background image

Day Leclaire

Mąż z ogłoszenia

background image

PROLOG 

MĄŻ POTRZEBNY!

Kobieta-ranczer  potrzebuje  natychmiast  i  zdecydowanie  męża.  Ewentualni 

kandydaci powinni spełniać następujące warunki:

1.  Lat  25-45,  dążący  do  stałego  związku.  Pożądane  miłe  obejście  i  naturalna 

łagodność.

2.  Doświadczenie  ranczerskie,  umiejętność  dosiadania  konia,  właściwego 

traktowania pracowników, spędzania bydła itp.

3.  Przygotowanie  handlowe,  zwłaszcza  w  zakresie  radzenia  sobie  z  tępymi  i 

upartymi dyrektorami banku.

Mam lat dwadzieścia sześć, mogę ofiarować rodzinny dom, trzy posiłki dziennie 

oraz najpiękniejsze widoki teksańskiego podgórza.

Szczegóły bardziej intymne do omówienia i negocjacji.
Oferty wraz z życiorysem i referencjami adresować:
„Panna Białogłowa”, skrytka pocztowa 42, Crossroads, Teksas.

Hunter Pryde raz jeszcze przeczytał ogłoszenie i odłożył gazetę. W kącikach ust 

błąkał mu się uśmieszek.

A  więc  Leah  tak  desperacko  poszukuje  męża?  Ho,  ho!  Bardzo,  bardzo 

interesujące!

background image

Rozdział 1

– Ale to ma być prawdziwe małżeństwo, co? – przerwał ciszę kandydat. – No, 

bo jak miałbym rządzić, jeśliby nie było prawdziwe?

Leah  oderwała  wzrok  od  życiorysu  niejakiego  Titusa  T.  Culpeppera,  który 

siedział dumnie naprzeciwko, i chłodnym tonem zapytała:

– Czyżby chodziło panu o małżeńskie prawa?
– Ano właśnie, chodzi mi o spanie razem, żeby nie owijać sprawy w bawełnę. –

Przechylił  się  do  tyłu  i  bezcenny  babciny  fotel,  styl  chippendale,  aż  jęknął 
postawiony  nieoczekiwanie  na  dwóch  nogach  pod  nie  lada  ciężarem.  –  Niezła  z 
pani  kobitka,  pani Hampton,  a ja nigdy nic  nie miałem przeciwko  niebieskookim 
blondynkom. Wcale, wcale!

Leah zesztywniała. Z trudem ukryła też niesmak.
– Dziękuję panu za komplement, ale...
–  Wiem,  wiem  –  przerwał.  –  Ale  chciałaby  pani  też  usłyszeć  trochę  takich 

miłych słówek, co to kobiety lubią. – Wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu. –
Dlaczego  nie,  jeśli  mi  z  nich  przyjdzie  jakaś  korzyść.  No,  bo  nie  ma  po  co  na 
pastora wydawać, jeśli się potem nie śpi w jednym łóżku.

– Moim zdaniem jakakolwiek rozmowa na temat praw małżeńskich czy innych 

byłaby w tej chwili nieco... przedwczesna – oświadczyła.

I  niepotrzebna,  skoro  jej  podstawowym  celem  jest  znalezienie  miłego  i 

posłusznego mężczyzny, gotowego skorzystać z oferty platonicznego partnerstwa. 
Leah  miała  chwilowo  dość  komplikacji  wywołanych  młodzieńczą  eskapadą  w 
świat gorących, nie kontrolowanych uczuć.

– Jeśli teraz idzie o pański życiorys, panie Culpepper...
– Titus T. – przerwał jej po raz drugi.
– Nie rozumiem?
– Ludzie tak na mnie wołają. Titus T. Jak już mamy brać ślub, to niech będzie 

po imieniu. – Zrobił oko.

Mruknęła  coś  niewyraźnie  i  pochyliła  głowę  nad  życiorysem  Titusa  T. 

Rozmowa  nie  przebiegała  zgodnie  z  jej  oczekiwaniami.  Niestety,  odrzuciła  już 
większość kandydatów na męża ranczera. Pozostawał tylko Titus T. oraz nie znany
jej jeszcze H. P. Smith, mający być ostatnim egzaminowanym tego dnia. A więcej 
ofert  już  nie  było.  Zwykła  przezorność  nakazywała  nie  rezygnować  z  pana 
Culpeppera zbyt pochopnie, bez dogłębnego przeanalizowania plusów i minusów.

background image

– Pisze pan, że ma pan duże ranczerskie doświadczenie?
– Prawdę mówiąc, to prowadziłem farmę. Ale ranczo czy farma, co za różnica? 

Ważne, żeby wiedzieć, z której strony krowie podtyka się wiaderko. Od głowy czy 
od ogona – zarechotał.

– Jest pewna różnica – odparła zszokowana.
–  Moim  zdaniem,  żadnej.  –  Nim  zdołała  zaprzeczyć,  dodał  z  obleśnym 

uśmieszkiem:  –  Pisze  pani  też,  że  potrzebny  jej  ktoś  dobry  w  prowadzeniu 
interesów.

To było sedno całej sprawy. Szukała męża, który by potrafił rozwiązać problem 

jej finansowych zobowiązań. Leah zastanawiała się teraz, w jaki  sposób wyjaśnić 
jej  –  nazwijmy  to  –  delikatną  sytuację  gotówkową.  No  cóż,  nie  było  innego 
wyjścia, trzeba prosto z mostu:

–  Ranczo  ma  chwilowe  trudności  natury  finansowej  –  wyjaśniła.  –  Jeśli  nie 

otrzymam  bankowej  pożyczki,  to...  grozi  mi  bankructwo.  Nasz  dyrektor  banku 
obiecał,  że  jeśli  wyjdę  za  mąż  za  doświadczonego  ranczera,  który  zna  się  na 
prowadzeniu interesu, to da pożyczkę. Stąd też moje ogłoszenie.

Titus T. zmarszczył czoło i w zamyśleniu pokiwał głową.
–  Dziwić,  to  nawet  nie  dziwi,  że  takie  słodkie  coś  ma  kłopoty  z  liczeniem. 

Chętnie będę pilnował pani pieniążków, dlaczego nie? – Na jego twarzy rozlał się 
pełen  szczęścia  uśmiech.  –  Dlaczego  nie?  Może  i  byłoby  dobrze,  żeby  dla 
większego  bezpieczeństwa  wszystko,  konta  i  co  tam  jeszcze...  przepisać  na  moje 
nazwisko. I wtedy łatwiej namówię ten paskudny bank na pożądaną pożyczkę. Nie 
będzie pani musiała zawracać sobie biednej główki...

Leah  była  wstrząśnięta.  Nie  miało  sensu  kontynuowanie  rozmowy.  Trafiła  na 

zwykłego oszusta. Należało wyrzucić go za drzwi już wtedy, kiedy po raz pierwszy 
otworzył  usta.  Powstrzymała  ją  podbramkowa  sytuacja.  Bo  inaczej,  ani  by  się 
zawahała. Jednakże teraz poważnie kiwała głową, jakby każde jego słowo trafiało 
na podatny grunt. Po prostu bała się tego człowieka. Lepiej go nie drażnić.

– Oczywiście, doskonała myśl, nie ma problemu – odparła, wstając. – Ale teraz 

musimy skończyć rozmowę, bo za kilka minut jeszcze ktoś przychodzi. – Modliła 
się  w  duchu,  by  ten  ktoś  okazał  się  strawniejszy,  w  przeciwnym  wypadku 
perspektywy były ponure.

– Ale może, panno Hampton ...
– Bardzo dziękuję za przyjście i propozycję... – przerwała.
Niechętnie wyszła zza  szańca, jaki  stanowiło  potężne dębowe biurko  jej  ojca, 

ale  postanowiła jak najszybciej pozbyć się Titusa T. Culpeppera z tego pokoju, z 

background image

domu  i  ze  swego  życia.  Z  pewnym  niepokojem  szła  za  nim  ku  drzwiom,  mając 
nadzieję, że nie zajdzie potrzeba wzywania na pomoc Patricka.

– W ciągu najbliższych paru dni podejmę decyzję i dam panu znać.
– I jak ją pani będzie podejmowała, to niech ma pani wzgląd i na to...
Natarcie  nastąpiło  bez  uprzedzenia.  Jak  na  człowieka  tej  tuszy  obrócił  się 

błyskawicznie  i  nim  zdążyła  zrozumieć,  o  co  mu  chodzi,  już  ją  trzymał  w 
niedźwiedzim uścisku. Zdołała odchylić głowę i głośne cmoknięcie wylądowało na 
jej uchu.

– Nie  bądź taka nieśmiała, groszku ty  mój słodki.  Skądże będziesz wiedziała, 

jakiego mężulka sobie sprawisz, jeśli nie zakosztujesz paru jego pieszczotek?

– Niech mnie pan puści! – krzyknęła co sił w płucach.
Pełna  obrzydzenia,  a  także  nieco  przestraszona,  walczyła  desperacko. 

Zaskoczony zwolnił uścisk, z czego skorzystała, wyślizgując się z niepożądanych 
objęć.  Nie  tracąc  ani  sekundy,  skoczyła  do  stojaka  z  bronią  w  rogu  pokoju. 
Chwyciła  dubeltówkę,  wpakowała  weń  parę  naboi  i  stawiła  czoło  Tirusowi  T.  , 
który gapił się z rozdziawioną gębą, jakby zastygł.

– Czas panu w drogę, panie Culpepper. I radzę nie zwlekać. Była tak wściekła, 

że podeszła parę kroków i dziabnęła go lufą w brzuch.

Ku jej zdziwieniu nie potrzebował dalszej zachęty. Podniósł obie ręce do góry i 

szybko odstąpił o krok.

–  Panno  Hampton,  duszko!  Po  co  tyle  hałasu?!  Chodziło  mi  o  całuska  na 

zadatek. No, bo jeśli mamy się pobrać...

– Niech pan o tym zapomni. – Zdmuchnęła srebrnoblond kosmyki, które opadły 

jej na oczy. Lepiej nie ryzykować i trzymać obie dłonie na dubeltówce.

– I chce pani zrezygnować z powodu małego całuska? Tylko jakaś skończona 

łajza nie zażądałaby dużo więcej. Co to jest? Ślub bez dania sobie buzi? Eunucha 
sobie weź, panienko! – Titus T. był coraz bardziej wściekły.

– To już nie jest pańska sprawa, kogo wezmę, panie Culpepper. I każdy będzie 

lepszy od pana.

–  Ale  megiera!  –  Sięgnął  po  kapelusz  wiszący  na  stojaku  przy  drzwiach.  –  I 

cholera wie, po co taka umieszcza ogłoszenie, kiedy jej się nie podoba prawdziwy 
mężczyzna. Skargę trzeba by złożyć za ogłoszeniowe oszustwo!

Wyszedł z pokoju dumnym krokiem, a Leah za nim z wycelowaną dubeltówką. 

Wolała nie ryzykować. Kto wie, co taki Titus T. może zrobić, jeśli zbierze mu się 
ponownie na amory.

Na szczęście obawy okazały się płonne. Bez słowa wyszedł na ganek, a potem 

background image

na  podjazd,  gdzie  wsiadł  do  poobijanej  furgonetki.  Zatrzasnął  drzwiczki  i  po 
minucie zniknął z pola widzenia.

Chyba  zwariowałam,  sądząc,  że  z  takiego  ogłoszenia  coś  może  wyjść, 

pomyślała. Po co ja to zrobiłam?

Na to pytanie znała odpowiedź. Bo ojciec na pewno pochwaliłby ją za tę próbę 

uratowania rancza przed szponami największego i najdrapieżniejszego konsorcjum. 
Tylko małżeństwo mogło je uratować, a także ją i babkę. Wszystkie rancza w całej 
okolicy już uległy bezlitosnym metodom Korporacji Lyon. Pozostało tylko ranczo 
Hamptonów otoczone przez „wroga”. I nie ulegnie bez względu na wszystko. Nie 
miała  zresztą  wyboru.  Za  wszelką  cenę  musiała  bronić  się  przed  żarłoczną 
Korporacją. Ranczo znaczyło wiele dla Leah, ale dla babci Rose stanowiło całe jej 
życie. Leah kochała babcię i dlatego nie miała innego wyjścia. Musiała walczyć z 
Korporacją i ocalić ranczo nawet za cenę małżeństwa, jeśli dzięki temu zdobędzie 
kredyt potrzebny na przetrwanie.

Jeszcze  tego  ranka  babcia,  po  zapoznaniu  się  z  najnowszą  ofertą  kupna 

Korporacji Lyon, oświadczyła:

–  Opuszczę  tę  ziemię  nie  inaczej,  jak  w  trumnie.  Mój  dziadek  walczył  o  tę 

ziemię, walczył o nią mój ojciec. Nic mnie nie obchodzą sztuczki tych finansistów, 
zostaję! –  Wyzywająco  założyła  wychudzone  ręce  na  nie  istniejących  piersiach, 
tupnęła  nogą  i  zamknęła  oczy,  nieruchomiejąc  w  postawie  osoby  czekającej  na 
koniec świata lub pogrzebowy karawan.

Mogło  to  wyglądać  komicznie,  ale  Leah  wiedziała,  że  babcia  naprawdę 

umarłaby, gdyby kazano jej opuścić ranczo.

Powstawał  więc  problem:  ranczo  musiało  pozostać  w  rodzinie,  ale  konieczna 

była bankowa pożyczka. Bez niej – koniec.

Dopiero  trzy  lata  bezowocnych  prób  uzyskania  pożyczki  uświadomiły 

dziewczynie,  że  właśnie  dlatego,  że  jest  młoda  i  niezamężna,  żaden  bank  nie 
zaryzykuje  udzielenia  jej  kredytu.  Zwłaszcza  kiedy  na  horyzoncie  pojawiło  się 
potężne  konsorcjum,  łakomym  okiem  spoglądające  na  tę  ziemię  i  dysponujące 
środkami,  które  potrafią  zniszczyć  opornych.  Ranczo  ze  starą  kobietą  i 
niedoświadczoną  dziewczyną  u  steru,  to  zbyt  wielkie  ryzyko  dla  każdego 
realistycznie myślącego bankowca.

Parokrotnie powtarzano Leah, że sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby na czele 

rancza  stanął  mężczyzna  biznesmen...  Nie  rozumiała  ani  nie  akceptowała  tego, 
skoro jednak taki jest warunek... Stąd jej pomysł z ogłoszeniem. Trudno. Licytacja 
kandydatów na męża: niech najlepszy zwycięży. Chwilami  miała wrażenie, że po 

background image

prostu wystawia siebie na sprzedaż. Nieprzyjemne uczucie. No tak, ale sprzedać się 
takiemu Titusowi T. ? Brrr! Za żadne skarby! Ale pozostali, którzy się dziś zgłosili, 
byli jeszcze gorsi.

Westchnęła. Tak naprawdę to potrzebny jej jest rycerz w błyszczącej zbroi, na 

białym  koniu.  Zjawiłby  się  taki  i  pokonał  wszystkie  bankierskie  i  korporacyjne 
smoki, a potem... Skarciła się za głupie myśli. Jednakże w sercu każdej kobiety tli 
się  romantyczna  iskierka  i  kołacze  jakaś  nadzieja  na  spełnienie  niemożliwych 
pragnień...

Leah  spojrzała  na  zegarek.  Ostatni  kandydat,  który  zapowiedział  wizytę, 

powinien pojawić się lada minuta. Och, żeby tylko był choć ciut lepszy od swoich 
poprzedników  i  na  tyle  uległy,  by  bez  protestu  akceptować  jej  warunki.  No  i 
sprawny jako administrator, kontentując tym bank i skłaniając go do udzielenia tej 
przeklętej pożyczki.

Jakby w odpowiedzi na to żarliwe błaganie niebios pojawiła się w oddali, na tle 

purpurowo  zachodzącego  słońca,  sylwetka  samotnego  jeźdźca.  Przesłoniła  oczy, 
ciekawa czy to właśnie zwiastun ostatecznego wyroku losu, ów oczekiwany H. P. 
Smith?

Trzeba  powiedzieć,  że  dobrze  trzyma  się  w  siodle,  tworząc  wraz  z  koniem 

wcale ładny obrazek. Tyle że nie o obrazki tu chodzi. Gdy jeździec i koń znaleźli 
się  bliżej,  Leah  wstrzymała  oddech,  bowiem  koń  zdecydowanie  należał  do 
kategorii  takich,  jakimi  zawsze  jeżdżą  owi  rycerze  w  błyszczącej  zbroi.  Znowu 
musiała się skarcić za głupie myśli. No, rzeczywiście, koń jest ładny, ale co z tego? 
Czarna grzywa i ogon lśniły w złotych promieniach słońca, jakby z ciemnego złota 
były odlane... Oj, dziewczyno, nie ulegaj marzeniom. Musi to być trudny ogier, ale 
mężczyzna świetnie daje sobie z nim radę.

Uderzyło ją coś znajomego w sylwetce jeźdźca. Nagle sobie uświadomiła, że go 

zna. Intuicyjnie rozpoznawała sylwetkę, sposób trzymania się w siodle i panowania 
nad  koniem.  I  te  charakterystyczne  ramiona!  Nawet  sposób  noszenia  kapelusza. 
Widać było, że przybysz jest bardzo pewny siebie. Zajechał na podwórko, jakby do 
siebie. Nie sprawiał wrażenia zalęknionego petenta. Oj, niedobrze! Zachowuje się 
jak wielki pan, na którego skinienie czeka gromada służby.

Może  ostatnie  przeżycie  z  Titusem  T.  trocheja  rozkojarzyło  i  nadmiernie 

rozbudziło  wyobraźnię?  Spokojnie,  dziewczyno.  Zaraz  wszystko  się  wyjaśni  i  w 
razie potrzeby rozprawisz się z tym panem.

Zsiadł,  uwiązał  konia  do  słupka.  Chyba  udając,  że  jej  nie  widzi,  szedł  przez 

podwórko ku drzwiom rancza. Tak, potwierdza się: jakby wracał do siebie!

background image

Idąc, ściągnął rękawice i zatknął je za pas. Wzrok Leah przykuły jego dłonie, 

jakby  emanujące  siłą  i  zdecydowaniem.  Przecież  ona  te  dłonie  zna!  Wstrzymała 
oddech.

I w tym  momencie przybysz podniósł głowę. Szerokie rondo odsłoniło twarz. 

Promyk  słońca  padł  prosto  na  kosmyk  kruczych  włosów,  ciemne,  głęboko 
osadzone oczy i ostre rysy twarzy, jakby wykute z granitu.

Zdała sobie nagle sprawę, kim jest ten człowiek i w jakim celu przybył. Zabiło 

jej serce, ale usiłowała zdusić w sobie falę prawdziwego wzruszenia.

– To nie mój dzień – mruknęła pod nosem i, niewiele myśląc, podniosła broń i 

strzeliła. •

Pierwszy pocisk wzbił chmurę pyłu prawie tuż u stóp mężczyzny, który nawet 

nie drgnął i nie zwolnił kroku. Szedł dalej z utkwionym w nią wzrokiem.

Drugi  pocisk  zasypał  mu  buty  grudkami  ziemi  i  wykoszoną  śrutem  trawą. 

Mężczyzna  nie  zatrzymał  się,  ale  przyśpieszył  kroku.  Zabrakło  jej  czasu  na 
ponowne załadowanie broni.

Wskoczył  na  ganek,  pokonując  schody  po  dwa  stopnie  naraz,  bez 

najmniejszego  wahania  wyrwał  jej  z  rąk  dubeltówkę  i  cisnął  na  ziemię.  Dłonie 
położył lekko na ramionach kobiety i pociągnął ją ku sobie. Leah po prostu wpadła 
mu w ramiona. Krzyknęła i wczepiła się w koszulę mężczyzny, aby nie upaść.

– Nigdy dobrze nie strzelałaś – powiedział przytłumionym, chrapliwym głosem. 

I pocałował ją.

Całował  tak  samo  jak  dawniej.  Może  jeszcze  namiętniej.  Męski  pocałunek,  a 

jednocześnie  niezmiernie  czuły,  ponadto  pełen  pożądania.  Bezwzględne  natarcie 
obezwładniające  ciało  i  myśli.  Wpijał  wargi,  jakby  w  zarodku  chciał  unicestwić 
wszelkie próby oporu, jakby zaspokajał dręczące go pragnienie, oddając w zamian 
nagromadzone pasje. Jedną dłonią  wtulał ją w siebie, drugą wplątał w jedwabiste 
włosy.

Chyba  wbrew  sobie  objęła  go,  rozpoznając  z  niemą  rozkoszą  muskuły 

szerokich  ramion  oraz  mięśnie  klatki  piersiowej.  Drżącymi  palcami  wymacywała 
malutkie znamię na szyi, wiedząc, że powinna się wyswobodzić i jak najszybciej 
skończyć  z  tą  farsą.  Ale  nie  potrafiła.  Był  jej  pierwszą  miłością.  Jedyną.  Istniało 
między nimi coś, czego zapomnieć nie można.

Koniuszkiem  palca  delikatnie  muskał  jej  policzek,  aż  dobrnął  do  kącika  ust  i 

wówczas  bezwiednie  rozchyliła  wargi,  poddając  się  jego  pocałunkowi,  który 
wydawał  się  trwać  wiecznie  i  wywoływał  zamęt  w  myślach.  Zaczęła  oddawać 
pocałunek tak samo namiętnie, zawierając w nim osiem lat zawiedzionych nadziei i 

background image

pragnień... Jakże czekała na tę chwilę wyrwaną bezmiarowi czasu, jakże pławiła się 
w  ożywających  wspomnieniach!  Wstąpiło  w  nią  inne  życie  –  podobne  barwą  do 
emocjonalnego kształtu życia tamtej dziewczyny... sprzed lat.

Ale tak reagowała jedynie część kobiety imieniem Leah. Ta inna Leah, która z 

jego  winy  tyle  wycierpiała,  wiedziała,  jakie  niebezpieczeństwo  kryje  się  za  tym 
pocałunkiem.  Zdawała  sobie  sprawę  z  ceny,  jaką  będzie  musiała  zapłacić,  jeśli 
zezwoli  na  zburzenie  barier,  które  z  takim trudem  zdołała  wznieść.  Nie  może  do 
tego dopuścić. W przeszłości ten człowiek niemalże je zniszczył, do cna wypalił. 
Nie wolno mu dać szansy dokończenia dzieła.

Zachowywał  się  teraz  jak  bezwzględny  zdobywca,  obejmujący  w  posiadanie 

podbity  teren.  Może  tylko  tak  jej  się  wydawało,  a  może  usłyszała  pomruk 
zadowolenia mężczyzny. Tak, chyba słyszała. To ją nieco otrzeźwiło. Szarpiąc się i 
kopiąc, zdołała się uwolnić. Odskoczyła parę kroków, drżącymi palcami zasłoniła 
usta  i  niezupełnie  jeszcze  wierząc,  że  to  nie  jest  zły  sen,  patrzyła  tępo  w  twarz 
Huntera Pryde’a, którego miała nadzieję już nigdy w życiu nie oglądać. I on patrzył 
na nią. Z chłodnym rozbawieniem na twarzy.

– Cześć, Leah! Tyle lat, co?
To beztroskie powitanie okropnie ją zraniło. Odczuła je jak pchnięcie sztyletem. 

Nic nie znaczące słowa po tym wszystkim, co między nimi zaszło, po tym, czym 
dla  siebie  byli?  Jakże  on  może  być  tak  bezduszny?  Czyż  nie  czuje  wyrzutów 
sumienia po tym, co uczynił, odchodząc bez słowa?

–  Jeśli  o  mnie  idzie,  mogła  to  być  wieczność.  Po  coś  tu  przyjechał,  czego 

chcesz?

Ten uśmiech: biel zębów na tle mocno opalonej twarzy. Uśmiech krótki, ale też 

budzący bolesne wspomnienia.

– Wiesz dobrze, czego chcę. Tego samego, co zawsze.
– O nie! Rancza nie dostaniesz.
– Rancza? – Zdziwił się. Wyciągnął z kieszeni wycięte z gazety ogłoszenie. –

Jestem tu w odpowiedzi na twój apel.

– Chyba nie mówisz poważnie!
– Bardzo poważnie.
Odczytała groźbę w jego głosie i instynktownie cofnęła się.
–  Nie  masz  prawa...  !  Poza  tym  nie  zapowiedziałeś  się  na  rozmowę 

zapoznawczą. Wszyscy oferenci muszą zapowiedzieć przyjazd... – Głupia to była 
wymówka, zdawała sobie z tego sprawę, ale nic lepszego nie przychodziło jej do 
głowy.

background image

– A gdybym się zapowiedział, to wyznaczyłabyś mi spotkanie? – Wydawał się 

wyraźnie rozbawiony.

– W piekle!
– A widzisz! I dlatego zgłosiłem się jako H. P. Smith.
Boże  drogi,  po  niepowodzeniu  z  Titusem  T.  Culpepperem  liczyła  na  Smitha, 

który wcale nieźle się zapowiadał, sądząc z nadesłanego życiorysu. Odpowiadał jej 
wyobrażeniom o rycerzu w błyszczącej zbroi. Hunter Pryde nie był rycerzem. Był 
jej eks-kochankiem i eks-kowbojem na ranczu ojca. I złodziejem, który skradł jej 
serce i rozpłynął się w porannej mgle. Nic w nim nie ma rycerskiego. Ale spotkanie 
z nim może oznaczać konieczność walki o powrót do równowagi psychicznej.

Schował ogłoszenie i ujął ją za łokieć.
– Chodź, Leah. Mamy wiele do omówienia.
– Nie! – Wyrwała się. – Nie mam nic do omawiania z tobą.
Schylił się po jej dubeltówkę, opróżnił ją z łusek. Długo na nie patrzył, jakby 

nie wierzył własnym oczom.

– Może jednak zmienisz zdanie? – W pytaniu było jednocześnie oskarżenie o to 

strzelanie.

Zaparła się w sobie, by nie przepraszać.
– Nie jesteś tu mile widziany. Nie jesteś mi potrzebny. Chyba dałam ci to już do 

zrozumienia.

–  Ostatnia  szansa,  Leah!  Chyba  nie  będziesz  nadal  wojować?  –  powiedział 

lodowatym głosem.

Ostrzegał! Jego wzrok zniewalał. Dlaczego on tak na nią patrzy, jakby obarczał 

ją wszystkimi grzechami świata i teraz zjawiał się, żądając zadośćuczynienia? Nic 
mu złego nie uczyniła. Kochała go, ale tego chyba nie można nazwać grzechem? 
Za  jej  miłość  zapłacił  podłą  ucieczką.  Intensywne  spojrzenie  mężczyzny 
hipnotyzowało  ją  i  nagle,  nie  wiadomo  dlaczego  i  skąd  ta  myśl  przyszła  jej  do 
głowy,  pomyślała  z  absolutnym  przekonaniem,  że  jednak  w  jakiś  sposób 
wyrządziła  mu niegdyś  krzywdę, a on  teraz  przybył wyrównać rachunki. Zaczęła 
ogarniać  ją  panika.  Jeśli  jej  ulegnie,  straci  wszystkie  szanse  w  oczekującym  ją 
starciu.

Instynkt  nakazywał wyrzucenie  go  z  rancza,  teraz,  natychmiast.  Skończyć  raz 

na  zawsze  z  nim  i  ze  zmorą  wspomnień.  Wiedziała,  że  to  niemożliwe.  Znała 
Huntera.  On  nie  odejdzie,  póki  nie  powie,  co  ma  do  powiedzenia.  Trzeba 
postępować  spokojnie,  inteligentnie.  Wysłucha  go  i  dopiero  wtedy  wyrzuci.  Plan 
wydał się jej bardzo rozsądny. I przebiegły.

background image

– Leah! – powiedział łagodnie, niemalże pieszczotliwie.
Nie  dała  się  temu  zwieść.  Hunter  był  najniebezpieczniejszy,  kiedy  słodko 

przemawiał. Trzymaj się mocno, dziewczyno, pomyślała sobie.

–  No  dobrze,  Hunter  –  zgodziła  się.  –  Powiesz,  co  masz  do  powiedzenia,  i 

pojedziesz, skąd przyjechałeś.

Potrząsnął  trzymanymi  w  dłoni  łuskami.  Zagrzechotały.  Wzdrygnęła  się. 

Rzeczywiście grzechotnik, może zaraz ukąsić.

Ujął  ją  za  łokieć  i  skierował  w  stronę  domu.  Poszła  posłusznie,  wzdychając 

cicho.  Jest  sama,  nikt  jej  nie  pomoże.  Zerknęła  na  ściągniętą  twarz  mężczyzny. 
Będzie miała z nim ciężką przeprawę. Ale nie ustąpi.

Byle jej nie dotykał, nie próbował objąć...
Kiedy znaleźli się w dawnym gabinecie ojca, Hunter zamknął drzwi i podszedł 

do  ściany,  na  której  wisiały  rodzinne  fotografie.  Przyjrzał  się  im  uważnie. 
Zwłaszcza jednej. Zdjęcie Leah, kiedy miała osiemnaście lat. Siedziała na płocie w 
spłowiałych dżinsach opinających smukłe nogi, w kraciastej koszuli bez rękawów, 
odsłaniającej  opalone  ramiona.  Na  ustach  miała  półuśmiech,  wpatrywała  się  w 
jakąś  odległą  pozaziemską  przestrzeń.  W  chwili  robienia  zdjęcia  unosiła  właśnie 
dłoń, by usunąć z policzka niesforny lok.

– Sądziłem, że ci ściemnieją włosy – powiedział. Przenosił wzrok z fotografii 

na  Leah  i  z  powrotem.  –  Nic  a  nic  nie  ściemniały.  Płynne  srebro,  pamiętam,  jak 
przeczesywałem je palcami. Ciekaw jestem, czy i teraz tak by mi przepływały...

– Przestań, Hunter! – zareagowała stanowczo.
– Nie oddaje prawdy – zauważył.
– Zdjęcie? Myślę, że tak wówczas wyglądałam.
–  Niezupełnie.  Zdjęcie  nie  oddaje  pasji  i...  bezwzględności.  Nawet  w  wieku 

osiemnastu  lat  cierpiałaś  na  nadmiar  jednego  i  drugiego.  Nadal  masz  ich  tyle?  –
spytał.

Zacisnęła usta, ale po chwili odpowiedziała:
– Zmieniłam się bardzo. I nie bez przyczyny.
Stanęła  za  wielkim  dębowym  biurkiem,  co  w  jej  mniemaniu  zapewniało 

ochronę i podkreślało pozycję. Myliła się. Hunter rzucił kapelusz na biurko, a sam 
usiadł na jego skraju.

– Skąd wiedziałeś, że to moje ogłoszenie?
– Jakże mogłem nie odgadnąć. Panna Białogłowa. Tak cię nazywał ojciec.
Westchnęła.
– Po coś właściwie przyjechał, Hunter? Ani na moment nie uwierzę, że w celu 

background image

przyjęcia proponowanych warunków.

– Wiesz, po co, Leah...
Czuła  się upokorzona i  zawstydzona i  coś jeszcze... Zadowolona.  Nie,  wprost 

przeciwnie. Wściekła!

Hunter  Pryde  się  zmienił.  Był  jakiś  taki...  wyrafinowany,  tak  jakby 

wyszlachetniał. Może dojrzał. Sylwetka, postawa, spojrzenie... I te krótkie włosy. 
Kiedyś  sięgały  mu  ramion  i  związywał  je  na  karku  skórzanym  rzemieniem. 
Dawniej  spojrzenie  miał  dzikie,  wzrok  wyrażał  chęć  podbicia  za  wszelką  cenę 
świata,  który  był  przeciwko  niemu.  Tak  twierdził.  Przyciągała  najbardziej  twarz: 
wydatne  kości  policzkowe,  orli  nos,  rzeźbiony  podbródek,  opalona  skóra.  Całość 
wyrażała siłę i nieposkromioną żywotność.

Tak, osiem lat temu, kiedy miał dwadzieścia pięć lat, był jeszcze dzikusem w 

wyglądzie i zachowaniu.

Wbrew  sobie,  bacznie  mu  się  przyglądała.  Zgrabna  muskularna  sylwetka 

jeszcze  bardziej  niż  kiedyś  mówiła  o  mieszance  krwi  anglosaskich  imigrantów, 
hiszpańskich konkwistadorów i rodzimych Indian.

Kiedy  przed  laty  wziął  ją  po  raz  pierwszy  w  ramiona,  pomyślała  sobie  z 

dziewczęcą  naiwnością,  że  nigdy  nikogo  innego  tak  nie  pokocha.  I  gdy  teraz 
patrzyła  na  niego,  uświadomiła  sobie  z  przeraźliwą  jasnością,  że  to  niestety 
prawda.

– Przyjechałeś nacieszyć się upadkiem rancza?
– Zachwianiem, kochanie, zachwianiem. – Na jego ustach pojawił się cyniczny 

uśmieszek. – Zachwiać się można, upaść nigdy. To było powiedzenie twego ojca, 
prawda?  Nie,  moja  droga.  Przyjechałem,  gdyż  byłem  ciekawy,  dlaczego  nie 
sprzedajesz  rancza,  skoro  sprawy  aż  tak  źle  stoją.  I  czy  naprawdę  stoją  tak  źle  i 
jesteś w takiej nędzy, że musisz aż tak się poniżać? Handlujesz sobą? – Raz jeszcze 
wyciągnął  z  kieszeni  wycięte  ogłoszenie,  zmiął  je  i  rzucił  w  kierunku  kosza  na 
śmieci. Trafił. – I jeszcze po coś przyjechałem. Po dużo więcej! – Gorzki uśmiech 
okolił  mu  usta.  –  Po  ranczo!  Nie  tylko  po  ciebie!  A  może  po  ciebie  przede 
wszystkim?

Wzdrygnęła się, widząc jego gorejące spojrzenie.

background image

Rozdział 2

Leah straciła pewność siebie tylko na krótką chwilę.
– Trudziłeś się nadaremnie, Hunter – odparła. – Nie dostaniesz ani jednego, ani 

drugiego.

– To jeszcze zobaczymy.
–  Czyś  ty  naprawdę  mógł  sądzić,  że  ot  tak,  po  prostu,  pojawisz  się  po  tylu 

latach  i  będziesz  przyjęty  z  otwartymi  ramionami?  Co  za  nieprawdopodobna 
arogancja! Po tym, coś mi zrobił, nie chcę cię więcej widzieć. Zabieraj się i już!

– Czy nie sądzisz, że to brzmi nieco melodramatycznie? Ogarnęła ją nowa fala 

wściekłości.

– Melodramatycznie? Kto mi... odebrał cnotę? Ty... ohydny typie! I to dlatego, 

że chodziło ci o ranczo! Chciałeś podstępnie zdobyć tę posiadłość. Byłam jedynie 
instrumentem.  Byłam  głupią  osiemnastolatką.  Po  uszy  się  w  tobie  zakochałam, 
myślałam, że ty też mnie kochasz. A tobie chodziło tylko o ranczo, wykorzystałeś 
mnie,  ty...  ty...  !  –  Zabrakło  jej  słów.  Cała  się  trzęsła,  wypowiadając  po  latach 
swoje żale.

– Nie wykorzystałem cię. Wziąłem, coś mi ofiarowała.
Dotknął  ją  do  żywego.  Z  trudem  opanowała  się,  by  go  nie  uderzyć. 

Przypomniała  sobie,  jaki  jest  szybki.  Cios  nie  dotarłby  do  celu,  a  konsekwencje 
mogłyby się okazać bolesne i upokarzające. Patrzyła mu prosto w oczy:

–  Niewiniątko!  –  prychnęła.  –  Potrafisz  wykręcać  się  od  odpowiedzialności! 

Wziąłeś to, co chciałeś. Nic cię nie obchodziły konsekwencje.

–  Tyś  nigdy  nie  wiedziała,  czego  chciałem,  i  po  dziś  dzień  nie  wiesz  –

odparował.

–  Nie  wiem?!  –  Czyżby  rzeczywiście uważał  ją nadal  za naiwną  dziewczynę, 

która nie pojmuje nędznych męskich motywacji? Tak, osiem lat temu mogła tego 
nie dostrzegać, ale nie dziś. On ją wyleczył ze ślepoty. – Tego samego chcesz dziś, 
co i wówczas. Chcesz mojej ziemi. Stań po nią w kolejce, jest tak długa, że nigdy 
się nie doczekasz.

–  Nie  ma  kolejki  i  nie  będzie  –  odpalił.  –  Byłoby  lepiej,  gdybyś  spojrzała 

prawdzie w oczy. Najwyższy czas.

Podszedł  i  przyciągnął  ją  bliżej  siebie.  Objął  obiema  rękami.  Poczuła  jakby 

zamykające  się  kleszcze.  Wsparła  dłonie  o  jego  klatkę  piersiową,  usiłując 
zachować  jakiś  dystans.  Z  przerażeniem  stwierdziła,  że  budzą  się  w  niej  dawno 

background image

zapomniane  emocje.  Umykał  gdzieś  czas,  wracała  przeszłość...  Wczoraj...  czy 
przed ośmiu laty... ! Czuła, że do oczu napływają jej łzy. Nie, tylko nie to! Łzy nic 
tu nie załatwią. Nie z tym człowiekiem.

– Dlaczego to robisz? Dlaczego właśnie teraz? – wyjąkała.
– Ponieważ teraz mogę zdobyć to, na czym mi najbardziej zależy – odparł.
Zachichotała.  Był  to  chichot  histerii,  bólu  i  rozczarowania.  Na  pewno  nie 

rozbawienia.

– Kiedy prawie to samo  powiedziałeś przed ośmiu laty, byłam na tyle głupia, 

żeby sądzić, iż myślisz o mnie... Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że chodziło ci o 
ranczo.

– Czyżby?
–  Tak.  Dlatego  poszedłeś  ze  mną  do  łóżka.  Sądziłeś,  że  dawało  ci  to  szansę 

ewentualnego przejęcia rancza. Tylko że nie wyszło, prawda?

–  Poszedłem  z  tobą  do  łóżka?  To  raczej  zbyt  delikatne,  zbyt  niewinne 

określenie. I grzeczne. Bliższe prawdy byłyby słowa bardziej dosadne. A poza tym, 
jeśli dobrze pamiętam, do wyżej wspomnianych celów łóżka nigdy nie używałaś.

Nie miała zamiaru wstydzić się za coś, co po dzień dzisiejszy uważała za swe 

najpiękniejsze przeżycie.

– W istocie, nie zdążyłam pójść  z tobą do łóżka, gdyż zniknąłeś. A zniknąłeś 

natychmiast potem, kiedy ojciec zagroził mi wydziedziczeniem. Dał mi wybór. Ty 
albo ranczo.

– No i wszyscy wiemy, coś wybrała.
Zacisnęła pięści na jego koszuli. Czuła, że znowu traci chwilowe opanowanie.
–  A  niby  skąd  to  wiesz?  Nie  poczekałeś,  żeby  się  dowiedzieć.  Wybierając 

ciebie, popełniłam niewybaczalny błąd, czego żałuję po dziś dzień. Byłam naiwna, 
nie  rozumiałam,  że  bez  rancza  nie  jestem  ci  potrzebna.  –  Świadomość  tego 
nadszarpnęła jej  dumę.  Ale jakoś  wszystko przeżyła. Problem polegał na  tym,  że 
serce nie chciało zrozumieć. – Tak, mój panie, zabrałeś, co chciałeś, i umknąłeś.

Na  jego  ustach  pojawił  się  gorzki  uśmiech.  Puścił  ją  i  zajął  się 

wyswobadzaniem koszuli z jej zaciśniętych dłoni.

– Bądźmy dokładni. Nie umknąłem, tylko zostałem wyrzucony siłą.
–  Nie  kłam!  Czekałam  na  ciebie  i  czekałam.  Przez  wiele  godzin.  W  szałasie. 

Będziesz  się  teraz  śmiał!  –  Mówiła  głosem  urywanym,  oddech  miała 
przyspieszony.  Coś  ją  dławiło.  Wspomnienia  hurmem  powracały.  –  To  był 
strasznie gorący dzień. Ale czekałam na ciebie w tym szałasie. Strasznie się bałam, 
że mnie przyłapie jeden z kowbojów... bo jakieś sztuki odłączyły się od stada, on je 

background image

długo  zaganiał  i  potem  postanowił  spędzić  noc  w  szałasie...  Ale  czekałam. 
Powtarzałam sobie, że na pewno przyjdziesz. Wydawało mi się, że mija wieczność, 
że  świat  poszedł  naprzód,  a  ja  zostałam  z  tyłu...  Zapadł  zmrok,  a  ja  nadal 
usprawiedliwiałam cię i czekałam...

– Przestań, Leah!
Nie  mogła  przestać.  Tama  została  przerwana.  Gorzkie  wspomnienia  płynęły 

szeroką rzeką. Była jak nakręcona płyta gramofonowa, która musi wygrać swoje:

–  Tej  nocy  była  pełnia.  Siedziałam  na  podłodze  i  przez  okno  patrzyłam  na 

wędrujący księżyc...

–  Tej  nocy  padało  –  powiedział  cicho,  jakby  zatopiony  we  własnych 

wspomnieniach.

–  Zaczęło  padać  o  drugiej  nad  ranem.  –  Teraz  mówiła  już  martwym, 

bezbarwnym głosem, jakby beznamiętnie relacjonowała mało ważne wydarzenie. –
Z południa nadeszła burza, wtedy dopiero chmury zmyły gwiazdy i księżyc. Dach 
okropnie przeciekał. Ale ja, głupia, czekałam.  – Opuściła głowę na piersi, opadły 
jej ramiona. – Czekałam...

– Ale dlaczego? Powiedz mi, dlaczego? – Wydawał się zdumiony i zgorszony 

zarazem.  –  Spójrz  mi  w  oczy,  Leah.  I  dokończ  swoje  kłamstwa.  Bo  wiem,  że 
kłamiesz!

–  A  skąd  ty  możesz  wiedzieć,  co  jest  prawdą,  a  co  wymysłem  wyobraźni? 

Przecież ciebie tam nie było.

– Odpowiedz mi! – zażądał ostro.
Podniosła  głowę.  Odsunął  jej  z  policzka  kosmyk  włosów,  a  chociaż  zrobił  to 

delikatnie i czule, twarz miał kamienną.

– Czekałam, bo tak bardzo chciałam, żebyś przyjechał i zabrał mnie ze sobą, jak 

obiecałeś. – Głos jej się załamywał. – Dopiero o świcie zdałam sobie sprawę, że nie 
przyjedziesz.  I  wtedy  przysięgłam  sobie,  że  już  nigdy  nie  zaufam  żadnemu 
mężczyźnie. I nigdy nie dopuszczę, aby ktokolwiek miał nade mną taką władzę, jak 
ty miałeś. I nikomu nie dam się tak zranić. Teraz ty mi zdradź prawdę, dlaczego nie 
przyjechałeś? Jakaż to siła cię odciągnęła, że nie mogłeś wrócić i wyjaśnić?

– Szeryf Lomax – oparł krótko.
Przez długi czas nie mogła zrozumieć.
– Wyjaśnij! – zażądała. Coś w niej drgnęło, rodził się prawdziwy niepokój.
– Dość już tych wygłupów, Leah. Przestań łgać o czekaniu na mnie w szałasie, 

o  upale  i  patrzeniu  na  księżyc.  Nic  takiego  nie  było.  Chociaż  ładnie  to 
uprawdopodobniłaś uwagą o cieknącym dachu. Bardzo patetyczna opowiastka.

background image

– Powiedz mi, co ma z tym wspólnego szeryf – nalegała.
–  Moja droga,  pojechałem  do  szałasu, jak uzgodniliśmy. Ciebie tam  nie  było. 

Ale był szeryf i kilku jego ludzi.

– Nie wierzę ci!
–  I  dobrze,  że  miał  ich  tylu,  trzeba  bowiem  było  sześciu,  żeby  mnie 

obezwładnić.  W  swojej  żałosnej opowieści  zapomniałaś o  połamanych meblach  i 
wybitym oknie. I o wyrwanych z zawiasów drzwiach. Owszem, załatwili mnie w 
końcu, ale nie przyszło im to łatwo.

–  Sama  nie  wiem...  –  Usiłowała  sobie  przypomnieć,  czy  okna  były  wybite  i 

meble roztrzaskane. – Owszem, panował rozgardiasz...

– Z pewnością byłaś tak zapatrzona w gwiazdy, że nie zauważyłaś – wtrącił, nie 

dając jej dokończyć. Uchwycił splot blond włosów i pociągnął ku sobie. Jego usta 
znajdowały się tuż nad jej ustami.  – A może nic nie zauważyłaś, ponieważ każde 
twoje słowo było kłamstwem. Przyznaj się! Nawet nie zajrzałaś do szałasu!

– Byłam tam! – prawie krzyknęła.
– Nie, moja droga. Tylko dwie osoby wiedziały o naszym spotkaniu. Ja i ty. Ja 

nie puściłem pary z ust. Ale skoro szeryf pojawił się tam zamiast ciebie, wniosek 
jest  prosty.  Zmieniłaś  zamiar.  A  ponieważ  bałaś  się  mojej  reakcji,  wypaplałaś 
wszystko tacie i poprosiłaś o pomoc w wyjściu z głupiej sytuacji.

