background image

ks. Marek Dziewiecki 

Miłość nie jest kochana!? 

 

Miłość jest Osobą, 

która nas kocha także wtedy, 

gdy my nie kochamy. 

Wstęp 

Analizę  postawionej  w  tytule  tezy  warto  zacząć  od  fundamentalnego  pytania:  jakie  warunki 

muszą zostać spełnione, żebym ja  — człowiek - mógł sformułować twierdzenie, że „Miłość nie 
jest kochana”
 i żeby to twierdzenie miało związek z rzeczywistością, a nie było jedynie przejawem 
mojej  fantazji  czy  moich  subiektywnych  przekonań?  Twierdzenie  o  istnieniu  miłości  niekochanej 
może  być  prawdziwe  tylko  wtedy,  gdy  zostaną  spełnione  jednocześnie  dwa  warunki.  Warunek 
pierwszy to  doświadczenie tego,  że  jest ktoś,  kto mnie  kocha.  Warunek  drugi  to  doświadczenie 
tego, że ja nie zawsze kocham. Tylko wtedy, gdy zachodzą obydwa te warunki jednocześnie, może 
istnieć  ktoś,  kto  kocha,  a  kto  nie  (zawsze)  jest  kochany.  Nie  może  twierdzić,  że  miłość  nie  jest 
kochana,  ten  kto  nigdy  jeszcze  nie  doświadczył  miłości,  a  także  ten,  kto  doświadcza  miłości  i 
zawsze kocha. Ktoś, kto nigdy nie doświadczył miłości, jest przekonany o tym, że miłość w ogóle nie 
istnieje,  a  w  konsekwencji  nie  może  być  niekochana.  Z  kolei  ktoś,  kto  by  zawsze  kochał,  byłby 
przekonany o tym, że miłość istnieje i że jest zawsze kochana.  

Biblia  upewnia  nas  o  tym,  że  Miłość  jest  Osobą,  która  nas  kocha  także  wtedy,  gdy  my  nie 

kochamy. Tytułową tezę: „Miłość nie jest kochana” może uznać za swoją ten, kto doświadcza, że 
jest zawsze kochany przez Boga, chociaż sam nie zawsze kocha. Kimś takim  — poza Maryją - jest 
każdy człowiek. Skoro teza, sformułowana w tytule tego tekstu, wynika z doświadczenia wielu ludzi, 
to warto poddać ją szczegółowej analizie. Sądzę, że najważniejsze w takiej analizie jest szukanie 
odpowiedzi na trzy podstawowe pytania. Po pierwsze,  kim jestem ja, który wiem, że Ten, który 
zawsze  kocha,  nie  (zawsze)  jest  kochany
?  Po  drugie,  jakie  warunki  muszę  spełnić,  by  kochać 
Tego,  który  kocha  mnie  zawsze?
  Po  trzecie,  po  czym  mogę  poznać,  że  zacząłem  kochać 
naprawdę
 i że Ten, który mnie kocha, jest przeze mnie kochany? 

1. Człowiek: ktoś kochany i wolny 

Chrześcijaństwo to religia, która pochodzi od Kogoś,  

kto za swoich wyznawców oddał życie z miłości!  

Zwykle  definiujemy  człowieka  jako  istotę  wolną  i  rozumną.  Ta  klasyczna  definicja  jest 

niezadowalająca  z  dwóch  powodów.  Po  pierwsze,  świadomość  i  wolność  nie  decydują  o  moim 
byciu  człowiekiem,
  gdyż  także  wtedy,  gdy  tracę  świadomość  czy  wolność,  nie  tracę  statusu  ani 
godności człowieka. Niektóre zwierzęta mają pewien zakres świadomości i wolności, a mimo to nie 
są  ludźmi.  Po  drugie,  powyższa  definicja  pomija  to,  co  jest  dla  człowieka  najważniejsze  i  co 
odróżnia go od świata zwierząt w sposób jakościowy. Tym czymś jest miłość.  Być człowiekiem to 
być  kimś  kochanym!
  Żadne  zwierze  nie  jest  i  nie  będzie  kochane.  Człowiek  to  ktoś  kochany!  To 
ktoś  stworzony  z  Miłości  i  powołany  do  miłości.  
To  ktoś,  kto  cierpi  nie  tylko  wtedy,  gdy  jest 
krzywdzony,  ale  tak  wtedy,  gdy  jest  niekochany.  Bóg  o  tym  wie  i  kocha  mnie  zawsze.
  Także 
wtedy, gdy nie odpowiadam na Jego miłość. Kocha mnie nawet wtedy, gdy od Niego odchodzę czy 
gdy już nie wierzę w to, że ktokolwiek może mnie jeszcze kochać
. Prorok Izajasz upewnia o tym 
naród  wybrany,  który  okazał  się  niewierny  wobec  Boga  i  popadł  w  niewolę:  Jak  kogo  pociesza 
własna matka, tak Ja was pocieszać będę
 (Iz 66, 13). Czyż może niewiasta zapomnieć o swym 

background image

niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę 
o tobie
 (Iz 49,15). Od Wielkiego Piątku wiemy już więcej niż Izajasz. Wiemy już o tym, że Bóg 
kocha człowieka nad życie
. Dosłownie! I nie dlatego, że Bóg musi aż tak kochać, lecz dlatego, że 
chce kochać człowieka aż tak bardzo. Człowiek to ktoś kochany, kto sam nie zawsze kocha i kto 
czasem nie kocha wcale.
 

