background image

Anne–Lise Boge 

 

GRZECH PIERWORODNY XXIV 

 

ŻE Z LODU 

 

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w 

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są 
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczy
ćże ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie 
maj
ą żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni. 

 
ROZDZIAŁ 1. 
 
Sivert wcisnął się za wielką skrzynię i wstrzymał oddech. Na dole, przy wejściu słychać 

było  wołania  i  hałasy.  Przestraszone  głosy  norweskie  mieszały  się  z  ostrymi  niemieckimi. 
Prześladowcy,  tupiąc  głośno,  wbiegali  po  schodach.  Ktoś  kopniakiem  otworzył  drzwi,  a 
potem  samotna  żarówka  pod  sufitem  rozbłysła  mdłym  blaskiem.  Światło  kilku  silnych 
kieszonkowych  latarek  wdarto  się  na  strych.  Raz  po  raz  ktoś  kopał  w  kolejne  drzwi.  Kroki 
coraz  bardziej  zbliżały  się  do  komórki,  w  której,  cichutko  niczym  myszy,  leżeli  obaj 
uciekinierzy. W końcu komórka została otwarta i kilka strumieni światła roztańczyło się po 
ś

cianach. Poszukujący kopali wściekle jakieś przedmioty, a potem również ściany. 

-  Nichts - powiedział zirytowany głos. - Uberhaupt nichts
Po chwili drzwi zamknięto, a odgłosy oddalających się kroków słychać było słabiej. 
Sivert leżał z głośno bijącym sercem. Był przygotowany na to, że w każdej chwili mogą 

się pojawić jacyś nowi ludzie. Wiedział, że nie ustąpią tak łatwo. Ale minuty mijały, a nikt 
nie przychodził. 

Hałasy przy wejściu też przycichły. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk zapalanego silnika 

i odjeżdżającego samochodu. Sivert przyłożył skaleczoną rękę do ust i próbował wylizać ranę 
do  czysta.  Czuł  pulsowanie  w  całym  ciele,  przez  moment  przemknęła  mu  przez  głowę 
przerażająca myśl, że być może ta rana w przyszłości przeszkodzi mu w grze. Natychmiast 
jednak odepchnął lęk od siebie. Teraz trzeba przede wszystkim ratować życie. 

Nie wiedział, jak długo tak leży za tą wielką skrzynią. Mdły blask żarówki pod sufitem, 

której nikt nie zgasił, tworzył głębokie cienie na mrocznym strychu. 

-  Sivert - David mówił półszeptem. - Sivert. 
-  Tak, leżę tutaj. 
-  Mam wrażenie, że odjechali. 
-  Ale jeśli zostawili jakichś wartowników? 
-  Z  tym  musimy  się  liczyć.  Powinniśmy  jednak  postarać  się  zniknąć  stąd  przed  świtem. 

Musimy wyjechać pod osłoną nocy. 

Sivert wyprostował plecy i wyłonił się zza skrzyni. Otarł twarz brudną ręką. 
-  Teraz to już na pewno nie ulega wątpliwości, że cię tropią - stwierdził cicho. - I myślę, 

ż

e nie ustąpią, dopóki cię nie dopadną. 

-  Nie ustąpią, i dlatego musimy uciekać dalej. 
David  wyczołgał  się  ze  swojej  kryjówki.  Wstał,  otrzepał  spodnie.  Jedna  nogawka  była 

rozdarta aż do biodra. 

background image

-  Z pewnością rozstawili przy drodze patrole. 
-  Tak, ale sądzę, że koncentrują się raczej na drogach wiodących do szwedzkiej granicy. 

W każdym razie taką mam nadzieję. Musimy skorzystać z tej szansy, Sivercie - powtórzył. - 
Nie możemy tutaj tkwić nie wiadomo jak długo. 

Na palcach przeszli przez pomieszczenie i stanęli w drzwiach strychu, nasłuchując jakichś 

dźwięków z dołu, z sieni. Domostwo jednak pogrążone było w nocnej ciszy. David poszedł 
przodem. Gestem przywoływał Siverta. 

-  No a co z twoimi rzeczami? Co z papierami? 
-  O  tym  powinienem  po  prostu  zapomnieć.  Nie  odważyłbym  się  pójść  jeszcze  raz  do 

swojego mieszkania. 

Cicho zeszli po schodach, gdzie nikt ich nie zatrzymał, nikt się też nigdzie nie odezwał. 

David  ostrożnie  otworzył  drzwi  na  podwórze  i  wysunął  przez  nie  głowę.  Dziedziniec 
pogrążony był w głębokich ciemnościach. Z ulicy za domem od czasu do czasu słychać było 
dźwięk  samochodu,  poza  tym  panowała  cisza.  David  gestem  przywołał  Siverta  i  weszli  do 
pełnej przeciągów, ciemnej bramy. Nigdzie ani znaku życia. Zatrzymali się przy wyjściu. 

-  Po drugiej stronie ktoś może stać - szepnął Sivert. - Pozwól, że ja pójdę pierwszy. Jeśli 

ktoś tam jest, to mogę powiedzieć, że... 

-  Nie, ja idę pierwszy - David przytrzymał go ręką. - Jeśli tam ktoś jest, to lepiej, żebym ja 

został schwytany. Ty możesz się ukryć na strychu, a potem wrócisz do Inndalen. Obiecaj mi 
to, Sivercie! - Uścisnął rękę Siverta i wyszedł. Wkrótce zniknął. 

Sivert wciąż stał z bijącym sercem. Puls dudnił w całym ciele. Znowu ostrożnie rozejrzał 

się wokół. David był w drodze do niewielkiej ciężarówki, zaparkowanej kilka metrów dalej. 
Nikt za nim nie wolał. Wszędzie panowała cisza. Sivert, nie oglądając się, również pobiegł w 
stronę samochodu. David otworzył drzwiczki. Bez słowa podał Sivertowi kluczyki i wślizgnął 
się do ciężarówki. Leżały tam jakieś puste papierowe worki oraz wełniany koc. Ułożył się w 
jednym narożniku, przykrył kocem i workami. 

-  Jedź - szepnął do Siverta. - I niech Bóg ma nas w opiece. 
  
Dla  Siverta  była  to  najdłuższa  w  życiu  podróż  samochodem.  Panowały  niemal 

nieprzeniknione  ciemności,  droga  była  wąska  i  wyboista,  wiele  razy  znajdował  się 
niebezpiecznie  blisko  głębokiego  rowu,  nie  miał  przecież  żadnego  doświadczenia  w 
prowadzeniu  samochodów.  A  przez  cały  czas  nie  opuszczała  go  myśl,  że  w  każdej  chwili 
mogą  zostać  zatrzymani  przez  niemiecki  patrol  lub  droga  zostanie  przed  nimi  zamknięta.  I 
wtedy wszystko skończy się prawdziwą katastrofą, tego był niemal pewien. 

Po  blisko  trzygodzinnej  jeździe  zatrzymał  samochód  na  pustym  rozstaju  dróg,  wysiadł  i 

otworzył tylne drzwi. 

-  Halo, jak ci się wiedzie? 
-  Jestem okropnie poobijany - jęknął David, wyczołgując się spod koca. - Poza tym jednak 

cieszę  się  bardzo  z  każdym  kilometrem,  który  przybliża  nas  do  celu,  a  nikt  nas  nie 
zatrzymuje. Jest mało prawdopodobne, by Niemcy wysłali do odległych dolin wiadomość, że 
im uciekłem. 

-  Zwyczajna kontrola zawsze może się zdarzyć. 
-  Też  o  tym  wciąż  myślę  -  westchnął  David,  zeskakując  na  ziemię.  -  Dobrze  jest 

rozprostować kości. I opróżnić pęcherz. Od dawna bardzo mi się chciało. 

-  No  i  mnie  też  -  przytaknął  Sivert,  rozpinając  spodnie.  -  Myślałem,  że  z  tobą  jest  tak 

samo. 

Załatwili swoje potrzeby i stali potem jeszcze chwilę przy samochodzie, wchłaniając ostre 

nocne powietrze. Przez cały czas towarzyszyła im niezła pogoda. Teraz pojawiły się pierwsze 
płatki śniegu. 

background image

-  Mam  nadzieję,  że  nie  rozpęta  się  śnieżyca  -  rzekł  Sivert  w  zamyśleniu.  -  Nie  jestem, 

niestety, doświadczonym szoferem, który może prowadzić w każdych warunkach. 

-  Świetnie dajesz sobie radę - dodawał mu otuchy David. - A to nie wygląda mi na jakąś 

zadymkę. Po prostu trochę poprószy. A jak tam z twoją raną? - dodał, ujmując rękę Siverta. 

-  Opatrzymy w domu. Nie jest z nią najlepiej - przyznał Sivert i znowu przyłożył usta do 

pulsującej rany. 

Nie chcieli już tracić więcej czasu. Byli na to zbyt niespokojni. 
-  Co miałbym powiedzieć, gdybym został zatrzymany? 
-  Powinieneś próbować jakoś ich zagadać, wydostać się z tego. 
Ciekawe,  co  by  też  to  miało  znaczyć,  myślał  Sivert,  siadając  znowu  za  kierownicą.  Na 

moment przymknął obolałe oczy i zaczął się modlić, by Bóg pozwolił im dostać się cało do 
domu.  Musiał  przyznać,  że  nieczęsto  się  w  swoim  życiu  modlił.  Nie  powinien  więc  chyba 
oczekiwać, że Pan Bóg natychmiast go wysłucha, człowieka, który przypomina sobie o Bogu 
tylko  wówczas,  gdy  znajdzie  się  w  prawdziwej  potrzebie.  Bóg  Ojciec  nie  lubi  takich.  Ale 
modlił się z wielką wiarą w czasie, kiedy oczekiwali Johannesa. Modlił się o to, żeby dziecko 
urodziło  się  zdrowe  i  nieokaleczone.  To  nie  było  takie  oczywiste  ani  dla  niego,  ani  dla 
Tordhild, są przecież bardzo blisko ze sobą spokrewnieni. Widocznie jednak Bóg spojrzał na 
nas łaskawie, pomyślał Sivert - jeśli to tylko nie zwyczajny przypadek, że dziecko urodziło 
się bez najmniejszej wady. Wolał jednak nie myśleć, że to przypadek. 

-  Spójrz na nas łaskawie, Boże - szeptał, a biały obłok pary unosił się nad jego głową. - 

Wybaw nas z tej opresji! 

  
Nie  był  pewien,  czy  to  Bóg  tak  wszystko  urządził,  ale  kiedy  zaczęło  dnieć,  zjechali  z 

głównej drogi i skierowali się w stronę Inndalen. Sivert bał się tak okropnie, że kręciło mu się 
w głowie, kiedy prowadził samochód przez uśpione Surnadalen. Bo tam, jak wiedział, aż się 
roi od Niemców. Nikt ich jednak nie zatrzymał. Dopiero gdy samochód skręcił ku Gjelstad, 
odetchnął nareszcie, wydając z siebie przeciągły jęk. Byli uratowani! 

Gjelstad leżało mroczne i wielkie w szarym brzasku. Przejechał obok i zaczął zjeżdżać w 

dół ku Inndalen. Kiedy rodzinna wieś wyłoniła się przed nim z mroku, poczuł ukłucie w sercu 
z radości i wdzięczności. Blada plama złocistego światła rozjaśniała na wschodzie niebo nad 
górami, świadcząc, że dzień będzie pogodny. 

Dopiero kiedy wprowadził samochód na mały dziedziniec obejścia na Wzgórzu i wyłączył 

silnik,  wróciły  emocje.  Oparte  na  kierownicy  ręce  zaczęły  drżeć  i  Sivert  nie  mógł  tego 
opanować.  Czuł,  że  ma  łzy  w  oczach,  zdrową  ręką  ocierał  twarz.  W  końcu  głęboko  i  z 
drżeniem wciągnął powietrze, po czym - sztywny  i obolały - wysiadł z samochodu. Znowu 
poszedł do tyłu i otworzył drzwi z tamtej strony. 

-  Żyjesz jeszcze? 
-  Oczywiście - odparł David i wyczołgał się z wnętrza. - Wprost nie mogę uwierzyć, że to 

prawda. Rzeczywiście dotarliśmy do celu? 

-  Tak, jesteśmy w Inndalen - przytaknął Sivert. Wyjął swój plecak z samochodu i znowu 

zamknął drzwi. - A ja mieszkam tutaj. To jest Wzgórze. 

David stał i rozglądał się wokół w ciągle w szarym świetle poranka. 
-  Wygląda mi to na fantastyczne miejsce - powiedział, kładąc rękę na ramieniu Siverta. - 

Przyjrzę się lepiej za dnia. Chciałbym przyjechać tutaj w zupełnie innej sprawie. A tak będę 
się musiał ukrywać. Gdzie jest to miejsce, w którym zamieszkam? 

Sivert odwrócił się i wskazał dłonią ku letnim oborom.  
-  Parcela  leży  tam  w  górze.  Jest  to  dom  dwojga  naszych  służących  ze  Stornes.  Na  czas 

twojego pobytu oni przeprowadzili się do dworu. Stamtąd przynajmniej będziesz miał bardzo 
piękny widok - dodał z niepewnym uśmiechem. 

background image

David  przygładził  włosy  i  próbował  uporządkować  jakoś  swoje  pogniecione,  brudne 

ubranie. 

-  Pomyśleć, że wyszliśmy z tego cało - szepnął cicho. W jego głosie słychać było głębokie 

wzruszenie. - Przez cały czas nie miałem odwagi uwierzyć, że nam się to uda. 

-  Ani  ja  -  przyznał  Sivert.  -  Ja  nieczęsto  zwracam  się  do  Pana  Boga,  ale  ostatniej  nocy 

robiłem to wielokrotnie. 

-    W takim razie było nas dwóch - skinął głową David. Położył obie ręce na ramionach 

Siverta i spojrzał mu prosto w oczy. - Nigdy ci tego nie zapomnę, Sivercie. Nigdy. 

-  Jeszcze nie dotarliśmy tak naprawdę do celu - wtrącił Sivert nieco skrępowany. - Zresztą 

to samo zrobiłbyś dla mnie, jestem o tym przekonany. 

Przez  chwilę  stali  w  milczeniu  naprzeciwko  siebie.  Kiedy  w  kuchni  zapalono  światło, 

Sivert odwrócił się. 

-  Tordhild musiała słyszeć samochód - rzekł. - Chodźmy, zjemy coś, zanim odprowadzę 

cię na górę. Musimy wyjść z domu, dopóki dzieci śpią. Wprawdzie Johannes o tobie wie, ale 
Marilena jest za mała. 

-  Myślisz, że to rozsądne opowiadać o mnie synowi? Ile on ma lat? 
-  Dwanaście  i  pół.  Ale  ja  nic  nie  mógłbym  zrobić  bez  jego  wiedzy,  Davidzie.  On  mi 

towarzyszy  we  wszystkim.  Można jednak  na  nim  polegać  -  dodał.  -  To,  że Johannes został 
wtajemniczony, nie stanowi żadnego zagrożenia. 

David skinął głową. 
-  Sam wiesz najlepiej, Sivercie. Ufam ci. Myślałem tylko, że dla chłopca w jego wieku to 

wielka odpowiedzialność dźwigać taką tajemnicę. 

Na to Sivert nie odpowiedział. Kopnął lekko jedno koło samochodu. 
-  A co zrobimy z tym? 
-  Też  się  zastanawiałem.  Powinniśmy  się  go  pozbyć  najszybciej,  jak  to  tylko  możliwe, 

ż

eby  nie  przyciągał  niczyjej  uwagi,  chociaż  akurat  tego  nikt  by  nie  wiązał  bezpośrednio  Z 

moim zniknięciem. - Zawahał się na moment, potem mówił dalej: - Skoro jednak ty nie masz 
samochodu, to być może wydawałoby się ludziom dziwne, że nagle coś takiego stoi na twoim 
dziedzińcu? 

-  Masz  rację,  nie  możemy  go  tu  zostawić  -  przyznał  Sivert.  -  Najpierw  schowam  go  w 

stodole,  a  potem,  kiedy  będzie  okazja,  pojadę  do  Trondheim  i  zostawię  samochód  przed 
twoim  mieszkaniem.  Mam  nadzieję,  że  ten,  który  ci  go  pożyczył,  zachował  dodatkowe 
kluczyki? 

-  Z pewnością tak, poza tym chyba liczy, że go odzyska. Dokumenty i karta wozu leżą w 

bocznej  kieszeni  obok  przedniego  siedzenia.  Powinieneś  to  wiedzieć,  na  wypadek  gdybyś 
został zatrzymany. .. 

-  O, gdyby do tego doszło, to powiem, że pożyczyłem samochód od przyjaciela. 
David skinął głową. Drzwi wejściowe do domu otworzyły się. Na ganek wyszła Tordhild. 
-  Nie macie zamiaru się przywitać? - spytała cicho. - Wkrótce kawa będzie gotowa. 
Dwoma długimi susami David dopadł do niej. W obie dłonie ujął jej rękę i mocno ściskał. 
-  Więc  to  ty  jesteś  Tordhild  -  powiedział.  -  Tyle  o  tobie  słyszałem,  nigdy  jednak  nie 

miałem  przyjemności  cię  spotkać.  Szkoda,  że  widzimy  się  pierwszy  raz  w  takich 
okolicznościach. 

-  Ja się strasznie cieszę, że wróciliście cali i zdrowi - wykrztusiła Tordhild. - To była dla 

mnie bardzo długa noc. 

-  Szczerze mówiąc, dla nas również - wtrącił Sivert, ruszając w stronę ganku. - A niewiele 

już brakowało, żeby... 

Dopiero  kiedy  usiadł  przy  stole,  Sivert  poczuł,  jak  bardzo  jest  głodny.  Mimo  to  zdołał 

wmusić w siebie tylko jeden kawałek chleba. Napięcie ostatnich godzin wciąż zaciskało mu 
ż

ołądek niczym szpony i czuł się bardzo źle. 

background image

-  Nie będziesz jadł? 
-  Sądzę, że poczekam do obiadu. Teraz jestem za bardzo rozbity. 
-  Więc naprawdę było tak blisko? 
-  Tak jest, mało brakowało. 
-  Bardzo mi przykro, że wciągam was w to wszystko - rzekł David, spuszczając wzrok. - 

Ale  nie  wiedziałem,  co  zrobić.  W  ostatnich  dniach  w  Trondheim  było  naprawdę  okropnie. 
Wciąż  przeszukania  i  ataki  na  Żydów,  naprawdę  mogliśmy  poznać  gniew  rasy  panów. 
Majątki i wszelka własność zostały Żydom odebrane, młodzi i starzy wywiezieni na południe. 
Nikt  nie  wie,  co  stało  się  z  pojmanymi.  -  Jego  twarz  wykrzywił  bolesny  grymas  i  David 
umilkł. 

-  A co z twoją rodziną? 
-  Oni  mieszkali  w  Oslo.  Moi  rodzice  zostali  już  wywiezieni,  wiem  o  tym.  Ale  podobno 

starszy  brat  zdołał  przedostać  się  do  Szwecji.  Mam  w  każdym  razie  nadzieję,  że  do  tego 
doszło - dodał. 

Tordhild i Sivert wymienili między sobą ukradkowe spojrzenia. 
-  Opowiedziałem o wszystkim Oli, ale on niczego nie obiecał - rzekł Sivert pospiesznie. - 

Pojęcia nie mam, jak się teraz ma sprawa z przeprowadzaniem ludzi przez szwedzką granicę. 

-  Ja też nic o tym nie wiem - rzekła Tordhild w zamyśleniu. - Słyszałam tylko, że Dorbet 

nie bardzo jest zadowolona z działalności swojego męża. I zresztą świetnie ją rozumiem. To 
bardzo niebezpieczna praca. 

-  Ale porozmawiasz z nim jeszcze? - spytał David, spoglądając na Siverta. 
-  Oczywiście,  że  porozmawiam  w  dogodnej  chwili  -  przytaknął  Sivert.  -  Nie  chciałem 

tylko, by zbyt wielu ludzi wiedziało, że mieszkasz na Parceli, ale to jasne, że Ola... tak, on 
musi się dowiedzieć prędzej czy później - dodał. 

Tordhild zaczęła pakować jakieś ubrania do dużego plecaka. 
-  Pomyślałam,  że  powinieneś  się  przebrać  w  czyste  ubranie  -  zwróciła  się  do  Davida.  - 

Znalazłam jakieś rzeczy Siverta. Jesteście prawie tego samego wzrostu, myślę więc, że będą 
na ciebie dobre. A ja później upiorę to, co miałeś na sobie. Przygotowałam ci też ubranie na 
zmianę, żeby ci niczego nie brakowało. Codziennie jedno z nas będzie do ciebie przychodzić 
z obiadem. Będziesz się tam pewnie na górze czuł dosyć samotny... 

-  Teraz najbardziej się cieszę, że jestem bezpieczny - rzekł David. - A czy znajdę w moim 

domu coś do czytania? 

-  Chyba powinieneś się rozejrzeć po naszych półkach - zaprosił Sivert. - Może znajdziesz 

coś interesującego. 

Wstali od stołu. 
-  Obawiam  się,  że  dzieci  wkrótce  się  obudzą  -  powiedziała  Tordhild  cicho,  zerkając  ku 

drzwiom. - Marilena... 

-  Już idziemy - zapewnił David. - Gdzie mógłbym się przebrać? 
Wziął  tłumoczek  z  ubraniem  i  przeszedł  do  salonu,  żeby  je  na  siebie  włożyć,  Tordhild 

tymczasem kończyła pakować jego plecak. Kiedy wrócił, uśmiechnęła się. 

-  Bardzo jesteś podobny do Siverta - stwierdziła. - I masz takie same ciemne włosy. 
-  Nie  mam  tylko  jego  loków  -  uśmiechnął  się  David.  -  Brak  mi  też  jego  muzycznego 

talentu. Zawsze mu zazdrościłem, i jednego, i drugiego. 

-  Tutaj  jest  obiad  na  dzisiaj  -  poinformowała  Tordhild,  kiedy  obaj  mężczyźni  stali  na 

ganku gotowi do drogi. - Możesz tam rozpalić ogień na kuchni i odgrzać jedzenie. 

David podziękował i wziął od niej naczynia. 
-  Przykro  mi,  że  robię  wam  tyle  kłopotu  -  powiedział  cicho.  -  I  że  narażam  was  na 

niebezpieczeństwo. Dlatego muszę stąd zniknąć możliwie jak najszybciej. 

Tordhild skinęła głową i uniosła dłoń w geście pożegnania, kiedy odchodzili. 

background image

Obaj  mężczyźni  brnęli  w  górę,  nie  mówiąc  nic.  Kiedy  znaleźli  się  już  dość  daleko  od 

domu,  David  odwrócił  się  i  rozejrzał  po  okolicy.  Wieś  spoczywała  otulona  lekką  poranną 
mgłą, słońce wyzłacało jednak góry i mieniło się w czarnym fiordzie. 

-  Jakie to piękne miejsce - powiedział wolno. - Tutaj czułbym się znakomicie. 
-  To prawda, miejsce jest piękne - zgodził się Sivert. - Ale czy dobrze byś się tutaj czuł, to 

już całkiem inna sprawa. W takiej małej wiosce panują zupełnie inne stosunki. Człowiek nie 
powinien się różnić od reszty. 

-  A ja się wyróżniam, chcesz powiedzieć, dlatego że jestem Żydem? 
-  Nie  wiem...  większość  pewnie  by  to  zaakceptowała...  Ech...  co  tam,  nie  ma  o  czym 

gadać. 

-  Czyżbyś i ty miał złe doświadczenia? 
-  Właściwie nie, chociaż różnię się od nich tak bardzo, jak to tylko możliwe. Tylko ja się 

tym  nie  przejmuję.  Ludzie  mogą  sobie  gadać,  co  chcą.  Właściwie  to  ja  się  tutaj  czuję 
wspaniale - dodał z uśmiechem. - Odkąd Tordhild i dzieci są przy mnie... 

-  Świetnie cię rozumiem - skinął głową jego towarzysz. - Ja też chętnie miałbym żonę i 

dzieci jak ty, ale akurat teraz cieszę się, że ich nie mam. Wyobraź sobie ucieczkę z małymi 
dziećmi. Potworne! 

Dom  na  Parceli  wyłonił  się  przed  nimi  w  otoczeniu  drzew  owocowych,  pomalowany  na 

czerwono, przytulny. Pochylili głowy, przechodząc przez niskie drzwi, i znaleźli się w izbie 
połączonej z kuchnią. Wszędzie panował porządek i było bardzo czysto. 

-  Mam nadzieję, że będzie okazja, bym podziękował tym, którzy mi pożyczają taki piękny 

dom - rzekł David. 

-  No,  tego  nie  wiem  -  powiedział  Sivert.  -  Ale  przekażę  im  pozdrowienia  od  ciebie.  Bo 

chyba nie będziesz mógł zejść na dół, Davidzie, bo to by jednak oznaczało narażanie życia. 

-  Świetnie to rozumiem. 
-  Tordhild  i  ja  będziemy  cię  odwiedzać  codziennie.  Może  i  Johannes  czasem  tu  zajrzy. 

Więc jakichś ludzi będziesz widywał - dodał. - Żebyś nie czuł się taki samotny. 

-  Tym nie powinieneś się martwić, Sivercie. Jestem ci po prostu niebywale wdzięczny za 

to, że mogłem tutaj przyjechać. I za to, że uratowałeś mi życie. 

-  Jeszcze  nie  dotarliśmy  do  celu  -  mruknął  Sivert  i  uścisnął  rękę,  którą  David  do  niego 

wyciągnął. - Jeszcze nie jesteś bezpieczny, nie. 

-  Porozmawiaj  z  tym  Olą,  o  którym  wspominałeś  -  poprosił  David  z  naciskiem.  - 

Koniecznie to zrób, Sivercie. 

Sivert skinął w milczeniu głową i postawił plecak na krześle. 
-  Teraz  muszę  wrócić  na  dół,  zanim  domownicy  się  pobudzą  -  oświadczył.  -  Muszę  też 

ukryć samochód. 

Odwrócił się, kiedy odszedł kawałek od domu. David stał na ganku i patrzył w ślad za nim. 

Uniósł  dłoń  w  geście  pozdrowienia.  Sivert  odpowiedział  tym  samym.  Potem  westchnął  i 
poszedł dalej. Czuł, że będzie się teraz musiał zmagać z bardzo poważnym problemem. I to 
się nie zmieni, dopóki David będzie mieszkał w Parceli. To jego odpowiedzialność, zarówno 
za Davida, jak i za rodzinę i mieszkańców dworu. 

Westchnął  znowu  i  kopnął  jakiś  kamień.  Kamień  potoczył  się  do  bruzdy  i  wypłoszył 

stamtąd  kuropatwę,  która  zerwała  się  przerażona,  machając  skrzydłami.  Uniósł  wzrok  ku 
niebieskiemu jesiennemu niebu i jeszcze raz westchnął. 

-  Pomóż nam, Panie Boże, uporać się z tą sprawą - modlił się półgłosem. - Spraw, żeby 

wszystko się udało. 

 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ 2. 
  
To  naturalne,  że  wszyscy  zaczęli  gadać  o  obcym,  kiedy  w  jakiś  czas  potem  Sivert 

przyjechał małą ciężarówką do Stornes i powiedział, że musi ją tu ukryć. 

-  W  każdym  razie  wróciliście  cali  i  zdrowi  do  domu  -  rzekła  Mali  z  ulgą.  W  jej  głosie 

brzmiało wzruszenie. - Nieustannie o was myślałam. 

-  Mało brakowało, a bylibyśmy wpadli - przyznał Sivert. - Havardzie, czy mogę zostawić 

samochód  na  kilka  dni  w  stodole?  Spróbuję  później  pojechać  do  Trondheim  i  tam  go 
zostawić. 

-  Oczywiście że możesz. Co innego mógłbyś zrobić? Przecież obcy samochód nie może 

stać na podwórzu przed twoim domem, Niemcy natychmiast by go zauważyli. 

-  No  ale  trzymanie  go  tutaj  też  jest  sporym  ryzykiem  -  wtrąciła  Mali.  -  Mam  na  myśli 

zarówno samochód, jak i twojego przyjaciela. Chyba jednak zdajesz sobie z tego sprawę? 

-  Oczywiście,  że  sobie  zdaję  sprawę  -  przytaknął  Sivert.  -  David  też  dobrze  o  tym  wie. 

Bardzo by chciał przedostać się za granicę najszybciej, jak to możliwe. W żadnym razie nie 
chce nas obciążać bardziej, niż to niezbędne. 

-  Tylko  nie  mieszaj  do  tego  Oli  -  ostrzegła  Mali.  -  On  powinien  w  najbliższym  czasie 

zachować spokój. Pomyśl o Dorbet i dziecku, którego oczekuje. 

Sivert nie powiedział nic, wymknął się za drzwi, by ukryć samochód w stodole. Domyślał 

się, że z Olą będą problemy. I nie miał pojęcia, jak się to wszystko skończy. Wiedział, że Ola 
przeprowadzał ludzi przez granicę od dawna, wyglądało jednak na to, że teraz przestał. 

Przede wszystkim muszę się dowiedzieć, dlaczego, myślał Sivert. Jeśli bowiem ma jakoś 

przeprawić Davida do Szwecji, to jest całkowicie uzależniony od pomocy  Oli. A może Ola 
zna  innych,  którzy  by  mogli  to  zrobić.  Dlatego  poszedł  do  Granvold,  lekceważąc  to,  co 
powiedziała matka. 

Na dziedzińcu spotkał Dorbet dźwigającą pełną balię prania, które miała rozwiesić. 
-  A co to się stało, ty do nas przychodzisz, Sivercie? 
-  Tak, to ja, chciałbym porozmawiać z Olą. 
-  Mam nadzieję, że to nie jakaś konspiracja? 
-  No cóż, nie wiem, jak by to powiedzieć... 
-  Mama mówiła, że pojechałeś do Trondheim i przywiozłeś tutaj swojego przyjaciela. Czy 

on tutaj zostanie na dłużej? 

-  Wróciłem do domu dzisiaj w nocy. 
-  I on przyjechał z tobą? 
-  Tak, zainstalowaliśmy go w domu na Parceli. 
-  Powinieneś  być  ostrożniejszy,  Sivercie  -  ostrzegła  go  z  powagą.  -  Niemcy  od  dawna 

mają na nas oko, dobrze o tym wiem. 

-  Tak,  rozumiem.  I  dlatego  bardzo  bym  chciał,  żeby  David  przedostał  się  przez  granicę 

najszybciej, jak to możliwe. 

Dorbet wpiła w niego spojrzenie. 
-  To dlatego przychodzisz? Chcesz, żeby Ola ci w tym dopomógł? 
-  Tak, myślałem, że on... 
-  To źle myślałeś. 
Mówiła nieprzyjemnym głosem, przełożyła miednicę z praniem na drugie biodro. 
-  Ale on przedtem przeprowadzał ludzi. 
-  Przedtem tak. Ale teraz już nie. 
-  A to dlaczego? 
-  Bo to jest bardzo niebezpieczne, Sivercie, chyba sam rozumiesz! Niemcy mają oko na 

Olę, mówiłam ci przecież. On został nawet ostrzeżony przez jednego niemieckiego oficera. 
Tamten powiedział, że Ola musi się mieć na baczności. Bo Niemcy wiedzą o tym, co robi. 

background image

A  więc  to  dlatego,  pomyślał  Sivert.  Ola  dostał  ostrzeżenie.  To  przerażające.  Ale  jak  to 

możliwe, że go nie aresztowali, skoro tyle wiedzą? - zastanawiał się. 

-  Oni się tu wciąż kręcą - mówiła dalej Dorbet. - Dlatego, że go obserwują. Więc nie proś 

nas o pomoc, Sivercie. Przecież wiesz, jak Ola nie lubi odmawiać. On tak chętnie wszystkim 
pomaga. Ale ja nie chcę zostać wdową z dwojgiem dzieci pozbawionych ojca! 

W jej oczach pojawiły się łzy, niespokojnie przestępowała z nogi na nogę. 
-  Teraz rozumiem - westchnął Sivert. - Nie wiedziałem, jak się sprawy  mają. Ale mimo 

wszystko muszę porozmawiać z Olą. Może on zna kogoś, kto by mógł... 

-  Ola jest w stodole - poinformowała Dorbet. 
-  Może mógłbym ci pomóc z tym praniem? - zaoferował się Sivert, biorąc miednicę z rąk 

siostry. 

-  Nie, nie musisz. 
Skinął głową, odwrócił się i ruszył w dół, w stronę stodoły. Przez cały czas czuł na plecach 

spojrzenie siostry. 

-  No  i  co,  przywiozłeś  tego  człowieka?  -  przywitał  go  Ola,  kiedy  go  tylko  zobaczył.  - 

Podróż z Trondheim przebiegła bez kłopotów? 

-  Raz  zrobiło  się  bardzo  gorąco,  o  mało  nie  zostaliśmy  złapani  -  przyznał  Sivert.  -  W 

całym swoim życiu nigdy bardziej się nie bałem. No ale dzisiaj w nocy dotarliśmy do domu. 

-  I przywiozłeś ze sobą swojego przyjaciela? Jak on ma na imię? David? 
-  Tak, umieściliśmy go w domu na Parceli. 
-  Uważaj, żebyś za dużo o tym nie opowiadał - ostrzegł Ola. - Ostatnio Niemcy mają na 

nas oko, musisz zdawać sobie z tego sprawę. 

-  Tak, rozmawiałem już z Dorbet, ona powiedziała mi to samo. 
-  Chcesz czegoś ode mnie? - spytał Ola. W jego oczach pojawił się wyraz czujności, jakby 

bał się tego, co ma nastąpić. 

Sivert zwlekał. Nerwowo gładził ręką włosy. 
-  No właśnie, chętnie bym z tobą porozmawiał. Ale i mama, i Dorbet... nie, sam nie wiem 

- westchnął. 

-  Czy to coś z tym twoim Davidem? 
-  Tak,  on  się  strasznie  boi,  że  zostanie  odkryty.  I  boi  się,  jakie  by  to  mogło  mieć 

konsekwencje dla mnie... dla wielu z nas, gdyby go złapali. 

-  Mogę sobie wyobrazić - rzekł Ola z powagą. - Dobrze go rozumiem. 
-  On chciałby się dostać do Szwecji najszybciej, jak to możliwe. 
-  A więc to o to chodzi? 
-  Pomyślałem  sobie,  że  może  ty...?  Słyszałem  jednak,  co  mówi  Dorbet,  że  zostałeś 

ostrzeżony.  W  tej  sytuacji  naprawdę  nie  wiem,  co  robić.  Bo  ty  chyba  nie  mógłbyś  mu 
towarzyszyć, prawda? 

-  Nie,  teraz  bym  się  na  coś  takiego  nie  odważył.  W  każdym  razie  nie  przed  świętami  - 

dodał. 

-  No a po świętach? - spytał Sivert z nadzieją w głosie. - Tak długo to on by chyba mógł 

zaczekać. 

-  W ogóle sytuacja jest niepewna. Pojęcia nie mam, czy jeszcze kiedyś się odważę. No bo 

oni mają na mnie oko, wiesz... a ja mam rodzinę i muszę o niej myśleć - dodał cicho. 

-  A może znasz innych, kogoś, kto by mógł... 
-  Na razie nic nie wiem. Ale mogę się popytać. 
-  Zechciałbyś to zrobić? 
-  Oczywiście,  że  zrobię,  ale  nie  oczekuj  za  dużo.  Nie  ma  teraz  wielu  takich  w  naszej 

okolicy,  którzy  przeprowadzają  ludzi  przez  granicę.  A  ci,  którzy  to  robią,  są  bardzo  zajęci. 
Ale, jak powiedziałem, przepytam - obiecał. - Powiem ci, jak tylko coś będę wiedział. 

background image

-  A może byś któregoś dnia poszedł na Parcelę i odwiedził Davida - zaproponował Sivert. 

- On bardzo potrzebuje kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Kogoś innego niż ja i Tordhild, 
chciałem  powiedzieć  -  dodał.  -  Mógłbyś  mu  zresztą  wyjaśnić,  jakie  są  problemy  z 
przekraczaniem granicy, tobie prędzej by uwierzył, że po prostu trzeba czekać. 

-  Pomyślę o tym - Ola skinął głową. - Oczywiście, że mógłbym go odwiedzić. Prędzej lub 

później - dodał. 

 
-  Czego dzisiaj od ciebie chciał Sivert? - spytała Dorbet, kiedy wieczorem kładli się spać. 

- Widziałam, że poszedł do ciebie do stodoły. 

-  Tak, odwiedził mnie. 
-  Mam nadzieję, że mu nie obiecałeś... 
Wsunął  ramię  pod  kark żony  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Odgarnął  długie  włosy  na  bok  i 

całował ją po policzkach. 

-  Nie, Dorbet, powiedziałem, że nie mogę mu pomóc.  
Dorbet odetchnęła z ulgą i odwróciła się ku niemu. Wtuliła się w niego mocno. 
-  Bałam się, że się zgodzisz. 
-  Teraz bym się nie odważył. Nie po tym, co mi powiedziałaś. 
-  To  dobrze  -  wyszeptała  z  ustami  tuż  przy  jego  szyi.  -  Nie  chciałabym  zostać  tutaj  w 

Granvold jako wdowa. 

-  Nie  bój  się,  nie  zostaniesz  -  uśmiechnął  się  i  przytulił  ją  jeszcze  mocniej.  -  Teraz  ty  i 

dzieci znaczycie dla mnie najwięcej. 

-  Na razie masz tylko jedno dziecko - uśmiechnęła się zaczepnie. 
-  Niedługo będzie dwoje - odparł, głaszcząc jej okrągły brzuch. 
-  Niedługo i niedługo - jęknęła Dorbet. - Do rozwiązania zostały jeszcze cztery miesiące! 
-  Ale  to  szybko  zleci!  Teraz  zaczynają  się  uboje  przed  świętami,  później  też  będzie 

mnóstwo pracy, nawet się nie obejrzysz, jak... 

Przez chwilę leżeli, nic nie mówiąc. Ola wolno i z czułością głaskał ją po plecach. 
-  No i jak się czujesz jako gospodyni? 
-  Ech,  jakoś  idzie.  Ale  tylu  rzeczy  jeszcze  nie  umiem,  muszę  przyznać.  Twoja  mama 

zajmowała  się  różnymi  sprawami,  o  których  nie  miałam  pojęcia.  Na  szczęście  służące  są 
doświadczone, czasem aż się dziwię, ile one potrafią. No i jest moja mama, mogę ją prosić o 
radę, kiedy już nie wiem, co robić. Mimo wszystko brak mi twojej mamy - wyznała cicho. - 
To tak, jakby się człowiekowi nagle ziemia usunęła spod nóg. 

-  Ja też nie mogę pojąć tego, że matki już nie ma.  I nie  rozumiem, co się stało tamtego 

dnia - dodał. - Jak to możliwe, że ona tak bez powodu padła trupem. 

Dorbet  nie  odpowiadała.  Przytuliła  się  tylko  jeszcze  bardziej  i  pocałowała  go  w  szyję. 

Poczuł ciepło jej oddechu. Koniuszkiem języka pieściła jego ucho. 

-  Ty, moja - wyszeptał i położył ją na plecach. - Ty, ty, moja... 
Jego  wargi  zamknęły  się  na  jej  ustach.  Pieścił  ją  językiem.  Dorbet  oplotła  nogami  ciało 

męża  i  skierowała  ku  sobie  jego  twarz.  Ola  oddychał  coraz  szybciej.  Pożądliwe  ręce 
próbowały zdjąć z niej nocną koszulę. Dorbet mu pomagała. Wydostała się z ubrania i naga 
wyciągnęła  na  posłaniu.  On  wciąż  głaskał  jej  ciało.  Od  piersi  w  dół  do  brzucha  i  dalej  do 
okrągłych ud. Rozsunął jej nogi. Zaczął ją pieścić palcami. Dorbet z trudem chwytała oddech. 

-  Tak - szeptała cicho. - Tak, Ola. 
  
Jesienny mrok otulał świat. Dni były krótkie i zimne. Nawet jeśli pokazywało się słońce, to 

nie docierało już do dziedzińca. Wkrótce całkiem przestanie się pokazywać i wróci dopiero 
dobrze po Bożym Narodzeniu. 

background image

Skończył  się  ubój  owiec.  Teraz  wszyscy  czekali,  aż  do  dworu  przyjdzie  rzeźnik,  który 

pomoże im w uboju świń i cieląt. Któregoś popołudnia zadzwonił i powiedział, że wybiera się 
do Stornes w poniedziałek. 

-  To dobrze, że przyjdzie w listopadzie, to jeszcze nie jest za późno - powiedziała Mali do 

Havarda,  kiedy  wszedł  do  izby,  żeby  jej  powiedzieć  o  rozmowie  z  rzeźnikiem.  -  W 
poniedziałek mamy ostatni dzień listopada. 

-  On przez cały czas jest bardzo zajęty - tłumaczył rzeźnika Havard. - No ale teraz mamy 

już pewność. 

-  Tylko  że  planowaliśmy  też  gręplowanie  wełny  -  przypomniała  Herborg.  - 

Wyznaczyliśmy spotkanie na czwartego grudnia. 

-  Zdążymy i z jednym, i z drugim - stwierdziła Mali. - Z ubojem skończymy raz-dwa. Nie 

bój się, zdążymy także z gręplowaniem, Herborg. 

-  A  kiedy  będziemy  lać  świece,  babciu?  -  Mała  Mali  szarpała  babcię  za  spódnicę.  - 

Powiedziałaś, że możemy być przy laniu świec, Marilena i ja. 

-  No i będziecie - uspokajała ją Mali. - Zorganizujemy to, kiedy już skończymy z ubojem. 

Wtedy przyjdzie czas na lanie świec. 

-  Czy ja będę mogła zrobić własne świece? 
-  Oczywiście, że będziesz mogła - przytaknęła Mali i pogłaskała ją z czułością po głowie. 

- Obie będziecie mogły, i ty, i Marilena. 

-  Ale  spadnie  na  nas  mnóstwo  pracy  -  westchnęła  Herborg.  -  Ubój,  lanie  świec, 

gręplowanie wełny, pieczenie ciasta... 

-  I sprzątanie - przypomniała Ingeborg, zmywając naczynia. - Porządne sprzątanie i mycie 

całego domu! 

-  Ale to przecież miesiąc przedświąteczny - rzekła Mali. -To zawsze czas ciężkiej pracy. 

Zdążymy  jednak  ze  wszystkim,  co  trzeba,  w  tym  roku  też  damy  temu  radę.  Trzeba  tylko 
dobrze zorganizować pracę. 

A jeśli chodzi o organizację, to Mali była prawdziwą mistrzynią. Wiele lat doświadczenia 

uczyniło  z  niej  naprawdę  znakomitą  gospodynię.  No  i  poza  tym  mam  wokół  siebie 
inteligentnych, zdolnych ludzi, myślała. Ane i Ingeborg zaczynają się wprawdzie starzeć, ale 
to  najlepsze  służące,  jakie  można  sobie  wymarzyć.  Po  tych  wszystkich  latach  wiedziały 
bardzo dokładnie, czego i kiedy Mali sobie życzy, potrafiły większość prac wykonać same, 
gospodyni  nie  musiała  patrzeć  im  na  ręce.  To  dlatego  Mali  mogła  poświęcać  tyle  czasu  na 
tkanie. 

Wiele  gotowych  prac  leżało  teraz  w  tkalni.  Ponieważ  nie  można  ich  było  wysyłać  do 

Ameryki, Mali gromadziła je w wielkiej skrzyni. W końcu kiedyś przecież wojna się skończy, 
myślała. Co prawda nigdy by jej do głowy nie przyszło, że będzie trwać aż tak długo. 

Dorbet  też  miała  wiele  gotowych  strojów  ludowych,  ale  po  śmierci  Marit  nie  mogła  już 

tyle szyć. Odpowiedzialność za cały dwór spoczywała teraz na niej, musiała sprostać wielu 
nowym  dla  siebie  obowiązkom.  Ale  jej  postawa  przechodzi  wszelkie  oczekiwania,  myślała 
Mali.  Dorbet  rzuciła  się  w  pracę  z  entuzjazmem,  za  wszelką  cenę  starała  się  pokazać,  że 
potrafi sprostać wyzwaniu. Na szczęście ona też ma doświadczone służące, które spędziły we 
dworze wiele lat. Córka musi się jednak teraz trochę uspokoić, myślała Mali. Jest na nogach 
od świtu do nocy, to nie może dłużej tak trwać, Dorbet jest przecież w ciąży. Poza tym Mali 
wiedziała, że Dorbet bardzo by chciała kontynuować szycie strojów ludowych. Jej potrzeba 
jakiegoś zajęcia poza domową pracą. Nigdy nie była urodzoną gospodynią i chyba nie będzie, 
ż

eby się nie wiem jak starała. 

W ostatnim czasie Mali często zaglądała do Granvold, głównie po to, by pomóc i wesprzeć 

Dorbet we wszystkich nowych obowiązkach. Córka chętnie przyjmowała jej pomoc, co Mali 
bardzo  cieszyło.  Uważała,  że  bardzo  się  teraz  do  siebie  zbliżyły,  ona  i  Dorbet,  może 
najbardziej  w  okresie  po  gwałcie.  To,  że  Dorbet  jej  się  zwierzyła,  stworzyło  między  nimi 

background image

zupełnie  wyjątkowe  stosunki.  Mali  bała  się,  jak  te  straszne  wydarzenia  wpłyną  na  córkę, 
dotychczas  jednak  wszystko  układało  się  nieźle.  Dorbet  była  taka  szczęśliwa  i  tak  zajęta 
dzieckiem,  którego  oczekiwała,  że  inne  sprawy  odsuwała  w  cień.  Ale  prędzej  czy  później 
reakcja się pojawi, myślała Mali. Jeśli nie przychodzi natychmiast, to na pewno należy się jej 
spodziewać później. Mali często widywała takie załamania. 

Musi  obserwować  córkę  i  pomagać  jej  najlepiej,  jak  potrafi.  Tyle  ostatnio  spadło  na 

Dorbet,  najpierw  ten  gwałt,  potem  śmierć  Marit  i  do  tego  wymagająca  rola  gospodyni 
wielkiego dworu. Może reakcja przyjdzie po porodzie? To też nie byłoby nic dziwnego, Mali 
o tym wiedziała. No ale będziemy się martwić w odpowiednim czasie. Najważniejsze, że nikt 
inny  nie  dowiedział  się  o  tym,  co  się  stało.  Zwłaszcza  Ola.  To  przecież  mogłoby  mieć 
katastrofalne  następstwa,  myślała  Mali  z  lękiem.  Ola  z  pewnością  chciałby  policzyć  się  z 
Niemcem,  a  z  tego  na  pewno  nie  wynikłoby  nic  dobrego.  Zresztą  taka  historia  może  też 
narobić złej krwi między małżonkami, choć przecież gwałt nie był przez Dorbet zawiniony. 

Mali westchnęła i skuliła się. Trzeba uważać na córkę. 
  
Tordhild zatrzymała się i patrzyła w górę, kiedy zbliżyła się już do Parceli. Dym z komina 

kierował  się  prosto  ku  niebu  w  ten  spokojny  listopadowy  dzień.  Poprzedniej  nocy  spadło 
sporo śniegu. Wszędzie było biało i pięknie, chociaż szło się ciężko. 

Niewielu ludzi wydeptywało teraz ścieżkę do Parceli, właściwie nikt poza nią i Sivertem. 

Wymieniali  się  w  dostarczaniu  Davidowi  jedzenia.  Sivert  starał  się  też  odwiedzać  go 
codziennie. Zdawał sobie sprawę, że dla uciekiniera zamkniętego w domu na Parceli dni są 
bardzo długie. 

David stanął w drzwiach, kiedy Tordhild otrzepywała z siebie śnieg w sieni. 
-  A, to ty dzisiaj przyszłaś? 
-  Tak, dzisiaj to ja. Przyniosłam ci kotlety i kapustę. 
-  Rozpieszczasz mnie tym wspaniałym jedzeniem. 
-  E tam, jesz to samo co i my. 
-  Po waszym jedzeniu nikt by się nie domyślił, że trwa wojna. 
-  No tak, jedzenia nam nie brakuje. Spichlerze w Stornes są pełniejsze niż zazwyczaj. Bo 

po prostu nie można sprzedawać produktów w mieście. Więc jedzenia to akurat mamy dużo. 

Otrzepała  śnieg  z  płaszcza,  zdjęła  chustkę  i  weszła  za  Davidem  do  izby.  W  żelaznym 

piecyku buzował ogień.

 

Spod stołu wyszedł kot i ocierał się o jej nogi. 

-  Przyjemnie mieć tutaj kota, prawda? 
-  Tak, bardzo się z tego cieszę. Zawsze to jakieś towarzystwo. 
-  Dłużą ci się dni? 
-   Cóż,  nie  mogę  zaprzeczyć  -  rzekł  szczerze.  -  Niełatwo  jest  tak  tutaj  siedzieć,  w 

kompletnej  izolacji,  nie  mając  pojęcia  o  tym,  co  się  stało  z  moją  rodziną  i  przyjaciółmi. 
Czasami mam wrażenie, że od tego zwariuję. 

-  Ale Sivert przynosi ci gazety i wiadomości? 
-  Tak, dziękuję, Sivert robi, co może. - Popatrzył na nią. - Droga Tordhild, ja nie chciałem 

się  skarżyć.  Jestem  naprawdę  wdzięczny  za  to,  co  dla  mnie  robicie.  Myślałem  tylko,  że  o 
wiele szybciej uda mi się przedostać przez granicę... 

-  Z Olą nie jest tak prosto. Przecież wiesz... 
-  Tak, słyszałem. Ale obiecał, że popyta innych, Sivert tak mówił. I to było zaraz po moim 

przyjeździe tutaj. Minął już cały miesiąc i Bóg wie, co będzie dalej. Mnie się wydaje, że trwa 
to wieczność - dodał. 

Tordhild  przełożyła  kotlety  z  miski,  w  której  je  przyniosła,  do  garnka  i  postawiła  na 

piecyku. 

-  Widzę, że ziemniaki masz od wczoraj. 
-  Tak, zwykle gotuję ziemniaki raz na kilka dni.  

background image

Tordhild wyjęła talerz i sztućce, i zaczęła nakrywać do stołu. 
-  A  czy  nie  mogłabyś  zjeść  razem  ze  mną?  Nieprzyjemnie  tak  jadać  wszystkie  posiłki 

samemu. 

-  Tylko że ja już jadłam w domu... 
Na  twarzy  Davida  pojawiło  się  rozczarowanie.  Pospiesznie  przygładził  ciemne  włosy  i 

usiadł do stołu, nie mówiąc nic więcej. 

-  Ale chyba jeden ziemniak to mi się jeszcze zmieści - wtrąciła Tordhild szybko. - I jakiś 

mały kotlecik. 

David rozpromienił się. Wziął z parapetu doniczkę z rośliną i postawił ją pośrodku stołu. 
-  Możemy sobie wyobrażać, że jest pokój, a my siedzimy w restauracji - uśmiechnął się. - 

Dzisiaj mam spotkanie z piękną kobietą. 

Tordhild nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko. Poczuła, że rumieniec pali jej policzki. 
-  No nie wiem, czy taką piękną - rzekła z uśmiechem. 
-  Zapewniam cię, że piękną. Sivert nieustannie o tobie opowiada. Jesteś jakby jego drugim 

„ ja" - oznajmił David. - Dla niego nie będzie nigdy innej kobiety poza tobą. 

-  Z nami obojgiem tak jest - oznajmiła Tordhild cicho i postawiła jedzenie na stole. 
Podczas  posiłku  rozmawiali  o  tym  i  o  owym.  David  opowiadał  o  swojej  rodzinie,  o 

przyjaciołach i o życiu w Trondheim. A także o muzyce. O swoich tęsknotach i nadziejach. I 
o strachu, w którym teraz żyje. 

-  Nienawidzę swojej sytuacji, tego, że jestem ścigany niczym zwierzę - wyznał w pewnej 

chwili.  -  To  poniżające.  I  dlaczego?  Tylko  dlatego,  że  jestem  Żydem!  Naprawdę  trudno  to 
zrozumieć, że można skazać cały naród. Dla mnie to naprawdę niepojęte. 

-  Dla mnie też nie - skinęła głową Tordhild. - Przykro słyszeć o tym, co się stało z twoimi 

rodzicami. Powiadasz, że zostali wywiezieni. Wiesz o nich coś więcej? 

-  Nie, tylko to, że zostali wywiezieni na południe. Ale dokąd, tego nie wiem. Obawiam się 

jednak najgorszego. 

-  A w Trondheim nie miałeś bliskiej ci kobiety? 
-  Nie, nie miałem tyle szczęścia co Sivert. Jeszcze nie znalazłem właściwej osoby. Ale to 

nie  ma  znaczenia  -  dodał  pospiesznie.  -  Akurat  teraz  bardzo  się  z  tego  cieszę.  Bo  przecież 
straszne byłoby utracić kogoś, kogo się kocha. 

Kiedy Tordhild chciała zmywać, David ją powstrzymał. 
-  Zostaw  to  -  rzekł  stanowczo.  -  Ja  naprawdę  nie  mam  innego  zajęcia,  jeszcze  by  tego 

brakowało, żebyś po mnie zmywała. A poza tym to bardzo ci dziękuję, Tordhild. 

-  Radzisz  sobie  tu  znakomicie  -  powiedziała  Tordhild  z  uśmiechem.  -  Mieszkanie  jest 

takie czyste i zawsze wysprzątane. 

-  Coś muszę robić dla zabicia czasu. 
-  A masz coś do czytania? 
-  Owszem,  czytam  sporo.  W  czytaniu  znajduję  pociechę,  zapominam  wtedy  o  swojej 

sytuacji, przynajmniej na jakiś czas. Bardzo bym jednak chciał mieć radio. 

-  Teraz radio w naszej wsi ma tylko Ola. 
-  Tak, Sivert mi mówił. On codziennie przychodzi do mnie z wiadomościami. Niech was 

Bóg  błogosławi  oboje  za  to,  że  się  mną zajęliście!  -  dodał.  -  Zapewniam  cię,  że  będę  wam 
dozgonnie wdzięczny. I nie miejcie mi za złe, jeśli czasami tracę cierpliwość. Ale to siedzenie 
i czekanie jest takie frustrujące, trudno znieść, że człowiek jest zdany wyłącznie na innych. 
Bardzo bym chciał już stąd odejść, nie mogę być wam ciężarem dłużej, niż to konieczne. A 
poza tym wiem, że to dla was wielkie ryzyko. Wierz mi, ja naprawdę wciąż o tym myślę. 

-  Wiemy,  Davidzie.  I  rozumiemy  cię.  Ale  na  razie  Sivert  nic  więcej  zrobić  nie  może. 

Musisz się jeszcze na jakiś czas uzbroić w cierpliwość. 

Kiedy już Tordhild miała wychodzić, David ujął obie jej ręce w swoje. Długo je ściskał. 

Potem pochylił się i pospiesznie musnął jej policzek gorącymi wargami. 

background image

-  Dziękuję, Tordhild - powiedział cicho. - Dziękuję.  
Tordhild otulała się chustką, zarumieniona i rozgorączkowana. 
-  Wszystkiego  dobrego  -  powiedziała  tylko.  -  Myślę,  że  Sivert  przyjdzie  do  ciebie  pod 

wieczór. 

Na  zewnątrz  stała  przez  chwilę,  dotykając  ręką  policzka.  Jego  pocałunek  palił  jej  skórę. 

Nie wiedziała, jak ma się do tego ustosunkować. Chyba powinna była go powstrzymać. Ale 
może  to  tylko  znak  przyjaźni,  myślała.  Taki  jest  nam  wdzięczny  i  taki  samotny.  Bardzo 
samotny. 

Odwróciła się jeszcze raz, kiedy znalazła się już w pewnej odległości od domu, ale nikogo 

za sobą nie zobaczyła. 

   
ROZDZIAŁ 3. 
  
Tego  dnia,  kiedy  w  Stornes  miało  się  odbywać  lanie  świec,  Marilena  bardzo  wcześnie 

przyszła do dworu. I ona, i Mała Mali od dawna się na to cieszyły. Mali rozłożyła gazety na 
podłodze, żeby tłuszcz miał gdzie ściekać. 

Musiały pracować w kuchni, bo w pralni było zbyt zimno. Ingeborg zagotowała wodę w 

kociołku.  Trzeba  ją  wlać  do  dużej  beczki,  potem  zaś  dodać  roztopiony  łój  barani  i  świński 
tłuszcz. Po chwili łój wypływa na powierzchnię i w tym moczy się knoty przymocowane do 
długich patyków. Zanurza się je w tłuszczu i zanurza, dopóki świeca nie zrobi się taka gruba, 
jak się chciało. 

A  trzeba  przygotować  niemało  świec.  Muszą  wystarczyć  do  całorocznego  użytku:  grube 

ś

wiece i zwyczajne świeczki do lichtarzy, nie można też zapomnieć o świeczkach na choinkę. 

