background image

 

                              Psychologia podręczna 
                                  część trzecia 

                                         

                                  Anna Dodziuk 
                                         

                        P O K O C H A Ć   S I E B I E .  
                                         

                                         

                             Całość w jednym tomie. 

 
             
             

            `Dzień dobry, mój kochany. 

            Znajdź trochę czasu na to, by być szczęśliwym! 

            Jesteś cudem, który żyje, 

            Który rzeczywiście istnieje na ziemi. 
            Jesteś kimś jedynym, niepowtarzalnym, 

            nie można cię z nikim pomylić. 

            Czy wiesz o tym? 

            Dlaczego się nie zdumiewasz, 

            nie podziwiasz, 
            nie cieszysz się swym istnieniem 
            i istnieniem innych wokół ciebie? 

            Czy to tak oczywiste, 

            czy to nic nadzwyczajnego, 

            że żyjesz, 
            że możesz żyć, 

            że dano ci czas, 
            abyś śpiewał i tańczył, 

            czas, abyś był szczęśliwy? (...) 

             
            Phil Bosmans: Nie zapomnij o radości. 

            Pallotinum Warszawa 1990 

             
             Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przeczytali  maszyno- 

         pis i podzielili się ze mną swoimi uwagami: Agnieszce Korzenie- 
         wskiej, Mai Lis, Grażynie Płachcińskiej, Piotrowi  Fijewskiemu,  

         Włodkowi Kameckiemu,  a  zwłaszcza  Andrzejowi  Goszczyńskiemu,  

         który od paru lat jest cierpliwym i bardzo wnikliwym  pierwszym  

         czytelnikiem tego, co przetłumaczę lub napiszę. 
             Wiesz, zajmuję się tym już prawie 20 lat i ciągle nie  mogę  
         się nadziwić. Aż trudno uwierzyć, jak źle ludzie myślą o  sobie  

         i jak źle sami siebie traktują. Zrób mały eksperyment:  powiedz  

         paru znajomym komplement, a zobaczysz, ile wysiłku włożą w  to,  

         żeby go "unieważnić" - udowodnić Ci, że są brzydsi i głupsi niż  

         myślisz, a ciuch, który Ci się spodobał, to stara szmata. 
             A co Ty robisz, kiedy ktoś Tobie powie coś miłego albo  Cię  

         pochwali? Co Ci wtedy przychodzi do głowy? Czy natychmiast  za- 

         czynasz szukać argumentów, żeby udowodnić sobie, że to niepraw- 

         da? Jeżeli tak, to myślę, że nie lubisz też patrzeć na siebie w  

         lustrze. Jedna moja koleżanka wróciła po długich  wakacjach  na  
         zabitej wsi w bardzo dobrym humorze i stwierdziła, że najlepszy  
         był nie wspaniały las dookoła, nie piękny widok  na  Tatry  ani  

         zatrzęsienie grzybów, które uwielbia zbierać - tylko  fakt,  że  

         nie było tam lustra i przez dwa miesiące nie musiała na  siebie  

         patrzeć. 
             Chcesz przyglądać się temu dalej? Sprawdź jeszcze coś,  tym  

         razem u siebie. Zaznacz we właściwych miejscach  odpowiedzi  na  
         pytania i połącz je linią tak, żeby tworzyły wykres. 

             Jakie uczucia odczuwasz do samego siebie? 

background image

             W tym celu użyj poniższej skali skali: 

            1. Nigdy. 
            2. Wyjątkowo. 

            3. Rzadko. 

            4. Czasem. 
            5. Często. 

            6. Prawie zawsze. 
             W stosunku do swoich uczuć: 

            1. Miłość, sympatia do samego siebie. 

            2. Uczucia mieszane (do samego siebie). 

            3. Niechęć, nienawiść do samego siebie. 
             Przeanalizuj swoje odpowiedzi. Po przeczytaniu książki  od- 
         powiedz ponownie na postawione wyżej pytania. 

             Chciałam Cię prosić, żebyś to zrobił nie tylko dla  siebie,  

         ale i dla mnie. Może się kiedyś spotkamy, wtedy  poproszę  Cię,  

         żebyś mi powiedział, czy była jakaś różnica  -  jeśli  tak,  to  

         znaczy, że udało mi się wpłynąć na zmianę Twojego autoportretu.  
         A na tym mi zależy, bo mam taki oto ambitny zamiar:  żebyś  nie  

         tylko dowiedział się czegoś o sobie, ale też żeby coś się w To- 

         bie zmieniło. Żeby Ci było łatwiej i weselej żyć. 

             W największym skrócie można to ująć tak. Myślenie  o  sobie  

         może dodawać Ci skrzydeł, a może je obcinać. Może być  motorem,  
         który dostarcza Ci energii do  życia,  realizowania  przedsięw- 
         zięć, pomysłów i marzeń, a może być kulą u nogi, bagażem, z po- 

         wodu którego wszystko przychodzi Ci z trudem,  rzadko  coś  się  

         udaje, a marzenia nie spełniają się nigdy. Najczęściej  myślimy  

         o sobie źle, chociaż zwykle nie przyznajemy się do  tego  przed  
         ludźmi, a nawet przed sobą. Ponieważ wiele lat temu, zaczynając  

         pracę jako psycholog w poradni rodzinnej  przekonałam  się,  że  
         wszystkim  Ilekroć miałam na ten temat wykład czy jakieś  spot- 

         kanie - a sprawa poczucia własnej wartości jest  moim  hobby  i  

         mówiłam o tym do setek słuchaczy - zadawałam zebranym prościut- 
         kie zadanie: prosiłam, żeby dokończyli zdanie, składające się z  

         własnego imienia i słowa "jest". W moim przypadku  brzmiało  to  

         "Ania jest...". Oni mieli na "trzy-cztery" złapać pierwszą myśl  
         jaka odruchowo przyjdzie im do głowy. 

             Otóż niezależnie od tego, czy byli to pacjenci, którzy mie- 
         li jakieś kłopoty ze sobą, psycholodzy szkolący się  w  lepszym  

         pomaganiu innym czy też po prostu ludzie zainteresowani  pozna- 

         waniem siebie, którzy przyszli "z ulicy" do jakiegoś domu  kul- 

         tury - zawsze reakcja  była  taka  sama.  Najpierw  poruszenie,  
         szmer, wyraźne zaskoczenie na wielu twarzach, potem  pełen  na- 
         pięcia śmiech albo smutek.  Niektórzy  zaczynali  niecierpliwie  

         trącać sąsiada, żeby natychmiast zwierzyć się ze swojego odkry- 

         cia.  

            Oczywiście tak mocna reakcja pojawiała się nie u wszystkich,  

         ale u znacznej większości. Znalazło się zawsze parę osób na ty- 
         le odważnych i otwartych, żeby podzielić się tym, co im wyszło. 

             Mogłoby się wydawać, że pojawią się tu głównie takie okreś- 

         lenia, których używamy zapytani o charakterystykę jakiejś  oso- 

         by. Kto to jest Kowalczyk? Młody facet z Poznania,  nauczyciel,  

         żonaty. Albo sprzedawczyni z naszego sklepu osiedlowego,  star- 
         sza pani. Jednak wśród setek odpowiedzi, jakie zdarzyło mi  się  
         słyszeć, zawód ani miejsce zamieszkania nie występowało  nigdy,  

         płeć i wiek tylko parę razy, podobnie stan rodzinny. 

             Określenia, jakie padały, to nie były informacje, lecz oce- 

         ny. I to oceny w znacznej większości negatywne:  "Piotrek  jest  
         głupi", "Basia jest brzydka", "Józek jest do  niczego".  Czasem  

         bardziej rozwinięte bardziej szczegółowe - niektórym  na  przy- 
         kład przychodziło do głowy zdanie "Krysia wszystko  gubi"  albo  

         "niczego nie potrafi doprowadzić do końca". 

background image

             Robię ten eksperyment już kilka lat i nadal  szokuje  mnie,  

         jak duży jest procent osób z takimi negatywnymi  ocenami  wśród  
         zgromadzonych na dowolnej sali. No dobrze,  nie  ma  się  czemu  

         dziwić, kiedy siedzą tam ludzie z jakimiś problemami: alkoholo- 

         wymi, małżeńskimi, z trudnościami w szkole (daję takie przykła- 
         dy, bo z kłopotami tego rodzaju najczęściej miałam  do  czynie- 

         nia). Ale również kiedy grupy były dobierane pod innym kątem  -  
         młodzież z warszawskiego klubu osiedlowego, studenci, dokształ- 

         cający się pracownicy socjalni - zawsze określenia  "na  minus"  

         przeważały nad pozytywnymi i była to przewaga miażdżąca. 

             A co z Tobą? Czy już sprawdziłeś, co masz w głowie na włas- 
         ny temat? Możesz powiedzieć, że to się rozpisuje na całe mnóst- 
         wo różnych szczegółowych ocen. To znaczy: co  myślisz  o  sobie  

         jako o człowieku w ogóle albo jako o  kobiecie  czy  mężczyźnie  

         jakim jesteś synem, jaką matką, jakim pracownikiem.  Jak  gotu- 

         jesz, pływasz, całujesz, jak sobie radzisz w towarzystwie,  czy  

         umiesz zbierać grzyby, co myślisz o  własnych  zdolnościach  do  
         uczenia się języków obcych. To prawda, w każdym z tych obszarów  

         masz jakąś samoocenę, myślisz o sobie dobrze albo źle. Każdy  z  

         nich zresztą i niezliczone inne można  by  dzielić  na  jeszcze  

         mniejsze cząstki. 

             Ale masz również - jak każdy -  pewien  syntetyczny  obraz,  
         jakieś ogólne poczucie na własny temat. U  amerykańskiego  psy- 
         choterapeuty Erica Berne'a nazywało się to poczuciem, czy  jes- 

         tem O.K. czy nie O.K., czy jestem w porządku, czy nie. Można  o  

         tym mówić jeszcze inaczej, mianowicie: jaki mam stosunek do sa- 

         mego siebie? Czy siebie akceptuję, lubię, kocham? Czy godzę się  
         na siebie takiego lub taką, jaka jestem? Co jestem wart czy wa- 

         rta? (Niestety, mam z tą książką pewien kłopot w  zdaniach  ta- 
         kich jak dwa poprzednie trudno za każdym razem używać i rodzaju  

         męskiego, i żeńskiego. Po długich  wahaniach  zdecydowałam  się  

         konsekwentnie zwracać się do Ciebie w rodzaju męskim,  ponieważ  
         wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do określonego  sposobu  czyta- 

         nia. Otóż -jak myślę - zdanie  "jesteś  dobra"  zostanie  tylko  

         przez kobiety odczytane jako skierowane do  nich,  zaś  "jesteś  
         dobry" brzmi naturalnie zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. 

             Andrzej, mój przyjaciel i recenzent, któremu zwierzałam się  
         z tej trudności, trochę mnie pocieszył: "Przecież zwracasz  się  

         do człowieka, a człowiek w naszym języku jest  rodzaju  męskie- 

         go"). 

             Mnie samej, muszę Ci powiedzieć, jako  uzupełnienie  zdania  
         "Ania jest..." przez wiele  lat  pojawiało  się  "głupia"  albo  
         "brzydka". Mówię to, bo chcę, żeby było jasne, że problem  nis- 

         kiej samooceny znam nie tylko z pracy z pacjentami i  psycholo- 

         gicznej literatury - gdzie ostatnio poświęca  się  tej  sprawie  

         coraz więcej miejsca - ale też z własnych przeżyć. Udało mi się  

         wiele poprawić, mój autoportret jest coraz lepszy. 
             Z tym, że w trakcie tej niełatwej pracy uprzytomniłam sobie  

         coś ważnego: że negatywne myślenie o sobie to sprawa nie  tylko  

         indywidualna, ale i społeczna. Mówić - i myśleć! - o sobie dob- 

         rze jest czymś nieładnym, nietaktownym, tak nie  wypada.  Czło- 

         wiek boi się, że zostanie uznany za chwalipiętę, narazi się  na  
         zarzut wywyższania się albo pychy. 
             Nie ma zwyczaju nie tylko chwalenia siebie, ale też innych.  

         Skrytykować, powiedzieć "całą prawdę prosto  w  oczy",  wytknąć  

         błędy i niedostatki - tak, to się ceni. Jesteśmy  przesiąknięci  

         takimi nawykami. Natomiast rzadko kiedy spotykamy się z pochwa- 
         łą chwalenia, dostrzegania korzystnych cech i otwartego wyraża- 

         nia pozytywnych opinii o drugim człowieku. Dlatego nawet  jeśli  
         jak powietrza potrzebujesz dobrego słowa, życzliwego  zdania  o  

         sobie, uznania ze strony innych, to sam uparcie im  tego  odma- 

background image

         wiasz. I oto mamy do czynienia ze społeczeństwem pod tym wzglę- 

         dem dosłownie wygłodzonym. 
             Nie da się tego zmienić tak od razu, ale - jak  mawiał  pe- 

         wien chiński mędrzec - nawet droga o długości dziesięciu tysię- 

         cy li zaczyna się od pierwszego kroku. Napisałam tę książkę dla  
         tych, którzy chcą go zrobić. 

             Kilkanaście lat temu pracowałam przez pewien czas w zespole  
         jednego z najlepszych polskich psychoterapeutów. Kiedyś  rozma- 

         wialiśmy o wypisaniu z ośrodka pacjentki z nerwicą, której uda- 

         ło się podczas leczenia pozbyć przykrych  objawów  nieustannego  

         lęku. Pamiętam smutne słowa szefa: "Ona jest młoda, ładna,  in- 
         teligentna ale tak strasznie źle myśli o sobie. Anka, co ja mam  
         zrobić?" 

             Wzięłam sobie to pytanie mocno do serca  i  przez  następne  

         piętnaście lat szukałam odpowiedzi na  nie.  Czytałam  książki,  

         analizowałam własne przeżycia, a przede wszystkim słuchałam lu- 

         dzi, którzy zdecydowali się zajrzeć w  siebie  i  coś  w  sobie  
         zmienić. Poszukiwania wciągały mnie coraz bardziej i nie wyglą- 

         da na to, żebym miała ich zaprzestać, bo ciągle  odnajduję  ja- 

         kieś nowe cegiełki, z których buduje się  odpowiedź.  W  każdym  

         razie dzisiaj wiem już na pewno, że niska samoocena to jedna  z  

         najważniejszych i najbardziej powszechnych ludzkich dolegliwoś- 
         ci. moim pacjentom doskwiera złe mniemanie o sobie, zaczęłam to  
         sprawdzać u innych ludzi. 

             

             

            Rozdział I: Co naprawdę myślisz o sobie?  
             

             Czy już wiadomo, o czym właściwie mamy rozmawiać? W  języku  
         psychologicznym mówi się o poczuciu własnej wartości,  samooce- 

         nie albo obrazie własnej osoby. I  każdy  wie,  że  najogólniej  

         chodz 
            i o to, jak przeżywamy samych siebie, czy  myślimy  o  sobie  

         dobrze czy źle, jaki jest nasz  prywatny  "wewnętrzny  autopor- 

         tret". Ale... co innego patrzeć z zewnątrz, z  dystansu,  a  co  
         innego znaleźć się w  skórze  człowieka  z  samopoczuciem  typu  

         "mniej niż zero". 
             

            1. Skomplikowany autoportret  

             Jestem głupia, zła i brzydka; do niczego  się  nie  nadaję,  

         nic mi nigdy nie wychodzi; czy komuś może zależeć na kimś takim  
         jak ja? - niestety, większość ludzi przynajmniej czasami  myśli  
         o sobie w ten sposób. Niektórzy nawet zawsze. Najpierw  spróbu- 

         jemy połapać się w tym myśleniu, przeanalizować je nieco dokła- 

         dniej, rozłożyć na czynniki pierwsze - bowiem każdy plan popra- 

         wy sytuacji musi poprzedzać rozeznanie czyli diagnoza. 

             Masz więc i Ty, jak każdy, jakąś ogólną samoocenę. Malujesz  
         swój autoportret w jaśniejszych lub ciemniejszych barwach.  Ale  

         ten obraz jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany, zło- 

         żony z różnych - jeśli tak można powiedzieć  -  składników  czy  

         wymiarów. Myślę, że cztery z nich są najważniejsze: 

            - powierzchowność, wygląd zewnętrzny, ciało 
            - inteligencja, mądrość, zdolności 
            - dobroć, uczciwość, kwalifikacje moralne 

            - jaką jestem kobietą? jakim mężczyzną? 

             Jest jeszcze piąty ważny wymiar co myślę o sobie w obszarze  

         "ja-inni". Czy ludzie mogą mnie lubić? Czy warto  ze  mną  być?  
         Czy zasługuję na miłość? Można być przecież pięknym,  mądrym  i  

         dobrym, a mimo to czuć się bardzo samotnie. 
             Jedna z moich przyjaciółek zwierzała mi się kiedyś: "Jestem  

         niebrzydka, życzliwie traktuję wszystkich i chętnie im pomagam,  

background image

         głowę mam też nie najgorszą, nauka zawsze szła mi  dobrze  i  w  

         pracy osiągam spore sukcesy. Ale chyba mi czegoś ważnego braku- 
         je. Prawie nie mam przyjaciół, znajomi o mnie zapominają,  męż- 

         czyźni się mną nie interesują. Strasznie mi tego brakuje".  Ro- 

         zumiem ją, pewnie i Ty ją rozumiesz - trudno cieszyć się życiem  
         bez dobrych kontaktów ze znajomymi, przyjaciółmi, najbliższymi. 

             Spróbuję zastanowić się przez chwilę nad każdym z tych pię- 
         ciu obszarów - zachęcam Cię do tego samego. Ale przedtem  jesz- 

         cze parę zdań dla tych, którzy lubią rozważać kwestie  teorety- 

         czne. Jeżeli Ciebie to nie interesuje, po prostu opuść ten  ka- 

         wałek i zacznij czytać dalej od następnego. 
             
            2. Dla tych, co lubią rozważania teoretyczne  

             Czy obraz własnej osoby i poczucie własnej wartości to jest  

         to samo, czy też co innego? - pytają mnie  czasami.  Otóż  moim  

         zdaniem, chociaż na temat tego  rozróżnienia  została  napisana  

         niejedna książka, dla naszych potrzeb można używać  tych  dwóch  
         pojęć zamiennie. 

             Co prawda poczucie własnej wartości - i słychać  to  już  w  

         samym sformułowaniu - jest skojarzone z  wartościowaniem  czyli  

         myśleniem o sobie dobrze albo źle, z plusem albo z minusem. Na- 

         tomiast obraz własnej osoby mógłby być czymś neutralnym czymś w  
         rodzaju nieoceniającego samoopisu. Tylko że tak nie bywa. Czło- 
         wiek jest dla siebie zbyt ważnym tematem i sam siebie  przeżywa  

         w sposób ogromnie zaangażowany. W związku z tym, gdy  próbujesz  

         zrobić nawet najbardziej neutralny opis, sporządzić czysto  in- 

         formacyjny autoportret, to jest on taki tylko pozornie,  bo  do  
         każdego jego elementu są dołączone jakieś uczucia i oceny. 

             Jeśli czytasz ten fragment, to znaczy, że jesteś dociekliwy  
         i pewnie zechcesz na własnym  przykładzie  sprawdzić,  czy  tak  

         jest. Wypisz na kartce dziesięć cech, które charakteryzują Cie- 

         bie bądź Twoją sytuację, a potem dopisz do każdej plus albo mi- 
         nus - w zależności od tego, czy to dobrze czy źle, że tak jest. 

             Drugie ważne pytanie: jak się ma poczucie własnej  wartości  

         do uczuć wobec siebie samego? Inaczej mówiąc, idzie o  to,  czy  
         siebie lubisz, czy nie lubisz. Ludzie o niskiej samoocenie  czy  

         negatywnym obrazie własnej osoby nie lubią siebie, nie mają  do  
         siebie zaufania, brakuje im pewności  siebie,  kiedy  zabierają  

         się do zrobienia czegoś albo kiedy kontaktują się z innymi. Nie  

         musi tak być w każdej sytuacji ani we wszystkich sprawach,  ale  

         generalnie tak właśnie jest. 
             Marzy mi się, żeby ktoś skonstruował przyrząd do  mierzenia  
         samooceny. Taki wartościometr na jednym krańcu skali miałby to- 

         talną akceptację: lubię siebie, kocham siebie, w całości siebie  

         akceptuję. Na drugim biegunie: w ogóle siebie nie lubię, nic mi  

         się w sobie nie podoba, uważam, że zasługuję wyłącznie na nega- 

         tywne oceny we wszystkich sprawach.  Oczywiście  takie  skrajne  
         okazy nie występują w przyrodzie, więc ani na  jednym,  ani  na  

         drugim końcu skali mego przyrządu pomiarowego nie znalazłby się  

         żaden konkretny człowiek. 

             Na "lepszym" nie byłoby nikogo, ponieważ różne  niesprzyja- 

         jące okoliczności i przeszkody życiowe są informacją, że czegoś  
         się nie może, nie wie, coś się nie udaje - i w wyniku  zetknię- 
         cia z nimi nawet absolutnie jasny obraz samego siebie  musiałby  

         ulec przyciemnieniu. Natomiast  człowiek  z  drugiego  bieguna,  

         który niczego by w sobie nie akceptował, niczego nie lubił, ży- 

         wił do siebie wyłącznie niechęć, moim zdaniem umarłby po  pros- 
         tu, pogrążony w głębokiej depresji i apatii. 

             A więc wszyscy lokujemy się gdzieś pośrodku.  Zaś  przyrząd  
         pomiarowy chciałabym mieć, bo myślę, że ogólna samoocena stano- 

         wi fundament, na którym gorzej lub lepiej buduje się cały gmach  

background image

         swojego życia. 

             No dobrze - zapytał mnie kiedyś znajomy psycholog - ale czy  
         nie spotkałaś takich ludzi, którzy w zasadzie siebie akceptują,  

         ale jest jakiś obszar, którego nie tolerują,  jakaś  cecha  czy  

         własność, której wręcz nienawidzą i chcieliby ją  wyciąć,  usu- 
         nąć? Otóż nie spotkałam. Myślę, że  jeśli  człowiek  absolutnie  

         odrzuca, fundamentalnie nie akceptuje jakiegoś  kawałka  samego  
         siebie, to ten fakt musi rzutować na całość.  Ludzie  z  dobrym  

         stosunkiem do siebie są tolerancyjni i ta  tolerancja  obejmuje  

         również ich samych. Powiadają: ja jestem  w  porządku,  a  moje  

         słabości, wady czy nieudolność znoszę i godzę się z  nimi  albo  
         próbuję je poprawiać. 
             Ale dość teoretyzowania. Wróćmy do samooceny w pięciu  naj- 

         ważniejszych wymiarach. 

             

            3. Nie każda jest jak Wenus, nie każdy jak Apollo  

             Byłam kiedyś uczestniczką grupy rozwoju osobistego dla  ko- 
         biet, gdzie ważnym tematem - jak zwykle w kobiecych  grupach  -  

         była atrakcyjność fizyczna. Dla niektórych  najważniejsza  była  

         twarz, dla innych zgrabna sylwetka. Przy bardziej  szczegółowym  

         rozważaniu kompleksów okazało  się,  iż  jednej  zatruwa  życie  

         fakt, że ma nie dość szczupłe nogi, drugiej - za duży brzuch  i  
         pupa, kolejnej - za mały biust (ta miała zresztą w grupie  swój  
         "negatyw" - dziewczynę, która  uważała  za  niewybaczalną  wadę  

         swojej urody biust zbyt wydatny). Miały jeszcze nie takie nosy,  

         ręce, oczy, no i oczywiście włosy. 

             Muszę tutaj zrobić dygresję  na  temat  włosów.  Wyczytałam  
         gdzieś opis pracy z grupą młodzieży, w której coś  się  zgadało  

         na temat włosów. Nie było tam ani jednej osoby, która  akcepto- 
         wałaby to, co ma na głowie. 

             "Ludzie w tej grupie mieli włosy najróżniejsze: byli brune- 

         ci i szatyni, blondyni; o włosach prostych i kręconych, długich  
         i krótkich - nikomu nie podobały się takie, jakie  ma.  Wszyscy  

         się ich wstydzili. Każdy próbował coś z nimi zrobić, ale nikomu  

         nic nie wychodziło. Myślę, że wszyscy czujemy  się  nieswojo  w  
         sprawie swego wyglądu zewnętrznego i jakoś się to wiąże z  wło- 

         sami. Włosy są śmieszne. Kupa czegoś takiego wyrasta ci z  gło- 
         wy. I masz coś z nimi zrobić. Są pewne reguły,  których  należy  

         przestrzegać, tylko nikt dobrze nie wie jakie".  (Tim  Jackins:  

         Wstyd - nie trzeba się z nim liczyć, tylko odreagowywać. "Nowi- 

         ny Psychologiczne" nr 1-2 (66-67), 1990, s.161). 
             Zaczęłam po cichu sprawdzać i po paru latach musiałam  zgo- 
         dzić się z opinią autora tamtego artykułu: prawie nie  zdarzają  

         się ludzie - i kobiety, i mężczyźni - zadowoleni ze swoich wło- 

         sów. I niemal całej reszty. 

             Jestem pewna, że nie ma wśród moich czytelników nikogo, kto  

         nie uważałby, że ma jakąś fundamentalną skazę na  urodzie.  Od- 
         stające uszy czy za duże stopy to coś, czym sami jesteśmy goto- 

         wi latami zatruwać sobie życie. I co ciekawe, obiektywność  nie  

         ma tu nic do rzeczy. Spotkałam przy różnych okazjach dziesiątki  

         bardzo atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy  uważali,  że  są  

         okropni. Na szczęście pracuję głównie z grupami i okazuje  się,  
         że jeśli kilka osób w grupie wypowiada się o  kimś  pozytywnie,  
         to ów ktoś musi zmienić nastawienie do siebie,  chociaż  trochę  

         uwierzyć, że może się podobać. Tylko niestety  w  życiu  rzadko  

         trafiają się okazje pozbierania takich opinii o sobie. 

             Zresztą jeżeli spojrzeć na całą tę sprawę od innej  strony,  
         to okazuje się, że prawie wszyscy powyżej pewnego  wieku  komuś  

         się w życiu bardzo spodobali. Statystyka jest  wysoce  wymowna:  
         dziewięćdziesiąt parę procent dorosłych wchodzi w związki  mał- 

         żeńskie, a przecież zwykle mąż czy żona nie jest pierwszą  oso- 

background image

         bą, która zwróciła na nich uwagę. Widocznie za długi  nos  albo  

         nie taka sylwetka jeszcze niczego nie przekreślają - ważny jest  
         cały człowiek. 

             W poradni małżeńskiej wielokrotnie pytałam mężów i żony, co  

         im się podoba u drugiej połowy, i najczęściej  słyszałam:  "Ona  
         cała" albo "Wszystko mi w  nim  odpowiada".  Zaręczam,  że  nie  

         przychodzili do mnie akurat  małżonkowie  nadzwyczaj  urodziwi,  
         tylko zwyczajni ludzie, niekiedy niemłodzi, niekiedy sporej tu- 

         szy. I co z tego? Każdy z nas ma w głowie  jakiś  ideał  urody,  

         zwykle bardzo odbiegający od własnego  wyglądu.  Tymczasem  dla  

         osoby, której się podobasz, atrakcyjne są cechy, na  jakie  się  
         emocjonalnie i erotycznie "uwarunkowała". A mówiąc prościej,  z  
         którymi ma pozytywne skojarzenia. 

             Dla jednych będzie to typ urody - wtedy ktoś z boku może na  

         przykład zauważyć, że kolejne dziewczyny Grzesia są  do  siebie  

         dosyć podobne, zawsze blondynki bez biustu, o ostrych rysach  i  

         długim nosie. Innych najmocniej pociąga sposób  poruszania  się  
         albo głos. I podobno wszystkich - zapach, którego zwykle w ogó- 

         le nie jesteśmy świadomi. A więc paradoksalnie: jakaś dziewczy- 

         na może zadręczać się tym, że ma grube nogi, gdy tymczasem  dla  

         mężczyzny jej życia w wyniku określonego uwarunkowania erotycz- 

         nego pociągające są wyłącznie kobiety z grubymi nogami. 
             W sprawie nóg, jak też innych rzekomo niewybaczalnych fele- 
         rów urody, polecam wszystkim opowiadanie Witolda Gombrowicza ze  

         zbioru "Bakakaj" zatytułowane "Na kuchennych schodach"  (Witold  

         Gombrowicz "Bakakaj", W: "Dzieła" t. I, Wydawnictwo  Literackie  

         Kraków - Wrocław 1986). W skrócie: jego bohatera, nieskończenie  
         eleganckiego pana, wysoko postawionego  urzędnika  Ministerstwa  

         Spraw Zagranicznych latami fascynują nogi sług do  wszystkiego,  
         grube i pokraczne jak słupy, o potwornie rozklapanych  stopach.  

         Marzy o nich i podgląda je ukradkiem, a z obrzydzeniem myśli  o  

         nogach własnej żony, "giętkich jak liana, długich,  cienkich  w  
         pęcinie". Podsumowanie można zrobić  banalne:  jeśli  chodzi  o  

         atrakcyjność zewnętrzną, nie to ładne, co ładne, a co się  komu  

         podoba. 
             To jak jest z Tobą? Czy Ty też jesteś w stanie spojrzeć  na  

         siebie od tej strony tylko przez pryzmat za grubych nóg  (jeśli  
         jesteś kobietą) albo zbyt słabo umięśnionej  klatki  piersiowej  

         (jeśli jesteś mężczyzną)? A Twoje piękne oczy? A wyrazista, ła- 

         dna twarz, niepowtarzalna, jedyna na świecie? A ręce, które  na  

         pewno chciałby malować któryś ze starych holenderskich mistrzów  
         albo rzeźbić Wit Stwosz? 
             Tym, którzy mają szczególne pretensje do losu, że nie wypo- 

         sażył ich w olśniewającą filmową urodę, chcę zalecić parę minut  

         rozmyślań nad wyglądem zewnętrznym dwojga  ludzi  sukcesu.  Dla  

         zakompleksionych panów - Woody Allen, mały, źle zbudowany,  ły- 

         siejący okularnik, twarz że pożal się Boże. A w życiu?  Wyreży- 
         serował i zagrał w kilkunastu filmach, które ogląda cały świat,  

         rozchwytywany przez elitę intelektualną i kulturalną  USA  oraz  

         reszty kuli ziemskiej, bogaty do  obrzydliwości,  romansował  z  

         niebywale pięknymi kobietami, przez kilkanaście lat  żonaty  ze  

         zjawiskowo śliczną Mią Farrow (właśnie się z nią  rozchodzi,  o  
         czym plotkuje Ameryka i pół Europy). Dla pań -  Barbara  Strei- 
         sand, niezgrabna, nieregularne rysy, małe, jakby krzywe oczy  i  

         długi nieforemny nos. Co zrobiła z tym wyposażeniem, chyba  nie  

         trzeba nikomu mówić. Niezwykle popularna aktorka, sama robi fi- 

         lmy, śpiewa i mimo niemłodego wieku ciągle podbija serca  setek  
         nowych wielbicieli. 

