background image

MARGIT SANDEMO 

OCALENIE 

Z norweskiego przełoŜyła 

LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA 

POL - NORDICA 

Otwock 1997 

background image

ROZDZIAŁ I 

KaŜdego  dnia  siedmioro  dzieci  z  indiańskiej  wioski  wyruszało  w  stronę  potoku 

płynącego leniwie przez dolinę. Brodząc po kostki w wodzie, przechodziły na drugi brzeg na 

niewielkie poletko, które same uprawiały. Najstarszy w tej grupie był dziesięcioletni Manuel. 

To na nim spoczywała odpowiedzialność za czteroletniego brata, Antonia, który dreptał, ufnie 

trzymając go za rękę, i za siostrzenicę Rosę śpiącą w chuście przewiązanej na jego plecach. 

Praca na poletku posuwała się powoli, bo choć kierujący dziećmi Manuel traktował ją bardzo 

sumiennie, to jednak nie wszyscy wykonywali ją z równym zapałem. 

Teresa  miała  dziewięć  lat.  Była  surowa  i  poboŜna,  a  na  jej  twarzy  rzadko  gościł 

uśmiech. Ale za to dziewczynka rwała się do pracy i zawsze przykładnie wywiązywała się ze 

swych obowiązków w przeciwieństwie do siedmioletniej Esmeraldy, która mimo dziecięcego 

wieku zachowywała się z iście kobiecą kokieterią. Nieraz z tego powodu dochodziło między 

dziewczętami do konfliktów. Na łajanie Teresy Esmeralda reagowała  chichotem i trzepocząc 

długimi  rzęsami  okalającymi  jej  duŜe  ciemne  oczy,  zerkała  w  kierunku  Manuela,  który 

udawał, Ŝe niczego nie dostrzega. Wynajdywała tysiące wymówek, by wymigać się od zajęć. 

Brat  Esmeraldy,  młodszy  od  niej  zaledwie  o  dziesięć  miesięcy  Pablo,  był  prawdziwym 

figlarzem  i  tak  jak  jego  siostra  specjalnie  się  nie  przepracowywał.  Miał  duŜo  wdzięku  i  nie 

sposób się było na niego gniewać, co szybko nauczył się wykorzystywać. Siódmy członek tej 

gromadki,  chorowity  dwulatek  Carlitos,  mówił  niewiele,  a  na  skierowane  do  niego  pytania 

odpowiadał pogodnym uśmiechem. 

Dzieci  szczyciły  się  tym,  Ŝe  mają  własną  uprawę,  za  którą  są  odpowiedzialne. 

Nieopodal  na  znacznie  większej  plantacji  pracowały  ich  matki.  Obie  plantacje  dzieliła 

niewielka  odległość,  tak  Ŝe  w  razie  potrzeby  obie  gromadki  mogły  porozumiewać  się 

wołaniem. 

Matka  Manuela  oczekiwała  dziesiątego  juŜ  potomka  i  z  ulgą  przyjęła  pomoc 

najstarszego syna, który podjął się opieki nad Antoniem i Rosą, dzieckiem jej piętnastoletniej, 

niezbyt odpowiedzialnej córki. Pozostałe matki takŜe były wdzięczne chłopcu, Ŝe zobowiązał 

się  rzucić  okiem  na  maluchy,  które  dzięki  temu  nie  kręciły  się  im  pod  nogami  i  nie 

przeszkadzały w pracy. Wiedziały, Ŝe dzieci są bezpieczne, bo poletko z trzech stron otaczały 

strome  skały,  a  potok,  z  którym  graniczyło,  był  w  tym  miejscu  płytki  i  niegroźny.  Zresztą 

Manuel pilnował, by Ŝaden malec nie wpadł do wody. 

Chłopcy  nosili  długie  spodnie,  wetknięte  w  cholewki  wysokich,  miękkich  kamaszy. 

background image

Ramiona  okrywały  im  kolorowe  poncha,  a  głowy  osłaniały  kapelusze  z  szerokimi  rondami. 

