background image

 

 

1 

 

Leanne Banks 

 

Księżniczka 

background image

 

 

2 

PROLOG 

 

Mała maskarada odmieni jej życie. Michelina zdjęła diadem. Jeden 

zdecydowany ruch i kruczoczarne włosy zniknęły pod peruką. Z odbicia w lustrze 

spoglądała na nią niczym się nie wyróżniająca szatynka. Wcześniej już starła 

makijaż, nałożyła banalną spódnicę i równie banalną bluzkę: obie kilka miesięcy 

wcześniej podkradła bratowej, Tarze York Dumont. 

Wszyscy dawno już zauważyli, jak bardzo Tara zmieniła swój styl pod 

wpływem Micheliny. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy, że korzyść była 

obopólna: Michelina uczyła się bowiem od Tary bycia szarą, niepozorną myszką. 

Piękna kobieta natychmiast przyciąga uwagę otoczenia, na myszkę nikt nie spojrzy, 

nikt jej nie zapamięta i o to właśnie chodziło. Prawdę powiedziawszy, Tara wcale 

nie była myszą, po prostu fatalnie się nosiła, dla niej banalność też była rodzajem 

kostiumu, pod którym się ukrywała na przekór własnemu tatusiowi robiącemu 

wszystko, by wyswatać córkę. Nicholas, brat Micheliny, nie dał się zwieść pozorom 

i młodzi szybko odkryli, że są dla siebie stworzeni. 

Urocze, pomyślała Michelina, wznosząc oczy ku niebu. Ona miała zupełnie 

inne plany: chciała posmakować życia, zanim matka, księżna władająca małym 

wyspiarskim państewkiem Marceau, wyda ją za hrabiego Ferrar. 

Michelina skrzywiła się. Siedziała w gotowalni w paryskim mieszkaniu swojej 

kuzynki. Z części recepcyjnej apartamentu dochodziły odgłosy muzyki, trwało 

przyjęcie. Nałożyła zamówione w Internecie szkła kontaktowe, dzięki którym mogła 

zmienić teraz kolor oczu, sprawdziła, czy ma w torebce zdobyty z niemałym trudem 

fałszywy paszport; była gotowa. Tak odmieniona, że sama siebie nie poznawała. 

Wzięła głęboki oddech, otworzyła drzwi i wmieszała się w tłum gości. Przy 

wyjściu stali jej ochroniarze. Mieli za zadanie nie tylko dbać o jej bezpieczeństwo, 

ale i pilnować, żeby nie uciekła. Tylko ona wiedziała, ile wysiłku kosztowało ją 

wyjednanie u matki zgody na kilkudniowy wyjazd do Paryża. 

background image

 

 

3 

Pochyliwszy głowę, dotarła do drzwi frontowych, mruknęła do lokaja, że musi 

zaczerpnąć powietrza, i już była na korytarzu. Jeszcze tylko schody; portier na dole 

na jej widok wybiegł na ulicę i przywołał taksówkę. 

Jeszcze nie była wolna. Na lotnisku z bijącym sercem podsunęła paszport 

urzędnikowi. A jeśli zorientuje się, że fałszywy? Jeśli spostrzeże, że Michelina ma 

na głowie perukę, i każe jej ją zdjąć? 

Przeszła przez kontrolę, nie wzbudzając żadnych podejrzeń, i z westchnieniem 

ulgi wsiadła do samolotu. Była wreszcie wolna, radość mąciła tylko myśl, że bracia 

Nicholas i Michel będą się o nią martwić. Trudno, niech się martwią, zasłużyli sobie 

na to, pomyślała w przypływie irytacji. Nie powinni byli mieć przed nią tajemnic. 

Uznali, że wieść o tym, że trzeci brat, od dawna uznany za zmarłego, żyje 

sobie szczęśliwie w Stanach Zjednoczonych, będzie dla niej zbyt wielkim szokiem. 

Wkrótce przekonają się, jak bardzo się mylili. Okaże się bardziej zaradna niż oni, 

odnajdzie marnotrawnego braciszka i sprowadzi do domu. Dowiedzie po raz 

kolejny, że nie jest malowaną księżniczką. 

Zagrzmiały silniki, samolot zaczął nabierać szybkości i po chwili wzniósł się 

w powietrze. Michelinę ogarnęła euforia. Udało się, uciekła, wywiodła wszystkich 

w pole. 

Myślami była już w Ameryce. Pierwszy przystanek: Wyoming. 

R S

background image

 

 

4 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Księżniczka Michelina Dumont kupiła sobie czarnego forda furgonetkę. 

Radość z pozyskanej wreszcie wolności przyćmiewał jednakże pewien 

niepokój. Znalazła się oto gdzieś w Wyoming, sama nie bardzo wiedziała, gdzie 

dokładnie. Powoli zaczynało do niej docierać, że powinna była zaopatrzyć się w 

GPS. Wąska droga wiła się pośród tonącego w mroku pejzażu: ciemno, głucho, 

pusto, żadnych punktów orientacyjnych. Nie dość, że się zgubiła, to, przy-

zwyczajona do ruchu lewostronnego, musiała cały czas uważać, żeby nie jechać pod 

prąd. 

Dlaczego Amerykanie uparli się jeździć po prawej? Zupełnie tego nie 

rozumiała. 

Wzięła zakręt i w świetle reflektorów pojawiła się krowa; stała sobie 

spokojnie na środku drogi, niepomna na to, że ani to miejsce, ani czas na wyprawy 

krajoznawcze. Michelina spanikowała, ostro skręciła kierownicę w prawo i 

staranowała płot. Uniknęła zderzenia z krową, ale straciła panowanie nad wozem i 

po chwili wyrosła przed nią solidna ściana z desek. Krzyknęła głośno i z całych sił 

nacisnęła na hamulec. 

Za późno. Poczuła jeszcze silny wstrząs, po czym straciła przytomność. 

 

- Jakiś wóz uderzył w oborę! Wypadek, wypadek! - Gary Ridenour z 

wrzaskiem wpadł do sieni.  

Jared McNeil z westchnieniem odłożył gazetę, podniósł się powoli z fotela. 

Diabli wzięli spokojny wieczór w domowym zaciszu. 

- Co to znaczy: jakiś wóz uderzył w oborę?  

Gary wzruszył ramionami. 

- No, uderzył. Wyskoczył nie wiadomo skąd i walnął w oborę Romea - 

wyjaśnił, z trudem łapiąc oddech. 

R S

background image

 

 

5 

Jared chwycił kluczyki i rzucił się ku drzwiom. Tego tylko brakowało, 

pomyślał przerażony. Jego ukochany Romeo, byk medalista. Najlepsze zwierzę 

rozpłodowe w całym Wyoming. 

- Jak to się stało? 

Gary ponownie wzruszył ramionami. 

- Nie wiem. Chciałem do niego zajrzeć, ale pomyślałem, że lepiej przybiegnę 

po pana. 

Jared skinął głową i wsiadł do swojej ciężarówki. 

- Niech to szlag. Jeśli coś mu stało, to ten ktoś zaraz zrozumie, co znaczy 

określenie „być w opałach". 

Gary wskoczył w ostatniej chwili do ciężarówki, usadowił się na miejscu 

pasażera i rzucił swojemu pracodawcy niespokojne spojrzenie. Doskonale wiedział, 

jaką wartość przedstawia sobą byk medalista. 

- Romeo to twarda sztuka, pewnie nawet się nie obudził - bąknął. 

- Romeo jest głupi jak cielę - warknął Jared. - Ze strachu gotów roznieść swój 

boks. 

Do szczęścia brakowało mu tylko kłopotów z bykiem. Jakby mało miał na 

głowie. Największe stado w południowo-wschodnim Wyoming, zastępcze 

sprawowanie funkcji burmistrza, od chwili gdy ostatni odszedł na emeryturę i 

przeniósł się na Florydę, poszukiwanie kogoś, kto zgodziłby się przejąć urząd, do 

tego opieka nad dwiema małymi siostrzenicami, których rodzice przechodzili długą 

rekonwalescencję po wypadku samochodowym. Dość zajęć jak na jednego 

człowieka. Niecierpliwie wziął zakręt i zatrzymał ciężarówkę. 

Noc była ciemna, choć oko wykol. Pierwsze, co Jared usłyszał, wyskakując z 

szoferki, to ryki Romea. Byk sobie nie żałował, wył niczym ostatni potępieniec, 

dokładnie, jak Jared przewidział. 

- Dobry znak - mruknął krzywiąc się. - Przynajmniej wiemy, że przeżył. 

R S

background image

 

 

6 

Kiedy weszli do obory, ich oczom ukazał się przerażony byk, który z 

zapamiętaniem godnym lepszej sprawy to rył kopytami ziemię, to znowu unosił łeb i 

urągał czarnej furgonetce. Był rozjuszony, ale najwyraźniej wyszedł z incydentu 

cało. Jared poczuł ulgę. Teraz mógł rozprawić się z niefortunnym kierowcą. Ruszył 

w kierunku forda. 

- Hej, kolego - zawołał. - Oby starczyło ci ubezpieczenia na pokrycie... - 

przerwał, widząc dziewczynę za kierownicą. Z cichym przekleństwem szarpnął 

drzwiczki. - Co, do cho... 

- Panie McNeil, to... kobieta - wykrztusił Gary. Jared dotknął ostrożnie jej 

nadgarstka i doszedł go ledwie słyszalny jęk. 

- Żyje - mruknął. - Proszę pani. - Poklepał ją po dłoni. 

Dziewczyna nieznacznie uniosła głowę. 

Mon Dieu - szepnęła. 

Kruczoczarne włosy, delikatne rysy, aksamitna cera. I grymas bólu na twarzy. 

Nic nie uszło uwagi Jareda. Zamrugała kilka razy, wreszcie spojrzała na obcego 

spod długich, gęstych rzęs. Miała niezwykłe siwosrebrne oczy, tak niezwykłe, że 

Jaredowi na moment odebrało mowę. 

Pachniała drogimi perfumami, luksusem. Nie wiedzieć czemu Jaredowi 

przemknęło przez głowę, że będzie miał z nią kłopoty. 

- Jest pani ranna? - spytał niezbyt inteligentnie. 

- Chyba nie - odpowiedziała po chwili. - Nie wiem. Głowa mi pęka. 

Mówiła z dziwnym akcentem, którego Jared nie potrafił umiejscowić: słyszało 

się w nim nuty angielskie, amerykańskie, francuskie. 

- Będzie pani miała guza jak gęsie jajo - zauważył. 

- Dużych szkód narobiłam? - Dziewczyna jakby nie słyszała jego słów. 

- Byk wyszedł cało z katastrofy, ale ścianę udało się pani rozbić dosyć 

dokumentnie. 

- Pytam o swój wóz - oznajmiła z królewską godnością. 

R S

background image

 

 

7 

Jared uniósł brew. 

- Nie przyjrzałem się pani wehikułowi. Jeśli ma pani przyzwoitą polisę, straty 

pokryje ubezpieczyciel. 

Dziewczyna spojrzała na niego tępym wzrokiem. Jezu, jęknął w duchu, ta 

wariatka nie ma ubezpieczenia. Był tego absolutnie pewien. Nie zamierzał się nad 

nią litować. Nie ubezpieczyła wozu, odpracuje szkody, choćby miała przerzucać 

obornik. 

- Nazywam się Jared McNeil. To moja farma i moje ranczo. Z kim mam 

przyjemność? 

- Jestem Mi... - urwała w pół słowa, najwyraźniej speszona. 

- Mi...? 

- Mimi - oznajmiła już zdecydowanym tonem. 

- Ma pani chyba jakieś nazwisko. 

- Deer... - Odwróciła wzrok. - Deerman. Mimi Deerman. Przepraszam, że 

wjechałam w pańską oborę. 

Powiedziała to tak gładko, że Jared gotów już był przyjąć jej przeprosiny i 

powiedzieć: „doprawdy, drobiazg". W porę ugryzł się w język. 

- Ubezpieczyciel może wystosować oficjalne przeprosiny. Pani z tych stron? 

Może trzeba kogoś zawiadomić? - Właściwie nie bardzo wiedział, po co pyta, z góry 

znał odpowiedź. 

Dziewczyna pokręciła głową. 

Chyba nawet trochę jej współczuł. Ciemna noc... zgubiła się... 

nieubezpieczony samochód. Tylko bez sentymentów, nakazał sobie ostro. 

- Zawieźć panią do szpitala?  

Przerażona szeroko otworzyła oczy. 

- Nie, nie. Nic mi nie jest - powiedziała, usiłując wysiąść z furgonetki. - 

Chciałabym tylko... - przerwała i krew odpłynęła jej z twarzy. 

Jared objął ją odruchowo. 

R S

background image

 

 

8 

- Naprawdę jest pani pewna, że nie powinna jechać do szpitala? 

- Absolutnie. Gdybym tylko mogła przespać się tutaj, w furgonetce... 

Z ust Gary'ego wydobyło się coś na podobieństwo kląskania. 

- Nie może jej pan pozwolić spać tutaj, z rozbitą głową.  

Jared miał ochotę jęknąć w głos, ale w porę się powstrzymał. 

- Zanocuje pani na ranczu, w pokoju gościnnym. To w końcu tylko jedna noc - 

zastrzegł się na wszelki wypadek. 

- Będę bardzo zobowiązana. - Spojrzała na niego tak, że po raz kolejny 

odebrało mu mowę. Nie byłby mężczyzną, gdyby natychmiast nie pomyślał, jak też 

mogłaby wyrazić swoją wdzięczność. W sposób, powiedzmy, mniej formalny. I 

niekoniecznie słowami. 

Odchrząknął. 

- To tylko jedna noc - powtórzył. - Rano omówimy kwestie finansowe. 

Dziewczyna była blada jak płótno. Wziął ją na ręce, słusznie zakładając, że nie 

dojdzie o własnych siłach do ciężarówki. 

- Gary, zabezpiecz oborę na noc - rzucił jeszcze na odchodnym. - Przeprowadź 

Romea do sąsiedniej obory. Jutro zajmiemy się naprawianiem szkód. 

Niosąc ją musiał się pilnować, żeby nie wdychać jej zapachu, nie wgapiać się 

w delikatną twarz, nie omieść powoli wzrokiem smukłej sylwetki. Swego czasu jego 

siostra wystawiła mu całkiem trafną diagnozę dotyczącą relacji z kobietami. Nagłe i 

niespodziewanie zetknięcie się z panną Mimi tylko potwierdzało tamto orzeczenie. 

Otóż Gina uważała, że Jared niczym magnes przyciąga kobiety pogrążone w 

kompletnym chaosie. Nie ulegało najmniejszych wątpliwości, że Mimi Deerman jest 

jedną z nich. 

Michelina miała wrażenie, że w jej głowie rozpętało się piekło. Zmrużyła oczy 

przed rażącym światłem, zasłoniła uszy dłońmi i ukryła twarz w poduszce. Kto do 

diabła tak wrzeszczy? Jej matka gotowa znieść jajo Fabergé ze złości na takie 

zakłócenie pałacowego spokoju. 

R S

background image

 

 

9 

Ostrożnie uniosła powieki. Nie była w pałacu. Przypomniała sobie gdzie jest: 

w Wyoming. Miała wypadek i zaraz pęknie jej głowa. Niezła kabała, pomyślała, 

krzywiąc się. Furgonetka na pewno nie nadaje się do jazdy. Musi ją oddać do 

naprawy, jeśli chce znaleźć Jacques'a. Podniosła się ostrożnie. 

Ten człowiek, któremu staranowała oborę i który przyniósł ją tutaj... 

Uprzejmy, przystojny, mógłby się podobać, jeśli ktoś gustuje w apodyktycznych 

samcach. Ona akurat nie gustowała. W jej rodzinie nie było innych mężczyzn, sami 

apodyktyczni. 

Drzwi otworzyły się z impetem i do sypialni wpadły dwie pannice, zaraz 

potem pojawił się rozszczekany pies, w końcu sam Jared McNeil. 

- Katie, Lindsey, spokój - spacyfikował dziewczynki Jared. - Mówiłem wam... 

- przerwał na widok siedzącej na łóżku Micheliny. 

- Kto to? - zapytała starsza z panienek. 

- Ta pani miała... - zawahał się przez moment - kłopoty z samochodem. 

Zaprosiłem ją do nas na noc. Dzisiaj wyjedzie. 

Michelina z niejakim zdziwieniem słuchała mętnych wyjaśnień McNeila. 

- Kłopoty z samochodem - powtórzyła z przekąsem. - Moja furgonetka... 

- Przedstawiam pani swoje siostrzenice, Katie i Lindsey - przerwał jej Jared. - 

Mieszkają u mnie, ich rodzice dochodzą do zdrowia. Mieli... 

- Okropny wypadek - uzupełniła Katie z grobową powagą. 

Teraz Michelina zrozumiała, dlaczego McNeil nie powiedział dziewczynkom 

wprost, co się stało. Gotowe by dojść do wniosku, że życie składa się wyłącznie z 

„okropnych wypadków". 

Widać nie jest całkiem pozbawiony wrażliwości, pomyślała i Jared trochę 

urósł w jej oczach. 

- Miło was poznać - powiedziała. - Ogromnie mi przykro, że wasi rodzice 

mieli wypadek. 

Katie spojrzała niepewnie na wuja. 

R S

background image

 

 

10 

- Ładna, ale śmiesznie mówi. 

McNeil wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nic na to nie może 

poradzić, i popchnął dziewczynki ku drzwiom. 

- Śniadanie czeka, moje panny. Leo, idziemy - zawołał na psa, po czym 

zerknął przez ramię na Michelinę. - A z panią chciałbym omówić sprawy finansowe. 

- Oczywiście, żaden problem - uśmiechnęła się z przymusem. - W końcu, ile 

może kosztować reperacja ściany? 

Dwadzieścia minut później wiedziała już, że może kosztować dużo. 

- To niemożliwe - zaprotestowała, zaciskając dłonie na oparciach fotela; 

rozmowa toczyła się w gabinecie McNeila. 

- Możliwe - odparł spokojnie. - Drugie tyle będzie pani musiała wyłożyć na 

naprawę furgonetki. 

Michelina już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, gdy do pokoju wpadły 

siostrzenice Jareda. 

- Helen się przewróciła. Mówi, że skręciła nogę i nie może chodzić - zawołała 

Katie od progu. 

- Helen? - powtórzyła Michelina automatycznie. 

- Helen to moja gospodyni. Spała już, kiedy wczoraj panią przywiozłem. - 

Jared podniósł się zza biurka. - Gdzie ona jest? - zapytał Katie. 

- W suterenie. 

- Wrócimy do naszych spraw za chwilę - przeprosił Michelinę. - I kto to 

powiedział, że nieszczęścia chodzą parami? - westchnął. - Mnie opadają stadami. 

Michelinie zrobiło się go żal: wypadek siostry, opieka nad dziewczynkami, 

zniszczona obora, teraz znowu gospodyni. Najwyraźniej los uwziął się na McNeila. 

Nie bez jej samej skromnego udziału. Ale i ona miała swoje kłopoty. Pieniędzy 

miała tylko tyle, by w miarę spokojnie przeżyć miesiąc. Furgonetka kosztowała ją 

trochę więcej, niż myślała. Z konta nie mogła podjąć grosza, bo rodzina natychmiast 

trafiłaby na jej ślad i musiałaby się pożegnać z niezależnością, zanim zdążyłaby jej 

R S

background image

 

 

11 

zakosztować. Czuła, jak z sekundy na sekundę uchodzi z niej animusz i wiara we 

własne siły. Może to prawda, co mówili bracia, może rzeczywiście jest postrzelona, 

lekkomyślna, może nie potrafi sama decydować o sobie? Malowana księżniczka. 

Nie. Malowana czy nie, księżniczka nie może tracić wiary w siebie, a nawet 

jeśli, za nic nie wolno jej okazywać słabości. Na myśl o wymuszonym powrocie do 

Marceau coś ją ścisnęło w żołądku. 

Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech; musi dać sobie radę. Dopiero zaczęła 

realizować swój plan. Owszem, trafiła na przeszkodę, ściśle mówiąc oborę, ale to 

nie znaczy, że od razu ma rezygnować. Coś wymyśli. 

W drzwiach pojawił się Jared McNeil. 

- Ma pani jakieś pojęcie o dzieciach? - zapytał, przeczesując włosy nerwowym 

gestem. 

Ten sceptycyzm w jego głosie... Jakby słyszała własną matkę albo braci. 

- Oczywiście - powiedziała z przekonaniem. W końcu miała bratanice, 

bratanka... Sama też była przecież swego czasu dzieckiem. 

- Pytam, bo wygląda na to, że Helen złamała nogę. Muszę ją zawieźć do 

szpitala, a wolałbym nie zabierać dziewczynek ze sobą. 

- Zajmę się nimi - zaproponowała.  

Co za problem? Dziewczynki były słodkie, takie w każdym razie sprawiły na 

niej wrażenie. 

- Jest pani pewna? 

- Najzupełniej - oznajmiła z ledwie słyszalną nutą irytacji w głosie. 

- Nie mam wyjścia, zostawię je pod pani opieką. Dam pani na wszelki 

wypadek numer mojej komórki. Trzeba będzie przygotować lunch. 

Michelina stropiła się nieco. W pałacu, od czasu kiedy nieomal spowodowała 

eksplozję piekarnika, usiłując upiec ciasto, nie wolno jej było zbliżać się do kuchni. 

McNeil westchnął, jakby czytał w jej myślach. 

- Może im pani zrobić sandwicze MOK. 

R S

background image

 

 

12 

Nie mogła zdradzić, że nie ma zielonego pojęcia, jak się robi sandwicze MOK. 

- Oczywiście. 

- Katie pani pomoże. 

Co takiego? Ten człowiek ją obrażał. 

- Ile lat ma Katie? 

- Pięć, ale bardzo lubi pomagać w kuchni, a coś mi mówi, że pani niewiele 

czasu tam spędza - mruknął, podając Michelinie wizytówkę. - Gdyby miała pani 

jakieś problemy, proszę dzwonić. 

- Dam sobie radę - zapewniła i schowała wizytówkę do kieszeni. 

- Jest pani pewna? 

Niesłychane. Oczywiście, że da sobie radę. Udowodni temu niedowiarkowi, że 

zajmowanie się dziećmi to żadna sztuka. Przygotuje im nawet lunch, choć nigdy w 

życiu nie słyszała o sandwiczach MOK. 

- Jestem absolutnie pewna. Daję panu najświętsze słowo honoru, że wszystko 

będzie dobrze - zapewniła solennie. 

Spędzi z dziewczynkami kilka godzin, po południu wyniesie się stąd, zapomni 

o dzieciach. I o niepokojącym, intrygującym panu McNeilu. 

R S

background image

 

 

13 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Mówiła biegle czterema językami, college ukończyła celująco. Znała na 

pamięć nazwiska przywódców wszystkich państw na świecie. 

Dlaczego, na Boga, nikt nie nauczył jej, jak się zmienia pieluszki? 

Lindsey miała dwa i pół roku, ale nie wyrosła jeszcze z pieluch. Przełykając 

upokorzenie, Michelina pozwoliła, by Katie pokazała jej, na czym polega sztuka. 

Miała nadzieję, że pielucha nie spadnie, z drugiej strony bała się zapiąć ją zbyt 

mocno. 

Przyszła pora lunchu: kolejny problem. Co miał, do diaska, oznaczać 

tajemniczy skrót, rzucony od niechcenia przez McNeila? Gdyby wyraził się jak 

człowiek, nie musiałaby znowu odwoływać się do pomocy Katie. Mógł przecież 

powiedzieć, że chodzi o masło orzechowe i konfiturę. 

Po lunchu przeczytała na głos chyba tuzin książeczek, ale panny ani myślały 

usnąć. Zaczęła się bawić z nimi w przebieranki: zrobiła im makijaż, uczesała, 

pomalowała nawet paznokcie i pozwoliła włożyć diadem, który wsunęła do swojego 

bagażu przed wyjazdem z Paryża. 

Była bardzo zadowolona, że tak dobrze się wywiązała z poleconego jej 

zadania. 

Jared zdawał się mniej zadowolony, kiedy wreszcie pojawił się w domu z 

kuśtykającą o kulach Helen. 

- Gotować chyba będę mogła, ale dziewczynkami już się nie zajmę - martwiła 

się gospodyni. - Z nogą w gipsie nie dam rady. 

- Oczywiście, że nie. Będzie trzeba znaleźć kogoś, ale... - McNeil przeczesał 

włosy palcami. 

Helen uśmiechnęła się do Micheliny. 

- Nie znamy się jeszcze. Helen Crosby. Jared wspominał mi o tobie. Mimi, 

prawda? 

R S

background image

 

 

14 

- Owszem. Miło mi cię poznać. Tak mi przykro, że złamałaś nogę. Powinnaś 

położyć się, odpocząć. Miałaś okropny dzień. 

Helen zerknęła na Jareda. 

- Jaka ona sympatyczna - stwierdziła zdumiona. Widać Jared opisał jej 

niespodziewanego gościa niezbyt przychylnie. Oględnie mówiąc. 

Z jego twarzy nic nie dało się wyczytać, ale Micheliny to nie zwiodło; zbyt 

wiele razy widziała tę samą, nic nie mówiącą minę u swoich braci. 

- Odprowadzę cię do twojego pokoju - burknął, zwracając się do Helen. 

- A może... - zaczęła Helen z namysłem - może Mimi mogłaby zająć się 

dziewczynkami? 

Jared i Michelina jednocześnie pokręcili głowami. 

- Nie - bąknęła Michelina. 

- Wykluczone - rzucił Jared. Prawda, nie miała zamiaru zajmować się 

dziewczynkami, ale ten ton... 

Helen wzruszyła ramionami. 

- Minie tydzień, zanim naprawią jej furgonetkę. Gdzieś musi przez ten czas 

mieszkać... 

Byle nie tutaj, pomyślała Michelina. 

- Nie tutaj - oznajmił Jared dobitnie. Zbyt dobitnie, jeśli miała osądzać. 

- Wspominałeś, że mogą być kłopoty z ubezpieczeniem - ciągnęła Helen. - 

Może dobilibyście targu? 

- Żadnych targów - żachnęła się Michelina. 

- Ona nie ma żadnych kwalifikacji - warknął Jared. 

- Będę nad wszystkim czuwała - powiedziała Helen, po czym westchnęła. - 

Masz rację, Mimi. Powinnam odpocząć, a wy spróbujcie się jakoś ułożyć, tak, żeby 

wszyscy byli zadowoleni. 

Kiedy Jared i Helen zniknęli, Michelina zaczęła niespokojnie chodzić po 

pokoju. 

R S

background image

 

 

15 

- Opieka nad dziećmi? - szeptała do siebie. - Dobijanie targu? To jakiś absurd. 

Przyjechałam do Stanów szukać niezależności, nie mam zamiaru utknąć na jakieś 

farmie w Wyoming. Z dwojga złego lepiej już byłoby siedzieć w Marceau, niż... 

Chaotyczne myśli przerwał powrót Jareda. 

- Ma pani ubezpieczenie czy nie? 

- Dopiero kupiłam furgonetkę i... - zaczęła niezbornie. 

- Tak też przypuszczałem - przerwał jej. - Nie ma pani ubezpieczenia. Można 

wiedzieć, jak zamierza pani pokryć szkody? 

- Zapłacę, tylko nie w tej chwili. 

- Kiedy? 

Odchrząknęła niepewnie. 

- Za miesiąc, góra dwa. 

- Oczekuje pani, że przyjmę od niej - podkreślił ostatnie słowa - ustną 

gwarancję? 

Już chciała się obrazić, ale przypomniała sobie, że występuje pod przybranym 

nazwiskiem, o czym McNeil, oczywiście, nie wiedział, nie mogła jednak żądać, by 

jej ufał. 

- Miałam nadzieję, że tak.  

Pokręcił powoli głową. 

- Wykluczone. Nic na piękne oczy. Zrobimy tak, jak proponowała Helen: 

odpracuje pani swój dług. Pod jej nadzorem. 

- Pod nadzorem! - żachnęła się Michelina, dotknięta do żywego. - Nigdy nie 

zdarzyło mi się... 

- Przypuszczam - przerwał jej Jared. - Nigdy nie zdarzyło się pani zajmować 

dziećmi. Dlatego też Helen będzie panią nadzorować. 

- To jakiś obłęd. 

- W pełni się zgadzam. Trzeba nie mieć rozumu, by ruszać w drogę, nie 

ubezpieczywszy się pierwej. 

R S

background image

 

 

16 

Zabolała ją ta uwaga. Tyle razy słyszała, że jest nieodpowiedzialna, że nie 

potrafi zadbać o swoje sprawy. Może, ale czy ktoś kiedyś pozwolił jej stanowić o 

sobie, dał choćby odrobinę swobody? Dlatego uciekła. Żeby nauczyć się 

samodzielności. 

Urażona, uniosła dumnie głowę. 

- A jeśli odmówię? 

- Będzie pani podróżowała autostopem. Pani furgonetka nie nadaje się do 

jazdy. 

Żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. Była w 

potrzasku. 

- Nie ma pani wyjścia - powiedział, jakby czytał w jej myślach, po czym dodał 

z ciężkim westchnieniem: - Ja zresztą też. 

Michelina na moment zamknęła oczy. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a 

zwariuje. 

- Jak długo mam tu zostać? 

McNeil pokręcił głową, jakby popełniła niewybaczalną gafę. 

- Tak długo, jak będzie trzeba. Muszę zajrzeć do obór, a pani niech dopilnuje, 

żeby dziewczynki zjadły kolację, potem je wykąpie. 

Michelina długo jeszcze stała bez ruchu, wpatrując się w drzwi, za którymi 

zniknął McNeil. Próbowała jakoś oswoić się z sytuacją. Oto została faktycznie 

zatrudniona przez tego człowieka, chociaż nie dostanie za swoją pracę grosza. 

Będzie nianią! 