Mnóstwo  pustych  pudełek  stało  pod  stołem,  do  tych  pudełek  włoży  się  gotowe  wyroby. 
Napełnione  świecami  pudełka  ustawia  się  na  półkach  w  pralni  i  tam  leżą  przez  cały  rok, 
stamtąd  się  je  wyjmuje,  kiedy  są  potrzebne.  Latami  używa  się  tych  samych  pudelek,  są  to 
duże kartony z szarobiałej tektury oraz mniejsze pudełeczka na świeczki choinkowe. 

-  O, tutaj już pachnie świętami - rozpromieniła się Marilena, kiedy weszła do izby. Kręciła 

się w kółko, wciągając powietrze przez nos. - Prawda, babciu, że to jest zapach świąteczny? 

-  Masz rację, to jest zapach świąteczny, tak - przytakiwała Mali. - Pamiętam ten zapach 

również  z  czasów,  kiedy  ja  byłam  małą  dziewczynką  i  też  odczuwałam  świąteczny  nastrój, 
kiedy zaczynaliśmy robić świece. 

-  Wtedy też mieszkałaś w Stornes? - spytała Mała Mali. 
-  Nie,  wtedy  mieszkałam  w  domu  moich  rodziców  w  Buvika.  To  jest  dom  mojego 

dzieciństwa. 

-  A  możesz  opowiedzieć,  jak  to  było,  kiedy  byłaś  mała,  babciu?  Powiedz,  jak  wy 

robiliście świece. 

-  Naprawdę chcecie o tym słuchać? 
-  Och tak! - wołały chórem zachwycone dziewczynki.  
Mali znalazła dwa fartuszki, które założyła wnuczkom. 
-  Musimy pracować, kiedy ja będę opowiadać - wyjaśniła i dała każdej z nich patyk, który 

przygotowała  już  wcześniej.  -  Wkrótce  Ingeborg  przyjdzie  z  wodą,  potem  wylejemy  łój  do 
beczki i możemy zaczynać. 

-  No ale jak było w Buvika, opowiadaj - upierała się Marilena. 
-  No  cóż,  mieszkaliśmy  w  bardzo  małym  gospodarstwie,  które  nazywało  się  właśnie 

Buvika. Wy obie jeszcze tam nie byłyście. Ale tej wiosny z pewnością pojedziemy. 

-  A kto tam mieszka teraz? 
-  Mój brat z żoną. Znacie przecież wujka Bjarne i ciocię Anne, poznałyście ich, kiedy nas 

odwiedzili.  W  domu  było  nas  pięcioro  rodzeństwa.  Nie  było  tak  dużo  miejsca  jak  tutaj  w 
Stornes. 

background image

-  Ale świece robiliście? 
-  Oczywiście,  że  robiliśmy,  wtedy  co  roku  produkowało  się  mnóstwo  świec.  I  ich 

przygotowanie  to  był  jakby  początek  okresu  świątecznego.  Potem  piekliśmy  świąteczne 
ciastka  i  chowaliśmy  je  w  starych  blaszanych  pudełkach.  Mogliśmy  spróbować  tylko  tych 
ciastek, które się pokruszyły, poza tym trzeba było czekać do świąt. 

-  My też będziemy próbować. 
-  Tak, ale nas było do tego wielu, trzeba ci wiedzieć, a poza tym rodzice nie mieli dużo 

pieniędzy. Musieliśmy oszczędzać ciastka na święta. 

-  A dostawaliście świąteczne prezenty? 
-  Tak, dostawaliśmy jakieś drobiazgi, ale nie takie rzeczy, jak wy teraz dostajecie, nie. Na 

to nie było nas stać, kiedy byłam mała. 

-  To święta nie były  wtedy  takie uroczyste? - pytała Mała Mali, wpatrując się w babcię 

niebieskimi oczyma. 

Mali  uśmiechnęła  się.  Na  jej  twarzy  pojawił  się  wyraz  rozmarzenia.  Nagle  wspomnienie 

ś

wiąt  z  dzieciństwa,  spędzanych  w  Buvika,  stanęło  przed  nią  jak  żywe.  Było  biednie,  żyli 

oszczędnie,  ale  przecież  święta  były  tak  samo  radosne  jak  teraz.  Szczęśliwe  święta.  Mali 
wspominała  zapach  łojowych  świec  i  pomarańczy,  każde  dziecko  dostawało  w  Wigilię  pół 
pomarańczy. Pamiętała też pyszne jedzenie oraz  to, że w Wigilię każdy  mógł się najeść do 
syta. W ciągu roku nie zawsze tak bywało. We wspomnieniach Mali pojawiła się matka, w 
czarnej,  zniszczonej  świątecznej  sukni  i  lśniąco  białym  fartuchu,  oraz  ojciec,  chudy,  o 
pomarszczonej cerze, siedzący na honorowym miejscu przy stole. Oczywiście, że również w 
tamtych  czasach  święta  były  uroczyste,  chociaż  mieli  tak  niewiele.  Wspomnienia  z 
dzieciństwa  otaczał  niezwykły  blask.  To  było  tak  strasznie  dawno  temu,  myślała  Mali.  Tak 
niewiele  ona  wiedziała  wtedy  o  tym,  co  ma  nastąpić,  o  nieszczęśliwym  małżeństwie  z 
Johanem, o Cyganie Jo i o życiu z Havardem. . 

-  Ty płaczesz, babciu? 
Mali przetarła ręką oczy i uśmiechnęła się. 
-  Nie, nie płaczę - powiedziała. - Chyba coś wpadło mi do oka. 
  
Kiedy  zbliżał  się  obiad,  pudełka  na  świece  były  pełne  po  brzegi.  Każda  z  dziewczynek 

miała pudełko wypełnione świecami, które sama zrobiła. 

Marilena  podziwiała  swoje  dzieło.  Uniosła  jedną  świecę  w  górę  i  uważnie  jej  się 

przypatrywała. 

-  One są po prostu piękne, te moje świece - oznajmiła bez skrępowania. 
-  Masz rację, są piękne - przyznała Mali. - Naprawdę jesteście niezwykle zdolne. 
-  Ja dam moje mamie i tacie jako gwiazdkowy prezent - rozpromieniła się Marilena. 
Mała Mali zerknęła spod oka na matkę, zajętą przy kuchni. 
-  Ja też dam mamie - szepnęła, mrugając. - Tylko teraz mama nie może się jeszcze o tym 

dowiedzieć. 

Posprzątano  w  izbie  i  nakryto  do  stołu.  Mali  powiedziała,  że  Marilena  powinna  zjeść  z 

nimi obiad, ale dziewczynka nie miała na to czasu. Musiała jak najszybciej pobiec do domu 
ze swoimi świecami. Mali pomogła jej się ubrać i zawiązała jej czapkę pod brodą. 

-  Musisz iść ostrożnie - ostrzegła. - Gdybyś się przewróciła, to świece się połamią. 
-  Nie, nie mogę się przewrócić! 
-  Ale na drodze jest mnóstwo śniegu. 
-  Ja jestem duża, babciu. 
Mali uśmiechnęła się czule i przytuliła dziecko. 
-  To prawda - przyznała. - Jesteś duża. I pozdrów wszystkich w domu. 
Stała przez dłuższą chwilę na ganku i machała Marilenie, dopóki dziewczynka nie zniknęła 

za zakrętem. Potem westchnęła, otuliła się lepiej chustką i weszła z powrotem do domu. 

background image

  
Tego popołudnia Ola poszedł z Sivertem do Davida. Planowali to od dawna, ale jakoś się 

dotychczas nie składało. 

-  Nie wiem, czy to ma sens - powiedział Ola, kiedy Sivert zaproponował mu tę wizytę. - 

Nie mam mu właściwie nic do powiedzenia, ja nie mogę go przeprowadzić przez granicę, a 
nikt inny się też tego nie podjął. 

-  Ale możesz po prostu odwiedzić go razem ze mną - nalegał Sivert. - David bardzo by się 

cieszył,  mogąc  cię  spotkać.  I  sam  będziesz  mógł  mu  wytłumaczyć,  jak  teraz  jest  trudno  z 
przechodzeniem przez granicę. On z pewnością chętnie cię wysłucha. 

W końcu obiecał, że pójdzie tam z Sivertem, chociaż Dorbet bardzo się to nie podobało. 
-  Ale nie obiecasz, że go przeprowadzisz! - ostrzegała Dorbet męża. 
-  Nie, nawet mowy nie ma - zapewniał Ola. - Już ci to mówiłem. 
-  A jeśli on będzie bardzo zrozpaczony, ten David... 
-  To ja i tak nic nie zrobię - obiecał Ola. - Możesz być całkiem pewna. 
Spotkał  Siverta  na  podwórzu  jego  domu  i  razem  ruszyli  ścieżką  w  górę.  Ścieżka  była 

ledwo widoczna, ponieważ tylko Sivert i Tordhild wydeptywali ją w drodze do Davida. 

-  Mnóstwo śniegu napadało - powiedział Ola, brnąc w górę. 
-  Tak, bardzo trudno jest nam tędy przejść, kiedy w nocy napada. Bo tylko ja i Tordhild 

tędy chodzimy, wiesz, więc nasze ślady wciąż zasypuje śnieg. 

Dalej szli w milczeniu. Kiedy zbliżali się do Parceli, na progu domu pojawił się David. 
-  Halo! - wołał, najwyraźniej ożywiony czekającą go wizytą. - A cóż to, goście do mnie 

idą? 

-  Tak, to jest Ola, o którym ci opowiadałem - przedstawił Sivert, gdy zbliżyli się do domu. 
-  Ola, a to jest David Lein, mój przyjaciel muzyk, o którym tyle słyszałeś. 
Obaj mężczyźni wymienili uścisk dłoni. Przybyli czyścili spodnie ze śniegu i długo tupali, 

zanim weszli za Davidem do środka. W izbie pachniało kawą. 

-  Nastawiłem kawę, jak tylko zobaczyłem was na dole - wyjaśnił David. - No i mam ciasto 

od Tordhild, będę miał czym was przyjąć. 

Zdążył  już  nakryć  do  stołu  na  trzy  osoby.  Teraz  przyniósł  tacę  z  ciastem  i  postawił 

pośrodku. 

-  Siadaj, Ola - Sivert wskazał mu wygodne krzesło. Sam zdjął plecak, który przyniósł, i 

postawił na ławie. Otworzył i zaczął wypakowywać zawartość. 

-  Tu masz świeże ciasto - powiedział, zwracając się do Davida. - A tu trochę masła i jajka. 
-  Rozpieszczacie mnie - uśmiechnął się David, przyjmując produkty. 
-  Musisz mieć chociaż jedzenie, skoro siedzisz tutaj sam - rzekł Sivert i podał mu gazety. - 

A  tutaj  są  wczorajsze  gazety.  Na  ile  można  polegać  na  tym,  co  piszą,  to  już  zupełnie  inna 
sprawa - dodał. - Cenzura przecież działa... 

-  A więc to tutaj mieszkasz - rzekł Ola, kiedy usiedli do kawy. 
-  Tak, i jestem bardzo wdzięczny, że mogę tu być - westchnął David. - W Trondheim o 

mało mnie już nie złapali, na szczęście przyjechał Sivert. Niemcy polowali na mnie od dawna. 

-  Tak właśnie słyszałem. 
-  W kraju trwają regularne polowania na Żydów - powiedział David ponuro. 
-  Z tego, co mówią w radiu, to wszędzie tak jest. Nie tylko tutaj w Norwegii. 
-  Miałem nadzieję, że przedostanę się do Szwecji. 
-  Tak, Sivert mi mówił. 
-  Źle się czuję, siedząc tutaj. Boję się, że zostanę wyśledzony. Człowiek nigdy nie wie, na 

kim można polegać, zdaję sobie też sprawę, że i was narażam na niebezpieczeństwo. 

-  Tutaj  we  wsi  możesz  polegać  na  wszystkich  -  zapewnił  Ola.  -  No  ale  jeśli  ktoś  inny 

zacznie węszyć, to nie wiem... 

-  A kto by to mógł być? - spytał Sivert, biorąc kolejny kawałek ciasta. 

background image

-  Och,  my  tu  wszyscy  jesteśmy  obserwowani  -  westchnął  Ola.  -  Jeden  niemiecki  oficer 

ostrzegał Dorbet. 

-  Miałem wrażenie, że przede wszystkim ciebie obserwują? 
-  Jeśli obserwują mnie, to obserwują też wielu innych - stwierdził Ola. 
-  A dlaczego on jej to powiedział? - zastanawiał się Sivert. - Od dłuższego czasu o tym 

myślę.  Dlaczego  nie  przyszli  i  po  prostu  cię  nie  zabrali?  To  do  nich  niepodobne,  żeby 
przekazywać ostrzeżenia, prawda? 

-  No  nie  wiem  -  rzeki  Ola  trochę  niechętnie.  On  sam  też  się  nad  tym  zastanawiał. 

Rozmyślał nad tym, jakie stosunki panują właściwie między tym Niemcem i Dorbet. Starał 
się jednak odepchnąć od siebie wszelkie podejrzenia. - Może nie wszyscy są takimi samymi 
draniami - rzekł nieco skrępowany. 

Dwaj pozostali mężczyźni nic na to nie odpowiedzieli.  
Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu.  
David znowu częstował ciastem. 
-  Więc ty nie możesz mnie przeprowadzić, Ola? - spytał nagle. 
Ola upił łyk kawy i potrząsnął głową. 
-  Nie,  nie  odważyłbym  się.  W  każdym  razie  nie  teraz.  Jak  powiedziałem,  oni  mnie 

obserwują. Gdybym się wybrał z tobą w drogę, natychmiast złapaliby nas obu. Nie zasłużyłeś 
sobie na to. Ja zresztą też nie. 

-  A nie znasz nikogo innego, kto by mógł... 
-  Nie, teraz nie znam. 
David skulił się na krześle. Jego twarz wyrażała głębokie rozczarowanie. 
-  Ale chyba znajdzie się jakieś rozwiązanie? - zaczął niepewnie Sivert. 
-  Ale kiedy? - spytał David cierpko. - Przesiedziałem tu już ponad miesiąc i w dalszym 

ciągu nie pojawiła się żadna możliwość przejścia do Szwecji. To dla mnie beznadziejne, dla 
ciebie, Sivercie, także. Cóż, to niebezpieczne dla wszystkich, którzy o mnie wiedzą. Pomyśl, 
co  by  to  było,  gdyby  mnie  Niemcy  wywęszyli.  Mówicie  przecież,  że  wieś  jest  pod 
obserwacją. 

Sivert zerknął na Olę. 
-  Prędzej czy później znajdzie się jakieś rozwiązanie - powiedział. - Prawda, Ola? 
-  Ja  nie  wiem  -  odparł  tamten  szczerze.  -  Akurat  teraz  to  ja  żadnego  rozwiązania  nie 

widzę. 

-  Więc  może  będzie  lepiej,  jeśli  wrócę  do  Trondheim  -  powiedział  David.  -  Tam  z 

pewnością otrzymam pomoc w przedostaniu się za granicę. Znam innych, którzy... 

-  Czyś ty rozum postradał, człowieku? Jak w ogóle możesz coś takiego mówić? 
-  Chyba  jednak  warto  spróbować  -  upierał  się  David.  -  Wszystko  jest  lepsze  niż  to 

bezczynne siedzenie tutaj - dodał z goryczą w głosie. 

W małej izbie zapadło milczenie. Wiatr na dworze szarpał gałęziami drzew i tłukł nimi o 

ś

cianę domu. W żelaznym piecyku buzował ogień. Poza tym panowała cisza. 

-  Nie chciałbym ci się wydać niewdzięczny - powiedział nagle David, spoglądając w górę. 

- Nie wolno ci tak myśleć, Sivercie. Uratowałeś mi życie, kiedy przyjechałeś i zabrałeś mnie 
stamtąd, naraziłeś własne bezpieczeństwo, ukrywając mnie tutaj. Nigdy nie zdołam ci się za 
to wywdzięczyć, ale... 

-  Cóż,  ja  rozumiem,  że  jesteś  sfrustrowany.  Zresztą  wszyscy  jesteśmy,  ale  co  możemy 

zrobić? 

-  Musisz się jeszcze uzbroić w cierpliwość na jakiś czas - doradzał Ola. - Przeczekajmy 

ś

więta. Może wtedy coś wymyślimy. W każdym razie jednak nie możesz myśleć, żeby wrócić 

do  Trondheim  -  rzekł  ostrzegawczym  tonem.  -  Tam  natychmiast  zostałbyś  złapany,  to  nie 
ulega wątpliwości. 

background image

David  westchnął  i  wyciągnął  swoje  długie  nogi.  Przeczesał  palcami  potarganą  czuprynę, 

po czym położył rękę na ramieniu Siverta. 

-  Nie myśl, że jestem niewdzięczny - powtórzył. - Ale ta sytuacja, to siedzenie tutaj działa 

mi  na  nerwy.  Nigdy  nie  wiem,  czy  zbliża  się  do  domu  wróg  czy  przyjaciel.  Pewnego  dnia 
mogą to być Niemcy i wtedy... 

-  To jest mało prawdopodobne - wtrącił Ola z przekonaniem. 
-  Być może, ale mimo to ja tak myślę. Czuję się niczym zwierzę w potrzasku. 
-  Może  poczułbyś  się  lepiej,  gdyby  cię  odwiedzało  więcej  ludzi  -  próbował  Sivert.  - 

Johannes  wie,  że  tutaj  jesteś.  Będę  ci  go  przysyłał  od  czasu  do  czasu.  Możecie  sobie 
porozmawiać, pograć w karty albo... 

-  Nie,  to  zbyt  niebezpieczne  -  zaprotestował  David.  -  Nie  możesz  wciągać  w  to  więcej 

osób,  niż  to  konieczne.  To  już  i  tak  wystarczająco  niebezpieczne,  że  ty  i  Tordhild 
przychodzicie  tutaj  codziennie.  Jest  mi  bardzo  przykro  z  tego  powodu  -  dodał,  przecierając 
rękami bladą twarz. - Naprawdę tak myślę, Sivercie. Jest mi bardzo przykro. 

  
Na dworze było bardzo ciemno, kiedy obaj goście pożegnali się i zaczęli wolno schodzić 

na dół. Blady księżyc rzucał mdłe, żółtobiałe światło na pokryty śniegiem krajobraz. 

-  Wrócę jutro - powiedział Sivert. - A teraz śpij dobrze, Davidzie. 
-  Wy też śpijcie dobrze - rzekł David, wyciągając rękę do Oli. - Dziękuję ci, że znalazłeś 

czas, żeby tu do mnie przyjść. 

-  Musisz się uzbroić w cierpliwość aż do po świętach - powtórzył Ola. - Myślę, że wtedy 

znajdzie się jakieś rozwiązanie. 

-  Naprawdę w to wierzysz? 
-  Taką mam nadzieję - odparł tamten. - Ale niczego obiecać ci nie mogę. 
-  Naprawdę  wierzysz,  że  znajdzie  się  jakieś  wyjście  po  świętach?  -  spytał  Sivert,  kiedy 

znaleźli się już w drodze do domu. 

-  W  każdym  razie  spróbuję  dowiedzieć  się  tego  i  owego  -  powiedział  Ola.  -  Spróbuję 

jeszcze raz. On powinien stąd odejść, to jest pewne. Nie jest w stanie dłużej tutaj siedzieć. A 
nikt  przecież  nie  wie,  jak  długo  jeszcze  potrwa  wojna.  Poza  tym  on  stanowi  ryzyko  dla 
naszego bezpieczeństwa - dodał. - Oczywiście zdajesz sobie z tego sprawę, Sivercie? 

-  No tak, kiedy tak mówisz... 
-  Byłoby  najlepiej  zarówno  dla  niego,  jak  i  dla  ciebie,  a  zresztą  dla  wszystkich,  którzy 

wiedzą, co się tu dzieje, żeby David zniknął. Ale ukryć kogoś, kogo Niemcy tropią... 

-  Nie mogłem go tak po prostu zostawić samemu sobie, rozumiesz. 
-  Oczywiście,  ja  też  bym  mu  pomógł.  Ale  to  jest  bardziej  niebezpieczne,  niż  myślisz, 

Sivercie. O wiele bardziej niebezpieczne. 

-  Więc co powinniśmy teraz zrobić? 
-  Natychmiastowego  rozwiązania  nie  widzę,  ale  pewne  jest,  że  on  musi  stąd  zniknąć. 

Zrobię, co będę mógł. A na razie wszystko powinno zostać tak, jak jest. 

-  Dziękuję  ci,  że  chciałeś  mi  towarzyszyć  -  powiedział  Sivert,  kiedy  żegnali  się  już  na 

dole. 

-  Naprawdę nie ma za co - uśmiechnął się Ola. - Wybiorę się do niego znowu za parę dni. 

A  tymczasem  będę  się  starał  rozpytać,  jakie  są  możliwości  -  dodał.  -  Mam  nadzieję,  że 
prędzej czy później jednak znajdziemy jakieś rozwiązanie. 

Herborg kręciła się po izbie i sprzątała ze stołu po kolacji, kiedy nagle zakręciło jej się w 

głowie. Odstawiła tacę z chlebem, którą trzymała w rękach, i oparła się o ławę. Pochyliła się 
trochę  do  przodu  i  ciężko  dysząc,  wciągała  powietrze.  Miała  okropne  mdłości,  zimny  pot 
wystąpił  jej  na  czoło.  W  ostatnich  tygodniach  zdarza  mi  się  to  coraz  częściej,  pomyślała, 
ocierając wilgotne czoło. 

-  Czy ty się źle czujesz, Herborg? 

background image

Nagle  Mali  stanęła  przy  niej  i  położyła  jej  rękę  na  ramieniu.  Przyglądała  się  synowej 

badawczo. 

-  Nie, tylko zakręciło mi się w głowie. Ale już przeszło. 
-  Usiądź na chwilę. 
-  Nie,  nic  się  nie  stało  -  powiedziała  Herborg  lekceważąco  i  wyprostowała  się.  -  Dam 

sobie radę. 

Mali cofnęła rękę i przyglądała się bladej kobiecie przed sobą. Kiedy się tak zastanawiała, 

zdała sobie sprawę, że ostatnio Herborg zrobiła się dziwnie milcząca. Myślała przedtem, że 
jest  po  prostu  bardzo  zmęczona,  bo  przecież  wciąż  jest  tyle  pracy,  zwłaszcza  przy  uboju. 
Potem było gręplowanie wełny, a teraz znowu lanie świec. Cóż, to za wiele dla słabej kobiety. 

-  Musisz mi powiedzieć, gdybyś się źle czuła, moje dziecko. 
-  Ale przecież nic mi nie jest - odparła Herborg i ciężko oparła się o stół. - Chyba jestem 

trochę zmęczona. 

-  To akurat rozumiem. Okazałaś się niezwykle pracowita, Herborg - pochwaliła ją Mali. - 

Naprawdę podziwiałam cię podczas ubojów. 

Na  bladych  policzkach  pojawiły  się  lekkie  rumieńce.  Herborg  uśmiechnęła  się  z 

wdzięcznością, słysząc pochwałę teściowej. 

-  Staram się robić, co mogę - powiedziała cicho. 
-  No  i  robisz  to  wszystko  bardzo  dobrze  -  uśmiechnęła  się  Mali  i  pogłaskała  ją  po 

policzku. - Posiedź sobie teraz trochę, jak skończysz z tym sprzątaniem. 

Herborg  skinęła  głową  i  wróciła  do  pracy.  Mali  obserwowała  ją  przez  dłuższą  chwilę. 

Będę musiała uważać na synową w przyszłości, pomyślała. Ona nie może się rozchorować z 
przemęczenia. 

Herborg  była  szczęśliwa,  kiedy  w  końcu  tego  wieczora  mogła  otulić  się  pierzyną.  To 

prawda,  że  czuła  się  zmęczona.  I  tak  jest  już  od  jakiegoś  czasu.  Wszystko  stało  się  takie 
trudne.  No  i  te  napady  mdłości  i  zawroty  głowy,  które  spadały  na  nią  w  najmniej 
oczekiwanym  momencie.  To  nie  jest  żadne  przeziębienie,  ale...  nagle  krew  odpłynęła  jej  z 
twarzy.  Serce  zaczęło  tłuc  się  w  piersi.  Jestem  w  ciąży,  pomyślała,  z  trudem  chwytając 
powietrze.  To  nie  może  być  nic  innego.  Pospiesznie  zaczęła  liczyć  w  myślach.  Już  prawie 
dwa miesiące nie miała miesięcznego krwawienia. Jestem w ciąży! 

-  O Boże - jęknęła głucho, zaciskając lodowate dłonie na pierzynie. - O Boże! 
To  nie  jest  prawda.  Przecież  Herborg  nie  może  mieć  więcej  dzieci,  Mali  powtarzała  to 

wiele razy, a już ona się na tym zna. Mali była przy niej, kiedy urodziła się Mała Mali, była 
też podczas tamtego smutnego poronienia w jakiś czas później. To Mali w końcu wyleczyła ją 
też z długotrwałego zapalenia, więc wie, co mówi. 

Ale, z drugiej strony, cóż by to mogło być innego? Zwykle przecież krwawienia miewała 

regularnie,  aż  do  tej  pory.  Ostrożnie  wsunęła  ręce  pod  nocną  koszulę  i  położyła  je  na 
piersiach.  Jęknęła,  bo  ręce  miała  lodowate.  Ale  tak,  piersi  zrobiły  się  większe  i  bardziej 
wrażliwe niż zazwyczaj. Herborg nigdy nie miała szczególnie wrażliwych piersi, ale teraz tak 
jest. Z pewnością jest w ciąży. 

Nagle jakby się w niej przerwała jakaś tama. Płacz pojawił się gwałtownie, całym ciałem 

wstrząsały rozdzierające szlochy. 

-  Rany boskie, Herborg, co się dzieje? 
Oja odwrócił się ostrożnie ku niej i przyciągnął ją do siebie, trochę niezdarnie głaskał jej 

potargane włosy. 

-  Dlaczego ty płaczesz? 
Herborg zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła mokrą od łez twarz do jego policzka. 
-  Jestem w ciąży. 
Ola  zesztywniał.  Przez  chwilę  leżał  całkiem  bez  ruchu.  Potem  uniósł  się  na  łokciu  i 

popatrzył na żonę. 

background image

-  Jesteś w ciąży? Naprawdę? 
-  Tak - potwierdziła ze szlochem. - Teraz jestem tego pewna. Przestałam krwawić, wciąż 

kręci  mi  się  w  głowie  i  mam  mdłości...  -  Wzięła  jedną  jego  rękę  i  położyła  ją  sobie  na 
piersiach. - Czujesz, jakie mi się zrobiły duże? 

Oja objął ją i ostrożnie przytulił, czule ujął jej twarz w swoje dłonie. 
-  Ale ty przecież nie możesz... 
-  Mimo wszystko mogę, jak widać. Tymi sprawami kieruje Pan Bóg. 
Zwróciła ku niemu zapłakaną, ale teraz już rozpromienioną twarz. 
-  Jesteś  tego  naprawdę  pewna?  -  wyszeptał  Oja  nieśmiało,  w  obawie,  by  przedwcześnie 

nie okazywać radości. 

-  Jestem,  jestem  pewna  -  wyszeptała  uszczęśliwiona  i  pocałowała  go.  -  Tak,  tak,  jestem 

tego pewna, Oja. 

-  Nie powinnaś oczekiwać zbyt wiele, Herborg - ostrzegł ją. - Ostatnio, kiedy... 
-  Tak, ostatnio się nie udało, ale to nie było tak jak teraz. Teraz jestem pewna - dodała z 

wielkim przekonaniem. - Bóg nie pozwoli, żeby nas to znowu spotkało, nie da nam dziecka, 
ż

eby je natychmiast znowu odebrać. Bóg tak nie robi, Oja. Nigdy w życiu. 

Przytuliła twarz do jego szyi i przysunęła do niego całe ciało, które drżało ze wzruszenia. 
-  Och, Oja, jaka ja jestem szczęśliwa. Jak niewypowiedzianie szczęśliwa! 
Oja leżał, obejmując ją czule. Herborg była ciepła i wiotka w jego ramionach. Jeszcze od 

czasu do czasu wstrząsał nią szloch, ale nie wiedział, czy to z płaczu, czy ze szczęścia. Czuł 
się, jakby został wrzucony do bardzo głębokiej wody. Myśl o tym, że Herborg rzeczywiście 
jest w ciąży, wydawała mu się wprost nie do pojęcia. Już się zdążył pogodzić z tym, że nie 
będą mieć więcej dzieci oprócz Małej Mali. Ale się nie buntował, cieszył się tym, co dostali. 
Niemniej marzenia o synu nigdy się całkiem nie pozbył. I teraz ono znowu zapłonęło z siłą. 
Oja wprawdzie nie wątpił, że da sobie radę bez męskiego potomka. Był szczęśliwy z takiego 
ż

ycia, jakie ma. Bardziej się obawiał, że Herborg znowu przeżyje rozczarowanie. Taka była 

niepocieszona ostatnio, kiedy straciła nienarodzone dziecko. Już zaczynał się bać, że nigdy się 
z tego nie podźwignie. Nie chciał, żeby znowu coś takiego przeżywała. Radość Herborg była 
jego radością. I tak pozostanie. Dlatego wyznanie żony wzbudziło w nim lęk. 

-  Mówiłaś już o tym mojej mamie? 
-  Nikomu  nie  mówiłam  -  wyszeptała  sennie.  -  Tylko  tobie.  Jeszcze  poczekam  z  tymi 

informacjami, Oja. 

-  Naprawdę tego chcesz? 
-  Naprawdę. 
-  Ale  dlaczego  miałabyś  nie  powiedzieć?  Powinnaś  mieć  więcej  spokoju  teraz,  kiedy 

jesteś w ciąży. 

-  Będę na siebie uważać. 
-  Ja  jednak  myślę,  że  mamie  powinnaś  powiedzieć,  Herborg.  Ona  może...  ona  może  ci 

pomóc. 

-  Tym razem wszystko będzie dobrze - zapewniła Herborg cicho i ucałowała jego rękę. - 

Nic innego nie jest możliwe. Bóg ochroni mnie i nasze maleństwo, Oja. 

Zasnęła w jego objęciach. Oja odgarnął jej bujne włosy i ułożył ją ostrożnie na poduszce. 

W  sercu  miał  tyle  ciepła  i  miłości  dla  niej.  Kiedy  otulił  ją  pierzyną,  złożył  swoje  wielkie 
dłonie. Nie zdarzało się to często. 

-  Nie zawiedź jej, Boże - modlił się w ciemności. - Daj jej jeszcze jedno dziecko. Nie ze 

względu na mnie, ale ze względu na nią... 

 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ 4. 
  
Tordhild  pakowała  do  koszyka  wszystko,  co  miała  zanieść  na  górę  do  Davida. 

Przygotowała obiad i trochę ciastek do kawy. Przed południem upiekła chleb, jeszcze ciepłe 
bochenki leżały przykryte serwetką na kuchennym blacie. Wzięła jeden, otuliła go w czystą 
kuchenną  ścierkę  i  włożyła  do  koszyka.  David  się  bardzo  ucieszy,  pomyślała.  Cieszył  się 
zawsze  ze  wszystkiego,  co  mu  przynosiła.  Już  samo  jej  przyjście  wprawiało  go  w  dobry 
humor.  Nie  ma  się  zresztą  czemu  dziwić,  siedzi  tam  na  górze  sam,  tylko  ona  i  Sivert  go 
odwiedzają. 

Sivert wspominał, że chciałby go zaprosić któregoś wieczoru do domu na Wzgórzu. To by 

dla Davida była miła odmiana. Johannes przecież o nim wie, wystarczyłoby więc poczekać, 
aż Marilena pójdzie spać, a wszystko mogłoby się udać. Tylko parę godzin, zapewniał Sivert 
Tordhild. Ona jednak nie była całkiem przekonana. 

-  No a gdyby ktoś do nas przyszedł? 
-  To  David  może  się  ukryć  na  strychu  i  poczekać,  aż  sobie  pójdą.  On  potrzebuje  trochę 

odmiany, Tordhild. Niełatwo jest tak siedzieć całkiem samemu. 

-  Świetnie to rozumiem, ale... 
-  Moglibyśmy  razem  pograć  -  mówił  Sivert,  ożywiony  tym,  że  żona  nie  zaprotestowała 

stanowczo.  -  On  wprawdzie  nie  ma  skrzypiec,  ale  mógłby  pożyczyć  jedne  z  moich,  tak 
ż

ebyśmy... 

-  Później zobaczymy,  jak  to  będzie  -  westchnęła  Tordhild.  -  Ale  wspólnie  grać  możecie 

również w domu na Parceli. Możesz zabrać ze sobą skrzypce. Dziwne, że dotychczas o tym 
nie pomyślałeś - dodała. - On by się z pewnością bardzo z tego ucieszył. 

Później  już  o  tym  nie  rozmawiali,  ale  sprawa  wisiała  w  powietrzu,  Tordhild  dobrze  to 

czuła. 

Sivert  rzeczywiście  któregoś  dnia  wziął  ze  sobą  na  górę  skrzypce  i  chyba  był  to  dobry 

pomysł. Grali razem, potem Sivert zostawił Davidowi jeden instrument. Tordhild domyślała 
się,  jaka  to  dla  Davida  radość.  Jest  przecież  muzykiem,  on  również.  Muzyka  z  pewnością 
stanowi dla niego wielką pociechę, tak jak zawsze stanowiła dla Siverta. W najtrudniejszych 
chwilach zwracał się właśnie ku niej. Najpiękniejsze utwory skomponował w dniach, kiedy 
było mu wyjątkowo ciężko. 

Wyniosła  koszyk  na  ganek,  włożyła  na  siebie  samodziałową  kurtkę,  otuliła  się  szczelnie 

dużą chustką, którą skrzyżowała na piersiach i zawiązała w pasie. Marilena była w Stomes i 
miała  tam  zostać  na  obiad,  Tordhild  więc  mogła  dzisiaj  więcej  czasu  spędzić  u  Davida. 
Ponieważ był piątek, chciała posprzątać i umyć podłogę, więc zostanie tam dłużej niż zwykle. 

Sivert pojechał do Surnadalen, żeby coś załatwić, a Johannes poszedł do szkoły, Tordhild 

sądziła,  że  zdąży  wrócić  do  domu  przed  nim.  Na  wszelki  wypadek  zostawiła  mu  na 
kuchennym  stole  kartkę  z  informacją,  gdzie  jest.  Gdyby  zabawiła  dłużej,  niż  planuje, 
Johannes sam sobie da radę przez jakiś czas, jest przecież dużym chłopcem. 

Na  dworze  panował  siarczysty  mróz.  Słońce  nie  docierało  do  wsi,  ale  oświetlało  zbocza 

pobliskich  gór.  Tordhild  ruszyła  w  górę.  W  domu  na  Parceli  dym  kierował  się  prosto  do 
nieba. 

-  Halo - zawołała, kiedy weszła na ganek. - Czy jest tam ktoś? 
Drzwi się otworzyły i poczuła ciepło izby. David pomógł jej zdjąć okrycie. 
-  Przyszłaś wcześniej, niż oczekiwałem - zauważył. 
-  A jesteś może czymś zajęty? 
-  Nie, skąd - uśmiechnął się. - Żebyś ty wiedziała, jak ja wyglądam twoich wizyt. 
Wziął koszyk w jedną rękę, a drugą położył jej na ramieniu i wprowadził gościa do izby. 

Gdy tylko Tordhild przekroczyła próg, natychmiast wymknęła się spod jego ręki i wzięła od 
niego koszyk. 

background image

-  Przyniosłam ci świeżego ciasta - powiedziała. - I słoiczek marmolady z jagód. 
-  Jak rozkosznie pachnie twój chleb - David zaciągnął się mocno, pochylając głowę nad 

jej ramieniem. 

Tordhild nie lubiła, kiedy był tak blisko niej. Nie pocałował jej już więcej od tamtego razu, 

ale wciąż odnosiła wrażenie, że David lubi ją dotykać. Być blisko niej. To chyba dlatego, że 
siedzi  tu  taki  samotny,  pomyślała  znowu.  Że  tęskni  za  wspólnotą  z  drugim  człowiekiem. 
Chyba  tak,  to  nie  może  być  nic  innego,  powtarzała  sobie,  ale  czuła  się  niepewnie.  Nie 
wiedziała do końca, jak ma się zachować. Nie chciała przecież być nieprzyjemna, nie chciała 
go w żadnym razie zranić. 

-  Widzę,  że  nastawiłeś  duży  garnek  wody  -  stwierdziła,  odwracając  się.  -  To  bardzo 

dobrze, mogę zaczynać sprzątanie na niedzielę. 

-  Ja sam mogę się tym zająć - zaprotestował David. - W Trondheim też mieszkałem sam i 

przywykłem sobie radzić. Wolałbym, żebyś raczej posiedziała i porozmawiała ze mną. 

-  Przecież mogę rozmawiać, sprzątając. 
Nalała wody do wiadra, znalazła ścierkę i zaczęła wycierać półki oraz stół. 
-  Nie  doczekaliście  się  więcej  dzieci  oprócz  Johannesa  -  powiedział  David 

nieoczekiwanie. 

-  Wygląda  na  to,  że  nie  -  odparta  Tordhild,  unikając  jego  wzroku.  -  Ale  cieszymy  się  z 

tego, co Bóg nam dał. No i mamy przecież Marilenę. Traktujemy ją jak własną córkę. 

-  A jak to się stało, że ona do was trafiła? 
-  Marilena jest córką siostry Siverta. Ta siostra wyszła nieszczęśliwie za mąż za pewnego 

misjonarza, w końcu z rozpaczy utopiła się w fiordzie. To była okropna tragedia. 

-  No a misjonarz nie chciał zająć się swoją córką? 
-  On... nie. On spadł ze schodów na strych i umarł. 
-  I, jak sądzę, nikt specjalnie po nim nie rozpaczał? 
-  Nie  -  przyznała  Tordhild.  -  Myśmy  nie  rozpaczali.  Ten  misjonarz  to  nie  był  dobry 

człowiek. 

-  Chociaż był człowiekiem Boga? 
-  Uczyniono wiele zła w imię Boże - stwierdziła Tordhild cicho. 
Przez dłuższą chwilę David milczał. Siedział i bez zainteresowania przeglądał jakąś starą 

gazetę. 

-  Czy ty wierzysz w Boga, Tordhild? - spytał nagle. 
-  No, chyba tak. 
-  A wiesz coś na temat judaizmu? 
-  Nie za wiele - przyznała, przesuwając doniczki z kwiatami i myjąc okienny parapet. 
-  Ja też wierzę w Boga - oznajmił David. - Ale Jezus... 
-  Tak, ja wiem. 
-  To ci nie przeszkadza, że moja wiara jest inna niż twoja? 
-  Nie - odparła, zerkając na niego spod oka. - Dla mnie ludzie mogą wierzyć, w co chcą. 

Znaczenie ma to, kim oni są. Jeśli człowiek jest dobry, to nic innego się nie liczy. 

-  Ja też tak uważam. Nie będzie pokoju na świecie, dopóki nie zaczniemy się nawzajem 

szanować bez względu na wiarę, przynależność państwową i rasę. 

Znowu na dłuższy czas zaległo milczenie. 
-  Ale  ty  dzisiaj  nie  mógłbyś  posprzątać  w  domu  -  stwierdziła  w  pewnym  momencie 

Tordhild. - Bo przecież u was piątek to dzień szabasu, prawda? 

David uśmiechnął się ciepłym, pogodnym uśmiechem. 
-  Więc  i  o  tym  wiesz?  Owszem,  masz  rację,  ale  szabas  zaczyna  się  dopiero  w  piątek 

wieczorem i trwa do soboty wieczór. Zresztą mógłbym posprzątać w niedzielę, prawda? No a 
poza tym tutaj wcale nie jest brudno. 

background image

-  To wszystko powiedział mi Sivert - wyznała Tordhild. - To o szabasie. On wie o takich 

sprawach dużo więcej niż ja. Ale i tak musiałam coś źle zrozumieć. I o Bożym Narodzeniu 
też. Bo ty nie obchodzisz Bożego Narodzenia, prawda? 

-  Nie, tak jak wy to nie. Ale dla nas to też jest w jakiś sposób święto. Przecież nie chodzi 

się wtedy do pracy. 

-  Ale  może  dzięki  temu  nie  będzie  ci  w  święta  tak  bardzo  smutno.  Skoro  nie  jesteś 

przyzwyczajony do uroczystych obchodów, chciałam powiedzieć. 

-  Tak, dla mnie będzie to zwyczajny wieczór - przyznał David. - Z pewnością dam sobie 

radę. 

Pomógł jej wynieść na dwór chodniki i wytrzepać. Kiedy wylała wodę z wiadra, w całym 

domu rozszedł się miły zapach zielonego mydła. 

-  No to proszę - rzekła Tordhild z uśmiechem. - Teraz masz tu czysto, możesz świętować. 
-  Masz czas, żeby jeszcze trochę ze mną posiedzieć? - spytał David, wskazując jej krzesło. 

-  Chciałbym  dla  ciebie  zagrać.  To  będzie  coś  w  rodzaju  podziękowania  -  dodał  z 
niepewnością. - Nie mogę ci zapłacić w inny sposób. 

David okazał się naprawdę wybitnym skrzypkiem. Tordhild na tyle znała się na muzyce, 

ż

e mogła to ocenić. Stał pośrodku izby z zamkniętymi oczyma i skrzypcami pod brodą. Grał 

tak,  że  Tordhild  miała  łzy  pod  powiekami.  Niektóre  utwory  znała,  przeważnie  jednak  grał 
muzykę całkiem dla niej obcą. Bolesne, delikatne tony rozlegały się w izbie i poruszały jej 
serce. Ona też przymknęła oczy, odchyliła głowę w tył i rozkoszowała się muzyką. 

-  Jakie to piękne - powiedziała, kiedy skończył. - Jesteś naprawdę bardzo utalentowany. 
-  Nie  mogę  się,  niestety,  równać  z  Sivertem  -  westchnął  David,  odkładając  skrzypce  na 

bok. - Niewielu może się z nim równać. 

-  Ale on bardzo cię chwali. 
-  To typowe dla Siverta. On zawsze chwali innych. Zresztą chętnie bym usłyszał, jak gra 

Johannes. Sivert mówi, że jest bardzo dobry. 

-  Tak, to prawda, Johannes jest bardzo dobry. 
-  Więc masz jeszcze jednego muzyka w domu. 
-  Ale nie takiego samego jak Sivert. Johannes ma również mnóstwo innych zainteresowań, 

marzy o tym, by zostać weterynarzem. 

-  W takim razie szkoda, że nie jest dziedzicem dworu. Dlaczego właściwie to nie Sivert 

zajmuje się dworem? Jest przecież najstarszym synem. 

-   Ale  on  zrzekł  się  swojego  prawa  starszeństwa.  Wiesz,  że  dla  Siverta  istnieje  tylko 

muzyka.  Nigdy  nie  czuł  się  gospodarzem,  sam  to  widzisz,  Davidzie.  Moim  zdaniem  to  był 
bardzo  szczęśliwy  wybór  -  dodała  z  wolna.  -  Oja,  jego  brat,  jest  urodzonym  rolnikiem. 
Prowadzi  znakomicie  dwór  razem  z  Havardem.  Pewnego  dnia  przejmie  wszystko,  będzie 
zarządzał całością i jestem pewna, że pójdzie mu znakomicie. 

-  Chętnie bym poznał całą rodzinę w innych okolicznościach - westchnął cicho David. - 

Chętnie spotkałbym wszystkich. 

Tordhild  nie  odpowiedziała.  Nie  chciała  wspominać  o  tym,  że  Sivert  proponował,  by 

zaprosili go kiedyś wieczorem. Niech Sivert sam to zrobi. Podniosła się z miejsca. 

-  Teraz  już  muszę  wracać  -  powiedziała,  kierując  się  ku  drzwiom.  -  Wkrótce  Johannes 

wróci ze szkoły i wiesz, teraz, przed świętami... człowiek nie wie, w co ręce włożyć. 

Odprowadził  ją  na  ganek.  Podał  kurtkę.  Kiedy  pomagał  jej  włożyć  okrycie,  przysunął 

twarz do jej włosów. 

-  Jak ty ładnie pachniesz - stwierdził cicho. 
Tordhild nie odpowiedziała. Wzięła z krzesła swoją wielką chustkę i otuliła nią głowę. 
-  Dziękuję ci, że przyszłaś - rzekł David. 
-  Naprawdę nie ma za co. 

background image

-  Czy mógłbym cię uściskać? - spytał. Jego ciemne oczy patrzyły prosto na nią. - Miałabyś 

coś przeciwko temu? 

-  No, nie wiem... 
-  Ale ja tak strasznie tęsknię - wyszeptał. - Marzę o bliskości drugiego człowieka. 
-  W Trondheim też byłeś sam. Powiedziałeś to dopiero co. 
-  Ale to nie znaczy, że zawsze byłem sam - odparł. Jego słowa zawisły w powietrzu. 
-  Ja jestem żoną Siverta, Davidzie. 
-  Nie zapomniałem o tym - rzekł z powagą. - Pragnę tylko cię uściskać. 
Tordhild  zrobiła  krok  naprzód  i  położyła  mu  rękę  na  ramieniu.  On  objął  ją  w  pasie. 

Przytulił ją mocno. Musnął wargami jej policzek. 

-  Dziękuję - powiedział po prostu. 
Tordhild  pospiesznie  biegła  na  dół.  Serce  bilo  jej  niespokojnie.  Nie  wiedziała,  czy  nie 

popełniła  błędu.  Uznała  tylko,  że  nie  może  o  niczym  powiedzieć  Sivertowi.  On  by  to  źle 
zrozumiał.  A  przecież  byłoby  straszne,  gdyby  w  Sivercie  zrodziła  się  niechęć  do  Davida. 
Zresztą  naprawdę  nie  ma  powodu,  powtarzała  sobie  Tordhild  w  duchu.  Sam  przecież 
powiedział, że to tylko ze względu na przyjaźń i pragnienie bliskości. Tyle Sivert może mu 
dać - żeby od  czasu do  czasu uściskał jego żonę. On sam pewnie by się zgodził, gdyby  go 
zapytała. Mimo to wiedziała, że słowem mu o tym nie wspomni. 

  
Grudniowe  dni  uciekały  szybko  jeden  za  drugim.  Albo  może  mi  się  tylko  tak  wydaje, 

myślała Mali. Tyle rzeczy trzeba załatwić, zanim będzie można ogłosić święta. Wciąż piekło 
się jakieś ciasta, służące nieustannie myły i sprzątały w domu, ona sama była zajęta w tkalni. 
W tym roku, podobnie jak w ostatnie święta, prezenty będą domowej roboty. Bardzo trudno 
coś kupić w sklepie, a o żadnym wyjeździe do miasta tej jesieni nie było mowy. Na szczęście 
to, co Mali robiła, zawsze wywoływało radość obdarowanych, nie bała się więc o to. Rodzina 
Siverta miała spędzić Wigilię w Stornes. To się powoli stawało tradycją. Mali bardzo lubiła 
zbierać wokół siebie całą rodzinę w takich uroczystych chwilach. Rodzina znaczyła dla niej 
bardzo wiele. 

Cieszyła się, że wśród jej bliskich panuje pokój i wzajemne zrozumienie. Nie zawsze tak 

bywało  w  Stornes.  Ze  zgrozą  przypominała  sobie,  jak  to  było  za  czasów  Beret.  Ile  to 
uroczystych  chwil  potrafił  zniszczyć  ten  potwór,  jakim  była  moja  teściowa,  myślała  Mali 
ponuro. Zresztą nie ona jedna. Życie Mali niszczył też Johan, zarówno na co dzień, jak i od 
ś

więta. A  wiele lat później, po tym, jak w ich życiu pojawił się Samuel, znowu zły nastrój 

dominował przy każdym spotkaniu. Samuel miał niezwykły talent robienia takich uwag, od 
których  inni  czuli  się  nieszczęśliwi.  Albo  wściekli.  Mali  dobrze  pamiętała  wszystkie 
wydarzenia, kiedy po prostu pragnęła wyrzucić go za drzwi. No ale musiała liczyć się z Ruth. 
Z  Ruth  o  ciemnych  przestraszonych  oczach,  która  zawsze  broniła  swojego  misjonarza  i 
podporządkowywała mu się we wszystkim. Mali westchnęła. Gdyby wcześniej wiedziała, jak 
to  naprawdę  jest,  byłaby  coś  zrobiła.  Wiele  razy  chciała  coś  zrobić.  Ale,  niestety,  kiedy 
dotarła do niej prawda, było za późno. Żadne z nich nie domyślało się, w jakim piekle żyje 
Ruth. 

 
Dzień  przed  Wigilią  Johannes  i  Marilena  przyszli  do  Stornes,  żeby  przejrzeć  choinkowe 

ozdoby. Robiono tak co roku. Mali wyjmowała zapasy błyszczącego papieru i farby, tak aby 
dziewczynki mogły zrobić coś, co potem powieszą na drzewku. To też jest tutejsza tradycja, 
ż

e co roku trzeba zrobić trochę nowych ozdób. Niektóre ze starych należy wyrzucić, ale to 

dzieci  o  wszystkim  decydują.  Wybór  natomiast  często  bywa  trudny.  Wszyscy  mają  swoje 
wspomnienia, które chcą uszanować. 

background image

-  O, jak na ganku pięknie pachnie choinką - rozpromieniła się Marilena, kiedy wkroczyła 

do  izby  razem  z  Johannesem.  Oboje  mieli  policzki  zaczerwienione  od  mrozu.  -  Jutro  jest 
Wigilia! 

-  Dzisiejszej nocy wcale nie pójdę spać - oznajmiła Mała Mali z błyszczącymi oczyma. - 

Tak strasznie się cieszę, że jestem od tego chora. 

-  A z czego cieszycie się najbardziej? - spytał Havard ze swojego miejsca na tapczanie. 
-  Z prezentów! - zawołały obie dziewczynki, biegnąc ku niemu na wyścigi. - Bo jutro będą 

prezenty. 

-  Jesteście tego pewne? - drażnił się z nimi Havard. 
-  No jasne, prawda, że będą prezenty, babciu? 
-  Prezenty  będą  dla  wszystkich,  którzy  zachowywali  się  grzecznie  -  rzekła  Mali  z 

uśmiechem i zaczęła ostrożnie wyjmować ozdoby z dużego kartonu. - I ja znam wielu takich, 
którzy dostaną. 

-  Słyszysz? - powiedziała Marilena, czochrając Havardowi włosy. - Będą prezenty. 
-  To znaczy, że wy byłyście grzeczne, tak? 
-  Oczywiście,  że  były  -  odparła  Mali  za  dzieci.  -  Nie  drażnij  się  z  nimi  już  więcej, 

Havardzie.  Pamiętaj,  nikt  jeszcze  nie  powiedział,  że  ty  też  coś  dostaniesz.  Zobaczmy,  co 
znajdziemy w kartonie - dodała i wyjęła długi łańcuch z glansowanego papieru. - Ten łańcuch 
zrobiłyście w zeszłym roku, pamiętacie? 

-  O,  tak!  A  tutaj  jest  ten  śliczny  krasnoludek,  którego  zrobił  Johannes  -  zawołała  Mała 

Mali,  unosząc  w  górę  drewnianego  krasnoludka.  -  Tego  na  pewno  powiesimy  na  choince, 
babciu. 

-  Oczywiście, że powiesimy - zgodziła się Mali. - Ale dopiero jutro. Święta tak naprawdę 

zaczną się jutro. I wtedy ubierzemy drzewko. Po obiedzie. 

-  Dlaczego nie możemy tego zrobić zaraz? - spytała Mała Mali. 
-  Bo w tym dworze nigdy nie ubierano choinki przed świętami - odparła Mali, głaszcząc ją 

po  głowie.  -  Jest  coś,  co  się  nazywa  tradycja.  A  to  oznacza,  że  powinniśmy  szanować 
zwyczaje,  które  panowały  jeszcze,  zanim  my  przyszliśmy  na  świat.  I  tak  właśnie  jest  ze 
ś

wiąteczną choinką: ona musi stać na ganku i rozsiewać świąteczne zapachy przez dwa dni, 

potem w wieczór wigilijny ją ubieramy. I tak jest właściwie. 

Dziewczynki  zadowoliły  się  tym  wyjaśnieniem,  pochyliły  głowy  nad  kartonem  i 

wykrzykiwały radośnie, wyjmując jedną po drugiej piękne ozdoby choinkowe. 

-  A  co  to  jest?  -  powiedziała  Mała  Mali,  unosząc  ostrożnie  w  górę  coś,  co  znalazła  na 

samym dnie kartonu. - To leżało pod innymi ozdobami. 

-  To anioł - rzekła Marilena, biorąc ozdobę z rąk kuzynki. - Jaki piękny anioł. Ja go nie 

pamiętam z ubiegłego roku. 

Mali przyniosła dzieciom nożyczki i klej. Teraz spojrzała spod oka na Marilenę. 
-  Mój Boże, skąd on się tu wziął? 
Ujęła pięknego anioła w dłonie, długo stała i wpatrywała się w niego. W oczach miała łzy. 
-  Co to jest, babciu? - Marilena ciągnęła ją za spódnicę. - Czy ty płaczesz? 
Mali  widziała  anioła  przez  zasłonę  łez.  Dobrze  pamiętała  te  święta,  kiedy  Ruth  zrobiła 

anioła. Siedziała w wielkim skupieniu przy długim stole w izbie i robiła choinkowe ozdoby, a 
na tego anioła przeznaczyła wyjątkowo dużo czasu. Miał piękne jedwabiste włosy i złoty pył 
na skrzydłach. Ruth była z niego bardzo dumna. Musiał leżeć na dnie kartonu przez wiele lat, 
pomyślała Mali. Nie widziała go już od dawna. 

-  Tego anioła zrobiła twoja mama na któreś święta, Marileno - powiedziała głębokim ze 

wzruszenia głosem i uniosła anioła do światła, by wydobyć blask na jego dużych skrzydłach. 
- Powiesimy go jutro na samej górze tuż pod gwiazdą. Ruth też będzie z nami. 

-  Mogę  zobaczyć?  -  wyszeptała  Marilena  przejęta,  ujmując  anioła.  Paluszkami  głaskała 

jedwabiste włosy. - To naprawdę mama go zrobiła? 

background image

-  A gdzie ona teraz jest, prawdziwa mama Marileny? - spytała Mała Mali. 
-  Mama jest w niebie - odparła Marilena spokojnie. - Prawda, babciu? 
-  Tak,  to  prawda  -  przytaknęła  Mali  cicho.  -  Chodź,  wyjrzymy  sobie  na  dwór.  Kiedy 

Sivert, twój tata, był mały, to ja mu opowiadałam, że ci nasi bliscy, którzy umarli, patrzą teraz 
na  nas  z  wysoka.  Ze  każdy,  kto  umarł,  pojawia  się  znowu  jako  gwiazda  na  wieczornym 
niebie. 

-  A czy kiedy moja mama umarła, też pojawiła się nowa gwiazda? 
-  Na pewno tak było. 
Dziewczynki  przykleiły  nosy  do  zimnej  szyby  w  kuchennym  oknie  i  przyglądały  się 

rozgwieżdżonemu  niebu.  Był  bardzo  piękny  zimowy  wieczór.  Niebo  mieniło  się  wielkimi 
gwiazdami. Księżyc wisiał nad szczytami gór po drugiej strony fiordu i zalewał migotliwym 
blaskiem czarną wodę. 

-  Tam  -  powiedziała  Mali,  wskazując  ręką.  -  Tam  jest  gwiazda  twojej  mamy,  Marileno. 

Ona pojawiła się tej nocy, kiedy mama umarła. Jestem tego całkowicie pewna. 

-  Czy to prawda, co mówisz, babciu? - spytał Johannes za jej plecami. - Ja myślałem, że... 
-  Dla  mnie  to  jest  prawda,  Johannesie  -  odparła  Mali  i  zwróciła  twarz  ku  niemu.  -  Dla 

mnie ta historia z gwiazdami zawsze była wielką pociechą. Czułam wtedy, że nie utraciłam 
tak całkiem mojej Ruth. 

-  Babciu, coś ty - powiedział Johannes cicho i objął jej plecy. On też miał lśniące od łez 

oczy. 

Mali przyjrzała mu się uważnie. Był teraz niemal równy jej wzrostem. Kiedy to się stało? 

Oparła głowę o jego barki i westchnęła. 

-  To  powinniśmy  też  znaleźć  gwiazdę,  która  jest  Olą  Havardem  -  rzekł  Johannes, 

wypuszczając  Mali  z  objęć.  -  Jestem  pewny,  że  taka  gwiazda  świeci  na  niebie.  To  będą 
pierwsze święta bez niego - westchnął. 