Dziewczynki były ubrane w przyciasne sukienki. 

Ich  widok  radował  serca:  czarnookie,  o  śniadych  twarzach  z  wystającymi  kośćmi 

policzkowymi  i  płaskich  nosach,  odsłaniały  w  uśmiechu  rzędy  mocnych  białych  zębów. 

Kruczoczarne  włosy  chłopcy  mieli  podcięte równo  poniŜej  ucha,  a  dziewczynki  zaplatały  w 

grube  warkocze.  Szczególną  urodą  w  tym  gronie  wyróŜniało  się  rodzeństwo  Pablo  i 

Esmeralda. Patrząc na nich odnosiło się wraŜenie, Ŝe są arcydziełami natury. 

Antonio i Carlitos, znudzeni pracą, poszli się pobawić. Współzawodniczyli w rzucaniu 

na odległość dzid wykonanych z bambusowej trzciny. Wygrał oczywiście Antonio, starszy i 

silniejszy  od  słabowitego  Carlitosa.  Pablo  pod  pozorem,  Ŝe  chce  coś  pokazać  chłopcom, 

kilkakrotnie  próbował  wykręcić  się  od  pracy.  Ale  Manuel  i  Teresa  przejrzeli  jego  zamiary  i 

kazali mu natychmiast wracać na pole. 

Carlitos  szybko  zmęczył  się  zabawą  i  zdyszany  przysiadł  z  boku,  Ŝeby  odpocząć. 

Antonio,  jego  najlepszy  przyjaciel,  brzydkie  kaczątko  w  gromadzie,  otoczył  go  ramieniem  i 

zapytał Ŝyczliwie: 

- MoŜe pobawimy się w cos, co cię tak nie zmęczy? 

Carlitos pokiwał tylko głową i uśmiechnął się promiennie. 

-  Esmeraldo!  -  odezwała  się  Teresa  z  wyrzutem.  -  W  tym  czasie,  gdy  ja  związałam 

dziesięć snopków, ty związałaś tylko jeden. Pamiętaj, Pan Bóg widzi z góry kaŜdy twój krok! 

Esmeralda, wykrzywiając w grymasie twarz, podniosła demonstracyjnie garść kłosów, 

ale zaraz je upuściła, bo zaczęła z zapałem wymachiwać rękami do przechodzących niedaleko 

znajomych dzieci. 

Ich  rodzinna  wioska,  połoŜona  samotnie  w  zalesionej  dolinie  wśród  ośnieŜonych 

szczytów Andów, była niewielka i nie miała nawet nazwy. Czasami któryś z jej mieszkańców 

ruszył zarośniętymi ścieŜkami w dół rzeki do oceanu. Wędrując wzdłuŜ wybrzeŜa łatwiej się 

było  przedostać  do  gęściej  zaludnionych  traktów,  ale  taka  wyprawa  wymagała  nie  lada 

orientacji w terenie. Wielu było śmiałków - tak Indian, jak i białych - którzy, zapuściwszy się 

w gęstą dŜunglę, pobłądzili i przepadli bez wieści. 

Indiańskie  dzieci  nie  znały  pojęcia  „szkoła”.  Tylko  raz  w  roku  pojawiał  się  w  ich 

wiosce misjonarz, który starał się je czegoś nauczyć. 

Czasami w rodzinne strony zaglądał jeden ze współplemieńców, który przeniósł się do 

stolicy, i przywoził stamtąd nowinki. Poza tym Indianie utrzymywali kontakt z mieszkańcami 

sąsiednich wiosek, tyle Ŝe ze względu na dzielącą ich odległość wielu mil zdarzało się to dość 

rzadko. 

background image

Codzienne  Ŝycie  w  wiosce  toczyło  się  cicho  i  spokojnie,  z  dala  od  problemów 

wielkiego świata. 