Jej bracia umarliby ze śmiechu, gdyby wiedzieli, co się jej przydarzyło. Matka 

przeciwnie; wyobrażała sobie, jakim niesmakiem napełniłaby księżnę wiadomość o 

obecnym położeniu jedynaczki. Czy rzeczywiście wszystko zepsuła? Naprawdę jest 

do niczego? 

R S

background image

 

 

17 

Z zadumy wyrwały ją dziewczynki. Katie pociągnęła ją za rękę. Spojrzała na 

dwie uniesione ku sobie twarzyczki i zrobiło się jej miękko na sercu. Małe były 

naprawdę słodkie. Wymagały wiele uwagi, ale były kochane. Potrzebowały jej. 

- Musisz zmienić pieluchę Lindsey - oznajmiła Katie z powagą. 

W środku nocy Jareda obudziły jakieś podejrzane odgłosy dochodzące od 

strony schodów. Miał nadzieję, że Helen nie wstała z łóżka ani że żadna z 

dziewczynek nie wybrała się na nocną wycieczkę po domu. Był potwornie 

zmęczony, ale wiedział, że nie zaśnie, dopóki się nie upewni, że wszystko jest w 

porządku. Z ciężkim westchnieniem odrzucił kołdrę, wciągnął dżinsy i wyszedł z 

pokoju. 

Światło sączące się z dołu świadczyło, że jednak się nie przesłyszał. 

Mimi. 

Stała na środku kuchni ze szklanką wody w dłoni, w cienkiej, krótkiej 

koszulce, smukła, długonoga, z potarganymi od snu włosami: zwiastunka i 

uosobienie kłopotów. Jared na jej widok znieruchomiał w progu. 

Odchrząknął, Mimi drgnęła wystraszona, kilka kropel wody wylało się na 

koszulkę. 

- Co pan tu... 

- Usłyszałem hałas, musiałem sprawdzić, czy aby któraś z dziewczynek nie 

buszuje po domu. - Z trudem oderwał wzrok od powabów Mimi.  

Czyżby odezwało się w nim... pożądanie? Z własnego wyboru od dawna nie 

był z kobietą. 

- Przepraszam, że zakłóciłam panu sen. Obudziłam się, poczułam pragnienie... 

- Ma pani za sobą taki ciężki dzień i pomimo to się obudziła? - wyraził 

ostrożne zdziwienie. 

Michelina wzruszyła ramionami. 

- To prawda, dzień był wyjątkowo ciężki, ale zmiana czasu wybiła mnie chyba 

z rytmu. 

R S

background image

 

 

18 

- Duża zmiana? - podchwycił. 

- Nie liczyłam - zbyła go Michelina z uśmiechem. Im mniej będzie mówić o 

sobie, tym lepiej. - Może pan wracać do łóżka. 

Skinął głową i wsunął dłonie do kieszeni. 

- A pani? 

- Posiedzę chwilę na dole. Czy mogłabym włączyć telewizor, jeśli ściszę głos? 

- zapytała sztywno i Jared pomyślał, że nie zdarza się jej pytać nikogo o zgodę, 

prosić o przyzwolenie. Zadbana, wytworna, o starannie modulowanym głosie, 

nienagannych manierach, sprawiała wrażenie osoby nawykłej do luksusu, 

kulturalnej, zamożnej. I pechowej, uzupełnił w myślach. 

Kiedyś spotkał podobną kobietę. Stracił dla niej zupełnie głowę, odgrywał 

rycerza na białym koniu. Odeszła, pozostawiając po sobie gorzkie wspomnienie. 

Mimi mogła być interesującym stworzeniem, ale lepiej trzymać się od niej z daleka. 

Raz się sparzył i wystarczy.  

Wzruszył ramionami. 

- Może pani włączyć telewizor, ale na bezsenność lepsza będzie chyba lektura. 

- Coś pan wie na ten temat. - Zmierzyła go pytającym spojrzeniem.  

Jared poczuł, że robi mu się gorąco. Zirytowała go własna reakcja. 

- Owszem - mruknął. - Proszę za mną. Pokażę pani bibliotekę. 

Otworzył drzwi, zapalił światło. 

- Dorobek czterech pokoleń zbieraczy książek - powiedział, zataczając dłonią 

po wnętrzu wypełnionym sięgającymi sufitu regałami. 

- Zachwycająca kolekcja. - Mimi podeszła do półek i zaczęła delikatnie 

przesuwać palcami po grzbietach książek. - Wyborne tytuły. 

„Zachwycająca", „wyborne". Dawny kolega szkolny Jareda, Anglik, z 

lubością używał tych przymiotników. 

- Jest pani Brytyjką? 

Pokręciła głową, nie odrywając wzroku od książek. 

R S

background image

 

 

19 

- Nie, ale mieszkałam w Anglii przez pewien czas. Hmm. Poezja francuska. 

Kto by pomyślał, że na ranczu w Wyoming znajdę Rimbauda. - Otworzyła tomik. -

Wydanie sprzed czterech lat - zauważyła. 

- Skończyłem Princeton. Liznąłem tam trochę historii literatury. 

Uniosła lekko brew. 

- Kto by pomyślał - powtórzyła. - Hodowca bydła z dyplomem elitarnego 

uniwersytetu. 

- Już mój dziad był ranczerem, a rodzicom bardzo zależało, żeby dzieci 

otrzymały solidne wykształcenie. Kwestia ogłady. 

- I studia dały panu ogładę? - zapytała z ledwie wyczuwalną ironią. 

- Jestem zbyt zapracowany, żeby dbać o ogładę - odciął się. - Zostawiam panią 

z książkami. 

- Dziękuję. 

Wrócił do siebie, starając się nie myśleć o długonogiej Mimi, jej aksamitnym 

spojrzeniu i równie aksamitnym głosie. Nie należał do słabych, ale był tylko 

człowiekiem. 

Od tak dawna żył w celibacie i oto los żartowniś postawił na jego drodze 

atrakcyjną kobietę. Kobietę, która miała tajemnice. Wolał ich nie odkrywać. Niech 

Mimi zachowa swoje sekrety dla siebie. Tak będzie bezpieczniej. 

Nie jego sprawa, skąd wzięła wytworny akcent i doskonałe maniery. Nie jego 

sprawa, co ją przywiodło do Wyoming. Nie jego sprawa, ile męskich serc zdążyła 

złamać w swoim krótkim życiu. 

Bo że złamała, to pewne, rozmyślał, zamykając drzwi sypialni. Kto by się 

oparł tym zabójczym spojrzeniom? Spojrzał na puste łóżko i oczami wyobraźni 

ujrzał leżącą tam Mimi w zapraszającej pozie. 

Zaklął i zaczął niespokojnie chodzić po pokoju. Czemu się tak podnieca? Po 

prostu kobieta. Jak setki, tysiące innych. Wkrótce wyjedzie. Nie straci dla niej 

głowy, jak wtedy, dla Jennifer. Drugi raz nie popełni tego samego błędu. 

R S

background image

 

 

20 

Kiedy wreszcie wsunął się pod kołdrę i przyłożył głowę do poduszki, nie 

myślał już o Mimi. 

Następnego ranka, jak zwykle obudził się pierwszy. Wziął prysznic i zszedł na 

dół zjeść coś szybkiego przed wyjściem z domu. W bibliotece nadał świeciło się 

światło. Mrucząc coś pod nosem na temat roztrzepania Mimi, pchnął drzwi i 

zatrzymał się w progu. Spała w najlepsze w ogromnym fotelu; na kolanach, 

grzbietem do góry, leżała książka o wychowaniu dzieci. 

Nawet we śnie wyglądała egzotycznie i pociągająco. Może jeszcze bardziej 

egzotycznie i pociągająco. Długie czarne rzęsy, kapryśny wykrój ust, jedwabiste 

włosy... Miał ochotę otulić ją pledem. 

Kręcąc głową, sięgnął po książkę i Mimi natychmiast otworzyła oczy. 

Spojrzała na niego nieprzytomnym, zaspanym wzrokiem. 

- Tylko proszę mi nie mówić, że przespałam tu całą noc - szepnęła. 

Jared parsknął śmiechem. 

- Niestety, księżniczko. Przespała tu pani całą noc. Już rano. 

Wyprostowała się gwałtownie, odgarnęła włosy z twarzy. 

- Księżniczko? 

- Tak będę panią nazywał. - Żeby pamiętać, że jest nie dla niego, dodał w 

myślach. - Robi pani wrażenie osoby nawykłej do komfortu. 

- Wyborne - zaśmiała się. - Kiedy powtórzę to moim... - umilkła. 

- Komu? 

- Dziewczynkom - odparła po chwili wahania. - Uwielbiają udawać. Będą 

zachwycone, kiedy się dowiedzą, że ich wuj też lubi udawanki. 

Wykręt, pomyślał. Zręczny wykręt. Co ta dziewczyna ukrywa? 

Podniosła się z fotela z iście książęcą gracją. 

- Jaka zapowiada się na dzisiaj pogoda? - zmieniła temat. 

- Będzie gorąco. Może pani ustawić zraszacz na trawniku, choć nie wiem, czy 

dziewczynki nie będą chciały pływać. 

R S

background image

 

 

21 

- Pływać? - Nie bardzo rozumiała. 

- Pluskają się w oczku wodnym. Nazywają to pływaniem. 

Pokręciła głową. 

- Wykluczone. Gdzie ten zraszacz? I jak się go uruchamia? 

- W garażu. Jest tam tego z pół tuzina. Podłącza pani do niego wąż, włącza i 

dzieci mają uciechę na cały dzień. Przebiegają przez strumień wody i krzyczą 

wniebogłosy. 

- Muszą krzyczeć? 

Czy ta dziewczyna spadła z księżyca? Nie wie, że dzieci mają zwyczaj 

krzyczeć. Pyta, co to takiego zraszacz. 

- Krzyczą, bo się dobrze bawią. - Spojrzał na nią uważnie. - Pani boi się 

wody? 

- Skądże. W końcu piję ją codziennie.  

Celowo zmieniła sens jego pytania. 

- Miałem na myśli pływanie. 

- Nie przepadam. 

- Topiła się pani kiedyś? 

- Ja nie - zaprzeczyła z godnością i jakby się stropiła. - Mój brat omal nie 

utonął, kiedy był dzieckiem. Po tym wypadku matka zabroniła nam pływać bez nad-

zoru. 

- Skąd pani pochodzi?  

Mimi westchnęła. 

- Ze wschodu - odparła mętnie. - Przepraszam. Muszę wziąć prysznic, zanim 

dziewczynki się obudzą - powiedziała niezwykle oficjalnym tonem i wyszła z 

pokoju. 

Jared ruszył za nią, zaintrygowany. 

- Nie weźmie pani książki?  

Odwróciła się, wyciągnęła rękę. 

R S

background image

 

 

22 

- Och, zapomniałam. Dziękuję.  

Jared spojrzał jej w oczy. 

- Co pani robi w Wyoming? - zapytał cicho. 

Milczała długą chwilę, jakby się zastanawiała czy może mu zaufać i zdradzić 

jeden ze swoich sekretów, a on nagle poczuł, że chciałby poznać wszystkie. 

- To długa historia - powiedziała w końcu, wzięła książkę i odeszła, 

zostawiając go we mgle domysłów. Jak zostawiała zapewne wielu przed nim, 

pomyślał markotnie. 

Michelina przez pierwszą połowę dnia usiłowała bez większego powodzenia 

zapanować nad swoimi podopiecznymi. Po południu zdesperowana zarządziła wyj-

ście do ogrodu. Złamała paznokieć, podłączając zraszacz, ale radość dziewczynek 

warta były drobnych ofiar. Była też drobna korzyść: zmęczone wcześniej poszły do 

łóżek, a Michelinie tak spodobał się zraszacz, że powtarzała zabawę z nim przez 

dwa następne dni. Trzeciego dnia trochę się ochłodziło i cała trójka wybrała się na 

długi spacer. 

Wieczorem Lindsey okropnie posmutniała. 

- Tiki - oznajmiła wreszcie. 

Chodziło o ulubionego pluszaka, mocno sfatygowanego ptaka, z którym 

praktycznie się nie rozstawała. Michelina przy udziale obydwu panienek 

przeszukała cały dom, ale przytulanka przepadła jak kamień w wodę. 

Lindsey wpadła w rozpacz. Helen drzemała. Jared nie wrócił jeszcze do domu. 

Michelinie serce się krajało na widok dziecięcej rozpaczy, nigdy jeszcze chyba nie 

czuła się tak bezradna. 

- Mama powiedziała, że jak Lindsey będzie przytulać Tiki, to tak jakby tuliła 

się do mamy. 

- Biedactwo. - Michelina przytuliła małą serdecznie. - Wiesz co, teraz położę 

cię spać, spróbujesz zasnąć, a ja ci obiecuję, że przez całą noc będę szukać Tiki. 

R S

background image

 

 

23 

Warga dziewczynki drżała, ale układ przyjęła. Zrezygnowana złożyła główkę 

na poduszce. Była w swoim zachowaniu tak dzielna, że Michelina chętnie by jej w 

tej chwili nieba przychyliła. Pogłaskała ją po włosach i pocałowała w czoło. 

- Śpij, a ja będę szukała Tiki - obiecała.  

Ponownie przeszukała cały dom i wreszcie doszła do niemiłego wniosku, że 

Lindsey musiała zgubić pluszaka w czasie popołudniowego spaceru. Chwyciła 

latarkę, parasol i ruszyła w ciemną, deszczową noc. 

 

Jared z zebrania rady hrabstwa wracał skonany i zły. Chciał coś szybko 

przekąsić i natychmiast się kłaść. Zupełnie mu nie odpowiadało sprawowanie 

funkcji burmistrza, a już zupełnie wyprowadziła go z równowagi Clara Hancock 

swoim żądaniem potężnej dotacji na doroczne święto hrabstwa. Mało tego, cały 

komitet organizacyjny uznał jednogłośnie, że to właśnie jego ranczo będzie do-

skonałym miejscem na festyn urządzany z tej okazji. 

Jęknął. Dość już tych najazdów. Jeszcze tylko brakowało mu festynu. Kiedy 

zobaczył pozapalane światła w domu, jęknął ponownie. Księżniczka czasami tu i 

tam mogłaby któreś zgasić. Kiedy, na przykład, idzie spać. On też już najchętniej by 

spał. W kuchni oczywiście nie było nikogo. 

Poza Leo. Czarny labrador machnął leniwie ogonem na przywitanie pana, ale 

nie ruszył się z posłania. Też wolał spać. Jared przygotował sobie naprędce 

sandwicz i opadł na krzesło. Już miał wziąć pierwszy kęs, gdy w drzwiach stanęła 

Katie, przecierając zaspane oczy. 

- A ty co tu robisz, maluchu? 

- Mimi znalazła już Tiki? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. 

- Tiki? - Dopiero po sekundzie uświadomił sobie, że chodzi o ukochanego 

pluszaka Lindsey. - Co się stało z Tikim? 

- Zgubił się dzisiaj i Mimi powiedziała, że będzie go szukać choćby do rana. - 

Katie ponownie potarła oczy. - Chyba na spacerze się zgubił. 

R S

background image

 

 

24 

- Na jakim spacerze? 

- No, byłyśmy dzisiaj na taaakim długim spacerze.  

Jared lekko ścierpł. 

- Gdzie? 

- Wszędzie. - Katie rozłożyła rączki, po czym z westchnieniem usadowiła się 

na kolanach wuja. - W łóżku jej nie ma. 

Ścierpł odrobinę bardziej. 

- Ale chyba nie poszła po nocy do lasu, co, maluchu? 

- Nie wiem, może. Powiedziała, że będzie szukać, aż znajdzie. 

Jared zmełł w ustach przekleństwo. 

- Mogę gryza? 

Z westchnieniem podzielił się swoim sandwiczem, szybko połknął swoją 

połowę i odkomenderował Katie do łóżka. 

- Maszeruj do siebie, ja mam jeszcze coś do załatwienia. 

Na myśl, że Mimi błądzi gdzieś tam w ciemnościach, robiło mu się niedobrze. 

Przepytał jeszcze Katie, co pamięta ze spaceru, ułożył ją do snu, chwycił kurtkę nie-

przemakalną, chwilę bezskutecznie szukał swojej ulubionej latarki. To że jej nie 

znalazł, mogło być dobrym znakiem. Jeśli panna nie miała tej odrobiny rozsądku, 

żeby siedzieć w domu, przynajmniej pomyślała o sprzęcie. Otworzył drzwi i w 

twarz sieknął mu deszcz. Cholerna noc. 

R S

background image

 

 

25 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Drzwi stodoły otworzyły się z takim impetem, że Michelina krzyknęła. Na 

progu stał Jared w czarnej nieprzemakalnej kurtce, czarnej czapce, ociekający wodą 

i wściekły jak wszyscy diabli. Za chwilę powinien wycelować w nią colta. 

Podniosła szybko Tiki, ptaka Lindsey, swoją jedyną broń. 

- Nikt cię nigdy nie uczył, że nie szuka się pluszowych zwierzątek po nocy, w 

ulewę, na nieznanym sobie terenie? - zapytał wchodząc głębiej. 

- Wielu rzeczy mnie uczono - głównie zasad dworskiej etykiety, przemknęło 

jej przez myśl - ale nie mogę sobie przypomnieć, żeby akurat tej. 

- Mogło ci się coś przytrafić. 

Owszem, zgubiła się, ale nikt nie będzie jej wytykał, że nic nie potrafi. 

- Jakim sposobem? Zamarznąć raczej nie mogłam, najwyżej przemoknąć. 

- Mogłaś upaść, złamać sobie nogę. 

Ale nie złamała nogi, a o tym, że zostanie jej pewnie paskudny siniak na 

udzie, McNeil nie będzie wiedział. 

- Przemokłam tylko, ale poza tym nic mi się nie stało. 

- Zdarzają się głodne dzikie zwierzęta - ciągnął z naciskiem. 

Tego nie wzięła pod uwagę, ale spotkanie z głodną fauną nie miało miejsca. 

- Nie widziałam żadnego dzikiego zwierzęcia - parsknęła.  

Oprócz ciebie, dodała już w myślach. 

- Świetnie. Nic się nie stało, wszystko się udało, jesteś zadowolona, nie będę 

ci dłużej przeszkadzał. Baw się dobrze. Przepraszam, że przeszkodziłem, życzę 

udanego wieczoru w oborze, ja wracam do domu - wszystko to zostało 

wypowiedziane przez zaciśnięte zęby. - Pojaw się rano i przygotuj dziewczynkom 

śniadanie, księżniczko - dodał jeszcze i wymaszerował. 

W Michelinie głęboka uraza zmieszała się z paniką. 

- Nie możesz mnie tu zostawić! 

R S

background image

 

 

26 

Jared zatrzymał się w pół kroku, odwrócił się. Miał taką minę, jakby zobaczył 

cielę o dwóch głowach. 

- Przepraszam? 

Próbowała coś powiedzieć, ale nie uzyskała słyszalnego efektu. Cholera! 

Przełknęła dumę. Dla niej zupełna pierwszyzna. 

- Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś wskazał mi drogę do domu - tu 

przerwała, wzięła głęboki wdech i raz jeszcze przełknęła dumę. - Chyba straciłam 

orientację. 

Jared lekko przechylił głowę. 

- Straciłaś? Czy dobrze usłyszałem? Chcesz powiedzieć, że zabłądziłaś, 

szukając pluszaka w noc deszczową i ciemną choć oko wykol? 

W swoim kraju kazałaby go po prostu deportować do granicy za używanie 

takiego tonu wobec majestatu władzy. Była jednak na ranczu w Wyoming. 

- Tak? Czy zechciałbyś wskazać mi drogę do domu? 

- Czy rozumiesz teraz, że zachowałaś się jak osoba niespełna rozumu, 

wyprawiając się o tej porze po ptaszka Tiki? 

- Przyznaję, poszukiwania byłyby znacznie łatwiejsze za dnia, ale Lindsey tak 

strasznie rozpaczała. Żeby ją ukoić i namówić do uśnięcia, przyrzekłam szukać Tiki 

choćby do rana, jeśli będzie trzeba - wysunęła brodę do przodu. - Nawet po omacku. 

Mina Jareda jakby odrobinę złagodniała. 

- I udało ci się. Chcesz już wracać do domu czy przeszłabyś się gdzieś 

jeszcze? - zainteresował się uprzejmie. 

- Przede wszystkim poszłabym do wanny.  

Omiótł ją poirytowanym spojrzeniem. 

- To da się zaaranżować. Gotowa?  

Skinęła głową. 

- Jeszcze tylko jedno. 

- Co mianowicie? 

R S

background image

 

 

27 

- Jestem ci winna parasol. 

Podniosła do góry plątaninę drutów i winylu. 

- Wiatr go powyginał, ledwie wyszłam z domu.  

Jarek parsknął śmiechem. 

- Takie są właśnie wiatry Wyoming. Żyjemy z dala od morza, ale mamy tu 

prawdziwe sztormowe wichry. Wieją latem, zimą, wiosną i jesienią z jednakową 

siłą. My je znamy i szanujemy, nie damy zbić się z nóg, bo ludzie w Wyoming nie 

są ciemięgami. 

Patrząc na tego władczego, silnego człowieka, który wskazywał jej kierunek, 

Michelina pomyślała, że nie tylko wiatr zbija ją z nóg... 

Kiedy niemal dotarli do domu, Jared zauważył, że Mimi zwalnia. Położył jej 

dłoń na plecach, jakby chciał, by przyspieszyła tempo marszu. 

- Zmęczona? 

- Zmęczona - przytaknęła. - I zmarznięta.  

Przyjrzał się jej uważniej. 

- Szczękasz zębami. 

- Głupie, prawda? - Michelina uśmiechnęła się z przymusem. - Przecież nie 

jest aż tak zimno. 

- Może nie, ale całkiem przemokłaś. Poza tym tu, w Wyoming, po zachodzie 

słońca temperatura bardzo spada. 

Skinęła tylko głową. Ta małomówność go niepokoiła. Pomyślał, że za wszelką 

cenę chce grać bohaterkę, osobę zaradną i samodzielną. Tak bardzo, że gotowa nie 

poprosić o pomoc w razie największej potrzeby. 

Kiedy się potknęła, miał już tego dość: po prostu wziął ją na ręce. 

- To niepotrzebne - obruszyła się, choć drżała na całym ciele. - Dojdę sama. 

Jesteśmy już blisko domu. 

- Nie możesz dłużej moknąć, a ja idę znacznie szybciej niż ty - burknął Jared. 

- Człowiek dobrze wychowany nie chełpi się. 

R S

background image

 

 

28 

To lekceważenie, przygana i pouczenie w jej głosie... Zupełnie Jareda 

rozczuliła, nagle zrobiło mu się miękko i ciepło na sercu. 

- Nie chełpiłem się, stwierdzałem zaledwie fakt. 

- Ale miałam poczuć się gorsza. 

- Ani trochę. Wszyscy mamy jakieś swoje przymioty. Ja mam więcej krzepy, a 

ty więcej... - tu się zawahał. 

- Czego mam więcej? 

Seksapilu w jednym paznokietku niż niektóre kobiety w całym ciele. 

- Włosów - bąknął bez przekonania. 

- Włosów? - skrzywiła się Michelina. 

- Dokładnie. A jakiej odpowiedzi oczekiwałaś? 

- Że mam więcej taktu, ogłady... 

- Słów na każde zawołanie. 

Spojrzała na niego tak, jakby wypowiedział największą impertynencję, jaką 

zdarzyło się jej kiedykolwiek słyszeć. 

- Tobie też na nich nie zbywa. 

Jared uśmiechnął się szeroko i wniósł ją na ganek. 

- Postaw mnie już. 

Nie postawił. Wniósł aż na piętro, do samej łazienki. Dopiero tu pozwolił jej 

stanąć na własnych nogach, sam zaś odkręcił wodę na pełny regulator. 

- Bardzo dziękuję za pomoc, ale potrafię przygotować sobie kąpiel - 

powiedziała tonem cioci-kloci. 

Czy to ten ton, czy też intymność nocnej godziny zrodziły w Jaredzie chętkę 

do przekomarzań. 

- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? Nie chciałbym, żebyś usnęła w 

wannie. 

W oczach Micheliny pojawił się groźny błysk. 

R S

background image

 

 

29 

- Jeśli tak wyobrażasz sobie zaloty, musisz jeszcze solidnie popracować nad 

techniką. 

- Ty zapewne jesteś przyzwyczajona do szampana i brylantów. 

- Niekoniecznie. Bardziej cenię takt i maniery. 

- Oraz mężczyzn, którzy gotowi są na każde twoje skinienie - dodał. 

Michelina otworzyła usta, zrobiła wielkie oczy, jakby Jared trafił w dziesiątkę. 

- Możesz już odejść - odprawiła go majestatycznie. 

- Tak jest, księżniczko. 

Zatrzasnęła drzwi, ledwie znalazł się na korytarzu. Co za temperamencik, 

pomyślał, ale w poczuciu obowiązku odczekał chwilę pod drzwiami, w razie gdyby 

rzeczywiście miała zemdleć. 

Nie usłyszał jednak łoskotu ciała padającego na podłogę. Gdy doszedł go 

plusk wody, zszedł na dół pokrzepić się szklaneczką whisky. Przed oczami miał cały 

czas obraz nagiej Mimi: wchodzącej do wanny, zanurzonej w kąpieli... 

Kiedy wracał do swojej sypialni, nalawszy sobie uprzednio jeszcze jedną 

szklaneczkę, na sen, drzwi łazienki otworzyły się i w korytarzu stanęła Mimi, co 

prawda nie naga, ale prawie, bo owinięta tylko ręcznikiem kąpielowym. Jej skóra 

połyskiwała delikatnie, mokre włosy zdawały się zupełnie czarne.  

Zerknęła na szklaneczkę. 

- Dla mnie? Jak to miło, że pomyślałeś.  

Co miał powiedzieć? 

- Oczywiście - bąknął. 

- Szkocka? 

Skinął głową. Patrzył, jak Mimi wychyla zawartość jednym haustem, jak 

mruży oczy, rozkoszując się pozostałym w ustach smakiem. 

- Bardzo dobra. Macallan. Dwudziestopięcioletni? 

Przytaknął zaskoczony. 

R S

background image

 

 

30 

- Jak poznałaś? Nie wyglądasz mi na smakoszkę wysokoprocentowych 

alkoholi. 

- Jeden z przyjaciół mojego brata mnie wyedukował. 

- I twój ojciec się godził? 

- Ojciec już wtedy nie żył. 

- Przepraszam. Moi rodzice też już nie żyją - powiedział ze smutkiem. 

- Moja matka żyje, można by nawet powiedzieć, że aż nadto. Podobnie jak 

bracia. - Mimi skrzywiła się lekko. - Kiedy Nicholas usłyszał, że jego przyjaciel 

uczył mnie szlachetnej sztuki rozpoznawania mocnych trunków, zakazano 

biedakowi wstępu do pałacu - tu odchrząknęła - to jest do domu. 

- Żelazne rządy pani matki? 

Usta Mimi drgnęły w mimowolnym uśmieszku. 

- Trafnie powiedziane. Bardzo dobra szkocka. Jeszcze raz dziękuję. - Oblizała 

wargi i spojrzała na swój strój, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że prowadzi 

towarzyską pogawędkę przyodziana w ręcznik. - Chyba już pójdę. Dobranoc, panie 

McNeil. 

 

Następnego dnia Michelinie udało się tak zmęczyć dziewczynki zabawami, że 

obie padły wczesnym wieczorem. Nie miała ochoty oglądać telewizji, zajrzała więc 

do biblioteki, otworzyła jedną, drugą książkę, ale dręczona niepokojem na niczym 

nie mogła się skupić. Dni mijały, a ona nie zaczęła nawet szukać brata. Serdecznie 

polubiła Katie i Lindsey, ale nie mogła przecież opiekować się nimi w 

nieskończoność. Do tego jeszcze Jared. 

Zachmurzyła się na myśl o nim. Zdanie McNeila na temat jej osoby nie 

powinno nic jej obchodzić a jednak obchodziło. Nie chciała, żeby widział w niej 

rozkapryszoną, nic niewartą pannicę. 

W ponurym nastroju wyszła z biblioteki i zaczęła krążyć po domu. 

Powodowana nagłym impulsem, postanowiła zajrzeć do przyziemia. W pierwszym 

R S

background image

 

 

31 

pomieszczeniu natrafiła na sprzęt sportowy. Była tam torba z kijami golfowymi, 

rękawice do baseballu, piłki baseballowe, piłka nożna, stoły do gry w ping-ponga i 

bilard. Tak, Jared, ze swoją smukłą, muskularną sylwetką, musiał lubić sport, ta 

myśl nasunęła się jej niemal automatycznie. 

Pchnęła drzwi prowadzące do następnego pomieszczenia i ku swemu 

zaskoczeniu znalazła się w piwniczce z winami. Kiedy zerknęła na kilka etykiet, jej 

zaskoczenie jeszcze wzrosło: Jared najwyraźniej był koneserem win. Co prawda 

jego zapasy nie umywały się do pałacowych, niemniej robiły wrażenie. 

Po drugiej stronie korytarzyka znajdowało się kolejne pomieszczenie. Długo 

szukała kontaktu, wreszcie światło rozbłysło i oczom Micheliny ukazała się ni 

mniej, ni więcej tylko salka do fechtunku: leżące na półce maski, napierśniki, na 

ścianie kilka floretów. Zdjęła jeden i dotknęła lśniącej klingi, przypominając sobie, 

jak brat potajemnie udzielał jej lekcji fechtunku, jak uczył wypadów, gard, jak 

uderzała jej adrenalina do głowy, gdy starała się stosować do wszystkich jego 

wskazówek. Dopiero matka położyła kres tym zajęciom. 

- Ostrożnie. 

Drgnęła na dźwięk głosu Jareda, ale natychmiast się opanowała. 

- Od dziesięciu lat miałam w ręku floretu - powiedziała, odwracając się ku 

niemu. 

Stał w progu, z rękami wspartymi na biodrach. Ilekroć patrzyła na Jareda, nie 

mogła nie myśleć o jego fizycznej tężyźnie. Od chwili kiedy go ujrzała, kojarzył się 

jej przede wszystkim z silnym ciałem. Teraz okazywało się, że dochodziła do tego 

siła umysłu. Aż nadto, by obezwładnić człowieka, myślała bezradna. 