Przez  chwilę  stali  w  milczeniu  przy  oknie.  Mali  myślała  ze  zdziwieniem,  jak  naturalnie 

dzieci przyjmują sprawę śmierci. One uznają, że śmierć jest częścią życia, w każdym razie tak 
to wygląda. Ona sama jednak czuła tęsknotę za Ruth niczym nieustanny ból w piersi. Teraz 
cierpiała bardziej niż zazwyczaj. Zawsze tak jest w uroczystych momentach, a już najgorzej w 
Boże Narodzenie. 

Odwróciła się i zerknęła na Havarda. Zastanawiała się, co myślał, kiedy Johannes mówił o 

Oli Havardzie. Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni wspominał chłopca. Ale w te święta 
jemu  też  będzie  szczególnie  ciężko,  myślała.  To  pierwsze  święta  Bożego  Narodzenia  bez 
syna. 

Dzieci  musiały  wracać  do  domu.  Mali  stała  na  ganku  przez  dłuższą  chwilę  po  tym,  jak 

odprowadziła  Johannesa  i  Marilenę.  Machała  im  na  pożegnanie,  ale  szybko  zniknęli  jej  w 
ciemnościach.  Mali  uniosła  głowę  i  jeszcze  przez  chwilę  wypatrywała  wśród  milionów 
gwiazd. 

-  Rozmawiasz teraz z Ruth? - spytał Havard za jej plecami i objął ją mocno. - Jesteś w tym 

lepsza niż ja. 

-   W  każdym  razie  jestem  pewna,  że  oni  oboje,  i  Ruth,  i  Ola  Havard,  znaleźli  w  niebie 

swoje miejsce. Tak, i babcia Johana także, i stary Sivert. Są teraz wszyscy z nami. 

-  Powinniśmy  w  to  wierzyć,  Mali  -  odparł  Havard  z  ustami  przy  jej  włosach.  - 

Powinniśmy w to wierzyć. 

 
ROZDZIAŁ 5. 
  
Przed obiadem w dzień wigilijny Sivert poszedł odwiedzić Davida. Wieczór mieli spędzić 

w Stornes, więc później nie będzie już czasu. 

background image

Tordhild  wybierała  się  do  niego  trochę  później,  miała  mu  zanieść  obiad  i  niedużą 

paczuszkę.  Zrobiła  na  drutach  szalik  i  czapkę  dla  Davida,  zapakowała  to  wszystko  w 
czerwony  świąteczny  papier  i  nakleiła  kartkę  z  napisem:  „Dla  Davida  od  rodziny  ze 
Wzgórza". Miała nadzieję, że David ucieszy się z prezentu, uważała, że on też powinien coś 
dostać tego wieczora. 

Sivert się z nią zgadzał. 
-  To bardzo miło z twojej strony - pochwalił. - On naprawdę będzie sobie to cenił. 
-  No, mam nadzieję. A w każdym razie potrzebuje i czapki, i szalika. 
-  Mam  też  nadzieję,  że  po  świętach  znajdzie  się  możliwość  przeprowadzenia  go  przez 

granicę - westchnął Sivert, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda. - Wierzę, że uda mu 
się przejść do Szwecji. Czeka na to już wystarczająco długo. 

-  Ciekawe, czy Ola znalazł kogoś, kto mógłby mu pomóc? 
-  Porozmawiam z nim o tym. Uważam, że nie powinniśmy kusić losu bardziej, niż już to 

robimy.  Za  każdym  razem,  kiedy  przejeżdża  koło  nas  niemiecki  samochód,  jestem  bliski 
zawału serca. 

Tordhild czuła się tak samo, ale nic nie powiedziała. To by nie poprawiło sytuacji, gdyby 

Sivert  wiedział,  że  ona  także  wciąż  umiera  ze  strachu.  A  tymczasem  prawda  jest  taka,  że 
Tordhild  często  leży  w  nocy,  nie  śpiąc,  i  nasłuchuje,  czy  nie  dotrą  do  niej  jakieś  dziwne 
dźwięki, jak na przykład odgłos silnika samochodowego lub nieznajome hałasy. Myśl o tym, 
co by się stało, gdyby pojawili się Niemcy, dręczyła ją niczym zmora. Próbowała ją od siebie 
odpychać, ale ona wciąż wracała. 

Przygotowała kotlety dla Davida. Nie gotowała dzisiaj, w Wigilię, obiadu, skoro mieli jeść 

w  Stornes  zarówno  dziś  wieczorem,  jak  i  pierwszego  dnia  świąt.  Poza  tym  David  nie  jada 
wieprzowiny, więc nie będzie tęsknił za żeberkami. Wyjęła jednak małą świąteczną serwetkę, 
którą chciała ze sobą zabrać na górę, i kilka dużych świec. David zużywał bardzo dużo świec. 
Widocznie długo siedzi po nocach, myślała Tordhild. 

Zaraz po południu ubrała świątecznie Marilenę. Dziewczynka miała pójść z ojcem i bratem 

do Stornes, by uczestniczyć w ubieraniu choinki, w tej sytuacji nie ma sensu, żeby wracała 
wieczorem do domu tylko po to, żeby się przebrać. To ledwie parę godzin. Tordhild włożyła 
jej czerwoną sukienkę, a długie włosy związała wstążką. 

-  Musisz teraz chwilę postać bez ruchu - upomniała z uśmiechem, czesząc włosy małej. - 

Nie uda mi się zawiązać wstążki, jak będziesz się tak wiercić. 

-  Ale ja tak strasznie się cieszę! Czy ty się nie cieszysz, Johannes? - wołała dziewczynka. 
-  Oczywiście, że się cieszę. 
-  A jak myślisz, co dostaniesz pod choinkę? 
-  Coś ty, przecież nie wiem. 
-  Musicie pamiętać, że trwa wojna - ostrzegła Tordhild. - Niełatwo jest teraz zdobyć jakieś 

prezenty. 

-  Ale coś jednak będzie dla każdego - wtrącił Sivert, żeby pocieszyć dzieci. - Tego jestem 

pewien. 

Tordhild uśmiechnęła się do niego. 
-  Czy wy wrócicie do domu, żeby się przebrać po strojeniu choinki, ty i Johannes? 
-  Chyba  tak,  myślałem,  że  pomogę  Oi  umyć  konie.  To  bardzo  ciężka  praca  takie  mycie 

koni,  wiesz.  Jeśli  Oja  ma  z  tym  skończyć  do  kolacji  o  godzinie  ósmej,  będzie  potrzebował 
pomocy. 

-  To wspaniały zwyczaj z tym myciem koni w Wigilię - powiedziała Tordhild. - U nas tak 

się nie robiło. No ale my też nie mieliśmy gospodarstwa - dodała. 

-  W Stornes to tradycja, że w wieczór wigilijny myje się konie - rzekł Sivert. - Tak było 

od bardzo dawna, o ile wiem, i z pewnością zwyczaj przetrwa jeszcze długo. 

background image

-  A  ja  nie  zamierzam  wracać  do  domu  -  oznajmił  Johannes.  -  Ubiorę  się  teraz,  zanim 

wyjdziemy. 

  
Kiedy Tordhild przygotowała koszyk dla Davida, tamci troje już byli w drodze do Stornes. 

Marilena dreptała z dużą siatką pełną prezentów w ręce. Przez ostatnie tygodnie była wciąż 
bardzo zajęta, tak aby przygotować coś dla każdego. Johannes też niósł swoje prezenty. On 
ukrywał je w sypialni na strychu, a teraz zszedł stamtąd z tajemniczą miną, trzymając w ręce 
sporą torbę. 

-  A dokąd idzie mama? - spytała Marilena patrząc w ślad za Tordhild. 
-  Ma kogoś odwiedzić - wyjaśnił Sivert, ujmując dziewczynkę za rękę. - Tak się robi w 

Wigilię. 

-  A kto to jest? 
-  Ktoś, kto mieszka sam - powiedział Sivert. - I kto nie ma z kim obchodzić Wigilii. 
-  To nie może przyjść do babci w Stornes? 
-  Dzisiejszego wieczoru nie. Może kiedy indziej. Dziecko zadowoliło się tą odpowiedzią. 

Marilena machała radośnie swoją siatką i o nic więcej już nie pytała. 

 
-  Dzisiaj  też  ty  do  mnie  przychodzisz?  -  zdziwił  się  David.  -  Dla  gospodyni  to  pewnie 

bardzo pracowity dzień. Nie powinnaś była przejmować się mną w takiej sytuacji. 

-  Idziemy  wszyscy  do  Stornes  na  wigilijną  kolację,  więc  nie  mam  tak  dużo  pracy  - 

powiedziała Tordhild, odstawiając garnek z jedzeniem na kuchenny blat. - No i jak się masz? 

-  Jak zwykle - westchnął David. - Jeden dzień podobny do drugiego. Chodzę tu w nadziei, 

ż

e Ola przyjdzie z dobrymi wiadomościami. Ale to się strasznie przeciąga, tak strasznie się 

przeciąga. 

-  Sivert powiedział przed chwilą, że znowu z nim porozmawia. 
-  Tak, mnie też dzisiaj o tym mówił. Pozostaje więc tylko mieć nadzieję. I czekać. 
-  Powinniśmy wierzyć, że wojna wkrótce się skończy - wtrąciła Tordhild. - To już trzecie 

wojenne święta. Nigdy bym nie pomyślała, że to będzie tak długo trwać. 

Rozłożyła na stole świąteczny obrus i ustawiła świece. 
-  Pomyślałam,  że  urządzę  ci  tutaj  małe  święta  -  rzekła  z  uśmiechem.  -  Choć  ty  nie 

obchodzisz ich tak jak my. 

-  Wiele  bym  dał,  żeby  móc  dzisiaj  być  z  wami  w  Stornes.  Nie  mam  nic  przeciwko 

waszym świętom. To wspaniały i uroczysty czas, pełen światła i radości. 

-  Tak,  Boże  Narodzenie  to  coś  zupełnie  wyjątkowego.  A  zwłaszcza  dla  dzieci,  wiesz, 

chociaż one najbardziej cieszą się na prezenty. - Wyjęła swój podarunek dla niego i położyła 
na stole. - To możesz otworzyć dopiero późnym wieczorem - uśmiechnęła się. 

David podszedł do stołu i wziął paczuszkę. 
-  Ale ja chyba nic nie powinienem dostać. 
-  Pomyśleliśmy, że jednak tak. 
-  Stokrotne dzięki. Jesteście naprawdę dla mnie zbyt mili. Oczy mu zwilgotniały, kiedy na 

nią  patrzył.  Palce  nerwowo  przeczesywały  włosy.  Tordhild  przedtem  tego  nie  widziała,  ale 
teraz spostrzegła, że David ma sine kręgi pod oczami. Bardzo też schudł. 

-  Co się dzieje, David? 
-  Całkiem po prostu się boję. - Jego oczy pociemniały z niepokoju. 
-  Ale chyba nic szczególnego się nie wydarzyło? 
-  Nie, nie, nic szczególnego. Tylko że moje nerwy są coraz bardziej napięte. Niełatwo jest 

tak żyć w samotności. Pojęcia nie mam,  co się  może wydarzyć, nie wiem też nic o swoich 
najbliższych. To naprawdę człowieka wyniszcza. 

Pogłaskał ręką wczorajszy zarost na brodzie i westchnął. 

background image

-  Wciąż myślę o rodzicach, którzy zostali wysłani na południe. Zastanawiam się, co się z 

nimi stało. Mam siostrę w Niemczech. Co z nią się stało? I co będzie ze mną? A także z wami 
- dodał ponuro. - W żadnym razie nie powinienem był was w to wciągać. 

-  Dotychczas jakoś się wszystko udawało, Davidzie. 
-  Ale jak długo to jeszcze potrwa? 
Tordhild nie odpowiedziała. Dręczący Davida strach udzielił się także jej. Podeszła znowu 

do kuchennego blatu, wzięła garnek z mięsem i postawiła go na piecu. 

-  Nie chciałbym okazać się niewdzięczny, ale... 
-  Świetnie to rozumiem. 
Zaczął chodzić tam i z powrotem po izbie. 
-  Usiądź na chwilę - poprosiła Tordhild. - Strasznie mi to działa na nerwy. 
David zatrzymał się i stał pośrodku pokoju z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała. 
-  Bardzo przepraszam - powiedział i znowu pospiesznie przegarnął palcami włosy. - Sam 

nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. 

-  Nie rozmawiałeś o tym z Sivertem? 
-  Owszem,  rozmawiałem.  Ale  co  on  mi  właściwie  może  powiedzieć?  Próbuje  jakoś 

załatwić przerzucenie mnie przez granicę. Myślę, że jest tak samo zdesperowany jak ja. Zdaję 
sobie przecież sprawę, jakie ryzyko stwarza dla was moja obecność tutaj. 

Sivert powinien był lepiej się zastanowić, zanim wdał się w tę sprawę, pomyślała Tordhild. 

Ale rozumiała męża mimo wszystko. David był jego przyjacielem, uważał więc, że nie może 
go zawieść. Ale czy długo się nad tym zastanawiał, tego nie była pewna. Z czasem pewnie i 
Sivert zdał sobie sprawę, że to, co zrobił, nie było ani rozsądne, ani przemyślane. No ale co 
się stało, to się nie odstanie. Teraz trzeba się tylko starać, żeby wszyscy wyszli z tego cało. 

-  Chciałbyś już zjeść? 
-  Nie, dziękuję. Trochę poczekam. Akurat teraz nie jestem bardzo głodny. 
-  W takim razie ja wracam na dół, Davidzie. Kolacja wigilijna zbliża się coraz bardziej. 
David odprowadził ją na ganek, podał jej płaszcz i pomógł otulić się wielką chustką. 
-  No to wesołych świąt - powiedział. 
Zanim  zdążyła  pojąć,  co  się  dzieje,  objął  ją  mocno  i  przyciągnął  do  siebie.  Jego  gorące 

wargi  przywarły  do  jej  ust.  Nie  było  w  tym  pocałunku  niczego  przyjacielskiego,  niczego 
takiego jak poprzednio. To coś całkiem innego. 

Przez  moment  Tordhild  stała  jak  sparaliżowana.  Potem  wyszarpnęła  mu  się  gwałtownie. 

Odepchnęła go od siebie. 

-  Co ty robisz? - jęknęła ze łzami w oczach. - Co ty sobie myślisz, David? 
-  Tordhild, ja nie miałem zamiaru... 
Wyciągał  do  niej  rękę,  ale  ona  ją  odtrąciła.  Gwałtownie  otworzyła  drzwi  i  wybiegła  na 

dwór, gdzie zapadał już zmrok. 

  
Tordhild biegła w dół. Potykała się, przewracała, wstawała i biegła dalej. Serce tłukło jej 

się  w  piersi,  z  oczu  płynęły  łzy.  W  tym,  co  stało  się  poprzednio,  też  nie  było  niczego 
przyjacielskiego, myślała. Powinna była od razu to zrozumieć. 

Co by było, gdyby Sivert się dowiedział? Na myśl o tym doznawała skurczu żołądka. Nie 

wolno do tego dopuścić! Ona sama nic nie powie, wierzy też, że David zachowa się podobnie. 
Taki  głupi  chyba  nie  jest.  Pytanie  tylko,  co  teraz  sama  Tordhild  ma  zrobić.  W  tej  chwili 
wydało jej się nie do pomyślenia, że mogłaby jeszcze kiedyś do Davida  pójść z jedzeniem. 
Ale  przecież  będzie  musiała.  Nie  ma  żadnego  powodu,  żeby  tego  nie  robiła.  Właściwie 
powinnam  o  wszystkim  powiedzieć  Sivertowi,  pomyślała.  To,  co  się  stało,  to  przecież  nie 
moja wina. Bała się jednak reakcji męża. Sytuacja strasznie by się skomplikowała, gdyby on i 
David popadli w konflikt. Mimo wszystko David jest od nich zależny. 

background image

Powinnam chyba porozmawiać o tym z samym Davidem, myślała, kiedy uspokoiła się już 

trochę.  Przecież  zdołam  dotrzeć  do  niego.  Nie  mogła  wyobrazić  sobie  niczego  innego,  jak 
tylko to, że David żałuje swojego postępowania. Z pewnością nie chciał wchodzić w konflikt 
ani  z  nią,  ani  z  Sivertem.  Już  najmniej  chyba  z  Sivertem,  który  tyle  ryzykuje,  pomagając 
Davidowi. 

Chociaż  tego,  co  się  stało,  nie  można  rozumieć  niewłaściwie,  istnieje  przecież  wiele 

okoliczności łagodzących, myślała Tordhild. Jest teraz taki samotny i przerażony. Ale nic to 
nie usprawiedliwia jego zachowania. 

Zwolniła trochę kroku. Zatrzymała się i otrzepała ubranie ze śniegu, bo po kilku upadkach 

wyglądała  jak  bałwan.  Stała  jakiś  czas  i  starała  się  spokojnie  oddychać.  Mokrą  rękawicą 
pogładziła twarz. Nie powinna traktować tego aż z taką powagą. Musi doprowadzić do tego, 
by David zrozumiał, że ona nie zgodzi się więcej na takie zachowanie z jego strony. Sam by 
to pojął, gdyby się tylko trochę zastanowił. Ale w ogóle to nie warto robić wielkiej sprawy z 
jednego  pocałunku,  potrafi  to  chyba  załatwić  bez  awantury.  Jednego  ze  świątecznych  dni 
pójdzie do Davida i porozmawia z nim poważnie. Trzeba ustalić jasne granice, jeśli ona ma 
nadal  tam  chodzić.  A  jest  w  interesie  ich  obojga,  by  Sivert  o  niczym  się  nie  dowiedział. 
Zwłaszcza  David  ma  w  tym  interes,  ona  jednak  również.  Nie  chciała,  by  Sivertowi  było 
przykro  lub  by  zaczął  wątpić  w  jej  lojalność.  W  żadnym  razie  nie  ma  do  tego  powodu, 
myślała. Zmrużyła oczy i patrzyła w stronę dworu oraz fiordu. Ona tego nie chciała, nigdy nie 
czuła do Davida nic oprócz przyjaźni. Jej sumienie było czyste. 

Przełożyła koszyk do drugiej ręki i wolno poszła dalej. 
  
Sivert był w domu, kiedy wróciła na Wzgórze. Stał z nagim torsem i mył się w umywalce. 

Włosy miał mokre na karku, zwijały mu się mocniej niż zwykle. 

-  No i jak poszło? 
-  Znakomicie  -  odparła  Tordhild,  nie  patrząc  mu  w  oczy.  -  Ale  on  jest  coraz  bardziej 

zdenerwowany i trudno mu się opanować. Sam to chyba zauważyłeś. 

-  Zauważyłem, ale co ja mogę zrobić? 
-  Musimy mieć nadzieję, że szybko znajdzie się możliwość przerzucenia go przez granicę. 

Inaczej sobie tego nie wyobrażam. 

-  Porozmawiam jeszcze raz z Olą. Będę naciskał. 
-  On chyba robi wszystko, co może - stwierdziła Tordhild. 
-  Tak, chyba tak. 
-  No a jak choinka w Stornes? - spytała, zmieniając temat. 
-  W tym roku jest większa niż kiedykolwiek przedtem - uśmiechnął się Sivert. - Naprawdę 

wspaniała,  sama  zobaczysz.  No  i  pod  choinką  leżały  już  paczki,  kiedy  wróciłem  ze  stajni. 
Dzieci chodzą dookoła przejęte i czekają. 

-  No właśnie, powinniśmy się szybko przebrać i zejść na dół. 
-  David mógłby spędzać z nami ten wieczór - rzekł Sivert nagle. 
-  Przecież on nie obchodzi Wigilii. 
-  Ale  na  pewno  bardzo  by  się  ucieszył.  On  przecież  nie  ma  nic  przeciwko  naszym 

ś

więtom. Ja naprawdę zamierzam zaprosić go do nas któregoś wieczoru. 

Tordhild nic na to nie odpowiedziała. Tego dnia już więcej o Davidzie nie rozmawiali. 
  
W Stornes wieczór wigilijny obchodzono tak samo jak zawsze, nie zważając na to, że trwa 

wojna.  Izba  tonęła  w  blasku  świec,  a  pyszne  zapachy  czuć  było  już  na  dziedzińcu.  Były 
ż

eberka, kotlety, kasza ze śmietaną jak co roku. 

-    Jeśli  chodzi  o  jedzenie,  to  niczego  nam  nie  brakuje  -  stwierdził  Havard,  patrząc  na 

nakryty  stół. -  Nie wszędzie ludzie w kraju mają taką wigilijną kolację, powinniśmy o tym 
pamiętać. 

background image

Havard  przeczytał  odpowiedni  fragment  Ewangelii,  po  czym  służące  zaczęły  przynosić 

półmiski. Był to bardzo długi i bardzo uroczysty posiłek. Nawet obie małe dziewczynki nie 
marudziły, że chcą już wstać od stołu. Siedziały na ławie, wystrojone i grzeczne z płonącymi 
policzkami i promiennym wzrokiem. 

W końcu wszyscy wstali od stołu. Uprzątnięto naczynia i Oja zapalił świeczki na choince. 

Wtedy wzięli się za ręce i tanecznym krokiem chodzili wokół drzewka, śpiewając wszystkie 
najpiękniejsze, stare kolędy. Jest tak, jakby nie było wojny, pomyślała Mali. Chociaż w tym 
roku  brak  kupnych  orzechów,  pomarańczy,  daktyli  i  innych  pyszności,  to  mimo  wszystko 
ś

więta są wspaniałe.    

Powinnam  być  wdzięczna  Bogu  za  to,  co  mi  daje,  pomyślała.  Miała  wszystkich  swoich 

najbliższych  przy  sobie,  czuli  się  w  miarę  bezpieczni.  A  nie  wszystkim  jest  to  dane.  Z 
miłością przyglądała się śpiewającym. 

Herborg  była  taka  piękna  tego  wieczoru,  w  swojej  zielonej,  świątecznej  sukni.  Jaka  ona 

promienna ostatnimi czasy, uśmiechnęła się Mali z czułością. Najwyraźniej między nią i Oją 
wszystko  układa  się  znakomicie.  Znowu  ze  zdumieniem  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  jakim 
spokojnym człowiekiem stał się z latami Oja. Pamiętała dobrze, ile kłopotów przysparzał jej 
najmłodszy syn w okresie dojrzewania. Był uparty i łatwo wpadał w złość. W tamtym czasie 
bała się, że odziedziczy! wiele po Johanie. Teraz jednak, dzięki Bogu, nic z tego nie zostało. 

Zatrzymała  wzrok  na  Sivercie.  Poczuła  ciepło  w  sercu  jak  zawsze,  kiedy  patrzyła  na 

swojego  pierworodnego.  On  był  i  pozostał  tym,  którego  kocha  najbardziej,  nie  mogła 
zaprzeczyć. Bardzo uważała, żeby nigdy tego nie okazywać, nigdy go też nie wyróżniała. Ale 
jest tak, jak jest - Sivert pozostanie jej oczkiem w głowie. 

Pomyślała  o  tym  nieszczęsnym  przyjacielu  Siverta,  który  siedzi  teraz  sam  w  domu  na 

Parceli. Cała ta historia bardzo ją niepokoiła. Myśl o tym, co by się stało, gdyby David został 
odkryty,  spędzała  jej  sen  z  powiek. Miała  nadzieję,  że  wkrótce  uda  się  przerzucić  go  przez 
granicę, że niedługo zniknie z okolicy. Zanim będzie za późno. 

Taniec  wokół  drzewka  zakończono  kolędą  Rozkoszna  jest  ziemia.  Mali  uniosła  wzrok  i 

popatrzyła  na  pięknego  anioła  Ruth,  który  wisiał  na  samym  szczycie  choinki,  obok 
błyszczącej  gwiazdy.  Gdyby  tak  Ruth  mogła  być  dzisiaj  z  nami!  Mali  odczuła  tęsknotę 
niczym  fizyczny  ból.  Głęboko  wciągnęła  powietrze.  Nagle  jej  oczy  napełniły  się  łzami. 
Pospiesznie  zerknęła  na  Marilenę,  która  stał  z  poważną  buzią  i  śpiewała.  Tyle  jest  w  tym 
dziecku  z Ruth,  pomyślała  Mali  z  czułością.  I  zewnętrzne,  i  wewnętrzne  podobieństwo  jest 
wyraźne. Chociaż Ruth nie ma, to jednak coś po niej zostało. 

Ś

piewy  umilkły  i  ku  ogólnej  radości  zaczęto  rozdawać  prezenty.  Najwięcej  oczywiście 

dostały dzieci, ale dla każdego coś się znalazło, choć to takie trudne czasy. Mali zrobiła dla 
Havarda sweter na drutach i teraz widziała, jak bardzo mu się jej prezent podoba. I ona, i obie 
synowe w tym roku przygotowały prezenty domowej roboty, Oja natomiast kupił dla Herborg 
piękny materiał na sukienkę. Herborg aż się zarumieniła z radości i zaskoczenia. 

-  O mój Boże! - zawołała. - Skąd ty wziąłeś coś takiego, Oja? 
-  Ech, kosztowało mnie to spory kawałek mięsa - uśmiechnął się zadowolony, że sprawił 

ż

onie tyle radości. 

-  Powinnaś sobie uszyć z tego sukienkę zaraz po świętach - śmiała się Mali. 
-  Nie, chyba jednak trochę zaczekam - odparła  Herborg, zerkając na Oję. - Może  raczej 

pod koniec lata... 

-  Dlaczego?... - Mali podniosła wzrok. - Czy ty się czegoś spodziewasz? 
Herborg  zarumieniła  się  po  korzonki  włosów  i  zawstydzona  zwijała  w  palcach  brzeg 

materiału. 

-  No chyba tak - wykrztusiła cicho. 

background image

-  Czy  ty...  czy  ty  jesteś  w  ciąży,  Herborg?  -  Mali  nie  była  w  stanie  ukryć  zaskoczenia. 

Wielkimi oczyma spoglądała to na Herborg, to na Oję. On też się zarumienił i skrępowany 
spuścił wzrok.      

-  Tak, to teraz już pewne. 
-  I nie powiedziałaś ani słowa? 
-  Najpierw chciałam mieć pewność - tłumaczyła rozpromieniona Herborg. - Ty wiesz, jak 

to było ze mną... 

Wielka nowina wywołała kolejną falę radości i śmiechów. Kiedy trzeba było nakrywać do 

kawy, Mali przy kuchennym blacie objęła ramiona Herborg i uściskała ją serdecznie. 

-  Kochana - uśmiechnęła się. - Że też potrafiłaś utrzymać to w tajemnicy. 
-  Bałam  się,  żeby  to  się  nie  okazało  fałszywym  alarmem.  Tak  bardzo  chciałam  zajść  w 

ciążę,  przecież  wiesz,  ale  nigdy  mi  się  nie  udawało.  Zaczynałam  wierzyć,  że  nie  będę  już 
miała więcej dzieci. 

-  No właśnie, ja też tak myślałam - przyznała Mali. - Tym wspanialsza jest nowina. Tak 

się cieszę w imieniu was obojga. To naprawdę niezwykłe, Herborg. 

Jeszcze raz uściskała rozpłomienioną synową i pogłaskała ją pospiesznie po policzku. Tak 

strasznie życzyła tego szczęścia i Herborg, i swojemu synowi. Boże, spraw, żeby  wszystko 
poszło dobrze, modliła się w duchu. 

  
Kiedy  miała  zaciągnąć  firanki  w  sypialni  na  strychu,  Mali  stała  przez  jakiś  czas  i 

wpatrywała  się  w  rozświetloną  wigilijną  noc.  Blady  księżyc  wisiał  nad  górami  po  drugiej 
stronie fiordu, na niebie migotały tysiące gwiazd. Od północnej strony falowała zorza polarna. 

-  Jaka piękna wigilijna noc - powiedziała cicho do Havarda. - Chodź i popatrz. 
Havard  podszedł  i  stanął  za  nią.  Objął  ją  ramionami  w  pasie,  podbródek  oparł  na  jej 

głowie. 

-  To  musi  oznaczać  coś  dobrego  -  rzekł  cicho.  -  Kiedy  byłem  małym  chłopcem,  tak 

właśnie myślałem, że jeśli jest jakiś wyjątkowo piękny zachód słońca, wyjątkowo duża tęcza 
albo piękny wieczór, to to musi oznaczać szczęście. Coś dobrego. 

-  No i sprawdzało się? - spytała Mali z uśmiechem. 
-  Nie, przynajmniej nie zawsze. Ale zawsze można było mieć nadzieję. 
-  Więc może to rzeczywiście znaczy, że wszystko będzie dobrze, zarówno z Herborg, jak i 

z Dorbet - powiedziała Mali. - Musimy w to wierzyć. I w to, że wojna wkrótce się skończy. I 
ż

e nic złego nie spotka naszych bliskich. 

Stali przez chwilę w milczeniu. Potem Havard pocałował żonę w policzek. 
-  A  teraz  powinniśmy  się  położyć  -  szepnął.  -  Jutro  rano  pojedziemy  do  kościoła,  jeśli 

pogoda się utrzyma. A wszystko wskazuje na to, że się utrzyma - dodał. - Chodź do łóżka, 
moja kochana. 

Mali długo nie mogła zasnąć. Blask księżyca tańczył po ścianach pokoju. Tyle jest rzeczy, 

z  których  możemy  się  cieszyć,  pomyślała  znowu.  I  tyle  rzeczy,  za  które  powinniśmy  być 
wdzięczni.  Mimo  to  gdzieś  w  głębi  duszy  odczuwała  bolesny  niepokój.  Nie  wiedziała, 
dlaczego. 

-  Spraw, Boże, żeby wszystko poszło dobrze - modliła się w duchu. - Daj, żeby wszystko 

się udało. 

 
ROZDZIAŁ 6. 
 
Tordhild przez kilka dni nie chodziła na Parcelę. Posyłała Davidowi obiady przez Siverta. 
-  A ty nie wybierasz się na górę? - spytał mąż drugiego dnia. 

background image

-  Wybiorę  się,  oczywiście,  ale  nie  akurat  teraz.  Chyba  się  trochę  przeziębiłam,  nie 

chciałabym zarazić Davida. Poza tym będziemy mieć gości na kawie, więc nie bardzo mam 
czas. 

Sivert nic nie odpowiedział, posłał jej jednak badawcze spojrzenie. Tordhild udała, że tego 

nie  widzi.  Będzie  musiała  wybrać  się  do  Davida  któregoś  dnia  między  świętami  a  Nowym 
Rokiem,  potrzebowała  jednak  trochę  więcej  czasu,  żeby  przemyśleć,  co  i  jak  powinna  mu 
powiedzieć. 

Tego popołudnia, kiedy w końcu zdecydowała się tam pójść, padał gęsty śnieg. Zatrzymała 

się na ganku i strząsała śnieg z ubrania. Włosy na czole były mokre i kręciły się bardziej niż 
zwykle. Drzwi się otworzyły i w progu stanął David. 

-  Już myślałem, że nigdy więcej do mnie nie przyjdziesz - rzekł gorączkowo. - Pozwól, że 

ci wytłumaczę... 

-  Wypuszczasz ciepło na ganek - przerwała mu Tordhild. - Powinniśmy chyba wejść do 

izby. 

-  Tordhild, nie możesz sobie myśleć, że ja... 
-  Ja po prostu nie wiem, co powinnam myśleć - odparła spokojnie.  
-  Ja nie chciałem... 
-  Nigdy więcej nie wolno ci zrobić niczego takiego.  
David pochylił głowę i kiwał wolno. 
-  Nie  wolno  ci  nigdy  zawieść  zaufania,  jakim  Sivert  cię  darzy,  Davidzie.  I  jakim  ja  cię 

darzę. 

-  Masz rację, więcej tego nie zrobię. Sam nie wiem, co mnie napadło tamtego wieczora. 

Byłem...  -  przygładził  pospiesznie  włosy  i  patrzył  na  nią  nieszczęśliwymi,  brązowymi 
oczyma. - To się naprawdę nie powtórzy - zapewnił. - Nigdy. 

-  No i dlatego właśnie przyszłam - stwierdziła Tordhild i zaczęła rozpakowywać koszyk. - 

Dlatego, że ja też tak myślę. Że po prostu tamtego wieczora się zapomniałeś. 

-  No  właśnie,  tak  było  -  potwierdzał  z  zapałem.  -  Zapomniałem  się.  Chociaż  nie  ma 

ż

adnego usprawiedliwienia dla tego, co zrobiłem, to naprawdę nie miałem zamiaru. Nigdy nie 

miałem zamiaru, by... 

-  No to nie rozmawiajmy już więcej na ten temat, Davidzie. 
-  Czy ty powiedziałaś coś Sivertowi? 
-  Nie, dlaczego miałabym to robić? To nie powinno zniszczyć stosunków, jakie was łączą. 
-  A ja leżałem tutaj, nie śpiąc, i myślałem o... o tym, że odpłacam mu się w taki paskudny 

sposób. Naprawdę nienawidzę samego siebie, Tordhild. 

Ona nie odpowiedziała, wyjęła jednak talerz i sztućce, zaczęła nakrywać do stołu. Potem 

postawiła na piecu jedzenie, które przyniosła. 

-  Sivert  mi  powiedział,  że  rozmawiał  z  Olą  -  mówił  dalej  David.  -  O  ile  jednak  dobrze 

zrozumiałem, to nie mają dla mnie niczego nowego. Będę tu chyba siedział do końca wojny - 
dodał rozgoryczony. - Jeśli mnie przedtem nie złapią. 

-  To się naprawdę jakoś ułoży. 
-  Moim zdaniem musiałby się zdarzyć cud, żeby się ułożyło. 
-  Nie wolno ci się poddawać - powtarzała z uporem Tordhild. - Znajdzie się rozwiązanie, 

Davidzie, jestem tego pewna. 

Siedziała,  dotrzymując  mu  towarzystwa  przy  jedzeniu.  Poprosił,  żeby  zjadła  też 

kawałeczek, ale odmówiła. Powiedziała, że jest już po obiedzie. 

-  A  teraz  muszę  już  wracać  do  domu  -  oznajmiła,  kiedy  David  skończył.  -  Pozmywasz 

sam? 

-  Oczywiście - skinął głową. 
-  A masz jeszcze trochę świątecznego ciasta? 

background image

-  Mógłbym  wydać  przyjęcie,  tyle  tego  od  ciebie  dostaję.  Odprowadził  ją  na  ganek,  jak 

zawsze, tym razem jednak nie podał jej płaszcza, jak to poprzednio czynił. Wyglądało, jakby 
się bał podejść zbyt blisko Tordhild. 

Kiedy wychodziła, śnieg padał w dalszym ciągu. 
-  Masz przynajmniej pracę przy odgarnianiu śniegu - rzekła swobodnie. 
-  Bardzo to zajęcie lubię. Przynajmniej mogę trochę rozruszać ciało. 
-  No to powodzenia. 
-  Powodzenia - odparł, unosząc rękę w geście pozdrowienia. - Przyjdziesz do mnie znowu, 

prawda? 

-  Oczywiście, że przyjdę. 
Kiedy  odwróciła  się  jeszcze  raz,  zanim  zeszła  na  dół,  mały  domek  ledwo  jej  majaczył 

spoza zasłony śniegu. Ślady, które zostawiła, idąc do Davida, zostały już zasypane. Tordhild 
westchnęła  lekko.  Dobrze,  że  mam  tę  rozmowę  za  sobą,  pomyślała.  Niepokoiła  się,  jak  to 
będzie, kiedy znowu go zobaczy. Ale nie było żadnych problemów. On przecież nie miał nic 
złego na myśli, w każdym razie tak twierdzi. I jego zachowanie już się więcej nie powtórzy, 
tego była pewna. 

Trzeba  więc  przestać  myśleć  o  całej  sprawie.  I  z  nikim  o  niej  nie  rozmawiać.  Trzeba  to 

zapisać  na  konto  wojny,  pomyślała.  Ona  naprawdę  robi  z  ludźmi  dziwne  rzeczy,  Tordhild 
wciąż się o tym dowiadywała. 

  
Jednego z pierwszych poświątecznych dni rozeszły się pogłoski, że w Surnadalen złapano 

jakiegoś  Żyda.  Ukrywał  się  u  pewnej  rodziny,  ale  Niemcy  wpadli  na  jego  trop.  Pogłoski 
mówiły,  że  cała  sprawa  skończyła  się  potworną  katastrofą.  Sam  Żyd  został  zastrzelony,  a 
człowiek, który go ukrywał, wysłany dokądś, i nic nie wiadomo o jego losie. 

Owe straszne wydarzenia wzbudziły wielki niepokój wśród wszystkich zaplątanych jakoś 

w historię Davida. 

-  To nie rokuje dobrze - powiedział Sivert z powagą. 
-  Musimy coś zrobić. Tego nie można już dłużej ciągnąć. 
-  Sytuacja jest przerażająca - westchnęła Tordhild niespokojnie. - Na Boga, co my mamy 

robić? 

-  Pójdę jeszcze raz porozmawiać z Olą. Jeśli David zostanie złapany, to skończy się to źle 

nie  tylko  dla  niego.  Nie,  musimy  działać  -  powtórzył,  niespokojnie  gładząc  swoje 
kędzierzawe włosy. 

Tego przedpołudnia Mali przyszła do domu na Wzgórzu. 
-  Słyszeliście chyba o tym, co się stało w Surnadalen? 
-  Tak, słyszeliśmy. 
-  Więc  nie  można  po  prostu  siedzieć  z  założonymi  rękami,  aż  Niemcy  wpadną  na  trop 

Davida! Słyszycie przecież, jakie to ma następstwa. To po prostu straszne, Sivert. 

-  Masz  rację,  nie  jest  dobrze  -  potwierdził  zdenerwowany.  -  Naprawdę  próbowałem 

znaleźć kogoś, ale to się na nic nie zdało. 

-  Nigdy  nie  powinieneś  był  go  tutaj  przywozić  -  rzekła  Mali  surowo.  -  Chyba  nie 

pomyślałeś, jakie konsekwencje może to mieć. 

-  Sądzę, że po prostu nie miałem wyjścia, mamo. David był zależny od tego, czy pomogę 

mu  uratować  życie.  Uważasz,  że  powinienem  go  po  prostu  zostawić,  żeby  go  złapali  i 
zastrzelili, albo wysłali na południe, tak jak wielu innych? 

-  Teraz nie tylko on znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. 
-  Jeśli go znajdą, to tak - przytakiwał Sivert. - Ale jeszcze go nie złapali, mamo, musimy 

się więc postarać, żeby do tego nie doszło. Ale oczywiście nie jest dobre to, co zrobiłem, sam 
dobrze rozumiem. Jeszcze dzisiaj porozmawiam z Olą. 

background image

-  Tylko nie mieszaj  go  więcej w tę sprawę. Ola już skończył z przeprowadzaniem ludzi 

przez granicę. Pamiętaj, że Dorbet ma wkrótce rodzić. Nie chcemy, żeby Olę spotkało jakieś 
nieszczęście. 

-  No to ja nie wiem, co robić - westchnął Sivert. - Nie mogę po prostu wypuścić Davida i 

powiedzieć, żeby sobie radził sam. 

-  Jakiś czas temu była przecież mowa o tym, żeby go odwieźć z powrotem do Trondheim - 

wtrąciła Tordhild. - Miał zamiar stamtąd próbować przedostać się przez granicę szwedzką. 

-  Ja w to nie wierzę - rzekł Sivert. - On tylko tak mówi. Gdyby istniała taka możliwość, to 

nie  szukałby  pomocy  u  mnie.  Ale  jeszcze  dzisiaj  porozmawiam  z  Olą  -  powtórzył.  -  Przed 
obiadem. 

Również Ola słyszał złowieszcze nowiny. Miał bardzo zmartwioną twarz, kiedy witał się z 

Sivertem koło stajni. Właśnie dawał koniom siano po przedpołudniowej wyprawie po drewno 
do lasu. 

-  Tak, słyszałem o tym - potwierdził. - Mam zresztą kontakt z ludźmi stamtąd. Oni mówią, 

ż

e polowania na Żydów i ludzi, którzy ich ukrywają, są coraz intensywniejsze. 

-  Co ja mam zrobić z Davidem? 
-  On powinien zniknąć tak szybko, jak to możliwe, zanim ktoś go odkryje. 
-  Ale jak mam to zrobić, Ola? 
-  Dzisiaj prawie całą noc nad tym rozmyślałem - przyznał Ola. - Trzymanie go na Parceli 

jest naprawdę wielkim ryzykiem. Jeśli zostanie odkryty, to nawet nie mam odwagi myśleć, co 
się  stanie  z  nami,  Sivercie.  Nie  tylko  z  nim,  ale  z  większością  nas.  Jesteśmy  przecież  w  to 
wplątani, nie tylko ty i ja. 

-  Wszystko to moja wina. 
-  Zaraz tam wina... nie miałeś przecież wyboru. 
-  Sam nie wiem - rzekł Sivert zdenerwowany. - Nie powinienem był go tu przywozić. Nie 

pomyślałem o konsekwencjach, ale teraz tak czy inaczej już jest za późno. 

-  No  właśnie,  masz  rację  -  zgodził  się  Ola.  -  Ale  nie  udało  mi  się  znaleźć  ludzi,  którzy 

chcieliby  go  przeprowadzić  na  drugą  stronę.  A  badałem  sprawę  bardzo  gruntownie.  Gdyby 
tylko udało się go doprowadzić w okolice Oppdal, to reszta byłaby już prosta. Tam jest wielu 
takich, którzy pomogliby mu przedostać się przez granicę. 

-  Ale to przecież bardzo daleko - westchnął Sivert. - Nie rozumiem... 
-  Ja go przeprowadzę. 
-  Ty?  -  Sivert  drgnął  i  patrzył  na  szwagra  wytrzeszczonymi  oczyma.  -  Ty  byś  go 

przeprowadził? 

-  Tak,  nie  widzę  innej  rady  -  odparł  Ola.  -  Musimy  go  stąd  usunąć,  zanim  dojdzie  do 

nieszczęścia, więc ja powinienem się tym zająć. 

-  Ale Niemcy... oni podobno cię obserwują. 
-  Bardzo długo siedziałem spokojnie. Może trochę uśpiłem ich czujność. I jeśli mój plan 

ma się udać, to powinniśmy zrobić to jak najszybciej. 

-  Tylko że to bardzo niebezpieczne.  
Ola roześmiał się. Krótkim, pozbawionym radości śmiechem. 
-  Tak, masz rację - potwierdził. - To jest śmiertelnie niebezpieczne. Ale z dwojga złego 

lepiej, żebym z nim poszedł. Jeśli wpadną na nasz trop, to tylko ja zostanę złapany. Gdyby 
jednak znaleźli Davida tutaj, to wszyscy będziemy zgubieni. 

-  A co powie na to Dorbet? 
-  Na  pewno  będzie  protestować,  i  ma  do  tego  powody.  Ale  ja  jednak  pójdę.  Dzisiaj  po 

południu  wybierzemy  się  obaj  na  Parcelę  i  porozmawiamy  z  Davidem.  Chcę  to  zrobić  jak 
najszybciej. I mam nadzieję, że ten facet jeździ na nartach - dodał. 

-  Matka mnie zabije - mruknął Sivert. - Powiedziała, że nie wolno mi obciążać tym ciebie. 
-  Jakoś to zniesiesz - rzekł Ola cierpko. 

background image

-  Tak, dziękuję ci bardzo - powiedział Sivert, wyciągając do niego rękę. - Nigdy ci tego 

nie zapomnę, Ola. 

Ola milczał. Poklepał tylko Siverta po ramieniu i ruszył w stronę domu. 
-  Przyjdę na Wzgórze po podwieczorku - rzucił jeszcze przez ramię. - Razem wybierzemy 

się do niego. 

-  Świetnie - rzekł Sivert. - Będę na ciebie czekał.  
Wracał do domu z wielkim poczuciem ulgi. Ale ulga jednak mieszała się z lękiem. Co się 

stanie, jeśli Ola zostanie złapany? Sivert nie był w stanie o tym myśleć. Ola jednak ma rację, 
rozważał, lepiej, żeby wpadł on jeden, - niż żeby wszyscy musieli ponieść konsekwencje. Nie 
powinien  był  mieszać  w  tę  sprawę  rodziny.  Powinien  był  znaleźć  inne  rozwiązanie,  nie 
przywozić Davida tutaj. No a teraz jest już za późno. Trzeba mieć nadzieję, że Oli się uda. Że 
uda mu się jeszcze raz. Ostatni. 

-  To nieprawda! 
Dorbet  stała  pośrodku  sypialni  i  z  niedowierzaniem  patrzyła  na  męża,  siedzącego  na 

krawędzi łóżka. 

-  Nie ma innej rady, Dorbet. 
-  Chcesz  ryzykować  życie,  żeby  uwolnić  Siverta  od  problemów?  Nie,  to  nie  może  być 

prawda! 

-  Ale to lepsze niż takie siedzenie i czekanie, aż Niemcy schwytają Davida. Bo wtedy to 

się źle skończy dla nas wszystkich, nie tylko dla mężczyzn, ale także dla kobiet i dzieci. Sama 
wiesz, że represje... 

-  Sivert powinien był pomyśleć o tym wcześniej, Ola! Zanim przywlókł tutaj tego swojego 

przyjaciela. 

-  To prawda. Ale wyszło, jak wyszło. 
-  Czy ty w ogóle nie myślisz o mnie? - szlochała Dorbet. - Przecież już tak niewiele czasu 

zostało do... 

-  Myślę i o tobie, i o Trygvem. Próbuję myśleć o wszystkich, Dorbet - wstał, podszedł do 

ż

ony i objął ją mocno. - Zapewniam się, że idę po raz ostatni. 

-  Przedtem też tak mówiłeś! Wiesz przecież, że Niemcy cię obserwują, Ola, mówiłam ci o 

tym! Jak możesz się tak narażać... narażać nas wszystkich na takie ryzyko? 

Wypuścił ją z objęć i zmęczonym gestem przecierał oczy. 
-  Ja po prostu nie widzę innego wyjścia - powtórzył ponurym głosem. 
Dorbet rzuciła się na łóżko. Zasłoniła rękami twarz i zaniosła się szlochem. 
-  Dorbet, proszę cię... 
-  Nie, więcej tego nie zniosę - łkała. - Nie zniosę już dłużej tej wojny, nie zniosę ciebie. Ja 

mam tego dosyć, Ola. 

Ola nie odpowiadał. Podszedł do łóżka, usiadł obok żony i znowu ją objął. Dorbet wyrwała 

mu się. Odwróciła się do niego plecami, pociągając żałośnie nosem. 

-  Dorbet, jest wojna! 
-  Tego akurat nie musisz mi przypominać - prychnęła, odwracając ku niemu zalaną łzami 

twarz. - Ale dlaczego ty musisz sam jeden wygrać tę przeklętą wojnę? 

-  No a co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? Siedzieć tu i czekać, aż Niemcy wpadną na 

trop Davida? 

-  Jeszcze na jego trop nie wpadli. Może to jeszcze jakiś czas potrwać, a tymczasem wojna 

się skończy i wtedy... Poza tym to nie jest twoja sprawa - rozszlochała się znowu. - To Sivert 
ś

ciągnął go sobie na głowę, więc to on powinien to jakoś załatwić. 

-  Przecież wiesz, że on nie może Davida przeprowadzić przez granicę. 
-  Ja wiem tylko, że nie chcę, żebyś ty chodził - płakała rozpaczliwie, wtulając się w męża. 

- Ja tego nie zniosę, Ola. Ja nie mogę cię utracić! 

background image

-  Ale  ja  wrócę  -  szepnął  jej  do  ucha.  -  Ja  wrócę,  Dorbet.  Długo  tak  leżeli  obok  siebie 

mocno przytuleni. 

Ola  głaskał  i  głaskał  plecy  żony,  wolno  i  uspokajająco.  Po  jakimś  czasie  płacz  ucichł, 

jeszcze tylko raz po raz ciałem Dorbet wstrząsał żałosny szloch. W końcu zasnęła, z mokrą, 
gorącą twarzą przytuloną do jego szyi. 

Ola długo leżał, nie śpiąc. Nie był zadowolony z tego, że sytuacja potoczyła się akurat tak. 

Nie  bardzo  chciał  wracać  znowu  do  konspiracji.  Ostrzeżenie  ze  strony  Niemców  było 
poważne, nie wątpił w to ani przez chwilę. Ale nie ma wyjścia. Lepiej, żeby poszedł, niż żeby 
tak  siedział  tu  i  czekał,  aż  Niemcy  złapią  Davida.  Bo  jeśli  złapią  tamtego,  to  Ola  nie  ma 
ż

adnej  nadziei,  że  to  nie  on  zostanie  oskarżony.  On  zostanie  uznany  za  winnego.  I  będzie 

musiał  zapłacić  bardzo  wysoką  cenę.  Trzeba  temu  zapobiec  i  dlatego  Ola  musi  sam 
przeprowadzić Davida. Musi w ten sposób uratować całą rodzinę. 

Westchnął ciężko i ułożył Dorbet wygodnie w swoich objęciach. W końcu i on zasnął. 
   
ROZDZIAŁ 7. 
  
W pewien mroźny, roziskrzony księżycowy wieczór w jakiś tydzień później Ola i David 

wyruszyli na długą i niebezpieczną wyprawę. Nie pomogły żadne ostrzeżenia, niezależnie od 
tego, skąd pochodziły. Nawet słowa Mali nie odniosły skutku. Mali była oczywiście rada, że 
David w końcu przedostanie się do Szwecji, ale nie podobało jej się to, że właśnie Ola ma mu 
towarzyszyć. 

-  Ja wiem, mamo - powtarzał Sivert. - Ja to wiem. Ale nie ma odwrotu. 
-  Jeśli  Oli  coś  się  stanie,  to  ja  ci  tego  nigdy  nie  wybaczę  -  powiedziała  Mali  ponuro.  - 

Nigdy. 

Sivert miał bolesną pewność, że ona mówi to poważnie. Zresztą sam by sobie nigdy nie 

wybaczył, gdyby szwagier nie wrócił cało. 

Wyposażył swojego przyjaciela w odpowiednią odzież i narty. 
-  Mistrzem to ja nie jestem, ale chyba dam sobie radę - oznajmił David optymistycznie. 
Był  głęboko  wdzięczny  i  uradowany,  że  w  końcu  może  się  stąd  wydostać.  W  jego 

ciemnych  oczach  pojawiły  się  błyski,  zrobił  się  niestety  bardziej  niespokojny  w  ostatnim 
czasie, kiedy tak czekał i czekał. 

-  Jeśli nie masz co robić, to trenuj jazdę na nartach - zaproponował Sivert. - Jest ważne, 

ż

ebyś nie opóźniał wędrówki przez góry. 

I David zastosował się do propozycji. Wiele razy w ciągu dnia zjeżdżał na dół po zboczu, 

nie minęło wiele czasu, a poczuł się znacznie pewniej. Lepiej jeździł na nartach i zrobił się 
spokojniejszy. 

Tego dnia, kiedy David miał wyruszyć do Szwecji, Sivert zabrał go do domu, na Wzgórze. 

Tordhild  upiekła  na  jego  cześć  peklowany  barani  udziec  i  zjedli  późny,  jak  na  nich,  obiad. 
Marilenie  powiedzieli,  że  to  przyjaciel  ojca  przyjechał  w  odwiedziny.  Kiedy  dziewczynka 
obudzi się następnego ranka, Dawida już nie będzie, więc Sivert nie widział żadnego ryzyka. 
A Johannes wiedział przecież o Davidzie przez cały czas. 

Długo  siedzieli  po  obiedzie  przy  stole.  David  miał  błyszczące  oczy  i  zarumienione 

policzki.  Było  oczywiste,  że  jest  przejęty  i  zdenerwowany.  Sivert  zresztą  także.  Siedział  z 
uczuciem ogromnej ulgi, że cała ta historia powoli zbliża się do końca. Zarazem jednak był 
sztywny  ze  strachu  o  swojego  przyjaciela,  a  przede  wszystkim  o  Olę.  Ostatnimi  czasy  źle 
sypiał, miał koszmarne sny, jęczał głośno i zrywał się przerażony. 

-  Sivert, co ty - uspokajała go Tordhild, sama zresztą też przestraszona. - Co się dzieje? 
-  Miałem koszmarny sen - odpowiadał Sivert. - Śniło mi się, że obaj zostali złapani. 

background image

-  Musimy  mieć  nadzieję  i  wierzyć,  że  do  tego  nie  dojdzie  -  uspokajała  go  Tordhild.  - 

Powinniśmy  się  modlić,  Sivercie.  Jeśli  to  wszystko  ma  się  dobrze  skończyć,  powinniśmy 
mieć Pana Boga po naszej stronie. 

W  ostatnich  dniach  Sivert  modlił  się  często  i  dużo.  Wielokrotnie  składał  ręce  i  odbywał 

długie, poważne rozmowy z Panem Bogiem. Czuł, że to niezbyt dobrze zwracać się do Boga 
tylko  wtedy,  kiedy  sytuacja  jest  już  bez  wyjścia,  mimo  to  nie  rezygnował  z  modlitwy.  W 
końcu warto spróbować, myślał. Zresztą nie miał pojęcia, co innego mógłby robić. 

-  Może powinieneś się trochę położyć - zaproponował, kiedy pyszne jedzenie zniknęło już 

z talerzy i wszyscy wstali od stołu. - W nocy nie będziesz miał okazji do spania. 

-  To się na nic nie zda - odparł David. - Może raczej zagrajmy coś wszyscy trzej? 
Sivert skinął  głową. Johannes pobiegł natychmiast i przyniósł swoje skrzypce, po chwili 

salon rozbrzmiewał cudowną muzyką. 

W  miarę  jak  grali,  obaj  mężczyźni  odzyskiwali  spokój.  Nawet  Tordhild  zdołała  się  na 

chwilę rozluźnić. Wszyscy oddali się bez reszty muzyce. 

-  Jaki ty jesteś zdolny - uśmiechnął się David do Johannesa. - Z ciebie też będzie wielki 

muzyk, tak mi się wydaje. 

-  Na  pewno  będę  grał,  tak  -  przytaknął  Johannes.  -  Ale  czy,  bym  chciał  być  tylko 

muzykiem, tego jeszcze nie wiem. Miałbym również ochotę studiować weterynarię. Chociaż 
trudno będzie połączyć te dwie sprawy. 

-  Aha, weterynarię? Tak, to bardzo interesujący zawód. Ale chyba musiałbyś wyjechać do 

Oslo? 

-  Tam bym chciał studiować, tak. Tylko że na razie nie skończyłem tutejszej szkoły. Jest 

przede mną jeszcze długa droga. 

-  Ale  pięknie  jest  mieć  plany,  Johannes.  Człowiek  musi  wiedzieć,  czego  oczekuje  od 

ż

ycia. To zawsze ważne. 

-  Mógłbyś  zagrać  coś,  co  sam  skomponowałeś,  Johannesie  -  poprosił  Sivert.  -  Jestem 

pewien, że David chętnie by posłuchał. 

I  Johannes  grał.  Stał  pośrodku  pokoju  z  przymkniętymi  oczyma  i  ciemnymi, 

kędzierzawymi włosami spadającymi na czoło, grał tak, że Tordhild czuła zimne dreszcze na 
plecach. Dla niej było prawie niepojęte, że to jej syn stworzył tę piękną muzykę. Rozpierała ją 
duma, a serce przepełniała gorąca miłość. 

David też wyglądał na zachwyconego. 
-  To nieprawdopodobnie dobre - oznajmił. - Czy ty bierzesz teraz u kogoś lekcje? 
-  Czasami  uczę  się  w  Kvannes,  przeważnie  jednak  tata  ze  mną  ćwiczy.  Teraz  ma  dużo 

czasu. 

-  Chłopiec  zasługuje,  by  stworzyć  mu  wszelkie  możliwości,  Sivert  -  zawołał  David 

ożywiony. - To niezwykły talent. 

-  Tak, otrzyma wszelkie możliwości - skinął głową Sivert. - Tylko że on sam jeszcze się 

nie zdecydował. 

Kiedy  na  stole  pojawiła  się  kawa,  odłożyli  skrzypce.  Znowu  powróciło  dawne  napięcie. 

Sivert nieustannie spoglądał na zegar. 

-  Kiedy ten Ola ma przyjść? - spytał David. 
-  O dziewiątej. 
-  Kto ma przyjść? - spytała Marilena zaciekawiona. 
-  Wujek Ola - wyjaśniła Tordhild. 
-  A po co? 
-  Bo on też chciałby się przywitać z Davidem. 
Marilena  zadowoliła  się  tą  odpowiedzią,  a  kiedy  Ola  przyszedł,  pół  godziny  po 

umówionym czasie, dziewczynka od dawna była w łóżku. 

background image

Wszyscy  stali  na  ganku,  kiedy  David  wciągał  przez  głowę  bluzę  z  kapturem,  a  potem 

zarzucił na ramiona plecak, który przygotowała dla niego Tordhild. 

-  Szczęśliwej  drogi,  Davidzie  -  powiedział  Sivert,  wyciągając  do  przyjaciela  rękę.  - 

Przyślij nam jakąś kartkę, kiedy wojna się już skończy. 

-  Wtedy wykosztuję się nawet na telefon - odparł David z krzywym uśmiechem. - Mam 

nadzieję, że będę mógł się kiedyś odwdzięczyć wam za to, co dla mnie zrobiliście. 