             
            4. Co wiesz? Co umiesz? Co potrafisz?  

             Intrygujące, co też przychodzi Ci do głowy w odpowiedzi  na  

background image

         te pytania. Nie sądzę, żeby lawiną napływały myśli o niezliczo- 

         nych talentach i umiejętnościach. Raczej dwa-trzy nieśmiałe po- 
         mysły, a i to ze znakami zapytania. Zawsze mnie szokowało,  jak  

         wielu ludzi uważa się za nieudolnych czy wręcz  tępych.  A  już  

         prawie każdy jest zdania, że nie ma  zdolności  do  matematyki,  
         nie potrafi nauczyć się języków obcych  i  na  pewno  nie  umie  

         śpiewać. 
             No właśnie, jak to jest z tym śpiewaniem? Chyba nie znalaz- 

         łby się nikt o zdrowych zmysłach, kto gotów byłby powiedzieć  o  

         Luisie Armstrongu, że nie umiał śpiewać. A wiesz, że miał  wro- 

         dzoną wadę strun głosowych i jego słynna chrypka to nie  manie- 
         ra, nie sposób  na  słuchaczy  ani  wyrafinowanie  artystyczne?  
         Twierdzę, że masz lepszy głos od Armstronga, i w 99%  nie  mylę  

         się. 

             Jestem przekonana, że Twoje zdolności umysłowe są wielokro- 

         tnie większe, niż sobie wyobrażasz. Skąd to wiem? Z  obserwacji  

         dzieci: wszystkie są zdolne, twórcze,  łatwo  przyswajają  nowe  
         wiadomości i łatwo je kojarzą. Niestety, później - w  za  dużej  

         grupie, w atmosferze konkurencji i  ostrego  oceniania  -  zbyt  

         często przestają korzystać ze swoich możliwości, zaczynają  źle  

         reagować na samo uczenie się i pozornie głupieją. 

             Pewien psycholog z małego miasteczka opowiadał mi, jak  ro- 
         bił sześciolatkom wiejskim tak zwany test dojrzałości szkolnej.  
         Na jednym z obrazków był królik bez oka, dzieciaki miały  odpo- 

         wiedzieć na pytanie, czego mu brakuje. Jakiś bystry maluch  po- 

         wiedział, że ten królik nie ma żarcia, więc śpi. I oczywiście w  

         teście dostał minus, bo odpowiedź przewidziana przez  miejskich  
         autorów sprawdzianu była inna. Zawsze  mi  się  przypomina  ten  

         królik bez oka i bez żarcia, kiedy zastanawiam się nad tym, jak  
         oduczano nas od myślenia. 

             Zwłaszcza że wszystkie sprawdziany odbywały się na pewno  w  

         atmosferze napięcia i stresu. Tylko nieliczni w takiej sytuacji  
         mobilizują się i zaczynają radzić sobie lepiej niż zwykle. Wię- 

         kszość ludzi gorzej się wtedy skupia, myśląc głównie o czekają- 

         cym ich niepowodzeniu. A przecież bywa inaczej. Wielki pianista  
         Artur Rubinstein, jeden z nielicznych szczęśliwych geniuszy,  w  

         swoich pamiętnikach opowiada o tym, jak po raz pierwszy koncer- 
         tował publicznie. 

             "Dla rodziców była to niełatwa decyzja, nie miałem  jeszcze  

         ośmiu lat (...). Termin koncertu ustalono na 14  grudnia  1894.  

         Rankiem tego dnia cały dom popadł w stan najwyższego  podniece- 
         nia i tylko ja byłem spokojny i zadowolony. Otrzymałem  właśnie  
         piękne, wspaniałe ubranko, z czarnego aksamitu z białym  koron- 

         kowym kołnierzykiem, toteż czułem się okropnie  ważny.  Koncert  

         wypadł znakomicie (...). Ponieważ  w  garderobie  artystów  już  

         wcześniej zauważyłem wielkie pudło czekoladek, w nader  szczęś- 

         liwym nastroju wykonałem sonatę Mozarta,  a  także  dwa  utwory  
         Schuberta i Mendelssohna, publiczność zaś,  złożona  głównie  z  

         członków mojej rodziny, ich przyjaciół, a także łódzkich  melo- 

         manów (...) nagrodziła mnie gorącą owacją". (Artur  Rubinstein:  

         Moje młode lata. Państwowe Wydawnictwo Muzyczne, Warszawa 1976,  

         s.17). 
             I w tej dziedzinie - podobnie jak w sprawach wyglądu zewnę- 
         trznego - bardziej koncentrujemy się na brakach niż na tym,  co  

         nam wychodzi dobrze. Szkoda, że ludzie prawie nie  mają  wspom- 

         nień podobnych do Rubinsteina. 

             
            5. Uczciwy, dobry, szlachetny  

             Jak często gryzą Cię wyrzuty  sumienia,  co?  Nie  tylko  w  
         związku z tym, co zrobiłeś wczoraj albo tydzień temu,  ale  też  

         parę miesięcy czy parę lat wstecz. Czy kiedy  wyrządzisz  komuś  

background image

         coś złego, myślisz raczej: "Przykro  mi,  zdarzyło  się,  muszę  

         przeprosić", czy też zagłębiasz się w bolesne rozważania o tym,  
         że jesteś z gruntu zły? Gdyby przeciągnąć linię  od  anioła  do  

         diabła i kazać Ci umieścić się gdzieś na niej w  zależności  od  

         tego, ile masz z jednego i z drugiego,  gdzie  wypadłoby  Twoje  
         miejsce? 

             Może zawsze, kiedy tylko coś się nie układa - niekoniecznie  
         Tobie, innym też - myślisz sobie: to wszystko przeze mnie. Może  

         czujesz się podobnie jak dziecko z rodziny alkoholika,  którego  

         samopoczucie tak opisuje Janet Woititz, amerykańska specjalist- 

         ka od tego problemu: 
             "Nie mogłeś się oprzeć wrażeniu, że gdyby cię nie było, nie  
         byłoby wszystkich tych kłopotów. Matka nie walczyłaby z  ojcem.  

         Nie byłaby spięta cały czas, nie krzyczałaby, nie byłaby skłon- 

         na do wybuchów. Życie byłoby o niebo lżejsze, gdyby cię po pro- 

         stu nie było. Czułeś się bardzo winny. W pewien sposób już samo  

         twoje istnienie spowodowało tę  sytuację:  gdybyś  był  lepszym  
         dzieckiem, byłoby mniej problemów. To  wszystko  przez  ciebie,  

         jednak najwidoczniej nie mogłeś zrobić nic, żeby zmienić  życie  

         na lepsze". (Janet Woititz: Dorosłe Dzieci Alkoholików.  IPZiT,  

         Warszawa 1992, s.13). 

             Wszyscy mamy sobie coś do  zarzucenia,  chodzących  ideałów  
         nie ma - i chyba nawet byłyby nieznośne. Moja znajoma dopytywa- 
         ła się kiedyś o pewnego mężczyznę, nazwijmy go  Józkiem,  który  

         jej się podobał, a ja go dobrze znałam.  Zaczęłam  opowiadać  o  

         jego zaletach, nazbierało się tego sporo i na to ona  poprosiła  

         mnie: "Znajdź szybko jakąś wadę, bo zaraz Józek w  ogóle  prze- 
         stanie mnie interesować". 

             Chcę opowiedzieć o jednej rzeczy, która zawsze zdarza się w  
         grupach, jakie prowadzę. Po pewnym czasie uczestnicy  nabierają  

         zaufania do innych, coraz więcej mówią o sobie, zaczynają zdra- 

         dzać wstydliwe tajemnice. Każdy  jakąś  ma,  nie  żyjemy  wśród  
         świętych, a niektórzy naprawdę  nieźle  w  życiu  narozrabiali.  

         Przyznają się do tego, bo chcą sprawdzić, czy mimo to ktoś może  

         ich jeszcze akceptować, nie potępiać, nie skreślać całkiem. Nie  
         mają śmiałości zapytać o to, patrzą w podłogę, boją się  rozej- 

         rzeć dookoła. Zachęcam wtedy, żeby taki winowajca  podszedł  do  
         każdego członka grupy, zadał pytanie: "Co  teraz  o  mnie  myś- 

         lisz?" i żeby patrzył na tego kogo pyta. Reakcje są różne,  ale  

         najwięcej jest rozumiejących i życzliwych  typu:  "Wiem  coś  o  

         twoim życiu i myślę, że trudno ci było postąpić inaczej", "Sama  
         nieraz robiłam podobne rzeczy, ale nie chcę się tym dręczyć  do  
         końca życia", "Znam cię i lubię, więc nie przekonasz  mnie,  że  

         jesteś aż taki okropny". 

             Okazuje się, że jeśli człowiek sam się osądza, zwykle  jest  

         dla siebie znacznie surowszy niż inni. Nie  mówię  tu  o  tych,  

         którzy są zawsze pewni swojej racji i znajdują różnorakie  uza- 
         sadnienia dla własnych świństw i podłości. Mówię  o  osobach  z  

         mizerną samooceną moralną. Te nie są zbyt skłonne  do  uwzględ- 

         niania okoliczności łagodzących, a swoje trudności  i  problemy  

         widzą jako wady czy skazy moralne. 

             
            6. Jaka z ciebie kobieta? Jaki mężczyzna? 
             Wyobraź sobie pierwsze spotkanie  księcia  i  Kopciuszka,  

         tylko bez interwencji dobrej wróżki. Może książę nawet się  i  

         zakocha, ale Kopciuszek musi mieć niebywałą siłę ducha,  żeby  

         chociaż na pięć minut przestać się zajmować swoją podartą su- 
         kienką i zaczerwienionymi od domowych prac rękami. 

             Będzie więc albo zachowywać się nienaturalnie, próbując  
         jakoś odciągnąć uwagę księcia od swego mizernego położenia,  

         albo wciąż sprawdzać, czy takie umorusane zero jak ona napra- 

background image

         wdę podoba się temu wspaniałemu facetowi. Panna Kopciuszek -  

         tak samo jak jej męski odpowiednik - pełna lęku i niepewna  
         własnej atrakcyjności nie będzie w stanie zdobyć się na spon- 

         taniczność, swobodnie dawać ("co godnego uwagi mogłabym mu  

         dać?") ani brać ("cóż może się należeć komuś tak niepociąga- 
         jącemu jak ja?"). 

             Pamiętasz zresztą, jakie plany miał Kopciuszek, zanim nie  
         pojawiła się wróżka? W ogóle nie zamierzał iść na bal. Ty ró- 

         wnież - jak Cię znam - często w ogóle nie wychodzisz z kąta,  

         boisz się odezwać wyczekująco podpierasz ścianę, zwłaszcza  

         jeśli w pobliżu jest ktoś bardzo dla Ciebie atrakcyjny. Za- 
         miast zachować się jak paw, rozpuszyć najpiękniejsze pióra  
         swego ogona, chowasz się albo uciekasz. 

             W dodatku na pewno masz w głowie szereg wyobrażeń o tym,  

         jaka powinna być kobieta i jaki powinien być mężczyzna. A te  

         wyobrażenia często Ci przeszkadzają, bo zwykle nie pasują do  

         tego, jaka czy jaki jesteś. Facet ma być silny, twardy, pełen  
         inicjatywy, niczym się nie przejmować. Więc pod groźbą utraty  

         poczucia, że jest prawdziwym mężczyzną, nie może pozwolić so- 

         bie na miękkość i ciepło ani chwilową nawet słabość, chociaż  

         na pewno czasem bardzo tego potrzebuje. Kobieta ma być ciep- 

         ła, na pierwszym miejscu stawiać miłość i rodzinę, nie może  
         być za mądra ani zbyt przedsiębiorcza. Więc boi się okazać  
         złość czy zachować stanowczo nawet w obronie swoich najważ- 

         niejszych praw, nie wypada jej za bardzo koncentrować się na  

         sprawach zawodowych, wiecznie ma wyrzuty sumienia, że zanie- 

         dbuje rodzinę. 
             Spotkałam u znajomych pewną panią z zagranicy, świetnego  

         lekarza o międzynarodowej sławie, którą zapraszano, żeby je- 
         szcze raz przyjechała do Polski, tym razem na dłużej. Bez za- 

         stanowienia odpowiedziała, że nie może tego zrobić swojej ro- 

         dzinie. Ponieważ miała najwyraźniej ponad 60 lat, z czystej  
         ciekawości zapytałam o tę rodzinę. Ku mojemu zdziwieniu oka- 

         zało się, że ma męża, również lekarza rozjeżdżającego po  

         świecie i dwie zamężne córki po trzydziestce, które w dodatku  
         mieszkają w innym niż ona mieście. Czyli w rzeczywistości pa- 

         ni profesor nie miała już absorbujących obowiązków rodzin- 
         nych, a jednak wciąż gotowa była czuć się nie w porządku jako  

         kobieta, żona i matka. 

             Wiesz, tak naprawdę nikt dobrze nie wie, na czym polega  

         prawdziwa męskość i kobiecość. Dążąc do tego, żeby to uściś- 
         lić, próbowano na różne sposoby badać wrodzone psychologiczne  
         różnice między płciami, ale wyniki zawsze wychodziły sprze- 

         czne i niepewne. Zwyczaje czy tradycja też nie dostarczają  

         jasnych wskazówek, raczej - tworząc zdumiewające mieszanki z  

         dążeniem do nowoczesności - są źródłem dodatkowego zamętu. 

             A skoro nie ma jednego wyraźnego modelu mężczyzny i ko- 
         biety, dla mnie wynika z tego przynajmniej tyle: masz więcej  

         do wyboru. Twoje cechy, skłonności, zachowania są wystarcza- 

         jąco męskie, nawet jeśli daleko odbiegasz od ideału spartańs- 

         kiego wojownika, i dostatecznie kobiece, nawet jeśli nie jes- 

         teś wzorową strażniczką domowego ogniska ani słodkim kobie- 
         ciątkiem. 
             

            7. W kontaktach z ludźmi  

             Jakie uczucia i myśli towarzyszą Ci, kiedy wybierasz się  

         gdzieś z wizytą? Co sobie wyobrażasz, kiedy masz wkrótce spo- 
         tkać się z osobą najbliższą Twemu sercu? Na pewno inaczej  

         jest przed pierwszą randką, a inaczej po dwudziestu latach  
         małżeństwa. Ale czy jest to raczej radosne oczekiwanie miłego  

         kontaktu, czy ponure przewidywania czegoś przykrego? 

background image

             "Bezpiecznie czuję się tylko wtedy,  kiedy  jestem  sama.  

         Jak tylko znajdę się w towarzystwie, boję się, że się  zbłaź- 
         nię, wykonam coś nie tak i zrobi  się  głupia  sytuacja.  Ale  

         znowu w ogóle nic nie mówić i nie robić - też głupio. To mnie  

         kompletnie paraliżuje" - tak napisała do mnie  kiedyś  Kasia,  
         którą usiłowałam korespondencyjnie leczyć z kompleksów.  Nie- 

         stety, listowne poradnictwo nie jest zbyt skuteczne, bo  żeby  
         się czegoś istotnego dowiedzieć o sobie w układzie "ja-inni",  

         potrzebne są informacje od tych innych. Kasia mimo nieśmiało- 

         ści dała się przekonać i znalazła się w jednej z prowadzonych  

         przeze mnie grup. 
             Poprosiłam ją, żeby zrobiła bilans swoich wad i  zalet  w  
         kontaktach międzyludzkich. Oczywiście bukiet wad  był  daleko  

         bogatszy i bardziej barwny niż nieliczne i mizerne zalety.  A  

         potem zrobiłyśmy sprawdzian: dla kogo jej  poszczególne  wady  

         rzeczywiście są wadami, komu są obojętne, a kto uważa  je  za  

         zalety? Katarzyna była bardzo zdziwiona. Paru osobom na przy- 
         kład podobała się jej nieśmiałość i zahamowania. Ktoś  powie- 

         dział, że lubi nieśmiałe dziewczyny, ktoś jeszcze określił tę  

         cechę jako skromność, dwie osoby  uznały,  że  to  pasuje  do  

         niej. Pamiętam, jak się rozpogodziła,  kiedy  jeden  chłopak,  

         jej równieśnik, prawie na nią nakrzyczał: "To co, że się  nad  
         wszystkim długo zastanawiasz? Nie znoszę mówienia co ślina na  
         język przyniesie. Ty jak się odezwiesz,  to  przynajmniej  do  

         sensu. Mówisz mało, ale smacznie". I tak  było  ze  wszystkim  

         oprócz obgryzania paznokci, którego nie pochwalił nikt. 

             Czy Ty też stronisz od ludzi, jak kiedyś Kasia? Pamiętaj,  
         Tobie też - jak jej - tylko wydaje  się,  że  inni  nie  będą  

         chcieli Cię zaakceptować. Bzdura! Większość z nich po  prostu  
         boi się tego samego co Ty i dlatego trzyma się na dystans. 

             

            8. Inne plusy i minusy  
             Wiem, że to jeszcze nie wszystko w  Twoim  skomplikowanym  

         autoportrecie. Każdą z tych rzeczy można rozłożyć  na  szereg  

         mniejszych i większych kawałków. Jedne z nich będą dla Ciebie  
         bardzo ważne, inne prawie bez znaczenia. Często nawet  nie  w  

         pełni zdajesz sobie sprawę, ile tego jest. 
             Kiedy pogrzebać głębiej, stworzyć  ludziom  okazję,  żeby  

         uważniej rozejrzeli się w sobie pod kątem samooceny,  wówczas  

         kolejne nieakceptowane detale wyskakują jak grzyby  po  desz- 

         czu. Najczęściej, niestety, nie równoważone przez plusy. Zrób  
         teraz swoją listę. Nie tak, żeby  wypisywać  wszystko,  tylko  
         pięć rzeczy, jakie Ci najpierw przyjdą  do  głowy.  Nie  myśl  

         zbyt długo, ważne są pierwsze skojarzenia. Natomiast w rubry- 

         ce plusów możesz się zastanawiać dłużej, bo  podejrzewam,  że  

         nie nawykłeś do zauważania swoich mocnych stron i może będzie  

         to okazja, żebyś trochę poćwiczył tę bardzo potrzebną umieję- 
         tność. 

            A oto lista: 

            I. W wyglądzie zewnętrznym, we własnym ciele: 

            1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): 

            a... 
            b... 
            c... 

            d... 

            e... 

            2) lubię w sobie (uważam za swój plus): 
            a... 

            b... 
            c... 

            d... 

background image

            e... 

            II. W swojej inteligencji, mądrości, zdolnościach: 
            1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): 

            a... 

            b... 
            c... 

            d... 
            e... 

            2) lubię w sobie (uważam za swój plus): 

            a... 

            b... 
            c... 
            d... 

            e... 

            III. W swoim charakterze, kwalifikacjach moralnych: 

            1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): 

            a... 
            b... 

            c... 

            d... 

            e... 

            2) lubię w sobie (uważam za swój plus): 
            a... 
            b... 

            c... 

            d... 

            e... 
            IV. Jako mężczyzna/kobieta 

            1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): 
            a... 

            b... 

            c... 
            d... 

            e... 

            2) lubię w sobie (uważam za swój plus): 
            a... 

            b... 
            c... 

            d... 

            e... 

            V. W związkach z ludźmi, byciu z nimi, kontaktach 
            1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): 
            a... 

            b... 

            c... 

            d... 

            e... 
            2) lubię w sobie (uważam za swój plus): 

            a... 

            b... 

            c... 

            d... 
            e... 
            VI. W innych ważnych dla mnie sprawach, które nie mieszczą  

         się w tamtych kategoriach 

            1) nie lubię w sobie (uważam za swój minus): 

            a... 
            b... 

            c... 
            d... 

            e... 

background image

            2) lubię w sobie (uważam za swój plus): 

            a... 
            b... 

            c... 

            d... 
            e... 

             Ciekawe, czy coś Cię zaskoczyło? Czy łatwiej było Ci  pi- 
         sać o plusach, czy o minusach? Czy  Twoje  ogólne  zdanie  na  

         własny temat wiąże się jakoś ze szczególnymi ocenami? 

             

            9. Sytuacja życiowa a samoocena 
             Chcę jeszcze powiedzieć o jednej rzeczy, z której  pewnie  
         zdajesz sobie sprawę, ale może nie dość  wyraźnie.  Samoocena  

         nie jest człowiekowi dana raz na zawsze. Zmienia się na przy- 

         kład z wiekiem. Przypomnij sobie,  co  było  najważniejsze  w  

         Twoim autoportrecie parę lat wstecz, spróbuj wyobrazić  sobie  

         co może wybić się na pierwszy plan za parę lat. 
             Dostałam list od Małgosi dokładnie na ten temat.  Pisała:  

         "Będąc młodą dziewczyną strasznie się męczyłam. Zawsze mi się  

         zdawało, że jestem niestosownie ubrana, inne dziewczyny - one  

         umiały zrobić się na bóstwo! W dodatku nie tańczyłam za  dob- 

         rze. W ogóle byłam strasznie zakompleksiona. Teraz przestałam  
         się przejmować tym, jak wyglądam. Ważne, żeby ludzie mnie lu- 
         bili i żeby mieć paru przyjaciół od serca. Potrafię  gadać  z  

         nimi godzinami, pomagamy sobie nawzajem w trudnych  chwilach.  

         Nie wyładniałam, nigdy nie byłam zbyt ładna, zresztą wiesz  -  

         lata lecą. Ale chyba zmądrzałam i mniej się skupiam na sobie,  
         a bardziej na innych. Może to jest mój sposób na kompleksy?" 

             Bez wątpienia na samoocenę wpływa Twoja sytuacja życiowa,  
         co najlepiej widać, kiedy się gwałtownie zmienia.  Przekonują  

         się o tym choćby wszyscy młodzi rodzice, kiedy - wraz z poja- 

         wieniem się na świecie ich pierwszego potomka - zaczynają li- 
         czyć się umiejętności i dobra orientacja  w  sprawach  pielu- 

         szek, kolek, karmienia itd. itp. Na parę tygodni albo miesię- 

         cy dla matki takie rzeczy stają się najważniejsze we  własnym  
         autoportrecie, określają jego jasną lub ciemną tonację. 

             A wszyscy ci, którzy ze wsi przenieśli się  do  miasta  i  
         nagle okazało się, że cała ich skomplikowana i obszerna  wie- 

         dza o przyrodzie oraz zdolności do ciężkiego wysiłku  fizycz- 

         nego specjalnie się nie liczą? A mężczyźni,  którzy  wraz  ze  

         wzrostem bezrobocia stracili pracę i teraz muszą jakoś  odna- 
         leźć się w sytuacji, kiedy jedyną pracującą osobą w  rodzinie  
         jest żona? 

             

            10. Lepszy - gorszy czyli w pułapce bezustannych porównań 

             Jeszcze siedziałeś w wózku, siusiałeś w pieluchy  i  nie- 

         wiele rozumiałeś z tego, co mówią dorośli, a  już  nad  Twoją  
         głową co chwila ktoś Cię do kogoś porównywał: Piotrusiowi wy- 

         rósł ząbek! A mojemu Stasiowi jeszcze nie. A czy  już  siada,  

         czy już staje, czy już liczy do pięciu, bo moje już do  sied- 

         miu? Żyjemy w społeczeństwie, w którym od zera uczą nas poró- 

         wnywania. Na pewno byłoby Ci  łatwiej  wymienić  pięćdziesiąt  
         rzeczy, w których jesteś od innych lepszy  albo  gorszy,  niż  
         pięć takich, które  są  niepowtarzalne,  odrębne,  jedyne  na  

         świecie. 

             Takie myślenie w kategoriach "lepszy-gorszy" wrosło w nas  

         do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie in- 
         nego podejścia do życia. A przecież  można.  Z  wykształcenia  

         jestem etnografem, w związku z tym miałam okazję - oczywiście  
         poprzez lekturę - przyjrzeć się na przykład południowo-amery- 

         kańskim Indianom Zuni, opisywanym przez Ruth Benedict, słynną  

background image

         badaczkę ludów egzotycznych. Owi Zuni w ogóle ze sobą nie ry- 

         walizują. Podczas rytualnych świąt urządzają biegi, w których  
         wcale nie chodzi o to, żeby wygrać. Każdy biegacz ma  dotrzeć  

         do mety, natomiast nie stara się wyprzedzić innych. 

             Często coś podobnego dzieje się  w  grupach  terapeutycz- 
         nych, kiedy usiłujemy wyeliminować porównywanie, a w to miej- 

         sce wprowadzić koncentrowanie się na swoich mocnych stronach.  
         I okazuje się, że można myśleć w taki  sposób:  jestem  inny,  

         niepodobny do nikogo na świecie. W czymś dobry, a nie lepszy;  

         w czymś marny, a nie gorszy. Albo jeszcze inaczej - nie  jes- 

         tem kiepski, tylko to jest moja trudność. 
             Jest jedna sytuacja, w której się nie  porównuje,  raczej  
         przeciwnie - podkreśla jedyność i wyjątkowość. "Jest inna niż  

         wszystkie", "nikogo takiego jeszcze nie spotkałam" - tak  mó- 

         wią zakochani. A więc umiemy patrzeć  też  w  ten  sposób,  a  

         wszyscy ci, którzy byli zakochani z wzajemnością, wiedzą, jak  

         szczęśliwy może być człowiek, gdy nie obawia się porównań. 
             I przeciwstawna sytuacja:  z  pracy  odchodzi  ktoś  kogo  

         wszyscy lubili i cenili, a Ty przychodzisz na jego miejsce  i  

         masz wrażenie, że każdy Twój krok i każde odezwanie jest  ze- 

         stawiane z postępowaniem owej nieobecnej osoby. Trudno się  w  

         takiej sytuacji wyrobić, prawda? Każde "inaczej" oznacza "go- 
         rzej", wszystko obraca się na Twoją niekorzyść. 
             

            11. Czy masz być ideałem?  

             Pełno jest wszędzie dookoła nas różnych wzorów doskonało- 

         ści, modeli do naśladowania, które - jeżeli  traktowane  zbyt  
         poważnie - potrafią popsuć humor nawet zadowolonym z  siebie.  

         Wkroczyliśmy w epokę reklam i mam wrażenie, że  musi  się  to  
         źle odbijać na poczuciu własnej wartości wielu z nas. Bo któ- 

         ra ma takie włosy i sylwetkę, jak Cindy Crawford, zachęcająca  

         do kupowania szamponu firmy L'Oreal? Który wygląda tak korzy- 
         stnie jak facet z reklamy "Gilette - najlepsze  dla  mężczyz- 

         ny"? Nie stać Cię również na nowy model Opla czy nawet  Polo- 

         neza. Zapewne nie jesteś i może nigdy nie będziesz eleganckim  
         biznesmenem korzystającym z komputera IBM najnowszej  genera- 

         cji. 
             Ale czy tylko o to chodzi? Zastanów się dobrze: pragniesz  

         mieć hollywoodzką urodę, umysł Einsteina i karierę zawodową w  

         tempie Alexis Colby czy po prostu chcesz być szczęśliwy? Nie- 

         jednokrotnie te reklamowane symbole powodzenia i sukcesu wca- 
         le nie mają szczęśliwego życia. Jestem przekonana, że Marylin  
         Monroe zamieniłaby się z niejedną szarą myszką, dziewczyną  z  

         Pułtuska, która ma kochającego męża i udane dzieci. 

             Wrócimy do tego jeszcze, a teraz posłuchaj: każdy z  nas,  

         a więc i Ty, ma w sobie  coś  niepowtarzalnego,  jedynego  na  

         świecie i przez to cudownego i pięknego. Nikt nie jest  idea- 
         łem, ale też nikt nie jest kompletnym zerem. A więc i Ty  nie  

         jesteś. Spróbuj spojrzeć na to tak: często myślę o sobie źle,  

         ale to nie jest obiektywna prawda, tylko moje wyobrażenia.  A  

         skoro tak, to mogę zacząć je zmieniać. 

             
             
            Rozdział II: Co wynika z twojego myślenia  

             

             Weźmy sytuację najprostszą, jakiś sprawdzian czy egzamin.  

         Dostałeś pierwsze pytanie, które nie bardzo Ci pasuje, i zma- 
         gając się z nim możesz wpaść - jak wóz na piaszczystej drodze  

         w wyżłobione koleiny - w jeden z dwóch torów myślenia: 
             1. Na pewno następne pytanie będzie gorsze i skompromitu- 

         ję się jeszcze bardziej. Po co w ogóle się do  tego  zabiera- 

background image

         łem, skoro wiem, że jestem do niczego. Już tyle razy  mi  się  

         nie powiodło. Dobrze pamiętam, jaką dałem plamę w zeszły wto- 
         rek. Mam coraz większą pustkę w głowie... Nic mi nie wyjdzie! 

             2. Zobaczymy, czy następne pytanie nie będzie lepsze. Je- 

         stem całkiem nieźle przygotowany. Teraz trzeba  tylko  skupić  
         się i nadrobić złe wrażenie. Już parę razy poradziłem sobie z  

         dużo trudniejszą sytuacją. Przecież nie dalej jak  przedwczo- 
         raj poszło mi tak dobrze. Musi się udać! 

             Nie muszę mówić, kto ma większe szanse. Lubię to porówna- 

         nie, bo właściwie we wszystkich życiowych sprawach jest  pod- 

         obnie, od projektu ugotowania zupy po plan przebudowy świata.  
         Najpierw coś zamierzamy - sami lub pod wpływem oczekiwań  in- 
         nych ludzi - potem zastanawiamy się, jak nam  to  pójdzie,  i  

         ten pesymizm albo  optymizm  wyznacza  dalszy  bieg  zdarzeń.  

         Idzie jak z płatka albo jak po grudzie. Oczywiście, tak zwane  

         obiektywne okoliczności też mają znaczenie, ale nasze  nasta- 

         wienie jest dużo ważniejsze, niż na ogół sądzimy.  
             

            1. A może sam jesteś autorem własnych niepowodzeń? 

             Jak to się  dzieje?  Otóż  najpierw  uruchamiamy  łańcuch  

         wspomnień. Osoby, które  mają  skłonność  do  dołowania  się,  

         przypominają sobie swoje poprzednie niepowodzenia i dosłownie  
         zwieszają nos na kwintę. Do i tak już ciężkiego bagażu  prze- 
         konania o swoich nikłych szansach dodają nową cegłę  i  znowu  

         próbują. Nadal bez skutku, tyle że dalej jest im  coraz  cię- 

         żej. Kolekcja niepowodzeń rośnie jak toczona w  dół  kula  ze  

         śniegu. 
             A ci, którzy są nastawieni, że pójdzie dobrze? Ich kolek- 

         cja składa się z kolorowych  baloników  -  wspomnień  udanych  
         działań i sytuacji - które ciągną ich do góry, łącząc  się  w  

         coraz większy pęk. Czyli im gorzej, tym gorzej, a im  lepiej,  

         tym lepiej. Co jest przeciwieństwem nosa na kwintę? Nos triu- 
         mfalnie skierowany ku górze. 