Jared uniósł lekko brew. 

- Floret, ty, dziesięć lat temu, po co? 

- Uczyłam się fechtunku. Brat mnie uczył, ale matka się dowiedziała i 

zakazała. 

- Sport nie dla dam?  

R S

background image

 

 

32 

Michelina wzruszyła ramionami. 

- Zapewne. Ja to uwielbiałam. To tak jakby grać w szachy na planszy. 

- To prawda - zgodził się Jared. - Mnie uczył ojciec. Od jego śmierci nie mam 

z kim ćwiczyć, ale salka została, nie chcę jej likwidować. 

- Dobrze fechtujesz? 

Jared patrzył długo na Mimi, w końcu zaśmiał się, potarł brodę. 

- Trochę pewnie zardzewiałem, ale jeszcze dałbym sobie radę. 

- Daj mi kilka lekcji. - Słowa same wymknęły się z ust Micheliny. 

- To brzmi jak rozkaz, księżniczko. - Jared lekko przechylił głowę. 

Jak miała mu wytłumaczyć, że od lat czekała na podobną okazję? 

- Przepraszam. Tak strasznie chciałam się uczyć, kocham ten sport. Kiedy 

matka się wtrąciła, byłam zrozpaczona. Proszę, daj mi kilka lekcji. Masz tu idealne 

warunki. 

Jared zastanawiał się długą chwilę, wreszcie wzruszył ramionami. 

- Dobrze. Zaczniemy od podstaw, na sucho - powiedział i przecząc własnym 

słowom, podał Michelinie napierśnik. 

- Świetnie - ucieszyła się. - Jak już nauczysz mnie floretu, przejdziemy do 

szabli. - Czuła już krążącą w ciele adrenalinę. 

- Powoli, najpierw skup się na florecie. Pozycja - polecił Jared i zmierzył 

Mimi fachowym spojrzeniem. - Nieźle - pochwalił i tak zaczęła się lekcja. 

Michelina posłusznie stosowała się do każdej wskazówki Jareda, wykonywała 

z entuzjazmem każde polecenie, w końcu stanęli naprzeciwko siebie, gotowi do 

krótkiej sparringowej potyczki. Nie pamiętała, kiedy ostatnio, jeśli w ogóle, była tak 

ożywiona, tak podniecona. Jared okazał się świetnym szermierzem, a ona robiła 

wszystko, by mu dorównać. 

- Radzisz sobie całkiem nieźle - pochwalił. Uważaj na gardę, nie odsłaniaj 

się, kiedy parujesz - instruował. - Dobrze pracujesz nogami - chwalił dalej. 

R S

background image

 

 

33 

- Jesteś świetnym nauczycielem - zrewanżowała się. - Chciałabym móc cię 

pokonać. 

Jared zaśmiał się głośno. 

- Masz chyba współzawodnictwo we krwi. Z każdym gotowa byś stawać do 

walki. Ale to nic złego - dodał szybko, widząc jej pytające spojrzenie. 

- Nigdy w ten sposób o sobie nie myślałam. 

- Może nigdy nie miałaś okazji przekonać się, że taka właśnie jesteś. Nic w 

tym złego - powtórzył. - Niektórzy uważają, że to wielka zaleta. 

- Nawet u kobiety? - zdziwiła się Michelina, mając w pamięci wszystkie 

stereotypy, wedle których kobieta nie powinna mierzyć się z mężczyzną. 

Jared skinął głową. 

Intrygował ją coraz bardziej, budził w niej dziesiątki sprzecznych emocji. 

Nałożyła na powrót maskę. 

- Nie przeszkadza ci duch współzawodnictwa u kobiety? - upewniła się 

jeszcze. 

- Nie. To nawet seksowne. 

Wydał się jej w tej chwili najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego 

kiedykolwiek zdarzyło się jej spotkać. Pociągającym fizycznie i intelektualnie, 

fascynującym.  

Michelinie przemknęła przez głowę zakazana, niecna myśl.  

Ha! W pałacu nie miałaby szansy pozostać z kimś takim ani na chwilę sama. 

Szczęściem pałac był daleko, a ona mogła decydować o sobie, podejmować własne 

wybory. 

Ciekawe, jak też Jared by zareagował, gdyby go pocałowała. Czy sama 

znajdzie w sobie dość odwagi, by się o tym przekonać? 

„Ludzie w Wyoming nie są ciemięgami". 

R S

background image

 

 

34 

Patrząc mu prosto w oczy upuściła floret, zrobiła krok w jego kierunku, 

jeszcze jeden i jeszcze, aż stanęła z nim twarzą w twarz. Powiedzmy. Był o tyle 

wyższy od niej... 

- Pochyl się - szepnęła.  

Oczy Jareda pociemniały. 

- Brzmi to jak kolejny rozkaz, księżniczko.  

Gotów mnie odrzucić, pomyślała z gniewem. 

- Nie zamierzam prosić. 

Już zamierzała odwrócić głowę, kiedy wziął ją pod brodę i zamknął usta 

pocałunkiem. 

R S

background image

 

 

35 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Przygotowana była na coś gwałtownego niczym burza, tymczasem pocałunek 

Jareda okazał się zaskakująco delikatny. Dziwne, jak te same wargi mogą być 

jednocześnie tak zdecydowane, twarde w rysunku i łagodne w pieszczocie. W 

pieszczocie, która sprawiała, że pod Micheliną podłoga zaczęła się kołysać, mała 

salka zawirowała. 

I tylko te przeklęte napierśniki, odgradzające ich od siebie, stanowiące 

nieprzyjemną barierę. 

Z Jareda emanowała siła i to ona fascynowała Michelinę. Wiedziała już, że nie 

jest człowiekiem, który prosiłby o przyzwolenie, ale też nigdy nie uciekłby się do 

przymusu. Bardzo słodka kombinacja. 

Pocałunek miał smak głodu i powściąganych pragnień. Co by się stało, gdyby 

Jared przestał się teraz kontrolować, uwolnił pragnienia? Michelina szerzej 

otworzyła usta. 

Jak przez mgłę usłyszała brzęk upadającego na podłogę floretu. Czuła, jak 

jedna dłoń Jareda zanurza się w jej włosach, drugą przygarnia ją do siebie. 

Zawsze starannie pilnowana, nigdy nie miała okazji posunąć się zbyt daleko. 

Kilka ukradkowych spotkań, gorące pieszczoty, to wszystko. Matka strzegła jej 

cnoty, bo cnota Micheliny była klejnotem koronnym, skarbem, by tak rzec, 

dynastycznym. W końcu chodziło o dobro Marceau, o zapewnienie małemu 

księstwu odpowiedniego księcia małżonka. Księstwu, nie księżniczce. Jej szczęście 

lokowało się na samym końcu państwowych priorytetów. 

Michelina miała dość mieszane uczucia wobec własnej cnoty. Z jednej strony 

stan ten wprawiał ją w niejakie zakłopotanie, z drugiej ciągle czekała na tego 

właściwego, dla którego miałaby ochotę rzeczony stan zmienić. Nie była pewna, czy 

ma ochotę zrobić to właśnie teraz, ale na pewno miała ochotę pozbyć się cholernego 

napierśnika. 

R S

background image

 

 

36 

Co też uczyniła, uwolniwszy się z objęć Jareda. 

- Jesteś za daleko - wyjaśniła i Jared, niewiele myśląc, poszedł w jej ślady. 

Po czym przygarnął ją na powrót do siebie i znów zaczął całować, jakby była 

z miodu. 

Miała świadomość, że do salki nie wpadnie przyzwoitka, nie wejdzie 

ochroniarz, miała tę świadomość i wahała się, jak ją spożytkować. Mogła sama 

podejmować decyzje, stanowić o sobie, robić to, czego pragnie. 

Czego pragnie... 

Czuła pod własnymi piersiami pierś Jareda, czuła jego piżmowy zapach, 

rozkoszowała się tymi doznaniami, miała wrażenie, że jest połykana, i w niej samej 

narastało słodkie nienasycenie. Uniosła dłonie i zanurzyła w jego miękkich włosach. 

Jared poruszył biodrami i Michelinie zamgliło się w głowie. Miękkie włosy. 

Twardy mężczyzna. 

Jared przesunął dłoń w górę, ku piersi, i oddech uwiązł Michelinie gdzieś w 

pół drogi między płucami a tchawicą. Pocałunek trwał i trwał, i Michelina wcale nie 

miała ochoty, żeby się skończył. Czuła się tak, jakby wpadła w bezkresną przepaść, 

cudowną, bezkresną otchłań. 

Czuła pożądanie, żar i pożądanie, jakich nie zaznała nigdy dotąd. Miała ochotę 

rozerwać koszulę Jareda, wsunąć się pod nią, wniknąć, dotykać nagiej skóry. 

Szybciej, szybciej, szybciej... 

Wyszarpnęła mu koszulę ze spodni, położyła dłoń na jego płaskim brzuchu i 

zaczęła przesuwać w górę. Jared najpierw wydał z siebie pomruk zadowolenia, zaraz 

potem położył dłoń na dłoni Micheliny, oderwał usta od jej ust, zaklął pod nosem. 

W jego spojrzeniu pojawiło się niedowierzanie. 

- Co ty do diabła wyprawiasz? 

Ciągle jeszcze podniecona, zaczęła poruszać ustami, ale nie wydobył się z 

nich żaden dźwięk. 

- Ja... ja... - Przerażona zamilkła. Nigdy się nie jąkała. Nigdy. 

R S

background image

 

 

37 

- Jeśli myślisz, że możesz się mną bawić, to...  

Pokręciła głową. 

- Chciałam cię tylko pocałować - powiedziała zdławionym głosem. 

I Jared pokręcił głową, jakby próbował otrząsnąć się ze snu i wrócić do 

rzeczywistości. Cofnął się o krok. 

- Nie wiem, jakie masz nawyki, księżniczko, jeżeli jednak szukasz chłopca do 

zabawy... 

- Ty jesteś całkiem dojrzałym mężczyzną - wypsnęło się jej mimo woli i 

dopiero teraz wstrząsnęło nią pierwotne pożądanie, potężne jak trzęsienie ziemi. 

Jared znowu zaklął, przeczesał włosy palcami. 

- Nie wiem, jakie masz wykształcenie ani jakie doświadczenie, ale tutaj, na tej 

planszy, zaraz doszłoby do rzeczy znacznie bardziej zasadniczych niż pocałunek. 

I Michelina wiedziała już, czego chce. Nie miała co do tego żadnych 

wątpliwości; krystaliczna jasność myśli, tak najlepiej można by opisać stan jej 

umysłu. 

- Prosiłam cię przecież o kilka lekcji. 

Jared znieruchomiał, nozdrza mu się rozszerzyły. 

- Fechtunku - powiedział z naciskiem.  

Michelina szybko zrewidowała własne postanowienie: nic się nie zmieniło, 

trwała przy podjętej decyzji i wiedziała, że będzie trwać, musiała tylko zastanowić 

się, jaki sposób działania przyjąć. Nigdy jeszcze nie uwodziła nikogo na serio i do 

końca i nie wiedziała, jak Jared zareaguje. Był w końcu człowiekiem honoru, 

człowiekiem, z którym Michelina chciała właśnie przeżyć przygodę. Przygodę, 

którą mogłaby wspominać jeszcze po latach, poślubiona człowiekowi, którego 

wybierze jej na męża matka kierująca się dobrem Marceau. Przemknęło jej przez 

głowę, że to ze względu na Jareda McNeila znalazła się w Wyoming. Przyjechała 

tutaj z powodu brata, tak, ale też, jeszcze o tym nie wiedząc, ze względu na 

McNeila. Sprowadziły ją tutaj dwa zupełnie różne względy. 

R S

background image

 

 

38 

Musiała zrobić coś dla złagodzenia napięcia. Podniosła obydwa florety, mając 

nadzieję, że Jared nie widzi, jak drżą jej ręce, i zapytała lekkim tonem: 

- Nie podobał ci się pocałunek? 

- Ostrzegam, nie igraj ze mną. 

Au contraire - zapewniła. - Pracujesz tak ciężko, że należy ci się chwila 

wytchnienia. - Umieściła florety z powrotem na ścianie. - Nie sprzeczajmy się. 

Dziękuję za lekcję. A zmieniając temat, chciałam cię zapytać, czy nie obiło ci się 

przypadkiem o uszy nazwisko Raven, Jack Raven? Podobno mieszka gdzieś tu, w 

okolicy. 

Stała twarzą do ściany i liczyła w duchu. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć... 

- Owszem, obiło mi się. 

Michelinie serce podeszło do gardła. Nie odwróciła się, ale wymagało to 

pewnego wysiłku woli. Była gotowa dzielić z Jaredem łoże, ale nie swoje sekrety. 

- Jest właścicielem najlepszej restauracji serwującej owoce morza w całym 

Wyoming. O co skądinąd nietrudno w odciętym od morza stanie. Jego restauracja 

znajduje się jakieś czterdzieści pięć minut drogi na zachód stąd. 

Pokiwała głową i dopiero teraz odwróciła się powoli. 

- Dlaczego pytasz? 

Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. 

- Uwielbiam owoce morza. 

Z gotowym planem w głowie Michelina następnego dnia zabrała dziewczynki 

na spacer po ranczu. Odbyła pogawędkę z Garym, sympatycznym chłopakiem, który 

był u Jareda kimś w rodzaju złotej rączki. Obiecał, że w ciągu kilku dni postara się 

doprowadzić jej forda do stanu używalności. Kiedy Michelina powiedziała mu, że 

jest czarodziejem, skoro potrafi tego dokonać, chłopak stanął w pąsach. 

Była tak podekscytowana perspektywą bliskiej wizyty w restauracji Ravena, 

że dzień minął jej nie wiedzieć kiedy. Wieczorem zeszła do salki fechtunkowej, ale 

R S

background image

 

 

39 

Jared się nie pojawił. Powiedziała sobie, że to nic. Może przecież poćwiczyć bez 

niego. 

Dwa dni później Gary poinformował ją, że samochód będzie gotów nazajutrz 

wieczorem, ale karoseria nadal wymaga naprawy. Michelina uspokoiła go, że to 

kosmetyczne drobiazgi; wszystko jedno, jak wygląda, byle był na chodzie. 

Uskrzydlona wiadomością Gary'ego położyła dziewczynki spać i zbiegła do 

salki fechtunkowej ćwiczyć postawę, ustawienie stóp. 

- Mogłem się domyślić, że cię tu znajdę - dobiegł ją głos Jareda od drzwi. 

Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Sama nie przypuszczała, że jego 

widok sprawi jej aż taką radość. 

- Dziękuję, przyjmuję to stwierdzenie jako swego rodzaju pochwałę. 

Podszedł do półki, sięgnął po napierśnik i maskę, zdjął floret ze ściany. 

- Gotowa do kolejnej lekcji? 

- Od dawna. 

Rzucił jej baczne spojrzenie, jakby chciał się upewnić, czy dwuznaczność była 

zamierzona. 

 Była. Tak zamierzona jak to, że Michelina była zdecydowana uczynić z 

Jareda swojego kochanka. Być może podobna sposobność nigdy się już nie nadarzy, 

być może później nie będzie miała podobnej możliwości. Uwiedzenie Jareda 

wydawało się nie lada wyzwaniem, ale Michelina była gotowa na każde wyzwanie. 

- Trochę się bałam, że mogłam cię spłoszyć - powiedziała z uśmiechem. 

- Myślałaś, że onieśmieliła mnie twoja technika? 

- Albo jej brak. Palę się do nauki, chcę ćwiczyć, ale moje doświadczenie, 

przyznaję, jest żałosne. 

Jared spojrzał uważnie w srebrne, zagadkowe oczy, coś z nich próbował 

wyczytać, ale bez większego rezultatu. Żartobliwie uwodzicielski ton... Nie mówiła 

chyba tylko o szermierce. Miała na myśli seks, tyle zgadywał. Z drugiej strony, być 

R S

background image

 

 

40 

może to tylko jego interpretacja. Po gorących pocałunkach, które wymienili kilka 

dni temu, musiał wziąć długi, zimny prysznic. 

Dzisiaj wieczorem powinien był w zasadzie siedzieć w swoim gabinecie nad 

papierami, ale wiedział, że Mimi jest na dole. Jak długo potrafił, odganiał od siebie 

myśl o kolejnej lekcji fechtunku, w końcu się poddał. Przyrzekł sobie jednak, że nie 

da się wciągnąć w żaden układany skrycie przez Mimi scenariusz. Jeśli w ogóle 

układała jakiś scenariusz. 

- Zobaczmy, co da się zrobić z tym twoim doświadczeniem - powiedział, 

nakładając maskę. - En garde, księżniczko. 

Zdumiewające, jaką przyjemność sprawiał mu sparring z Mimi. 

Zdumiewające, ile w tej kobiecie było zapamiętania. Jeśli choć w części potrafiła tak 

się zapamiętać kochając się, drugiej stronie mogło to grozić zawałem, myślał, 

uśmiechając się w duchu. 

Po otrzymaniu dwóch ciosów pod rząd Mimi tupnęła nogą i odrzuciła maskę. 

- Niech cię diabli. To musi być nudne wygrywać tak łatwo. 

Jared zachichotał. Byle nie ulec temu czarowi urody połączonej z animuszem, 

powtórzył sobie. 

- Wściekłabyś się, gdybym ci dał choćby najmniejsze fory. 

Skrzywiła się i zadarła brodę. 

- Mógłbyś bardziej taktownie okazywać swoją wyższość. 

- To ty ciągle mówisz o mojej wyższości. 

- Ja mówię, ale ty ją okazujesz - powiedziała tonem, w którym drgał śmiech. 

- Mogę przestać - zaproponował. 

- Nie, bardzo cię proszę. 

Tyle było szczerości w jej spojrzeniu. Tak łatwo było ją polubić. Powinien 

znikać, zanim weźmie sobie poważnie do serca poczynioną przez nią propozycję. 

Zdjął napierśnik, powiesił floret na ścianie. 

R S

background image

 

 

41 

- Wracam na górę - oświadczył stanowczo. - Muszę jeszcze wykonać kilka 

telefonów w sprawie tego cholernego festynu, który wszyscy uparli się urządzić 

akurat na moim ranczu. Nie mam pojęcia, jak się urządza takie imprezy. 

- Mogłabym ci pomóc.  

Tu go zaskoczyła. 

- Co masz na myśli? 

- To, że mam pewne doświadczenie w planowaniu dużych imprez. 

Zaintrygowany, wbrew własnej woli cofnął się od drzwi. 

- Jakich imprez? 

Mimi wzruszyła ramionami. 

- Różnych. Małych i dużych. Pomagałam nawet przy urządzaniu kilku wesel. 

- Twoich własnych? - nie mógł sobie odmówić takiego niewybrednego 

dowcipu. 

Mimi spojrzała na niego z urazą. 

- Nie. Nigdy nie byłam mężatką. - Coś ją tknęło. - A ty? Byłeś żonaty? 

- Bliski małżeństwa. 

- I co się stało? 

- Nie chciała mieszkać w Wyoming. 

- Chyba rozumiem. Dla kogoś przyzwyczajonego do życia w wielkim mieście 

taka decyzja musi być trudna. 

- Owszem, człowiek boi się izolacji.  

Michelina z powagą pokiwała głową. 

- Nic bardziej prawdziwego. 

- A więc trochę wiesz, jak to jest być izolowanym. 

- Mało powiedziane „trochę" - rzuciła cierpkim tonem. 

- Gdzie siedziałaś? 

- Słucham? 

- Pytam, gdzie to mianowicie doświadczyłaś izolacji.  

R S

background image

 

 

42 

Michelina machnęła dłonią. 

- Och, w moim przypadku to raczej kwestia odczuć niż samego miejsca. 

- A tym miejscem był? 

- Mój własny dom. 

Rzucane przez Mimi okruchy informacji, nader zaiste skąpe, rozbudzały tylko 

ciekawość Jareda. 

- Tam właśnie organizowałaś imprezy i przyjęcia? W domu? 

- Niektóre - stwierdziła enigmatycznie. - Dlaczego pytasz? 

- Zaofiarowałaś się z pomocą. Chciałabym wiedzieć, jakie masz 

doświadczenie. - Wargi mu zadrgały. - Być może podobne, jak w opiece nad 

dziećmi.  

Michelina dumnie podniosła głowę. 

- Chcesz powiedzieć, że źle się opiekuję twoimi siostrzenicami? 

- Boże uchowaj, księżniczko, ale Katie nie potrafi trzymać języka za zębami. 

Wypaplała, jak to uczyła cię zmieniać pieluchy Lindsey. 

Michelina nie traciła dumnej postawy. 

- Co tylko dowodzi, że szybko się uczę i można mi zaufać. - Odwróciła się 

gotowa odejść. - Jeśli jednak sam wolisz przygotować swoją imprezę, nie będę... 

- Nie, nie. - Chwycił ją za nadgarstek, powstrzymując przed ucieczką. - 

Zaofiarowałaś się, nie możesz teraz cofnąć słowa. 

Popatrzyła na niego jak na wariata. 

- Obawiam się, że jesteś w błędzie. Mogę robić, na co mam ochotę. 

- Nie wiem, jak zostałaś wychowana, ale mnie ojciec uczył, że uczciwy 

człowiek nie wycofuje się z raz danych obietnic. 

Już otworzyła usta, chciała coś powiedzieć, rozmyśliła się, zmrużyła oczy. 

- To jeszcze jedna rzecz, którą w tobie lubię - stwierdziła spokojnie, 

wprawiając go w osłupienie. 

- Nie miałem pojęcia, że w ogóle coś we mnie lubisz, księżniczko. 

R S

background image

 

 

43 

Podniosła oczy do nieba. 

- Aż tak ślepy chyba nie jesteś. Doskonale wiesz, że podziwiam twoją siłę i 

twoją inteligencję. Podoba mi się twoja uczciwość. 

Tylko spokojnie, powiedział sobie. Nie daj się wziąć na lep komplementów. 

To podstępna broń, którą kobiety posługują się, żeby omotać mężczyznę. Kiedy 

zawodzi rola nieszczęśliwej heroiny, uciekają się do pochlebstw. On nie da się 

nabrać. Jeśli ma być uczciwy, to przede wszystkim wobec siebie, a z samym sobą 

dawno już ustalił, że trzeba się trzymać od Mimi z daleka. Żadnych nieszczęśliwych 

heroin. Mowy nie ma. Wykluczone. 

- Zdajesz sobie też na pewno sprawę, jakie masz seksowne ciało - dodała 

takim tonem, jakby mówiła o pogodzie. - Człowiek się zastanawia... 

Nie złapie się na haczyk. Nie i nie. 

- Nad czym? - Jednak nie zdzierżył.  

Mimi od niechcenia wzruszyła ramionami. 

- Nad wieloma rzeczami. 

Nie mógł rozgryźć tej dziewczyny. Niemal zuchwała, jednocześnie nieśmiała. 

Można by pomyśleć, że czyni mu jednoznaczną propozycję, zaprasza do przygody. 

Wiedział jednak z własnego doświadczenia, że rzecz jest bardziej skomplikowana. 

Zazgrzytał zębami. 

- Udzielę ci lekcji w kwestii zastanawiania się. Jeżeli będziesz się 

zastanawiała nie nad tym, co trzeba, napytasz sobie biedy. 

Odszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć. Odszedł w samą porę, inaczej wziąłby 

ją w ramiona, potem osunął się razem z nią na podłogę i... No właśnie. Lepiej niech 

się nie zastanawia, bo sam sobie gotów napytać biedy. 

R S

background image

 

 

44 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

- Dobrze, dobrze. Nie mogę przecież odmówić moim paniom. - Jared 

zmierzwił włosy Katie i Lindsey. - Jedziemy dzisiaj nad jezioro. 

Dziewczynki wydały zgodny okrzyk zachwytu i ze zdwojonym entuzjazmem 

zabrały się do kończenia śniadania. 

Jared uśmiechnął się szeroko i zerknął na Michelinę. 

- Możesz jechać z nami, jeśli chcesz.  

Najwyraźniej czekał, jak zareaguje. Nie chciała czuć się odsunięta, to 

oczywiste, ale wcale nie była pewna, czy ma ochotę podjąć wyzwanie, bo nie miała 

wątpliwości, że jest to swego rodzaju wyzwanie. 

- Nie mam kostiumu kąpielowego. 

- Żaden problem. W domu jest kilka, dla gości. Coś sobie na pewno 

dobierzesz. 

- Ale... 

Jared obserwował ją spod oka. 

- Możesz pływać w kapoku, jeśli czujesz się niepewnie. 

Katie, osóbka posiadająca jakiś szósty zmysł, zareagowała natychmiast: 

- Boisz się wody? 

Michelina nie chciała swoimi fobiami psuć dziewczynkom radości. Przełknęła 

z trudem ślinę. 

- Nie najlepiej pływam. 

- Nie bój się, wujek Jared bardzo dobrze pływa, zawsze nas pilnuje, nic ci nie 

będzie. 

Michelina westchnęła ciężko. Jej los na dzisiejszy dzień został przesądzony. 

- Wszyscy będą pływać w kapokach?  

Jared skinął głową. 

R S

background image

 

 

45 

- Wszyscy. - Klasnął w dłonie. - Biegnijcie po kostiumy, dziewczynki. Ja 

poszukam tymczasem czegoś odpowiedniego dla Mimi. 

Panny zsunęły się z krzeseł i wybiegły z kuchni. 

- Nie utopisz się - mruknął Jared, spoglądając na Mimi. 

Nawiązywało się między nimi jakieś ciche porozumienie, więź, o której 

wolała teraz nie myśleć. 

- Głupio mi, że tak się boję. 

- Cóż, wspominałaś, że twój brat o mało się nie utopił, a twoja matka była 

zdaje się trochę nadopiekuńcza. Dzieci potrafią wyczuć niebezpieczeństwo na milę. 

- To prawda - przytaknęła Michelina.  

Doskonale pamiętała, jak jej matka bladła, gdy któreś z dzieci wspomniało, że 

miałoby ochotę popływać. Teraz te stare strachy zdawały się niepotrzebnym 

ciężarem, którego rada by się pozbyć.  

Spojrzała na Jareda. Kto by pomyślał, że to nieznajomy ranczer z Wyoming 

otworzy jej drogę do samodzielności. Tyle rzeczy musiała sobie jeszcze wyjaśnić, 

tyle spraw z przeszłości zamknąć. 

- Znajdź mi jakiś kostium. 

- Zaraz coś ci przyniosę. - W głosie Jareda zabrzmiała aprobata. - Ale 

ostrzegam, nie będzie markowy. 

Delikatnie powiedziane. Brązowe paskudztwo było tak paskudne, że nawet jej 

ślepi w tych sprawach bracia wezwaliby na pomoc jakieś pogotowie ratunkowe do 

spraw mody, gdyby mogli zobaczyć ją, jak rozstawia na plaży parawan, odziana w 

to Bóg-wie-co. 

- Pięknie tutaj - powiedziała, ogarniając wzrokiem niewielkie jezioro. 

- Świetne miejsce do wędkowania. Jezioro jest krystalicznie czyste, mnóstwo 

w nim ryb, a woda ciepła jak w wannie. Po kąpieli zawsze łowimy. 

R S

background image

 

 

46 

Brrr, wzdrygnęła się Michelina na myśl o robakach, haczykach i oślizłych 

rybach. To w końcu tylko kilka godzin, pocieszyła się. Czego człowiek nie robi dla 

umocnienia charakteru? 

Kiedy Jared zdjął koszulę i spodnie, umacnianie charakteru wywietrzało jej z 

głowy. Nie mogła oderwać wzroku od jego sylwetki ani skupić uwagi na niczym 

innym. Szerokie bary, muskularna klatka piersiowa, płaski brzuch, mocne uda, 

ucieleśnienie męskiego piękna. Na szczęście przeprowadzała inspekcję zza 

okularów przeciwsłonecznych, inaczej wydrwiłby bezlitośnie jej zachwycone 

spojrzenia. 

Kiedy dziewczynki, ubrane w kapoczki, skoczyły z piskiem do wody, sama 

niepewnie usiadła na brzegu pomostu, zbierając odwagę. 

- Skacz - zawołał Jared. - Nie tchórz.  

Michelina zacisnęła wargi i zsunęła się z pomostu, ocierając sobie przy okazji 

skórę na udach. Woda była tak zimna, że w pierwszej chwili dech jej zaparło. Obok 

natychmiast pojawił się Jared, gotów służyć w razie czego pomocnym ramieniem: 

szeroko uśmiechnięty, zrelaksowany, żadnej gęsiej skórki. W tej chwili patrzyła na 

niego bardziej z niesmakiem, niż z zachwytem. 

- No widzisz, nie taki diabeł straszny. 

- Potwornie zimno. Jak możesz pławić te biedne dzieci w takiej lodowatej 

wodzie? 

- Zniosą to. Są twarde, jak każdy, kto urodził się i wychował w Wyoming - 

powiedział z błyskiem w oku, co miało mniej więcej oznaczać: „Pokaż, czy też 

potrafisz być twarda". 

- Skłamałeś. - Miała ochotę dać mu w głowę. 

- To tylko kwestia punktu widzenia. Zaręczam ci, że w tym jeziorze nie ma 

gór lodowych. 

- Poza jedną - mruknęła, dzwoniąc zębami. - W dodatku wbiłam sobie chyba 

drzazgi. 

R S

background image

 

 

47 

Rozbawiony Jared spoważniał. 

- Co za drzazgi? 

- Z deski pomostu. Kiedy się zsuwałam... - Michelinie zrobiło się głupio. - 

Nieważne. 

Dopiero teraz zrozumiał. 

- Masz drzazgi w... - Przesunął dłonią po twarzy, usiłując ukryć uśmiech. - To 

prawdziwe nieszczęście, zważywszy, że masz niezwykle piękny... 

Przerwał, bo podpłynęła Katie. 