– Hunter, nie! Wcale tak nie było!
– Nie było tak? No, to mi powiedz, czy gdybyśmy się tego popołudnia spotkali, 

odjechałabyś ze mną? No? – Wpijał w nią wzrok. – Odjechałabyś?

Nigdy nie okłamywała go w przeszłości i nie miała zamiaru uczynić tego teraz. 

I to bez względu na skutki.

– Nie. Nie pojechałabym z tobą – odparła.
Zacisnął mocniej dłoń na jej ramieniu. Oczekiwała na wybuch, ale nie bała się. 

Wszystko  można  o  nim  powiedzieć,  ale  nie  to,  że  jest  zdolny  skrzywdzić  ją 
fizycznie. Puścił ją i wstał, jakby chciał się od niej odseparować.

Wiedziała,  że  nie  pomogą  tu  żadne  wyjaśnienia,  ale  mimo  to  spróbowała, 

dotykając jednocześnie jego ramienia:

– Był powód, dla którego nie mogłabym odjechać z tobą...
– Wystarczy mi, coś powiedziała, Leah. – Patrzył na nią zimnym wzrokiem. –

To  już  zresztą przeszłość. Tyle wody upłynęło od  tego czasu. Twoje wyjaśnienia 
mnie nie interesują.

–  No,  to  po  coś  przyjechał?  Żeby  rozszarpywać  rany  i  wzniecać  stare  żale? 

Twoje i moje...

background image

–  Przyjechałem,  ponieważ  ważny  jest  dzień  dzisiejszy.  Ranczo  i  twoje 

ogłoszenie.

– Nie położysz ręki na tym ranczu! Na mnie też nie – odparła z nową energią. –

Zrezygnuj z dalszych prób i wynoś się. Nie mam zamiaru wychodzić za ciebie. Nie 
zrobiłabym tego, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na ziemi.

– A kiedyż to ja ciebie o to prosiłem, najdroższa? – zakpił.
– Myślałam, że skoro odpowiadasz na ogłoszenie... To sugerowało... – urwała 

zmieszana.

– Co sugerowało?
– Ze interesuje cię małżeństwo ze mną. Przecież pojawiłeś się w odpowiedzi na 

wyraźny anons... – Zaczęła się plątać.

– Anons anonsem, ale żenić się nie miałem zamiaru. To pewne. Wiedziałem, że 

nie  dałabyś  takiego  ogłoszenia,  nie  będąc  w  bardzo  trudnej  sytuacji.  To  otwiera 
drogę  do  negocjacji.  Rozpocznijmy  więc  negocjacje,  Leah.  Jestem  gotów.  Chcę 
mieć to ranczo. I mam zamiar osiągnąć to, czego chcę.

Wpatrywali  się  w  siebie  w  nieskończoność.  Nim  zebrała  myśli,  by  coś 

odpowiedzieć, usłyszała klakson samochodu przed domem.

– Jeszcze jakiś kandydat? – spytał, zerkając ku oknu.
Leah rozpoznała furgonetkę. Jej kierowca po raz wtóry nacisnął klakson.
–  Dzień  niespodzianek  –  mruknęła  pod  nosem.  –  Nieprzyjemnych 

niespodzianek.

Podeszła do ściany, gdzie Hunter zostawił jej dubeltówkę, i zaczęła ją ładować 

nabojami z pudełka leżącego na półce.

– Co tu się dzieje, Leah? – spytał Hunter, nasadzając kapelusz na głowę. – Kim 

jest ten milusiński, na którego chcesz zapolować?

– Brygadzista rancza Circle P.
– Circle P? To nazwa rancza?
–  Tak,  to  nowe  ranczo.  A  właściwie  jedyne  ranczo  oprócz  nas.  Należy  do 

Konsorcjum Lyon. A to są bardzo niemili ludzie. I bardzo cię proszę, nie wtrącaj 
się. To nie twoja sprawa.

Miał  taką  minę,  jakby  chciał  zakwestionować  powyższe  twierdzenie.  Skinął 

jednak głową i wraz z nią wyszedł na ganek. Oparł się o słup i opuścił kapelusz na 
nos.  Leah  zadowolona,  że  Hunter  spełnia  jej  prośbę,  w  każdym  razie  pozornie, 
podeszła bliżej do furgonetki.

Buli Jones stał oparty niedbale o drzwi pojazdu, którym wjechał w sam środek 

kwiatowego gazonu. Przez minione trzy tygodnie babcia Rose pracowała nad nim 

background image

od świtu do nocy, pieląc, sadząc i przesadzając.

–  Dobre  popołudnie,  panno  Hampton  –  odezwał  się  Jones,  szczerząc  zęby, 

między którymi trzymał niedopałek cygara.

– Zjeżdżaj z mojego rancza, ty złodziejski grzechotniku! – wykrzyknęła Leah. –

Już zmiataj, bo wezwę szeryfa!

– Panienka jest w złym humorze – odparł Jones. – A niech sobie pani wzywa 

szeryfa, panno Hampton, jeśli tego pragnie serce. Ale pani wie i ja wiem, że szeryf 
nie przyjedzie. On już ma po uszy pani ciągłych telefonów i skarg.

To  był  fakt.  Nie  mogła  zaprzeczyć.  Podniosła  dubeltówkę,  celując  poniżej 

srebrnej klamry pasa Jonesa.

– Wyszczekuj, zdrajco, co masz do wyszczekania i zmiataj, bo ci uszkodzę parę 

żywotnych części ciała.

Buli Jones nie wydawał się przejęty groźbą. Wprost przeciwnie, roześmiał się 

rozbawiony. Ruchem głowy wskazał na Huntera.

– Ten facet to pani fatygant? Jakoś nie ma wiele do powiedzenia.
– Jeszcze zdążę – odparł Hunter i obdarzył Bulla zimnym uśmiechem.
Leah była nieprzyjemnie zaskoczona. Jeśli Jones uznał Huntera za fatyganta, to 

znaczy,  że  wiedział  o  ogłoszeniu.  Ale...  jak  i  skąd?  Nim  obaj  mężczyźni  zdołali 
wymienić dalsze uprzejmości, grożące awanturą, odezwała się:

– A co, pan w tej sprawie przyjechał? Ogłoszenia?
–  Między  innymi,  między  innymi,  nawet  poważnie  rozważałem  sprawę.  Ale 

sobie pomyślałem, że nie będę się podobał.

– Dobrze pan pomyślał – odpowiedziała.
–  Jest  jeszcze  jedna  taka  mała  sprawa...  –  Przerwał,  by  wskrzesić  niedopałek 

cygara i podrażnić ją. Dopiął celu.

– No dalej, o co chodzi?
–  Ale  się panience  śpieszy! Chce pani usłyszeć?  Dobra,  więc prosto  z  mostu. 

Przyjechałem z przyjazną radą.

– Przyjazną?
– No, bo przyjazny ze mnie człowiek. – Zrobił ku niej parę kroków. – Da mi 

pani szansę, to zobaczy, jaki jestem przyjazny.

Nie  wiadomo,  czy  powodem  był  lekki  ruch  dubeltówki,  czy  też  może 

podniesienie głowy przez Huntera, dość, że Jones znieruchomiał. Leah zerknęła na 
Huntera i poznała powód nagłego lęku Jonesa.

Zawsze  fascynowały  ją  oczy  Huntera,  chwilami  stawały  się  czarne  jak  noc, 

nieprzejrzyste  i  zimne,  by  następnie  rozgorzeć  namiętnością  i  ogniem.  Teraz 

background image

płonęły  groźbą,  onieśmielając  wręcz  każdego,  kto  w  nie  spojrzał.  Jeszcze  nigdy 
takiego spojrzenia u Huntera nie widziała.

Spojrzenie uzupełniły słowa, spokojne, wypowiedziane niemalże cicho:
– Jeśli masz coś do powiedzenia, to gadaj szybko. Przyjaźnie ci proponuję.
Buli Jones spoglądał na Huntera z nienawiścią.
– Konsorcjum Lyon ma już dość zabawy w kotka i myszkę. – Spojrzał na Leah. 

– Wezwane są do pomocy ogary.

– Już się trzęsę ze strachu – odparła Leah.
Jones wyjął z ust  niedopałek  cygara, rzucił go na  ziemię i  zgniótł obcasem w 

samiutkim środku kępy begonii.

–  Zatrzęsie  się,  panienka,  zatrzęsie.  Z  tego,  co  usłyszałem,  jeden  ogar  jest 

twardy. Nie da pani szansy.

Była przestraszona, ale zdecydowana nie okazywać strachu.
– Słyszę te bajdy od roku i jakoś sobie radzę – odburknęła.
– Bo dotychczas to była tylko zabawa.
Ogarnęła ją ogromna pokusa pociągnięcia za spust.
–  Zabawą  nazywacie  zanieczyszczanie  studni,  zwalanie  ogrodzeń  i  płoszenie 

bydła?

–  Tak, panienko, to  była taka  sobie  zabawa.  Skończyło się. Ostrzegam.  Po to 

przyjechałem.

Przespacerował się po klombie babci i  wsiadł do  furgonetki.  Silnik hałaśliwie 

zaskoczył.  Jones  odjechał,  pozostawiając  za  sobą  zapach  spalin  i  kłęby  pyłu. 
Patrzyli za nim w milczeniu, aż zniknął za zakrętem polnej drogi. Potem została już 
tylko chmurka kurzu, w którą Leah wpatrywała się jak zafascynowana.

Hunter wyjął z jej rąk dubeltówkę i oparł o sztachetki ganku.
– Hm, widzę, że zapomniałaś mi o czymś powiedzieć?
–  Mogłam opuścić  parę  szczegółów.  Nie  doszliśmy  jeszcze  do  tego  w  naszej 

rozmowie. Zresztą to nie twoja sprawa.

–  A  ja  uważam,  że  moja.  Wejdźmy  więc  i  porozmawiajmy  o  owych 

szczegółach.

– Nie! – zaparła się.
Titus T. , potem Buli, teraz znowu Hunter. Co za dzień!
– Wiesz dobrze, że już nie mamy o czym mówić. Ty chcesz rancza, a ja ci go 

nie  dam.  Nawet  gdybyś  był  skłonny  akceptować  warunki  mojego  ogłoszenia...  i 
chciał się ze mną ożenić, to ja ciebie nie przyjmę. Jak śmiałeś w ogóle pomyśleć, 
że mogłabym być skłonna... zaoferować ci stanowisko?

background image

– Stanowisko? Myślałem, że szukasz męża.
– Tak, to prawda, ale skoro nie jesteś zainteresowany...
– Usiłując ukryć rozczarowanie, mruknęła: – Możesz już sobie jechać.
–  Nie  bardzo.  Nie  skończyliśmy  jeszcze  rozmowy.  Skończymy,  pojadę. 

Powiedzmy, że zgłaszam moją kandydaturę. Na „stanowisko”, jak to nazywasz...

–  Możesz  o  tym  zapomnieć.  Brak  ci  kwalifikacji.  Uważam  rozmowę  za 

skończoną.

–  Stanowczo  protestuję,  odpowiadam  wszystkim  warunkom  wymienionym  w 

ogłoszeniu.

Nie  miała  ochoty  powtarzać  w  kółko  tej  samej  rozmowy,  ale  nie  widziała 

sposobu  jej  zakończenia,  chyba  że  z  dubeltówką  w  ręku.  Tego  jednak  także  nie 
chciała powtarzać. Zwłaszcza że niezbyt powiodło się jej za pierwszym razem.

– Skoro tak twierdzisz, udowodnij to! – rzuciła wyzwanie.
–  Egzamin,  Leah?  Niezbyt  to  rozsądne,  gdyż  jeśli  egzamin  zdam,  to  już  nie 

będziesz miała przeciwko mnie żadnych argumentów. – Przesunął kapelusz na bok 
głowy  i  podrapał  się  za  uchem.  –  Żebym  niczego  nie  opuścił...  Po  pierwsze: 
poszukujesz  mężczyzny  w granicach  wieku  od  dwudziestu  pięciu  do  czterdziestu 
pięciu lat. No, w tym punkcie nie mamy żadnego problemu.

– Powinieneś uważniej czytać ogłoszenia, Hunter. Ten człowiek ma mieć miłe 

obejście i naturalną łagodność. Brak ci zarówno jednego, jak i drugiego.

–  Szkoda,  że  masz  taką  krótką  pamięć.  –  Wprost  przebijał  ją  tym  swoim 

spojrzeniem.

Kusiło ją, żeby w tej sprawie ustąpić, ale...
– Wszystko dobrze pamiętam. W ogłoszeniu jest również jak byk napisane, że 

kandydat musi chcieć stałego związku.

– Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. – Czyżbyś się wreszcie ustatkował?
–  Jeszcze  niezupełnie,  ale  nad  tym  pracuję.  I  gdyby  powstały  sprzyjające 

okoliczności,  to  kto  wie?  Ale  weźmy  drugi  punkt.  Doświadczenie  ranczerskie. 
Czyżbyś cokolwiek kwestionowała?

Potrząsnęła głową. Nie było się o co kłócić.
–  Spełniasz  wszystkie  warunki  wymienione  w  drugim  punkcie.  Muszę  to 

szczerze przyznać.

– Zanim skończymy rozmowę, przyznasz szczerze dużo więcej. – Krzywo się 

uśmiechnął.  –  Przejdźmy  do  trzeciego  punktu.  Radzenie  sobie  w  biznesie  i 
umiejętność  postępowania  z  tępogłowymi  dyrektorami  banku.  Hmm...  Tym 
ostatnim warunkiem zupełnie się odsłoniłaś...

background image

W  jego  zachowaniu  coś  zaczęło  ją  niepokoić.  Zupełnie,  jakby  traktował  to 

wszystko jak zabawę, grę. I jakby wiedział, że już ją wygrał. Ale przecież ona nie 
uczestniczyła świadomie w żadnej grze... Uśmiech jego stał się drapieżny.

– Jesteś w poważnych finansowych tarapatach. Co do tego nie ma wątpliwości. 

A  bank  nie  chce  ci  udzielić  pożyczki,  jeśli  nie  zagwarantuje  jej  męskie 
kierownictwo ranczem. tak?

–  Ano  tak  –  przyznała.  –  Ale  męskie  kierownictwo  w  żadnym  wypadku  nie 

oznacza ciebie. Koniec rozmowy.

–  O  nie,  moja  miła!  Nie  ma  w  kraju  takiego  banku,  który  nie  udzieliłby  mi 

pożyczki.

– A od kiedyż to?
Zbliżył  się,  zmuszając  ją  do  zrobienia  kroku  do  tyłu,  tak  że  aż  wpadła  na 

sztachetki ganku.

–  Minęło  osiem  lat,  Leah.  W  tym  czasie  wiele  się  wydarzyło.  Już  nie  jestem 

biednym kowbojem. Jestem ci potrzebny. I wkrótce, bardzo szybko, udowodnię ci 
to.

–  Wcale  cię  nie  potrzebuję!  –  zaprzeczyła  gorąco.  –  Nigdy  nie  będę 

potrzebowała!

–  Będziesz,  będziesz,  moja  droga.  –  Przedziwne.  Słowa  brzmiały  groźnie, 

stanowczo,  miały  dźwięk  stali,  a  jednocześnie  wypowiadał  je  łagodnie,  niemal 
pieszczotliwie.  –  Beze  mnie  bowiem  nie  otrzymasz  z  banku  nawet  grosza. 
Gwarantuję to. I jutro się o tym dowiesz.

– Bajki! – Usiłowała zlekceważyć groźbę.
– To nie bajki. Będziesz miała dowód czarno na białym. – Zbliżył twarz, jego 

usta znowu były tuż nad jej ustami. – No i co, mam wszystkie kwalifikacje?

–  Niezupełnie,  wykręciłeś  się,  jeśli  idzie  o  łagodność  charakteru,  a  ponieważ 

był to jeden z warunków, muszę odmówić...

– A ja będę nadal nalegał. W świecie interesów wszelkie negocjacje zakładają 

możliwość  kompromisu.  Będziesz  musiała  pójść  na  kompromis  w  sprawie 
łagodności charakteru...

– A jakiż to miałby być kompromis?
– Przy odrobinie sprytu w negocjacjach nie będę musiał z niczego ustępować. 

Zostanę  taki,  jakim  jestem.  Ale  tak  przy  okazji,  powiedz  mi,  Leah,  dlaczego  nie 
sprzedałaś rancza?

Niespokojnie przestąpiła z nogi na nogę.
– Chyba łatwo odgadnąć. Ranczo Hampton należało do naszej rodziny od...

background image

–  Wiem,  wiem.  Od  pokoleń.  Twój  ojciec  wbijał  mi  to  w  głowę,  podkreślając 

jednocześnie,  że  nie  pozwoli,  by  ranczo  czy  jego  córka  wpadli  w  łapy  jakiegoś 
przybłędy bez grosza przy duszy, zwykłego kundla, którego rodowód sięga jedynie 
domu sierot, gdzie go ktoś podrzucił.

– On ci to powiedział? – Była zaszokowana.
–  Dokładnie  tak.  Ale  nie  o  to  teraz  idzie.  Nie  masz  żadnych  szans,  Leah. 

Uzyskałem  informację,  że  albo  sprzedasz  ranczo,  albo  zbankrutujesz.  Jeśli 
zdecydujesz  się  sprzedać,  to  będziesz  miała  dość  pieniędzy,  by  urządzić  sobie 
wygodne życie.

– Mam jeszcze jedną szansę – odparła dumnie.
– Ogłoszenie?
– Nie patrz tak na mnie. Nie jest to taki głupi pomysł, jak ci się wydaje. Bank 

udzieli mi pożyczki, jeśli będę miała męża, ranczera-biznesmena. Tak mi obiecano.

– Obiecano?
– Nie na piśmie, ale ustnie. Conrad Michaels decyduje o udzielaniu kredytów, a 

jest  starym  przyjacielem  rodziny.  I  chociaż  wiele  nie  mógł  dla  nas  zrobić  w 
przeszłości, teraz zbadał dokładnie sytuację rancza i doszedł do wniosku, że uda się 
usprawnić operacje i zwiększyć dochody. On jest nieco konserwatywny... Ale to on 
właśnie podsunął mi pomysł zamążpójścia. Powiedział, że jeśli wyjdę za mąż, to on 
przekona radę banku do udzielenia mi kredytu...

–  Powiadasz,  że  ten  Michaels  polecił  ci  dać  do  gazety  ogłoszenie,  że 

poszukujesz męża, a tyś się nabrała na ten idiotyczny pomysł? – spytał wściekły.

– Pomysł wcale nie jest taki idiotyczny – zaprotestowała.
– To jest bardzo praktyczne rozwiązanie. Conrad je zasugerował i powiedział, 

że wtedy przepchnie sprawę pożyczki.

– On to zasugerował! Jako twój finansowy doradca?!
–  Nie  potrafił  ukryć  oburzenia.  –  Czy  nie  pomyślałaś,  w  jakie  możesz  wpaść 

kłopoty?  Rada  nadzorcza  może  mieć  inne  zdanie  niż  Michaels  i  nadal  będzie 
odmawiała pożyczki. I  co  wtedy? Zostaniesz bankrutem,  mając za  męża  jakiegoś 
typa, który zagarnie, co będzie mógł, i zostawi cię na lodzie.

– Tak jak już to raz zrobiłeś ty?
–  Nie  zaczynaj  czegoś,  czego  nie  potrafisz  dokończyć,  Leah.  Nie  ja  cię 

zostawiłem.  Teraz  mówię  ci  tylko,  że  jeśli  wyjdziesz  za  mąż  za  pierwszego 
lepszego,  który  zgłosi  się  na  twoje  ogłoszenie,  to  nic  nie  zyskasz,  a  możesz 
wszystko stracić.

– Mylisz się. Ufam słowu Conrada. On mi załatwi tę pożyczkę.

background image

Hunter patrzył sceptycznie, ale dalej już jej nie przekonywał.
– I on ci napisał to ogłoszenie?
–  To  ja  sama  je  ułożyłam.  Chodziło  mi  o  szybki  rezultat  i  wyeliminowanie 

nieodpowiednich  kandydatów.  Odpowiedziało  wielu...  I  owszem,  nawet 
odpowiadają warunkom...

– O „łagodnym charakterze”? Cha, cha! I czułych, co?
–  Nic  mnie  nie  obchodzi,  co  o  tym  myślisz.  Najważniejsza  jest  aprobata 

Conrada.

–  O tak, jestem pewien,  że twój przyjaciel,  Conrad, dopilnuje i  sprawdzi, czy 

wybraniec  jest  kwalifikowanym  ranczerem  i  biznesmenem.  Ale  czy  również 
sprawdzi, jakie ma kwalifikacje na męża i kochanka? Kto ma tego dopilnować? A 
skoro już jesteśmy przy tym temacie... – zaczął mówić uwodzicielskim tonem, nie 
tracąc  nic  z  ostrożności  –  to  moim  zdaniem  „łagodny  charakter”  w  łóżku 
doprowadzi cię do łez...

Zrobiła się czerwona jak piwonia. Była na siebie wściekła.
– To najmniejsze zmartwienie.
– Święta racja, gdyż idylla będzie krótkotrwała. Jednorazówka. – Kiwał głową. 

– Tak postrzegasz małżeńskie życie? Sterylne partnerstwo z mężczyzną, który cię 
nic nie obchodzi?

Powróciły  wspomnienia  błękitu  nieba,  a  pod  nim  ich  dwoje  spacerujących  w 

uścisku,  dokoła porozrzucane  części  garderoby, ich  nagość  przesłonięta  sięgającą 
głów trawą. Stłamsiła w sobie ten obraz. Nie czas na romantyczne wspominki czy 
emocjonalne  rozważania,  gdy  idzie  o  ranczo  i  jego  przyszłość.  Ranczo  trzeba 
ocalić! To jest w tej chwili najważniejsze. A tamte smętne i ulotne wspomnienia... 
Chociaż już nie tak bolesne, jak dawniej... Jak jeszcze przed półgodziną...

– Conrad obiecał mi – upierała się. – I mam zamiar skorzystać z jego rady. Nic 

nie  zmieni  mojej  decyzji  poślubienia  pierwszego  kwalifikowanego  kandydata, 
który przekroczy te progi. Koniec dyskusji.

–  No,  to  coś  ci  powiem,  Leah.  To  ja  jestem  pierwszym  kwalifikowanym 

mężczyzną,  który  je  przekroczył.  Pierwszym  i  ostatnim.  –  Wyciągnął  z  kieszeni 
wizytówkę. – Przeczytaj i dowiesz się, przeciwko czemu chcesz walczyć.

– To ja ci powiem, przeciwko czemu ty chcesz walczyć. – Może ten argument 

go  zniechęci,  pomyślała.  –  To  Konsorcjum  Lyon  chce  mojej  ziemi.  I  zrobi 
wszystko, żeby ją mieć. Zastosuje najwstrętniejsze metody. Poznałeś Bulla Jonesa. 
Przekupił wielu moich pracowników. Nie żartowałam, mówiąc o zwalaniu płotów, 
zanieczyszczaniu  studni  i  płoszeniu  stad.  Człowiek,  za  którego  wyjdę,  będzie 

background image

musiał temu wszystkiemu stawić czoło. – Podparła się pod boki. – No i co, Hunter? 
Teraz, kiedy znasz wszystkie szczegóły, pewno zrzednie ci mina i wyniesiesz się z 
rancza i z mojego życia? I to raz na zawsze.

Niespodziewanie pochwycił ją za łokcie i przyciągnął ku sobie. Uczynił to tak 

gwałtownie, że zaparło jej dech.

– Nie groź mi niczym, Leah. Będziesz tego żałowała. I powiedz mi prawdę: czy 

rzeczywiście  oni  to  wszystko  robią,  czy  jest  to  jeszcze  jedna  wymyślona  przez 
ciebie powiastka?

Tym razem nie próbowała się wyswobodzić z jego uścisku. Nie miało to sensu 

wobec jego siły. A poza tym... było jej z tym dobrze.

– To nie żadna powiastka. Nigdy cię nie okłamałam. I nie będę kłamać. Zresztą 

dzisiaj sam słyszałeś. Spytaj mojego brygadzistę. Patrick ci wszystko powie. Jego 
nie udało się im przekupić.

Oczy  Huntera  rozbłysły  tłumionym gniewem.  Bez  słowa  schował  do  kieszeni 

bilet wizytowy, którego nie przyjęła. Nadal jej nie puszczał.

– Mówisz poważnie?
– Śmiertelnie poważnie.
– I jesteś gotowa wyjść za mąż, ryzykując utratę rancza?
– Tak postanowiłam.
– Wobec tego nie masz wyboru.
– Powiedziałam ci już, że nie sprzedam ziemi – odparła.
– Wiem, że nie sprzedasz. I dlatego wyjdziesz za mnie.
Gdyby jej nie trzymał tak mocno, upadłaby na ziemię, gdyż ugięły się pod nią 

kolana.

– Coś ty powiedział? – spytała słabiutkim głosem.
– Dobrze słyszałaś. Ożenię się z tobą i załatwię ten kredyt.
Kręciło  się  jej  w  głowie.  Zaskoczona  patrzyła  na  zdeterminowaną  twarz 

mężczyzny.

– Przecież... powiedziałeś, że nie chcesz się ze mną ożenić?
–  To  nie  leżało  w  moim  pierwotnym  zamiarze,  masz  rację.  Ale  dochodzę  do 

wniosku, że to niezły pomysł. Dlaczego nie?

– Jest to najbardziej obraźliwa propozycja, jaka mogła mnie spotkać w życiu.
– Pod tym względem możesz na mnie liczyć. Jestem niezawodny w składaniu 

podobnie uwłaczających propozycji.

– Nie radziłabym – odparła – jeśli nie chcesz zniweczyć szans przyjęcia przeze 

mnie tej pierwszej.

background image

Skinął  głową,  chociaż  nie  wiedziała,  czy  tym  samym  tylko  przyjmował  do 

wiadomości jej słowa, czy też je akceptował.

Nastąpiła  długa  cisza  wypełniona  bezgłośną  walką  dwu  indywidualności. 

Wpatrywali  się  w  siebie  jak  dwa  dzikie  zwierzęta  gotowe  do  skoku.  Pierwsza 
spuściła wzrok Leah.

–  Twoją  ostatnią  uwagę  rozumiem  jako  akceptację  mojej  propozycji  –

powiedział Hunter.

– Nic takiego nie powiedziałam... – Chciała zyskać czas na zastanowienie się. 

Ale  co  jej  pomoże  zastanawianie?  Była  zmęczona,  wyczerpana,  u  kresu  sił.  Nie 
mogła się skupić. Łaknęła spokoju i samotności, żeby wszystko przemyśleć, ułożyć 
sobie  w  głowie  poszczególne  elementy...  Podejrzewała,  że  Hunter  nie  da  jej 
potrzebnego czasu. – A co z bankiem? – spytała. – Możesz mi zagwarantować tę 
pożyczkę?

–  Owszem.  Mam  pewien  wpływ  na  bankową  decyzję.  Już  nie  jestem  tym 

kundlem sprzed ośmiu lat.

– Nie dręcz mnie. To nie ja powiedziałam. Ja miałabym coś podobnego myśleć? 

W ogóle rozumować w takich kategoriach o człowieku, którego do szaleństwa... –
ugryzła  się w  język. –  A jeśli  mój  ojciec coś  podobnego wymyślił,  to bardzo  źle 
zrobił. – Wzruszyła ramionami.

– A więc to twoja ostateczna decyzja, Leah?
Tym  razem  usiłowała  się  wyrwać  i  uwolnić  z  jego  uścisku.  Podobnie  jak 

poprzednio, bez skutku.

– Po co ten pośpiech?
Jego  dotyk  złagodniał,  stał  się  bardziej  kojący  niż  powstrzymujący. 

Kontrastował  z  ostrym tonem  zadanego  przed  chwilą  pytania. Czyżby  myślał,  że 
złudzenie  tkliwości  wpłynie  na  jej  decyzję?  Jeśli  tak,  to  wkrótce  odkryje,  że  się 
myli.

–  Daję  ci  dwadzieścia  cztery  godziny  na  podjęcie  ostatecznej  decyzji.  I  nie 

chcę,  żeby w tym czasie  pętali się tu jacyś inni i  wtykali nos w nie  swój interes. 
Interes  jest  mój.  Masz  do  wyboru:  sprzedać  ranczo  albo  wyjść  za  mnie.  Znam 
sytuację. Jesteś u kresu. Bez pożyczki bankructwo. Beze mnie nie ma pożyczki.

– Nie wierzę ci!
–  Uwierzysz.  Uwierzysz,  kiedy  ci  powiedzą  w  banku,  że  jedynym  ratunkiem 

jest małżeństwo ze mną.

– To mi powiedzą w banku? A skąd ty możesz taką rzecz wiedzieć?
– Czeka cię jeszcze parę niespodzianek w życiu.

background image

– Co się z tobą stało, Hunter? Jak tyś się strasznie zmienił! Mogło ci braknąć 

łagodności, ale litość nad bożymi istotami stawiałeś na pierwszym miejscu.

–  Tak,  zmieniłem  się.  Pierwsze  miejsce  zajęło  inne  uczucie.  Zostawmy  to.  A 

więc decyzja w twoich rękach, ale żeby ci pomóc zdecydować...

Widziała, do czego zmierza, zobaczyła namiętny błysk w jego spojrzeniu. Była 

oburzona na siebie, że podała mu usta do  pocałunku. Przecież taki pocałunek nic 
nie  znaczy,  usprawiedliwiała  się  w  duchu.  Wiedziała  jednak,  że  się  okłamuje. 
Podczas  pocałunku  przed  godziną  stwierdziła,  że  reaguje  na  dotyk  ust  Huntera 
podobnie jak przed ośmiu laty...

A teraz podała mu usta, ponieważ chciała sprawdzić, czy przed godziną się nie 

myliła, i mieć okazję do podumania nad złożonością ludzkiej natury. Czuła, że jego 
dotyk  budzi  ją  do  życia  i  przyspiesza  bicie  serca,  pozwalając  doświadczyć  raz 
jeszcze cząstki tego, co ich łączyło przed ośmiu laty. Pocałunek trwał wieczność. 
Nie  tylko  ona,  ale  i  Hunter  rozsmakował  się  w  nim,  sycił  ogarniające  go 
pożądanie...

Przecież to tylko złudzenie. On chce zagarnąć ranczo i wykorzysta w tym celu 

wszystkie środki. Za cenę ziemi nie tylko ją uwiedzie, a nawet się z nią ożeni. Nie 
wolno o tym zapominać.

– I sądzisz, że małżeństwo wszystko pozwoli załatwić?
– Oczywiście – odparł.
– Nie pozostawiasz mi wielkiego wyboru.
– Owszem, masz wybór. Ja nim jestem.
Odsunął ją od siebie. Spojrzenie znów miał odległe i dziwnie obce. W tej chwili 

go nienawidziła. Za to, że swoją obecnością sprawił, iż go pożądała. Także za to, że 
przywołał przeszłość, którą tak bardzo chciała pogrzebać. Ale najbardziej za to, że 
tak łatwo potrafił się zmieniać. W jednej chwili gorejący kochanek, w następnej –
głaz. Ona nie potrafiła tak rozkazywać uczuciom.

–  Dwadzieścia  cztery godziny,  Leah!  –  I po  tych słowach  zawrócił na  pięcie, 

wsiadł na konia i odjechał.

A ona długo za nim patrzyła. Stała na ganku niezdolna ruszyć ręką, niezdolna 

myśleć. Wreszcie opuściła głowę, a z oczu polały się łzy. Twarz zasłoniła dłońmi i 
cichutko łkała.

background image

Rozdział 3

Hunter  wszedł  do  gabinetu i  usiadł  za  biurkiem,  kładąc  teczkę  koło  siebie  na 

blacie.

Rozległo się dyskretne pukanie i przez boczne drzwi wsunął głowę najbliższy 

jego współpracownik, Kevin Anderson.

– Można? – spytał i otrzymując potwierdzenie, wszedł. – Jak poszło? Zgodziła 

się sprzedać?

–  Jeszcze  nie.  Ale  tak  czy  inaczej,  będę  je  miał  –  odparł  Hunter,  otwierając 

teczkę  i  wyjmując  z  niej  plik  akt.  –  Dlaczegoś  mi  nic  nie  powiedział  o  Bullu 
Jonesie i jego wyczynach? – Twarz Huntera wyrażała duże niezadowolenie.

–  Bulla  Jonesa,  brygadzisty?  –  Kevin  zawahał  się  i  wzruszając  ramionami, 

odparł: – Nie sądziłem, że to jest takie ważne.

–  To  jest  cholernie  ważne...  Decyzje  podejmuję  ja,  a  nie  ty!  –  Hunter  mówił 

znacznie ostrzej, niż zamierzał.

– Przepraszam, szefie, to się już nie powtórzy – pospieszył z właściwą reakcją 

podwładny. I dodał z nutą ciekawości w głosie: – Wnoszę, że go pan poznał?

– W pewnym sensie.
– Czy on wiedział, z kim rozmawia?
Hunter  nie  od  razu  odpowiedział.  Wstał  i  podszedł  do  okna,  wpatrzył  się  w 

panoramę  Houston.  Wilgotne  powietrze  znad  Zatoki  Meksykańskiej  drgało, 
zapowiadając kolejną falę teksańskich upałów.

– Nie. Nie wiedział i nie próbowałem mu tego ujawnić.
– To chyba dobrze. Co pan chce, żeby z nim teraz zrobić?
– Chwilowo nic. Może w przyszłości podejmę jakieś kroki.
– Tak jest, szefie.
– Jest jeszcze jedna sprawa...
– Słucham, szefie?
– Mam być o wszystkim informowany. Absolutnie o wszystkim. Drobiazg czy 

nie drobiazg. Nie chcę być zaskakiwany tak jak z Jonesem.

–  Tak  jest,  szefie.  I  przepraszam  jeszcze  raz  za  Jonesa.  –  Kevin  skłonił  się  i 

umknął do sekretariatu.

Hunter  wrócił  za  biurko,  otworzył  papierową  obwolutę  z  napisem  „Ranczo 

Hampton”  i  zaczął  przerzucać  jej  zawartość.  Były  tam  listy,  prawnicze  opinie  i 
spięte  spinaczem  fotografie.  Z  tych  ostatnich  wybrał  dwie:  Leah  w  wieku  lat 

background image

osiemnastu i  Leah  przed  miesiącem.  Przypatrując  się tej  ostatniej, poczuł  dziwny 
ucisk  w  gardle  i  wielkie  pożądanie.  Nagle  zapragnął  jej  typowym  samczym 
uczuciem, nie  uznającym  sprzeciwu i  przeszkód. Chciał przeczesywać palcami te 
jedwabiste włosy, tulić to ciało, zespolić się z nim. Marzył.

Już niedługo, obiecywał sobie. Już bardzo niedługo! Odłożył fotografię.

– Musimy porozmawiać – obwieściła następnego ranka babcia Rose, stawiając 

przed Leah porcelanowy kubek. I bynajmniej nie czyniąc tego delikatnie.

Leah  zdusiła  w  sobie  jęk,  ale  zamknęła  oczy.  Tej  nocy  w  ogóle  nie  spała  i 

ledwo  mogła  ścierpieć  uparcie  jaskrawe  słońce,  nie  mówiąc  już  o  upartych 
babkach.

– Jeśli chcesz mówić o Hunterze, to nie chcę o nim słyszeć.
– Właśnie o Hunterze.
– No to nie chcę słyszeć.
–  Aleś  uparta!  Muszę  ci  coś  wyznać,  a  ty  wysłuchasz  każdego  słowa  jak 

ewangelii, nawet gdybym miała przydusić cię do ziemi i do końca trzymać.

Obraz  ważącej  niewiele  ponad  czterdzieści  kilogramów  drobniutkiej  babci, 

która rzuca rosłą wnuczką o ziemię, był tak zabawny, że Leah się uśmiechnęła.

– Już dobrze, dobrze, ale porozmawiajmy przez pięć minut o pogodzie, póki nie 

wypiję kawy i nie oprzytomnieję.

–  Robi  się  gorąco,  jest  już  blisko  trzydzieści  w  cieniu.  Wypijaj  szybko  i 

zaczynamy.

Babcia  Rose  wpatrywała  się  w  Leah  z  lekka  przekrwionymi  wyblakłymi 

oczami.  Po  prostu  wświdrowywała  się  w  nią.  Te  niegdyś  niebieskie  oczy  i  upór 
były  jedynymi  znamionami  podobieństwa  babki  i  wnuczki.  Na  nieszczęście  dla 
wnuczki upór babki był absolutny i dotyczył wszystkiego. Leah jeszcze nigdy z nią 
nie  wygrała  i  nic  nie  zapowiadało,  aby  zbliżał  się  dzień  jej  zwycięstwa,  a  tym 
samym porażki Rose.

– Co znowu z Hunterem? – spytała niechętnie.
– To, co on wczoraj powiedział o szeryfie, to prawda – zaczęła babka.
– Tyś słyszała naszą rozmowę? Podsłuchiwałaś?
– Słyszałam i podsłuchiwałam. I wcale się tego nie wstydzę. Wstyd mi tylko, że 

przed  ośmiu  laty  byłam  bardziej  lojalna  wobec  twego  ojca  niż  wobec  ciebie.  –
Obracała złotą obrączkę na kościstym palcu, co było objawem jej wzburzenia.

– To ty powiedziałaś ojcu, że zamierzam uciec z Hunterem!
– Leah powoli zaczynała rozumieć, co się wydarzyło. Jedyna osoba, której się 

background image

wtedy  zwierzyła,  siedziała  teraz  po  drugiej  stronie  stołu  i  spoglądała  swym 
przenikliwym wzrokiem.

– Tak. Powtórzyłam twojemu ojcu – potwierdziła Rose.
– Uczyniłam to, ponieważ... nie chciałam, abyś odeszła z domu. Mój egoizm.
– Ale przecież ja cię zapewniłam, że tego nie zrobię!
Leah wstała i, aby ukryć zakłopotanie, długo nalewała sobie kawy.
Powiedziała wówczas o wszystkim Rose, gdyż nie umiałaby bez słowa opuścić 

kobiety, która zastępowała jej matkę, kochała ją i wychowywała. Leah nie mogła 
przecież  przewidzieć  tego,  iż  babka  wyzna  jej,  że  ojciec  umiera  na  raka. 
Dowiedziawszy się o tym, już nie miała wyboru. Musiała poświęcić swoje plany. 
Nie wolno jej było opuszczać ojca, bez względu na to, jak bardzo pragnęła być z 
Hunterem.

–  Przecież  ci  powiedziałam,  babciu,  że  spotkam  się  z  Hunterem,  powiem  mu 

wszystko o ojcu... i poproszę, żeby poczekał... żeby wrócił po... po... – Była bliska 
płaczu.

– Być może Hunter zgodziłby się na to. – Stara kobieta wzruszyła ramionami. –

Ale nie mogłam na to liczyć. Na to, że pojedzie i zostawi ciebie. – Westchnęła. –
Słuchaj  mnie,  dziecko,  mówię ci  to  wszystko dlatego, że podjęłam teraz  decyzję. 
Postanowiłam, że powinnaś wyjść za Huntera.

– Chyba się przesłyszałam... tyś postanowiła!? – Leah osłupiała.
– Nie jesteś głucha i dobrze słyszałaś. Powinnaś wyjść za Huntera.
– Ale... dlaczego?
–  Dlatego...  –  Rosę  podniosła  głowę  i  wyznała:  –  Ponieważ  wcześnie  rano 

miałam telefon od Conrada Michaelsa...

– Czego chciał?
–  Oficjalnie  zawiadomić  o  przejściu  na  emeryturę.  Nieoficjalnie,  żeby 

powiedzieć,  iż  nie  będzie  mógł  pomóc  ci  w  otrzymaniu  pożyczki.  I  że  bank 
pożyczki nie udzieli.

– To sprawka Huntera! – wykrzyknęła Leah.
– To samo i ja pomyślałam – odezwała się Rose. – Ale skąd on by miał takie 

chody? Żeby w dodatku wymusić przejście na emeryturę Conrada?

–  Kto  wie.  Jeśli  jednak  Hunter  jest  taki  bezwzględny,  a  ty  również  go 

podejrzewasz o naciski, to dlaczego tak koniecznie chcesz, żebym za niego wyszła?

–  Bezwzględność to nic  złego... tym bardziej  jeśli działa na  twoją korzyść.  A 

tak  między  nami,  to  przydałoby  się  nam  trochę  bezwzględności,  żeby  sobie  dać 
radę z tymi tam...

background image

–  Nie  jestem  pewna,  czy  potrafiłabym  stosować  podobne  metody  –  odparła 

Leah.

Rose  zapatrzyła  się  w  kubek,  jakby  odpowiedź  dawały  fusy  kawy,  wreszcie 

spojrzała na Leah zdeterminowana.

–  Pozostają  ci  dwie  drogi  –  oświadczyła.  –  Albo  sprzedasz  ranczo,  albo 

podejmiesz wojnę z Konsorcjum Lyon.  Jeśli postanowisz sprzedać, to masz moje 
błogosławieństwo. Tylko decyduj się szybko. Sprzedajemy i zmykamy, póki jest z 
czym. Natomiast jeśli chcesz walczyć, weź do pomocy Huntera. On będzie do tego 
dobry.  Całymi  latami  za  nim  wzdychałaś.  Myślisz,  że  nie  wiem?  Bodajże  i  teraz 
wzdychasz. Wyjdź za niego albo nie  wychodź, twoja decyzja, ale  moim zdaniem 
powinnaś go złapać, póki to jest dla ciebie dobre. A wydaje się dobre. Tacy jak on 
zdarzają  się tylko  raz  w życiu.  A ty  masz  szczęście, bo  zapukał do  twoich drzwi 
dwa razy.

Szczęście?  Leah  wcale  nie  była  tego  pewna.  Kochał  ją  z  namiętnością,  jakiej 

nigdy  nie  zapomni,  a  ona  go  zawiodła. Tak,  teraz  wszystko  jest  jasne.  Zawiodła. 
On nie da się powtórnie zranić. Może nawet pojawił się wyłącznie w celu zemsty? 
Jeśli  tak  było,  to  jej  matrymonialne  ogłoszenie  zupełnie  ją  przed  nim  obnażyło  i 
dało szansę wyrównania starych rachunków.

I natychmiast z tej szansy skorzystał. Bo już zbyt długo czekał na okazję.
Wszystkie  drogi  ucieczki  z  beznadziejnej sytuacji  okazywały  się  bez  wyjścia. 

Pozostawał wybór przedstawiony jej przez babkę. No i przez samego Huntera. Ale 
czy  po  tej  wiadomości  od  Conrada  Michaelsa  pozostawała  w  ogóle  jakaś 
alternatywa? Jakakolwiek inna szansa na ocalenie rancza?

Zerknęła  na  babcię  i  wydawało  się  jej,  że  w  oczach  staruszki  widzi  rozpacz, 

mimo  iż  Rose  usiłowała  udawać  obojętność.  Utrata  rancza  to  dla  niej  wyrok 
śmierci.  Tylko  ono  utrzymywało  ją  przy  życiu,  gdyż  suma  wspomnień  tworzyła 
złudzenie minionych lat.

– Zadzwonię do Huntera – obwieściła i po raz pierwszy w życiu ujrzała łzy w 

oczach babci Rose...

–  Ale  nie  przyjmuj  pierwszej  propozycji,  dziecko  –  poradziła  Rose.  –  Targuj 

się,  co  sił,  a  będziesz  górą.  O  co  ma  się  targować?  Nie  miała  pojęcia.  Ale 
odpowiedziała z udawaną wesołością:

– Nie  bój się, babciu. Nie na darmo jestem twoją  wnuczką. Nie będzie wcale 

tak, jak to on już sobie z pewnością wykombinował.

Na pewno nie będzie. I przede wszystkim trzeba się zorientować, jak bardzo mu 

zależy na tym ranczu. I dlaczego? I na ile ustąpi, żeby zdobyć to, czego chce?

background image

Dopiero  po  sporządzeniu  listy  „problemów”  –  mimo  wszystko  wahała  się 

nazwać je warunkami – Leah uświadomiła sobie, że przecież Hunter nie zostawił 
jej numeru telefonu, pod którym mogłaby go zastać.

Okazało  się  to  jednak  nieistotne,  gdyż  dokładnie  po  dwudziestu  czterech 

godzinach Hunter sam zadzwonił.

– Jaka decyzja? – zapytał bez żadnych wstępów.
– Chciałabym się z tobą spotkać i omówić sytuację – odparła, klucząc.
– Chcesz przedyskutować warunki złożenia broni?
– Coś w tym rodzaju – wybąkała, zbita z pantałyku bezlitosną formą jego pytań. 

Hunter  niezbyt  dbał  o  to,  by  przeciwnik  zdołał  uratować  twarz.  I  jeszcze  go  to 
bawi, pomyślała oburzona, słysząc w słuchawce tłumiony śmiech.

– No i widzisz – powiedział. – Poddanie się nie było takie straszne.
– Właśnie, że było straszne. Sam to kiedyś zrób, a wtedy zobaczysz – odcięła 

się.