Dzieci  wiodły  w  gruncie  rzeczy  beztroski  Ŝywot.  Pablo  nieustannie  wymyślał  psoty. 

Najchętniej do chusty, w której leŜała Rosa, wrzucał jakieś owady. Teresa puszyła się, Ŝe jest 

bardziej cnotliwa od Esmeraldy, a Antonio i Carlitos uciekali we własny świat pełen tajemnic 

i fantazji. 

Tego dnia, kiedy malcy rzucali dzidami z bambusowej trzciny, a Rosa spała słodko w 

chuście  przewiązanej  na  plecach  Manuela,  kiedy  najstarsze  dzieci  usiłowały  okiełznać 

niesforne rodzeństwo, Esmeraldę i Pabla, wysoko w górach decydował się ich los... 

Bogaci  przemysłowcy  wydali  okrutny  wyrok  na  ubogich,  nieświadomych 

niebezpieczeństwa Indian. 

Na  szczycie  stanął  męŜczyzna  ze  stertą  projektów  w  rękach  i  popatrzył  na  dolinę 

ś

cielącą się u jego stóp. W pobliŜu huczał potęŜny wodospad, nie zagłuszając jednak warkotu 

spychaczy i koparek. 

- Ten plan jest po prostu genialny, señor - zwrócił się do drugiego, przewyŜszającego 

go  wzrostem  męŜczyzny.  -  Wodospad  zasłania  bogate  złoŜa  minerałów.  Tu  się  kryje 

prawdziwa 

Ŝ

yła  złota!  - 

Roześmiał  się,  uświadomiwszy  sobie  dwuznaczność 

wypowiedzianych słów, i dodał: - O, złoto jest zaledwie drobną cząstką ukrytych tu bogactw. 

- Co na to władze? - zapytał jego towarzysz, który, sądząc z wyglądu, nie pochodził z 

tych stron. 

Juan Rodriquez potrząsnął ręką. 

-  A  to  juŜ  pańskie  zadanie,  señor.  Temu  krajowi  potrzebny  jest  zagraniczny  kapitał. 

Mam  znajomości  w  ministerstwie.  Moi  ludzie  przymkną  oko  na  niektóre  nasze  działania,  a 

pozostali  nie  muszą  o  niczym  wiedzieć.  Oficjalnie  ściągnąłem  tu  maszyny  i  sprzęt  do 

realizacji  innych  zaakceptowanych  juŜ  wcześniej  projektów.  Tutaj  nikt  nigdy  nie  dotrze  - 

zapewnił,  otulając  się  szczelniej  ciepłą  kurtką,  bo  wiatr  dmuchał  przejmująco.  A  potem 

zwrócił  się  do  swego  kierowcy,  który  stał  w  pobliŜu:  -  Przyjedziesz  po  nas  za  pięć  dni, 

O'Donell! Zazdroszczę ci, Ŝe moŜesz juŜ dzisiaj opuścić to paskudne miejsce. 

Kieron  O'Donell  nic  nie  odpowiedział.  Wybrano  go,  by  przywiózł  tutaj  tych  ludzi, 

między  innymi  dlatego,  Ŝe  nie  zwykł  wścibiać  nosa  w  cudze  sprawy,  poza  tym  oczywiście 

ś

wietnie  znał  Andy.  Był  to  niezwykle  przystojny,  wysoki  męŜczyzna  o  ciemnych  włosach  i 

szarych  oczach  w  czarnej  oprawie.  Mocno  zarysowane  usta  wykrzywiały  się  w  pełnym 

goryczy  grymasie.  Na  jego  twarzy  rzadko  gościł  uśmiech.  Kroki  stawiał  miękko,  a  w  jego 

gestach  i  leniwym  spojrzeniu  kryło  się  coś  podniecającego.  MoŜe  to  dziwne, ale  Kieron  nie 

background image

uświadamiał  sobie,  jak  bardzo  moŜe  podobać  się  kobietom.  Był  typem  indywidualisty, 

mającym w pogardzie opinie innych. 