-  Szczęśliwej drogi - rzekła Tordhild cicho. 
Przez chwilę miała wrażenie, że David chce ją objąć, ale powstrzymał się i zamiast tego 

ujął jej rękę. 

-  Dziękuję - powiedział tylko. - Dziękuję za wszystko. 
-  A  jak  ty  myślisz,  Ola?  Uda  wam  się  ta  wyprawa?  -  Sivert  położył  rękę  na  ramieniu 

szwagra. 

-  Nic nie wiem - odparł Ola. - Mam nadzieję i wierzę, że damy sobie radę, ale jak będzie, 

nie wiem. Nie, tego nie mogę wiedzieć. 

-  Którędy pójdziecie? 
-  Tego z kolei ty nie powinieneś wiedzieć - odparł Ola. - Im mniej wiecie, tym lepiej. 
Kiedy  drzwi  się  za  nimi  zamknęły,  w  domu  zaległa  dziwna  cisza.  Sivert  niespokojnie 

chodził tam i z powrotem po salonie. 

-  Nie zaznam spokoju, dopóki nie będę wiedział, że Ola cały i zdrowy wrócił do domu - 

powtarzał. 

-  To musi potrwać jakiś czas. 
-  Dwa dni. Sam Ola tak powiedział. Dwa dni.  
Sivert niespokojnie przeczesał palcami ciemne włosy. 
-  No, a jeżeli się nie uda? - spytał Johannes, spoglądając na ojca. - To co wtedy będzie? 
-  Nie mam odwagi nawet o tym myśleć - jęknął Sivert. - Gdyby tak się stało, to nie będę 

miał już w życiu ani jednego spokojnego dnia. 

-  Odwiedzę jutro Dorbet - obiecała Tordhild. - Ona pewno strasznie się denerwuje, biedna 

dziewczyna. 

-  I to jest moja wina - westchnął Sivert ciężko. - Nie powinienem był nigdy... 
Nie, nie powinienem był przywozić Davida do domu w Inndalen, myślał tej nocy, kiedy 

wiercił  się  w  łóżku,  nie  mogąc  zasnąć,  spocony,  pełen  jak  najgorszych  przeczuć.  Gdyby 
chodziło  tylko  o  niego  samego,  to  pół  biedy.  Ale  on  przecież  wciągnął  w  tę  całą  historię 
innych, a już najbardziej Olę. Jeśli ta wyprawa się nie uda, to Sivert nie miał najmniejszych 
wątpliwości, co się stanie z jego szwagrem. Myśl o tym sprawiała, że żołądek podchodził mu 
do gardła. Raz po raz jęczał cicho. 

Rano  będzie  musiał  iść do  Stornes  i  podziękować  Ane  oraz  Aslakowi  za  to,  że  użyczyli 

swojego domu dla Davida. Trwało to dużo dłużej, niż na początku Sivert im mówił, ani razu 
jednak nie usłyszał od nich słowa zniecierpliwienia. 

Tak,  powinienem  im  gorąco  podziękować,  myślał,  choć  musiał  przyznać,  że  wolałby 

uniknąć wizyty w Stornes i spotkania z matką, która będzie go winić za to, co zrobił. Może 
nawet powie to otwarcie. Ale Sivert będzie musiał znieść wszelkie wyrzuty. Matka ma pełne 
prawo, żeby żywić do niego pretensje. 

  
W  nocy  zaczęło  wiać  i  spadł  śnieg.  Kiedy  się  rozwidniło,  wszystkie  ślady  Oli  i  Davida 

były  zasypane.  To  świetnie,  myślała  Dorbet,  wyglądając  przez  okno.  Jest  mało 
prawdopodobne, żeby przy takiej pogodzie Niemcy wybrali się na inspekcję. 

Od bardzo dawna żaden Niemiec nie pokazał się w Granvold, a Heinricha Kleina Dorbet 

nie widziała od tamtego dnia, kiedy przyszedł, żeby ją ostrzec. 

background image

Nigdy nie pomyślała, że Ola mógłby znowu wyruszyć w kolejną wyprawę do granicy. To 

zbyt niebezpieczne! Ale skoro martwił się o nich wszystkich... Pewne jest, że Ola powiedział 
prawdę, gdyby David został odkryty, cała wieś zostałaby poddana represjom. 

-  Zapłaciliby  za  to  wszyscy  -  przekonywał  Ola.  -  Kobiety  i  dzieci  także.  Naprawdę  nie 

można do tego dopuścić, Dorbet. 

-  Ale to nie jest twoja sprawa - odpowiedziała wtedy Dorbet. 
-  Jeśli stanie się coś złego, to to będzie moja sprawa. 
Nie  pomogło  to,  że  Dorbet  płakała.  Na  jej  złość  też  nie  zwracał,  uwagi.  Podjął 

postanowienie. Teraz trzeba było tylko czekać. 

Dorbet stała przy oknie i wpatrywała się w śnieżną zadymkę. Strach ściskał jej serce tak, 

ż

e  z  trudem  oddychała.  Spała  tej  nocy  niewiele.  Zaczerwienione  oczy  piekły  ją  boleśnie. 

Dziecko  w  niej  poruszało  się  niespokojnie.  Dorbet  położyła  rękę  na  brzuchu  i  westchnęła. 
Miała  ochotę  wrócić  do  łóżka.  Od  jakiegoś  czasu  tak  właśnie  było,  po  prostu  nie  potrafiła 
niczym się zająć. Miała wrażenie, że brzemię, które musi teraz dźwigać, staje się dla niej zbyt 
ciężkie.  Nieustannie  przypominał  jej  się  gwałt,  wciąż  wracało  wspomnienie  śmierci  Marit. 
Dorbet nie umiała odepchnąć od siebie złych wspomnień, ani za dnia, ani w nocy. 

Właściwie  czuję  się  marnie,  pomyślała,  masując  rękami  obolały  kręgosłup.  Była 

nieprawdopodobnie zmęczona i wyczerpana. Najchętniej położyłaby się i po prostu zasnęła. 
Chciała zamknąć oczy i pogrążyć się w jakiejś jasnej, pięknej krainie marzeń, pragnęła, żeby 
po przebudzeniu znowu wszystko było dobrze. Żeby już nie miała trosk i zmartwień. Żeby nie 
było wojny ani strachu. 

Ale  to  nieosiągalne.  Dorbet  sypiała  niespokojnie,  a  kiedy  rano  otwierała  oczy, 

rzeczywistość wokół niej trwała niezmieniona. Te same myśli nieustannie krążyły w głowie i 
niczym wściekłe szczury szarpały jej duszę. 

Ola powinien przy mnie być w tym czasie, myślała. Ale on tego nie rozumie. On nic nie 

wie, ani o gwałcie, ani o tym, co się stało owego dnia, kiedy umarła Marit. Dorbet zresztą nie 
może mu nic powiedzieć. Znowu westchnęła. Mama też nie rozumie, jak jest jej ciężko. W 
każdym razie tak to wygląda. Poza tym matka też nie zna okoliczności, w jakich doszło do 
ś

mierci Marit, tego nawet jej Dorbet nie powiedziała. Oni by wszyscy winą obciążyli mnie, 

myślała  rozgoryczona.  Nagle  pojawił  się  płacz.  Dorbet  skuliła  się  przy  oknie  i  szlochała 
rozpaczliwie.  Tak  bywało  często  w  ostatnim  czasie,  płacz  pojawiał  się  znienacka.  Nagle 
poczuła, że to beznadziejne tak trwać w domu i czekać na Olę. Nie była już w stanie dłużej 
tego  robić.  Strach  zaciskał  szpony  wokół  serca,  sprawiał,  że  dostawała  mdłości.  Cały, 
niemający  końca  dzień  w  niepewności  i  lęku,  i  może  jeszcze  jeden...  To  po  prostu  nie  do 
wytrzymania. Usłyszała drobne kroczki na korytarzu. 

-  Nie śpisz, mamo? - Trygve wsunął głowę do jej sypialni.  
Dorbet wyprostowała się i otarta mokrą od łez twarz. 
-  Nie, już wstałam. 
-  Pada śnieg. Chcę iść na dwór i lepić bałwana! 
Synek podszedł do niej, a ona przytuliła do siebie jego ciepłe chłopięce ciałko. Przysunęła 

twarz do jego główki i dmuchnęła mu w kark, aż chłopiec zachichotał. 

-  Uwierzyć nie mogę, że jesteś takim dużym chłopcem i sypiasz sam we własnym pokoju 

- pochwaliła go. - Naprawdę jesteś bardzo dzielny. 

-  Wszyscy śpią w swoich pokojach - odparł chłopiec. - I Marilena, i Mała Mali, i... 
-  Ale ja i tak uważam, że mam dzielnego synka. 
-  Przecież jestem duży - oznajmił, spoglądając na matkę spod oka. 
-  Oczywiście, że jesteś - przytaknęła. 
-  Ja chcę na dwór - powtórzył. - Bardzo lubię, kiedy pada śnieg. 

background image

-  Ale jest jeszcze za wcześnie, Trygve. Teraz zejdziemy na dół i zjemy śniadanie, a potem 

będziesz  mógł  wyjść.  Tylko  że  na  dworze  jest  mróz  -  dodała.  -  Nie  wiem,  czy  uda  ci  się 
dzisiaj ulepić bałwana. Śnieg chyba jest bardzo suchy, tak mi się wydaje. 

-  No to będę jeździł na nartach. Myślę, że zostanę biegaczem. 
-  Wierzę, że ci się to uda, bo bardzo ładnie jeździsz na nartach. Widziałam. 
-  A gdzie tata?  
Dorbet pogładziła synka po głowie i wciągnęła głęboko powietrze. 
-  Musiał wyjechać, żeby załatwić jakiś interes - rzekła z udaną swobodą. 
-  A kiedy wróci do domu? 
-  Nie jestem pewna. Wydaje mi się, że jutro. 
-  No to nie zobaczy, jak jeżdżę na nartach! 
-  Przecież może zobaczyć jutro - rzekła Dorbet w nadziei, że tak właśnie będzie: że Ola 

wróci  do  domu  i  zostanie  z  nią  oraz  z  Trygvem.  Zostanie  na  zawsze,  myślała  z  bolesnym 
skurczem w żołądku. 

-  Biegnij teraz i się ubierz - powiedziała ciepło, kierując chłopca ku drzwiom. - Zaziębisz 

się, jak będziesz stał na tej zimnej podłodze. 

Chłopiec puścił matkę i podskakując, pobiegł do drzwi. 
-  Kto zejdzie pierwszy na dół, ten wygrywa - zawołał ze śmiechem i pomachał jej rączką, 

zanim wyszedł. 

  
Dzień zdawał się nie mieć końca. 
-  Czy ty się źle czujesz? - spytała jedna ze służących, przyglądając się Dorbet badawczo. - 

Jesteś blada jak ściana. 

-  Nie, to nic takiego. 
-  Powinnaś  się  trochę  położyć,  a  my  tymczasem  przygotujemy  obiad  -  zaproponowała 

służąca. - Wygląda na to, że potrzebujesz odpoczynku. 

Dorbet z wdzięcznością przyjęła jej słowa. Miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Weszła 

na górę i w ubraniu położyła się na łóżku. W pokoju było zimno, otuliła się więc narzutą. 

-  Boże drogi, spraw, żeby on wrócił - rozszlochała się rozpaczliwie. - Nie opuszczaj go w 

tej drodze! 

Leżała  z  rękami  złożonymi  na  sercu  i  czuła,  jak  krew  pulsuje  jej  na  szyi.  Ile  strachu  i 

udręki  człowiek  jest  w  stanie  znieść,  zastanawiała  się.  Czuła,  że  ona  sama  dochodzi  do 
granicy wytrzymałości. Nie będzie w stanie podnieść się z łóżka i zmierzyć się z kolejnym 
dniem. Chciała przestać istnieć. Umrzeć. 

-  Dorbet, twoja mama przyszła - zawołała jedna ze służących z dołu. - Zejdziesz? 
-  Tak, już idę. 
Dorbet odrzuciła okrycie i postawiła nogi na podłodze. Przeczesała palcami włosy. 
-  Leż,  nie  wstawaj  -  powiedziała  matka,  wsuwając  głowę  przez  drzwi.  -  Nie  czujesz  się 

dzisiaj dobrze? 

-  A jak myślisz? - spytała Dorbet ponuro. - Od zmysłów odchodzę ze strachu o Olę. 
-  Tak, tak właśnie myślałam - westchnęła Mali, podchodząc do łóżka. - My wszyscy tak 

się dzisiaj czujemy. Nie wiesz, kiedy on wróci? 

-  On sam tego nie wiedział - burknęła Dorbet. - Być może nigdy nie wróci do domu.         
-  Dorbet, coś ty... 
-  Nie jestem w stanie kręcić się po domu i czekać - rozszlochała się znowu, rzucając się 

matce na szyję. - Co ja mam zrobić? Jestem od tego chora, mamo! 

-  Tak, za dużo na ciebie spadło w ostatnich czasach - westchnęła Mali, obejmując córkę. - 

Najpierw ta sprawa z Niemcem, potem śmierć Marit, a teraz Ola. I do tego jesteś w ciąży - 
dodała. - Ludzie nie wytrzymują mniejszych obciążeń. Ale kiedy Ola wróci do domu... 

background image

-  Jeśli w ogóle wróci - szlochała Dorbet. - On dopiero co poszedł, nie myślał o mnie, a ja 

mogę tu zostać sama z dwojgiem dzieci. Wcale się mną nie przejmował! 

-  Oczywiście,  że  się  przejmował  -  zaprotestowała  Mali.  -  On  myślał  o  nas  wszystkich, 

Dorbet. Bał się, że Niemcy wpadną na trop Davida. A wtedy represje dotknęłyby całą wieś. 

-  Ale dlaczego to Ola musi się poświęcać? 
-  Bo nikt inny nie potrafił przeprowadzić Davida. Dobrze o tym wiesz, Dorbet. 
-  Ja już więcej nie mogę - szlochała tamta zrozpaczona. - Ja nie chcę już więcej! 
Mali  ostrożnie  ułożyła  ją  na  łóżku  i  okryła  kocem.  Przysunęła  sobie  krzesło  i  usiadła. 

Wzięła gorącą, suchą dłoń Dorbet w swoje ręce i głaskała ją uspokajająco. 

Bardzo  się  martwiła  o  córkę.  Odkąd  Marit  umarła,  Mali  żyła  w  strachu,  że  Dorbet  się 

załamie.  Córka  dziwnie  łatwo  otrząsnęła  się  po  gwałcie,  odsunęła  od  siebie  złe  myśli, 
przepełniona  radością,  że  znowu  jest  w  ciąży,  że  urodzi  dziecko  Oli.  Ale  tego  rodzaju 
wydarzenia jak gwałt nigdy same z siebie nie mijają bez echa. Mogą długo trwać w ukryciu i 
ż

arzyć się w głębi duszy, myślała Mali. A przecież do złych doświadczeń doszła nagła śmierć 

Marit.  To  nie  są  drobiazgi,  przy  tym  Dorbet  musiała  w  ciągu  jednej  nocy  przejąć  rolę 
gospodyni  dworu,  no  i  na  dodatek  ciąża.  Wygląda  na  to,  że  niebezpieczna  wyprawa  Oli  w 
góry  może  stać  się  tą  kroplą,  która  przechyli  czarę.  Nie  byłoby  się  czemu  dziwić,  myślała 
Mali. Miała tylko nadzieję, że wszystko się zmieni, kiedy Ola cały i zdrowy wróci do domu. 
Jeśli  wróci.  A  jeśli  nie...  Długo  głaskała  rękę  Dorbet.  Nie  miała  odwagi  pomyśleć,  co  to 
będzie, jeśli wyprawa skończy się źle.  

-  Ja już więcej nie wytrzymam - Dorbet zanosiła się płaczem. - Nie jestem w stanie dłużej 

brać na siebie odpowiedzialności i obowiązków ani... ja naprawdę nie jestem w stanie, mamo! 

-  No dobrze, już dobrze - pocieszała Mali, odgarniając włosy ze spoconego czoła córki. - 

Wkrótce będzie lepiej, Dorbet. Ola wróci do domu, urodzi wam się maleństwo i... 

-  To nie moja wina, że Marit umarła! 
Mali podskoczyła, słysząc to nagłe i gorączkowe wyznanie. 
-  Nie, nie twoja wina... na Boga, o czym ty mówisz? 
-  Bo Marit się pomyliła. 
-  W jakiej sprawie się pomyliła? 
Dorbet jakby nagle się opamiętała. Otarła rękawem nos, długo i ciężko przełykała ślinę. 
-  Nie, nie, nic. 
Po tym już wiele nie mówiła. Kiedy Mali zaproponowała, żeby wstała, zeszła na dół i coś 

zjadła, Dorbet potrząsnęła tylko głową. 

-  Nie jestem w stanie nic przełknąć. 
-  Ale  nie  możesz  tak  tutaj  leżeć  cały  dzień,  Dorbet.  Zejdź  do  izby,  na  pewno  lepiej  się 

poczujesz. 

No  i  w  końcu  Dorbet  zwlokła  się  z  łóżka  i  zeszła  za  matką  na  dół,  blada,  z  opuchniętą 

twarzą. 

Mali  była  chora  ze  zmartwienia,  kiedy  wracała  do  Stornes.  Obawiała  się,  że  ostatnie 

wydarzenia  to  już  za  wiele  dla  Dorbet,  że  teraz  córka  może  się  załamać.  Z  tego,  co 
powiedziała,  Mali  domyślała  się,  że  nie  wie  wszystkiego  o  życiu  swojego  najmłodszego 
dziecka. Jest też jakaś sprawa związana ze śmiercią Marit, zastanawiała się. Tylko co to może 
być? 

Ż

eby  Ola  jak  najszybciej  wrócił  szczęśliwie  do  domu!  Wtedy  sprawy  jakoś  się  ułożą, 

myślała z nadzieją. 

Pewna jednak nie była. 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ 8. 
  
Dorbet stała przy stole i wyrabiała ciasto na chleb, gdy nagle zobaczyła Olę wjeżdżającego 

na dziedziniec na nartach. Serce niemal przestało jej bić. Stała bez ruchu z na pól otwartymi 
ustami i po prostu patrzyła. Może to tylko moje pragnienie, pomyślała i pochyliła się w stronę 
okna. Przez ostatnie dwie doby wciąż jej się zdawało, że go słyszy i widzi. 

Tym razem jednak to prawda. Kiedy przysunęła twarz do szyby, mogła widzieć, jak Ola 

odpina narty i stawia je przy ścianie domu. Nabrała trochę mąki, usunęła ciasto z rąk, potem 
wytarła dłonie o fartuch i pobiegła na ganek. 

-  Ola, wróciłeś do domu! 
Miał  włosy  pokryte  szronem.  Ciepła  kurtka  z  kapturem  była  przemoczona,  Ola  sprawiał 

wrażenie kompletnie wyczerpanego. Oczy zapadły mu się głęboko, otaczały je teraz ciemne 
sińce. Dorbet rzuciła mu się na szyję. 

-  Nigdy więcej - szlochała. - Nigdy więcej, Ola. Ja już bym tego nie zniosła. 
-  Nigdy więcej - powtórzył, obejmując mocno żonę. - Bądź spokojna. 
Policzki miał lodowate, ale oddech, który łaskotał jej twarz, był ciepły. Przez chwilę stali 

tak mocno objęci. Dorbet czuła, że zaraz upadnie. Szumiało jej w głowie, kolana się pod nią 
uginały. Udręka minęła. Ola wrócił do domu. 

-  Nigdy  nie  myślałem,  że  ta  wyprawa  dobrze  się  skończy  -  przyznał  Ola,  odsuwając  ją 

lekko od siebie. - Mało brakowało, a byliby nas odkryli. 

-  I ja... 
Dorbet  widziała  go  niewyraźnie,  chociaż  był  tak  blisko.  Dręczyły  ją  mdłości,  nagle 

poczuła, że ma zimną twarz. Z jękiem wysunęła się z ramion męża i upadla na podłogę. 

-  Dorbet! Dorbet, coś ty - pochylił się nad nią, potem ukląkł i głaskał trupio bladą twarz. - 

Dorbet, ocknij się! 

Teraz  posunąłem  się  za  daleko,  myślał  przestraszony.  Ona  nie  zniosła  aż  takiego 

obciążenia. Powinienem był zrozumieć, przecież jest w ciąży. 

-  Dorbet, moja... 
Rozcierał jej zimne policzki, próbował unieść głowę i chuchał, żeby ją ogrzać, ale nic nie 

pomagało. Dorbet leżała jak martwa na podłodze ganku. 

-  Na Boga, co się tu dzieje? 
Na schodach ukazała się Agnes z dużym wiadrem i szczotką na długim kiju. Stanęła jak 

wryta, kiedy zobaczyła Dorbet leżącą na ganku. 

-  Szybko, przynieś mokrą szmatkę - poprosił Ola zdyszany. - Musimy ją jak najszybciej 

ocucić. 

-  Trzeba  jej  wysoko  unieść  nogi  -  powiedziała  Agnes,  zdjęła  z  wieszaka  jakąś  kurtkę, 

zwinęła ją i wsunęła Dorbet pod nogi. - Zaraz przyniosę mokrą szmatkę. 

Kiedy Ola położył zimny kompres na czoło żony, Dorbet otworzyła oczy. 
-  Co się stało? - spytała drżącym głosem. 
-  Zemdlałaś i upadłaś na podłogę - wyjaśnił, głaszcząc ją po policzku. - Czy coś cię boli? 
-  Nie, jestem tylko strasznie zmęczona. 
-  Chyba  niewiele  spałaś  przez  te  noce,  ty  też.  To  pewnie  wzruszenie  sprawiło,  że 

zemdlałaś. Chyba nic gorszego się nie dzieje? 

-  Pomóż mi wstać - poprosiła, nie odpowiadając na jego pytanie. - Pomóż mi. 
Ola i Agnes ujęli ją pod pachy. Dorbet mocno opierała się o Olę. 
-  Myślę,  że  zaprowadzimy  ją  do  sypialni  -  powiedział  Ola  do  Agnes.  -  Powinna  trochę 

poleżeć.  I  będę  potrzebował  na  górze  dużo  gorącej  wody.  Muszę  się  porządnie  umyć  i 
przebrać. 

-  Ja właśnie piekłam chleb - przypomniała sobie Dorbet. 
-  Zaraz to skończę - ofiarowała się Agnes. - A ty sobie teraz odpoczniesz. 

background image

Dorbet leżała na łóżku i patrzyła, jak Ola ściąga z siebie przemoczone ubrania, a potem się 

myje.  Wciąż  było  jej  niedobrze.  Czuła  się  oszołomiona,  głowę  miała  ciężką.  A  przecież 
powinnam  krzyczeć  z  radości,  myślała.  Ola  bezpiecznie  wrócił  do  domu.  Teraz  najgorsze 
minęło.  Ale  nie  odczuwała  żadnej  radości.  Tylko  wielką  pustkę  w  sobie.  W  oczach  znowu 
pojawiły się łzy. 

-  No, co to się dzieje? - Ola podszedł do łóżka w czystej bieliźnie i usiadł na krawędzi. - 

Chyba nie będziesz mi tu płakać? 

Dorbet  wzięła  jedną  jego  rękę  i  przysunęła  ją  do  drżących  warg.  Łzy  spływały  po  jej 

twarzy. 

-  Co się dzieje? 
-  Nic - odpowiedziała ze szlochem. - To zaraz przejdzie. 
Ale nie była tego taka pewna. Myśl o gwałcie, wyrzuty sumienia z powodu śmierci Marit 

obciążały  niczym  młyńskie  kolo  jej  serce.  Czuła,  że  nie  jest  w  stanie  podnieść  się  z  łóżka. 
Nigdy  więcej  nie  zazna  radości,  w  dodatku  z  nikim  nie  może  o  swoich  zmartwieniach 
rozmawiać, w każdym razie nie o tym, co się stało, kiedy Marit umarła. 

-  Chcę  pojechać  na  cmentarz,  na  grób  Marit  -  powiedziała  nagle.  -  Jest  mi  to  bardzo 

potrzebne, Ola. 

-  Teraz? - spytał zaskoczony. - Nie moglibyśmy poczekać do wiosny? 
-  Nie, to powinno się odbyć zaraz. Zawieziesz mnie tam któregoś dnia? 
-  Po co chcesz jechać? 
-  Muszę porozmawiać z Marit. 
-  Porozmawiać z nią? Co ty znowu wymyślasz? 
-  Ja chcę tam jechać, Ola. 
Nagle  pójście  na  grób  Marit  stało  się  dla  niej  sprawą  życiowej  wagi.  Muszę  z  nią 

porozmawiać, myślała, muszę się z nią rozmówić. Tylko z Marit mogę porozmawiać o tym, 
co  się  stało  w  dniu,  kiedy  umarła.  W  przeciwnym  razie  ona  nie  będzie  mieć  na  tamtym 
ś

wiecie spokoju. 

-  No  dobrze,  dobrze,  jeśli  to  jest  takie  ważne  -  mamrotał  Ola.  -  Mogę  cię  zawieźć  w 

najbliższych dniach. Myślisz, że poczujesz się potem lepiej? 

-  Wierzę w to - szepnęła Dorbet. - W każdym razie muszę spróbować. 
-  Ale o co w tym wszystkim chodzi? 
-  To jest sprawa między twoją mamą a mną. 
-  Tak,  tak  -  powiedział,  wzruszając  ramionami, i  wstał.  - Jeśli  tylko  ma  ci  to  pomóc,  to 

proszę bardzo. 

Na dole trzasnęły drzwi. 
-  Ola - zawołała Agnes z sieni. - Ola, Niemcy przyjechali!  
Dorbet podskoczyła na posłaniu. Usiadła z szeroko wytrzeszczonymi oczyma. 
-  Niemcy - jęknęła. - Na Boga, o co chodzi, Ola, że właśnie teraz przyjeżdżają Niemcy? 
-  Pojęcia  nie  mam  -  odparł  spięty  i  pospiesznie  wciągał  przez  głowę  pulower.  -  Muszę 

zejść na dół i się dowiedzieć. 

-  Ale przecież chyba nie zamierzają cię zabrać teraz?  
Ola nie odpowiedział. Szybko przeczesał palcami mokre włosy i ruszył ku drzwiom. 
-  Chcę iść z tobą! Dorbet zerwała się z łóżka i potykając się, pobiegła za nim. Serce tłukło 

jej się w piersi, szumiało jej w uszach. Złapała Olę za rękę. 

-  Ola... 
-  Ja nie wiem, o co chodzi, Dorbet - odparł zdenerwowany. - Musimy zejść na dół i się 

dowiedzieć. 

Heinrich  Klein  stał  oparty  o  zielony  niemiecki  samochód.  Przyjechał  razem  z  jakimś 

ż

ołnierzem. 

-  Dzień dobry - powiedział, kiedy Ola się do niego zbliżał, a tuż za nim dreptała Dorbet. 

background image

Ogarnął  ją  spojrzeniem.  Na  moment  zatrzymał  wzrok  na  jej  wydatnym  brzuchu. 

Zauważyła,  że  drgnął,  ale  szybko  się  opanował.  Na  krótką  chwilę  ich  oczy  się  spotkały. 
Potem on odwrócił wzrok. 

-  Widzę, że w tym dworze szykują się radosne wydarzenia - rzekł lekko. 
-  Tak,  oczekujemy  narodzin  dziecka  -  przytaknął  Ola.  -  Życzy  pan  sobie  czegoś,  panie 

Klein? 

-  Chodzi o drewno - wyjaśnił Klein. - Rozmawialiśmy już o tym przy jakiejś okazji, ale 

teraz  sprawa  zrobiła  się  pilna.  Potrzebujemy  tego  drewna  w  ciągu  tygodnia.  Czy  ono  jest 
gotowe do zabrania? 

-  Drewno... tak. Leży gotowe. Trzeba tylko przyjechać. 
-  I ty wtedy będziesz w domu? 
-  W domu? 
-  Tak, nie wybierasz się nigdzie? Chodzi mi o to, czy cię tutaj zastaniemy? 
-  Na ogół jestem w domu. Jeśli nie jadę do Surnadalen. Ale to się nie zdarza często - rzekł 

Ola, patrząc tamtemu uparcie w oczy. - Poza tym jestem w domu, tak. 

-  No to dobrze - Niemiec skinął głową. - To bardzo rozsądne - dodał. - Cóż, to by było 

wszystko. 

Skinął głową Dorbet i wsiadł do samochodu. Żołnierz włączył silnik i z hałasem opuścili 

podwórze. 

-  Jesteś uratowany - szepnęła Dorbet, chwytając męża za rękę. - Gdyby coś mieli... gdyby 

oni coś od ciebie chcieli... 

-  Tak, to by mnie zabrali - zgodził się Ola. - Ale nie, mamy to za sobą. Jestem uratowany. 
-  A jak poszło z Davidem? 
-  Wszystko w porządku, przynajmniej dopóki był ze mną. W Oppdal spotkaliśmy innych 

ludzi, którzy się nim zajęli. Teraz musimy wierzyć, że resztę drogi też pokonał szczęśliwie, 
ale  nie  będziemy  tego  wiedzieć,  dopóki  wojna  się  nie  skończy.  Obiecał,  że  da  nam  wtedy 
znać. 

-  Ale ty już nigdy więcej w góry nie pójdziesz. 
-  Nigdy - zapewnił Ola, ściskając rękę żony. - Obiecuję ci to, Dorbet. W każdym razie nie 

pójdę w góry, dopóki w kraju nie zapanuje pokój. 

Położył dłoń na jej ramieniu. Poczuł, że Dorbet drży. 
-  Czujesz się już lepiej, prawda? 
Skinęła  w  milczeniu.  Poczuła  się  lepiej.  Wszystko  wskazywało  na  to,  że  Ola  jest 

bezpieczny,  Dorbet  myślała  o  tym  z  ogromną  ulgą.  Ale  pustka  w  sercu  i  ponure  myśli 
pozostały.  Ponowne  spotkanie  z  Heinrichem  Kleinem  wzbudziło  w  niej  złe  wspomnienia  i 
wszystkie  bolesne  wydarzenia  znowu  do  niej  powróciły.  Ale  Klein  nigdy  o  tym  nie  powie, 
myślała.  Mali  też  tego  nie  zrobi,  a  nikt  inny  o  niczym  nie  wie.  Dorbet  spróbuje  więc 
odepchnąć  od  siebie  zmartwienia  i  cieszyć  się  narodzinami  oczekiwanego  dziecka.  Cieszyć 
się tym, że nareszcie są bezpieczni. 

-  Chcę jechać na grób Marit - przypomniała mężowi. 
-  Tak, pamiętam. Musimy tylko poczekać, aż Niemcy zabiorą drewno. Powinienem być w 

domu, kiedy przyjadą. 

Dorbet skinęła głową. Aż tak bardzo jej się nie spieszy. Ale musi na cmentarz pojechać. 

Nie zazna spokoju, dopóki nie rozliczy się z Marit. Najchętniej pojechałaby na jej grób sama, 
ale nie odważy się teraz, w środku zimy, zwłaszcza tak blisko porodu. Spróbuje odesłać Olę 
na  chwilę,  tak  by  mogła  sama  porozmawiać  z  Marit.  Bo  to,  o  czym  będzie  rozmawiać, 
powinno zostać między nimi. 

  
Ola  nie  mógł  pojechać  z  nią  na  cmentarz  do  Kvannes,  bo  musiał  pracować  przy  tym 

drewnie  dla  Niemców.  Dorbet  zaś  nie  chciała  dłużej  odkładać  wyjazdu.  Oczekuje  przecież 

background image

drugiego  dziecka,  a  wszyscy  mówią,  że  zwykle  drugie  dziecko  przychodzi  trochę  przed 
czasem. Dorbet nie bardzo w to wierzyła. Poza tym zimowe dzieci na ogół rodzą się duże i 
silne, by przetrwać trudny czas. Najbardziej martwiła się pogodą. Co będzie, jeśli zaczną się 
ś

nieżyce i zadymki? Wtedy prawdopodobnie nie mogłaby wyjechać przez wiele dni. 

Ustalono  więc,  że  to  parobek  z  Granvold,  Anders,  zawiezie  ją  na  cmentarz.  Dorbet 

właściwie się z tego ucieszyła. Bez problemów będzie mogła zostać sama przy grobie, a na 
tym  jej  przez  cały  czas  najbardziej  zależało.  Poprosiła  Andersa,  by  poczekał  na  nią  przy 
saniach, koło cmentarnej bramy. 

-  Może mi tam trochę zejść - poinformowała. - Muszę odwiedzić wiele grobów. 
Najpierw jednak poszła prosto do teściowej. Marit spoczywała pod dużą płaczącą brzozą. 

Nagie,  pokryte  śniegiem  gałęzie  zwieszały  się  nad  grobem  i  rzucały  cienie  na  kamienny 
nagrobek. 

Dorbet rano nałamała sosnowych gałązek, które teraz ułożyła przy nagrobku, a potem stała 

bez ruchu z pochyloną głową. 

-  Musimy porozmawiać, Marit - zaczęła wolno. - Ja bardzo cierpię. 
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Tylko wiatr szumiał w gałązkach drzewa ponad nią. 
-  Tamtego  dnia  ty  się  pomyliłaś  -  mówiła  dalej  Dorbet.  -  Nie  zdarzyło  się  nic  złego. 

Niemiec  przyszedł  tylko,  żeby  nas  ostrzec.  Powiedział,  że  Ola  powinien  mieć  się  na 
baczności. Że oni go obserwują. Tak, Niemiec mnie pocałował, ale to... to nie miało żadnego 
znaczenia, Marit. Przynajmniej dla mnie. Nie wiem, co on czuł, ale to nadal nie ma znaczenia. 
Dla mnie liczy się tylko Ola. Przecież wiesz. 

Podmuch wiatru poprzewracał sosnowe gałązki, Dorbet pochyliła się i ułożyła je znowu. 

Łzy sprawiły, że kiedy wstała, widziała wszystko niewyraźnie. 

-  Ja przecież nie chciałam, żebyś ty umarła, Marit - szeptała Dorbet na pół z płaczem. - 

Tęsknię za tobą każdego dnia. Dom bez ciebie jest taki pusty. I mam wciąż wyrzuty sumienia. 
Myślałam, że to moja wina, że ty wtedy zaczęłaś biec i się przewróciłaś. Gdyby nie to... 

Westchnęła ciężko i mocniej otuliła się chustką. 
-  Bardzo bym chciała, żeby między nami panowała zgoda, Marit. I chciałabym się jakoś 

uporać sama ze sobą. Czy możesz mi wybaczyć? Ja nie zrobiłam niczego złego tamtego dnia i 
nie chciałam, żebyś ty... 

Wiatr poruszył gałązkami drzewa nad jej głową. Dorbet spojrzała w górę. Przemarznięty 

ś

nieg niczym srebrny kurz sypał się na nią z góry. Spadał na jej twarz, chłodny, jakby jakaś 

ręka  ją  głaskała.  Kładł  się  mieniącymi  drobinami  na  włosach  i  na  chustce.  To  jest  jak 
odpowiedź, pomyślała Dorbet. Ta chłodna ręka, która gładzi jej gorącą twarz. Przyjazna ręka. 
Chciała, żeby tak właśnie było. 

-  Dziękuję ci, Marit - powiedziała, przykładając obie ręce do policzków. - Teraz w mojej 

duszy panuje spokój. 

Przez chwilę stała bez ruchu. Potem pochyliła się i położyła dłoń na kamiennym nagrobku. 
-  Zostań z nami w Granvold, Marit - prosiła cicho. - Jesteś nam bardzo potrzebna. 
Po raz ostatni spojrzała na grób teściowej, potem odwróciła się i poszła do grobu Ruth. Od 

bardzo dawna tu już nie była. Na widok znanego nagrobka ogarnęła ją gwałtowna tęsknota. 
Ż

al za siostrą, która odeszła tak nagle i tak szybko, sprawił, że się zatoczyła. Ruth nie była w 

stanie żyć. Dlaczego nikt tego nie rozumiał? Dlaczego nikt nie widział, jak bardzo ona cierpi? 
Ale chyba wszyscy byliśmy ślepi, zawsze tak jest, nie dostrzegamy cierpienia i bólu innych. 
Człowiek najchętniej zajmuje się tylko swoimi sprawami. 

  
Tej  nocy  Dorbet  po  raz  pierwszy  od  dawna  spała  spokojnie  i  bez  koszmarów.  Kiedy 

obudziła się następnego ranka, Ola już wstał, a ona tego nawet nie zauważyła. 

Leżała  jeszcze  przez  chwilę  z  ręką  pod  głową  i  wpatrywała  się  w  sufit.  Czuła  w  sobie 

spokój,  po  raz  pierwszy  od  gwałtu.  Teraz  była  w  stanie  myśleć  i  o  tamtym  strasznym 

background image

wydarzeniu,  i  o  Marit,  ale  nie  ogarniał  jej  już  strach.  Najgorsze  mam  chyba  za  sobą, 
pomyślała. Nigdy nie zapomnę o tym, co się stało, ani o gwałcie, ani o Marit, ale czuję, że 
teraz będę mogła z tym żyć. 

-  Dziękuję - szepnęła. 
Czy dziękowała Marit, czy też Panu Bogu, sama nie była pewna. Prawdopodobnie obojgu. 
   
ROZDZIAŁ 9. 
  
Ostatnie  dni  stycznia  przyniosły  trzaskający  mróz.  Lód  pokrył  większą  część  fiordu, 

chociaż pośrodku czerniała jeszcze woda, nad którą unosiły się obłoki przemarzniętej pary. 

Ż

eby  nie  wiem  jak  palili  w  piecach,  to  i  tak  bardzo  trudno  było  utrzymać  ciepło. 

Mężczyźni  siedzieli  w  domu  w  obszernych  roboczych  bluzach,  a  kobiety  nosiły  chustki  na 
grubych swetrach. 

-  Co by to było, gdyby woda w rurach zamarzła? - rzekł któregoś dnia Havard z troską w 

głosie. - Straszny mróz się zrobił. 

Obaj  z  Oją  przynieśli  ze  spichlerza  stare  worki,  którymi  bardzo  dokładnie  owinęli  rury. 

Dawniej też tak się ratowali przed nieszczęściem i mieli nadzieję, że tym razem również się 
uda. 

Herborg  chodziła  po  domu  z  promienną  twarzą.  Była  już  w  czwartym  miesiącu  ciąży, 

zniosła  bardzo  dobrze  najtrudniejszy  trzeci  miesiąc.  Teraz  rozpierała  ją  dumą  promieniała 
szczęściem. 

-  Jak  ja  się  cieszę,  że  znowu  jesteś  w  ciąży  -  uśmiechnęła  się  Mali  i  poklepała  ją  po 

pulchnym policzku. - Już w to nie wierzyłam - przyznała. 

-  Ja też nie - przytaknęła Herborg. - Szczerze mówiąc, właściwie już zrezygnowałam. 
-  A to moja wina - rzekła Mali. - To ja powiedziałam, że nie będziesz mogła mieć więcej 

dzieci, a w każdym razie jest to wątpliwe. 

-  Każdy  może  się  pomylić  -  uśmiechnęła  się  Herborg  wielkodusznie.  -  Teraz  jestem  po 

prostu jeszcze bardziej szczęśliwa. 

-  Wydaje mi się, że Oja też. 
-  Oczywiście, że on też. On też nawet nie marzył o tym, żeby mieć syna. 
-  Pamiętaj, że to może być dziewczynka - ostrzegła Mali. 
-    Ale szansa, że urodzę syna, jest taka sama  - roześmiała się Herborg.  - Czuję, że tym 

razem to jest chłopiec. Zachowuje się zupełnie inaczej niż Mała Mali. 

-  Najważniejsze, żeby dziecko urodziło się zdrowe - skwitowała Mali. 
-  Jasne, że tak - zgodziła się z nią Herborg. - I to, że urodzę jeszcze jedno dziecko. 
Mali domyślała się jednak, że syn jest dla nich bardzo ważny. Może nawet ważniejszy, niż 

powinien, myślała. Miała jednak nadzieję, że w gruncie rzeczy jest im wszystko jedno, czy 
urodzi im się chłopiec czy dziewczynka. W końcu szczęście się do nich uśmiechnęło i będą 
mieć dziecko. Poza tym bez syna też dadzą sobie znakomicie radę, uważała. Dziewczynka tak 
samo dobrze spełni swoją funkcję, zwłaszcza jeśli dobrze wyjdzie za mąż. Bo to akurat ma 
znaczenie, kiedy córka dziedziczy dwór. Jest jednak dość chłopców, by można było wybierać, 
a Mała Mali byłaby atrakcyjną partią na małżeńskim rynku, gdyby to ona została dziedziczką 
Stornes.  Trzeba  tylko  uważać,  żeby  nie  zakradł  się  do  dworu  jakiś  nowy  Samuel  Langmo, 
pomyślała Mali z zimnym dreszczem. Jeden taki wystarczy... Wystarczył przecież, by wysłać 
tak wcześnie jej najstarszą córkę do grobu. 

  
Ostatniego dnia stycznia, a była to mroźna i słoneczna niedziela, Dorbet poczuła pierwsze 

skurcze. Jeszcze przed południem zatelefonowała do matki. 

-  Mam wrażenie, że się zaczyna - powiedziała. 
-  Jesteś pewna, że to nie są jakieś przypadkowe bóle, to, co czujesz? 

background image

-  Jestem pewna, właściwie to przez całą noc coś już czułam, ale teraz bóle są regularne, 

pojawiają się mniej więcej co pięć minut - tłumaczyła Dorbet. 

-  No to powinnaś się zacząć przygotowywać. Telefonowałaś po akuszerkę? 
-  Nie,  najpierw  chciałam  zadzwonić  do  ciebie.  Bo  to  jest  parę  tygodni  przed  terminem, 

mamo - dodała, a w jej głosie słychać było zatroskanie. - Co ty o tym myślisz? 

-  To nic nadzwyczajnego - uspokajała ją Mali, chociaż tak naprawdę wolałaby, żeby ciąża 

potrwała jeszcze ze dwa tygodnie. - Poza tym to drugi poród - dodała. - Drugie dziecko często 
rodzi się przed czasem, słyszałaś o tym. 

-  Przyjdziesz do mnie? 
-  Tak,  zaraz  zbieram  potrzebne  rzeczy  i  wychodzę.  Powiedz  służącym,  żeby  nastawiły 

wodę, a resztą już ja się zajmę. I dzwoń zaraz do akuszerki, Dorbet - powtórzyła. 

-  Dzwonili po mnie z Granvold - powiedziała Mali, kiedy wróciła do izby. 
-  A czy to nie za wcześnie? - spytała Ane. - Ja myślałam... 
-  Dwa, a może trzy tygodnie przed czasem, to prawda; ale wszystko powinno pójść dobrze 

- tłumaczyła Mali. - Zaraz się zabieram i idę do niej. Będziecie sobie musiały dzisiaj poradzić 
same, ty i Ingeborg. Obiad już prawie gotowy, a... 

-  Nie myśl o domu - wtrąciła Ane spokojnie. - Po prostu idź do Dorbet. Ona tam na pewno 

czeka. I powodzenia - dodała. - Pozdrów ich wszystkich. 

Mali zebrała swoje rzeczy i wyszła, po drodze wstąpiła jeszcze do pralni. Kiedy otworzyła 

drzwi,  buchnął  na  nią  wilgotny  ziąb.  W  pralni  unosiła  się  woń  zgnilizny  i  zamkniętego 
pomieszczenia.  Drżąc  z  zimna,  Mali  zdjęła  rękawice  i  otworzyła  drzwi  szafki,  wiszącej  na 
ś

cianie. Stały tam w szeregu butelki z ziołowymi nalewkami. Mali nie zajmowała się już tak 

bardzo ziołami jak dawniej, ale różne nalewki miała zawsze gotowe. Znalazła teraz brązową 
butelkę  i  spojrzała  na  etykietę.  Tak,  to  właściwe  lekarstwo.  Mali  stosowała  je  zawsze,  by 
przyspieszyć zbyt słabe skurcze. Jeśli poród się przedłużał, to jej nalewka zwykle pomagała. 
A w każdym razie nie mogła zaszkodzić. Akuszerka nie miała nic przeciwko temu, by Mali 
podawała rodzącym ziołową nalewkę. Ona wierzy  w takie lekarstwa, w przeciwieństwie do 
lekarza. Ale z lekarza wielkiego pożytku nie ma, myślała Mali. Rzadko kiedy pomagał jej i 
akuszerce. 

Potrząsnęła  butelką,  żeby  zobaczyć,  czy  w  tym  mrozie  lekarstwo  nie  zamarzło,  ale  na 

szczęście alkohol zrobił swoje, lekarstwo nadawało się do użytku. 

Mali zamknęła szafkę, otuliła się mocniej chustką i wyszła na mróz. 
  
Ola czekał na nią na ganku. Był bardzo zdenerwowany, wyglądał na zmęczonego, twarz 

miał bladą, a oczy czerwone. 

-  Jak dobrze, że przyszłaś, Mali - mówił rozdygotany. 
-  Nie  denerwuj  się,  wszystko  będzie  dobrze.  -  Mali  położyła  mu  rękę  na  ramieniu.  - 

Widzę, że nie spałeś za wiele dzisiejszej nocy, Ola. 

-  Dorbet nie mogła spać, więc ja... 
-  Musimy wierzyć, że będzie dobrze, Ola. Dorbet jest młoda i zdrowa. 
-  Tak  -  przytakiwał  Ola  z  zapałem.  -  Nie  jest  już  taka  przygnębiona,  jak  była,  prawda? 

Pomogła jej wizyta przy grobie mojej mamy. Od tamtej pory jest o wiele spokojniejsza. 

-  Dorbet była na cmentarzu? - zdziwiła się Mali zaskoczona. - Sama?  
-  Pojechał z nią Anders. Ja nie mogłem wtedy jechać, a ona nie chciała czekać. 
-  Czego tam szukała w środku mroźnej zimy? 
-  Ja też o to pytałem - przyznał Ola. - Powiedziała, że ma jakieś niezałatwione sprawy z 

mamą.  No  i  pojechała.  A  potem  rzeczywiście  stała  się  o  wiele  spokojniejsza  -  powtórzył.  - 
Pojęcia nie mam, o co to chodziło. 

To to tak ją dręczyło, pomyślała Mali. Coś się musiało wydarzyć między Dorbet i Marit. 

Zastanawiała  się,  co  to  mogło  być.  Może  Dorbet  kiedyś  jej  o  tym  opowie.  Ona  w  każdym 

background image

razie nie będzie nalegać, zwłaszcza że córka najwyraźniej ma się lepiej. Mali zauważyła, że 
Dorbet nie jest już taka przygnębiona jak dawniej, ale nie chciała o nic pytać. 

-  Telefonowałeś po akuszerkę? - spytała Olę. 
-  Tak, ale ona jest przy innym porodzie, spędziła tam całą noc. Zadzwoni, jak tylko wróci 

do domu. 

W  takim  razie  na  początek  musimy  sobie  radzić  sami,  pomyślała  Mali.  Z  pewnością 

wszystko będzie dobrze. Nie ma powodu sądzić, że coś mogłoby przebiegać nienormalnie. 

 
-  Och, jak ja się cieszę, że przyszłaś, mamo - powiedziała Dorbet, wyciągając rękę, kiedy 

Mali weszła do jej sypialni. - Tak na ciebie czekam. 

-  Nie dziwię się - uśmiechnęła się Mali. - Bardziej chyba jednak czekasz na to maleństwo, 

Dorbet. 

Podeszła do łóżka i wzięła w swoje zimne ręce spoconą i gorącą dłoń córki. Pogłaskała ją 

szybko po policzku i uśmiechnęła się uspokajająco. 

-   Tyle  czasu  minęło  od  poprzedniego  porodu  -  powiedziała  Dorbet,  układając  się 

wygodniej. - Teraz się boję. 

-  Nie ma czego, moje dziecko. Poród to normalna rzecz, nie ma czego się bać - pocieszała 

ją Mali. Zdjęła koc z łóżka i położyła go na krześle. W pokoju było bardzo gorąco. 

-  Świetnie sobie poradzisz, Dorbet. 
-  A jeśli coś nie pójdzie tak jak trzeba? 
-  Naprawdę  nie  warto  tak  myśleć,  Dorbet.  Wszystko  wygląda  normalnie.  Jesteś  młoda  i 

zdrowa. 

Słyszała,  że  jej  głos  brzmi  pewnie  i  uspokajająco,  w  głębi  duszy  jednak  czaił  się  lęk.  Z 

porodami nigdy nie wiadomo. Jeśli pojawią się komplikacje, trzeba sobie radzić najlepiej, jak 
się  potrafi,  i  za  pomocą  tych  środków,  które  ma  się  do  dyspozycji.  Za  późno  myśleć  o 
szpitalu, kiedy poród jest w toku. Poza tym poród w szpitalu należy do rzadkości. Trzeba z 
góry wiedzieć, że coś jest naprawdę źle, że życie matki lub dziecka jest zagrożone. A rzadko 
kiedy  takie  rzeczy  się  wie,  myślała  Mali.  Sama  uczestniczyła  w  wielu  dramatycznych 
porodach, także takich, które kończyły się bardzo tragicznie, wspominała z drżeniem. 

-  Mamo, ja te skurcze mam już od dawna. 
-  Bo  czasem  potrzeba  sporo  czasu,  moje  dziecko.  Zapomniałaś,  jak  to  było  poprzednim 

razem?  -  uśmiechnęła  się  Mali.  -  A  teraz  ja  wyjmę  wszystko,  czego  możemy  potrzebować, 
kiedy maleństwo już przyjdzie na świat. I trzeba też pomyśleć o jakimś jedzeniu dla ciebie, 
może trochę zupy? 

-  Nie, mam mdłości! 
Dorbet  gwałtownie  i  z  jękiem  wciągnęła  powietrze.  Jej  ciało  wygięło  się  pod  wpływem 

silnego skurczu. 

Mali podbiegła i wzięła ją za rękę, była przez cały czas obok. Kiedy skurcz ustąpił, Dorbet 

opadła na poduszki. 

-  Rany boskie, jak długo to jeszcze potrwa? 
-  To się dopiero co zaczęło - uśmiechnęła się Mali, głaszcząc córkę po spoconym czole. - 

To  musi  niestety  trwać,  przecież  wiesz.  Nikt  nie  wydaje  dzieci  na  świat  bez  walki.  To 
napisano  nawet  w  Biblii,  że  w  bólach  dzieci  swoje  rodzić  będziesz.  I  tak  było  zawsze,  od 
zarania czasu, moje dziecko. 

-  A kiedy przyjedzie akuszerka? 
-  Nie było jej w domu, kiedy Ola telefonował, ale ma zadzwonić, jak tylko wróci. 
-  To może nawet nie zdążyć, dziecko się urodzi, zanim ona się tutaj zjawi. 
-  No zobaczymy - rzekła Mali z udaną swobodą. 
Ona uważała, że akuszerka jednak zdąży, bo wyglądało na to, że tym razem także Dorbet 

będzie  rodzić  długo.  Podobnie  jak  poprzednio.  O  ile  Mali  dobrze  widziała,  nie  zanosiło  się 

background image

tutaj  na  żaden  błyskawiczny  poród.  W  ciągu  ostatnich  godzin  właściwie  nic  się  nie  działo. 
Głośno jednak nie wyjawiła swoich wątpliwości. 

  
Do  podwieczorku  nie  wydarzyło  się  nic,  więc  i  Mali  zaczęła  się  denerwować.  Skurcze 

pojawiały  się  równomiernie,  były  też  dosyć  silne,  ale  poród  się  nie  posuwał.  Dorbet  leżała 
spocona i wyczerpana, jęczała coraz głośniej przy każdej kolejnej fali bólu. 

-  Dlaczego  nic  się  nie  dzieje?  -  zawodziła  zrozpaczona  po  szczególnie  gwałtownym 

skurczu. - Co jest nie tak? 

-  Wszystko  jest  jak  trzeba  -  uspokajała  ją  Mali.  Po  chwili  odsunęła  kołdrę  z  rodzącej.  - 

Teraz musimy zobaczyć, jak maleństwo jest ułożone. 

Doświadczonymi rękami badała obrzmiały brzuch Dorbet. 
To dziwne, że wszystko stoi w miejscu, myślała. Nagle przeniknął ją strach, przyszło jej do 

głowy, że być może mają tu do czynienia z porodem pośladkowym. Zrobiło jej się od tego 
gorąco.  Poród  pośladkowy  to  naprawdę  nie  przelewki,  nawet  jeśli  kobieta  rodzi  po  raz 
kolejny. Zwykle trwa o wiele dłużej i często prowadzi do komplikacji. Jeśli główka dziecka 
zbyt długo pozostanie w drogach rodnych, nie wysunie się na zewnątrz, to może być bardzo 
ź

le. Zwłaszcza gdyby pępowina owinęła się wokół szyi. Coś takiego zwykle ma dramatyczne 

następstwa. Dziecko może się udusić albo może doznać uszkodzenia mózgu, ponieważ tlen 
nie dopływa do niego zbyt długo. 

Jeśli  z  góry  wiadomo,  że  ułożenie  płodu  jest  pośladkowe,  z  reguły  wysyła  się  chorą  do 

szpitala, w każdym razie przy pierwszym dziecku. 

Czy to dlatego tak się wlecze? - zastanawiała się Mali coraz bardziej zdenerwowana. Teraz 

było naprawdę ważne, żeby akuszerka zjawiła się jak najszybciej. 

-  Zejdę  tylko  na  chwileczkę  na  dół  i  dowiem  się,  co  z  tą  akuszerką  -  powiedziała, 

odgarniając spocone, potargane włosy Dorbet do tylu. - Za moment wracam. 

-  Nie  idź  -  prosiła  Dorbet,  wyciągnęła  spoconą  rękę  i  chwyciła  matkę  za  ramię.  -  Nie 

odchodź ode mnie, mamo! 

-  Dorbet, kochanie, to naprawdę nie potrwa długo. Zaraz będę z powrotem. Nic się w tym 

krótkim czasie złego nie stanie. 

-  Nie  powinnam  była  nigdy  więcej  pragnąć  dziecka  -  szlochała  Dorbet  bezradnie.  -  To 

nam się nie uda. 

-  Musisz być dzielna, Dorbet. Oczywiście, że dasz sobie radę, wiesz o tym. 
Mali  ostrożnie  uwolniła  się  z  uścisku  Dorbet,  pogłaskała  ją  po  policzku  i  bez  słowa 

zniknęła za drzwiami, zanim córka zaczęła znowu protestować. 

W izbie domownicy siedzieli przy podwieczorku. Wszyscy spojrzeli na Mali, kiedy stanęła 

w drzwiach. 

-  Czy coś się stało? - Ola podniósł się z ławy. 
-  Nie, nic, bardzo się to opóźnia. Chciałam zapytać, czy akuszerka telefonowała? 
-  Tak, już do nas jedzie. Dzwoniła jakąś godzinę temu, więc w każdej chwili możemy się 

jej spodziewać. Naprawdę nic złego z Dorbet się nie dzieje? 

-  Nie, nic złego - Mali mówiła z wahaniem. - Chodzi tylko o to, że poród trwa dłużej, niż 

się spodziewałam. No ale i tak też bywa. Może przyszedłbyś na chwilę na górę, jak już zjesz, 
Ola - poprosiła. - Dorbet pewnie by się ucieszyła, mogąc cię zobaczyć. 

Ola zrobił się jeszcze bledszy, niż był, nerwowo przeganiał ręką włosy. 
-  Skoro tak uważasz, to... 
-  Myślę, że dodałbyś jej odwagi. Mali nalała sobie kubek kawy i usiadła na końcu ławy. 
-  Powinnaś coś zjeść - rzekła Agnes, podając jej tacę z chlebem. - Bez jedzenia długo nie 

wytrzymasz. 

-  Zjadłam  trochę  obiadu  -  powiedziała  Mali.  -  Teraz  wystarczy  mi  kawa.  Zresztą  zaraz 

wracam na górę. Dorbet leży tam sama. A gdzie się podziewa Trygve? 

background image

-  Pomyśleliśmy,  że  najlepiej  będzie  go  dzisiaj  wyprawić  z  domu  i  posłaliśmy  go  do 

Stornes - wyjaśniła Agnes. - Zostanie tam, dopóki po niego nie zadzwonimy. 

Mali bez słowa skinęła głową. To dobrze, że chłopca nie ma w domu, że nie słyszy, co się 

mówi,  pomyślała.  A  gdyby  poród  się  skomplikował,  to  malec  z  pewnością  by  słyszał  jęki 
matki, co mogłoby przerazić takiego małego chłopczyka. Wstała i odstawiła pusty kubek na 
kuchenny blat. 

-  No to co, Ola, przyjdziesz, jak zjesz? 
On skinął głową w milczeniu z ustami pełnymi jedzenia. Szczególnej ochoty na tę wizytę 

w  sypialni  najwyraźniej  nie  miał,  ale  też  nie  odmówił.  Na  to  żywił  zbyt  wielki  szacunek 
wobec Mali. 

