background image

36

36

36

36    

PO  DRUGIEJ  STRONIE  VRHEDNY  GAPIŁ  SIĘ  NA  CORMIĘ  i  miał  ochotę  strzelić 

sobie  w  stopę.  Czuł  się  potwornie  po  wysłuchaniu  jej  nieskładnego  wyznania,  iŜ  nigdy 

wcześniej  nie  widziała  samca.  Nawet  przez  myśl  mu  nie  przeszło,  Ŝe  mogła  znać  tylko 

samice. ChociaŜ, jeśli urodziła się juŜ po śmierci ostatniego Najsamca, jak mogłaby spotkać 

przedstawiciela przeciwnej płci? 

To oczywiste, Ŝe była przeraŜona. 

–  Jezu  Chryste  –  wymamrotał.  Zaciągnął  się  mocno  i  wcale  się  tym  nie  przejmując, 

strząsnął popiół prosto na marmurową posadzkę. – W ogóle nie pomyślałem o tym, jak 

trudne to jest dla ciebie. ZałoŜyłem, Ŝe... 

ZałoŜył,  Ŝe  będzie  tym  wszystkim  wręcz  zachwycona.  A  tymczasem  była  tak  samo 

zniechęcona jak on. 

–  Cholernie mi przykro. 

Kiedy zaskoczona uniosła powieki, jej oczy zalśniły zielenią nefrytu. Odezwał się, mając 

nadzieję, Ŝe brzmi to łagodnie: 

–  Chcesz  całego  tego...  –  Trzymając  w  dłoni  papierosa,  zakreślił  w  powietrzu  łuk.  – 

Tego rytuału? – Kiedy się nie odezwała, potrząsnął głową. – Słuchaj, widzę to w twoich 

oczach. Chcesz uciec jak najdalej ode mnie i nie tylko dlatego, Ŝe jesteś przestraszona. 

Chcesz uciec od tego, co będziemy musieli zrobić, prawda? 

Gdy  ukryła  twarz  w  dłoniach,  cięŜkie  rękawy  jej  szaty  opadły  i  odkryły  jej  ręce, 

zatrzymując się w zgięciach łokci. 

–  Nie mogę zawieść Wybranek. Zrobię... co do mnie naleŜy dla dobra nas wszystkich. 

–  CzyŜby ten frazes nie dotyczył ich obojga? 

–  Ja równieŜ – wymamrotał. 

śadne  z  nich  nie  wypowiedziało  więcej  ani  jednego  słowa  i  nie  bardzo  wiedział,  co 

powinien teraz zrobić. Nigdy nie radził sobie zbyt dobrze z kobietami, a po rozstaniu z Jane 

było chyba jeszcze gorzej. 

Nagle gwałtownie obrócił głowę, zdając sobie sprawę z czyjejś obecności. 

–  Ty za kolumną. Wychodź. JuŜ. 

Zobaczył  jedną  z  Wybranek,  ubraną  w  białą,  tradycyjną szatę. Skinęła głową, wyraźnie 

zdenerwowana. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Panie. 

–  Co tu robisz? 

Gdy  Wybranka  nieśmiało  wpatrywała  się  w  podłogę,  pomyślał,  Ŝe  ma  juŜ  serdecznie 

dość tej uległości. To nawet zabawne, w łóŜku jej wymagał, a teraz cholernie go irytowała. 

–  Mam  nadzieję,  Ŝe  przyszłaś  tu,  Ŝeby  się  nią  zająć  –  zawarczał.  –  Bo  jeśli  nie,  to 

wynoś się. 

–  Jestem tu, Ŝeby się nią zająć – powiedziała miękko Wybranka. – Martwię się o nią. 

–  Jak masz na imię? 

–  Wybranka. 

–  Do kurwy nędzy! – A gdy obie z Cormią podskoczyły, spróbował się nieco uspokoić. 

– Jak masz na imię? 

–  Amalya. 

–  OK, Amalyo. Zajmij się nią do mojego powrotu. To jest rozkaz. 

Podczas  gdy  Wybranka  kłaniała  się  i  składała  obietnice,  zaciągnął  się  po  raz  ostatni 

skrętem,  polizał  dwa  palce  i  zacisnął  je  na  jego  końcu.  Niedopałek  włoŜył do kieszeni swej 

szaty,  zupełnie  bez  związku  zastanawiając  się,  dlaczego  wszyscy  po  Drugiej  Stronie  muszą 

nosić cholerne piŜamy. Potem spojrzał na Cormię. 

–  Do zobaczenia za dwa dni. 

V  ruszył  po  białej  trawie  w  górę  wzgórza,  unikając  białego,  jedwabnego  dywanu  i  nie 

oglądając  się  za  siebie.  Kiedy  dotarł  na  dziedziniec  Pani  Kronik,  modlił  się,  Ŝeby  jej  nie 

spotkać,  a  potem  dziękował  Bogu,  Ŝe  nie  było  jej  nigdzie  w  pobliŜu.  Spotkanie  z  nią  było 

ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. 

Pod  czujnym  okiem  ptaków  przeniósł  się  do  prawdziwego  świata,  ale  nie  udał  się  do 

domu. 

Poszedł prosto tam, gdzie nie powinien: przyjął formę na ulicy naprzeciwko mieszkania 

Jane.  To  był  cholernie  zły  pomysł,  ale  smutek  sprawił,  Ŝe  nie  myślał  trzeźwo.  A  poza  tym 

miał  wszystko  w  dupie.  Nawet  granicę  między  człowiekami  a  jego  gatunkiem,  której  nie 

wolno mu było przekraczać. 

Wieczór był chłodny, a on miał na sobie tylko te pieprzone tradycyjne szaty. Nieistotne. 

Był tak odrętwiały Ŝe mógłby być nagi podczas zamieci śnieŜnej i nie zauwaŜyłby tego. 

Co, u diabła? 

Na jej podjeździe stał jakiś samochód. Taki sam miał Z tylko jego był szary metalik, a ten 

był srebrny. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

V  nie  zamierzał  podchodzić  bliŜej  niŜ  na  drugą  stronę  ulicy,  ale  kiedy  poczuł  zapach 

męŜczyzny  wydobywający  się  z  kabrioletu,  jego  plan  legł  w  gruzach.  To był tamten lekarz, 

ten, który ją tak uwodził w szpitalu. 

V  zmaterializował  się  obok  klonu  rosnącego  na  jej  podwórku  i  zajrzał  przez  kuchenno 

okno. Ekspres do kawy był włączony, cukiernica wyjęta. Na blacie leŜały dwie łyŜeczki. 

O nie. Tego juŜ, kurwa, za wiele. 

V nie widział reszty mieszkania, więc pobiegł dookoła, a jego bose stopy skrzypiały na 

śniegu.  Kiedy  starsza  kobieta  wyjrzała  przez  okno  mieszkania  obok,  na  wszelki  wypadek 

wyemitował wokół siebie zvidh, równieŜ po to, by udowodnić sobie, Ŝe ma mózg. 

Podszedł  do  okna  z  tyłu  domu  i  zajrzał  do  salonu.  Ujrzał  śmierć  tak  wyraźnie,  jakby 

własnoręcznie  popełniał  morderstwo.  Tamten  męŜczyzna,  lekarz,  klęczał  przed  siedzącą  na 

kanapie Jane, jedną rękę trzymał na jej twarzy, drugą na szyi, a wzrok miał wbity w jej usta. 

V  stracił  nad  sobą  kontrolę.  Usunął  zvidh  i  nie  myśląc,  ruszył  przed  siebie.  Bez 

zastanowienia. Bez wahania. Gdy szedł w kierunku drzwi tarasu, był po prostu rozjuszonym, 

kierującym się wyłącznie instynktem, zakochanym facetem, gotowym zabić przeciwnika. 

Nagle,  nie  wiadomo  skąd,  wyrósł  przed  nim  Butch.  Złapał  go  w  pasie  i  odciągnął  w 

mrok,  udaremniając  atak.  To  był  niebezpieczny  krok,  nawet  między  przyjaciółmi.  Jeśli  nie 

jest się osiemnastokołowym tirem, nie staje się między zakochanym wampirem a celem jego 

agresji. V instynktownie obrócił się przeciw nowemu wrogowi. ObnaŜył kły, odsunął się i z 

całych sił walnął swego najlepszego kumpla w głowę. 

Irlandczyk  puścił  go, zamachnął się i trafił V pięścią w brodę. Szczęka V prawie wbiła 

się w czaszkę, a zęby zaśpiewały jak chór anielski. Poczuł palący ból. 

–  Zvidh, skurwielu – rzucił Butch. – Zanim zaczniemy się bić, najpierw zvidh. 

V  osłonił  kawałek  przestrzeni,  a  potem  obaj  rzucili  się  bez  zahamowań,  okładając  się 

pięściami. Krew kapała z ich nosów i ust. W pewnej chwili V zdał sobie sprawę z tego, Ŝe nie 

chodziło  mu  tylko  o  utratę  Jane.  TakŜe  o  to,  Ŝe  był  tak  potwornie  samotny.  Nawet  jeśli  w 

pobliŜu  będzie  Butch,  bez  niej  nie  będzie  juŜ  tak  samo.  Dlatego  właśnie  czuł  się  tak,  jakby 

stracił absolutnie wszystko. 

Potem  leŜeli  obok  siebie,  cięŜko  dysząc,  a  ich  pot  bardziej  zamarzał,  niŜ  parował. 

Cholera,  V  juŜ  czuł  opuchliznę  –  obrzmiałe  kostki  dłoni  i  twarzy  zamieniły  go  w  ludzika 

Michelina. 

–  Muszę dostać, i to zaraz, dymka – zakaszlał. 

–  Mnie potrzebny okład z lodu i aspiryna. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

V  przewrócił  się  na  bok,  splunął  krwią  i  znów  połoŜył  się  na  wznak.  Wytarł  usta 

wierzchem dłoni. 

–  Dzięki. Tego mi było trzeba. 

–  Nie ma s... – Butch jęknął. – Nie ma sprawy. Cholera, musiałeś tak mi obić wątrobę? 

Jakby szkocka to było dla niej za mało. 

–  Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? 

–  A  gdzie  indziej  mógłbyś  być?  Furiath  wrócił  sam  i  powiedział,  co  się  stało,  więc 

domyśliłem  się,  Ŝe  skończysz  tutaj.  –  Butchowi  chrupnęło  ramię.  Zaklął.  –  Spójrzmy 

prawdzie w oczy, jestem jak wieŜa radiowa na idiotów. Bez obrazy, ale to nie było zbyt 

mądre posunięcie. 

–  Myślę, Ŝe zabiłbym tego faceta. 

–  Jestem tego pewien. 

V uniósł głowę. Z tego miejsca nie widział okien mieszkania Jane. Uniósł się na łokciach 

– kanapa była pusta. 

Opadł  na  ziemię.  Czy  właśnie  kochali  się  teraz  na  górze  w  jej  łóŜku?  Właśnie  w  tym 

momencie? Kiedy on leŜał sponiewierany na jej pieprzonym trawniku? 

–  Cholera. Nie radzę sobie z tym. 

–  Przykro mi V, naprawdę. – Butch odchrząknął, – Słuchaj... myślę, Ŝe nie powinieneś 

tu więcej przychodzić. 

–  I to mówi dupek, który przejeŜdŜał pod domem Marissy, przez... ile miesięcy? 

–  To niebezpieczne, V. Dla niej. 

V spojrzał na przyjaciela. 

–  Jeśli  będziesz  nalegał,  Ŝebym  był  rozsądny,  przestanę  się  z  tobą  zadawać.  Butch 

spróbował się uśmiechnąć, ale przez pękniętą wargą nie do końca mu się to udało. 

–  Przykro mi, stary, ale tak łatwo się mnie nie pozbędziesz 

V zamrugał, przestraszony tym, co miał zamiar powiedzieć. 

–  BoŜe, jesteś prawie święty. Zawsze mogłem na ciebie liczyć. Zawsze. Nawet kiedy... 

–  Nawet kiedy co? 

–  No, wiesz. 

–  Co wiem? 

–  Kurwa. Nawet kiedy byłem w tobie zakochany. Czy coś w tym rodzaju. 

Butch uderzył się dłonią w pierś. 

–  Byłeś? Byłeś? Nie mogę uwierzyć, Ŝe juŜ ci przeszło – Teatralnym gestem zasłonił 

oczy. – Moje marzenia o naszej wspólnej przyszłości legły więc w gruzach... 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Zamknij się. 

Butch spojrzał na niego. 

–  śartujesz  sobie?  Takie  reality  show  byłoby  fantastyczne.  Puszczaliby  go  na  VH1. 

Zatytułowane Dwa ugryzienia są lepsze niŜ jedno. Zarobilibyśmy miliony. 

–  Na litość boską. 

Butch przewrócił się na bok i nagle spowaŜniał. 

–  Sprawa wygląda tak. Jesteśmy w tym razem, i nie tylko z powodu mojej klątwy. Nie 

za bardzo wierzę w opatrzność boską i tym podobne bzdety, ale spotkaliśmy się nie bez 

powodu.  A  co  do  tej  sprawy  twojego  zakochania  się  we  mnie...  Myślę,  Ŝe  to  bardziej 

kwestia tego, Ŝe po raz pierwszy się o kogoś troszczyłeś. 