Rodriquez, gestykulując z oŜywieniem, znów zagadnął obcokrajowca: 

-  Moi  inŜynierowie,  señor,  odwalili  kawał  dobrej  roboty.  Jak  pan  widzi,  zamierzają 

zmienić bieg rzeki i skierować wody do nowego koryta, tak by w miejscu, gdzie teraz huczy 

wodospad, moŜna było zacząć wydobycie. 

- Czy to znaczy, Ŝe rzeka popłynie w dół do doliny? - dopytywała się obcokrajowiec, 

przedstawiciel nielegalnej spółki zamierzającej rozpocząć działalność w tym kraju. 

- Zgadza się - potwierdził Rodriquez. - Potem, w niŜszych partiach gór, rzeka znowu 

wróci do swego naturalnego koryta, tak więc nikt nie nabierze Ŝadnych podejrzeń. 

Kieron O'Donell popatrzył na usypywane przez robotników wały i powiódł wzrokiem 

aŜ po zasłaniające widok szczyty. 

- Czy w tej dolinie nie leŜy przypadkiem wioska indiańska? - zapytał. 

- Co takiego? - Rodriquez popatrzył na niego ze zdziwieniem. - MoŜliwe, Ŝe jest jakaś 

nieduŜa, licząca zaledwie kilka duszyczek osada, o ile w ogóle w tym przypadku moŜna uŜyć 

określenia „duszyczki”... 

- Czy Indianie zostali powiadomieni? - zainteresował się obcokrajowiec. 

Rodriquez z trudem krył irytację. 

-  Zostaną  powiadomieni  w  odpowiednim  czasie,  o  ile  juŜ  tego  nie  uczyniono. 

Pozostaje tylko kwestia, czy te tępaki cokolwiek zrozumieją. 

- Kto im przekazał wiadomość? - chciał wiedzieć Kieron. 

Rodriquez  popatrzył  na niego  tak, jakby chciał  go  zabić wzrokiem,  ale  zaraz  na jego 

ustach pojawił się fałszywy uśmiech. 

- Słyszałem, Ŝe nigdy nie zadajesz zbędnych pytań - syknął. - PrzecieŜ nie mogę znać 

szczegółów! Wyślę tam kogoś, Ŝeby to sprawdzić. CzyŜbyś mi nie dowierzał? 

Kieron nic nie odpowiedział. Ostatecznie to nie jego sprawa... 

Kiedy Kieron O'Donell zjechał w dół ze szczytów Andów, odczuł gwałtowną zmianę 

temperatury.  Wysoko  w  górach  wiał  lodowaty  wiatr,  a  tymczasem  tu  powietrze  było  gorące 

jak parujący kocioł z wrzątkiem. 

Jeepem  zarzucało  i  trzęsło  na  wertepach,  które  w  niczym  nie  przypominały  drogi 

dopuszczonej dla ruchu kołowego, ale poniewaŜ tylko tędy moŜna się było dostać do miasta, 

nie miał wyboru... 

Ten  silny,  spokojny  męŜczyzna  naleŜał  do  tego  typu  ludzi,  których  trudno  sobie 

wyobrazić  w  roli  dziecka.  Zdawać  by  się  mogło,  Ŝe  urodził  się  dorosły.  Był  zamknięty  w 

background image

sobie,  chłodny  i  twardy  jak  głaz.  Jako  młody  chłopak  uciekł  z  domu  z  Irlandii  i  juŜ  nigdy 

więcej  nie  wrócił  do  swej  ojczyzny.  Po  licznych  perypetiach  znalazł  się  w  niewielkiej 

republice  na  kontynencie  południowoamerykańskim.  Oczywiście  dostrzegał,  Ŝe  panujące  tu 

stosunki dalekie są od ideału. Wytrzymał tu jednak kilkanaście lat, tracąc do reszty złudzenia 

wobec  swych  bliźnich.  Utwierdziwszy  się  w  przekonaniu,  Ŝe  ludzie  są  skrajnymi  egoistami, 

stronił od nich i zdecydował się na Ŝycie w samotności. Nie potrafił wymazać z pamięci złe, 

którego doznał w przeszłości dalszej i bliŜszej. 