–  Wystarczy  mi,  żeś  ty  to  zrobiła...  zupełnie...  uroczo.  Jeszcze  trochę 

poćwiczysz, a zostaniesz mistrzynią.

Jęknęła w duchu. Żarty żartami, ale żona nie będzie z nim miała łatwego życia. 

On  zawsze  chce  być  górą...  Żona?  Boże  drogi!  To  przecież  na  nią  wypadło! 
Zadygotała. Zmieniając szybko temat, spytała:

– Gdzie się zatrzymałeś? Możemy się tam spotkać?
–  Jestem  w  Houston.  Ale  nie  oczekuję,  byś  tak  daleko  jechała.  Spotkamy  się 

jutro. W południe. W starym szałasie.

Serce skoczyło jej do gardła.
– To wcale nie jest dowcipne, Hunter...
–  Bo  nie  miało  być.  –  Rozbawienie  zniknęło.  Mówił  głosem  ostrym,  niemal 

nieprzyjaznym. – Mówię poważnie. Jutro w samo południe. W szałasie. Nie spóźnij 
się. Drugiej szansy ci nie dam.

– Nie dałeś mi przed ośmiu laty, dlaczego miałbyś dać teraz – odcięła się.
– Teraz sytuacja jest nieco inna. Mam nadzieję, że dobrze to rozumiesz.
– Rozumiem. Teraz sytuacja jest zupełnie inna.
– No, to doskonale. Jeszcze będą z ciebie ludzie.
Aż się zakrztusiła ze złości. Hunter nie odkładał słuchawki.
– A może spotkalibyśmy się lepiej w domu? Na ranczu.
I  wtedy przerwał połączenie.  Co  miała robić?  Krzyczeć do  głuchego aparatu? 

Odłożyła słuchawkę.

background image

Ale wpadła! Wszystko to razem nie wróżyło dobrze na przyszłość. Ich wspólną 

przyszłość. Sięgnęła po listę „problemów”. Boże drogi, czy ten szałasowy incydent 
sprzed ośmiu lat ma wisieć nad jej głową, niby miecz Damoklesa, przez resztę dni 
życia?  Przecież  już  wszystko  wyjaśniła.  Ale  jemu  było  mało.  Może  to  spotkanie 
położy wreszcie kres całej sprawie? Leah nie miała zamiaru spędzać reszty życia, 
płacąc za nie swoje winy, chociaż w pewnym sensie ponosiła odpowiedzialność za 
przebieg wydarzeń, zwierzając się ze wszystkiego babci. Ale przecież zrobiła to w 
dobrej wierze.

Wczesnym  rankiem  następnego  dnia  poszła  na  południowe  pastwisko,  gdzie 

trzymała  niedawno  nabytego  ogiera  imieniem  Marzyciel.  Usiadła  na  płocie  i 
zagwizdała.  Usłyszała  rżenie  i  zza  kępy  drzew  wybiegł  czarny  jak  węgiel 
przepiękny  rumak.  Niemalże  tanecznym  krokiem  pokonał  kilkadziesiąt  metrów 
pastwiska  i  zatrzymał  się  przy  płocie.  Patrzył  ciekawie  na  Leah,  potrząsając 
wspaniałą grzywą.

– Nie oszukasz mnie – powiedziała. – Wiem, że bardzo tego chcesz. Podejdź i 

weź. – Wyciągnęła otwartą dłoń, na której leżało parę kostek cukru.

Ogier  odważnie,  bez  wahania,  natarł  na  płot.  Leah  nie  drgnęła  i  nie  cofnęła 

dłoni. Koń się zatrzymał tuż nad nią, porwał cukier, a następnie delikatnie skubnął 
parę  razy  palce  kobiety,  aby  zaznaczyć  swoją  dominację.  Potem  prychnął  i 
pocwałował z powrotem w gęstwinę.

Leah  była  zawiedziona.  Obojętne  zachowanie  ogiera  ubodło  ją.  Wszystko, 

wszyscy, cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Załatwić własny interes, nie dać 
nic  w  zamian!  A  przecież  ona...  Jej  dewizą  życiową  było  troszczyć  się  o 
pokrzywdzone, nieszczęśliwe, zranione istoty... Może idealizuje siebie?

Starała się zrozumieć, dlaczego ogier ją teraz ugryzł. No, bo właściwie ugryzł, 

choć  bardzo  delikatnie.  Chciał  pokazać,  że  jest  wolny.  Że  ma  prawo  wyboru. 
Podejść, wziąć i umknąć, skryć się. To ich łączyło. Ona też ponad wszystko ceniła 
wolność,  prawo  wyboru.  Ale  w  rzeczywistości  ani  Marzyciel,  ani  ona  nie  byli 
istotami wolnymi.

Kiedy  miała  już  dość  rozmyślań,  osiodłała  konia  i  pojechała  do  szałasu. 

Wiosenna  pogoda  wyraźnie  się  pogorszyła.  Powietrze  było  wilgotne,  rozgrzane  i 
duszne jak tego okropnego dnia przed ośmiu laty. Chyba zbierało się na burzę. Co 
ja,  do  diabła,  stale  rozmyślam  o  tamtym  dniu?  Potrząsnęła  głową,  jakby  chciała 
opróżnić ją z zaschłych wspomnień. Tylko, że one wcale nie zaschły...

Przybywszy na miejsce, zsiadła i przywiązała klacz do żerdzi. Huntera jeszcze 

nie  było.  Została  na zewnątrz.  Czekanie  w szałasie  sprowokowałoby kolejną falę 

background image

wspomnień. Była tu po raz pierwszy od ośmiu lat.

Po  pewnym  czasie  miała  już  dość  bezmyślnego  kręcenia  się  przed  chatą  z 

sosnowych bali,  podeszła do drzwi,  pchnęła je i  zajrzała do środka. Nie wierzyła 
własnym  oczom:  czysto,  ładnie,  stół,  dwa  krzesła  i  łóżko.  Na  stole  warstewka 
kurzu najwyżej parodniowa. Kto zrobił tu porządek? I w jakim celu?

– Wspomnienia?
–  Hunter!  Przestraszyłeś  mnie.  –  Obróciła  się  zaskoczona.  Potężna  sylwetka 

wypełniła  futrynę,  zabierając  słońce  i  czyniąc  całe  pomieszczenie  mrocznym  i 
malutkim.

– Nie powinnaś tak łatwo ulegać strachowi.
Zignorowała uwagę i wskazując na izbę, powiedziała:
– Jak tu jest inaczej. Sądziłam, że zastanę ruinę.
–  Nie  można  prowadzić  rancza  tej  wielkości,  nie  mając  w  terenie  dobrych 

szałasów.  Ludzie,  pracując  tak  daleko  od  rancza,  muszą  mieć  gdzie  odpocząć. 
Dopuszczając do ruiny szałasu, traci się czas i pieniądze.

Mówił  mentorskim  tonem  i  Leah  poczuła  rosnące  między  nimi  napięcie.  Czy 

ona  wytrzyma  kolejną  konfrontację?  Zaczynała  w  to  wątpić.  Trzeba  załatwić 
wszystko, jak najszybciej.

– Dlaczego chciałeś się spotkać tutaj? – natarła.
– Żeby cię rozdrażnić.
– Udało ci się. I tylko dlatego?
– Nie. Mógłbym cię poprosić do Houston na negocjacje na moim boisku, biorąc 

jednak pod uwagę przeszłość...

Stał swobodnie oparty o framugę, kciuki wsunął za pas. Zapatrzyła się w jego 

obcisłe  dżinsy,  ale  nagle  zażenowana  szybko  odwróciła  wzrok,  przypomniawszy 
sobie,  jak  to  ściągała  mu  dżinsy,  a  następnie  koszulę,  zafascynowana  miedzianą 
poświatą nagiego torsu i ud...

Był  wspaniałej  budowy  wówczas  i  wcale  się  nie  zmienił  do  dziś.  Owszem, 

zmienił  się.  Bary  miał  chyba  jeszcze  szersze,  a  rysy  twarzy  ostrzejsze.  Gdybyż 
sytuacja była teraz inna! Gdyby nie bała się, że on wykorzystają, by osiągnąć cel, w 
jakim  się  tu  pojawił,  a  tym  celem  jest  przecież  zemsta...  O  tak,  od  razu 
wykorzystałby okazję, gdyby uległa zmysłom...

Desperacko  odsuwała  zdrożne  obrazy  i  unikając  patrzenia  na  swego 

przeciwnika, powiedziała sztucznie beztroskim tonem:

– No cóż, negocjowanie w tym miejscu niesie pewne korzyści. Będziesz mógł 

grać na moim poczuciu winy... Mam rację?

background image

– Masz rację. Gram zawsze tak, żeby wygrać. Wbij to sobie dobrze do głowy. 

Historia zatoczyła pełne koło. Jeśli idzie o ciebie i o mnie. Kończymy tam, gdzie 
zaczęliśmy. A raczej odwrotnie. Zaczynamy nowe życie tam, gdzie skończyło się 
stare. Tylko że nic już nie będzie tak samo. Aktorzy się zmienili. Ja jestem inny. Ty 
jesteś inna...

– I sytuacja jest inna – dopowiedziała Leah.
– Masz absolutną rację – odparł. – Jestem innym człowiekiem w zupełnie innej 

sytuacji.

–  Co  robiłeś  po  wyjeździe  stąd?  –  spytała  zaciekawiona.  Bardzo  długo  się 

wahał, nim odpowiedział:

–  Skończyłem  studia.  A  potem  pracowałem  dwadzieścia  cztery  godziny  na 

dobę, robiąc majątek.

– I zrobiłeś?
– Chyba tak.
–  I  to  wszystko,  co  masz  do  powiedzenia  o  sobie,  o  ośmiu  latach  życia? 

Studiowałeś, zrobiłeś majątek?

– Bo to jest wszystko. – Wzruszył ramionami.
Zastanawiała  się,  co  też  chce  ukryć.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  ma  coś  do 

ukrycia. Nie powiedział jej rzeczy, które mogłyby mieć wpływ na jej stosunek do 
niego. Była tego absolutnie pewna. Podpowiadał jej to kobiecy instynkt.

– Dlaczego jesteś taki tajemniczy? Co przede mną ukrywasz?
– Stale w natarciu. Przestań, Leah, to nie ma sensu.
– To jest moje ranczo. Chcę wszystko wiedzieć. Muszę wiedzieć, nim podejmę 

decyzję.

–  Decyzję  już  podjęłaś.  Inaczej  nie  spotkalibyśmy  się  tutaj.  A  jeśli  idzie  o 

ranczo?  Formalnie  jest  twoje.  Aleja  nim  będę  zarządzał.  Chyba  to  już 
wyjaśniliśmy?

–  Tego  właśnie  wcale  nie  wyjaśniliśmy.  Właściwie  nic  jeszcze  nie 

wyjaśniliśmy. – Coraz bardziej się rozpalała. – Po pierwsze, nie chcę mieć dzień po 
dniu  wypominania  przeszłości.  Nie  mam  zamiaru  spędzać  reszty  życia  na 
przepraszaniu za coś, co się wydarzyło nie z mojej winy...

Przerwał jej gestem dłoni.
– Nie mam najmniejszego zamiaru wracać do tamtych spraw. Ale muszę jedną 

rzecz postawić jasno, aby w twojej głowie nie powstały jakiekolwiek wątpliwości. 
Nie chcę, abyś w przyszłości posługiwała się argumentem, że cię nie ostrzegałem...

– Niby przed czym?

background image

–  Prowadzisz  to  ranczo  od  blisko  siedmiu  lat  i  zdążyłaś  doprowadzić  je  do 

ruiny.  Teraz  zjawiam  sieja  i  mam  je  uratować.  I  uratuję.  Ale  musisz akceptować 
fakt, że to ja dowodzę. Moje słowo jest święte i ostateczne. Nie chcę słyszeć twoich 
uwag  i  zastrzeżeń  w  obecności  pracowników.  Nie  chcę  kwestionowania  moich 
poleceń  i  podważania  decyzji.  Musisz  mi  zaufać.  Bezwarunkowo.  Ślepo!  I 
zaczynamy od dziś, od teraz!

– Nie było cię tu przez całe lata... Byłoby nierozsądne... Nie znasz faktów.
Brutalnym ruchem rozdarł swoją koszulę.
– Widzisz tę bliznę?
Jak zahipnotyzowana patrzyła na od dawna zasklepioną głęboką bruzdę wzdłuż 

przedramienia. Czuła, że blednie.

–  To  była  „pomoc”  szeryfa  przy  opuszczaniu  szałasu  przez  okno.  Drugą, 

podobną, mam na udzie. Jeden z jego pomocników wykorzystał ostrogę, żeby mnie 
zupełnie  załatwić.  Prawie  mu  się  to  udało.  Złamał  mi  obojczyk,  dwa  żebra,  na 
szczęście nie uszkodził wewnętrznych organów. Zdążyłem wybić mu kilka zębów, 
ale rachunki nie są jeszcze wyrównane.

Leah  zakręciło  się  w  głowie.  Jakże  jej  ojciec  i  szeryf  Lomax  mogli  być  tacy 

okrutni? Przecież Hunter nie był dla nich żadnym zagrożeniem!

–  Przyjechałeś  się  zemścić  –  powiedziała  cichym  głosem.  –  Chcesz  przejąć 

ranczo, ponieważ ojciec cię tak potraktował, a ja nie uciekłam z tobą?

– Myśl sobie, co chcesz, ale zapamiętaj jedno: raz mnie stąd siłą usunięto, ale to 

się  nie  powtórzy.  Jeśli  nie  potrafisz  tego  zrozumieć  i  akceptować,  to  sprzedawaj 
sobie  ranczo.  Bo  kiedy  za  mnie  wyjdziesz,  to  zapomnij  o  partnerstwie.  Ja  nie 
uznaję rad, narad i demokratycznego głosowania w komisjach. – Wypowiedział to 
zduszonym, ochrypłym głosem.

– I to jest twój warunek? Twoje słowo jest święte?
– Mniej więcej o to chodzi – odparł.
– Aleja mam też swoje warunki.
– Nie wątpię.
Wyjęła  z  kieszeni  przygotowaną  w  domu  listę  i  ignorując  rozbawione 

chrząkanie Huntera, zaczęła wyliczać poszczególne punkty.

–  Przede  wszystkim  zatrudnieni  u  mnie  ludzie.  To  są  wieloletni  pracownicy. 

Jakie mam gwarancje, że ich nie wyrzucisz?

– Żadnych. Będą dobrze pracować, zostaną. To jasne.
Zdaniem  Leah  wszyscy  pracowali  doskonale,  z  pełnym  poświęceniem,  dając 

tego  częste  dowody.  Może  jednak  nie  dosięgali  poziomu  uznawanego  przez 

background image

Huntera.  Na  przykład  brygadzista Patrick. Doskonały,  ale  ma sztywną  nogę  i  nie 
jest tak sprawny, jak byłby może ktoś inny.

No a Arroya? Mateo i jego żona, Inez, zginęliby z głodu, gdyby Leah ich nie 

przygarnęła. Inez była doskonałą gospodynią, ale miała do wykarmienia sześcioro 
dzieci. Leah zawsze uważała, że dzieci są ważniejsze niż jakieś tam mniej istotne 
roboty gospodarskie. Czy Hunter będzie tego samego zdania? Mateo był doskonały 
do  opieki  nad  końmi,  ale  straciwszy  rękę  w  wypadku  samochodowym  nie  mógł 
wykonywać pewnych czynności. Zastępowała go Leah.

– Ale przecież...
– Już kwestionujesz moje decyzje?
–  Nie  o  to  mi  chodzi.  W  zasadzie  masz  rację.  Chciałabym  mieć  jednak 

pewność, że ci ludzie nie zostaną wyrzuceni. – Widząc jego tężejący wzrok, szybko 
dodała: – Czuję się za nich odpowiedzialna. Oni nigdzie łatwo nie dostaną pracy.

–  Nie  jestem  człowiekiem  niesprawiedliwym  i  zupełnie  nieczułym.  Bez 

przyczyny nikt nie zostanie zwolniony.

– Babcia Rose... – zaczęła.
W oczach Huntera zobaczyła gniewny błysk.
– Czy sądzisz, że nie wiem, co dla niej znaczy to ranczo? Wiem, jak daleko jest 

gotowa się posunąć, by je zatrzymać.

– I nie zamierzasz usuwać jej z rancza? – Zacisnęła palce na trzymanej w dłoni 

liście. Z wyrazu twarzy Huntera domyśliła się, że go bardzo uraziła tym pytaniem.

–  Chociaż  myśl  jest  kusząca,  nie  mam  zamiaru  proponować  jej  opuszczenia 

własnego domu – odparł sucho. – Co tam masz jeszcze na swojej liście?

–  Chcę  mieć  przedślubną  umowę,  intercyzę,  że  w  wypadku  rozwodu  dostaję 

ranczo.

– Nie będzie rozwodu.
– Tym samym nie powinna przeszkadzać ci podobna umowa – odparła słodko.
–  Niech  się  takimi  bzdurami  zajmą  nasi  adwokaci.  Nie  mam  zamiaru 

rozpoczynać  małżeńskiego  życia  od  debaty  na  temat  jakiegoś  wyimaginowanego 
rozwodu.

– Zgadzam się. – Wiedziała, że nic więcej nie wytarguje.
– Co dalej?
– Nie będę z tobą spała – wyrzuciła z siebie.
– Bardzo nierealistyczne postanowienie. I sama dobrze o tym wiesz. – Gdzieś w 

kąciku ust błąkał mu się uśmieszek.

– Wcale nie. Bardzo realistycznie. Ja...

background image

–  Małżeństwo  ma  być  prawdziwe  –  przerwał  jej.  –  Pod  każdym  względem. 

Razem śpimy, pijemy, jemy i kochamy się.

– Ani mi to w głowie! – gorąco zaprotestowała. Czuła, że wypowiada te słowa 

zdesperowanym głosem. – Chciałeś rancza, masz ranczo. Mnie zresztą nie chciałeś. 
I nie dostaniesz mnie. Nie jestem na sprzedaż.

Sarkastyczny uśmieszek nie schodził mu z ust.
– Szybko zmienisz zdanie. I co więcej, małżeństwo ci się spodoba – powiedział 

to miękko. – Znam cię zbyt dobrze, aby wiedzieć, co cię usatysfakcjonuje.

– Wcale mnie nie znasz. Znałeś osiemnastoletnią dziewczynę. Nie wiesz o mnie 

nic.  Nie  znasz  moich  pragnień,  marzeń,  pasji.  I  nigdy  ich  nie  poznasz.  –
Zarumieniła się.

–  Rzucasz  mi  jeszcze  jedno  wyzwanie?  –  Zbliżył  się  o  krok.  –  Może 

rozstrzygniemy  to  od  razu.  Łóżko  jest  nieco  wąskie,  ale  jakoś  wystarczy. 
Gwarantuję pełną satysfakcję.

– Siłą mnie nie weźmiesz! – krzyknęła, cofając się.
– Po co miałbym używać siły? Jest absolutnie zbędna.
Zaraz  będzie  chciał  jej  to  udowodnić,  pomyślała.  Pochwyci  ją  i  zaniesie  na 

łóżko! I szybko przestałaby się opierać...

Cofnął się, jednakże czujnie się jej przyglądał.
– A dzieci? – spytał. – Też je skreśliłaś z listy?
Wszystko wydarzyło się tak nagle, że nie zdążyła nawet pomyśleć o dzieciach. 

A to był poważny problem.

– Chcesz mieć dzieci? – spytała niepewnie.
– A ty chcesz? – spytał zaczepnie, przechylając głowę. – A raczej, czy chcesz 

mieć ze mną dzieci? Moje dzieci.

– Niegdyś tylko o tym marzyłam – przyznała, spuszczając głowę.
– A teraz?
– Tak. Chcę mieć dzieci. – Nieśmiało podniosła wzrok.
–  No,  ale  nie  będziesz  ich  miała,  jeśli  przystanę  na  twój  warunek.  Wiesz  co, 

Leah, skreśl go  z listy.  On nie ma najmniejszego sensu. W ogóle nie ma o  czym 
mówić.

Nie chciała przyznać się do porażki, nie chciała zgodzić się na współżycie bez 

miłości, bez wzajemnego oddania. Ale jaki miała wybór?

– Hunter, ja...
Nim  zdążyła  cokolwiek  więcej  powiedzieć,  był  już  przy  niej,  obejmował  ją, 

delikatnie uniósł jej podbródek.

background image

– Będziemy się kochali, będziemy mieli dzieci. Dużo dzieci, chociaż nie licz na 

niebieskookich blondynów.

– Nie myślę i nigdy nie myślałam jak mój ojciec. Uwierz mi, proszę. Choć w to 

jedno uwierz. Jak tyś w ogóle mógł pomyśleć, że kochałabym mniej moje dziecko 
dlatego, że ma czarne włosy. .. ? – Wczepiła palce we włosy Huntera. Pochwycił 
jej dłoń i położył na swojej bliźnie na ramieniu.

– Masz w zanadrzu jeszcze jakieś warunki? – spytał cicho.
– Nie – odparła. – Jednego ci nie obiecam: że nie będę się z tobą kłócić. Kłócić 

się będę okropnie. Kocham to ranczo. I będę robiła wszystko, żeby ludziom na nim 
żyjącym nie wydarzyła się krzywda.

– To już moja domena – odparł.
– Co nie oznacza, że przestanę się tą sprawą martwić.
– Martwienie się także należy do mnie. Skinęła głową i poważnie oświadczyła:
– Pozostaje więc tylko jedna sprawa do omówienia: ślub...
– Chcę wziąć ślub przed końcem tygodnia. Powiesz mi, kiedy i gdzie mam się 

stawić.  Byle  nie  później  niż  w  sobotę.  –  Wypowiedział  to  wszystko  tonem 
człowieka, który oczekiwał tego pytania i miał z góry przygotowaną odpowiedź.

Była całkowicie zaskoczona.
– Tak od razu? Zostało pięć dni!
– A po co ci więcej? Chcesz jeszcze nocami rozmyślać?
–  Owszem,  bardzo  bym  chciała  trochę  porozmyślać.  Tylko  co  z  mojego 

myślenia wyjdzie? Co to zmieni? Rancza nie sprzedam, a i nie uratuję, jeśli się nie 
pobierzemy. Może to i nie takie straszne wyjście... – uśmiechnęła się. – Ale pięć 
dni! Tyle rzeczy do zrobienia, do przygotowania...

–  Wiem,  że  znajdziesz  na  wszystko  czas.  Muszę  już  iść.  –  Przycisnął  ją  do 

piersi i pocałował.

Zniknęły  nagle  złe  duchy  z  przeszłości,  lęki  i  obawy,  zniknął  nawet  zdrowy 

rozsądek  i  jakakolwiek  wola  przeciwstawienia  się,  zachowania  własnej 
niezależności.  Nie  musiał  przełamywać  oporu,  gdyż  opór  nagle  sam  zniknął. 
Pogłębił  pocałunek,  dłonią  objął  jej  pierś.  Poddawała  się  pieszczocie,  a  nawet 
zachęcała  się  do  niej  własnymi  rozkosznymi  myślami,  doprowadzając  się  do 
słodkiego rozkojarzenia, które niegdyś zawsze ją z nim zespalało.

Przez  chwilę  pozwalała  sobie  marzyć,  że  jest  dla  niego  kimś  ważnym,  że 

naprawdę  coś  dla  niego  znaczy,  jest  ważniejsza  niż  całe  to  ranczo.  Ale  potem 
przyszła trzeźwa myśl: to jest cząstka jego długo przygotowywanej zemsty, triumf 
zdobywcy. Szarpnęła się i uwolniła.

background image

Puścił ją bez słowa.
–  Zawiadom  mnie  o  szczegółach  –  poinstruował,  idąc  w  stronę  drzwi.  –

Musimy postarać się o licencję ślubną.

– Jest jeszcze coś – przypomniała sobie. Stanął i obrócił się w jej kierunku. W 

jego oczach widać było zniecierpliwienie. By nie odszedł, zaczęła szybko mówić: –
Conrad... Conrad Michaels. Przeszedł na emeryturę. – Nic nie odpowiedział, więc 
zapytała: – Czy to za twoją sprawą?

– Tak – odparł krótko.
Podejrzewała to, niemniej jego otwarte przyznanie się poruszyło ją do głębi.
– Ale dlaczego?
Nie  odpowiedział.  Bez  słowa  wybiegł  i  skoczył  na  konia.  Pobiegła  za  nim, 

chwyciła siodło.

– Hunter, proszę, powiedz mi, dlaczegoś to zrobił?
Wahał  się  przez  chwilę,  a  potem  pochylił  się  w  siodle  i  wpijając  w  nią  swe 

smoliste oczy, odparł:

– Gdyż wpakował cię w niebezpieczną sytuację.
– O czym ty mówisz?
– O ogłoszeniu.
– Ale to ja dałam ogłoszenie, a nie Conrad!
– Wiedział o tym i nie tylko cię nie powstrzymał, ale zachęcał, występując w 

roli  bankowego  doradcy.  –  Twarz  Huntera  wydawała  się  w  tym  momencie  jak 
wykuta z granitu. – Dalej nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa?

– Przeprowadziliśmy staranną selekcję ofert – broniła się.
– Byłaś szaleńczo głupia. Mogłaś równie dobrze wymalować na plecach tarczę 

celowniczą  i  ogłosić  sezon  otwarty  na  polowanie  na  właścicielkę  rancza.  Miałaś 
szczęście, że ty i babcia nie zostałyście wymordowane we własnych łóżkach.

– I dlatego spowodowałeś wyrzucenie Conrada z pracy?
– Bardzo tego chciałem.  Chciałem,  żeby za podsunięcie ci tego kryminalnego 

pomysłu  wyleciał  na  zbity  pysk,  ale  skoro  to  jest  stary  przyjaciel  rodziny, 
popuściłem.  Zgodziłem  się  na  wcześniejsze  przejście  na  emeryturę.  Honorowe 
wyjście.

Uderzyła ją nagła myśl.
–  Skoro  jesteś  taki  mocny,  masz  takie  wpływy  nawet  na  tutejszy  personel 

bankowy, to po co ci moje ranczo? Przecież to musi być dla ciebie pestka. Więc po 
co, Hunter?

–  Na  to  jedno  pytanie,  moja  droga  oblubienico,  nie  otrzymasz  ode  mnie 

background image

odpowiedzi – odparł.

I  odjechał  w  kierunku  gromadzących  się  na  horyzoncie  chmur,  wstrząsanych 

grzmotami i rozjaśnianych błyskawicami.

Czy  to  jest  zapowiedź  wydarzeń,  jakie  nastąpią  w  moim  życiu?  –  pomyślała 

Leah.

background image

Rozdział 4

Mając jedynie pięć dni na przygotowanie do ślubu, Leah doszła do wniosku, że 

powinien on odbyć się na ranczu, raczej wieczorem i w małym gronie najbliższych 
przyjaciół i  pracowników. Po pierwsze, nie czuła się na  siłach wytrzymać całego 
dnia świętowania – sama myśl o uroczystym celebrowaniu związku małżeńskiego, 
będącego  umową  handlową, wydawała  się  jej  wręcz  niesmaczna.  Po  drugie,  ślub 
wieczorem  pozwalał  na  podjęcie  gości  tylko  kolacją,  która  potrwa  krócej,  niż 
potrwałby obiad w ciągu dnia.

Babcia Rose nie wyrażała żadnych opinii ani zastrzeżeń na temat przygotowań 

do ślubu. Upierała się tylko co do jednego: ma być zaproszony Conrad Michaels.

– To najbliższy przyjaciel rodziny i on powinien cię poprowadzić do ślubu. A 

jeśli Hunterowi będzie głupio, to będzie.

–  To  nie  Hunterowi  będzie  głupio,  ale  Conradowi.  Zadzwonię  do  niego  i 

spytam, co o tym myśli. Jeśli nie będzie chciał przyjść, nie będę nalegała.

Okazało się, że Conrad chemie przyjął zaproszenie.
–  Skorzystam  z  okazji,  aby  naprawić  stosunki  z  Hunterem  –  powiedział.  –

Zasłużyłem na to wszystko, co od niego usłyszałem.

– Rozmawiałeś z nim? – zdziwiła się Leah. – Co on ci takiego powiedział?
Po chwili zastanowienia Conrad wybąkał:
– No wiesz, jak to się mówi w złości. Powiedzmy, że rozmowa była ostra, i na 

tym  skończmy.  Poruszył  kilka  istotnych  punktów.  Zwłaszcza  na  temat  samego 
ogłoszenia.

– Jakich istotnych punktów?
– Że nie powinienem był zachęcać cię do poszukiwania męża drogą prasowego 

ogłoszenia.  Kiedy  teraz  o  tym  myślę,  muszę  przyznać  mu  rację.  Po  prostu  nie 
przyszło  mi  do  głowy,  póki  Hunter  nie  zwrócił  mi  na  to  uwagi,  że  na  twoje 
ogłoszenie mógł odpowiedzieć jakiś szaleniec. Dowiedzielibyśmy się o tym, kiedy 
byłoby już za późno. Nigdy bym sobie nie darował, gdyby coś ci się przytrafiło.

No  i  właśnie  się  przytrafiło.  Ogłoszenie  przeczytał  Hunter.  Ironia  tego  faktu 

wydawała się ujść uwagi wszystkich.

– Na szczęście sprawy ułożyły się dobrze – zakończyła rozmowę kłamstwem. –

Możesz się więcej nie martwić.

Następne dwa dni minęły w szaleństwie przygotowań. Była sprawa dostawców, 

ułożenie  z  nimi  menu  na  kolację,  problem  kwiatów  i  innych  dekoracji  oraz,  co 

background image

najistotniejsze, uzyskanie licencji ślubnej z miejscowego urzędu stanu cywilnego. 
Zmęczona  tym  wszystkim  poddała  się  i  resztę  problemów  przerzuciła  na  babcię 
Rose oraz Inez Arroya.

–  Radźcie sobie,  jak możecie,  byle  skromnie, bez  ekstrawagancji,  ja  mam  już 

tego wszystkiego dość – oświadczyła.

– Ale señorita, por favor... ! – zaprotestowała Inez. – Ślub to musi być perfecto. 

A  jeśli  coś  zrobimy  źle?  Będzie  panienka  nieszczęśliwa.  Musi  panienka  sama 
wszystkiego dopilnować. Nie obchodzi to panienkę?

Czy ją obchodzi? Leah miała w oczach łzy. Odwróciła się tyłem do obu kobiet. 

Bardzo ją to obchodziło. I na tym polegał właśnie problem. Jakże mogła planować 
wymarzony  ślub  z  wymarzonym  mężczyzną,  kiedy  ten  mężczyzna  wcale  jej  nie 
kocha? Przecież ten piątkowy ślub będzie farsą.

– Wiem, że wszystko, co zrobisz, Inez, będzie perfecto – rzuciła przez ramię. –

Proszę tylko o jedno: prosto, prościutko, bez ekstrawagancji.

Nim Leah zdołała umknąć z pokoju, babcia Rose zapytała:
– A suknia ślubna? Zapomniałaś o tym ważnym szczególe?
– Zdążę coś kupić w czwartek – odparła Leah lekceważąco.
– O nie, w żadnym wypadku! – odparła babka. – Mam dla ciebie odpowiedni 

strój.  Brała  w  tym  ślub  twoja  matka.  Jest  to  najpiękniejsza  suknia,  jaką 
kiedykolwiek  widziałam.  Niezwykła.  Jeśli  dobrze  pamiętam,  leży  zapakowana  w 
skrzyni na strychu. Odszukaj ją i sprawdź, czy pasuje. Wydaje mi się, że powinna 
leżeć na tobie jak ulał.

Leah  z  niechęcią  poszła  szukać  sukni.  Po  dłuższym  szperaniu  wśród  rupieci 

znalazła  zaklejone  pudło  z  nazwiskiem  matki  i  datą  ślubu.  Wytarła  je  z  kurzu  i 
zaniosła na dół. Zamknęła się w swojej sypialni, usiadła na ziemi i odpieczętowała 
pudło.  Kiedy  do  niego  zajrzała,  oniemiała.  Matka  była  nauczycielką  historii 
zakochaną  w  epoce  średniowiecza.  I  suknia  o  tym  świadczyła:  naprawdę  była 
piękna, poza tym romantyczna, marzenie wszystkich heroin z tysiąca opowieści.

I  Leah  w  tym  momencie  zaczęła  nienawidzić  tej  sukni.  Właśnie  dlatego,  że 

obwieszczała  szczęście  i  radość.  Wiarę  w  przyszłość.  Mieć  na  sobie  taką  suknię 
podczas  ceremonii  uświęcającej  tylko  handlowy  kontrakt?  Zapowiadała  ona 
beztroskie życie u boku kochającego mężczyzny, a nie wspólnika w interesach... i 
to zapewne w atmosferze tarć i kłótni. A czegóż innego mogła się spodziewać, jeśli 
miało to  być małżeństwo tylko z  nazwy? Ta  suknia obiecywała wieczną miłość i 
wzajemne  miłowanie,  a  nie  gorycz  i  żale  trawiące  przyszłych  małżonków.  Leah 
marzyła o takiej przyszłości, jakiej ta suknia była symbolem, ale wiedziała, że nie 

background image

jest jej ona pisana.

Ostrożnie zamknęła pudło. Nie włoży tej sukni na ślub. Nie ma do niej prawa. 

Byłoby  to  niemalże...  świętokradztwem.  Trzeba  pojechać  do  miasta  i  kupić  jakiś 
kostiumik  w  kolorze  kości  słoniowej,  odpowiedni  dla  nowoczesnego  małżeństwa 
mającego  w  planie  rozwód.  A  zamiast  białego  welonu  kupi  sobie  taki  kapelusik, 
jakiego nikt przy zdrowych zmysłach nie określi mianem „romantycznego”.

By nie ulec pokusie zmiany podjętej decyzji, wsunęła pudlo z suknią pod łóżko. 

Potem wstała i wybiegła z domu.

Podeszła  do  płotu  południowego  pastwiska  i  zagwizdała  na  Marzyciela. 

Potrzebny był jej towarzysz rozmyślań. Koń nie zareagował ani na pierwsze, ani na 
następne  wezwania.  Poczuła  się  nagle  strasznie  samotna.  Jak  jeszcze  nigdy  w 
życiu.

–  Co  to  znaczy,  że  nie  mogę  włożyć  kostiumu?  –  dopytywała  się  Leah.  –

Dlaczego? Pokaż mi. Gdzie on jest?

– Arrunina, señorita. Lo siento.
– Zniszczony? W jaki sposób?
– Żelazko. Wypaliłam dziurę.
– Ale ten kostium nie wymagał prasowania!
–  Tak  mi  strasznie  przykro,  ale  chciałam,  żeby  tego  dnia  wszystko  było 

perfecto.  Byłam  taka  zdenerwowana...  –  Gospodyni  rozłożyła  bezradnie  ręce.  –
Niech mi panienka wybaczy! – Inez była bliska łez.

– Już dobrze, dobrze, Inez. – Leah westchnęła. – A ślub za godzinę! Co ja teraz 

włożę?

– Señora Rose proponuje suknię madre panienki. Es perfecta, si?
Leah  zamknęła  oczy.  Wreszcie  zrozumiała.  Ach,  ta  chytra,  przebiegła 

staruszka!  Spisek,  spisek  babki!  Można  się  było  tego  spodziewać.  Nim  zdołała 
zebrać  myśli,  by  zdecydować,  co  ostatecznie  nadawałoby  się  na  dzisiejszą 
uroczystość, Inez skądś wyczarowała suknię matki i rozłożyła ją w poprzek łóżka. 
Tiule  i  jedwabie  olśniewały  świeżością,  ani  jednego  zagniecenia.  Inez  długo 
musiała  nad  tą  suknią  ślęczeć,  nim  zabrała  się  do  przypalania  kostiumu. 
Spiskowczyni!

Jednakże  Leah,  o  dziwo,  nie  czuła  złości.  Suknia  ją  oczarowywała  coraz 

bardziej.  Wodziła  po  niej  delikatnie  palcami...  Zaczarowany  strój,  naprawdę 
zaczarowany.  Podniosła  się,  głęboko  westchnęła  i  zdjęła  szlafrok.  Potem  przy 
pomocy Inez włożyła suknię ślubną matki. Leżała jak ulał.

background image

Inez wzięła z fotela długi srebrny łańcuszek i dwukrotnie owinęła nim suknię w 

talii, zapinając z przodu na srebrną klamrę wysadzaną perłami.

–  Symbolizuje  cnotę,  panienko,  tak  mi  powiedziała  starsza  pani  –  dumnie 

poinformowała.

– Niezbyt mi pasuje – mruknęła Leah. – Może bez niego?
– Panienka jest cnotliwa sercem, a to najważniejsze – odparła Inez. – A teraz 

jeszcze włosy. Jak je uczeszemy?

– Myślałam, żeby spleść...
–  O  nie,  señorita!  – wykrzyknęła  gospodyni.  I  nie  dyskutując  więcej,  splotła 

tylko  po  jednym  loku  z  każdej  strony,  przetykając  je  srebrnym  kordonkiem,  i 
związała je z tyłu, obejmując resztę luźno rozpuszczonych włosów.

– Ooo, jak ładnie! – przyznała Leah.
Pozostał  jeszcze  welon.  Inez  upięła  go  wielką  półkolistą  agrafą,  do  której 

przymocowany  był  srebrny  wianuszek  z  perłami,  stanowiący  także  część 
matczynego stroju.

Inez cofnęła się trochę i zaklaskała pulchnymi dłońmi.
– Qué hermosa! Señor Hunter to szczęśliwy pan.
Leah nie odpowiedziała, bo cóż mogła odpowiedzieć? *Że szczęście nie ma nic 

wspólnego  z  dzisiejszymi  wydarzeniami?  Że  chodzi  raczej  o  nieszczęście?  Jej 
nieszczęście.

– Ile mam jeszcze czasu? – spytała.
– Tylko kilka minut, panienko. Señor Michaels czeka już przy schodach, żeby 

panienkę poprowadzić.

– Właściwie jestem gotowa. Jeszcze trochę pudru...
Następnie wzięła ze stołu bukiet polnych kwiatów, zebranych przez dzieci Inez, 

i pocałowała gospodynię w policzek.

– Dziękuję ci za wszystko, moja droga. Idź już na dół, za minutę zejdę.
Gdy  została  sama,  spojrzała  w  lustro  jak  na  obcą  osobę.  Co  sobie  pomyśli 

Hunter? Uzna jej strój za śmieszny? Czy też będzie mu się w tym podobała? A czy 
jej  wygląd w ogóle go obchodzi? Zamknęła oczy i zmówiła krótką modlitwę. Na 
intencję? Że może któregoś dnia Hunter odnajdzie u jej boku spokój i szczęście... A 
może,  może  i  miłość?  Poczuła  się  nieco  lepiej.  Dłużej  już  nie  powinna  zwlekać. 
Czas zejść na dół...

Gdy szła po schodach, dół sukni okalał ją niby srebrna mgła. Czekający poniżej 

ostatniego stopnia Conrad podniósł głowę i zastygł oczarowany, otwierając usta.

– Jesteś zjawiskiem, Leah! Gdybym ja... ! – Głos mu drgał.

background image

Ostatnie  kilka  stopni  schodziła  ze  szczęśliwym  uśmiechem  na  twarzy.  Jego 

komplement podniósł ją na duchu, dał nadzieję...

– Gdybyś ty co?
–  Gdyby  mi  do  głowy  nie  przyszedł  ten  głupi  pomysł  z  ogłoszeniem...  !  Czy 

jesteś pewna tego, co robisz? Jeszcze możesz się wycofać.

–  Jest  za  późno.  I  ty  też  to  wiesz.  Zresztą  nieważne.  Nie  zmieniłam 

postanowienia.

– No, to niech będzie. – Podał jej ramię. – Idziemy?
Ujęła go pod rękę i poszli do wielkiego pokoju, który dawniej służył do zabaw, 

zajmując całą długość budynku.

Leah stanęła jak wryta. Całe pomieszczenie zastawione było wazonami pełnymi 

kwiatów, w powietrzu unosił się ich słodki zapach. I świece! Mnogość zapalonych 
świec,  stwarzających  bajkowy,  romantyczny  nastrój.  Ani  jednej  żarówki,  która 
psułaby obraz.

W  końcu  pokoju  stał  Hunter.  Zabiło  jej  serce  i  jednocześnie  ogarnęło 

zdumienie. Znała dotychczas chłopaka w kowbojskich dżinsach, a teraz zobaczyła 
eleganckiego  mężczyznę  w  smokingu,  trzymającego  się  godnie  i  swobodnie. 
Wydawał się szczytem wyrafinowania i... szczytem odległej góry.

W  kruczoczarnych  włosach odbijało  się  migotliwe  światło kandelabrów,  oczy 

błyszczały jak obsydian, palił się w nich ogień namiętności, który trudno zdusić. I 
mimo  wszystko  wydał  się  jakiś  nierealny,  odległy,  odgrodzony  od  wszystkich 
pozostałych w pokoju.

Przybycie Leah  powitała nagła  cisza,  umilkły  rozmowy i  szepty. To  zwróciło 

uwagę Huntera, który wbił w nią wzrok. Zacisnęła dłoń na bukiecie, obudził się w 
niej  nagły  lęk,  zlodowaciały  jej  palce.  Tym  jednym  spojrzeniem  Hunter  jakby 
powrócił  do  rzeczywistości,  zszedł  ze  swego  wierzchołka.  Nagle  ożył  jakąś 
przedziwną intensywnością życia. Wyglądał jak rycerz, który pokonawszy wrogów 
szykuje  się  do  kolejnego  podboju  i  wybrał  już  nawet  cel.  Ona  była  tym  celem, 
łupem... Musiała zdobyć się na wielką siłę woli, by nie chwycić za spódnicę i nie 
umknąć.

Szła  powoli,  krok  w  krok  z  prowadzącym  ją  Conradem.  Jakby  w  chęci 

dopasowania się do średniowiecznego romantyzmu sukni ślubnej, zagrały cichutko 
smyczki.  Leah  była  wpatrzona  w  Huntera  niby  w  drogowskaz.  Nawet  sobie  nie 
uświadamiała, że Conrad zostawił ją samą, by Hunter z kolei ujął jej dłoń. Wtedy 
nagle jakby na nowo ożyła.

Zabrał głos pastor. Do Leah nie dotarło ani jedno słowo. Nie wiedziała nawet, 

background image

kiedy  złożyła  małżeńską  przysięgę.  Dużo  później  zastanawiała  się,  czy 
rzeczywiście  przysięgała  posłuszeństwo  małżonkowi,  czy  też  pastor  opuścił  to 
raczej zdezaktualizowane zdanie. Nie wątpiła, że wcześniej czy później Hunter ją 
w tej sprawie oświeci.

Dziwne  to  było  uczucie  –  mieć  na  palcu  obrączkę.  Wpatrywała  się  w  jej 

ciekawy  deseń.  Czy  Hunter  taką  parę  kupił,  ponieważ  deseń  miał  specjalną 
symbolikę,  czy  też  wziął  pierwszą  lepszą,  nie  mając  czasu  na  zawracanie  sobie 
głowy drobiazgami?

– Leah – odezwał się Hunter zduszonym głosem.
Podniosła głowę wyrwana z rozmyślań.
– Co, co, o co chodzi? – spytała nazbyt głośno, budząc chichoty wśród gości. 

Zaczerwieniła się. Nawet Hunter szeroko się uśmiechnął. Czarujący. Ostatnio taki 
uśmiech widziała na jego ustach przed ośmiu laty.

– Właśnie obwieszczono nas małżonkami. A to oznacza...
– Wziął ją w ramiona. – To oznacza, że czas na pocałowanie oblubienicy.
I  zaczął  wykorzystywać  ten  czas  z  niesłychaną  ekspresją.  Ich  pierwszy 

małżeński pocałunek! I miał całą  magię, jakiej można było sobie życzyć! Oddała 
się  tej  cudownej  chwili.  Zapomniała  o  wszystkim  innym.  Pragnęła  dotyku  męża. 
Męża! Ale równie silnie chciała się wyrwać i uciekać na koniec świata. Przecież to 
bez sensu. Wszystko jest bez sensu.

Wreszcie ją puścił. Wyraz zadowolenia na jego twarzy wywołał w niej uczucie 

gniewu.  Ale  gniew  zniknął  równie  szybko,  jak  się  pojawił,  gdy  otoczyli  ją 
przyjaciele  i  znajomi,  składając  życzenia.  Kiedy  Inez  obwieściła,  że  kolacja  jest 
gotowa,  Leah  całkowicie  już  odzyskała  panowanie  nad  sobą,  a  kto  wie,  czy  nie 
należałoby tego nazwać dobrym humorem.

