyjątkowo 

pokrętnego sposobu jego wiązania.

Diabelski Jęzor byt węzłem wielce użytecznym: gdy Wioletka połączyła nim końce 

szmacianych pasów, uzyskała coś, co można było nazwać liną. Pracując, przypomniała sobie, 

co powiedzieli do niej rodzice, kiedy urodził się Klaus, a potem drugi raz, gdy przynieśli 

Słoneczko ze szpitala do domu: „Jesteś najstarszym dzieckiem w rodzinie Baudelaire. Jako 

najstarsza, ponosisz odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. Przyrzeknij nam, że zawsze 

będziesz ich pilnowała i dbała, żeby nic im się nie stało”. Powiedzieli to miło, ale stanowczo. 

Na wspomnienie swojej obietnicy Wioletka pomyślała o Klausie, który wciąż miał podbite 

oko, i o Słoneczku, które dyndało jak flaga wywieszona z okna wieży - i zaczęła pracować 

jeszcze szybciej.  Chociaż przyczyną  wszystkich nieszczęść dzieci był,  oczywiście, Hrabia 

Olaf,  Wioletka poczuła się  tak, jakby  złamała  daną rodzicom obietnicę,  i  postanowiła  to 

naprawić.

Kiedy zużyła większość brzydkich ubrań, sznur mierzył trochę ponad dziesięć metrów 

- taką przynajmniej Wioletka miała nadzieję. Jeden koniec przywiązała do metalowego pająka 

i   przyjrzała   się   swemu   dziełu.   Było   to   urządzenie   fachowo   zwane   kotwiczką   -   przyrząd 

używany   czasem   do   wspinaczki   po   pionowych   ścianach,   w   celach   zazwyczaj   niezbyt 

chwalebnych. Wioletka miała nadzieję, że dzięki metalowym hakom, które zaczepią się o coś 

na szczycie  wieży,  i dzięki linie, która ułatwi jej wspinaczkę, dostanie się do Słoneczka, 

odczepi klatkę i tą samą drogą wróci na dół. Plan był, rzecz jasna, wyjątkowo ryzykowny, nie 

tylko sam w sobie, ale i dlatego, że Wioletka wykonała kotwiczkę własnoręcznie, zamiast 

kupić urządzenie w sklepie ze sprzętem specjalistycznym. Ale poza kotwiczką nie wymyśliła 

nic, co nie wymagałoby laboratorium, a czas uciekał. Nic zdradziła swojego planu Klausowi, 

żeby nie robić mu fałszywych nadziei, więc, nie budząc go, zwinęła linę z kotwiczką i na 

palcach wymknęła się z pokoju.

Na podwórku zrozumiała, że jej plan jest trudniejszy, niż się zdawało. Noc była cicha 

background image

-  a   to  oznaczało,  że   trzeba  działać   właściwie  bezgłośnie.   Wiał  też   lekki  wietrzyk:   kiedy 

Wioletka   wyobraziła   sobie,   że   buja   tam,   w   górze,   uczepiona   kurczowo   liny   skręconej   z 

brzydkich   ubrań,   omal   nie   wycofała   się   z   akcji.   Na   dodatek,   z   powodu   wyjątkowych 

ciemności, nie było widać, o co mogłyby się zaczepić metalowe haki, czyli gdzie zarzucić 

kotwiczkę. Ale trzęsąc się z zimna w nocnej koszuli, Wioletka wiedziała, że musi spróbować. 

Prawą   ręką   wyrzuciła   kotwiczkę,   najsilniej   i   najwyżej   jak   umiała,   po   czym   wstrzymała 

oddech, czekając, czy hak o coś zaczepi.

Dzyń! Kotwiczka dźwięcznie rąbnęła w mur, ale nie uwięzia w nim, tylko z głośnym 

brzękiem opadła na ziemię. Wioletka zamarła i z bijącym sercem nasłuchiwała, czy Hrabia 

Olaf lub któryś z jego wspólników nie idzie sprawdzić, co się stało. Kiedy jednak minęła 

chwila i nikt się nie zjawił, Wioletka zakręciła liną nad głową jak lassem i spróbowała jeszcze 

raz.

Dzyń! Dzyń! Kotwiczka dwa razy dziobnęła mur, zanim z impetem runęła na ziemię. 

Wioletka   znów   nadstawiła   ucha,   ale   nie   usłyszała   niczyich   kroków,   tylko   swój   własny, 

przyspieszony strachem puls. Do trzech razy sztuka.

Dzyń!  Kotwiczka brzęknęła o wieżę i znowu spadła, trafiając Wioletkę boleśnie w 

ramię.   Hak   rozdarł   jej   koszulę   i   przeciął   skórę.   Wioletka   ugryzła   się   w   rękę,   żeby   nie 

krzyknąć z bólu, a gdy dotknęła skaleczonego ramienia, poczuła mokrą plamę krwi. Cała ręka 

pulsowała z bólu.

Ja na  miejscu  Wioletki  poddałbym  się  w  tym  momencie.   Wioletka  też  widocznie 

doszła do takiego wniosku, bo już miała wracać do domu - gdy nagle wyobraziła sobie, jak 

okropnie musi bać się Słoneczko. Lekceważąc ból, zamachnęła się prawą ręką i jeszcze raz 

zarzuciła kotwiczkę.

Dzy - brzęk zamarł w połowie i Wioletka ujrzała w bladym świetle księżyca, że hak 

nie spada. Szarpnęła mocno linę - hak trzymał. Kotwiczka zadziałała!

Wioletka zacisnęła powieki i zaczęła się wspinać, stopami po murze, a dłońmi po 

linie. Wolała nie patrzeć dookoła; podciągała się tylko coraz wyżej, chwyt za chwytem, cały 

czas   pamiętając   o   obietnicy   danej   rodzicom   i   o   strasznych   rzeczach,   których   na   pewno 

dopuści się Hrabia Olaf, jeśli jego podły plan się powiedzie. Im była wyżej, tym silniej dął 

nocny wiatr, bujając liną tak mocno, że Wioletka kilka razy musiała przerwać wspinaczkę. 

Cały czas bala się, że sznur pęknie albo hak nie wytrzyma, a ona spadnie i zabije się. A 

jednak, dzięki jej niezwykłym  zdolnościom manualnym  - słowo „manualnym”  znaczy tu: 

„związanym z wykonywaniem rzeczy ręcznie” - wszystko zadziałało jak należy, i nagle dłoń 

Wioletki zamiast liny chwyciła metal. Wioletka otworzyła oczy i spojrzała wprost na swoją 

background image

siostrzyczkę:   Słoneczko   wytrzeszczało   na   nią   przerażone   oczęta   i   bardzo   chciało   coś 

powiedzieć przez plaster zalepiający mu buzię. A więc Wioletce udało się wspiąć na sam 

szczyt wieży, do okna, z którego Hrabia Olaf wywiesił Słoneczko.

Najstarsza sierot Baudelaire już - już miała porwać klatkę z siostrzyczką i ruszyć w 

dół, gdy zobaczyła coś, co ją sparaliżowało. Tym czymś był metalowy pająk kotwiczki, który 

po tylu nieudanych próbach zahaczył się wreszcie o coś na szczycie wieży. Do tej chwili 

Wioletka była pewna, że kotwiczka zaczepiła się o wyłom w murze albo o obramowanie 

okna, albo nawet o jakiś mebel w komnacie na wieży. A tymczasem kotwiczka zahaczyła o 

coś całkiem innego. O inny hak. O jeden z dwóch haków, zastępujących dłonie hakorękiemu. 