–  Przestań. Zaraz dostanę uczulenia od tego całego troszczenia się. 

–  Wiesz, Ŝe mam rację. 

–  Pieprz się, doktorku. 

–  Świetnie.  Cieszę  się,  Ŝe  się  zgadzamy.  –  Butch  zmarszczył  czoło.  –  Hej,  a  moŜe 

mógłbym mieć własny talk show, skoro nie chcesz być moją June Cleayer. Mógłby się 

nazywać Godzina z O'Nealem. Brzmi powaŜnie, co? 

–  Po pierwsze, to ty miałeś być June Cleaver... 

–  Pieprzyć to. Nigdy w Ŝyciu nie mógłbym być twoim tłem. 

–  NiewaŜne.  Po  drugie,  nie  sądzę,  Ŝeby  było  duŜe  zapotrzebowanie  na  ten  konkretny 

rodzaj psychologii. 

–  Grubo się mylisz. 

–  Butch, właśnie stłukliśmy się nawzajem na kwaśne jabłko. 

–  Ty zacząłeś. A poza tym to byłoby świetne dla Spike TV. UFC połączone z Oprah. 

BoŜe, jestem genialny. 

–  Powtarzaj to sobie. 

Śmiech Butcha przerwał silny powiew wiatru. 

–  W  porządku,  stary,  mimo  Ŝe  bardzo  mi  się  to  podoba,  nie  sądzę,  Ŝeby  moja 

opalenizna na tym zyskiwała, zwłaszcza Ŝe jest ciemno. 

–  Wcale nie jesteś opalony. 

–  Widzisz? To prowadzi donikąd. MoŜe więc pójdziemy do domu? – Nastąpiła długa 

cisza. – Cholera... nie idziesz ze mną? 

–  Nie mam juŜ ochoty nikogo zabijać. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Aha.  To  dobrze.  Świadomość,  Ŝe  moŜe  tylko  okaleczysz  tego  faceta,  sprawia,  Ŝe 

czuję się duŜo lepiej, zostawiając cię tutaj samego. – Butch usiadł i zaklął. – Pozwól, Ŝe 

chociaŜ sprawdzę, czy wyszedł. 

–  BoŜe, czy ja naprawdę chcę to wiedzieć? 

–  Zaraz  wracam.  –  Butch  powoli,  jęcząc,  wstał.  Poruszał  się  sztywno,  jakby  właśnie 

miał jakiś wypadek. – Stary to przez jakiś czas będzie bolało. 

–  Jesteś przecieŜ wampirem. Twoje ciało będzie zdrowe i śliczne, zanim się obejrzysz. 

–  Nie w tym rzecz. Marissa nas zabije za tę burdę. 

–  Cholera. Zostaną siniaki, co? 

–  No. – Butch ruszył przed siebie. – Jak nic pourywa nam łby. 

V spojrzał w kierunku okien na pierwszym piętrze i zastanawiał się, czy to dobry, czy zły 

znak,  Ŝe  światła  nie  były  włączone.  Zamknął  oczy  i  modlił  się,  Ŝeby  porsche  z  podjazdu 

zniknęło... A przecieŜ wcale się tego nie spodziewał. Butch miał rację. On kręcący się w tym 

miejscu... to się źle skończy. To musi być ostatni raz. 

–  Odjechał – powiedział Butch. 

V wypuścił powietrze z płuc. Zabrzmiało to jak przebita opona. Zdał sobie sprawę z tego, 

Ŝe to zawieszenie tylko na ten wieczór. Prędzej czy później ona przecieŜ z kimś się zwiąŜe. 

Pewnie z tym lekarzem. 

V podniósł głowę i zaraz znowu ją opuścił na zamarzniętą ziemię. 

–  Nie wiem, czy mogę to zrobić. Nie wiem, czy potrafię bez niej Ŝyć. 

–  A masz jakiś wybór? 

„Nie, pomyślał. Nie mam wyboru”. 

Jeśli  się  nad  tym  zastanowić,  to  słowo  nie  powinno  być  uŜywane  w  odniesieniu  do 

ludzkiego Ŝycia. Nigdy. Wybór powinien dotyczyć tylko telewizji i jedzenia: moŜesz wybrać 

pomiędzy  NBC  i  CBS,  albo  stekiem  i  kurczakiem.  Ale  uŜycie  tego  słowa  w  odniesieniu  do 

czegoś innego po prostu nie miało zastosowania. 

–  Idź do domu, Butch. Nie zrobię niczego głupiego. 

–  Masz chyba na myśli „czegoś głupszego”. 

–  Semantyka jest do dupy. 

–  Jak  na  osobę  znającą  szesnaście  języków  wiesz,  Ŝe  to  kłamstwo.  –  Butch  wciągnął 

głęboko powietrze i odczekał chwilę. – W takim razie, do zobaczenia w Bunkrze. 

–  Tak. – V wstał. – Niedługo wrócę. 

Jane instynktownie się obudziła. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Ktoś był w jej pokoju. Serce jej waliło, kiedy siadała na łóŜku, ale nikogo nie zobaczyła. 

Jednak  cienie  rzucane  przez  światło  w  korytarzu  oferowały  mnóstwo  kryjówek:  za 

sekretarzykiem, za drzwiami lub za tapicerowanym krzesłem pod oknem. 

–  Jest tam ktoś? 

Nie  było  Ŝadnej  odpowiedzi,  ale  z  pewnością  nie  była  sama.  śałowała,  Ŝe  poszła  spać 

nago. 

–  Jest tam ktoś? 

Nic. Tylko odgłos jej własnego oddechu. 

Mocno zacisnęła dłonie na kołdrze i wzięła głęboki oddech. BoŜe... W powietrzu unosił 

się  cudowny  zapach...  bogaty  i  zmysłowy,  seksowny  i  władczy.  Ponownie  wciągnęła 

powietrze i jej mózg zaskoczył, rozpoznając go. To był zapach męŜczyzny. Nie... to było coś 

więcej niŜ tylko męŜczyzna. 

–  Znam  cię.  –  Jej  ciało  instynktownie  stało  się  ciepłe,  dosłownie  rozkwitło...  lecz  w 

tym  samym  momencie  poczuła  ból  w  sercu  tak  ogromny,  aŜ  westchnęła.  –  O  BoŜe... 

ty... 

Wrócił  miaŜdŜący  ucisk  w  głowie,  który  sprawił,  Ŝe  obiecała  sobie  jak  najszybciej 

poddać się rezonansowi. Złapała się za skronie z jękiem, przekonana, Ŝe zaczyna się agonia. 

Ból jednak momentalnie odpłynął... a ona razem z nim. Sen opadł na nią jak koc, utulając 

ją i uspokajając 

Gdy tylko zasnęła, męska dłoń dotknęła jej włosów. Twarzy. Ust. 

Jego  ciepło  i  miłość  wypełniły  bezdenną  pustkę  w  jej  piersi.  Czuła  się  jak  wrak 

samochodu, którego części nagle wróciły na swoje miejsca, naprawiono silnik, wyprostowano 

zderzak,  wymieniono  stłuczoną  szybę.  Dotyk  jednak  nagle  ustał.  PogrąŜona  we  śnie, 

wyciągnęła na ślepo dłoń. 

–  Zostań ze mną. Proszę, zostań ze mną. 

Wielka dłoń złapała jej rękę, ale odpowiedź była odmowna. Mimo Ŝe męŜczyzna się nie 

odezwał, wiedziała, Ŝe nie zostanie. 

–  Proszę... – Łzy płynęły po jej twarzy. – Nie odchodź. 

Kiedy puścił jej dłoń, rozszlochała się i sięgnęła przed siebie... 

Pościel  zaszeleściła,  wpuszczając  powiew  chłodnego  powietrza  i  męskie  ciało. 

Zdesperowana wtuliła twarz w szyję pachnącą ostrymi przyprawami. Szerokie ramiona objęły 

ją ciasno. 

Kiedy wtuliła się w niego jeszcze mocniej... 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

We  śnie  Jane  poruszyła  się  szybko  i  zdecydowanie,  jakby  miała  wszelkie  prawo  zrobić 

to, co zrobiła. Jej ręka powędrowała w dół i odnalazła to, czego szukała. 

A kiedy jego wielkie ciało szarpnęło się, szepnęła: 

–  Daj mi to, czego chcę. 

Rzucił ją na plecy, rozłoŜył jej nogi i jego cięŜka dłoń powędrowała między nie. Doszła 

natychmiast,  krzycząc  i  wijąc  się  na  materacu.  Zanim  uczucia  zdąŜyły  osłabnąć,  pościel 

wylądowała na podłodze i poczuła jego usta na swoich udach. Złapała jego wspaniałe, gęste 

włosy i po prostu poddała się temu, co z nią robił. 

Gdy po raz drugi przeŜywała orgazm, odsunął się. Usłyszała szelest zrzucanych ubrań i 

potem... 

Jane  zaklęła,  gdy  wszedł  w  nią  prawie  do  granicy  bólu,  ale  niezmiernie  jej  się  to 

podobało... zwłaszcza gdy poczuła jego usta na swoich, a on zaczął się w niej poruszać. Wbiła 

palce w jego plecy i poddała się rytmowi seksu. 

W samym środku snu przemknęła jej przez głowę myśl, Ŝe to właśnie było to, co na jawie 

opłakiwała. To ten męŜczyzna był powodem bólu w jej piersi. 

Lub raczej jego strata. 

Vrhedny wiedział, Ŝe postąpił źle. Taki seks był jak kradzieŜ, przecieŜ Jane nie wiedziała 

nawet, kim on jest Ale nie mógł przestać. 

Pocałował  ją  mocniej,  poruszył  się  w  niej  z  większą  mocą.  Jego  orgazm  wybuchł  jak 

burza z piorunami, zalewając go falą gorąca, która mogła zostać ugaszona tylko wtedy, gdy 

eksplodował  w  jej  wnętrzu.  Doszła  razem  z  nim,  zwilŜając  go,  przedłuŜając  doznania,  aŜ 

przebiegł go dreszcz. Znieruchomiał. 

Odsunął  się  i  spojrzał  na  jej  zamknięte  oczy,  wprowadzając  ją  w  jeszcze  głębszy  sen. 

Pomyśli,  Ŝe  to  był  tylko  erotyczny  sen,  kusząca,  realistyczna  fantazja.  Jednak  nie  będzie 

wiedziała,  kim  on  był.  Nie  moŜe.  Jej  umysł  był  silny,  ale  mogłaby  oszaleć,  walcząc  ze 

wspomnieniami, które ukrył, a tym, co czuła w jego obecności. 

V oswobodził się z jej uścisku i wymknął z łóŜka. Poprawił pościel, ubrał się, ale czuł się 

tak, jakby obdarto go Ŝywcem ze skóry. 

Pochylił się nad jej czołem i wyszeptał: 

–  Kocham cię. Zawsze będę. 

Zanim  wyszedł,  rozejrzał  się  po  jej  sypialni,  potem  wszedł  do  łazienki.  Nie  mógł  się 

powstrzymać. Nie miał zamiaru tu wracać, dlatego musiał zobaczyć jej prywatną przestrzeń. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Piętro  było  bardziej  „jej”.  Wszystko  proste  i  niezagracone,  meble  nierzucające  się  w 

oczy, ściany wolne od wymyślnych obrazów. Jedno mu się jednak spodobało – ksiąŜki. 

Tak jak u niego. Były wszędzie. W jej sypialni półki sięgały do samego sufitu, a kaŜda 

wypełniona  była  woluminami  na  temat  nauki,  filozofii  i  matematyki.  W  korytarzu,  w 

wysokiej  na  dziewięć  stóp  oszklonej  witrynie  zobaczył  dzieła  Shelleya  i  Keatsa,  Dickensa, 

Hemingwaya,  Marchanda,  Fitzgeralda.  Nawet  w  łazience,  tuŜ  obok  wanny,  znajdowała  się 

niewielka półka; pewnie biorąc kąpiel, takŜe lubiła sięgnąć po ulubioną ksiąŜkę. 

Najwyraźniej lubiła teŜ Szekspira, co mu się bardzo spodobało. 

Lubił  taki  wystrój  wnętrza.  Aktywny  umysł  nie  potrzebuje  niczego,  co  mogłoby  go 

rozpraszać.  Wystarczy  kolekcja  wyjątkowych  ksiąŜek  i  dobra  lampa.  MoŜe  jeszcze  trochę 

sera i krakersów. 

V odwrócił się do wyjścia i kątem oka dostrzegł lustro wiszące nad podwójną umywalką. 

Wyobraził ją sobie stojącą przed nim i czeszącą włosy. Nitkującą i myjącą zęby. Obcinającą 

paznokcie. 

Takie  zwyczajne  rzeczy,  które  codziennie  robią  zarówno  człowieki,  jak  i  wampiry,  co 

tylko dowodzi, Ŝe te dwa gatunki zbyt się od siebie nie róŜnią. 

Mógłby zabić, Ŝeby tylko kiedyś zobaczyć ją podczas tych czynności. 

Albo najlepiej robić je razem z nią. Jej umywalka. Jego umywalka. MoŜe nawet kłóciliby 

się o to, Ŝe upuścił kawałek nitki dentystycznej do umywalki zamiast do kosza. 

śycie. Razem. 

Wyciągnął  rękę  i  przejechał  palcami  po  powierzchni  lustra.  Następnie  zmusił  się  do 

zdematerializowania, nie wracając juŜ do jej sypialni. 