- Czemu ona jest taka wściekła? - zainteresowało się niewinne dziecko. - Co 

zrobiłeś? 

- Ja? Nic - bronił się Jared. 

- Niezwykle piękny co? - Michelina z zimną satysfakcją obserwowała 

stropioną minę Jareda. Wet za wet. Przed chwilą to on ją wprawił w zakłopotanie. 

- Niezwykłe piękny wyrzut - powiedział prawie bez wahania. - Jak ty i 

Lindsey. 

Na tym temat został zamknięty i następne pół godziny cała czwórka spędziła 

w jeziorze. Jared bawił się i żartował z siostrzenicami, miał nawet śmiałość podtopić 

kilka razy Michelinę. Po raz ostatni szła z głową pod wodę w dzieciństwie, w czasie 

wspólnych kąpieli z rozdokazywanymi braćmi. Wszyscy inni jej znajomi, 

przyjaciele, towarzysze, jakkolwiek ich nazwać, nie mieli odwagi na takie żarty, 

zbyt ich onieśmielała. Mąż, którego wybierze jej księżna matka, też zapewne będzie 

ją traktował ze śmiertelnym szacunkiem. 

Kiedy usteczka Lindsey nabrały koloru śliwki, wyszli wreszcie z wody. Zjedli 

lunch złożony z kanapek i lemoniady, przekomarzając się podczas jedzenia na temat 

drzazg w pupie, a może w udzie Micheliny, potem Jared wyjął z samochodu wędki. 

- Zobaczymy, czy uda nam się złowić obiad. 

- Ja, ja! - zaczęła wołać Katie i pobiegła do wuja. Lindsey wsadziła kciuk do 

buzi, drugą łapkę wsunęła w dłoń Micheliny. 

R S

background image

 

 

48 

- Ktoś tu zdaje się ma ochotę na drzemkę - mruknęła Michelina, wskazując na 

małą. - Zawiozę Lindsey do domu i wrócę po was później. - Spojrzała pytająco na 

Jareda, ale ten pokręcił tylko głową. 

- Chcesz jechać moją furgonetką? 

Michelina była gotowa obrazić się za ten brak zaufania. Przecież, do diaska, 

umie prowadzić. 

- Do domu nie jest wcale daleko. 

- Wystarczająco daleko. - Jared nie zamierzał ustąpić. - Zawiozę was do domu, 

potem wrócę tu z Katie i trochę powędkujemy. 

- Ja chcę rybkę - oznajmiła Lindsey, nie wyjmując kciuka z ust. 

- Oczy ci się zamykają, skarbie. - Michelina pogłaskała małą po główce. 

- Chcę rybkę - upierała się Lindsey.  

Michelina westchnęła. 

- Dobrze, posiedzimy tu trochę i popatrzymy, jak Jared i Katie łowią ryby - 

przystała. 

Usiadła na pomoście, posadziła sobie Lindsey na kolanach i przyglądała się, 

jak Jared uczy Katie zarzucać wędkę. Po kilku minutach odwrócił głowę w ich 

stronę. 

- Miałaś rację - powiedział, podchodząc. - Trzeba położyć ją spać. 

- Miałam też rację, mówiąc, że sama ją odwiozę. W końcu jestem kierowcą, 

sama mam furgonetkę. Gary twierdzi, że jutro, pojutrze będzie zdatna do jazdy. - 

Nie mogła się powstrzymać, musiała mu powiedzieć. 

Jared uniósł brwi. 

- Gary? A co on ma do powiedzenia na ten temat? 

- Naprawia ją. 

- I w jaki sposób zamierzasz mu zapłacić? - zapytał po długiej chwili 

milczenia. 

W tonie jego głosu zabrzmiała jakaś niepokojąca nuta. 

R S

background image

 

 

49 

- Płacę za części, za pracę Gary nie chce nic - uśmiechnęła się. - Uprzedzał 

mnie, że samochód będzie zdatny do jazdy, ale nic ponadto, żadnych zabiegów 

kosmetycznych. 

Jared przesunął dłonią po twarzy. 

- Spodziewa się od ciebie czegoś więcej niż całusa.  

Michelina lekko osłupiała. 

- Zachowuje się absolutnie poprawnie. 

- Nie zdajesz sobie widać sprawy, jak działasz... - wysunął w jej kierunku 

palec, po czym wzruszył ramionami - na mężczyzn. 

Prawdę powiedziawszy, chyba rzeczywiście nie zdawała sobie sprawy. Teraz, 

pod oskarżycielskim spojrzeniem Jareda, czuła się trochę jak niegrzeczna 

dziewczynka i było to skądinąd całkiem miłe uczucie. Na samą myśl, że Jared może 

jej pragnąć, nic nie wiedząc o jej arystokratycznej paranteli, kręciło się jej w głowie. 

Nachyliła się ku niemu i szepnęła: 

- Dlaczego mi nie pokażesz? 

- Co miałbym ci pokazać? 

- Jak działam na mężczyzn. 

Odsunął się na wszelki wypadek, mrużąc oczy. 

- Każdy facet ci pokaże. 

- Nie proszę każdego faceta. 

- Szukasz kłopotów, księżniczko - warknął niemal. Szukała właśnie w głowie 

soczystej a zwięzłej riposty, gdy Katie wydała z siebie głośny okrzyk zachwytu. 

Jared w jednej sekundzie był przy niej, pomagał wyciągnąć rybę z wody. 

Lindsey ocknęła się z drzemki na to zamieszanie. 

- Wszystko w porządku, skarbie. Katie złapała rybkę, dlatego krzyknęła. 

Cieszy się. 

R S

background image

 

 

50 

Lindsey szeroko otworzyła oczy i poszukała wzrokiem siostry. Kiedy ryba 

została wydobyta z jeziora, cała czwórka wróciła do domu. Zmęczone wyprawą 

dziewczynki natychmiast zasnęły. 

Michelina wzięła gorący prysznic, po czym postanowiła usunąć drzazgi z uda. 

Dwie wyciągnęła, pozostałych nie zdołała już dosięgnąć. Postanowiła spróbować 

jeszcze raz wieczorem. Tymczasem odszukała Gary'ego; samochód nie był gotów, 

naprawa miała potrwać przynajmniej jeszcze jeden dzień. 

Próbując uzbroić się w cierpliwość, wróciła do domu, zajrzała na chwilę do 

gabinetu Jareda. Rodzice Katie i Lindsey lada dzień mieli wyjść z centrum 

rehabilitacyjnego. Czuli się już dobrze, wracali do domu i byli gotowi przejąć 

opiekę nad córkami. 

Właściwie nic jej już nie trzymało na ranczu Jareda i świadomość ta 

napełniała ją mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła się, że odzyska 

wolność i będzie mogła zająć się tym, co ją sprowadziło do Wyoming, od-

zyskiwaniem brata. Z drugiej strony wcale nie miała ochoty rozstawać się z Jaredem 

i to ją drażniło. 

On ją drażnił. Nie dawał o sobie zapomnieć. Miała wrażenie, że na każdym 

kroku stawia przed nią kolejne wyzwania. A ona? Nie tylko miała ochotę je 

podejmować, chciała okazać się lepsza, ponad oczekiwania. Drażnił ją, bo jej nie 

doceniał. Drażnił, bo chciała wiedzieć, jakim okazałby się kochankiem. 

Żeby czymś zająć myśli, zeszła na dół i zaczęła ćwiczyć z floretem. Po dwóch 

godzinach, niezadowolona z siebie wróciła na górę. W holu natknęła się na Jareda. 

- Zastanawiałem się, gdzie jesteś. - Zmierzył ją uważnym spojrzeniem. - Nie 

wyglądasz na specjalnie uszczęśliwioną. 

Przeciwnie, była szczęśliwa, że go widzi, ale i zła, że tak ją to cieszy. 

- Ćwiczyłam z kukłą. - Minęła go, jakby nie zamierzała wdawać się w dalszą 

konwersację. 

- Tak? 

R S

background image

 

 

51 

- Kukła wygrała. 

Jared parsknął śmiechem. 

- Tak fatalnie? 

- Tak fatalnie. Jakbym pierwszy raz w życiu trzymała floret w ręku. 

- Może za dużo ćwiczysz. Zrób sobie dzień przerwy.  

Skinęła głową. Jeśli Gary dotrzyma słowa, jutro wieczorem mogłaby 

odwiedzić restaurację brata. 

- Gdzie dziewczynki? Powinnam... 

- Wszystko w porządku. Obudziłem je, nakarmiłem i położyłem spać. Po dniu 

nad jeziorem były nieprzytomne ze zmęczenia. 

- Nie słyszałam nawet, kiedy wróciłeś.  

Usta Jareda drgnęły w uśmiechu. 

- Byłaś zbyt pochłonięta znęcaniem się nad moją kukłą.  

Wzruszyła ramionami. Była zła, zmęczona, wszystko ją irytowało. Nie miała 

nawet ochoty na sprzeczki. 

- Dziękuję, że zająłeś się dziewczynkami. Ja chyba...  

Nie dał jej dokończyć. 

- Jestem gotów.  

Odwróciła się gwałtownie. 

- Gotów na co? 

Podszedł bliżej, stanął naprzeciwko niej, odgarnął kosmyk włosów z policzka. 

- Gotów pokazać ci, jak działasz na mężczyzn... w każdym razie, jak działasz 

na mnie. 

Zawahała się, stropiła trochę. Sądziła, że uwiedzenie Jareda zajmie trochę 

więcej czasu. Prawdę mówiąc, zastanawiała się, czy w ogóle zdoła uczynić z niego 

swojego kochanka. On był gotów, a ona? Czy była gotowa? „Ciemięga", szeptał 

cichy głosik w głowie, naigrawał się. Rzecz postanowiona. Może już nigdy więcej 

nie będzie miała szansy sama sobie wybrać kochanka. Nigdy więcej. 

R S

background image

 

 

52 

- Chyba że zmieniłaś zdanie. - Głos pełen obietnic, ukrytych możliwości. 

Poczuła suchość w ustach. 

- Nie zmieniłam zdania.  

Wziął ją za rękę. 

- Chodźmy do mojej sypialni.  

Szła za nim bez słowa po schodach. 

Czy wszystko przemyślała? Czy była zupełnie pewna swojej decyzji? Stanęła 

na środku pokoju. 

- Muszę o to zapytać. Masz... - Jakby to subtelnie wyrazić. - Czy... 

Jared czekał, nie wypuszczał jej dłoni ze swojej. 

- Co? 

- Środki antykoncepcyjne - wyrzuciła z siebie w końcu. 

- O nic się nie martw. Zostaw wszystko mnie. 

- Może powinniśmy zgasić światło? 

- Chcę widzieć. 

Pochylił wargi do jej ust i pokój zawirował. 

A potem uklęknął, rozwiązał sznurówki przy jej tenisówkach, zzuł je. Uniósł 

się na kolanach, zaczął całować jej brzuch, rozpiął dżinsy, ściągnął z niej powoli. 

- Połóż się na łóżku, Mimi. 

- Proszę bardzo. - Na miękkich nogach podeszła do wielkiego łoża, odwróciła 

się i wbiła wzrok w Jareda. Chciała na zawsze zapamiętać tę chwilę. Miał być jej 

pierwszym kochankiem. Jedynym, którego dane jej było samej wybrać. 

- I jeszcze o coś chcę cię prosić, Mimi.  

Zrobiłaby wszystko, o co tylko by poprosił. 

- Przekręć się na brzuch - szepnął. 

R S

background image

 

 

53 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Zaintrygowana, dlaczego kazał jej przekręcić się na brzuch, odwróciła głowę, 

wstrzymała oddech; każdy nerw pobudzony, ciało i umysł w stanie najwyższego 

napięcia. 

- Przygotowałem już pincetę, zaraz będzie po wszystkim. 

Rzeczowe słowa Jareda docierały do niej jak przez mgłę. „Pinceta"! Raz 

jeszcze próbowała się odwrócić, ale położył jej dłoń na plecach. 

- Leż spokojnie. 

Upokorzona, wściekła, próbowała go kopnąć. Chybiła. Niech to szlag. 

Pozwolił jej uwierzyć, że będą się kochać, tymczasem on po prostu chciał jej wyjąć 

drzazgi z uda. 

Chwycił ją mocno za kostki, przycisnął stopy do materaca. 

- Uspokój się, księżniczko. Jeśli nie wyjmę tych drzazg, wda się infekcja, po 

czym okaże się, że nie masz ubezpieczenia. Przy moim pechu to bardzo możliwe. 

Była tak wściekła, że ledwie mogła mówić. 

- Puść mnie. Nie chcę, żebyś mnie dotykał. 

- Jeszcze przed chwilą nie miałaś nic przeciwko temu - przypomniał jej tym 

swoim doprowadzającym do furii spokojnym, aksamitnym głosem. 

- To co innego. Puść mnie natychmiast. 

- Nie puszczę cię, dopóki nie wyjmę drzazg. 

- To przemoc. Działanie wbrew prawu, przestępstwo, musi być na to jakiś 

paragraf. - Gdyby tak mogła teraz strzelić palcami i przenieść całą scenę do 

Marceau. Jej ochroniarze zabiliby drania na miejscu. Albo przynajmniej zdrowo 

poturbowali. 

- Wybacz, księżniczko. Jeśli chcesz, żebym cię puścił, musisz mi pozwolić 

wyjąć drzazgi. 

R S

background image

 

 

54 

Zrobił wszystko, by uwierzyła, że chodzi mu o coś zupełnie innego, nie o 

żadne tam drzazgi, myślała ponuro. Co za upokorzenie. W gardle narastał groźny 

pomruk. Taki z gatunku lwich pomruków. 

- Nienawidzę cię - oznajmiła z mocą. 

- Nienawidź. Tylko leż spokojnie. 

Zdążyła doliczyć do tysiąca, zanim Jared skończył swoją operację. Pocieszała 

się, wymyślając okrutne kary. Łamanie kołem. Nie, to za mało. Dekapitacja. Nie, za 

szybka śmierć. Depilacja. Tak, depilacja woskiem całego ciała. Już słyszała jego 

straszliwe, mrożące krew w żyłach krzyki. 

Poczuła szczypiący ból i podskoczyła. 

- Auu! 

- Gotowe - oznajmił i szybko się cofnął od łóżka, jakby czuł, że ma zamiar 

obedrzeć go ze skóry. - Ostatnia utkwiła głębiej niż reszta. 

Wstała i spojrzała mu prosto w twarz. 

- Dobrze się bawiłeś? Zrobiłeś ze mnie idiotkę.  

Jared podniósł dłoń obronnym gestem. 

- Nie robiłem z ciebie idiotki. Musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby wyjąć te 

drzazgi, inaczej za nic byś się nie zgodziła. 

- Z góry założyłeś, że musisz użyć podstępu? 

- Przyznaj uczciwie: gdybym powiedział wprost, o co chodzi, na pewno byś 

się nie zgodziła. 

Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a wybuchnie jak wulkan, w którym 

wzbiera rozżarzona do białości lawa. 

- Uczciwość jest bez wątpienia twoją mocną stroną. - Chwyciła swoje dżinsy i 

ruszyła do drzwi. Miała ochotę gryźć, kopać i drapać. Rozebrał ją niemal do naga, 

że niby będą się kochać! 

R S

background image

 

 

55 

Wzburzenie, zraniona duma... W rozszalałym od gniewnych emocji umyśle 

wtem zrodził się wyrafinowany plan. Michelina aż wstrzymała oddech. Odważy się? 

Zagrał na jej uczuciach, cynicznie zakpił. Niech to diabli! Pewnie, że się odważy. 

Zatrzymała się przy drzwiach, ściągnęła bluzkę, rozpięła stanik. 

- Co ty do diabła wyprawiasz? 

- Zrobione. - Ściągnęła majtki i teraz trzymała je na palcu. Odwróciła się 

powoli, zupełnie naga. Jared zrobił krok w jej stronę, ale zatrzymała go gestem 

dłoni. 

- Chciałam ci tylko pokazać... - serce waliło jej jak młotem z wściekłości, ze 

zdenerwowania - co straciłeś. - Rzuciła w niego majtkami i wyszła. 

Jared chciał biec za nią, bardzo, bardzo niewiele brakowało, żeby pobiegł. 

Chwyciłby ją w ramiona i pokazał jej na wszelkie możliwe sposoby, jak na niego 

działa. 

To, co zrobiła, przyprawiło go o szok. Cały czas miał przed oczami jej nagie 

ciało, nie mógł zapomnieć, jak reagowała na jego pocałunki. Miał wrażenie, że za 

chwilę spłonie, obróci się w garść popiołu. 

Czuł jeszcze jej dłonie na swojej skórze, widział jej usta, smakował pocałunki. 

Chciał ją pieścić, mieć teraz przy sobie, blisko. Chciał tak bardzo, że skręcał się z 

pożądania, z bólu. Tak, pokazała mu swoje ciało i teraz myślał o tym, jak wspaniale 

byłoby się w nie zanurzyć, wejść. 

Jęk, który wzbierał gdzieś głęboko we wnętrznościach, wydobył się z gardła. 

Miał na wyciągnięcie dłoni najcudowniejszą, najbardziej pociągającą kobietę, jaka 

chodziła po świecie, i co zrobił? Zajął się wyciąganiem drzazg z jej ud, zamiast teraz 

tam być, między nimi. 

Owszem, miał wyrzuty sumienia, czuł się winny. Patrzyła na niego z taką 

urazą. Dużo go kosztowało, by skupić się na tych cholernych drzazgach, a nie na jej 

zachwycających krągłościach. 

R S

background image

 

 

56 

Najgorsze jednak, że nie chodziło wcale o ciało, w każdym razie nie tylko o 

ciało. Ta kobieta zaszła mu za skórę. Zależało mu na niej. Gdyby tak nie było, 

miałby gdzieś wszystkie jej drzazgi. Może była zbyt władcza jak na jego gust, ale 

musiał przyznać, że jej nie doceniał. Miała jakieś swoje sekrety i chciał je poznać, 

co do jednego. 

Rzecz niebezpieczna, ale tak właśnie czuł. Nie była ulepiona z tej samej gliny 

co jego eks-narzeczona. Musiała otrzymać bardzo staranne wychowanie, musiała 

być rozpieszczana w domu, a jednak nie bała się pracy. 

Podobała mu się jej postawa, podobał mu się jej stosunek do dziewczynek. Jej 

poczucie humoru i zaskakująca autoironia. 

Podobało mu się, jak na niego patrzyła, kiedy myślała, że on nie widzi. W jej 

srebrnych oczach widział zachwyt i żar. Podobało mu się, że nie ukrywała, jak 

bardzo go pragnie. Absolutna otwartość. Miała zapewne całą masę sekretów, ale tu 

była całkowicie, krystalicznie szczera. 

O wiele bardziej szczera niż on. 

Gorzko mu się robiło na tę myśl. Zacisnął dłonie i spojrzał na leżący na 

podłodze kawałek jedwabiu. Majteczki, którymi w niego rzuciła przed wyjściem. 

Mógł ją trzymać dzisiaj w nocy w ramionach... 

Żal, piekący żal. Wiedział, że to niemądre, że nie powinien, mimo to jej 

pragnął. Chciał oglądać żar w jej oczach, czuć emanującą z niej namiętność. Dość 

już miał chłodu, w którym żył od tak dawna. 

Pokręcił głową. Tyle czasu był zimny jak głaz, teraz płonął. 

Miał niedobre przeczucie, że długo jeszcze po wyjeździe Mimi będzie musiał 

brać zimne prysznice. 

 

Dwa dni później Michelina wybrała się na kolację do restauracji Jacka 

Ravena. Zamówiła dania, potem zapytała kelnera, czy mogłaby rozmawiać z 

właścicielem. Wokół było gwarno, rojno, wnętrze wypełniały szmer rozmów, 

R S

background image

 

 

57 

dźwięki greckiej muzyki, śmiechy, cichy szczęk zastawy, stłumione odgłosy 

wydawanych poleceń. Aż trudno uwierzyć, że w tej scenerii miało rozegrać się tak 

pamiętne zdarzenie. Michelina po raz pierwszy w życiu miała zobaczyć swojego 

brata. Czekała w napięciu, sekundy mijały... 

Z zaplecza wyłonił się ciemnowłosy mężczyzna o zmęczonej twarzy. Odnalazł 

ją wzrokiem, uśmiechnął się, skinął głową. To ma być jej brat? Wyglądał bardziej 

na czterdzieści niż na dwadzieścia kilka lat. Kiedy spojrzy mu w oczy, będzie 

wiedziała. 

Podszedł do stolika z wyciągniętą dłonią. 

- Witam. Jestem Jack Raven. Miło mi, że nas pani odwiedziła. Podobno 

chciała pani ze mną rozmawiać. - Spojrzał na prawie nietknięte jedzenie. - Nie 

smakuje pani? 

Pokręciła głową. 

- Znakomite, ale zbyt obfite. Chciałam wyrazić panu swoje uznanie. - 

Usiłowała dojrzeć jego oczy, ale w półmroku było to prawie niemożliwe. Podniosła 

się, spojrzała mu w twarz. Musiała to zrobić. Zawód, rozczarowanie. Jack Raven 

miał brązowe oczy. Jej brat musiał mieć oczy jasne, jak wszyscy Dumontowie. 

Uśmiechnął się do niej. 

- Miło słyszeć, że się pani u nas spodobało. Proszę nas odwiedzać częściej. 

Chociaż... ten akcent... Pani nie jest z tych stron. 

- Pan też nie - powiedziała trochę zbyt cierpko.  

Zaśmiał się głośno, serdecznie. 

- Ma pani świętą rację, panno... 

- Deerman. Mimi Deerman. 

- Mimi Deerman - powtórzył, przyglądając się jej uważnie. - Ma pani 

niezwykłe oczy. Piękne. Proszę nas odwiedzać. Zadbam, żeby szef przygotował dla 

pani coś specjalnego. 

R S

background image

 

 

58 

- Dziękuję. - Miły, przyjazny człowiek. Szkoda, że nie jest jej bratem. Gdyby 

to mogło być takie proste. Odprowadziła go spojrzeniem, zapłaciła rachunek i wró-

ciła na ranczo. 

Zaparkowała przed domem, ale długo jeszcze nie wysiadała z samochodu. 

Rozmyślała nad swoją klęską. Uciekła z domu, rojąc sobie wielkie plany, i co 

zdziałała? Nic. 

Owszem, nauczyła się zmieniać pieluchy, robić masło orzechowe, sandwicze z 

konfiturą. Utrzymała jakoś przy życiu siostrzenice Jareda. To po stronie plusów. Po 

stronie minusów: rozbiła swoją furgonetkę, szantażem została zmuszona do 

pełnienia roli niani, a kiedy nadarzyła się okazja fechtowania, dała straszną plamę. 

Nie znalazła brata. Nie udało się jej nawet uwieść Jareda. 

Wróciły stare lęki. A jeśli rzeczywiście zawiedzie na całej linii, nic nie 

zdziała? Może rzeczywiście nie potrafi stanowić o sobie? Może potrafi tylko 

pozować do zdjęć i nosić diadem? 

Czuła ucisk w gardle, łzy napływały do oczu. Była tak strasznie rozczarowana 

sobą. Oparła głowę na kierownicy i rozpłakała się jak dziecko. 

Jesteś do niczego. Malowana księżniczka. Miała okazję się sprawdzić i 

wszystko zepsuła. 

- Kolacja była aż tak podła? 

Michelina podskoczyła na dźwięk głosu Jareda. Stał tuż obok samochodu: 

pewny siebie, silny, nieznośny. Ostatni człowiek, którego akurat miała ochotę 

widzieć. Otarła szybko łzy. 

- O czym ty mówisz? 

- Pytam, czy kolacja u Ravena była aż tak podła? 

- Była świetna. Skąd wiesz, że właśnie tam pojechałam? 

- Gary mówił mi, że pytałaś go, jak tam dojechać. Załatwiłaś to, co miałaś 

załatwić? 

Michelina westchnęła z rezygnacją. 

R S

background image

 

 

59 

- Niezupełnie. - Spojrzała na Jareda z niejakim niesmakiem. - Co ty tu 

właściwie robisz? 

- Przestraszyłem się, że twoje zawodzenia pobudzą wszystkich ludzi i 

zwierzęta w promieniu dziesięciu mil. 

- Zawodzenia - powtórzyła z niedowierzaniem i urazą. - Wcale nie 

zawodziłam! 

- Brzmiało to jak... 

Miała dość tej wymiany zdań, miała dość McNeila, miała dość siebie. Zaczęła 

zakręcać szybę. 

- Jesteś okropny. Jesteś najbardziej gruboskórnym...  

Położył dłoń na krawędzi szyby, uniemożliwiając jej domknięcie. 

- Musiałem coś zrobić, żebyś przestała beczeć, prawda? - zapytał z tym swoim 

wyzywającym błyskiem w oku. - Udało mi się. Ryczałaś, jakbyś straciła najbliższą 

ci osobę. Na coś się jednak przydałem. 

Michelina spojrzała na niego spod oka. 

- W tym właśnie problem. Wydajesz się aż nadto przydatny na wielu polach. 

Zbyt wielu, by je tu wyliczać. A ja próbuję znaleźć choćby jedno pole, na którym 

okazałabym się zdatna do czegokolwiek. 

- Zaraz ci mogę wymienić kilka. - Jared otworzył drzwiczki. - Wysiadaj. 

Wprost prosił się, żeby nie lubiła go coraz bardziej. 

- A jeśli nie zechcę? 

- To cię wyciągnę. Wysiadaj. Przejdziemy się - powiedział, ciągnąc ją za rękę. 

- Nie przyszło ci do głowy, że mogę nie mieć najmniejszej ochoty na twoje 

towarzystwo? - zapytała cierpko. Perspektywa rozmowy z Jaredem, w której znowu 

miałaby ponieść sromotne fiasko, napawała ją prawdziwym obrzydzeniem. 

- Przyszło. Ale kiedy człowiek jest rozbity, czasami nie wie, co jest dla niego 

naprawdę dobre. 

R S

background image

 

 

60 

- A ty wiesz? - Cofnęła się o krok. - Jeśli powiesz choć jedno słowo o 

drzazgach... 

Jared podniósł ręce do góry. 

- Nie miałem zamiaru wspominać o drzazgach. Tę turę wygrałaś 

bezapelacyjnie. 

- Niezupełnie. - Zbyt dobrze pamiętała, jak leżała na wpół naga na jego łóżku, 

pupą do góry. 

- Zupełnie. Też musisz brać zimne prysznice? Masz za sobą dwie 

nieprzespane noce? 

Zaskoczył ją tymi rewelacjami. Otworzyła usta, ale chwilę trwało, zanim 

zdobyła się na odpowiedź. 

- Hmm, nie. 

- Zatem sama widzisz, że wygrałaś. 

- Zabawne, wcale nie mam poczucia wygranej, ale to nic nowego - mruknęła. 

Jared ujął Mimi pod brodę i spojrzał jej prosto w oczy. 

- O czym ty mówisz? 

- Nie zrozumiesz. Ty na pewno nie. 

- Przekonajmy się. 

Kolejna próba, kolejne wyzwanie. Cofnęła się i odwróciła głowę. 

- Jestem do niczego. Kompletnie do niczego. 

- Bzdura. 

- Wcale nie - zaprzeczyła porywczo. - Mówiłam, że nie zrozumiesz. Założę 

się, że tobie wszystko się udaje, do czegokolwiek się zabierzesz. A ja... - machnęła 

ręką. - Nic nie potrafię poza tym, że od czasu do czasu zaplanuję jakieś przyjęcie i 

rozbiję jakąś furgonetkę. 

- Świetnie się opiekowałaś dziewczynkami. Jesteś dobra w fechtunku, jak na 

kogoś początkującego. 

- Jestem beznadziejna. 

R S

background image

 

 

61 

Jared przygarnął Mimi do siebie. 

- Miałaś ostatnio trudny czas. Każdemu się zdarza. Ludzie mają gorzej niż 

zwierzęta. 

Spojrzała na niego zdumiona. 

- Dlaczego mówisz o zwierzętach? 

- Dla nakreślenia pewnej perspektywy. Weź takiego Romea, mojego 

najlepszego byka rozpłodowego. 

- Po co mam brać Romea? - zapytała cierpko.  

Jared zachichotał. 

- Romeo odnosi sukcesy. Zajmuje się tylko jednym, ale robi to tak dobrze, że 

zarabia krocie. 

- Nie wiem, co inseminowanie krów ma wspólnego z moją sytuacją. 

Doprowadzasz go do krowy i... 

- Niezupełnie. Często odbywa się to in vitro

- O Jezu - mruknęła Michelina z niesmakiem. - Pokazujecie mu zdjęcia nagich 

krówek? 

Jared znowu parsknął śmiechem. 

- Powiedzmy, że sprawa wygląda bardziej mechanicznie. 

Michelina zasłoniła uszy. 

- Nie chcę więcej o tym więcej słyszeć.  

Jared odjął jej dłonie od uszu. 

- Rzecz w tym, że Romeo o nic nie walczy, nie szamocze się, żeby osiągnąć 

swój cel. Ty też przestań się szamotać. 

W słowach Jareda zdawało się pobrzmiewać dalekie echo słów księżnej matki. 

Marceau. W Marceau jedynym celem istnienia Micheliny było uśmiechanie się do 

obiektywu i czekanie na odpowiedniego męża, który zapewni księstwu dobrobyt, 

polityczne bezpieczeństwo i rozwój gospodarczy. Wzdragała się przed takim celem. 

Chciała czegoś więcej, choć nie bardzo wiedziała, co by to miało być. Spojrzenie 

R S

background image

 

 

62 

Jareda zdawało się jej mówić, że powinna szukać głębiej i sięgać wzrokiem dalej niż 

dotychczas. 

- Kiedy pozwolisz mi zobaczyć, jaka jesteś naprawdę? 

- Miałam wrażenie, że już zobaczyłeś. 

- Chodzi mi o to, co dzieje się tutaj - Jared popukał się w czoło. 

Kolejne wyzwanie, wyzwanie, którego nie miała siły podjąć. Wykluczone. 

Wszystko, tylko nie to. 