Jadalnia także była oświetlona wyłącznie świecami, a kwiaty wypełniały każdy 

skrawek wolnego miejsca między wielkim dębowym stołem pośrodku, a bufetem i 
mniejszymi stolikami bliżej ścian. Z ulgą przyjęła polecenie, by Hunter i ona zajęli 
przeciwległe szczyty długiego  stołu.  Ulga była jednak  krótkotrwała,  gdyż  szybko 
stwierdziła,  że  mąż  nie  odrywa  od  niej  wzroku.  Przez  cały  czas  był  w  nią 
wpatrzony. Nie mogła nie być spięta i zdenerwowana. Dlaczego on to robi?

Po zabraniu talerzy i ostatniego dania Hunter wstał, trzymając w ręku kieliszek.
– Toast! – obwieścił. Ucichły rozmowy, wszyscy spojrzeli w jego kierunku. –

Toast  za  zdrowie  mojej  żony.  Najpiękniejszej  z  kobiet,  które  kiedykolwiek 
poznałem. Oby spełniły się wszystkie jej marzenia... I oby były warte ceny, jaką za 
nie płaci...

background image

Zapadła  cisza,  potem  poszczególni  goście  kolejno  podnosili  kieliszki, 

powtarzając sakramentalne „na zdrowie!”.

Leah  powoli  wstała,  w  pełni  świadoma  dwuznaczności  toastu  Huntera. 

Podniosła kieliszek.

– Wznoszę ten toast za pomyślność mojego męża, który zechciał odpowiedzieć 

na  moje  marzenia.  –  Niech  to  sobie  rozumie,  jak  chce,  pomyślała,  opróżniając 
kielich.

Przyjęcie wkrótce się skończyło. Babcia Rose postanowiła spędzić weekend u 

przyjaciół,  a  personel  otrzymał  kilka  dni  płatnych  wakacji.  Miał  pozostać  tylko 
Patrick, aby zajmować się zwierzętami. Znając go, można było być pewnym, że nie 
pokaże się w pobliżu domu przed poniedziałkiem.

Hunter  i  Leah  żegnali  ostatnich  gości  w  holu.  Czuła  rosnące  skrępowanie. 

Hunter  także  wydawał  się  spięty.  Nowa  obrączka  jakby  paliła  jej  dłoń.  Zadała 
pytanie, które dręczyło ją od chwili włożenia jej na palec:

– Tyś je wybrał, czy... ?
– Ja. Chyba nie sądziłaś, że zlecę to sekretarce?
–  Nawet  nie  wiedziałam,  że  masz  sekretarkę.  Powiedz,  co  właściwie  robisz... 

robiłeś?

– Pracowałem przeważnie jako... – Zawahał się. – Specjalista od rozwiązywania 

trudnych problemów. Dla wielkiego konsorcjum.  Robiłem to, czego nikt inny nie 
potrafił zrobić...

A więc zostali teraz sami. Leah przeszła do wielkiego pokoju, gdzie odbywała 

się ceremonia ślubna. Po drodze gasiła świece. Hunter jej towarzyszył.

– Tak. Ty musiałeś być w tym dobry. W rozwiązywaniu trudnych problemów –

powiedziała. – Co cię skłoniło do powrotu do ranczerstwa?

– A skąd wniosek, że je kiedykolwiek porzuciłem?
– Nie porzucałeś? – Obróciła się zaskoczona. Szeroki dół sukni zatoczył wielkie 

koło. – Skoro rozwiązywałeś innym problemy?

–  Ci  ludzie  zawsze  wiedzą,  gdzie  mnie  szukać,  jeśli  mają  pilną  sprawę. 

Układam  to  sobie  jakoś  w  czasie...  –  Odciągnął  ją  od  zapalonych  świec 
poutykanych  w  drucianym  nosidle.  –  Ostrożnie,  nie  chcę,  żeby  ta  przepiękna 
suknia spłonęła.

– To ślubna suknia mojej matki. Nie byłam pewna, czy ci się spodoba.
– Bardzo mi się podoba. – Głos miał poważny.
Wstrzymała oddech. Po chwili powróciła do poprzedniego tematu:
– Nie odpowiedziałeś mi jeszcze na pytanie.

background image

–  Jakie  pytanie?  –  Jego  spojrzenie  mówiło,  że  jest  daleko  myślami.  Nie 

próbowała spekulować, gdzie.

– Jeśli  miałeś  taką  dobrą pracę w tym konsorcjum, to  dlaczego zdecydowałeś 

się tu powrócić?

– Nazwijmy to nie dokończonymi sprawami. I na tym dziś poprzestańmy. Po co 

się już pierwszego dnia kłócić?

– A dlaczego ten temat miałby  być powodem do  kłótni? Przecież zaspokajam 

tylko ciekawość... bez ukrytych intencji.

– Ale kto wie, co mogłoby z tego zaspokajania wyniknąć. – Zgasił resztę świec. 

Pozostawali  teraz  w  intymnym  półmroku.  –  Mam  dla  ciebie  ślubny  prezent.  –  Z 
koszyka z kwiatami wyjął pudełko i podał jej.

– Prezent ślubny? – Była zaskoczona.
– Otwórz.
Odwinęła z papieru puzderko, zdjęła wieczko. Na watce leżał błękitny kamień 

oprawiony w złoto, na złotym łańcuszku.

–  Przecież  on  jest  identyczny...  !  –  wykrzyknęła  przez  łzy.  Jednym  z 

przedmiotów  pozostawionym  wraz  z  Hunterem  w  sierocińcu  był  właśnie  taki 
kamień na identycznym łańcuszku. Nosił go zawsze jako talizman. Z pewnością ma 
go i teraz. Zrobił zapewne dla niej identyczną kopię.

– Dziękuję ci. To jest piękne. Zawsze uważałam, że jest piękne... – Podała mu 

pudełko i odwróciła się. – Założysz mi? – Uniosła welon i włosy. Poczuła zimny 
kamień między piersiami.

Nim się zorientowała, obrócił ją i wziął w ramiona. Serce biło jej jak szalone. 

Wiedziała, że tego, co nieuchronnie musi nastąpić, na długo nie odwlecze. Wziął ją 
na ręce i ruszył schodami na górę. Drzwi sypialni otworzył kopniakiem.

Sypialnia  była  pełna  kwiatów.  Wszędzie  paliły  się  świece.  Ciąg  dalszy 

ekstrawagancji babci Rose. Westchnęła.

– A gdzie jest sypialnia babci Rose? – spytał Hunter.
–  No  dole  –  odparła.  –  Babcia  mieszka  w  swoim  własnym  skrzydle, 

dobudowanym  po  ślubie  syna.  To  znaczy  mojego  ojca.  Zawsze  była  zdania,  że 
jedyną rozsądną drogą przyjaznego współistnienia pokoleń jest mieszkanie osobno.

– Dzięki temu jest nadzieja dla nas – roześmiał się.
Posadził  Leah,  odpiął  półkolistą  srebrną  agrafę  z  perłami  i  zdjął  welon.  Nie 

trudził się, by go gdzieś odłożyć. Srebrzystobiały tiul spłynął jasną plamą na dywan 
barwy burgundzkiego wina. Wzrok mu stężał, z kącików ust zniknął uśmiech.

–  Zdejm  sama  suknię,  nie  chciałbym  jej  uszkodzić  –  powiedział  zduszonym 

background image

głosem.

Nieporadnie odpinała klamrę srebrnego łańcucha spełniającego rolę paska. Gdy 

się  z  nim  uporała,  zrzuciła  pantofle  na  wysokich  obcasach.  Ilekroć  zdejmowała 
obuwie,  miała  przedziwne  uczucie,  że  staje  się  bezradną  i  bezbronną  istotką.  Z 
kolei  ujęła  skraj  sukni  i  podciągnęła  go  do  piersi.  I  w  tym  momencie  poczuła 
bliskość  Huntera,  który  pomógł  jej  zdjąć  suknię  przez  głowę.  Uczyniwszy  to, 
delikatnie  rozpostarł materię  na  oparciu  fotela  i  obrócił  się  z  powrotem do  Leah. 
Stała przed nim prawie odrętwiała. Z emocji, lęku, wstydu, okryta zaledwie dwoma 
skrawkami koronki...

– Hunter... – wyszeptała – ja... ja nie wiem, czy jestem na to już gotowa...
– Spokojnie, nie martw się. Mamy czas. Mamy całe nasze życie. – Podszedł i 

przytulił ją. – Pamiętasz, jak to było?

– Nie jesteśmy już tacy sami... I nasze uczucia uległy zmianie...
– Pewne rzeczy zawsze pozostają takie same. A to jest właśnie jedna z nich. –

Czarne  oczy  wyrażały  pożądanie  i  domagający  się  zaspokojenia  głód.  Twarz 
ściągnięta, spięta.

Palcami delikatnie pieścił jej policzki, czoło, usta... Zadygotała. Hunter zawsze 

był  niesłychanie  czuły  jako  kochanek.  Wiedząc,  czego  sam  chce,  zdawał  sobie 
sprawę,  czego  ona  także  może  pragnąć.  Kochanie  się  z  nim  było  przeżyciem, 
którego  nie  można  zapomnieć.  Jakże  by  jej  teraz  łatwo  było  uwierzyć,  że  on  ją 
nadal kocha... Nie, nie wolno fantazjować.

– Będzie ci bardzo, bardzo dobrze – szepnął, skubiąc wargami jej ucho. – Zaraz 

cię przekonam. – Odpiął klamerkę koronkowego stanika, dłonią ujął jej pierś.

Zamknęła oczy,  oddech  miała krótki  i  urywany.  Nie  skłamał.  Było  jej  bardzo 

dobrze.  Wiedziała,  że  czekają  wspaniałe  przeżycie.  Kochanie  się  z  nim  zawsze 
było wspaniałe. Bała się teraz tylko następnego ranka. Obudzi się ze świadomością, 
że  Hunterowi  udało  się  zdobyć  za  jednym  zamachem  ranczo  i  ją  samą.  Ale  to 
jeszcze nie jest jutro. Teraz czuła jego dłoń na piersi, teraz waliło jej serce i czuła 
słabość  w  nogach.  Przez  długą  chwilę  myśl  jej  kołatała  się  między  dwiema 
możliwymi decyzjami: poddać się i pozwolić wziąć górę uczuciom lub walczyć o 
to, co wydawało się znacznie ważniejsze. Jeśli bowiem nie potrafi teraz obronić się 
przed jego zdeterminowanym natarciem pod osłoną pieszczoty, to później także nie 
obroni przed nim rancza i ludzi, którzy jej zaufali.

Poruszyła się w jego objęciach i cichutko zaprotestowała:
– Zbyt to wszystko szybko...
–  Postępujmy  wolniej  –  odparł  z  uśmiechem,  wodząc  dłonią  po  jej  ciele.  –  I 

background image

zawsze możemy przestać...

Ale nie będziemy chcieli, dodała w myślach Leah. On o tym wie i ja wiem.
Puścił  ją.  Zdjął  marynarkę,  rozwiązał  krawat  i  rozpiął  koszulę.  Czekała  skuta 

niemocą. Wziął ją w ramiona i zaniósł na zasłane płatkami kwiatów wielkie łoże. 
Ostrożnie, delikatnie położył na miękkim materacu i legł obok.

– Pragnąłem to zrobić od momentu, kiedy zobaczyłem fotografię – powiedział, 

zatapiając palce w jej włosach.

– Jaką fotografię?
– Tę na biurku twojego ojca. Nosiłaś wtedy długie włosy.
– Kiedyś tu pracował, miałam dużo krótsze.
– Wolę długie.
Rozmowa  o  fotografii  i  włosach  sprawiła,  że  nastrój  prysnął.  Musiały  w  niej 

być  jakieś  ukryte  tony,  które  to  spowodowały.  Była  zbyt  rozkojarzona,  aby  to 
analizować.  Odsunęła  się,  obróciła  plecami  do  Huntera  i  podciągnęła  nogi  pod 
brodę.

– Nie mogę – szepnęła. A może to był jęk?
– Rozumiem. Nerwy – odparł.
– To nie tylko nerwy. – Usiadła, owijając się prześcieradłem, kaskada włosów 

spadła jej na plecy. – Osiągnąłeś swoje, Hunter. Wzięliśmy ślub. Nie ma odwrotu. 
Powiedziałeś przed chwilą, że mamy przed sobą całe życie. Nie spieszmy się z... tą 
sprawą. Możemy popsuć nasze stosunki...

– Twoim zdaniem uprawianie miłości psuje stosunki?
–  Tak,  jeśli  obie  strony  nie  są  do  tego  gotowe.  A  ja  nie  jestem,  przyznaję  to 

uczciwie.

– Kiedy będziesz gotowa?
– Co za pytanie! Skąd mogę wiedzieć.
– Powiedz w przybliżeniu. Nie jestem zbyt cierpliwy.
– Pięć minut temu mówiłeś coś innego.
Chwycił ją za ramiona, przyciągając ku sobie.
–  Przed  pięcioma  minutami  byłaś  równie  skora  jak  ja.  Oboje  paliliśmy  się. 

Przecież wiem, że pragniesz mnie nie mniej niż ja ciebie. Wiemy to oboje.

– Tak, ale to jest pożądanie, a nie miłość. A mnie pożądanie nie wystarcza. –

Świadoma,  że  być  może  zbyt  wiele  powiedziała,  wyrwała  się  z  jego  objęć  i 
wyskoczyła  z  łóżka.  –  Potrzebuję  trochę  czasu.  To  wszystko,  o  co  proszę.  Nie 
możesz tego zrozumieć? Czy za wiele żądam?

– Nasze zbliżenie jest nieuchronne. Dziś, jutro czy pojutrze... Co za różnica? –

background image

Roześmiał się nieco ochryple.

– Czterdziestu ośmiu godzin – odparła z lekkim uśmiechem, chcąc za wszelką 

cenę rozładować nastrój.

Przez długą chwilę nie reagował, a potem wyraźnie się zmienił. Ale chyba tylko 

maskował trawiącą go złość.

– Dobrze, Leah, poczekam. Ale nie przeciągnij struny.
– Postaram się. Teraz pójdę się przebrać.
Usiłując zachować godną postawę, pośpieszyła do swojej sypialni. Z  szuflady 

komody wyciągnęła najskromniejszą z nocnych koszul i włożyła na siebie.

Usiadła na skraju łóżka i zaczęła się zastanawiać. Polepszyła swoją sytuację czy 

pogorszyła? Miała mieszane uczucia. Może trzeba było mu pozwolić, na co chciał, 
i  mieć  to  już  z  głowy?  Jednakże  w  głębi  serca  wiedziała,  że  gdyby  mu  na  to 
pozwoliła,  nie  byłoby  to  kochanie  się,  ale...  W  każdym  razie  z  jej  strony  nie 
byłoby.  Zabrakłoby  czegoś,  co  powinno  towarzyszyć  zespoleniu  dwojga 
kochających się ludzi. Czysty seks. A może gorzej... Zemsta?

Skuliła się na łóżku, obejmując poduszkę. Jakże wszystko wyglądałoby inaczej, 

gdyby mu na niej zależało. Gdyby ją kochał! Palcami ujęła kamień-talizman, który 
jej  ofiarował.  Trudno,  Hunter  się  zmienił.  Przestał  ją  kochać,  zapragnął  jedynie 
jako  swojej  własności.  Kaprys  zamożnego  człowieka.  Im  prędzej  Leah  się  z  tym 
pogodzi, tym lepiej dla niej i dla wszystkich.

Łza żalu wytoczyła się z oka i powoli spłynęła po policzku.

background image

Rozdział 5

Leah  otworzyła  oczy  o  brzasku  dnia.  Czując  przedziwny  ciężar 

unieruchamiający jej nogi, obróciła głowę i znalazła się twarzą w twarz z Hunterem 
–  śpiącym  Hunterem.  Błyskawicznie  otrzeźwiała.  Szybko  rozejrzała  się  dokoła, 
uzyskując potwierdzenie podejrzeń. Więc nie śniło się jej to. Znajdowała się znowu 
w małżeńskiej reprezentacyjnej sypialni rancza.

Zaczęła sobie coś przypominać... Hunter pojawił się w jej panieńskiej sypialni, 

gdzie zasnęła skulona, tuląc poduszkę. Delikatnie wyswobodził jej palce, wziął ją 
na ręce i zaniósł do małżeńskiej sypialni, mówiąc: „Razem zaśniemy, miła żono!”. 
Nie opierała się, lecz objęła go mocno za szyję, był to przecież sen. Wtuliła się w 
jego pierś, gdyż tam znajdowało się jej miejsce... którego nie chciała nigdy opuścić.

Gdy  kładł  ją  na  łóżko,  poczuła  słodki  zapach  kwiatów.  A  także  zapach 

mężczyzny,  gdy  położył  się  koło  niej.  Pamiętała  cudowne  ciepło  i  spokój, 
spływające  na  nią  jakby  falą,  obejmujące  i  ogarniające  bezwładem  ciało  i  duszę, 
otulające niby kokonem. Czuła jego ramiona i muskularne nogi.

Zerknęła  teraz  na  niego,  wszystko  sobie  uprzytamniając.  Nawet  we  śnie 

emanował siłą i zdecydowaniem, nocny zarost tylko podkreślał męską agresywność 
i stwarzał aurę niebezpieczeństwa dla każdego, kto chciałby przeciwstawić się woli 
tego człowieka. Zsunięte prześcieradło odsłaniało tors. Ciekawe, czy on śpi nagi? 
Chyba tak. Nie miała jednak zamiaru sprawdzać.

Jeszcze nigdy nie spędziła z nim całej  nocy. Spotykali się zawsze ukradkiem. 

Ich zespolenie przypominało burzę emocji i doznań. Były to przecudowne chwile 
spędzane  w  sekrecie  przed  ojcem,  babką  czy  którymkolwiek  z  pracowników 
rancza. To pozostawało ich słodką tajemnicą.

Ostrożnie  wyzwoliła  się  z  obejmującego  ją  ramienia,  chcąc  wyślizgnąć  się  z 

łóżka.  Nie  było  to  łatwe,  gdyż  dół  jej  nocnej  koszuli  zaplątał  się  między  jego 
zaciśnięte nogi, a palce miał wczepione w jej włosy, jakby bał się, że mu umknie. 
Wreszcie  się  uwolniła  i  stanęła  na  dywanie.  Była  w  panice,  gdyż  chciała  odejść, 
zanim  on  się  obudzi.  Co  za  ironia  losu!  Przed  laty  dałaby  wszystko,  by  móc  się 
obudzić w jego ramionach, by oboje mogli powitać poranek spleceni w miłosnym
uścisku.

Podciągając przydługą koszulę, wyszła na palcach z sypialni. W kuchni porwała 

jabłko  i  garść  kostek  cukru,  po  czym  wybiegła  po  rosie  do  ogrodzenia 
południowego  pastwiska.  Zagwizdała  na  Marzyciela,  zastanawiając  się,  czy 

background image

kiedykolwiek potrafi ujarzmić to dzikie i kapryśne zwierzę.

Tym  razem  przygalopował  na  wezwanie  –  czarna  zjawa  na  tle  chabrowego 

nieba.  Uniesiony  brzeg  koszuli  wykorzystała  jako  schowek  dla  jabłka  i  cukru,  a 
następnie nieporadnie wdrapała się na ogrodzenie, siadając na najwyższej żerdzi.

Marzyciel  ochoczo  zajął  się  zaofiarowanym  mu  jabłkiem.  Spałaszował  go 

szybko i nosem zaczął trącać dłoń Leah. Przyszła kolej na cukier. Zjadł wszystkie 
kostki  i  stał  nadal  obok  niej,  pozwalając  łaskawie  głaskać  sobie  kark.  Była 
zachwycona. Ogier jeszcze nigdy nie okazał podobnego zaufania.

– Co ty, u diabła, tu robisz?
Spłoszony Marzyciel odgalopował, a Leah... spadła z żerdzi. Do ostatniej chwili 

myślała,  że  utrzyma  równowagę,  ale  zbyt  mocno  zachwiała  się  i  runęła  tuż  pod 
stopy  Huntera.  Skraj  jej  koszuli  pozostał  na  gwoździu.  Chcąc  ją  uwolnić, 
pociągnęła i rozerwała materiał. Mężowi zaś przekazała wściekłym wzrokiem cały 
długi akt oskarżenia, zanim wysapała:

– To wszystko twoja wina! Spłoszyłeś konia, a mnie śmiertelnie przeraziłeś. Co 

to za podkradanie się?

– Podkradanie? – Wydawał się szczerze zdziwiony.
– Właśnie! A może nie? I podarłeś mi koszulę...
– Ja ci podarłem?
– Podarła się przez ciebie. Patrz, jaka olbrzymia dziura!
– Właśnie patrzę. Niesłychanie interesująca.
Z  przerażeniem  stwierdziła,  że  widać  jej  gołe  pośladki.  Hunter  wyraźnie 

napawał  się  ich  widokiem  i  miał  dodatkową  atrakcję  w  postaci  prześwitu,  jaki 
dawał  zmoczony  rosą,  przezroczysty,  cieniutki  batyst,  podświetlony  na  domiar 
złego pierwszymi promieniami słońca.

–  Są  takie  chwile,  Hunterze  Pryde,  że  cię  szczerze  nienawidzę.  Gotowa  bym 

była  cię  wtedy  udusić.  –  Po  tych  słowach  zagarnęła  resztki  podartej  materii  i 
dumnie odmaszerowała.  Nie zaszła daleko. Dopadł ją dwoma susami  i  porwał na 
ręce.

– Możesz mnie sobie nienawidzić, ile tylko chcesz, droga żono, ale to nic nie 

zmieni. Im prędzej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej dla ciebie.

I wtedy Leah wydała bojowy okrzyk i zaczęła się wyrywać, co nie jest łatwe, 

gdy się jest okutanym podartą nocną koszulą. Przeszkadzały też temu długie włosy, 
w  które  zaplątywały  się  jej  palce.  Przestała  prowadzić  nierówną  walkę, 
kontynuując natarcie słowne:

– Nie dam się  oszukać.  Ożeniłeś się ze mną, gdyż nie miałeś  innego sposobu 

background image

zdobycia rancza, ale to nie oznacza, że wygrałeś! Ja się nigdy nie poddam! – Musi 
go przekonać.

– Nie wygrasz ze mną, Hunter! Nie dam ci wygrać!
– Ileż w tym pasji! Ile wydatkowanej na próżno energii!
–  mruknął,  obejmując  ją  niby  żelazną  obręczą.  –  Po  co  marnujesz  tę  pasję  i 

energię tutaj? Chodźmy do domu i wykorzystajmy je do bardziej zbożnego celu.

– Obiecałeś – pisnęła. – Obiecałeś, że poczekasz, aż będę gotowa! Jeszcze nie 

jestem gotowa!

–  Czyżby?  Słuchaj  no,  moja  droga  żono,  nietrudno  przyszłoby  mi  złamać 

obietnicę.  A kiedy to  wreszcie  zrobię, zaręczam  ci,  że reklamacji z  twojej  strony 
nie usłyszę. – I bez dalszej dyskusji zaniósł ją do domu, do holu, gdzie ją ostrożnie 
postawił, podtrzymując, by nie upadła. Całkiem jej się podobało to trzymanie.

– Puść mnie, Hunter! Mogę iść sama.
–  Mowy  nie  ma.  Nie  puszczę.  –  Pochylił  się  i  przywarł  ustami  do  jej  warg. 

Całował długo, namiętnie, natarczywie. Straciła resztki równowagi, zadygotały jej 
kolana.  Oderwał  usta  i  odstąpił  o  krok.  Patrzyła  na  niego  wzrokiem  zalęknionej 
łani.  Chciałaby  być  pieszczona  i  całowana...  ale  się  bała,  bała  się  bólu,  który  by 
towarzyszył jej miłowaniu bez odwzajemnienia uczuć.

Ale czy jego obchodzi to, co ona czuje i czego pragnie? On nawet nie wie, na 

ile cierpień ją skazał. I nadal skazuje. Ma własny harmonogram. A ona znajduje się 
bardzo nisko na liście priorytetów. Jest tylko drobnym szczegółem w jego życiu.

–  Ostrzegłem  cię  wczoraj  wieczorem,  że  niezbyt  długo  będę  cierpliwy.  Raz 

jeszcze  tak  cię  złapię  na  pastwisku,  a  nie  odpowiadam  za  siebie.  Czy  mnie 
rozumiesz?

Chciała mu wyrwać koszulę, na której zacisnął palce, ale cały wysiłek przyniósł 

jej w zysku kolejny kawałek materiału.

– Możesz się nie martwić. W tej koszuli już mnie nie zobaczysz. Wyrzucę ją, 

jak tylko wejdę na górę.

– Przy okazji możesz  wyrzucić i pozostałe. Nie będą ci już potrzebne. – Nim 

zdołała wyrazić oburzenie na te słowa, wydał polecenie: – A teraz idź już i szybko 
się  ubierz.  Mam  zamiar  dziś  rano  odbyć  inspekcję  rancza.  Wyjeżdżam  za  pięć 
minut. W twoim towarzystwie lub bez ciebie.

Ubrała  się  w  mgnieniu  oka.  Dżinsy,  trykotowa  koszula,  kowbojskie  buty. 

Błyskawicznie  splotła  włosy,  zawiązała,  pochwyciła  kapelusz  ze  stojaka  przy 
drzwiach  i  zbiegła  na  dół.  Przyszła  jej  do  głowy  myśl,  że  jednak  w  którymś 

background image

momencie będzie musiała przenieść swoje rzeczy do wspólnej sypialni. Eee, ma na 
to czas. Tygodnie. Miesiące. Zagryzła wargi. Lata?

Huntera zastała w stajni. Siodłał konia. Podał Leah papierową torebkę.
– Pomyślałem sobie, że może jesteś głodna.
– Dzięki. Jestem.
Zajrzała do torebki: drożdżowe ciastka Inez. Z cynamonem i jabłkami.
– Termos z kawą mam w torbie. Weźmiesz sama czy  mam ci podać? Aha, tę 

klacz  z  naciągniętym  ścięgnem...  Appalosa,  tak...  ?  przeprowadziłem  do  innego 
boksu. W tym kącie stajni przecieka dach. Trzeba cały przełożyć.

– Powiem Patrickowi. Weźmie paru ludzi i poreperują, co trzeba. – Pałaszowała 

drożdżowe ciastko, popijając kawą.

– Nie! Powiedziałem, że trzeba przełożyć cały dach. A właściwie dać nowy.
–  Czy  to  ma  być  pierwsza  próba  mojego  posłuszeństwa  w  naszym  pożyciu 

małżeńskim?

– Że niby co?
– No wiesz, takie sprawdzanie moich reakcji na twoje dowodzenie. Ty mówisz, 

że potrzebny nowy dach, a ja odpowiadam,  że nas na to nie stać. Ty wobec tego 
oświadczasz, że będzie, jak postanowiłeś, nawet jeśli musielibyśmy żywić się przez 
kilka  miesięcy  samymi  otrębami.  Jeśli  ja  na  to  coś  odpowiem,  to  ty  mi 
przypomnisz, że przed ślubem obiecałam to czy tamto i że to ty jesteś tu szefem i 
mam cię słuchać. Czy dobrze opisałam naszą sytuację?

Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
–  Nieźle.  Szybko  się  uczysz.  –  Rzucił  jej  złożoną  w  kostkę  żółtą 

nieprzemakalną pelerynę. – Zabierz to. Komunikaty zapowiadają deszcz.

– Poważnie, Hunter. Nie możemy sobie pozwolić na nowy dach. – Zrolowała 

pelerynę i przytroczyła ją do siodła.

– Gdybym miała pieniądze, to zrobiłabym to już poprzedniej wiosny.
–  Robimy nowy  dach. –  Wskoczył  na  konia.  –  Ale  cię  od  razu  uspokoję:  nie 

będziesz musiała żywić się otrębami. I tak masz wspaniałą figurę. Chyba, że chcesz 
mieć jeszcze lepszą.

Chwilę się zastanawiała, po czym też wsiadła.
– Tak uważasz?
– Najwyżej przez tydzień.
– Co najwyżej przez tydzień?
– Otręby.
– Głupi! Pytałam, czy rzeczywiście mam taką dobrą figurę.

background image

– Konkursową.
Spędzili  poranek,  zwiedzając  wschodnią  część  rancza.  Leah  zaczęła  nagle 

dostrzegać i oceniać ranczo oczami Huntera. I to, co zobaczyła, bardzo się jej nie 
podobało. Ślady zaniedbania widoczne były wszędzie. Pozrywane druty ogrodzeń, 
szałasy  w  stanie  rozpaczliwym,  wiele  sztuk  bydła  z  chorobami  skóry,  większość 
cieląt nie szczepiona i nie oznaczona.

Przy  strumieniu,  na  południowo-wschodnim  skraju  rancza,  Hunter  zsiadł  z 

konia.

– Coś ty robiła, Leah? Gdzieś ty była? Nie ma usprawiedliwienia na podobny 

stan rzeczy.

– Zawsze brakowało pieniędzy – broniła się. – Mam zbyt mało ludzi.
– Nie widać, by twoi ludzie w ogóle pracowali.
– Wiele z tego, co widzieliśmy, to nie ich wina, ale moja.
–  Odwróciła  głowę,  nie  chcąc  spojrzeć  mu  w  oczy.  –  Ostatnio  bardzo  się 

zaniedbałam.

–  Nie  o  ciebie  chodzi.  Mogłaś  nie  mieć  głowy,  ale  każdy,  cokolwiek  wart 

brygadzista, powinien większość niedostatków sam dostrzec i im zaradzić.

– Powiedziałeś, że nikogo nie wyrzucisz, póki nie dasz mu okazji pokazać, co 

jest wart – usiłowała podejść go z innej strony. – Wiem, że wygląda to wszystko 
źle, ale daj nam szansę. Powiedz, co chcesz, żeby było zrobione, i zróbmy to.

–  Przede  wszystkim  chcę,  żebyś  teraz  zeszła  z  konia,  usiadła  i  spokojnie 

omówiła  ze  mną  sytuację.  Może  wspólnie  znajdziemy  rozwiązanie.  Teraz  mamy 
doskonałe miejsce i czas.

– Jeśli usiądziemy pod tą leszczyną, to pospadają na nas kleszcze.
Ściągnął rękawiczki i zatknął je za pas. Zdjął kapelusz.
– Poprzednim razem nie narzekałaś na kleszcze.
Tak,  przypomniała  sobie  to  miejsce.  Już  od  dłuższej  chwili  zastanawiała  się, 

czyjego  zatrzymanie  się  tutaj  było  przypadkowe,  czy  zamierzone.  Teraz  już 
wiedziała. Jak długo jeszcze będzie musiała płacić za to, co się wtedy stało?

– Ale parę kleszczy wkręciło mi się we włosy.
–  Nic  się  nie  bój.  Dokładnie  cię  obejrzę  wieczorem  –  zaproponował.  –  Po 

prostu dla bezpieczeństwa.

– Dziękuję za propozycję, ale wolę tu nie siadać.
– Chodź, Leah. Nie przywiozłem cię tu na ksiuty. Chcę poważnie porozmawiać. 

Wyprawę  do  krainy  wspomnień  odbędziemy  innym  razem.  –  Wyciągnął  do  niej 
dłoń.

background image

– O czym chcesz rozmawiać? – Zsiadła bardzo niechętnie.
– O tym, co trzeba zrobić, i o twoich pracownikach.
–  Proponuję,  abyśmy  zaczęli  od  innych  rzeczy.  Czy  załatwiłeś  już  pożyczkę? 

Czy za te pieniądze chcesz położyć dach?

–  Tak.  I  przywrócić  do  stanu  użytkowego  szałasy,  ponaciągać  ogrodzenia, 

zwiększyć pogłowie bydła. Kredyt załatwiony i mamy dość pieniędzy, by postawić 
ranczo na nogi. Ale to nie te zaniedbania są winne ogólnej katastrofalnej sytuacji 
finansowej całego rancza.

–  Czas  pomyśleć  o  sile  roboczej?  –  spytała,  kładąc  się  na  trawie,  gotowa  do 

dalszej z nim przeprawy.

–  Czas  pomyśleć  o  pracownikach.  Z  większością  już  rozmawiałem  przed 

ślubem.

–  Ooo?  –  zdziwiła  się.  –  Więc  już  pewnie  wydaje  ci  się,  że  wiesz,  dlaczego 

każdego z nich wynajęłam?

– Leah, nie to jest ważne...
– Ani słowa więcej, Hunter! Raz w życiu najpierw posłuchaj. – Rozpaczliwie 

szukała argumentów, które mogłyby go przekonać i ocalić jej ludzi. – Żaden z nich 
nie mógł nigdzie dostać pracy. Arroya żyli w przyczepie, w zwykłej budzie. Lenny 
jest byłym kombatantem. Nie chce być na niczyjej łasce i żyć z zapomogi. Patrick 
zaryzykował  własnym  życiem,  żeby  ocalić  dziecko  przed  przejechaniem  przez 
pijanego  kierowcę.  Ma  zmiażdżoną  stopę.  W  tydzień  po  tym  bohaterskim czynie 
dostał  wymówienie.  Jeszcze leżał  w  szpitalu.  Konsorcjum  Lyon  nie  chciało  mieć 
mniej sprawnego pracownika.

– Patrick pracował dla Konsorcjum Lyon? – spytał.
– Tak. Był brygadzistą rancza Circle P. Zastąpił go Buli.
– I tyś wtedy wzięła Patricka?
–  Wszystko  im  tu  dałam.  Przywróciłam  im  ochotę  do  życia,  na  które  sami 

zarabiają.  Co  więcej,  ci  ludzie  odnaleźli  utraconą  godność.  Przez  długi  czas  byli 
poniewierani. Zdaję sobie sprawę, że ich praca nie jest najlepsza. Może na więcej 
nie potrafią się zdobyć, być może trzeba ich tego nauczyć. Wiem, że jeśli zażądasz 
od nich więcej i pokażesz, jak to osiągnąć, to staną na głowie, żeby cię nie zawieść. 
Bardzo im zależy na pracy na ranczu.  Wszyscy stanowią jedną rodzinę. Innej nie 
mają. I nie żądaj ode mnie, żebym odwróciła się do nich plecami. Tego nigdy nie 
zrobię.

Hunter patrzył w zamyśleniu na pastwisko.
– Zawsze płakałaś nad ofiarami losu, zawsze byłaś gotowa pomagać każdemu 

background image

w potrzebie. Wiesz co? Chyba to najbardziej przyciągało cię do mnie. Ja też byłem 
bity przez los.

–  Absolutna  bzdura,  ja...  –  urwała,  nie  chcąc  się  zdradzić.  –  Nigdy  nie 

dostrzegałam  w  tobie  ofiary  losu.  –  Był  dla  niej  bohaterem,  symbolem  energii, 
wewnętrznego ognia i siły.

–  To  wszystko,  coś  powiedziała,  nie  zmienia  nagiej  prawdy.  Nie  można 

prowadzić rancza bez kompetentnej załogi.

– Daj im szansę, Hunter! O to jedno cię proszę. Nie poproszę o nic więcej. Daj 

im możność sprawdzić się.

– O nic więcej nie prosisz? – spytał ironicznie.
– Ponieważ ocalenie rancza przestanie mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, 

jeśli nie ocalę tych ludzi.

–  Powiadasz,  że  gdybyś  miała  wybierać  miedzy  dającym  dochód  ranczem  a 

pozostawieniem załogi, wybrałabyś to ostatnie? – spytał zaciekawiony.

– Chyba tak, chyba wybrałabym ratowanie załogi. Gdybym zrobiła inaczej, nie 

byłabym lepsza od tych ludzi w Konsorcjum Lyon. Gdybym była podobna do nich, 
już dawno sprzedałabym ranczo – wyjaśniła po zastanowieniu.

– I mówisz poważnie?
– Bardzo poważnie.
Długo nad tym myślał. Wreszcie zdecydował:
– Dobrze, niech będzie, jak chcesz. Ale nie daję żadnych obietnic na przyszłość. 

Zadowolona?

– Muszę być. Co mam robić?
–  No  to  doskonale.  Objedziemy  jeszcze  ranczo  od  południa  i  na  resztę  dnia 

damy sobie spokój.

– Jestem gotowa. Jedźmy. – Zaczęła wstawać.
– Za chwilę. Przedtem chcę od ciebie jeszcze jednej rzeczy.
– Czego? – spytała podejrzliwie.
Z  tonu  jego  głosu  wnioskowała,  że  na  pewno  poprosi  ją  o  coś,  co  niezbyt 

chętnie będzie chciała mu dać.

– Chcę, żebyś mnie pocałowała.
– Po co? – Zdawała sobie sprawę, że trudno o głupsze pytanie.
–  Chyba  mi  się  należy.  Uległem  twoim  perswazjom  i  nie  ruszę  się  stąd,  nim 

mnie nie wynagrodzisz. To będzie taki mały wstęp do przyszłych atrakcji. Chyba o 
wiele nie proszę.

Pomyślała sobie, że skoro jest to w istocie niewiele, nie ma się co zastanawiać. 

background image

Przybliżyła  się,  opierając dłonie  o jego  tors.  Spojrzała mu w  oczy.  Chyba po  raz 
pierwszy  zobaczyła  rozbiegające  się  od  nich  promieniście  zmarszczki.  Przeniosła 
wzrok  na  bruzdy  na  czole.  Zmienił  się  przez  te  osiem  lat.  Spoważniał,  dojrzał  i 
jeszcze coś... Zgorzkniał? Przeżył wiele ciężkich chwil?

Dłońmi ujęła jego twarz, potem przesunęła je na ciemne włosy, wplątała w nie 

palce.  Ogarnęła  ją  wielka  czułość.  Złożyła  mu  na  wargach  delikatny  pocałunek. 
Spodziewała  się,  że  ją  pochwyci,  przyciągnie,  przygniecie  jej  usta  swoimi 
wargami. Nie. Siedział zastygły, oddając jej inicjatywę.

Więc  kontynuowała.  Muskała  wargami  jego  usta,  policzki,  sięgnęła  do  szyi  i 

wróciła  do  ust.  Pogłębiała  pocałunki,  aż  wreszcie  wpiła  się  w  jego  wargi.  I 
wówczas zareagował. Nie ramionami ani dłońmi, ale też ustami. Poczuła zamęt w 
głowie, żar, obezwładnienie całego ciała. Musiał sobie zdawać sprawę z jej stanu. 
Pojął  chyba,  że  jest  teraz  zupełnie  bezbronna.  Rozpadły  się  mury,  które  z  takim 
trudem wzniosła i za którymi się ukryła. Objął ją najsłodszym z objęć. Zdała sobie 
sprawę, że już mu niczego nie odmówi.

Nawet  nie  wiedziała,  ile  minęło  czasu.  Chyba  całą  wieczność  tkwiła  tak 

przytulona  do  mężczyzny,  gdy  ten  nagle  odepchnął  ją,  wprost  rzucił  na  ziemię  i 
przykląkł  obok,  osłaniając  swoim  ciałem.  Przerażona  zobaczyła  w  jego  dłoni 
zakrzywiony nóż. Groźnie syknął:

– Jesteś na cudzym terenie, Jones! Czego tu szukasz?
Leah  zatoczyła  wzrokiem  i  w  odległości  niespełna  pięciu  metrów  ujrzała 

złośliwie wykrzywioną twarz Bulla Jonesa, siedzącego na gniadym, zachowującym 
się dość nerwowo. Kiedy on tu podjechał? Od jak dawna ich obserwuje?

– Powiedz, Leah, swojemu obronnemu pieskowi, żeby rzucił nóż, bo zabawię 

się  z  nim  inaczej.  –  Poklepał  dubeltówkę,  wpatrując  się  jak  zafascynowany  w 
stalowe  ostrze  w  dłoni  Huntera.  – Comprende,  co  mówię,  hombre?  – dorzucił 
pogardliwie.  –  Nie  masz  prawa  mi  grozić.  Jeśli  strzelę,  to  w  obronie  własnej. 
Każdy mi to przyzna.

Oczy Huntera gorzały.
–  Poczujesz  tę  stal,  nim  się  złożysz  z  twojego  remingtona.  Comprende  me, 

muchacho?  Daję  ci  dobrą  radę,  odejdź  cały  i  zdrów,  póki  masz  jeszcze  czas.  A 
masz go bardzo mało.

Przez chwilę Leah myślała, że Buli podniesie dubeltówkę, nad którą niepewnie 

krążyła jego dłoń. Jednakże siła głosu i spojrzenia Huntera była tak zniewalająca, 
że zrezygnował i oparł prawą dłoń na udzie.

– Tym razem ci daruję, ponieważ jesteś nowy na ranczu Hampton i nie znasz 

background image

obyczajów – zwrócił się do Huntera. – Ale zapamiętaj sobie raz na zawsze, że nikt 
mi tu nie odważa się grozić. Może ci to ktoś, pronto, wyjaśni, bo następnym razem 
już nie będę tak wyrozumiały.

–  Ostrzegam  po  raz  ostatni.  –  Nóż  w  ręku  Huntera  poruszył  się  złowrogo.  –

Zjeżdżaj, już cię nie ma!

–  Pożałujesz  tego,  Leah!  –  Klnąc  pod  nosem,  Buli  wbił  ostrogi  gniademu  i 

odgalopował.

– O mój Boże! – Leah zaczęła się trząść jak osika.
Hunter schował sztylet do buta i wziął ją w ramiona.
– Już wszystko w porządku. – Gładził ją po włosach.
Nie  mogła  powstrzymać  dygotania, tuliła  się  do  Huntera  i  pojękiwała. Trwali 

tak bardzo długo, on ją tulił, a ona powoli się uspokajała.

– On cię mógł zabić – szepnęła, połykając łzy.
–  Już  nie  myśl  o  tym,  już  po  wszystkim.  Odjechał.  Poza  tym  nie  groziło  mi 

żadne niebezpieczeństwo. Dziobnąłbym go, nim zdołałby dotknąć broni. – Składał 
jej delikatne pocałunki na włosach, szyi, policzkach.

– Ja się go boję – powiedziała.
– Powiedz mi, co o nim wiesz? – zażądał.
–  Już  ci  właściwie  wszystko  opowiedziałam.  Dowodów  nie  mam,  ale  jestem 

pewna, że to on kazał poniszczyć ogrodzenia. Dwukrotnie, w bardzo podejrzanych 
okolicznościach, stado nam się rozsypało w panicznym strachu. Parę zniszczonych 
studni. Ot, takie rzeczy.

– A więc to jest powód twych zaniedbań. Nie jeździłaś tu sama, co? I dlatego 

nie dostrzegłaś tego wszystkiego.

–  Nie  pozwalałam  też  innym  udawać  się  tu  w  pojedynkę.  Bałam  się  o  ich 

bezpieczeństwo, a na jeżdżenie w grupach mam za mało ludzi.

– Czy złożyłaś skargę w Konsorcjum Lyon?
– Nie bądź śmieszny. A jak myślisz, skąd on dostaje dyspozycje?
– To twoje domysły czy opierasz się na faktach?
Wyrwała się z jego objęcia. Gniew zastąpił poprzedni lęk.
– Oczywiście, że są to wszystko domysły. Gdybym miała dowody, Buli Jones 

siedziałby  już  w  więzieniu,  a  Konsorcjum  Lyon  musiałoby  szykować  duże 
odszkodowanie,  które  przyznałby  mi  sąd.  Ożeniłeś  się  ze  mną,  ponieważ  tak 
bardzo zależało ci na tym ranczu, prawda? No to teraz na ciebie spada obowiązek 
jego ochrony przed napastnikami z Lyon. Jeśli ci się nie uda, to oboje wyjdziemy 
goli.

background image

– Goli to możemy być w ciągu minuty. – Hunter parsknął śmiechem. – Ale nie 

czas na to teraz. Wsiadaj. Jedziemy.

– Teraz? Od razu? Koniec rozmowy? – Była zaskoczona.
– Chcę przed zmrokiem objechać południowe pastwisko.
–  Tam  właśnie  pojechał  Buli.  A jeśli  się na  niego  natkniemy?  –  zaniepokoiła 

się.

– Wtedy mu się przedstawię.
Spojrzała zdziwiona, ale miał twarz w cieniu i nie dostrzegła jej wyrazu.
Chciał już wsiadać, ale do niego przywarła.
–  Bardzo  cię  proszę,  Hunter!  Czy  nie  moglibyśmy  od  razu  wrócić  do  domu? 

Jutro pojedziemy na południowe pastwisko. Po co szukać kłopotów?

–  Chyba  jest  odwrotnie.  Kłopoty  dopadły  nas.  Myśmy  ich  nie  szukali.  –

Myślała, że będzie się upierał i chciał dalej jechać, ale łatwo na jej prośbę przystał. 
–  Dobrze.  Właściwie,  jak  na  jeden  dzień  dość  widziałem.  Ale  jutro  jadę  na 
południe.

Zamknięty  w  gabinecie  Hunter  podniósł  słuchawkę,  ale  jeszcze  długo  się 

zastanawiał, nim wystukał numer.

– Kevin Anderson, słucham – odezwał się głos.
–  Hunter.  Co  masz  nowego?  –  Słuchał  ze  zmarszczonymi  brwiami,  robiąc 

notatki.  –  No  dobrze.  Chwilowo  nic  nie  rób.  nic  nie  mów.  Nie  możemy  się 
przedwcześnie zdradzić. Z resztą poczekaj, póki nie wrócę.