Po  drugie, człowiek to  ktoś  podobny  do  Boga.  To  ktoś  podobny  do  tej najbardziej  Niezwykłej 

Osoby, która stworzyła wszechświat i która każdego z nas kocha zawsze. Ta Osoba nie tylko kocha. 
Ta Osoba jest Miłością. Człowiek jest podobny do Boga! Podobny, ale nie taki sam! Podobny, to 
znaczy zdolny do tego, by kochać, ale niezdolny do tego, by być miłością, czyli by własną mocą 
gwarantować,  że  będzie  kochać  zawsze  i  za  każdą  cenę
.  Także  wtedy,  gdy  sam  nie  będzie 
kochany  przez  tych,  których  kocha.  Gdy  ja  —  człowiek  —  zaczynam  kochać,  to  moja  zdolność 
kochania podlega tym wszystkim ograniczeniom i zagrożeniom, którym ja podlegam
. Nie byłbym 
w  stanie  zacząć  kochać,  gdybym  nie  był  kochany  przez  Boga  i  przez  niektórych  ludzi.  A  gdy  już 
zacząłem kochać, to z trudem przychodzi mi kochać tych ludzi, którzy nie kochają, czy którzy 
nie komunikują swojej miłości.
 Bóg nie potrzebuje mojej miłości po to, by trwać w miłości do 
mnie,  ale  ja  nie  jestem  Bogiem.
  Najłatwiej  przychodzi  mi  kochać  tych,  którzy  odpowiadają 
miłością  na  miłość  i  którzy  z  radością  przyjmują  miłość  ode  mnie.  Podtrzymywanie  miłości  w 
relacjach  między  ludźmi,  którzy  nie  są  miłością,  wymaga  pewnego  stopnia  wzajemności.
  W 
przeciwnym przypadku więź z kochaną osobą zaczyna słabnąć. Miłość nie jest uczuciem, ale uczucie 
odgrywa  ważną  rolę  w  postawie  miłości.  Jeśli  małżonek,  dorosłe  dziecko,  rodzic,  przyjaciel 
przestaje okazywać miłość, to ta druga strona  — jeśli trwa w Bogu — może wytrwać w miłości do 
człowieka.  Nawet  do  tego  człowieka,  który  nie  kocha  czy  który  się  emocjonalnie  oddala.  Jednak 
trwaniu  w  jednostronnej  miłości  nie  będzie  zwykle  towarzyszyć  już  tak  intensywna  radość, 
troska i tęsknota jak wtedy, gdy miłość była wzajemna.
 Może niestety być też i tak, że zaczyna 
słabnąć moja miłość, że to ja kocham coraz mniej i to nawet wtedy, gdy ktoś z ludzi komunikuje 
mi swoją miłość z coraz większą serdecznością, czułością, cierpliwością. Człowiek nie jest miłością 
i dlatego miłość w nas podobna jest do tlącego się płomyka, który łatwo zgasić.
 

Po trzecie, człowiek to ktoś, kto nie ma granic w rozwoju. To ktoś, kto nigdy nie będzie aż tak 

bardzo  podobny  do  Boga,  by  nie  mógł  stać  się  jeszcze  bardziej  podobny  do  Niego.  To  ktoś,  kto 
nigdy nie kocha aż tak mocno i wiernie, by nie móc kochać jeszcze mocniej i z jeszcze większą 
wiernością.
 Właśnie dlatego Bóg nas kocha, a nie ledwie akceptuje. Akceptować to zatrzymywać 
tą  drugą  osobę  w  obecnej  fazie  rozwoju
:  bądź  taki,  jaki  jesteś!  A  kochać  to  mobilizować  do 
dalszego rozwoju:
 stawaj się codziennie większy od samego siebie i kochaj bardziej niż dotąd! Kto 
kocha,  te  stawia  wymagania.  Kto  kocha  najbardziej,  ten  stawia  wymagania  największe  i  dlatego 
Jezus  daje  nam  przykazanie  nowe  i  najbardziej  wymagające,  jakie  można  postawić 
człowiekowi:
  „Przykazanie  nowe  daję  wam,  abyście  się  wzajemnie  miłowali,  tak  jak  Ja  was 
umiłowałem” ( J 13, 34). 

Po  czwarte, człowiek to ktoś  bezcenny.  Moja  bezcenność  nie  wynika z  mojej  natury,  z  moich 

cech  czy  z  moich  zasług.  Moja  bezcenność  wynika  z  faktu,  że  jestem  nieodwołalnie  kochany 
przez Boga. 
Stwórca nie kocha zwierząt, roślin ani minerałów. Cały świat materialny stworzył dla 
mnie. Dał mi go na własność, do mojej dyspozycji. Zwierząt, roślin czy materialnych przedmiotów 
nie kocham właśnie dlatego, że nie są bezcenne i że stanowią moją własność. Wszystko wokół mnie 
mogę  wykorzystywać  do  moich  celów.  Wszystko,  oprócz  osób.  Żadnej  osoby  nie  mogę  posiadać. 
Osoby  mogę  jedynie  kochać.  Albo  krzywdzić
.  Jestem  tak  bezcenny,  że  nawet  Bóg  nie traktuje 
mnie jak swoją własność
, którą rozporządza, lecz jak ukochane dziecko, któremu służy i o które się 
troszczy. Nikt z ludzi nie może traktować mnie jak rzecz, która do niego należy. Nawet ja nie 
jestem  moją  własnością  i  nie  powinienem  samym  sobą  dowolnie  dysponować
.  To  nie  ja  siebie 
stworzyłem. To nie ja obdarzyłem siebie nieskończoną wartością. Nie jestem właścicielem samego 
siebie. Bóg zawierzył mi siebie po to, bym odnosił się do siebie z miłością i troską, bym stał się 

background image

dla siebie przyjacielem i sejfem, bym siebie chronił i bym dorastał do pełni moich możliwości, czyli 
do wielkiej i wiernej miłości. 

Po piąte, człowiek to ktoś rozumny, zdolny do myślenia i do poznania prawdy, która wyzwala 

z  ignorancji,  egoizmu  i  grzechu.  Sensem  myślenia  jest  coś  więcej  niż  samo  myślenie  i  niż 
poznawanie  materialnej  rzeczywistości.  Sensem  myślenia  jest  odkrywanie  mojej  własnej 
tajemnicy
, czyli odkrywanie tego, że jestem stworzony z miłości, nieodwołalnie kochany, podobny 
do Boga, bez granic w rozwoju i bezcenny.  Z pomocą myślenia potrafię upewniać się o tym, że 
jest Ktoś, kto kocha mnie w sposób nieodwołalny i że ja też jestem zdolny kochać. 
 