Drugi z tych haków błysnął właśnie w świetle księżyca, wyciągając się w kierunku Wioletki.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Jak to milo, że do nas zajrzałaś - powitał ją hakoręki głosem słodkim do obrzydzenia. 

Wioletka chciała natychmiast zsunąć się po linie, ale pomocnik Hrabiego Olafa był szybszy. 

Jednym ruchem wciągnął Wioletkę do środka, a linę ratunkową strząsnął z haka - dłoni i 

posłał z brzękiem na dół. Wioletka była teraz uwięziona, podobnie jak jej siostrzyczka. - Nie 

masz pojęcia, jak się cieszę - mówił dalej hakoręki. - Właśnie sobie myślałem, że milo byłoby 

znów zobaczyć twoją ładną buzię. Siadaj.

- Co pan chce ze mną zrobić? - spytała Wioletka.

- Powiedziałem SIADAJ! - warknął hakoręki i pchnął Wioletkę w fotel.

Rozejrzała się po ciemnym, zabałaganionym pokoju. Na pewno sami zauważyliście, 

że pokoje odzwierciedlają charaktery'  swoich właścicieli. Ja na przykład zgromadziłem w 

swoim pokoju kolekcję ważnych dla siebie przedmiotów, a wśród nich: zakurzony akordeon, 

na   którym   umiem   zagrać   parę   smutnych   melodii,   pokaźny   plik   notatek   o   losach   sierot 

Baudelaire i zamazaną fotografię z bardzo, bardzo dawnych czasów, przedstawiającą pewną 

panią imieniem Beatrycze. Rzeczy te są dla mnie szczególnie cenne i drogie.

W pokoju na wieży znajdowały się rzeczy cenne i drogie dla Hrabiego Olafa - a były 

to rzeczy straszne. Świstki papieru, na których Hrabia Olaf bazgrał nieczytelnym pismem 

swoje   szatańskie   pomysły,   piętrzyły   się   niechlujnie   na   odebranym   Klausowi  Prawie 

matrymonialnym,  W pokoju stało parę krzeseł i paliły się świece, rozsyłając po ścianach 

chybotliwe   cienie.   Podłogę   zawalały   puste   butelki   po   winie   i   brudne   naczynia.   Przede 

wszystkim jednak pokój byt pełen malowanych i rzeźbionych oczu, małych i dużych. Oczy 

wymalowane były na suficie i wyryte  w brudnej drewnianej podłodze. Oczy skradały się 

wzdłuż parapetu okna. Jedno wielkie malowane oko łypało z klamki drzwi wiodących na 

schody. Było to straszne miejsce.

Hakoręki   sięgnął   hakiem   do   kieszeni   poplamionego   płaszcza   i   wyciągnął 

krótkofalówkę. Z pewnym trudem wcisnął jakiś guzik odczekał chwilę.

- Szefie? To ja! - zameldował. - Twoja panna młoda właśnie wspięła się na wieżę. 

Chciała ratować gryzonia. - Przerwał, słuchając, co do niego mówi Hrabia Olaf. - A bo ja 

wiem? Po jakimś sznurze.

- To była lina z kotwiczką - poprawiła go Wioletka, odrywając rękaw nocnej koszuli, 

aby zrobić z niego bandaż. - Sama ją zrobiłam.

- Ona mówi, że to była lina z kotwiczką - przekazał hakoręki przez krótkofalówkę. - A 

bo ja wiem, szefie? Tak, szefie. Tak, szefie, oczywiście, że rozumiem, szefie, ona należy do 

background image

szefa. Tak, szefie. - Wcisnął guzik na zakończenie rozmowy i odwrócił się do Wioletki. - 

Hrabia Olaf jest bardzo niezadowolony z zachowania swojej panny młodej.

- Nic jestem jego panną młodą - sprostowała rozgoryczona Wioletka.

- Niedługo będziesz - zapewnił ją hakoręki, kiwając hakiem, tak jak większość ludzi 

pokiwałaby   palcem.   -   Ale   tymczasem   muszę   iść   po   twojego   braciszka.   Wszyscy   troje 

posiedzicie tu zamknięci aż do wieczora, żeby Hrabia Olaf miał pewność, że nie próbujecie 

żadnych sztuczek.

To rzekłszy, hakoręki wyszedł z pokoju. Wioletka usłyszała zgrzyt klucza w zamku, a 

potem kroki oddalające się po schodach. Natychmiast podskoczyła do Słoneczka i położyła 

rękę na jego główce. Nic odważyła się rozwiązać ani odkneblować siostrzyczki, żeby nie 

wzniecić  - słowo  „wzniecić”  znaczy tu „wywołać”  - gniewu Hrabiego  Olafa, więc  tylko 

głaskała Słoneczko po włoskach i powtarzała, że już wszystko dobrze.

Chociaż, oczywiście, nic nie było dobrze. Wszystko było bardzo źle. Gdy pierwszy 

blask poranka wsączył się do pokoju na wieży, Wioletka rozmyślała właśnie o wszystkich 

strasznych rzeczach, które przeżyła ostatnio wraz z rodzeństwem. Umarli im rodzice, nagle i 

w strasznych okolicznościach. Pani Poe kupiła im bardzo brzydkie ubrania. Zamieszkali w 

domu Hrabiego Olafa, gdzie traktowani byli podle. Pan Poe odmówił im pomocy. Odkryli 

szatański  plan poślubienia Wioletki  i zagarnięcia  majątku Baudelaire'ów.  Klaus  próbował 

porazić Olafa prawdą o tym, czego dowiedział się dzięki bibliotece Sędzi Strauss, lecz poniósł 

porażkę.   Biedne   Słoneczko   zostało   pojmane.   A   teraz   Wioletka,   która   chciała   uwolnić 

Słoneczko, również została pojmana.

Krótko mówiąc, sieroty Baudelaire ponosiły klęskę za klęską i Wioletka doszła do 

wniosku, że ich sytuacja jest opłakana - co tutaj znaczy: „w żadnym razie nie wesoła”.

Odgłos zbliżających  się po schodach kroków wyrwał  Wioletkę z rozmyślań,  a po 

chwili   hakoręki   otworzył   drzwi   i   wepchnął   do   środka   bardzo,   bardzo   zmęczonego, 

skołowanego i wystraszonego Klausa.

- No to mamy sieroty w komplecie - podsumował hakoręki. - A teraz lecę, bo muszę 

pomóc  Hrabiemu  Olafowi w  ostatnich  przygotowaniach  do dzisiejszego spektaklu.  Tylko 

uprzedzam, żadnych sztuczek, bo i was powywieszam za okno.

Spiorunował ich wzrokiem, zamknął drzwi na klucz i z głośnym tupotem zbiegi na 

dół.

Klaus mruga! chwilę, zanim rozejrzał się po okropnym pokoju. Był jeszcze w piżamie.

- Co się stało? - spytał Wioletkę. - Dlaczego tu jesteśmy?

- Próbowałam uwolnić Słoneczko. Za pomocą pewnego wynalazku wdrapałam się na 

background image

wieżę.

Klaus podszedł do okna i popatrzył w dół.

- Strasznie wysoko - powiedział. - Musiałaś się okropnie bać.

- Bałam się okropnie - przyznała Wioletka - ale i tak mniej niż ślubu z Hrabią Olafem.

- Szkoda, że twój wynalazek nie zadziałał - zmartwił się Klaus.