- Nie dzisiaj - powiedziała stanowczo. 

- Czy ktoś kiedyś mówił ci już, jaka potrafisz być denerwująca? 

- Wszyscy moi krewni. A co z tobą?  

Jared rzucił jej spojrzenie pełne urazy. 

- Co masz na myśli? 

- Czy ktoś kiedyś mówił ci już, jaki potrafisz być denerwujący? 

Otworzył usta, zaraz je zamknął, zmrużył oczy. Rozbawiła ją ta reakcja. 

- To może oznaczać tylko jedno. Tak wiele osób ci to mówiło, że nie sposób 

zliczyć. 

- Szukasz guza. 

- Już mam guza. Głowa mi pęka.  

Uśmiechnął się uwodzicielsko. 

- Mogę sprawić, że zapomnisz o bólu głowy. 

R S

background image

 

 

63 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

„Mogę sprawić, że zapomnisz o bólu głowy". 

Słowa Jareda rozbrzmiewały jej jeszcze w uszach, kusiły niczym zakazany 

deser. Od tamtego wieczoru, kiedy się przed nim rozebrała, nie mogła pozbyć się 

wrażenia, że musi nastąpić ciąg dalszy. Zrobiła wszystko, żeby go uwieść, a on ją 

ośmieszył. Teraz mogła go mieć, ale znowu nie była pewna, czy potrafi odegrać 

doświadczoną uwodzicielkę. Jared czytał w niej jak w otwartej księdze. 

Polecił, żeby nie zamawiała szampana na doroczny festyn. Podwinęła nogi 

pod siebie, umościła się wygodniej w wielkim skórzanym fotelu, jednym z tych, 

które stanowiły umeblowanie biblioteki, i dodała do tasiemcowej listy zamówień 

lemoniadę. Siostra Jareda zabrała dziewczynki do domu, przy czym, gdyby jeszcze 

sobie nie radziła z obowiązkami, miała w każdej chwili dzwonić, a Michelina 

uciekła przed swoimi problemami w przygotowywanie festynu. 

Kątem oka zobaczyła, że Jared wchodzi do pokoju. Od chwili kiedy przyłapał 

ją beczącą w samochodzie, starała się go unikać. 

- Jakoś nie widać cię ostatnio w salce do fechtunku - zagadnął, opierając się o 

framugę drzwi. - Znudzona? 

- Zajęta. Planuję wasz doroczny festyn. 

Jared pokiwał głową. 

- Żadnego szampana, pamiętasz? 

- Żadnego szampana. - Ale kawior może być, pomyślała w odruchu buntu i 

dodała go do listy. 

- Jeśli masz ochotę poćwiczyć, czekam na dole - powiedział Jared i zniknął. 

Dlaczego nie? Przyda się jej kolejna lekcja. Skoro nie potrafiła zbyć Jareda, 

stanie z nim w szranki. I znowu wyjdzie pokonana z potyczki. Z tym niewesołym 

przekonaniem zeszła do salki. 

- Nie myślałaś nigdy o podnoszeniu ciężarów? - przywitał ją. 

R S

background image

 

 

64 

- Po co? W szermierce ważniejsza jest chyba zwinność. 

- Podnoszenie ciężarów wzmacnia dłonie, nadgarstki nie męczą się wtedy tak 

szybko. - Spojrzał jej prosto w oczy i coś się stało, coś w niej pękło. - Rozgrzejmy 

się, potem przejdziemy do ripost. 

To jej odpowiadało. Dotychczas ćwiczyli obronę. Riposty? Ależ tak. Szybki, 

krótki kontratak po parowaniu ciosu przeciwnika. Przy odrobinie szczęścia będzie 

wreszcie miała niepokonanego Jareda McNeila na końcu swojego floretu. 

Ćwiczyli trzy kwadranse, po czym Jared zaproponował potyczkę. 

- Zwycięzca ma prawo do jednej rundy Prawdy i Odwagi. - Jared podniósł 

klingę do czoła w pozdrowieniu przed walką i Michelina automatycznie powtórzyła 

gest. 

- Prawdy i Odwagi? 

- To taka dziecinna zabawa. En garde

Z trzech starć Michelina jedno wygrała, ale dwa, mimo zażartej walki, oddała 

Jaredowi. 

- Mam prawo do jednej rundy Prawdy i Odwagi - stwierdził, zdejmując 

maskę. 

- Proszę, choć nie wiem, na czym rzecz polega - Michelina machnęła 

lekceważąco ręką. 

- Co wybierasz, prawdę czy odwagę? 

Teraz poczuła się trochę niepewnie. Nie wiedziała, na czym polegają zasady 

gry, ale była pewna, że nie ma ochoty odpowiadać na żadne pytania. 

- Odwagę. 

Skinął głową i podszedł bliżej. 

- Pocałuj mnie. I ma to być pięciominutowy pocałunek. 

Patrzyła na niego z niemądrą miną. 

- Pięciominutowy? - Nie wytrzyma pięciu minut, rozpłynie się, zniknie, 

zamieni w jakąś dziwną substancję. 

R S

background image

 

 

65 

- A gdybym wybrała prawdę? 

- Już wybrałaś, nie można zmieniać decyzji. Tym razem jednak ci pozwolę. 

Kogo szukałaś w restauracji Jacka Ravena? 

Wpadła z deszczu pod rynnę. Nie miała ochoty go całować, nie chciała 

zdradzać swoich tajemnic, ale teraz już musiała brnąć dalej. 

- Brata. Szukałam brata. 

Najpierw zobaczyła coś na kształt szoku w oczach Jareda, ale jego umysł 

pracował szybko. 

- Ilu masz braci? - zapytał prawie natychmiast. 

- Pięciu, ale jednego z nich nigdy w życiu nie widziałam. 

Jared podszedł bliżej. 

- Czy to może ten, który omal nie utonął?  

Skinęła głową. 

- W dzieciństwie musiałeś być dobry w rozwiązywaniu zagadek. 

- Niezły - przyznał ze wzruszeniem ramion.  

Zbyteczna skromność, pomyślała. Czy było coś, w czym Jared McNeil nie 

byłby dobry? 

- Jak brzmi reszta historii? 

- Miał wtedy ledwie kilka lat. Rodzina spędzała wakacje na Bermudach. 

Pewnego popołudnia mój ojciec i stryj zabrali dzieci na żagle. Przyszedł straszny 

sztorm i Jacq... - przerwała, nie było już Jacquesa Dumonta - i Jack wypadł za burtę. 

Ojciec i stryj omal nie utonęli, szukając go, ale Jack zniknął bez śladu. 

Poszukiwania trwały jeszcze kilka dni, bez rezultatu. Wszyscy uznali, że zginął. Tak 

myśleliśmy, aż w zeszłym roku dostaliśmy list. Do listu dołączony był pukiel 

włosów i guzik od kurtki, którą tego dnia miał na sobie. 

- Dlatego przyjechałaś do Wyoming? 

- Między innymi - przyznała. 

R S

background image

 

 

66 

- Nie bardzo rozumiem, dlaczego rodzina zgodziła się, żebyś prowadziła 

poszukiwania sama jedna. 

- Jestem pełnoletnia, nawet jeśli oni nie zawsze o tym pamiętają - powiedziała 

sztywno. - Myślą, że nie można mi powiedzieć prawdy... 

Jared podniósł rękę. 

- Ejże, ejże, o czym ty właściwie mówisz? 

- O syndromie jedynej siostry i najmłodszego w rodzinie dziecka. Wydaje im 

się, że nic nie potrafię. Po części mają rację, niewiele potrafię. - Głos jej drżał. - Nie 

wiem, po co ci to wszystko mówię. Pewnie myślisz tak samo jak oni i... 

- Ejże - powtórzył, potrząsając nią lekko. - Nie mów tak o sobie. Niewiele 

miałaś okazji, żeby się przekonać, jaka naprawdę jesteś. Teraz taka okazja się 

nadarzyła. Mówiłem ci już, że świetnie sobie radziłaś z dziewczynkami. Przed 

chwilą wygrałaś ze mną jedno starcie we florecie. - Pokręcił głową. - Nie oceniaj się 

zbyt nisko. I nikomu innemu nie pozwól tego robić. 

Michelina poczuła się tak, jakby piorun w nią strzelił. Nagłe olśnienie. I 

osłupienie. Patrzyła na Jareda bez słowa, zdumiona tym, jak jej broni. 

Nieprzeliczeni ochroniarze bronili jej z obowiązku, ze względu na jej tytuł, ale nikt 

jeszcze nigdy nie bronił jej tak po prostu, przez wzgląd na nią samą. Poczuła się 

silniejsza, zdolna coś zdziałać. Nie była już bezużyteczną ozdobą. 

Jared przesunął dłonią po jej włosach, nachylił się do niej i zaczął całować. 

To, co się stało potem, można opisać jako jedną wielką eksplozję namiętności. 

W kąt poszły rozum, logika, obawy, zniknęła gdzieś salka do fechtunku, nic się już 

nie liczyło, nic nie miało znaczenia. Byli tylko oni dwoje, splecione ciała, 

przyspieszone oddechy, szeptane zaklęcia. 

Jared ocknął się pierwszy. 

- Ty chyba nie... - spojrzał jej w oczy z niedowierzaniem. - Niemożliwe, 

żebyś... - zaczął się wycofywać. Zdjęta paniką Michelina splotła nogi wokół jego 

bioder. 

R S

background image

 

 

67 

- Nie zrobisz mi tego po raz drugi - ostrzegła. 

- Jesteś dziewicą? 

- Nie patrz na mnie tak, jakbyś miał mi za złe. 

- Nic nie mam ci za złe. Wręcz przeciwnie. Tak bardzo nie mam za złe, że za 

chwilę eksploduję. Odpowiedz na moje pytanie. 

- Myślę, że nie jestem - powiedziała głośno, a w duchu pomyślała, że ten 

pierwszy raz mógłby nie wprawiać jej w zakłopotanie. 

- Myślisz? - zadziwił się. - A ja myślę, że powinnaś wiedzieć. 

- W porządku. Teraz już nie jestem.  

Jared jakby się zawahał. 

- A pięć minut temu?  

Michelina westchnęła. 

- Zawsze słyszałam, że to bardzo przyjemne. Zaczynam wątpić. 

- Pięć minut temu? - nalegał Jared. 

- Nie powiem, żeby twoje zachowanie było szczególnie pochlebne. Najpierw 

mnie rozbierasz, zachowujesz się tak, jakbyśmy mieli zaraz się kochać, po czym 

wyjmujesz mi drzazgi z pupy. Teraz znowu koniecznie chcesz... 

- Bądź łaskawa odpowiedzieć na moje pytanie. 

- A przyrzekniesz, że nie przestaniesz? 

Spojrzał na nią lekko osłupiałym wzrokiem, parsknął śmiechem i pokręcił 

głową. 

- Przyrzekam. 

- Pięć minut temu byłam okropnie niedoświadczona. 

- Jak bardzo niedoświadczona? 

- W ogóle niedoświadczona. Możemy zająć się tym, co właśnie robiliśmy? 

Chyba, że zapomnimy o... 

Jared nachylił się nad Micheliną. 

- Czemu mi nie powiedziałaś? Inaczej bym się zachowywał. 

R S

background image

 

 

68 

- Zachowywałeś się całkiem nieźle, dopóki nie zacząłeś zadawać pytań. - 

Michelina zmieniła pozycję, tak by mógł wejść w nią głębiej. 

- Chcesz, żebym zupełnie przestał panować nad sobą? - jęknął Jared, 

zamykając oczy. 

- Miarka za miarkę - prychnęła, rada słyszeć, że potrafi doprowadzić Jareda do 

takiego stanu. - Ja przez ciebie już dawno przestałam panować nad sobą. 

- Nie tym razem. Nie za pierwszym razem. - Jared objął mocno dłońmi jej 

biodra. 

- Dobrze się czujesz? - zapytał, kiedy drżała jeszcze z rozkoszy. 

- Tak - szepnęła, z trudem łapiąc oddech. - Ale chcę się kochać z tobą jeszcze. 

Teraz, zaraz. 

Jared przymknął oczy. 

- Wszystko będzie cię boleć.  

Michelina miała ochotę mruczeć jak kotka. 

- Po fechtunku też wszystko mnie boli, a to jest znacznie przyjemniejsze niż 

fechtowanie. 

R S

background image

 

 

69 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Jared od dawna nie dzielił łoża z kobietą podobną Mimi. Pomyślał o swojej 

eks-narzeczonej i pokręcił głową. Nie, nigdy nie dzielił łoża z kobietą taką jak 

Mimi. Z kobietą, która byłaby jedną wielką tajemnicą. Przyglądał się jej teraz w 

szarym świetle przedświtu. Spała wyczerpana całą nocą miłosnych ćwiczeń. 

Poznał każdy cal jej ciała i nadal nie wiedział o niej nic ponad to, co ono mu 

opowiedziało. A opowiedziało, że lubi mocny, pewny uścisk, że lubi, kiedy z nią się 

droczyć, acz do czasu. Że lubi długie, zapierające dech w piersiach pocałunki. Że 

była dziewicą i że jest pojętną uczennicą. Tak pojętną, że gotowa by go zamęczyć na 

śmierć, gdyby nie miał się na baczności. Że lubi jego ciało i że mu ufa. No, może 

nie do końca, poprawił się w myślach. Miała swoje sekrety, mnóstwo sekretów, ale 

kiedy powiedziała mu, że szuka dawno zaginionego brata, skruszyła mur obronny, 

za którym się przed nią chował. A kiedy stwierdziła, że jest do niczego, wiedział 

już, że musi jej dowieść, jak bardzo się myli. Nigdy jeszcze nie spotkał nikogo, kto 

tak bardzo nie wierzyłby w siebie i tak potrzebował słów otuchy jak Mimi. 

Musiała pochodzić z bogatej rodziny. Tak ją rozpieszczano i tak pilnie 

strzeżono, że czuła się zagubiona w realnym świecie. Być może o to właśnie 

chodziło. Rodzina chciała mieć gwarancję, że Mimi nie wpadnie w kłopoty. Cóż, 

wyglądało na to, że nadrabiała teraz ze wszystkich sił braki w praktycznej edukacji, 

której jej poskąpiono. 

Tak czy inaczej, nie zostanie z nim długo. 

Wiedział, że musi mieć się na baczności. To, że znalazła się w jego łóżku, nie 

znaczyło jeszcze, że trafiła do serca. Wniosła w jego dom wiele życia, radości, miło 

było mieć ją blisko. Może nawet pomoże jej odnaleźć brata, ale to wszystko. W 

jakimś momencie rozstaną się i każde pójdzie w swoją stronę, pozostawiając po 

sobie ciepłe wspomnienia. 

R S

background image

 

 

70 

Lindsey i Katie na dobre wróciły do rodziców i prawie nie pojawiały się na 

ranczu. Nie mając nic lepszego do roboty, Michelina skupiła się na przygotowaniach 

do festynu. Brakowało jej dziewczynek, ale jeszcze bardziej brakowało jej Jareda, 

kiedy wychodził na długie godziny z domu. 

Pozostawiona sama sobie oddawała się ponurym rozmyślaniom. Przed oczami 

stawały jej pełne dezaprobaty twarze matki i braci. Nic nie zdziałała, poniosła 

klęskę, nie udało się jej odnaleźć Jacka. Nie zaimponuje raczej rodzinie 

umiejętnością zmieniania pieluch, tym bardziej całkiem udatną utratą dziewictwa. 

Tego ostatniego wyczynu nie uda się ukryć. Jej książęce ciało było poddawane 

regularnym badaniom. 

Niedobrze się jej robiło na myśl o powrocie do Marceau. Matka będzie 

wściekła, bracia oburzeni. Nie chciała wracać, ale nie miała innego wyjścia. 

Z Jaredem czuła się bezpiecznie, przy nim zaczynała rozumieć, co znaczy być 

normalnym człowiekiem. Nigdy nie spotkała nikogo tak dobrego, tak mądrego i 

wielkodusznego jak on. Nigdy nie spotkała i czuła, że nigdy już nie spotka. Gdyby 

jednak Jared wiedział, z kim naprawdę ma do czynienia, nawet by na nią nie 

spojrzał. Im dłużej trwała jej maskarada, tym bardziej czuła się schwytana w 

potrzask. Prędzej czy później musiała wydarzyć się katastrofa. 

Wydarzyła się pewnego wieczoru, kiedy Jared wśród gorących pocałunków 

zaniósł ją do swojej sypialni i zamiast położyć na łóżku, postawił na środku pokoju. 

- Zanim przejdziemy do dalszych miłosnych zatrudnień - tak powiedział - 

zechciej mi odpowiedzieć na jedno pytanie. 

Ledwie to powiedział, Michelina zobaczyła swój diadem leżący na komodzie. 

- Leo przytargał mi to dzisiaj, kiedy wróciłem do domu. Nie wygląda na mój 

klejnot. - Podsunął jej diadem pod nos i wpił w nią spojrzenie. - Możesz mi powie-

dzieć, co to takiego? 

R S

background image

 

 

71 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Poczuła kompletną pustkę w głowie. 

- To... ehm... tego... 

- Tak? - Jared czekał, aż wydusi z siebie wyjaśnienie. 

- To takie... akcesorium - bąknęła. - Jak kapelusz. 

- Kapelusz - powtórzył Jared z niejakim powątpiewaniem. 

- Właśnie. Dodatek do... stroju wieczorowego - uśmiechnęła się z wysiłkiem, 

starając się zapanować nad przerażeniem. - Nosi się na przyjęciach. 

- Na przyjęciach. No proszę. - Jared pokiwał głową. - Jakoś nigdy, u żadnej 

damy, na żadnym przyjęciu nie widziałem czegoś podobnego. 

Tu Michelina nie miała nic do powiedzenia. 

- O ile wiem, kobiety noszą diademy z trzech powodów. Pierwszy, to 

przynależność do rodziny panującej. 

Michelina wstrzymała oddech na te słowa. 

- Zdarza ci się mówić z dość nietypowym akcentem, lubisz przy tym wydawać 

rozkazy, ale gdybyś rzeczywiście pochodziła z rodziny panującej, nie zdzierżyłabyś 

ani dnia z moimi siostrzenicami, zatem tę możliwość możemy raczej wykluczyć. - 

Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - Drugi powód, dla którego kobieta nakłada dia-

dem, to ślub. Diadem ładnie dopełnia stroju panny młodej, prawda? 

Michelina pokręciła głową. Jared trzymał w ręku całkiem zwykły diadem, 

„diadem na co dzień", by tak rzec, klejnot wręcz banalny. Ten, w którym pójdzie do 

ślubu, będzie robiony na zamówienie i będzie o wiele strojniejszy. 

- Nie byłam, nie jestem i w najbliższej przyszłości nie planuję być panną 

młodą. 

- Pozostaje nam zatem trzecia możliwość. Królowa piękności. Królowe 

piękności noszą diademy - stwierdził, przesuwając palcem po perłach i brylantach. 

R S

background image

 

 

72 

On patrzył na nią wyczekująco, ona na niego bez wyrazu. Wreszcie, po długiej 

chwili dotarło do niej: Jared doszedł do wniosku, że jest królową piękności. Nieby-

wałe, po prostu niebywałe. Omal nie wybuchnęła histerycznym śmiechem. Tyle 

wysiłku kosztowało ją zapanowanie nad nagłą wesołością, że łzy napłynęły jej do 

oczu. 

- Nie wiem, co powiedzieć. 

- Nie zaprzeczaj - nasrożył się. 

Nie chciała go okłamywać, ale też nie spieszyła się z wyjawieniem prawdy. 

- Nie zaprzeczam, że uciekam przed własnym wizerunkiem. - Wybrała drogę 

pośrednią. 

- Pięknym wizerunkiem? To wszystko? 

- Mniej więcej - przytaknęła. 

Jared odłożył diadem na łóżko i wziął Michelinę w ramiona. 

- Jesteś piękna, ale obydwoje wiemy, że uroda nie jest twoją jedyną zaletą. 

Słowa Jareda sprawiły, że poczuła się jednocześnie wspaniale i podle. Nikt 

nigdy nie wyraził jeszcze tak szczerze i po prostu takiej wiary w nią. Nikt jeszcze ni-

gdy nie powiedział jej prosto w oczy, że jest coś warta. Tak, Jared w nią wierzył. 

Jego wiara dodawała jej sił. Przy nim gotowa była pokonać każdą trudność, zdobyć 

się na każdy wysiłek. 

Z drugiej strony czuła się jak ostatni podlec. Jared w nią wierzył, więc 

zasługiwał na prawdę. Nie powinna go okłamywać. Już miała wyznać mu wszystko, 

ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Bała się. Gdyby usłyszał, kim jest, na 

pewno odsunąłby się od niej, spojrzał na nią zupełnie inaczej, a tego by nie zniosła. 

Nie domyślał się nawet, jak rozpaczliwie potrzebowała tego, co jej 

ofiarowywał. Była bogata, była utytułowana, a przecież przez całe życie brakowało 

jej tego najważniejszego. On jej to dał. 

- Dziękuję - powiedziała, czując, że zbiera się jej na płacz. 

- Za co? 

R S

background image

 

 

73 

- Po prostu dziękuję - powtórzyła i pocałowała go w usta.  

Później, kiedy już dowiedział się, kim naprawdę jest, kiedy odwrócił się od 

niej w gniewie, pełen żalu, że go zwiodła, modliła się, by wspomniał na tę właśnie 

chwilę. Ona zapamiętała ją na zawsze. 

 

Kilka dni później miał odbyć się doroczny festyn. Mimi doglądała ostatnich 

przygotowań z absolutnym spokojem. Wszystko miała pod kontrolą, nad wszystkim 

panowała. Jared patrzył na nią z podziwem. Większość kobiet umierałaby zapewne 

ze zdenerwowania, organizując imprezę dla kilkuset osób, ale nie Mimi. Mimi była 

nieporuszona. 

Bał się, ile będzie go kosztować tak ogromne przyjęcie, ale Mimi znalazła 

sponsorów gotowych pokryć wszystkie wydatki, dostarczyć jedzenie i napoje. Miała 

dar zjednywania sobie ludzi. Ci, do których się zwracała, czuli się zaszczyceni, że 

mogą mieć swój udział w organizowaniu święta. 

Dla każdego miała dobre słowo, każdego potrafiła docenić. Z wyjątkiem 

samej siebie. 

W dniu święta Jared zauważył, z jakim uporem unika reportera lokalnej 

gazety. Kiedy chłopak się wreszcie do niej zbliżył, po prostu uciekła. 

Jared znalazł ją schowaną za oborą, dyszącą, prawie nieprzytomną z 

przerażenia. 

- Może jednak powinienem był zgodzić się na szampana - zażartował. - Roger 

jest zupełnie niegroźny. 

Mimi pokręciła głową. 

- Jest bardzo groźny... Uzbrojony... Ma kamerę. Jesteś burmistrzem, możesz 

go stąd usunąć? 

Jared parsknął śmiechem. 

- Mowy nie ma. To jedno z niewielu lokalnych wydarzeń, o których da się coś 

napisać. Dla tego biedaka materiał roku. 

R S

background image

 

 

74 

- Rozbij ten jego przeklęty aparat, błagam.  

Prośba była śmieszna w swej absurdalności, ale Jared już się nie śmiał; Mimi 

mówiła najpoważniej w świecie. 

- Nasza gazeta ma zaledwie kilka tysięcy nakładu. - Serce mu się ściskało na 

widok zatrwożonej miny Mimi. - To nie „New York Times", księżniczko. 

Podniosła dłoń do gardła, wzięła głęboki oddech. 

- Wiem, wiem, ale... - kolejny głęboki oddech, desperacka walka z 

rozedrganymi nerwami. - Ty nie rozumiesz. Ja po prostu... - pokręciła głową - chcę 

pozostać w cieniu. Bardzo cię proszę, zrób coś, żeby ten człowiek zostawił mnie w 

spokoju. - Cofnęła się, gotowa dać drapaka, ale Jared chwycił ją za rękę i przeraził 

się. 

- Mimi, masz lodowate ręce. 

Natychmiast się opanowała, pozbierała. Jared patrzył zdumiony, jak na jego 

oczach dokonuje się godna podziwu zmiana. Uśmiechnęła się zalotnie, 

wyprostowała. Niemal dał się nabrać. 

- Naprawdę zimne? Może w takim razie rozgrzejesz mnie, jak już się ten 

zamęt skończy? - Wspięła się na palce i musnęła wargi Jareda pocałunkiem. - 

Wybacz, muszę sprawdzić, jak idzie loteria książkowa. Ciao

I zniknęła niby mgła ulotna, zostawiając go z niejasnym poczuciem, że 

przecież powinien jej bronić. Wydawała się taka krucha, delikatna, podatna na 

zranienie. Nie mógł dopuścić, by stała się jej jakaś krzywda. Diabli go brali na myśl, 

że Mimi coś może grozić i że on nie zdołałby uchronić jej przed złem. 

- Jared. - Znajomy głos szwagra wyrwał go z zadumy. - Jared - powtórzył 

Bob. Ciągle jeszcze kulał po feralnym wypadku samochodowym. - Co prawda już ci 

dziękowałem, niemniej... 

Jared uniósł dłoń. 

R S

background image

 

 

75 

- Daj spokój. Rzeczywiście dziękowałeś, Bóg raczy wiedzieć, ile razy. 

Wystarczy. Cieszę się, że mogłem choć trochę pomóc, ale to Mimi głównie 

zajmowała się dziewczynkami i jej w pierwszym rzędzie należą się podziękowania. 

Bob uśmiechnął się szeroko. 

- Cały czas tylko o niej mówią. Że jest księżniczką i że pozwalała im nakładać 

swoją koronę. A właściwie skąd ona pochodzi? 

- Gdzieś ze wschodu - odparł Jared, cytując mglistą informację, której 

udzieliła mu sama Mimi.  

Irytowało go, że nie wie o niej nic więcej. Znał każdy cal jej ciała, ale reszta 

pozostawała tajemnicą. 

Rozmawiał chwilę z Bobem o tym i owym, potem do konwersacji włączył się 

ranczer z sąsiedztwa, członek rady hrabstwa. Gratulował Jaredowi niezwykle udanej 

imprezy, usiłował namówić go, by zgodził się przyjąć na stałe stanowisko 

burmistrza. Jared stanowczo pokręcił głową. Miał właśnie wyartykułować pełnym 

zdaniem swoją bezapelacyjną odmowę, gdy jego uwagę zwróciło jakieś zamieszanie 

na brzegu jeziora. 

Spojrzał w tamtą stronę i zdążył jeszcze zobaczyć kobiecą sylwetkę w różowej 

bluzce i niebieskich dżinsach. Dziewczyna z rozwianym włosem przebiegła po 

pomoście i skoczyła do wody. 

Serce mu na moment stanęło. Struchlał. Kiedy zrozumiał, co się stało, nogi 

same go poniosły w stronę jeziora. Biegł jak oszalały. 

- Co u diabła...? - Biegł co tchu w piersiach.  

Dlaczego Mimi, u diaska, skoczyła do jeziora? Bała się przecież wody. 

Pamiętał, jak musiał ją namawiać na kąpiel, kiedy wybrali się z dziewczynkami na 

piknik. Tłum gapiów, który zebrał się na brzegu, zasłaniał mu widok. Mrucząc 

„przepraszam, przepraszam" i torując sobie drogę łokciami, przepchnął się przez 

ciżbę. 

R S

background image

 

 

76 

Zobaczył wreszcie Mimi: jedną ręką trzymała się drabinki pomostu, drugą 

przyciskała do piersi kilkuletniego chłopca. Odetchnął z ulgą. Katem oka dojrzał, że 

Roger Johnson w reporterskim podnieceniu pstryka zdjęcie za zdjęciem. Jared wcale 

mu się nie dziwił. Dla chłopaka takie wydarzenie to prawdziwa gratka. Lokalna 

sensacja, jaka zdarza się raz na kilka lat, jeśli w ogóle. Gdyby jednak Mimi 

zobaczyła, że Roger ją fotografuje, gotowa się utopić. 

Jared podjął błyskawiczną decyzję. Zaszedł gorliwego reportera od tyłu, 

klepnął go w ramię i bez słowa wyjął mu aparat z ręki. 

Osłupiały Roger szeroko otworzył oczy. 

- Co robisz? To moje najlepsze zdjęcia. Nigdy jeszcze nie udało mi się 

uchwycić tak efektownej sceny. Mógłbym je zgłosić do jakiegoś konkursu i na 

pewno zdobyłbym nagrodę. 

- Przykro mi. Musisz uszanować skromność Mimi. W wodzie jej bluzka 

zrobiła się zupełnie przezroczysta. 

- Co tam, mogę to wykadrować albo obrobię tak zdjęcia na komputerze, że nic 

nie będzie widać - nie ustępował Roger. 

- Nie. 

- Nie? To pogwałcenie Pierwszej Poprawki do Konstytucji, Jared. Możemy 

pozbawić cię stanowiska! 

- Ależ pozbawcie, o niczym innym nie marzę - ucieszył się Jared. - Może 

zająłbyś moje miejsce? 

- To nie fair, Jared. 

- Coś ci powiem. Zachowam ten film, nie zniszczę go. Niech Mimi sama 

zadecyduje. 

Reporter skrzywił się żałośnie. 

- Jakeś taki mądry, to powiedz mi, co mam dać w to miejsce? 

Jared wzruszył ramionami. 

R S

background image

 

 

77 

- Nie wiem - rzucił obojętnym tonem. - Romeo jest bardzo fotogeniczny. - 

Ściskając aparat w dłoni, zaczął się przepychać przez tłum. - Czy ktoś ma ręcznik 

albo pled? - zawołał i wciśnięto mu do ręki dwa dziecięce kocyki. Wszedł na 

pomost i podał jeden kobiecie, która właśnie odbierała od Mimi podtopionego 

brzdąca. 

Ona sama ciągle tkwiła w wodzie, uczepiona drabinki. Jaredowi serce się 

ścisnęło na ten widok. Przyklęknął, nachylił się i wyciągnął rękę. 