Zniknął  na  dobre.  Wiedział  jednak,  Ŝe  gdyby  był  samcem,  który  płacze,  teraz  by 

wrzeszczał.  Zamiast  tego  pomyślał  o  czekającej  na  niego  w  Bunkrze  szklaneczce  czegoś 

mocniejszego. Przez następne dwa dni miał zamiar być całkowicie obojętny. 

Będą  musieli  go  ubrać  w  te  ciuszki  w  stylu  Hugh  Hefnera  i  podtrzymywać  przez  cały 

czas trwania tego pieprzonego rytuału. 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

37

37

37

37    

O PÓŁNOCY JOHN LEśAŁ w ŁÓśKU, wpatrując się w sufit. 

Niezwykle  wymyślny  sufit,  ozdobiony  sztukaterią  oraz  ornamentami,  więc  było  na  co 

popatrzeć.  Przywodził  mu  na  myśl  tort  urodzinowy.  Nie,  raczej...  weselny.  Zwłaszcza  Ŝe  w 

środku umieszczona została oprawa oświetleniowa z ogromem zawijasów i ozdóbek wokoło, 

coś na kształt takiego tortu, na którym stawia się figurki imitujące państwa młodych. 

Z jakiegoś nieodgadnionego powodu podobało mu się to zestawienie. Nic nie wiedział o 

architekturze,  jednak  przyciągało  go  bogactwo,  imponująca  symetria,  równowaga  pomiędzy 

zdobieniami i gładkością. 

Dobra, moŜe za bardzo się rozdrabniał. 

Kurczę. 

Obudził się pół godziny temu i poszedł do łazienki, a potem wrócił pod kołdrę. Dziś nie 

miał  zajęć,  powinien  więc  nadrobić  zaległości,  zanim  wyjdzie,  ale  ten  podręcznik  mu  się 

jakoś nie widział. 

Miał pewną sprawę do załatwienia. LeŜał więc w łóŜku, rozwaŜając, czy będzie mógł to 

zrobić i jakie to uczucie. Czy chociaŜ mu się spodoba? A jeśli mu nie stanie? BoŜe, nie mógł 

zapomnieć tej rozmowy z Z. MoŜe jednak naprawdę coś z nim nie tak? 

Och, do diabla cięŜkiego, musi wreszcie o tym zapomnieć. 

PołoŜył  rękę  na  klatce  piersiowej  i  poczuł,  jak  pracują  mu  płuca,  jak  serce  się  tłucze. 

Przesunął  dłoń  niŜej,  w  stronę  pulsowania,  które  wręcz  do  niego  przemawiało,  takie  było 

dokuczliwe. To cholerstwo łaknęło doznań, gotowe było wy buchnąć. A poniŜej? Jądra były 

tak napięte, jakby zaraz miały pęknąć pod ciśnieniem. Musiał to zrobić, nie tylko po to Ŝeby 

sprawdzić, czy hydraulika jest w porządku. Potrzeba ulŜenia sobie przekroczyła próg bólu. 

Sięgnął  ręką.  Skóra  była  ciepła  i  gładka,  nieowłosiona  Nie  mógł  przeboleć,  Ŝe  taki  był 

teraz wielki. Zdawało mu się, Ŝe jego brzuch jest ogromny niczym boisko. 

Znieruchomiał,  zanim  się  dotknął.  Ale  po  chwili,  przeklinając,  złapał  za  członek  i 

pociągnął. 

Kiedy  poczuł  wzwód,  z  jego  klatki  piersiowej  wydobył  się  jęk.  Cholera,  jakie  to 

przyjemne  uczucie.  Powtórzył  powolny  ruch,  co  sprawiło,  Ŝe  krople  potu  zalśniły  mu  na 

torsie.  Poczuł  się,  jakby  ktoś  połoŜył  go  pod  lampą  na  podczerwień  –  nie,  to  ciepło  raczej 

wydobywało się z niego. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Z  kaŜdym  ruchem  wyginał  się,  czując  się  i  winny,  i  zaŜenowany.  Och...  jak  miło... 

Nabierając  rytmu,  zrzucił  przykrywającą  go  pościel  i  wreszcie  spojrzał  na  swoje  ciało.  Z 

dumą obserwował ogromny członek i ciasny uchwyt dłoni. 

O...  cholera.  Szybciej.  Szybciej  ruszać  ręką.  Słychać  było  ciche  mlaskanie  śluzu 

wydobywającego  się  z  czubka,  wypływającego  na  jego  dłoń.  Ciecz  spływała  po  członku, 

nadając błysk erekcji. 

O... cholera. 

Nagle  stanęła  mu  przed  oczami  postać  kobiety...  Kurde,  to  była  ta  nieugięta  szefowa 

ochrony z Zero Sum. Widział wyraźnie jej krótką, niemal męską fryzurę, umięśnione ramiona 

i przebiegły wyraz twarzy. W chwili zuchwałości wyobraził ich sobie razem. Przygwoździła 

go do ściany, z ręką w jego spodniach, całowała mocno, wpychając język do jego ust. 

Chryste...  BoŜe  Wszechmogący...  Poruszał  ręką  z  prędkością  światła,  widząc  oczami 

wyobraźni, jak w nią wchodzi. 

Punkt  kulminacyjny  uderzył  go  w  chwili,  gdy  wyobraził,  sobie  ją  odrywającą  się  od 

niego i padającą na kolana, rozpinającą jego spodnie, wyciągającą członek i zaczynającą ssać. 

Cholera! 

Przekręcił  się  na  drugi  bok,  strącając  przy  tym  poduszkę  i  podciągając  do  góry  kolana. 

Bezdźwięcznie  krzyknął  i  gwałtownie  odwrócił  się,  lądując  na  klatce  piersiowej  i  udach. 

Ostatkiem sił dźwignął się na ręce. Nie przestał ciągnąć. Napęczniałe Ŝyły na szyi pulsowały, 

płuca paliły. 

Gdy nic juŜ w nim nie zostało, głośno przełknął ślinę, nabrał powietrza i otworzył oczy. 

Nie był pewien, ale chyba miał podwójny orgazm. MoŜe potrójny. 

Kurde, pościel. Ale narobił bałaganu. 

ChociaŜ warto było, mimo wszystko. Było świetnie. To było... niesamowite. Tyle Ŝe czuł 

się  winny  z  powodu  tego,  co  sobie  wyobraził.  Zapadłby  się  pod  ziemię,  gdyby  się 

kiedykolwiek dowiedziała... 

Usłyszał dzwonek komórki. Podniósł ją, wytarłszy dłoń o pościel. Dostał wiadomość od 

Khilla – kazał mu przywlec tyłek do Blastha, i to w pół godziny, Ŝeby mogli uderzyć na Zero 

Sum, nim sprawa ucichnie. 

Na myśl o szefowej ochrony znowu mu stanął. 

„Cholera, to moŜe być trochę uciąŜliwe”, pomyślał. Szczególnie gdyby poszedł do klubu 

i spotkał tę kobietę, i... tak nieziemsko się podniecił. 

Ale z drugiej strony, są i plusy: przynajmniej jego sprzęt pracował bez zarzutu. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

John oprzytomniał. Wszystko grało i podobało mu się... przynajmniej w pojedynkę. Ale 

pomysł, Ŝeby przeŜyć to z drugą osobą, nadal go nie przekonywał. 

Kiedy  około  pierwszej  w  nocy  Furiath  przekroczył  próg  Zero  Sum,  cieszył  się,  Ŝe  nie 

było z nim jego braci. Potrzebował prywatności, aby zrobić to, co zamierzał. 

Z  ponurym  zdecydowaniem  skierował  się  do  VIP–roomu,  zasiadł  przy  stole  Bractwa  i 

zamówił  martini,  mając  nadzieję,  Ŝe  Ŝadnemu  z  braci  nie  przyjdzie  do  głowy  tu  zajrzeć. 

Poszedłby gdzie indziej, jednak w mieście tylko Zero Sum miało do zaoferowania to, czego 

szukał. Nie miał więc wyjścia. 

Pierwszy  drink  dobrze  mu  zrobił,  drugi  zadziałał  jeszcze  lepiej.  Po  chwili  do  stolika 

zaczęły  podchodzić  samice.  Pierwsza  była  brunetką,  a  więc  nic  z  tego.  Za  bardzo 

przypominała Bellę. Kolejna była blondynką, co było atutem... ale była krótko ostrzyŜona, jak 

dziewczyna,  która  kiedyś  dokrwiła  Z,  więc  to  byłoby  niewłaściwe.  Była  jeszcze  druga 

blondynka,  ale  tak  roztrzęsiona,  Ŝe  wywołała  u  niego  poczucie  winy.  Kolejna  miała  czarne 

włosy i wyglądała jak Wojownicza KsięŜniczka Xena i trochę go przeraŜała. 

Ale  potem...  Przy  jego  stole  zatrzymała  się  rudowłosa,  mała  istotka,  nie  więcej  niŜ 

półtora  metra  wzrostu,  i  to  chyba  nawet  w  szpilkach.  Ubrana  w  jaskraworóŜowy  gorset  i 

minispódniczkę wyglądała niczym postać z kreskówki. 

–  Chcesz się zabawić, tatuśku? 

Powiedział sobie, Ŝe musi przestać być taki wybredny i wreszcie to zrobić. W końcu to 

tylko seks. 

–  MoŜe.  Ile  za  bilet  na  linię  25  jardów?  Podniosła  dłoń  do  ust  i  dotknęła  ich  dwoma 

palcami. 

–  Jak za cały mecz. 

Dwieście  dolców,  Ŝeby  pozbyć  się  dziewictwa.  Co  sprowadza  się  do  mniej  niŜ  dolara 

rocznie. CóŜ za okazja. Furiath wstał, ledwie utrzymując się w pionie. 

–  Brzmi świetnie. 

Idąc za prostytutką na tyły VIP–roomu, miał niejasne uczucie, Ŝe w jakimś równoległym 

wszechświecie ten pierwszy raz przeŜywałby z osobą, którą by kochał. Lub na której by mu 

zaleŜało.  Albo  chociaŜby  ją  znał.  Nie  sprowadzałoby  się  to  do  dwóch  stów  i  publicznej 

toalety. 

Niestety, był, gdzie był. 

Samica  otworzyła  błyszczące  czarne  drzwi,  a  on  podąŜył  za  nią.  Kiedy  się  zamknęły, 

muzyka techno ucichła nieco. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Strasznie się denerwował, podając jej pieniądze, a ona, biorąc je, uśmiechała się. 

–  Nie będziemy o tym gadać, ale powiedz mi jedno... twoje włosy. PrzedłuŜone? 

Pokręciła głową. 

Kiedy  wyciągnęła  rękę,  aby  rozpiąć  mu  pasek,  odskoczył  w  tył  i  wpadł  na  te  cholerne 

drzwi. 

–  Przepraszam. 

Spojrzała na niego jakoś dziwnie, a potem powiedziała: 

–  Nie szkodzi. To twój pierwszy raz z kimś takim jak ja? 

Raczej z kimkolwiek. 

–  Tak. 

–  W  takim  razie  dobrze  się  tobą  zajmę.  –  Podeszła  blisko,  przyciskając  swój  pełny 

biust  do  jego  brzucha.  Spojrzał  na  nią  z  góry.  Widać  było  ciemne  odrosty  na  jej 

włosach. 

DuŜy jesteś – zamruczała, wtykając dłoń za pasek. Szarpnęła do siebie. 

Poszedł  za  nią  z  gracją  robota,  cały  odrętwiały.  Nie  mógł  uwierzyć  w  to,  Ŝe  się 

zdecydował. Ale jak inaczej miałby to zrobić? 

Samica  oparła  się  o  zlew  i  jednym  wyćwiczonym  ruchem  wskoczyła  na  blat.  Kiedy 

rozłoŜyła uda, jej spódniczka podniosła się, ukazując zakończone koronką czarne pończochy. 

Nie miała majtek. 

–  Oczywiście bez całowania – zamruczała, rozpinając mu rozporek. – Znaczy, w usta. 

Poczuł, jak chłodne powietrze wdziera się do środka, po czym jej ręka wślizgnęła się w 

bokserki.  Wzdrygnął  się,  czując,  jak  łapie  jego  członek.  Po  to  tu  przecieŜ  przyszedł, 

przypomniał sobie. Za to zapłacił. Potrafił to zrobić. 

NajwyŜszy czas iść naprzód. Zapomnieć o Belli. O celibacie. 

–  Rozluźnij  się,  kochasiu  –  powiedziała  zachrypłym  głosem.  –  Twoja  Ŝona  się  nie 

dowie.  Moja  szminka  nie  rozmazuje  się  przez  osiemnaście  godzin  i  nie  psikam  się 

perfumami. Dlatego moŜesz się zabawić. 

Furiath przełknął ślinę. „Mogę to zrobić”. 

John  wysiadł  z  ciemnoniebieskiego  BMW  ubrany  w  nowiutkie  czarne  spodnie,  czarną 

jedwabną  koszulę  oraz  nową  zamszową  kurtkę  imitującą  kurtkę  klubową.  To  nie  były  jego 

ubrania. Podobnie jak samochód, który wcześnie zawiózł jego i Khilla do centrum, naleŜały 

do Blastha. 