-  I przyślijcie mi akuszerkę natychmiast, jak się  zjawi - poprosiła Mali. - Bardzo na nią 

czekam. 

-  Ola  idzie  do  ciebie  z  wizytą,  Dorbet  -  powiedziała,  kiedy  wróciła  do  pokoju  córki.  - 

Przyjdzie, jak tylko zje podwieczorek. 

W  pokoju  było  duszno  i  gorąco,  więc  zostawiła  uchylone  drzwi  na  korytarz.  Okna  nie 

odważyłaby  się  otworzyć,  bo  na  dworze  panował  wielki  mróz,  w  takiej  sytuacji  nie  można 
ryzykować nawet na chwilę. 

Dorbet leżała z przymkniętymi oczyma. Pot perlił się jej na czole. Mali zmoczyła szmatkę 

w umywalce i przemyła jej twarz. Dorbet nawet się nie poruszyła. 

-  Co z tobą, dziecko? 
Córka  powoli  otworzyła  oczy.  Jej  zwykle  promienne  spojrzenie  było  teraz  przesłonięte 

mgłą. Przesunęła językiem po wyschniętych wargach. 

-  To  wszystko  idzie  w  złą  stronę,  mamo  -  wyszeptała  wolno,  szukając  po  omacku  ręki 

Mali. - Czuję to wyraźnie. Coś jest naprawdę źle. 

-  Nie, nie wolno ci tak myśleć, Dorbet. Po prostu poród trwa dłużej, niż myślałaś, ale to 

nic nadzwyczajnego. Wkrótce przyjdzie akuszerka, to sama też ci to powie. 

Dorbet  znowu  wygięła  się  pod  wpływem  gwałtownego  skurczu  i  wydała  z  siebie  jęk 

niczym postrzelone zwierzę - przeciągłe wycie, które przeniknęło Mali do szpiku kości. Stała 
bezradna przy łóżku i nabierała coraz większej pewności, że mają oto do czynienia z porodem 
pośladkowym.  Ta  myśl  ją  przerażała.  Odbierała  w  swoim  życiu  cztery  takie  porody.  Dwa 
ostatecznie skończyły się dobrze, ale dwa pozostałe doprowadziły do tragedii. Jedno dziecko 
nie  żyło,  kiedy  nareszcie  wydostały  je  na  świat,  a  w  drugim  przypadku  maleńki  chłopczyk 
doznał uszkodzenia mózgu. Nigdy nie był taki jak inne dzieci. 

Mali  przeniknął  dreszcz.  Poprawiła  Dorbet  poduszki,  obmyta  spoconą,  wykrzywioną 

bólem twarz i głaskała ją po czole. Raz po raz podawała jej picie. 

-  Będzie  dobrze,  Dorbet,  zobaczysz  -  szeptała,  pochylała  się  nad  córką  i  całowała  ją  w 

czoło. - Musisz tylko być dzielna. 

Rozległo się ostrożne pukanie do drzwi i zaraz potem Ola wsunął głowę do sypialni. 
-  Mogę teraz wejść? - spytał niepewnie i stał z jedną nogą jeszcze na korytarzu. 
-  Tak, wejdź - rzekła Mali, podnosząc się z miejsca. - Wejdź, proszę. 
Zamknął za sobą drzwi i na palcach podszedł do łóżka. Dorbet wyciągnęła do niego rękę. 
-  Ola - wyszeptała popękanymi wargami. - Czy to ty? 
-  No i co z tobą? - pytał, ściskając jej dłoń. 
-  Źle  -  odparła  szeptem.  -  Skurcze  wciąż  się  powtarzają,  ale  nic  więcej  się  nie  dzieje. 

Myślę, że coś jest bardzo źle. Bardzo źle - powtórzyła. 

-  Bardzo źle? - wyszeptał Ola przestraszony, zerkając na Mali. - Czy to prawda, mamo? 
-  Nie, to nic takiego - uspokajała Mali. - Tylko że to tak strasznie długo trwa. Nie mogę 

zaprzeczyć, że Dorbet cierpi. 

background image

Kiedy  pojawił  się  kolejny  skurcz,  Dorbet  uczepiła  się  Oli  i  zawodziła.  On  patrzył 

przerażony  na  Mali.  Gdy  żona  znowu  opadła  na  poduszki,  wyprostował  się  i  głaskał  ją  po 
włosach, blady jak ściana. 

-  Myślę,  że  ty  więcej  już  nie  zniesiesz  -  oznajmiła  Mali  stanowczo  i  odsunęła  Olę  od 

łóżka. - Wracaj teraz na dół. 

-  Nie, chcę, żeby został - jęknęła Dorbet. - Zostań ze mną, Ola! 
-  Jeśli  tego  chcesz  -  bąknął  niepewnie,  spoglądając  na  Mali.  -  Jeśli  chcesz,  to  z  tobą 

zostanę. 

W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do sypialni weszła akuszerka, wnosząc ze sobą 

chłód. 

-  Dzień dobry - przywitała się. - I co, nic się jeszcze nie stało, jak widzę? 
-  Nie,  poród  się  przeciąga  -  rzekła  Mali.  Podeszła  do  akuszerki  i  wyciągnęła  rękę  na 

powitanie. - Jak ja się cieszę, że przyszłaś. 

-  Trochę  to,  niestety,  trwało.  Jestem  na  nogach  od  nocy.  Ale  zaraz  zrobimy  tutaj  jakiś 

ruch, Dorbet. Jak ty się masz? 

Podeszła do łóżka i wyciągnęła ręce do Dorbet. Uśmiechała się szeroko i uspokajająco. 
-  Do tej pory nic - jęknęła Dorbet. 
-  Ale widzę, że poród ma się ku końcowi - uśmiechnęła się akuszerka. - Jestem pewna, że 

zaraz urodzisz śliczne maleństwo. Prawda? 

Kolejny skurcz wstrząsnął ciałem Dorbet, Ola przestraszony odskoczył ku drzwiom. 
Mali pochyliła się nad córką i trzymała ją, dopóki ból nie zelżał. 
-  Myślę,  że  powinieneś  zejść  na  dół,  młody  człowieku  -  oznajmiła  akuszerka,  kiedy 

Dorbet się uspokoiła. - Z tą sprawą to już my kobiety same damy sobie radę. 

Ola stał niepewnie, jakby nie wiedział, co zrobić. Potem odwrócił się, podszedł na palcach 

do drzwi i zniknął na zewnątrz. Akuszerka umyła ręce. 

-  Badałaś, jak duże jest rozwarcie? - zwróciła się do Mali, marszcząc brwi. 
-  Nie,  ostatnio  jej  nie  badałam.  Ale  wszystko  tak  się  jakoś  przedłuża  tym  razem. 

Zastanawiam się, czy nie mamy tu... 

Ponad głową Dorbet napotkała spojrzenie szarych, jasnych oczu akuszerki. Tamta starsza 

kobieta po prostu skinęła głową. Mali domyśliła się, że akuszerka rozumie. Odsunęła kołdrę i 
zaczęła  badać  Dorbet.  Kiedy  się  wyprostowała,  patrzyła  na  Mali  pociemniałym  ze 
zmartwienia wzrokiem. 

-  Poród pośladkowy - rzekła cicho. 
Mali poczuła bolesne ukłucie w sercu. Z drżeniem wciągała powietrze do płuc. 
-  O co chodzi? - mamrotała Dorbet. - Co ty powiedziałaś? 
-  To  jest  poród  pośladkowy  -  powtórzyła  akuszerka  i  pogłaskała  Dorbet  po  policzku.  - 

Dlatego tak się przedłuża. 

-  Poród pośladkowy? 
-  Tak, dziecko wychodzi nie główką, lecz pupą. 
-  Ale to... ja słyszałam, że to jest... 
-  Nie  myśl  teraz  o  tym,  co  słyszałaś  -  uspokoiła  ją  akuszerka  stanowczo.  -  Poradzimy 

sobie  z tym.  Musisz  być  jednak  bardzo  dzielna  i  nie  poddawać  się.  Musisz  przez  cały  czas 
nam pomagać. 

-  Ale ja nie jestem w stanie - jęknęła Dorbet. - Ja już nie chcę więcej! 
-  Oczywiście,  że  chcesz  -  skarciła  ją  akuszerka  krótko  i  klepnęła  w  twarz.  -  Przecież 

chcesz, żeby dziecko przyszło na świat zdrowe, prawda? 

Dorbet nie odpowiedziała, wybuchnęła natomiast bezradnym płaczem. 
Mali objęła ją i kołysała w ramionach. 
-  No  już,  Dorbet  -  powtarzała  cicho.  -  No  już,  już.  Wciąż  spoglądała  na  akuszerkę, 

sztywna ze strachu. 

background image

W oczach tamtej widziała odbicie własnych lęków. Przymknęła na moment oczy i posyłała 

błagalne  prośby  do  Pana  Boga,  aby  ich  w  tej  strasznej  chwili  nie  opuszczał.  Prosiła,  żeby 
wszystko poszło jak należy. Nie była jednak pewna, czy Pan Bóg ją słyszy. 

  
Godziny mijały. Za oknami już dawno zapadła czarna noc. Drzewa trzeszczały na mrozie, 

w drewnianym domu słychać było jakieś zgrzyty i trzaski. 

Dorbet  leżała  spokojnie  na  poduszkach  z  szarobiałą  twarzą,  popękanymi  wargami  i 

opuchniętymi  powiekami.  Raz  po  raz  traciła  świadomość.  Wygląda  na  to,  jakby  chciała 
umrzeć, pomyślała Mali przerażona. 

W Dorbet nie było już sił, trwała zanurzona w morzu bólu i tęskniła za spokojem. Było jej 

wszystko jedno,  co się stanie z nią,  co się stanie z dzieckiem, byleby tylko jej ciało mogło 
leżeć w spokoju. Gdzieś z oddali docierały do niej głosy matki i akuszerki, dodające otuchy, 
proszące, błagające. Ale ona już na nie nie reagowała. Kolejny, potworny skurcz przeszył jej 
ciało. Dorbet wygięła się i wyła ostro, rozpaczliwie. 

Spokój, modliła się w duchu. Daj mi spokój. 
Nagle  odniosła  wrażenie,  jakby  czyjaś  chłodna  dłoń  spoczęła  na  jej  czole.  Ktoś  ją 

pogłaskał  po  obolałym  krzyżu  i  sprawił,  że  poczuła  się  dobrze.  Wciągnęła  gwałtownie 
powietrze i lekko otworzyła oczy. Obok niej stała jakaś niewyraźna postać. 

-   Mamo - wyszeptała ochryple. 
Ale  to  nie  była  matka.  To  Ruth.  Przerażona  Dorbet  zaniosła  się  szlochem  i  opadła  na 

poduszki.  Ale  postać  pochyliła  się  nad  nią  i  położyła  na  niej  ręce.  Było  tak,  jakby  Dorbet 
ocknęła się z dłuższej drzemki. Poczuła, że w jakiś niezwykły sposób jej ciało odzyskuje siły. 
Przez krótką chwilę w ogóle nie czuła żadnego bólu. Miała wrażenie, że unosi się na obłoku 
ś

wiatła i spokoju. 

-  Ruth - mówiła w duchu. - Ruth! 
-  Jestem przy tobie - szepnęła tamta łagodnie. - Nie bój się, Dorbet. Jestem przy tobie. - 

Potem  postać  znikła.  Dorbet  przetarła  piekące  oczy  i  rozglądała  się  po  pokoju.  Widziała 
jednak tylko matkę i akuszerkę. Kiedy przyszedł następny skurcz, była przytomna i miała siłę 
współpracować. 

-  Boże drogi, toż to cud - uśmiechnęła się do niej akuszerka. - Ty pomagasz! No widzisz, 

to całkiem inaczej, Dorbet. Mam nadzieję, że zaraz wszystko się skończy. 

Dorbet zaciskała zęby i parła. Cierpiała strasznie, ale z jej gardła nie wydobył się nawet 

najlżejszy jęk. Wszystko działo się jakby poza nią. Ona sama miała wrażenie, że unosi się nad 
łóżkiem i z góry przygląda się temu, co się tam dzieje. 

Nagle  wszystko  ruszyło  z  miejsca.  Dziecko  wypłynęło  na  zewnątrz  w  fali  zielonkawych 

wód płodowych. Jak przez mgłę Dorbet widziała akuszerkę, unoszącą w górę malutką, siną 
istotę i niosącą ją w stronę komody. Szumiało jej w uszach, ostrożnie badała swoje udręczone 
ciało. Nagle pokój wypełnił ostry krzyk. 

-  Ona  żyje!  -  zawołała  Mali,  stojąc  przy  komodzie.  -  Urodziłaś  śliczną,  zdrową 

dziewczynkę, Dorbet. 

-  Dziewczynkę? - wymamrotała Dorbet. - Ja urodziłam malutką dziewczynkę? 
Nie dotarło to do niej, dopóki nie wzięła dziecka w ramiona. To najpiękniejsze dziecko, 

jakie  kiedykolwiek  widziała.  Pyzate,  miękkie  policzki,  pięknie  zarysowane  brwi  i  głęboko 
niebieskie, zdumiewająco jasne spojrzenie. 

-  Jaka śliczna - wyszeptała i palcem pogłaskała policzek dziecka. - Jaka ona śliczna... 
-  I zdrowa też jest, pominąwszy trudy porodu - uśmiechnęła się akuszerka, ściskając rękę 

Mali. - W końcu wszystko poszło lepiej, niż się spodziewałam - przyznała. 

Mali stała z oczyma pełnymi łez. Ogarnęła ją taka ulga, że aż czuła pieczenie w piersiach, 

była  tak  niewiarygodnie  szczęśliwa  w  imieniu  swojej  córki.  Cóż,  we  własnym  też.  Przez 
chwilę naprawdę się bała, że poród skończy się katastrofą, śmiercią i matki, i dziecka. 

background image

-  Ale poszło dobrze - westchnęła. - Dzięki ci, Panie Boże. 
-  Chcę,  żeby  mała  została  ochrzczona  z  wody  -  powiedziała  Dorbet,  układając  się 

wygodniej z dzieckiem w objęciach. 

-  Moim zdaniem nie jest to konieczne - wtrąciła akuszerka. - Zniosła walkę o wyjście na 

ś

wiat bardzo dobrze ta twoja córeczka i nic nie wskazuje na to, że urodziła się za wcześnie. 

Myślę, Dorbet Granvold, że się pomyliłaś w rachunkach. 

Dorbet  i  Mali  wymieniły  spojrzenia.  Radosny  uśmiech  pojawił  się  na  bladej,  udręczonej 

twarzy położnicy. 

-  No to jeszcze lepiej - powiedziała tylko i ucałowała dziecko. 
Mali  rozumiała,  co  Dorbet  ma  na  myśli.  Nie  ma  teraz  już  żadnych  wątpliwości  co  do 

ojcostwa córeczki. 

-  Teraz powinnam cię umyć i przebrać - powiedziała Mali - a potem sprowadzimy tu Olę. 

On pewnie szaleje z niepewności. 

-  A zastanawialiście się nad imieniem dla małej? - spytała akuszerka, biorąc dziecko z rąk 

matki. 

-  Moja córka będzie mieć na imię Ruth Margrethe.  
Mali drgnęła. 
-  Ruth... 
-  Tak, zgodziliśmy się z Olą, że jeśli będzie dziewczynka, to damy jej na imię Margrethe. 

Chcieliśmy  ją  nazwać  po  twojej  siostrze.  Ale  uznałam,  że  powinna  mieć  też  imię  po  mojej 
siostrze. Bo to Ruth uratowała mnie dzisiejszej nocy. 

-  Czy Ruth była... 
-  Tak, mamo, Ruth przyszła do mnie, jestem tego absolutnie pewna. Widziałam ją. 
-  Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło - rzekła akuszerka trzeźwo. - A Ruth 

Margrethe to bardzo piękne imię dla takiej ślicznej małej dziewczynki. 

Mali  wzięła  myjkę  i  ręcznik,  potem  zaczęła  myć  Dorbet.  Pomogła  jej  zdjąć  przepoconą 

nocną koszulę, szybko zwinęła zakrwawione prześcieradła i położyła nowe. 

-  Ruth - powtórzyła cicho i popatrzyła na Dorbet pytająco. - Co ona... powiedziała? 
-  Że wszystko będzie dobrze. Że ona przy mnie jest. 
Mali skinęła bez słowa. Gorące łzy kapały na głowę Dorbet. 
-  Ty płaczesz, mamo? 
-  Nie, jestem po prostu szczęśliwa - wyszeptała Mali. 
Bardzo by pragnęła, żeby Ruth przyszła też do niej, żeby mogła ją chociaż raz zobaczyć. 

Ale  nie  miała  nic  przeciwko  temu,  że  to  Dorbet  widziała  ją  ostatniej  nocy.  Bo  nie  jest 
najważniejsze, żebym ja ją mogła zobaczyć, najważniejsza jest pewność, że Ruth nie odeszła 
na zawsze. Teraz Mali mogła być przekonana, że córka jest wśród nich. 

 
ROZDZIAŁ 10. 
  
Wiadomości  o  szczęśliwych  wydarzeniach  w  Granvold  rozchodziły  się  niczym  kręgi  na 

wodzie.  To  jest  właśnie  to,  czego  teraz  potrzebowaliśmy,  myślała  Mali.  Coś,  czym 
moglibyśmy się wszyscy cieszyć. 

Nie  było  końca  zachwytom  nad  nowo  narodzoną  dziewczynką.  Dorbet  leżała  niczym 

królowa z pięknym dzieckiem w ramionach i przyjmowała krewnych oraz przyjaciół, którzy 
przychodzili z prezentami. 

Herborg ciągle biegała do Granvold. Jakby nie mogła się napatrzeć do syta na maleństwo. 

Wracała do domu rozpromieniona, z roziskrzonym wzrokiem. 

-  Ta  maleńka  jest  taka  śliczna  -  powtarzała.  -  Taka  strasznie  mała.  I  tak  pięknie 

zbudowana. 

background image

-  Tak,  to  prawdziwy  cud  -  przytakiwała  Mali.  -  Ale  walkę  stoczyły  straszną,  zarówno 

mała, jak i Dorbet. 

-  Bóg okazał się jednak łaskawy. A Ola jest teraz taki dumny ze swoich dziewczyn, że to 

aż śmieszne - mówiła Herborg z wielką życzliwością. - Chodzi po obejściu napuszony niczym 
kogut. Jakby to on sam urodził Ruth Margrethe. 

-  Wkrótce Oja będzie niemniej dumny - zauważyła Mali.  
Herborg zarumieniła się jak piwonia i roześmiała szeroko. 
-  Masz rację, tak będzie. 
Oprócz  ojca  duma  rozpierała  też  starszego  brata,  Trygvego.  Codziennie  przybiegał  do 

Stornes, by przekazać najnowsze wiadomości o siostrzyczce. Mali bała się, czy chłopiec nie 
będzie  zazdrosny,  kiedy  uwaga  wszystkich  skupi  się  na  noworodku,  ale  mogła  sobie  to 
zmartwienie darować. Trygve prowadził wszystkich odwiedzających do sypialni, by pokazać 
im siostrzyczkę, grzeczny i rozpromieniony niczym słoneczko. 

-  Jesteście proszeni na chrzciny, wszyscy razem - oznajmił któregoś przedpołudnia, kiedy 

przybiegł  do  nich  wyjątkowo  wcześnie.  -  Wiecie  chyba,  że  ona  będzie  mieć  na  imię  Ruth 
Margrethe? 

-  Słyszeliśmy  o  tym,  tak  -  potwierdził  Havard  zza  gazety.  -  Ale  zdaje  mi  się,  że  na 

chrzciny to chyba trzeba jeszcze trochę poczekać. 

-  Tak, masz rację, dziadku, ona jest jeszcze za maleńka - tłumaczył Trygve cierpliwie. - 

Chyba  sam  widziałeś,  kiedy  byłeś  u  nas.  Mama  mówi,  że  będziemy  ją  chrzcić  w  marcu. 
Wtedy zrobi się większa i silniejsza, nie będzie już tak zimno, jak pojedziemy do kościoła. I 
mama chce się ubrać w swój strój ludowy na chrzciny - dodał. - A na to jeszcze chyba jest 
trochę za wcześnie. 

Małe  garnki  też  mają  uszy,  pomyślała  Mali  z  uśmiechem.  Trygve  wszystko  słyszy  i 

wszystko wie. 

-  Ty  też  powinnaś  włożyć  strój  ludowy  na  chrzciny  -  powiedział  Havard  do  Mali 

wieczorem, kiedy kładli się spać. 

-  Sama o tym myślałam. Ale ja nie mam srebrnych zapinek do stroju. Nigdy nie miałam. 

Pamiętasz, że ostatnio pożyczałam od Dorbet. 

-  No właśnie, ja myślałem cały dzień - uśmiechnął się Havard szeroko. - Zastanawiałem 

się, co powinnaś dostać  na urodziny. Ale teraz już wiem: to będą srebrne broszki do stroju 
ludowego. 

Mali spojrzała na niego zaskoczona. 
-  Srebrne  broszki?  Czyś  ty  rozum  postradał?  Przecież  nawet  nie  obchodzę  w  tym  roku 

okrągłego jubileuszu. A poza tym do moich urodzin zostało wiele czasu. 

-  No  to  co?  W  końcu  stać  nas  na  to,  a  ty  sobie  zasłużyłaś,  Mali.  Oczywiście,  że  na 

urodziny dostaniesz srebrne broszki. A że będzie to trochę przed czasem, to naprawdę nie ma 
znaczenia. 

-  Ale skąd my... 
-  Pojedziemy  sobie  do  miasta  -  rzekł  Havard  i  położył  rękę  na  jej  ramieniu.  -  Minęło 

mnóstwo  czasu,  odkąd  wyjeżdżaliśmy  razem  do  miasta.  Pomyślałem  sobie  więc,  że  bliżej 
marca wyruszymy w drogę. Przenocujemy w hotelu, a kolację zjemy w restauracji - dodał z 
łobuzerskim  uśmiechem.  -  Dokładnie  tak  jak  w  czasach,  kiedy  byliśmy  młodzi  i  świeżo  w 
sobie zakochani. Nie będziemy się przejmować tym, że jest wojna. 

-  Ależ Havard, nie możemy... 
-  Oczywiście, że możemy - uśmiechnął się, całując żonę w czoło. - Już postanowiłem. 
Tak więc sprawa została rozstrzygnięta. 
  
Wielkie  mrozy  zaczęły  w  końcu  ustępować  i  zimowe  słońce,  blade  i  zimne,  pełzło  po 

niebie nad zboczami gór. Lód ścinający fiord zaczął topnieć, białe obłoki pary snuły się nad 

background image

otwartą  wodą.  Pewnego  słonecznego  dnia  Mali  i  Havard  wyruszyli  na  wyprawę  do  miasta. 
Mali przez cały czas miała wątpliwości co do pomysłu Havarda, bo taka wyprawa kosztuje 
mnóstwo  pieniędzy.  Ale  jeśli  ma  nosić  swój  strój  ludowy,  to  musi  mieć  tradycyjne  srebrne 
ozdoby, to jedno nie ulegało wątpliwości. Tylko że to spory wydatek. I dwa dni w mieście też 
będą swoje kosztować, powtarzała raz po raz. 

Havard się tym nie przejmował. 
-  Nie  było  to  nasze  zwyczajne  zajęcie,  takie  jeżdżenie  razem  do  miasta.  Więc  możemy 

sobie zafundować wycieczkę. 

-  Ciekawe,  jak  teraz  wygląda  Kristiansund?  Wydaje  mi  się,  że  całe  miasto  zostało 

zbombardowane. 

-  Jest  zbombardowane,  masz  rację.  Wszędzie  widać  ruiny,  ale  są  też  hotele  i  sklepy, 

będziemy mogli się rozerwać mimo wszystko. 

-  Ale  czy  teraz  można  dostać  coś  takiego  jak  srebrne  ozdoby  do  strojów  ludowych?  - 

zastanawiała się Mali. 

-  Telefonowałem  i  dowiadywałem  się,  rzeczywiście  nie  będzie  to  proste.  Ale  znalazłem 

jednego jubilera, który powiedział, że ma trochę starego srebra, które najchętniej wymieniłby 
na coś innego, i u niego możemy kupić piękne broszki, obiecał. Mam nadzieję, że nie będzie 
ci przeszkadzało to, że srebro nie jest takie całkiem nowe? 

-  Nie, wcale nie - zapewniła Mali. - Mam przecież starą broszkę po babci Johana, wiesz. 

Będę mogła jej też używać. A poza tym nie sądzę, żeby to srebro, które kupimy, było takie 
stare. Jeszcze nie tak dawno była przecież moda na stroje ludowe. 

  
W  mieście  wszystko  wokół  przypominało,  że  trwa  wojna.  Na  nabrzeżu  w  Kristiansund 

stało  wielu  Niemców  z  karabinami  i  bagnetami.  Drobiazgowo  kontrolowali  wszystkich 
podróżnych, starannie przeglądali papiery. 

-  Jakie to okropne - oburzyła się Mali i podeszła bliżej do Havarda. - Denerwujące są te 

ich kontrole. 

-  Ale  nic  u  nas  nie  znajdą  -  uspokajał  ją  Havard.  -  Nie  zrobiliśmy  nic  złego,  a  papiery 

mamy w porządku. Będzie dobrze, nie przejmuj się. 

Niemcy nawet się do nich nie odezwali, nie pytali o nic. Havard odebrał dokumenty swoje 

i Mali, któryś z żołnierzy dał im znać, że mogą iść dalej. 

-  Do hotelu mamy kawałek drogi. 
-  Ale może jednak moglibyśmy pójść - powiedziała Mali. - Walizka jest wprawdzie dosyć 

ciężka, ale chętnie bym się rozejrzała. 

Tak więc przeszli się przez miasto spacerem. 
-  Nie  sądziłam,  że  wszystko  jest  tak  strasznie  zbombardowane  -  powiedziała  Mali, 

rozglądając się wokół przerażona. - Co się tutaj działo? Jakie to nieszczęście! 

-  Tak, zniszczenia są wielkie - przyznał Havard ponuro. - Nie wygląda to tak jak w czasie 

naszej  ostatniej  bytności,  nie.  Trzeba  będzie  wielkiej  pracy,  żeby  to  uprzątnąć,  kiedy  już 
nastanie pokój. 

-  Jeśli  kiedykolwiek  pokój  nastanie  -  westchnęła  Mali.  -  Nigdy  nie  przypuszczałam,  że 

wojna może trwać tak długo. Ciągle to powtarzam. 

-  Ale  teraz  nie  będziemy  myśleć  o  wojnie,  bo  przyjechaliśmy  tutaj  dla  przyjemności  - 

rzekł Havard i wsunął rękę pod jej ramię. - Teraz jesteśmy tylko ty i ja, Mali. A nieczęsto się 
tak zdarza. 

-  Ech, ty - roześmiała się Mali do męża. - Kiedy ty nareszcie dorośniesz? 
-  W  każdym  razie  nigdy  się  tobą  nie  znudzę  -  wtrącił  z  uśmiechem.  -  O  to  mi  właśnie 

chodzi. Pamiętasz, jak przyjechaliśmy tutaj, żeby kupić pierścionki? 

-  Tak - skinęła Mali głową i uścisnęła jego rękę. - Nigdy tego nie zapomnę. 

background image

-  Postarajmy  się  więc,  żebyśmy  też  nie  zapomnieli  tej  wycieczki  do  miasta  -  poprosił 

Havard.  -  Takiego  wyjazdu  tylko  we  dwoje...  -  objął  jej  barki.  -  To  są  takie  gwiazdki  w 
pamiątkowej księdze życia, moja Mali. 

-  Ech, ty - szepnęła mu do ucha. - Ech, ty. Serce przepełniały jej ciepłe uczucia. 
  
Hotel znajdował się w tej części miasta, która nie została bardzo zniszczona. W recepcji za 

ladą siedziała elegancka pani w granatowym uniformie. 

-  Witamy - rzekła z uśmiechem. - Czy państwo zamawiali pokój? 
-  Tak, na nazwisko Stornes - wyjaśnił Havard. - Zamawiałem pokój na dwie doby. 
Recepcjonistka przesuwała ołówek po stronicy dużej księgi hotelowej. 
-  Stornes,  tak  -  skinęła  głową.  -  Pan  i  pani  Stornes.  Będą  państwo  musieli  wypełnić 

formularz meldunkowy. 

Położyła  arkusik  na  ladzie  i  podała  Havardowi  ołówek.  -  Przepraszam  za  kłopoty  - 

powiedziała  uprzejmie.  -  Ale  tak  teraz  jest.  Mamy  wojnę.  A  Niemcy  stawiają  ciągle  nowe 
wymagania. 

Havard wypełnił formularz. Były tam pytania o nazwisko, adres i cel wizyty. Potem dostali 

klucz. 

-  Trzecie piętro - uśmiechnęła się recepcjonistka przyjaźnie. - Winda jest tam dalej. Mam 

nadzieję, że będą się państwo dobrze u nas czuli. 

-  Po co im te wszystkie informacje? - zastanawiała się Mali. 
-  No, jak to Niemcy - burknął Havard. - Niemcy muszą mieć oko na wszystko. 
-  Moglibyśmy mieć jakieś nieprzyjemności? 
-  My nie. Ale gdybyśmy na przykład uciekali lub próbowali się ukryć przez noc czy dwie, 

z pewnością natychmiast by nas dopadli. 

Mali zadrżała. Pomyślała o Davidzie i zagrożeniu, jakie wisiało nad ich głowami, kiedy on 

mieszkał na Parceli. Myśli wędrowały dalej, do niebezpiecznej wyprawy Oli przez góry. To, 
ż

e  cała  ta  historia  skończyła  się  dobrze,  nie  było  wcale  taką  oczywistością,  myślała.  Na 

szczęście jednak więcej się to nie powtórzy. Ola potrafi dotrzymać słowa, nie zrobił zresztą 
niczego nielegalnego od czasu wyjazdu Davida. Sam zrozumiał, jakie to niebezpieczne, tak 
przynajmniej  opowiadał  Mali.  Teraz  zostało  mu  już  tylko  radio  wysoko  w  letnich  oborach, 
które  też  Mali  martwiło.  Ola  jednak  nie  chciał  słyszeć  o  zlikwidowaniu  go.  Powiedział,  że 
musi śledzić wydarzenia. Zresztą na razie nic złego się nie stało, a Mali miała nadzieję, że tak 
pozostanie do końca wojny. 

  
Dostali jasny, bardzo ładny pokój. Pośrodku tronowało wielkie, podwójne łoże, poza tym 

znajdowała  się  tu  toaletka  i  taboret,  głęboki  fotel  i  stojąca  lampa,  którą  Mali  natychmiast 
zapaliła. 

-  Patrz, Havardzie! Elektryczność! Czyż to nie wspaniałe? Wystarczy nacisnąć przycisk i 

robi się jasno! 

-  No i łazienka - uśmiechnął się do niej. - Zobacz, jaka tam jest wanna. 
-  Och,  wspaniale,  wezmę  potem  długą,  gorącą  kąpiel  -  oznajmiła  Mali  podniecona.  - 

Człowiek powinien korzystać z komfortu, kiedy ma szansę. 

-  A może wykąpiemy się razem? - spytał Havard, spoglądając na żonę spod oka. 
Ona też na niego zerknęła. Zarumieniła się i spuściła wzrok. 
-  Ty się wstydzisz - zaśmiewał się Havard. - Nie chcesz się kąpać razem ze mną? 
Mali nie odpowiadała.  
Havard podszedł i objął ją mocno. 
-  Jeżeli nie chcesz, to nie musisz. 
-  Mnie  się  zdaje,  że  chcę  -  bąknęła  cicho  i  oparła  głowę  na  jego  piersi.  -  Muszę  tylko 

trochę się nad tym zastanowić. 

background image

  
Wyszli na zimowy  wieczór i trzymając się za ręce, wędrowali po ulicach. Zatrzymywali 

się  przy  sklepowych  wystawach,  obserwowali  ruchliwe  miejskie  życie.  Niewiele  było  do 
zobaczenia,  bo  okna  sklepów  nie  zostały  oświetlone,  ze  względu  na  obowiązkowe 
zaciemnienie nie paliły się też uliczne latarnie. 

-  Dokąd oni wszyscy tak pędzą? - dziwiła się Mali, spoglądając na ludzi, którzy mijali ich 

w pośpiechu. 

-  No  właśnie  -  burknął  Havard.  -  Niektórzy  pewnie  wracają  do  domu  z  pracy.  Inni  być 

może, podobnie jak my, wyszli, żeby się przejść. 

-  Chciałbyś mieszkać w takim mieście? 
-  O nie - zawołał pospiesznie. - Dziękuję Bogu za Stornes.  
Ze mną jest podobnie, myślała Mali. Nigdy nie czułaby się dobrze w takim tłumie ludzi, z 

tym wszechobecnym niepokojem. 

Chociaż  czas  spędzony  w  Ameryce  był  przygodą,  pomyślała.  Zdarzały  się  tam  chwile, 

kiedy  poważnie  rozważała,  czy  mogłaby  zostać  w  Ameryce  na  stałe  -  musiała  to  przyznać. 
Teraz była jednak szczęśliwa, że wróciła do domu. Tam nie było dla niej życia, w każdym 
razie nie na dłużej. Raz po raz odczuwała bardzo głęboko, że jej miejsce jest w Stornes. U 
Havarda. 

Znaleźli  bardzo  miłą  restaurację.  Havard  zamówił  befsztyki  i  butelkę  czerwonego  wina, 

które mieniło się pięknie w kieliszkach. Kelner popatrzył przestraszony, kiedy Havard zapytał 
o czerwone wino, po czym rozejrzał się uważnie po lokalu. 

-  Spróbuję się dowiedzieć - odparł i dodał, że w każdym razie mają trochę portwajnu. A 

także  piwo  domowej  roboty.  Ale  w  jakiś  niezwykły  sposób  po  chwili  pojawiła  się  na  ich 
stoliku butelka. Być może wyjęta z tajnej kryjówki w piwnicy, pomyślała Mali i uśmiechnęła 
się pod nosem. Wspaniałe wino, ale bardzo drogie. Potwornie drogie. 

Długo siedzieli przy małym stoliku pod oknem. 
-  Zaraz się upijemy - uśmiechnęła się Mali, unosząc w górę kieliszek. 
-  Nie  upijemy  się  -  poprawił  Havard.  -  Będziemy  tylko  lekko  oszołomieni.  A  na  to 

człowiek może sobie pozwolić, skoro już raz przyjechał do miasta. 

Mali czuła, że krew żywiej krąży w jej żyłach, a głowę ma lekką. Zmartwienia gdzieś się 

rozwiały. Codzienne życie zostało w domu. Uśmiechała się często i piła wino, które Havard 
nalewał jej do kieliszka. 

-  Czy ty jesteś szczęśliwa, Mali?  
Napotkała spojrzenie Havarda ponad stołem. 
-  Teraz jestem. 
-  Ja nie pytałem, czy teraz. Pytałem, czy w ogóle jesteś szczęśliwa. 
-  Tak, Havardzie - rzekła wolno. - Nie chciałabym mieć innego życia, jeśli o to ci chodzi. 

Po tym, jak zostaliśmy parą, już nie. 

Nie  jest  to  do  końca  prawda,  pomyślała,  ujmując  rękę,  którą  Havard  wyciągnął  do  niej 

ponad stolikiem. Już kiedy byli małżeństwem, popełniła coś, czego teraz gorzko żałuje. Ale 
co się stało, to się nigdy nie odstanie. I to jest krzyż, który Mali musi dźwigać. Życie mogłoby 
być o wiele prostsze, myślała niepewnie, ale człowiek musi przyjąć to życie, które dostał, i 
ułożyć je najlepiej, jak potrafi. Ona uważała, że poradziła sobie z tym nie najgorzej. 

-  A czy czasami żałujesz, że nie zostałaś w Ameryce? Pytanie spadło na nią nagle. Mali 

drgnęła. Przecież dopiero co sama się nad tym zastanawiała. 

-  Nigdy  - powiedziała cicho i uścisnęła jego rękę. - Nigdy,  Havardzie. - Napotkała jego 

wzrok i nie odwróciła oczu. Pogłaskała jego szorstką, spracowaną dłoń. - Nigdy - powtórzyła 
wolno. - Nigdy nie powinieneś tak myśleć. 

background image

-  Czy ty wiesz, że ja ciebie kocham? - spytał cicho. - Czy wiesz, że kochałem cię przez 

całe  swoje  dorosłe  życie?  Czy  wiesz,  że  nigdy  inna  kobieta  nie  miała  dla  mnie  znaczenia? 
Nigdy na serio? 

-  Dla mnie też nigdy nie istniał inny poza tobą. Po tym, kiedy ciebie spotkałam, już nie. 

Nikt nie istniał dla mnie na serio - dodała wolno. - Nie na serio. 

Bo Torgrim to nie było na serio, myślała. To było szaleństwo i pożądanie. Marzenie, które 

chciała  zatrzymać,  a  które  okazało  się  pustą  mrzonką.  Mimo  wszystko  to  się  nie  powinno 
było stać. Havard nie może się o tym nigdy dowiedzieć, często tak myślała. Niech Bóg broni, 
ż

eby  się  dowiedział!  Była  przekonana,  że  gdyby  Havard  dowiedział  się  o  jej  zdradzie  i  o 

synu, którego Mali otruła, to by ją porzucił. 

Wyciągnęła kieliszek. 
-  Zostało jeszcze trochę wina? 
Nalał jej do pełna. Mali upiła łyk i poklepała go po dłoni. 
-  Jak długo jesteś ze mną? 
-  Będę z tobą, póki życia, moja kochana. 
-  W takim razie jestem szczęśliwa - powiedziała cicho. 
  
Wracali do domu spacerkiem przez ciemne ulice. 
-  Musimy  zaciągnąć  zasłony,  zanim  zapalimy  światło  -  powiedział  Havard,  kiedy 

wchodzili do pokoju. 

Mali powiesiła płaszcz i rzuciła się na łóżko. Zrzuciła z nóg ciepłe zimowe buty. 
-  Jestem  bardziej  zmęczona  tym  chodzeniem  po  ulicach,  niż  gdybym  w  domu  poszła 

wysoko w góry - oznajmiła. - Teraz zafunduję sobie tę kąpiel, na którą tak czekam. 

-  Czy ja mogę wykąpać się razem z tobą? 
-  Jeśli chcesz - odparła, zerkając na niego spod oka. 
-  Chcę. 
Mali poczuła dreszcz napięcia. To czyste szaleństwo, pomyślała. Jesteśmy przecież starzy. 

Nikt w naszym wieku nie robi takich rzeczy. 

Mimo wszystko chciała tej kąpieli. Przy Havardzie nie czuła się stara. Nie przejmowała się 

też tym, co wypada, a czego nie. To nie ma żadnego znaczenia. 

Nalała  gorącej  wody do  wanny. Para osiadała na lustrze i unosiła się w łazience niczym 

leciutki, szary dym. Mali zaczęła się rozbierać, odwrócona plecami do Havarda. Kiedy była 
już  naga,  przemknęła  obok  niego  i  weszła  do  wanny.  Woda  była  taka  gorąca,  że  musiała 
wstrzymać dech. Położyła się wolno w wannie i głęboko westchnęła z rozkoszy. 

-  Znajdzie się miejsce i dla mnie? 
Havard  stał  nagi  w  białej  mgle  i  spoglądał  na  leżącą  żonę.  Jak  on  się  dobrze  trzyma, 

pomyślała Mali. Jego  ciało wciąż jest sprężyste  i muskularne. Nie ma na sobie ani jednego 
zbędnego grama. Mali uniosła się lekko, z uśmiechem. 

-  No chodź, chodź - zapraszała.  
Dla dwojga wanna była trochę za ciasna. Woda rozlewała się na boki. Ale przytulili się do 

siebie ze śmiechem, niczym dwoje zakochanych nastolatków. 

-  Zaraz cię namydlę - powiedział Havard, biorąc kostkę mydła. 
Ręce  miał  ciepłe  i  delikatne.  Pod  wpływem  mydła  skóra  Mali  zrobiła  się  jedwabista. 

Havard namydlił jej kark i ramiona, potem swoje dłonie i wcierał delikatnie pianę w jej piersi. 

Mali  z  trudem  chwytała  powietrze.  Brodawki  jej  piersi  napinały  się  z  rozkoszy.  Havard 

dostrzegł to i ujął je w palce. Masował je i pieścił. Wtedy Mali wzięła mydło, które Havard 
odłożył, i zaczęła namydlać męża. Masowała jego piersi, potem zsunęła ręce niżej, w gorącą 
wodę. Dotknęła jego męskości tak, że podskoczył. Spojrzał jej głęboko w oczy i uśmiechnął 
się.  On  też  zaczął  pieścić  dłońmi  brzuch  żony.  Mali  przymknęła  oczy,  oparła  głowę  o 
krawędź wanny i pojękiwała cichutko. 

background image

-  Mam  wrażenie,  że  powinniśmy  pójść  do  łóżka  -  szepnął  Havard  z  ustami  tuż  przy  jej 

policzku. - Chodźmy. 

Pomógł  jej  się  podnieść  w  wannie  i  otulił  ją  wielkim  ręcznikiem.  Potem  wziął  na  ręce  i 

zaniósł do łóżka. Mali objęła go za szyję i mocno się do niego przytuliła. Havard rozwiązał 
ręcznik i Mali leżała na łóżku naga. Głaskał ciepłą dłonią jej ciało, potem pochylił się i zaczął 
zasypywać  jej  twarz  pocałunkami.  Pachniał  przyjemnie  dobrym  mydłem.  Odwróciła  się  ku 
niemu i uchyliła usta, by przyjąć jego pocałunek. Ciało Havarda było sprężyste i mokre. 

-  Ty,  moja  kochana  -  wyszeptał  i  objął  dłońmi  jej  głowę,  po  czym  głęboko  spojrzał  w 

oczy. - Ty, moja kochana... 

Usta Havarda zamknęły się na jednej brodawce. Stamtąd wolno przesuwały się w dół do 

brzucha, a następnie jeszcze niżej i niżej, aż zaczęła jęczeć z rozkoszy. 

Kiedy w nią wszedł, była wilgotna i oddychała szybko z pożądania. Przyjęła go całą sobą. 

Splotła  nogi  na  jego  plecach  i  wtuliła  się  w  niego.  W  chwilę  potem  świat  eksplodował 
oślepiająco białym światłem, a Mali głośno krzyknęła. 

Leżeli mocno do siebie przytuleni, nie mówiąc nic. W końcu Havard okrył oboje kołdrą. 
-  Marzniesz? 
-  Nie, jestem bardzo rozgrzana. 
On uśmiechnął się lekko, odgarnął jej włosy z rozpłomienionej twarzy. 
-  Owszem,  jesteś  -  chrząknął  łobuzersko.  -  Gdybyś  tylko  jeszcze  częściej  godziła  się  na 

takie radosne zabawy. 

-  Ale przecież ja to stale robię! 
-  No, stale jak stale - mruknął. - Byłoby częściej, gdybym to ja mógł decydować. 
-  W domu to nie zawsze takie proste - stwierdziła Mali, bawiąc się wilgotnymi włosami na 

jego  karku.  -  Tam  wszędzie  są  uszy.  I  poza  tym  wszystko  słychać  -  dodała.  -  W  naszej 
sypialni na strychu słychać, jak w sąsiednim pokoju ktoś oddycha. 

-  W takim razie musieli się mnóstwo nasłuchać przez te wszystkie łata - stwierdził Havard 

z uśmiechem. - Ale jakoś wszystko dobrze się układało. 

Mali splotła swoje nogi z jego nogami i ułożyła się wygodnie przy mężu. Wtuliła twarz w 

jego szyję i westchnęła zadowolona. 

-  To jest najlepsze miejsce na świecie - wyszeptała. 
-  A ty znakomicie pasujesz do moich ramion - odparł z ustami przy jej włosach. - To musi 

oznaczać, że zostaliśmy stworzeni dla siebie nawzajem. 

Możliwe, że tak jest, myślała Mali sennie. W każdym razie ona nie pragnęła, żeby to było 

inne miejsce. Objęła go za szyję i znowu westchnęła. 

-  Powinnaś włożyć nocną koszulę - przypomniał Havard po chwili. - Bez niej zmarzniesz. 
-  Ale tak mi dobrze przy tobie. Bez ubrania. 
-  Możesz częściej tak sypiać, gdybyś chciała - odparł z uśmiechem. - Jutro także będzie 

dzień. 

Wypełzli spod kołdry i znaleźli swoje nocne ubrania, włożyli je na siebie i znowu padli na 

posłanie. Havard przytulił ją mocno do siebie. Pocałował w czoło. 

-  A teraz śpij dobrze - wyszeptał. Chociaż jednak Mali była bardzo zmęczona, to on zasnął 

pierwszy. Ona zaś leżała i wsłuchiwała się w jego miarowy oddech. Uniosła się na chwilę na 
łokciu i przyglądała mężowi. Śpiąc, wyglądał bardzo młodo i delikatnie. Grzywka opadła mu 
na  czoło.  Mali  palcem  gładziła  linię  wokół  jego  warg.  Życie  nie  obchodziło  się  z  nim 
wyłącznie  łagodnie,  myślała.  Jej  serce  przepełniała  w  tej  chwili  wielka  miłość  dla  męża. 
Czym byłoby życie bez niego, myślała. Wydawało jej się to nieprawdopodobne. Ale przecież 
wiedziała, że pewnego dnia jedno z nich zostanie samo. Nagle ogarnęła ją nadzieja, że to nie 
będzie ona. 

Położyła się ostrożnie i objęła ramieniem jego szyję. 
  

background image

 ROZDZIAŁ 11. 
  
Kristen  Gjelstad  długo  niedomagał,  ale  nikt  nie  potrafił  powiedzieć,  co  mu  właściwie 

dolega. Był nawet w szpitalu w Kristiansund, po tygodniu jednak odesłano go z powrotem do 
domu tak samo chorego, jak tam pojechał. 

-  Poważnie mnie to martwi - powiedziała Helga, kiedy telefonowała do Mali pod koniec 

lutego. - Zrobił się chudy jak patyk, a jedzenie przelatuje przez niego natychmiast, jak tylko 
coś połknie. 

-  Czy  chcesz,  żebyśmy  was  odwiedzili?  -  spytała  Mali.  -  Czy  też  może  byłoby  to  dla 

Kristena zbyt męczące? 

-  Nie,  myślę,  że  on  by  się  bardzo  ucieszył.  Wciąż  o  was  teraz  mówi.  Najwięcej  o 

Havardzie, swoim bracie. To mnie trochę przeraża, bo nigdy przedtem tego nie robił. 

-  No to przyjedziemy - obiecała Mali. 
Ale  potem  pojechali  do  miasta,  więc  wizyta  w  Gjelstad  została  odłożona  do  drugiej 

niedzieli marca. 

-  My się bardzo nie naprzykrzamy swoim rodzinom, ani ty, ani ja - powiedział Havard do 

Mali,  kiedy  już  byli  w  drodze.  -  Człowiek  chyba  powinien  się  częściej  spotykać  z  rodziną, 
która mieszka w pobliżu. 

-  No cóż, widujemy ich parę razy w roku, wszystkich - wtrąciła Mali. - Przy większych 

uroczystościach. To wcale nie jest tak mało. Ale bywa, że brakuje mi rodziny - przyznała z 
westchnieniem. - Człowiek sam sobie nie wystarczy. 

-  Kiedy opuszczałem Gjelstad, myślałem, że nigdy więcej tam nie wrócę - rzekł Havard 

ponuro.  -  Ale  to  była  wina  mojego  ojca.  Nie  mam  dobrych  wspomnień  związanych  z  tym 
człowiekiem. 

-  Nie sądzę, żeby wielu miało dobre wspomnienia o nim - przytaknęła Mali. - Twój ojciec 

nie był dobrym człowiekiem. Ale za to miał wspaniałego syna - uśmiechnęła się i poklepała 
Havarda po udzie. - Ty jesteś widocznie takim jabłkiem, co to pada jak najdalej od jabłoni. 

-  Ja chyba jestem bardziej podobny do naszej matki - powiedział Havard. 
-  Tak, ona za to była niewiarygodną kobietą - stwierdziła Mali z wielkim przekonaniem. - 

O niej wszyscy mówią tylko dobrze. 

Havard przytaknął skinieniem głowy. 
-  Rozmyślałem trochę nad tym, teraz, kiedy Kristen jest taki  chory i być może niewiele 

mu już życia pozostało, że brakowało mi zawsze kontaktu z braćmi. W domu jednak nigdy 
nie mogłem nawiązać z nimi lepszych stosunków, już nasz ojciec się o to postarał. Szczuł nas 
przeciwko  sobie  nawzajem.  A  po  jego  śmierci  też  już  niewiele  się  zmieniło.  I  chyba 
straciliśmy przez to bardzo wiele, my bracia. Tak sobie o tym ostatnio myślałem. 

-  No  ale  przecież  z  czasem  udało  nam  się  nawiązać  niezły  kontakt  z  Gjelstad  - 

przypomniała Mali. - Bo były czasy otwartej nieprzyjaźni, zwłaszcza z Helgą. Potem jednak 
się  to  jakoś  ułożyło.  I  może  Bóg  da,  że  twojemu  bratu  się  polepszy  -  dodała,  chcąc  go 
pocieszyć. - Nikt jeszcze nie powiedział, że jest z nim bardzo źle. 

-  Ech, a ja swoje myślę o tej sprawie - rzekł Havard, cmokając na konia. - Widziałaś, jak 

to było z Laurą, to chyba ta sama choroba, też coś z brzuchem... 

-  Ale w szpitalu niczego nie stwierdzili - przypomniała mu Mali. 
-  A cóż my o tym wiemy? 
-  Helga mówiła, że niczego konkretnego nie stwierdzili. 
-  Ja w to nie wierzę - rzekł bardzo pesymistycznie jak na niego. - Oni chyba nie mówią, 

kiedy nie zostało już nic więcej do zrobienia. 

-  Co  ty  jesteś  taki  strasznie  czarno  widzący?  -  zdziwiła  się  Mali.  -  Musisz  się  trochę 

rozpogodzić,  kiedy  ich  odwiedzimy.  Oni  i  tak  są  wystarczająco  zmartwieni,  wszyscy  w 

background image

Gjelstad.  Nie  możemy  im  jeszcze  dokładać  ciężaru,  który  muszą  dźwigać.  Chyba  nie  masz 
takiego zamiaru? 

-  Nie,  nie  -  zapewnił  pospiesznie  i  zerknął  na  nią  spod  oka.  -  Będę  się  zachowywał 

poprawnie. Ale powiem ci, że czuję, iż nie ma już wiele między nami braćmi. Między mną i 
Kristenem. I chyba jest już na wszystko za późno. 

-  Miejmy nadzieję, że jest lepiej, niż myślisz - rzekła Mali, 
  
Kiedy  jednak  zobaczyła  Kristena,  wpadła  w  przerażenie.  Zrobił  się  potwornie  chudy. 

Ręka, którą wyciągał na powitanie, była koścista, pokryta suchą skórą, a twarz miała dziwną, 
ż

ółtą barwę. Nie tak znowu wiele czasu minęło od ich ostatniego spotkania. Helga i Kristen 

przyjechali z wizytą do Stornes między świętami a Nowym Rokiem i wtedy on nie czuł się 
jeszcze  tak  źle,  chociaż  też  był  już  chudy  i  blady.  Wygląda  na  to,  jakby  w  tym  dworze 
jedzenie  dostawała  tylko  jedna  osoba,  pomyślała  Mali.  Helga  stawała  się  z  latami  coraz 
bujniejsza i tęższa. 

-  Jak  to  miło,  że  mogliście  do  nas  przyjechać  -  uśmiechała  się  przy  powitaniu.  -  To  się 

naprawdę zdarza zbyt rzadko. 

-  No właśnie, o tym samym rozmawialiśmy po drodze - przytaknęła Mali. - Że widujemy 

się  za  rzadko.  No  ale  tak  to  jest  -  dodała.  -  Jak  człowiek  ma  duży  dwór,  i  pracę,  i  liczną 
rodzinę wokół siebie... 

-  No tak, wy zebraliście przy sobie wszystkich - stwierdziła Helga. - My mamy tutaj tylko 

dziedzica  i  jego  rodzinę.  Ale  też  bardzo  się  z  tego  cieszymy.  Prawda,  Kristen?  Teraz  to 
Oddleiv  za  wszystko  tutaj  odpowiada  i  jest  bardzo  dzielny.  Sprawy  naprawdę  idą  jak 
najlepiej. Prawda, Kristen? - spytała znowu i poklepała męża troskliwie po plecach. 

Nie  zawsze  była  tak  życzliwie  do  niego  usposobiona,  pomyślała  Mali.  W  Gjelstad  też 

bywały burze, ale jakoś z czasem tych dwoje odnalazło sposób na życie razem. 

-  I pewnie wszyscy byli w domu w czasie świąt? - spytała Mali. 
-  Tak, mieliśmy prawdziwie rodzinne święta w tym roku rozpromieniła się Helga. - I Ruth 

Lina, i Hakon przyjechali do domu ze swoimi rodzinami. Naprawdę było bardzo miło. 

-  Miło i męcząco - westchnął Kristen, przeczesując chudą ręką swoje rzadkie włosy. - Ja 

już niewiele teraz mogę. 

-  Ale przecież wszystko udało się znakomicie -  tłumaczyła Helga. - Goście mieszkali w 

głównym  domu,  a  my  mogliśmy  się  w  każdej  chwili  wycofać  do  naszego  domu  dziadków, 
kiedy  dzieci  za  bardzo  hałasowały.  Ale  dzieci  były  bardzo  grzeczne,  wszystkie  -  dodała 
pospiesznie, przestraszona, że to może zabrzmieć jak krytyka. - Ja dzisiaj też nakryłam tam u 
nas  -  mówiła  dalej,  prowadząc  gości  w  stronę  domu  dziadków.  -  Tam  jest  znacznie 
spokojniej.  I  właściwie  to  my  tam  już  teraz  mieszkamy  na  stałe,  Kristen  i  ja.  Jesteśmy  już 
ludźmi starymi. 

-  Szczerze mówiąc, nie myślałem, że tak szybko się wycofam z życia - westchnął Kristen. 

- Wy przecież oboje jeszcze prowadzicie dwór. - Kristen popatrzył uważnie na brata. 

-  Tak,  my  nadal  prowadzimy  gospodarstwo  -  przytaknął  Havard.  -  Ale  ty  też  możesz 

uczestniczyć  w  pracy,  nawet  jeśli  nie  mieszkasz  w  głównym  domu,  Kristen.  Doradzać 
młodym gospodarzom, no wiesz. 

-  No cóż, to mieszkanie po prostu stało puste... - powiedziała Helga. - A skoro ty nie jesteś 

już taki zdrowy, Kristen... 

W domu dziadków było potwornie gorąco. Najwyraźniej Kristen marzł. Mali nie potrafiła 

znaleźć innego powodu dla takiego palenia w piecach. Stół został nakryty pięknym, białym 
obrusem i najlepszym w tym domu serwisem do kawy. Przygotowano mnóstwo różnych ciast, 
były i resztki ze świąt Bożego Narodzenia, i świeże ciasto upieczone na tę właśnie okazję. 

-  Proszę, częstujcie się - zapraszała Helga, podając tacę. 

background image

-  No właśnie, nie patrzcie na mnie - wtrącił Kristen, biorąc kawałeczek kruchego ciasta. - 

Ja teraz źle reaguję najedzenie. Muszę bardzo uważać. 

-  A co ci powiedzieli w szpitalu? - spytał Havard. 
-  Tak  szczerze  mówiąc  to  nic.  Bóg  wie,  czy  coś  we  mnie  znaleźli,  czy  nie.  W  każdym 

razie nie powiedzieli ani słowa. 

-  Ale ty też nie pytałeś - wtrąciła Helga z wymówką. - A powinieneś był zapytać. 
-  Ja wiem, że choroba jest śmiertelna - oznajmił Kristen, zjadając okruszek ciastka. - To 

już długo nie potrwa. 

-  Ależ Kristen, przestań... 
-  To przecież prawda, Helgo. Oboje o tym wiemy. 
-  Mamy gości! 
-  Pomyślałem sobie, że oni powinni o tym wiedzieć - rzekł Kristen cicho. - Jesteś moim 

bratem, Havardzie. Chciałbym, żebyś wiedział. 

W pokoju zaległa przygnębiająca cisza. Jakieś polano w piecu rozpadło się na kawałki i na 

moment buchnęło płomieniem. Potem znowu było cicho. 

-  Ale naprawdę nie musi być aż tak źle, Kristen. 
-  Człowiek  zawsze  wie,  co  się  z  nim  dzieje  -  odparł  tamten.  -  Ale  nie  będę  się  skarżył. 

Wychowałem dzieci. Mam też wnuki. I mam syna, który wszystko po mnie przejmie i dobrze 
poprowadzi dalej. Nie, nie mam się na co uskarżać. Miałem też takie... takie dobre życie. 