- Wychodź, maleńka. - Ich spojrzenia spotkały się, Mimi chwyciła dłoń Jareda 

i było w tym geście tyle ufności, że serce ścisnęło mu się ponownie. Kiedy wyciąg-

nął już Mimi na pomost, zarzucił jej kocyk na ramiona i wyprowadził z tłumu 

gapiów. 

- Chwileczkę! - zawołała kobieta. - Nie zdążyłam nawet pani podziękować. 

Jared zatrzymał się niechętnie, czekając, aż podejdzie do nich młoda mama z 

synkiem na ręku. Rozpoznał ją natychmiast. 

- Mimi, to Susan Caroll. 

W oczach Susan zalśniły łzy. 

- Nie wiem, co powiedzieć. Zostawiłam małego pod opieką siostrzenicy, 

byłam pewna, że potrafi go upilnować. Czuję się okropnie. To cud, że go pani 

zauważyła na pomoście. 

- Dzieci w tym wieku są strasznie ruchliwe i wszystkiego ciekawe - 

powiedziała Mimi. - Cieszę się, że mogłam pomóc. 

- Bardzo dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś się stało. Już nigdy 

nie pozwolę mu zbliżyć się do wody, chyba że będę tuż obok. 

- Bardzo słusznie - pochwalił Jared. W ich stronę ciągnął już cały tłum znad 

jeziora. - Mimi musi iść do domu się przebrać - rzucił pospiesznie, chcąc skończyć 

rozmowę. 

Susan kiwnęła głową i Jared z Mimi ruszyli w stronę domu. 

R S

background image

 

 

78 

- Dziękuję - szepnęła Mimi bez tchu. - Własnym oczom nie mogłam uwierzyć, 

kiedy zobaczyłam tego brzdąca na pomoście, samopas, bez niczyjej opieki. 

Chciałam krzyknąć, ostrzec go, ale byłam tak przerażona, że nie mogłam dobyć 

głosu. 

Jared zgadywał, że Mimi na widok chłopca przypomniała się zapewne 

tragiczna historia jej brata. 

- Wspaniale się zachowałaś. Susan miała więcej szczęścia niż rozumu, że 

znalazłaś się we właściwym miejscu o właściwej porze. 

Mimi potknęła się i Jared chwycił ją na ręce. 

- To chore - westchnęła, obejmując go za szyję. - Niby nic wielkiego, żaden 

wysiłek, a nogi mam jak z waty. 

- Nieprawda, to była poważna sprawa. Ten berbeć mógł się utopić. Problem 

tylko w tym, że właśnie zostałaś bohaterką całego hrabstwa. 

Spojrzała Jaredowi w oczy, jeszcze nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi, 

wreszcie dostrzegła przewieszony przez ramię aparat. Dotknęła ostrożnie 

skórzanego paska. 

- Zabrałeś go temu reporterowi?  

Jared skinął głową. 

- Nie mogłam pozwolić, żeby ten mały się utopił. 

- Nie, nie mogłaś pozwolić, żeby ten mały się utopił. Zachowałaś się 

wspaniale - powtórzył Jared. 

- Moglibyśmy odpocząć chwilę? - poprosiła. - W głowie mi się kręci. 

Jared zatrzymał się między drzewami, przytulił Mimi mocno do siebie. Nigdy 

chyba jeszcze nie czuł takiej potrzeby otoczenia kogoś opieką, jak w tej chwili. 

- Jesteś cały mokry - powiedziała Mimi, wbrew swojej uwadze garnąc się do 

Jareda. 

- Myślisz, że coś sobie z tego robię? - Jared miał tak zdławiony głos, że ledwie 

mógł mówić. 

R S

background image

 

 

79 

Mimi ukryła twarz na jego ramieniu. 

- Dzięki Bogu nie. 

- Chcesz zostać w domu czy przebierzesz się i z powrotem dołączysz do 

gości? A może chcesz gdzieś jechać? Któryś z moich ludzi może cię zawieźć, dokąd 

zapragniesz - Jaredowi przychodziły do głowy rozmaite scenariusze. 

Mimi westchnęła głośno. 

- Nie chcę teraz o niczym myśleć. Chcę tylko, żebyś mnie pocałował. 

- Da się zrobić - mruknął Jared i zamknął jej usta pocałunkiem. 

Przez resztę festynu Mimi starała się trzymać na uboczu i nie przyciągać 

uwagi gości. Jednak w jej przypadku było to rzeczą niemal niewykonalną. W 

przeciwsłonecznych okularach przysłaniających niezwykłe, srebrne oczy, z włosami 

ściągniętymi w koński ogon, w czarnym T-shircie i dżinsach nadal emanowała 

pięknem i elegancją. Mężczyźni prześcigali się, by jej usłużyć, kobiety patrzyły na 

nią zafascynowane jej wyrafinowaniem. Była chodzącą reklamą tego, co jest 

obiektem męskich westchnień i wcieleniem kobiecych pragnień. 

Kiedy goście opuścili już ranczo, kiedy sprzątnięto stoły w ogrodach, opadła 

bez sił na kanapę, mówiąc sobie, że tylko chwilę odpocznie. W godzinę później 

spała tak głębokim snem, że dom mógłby się jej zawalić na głowę i nawet to by jej 

nie obudziło. 

Jared, niespokojny, stroskany, próbował zająć się papierkową robotą. 

Wreszcie rzucił swoje zajęcie i zdecydował się zadzwonić do Jacka Ravena. 

- Telefon od ciebie to prawdziwy zaszczyt. Ciekawe, co się stało, że 

dzwonisz? - Jack gadał jak najęty, nie czekając na wyjaśnienia. - Żenisz się? Chcesz 

urządzić u mnie wesele? 

Jared wzniósł oczy do nieba. Jack zawsze myślał o interesach. Wszystko 

kojarzyło mu się z pieniędzmi i wszystko do nich sprowadzał. 

- Zapomnij o weselu. Potrzebuję twojej przysługi. Ktoś z moich przyjaciół 

poszukuje niejakiego Jacka Ravena. Masz może krewnego o tym imieniu? 

R S

background image

 

 

80 

Jack zaniósł się serdecznym, tubalnym śmiechem. 

- Ze dwudziestu pięciu. Jestem Grekiem. Połowa moich kuzynów ma na imię 

Nick, druga Jack. Ile lat ma mieć ten Jack, którego szuka twój przyjaciel? Co to za 

przyjaciel? 

- Ściśle mówiąc nie przyjaciel, tylko przyjaciółka - wyjaśnił Jared z 

ociąganiem. 

- Jest w ciąży? 

- Nie, nie jest w ciąży. Ten, kogo szuka, ma około trzydziestki. 

- Pozostaje nam pięciu kandydatów. Kuzyn Jack w Bostonie. Następny w 

Roanoke, w Wirginii. Dwóch w Chicago. I wreszcie ostatni, w Denver. Samotnik, 

odludek. Zajmuje się nieruchomościami, zbił fortunę. Nie pokazuje się na zjazdach 

rodzinnych. Ma strasznie dziwne oczy. Jack z Bostonu, okropny babiarz i... 

- Powiadasz, że ma dziwne oczy? - Jareda nie interesowały erotyczne podboje 

Jacka z Bostonu. 

Jack zamilkł na moment. 

- No dziwne - podjął. - Bardzo jasne, prawie srebrne. Jared pomyślał o 

niezwykłych, srebrnych oczach Mimi i już wiedział, że trafił na właściwy trop. 

- Dzięki - rzucił do słuchawki. - Powiedz mi jeszcze, gdzie dokładnie w 

Denver znajdę twojego Jacka? 

Michelina spała jak suseł aż do rana, następnego dnia po południu, ku 

własnemu zaskoczeniu, znowu ucięła sobie drzemkę. Wieczorem Jared uparł się na 

kolejną lekcję fechtunku. Zgodziła się, ale wyczuwała jakieś dziwne napięcie. Po raz 

kolejny uświadamiała sobie, właściwie nigdy o tym nie zapominała, że czas biegnie 

i że niedługo przyjdzie jej pożegnać się z Jaredem. Nic jej już nie zatrzymywało na 

ranczu. Jared też zapewne o tym myślał, chociaż nie poruszał tematu. 

Atmosfera była tak gęsta, że niemal chwytała za gardło, dusiła, 

uniemożliwiała oddychanie. W połowie sparringu Jared chwycił jej floret i razem ze 

swoim rzucił w kąt, po czym ujął twarz Mimi w dłonie i zaczął całować. Ubrania 

R S

background image

 

 

81 

pofrunęły na podłogę. Kochali się najpierw w salce, na planszy, potem zaniósł ją na 

górę do łóżka. Zmęczeni miłosnymi wyczynami usnęli spleceni ze sobą. 

Kiedy Michelina się obudziła, Jared nie spał. Leżał oparty na łokciu i 

wpatrywał się w nią. Podniosła dłoń i przesunęła po jego policzku. Chciała 

zapamiętać każdy rys. Każdy rys tej twarzy i to poczucie bezpieczeństwa, którego 

zaznawała w ramionach Jareda. 

Odgarnął kosmyk włosów w jej czoła. 

- Spakuj torbę. Dzisiaj po południu jedziemy do Denver. 

Michelina poczuła bolesny ucisk w gardle. Do Denver? Czyżby Jared chciał 

się jej pozbyć? 

- Po co? - spytała ostrożnie. 

- Znalazłem jeszcze jednego Jacka Ravena. 

- Jakim sposobem? - zdumiała się. 

- Rozmawiałem z naszym restauratorem. Okazuje się, że ma kuzyna o tym 

samym imieniu. Facet mieszka w Denver. Podobno ma takie same oczy jak ty. 

Michelina usiadła gwałtownie. 

- Co takiego? Co o nim wiesz? Ile ma lat? Skąd wiesz, że ma moje oczy? 

Dlaczego...? 

Jared położył jej palec na ustach, tamując potok pytań. 

- Niewiele wiem. To, co wiem, opowiem ci w drodze. Teraz muszę zająć się 

robotą, żeby po południu wyrwać się z rancza. To nic pewnego, zaledwie trop, ale 

ten nasz Jack ma około trzydziestki, czyli jest w wieku twojego brata, no i oczy. 

Rzadko się spotyka takie oczy jak twoje. 

Michelinie serce waliło jak oszalałe. 

- Och, Jared. Byłoby cudownie, gdyby się okazało, że to naprawdę mój brat. 

Po prostu cudownie! Ja go zupełnie nie pamiętam. Nawet jeśli jako dziecko go wi-

działam, to nic nie pamiętam. Znam go tylko ze zdjęć. Gdyby to był on! - Głos się 

jej załamał, do oczu napłynęły łzy. - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. 

R S

background image

 

 

82 

- Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. Nie chcę, żebyś przeżywała potem 

rozczarowanie. Powtarzam, to tylko trop, wielka niewiadoma. - Przestrzegał Mimi, 

ale sam całym sercem pragnął, by odnalazła brata. 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Biuro Jacka Ravena w Denver z pewnością nie było miejscem, do którego 

wpada się ot, tak sobie. Nim dotarli na poziom penthouse'u, Michelina zaczęła się 

zastanawiać, czy Raven Enterprises nie zatrudnia przypadkiem większej liczby 

portierów niż rodzina panująca w Marceau. Dzięki Bogu, Jared znał kogoś, kto 

pomógł im pokonać kilka pierwszych barier. 

- Byliście państwo umówieni? - spytała kobieta za biurkiem, kiedy Jared podał 

ich nazwiska. 

- Nie - odpowiedziała Michelina licho wie który już raz na pytanie licho wie 

której już urzędniczki. 

- Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś na temat inwestycji pana Ravena w 

Kostaryce - wyrecytował gładko Jared. 

- My? - Michelina spojrzała na Jareda. 

- Oczywiście. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym po obejrzeniu 

przedsięwzięć budowlanych w Arizonie? 

- Och, prawda... - zorientowawszy się, na czym polega fortel, Michelina 

skwapliwie skinęła głową. - Oglądaliśmy tak wiele, że zapomniałam, czy chodzi o 

Meksyk, czy o Kostarykę. 

- Mamy świetnych doradców, którzy mogą państwu pomóc - zasugerowała 

sekretarka. 

- Wolimy zobaczyć się z panem Ravenem - powiedział Jared tonem nie 

znoszącym sprzeciwu. 

R S

background image

 

 

83 

Urzędniczka westchnęła i nacisnęła guzik interkomu.  

- Panno Dean, mam tu potencjalnych inwestorów, pana McNeila i pannę 

Deerman. Nalegają na spotkanie z panem Ravenem. - Po chwili rozmowy skinęła 

głową. - Przyjmie państwa osobista asystentka pana Ravena. 

- Ale... - Zdetonowana obrotem sprawy Michelina omal nie tupnęła nogą. 

Jared ścisnął jej dłoń i wyszeptał do ucha: 

- Nie skończy się na jednej wizycie, bądź spokojna. Tylko nie naciskajmy za 

bardzo, bo więcej nie wpuszczą nas za próg. 

Michelina posłusznie umilkła, choć wiele ją to kosztowało. Po chwili w 

recepcji pojawiła się ubrana w klasyczny kostium młoda kobieta i wyciągnęła rękę. 

- Witam. Jestem Haley Dean. Proszę do mego biura. Może będę mogła służyć 

pomocą. 

- Dziękujemy. - Michelina była pod wrażeniem chłodu emanującego od tej 

kobiety. Weszli do wnętrza utrzymanego w tonacji błękitów chłodnych i jasnych jak 

tonie oceanu otaczające Marceau. 

- Proszę siadać. Jeśli dobrze zrozumiałam, interesujecie się państwo 

projektem, który realizujemy w Kostaryce? - spytała panna Dean, wyjmując z 

szuflady plik folderów. - To są prospekty. Z przyjemnością odpowiem na państwa 

pytania. 

- Doceniam pani życzliwość, jestem pewien, że zna pani świetnie szczegóły 

spraw, ale wolałbym rozmawiać osobiście z osobą, która pociąga za wszystkie 

sznurki. Taki kaprys - powiedział Jared, sadowiąc się w miękkim fotelu. - Czy 

moglibyśmy widzieć się z Jackiem Ravenem? 

- Dziś to niemożliwe, chyba że zabukujecie państwo bilety na lot 

międzynarodowy - uśmiechnęła się Haley Dean. 

- Nie ma go w Denver? - Michelina poczuła ogromne rozczarowanie. 

- Niestety, bardzo mi przykro. To bardzo zajęty człowiek. Czasem mam 

wrażenie, że gros swego czasu poświęca przekładaniu spotkań. 

R S

background image

 

 

84 

Michelina nie potrafiła ukryć zawodu. Tak bardzo liczyła na spotkanie z 

Ravenem, już się do niego psychicznie przygotowała, już zdawało się na 

wyciągnięcie ręki, a tu masz; wyjechał, jest nieuchwytny, możecie państwo 

zabukować bilety na samolot... Rozejrzała się po pokoju. 

- Kiedy pan Raven wraca do Denver? 

- Cóż, zazwyczaj spędza w biurze dwa, trzy dni w tygodniu, chyba że musi 

nagle wyjechać. To właśnie zdarzyło się dzisiaj. - Haley Gean uśmiechnęła się i 

puknęła w klawisze stojącego na biurku laptopa. - Najbliższy termin, jaki mogę 

zaproponować, przypada za dwa miesiące. 

- Nie możemy czekać tak długo - zaprotestowała Michelina. 

Jack uspokajająco poklepał ją po dłoni. 

- Jest pani pewna, że wcześniej nic nie da się zrobić? Może moglibyśmy 

spotkać się z nim gdzieś indziej? 

Michelina spojrzała na wiszącą na ścianie plakietkę organizacji charytatywnej 

i coś jej zaświtało w głowie. 

- Chyba spotkałam Jacka wcześniej. Na imprezie charytatywnej. 

Haley Dean zawahała się, stała się jakby mniej wylewna. 

- Doprawdy? Gdzie? 

- W Nowym Jorku - Michelina strzeliła na chybił trafił. 

Asystentka przyjrzała się badawczo gościom. 

- Dam Jackowi państwa numery, kiedy wróci. Być może będzie mógł przyjąć 

was wcześniej. 

Michelina zmieszała się. 

- Wątpię, czy mnie zapamiętał. Tyle było tam ludzi... - Nie było to do końca 

kłamstwo, tyle że nie chodziło o imprezę charytatywną, ale o jej uroczysty chrzest. 

- Myślę, że pani się nie docenia. Jest pani tak piękna, że łatwo ją zapamiętać, 

raz zobaczywszy. 

R S

background image

 

 

85 

Michelina spojrzała w oczy Haley Dean i zrozumiała, że asystentka traktuje ją 

nieco protekcjonalnie. W spojrzeniu Haley było coś jeszcze: gdy chodziło o szefa, 

zmieniała się w tygrysicę. Prawdopodobnie kochała się w nim. Lepiej nie robić 

sobie z niej wroga. 

- Cóż, kochanie - zwróciła się do Jareda, starając się zachować kamienną 

twarz i udając, że nie widzi jego zdumionej miny. - Nie mamy wyjścia, musimy 

zdać się na łaskę pani Dean. 

- Panny - padło sprostowanie. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale muszą 

państwo zrozumieć, że pan Raven nie ma czasu na osobiste spotkania albo, inaczej 

mówiąc, ma go bardzo niewiele. 

Czy on ma takie same oczy jak ja? Czy to możliwe, że jest moim bratem? 

Michelina chciała o to zapytać, lecz bała się zaprzepaścić swoje szanse. 

- Może wieczór w operze poprawi ci nastrój - odezwał się ciepłym tonem 

Jared. Gra Mimi rozbawiła go i napełniła czułością. Doskonale wiedział, ile to 

wszystko dla niej znaczy, wiedział też, że ona wie, że on wie. Wręczył Haley Dean 

wizytówkę. 

- O każdej porze jestem osiągalny pod moim numerem komórkowym. 

Michelina pozwoliła Jaredowi wyprowadzić się z budynku, nie chciała 

naciskać ani błagać, wiedziała, że nic w ten sposób nie zyska. Pomógł jej wsiąść do 

furgonetki, sam zajął miejsce za kierownicą. 

- Kochanie? - powtórzył z niejakim zdziwieniem. Tak nazwała go przecież 

chwilę wcześniej. 

- Musiałam coś zrobić. Haley Dean myśli, że jestem wielbicielką Jacka i mam 

wobec niego tak zwane zamiary. Czuję to. 

- Skąd, u licha, możesz wiedzieć, co na twój temat myśli Haley Dean? 

Michelina wzruszyła ramionami. 

- Kobieca intuicja. Ona się w nim kocha. Wyczytałam to w jej oczach. 

Jaredowi opadła szczęka. 

R S

background image

 

 

86 

- Skąd możesz wiedzieć? - powtórzył bezradnie. 

- Tak po prostu. Spojrzałam jej w oczy i już wiedziałam. Pomyślałam, że 

kiedy zwrócę się do ciebie „kochanie", ona się odpręży i pomoże nam dotrzeć do 

Jacka. Na Boga, chyba łatwiej umówić się z królową niż z tym facetem. 

- A umawiałaś się kiedyś z królową? - spytał, włączając zapłon. 

Już miała potwierdzić, ale ugryzła się w język. 

- Widziałam ją raz, podczas publicznej uroczystości. Wracamy na ranczo? 

Jared pokręcił głową. 

- Nie słuchasz mnie? Idziemy do opery. 

- Naprawdę? Nie udajesz? - była mile zaskoczona.  

Raz jeszcze pokręcił głową, nie spuszczając wzroku z Mimi. 

- Ja jestem prawdziwy. Taki, jakim mnie widzisz. A co z tobą? 

Wyraz jego twarzy przyprawił ją o skurcz żołądka. Niby zadał pytanie 

niedbałym tonem, ale widać było, że naprawdę domaga się odpowiedzi. Już 

wcześniej widywała ten wyraz jego oczu, lecz ignorowała to. Wiedziała, że tak nie 

może być w nieskończoność, rozumiała, że nadejdzie czas, gdy Jared zacznie 

domagać się odpowiedzi. Co wtedy? 

- Wiesz o mnie wszystko, co najważniejsze - zapewniła. - Wiesz nawet to, o 

czym nikt inny nie ma pojęcia. 

- Chcę wiedzieć więcej - znikła gdzieś cała nonszalancja w jego głosie. - Chcę 

wiedzieć, gdzie się urodziłaś. Gdzie mieszka twoja rodzina, czym się zajmuje, jaki 

to ma wpływ na ciebie. 

Zagryzła wargi i wstrzymała oddech. Jared przygarnął ją do siebie. 

- Znam twoje ciało, ale chcę poznać umysł, Mimi. Chcę wiedzieć więcej. 

Poczuła bolesny ucisk w gardle. Też pragnęła, by ją poznał. Chciała 

powiedzieć mu prawdę, ale była tak przerażona... 

- Mimi? 

- Boję się... 

R S

background image

 

 

87 

- Czego? 

- Boję się, że wiedza o moim pochodzeniu odmieni twoje uczucia do mnie. 

Nie mogę znieść tej myśli. 

- Twoja rodzina należy do mafii? - Jared był tak stropiony, że Michelina 

parsknęła śmiechem na widok jego miny. 

- Nie, choć czasami mogą się tak czuć. Są po prostu nieprzystosowani - 

usiłowała odpowiadać na jego pytania tak, by w rzeczywistości nie powiedzieć 

niczego. - Nasza firma rodzinna stawia przed nami wielkie wymagania. Wszyscy 

muszą wnieść swój wkład. 

- Jaki jest twój? 

Michelina znów poczuła skurcz w żołądku. 

- Ja jeszcze nie wniosłam swojego udziału. To kwestia przyszłości. - 

Pomyślała o człowieku, którego kiedyś będzie musiała poślubić, i wróciło tak 

dobrze znane, obmierzłe poczucie osaczenia. 

- Zdaje się, niezbyt radosnej, wnosząc z tonu twojego głosu. 

- Nie mam wyboru. 

Ujął ją pod brodę i spojrzał w oczy 

- Zawsze masz wybór, księżniczko. Nie musi być najlepszy, konsekwencje nie 

zawsze najweselsze, ale zawsze masz wybór. 

W świecie Jareda mogłaby mieć wybór, jej życie mogłoby wyglądać inaczej. 

Mogłaby być kimś więcej niż Malowaną Księżniczką. Michelina od najmłodszych 

lat została nauczona, że najważniejsze są obowiązki wobec rodziny. Rodzinie 

należało się bezwzględne posłuszeństwo. Nie wiedziała, bo i skąd, czy jest 

dostatecznie silna, by wyzwolić się spod kurateli, odciąć się od rodziny. Wiedziała 

tylko jedno: gdyby nawet zdobyła się na radykalny krok, żyłaby w poczuciu winy. 

Być może zdołałaby nawet uwolnić się od rodziny, ale nie uciekłaby przed wy-

rzutami sumienia. 

- Moglibyśmy przestać o tym rozmawiać?  

R S

background image

 

 

88 

Skinął głową, ale i tak wiedziała, że dręczące pytania prędzej czy później 

powrócą. 

Kiedy stwierdziła, że nie ma w co się ubrać do opery, Jared zatrzymał się przy 

Denver's Cherry Creek Mall. Zakupy załatwiła błyskawicznie: suknia, szpilki, 

torebka. Jared był zdumiony. 

Michelina tylko się uśmiechnęła. Sztuka kupowania była jedną z nielicznych 

umiejętności, którą pozwalano jej doskonalić przez całe lata. Po zakupach wynajęli 

apartament w eleganckim, nasyconym atmosferą przeszłości Brown's Palace i 

Michelina natychmiast zaanektowała jedną z wielkich łazienek. Chciała zrobić się 

na bóstwo. Chciała przynajmniej raz - w głębi duszy pragnęła, by to nie był jedyny 

raz - oszołomić Jareda McNeila, rzucić go na kolana swoim wyglądem. 

Kiedy malowała oczy, ze zdumieniem stwierdziła, że ręce jej się trzęsą. Nie 

przypominała sobie, by kiedykolwiek przed spotkaniem z mężczyzną była tak 

podenerwowana. Serce łomotało jak oszalałe. Była na wielu (kto by je zliczył) 

randkach w towarzystwie przyzwoitek, ale to miała być jej pierwsza prawdziwa 

randka, randka z Jaredem. Co za absurd. Przecież byli już kochankami, mimo to 

chciała zrobić na nim wrażenie. Umalowała usta i zaklęła, gdy szminka nieco się 

rozmazała. 

Szczotkując włosy, przyglądała się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Niby 

ta sama osoba, która zaledwie przed kilku tygodniami opuściła Marceau. Zaledwie 

kilka tygodni, a jednak przez ten czas stała się zupełnie, ale to zupełnie innym 

człowiekiem. Wzięła głęboki oddech, wygładziła różową suknię na biodrach i 

wyszła z łazienki. W salonie stanęła twarzą w twarz z Jaredem. 

Niech to... Wpatrywała się w niego zdumiona. Do tej pory widywała go w 

zwykłych ciuchach, dżinsach i... bez niczego. Nie wyobrażała sobie, jak będzie 

wyglądał w czarnym garniturze. Farmer gdzieś zniknął. Stał przed nią 

wyrafinowany, pewny siebie mężczyzna i jego widok pewnie zwaliłby ją z nóg, 

gdyby nie słowa, jakimi ją przywitał. 

R S

background image

 

 

89 

- Dobry Boże - mruknął. - Dość się nabiedziłem, żeby odciągnąć od ciebie 

facetów, kiedy miałaś włosy związane w kucyk, ciemne okulary i dżinsy. Gdybyś w 

takim stroju pokazała się na festynie, wywołałabyś burzę. 

Tak, chciała wywołać burzę, ale w duszy Jareda. 

- Przyjmuję to jako komplement - powiedziała z uśmiechem. - Ty też 

wyglądasz fantastycznie. 

- Spodziewałaś się, że wystąpię w kombinezonie roboczym? 

- Nie wiem, czego się spodziewałam, ale pierwszy raz widzę cię w garniturze 

i... 

- I co? 

- I to, panie McNeil-z-tak-wielkim-ego-że-nawet-nie-próbuje-go-dosięgnąć: 

zapiera mi dech w piersiach. 

- O to chodzi? - zapytał wyraźnie zadowolony z siebie. Pieścił kark i szyję 

Mimi, ich usta w końcu się zetknęły. 

Zatraciła się bez reszty w pocałunku, a jeszcze do tego subtelna woń jego 

wody po goleniu.... Och, tak... Od jego uśmiechu, zapachu, sposobu, w jaki całował, 

od tego można było się uzależnić. 

Jared odstąpił o krok. 

- Musimy iść, inaczej zerwę z ciebie tę suknię. Michelina starła ślady szminki 

z jego twarzy. 

- O której zaczyna się przedstawienie? - spytała, usiłując zapanować nad 

oddechem. 

Jared zaklął pod nosem i popchnął ją lekko w kierunku drzwi. 

- Nie patrz na mnie w ten sposób. 

- W jaki? - z trudem udawało się jej iść prosto. 

- Tak, jakbyś zapraszała mnie, żebym cię wziął, teraz, zaraz, rozebraną albo 

ubraną, wszystko jedno. - Nacisnął przycisk windy. 

R S

background image

 

 

90 

- Lepiej w ogóle na ciebie nie patrzeć. - Michelina weszła do kabiny. - Czytasz 

w moich myślach jak w książce. 

Jared przytulił ją. 

- Przyprawisz mnie kiedyś o śmiertelny zawał. 

- Nie chcę twojej śmierci - zaprotestowała. - Chcę tylko, żebyś poczuł się 

nieco... zakłopotany. 

Pocałował ją znów i tak się zapomnieli, że dopiero kiedy drzwi otworzyły się 

na parterze i gruchnął śmiech czekających na windę, wrócili do rzeczywistości. 

W operze, a wystawiano tego wieczoru Carmen, zajęli miejsca w loży. 

- Całkiem niezłe miejsca - przyznała Michelina. - Cieszę się, że nie muszę z 

nikim tobą się dzielić. Jak ci się udało załatwić lożę w ostatniej chwili? 

Jared wzruszył ramionami. 

- Ma się swoje koneksje. 

Uśmiechnęła się tak, jakby chciała powiedzieć, że „koneksje" nie robią na niej 

wrażenia. 

- Czemu się śmiejesz? 

- Pomyślałam, że jesteś zupełnie inny niż mężczyźni, z którymi się dotąd 

spotykałam. Usiłowali imponować znajomościami, tytułami albo... 

- Wiesz, kim jestem. Ranczerem. To mój tytuł.  

Michelina miała na myśli innego rodzaju tytulaturę, ale nie próbowała go 

poprawiać. 

- Ranczerem i burmistrzem - sprecyzowała. 

- Tymczasowym - Jared westchnął ciężko. - I pod przymusem. 

- Wujek to kolejny z twoich tytułów. Brat.  

Przytaknął. 

- Kochanek - wyszeptała. - Mój kochanek. 

- Mówiłem ci chyba, żebyś nie patrzyła na mnie w ten sposób. 

- Nie mogę patrzeć na ciebie inaczej.  

R S

background image

 

 

91 

Jared zamknął oczy i pokręcił głową. 

- To będzie długa noc. - Usadowił się wygodniej i objął Mimi ramieniem. 

Partie Carmen i Don Joségo śpiewały może i największe światowe sławy 

wokalistyki, ale Jared nie mógł się skupić. Jego uwagę, jego myśli pochłaniała bez 

reszty Mimi. Wciąż miał w uszach jej śmiech, śmiech, który zachodził za skórę i 

trafiał prosto do serca. Lubił, gdy się do niego przytulała: dawała w ten sposób 

dowód bezwarunkowego, absolutnego zaufania. Bezwarunkowego na pewno, ale 

czy absolutnego? Nie ufała mu przecież bezgranicznie, miała swoje tajemnice i ta 

świadomość bardzo go dręczyła. 