–  Jesteśmy gotowi – rzekł Khill, kiedy przechodzili przez parking. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

John  zerknął  w  miejsce  spotkania  z  reduktorami  Przypomniał  sobie,  jak  czuł  się  wtedy 

potęŜny,  przekonany,  Ŝe  jest  wojownikiem...  Bratem.  To  uczucie  minęło  jednak,  zupełnie 

jakby coś go wtedy omamiło, opętało. Teraz, kiedy szedł z przyjaciółmi, czuł się jak wielkie 

„nic specjalnego”, które wlazło w jego skórę. 

Przed klubem John chciał się ustawić na końcu kolejki, lecz Khill go powstrzymał. 

–  Mamy wolny wstęp, pamiętasz? 

I  mieli.  Wystarczyło,  Ŝ  Khill  wymienił  imię  Xhex,  a  olbrzymi  mięśniak  przy  drzwiach 

poderwał się i wyszeptał mu coś na ucho. Po chwili odsunął się na bok. 

–  Chce, Ŝebyście poszli na tyły. Tam gdzie VIP–y. Znacie drogę? 

–  Pewnie – odparł Khill, podając mu rękę. 

Bramkarz włoŜył mu coś do kieszeni. 

–  Jeśli przyjdziecie jeszcze, wpuszczę was od razu. 

–  Dzięki, stary. – Khill poklepał gościa po ramieniu i zniknął w klubie. John ruszył za 

nim,  nie  próbując  hamować  jego  napuszenia.  I  dobrze.  Kiedy  ruszył  przez  drzwi,  nie 

trafił  na  schodek  i  poleciał  najpierw  do  przodu,  potem  do  tyłu.  A  kiedy  próbował 

pozostać  w  pionie,  wpadł  na  gościa  stojącego  w  kolejce.  Facet,  który  niczego  się  nie 

spodziewał, bo podrywał właśnie laskę, odwrócił się wkurzony. 

–  Co do... – Zamarł jednak, kiedy zobaczył Johna. – No tak... Przepraszam. 

John  nie  wiedział  przez  chwilę,  jak  zareagować,  dopóki  nie  poczuł  na  karku  dłoni 

Blastha. 

–  Chodź, John, idziemy. 

I John pozwolił poprowadzić się do środka, gotowy zatonąć w tłumie ludzi. 

Kiedy  się  rozejrzał,  otoczenie  przestało  być  takie  przytłaczające.  CóŜ,  oceniał  to  z 

dogodnego punktu ponad dwóch metrów nad ziemią. Khill rozejrzał się. 

–  Idźcie na tyły. Gdzie są te cholerne tyły? 

–  Myślałem, Ŝe ty wiesz! – powiedział Blasth. 

–  Nie,  po  prostu  nie  chciałem  wyjść  na  idiotę...  Zaraz,  chyba  mam.  –  Kiwnął  ręką  w 

stronę  zasłoniętego  kotarą  miejsca,  którego  strzegło  dwóch  kolosów.  –  Rzuca  się  w 

oczy, Ŝe to sektor dla VIP–ów. Panie pozwolą? 

Khill  ruszył,  jakby  dokładnie  wiedział,  co  robi.  Zamienił  słówko  z  bramkarzem  i,  o 

dziwo, kotara uniosła się. Wparowali do środka. 

CóŜ, Blasth i Khill moŜe i wparowali. John starał się nie potrącić juŜ nikogo. 

Miał szczęście, Ŝe tamten gość okazał się mięczakiem. Następnym razem pewnie trafiłby 

na jakiegoś osiłka. Do tego uzbrojonego. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Sektor dla VIP–ów miał własny bar i barmanów, a kelnerki ubrane były jak ekskluzywne 

striptizerki. Stali klienci nosili garnitury, kobiety kosztowne skrawki... tak naprawdę to chyba 

niczego.  Zebrany  tłum  był  barwny,  rozpustny...  Co  sprawiło,  Ŝe  John  poczuł  się  jak 

kompletny pozer. 

Po obu stronach sali stały ławy, trzy z nich wolne. Khill wybrał tę w najdalszym zakątku. 

–  Ta jest najlepsza – oświadczył. – Zaraz przy wyjściu awaryjnym. W mroku. 

Na  stoliku  stały  dwa  opróŜnione  kieliszki.  Ledwie  usiedli,  zjawiła  się  kelnerka,  Ŝeby 

posprzątać.  Blasth  i  Khill  zamówili  po  piwie,  John  odpuścił,  stwierdziwszy,  Ŝe  musi  mieć 

dzisiaj trzeźwy umysł. 

Siedzieli nie dłuŜej niŜ pięć minut, kiedy nagle usłyszeli kobiecy głos: 

–  Hej, tatuśkowie. 

Wszyscy  trzej  podnieśli  wzrok.  Ujrzeli  stojącą  przednimi  blond  Wonder  Woman.  Była 

atrakcyjna niczym Pam Anderson, uwagę zwracał przede wszystkim jej biust. 

–  Cześć, skarbie – przeciągle zagadnął Khill. – Jak ci na imię? 

–  Wisienka. – PołoŜyła obie dłonie na stoliku i pochyliła się do przodu, demonstrując 

idealny  biust,  opaloną  w  solarium  skórę  i  wybielone  zęby.  –  Chcesz  wiedzieć, 

dlaczego? 

–  Jak pragnę oddychać. 

Pochyliła się bardziej. 

–  Bo jestem słodka i wszędzie tak smakuję. 

Na twarzy Khilla malował się rozpustny uśmiech. 

–  Więc chodź, usiądź przy mnie... 

–  Hej, chłopcy – rozległ się głęboki głos. 

O,  Jezu.  Do  ich  stolika  podszedł  ogromny  koleś  i  John  nie  wiedział,  czy  to  aby  dobrze 

rokuje. Facet w czarnym garniturze, o ametystowych oczach i z irokezem wyglądał jak zbir i 

dŜentelmen w jednej osobie. 

„Dobra,  to  wampir”,  pomyślał  John.  Nie  był  pewien,  skąd  to  wiedział,  ale  nie  miał 

wątpliwości.  Tamten  nie  tylko  był  potęŜny,  ale  teŜ  wytwarzał  wokół  siebie  atmosferę  jak 

bracia: potęga gotowa w kaŜdej chwili wybuchnąć. 

–  Charity, produkuj się gdzie indziej, jasne? – powiedział. 

Blondynka nie wydawała się zachwycona, a i Khill teŜ był wściekły. Ale oddaliła się i... 

kurde, odstawiła ten sam numer dwa stoliki dalej. 

Widząc, Ŝe Khillowi mina nieco zrzedła, facet z irokezem nachylił się i powiedział: 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Taa,  jej  wcale  nie  chodziło  tylko  o  to,  Ŝeby  spędzić  czas  w  twoim  towarzystwie, 

chłopie. To profesjonalistka, jak większość kobiet w tym sektorze, więc jeśli nie chcesz 

płacić, idź do strefy otwartej, poderwij nawet kilka i je tu przyprowadź, zgoda? – Facet 

uśmiechnął  się,  ukazując  potęŜne  kły.  –  Przy  okazji,  jestem  właścicielem,  więc 

odpowiadam  za  wasze  tyłki  Ułatwcie  mi  robotę  i  zachowujcie  się.  –  Zanim  odszedł, 

zwrócił się do Johna: – Zbihr kazał cię przywitać. 

Po  czym  odszedł,  zagadując  do  wszystkich  po  drodze,  wreszcie  zniknął  za 

nieoznakowanymi drzwiami w głębi sali. John zastanawiał się, skąd ten facet znał Z, po czym 

stwierdził,  Ŝe  niewaŜne,  jakie  ma  się  znajomości,  gościa  z  irokezem  lepiej  mieć  po  swojej 

stronie. 

Inaczej naleŜałoby nosić kombinezon z kevlaru. 

Albo nawet wyjechać z kraju. 

–  CóŜ – rzekł Khill – to powaŜna rada. Cholera. 

–  Hm...  taaa.  –  Kiedy  kolejna  blondynka  przespacerowała  się  obok  nich,  Blasth 

poprawił się na siedzeniu. – To co... eee, idziemy na parkiet? 

–  Blasth, ty zbereźniku! – Khill zerwał się z ławy. – Pewnie, Ŝe tak. John... 

John zamigał, Ŝe zostaje i popilnuje stolika. Khill klepnął go w ramię. 

–  Dobra, przyniesiemy coś dla ciebie z bufetu. 

John gwałtownie pokręcił głową, ale kumple juŜ się odwrócili. O, BoŜe. Powinien zostać 

w domu. Powinien sobie odpuścić. 

Obok przepłynęła jakaś brunetka. Na wszelki wypadek prędko spuścił wzrok, ale się nie 

zatrzymała. Ani ona, ani Ŝadna inna, jakby właściciel lokalu kazał im zostawić ich w spokoju. 

No i dobrze, bo brunetka wyglądała tak, jakby mogła zjeść faceta Ŝywcem. 

John rozsiadł się w fotelu, nie spuszczając wzroku ze szklanek z piwem. Czuł, Ŝe ludzie 

gapią się na niego... I na pewno zastanawiali się, co on tu, u diabła, robi. Co miało sens. Nie 

był jak Blasth czy Khill, taki odwaŜny. Ta cała muzyka, picie i seks wcale nie dodawały mu 

animuszu, raczej sprawiały, Ŝe chciał zniknąć. 

PowaŜnie juŜ rozwaŜał myśl o zmyciu się stąd, kiedy nagle jakby uderzył go słup gorąca. 

Popatrzył na sufit, Ŝeby sprawdzić, czy nie siedzi pod wentylatorem. 

Nie. 

Rozejrzał się. 

O, cholera. Przez kotarę do sektora dla VIP–ów wchodziła właśnie szefowa ochrony. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

John  gwałtownie  przełknął  ślinę.  Wyglądała  jak  wtedy.  Miała  na  sobie  pakerkę, 

ukazującą jej potęŜne ramiona, i skórzane spodnie opinające jej biodra i długie uda. Przycięła 

chyba jeszcze włosy, które w świetle reflektorów niezwykle błyszczały. 

Gdy tylko ich oczy się spotkały, odwrócił wzrok. Przeraziła go myśl, Ŝe będzie wiedziała, 

co robił, kiedy ostatnio o niej myślał. Na pewno będzie wiedziała, Ŝe... wyobraŜając ją sobie, 

doszedł. 

Do diabła, szkoda, Ŝe nie miał drinka, Ŝeby zająć ręce. I zimnej zgrzewki, na policzki. 

Chwycił  piwo  Blastha  i  pociągnął,  czując,  Ŝe  ona  kieruje  się  w  jego  stronę.  Kurde,  nie 

wiedział, czy gorzej będzie, jeśli się zatrzyma, czy... kiedy przejdzie obok. 

–  Znowu  tutaj,  tylko  inaczej  wyglądasz.  –  Jej  głos  był  niski,  niczym  przytłumiony 

ogień. I sprawił, Ŝe rumieniec na jego policzkach się pogłębił. – Gratulacje. 

Odchrząknął. Co zabrzmiało głupio. Jakby był w stanie wydobyć choć słowo. 

Czując się jak głupiec, bezgłośnie rzekł: 

–  Dzięki. 

–  Kumple się tu kręcą? 

Przytaknął i pociągnął łyk piwa. 

–  A ty? – Jej głos był jak sam seks. Wywołał ciarki na całym jego ciele... I wtedy jego 

członek stanął. – CóŜ, jeśli nie wiesz, z tyłu są łazienki z dodatkowym pomieszczeniem, 

zapewniające prywatność. – Zaśmiała się, jakby wiedziała, Ŝe jest podniecony. – Miłej 

zabawy z panienkami, ale pilnujcie się. Wtedy nie będziecie mieć ze mną do czynienia. 

Odeszła, a tłum przed nią się rozstępował, nawet męŜczyźni postury futbolistów schodzili 

jej  z  drogi.  Patrząc  za  nią.  John  poczuł  w  spodniach  nagły  ścisk.  No  tak,  był  twardy  jak 

kamień i gruby jak jego pieprzone ramię. Zmienił pozycję, a spowodowane tym tarcie spodni 

sprawiło, Ŝe aŜ przygryzł dolną wargę. 

Schował rękę pod stół, mając zamiar zrobić trochę miejsca w rozporku, ale gdy tylko go 

dotknął, przed oczami stanęła mu postać ochroniarki i o mało się nie spuścił. Poderwał rękę z 

taką prędkością, Ŝe walnął w blat stołu. 

Zgiął się więc w biodrach, licząc, Ŝe w ten sposób sobie ulŜy, ale tylko pogorszył sprawę. 

Był  niespokojny  i  niezaspokojony,  pewnie  dlatego  szybko  pogarszał  mu  się  nastrój. 

Przypomniał sobie, jak poradził sobie wtedy, w łóŜku, i stwierdził. Ŝe musi skorzystać z tego i 

teraz. 

Natychmiast, zanim znowu się spuści. 

Cholera, moŜe mógłby to załatwić tutaj? Marszcząc brwi, popatrzył w stronę korytarza z 

drzwiami po obu stronach. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Jedne akurat się otworzyły. 

Wyszła z nich niewysoka rudowłosa kobieta wyglądająca na profesjonalistkę, a zaraz za 

nią szedł... Furiath? 