- Wynalazek   zadziałał   świetnie   -   sprostowała   Wioletka,   masując   obolałe   ramię.   - 

Tylko wpadłam w pułapkę. Teraz już koniec z nami. Hakoręki potrzyma nas tu do wieczora, 

tak powiedział, a wieczorem odbędzie się Cudowny ślub.

- A może jednak wymyślisz coś, co pozwoli nam uciec? - spytał z nadzieją Klaus, 

rozglądając się po pokoju.

- Może...   -   powtórzyła   Wioletka.   -   A   ty   spróbuj   poszperać   w   tych   książkach   i 

papierach. Może trafisz na jakąś informację, która się nam przyda.

Przez kilka następnych  godzin Wioletka i Klaus szperali w zakamarkach pokoju i 

własnych   umysłów,   szukając   rozwiązania.   Wioletka   rozglądała   się   za   przedmiotami,   z 

których dałoby się coś skonstruować. Klaus wertował papiery i książki Hrabiego Olafa. Co 

chwila, na zmianę, podchodzili do Słoneczka, uśmiechali się i głaskali je po główce, aby mu 

dodać odwagi. Wioletka czasem odzywała się do Klausa, albo Klaus do Wioletki, ale głównie 

milczeli, każde zajęte własnymi myślami.

- Gdybyśmy mieli trochę nafty - powiedziała Wioletka około południa - porobiłabym z 

tych butelek koktajle Mołotowa.

- Co to są koktajle Mołotowa? - zaciekawił się Klaus.

- Takie małe bomby w butelkach. Rzucając je przez okno na ulicę, ściągnęlibyśmy 

uwagę przechodniów.

- Ale nie mamy nafty - zmartwił się Klaus. I znów milczeli kilka godzin.

- Gdybyśmy byli poligamistami - odezwał się Klaus - z planów małżeńskich Hrabiego 

Olafa nic by nie wyszło.

- Kto to jest poligamista? - spytała Wioletka.

- Poligamista   to   człowiek,   który   zawarł   małżeństwo   z   więcej   niż   jedną   osobą   - 

wyjaśnił  Klaus.   -  W   naszym   kraju   poligamia   jest   niezgodna  z   prawem,   więc   nawet   gdy 

poligamista lub poligamistka wstąpi w związek małżeński w obecności sędziego, powie „tak” 

i własnoręcznie podpisze świadectwo ślubu, to i tak małżeństwo będzie nieważne. Czytałem o 

tym w Prawie matrymonialnym.

- Ale nie jesteśmy poligamistami - zmartwiła się Wioletka.

I znów milczeli przez kilka godzin.

background image

- Można by poobtłukiwać butelki i użyć ich jako noży - odezwała się Wioletka - ale 

obawiam się, że trupa Hrabiego Olafa i tak dałaby nam radę.

- Mogłabyś powiedzieć „nie” zamiast „tak” - powiedział Klaus - ale wtedy Hrabia 

Olaf każe pewnie strącić Słoneczko z wieży.

- Oczywiście, że każę - potwierdził Hrabia Olaf, a dzieci podskoczyły na jego głos. 

Zajęte rozmową, nie usłyszały nawet, jak wszedł po schodach i otworzył drzwi. Miał na sobie 

wykwintny kostium, a jego wywoskowana brew błyszczała równie mocno, jak oczy.

Hakoręki, który stał z tyłu,  wyszczerzył  się w ohydnym  uśmiechu  i pomachał  do 

dzieci hakiem.

- Zbierać się, sieroty! - zarządził ostro Hrabia Olaf. - Pora na wielkie wydarzenie. Mój 

wspólnik zostanie tu, na wieży, i będzie utrzymywał ze mną stały kontakt radiowy. Gdyby 

cokolwiek poszło nie tak w przedstawieniu, wasza siostra zostanie strącona na pewną śmierć. 

No to idziemy.

Wioletka   z   Klausem   spojrzeli   po   sobie,   a   potem   oboje   popatrzyli   na   Słoneczko 

dyndające w klatce za oknem i wyszli za Hrabią Olafem. Schodząc po schodach, Klaus czuł 

coraz większy ciężar w sercu, w miarę jak opuszczała go nadzieja. Sytuacja wydawała mu się 

naprawdę bez wyjścia.

Wioletka   czuła   się   dokładnie   tak   samo,   aż   w   pewnej   chwili   musiała   chwycić   się 

poręczy, żeby nie stracić równowagi. Spojrzała wtedy na swoją prawą rękę - i coś przyszło jej 

do głowy. Przez całą drogę na dół i do wyjścia z domu, i przez krótki kawałek ulicy dzielący 

dom od teatru Wioletka myślała, myślała i myślała tak intensywnie, jak jeszcze nigdy w 

życiu.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wioletka i Klaus Baudelaire - ona w koszuli nocnej, a on w piżamie - stali za kulisami 

teatru Hrabiego Olafa i bili się z myślami; zwrot „bili się z myślami” oznacza tutaj: „mieli 

sprzeczne uczucia”. Z jednej strony rzecz jasna, byli przerażeni. Po niewyraźnych glosach ze 

sceny poznali, że przedstawienie pod tytułem Cudowny ślub już się rozpoczęło, czyli jest za 

późno   na   udaremnienie   planu   Hrabiego   Olafa.   Ale   z   drugiej   strony,   byli   zafascynowani, 

ponieważ nigdy jeszcze nie trafili za kulisy teatralne w trakcie przedstawienia, a działo się 

tam mnóstwo ciekawych rzeczy.

Członkowie trupy teatralnej Hrabiego Olafa biegali w tę i z powrotem, nie zwracając 

na dzieci najmniejszej uwagi. Trzech panów bardzo niskiego wzrostu niosło dużą drewnianą 

plansze, na której wymalowany byt salon. Znane już dzieciom dwie białolice damy układały 

bukiet w wazonie, który z daleka wyglądał na marmurowy, ale z bliska przypominał raczej 

karton. Pan z bardzo ważną miną i twarzą całą w pryszczach ustawiał wielkie reflektory 

Dzieci   wyjrzały   przez   szparkę   na   scenę   i   zobaczyły   Hrabiego   Olafa   w   wykwintnym 

kostiumie, deklamującego rolę - i w tym właśnie momencie kurtyna opadła, pociągnięta za 

długą   linę   przez   panią   z   bardzo   krótkimi   włosami.   Jak   widzicie,   obie   starsze   sieroty 

Baudelaire - mimo strachu - interesowały się bardzo swoim nowym otoczeniem i żałowały 

jedynie, że muszą też odegrać w tej sztuce jakieś role.

Po opadnięciu kurtyny Hrabia Olaf wkroczył za kulisy i spojrzał z góry na dzieci.

- Koniec aktu drugiego! Czemu sieroty jeszcze nie w kostiumach? - syknął do dwóch 

białolicych dam.

W tej samej chwili na widowni rozległy się gromkie oklaski, więc skrzywiony Hrabia 

Olaf rozpromienił się i ruszył z powrotem na scenę. Dał znak krótko ostrzyżonej pani, aby 

uniosła kurtynę, wyszedł na środek i wykonał serię wymyślnych ukłonów. Póki kurtyna była 

w   górze,   machał   do   publiczności   i   rozsyłał   całusy,   lecz   gdy   tylko   opadła,   znów   zrobił 

wściekłą minę.

- Przerwa trwa tylko dziesięć minut, a polem smarkacze wychodzą na scenę. Ubrać mi 

je zaraz w kostiumy, ale już!