             Mówię zawsze, że człowiek ma wypisane na nosie to, co  ma  

         go spotkać. I jest to - po łańcuchu wspomnień - druga  tajem- 
         nica Twoich sukcesów i niepowodzeń. Tam wszystko odbywa się w  

         Twojej głowie: musisz zużyć mnóstwo energii, żeby przebić się  
         przez swoje negatywne nastawienie i już nie tak wiele zostaje  

         na samo zadanie, które przed Tobą stoi. Tu w grę wchodzą inni  

         ludzie, którzy czytają z Twojego nosa. 

             Zresztą nie tylko z nosa. Niska  samoocena,  niewiara  we  
         własne możliwości da się odczytać z wielu  różnych  sygnałów,  
         chociaż być może nie zdajesz sobie z tego  sprawy.  Przyjrzyj  

         się na przykład swojej sylwetce. Jeśli masz złe  mniemanie  o  

         sobie, pewnie nie nosisz dumnie wypiętej piersi, tylko raczej  

         kulisz ramiona. Pewnie masz skłonność do cofania brody i  po- 

         chylania głowy, zamiast obnosić ją wyprostowaną po królewsku.  
         Może też trzymasz ręce blisko tułowia i nie  zagarniasz  nimi  

         świata, tylko często  krzyżujesz  na  piersiach,  jakbyś  się  

         chciał przed nim osłonić. 

             Bywa odwrotnie: chociaż w środku czujesz się bezradny jak  

         małe dziecko i tak naprawdę nie wart uznania i uczucia - nad- 
         rabiasz miną i postawą, wypinasz pierś, zadzierasz głowę, mo- 
         cno gestykulujesz. Wymowa niby inna niż u tych  niepewnych  i  

         zahamowanych, ale tylko niektórzy dają się zwieść pozorom. Bo  

         jednak często można zauważyć, że Twoja przebojowość jest tro- 

         szkę przesadna czy sztuczna, że jesteś  odrobinę  za  sztywny  
         albo ciut zbyt głośny. Jakbyś to nie był Ty, tylko maska  czy  

         przebranie, zza których chwilami przeziera coś całkiem  inne- 
         go. 

             Jeśli tak właśnie funkcjonujesz - wewnątrz niska samooce- 

background image

         na, na zewnątrz pewność siebie i dobre samopoczucie - to jes- 

         tem przekonana, że musi Cię to drogo kosztować. Płacisz ciąg- 
         łym napięciem, albowiem wspinanie się na palce pochłania wie- 

         le energii i na krótką metę zwyczajnie męczy. A jeśli  utrzy- 

         muje się przez dłuższy czas, może się nawet niekorzystnie od- 
         bić na Twoim zdrowiu. 

             I drugi rodzaj kosztów: zamieszanie, jakie wywołuje Twoja  
         niejednoznaczność u ludzi, którzy usiłują Cię zrozumieć. Gdy- 

         by ktoś nawet chciał dać Ci to, czego potrzebujesz, trudno mu  

         będzie odczytać, o co Ci właściwie  chodzi.  Mam  przyjaciela  

         Filipa, który założył nową firmę i wpadł w - przejściowe zre- 
         sztą - tarapaty. Jego dziewczyna żaliła się kiedyś, że chcia- 
         łaby podtrzymać go na duchu ale nie umie tego zrobić. Wyczuwa  

         jego znękanie i niepokój, natomiast Filip zachowuje się  tak,  

         jakby wszystko spływało po nim jak woda po gęsi. 

             Pozostając jednak przy skulonych  ramionach  i  nosie  na  

         kwintę - to tylko przykłady sygnałów, jakie bezwiednie dajesz  
         innym. Jeden z nich jest szczególnie  ważny,  to  mianowicie,  

         czy w kontaktach z ludźmi patrzysz im w oczy. Osoby  niepewne  

         siebie na ogół tego nie robią. Co wtedy przeżywa ten, na kogo  

         nie patrzysz? Najczęściej myśli sobie: coś tu jest nie w  po- 

         rządku, chce coś przede mną ukryć, pewnie  oszukać;  a  może,  
         skoro unika kontaktu, źle o mnie myśli albo  mnie  lekceważy.  
         Mało komu przychodzi do głowy, że to z nieśmiałości czy zaże- 

         nowania. 

             Jak wiele może zmienić patrzenie w  oczy,  sprawdziłam  w  

         bardzo niewdzięcznej sytuacji międzyludzkiej, mianowicie przy  
         załatwianiu spraw urzędowych. Największy formalista, dla któ- 

         rego normalnie klient czy petent to wróg, jeżeli złapać  jego  
         wzrok - mięknie i zaczyna traktować człowieka bardziej po lu- 

         dzku. 

             Nie mówię już o tym, że jeśli  nie  patrzysz,  pozbawiasz  
         się wielu bezcennych informacji, przede wszystkim nie  dowia- 

         dujesz się, jaka jest reakcja na Ciebie i różne Twoje  zacho- 

         wania. Miałam raz w prowadzonej przez siebie grupie  przykład  
         jak z podręcznika. Był tam bardzo duży facet, Krystian, który  

         bał się ludzi, i kiedy coś od nich chciał, zawsze patrzył so- 
         bie na buty. Zaproponowałam mu, żeby podnosił wzrok,  ilekroć  

         zwraca się do innej osoby. I dokonało się  wielkie  odkrycie:  

         Krystian stwierdził, że to oni się  go  boją.  No,  może  nie  

         wszyscy, ale spora część. 
             Wróćmy do sytuacji egzaminacyjnej mając na uwadze, że ca- 
         łe życie to jeden wielki egzamin, bo - pamiętasz, jak  pisała  

         Wiesława Szymborska - "nic dwa razy się nie zdarza i nie zda- 

         rzy. Z tej przyczyny zrodziliśmy się bez  wprawy  i  pomrzemy  

         bez rutyny". A więc stajesz ze skulonymi ramionami  i  oczami  

         wbitymi w podłogę, a na nosie masz wypisane, że na  pewno  Ci  
         się nie uda. Egzaminator widzi to i Twoje  przekonanie  przy- 

         najmniej w jakimś stopniu mu się udziela. Czyli jeszcze zanim  

         cokolwiek się zacznie, już ma do Ciebie nie najlepsze  nasta- 

         wienie. Ono z kolei udziela się Tobie, kulisz się jeszcze ba- 

         rdziej i Twój sygnał, że spodziewasz się niepowodzenia, staje  
         się wyraźniejszy. I tak nastawiacie się nawzajem coraz gorzej  
         i gorzej. 

             Na szczęście w życiu nie  jest  aż  tak  źle.  Specjalnie  

         przesadziłam w tym opisie, żeby wyraźniej było widać, jak sam  

         stajesz się źródłem własnych kłopotów.  Namawiam  Cię  w  tym  
         miejscu na mały eksperyment: postaraj się parę razy w różnych  

         sytuacjach, kiedy czujesz się nieszczególnie, wyprostować ra- 
         miona, podnieść głowę i patrzeć prosto w oczy.  Sprawdź,  czy  

         to coś zmienia, może się zachęcisz do trochę innego  zachowa- 

background image

         nia, niż dotąd miałeś w zwyczaju. 

             
            2. Trudne początki  

             Pamiętasz jak było, kiedy znalazłeś się  w  nowej  szkole  

         albo poszedłeś na studia? Gdy zaczynałeś nową pracę?  Opowia- 
         dała mi znajoma dziewczyna, jak czuła się przez  parę  pierw- 

         szych tygodni w szkole za granicą, dokąd  wyjechali  służbowo  
         jej rodzice: "Byłam kompletnie ogłupiała i zupełnie do nicze- 

         go. Na lekcjach jak przygłup, na prywatkach jak jakiś  raróg.  

         Nie wiedziałam nawet, o czym rozmawiać na przerwach,  co  się  

         odezwałam, to głupio. Byłam nie tak ubrana, inaczej  podnosi- 
         łam rękę na lekcjach. Miałam wrażenie, że nawet nogi  i  ręce  
         mam nie takie. Tak mi się wtedy wydawało.  Z  czasem  zaczęło  

         być lepiej, wciągnęłam się". Co jakiś czas, bez  wyjeżdżania,  

         wszyscy trafiamy na sytuacje, w których czujemy się jak w ob- 

         cym kraju. 

             Każda nowa sytuacja wymaga przystosowania, wszystkie  po- 
         czątki obfitują w niepowodzenia, bo poruszasz się po  niezna- 

         nym gruncie bez rozeznania i wprawy. Nic dziwnego, że  reagu- 

         jesz niepewnością wątpliwościami na własny temat i  zwykle  w  

         konsekwencji pogarsza się Twój autoportret. Przypuszczam,  że  

         nie jesteś wtedy dla siebie zbyt dobry i nie fundujesz  sobie  
         okresu ochronnego, czasowej taryfy ulgowej na wejście w  nowe  
         układy. Pewnie z przykrością stwierdzasz, że inni radzą sobie  

         lepiej, zazdrościsz im, a nawet jesteś na nich zły. 

             Trudno bywa zwłaszcza wtedy, gdy oni znają się od  lat  i  

         dużo ich ze sobą łączy. Naprawdę nie do pozazdroszczenia jest  
         sytuacja nowego pracownika trafiającego do zgranego  zespołu,  

         nowej dziewczyny czy chłopaka wprowadzanego do paczki starych  
         przyjaciół swojej sympatii, małżonka przyjeżdżającego z pier- 

         wszą wizytą do rodziny partnera. Oni śmieją się z jakiejś za- 

         bawnej historii sprzed lat, a Tobie wydaje się, że z  Ciebie.  
         Rozumieją się w pół słowa, przerzucają  doskonale  czytelnymi  

         dla nich aluzjami, a Ty nic nie kojarzysz i czujesz  się  jak  

         ostatni tuman. 
             Spokojnie! Możesz być pewien, że to minie,  jeżeli  tylko  

         nie zamkniesz się w sobie i nie podejmiesz postanowienia,  że  
         się odcinasz i wycofujesz. To trochę tak, jakbyś się  znalazł  

         wśród ludzi mówiących w obcym języku i z  czasem  zaczął  się  

         nim posługiwać, najpierw słabo,  a  potem  coraz  swobodniej.  

         Więc lepiej poprzyglądaj się i trochę poczekaj pamiętając, że  
         na początku pewna sztywność i niezręczność to rzecz  natural- 
         na, a Twoje marne samopoczucie jest zrozumiałe i przejściowe.  

             Pół biedy, kiedy chodzi o dalszą rodzinę  albo  szkolnych  

         kolegów Twojej drugiej połowy - możesz przestać  się  z  nimi  

         widywać. Ale jeżeli to jest nowa praca lub szkoła czy, powie- 

         dzmy, teściowie? Trudno całkiem zerwać takie kontakty.  Bywa,  
         że decydujesz się wówczas na coś w rodzaju "emigracji  wewnę- 

         trznej". Rezygnujesz z włączania się  we  wspólne  rozmowy  i  

         rozrywki, jeżeli to możliwe  siadasz  w  kącie,  starasz  się  

         wyjść jak najwcześniej. I może się to ciągnąć latami,  pogłę- 

         biając Twoje poczucie, że jesteś nieważny,  nielubiany,  gor- 
         szy. 
             

            3. Pobrały się dwa zera  

             A jeśli żyjesz z kimś pod jednym dachem i -  jak  dawniej  

         mówiono - dzielisz z nim lub nią stół i łoże? Pracując w  po- 
         radni rodzinnej zauważyłam, że raz po raz powtarza się pewien  

         rodzaj kłopotów, które trapią  małżonków  ze  złą  samooceną.  
         Chcę przedstawić je tutaj  bardziej  szczegółowo,  bo  prawie  

         wszyscy albo jesteśmy z kimś w stałym związku, albo będziemy,  

background image

         albo - co gorsza - już mamy za sobą rozpad takiego układu.  

             Zacznijmy od konkretnej sytuacji, bardzo prostej i  typo- 
         wej. Niech to będzie Gosia i Andrzej, może po dwóch, może  po  

         siedmiu latach małżeństwa. W każdym razie zdążyli już  zapom- 

         nieć o zalotach i miodowym miesiącu, tkwią w prozie  codzien- 
         nego życia: praca, gospodarstwo domowe, pewnie też dzieci. On  

         uważa, że jest niezbyt atrakcyjnym mężczyzną i marnym  mężem,  
         ona nie czuje się ani ładna, ani pociągająca i  stale  ma  do  

         siebie pretensje, że nie wywiązuje się na piątkę z roli  żony  

         (bo prowadzenie domu, proszę Państwa, to tak skomplikowane  i  

         wielowątkowe zadanie, że zawsze można  znaleźć  coś,  co  się  
         zrobiło nie dość dobrze). Punkt wyjścia weźmiemy banalny - on  
         mówi do niej: "Miła moja, zupa jest przesolona". Bo rzeczywi- 

         ście jest. 

             Teraz zajmiemy się czytaniem w  myślach.  Kobieta,  która  

         dobrze czuje się w życiu, w swoim związku i w roli  gospodyni  

         domowej, pomyśli w takiej sytuacji:  "Przykro  mi.  Następnym  
         razem, kiedy będę robić ogórkową, muszę  pamiętać,  żeby  dać  

         mniej soli". A nasza Gosia? Jej  monolog  wewnętrzny  wygląda  

         zupełnie inaczej: "Nie smakuje  mu.  Dobra  żona  potiafiłaby  

         ugotować tak, jak on lubi. Pewnie ma do mnie jeszcze masę in- 

         nych zastrzeżeń i pretensji. Kto wie, czy w ogóle mu odpowia- 
         dam. Może już nie chce ze mną być?". I tylko  czeka,  że  An- 
         drzej za chwilę zacznie mówić o rozwodzie.  A  on  powiedział  

         jedynie, że zupa jest przesolona.  

             Teraz kolej na to, żeby zajrzeć do głowy Andrzejowi.  Go- 

         sia, u której jego niewinna uwaga uruchomiła lawinę  małżeńs- 
         kich kompleksów, musi zrobić niezadowoloną minę, bo  przecież  

         z jej punktu widzenia już nie chodzi o zupę, tylko o  ostate- 
         czne rozstanie. A on patrząc na tę skrzywioną buzię myśli so- 

         bie: "Coś jej złego zrobiłem, zaraz obrazi się i  dojdzie  do  

         wniosku, że ma mnie po prostu dosyć. To, że wyszła  za  takie  
         zero, wcale nie oznacza, że  zawsze  będzie  chciała  ze  mną  

         być". Jednym słowem on też już prawie pakuje walizki. 

             Tym razem - jak setki razy wcześniej i później  -  rozej- 
         dzie się po kościach. Pewnie za parę minut albo  parę  godzin  

         któreś z nich wykona jakiś pojednawczy gest i  wszystko  jako  
         tako wróci do normy. Tylko że jeśli tak dzieje się często,  w  

         pewnym momencie ilość przejdzie w jakość.  Spójrzmy  więc  na  

         konsekwencje podobnych sytuacji. 

             Po pierwsze - obydwoje zużywają dużą część swojej energii  
         na ciągłe sprawdzanie. Z napiętą uwagą śledzą: jak jest w tej  
         chwili? czy on jeszcze mnie kocha? czy jej  jeszcze  na  mnie  

         zależy? I wtedy oczywiście zawsze znajdzie się  coś,  co  po- 

         twierdzi najczarniejsze przewidywania, jak choćby owa przeso- 

         lona zupa. Powiem więcej, nawet niektóre obojętne albo  pozy- 

         tywne uwagi mogą być odbierane jako  negatywne.  Załóżmy,  że  
         Gosia założyła nowy opalacz, zaś Andrzej, któremu się  w  nim  

         spodobała, powie: "O masz dwuczęściowy kostium". A ona - pew- 

         na tego, że nie jest dość zgrabna - nawet na niego nie  spoj- 

         rzy i nie zauważy jego zadowolonej miny, tylko  pomyśli:  "No  

         tak, chciał mi delikatnie dać do zrozumienia, że nie powinnam  
         pokazywać brzucha. Już mu się nie podobam". Wobec nagromadze- 
         nia podobnych niezrozumień i nieporozumień  obydwoje  starają  

         się uniknąć zapalnych tematów. 

             W ich sytuacji takimi szybko okazują się wszystkie, które  

         coś mówią o drugiej stronie. Inaczej mówiąc, w ogóle przesta- 
         ją ze sobą rozmawiać o sobie. 

             Po drugie - unikają zwłaszcza okazywania wszelkich  oznak  
         niezadowolenia. Andrzej na drugi raz głęboko  się  zastanowi,  

         czy w ogóle mówić, że mu nie smakuje zupa.  W  efekcie  Gosia  

background image

         będzie niewiele wiedzieć o tym, co on lubi a czego  nie,  zaś  

         Andrzej będzie tłumił swoje niezadowolenie i godził się z sy- 
         tuacją, która mu nie  odpowiada.  Do  czasu,  ponieważ  kiedy  

         uzbiera się tego dużo i w różnych dziedzinach, jedno  z  nich  

         pierwsze wybuchnie. Wtedy to drugie, które  też  zdążyło  już  
         nagromadzić sporo urazy i pretensji, odpowie tym samym. I za- 

         cznie się coś, czego obydwoje nie rozumieją: wielka  awantura  
         z błahego powodu. 

             Po trzecie - każda oznaka smutku, złości lub zniecierpli- 

         wienia Gosi jest odbierana przez Andrzeja jako sygnał, że  to  

         on zrobił coś nie tak, że "wszystko przez niego". A Gosię mo- 
         że boleć ząb, mogły ją spotkać jakieś przykrości w pracy  czy  
         zdenerwować dzieci. I chce, żeby ją ktoś pocieszył albo  cho- 

         ciaż wysłuchał, a tu ślubny najdroższy też już zdążył wpaść w  

         przygnębienie bądź irytację pod wpływem jej  minorowej  miny.  

         Więc traci chęć opowiadania temu ponuremu  facetowi,  co  jej  

         się dziś przykrego wydarzyło. To samo Andrzej:  miał  męczący  
         dzień albo boli go głowa, a Gosia już jest pewna, że  ma  coś  

         do niej. Więc na wszelki wypadek nie odzywa się i schodzi  mu  

         z drogi. W ten sposób zamiast wspierać się nawzajem  w  drob- 

         nych i większych kłopotach, oddalają się od siebie. 

             Po czwarte - obydwoje czekają  na  jakieś  potwierdzenie,  
         dowartościowanie, przejaw uczucia drugiej strony, ale nie  są  
         zbyt skłonni wychylać się z tym sami. Nie zrobię  tego,  boję  

         się, że mnie odtrąci - myślą. I tak czekają obydwoje,  nieraz  

         latami, coraz bardziej utwierdzając się  w  poczuciu,  że  są  

         nieważni, niekochani, niezauważani. 
             Po piąte - unikają jak ognia  wyjaśniania  tego,  co  się  

         między nimi dzieje. Każde z nich obawia się, że kiedy  choćby  
         piśnie coś na ten temat, dopiero wtedy druga  strona  zacznie  

         się serio zastanawiać i niechybnie  dojdzie  do  wniosku,  że  

         zrobiła życiowy błąd decydując się na ten związek. Jest w tym  
         coś z myślenia magicznego (niektórzy nazywają to strusią  po- 

         lityką): jeśli nie dotknę  tej  chwiejnej  konstrukcji,  jest  

         szansa, że się utrzyma; ale jak nieopatrznie  ruszę,  a  jest  
         to gmach wzniesiony z chybotliwych, nie połączonych  ze  sobą  

         cegieł, to w ciągu paru sekund rozsypie się w gruzy. 
             Niestety, małżeństwom  takim  jak  Gosia  i  Andrzej  nie  

         sprzyja też tradycja czy zwyczaje rodzinne. Spodobało mi  się  

         podsumowanie, jakie zrobiła kiedyś na moją prośbę pewna pani:  

         "Pochodzę z rodziny, gdzie nawet pytanie 'która godzina?' by- 
         ło zbyt osobiste". W ich rodzinnych domach  musiało  być  tak  
         samo: dorośli ani między sobą, ani z dziećmi nie rozmawiali o  

         wzajemnych uczuciach, o żalach i pretensjach, nikt nikogo nie  

         chwalił i nie zapewniał, że kocha. Skąd to wiem?  Bo  inaczej  

         nie mieliby tych kłopotów. 

             Zamiast zadręczać się wątpliwościami, mogliby zabrać  się  
         do wyjaśniania sytuacji i przekonaliby się szybko, że cała ta  

         spirala rozkręcająca się w ich głowach jest absurdalna  -  że  

         naprawdę chodzi tylko o zupę, a całą resztę kochają  nad  ży- 

         cie. Więc gdyby to ode mnie zależało, od przedszkola  wprowa- 

         dziłabym naukę porozumiewania się z bliskimi. 
             Kiedy pracowałam w poradni rodzinnej, miałam okazję towa- 
         rzyszyć wielu ludziom w próbach lepszego  pozorumiewania  się  

         żałując, że spotkaliśmy się tak późno, gdy już narosło mnóst- 

         wo przykrych "zaszłości". Umawiałam się z różnymi małżeństwa- 

         mi, że wprowadzą u siebie zwyczaj systematycznego rozmawiania  
         o tym, jak im ze sobą jest, co do siebie czują,  z  czego  są  

         zadowoleni, a z czego nie. Wiem, wiem, to takie sztuczne, ale  
         chcę podkreślić, że ludzie, którzy mają dużo lęków i  wątpli- 

         wości - wynikających z niskiej samooceny -  z  pewnością  nie  

background image

         przestawią się spontanicznie na inny  sposób  porozumiewania.  

         Natomiast przy odpowiedniej zachęcie mogą popracować nad  wy- 
         robieniem sobie lepszych nawyków czy rutyny. 

             Jeśli partnerzy wspólnie decydują się na mówienie o  tym,  

         co się pomiędzy nimi dzieje, wtedy wiadomo, że  narażają  się  
         obydwoje, więc poważnym i zasadniczym rozmowom przestaje  to- 

         warzyszyć atmosfera zagrożenia, nikt nie musi się wychylać  z  
         inicjatywą, można nawet losować, kto zaczyna. W  poradni  do- 

         kładnie uzgadnialiśmy, że na przykład we wtorki po  położeniu  

         dzieci spać zawsze przeznaczają na ten cel po pół godziny lub  

         trzy kwadranse i obydwoje mają powiedzieć, co złego i co dob- 
         rego spotkało ich ze strony tego drugiego w  minionym  tygod- 
         niu. 

             Gdybyś się zdecydował wprowadzić  taki  zwyczaj  w  swoim  

         związku, musisz trzymać się kilku zasad. Trzeba pilnować:  a)  

         żeby nie skończyło się na samym postanowieniu; to  naturalne,  

         że - tak jak od każdej trudnej rzeczy - będziecie mieli  chęć  
         się wykręcić; b) żeby każdy miał z góry uzgodnioną ilość cza- 

         su, a potem zmiana (np. Gosia kwadrans,  Andrzej    kwadrans,  

         Gosia kwadrans, Andrzej kwadrans -  po  dwóch-trzech  próbach  

         będziecie wiedzieli, jaki czas jest dla Was najwygodniejszy);  

         c) żeby w tych uzgodnionych ramach  czasowych  nie  przerywać  
         sobie nawzajem; d) żeby mówić i o plusach, i o minusach,  na- 
         wet gdyby na początku trzeba było wyszukiwać coś na siłę (je- 

         dnym jest trudniej mówić o dobrym, innym o złym, to też  jest  

         naturalne); e) żeby zaczynać od żalów i pretensji, a  kończyć  

         na rzeczach pozytywnych, miłych, ciepłych. 
             

            4. Z czym jeszcze mogą być kłopoty? 
             Sądzę, że miałeś okazję stwierdzić to sam w różnych sytu- 

         acjach: niekorzystne myślenie o sobie  jest  samospełniającym  

         się proroctwem. Nie jestem w stanie omówić rozlicznych  dzie- 
         dzin, w których może Cię hamować i ograniczać,  jednak  muszę  

         poświęcić parę słów przynajmniej nauce i pracy. Co do zdolno- 

         ści uczenia się - mam sporą wprawę w  przebijaniu  się  przez  
         uporczywe złe mniemanie o sobie osób uczących się języków ob- 

         cych i pracy z komputerem. To równie dobre przykłady jak każ- 
         de inne. 

             We wmawianiu sobie, że "komputer to nie dla mnie" i "nig- 

         dy się tego nie nauczę" celują kobiety. Jeżeli  już  potrzeba  

         albo chęć zmusi którąś z moich zaprzyjaźnionych pań, żeby je- 
         dnak spróbować, zaczynam od tego: "Ta maszyna nie  jest  dużo  
         bardziej skomplikowana od pralki automatycznej. Umiesz ją ob- 

         sługiwać? Jeśli tak, to z komputerem też  dasz  sobie  radę".  

         Oczywiście początkowo nie wierzą, ale stopniowo - parę  pros- 

         tych operacji, żeby przekonać się, że to skomplikowane  zwie- 

         rzę jest posłuszne - nabierają pewności siebie. "Napisz  coś,  
         wydrukujemy to", żeby mogły szybko zobaczyć efekt swojej pra- 

         cy. I jeszcze namawiam je do robienia błędów, żeby się z nimi  

         oswoiły i przy samodzielnych próbach nie  wpadały  w  totalną  

         bezradność, kiedy coś pójdzie nie tak. 

             Z nauką języków jest podobnie. Jest mnóstwo ludzi, którzy  
         latami obiecują sobie, że zabiorą się za angielski czy  fran- 
         cuski, i nie robią tego, bo nie wierzą, że  coś  im  wyjdzie.  

         Znam na to dwa sposoby proste i trzeci  pracochłonny.  Pierw- 

         szy: weź obcojęzyczną gazetę i na dowolnej stronie (byle  nie  

         z ogłoszeniami) znajdź 100 słów, które rozumiesz. Nie uda  Ci  
         się to po grecku czy po węgiersku, ale angielski,  niemiecki,  

         włoski, hiszpański, nawet holenderski czy portugalski od razu  
         stanie się bardziej przezroczysty. 

             Drugi sposób polega na tym, żeby przed każdą  lekcją  czy  

background image

         odrabianiem zadań domowych powtórzyć sobie kilka razy na głos  

         (jeśli się boisz, że rodzina uzna Cię za wariata, który  gada  
         sam do siebie, zrób to szeptem): "Angielski sam wchodzi mi do  

         głowy". Jeżeli jesteś zainteresowany innym językiem, wstaw go  

         w miejsce angielskiego. 
             I sposób trzeci: poproś kogoś, żeby wskazał Ci  prosty  i  

         niezbyt długi, a interesujący dla Ciebie tekst, i przetłumacz  
         go ze słownikiem. Może się okazać, że satysfakcja  ze  zrozu- 

         mienia czegoś, na czym Ci zależało, jest większa niż niepora- 

         dność językowa. Moje pokolenie z dużym  skutkiem  uczyło  się  

         angielskiego na Beatlesach, a rosyjskiego na Okudżawie. 
             Opowiadam to wszystko, żeby było widać,  co  oznacza  czy  
         też z czego się składa owo "nie potrafię się  tego  nauczyć".  

         Na pierwszym miejscu oczywiście króluje ogólne poczucie  nie- 

         możności. Ale ważne jest też i to, że ani Twoi  dotychczasowi  

         nauczyciele, ani Ty sam nie mieliście wprawy  w  stopniowaniu  

         trudności, wybieraniu na początek zadań, których dobre  wyko- 
         nanie zachęciłoby Cię do dalszych prób. Nie było też  pomostu  

         do czegoś, co już umiesz. A poza tym nie miałeś okazji  prze- 

         żyć choćby niewielkiej satysfakcji związanej z wstępnym  opa- 

         nowaniem nowej umiejętności. 

             Chcę Ci na zakończenie tego wątku powiedzieć jedną rzecz:  
         żeby przekonać mnie, że nie jesteś w stanie czegoś  się  nau- 
         czyć, musiałbyś zużyć bardzo dużo energii i czasu.  A  myślę,  

         że i tak by Ci się nie udało. 

             Teraz sprawa pracy. Odnosi się do niej  to  wszystko,  co  

         mówiłam o trudnych początkach. Na niepewność związaną z  nową  
         sytuacją i nowymi zadaniami nakłada się  jeszcze  coś  -  po- 

         wszechny niedobry zwyczaj, że przełożeni niechętnie  wyrażają  
         uznanie, za to dość skrupulatnie wytykają błędy i z  upodoba- 

         niem ganią. Jeśli już i tak nie myślisz o sobie zbyt  dobrze,  

         pogrążasz się w tym jeszcze  bardziej.  I  często  nawet  nie  
         umiesz zobaczyć, kiedy z  nieporadnego  nowicjusza  zmieniasz  

         się w kompetentnego fachowca. A dopóki czujesz się  "młodszym  

         kolegą", Twoi współpracownicy i zwierzchnicy też mają  skłon- 
         ność, żeby Cię tak traktować. Może warto co pewien czas spra- 

         wdzać to przekonanie? 
             Jednym z łatwo dostępnych sprawdzianów jest  robienie  od  

         czasu do czasu - co pół roku, co rok - bilansu własnych doko- 

         nań. Szczegółowo i konkretnie: kartka papieru, Twoje prywatne  

         podliczenie, ile i czego  wykonałeś  w  "okresie  sprawozdaw- 
         czym". Sama tak robię, bo mnie też nieraz przychodzi do  gło- 
         wy, że od dłuższego czasu nic godnego uwagi nie zrobiłam. 

             Muszę powiedzieć, że ilekroć  kogoś  namówiłam  na  takie  

         sprawozdanie, zawsze kończyło się  radosnym  zaskoczeniem.  A  

         gdyby nawet wyszło Ci inaczej, przynajmniej będziesz miał ja- 

         kąś miarę, rozeznanie, że Twoje "nic nie zrobiłem" oznacza" o  
         trzy za mało" w jednej sprawie, "nie dość starannie" w innej,  

         a w pozostałych nie najgorzej. Zobacz, że  to  zupełnie  inny  

         punkt wyjścia, gdybyś chciał coś zmienić. 

             Najlepiej takie podliczenie  robi  niepracującym  matkom,  

         które często uważają, że czas przecieka im  przez  palce,  są  
         źle zorganizowane i z niczym nie dają sobie rady. Jeżeli  je- 
         szcze krytykuje je w tym  duchu  mąż  albo  teściowa,  trudno  

         przekonać je inaczej niż robiąc bilans  czasu.  Mówię  o  tym  

         przy okazji pracy, ponieważ uważam, że zajmowanie  się  małym  

         dzieckiem i domem to ciężka i odpowiedzialna praca, niejedno- 
         krotnie trudniejsza niż zajęcia zawodowe. 

             W podsumowaniu chcę przypomnieć, że w każdej z  wymienio- 
         nych dziedzin - w małżeństwie, w nauce, w pracy - Twoje  zda- 

         nie o sobie jest ważnym czynnikiem  sprawczym.  Mówiąc  proś- 

background image

         ciej, kiedy jest dobre, lepiej funkcjonujesz i Ty,  i  często  

         inni wokół Ciebie; kiedy jest złe, wyrabiasz się z reguły go- 
         rzej. 

             Podstawowa zasada postępowania  byłaby  tutaj  taka:  nie  

         ufaj swoim ogólnym złym opiniom o sobie spróbuj je  podważać,  
         zbieraj dowody na to, że nie masz racji, kiedy się tak  dołu- 

         jesz. 
             