Kieron  zwolnił  nieco,  dostrzegłszy  z  daleka  jakąś  postać.  Jak  się  po  chwili  okazało, 

była  to  młoda  dziewczyna,  spoglądająca  z  nadzieją  na  nadjeŜdŜający  samochód.  Kieron 

westchnął cięŜko. Nie miał najmniejszej ochoty na towarzystwo, a tym bardziej towarzystwo 

kobiety,  która,  jak  wszystkie,  będzie  trajkotać  o  głupstwach.  Nie  czuł  Ŝadnej  potrzeby 

kontaktu  z  ludźmi.  Jego  stosunek  do  Ŝycia  przepełniały  nieufność  i  pogarda.  Oczywiście 

kiedyś  miał  przyjaciół  -  kilku  kumpli  w  wojsku,  kolegów  i  koleŜanki  z  lat  szkolnych,  ale 

wyrzucił ich z pamięci, gdy tylko się rozstali. Właściwie nigdy nie przywiązywał się do ludzi 

na  tyle,  by  potem  za  nimi  tęsknic.  Była  to  swoista  postawa  obronna.  I  chociaŜ  taki  sposób 

Ŝ

ycia wymagał nie lada hartu, Kieron O'Donell nie narzekał na swój los. 

JuŜ miał wyminąć dziewczynę i jechać dalej, gdy naraz wewnętrzny głos nakazał mu 

się zatrzymać. Od ludzkich siedzib dzieliła to miejsce odległość wielu kilometrów. Jeśli nikt 

inny nie będzie tędy przejeŜdŜał, dziewczynie przyjdzie spędzić noc na pustkowiu. Co ją tutaj 

przygnało? Co tu robi całkiem sama, na dodatek pieszo? Naraz dostrzegł motocykl oparty o 

pień drzewa. Zatrzymał się niechętnie. 

- Awaria? Coś się zepsuło? - zapytał po angielsku, gdyŜ dziewczyna nie była Indianką. 

Hiszpanką równieŜ nie, sądząc po wyglądzie, mimo Ŝe okazała się niewysoka i miała ciemne 

włosy.  Najbardziej  mu  pasowała  na  angielkę.  Domyślił  się  natychmiast,  Ŝe  przebywa  w 

Ameryce Południowej dopiero od niedawna, bo twarz miała spieczoną od ostrego słońca, a z 

czerwonego nosa schodziła jej skóra. 

- Nie - odpowiedziała nieznajoma. - Zabrakło mi benzyny. 

Ś

więta  naiwności!  Wybierać  się  na  te  bezdroŜa  z  niepełnym  zbiornikiem!  Co  ona 

sobie w ogóle myśli? śe tutaj na kaŜdym kroku stoją stacje benzynowe? 

Kieronowi  przez  moment  przemknęła  myśl,  Ŝe  ma  szansę  wymigać  się  od 

towarzystwa.  Wystarczyłoby  przelać  trochę  benzyny  do  baku  motocykla,  a  dziewczyna 

mogłaby  dalej  pojechać  sama.  Szybko  jednak  odrzucił  ten  pomysł.  Słońce  piekło 

niemiłosiernie,  a  droga  do  miasta  była  dość  uciąŜliwa.  Nie  wiadomo,  jakie  przeszkody 

dziewczyna moŜe jeszcze napotkać. 

background image

Westchnąwszy  cięŜko,  wrzucił  motocykl  na  przyczepę  jeepa.  Liczył  na  to,  Ŝe 

nieznajoma wsiądzie do szoferki bez zbędnych ceregieli. 