Nie potrafił powiedzieć, kiedy to się stało, ale się stało. Zaczęło mu na niej 

zależeć bardziej, niżby tego chciał. Niedobrze. Było pewne jak dwa razy dwa cztery, 

jak to, że w Wyoming dują wichry, że Mimi wyjedzie. Przygnębiała go ta myśl, 

dręczyła, nie dawała spokoju, niczym permanentna niestrawność. 

Czuł instynktownie, że chwila rozstania zbliża się nieuchronnie, że umilknie 

beztroski śmiech, skończą się przekomarzania i nie będzie już miał możliwości 

pokazania jej, do czego jest zdolna i na co zasługuje, jaka jest i jaka potrafi być, jaka 

może być. Fakt, że była jednym utrapieniem i wprowadziła w jego życie nielichy 

chaos, ale równocześnie rozświetliła jego dom, a on wcale nie miał ochoty wracać 

teraz do swojej cichej, spokojnej egzystencji sprzed epoki Mimi. 

Powodowany impulsem znów nachylił wargi do jej ust. 

Zdziwiona, początkowo nie zareagowała, ale wystarczyła chwila, by uległa 

emocjom. Gładził jedwabiste włosy i aksamitną skórę. Ta gładkość... Dotąd nie 

mógł się nadziwić, trwał w ciągłym zdumieniu... Usta Mimi miały smak miodu. 

Puls mu podskoczył, gdy zaczęła harce językiem wokół jego ust. Z żarem 

odwzajemnił pieszczotę. Poczuł, że zaczynają go uwierać spodnie w kroku. 

- Rozpalasz mnie - wyszeptał. 

- Sam zacząłeś - odparowała, ssąc jego wargę. 

R S

background image

 

 

92 

- Myślałem, że zajmie cię spektakl - powiedział, choć sam nie mógł oderwać 

wzroku od jej piersi. 

- Jaki spektakl? - zapytała, rozpinając mu marynarkę.  

Miał wrażenie, że za chwilę oszaleje z pożądania, w jego żyłach nie płynęła 

już krew, ale jakaś wybuchowa mieszanka. Pragnął poznać wszystkie jej lęki i 

sekrety, rozebrać ją tu i teraz, poczuć, jak jej uda oplatają jego biodra. Pragnął w nią 

wejść, zanurzyć się w jej wilgotnej kobiecości. 

Ręka Mimi prześlizgnęła się po jego udzie; z trudem opanował się, by nie 

posadzić jej sobie na kolanach. Z wielkim wysiłkiem oderwał usta od warg Mimi. 

Czuł, że musi natychmiast zaczerpnąć powietrza, wziąć głęboki oddech i 

oprzytomnieć. Zamiast oprzytomnieć zachłysnął się zapachem perfum zmieszanym 

z zapachem pożądania 

- Aresztują nas, jeżeli nie przestaniemy.  

Spojrzała na niego pociemniałymi od hamowanego pragnienia oczami. 

- Nie chcę przestawać. Nigdy nie chcę przestawać. Nigdy, w ogóle i wcale. 

- Nie chcesz obejrzeć przedstawienia do końca? - spytał retorycznie. 

Zaprzeczyła ruchem głowy, nie warto było ponawiać pytania. Wstali i 

pospiesznie wyszli z loży. 

Chłodne powietrze bynajmniej nie ostudziło rozpalonych zmysłów. Krótki 

dystans dzielący ich od hotelu przebyli w milczeniu, trzymając się za ręce. 

Kiedy zamknęły się drzwi windy, a byli jedynymi pasażerami, natychmiast 

spletli się w uścisku. Jared nie potrafił powiedzieć, co nim powoduje. Świadomość, 

że Mimi już za chwilę odda mu się całkowicie, bez reszty? Dzika, pierwotna żądza 

nakazująca posiąść ją tak, jak ona posiadła jego? Jej wargi mówiły o tej samej pasji i 

determinacji, która była i jego udziałem. 

Musnął jej szyję, potem sutek. Zsunęła ramiączko sukni, wystawiając pierś. 

Jared, tak zaproszony, przyparł Mimi do ściany. Reakcja małej różyczki 

R S

background image

 

 

93 

rozkwitającej na wzgórku pod koniuszkiem jego języka przyprawiła go niemal o 

szaleństwo. 

Jęknęła i jeśli Jared miał jeszcze jakieś skrupuły, to wyparowały one niczym 

kropla wody spadająca na rozżarzoną blachę. 

- Jared - wyszeptała błagalnie. 

Kiedy dotarli na swoje piętro, odruchowo osłonił Mimi w mocno pogniecionej 

sukni przed ewentualnymi, przypadkowymi spojrzeniami, poprawił jej garderobę i 

poprowadził do apartamentu. Tylko zamknęli za sobą drzwi i znów przywarli do 

siebie. 

Zdarł z niej ubranie, ona walczyła z guzikami przy jego koszuli. Pomrukiwała 

przy tym i wzdychała w sposób zadziwiająco seksowny, chyba nigdy wcześniej nie 

słyszał czegoś podobnego. Sam wreszcie rozerwał koszulę jednym szarpnięciem. 

Cholerne guziki potoczyły się w końcu po podłodze. 

- Jestem pod wrażeniem - powiedziała Mimi z aprobatą. 

- Motywujesz mnie - mruknął, muskając palcami jej nagą skórę; nikt nigdy nie 

doprowadził go do takiego szaleństwa. 

- Tak się zastanawiam... - wyszeptała. 

Jared miał wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduje. Wziął głęboki oddech. 

- Nad czym się zastanawiasz? - wykrztusił. 

- Zastanawiam się, jak by to było... jak bym to ja była na wierzchu. 

Tak też się stało. 

Jared już po chwili czuł ją na sobie, czuł każdym nerwem, każdą komórką 

ciała; muskały go jej włosy, jej piersi drażniły skórę, a on w podnieceniu całował ją 

i pieścił. Może inny by się tym zadowolił, ale nie Jared. On musiał wziąć wszystko. 

- Nic nie mówisz - szepnęła Mimi. 

- Mózg mi przestał pracować. Wszystko przez ciebie.  

Uśmiechnęła się do niego tym uśmiechem, który tak ujmował go za serce. 

- Robię, co w mojej mocy. Próbuję zwalić cię z nóg. 

R S

background image

 

 

94 

- Duszko, już dawno ci się to udało. - Wpił się w jej usta, zerwał majtki i 

biustonosz, jego slipy też poleciały w kąt. Nawet nie wiedział, kiedy i jak się to 

stało. 

Całowali się i pieścili, Mimi uczyła się jego ciała, aż poczuł, że całkowicie się 

otworzył i że bez reszty należy do niej. Znał swoją siłę, ale przy Mimi i tylko przy 

niej ta siła stawała się czymś zupełnie innym, przeistaczała się, nabierała 

odmiennego charakteru. Przy Mimi wszystkie doznania nabierały nowego, 

wspaniałego smaku. 

Pieściła wargami jego szyję i w absolutnej ciszy dawało się słyszeć jedynie 

przyspieszone oddechy obojga: cisza nabrzmiała namiętnością, donośna cisza 

hucząca w głowie niczym najgłośniejsze salwy. Mimi nie powiedziała na głos, że go 

pragnie, jej ciało o tym mówiło, nie powiedziała, że kocha, wystarczyło, że mówiły 

to jej srebrne oczy. 

Patrzył w te niezwykłe, pełne miłości oczy i wiedział, wiedział z niezachwianą 

pewnością, że nigdy nie będzie już tym samym człowiekiem. 

R S

background image

 

 

95 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Michelina obudziła się wcześnie i wpatrywała się w twarz śpiącego obok niej 

Jareda. Upajające uczucie: jego bliskość i ta miękkość w całym ciele spowodowana 

słodkim snem. Wspominała, jak wczoraj ją posiadł, przypominała sobie na granicy 

snu i jawy, jak ona posiadła jego. 

Serce zabiło mocniej. Kto by przypuścił, że Malowana Księżniczka wywrze 

tak mocne wrażenie na tym mocnym człowieku? Ich seks był czymś daleko więcej 

niż fizycznym aktem. Jakby w obojgu narastała, wzbierała potężna, niepohamowana 

siła, która musiała znaleźć ujście. 

Wszystko przeminie, już wkrótce. Ta niechciana myśl, niczym kropla jadu, 

zmąciła radosny nastrój. Nie mogąc już leżeć spokojnie, wysunęła się ostrożnie z 

łóżka, starając się nie obudzić Jareda. Dziwne, zawsze to on budził się wcześniej, 

otwierał oczy pierwszy. Wyszła z sypialni, włożyła dżinsy i T-shirt. 

Stanęła przy oknie, zapatrzyła się na niemal pustą ulicę i zatopiła w 

rozmyślaniach. Myślała o Jaredzie, o tym, jak wiele jej ofiarował. Nawet nie 

marzyła, że ktoś obdarzy ją takim zaufaniem, że przy kimś poczuje się tak pewnie, 

że otworzy się przed nią tyle możliwości. Chciała mu coś podarować, ale Jared 

niczego nie potrzebował. 

Miał wszystko, na dobra materialne nie zwracał uwagi. Nie należał do tych, 

których rozczuliłby złoty zegarek. Omiotła spojrzeniem pokój i przyszła jej do 

głowy pewna myśl. Odrzuciła ją, lecz pomysł powracał, nie dawał spokoju. 

Jared pewnie uzna to za skrajną głupotę, ale z drugiej strony, kto wie... 

Powodowana impulsem błyskawicznie uporała się z poranną toaletą, wzuła pantofle 

i już była przy windzie. 

R S

background image

 

 

96 

Sklep z upominkami był zamknięty, ale to jej nie powstrzymało. Użyła całego 

uroku i recepcjonista otworzył go specjalnie dla niej. Zapłaciła gotówką i już po 

chwili wracała do windy, ściskając w dłoni trzy róże. 

Zza załomu korytarza doszły ją męskie głosy, ze znajomym cudzoziemskim 

akcentem. Mężczyźni wypytywali o coś recepcjonistę, który przed chwilą obsłużył 

ją w sklepie. W pierwszej chwili zamarła, serce podeszło jej do gardła. Przyczaiła 

się przy ścianie i ostrożnie wyjrzała. 

Nie było najmniejszych wątpliwości. Dwóch ludzi stojących przy kontuarze 

recepcji należało do ochrony pałacu Marceau. Pojawili się tu, by ją zabrać. Odstawić 

marnotrawną księżniczkę tam, gdzie jej miejsce. 

Wszystko się w niej buntowało przeciw tej perspektywie. Usiłowała złapać 

oddech, a trzęsła się tak bardzo, że miała wrażenie, iż to drży podłoga pod jej 

stopami. Ściany zdawały się walić na nią, ogarnęła ją kompletna panika. Pragnęła 

jeszcze zobaczyć Jareda i zniknąć. Dziękowała Bogu, że drzwi windy zasunęły się 

za nią natychmiast. 

W drodze na swoje piętro usiłowała się uspokoić, wąchała róże, by zagłuszyć 

gorycz przepełniającego duszę żalu. Nie była jeszcze gotowa do powrotu. Miesiąc 

już minął, jak zniknęła. Miesiąc to dużo czasu, ale minął nie wiedzieć kiedy. Nie, 

nie była jeszcze gotowa. Wcześniej musi spotkać się z Jackiem Ravenem. Dopiero 

wtedy wróci. 

Usiłowała wymyślić jakieś sensowne wyjaśnienie dla Jareda, ale 

spanikowany, oszołomiony umysł odmawiał posłuszeństwa. Kiedy winda 

zatrzymała się na jej piętrze, poczuła, że oblewa ją zimny pot. 

Jared usłyszał dochodzące zza drzwi głośne westchnienia. Mimi. Słyszał, że 

wychodziła, miał nawet zamiar za nią pójść, ale po namyśle uznał, że widać woli 

być sama, skoro wymknęła się cichaczem. 

Zaciekawiony i zdziwiony wyjrzał na korytarz. Tak, Mimi. Stała na progu, 

ściskając w dłoni kwiaty. 

R S

background image

 

 

97 

- Róże? - zainteresował się. 

- Dla ciebie - wyjaśniła, zatrzaskując za sobą drzwi. 

Patrzył na trzy czerwone kwiaty, wzruszony i jednocześnie zakłopotany 

romantycznym gestem. Usiłował coś powiedzieć. 

- Wiesz, po raz pierwszy... Jeszcze nikt nigdy... cóż... 

- Tak myślałam. Chciałam dać ci coś, czego jeszcze nigdy nie dostałeś. 

- Ależ dałaś - zaprotestował, dotykając delikatnych płatków, jedwabistych jak 

skóra Mimi. - Dałaś mi siebie. 

- Pomyślałam, że to nie wystarczy. 

- Wystarczy w zupełności, niemniej doceniam twój gest. Słodki i wzruszający. 

Dopiero teraz przyjrzał się jej uważniej, dopiero teraz dostrzegł dziwny 

grymas na twarzy i niemal chorobliwą bladość. 

- Co się stało? 

- Nie wiem, jak to powiedzieć - przygryzła wargę i zaczerpnęła tchu. 

Jared poczuł skurcz w żołądku, taki wstęp nie wróżył niczego dobrego. 

- Nie będę mógł ci pomóc, jeśli mi nie powiesz.  

Oczy Mimi zapłonęły gniewem, odgarnęła kosmyk włosów za ucho. 

- Znaleźli mnie. Kiedy zjechałam po kwiaty, zobaczyłam ludzi przysłanych 

przez moją rodzinę. Wiem, że mnie szukają. Lada chwila wjadą na górę albo po 

prostu zaczają się na dole. Jared, nie jestem jeszcze gotowa, żeby wracać. Po prostu 

nie mogę. - Wyglądała jak osaczone zwierzę. 

- Jak ci pomóc? 

- Nie wiem. Sama nie wiem, co robić. Oni muszą wiedzieć, że jestem z tobą, 

inaczej nie wytropiliby mnie tutaj, więc wracać na ranczo nie mogę. Muszę zniknąć, 

ukryję się, równocześnie będę próbować nawiązać kontakt z Jackiem Ravenem. 

- Jedź do Colorado Springs. - Jared z trudem przełykał ślinę. - To niezbyt 

daleko, możesz stamtąd w każdej chwili przyjechać do Denver, a zawsze zyskasz 

trochę czasu. 

R S

background image

 

 

98 

- Będę potrzebowała samochodu... jestem bez grosza - wyszeptała, z trudem 

zbierając myśli. 

Jaredowi stanęła przed oczami jego eks-narzeczona 

Jennifer, ale natychmiast odegnał przykry obraz. Mimi wyglądała, jakby zaraz 

miała się rozpłakać. 

- Dam ci trochę pieniędzy, a jeśli chodzi o samochód, możesz wziąć moją 

furgonetkę. 

Furgonetka... Miał złe przeczucia, ale wolał nie artykułować ich na głos. 

- Naprawdę pożyczysz mi samochód? - spytała zdumiona. 

- Jasne, pod warunkiem, że go zwrócisz. 

- Oczywiście - zapewniła. 

- Coś mi się wydaje, że nadeszła pora, żebyś wreszcie powiedziała mi prawdę 

o swojej rodzinie - zmierzył Mimi surowym spojrzeniem. 

- Muszę, naprawdę muszę? Nie, nie odpowiadaj, wiem, że tak. Zrobisz dla 

mnie coś jeszcze, zanim zacznę opowiadać? 

- Co takiego? - spytał. Zrobiłby dla niej wszystko. Mimi nie wyobrażała sobie 

nawet, na jak wiele gotów był się zdobyć, gdy chodziło o jej osobę. 

- Mógłbyś mnie pocałować? 

Znów powróciły dziwne sensacje. Przed chwilą oddychał już prawie 

normalnie, teraz nie mógł złapać tchu. Scena jak z filmu, kiedy kochankowie mówią 

sobie: żegnaj. Przecież wiedział, że ta chwila musi nadejść, że zbliża się 

nieuchronnie, powtarzał sobie w duchu. Nie spodziewał się jednak, że odczuje to tak 

boleśnie, jakby w jednej chwili jego świat legł w gruzach. Opanował się siłą woli, 

powściągnął emocje 

- Jasne, księżniczko - powiedział, biorąc ją w ramiona.  

Ich pocałunek trwał w nieskończoność, unieważniał wszelkie jutro. Czas się 

zatrzymał. Kto wie, może jutro nigdy nie nadejdzie? Liczyła się chwila obecna, 

R S

background image

 

 

99 

liczyła się słodycz, zmysły, pożądanie i zawarta w tym pożądaniu desperacja. Serce 

waliło mu jak oszalałe. Wreszcie oderwali się od siebie. 

- Chcę zapamiętać tę chwilę, chcę zapamiętać, jak teraz na mnie patrzysz, bo 

już nigdy więcej tak nie spojrzysz - powiedziała Michelina. 

Poczuł się tak, jakby otrzymał cios w żołądek. Mimi westchnęła i zapatrzyła 

się gdzieś w przestrzeń. 

- Nazywam się Dumont. Mieszkamy na niewielkiej wyspie u wybrzeży 

Francji. To samodzielne księstwo Marceau. 

Jared skinął głową. Nazwa państewka brzmiała znajomo, choć nie potrafiłby 

odnaleźć go na mapie. To wyjaśniało sprawę obcego akcentu. 

- Zatem Deerman to nie jest twoje prawdziwe nazwisko? 

- Nie. Mam na imię Michelina Catherina - urwała, a na jej twarzy odmalował 

się lęk. 

Jak dotąd nic strasznego. Jak dotąd, przemknęło mu przez głowę. Jej rodzina 

nie należy do mafii, nie pochodzi z Marsa. Może Mimi, Michelina Catherina, 

wyolbrzymia swoje problemy? 

- Twoja rodzina mieszka na wyspie u wybrzeży Francji. To jeszcze nie 

zbrodnia. 

- Moja rodzina nie tylko tam mieszka. Ona tam rządzi. Panuje. 

- Panuje? - „Panuje". Jakby go ktoś zdzielił w głowę.  

Przytaknęła. 

- Moja matka to wielka księżna Anna Catherina. Mój najstarszy brat, Michel, 

jest następcą tronu. Następny, Auguste, jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Trzeci, 

Nicholas, jest lekarzem i doradcą ministra zdrowia. Czwarty brat, Alexander, buduje 

jachty, mieszka w Marceau i w Karolinie Północnej. 

Wpatrywał się na nią oszołomiony. Nie bardzo wiedział, czego miał się 

spodziewać, ale na pewno nie tego. 

R S

background image

 

 

100 

- Jesteśmy rodziną panującą i wszyscy, w taki czy inny sposób, wypełniamy 

narzucone nam role. 

Jared nie mógł zebrać myśli. 

- Więc jesteś księżniczką? 

- Tak - przyznała z westchnieniem. 

Usiłował uporządkować jakoś to, co przed chwilą usłyszał. 

- Jeśli można spytać, to jaka rola tobie przypadła? 

- Mam wyjść za włoskiego księcia, wychowywać dzieci i efektownie 

wyglądać na zdjęciach. 

- Jesteś zaręczona? - serce omal mu nie stanęło.  

Skinęła głową. 

- Moja matka życzy sobie, żebym poślubiła tego człowieka. Dla dobra 

Marceau. - Z twarzy Micheliny łatwo można było wyczytać, co ona sama sądzi o 

tym pomyśle. 

- Ale ty nie chcesz? 

- Nikt mnie nie pyta o zdanie. 

Miał zamęt w głowie, nie mógł dojść do ładu ze swoimi emocjami, ale 

serdecznie współczuł Mimi - Michelinie - poprawił sam siebie. Położył jej dłonie na 

ramionach. 

- Sama musisz zdecydować, czego naprawdę chcesz, nikt za ciebie tego nie 

zrobi. 

- Urodziłam się, żeby służyć. Wypełniać obowiązki. 

- Musisz to robić akurat w taki sposób?  

Zawahała się. 

- Zawsze... zawsze myślałam, że tak, że powinnam... Dopóki... dopóki nie 

spotkałam ciebie. Nie mogę teraz o tym myśleć. Muszę już iść, inaczej stracę ostatni 

cień szansy na spotkanie z bratem. - Cała się trzęsła. 

- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń do mnie. 

R S

background image

 

 

101 

- Nie mów tak! 

- Dlaczego? 

- Bo nie i już! Nie zasługuję na to! Oszukałam cię i jest mi przykro. Nie 

zasługuję, żebyś pożyczał mi samochód, nie zasługuję na nic od ciebie. Nie potrafię 

dać ci nic w zamian. 

Jared poczuł się gorzej, niż wtedy, gdy w szkole średniej złamał żebro, grając 

w futbol. Zacisnął zęby. Mimi - Michelina - znów się poprawił - zaraz wpadnie w 

histerię, o ile już nie wpadła. Trzeba twardo stąpać po ziemi, dać im obojgu jakieś 

wytchnienie, bronić się przed emocjami wyniszczającymi oboje. 

- Musisz się pozbierać, jeśli masz zaraz siąść za kierownicą. 

Chlipnęła i spojrzała na Jareda nieco zdezorientowana. 

- Nie przywykłaś do jazdy po autostradach, a twoja rodzina jak nic mnie 

zatłucze, jeżeli coś ci się stanie podczas jazdy moim samochodem. Jeżeli 

rzeczywiście potrzebujesz czasu, zanim zdecydujesz się wrócić do domu, musisz się 

opanować. Skoncentruj się.  

Znów chlipnęła. 

- Na czym? 

- Pozbieraj swoje rzeczy, stosuj się do moich poleceń, określ własne cele. 

Wystarczy. 

- Masz rację. Nie mogę wciąż chować głowy w piasek. Nie chcę być 

Malowaną Księżniczką. To bez sensu. 

- Jak to: Malowana Księżniczka? 

- Tak nazywam samą siebie, na własny użytek.  

Michelina pakowała się w pośpiechu, Jared, próbując powściągnąć emocje, 

spisywał wskazówki, jak ma dotrzeć do Colorado Springs. Kiedy wróciła do pokoju, 

wręczył jej kluczyki od samochodu i kartkę. 

R S

background image

 

 

102 

- Stosuj się do tych wskazówek, nie przekraczaj dozwolonej prędkości. Jeżeli 

zatrzyma cię policja, dokumenty wozu są w schowku na rękawiczki. Weź moją ko-

mórkę - dodał wręczając jej aparat. 

- Przecież jej potrzebujesz - zaprotestowała. 

- Tobie bardziej się przyda. Podróżujesz po obcym kraju bez przewodnika. 

Zanotowałem ci mój numer pagera i numer domowy, dzwoń, gdybyś straciła głowę. 

- Tego właśnie się spodziewasz? Że stracę głowę? To już chyba się stało - 

westchnęła. 

- Zamierzam ci coś powiedzieć, duszko, nie, przepraszam, księżniczko. - W 

słowach Jareda zabrzmiał ton czarnego humoru. - Tak więc, księżniczko, skoro 

depczą ci po piętach gończe psy z pałacu, lepiej się zbieraj. 

- Nie ma ciemięg w Wyoming - szepnęła. 

- Właśnie. Nie na darmo mieszkałaś w Wyoming. Coś z tego musiało ci 

zostać. 

Wsadził ręce do kieszeni, inaczej musiałby jej dotknąć. Moment wahania i 

cały plan wziąłby w łeb. Kiedy w końcu wyjął dłonie, podał Michelinie czapkę. - 

Ukryj pod nią włosy i jedź windą dla służby. 

Wcisnęła czapkę i ruszyła ku drzwiom. 

- Zrewanżuję się - rzuciła jeszcze. 

- No pewnie - odparł, choć w tej chwili niczego nie był pewien. 

Przez następne dwadzieścia minut robił wszystko, żeby nie myśleć o 

Michelinie. Spakował się, po czym zadzwonił do dealera i załatwił wypożyczenie 

samochodu na miesiąc. Uznał, że jeżeli nie zobaczy już nigdy Micheliny ani 

swojego wozu, zyska przynajmniej trochę czasu, zanim kupi nową furgonetkę. Co 

za głupota, myślał. Z własnym wozem pożegnał się definitywnie, wręczając jej 

kluczyki. 

Czuł się pusty, wypalony. Kręcił się niespokojnie po pokoju, szukając śladów 

zapachu Micheliny. Przestań się torturować, powiedział sobie w końcu, wyszedł z 

R S

background image

 

 

103 

apartamentu i skierował kroki ku windzie, tej samej, w której poprzedniej nocy 

trzymał Michelinę w ramionach. 

W recepcji zastąpiło mu drogę dwóch mężczyzn. 

Pardon, pan Jared McNeil? 

- A kto pyta? - Wiedział, kto pyta, wyraźny obcy akcent osiłka nie pozostawiał 

co do tego żadnych wątpliwości. 

- Pytamy my. - Osiłek sztywno skinął głową. - Ja nazywam się Henri 

Newport, a to jest Jean Huguenot. Szukamy tej kobiety. - Henri Newport podetknął 

Jaredowi pod nos zdjęcie Micheliny. 

Jareda zmroziło, ale zachował kamienną twarz. Nie na darmo był wytrawnym 

pokerzystą. 

- Widziano ją podobno w pańskim towarzystwie. 

- Śliczna panienka - rzucił od niechcenia. - Co to za jedna? 

Zdaje się, że ta uwaga dotknęła Henriego. 

- Księżniczka Michelina Dumont de Marceau i pan doskonale o tym wie. 

Żądam, by pan powiedział, gdzie w tej chwili przebywa, inaczej konsekwencje 

mogą być nieprzyjemne. 

- Chciałbym pomóc, ale naprawdę nie potrafię - odparł Jared, wzruszając 

ramionami. - W życiu nie spotkałem żadnej księżniczki. Tę chętnie bym poznał, 

jeśli panowie zaaranżujecie spotkanie... 

- Pan ją zna. Recepcjonista powiedział, że widział was razem wczorajszego 

wieczoru. 

Jared roześmiał się. 

- Chciałbym. Wie pan, miałem płatną randkę - mrugnął porozumiewawczo. - 

Rozumiemy się? Moja dama miała co prawda długie ciemne włosy, ale na pewno 

nie była księżniczką. 

R S

background image

 

 

104 

- Jest pan pewien? - wtrącił się Jean. - Jest pan absolutnie pewien, że nie 

widział pan księżniczki Micheliny? Ona... - Henri wpadł mu w słowo. - Chodzi nam 

tylko o jej dobro i bezpieczeństwo. 

Deklaracja troskliwych goryli nie zabrzmiała zbyt przekonywająco. Jared 

widział oczami wyobraźni zaciskającą się wokół Micheliny sieć, zatrzaskujące się za 

nią drzwi celi. 

- Przykro mi, chłopcy, ale nie mogę wam pomóc. Nigdy nie zostałem 

oficjalnie przedstawiony żadnej księżniczce - odszedł, pozostawiając zbitych z tropu 

rozmówców. 

Fakt, nie został. Kochał się z nią, to prawda, ale lepiej byłoby dla obojga, 

gdyby mógł o niej zapomnieć. 

 

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

Dwa tygodnie później Jared wracał do domu wieczorem. Znowu zapomniał o 

obiedzie. Postawił sobie prosty, jasny cel: pracować, pracować i jeszcze raz 

pracować, nie mieć czasu na myślenie o Michelinie, nie tęsknić. 

Wszedł do domu i poczuł znajomy ból. Nie do końca udało mu się 

zrealizować swoje postanowienie. Pogłaskał Leo, wziął z kuchni kanapkę i piwo. 

Nie miał ochoty ani na telewizję, ani na zajęcie się papierkową robotą. 

Zjadł połowę kanapki, nie czując żadnego smaku, pogrążony, wbrew sobie, w 

myślach o Michelinie. Zastanawiał się, co porabia, czy udało się jej sforsować linie 

portierów Jacka Ravena, czy wróciła do Marceau i czy skasowała jego samochód. 

Upił solidny łyk piwa i powiedział sobie, któryś to już raz, że jej sprawy nie po-

winny go obchodzić. 

R S

background image

 

 

105 

Wszystko się w nim buntowało przed takim postawieniem kwestii, ale nie 

było innego wyjścia. Zjadł resztę sandwicza i nie zapalając światła, wszedł do 

łazienki. 

Starał się, naprawdę się starał nie angażować. Okazało się, że nie potrafił 

oprzeć się Michelinie, choć wiedział, że wprowadzi chaos w jego życie. W skórze 

delikatnej, rozpieszczonej arystokratki mieszkała prawdziwa wojowniczka. Z 

determinacją walczyła z nałożonymi na nią ograniczeniami. Potrafiła podejmować 

wyzwania. Bała się wody, a przecież bez wahania skoczyła do jeziora i uratowała 

berbecia. Była dziewicą, a potrafiła rozpalić go do białości i przełamać wszelkie 

jego opory. 

Tak, z pewnością była kimś wyjątkowym, takiej kobiety jeszcze nie spotkał. 

Gdy odeszła, zapadł mrok, jakby ktoś zgasił światło. Kiedy wreszcie zacznę 

normalnie funkcjonować? - zastanawiał się Jared. Pociągnął kolejny łyk piwa i 

zrzucił ubranie, by wejść pod prysznic. 

Obdarzyła go bezgranicznym zaufaniem, oddała mu swoje ciało, powierzyła 

sekrety, którymi nie dzieliła się nawet z własną rodziną. Zaczynał wierzyć, że 

Michelina jest jego przeznaczeniem. To szaleństwo, ale chyba było im pisane 

spotkać się, los skrzyżował ich ścieżki nie przypadkiem. Przy niej przestał 

odczuwać strach, nauczył się radości... Znów zaczął żyć. 

Odkręcił kurki. Chryste, to mogło przydarzyć się tylko jemu: stracić głowę dla 

księżniczki. Nie, nie powinien o niej myśleć. Musi zająć się czymś innym. Swoimi 

stadami. Kalendarzem rozpłodowym Romea. Szukaniem kandydata na burmistrza. 

Powinien wybudować nową oborę. Jeśli zajmie się codziennym problemami, jeśli 

się na nich wystarczająco mocno skoncentruje, może w końcu zaśnie, śniąc o 

ranczu, zamiast o Michelinie. 

W końcu wyszedł spod prysznica, stanął przed komodą w sypialni i długo 

dobierał bokserki. 