            5. Obiektywność nie ma tu nic do rzeczy  

             Namawiam Cię, żebyś konkretnie i  szczegółowo  analizował  

         swoje przeświadczenia na własny temat,  ponieważ  przekonałam  
         się, że niskie poczucie własnej wartości w  różnych  dziedzi- 
         nach potrafi mieć niezbyt wiele wspólnego z  obiektywną  rze- 

         czywistością sprowadzoną właśnie  do  namacalnych  konkretów.  

         Chcę opowiedzieć tu o dwóch przypadkach, kiedy kontrast  mię- 

         dzy ogólną złą oceną a jej rozpisaniem na poszczególne eleme- 

         nty był wyjątkowo dobrze widoczny. 
             Jedna to opowieść Marka, pacjenta z grupy dla osób z ner- 

         wicą, w której byłam obserwatorem, kiedy  uczyłam  się  swego  

         zawodu. Otóż Marek uważał, że jest nie dość sprawny fizycznie  

         i wysportowany. Jego niedościgłym wzorem był ojciec,  kapitan  

         marynarki, któremu chciał zaimponować. Zapytany, czy uprawiał  
         kiedyś jakiś sport, Marek wymienił  jeździectwo,  pływanie  i  
         parę innych dyscyplin, w których osiągał bardzo dobre wyniki.  

         Kiedy doszedł do tego, że zdobył mistrzostwo Polski w skokach  

         spadochronowych, grupa zaczęła  się  śmiać.  On  w  pierwszej  

         chwili nie zrozumiał, co ludzi tak bawi, więc  chichocąc  za- 
         częli mu tłumaczyć, że wyżej w męskich  sportach  wspiąć  się  

         już nie można. 
             Bohaterką drugiej sytuacji, też w grupie  terapeutycznej,  

         była Lusia, trzydziestoletnia pracująca mężatka, matka dwojga  

         dzieci. Płacząc oskarżała się o to, że jest wyrodną  matką  i  
         złą żoną, nie dba o dom i rodzinę, poświęca im za mało  czasu  

         i starań. Na marginesie dodam, że pracowała na półtora etatu.  

         Poprosiłam Lusię, żeby opowiedziała, jak wygląda jej powszed- 
         ni dzień i sobota z niedzielą, szczegółowo, od rana  do  wie- 

         czora. W tej grupie było nas jeszcze pięć w  podobnej  sytua- 
         cji, jednocześnie matek i pracownic. Wszystkie opowiedziałyś- 

         my o swoim gospodarowaniu czasem i okazało się,  że  każda  -  

         chociaż ma tylko jedną pracę - poświęca obowiązkom domowym  i  

         rodzicielskim mniej więcej tyle samo czasu co Lusia. 
             Można powiedzieć, że tych dwoje to wyczynowcy. I  rzeczy- 
         wiście, a mimo to wynikom ich życiowych starań nie udało  się  

         przebić przez uporczywe przeświadczenie,  że  nie  sprawdzili  

         się w ważnych dla siebie dziedzinach. Tym bardziej trudno  mi  

         uwierzyć, że uda się to w Twoim przypadku, skoro nie skaczesz  

         ze spadochronem i nie pracujesz na półtora etatu (trochę  się  
         niepokoję, czy aby te przykłady - powtarzam, wyjątkowe - znów  

         nie wpędziły Cię w kompleksy). 

             Dlatego jeszcze raz namawiam  Cię  do  sprawdzania  swego  

         ogólnego mniemania o sobie za pomocą rozkładania go na  czyn- 

         niki pierwsze. Nic nie zrobiłeś w tym tygodniu? Wypisz,  czym  
         się zajmowałeś w każdym kolejnym dniu.  Zawsze  wszystko  gu- 
         bisz? Przypomnij sobie ostatnie trzy przypadki, kiedy Ci  coś  

         zginęło. Jesteś złym pracownikiem? Sprawdź, ile razy i za  co  

         zganił Cię ostatnio szef. Może uda Ci się prześledzić to bar- 

         dziej szczegółowo i konkretnie, a dzięki temu bardziej reali- 
         stycznie - i w korzystniejszym świetle - zobaczyć siebie. 

             
            6. Na wierzchu i pod spodem  

             Chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej  konsekwencji  nis- 

background image

         kiej samooceny, która chyba Ciebie nie dotyczy. Jeśli  zabra- 

         łeś się do czytania tej książki, to na pewno masz  świadomość  
         swoich kłopotów i chęć zmiany. Natomiast sytuacja, którą  te- 

         raz chcę opisać, dotyczy ludzi nieświadomych swoich  komplek- 

         sów. Chodzi mi o zarozumialców, szpanerów, zadufków -  osoby,  
         które za wszelką cenę usiłują udowodnić swoją wyższość.  Otóż  

         chcę Ci zwrócić uwagę, że w gruncie rzeczy są do Ciebie  pod- 
         obni. 

             Przypomina mi się Wiśka, która nie dawała nikomu dojść do  

         słowa; Paweł, który zawsze wiedział lepiej; Monika  próbująca  

         oczarować wszystkich mężczyzn bez wyboru; Kuba zawsze gotowy,  
         żeby lekceważąco wypowiedzieć się  o  cudzych  osiągnięciach,  
         choćby to nawet była nagroda Nobla. Zawsze myślałam o nich ze  

         współczuciem. Skoro tak bardzo chcieli udowodnić całemu świa- 

         tu, że są lepsi - albo że inni są gorsi, co na jedno wychodzi  

         - to rozumiem, że sami bynajmniej nie byli o tym przekonani. 

             Czuli się tak niepewnie, że aż musieli zbudować sobie ca- 
         łą sztuczną konstrukcję, teatr pozorów, żeby  zasłonić  przed  

         ludźmi swoje prawdziwe samopoczucie. Zresztą robili to nie ze  

         złej woli, tylko dlatego, że było im - tak jak Tobie - trudno  

         ze sobą wytrzymać. Z czasem tak zżyli się z  odgrywaną  przez  

         siebie rolą, że stracili kontakt ze  swoim  wnętrzem,  swoimi  
         prawdziwymi przeżyciami. 
             Myślę, że czasem im zazdrościsz łatwości, z  jaką  przed- 

         stawiają swoje zdanie, siły przebicia i pewności siebie. Rze- 

         czywiście, z wieloma sytuacjami radzą sobie lepiej od Ciebie,  

         ale czy lepiej się czują? Nie jestem o tym  przekonana.  Wiem  
         na pewno, że dopadają ich załamania i depresje,  nagle  prze- 

         stają się wyrabiać i wtedy czują  się  bardziej  bezradni  od  
         Ciebie. A przede wszystkim kiepsko im się układają kontakty z  

         ludźmi. 

             Paradoksalnie, potrzebują tego samego co Ty: uznania, do- 
         cenienia, pochwały. A inni wcale się do tego nie kwapią.  Sam  

         pewnie wiesz, że jak ktoś się wywyższa, masz  go  ochotę  nie  

         pochwalić, tylko ściągnąć na ziemię, przekłuć szpilką jak ba- 
         lon, żeby uszło powietrze. 

             Ci, którzy naprawdę siebie lubią, znają swoją  wartość  i  
         mają zaufanie do własnych możliwości, nie muszą się przed ni- 

         kim wykazywać. Nie potrzebują ciągłych potwierdzeń od innych,  

         bo rzeczy oczywiste nie wymagają dowodów. Są zwyczajnie skro- 

         mni, nie muszą też ukrywać wad i słabości, żyć z ciągłą  oba- 
         wą, że ktoś ich zdemaskuje. Ich spokój i harmonia  wewnętrzna  
         promieniują na zewnątrz, a ludzie lgną do nich  i  kochają  -  

         zdawałoby się - za nic. 

             

            7. Prawie wszystko możesz 

             Każdy z nas wykorzystuje  tylko  niewielki  procent  siły  
         swoich mięśni i możliwości swojego umysłu. I nie jest to moje  

         pobożne życzenie ani wyraz ogólnej wiary w  człowieka,  tylko  

         wynik żmudnych i wieloletnich badań  fizjologów.  Jak  sądzę,  

         osiągamy tak mało w stosunku do swoich możliwości między  in- 

         nymi dlatego, że brak nam wiary w ich ogrom i różnorakość. 
             Przez wiele lat zgromadziłam niemałą kolekcję opowieści z  
         literatury i z życia o ludziach,  którym  udało  się  dokonać  

         rzeczy niemożliwych. Joanna D'Arc zebrała wielką armię i  po- 

         prowadziła ją do walki, Ghandi bez przemocy uwolnił Indie  od  

         Anglików, Jacek Kuroń zapoczątkował  ruch  społeczny,  dzięki  
         któremu runął w Polsce ustrój komunistyczny - to są przykłady  

         szeroko znane. 
             Ale chcę też wspomnieć o kilku innych, znacznie skromnie- 

         jszych, a równie nieprawdopodobnych.  Mówię  "nieprawdopodob- 

background image

         nych", ponieważ zanim te osoby zrobiły to, co zrobiły, wszys- 

         tkim wokół wydawało się to niemożliwe. Jak choćby Tadeusz Pa- 
         ciorek, psycholog więzienny z Siedlec, który przez  parę  lat  

         dobijał się o wprowadzenie grup  Anonimowych  Alkoholików  do  

         zakładów karnych. Kto trochę wie  o  polskim  więziennictwie,  
         przyzna, że taki pomysł całkiem niedawno musiał  wydawać  się  

         szalony. Dzisiaj mamy w Polsce już kilkadziesiąt grup  AA  za  
         kratkami, są nawet stosowne  odgórne  instrukcje  ułatwiające  

         zakładanie nowych. Zawsze, kiedy spotykam Tadeusza, mam  wra- 

         żenie, że kontaktuję się z człowiekiem, który  przebił  głową  

         mur. 
             Inny przykład to Ewa Milewicz, kobieta po chorobie Heine- 
         go-Medina, której tak trudno się poruszać, że  problemem  dla  

         niej jest nawet wejście na schody. A jednak: była w  opozycji  

         jeszcze przed Sierpniem  1980,  w  stanie  wojennym  aktywnie  

         działała w podziemiu, dziś jest w czołówce dziennikarzy  "Ga- 

         zety Wyborczej". Ale najbardziej Ewa zadziwiła mnie  tym,  że  
         po wyjściu za mąż urodziła i wychowała dziecko,  choć  w  jej  

         sytuacji wydawało się to zamiarem ponad siły. Córka Ewy  jest  

         już na studiach i stanowi żywy dowód na to, że rzeczy niemoż- 

         liwe są możliwe. 

             I wreszcie trzeci przykład: Tadeusz Orłowski,  niepełnos- 
         prawny zdobywca Tatr. Wybitny lekarz, członek Polskiej Akade- 
         mii Nauk, dziś już starszy pan, należał do  najlepszych  pol- 

         skich taterników swojego pokolenia. Ma  jedną  nogę  krótszą,  

         mocno utyka, a mimo to dokonał pierwszych przejść wielu  dróg  

         wspinaczkowych w Tatrach. Tak trudnych, że podobno wśród  na- 
         szych alpinistów kursuje powiedzenie: "Ja na drogi Orłowskie- 

         go wolę chodzić na  drugiego" (bo wtedy spadanie  jest  mniej  
         niebezpieczne). Myślę, że kto inny na jego miejscu  nawet  by  

         się nie wybrał na dłuższy górski spacer. 

             Nie namawiam Cię tutaj, żebyś nastawiał się na przebudowę  
         świata albo całkiem nie licząc się z okolicznościami  porywał  

         się z motyką na słońce. Chcę tylko uprzytomnić Ci, że  zasad- 

         nicza różnica pomiędzy tymi osobami a innymi  jest  taka,  że  
         one wierzyły w możliwość osiągnięcia z pozoru nierealnych ce- 

         lów. Chcę korzystając z ich przykładu przekonać Cię, żebyś  -  
         zanim odruchowo, z nawyku powiesz o czymś "to nie dla mnie" -  

         zastanowił się nad tym. Może  jednak  warto  zakreślać  swoje  

         plany ambitniej, a nawet dużo ambitniej, niż masz w zwyczaju?  

             
 
 

            Rozdział III: O ładowaniu akumulatorów,  nagrywaniu  płyt  i  

         filtrach 

             

             Gdyby Ci się zdawało, że ten rozdział został przez  pomyłkę  
         przeniesiony z innej książki, to chcę Cię uspokoić,  że  jednak  

         tak nie jest. Nadal będziemy się zajmować poczuciem własnej wa- 

         rtości, a konkretnie tym, jak ono  się  kształtuje.    Poprostu  

         czasem lubię porównywać mechanizmy  psychologiczne  do  jakichś  

         urządzeń, bo wtedy najważniejsza  zasada  funkcjonowania  staje  
         się lepiej widoczna - wpływy, jakim podlega psychika ludzka, są  
         tak skomplikowane i różnorodne, że często warto opisać  coś  za  

         pomocą pewnego skrótu. 

             Akumulator jako model pojawił mi się tak  dawno,  że  już  

         nawet nie pamiętam kiedy. Na pewno było to  w  momencie,  gdy  
         czułam się wyczerpana, na resztkach energii i  bez  szans  na  

         oparcie w kimś z zewnątrz, kto mógłby mi pomóc doładować nie- 
         co nowych sił i optymizmu. Potem się okazało, że nie ja jedna  

         mam podobne skojarzenia, w każdym razie dla bardzo wielu osób  

background image

         jest ono czytelnym i równie wygodnym skrótem myślowym jak dla  

         mnie. 
             O czymś w rodzaju zapisów czy też nagrań w psychice czło- 

         wieka mówi wielu autorów, a w języku potocznym też natrafiamy  

         na wyraźne ślady tego typu skojarzeń, kiedy  mówimy,  że  coś  
         komuś w duszy gra albo że stale powtarza  starą  śpiewkę.  Ta  

         analogia przyda nam się też w następnym rozdziale, kiedy  bę- 
         dę mówić o tym, jak wymazywać stare nagrania i  nagrywać  czy  

         zapisywać inny tekst - może melodię?  -  w  miejsce  starego,  

         który nie najlepiej Ci służy. Zaś do filtrów dojdziemy w sto- 

         sownym momencie. 
             Wszystkie te porównania  czy  modele  mają  swoje  zalety  
         (prostota, czytelność, łatwość przekazywania innym), ale  też  

         zasadniczą wadę: nie do wszystkiego  pasują,  nadużywane  nie  

         sprawdzają się. 

             

            1. Jeżeli jesteś jak gramofon... 
             Wróćmy do ćwiczenia  z  początku  -  uzupełniania  zdania  

         "Ania jest...". Jest to najbardziej zwięzły i zarazem  bardzo  

         archaiczny opis Twego poczucia własnej wartości. Jak już  mó- 

         wiłam, mnie przez całe lata pojawiało się - mimo całkiem nie- 

         złych zdolności intelektualnych - zdanie "Ania jest  głupia".  
         I żadne dobre stopnie, sukcesy na studiach, rozpoczęty dokto- 
         rat, nawet napisane książki nie potrafiły tego zmienić.  Dla- 

         czego? 

             Bo w głowie miałam - Ty też masz - jakiś wcześniejszy za- 

         pis, jakieś przeświadczenie na własny temat, twarde jak skała  
         i jak skała odporne na wpływy zewnętrzne. Trudno je  zmienić,  

         bo pochodzi z najwcześniejszego okresu życia, jeszcze z  nie- 
         mowlęctwa. Pamiętasz film Disneya o śpiącej  królewnie?  Jest  

         tam scena, kiedy trzy zacne grubiutkie wróżki  pochylają  się  

         nad kołyską królewskiej córki i dotykając jej różdżkami prze- 
         powiadają, że będzie piękna, dobra i mądra. Z nami wszystkimi  

         było podobnie: nad kołyską albo trochę później  jakieś  ważne  

         osoby powiedziały nam, jacy będziemy. 
             Może nie tyle powiedziały, co mówiły wiele razy i w ciągu  

         wielu lat. Może nie zawsze mówiły, tylko dawały do  zrozumie- 
         nia poprzez gest czy minę, jak również poprzez to, czego  nie  

         robiły. Dziesiątki razy we wspomnieniach z dzieciństwa, jakie  

         słyszałam w prowadzonych przez siebie grupach, powtarzały się  

         gorzkie słowa: "Nikt mnie nigdy nie brał na kolana, nie przy- 
         tulał, nie głaskał po głowie, nie chwalił". W pierwszych  la- 
         tach życia - jedni mówią o pierwszym roku, inni o  dwóch  la- 

         tach, jeszcze inni o pięciu albo nawet dłużej  -  nagrało  Ci  

         się w głowie szereg płyt z informacjami o tym, jaki jesteś, o  

         Twojej urodzie, zdolnościach, możliwościach. 

             Weźmy sobie prosty przykład. Maluch postawił trzy  klocki  
         jeden na drugim i przyszedł do mamy ze słowami: "Patrz,  jaki  

         zbudowałem piękny pałac". Rzecz zresztą mogła dziać się  zna- 

         cznie wcześniej nie przyszedł, tylko przyczołgał się na czwo- 

         rakach i nie powiedział, tylko spojrzał pytająco. Od tego, co  

         zrobi matka, zależy teraz, jakie nagranie na własny temat za- 
         pisze się w głowie jej dziecka. 
             Rozpatrzmy kilka możliwości zakładając,  że  tak  właśnie  

         matka reaguje często, na tyle często, że u  dziecka  wytwarza  

         się na tej podstawie przekonanie o naturze świata. Tak,  tak,  

         myśl że nie przesadzam dla niemowlaka do roku czy półtora ma- 
         tka stanowi prawie cały świat, więc to ona jest głównym źród- 

         łem poczucia, że ten świat  jest  życzliwy,  godny  zaufania,  
         bezpieczny, czy też obojętny albo wręcz szorstki i wrogi. 

             Możliwość pierwsza - mama zajęta czym  innym  nie  zwraca  

background image

         uwagi na dziecko. Skutek: wytwarza się u  niego  przekonanie,  

         że "żadne moje starania czy osiągnięcia nie mają znaczenia". 
             Możliwość druga - mama zirytowana na przykład na ojca al- 

         bo bardzo zmartwiona brakiem pieniędzy  odburknie,  żeby  dać  

         jej spokój. Skutek: powstaje zapis, że "kiedy coś  mi  wycho- 
         dzi, inni złoszczą się i opędzają ode mnie". 

             Możliwość trzecia - mama odezwie się  lekceważąco:  tylko  
         trzy klocki? i stoją krzywo! Skutek: "żebym nie wiem jak  się  

         starał, nic godnego uwagi mi nie wyjdzie, nie uda się  zasłu- 

         żyć na uznanie". 

             Możliwość czwarta - mama pochwali "ślicznie, synku!  "  i  
         pogłaszcze albo popatrzy z ciepłą  aprobatą.  Skutek:  "warto  
         się starać, potrafię!". 

             Możliwość piąta (a właściwie cała gama możliwości) - mama  

         pochwali, ale nawet nie spojrzy albo  zrobi  zniecierpliwioną  

         minę. Skutek: niepewność dezorientacja co do  znaczenia  róż- 

         nych sygnałów docierających ze świata, poczucie, że  się  ich  
         nie rozumie. 

             Naturalnie w rzeczywistości malutkie dziecko podlega naj- 

         różnorodniejszym wpływom, zwykle już od  początku  otacza  je  

         kilka osób, a matka nie jest automatem i  zachowuje  się  raz  

         tak, a raz inaczej. Można więc raczej mówić o  tym,  że  suma  
         tych wszystkich oddziaływań składa się  na  powstanie  pewnej  
         skłonności do odbierania świata. Sytuacja z klockami to celo- 

         we uproszczenie, zrobione po to, żeby łatwiej było zaobserwo- 

         wać, jak kształtuje się poczucia własnej wartości. 

             Wydaje mi się, że przywiązujemy zbyt małą wagę do tego, w  
         jakim stopniu i w jaki sposób nasza własna historia odcisnęła  

         się w nas i jak wpływa na teraźniejszość.  Pozwól,  że  odbę- 
         dziemy teraz tę wędrówkę: od początku życia do dorosłości. 

             

            2. Narodziny - najważniejsza chwila w życiu 
             Psychika noworodka to nieomalże czysta, biała karta czy -  

         jeśli wolisz - zestaw nowych płyt, na których jeszcze nic nie  

         zostało nagrane. Dlatego wszystko, co do Ciebie  wówczas  do- 
         cierało, osadziło się bardzo głęboko, tworząc jakby fundament  

         tego, jakim się staniesz. 
             To, czego dowiadujesz się o sobie, może pochodzić nawet z  

         czasów jeszcze wcześniejszych. W mądrości ludowej zawsze było  

         wiadomo, że kobieta w ciąży nie  powinna  oglądać  strasznych  

         widoków, że trzeba chronić ją przed przykrymi  przeżyciami  i  
         dostarczać nie tylko dobrego jedzenia, ale też dobrych myśli,  
         otaczać miłością, zaś dookoła powinno być dużo pięknych  rze- 

         czy i muzyki. 

             Jeżeli lubisz racjonalne wyjaśnienia, to może przekonywa- 

         jąco zabrzmi dla Ciebie przypuszczenie, że  zapewne  jest  to  

         zjawisko o naturze biochemicznej: pod wpływem pozytywnych bo- 
         dźców, w dobrej atmosferze zmienia się wydzielanie wewnętrzne  

         i do płodu przez pępowinę docierają wraz z krwią  matki  inne  

         substancje. Wiele kobiet w ciąży odruchowo  głaszcze  się  po  

         brzuchu, niektóre rozmawiają ze swoim  jeszcze  nienarodzonym  

         dzieckiem, co - dla mnie nie ulega wątpliwości - dobrze  robi  
         takiemu małemu człowiekowi. 
             Z drugiej strony wiele kobiet, zwłaszcza w pierwszej cią- 

         ży, przeżywa bardzo dużo lęku i napięcia. Gdyby mogły się nim  

         podzielić, opowiedzieć komuś o swoich obawach, już to miałoby  

         dobroczynny, kojący skutek. Może mogłyby usłyszeć coś  pocie- 
         szającego - wiem, że kilka uspokajających słów potrafi  rady- 

         kalnie zmienić na lepsze nastrój przyszłej matki. Jej natura- 
         lny obrońca i opiekun, przyszły ojciec, akurat  tutaj  często  

         nie potrafi wiele pomóc, bo sam bardzo się boi i woli  unikać  

background image

         niepokojących tematów. 

             W dodatku wszyscy - niestety - jesteśmy wychowani  w  ja- 
         kimś fałszywym kulcie macierzyństwa, który nakazuje  kobiecie  

         być zadowoloną i szczęśliwą w oczekiwaniu  na  dziecko  (mówi  

         się przecież "błogosławiony stan"), a  nie  pozwala  zdradzać  
         się z obawami i poczuciem dyskomfortu.  Pozostaje  więc  albo  

         tłumić te uczucia, albo rozmawiać o nich tylko  z  kobietami,  
         które są bądź były w podobnej sytuacji. A ich opowieści  zwy- 

         kle dodatkowo podsycają lęk. 

             Pamiętam, jak pod koniec pierwszej ciąży zostałam  wcześ- 

         niej skierowana do szpitala i głównie chowałam głowę pod koł- 
         drę albo zasłaniałam się książką (walkmanów jeszcze wtedy nie  
         było), żeby nie słyszeć tego, co mówią moje  współmieszkanki.  

         Bo cały czas opowiadały tylko o smutnych,  przykrych,  okrop- 

         nych i przeraźliwych rzeczach, jakie zdarzyły się i mogą zda- 

         rzyć przy porodzie lub po nim. 

             Przyszła matka rzadko może dać upust napięciom  i  lękom,  
         więc nosi je niejako w sobie  razem  z  przyszłym  dzieckiem.  

         Dlatego nie jest rzadkością sytuacja, gdy ono, zanim się  je- 

         szcze urodzi - tak przynajmniej twierdzą niektórzy, a ja  się  

         z nimi zgadzam - odbiera komunikat, że coś w  związku  z  nim  

         jest nie w porządku. 
             Wreszcie poród, zwykle bardzo higieniczny, ale też bardzo  
         przykry i bezosobowy. Pierwsze wrażenia, jakie atakują dziec- 

         ko przychodzące na świat w szpitalu, to ostre światło,  prze- 

         raźliwie głośne dźwięki, straszne zmiany temperatury i mecha- 

         niczne dotknięcia rąk. To nie jest powitanie oczekiwanego go- 
         ścia, tylko taśmowa obróbka: mycie, krępowanie na  sztywno  w  

         kilka pieluch, zakraplanie czegoś do oczu, zastrzyk. I przede  
         wszystkim samotność. Są już miejsca na  świecie,  gdzie  jest  

         inaczej: dziecko rodzi się do rąk ojca, który z  czułością  i  

         troską przenosi je na brzuch matki. Myślę, że to zupełnie in- 
         ny start w życie. 

             Przecież i tak noworodek ma wystarczająco trudne zadanie.  

         Musi z przyjaznego i w stu procentach dostosowanego  do  jego  
         możliwości środowiska przenieść się w takie, do którego on ma  

         się przystosować. Musi nauczyć się oddychać,  ssać,  opanować  
         regulację temperatury - są to wszystko rzeczy, które wymagają  

         nieprawdopodobnego nakładu energii i wytężonego treningu. Je- 

         śli kompletnie bezbronny maluszek nie ma wtedy poczucia  czy- 

         jejś ciepłej obecności, oparcia, źródła ukojenia,  to  już  u  
         samych początków nabiera przekonania, że nie jest wart opieki  
         i troski, że nie zasługuje na miłość. 

             Stanowimy kolejne pokolenie takich szpitalnych noworodków  

         i na pewno fakt, że jest wśród nas tak wiele osób o złej  sa- 

         moocenie, po części z tego właśnie  wynika.  A  swoją  drogą,  

         ciekawa jestem, jakie będą dzieci rodzone bez lęku,  w  przy- 
         ćmionym świetle i cichych dźwiękach łagodnej muzyki, nie  od- 

         rywane od matki, której cały czas towarzyszy  ktoś  bliski  i  

         kochający. 

             Czy wiesz coś o tym, w jakiej atmosferze  Ty  przyszedłeś  

         na świat? W domu czy w szpitalu? Czy byłeś dla  rodziców  wy- 
         czekiwanym gościem, czy zbędnym balastem? Chcę się z Tobą po- 
         dzielić historią jednej z najbardziej promiennych osób, jakie  

         spotkałam w życiu, amerykańskiej terapeutki Heidi Schleifer. 

             Jej rodzice uciekli z hitlerowskiego obozu  koncentracyj- 

         nego w Transylwanii i po wielokilometrowej  pieszej  wędrówce  
         znaleźli się w miejscu, z którego cudem  przedostali  się  do  

         Szwajcarii. Heidi opowiadała: "Przyszłam tam na świat dokład- 
         nie w dniu, kiedy została wyzwolona Francja. Wszyscy  szaleli  

         z radości. Nieznajomi rzucali się sobie na szyję, ludzie szli  

background image

         po ulicach objęci, płakali ze szczęścia, śpiewali - a ja myś- 

         lałam, że to wszystko na moją cześć". 
             

            3. Miłość przenika przez skórę  

             To zdanie, które poraziło mnie swoją trafnością, pochodzi  
         z artykułu w czasopiśmie  "Rodzice  i  Dziecko"  (maj  1992),  

         gdzie wyczytałam, że w proporcji do wagi  ciała  niemowlę  ma  
         około dwa razy większą powierzchnię skóry niż dorosły. I  je- 

         szcze: "Dla niemowlęcia czułości ze strony matki są warunkiem  

         niezbędnym do życia, ponieważ każde dotknięcie jest  impulsem  

         dla mózgu i systemu nerwowego. Od dawna  wiadomo,  że  rozwój  
         dzieci, które nie są głaskane i pieszczone,  jest  gorszy.  W  
         skrajnych przypadkach brak kontaktu fizycznego prowadzić może  

         nawet do śmierci". 

             Dlatego dawny zwyczaj noszenia niemowlaka  w  chuście  na  

         piersiach czy na plecach i nasze dzisiejsze nosidełka, pozwa- 

         lające swobodnie poruszać się z maluszkiem  przytroczonym  do  
         brzucha lub biodra, mają dobroczynne działanie.  Instynktowna  

         wiedza o ważności kontaktu fizycznego sprawia, że często  oj- 

         cowie - mniej niż matki przejęci  straszliwymi  bakteriami  -  

         kładą sobie taką kruszynkę na brzuch albo pierś i tak spędza- 

         ją z nią czas ku obopólnemu wielkiemu zadowoleniu. 
             Widziałeś na pewno, jak matka albo  babcia  przewija  lub  
         ubiera dziecko. Jeśli masz własne, czy zastanawiałeś się, jak  

         to robisz? Najczęściej jest to okazja do pieszczot i  czułoś- 

         ci, ale niekiedy widuję mamy bardzo spięte  albo  zirytowane,  

         kiedy to robią. Zauważyłam też, że znaczna część matek -  na- 
         wet tych najczulszych - omija różne partie ciała, na przykład  

         prawie nie dotyka dołu brzucha i narządów płciowych, chyba że  
         podczas mycia. 

             Kiedy już byłam tego świadoma, zorientowałam się w pewnym  

         momencie, że przy przewijaniu  mojej  młodszej  córki  lepiej  
         traktuję tył niż przód, o wiele rzadziej dotykając jej klatki  

         piersiowej, brzuszka i podbrzusza. Starałam  się  to  później  

         zmienić w obawie, żeby moja mała nie została z informacją, że  
         jedne kawałki jej ciała są lepsze, a inne gorsze.  Myślę,  że  

         skoro miłość przenika przez  skórę,  niemowlaki  powinno  się  
         głaskać od stóp do głów. 

             Ważne jest nie tylko dotykanie, lecz cały sposób  kontak- 

         towania się, na przykład noszenie na rękach: można jak oboję- 

         tny pakunek, a można czule, miękko i wygodnie. Ważnym źródłem  
         informacji o sobie jest też dla malutkiego dziecka ton  głosu  
         otaczających je dorosłych. Treści być może jeszcze nie  rozu- 

         mie, ale sens wyczuwa, głównie z tonu  głosu.  Zauważyliście,  

         że matki, babcie, a często i ojcowie, kiedy mają poczucie, że  

         nikt się im nie przysłuchuje, zaczynają przemawiać do niemow- 

         laków takim specjalnym, wysokim głosem? To "ciu-ciu-ciu" nie- 
         których śmieszy, ale jego główny odbiorca jest zachwycony, bo  

         z tego czyta, że jest kochany, że lubi się z nim być. 