Po szóste, człowiek to ktoś wolnyWolny po to, by mógł kochać. Jeśli zechceDo miłości — 

podobnie jak do oddychania — nie da się nikogo zmusić.  Bóg dał nam nie jakąś atrapę wolności 
lecz  wolność  prawdziwą,  gdyż tylko  ktoś  naprawdę wolny  jest  w  stanie  naprawdę  kochać.  Nasza 
wolność  jest  tak  prawdziwa,  że  możemy  śmiertelnie  skrzywdzić  Boga,  
gdy  przyjdzie  do  nas  w 
ludzkiej  naturze.  A  On  pozwoli  się  skrzywdzić,  byśmy  byli  pewni  tego,  że  On  -  Niekochany  - 
kocha zawsze i za każdą cenę.
 Moja wolność jest tak prawdziwa, że to ja decyduję o tym, jaką 
drogą pójdę nie tylko w doczesności, ale też w wieczności:
 czy będzie to droga błogosławieństwa 
i życia czy też droga przekleństwa i śmierci. Bóg stworzył mnie w taki sposób, że jestem w stanie 
kochać  i  proponuje  mi,  bym  kochał,  nie  dlatego,  że  On  nie  chce  być  niekochany  kochany,  lecz 
dlatego,  że  chce,  bym  ja  był  szczęśliwy.  Bóg  wie,  że  człowiek  to  ktoś,  komu  do  szczęścia  nie 
wystarczy nawet to, że jest kochany przez Stwórcę, jeśli sam nie zacznie kochać.
  

Bóg  nie  może  mnie  zmusić  do  tego,  bym  kochał,  gdyż  miłość  to  nie  tylko  szczyt  dobroci  i 

mądrości, ale też szczyt wolności. Upewnia nas o tym przypowieść o synu marnotrawnym (por. Łk 
15,  11-32).  Oto  młodszy  syn  odchodzi  od  ojca  chociaż  jest  kochany  i  chociaż  wie  o  tym. 
Potwierdzeniem tego, że miłości ze strony ojca jest dla niego czymś oczywistym, jest to, że nie ma 
ojcu  niczego  do  zarzucenia
.  Opuszcza ojca  mimo, że  nie  może  „usprawiedliwić”  swego  odejścia 
brakiem miłości ze strony ojca. Nie jest w stanie znaleźć choćby pretekstu, by o coś oskarżyć ojca. 
Mimo  to  odchodzi.  Gdy  nie  reagujemy  na  miłość,  gdy  pozostajemy  obojętni  na to,  że  ktoś  nas 
kocha, wtedy nawet Bóg jest bezradny.
 Nie istnieje przecież większa moc we wszechświecie niż 
moc miłości.  Nawet  Wszechmocny  Bóg  nie  jest  wszechmocny  w  obliczu  człowieka,  który  nie  chce 
kochać.  Ten,  który  kocha,  używa  swojej  wszechmocy  wyłącznie  w  jeden  sposób:  po  to,  by 
kochać
. Bóg-Miłość nie straszy, nie karze, nie odbiera życia, nie zsyła kalectwa, lecz kocha i cieszy 
się, gdy my kochamy lub kocha i cierpi, gdy my nie kochamy. 
 

Po siódme, być człowiekiem to być kimś zranionym od samego początku historii ludzkości, czyli 

od  zawsze.  Jesteśmy  zranieni  na  skutek  grzechu  pierwszych  ludzi,  na  skutek  słabości  i  grzechów 
kolejnych pokoleń, a także na skutek naszych własnych słabości i grzechów.  Najbardziej zranieni 
jesteśmy w naszej zdolności do tego, by kochać.
 Święty Paweł w dramatycznych słowach opisuje 
skutki tego zranienia: „Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 
7,  19).  Św.  Paweł  wie,  że  potrzebuje  pomocy  kogoś  silniejszego  od  siebie:  „Nieszczęsny  ja 
człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez 
Jezusa  Chrystusa,  Pana  naszego
”  (Rz  7,  24).  Razem  ze  św.  Pawłem  wiemy,  że  potrzebujemy 
Zbawiciela, który pomoże nam uwolnić się od wszystkiego, co przeszkadza nam kochać.
 

Po  ósme,  być  człowiekiem  to  być  kimś  powołanym  do  świętości,  czyli  do  wielkiej  i  wiernej 

miłościMożemy być radośni i szczęśliwi tylko wtedy, gdy zdecydujemy się kochać. Dobrowolnie 
i bezinteresownie. Tylko wtedy nasza doczesność i nasza wieczność może być błogosławiona. Nikt z 
nas nie jest jednak w stanie stawać się człowiekiem świętym własną mocą.
 Nikt z nas nie potrafi 
kochać spontanicznie, bez wysiłku, bez pomocy Boga i Bożych ludzi. Do świętej miłości nie dorasta 
się ani po omacku, ani metodą prób i błędów. Popatrzmy więc na to, jakie warunki trzeba spełnić, 
by kochać aż tak dojrzale i wiernie, jak Chrystus pierwszy nas pokochał.
 

background image

2. Warunki dorastania do miłości 

Tylko od Boga może człowiek nauczyć się kochać.  

Na  skutek  zranienia  skutkami  grzechu  pierworodnego  człowiek  jest  zraniony  i  zagrożony  w 

każdej sferze swego człowieczeństwaZraniona jest nasza zdolność szukania prawdy i rozumienia 
rzeczywistości,  a  także  nasza  zdolność  rozumienia  miłości.  Właśnie  dlatego  pierwszym 
warunkiem odpowiadania miłością na miłość jest precyzyjne odróżnianie miłości od jej imitacji.
 
W  naszych  czasach  miłość  najczęściej  mylona  jest  z  seksualnością,  z  uczuciem,  z  tolerancją,  z 
akceptacją, z „wolnymi związkami” oraz z naiwnością.  

Po pierwsze, miłość to nie to samo, co współżycie seksualne. Współżycie prowadzi czasem do 

krzywdy, przestępstwa, uzależnienia, a nawet do śmierci. We wszystkich relacjach międzyludzkich, 
poza  małżeństwem,  na  przykład  w  relacji  rodzice-dzieci,  nauczyciele-wychowankowie  czy  w 
relacjach między przyjaciółmi, warunkiem miłości jest powstrzymywanie się od współżycia. Jedynie 
w  małżeństwie  miłość  wiąże  się  z  seksualnością,  gdyż  tylko  tutaj  współżycie  seksualne  może  być 
czyste.  Współżycie  jest  czyste  tylko  wtedy,  gdy  wynika  z  wzajemnej  miłości  kobiety  i 
mężczyzny
 — a nie z popędu czy uległości — i gdy jest to miłość małżeńska, czyli nieodwołalna
gdyż nieodwołalne są fizyczne, psychiczne i społeczne skutki współżycia seksualnego.  