Białolice bez słowa złapały Wioletkę i Klausa za ręce  i zaciągnęły do garderoby. 

Pomimo kurzu wszystko tam błyszczało, gdyż pełno było luster i małych lampek, aby aktorzy 

mogli   się   dobrze   widzieć,   gdy   nakładają   makijaże   i   peruki.   Akurat   parę   osób   zmieniało 

kostiumy, żartując i śmiejąc się głośno. Jedna z białolicych brutalnym ruchem podniosła do 

góry ręce Wioletki, ściągnęła jej przez głowę koszulę nocną i rzuciła dziewczynce brudną 

background image

białą koronkową sukienkę, w którą Wioletka miała się teraz ubrać. Klausa tymczasem druga 

białolica   rozebrała   z   piżamy,   a   teraz   pospiesznie   wciskała   go   w   granatowe   ubranko 

marynarskie, które potwornie drapało i w którym Klaus wyglądał, jakby miał dwa latka.

- Co za przygoda, prawda? - usłyszeli głos z tyłu, a obejrzawszy się, ujrzeli Sędzię 

Strauss,   wystrojoną   w   sędziowską   togę   i   pudrowaną   perukę.   Pod   pachą   ściskała   jakąś 

książeczkę. - Wyglądacie oboje wspaniale!

- Pani też - zrewanżował się Klaus. - Co to za książka?

- Moja rola - wyjaśniła Sędzia Strauss. - Hrabia Olaf polecił mi przynieść i odczytać 

autentyczny tekst  ceremonii  zaślubin, bo chodzi o jak  największy  realizm na scenie. Ty, 

Wioletko, masz powiedzieć tylko „tak”, ale ja będę musiała wygłosić całą mowę. Ach, co za 

świetna zabawa!

- Zabawa będzie jeszcze lepsza - wpadła jej w słowo Wioletka - jeżeli zmieni pani 

trochę tekst, tak troszeczkę.

- Właśnie! - rozpromienił się Klaus. - Trzeba twórczo podchodzić do roli, pani Sędzio. 

Po co właściwie trzymać się sztywnych formułek? To przecież nie jest prawdziwy ślub.

Sędzia Strauss zmarszczyła brwi.

- Nie wiem, czy macie rację, dzieci. Wolę się trzymać instrukcji Hrabiego Olafa. W 

końcu to on jest szefem.

- Sędzia   Strauss!   -   rozległo   się   wołanie.   -   Sędzia   Strauss!   Proszę   zgłosić   się   do 

charakteryzacji!

- Coś   takiego!   Ja!   Do   charakteryzacji!   -   westchnęła   rozanielona   Sędzia   Strauss, 

całkiem   jakby   miała   za   chwilę   dostąpić   koronacji,   a   nie   pacykowania   twarzy   pudrami   i 

tuszami. - Drogie dzieci, muszę lecieć. Do zobaczenia na scenie! - 1 oddaliła się biegiem.

Dzieci skończyły przebierać się w kostiumy. Jedna z bladolicych nałożyła Wioletce na 

głowę stroik ozdobiony kwiatami i dopiero wtedy Wioletka uprzytomniła sobie ze zgrozą, że 

suknia, w którą się ubrała, to suknia ślubna. Druga bladolica wcisnęła Klausowi na głowę 

czapkę marynarską, a Klaus zerknął do lustra i nie mógł uwierzyć, jak szkaradnie wygląda. W 

lustrze jego wzrok napotkał spojrzenie Wioletki, która też się właśnie przeglądała.

- Co robić? - szepnął Klaus. - Może udamy, że jesteśmy chorzy? Może wtedy przerwą 

przedstawienie?

- Hrabia Olaf nie da się nabrać - odparła ponuro Wioletka.

- Za chwilę rozpoczynamy akt trzeci  Cudownego ślubu  Ala Ebui! - zawołał pan z 

notatkami na sztywnej podkładce, - Aktorzy występujący w akcie trzecim, proszę na miejsca!

Aktorzy w pośpiechu opuścili garderobę, a białolice wypchnęły dzieci za nimi. Za 

background image

kulisami panowało istne pandemonium - co tu oznacza: „aktorzy i obsługa w popłochu i 

chaosie   dopracowywali   ostatnie   szczegóły”.   Łysy   z   długim   nosem   właśnie   mijał   dzieci 

biegiem, ale na widok Wioletki w ślubnej sukni przystanął i uśmiechnął się zjadliwie.

- Tylko   żadnych   sztuczek!   -   pokiwał   kościstym   paluchem.   -   Pamiętajcie,   że   jak 

wyjdziecie na scenę, macie robić dokładnie to, co się wam mówiło. Hrabia Olaf przez cały akt 

trzeci będzie trzymał  rękę na krótkofalówce: wystarczy jeden wasz fałszywy krok, a daje 

sygnał na wieżę - i po Słoneczku!

- Wiemy, wiemy - burknął Klaus. Miał już dość tego, że go ciągle straszą, i ciągle tym 

samym.

- Uprzedzam was, lepiej trzymajcie się roli - powtórzył swoje łysy.

- Na pewno spiszą się na medal - odezwał się głos z tyłu, a dzieci odwróciły się i 

ujrzały bardzo elegancko ubranego pana Poe w towarzystwie małżonki. Pan Poe podszedł do 

dzieci i z uśmiechem podał obojgu rękę. - Polly i ja przyszliśmy wam życzyć połamania nóg.

- Słucham? - zaniepokoił się Klaus.

- To   takie   teatralne   powiedzonko   -   wyjaśnił   pan   Poe.   -   Znaczy:   „powodzenia   w 

dzisiejszym przedstawieniu”. Bardzo się cieszę, dzieci, że przyzwyczajacie się do życia z 

nowym ojcem i uczestniczycie w rodzinnych imprezach.

- Proszę pana - szepnął gorączkowo Klaus. - Wioletka i ja musimy panu koniecznie 

coś powiedzieć. To bardzo ważne.

- A cóż to takiego? - uśmiechnął się pan Poe.

- No właśnie - odezwał się Hrabia Olaf. - Cóż to takiego macie do powiedzenia panu 

Poe, drogie dzieci?

Hrabia Olaf wyrósł jak spod ziemi, gromiąc dzieci wymownym spojrzeniem wściekle 

błyszczących   oczu.   W   jednej   ręce   -   Wioletka   z   Klausem   dobrze   to   widzieli   -   trzymał 

krótkofalówkę.

- Chcieliśmy tylko podziękować panu Poe za wszystko, co dla nas zrobił - poddał się 

Klaus.

- Nie ma za co, nie ma za co - powiedział pan Poe, klepiąc Klausa po plecach. - No, 

chodźmy, Polly, najwyższy czas zająć miejsca. Połamania nóg, Baudelaire'owie!

- Dobrze by było, żebyśmy połamali nogi - szepnął Klaus do Wioletki, patrząc za 

panem Poe.

- Wkrótce spełni się twoje życzenie - zapewnił go Hrabia Olaf i wypchnął dzieci na 

scenę. Inni aktorzy już się tam uwijali, sprawdzając swoje wejścia w akcie trzecim, a w kącie 

sceny siedziała Sędzia Strauss i ćwiczyła czytanie swojej roli z broszury prawniczej. Klaus 

background image

rozglądał się po obecnych i zadawał sobie pytanie, czy można liczyć na pomoc kogokolwiek z 

nich. Nagle łysy z długim nosem pociągnął go za rękę do bocznej kulisy.