Dziewczyna stała przez moment nieporuszona, jakby się wahała. Chyba nie sądzi, Ŝe 

ją będę jeszcze zapraszać do środka, pomyślał oburzony. Niedoczekanie! 

Wreszcie! Otworzyła drzwiczki i usadowiła się na siedzeniu. Kieron wszedł do kabiny 

z drugiej strony. Z głośnym warkotem silnika samochód ruszył z miejsca. 

- Bardzo dziękuję! To miło z pana strony! 

W  odpowiedzi  Kieron  mruknął  tylko  coś  pod  nosem,  ale  widząc,  Ŝe  dziewczyna 

wyraźnie się speszyła, uznał, Ŝe powinien coś powiedzieć. 

- Pochodzi pani ze Skandynawii? Słyszę obcy akcent. 

Popatrzyła zdumiona, a potem wybuchnęła śmiechem. 

- A ja sądziłam, Ŝe mówię perfekt po angielsku! Ma pan rację, jestem Szwedką. 

-  Szwedką?  -  powtórzył,  patrząc  na  nią  zdumiony.  -  Sądziłem,  Ŝe  mieszkańcy 

Szwecji... - urwał. 

Ale dziewczyna, domyślając się, o co mu chodzi, dokończyła: 

- Są długonodzy, mają jasne włosy i prowadzą się amoralnie, prawda? 

Kieron  zirytował  się,  bo  rzeczywiście  odgadła  jego  myśli.  Dziewczyna  nie  pasowała 

do  tego  stereotypu:  była  bowiem  średniego  wzrostu  i  pomimo  szczupłej  talii,  wydawała  się 

dość korpulentna. Miała rumieńce na policzkach, duŜe piwne oczy i ciemne włosy związane 

w koński ogon. Trudno ją było nazwać pięknością, ale niewątpliwie miała duŜo wdzięku. 

To  taki  typ,  który  zyskuje  przy  bliŜszym  poznaniu,  pomyślał  Kieron,  chociaŜ 

bynajmniej nie zamierzał tego sprawdzać. 

- Nazywam się Susan Lind - przedstawiła się z naturalną swobodą. - MoŜemy chyba 

mówić sobie po imieniu? 

Kieron takŜe wymienił swoje imię i nazwisko, na co dziewczyna zareagowała tak jak 

wszyscy: 

- Pochodzisz z Irlandii? 

Skinął głową. 

Westchnęła i oparła się wygodniej na siedzeniu. 

- Całe szczęście, Ŝe przejeŜdŜałeś tędy! Stałam cztery  godziny i zaczynało mi się juŜ 

robić gorąco! Postanowiłam popchać kawałek, ale wyskoczyły mi wielkie bąble na rękach. 

- Co tu, u diabła, robisz? - zapytał Kieron. 

- Pracuję w organizacji pomocy humanitarnej. 

A niech to! Jeszcze jedna idealistka, która pragnie zbawić świat, zaśmiał się w duchu. 

background image

Ale ona po raz kolejny odgadła jego myśli. 

- Niestety, nie pracuję w terenie, wśród potrzebujących! Siedzę w biurze, w stolicy, i 

przekładam papiery. To było moje pierwsze ciekawe zadanie. Pojechałam do jednej z naszych 

placówek  odebrać  dokumenty. Tymczasem  taka  kompromitacja!  W  ogóle  nie  pomyślałam  o 

tym, Ŝe nie będę miała gdzie zatankować. 

O rany, co to za gaduła! westchnął w duchu Kieron. Głowa mnie juŜ rozbolała. 

- Och, co za ulga, usiąść wreszcie. Padam z nóg. 

Kieron tylko coś burknął. 