Po drugie, miłość to nie uczucie.  Uczucia zawsze towarzyszą tym, którzy kochają, ale nie one 

stanowią istotę miłości. Uczucia dominują w zakochaniu, ale właśnie dlatego zdarza się, że ktoś z 
zakochanych  wyrządza  krzywdę  tej  drugiej  osobie,  albo  pozwala  się  krzywdzić.  Prawdą  jest,  że 
uczucia zawsze towarzyszą miłości, ale nie jest to jakieś tajemnicze „piękne uczucie miłości”. Kto 
kocha, ten przeżywa bardzo różne uczucia: od radości i entuzjazmu do rozgoryczenia, gniewu, 
żalu,  i  wielkiego  cierpienia.  W  każdym  słowie  i  czynie  Jezus  wyrażał  miłość,  ale  przeżywał 
różne  stany  emocjonalne:
  od  radości  i  wzruszenia  do  dramatycznego  lęku  w  Ogrójcu  i  krzyku 
protestu na krzyżu. Popatrzmy na konkretny przykład. Gdy kochający rodzice odkrywają, że ich syn 
jest narkomanem, wtedy przeżywają dramatyczny niepokój, lęk, czasem rozpacz właśnie dlatego, 
że kochają swego syna. Kto myli miłość z uczuciami, ten kieruje się nimi w swoim postępowaniu. 
Tymczasem  stany  emocjonalne  -  podobnie  jak  popędy  -  bywają  ślepe,  a  kierowanie  się  nimi 
prowadzi  do  wielkich  pomyłek,  krzywd  i  grzechów.  Miłość  to  nie  przeżywane  w  samotności 
uczucie,  ale  to  sposób  spotykania  się,  który  sprawia,  że  kochające  osoby  pragną  pozostać  ze 
sobą na zawsze.
 

Po trzecie, miłość to nie tolerancja. Kto stawia tolerancję w miejsce miłości i w konsekwencji 

uznaje  ją  za  największą  wartość,  ten  w  odniesieniu  do  ludzi  kieruje  się  zasadą:  „Róbcie,  co 
chcecie!” Kto natomiast kocha, ten słowami i czynami pomaga kochanym dorastać do świętości. Kto 
kocha,  ten  stanowczo  nie  toleruje  zła  i  równie  stanowczo  wspiera  dobro
.  Tolerancja  byłaby 
postawą  racjonalną  jedynie  wtedy,  gdyby  człowiek  nie  był  w  stanie  krzywdzić  samego  siebie  ani 
innych  ludzi.  Tak  będzie  dopiero  w  niebie,  ale  na  ziemi  wiele  jest  takich  zachowań,  przez  które 
człowiek nie wyraża miłości, ale krzywdzi samego siebie czy innych ludzi. W tych realiach, w jakich 
żyjemy,  powiedzieć  komuś:  „Rób,  co  chcesz!”  to  tak,  jakby  powiedzieć  mu:  „Twój  los  mnie  nie 
interesuje! Nie będę reagował nawet wtedy, gdy doprowadzisz siebie do rozpaczy.” Miłość to troska 
o drugiego człowieka, a tolerancja to przejaw obojętności na los innych ludzi.
 Kto myli miłość z 
tolerancją,  ten  rezygnuje  z  racjonalnego  myślenia,  gdyż  wierzy  w  to,  że  wszystkie  zachowania 
człowieka  są  równie  dobre.  Tolerować  zachowania  człowieka  można  -  i  to  z  pewnymi 
ograniczeniami! - wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Nie można natomiast odwoływać się 
do tolerancji w odniesieniu do sposobów postępowania, gdyż niektóre zachowania człowieka bywają 
aż tak bardzo szkodliwe, że zakazane są nawet prawem karnym, a nie tylko normami moralnymi. Im 
bardziej  kogoś  kocham,  tym  bardziej  „nietolerancyjny”  się  staję  wobec  tych  jego  zachowań, 
które są szkodliwe, gdyż tym bardziej zależy mi na jego losie

background image

Błąd czwarty polega na utożsamianiu miłości z akceptacją. Akceptować drugiego człowieka to 

tak,  jakby  mu  mówić:  „Bądź  sobą!”,  czyli:  „Pozostań  na  tym  etapie  rozwoju,  który  już 
osiągnąłeś!
”.  Tego  typu  przesłanie  jest  niewłaściwe nie  tylko  w  odniesieniu  do tych  ludzi,  którzy 
przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca narkomana czy złodzieja do tego, żeby był czy żeby 
pozostał  «sobą».  Jednak  akceptacja  to  nie  to  samo  co  miłość  nawet  w  odniesieniu  do  osób 
postępujących w bardzo szlachetny sposób.  
Nikt z nas nie jest przecież na tyle dojrzały, by nie 
mógł się nadal rozwijać. Rozwój człowieka nie ma granic! Poziom rozwoju, który już osiągnąłem, 
może wystarczyć na dzisiaj, ale z pewnością nie wystarczy na jutro!
 Tylko w odniesieniu do Boga 
miłość  jest  tożsama  z  akceptacją,  gdyż  Bóg  jest  miłością  i  nie  potrzebuje  rozwoju.  Nikt  z  nas, 
ludzi, miłością nie jest i dlatego nikt z nas nie powinien zatrzymać się w żadnej fazie rozwoju. 
Nawet w takiej, która wydaje się najpiękniejsza i ostateczna. 
 