- My dwaj postoimy sobie tutaj - oznajmił - aż do końca odsłony. Czyli aktu.

- Wiem, co znaczy słowo „odsłona” - poinformował go Klaus.

- Nie wymądrzać się - uciął łysy.

Klaus spojrzał na swoją siostrę: ubrana w ślubną suknię zajmowała właśnie miejsce 

obok Hrabiego Olafa, Kurtyna poszła w górę. Klaus usłyszał oklaski widowni na rozpoczęcie 

trzeciego aktu Cudownego ślubu.

Nie ma sensu, abym streszczał wam akcję tej miernej - słowo „miernej” znaczy tu: 

„nudnej i głupiej” - sztuki pióra Ala Ebui, gdyż ów nędzny utwór nie ma żadnego znaczenia 

dla   rozwoju   naszej   historii.   Kiedy   aktorzy   i   aktorki   wygłaszali   bardzo   nudne   dialogi   i 

przemieszczali się po scenie, Klaus usiłował łapać z nimi kontakt wzrokowy, aby odgadnąć, 

czy   można   liczyć   na   czyjąkolwiek   pomoc.   Wkrótce   zrozumiał,   że   Olaf   wybrał   sztukę 

wyłącznie   jako   pretekst   do   realizacji   swojego   niecnego   planu,   a   nie   dla   walorów 

artystycznych - poznał to po tym, że publiczność wyraźnie traciła zainteresowanie i zaczynała 

się wiercić  w fotelach. Wówczas przyszło  Klausowi  do głowy, że może ktoś z widowni 

zorientuje się, że coś złego się tu święci - niestety, pryszczaty tak ustawił światła, że Klaus nie 

widział wcale twarzy widzów, ale jedynie zamazane kontury. Hrabia Olaf wyrecytował kilka 

bardzo  długich  monologów, strojąc  przy tym  wymyślne  gesty i  miny. Nikomu  jakoś nie 

przeszkadzało, że przez cały czas ściska w garści krótkofalówkę.

Wreszcie przyszła pora na Sędzię Strauss, która odczytała swój tekst z kodeksu. Z 

błyszczącym wzrokiem i rumieńcami na twarzy grata swoją pierwszą, wymarzoną rolę na 

scenie, zbyt olśniona blaskiem sławy, aby poznać, że wykonuje plan Hrabiego Olafa. Czytała 

długa formułę, z której wynikało, że Olaf i Wioletka mają się wspierać wzajemnie w zdrowiu 

i w chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu, i tak dalej - czyli to, co się zwykle czyta osobom, 

które z jakichś powodów postanowiły wziąć ślub.

Doczytawszy do końca, zwróciła się do Hrabiego Olafa i zapylała:

- Czy ty, Olafie, bierzesz sobie tę oto kobietę za małżonkę?

- Tak - wyszczerzył się w uśmiechu Hrabia Olaf.

Klaus zauważył, że Wioletka zadrżała.

- A ty, Wioletto - zwróciła się do niej Sędzia Strauss - czy bierzesz sobie tego oto 

mężczyznę za małżonka?

- Tak - powiedziała Wioletka.

Klaus zacisnął pięści. Jego siostra wypowiedziała „tak” w obecności sędziego. Jeśli 

background image

teraz podpisze urzędowe świadectwo, małżeństwo będzie ważne w obliczu prawa. Sędzia 

Strauss przejęła dokument z rąk innego aktora i podsunęła go Wioletce do podpisu.

- Ani   mi   się   rusz!   -   warknął   cicho   łysy.   Klaus   pomyślał   o   biednym   Słoneczku, 

dyndającym z okna na czubku wieży, i jakoś wytrwał w miejscu, patrząc, jak Wioletka bierze 

od   Hrabiego   Olafa   długie   gęsie   pióro.   Strasznie   blada,   wielkimi   oczami   spojrzała   na 

dokument, zanim drżącą lewą ręką wypisała pod nim swoje imię i nazwisko.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- A teraz, drodzy państwo - obwieścił Hrabia Olaf, wychodząc na środek sceny - mam 

dla państwa ważny komunikat. Dalszy ciąg dzisiejszego spektaklu jest zbyteczny, gdyż cel 

jego  został   osiągnięty.  To  nie  była  fikcja,  drodzy  państwo. Moje   małżeństwo   z Wiolettą 

Baudelaire   jest   całkowicie   legalne,   co   oznacza,   że   od   tej   chwili   dysponuję   całym   jej 

majątkiem.

Na widowni rozległy się stłumione okrzyki zgrozy, a część aktorów patrzyła po sobie, 

wyraźnie w szoku. Jak widać, nie wszyscy wtajemniczeni byli w plan Olafa.

- To być nie może! - krzyknęła Sędzia Strauss.

- Tutejsze prawo małżeńskie jest bardzo proste - wyrecytował Hrabia Olaf. - Panna 

młoda winna powiedzieć „tak” w obecności sędziego - lub sędzi, pani Sędzio - i podpisać 

urzędowe świadectwo.  A państwo wszyscy - Hrabia Olaf wskazał  gestem widownię  -  są 

naszymi świadkami.

- Ależ Wioletka to jeszcze dziecko! - oburzył się ktoś z aktorów. - Jest za młoda, aby 

wstąpić w związek małżeński.

- Wcale nie, o ile otrzyma zgodę prawnego opiekuna - rzeki Hrabia Olaf. - A tak się 

składa, że jej prawnym opiekunem jestem właśnie ja, jej obecny mąż.

- Ten świstek papieru nie jest żadnym oficjalnym dokumentem! - oświadczyła z mocą 

Sędzia Strauss. - To zwyczajny rekwizyt sceniczny.

Hrabia Olaf wyjął świadectwo z rąk Wioletki i podał Sędzi Strauss.

- Proszę przyjrzeć się dokładnie, a może rozpozna pani urzędowy druk magistratu.

Sędzia   Strauss   wzięła   od   niego   dokument   i   przeczytała   go   pospiesznie.   Potem 

zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i zmarszczyła brwi: widać było, że intensywnie myśli. 

Patrząc na nią, Klaus zada! sobie pytanie, czy właśnie taką minę miewa Sędzia Strauss na 

rozprawach w Sądzie Najwyższym.

- Ma pan rację - przyznała w końcu, patrząc na Hrabiego Olafa. - To małżeństwo jest, 

niestety,   całkowicie   legalne.   Wioletka   powiedziała   „tak”   i   podpisała   świadectwo   ślubu. 

Hrabio   Olafie,   jest   pan   mężem   Wioletki,   a   zatem   może   pan   rozporządzać   całym   jej 

majątkiem.

- To niemożliwe! - rozległ się głos z widowni, po którym Klaus rozpoznał pana Poe. 

Pan Poe wbiegł po schodkach na scenę i wyrwał dokument z ręki Sędzi Strauss. - To jest 

kompletna bzdura!

- Bardzo   mi   przykro,   ale   ta   kompletna   bzdura   jest   prawem   -   powiedziała   Sędzia 

background image

Strauss. Łzy napłynęły jej do oczu. - Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo dałam się podejść. Za 

nic nie wyrządziłabym wam świadomie krzywdy, drogie dzieci. Za nic w świecie.

- To fakt, że dała się pani łatwo podejść - wyszczerzył się Hrabia Olaf, a wtedy Sędzia 

Strauss   rozpłakała   się   na   dobre.   -   Zdobycie   fortuny   Baudelaire'ów   okazało   się   dziecinną 

igraszką.   A   teraz   wybaczą   państwo,   ale   panna   młoda   i   ja   spieszymy   do   domu   na   noc 

poślubną.