Tak, to zdecydowanie był on. Wciskał koszulę w spodnie. Nie odzywali się do siebie, po 

paru  krokach  kobieta  skręciła  w  lewo,  idąc  prosto  do  grupy  męŜczyzn,  brat  szedł  naprzód, 

jakby zmierzał do wyjścia. 

Furiath wreszcie rozejrzał się i napotkał wzrok Johna. Przez moment sytuacja była trochę 

niezręczna,  potem  wojownik  podniósł  rękę  w  geście  powitania  i  ruszył  w  stronę  bocznego 

wyjścia. Oszołomiony John upił łyk piwa. Jasne jak słońce, Ŝe tamta babka nie była z nim w 

łazience, Ŝeby mu zrobić masaŜ pleców. Chryste, a podobno Ŝył w celi... 

–  A to jest John. 

John  odwrócił  raptownie  głowę.  O,  kurczę.  Blasth  i  Khill  trafili  na  Ŝyłę  złota.  Trzy 

kobiety, które przyprowadzili, były bardzo ładne i prawie całkiem nagie. 

Khill przedstawił kaŜdą z nich: 

–  To  Brianna,  to  CiCi,  a  to  Liz.  Dziewczyny,  to  nasz  kumpel,  John.  UŜywa  języka 

migowego, by się porozumieć, więc będziemy tłumaczyć. 

John  dokończył  piwo  Blastha.  Napotykając  po  raz  kolejny  na  barierę  komunikacyjną, 

czuł się jak głupek Zastanawiał się juŜ, jak powiedzieć, Ŝe właśnie się zmywa, kiedy jedna z 

dziewczyn usiadła obok niego. Poczuł się jak w potrzasku. 

Podeszła  kelnerka  i  zebrała  zamówienia.  Po  jej  odejściu  zaczęły  się  śmichy–chichy  i 

gadanina,  piski  dziewczyn  mieszały  się  z  głębokim  głosem  Khilla  i  nieśmiałym  śmiechem 

Blastha. John nie podnosił wzroku. 

–  BoŜe, aleś ty przystojny – zagaiła jedna z dziewczyn. – Jesteś modelem? Rozmowa 

raptownie ucichła. 

Khill postukał zwiniętą dłonią w stół przed Johnem. 

–  Hej, J. Ona mówi do ciebie. 

ZaŜenowany  John  podniósł  głowę,  napotykając  spojrzenie  róŜnokolorowych  oczu 

kumpla.  Khill  kiwnął  głową,  wskazując  dziewczynę  siedzącą  obok  Johna,  po  czym 

wytrzeszczył wymownie oczy, jakby chciał powiedzieć: „Mógłbyś przejąć pałeczkę, stary?”. 

John  wziął  głęboki  oddech  i  spojrzał  w  lewo.  Dziewczyna  wpatrywała  się  w  niego  z... 

kurde, absolutnym oddaniem. 

–  Bo  jesteś,  no  wiesz,  taki  piękny  –  powiedziała.  Chryste  Panie,  i  co  miał  na  to 

odpowiedzieć? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Poczuł uderzenie gorąca na twarzy i napięcie w całym ciele, więc na migi zwrócił się do 

Khilla: 

Poproszę Fritza, Ŝeby mnie zabrał. Muszę lecieć. 

Przecisnął  się  między  siedzącymi,  niemal  tratując  dziewczynę  siedzącą  obok.  Nie  mógł 

się doczekać powrotu do domu. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

38

38

38

38    

KIEDY  O  PIĄTEJ  RANO  ZADZWONIŁ  BUDZIK,  Jane  wcisnęła  guzik  drzemki. 

Dwukrotnie. Zwykle bez ociągania się wstawała i wskakiwała pod prysznic, zanim jeszcze się 

dobrze rozbudziła. Jednak nie dzisiaj. Dziś po prostu leŜała, wpatrując się w sufit. 

BoŜe, ale miała sny... sny o tym zjawiskowym kochanku, który ją brał wielokrotnie, i to 

tak mocno. Nadal go czuła na sobie, w sobie. 

Dosyć  juŜ.  Im  więcej  o  tym  myślała,  tym  bardziej  bolała  ją  klatka  piersiowa,  więc  z 

herkulesowym wysiłkiem skierowała uwagę na pracę. Przez którą wplątała się w tę sytuację z 

Manello.  Nie  mogła  uwierzyć,  Ŝe  ją  pocałował...  Ale  to  zrobił.  A  Ŝe  zawsze  w  głębi  duszy 

zastanawiała się, jaki on jest, nie odwróciła twarzy. Dlatego po raz drugi ją pocałował. 

Był dobry, co jej nie dziwiło. Nowością natomiast był fakt, Ŝe źle się z tym czuła. Jakby 

kogoś zdradziła. 

Cholerny  budzik  znowu  zadzwonił;  wyłączyła  go,  przeklinając.  Do  diabła,  była 

zmęczona,  chociaŜ  wydawało  jej  się,  Ŝe  poszła  spać  wcześnie.  O  której  wyszedł  Manny? 

Pamiętała, Ŝe pomógł jej się tu dostać i połoŜył ją do łóŜka, ale miała taki mętlik w głowie, Ŝe 

nie wiedziała, która to była godzina ani jak długo zasypiała. 

NiewaŜne. 

Odrzuciła  kołdrę  i  poszła  do  łazienki.  Kiedy  strumień  gorącej  wody  napełniał  łazienkę 

parą, zamknęła drzwi, zdjęła T–shirt i... 

Jane  zmarszczyła  brwi,  czując  wilgoć  między  nogami.  Zrobiwszy  szybki  rachunek 

stwierdziła, Ŝe okres przyszedł za wcześnie... 

To nie był wcale okres. Uprawiała seks. 

Szok ją sparaliŜował. O BoŜe, co ona zrobiła? Co najlepszego zrobiła? 

Odwróciła  się,  chociaŜ  nie  miała  gdzie  iść.  Zakryła  dłonią  usta.  Na  lustrze,  odsłonięty 

przez parę, widniał napis: „Kocham cię, Jane”. 

Zatoczyła się do tyłu, wpadając na drzwi. 

Cholera. Spała z Mannym Manello. I kompletnie nic nie pamiętała. 

Furiath usiadł w gabinecie Ghroma, tym razem na stojącym przed kominkiem niebieskim 

fotelu z podłokietnikami. Włosy nadal miał wilgotne po prysznicu, a w dłoni trzymał filiŜankę 

kawy. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Potrzebował skręta. 

Jak tylko pozostali członkowie Bractwa weszli, spojrzał na Ghroma. 

–  Mogę zapalić? Król kiwnął głową. 

–  Patrzę na to jak na słuŜbę publiczną. Wszystkim przydałby się dzisiaj odlot. 

To  prawda.  Wszyscy  czuli  się  jakoś  nieswojo.  Zdenerwowany  Zbihr  stał  przy  regale  z 

ksiąŜkami,  roztargniony  Butch  siedział  z  komputerem  na  kolanach.  Ghrom,  niemal  zakryty 

stertą  papierów,  wyglądał  na  wykończonego.  Rankohr  chodził  w  kółko,  nie  mogąc  ustać 

spokojnie – znak, Ŝe na pewno nie brał udziału w Ŝadnej nocnej walce. 

A Vrhedny... wyglądał najgorzej. Stał przy drzwiach, wpatrując się w nicość. Wcześniej 

zimny, teraz wręcz lodowaty. Cholera, był bardziej ponury niŜ poprzedniego wieczoru. 

Zapalając papierosa, Furiath pomyślał o Jane i V. Ciekawe, jaki był ich seks. WyobraŜał 

sobie, Ŝe pomiędzy momentami ostrej walki były teŜ urocze chwile porozumienia. 

Taaa, na pewno nie to, co on przeŜył w tej łazience. Z prostytutką. 

Wolną ręką przejechał po włosach. Czy wciąŜ jest się prawiczkiem, będąc w kobiecie, ale 

nie kończąc? Nie miał pewności. Tak czy inaczej, nie zamierzał nikogo o to pytać. To było 

zdecydowanie zbyt obrzydliwe. 

W  mordę...  Myślał,  Ŝe  jak  z  kimś  to  juŜ  zrobi,  to  będzie  mógł  wreszcie  ruszyć  dalej, 

wcale jednak tak nie było. Czuł się jeszcze bardziej uwięziony, zwłaszcza Ŝe idąc potem przez 

posiadłość,  myślał  o  Belli:  miał  nadzieję,  Ŝe  nie  przyłapie  go  śmierdzącego  tą  samicą 

człowieków. 

Zachowanie dystansu będzie ewidentnie wymagać czegoś innego. 

Chyba Ŝe... cholera, moŜe jest potrzebny sam w sobie. Powinien się wyprowadzić. 

–  Zacznijmy – rzekł Ghrom na początek zebrania. Najpierw omówili serię problemów 

dotyczących  glymerii,  następnie  Rankohr,  Butch  oraz  Z  zdali  raport  z  wydarzeń  w 

terenie. Nie było tego duŜo. Ostatnio nie było widać nieumarłych, najprawdopodobniej 

dlatego, Ŝe gliniarz zabił dwa tygodnie temu przywódcę reduktorów. Normalne. KaŜde 

zmiany w przywództwie tamtych zazwyczaj oznaczały, krótki niestety, okres przestoju 

w wojnie. 

Kiedy Furiath zapalił kolejnego skręta, Ghrom odchrząknął. 

–  Teraz... odnośnie do ceremonii Najsamca. 

Furiath zaciągnął się głęboko, oczy V zabłyszczały. Cholera. Facet wyglądał tak, jakby w 

ciągu ostatniego tygodnia postarzał się o sto pięćdziesiąt lat; skóra mu poŜółkła, brwi opadły, 

wargi napięły się. Nigdy nie był wybitnie piękny, ale teraz wyglądał jak śmierć. 

–  O co chodzi? – zapytał V. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Będę tam. – Ghrom spojrzał na Furiatha. – Furiath, ty teŜ. Pójdziemy dziś o północy, 

zgoda? 

Furiath  kiwnął  głową.  Miał  wraŜenie,  Ŝe  Vrhedny  chce  się  odezwać. Jego ciało napięło 

się, oczy zrobiły się rozbiegane, szczęka zaciśnięta... nic jednak nie powiedział. 

Furiath wydmuchnął chmurę dymu i zgniótł niedopałek w kryształowej popielniczce. To 

straszne patrzeć, jak twój brat krwawi, wiedzieć, Ŝe cierpi, i nie móc nic na to poradzić... 

Zamarł, czując dziwny spokój. 

–  Wyjdźcie stąd, wszyscy. Idźcie się zrelaksować. Wszystkim nam nerwy puszczają... 

– powiedział nagle Ghrom, przecierając oczy. 

I wtedy odezwał się Furiath: 

–  Vrhedny, gdyby nie sprawa z Najsamcem, byłbyś z Jane, tak? 

V zmruŜył diamentowe oczy. 

–  Co, do cholery, ma jedno z drugim wspólnego? 

–  Ty  byś  z  nią  był  –  potem  Furiath  odwrócił  się  do  Ghroma  –  a  ty  byś  mu  na  to 

pozwolił, tak? To znaczy, wiem, Ŝe to człowiek, ale pozwoliłeś Mary wejść... 

V przerwał mu głosem twardym jak samo jego spojrzenie, jakby nie mógł uwierzyć, Ŝe 

Furiath moŜe być aŜ tak bezmyślny. 

–  To nic nie da, więc daruj sobie, do diabła. 

–  AleŜ da. 

Oczy Vrhednego przybrały odcień bieli. 

–  Bez  obrazy,  ale  nie  wytrzymam.  Najlepszym  posunięciem  dla  ciebie  w  tej  chwili 

będzie, jak sobie darujesz. 

Rankohr  ukradkiem  przesunął  się  na  stronę  V,  a  Zbihr  stanął  za  Furiathem.  Ghrom 

podniósł się. 

–  MoŜe skończmy ten spór. 

–  Nie,  wysłuchajcie  mnie.  –  Furiath  wstał  z  fotela.  –  Pani  Kronik  potrzebuje 

męŜczyzny z Bractwa, prawda? Do celów rozrodczych, czy nie tak? Dlaczego musisz to 

być właśnie ty? 

–  A kto inny, do cholery!? – zawarczał V, ustawiając się w pozycji do ataku. 

–  Dlaczego nie... ja? 

Nawet  granat  rzucony  pod  biurko  Ghroma  nie  wzbudziłby  takich  emocji.  Zapadła 

grobowa cisza. Bracia patrzyli na niego, jakby co najmniej wyrosły mu rogi. 

–  Dlaczego nie? Potrzebne jej tylko DNA, prawda? Dlatego kaŜdy z braci mógłby się 

nadać. Moja linia jest silna, krew dobra. Dlaczego nie mógłbym to być ja? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Zbihr szepnął: 

–  Jezu... Chryste. 

–  Nie ma Ŝadnego powodu, dla którego nie mógłbym być Najsamcem. 

Wściekłość V wezbrała, jakby ktoś rąbnął go w tył głowy rozgrzaną patelnią. 

–  Dlaczego miałbyś to zrobić? 

–  Jesteś moim bratem. Jeśli mogę naprawić szkodę, dlaczego miałbym tego nie zrobić? 