– Masz jakieś problemy? – spytał Kevin.
– Można by to tak nazwać. – Ze stojącej obok butelki Hunter nalał sobie whisky 

i wypił jednym haustem. – Miałem drugie spotkanie z Bullem Jonesem.

– Czy on już wie, kim jesteś? – Kevin był zaniepokojony.
– Nie. O naszym małżeństwie wiedzą tylko tutejsi i bliscy znajomi. Jones, kiedy 

się dowie, może stanowić przeszkodę. W zależności od tego, co zechce powiedzieć.

– Co mam wobec tego zrobić?
– Przyślij mi jego wszystkie akta. Nocnym ekspresem.
– Tak jest. A co potem? Chcesz, żeby... zniknął?
– Nie – odparł Hunter po chwili zastanowienia. – Nie czyń nic. Jeśli zaczniemy 

za wcześnie, cały plan diabli wezmą.

– Rozumiem, szefie.
– Dziękuję, Kevin. Cześć.
Po  odłożeniu  słuchawki  Hunter  jeszcze  raz  nalał  sobie  whisky,  a  potem 

background image

wpatrzony  w  sufit  zamyślił  się.  Czas  położyć  się  u  boku  pięknej  oblubienicy. 
Najwyższy czas wziąć w ramiona tę cudowną istotę i... tak zasnąć. Wypił whisky, 
mając nadzieję, że go trochę otępi. W każdym razie to, co powinno spoczywać w 
otępieniu... Cierpliwości! Jeszcze trochę. Ona  już wkrótce będzie jego. Spełni się 
marzenie.

background image

Rozdział 6

Nastał  kolejny  poranek.  O  świcie  Leah  obudziła  się  w  ramionach  Huntera. 

Pamiętając  przestrogę  z  poprzedniego  dnia,  zanim  zeszła  do  kuchni  po  jabłko  i 
cukier, ubrała się. Biegnąc w stronę płotu, już gwizdała na ogiera. Ale zobaczyła 
tylko  umykającą  sarenkę  i  zajęczą  rodzinę,  kicającą  przez  pastwisko.  Gwizdanie 
wystraszyło  zwierzynę,  ale  nie  przywołało  Marzyciela.  Wdrapała  się  na  płot  i 
czekała.  Sądząc,  że  smaczna  koniczyna  okazała  się  bardziej  kusząca  od  jabłka, 
sama  zaczęła  je  podgryzać.  Słońce  wznosiło  się  tego  poranka  jakby  szybciej, 
rozsyłając gorące promienie  na łąki  pełne polnego kwiecia. To była jej ukochana 
pora dnia tej najcudowniejszej pory roku.

Za plecami trzasnęła gałązka. Nie odwracając się, spytała:
– Tu jest pięknie, prawda?
– Pięknie – Hunter oparł się tuż obok o górną żerdź. – Nie słyszę dziś oskarżeń 

o podchodzenie cię i zaskakiwanie.

– Słyszałam trzaśniecie drzwi kuchennych.
– Pewno stąpałem głośno buciorami, idąc przez podwórze?
–  Już  miałam  ochotę  zareagować,  skoro  jednak  byłeś  tak  dżentelmeński, 

zapowiadając swoje przybycie...

– Dziękuję za komplement. Marzyciel coś od ciebie stroni.
– Dziwne. – Rzuciła ogryzek jabłka na trawę. – Nie odpowiedział na wołania. 

Ponieważ  jednak  jedziemy  na  południowe  pastwisko,  powinniśmy  go  tam 
zobaczyć.

Zeskoczyła z płotu. Chciała już mieć za sobą tę inspekcję rancza. Jeśli wyruszą 

wcześniej, to może im się uda nie spotkać Jonesa.

– Jeszcze nie jestem gotów. – Chwycił ją za ramię. – Jeszcze nie jestem gotów 

– powtórzył.

– Dlaczego? Coś się stało? – Była niespokojna. Przeczuwała coś niedobrego.
– Owszem... Znowu umknęłaś dziś rano. – Mówił miękko i łagodnie, choć było 

w tym coś karcącego.

Zesztywniała.  Zgodziła  się  z  nim  sypiać,  ale  nie  było  mowy,  w  jakich 

godzinach.

– Czy to stanowi jakiś problem? – spytała niemal groźnie.
– Owszem, stanowi. Bardzo mi się to nie podoba. Od jutra masz rozpoczynać 

dzień w moich ramionach.

background image

Uwolniła rękę i cofnęła się o krok. Jego intensywne spojrzenie zawierało coś... 

od czego zabiło jej żywiej serce. Ale odpowiedziała ostro:

– Co to dla ciebie za różnica, czy jestem, czy mnie nie ma, kiedy się obudzisz?
– Jeśli obudzisz mnie jutro rano, to się dowiesz. – Wydawał się rozbawiony jej 

pytaniem.

Wiedziała,  co  Hunter  ma  na  myśli,  ale  to  nie  oznaczało,  że  zechce 

podporządkować się jego żądaniu.

–  Całą sprawę rozważę z należytą uwagą  – odparła lekko.  –  Niemniej pragnę 

zauważyć, że lubię mieć poranki dla siebie.

–  Możesz  mieć  dla  siebie  nieco  późniejszą  porę.  Ale  nie  świt.  Świt  chcę 

spędzać  w  twoim  towarzystwie.  Wyłącznie  w  twoim.  Bez  świadków...  koni  i 
zajęcy. Nie wiesz o tym, że każde małżeństwo potrzebuje trochę intymności?

Czyżby  nadeszła  chwila  ostatecznej  rozgrywki?  Jeśli  dobrze  zrozumiała,  to 

następnego  dnia  o  świcie  miała  ostatecznie  wypełnić  obowiązek  małżeński, 
konsumując  tym  samym  zawarty  kontrakt.  No  cóż,  właściwie  to  się  do  tego 
zobowiązała,  składając  przysięgę  przed  pastorem.  Wcześniej  czy  później...  Na 
nieszczęście perspektywa owego „wcześniej” budziła w niej strach przed utratą tej 
ostatniej  cząstki,  której  on  jeszcze  nie  posiadł.  Bała  się  po  prostu  tego,  że  kiedy 
posiądzie jej ciało, to posiądzie i jej serce.

Zaczerpnęła głęboko powietrze, zanim powiedziała:
– Zgoda. Świty mogą być nasze...
– Później porozmawiamy o popołudniach i wieczorach.
– Hunter...
– A teraz do pracy – przerwał jej z wesołą iskierką w oczach. – Zostały jeszcze 

jakieś drożdżówki Inez?

– Cała masa. Inez zaopatrzyła nas jak na oblężenie, zaraz przyniosę.
– I weź przy okazji termos kawy. Ja osiodłam konie.
Po  piętnastu  minutach  jechali  na  południe  wzdłuż  ogrodzenia.  Siwek  Huntera 

zachowywał się niespokojnie i nerwowo. Hunter dawał sobie z nim radę, niemniej 
miał  niecodzienne  trudności  z  normalnie  opanowanym  koniem.  Jakby  dla 
towarzystwa, klacz Leah także zaczęła się niespokojnie kręcić.

–  Może  jest  coś  w  powietrzu.  Ladyfinger  nigdy  się  tak  nie  zachowuje  –

zauważyła Leah.

–  Coś  je  po  prostu  przestraszyło –  zgodził  się  Hunter.  –  Mieliście  tu  ostatnio 

ślady kuguara?

–  Żadnych!  –  Leah  poczuła  niepokój.  Czy  się  coś  nie  stało  Marzycielowi?  –

background image

Zima  nie  była  ostra.  Kuguary  nigdy  nie  podchodzą  tak  blisko,  jeśli  nie  mają 
większego problemu z wyżywieniem. – Uspokajała raczej siebie niż Huntera, który 
zauważył jej zdenerwowanie.

– Nie twierdzę, że to kuguar. Po prostu wymieniłem to jako jedną z możliwych 

przyczyn. Może być wiele innych. Ale miej oko na wszystko.

Jechali  dalej  w  milczeniu.  Leah  była  przygnębiona,  ale  czujna.  Zupełnie  nie 

rozumiała zachowania koni.

Po  paru  kilometrach  Hunter  zatrzymał  się  przy  oberwanych  drutach 

kolczastych.

– Tu się zaczyna teren Konsorcjum Lyon? – spytał.
– Tak.
– Prosisz się o kłopoty, pozostawiając tak ogrodzenie. Jedna krowa przejdzie, 

reszta za nią i przez tydzień będziesz je zbierała, uganiając się po pagórkach rancza 
Circle P. To pierwsza rzecz do natychmiastowej naprawy w poniedziałek.

– A Buli Jones? – spojrzała pytająco.
–  Zajmę się  nim –  rzucił  krótko.  –  Myślę,  że  szybko  zrozumie,  w  czym  leży 

jego interes.

Do południa prawie wszystko objechali. Osiągnąwszy szczyt kolejnego pagórka 

nagle  ujrzeli  źródło  niepokoju  koni.  Ogrodzenie  miedzy  obu  ranczami  leżało  na 
ziemi.  Na  stromym  zboczu,  należącym  do  rancza  Circle  P,  czyli  do  Konsorcjum 
Lyon, pasł się Marzyciel. Towarzyszyła mu obca klacz.

Hunter zatrzymał konia i rzucił spojrzenie w stronę Leah.
– To zdaje się ten ogier, którego wczoraj rano karmiłaś?
– Nie poznajesz?
– Nie poznaję – odparł sucho. – Bo wczoraj patrzyłem na coś innego, a nie na 

konia...

– Co? Na co... ? – Nagle zrozumiała i spłoniła się.
Patrzył na „coś innego”! Patrzył na nią w tej przeklętej koszuli nocnej. Ale to w 

tej chwili nie jest istotne.

– Co za różnica, czy to ogier, czy nie ogier?
–  Wielka  różnica.  Znam  niewiele  wałachów,  które  zwalają  płoty,  żeby 

przedostać  się  do  klaczy.  Natomiast  ogiery  są  bardzo  do  tego  skore.  –  Przesunął 
kapelusz na tył głowy, zastanawiając się prawdopodobnie nad tym, co teraz zrobić.

Leah natomiast nie wykazała najmniejszego wahania. Dla niej wybór był jasny. 

Nie  zastanawiając  się  nad  konsekwencjami,  spięła  konia  i  pognała  w  kierunku 
Marzyciela.  Właściwie...  chciała  pognać,  reakcja  Huntera  była  bowiem  tak 

background image

błyskawiczna,  że  nie  zdążyła  się  na  dobre  rozpędzić,  kiedy  dopadł  ją  i  zagrodził 
drogę kilkanaście metrów za ogrodzeniem.

–  Co  ty  wyrabiasz!  –  krzyknął,  łapiąc  za  cugle  i  zmuszając  klacz  do 

zatrzymania się.

Leah nie próbowała się przeciwstawić w obawie o zranienie pyska Ladyfinger.
–  O  co  ci  chodzi?  Przecież  to  chyba  jasne,  że  chcę  odprowadzić  Marzyciela. 

Pośpieszmy się. Nie ma wiele czasu.

– Ty chyba nie mówisz poważnie? – Patrzył zdumiony.
– Bardzo poważnie. – Ladyfinger zaczęła stawać dęba, ale parę łagodnych słów 

i  delikatne  głaskanie  po  karku  szybko  ją  uspokoiły.  –  Jeśli  Buli  Jones  znajdzie 
Marzyciela  na  swoim  terenie,  to  zacznie  strzelać,  zanim  przyjdzie  mu  do  głowy 
spytać,  czyj  to  koń.  Muszę  go  uratować! Nie  przeszkadzaj  mi!  –  Zebrała  wodze, 
chcąc się wyrwać.

Przewidując  jej  zachowanie,  Hunter  zacisnął  dłoń  na  kółku  wędzidła, 

uniemożliwiając klaczy nagłe szarpnięcie się.

– Jeśli zechcesz łapać ogiera w tym stanie na lasso, to on rzuci się i może cię 

zabić. Ale nie uda mu się to, bo ja zabiję go pierwszy...

Postanowiła więc pójść pieszo do Marzyciela.
– Tracimy cenny czas, Hunter...
– Właśnie. I tym gorzej dla ogiera. Są dwie możliwości. Albo będziesz mi się 

przeciwstawiała i w tym przypadku twój Marzyciel zostanie tam, gdzie jest, już na 
zawsze, albo...

– Albo? – powtórzyła niecierpliwie, gdy Hunter zamilkł.
–  Albo  zrobisz  to,  co  ci  powiem,  i  wtedy  będzie  szansa  wydobycia  konia  z 

opałów. I jeślibyś zrobiła coś równie głupiego, jak stanięcie między Marzycielem a 
jego klaczą, to ja nie ręczę za siebie.

– Ty nie ręczysz za siebie... ! – Nie próbowała nawet tłumić złości. – Za zbyt 

wiele  rzeczy  nie  ręczysz!  Powiedziałeś  dokładnie  to  samo  na  temat  chodzenia  w 
koszuli  nocnej.  A  cóż  takiego  zwalnia  cię  z  ręczenia  za  siebie,  jeśli  podejdę  do 
Marzyciela? Albo jeżeli zrobię coś, co ci się nie spodoba?

– Spróbuj, a będziesz pierwsza, która się dowie, co mnie zwalnia i jakie są tego 

konsekwencje. I nie radzę ryzykować.

Chciała mu ostro odpowiedzieć, ale uciął dyskusję:
– Moje czy twoje? Decyduj się!
Miała  ochotę  powiedzieć  mu,  żeby  sobie  poszedł  do  diabła.  Kiedy  jednak 

zerknęła na Marzyciela, zrozumiała, że nie ma wyboru.

background image

– Twoje – odparła. – Czy to będzie trudne?
–  Zależy  od  tego,  od  jak  dawna  jest  tutaj  z  klaczą.  Miejmy  nadzieję,  że  od 

świtu, i że już... wyładował swoją energię. Przynajmniej częściowo.

Przyglądała się pozornie spokojnemu zwierzęciu.
–  Sądząc  z  jego  zachowania,  owej...  energii  wiele  mu  nie  pozostało  –

zauważyła.

–  Zobaczymy.  –  Hunter  nie  był  wcale  tego  pewien.  –  Przywiąż  Ladyfinger 

gdzieś  na  uboczu  i  stań  p?*.  y  płocie.  Ja  spróbuję  złapać  klacz  na  lasso  i 
sprowadzić  ją  tutaj.  Marzyciel  za  nią  pójdzie.  Gdy  tylko  zwierzęta  znajdą  się  po 
naszej stronie, podniesiesz płot. Kilka drutów. Dasz radę?

– Dam.
– Gdyby nastąpiły jakiekolwiek komplikacje, mówię: jakiekolwiek, to masz się 

odsunąć  i  nie  ingerować,  ani  gestem,  ani  słowem.  –  Wpatrywał  się  w  nią 
poważnymi, troskliwymi oczami. – Wszystko jasne?

– Jasne, szefie. – Usiłowała zbagatelizować sytuację.
Przywiązała  Ladyfinger,  wciągnęła  grube  robocze  rękawice,  zatknęła  za  pas 

narzędzia do stawiania ogrodzeń – kombinowany młotek, obcinacz i podważacz –
schowała do kieszeni kilka ogrodzeniowych ćwieków i stanęła na linii płotu.

– Jestem gotowa – obwieściła.
Nacisnął na głowę kapelusz, odczepił lasso i zaczął powoli zjeżdżać z pagórka. 

Nie chcąc drażnić Marzyciela i naruszać jego „praw nabytych”, trzymał się z dala 
od klaczy. Leah dygotała z podniecenia. Wiedziała, że Hunter liczy na to, że ogier 
ułatwi  mu sytuację,  odchodząc  nieco  w bok.  Tak  czy inaczej,  złapanie klaczy  na 
lasso nie będzie łatwe.

Hunter  stał  w  miejscu  i  czekał.  Okazja  pojawiła  się  po  dziesięciu  minutach. 

Wtedy  zakręcił  lasso  i  puścił...  Leah  wstrzymała  oddech.  Trafił!  Doświadczenie 
kazało  mu  natychmiast  zaciągnąć  mocno  pętlę,  nim  Marzyciel  zorientuje  się  w 
sytuacji.  Okręcił linkę  parę  razy  na  przodzie siodła i  ruszył pod  górę,  ciągnąc  za 
sobą klacz.

Zwierzę  próbowało  się  opierać.  Stawało  dęba,  przebierając  kopytami  w 

powietrzu.  Ciągnięcie  na  lassie  konia,  który  pragnie  iść  akurat  w  przeciwnym 
kierunku, jest bardzo trudne, a do tego ciągnięcie pod górę jest prawie niemożliwe. 
Do miejsca, w którym stała Leah dochodziły przekleństwa Huntera pomieszane ze 
słowami  zachęty  dla  klaczy,  skrzypienie  siodła  oraz  zmęczone  prychanie  siwka, 
wspinającego się kroczek po kroczku na pagórek.

Kiedy klacz była już w połowie drogi, ogier zorientował się nagle w sytuacji. 

background image

Zarżał oburzony i popędził za nią.

Siwek  Huntera  nie  potrzebował  lepszej  zachęty.  Jednym  spojrzeniem  ocenił 

zagrożenie  ze  strony  rozpędzonego  ogiera  i  potroił  wysiłki.  Ciągnięta  na  lassie 
klacz  nie  potrafiła  zwiększyć  oporu,  wobec  czego  całkowicie  z  niego 
zrezygnowała. Marzyciel dopadł uciekających. Nie napadł na Huntera, lecz zaczął 
podskubywać klacz,  która,  mając być  może  już  dość  jego  amorów, też  popędziła 
pod górę, wyprzedzając jeźdźca z lassem. Hunter ledwo zdołał odskoczyć na bok.

– Uwaga, Leah! Szykuj się do napinania drutów!
Klacz i ogier wpadły na ranczo Hampton, Hunter puścił lasso.
–  Szybko  podnoś,  zanim  zmienią  zdanie!  –  krzyknął,  ustawiając  się  między 

Leah  a  Marzycielem,  który  kręcił  się  niespokojnie,  jeszcze  niezdecydowany,  czy 
pokarać  intruzów,  czy  też  umykać  z  żywą  zdobyczą.  Hunter  siedział  na  koniu 
spięty, przygotowany na każdą ewentualność.

Leah,  nie  tracąc  ani  sekundy,  zaczęła  przybijać  pierwszy  drut  do  słupa. 

Oczywiście to by jeszcze nie powstrzymało ogiera, gdyby chciał koniecznie wrócić 
na ranczo Circle P.

Przenikliwym  rżeniem  Marzyciel  obwieścił  odwrót  i  przepędził  swoją 

wybrankę  na  odległy  skraj  pastwiska.  Widząc,  że  niebezpieczeństwo  dla  Leah 
minęło, Hunter zsiadł z konia i przywiązał go do słupa ogrodzeniowego.

– A gdzie jest Ladyfinger? – zapytał.
– Zerwała uprząż i wzięła nogi za pas. Pewno doszła do wniosku, że Marzyciel 

jest zbyt rozochocony i nie chciała ryzykować.

– Będziesz musiała jechać ze mną – oświadczył. – Skończmy szybko reperację 

ogrodzenia i wracajmy.

– Tak jest.
Wolała  nie  ryzykować,  póki  Hunter  trochę  nie  ochłonie.  Widać  było,  że  jest 

jeszcze bardzo wzburzony. Zaczęli podnosić pasma kolczastego drutu i przybijać je 
do słupków. Po pewnym czasie Leah spytała:

– A co zrobimy z klaczą z rancza Circle P?
–  Nic  nie  zrobimy.  Kiedy  przestanie  być  kością  niezgody,  przepuszczę  ją  na 

drugą stronę.

– A Buli Jones?
Twarz Huntera rozjaśniła się uśmiechem.
– Dostanie rachunek za jej zapłodnienie przez ogiera pierwszej klasy. A propos, 

czy on jest już ujeżdżony?

– Jeszcze nie, ale...

background image

– Jest dziki? – Hunter wyprostował się. – Pozbywamy się go!
– Chyba żartujesz?
–  Mówię  poważnie.  Jest  niebezpieczny  i  nie  mogę  pozwolić  na  narażanie 

twojego życia.

–  No,  to  się  pozbądź  wszystkich  byków,  krów  i  innych  zwierząt  z  rogami  i 

zębami. Mogę się na nie nadziać albo mnie któreś ugryzie – odparła ironicznie. –
Każde zwierzę może być w pewnych okolicznościach niebezpieczne. Nawet polna 
mysz.

–  Pozbywamy  się  ogiera  –  powtórzył.  –  To  powinno  na  razie  wystarczyć.  Z 

myszami zrobimy próbę.

Jakże miała  mu  wytłumaczyć, czym jest  dla niej  Marzyciel? Przecież by  tego 

nie  zrozumiał.  Ona także nie  mogła pojąć tej  magnetycznej siły, która ją do  tego 
zwierzęcia  przyciąga.  Wiedziała  tylko,  że  jest  jej  nieodzowny,  spełnia  jakieś 
nieokreślone  marzenie,  stanowi  symbol  wolności  i  niezależności.  Marzyła  też  o 
tym,  by  móc  go  dosiąść,  ale  jednocześnie pragnęła,  by  nigdy  nie  dał  się  w  pełni 
ujarzmić  człowiekowi.  Tak  jak  sama  pragnęła  posiadać  choćby  cząstkę podobnej 
wolności.

Wyprostowała  się,  otarła  z  czoła  pot  i  patrząc  Hunterowi  prosto  w  oczy, 

powiedziała spokojnym głosem:

– Nie pozbywaj się tego ogiera. On dla mnie wiele znaczy.
– Jeszcze jeden podopieczny?
–  W  pewnym  sensie.  Wzięłam  go,  kiedy  był  nie  chciany  I  groziło  mu 

wyrzucenie.  Chyba  w  młodości  był  źle  traktowany  i  stąd  to  jego  dzikie 
zachowanie.

– Słabo go bronisz. To, coś powiedziała, przemawia raczej na jego niekorzyść. 

Prawie  mnie  przekonałaś,  że  on  może  być  bardzo  niebezpieczny.  Poza  tym 
spełniłem  już  prośbę  dnia.  Sama  powiedziałaś,  że  to  już  ostatnia  rzecz,  o  którą 
prosisz.

– Stał oparty o słupek, kropelki potu lśniły mu na karku, czarne włosy oblepiały 

czoło.

– Wiem, pamiętam. – Chwilowe wstrzymanie wymówień ludziom było dla niej 

bardzo ważne. Ważny był też Marzyciel. Chociaż w zupełnie inny sposób. To były 
sprawy  nieporównywalne.  –  Nie  proszę  cię  o  żadne  ustępstwo.  Proszę  o 
kompromis. Potrzebuję Marzyciela dla dobrego samopoczucia.

– Mówiła bez emocji, rzeczowo, przekonywająco.
Wahał się. Wreszcie skinął głową.

background image

– Miesiąc. Jeśli w ciągu miesiąca uda mi siego ujeździć bądź nauczyć dobrych 

manier  to  niech  zostanie.  Ale  pod  warunkiem,  że  teraz  będziesz  się  trzymała  od 
niego z daleka, zgoda?

– Zgoda! – odparła rozpromieniona.
– I już chyba dosyć na dziś ustępstw. Teraz wsiadaj!
– A Ladyfinger? – Uśmiechnęła się szelmowsko.
– Nie zapomniałem. Chwilowo jedziemy razem.
Boże drogi, uczepiona Huntera, tyle kilometrów! Długa to będzie droga. Bardzo 

długa.

Następnego poranka już zaczęła cichutko wyślizgiwać się z łóżka, kiedy sobie 

przypomniała  o  danej  Hunterowi  obietnicy.  Ułożyła  się  więc  z  powrotem, 
podciągając  prześcieradło  pod  samą  brodę.  Hunter  najwidoczniej  już  nie  spał  i 
czekał przyczajony. Zerwał prześcieradło i porwał Leah w objęcia.

– Witaj, żono! – szepnął jej do ucha.
–  Witaj  –  odparła  nieco  niepewnie,  przekonana,  że  Hunter  zaraz  zacznie  się 

narzucać. W pewnym sensie miałby  pełne prawo, jako że wytargowane przez nią 
czterdziestoośmiogodzinne  moratorium  upłynęło  poprzedniego  wieczoru. 
Tymczasem jej małżonek wczepił tylko palce dłoni w jej włosy, drugą ręką objął ją 
w pasie i zamknął oczy, szykując się do drzemki. Chyba udaje, że ma zamiar spać, 
pomyślała.

– Już wstało słońce – mruknęła, oczekując jakiejś, no... interesującej reakcji.
–  Mmm  –  odmruczał  i  potarł  nosem  jej  policzek.  –  Świt  ma  być  spędzany 

wspólnie, w ciszy i w spokoju. Zapomniałaś?

–  Nic  nie  zapomniałam.  –  Czuła,  •  .  e  głos  jej  lekko  drży.  Chciałaby,  żeby 

wreszcie stało się to, co ma się stać. – Tylko że powiedziałeś, iż ten wspólny świt 
ma  stanowić  jakąś  różnicę.  Chwilowo  jedyną  różnicą  jest  niezrobienie  tego,  co 
powinnam rano zrobić.

–  Robota  może  poczekać.  Odpręż  się,  jesteś  spięta,  sztywna  ja  deska.  –

Ponownie  ją  objął  obiema  rękami  i  przygarnął  do  siebie.  Oparł  podbródek  na 
czubku jej głowy. – Może coś powiesz?

– Co mam powiedzieć? – Czego on oczekiwał? Wyznań, pojękiwań, żądań? A 

może  jej  odezwanie  będzie  pretekstem  do  czegoś  innego,  do  czego  w  niecny 
sposób Hunter się szykuje? – Co mam mówić? Na jaki temat? – spytała.

– Na jaki chcesz. Mów cokolwiek ci przyjdzie do głowy.
– No, to zaczynam – obwieściła. – Co masz zamiar robić dziś rano?

background image

– Wezmę się za Marzyciela.
– No, a płot między nami a Circle P? – Leah w pełni zdawała sobie sprawę, że 

jej  pytania  absolutnie  nie  pasują  do  pozycji,  w  jakiej  się  znajduje.  W  objęciach 
męża pyta o płoty!

– Będzie dziś zreperowany.
–  Ale  zachowuj  ostrożność.  –  Bała  się  o  niego,  chociaż  nie  była  pewna,  czy 

powinna mu to mówić. – Nie ufam Bullowi.

– Nie martw się, dam sobie z nim radę.
– Chodzi mi tylko... – przerwała, uświadamiając sobie, że w trakcie tej krótkiej 

rozmowy obróciła się w jego ramionach i ma twarz przy jego twarzy.

– Chodzi ci tylko o to, żeby mi się nic nie stało, tak? – Odsunął kosmyk włosów 

z jej czoła. Wodził palcem wokół jej ust. – Będę się bardzo, bardzo pilnował.

I  pocałował  ją.  Od  razu  zareagowała,  rozchylając  skwapliwie  usta.  Jego 

pocałunek  stał  się  gorętszy,  namiętniejszy,  natarczywszy.  Wyczuł  chwilę 
kapitulacji  i  wtedy  położył  ją  na  plecach.  Po  chwili  legł  na  niej  całym  ciężarem 
ciała.  Leah  ciężko  dyszała,  w  głowie  miała  przecudowny  zamęt.  Hunter  ukląkł  i 
zaczął rozpinać jej koszulę nocną. Przez przymrużone oczy patrzyła na siedzącego 
na  niej  okrakiem  mężczyznę.  Dumny  zdobywca,  rycerz  dawnych  czasów, 
wojownik, który konsumuje łup. I jest ślepy na niewieście łzy. Ale jej się przecież 
wcale nie chce płakać! Czuje się prawie szczęśliwa! Rozpiął wszystkie guziczki, a 
było  ich  wiele.  Podziwiała  go  za  cierpliwość.  Jednym  ruchem  zerwał  z  niej 
koszulę. Tu już nie był cierpliwy. Zaskoczył ją.

Instynktownie sięgnęła po prześcieradło, żeby się przykryć, ale przeszkodził jej, 

więc zaczęła z nim walczyć. Przeraził ją wyraz jego oczu. Wiedziała, że powinna 
puścić  prześcieradło,  że  zasłanianie się  nie  ma sensu.  Ogarnęła  ją  jednak  panika, 
zagłuszając wszystkie inne myśli i doznania.

– Nie! – wyrwało się jej z ust, nim powstrzymała krzyk.
– Co ty wyrabiasz, Leah? Co się z tobą dzieje? – wybuchnął. – Przecież wiesz, 

jak  nam  było  dobrze  w  przeszłości.  Tak  samo  dobrze,  a  nawet  lepiej  może  być 
teraz. Przecież ja nie chcę ci zrobić nic złego! Zmiłujże się nad sobą i nade mną!

– Ja to wszystko wiem – wydusiła przez łzy. – Tylko że ja nic na to nie mogę 

poradzić. To jest silniejsze ode mnie. Moje uczucia pozostały niezmienne, ale... Nie 
potrafię się zmusić do czegoś tylko dlatego, że ty chcesz...

– A ty nie chcesz? – warknął. I dłonią przykrył jej pierś.
– Jeśli tak uważasz, to  tylko się oszukujesz,  moja miła.  Ooo, mam tego  w tej 

chwili wyraźny dowód... – Delikatnie uszczypnął twardniejącą sutkę.

background image

– Nie mogę – wyjąkała przerażona sobą.
Jakżeby  chciała odciąć się od dręczącej ją  myśli,  że jemu  chodzi  wyłącznie o 

osobisty  triumf,  o  odegranie  się  za  doznane  krzywdy.  Jakżeby  chciała  móc  się 
otworzyć,  oddać  jego  pieszczotom,  przeżywać  wraz  z  nim  cudowne  chwile, 
których  wspomnienie  ciągle  było  żywe.  Coś  jej  jednak  nakazywało 
powściągliwość.  Hunter  otrzymał  już  tyle.  A  raczej  tyle  wziął.  Nie  wolno  mu 
pozwolić zabrać reszty. Jeszcze nie!

–  Rozluźnij  się,  zaufaj  mi...  –  mówił  głosem  pełnym  pożądania.  –  Wiem,  że 

sama tego pragniesz. Nie opieraj się.

–  Nie  chcę  być  pionkiem”„  w  twojej  grze.  Tobie  chodzi  o  wyrównanie 

rachunków. Ja to czuję, ja to wiem – odparła brutalnie. – Masz swoje ranczo, ale 
jeszcze nie masz mnie I tak łatwo mnie nie zdobędziesz. I nie takim podejściem.

– Co masz do zarzucenia podejściu? – Pochwycił jej dłoń i poprowadził ją po 

swoim ciele. – Tak, dotykaj mnie, dotykaj. Czy teraz możesz powiedzieć, że jestem 
ci obojętny lub...

Jej palce posłusznie wędrowały po gorącej skórze mężczyzny. Nie potrafiła się 

oprzeć miłemu uczuciu.

– Jeśli cokolwiek do mnie czujesz, to wyraź to słowami – poprosiła płaczliwie. 

– Powiedz mi, że nasze kochanie ma być nie tylko aktem płciowym... że chodzi nie 
tylko o seks... I powiedz z ręką na sercu, że jakaś cząstka ciebie nie pragnie jedynie 
rewanżu za przeszłość... – Do oczu napłynęły jej łzy. – Niech wiem, że nie jestem 
tylko instrumentem zemsty...

Wyrzuciła  to  wszystko  z  siebie  i  poczuła  wielką  ulgę.  Nadeszła  chwila 

ostatecznej  rozgrywki  i  chwila  prawdy.  Hunter  zastygł  nad  nią,  tylko  mocniej 
zacisnął dłonie na jej ramionach. Opuścił nisko głowę, dotykając jej piersi swoim 
jednodniowym zarostem.  Poczuła ukłucie  jakby  tysiąca szpileczek, oblał  ją żar.  I 
nagłe  skojarzenie  –  dotyka  ją  jak  rozpalonym  narzędziem  do  wypalania  na 
zwierzęcej  skórze oznaczeń  przynależności  do  stada.  Po  policzku  stoczyła  się  jej 
łza.  Oto  otrzymała  odpowiedź!  Zaryzykowała  i  przegrała.  Jego  milczenie 
potwierdziło  wszystkie obawy. Określiło lepiej, niż  uczyniłyby to  słowa,  jakie  są 
jego motywacje. Nie przejrzyste i czyste, nie inspirowane przez miłość.

– Mógłbym wziąć cię siłą – odezwał się ochrypłym głosem.
Miała nadzieję, że przemawia przez niego wyłącznie chwilowa frustracja.
–  Powiedziałeś  mi  niedawno,  że  niepotrzebna będzie  ci  siła.  Czyżbyś zmienił 

zdanie?  –  Chciała  się  spod  niego  wyślizgnąć,  ale  ją  powstrzymał.  –  Biorąc  mnie 
siłą, nie polepszysz naszych stosunków – tłumaczyła mu.

background image

–  A  właśnie  że  tak.  Bardzo  polepszę.  Ponadto  gotów  jestem  założyć  się  o 

wszystko,  co  posiadam,  że  ty  polepszysz  tym  swoją  sytuację  w  tym  sensie,  że 
znikną na przyszłość twoje opory. Staniesz się normalniejszą kobietą.

Nie  mogła  zaprzeczyć,  że  Hunter  ma  dużo  racji  w  tym,  co  mówi.  Obróciła 

twarz do poduszki, roniąc łzy bezsilności.

– Przykro mi. Tak bym chciała oddać ci się i pomyśleć sobie, że doskonale, jest 

już  po  wszystkim.  Nie  mogę,  nie  mogę!  Nie  potrafię  obojętnie  dokonywać  aktu 
miłości...

–  Obojętnie?  –  zdumiał  się.  –  Nie  dostrzegam  żadnej  obojętności,  gdy  cię 

całuję. Potrzeba jedynie, abyś powiedziawszy a, powiedziała be.

Odwrócił ku sobie jej zapłakaną twarz.
–  Przecież  dobrze  wiesz,  że  zostaniemy  kochankami  –  dodał.  –  Jest  nam  to 

pisane, jest postanowione. Co więcej, jest w trakcie urzeczywistniania się. W jakim 
celu  hamować  naturalny  proces?  Przecież  wiem,  że  niedługo  będziesz  chciała 
mojej pieszczoty. Już teraz jej pragniesz.

– Nieprawda – skłamała.
Hunter wiedział, że kłamie. Niespodziewanie łagodnym ruchem otarł łzy z jej 

policzków. Podziałało to na nią kojąco.

–  Nie  będę  dalej  nalegał.  Tym  razem  nie  będę.  Ale  nie  składam  żadnych 

obietnic na przyszłość.

Stoczył się z niej i wstał z łóżka... pozostawiając Leah z jej własnymi myślami i 

świadomością, że nie ma na to  odpowiedzi. Wkrótce jej  własne ciało zdradzi ją i 
ona nie znajdzie w sobie dość siły, by mu się oprzeć. I wtedy on wygra.

Wkrótce potem udała się na wybieg, gdzie Hunter pracował nad Marzycielem. 

Nie była jedynym świadkiem. Pod płotem siedziały dzieci Inez Arroya, a na płocie 
kilku  pracowników.  Wszyscy  byli  ciekawi  zetknięcia  się  nowego  pana  ze 
zwierzęciem.  Musieli  być  zawiedzeni,  jeśli  spodziewali  się,  że  będzie  chciał  po 
prostu  dosiąść ogiera i  siłą przełamać  jego opór.  Hunter wziął derkę spod siodła, 
dał  ją  koniowi  powąchać,  a  następnie  rzucił  mu  ją  na  grzbiet.  Jednocześnie 
rozmawiał z  nim, wypowiadając poszczególne słowa stanowczo, ale  spokojnym i 
opanowanym głosem.

Słysząc  ten  głos  i  patrząc  na  pieszczotliwe  głaskanie  trzymanego  na  lassie 

zwierzęcia,  Leah  pomyślała  sobie,  że  Hunter  bardzo  podobnie  postępował 
niedawno  z  nią  w  sypialni.  Przyglądając  się  teraz,  nie  miała  wątpliwości,  kto 
zwycięży w tym pojedynku, w którym orężem była siła woli. Kto zwycięży tu, na 

background image

wybiegu, i tam, na małżeńskim łożu.

Skończywszy  pierwszą  lekcję  czy  też  batalię  z  Marzycielem,  Hunter  spędził 

resztę  dnia  z  załogą  przy  pracach  niezbędnych  dla  jak  najszybszego  ratowania 
rancza.

I  tak  mijały  dni.  Leah  czuła  się  coraz  lepiej.  Było  jej  znacznie  lżej  znosić 

wspólne życie. Hunter nie napierał, nie był natrętny, wprost odwrotnie – okazywał 
tylko czułość. A przede wszystkim nie usiłował wprowadzić rewolucyjnych zmian 
na ranczu. Zrobił to, co obiecał: dał załodze szansę.

Tak w każdym razie się wydawało, aż któregoś dnia Inez przyleciała do Leah, 

wykrzykując:

– Senora, senora, szybko! Biją się.
Leah  zeskoczyła  z  konia,  którego  właśnie  ujeżdżała  na  wybiegu  i  przecisnęła 

się między prętami płotu.

– Co się stało? Gdzie?
– Za stajnią.
Pobiegła  we  wskazanym  kierunku.  Zobaczyła  leżącego  w  pyle  mężczyznę. 

Jeden  z  jej  podopiecznych,  któremu  chciała  pomóc.  Potężnej  budowy 
dziewiętnastolatek imieniem Orrie. Nad nim stał Hunter z zaciśniętymi pięściami. 
Pozostali pracownicy tworzyli koło w pełnej szacunku odległości.

Była  przerażona,  że  Hunter  bije  człowieka,  w  dodatku  jeszcze  tak  młodego  i 

niedoświadczonego.

Dostrzegł ją kątem oka.
– Wracaj do siebie, Leah! – wykrzyknął. – To nie twoja sprawa. Nie wtrącaj się.
Orrie podniósł się i odsunął poza zasięg pięści Huntera.
–  On  mnie  wyrzucił,  panno  Hampton.  A  nie  miał  żadnego  powodu.  Musi  mi 

pani pomóc, panno Hampton...

Zdezorientowana,  przenosiła  wzrok  z  Orriego  na  Huntera  i  z  powrotem.  Nim 

zdołała otworzyć usta, Hunter powtórzył:

– Nie wtrącaj się do tej sprawy, Leah!
– Musi pani coś zrobić, panno Hampton – jęczał Orrie. – Jemu tak nie wolno 

robić. On tu próbuje wszystko zmienić.

–  Chyba  się  mylisz,  Orrie  –  powiedziała.  –  Pan  Pryde  zobowiązał  się  dać 

każdemu  szansę,  by  pokazał,  co  potrafi.  Nie  mógł  cię  wyrzucić  bez  powodu. 
Każdy,  kto  rzetelnie  wykonuje  pracę,  może  zostać.  –  Spoglądała  na  twarze 
gapiących się, szukając aprobaty swoich słów. – Taka była umowa...

background image

Orrie wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu.
– Więc pan Pryde nakłamał pani i nam, bo mnie wylał. Lenny też ma odejść. I 

jeszcze kazał, żeby Mateo oddał konie...

– Chyba nie zrobiłeś tego, Hunter? – spytała.
–  Zrobiłem.  I  tak  zostanie.  –  Zwrócił  się  do  pozostałych  mężczyzn:  –  Już 

otrzymaliście dyspozycje. Możecie odejść.

W milczeniu wszyscy się rozeszli.
Orrie patrzył na Leah smutnym, patetycznym wzrokiem.
– Pani nie pozwoli, żeby on mnie wyrzucił, prawda, panno Hampton?
– Nazwisko  tej  pani  brzmi  Pryde.  Pani  Pryde  –  pouczył  go  zimno  Hunter. 

Podniósł z ziemi swój kapelusz i otrzepał go z kurzu. – I pani Pryde nie ma tu nic 
do  powiedzenia.  Otrzymałeś  zapłatę,  więcej,  niż  ci  się  należało.  Zapakuj  swój 
śpiwór i zmykaj. Zaraz, dziś!

– Panno Hampton... Pryde... ! – próbował jeszcze.
– Gdybym znała powód... ? – Przeniosła wzrok na Huntera, mając nadzieję, że 

jej odpowie. – Rozumiejąc sprawę...

–  Tu  nie  ma  nic  do  rozumienia  –  przerwał  jej  Hunter.  –  Sprawa  jest  miedzy 

mną, a tym młodym człowiekiem. Raz jeszcze proponuję, abyś wróciła do domu, 
Leah!

– Jak ty do mnie mówisz... ! – Nie ukrywała oburzenia.
–  Leah,  idź  do  domu!  Przeszkadzasz!  –  Mówił  podniesionym  głosem,  na 

pograniczu krzyku. – Powiedz do widzenia Orriemu i wracaj. Zaraz tam przyjdę.

Zabrzmiało to bardziej jak groźba niż obietnica. Stała jeszcze długo, przebijając 

Huntera  spojrzeniem,  zbyt  wściekła,  by  cokolwiek  powiedzieć,  i  zbyt  niepewna, 
czy  jej  interwencja  przyniosłaby  jakikolwiek  rezultat.  No  i  w  co  mogłaby  się 
przerodzić? Wreszcie obróciła się na pięcie i odeszła, czując, że ze wstydu i złości 
palą  ją  policzki.  Najgorsze,  że  tylu  pracowników  obserwowało  ten  incydent, 
chociaż  przy  końcowym  zwarciu  już  nikogo  nie  było.  Hunter  odprawił  ich 
przedtem. Na szczęście, ponieważ była to sromotna porażka Leah.

– Panno Hampton! – usłyszała za sobą płaczliwe wołanie Orriego. – Pani musi 

coś poradzić!

– To nie leży, niestety, w mojej mocy! – odkrzyknęła.
–  I  pozwoli  pani,  żeby  on  mnie  wyrzucił?  Ulega  pani  takiemu  mieszańcowi, 

takiemu... skundlonemu typowi?

Obróciła się i tym razem stanęła, cedząc słowa:
–  Masz  nigdy,  przenigdy  w  mojej  obecności  nie  używać  takich  słów, 

background image

zrozumiano?

Orrie zrozumiał, że popełnił błąd. Chciał go teraz naprawić:
–  Ja  przepraszam,  nie  chciałem...  Jestem  zdenerwowany  i...  Musi  mnie  pani 

zrozumieć. Nie mam gdzie iść...

– Przykro mi. Nic nie mogę na to poradzić. – Ruszyła w stronę domu. I już się 

więcej nie oglądała.

Wbiegła do pokoju i stanęła w oknie, patrząc na odejście Orriego. Hunter także 

obserwował, jak młodzieniec pakuje rzeczy do furgonetki Patricka, który miał  go 
odwieźć do miasteczka. Gdy furgonetka zniknęła w chmurze pyłu, Hunter ruszył w 
stronę domu. Leah widziała jego zaciętą twarz.

Nawet  nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  machinalnie  cofa  się  od  okna. 

Uświadomiło jej to dopiero uderzenie się o kant biurka ojca. Stała za biurkiem, gdy 
drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadł Hunter.

–  Mamy  do  omówienia  pewną  sprawę  –  oświadczył.  –  Aby  raz  na  zawsze 

wszystko stało się jasne...

background image

Rozdział 7

–  Jesteś  zły  –  stwierdziła,  co  w  tych  okolicznościach  nie  było  epokowym 

odkryciem.

– Niezła z ciebie wróżka. – Sztyletował ją spojrzeniem.
–  Ja  też  jestem  zła.  Proponuję,  abyśmy  to  przedyskutowali.  Zbliżył  się 

gwałtownie do biurka, przy którym stała.

. – Ale spokojnie – prosiła.
Odepchnął stojący mu na drodze mahoniowy wieszak.
– Racjonalnie rozważmy... – dodała.
Zaczął obchodzić biurko.
–  Jak  dwoje  cywilizowanych  ludzi...  –  ukryła  się  za  ojcowskim  fotelem.  –

Dobrze?

Kopnął z całej siły fotel, który przesunął się pod ścianę.
–  Więc  porozmawiajmy,  dobrze?  –  wyjąkała,  cofając  się.  Dyszał,  z  gardła 

wydobył  mu  się  charkot.  Jeszcze  go  nigdy  takim  nie  widziała.  Miała  ochotę  dać 
nura w bok i uciec. Opanowała się wielkim wysiłkiem woli, jej resztką. Chwycił ją 
za przegub ręki, pociągnął i przerzucił przez ramię.

Zdążyła  wykrzyknąć:  „Hunter,  przestań!”,  a  potem  ujrzała  świat  do  góry 

nogami.  Nie  mogła  nawet  wierzgać,  gdyż  tuż  powyżej  jej  kolan  zacisnął  rękę, 
niczym żelazną obręcz.

– Owszem,  moja droga,  wszystko przedyskutujemy, ale nie tutaj, gdzie każdy 

może nas usłyszeć.

–  Puść  mnie!  Postaw!  –  Otwartymi  dłońmi  waliła  go  po  plecach,  ale  bez 

najmniejszego skutku.