- Najpierw wypuść Słoneczko! - wrzasnął Klaus. - Obiecałeś wypuścić Słoneczko!

- Gdzie jest Słoneczko? - zainteresował się pan Poe.

- Chwilowo nie może się wyrwać - rzeki Hrabia Olaf - jeśli daruje pan niewinny 

żarcik. - Oczy mu lśniły, gdy naciskał guziki krótkofalówki i czekał, aż z drugiej strony zgłosi 

się hakoręki. - Halo? Jasne, że ja, a kto, idioto. Wszystko poszło zgodnie z planem. Wyjmij 

Słoneczko z klatki i dostarcz mi je natychmiast do teatru. Będzie musiało razem z Klausem 

wykonać jeszcze parę zadań, zanim pójdą dziś spać - dodał, spoglądając surowo na Klausa. - 

No i co, zadowolony?

, - Tak - szepnął Klaus. Wcale nie byt zadowolony, ale dobre i to, że jego siostrzyczka 

nie dyndała już na czubku wieży.

- Nic myśl sobie, że jesteś taki bezpieczny - syknął mu łysy w samo ucho. - Tobą i 

twoimi siostruniami Hrabia Olaf zajmie się później. Nie przy ludziach.

Doprawdy, nie musiał tłumaczyć Klausowi, co rozumie przez „zajmie się”.

- Za to ja wcale nie jestem zadowolony - oznajmił pan Poe. - To horror. To kryminał. 

To kompletna finansowa katastrofa.

- Niestety, szanowny panie - rzekł Hrabia Olaf - prawo jest prawem. Jutro zgłoszę się 

do banku po odbiór całej fortuny Baudelaire'ów.

Pan Poe otworzył usta, jakby miał coś powiedzieć, ale tylko się rozkaszlał. Przez kilka 

sekund kaszlał i kaszlał w chusteczkę, a wszyscy czekali cierpliwie, aż skończy i podejmie 

wątek.

- Ja  na   to   nie   pozwolę   -  wykrztusił   wreszcie   pan  Poe,.   ocierając   usta.   -   Ja   na   to 

absolutnie nie pozwolę.

- Obawiam się, że będzie pan zmuszony - powiedział Hrabia Olaf.

- Ja też... obawiam się, że Olaf ma rację - potwierdziła przez łzy Sędzia Strauss. - 

Małżeństwo jest legalne.

- Przepraszam bardzo - odezwała się nagle Wioletka - ale moim zdaniem państwo się 

mylą.

Wszystkie głowy zwróciły się w stronę najstarszej z sierot Baudelaire.

background image

- Co mówiłaś, Hrabino? - spytał Olaf.

- Nie jestem żadną hrabiną - sprostowała dobitnie Wioletka; „dobitnie” znaczy tu: 

„śmiało i pewnie”. - Tak mi się przynajmniej wydaje.

- A to dlaczego? - spytał Olaf.

- Bo wbrew temu, co mówi prawo, nie podpisałam dokumentu własnoręcznie - odparła 

Wioletka.

- Jak to nie? Przecież wszyscy widzieli! - Brew Hrabiego Olafa zaczęta podnosić się 

do góry co oznaczało gniew.

- Obawiam się, że twój mąż ma rację, kochanie - potwierdziła ze smutkiem Sędzia 

Strauss. - Nie ma sensu zaprzeczać. Zbyt wielu świadków.

- Jak   większość   ludzi   -   oznajmiła   Wioletka   -   jestem   praworęczna.   A   podpisałam 

dokument lewą ręką.

- Co takiego?!  -  wrzasnął   Hrabia   Olaf. Wyrwał  świadectwo  z  rąk  Sędzi  Strauss  i 

spojrzał na podpis. Oczy strasznie mu błyszczały. - Ty oszustko! - syknął do Wioletki.

- Ona nie jest oszustką! - stanął w obronie siostry Klaus. - Sam widziałem, jak trzęsła 

jej się lewa ręka, gdy składała podpis.

- Tego się nie da udowodnić - powiedział Hrabia Olaf.

- Jeśli   pan   pozwoli   -   zaproponowała   Wioletka   -   to   z   największą   przyjemnością 

podpiszę się jeszcze raz, na oddzielnej kartce papieru, najpierw prawą ręką, a potem lewą. 

Porównamy oba podpisy z tym na dokumencie i przekonamy się, który jest bardziej podobny.

- Taki   drobiazg   jak   ręka   użyta   do   podpisu   nie   ma   tu   najmniejszego   znaczenia   - 

powiedział Hrabia Olaf.

- Za pozwoleniem - odezwał się pan Poe - w tej sprawie wołałbym oddać głos Sędzi 

Strauss.

Wszyscy spojrzeli na Sędzię Strauss, która ocierała właśnie resztki łez.

- Chwileczkę - rzekła cicho i ponownie zamknęła oczy.

Oddychała   głęboko,   a   sieroty   Baudelaire   i   wszyscy,   którzy   byli   po   ich   stronie,   z 

zapartym   tchem   obserwowali,   jak   Sędzia   Strauss   marszczy   czoło   i   wnikliwie   rozważa 

sytuację. W końcu uśmiechnęła się.

- Jeżeli - zaczęła powoli - Wioletka jest praworęczna, a podpisała dokument lewą ręką, 

to trzeba uznać, że podpis ten nie spełnia wymogów prawa małżeńskiego. Prawo wyraźnie 

stanowi, że dokument musi zostać podpisany przez pannę młodą własnoręcznie, czyli  jej 

własnym charakterem pisma. Stąd wniosek, że zawarty przed chwilą związek małżeński jest 

nieważny.

background image

Ty,   Wioletko,   nie   jesteś   hrabiną,   a   pan,   Hrabio   Olafie,   nie   może   rozporządzać 

majątkiem Baudelaire'ów.

- Brawo! - zawołał ktoś z widowni i parę osób zaczęło klaskać.

O ile nie jesteście prawnikami, zdziwić was może, że plan Hrabiego Olafa upadł tylko 

dlatego, że Wioletka podpisała się lewą ręką zamiast prawą. Ale prawo to dziwna rzecz. Jest, 

na przykład, taki kraj w Europie, którego prawo żąda, aby wszyscy piekarze sprzedawali 

chleb po rej samej cenie. Na pewnej wyspie prawo zabrania wywożenia za granicę owoców. 

A niedaleko waszej miejscowości leży miasto, do którego prawo zabrania mi się zbliżyć na 

odległość mniejszą niż pięć mil. Gdyby Wioletka podpisała świadectwo ślubu prawą ręką - 

prawo uczyniłoby ją nieszczęsną hrabiną, ponieważ jednak podpisała lewą - pozostała (co za 

ulga!) nieszczęsną sierotą.

Była to dobra wiadomość dla Wioletki i jej rodzeństwa, ale zła dla Hrabiego Olafa. 

Mimo to zdobył się on na ponury uśmiech.

- W takim razie - rzekł do Wioletki, kładąc palec na guziku krótkofalówki - albo 

powtórzymy ślub, tym razem prawidłowo, albo...

- Nipo! - zagłuszył go glos należący niewątpliwie do Słoneczka, które przetruchtało 

przez   całą   scenę   wprost   do   rodzeństwa.   Za   Słoneczkiem   sadził   hakoręki   z   włączoną 

krótkofalówką, nadającą zgrzyty i trzaski. Hrabia Olaf nie zdążył.