Ja nie pragnę Ŝadnej konkretnej kobiety. – Pomasował ściśnięte gardło. – Jesteś synem 

Pani  Kronik,  tak?  Więc  moŜesz  jej  zasugerować  zmianę.  Kogoś  innego  zapewne  by 

zabiła,  ale  nie  ciebie.  Cholera,  pewnie  mógłbyś  jej  to  nawet  po  prostu... 

zakomunikować. Opuścił dłoń. – I mógłbyś ją zapewnić, Ŝe będę lepszy, bo nie jestem 

w nikim zakochany. 

Diamentowe oczy V wpatrywały się niewzruszenie w Furiatha. 

–  To jest złe. 

–  Cała ta ceremonia jest zła. Ale to juŜ nie ma znaczenia, prawda? – Furiath zerknął w 

stronę biurka, napotykając spojrzenie króla. – Ghrom, co ty na to? 

–  Cholera – padła odpowiedź. 

–  Doskonałe określenie, panie, ale to nie odpowiedź. 

Ghrom znacznie zniŜył głos: 

–  Nie mówisz chyba powaŜnie... 

–  Mam za sobą kilka wieków celibatu do nadrobienia. To zupełnie niezły początek. – 

Miał to być Ŝart, ale nikt się jakoś nie roześmiał. – No, dalej, kto inny mógłby to zrobić? 

Wszyscy jesteście zajęci. Jedynym kandydatem jeszcze mógłby być John Matthew, bo 

jest z linii Hardhego, ale nie jest członkiem Bractwa i nie wiadomo, czy kiedykolwiek 

będzie. 

–  Nie – Zbihr pokręcił głową. – Nie... To cię zabije. 

–  MoŜe jak się zajeŜdŜę na śmierć, to tak. Ale pomijając to, będzie w porządku. 

–  Jeśli się zdecydujesz, nie będziesz miał normalnego Ŝycia. 

–  Pewnie,  Ŝe  będę  miał.  –  Furiath  doskonale  wiedział,  do  czego  zmierza  Z,  więc 

specjalnie  przeniósł  uwagę  na  Ghroma.  –  Pozwolisz  V  być  z  Jane,  prawda?  Jeśli  się 

zgodzisz, będą mogli ze sobą być. 

To,  oczywiście,  nie  było  stosowne.  Zgodnie  z  tradycją  i  prawem  nie  wydawało  się 

rozkazu  królowi,  pomijając  fakt,  Ŝe  mógł  za  to  przegonić  go  przez  cały  stan  Nowy  Jork. 

Jednak w tym konkretnym momencie Furiatha nie obchodził protokół. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Ghrom  sięgnął  pod  okulary,  odruchowo  przetarł  oczy,  po  czym  przeciągle  wypuścił 

powietrze. 

–  V  jako  jedyny  poradzi  sobie  z  ryzykiem  związanym  z  byciem  w  związku  z 

człowiekiem. Tak więc... taaa... a niech mnie, wyraŜam zgodę. 

–  A więc pozwolisz mi go zastąpić? A on pójdzie do Pani Kronik. 

Zegar  szafkowy  stojący  w  rogu  zaczął  wybijać  godzinę  w  tempie  bicia  serca.  Gdy 

zamilkł, wszystkie spojrzenia spoczęły na Ghromie. Po chwili król rzekł: 

–  Niech tak będzie. 

Zbihr zaklął. Butch zagwizdał cicho. Rankohr zgryzł lizaka. 

–  Świetnie – powiedział Furiath. „W mordę, co ja właśnie zrobiłem?”. 

Widocznie  jednak  pozostali  myśleli  podobnie,  poniewaŜ  nikt  się  nie  ruszył  ani  nie 

odezwał. 

Milczenie  przełamał  dopiero  Vrhedny...  rzucając  się  pędem  przez  pokój.  Furiath  nawet 

się nie zdąŜył zorientować. Miał właśnie zapalać kolejnego skręta, gdy rzucił się na niego V, 

masywnymi ramionami wyciskając z niego ostatni oddech. 

–  Dzięki  –  wychrypiał  Vrhedny.  –  Dziękuję.  Nawet  jeśli  ona  ci  na  to  nie  pozwoli, 

dziękuję ci, bracie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

39

39

39

39    

– UNIKASZ MNIE. 

Jane  podniosła  wzrok  znad  komputera.  Manello  stał  przed  nią  niczym  dąb,  z  rękami 

wspartymi na biodrach, zwęŜonymi oczami, prawdziwe uosobienie stanowczości. Kurczę, jej 

biuro było całkiem obszerne, ale on sprawił, Ŝe zdawało się ciasne niczym komórka. 

–  Nie unikam cię. Nadrabiam zaległości. 

–  Pieprzenie. – ZałoŜył ręce na piersi. – Jest czwarta po południu, do tej pory juŜ dwa 

razy jedlibyśmy razem. Co jest? 

Oparła  się  w  fotelu.  Kłamstwo  nie  było  jej  mocną  stroną,  ale  na  pewno  nad  tym 

popracuje. 

–  Nadal podle się czuję, Manello, i jestem po uszy zawalona pracą. – W porządku, ani 

jedno, ani drugie nie było kłamstwem. Ale powiedziała to, Ŝeby uniknąć innego tematu. 

Nastąpiła długa pauza. 

–  Chodzi o wczoraj? 

Drgnęła i skapitulowała. 

–  Eee,  słuchaj,  Manny,  jeśli  o  to  chodzi...  Przepraszam,  ale  tamto  nie  moŜe  się  juŜ 

powtórzyć. Jesteś świetny, naprawdę, ale ja... – zawiesiła głos. Miała chęć powiedzieć 

coś w stylu, Ŝe jest zakochana w kimś innym, ale to absurd. Nikogo przecieŜ nie miała. 

–  Chodzi o wydział? 

–  Nie, to po prostu było nie w porządku. 

–  Wiesz, Ŝe to jest niewłaściwe, nawet jeśli utrzymamy wszystko w sekrecie. – A jeśli 

odejdziesz? 

Pokręciła głową. 

–  Nie,  po  prostu...  nie  mogę.  Nie  powinnam  spać  z  tobą  wczorajszej  nocy.  Podniósł 

brwi. 

–  Słucham? 

–  Po prostu nie sądzę... 

–  Momencik. Skąd pomysł, Ŝe ze sobą spaliśmy? 

–  Ja... załoŜyłam, Ŝe tak było. 

–  Pocałowałem cię. Zrobiła się niezręczna sytuacja, więc wyszedłem. Zero seksu. Skąd 

pomysł, Ŝe był? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Jezu Chryste... Jane pomachała rozdygotaną dłonią. 

–  Chyba mi się śniło... Dość realistycznie. Hm... Mogę cię przeprosić? 

–  Jane,  co  się  z  tobą,  u  licha,  dzieje?  –  Manello  obszedł  biurko.  –  Wyglądasz  na 

przeraŜoną. 

Wiedziała, Ŝe oczy ją zdradzą, nie potrafiła jednak ukryć lęku. 

–  Wydaje  mi  się...  niewykluczone,  Ŝe  tracę  zmysły.  Mówię  powaŜnie,  Manny.  Coś 

jakby schizofrenia. Halucynacje, wypaczona rzeczywistość i... zaniki pamięci. 

ChociaŜ  fakt,  Ŝe  w  nocy  uprawiała  seks,  wcale  nie  był  wytworem  jej  wyobraźni. 

Cholera... a moŜe? 

Manny pochylił się i połoŜył ręce na jej ramionach. Cichym głosem zapewnił: 

–  Znajdziemy kogoś, do kogo moŜesz pójść. Zajmiemy się tym. 

–  Boję się. 

Manny ujął jej dłonie, przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. 

–  Jestem przy tobie. 

Odwzajemniając uścisk, powiedziała: 

–  MoŜna cię pokochać, Manello. Naprawdę. 

–  Wiem. 

Zaśmiała się słabo, a jej śmiech zginął w zgięciu jego szyi. 

–  Ale teŜ bezczelny. 

–  Trafiłaś w sedno. 

Odsunął się i połoŜył dłoń na jej policzku, spojrzał powaŜnie brązowymi oczami. 

–  Naprawdę  cięŜko  mi  to  mówić,  ale  nie  moŜesz zostać na bloku operacyjnym, Jane. 

Nie w takim stanie... 

Pierwszym odruchem był sprzeciw, ale po chwili wypuściła powietrze i zapytała: 

–  Co powiemy ludziom? 

–  ZaleŜy, jak długo to potrwa. Na razie? Zachorowałaś na grypę. – ZałoŜył kosmyk jej 

włosów za ucho. – Oto plan: porozmawiasz z moim znajomym psychiatrą. Mieszka w 

Kalifornii,  więc  nikt  się  niczego  nie  dowie.  Zaraz  do  niego  zadzwonię.  Umówię  cię 

równieŜ na tomografię komputerową. Zrobimy ją po godzinach w Imaging Associates, 

na drugim końcu miasta. Nikt nie będzie wiedział. 

Kiedy Manello odchodził, widziała ból w jego oczach. Kiedy jednak pomyślała o swojej 

sytuacji, wróciło dziwne wspomnienie. 

Pewnej  nocy,  trzy  lub  cztery  lata  temu,  zimą,  wychodziła  ze  szpitala  z  uczuciem 

niepokoju. Coś, jakiś wewnętrzny głos, kazał jej zostać w szpitalu i przespać się na kanapie, 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

ale  zdławiła  go,  przypisując  paskudnej  pogodzie.  Mroźny  deszcz  sprawił,  Ŝe  Caldwell  było 

jak ślizgawka, nic dziwnego, Ŝe podświadomie nie chciała wychodzić w taką pogodę. 

Jednak  dokuczliwe  uczucie  nie  zniknęło.  Walczyła  z  tym  głosem  w  głowie  przez  całą 

drogę na podziemny parking, aŜ wreszcie, kiedy włoŜyła kluczyki do stacyjki, miała wizję. To 

przekleństwo było niezwykle wyraźne, wydawało jej się, Ŝe juŜ się wydarzyło, a to, co teraz 

widzi,  to  tylko  wspomnienie:  widziała  swoje  dłonie  mocno  uczepione  kierownicy,  w 

przedniej  szybie  dwa  oślepiające  światła  padające  z  naprzeciwka.  Poczuła  kłujący  ból 

zderzenia, draŜniące wirowanie, palenie w płucach, kiedy krzyczała. 

Wystraszona,  powoli  wyjechała  w  lodowaty  deszcz.  Doskonały  przykład  jazdy  z 

ograniczonym  zaufaniem.  Co  drugi  samochód  był  dla  niej  potencjalnym  wrakiem  i 

najchętniej jechałaby chodnikiem, gdyby mogła. 

W pół drogi do domu stanęła na światłach, modląc się, Ŝeby nic w nią nie wjechało. 

Jednak, niczym zrządzenie losu, tuŜ za nią pojawił się samochód. Stracił przyczepność i 

wpadł w poślizg. Uczepiła się kierownicy i spojrzała w lusterko wsteczne... obserwowała, jak 

światła mijania zbliŜają się nieubłaganie... 

Samochód ominął ją. 

Kiedy  Jane  upewniła  się,  Ŝe  nikomu  nic  się  nie  stało,  zaśmiała  się  w  duchu,  głęboko 

odetchnęła  i  ruszyła  do  domu.  Podczas  jazdy  rozmyślała  nad  tym,  jak  mózg  ekstrahował 

przyjęte  informacje  i  wysnuwał  na  ich  podstawie  wnioski,  w  jaki  sposób  silne  myśli  i  lęki 

moŜna  było  pomylić  ze  zdolnościami  przewidywania,  jak  raporty  ze  złego  stanu  dróg  w 

wiadomościach przenikały i prowadziły do... 

CięŜarówka  wbiła  się  w  nią  czołowo  jakieś  trzy  mile  od  domu.  Kiedy  wyjeŜdŜała  zza 

rogu  i  dostrzegła  światła  na  swoim  pasie,  zdąŜyła  jedynie  pomyśleć:  „Cholera,  jednak 

przeczucie  mnie  nie  myliło”.  Skończyło  się  na  złamanym  obojczyku  i  zmasakrowanym 

samochodzie. Kierowca cięŜarówki i jego wóz mieli się dobrze. 

Teraz, kiedy patrzyła, jak Manello opuszcza jej biuro, wiedziała, co się wydarzy. I było to 

uczucie  tak  samo  wyraziste,  jak  tamta  wizja.  Niezaprzeczalne,  jak  upływ  czasu.  Nie  do 

powstrzymania, niczym pędząca cięŜarówka. 

–  Moja kariera dobiegła końca – wyszeptała martwym głosem. – Jestem skończona. 

Vrhedny ukląkł przy łóŜku, zawiesił sznur czarnych pereł na szyi i zamknął oczy. Kiedy 

sięgał umysłem na Drugą Stronę, pomyślał o Jane. Pani Kronik moŜe równie dobrze wiedzieć 

od początku, o co chodzi. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Chwilę trwało, zanim otrzymał odpowiedź od matki, a potem leciał przez antymaterię do 

nieziemskiej krainy, materializując się na białym dziedzińcu. 

Pani  Kronik  stała  pod  drzewem  ptaków,  a  jeden,  brzoskwiniowy,  podobny  do  zięby, 

siedział  na  jej  dłoni.  Miała  odrzucony  kaptur  i  V  widział  jej  zjawiskowo  piękną  twarz. 