–  Jeśli  masz  na  to  ochotę,  możemy  pogadać,  ale  tylko  w  naszym  szałasie.  –

Wybił słowo „naszym”. I wzruszył przy tym ramionami tak, że podskoczyła niby 
podrzucony worek.

–  Nie  chcę  w  szałasie!  Chcę  tutaj!  –  krzyczała.  –  Tutaj  można  świetnie 

rozmawiać. Zobaczysz, jakie to dobre miejsce.

– Moim zdaniem nie. – Ignorując jej dalsze protesty, wyszedł z nią do holu, a 

widząc  na  schodach  babcię  Rose,  grzecznie  uchylił  kapelusza.  –  Moje 
uszanowanie.  Miło  mi,  że  zechciałaś  na  chwilę  wpaść,  chciałem  powiedzieć... 
podsłuchiwać. Jadę z małżonką na mały spacer.

– Ho, ho! Co ty powiesz? – zdumiała się Rose.

background image

–  Ano  to  właśnie  mówię.  I  nie  czekaj  na  nas  z  kolacją.  –  Koło  furgonetki 

postawił  Leah  na  ziemi  i  otworzył  drzwiczki.  –  Sama  wejdziesz,  czy  mam  ci 
pomóc?

– Wielkie dzięki, jeszcze jestem zdolna poruszać się o własnych siłach. – Ujęła 

się pod boki.

Była  to  najwidoczniej  niewłaściwa  odpowiedź,  gdyż  po  chwili  trafiła  na 

siedzenie  obok  kierowcy  i  to  nie  o  własnych  siłach.  Zatrzasnął  drzwiczki  i 
nachylając się, powiedział:

–  Ta  rozmowa  może  potrwać  dłużej,  niż  myślałem.  Poczekaj  tu  chwilę,  nie 

ruszaj się.

Nim zdążyła  wydać głos, był już w połowie drogi do  stodoły, skąd wrócił po 

paru minutach z dwiema wędkami i pudłem rybackich przyborów.

– Po co ci te wędki? – spytała, gdy usiadł za kierownicą.
– Do łowienia ryb.
– Mieliśmy porozmawiać, ale jeśli wolisz łowić ryby...
–  Nic  się  nie  bój,  będzie  rozmowa  i  będą  ryby.  A  w  drodze  możesz  sobie  o 

wszystkim porozmyślać. I dziękuj Bogu, że droga jest długa. Może przez ten czas 
ochłonę i już nie będę chciał cię udusić.

– Ale...
– Ani słowa więcej. Oj, kobieto, kobieto, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak 

blisko ocierasz się o nieszczęście. Jestem u kresu cierpliwości.

Poważnie potraktowała jego oświadczenie i przez całą drogę milczała nadąsana.
Wąski  szlak  prowadził  nad  odosobnione  jeziorko,  tuż  na  zachodnim  skraju 

rancza. Przed ośmiu laty było to ich ulubione miejsce spotkań. Istniała pewność, że 
nikt tu ich nie podejrzy i nie podsłucha. To jedno mogła zapisać na konto plusów 
Huntera: zawsze lubił, by sprawy prywatne pozostały prywatnymi.

– Hunter... – zaczęła, gdy zbliżyli się do jeziorka.
– Jeszcze nie teraz. Jeszcze się całkowicie nie uspokoiłem – odparł. Zatrzymał 

wóz i wysiadł, zabierając ze sobą wędki, blaszane pudło i plastykowe wiaderko. –
Idziemy!

Leah, nim wysiadła, przejrzała wnętrze furgonetki. Jeśli mają tu dłużej zostać –

a  wszystko  wskazywało  na  to,  że  tak  –  powinna  mieć  na  czym  usiąść.  Znalazła 
barwny  meksykański  pled.  Rozłożyła  go  na  trawie  nad  samą  wodą,  zdjęła buty  i 
skarpetki. Dżinsy podwinęła do kolan i weszła do wody.

– Co najpierw? Rozmowa czy ryby?
– Jedno i drugie. Chcesz wędkę? – spytał.

background image

– Co mam robić. Daj.
Zaczęła  przeszukiwać  trawę  w  okolicy  pledu,  aż  znalazła  odpowiedniej 

wielkości świerszcza. Nadziała go na haczyk, zarzuciła wędkę i usiadła wygodnie 
na pledzie, obserwując kołyszący się na wodzie żółto-czerwony korek. Gdyby tak 
w  ciszy  i  spokoju  mogła  spędzić  całe  popołudnie!  Niestety,  czekała  ją 
zapowiedziana rozmowa. Ale co to będzie za rozmowa! Raczej skakanie sobie do 
gardła.

Hunter  założył  na  haczyk  błystkę  i  zarzucił  wędkę  nie  w  kierunku  środka 

jeziora, jak Leah, ale na ocieniony mulisty brzeg, gdzie lubiły przebywać okonie.

– Już ci kiedyś powiedziałem, że zakładając przynętę trzeba patrzeć, co się robi 

– powiedział, nie wiadomo dlaczego rozdrażnionym głosem.

– Patrzyłam.
– Widziałem. Wcale nie patrzyłaś! Któregoś dnia zamiast świerszcza wbijesz na 

haczyk swój palec. I będzie bardzo bolało. I krwawiło. A ja będę musiał podcinać 
ten cholerny haczyk, sam nie wiem jak. Przecież inaczej go nie wyciągnę!

–  Jeśli  taki  dzień  nadejdzie,  to  będziesz  mógł  powiedzieć:  „A  przecież  ci 

mówiłem”.  Teraz  jednak  wolę  nie  patrzeć,  co  morduję.  –  Położyła  się  na  boku, 
podpierając ręką głowę.

– Będziemy się kłócić na tematy rybackie czy poważniejsze?
– A jakież to poważniejsze tematy ty masz na myśli? Bo ja wiem tylko, jakie 

dla mnie są ważne.

– Dla mnie jest ważne i okropne, że uderzyłeś Ornego.
– Biorąc wszystko pod uwagę, i tak uszło mu płazem.
– Hunter ściągał i popuszczał linkę. – Ale Orrie nie jest tu najważniejszy.
Leah wiedziała, że nie jest, ale wolała tego nie potwierdzać.
–  No,  a  Mateo?  Uwielbia  pracę  przy  koniach.  Dlaczego  mu  ją  zabrałeś? 

Dlaczego wyrzuciłeś Lenny’ego? To doskonały pracownik i wspaniały człowiek.

– To też nie jest żaden poważny problem wart dyskusji.
– Czyżby? A jednak na ten temat się kłócimy.
–  Kto  się  kłóci?  Jesteś  trochę  zdenerwowana,  ale  wcale  nie  o  to  się  kłócimy. 

Jesteś po  prostu wściekła,  że nie skonsultowałem z tobą wszystkich tych decyzji. 
Kłócimy się, ponieważ nie próbuję ci wyjaśnić powodów ich podjęcia.

Miał zupełną rację. Była zła za ignorowanie jej osoby.
–  No,  to  mi  wyjaśnij!  Niech  wreszcie  wiem,  dlaczego  skrzywdziłeś,  moim 

zdaniem, kilku ludzi?

Milczał, interesując się wyłącznie wędką.

background image

– Nie powiesz mi?
– Nie.
– Ponieważ i ja nie jestem ważna, podobnie jak i oni?
– wybuchnęła, zrywając się z pledu i ciskając wędkę. – To jest również i moje 

ranczo.  Mam  prawo  wiedzieć,  co  się  na  nim  dzieje.  Obiecałeś  dać  wszystkim 
szansę. Obiecałeś!

Spokojnie odłożył wędkę, sięgnął do nóg Leah, pociągnął I pochwycił ją, nim 

upadła na ziemię.

– Nareszcie dotknęłaś istotnej sprawy, ważnej. Twojej własnej osoby. Dałem ci 

obietnicę i jej dotrzymałem. Tyś mi coś obiecała i nie dotrzymałaś.

Chciała  się  wyrwać  i  odpowiedzieć  mu  z  „wolnej  stopy”.  Trzymał  ją  jak  w 

kleszczach.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – prychnęła ze złością.
Położył ją na plecach i rozkrzyżował ręce, przygważdżając do ziemi. Nie mogła 

się poruszyć, ponieważ usiadł jej na nogach.

– Teraz spokojnie porozmawiamy, moja pani. Kto kieruje ranczem?
– To nie jest w tej chwili istotne – odparła.
– Niesłychanie istotne. Odpowiadaj! Kto?
– No, ty – bąknęła z niechęcią, ale jednocześnie zebrała w sobie wszystkie siły, 

by usiąść. To jej niespodziewane natarcie trafiło w pustkę, gdyż Hunter ją puścił i 
zszedł z niej.

– Aha. Więc pamiętasz wymienione obietnice?
– Oczywiście.
– Ja też. – Zaczął wyliczać na palcach. – Obiecałem dać twoim pracownikom 

szansę  nowego  startu,  obiecałem  zająć  się  babcią  Rose  i  zabezpieczyć  jej 
prawdziwy rodzinny dom. Zgodziłem się na przedmałżeńską umowę.

– Tak, tak było.
– Tyś obiecała tylko jedną rzecz. Pamiętasz, jaką?
– Chyba więcej niż jedną... – zaczęła krążyć wokół tematu.
– Niech będzie. Wymieniaj obietnice, które pamiętasz.
No cóż, kluczenie nie ma sensu. Spojrzała mu prosto w oczy i wydukała:
– Obiecałam, że będziesz samodzielnie kierował ranczem.
– A to konkretnie znaczy?
–  Że  twoje  decyzje  są  ostateczne.  –  Westchnęła.  –  Że  mam  ich  nie 

kwestionować w obecności pracowników.

– I dotrzymałaś swoich obietnic?

background image

–  Nie  –  przyznała  niechętnie.  Nie  dotrzymała  też  obietnicy  małżeńskiej...  Na 

szczęście nie wypominał jej tego teraz.

–  I  właśnie dlatego  jestem taki  wściekły.  Może  jednak  przyjdzie dzień,  kiedy 

zaufasz mi, że to, co robię, jest dobre dla rancza i dla ciebie. Zaufasz mi na ślepo.

– Na ślepo?
– Właśnie, na ślepo.
Zagryzła  wargi.  Jakże  może  mu  zaufać  na  ślepo,  skoro  to  może  być  właśnie 

cząstka jego chytrego planu zawładnięcia nią i ranczem. Może właśnie celem jest 
zemsta,  chęć  skrytego  podejścia.  Chociaż...  czy  można  o  to  posądzać  Huntera? 
Była jednak jeszcze inna rzecz...

–  Nie  mogę  się  na  to  zgodzić,  Hunter.  To  byłoby  równoznaczne  ze 

zrezygnowaniem  z  własnej  osobowości.  Ludzie  nigdy  nie  ufają  sobie  na  ślepo. 
Chcą  wiedzieć,  dlaczego  to  czynią.  I  chcą  potwierdzenia  słuszności  swojego 
zaufania...

Hunter siedział z nisko pochyloną głową i zastanawiał się.
– Dobrze. Tym razem odpowiem ci na wszystkie pytania.
–  Powiedz  mi,  dlaczego  wyrzuciłeś Ornego  i  Lenny’ego?  Dlaczego  odebrałeś 

konie Mateo?

–  Jeszcze  tym  razem  ci  odpowiem.  Następnym  razem,  rób  sobie,  co  chcesz. 

Ufaj czy nie ufaj, wszystko mi jedno. Ale drugi raz już nie będę się tłumaczył przed 
nikim.  Mateo  nadzoruje  teraz  zwózkę  siana,  odpowiada  za  paszę.  Otrzymał  w 
związku  z  tym  podwyżkę.  Pieniądze  bardzo  są  potrzebne  jemu  i  rodzinie. 
Odpowiada też za sprzęt mechaniczny. Zna się na nim lepiej niż na koniach.

– Ależ on dobrze zna się na koniach.
–  Ale  jeszcze  lepiej  na  naprawie  sprzętu.  Teraz  Lenny.  Praca  na  ranczu  nie 

bardzo  mu  odpowiadała.  Ale  potrzeba  posiadania  pracy  była  większa  niż  jego 
niechęć do ranczerstwa. Co właściwie dobrze o nim świadczy. Dlatego poleciłem 
go  na  posadę  strażnika  w  banku  twego  ojca  chrzestnego.  Lenny  jest  bardzo 
zadowolony.

– A Orrie?
– Orrie to złodziej – powiedział z ociąganiem.
–  Złodziej?  Nie  wierzę!  Co  on  takiego  ukradł?  –  Widząc  w  oczach  Huntera 

niechęć do odpowiedzi, ostro nalegała: – Powiedz, muszę to usłyszeć.

– Ukradł twoją srebrną agrafkę z perełkami. Tę od welonu.
– Od sukni ślubnej? Ale przecież ona jest w naszej...
– Właśnie. W naszej sypialni.

background image

Odwróciła  się  i  sięgnęła  po  wędkę.  Poczuła  się  zdradzona  przez  człowieka, 

którego  traktowała  jak  członka  rodziny.  Nie  miała  dla  Ornego  słów  potępienia. 
Wyciągnęła linkę z wody. Haczyk był pusty, świerszcz zjedzony. Nie miała serca 
zabijać następnego. W ogóle straciła ochotę na łowienie ryb.

Hunter  przyciągnął  ją  do  siebie.  Nie  broniła  się.  Potrzebowała  teraz 

pocieszycielskiego ramienia. Objął ją czule, przytuliła się.

* – Wszystko w porządku? – spytał.
– Nie – odpowiedziała. – Widzisz, co się dzieje, kiedy ufasz ślepo ludziom?
– Widzę. Wiem. Aleja nie jestem Orrie.
– Nie jesteś. Przepraszam. – Westchnęła. – Masz rację, powinnam ci była ślepo 

zaufać, jeśli idzie o ranczo.

– Powinnaś była.
– I nie powinnam była kwestionować twoich decyzji co do ludzi.
– Nie powinnaś była. Przeprosiny przyjęte. Sprawa zakończona.
Odsunął  ją  od  siebie,  ściągnął  koszulę  i  buty.  Wziął  ją  na  ręce  i  wysoko 

trzymając, wszedł do jeziora.

– Nie upuść mnie! – Chichocząc, objęła go za szyję.
– Nie ufasz mi?
– Ufam.
– Ślepo?
– Niech będzie ślepo.
– Zamknij oczy.
– Mam zamknięte.
– Nabierz powietrza.
– Nie! Hunter! – pisnęła, ale było już za późno.
Podrzucił ją. Z głośnym pluskiem wpadła do wody. Hunter natychmiast znalazł 

się przy niej i wyciągnął na powierzchnię. Krztusiła się i parskała.

– A powiedziałeś, że mogę ci ślepo ufać?
– Dowiodłem, że mogłaś mi ślepo ufać, iż wrzucę cię do wody. I wrzuciłem –

roześmiał się szeroko.

I dopiero teraz w pełni zrozumiała. Mogła ufać Hunterowi: zrobi to, co uważa 

za  najlepsze.  Ale  dla  kogo?  Dla  niej  czy  dla  siebie?  Miała  wątpliwości,  czy  dla 
obojga jednocześnie.

Gdy  wyszli  z  wody,  Leah  położyła  się  na  pledzie,  a  Hunter  porozkładał 

promieniście  jej  zmoczone  srebrne  włosy.  Usiadł  i  wpatrywał  się  w  nią.  A 
najwięcej  w  mokrą  koszulę  oblepiającą  piersi.  Położył  dłoń  na  jej  brzuchu,  w 

background image

miejscu,  gdzie  koszula  wymknęła  się  z  dżinsów,  ukazując  gołe  ciało.  Pochylił 
nisko głowę i przez bawełnę skubnął naprężoną sutkę.

Wstrzymała oddech i wbiła paznokcie w jego bicepsy.
– Hunter! – Była to prośba... nie żądanie.
Zareagował  natychmiast,  puszczając  pierś  i  wpijając  się  pocałunkiem  w  jej 

rozchylone  usta.  Oddawała  mu  pocałunek  namiętnie,  nienasycona,  głodna... 
Dłońmi wędrowała po jego plecach, pragnąc go wchłonąć, posiąść całego, z ciałem 
i  duszą.  Ręka  Huntera  zaczęła  manipulować  przy  guzikach  jej  dżinsów  i  nagle 
znieruchomiała.

Uniósł  głowę.  Widziała  jego  twarz  pełną  pożądania  i  namiętności.  Zdawała 

sobie sprawę, że jest na krawędzi. Spoglądała niepewnie, widząc, że Hunter waha 
się między pragnieniem zbliżenia, do którego i ona rozpaczliwie teraz zmierzała, a 
chęcią wycofania się z aktu zespolenia, by pozbawić ją tej odrobiny przewagi, jaką 
nad  nim  miała.  Cierpliwie  czekała,  by  uległ  jednak  własnym  pokusom, 
namiętnościom i pożądaniu. Czekała, by zerwał z niej mokre dżinsy i uczynił z niej 
żonę  nie  tylko  z  imienia,  ale  wybrał  drugie  rozwiązanie.  Musiało  go  to  wiele 
kosztować. Ileż siły woli! Obdarzył ją czułym mocnym pocałunkiem.

– Nie tu i nie tak. Ale wkrótce – ostrzegł. – Już wkrótce. Gdy już nie będziesz 

miała  żadnych  wątpliwości...  Kiedy  nie  będziesz  chciała  się  już  cofnąć.  I  wtedy 
będziesz już moja.

Nie  protestowała,  bo  miał  rację.  Wkrótce!  Wkrótce  zdobędzie  też  jej  serce.  I 

ranczo. I to będzie jego słodka zemsta...

Kilka dni upłynęło w harmonii. W serce Leah wstąpiła nadzieja na przyszłość. 

Hunter usilnie pracował nad Marzycielem, chociaż trudno było jeszcze powiedzieć, 
czy  próba  ujeżdżenia  ogiera  zakończy  się  powodzeniem.  Jeśli  jednak  ktokolwiek 
miał szansę tego dokonać, to właśnie Hunter.

Leah  stwierdziła  też  z  wielką  ulgą,  że  pracownicy  są  zadowoleni  z 

kierownictwa  jej  męża.  Ubytek  dwóch  ludzi  spowodował,  że  na  pozostałych 
przypadło  więcej  pracy,  ale  nikt  nie  narzekał.  Być  może  lęk  przed  zwolnieniem 
zrobił swoje. Mateo natomiast nigdy jeszcze nie był taki szczęśliwy. Leah widziała 
się także z Lennym i musiała przyznać, że Hunter miał rację, załatwiając mu pracę 
strażnika bankowego.

Wracając  z  banku  któregoś  popołudnia,  Leah  została  zaskoczona  widokiem 

Huntera  orzącego  mechanicznym  pługiem  resztki  zmiażdżonego  przez  Bulla 
klombu babci Rose.

background image

Nie przerwał pracy, tylko pomachał ręką. Na ganku stała Inez i przyglądała się.
– Co on robi? – spytała Leah. – A właściwie, po co to robi?
–  No  se  – odparła  Inez,  wzruszając  ramionami.  –  Ale  abuela  Rosa  widziała, 

powiedziała  coś  brzydkiego  i  poszła  do  kuchni.  Chyba  nie  jest  zadowolona,  że 
senor Pryde niszczy jej klomb.

– Hunter nie niszczy jej klombu. Już to zrobił Buli Jones – poprawiła Leah. –

Najwyżej dokańcza dzieła.

W  drzwiach  pojawiła  się  Rose  z  dzbankiem  pełnym  herbaty  z  lodem  i 

szklankami.

–  Jeśli  mamy  już  być  świadkami  śmierci  mojego  klombu,  to  sobie  wygodnie 

usiądźmy – powiedziała.

Leah  wzięła  z  jej  rąk  tacę  i  postawiła  ją  na  ogrodowym  stoliku.  Nalewając 

zimny płyn do szklanek, konkludowała:

– No cóż, nasz miły sąsiad prawie wszystko rozjechał.
– Jeśli Hunter myśli, że zacznę wszystko od początku, to jest w błędzie. Mogą 

tu sobie rosnąć chwasty i obradzać kamienie. A co on tam teraz robi? Co ma w tych 
workach?

– Es abono, si? – podsunęła Inez.
– Nawóz? – Rose bujała się w swoim fotelu. – Tak, chwasty świetnie będą rosły 

na sztucznym nawozie. Będzie miał dobre zbiory. A dokąd on znowu idzie?

– Może na dzisiaj skończył? – odezwała się Leah.
–  Skończył! – prychnęła Rose. – Zostawiając rozkopaną ziemię? Mój  klomb? 

Już ja mu powiem, co o tym myślę!

Leah szybko więc poszła za Hunterem zobaczyć, co on tam robi za domem, i 

wróciwszy obwieściła:

– Fałszywy alarm. Podprowadzał tylko furgonetkę.
Hunter wysiadł z szoferki, otworzył tył samochodu i zaczął wyciągać krzewy.
– Jaśmin! – wykrzyknęła Leah. – Uwielbiam jaśmin.
– I róże! – wykrzyknęła Rose, wstając.
– I jakie róże! Nazywają się „Pojednanie”. Nazwa na czasie – dodała Leah.
Hunter porozstawiał krzewy wokół dawnego klombu, a następnie ze szpadlem 

w ręku podszedł pod sam ganek i skłonił się babci Rose.

– No co, droga babcia będzie odgrywała rolę pani na zamku czy też ma ochotę 

pobrudzić rączki i pomóc?

Rose dumnie się wyprostowała.
– To mój klomb, chociaż ranczo twoje, więc ja się nim zajmę. Tylko przyniosę 

background image

sobie  rękawiczki.  –  Przy  drzwiach  się  zatrzymała.  –  Coś  mi  się  podejrzanie 
podlizujesz, Hunter.

–  Bardzo  to  miłe,  coś  zrobił  –  powiedziała  Leah,  po  wyjściu  babci  Rose.  –

Podbiłeś ją. Kiedy Buli zniszczył jej ukochany klomb, machnęła już ręką.

– Drugi raz Buli tego nie zrobi – zapewnił.
– Specjalnie wybrałeś róże o takiej nazwie?
–  Aha.  Najwyższy  czas  zakopać  wojenny  topór.  Pomogę  jej  posadzić  to 

wszystko, a potem zaproszę na rozmówkę.

– Babci jest po prostu trudno przyzwyczaić się do zmian, które tu zachodzą...
– A będą jeszcze dalsze – ostrzegł.
– Wiem – przyznała.

Następnego dnia rano Leah przyglądała się z lekkim niepokojem, jak paru ludzi 

pod  dozorem  Huntera  przepędzało  do  zagrody  byka  przygotowanego  do 
przewiezienia nowemu właścicielowi. Ochrzciła go imieniem Szkarłatek, ponieważ 
nacierał na wszystko i każdego, kto miał cokolwiek w podobnym kolorze. Hunter, 
którego  już  parokrotnie  niemalże  nadział  na  rogi,  postanowił  go  sprzedać  i  dość 
szybko  znalazł  kupca.  Kazał  teraz  Leah  odsunąć  się  jak  najdalej  od  zwierzęcia  i 
nawet nie marzyć o pomocy, z jaką się ofiarowała. Ostatnio Hunter coraz częściej 
odsuwał ją od rozmaitych prac na ranczu, powtarzając stale, że to czy tamto jest dla 
niej  zbyt  niebezpieczne.  Znienawidziła  tego  określenia,  ale  nie  buntowała  się, 
zwłaszcza  że  z  jednej  strony  dostrzegała  prawdziwą  troskę  Huntera  o  jej 
bezpieczeństwo,  a  z  drugiej  nie  zapomniała,  że  publicznie  nie  wolno  jej 
kwestionować decyzji „pana i władcy” rancza.

Wdrapała  się  więc  na  płot  wokół  wybiegu  i  z  bezpiecznej  odległości 

obserwowała  trudne  zabiegi  umieszczania  Szkarłatka  we  wzmocnionej  belkami 
przegrodzie,  gdzie  miał  czekać  na  ciężarówkę,  która  go  zawiezie  do  nowego 
właściciela.

–  Srebruś,  Srebruś!  Niech  pani  złapie  Srebrusia!  –  Usłyszała wołanie  dzieci  i 

zobaczyła  maluchy  Inez  w  pogoni  za  kilkumiesięcznym  owczarkiem.  Szczeniak 
przemknął  pod  płotem  wybiegu  i  poszczekując,  leciał  prosto  w  kierunku 
zamkniętego w przegrodzie byka. Na szyi miał czerwoną kokardę.

Leah kazała dzieciom pozostać przy płocie, sama z niego zeskoczyła i pobiegła, 

by  niemal  w  ostatniej  chwili  pochwycić  kudłate  maleństwo,  gdy  już  było  blisko 
byczej przegrody. Pies się jednak jakimś cudem wywinął i ujadając, poleciał znowu 
w  stronę  byka.  Leah  zupełnie  straciła  głowę  i  sądząc,  że  jeszcze  zdoła  uratować 

background image

zwierzątko, dopadła ogrodzenia, za którym słychać było groźne sapanie.

W  tym  momencie  poczuła  na  ramieniu  dłoń,  która  nią  ostro  szarpnęła, 

zawracając w pół kroku.

Zobaczyła wściekłą twarz Huntera i usłyszała wrzask:
–  Czyś  ty  zupełnie  oszalała?!  –  Jeszcze  nigdy  nie  słyszała  tak  rozedrganego 

krzyku.

– Pies! Trzeba go ratować! – bełkotała przerażona.
Hunter spojrzał na Leah, na płaczące teraz dzieci i szybko wydał polecenie:
– Wypuśćcie byka na pastwisko!
Kilku kowbojów rzuciło się do podnoszonej bramki przegrody i podciągnęło ją 

wysoko.  Wołaniem i  gwizdaniem usiłowali  zachęcić byka do wyjścia z wąskiego 
pomieszczenia. Nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Wpatrzony nieprzytomnie 
w  ujadającego  psiaka  parskał,  opuszczając  łeb  i  przebierając  groźnie  przednimi 
kopytami. Wreszcie natarł, ale mając cel tak mały, na szczęście nie trafił.

Klnąc pod nosem, Hunter rzucił na ziemię kapelusz, ściągnął z grzbietu koszulę 

i,  nim  ktokolwiek  zdołał  go  zatrzymać,  przecisnął  się  między  poprzeczkami  do 
przegrody.

– Hunter, nie! – krzyknęła Leah, ale obrzucił ją takim spojrzeniem, że zamilkła.
Wiedziała, że jeśli jeszcze coś powie albo zrobi krok, to odwróci niepotrzebnie 

jego  uwagę,  jakże  mu  teraz  potrzebną,  by  nie  dać  się  zmiażdżyć  przez  coraz 
bardziej  rozjuszonego  byka.  Zacisnęła  dłonie,  wstrzymała  oddech  i  zaczęła  się 
modlić z żarliwością bliską histerii.

Wymachując  koszulą,  Hunter  zwrócił  uwagę  byka.  Zachęcony  znacznie 

większym  celem  byk  natychmiast  natarł.  W  ostatnim  ułamku  sekundy  Hunter 
zarzucił mu koszulę na głowę i sam uskoczył na bok przed morderczymi rogami i 
kopytami.  Szkarłatek  przemknął  tuż  obok,  a  Hunter  podbiegł  i  chwycił 
zmartwiałego ze strachu psa, po czym przeskoczył przez płot.

Leah  odetchnęła  z  ulgą,  ale  nie  był  to  koniec  przygody.  Oślepiony  materią 

koszuli byk uderzył z całej siły w zaporę między zagrodą a wybiegiem, posypały 
się drzazgi z połamanych poprzeczek. Hunter chwycił ją w pasie i pognał co sił w 
najdalszy kąt wybiegu. Byk zatrzymał się na moment przy rozbitym ogrodzeniu i 
rzucając łbem we wszystkie strony, wyswobodził się z koszuli. Parskając, rozglądał 
się  dokoła  w  poszukiwaniu  wartej  zachodu  ofiary.  Nie  ujrzawszy  nic  w  pobliżu, 
zawrócił i korzystając z podniesionej furty, wymaszerował na pastwisko. Teraz już 
mogli odetchnąć.

Z psem pod pachą Hunter podszedł do dzieci Inez, przykląkł na jedno kolano i 

background image

spytał:

– To wasz pies?
Leah  oczekiwała  przestraszona,  że  zaraz  zacznie  krzyczeć.  Wtedy  Ernesto, 

najstarszy, odważnie odpowiedział:

– Tak jest, proszę pana. Przepraszamy, proszę pana. On nam się wymknął...
– Wiecie, co mogło się stać?
Wszystkie  dzieci,  jak  na  komendę,  pokiwały  głowami,  a  najmłodsza,  Tina, 

pisnęła:

– Teraz już będziemy bardzo uważać, proszę pana.
Hunter podał jej psa.
– Trzymaj go i dobrze pilnuj, póki nie zmądrzeje – poradził. W formie typowo 

męskiej pieszczoty poczochrał dziewczynce włosy i wstał.

Mała  była  uszczęśliwiona.  Ściskając  w  ramionach  swego  Srebrusia, 

uśmiechnęła się do Huntera i odbiegła.

Przyglądając się tej scenie, Leah uświadomiła sobie, że bardzo kocha Huntera i 

nigdy  nie przestanie. Gdyby zginął pod  kopytami rozjuszonego byka,  zginęłaby i 
cząstka jej. Od tygodni trzymała go na dystans w obawie, że jeśli się do niej zbliży, 
to posiądzie ją bez reszty, z duszą i ciałem.

Teraz wtuliła się w niego i w bezpiecznym schronieniu jego ramion zrozumiała 

bezsensowność swego postępowania.

– Jeśli jeszcze raz uczynisz coś podobnie głupiego, to nie odpowiadam za moją 

reakcję. – Niemalże dokładnie powtórzyła słowa, których wielokrotnie użył wobec 
niej. – Słyszysz mnie, Hunterze Pryde?

– Słyszę cię, Leah Pryde. Ale nie miałem wyboru. I ty, i dzieci liczyliście na to, 

że uratuję tego cholernego psiaka.

Jak zwykle miał rację. Leah zdała sobie sprawę, iż ani na chwilę nie zwątpiła w 

ocalenie Srebrusia. Dzieci z pewnością też nie.  Rozejrzała się dokoła i  zobaczyła 
twarze  obecnych  mężczyzn.  Oni  też  byli  pewni,  że  gospodarz  da  sobie  radę. 
Wszyscy mieli do niego pełne zaufanie.

– A ja wiedziałam, że ci się uda – powiedziała. – Miałam zaufanie...
– Ślepe?
– Tak, ślepe zaufanie. Ale jestem pewna, że to była jedynie chwilowa aberracja 

– dodała z uśmiechem.

–  W  każdym  razie  dziękuję.  A  teraz  trzeba  zreperować  płot  i  zagnać  z 

powrotem to bydlę. – Popatrzył na nią czule.

– Poczekam tu na ciebie.

background image

Patrzyła, jak wraca do przegrody, podnosi z ziemi zakurzony kapelusz i nasadza 

sobie na głowę.

Tak,  ufała  mu.  Ślepo.  Całkowicie.  Nie  mniej,  niż  go  kochała.  I  jednocześnie 

strasznie się bała. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała. Hunter posiadł ją. Posiadł 
jej serce i ranczo. A najgorsze, że nie wiadomo, co zrobi, kiedy się o tym dowie.

background image

Rozdział 8

Następnego  ranka  posłaniec  dostarczył  kolejną  ofertę  kupna  rancza  przez 

Korporację  Lyon.  Przeczytawszy  pismo  Leah  zerwała  się  gwałtownie  z  krzesła  i 
poszła szukać Huntera. Znalazła go w stajni, gdzie szczotkował siwka.

–  Przeczytaj  to!  –  podała  mu  pismo  na  kredowym  papierze  z  ozdobnym 

nagłówkiem.

Odłożył  narzędzia  i  zaczął  studiować  list  z  doczepionymi  doń  załącznikami. 

Zagryzł usta i wzruszył ramionami. Oddając pismo, powiedział:

– No i co? Masz do wyboru akceptować propozycję albo wyrzucić to do kosza.
Leah nie wierzyła własnym uszom.
– I tylko tyle masz do powiedzenia? – spytała.
Bez słowa odszedł w kąt stajni, skąd powrócił z belą siana.
– A co jeszcze chciałabyś usłyszeć? – spytał.
– Jakąś praktyczną radę. Już mam dosyć ich natrętnego naciskania i szantaży. 

Myślałam,  że  i  ty  masz  tego  dosyć.  A  może  cię  nie  obejdzie,  jeśli  im  sprzedam 
ranczo?

– A co? Nosisz się z taką myślą? Sądziłem, że jedynym powodem wyjścia  za 

mnie było pragnienie ocalenia rancza przed Korporacją Lyon.

– Masz rację, ale ty teraz wydajesz się... taki obojętny, jakby ranczo przestało 

cię obchodzić. Ja już nic nie rozumiem... – Wzruszyła bezradnie ramionami.

– Po prostu zachowuję neutralną postawę. To nie moje ranczo, a twoje.
Sama nie wiedziała, po co tak nalega. Z drugiej strony jego obojętność, czy też, 

jak  to  nazwał,  neutralna  postawa,  nie  wydawała  się  naturalna.  Wyczuwała  jakąś 
fałszywą nutę w jego głosie. Przecież po to chciał się z nią ożenić, żeby zagarnąć 
ranczo. A teraz ta nagła obojętność wobec presji Korporacji!

– Więc nie masz nic przeciwko temu, żebym im sprzedała?
– Nie. – Przerwał pracę. – Chociaż z prawnego punktu widzenia ja mam prawo 

pierwokupu.

– Powtórz... ! Nie rozumiem. – Była zaskoczona.
Bez  pośpiechu  podwinął  rękawy  koszuli,  opierając  się  wygodnie  o  futrynę 

boksu.

–  Czyś  już  zapomniała  o  przedślubnej  umowie?  O  intercyzie?  Na  wypadek 

rozwodu zachowujesz ranczo. Jeśli jednak zechcesz go sprzedać, to ja mam prawo 
pierwokupu.  –  Przesunął  kapelusz  na  tył  głowy.  –  Tyś  nalegała  na  ten  cholerny 

background image

dokument, nie ja. Czyś go nie czytała?

–  Taak...  przeczytałam...  –  Nie,  nie  przeczytała.  Podpisała  tylko  w  miejscu, 

które jej wskazał adwokat.

–  A  szkoda.  –  Nie  wierzył  jej  chwiejnemu  „tak”.  –  Powinnaś  była,  jest  tam 

kilka bardzo istotnych punktów. Jeśli tak zawsze postępujesz, to aż dziw bierze, żeś 
już dawno nie zbankrutowała.

– Nie o to teraz chodzi, nie uciekaj od właściwego tematu. Chcę omówić z tobą 

ich ofertę.

– Omawiaj. Słucham.
– Mam zamiar pojechać w tym tygodniu do Houston i powiedzieć im, co o tym 

sądzę.

– Ty? Chcesz pojechać? Po co?
– Raz na zawsze chcę im powiedzieć, co o nich sądzę, i że nie mam zamiaru nic 

im sprzedawać.

Patrzył na nią tak, jakby straciła zmysły.
– Jeżeli nie masz zamiaru sprzedawać, to wrzuć ich list do kosza. Po co jechać 

do  Houston?  Jeśli  dobrze  pamiętam,  jeszcze  dziś  rano  kosz  na  śmieci  stał  obok 
biurka.

– Ach, jaki dowcip! Pojadę do Houston.
– Ale powiedz mi wreszcie, po co?
– Chcę powiedzieć, co mam do powiedzenia ich zarządowi. Na ułamek sekundy 

twarz  mu  zamarła.  Ale  trwało  to  tak  krótko,  że  nic  nie  zauważyła.  Zostawił 
częściowo  już  rozgrzebaną belę  siana  i  podszedł  do  niej.  Widziała błyski  w  jego 
oczach i zaciśniętą szczękę. Był na nią zły? Ale dlaczego?

–  A  co  konkretnie  masz  do  powiedzenia  radzie  administracyjnej  Korporacji 

Lyon?

– Że moja cierpliwość się wyczerpała i nie chcę żadnych dalszych propozycji. I 

że im nie sprzedam. Może im powiem, że moja umowa przedślubna daje ci prawo 
pierwokupu.

– Absolutnie się nie zgadzam. To nasza prywatna sprawa.
– Już dobrze, dobrze, więc im tego nie powiem. – Ilekroć mówił tak zduszonym 

głosem,  trzeba  było  postępować  ostrożnie  i  chodzić  na  paluszkach.  –  Tak  czy 
inaczej jadę do Houston i pogadam z nimi. Chcę, żebyś mi towarzyszył.

– Ja? A po co? – spytał podejrzliwie.
– Żeby  mieć  wsparcie. Oczywiście, jeśli  zechcesz  mi  go  udzielić. – Spojrzała 

niepewnie.

background image

Odszedł  parę  kroków  i  oparł  nogę  o  rozbebeszoną  belę  siana.  Czuła,  że  w 

zupełnie nieprzewidziany sposób wyprowadziła go z równowagi. Czym go mogła 
urazić? Czyżby prośbą o wsparcie? Ach, gdybyż mogła odczytać myśli Huntera!

– Doskonale – wreszcie się zgodził. – Pojedziemy razem. W piątek. I weekend 

spędzimy w moim mieszkaniu.

– Masz w Houston mieszkanie? – Była zaskoczona.
– Mam... – przytaknął. – Musisz mi coś obiecać, Leah...
– Co takiego?
– Po twoim wystąpieniu przed radą, ja przejmę pałeczkę i poprowadzę sprawę 

dalej.

– Ale to nie twój problem. Po co chcesz się w to mieszać?
– Prosiłaś mnie o wsparcie...
– Chodzi mi o obecność mężczyzny...
–  No  właśnie.  Poza  tym  mam  też  coś  do  powiedzenia,  sprawa  jest  również 

moja.  Wszystko,  co  dotyczy  funkcjonowania  tego  rancza  jest  moją  sprawą.  I
właśnie ja, a nie ty, potrafię rozmawiać z panami z wielkiego biznesu.

– I myślisz, że uda ci się ich przekonać, żeby zostawili mnie w spokoju?
– Tego nie mogę obiecać. Ale potrafię ich zniechęcić do ostrzenia sobie zębów i 

grożenia.

Przypomniało się jej marzenie o rycerzu na białym koniu, który by walczył ze 

smokiem,  aby  uratować  białogłowę.  Kiedy  pojawił  się  Hunter,  traktowała  go  jak 
smoka i myślała, że będzie sama musiała walczyć. Zmieniła zdanie. Miała obecnie 
nadzieję, że walcząc razem, pokonają Korporację Lyon.

– Więc ja im wygarnę, a potem ty  weźmiesz  sprawę w swoje ręce – zgodziła 

się.

– Doskonale. – Objął ją. – Jestem okropnie głodny. A ty nie?
– Zjadłabym konia z kopytami – odparła.
Poczuła się lekko i beztrosko. Trzymając się za ręce, wrócili do domu.

Późnym wieczorem Hunter zadzwonił do Kevina.
– Przyjeżdżam – powiedział. – Zwołaj radę administracyjną.
– Co się stało? – spytał Kevin. – Problemy?
– Leah otrzymała kolejną ofertę i chce z nimi rozmawiać.
– Ona chce z nimi rozmawiać?!
– Dobrze słyszałeś.
– I co teraz zrobisz?

background image

– Przedstawię ją radzie, a co mam zrobić.
– Nie to miałem na myśli. Co będzie, jeśli ona się dowie... ?
– Nie dowie się – odparł Hunter z pewnością siebie.
– A niby czemu nie?
– Nikt nie odważy się jej powiedzieć.
– Jeśli pomyślą, że to pomoże w zawarciu transakcji...
– Kiedy ją usłyszą, zorientują się, że Leah mi ufa. I dojdą do wniosku, że w ich 

interesie leży trzymanie gęby na kłódkę. Powiedzenie jej, kim jestem, nie ułatwi im 
wcale sprawy. Są na tyle mądrzy, by to rozumieć.

Kevin długo rozważał słowa Huntera. Wreszcie przyznał:
–  Chyba  masz  rację.  Przeważnie  miewasz  rację.  Powiem  wszystkim,  że 

przyjeżdżasz.

– I przygotuj moje mieszkanie. Spędzamy tam weekend.
– Nie będzie czegoś podejrzewała? To nie mieszkanko biedaka.
– Będzie zajęta innymi sprawami.
– Rozumiem. – Kevin chrząknął rozbawiony. – Do zobaczenia w piątek?
– Tak.
Hunter odłożył słuchawkę i usiadł wygodnie w fotelu. Zbliżała się decydująca 

chwila.  Chciałby  to  już  mieć  za  sobą.  Jednak  pewnych  spraw  nie  można  było 
przyśpieszyć. Usłyszał pukanie, w drzwiach pojawiła się Leah.

– Jesteś może zajęty?
– Nie. Wejdź proszę.
Była  w  nocnej  koszuli.  Podeszła,  stając  poza  bezpośrednim  kręgiem  światła 

osłoniętej  abażurem  lampy.  Hunter  skrzywił  się.  Koszula  z  nieprzezroczystej 
bawełny. Po co w takim czymś chodzi? Musi jej to wyperswadować.

– Z kim rozmawiałeś?
– Z kimś w rodzaju wspólnika.
– Masz jakieś kłopoty?
– Żadnych. Powiedziałem mu tylko, że pod koniec tygodnia będę w mieście.
– Idziesz wkrótce spać? – spytała po chwili milczenia.
– Już lecę. Nie za wcześnie? – Zerwał się zza biurka.
– Nie. – Spuściła oczy.
Hunter  wyczuł  jej  napięcie.  Podszedł  do  niej,  podziwiając,  jaka  jest  piękna. 

Oczy majak ametysty, twarz promieniującą siłą i zdecydowaniem.

–  Chcę  się  z  tobą  kochać  –  powiedział  bez  namysłu,  wplatając  palce  w  jej 

włosy. – Długo już czekam.

background image

– Wiem. Ale...
– W piątek, Leah. – Ujął ją pod brodę i zmusił do spojrzenia mu w oczy. – W 

piątek masz podjąć decyzję.

– Zgoda – odparła. – Spotkamy się z radą Korporacji i potem będziemy mieli 

weekend dla siebie.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech pełnego zadowolenia.
– Doskonale. A teraz, droga żono, spać! – Przytulił ją.
Zadygotała w jego ramionach.
– Hunter...
Zdając  sobie  sprawę  ze  stanu,  w  jaki  ją  wprawił,  zamknął  jej  usta  krótkim 

pocałunkiem, po którym nastąpił drugi, głębszy, niby przedsmak tego, co ich czeka 
w czasie weekendu.

Opuścili ranczo w piątek rano, umówiwszy się uprzednio na spotkanie z radą po 

lunchu. Leah bardzo starannie wybierała strój na tę konferencję. Zdecydowała się
na  perłowoszary  kostium  i  pantofle  w  tym  samym  tonie  oraz  białą  bluzkę. 
Akcentem wyrafinowania był turbanik z jedwabnej chusty, dość popularny wśród 
wielkich  dam  biznesu.  Zdziwiło  ją,  że  Hunter  wbrew  obyczajom  środowiska 
biznesu zamienia tylko dżinsy na bawełniane spodnie, wkładając kraciastą koszulę 
podobną do tych, w których zwykle paradował po ranczu. Jedynym ustępstwem na 
rzecz elegancji był teksański krawat: spleciony skórzany wężyk ze srebrną klamrą.

– Rozluźnij się. Jesteś strasznie spięta – powiedział, gdy dojeżdżali do dzielnicy 

Post Oak w Houston. – Nie zjedzą cię.

– Tego jestem pewna. Ale chętnie poderżnęliby mi gardło. Zwłaszcza kiedy im 

powiem, że nie życzę sobie dalszej „miłosnej” korespondencji z ich strony. – Leah, 
choć usiłowała obrócić wszystko w żart, była bardzo zdenerwowana.

–  Nie  zdradzaj  się.  Mogą  cię  gdzieś  zwabić  i  sprzedać  handlarzom  żywym 

towarem. – Roześmiał się, ale darmo czekał, by mu zawtórowała.

Miała twarz niesłychanie poważną, w palcach obracała otrzymany od Huntera 

wisiorek, który traktowała jak amulet, mający jej dać siłę i wytrwałość.

– Może miałam zły pomysł, żeby tu przyjechać...
– Chciałabyś wrócić? – Rzucił na nią krótkie spojrzenie.
–  Nie.  Skoro  już  tu  jestem,  zostanę.  Kto  wie,  może  po  tym,  co  im  powiem, 

obrażą się i zostawią mnie w spokoju.

–  Nie  licz  na  to.  To  są  ludzie  interesu.  Zajmują  ich  wyłącznie  wyniki.  Jeśli 

kupno  twojego  rancza  ma  w  efekcie  oznaczać  duże  zyski  i  lepszy  bilans,  to  nie 

background image

poprzestaną. Będą nadal robić wszystko, żeby twoje ranczo zdobyć.

– Muszę coś wymyślić, żeby ich zniechęcić.
– Mógłbym ci dać tylko jedną receptę na to, żeby ci dali spokój. Wpakować im 

laskę dynamitu pod siedzenie.