Słuszne jest akceptowanie prawdy na temat cech czy postawy danego człowieka. Słuszne jest 

też akceptowanie nienaruszalnej godności człowieka, ale to nie są przejawy miłości, lecz akty 
intelektualne
. Zarówno prawda o danej osobie, jak i jej godność nie jest zależna od tego, czy ją 
akceptujemy czy też nie. Od nas natomiast zależy nasza postawa wobec tej osoby, czyli właśnie to, 
czy ją kochamy czy też jedynie akceptujemy prawdę o niej. Zabójcy księdza Jerzego Popiełuszki 
akceptowali prawdę o nim i o jego odważnej posłudze kapłańskiej, ale przecież nie znaczy to, 
że  go  kochali.
  Jeśli  kogoś  kocham,  to  nie  chcę  go  „zamrozić”  w  tej  fazie  rozwoju,  którą  już 
osiągnął,  lecz  przeciwnie  -  pragnę  mu  pomagać  w  dalszym  rozwoju.  Miłość to  moc,  która  jest  w 
stanie przemienić każdego człowieka, w każdej sytuacji i w każdej fazie życia.
 Ten, kto kocha, 
ma  odwagę  zaproponować  osobie  kochanej,  by  dorastała  do  świętości,  a  nie  jedynie  to,  by 
akceptowała siebie na już osiągniętym etapie rozwoju. To nie przypadek, że w Piśmie Świętym ani 
razu nie występuje słowo „tolerancja” ani też słowo „akceptacja”. Tolerancja i akceptacja nie 
tylko  nie  są  tym  samym,  co  miłość.  Nie  są  wartościami  biblijnymi,  a  przez  to  nie  należą  do 
istotnych wartości, zwanych chrześcijańskimi.
 

Błąd piąty polega na myleniu miłości z tak zwanymi „wolnymi związkami”. W rzeczywistości 

wolne związki” w ogóle nie istnieją, podobnie jak nie istnieje „sucha woda”, „kwadratowe koło”, 
„trójkątny  sześcian”  czy  „niebieska  czerń”.  Ludzie,  którzy  ulegają  mitowi  „wolnych  związków”, 
deklarują  sobie  to,  że  się  kochają  (czyli  że  żyją  w  najsilniejszym  związku,  jaki  jest  możliwy  we 
wszechświecie), a jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą się rozstać, gdyż związek ten do 
niczego ich nie zobowiązuje. Tacy ludzie posługują się wewnętrznie sprzecznym pojęciem po to, 
by  ukryć  bolesną  prawdę  o  tym,  że  ich  „wolny  związek”  to  w  rzeczywistości  związek 
egoistyczny,  nietrwały  i  niewierny
.  Kto  pozostaje  w  takim  związku,  jest  wolny  nie  od  związku, 
lecz od odpowiedzialności za własne postępowanie i za los tej drugiej osoby. W „wolnym związku” 
jedna osoba traktuje drugą jak sprzęt domowy, który bierze się ze sklepu na próbę i który w każdej 
chwili  można  zwrócić  lub  wymienić  na  nowszy  model.  Ktoś,  kto  kocha,  pragnie  czegoś 
nieskończenie  większego  niż  romansu  czy  „związku,  który  nie  wiąże”.
  Kto  kocha,  ten  jest 
silniejszy  od  swoich  popędów,  hormonów,  feromonów  i  uczuć,  a  jego  związek  z  kochaną  osobą 
silniejszy jest niż śmierć. 

Błąd  szósty  polega  na  myleniu  miłości  z  naiwnością.  Myli  miłość  z  naiwnością  ten,  kto  nie 

potrafi  bronić  się  przed  człowiekiem,  który  go  krzywdzi,  i  „miłością”  nazywa  swoją  uległość  czy 
bezradność. Oto typowy przykład naiwności: alkoholik znęca się nad swoją żoną, ona dramatycznie 
cierpi z tego powodu, on przez całe lata lekceważy to jej cierpienie, a ona mimo to nie broni się 
skutecznie, mimo że Kościół w imieniu Boga daje jej prawo do obrony skutecznej, do separacji 
małżeńskiej  włącznie.
  Człowiek,  który  kocha  dojrzale,  przyjmie  niezawinione  cierpienie  pod 
warunkiem,  że  mobilizuje  ono  krzywdziciela  do  tego,  by  się  zastanowił  i  zmienił.  Jeśli  jednak 
krzywdziciel  pozostaje  obojętny  na  cierpienie  swojej  ofiary  i  błądzi  coraz  bardziej,  wtedy 
osobie  krzywdzonej  pozostaje  już  tylko  modlitwa  i  miłość  na  odległość.  
Ojciec  z  przypowieści 
Jezusa na odległość kochał swego marnotrawnego syna, dopóki ten się nie zastanowił, nie zmienił, 
nie przeprosił i nie wrócił. Miłość, jakiej uczy nas Bóg, jest nie tylko szczytem dobroci, ale także 

background image

szczytem  mądrości.  Chrystus  każdego  dnia  poświęcał  wiele  godzin  na  uczenie  swoich  słuchaczy 
mądrego  myślenia  właśnie  dlatego,  by  nie  mylili  miłości  z  naiwnością.  Jezus  pragnie,  byśmy  w 
miłości byli nieskazitelni jak gołębie, a jednocześnie roztropni jak węże
 (por. Mt 10, 16). 

Nie  jest  w  stanie  kochać  ktoś,  kto  kieruje  się  popędem  lub  uczuciem,  kto  myli  miłość  z 

tolerancją czy akceptacją, kto manipuluje własnym myśleniem do tego stopnia, że używa pojęć 
wewnętrznie sprzecznych („wolne związki”), a także ktoś, kto naiwnie pozwala się krzywdzić. 
Gdy wiemy już, czym miłość nie jest, wtedy łatwiej jest zrozumieć istotę miłości. Otóż  kochać to 
nieodwołalnie  troszczyć  się
  o  rozwój  danej  osoby  —  o  rozwój  aż  do  świętości!  Punktem 
zwrotnym w relacji między ludźmi jest decyzja, że tą drugą osobę chcę odtąd już zawsze wspierać, 
chronić, umacniać, traktować jak bezcenny skarb, dla którego będę niezawodnym sejfem. Kocham, 
bo tak chcę i już!
 Punktem wyjścia w miłości jest decyzja. Nie jest to jedynie decyzja „woli”, lecz 
decyzja całego człowieka, a zatem decyzja, w którą angażujemy cielesność, płciowość, myślenie, 
emocje,  wrażliwość  moralną,  duchowość,  religijność,  a  także  wartości  i  aspiracje,  którymi  się 
kierujemy. Pełna miłości troska o czyjś rozwój wyraża się na co dzień w sposób widzialny: poprzez 
fizyczną  —  a  nie  tylko  duchową  -  obecność,  poprzez  solidną,  ofiarną,  systematyczną  pracowitość 
oraz poprzez odpowiedzialną i czystą czułość. Kto kocha, ten potrafi dobierać takie słowa i czyny, 
poprzez które rzeczywiście pomaga tej drugiej osobie dorastać do świętości.
 W mądrej miłości 
obowiązuje zasada, której uczy nas Jezus: to, czy kocham ciebie, zależy ode mnie, ale to, w jaki 
sposób okazuję ci miłość, zależy od twojego postępowania.
  