             Pomiędzy niemowlęciem a jego otoczeniem, zwłaszcza matką,  

         wkrótce wytwarza się odruchowy mechanizm  porozumiewania  się  

         bez słów, odczytywania stanów uczuciowych. Zwykle matka  bar- 
         dzo szybko uczy się, że kiedy jest spięta, zdenerwowana, peł- 
         na niepokoju albo złości, wtedy jej dziecko zaczyna być  pła- 

         czliwe, gorzej je, wyrywa się przy ubieraniu. W niedobrej at- 

         mosferze nawet karmienie piersią - tak wskazane  dla  dziecka  

         zarówno ze względu na wartość pokarmu, jak i możliwość najcu- 
         downiejszego dla niego kontaktu - może okazać się niekorzyst- 

         ne. 
             Wyczytałam gdzieś kilkanaście lat temu sprawozdanie z ba- 

         dań amerykańskich nad dwoma rodzajami żłobków. Jedne - w  bo- 

background image

         gatej dzielnicy, prowadzone  były  niezwykle  higienicznie  i  

         "naukowo", z fachowymi pielęgniarkami w  charakterze  opieku- 
         nek. Drugie - w dzielnicy biedoty miały kiepskie warunki  lo- 

         kalowe i poziom czystości, zaś dziećmi zajmowały  się  proste  

         kobiety bez żadnych kwalifikacji. 
             Pielęgniarki w obawie przed infekcją starały się jak naj- 

         mniej dotykać niemowlaków, a one mimo to bardzo dużo chorowa- 
         ły, rozwijały się wolno, były apatyczne.  Natomiast  w  "gor- 

         szych" żłobkach maluchy były wesołe, energiczne,  rozgarnięte  

         i zdrowe. O ile pamiętam, właśnie te choroby spowodowały całą  

         serię badań. 
             Nie udało się znaleźć żadnego czynnika o charakterze  me- 
         dycznym czy higienicznym, który mógłby je powodować.  Domysły  

         skierowano więc w stronę psychologii i wtedy wyszło  na  jaw,  

         że ciepłe, gadatliwe murzyńskie nianie - które skubały, głas- 

         kały, przewracały, przytulały, nosiły dzieci - są właśnie tym  

         poszukiwanym elementem zapewniającym zdrowie i dobre  samopo- 
         czucie. 

             A zatem w tym okresie życia, kiedy jeszcze nie potrafiłeś  

         porozumiewać się za pomocą słów, wieloma innymi  drogami  do- 

         cierały do Ciebie informacje kształtujące  Twój  autoportret.  

         Od tego, czy otaczała Cię wówczas atmosfera zadowolenia i za- 
         chwytu, czy lęku, złości i napięcia, zależało  nie  tylko  to  
         jak w niemowlęctwie spałeś i jadłeś, płakałeś czy nie,  byłeś  

         zdrowy jak rydz czy chorowity, ale również to, jak się w póź- 

         niejszych latach czułeś na świecie i jak z tym jest  dzisiaj.  

         Inaczej mówiąc, z tamtego  okresu  pochodzi  podstawowy  zrąb  
         Twego poczucia, że zasługujesz na miłość i radość życia  albo  

         nie. 
             Muszę tu zrobić jedną  dygresją,  przeznaczoną  zwłaszcza  

         dla kobiet, które mają do siebie pretensje, że za mało  czasu  

         poświęcają dziecku. Otóż myślę, że lepsza od pełnego  poświę- 
         cenia i ciągłej obecności jest sytuacja, kiedy matka  potrafi  

         zorganizować sobie "wychodne", skoro  poczuje,  że  ma  dosyć  

         opiekowania się swoją pociechą i przesiadywania w domu. 
             Zajmowanie się malutkim dzieckiem to ciężka praca i  duży  

         wysiłek psychiczny, który wymaga przerw na odpoczynek i zmia- 
         nę otoczenia. Jeżeli matka sobie tego  nie  zapewni,  często,  

         chcąc nie chcąc, daje dziecku odczuć, że jest nim zmęczona. I  

         mimo najlepszych intencji i najuczciwszych starań zamiast ko- 

         munikatu "dobrze mi z tobą", przekazuje coś wręcz  przeciwne- 
         go: "jesteś dla mnie  ciężarem",  "męczysz  mnie",  "złościsz  
         mnie". 

             Kiedy moja pierwsza córka miała  cztery  miesiące,  a  ja  

         chciałam być idealną matką i byłam już na  ostatnich  nogach,  

         mądra lekarka - pediatra, która się  nią  opiekowała,  powie- 

         działa do mnie: "Niech pani zadba o siebie, zajmie się trochę  
         czym innym. Małej jest potrzebna mama wypoczęta i  zadowolona  

         z życia". 

             

            4. Na co mnie stać?  

             Odpowiedź na to pytanie kształtuje się nieco  później,  w  
         czasie, kiedy malutki człowiek zaczyna zdobywać  świat:  uczy  
         się siadać, stawać i chodzić,  posługiwać  się  przedmiotami,  

         uruchamiać urządzenia. Wciąż jeszcze jego osiągnięcia i pora- 

         żki zależą od innych, ale w coraz większym stopniu staje  się  

         aktywnym uczestnikiem, a nie tylko obiektem ich zabiegów.  Na  
         przykładzie nauki chodzenia najlepiej widać, jak powstaje po- 

         czucie "ja mogę" - ta część samooceny, od której będzie zale- 
         żała aktywność i inicjatywa, zdolność  osiągania  sukcesów  i  

         znoszenia niepowodzeń. 

background image

             Dwuletni Krzyś, o którym chcę tu opowiedzieć, jest dziec- 

         kiem chyba nietypowym. Włazi na kredens w kuchni i na  piani- 
         no, wędruje po poręczach foteli, skacze z murków  i  sprzętów  

         prawie tak wysokich jak on sam. Przewraca  się  czasami  przy  

         bieganiu, ale rzadko kiedy płacze. Musi się naprawdę  porząd- 
         nie rąbnąć, żeby chciało mu się  obwieszczać  światu  głośnym  

         rykiem, że coś sobie złego zrobił. Wyraźnie różni się od swo- 
         ich rówieśników sprawnością fizyczną i śmiałością. 

             Spytałam jego mamę, skąd się bierze ta różnica. A ona  na  

         to opowiedziała mi, jak postępują słoniowe matki względem ma- 

         łych słoni, kiedy te mają się wygramolić z dołu albo wejść na  
         skarpę. Wyczytała to gdzieś i postanowiła przyjąć jako regułę  
         własnego postępowania. Otóż słoniątko samo wdrapuje  się  pod  

         górę tak długo i na tyle wysoko, jak da radę. I dopiero kiedy  

         zaczyna się obsuwać, słonica podpycha je trąbą, ale  delikat- 

         nie, tylko na tyle, żeby starało się dalej. Pozwala mu  nawet  

         spadać, a z pomocą przychodzi dopiero wtedy, gdy  zanosi  się  
         na to, że małe zrezygnuje. Inaczej mówiąc, pozwala mu przeko- 

         nać się, ile potrafi, i wykorzystać do maksimum własne możli- 

         wości. 

             "Wiesz - mówiła dalej - strasznie się o niego boję i dla- 

         tego staram się być w pobliżu i w razie czego złapać w locie.  
         Ale nie chcę, żeby wyrósł na taką niezdarę jak ja. Mnie, kie- 
         dy byłam mała, mama albo babcia tak skutecznie chroniły przed  

         jakimkolwiek niebezpieczeństwem, że zawsze byłam  jakaś  taka  

         nieruchawa i nieporadna. Nie biegaj, bo upadniesz, nie skacz,  

         bo się potłuczesz - bez przerwy wbijali mi do głowy w dzieci- 
         ństwie. Wbijali, aż wbili chyba na zawsze." 

             Często dorośli próbują ochronić dziecko albo ułatwić  ży- 
         cie jemu i sobie: nakarmię cię, bo się ubrudzisz; dam pić, bo  

         jeszcze rozlejesz; ubiorę, to będzie szybciej; przyniosę, że- 

         by ci nie było ciężko. Na różne sposoby ograniczają jego  dą- 
         żenie do samodzielności. A do malucha,  któremu  nie  pozwala  

         się próbować, dociera wyraźny komunikat, że  "nie  potrafisz,  

         nie możesz, tobie się nic nie uda". 
             

            5. Lepiej nie przeżywać 
             Chcę tu powiedzieć o jeszcze jednym  fragmencie  autopor- 

         tretu, który zaczyna kształtować się na tyle wcześnie, że wa- 

         rto o nim mówić już teraz, kiedy zastanawiamy się nad znacze- 

         niem najwcześniejszego etapu życia. Chodzi mianowicie  o  to,  
         co wolno, a czego nie wolno przeżywać. W  tym  miejscu  oddam  
         głos świetnemu angielskiemu psychoterapeucie Robinowi Skynne- 

         rowi, który opisuje powstawanie wewnętrznego zakazu przeżywa- 

         nia na przykładzie złości. 

             "(...) Nasz maluch stopniowo nabierze przekonania, że złość  

         jest niedobra, ponieważ pozostała część jego rodziny czuje  się  
         w obliczu złości bardzo nieswojo, niezręcznie i bardzo się  jej  

         wstydzi. (...) Taki komunikat dociera do dziecka  raz  po  raz.  

         Widzi ono również, jak bardzo jego złość  smuci  rodziców,  jak  

         wcale nie potrafią sobie z nią poradzić i jak ignorują je  albo  

         odsuwają się od niego czy nawet atakują, ilekroć ono samo  pró- 
         buje ją okazać. Nie trzeba wiele czasu, żeby dziecko też zaczę- 
         ło przeżywać złość jako coś niedobrego. Widzi przecież, że  nie  

         może być kochane, kiedy się wścieka, a ponieważ wszystkie dzie- 

         ci chcą być kochane przez rodziców, chcą ich kochać i  uszczęś- 

         liwiać - stara się ukryć przed nimi wszelkie  przejawy  własnej  
         złości. 

             Czyli kojarzy sobie złość z lękiem przed odrzuceniem, a  to  
         dla dziecka musi być zagrożeniem najgorszym z możliwych.  (...)  

         W dodatku dziecko oczywiście ma jeszcze poczucie, że  oszukuje,  

background image

         ponieważ nie może być naprawdę sobą. Czuje się w jakimś stopniu  

         odcięte od rodziców, bo nie jest akceptowane  w  pełni  -  musi  
         udawać, że nie przeżywa złości. Ale oszukiwanie nie jest aż tak  

         złe, jak groźba kompletnego odrzucenia, więc  zapewne  wybierze  

         raczej to, by być fałszywym i kochanym niż  autentycznie  sobą,  
         ale odrzuconym. 

             Czyli odtąd, kiedy wydarzy się coś, co rozzłościłoby norma- 
         lnego malucha, to dziecko pohamuje swoją złość. Ażeby ukryć  ją  

         przed rodzicami. A następnie nauczy się ukrywać ją  przed  sobą  

         samym, gdyż tylko w ten sposób zdoła zachować poczucie, że jest  

         warte miłości. Złość jest czymś aż tak niedobrym,  że  w  ogóle  
         nie może przyznać się do jej  przeżywania,  nawet  przed  sobą.  
         Dlatego przyzwyczai się do niezauważania złości  -  nauczy  się  

         odcinać od niej - w końcu nabierze przekonania, że jej tam wca- 

         le nie ma. (...) 

             W każdej rodzinie niektóre uczucia są uważane za  dobre,  a  

         niektóre za złe. Złe umieszcza się za kurtyną i cała rodzina ma  
         rodzaj cichej, ale bardzo wiążącej umowy, że  emocje  ulokowane  

         za kurtyną muszą pozostać niezauważone. Wszyscy udają,  że  ich  

         tam nie ma. Więc też każde kolejne dziecko uczy się  usuwać  te  

         same rzeczy z pola widzenia. Zwyczaj odcinania się od nich jest  

         przekazywany jak odra - ani celowo, ani świadomie,  toteż  nikt  
         nie wie, że się to dzieje". (Robin Skynner, John Cleese: "Żyć w  
         rodzinie i przetrwać". Jacek Santorski & Co,   Warszawa,  1992,  

         s.38-39) 

             A więc w różnych rodzinach dzieci uczą się,  że  nie  wolno  

         przeżywać, a przynajmniej okazywać różnych uczuć i tym sposobem  
         stają się jakby okaleczone emocjonalnie. Ma to dwojaki wpływ na  

         poczucie własnej wartości. Weźmy tym razem jako przykład ból  i  
         rozpacz, żeby pokazać, jakie skutki  ma  zakaz  odczuwania.  Po  

         pierwsze - kiedy zakazane uczucie pojawia się (a  pojawiać  się  

         musi, bo tak jest skonstruowany człowiek, że  reaguje  bólem  i  
         rozpaczą na przykład na rozstanie z kochaną osobą czy pozbawie- 

         nie ważnej dla siebie rzeczy), w ślad za nim narasta  przekona- 

         nie, że jestem "nie w porządku", jestem "niedobry". 
             Spróbuj sobie uprzytomnić, ile razy w dzieciństwie musiałeś  

         jakoś zareagować na to,że mama wychodzi, że trzeba wyjechać  od  
         babci, że ojca nie ma, gdy go potrzebujesz. Albo tragedia, kie- 

         dy zgubiła się ulubiona zabawka - takich  i  podobnych  zdarzeń  

         były dziesiątki. Jeśli otaczający Cię dorośli dawali Ci do zro- 

         zumienia, że nie należy płakać, bardzo często musiałeś mieć po- 
         czucie, że nie jesteś taki, jak trzeba, skoro zbiera Ci się  na  
         płacz. 

             Po drugie - odcinając się od własnych bolesnych  uczuć  mu- 

         siałeś stracić zdolność rozpoznawania ich u innych i odpowiada- 

         nia współczuciem. Chciałeś być dobry, współczujący -  wszystkie  

         dzieci chcą - ale jakoś Ci to nie wychodziło  i  zresztą  nadal  
         nie wychodzi. Nie wiesz, jak się zachować, co powiedzieć, kiedy  

         przytulić, zaproponować pomoc. A czując się  niewojo  z  cudzym  

         bólem, unikasz go i w ten sposób oddalasz się  od  ludzi  nawet  

         bardzo Ci bliskich. I też dochodzisz do wniosku,  że  coś  musi  

         być z Tobą nie w porządku, skoro Twoje kontakty są tak powierz- 
         chowne. 
             To samo można powiedzieć o wielu rozmaitych uczuciach:  za- 

         zdrości, radości, wstydzie i  wszystkich  innych.  Odcięcie  od  

         któregokolwiek - a trening w tej  sprawie  zaczyna  się  bardzo  

         wcześnie, jeszcze przed nauką siadania na nocniku  -  powoduje,  
         że czujesz się gorszy i nie możesz w pełni zaakceptować siebie. 

             
            6. "Każdy jest dzieckiem podszyty" 

             Takim wnioskiem kończy się jedno z opowiadań w moim ulubio- 

background image

         nym zbiorze Gombrowicza zatytułowanym "Bakakaj", który już  tu- 

         taj cytowałam. Oczywiście w pełni podzielam ten pogląd. To,  co  
         zostanie przekazane małemu dziecku przez  najbliższe  otoczenie  

         czyli rodzinę, zapisuje się bardzo głęboko z dwóch powodów.  Po  

         pierwsze - jest to zwykle najwcześniejszy i przez parę lat  je- 
         dyny model, jaki widzi z bliska, najważniejsza pula doświadczeń  

         i informacji, w tym oczywiście również informacji na własny te- 
         mat. Po drugie - rodzice są tak ważnymi osobami, od ich  opieki  

         i miłości zależą dosłownie szanse przetrwania,  że  dzieci  nie  

         mają innego wyjścia: muszą dostosować się do  sposobu  życia  i  

         myślenia, jaki się im proponuje. 
             Wpływ rodziców może  być  bardzo  wyraźnie  widoczny  lub  
         ogromnie subtelny: od solidnego klapsa za to, że  maluch  do- 

         tknął panią w kolejce (na marginesie: przyjrzyj się, jaki po- 

         płoch budzi u mamuś "dotykalskie" dziecko i jaki to musi mieć  

         wpływ na późniejsze trudności w kontaktach fizycznych) do ba- 

         rdziej uważnego  spojrzenia,  nieznacznego  uniesienia  brwi,  
         kiedy zrobił coś niestosownego. 

             Może to być bicie, ale może też być kara równie dotkliwa,  

         mianowicie odmowa miłości. Jeśli nie sam, to u innych na pew- 

         no słyszałeś zdanie: "Jak nie zjesz zupki (nie włożysz kapci,  

         nie przestaniesz wrzeszczeć, nie pocałujesz  cioci),  mamusia  
         nie będzie cię kochała". I znów, nie musi tego mówić, wystar- 
         czy, że spojrzy w określony sposób, wzruszy ramionami,  lekko  

         się zmarszczy. 

             Taka "warunkowa miłość" - jak się ją określa w niektórych  

         podręcznikach psychologii - jest niewątpliwie skuteczną meto- 
         dą uzyskiwania pożądanych rezultatów. Jest łatwiejsza,  mniej  

         pracochłonna, szybsza niż przekonywanie,  zachęta,  cierpliwe  
         znoszenie złych humorów i ataków wściekłości,  jakie  inaczej  

         nieuchronnie wywołują zakazy i nakazy nie po myśli  wychowan- 

         ka. Tak jest wygodniej: dzieci pełne lęku, że  rodzice  prze- 
         staną je kochać, jeżeli będą nieposłuszne, nie buntują się. 

             Są naturalnie gorsze  rzeczy:  maltretowanie,  głodzenie,  

         całkowity brak zainteresowania i opieki. Ale  uważamy  je  za  
         wynaturzenie i kiedy wychodzą na jaw,  rodzicom  odbiera  się  

         prawa rodzicielskie, a nawet stawia  przed  sądem.  Już  samo  
         grożenie czymś takim jest uważane za znęcanie się nad  dziec- 

         kiem. Natomiast groźba odebrania miłości jest traktowana jako  

         coś całkiem normalnego w arsenale podręcznych metod wychowaw- 

         czych. A dla mnie to jeden z najprzykrzejszych możliwych  wi- 
         doków: mały człowiek idealnie grzeczny, apatyczny, co  chwila  
         z niepokojem popatrujący na rodzica, czy aby jest w porządku. 

             To też jest przeświadczenie, które  może  zapisać  się  w  

         psychice na całe dalsze życie: miłość, akceptacja,  zaintere- 

         sowanie to nie jest coś, na co zasługujesz sam przez się,  Ty  

         jako taki, z tego tylko powodu, że jesteś; musisz na nie  za- 
         robić, dostosować się do określonych oczekiwań,  być  taki  a  

         nie inny. Dość szybko stajesz się własnym strażnikiem -  psy- 

         chologowie mówią, że "uwewnętrzniasz" te wymagania. I sam za- 

         czynasz się dołować, kiedy tylko nie zdołasz utrzymać  się  w  

         ramach, dawno temu narzuconych Ci z zewnątrz. 
             W poradni, kiedy zachęcałam ludzi do trochę innych zacho- 
         wań niż dotąd, często miałam wrażenie, że reagują, jakby cho- 

         dziło o naruszenie jakiegoś straszliwego tabu. Gdy mówiłam na  

         przykład zaradnym,  dzielnym  kobietom,  z  pogodą  znoszącym  

         przeciwności losu, że mogłyby pokazać mężowi i dzieciom,  ja- 
         kie w rzeczywistości są zmęczone i zagonione - nieraz  reago- 

         wały na te moje sugestie autentycznym silnym lękiem. Po bliż- 
         szym rozpatrzeniu okazywało się, że  boją  się  utraty  uczuć  

         swoich bliskich, jeśli się zmienią; były przekonane, że są do  

background image

         przyjęcia tylko w tej jednej wersji. Zawsze w takiej sytuacji  

         pytam: "A jak było u pani w domu rodzinnym?" i w 99% tam  od- 
         najdujemy źródło owego lęku. 

             Zaręczam Ci, że z Tobą było tak samo. Też musiałeś dosto- 

         sować się do oczekiwań, uwewnętrznić je i uznać, że wynik te- 
         go zabiegu to właśnie prawdziwy Ty. Nie miałeś innego  źródła  

         wiedzy o sobie i siłą rzeczy musiałeś uwierzyć w to,  co  wy- 
         czuwałeś przez skórę, odczytywałeś z zachowania  swoich  naj- 

         bliższych, słyszałeś o sobie. Jednym słowem, Ty również  jes- 

         teś dzieckiem podszyty. 

             Na Twoje pierwsze, najwcześniej zapisane w psychice prze- 
         konania na własny temat z czasem zaczynają nakładać się inne,  
         które mogą być zgodne lub sprzeczne z tamtymi, mogą je utrwa- 

         lać albo modyfikować. Ale późniejsze wpływy są  zwykle  słab- 

         sze, gdyż trafiają na coś, co już jest nagrane. Owe istnieją- 

         ce nagrania stanowią jakby filtr, który z  większą  łatwością  

         przepuszcza informacje  podobne  do  już  zgromadzonych,  zaś  
         osłabia albo wręcz nie pozwala przedostać się tym, które  od- 

         biegają od istniejącego zapisu. Można tu użyć też innego  po- 

         równania: że jest to rodzaj okularów, które  są  różowe  albo  

         ciemne i nadają odpowiedni odcień wszystkiemu, co widzimy. 

             Dlatego ktoś, kto nabrał przekonania, że jest  okropny  i  
         nie da się nawet lubić, a cóż dopiero kochać, może latami być  
         głuchy na szczere komplementy i nie dostrzegać dowodów sympa- 

         tii. Trochę tak, jakby klawisz  "play"  w  jego  magnetofonie  

         wcisnął się na stałe i gra mu ciągle tylko "nikt mnie nie ko- 

         cha, nikt mnie nie lubi". Nawet w  przyjaznym  otoczeniu  nie  
         rozstanie się z poczuciem, że tak  naprawdę  wcale  nie  jest  

         dobrze, a  swoim  zachowaniem  faktycznie  będzie  zniechęcać  
         tych, którzy zechcą okazać mu życzliwość, miłość czy uznanie. 

             Ile razy można na przykład powiedzieć: "podobasz mi  się"  

         albo "mądrze myślisz" komuś, kto na każdy taki tekst  odwraca  
         wzrok, krzywi się, chce odejść, odpowiada "nie wygłupiaj się"  

         albo zastanawia, czego od niego chcesz? W każdym razie widać,  

         że raczej nie sprawia mu to  przyjemności,  może  nawet  jest  
         przykre. Oczywiście spróbujesz raz i drugi, ale potem zrezyg- 

         nujesz. To jakby działanie wbrew  własnym  potrzebom:  osoby,  
         które mają najgorsze zdanie o sobie i dlatego najmocniej  po- 

         trzebują dowartościowania z zewnątrz, najbardziej też od nie- 

         go uciekają i nawet bronią się. 

             Natomiast jeśli główny motyw nagrany  na  płycie  jakiejś  
         osoby brzmi "jestem sympatyczna i warta miłości", "dobrze  mi  
         idzie", "ludzie mnie lubią", to z  łatwością  zobaczy  ona  i  

         usłyszy pozytywne sygnały z otoczenia, odpowie na nie  i  na- 

         stępnie zbierze kolejne dowody,  umacniające  ją  w  poczuciu  

         własnej wartości. 

             
            7. Goebbels miał rację 

             Szef hitlerowskiej propagandy twierdził, że dowolne kłam- 

         stwo powtarzane wystarczająco często i uporczywie wchodzi lu- 

         dziom do głowy. Mówił co prawda o  propagandzie  politycznej,  

         ale jestem gotowa posunąć się do stwierdzenia, że  różne  de- 
         precjonujące bzdury, które uważasz za prawdę na swój temat  -  
         przypomnę: że jesteś brzydki, niezdolny, niedobry, mało inte- 

         ligentny, nie nadajesz się do tego czy tamtego, a  w  trudnej  

         sytuacji już na pewno nie dasz sobie rady - zostały  Ci  wmó- 

         wione na takiej samej zasadzie, jak nazizm Niemcom. 
             Raz zdarzyło mi się słyszeć coś podobnego w postaci  rze- 

         czywiście zbliżonej do okupacyjnej szczekaczki. Przechodziłam  
         ulicą obok narożnego domu i usłyszałam z  okna  na  pierwszym  

         piętrze straszny wrzask. W pierwszej chwili sądziłam,  że  to  

background image

         awantura małżeńska, może mąż wrócił do domu pijany.  Brzmiało  

         to tak: "Co ty sobie myślisz, ty łajdaku! Myślisz, że  ja  ci  
         będę na wszystko pozwalała? Co ty sobie wyobrażasz?  Mam  już  

         przez ciebie kompletnie zdarte nerwy!" I niespodziewane zako- 

         ńczenie: "Ile razy będziesz jeszcze wychodził z kojca?"  Myś- 
         lę, że skoro on był w stanie wyjść z kojca, to już  na  pewno  

         rozumiał, co się do niego mówi. 
             Normalnie brzmi to o wiele znośniej i dlatego mniej  zau- 

         ważalnie. "Znowu rozlałeś mleko? Ale jesteś niedorajda", "Jak  

         ty okropnie wyglądasz!  Idź  się  uczesz",  "Dlaczego  zawsze  

         wszystko gubisz?", "To nie do pomyślenia,  żeby  tak  brzydko  
         pisać" itd. itp. Muszę podkreślić to bardzo wyraźnie: nie by- 
         ło w tym żadnej złej woli. Po prostu wszyscy myśleli, że  tak  

         trzeba, bo dziecko może się zepsuć, wbić się w dumę, bo  musi  

         realistycznie oceniać swoje możliwości, bo trzeba je odpowie- 

         dnio wychować. A "odpowiednio" oznacza  za  pomocą  wytykania  

         błędów, okazywania niezadowolenia i pretensji, krytykowania. 
             Mam przed oczami pewną scenę jak z filmu. Jedna z  dziew- 

         czynek z mojej dalszej rodziny była bardzo mała, siedziała  w  

         niemowlęcym leżaczku i zakochany w niej  bez  pamięci  ojciec  

         powtarzał: "Monisiu, jaka ty jesteś śliczna, ja ciebie uwiel- 

         biam, jaka ty jesteś cudowna". Na to weszła  babcia  i  mówi:  
         "Jak to dobrze, że Monika jest jeszcze taka malutka. Już nie- 
         długo nie będzie można mówić do niej takich rzeczy, bo się ją  

         zepsuje". 

             Szkoda, że wychowaliśmy się w takiej atmosferze. Przecież  

         czulibyśmy się na świecie zupełnie inaczej, gdyby od początku  
         towarzyszyły nam takie słowa, jakie na co dzień słyszy  Moni- 

         ka. Już sobie wyobrażam, że w tym miejscu ktoś  może  zgłosić  
         sprzeciw, że dzieci akceptowane bez zastrzeżeń  wyrastają  na  

         egoistów przekonanych, że im się wszystko należy  i  że  mają  

         większe prawa od innych ludzi. Takie myślenie - moim  zdaniem  
         - opiera się na nieporozumieniu: brak dyscypliny i pozwalanie  

         dziecku na wszystko myli się z jego dowartościowaniem. 

             Często rodzicom, którzy postanowili wychowywać swoją  po- 
         ciechę bez hamulców - a właściwie nie wychowywać jej wcale  -  

         przyświeca szlachetna intencja, żeby przypadkiem  nie  wytwo- 
         rzyć u dziecka kompleksów. Nic bardziej  mylnego.  Pozbawione  

         drogowskazów i reguł czuje się  zdezorientowane  zagubione  i  

         rzeczywiście depcze ludziom po odciskach, ponieważ  nie  wie,  

         że im to przeszkadza. Aż w końcu - nawet jeśli  rodzicom  uda  
         się wytrwać w takiej nieznośnej sytuacji - dowie  się,  kiedy  
         już wyjdzie spod rodzinnego ochronnego klosza, że inni ludzie  

         nie mogą z nim wytrzymać. 

             A wracając do Goebbelsa: paradoksalnie rodzina jest  naj- 

         lepszym miejscem do wkładania dziecku bzdur do głowy. Zwłasz- 

         cza że ma ono mizerne możliwości sprawdzenia, czy to, co  po- 
         wtarzają mu na okrągło i dają do zrozumienia na różne  sposo- 

         by, jest zgodne z prawdą, czy od niej odbiega. I tak oto  ol- 

         brzymie możliwości, z jakimi przychodzimy na świat, są bardzo  

         często blokowane zamiast rozwijać się i rozkwitać. 

             Na zakończenie tego wątku chcę opowiedzieć coś  o  sobie.  
         Moja macocha z dużą pewnością siebie mawiała do mnie:  "Żaden  
         z Dodziuków nie miał zdolności artystycznych". Nie wiem, może  

         rzeczywiście ich nie miałam, ale nawet nie próbowałam  się  o  

         tym przekonać. Przez następne 30 lat nie rysowałam nawet  dla  

         własnej przyjemności, starannie omijałam w  szkole,  na  stu- 
         diach i podczas wakacyjnych szaleństw wszelkie inicjatywy te- 

         atralne czy kabaretowe, nie zabierałam się do grania na  żad- 
         nym instrumencie, nie napisałam też chyba ani jednego zdania,  

         które byłoby blisko literatury. 

background image

             

            8. W gronie kolegów 
             Dzieciaki z podwórka, koledzy z klasy, Twoja paczka  albo  

         chociaż jeden-dwóch przyjaciół, dziewczyny, chłopaki - z cza- 

         sem to wszystko zaczyna być coraz ważniejsze. Od ich opinii w  
         coraz większym stopniu zależy poczucie własnej wartości. Naj- 

         wyraźniej widać to w sytuacjach skrajnych: spotkałam w  życiu  
         paru niedoszłych młodych samobójców, którzy postanowili skoń- 

         czyć ze sobą, bo zostali odtrąceni przez rówieśników. 

             Już od piaskownicy, od pierwszych zabaw na podwórku każdy  

         z nas stanął przed nowym zadaniem życiowym  -  przystosowania  
         się do równieśników. Pamiętasz, jak w gronie  kolegów  bardzo  
         chciałeś mieć to co inni i umieć to co inni, nawet  jeśli  to  

         wcale do Ciebie nie pasowało? Mini, punkowe fryzury,  muzyka,  

         która doprowadzała do szału  dorosłych,  i  niezliczone  inne  

         rzeczy powodowały konflikty z rodzicami i poczucie, że  jeśli  

         Tobie tak nie wolno, to jesteś gorszy, bo  Kasia  czy  Mietek  
         wszystko ma i może. 

             Opinia kolegów, akceptacja z ich strony była  ważniejsza,  

         jeśli nie miałeś oparcia w jakim-takim  albo  jeszcze  lepiej  

         dobrym zdaniu o sobie samym. Ażeby je poprawić  zyskując  ich  

         uznanie, byłeś gotów robić rzeczy, które nie podobały się do- 
         rosłym narażały Cię na kary i które być może sam również uwa- 
         żałeś za niesłuszne. Kiedy się  zastanawiam  nad  przyczynami  

         tak powszechnego wśród młodych ludzi palenia, picia alkoholu,  

         próbowania rozmaitych narkotyków, łamania prawa -  myślę,  że  

         robią to mimo potępienia społecznego głównie po to, żeby pod- 
         nieść w ten sposób poczucie własnej wartości. 

             Pod tym względem nastoletni etap życia to  bardzo  trudny  
         czas. Nie będę się przy nim zatrzymywać dłużej, bo o  okresie  

         dojrzewania i konflikcie pokoleń zostały napisane całe  tomy.  

         Myślę, że jednym z częściej przeżywanych wtedy uczuć są  nie- 
         pewność i wstyd. Pamiętam opowiadanie Grażyny o  tym  okresie  

         jej życia: "Nie cierpię przypominać sobie, jak to wtedy było.  