Zaskoczony, dostrzegł na niej wyraz uwielbienia, kiedy tak patrzyła na maleńkie stworzenie 

w błyszczącej dłoni. „To miłość”, pomyślał. 

Nie przypuszczał, Ŝe jest do niej zdolna. 

Odezwała się pierwsza: 

–  Oczywiście, Ŝe kocham moje ptaki. Są moim pocieszeniem w chwilach zmartwienia, 

jeszcze większą radością, gdy jestem rozweselona. Słodka melodia ich śpiewu podnosi 

mnie  na  duchu,  gdy  coś  mnie  smuci.  –  Spojrzała  przez  ramię.  –  Chodzi  o  tę  chirurg 

człowieków? 

–  Tak – odparł, zbierając się w sobie. 

Cholera.  Była  taka  spokojna.  Oczekiwał  złości.  Przygotowywał  się  na  potyczkę.  A  co 

zamiast tego? Nic ponad spokój. Niczym cisza przed burzą. 

Pani  Kronik  zagwizdała  do  ptaka,  który  w  odpowiedzi  wyciągnął  szyję  i  rozłoŜył 

skrzydełka. 

–  Czy  to  oznacza,  Ŝe  jeśli  nie  wyraŜę  zgody  na  zamianę,  odmówisz  udziału  w 

ceremonii? 

Nie chciał tego mówić. Naprawdę nie chciał. 

–  Dałem słowo, a więc nie odmówię. 

–  Doprawdy? Zaskakujesz mnie. 

Pani Kronik wygwizdała coś do ptaka, który przefrunął na gałązkę. Wyobraził sobie, Ŝe 

jeśli  udałoby  się  przetłumaczyć  ten  gwizd,  znaczyłby  on  mniej  więcej:  „Kocham  cię,  ale 

odleć”. Ptak odpowiedział tym samym. 

–  Te  ptaki  –  matka  powiedziała  to  dziwnym,  jakby  odległym  głosem  –  są  naprawdę 

moją jedyną radością. Wiesz dlaczego? 

–  Nie. 

–  Niczego ode mnie nie chcą, a dają tak wiele. 

Potem spojrzała wprost w jego oczy i powiedziała głębokim głosem: 

–  To jest dzień twoich narodzin, Vrhedny, synu Krhviopija. Dobrze wybrałeś moment. 

CóŜ, niezupełnie. Całkiem zapomniał, jaki to dzień 

–  Ja... 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  PoniewaŜ tego dnia trzysta trzy lata temu wydałam cię na świat, jestem w nastroju, 

Ŝeby  oddać  ci  przysługę,  o  jaką  prosisz.  Jak  równieŜ  tę,  która  nie  została 

wypowiedziana choć jasna jest niczym księŜyc w pełni. 

Oczy  V  zapłonęły.  Nadzieja,  niezwykle  niebezpieczna  emocja,  zatliła  się  w  klatce 

piersiowej  niewielkim  płomyczkiem.  Ptaki  szczebiotały  wesoło,  jakby  przewidując  jego 

radość. 

–  Vrhedny,  synu  Krhviopija,  dostaniesz  ode  mnie  dwie  rzeczy,  na  których  ci 

najbardziej  zaleŜy.  Pozwolę,  aby  twój  brat  Furiath  zastąpił  cię  w  ceremonii.  Będzie 

dobrym Najsamcem, łagodnym i uprzejmym dla Wybranek, słuŜąc dobrym rodowodem 

naszemu gatunkowi. 

V zamknął oczy, czując ogromną ulgę. Tak wielką, Ŝe aŜ się zachwiał. 

–  Dziękuję... – szepnął. 

–  Twoja wdzięczność jest słuszna. – Nagle głos matki stał się zupełnie opanowany. – 

Ale równieŜ dziwna. Jednak prezenty zawsze znajdują uznanie w oczach odbiorcy, nie 

darowującego. Teraz to wiem. 

V spojrzał na nią, starając się nie stracić panowania. 

–  Mój brat będzie chciał walczyć. Będzie chciał walczyć, Ŝeby Ŝyć po tamtej stronie. 

Furiath na pewno nie zniósłby, gdyby nie mógł choć raz jeszcze zobaczyć Belli. 

–  A  ja  na  to  pozwolę.  Przynajmniej  do  momentu,  w  którym  szeregi  Bractwa  zostaną 

zasilone. 

Pani  Kronik  podniosła  świecące  ręce  do  kaptura  i  zakryła  twarz.  Następnie  bezgłośnie 

przepłynęła po marmurowej posadzce do niewielkich białych drzwi, które zawsze kojarzył z 

wejściem do jej prywatnych kwater. 

–  Jeśli nie będzie to ujmą – krzyknął za nią – czy mogę jeszcze o coś prosić? 

Przystanęła i nie odwracając się do niego, powiedziała: 

–  Wyrzekam się ciebie jako syna. Jesteś wolny ode mnie, a ja od ciebie. Bądź zdrów, 

wojowniku. 

Zatrzasnęła  drzwi,  potem  zamknęła  je  na  klucz.  Ptaki  ucichły,  jakby  tylko  jej  obecność 

wywoływała chęć śpiewu. 

V stał na dziedzińcu i słuchał łagodnego szumu wody w fontannie. 

Miał matkę przez całe sześć dni. 

Nie  mógł  powiedzieć,  Ŝe  za  nią  tęsknił.  Albo  Ŝe  był  wdzięczny  za  przywrócenie  go  do 

Ŝycia. Jakkolwiek by patrzeć, próbowała przecieŜ wszystkiego go pozbawić. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Kiedy materializował się z powrotem w rezydencji, aby zdać raport, zdał sobie sprawę, 

Ŝe nawet gdyby jego matka nie wyraziła zgody, i tak wybrałby Jane, a nie ją. NiezaleŜnie od 

ceny. 

Pani Kronik wiedziała to od początku. Dlatego właśnie się go wyparła. 

Mniejsza  z  tym.  Jedyne,  na  czym  mu  teraz  zaleŜało,  to  być  blisko  Jane.  Sytuacja  się 

poprawiała, ale nie zamierzał osiadać na laurach. PrzecieŜ Jane mogła się nie zgodzić. Mogła 

wybrać Ŝycie, które znała, zamiast niebezpiecznego współistnienia z wampirem. 

Do diabła z tym, pragnął, Ŝeby wybrała jego. 

V  pojawił  się  w  swojej  sypialni  i  rozpamiętywał  noc  spędzoną  z  Jane...  I  wtedy 

uświadomił  sobie,  Ŝe  zrobił  coś  niewybaczalnego:  miał  wtedy wytrysk. W niej. Do cholery. 

Tak się zatracił, Ŝe zapomniał, iŜ zostawił cząstkę siebie. Jane pewnie traci teraz zmysły. 

Ale z niego sukinsyn. Bezmyślny, samolubny sukinsyn. 

Czy on naprawdę myślał, Ŝe ma jej coś do zaoferowania? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

40

40

40

40    

GDY  ZAPADŁA  NOC,  Furiath  załoŜył  szatę  z  białego  jedwabiu  na  ceremonię 

Najsamca.  Nie  czuł  jej  na  skórze,  ale  nie  dlatego,  Ŝe  była  wykonana  z  tak  miękkiego 

materiału.  Przez  dwie  ostatnie  godziny  palił  skręta  za  skrętem,  dlatego  był  całkowicie 

odrętwiały. 

A  jednak  nie  aŜ  tak  napruty,  Ŝeby  nie  wiedzieć,  kto  stoi  za  drzwiami,  i  to  nim  usłyszał 

pukanie. 

–  Proszę  –  rzekł,  nie  odwracając  się  od  lustra.  –  Czemu  nie  jesteś  w  łóŜku?  Bella 

zachichotała. A moŜe zaszlochała? 

–  Godzinę dziennie, pamiętaj. Zostały mi jeszcze pięćdziesiąt dwie minuty. 

Podniósł  złoty  medalion  Najsamca  i  załoŜył  go  na  szyję.  ZaciąŜył  na  jego  piersi,  jakby 

ktoś połoŜył tam dłoń i napierał na niego. Mocno. 

–  Jesteś tego pewien? – zapytała miękko. 

–  Tak. 

–  Przypuszczam, Ŝe Z idzie z tobą? 

–  Jest moim świadkiem. – Furiath zgniótł papierosa, wyciągnął następnego i zapalił. 

–  Kiedy wrócicie? 

Potrząsnął głową, wydychając dym. 

–  Najsamiec Ŝyje po Drugiej Stronie. 

–  Vrhedny nie zamierzał. 

–  Miał specjalny układ. Nadal będę walczył, ale chcę tam zostać. 

Wstrzymała  oddech;  on  oglądał  swoje  odbicie  w  lustrze.  Miał  wilgotne  i  poplątane 

włosy, więc wziął szczotkę i zaczął je nią szarpać. 

–  Furiath,  co  ty...  Nie  pójdziesz  przecieŜ  na  ceremonię  łysy...  Stój.  BoŜe,  wyrywasz 

sobie włosy. – Podeszła do niego od tyłu, zabrała mu szczotkę i wskazała na szezlong 

stojący obok okna. – Usiądź. Pozwól, Ŝe ja to zrobię. 

–  Nie, dziękuję, mogę... 

–  Jesteś dla siebie zbyt surowy. Proszę. – Lekko popchnęła go w lewo. – Ja to zrobię. 

Bez  konkretnego  powodu,  a  moŜe  z  wielu  niewłaściwych,  podszedł  i  usiadł,  krzyŜując 

ręce na piersi. Bella zaczęła od spodu jego grzywy, najpierw rozczesując końce, aŜ, pnąc się 

ku  górze,  dotarła  do  czubka  głowy.  Potem  powoli  schodziła  znów  w  dół.  Wolną  ręką 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

przygładzała  rozczesane  juŜ  włosy.  Odgłos  szczotkowania  oraz  jej  zapach  były  niczym 

gorzko–słodkie przyjemności, które go dosłownie obezwładniały. 

Łzy zaległy warstwą na jego rzęsach. Spotkanie z nią zdawało się okrucieństwem. Choć 

zawsze  przecieŜ  było  w  jego  Ŝyciu  coś,  co  pozostawało  poza  zasięgiem  jego  ręki.  Najpierw 

całe dekady szukał brata bliźniaka, czując, Ŝe Zbihr gdzieś Ŝyje, a on nie moŜe go uratować. 

Potem uwolnił brata tylko po to, by zobaczyć, Ŝe wciąŜ jest oddalony. Wiek po ucieczce od 

Posiadaczki  Zbihra  to  kolejne  piekło,  które  Furiath  spędził  w  oczekiwaniu,  aŜ  Z  wreszcie 

straci panowanie nad sobą, a potem interweniował, kiedy tak właśnie się stało. I znów martwił 

się, kiedy nadejdzie następne załamanie. 

A potem poznali Bellę i obaj się w niej zakochali. 

Bella była jak niekończąca się katusza dla jego duszy. 

–  Czy kiedykolwiek wrócisz? – zapytała. 

–  Nie wiem. Szczotka zatrzymała się. 

–  MoŜe ona ci się spodoba. 

–  MoŜe. Nie kończ jeszcze... jeszcze nie teraz. 

Furiath  przetarł  oczy,  kiedy  szczotka  ponownie  zaczęła  przesuwać  się  po  włosach.  Ten 

moment  ciszy  był  ich  poŜegnaniem,  ona  teŜ  to  wiedziała.  I  płakała.  Poczuł  świeŜe  ukłucie 

wilgoci w powietrzu. 

ChociaŜ  nie  płakała  z  tych  samych  powodów,  co  on.  Płakała  z  litości  nad  nim  i  jego 

przyszłością, a nie dlatego, Ŝe go kochała i serce jej się krajało. Będzie tęsknić, tak. Martwić 

się o niego, na pewno. Ale nie rozpaczać. 

W tym momencie powinien to przerwać, ale nie mógł Był zatopiony w smutku. 

Oczywiście,  zobaczy  się  ze  Zbihrem  po  Drugiej  Stronie.  Ale  nie  z  nią...  nie  mógł 

wyobrazić sobie, Ŝe ona przechodzi, aby się z nim spotkać. Poza tym nie byłoby to właściwe, 

jako  Ŝe  on  będzie  Najsamcem,  i  nie  wyglądałoby  dobrze,  gdyby  miał  prywatne  spotkania  z 

samicą z zewnątrz. Nawet jeśli to krwiczka jego brata bliźniaka. Najsamiec zobowiązywał się 

wobec Wybranki Ŝyć w monogamii w myśli, uczynku i zachowaniu. 

Wtedy  nagle  go  olśniło.  Dziecko.  Nie  będzie  miał  okazji  zobaczyć  ich  potomka.  MoŜe 

tylko na zdjęciach. 

Szczotka  przejechała  z  góry  głowy  aŜ  po  kark.  Zamknąwszy  oczy,  dał  się  ponieść  jej 

rytmicznym ruchom. 

–  Chciałabym, Ŝebyś się zakochał – powiedziała. 

„JuŜ jestem zakochany”. 

–  Nie muszę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Przerwała i stanęła naprzeciwko. 

–  Chcę, Ŝebyś pokochał kogoś naprawdę, nie tak, jak myślisz, Ŝe kochasz mnie. 

Zmarszczył brwi. 