-  Nie jesteś jeszcze stary - wtrącił Havard ostrożnie. 
-  Śmierć nie pyta o lata, bracie. 
Znowu  zrobiło  się  cicho.  Helga  wyjęła  chusteczkę  i  ocierała  oczy.  Z  głębokim 

westchnieniem wciągnęła powietrze. 

-   On  od  jakiegoś  czasu  o  tym  mówi,  że  chciałby  was  tutaj  widzieć...  tak,  i  Kristen...  - 

umilkła i spoglądała bezradnie na męża, który siedział skulony na swoim krześle. 

-  No właśnie, chciałem z wami porozmawiać - powiedział Kristen. - Może najbardziej z 

tobą,  Havardzie.  Jesteś  przecież  tym  moim  bratem,  z  którym,  jak  przyszło  co  do  czego, 
łączyło mnie najwięcej. Bo Oddvar... no nie wiem, jakoś tak jakby woda wsiąkała w piasek. 
Chciałem  was  tutaj  zaprosić  obu,  chciałem,  żeby  to  było...  żebyśmy  się  do  siebie  w  jakiś 
sposób  zbliżyli  -  mówił  cicho.  -  Ale  chyba  teraz  to  już  nie  zostało  nam  zbyt  wiele  czasu. 
Dopiero teraz widzę, jakie to ma znaczenie - dodał. 

Havardowi  zwilgotniały  oczy.  Mówił  jakimś  dziwnie  niskim  głosem,  kiedy  odpowiadał 

bratu. 

-  Dopiero  co  powiedziałem  to  Mali,  kiedy  tutaj  jechaliśmy,  że  chyba  utraciliśmy  sporo, 

my bracia. To się zaczęło dawno. Nasz ojciec, wiesz, on nas ustawiał przeciwko sobie. I jak 
długo byliśmy w domu, boczyliśmy się na siebie. A potem... wiesz, jak to było. Każdy miał 
swoje sprawy, i tak rok mijał za rokiem... 

-  Ale  przecież  od  wielu  lat  było  dobrze  -  wtrąciła  Helga.  -  Zaprzyjaźniliśmy  się  i 

lubiliśmy. A dawne nieprzyjaźnie... jakie to może teraz mieć znaczenie? Zostawiliśmy to za 
sobą już dawno temu. 

Mali napotkała jej wzrok. One obie mają swoją tajemnicę, Mali i Helga. Bo tylko one dwie 

wiedzą,  jak  zakończył  życie  gospodarz  z  Gjelstad.  Mimo  nieprzyjaźni  nigdy  żadna  tej 
tajemnicy nie zdradziła. Owa straszna wiedza pójdzie do grobu razem z nimi. 

Tyle spraw nas dzieliło, pomyślała Mali. Złe traktowanie Oddleiva i Hakona. Jaka Helga 

była wściekła, kiedy Mali się do tego wtrąciła. A potem cała sprawa z Ruth Liną, która omal 
nie zaciągnęła Oi do ołtarza, przy wydatnej pomocy matki, zmuszającej ją do udawania, że 
jest w ciąży. I obie kobiety wplątały w swoje rozgrywki również braci. Chociaż ważne jest to, 
co  teraz  obaj  podkreślają,  myślała  Mali,  że  dawniej  nie  było  między  nimi  żadnych  bliskich 
kontaktów, które żony mogłyby zepsuć. 

background image

-  A teraz czuję, że chciałbym wiedzieć, iż całe zło przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie 

-  powiedział  Kristen,  zanosząc  się  głuchym  kaszlem.  -  Chciałbym,  żeby  po  mojej  śmierci 
panował tutaj pokój. 

-  Masz  przecież  bardzo  dobre  stosunki  ze  swoimi  dziećmi,  tak  to  rozumiem  -  rzekł 

Havard. - A to musi być najważniejsze. Ze mną nie musisz się z niczego rozliczać, Kristen. 
Chciałbym  tylko,  żebyśmy  tę  dzisiejszą  rozmowę  odbyli  wiele  lat  temu.  Wtedy  mnóstwo 
spraw potoczyłoby się inaczej. 

Znowu  na  chwilę  zapadło  milczenie.  Helga  ocierała  oczy.  Potem  wstała  i  przyniosła 

dzbanek ze świeżą kawą. 

-  Przecież wcale nie pijecie kawy. 
Potem  rozmowa  się  już  jakoś  nie  kleiła.  Mali  czuła,  że  Kristen  miał  rację  w  tym,  co 

powiedział, że nie zostało mu już wiele czasu. I chociaż nigdy nie żywiła jakichś cieplejszych 
uczuć dla najstarszego brata Havarda, teraz ogarnął ją smutek. 

-  No i co ty o tym sądzisz? - spytała, kiedy razem z Havardem wracali do domu. 
-  Sądzę, że wkrótce stracę brata - odparł. 
-  Masz przecież jeszcze Oddvara. 
-  Tak, powinienem nawiązać z nim kontakty, póki jest czas. Jeśli w ogóle my dwaj mamy 

ze sobą o czym rozmawiać, dopóki nie jest za późno. Nikt nie żyje wiecznie - dodał ponuro. - 
Tak już po prostu jest. 

  
Tydzień później Kristen Gjelstad umarł. 
-  No i co ja mówiłem? - spytał Havard ponuro, kiedy oboje z Mali wracali z pogrzebu. - 

Wiedziałem, że tak to się skończy. 

-  Tak, widać to było już tego wieczora, kiedy byliśmy u nich na kawie - przytaknęła Mali. 

- Cieszę się, że się tam wtedy wybraliśmy, Havardzie. Myślę, że dla Kristena rozmowa z tobą 
była bardzo ważna. 

-  No i Helga została teraz sama. 
-  Przecież  ma  dzieci.  Da  sobie  naprawdę  radę,  jestem  tego  pewna.  Uważam,  że 

zachowywała  się  wyjątkowo,  zarówno  na  modlitwie  zaraz  po  jego  śmierci,  jak  i  dzisiaj,  w 
czasie pogrzebu. Kristen naprawdę został pożegnany  godnie.  I bardzo się z tego cieszę.  Bo 
twój brat sobie na to zasłużył. 

-  Owszem, owszem - zgadzał się Havard. - I tylu ludzi przyszło. 
-  To był naprawdę piękny pogrzeb. 
-  Powinienem  był  tylko  wcześniej  nawiązać  z  nim  kontakty.  Bliższe  kontakty,  chciałem 

powiedzieć.  Słyszałaś,  tamtego  wieczoru,  kiedy  go  odwiedziliśmy,  że  on  myślał  o  tym 
samym.  Że  niepotrzebnie  pozwoliliśmy,  by  lata  i  okoliczności  nas  rozdzieliły.  No  ale  teraz 
jest już za późno - westchnął ciężko. 

-  Widziałam, że rozmawiałeś dłużej z Oddvarem. 
-  Tak,  jakoś  się  z  nim  dogadałem,  musimy  się  z  nim  spotykać.  Z  nim  i  jego  rodziną. 

Dopóki żyjemy. 

-  Pewnie, że będziemy się spotykać - zgodziła się Mali. - Czy on też tego chce? 
-  Tak, mówił, że tak. Może i on czuł to samo co my, tylko nic nie mówił. Przynajmniej nie 

wprost. 

Jechali dalej w milczeniu. Przerzedza się coraz bardziej wokół nas, myślała Mali. Umierają 

krewni  i  przyjaciele.  Ale  takie  jest  życie.  Wszyscy  musimy  umrzeć.  Zadrżała  i  owinęła 
szczelniej nogi derką, wsunęła rękę pod ramię Havarda i przytuliła się do niego mocno. 

  
W  ostatnią  niedzielę  marca  odbyły  się  w  Granvold  chrzciny  najmłodszej  córeczki.  Był 

słoneczny piękny dzień, świadczący o wczesnej wiośnie, ale porywy wiatru z gór mówiły, że 
panuje jeszcze zima. 

background image

-  No  właśnie,  takiego  dnia  powinniśmy  wciągnąć  flagę  na  maszt  -  rzekł  Havard,  kiedy 

wybierali  się  do  Granvold.  -  Ale,  niestety,  nie  wolno.  To  naprawdę  szaleństwo,  żeby  nie 
można  było  wywieszać  flagi  w  taki  dzień.  Przecież  to  tylko  chrzciny  dziecka  -  dodał.  - 
Niezależnie od tego, czy jest wojna, czy nie. 

-  Podaj mi filiżankę do kawy, gdybyś chciał jeszcze -  rzekła Mali. - Musimy się przebrać. 
-  No i jak wam się podobam? 
Herborg weszła do izby i kręciła się pośrodku. Nie uszyła sobie odpowiedniej na dzisiejszą 

okoliczność  sukienki,  więc  Mali  pomogła  jej  przerobić  jedną  ze  starych.  Dół  sukni  miał 
kształt dzwonu i sprawiał, że Herborg wydawała się jeszcze większa, niż w istocie była. 

-  Wyglądasz  bardzo  pięknie  -  chwaliła  Mali.  -  No  i  musisz  tak  wyglądać,  przecież 

będziesz matką chrzestną malutkiej. 

W  Granvold  zadecydowano  bowiem,  że  rodzicami  chrzestnymi  małej  będą  tylko  młode 

osoby. Zaproszono Oję i Herborg, a także Tordhild i Siverta. Na dodatek jeszcze miała być 
siostra Oli, Anne Anbj0rg, z mężem. Od wielu lat mieszkali w Oslo i nieczęsto przyjeżdżali 
do  domu.  Teraz  jednak  przeprowadzili  się  do  Molde  i  zapowiedzieli  swoją  obecność  na 
chrzcinach. 

Dorbet sama chciała podawać swoją córeczkę do chrztu, Mali zaś miała zdejmować małej 

czapeczkę.  W  takim  razie  byłoby  dobrze,  gdybyśmy  obie  włożyły  stroje  ludowe,  myślała 
Mali.  Bardzo  była  zadowolona  z  tych  srebrnych  broszek,  które  kupili  w  mieście,  i  cieszyła 
się, że będzie mogła pokazać je z takiej uroczystej okazji. 

Potrzebujemy wszyscy jakichś radosnych wydarzeń, pomyślała z westchnieniem. Pogrzeb 

Kristena w ubiegłym tygodniu był czymś bardzo smutnym. Mimo to Helga zapowiedziała, że 
przyjedzie do Granvold po chrzcie. Mali uważała, że to bardzo miło z jej strony. Zresztą nie 
ma  powodu,  żeby  Helga  siedziała  w  domu  dziadków  i  zamartwiała  się.  Nie,  szwagierka  z 
pewnością  sama  nie  będzie  się  czuła  dobrze,  myślała  Mali.  Helga  to  wciąż  pełna  życia 
kobieta.  Być  może  nawet  zechce  po  raz  drugi  wyjść  za  mąż  -  Mali  w  żadnym  razie  nie 
odrzucała takiej możliwości. Ona właściwie nie pasuje do samotnego życia, ta Helga. 

-  Można by pomyśleć, że to ty jesteś matką dziecka, które będzie chrzczone - stwierdził 

Havard, kiedy Mali ubrana w strój ludowy ze srebrnymi broszkami stanęła pośrodku izby. - 
Jesteś naprawdę bardzo piękna! 

-  Możesz  to  sobie  powtarzać  -  uśmiechnęła  się  Mali.  -  Ale  i  tak  nikt  nie  będzie  miał 

wątpliwości, kto tu jest babcią. 

Musiała jednak przyznać, że jest zadowolona z tego, co widzi w lustrze. Strój leżał na niej 

jak ulany, a broszki mieniły się na piersi. Włożyła nawet srebrny pasek, na który namówił ich 
stary jubiler w mieście, a oni go kupili, chociaż był straszliwie drogi. 

Mali poprawiła włosy. Były tak samo długie jak zawsze. Wiele razy przychodziło jej do 

głowy, by obciąć je krócej, zgodnie z panującą modą, ale jakoś nigdy się na to nie zdobyła. 
Włosy są jakby częścią jej samej. I jak długo są gęste i lśniące, zachowa je takie, jak zawsze 
były. Upinała je zwykle w ciężki węzeł na karku, zarówno w dni powszednie, jak i w święta. 

-  Jakaś ty ładna - zachwycał się Havard i obejmował ją w pasie. 
-  Ty  też  nie  wyglądasz  źle  -  uśmiechnęła  się  Mali.  -  Nie  znam  przystojniejszego 

mężczyzny od ciebie. Jesteś naprawdę przystojnym dziadkiem, tego jestem pewna. 

Mali  unosiła  w  górę  długą  spódnicę,  kiedy  pospiesznie  schodzili  po  schodach  na  dół. 

Chwyciła się poręczy na stromych schodach i uważnie patrzyła pod nogi. 

-  Jakie  te  schody  są  okropne,  Havardzie  -  stwierdziła.  -  To  naprawdę  cud  boski,  że  nie 

doszło tu jeszcze do nieszczęścia. Takie są strome. 

-  Tak,  człowiek  musi  patrzeć,  gdzie  stawia  stopę  -  przyznał  Havard.  -  No  ale  przecież 

schody na strych takie bywają. 

Kiedy  weszli  do  izby,  czekali  tam  już  mieszkańcy  Wzgórza.  Obie  dziewczynki,  pięknie 

ubrane, tańczyły. 

background image

-  No to musimy jechać - popędzała Mali. - Dzieci, wkładajcie płaszczyki! 
Trzeba było jechać w dwa konie, bo na jednych saniach dla wszystkich nie wystarczyłoby 

miejsca.  Ale  w  końcu  jakoś  się  ulokowali  i  mogli  ruszać.  Mali  siedziała,  rozglądając  się 
wokół, kiedy jechali przez wieś. Dwory były skąpane w marcowym słońcu. Światło mieniło 
się w śniegu tak, że aż oczy bolały. Fiord leżał ciemny między białymi górami. Mali głęboko 
wciągnęła  powietrze.  To  jest  moje  królestwo,  pomyślała,  odwracając  głowę  tak,  że  jeszcze 
przez  jakiś  czas  widziała  Stornes.  Moje  królestwo.  Do  tego  miejsca  należę.  Tutaj  przeżyła 
większą  część  swojego  życia  i  tutaj  pozostanie  aż  do  śmierci.  Położyła  dłoń  na  kolanie 
Havarda i uśmiechnęła się do niego. Nie powiedziała jednak nic. 

Kościół  był  wypełniony  do  ostatniego  miejsca  w  tę  ostatnią  marcową  niedzielę.  Słońce, 

które wpadało przez piękne witrażowe okna i barwiło kolorowymi plamami wnętrze świątyni, 
odbijało się też w chrzcielnicy, kiedy pastor i rodzina zebrała się wokół małej córeczki Dorbet 
i Oli. 

-  Jak dziecko będzie mieć na imię? - spytał pastor. 
-  Ruth Margrethe - odparła Dorbet cichym, ale stanowczym głosem. 
Mali  zdjęła  białą  jedwabną  czapeczkę  ozdobioną  draperiami,  a  pastor  wylał  wodę  na 

maleńką, pokrytą puszkiem główkę spoczywającą w ramionach Dorbet. 

-    Tak,  Ruth  Margrethe  -  powtórzył  Mały  Trygve  czystym  głosem  z  pierwszego  rzędu 

ławek. - Ruth Margrethe Granvold. 

To  wywołało  uśmiechy  i  pochrząkiwania  w  całym  kościele.  Tak  oto  mała  córeczka 

Granvoldów została ochrzczona. 

  
Chrzciny urządzono wystawne, chociaż wciąż trwała wojna, a mimo że zaproszono tylko 

rodzinę,  najbliższych  przyjaciół  i  sąsiadów,  zebrało  się  mnóstwo  gości.  Nie  brakowało 
niczego, a już zwłaszcza jedzenia. Nikt nie musiał wyławiać kawałków mięsa z gorącej zupy. 
Ś

wieżo ochrzczona dziewczynka leżała w starej kołysce ustawionej pośrodku izby. 

-  Wydaje mi się, że nigdy nie widziałam ładniejszego dziecka - oznajmiła Helga i głaskała 

Ruth Margrethe po pulchnych, różowych policzkach. - No może tylko oprócz jej matki. Bo ty 
byłaś niezwykle ślicznym dzieckiem, Dorbet - uśmiechnęła się. 

-  I została taka dotychczas - roześmiał się Ola, obejmując ramionami swoją ubraną w strój 

ludowy  żonę.  Jakoś  nie wygląda,  że  miała  jakiekolwiek  problemy  z  włożeniem  tego  stroju, 
myślała  Mali,  przyglądając  się  córce.  Dorbet  jest  rzeczywiście  ładniejsza  niż  kiedykolwiek, 
stwierdziła. Ma trochę  większe piersi, jest odrobinę okrąglejsza w biodrach, ale to jej tylko 
dodaje urody. 

-  A  tak,  będziesz  miał  kogo  pilnować,  Ola  Granvold  -  żartował  jeden  z  gości  -  kiedy 

kawalerowie zaczną się rozglądać za twoją córką. 

-  Będę do nich strzelał - roześmiał się Ola. - Bo chyba nie znajdzie się taki, który by był 

dla niej odpowiednio dobry. 

-  Jeśli  odziedziczyła  charakter  po  swojej  matce,  to  i  tak  zrobi,  co  zechce  -  wtrącił  się 

Havard do rozmowy. - Ale na to, Ola, masz na szczęście jeszcze sporo czasu. 

-  A jak ty się czujesz, Helgo? - spytała Mali cicho, kiedy zaczęto podawać kawę. 
-  Jest  mi  bardzo  smutno  -  odparła  Helga  z  błyszczącymi  oczyma.  -  Byłam  wprawdzie 

przygotowana, ale mimo wszystko... przeżyliśmy razem tyle lat, wiesz. 

-  No,  muszę  przyznać,  że  w  ostatnim  tygodniu  nie  spodziewałam  się,  że  to  będzie  tak 

szybko... - stwierdziła Mali. 

-  Masz rację. Wydawało mi się, że on nie ma już siły dłużej żyć. Osiągnął w jakimś sensie 

spokój, tak sądzę. A zresztą sam powiedział, jak bardzo się cieszy, że przyjechaliście do nas 
tamtej niedzieli. 

-  Havard  głęboko  przeżył  rozstanie  z  Kristenem.  Myślę,  że  on  chciał,  aby  wiele  rzeczy 

ułożyło się między nimi inaczej. 

background image

-  Tak,  i  to  chyba  właśnie  o  tym  Kristen  myślał...  na  samym  końcu.  Człowiek  powinien 

pamiętać - dodała Helga, ocierając oczy małą chusteczką - powinien pamiętać, że nie wolno 
czekać z pogodzeniem się, aż będzie za późno. 

-  Ale oni chyba nie mieli wielu spraw do załatwienia, Kristen i Havard - zastanawiała się 

Mali. 

-  Nie,  ale  obaj  tego  pragnęli.  I  powinni  byli  załatwić  to  dużo  wcześniej  -  westchnęła 

Helga. 

-  A  ty  przyjeżdżaj  do  Stornes  zawsze,  kiedy  przyjdzie  ci  ochota  -  zapraszała  Mali.  - 

Zawsze będziesz u nas serdecznie witana. 

-  Bardzo to sobie cenię, Mali - odparła Helga i uścisnęła jej rękę. - Cieszę się, że między 

nami  dwiema  panuje  teraz  pokój.  Że  Kristen  odszedł,  nie  wiedząc  nic  o...  -  przerwała 
pospiesznie i rozejrzała się wokół siebie. 

-  To  nasza  tajemnica  -  zapewniła  Mali  spokojnie.  -  Zabierzemy  ją  ze  sobą  do  grobu, 

Helgo. 

 
-  To  był  bardzo  piękny  dzień  -  powiedziała  Mali,  kiedy  wyjeżdżali  z  Granvold.  -  A 

następnym razem to ty będziesz urządzać chrzciny, Herborg. 

-  Och tak - rozpromieniła się Herborg i szczelniej otuliła kolana kocem. - Już się tego nie 

mogę doczekać, kiedy patrzę na maleństwo w Granvold. 

-  Ktoś,  kto  czeka  na  coś  dobrego,  nie  czeka  na  próżno  -  rzekł  Oja,  odwracając  się,  i 

uśmiechnął się do nich. 

-  Co prawda, to prawda - przytaknęła Mali. - Ten, kto czeka na coś dobrego... 
-  Ja chciałabym mieć braciszka - powiedziała Mała Mali i przytuliła się do babki. 
-  Takich  rzeczy  nigdy  się  z  góry  nie  wie  -  wyjaśniła  Mali,  obejmując  wnuczkę.  -  Ale 

myślę, że to nie ma znaczenia, byleby tylko dziecko urodziło się szczęśliwie. 

-  To nie ma znaczenia, mamo? - Mała Mali zerkała na Herborg. 
-  Nie,  nie  ma  znaczenia  -  przytaknęła  Herborg  lekko  zarumieniona.  -  Dziewczynkę 

powitamy tak samo serdecznie jak chłopczyka. 

Ale  to  chyba  nie  jest  tak  do  końca  prawda,  myślała  Mali.  Herborg  bardzo  by  chciała 

urodzić chłopca. I niech Bóg spełni jej marzenie, modliła się w duchu. 

 
ROZDZIAŁ 12. 
  
Słońce  przygrzewało  coraz  mocniej.  W  strumyku  za  pralnią  woda  chlupała  i  szumiała 

wesoło,  a  w  środku  dnia  leciało  z  dachów  i  wokół  budynków  tworzyły  się  wielkie  kałuże. 
Wiosna zbliżała się wielkimi krokami. 

Okna były pootwierane szeroko. Wszędzie pachniało zielonym mydłem i ługiem, a przez 

otwarte drzwi pralni na dziedziniec buchała para. Rozpoczęło się wielkie wiosenne pranie. 

Mali zatrzymała się pośrodku podwórza, zwróciła twarz ku słońcu i przymknęła oczy. Jak 

dobrze  jest  znowu  czuć  słoneczne  ciepło,  myślała.  I  widzieć  to  błogosławione  światło. 
Zimowe ciemności i w domu, i na dworze działały na nią bardziej, niż chciałaby przyznać. 

Herborg szła przez podwórze, kołysząc się, z wielkim stosem brudnej pościeli w objęciach. 

Zrobiła  się  w  ostatnim  miesiącu  ociężała.  Z  dumą  nosiła  przed  sobą  wciąż  rosnący  brzuch. 
Mali  rzadko  widywała  ją  bardziej  zadowoloną  i  radosną  niż  w  tym  czasie.  Brązowe  oczy 
synowej lśniły. 

-  To ty zdejmujesz bieliznę pościelową na strychu? - spytała Mali, spoglądając na to, co 

Herborg niesie. - Przecież Ane lub Ingeborg mogą to zrobić. 

-  One mają mnóstwo pracy w pralni, a to dużo cięższe zajęcie. Nic mi nie będzie, kiedy 

pozdejmuję brudną pościel. 

-  A może ja mogłabym pomóc? 

background image

-  Czy nie planowałaś dzisiaj pracy w tkalni? 
-  Przecież mogę to zrobić później. 
-  Nie, ja sobie świetnie dam radę. Jeszcze tylko raz tam pójdę. Przecież nie jestem chora - 

dodała z szerokim uśmiechem. - Wprost przeciwnie. Nigdy nie czułam się zdrowsza. 

-  No to wspaniale - Mali pogłaskała ją po policzku. - Bardzo się z tego cieszę, Herborg. 
-  Tak,  ja  to  się  tak  cieszę,  że  aż  jestem  z  tego  chora.  Pomyśleć,  że  będę  miała  kolejne 

dziecko! To po prostu niewiarygodne. Że też dane mi jest takie szczęście! 

-  No a Oja? 
-  On jest tak samo podniecony i równie szczęśliwy. Tak, to po nim widać, pomyślała Mali 

z  uśmiechem.  Zrobił  się  ostatnio  bardzo  spokojny  i  bardzo  dla  wszystkich  życzliwy.  Oja 
bardzo  się  zmienił,  odkąd  spotkał  Herborg,  cieszyła  się  Mali.  Nic  nie  zostało  z  tamtego 
ponurego,  wciąż  wpadającego  w  złość  i  upartego  chłopaka,  którym  kiedyś  był.  I  jak  to 
dobrze, bo niełatwo byłoby z nim wytrzymać w domu, gdyby pozostał taki jak dawniej. Miał 
w sobie wtedy wiele cech Johana, stwierdzała Mali. Na szczęście to minęło. Teraz Oja jest 
bardzo zdolnym gospodarzem, szczęśliwym ojcem i mężem, a ona życzyła mu tego szczęścia 
z całego serca. 

W ogóle wszystko idzie nam teraz lepiej - pomyślała z wdzięcznością. Ani Sivert, ani Ola 

nie  mieszali  się  już  do  żadnych  nielegalnych  lub  niebezpiecznych  spraw.  Co  prawda  Ola 
wciąż miał radio, ale Mali tak się już do tego przyzwyczaiła, że właściwie nie uważała tego za 
nielegalne. Zresztą Ola nie może być przecież wywieziony czy zastrzelony z powodu radia, 
nawet gdyby ktoś je odkrył. 

Z  czasem właściwie przestali już zwracać uwagę na tę wojnę, mimo że  mnóstwo rzeczy 

kupowało  się  tylko  na  kartki  i  bardzo  trudno  było  rolnikom  sprzedać  swoje  produkty. 
Spichlerze  były  wypełnione  po  brzegi  jak  nigdy.  Niemców  też  widywali  rzadko.  Tamci 
pojawiali się jedynie, kiedy chcieli masła i jaj, ale na ogół na tym się kończyło. 

Dorbet  bardzo  szybko  doszła  do  siebie  po  porodzie.  Nie  wydawała  się  też  już  taka 

przygnębiona i Mali przypuszczała, że zdołała sobie jakoś poradzić zarówno z gwałtem, jak i 
ze śmiercią Marit. Rozkwitała teraz w roli matki. 

To niewiarygodne, jak ten czas szybko leci, myślała Mali. Wkrótce minie rok od śmierci 

Oli Havarda. Havard nie zapomniał o synu i z pewnością nigdy nie zapomni. Ale bolesna rana 
pokryła się jakby lekką błonką, Mali poznawała to po wielu zachowaniach męża. Jeśli czegoś 
nie  można  odmienić,  to  trzeba  z  tym  żyć  i  zaakceptować,  wiedziała  o  tym  z  własnego 
doświadczenia. Czas jest bardzo dobrym pomocnikiem, myślała. W większości przypadków 
pomaga. 

-  No  cóż,  w  takim  razie  będę  w  tkalni,  gdybyś  mnie  potrzebowała  -  powiedziała, 

uśmiechając się do Herborg. - Wystarczy, że mnie zawołasz. 

-  Ja sobie świetnie dam radę sama - powtórzyła Herborg. - Ale jak skończę, to może zajrzę 

do ciebie, po prostu żeby zobaczyć, co teraz robisz. 

-  Bardzo proszę - skinęła głową Mali. - Przyjdź do mnie, Herborg. 
 
Mali  siedziała  zajęta  pracą  przy  krosnach.  Słyszała,  jak  Herborg  hałasuje  w  sypialniach, 

ale  właściwie  tego  nie  zauważała.  Zajmowała  się  teraz  wielkim  gobelinem,  który  nazwala 
Noc  zimowa,  a  którego  głównym  motywem  była  zorza  polarna.  Miała  już  całą  wielką 
skrzynię  pełną  gotowych  prac,  które  zrobiła  w  latach  wojny.  Nic  nie  zostało  w  tym  czasie 
wysłane do Ameryki, ani od niej, ani od Dorbet. Cieszyła się na chwilę, kiedy znowu poczta 
będzie  działać  swobodnie.  Zastanawiała  się,  co  też  Martin  powie  na  jej  najnowsze  tkaniny. 
Wierzyła,  że  będzie  zadowolony.  Wszystkie  prace  są  dobre,  o  ile  sama  mogę  to  ocenić, 
myślała z lekkim uśmiechem. 

Znowu wspomnieniami wróciła do Martina. Zaskoczyło ją, że on się ożenił! Zastanawiała 

się, czy zabierze swoją nową żonę do Norwegii, kiedy wojna się skończy. Wciąż przecież ma 

background image

rodzinę  w  Rindalen.  Nie  będzie  chyba  też  miał  nic  przeciwko  temu,  by  odwiedzić  Stornes. 
Teraz  może  spokojnie  przyjeżdżać,  myślała  Mali.  Sprawy  między  nimi  dwojgiem  zostały 
wyjaśnione, a skoro Martin się ożenił, to i Havard nie będzie widział w nim rywala. 

Drzwi na strych zatrzasnęły się głośno i Mali usłyszała, że Herborg idzie przez korytarz. 

Teraz  chyba  już  skończyła  z  pościelą  ze  wszystkich  łóżek.  Będę  musiała  jej  pomóc,  kiedy 
zacznie  powlekać  czystą  pościel,  pomyślała  Mali.  To  ciężka  praca,  trzeba  się  pochylać  nad 
łóżkami, w jej stanie to niewygodne, a może też niebezpieczne. 

Nagły  krzyk  przeniknął  ją  do  szpiku  kości.  Mali  zerwała  się  ze  stołka  i  wyprostowała. 

Słyszała  jakiś  straszny  hałas,  potem  nagle  wszystko  ucichło.  Rzuciła  się  ku  drzwiom  tak 
gwałtownie, że stołek się przewrócił. Serce tłukło jej się w piersi, z trudem mogła oddychać. 
Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi na korytarz i wyjrzała na zewnątrz. Na schodach leżała 
rozrzucona pościel. Herborg, pomyślała z przerażeniem, jakby jakieś szpony wbiły jej się w 
kark. To Herborg musiała krzyczeć. Kiedy dobiegła do szczytu schodów, stanęła jak wryta. 
Na dole Herborg leżała nieruchomo w jakiejś dziwacznej pozycji. 

-  Nie!  Herborg!  -  Mali  rzuciła  się  na  dół,  uklękła  obok  synowej  i  położyła  jej  rękę  na 

policzku. Strach ją paraliżował. Ujęła jedną rękę tamtej i próbowała ją podnieść. - Herborg - 
szeptała, uderzając ostrożnie młodą kobietę po twarzy. - Herborg! 

To  się  dobrze  nie  skończy,  myślała  zrozpaczona.  Dziecko  nie  będzie  zdolne  do  życia, 

gdyby  się  teraz  urodziło,  a  poza  tym  mogło  zostać  uszkodzone  podczas  upadku.  Herborg 
musiała  się  potknąć  o  jakąś  zwisającą  część  pościeli,  którą  niosła,  i  spadła  z  tych  strasznie 
stromych  schodów  na  strych.  Przecież  oboje  z  Havardem  dopiero  co  rozmawiali,  jakie  te 
schody są niebezpieczne. 

-  Herborg - próbowała znowu. - Herborg, czy ty mnie słyszysz? 
Muszę  wezwać  pomoc,  myślała  desperacko,  ale  nikogo  nie  ma  w  domu.  Służące  są  w 

pralni, a mężczyźni na polach. Dom jest pusty. 

W końcu udało jej się odwrócić synową na plecy. Drżącymi rękami odgarniała włosy z jej 

twarzy. Dopiero kiedy starała się ułożyć we właściwej pozycji wykrzywioną głowę, odkryła, 
ż

e  Herborg  nie  oddycha.  Szok  sprawił,  że  z  piersi  Mali  wyrwał  się  szloch.  To  musi  być 

pomyłka! Ona musi oddychać! 

Mali przyłożyła dwa palce do żyły na szyi Herborg i siedziała, wstrzymując dech, czekała. 

Nie wyczuła jednak żadnego uderzenia. 

-  Herborg! 
Zabrzmiało to jak krzyk największej rozpaczy. Mali położyła się na wykrzywionym ciele 

synowej i oplotła ją ramionami. Wstrząsał nią szloch. To nie może być prawda, myślała, nie 
umiera  się  przecież  od  upadku  ze  schodów.  W  takim  razie  Herborg  musiałaby  złamać 
kręgosłup,  Mali  inaczej  nie  potrafiła  sobie  tego  wytłumaczyć.  Szumiało  jej  w  głowie,  łzy 
zalewały  twarz.  Spływały  na  bladą  twarz  Herborg,  wyglądało  to  tak,  jakby  ona  również 
płakała. 

-  O Boże - jęczała Mali. - O Boże, dlaczego to się musi tak skończyć? 
Podniosła  się  rozdygotana,  stała  i  patrzyła  na  pozbawione  życia  ciało.  Herborg  nie  żyje, 

szumiało  jej  w  głowie.  Herborg  nie  żyje.  Było  to  tak  straszne,  że  mózg  nie  chciał  przyjąć 
takiej wiadomości. To nie może być prawda! 

Ogarnęła  ją  straszliwa  słabość.  Opadła  obok  Herborg  na  kolana,  wzięła  jej  głowę  i 

położyła  sobie  na  podołku,  głaskała  i  głaskała  bladą  twarz.  Chuchała  na  nią,  jakby  chciała 
tchnąć w nią nowe życie. Herborg jednak leżała bez ruchu i zimna. 

Nieprzytomna  z  żalu  Mali  podniosła  się  znowu.  Kręciło  jej  się  w  głowie,  musiała  się 

oprzeć o ścianę. Przez chwilę stała tak i patrzyła na zmarłą. Potem jednak jakoś się zebrała i 
ruszyła ku drzwiom. Trzeba sprowadzić pomoc, myślała, chociaż Herborg nikt już pomóc nie 
może. Na wszystko jest za późno. Myśli krążyły jej w głowie jak szalone. Co teraz powinna 

background image

zrobić? Jak Oja to przyjmie? A Mała Mali? Jak oni sobie kiedykolwiek dadzą z tym radę? Ból 
i rozpacz niby ostre noże przeszywały jej ciało, kiedy zataczając się, szła ku drzwiom. 

-  Musicie  mi  pomóc  -  jęknęła,  wsuwając  głowę  do  pełnej  pary  pralni.  -  Potrzebuję 

pomocy! 

-  A co się, na Boga, stało? Jesteś blada jak prześcieradło, Mali, czy dzieje się coś złego? 
-   Herborg  -  zaczęła  Mali  ochrypłym  głosem  i  oparła  się  o  ścianę.  -  Herborg...  - 

wybuchnęła szlochem. Zgięła się wpół, splotła ręce na bolącym brzuchu i głośno łkała. 

-  Na  Boga,  o  co  chodzi?  -  wyszeptała  Ane  przerażona.  Zostawiła  pranie  gotujące  się  w 

kotle i objęła Mali. - Na Boga, czy coś się stało z Herborg? 

-  Ona leży w domu. Spadła ze schodów na strych. 
-  Zaraz  jej  pomożemy  -  zawołała  Ane  i  objęła  Mali.  -  Ingeborg,  chodźmy,  musimy  jej 

pomóc. 

-  Ona nie żyje - wykrztusiła Mali ochryple. 
-  Nie żyje? 
Ane wypuściła Mali, jakby się oparzyła. Stała pośrodku pralni z rękami zwieszonymi po 

bokach i po prostu patrzyła, trupio blada, z wytrzeszczonymi oczyma. 

-  Nie  żyje?  -  jęknęła  Ingeborg  przy  piecu.  -  Ona  przecież  nie  mogła  umrzeć,  ta 

dziewczyna... 

Mali opanowała się z największym wysiłkiem. Lodowatą ręką otarła zalaną łzami twarz i 

wyprostowała  się.  Nie  mogę  się  załamać,  myślała.  Ktoś  musi  się  zająć  wszystkim,  co 
powinno  się  teraz  stać.  Ktoś  musi  być  z  Oją  i  jego  maleńką  córeczką.  I  to  muszę  być  ja. 
Płakać będę później, kiedy już wszystko jakoś się poukłada. Jeśli zdołam to zrobić. 

  
Ane i Ingeborg wlokły się za nią w stronę ganku, weszły do domu i zobaczyły zmarłą przy 

schodach. 

-  Boże drogi - szlochała Ane, ocierając oczy rąbkiem fartucha. - Boże drogi, to nie może 

być prawda! 

-  Musimy  ją  zanieść  do  sypialni  -  powiedziała  Mali  cicho.  -  Nie  może  tutaj  leżeć.  Jeśli 

wszystkie  trzy  będziemy  współpracować,  to  damy  sobie  radę.  A  potem  ty,  Ingeborg, 
pójdziesz i zadzwonisz w gong wzywający na posiłek, żeby mężczyźni wrócili do domu. 

-  Oja... - Ane wbiła zapłakane oczy w Mali. - Rany boskie, co Oja na to powie? 
-  Nawet nie mam odwagi o tym myśleć, Ane - rzekła Mali ciężko. 
-  A  Mała  Mali?  -  Ingeborg  wybuchnęła  na  nowo  płaczem.  -  Została  teraz  sierotką  bez 

matki, nasza malutka. 

Mali poczuła, jakby ten nóż, który tkwił w jej żołądku, został teraz obrócony. Nie była w 

stanie  wybiegać  myślą  tak  daleko  naprzód,  nie  potrafiła  robić  nic  więcej,  jak  tylko  radzić 
sobie z tym, co niesie bieżąca chwila. Jeszcze nie teraz. Muszę być silna za wielu, myślała. I 
to długo. 

Wspólnymi siłami zdołały wnieść Herborg na górę i ułożyły ją na łóżku w sypialni. 
-  Ubierzemy ją później - rzekła Mali krótko. - Teraz musisz zadzwonić w gong, Ingeborg, 

a ja zatelefonuję na Wzgórze, żeby zatrzymali tam Małą Mali przez jakiś czas. Dopóki my się 
tutaj jakoś nie ogarniemy - dodała. - Dopóki Oja nie... dopóki on nie zobaczy Herborg. 

-  A  dziecko?  -  spytała  Ane  cicho,  kładąc  rękę  na  wystającym  brzuchu  Herborg.  -  Ono 

pewnie też nie żyje, prawda? 

-  W każdym razie teraz na pewno nie żyje - rzekła Mali ochryple. 
-  Jaki w tym jest sens? - zawodziła Ane cicho. - Co Pan Bóg ma na myśli, pozwalając na 

takie rzeczy? 

-  Mnie o to nie pytaj - odparła udręczona Mali szeptem. - Ja nigdy nie rozumiałam Pana 

Boga. 

  

background image

-  Słucham, tu Tordhild Stornes. 
-  To ja Tordhild - powiedziała Mali. 
-  Dlaczego,  na  Boga,  bijecie  w  ten  gong?  -  spytała  Tordhild,  zanim  Mali  zdążyła 

powiedzieć coś więcej. - Czy coś się stało? 

-  Tak, stało się straszne nieszczęście - przytaknęła Mali półgłosem. - Powinnaś zatrzymać 

u siebie Małą Mali jeszcze jakiś czas. Herborg nie żyje. 

Przez  chwilę  po  tamtej  stronie  panowała  kompletna  cisza.  W  końcu  Mali  usłyszała,  że 

Tordhild wciąga powietrze z jękiem. 

-  Nie żyje? - wyszeptała w końcu bez tchu. - Jak to się stało? 
-  Spadła ze schodów na strych i musiała sobie złamać kręgosłup. W każdym razie była już 

martwa, kiedy do niej przybiegłam. 

-  Boże kochany, ale co wy powiecie... co my mamy zrobić? 
-  Ja nie wiem, Tordhild. To jest po prostu takie straszne, że ja nic już nie wiem, akurat w 

tej  chwili  nic.  Jak  tylko  Oja  wróci,  musimy  ustalić,  co  robić  z  pożegnaniem  zmarłej  i 
wszystkim, co trzeba. Musimy zatelefonować do rodziców Herborg, do Rindalen, i w ogóle... 
- głos jej się załamał. 

-  Co teraz będzie z Oją? - pytała Tordhild udręczona. - Herborg była całym jego życiem. 
-  Ja  nie  wiem,  Tordhild.  Nie  wiem  też,  jak  to  będzie  z  Małą  Mali.  Zatrzymaj  ją  na 

Wzgórzu przez cały czas, ale nic jej jeszcze nie mów. Być może Oja chciałby porozmawiać z 
nią  sam,  ja  nie  wiem.  Zadzwonię  do  was  po  obiedzie,  kiedy  będę  wiedziała  coś  więcej,  co 
powinniśmy robić. 

W  czasie  kiedy  rozmawiała,  usłyszała,  że  sanie  wjeżdżają  na  dziedziniec.  Zarzuciła  na 

ramiona dużą chustkę i wyszła na dwór. 

Przyjechali Oja z Havardem. Parobcy najwyraźniej zostali jeszcze w lesie. Mali pobiegła 

do nich przez podwórze. 

-  Na Boga, co się tu dzieje? - wołał Havard. - Słyszeliśmy gong. Czy stało się coś złego? - 

dodał, obejmując żonę. - Jesteś śmiertelnie blada. 

Oja stał, trzymając konia, najwyraźniej nie wiedział, co ma robić, czy zostaną już w domu, 

czy raczej mają wracać do pracy. 

-  Oja - Mali wyciągnęła do niego ręce. - Oja, stało się tak z Herborg, że... 
Oja drgnął, jakby go chciała uderzyć. Cała krew odpłynęła mu z twarzy. 
-  Co się stało z Herborg? Czy to coś z dzieckiem? 
-  Herborg nie żyje, Oja. Nie żyją oboje. 
Wydawało się, że cisza, jaka zaległa po jej słowach, trwa całą wieczność. Nikt się nawet 

nie poruszył. Nikt nic nie mówił. 

-  Oja - spróbowała znowu Mali i ostrożnie dotknęła jego ramienia. - Oja... 
-  Co ty mówisz? - wykrztusił łamiącym się głosem. - To nie może być prawda. 
-  Ona potknęła się o jakieś prześcieradło na szczycie schodów na strych i spadła na dół. 

Musiała sobie złamać kręgosłup, bo była... już nie żyła, kiedy do niej dobiegłam. 

-  Nie żyła - wyszeptał Oja sam do siebie. - Ale ona nie może umrzeć. Nie Herborg. 
-  Teraz  leży  w  waszej  sypialni  -  powiedziała  Mali  wolno.  -  Chcieliśmy  zadzwonić  do 

doktora  i  do  jej  rodziców  i  przygotować  wszystko,  bo  wieczorem  przyjdą  ludzie  się  za  nią 
pomodlić i... 

-  Nie! 
Oja  krzyknął  głośno.  Puścił  konia  i  pędem  ruszył  przez  podwórze,  tak  szybko,  jak  tylko 

mógł. Mali chciała biec za nim, ale Havard ją powstrzymał. 

-  Zostaw  go  teraz  w  spokoju  -  powiedział  ochryple.  -  Powinien  pobyć  sam  z  Herborg 

przez chwilę. Boże drogi, co za nieszczęście! Dopiero co złożyliśmy Kristena w ziemi, a tu 
znowu  śmierć.  A  przedtem  jeszcze  Ola  Havard  i...  ile  jeszcze  będziemy  musieli  znieść  - 
szeptał udręczony, trzymając ją za rękę. 

background image

-  Tak się boję, jak Oja sobie z tym poradzi - szlochała Mali. - I co będzie z Małą Mali? Jak 

ona przyjmie do wiadomości to, co się stało, Havardzie? 

-  Powinniśmy  się  martwić  jedną  sprawą  naraz  -  odparł  Havard  ciężko.  -  Ktoś  powinien 

zacząć  telefonować  do  rodziny  i  znajomych.  Bo  przecież  musimy  urządzić  wieczorem 
pożegnanie i modlitwę, prawda? 

-  A co my zrobimy z Małą Mali? Na razie jest na Wzgórzu i o niczym jeszcze nie wie. 

Mam nadzieję, że Oja sam będzie chciał z nią porozmawiać, ale... 

-  Możliwe, że tak zrobi, jeśli się trochę uspokoi. Musimy zaczekać, zobaczymy... 
Minęła godzina, a Oja w dalszym ciągu nie wychodził z sypialni na górze. 
-  Spróbuję do niego pójść i porozmawiać z nim - rzekła Mali. - Nie może tam po prostu 

bez końca siedzieć. 

Ostrożnie zapukała do drzwi sypialni. 
-  Oja, to ja. 
-  Idź sobie - powiedział krótko.  
- Nie, muszę z tobą porozmawiać, Oja. Nie możesz się tak zamykać. To niesłuszne. Wobec 

nas wszystkich niesłuszne, Oja. I wobec Herborg także nie. 

Przez  dłuższy  czas  wewnątrz  panowała  cisza.  Mali  stała  oparta  o  ścianę  w  zimnym 

korytarzu i czekała. Powinnam go zmusić, żeby stamtąd wyszedł, myślała. On nie może wciąż 
siedzieć sam przy zmarłej. 

-  Oja - spróbowała znowu. - Bądź tak dobry, Oja... 
W  końcu  usłyszała  kroki  na  podłodze  i  Oja  otworzył  drzwi.  Nigdy  jeszcze  nie  widziała 

takiego  strasznego  żalu  jak  ten,  który  malował  się  na  jego  twarzy.  Był  szarobiały,  oczy 
podeszły krwią, pod oczyma miał wielkie sińce. 

-  Och, Oja - wyszeptała na pół z płaczem i zarzuciła mu ramiona na szyję. - Oja, synku... 
-  Czego chcesz? - spytał ostro i uwolnił się z jej objęć. 
-  Musimy przygotować Herborg - powiedziała Mali cicho. - Przecież ty też tego chcesz, 

prawda? O godzinie szóstej przyjdą ludzie się modlić. I poza tym jest jeszcze Mała Mali. Ona 
wciąż o niczym nie wie, jest na Wzgórzu. Nikt jej nic o niczym nie powiedział. Czy ty byś 
chciał...? 

-  Nie - odparł krótko. - Ja nie mam jej nic do powiedzenia. 
-  Ale mała została sierotą. Ma teraz tylko ciebie, Oja. I to jest także twoja córka. 
-  Najchętniej chciałbym umrzeć, ja także - wykrztusił przez łzy. - Rozumiesz to, mamo? 

Herborg była całym moim życiem. Teraz nie mam już nic. 

-  Masz przecież Małą Mali. Herborg na pewno by chciała, żebyś... 
-  Tak, będę żył nadal. Mogę egzystować. Ale nie mam już nic do powiedzenia ani nic do 

dania. Czy ty mnie rozumiesz? Nic dla nikogo. Rób, co uważasz za słuszne. Ja chcę po prostu 
zostać w spokoju. Na zawsze. 

-  Z czasem, Oja... 
Wbił w nią czarne jak noc spojrzenie. Mali cofnęła się o krok. 
-  Ja nie mam żadnej przyszłości, matko. Żadnego życia. 
Moje życie leży tam na łóżku razem z Herborg. Czy ty tego nie rozumiesz? 
Mali skinęła w milczeniu. 
-  Dobrze, ja mogę porozmawiać z Małą Mali. Ale jeśli ona do ciebie przyjdzie, Oja, to jej 

nie odepchniesz, prawda? 

-  Sam nie wiem, co zrobię. 
-  To przecież dziecko, Oja. A ty jesteś dorosły. 
-  Moje życie się skończyło - powtórzył twardo. - Nie dręcz mnie więcej, mamo. 
-  To połóż się teraz i polegaj na nas, my tymczasem ubierzemy Herborg - zaproponowała 

Mali. 

-  Ja wychodzę - oznajmił tylko i przeszedł obok matki. 

background image

-  Wychodzisz? A dokąd? 
-  To naprawdę nie ma znaczenia. 
-  Ale przyjdziesz na modlitwę? 
Oja nie odpowiedział. Przeszedł obok niej i zniknął na korytarzu. 
  
Tordhild przyprowadziła Małą Mali do Stornes. Mali zobaczyła je idące przez podwórze i 

wyszła na ganek. Oi w dalszym ciągu nie było, w domu trwały przygotowania do wieczornej 
modlitwy  za  duszę  Herborg.  Zmarła  była  już  przygotowana,  ale  wciąż  leżała  w  sypialni  na 
górze. Mali nie chciała układać jej w izbie, dopóki nie porozmawia z jej córeczką. 

-  Dzwoniliście  dzisiaj  w  gong  wzywający  najedzenie  -  powiedziała  Mała  Mali, 

spoglądając na babcię. - Co się stało, babciu? 

-  Chciałam, żeby mężczyźni wrócili do domu i żeby... 
-  I żeby co? 
Mali przytuliła do siebie dziewczynkę i skinęła na Tordhild, bladą i bliską załamania. Oczy 

miała wielkie niczym czarne dziury w twarzy. Mali widziała, że musiała długo płakać. 

-  Przyjdźcie znowu o szóstej - powiedziała tylko. 
-  No i co tutaj słychać? 
-  No widzisz, jest... jest nam bardzo ciężko. 
-  A Oja? 
-  Oja... Oja wyszedł. 
-  Wyszedł? 
-  No tak, po prostu przepadł i już. 
-  Mój tata przepadł? - dziewczynka patrzyła na Mali przestraszona. 
-  Nie, nie - poprawiła się babka. - On po prostu wyszedł się przejść. Niedługo wróci do 

domu. 

-  Nie potrzebujecie w niczym pomocy? - spytała Tordhild. 
-  Nie,  mam  nadzieję,  że  wszystko  pójdzie  dobrze.  Ale  gdybyś  mogła  pomóc  trochę 

później, kiedy będziemy podawać kawę i w ogóle, to... 

-  Oczywiście, że pomogę. Przyjdziemy na czas. Pogłaskała Małą Mali po głowie.  
Teściowa widziała, że walczy z płaczem, patrząc na dziecko. 
-  My przyjdziemy tutaj jeszcze przed wieczorem, Mała Mali, moja kochana. 
-  Przyjdziecie? I Marilena też? - zawołała zaskoczona. 
-  Ona  też  -  obiecała  Tordhild,  pochyliła  się  nad  dziewczynką  i  przytuliła  ją.  Potem 

wyprostowała się, uścisnęła rękę Mali i ruszyła do wyjścia. Mali stała bez ruchu i patrzyła w 
ś

lad za nią. Wciąż obejmowała dziecko. 

-  Muszę z tobą porozmawiać, kochanie. 
-  Czy stało się coś złego? - spytała Mała Mali przestraszona i wbiła w nią wytrzeszczone 

oczy. - Stało się, widzę to! 

-  Nie,  nic  nie  wiesz,  ale  ja...  ja  muszę  z  tobą  porozmawiać.  Chodź,  wejdziemy  do  izby, 

moja mała. 

W  izbie  Ane  i  Ingeborg  zaczynały  przygotowania  do  modlitwy.  Przyniesiono  dwa 

drewniane stojaki, na których miała zostać ustawiona trumna, służące zaczynały nakrywać do 
stołu. 

-  Co tu będzie? - spytała Mała Mali, nie puszczając ręki babci. - Przyjdą goście? 
-  Tak, przyjdą ludzie, to prawda. 
Wzięła wnuczkę i przeszła z nią do salonu. Zamknęła za sobą drzwi. Żaluzje, które na ogól 

były tutaj opuszczone, teraz podciągnięto, w piecu palił się ogień. 

-  Będziemy rozmawiać tutaj? W salonie? 
Mała Mali coraz bardziej wytrzeszczała oczy. Mali pociągnęła ją za sobą i usiadła na obitej 

czerwonym pluszem kanapie, z dzieckiem obok siebie. 

background image

-  Widzisz, moje dziecko, stało się wielkie nieszczęście - zaczęła cicho. Potem umilkła. Nie 

wiedziała, co ma teraz powiedzieć. 

Pomóż mi, Boże, łkała w duchu. Pomóż mi, żebym powiedziała tej biednej małej coś, co 

powinnam powiedzieć. 

-  Jakie nieszczęście, babciu? 
-  Twoja mama... twoja mama spadła ze schodów na strych. No i... 
-  Moja  mama?  -  dziecko  podskoczyło  przerażone.  -  I  ona  teraz  leży  na  strychu?  Ale  z 

maleństwem chyba wszystko dobrze? Ono się nie uderzyło? 

-  Twoja  mama  nie  żyje  -  szepnęła  Mali  na  pół  z  płaczem.  Wbijała  mocno  paznokcie  w 

ręce, żeby nie wybuchnąć głośnym szlochem. - Ona nie żyje, Mała Mali. 

Przez  chwilę  siedziały  w  kompletnej  ciszy.  Potem  dziecko  zwróciło  twarz  ku  Mali.  W 

oczach miało łzy, które spływały wolno po pulchnych policzkach. 

-  Ona... ona umarła, moja mama? 
Mali skinęła głową i przytuliła dziecko do siebie. 
-  Bardzo się uderzyła - powiedziała cicho. 
Potem  znowu  siedziały  całkiem  bez  ruchu,  w  milczeniu.  I  nareszcie  Mali  odniosła 

wrażenie, że prawda dotarta do dziewczynki. Zarzuciła babce ręce na szyję i zaczęła szlochać. 

-  Ja  chcę  do  mojej  mamy,  babciu,  ja  chcę  do  mojej  mamy!  Mali  kołysała  ją  wolno  w 

ramionach. Głaskała i głaskała chude plecy, wstrząsane płaczem. 

-  Pójdziemy  teraz  na  górę,  żebyś  ją  mogła  zobaczyć.  Pójdziemy  tam  obie,  ty  i  ja  - 

powtarzała cicho. - Będziesz mogła zobaczyć mamę, moje dziecko. 

Przez  dłuższy  czas  Mała  Mali  tuliła  się  do  babki  i  szlochała.  Serce  Mali  krwawiło.  To 

dziecko tak strasznie kochało swoją matkę, a teraz musiało ją utracić. Może stracić też i ojca, 
pomyślała  Mali,  a  jej  łzy  spływały  we  włosy  dziecka.  Jeśli  Oja  nie  odzyska  rozsądku,  to 
niewiele brakuje, żeby odepchnął od siebie małą córeczkę w tym trudnym czasie, który teraz 
nadchodzi. 

-  Czy ona nigdy nie wróci? - szlochało dziecko, spoglądając pełnymi łez oczyma na Mali. 

- Nigdy? 

-  Twoja mama pójdzie teraz do Boga i do wszystkich aniołów. 
-  No to już jej całkiem nie będzie! 
-  Ale  przez  cały  czas  będzie  cię  widziała,  Mała  Mali,  ona  na  pewno  będzie  chciała  cię 

strzec w każdej minucie dnia. Tak na pewno jest, powinnaś o tym wiedzieć. 

-  Czy mama teraz też będzie aniołem? 
-  Tak, dużym, białym, pięknym aniołem - zapewniała Mali ochrypłym głosem. 
-  A ja bym wolała, żeby ona była tutaj - łkało dziecko. - Ja chcę, żeby mama była z nami! 
Znowu zarzuciła babce ręce na szyję i szlochała rozpaczliwie. Mali tuliła dziecko do siebie 

i sama też płakała. Była po prostu chora z żalu i rozpaczy. 

-  No a mój tata? - spytała Mała Mali nieoczekiwanie. - Co tata mówi na to? 
-  Twój  tata  jest  strasznie  smutny  -  wyjaśniła  Mali  i  odgarnęła  mokre  od  łez,  potargane 

włosy dziewczynki z jej buzi. - On nie jest w stanie z nikim rozmawiać, po prostu wyszedł, 
ż

eby się przejść i pomyśleć. 

-  Ale on od nas nie odejdzie, prawda? - Mała Mali patrzyła na nią przerażona. 
-  Nie,  on  niedługo  wróci  do  domu  -  pocieszała  Mali,  choć  sama  zastanawiała  się,  jakiej 

pociechy mała może oczekiwać od ojca w najbliższym czasie. 

Przez dłuższą chwilę znowu w pokoju panowała cisza. Słychać było tylko szlochy Małej 

Mali.  Babka  siedziała  obok  i  głaskała  ją  delikatnie.  Próbowała  ją  jakoś  ogrzać,  pocieszyć  i 
uspokoić, czuła jednak, że na niewiele ją stać. Nikt nie może Małej Mali zastąpić Herborg. 
Ani teraz, ani później, myślała zrozpaczona. 

-  Chciałabym  zobaczyć  mamę  -  powiedziała  dziewczynka,  zeskakując  na  podłogę.  - 

Chodź ze mną do mamy. 

background image

-  Jesteś tego pewna? - spytała Mali ostrożnie.  
Zapłakana buzia zwróciła się ku niej. 
-  Ja  się  przecież  z  mamą  nie  pożegnałam  -  powiedziała  Mała  Mali  i  wsunęła  wilgotną 

piąstkę w rękę Mali. - Ja muszę powiedzieć jej do widzenia. 

  
Herborg  była  już  przygotowana.  Leżała,  jakby  spała,  w  pięknej  nocnej  koszuli  z 

draperiami pod szyją. Jej rudobrązowe włosy lśniły na poduszce. 

Na  stoliku  przy  łóżku  paliła  się  świeca.  Lekarz  przyjechał  jakiś  czas  temu  i  wypisał  akt 

zgonu. On też był głęboko poruszony tragicznym wypadkiem. 

Mała Mali stanęła przy  drzwiach. Potem rzuciła się w stronę łóżka i z głośnym płaczem 

przywarła do mamy. - Mamo, moja mamo - szlochała zrozpaczona. - Mamo moja! 