         Cały czas wydawało mi się, że robię coś nie tak i byłam goto- 
         wa spalić się ze wstydu. Oczywiście było mi głupio, że  prze- 

         staję być kompletnie płaska, ale tak samo głupio, że  jeszcze  
         nie mam dużych piersi. Ze dwa lata musiałam się  przełamywać,  

         żeby chodzić do szkoły, kiedy miałam okres, a poza tym stara- 

         łam się nie wychodzić z domu, tak się wstydziłam. Jak nikt ze  

         mną nie tańczył, było mi okropnie  wstyd,  ale  jeżeli  jakiś  
         chłopak mnie poprosił, robiłam się cała sztywna na  myśl,  że  
         wyjdę na środek i na pewno wszyscy będą na mnie patrzeć.  Mó- 

         wię ci, po prostu koszmar!" 

             Tu chciałabym na chwilę wrócić do analogii z  gramofonem.  

         Przez pierwsze lata życia zdążyła się już nagrać cała  płyto- 

         teka i w zależności od sytuacji zaczyna się odtwarzać ta  lub  
         inna płyta. Nawet jeśli ktoś ma w  przewadze  te  gorsze,  to  

         przecież nie grają mu one w głowie cały czas: kiedy  się  ką- 

         pie, czyta książkę, rozmawia z sympatyczną ciotką, robi  coś,  

         co lubi, gramofon może milczeć bądź snuć  przyjemną  melodię.  

         Natomiast w momentach napięć, niepowodzeń, w nowych lub  nie- 
         jasnych okolicznościach albo gdy dzieje się coś, co przypomi- 
         na poprzednie przykre sytuacje - wtedy  ciszej  lub  głośniej  

         włącza się jedna z płyt z negatywnym nagraniem. 

             Zawieszenie między dzieciństwem a dorosłością, zmiany fi- 

         zjologiczne, ujawniające  się  potrzeby  seksualne,  pierwsze  
         niepewne próby kontaktów erotycznych -  wszystko  to  sprzyja  

         szczególnie częstemu przywoływaniu tych zapisów  czy  nagrań,  
         które nie należą do przyjemnych. 

             Pamiętasz, jak bałeś się wówczas śmieszności? Jeżeli ktoś  

background image

         się śmiał albo choćby uśmiechał, a Ty nie wiedziałeś,  z  ja- 

         kiego powodu, wtedy zawsze domyślałeś się, że z  Ciebie  -  i  
         pewnie Ci to zostało do dziś. Często uśmiecham się  do  ludzi  

         albo śmieję z radości na ich widok i już jestem  przygotowana  

         na pytanie: "Ze mnie się śmiejesz?", bo często zdarza mi  się  
         je słyszeć. Cierpliwie tłumaczę: "To nie z ciebie,  tylko  do  

         ciebie". A wtedy rzeczywiście wyśmiewaliście się z siebie na- 
         wzajem, ponieważ to był sposób, żeby zagłuszyć własny wstyd i  

         obawę przed śmiesznością, wyglądać na bardziej  pewnych  sie- 

         bie. 

             Szczególnie trudną sytuację wśród równieśników, dojmujące  
         poczucie, że są gorsi, mają młodzi ludzie z biednych  rodzin.  
         Krysia wspomina: "Miałam marne  ciuchy,  większość  z  darów.  

         Szliśmy gdzieś wszyscy i klasa mnie wypchnęła na jezdnię. Po- 

         wiedzieli, że nie mogę z nimi iść, bo wyglądam  jak  ze  wsi.  

         Poszłam w drugą stronę i dostałam od  nauczyciela  naganę  za  

         oddalanie się od klasy". 
             Jeżeli byłeś biedniejszy od kolegów, z innego  środowiska  

         niż większość z nich, jeżeli wyróżniałeś się jakoś  fizycznie  

         albo interesowałeś zupełnie czym innym niż oni - dawali Ci to  

         boleśnie odczuć. I Twój autoportret po każdym takim  doświad- 

         czeniu wydatnie się pogarszał. 
             
            9. Lepiej się nie wychylać czyli szkoła dla przeciętniaków 

             Rzadko spotykam ludzi, którzy mają dobre  wspomnienia  ze  

         szkoły. Pamiętają raczej nauczycieli,  którzy  się  czepiali,  

         kary za nieprzygotowanie jakichś zadań domowych czy  niewłaś- 
         ciwe zachowanie, konieczność naginania się do wymagań, w któ- 

         rych nie widzieli sensu. Z ich opowieści  wyłania  się  obraz  
         szkoły, w której chodziło raczej  o  to,  żeby  przyłapać  na  

         czymś ucznia, niż żeby czegoś go nauczyć. Byłam całkiem dobrą  

         uczennicą, ale mnie też towarzyszyło poczucie, że  potencjal- 
         nie jestem stale nie w porządku i w  każdej  chwili  może  to  

         wyjść na jaw. 

             Z dość pokaźnej wiedzy psychologicznej  o  funkcjonowaniu  
         grup wiadomo, że osoba prowadząca grupę może przytomnie  kon- 

         taktować się najwyżej z kilkunastoma  osobami.  Powyżej  tego  
         progu już nie sposób  podchodzić  do  każdego  indywidualnie,  

         orientować się w jego możliwościach, nawet trudno utrzymać  w  

         pamięci podstawowe informacje o poszczególnych  osobach.  Jak  

         liczne były klasy, do których Ty chodziłeś? Moje  miewały  po  
         30-35 osób, w największej było nas 56.  Siłą  rzeczy  byliśmy  
         dla nauczycieli niesforną i  niezróżnicowaną  gromadą,  którą  

         trzeba było utrzymać w ryzach i wystawić stopnie, a nie uczyć  

         i wychowywać. 

             Dla rodziców i prawie wszystkich nauczycieli właśnie sto- 

         pnie były najważniejsze. Rozumiem, że w szkole  musi  istnieć  
         pewien jednolity system ocen, ale ten, z którym  mieliśmy  do  

         czynienia, był wyjątkowo niefortunny. Określał zestaw stereo- 

         typowych umiejętności i wiadomości, a cała procedura  ocenia- 

         nia polegała na przystawianiu kolejnych uczniów do  gotowego,  

         bardzo sztywnego szablonu. Jeśli do niego pasowałeś - to dob- 
         rze, a jeśli nie - musiałeś strawić swoją porcję upokorzeń  i  
         informacji, jaki to jesteś kiepski. 

             Mieliśmy w liceum chłopaka, niezwykle  zdolnego  chemika.  

         Uchodził wśród nas za geniusza, był pupilem pana  od  chemii,  

         ale najbardziej rzucało się w oczy - pamiętam to wyraźnie  do  
         dzisiaj - że jest strasznie smutny. Miał ciężkie życie z  in- 

         nymi nauczycielami, z trudem przechodził z klasy do  klasy  i  
         ledwie zdał maturę. Jakoś niezwykle  wcześnie  w  olimpiadzie  

         chemicznej zaszedł tak wysoko, żeby bez egzaminów dostać  się  

background image

         na studia. Spotkałam go potem jeszcze parę razy i z  przyjem- 

         nością stwierdziłam, że bardzo poweselał. 
             Nasz model szkoły w gruncie rzeczy najbardziej  lubi  ta- 

         kich, którzy są niekłopotliwi i układni. Podsłuchałam  kiedyś  

         odbierając córkę ze szkoły, jak nauczycielka z zachwytem  mó- 
         wiła do innej matki: "Kasia była dzisiaj taka grzeczna,  taka  

         grzeczna, jakby jej w ogóle nie było". Ile musieli się nacie- 
         rpieć ci, którzy odważyli się zaistnieć na lekcjach  na  swój  

         własny sposób, przeciwstawić się nauczycielom. Jeden z  twór- 

         ców obecnej reformy naszego systemu oświaty opowiadał mi,  że  

         przebrnął całą szkołę z opinią "uczeń arogancki",  bo  miewał  
         własne zdanie. 
             Tak, w szkole nie starano się o to, żebyś myślał o  sobie  

         dobrze, nabrał zaufania do własnych możliwości czy żebyś miał  

         okazję przekonać się, jakie są Twoje mocne strony. 

             

            10. Dorównać idolom 
             Jako pracownik poradni rodzinnej miałam  wiele  lat  temu  

         okazję oglądać szwedzki film  "Język  miłości",  sponsorowany  

         przez Królewskie Towarzystwo Wychowania Seksualnego. W filmie  

         czwórka lekarzy i pedagogów omawiała rozmaite aspekty oświaty  

         seksualnej dla młodzieży, a poszczególne tematy były ilustro- 
         wane krótkimi scenkami. Szwedzi są -  zgodnie  z  powszechnym  
         przekonaniem - śmielsi od nas w mówieniu o seksie i pokazywa- 

         niu go na ekranie, ale wrażenie zrobiło na  mnie  całkiem  co  

         innego. Oto na przykład siedzą tam  na  ławce  młodzi  ludzie  

         pieszcząc się i całując, on ma trądzik, a ona  odciśnięty  na  
         ramieniu ślad po ramiączku od stanika. Albo pokazany tam fra- 

         gment seksu małżeńskiego: dosyć zażywna  pani  w  wałkach  na  
         głowie, ze śladami kremu na twarzy idzie do łóżka z  łysieją- 

         cym panem z brzuszkiem w mało efektownej piżamie  i  skarpet- 

         kach. 
             Żadnego retuszu, żadnego upiększania - specjalnie po  to,  

         żeby było widać, że ci ludzie są zwyczajni. Właśnie  to  mnie  

         zafrapowało: różnica między tym, co  widziałam,  a  gładkimi,  
         wypielęgnowanymi, idealnie pięknymi ciałami, jakie  normalnie  

         oglądamy na ekranie.  Film,  reklamy,  ilustrowane  tygodniki  
         atakują nas takimi wizerunkami, do jakich mógłby się porówny- 

         wać najwyżej jeden czy jedna na tysiąc. 

             Jaki to ma związek z poczuciem własnej wartości? Ano  ta- 

         ki, że Twoje nogi w porównaniu z długością nóg  lalki  Barbie  
         czy Julii Roberts muszą wyglądać pokracznie, a mięśnie Schwa- 
         rzeneggera mogą wpędzić w kompleksy nawet kulturystę. Inaczej  

         mówiąc, film i reklama są dla większości z nas - zwłaszcza we  

         wczesnej młodości - nie tylko wzorem do naśladowania, ale też  

         źródłem ciągłej frustracji,  ponieważ  do  tak  wygórowanych,  

         idealnych modeli nie sposób się dociągnąć. 
             "Mieszkańcy masowej wyobraźni", jak ich nazywał Krzysztof  

         Teodor Toeplitz, osoby przedstawiane w telewizji i prasie  to  

         przecież ci najlepsi, najwybitniejsi, rekordziści, ludzie su- 

         kcesu. W dodatku są wspaniali w tak różnych dziedzinach: jed- 

         ni zdobywają medale olimpijskie, inni nagrody Nobla, a  jesz- 
         cze inni filmowe Oskary. W cichości ducha  zazdrościliśmy  im  
         wszystkim, zwykle zapominając, że ci najpiękniejsi czy najle- 

         piej wysportowani na ogół nie są tytanami intelektu, sławom z  

         ekranu nie musi układać się życie osobiste, a wielcy  artyści  

         może przez wiele lat klepali biedę czekając na uznanie. 
             Na pewno byłoby znakomicie mieć naraz olśniewającą urodę,  

         salomonową mądrość, wszechstronne zdolności Leonarda da  Vin- 
         ci, mnóstwo siły i  zręczności  oraz  zdolności  do  robienia  

         świetnych interesów. Tylko że tak po prostu  nie  bywa,  choć  

background image

         bardzo byśmy tego chcieli. 

             Jedynie nieliczni w wieku parunastu lat są na tyle  pewni  
         siebie, żeby myśleć: "Mnie też na wiele stać, będę  dążyć  do  

         tego, żeby coś niezwykłego zrealizować w przyszłości".  Więk- 

         szość czuje się raczej przytłoczona takim zmasowanym  atakiem  
         doskonałości i z góry poddaje się, nawet nie próbując ocenić,  

         w jakiej dziedzinie ma szanse powodzenia i  jak  duże  są  te  
         szanse. Może posuwam się za daleko, ale mam wrażenie, że śro- 

         dki masowego przekazu przyczyniają się do powstawania u więk- 

         szości z nas postawy rezygnacji i niemożności. 

             
            11. Z czym wchodzimy w dorosłe życie? 
             Mój kolega z poradni rodzinnej - znany Ci może z  telewi- 

         zyjnych "Rozmów intymnych"  -  Andrzej  Komorowski  mówi,  że  

         wszystkiemu są winne duchy. Duch to ktoś (lub coś), kto  (lub  

         co) już nie istnieje, ale pojawia się w bezcielesnej postaci,  

         żeby zakłócać życie tym, co żyją. Nasze złe  duchy  to  ślady  
         przeszłości, które utrwaliły się w psychice w dawnych i  póź- 

         niejszych latach i w pewnych okolicznościach  ujawniają  się,  

         utrudniając nam funkcjonowanie. Często prawie nie kontaktuje- 

         my się z realną rzeczywistością, tylko właśnie z duchami. 

             Wczasy, wesoła zabawa, Magda siedzi w kącie i nie  włącza  
         się ani do rozmów, ani do tańców - straciła cały impet  towa- 
         rzyski, od kiedy paczka jej chłopaka przez rok usilnie udowa- 

         dniała jej, że do nich nie pasuje. Tamtych ludzi wśród rozba- 

         wionych wczasowiczów nie ma, ale Magdę te duchy nieomalże pa- 

         raliżują. 
             Oldze nie układa się współżycie seksualne z mężem, bo za- 

         wsze w intymnych momentach nie może odczepić się od poczucia,  
         że ma brzydkie ciało a takie przekonanie towarzyszy jej,  od- 

         kąd siebie pamięta -  przez  ostatnie  dwadzieścia  parę  lat  

         zmieniła się bardzo, jest ładnie zbudowaną, zgrabną  kobietą,  
         ale duchy są silniejsze od zapewnień męża, że jest dla  niego  

         bardzo pociągająca. 

             Te duchy szepcą nam do ucha swój własny tekst, nie pozwa- 
         lając usłyszeć informacji docierających z zewnątrz. Ustawiają  

         się pomiędzy nami a światem, zniekształcając jego obraz jak w  
         krzywym zwierciadle. Są źródłem  takiego  myślenia,  które  w  

         wielu dziedzinach zmniejsza nasze życiowe szanse. W  psychice  

         jak w przyrodzie nic nie ginie, wszystkie jej  warstwy  -  ta  

         ukształtowana w chwili narodzin, we wczesnym dzieciństwie,  w  
         latach przedszkolnych i szkolnych w młodości - trwają w  uta- 
         jeniu i zawsze coś może nas cofnąć do którejś z nich, wywołać  

         jakiegoś ducha. 

             Inaczej mówiąc, jeżeli byłeś nie dość  tulonym  niemowla- 

         kiem, nie chwalonym maluchem,  wiecznie  sztorcowanym  dziec- 

         kiem, wyśmiewanym młodym człowiekiem - to nadal  jesteś  nimi  
         wszystkimi naraz. Pewnie dzisiaj, jako dorosła osoba,  umiesz  

         to nieźle ukrywać i przed innymi, i często przed samym  sobą.  

         Ale potrzeba ciepłego  fizycznego  kontaktu,  dobrego  słowa,  

         szacunku, uznania, jednym słowem  dowartościowania  na  różne  

         sposoby nie da się zagłuszyć i nieraz daje o  sobie  znać.  A  
         wtedy jest Ci przeogromnie smutno, bo nie wierzysz, że możesz  
         dostać w życiu to, czego Ci zawsze brakowało. 

             

             Już czas, żeby zobaczyć, czy jest  to  możliwe.  A  jeśli  

         tak, to jak to zrobić? Szczęśliwie różnego rodzaju pomoc psy- 
         chologiczna w postaci grupowego treningu, konsultacji indywi- 

         dualnych, warsztatów psychologicznych zaczyna być trochę bar- 
         dziej dostępna więc jeśli masz taką możliwość i wystarczająco  

         dużo determinacji, możesz poszukać fachowców i zgłosić się do  

background image

         nich. Jest też parę "domowych" sposobów, pomocnych w  zmianie  

         autoportretu na lepszy. O nich  mówi  następny,  ostatni  już  
         rozdział. 

             

             
           Rozdział IV: Każde brzydkie kaczątko może zostać łabędziem 

             
             Nieraz w rozmowach albo po wykładach o poczuciu własnej wa- 

         rtości, którym z uporem maniaka zajmuję się od lat, pada  pyta- 

         nie: no dobrze, a co w sytuacji, kiedy  ktoś  rzeczywiście  nic  

         nie potrafi, naprawdę jest głupi albo brzydki? Co wtedy? 
             
            1. Czy coś tu da się zmienić?  

             Otóż w tej sprawie mam bardzo skrajne stanowisko: głupi mo- 

         że stać się mądrym, z brzydkiego potrafi zrobić się  piękny,  a  

         największa niedorajda może zmienić się w sprawną, świetnie fun- 

         kcjonującą osobę. Skąd to wiem? Bo widziałam wiele takich cudo- 
         wnych przemian na własne oczy.  Negatywne  cechy  charakteru  i  

         umysłu czy brzydki wygląd to skutek  przykrych  przeżyć,  które  

         się w człowieku zapisały, a więc mogą się też "odpisać". 

             Powiem więcej, Ty też to widziałeś, tylko może nie  przy- 

         szło Ci do głowy, żeby popatrzeć od  tej  strony.  Weźmy  dwa  
         przykłady, kiedy zmiana sytuacji jest tak wyraźna,  że  można  
         wyrobić sobie jakieś pojęcie o skali  możliwych  przeobrażeń.  

         Gdy wychowanek domu dziecka trafia do dobrej rodziny adopcyj- 

         nej i po paru miesiącach z apatycznego,  niezgrabnego,  jakby  

         ociężałego umysłowo mruka robi się żywe,  wesołe,  zgrabne  i  
         przemądrzałe stworzenie. Albo kobieta, którą rzucił  ukochany  

         mąż: gwałtownie postarzała się i zbrzydła, zgorzkniała, prze- 
         stała radzić sobie nawet z nieskomplikowanymi  zadaniami  ży- 

         ciowymi. I nagle - jakby nie ta sama,  znów  ładna,  pogodna,  

         energiczna, bo przeżywa nową miłość. 
             Mówię o tym, ponieważ chcę, żebyś sobie uprzytomnił, że i  

         z Tobą wcale nie jest tak beznadziejnie,  jak  myślisz.  Żeby  

         Cię jeszcze trochę poprzekonywać,  chcę  się  zatrzymać  przy  
         pięknie i brzydocie. Bo cóż to  jest  brzydki  człowiek?  Mam  

         wrażenie, że taki, który ma gorycz, strach, wstyd, ból, złość  
         czy wstręt na stałe wypisane na  twarzy,  jakby  zastygłe  na  

         niej. Więc kiedy zmieni się coś w jego  wnętrzu,  w  sposobie  

         przeżywania uczuć i  nastawieniu  do  świata,  to  łagodnieją  

         ostre rysy, kąciki ust unoszą się do góry, zmarszczki i bruz- 
         dy wokół ust rozprostowują się. Twarz przestaje mieć  martwy,  
         białoszary odcień, nabiera ciepłego,  różowego  koloru,  oczy  

         zaczynają być duże i błyszczące. 

             Bardzo często ludzie mają lęk wypisany na  twarzy  w  ten  

         sposób, że ich oczy robią wrażenie bardzo małych. Wydaje się,  

         że to konstrukcja powiek, zostają tylko wąskie szparki. Ale -  
         widziałam to wielokrotnie i uwielbiam ten widok - w życzliwym  

         otoczeniu, wśród dobrych uczuć, w atmosferze  bezpieczeństwa,  

         kiedy można być sobą bez obawy, że ktoś  skrytykuje,  ukarze,  

         wykpi, nagle okazuje się, że ten sam człowiek ma duże, błysz- 

         czące oczy. Zamiast dawnej brzydoty wszyscy dookoła zaczynają  
         dostrzegać, jaki jest piękny. 
             Bo piękno to nic innego jak harmonia wewnętrzna  i  żywy,  

         nieskrępowany przypływ uczuć. Przyjrzyj się dzieciom: są  ta- 

         kie różne i wszystkie takie ładne, kiedy całą gamę  różnorod- 

         nych przeżyć widać na ich twarzach i jasne jest, że to co we- 
         wnątrz i co na zewnątrz pozostaje ze sobą  w  zgodzie.  Kiedy  

         się odzyskuje ten dziecięcy, bezpośredni sposób przeżywania -  
         wszyscy stają się piękni. Brzydkich po prostu nie ma. 

             Albo inna cecha, o której myślisz,  że  nie  da  się  jej  

background image

         zmienić: głos. Tyle razy słyszałam, jak pod wpływem wewnętrz- 

         nych zmian - większej pewności i wiary w siebie, wzrostu  po- 
         czucia, że mogę kochać i być kochany - wysokie, piskliwe gło- 

         sy zmieniały się w głębokie, dźwięczne, niskie, pełne wyrazu.  

         I nikt mnie nie przekona o tym, że to  należy  do  wrodzonego  
         wyposażenia człowieka. 

             Podobnie jest z wieloma cechami, o których myślisz, że to  
         Twoja natura czy charakter. Ja w ogóle uważam, że  charakteru  

         nie ma, ponieważ wiele razy w życiu widziałam, jak  w  wyniku  

         psychoterapii albo korzystnych zmian sytuacji życiowej zające  

         zamieniają się w lwy, a z jeżozwierzy robią się gołąbki. 
             Z natury jesteś skryty? Już taki masz charakter,  że  wo- 
         lisz nie ryzykować? Skłonność do podporządkowania się i bier- 

         ność to cechy Twojej osobowości?  Z  doświadczenia  wiem,  że  

         charakter, osobowość, natura człowieka nie są mu dane raz  na  

         zawsze i traktowanie różnych swoich cech w ten sposób, opisy- 

         wanie ich za pomocą takich pojęć stanowi tylko  wyraz  naszej  
         niemożności uwierzenia, jak bardzo możemy się zmienić.  

             

            2. Nie bądź taki pewny, najpierw spróbuj 

             Prawdę mówiąc zależałoby mi na tym, żebyś  jak  najwięcej  

         swoich przeświadczeń o sobie samym postawił pod znakiem zapy- 
         tania. I oczywiście żebyś zaczął je  testować  czynnie  czyli  
         przez eksperymentowanie. Nie potrafisz czegoś? A  kto  powie- 

         dział? Spróbuj, a gdy nie wyjdzie, spróbuj jeszcze raz.  Jes- 

         tem w tej szczęśliwej sytuacji, że zajmuję się pomaganiem lu- 

         dziom w zmianie. Dlatego mam okazję  bardzo  często  słyszeć:  
         "Nigdy nie przypuszczałem, że uda mi się..." 

             Czasami taka zmiana będzie wymagała inwestycji  i  czasu.  
         Ale przecież jeżeli nie zaczniesz, na pewno Ci  nie  wyjdzie.  

         Przypominam: każdy człowiek ma wielkie niewykorzystane rezer- 

         wy - użytkujemy tylko kilkanaście procent swojej  siły  mięś- 
         niowej i kilka procent możliwości swego mózgu. A więc wmawia- 

         nie sobie bezradności, bezsilności i niemożności nie ma  żad- 

         nego realnego uzasadnienia. Jedno z rozwiązań polega na  tym,  
         żeby przestać zastanawiać się nad  swoim  potencjałem,  tylko  

         zrobić z niego użytek, przejść od teoretyzowania na ten temat  
         do eksperymentowania. 

             Ale do tego musisz zapewnić sobie dobre warunki zewnętrz- 

         ne i wewnętrzne. Wsparcie z zewnątrz to ktoś,  z  kim  możesz  

         podzielić się swoimi trudnościami i niepowodzeniami. Może  to  
         być osoba z rodziny, przyjaciel, własne dziecko,  jeżeli  nie  
         jest bardzo małe. Jedna z moich znajomych poszła teraz do no- 

         wej pracy w prężnej firmie z wymagającym  szefem.  I  umówiła  

         się ze swoją siostrą, że będzie ją  "wykorzystywać":  dzwonić  

         nawet codziennie i opowiadać, jak jej idzie. Bała się, że bez  

         tego zjedzą ją obawy i niepewność, które  przestają  być  tak  
         dolegliwe, jeżeli można dać im upust. 

             Zaś warunki wewnętrzne to przekształcenie własnego nasta- 

         wienia czyli świadoma, celowa zmiana negatywnego  myślenia  o  

         sobie na pozytywne. Mam tu ma myśli głównie afirmacje. 

             
            3. Człowiek jest automatem samosterującym 
             Tłumaczę to od dawna ludziom, z którymi  pracuję:  na  co  

         się nastawisz, to najprawdopodobniej uzyskasz. Dla większości  

         z nas stałym, uważanym za naturalny nawykiem jest ciągłe wma- 

         wianie sobie niekorzystnych treści. Można ten proces odwrócić  
         i kazać mu działać na swoją korzyść - inaczej mówiąc,  równie  

         skuteczne jest wmawianie sobie informacji pozytywnych.  Można  
         nazywać to z łacińska autosugestią. 

             Jest to metoda znana  od  starożytności,  a  współcześnie  

background image

         szeroko wykorzystywana (chyba najbardziej popularny  przykład  

         to wprowadzanie siebie w stan relaksu). Osoby od lat posługu- 
         jące się nią do wprowadzania głębokich zmian w życiu  opraco- 

         wały wiele szczegółowych technik jej stosowania. Jedną z nich  

         - pracę z afirmacjami - zamierzam przedstawić tutaj  na  pod- 
         stawie książki Sondry Ray "Zasługuję na miłość". Sondra, któ- 

         ra jest taką samą optymistką jak ja, w rozdziale  zatytułowa- 
         nym "Potęga afirmacji" pisze: 

             "Afirmacja to pozytywna myśl którą się świadomie wybiera,  

         żeby zaszczepić ją w swoim umyśle w celu uzyskania pożądanego  

         wyniku. Innymi słowy, robisz tak  celowo  dostarczasz  swojej  
         psychice określonych treści.  Na  pewno  może  ona  wykreować  
         wszystko, co zechcesz, jeżeli tylko dasz  jej  szansę.  Przez  

         powtarzanie możesz zasilić je pozytywnymi myślami i  osiągnąć  

         pożądany przez siebie cel. Są różne sposoby posługiwania  się  

         afirmacjami. 

             Chyba najprostszą i najbardziej skuteczną, metodą, z jaką  
         się zetknęłam, jest przepisanie każdej afirmacji  10  czy  20  

         razy na kartce papieru i zostawienie miejsca po prawej  stro- 

         nie na reakcje (...). Kiedy afirmacja jest  już  napisana  po  

         lewej stronie, wtedy na  prawej  połowie  kartki  notuje  się  

         wszystkie myśli, uwagi, przeświadczenia, lęki i inne emocje -  
         wszystko, co może przyjść do głowy. Powtarzaj afirmację i ob- 
         serwuj, jak zmienia się reakcja po prawej stronie.  Afirmacja  

         o dużej mocy jest w stanie wydobyć wszystkie negatywne  myśli  

         i uczucia tkwiące głęboko w podświadomości. A wtedy  powstaje  

         szansa odkrycia, co przeszkadzało Ci osiągnąć cel. Systematy- 
         czne przerabianie afirmacji będzie wywierać  wpływ  na  Twoją  

         psychikę, wymazując stare schematy myślowe i powodując trwałe  
         pożądane zmiany w Twoim życiu! 

             (...) Za każdym razem za pomocą afirmacji udawało mi  się  

         odsłonić jakieś negatywne decyzje, które  podjęłam  w  bardzo  
         wczesnym okresie swego życia. Zmieniając te postanowienia na- 

         gle poczułam się uwolniona od własnej  przeszłości.  Nabrałam  

         odwagi, żeby zająć się rzeczami, które w cichości  ducha  za- 
         wsze chciałam robić. Stałam się niezależna materialnie.  Cał- 

         kiem przestałam chorować. A moje związki z mężczyznami są te- 
         raz trwałe, wszechstronnie mnie wzbogacają i nie wymagają ża- 

         dnego wysiłku. Jak łatwo sobie wyobrazić, te zmiany tak  mnie  

         zafascynowały, że wprost nie mogłam się doczekać,  kiedy  po- 

         dzielę się nimi z przyjaciółmi i wreszcie z klientami. Zaczę- 
         łam uważniej słuchać, co ludzie do mnie mówią, dostrzegać ich  
         negatywne myśli, przerabiać je na pozytywne i tą  metodą  do- 

         bierać dla nich afirmacje. Dotychczas  nie  zdarzyło  mi  się  

         stwierdzić, żeby ta technika zawiodła wobec kogoś, kto ją za- 

         stosował". (Sondra Ray: "Zasługuję na miłość. Jak dzięki afi- 

         rmacjom poprawić swoje życie osobiste  i  seksualne.  Agencja  
         Wydawnicza Jacek Santorski & Co, Warszawa 1991, s.8-10) 

             Jeszcze parę uwag technicznych i przykład, żebyś mógł le- 

         piej zobaczyć, jak posługiwać się afirmacjami. Otóż trzeba je  

         pisać codziennie, mniej ważne przez kilka dni, a  zasadnicze,  

         fundamentalne nawet miesiąc i dłużej. Jestem stosunkowo świe- 
         żym kierowcą i na  początku  ułożyłam  sobie  afirmację  "Ja,  
         Ania, prowadząc samochód czuję  się  pewnie  i  bezpiecznie".  

         Mniej więcej po  tygodniu  zaczęła  działać:  przestałam  się  

         ociągać z wychodzeniem z domu, kiedy miałam  pojechać  gdzieś  

         samochodem, i już nie dręczyły mnie wizje  strasznych  wypad- 
         ków, którym ulegam. Teraz niekiedy ten  sam  lęk  odzywa  się  

         znowu, ale żeby ustąpił,  wystarczy  kilkakrotne  powtórzenie  
         albo napisanie tamtej afirmacji. 

             Warto na początku przez parę dni - zgodnie z sugestią So- 

background image

         ndry Ray - dzielić kartkę na dwie części i na drugim  kawałku  

         po każdej afirmacji zapisywać  reakcje.  Następnie  wybrać  z  
         tych reakcji dwie-trzy najważniejsze, przerobić na  afirmacje  

         i dołączyć do pierwszej, wyjściowej. Czas na przykład. Ponie- 

         waż ostatnio nie najlepiej się czuję, zaczęłam dzisiaj od na- 
         pisania 15 razy następującej afirmacji: Ja, Ania, z  dnia  na  

         dzień czuję się lepiej, odzyskuję formę i energię do pracy. 
             Reakcje: Bzdura, przecież to nie zależy ode mnie; Dopiero  

         będę musiała się namęczyć, jeśli  zacznę  pracować  na  pełny  

         gaz; A czy to w ogóle warto? Po co?; I tak nie zarobię  tyle,  

         ile mi się należy; Znowu będę musiała udawać pogodną i  weso- 
         łą. Jak jestem chora, to przynajmniej mogę mieć smutną  minę;  
         Może to jednak lepiej nie chorować; Właściwie lubię,  jak  mi  

         dobrze idzie; To wcale niezły pomysł. 