–  Ooo!  Przyszła  mi  pewna  myśl  do  głowy.  –  Na  ustach  Leah  pojawił  się 

tajemniczy uśmieszek. – Może nie dynamit, choć pomysł wcale dobry, ale... pewna 
drastyczna demonstracja... – Otworzyła schowek pod deską rozdzielczą samochodu 
i zaczęła go przeszukiwać. Przedmiot, który znalazła, schowała szybko do kieszeni 
kostiumu.

Po  dalszych  kilku  minutach  jazdy  Hunter  wskazał  smukły  wieżowiec  z 

ciemnego  szkła,  stali  i  betonu  i  obwieścił,  że  to  jest  cel  ich  podróży.  Wkrótce 
zjeżdżali już do podziemnego garażu, gdzie zaparkował wóz i poprowadził Leah do 
windy.

– Na którym piętrze mieści się Korporacja? – spytała.
– Na wszystkich.
– Do nich należy cały budynek? – Leah wydała się zdruzgotana tym symbolem 

potęgi jej przeciwników. I ona zamierzała się im przeciwstawić?

– To jest duża kompania. – Ujął ją pod rękę i z garażowej windy wyprowadził 

do  ogromnego holu. – Musimy pojechać na piętro, na którym mieści  się zarząd i 
sala konferencyjna rady administracyjnej.

Leah była załamana. Przyciskała do piersi torebkę z ofertą Korporacji i myślała 

sobie, że w codziennym życiu nie powtarzają się często historie Dawida i Goliata. 
Skądże  jej  przyszło  do  głowy  tu  przyjeżdżać?  Czuła  się  malutka  i  bezbronna. 
Zerknęła na Huntera i uspokoiła się. Weźmie całą sprawę w swoje ręce. Trzeba mu 
zaufać.

Wstąpiła  w  nią  nikła  nadzieja.  W  głównej  recepcji,  po  wylegitymowaniu  się, 

otrzymali przepustki. Uzbrojony strażnik zaprowadził ich do dyrekcyjnych wind i 
eskortował na właściwe piętro. W windzie Leah nerwowo poprawiała uczesanie i 
wygładzała spódnicę.

–  Tylko  spokój  i  głowa  do  góry,  mała  –  szepnął  jej  do  ucha  Hunter,  widząc 

niebezpieczne  objawy  załamania.  –  Ci  panowie,  których  zobaczysz  za 
konferencyjnym  stołem,  pożerają  co  najmniej  dwie  ofiary  swoich  niecnych 
zakusów  na  jeden  posiłek.  W  związku  z  tym  musisz  być  inna,  niż  się  tego 
spodziewają. Zimna, opanowana. I nie sprawiać wrażenia ofiary, ale drapieżnika. I 
nie zdradź się rękami. Nie machaj nimi, nie podkreślaj słów. Trzymaj przy sobie, 
chyba że im coś podajesz albo zamierzasz dać komuś pięścią między oczy. Zanim 

background image

otworzysz  usta  i  cokolwiek  powiesz,  pomyśl.  Nie  masz  żadnego  obowiązku 
odpowiadania  na  pytania  dla  ciebie  niewygodne.  I  przede  wszystkim  nie  daj  się 
wyprowadzić z równowagi. Pamiętaj o tym wszystkim, a kto wie, może wygrasz.

– Tyle rzeczy zapamiętać!? No cóż, postaram się...
Ze  zdumieniem  zauważyła,  że  Hunter  ma  przedziwnie  zadowolony  wyraz 

twarzy. Zupełnie, jakby się cieszył z mającej nastąpić konfrontacji.

–  I  pamiętaj:  jestem  przy  tobie  –  dodał.  –  Gdybyś  wpadła  za  głęboko,  to  cię 

wyłowię. Ale tylko wtedy. W przeciwnym wypadku w ogóle się nie wtrącam.

– Hunter... ?
– No, co jeszcze?
– Dziękuję.
– Jeszcze mi nie dziękuj – odparł. – Jeszcze nie teraz.
Winda  stanęła,  stalowe  drzwi  się  rozsunęły, Leah  puściła  trzymane  kurczowo 

ramię Huntera. Może i potrzebne jest jej czyjeś podpierające ramię, ale niech nikt 
tego nie widzi.

Przed windą czekała na nich sekretarka.
– Witamy państwa w Korporacji Lyon – powiedziała. – Poprowadzę państwa, 

proszę za mną.

I  poprowadziła  ich  do  szerokich  dwuskrzydłowych  drzwi.  Otworzyła  je  i 

gestem dłoni zaprosiła obydwoje do środka.

Weszli.  Drzwi  się  za  nimi  zatrzasnęły.  Niezbyt  głośno,  ale  w  uszach  Leah 

zabrzmiało  to  jak  nieodwracalne  zawarcie  wrót  życia.  Przed  sobą  ujrzała  salę  z 
olbrzymim stołem o blacie z grubego szkła. Za stołem siedziało kilkanaście osób, 
kobiet i mężczyzn. Mężczyzna u szczytu stołu, najwyraźniej przewodniczący rady, 
wstał.

– Bardzo mi miło wreszcie panią poznać, panno Hampton. Nazywam się Buddy 

Peterson. Nasz prezes prosił mnie o przewodniczenie dzisiejszemu zebraniu. Mam 
nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu – powiedział uprzejmie.

–  Ooo,  prezesa  nie  ma? –  Szkoda,  pomyślała.  Dobrze  byłoby  głównemu 

winowajcy powiedzieć parę słów.

– Wolał oddać sprawę negocjacji z panią w moje ręce – wyjaśnił Peterson, nie 

odpowiadając właściwie na pytanie. Doświadczenie z Hunterem nauczyło Leah, że 
nie otrzyma precyzyjniejszej odpowiedzi. Peterson zwrócił się z kolei do Huntera: 
–  Byliśmy  nieco  zaskoczeni,  dowiadując  się,  że  pan  też  się  pojawi...  w 
towarzystwie panny Hampton...

–  Byliście  zdziwieni?  Zupełnie  nie  rozumiem  dlaczego,  skoro  jest  ona  moją 

background image

żoną – odparł Hunter.

– Pańską żoną?! – Peterson opadł na fotel, łapiąc powietrze jak ryba. – To nieco 

zmienia obraz sytuacji – wykrztusił.

Członkowie rady wymienili zdumione spojrzenia.
– O tak, nawet zupełnie zmienia – zgodził się Hunter.
Peterson roześmiał się cynicznie.
–  No,  to  wobec  tego  gratulacje...  moje  gratulacje.  Jestem  pod  wielkim 

wrażeniem. Sam bym lepiej nie załatwił sprawy.

Leah nic z tego nie rozumiała.
– Oni cię znają? – spytała.
– Owszem, nie jesteśmy sobie obcy.
– Nic mi nie powiedziałeś!
–  Bo  to  nie  było  takie  ważne.  –  Spojrzał  na  nią  przenikliwie.  –  Masz  tym 

państwu coś do powiedzenia? Jeśli tak, to na co czekasz?

Poczuła się nagle jak pionek w grze, której reguł nie znała. Miała wrażenie, że 

jest pozbawiona jakiejś istotnej informacji, która by jej wyjaśniła tajemnicę nagłej 
zmiany klimatu w tej wielkiej sali konferencyjnej. I miała też przedziwne wrażenie, 
że  to,  co  było  do  powiedzenia,  zostało  już  właściwie  powiedziane  w  krótkiej 
wymianie zdań między Petersonem i Hunterem. Wygląda na to, że to, co ona ma do 
powiedzenia i co powie, zostanie uprzejmie wysłuchane, ale nie będzie już miało 
znaczenia  i  konsekwencji.  Okaże  się  pustym  gestem.  Z  drugiej  strony  podobna 
okazja przemawiania do zarządu czy też rady administracyjnej Korporacji Lyon już 
się  nie  powtórzy.  Więc  im  jednak  wszystko  powie.  Niech  to  sobie  dobrze 
zapamiętają!  Niech  zapamiętają,  że  Leah  Hampton  Pryde  tu  była  i  rzuciła  im 
rękawicę.

Zaczerpnęła  głęboki  oddech,  podeszła  do  stołu  i  cisnęła  kopertę  z  otrzymaną 

ofertą.

– Przysłaliście mi to, państwo, przed paroma dniami – zaczęła.
– Tak, to nasza oferta. Czyżby pani rozważała jej przyjęcie? – Peterson zerknął 

na Huntera. – Bo jeśli tak, oszczędziłoby to nam wiele czasu i wysiłku...

–  Nie  tylko  nie  akceptuję  oferty,  ale  nie  mam  zamiaru  kiedykolwiek  w 

przyszłości z wami o tym rozmawiać. Nie chcę dalszych ofert, nie chcę  więcej o 
was  słyszeć.  Zastosowaliście  wobec  mnie  niegodne  i  ohydne  metody  szantażu  i 
nacisków.  Teraz  jednak  nie  jestem  już  bezbronną  samotną  kobietą.  –  Zerknęła  z 
ukosa  na  Huntera,  szukając  u  niego  poparcia.  Gorliwie  potwierdził.  Ciągnęła:  –
Mam teraz pomoc. Nie pozwolimy, żeby jakiś Buli Jones niszczył nam wodopoje i 

background image

płoszył stado. Nie damy się więcej zastraszyć.

–  Tak,  tak,  tak,  wszystko  staje  się  jasne  –  odparł  Peterson,  jakby  chciał 

zakończyć spotkanie.

– Jeszcze nie skończyłam.  – Z kieszeni kostiumu wyjęła zapalniczkę, zapaliła 

ją, podniosła ze stołu kopertę z ofertą i podpaliła jej róg. Kiedy ogień ją ogarnął, 
rzuciła  płonący  pakiecik  na  sam  środek  szklanego  blatu.  Ogień  i  dym  wywołały 
panikę, członkowie rady pozrywali się z foteli, a co bardziej krewcy głośno klęli.

– Po co te teatralne gesty, Leah? To niepoważne. Nie powinnaś była tego robić 

– zwrócił jej uwagę Hunter.

–  A  właśnie,  że  powinnam.  Mały  rewanż  za  zwalanie  moich  płotów. 

Zastosowałam ich metodę. Może teraz zrozumieją.

– Zrozumieją nawet dużo więcej, niż myślisz.
– To doskonale. Możemy już iść?
Zupełnie ją zaskoczył reakcją na pozornie naturalne i proste pytanie. Podniósł 

wzrok ku sufitowi, kapelusz, który teksańskim obyczajem miał przez cały czas na 
głowie, nasunął bardziej na oczy, a ponadto postawił na sztorc kołnierzyk koszuli, 
jakby chciał ukryć twarz przed światem.

– Za minutę. Zjedź na dół i poczekaj na mnie w samochodzie. Zaraz do ciebie 

dołączę.

Kiedy zamknęły się za nią drzwi sali konferencyjnej, usłyszała buczenie syreny 

alarmowej. Niestety, nie widziała, jak z sufitu lunął deszcz z przeciwpożarowych 
rozpylaczy wodnych. Zmoczeni członkowie rady rzucili się gromadą do wyjścia.

Przy  stole  konferencyjnym  pozostał  w  fotelu  jedynie  Buddy  Peterson  i  po 

drugiej stronie Hunter. Peterson założył ręce  na  brzuchu, nie zwracając uwagi na 
„ulewę”.

– Wyłączcie te cholerne gaśnice! – wrzasnął do interkomu, a następnie jeszcze 

głośniej do Huntera, aby przebić się przez głośne buczenie syreny alarmowej: – To 
było chytre zagranie, Hunter!

– Zgadzam się, dziewczyna ma... temperament, prawda?
– Hunter też nie zwracał najmniejszej uwagi na spływające z ronda kapelusza 

strużki wody.

– Wiesz, że nie o to mi chodziło. – Peterson wstał i obszedł stół, podchodząc do 

Huntera.  –  Jak  długo  zamierzasz  utrzymywać  ją  w  niewiedzy,  co  do  własnej 
osoby?

– Tak długo, jak to będzie potrzebne.
– Niebezpieczna gra. Możesz przegrać i wszystko stracić.

background image

–  Ja  nie  przegrywam  –  odparł  Hunter  twardym  głosem.  –  I  ostrzegam:  jeden 

mały  przeciek z  wydarzeń  wokół tego  stołu,  a  wszyscy  ucierpicie. Wkrótce się  z 
wami skontaktuję. – Nie czekając na odpowiedź, pospiesznie wyszedł.

– W dalszym ciągu nie rozumiem, gdzie tak zmokłeś?

– Powiedziałem ci już. Okazyjny prysznic. Krótka ulewa.
–  Jaka  znów  ulewa?  Na  niebie  nie  ma  ani  jednej  chmurki.  A  może  padało 

między piętrem dyrekcyjnym a garażem?

– spytała sarkastycznie.
– O właśnie, trafiłaś w dziesiątkę. – Roześmiał się.
Zrezygnowała  z  dalszego  nagabywania.  Hunter,  gdy  nie  chciał,  nic  po  prostu 

nie  mówił  i  nie  było  sposobu  cokolwiek  z  niego  wyciągnąć.  Spróbowała  więc 
inaczej:

– Co jeszcze powiedziałeś radzie po moim wyjściu?
– Niewiele. Wszyscy szybko uciekli. – Skręcił z ulicy do innego podziemnego 

garażu pod nowiutkim wysokościowym kompleksem mieszkalnym.

–  Dlaczego  nie  dasz  mi  jasnej  odpowiedzi?  Coś  im  powiedział?  Skąd  ich 

wszystkich znasz? A jeśli już o tym mówimy:

świetnie  znałeś  drogę  do  ich  siedziby  i  doskonale  orientowałeś  się  wewnątrz 

biura. Po co te wszystkie tajemnice?

Podjechał na wyznaczone miejsce do parkowania. Na ścianie widniał napis: „H. 

Pryde”. Wyłączył silnik i nie zdejmując dłoni z kierownicy, zwrócił się do Leah:

–  Znam  radę  i  zarząd  Korporacji  Lyon,  bo  mam  z  nimi  kontakty  zawodowe. 

Dlatego  też  znam ich  siedzibę.  Petersonowi  powiedziałem,  że  wkrótce  się z nimi 
porozumiem. I nie chodzi o tajemnice. Po prostu informuję cię wybiórczo.

– Co to znaczy wybiórczo? I dlaczego?
– To  znaczy,  że  mówię to, co  ci jest potrzebne w danej  chwili. A dlatego, że 

Lyon to teraz mój problem.

Mogła się z tym ostatecznie zgodzić. A poza tym po tylu latach zmagania się na 

ranczu  z  najrozmaitszymi  przeciwnościami  mogła  być  tylko  szczęśliwa  z 
pojawienia się drugiej pary ramion do dźwigania ciężaru.

– A po co masz się z nimi porozumiewać?
– Aby uzyskać pewność, że nie będą cię więcej nagabywać.
– I ten Peterson na to przystał? – spytała zaskoczona.
– Nie pozostawiłem mu wyboru. – Otworzył drzwiczki. – Idziemy?
Hunter zabrał weekendowe rzeczy i poprowadził Leah do  wind. Drzwi windy 

background image

otworzył kluczykiem oznaczonym tabliczką: Apartament tarasowy.

–  Apartament  tarasowy?  –  spytała  zdumiona.  –  Przecież  to  milionerskie 

mieszkanie!

Zawahał  się  z  odpowiedzią,  co  Leah  nie  wiadomo  dlaczego  podświadomie 

skojarzyła  z  jego  radami  na  temat  sposobu  występowania  przed  radą  Korporacji 
Lyon.  Przemyśl,  co  masz  powiedzieć!  Nie  odpowiadaj  na  niewygodne  pytania! 
Może dotyczyło to rozmów nie tylko z biznesmenami, ale także ze zbyt ciekawymi 
żonami?

– Moje usługi były doskonale opłacane – mruknął wreszcie.
– Widzę – odparła sucho. – Dziwne, żeś rzucił tak lukratywną pracę. Chociaż 

podobno jeszcze to robisz od czasu do czasu... Gdy cię wezwą. Ale co właściwie 
robisz? Wydobywasz z kłopotów firmy? Tyle wiem.

– Właśnie.
– Ale masz jedną specjalną firmę, która cię zatrudnia?
– Właściwie jedną.
– A tak, mówiłeś o jednej. Zapomniałam, jak się nazywa.
–  Nie  zapomniałaś,  tylko  nie  wiesz,  bo  ci  nie  mówiłem.  Po  co  te  wszystkie 

pytania, Leah?

–  Chyba  nie  spodziewasz  się,  że  przestanę  mieć  pytania.  W  takiej  sytuacji... 

Jestem oszołomiona...

– Bo przestałem być biednym kowbojem?
– Już  o tym mówiliśmy.  Jeśli  o to  chodzi, problem nie  istnieje. Prosisz mnie, 

żebym ci zaufała. Ślepo. Ale nie chcesz mi nic o sobie powiedzieć, co oznacza, że 
to ty mi nie ufasz.

– Cios trafny. Przyznaję. Ale tylko pozornie.
Winda  stanęła,  jej  drzwi  rozwarły  się  na  wielki  hol.  Leah  wyszła  z  windy  i 

osłupiała.

– Hunter! Spójrz na to! Boże drogi... !
– Ja już to widziałem – odparł ubawiony. – Witaj w domu!
Przebiegła po dębowym parkiecie do nieco niżej położonego wielkiego salonu.
– Dlaczegoś mi o tym nic nie powiedział? Po co te tajemnice, sekrety? Po co ze 

mną igrasz?

–  Przyznaję,  że  pominąłem  kilka  szczegółów  dotyczących  mojego  życia 

podczas minionych ośmiu lat...

– Szczegółów! Paru szczegółów? – wykrzyknęła ironicznie.
–  No,  może  nie  paru.  Może  trzech  albo  i  więcej.  Czy  to  czyni  jakąkolwiek 

background image

różnicę? Zarobiłem trochę pieniędzy, mam mieszkanie w Houston. I co z tego?

– Milionerski apartament – poprawiła.
– Niech będzie. Ale to nic nie zmienia. Jesteśmy małżeństwem. Ja nadal pracuję 

na ranczu. Ty zaś jesteś moją żoną. A to jest najważniejsze.

– Czyżby?
– A cóż to za głupie pytanie?
– Dlaczegoś się ze mną ożenił, Hunter? – spytała poważnie.
– Wiesz bardzo dobrze, dlaczego.
– Chodziło ci o ranczo. I troszkę chciałeś się zemścić. Ale w dalszym ciągu nie 

rozumiem,  po  coś  to  zrobił.  Po  co  ci  głupie  ranczo,  kiedy  masz  to  wszystko...  –
zatoczyła ręką. Nie odezwał się, a Leah doskonale wiedziała, że mogłaby czekać do 
końca  świata  na  odpowiedź.  Wzięła  torbę  podróżną.  –  Muszę  się  odświeżyć. 
Pokażesz mi drogę?

– Przez hol, trzecie drzwi na prawo.
Poszła nie oglądając się. Czuła głęboki niepokój. Nie potrafiła go zdefiniować 

ani  określić  jego  źródeł.  Wskazane  drzwi  prowadziły  do  wielkiej  sypialni,  przy 
której była łazienka. Szybko  się rozebrała i  wzięła prysznic. W szlafroku wróciła 
do sypialni.

Stała przed łóżkiem kilka minut, nim uległa pokusie. Położyła się, okryła kołdrą 

i  zamknęła  oczy.  Drzemka  powinna  postawić  ją  na  nogi.  Ale  nie  mogła  zasnąć. 
Ciągle powracały słowa ostatniej ich rozmowy...

Z  każdym  dniem  ich  wzajemne  stosunki  stawały  się  coraz  bardziej 

skomplikowane.  Gdy  tak  stała  przed  chwilą  pośrodku  wspaniałego  apartamentu, 
świadczącego o dużych pieniądzach i wpływach – co zresztą od pewnego czasu już 
podejrzewała – uświadomiła sobie, że teraz, kiedy obok podejrzeń ma fakty, musi 
dojść do poważnej rozmowy między nimi. Jedna sprawa musi zostać wyjaśniona: 
Hunter nie zjawił się na ranczu bez powodu... Istnieje powód, którego nie chce jej 
wyjawić. Dlaczego?

Pytanie  stale  powracało.  Dlaczego?  Skoro  ma  już  tyle  i  ranczo  nie  jest  mu 

potrzebne, to pozostaje jedynie chęć zemsty. No, bo co może być innego?

background image

Rozdział 9

– Leah! Obudź się, kochanie!
Poruszyła się niechętnie, porzucając cudowny sen pełen śmiechu, róż o nazwie 

„Pojednanie”, dzieci o czarnych jak heban włosach i smagłych twarzyczkach.

Obok  niej  na  łóżku  siedział  Hunter.  Widocznie  niedawno  brał  prysznic,  bo 

włosy  miał  jeszcze  mokre.  Był  bez  koszuli,  w  wypłowiałych  obcisłych  dżinsach, 
które uwypuklały smukłość  sylwetki. Pochylił się nad Leah  i odsunął jej  włosy z 
czoła.  Na  łańcuszku  u  szyi  kołysał  się  amulet,  gorejąc  tajemniczym  niebieskim 
światłem na tle muskularnej klatki piersiowej.

– Która godzina? – spytała, przeciągając się.
– Kolacyjna – odparł. – Spisz już dwie godziny.
– Co ty mówisz! – Usiadła, owijając się szlafrokiem. – Powinnam się ubrać.
– Nie musisz. Mieliśmy zachować dziś swobodny strój.
– To, co mam na sobie, jest aż nadto swobodne.
– Tylko ja będę mógł to w pełni ocenić. Daj mi rękę, coś ci pokażę. – Ujął jej 

dłoń i pomógł wygrzebać się z łóżka. Jaka nowa niespodzianka ją czeka? Przeszedł 
z nią do salonu i wskazał na spiralne schody, których poprzednio nie zauważyła. –
Idź  za  mną!  –  polecił.  U  szczytu  schodów  zatrzymał  się.  –  Zamknij  oczy,  ja  cię 
dalej poprowadzę.

– Dlaczego? Po co?
– Zobaczysz. Zaufaj!
Zaufała. Wziął ją na ręce.
–  Masz  nie  otwierać  oczu!  –  szepnął  i  ruszył  w  górę.  –  Możesz  spojrzeć  –

obwieścił, gdy stanął na dachu, i postawił ją na czymś chłodnym i uginającym się 
pod stopami.

Zachłysnęła  się  widokiem.  W  życiu  czegoś  takiego  nie  widziała.  Dach 

wieżowca  przekształcony  był  w  park.  Pod  stopami  miała  miękką  trawę,  która 
okalała gazony pełne barwnych kwiatów i zielonolistnych krzewów.

– Tyś to sam urządził? – spytała zachwycona.
– No, przy fachowej pomocy... – Wskazał oranżerię zajmującą cały skrajny pas 

dachu.  –  Tam  rosną  delikatniejsze odmiany.  Opiekowałem  się  tym sam  do  czasu 
przeprowadzki  na  ranczo.  Teraz  wynajmuję  specjalistyczną  firmę.  Na  nasz 
przyjazd wszystkiego dopilnowali.

– To jest zupełnie niewiarygodne!

background image

– Głodna?
– Oj, tak! – Zdała sobie sprawę, że przymiera głodem.
–  Pomyślałem,  że  zjemy na  miejscu.  Jeśli chcesz, możesz  się  przebrać, ale  to 

nie jest wcale konieczne. Będzie mile widziane to, co jest.

Dobrze go zrozumiała. Miała przecież na sobie tylko kąpielowy szlafrok, a on 

dżinsy.  Oczywiście  mogła  wdziać  ochronny pancerz  w  postaci  dostojnego  stroju, 
by zachować... dystans. Ale czy chciała?

–  No dobrze,  zostajemy  w  tym,  co  na  sobie  mamy  – odparła. –  Ale zaspokój 

moją ciekawość i powiedz mi, jakie to menu pasuje do naszego negliżu?

– To będzie prawdziwy piknik!
Wskazał  na  odosobniony  kącik,  gdzie  leżał  rozłożony  na  trawie  koc.  Wokół 

stały  donice  z  azaliami  rozmaitych  kształtów  i  barw.  Chyba  wszystkie  możliwe 
odmiany! W rogu koca zauważyła kubełek wypełniony lodem, z wystającą butelką 
szampana, obok  niego koszyk  przykryty kraciastą  serwetą. Roześmiała się na  ten 
stereotyp piknikowy.

– I pewno kurczak na zimno i jajka na twardo? – spytała.
–  Oczywiście!  A  oprócz  tego  sałatka  jarzynowa  i  sałatka  kartoflana  z 

majonezem.

– Z baru szybkiej obsługi?
–  Nie  obrażaj  mnie.  Z  ekskluzywnej  restauracji.  –  Ukląkł  na  kocu  i  zaczął 

wyjmować produkty oraz porcelanowe nakrycia.

–  Chyba  żartujesz!  –  wykrzyknęła.  –  Porcelana  na  pikniku?  I  kryształowe 

kieliszki?

– Przecież trzeba na czymś jeść.
– Rozumiem, ale... – przyjrzała się zastawie. – Kryształowa karafka do wody, 

kieliszki  do  szampana  z  kryształu  Lalique,  talerze...  Rosenthal?  Ja  się  po  prostu 
boję brać tego do ręki. Może się stłuc. Hunter, po co ty to robisz?

– Wydawało mi się właściwe... Na taką okazję... ?
– Dziękuję ci... – wyszeptała. Była poruszona. Jemu na niej zależy... !
–  Skoro  jesteś  głodna,  więc  może  zaczniesz  od  tego...  –  palcami  podał  jej 

kawałek kurczęcia. Ujęła go zębami. Po chwili mruknęła z podziwu.

Miał  rację.  To  na  pewno  nie  była  firmowa  Kentucky  Fried  Chicken  z  baru 

szybkiej obsługi. Nigdy jeszcze nie jadła kury o tak delikatnym smaku. Po chwili 
pałaszowała na dobre. Podawał jej kawałek po kawałku.

–  Jednakże  wolisz  nie  ryzykować  porcelany.  Nie  masz  do  mnie  zaufania?  –

zażartowała.

background image

–  Nie  wtedy,  kiedy  cię  uwodzę  –  przyznał,  podając  jej  na  widelcu  kartoflaną 

sałatkę.

–  Uwodzisz  mnie  kurą  i  kartoflami?  Nie,  nie  –  dodała  po  spróbowaniu.  –

Wycofuję to ostatnie pytanie. Taką sałatką można każdego uwieść. Przepyszna.

– Chcesz jeszcze?
– Aha.
–  No,  to  usiądź  bliżej.  –  Poklepał  koc  koło  siebie.  –  Za  daleko  muszę  sięgać 

ręką.

Przesiadła  się  ochoczo  i  po  chwili  jedli  już  z  jednego  talerza,  posługując  się 

głównie palcami, poniechawszy srebrnych noży i  widelców. Kiedy skończyli, nie 
opierała się, gdy przyciągnął ją do siebie i ułożył jej głowę na kolanach.

– Spójrz na ten zachód słońca – wyszeptała. – Na te złote i czerwone pasemka...
–  Jeden  z  powodów,  dla  których  tutaj  zorganizowałem  piknik.  –  Napełnił 

kieliszek  szampanem,  nadział  na  krawędź  truskawkę  i  podał  jej.  –  Jest  jeszcze 
deser.

–  Nie,  dziękuję.  –  Popijała  szampana.  –  To  mi  wystarczy.  Pieścił  jej  włosy, 

czuła jego ciepło. Zamknęła oczy.

– Spójrz, Leah!
Uniosła  głowę.  Ostatnie  pasemka  purpury  gasły  i  zastępowała  je  czerń  z 

tysiącami świetlistych punkcików. Jakby nagle niebiosa przechyliły wielki kosz z 
gwiazdami, które rozsypały się aż po horyzont i zawisły nad ukwieconym dachem 
wieżowca.  Ależ  nie,  to  nie  były  prawdziwe  gwiazdy,  to  tysiące  migotliwych 
gwiazdek, którymi opleciony był ogród!

–  Hunter,  dlaczego?  –  Mogła  się  domyślać,  wcale  nie  była  jej  potrzebna 

odpowiedź. Drżącą ze wzruszenia dłoń podniosła do gorącego policzka.

–  Ponieważ  chciałem,  aby  dzisiejszy  wieczór  był  najwspanialszym  z 

wieczorów.

– I udało ci się to osiągnąć – wyszeptała.
– To świetnie, ponieważ zamierzam się z tobą kochać i chcę, aby to było coś 

wspaniałego, najwspanialszego. – Ale nie poruszył się, by natychmiast zrealizować 
zapowiedź. Siedział w bezruchu i łakomie wchłaniał upojną chwilę. – Przed ośmiu 
laty  powiedziałaś  swojej  babce  o  planowanym  spotkaniu  w  szałasie,  prawda?  –
zapytał niespodziewanie.

Było  to  ostatnie  pytanie,  jakiego  mogła  się  spodziewać.  Uderzyło  ją  jak 

obuchem. Ale nie miała zamiaru osłaniać teraz babci Rose.

– Tak – odparła.

background image

– Poszłaś do szałasu i czekałaś na mnie?
– Tak.
– Kiedyś się dowiedziała, że interweniował szeryf?
– Wtedy, kiedy mi powiedziałeś.
–  Właśnie  tego  się  obawiałem  –  westchnął.  –  Winien  ci  jestem  przeprosiny, 

Leah. Nie uwierzyłem ci, kiedyś mi to mówiła. Myślałem, że świadomie kłamiesz.

– Rose powiedziała ci całą prawdę?
– Nie wiem, czy całą. Ale sporo powiedziała.
– To dobrze... Resztę ja ci powiem. Był jeden ważny powód, dla którego i tak 

nie  wyjechałabym  z  tobą,  nawet  gdybyśmy  się  wówczas  spotkali.  Chcesz  go 
poznać?

– Mów! – Zacisnął usta. Nie był zbyt chętny poznania przyczyny.
– Opowiedziałam babce  o naszych planach, ponieważ nie mogłam jej opuścić 

bez  pożegnania  się.  Za  dużo  jej  zawdzięczałam.  Zastępowała  mi  matkę.  I  wtedy 
dowiedziałam się od niej, że ojciec jest umierający. Na raka. Postanowiłam zostać i 
opiekować  się  nim.  Musiałam  podjąć  taką  decyzję.  I  dlatego  nie  mogłabym 
wyjechać z tobą. Ale miałam cię prosić, żebyś wrócił... potem. – Patrzyła na niego 
z niepokojem. – Mam nadzieję, że mi wierzysz. To jest szczera prawda!

Milczał  długo,  zanim  zaczął  mówić  krótkimi  urywanymi  zdaniami,  głosem 

głuchym, jakby spod ziemi:

–  Lata  w  sierocińcu.  Szlachetność?  Nieznane  pojęcie.  Uczciwość?  Jak  na 

lekarstwo.  Zaufanie?  Brak  takiego  artykułu.  Komu  tam  zależało  na  prawdzie! 
Najważniejsze: znaleźć winnego. A czy on był właśnie winny, to nieważne.

– I przeważnie ty okazywałeś się tym winnym? – spytała pełnym współczucia 

głosem.

– Nie zawsze, ale często.
– Nigdy nie usiłowałeś się wytłumaczyć, wybronić?
– Po co? – spytał. – Nikt by mi nie uwierzył. Byłem mieszańcem. Poza tym do 

aniołów nie należałem. Potrafiłem nabroić i narozrabiać.

W  to  ostatnie  mogła  uwierzyć,  chociaż  miała  wrażenie,  że  bywał  często 

prowokowany i po prostu po swojemu reagował.

– No i któregoś dnia... ?
– Skąd wiesz, że nastąpił ów „któryś dzień”?
– Pasuje mi do ciebie.
– Zgadłaś. Otóż któregoś dnia, a było to dokładnie w moje piętnaste urodziny, 

oskarżono mnie o coś, czego nie zrobiłem. Po raz ostatni!

background image

– O co cię oskarżono?
–  Że  zbiłem  śnieżną  kulę.  Może  sobie  przypominasz.  Były  takie  ozdoby: 

szklana  kula na  podstawce, w  kuli  sceneria zimowego krajobrazu,  domek,  droga, 
płot,  coś  w  tym  rodzaju.  Potrząsało  się  kulą  i  zaczynał  padać  śnieg.  Woda 
zapełniała  się  białymi  okruchami,  które  powoli  opadały  na  dno.  Aha,  w  tej 
stłuczonej  kuli  był  nie  domek,  ale  rycerz  walczący  ze  smokiem.  Ten  przedmiot 
zawsze  mnie  fascynował.  Nigdy  go  nie  dotykałem.  Należał  do  któregoś  z 
pracowników i nie wolno było bawić się nim. No i mnie oskarżono.

– Ale to nie byłeś ty?
– Nie.
– A dlaczego oskarżono cię po raz ostami?
–  Bo  sobie  poszedłem.  Na  dobre.  Nie  miałem  nikogo,  kto  by  mi  uwierzył  i 

wsparł.  Zawsze  musiałem  stawiać  czoło  przeciwnościom  sam.  Doszedłem  do 
wniosku, że mieć kogoś, komu się bezgranicznie ufa, i kto będzie mi tym samym 
odpłacał, to marzenie ściętej głowy. Jednakże nadal o tym marzę.

Uniosła się i objęła go za szyję.
–  Gdyby  zaufanie  można  było  włożyć  do  ozdobnego  pudełka  i  owiązać 

wstążeczką, to otrzymałbyś ode mnie taki właśnie ślubny prezent. Skoro nie mogę, 
masz na to moje słowo.

– Nie czyń obietnic, których nie będziesz mogła dotrzymać – ostrzegł.
–  Może  masz  rację.  –  Zastanowiła  się.  –  Wobec  tego  obiecuję,  że  uczynię 

wszystko, by mieć do ciebie pełne zaufanie.

– To jest w każdym razie dobry początek. Trzeba to uczcić...
Na  taki  pocałunek  czekała  chyba  całą  wieczność.  Teraz  już  nie  będzie 

zahamowań,  prób  ucieczek,  żalów.  Od  dzisiejszego  wieczoru  będzie  należała  do 
niego,  połączona  z  nim  więzami  znacznie  silniejszymi,  niż  ta  złota  obrączka  na
palcu.

Pocałunek miał smak szampana i truskawek. Trwał zbyt krótko, tylko znikomą 

cząstkę wieczności. Na szczęście po nim przyszły następne i następne, rozpalając 
ogień, który ugasić mogło tylko zespolenie myśli i ciał. Hunter osunął z jej ramion 
szlafrok  i  złożył  pocałunek  między  piersiami,  tam  gdzie  zwykle  spoczywał 
podarowany jej amulet, który teraz przesunął się na bok.

Leah wbiła palce w jego ramiona, przymknęła oczy, wchłaniała bliskość swego 

mężczyzny. Czuła jego język i zęby na sutkach.

–  Jesteś  piękniejsza,  niż  zachowany  przeze  mnie  w  pamięci  twój  obraz  –

wyszeptał.

background image

– Weź mnie! Teraz, Hunter!
Ułożył ją na kocu. Otworzyła oczy. Penetrowała wzrokiem jego twarz, czuła na 

każde drgnienie i zmianę jej wyrazu. Pochylił się nad nią – symbol męskości i siły. 
W jego spojrzeniu odkryła... miłość.

Połączyli się.
Zaznała  uczucia  zupełnie  nowej  ekstazy,  pełnej  szczęścia  i  wewnętrznego 

spokoju, nie kolidującego wcale z szalejącą jednocześnie burzą zmysłów. Zniknęły 
wszelkie bariery i zahamowania. Oddała mu wszystko, co miała  do oddania, całą 
siebie i całą swoją miłość.

Weekend spędzili w apartamencie, ucząc się na nowo ról kochanków. Miłość, 

która nie wygasła, teraz rozkwitła i jeszcze bardziej się pogłębiła. W każdym razie 
w niej. Nie potrafiła bowiem w pełni rozgryźć reakcji Huntera. Ani na minutę nie 
wątpiła, że jej pragnie. Najmniejszy jej dotyk rozniecał w nim ogień. Jego wzrok 
wyrażał nieustanne pożądanie. Zaspokajał jej pragnienia, a jego czułość dowodziła, 
że  żywi  do  niej  głębokie  uczucie.  Ale  czy  to  była  miłość?  Jeśli  tak,  to  nadal 
skrzętnie ją ukrywał.

Powrót na ranczo był dla Leah ciężkim przeżyciem. Niepokoiły ją skojarzenia i 

paralele.  Może  to  jej  nadmiernie  rozbudzona  wyobraźnia,  niemniej  poczuła  się 
przygnębiona. Oto na przykład dlaczego:

Następnego  dnia  po  powrocie  Hunter  dosiadł  po  raz  pierwszy  Marzyciela. 

Ogier poddał się woli silniejszej od własnej. Porównanie samo się narzucało: ona 
też  poddała  się  wytrwałym  staraniom  Huntera.  Nie  tyle  staraniom,  co  naporowi 
wielkiej siły. Oddała mu wszystko, ale on zachował rezerwę, niezależność i pełną 
kontrolę.  Jeszcze  nigdy  nie  czuła  się  podobnie  bezbronna  i  świadoma  własnej 
słabości.  I  jeszcze  nigdy  tak  się  nie  bała.  Chciałaby  się  na  nowo  osłonić  jakimś 
pancerzem.  Niestety,  dawny  pancerz  gdzieś  po  drodze  porzuciła,  a  na  nowy  nie 
miała tworzywa.

Następnego  dnia  po  tym,  kiedy  Hunter  dosiadł  Marzyciela,  ogier  zniknął  z 

pastwiska.

–  Osiodłaj  Ladyfinger  –  polecił  Hunter.  –  I  weź  płaszcz  nieprzemakalny. 

Wygląda na to, że będzie padać deszcz.

Była  niespokojna o ukochanego ogiera. Szybko  założyła siodło i  przytroczyła 

do niego żółty plastykowy płaszcz.

– Może po raz drugi zwalił ogrodzenie?
– Nie ma mowy – odparł Hunter.
Osiodłał swego siwka i pojechali w tym samym kierunku, w którym poprzednio 

background image

umknął Marzyciel. Osiągnęli prawie południowy skraj rancza, kiedy Leah usłyszała 
przeraźliwe rżenie. Słyszała podobne rżenie tylko dwa razy w życiu i nie mogła go 
zapomnieć.  Mroziło  krew  w  żyłach.  Rzucając  przerażone  spojrzenie  na  Huntera, 
spięła Ladyfinger ostrogami i pogalopowała w kierunku pagórka. Hunter ruszył za 
nią. Pędząc, modliła się, by Marzyciel był zdrów i cały.

Na  chwilę  tylko  zatrzymali  się  na  granicy  rancza  Circle  P.  Płot  był  zwalony. 

Stanęło jej serce, gdy z oddali usłyszała jeszcze przenikliwsze rżenie. Odpowiadał 
mu przeciągły charkot. Pognali dalej.

Na  szczycie  pagórka  stał  Buli  Jones,  który  z  wysokości  swego  konia 

obserwował  rozgrywającą  się  w  dole  scenę:  na  okolonej  drzewami  polance 
Marzyciel napastował kasztanka, czystej krwi ogiera. Na skraju polanki kręciło się 
niespokojnie  kilka  klaczy.  One  to  właśnie  były  przyczyną  starcia.  Rywalizacja 
między  ogierami  groziła  poważnymi  konsekwencjami.  Marzyciel  stawał  dęba, 
szczerząc  zęby,  przeraźliwie  rżał  i  wierzgał  przednimi  kopytami,  a  kasztanek 
wiernie go naśladował, wykonując ten sam rytualny wojenny taniec.

–  To  twoja  wina,  Leah!  –  warknął  Buli.  –  Powiedziałem,  żebyś  zreperowała 

płot.  Teraz  jest  już  za  późno.  Jeśli  ten  twój  dzikus  zrobi  krzywdę  naszemu 
ogierowi,  to  drogo  nam  zapłacisz.  Baby  Blue  wart  jest  fortunę.  Żeby  starczyło, 
będziesz musiała sprzedać to swoje cholerne ranczo.

–  Specjalnie  wypuściliście  Baby  Blue  i  klacze  na  pastwisko!  –  odkrzyknęła 

Leah.  –  Żeby  zwabić  naszego  ogiera!  A  jeśli  idzie  o  ogrodzenie,  to  było 
zreperowane w ubiegłym tygodniu. Marzyciel nie przedostałby się, gdybyście nie 
przecięli kolczastego drutu.

– Domyślać się tego możesz, ale nie udowodnisz. – Roześmiał się ordynarnie.
– Ja udowodnię – odparł spokojnie Hunter.
Marzyciel  przysiadł,  zarżał  przenikliwie  i  runął  do  natarcia.  Baby  Blue, 

przewracając białkami oczu, uczynił to samo.

– Nie, nie! – krzyknęła rozpaczliwie Leah i nie bacząc na nic, spięła ostrogami 

klacz i puściła się galopem w dół stoku, ignorując wołanie Huntera.

W  połowie  drogi przerażona  Ladyfinger zaparła  się kopytami w ziemię. Leah 

zeskoczyła  z  siodła  i  wyszarpnęła  płaszcz  nieprzemakalny.  Krzycząc,  ile  sił  w 
płucach, pobiegła, wymachując żółtą płachtą. Gdy była już blisko, Baby Blue padł 
na  ziemię.  Przypomniała  sobie,  że  Hunter  oślepił  byka,  zarzucając  mu  na  łeb 
koszulę.  Nim Marzyciel zdołał  natrzeć na powalonego przeciwnika, zarzuciła mu 
na pysk plastykową materię. Marzyciel, oszołomiony i ogłupiały, usiłował pozbyć 
się zasłony, wymachując łbem we wszystkie strony.

background image

–  Odsuń  się,  Leah!  –  krzyknął  Hunter  tuż  nad  jej  uchem  i  nie  czekając  na 

reakcję,  chwycił ją  wpół  i  po  prostu  odrzucił na  bok,  zasłaniając przed  kopytami 
rozwścieczonego  ogiera,  który  wierzgając  jak  szalony,  wreszcie  zrzucił  z  siebie 
płaszcz. I na chwilę zastygł, jakby się zastanawiał, czy natrzeć na człowieka, czy 
też  na  leżącego  konkurenta.  To  wystarczyło  Hunterowi.  Uzbrojony  w  lasso, 
zarzucił  je  na  wzniesione  do  ataku  przednie  nogi  zwierzęcia.  Wykorzystując 
moment  zaskoczenia  i  wytężając  wszystkie  siły,  ściągnął  pętlę,  przez  co  zmusił 
Marzyciela do poniechania agresywnych zamiarów.

Hunter  szybko  podbiegł  do  Leah  i  podniósł  ją  z  ziemi,  po  czym  koniec 

trzymanego  w  ręku  lassa  owinął  dokoła  pobliskiego  drzewa.  Ogier  przestał 
komukolwiek zagrażać.

–  Czeka  cię  poważna  rozmowa  ze  mną,  niemądra  kobieto  –  mruknął, 

odprowadzając na bok żonę. – I kto wie, czy po tej rozmowie będziesz mogła przez 
dłuższy czas siedzieć.

– Ośmieliłbyś się uderzyć kobietę? – spytała słodko.
–  Jeszcze  jak!  Nikomu,  kto  zrobił  coś  podobnie  niedorzecznego,  nie  może  to 

ujść na sucho. Lanie to jeszcze mało.

– Przecież nie mogłam patrzeć, jak te dwa ogiery się zabijają.
– Owszem,  mogłaś i powinnaś wyłącznie patrzeć. I kiedy dostaniesz nauczkę, 

to na przyszłość będziesz po prostu zamykała oczy. Jestem tego pewien. Ale teraz 
mamy do załatwienia inną ważną sprawę...

– Jakąż to? – spytała.
– Twój koń – odparł krótko.
Obejrzała  się.  Baby  Blue  doszlusował  już  do  swojego  haremu,  porzucając 

chętnie  pole  walki.  Marzyciel  leżał  na  boku,  dysząc  i  dygocąc.  Zbliżyła  się  do 
niego na bezpieczną odległość i obeszła dokoła, by sprawdzić, czy nie ma żadnych 
widocznych obrażeń. Wydawał się zdrów i cały. Nim zdążyła się zastanowić, jak 
go zabrać na ranczo, podjechał Buli Jones.

– Zabieraj się stąd, Leah! – powiedział z wściekłością.
Podniosła  głowę  i  zobaczyła  z  przerażeniem,  że  trzyma  lufę  remingtona 

wymierzoną w Marzyciela.

–  Zaraz  ubiję  tego  zwierzaka.  Jeśli  przy  okazji  nie  chcesz  oberwać,  to  się 

zmywaj.

Leah nawet nie dostrzegła ruchu ręki Huntera. Buli, który przed chwilą siedział 

na  koniu,  teraz  leżał  już  na  trawie,  a  wytrącona  broń  także,  daleko  poza  jego 
zasięgiem. Na piersi Bulla spoczywała stopa Huntera.

background image

– Nie mieliśmy okazji być sobie przedstawieni – odezwał się lodowatym tonem 

Hunter. – Teraz jednak nadarza się sposobność dokonania prezentacji.