Mali  stała  za  nią  bez  słowa.  Pozwoliła  dziecku  płakać.  Co  mogłabym  jej  powiedzieć  na 

pociechę? - myślała. Tutaj nie istnieją odpowiednie słowa. 

Po chwili Mała Mali wycofała się. Stała w pewnej odległości od łóżka zupełnie sztywna i 

wpatrywała się w zmarłą. 

-  Ona śpi - powiedziała cicho. 
-  Tak, mama śpi. 
-  A maleństwo... Co się stało z naszym maleństwem? 
-  Twoja  mama  zabrała  je  ze  sobą  do  aniołów  -  powiedziała  Mali.  -  Wiesz,  on  był  taki 

malutki, że nie mógłby żyć bez mamy. 

-  No a ja? 
No a ona, myślała Mali i płacz dławił ją w gardle. Ona też jest tylko małym dzieckiem, ale 

będzie musiała sobie radzić bez mamy. 

-  No widzisz, ty już jesteś dużą dziewczynką. Mama wiedziała, że dasz sobie radę. 
-  Czy ja dam sobie radę, babciu? 
-  Ja jestem przy tobie, moja mała. I twój tata, i wszyscy na Wzgórzu, i Dorbet i... 
-  Ale mamy nie będzie. 
Znowu zrobiło się cicho. Mała Mali stała i skubała w palcach brzeg kołdry. 
-  Nigdy nie zobaczę maleństwa. 
-  Nie, nie zobaczysz. Nikt z nas nie zobaczy. Dziewczynka odwróciła się w stronę Mali i 

popatrzyła na nią. 

-  Chciałabym coś przynieść - powiedziała i wybiegła za drzwi. 
Mali słyszała, jak wnuczka otwiera drzwi do swojej sypialni tuż obok, ten pokój Mała Mali 

zajmowała już od roku. Po chwili znowu na palcach weszła do sypialni z małym pluszowym 
zajączkiem w rękach. To było jej ulubione zwierzątko. Podeszła do łóżka i położyła zajączka 
na sterczącym brzuchu matki. 

-  Nie wiadomo, czy anioły mają takie zwierzątka - wyjaśniła krótko. 
Przez chwilę stały bez słowa, potem Mała Mali wsunęła rączkę w zimną dłoń Mali. 
-  Czy mama usłyszy, kiedy powiem jej do widzenia? 
-  Na pewno usłyszy - szepnęła Mali wolno. 
-  W  takim  razie  do  widzenia,  mamo  -  wykrztusiło  dziecko  ledwo  słyszalnym  głosem.  - 

Nie zapomnij o mnie, kiedy będziesz aniołem u Boga. 

Znowu  przez  moment  stała  w  milczeniu.  Potem  pochyliła  się  i  pocałowała  matkę  w 

policzek. 

-  Czy możemy już wracać? - spytała Mali niepewnie.  
Dziecko skinęło głową i ruszyło ku drzwiom. Kiedy Mali położyła rękę na klamce, mała 

odwróciła się jeszcze raz. 

-  Kiedy ona z maleństwem odejdą do Boga? 
-  Wkrótce - rzekła Mali cicho. - Już wkrótce, moje dziecko.  
Potem cicho zamknęła za sobą drzwi. 

background image

   
ROZDZIAŁ 13. 
  
Oja wrócił do domu niecałą godzinę przed początkiem żałobnej modlitwy. Mali zobaczyła 

go przez okno i wyszła na ganek. 

-  Dlaczego ty straszysz ludzi? - spytała cicho. - Gdzieś ty się, na Boga, podziewał? 
-  Po prostu wyszedłem - odparł tylko. 
Miał  twarz  brudną  od  płaczu  i  potu.  Przekrwione,  zapłakane  oczy  patrzyły  na  nią  spod 

zmrużonych powiek. Twarz Oi była jak wyrąbana w kamieniu. 

-  Tak się o ciebie bałam - powiedziała Mali. - Bałam się, że mógłbyś... że mógłbyś zrobić 

sobie coś złego. 

Gardło jej się zaciskało, ale starała się oddychać spokojnie. Nie mogła sobie pozwolić na 

okazywanie żalu. Jeszcze nie teraz. 

-  Nic sobie nie zrobię - odparł Oja ostro. - Obiecałem Herborg, że będę żył dalej, kiedy 

siedziałem tam przy niej sam. Będę żył ze względu na córeczkę - dodał. - Obiecałem jej. 

Mali objęła sztywne, przemoczone ciało syna i uściskała go. 
-  Bardzo chciałam to usłyszeć - powiedziała cicho. - Małej Mali też nie jest lekko, Oja. 

Ona teraz ma tylko ciebie. 

-  Ale ja mam tak niewiele do ofiarowania mojej córce - powiedział ochrypłym głosem. - 

Nikomu nie mam już nic do ofiarowania.  Ale zostanę tutaj. Tylko zbyt  wiele ode mnie nie 
oczekujcie. 

-  Z czasem będzie lepiej - wyszeptała Mali przez łzy. 
-  Nie dla mnie - zaprotestował cicho. - Mnie nigdy lepiej nie będzie. 
Drzwi się otworzyły i Mała Mali wysunęła głowę na zewnątrz. Jej zapłakana twarzyczka 

rozjaśniła się, kiedy zobaczyła ojca. Podbiegła i objęła go ramionami w pasie. 

-  Tatusiu - szlochała, tuląc się do niego. - Och, tatusiu... Mama nie żyje! Maleństwo także 

- dodała, a łzy spływały jej po buzi. - Umarli oboje. 

Oja stał nieruchomo z tulącą się do niego córeczką. Położył rękę na jej głowie i pogłaskał 

po policzku. 

-  Ja o tym wiem, moje dziecko. 
-  Ale  ty  nie  odejdziesz,  prawda?  -  wykrztusiło  dziecko  ze  szlochem.  -  Ty  mnie  nie 

zostawisz? 

-  Nie, ja nie odejdę. 
-  Przyjdzie dużo ludzi - szlochała dziewczynka, spoglądając na ojca. - Babcia mówi, że... 
-  Tak, powinienem się umyć i przebrać. A ty idź na razie do izby. Zostań tam z babcią. 
-  Tatusiu, a będę mogła stać przy tobie podczas modlitwy? Wsunęła swoją małą piąstkę w 

dużą, spracowaną dłoń ojca i spoglądała na niego ufnie. Oja nie zaraz odpowiedział. 

-  Oczywiście, że będziesz mogła stać przy swoim tatusiu - zapewniła Mali pospiesznie. - 

Prawda, Oja? 

On po prostu skinął głową i puścił rączkę dziecka. 
-  Teraz muszę się umyć i przebrać - powtórzył. 
-  Przyniosę ci tam wiadro ciepłej wody - obiecała Mali. - Zmieniliśmy w waszej sypialni 

pościel, na której leżała Herborg. Ona... ona teraz leży już na dole. 

Oja w milczeniu skinął głową i ruszył na górę.  
Mali wzięła wnuczkę za rękę. 
-  A  teraz  pomożesz  mi  rozłożyć  serwety  -  powiedziała,  otwierając  drzwi.  -  Niedługo 

przyjdzie Marilena. 

-  Czy ona już wie, że moja mama i maleństwo nie żyją? 
-  Tak, teraz już wie. 
-  Ale nie widziała mamy? 

background image

-  Nie, zobaczy, jak przyjdzie. 
-  Ale tatuś to mnie kocha, prawda? - spytała nieoczekiwanie. 
-  Oczywiście, że cię kocha - zapewniła Mali. - Dlaczego pytasz o takie rzeczy? 
-  Nie wiem - westchnęła Mała Mali boleśnie. - Naprawdę nie wiem. 
Dziecko  wszystko  wyczuwa,  pomyślała  Mali.  To  nie  było  serdeczne  spotkanie  ojca  z 

córką,  teraz  na  ganku,  i  mała  to  wie.  Choć  Oja  był  bardzo  dumny  ze  swojej  córeczki,  to 
Herborg  dawała  dziecku  ciepło  i  troskę.  Mała  boleśnie  teraz  to  widzi,  myślała  Mali 
zgnębiona, przecierając obolałe, suche oczy. 

Nagle  przypomniała  sobie,  jak  Sivert  o  mało  się  nie  załamał  z  żalu  z  powodu  chłodu 

Johana,  kiedy  Johan  odkrył,  że  nie  jest  jego  ojcem.  Johan  odepchnął  małego,  niewinnego 
chłopca od siebie. To było straszne, nie można było na to patrzeć, przypominała sobie Mali. 
Oja nie może się zachować podobnie wobec swojej córeczki. Przecież nie może być do tego 
stopnia pozbawiony serca, toż to jego dziecko. 

Mali zaczęła się obawiać, że żal i tęsknota odmienia jej syna. Tak bardzo przecież kochał 

Herborg. Jak sobie poradzi bez niej, tego nikt nie wiedział. Oczywiście, będzie cierpiał, to nie 
o to chodzi. Życie z Herborg nie jest  epizodem, który mógłby po prostu skreślić, tyle Mali 
wiedziała. Będzie mu bardzo trudno iść dalej. 

Muszę  bardzo  uważać,  żeby  nie  stał  się  podobny  do  swojego  ojca,  myślała.  Żeby  nie 

zechciał topić smutku i żałoby w alkoholu i nie zapomniał o Małej Mali. Bo to by zniszczyło 
jej  życie.  A  on  nie  ma  do  tego  prawa.  W  odpowiedniej  chwili  będę  musiała  z  nim  o  tym 
porozmawiać, obiecywała sobie. 

  
Było  to  zgromadzenie  milczących,  bladych,  niemogących  uwierzyć  w  to,  co  się  stało, 

ludzi, którzy o zmierzchu pojawili się w Stornes. 

Oja stał między Mali i Havardem i witał przychodzących. Nie odpowiadał, jeśli go o coś 

pytano,  stał  po  prostu  jak  wycięty  w  kamieniu  i  wyciągał  lodowatą  dłoń.  Mężczyźni 
zdejmowali  nakrycia  głów  przy  spotkaniu  z  milczącym  wdowcem.  Kobiety  szlochały  lub 
zawodziły żałośnie, ściskając jego dłoń obiema rękami. Oja nie reagował na nic. 

To Nikolai prowadził modlitwę. Mała Mali stała tuż obok ojca i trzymała go za rękę. Nie 

spuszczała oczu z twarzy matki w otwartej trumnie. Dolna warga jej drżała, a oczy były pełne 
łez. Ale dziewczynka nie płakała. Od czasu do czasu spoglądała tylko na milczącego ojca i 
wciąż przełykała ślinę. 

Modlitwa  rozpoczęła  się  psalmem.  Potem  Nikolai  odczytał  fragment  Biblii.  Mali  zdała 

sobie  sprawę,  że  to  pochodzi  z  Ewangelii  św.  Jana.  Często  czytano  ten  fragment  przy  tego 
rodzaju okazjach, posługiwano się słowami tego, który był nazywany apostołem miłości. Mali 
nigdy  nie  mogła  zrozumieć,  dlaczego.  Niewielu  kieruje  myśli  w  stronę  miłości  po  śmierci 
takiej jak dzisiejsza. Nie widziała w tym nic pocieszającego ani zrozumiałego. To po prostu 
bolesne i tragiczne, i kompletnie bezsensowne. 

To, że Herborg leży w trumnie, jeszcze nie całkiem do niej dotarło. Młoda gospodyni w 

Stornes była taka radosna i pełna życia, taka młoda, miała wszystko przed sobą. I teraz, tej 
zimy,  wszyscy  we  dworze  oczekiwali  czasu  radości,  a  skończyło  się  tak  oto.  Z  trudem 
przełknęła ślinę. Oczy wciąż ją piekły od powstrzymywanego płaczu. 

Co  chwilę  spoglądała  na  Oję.  Widziała,  jak  bardzo  się  zmienił  tego  popołudnia.  Jej 

ż

yczliwy,  dobry  syn  gdzieś  zniknął.  Został  natomiast  przygnębiony,  milczący  mężczyzna, 

który dla nikogo nie znajdował ani słowa. 

Mali  zaciskała  ręce  na  zniszczonym  psałterzu  i  z  drżeniem  wciągała  powietrze.  Havard 

ujął jej dłoń, a ona mu ją podała. Jego ręka była ciepła, dawała jej poczucie bezpieczeństwa w 
tym  całym  koszmarze.  Odwróciła  twarz  i  napotkała  jego  spojrzenie.  Skinął  prawie 
niezauważalnie głową i znowu uścisnął jej dłoń. 

background image

A  gdyby  to  on  leżał  tam  w  trumnie,  pomyślała  nagle.  Jak  ja  bym  potrafiła  żyć  dalej?  A 

przecież  bym  musiała.  Tak  było  przez  całe  jej  życie  -  wszyscy  oczekiwali,  że  ona  będzie 
silna, że będzie stać wyprostowana, niezależnie od tego, co się stanie. I nie tylko inni tego ode 
mnie  oczekiwali,  pomyślała,  ona  sama  też  uważała,  że  to  jej  powinność.  Nie  ma  sensu 
poddawać się ani ustępować bez walki. Człowiek musi walczyć dalej. Trzeba doprowadzić, 
by Oja to zrozumiał, myślała. Powinien przejść żałobę, ale nie wolno mu się poddawać. Ma 
przecież córkę i musi nadal być ojcem. Dobrym ojcem. To teraz najważniejsze. 

Kiedy zamykano trumnę, Mała Mali zaczęła płakać. 
-  Mama nie będzie miała czym oddychać! - szlochała i chciała biec do niej. 
-  Trumna  musi  zostać  zamknięta,  moje  dziecko  -  tłumaczyła  Mali,  pochylając  się  do 

dziecka. - Mama i maleństwo odejdą teraz do Boga. 

Mała Mali powstrzymywała płacz i patrzyła na nią wielkimi oczyma. 
-  Oni teraz odchodzą? 
-  Dzisiaj trumna zostanie przeniesiona do stodoły. A później zawieziemy ją na cmentarz i 

złożymy w grobie. Dokładnie nie wiemy, kiedy to będzie, ale już bardzo niedługo. 

Dziecko ze szlochem zarzuciło jej ręce na szyję. Mali uniosła ją w górę i tuliła do siebie, 

podczas kiedy mocowano wieko. Potem Herborg została wyniesiona z izby w Stornes. Nigdy 
więcej już jej tutaj nie zobaczą. 

  
-  Myślę, że powinieneś porozmawiać ze swoim bratem - powiedziała Mali do Siverta w 

kilka  dni  później.  -  On  się  prawie  nie  odzywa.  Po  prostu  znika,  nikt  nie  wie,  gdzie  się 
podziewa. A to jest najgorsze dla Małej Mali - dodała. - Dziecku się wydaje, że straciło oboje 
rodziców. 

-  Ale to zrozumiale, że Oja jest nieszczęśliwy. 
-  Tak,  ja  też  wszystko  rozumiem,  tylko  że  on  ma  również  obowiązki,  spoczywa  na  nim 

odpowiedzialność, Sivercie. Ma przecież małą córeczkę, która właśnie straciła matkę. 

-  Zobaczę, co się da zrobić - przytaknął Sivert. - Jeśli mógłbym jakoś pomóc, to pomogę - 

dodał. 

Kiedy  miał  iść  do  domu,  nagle  zobaczył  Oję,  który  szedł  w  stronę  obory.  Sivert 

pospiesznie  poszedł  w  tę  samą  stronę.  Skoro  mam  z  nim  rozmawiać,  to  lepiej  od  razu, 
pomyślał. 

W  oborze  pachniało  dobrze  wysuszonym  sianem.  Wewnątrz  panował  mrok,  nie  od  razu 

Sivert zauważył brata. 

-  Oja, jesteś tutaj? 
-  Czego chcesz? 
Oja stał przy otworze na strych i odgarniał widłami siano. 
-  Chciałem zapytać, jak się miewasz? 
-  A jak myślisz? 
-  Rozumiem, że... 
-  Tego akurat nigdy nie zrozumiesz - warknął tamten ostro. - Nikt nie może zrozumieć. 
-  Ale ty masz córeczkę. 
-  Domyślam się, że rozmawiałeś z matką? 
-  Nie  muszę  rozmawiać  z  matką,  żeby  widzieć,  jak  mała  cierpi.  Ona  bardzo  ciebie 

potrzebuje, Oja. 

-  Ja mam dość problemów z sobą samym.  
-  Herborg by się to nie podobało, gdyby mogła cię teraz usłyszeć. 
-  Herborg...  -  głos  mu  się  załamał  i  Oja  wybuchnął  szlochem.  -  Co  ty  wiesz  o  żalu  i 

rozpaczy, Sivercie? Nic! Tobie zawsze wszystko się udawało, prawda? 

Sivert nie od razu odpowiedział. Stał w milczeniu i bezmyślnie rozgarniał nogą siano. 
-  Bardzo się mylisz, Oja. 

background image

-  Ach tak? A co tobie się stało? Tyle, że macie tylko jedno dziecko, a chcielibyście mieć 

więcej?  Czy  może  nie  jesteś  najlepszym  na  świecie  skrzypkiem?  Jeszcze  nie  jesteś  -  dodał 
szyderczo. - Bo z pewnością będziesz. I przecież dostaliście Marilenę, więc mimo wszystko 
macie dwoje dzieci. 

-  Myśmy się nie odważyli na jeszcze jedno własne - oznajmił Sivert cicho. - Tordhild i ja 

jesteśmy przyrodnim rodzeństwem. 

Przez  moment  panowała  grobowa  cisza.  Oja  zesztywniał,  stał  i  gapił  się  na  brata  z 

otwartymi ustami. 

-  Coś ty powiedział? - spytał w końcu. 
-  Dobrze słyszałeś. Jesteśmy przyrodnim rodzeństwem, Tordhild i ja. 
-  Ale jakim sposobem... 
-  Myślałem, że nigdy ci tego nie powiem. Ale teraz musisz wiedzieć, że dla nikogo z nas 

ż

ycie  nie  jest  tylko  usłane  różami.  Wszyscy  przeżywamy  swoje  cierpienia.  Ale  musimy  iść 

dalej. Tak jak i ty po pewnym czasie pójdziesz, Oja. 

Znowu  w  oborze  zaległa  dręcząca  cisza.  Słychać  było  tylko  poruszające  się  zwierzęta. 

Poza tym żadnego dźwięku. 

-  Kim ty jesteś? - spytał Oja cicho. 
-  Jestem  twoim  przyrodnim  bratem.  Synem  kogoś,  kogo  w  okolicy  nazywano  Cyganem 

Jo. 

-  To mama... 
-  Tak, mama zdradziła twojego ojca z Jo. Bo oni nie byli bardzo szczęśliwi, twój ojciec i 

nasza  mama.  To  pewnie  jest  jakieś  wytłumaczenie,  ale  nie  usprawiedliwia  tego,  co  zrobiła. 
Niestety tak było i nic się na to nie poradzi. 

-  No i... 
-  Mama  zdołała  utrzymać  to  przez  wiele  lat  w  tajemnicy.  Przed  wszystkimi.  Również 

przede  mną.  Ja  dorastałem  w  przekonaniu,  że  jestem  synem  Johana  Stornesa  i  dziedzicem 
jego dworu. Nie wiedziałem o niczym, dopóki nie spotkałem Tordhild i nie postanowiliśmy, 
ż

e będziemy razem. Spodziewaliśmy się dziecka, jeśli to pamiętasz. 

Oja skinął głową w milczeniu. 
-   To  dla  matki  też  musiał  być  szok.  Wtedy  zrozumiała,  że  koniecznie  musi  wyznać 

prawdę. Domagała się, byśmy usunęli dziecko. Wiesz, przyrodnie rodzeństwo.... 

-  Ale wtedy wy wyjechaliście. 
-  Tak, myśmy wyjechali. I dokonaliśmy własnego wyboru. To był bardzo trudny wybór. 

Chcieliśmy być razem do końca życia i chcieliśmy mieć to dziecko, które było w drodze. 

Oja milczał. 
-  To ty jesteś półkrwi Cyganem? 
-  Tak, jestem. 
-  Niewiarygodne - westchnął Oja. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć. 
-  Masz coś przeciwko Cyganom? 
-  Nie, nie - odparł Oja pospiesznie. - Tylko nie przyszłoby mi do głowy, że ty... - Przetarł 

ręką twarz i spoglądał na brata. - Nie było cię przez tyle lat, Sivercie. Dlaczego wróciłeś? 

-  Dlatego,  że  nienawiść  nie  może  trwać  wieki.  Jeśli  człowiek  chce  dalej  żyć,  to  musi 

wybaczać. Tordhild mnie tego nauczyła. 

-  Więc ty wybaczyłeś mamie? 
-  Tak, rozliczyliśmy się w tej sprawie. 
-  Ja nie wiem, czybym potrafił... 
-  Ona nie zrobiła mi nic złego, Oja. A poza tym jakie prawo masz, by ją osądzać? Ani ty, 

ani  ja  nie  wiemy,  jak  wyglądało  wtedy  jej  życie.  Ona  prawdopodobnie  też  się  ze  sobą 
rozliczyła.  Walczyła  o  nas  zawsze.  A  ty  otrzymałeś  to,  co  ci  się  sprawiedliwie  należało.  Ja 

background image

zrezygnowałem z prawa starszeństwa. Nie musiałem tego robić, bo w księgach kościelnych 
jest zapisane, że jestem synem Johana Stornesa. A tylko to się liczy. 

Znowu milczeli. W oborze ryknęła jakaś krowa. 
-  To nigdy nie było proste - mówił dalej Sivert. - Gdyby ktoś się dowiedział, że jesteśmy 

przyrodnim rodzeństwem... 

-  Ja mógłbym was zdradzić. 
-  Nie,  ty  tego  nie  zrobisz.  Ja  już  ciebie  teraz  dobrze  znam,  Oja.  Nie  jesteś  takim 

człowiekiem, który chciałby czynić zło innym. W każdym razie nie mnie. 

Oja skinął głową. 
-  I wobec tego nie odważyliście się mieć więcej niż to jedno dziecko. 
-  To oczywiste, że nie. Ale Bóg dał nam jedno. Dokładnie tak, jak tobie dał Małą Mali. To 

największe  szczęście,  jakie  przytrafiło  się  Tordhild  i  mnie.  I  wiem,  Oja,  że  gdybym  został 
sam z Johannesem... nigdy bym  go nie zdradził. Bo to by  się  równało zdradzie Tordhild, a 
tego nigdy bym nie zrobił. 

Oja oparł się o widły, które trzymał w rękach. Jego ciałem wstrząsał płacz. Sivert położył 

rękę na ramieniu brata i poklepał go bez słowa. Pozwolił mu płakać w spokoju. 

W końcu Oja umilkł, otarł rękawem nos i spojrzał na brata. 
-  Ja przecież też nie chcę zdradzić Herborg - wykrztusił ochryple. 
-  Wiem o tym - przytaknął Sivert, kładąc dłoń na karku Oi. - Rozumiem, że twoje życie 

legło w gruzach, Oja. Ale zostałeś z córką swoją i Herborg. Herborg powinna być pewna, że 
zajmiesz się odpowiednio waszym dzieckiem, prawda?  

Oja skinął niemal niedostrzegalnie. 
-  Zajmę się nią - obiecał szeptem. - Zajmę się tak dobrze, jak tylko potrafię. 
-  Powiedz, gdybyś potrzebował ze mną porozmawiać - rzekł Sivert. - Ja tutaj jestem, Oja. 

I ja nikomu nie pisnę ani słowa. Możesz na mnie polegać. 

-  Polegam - potwierdził tamten. - Zawsze na tobie polegałem. I ty też możesz polegać na 

mnie, Sivercie. Opowiedziałeś mi teraz coś... 

-  Myślę, że to dobrze, że wiesz o całej historii. 
-  Stałeś się teraz w pełni moim bratem - wyznał Oja cicho i wyciągnął do Siverta rękę. - 

Być  może  bardziej,  niż  byłeś  nim  dotychczas.  I  zawsze  możesz  liczyć  na  moje  wsparcie, 
bracie, gdybyś go potrzebował. 

-  Cieszę się, że to wiem - kiwnął głową Sivert. - I ty też masz zawsze moje wsparcie, w 

każdej sprawie. 

-  Czy Dorbet wie o tym, jak to jest z tobą i Tordhild? - spytał Oja nagle. 
-  Nie, wiesz tylko ty. Dotychczas o tym nie pisnąłem nikomu, aż do dzisiaj. 
-  Uważasz, że Dorbet nie powinna o niczym wiedzieć? 
-  Ja w ogóle nie myślałem, że ktokolwiek mógłby się o tym dowiedzieć, Oja. Wolałbym 

zostawić tę sprawę mamie, tak mi się wydaje. Gdyby ona chciała porozmawiać z Dorbet na 
ten temat, to bardzo dobrze. 

-  Czy mama wie, że mi opowiedziałeś? 
-  Nie, nic jej nie mówiłem. 
Oja kiwał głową w milczeniu. Potem znowu wyciągnął do brata rękę. 
-  Dziękuję ci - rzekł. 
Sivert uścisnął wyciągniętą rękę. Potem odwrócił się i w milczeniu wyszedł z obory. 
 
Tego  wieczora  to  Oja  towarzyszył  Małej  Mali  do  sypialni,  kiedy  nadeszła  pora  spania. 

Zajmował się nią przez cały wieczór. Chociaż nadal niewiele mówił, to Mali widziała, że coś 
się zmieniło. Spoglądała na niego, od czasu do czasu napotykała jego wzrok. Syn miał oczy 
ciemne z żalu, ale było w nich coś nowego. Coś, czego nie potrafiła zrozumieć. 

-  Czy dzisiaj wieczorem mam pójść z tobą na górę? - spytał córeczkę. 

background image

-  Och,  tak  -  przytaknęła  dziewczynka,  zarumienione  z  radości.  Wzięła  ojca  za  rękę  i 

spojrzała mu w oczy. - Chciałbyś ze mną iść, tatusiu? 

Mali patrzyła w ślad za nimi, kiedy  wychodzili z izby. W sercu czuła ciepło i radość ze 

zmiany,  jaka  się  dokonała.  To  musi  być  Sivert,  pomyślała.  On  musiał  rozmawiać  z  Oją. 
Ciekawa  była,  co  mu  powiedział,  skoro  ma  to  takie  konsekwencje.  Aż  na  tyle  nie  miała 
nadziei. 

-  Pójdę na chwilę do tkalni - powiedziała Havardowi i przetarła pospiesznie dłonią oczy. - 

Muszę tam coś skończyć. 

-  Dobrze, idź - zgodził się mąż, spoglądając na nią znad gazety. - Późno wrócisz? 
-  No, posiedzę ze dwie godziny - odparła Mali. - Ale nie dłużej, nie. 
Spokojnie weszła po schodach na strych. Słyszała ciche głosy z sypialni Małej Mali. No to 

może  dzisiaj  dziecko  będzie  spało  samo,  pomyślała.  W  pierwsze  noce  po  śmierci  matki 
zabierała  Małą  Mali  do  siebie  i  Havarda,  pozwalała  wnuczce  spać  w  ich  łóżku.  Było  im 
ciasno,  ale  serce  jej  krwawiło  na  myśl,  że  mała  mogłaby  zostać  sama,  przestraszona  i 
nieszczęśliwa. Zastanawiała się, jak to będzie dziś wieczorem, czy Mała Mali spróbuje spać 
sama. 

Nie miała pojęcia, jak długo siedziała nad robotą, kiedy nagle ktoś cicho zapukał do drzwi. 

Oja wsunął głowę do środka. 

-  Mogę wejść? 
-  Oczywiście,  że  możesz  -  odparła,  uradowana,  że  on  w  ogóle  chce  nawiązać  jakiś 

kontakt. 

-  Jak tam Mała Mali? 
-  Siedziałem przy niej,  dopóki nie zasnęła  - oznajmił i usiadł na stołku.  - Ona sypiała z 

wami aż do dzisiaj? 

-  Tak, widzisz... 
-  Jak to miło z twojej strony. 
-  No a jak ją przekonałeś, żeby spała sama? 
-  Bez problemów. Siedziałem tam, aż zasnęła, powiedziałem jej też, że gdyby się w nocy 

obudziła, to może przyjść do mnie. Myślę, że z czasem będzie lepiej - dodał. - Ze wszystkim. 

Mali kiwała głową, w oczach pojawiły się łzy. Chyba stał się jakiś cud, myślała. 
On  przez  chwilę  siedział  bez  słowa.  Bawił  się  jakimś  kłębkiem  wełny,  który  wyjął  z 

koszyka obok. 

-  Rozmawiałem dzisiaj z Sivertem. 
-  Ach tak. 
-  On mi opowiedział o sobie i Tordhild. Że są przyrodnim rodzeństwem. 
Mali  poczuła  ukłucie  w  sercu.  Zastygła  przy  krosnach  z  rękami  złożonymi  na  kolanach. 

Nigdy by nie przypuszczała, że Sivert zechce to komuś opowiedzieć. 

-  Ty zdradziłaś ojca, mamo. 
-  Tak - przytaknęła. - Zdradziłam go. 
-  Dlaczego? 
-  To bardzo długa historia, Oja. 
-  Chciałbym ją usłyszeć. 
-  Nie wiem, jak wiele mogę ci opowiedzieć. 
-  Coś jednak przecież możesz. 
-  Wyszłam za mąż do Stornes wbrew swojej woli. 
-  A dlaczego nie mogłaś powiedzieć „nie"? 
-  Bo  wtedy  moja  rodzina  znalazłaby  się  bez  środków  do  życia.  Nie  mogłam  ich  na  to 

skazać. 

-  Więc nie kochałaś mojego ojca? 
Mali wahała się przez moment. Potem spojrzała synowi w oczy. 

background image

-  Nie,  Oja,  nie  kochałam  go,  ale  gotowa  byłam  zrobić  wszystko,  żeby  to  małżeństwo 

przetrwało. Tylko że twój ojciec... no, po prostu nie wyszło - dodała. - I pewnego dnia zjawił 
się Jo. 

Cygan.  Pracował  u  nas  we  dworze  tamtego  lata  i...  -  wciągnęła  powietrze  ze  świstem, 

jakby  szlochała,  i  znowu  spojrzała  Oi  w  oczy.  -  Nie  chciałabym  się  tłumaczyć.  To,  co 
zrobiłam, było złe. Wydawało mi się, że potrafię zachować to w tajemnicy, ale... 

-  A mój ojciec nigdy się o tym nie dowiedział? 
-  Owszem, dowiedział się. I wtedy znienawidził Siverta. Mnie nienawidził już dawno. Z 

zupełnie innych powodów - dodała cicho. 

-  To dlaczego nie wyrzucił cię z domu, nie odesłał cię razem z dzieckiem? 
-  Nie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział.  
Przez dłuższy czas panowała cisza. 
-  Sivert ci wszystko wybaczył - oznajmił Oja.  
Mali wolno przytaknęła. 
-  Tak. I to jest najlepsze, co mnie w życiu spotkało.  
Znowu umilkli. 
-  Czy ty mnie może źle za to oceniasz? - spytała wolno. 
-  No cóż, szlachetne to to nie było... 
-  Nie, nie postąpiłam szlachetnie. 
-  I musiałaś dźwigać tajemnicę przez całe życie. 
-  Każdy z nas musi coś dźwigać, Oja. 
-  Sivert  też  tak  powiedział.  A  ja  myślałem,  że  on  nie  ma  żadnych  zmartwień...  żadnego 

brzemienia do dźwigania. Okazało się, że popełniałem błąd. 

Mali skinęła głową. Nie powiedziała nic. 
Oja westchnął. Potem uniósł wzrok i popatrzył na matkę. 
-  Przypominam sobie dzień, kiedy urodziła nam się Mała Mali, Herborg i mnie. To było 

najszczęśliwsze  wydarzenie,  jakie  przeżyliśmy.  Nie  mam  prawa,  żeby...  zawieść  zaufanie 
małej. Bo wtedy zdradzę również Herborg. Sivert tak powiedział i uważam, że ma rację. Po 
prostu nie tak na tę sprawę patrzyłem. 

-  Ja rozumiem, że jest ci ciężko. 
-  Jest mi strasznie ciężko, mamo. Herborg była całym moim życiem. Ja się nigdy z tego 

nie  podźwignę.  Nigdy.  Ale  będę  próbował  zająć  się  Małą  Mali.  Tak  dobrze,  jak  potrafię  - 
dodał ze smutkiem. - Tylko że ja nie mam wiele do ofiarowania, już ci to mówiłem. Jestem 
pusty w środku. Żal wszystko we mnie spustoszył. 

-  Będzie lepiej, Oja. Z czasem... 
Oja wstał i odrzucił kłębek włóczki z powrotem do koszyka. 
Nie odpowiadając matce, cicho wyszedł za drzwi. Mali słyszała jego kroki na korytarzu i 

westchnęła.  Lżej mu nie będzie, pomyślała,  ale  z czasem będzie mu lepiej. Trzeba się tego 
trzymać. 

Nie spodziewała się, że Sivert zechce opowiedzieć Oi o swoim życiu. Ale co się stało, to 

się nie odstanie. Zresztą może to i lepiej, myślała. Teraz ona musi któregoś dnia opowiedzieć 
o tym również Dorbet. Żadne z dzieci nie wygada nikomu, tego Mali była pewna. Zresztą w 
jakimś sensie Dorbet miała prawo wiedzieć. Zwłaszcza teraz, kiedy Sivert sam, jako pierwszy 
wyciągnął sprawę na światło dzienne. 

Położyła  dłoń  na  ciężkim  krzyżu  babki  Johana,  który  nosiła  na  szyi.  Często  go  teraz 

wkładała.  Znajdowała pociechę w tej starej ozdobie, która znaczyła tak  wiele dla kochanej, 
starej babki Johana. Mali nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała staruszkę 
bez tego krzyża. Możliwe, że ona dzięki niemu uzyskiwała lepszy kontakt z Panem Bogiem 
niż ten, jaki mam z nim ja, myślała ze smutkiem. Ale i babka była osobą upartą i niepokorną. 
Mali dowiedziała się tego w okresie, kiedy mieszkała razem z nią w tym dworze. 

background image

Podniosła się sztywna z miejsca i zgasiła świecę. Potem wyszła i zamknęła za sobą drzwi 

tkalni.  Na  palcach  przemknęła  przez  korytarz  i  cichutko  zajrzała  do  pokoju  Małej  Mali. 
Dziecko leżało na plecach i oddychało bezgłośnie, ze starym misiem w objęciach. Pierwszy 
raz od śmierci matki jej buzia nie była brudna od łez. To musi być zasługa Oi, myślała Mali, 
głaszcząc dziecko po policzku. Może po tym wszystko będzie lepiej.  Znowu wzięła w rękę 
krzyż i zamknęła oczy. 

-  Pomóż nam, dobry Boże - modliła się w duchu. - Tak bardzo tego potrzebujemy. 
Dopiero wtedy przyszły łzy, których nie wypłakała dotychczas. Tego dnia, kiedy Herborg 

miała  być  złożona  do  grobu,  wiosenne  słońce  lśniło  nad  fiordem  i  górami.  Powinno  się 
opuścić  flagę  do  połowy,  myślała  Mali,  spoglądając  na  pusty  maszt.  Ale  w  okresie  wojny 
zostało to zabronione. Mali gniewnie potrząsnęła głową. Jakie to okropne. Człowiek powinien 
mieć prawo uczcić swoich zmarłych tak, jak chce. 

Kiedy  orszak  pogrzebowy  szedł  w  stronę  kościoła,  po  drodze  przyłączali  się  coraz  nowi 

ludzie, w końcu zrobił się już duży tłum, gdy dotarli do cmentarza. I Sivert, i Johannes mieli 
ze sobą skrzypce. 

-  Rozmawiałeś z Oją na temat gry? - spytała Mali. 
-  Tak, bardzo się ucieszył, że chcemy zagrać - odparł Sivert. - Mam wrażenie, że jest teraz 

w nieco lepszym stanie? 

-  Chyba  tak.  Człowiek  nie  może  oczekiwać  za  wiele,  ale  zaczął  się  zajmować  swoją 

córeczką...  w  jakiś  sposób.  A  to  znaczy  bardzo  wiele.  Zmienił  się  po  rozmowie  z  tobą  - 
dodała. - Słyszałam o tym. 

-  Czyli że rozmawiał o tym z tobą? 
-  Tak, przyszedł do mnie tego samego wieczora - potwierdziła Mali. 
-  A co sądzisz na temat tego, co mu powiedziałem? 
-  Skoro uważasz, że tak jest słusznie, to... 
-  Tak, w tamtej chwili tak właśnie poczułem - przyznał Sivert z powagą. - Oja musiał się 

dowiedzieć,  że  każdy  z  nas  dostaje  od  losu  swoje.  Każdy.  I  teraz  wie,  że  ty  byłaś...  że 
zdradziłaś jego ojca... 

-  No bo tak było - przyznała Mali spokojnie. - Muszę się z tym pogodzić. 
-  Ale chyba nie robił ci wymówek? 
-  Ja nie wiem, czy to były wymówki.  
Więcej już o tej sprawie nie rozmawiali. 
  
Kościół  był  wypełniony  do  ostatniego  miejsca.  Herborg  żegnano  bardzo  pięknie.  Na 

trumnie znajdował się duży wieniec z czerwonych i białych goździków od Oi i Małej Mali, 
poza tym było mnóstwo innych wieńców i bukietów przyniesionych z bliska i z daleka. Było 
ich tak wiele, że gęsto otaczały trumnę, leżały też w przejściu. Mali patrzyła na to wzruszona i 
myślała, jak bardzo ludzie lubili jej synową. Z pewnością wielu ceniło tę dobrą, pełną miłości 
dziewczynę, myślała z krwawiącym sercem. 

Pastor  mówił  o  życiu  i  śmierci.  O  miłości  i  o  zmartwychwstaniu.  O  tym,  że  po  tamtej 

stronie znowu się wszyscy spotkamy. Że dla tych, którzy uwierzyli w Pana, życie nie kończy 
się nad grobem, bo dane im jest życie wieczne. 

Czy Herborg wierzyła w Boga? - zastanawiała się Mali. Nigdy z nią o tych sprawach nie 

rozmawiała. Ale dobrym człowiekiem była na pewno, a to chyba jest najważniejsze. Jeśli ktoś 
może otrzymać życie wieczne, to musi to być Herborg i to maleńkie życie, które zabrała ze 
sobą z tego świata. 

Sivert  i  Johannes  grali  Arię  Bacha.  Mali  słyszała  to  wielokrotnie,  ale  chyba  nigdy  obaj 

muzycy nie grali jej tak pięknie jak dzisiaj, kiedy tony skrzypiec przepływały ponad głowami 
wypełniających  kościół  ludzi.  Wyjęła  chusteczkę  z  kieszeni  płaszcza,  pochyliła  głowę  i 
płakała cicho. 

background image

  
-  Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz... 
Mali szczelniej otuliła się chustką i zapłakana patrzyła na otwartą dziurę  w ziemi, kiedy 

spuszczano tam trumnę. Zerknęła parokrotnie na Oję. Stał trupio blady i sztywny, trzymając 
w ręce rączkę Małej Mali. Jak Bóg może na coś takiego pozwolić? - zastanawiała się Mali. 
Naprawdę w tym nie ma żadnego sensu. 

Wiatr  porywał  słowa  pieśni  i  niósł  ją  daleko  ponad  fiordem.  Niósł  tam  również 

błogosławieństwo. W końcu trumna została złożona do grobu. 

Herborg Stornes odeszła z tego świata. 

 

ROZDZIAŁ 14. 
  
To  Ola  przyniósł  do  dworu  tę  radosną  nowinę.  Zbiegał  drogą  z  góry  do  Stornes  i 

wymachiwał rękami. 

-  Wojna się skończyła! Mamy pokój! Mamy pokój! 
Mali usłyszała go przez otwarte okno izby i zerwała się z miejsca. 
-  Rany boskie - zawołała, biegnąc w stronę okna. - Co ten chłopak wygaduje? 
Havard i Oja również wstali z miejsc. 
-  Chodźmy, posłuchajmy, co się dzieje - ponaglał Havard, biegnąc ku drzwiom. 
Służące  i  parobcy  pobiegli  za  nimi,  więc  na  ganku  zebrała  się  cala  delegacja,  kiedy  Ola 

wpadł wreszcie na podwórze. 

-  Niemcy skapitulowali! - krzyczał do nich rozpromieniony. - Mamy pokój! 
-  Pokój? - słowo zapadło w serce Mali. - Co ty mówisz?  
Ola  tak  się  spieszył,  że  słowa  mu  się  plątały.  W  wielkim  wzburzeniu  opowiadał  im,  co 

usłyszał w radiu, o bezwarunkowej kapitulacji Niemców i o tym, że Hitler podobno odebrał 
sobie życie w jakimś bunkrze w Berlinie razem ze swoją kochanką, Ewą Braun. 

-  Więźniowie obozu w Grini zostali uwolnieni - wykrzykiwał uradowany. - A norweskie 

siły zbrojne przejmują władzę w całym kraju. Naprawdę mamy pokój! Kraj jest wolny! 

Powoli do wszystkich docierało, co właściwie Ola powiedział, i ludzie zaczynali głośno się 

cieszyć. Wołali „hurra!" jeden przez drugiego, Mali rzuciła się Havardowi w objęcia, śmiała 
się i płakała na zmianę. 

-  Nareszcie - szeptała. - Nareszcie pokój! 
Wszyscy  się  nawzajem  obejmowali  i  ściskali.  Ane  i  Ingeborg  też  płakały,  mężczyźni 

poklepywali się po plecach z lśniącymi oczyma. 

- Trzeba zadzwonić na  Wzgórze - rzekła Mali, - Oni na pewno jeszcze nie wiedzą. No i 

trzeba wciągnąć flagę na maszt, Havardzie - dodała. - Dzisiaj maszt nie może stać bez flagi, o 
nie! 

-  Co to, to nie - zgodził się z nią mąż. - No i radio. Teraz już możemy mieć we dworze 

radio! 

Pogłoski rozprzestrzeniały się w małej wsi i całej okolicy niczym ogień w suchej trawie. 

Wkrótce  flagi  powiewały  we  wszystkich  dworach  i  zagrodach,  ludzie  porzucili  wiosenne 
prace w polu i gromadzili się tłumnie na drogach, cieszyli się i gratulowali sobie nawzajem. 

Mali promieniała. Tego dnia nigdy nie zapomnę, myślała. Ósmy maja zawsze będzie dla 

mnie największą uroczystością. Chwyciła Havarda za ramię. 

-  Trzeba zaprosić wszystkich na kawę po obiedzie - zawołała podniecona. - Zapraszamy 

wszystkich, którzy zechcą! - wołała do zgromadzonych. - A ty, Ane, bierz się do pieczenia 
ciasta - dodała. - Musimy mieć dzisiaj coś więcej niż tylko śmietanowy tort! 

Krótko po obiedzie w Stornes zrobiło się tłumnie. Był ciepły i piękny majowy dzień, więc 

ludzie przysiadali i w domu, i na dziedzińcu. Mali przyglądała się wszystkim tym radosnym, 
przejętym  twarzom  wokół  siebie.  Przypominała  sobie  dzień  dziewiątego  kwietnia  pięć  lat 

background image

temu, kiedy dowiedzieli się, że Norwegii została wypowiedziana wojna. Wtedy też wszyscy 
zebrali się w Stornes, ale nastrój tamtego dnia był zupełnie inny. 

Minęło pięć długich lat, myślała. Mimo wszystko mieszkańcy tej wsi przeszli przez wojnę 

obronną ręką. Z pewnością bardzo wielu ludzi w kraju świętuje dzisiejszy dzień w głębokiej 
ż

ałobie po bliskich. W Stornes co prawda także trwa żałoba, pomyślała z ukłuciem w sercu. 

W latach wojny odeszli i Ola Havard, i Kristen, i Herborg. Co prawda nie padli w walce, ale 
ż

al i tęsknota tak samo rozdzierały jej serce. 

Zatrzymała wzrok na Oi. Siedział i rozmawiał z kilkoma sąsiadami, przejęty i ucieszony. 

Miał zaróżowione policzki i błyszczące oczy, Mali podejrzewała, że musiał z innymi chodzić 
za oborę i pociągać tam coś mocniejszego z butelki. 

W jakiś czas po śmierci Herborg Oja zaczął pić. Nie zdarzało się to często, nigdy też nie 

pił, kiedy ktoś mógł go zobaczyć, Mali zauważyła jednak wielokrotnie, że jest podchmielony. 
Nikt inny we dworze słowem o tym nie wspomniał, w każdym razie nie jej, Mali zresztą też 
nie podjęła tego tematu z synem. Do tej pory tego nie zrobiła. Gdyby jednak sprawy zaszły za 
daleko, natychmiast z nim porozmawia. Nie chciała, żeby Oja wszedł na złą drogę, tak jak to 
zrobił jego ojciec. Johan Stornes bardzo chętnie zaglądał do kieliszka, zarówno w żalu, jak i 
w radości, w gniewie i frustracji, wspominała Mali z zimnym dreszczem. Oja nie może pójść 
w ślady ojca. 

Podczas  tych  dwóch  lat,  które  minęły  od  śmierci  Herborg,  Oja  miał  się  lepiej,  niż  Mali 

mogła przypuszczać. Nie wrócił tamten uparty Oja, którego Mali znała dawniej. Pozbierał się 
najlepiej, jak potrafił, głównie ze względu na Małą Mali. Nigdy nie był szczególnie otwarty 
ani rozmowny, myślała Mali, ale po tragicznej śmierci żony zrobił się jednak jeszcze bardziej 
milczący i poważniejszy. 

Pozostał  jak  zawsze  zdolnym  gospodarzem,  a  w  ostatnim  czasie  pracował  ciężej  niż 

zwykle.  Zajmuje  się  pracą,  by  przeżyć,  Mali  znała  to  uczucie.  Pierwszy  zaczynał  dzień 
roboczy  i  ostatni  go  kończył,  to  jego  zasługa,  że  Stornes  kwitło  mimo  długotrwałej  wojny. 
Przygotowali pod uprawę nowe pola, zwiększyli liczbę owiec i krów. 

Mali  miała  nadzieję,  że  prędzej  czy  później  Oja  zacznie  szukać  jakiejś  kobiety,  z  którą 

mógłby  dzielić  życie.  Przecież  mimo  wszystko  to  bardzo  młody  człowiek,  ma  dopiero 
dwadzieścia dziewięć lat, a poza tym jest dziedzicem takiego znakomitego dworu. Wszystko 
byłoby  dla  niego  prostsze,  gdyby  miał  przy  sobie  kogoś  jeszcze,  myślała  Mali.  Dotychczas 
jednak Oja nie okazywał zainteresowania kobietami, Mali była tego pewna. Nie pytała go o 
nic, co to, to nie. Bała się, żeby nie pomyślał, iż matka chce się mieszać do jego życia, więc 
rozsądnie nawet nie napomykała o małżeństwie. 

Zdarzało się teraz, że często widziała w nim więcej cech Johana. A działo się to w takie 

dni, kiedy najwyraźniej nie umiał sobie poradzić z samym sobą. Potrafił wtedy być cierpki i 
nieprzyjemny, a nawet odnosił się do ludzi źle i niesprawiedliwie, Mali bardzo to martwiło. 
Zdarzało  się  również,  że  krzyczał  na  Małą  Mali,  ona  jednak  zawsze  gotowa  była  wszystko 
ojcu wybaczyć. 

-  On tęskni za mamą - zwykła mówić, kiedy Oja wychodził z izby, trzaskając drzwiami. - 

Tylko dlatego taki jest. 

-  Ale  ty  przecież  też  tęsknisz  -  powiedziała  kiedyś  Mali,  wściekła  na  to,  że  ten  dorosły 

mężczyzna myśli jedynie o sobie. 

-  Tak - westchnęła dziewczynka, a oczy jej zwilgotniały. - Ale ja rozmawiam z mamą co 

wieczór. Tata  chyba tego nie robi. Bo przecież jest dorosły.  I ja mam jeszcze wielu ludzi - 
dodała, jakby sama siebie chciała pocieszyć. - Mam ciebie i dziadka, wszystkich na Wzgórzu 
i Dorbet, i... a tata ma tylko mnie. 

-  Może i tata znajdzie sobie jeszcze kogoś? - Mali próbowała ostrożnie zmienić nastrój. - 

To przecież nic złego, jeśli mężczyzna ponownie się żeni. 

background image

-  Ale ona nie byłaby moją mamą, ta kobieta - powiedziała Mała Mali stanowczo. - Ja nie 

potrzebuję żadnej nowej mamy. 

Wobec tego więcej już o tym nie rozmawiały. 
  
Ingeborg  długo  niedomagała,  aż  w  końcu  maja  całkiem  zapadła  na  zdrowiu.  Bardzo 

dokuczały jej plecy. 

-  To  naprawdę  nie  może  tak  być,  Ingeborg  -  powiedziała  Mali,  któregoś  ranka,  kiedy 

zeszła do kuchni i zobaczyła zgiętą służącą, opierającą się o kuchenny blat, bladą z bólu.  - 
Naprawdę musisz jechać do doktora. 

-  Ale ja nie mam czasu... 
-  Czas musisz sobie znaleźć - oznajmiła Mali stanowczo. - Do niczego się tu zresztą nie 

przydasz, jeśli będziesz czuła się tak źle. 

A  zatem  po  drugim  śniadaniu  Olav  zaprzągł  konia  i  oboje  pojechali  do  doktora  w 

Surnadalen,  on  i  Ingeborg.  Ingeborg  siedziała  z  wielkim  kocem  na  plecach,  żeby  ciepło 
łagodziło ból. Ledwo ją wciągnęli na wóz, tak bardzo cierpiała. 

-  Nie, to są jakieś beznadziejne sprawy - jęczała, kiedy wrócili do domu. - Doktor uważa, 

ż

e  mam  zwapnienie  kręgosłupa  i  jakieś  zniszczone  kręgi,  a  do  tego  zapalenie.  Powinnam 

trzymać się w cieple i spokoju, tak powiedział. I to dosyć długo. Może nawet całe lato. 

-  No  to  będziesz  musiała  tak  robić  -  powiedziała  Mali.  Ingeborg  patrzyła  na  nią 

wstrząśnięta. 

-  Nie  mogę  po  prostu  chodzić  bez  roboty  przez  całe  lato!  Nie  mogę  być  chora  podczas 

sianokosów, później Ane pójdzie ze zwierzętami w góry, a ktoś musi się przecież zajmować 
pracą  w  domu.  I  teraz,  kiedy  nie  ma  Herborg...  -  westchnęła  cicho.  -  Jak  byście  sobie  dali 
radę? 

-  W takim razie musimy zatrudnić dodatkową służącą na lato - rzekła Mali stanowczo. - 

Nie brakuje takich osób, które szukają pracy. 

-  Ale jakaś młoda, nieznajoma dziewczyna... - zastanawiała się Ingeborg sceptycznie. 
-  Gdyby jakaś przyszła niedługo, to miałabym jeszcze co najmniej dwa miesiące, żeby ją 

wszystkiego  nauczyć  -  wtrąciła  Ane.  -  I  powinna  to  być  robotna,  zdolna  dziewczyna, 
Ingeborg. Masz może kogoś takiego na oku? - zwróciła się z pytaniem do Mali. 

-  Nie,  nie  myślałam  o  nikim,  ale  zacznę  się  rozpytywać.  Zdarza  się  przecież,  że  ludzie 

znają  odpowiednich  kandydatów...  tak,  to  się  z  pewnością  da  załatwić  -  dodała  i  poklepała 
Ingeborg po ramieniu. - A ty już się więcej tą sprawą nie przejmuj, Ingeborg. 

Wszystko  poszło  łatwiej,  niż  Mali  myślała,  z  tym  poszukiwaniem  nowej  służącej. 

Rozwiązanie znalazła Helga Gjelstad. 

-  A owszem, myślę, że mogłabym pomóc - powiedziała Helga, kiedy Mali zadzwoniła do 

niej  z  pytaniem  o  radę.  -  My  właśnie  przed  świętami  Bożego  Narodzenia  zatrudniliśmy  w 
Gjelstad nową służącą. Nasza Elise jest naprawdę pracowitą dziewczyną. I ona nam mówiła, 
ż

e ma siostrę, która też chętnie zarobiłaby trochę pieniędzy, bo zbiera na naukę, ma zamiar 

uczyć się w szkole ludowej w Tingvoll. 

-  To w takim razie musi być bardzo młoda - wtrąciła Mali. - Szkołę ludową zaczyna się w 

osiemnastym roku życia. 

-  No tak, w maju skończyła osiemnaście lat, bo wtedy nasza służąca jeździła do domu na 

uroczystość siostry. 

-  I  myślisz,  że  ona  byłaby  dobra  -  zastanawiała  się  Mali  trochę  niepewna.  -  U  nas  we 

dworze jest mnóstwo roboty, wiesz... 

-  Jeśli  jest  podobna  do  swojej  siostry,  to  dostaniecie  do  domu  naprawdę  świetną 

dziewczynę  -  zachwalała  Helga  entuzjastycznie.  -  No  i  zrobisz  dobry  uczynek,  Mali,  bo 
dziewczyna będzie miała pieniądze na naukę. One pochodzą z małego gospodarstwa gdzieś w 
Stangvik, te panny, i w domu im się nie przelewa. 

background image

-  A mają telefon? 
-  Nie, ale Elise wybiera się w tę niedzielę do domu, więc zapytam ją, jak się sprawy mają. 

Chciałabyś? 

-  Tak, dziękuję ci - powiedziała Mali. - Będę ci wdzięczna, jeśli to zrobisz, Helgo. 
  
No  i  tak  zrobiły.  Helene  Eide  przyjechała  do  Stornes  w  pierwszą  niedzielę  czerwca. 

Havard  pojechał,  żeby  ją  przywieźć,  a  Mali  nieustannie  wyglądała  przez  okno,  czy  się  nie 
zbliżają. Będzie dosyć dziwne, jeśli zatrudnimy  w Stornes młodą dziewczynę, myślała. Nie 
jesteśmy do takich osób przyzwyczajeni. Przez wiele lat los im dopisywał, bo mieli stałych 
pomocników.  Prawdopodobnie  jednak  Helene  nie  zagrzeje  tu  długo  miejsca,  zostanie  tylko 
przez  lato.  Jeśli  wszystko  pójdzie,  tak  jak  Mali  ma  nadzieję,  Ingeborg  wyzdrowieje,  zanim 
bydło wróci z górskich pastwisk do domu pod koniec września. 

Kiedy bryczka wjechała na dziedziniec, Mali stała na ganku, by witać nowo przybyłą. 
Młoda  dziewczyna,  która  szła  jej  na  spotkanie  ze  zniszczoną  walizeczką  w  jednej  ręce  i 

torebką  w  drugiej,  była  wysoka  i  szczupła.  Długie  włosy  zaplotła  w  gruby  warkocz. 
Wyciągnęła  rękę  na  przywitanie  i  uśmiechnęła  się  lśniąco  białymi  zębami,  z  błyskiem  w 
szarobłękitnych oczach. 

-  Dzień dobry, jestem Helene Eide - dygnęła. 
-  A ja jestem Mali Stornes. Witaj w naszym domu. Helene była niezwykle piękną młodą 

dziewczyną.  Skórę  miała  śliczną  i  miękką  niczym  jedwab,  a  chociaż  była  bardzo  szczupła, 
kształty miała kobiece, bujne piersi i okrągłe biodra. Jej uśmiech był radosny i szczery. Mali 
stała z jej ręką w swojej dłoni i czuła, że już ją lubi. 

-  A  to  jest  Stornes  -  powiedziała,  potrząsając  ręką  dziewczyny.  -  Mam  nadzieję,  że 

będziesz się tu dobrze czuła. 

-  Jaki  piękny  dwór  -  zachwyciła  się  Helene,  rozglądając  się  dookoła.  -  Słyszałam  już 

dawniej, jak ludzie opowiadają sobie o Stornes. 

-  Naprawdę? - zdziwiła się Mali zaskoczona. 
-  Tak, i o tobie też słyszałam. Ludzie mówią, że jesteś bardzo uzdolnioną tkaczką. Ja sama 

też lubię tkać - dodała i zarumieniła się lekko. – Ale ja nie jestem bardzo zdolna. W każdym 
razie dotychczas się to nie okazało. 

-  Umiesz tkać makatki? 
-  Tak,  odziedziczyłam  to  po  mojej  babci,  która  robiła  bardzo  piękne  rzeczy.  Ale  nie 

miałam się u kogo uczyć. 

-  No to może ja mogłabym ci coś pokazać - wymknęło się Mali, chociaż nie zamierzała 

niczego takiego mówić. Przecież nie dlatego Helene przyjechała do dworu. Ale już samo to, 
ż

e  jakaś  młoda  dziewczyna  jest  zainteresowana  artystycznym  tkactwem,  wprawiło  ją  w 

podniecenie.  Zobaczymy  później,  pomyślała,  w  każdym  razie  Helene  może  przyjść  do 
tkackiej izby, to nie ulega wątpliwości. 