             W zanotowanych z prawej strony reakcjach jest materiał na  

         kilka następnych afirmacji, które mogę dołączyć do już  napi- 

         sanej. Są to: "Moje zdrowie i dobra forma zależą  ode  mnie",  
         "Ja, Ania, zawsze mogę zrobić sobie przerwę w pracy  i  odpo- 

         cząć" "To, co robię, jest sensowne i pożyteczne",  "Zasługuję  

         na godziwe wynagrodzenie i takie będę dostawać",  "Ja,  Ania,  

         mam prawo być smutna i zła również kiedy jestem zdrowa".  Wy- 

         brałam do dalszej pracy tę o wypoczywaniu i ostatnią, bo  wy- 
         dają mi się najważniejsze. 
             Chcę tu przytoczyć jeszcze parę  przykładów  afirmacji  z  

         książki Sondry Ray, żeby pokazać, że nie muszą one -  jak  te  

         dotychczas cytowane - służyć  doraźnym,  wąskim  celom.  Moje  

         ulubione to oczywiście tytułowa "Zasługuję na miłość" i doty- 
         czące bezpośrednio poczucia własnej wartości: 

            Ja, ..., z dnia na dzień lubię siebie coraz bardziej. 
            Ja, ..., jestem tak udana, że mogę podobać się każdemu. 

            Ja, ..., staram się teraz być dobry dla siebie. 

            Ja, ..., nie jestem pechowcem, tylko wyjątkowym szczęścia- 
         rzem. 

             I jeszcze dwie - przepraszam za ten natłok  -  dla  dwóch  

         specjalnych kategorii czytelników. Pierwsza dla tych,  którzy  
         są zdania, że mają nadmiarową tuszę i  muszą  się  odchudzać:  

         "Wszystko, co zjem, przysparza mi zdrowia i urody". Druga dla  
         osób samotnych, nieszczęśliwych z powodu braku partnera: "Ja,  

         ..., jestem teraz gotów, żeby w moim życiu zjawiła  się  taka  

         kobieta, jakiej zawsze pragnąłem" albo "...taki mężczyzna,  o  

         jakim marzę". 
             Mogłabym, prawdę mówiąc, poświęcić sprawie afirmacji całą  
         książkę, więc muszę się choć trochę ograniczać. Dlatego jesz- 

         cze tylko kilka słów o sposobach ich układania i  stosowania.  

         Afirmacji nie trzeba daleko szukać: sprawdź, co o sobie  myś- 

         lisz i zamień myśli negatywne na pozytywne. "Nie potrafię..."  

         na "coraz lepiej mi idzie...", "nie zasługuję..." na  "jestem  
         wart...", "nikt mnie nie lubi" na  "wszyscy  kochają  mnie  i  

         ubiegają się o mnie". 

             Dalej: z afirmacjami jest jak z aspiryną -  nie  zażywane  

         nie skutkują. Chcesz mieć efekty, pisz je. Można  też  powta- 

         rzać w myśli lub jeszcze lepiej głośno, zwłaszcza w chwilach,  
         kiedy masz wolną głowę i zajęte ręce, na przykład przy zmywa- 
         niu naczyń albo goleniu. Jazda autobusem, stanie w kolejce to  

         też dogodne momenty. Z tym że pisanie daje lepsze skutki,  bo  

         angażuje więcej zmysłów. Dobrze  jest  również  nagrać  sobie  

         afirmacje na magnetofon - mogą być także  w  trzeciej  osobie  
         (na przykład "Kasia jest bardzo zgrabna"), bo w takiej formie  

         docierały do nas negatywne komunikaty - i  słuchać  choćby  w  
         łóżku przed snem. 

             

background image

            4. Oprócz afirmacji 

             Uważam, że afirmacje są najskuteczniejszą z "domowych"  -  
         nie wymagających pomocy psychoterapeuty - metod przekształca- 

         nia swojego myślenia, a w ślad za nim i życia. Ale chcę krót- 

         ko powiedzieć też o innych sposobach, bo może akurat któryś z  
         nich Ci się przyda. Pierwszy to chwalić siebie samego. Po raz  

         kolejny namawiam do tego, żeby brać przykład z dzieci. Często  
         podsłuchuję własne i nieraz zdarza mi się słyszeć  podniecony  

         szept: "Udało się! Udało!" albo "Ale mi fajnie wyszło!". 

             Podejrzewam, że jesteś z tych, co za niepowodzenia  obwi- 

         niają tylko siebie, natomiast swoje sukcesy skłonni są uważać  
         za dzieło przypadku albo innych ludzi. Dlatego zachęcam  Cię,  
         żebyś nie zostawiał żadnego, nawet  drobnego  powodzenia  bez  

         pochwalenia się za nie. Możesz nie doczekać  się  uznania  od  

         innych - pamiętasz, co mówiłam o  niedobrej  tradycji,  która  

         każe unikać pochwał, rezerwując je tylko na wielkie okazje. 

             Zresztą o niektórych Twoich sukcesach wiesz tylko Ty sam.  
         Z trudem przychodzi Ci załatwianie spraw w urzędach,  a  dzi- 

         siaj zdobyłeś dwa papierki; nie umiesz zmusić się do  odpisy- 

         wania na listy, ale wysłałeś kartkę z pozdrowieniami;  zwykle  

         ubieranie dzieci trwa długo i denerwujesz się przy tym, teraz  

         poszło Ci spokojnie i sprawnie. Nie są to oczywiście  wielkie  
         wydarzenia i nawet trudno byłoby dopominać się, żeby ktoś  je  
         zauważył. Ale Ty wiesz i możesz nie pozostawiać ich bez skwi- 

         towania jakimś wyrazem uznania dla siebie samego. 

             Możesz posunąć się o krok dalej w dbaniu o  siebie.  Otóż  

         Ty sam możesz dawać sobie nagrody i sam pocieszać się w trud- 
         nych chwilach. Jeżeli coś Ci się udało -  przeszedłeś  trudny  

         sprawdzian, załatwiłeś sobie pracę, zdobyłeś się na powiedze- 
         nie ważnej osobie, że nie chcesz być przez nią źle  traktowa- 

         ny, skończyłeś robić półkę zaczętą dwa miesiące temu - konie- 

         cznie wymyśl dla siebie jakąś nagrodę. To nie  musi  być  nic  
         wielkiego: kup sobie ładne skarpetki lub  wymarzoną  książkę,  

         zjedz lodowego Snickersa albo piękną brzoskwinię, idź na mało  

         ambitny film czy do wesołego miasteczka. Ważne, żeby to  było  
         coś, co lubisz, i żeby było jasne, że to w nagrodę. 

             Teraz od drugiej strony: spotkało Cię coś przykrego.  Bo- 
         lesne borowanie u dentysty, niemiła  rozmowa  z  narzeczonym,  

         pominęli Cię przy awansach i podwyżce, znowu zabrali  się  do  

         kucia ścian w Twoim bloku, jesteś w dołku psychicznym bez wy- 

         raźnego powodu - taktyka ta sama.  Zrób  coś,  co  sprawi  Ci  
         przyjemność, zadbaj o siebie. Sprawdziłam na sobie i  innych,  
         to działa! Agatka, moja młoda przyjaciółka, kobieta  w  wieku  

         późno-szkolnym, a więc bez własnych  źródeł  dochodu,  kupuje  

         sobie w takich chwilach na pocieszenie  ładną  chusteczkę  do  

         nosa. 

             Wszystkie te pochwały i nagrody zmierzają do jednego: że- 
         byś sam sobie udowodnił, że jesteś ważny. A kiedy  już  prze- 

         staniesz mieć siebie za nic i zaczniesz dobrze traktować, in- 

         ni na pewno się dołączą. To znana prawidłowość: kiedy  chcesz  

         zmienić na lepsze nastawienie świata zewnętrznego, zacznij od  

         stosunku do samego siebie. 
             Inna możliwość zmiany myślenia na własny temat to koncen- 
         tracja na swoich mocnych stronach.  Jeśli  zatruwa  Ci  życie  

         fakt, że masz brzydkie nogi to znajdź jedną lub  dwie  cechy,  

         które Ci się u siebie podobają i zacznij trening  przeciwsta- 

         wiania się myślom o nogach za pomocą  zdania:  "Ale  przecież  
         mam piękne oczy i ładne ręce". Dla myśli "nie umiem  gotować"  

         przeciwwagą może być "jednak dobrze sprzątam",  a  lekarstwem  
         na "jestem marnym pracownikiem" - "za to dobrą  matką".  Masz  

         wtedy szansę poprawić bilans, rozpamiętywanie  minusów  przy- 

background image

         najmniej w pewnym stopniu równoważąc  przypomnieniem  o  plu- 

         sach. 
             Znam jeszcze jeden, doraźny sposób usuwania  złych  myśli  

         ze świadomości. Jest on tak prosty, że przedstawiam go z pew- 

         nym zażenowaniem. Otóż gdy tylko pojawią się w głowie, trzeba  
         zacząć śpiewać albo chociażby nucić jakąś melodię. I ta tech- 

         nika - jak dwie poprzednie - wykorzystuje taką oto cechę  lu- 
         dzkiego umysłu: w naszej świadomości może zmieścić się  naraz  

         tylko jedna myśl. Kiedy zaczynasz myśleć o czym innym, to si- 

         łą rzeczy wyrzucasz z głowy to, co było tam poprzednio. Właś- 

         nie dlatego można sterować swoim myśleniem, przestawiać je na  
         lepsze tory.  
             

            5. Przecież można się upomnieć 

             Czy wiesz, że możesz się upomnieć o aprobatę  i  docenie- 

         nie, kiedy uważasz, że Ci się należy? Rozumiem, boisz się, że  

         ktoś Cię zgasi i zamiast ciepłej,  życzliwej  reakcji  zosta- 
         niesz potraktowany zimno i pogardliwie. Rzeczywiście  ryzyku- 

         jesz, ale są możliwości zmniejszenia ryzyka. 

             Jeden ze sposobów to zacząć od rzeczy, których jesteś ab- 

         solutnie pewien. Asekurujesz się w ten sposób, bo zdanie  in- 

         nych może Cię zranić tylko wtedy, gdy sam  masz  wątpliwości.  
         Gdyby Ci ktoś powiedział, że masz zielone włosy, pomyślałbyś,  
         że to wariat, chociaż pewnie na wszelki wypadek zerknąłbyś  w  

         lustro. Inny sposób polega na  tym,  żeby  nie  pytać,  tylko  

         zwracać się o potwierdzenie. Nie "Czy mi w tym ładnie?", tyl- 

         ko "Zobacz, jak mi w tym do twarzy!". Nie "Smakuje wam?", ty- 
         lko "Ugotowałam dzisiaj dla was pyszną zupę". Nie "Jak mi po- 

         szło?" tylko "Uważam, że mi poszło  świetnie".  Albo  jeszcze  
         bardziej wprost: "Proszę mnie pochwalić". 

             Warto zainwestować pewien wysiłek w tym kierunku  zwłasz- 

         cza w kontaktach z ludźmi, z którymi jesteś na codzień: z ro- 
         dziną, kolegami z pracy, z dziećmi. Z początku  będziesz  się  

         czuć głupio, ale z czasem najpewniej zdołasz ich nauczyć, że- 

         by Cię chwalili. Spróbuj raz-drugi, może wyniki będą zachęca- 
         jące. Tylko nie zapominaj o tym, że ich też  trzeba  chwalić,  

         jeśli mają się przyzwyczaić do takiego stylu Waszych  wzajem- 
         nych stosunków. 

             Opowiadała mi pewna kobieta, jak latami cierpiała z  tego  

         powodu, że jej mężczyźni - ojciec, mąż i syn - wiecznie  kry- 

         tykowali pieczołowicie przygotowywane dla  nich  obiady.  Cóż  
         poradzić, właśnie tutaj miała ulokowane ambicje i ich  nieza- 
         dowolenie stawiało pod znakiem zapytania jej  samopoczucie  w  

         roli córki, żony i matki. Miała mnóstwo pracy w domu i  zajęć  

         zawodowych, więc tym bardziej oczekiwała, że docenią jej sta- 

         rania. Doradziłam jej taktykę opisaną przed  chwilą  i  udało  

         się! Ojciec po raz pierwszy po obiedzie - zamiast  z  ponurym  
         wyrazem twarzy odsunąć od siebie talerz - powiedział "dzięku- 

         ję", czym wprawił ją w radosne osłupienie. Mąż zaczął zjawiać  

         się w kuchni, gdzie jadali, z pytaniem: "Co mamy dzisiaj dob- 

         rego na obiad?". A syn coraz rzadziej mówi "nie  lubię"  albo  

         "nie będę tego jadł". 
             Pamiętam inny, bardzo wymowny przykład mego przyjaciela z  
         dawnej pracy, niesłychanie zdolnego i  ogromnie  pracowitego,  

         ale wiecznie skwaszonego, ponieważ - jak twierdził - nikt ni- 

         gdy nie wyrażał się dobrze o tym, co zrobił, i wszyscy  trak- 

         towali go jak klasycznego młodszego kolegę. Zbieg okolicznoś- 
         ci  sprawił, że kilkakrotnie podczas dyskusji w  zespole  mu- 

         siał użyć jako argumentu informacji o swoich kompetencjach  i  
         przypomnieć parę najlepszych rzeczy, jakie wykonał. Inni słu- 

         chali tego z szacunkiem i uwagą i chyba czegoś go to  nauczy- 

background image

         ło, bo zamiast złościć się w kącie zaczął od czasu  do  czasu  

         spokojnie przypominać, co potrafi. Po paru miesiącach  uprzy- 
         tomniłam sobie, że po sfrustrowanym młodszym koledze nie zos- 

         tało śladu, a w swoim  gronie  mamy  współpracownika  pewnego  

         swoich racji i otoczonego uznaniem. 
             

            6. Nie puszczaj mimo uszu tego, co mówią inni 
             Pamiętasz, co mówiłam o filtrach, które lepiej  przepusz- 

         czają te informacje z zewnątrz, które są zgodne z Twoim wcze- 

         śniejszym nastawieniem? Jeśli uważasz, że jesteś nie w porzą- 

         dku, nie taki jak należy, wówczas wyłapujesz z otoczenia głó- 
         wnie sygnały, które to potwierdzają.  Ale  skoro  już  o  tym  
         wiesz, możesz świadomie nastawić się na odbiór  tych  słabiej  

         słyszalnych czyli lepszych i nawet je wzmacniać. 

             Byłeś na przyjęciu, część obecnych potraktowała Cię  obo- 

         jętnie, ale niektórzy wyraźnie ucieszyli się na  Twój  widok.  

         Przypomnij sobie, kto był zadowolony przy poprzedniej  podob- 
         nej okazji i kiedy jeszcze miałeś poczucie,  że  jesteś  mile  

         widziany. Panie niech sumiennie kolekcjonują przejawy męskie- 

         go zainteresowania, do prób nawiązania rozmowy w pociągu włą- 

         cznie. Pechowcy niech zrobią rejestr sytuacji, kiedy  fortuna  

         uśmiechnęła się do nich. Musisz uświadomić sobie, co naprawdę  
         mówią i dają Ci do zrozumienia ludzie na Twój temat. 
             Po prostu potrzebujesz - jak każdy - aktualnych  informa- 

         cji o sobie, jeśli masz przestać polegać na tym,  co  tępo  i  

         uporczywie odtwarza się na Twojej starej płycie. Nie jest ła- 

         two zapytać drugiego człowieka: "Jak ci ze  mną  jest?"  albo  
         "Czy mnie lubisz? A za co?". Zdarzają się jednak takie momen- 

         ty szczerych nocnych rozmów z przyjacielem czy długiej wspól- 
         nej podróży, kiedy można o to zagadnąć. A już na pewno warto,  

         nawet bez specjalnego pretekstu, dowiadywać się o to od  naj- 

         bliższych i kochanych. Tylko nie  w  momentach  napięcia  czy  
         złości, bo wtedy górę muszą wziąć pretensje. 

             Takie "informacje zwrotne" od innych są jedną  z  najważ- 

         niejszych technik zmiany autoportretu stosowanych w  grupowej  
         psychoterapii. Jestem pod  świeżym wrażeniem z ostatniego we- 

         ekendu: spotkaliśmy się z grupą trzeźwych alkoholików  i  ich  
         żon z pewnego Klubu Abstynenta, którzy od paru lat przyjaźnią  

         się ze sobą i żyją - tak to określali - jak w  rodzinie.  Za- 

         proponowaliśmy im na zakończenie,  żeby  każdy  wysłuchał  od  

         wszystkich członków grupy informacji o dwóch rzeczach,  jakie  
         się w nim podobają, i dwóch, które się nie  podobają.  Trochę  
         się tego bali, ale później wszyscy byli uszczęśliwieni. Mówi- 

         li, że mimo dobrej znajomości i  częstych  kontaktów  jeszcze  

         nigdy nie dowiedzieli się tyle o sobie i że nie  przypuszcza- 

         li, jak dobrze inni o nich myślą. 

             W naturalnych, nieterapeutycznych sytuacjach prawie nigdy  
         nie ma do tego okazji. Czasami na obozach harcerskich czy Oa- 

         zach robi się podsumowanie dnia z  podziękowaniem  dla  tych,  

         którzy coś dobrego dzisiaj dla mnie zrobili. Niektóre małżeń- 

         stwa zachowały z czasów pierwszego zakochania zwyczaj  mówie- 

         nia sobie o miłości i ważności dla siebie nawzajem.  Niekiedy  
         przeglądu wspólnej przeszłości dokonują osoby sposobiące  się  
         do śmierci. Są to wszystko rzadkie, wyjątkowe sytuacje.  Nor- 

         malnie jesteś skazany na domysły  albo  przypadkowe  strzępki  

         informacji. 

             Mogę Cię tylko zachęcać: nie zamykaj oczu i uszu. Nawet z  
         tych strzępków da się złożyć  obraz  bardziej  prawdziwy  niż  

         Twoje utrwalone dawno temu przeświadczenie.  Ważne  jest  nie  
         tylko to, co możesz usłyszeć, ale przede wszystkim inne  syg- 

         nały - oczy rozjaśnione na Twój widok, oznaki troski i pamię- 

background image

         ci, żywe zainteresowanie słuchacza, kiedy mówisz o sobie. 

             
            7. "Wymazywanie" starych nagrań 

             Sposoby, o których dotąd była mowa, polegały  na  wprowa- 

         dzaniu nowych treści w miejsce starych niekorzystnych.  Teraz  
         chcę opowiedzieć o tym, jak można usuwać obciążenia  z  prze- 

         szłości. Tam świeży zapis nakładał się na dawny, tu  idzie  o  
         jego wymazanie. Ażeby mogło do tego dojść, musimy mieć możli- 

         wość odreagowania przykrych przeżyć związanych  z  określonym  

         zdarzeniem czy serią zdarzeń z przeszłości. 

             Owo odreagowanie polega na ujawnieniu uczuć, którym dotąd  
         nie pozwalałeś dojść do głosu. Załóżmy, że kiedy byłeś  mały,  
         musiałeś na jakiś czas rozstać się z matką,  ponieważ  poszła  

         do szpitala. Nie mogłeś wtedy smucić się, płakać i  protesto- 

         wać, bo dorośli wokół Ciebie - ojciec, babcia, inni krewni  -  

         sami byli zdenerwowani i smutni i starali się jak najszybciej  

         Cię uspokoić. Stłumiłeś więc swoje bolesne uczucia, które la- 
         tami tkwiły ukryte w zakamarkach Twojej psychiki, pozostawia- 

         jąc Cię w poczuciu, że widocznie nie  jesteś  aż  tak  ważny,  

         skoro można Cię niespodziewanie opuścić. 

             Gdybyś chciał dzisiaj stworzyć sobie okazję do odreagowa- 

         nia skutków tamtych zdarzeń - a w konsekwencji zmienić to po- 
         czucie, które zatruwa Ci życie - musiałbyś nie tylko  opowia- 
         dać o tym, pewnie wiele razy, ale też wypłakać cały ból, jaki  

         wtedy przeżywałeś. Czasami robimy to w samotności,  łkając  w  

         poduszkę, czasami oglądając film, w którym los bohaterów  ja- 

         koś przypomina nasz własny. Ale najbardziej pomocna w  odrea- 
         gowaniu jest życzliwa obecność innego człowieka,  który  jest  

         uważny i skoncentrowany na Tobie, rozumie Cię i nie stara się  
         uspokoić.  

             Trudno o kogoś takiego, zresztą samemu też  niełatwo  się  

         zdecydować, bo od maleńkości  konsekwentnie  uczono  nas  po- 
         wstrzymywania się od płaczu. Kiedy się uderzyłeś albo spotka- 

         ła Cię inna przykrość, dorośli  na  wyprzódki  zaczynali  Cię  

         uspokajać. 
             "W jednych rodzinach ów tekst mógł brzmieć tak: 'No  już,  

         no już, nie płacz (buju, buju). No już, no  już,  nie  płacz,  
         nie płacz'. W innych słyszeliście coś w rodzaju: 'W porządku,  

         synu, weź się w garść! Nie ma co płakać nic  ci  z  tego  nie  

         przyjdzie. Co się stało, to się nie odstanie. Już, w  porząd- 

         ku!' itd. 
             Inne wersje, jakie znacie z własnego doświadczenia albo z  
         opowiadań, to między innymi: 'Cicho bądź! Przestań płakać al- 

         bo tak dostaniesz, że naprawdę będziesz miał  powód  do  pła- 

         czu'; 'Proszę cię, przestań płakać,  bo  robisz  mamie  przy- 

         krość'; 'Patrz, jaki ładny obrazek! Śliczny,  prawda?  Lepiej  

         sobie obejrzeć ładny obrazek niż płakać, prawda?' 
             W miłych lub szorstkich słowach i tonie zmuszano  każdego  

         z nas, kiedy coś nas  zraniło,  do  hamowania  uzdrawiających  

         procesów. Zwykle pojedyncza wymówka nie  wystarczała  do  po- 

         wstrzymania następnych prób pozbycia się cierpienia;  ale  za  

         każdym razem nieodwołalnie zdarzało się to samo: kiedy  zwra- 
         caliśmy się do jakiejś  osoby,  zaczynaliśmy  odreagowywać  i  
         uwalniać się od doznanego bólu, ktoś mówił - najczęściej  ten  

         dorosły, u którego szukaliśmy wsparcia - że powinniśmy  stłu- 

         mić swoje uczucia i nie obnosić się z nimi". (Harvey Jackins:  

         W pełni ludzkich możliwości. Teoria Wzajemnego Pomagania. Ra- 
         tional Island Publishers, Seattle /w druku/, s. 78-79). 

             Rzadko można usłyszeć: "Wypłacz się, będzie ci lżej". Ra- 
         czej wszyscy wokół nawet w przypadku  wielkiego  nieszczęścia  

         namawiają, żeby wziąć się w garść, zająć czym innym,  obnosić  

background image

         pogodną twarz. Nawet mówienie o bólu czy cierpieniu  jest  na  

         ogół źle widziane. Dobry słuchacz - taki, który nie  wyśmieje  
         i nie zbagatelizuje, nie będzie wtrącać się ze swoimi  kłopo- 

         tami, podsuwać rozwiązań, oceniać ani zmieniać tematu -  zda- 

         rza się niezwykle rzadko. A właśnie  tego  potrzebujemy:  nie  
         tylko wypłakać ale i wypowiedzieć swój smutek,  gorycz,  lęk.  

         Bowiem mówienie, jeśli towarzyszą mu emocje, jest również fo- 
         rmą odreagowania. 

             Podobnie śmiech. Oglądając komedie Chaplina  nie  zdajemy  

         sobie sprawy, że zaśmiewając  się  do  rozpuku  odreagowujemy  

         wstyd, lęk przed ośmieszeniem, rozmaite obawy i napięcia. Mó- 
         wimy nawet "nerwowy chichot" o takim śmiechu, który służy wy- 
         rzucaniu z siebie napięcia. A pamiętasz, jak bez końca  zary- 

         kiwaliście się z byle czego wieczorami na kolonii albo  innym  

         zbiorowym wyjeździe? Wiadomo, że po takim  "seansie  śmiechu"  

         człowiek czuje się znacznie lepiej. 

             Zdarzyło Ci się też na pewno nieraz zetknąć z  odreagowa- 
         niem złości. Klasyczny przykład to facet obsztorcowany  przez  

         szefa, który po powrocie z pracy pod dowolnym pretekstem  za- 

         czyna wściekać się na domowników. Sam zresztą wiesz,  co  się  

         dzieje, kiedy powiedzmy w urzędzie zostałeś potraktowany  jak  

         śmieć: wewnętrzne ciśnienie, żeby  wyrzucić  z  siebie  złość  
         jest tak duże, że niecierpliwie szukasz słuchacza, przed któ- 
         rym mógłbyś ciskać się, wymachiwać rękami, pokrzykiwać. 

             Wreszcie drżenie, które jest  odreagowaniem  lęku.  Kiedy  

         się dzieje coś strasznego - albo chwilę później, gdy zagroże- 

         nie mija i już można skupić się na sobie -  czasem  drżą  nam  
         kolana lub trzęsie się broda, jakbyśmy szczękali zębami. Mamy  

         tak mocno wbudowany zakaz pozwalania sobie na coś takiego, że  
         zdarza się nam nie przestrzegać go tylko w sytuacjach rzeczy- 

         wiście skrajnych: podczas pożaru,  napadu,  wypadku.  Dlatego  

         ten rodzaj odreagowania można zobaczyć częściej w grupie  te- 
         rapeutycznej, gdzie każdy rodzaj przeżywania jest dopuszczal- 

         ny, niż w życiu. 

             Skoro wiadomo już, na czym polega odreagowanie, chcę  je- 
         szcze poradzić Ci, jak z niego korzystać. Otóż przede wszyst- 

         kim - nie powstrzymywać, jeśli tylko warunki na nie  pozwala- 
         ją. Osobiście bardzo bronię swojego prawa do  płaczu  i  tego  

         samego domagam się dla moich dzieci. Jeżeli trafię w kinie na  

         "wyciskacz łez", staram się pójść drugi raz w celach  leczni- 

         czych. Moi domownicy, przyjaciele,  współpracownicy  przyzwy- 
         czaili się do tego, że  często  płaczę.  Kiedy  ktoś  usiłuje  
         uspokoić którąś z moich płaczących córek,  cierpliwie  tłuma- 

         czę, żeby nie przeszkadzać, bo jest im to potrzebne. Nie jest  

         stosownym momentem narada u kierownika  ani  imieniny  cioci,  

         ale sam ze sobą czy z bliskim człowiekiem możesz pozwolić so- 

         bie na łzy, bo one uzdrawiają. 
             Ten leczący mechanizm odreagowania, powodujący  wymazywa- 

         nie starych zapisów w Twojej psychice, jest naturalny i odru- 

         chowy. Kolejny raz odwołam się do tego, jak zachowują się ma- 

         łe dzieci, zanim zostaną nauczone powstrzymywania naturalnych  

         reakcji. Płaczą całym ciałem, wrzeszczą wymachując  rękami  i  
         nogami, zaśmiewają się do rozpuku, lata im broda, a kiedy już  
         potrafią mówić i spotka je coś przykrego,  są  gotowe  gadać,  

         gadać i gadać. Zanim nie nauczą się, że to brzydko, nie wypa- 

         da i w ogóle bez sensu. 

             Na szczęście zdolność do odreagowania można odzyskać. Wy- 
         starczy dać mu szansę czyli zapewnić sobie dobrego  słuchacza  

         i bezpieczne warunki (żeby nikt nie podglądał, nie  przerywał  
         itp.), a odreagowanie przyjdzie samo, jeżeli zdecydujesz  się  

         poruszyć jakiś bolesny temat z przeszłości. Może być konkret- 

background image

         ny, jeśli na przykład byłeś bity lub upokarzany jako  dziecko  

         i zechcesz o tym komuś szczegółowo opowiedzieć. Może też  być  
         ogólny: opowieść o Twoim  życiu,  dzieciństwie,  rodzinie,  o  

         przykrych zdarzeniach, dotkliwych stratach czy porażkach. 

             Twoja mądra psychika sama wybierze z tego ogólnego tematu  
         takie wątki, które potrzebujesz odreagować. Gdybyś spróbował,  

         przekonałbyś się, że opowieść na ten sam temat za każdym  ra- 
         zem będzie inna. Dlatego jeśli widzisz, że ktoś bliski mówi o  

         czymś z przejęciem i zbacza  z  zapowiedzianego  tematu,  nie  

         trzeba zwracać mu uwagi - najpewniej zdrowy instynkt prowadzi  

         go we właściwą stronę. Od siebie też nie musisz  w  podobnych  
         sytuacjach wymagać żelaznej logiki, bo  kieruje  Tobą  logika  
         emocjonalna. 

             Prawie zawsze w grupach, które  prowadzę,  próbuję  uczyć  

         ludzi odreagowywania obciążeń z przeszłości. Najpierw ustala- 

         my temat, na przykład "Kiedy byłem dzieckiem...". Potem  pro- 

         szę ich, żeby usiedli w parach i uzgodnili, kto z nich będzie  
         mówił pierwszy, a kto drugi. Żeby następnie podzielili dostę- 

         pny czas na pół - 10-15 minut to już jest wartościowy kawałek  

         czasu - i żeby najpierw jedna osoba opowiadała, a  druga  pa- 

         trzyła na nią i słuchała nie przerywając,  nie  komentując  i  

         nie radząc (dobrze jest też wziąć mówiącego za rękę). Zaś  po  
         upływie pierwszej części umówionego czasu mają  zamienić  się  
         rolami.  

             Zawsze znajdą się jakieś osoby, które protestują, że kwa- 

         drans to dla nich za dużo, a potem dziwią się, że to już  ko- 

         niec. Widzę, jak bardzo brakuje im tego, żeby wyrzucić z sie- 
         bie swoją trudną  przeszłość  jak  czasem  żywo  gestykulują,  

         śmieją się albo ocierają łzy. I zawsze mówią, że im to  przy- 
         nosi ulgę. Niejednokrotnie długo w noc rozmawiają ze sobą da- 

         lej, już poza grupą. 

             Często zdarzało mi się również zalecać coś podobnego  pa- 
         rom małżeńskim: dwa razy w tygodniu po położeniu dzieci  spać  

         mieli - każde przez pół godziny - opowiadać drugiemu historię  

         swego życia rozpoczynając od najwcześniejszych wspomnień. Li- 
         czyłam nie tylko na to, że w świetle przeszłości różne pozor- 

         nie nieuzasadnione zachowania i reakcje  partnera  staną  się  
         zrozumiałe. Uważam również, że jest to okazja do odreagowania  

         uczuć, które - zalegając w psychice od dawna - utrudniają  im  

         wzajemne kontakty. 