- Słoneczko!   Ty   żyjesz!   -   Uradowany   Klaus   porwał   siostrzyczkę   w   ramiona. 

Natychmiast do - skoczyła do nich Wioletka. Dwoje starszych Baudelaire'ów nie mogło się 

nacieszyć najmłodszym.

- Niech ktoś przyniesie jej coś do jedzenia - zawołała Wioletka. - Tyle czasu wisiała w 

oknie bez jedzenia! Musi być strasznie głodna.

- Ciacho! - pisnęło przeraźliwie Słoneczko.

- Agrrrr! - ryknął Hrabia Olaf. Zaczął miotać się po scenie w tę i z powrotem, jak 

zwierz w klatce. Nagle przystanął, celując paluchem w Wioletkę. - Ty możesz sobie nie być 

moją żoną, ale ty jesteś nadal moją córką, a ja...

- Czy pan naprawdę sądzi - przerwał mu zdenerwowany pan Poe - że pozwolę panu 

kontynuować   opiekę   nad   tą   trójką   dzieci   po   haniebnym   występku,   którego   przed   chwilą 

byliśmy świadkami?

- Sieroty są moje - upierał się Hrabia Olaf - i zostaną ze mną. A próba zawarcia 

związku małżeńskiego nie jest czynem nielegalnym.

- Za to jest czynem nielegalnym wywieszenie niemowlęcia za okno wieży - wtrąciła 

się   oburzona   Sędzia   Strauss.   -   Pan,   Hrabio   Olafie,   pójdzie   teraz   do   więzienia,   a   dzieci 

background image

zamieszkają ze mną.

- Aresztować   go!   -   krzyknął   ktoś   z   widowni,   a   inni   natychmiast   się   do   niego 

przyłączyli:

- Do więzienia z nim!

- To zbrodniarz!

- Zwrócić pieniądze za bilety! Co za szmira! Pan Poe ujął Hrabiego Olafa za ramię i, 

po krótkim ataku kaszlu, oznajmił zachrypniętym głosem:

- Niniejszym aresztuję pana w imieniu prawa.

- Och, pani Sędzio! - zawołała Wioletka. - Czy pani mówiła poważnie? Naprawdę 

możemy z panią zamieszkać?

- Oczywiście   -   przytaknęła   Sędzia   Strauss.   -   Bardzo   was   polubiłam   i   czuję   się 

odpowiedzialna za wasz los.

- Będzie można codziennie korzystać z biblioteki? - spytał Klaus.

- Będzie można pracować w ogródku? - spytała Wioletka.

- Ciacho! - pisnęło po raz drugi Słoneczko i wszyscy zaczęli się śmiać.

W tym miejscu uważam za swój obowiązek przerwać opowieść i ostrzec was po raz 

ostatni. Jak już wspomniałem na samym początku, książka, którą w tej chwili trzymacie w 

ręku, nie kończy się dobrze. W tej chwili może wam się zdawać, że Hrabia Olaf pójdzie do 

więzienia, a trójka młodych Baudelaire'ów żyć będzie długo i szczęśliwie u Sędzi Strauss, ale 

nic   z   tego.   Kto   woli   nie   znać   prawdy,   niech   w   tej   chwili   zamknie   książkę   i   nie   czyta 

nieszczęśliwego zakończenia, które zaraz nastąpi. W ten sposób ten ktoś będzie mógł do 

końca życia wierzyć, że sieroty Baudelaire odniosły zwycięstwo nad Hrabią Olałem i resztę 

życia spędziły w domu i bibliotece pani Sędzi Strauss, chociaż ciąg dalszy tej historii jest 

zupełnie inny. Bo oto, gdy cała sala zaśmiewała się z pisków Słoneczka, pryszczaty ważniak 

podkradł się do konsolety sterującej oświetleniem teatru.

Błyskawicznym   ruchem   przekręcił   główny  wyłącznik,   gasząc   wszystkie   światła   w 

teatrze.   W   kompletnej   ciemności   rozpętała   się   panika:   ludzie   biegali   bez   ładu   i   składu, 

nawołując się wzajemnie. Aktorzy potykali się o widzów. Widzowie połykali się o dekoracje. 

Pan Poe złapał i trzymał własną żonę, myśląc, że to Hrabia Olaf. Klaus chwycił Słoneczko na 

ręce i podniósł jak najwyżej, aby uchronić je od stratowania. Tylko Wioletka natychmiast 

odgadła,   co   się   stało,   i   zaczęła   ostrożnie   podkradać   się   tam,   gdzie,   jak   pamiętała,   stała 

konsoleta. W czasie przedstawienia przyglądała jej się uważnie, zapamiętując to i owo na 

wypadek,   gdyby   tego   typu   urządzenie   miało   jej   się   kiedyś   przydać   do   wynalazku.   Była 

pewna,   że   jeśli   tylko   trafi   na   wyłącznik,   potrafi   go   uruchomić.   Jak   niewidoma,  

background image

wyciągniętymi   rękami   posuwała   się   w   poprzek   sceny,   okrążając   uważnie   meble   i 

wystraszonych aktorów. Bo kiedy lak sunęła po ciemku przez scenę, białej ślubnej sukni, 

wyglądała jak duch. Dotarła wreszcie do konsolety - i w tej samej chwili poczuła czyjąś rękę 

na ramieniu. Ktoś nachylił się i syknął jej prosto w ucho:

- Dobiorę się do waszej forsy, choćby to miał być mój ostatni wyczyn. A kiedy to się 

stanie, ukatrupię was wszystkich gołymi rękami.

Wioletka krzyknęła cicho z przerażenia, ale przytomnie przekręciła wyłącznik. Teatr 

zalała powódź światła. Każdy mruga! i rozgląda! się dookoła. Pan Poe puścił żonę. Klaus 

postawił   na   ziemi   Słoneczko.   Brakowało   tylko   ręki   na   ramieniu   Wioletki.   Hrabia   Olaf 

zniknął.

- Gdzie on uciekł?! - krzyknął pan Poe. - Gdzie oni wszyscy uciekli?

Młodzi   Baudelaire'ówie   rozejrzeli   się   po   scenie:   rzeczywiście,   zniknął   nie   tylko 

Hrabia Olaf, ale i jego wspólnicy - pryszczaty, hakoręki, łysy z długim nosem, olbrzym, który 

nie wiadomo, czy był mężczyzną, czy kobietą, oraz dwie biało - lice damy.

- Musieli zwiać z teatru, korzystając z ciemności - powiedział Klaus.

Pan Poe pierwszy wybiegł z budynku, a za nim Sędzia Strauss i dzieci. Daleko, na 

samym końcu ulicy, zobaczyli długi czarny samochód, który odjeżdżał właśnie w ciemną noc. 

Może w środku siedział Hrabia Olaf i jego wspólnicy. A może nie. Tak czy owak, samochód 

skręcił za róg i zniknął w ciemnym mieście.

- Psiakrew! - wykrzyknął pan Poe. - Uciekli. Ale nie martwcie się, dzieci, złapiemy 

ich. Zaraz zadzwonię na policję.

Wioletka, Klaus i Słoneczko wymienili spojrzenia: dobrze wiedzieli, że nie będzie to 

takie proste, jak się zdaje panu Poe. Hrabia Olał' przyczai się w ukryciu, planując następny 

ruch. Był o wiele za sprytny, żeby dać się złapać komuś takiemu jak pan Poe.