-  No to proszę, wejdź do środka - zapraszała Mali. - Spotkałaś już Havarda, mojego męża, 

ale  poza  tym  żyjemy  tutaj  w  Stornes  w  trzypokoleniowej  rodzinie.  Mój  syn,  Oja,  on  się 
naprawdę  nazywa  Ola  Johan  -  dodała  pospiesznie  -  to  on  odziedziczy  po  nas  dwór.  Jest 
wdowcem i ma małą córeczkę. Zwykle dawaliśmy sobie sami radę z robotą, ale nasza służąca, 
Ingeborg, zachorowała ostatnio na kręgosłup, jak pewnie wiesz.  

Helene skinęła głową. 
-  Tak  zrozumiałam  z  tego,  co  mi  mówiła  moja  siostra.  Pani  Helga  Gjelstad  jej  o  tym 

opowiedziała. 

-  Więc miałabyś u nas zostać tylko przez lato - poinformowała Mali. - Tak za pierwszym 

razem. Zdajesz sobie z tego sprawę? 

-  Tak, zdaję - dziewczyna skinęła głową. - Strasznie się cieszę, że tak czy inaczej dostałam 

tę szansę. Potrzebuję pieniędzy - wyznała szczerze. 

background image

-  Słyszałam, że wybierasz się do szkoły ludowej, prawda? 
-  Prawda, jeśli będę miała za co. I jeśli rodzice mi pozwolą - dodała. - Ale jeśli nie pójdę 

do szkoły tej jesieni, to mogę zacząć za rok. Zobaczymy. 

-  My  tutaj  we  dworze  potrzebujemy,  żebyś  była  pracowita  -  rzekła  Mali,  patrząc  na 

dziewczynę z powagą. 

-  Ja  jestem  pracowita  -  odparła  Helenę  spokojnie.  -  W  domu  mogłam  przywyknąć  do 

ciężkiej pracy. 

-  No to zostaw tutaj w przedpokoju swoją walizkę na razie - rzekła Mali, kiedy weszły do 

domu.  -  Później  pokażę  ci  twój  pokój.  Ale  najpierw  chodź  się  przywitać  z  resztą 
domowników. No i niedługo będzie obiad. 

W  izbie  nowo  przybyła  przywitała  się  z  Ane,  która  przesuwała  garnki  na  kuchni.  I  z 

Aslakiem,  który  siedział  i  czytał  stare  gazety.  O1av  i  Ingeborg  nie  było  we  dworze  tej 
niedzieli.  Ona  najchętniej  zostawała  w  domu  na  Wzgórzu,  a  w  niedzielę  zawsze 
dotrzymywała towarzystwa mężowi. 

-  To jest Ane - przedstawiła Mali. - Ona pracowała w tym dworze jeszcze, zanim ja tutaj 

nastałam.  Powinnaś  dobrze  słuchać,  co  Ane  mówi.  Ona  wie  wszystko,  co  dotyczy  naszego 
domu. 

Kobiety  przywitały  się.  Mali  spostrzegła,  że  Ane  uważnie  ocenia  młodą  dziewczynę. 

Kiedy Helene witała się z Aslakiem, spojrzenia obu kobiet spotkały się za jej plecami. Ane 
skinęła głową. Najwyraźniej pierwsze wrażenie wypadło pomyślnie, również u niej. 

-  Myślę,  że  może  powinnam  się  przebrać  przed  obiadem  -  powiedziała  Helene, 

wygładzając  sukienkę.  -  Potem  pomogę  pewnie  przy  zmywaniu,  a  to  jest  moje  wyjściowe 
ubranie. 

-  Tak, dobrze - skinęła Mali głową. - Im szybciej wdrożysz się do pracy, tym lepiej. Ane 

wszystkiego cię tutaj nauczy, więc wy dwie będziecie miały o czym rozmawiać. Chodź teraz - 
dodała, ruszając ku drzwiom. - Pokażę ci pokój, w którym będziesz mieszkać. 

  
Już kilka dni później Helene zachowywała się, jakby spędziła w Stornes nie wiadomo ile 

czasu. Była pojętną uczennicą i pracowitą dziewczyną, wszyscy polubili ją za jej charakter. 
Łatwo się uśmiechała, była miła i chętna do pomocy. Mała Mali chodziła za nią niemal krok 
w krok, a Helene zawsze znajdowała czas dla dziewczynki. Czytała jej, rozmawiała z nią, a 
Mała Mali nie ukrywała, że bardzo to lubi. 

Mali  zauważyła  również,  że  Oja  często  przygląda  się  Helene.  Wiele  nie  mówił,  Mali 

jednak domyślała się, że bardzo ją lubi. Pojawiło się w jego spojrzeniu coś jakby szczególne 
zainteresowanie  i  częściej  niż  dotychczas  przebywał  w  domu.  Mali  nie  wiedziała,  czy 
naprawdę  Helene  mu  się  spodobała.  Ona  jest  za  młoda,  uważała.  Tym,  że  dziewczyna 
pochodzi  ze  skromnych  warunków,  wcale  się  nie  przejmowała.  Nie  zapomniała  o  własnym 
pochodzeniu i o tym, jak ciężko jej było, kiedy znalazła się w Stornes. Nie chciała, żeby życie 
tej sympatycznej dziewczyny było takie samo. Nie myślała jednak, że Oja mógłby się Helene 
zainteresować, więc wszystko, co widziała, trochę ją martwiło. 

-  No i jak ci się podoba Helene? - spytała Oję pewnego popołudnia, kiedy spotkała go na 

podwórzu. 

-  No,  bardzo  -  odparł,  unikając  szerszej  odpowiedzi.  -  I  jak  świetnie  sobie  radzi  z  Małą 

Mali - dodał. 

-  Ale jest strasznie młoda - stwierdziła Mali, patrząc na syna badawczo. 
-  Naprawdę? - burknął Oja. - Jakoś się nad tym nie zastanawiałem. 
Ale że myśli o Helene, było z dnia na dzień wyraźniejsze, w każdym razie dla Mali. Na 

tyle przecież znała swojego syna, żeby wiedzieć, kiedy jest kimś zainteresowany. Od czasu 
ś

mierci Herborg nigdy się to nie zdarzyło, myślała. Nigdy na poważnie. 

background image

Zrobił się też bardziej rozmowny. Śmiał się częściej. I zawsze był gotowy do pomocy, jeśli 

tylko Helene robiła coś wymagającego wysiłku, niosła ciężką bańkę z mlekiem lub wiadra z 
karmą dla świń. 

-  Ja ci to zaniosę - mówił elegancko, wyjmując ciężar z jej rąk. 
Helene dziękowała i pozwalała sobie pomagać. Mali nigdy jednak nie spostrzegła, by sama 

starała się tę pomoc na nim wymusić, jednak uśmiechy, jakie mu posyłała, były szczere, a jej 
ś

liczna buzia przy tym promieniała. Oja zwykle czerwienił się po korzonki włosów. 

-  Co ty sądzisz o Oi? - spytała Mali Havarda pewnego wieczora, kiedy kładli się spać. 
-  Co ja sądzę o Oi? 
-  No tak, musiałeś chyba zauważyć, jak on bardzo jest zainteresowany Helene. 
-  Wcale się nie dziwię, jeśli tak - mruknął Havard życzliwie. - Dziewczyna jest przecież 

ś

liczna. 

-  Ona ma dopiero osiemnaście lat. 
-  Ale, o ile wiem, to on się jeszcze nie oświadczył - rzekł Havard spokojnie. - Pewnie lubi 

ją tak jak i my wszyscy, bo trafiła nam się we dworze naprawdę miła dziewczyna. Zdolna i 
pracowita także - dodał. - I świetnie się opiekuje Małą Mali. Dziecko w ostatnich czasach po 
prostu rozkwitło. 

-  I nie ona jedna - wtrąciła Mali troszkę złośliwie. 
-  A  mnie  się  wydawało,  że  masz  nadzieję,  iż  Oja  znajdzie  sobie  w  końcu  nową  żonę  - 

rzekł Havard i wślizgnął się do łóżka. - Więc gdyby to była Helene... 

-  Ona jest za młoda, Havardzie! 
-  A czy nie chodzi raczej o to, że pochodzi z biednego domu? 
-  Przecież wiesz, że ja tak nie myślę - odparła Mali gniewnie. - Wcale tak nie myślę. 
-  Ale ty też nie byłaś wiele od niej starsza, kiedy przybyłaś do Stornes - przypomniał jej 

Havard. - I pamiętaj o Dorbet. Ona nie miała więcej lat, kiedy wyfrunęła z domu. A Helene 
wygląda na osobę rozsądną, tak uważam. Zresztą wcale nie zauważyłem, że między nimi coś 
jest  -  dodał,  przesuwając  się  pod  ścianę,  żeby  Mali  mogła  się  położyć  do  łóżka.  -  Ty  coś 
wiesz? 

-  Nie, nic nie wiem - westchnęła Mali. - Zdaje mi się tylko, że Oja... że on się zmienił. 
-  No  to  tym  lepiej  -  uznał  Havard.  -  Rzeczywiście  zrobił  się  jakby  bardziej  towarzyski, 

masz rację. Ale to dobrze - powtórzył. 

-  Tak, tak - masz rację - przytakiwała Mali. - Ja po prostu tylko nie wiem... coś mi mówi, 

ż

e to nie byłoby dobrze. Gdyby coś między nimi wynikło, chciałam powiedzieć - dodała. - I 

zresztą nic właściwie o tej dziewczynie nie wiemy. 

-  To trzeba zapytać - stwierdził Havard. - Jeśli masz być od tego spokojniejsza, to... 
Może i tak zrobię, pomyślała Mali. Może powinnam porozmawiać z Helene. 
-  No,  możliwe,  że  to  zrobię  -  powiedziała  mężowi,  układając  się  wygodnie  na  jego 

ramieniu. - To nie zaszkodzi. 

-  A mnie się zdaje, że ty widujesz duchy za dnia - uśmiechnął się Havard do niej. - Czy ty 

też tak nie myślisz? 

Mali  nie  odpowiedziała,  ale  nie  była  całkiem  pewna.  Coś  się  między  nimi  dzieje,  Mali 

widziała to i czuła. Ale może Havard ma rację. Może byłoby dobrze, gdyby Oja rzeczywiście 
chciał  ożenić  się  z  Helene.  Byłaby  z  pewnością  dobrą  młodą  gospodynią,  pominąwszy  jej 
młody wiek. 

Ale co ją tak niepokoi? Oja zrobił się pogodniejszy i spokojniejszy, niż był kiedykolwiek 

po  śmierci  Herborg,  Mala  Mali  rozkwitła.  Mali  powinna  więc  witać  tę  dziewczynę  z 
otwartymi  ramionami.  Mimo  wszystko  coś  w  głębi  jej  duszy  poruszało  się  niespokojnie. 
Pojęcia nie miała, o co chodzi. 

 
 

background image

ROZDZIAŁ 15. 
  
Następnego dnia Mali zaprosiła Helene do swojej pracowni tkackiej. 
-  Pomyślałam sobie, że może chciałabyś popatrzeć - rzekła 
-  Och, naprawdę bym mogła? 
Helene zarumieniła się z radości. Wytarła ręce w fartuch i zdjęła go z siebie. Potem poszła 

za Mali po stromych schodach na strych. 

Stała  spokojnie  przy  drzwiach  i  tylko  patrzyła.  Wszędzie  na  ścianach  wisiały  gotowe 

gobeliny  i  makaty,  jedna  przy  drugiej,  a  wielkie  stosy  gotowych  prac  leżały  po  prostu  na 
podłodze pod ścianą. Koszyki z barwnymi kłębkami włóczki stały rzędem obok krosien. 

-  Och, nie - szepnęła Helene zdumiona. - To niewiarygodne! Z wytrzeszczonymi oczyma 

podeszła bliżej i oglądała gotowe prace w niemym podziwie. 

-  Uważałam, że moja babcia była bardzo zdolna - powiedziała, zwracając się do Mali. - 

Ale ona niczego takiego robić nie umiała. 

-  Mnie nauczyła babcia mojego pierwszego męża tutaj w Stornes - wyjaśniała Mali. - Ona 

była  niezwykle  utalentowaną  tkaczką,  odziedziczyłam  po  niej  mnóstwo  pięknych  wzorów. 
Ona  mnie  zachęcała,  żebym  zaczęła  tkać,  skoro  mnie  to  interesuje.  Więc  po  niej 
odziedziczyłam zarówno i krosna, tę izbę, jak i wszystkie jej dawne umiejętności. 

-  Ale nikt nie jest w stanie zrobić czegoś takiego tylko dlatego, że się uczył - powiedziała 

Helene, patrząc Mali w oczy. - Człowiek musi mieć to w sobie. Zdolności. 

-  Tak, tak - zgadzała się Mali. - Żeby tworzyć obrazy i własne wzory... tak, chyba masz 

rację. 

-  Ty  jesteś  wielką  artystką - rzekła  Helene. -  Zresztą słyszałam o tym, ludzie mówią. A 

teraz sama widzę. 

Gładziła rękami gobelin, który Mali nazwala Zorza polarna i który właśnie skończyła. 
-  Nigdy  jeszcze  nie  widziałam  takiego  niebieskiego  koloru  -  rzekła  Helenę  zdumiona, 

zwracając się do Mali. - W jaki sposób... 

-  A  to  już  moja  tajemnica  -  roześmiała  się  Mali.  -  Ja  bardzo  dużo  eksperymentuję  z 

farbowaniem i barwami. Bo wełnę farbuję sama, w pralni. A ten kolor niebieski, cóż... nie, 
jeszcze ci nie powiem. 

-  Oczywiście,  ja  to  rozumiem  -  uśmiechnęła  się Helene.  -  I  tak  miło  z  twojej  strony,  że 

chciałaś mi to pokazać. 

-  Obiecałam  ci  przecież  na  początku,  że  trochę  ci  pokażę  -  przypomniała  Mali.  -  Ale  w 

lecie mało jest czasu na takie rzeczy. Ja przesiaduję przy krosnach przez cały rok. Ty jednak 
masz  co  innego  do  roboty  akurat  teraz.  Gdyby  się  jednak  tak  zdarzyło,  że  zostaniesz  u  nas 
dłużej... 

Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu. 
-  Podobno mam być, dopóki zwierzęta nie wrócą z gór we wrześniu. 
-  Tak, tak właśnie myśleliśmy. Mam nadzieję, że do tego czasu Ingeborg wyzdrowieje. 
-  No właśnie, a ja mam nadzieję, że będę mogła się dalej uczyć - uśmiechnęła się Helene. 

-  Marzę  o  tym,  żeby  pójść  do  szkoły  pielęgniarskiej.  Ale  może  się  skończyć  tylko  na 
marzeniach  -  westchnęła.  -  W  domu  potrzebujemy  pieniędzy,  także  tych,  które  ja  mogę 
zarobić. 

-  Rodzice żyją... biednie? 
-  Wprawdzie  mamy,  co  najpotrzebniejsze  do  życia  -  odparła  Helene,  a  w  jej  wzroku 

pojawił się jakiś upór i duma, którą Mali dobrze znała z własnej młodości. - Nie o to chodzi, 
ż

ebym się skarżyła. 

-  Ja też tak tego nie zrozumiałam - wtrąciła Mali pospiesznie. - Ja sama też pochodziłam 

ze  skromnych  warunków,  kiedy  przyszłam  tutaj  do  Stornes.  To  nie  było  łatwe  -  dodała, 

background image

spoglądając  na  młodą  dziewczynę.  -  A  mogłabyś  sobie  wyobrazić,  że  kiedyś  w  przyszłości 
zostaniesz młodą gospodynią w dużym dworze? 

-  Nie, o niczym takim nie myślałam - odparła Helene. - Gdybym miała wyjść za mąż, to 

tylko z miłości, przynajmniej tyle jest pewne. Nie wyjdę za mąż za właściciela dworu tylko 
dlatego, że pewnego dnia mogę zostać gospodynią. Nie, tak źle to jeszcze ze mną nie jest - 
dodała ze śmiechem. 

-  Zatem wierzysz w miłość? 
-  Oczywiście. A ty nie wierzysz? 
Mali była nieco zaskoczona takim bezpośrednim pytaniem. 
-  Pewnie, że wierzę - odparła z wolna. - Zawsze wierzyłam. I miałam też swoje marzenia, 

dobrze jeszcze pamiętam. Ja też byłam młoda - powiedziała z uśmiechem. 

-  Uzyskałaś  wszystko,  czego  człowiek  może  sobie  życzyć  -  powiedziała  Helene, 

spoglądając na nią. - Trafiłaś w młodości do takiego pięknego dworu. 

-  Wszystko  ma  swoją  cenę,  Helene  -  rzekła  Mali  z  wolna.  -  Z  latami  ty  też  się  o  tym 

przekonasz. Ty też. 

-  W  każdym  razie  bardzo  się  cieszę,  że  pokazałaś  mi  te  cuda  -  zmieniła  temat  Helene, 

głaszcząc czule jedną z narzut. 

-  Tak, zobaczymy, jak to dalej będzie - powiedziała Mali, wstając. - Gdybyś miała u nas 

zostać dłużej niż do końca lata, to może... w każdym razie mogę ci pożyczyć różne wzory - 
zaproponowała. - I pokażę ci też, jak robię farby. Tylko o niebieskiej nie będziemy mówić - 
uśmiechnęła się. - To moja tajemnica. 

-  Stokrotne  dzięki  -  rozpromieniła  się  Helenę.  -  Nie,  teraz  już  muszę  lecieć,  zanim  Ane 

zacznie się zastanawiać, czym ja się zajmuję w środku dnia. 

-  Jesteś bardzo zręczna w robocie - chwaliła Mali. - Jestem z ciebie bardzo zadowolona. 

Wszyscy  jesteśmy  zadowoleni  -  dodała.  -  Zdołałaś  nawet  zaskarbić  sobie  zaufanie  naszej 
Małej Mali. 

-  To takie kochane dziecko - uśmiechnęła się Helene. - A ja lubię dzieci, zawsze lubiłam. 

Mam  czworo  rodzeństwa,  więc  przywykłam  do  dzieci.  Tylko  to  takie  smutne,  że  mała  jest 
sierotką - dodała. 

-  Tak,  to  było  straszne  nieszczęście  dla  nas  wszystkich,  ale  największe  dla  Oi  i  małej  - 

rzekła Mali wolno, zerkając na Helene. 

-  O tak, ja to rozumiem - Helene skinęła głową. - Widzę jednak, że teraz radzą sobie już 

nieźle. Oboje. 

O  tym,  że  dobry  humor  Oi  zawdzięczają  głównie  jej,  Mali  nie  wspomniała.  Otworzyła 

drzwi i pozwoliła Helene wyjść. 

-  Tak,  wracaj  teraz  do  swojej  pracy  -  powiedziała  życzliwie.  -  Przekaż  Ane,  że  to  ja 

miałam do ciebie sprawę. Gdyby pytała - dodała. 

-  Powiem  -  skinęła  Helene  i  poszła  korytarzem.  -  Jeszcze  raz  dziękuję  -  rzekła  przez 

ramię, zanim zaczęła schodzić po schodach. 

Ona jest niezwykle sympatyczną młodą dziewczyną, myślała Mali, patrząc w ślad za nią. I 

nie  wygląda  na  to,  że  robi  sobie  jakieś  nadzieje  w  związku  z  Oją.  W  każdym  razie  Mali 
niczego takiego nie zauważyła. Gdyby więc miało z tego być coś więcej... Mali westchnęła i 
zamknęła drzwi do tkalni. Będę się tym martwić, jak przyjdzie czas, pomyślała. To zresztą nie 
jest najgorsza rzecz, jaka mogłaby się wydarzyć. Istnieją gorsze kandydatki na gospodynie niż 
Helene Eide. 

  
Lato  było  w  pełni.  Dni  wyzłocone  słońcem  i  ciepłe,  noce  długie  i  jasne.  Zaczynały  się 

powoli sianokosy. Na łąkach słońce piekło spocone twarze i brązowe plecy. 

Wszyscy  czuli  się  bezpieczniejsi  teraz,  kiedy  wojna  nareszcie  się  skończyła.  Słyszeli  w 

radiu i czytali w gazetach o tym niewiarygodnym narodowym święcie, które odbywało się w 

background image

całym kraju, od jednego krańca po drugi, kiedy po pięciu długich latach Norwegia nareszcie 
znowu odzyskała  wolność. Trzeba jednak czasu, żeby  wszystko  wróciło  do dawnego stanu, 
myślała Mali, jeśli to w ogóle kiedykolwiek nadejdzie. Nadal prawie na wszystko były kartki. 
Najważniejsze jednak, że jesteśmy sami w swoim kraju, myślała Mali z wdzięcznością. Była 
też wdzięczna za to, że jej najbliższym nic się nie stało. 

Oja  wyprostował  się  przy  pracy  i  ocierał  pot  z  twarzy.  Pospiesznie  zerknął  w  stronę 

stojaków,  gdzie  pracowała  Helene.  Miała  na  sobie  szorty  i  niebieską  letnią  bluzeczkę, 
opalonymi na brązowo silnymi rękami układała podsuszoną trawę na stojaku. 

Słodki dreszcz przeniknął Oję, kiedy na nią patrzył. Nigdy by nie pomyślał, że będzie tak 

patrzył na kogoś innego niż Herborg. Liczył się z tym, że resztę życia spędzi sam. Niczego do 
kobiet nie czuł w czasie, jaki upłynął od śmierci Herborg. Dopóki we dworze nie pojawiła się 
Helene. Kiedy ją zobaczył po raz pierwszy, poczuł się tak, jakby się w nim rozwiązał jakiś 
węzeł.  Ona  ma  w  sobie  coś...  nie  wiedział  do  końca  co.  Coś  w  szarych  oczach  i  w  tym 
promiennym uśmiechu. Jej śmiech brzmiał mu w uszach niczym muzyka, zauważył, że sam 
też potrafi się śmiać. A bardzo wiele czasu minęło, odkąd to robił. 

I jak znakomicie poradziła sobie z Małą Mali. Zawsze miała dla niej czas. Fala ciepłego 

wzruszenia  pojawiała  się  w  sercu  Oi,  kiedy  patrzył  na  Helene  i  swoją  córeczkę.  Helene 
sprawiła, że mała uśmiecha się szeroko, coraz częściej zanosi się radosnym śmiechem, który 
pamiętał  z  czasów  Herborg.  Widział,  ile  zaufania  mała  okazuje  Helene,  jaka  się  zrobiła 
pogodna i zadowolona. I mniej kłopotliwa. 

To dziecko od dawna przeżywało zbyt wiele powagi i smutku, myślał.  On sam niewiele 

mógł  z  tym  zrobić.  Próbował,  oczywiście,  ale  sam  ze  sobą  miał  tyle  problemów.  Utrata 
Herborg ciążyła mu nieustannie jak rozpalona kula w żołądku. Tęsknił za nią dzień i noc. 

Aż  w  końcu  do  dworu  przyjechała  Helene.  Bolesna  kula  w  żołądku  nadal  była,  ale  już 

jakby  mniej  dokuczliwa.  Zdarzało  się  nawet  czasami,  że  w  ogóle  przestawał  myśleć  o 
Herborg. W takich momentach na przykład, kiedy przypadkiem dotknął ręki Helene, gdy jej 
w czymś pomagał, albo kiedy patrzył, jak ona odrzuca do tylu gruby warkocz i uśmiecha się 
do niego. Wtedy na krótki moment odczuwam coś, co może przypominać szczęście, myślał 
zdumiony. I powoli zaczął się bawić myślą, że może i w jego życiu nadejdzie nowa wiosna. 
Nowa kobieta. 

Nie naprzykrzał się jej. Pomagał jej tylko nosić bańki z mlekiem i wiadra z wodą, od czasu 

do czasu niby przypadkiem ją dotykał. Nic więcej. Ona zawsze dziękowała mu serdecznie, ale 
też sama nigdy nie wykazywała żadnej inicjatywy. 

-  Dziękuję, to miło z twojej strony - mówiła tylko z promiennym spojrzeniem. - Przecież 

mogłabym sama dać sobie radę. 

Z pewnością by mogła, myślał, ale on lubił jej pomagać. Lubił być blisko niej, dotykać. 
-  Człowieku, czyś ty zasnął? 
Aslak szturchnął go w bok i uśmiechnął się przyjaźnie. Oja podskoczył i wyprostował się. 
-  Nie,  stoję  tylko  i  zastanawiam  się,  czy  potrzeba  więcej  stojaków  -  skłamał.  -  Jak 

myślisz? 

-  W tym roku jest strasznie dużo trawy, więc pewnie stojaki by się przydały. Sądzisz, że 

powinienem zacząć je ustawiać? 

-  Tak, chyba tak - skinął Oja. - Ale patrz, idzie Mała Mali - wskazał przed siebie. - Będzie 

zimne piwo dla wszystkich. 

Mała  Mali  taszczyła  wielki  koszyk  przykryty  kuchenną  ściereczką.  Oja  wyszedł  jej  na 

spotkanie. 

-  Picie nam niesiesz? - uśmiechnął się. - Bardzo jesteś dzielna. 
-  To babcia przygotowała. 
-  Znakomicie. Przy tym upale potrzeba nam piwa. 

background image

Zebrali się wszyscy w cieniu dużego stojaka, usiedli, odpoczywali i ocierali pot z twarzy. 

Helene  zdjęła  ściereczkę  z  koszyka  i  rozdała  wszystkim  kubki.  Ciemne  butelki  z  zimnym, 
domowej roboty piwem pokryły się w upale rosą. Oja wyjął jedną i nalewał wszystkim. 

-  O rany boskie, jakie to dobre! - jęknęła Helene i wypiła do dna. - Pycha w taki upał. 
Oja  spoglądał  na  nią  ukradkiem.  Włosy  kleiły  jej  się  do  spoconego  czoła.  Duże  piersi 

napinały  się  pod  niebieską  bluzeczką.  Na  karku  i  ramionach  miała  mnóstwo  paprochów  i 
kawałków  siana,  które  on  chętnie  by  z  niej  zgarnął.  Przesuwałby  dłonią  po  nagim  karku  i 
okrągłych  ramionach.  Rozplótł  jej  warkocz  i  patrzył,  jak  długie  włosy  przesłaniają  śliczną 
buzię. Od tego zakręciło mu się w głowie. Otarł spoconą twarz. Głęboko wciągnął powietrze i 
znowu nalał ludziom piwa. 

Muszę pobyć z nią sam na sam, pomyślał nagle. Muszę z nią porozmawiać. Zapytać ją... 

Nie powinienem działać zbyt gwałtownie, tłumaczył sobie z bijącym sercem. Po prostu z nią 
porozmawiać. Bo jeśli ona ma zostać tylko do września... Nagle zdał sobie sprawę, że nie ma 
czasu, jeśli do czegoś między nimi miałoby dojść. I stwierdził ponad wszelką wątpliwość, że 
on tego właśnie pragnie. Musi między nimi do czegoś dojść. 

  
Wieczorny  wietrzyk  marszczył  wodę  we  fiordzie  i  sprawiał,  że  drobne  fale  z  chlupotem 

rozbijały się o brzeg. Po upalnym dniu w powietrzu wciąż jeszcze było rozedrgane ciepło. 

Oja  obszedł  dom  dookoła  i  poszedł  w  dół  przez  ogród.  Nieco  wcześniej  zobaczył,  że 

Helene  poszła  tamtędy,  miała  ze  sobą  ręcznik  i  kostium  kąpielowy.  Codziennie,  po 
zakończeniu wieczornych prac, chodziła się kąpać we fiordzie, zauważył to jakiś czas temu. 
Cicho  okrążył  szopę  na  lodzie  i  zobaczył  Helene.  Siedziała  w  kostiumie  kąpielowym  z 
ręcznikiem na ramionach i opierała  głowę o ścianę szopy. Jakaś  gałązka trzasnęła pod jego 
stopą i Helene wyprostowała się nagle. 

-  A, to ty? 
-  Przeszkadzam ci? 
-  Nie,  skąd  -  uśmiechnęła  się.  -  Tylko  ja  się  po  prostu  nikogo  nie  spodziewałam.  Tutaj 

wieczorami  nikt  nie  przychodzi,  chociaż  jest  tak  pięknie.  -  Zamknęła  oczy  i  westchnęła 
zadowolona. - To jest takie spokojne miejsce. A ja bardzo lubię fiord. 

-  Kąpałaś się? - stwierdził Oja i popatrzył na nią przelotnie. 
-  Tak, kąpię się co wieczór. Woda jest naprawdę bardzo przyjemna. Wcale nie wydaje się 

zimna. 

-  Nie, też to zauważyłem. Ja również kąpię się co wieczór, ale ja chodzę dalej, na cypel 

Stornes - powiedział. - Mam tam swoje miejsce... od dawna - dodał. 

Helene  skinęła  głową.  Potem  siedzieli  przez  jakiś  czas,  nic  nie  mówiąc.  Drozd  śpiewak 

wyciągał jakieś smutne trele w sosnowym lesie za cyplem. Woda cicho chlupała przy brzegu. 

Oja spoglądał na Helene ukradkiem. Powoli wyciągnął rękę i dotknął jej warkocza. 
-  Masz kompletnie mokre włosy. 
-  Racja  -  przyznała  z  uśmiechem.  -  Muszę  go  rozpleść,  żeby  mi  włosy  wyschły  przed 

nocą. 

Zręcznymi palcami zdjęła wstążkę i rozplotła długie włosy. Rozsypały się na jej plecach, 

gęste i złociste. Oja wciągnął głęboko powietrze. Odczuwał nieprzepartą potrzebę dotknięcia 
jej włosów, ale zdołał się powstrzymać. Usiadł wygodniej i oparł się o ścianę szopy. 

-  Dobrze się czujesz tutaj w Stornes? 
-  O  tak  -  potwierdziła  z  ożywieniem.  -  Strasznie  się  cieszę,  że  dostałam  pracę  właśnie 

tutaj. 

-  A czy nigdy nie  chciałaś zostać gospodynią w takim dworze? Nigdy nie miałaś takich 

marzeń? 

Helene roześmiała się. Ciepłym, perlistym śmiechem. 
-  Ona też o to pytała, twoja matka. 

background image

-  I co jej odpowiedziałaś? 
-  Że nigdy o czymś takim nie myślałam. 
-  Trzeba myśleć o przyszłości. 
-  Owszem, i ja myślę. Ale wszystko jest jeszcze bardzo niepewne. Najpierw chciałabym 

skończyć szkołę, a potem uczyć się na pielęgniarkę, ale u nas niestety krucho z pieniędzmi. 

Znowu zapadło milczenie. 
-  Może chciałabyś się przejść kawałek w stronę cypla Stornes? - spytał Oja cicho. 
-  Tak, jeszcze tam nie byłam - rzekła, zerkając na niego. - Masz na to czas? 
-  Dzisiejszego wieczora jestem już wolny. 
-  Poczekaj,  muszę  się  tylko  przebrać  w  suche  rzeczy  -  poprosiła  Helenę,  wstając.  -  To 

długo nie potrwa. 

Oja siedział i patrzył gdzieś daleko ponad wodą, a ona przebierała się za szopą. Serce biło 

mu mocno w piersi. Czuł, że kolana ma miękkie i że cały lekko drży. Bo w tej chwili był już 
pewien, pewien, że jej pragnie. Pytanie tylko, czy ona chciałaby jego. 

Poszli w stronę cypla. Słońce wisiało na zachodzie niczym czerwonozłocista kula. Góry w 

oddali były liliowe. Nad wodą pachniało wodorostami i solą. 

Kiedy Helene potknęła się o jakiś wystający korzeń, Oja wyciągnął rękę i podtrzymał ją. 
-  Uff, nie patrzę, gdzie idę - roześmiała się dziewczyna. 
Przytrzymał rękę Helene w swojej. Ona jej nie cofnęła. 
Szli  więc,  trzymając  się  za  ręce.  W  sercu  Oi  buzowała  radość,  szczęście  rozsadzało  mu 

piersi. Kiedy podciągał ją za sobą w górę na ostatnim wzniesieniu przed cyplem, objął ją w 
pasie. 

-  Co  ty  robisz?  -  spytała  cicho,  spoglądając  na  niego  nieoczekiwanie  poważnym 

wzrokiem. 

Oja  nie  odpowiedział.  Przez  chwilę  stał  i  patrzył  jej  w  oczy.  Po  czym  pocałował  ją, 

pospiesznie  i  gorąco.  Helene  zesztywniała  w  jego  ramionach.  Pospiesznie  cofnęła  się  o  pół 
kroku. 

-  Co ty robisz? 
-  Ja chciałbym... - Oi plątał się język. - Czy mogłabyś sobie wyobrazić, że zostaniesz w 

Stornes? 

-   Że zostanę? 
-   Tak. Że wyjdziesz za mnie za mąż. 
Nie zamierzał pytać jej o to tak szybko, ale słowa jakoś same pojawiły się na wargach i nie 

potrafił ich powstrzymać. Helene wyrwała mu się i odskoczyła. 

-  Wyjść za mąż... 
-  Mógłbym dać ci wszystko, co zechcesz - obiecywał Oja lekko zdyszany. - Mogłabyś... 
-  Mam wszystko, czego potrzebuję. 
-  Mówiłaś, że chciałabyś... 
-  Ale nie wyjdę dlatego za mąż. 
Oja opuścił ręce i stał w milczeniu, bezradny. Czuł ból w piersi. Cały dotychczasowy żal 

zwalił  się  na  niego  jakby  z  nową  siłą.  Poczuł,  że  ma  łzy  w  oczach.  Helene  to  widziała, 
wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia. 

-  To nie tak, nie chciałam powiedzieć, że cię nie lubię - rzekła cicho. - Ale wychodzić za 

mąż...  Ja  mam  dopiero  osiemnaście  lat.  I  wcale  cię  nie  znam.  No,  nie  znam  cię  dobrze  - 
dodała. - Ale bardzo cię lubię. Nie tak... 

-  No a gdybyś mnie lepiej poznała, to co? 
-  Nie  wiem  -  szepnęła  z  wahaniem.  -  Ale  wychodzić  za  mąż...  to  wielka 

odpowiedzialność. Poza tym ty masz córkę. Co ona by na to powiedziała? 

-  Jestem pewien, że z nią nie byłoby żadnego problemu. Przez chwilę stali w milczeniu 

naprzeciwko siebie. 

background image

-  Ja wyjdę za mąż tylko z miłości - wyznała Helene cicho.  
Oja skinął głową.  
-  A ty... a ty niczego takiego do mnie nie czujesz? 
-  Po prostu nie wiem - rzekła cicho. - Jest za wcześnie. I nie myślałam o niczym takim, bo 

nie wiedziałam przecież, że ty... 

-  Ja ci dam czas, którego potrzebujesz, Helene. Zechcesz się nad tym zastanowić? 
Dziewczyna  przytaknęła  skinieniem  głowy.  Kiedy  znowu  ujął  jej  rękę,  pozwoliła  mu  ją 

potrzymać. 

-  A ty jesteś pewien? - dopytywała się. 
-  Tak - odparł stanowczo. - Ja jestem pewien. 
-  Twoja mama... 
-  Ona nie miałaby nic przeciwko temu - rzekł stanowczo. 
W  końcu  tego  nie  wiem,  pomyślał,  ale  nie  potrafił  przypuszczać,  że  jest  inaczej.  Matka 

pragnęła, żeby znalazł sobie nową żonę. Domyślił się tego, chociaż ona nic mu nie mówiła. 

Znowu  ostrożnie  przyciągnął  do  siebie  Helene.  Była  wciąż  sztywna  i  niechętna  w  jego 

ramionach,  ale  się  nie  wyrywała.  Kiedy  pocałował  ją  znowu,  nie  cofnęła  się.  Serce  Oi 
przepełniała miłość, kiedy tulił ją do siebie. 

- Czy potrzebujesz dużo czasu na zastanawianie się? 
-  Tego nie wiem - rzekła cicho. - Tego ja nie wiem, Oja.  
Szli z powrotem po kamienistym brzegu, trzymając się za ręce. Kiedy doszli do szopy, ona 

mu się wyrwała. Zniknęła, zanim się zorientował, o co chodzi. Długo stał sam, niepewny, co 
właściwie czuje. 

Ona się zgodzi, myślał, ocierając twarz. Dotykał warg, które ją całowały. Musi się zgodzić. 

Oja nie mógłby żyć z inną kobietą. Musi ją zdobyć za wszelką cenę. 

 
ROZDZIAŁ 16. 
  
Oja  sypiał  źle.  Długo  przewracał  się  w  pościeli  w  gorące  letnie  noce,  nie  był  w  stanie 

odzyskać spokoju. Wciąż myślał o Helene. Marzył o niej, gdy tylko udało mu się zdrzemnąć, 
i marzył o niej, nie śpiąc. 

Oczywiście rozmawiali ze sobą. On starał się zostać z nią sam na sam tak często, jak to 

było możliwe. Nic istotnego jednak z tego nie wynikało. 

-  Potrzebuję  czasu,  Oja  -  odpowiedziała  Helene,  kiedy  zapytał  ją  wprost,  czy  się 

zdecydowała. 

-  A ile tego czasu byś chciała? - spytał niecierpliwie, obejmując ją. - Pomyśl, co mógłbym 

ci dać. Pozycja młodej gospodyni w takim dworze nie wszystkim dziewczynom się trafia. 

Natychmiast  pojął,  że  palnął  straszne  głupstwo.  Widział  to  w  jej  czystym,  szarym 

spojrzeniu. 

-  Ja nie wyjdę za mąż za dwór - ucięła Helene krótko. - Jeśli mam wyjść za mąż, to muszę 

kochać swojego narzeczonego. Żaden inny powód nie wchodzi w rachubę. 

Oja zaczerwienił się, jakby go spoliczkowała. 
-  Ale ja przecież co innego miałem na myśli - wymamrotał, pieszcząc palcami jej włosy. - 

To tylko dlatego, że i ja... jestem taki pewny, że chciałbym z tobą... 

-  Wcale mnie jeszcze nie znasz. 
-  Ale i tak jestem pewien. 
Kiedy chciał przyciągnąć ją do siebie, wymknęła mu się. Cofnęła też swoją rękę. 
-  A nie przeszłabyś się ze mną wieczorem skrajem lasu? - spytał. - Powinniśmy ze sobą 

porozmawiać, gdybyś ty... gdybyśmy my... 

-  Zobaczymy  -  odparła  Helene  i  odrzuciła  warkocz  na  plecy.  -  Teraz  muszę  nakarmić 

ś

winie. 

background image

-  Mogę ci pomóc. 
-  Nie, zbliża się podwieczorek - odmówiła stanowczo. - Sama dam sobie radę. 
Oja  stał  i  patrzył  w  ślad  za  nią.  Piekło  go  w  piersi.  Nie  układa  mu  się  tak,  jak  miał 

nadzieję. Myślał, że Helene od razu powie „tak". Pochodzi przecież z niezamożnej rodziny, 
Oja wiedział o tym od początku. A możliwość wyjścia za mąż za bogatego człowieka była w 
jego oczach czymś, czego się nie odrzuca. Mimo wszystko Helene się wahała. 

Oja nie mógł tego zrozumieć. I to całe gadanie o miłości... on nie widział w tym żadnego 

problemu.  Nie  wiedział  zresztą,  czy  żywi  dla  niej  miłość,  czy  to  tylko  pożądanie,  nie 
zastanawiał  się  nad  tym  zbyt  długo.  Najważniejsze,  że  w  końcu  spotkał  dziewczynę,  która 
poruszyła w nim takie struny. 

Po  śmierci  Herborg  on  też  był  jak  martwy.  I  oszałamiające  uczucie,  które  teraz  w  sobie 

nosił,  uznał  za  miłość,  chociaż  musiał  przyznać  rację  Helene,  że  jej  dobrze  nie  zna.  To  go 
jednak nie martwiło. Martwiła go jej niepewność, zbyt przesadna, jego zdaniem. 

Przez cały dzień pracy chodził niespokojny. Wyglądał tylko wieczoru, bo miał nadzieję, że 

Helene pójdzie z nim na spacer. Wybiorą się na kamienisty brzeg fiordu. To jedyne miejsce, 
gdzie  możemy  chodzić,  pomyślał.  Wszędzie  indziej  ludzie  stoją  w  domach  za  firankami  i 
przyglądają się każdemu przechodniowi. Tam na dole nikt ich nie zobaczy. 

Do  spaceru  jednak  nie  doszło.  Zamiast  tego  przyszła  matka  i  zapytała,  czy  mógłby 

odwieźć Helene do domu. 

-  Odwieźć ją do domu? - patrzył na matkę wzburzony. - A po co ona ma jechać do domu? 
-  Jej ojciec poważnie zachorował. Helene musi jechać i zobaczyć, jak on się teraz czuje. 
-  Mam nadzieję, że nie jest śmiertelnie chory? 
-  Coś  ty,  Oja  -  prychnęła  Mali,  wpijając  w  niego  spojrzenie.  -  Co  się  z  tobą  dzieje? 

Czyżby dziewczyna nie miała prawa pojechać do domu, skoro jej ojciec jest chory? 

Oja poczuł, że się czerwieni, spuścił wzrok. 
-  Pomyślałem  tylko,  że  my  też  jej  potrzebujemy  -  bąkał  niepewnie.  -  Ale  naturalnie  ją 

odwiozę, oczywiście. 

Zaprzągł konia i przygotował bryczkę, potem stał i czekał na Helene, która biegła do niego 

przez dziedziniec z małą walizeczką w ręce. Więc mimo wszystko zamierza do nas wrócić, 
pomyślał z ulgą. Nie wzięła dużej walizki. 

-  Dziękuję, że robisz sobie kłopot i chcesz mnie odwieźć - powiedziała, ujmując jego rękę, 

kiedy pomagał jej wsiąść do bryczki. 

-  Czy z twoim ojcem dzieje się coś złego? 
-  Mam nadzieję, że nie - szepnęła cicho. - Ale on niedomaga od jakiegoś czasu i teraz... 

mama  dzwoniła  od  sąsiadów  -  dodała  wyjaśniająco.  -  Powiedziała,  żebym  przyjechała  do 
domu na niedzielę. Musimy się zastanowić, czy nie wezwać doktora. 

-  A nie masz brata, który mógłby zająć się wszystkim, kiedy twój ojciec jest chory? 
-  Owszem, mam jednego. Ale on się ożenił aż w Rindalen i sam ma mnóstwo zajęć we 

własnym  gospodarstwie.  Poza  tym  mam  jeszcze  dwie  młodsze  siostry,  które  mieszkają  w 
domu, ale one same z mamą sobie nie poradzą, gdyby tata musiał leżeć. No i jest jeszcze Elise 
- dodała. - Moja siostra, która służy w Gjelstad. 

-  Miejmy nadzieję, że twój tata szybko wstanie na nogi - powiedział Oja. 
-  Tak, bo ktoś musi prowadzić gospodarstwo... - Otarła dłonią twarz i odrzuciła warkocz 

na plecy. - Nasze gospodarstwo jest małe, ale przecież i takim ktoś musi się zajmować. Jeśli 
mamy z niego wyżyć - dodała. 

Oja  nie  odpowiadał.  Siedział  i  myślał,  że  może  to  właśnie  jest  ta  okoliczność,  na  którą 

czekał. Gdyby pomógł Helene finansowo, dał jej rodzinie jakąś znaczną sumę jako tak zwany 
dar ślubny... bo przecież jest oczywiste, że oni potrzebują pieniędzy. To by bardzo poprawiło 
sytuację jej rodziny, a wtedy... 

Poklepał ją po kolanie i uśmiechnął się, dodając jej otuchy. 

background image

-  Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Helene w milczeniu skinęła głową. 
Potem już się właściwie do siebie nie odzywali. Helene siedziała skulona i smutna, myślała 

o  swoich  sprawach,  Oja  natomiast  był  podniecony  i  zastanawiał  się  nad  tym,  co  powinien 
zrobić.  Najpierw  muszę  porozmawiać  z  matką,  myślał.  To  ona  mogłaby  wystąpić  z 
propozycją  pomocy  finansowej.  Z  pewnością  zechce  to  zrobić,  Oja  nie  wyobrażał  sobie 
niczego innego. Można by to przecież nazwać zaliczką na spadek, jeśli już tak będzie trzeba. 

Kiedy  pomagał  wysiąść  Helene  z  bryczki,  przytulił  ją  do  siebie  na  moment.  Uścisnął  i 

pocałował w policzek. A ona mu na to pozwoliła. 

-  Powodzenia - rzekł i pogłaskał ją po plecach. 
-  Dziękuję  -  szepnęła,  spoglądając  na  niego  swoimi  szarymi  oczyma.  -  Jeszcze  raz 

dziękuję, że byłeś taki miły i mnie przywiozłeś. 

-  No coś ty - rzekł swobodnie. - Jeszcze by tego brakowało. 
-  Wrócę w niedzielę  wieczorem - obiecała. - Przyjadę podwodą z Gjelstad, bo oni mają 

zabrać Elise. Siostra też przyjechała do domu - dodała. 

-  W takim razie ja cię odbiorę w Gjelstad - obiecał Oja. - Już teraz się cieszę, że cię znowu 

zobaczę. W Stornes będzie bez ciebie pusto - dodał. 

Helene  milczała.  Wzięła  swoją  walizeczkę  i  ruszyła  w  stronę  małego  gospodarstwa, 

lezącego na zboczu wzgórza. Oja stał przez chwilę i patrzył w ślad za nią. Potem wskoczył do 
bryczki i rozpoczął podróż do domu w bardziej optymistycznym nastroju. 
 

Tego popołudnia odwiedził matkę w tkalni. 
-  A, to ty do mnie przychodzisz? - spytała zaskoczona, spoglądając na niego znad krosien. 

- Czy coś się stało? 

-  Muszę z tobą porozmawiać. 
-  Proszę bardzo. Czy dzieje się coś ważnego? 
Mali  położyła  ręce  na  kolanach,  Oi  wskazała  taboret  stojący  przy  drzwiach,  żeby  sobie 

usiadł. 

-  Chodzi o Helene - zaczął Oja. 
Matka skinęła głową. Nie odezwała się. Siedziała tylko i pozwalała mu mówić. 
-  Chciałbym się z nią ożenić - wypalił Oja bez wstępów.  
Chociaż  Mali  podejrzewała,  że  na  coś  się  tam  zanosi,  to  jednak  podskoczyła,  słysząc  te 

słowa. 

-  Ożenić się? 
-  Tak - nie czułem niczego takiego jak do niej od... odkąd Herborg... zresztą nie myślałem, 

ż

e jeszcze kiedyś mi się to zdarzy, ale teraz... 

-  Ale  ona  jest  u  nas  dopiero  od  dwóch  miesięcy  -  przypomniała  Mali.  -  Prawie  jej  nie 

znasz, Oja. 

-  Myślę, że znam ją bardzo dobrze - odparł krótko. 
-  A co na to Helene? 
Oja zaczerwienił się i niepewnie kręcił się na stołku. 
-  Ona... ona mówi, że potrzebuje czasu. Gada coś o miłości i takich tam sprawach. O tym, 

ż

e musi być pewna. 

-  To brzmi bardzo rozsądnie. Małżeństwo powinno przetrwać całe życie, wiesz. 
Oja szurał niespokojnie nogami. Matka jest bardziej po stronie Helene niż mojej, pomyślał. 
-  Chciałbym jej ofiarować ślubny dar - rzekł pospiesznie. - Pewną sumę pieniędzy. Bo oni 

w domu rodziców Helene bardzo potrzebują pieniędzy, zwłaszcza teraz, kiedy jej ojciec jest 
chory. Gdybym mógł jej dać... 

-  Nie! 
Odpowiedź padła tak nagle i była tak stanowcza, że Oja podskoczył.  
Mali patrzyła mu w oczy pociemniałym wzrokiem. 

background image

-  Nie będziesz sobie kupował żony, Oja! 
-  Kupował? Ja myślałem tylko, żeby... 
-  Ale wtedy ona musiałaby przyjąć twoje oświadczyny, żeby ratować swoją rodzinę. Czyż 

nie tak myślałeś? 

Oja  kręcił  się  niespokojnie.  Owszem,  tak  właśnie  myślał  i  nie  widział  w  tym  nic  złego. 

Matka jednak najwyraźniej się z nim nie zgadzała. Ciekawe, dlaczego tak uważa? Po prostu 
nie spodziewał się, że ona tak zareaguje. 

-  Ja  nie  mam  nic  przeciwko  temu,  żebyś  się  ożenił  z  Helene  -  pospieszyła  Mali  z 

wyjaśnieniami, skubiąc motek włóczki. - Ja naprawdę nie jestem przeciwko temu, Oja. Jeśli 
oboje tak zadecydujecie, to macie moje błogosławieństwo. Ale nie możesz kupować żony... 
nigdy! - rzekła ponuro. - W tym dworze nikt nic takiego nie zrobi. To się już raz stało i było 
to o jeden raz za dużo. 

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. 
-  Johan Stornes tak zrobił - powiedziała Mali cicho. - Ja byłam równie młoda jak Helene, 

ja też pochodziłam z biednej rodziny. Mój ojciec popadł w kłopoty i wtedy... ja... 

Z drżeniem wciągała powietrze do płuc. Raz po raz przecierała oczy. 
-  Twój ojciec szalał, żeby mnie dostać, ale ja mówiłam „nie". Nie kochałam Johana, Oja, i 

powiedziałam  mu  to.  Zasobny  dwór  to  niewystarczający  powód,  żeby  wychodzić  za  mąż, 
przynajmniej dla mnie. Tutaj również chodzi o uczucia. 

-  No ale mimo wszystko wyszłaś za mąż - powiedział Oja cicho. 
-  Tak,  wyszłam.  Twój  ojciec  położył  na  stole  pieniądze,  które  mogły  uratować  moją 

rodzinę  od  upadku.  I  wtedy  ja  powiedziałam  „tak"  -  przyznała  Mali.  -  Nie  byłam  w  stanie 
postąpić inaczej. Zostałam regularnie kupiona, Oja, i to nie był dobry fundament dla naszego 
małżeństwa. Czuliśmy to przez cały czas, zarówno twój ojciec, jak i ja. 

-  Nigdy  nie  kochałaś  ojca?  Wiem,  że  tak  powiedziałaś,  kiedy  rozmawialiśmy  ostatnio, 

ale... 

-  Nie, Oja, nigdy go nie kochałam. 
-  No i kiedy przyszedł Cygan... 
-  Jo uosabiał wszystko, o czym marzyłam. To nie było właściwe, co zrobiłam, przyznaję, 

ale to była miłość. Nie  miałam siły się jej przeciwstawić. Tutaj we dworze nie dostawałam 
niczego, jeśli chodzi o uczucia. To było... to było prawdziwe piekło. 

-  A kiedy ojciec się dowiedział, że Sivert nie jest jego synem? 
-  Tak, w końcu się tego dowiedział. 
-  I mimo to mogłaś tutaj zostać? 
-  Tak,  Johan  tak  chciał.  On  uważał,  że  to  lepsze,  niż  gdyby  ktokolwiek  miał  się 

dowiedzieć o tym, co zrobiłam. Uważał, że to sprawa jego honoru, na który padłby cień. 

-  A ja? 
Mali westchnęła. 
-  Ciebie  przecież  on  nigdy  nie  zobaczył.  Byłby  jednak  bardzo  szczęśliwy,  gdyby  mógł 

wziąć cię w ramiona, Oja. On tak bardzo pragnął mieć syna. 

-  Ale umarł, zanim się urodziłem. 
-  Tak, na atak serca. 
-  Tobie  musiało  to  bardzo  odpowiadać  -  rzekł  Oja  z  goryczą.  -  Mój  ojciec  zniknął,  ale 

zostałaś z wielkim dworem. Otrzymałaś sowitą zapłatę za piekło, w którym przyszło ci żyć, 
prawda? 

Mali nie odpowiedziała. Wstała i podeszła do syna, usiadła obok niego na stołku. Wzięła 

jego rękę. 

-  Rozumiem, że ty tak to widzisz, mój Oja - powiedziała cicho. - Ale tak wiele rzeczy było 

złych między twoim ojcem a mną... ja niczego takiego ci nie życzę, synu. Ale nie pozwolę ci 
zrobić tego, co zamierzasz. Bo nikt nie może kupić sobie żony i potem żyć z nią szczęśliwie. 

background image

W naszym małżeństwie nie tylko ja byłam nieszczęśliwa, Oja - dodała z naciskiem. - Twój 
ojciec też nie był szczęśliwym człowiekiem. Naprawdę zasłużył na lepszy los, to pewne. 

Przez chwilę siedzieli bez ruchu, tuż obok siebie. Mali objęła Oję i przytuliła. Syn oparł 

głowę na jej ramieniu i zaczął szlochać. 

-  Przecież  jeszcze  nic  straconego,  Oja  -  pocieszała  go  cicho.  -  Jeszcze  poczujesz  coś  do 

innej kobiety. Pomyśl o tym. A Helene... daj jej czas, Oja. 

-  Czas na co? 
-  Na poznanie ciebie. Na to, by odpowiedziała sobie na pytanie, czy cię kocha. 
-  A jeśli mnie nie kocha?... 
-  To pozwól jej wtedy odejść - rzekła Mali z naciskiem. - Bo przecież i tak nie byłbyś z 

nią w takich warunkach szczęśliwy. 

Oja podniósł się nieco sztywny, stał przez chwilę i patrzył na matkę. 
-  Możliwe, że masz rację - szepnął. - Dam jej ten czas i zobaczę, co z tego wyniknie. 
-  Tak zrób - poprosiła Mali. - Zrób to, mój Oja. 
Po  wyjściu  Oi  siedziała  jeszcze  przez  chwilę  sama.  To  straszne,  myślała,  jak  historia 

niemal zawsze zatacza kręgi i się powtarza. Jaki ojciec, taki syn! 

Ujęła delikatnie krzyżyk babci Johana. 
-  Bądź z nim, babciu - modliła się w duchu. - Oja cię teraz potrzebuje. Bądź przy nim. 
Po  czym  wstała  i  wróciła  do  krosien.  Minęło  jednak  sporo  czasu,  zanim  mogła  znowu 

pracować. 

 
-  No,  to  chyba  Oja  wraca  z  Helene  -  powiedziała  Mali  od  okna.  -  Widzę  obłok  pyłu 

wzbijany przez bryczkę. 

-  To może z jej ojcem nie jest aż tak źle - ucieszył się Havard, leżąc na tapczanie. - Skoro 

Helene  nie  telefonowała,  chciałem  powiedzieć.  Nie  zawiadomiła,  że  musi  dłużej  zostać  w 
domu. 

-  Wyjdę im na spotkanie - postanowiła Mali. 
Była  bardzo  niespokojna,  do  czego  doszło  między  dwojgiem  młodych  po  drodze  z 

Gjelstad, skąd Oja mial odebrać Helene. 

Przez  całą  niedzielę  był  mało  rozmowny.  Chodził  w  milczeniu,  pogrążony  w  myślach. 

Mali to widziała. Niewiele jednak mogła zrobić, żeby mu pomóc, choć tak bardzo by chciała. 
Tę sprawę syn i Helene muszą załatwić między sobą. Miała tylko nadzieję w imieniu syna, że 
wszystko  ułoży  się  dobrze.  Że  Helene  z  czasem  zda  sobie  sprawę,  iż  pragnie  zostać  młodą 
gospodynią  w  Stornes.  Mali  rozumiała,  że  dziewczyna  się  waha.  Oja  jest  od  niej  sporo 
starszy,  ponadto  ma  małą  córeczkę.  A  w  końcu  ona  sama  musiałaby  porzucić  marzenia  o 
nauce. 

Mali  zdjęła  fartuch,  powiesiła  go  na  krześle  przy  drzwiach,  po  czym  wyszła  na  ganek. 

Bryczka  zajechała  na  dziedziniec  w  wielkim  pędzie.  Cóż  to  za  dzika  jazda,  pomyślała 
gniewnie.  Co  ten  Oja  sobie  myśli?  Na  mostku  przy  pralni  łatwo  złamać  koło,  kiedy  ktoś 
jeździ w ten sposób, przecież on dobrze o tym wie! 

Wtedy  odkryła,  że  to  jakaś  obca  bryczka.  Zatoczyła  koło  na  dziedzińcu  i  zatrzymała  się 

przed  gankiem.  Wyskoczył  z  niej  obcy  mężczyzna,  podając  rękę  młodej  kobiecie.  Tamta 
schodziła ostrożnie i rozglądała się wokół. Obcy zwrócił się twarzą do ganku i ruszył w stronę 
Mali. 

Ona  z  trudem  wciągała  powietrze.  Cała  krew  odpłynęła  jej  z  twarzy,  serce  tłukło  się  w 

piersi  jak  szalone.  Czuła,  że  za  chwilę  zemdleje,  i  mocno  trzymała  się  jednej  z  kolumn 
podpierających ganek. 

-  Mali Stornes? - spytał obcy, wyciągając ręce. 
-  Samuel? - wyszeptała Mali zdławionym głosem. Kolana się pod nią uginały, musiała się 

jeszcze mocniej chwycić kolumny, by nie upaść. - Samuel Langmo?