Miłość  wymaga  rozwagi  w  myśleniu  i  wytrwałości  w  działaniu.  W  sposób  spontaniczny  można 

ulegać  lenistwu  lub  egoizmowi,  ale  nie  można  spontanicznie  kochać.  Miłość  zaczyna  się  od 
myślenia o miłości, której ktoś doświadcza i którą chce się dzielić.
 Ten, kto nie myśli w dojrzały, 
realistyczny sposób, ten nie jest w stanie kochać. Nie jest konieczne myślenie po to, by krzywdzić 
samego  siebie  czy  innych  ludzi.  Powinien  natomiast  rozważnie  myśleć  ten,  kto  chce  kochać. 
Zwłaszcza  wtedy,  gdy  przychodzi  mu  kochać  taką  osobę,  która  nie  kocha  i  która  krzywdzi  nawet 
samą siebie. 

Drugi  warunek  trwania  w  miłości  to  ochrona  własnej  wolności.  Nie  wystarczy  myśleć,  by 

kochać. Skoro punktem wyjścia w miłości jest nieodwołalna decyzja, to do miłości zdolny jest tylko 
ten,  kto  chroni  w  sobie  aż tak  wielką wolność,  że  dzięki niej  zdobywa  największą władzę  we 
wszechświecie:  władzę  nad  samym  sobą,  
władzę nad  ciałem,  popędami, emocjami, słabościami. 
Każde
 osłabienie wolności, a tym bardziej każde uzależnienie oddala od miłości. Kochać może 
tylko ten, kto pamięta o tym, o czym nie chcą pamiętać liberałowie, a mianowicie że człowiek ma 
trudności  z  własną  wolnością,
  że  potrafi  ją  wypaczyć,  ograniczyć  albo  używać  jej  w  sposób 
przeklęty, a nie błogosławiony, czyli po to, by krzywdzić, a nie po to, by kochać. Wolność może być 
niszczona  nie  tylko  przez  uzależnienia,  ale  na  wiele  innych  jeszcze  sposobów.  Śmiertelnym 
zagrożeniem  dla  wolności  jest  zawężanie  i  zniekształcanie  pragnień,  rezygnacja  z  marzeń  i 
wielkich ideałów, a także zagłuszanie sumienia. Dorastanie do miłości wymaga obrony osobistej 
wolności
  poprzez  stanowczość  w  realizacji  przyjętych  priorytetów,  poprzez  stawianie  sobie 
twardych wymagań, poprzez solidne wypełnianie codziennych obowiązków, poprzez obronę własnej 
tożsamości  i  autonomii,  poprzez  podejmowanie  coraz  trudniejszych  zobowiązań  i  odpowiedzialne 
ich wypełnianie. Wolność wymaga codziennego ćwiczenia się w wierności.  

Mądre  myślenie  i  ochrona  wolności  do  dobra  to  wstępne  warunki  dorastania  do  miłości  i 

trwania  w  miłości.  To  przygotowanie  umysłu  i  woli.  Jednak  rozstrzygające  jest  przygotowanie 
serca.
 Kochać potrafi jedynie ten, kto swoje serce zawierzył Bogu i kto Boga uczynił jedynym 
Panem swego serca.
 A to dokonuje się poprzez osobiste spotkanie z Bogiem i osobiste upewnienie 
się o tym, że On mnie rozumie, kocha i uczy kochać. Gdy trwam przy Bogu, wtedy jestem w stanie 
trwać z miłością przy człowieku.
 Nawet przy tym człowieku, który nie kocha, albo który kocha, ale 
nie  ma  odwagi,  by  komunikować  swoją  miłość.  Kochać  jest  w  stanie  tylko  ten  człowiek,  który 

background image

zaprzyjaźnia się z Bogiem na życie i śmierć. Taki człowiek ufa Bogu zawsze, w każdej sytuacji i 
za wszelką cenę
.  

Zaprzyjaźnić się z Bogiem na życie i śmierć to pojednać się z Nim każdą częścią umysłu, woli 

i serca. To uznać fakt, że to nie ja, lecz Bóg jest nie (zawsze) kochany! Zaprzyjaźnić się z Bogiem 
na  śmierć  i  życie  to  z  głębi  serca  i  z  nieodwołalnym  przekonaniem  powiedzieć:  Ty,  Boże,  masz 
rację: zawsze i we wszystkim! A najbardziej masz, Boże, rację w sposobie, w jaki mnie kochasz 
i w jaki komunikujesz mi Twoją miłość.
 Doświadczenie Twojej miłości to warunek tego, bym ja też 
zaczął  kochać.  Wiem,  że  moja  miłość  nie  jest  moja  lecz  że  jest  ona  jedynie  lustrem  Twojej 
miłości. 
Zaprzyjaźnić się z Bogiem na śmierć i życie to uznać z wdzięcznością, że nawet Bóg nie 
może  mnie  kochać  jeszcze  bardziej  niż  kocha!
  „Nikt  nie  ma  większej  miłości  od  tej,  gdy  ktoś 
życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).  

Zaprzyjaźnić  się  z  Bogiem na  życie  i  śmierć  to  nauczyć  się  tak nieodwołalnego  zaufania  do 

Niego,  jakim  zaskakuje  nas  Abraham.  Nosił  on  w  swym  sercu  jedno  wielkie  pragnienie:  mieć 
syna!
 Mieć syna ze swoją żoną — Sarą, która była uznawana za najpiękniejszą kobietę na świecie. 
To pragnienie było aż tak wielkie, że dla Abrahama nic innego nie miało znaczenia. Jednak to 
największe  pragnienie  wydawało  się  całkiem  nierealne,  bo  Sara  była  niepłodna  i  w  podeszłym 
wieku.
 Mimo to Bóg obiecuje Abrahamowi spełnienie jego największego marzenia: będziesz miał 
syna!
  Będziesz  miał  liczne  potomstwo,  jak  gwiazdy  na  niebie!  Abraham  zaufał  Bogu.  Uwierzył  w 
niewiarygodną  obietnicę.  Bóg  tę  obietnicę  spełnia.  I  właśnie  wtedy  prosi  Abrahama  o  to,  by 
ofiarował  Mu  swego  jedynego,  wymarzonego  i  ukochanego  syna
.  Serce  Abrahama  zaczyna 
krwawić.  Oto  Bóg  zaprzecza  swoim  własnym  obietnicom!  Oto  Bóg  chce  zabrać  Abrahamowi 
jedynego  syna,  którego  mu  obiecał  i  którym  go  obdarzył.  Czy  mogę  zawierzyć  Bogu,  którego  nie 
rozumiem? Czy ja — człowiek - mogę zawierzyć Bogu, który odbiera to, co mi dał? Czy mogę czuć 
się kochanym przez Boga, który jest nieprzewidywalny? 
Abraham odpowiada: Tak, mogę! Mogę 
zawierzyć  Bogu  do  końca,  gdyż  On  jest  nieprzewidywalny  tylko  w  jednym:  w  swojej  miłości!
 