- Niespodzianka! - usłyszał za plecami kobiecy głos. 

R S

background image

 

 

106 

Ciarki mu przeszły po grzbiecie. Na domiar wszystkiego ma halucynacje. 

Zaklął pod nosem i odwrócił się powoli, pewny, że traci zmysły. Na łóżku siedziała 

Michelina. 

Chciał jej dotknąć, ale bał się, że jego dłonie trafią w próżnię. 

Mimo to wyciągnął rękę. Michelina posłała mu pełne konsternacji spojrzenie. 

- Jared? - zapytała niepewnie. W końcu ich dłonie się spotkały. - Nie 

wyglądasz na specjalnie zachwyconego moim widokiem. 

Nie, to niemożliwe. 

- Jestem zaskoczony - bąknął. Tak często o niej śnił, tak często gościła w jego 

myślach, w marzeniach, że teraz nie wierzył jeszcze do końca, że ma przed sobą 

realną istotę, istotę z krwi i kości. - Nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę. 

- Obiecałam, że zwrócę furgonetkę. Nie uwierzyłeś mi.  

Jaka niesamowita duma przemawiała przez tę dziewczynę! Jeśli była to 

halucynacja, to niezwykle sugestywna. 

- Po spotkaniu z Henrim i Jeanem przestałem na to liczyć. 

- Och! Nie zrobili ci nic złego? 

- Nie. Opowiedziałem jakąś historyjkę o kobiecie, która była podobna do 

ciebie, i nie dałem im szans na dalsze indagacje - przysiadł na łóżku. - Więc 

oddajesz mi samochód? - spytał pełen lęku, że Michelina za chwilę zniknie. 

- Dobra wiadomość: nie skasowałam go. Ale zmienił kolor. 

- Jak to, zmienił kolor? 

- Przemalowałam go, nie jest już zielony, tylko czarny. Bałam się, że ci z 

pałacu będą szukać zielonej furgonetki. Nie ruszałam tablic rejestracyjnych, tylko 

wysmarowałam je błotem. 

- Świetny pomysł. - Był pełen uznania dla jej sprytu. 

- Nie gniewasz się o ten nowy lakier? 

Dla niego furgonetka mogłaby być różowa w zielone ciapki, byleby tylko 

mógł napawać się widokiem Micheliny. 

R S

background image

 

 

107 

- Nie gniewam się. Co z Jackiem?  

Skrzywiła się. 

- Próbowałam wiele razy, ale nigdy nie mogłam go zastać, a jak był, to zajęty. 

Przebrałam się nawet za sprzątaczkę, ale mnie zdemaskowali i wyrzucili, grożąc 

sądem. 

- Tak mi przykro, Michelino, nie wiem, co powiedzieć. Może po powrocie do 

Marceau... 

- To już inna sprawa - wpadła mu w słowo. - Miałam dużo czasu, wiele spraw 

przemyślałam i muszę ci powiedzieć... - sprawiała wrażenie zdenerwowanej. 

- Nic nie mów. Wiem, że i tak musisz tam wrócić - serce waliło mu jak 

młotem. 

- Otóż nie zamierzam wracać. Chcę zostać z tobą. Nie mógł się powstrzymać, 

chwycił ją w ramiona. 

- Kochanie, nawet nie wiesz, ile znaczy dla mnie ta deklaracja, ale rozumiem, 

że nie możesz tu zostać. W ostatnich tygodniach zdążyłem się dowiedzieć tego i 

owego na temat Marceau i wiem, jaka jesteś ważna dla swojej rodziny i kraju. 

- A co ze mną? Nie obchodzi cię, czego ja chcę, co jest ważne dla mnie? 

- Oczywiście, ale... 

- Czy to znaczy, że mnie nie chcesz? 

- Do diabła, to nieprawda! 

- Jared, podjęłam decyzję. Zrzeknę się tytułu, chcę być z tobą. 

Wpatrywał się w nią bezmyślnie, jeszcze nie rozumiejąc, o czym mówi. Ciało 

i umysł odmawiały mu posłuszeństwa, miał wrażenie, że śni. 

- Nic nie mówisz... - usta jej drżały. - Pewnie byłam zbyt zarozumiała. 

Skoncentrowałam się na tym, czego ja chcę, nie pomyślałam o tobie. 

- Przecież wiesz, że i ja pragnę ciebie - przerwał jej. 

- Ale może nie tak samo, jak ja ciebie. - Wciąż unikała jego wzroku. 

- A jak to mnie pragniesz? - zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. 

R S

background image

 

 

108 

- Na zawsze - wyszeptała. 

- O, do diaska! - tyle tylko zdołał powiedzieć. 

- Tego właśnie się obawiałam. Bałam się, że zobaczysz we mnie osobę, która 

sprawia tylko same kłopoty, potraktujesz mnie jak przelotną przygodę... 

Zakrył jej dłonią usta. 

- Możesz się przymknąć na moment? Żebym choć mógł złapać oddech. Nie 

przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę, a tu nagle znajduję cię w 

swoim łóżku. Pojawiasz się znikąd i oświadczasz mi, że chcesz być ze mną na 

zawsze. Mam wrażenie, że opuściłem własne ciało, że unoszę się gdzieś w 

przestworzach. Bardzo mi z tym dobrze, wcale nie mam zamiaru powrócić na 

ziemię, ale nie mogę pozwolić ci na zrzeczenie się tytułu. 

- Ale... 

Uciszył ją gestem dłoni. 

- Musi być jakieś inne wyjście... Jest jeszcze twoja rodzina... Nie sądzę, żebyś 

przemyślała to do końca. 

Michelina zerwała się na równe nogi. 

- Nie masz racji, wszystko rozważyłam. Mówiłeś mi, że trzeba walczyć o 

swoje życie. Moim celem jest być z tobą. Przy tobie czuję, że coś osiągnęłam, czuję 

się potrzebna. Uczyniłeś mnie lepszym człowiekiem. 

- Michelino, zawsze byłaś dobrym człowiekiem. Może po prostu o tym nie 

wiedziałaś. 

- Ale to ty mi to uświadomiłeś. Muszę być z tobą. Niczego jeszcze w życiu nie 

byłam tak pewna, jak tego. 

Była przestraszona, ale zdeterminowana. Wyczytał to w jej oczach. 

- Nie możesz zrywać kontaktów z rodziną - powiedział, ujmując jej dłoń. 

- Nie chcę zrywać kontaktów, ale nie mogę poświęcić życia. Nie wyjdę za 

kogoś, kogo nie kocham, jedynie przez wzgląd na dobro Marceau. Zawsze 

R S

background image

 

 

109 

myślałam, że miłość to coś tajemniczego i magicznego, ale ty pokazałeś mi, że to 

coś znacznie więcej. 

Padli sobie w objęcia i zatracili się w długim pocałunku, pocałunku, który był 

obietnicą na przyszłość, przyrzeczeniem składanym z głębi serca, na zawsze. Jared 

nie potrafił myśleć o niczym poza tym, że trzyma w ramionach swoją Michelinę. 

Jutro zastanowi się nad jej rodzinnym zobowiązaniami. Jutro. 

Jared był zupełnie wyczerpany po miłosnych wyczynach, ale całą noc nie 

zmrużył oka, usiłując znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Nie mógł pozwolić, by 

Michelina odwróciła się od rodziny. Musiało istnieć lepsze rozwiązanie. Nad ranem 

je znalazł. 

- Dzień dobry, moja piękna - powiedział, gdy otworzyła oczy i uśmiechnęła 

się. - Jedziemy do Marceau. 

- Myślałam raczej o Vegas... - uśmiech zniknął z jej twarzy. 

- Nie kuś mnie. 

- Ale ja tego właśnie chcę. 

- Postawiłaś na swoim. Jesteś chodzącą pokusą. I pragnę, żeby tak było 

zawsze. Chcę zostać twoim mężem. Wyjdziesz za mnie? - zapytał, świadom, że oto 

nadszedł najważniejszy moment w jego życiu. 

- Tak, tak, i jeszcze raz tak. Jedźmy do Vegas i załatwmy to, zanim ktoś nam 

przeszkodzi. 

- Ufasz mi? - Jareda ogarnęła euforia, chociaż zdawał sobie doskonale sprawę, 

że wiele jeszcze trudności muszą pokonać. 

- Tak. 

- Zatem jedźmy do Marceau. 

- Moja rodzina jest nieprzewidywalna. Dlatego chcę zrzec się tytułu. - Na 

twarzy Micheliny malował się lęk. 

R S

background image

 

 

110 

- Zapomniałaś, co ci mówiłem. Nie walcz z przeznaczeniem. A twoim 

przeznaczeniem jest być zarówno córką, siostrą, ciotką, księżniczką, jak i moją 

żoną. 

- Moja rodzina nigdy się nie zgodzi. 

- Jeżeli pojedziemy do Marceau i wszystko im wyjaśnimy, nie będą mogli 

powiedzieć, że nie daliśmy im szansy. Nie chcę, żebyś czegokolwiek żałowała. 

Wiele mogę znieść, ale tego nie zniosę. 

- Nigdy nie będę żałować, że za ciebie wyszłam.  

Dobry Boże, oby tak było, pomyślał. 

- Zatem to jedyne rozwiązanie. 

- Skoro tak uważasz - powiedziała bez przekonania. - Mam tylko nadzieję, że 

zabierzesz wystarczający zapas środków uspokajających dla nas obojga. 

Jared podziwiał widoki przez szybę limuzyny, która wiozła ich z lotniska do 

pałacu Marceau. Ten kraj to prawdziwa perła otoczona błękitnymi wodami oceanu, 

raj na ziemi. Kto przy zdrowych zmysłach chciałby go dobrowolnie opuszczać? 

Zaciskająca nerwowo dłonie Michelina recytująca z pamięci swoje drzewo 

genealogiczne była chyba wyjątkiem. 

- Mój ojciec miał na imię Jules. Matka to Anne Catherine, ale zwracaj się do 

niej po prostu Wasza Wysokość. Nie wiem, z którym z braci będą największe pro-

blemy, najpewniej z Michelem. Jako najstarszy jest pierwszy w kolejce do tronu i 

ma najwięcej do powiedzenia. Przy Maggie, to jego amerykańska żona, trochę 

złagodniał, ale ciągle uważa, że jest odpowiedzialny za wszystkich i za wszystko. 

Ma syna Maksa z pierwszego małżeństwa i jeszcze jednego, rudowłosego jak matka, 

ze związku z Maggie. 

Auguste zajmuje się głównie armią i swoją rodziną. 

Nicolas to wielka niewiadoma. Doktor medycyny, dość nietypowa profesja jak 

na księcia, powinien więc rozumieć niekonwencjonalne wybory, ale niezwykle dba 

o dobro rodziny. Ożenił się z Amerykanką Tarą, która spodziewa się lada chwila ich 

R S

background image

 

 

111 

pierwszego dziecka. Mam nadzieję, że Alexander i Sophia są w tej chwili w Ka-

rolinie Północnej. 

Jared pogładził Michelinę po ręce, chciał ją uspokoić. 

- Będzie quiz na ten temat? - spytał z uśmiechem. 

- Jak możesz się uśmiechać w takiej chwili? 

- Uśmiecham się, bo jestem z kobietą, którą kocham. 

- Przyrzeknij mi, że nie zmienisz zdania po spotkaniu z nimi. 

- Nie ma takiej możliwości - zapewnił Jared, przygarniając Michelinę do 

siebie. 

- Prawie jesteśmy na miejscu - powiedziała.  

Limuzyna sunęła teraz podjazdem obsadzonym po obu stronach 

różnokolorowymi kwiatami. Ukazał się wiekowy pałac przywodzący na myśl 

dumną i piękną kobietę. Samochód zatrzymał się i natychmiast pojawił się lokaj. 

- Witamy w domu, Wasza Wysokość - skłonił się głęboko i otworzył 

Michelinie drzwi. 

- Dziękuję, Marc. To jest pan Jared McNeil. 

- Witamy w Marceau, panie McNeil - skłonił się Marc. 

Michelina wzięła Jareda pod rękę. 

- Gotów? 

- W każdej chwili. 

- Wciąż myślę, że Vegas byłoby lepsze. 

- Daj spokój! Może nie będzie tak źle, jak myślisz.  

W holu powitali ich czterej mężczyźni, ubrani bardzo różnie, ale wszyscy 

mieli te same srebrne oczy i jednakowo marsowe miny. Czterej srodzy książęta. 

Jared powinien się ich ulęknąć, ale miłość do Micheliny czyniła go nieustraszonym. 

Być może popełniał błąd, być może powinien się jednak lękać. Wkrótce miał się o 

tym przekonać. 

R S

background image

 

 

112 

- Witaj w domu, Michelino - przemówił pierwszy srogi książę. - Matka cię 

oczekuje. 

- Dopiero co przyjechałam. Muszę zadbać, by mój gość miał zapewnione 

wszelkie wygody. 

- Pan McNeil będzie miał wszelkie wygody. Idź do matki - odezwał się drugi 

srogi książę. 

- Za chwilę - odparowała Michelina. - Jared, chcę ci przedstawić moich braci: 

Michel, Auguste, Nicholas i Alexander. Reagują na Wasza Wysokość. 

- Wasze Wysokości - Jared skłonił głowę. - Jestem zaszczycony. 

Panowie odkłonili się sztywno, ale nie rzekli ani słowa. 

- Gdzież są wasze żony? - zapytała Michelina. 

- Pozostały w domu. 

- Szkoda. - Michelina uśmiechnęła się słodko. - One was cywilizują. 

- Nie mogę się z tym nie zgodzić - potwierdził Nicholas. - Matka na ciebie 

czeka - powtórzył. 

- Cóż, Jared cywilizuje z kolei mnie. 

Srodzy książęta spojrzeli na niego z niejakim zainteresowaniem. 

- Jesteśmy bardzo ciekawi, jak mu się to udaje - znów zabrał głos Nicholas. - 

Idź i pokajaj się - popchnął łagodnie siostrę. - My pogawędzimy z twoim 

przyjacielem. 

- Nie ufam wam na tyle, żeby go z wami zostawiać - zaprotestowała 

Michelina. 

- Myślisz, że sobie z nami nie poradzi? 

Jared chciał odpowiedzieć na to wyzwanie, ale pohamował się, uznawszy, że 

cięte riposty przydadzą mu się później. 

Michelina wzniosła oczy do nieba. 

- Idę zobaczyć się z matką. Jeżeli uczynicie mojemu gościowi jakiś despekt, 

nigdy już nie odezwę się do was słowem. 

R S

background image

 

 

113 

- Straszna groźba. - Nicholas uniósł lekko brwi. 

- Owszem, straszna. Mówię poważnie. Powinniście mu podziękować, że 

jestem tutaj. Chciałam jechać do Vegas. - Odwróciła się i pocałowała Jareda, co 

miało stanowić ostrzeżenie dla braci. 

- Nie martw się o mnie - szepnął. - Poradzę sobie choćby i z dziesięcioma im 

podobnymi. 

- Moja matka świetnie zastąpi dziesięciu. 

- Załatwmy, co mamy do załatwienia, a potem zabierzesz mnie na plażę. 

- Umowa stoi. 

Jared odprowadził Michelinę wzrokiem, a kiedy zniknęła za załomem 

korytarza, zwrócił się do czterech braci: 

- Prowadźcie na miejsce kaźni. 

Najmłodszy z książąt, Alexander, omal nie parsknął śmiechem. 

- Nie będzie kaźni. Podobno lubisz się fechtować, więc pomyśleliśmy o 

małych zawodach. 

- Wszyscy chcieliśmy zmierzyć się z tobą na planszy, ale ponieważ taki 

maraton zabrałby zbyt wiele czasu, ciągnęliśmy losy. Wygrał Michel. 

Jared skinął głową na znak zgody i podążył za braćmi. Na korytarzu oszczekał 

go wymachujący ogonem beagle. 

- Elvis, ty awanturniku. - Michel nachylił się i czule potarmosił psa. 

- Elvis? 

- To pies mojego syna, Maksa. To on go tak nazwał. Doprowadza do szału 

radców dworu. 

- Pies czy syn? 

Michel spojrzał na Jareda z ukosa. 

- Elvis. Co wybierasz? Floret? - zapytał, gdy weszli do świetnie wyposażonej 

sali szermierczej. 

- Floret. 

R S

background image

 

 

114 

- Znajdź sobie broń i idź się przebrać. 

Jared wybrał odpowiedni floret, wziął kostium i ruszył do przebieralni. 

Wiedział, że szło o coś więcej niż o fechtunek. Bracia chcieli poddać go próbie, 

wybadać. Jeśli są choć w połowie tak bystrzy jak Michelina, zorientują się, że on nie 

ustąpi. 

Chwilę później stał już na planszy naprzeciw Michela; po zwyczajowym 

pozdrowieniu rozpoczęli starcie. 

- Jak poznałeś moją siostrę? - zapytał Michel, zdobywając punkt. 

Jared instynktownie chronił Michelinę. I tak bolała nad brakiem szacunku ze 

strony braci, nie chciał dolewać oliwy do ognia. 

- Pewnej nocy zepsuł się jej samochód w pobliżu mojego rancza. Nie mogła 

jechać dalej, zaproponowałem jej gościnę. Następnego dnia moja gospodyni złamała 

nogę i Michelina zgodziła się zaopiekować moimi siostrzenicami, które wtedy 

mieszkały u mnie. 

Jared zdobył przewagę, trafiając księcia w pierś. 

- Nasza siostra zgodziła się opiekować dziećmi? 

- Tak i świetnie sobie radziła. Zmieniała pieluchy i w ogóle. 

Z boku doszedł Jareda ryk śmiechu. Michel zarządził przerwę i zdjął maskę. 

- Michelina zmieniała pieluchy? - spytał niedowierzająco. 

- Owszem. - Nim na powrót nałożył maskę, przyjrzał się twarzom pozostałych 

braci. Wszyscy byli mocno zdziwieni. - Podczas naszego dorocznego festynu rzuciła 

się do jeziora i uratowała tonące dziecko, zorganizowała loterię książkową na rzecz 

lokalnej biblioteki. Udzieliłem jej paru lekcji fechtunku, bo, jak mówiła, treningi 

przerwała za młodu. Tak, Nicholasie? 

W sali zapadła cisza. Nicholas i Alexander przyglądali się gościowi tak, jakby 

usiłowali go ocenić, Michel i Auguste byli zbyt zaszokowani, żeby oceniać. 

- Wskoczyła do jeziora, by ratować dziecko? - nie dowierzał Michel. 

- Owszem. 

R S

background image

 

 

115 

- Zorganizowała loterię książkową? - dopytywał się Auguste. 

- Tak, biblioteka nie miała funduszy na odnowienie zbiorów, Michelina 

namówiła ludzi do pomocy, zdobyła ich zaufanie. Zresztą, co ja wam będę mówił, 

znacie ją lepiej ode mnie, sami powinniście wiedzieć. 

Tym razem zdobył punkt nie za pomocą floretu. Przeczuwał, że tych 

najważniejszych nie zdobędzie dziś na planszy, ale poza nią. 

- Mówisz, że dawałeś jej lekcje fechtunku - odezwał się Nicholas. - Czego 

jeszcze ją nauczyłeś? 

- Wierzyć w siebie, mam nadzieję. 

- Spałeś z nią? - spytał Michel.  

Jared ważył słowa. 

- Nie mogę rozmawiać na ten temat. Do niej należy decyzja, czy i kiedy 

zechce odpowiedzieć na wasze pytania. 

- Jestem jej najstarszym bratem - uniósł się Michel. - Mam prawo wiedzieć. 

- Oczywiście, że tak. Ja natomiast nie mam prawa odpowiadać. 

- Wracajmy do pojedynku - zarządził Michel, nie usatysfakcjonowany 

przebiegiem indagacji. 

Przeciwnicy zasalutowali floretami i podjęli pojedynek na nowo. 

- Moi bracia i ja uważamy, że nie jesteś odpowiednim kandydatem dla naszej 

siostry - podjął Michel. - Co mogłoby skłonić cię do zmiany zdania? 

Jaredowi zrobiło się niedobrze. Owszem, rozumiał, że chcieli chronić 

Michelinę. Zasługiwała ze wszech miar, by chronić ją niczym największy skarb, 

ale... 

- Nie jestem pewien, co masz na myśli. 

- Mówiąc wprost, za jaką sumę zgodzisz się zniknąć z jej życia? Na zawsze. - 

Michel trafił przeciwnika w okolice serca. 

- Nie ma takich pieniędzy - odparował Jared, szykując się do kontrnatarcia. 

Michel odparował pchnięcie. 

R S

background image

 

 

116 

- Każdy ma swoją cenę. 

- Przykro mi, że nie spotkałeś nikogo, kogo nie można kupić - powiedział 

Jared, nacierając. 

Michel wymienił sumę. 

Jared pokręcił głową, starając się skupić się na walce. Michel wymienił 

wyższą sumę. Jared znów pokręcił głową, inkasując kolejne pchnięcie tuż poniżej 

serca. 

Michel wymienił kolejną, jeszcze wyższą kwotę. Skrzyżowały się klingi. 

- Tracisz czas. Gdybyś nawet zaproponował mi całe Marceau, i tak nie 

zmienię zdania. 

- Nie jesteś dla niej wystarczająco dobry. Ona potrzebuje utytułowanego 

męża. Zmieni zdanie i zacznie żałować, że się z tobą związała. Musisz zrozumieć, że 

ona nie wie, czego chce. Jest dziecinna, nie może podejmować takich ważnych... 

Jareda ogarnęła furia. Natarł z taką siłą, że wytrącił księciu broń z ręki. Serce 

waliło mu jak młotem, zacisnął pięść, mało brakowało, by pokazał przeciwnikowi, 

co sądzi o jego propozycjach. 

Rzucił na ziemię swój floret. 

- Mnie możesz znieważać, jak zechcesz. Ale wara od Micheliny! Nie 

interesuje mnie, czy będzie to Wasza Wysokość czy Wasza Dostojność, milioner 

czy multimilioner. Jeżeli ktoś obrazi Michelinę, rozkwaszę mu pysk. - 

Zniesmaczony rzucił na planszę maskę. - Dość mam tej herbatki - ruszył w stronę 

szatni. 

- Jared! - zatrzymał go Nicholas. - Napij się z nami piwa. 

Michel podszedł do gościa. 

- Ten pojedynek to był test. Nieprzyjemny, ale konieczny. Nagrodą jest 

Michelina. 

- Cenniejszą, niż sądzicie - odparł Jared. Nie mógł ich winić, że tak troszczą 

się o siostrę, ale niesmak pozostał mimo wszystko. 

R S

background image

 

 

117 

- Proszę, przyłącz się do nas - powiedział Auguste, wyciągając dłoń. 

- Prosimy - dodał Alexander. - Inaczej moja żona mi nigdy nie wybaczy. 

- Ani moja - przyłączył się Nicholas. 

- Moja też - westchnął ciężko Michel. 

Jared zaczynał chwytać ich specyficzne poczucie humoru. 

- Sądząc z tego, jak bardzo chcecie chronić Michelinę przed życiem, wasze 

małżonki muszą być wyjątkowo uległe i spolegliwe. 

Bracia Dumont wymienili spojrzenia. 

- Mężczyźni z naszego rodu mają fatalną słabość - powiedział Nicholas. - 

Pociągają nas kobiety uparte i z temperamentem. Nie śmiej się. Skoro 

zaangażowałeś się w związek z Micheliną, musisz być taki sam. 

 

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

 

- Nie, mamo, nie ma mowy, żebyś przekonała mnie do małżeństwa z księciem 

Ferrar - Michelina powtórzyła to chyba po raz pięćdziesiąty. 

- To by poważnie wzmocniło pozycję naszego kraju - powtórzyła księżna 

Anna Catherine chyba po raz pięćdziesiąty pierwszy. - Doradcy są przekonani, że to 

idealny kandydat. 

Michelina zaczynała tracić cierpliwość. Nie, błąd. Ona straciła cierpliwość, 

nim jeszcze rozpoczęła się rozmowa. 

- Doradcy się mylą. Jeżeli tak chcą księcia Ferrar, niech któryś z nich go 

poślubi. 

- Tylko proszę bez impertynencji - upomniała córkę księżna. 

- Nie ma sensu rozmawiać o księciu. On nie figuruje w moich planach. 

- Michelino, żyłaś dotąd pod kloszem, nie znasz świata i powinnaś słuchać 

rad. 

R S

background image

 

 

118 

- Wydostałam się spod klosza. - Michelina odstawiła filiżankę z herbatą. 

- Twoje zniknięcie zatrwożyło całą rodzinę. - Na wciąż jej drogim obliczu 

matki malował się prawdziwy ból. 

- Przykro mi, że się martwiliście, ale nie żałuję, że zniknęłam. Dzięki temu 

mogłam robić rzeczy wcześniej niedozwolone. Wiele zrozumiałam, dowiedziałam 

się, co potrafię i czego chcę. 

- Owszem, dowiedziałaś się, że chcesz ranczera - matka skrzywiła się z 

niesmakiem. 

- Tak, wiem, że go chcę, i on będzie mój. 

- Mówisz, jakbyś nie musiała konsultować swoich decyzji ze mną, z braćmi 

czy z doradcami. 

- Nie mam nic przeciwko konsultacjom, ale swojego postanowienia nie 

zmienię. Wyjdę za Jareda. Możemy się pobrać tu albo w Las Vegas. Wybór 

pozostawiam tobie - oznajmiła Michelina z mocą. 

Matka spojrzała na nią z niedowierzaniem. 

- Ależ on jest zupełnie nieprzygotowany do tego, żeby wejść do rodziny 

panującej! Nie ma pojęcia, jakie spoczywają na tobie obowiązki i jakie będą 

spoczywać na książęcym małżonku. 

- Maggie też nie wiedziała. Ani Sophie, ani Tara. 

- Tak, ale one są kobie... - urwała, zdawszy sobie sprawę, że chciała właśnie 

wypowiedzieć absolutnie seksistowskie zdanie. - Skąd przekonanie, że Jared jest od-

powiednim dla ciebie człowiekiem? 

- Pozwolił mi uwierzyć we własne możliwości. Chce, żebym była szczera 

wobec samej siebie. Kocha mnie, a nie moją pozycję społeczną, szanuje moją 

rodzinę. Nawet gdy opowiedziałam mu, jacy jesteśmy nieprzystosowani... 

- Powiedziałaś mu, że Dumontowie są nieprzystosowani? - w oczach księżnej 

pojawiło się przerażenie. 

R S

background image

 

 

119 

- Oczywiście. Dlatego nie chciałam wracać. Chciałam do Vegas. To Jared 

przekonał mnie, by przyjechać tutaj. Powiedział, że może i jesteście okropni, ale 

niezwykle dla mnie ważni. 

- Chyba robię się za stara na takie sprawy.  

Michelina ujęła matkę za rękę. Ich relacje nie były nigdy, być może, zbyt 

ścisłe i serdeczne, ale Michelina nie zapomniała, jak matka czytała jej bajki na 

dobranoc. 

- Mamo, ten, za kogo wyjdę, musi być bardzo silny, żeby mnie kochać i 

akceptować moją pozycję. Jared jest najsilniejszym człowiekiem, jakiego 

spotkałam. 

- Ale zamieszkacie w Wyoming! Akurat tam! 

- Wynajmie kogoś do pomocy na ranczu, będziemy często przyjeżdżać do 

Marceau. Jared uważa, że nasza wyspa jest piękna. 

- No myślę! - powiedziała księżna z nutą dumy w głosie. - Przyjmę go. 

- Dziękuję. - Michelina przechyliła się przez stół i cmoknęła wielką księżnę w 

policzek. - Pokochasz go, mamo. 

Michelina nie myliła się. Księżna od pierwszego wejrzenia pokochała 

przyszłego zięcia. Zdołała go nawet namówić, by założył w Marceau nowe stado i 

sprowadził tu progeniturę Romea. Hodowla zdawała się podwójnie korzystna. Po 

pierwsze miała dawać Jaredowi powód do częstszych wizyt, po drugie zapewniała 

pracę mieszkańcom wyspy. 

Szybki ślub w Vegas nie zyskał niczyjego uznania. Michelina wynegocjowała 

jednak z rodziną skrócenie okresu oficjalnego narzeczeństwa z roku do czterech 

miesięcy. Cztery miesiące, podczas których spędzili sam na sam może kwadrans. 

 

Rano w dzień ślubu katedra wypełniła się dygnitarzami i osobistościami z 

całego świata. Ceremonia miała być transmitowana przez telewizję satelitarną na 

obszar Marceau, Europy, Stanów i Bóg jeszcze wie gdzie. 

R S

background image

 

 

120 

- Wyglądasz prześlicznie - skomplementował siostrę Michel. - Jesteś taka 

spokojna. Nie peszy cię ten medialny cyrk? 

- Jared mi pomógł. 

- W jaki sposób? 

- Powiedział, że jeśli będą zbyt nachalni, mam się skoncentrować na nim i że 

nie zabieramy przecież reporterów w podróż poślubną. 

Michel parsknął śmiechem. 

- Dzięki Bogu i za to. Znalazłaś wspaniałego mężczyznę. 

- To prawda. 

- A on znalazł wspaniałą kobietę.  

Michelina uśmiechnęła się na ten komplement. Organy zagrały marsza 

weselnego, znak, że panna młoda ma ruszyć główną nawą do ołtarza. Zaczęły 

błyskać niezliczone flesze, w ławkach podniósł się szmer aprobaty i podziwu. 

Michelina widziała wyfraczonych braci, kuzynki w strojach druhen ukradkiem 

ocierające łzy. Dojrzała w końcu i jego - Jareda. Kochała go tak bardzo, że w jednej 

chwili zapomniała o całym otoczeniu. 

Dwadzieścia minut później ogłoszono, że są małżeństwem. Dziesięć godzin 

później Jared mógł wreszcie zrzucić z siebie smoking. A działo się to w sypialni 

uroczego domku gościnnego ze wspaniałym widokiem na ocean. 

Od tej chwili już na zawsze mieli być razem. 

 

           

 

R S


Document Outline