- Trudno, dzieci, chodźmy lepiej do domu - powiedziała Sędzia Strauss. - Pomartwimy 

się rano przy solidnym śniadania.

Pan Poe kaszlnął.

- Chwileczkę   - bąknął,  patrząc  w  ziemię.   - Z  największą   przykrością   muszę  wam 

oznajmić, drogie dzieci, że nie wolno mi wyrazić zgody na to, aby wychowywał was ktoś, kto 

nie jest waszym krewnym.

- Jak to? - oburzyła się Wioletka. - Po tym wszystkim, co pani Sędzia Strauss dla nas 

zrobiła?

- Bez niej i bez jej książek nigdy nie przejrzelibyśmy planu Hrabiego Olafa - dodał 

Klaus. - Bez Sędzi Strauss byłoby już po nas.

background image

- Bardzo możliwe - przyznał pan Poe. - Jesteśmy wdzięczni pani Sędzi Strauss za jej 

życzliwość, ale testament waszych rodziców wypowiada się na ten temat bardzo precyzyjnie. 

Musicie być adoptowani przez krewnego. Dzisiejszą noc spędzicie u mnie, a jutro z rana 

udam się do banku i sprawdzę, co powinienem dalej z wami robić. Bardzo mi przykro, ale 

inaczej   być   nie   może.   Dzieci   spojrzały   na   Sędzię   Strauss,   lecz   ona   tylko   westchnęła   j 

przytuliła cala trójkę po kolei.

- Pan Poe ma rację - przyznała smutno. - Musimy uszanować wolę waszych rodziców. 

Chyba chcecie być im posłuszne, prawda, dzieci?

Wioletka,   Klaus   i   Słoneczko   pomyśleli   o   swoich   kochających   rodzicach   i   jeszcze 

bardziej niż dotąd pożałowali, że doszło do pożaru. Nigdy, przenigdy nie czuli się równie 

samotni. Bardzo, bardzo chcieli zamieszkać z dobrą, życzliwą Sędzią Strauss, ale zrozumieli, 

że jest to po prostu niemożliwe.

- Chyba  tak, proszę pani - rzekła w końcu Wioletka. - Będziemy bardzo za panią 

tęsknić.

- A ja za wami - powiedziała Sędzia Strauss i znów miała łzy w oczach.

Potem każde z dzieci uściskało na pożegnanie Sędzię Strauss i cała trójka poszła za 

państwem   Poe   do   ich   samochodu.   Sieroty   Baudelaire   wcisnęły   się   na   tylne   siedzenie   i 

przylgnęły   nosami   do   tylnej   szyby,   aby  po   raz   ostatni   spojrzeć   na   Sędzię   Strauss,   która 

płakała i machała im na pożegnanie. Przed dziećmi ciągnęły się ciemne ulice, którymi zbiegł 

Hrabia  Olaf,  aby  gdzieś  w  ukryciu  planować  dalsze   podstępy. Z  tyłu  została   dobra  pani 

Sędzia, która tak się troszczyła o ich los. Wioletce, Klausowi i Słoneczku zdawało się, że pan 

Poe i prawo popełniają błąd, oddalając ich od szansy szczęśliwego życia z Sędzią Strauss i 

wywożąc na niepewny los pod opieką nieznanego krewnego. Nie rozumieli, dlaczego tak się 

dzieje,   ale   z   niefortunnymi   zdarzeniami   lak   już   w   życiu   bywa:   sam   fakt,   że   ich   nie 

rozumiemy, nie znaczy, że nie mają miejsca. Sieroty Baudelaire przytuliły się do siebie  

obronie przed nocnym zimnem i długo jeszcze machały przez tylną szybę. Aulo oddalało się 

coraz bardziej, aż w końcu Sędzia Strauss stała się punkcikiem w ciemności, a dzieci poczuły, 

że   podążają   w   zgoła   niepożądanym   -   „zgoła   niepożądanym”   znaczy   tu:   „bardzo,   bardzo 

niewłaściwym i wróżącym wiele zmartwień” - kierunku.

background image

LEMONY SNICKET

urodził   się   w   małym   miasteczku,   zamieszkanym   przez   ludzi   podejrzliwych   i 

skłonnych do awantur. Obecnie mieszka w wielkim mieście. W czasie wolnym zajmuje się 

gromadzeniem   dowodów   i   uchodzi   za   swoistego   eksperta   w   tej   dziedzinie,   co   przyznają 

wybitne, autorytety.

BRETT HELQUIST

urodził   się  w   Gonado   w  stanie  Arizona,   dorastał  w  Orem  w   stanie   Utah,  a  teraz 

mieszka  w  Nowym  Jorku. Wiele jego rysunków  ukazuje się w prasie, między innymi  w 

piśmie „Cricket” i w dzienniku ,,New York Times”.

background image

Szanowny Wydawco,

Piszę do Pana z londyńskiego oddziału Towarzystwa 

Herpetologicznego, 

gdzie usiłuję 

stwierdzić,   co   stało   się   z   kolekcją   gadów   doktora   Montgomery'ego   Montgomary'ego   po 

tragicznych zdarzeniach, do których doszło w czasie, gdy sieroty Baudelaire pozostawały pod 

jego opieką.

W   najbliższy   wtorek,   o   godzinie   23.00,   mój   współpracownik   pozostawi   nieduże 

wodoszczelne pudełko w kabinie telefonicznej hotelu „Elektra” Proszę odebrać koniecznie 

przed   północą,   aby   nie   wpadło   w   niepowołane   ręce.   W   pudelku   znajdzie   Pan   mój   opis 

wspomnianych   tragicznych   zdarzeń,   zatytułowany   GABTNET'   GADÓW,   a  także   mapo 

okolic   Parszywe   i   Promenady,   kopie   filmu  Śnieżne   zombi  oraz   przepis   Doktora 

Montgomery'ego   na   tort   kokosowy.   Udało   mi   się   ponadto   zdobyć   parę   zdjęć   doktora 

Lucafonta, które ułatwią panu Helquistowi wykonanie ilustracji.

Proszę pamiętać, ze jest Pan moja ostatnią nadzieją na to, ze historia sierot Baudelaire 

ujrzy wreszcie światło dzienne.

Z całym należnym szacunkiem

Lemony Snicket

background image

Drogi Czytelniku!

Z przykrością zawiadamiam Cię, że książka, którą trzymasz w ręku, jest wyjątkowo 

nieprzyjemna.   Opowiada   ona   historię   trójki   dzieci,   którym   wszystko   układa   się   fatalnie. 

Pomimo   uroku   osobistego   i   inteligencji   rodzeństwo   Baudelaire   wiedzie   żywot   pełen 

przykrości i łez. Od pierwszych stron tej książki, gdy dzieci bawią się na plaży i otrzymują 

tragiczną   wiadomość,   nieszczęście   depcze   im   po   piętach.   Są   jak   magnesy   przyciągające 

pecha.

W tej jednej małej książeczce utrudniają im życie: chciwy i odrażający łotr, drapiące 

ubrania, straszny pożar. spisek mający na celu zagarnięcie ich majątku, oraz zimna owsianka 

na śniadanie.

Moim   przykrym   obowiązkiem   jest   spisanie   smutnych   przypadków   rodzeństwa 

Baudelaire, lecz Tobie. Czytelniku, nic nie przeszkadza odłożyć te książkę i poczytać sobie 

coś wesołego, o ile wolisz wesołe lektury.

Z szacunkiem

Lemony Snicket