Zaprzyjaźnić się z Bogiem jak Abraham, to zawierzyć Bogu wbrew wszystkiemu, wbrew wszelkiej 
logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew sercu.
  

Z  perspektywy  historii  wiemy  o  tym,  na  co  Abraham  mógł  mieć  tylko  nadzieję:  że  Bogu  warto 

zaufać  zawsze  i  że  Bóg  rzeczywiście  nieobliczalny  jest  tylko  w  jednym:  w  zaskakiwaniu  nas 
miłością!
 Wiemy, że Bóg nie odebrał Abrahamowi wymarzonego syna. Ale wiemy też coś więcej: 
że kilka tysięcy lat później to właśnie Bóg Ojciec — na innym wzgórzu, na Golgocie  — złoży w 
ofierze własnego  Syna,  wydając  Go  w nasze  ręce
Bóg  rzeczywiście  jest nieobliczalny  tylko  w 
jednym: w zaskakiwaniu nas swoją miłością.
 Któż mógłby spodziewać się tego, że nasz los jest dla 
Boga  ważniejszy  niż  jego  własny  los
?  Takiego  właśnie  Boga  spotkał  Abraham,  zawierzając  Mu 
nieodwołalnie siebie, swoje największe marzenia oraz los tych, których kochał nad życie. 

Nauczyć się kochać i trwać w miłości może ktoś, kto zaprzyjaźnia się z Bogiem w sposób aż tak 

niewiarygodny,  jak  uczynił  to  Abraham.  Biblia  ukazuje  nam  jednak  kogoś,  kto  z  Bogiem 
zaprzyjaźnił  się  jeszcze  bardziej.
  Ten  ktoś  to  kobieta,  Maryja,  Matka  Jezusa  —  prawdziwego 
człowieka  i  prawdziwego  Boga.  Abraham  prosił  Boga  o  syna.  Maryja  nie  prosiła  o  nic.  Została 
przez Boga obdarowana Synem w sposób najbardziej cudowny w całej historii ludzkości. Nosiła 
tego Syna we własnym wnętrzu, karmiła Go własną piersią,
 chroniła przed Herodem, rozważała i 
zachowywała w sercu wszystkie Jego słowa, była z Niego dumna, upewniała się, że jest Miłością. 
Bóg  tego  Jedynego  i  Ukochanego  Syna  Jej  zabrał.
  Pozwolił  przybić  do  krzyża.  Maryję  przeszył 
miecz tak niewyobrażalnej boleści, jakiej nie doznał nikt w historii ludzkości.
 Odpowiedzią ze 
strony  Maryi  było  Jej  całkowite  zaufanie  wobec  Boga!  
Jezus  wykrzyczał  na  krzyżu:  „Boże  mój, 
Boże  mój,  czemuś  Mnie  opuścił!”  (Mk  15,  34)  Maryja  nie  krzyczała.  Nie  buntowała  się.  Nie 
zwątpiła.
  Przeciwnie,  umacniała  w  Wieczerniku  przerażonych  i  wątpiących  Apostołów.  Wbrew 
sercu. Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Ale nie wbrew Bogu! I Bóg Jej odpowiedział:
 Ukrzyżowany 
Syn powrócił, by pozostać z Nią i z nami do końca doczesności i przez całą wieczność.
 A Ją — 

background image

swoją Ukochaną i Bolesną Matkę — zabrał do Nieba jako pierwszą, bo szalenie za Nią tęsknił. Tak 
bardzo, że nawet nie czekał, aż umrze.
 

Dopóki  nie  zbliżamy  się  do  postawy  Abrahama  i  do  postawy  Maryi,  dopóty  miłość  w  nas 

pozostaje krucha i zagrożona. Do miłości zaczyna dorastać ten, kto jest już pewien tego, że Bóg 
jest  nieobliczalny  tylko  w  jednym:  w  zaskakiwaniu  swoją  miłością.  Do  miłości  dorasta  ten,  kto 
odkrywa,  że  najbardziej  na  tej  Ziemi  kocha  ten,  Który  został  przez  człowieka  najbardziej 
skrzywdzony oraz Ta, która z Nim współcierpiała.
 Do miłości dorasta ten, kto odkrywa, że nawet 
najbardziej  okrutne,  całkowicie  niezawinione  cierpienie  oraz  nawet  najbardziej  nieludzka, 
niewyobrażalna  krzywda  mogą  być  ceną  za  miłość,  ale  nie  mogą  być  przeszkodą  w  tym,  by 
kochać.
 

3. Weryfikacja miłości 

Sprawdzianem mej miłości do Boga, który kocha zawsze,  

jest miłość do ludzi, którzy nie zawsze kochają. 