             Pamiętam pacjentkę, której mąż bardzo się złościł, że  po  
         zmroku zawsze prośbą i groźbą zatrzymuje go w domu -  widział  
         za tym brak zaufania i podejrzenie o niewierność.  Zrozumiał,  

         że ona się zwyczajnie boi, dopiero kiedy odnaleźliśmy  w  jej  

         życiorysie straszną wojenną noc, gdy jako kilkuletnia  dziew- 

         czynka z młodszym bratem i babcią, w domu oddalonym  od  wsi,  

         przez parę godzin w poczuciu pełnej bezsilności słuchała  do- 
         bijania się do drzwi jakiegoś mężczyzny. 

             Umówiłam się z nimi, że on będzie wykorzystywał swoje pół  

         godziny na mówienie o tym, o czym zechce, zaś ona -  zaapelo- 

         wałam do niego o cierpliwość -będzie za każdym razem  opowia- 

         dać tamto zdarzenie tak szczegółowo, jak  tylko  zdoła  sobie  
         przypomnieć. Potrzeba było  pięciu  czy  sześciu  razy,  żeby  
         przestała bać się zostawać sama w domu kiedy jest ciemno. Na- 

         wiasem mówiąc, przy okazji pozbyła się też bezsenności, która  

         dręczyła ją zawsze, ilekroć mąż  wyjeżdżał  w  delegację,  do  

         czego wcześniej się nie przyznawała, bojąc się  posądzenia  o  
         zazdrość. 

             Gdybyś chciał skorzystać z  tego  sposobu,  musisz  prze- 
         strzegać paru reguł. Przede wszystkim uzgodnij z osobą, którą  

         upatrzyłeś sobie na słuchacza, czy akurat  ma  czas  i  wolną  

background image

         głowę. "Chciałbym Ci opowiedzieć coś o sobie. Masz  dla  mnie  

         pół godziny? Chodzi mi tylko o to, żebyś mnie wysłuchał" -  z  
         grubsza tak mogłoby wyglądać to uzgodnienie. Poza tym trzymaj  

         się wyznaczonego czasu. Na końcu podziękuj za  wysłuchanie  i  

         zaproponuj, że teraz lub w innej umówionej chwili  Ty  jesteś  
         gotów zrewanżować się tym samym. 

             Wiesz, zawsze marzyłam o tym, żeby wydostać się spod wła- 
         dzy duchów przeszłości i wziąć swoje życie  we  własne  ręce.  

         Okazało się, że wiedza o odreagowaniu i sposobach przestawia- 

         nia się na pozytywne myślenie, zwłaszcza o afirmacjach, umoż- 

         liwia mi to w coraz większym stopniu. Może Ty też spróbujesz?  
         Kolejnym krokiem - po zadbaniu o swoje wewnętrzne nastawienia  
         - może być zajęcie się tym, co jest na  zewnątrz,  mianowicie  

         środowiskiem, w jakim przebywasz. 

             

            8. Trujące otoczenie 

             Zacznę od historii mojej przyjaciółki Misi,  która  przez  
         ostatnie parę lat chodzi do pracy jak na ścięcie. Zawsze  się  

         denerwuje, rozmyśla, co ją  tam  złego  spotka,  rozpamiętuje  

         nieprzychylne uwagi koleżanek. Często mam wrażenie, że po po- 

         wrocie do domu nie rozstaje się z tamtymi  problemami,  które  

         nawet we śnie jakoś ją gnębią. Zresztą kiepsko sypia i w nocy  
         zastanawia się, jak powinna ustawić się wobec szefowej.  Cała  
         sprawa nabrała już niemal rozmiarów obsesji. Ale na  wszelkie  

         moje sugestie, żeby rozejrzała się za inną pracą, Misia  rea- 

         guje źle. 

             Jest podobnie bezradna wobec teściów:  utrzymuje  z  nimi  
         regularne kontakty, mimo że nie są dla niej w żadnym  stopniu  

         budujące. Zawsze jest narażona na  uszczypliwe  uwagi,  próby  
         udowodnienia, że wszystkie jej pomysły na życie są bez sensu,  

         że źle wychowuje dziecko, a jeszcze na dodatek nie  umie  się  

         ubrać. Co tu mówić o wizytach - obowiązkowo co  tydzień  nie- 
         dzielny obiad - kiedy każdy telefon teściowej  wytrąca  ją  z  

         równowagi na parę godzin. Przy  czym  takie  telefony  bywają  

         prawie codziennie, a czasem kilka razy w ciągu dnia. 
             Jedyna rada, jaką mam dla Misi i osób jej  podobnych,  to  

         odciąć się od trujących wpływów.  Najpierw  trzeba  rozejrzeć  
         się dookoła i sprawdzić: czy ludzie, z  którymi  się  widuję,  

         pomagają mi myśleć o sobie dobrze, czy wręcz przeciwnie. Cza- 

         sami trudno bywa nawet zacząć zastanawiać się nad tym, bo na- 

         sze prawdziwe odczucia przesłania jakiś ogólnie  słuszny  po- 
         gląd, na przykład: jak może mi być źle u  rodziców,  przecież  
         dziecku u mamy zawsze musi być dobrze; albo: Nowakowie to ta- 

         cy kulturalni ludzie, powinniśmy się z nimi  widywać.  Nieraz  

         ciężko się przebić przez tego typu przekonania. 

             Żeby odróżnić "trujące" otoczenie od "pożywnego",  musisz  

         zadać sobie dwa pytania. Pierwsze: co w danym miejscu  słyszę  
         na swój temat, jakie komunikaty  do  mnie  docierają?  Jeżeli  

         głównie typu "źle postępujesz",  "głupio  myślisz",  "brzydko  

         wyglądasz" oraz pretensje i pouczenia; jeśli spotyka Cię  tam  

         głównie brak zrozumienia i nigdy nikt  nie  staje  po  Twojej  

         stronie - zastanów się, czy czasem nie  warto  zrezygnować  z  
         tych kontaktów albo przynajmniej poważnie je ograniczyć. 
             Druga ważna kwestia: jak reagujesz  na  towarzystwo  tych  

         ludzi lub tej osoby. Czy na przykład masz poczucie, że jesteś  

         ciężki czy lekki?  Czy  często  boli  Cię  wtedy  głowa  albo  

         brzuch? Czy ktoś Cię tam uważnie słucha? Czy są jakieś wyraź- 
         ne oznaki zadowolenia, kiedy się pojawiasz? U siebie zaobser- 

         wowałam pewną charakterystyczną reakcję: w  miejscach,  które  
         mi nie służą, mam zwolnione ruchy, tak jakby było  mi  trudno  

         podnieść rękę czy nogę. Kiedy się na tym łapię, zaczynam uwa- 

background image

         żnie przyglądać się całej tej sytuacji i zastanawiać, czy mam  

         tam jeszcze zostać, czy raczej wyjść. 
             Szczególnie trudno odciąć się od trujących wpływów  szer- 

         szego kręgu rodzinnego: rodziców, teściów, dalszych krewnych.  

         Często widzę, jak zupełnie dorośli, samodzielni ludzie,  któ- 
         rzy mają już własne potomstwo, zachowują się tak, jakby  dali  

         im uprawnienia do wtrącania się i swobodnego wyrażania swoich  
         niepochlebnych opinii. Jakby istniała cicha umowa, że  rodzi- 

         nie nie można w tym miejscu powiedzieć "stop, nie życzę sobie  

         tego". I zdecydować, że do podtrzymania więzi rodzinnych  wy- 

         starczy Boże Narodzenie i Wielkanoc plus może jeszcze imieni- 
         ny dziadka. 
             Przeczytałam kiedyś stosy pamiętników, przysłane na  kon- 

         kurs "Moje małżeństwo i rodzina" i utkwił mi w pamięci  jeden  

         z nich. Młoda mężatka pisała, jak parę razy w tygodniu  przy- 

         chodzi do niej teściowa, zagląda we wszystkie kąty, nawet  do  

         garnków i do szaf, nie szczędząc cierpkich uwag. Muszę powie- 
         dzieć, że dla mnie ta historia zabrzmiała naprawdę  przeraża- 

         jąco. W podobnych przypadkach zachęcam Cię do kierowania  się  

         zasadą ujętą w angielskim przysłowiu "Mój dom to moja  twier- 

         dza". 

             Masz możliwość wyboru, możesz tam wpuszczać tylko  swoich  
         sprzymierzeńców. A jeśli zdecydujesz się pozwolić wejść  komu  
         innemu, to na wyraźnie  określonych  przez  Ciebie  zasadach.  

         Proszę bardzo, herbata albo kawa, pobawić się z dzieckiem ale  

         naprawdę świat się nie zawali, jeżeli powiesz: "Kuchnia i sy- 

         pialnia nie jest dla gości" albo "O szóstej mamy coś  ważnego  
         do zrobienia, więc serdecznie zapraszam do za dziesięć  szós- 

         ta, a potem już musimy zająć się naszymi sprawami". I o 17.50  
         przypomnieć, że taka była umowa. 

             Boisz się narazić, jeżeli zrobisz coś  takiego?  Przecież  

         naprawdę nic nie tracisz - z pewnością chodzi o kogoś, kto  i  
         tak niezbyt Cię szanuje (a może zacznie, kiedy okaże się,  że  

         nie może swobodnie chodzić Ci po głowie?).  W  rzeczywistości  

         grozi Ci nie to, że stracisz dobrą opinię,  tylko  złudzenie,  
         że uda Ci się na nią zasłużyć. 

             Rozmawiając z  ludźmi  przekonałam  się,  że  najtrudniej  
         ograniczyć kontakty z własnymi rodzicami. I nie tylko z powo- 

         du normy społecznej czy też obyczaju. Do  ponawiania  kontak- 

         tów, które już tyle razy okazały się trujące,  przyciąga  nas  

         jak magnes nadzieja, że uda się otrzymać od nich  coś,  czego  
         się nie dostało w dzieciństwie. Może teraz zauważą,  docenią,  
         zaczną kochać? Często nie do końca zdajemy sobie  sprawę,  że  

         takie dziecinne nadzieje  na  otrzymanie  miłości  i  uznania  

         przetrwały do dziś. Tylko że skoro przez tyle lat  ich  speł- 

         nienie się nie powiodło, to trudno -  trzeba  rozstać  się  z  

         iluzjami i zacząć szukać gdzie indziej. 
             

            9. Jak zapewnić sobie wsparcie? 

             W tej sprawie masz zapewne bardzo słabą  wyobraźnię,  po- 

         nieważ - jak przypuszczam - rzadko kiedy  ktoś  Cię  rozumnie  

         wspierał. Teoretycznie wiemy, że  od  tego  mamy  przyjaciół,  
         ukochanych czy rodziców, żeby byli gotowi pomóc,  podbudować,  
         dodać otuchy. W praktyce bywa z tym bardzo różnie. Zawsze za- 

         zdrościłam ludziom, których najbliżsi poczuwali się do  towa- 

         rzyszenia im w trudnych sytuacjach: chodzili z nimi do denty- 

         sty, tkwili na korytarzu podczas egzaminów -  im  trudniejszy  
         moment, tym większą otaczali troską i życzliwością. 

             Niestety, w moim otoczeniu  częściej  spotykam  wyznawców  
         zasady "każdy powinien radzić sobie sam". Jeżeli dorastałeś w  

         takim przekonaniu, to nic  dziwnego, że  kiedy  dzisiaj  masz  

background image

         kłopoty albo chandrę, wstyd Ci nie  tylko  poprosić  o  pomoc  

         (choćby "pobądź trochę ze mną, bo jest mi smutno"), ale nawet  
         przyznać się, że coś Cię gnębi. To pierwsza bariera utrudnia- 

         jąca otrzymanie wsparcia. Zapominasz o tym, że wszyscy -  na- 

         wet najwspanialsze okazy doskonałego zdrowia  psychicznego  -  
         mają swoje "dołki", załamania, momenty bezradności i  beznad- 

         ziejności. 
             Drugą barierą jest przeświadczenie, że  nie  jesteś  tego  

         wart i nic Ci się nie należy. To oczywisty nonsens:  wsparcie  

         należy Ci się po prostu dlatego, że go potrzebujesz -  i  nie  

         wymaga to żadnych dodatkowych uzasadnień. 
             Wreszcie trzecia bariera - poczucie, że wokół Ciebie  nie  
         ma nikogo, kto byłby gotów zainteresować się Twoim samopoczu- 

         ciem, poświęcić Ci trochę czasu, kto Cię  naprawdę  lubi  czy  

         kocha. Że nie ma żadnego grona ludzi, w którym Ty  autentycz- 

         ny, ze swoimi kłopotami i problemami mógłbyś znaleźć dla sie- 

         bie miejsce. Słyszałam to dziesiątki razy i tyleż razy zachę- 
         całam do rozpoczęcia poszukiwań i prób. I przekonałam się, że  

         kiedy człowiek jest gotów przyznać się przed sobą, że potrze- 

         buje innych ludzi, i zacznie się rozglądać -  inni  wyczuwają  

         to i zbliżają się do niego. 

             Więc jeśli potrzebujesz dobrych, dowartościowujących kon- 
         taktów, a masz ich mało albo nie masz wcale, to najpierw zrób  
         przegląd swoich starych oraz obecnych znajomości i przyjaźni,  

         żeby sprawdzić, czy nie warto niektórych z nich odnowić  albo  

         wzmocnić. Miła koleżanka szkolna ma dwójkę  małych  dzieci  i  

         nie chcesz sprawiać jej dodatkowych kłopotów? Ależ  niewyklu- 
         czone, że ona marzy, żeby ktoś wpadł do niej pogadać. U kuzy- 

         na, którego lubisz, nie byłeś już trzy lata i czujesz się nie  
         w porządku? Całkiem możliwe, że jemu też jest przykro, że się  

         nie widujecie. Chętnie zaprosiłbyś na imieniny  parę  osób  z  

         pracy, ale nie ma takiego zwyczaju. To dlaczego Ty nie  miał- 
         byś go wprowadzić? 

             Rozejrzyj się, popróbuj, włóż w to trochę wysiłku. Nastaw  

         się, że nie wszystkie próby pójdą Ci  równie  dobrze,  pewnie  
         się zdarzy parę niewypałów. Cała sztuka polega na  stworzeniu  

         sobie możliwości wyboru, bo przecież widać, kogo Twoja  obec- 
         ność cieszy, a komu ciąży. Tylko pamiętaj, że inni  też  mogą  

         mieć kompleksy, więc musisz zdobyć się na trochę  inicjatywy:  

         zapytać, czy możesz wpaść, zaproponować kawę u siebie, zapro- 

         sić na spacer. 
             Jest tutaj jeszcze jedna ważna rzecz: nie tylko  nie  rób  
         drugiemu, co Tobie niemiło, ale i odwrotnie - rób to, co  by- 

         łoby miłe dla Ciebie. Chcesz, żeby ktoś był z Tobą szczery  i  

         otwarty, więc pierwszy zdobądź się na szczerość. Chcesz, żeby  

         Cię wysłuchał, więc zacznij  od  uważnego  słuchania.  Chcesz  

         usłyszeć coś życzliwego o sobie, więc sam raz i drugi powiedz  
         coś miłego. Może efekty nie będą natychmiastowe, ale  wkrótce  

         przekonasz się, że to skutkuje. 

             

            10. Zadbaj o swoich bliskich, a oni zadbają o ciebie 

             Czasami trudno w to uwierzyć, zwłaszcza jeżeli  tkwisz  w  
         małżeństwie, gdzie uczucie wygląda na mocno już wystygłe albo  
         też toczy się nieustająca wojna; jeśli z rodziną czujesz  się  

         obco; jeżeli Twoje dzieci są z Tobą w ostrym konflikcie. Wiem  

         to na pewno: poza nielicznymi wyjątkami dowartościowanie bli- 

         skich osób zmienia sytuację na lepsze. Chcę  Ci  zaproponować  
         parę - zresztą dość oczywistych - sposobów jak  to  robić.  Z  

         jednym zastrzeżeniem: żadnego fałszu,  bo  wtedy  najbardziej  
         finezyjne metody nie skutkują. 

             Nawet w bardzo wrogich układach są lepsze momenty,  kiedy  

background image

         ciepło myślisz o drugiej osobie, czujesz, jak ważna jest  dla  

         Ciebie, coś Ci się szczególnie spodobało albo Cię ujęło.  Nie  
         chodzi o manipulację, tylko o ujawnianie pozytywnych  rzeczy,  

         które przychodzą Ci do głowy, a które dotąd miałeś w zwyczaju  

         zachowywać dla siebie. 
             Muszę się tu pochwalić najmniej  pracochłonnym  sukcesem,  

         jaki odniosłam w poradni rodzinnej. Przyszła do mnie pani  po  
         pięćdziesiątce, o dość przeciętnej  powierzchowności i pokaź- 

         nej tuszy. Skarżyła się, że mąż zaczął znikać z domu,  prawie  

         z nią nie rozmawia, burczą tylko na siebie  i  obrzucają  się  

         pretensjami. Doradziłam jej, żeby go czasem  pochwaliła,  po- 
         wiedziała coś miłego, zatroszczyła się trochę o niego (z  za- 
         strzeżeniem jak wyżej). Pani zniknęła i pojawiła się znowu po  

         pół roku, tym razem w sprawie konfliktów z dorosłą córką zre- 

         sztą niezbyt głębokich. Przy okazji opowiedziała mi o  czymś,  

         co zakrawało niemal na cud: zastosowała się do moich  wskazań  

         i mąż zupełnie się odmienił. Znów przesiaduje  w  domu,  jest  
         grzeczny i miły, powtarza, że ją kocha, i... nosi na rękach. 

             Może zechcesz skorzystać z podobnych  sposobów  dowartoś- 

         ciowania swoich bliskich. Przede wszystkim mów im rzeczy dob- 

         re i miłe, kiedy tylko przyjdą Ci na myśl. Najpierw będą może  

         nieufni, może pomyślą, że coś chcesz za to uzyskać albo zatu- 
         szować jakieś swoje przewinienie (żonom w pierwszej kolejnoś- 
         ci przychodzi do głowy, że skoro mąż  jest  taki  podejrzanie  

         miły i prawi komplementy, to pewnie wykonał skok w bok).  Ale  

         po pewnym czasie zobaczysz, jacy są uszczęśliwieni. 

             Drugim ważnym sposobem dowartościowania są ciepłe  gesty.  
         Każdy człowiek potrzebuje - wiesz o tym dobrze, kiedy  chodzi  

         o Ciebie, a przecież oni mają podobne potrzeby - pogłaskania,  
         przytulenia czy choćby przyjaznego poklepania albo wzięcia za  

         łokieć. Boisz się tak bez okazji? Nie wiesz, jak się  przeła- 

         mać? Możesz jemu czy jej oprzeć głowę na ramieniu przy wspól- 
         nym oglądaniu telewizji  albo  usiąść  ramię  w  ramię  jadąc  

         gdzieś autobusem. Pomalutku, bezpiecznie. 

             Dobrze jest również trochę zadbać o najbliższych. Przygo- 
         tować albo kupić coś, co szczególnie lubią. Moja starsza cór- 

         ka za najwyższy dowód miłości uważa to, że czasami  przynoszę  
         jej polskie "Bravo" albo inne czasopismo z rockowymi zespoła- 

         mi. Warto zapewnić czasami odrobinę  komfortu:  podać  gorącą  

         herbatę, kiedy wróci zziębnięty, chociaż mógłby obsłużyć  się  

         sam; zaproponować półgodzinną drzemkę, kiedy ona  wygląda  na  
         zmęczoną; jeśli ma smutną minę, zapytać, czy czegoś  nie  po- 
         trzebuje. 

             Myślę, że bardzo ważne jest także okazywanie autentyczne- 

         go zainteresowania i uwagi. Banalne "jak  tam  dzisiaj?"  czy  

         "jak ci poszło?" połączone z uważnym spojrzeniem i gotowością  

         wysłuchania odpowiedzi może być bardzo przekonywającym sygna- 
         łem. Tak samo powiedzenie, że widzisz, w jakim nastroju  jest  

         druga strona "Chyba cię zmartwiło to, co powiedziałem",  "Wi- 

         dzę, że jesteś dzisiaj bardzo  zdenerwowana",  "To  miło,  że  

         masz taki dobry humor". 

             Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest zrealizować  każdą  z  
         tych sugestii. Zwłaszcza jeżeli nie masz żadnego treningu czy  
         nawyku w tej dziedzinie: nie jesteś zbyt wylewny ani "dotyka- 

         lski", mało się orientujesz w potrzebach i upodobaniach  swo- 

         ich bliskich, boisz się, że odrzucą Twoją troskę i  zaintere- 

         sowanie. Niemniej moim zdaniem warto zacząć, bo często  nawet  
         drobna zmiana wystarczy, żeby uruchomić  proces  "ocieplania"  

         całego układu. Inaczej mówiąc, jest spora  szansa,  że  jeśli  
         zrobisz pierwszy krok czy raczej parę kroków, żeby  dowartoś- 

         ciować najbliższych, to po pewnym czasie oni zaczną  odpowia- 

background image

         dać tym samym. 

             
            11. Co to znaczy "kochać siebie"?  

             Wszystko, o czym mówiłam w tym rozdziale zmierzało do je- 

         dnego celu: żebyś się zapoznał z paroma sposobami zmiany wła- 
         snej samooceny na lepszą. Żeby poprawiło się Twoje  nastawie- 

         nie do siebie samego czyli żebyś bardziej siebie polubił  czy  
         nawet pokochał. 

             Cytowana tu niedawno Sondra Ray pisze, iż  ludzie  często  

         tak źle o sobie myślą, że nawet nie rozumieją, na czym ma po- 

         legać taka miłość do samego siebie. I proponuje  swoje  rozu- 
         mienie: 
            Kochać siebie to chwalić siebie i  werbalnie  wyrażać  dla  

         siebie uznanie. 

            Kochać siebie to akceptować wszystkie swoje działania. 

            Kochać siebie to mieć zaufanie do swoich możliwości. 

            Kochać siebie to sprawiać sobie przyjemność  bez  poczucia  
         winy. 

            Kochać siebie to kochać swoje ciało i zachwycać się  swoim  

         pięknem. 

            Kochać siebie to dawać sobie to, czego pragniesz z  poczu- 

         ciem, że na to zasługujesz. 
            Kochać siebie to pozwalać sobie na wygrywanie. 
            Kochać siebie to dopuszczać do siebie innych  zamiast  go- 

         dzić się na samotność. 

            Kochać siebie to kierować się własną intuicją. 

            Kochać siebie to odpowiedzialnie tworzyć swoje własne  za- 
         sady. 

            Kochać siebie to dostrzegać własną doskonałość. 
            Kochać siebie to sobie przypisywać zasługi za to,  co  się  

         zrobiło. 

            Kochać siebie to otaczać się pięknem. 
            Kochać siebie to pozwolić sobie na zamożność zamiast żyć w  

         biedzie. 

            Kochać siebie to otoczyć się mnóstwem przyjaciół. 
            Kochać siebie to nagradzać się i nigdy się nie karcić. 

            Kochać siebie to mieć do siebie zaufanie. 
            Kochać siebie to karmić się dobrym pożywieniem  i  dobrymi  

         myślami. 

            Kochać siebie to otaczać się ludźmi, których  obecność  ci  

         służy. 
            Kochać siebie to czerpać radość z aktywności seksualnej. 
            Kochać siebie to często dawać sobie robić masaż. 

            Kochać siebie to uważać siebie za równego innym. 

            Kochać siebie to wybaczać sobie. 

            Kochać siebie to pozwalać na czułość. 

            Kochać siebie to być dla siebie autorytetem zamiast  cedo- 
         wać to na kogo innego. 

            Kochać siebie to rozwijać swoje twórcze impulsy. 

            Kochać siebie to cały czas dobrze się bawić. 

            Kochać siebie to przemawiać do siebie naprawdę łagodnie  i  

         czule. 
            Kochać siebie to stać się własnym,  akceptującym  rodzicem  
         wewnętrznym. 

             Gdybyś do tego momentu jeszcze nie  wiedział  jak  zabrać  

         się do kochania siebie samego, masz tu prawdziwą kopalnię po- 

         mysłów. 
             

            12. Może być inaczej 
             Niewątpliwie byłoby lepiej, gdyby świat był inaczej urzą- 

         dzony: gdybyś był otoczony wyłącznie życzliwymi ludźmi, pomo- 

background image

         cnymi i wspierającymi, pełnymi uznania  dla  Twoich  zalet  i  

         uroków, ale też wyrozumienia dla słabości i felerów. Pomyśla- 
         łam, że na koniec mogłabym Cię zachęcić do  tego,  żebyś  nie  

         czekał, aż tak będzie, tylko zabrał się do zmieniania  świata  

         - zaczął traktować innych tak, jak sam chciałbyś być  trakto- 
         wany. Możesz zacząć od siebie i swoich najbliższych,  swojego  

         miejsca pracy czy nauki. 
             Że nic Ci nie wyjdzie w pojedynkę? Dookoła masz pełno so- 

         juszników, chociaż zapewne oni sami jeszcze o tym nie wiedzą.  

         Kto może być Twoim sprzymierzeńcem? Każdy. Przecież wszyscy -  

         podobnie jak Ty - marzą o tym, żeby przestać się chować i od- 
         gradzać od innych, żeby spotykać się z akceptacją i miłością.  
         Tylko że ktoś musi zacząć i nie ma żadnego powodu,  żebyś  to  

         nie był Ty. 

             Jak już mówiłam, próbuję coś robić na tym polu od  kilku- 

         nastu lat i mam poczucie, że moje starania nie idą na  marne.  

         Wiem też, że jestem jedną z wielu osób, które działają w  tym  
         samym kierunku:  lecząc  ludzi,  wychowując  dzieci,  tworząc  

         sztukę, wykonując inne zawody - robią to wszystko w taki spo- 

         sób, że każdy, kto się z nimi styka, czuje się potem lepszy i  

         lepiej traktuje siebie i innych. Krąg się poszerza, bo  ktoś,  

         kto bardziej kocha siebie, jest też bardziej zdolny do  obda- 
         rzania miłością innych. 
             Na koniec chcę Ci opowiedzieć bajkę, którą  słyszałam  po  

         raz pierwszy ponad 20 lat temu. Nie wiem, kto jest jej  auto- 

         rem i skąd pochodzi, ale mam nadzieję, że - jak wszystkie ba- 

         jki - jest wspólnym dobrem, z którego wolno swobodnie korzys- 
         tać. Wahałam się trochę, czy umieścić ją tutaj, bo dotychczas  

         opowiadałam ją tylko ludziom  zaprzyjaźnionym  i  bliskim,  a  
         Ciebie przecież nie znam. Ale przypomniałam sobie, że to nie- 

         ładnie być skąpym i postanowiłam podzielić się z Tobą. 

             
            13. Bajka o ciepłym i puchatym 

             W pewnym mieście wszyscy byli zdrowi i szczęśliwi.  Każdy  

         z jego mieszkańców, kiedy się urodził,  dostawał  woreczek  z  
         Ciepłym i Puchatym, które miało to do siebie,  że  im  więcej  

         rozdawało się go innym, tym więcej przybywało. Dlatego wszys- 
         cy swobodnie obdarowywali się  nawzajem  Ciepłym  i  Puchatym  

         wiedząc, że nigdy go nie zabraknie. 

             Matki dawały Ciepłe i Puchate dzieciom, kiedy wracały  do  

         domu; żony i mężowie wręczali je sobie na powitanie,  po  po- 
         wrocie z pracy, przed snem; nauczyciele rozdawali  w  szkole,  
         sąsiedzi na ulicy i w sklepie, znajomi przy każdym spotkaniu;  

         nawet groźny szef w pracy nierzadko sięgał do swojego worecz- 

         ka z Ciepłym i Puchatym. Jak już mówiłam, nikt tam nie choro- 

         wał i nie umierał, a szczęście i radość mieszkały we  wszyst- 

         kich rodzinach. 
             Pewnego dnia do miasta sprowadziła  się  zła  czarownica,  

         która żyła ze sprzedawania ludziom leków i zaklęć przeciw ró- 

         żnym chorobom i nieszczęściom. Szybko zrozumiała, że  nic  tu  

         nie zarobi, więc postanowiła działać. Poszła do jednej młodej  

         kobiety i w najgłębszej tajemnicy powiedziała jej,  żeby  nie  
         szafowała zbytnio swoim Ciepłym i Puchatym, bo się skończy, i  
         żeby uprzedziła o tym swoich bliskich. 

             Kobieta schowała swój woreczek głęboko na dno szafy i  do  

         tego samego namówiła męża i dzieci. Stopniowo wiadomość roze- 

         szła się po całym mieście, ludzie poukrywali Ciepłe i  Pucha- 
         te, gdzie kto mógł. Wkrótce zaczęły się tam szerzyć choroby i  

         nieszczęścia, coraz więcej ludzi zaczęło umierać. 
             Czarownica z początku cieszyła się bardzo: drzwi jej domu  

         na dalekim przedmieściu nie zamykały się. Lecz wkrótce wyszło  

background image

         na jaw, że jej specyfiki nie pomagają i ludzie  przychodzili,  

         coraz rzadziej. Zaczęła więc sprzedawać Zimne i Kolczaste, co  
         trochę pomagało, bo przecież był to - wprawdzie nie najlepszy  

         - ale zawsze jakiś kontakt. Już nie umierali tak szybko, jed- 

         nak ich życie toczyło się wśród chorób i nieszczęść. 
             I byłoby tak może do dziś, gdyby do miasta nie przyjecha- 

         ła pewna kobieta, która nie znała argumentów czarownicy. Zgo- 
         dnie ze swoimi zwyczajami zaczęła całymi garściami  obdzielać  

         Ciepłym i Puchatym dzieci i sąsiadów. Z początku ludzie  dzi- 

         wili się i nawet nie bardzo chcieli przyjmować - bali się, że  

         będą musieli oddać. Ale kto by tam upilnował  dzieci!  Brały,  
         cieszyły się i kiedyś jedno z drugim powyciągały ze  schowków  
         swoje woreczki i znów jak dawniej zaczęły rozdawać. 

             Jeszcze nie wiemy, czym się skończy ta bajka. Jak  będzie  

         dalej, zależy od Ciebie. 

             

            14. Post scriptum 
             Od Agnieszki i Lucyny, dwóch uroczych dziewczyn i  świet- 

         nych terapeutek dowiedziałam się, co Albert  Einstein  uważał  

         za największe odkrycie swego życia. Mylisz się, jeśli sądzisz  

         pochopnie, że teorię względności. Otóż pewien dziennikarz za- 

         pytał o to wielkiego uczonego pod koniec jego życia  i  usły- 
         szał od Einsteina: najważniejsze, co odkryłem, to że  
            Wszechświat jest łaskawy 

             

             Autorka, Anna Dodziuk, od blisko 20 lat zajmuje się pora- 

         dnictwem,  treningiem  psychologicznym,  psychoterapią   oraz  
         uczeniem pomocy psychologicznej. Pracuje w Instytucie Psycho- 

         logii Zdrowia i Trzeźwości w  Warszawie,  głównie  z  grupami  
         trzeźwych alkoholików i członków ich rodzin. Poprzednio w Po- 

         radni Przedmałżeńskiej i Rodzinnej Towarzystwa Planowania Ro- 

         dziny zajmowała się indywidualnym poradnictwem i  psychotera- 
         pią dla par. 

             Ukończyła studia etnograficzne. Ma 45 lat, wychowuje dwie  

         córki.