–  Bez obrazy, ale nie masz pojęcia, co ja... 

–  Furiath, ty tak naprawdę mnie nie... 

Wstał i zmierzył ją wzrokiem. 

–  Proszę, uczyń mi tę uprzejmość i nie sądź, Ŝe znasz moje emocje lepiej niŜ ja. 

–  Nigdy nie byłeś z kobietą. 

–  Byłem zeszłej nocy. 

To ją na chwilę zatkało. Po chwili powiedziała: 

–  Proszę, powiedz, Ŝe nie w klubie, nie w... 

–  Z tyłu, w toalecie. W dodatku było miło. Ale w końcu to profesjonalistka. – No, teraz 

zachował się jak gnojek. 

–  Furiath... nie. 

–  Mogę prosić o szczotkę? Moje włosy mają juŜ dość. 

–  Furiath... 

–  Szczotka. Proszę. 

Po  chwili  trwającej  wieki  wyciągnęła  rękę  ze  szczotką,  przez  krótki  moment  byli 

połączeni drewnianą rączką. 

–  Zasługujesz na coś więcej – szepnęła. 

–  Nieprawda. – Jezu, musiał uciec od jej zbolałego wyrazu twarzy. – Nie pozwól, by 

twoja litość zmieniła mnie w jakiegoś księcia, Bello. 

–  To wyniszczające. To wszystko. 

–  Wątpliwe. – Podszedł do sekretarzyka, podniósł do ust skręta i zaciągnął się. – Tego 

właśnie chcę. 

–  Doprawdy?  I  dlatego  paliłeś  skręty  całe  popołudnie?  Wszystko  w  rezydencji  nimi 

śmierdzi. 

–  Palę, bo jestem uzaleŜniony. Jestem ćpunem o słabej woli, Bello, który był wczoraj 

w  nocy  z  dziwką  w  publicznej  toalecie.  Powinnaś  mnie potępiać, nie litować się nade 

mną. 

Pokręciła głową. 

–  Nie  próbuj  się  oszpecać  w  moich  oczach.  To  nie  zadziała.  Jesteś  wspaniałym 

męŜczyzną... 

–  Do diabła... 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  ...który wiele poświęcił dla braci. Prawdopodobnie zbyt duŜo. 

–  Bella, przestań. 

–  MęŜczyzną,  który  poświęcił  nogę,  aby  uratować  brata  bliźniaka.  Który  dzielnie 

walczył  za  swoją  rasę.  Kto  poświęca  swoją  przyszłość  na  rzecz  szczęścia  brata  –  nie 

moŜna być bardziej szlachetnym. – Patrzyła na niego kamiennym wzrokiem. – Nie mów 

mi, kim jesteś. Widzę, jaki jesteś, i to wyraźniej niŜ ty. 

KrąŜył  po  pokoju,  dopóki  nie  dotarł  znów  do  toaletki.  Miał  nadzieję,  Ŝe  po  Drugiej 

Stronie nie ma luster. Nienawidził swojego odbicia. Od zawsze. 

–  Furiath... 

–  Odejdź  –  zachrypiał.  –  Proszę,  wyjdź.  –  Kiedy  nie  posłuchała,  odwrócił  się.  –  Na 

litość  boską,  nie  kaŜ  mi  załamywać  się  na  twoich  oczach.  Chcę  zachować  dumę.  To 

jedyna rzecz, która jeszcze utrzymuje mnie w pionie. 

Zakryła  ręką  usta  i  zamrugała  szybko.  Następnie  podparła  się  i  przemówiła  w  Starym 

Języku: 

–  Niech  szczęście  ci  sprzyja,  Furiacie,  synu  Aghona.  Niech  twe  stopy  powiodą  cię 

prostą ścieŜką, a noc spadnie miękkim pledem na twe ramiona. 

Ukłonił się. 

–  Tobie równieŜ, Bello, ukochana nallo mego brata z krwi Zbihra. 

Kiedy drzwi zamknęły się za nią, Furiath opadł na łóŜko i włoŜył skręta do ust. Rozejrzał 

się po pokoju, który zajął, odkąd Bractwo przeprowadziło się do rezydencji, i nagle dotarło do 

niego,  Ŝe  nigdy  nie  był  to  dla  niego dom. Raczej pokój gościnny... Luksusowy, anonimowy 

pokój  gościnny...  Cztery  ściany  zawieszone  ładnymi  olejnymi  obrazami,  dobre  dywany  na 

podłodze i bogate niczym kobieca suknia balowa zasłony w oknach. 

Miło byłoby mieć dom. 

Nigdy  go  nie  miał.  Odkąd  Zbihr  został  uprowadzony  w  dzieciństwie,  ich  mamanh 

zamknęła  się  w  podziemiach,  a  ojciec  ruszył  w  pogoń  za  opiekunką,  która  uprowadziła 

małego. Dorastając, Furiath Ŝył wśród ruchomych wprawdzie i oddychających ale tylko cieni 

domostwa.  Wszyscy,  nawet  psańcy  udawali,  Ŝe  Ŝyją.  Nie  było  słychać  śmiechu.  śadnej 

radości. śadnego kalendarza ceremonii. 

śadnych uścisków. 

Furiath  nauczył  się  siedzieć  cicho  i  nie  wchodzić  nikomu  w  drogę.  To  w  sumie  było 

najlepsze,  co  mógł  zrobić.  Był  repliką  utraconego,  przypomnieniem  bólu,  który  czuli 

wszyscy.  Wkrótce  zaczął  nosić  kapelusze,  aby  zakryć  twarz,  chodził,  powłócząc  nogami  i 

kuląc się, aby wydać się mniejszym, mniej dostrzegalnym. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Kiedy  tylko  przeszedł  przemianę,  wyruszył  na  poszukiwanie  brata.  Nikt  nie machał mu 

na  poŜegnanie.  Zniknięcie  Z  wyczerpało  całą  zdolność  członków  rodziny  do  tęsknoty,  tak 

więc nic nie zostało dla Furiatha. 

Co w gruncie rzeczy nie było niczym złym. Raczej ułatwieniem. 

Jakieś dziesięć lat później dowiedział się od dalekiego kuzyna, Ŝe matka umarła we śnie. 

Natychmiast  wrócił  do  domu,  jednak  pogrzeb  odbył  się  juŜ  bez  niego.  Osiem  lat  później 

zmarł  ojciec.  Furiathowi  udało  się  dotrzeć  na  pogrzeb  i  to  była  ostatnia  noc,  jaką  spędził  w 

domu  rodzinnym.  Później  dom  został  sprzedany,  psańcy  się  rozeszli,  a  jego  rodzice  jakby 

nigdy nie istnieli. 

Brak zakorzenienia nie był dla niego niczym nowym. Był wiecznym tułaczem, a Druga 

Strona takŜe nie stanowiła dobrego gruntu pod dom. Nie będzie tam przecieŜ brata bliźniaka. 

Albo braci. Lub... 

Powściągnął się. Nie pozwolił sobie na myśli o Belli. 

Kiedy  wstał  i  pozwolił  protezie  przejąć  cięŜar  ciała,  pomyślał,  Ŝe  to  ironia  losu,  Ŝe 

takiemu nomadzie jak on brakuje kończyny. 

Wsunął  kilka  skrętów  do  kieszeni  i  był  juŜ  prawie  za  drzwiami,  gdy  nagle  stanął  i 

odwrócił  się.  W  trzech  krokach  dotarł  do  garderoby,  otworzył  metalowe  drzwi  trzema 

obrotami klucza, sięgnął obiema dłońmi do środka. Wyciągnął czarny sztylet. 

Wziął go w dłoń. Był perfekcyjnie wywaŜony i miał idealny uchwyt. Vrhedny zrobił go 

dla  niego...  Ile  to  juŜ?  Siedemdziesiąt  pięć  lat  temu...  taaa,  tego  lata  będzie  siedemdziesiąt 

pięć lat, odkąd wstąpił do Bractwa. 

Przyjrzał  się  ostrzu  w  świetle.  Siedemdziesiąt  pięć  lat  wytrzebiania  reduktorów,  a  na 

ostrzu nie było ani jednej rysy. Wyjął drugi, taki sam, a jednak inny. V był mistrzem w swoim 

fachu, bez wątpienia. 

Oglądając  broń  i  waŜąc  jej  cięŜar,  przypominał  sobie,  jak  wcześniej  tego  wieczoru 

Vrhedny  stanął  w  drzwiach  i  oznajmił,  Ŝe  Pani  Kronik  zezwoliła  na  zamianę  Najsamców. 

Brat, zawsze taki zimny, tym razem miał w oczach płomień, śycie i nadzieję oraz jaśniejący 

cel. 

Furiath  wetknął  jeden  sztylet  za  satynowy  pas,  a  drugi  z  powrotem  umieścił  w  sejfie. 

Potem sztywno zawrócił do drzwi. 

„Miłość  warta  jest  poświęcenia”,  pomyślał,  gdy  opuszczał  pokój.  Nawet  jeśli  nie  jego 

miłość. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

W tym samym momencie Vrhedny materializował się na końcu ulicy przed mieszkaniem 

Jane. W środku nie paliły się światła; korciło go, aby wejść, ale pozostał w cieniu. 

Miał mętlik w głowie. Czuł straszne wyrzuty z powodu Furiatha i potwornie się bał tego, 

co powie Jane. Zmartwienie na myśl o przyszłym Ŝyciu z człowiekiem. W mordę, martwił się 

nawet o Wybrankę, która musiała nadrabiać za resztę gatunku. 

Spojrzał na zegarek. Była ósma. Zapewne Jane niedługo będzie w domu... 

Drzwi garaŜu naleŜącego do mieszkania obok podniosły się z jękiem i wycofał się z nich 

zupełnie  nieciekawy  minivan.  Hamulce  zaskrzypiały,  kiedy  zatrzymał  się  za  podjazdem  i 

kierowca wrzucił jedynkę. 

V  zmarszczył  brwi,  bez  wyraźnego  powodu  poczuł  niepokój.  Pociągnął  nosem,  ale  stał 

pod wiatr, więc nie mógł złapać zapachu. 

Świetnie,  więc  wpada  teŜ  w  paranoję  –  co,  obok  wszechobecnego  niepokoju  i 

narcystycznego  zachowania,  które  ostatnio  rozwinął,  oznaczało,  Ŝe  przerobił  juŜ  dziś 

klasyfikację zaburzeń psychicznych. 

Sprawdził godzinę, tak po prostu. Minęły dwie minuty. Świetnie. 

Zadzwoniła jego komórka, odebrał z ulgą, poniewaŜ szukał sposobu na zabicie czasu. 

–  Cieszę się, Ŝe to ty, glino. 

Głos Butcha był dziwny. 

–  Jesteś u niej? 

–  Tak; ale jej nie ma. Co tam? 

–  Coś się dzieje z twoimi komputerami. 

–  To znaczy? 

–  Jeden  z  twoich  smugaczy  został  aktywowany.  Ktoś  szperał  w  aktach  medycznych 

Micheala Klosnicka. 

–  Nic wielkiego. 

–  Ale to był szef chirurgii, Manello. 

Ludzie, jak V nie cierpiał tego nazwiska. 

–  I? 

–  Przeglądał  swój  komputer  w  poszukiwaniu  zdjęć  twojego  serca.  Na  pewno  szukał 

plików, które Furiath zniszczył, kiedy cię stamtąd zabieraliśmy. 

–  Ciekawe.  –  V  zastanawiał  się,  co  przykuło  uwagę  gościa.  MoŜe  wydruki  zdjęć,  na 

których była data? Nawet jeśli nie było na nich oznaczenia pacjenta, ten cały Manello 

był wystarczająco bystry, Ŝeby powiązać je z blokiem operacyjnym i dojść, kogo Jane 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

operowała.  To  wprawdzie  nie  koniec  świata,  poniewaŜ  w  karcie  Micheal  Klosnick 

dostał wypis AMA, a jednak... 

–  Sądzę, Ŝe powinienem złoŜyć wizytę dobremu doktorowi. 

–  Eee, taaa, to chyba trzeba załatwić z zewnątrz. Pozwól, Ŝe ja się tym zajmę. 

–  A umiesz wymazywać pamięć? Nastąpiła cisza. 

–  Pieprz się. Ale słuszna uwaga. 

–  Czy facet jest teraz zalogowany? 

–  Tak, jest w swoim biurze. 

Konfrontacja w miejscu publicznym moŜe być nieco paskudna, nawet po godzinach, ale 

Bóg jeden wie, w co jeszcze doktorek mógł się wplątać. 

„Cholera, 

pomyślał 

V. 

Co  mogę  zaoferować  Jane:  tajemnice,  kłamstwa, 

niebezpieczeństwo”.  Był  samolubnym,  egoistycznym  sukinsynem,  a  co  gorsza,  rujnował 

Ŝycie Furiatha tylko po to, by zrujnować Ŝycie takŜe jej. 

W ulicę skręcił samochód. Audi Jane. 

–  Cholera. 

–  Wróciła do domu, tak? 

–  Zajmę się Manello. Później. 

Kiedy  się  rozłączył,  nie  był  pewien,  czy  potrafi  jej  to  zrobić.  Gdyby  teraz  odszedł, 

jeszcze zdąŜyłby dostać się na Drugą Stronę, zanim Furiath złoŜy przysięgę Najsamca. 

Cholera.