Bóg  nie  tylko  mnie  kocha  i  uczy  kochać.  On  też  wyjaśnia  mi,  jaki  jest  niezawodny  sposób, 

dzięki  któremu  mogę  zweryfikować  to,  czy  kocham,  czy  kocham  naprawdę.  To  sposób  tak 
nieomylny, że On sam zastosuje go wobec każdego z nas na Sądzie Ostatecznym
 (por. Mt 25, 31-
46). Bóg nie zapyta mnie wtedy o to, czy Go kochałem, czy wypełniałem I przykazanie Dekalogu. 
Nie  zapyta  mnie  o  to,  bo  wie,  że  ja  —  człowiek  —  potrafię  oszukiwać  samego  siebie  i  potrafię 
wmówić  sobie  to,  że  kocham  Boga  nawet  wtedy,  gdy  nie  kocham  nikogo.
  Trudno  na  Ziemi 
zweryfikować to, czy kocham Boga, który jest w Niebie. Przy końcu mojej doczesności Bóg nie tylko 
nie zapyta mnie o to, czy Go kochałem, ale też nie zapyta mnie o to, czy kochałem samego siebie
Nie zapyta z tego samego powodu, z którego nie zapyta mnie o moją miłość do Niego. Nie zapyta 
mnie, bo wie, że łatwo mogę się w tej kwestii łudzić, a nawet oszukiwać. Każdemu z nas łatwo jest 
mylić  miłość  do  samego  siebie  z  egoizmem  czy  z  pobłażaniem  sobie,  albo  przeciwnie  —  z 
udręczaniem siebie i ze stawianiem sobie wymagań ponad miarę własnych możliwości.
 Nikt nie 
jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Zwłaszcza w tej sprawie. 

Na progu wieczności Bóg zapyta mnie jedynie o to, czy w doczesności kochałem bliźniego. To 

właśnie miłość do bliźniego jest najpewniejszym sprawdzianem tego, czy kocham: czy kocham 
nie  tylko  bliźniego,  ale  też  Boga  i  siebie  samego
.  Miłość  bliźniego  jest  najpewniejszym 
sprawdzianem  mojej  miłości,  gdyż  to  właśnie  bliźni  najpewniej  weryfikuje  moje  słowa  i  czyny. 
Biblia  upewnia  mnie  o  tym,  że  nie  jestem  w  stanie  kochać  Boga,  którego  nie  widzę,  jeśli  nie 
kocham człowieka, którego widzę (por. 1 J 4, 20).
 Jeśli ktoś myśli, że kocha Boga tylko dlatego, 
że  nie  kocha  człowieka,  to  się  myli.  Gdy  staję  twarzą  w  twarz  z  bliźnim,  wtedy  najtrudniej 
przychodzi  mi  oszukiwać  samego  siebie,  nawet  jeśli  chciałbym  uciekać  od  prawdy  o  sobie
,  a 
zwłaszcza  od  prawdy  o  tym,  że  nie  kocham  lub  że  kocham  zbyt mało.  Jeśli  ktoś  z  ludzi cierpi  i 
płacze z mego powodu, jeśli ktoś przede mną chowa się i ucieka, jeśli nikt z ludzi nie zawierza 
mi swego losu, ani swoich przeżyć, to znaczy, że nie kocham.
 Nawet wtedy, gdy jestem święcie 
przekonany o tym, że kocham. Jeśli kocham naprawdę, to spotkam przynajmniej jednego człowieka 
na świecie, w którego oczach moją miłość zobaczę!  

Zakończenie 

Błogosławieni  są ci,  którzy  odkrywają,  że  są  kochani  przez  Boga  zawsze!  Także  wtedy,  gdy 

sami  jeszcze  -  czy  znowu  -  nie  kochają.  Przypowieść  o  synu  marnotrawnym  to  przypowieść  o 
kimś,  kto  zalicza  się  do
  najlepszych  z  nas.  W  pewnej  fazie  swego  życia  ów  młody  człowiek 
przestał kochać ojca, który go kochał
. Przestał kochać, chociaż wiedział o tym, że jest kochany. 
Marnotrawny  syn  jest  symbolem  każdego  człowieka,  który  gardzi  miłością  Miłości.  Jednak  na 
skutek cierpienia, jakiego doznał w Krainie Nie-miłości, zastanowił się, przypomniał sobie, że u 

background image

ojca  było  mu  lepiej  i  powrócił.  Droga  powrotu  stała  się  dla  niego  drogą  błogosławieństwa
Powracający  syn  ratuje  przed  wiecznym  cierpieniem  nie  tylko  siebie,  ale  też  ojca,  który  go 
kocha. 
 

W tej samej przypowieści Jezusa jest jeszcze druga postać - starszy brat marnotrawnego syna. 

To postać tragiczna do końca, przynajmniej do końca przypowieści. To człowiek, który nawet nie 
zaczął wchodzić na drogę błogosławieństwa
. Gdy jego młodszy brat powraca, on nie cieszy się ani 
ze swym bratem, ani ze swym ojcem
Nie kocha ani bliźniego, ani Boga. Przeciwnie, robi ojcu 
wymówki:
 „Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu” (Łk 15, 29). Nawet nie 
przychodzi mu na myśl to, że kryterium postawy wobec innych osób jest miłość, a nie jedynie 
wypełnianie czyichś rozkazów.
 Starszy syn nie wymaga od siebie tego, by kochać. Taki stan to 
dla  człowieka  droga  do  rozpaczy.  Nie  kochać,  nawet  nie  poczuć  pragnienia  miłości  —  to  dla 
człowieka  agonia.  Człowiek,  który  nie  kocha,  staje  się  śmiertelnie  zazdrosny  o  tych,  którzy 
kochają - jak śmiertelnie zazdrosny o Abla był jego brat - Kain 
(por. Rdz 4, 1-15). Kto nie zaczyna 
kochać, ten ryzykuje, że doświadczy piekielnego wręcz cierpienia, które polega na świadomości 
tego, że nigdy już nie będzie kochał. 
 

Wiem, że jestem synem marnotrawnym z przypowieści Tego, który umiłował mnie do końca. 

Moją  największą  nadzieją  jest  nadzieja  na  to,  że  będę  kochał  zawsze.  Gdy  w  Egipcie  Józef, 
którego  bracia  jeszcze  nie  rozpoznali,  wystawia  ich  na  próbę  i  domaga  się  od  nich,  by 
przyprowadzili do niego najmłodszego brata, oni stwierdzają: „Nie może chłopiec opuścić ojca, bo 
gdyby go opuścił, ojciec by umarł”
 (Rdz 44, 22). Syn Boży będzie tak długo umierał na krzyżu 
cierpienia,  jak  długo  będzie  istniał  choćby  jeden  człowiek,  który  nie  kocha.
  Każdy  z  nas,  kto 
zaczyna kochać aż tak mocno, że umarłby, gdyby  nie było tych, których kocha, urządza Bogu 
święto radości, jakiej nie potrafimy sobie nawet wyobrazić.