– Nic mnie nie obchodzi, ktoś ty taki, hombre. Zdejmuj tę nogę, weź ogon pod 

siebie i jazda z mojej ziemi! – Kręcił się i wiercił, żeby się wyswobodzić.

Stopa Huntera okazywała się jednak zbyt ciężka. Dla Leah było jasne, że Buli 

pozostanie tam, gdzie jest, dopóki Hunter zechce.

– Po pierwsze, to nie twoja ziemia. – Nacisnął mocniej na klatkę piersiową. – A 

po drugie... Nazywam się Pryde. Hunter Pryde. Jeszcze raz nazwiesz mnie hombre, 
to przez długi czas nie będziesz mógł mówić, a żuć nie będziesz miał czym.

– Pryde! – Buli wybałuszył oczy. – Wiem, pan jest...
–  Mężem  Leah  –  dokończył  Hunter,  przedkładał  bowiem  własne  zakończenie 

nad to, którego nie dopowiedział Buli.

–  Ojej,  to  ja  nie  wiedziałem,  że  to  pan  jest  Pryde...  –  zaskomlał  Buli.  –

Powinien był pan od razu powiedzieć...

–  Ponieważ  jestem  rozsądnym  i  sprawiedliwym  człowiekiem,  zostawiam  ci 

wybór.  Możesz  wstać,  wsiąść  na  konia  i  odjechać,  powiedzmy, po  przyjacielsku, 
albo zostać w tej pozycji na dłuższą rozmowę, która dla ciebie może się przemienić 
w przymusowy sen. A więc, muchacho, co wybierasz?

– Odjadę, odjadę. Proszę mnie puścić.
– Bardzo rozsądna decyzja.
Zdjął  nogę  i  odszedł  parę  kroków.  Chociaż  wydawał  się  spokojny,  Leah 

wiedziała, że ma pięści w pogotowiu i stoi na lekko rozstawionych nogach.

Brygadzista podniósł się z ziemi i chciał sięgnąć po broń.
– Nie zajmuj się tym, bratku. Nie będzie ci to potrzebne – ostrzegł Hunter. – A 

kiedy  będziesz  wracał,  rozglądaj  się  dokoła,  żeby  zapamiętać  krajobraz.  Już  go 
więcej nie zobaczysz.

– Pan tego nie zrobi! Ja mam wysoką protekcję... – Poczerwieniał ze złości, gdy 

zrozumiał sens słów Huntera.

– Mam duże wpływy.
– Ja mam lepsze – odparł Hunter.
– Jeszcze pan coś na mój temat usłyszy! – zagroził Buli.
– Zmiataj, ale już. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.
– Hunter odczekał, aż Buli Jones odjedzie, i dopiero wtedy zwrócił się do Leah: 

– Teraz twoja kolej.

– Jak możesz go wyrzucać? – spytała. – Przecież to nie twój pracownik?
– Peterson z pewnością dojdzie do wniosku, że leży w jego interesie zastosować 

background image

się do... mojej sugestii – odparł.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Była zaskoczona.
– Nie mylę się. A teraz twoja kolej. – Zbliżył się.
Cofnęła się w popłochu. Mimo iż miała ochotę uciec, postanowiła stawić czoło 

spodziewanej burzy.

–  Wiem,  wiem,  teraz  moja  kolej.  No,  to  zaczynaj.  Jeszcze  trochę  pokrzycz, 

potup, poprzeklinaj. Możesz się nie krępować. Byle z tym skończyć.

– To nie temat do żartów, Leah. – Dopadł jej, ale nie dotknął. – Mogłaś zginąć. 

Koń mógł cię zabić jednym uderzeniem kopyta. I nie mógłbym temu zapobiec.

– Musiałam uratować Marzyciela.
–  Jeszcze  nic  nie  rozumiesz?  Twoje  bezpieczeństwo...  twoje  życie  jest 

ważniejsze  od  konia.  Powinienem  był  pozwolić  Jonesowi  zastrzelić  to  przeklęte 
zwierzę...

– Chyba nie mówisz poważnie? – oburzyła się.
– Śmiertelnie poważnie. – Przewiercał ją pełnym gniewu spojrzeniem. – Teraz, 

tu,  obiecasz  mi,  że  nigdy,  w  żadnym  wypadku,  w  żadnych  okolicznościach  nie 
zaryzykujesz własnym życiem dla tego konia. Jeśli nie obiecasz, to Marzyciela nie 
ma.

Hunter  nie  żartował.  Potrafiła  ocenić,  kiedy  mężczyzna  znajduje  się  u  kresu 

cierpliwości. Hunter ten kres osiągnął.

– Obiecuję – przyrzekła.
– A ja dopilnuję, żebyś dotrzymała obietnicy – ostrzegł.
– Ale nie sprzedasz Marzyciela?
–  Nie.  I  nie  bój  się  o  niego.  Będzie  bezpieczniejszy  niż  ty,  gdy  złamiesz 

obietnicę.  A  teraz  wsiadaj,  odprowadzimy  tego  nieokrzesanego  zalotnika  na 
ranczo. Po drodze trochę ochłonę i wtedy dokończymy naszą rozmowę.

– Ochłoniesz chyba dopiero za tydzień – zażartowała.
– Lepiej założyć, że za miesiąc. – Nasunął sobie kapelusz na czoło i ruszył w 

stronę siwka.

Hunter zadzwonił do Kevina i bez wstępów oświadczył:
– Wyrzuciłem dziś Bulla Jonesa.
– Co mam w związku z tym zrobić? – spytał Kevin, uprzednio cicho zakląwszy.
– Zająć się tym. I dopilnować, żeby nie było żadnych... komplikacji.
– Czy chodzi o Leah? Dowiedziała się?
– Nie. Chyba nie, ale ponieważ w jej obecności kazałem Jonesowi wynosić się, 

background image

to na pewno zacznie coś podejrzewać.

Byłby cud, gdyby nie. A jeśli nawet... to z własną żoną jakoś sobie poradzę. –

Usłyszawszy  szmer,  obrócił  głowę.  W  drzwiach  stała  Leah.  Czy  słyszała? 
Wydawała  się  dziwnie  zagubiona.  Ręką  dał  jej  znak,  żeby  weszła.  –  Muszę  już 
kończyć, Kevin. Będę w kontakcie.

Wstał,  obszedł  biurko  i  usiadł  na  jego  skraju.  Czekał  w  milczeniu,  aż  Leah 

podejdzie. Jakże jej pragnął! I wiedział, że ona także pragnie jego. Dostrzegał to w 
jej oczach, w lekkim drżeniu warg, w wypiekach na twarzy...

Przyciągnął  ją  do  siebie,  pochwycił  między  rozstawione  nogi.  Miała 

rozszerzone źrenice, niemalże fioletowe w nagłym pożądaniu.  Oddech jej  stał się 
urywany, rozchyliła usta, serce waliło. Rozwiązał jej spięte włosy. Niby srebrzystą 
powłoką osłoniły głowę, spadając kaskadą na ramiona.

Nie mogąc się dłużej oprzeć, zaczął ją namiętnie całować, a kiedy oderwał usta, 

szepnął:

–  Nie  broń  się,  nie  opieraj.  Już  nigdy  więcej  tego  nie  rób.  Wtuliła  się,  nie  –

wtapiała się cała w niego.

– Zawsze tego pragnęłam. Czyżbyś o tym nie wiedział?

Leah  leżała  w  łóżku  i  patrzyła  w  sufit,  na  którym  poruszały  się  cienie  gałęzi 

drzew  wydobytych  z  mroku ostrymi promieniami księżyca. Zerknęła  na  śpiącego 
Huntera. Był tej nocy bardziej namiętny niż kiedykolwiek przedtem. Wielokrotnie 
miała na końcu języka słowa o miłości. O tym, jak bardzo go kocha, ale za każdym 
razem coś ją powstrzymywało. Może ta rozmowa z nie znanym jej Kevinem?

Patrzyła  w  sufit,  zastanawiając  się  intensywnie,  co  Hunter  miał  na  myśli 

mówiąc,  że  z  własną  żoną  sobie  poradzi?  To  pytanie  dręczyło  ją  od  dłuższego 
czasu. I dlaczego wzbudziło w niej taki lęk?

background image

Rozdział 10

Następnego ranka Leah po raz pierwszy obudziła się sama w łóżku. Ogarnęła ją 

panika.  Poczuła  się  jakby  porzucona.  Hunter  miał  rację.  Budzenie  się  w  jego 
ramionach było doskonałym początkiem dnia. Bardzo się jej nie podobało to nagłe 
sprzeniewierzenie się utrwalonemu już zwyczajowi.

Wstała  i  poszła  go  szukać.  Znalazła  tylko  kartkę  z  informacją,  że  otrzymał 

wezwanie  do  Houston.  Ogarnął  ją  niepokój.  Właśnie  dziś  rano  potrzebowała  go, 
żeby ją utulił i wyjaśnił, co znaczyła ta dziwna rozmowa z jakimś Kevinem. Co on 
ma wspólnego z ich małżeństwem i ranczem?

Ślepe  zaufanie,  pomyślała  z  ironią.  I  dokąd  ją  zaprowadziło?  Jeden  drobny 

incydent, podsłuchana rozmowa i zaczęło się rozpływać niby poranna mgła.

– Chyba pojadę do miasteczka po zakupy – powiedziała do babci Rose. Coś ją 

tam ciągnęło. Ten głupi niepokój.

– Przy okazji wpadnij do zegarmistrza po mój zegarek – poprosiła Rose. – Od 

dwóch tygodni czuję się jak nie ubrana bez zegarka na ręku.

Leah  obiecała  załatwić  sprawę,  zjadła  szybko  śniadanie  i  po  półgodzinie 

siedziała  już  w  furgonetce,  jadąc  do  odległego  o  dwadzieścia  parę  kilometrów 
miasteczka  Crossroads.  Spędziła  co  najmniej  godzinę  na  oglądaniu  wystaw  i 
wizycie  w  cukierni,  gdzie  spałaszowała  wielkie  ciastko  z  kremem.  Po  wyjściu  z 
cukierni  zobaczyła  sklep  ze  starociami.  Nie  znała  go.  Zupełnie  nowy  sklep. 
Zaciekawiona weszła do środka i po paru minutach trafiła na małą rzeźbę, którą z 
miejsca  postanowiła  kupić.  Odlana  ze  zmatowiałej  już  cyny  scena  przedstawiała 
rycerza  z  lancą  na  spienionym  koniu.  Rycerz  nacierał  na  groźnego  smoka  o 
szklanych rubinowych oczach. To nie wszystko! Rycerz nacierał lancą trzymaną w 
jednej ręce, drugą zaś obejmował uratowaną od zębów smoka pannę w powiewnej 
cynowej sukni. Przypomniała sobie własną ślubną suknię. Przed takim smokiem –
Korporacją Lyon – uratował ją Hunter. Całe to dzieło było okropnym kiczem, ale 
dla  Leah  stanowiło  symbol.  Kupi  to,  postawi  w  gabinecie  i  będzie  czekała,  czy 
Hunter pojmie znaczenie sceny.

Kupiła  i  przeszła  na  drugą  stronę  ulicy,  do  sklepu  zegarmistrzowsko-

jubilerskiego, gdzie Clyde, właściciel i stary znajomy, powitał ją miłym uśmiechem 
i nie pytany wyłożył na ladę zreperowany zegarek Rose.

Gdy płaciła, przyszła jej do głowy nagła myśl.
– Clyde, wiem,  że jesteś świetny w wyrobach  ze srebra. Czy mógłbyś mi coś 

background image

zrobić? – Rozpakowała kupioną rzeźbę.

– Chciałabym mieć miniaturkę tego w srebrze do noszenia na łańcuszku.
Clyde dokładnie obejrzał dzieło anonimowego twórcy i podrapał się za uchem.
– Trudne, ale da się zrobić. Ciekawa sztuka. Spóźniony prezent ślubny, co? –

Jako  wieloletni  przyjaciel  miał  pełne  prawo  zadawania  podobnych  pytań.  Leah 
skinęła głową.

– Hunter to dobry chłopak – dodał Clyde.
– Długo potrwa robota? – spytała Leah.
– No cóż, pierścionek pani Whitehaven może poczekać. – W oczach starszego 

pana pojawiły się iskierki dobrego humoru. – Zaraz się wezmę do roboty. Widzę, 
że bardzo ci się śpieszy, żeby swego rycerza udekorować.

– Dziękuję, Clyde... ! – Posłała mu całusa.
Kontynuując wędrówkę po ulicach, usłyszała niemiły glos:
– To przecież nasza panna Hampton... !
Tuż  za  sobą  zobaczyła  Bulla  Jonesa.  Nie  mogła  go  obejść.  Cofnęła  się  pod 

ścianę domu. Jones uśmiechał się obleśnie.

–  Proszę  mnie  przepuścić.  Nie  chcę  z  panem  rozmawiać.  I  jeśli  Hunter  się 

dowie, że mnie pan zaczepia...

–  Pan  Hunter  Pryde  jest  tu  chwilowo  nieobecny.  A  kiedy  wróci,  będę  już 

daleko, szanowna pani Pryde.

Oparł dłoń o mur, zagradzając jej drogę. Leah rozejrzała się dokoła. Dostrzegła 

ciekawe  spojrzenia  przechodniów.  Na  szczęście  są  świadkowie.  Buli  Jones  nie 
będzie chciał ryzykować niczego, co może obrócić się przeciwko niemu.

–  Jeśli  ma  pan  coś  do  powiedzenia,  to  niech  pan  szybko  mówi  albo  proszę 

odstąpić, bo zacznę krzyczeć i zbiegnie się pół miasta.

–  Zawsze  była  z  szanownej  pani  zadziorna  sztuka.  Dobrze,  nie  będziemy  nic 

owijać  w  bawełnę.  Małżonek  jest  w  Houston,  prawda?  –  Zarechotał,  widząc  jej 
zdumiony wyraz twarzy. – No i co? Nawet pani nie spyta, skąd wiem?

– Nic mnie to nie obchodzi.
– Możliwe, ale mimo to pani powiem. Wiem stąd, że zwołał posiedzenie rady 

administracyjnej Korporacji Lyon.

– No to co? Zna tych ludzi. Nic dla mnie nowego. – Wzruszyła ramionami.
– To nie o to chodzi, że ich zna. On przewodniczy radzie.
– Co pan za głupstwa opowiada?! – żachnęła się.
– Ooo, zainteresowało to panią? – Roześmiał się ordynarnie. – Korporacja czy, 

jak  pani  woli,  Konsorcjum  Lyon,  to  Hunter  Pryde.  Nawet  o  tym  przedtem  nie 

background image

wiedziałem, dopiero kiedy Hunter wyrzucił mnie z pracy...

– Nie wierzę – gorąco zaprzeczyła.
–  Każdy  wierzy  w  to,  co  chce.  Ale  radzę  pomyśleć. Wtedy  wszystko  zacznie 

pasować. No i nietrudno sprawdzić...

– Jak? – wyrwało się jej.
– Można zadzwonić do Konsorcjum Lyon i poprosić pana Pryde’a... Albo jego 

sekretarkę, wtedy wiadomo, że ma tam gabinet, prawda?

–  Może  mieć  biuro  połączone  z  tą  samą  centralą.  To  nie  oznacza,  że  jest 

właścicielem Konsorcjum Lyon.

–  Jest,  jest,  panienko.  I  pan  Hunter,  kiedy  się  zorientował,  że  mu  pani  nie 

sprzeda  rancza,  to  powiedział  sobie.  „Ożenię  się  z  nią,  położę  rękę  na  ranczu,  a 
potem zobaczymy!”.

–  Niech  pan  sobie  idzie,  Jones!  –  krzyknęła.  –  Nie  chcę  więcej  słuchać  tych 

obrzydliwych insynuacji. – Chciała odepchnąć jego rękę i odejść, aleją zatrzymał.

–  Kiedy  usłyszał,  że  zamierza  pani  wyjść  za  pierwszego  lepszego,  bo  pewno 

przeczytał ogłoszenie, to postanowił być pierwszy. Inaczej wszystko by przepadło 
raz na zawsze. Chytra z niego sztuka. Bez wydania jednego centa ma całą ziemię, a 
na dodatek żonę. Kiedy mu się znudzi, to ją, razem z babcią na zbity łeb wyrzuci z 
rancza, choćby sto papierków miała, że to jest jej. Biznesmeni potrafią takie rzeczy 
robić. Życzę szczęścia, pani Pryde – dodał i odszedł.

Długo  stała  wpatrzona  w  sczerniałą  nagle  przestrzeń.  Kiedy,  połykając  łzy, 

chciała biec do furgonetki powstrzymał ją głos Clyde’a. Stał przed sklepem.

– Wstąp do mnie na chwilę – powiedział.
– Kiedy się spieszę...
– Wstąp, to nie potrwa długo.
Zawróciła niechętnie.
Clyde z  wielce tajemniczą miną, trzymając na ladzie zaciśniętą dłoń, jakby w 

niej coś ukrywał, zaczął uroczyście:

–  Droga  Leah,  znamy  się  od  wielu,  wielu  lat,  bardzo  cię  lubię  i  chciałbym 

przyczynić  się  do  twego  szczęścia.  Zrobienie  miniaturki  z  tej  twojej  rzeźby... 
Zastanawiałem się nad tym, to nie wyjdzie dobrze. Kształt z szeroką podstawą nie 
pasuje na miniaturkę i źle będzie się nosić...

– To już nieważne... – przerwała Leah.
–  Bardzo  ważne,  drogie  dziecko.  –  Nie  dostrzegał  bladości  jej  policzków.  –

Kiedyś  wyszła,  pogrzebałem w  moich  srebrnych starociach,  bo  mi coś  świtało w 
głowie. Rycerz walczący ze smokiem, by uratować niewiastę, to częsty motyw. –

background image

Rozwarł  dłoń.  Leżał  na  niej  srebrny  medalion  z  płaskorzeźbą  artystycznie 
wykonaną. Rycerz w zbroi, ziejący ogniem smok i unoszona silną dłonią niewiasta. 
– Przyjmij to ode mnie, jako mój prezent ślubny.

Z  oczu  Leah  skąpało  parę  łez.  Szybko  je  otarła.  Na  szczęście  Clyde  mógł  je 

zrozumieć  jako  rezultat  wzruszenia  z  powodu  jego  podarku.  Podziękowała  mu 
bardzo serdecznie, schowała medalion do torebki i wybiegła ze sklepu.

W  furgonetce  zaczęła  analizować  informacje  otrzymane  od  Bulla.  Kierowała 

nim  chęć  zemsty  na  Hunterze  za  niesprawiedliwe,  jego  zdaniem,  zwolnienie.  A 
więc  na  wszystko,  co  mówi,  trzeba  brać  poprawkę.  Niemniej  to,  co  powiedział, 
miało  sens  i  składało  się  w  logiczną  całość,  która  potwierdzała  najgorsze  obawy 
Leah. Nie ulega wątpliwości, że Hunter chciał posiadać ranczo. I nigdy nie chciał 
wyjawić, po co.

Może wiedział, że jeśli powie, ona nie wyjdzie za niego?
A właściwie, co tu dużo myśleć. Buli albo mówił prawdę, albo kłamał. Trzeba 

to sprawdzić i tyle. Ale w jaki sposób?

Jest  Conrad  Michaels!  Można  do  niego  zadzwonić.  Nie  zwlekając,  zapuściła 

motor i ruszyła w drogę powrotną do domu. Michaels na pewno jej pomoże.

–  Conrad?  Tu  Leah  –  odezwała  się  sztucznie  wesołym  głosem.  –  U  mnie 

wszystko  w  porządku,  a  u  ciebie?  –  Przez  dłuższy  czas  słuchała,  a  następnie 
odparła  na  zadane  jej  pytanie:  –  Tak,  masz  rację,  dzwonię  nie  tylko  po  to,  aby 
dowiedzieć  się  o  twoje  zdrowie.  Jestem  czegoś  ciekawa  i  chciałabym,  żebyś  mi 
pomógł dowiedzieć się...

– Zrobię, co będę mógł, Leah. O co chodzi?
–  Chodzi mi... o  tę naszą pożyczkę.  Kredyt  dla  rancza. Hunter to  załatwiał w 

twoim banku?

– Nie, Leah, pożyczka nie wisi już w naszym banku. Z początku tak było, twój 

adwokat  na  to  nawet  nalegał.  Potem  kredyt  odkupiło  prywatne  konsorcjum.  Ale 
wszystko jest w jak najlepszym porządku. Twój adwokat się zgodził...

– A kiedy ten ktoś odkupił?
– Już po twoim ślubie. Ale nic się nie bój, warunki pozostały te same. Nie mogą 

zażądać przedterminowej spłaty.

– Kto to odkupił? – spytała po chwili milczenia.
–  Co  się  stało,  Leah?  O  co  ci  chodzi?  Dlaczego  tych  wszystkich  pytań  nie 

zadasz Hunterowi?

–  Bo  pytam  ciebie,  Conne.  –  Specjalnie  użyła  rodzinnego  zdrobnienia,  ,  aby 

poczuł się zobowiązany do większej lojalności. – Chcę po prostu wiedzieć, czy nie 

background image

zalegamy z ratami.

– Rozumiem... – odparł zmęczonym głosem.
–  Wiem,  Conne,  że  jesteś  na  emeryturze  i  tak  dalej,  ale  miałam  nadzieję,  że 

utrzymujesz nadal kontakty i wiesz, co w trawie piszczy. Bardzo przepraszam, że 
cię o to proszę, ale bardzo mi na tym zależy. To jest dla mnie niesłychanie istotne.

– Rozumiem – powtórzył. – Postaram się dowiedzieć.
– Dyskretnie!
– Nie obawiaj się. Zrobię to bardzo dyskretnie.
Po  zakończeniu  tej  jednej  rozmowy,  Leah  długo  przygotowywała  się 

psychicznie  do  następnej.  Wreszcie  wykręciła  zapisany  na  kartce  numer. 
Telefonistka zgłosiła się od razu.

– Konsorcjum Lyon, z kim mam połączyć?
– Z Hunterem Pryde’em.
– Proszę czekać...
– Tu Felicia Carter – odezwał się po chwili inny głos.
– Ooo, przepraszam, chciałam mówić z panem Pryde’em.
– Czy mogę wiedzieć, kto mówi?
– Ale czy jest?
–  Jest,  ale  niestety  bardzo  zajęty.  Ma  posiedzenie  rady.  Mogę  mu  przekazać 

wiadomość, jeśli to coś bardzo pilnego...

–  Nie,  nie,  dziękuję.  –  Już  chciała  odłożyć  słuchawkę,  ale  się  wstrzymała.  –

Jedną chwileczkę... Czy może mi pani powiedzieć, jaki jest jego oficjalny tytuł?

– Ale kto mówi? – W głosie kobiety pojawiła się podejrzliwość.
Leah  bez  słowa  odłożyła  słuchawkę.  A  więc  część  informacji  otrzymanej  od 

Bulla  znalazła  potwierdzenie.  Do  Huntera  można  dzwonić  pod  numerem 
Konsorcjum Lyon. Co prawda, to jeszcze nie oznaczało, iż ma tam swój gabinet ani 
że tam pracuje. I nie stanowiło dowodu, iż cała Korporacja Lyon do niego należy. 
Nie wpadaj w panikę, dziewczyno, powtarzała sobie. Myśl racjonalnie. No dobrze, 
jest w Houston, ma do załatwienia sprawy w Konsorcjum, jest na posiedzeniu rady. 
Ty też tam przedtem byłaś!

Zadzwonił telefon. Odebrała.
– Mówi Conrad. Mam informacje. – Z tonu głosu wnioskowała, że nie będzie 

tymi informacjami zachwycona.

– Mów – odparła. – Jestem na wszystko przygotowana.
–  To  jeszcze  właściwie  wiele  nam  nie  wyjaśnia...  więc  nie  wyciągaj 

pochopnych wniosków. Dług bankowy wykupiła Spółka HP...

background image

– HP... Hunter Pryde?
– Możliwe. Tak, to bardzo możliwe. Nie wiem, co to jest za firma, ale mam jej 

telefon w Houston, jeśli chcesz...

– Owszem, bardzo chcę. – Zapisała.
–  Zadzwoń,  jeśli  będę  ci  potrzebny  –  odparł.  –  Miałem  nadzieję,  że...  –  Nie 

skończył, nie potrzebował.

– Ja też – odpowiedziała i podziękowawszy Conradowi odłożyła słuchawkę.
Tym  razem  długo  się  nie  zastanawiała.  Wykręciła  podany  jej  numer  i  po 

zgłoszeniu się telefonistki poprosiła Huntera. Została połączona z sekretarką, która 
zaoferowała się przekazać Hunterowi wiadomość, gdyż w tej chwili był nieobecny.

– Tu Felicia Carter z Konsorcjum Lyon – przedstawiła się Leah.
– Przecież pan Pryde jest teraz u was – zdziwiła się sekretarka.
– Ach, strasznie przepraszam, jaka ja jestem roztargniona. Pomyliłam dni. – I 

powodowana  impulsem  dodała,  chichocząc  głupawo:  –  Panu  Pryde’owi  też  na 
pewno mylą się dni. Patronując dwóm takim wielkim firmom...

–  Możliwe,  ale  wątpię.  Pan  Pryde  jest  niezwykłym  człowiekiem  i  zatrudnia 

doskonałych  asystentów.  Najlepszych! To  mu  bardzo  ułatwia  życie.  Przepraszam 
na chwilę... – Leah usłyszała prowadzoną w tle rozmowę. Sekretarka ponownie się 
odezwała: – Właśnie przyszedł jeden z asystentów, chciałaby pani z nim mówić?

– Kevin? – spytała Leah.
– Ooo, zna go pani?
– Nie, nie będę go trudziła – odparła okrężnie. – Odszukam zaraz pana Pryde’a. 

– I w tym miejscu załamał się jej głos. – Dziękuję i przepraszam – wybąkała.

Teraz nie mogła już powstrzymać łez. Przeklinała własną słabość. Na szczęście 

to nie był koniec świata. Miała babcię Rose i miała ranczo, którego za żadną cenę 
nie odda. Miała wiernych pracowników, no i Marzyciela...

Czegoś  na  tej  liście  było  brak.  Kogoś!  Tak  bardzo  chciała  mieć  Huntera,  a 

najbardziej jego miłość.

Niestety, Hunter był zainteresowany wyłącznie jej ranczem.
– Co się dzieje? – usłyszała głos babci Rose.
Zobaczyła  Rose,  stojącą  w  drzwiach.  Niemo  potrząsała  głową  i  rękawem 

koszuli zaczęła ocierać mokre policzki.

– Hunter? Co się stało? – spytała z niepokojem Rose.
–  Nie.  To  znaczy  tak.  –  Leah  zakryła  twarz  dłońmi.  –  Jest  zdrowy,  jeśli  o  to 

pytałaś...

– No, to o co chodzi? – Rose podeszła bliżej. . – Chodzi o to, że Konsorcjum 

background image

Lyon to Hunter.

– Konsorcjum Lyon należy do Huntera? Chyba żartujesz?
– Nie żartuję. Właśnie rozmawiałam z jego sekretarką. Z dwiema sekretarkami. 

Co ja teraz zrobię?

– Musisz z nim porozmawiać, to jasne.
–  Rozmawiać?  A  o  czym  mam  z  nim  rozmawiać?  Co  mam  mu  powiedzieć? 

Może  spytać:  „A  tak  przy  okazji,  mój  drogi,  czy  naprawdę  ożeniłeś  się  ze  mną 
tylko po to, żeby zdobyć ranczo?”. Bo to prawda, babciu! I przez cały czas temu 
nie zaprzeczał, gdy to sugerowałam.

– Skoro podejrzewałaś, to po co teraz dramatyzujesz? Po prostu sprawdziły się 

twoje  podejrzenia.  A  poza  tym:  co  za  różnica,  i  czy  to  w  ogóle  jest  ważne,  czy 
chciał ranczo dla siebie, czy dla swojej firmy.  Moim zdaniem  zrobiłaś doskonały 
interes.  Nie  wyszłaś  za  biednego  kowboja,  ale  za  właściciela  Konsorcjum  Lyon. 
Każdy by ci pozazdrościł.

– Co ty opowiadasz, babciu Rose? – Leah aż podskoczyła.
–  Słyszałaś.  I  dobrze  to  sobie  przemyśl.  Co  zyskał  Hunter  na  tym  interesie? 

Dużo  pracy  i  mierne  podziękowanie.  Ale  jeśli  on  rzeczywiście  jest  właścicielem 
Konsorcjum, to ty masz swoje ranczo, masz ranczo Circle P, a także to wszystko, 
co  ów  Lyon  ma  w  swoim  worku...  –  zarechotała.  –  A  przede  wszystkim  masz 
Huntera. W sumie zrobiłaś doskonały interes...

– Chyba zażąda spłacenia długu, a jak nie spłacimy, to zabierze ranczo.
– Jesteś naprawdę niemądra. Zabieraj pupę z fotela, wsiadaj do furgonetki i jedź 

do Houston. Pogadaj z nim. Zadaj mu bez ogródek pytanie, po co się z tobą ożenił. 
Niech się zdeklaruje.

– Kiedy ja wiem, po co.
– Powiedział ci to? Powiedział ci, że się żeni, żeby mieć ranczo? Czy też  tak 

sobie wykombinowałaś?

– Chyba takiego sformułowania nie użył, ale... tak zakładałam. Ilekroć go o to 

pytałam, albo stał jak słup soli, albo się czymś wykręcił.

– A może czuł się obrażony takimi pytaniami?
–  Dlaczego?  Zwłaszcza  że  to  nie  był  żaden  sekret.  Dla  nikogo  nie  jest 

tajemnicą, po co się ożenił. Możesz to ubierać w takie czy inne piękne słówka, ale 
wiadomo, że ja wyszłam za niego dla interesu. I on za mnie z tego samego powodu.

– Ach tak? I co jeszcze? Przyjeżdża tutaj taki krezus, mądry, inteligentny, umie 

myśleć  i  do  tego  jeszcze  cholernie  przystojny.  I  taki  człowiek  przyjeżdżałby 
specjalnie po to, żeby położyć łapę na nędznym, bliskim bankructwa, teksańskim 

background image

ranczu? Bzdury, moja droga. Bzdury!

– Zupełnie mi pomieszałaś w głowie, babciu.
– Doskonale. Pomieszaj sobie jeszcze trochę, to może coś z tego wyniknie. Ale 

mam jeszcze jedno drobne pytanie: kochasz go?

– Tak – odparła bez chwili wahania. – Ponad wszystko.
–  No,  to  o  wszystkim  innym  zapomnij  –  poradziła  Rose.  –  Nie,  nie  o 

wszystkim.  Tu  leży  twoja  torebka  i  klucze  do  furgonetki.  Jedź  do  Houston. 
Zobaczymy się jutro. Albo pojutrze. Albo za kilka dni. Ot, kiedy wrócisz. Zakop 
się  w  tym  tam  jego  apartamencie  z  ogrodem  nad  głową  i  zrób  mu  parkę  dzieci. 
Mogą  być trojaczki. Bo  ja też  chcę czegoś od  życia. I właśnie zechciałam zostać 
prababką. I to szybko. Jazda, dziewczyno! Słyszysz?

–  Jakże  bym  miała  nie  słyszeć?  Tak  głośno  krzyczysz,  że  Inez,  jej  dzieci  i 

połowa pracowników już o wszystkim wiedzą.

Niemniej posłuchała. Bez dyskusji wzięła torebkę i wsiadła do furgonetki. Nie 

chciała sobie zostawić czasu na dalsze rozmyślanie. Ruszyła na pełnym gazie.

Parokrotnie podczas drogi była bliska zawrócenia, lecz za każdym razem coś ją 

powstrzymywało.  Determinacja?  Nadzieja  na  rozwiązanie  raz  na  zawsze 
dręczącego ją problemu? A może uda się jej nakłonić Huntera do dania szansy ich 
małżeństwu? Kochała go. I miała zamiar o tę miłość walczyć.

W  mieście  dwukrotnie  zabłądziła.  Znalazła  wreszcie  budynek  Konsorcjum 

Lyon  i  zjechała  do  podziemnego  garażu.  Pojęcia  nie  miała,  jak  dostanie  się  na 
konferencję  rady  administracyjnej,  ale  postanowiła  łatwo  nie  rezygnować.  W 
recepcji przedstawiła się pełnym nazwiskiem:

– Leah Pryde. Jestem żoną Huntera Pryde’a. Mam tu się spotkać z mężem.
–  Witamy,  pani  Pryde. Zaraz  zadzwonię do  męża  na  górę  i  zawiadomię  go  o 

pani przybyciu – powiedział strażnik.

– Wolałabym, żeby pan tego nie robił. Mąż jest jeszcze pewno na posiedzeniu 

rady. Poczekam na niego na górze.

Strażnik wahał się przez chwilę, ale potem uśmiechnął się.
– Oczywiście, jak sobie pani życzy.
Ze zdeterminowaną pewnością, której wcale nie czuła, poszła w kierunku wind. 

Wkrótce znalazła się na piętrze dyrekcyjnym. Przy wyjściu z windy nie było tym 
razem żadnej sekretarki. Leah spojrzała na swoje ubranie i cicho zaklęła. Zupełnie 
zapomniała  przebrać  się  na  wyjazd  do  miasta.  Koszula  w  kratę  i  dżinsy  nie 
wydawały  się  odpowiednim  strojem  w  takim  miejscu,  gdzie  z  pewnością 
obowiązuje specjalny styl ubioru. Poza tym rozsypały się jej włosy. Ale cóż było 

background image

robić? Należało brnąć dalej. Jak tu dotrzeć do sali obrad?

Szła pustym korytarzem, wiedząc, że nie wolno jej się wahać. Każdy mógł ją 

zaczepić  i  spytać,  co  tu  robi,  albo  nawet  wezwać  strażników  lub,  co  gorzej, 
Huntera. Jeśli mają ją stąd wyrzucić, to niech przynajmniej dzieje się to w świetle 
jupiterów, przy świadkach...

Niedaleko drzwi sali konferencyjnej napotkała pierwszą przeszkodę. Z jednego 

z  pokoi  wyszła  wysoka,  elegancka  kobieta  i  zaskoczona  obecnością  obcej  osoby 
spytała:

– Czy mogę pani w czymś pomóc?
– Nie – odparła krótko Leah i pomaszerowała dalej.
Ale kobieta nie rezygnowała. Zaszła Leah drogę.
– Jestem Felicia Carter, a pani kim jest i do kogo?
–  Bardzo  panią  przepraszam,  ale  jestem  spóźniona  –  odparła  Leah  i  sięgnęła 

dłonią do klamki wielkich drzwi.

Jednakże  Felicia  Carter  była  szybsza.  Pochwyciła  dłoń  Leah  i  gorąco  nią 

potrząsnęła.

– Bardzo mi miło, panno... ?
– Leah.
– Leah? – Uścisk dłoni stał się mocniejszy. – Jeśli pani pozwoli do sekretariatu, 

to  zaraz  się  zajmiemy  pani  sprawą...  –  Na  twarzy  kobiety  pojawił  się  sztuczny 
uśmiech udawanej serdeczności.

– Będę bardzo wdzięczna – odparła Leah z  niewinną miną i skierowała się w 

stronę  wskazaną  przez  kobietę,  która  w  związku  z  tym  musiała  puścić  jej  rękę. 
Wówczas Leah błyskawicznie się odwróciła i dopadłszy klamki, otworzyła drzwi, 
weszła i zatrzasnęła je tuż przed samym nosem pani Carter.

Gdy spojrzała w kierunku wielkiego stołu, stwierdziła z przerażeniem, że siedzi 

przy nim dużo więcej osób niż poprzednim razem. I wszyscy patrzyli na nią jak na 
zjawę  z  innego  świata.  Na  miejscu  poprzednio  zajmowanym  przez  Buddy’ego 
Petersona, siedział Hunter, trzymając nogi na blacie stołu. Buddy natomiast siedział 
po prawej stronie Huntera, w pozycji znacznie skromniejszej.

Leah zastygła.
–  Nie  krępuj się, kochanie  – powiedział Hunter.  –  Siadaj. Przez długą  chwilę 

małżonkowie spoglądali sobie głęboko w oczy. Leah była przekonana, że jej wzrok 
wyraża lęk. Telefon przed Hunterem cichutko zabrzęczał. Hunter odebrał.

–  Wszystko  w  porządku,  Felicia!  –  odparł.  –  Jest  tu  z  nami.  –  Odłożył 

słuchawkę. – Panie i panowie, przedstawiam wam moją żonę – obwieścił. Rozległ 

background image

się szmer zdumionych powitań ze strony tych, których podczas poprzedniej wizyty 
Leah tu nie było. – Czym ci możemy służyć, Leah?

– Pomyślałam sobie, że masz mi coś do powiedzenia.
– Nie. To raczej chyba ty chcesz mi coś zakomunikować. Ogarnęła ją rozpacz. 

A.  więc Hunter nie ma zamiaru się przyznać! Nigdy nie chce niczego wyjaśniać. 
Domyśla się chyba jednak, że nie przyjechałaby tu, gdyby nie odkryła prawdy. I co, 
spodziewa się, że ona nadal będzie mu ufać? A właśnie że będzie... ! Uświadomiła 
sobie z przeraźliwą jasnością, że mimo tego, co jej naopowiadał Buli Jones, mimo 
bezspornych faktów, ona mu nadal ufa. I kocha go.

– Nie mam nic do powiedzenia – odparła cicho.
–  W  takim  razie  musisz  nam  wybaczyć.  Mamy  jeszcze  parę  spraw  do 

omówienia. Może poczekasz... obok?

Czuła, że do oczu napływają jej łzy. Wyrzucała sobie, że słuchała Bulla, babci 

Rose, że tu przyjechała...

I  na  domiar  wszystkiego teraz  zbuntowała się  przeciwko  samej  sobie.  No,  bo 

przecież nie będzie bardziej ufała Bullowi niż Hunterowi! Na pewno nie! Zawiodła 
siebie, zawiodła swego męża... Nagle przypomniały się jej słowa Huntera o tym, że 
nikt nigdy nie obdarzył go ślepym zaufaniem. Skarga mężczyzny, który przez całe 
życie pozostawał sam i nie miał na kim się oprzeć. Zacisnęła usta. Nie odejdzie, nie 
podda  się,  nie  porzuci  mężczyzny,  którego  kocha!  Znaczy  on  dla  niej  więcej  niż 
ranczo, Marzyciel, pracownicy... Hunter chce ślepego zaufania? Doskonale. Będzie 
je miał!

– Jednakże mam ci coś do powiedzenia, ale w cztery oczy.
–  Panowie  i  panie,  proszę  o  wasze  podpisy  –  powiedział.  Zamknął  teczkę  i 

wstał  od  stołu.  –  Proszę  mi wybaczyć,  mam do  omówienia z żoną  parę  spraw.  –
Gestem ręki zaprosił Leah do swego gabinetu.

Gdy znaleźli się sami, zapytał ostro:
– Co to wszystko ma znaczyć, Leah?
Zgarniała i porządkowała teraz w myśli słowa, które już dawno powinna była 

wypowiedzieć:

– Od chwili naszego ślubu poprosiłeś mnie tylko o jedną rzecz. Powiedziałeś, 

że  jest  to  dla  ciebie  najważniejsze.  A  ja  ci  powiedziałam,  że  gdybym  to  mogła 
opakować  w  jakieś  pudło,  tobym  ci  ofiarowała.  Pudła  nie  mam,  ale  mam  ten 
prezent. Zrobisz z tym, co zechcesz. Jest w nim zawarte właśnie to, o co prosiłeś... 
– Wyjęła z torebki srebrny medalion.

– Co to jest? – Patrzył, jeszcze nic nie rozumiejąc.

background image

– Obejrzyj.
W  miarę,  jak  rozpoznawał  treść  rysunku  płaskorzeźby,  twarz  zaczęła  mu  się 

wypogadzać. Oczy rozbłysły radością.

– Czy chcesz powiedzieć, że ten rycerz symbolizuje... ?
– Tak, że ci ufam. Całym sercem...
Rozległo się pukanie i wsunął głowę Buddy Peterson.
– Dokumenty podpisane, rada twoja. Gratuluję ci tego posunięcia. Można by je 

nazwać niesłychanie szlachetnym. Ale wiązało się z tym olbrzymie ryzyko. Mogłeś 
wszystko stracić.

– Nie straciłem. Wygrałem. – Zerknął w stronę Leah.
– Wszystko wygrałem.
– Czuję, że wiele się teraz zmieni, kiedy cały interes do ciebie należy.
–  Możesz być  tego pewien  – odparł Hunter.  Peterson przeprosił i  zamknął  za 

sobą drzwi.

–  Nic  teraz  nie  rozumiem  –  odezwała  się  Leah.  –  Myślałam,  że  Konsorcjum 

Lyon od dawna do ciebie należy?

– Dokładnie od dwóch minut.
– A przedtem?
– Byłem ich największym rywalem. I koszmarną zmorą.
– A dlaczegoś mi nic nie powiedział?
– Bo przed podpisaniem dokumentów nie było nic do powiedzenia. Słyszałaś, 

co przed chwilą powiedział Buddy. Ryzykowałem i mogłem wszystko stracić.

– Nie wszystko. – Jej oczy znowu napełniły się łzami.
– Zostałoby ci ranczo.
– Nie, ranczo nie jest moje. Zabezpiecza je intercyza.
– Radziłeś mi, żebym ją przeczytała. Powinnam była to zrobić. Hunter?
– Słucham cię. – W jego oczach tańczyły wesołe ogniki.
– Czyżbyś mimo wszystko chciała mi coś powiedzieć?
– Może i tak... Chyba powinnam ci coś powiedzieć. Właściwie o coś cię spytać. 

Czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham? Bardzo, bardzo!

– W samej rzeczy, zapomniałaś o tym wspomnieć.
–  Mam  jeszcze  jedno  pytanie  i  tym  razem  musisz  mi  na  nie  odpowiedzieć. 

Dlaczego się ze mną ożeniłeś?

–  Ponieważ  byłaś  gotowa  wyjść  za  mąż  za  pierwszego  lepszego  mężczyznę, 

który by się zgłosił. Nie mogłem ścierpieć tej myśli. I wszystko tak zaplanowałem, 
żebym to był ja.

background image

– Chciałeś przecież kupić ranczo – przypomniała.
–  Tak.  Na  samym  początku.  W  celu  zablokowania  Korporacji  Lyon  i 

postawienia jej w trudnej sytuacji. A później to już chodziło mi tylko o ochronienie 
ciebie przed ich zakusami.

– I stąd ta uwaga Petersona o szlachetnym posunięciu?
– Nie. Kupno rancza ułatwiłoby mi przejęcie korporacji. Ożenek z tobą...
– Był ryzykowniejszy – dokończyła za niego.
–  Tylko  trochę.  Ale  wart  ryzyka.  –  Wyjął  z  teczki  plik  dokumentów  i  podał 

Leah.

– Co to jest?
– Przeczytaj.
Przeczytała.  Akt  własności  rancza  Hampton  na  jej  nazwisko,  wolny  od 

jakichkolwiek długów czy innych obciążeń. Datowany dzień przed ślubem.

– Hunter... !
–  Kocham  cię,  Leah.  Przez  wszystkie  lata  cię  kochałem.  Inspirowałaś  moje 

marzenia... I zawsze byłaś w tych marzeniach.

– Najwyższy czas na spełnianie następnych – powiedziała.
Zaczął ją namiętnie całować. Ale tym razem nie miała wątpliwości, że oprócz 

pasji jest w tym miłość.

I wiedziała, że znalazła rycerza w lśniącej zbroi. Swego własnego! I ten rycerz 

raz na zawsze powalił smoka.

background image

EPILOG 

Popijając poranną kawę, Leah przeglądała gazetę. I nagle zobaczyła ogłoszenie.

POTRZEBNA  ŻONA  Ranczer  potrzebuje  natychmiast  i  zdecydowanie  żony. 

Ewentualna kandydatka powinna spełniać następujące warunki:

1. Mieć w dniu dzisiejszym 27 lat i oczy koloru teksańskiego nieba. Pożądane: 

osobowość trudna do ujarzmienia i delikatność uczuć.

2.  Doświadczenie ranczerskie i  zdrowy rozsądek, pozwalający  wiedzieć,  kiedy 

nie należy z niego korzystać.

3. Dobre obycie w środowisku biznesu, a zwłaszcza umiejętność poskramiania 

złych humorów i innych wyskoków członków rad administracyjnych.

4. Powinna być w ciąży. Lekarz jest już zamówiony.
Mam 34 lata i mogę ofiarować wybrance przyzwoite łoże i od czasu do czasu 

piknik  na  dachu  pod  wszystkimi  gwiazdami  Teksasu.  Szczegóły  bardziej  intymnej 
natury  do  omówienia  i  ewentualnych  negocjacji  natychmiast  po  zjawieniu  się 
kandydatki w sypialni na pierwszym piętrze. Nie radzę zwlekać. Ogłoszeniodawca 
czeka z niecierpliwością.

Leah  rzuciła  gazetę,  zerwała  się  od  kuchennego  stołu  i  pobiegła  na  górę. 

Przecież tam czekał na nią ojciec jej przyszłych dzieci.