Kilometry uciekały im spod kół, a dziewczynie nie zamykały się usta. Opowiedziała o 

podróŜy samolotem do Ameryki Południowej, o gafach, jakie popełniła, o swym pozytywnym 

nastawieniu  do  świata,  o  złudzeniach,  które  prysły,  a  w  kaŜdym  razie  zostały  mocno 

nadwątlone w zderzeniu z rzeczywistością, o wraŜeniach, jakie wywarł na niej, dziewczynie z 

uporządkowanej  Szwecji,  ten  pełen  kontrastów  kraj.  Co  prawda  przybyła  tu  niedawno,  ale 

zdąŜyła się juŜ zetknąć z wieloma szokującymi zjawiskami. 

Wydawała się szczera i otwarta. Kieron wyczuwał, Ŝe go polubiła. Była taka naiwna i 

ufna,  zwracała  się  do  niego  jak  do  eksperta.  MoŜe  wszyscy  Skandynawowie  są  tacy? 

zastanawiał  się.  Zrazu  odpowiadał  dziewczynie  półsłówkami,  ale  ani  się  spostrzegł,  gdy 

włączył  się  do  rozmowy,  i  choć  nie  bez  pewnych  oporów,  opowiedział  o  swym  ostatnim 

zadaniu w górach. 

A kiedy samochód wtoczył się na przepełnione ulice stolicy, poczuł zawód, Ŝe podróŜ 

tak szybko minęła. Dawno nie spotkał równie naturalnej dziewczyny! Wysadziwszy ją jednak 

przed  biurem  organizacji  pomocy  humanitarnej,  szybko  zdławił  w  sobie  uczucie 

rozczarowania. Kieron O'Donell znów był sobą... 

background image

ROZDZIAŁ II 

Kieron  z  trudem  omijał  rozłoŜone  na  ulicy  towary,  nie  zwaŜając  na  zachęcające 

okrzyki sprzedawców. Poirytowany torował sobie w tłumie przejście do okazałego biurowca 

koncernu.  Wrócił  właśnie  do  stolicy  po  wykonaniu  kolejnego  powierzonego  mu  zadania  i 

ś

pieszył się, by złoŜyć raport. 

Nagle  jego  uwagę  przykuła  młoda  dziewczyna  z  długimi  ciemnymi  włosami.  Czy  to 

nie Susan Lind, ta Szwedka, którą podwoził jeepem w ubiegłym tygodniu? 

Kieron nie chciał się przyznać przed samym sobą, Ŝe wyjątkowo często o niej myślał, 

brakowało mu jej beztroskiego śmiechu. 

Dziewczyna  najwyraźniej  nie  mogła  się  opędzić  od  natrętnego  handlarza  i  gromadki 

dzieciaków  indiańskich,  które  miały  nadzieję,  Ŝe  dziewczyna  rzuci  im  parę  zbędnych 

centavos. Z ust sprzedawcy lał się nieprzerwany potok słów, a kiedy Kieron zbliŜył się nieco, 

usłyszał, Ŝe ten zachwala z oŜywieniem swój towar. 

-  Nie  daj  się  oszukać!  -  odezwał  się  ostro.  -  Ta  narzuta  nie  jest  warta  nawet  jednej 

dziesiątej ceny, którą ci podał. 

Dziewczyna, odwróciwszy  głowę, rozpromieniła  się na widok Kierona, a jej policzki 

pokrył rumieniec. 

Przyjął to ze zdziwieniem, Susan jednak szybko pokonała konsternację i znów była tą 

samą pełną Ŝycia dziewczyną, która zapadła mu w pamięć. 

- Wiem o tym - roześmiała się. - Ale on przecieŜ potrzebuje pieniędzy, czyŜ nie? 

Jej  głos  miał  takie  czyste,  jasne  brzmienie,  w  ostatnich  dniach  nie  przestawał  mu 

dźwięczeć  w  uszach.  Kieron  starał  się  unikać  spojrzeniem  drobnej,  radosnej  twarzyczki  z 

pąsowymi policzkami, ale ona przyciągała go jak magnes. Gdy ich oczy napotkały się, odczuł 

głęboką  wewnętrzną  radość,  Ŝe  znów  widzi  tę  niezwykłą  dziewczynę.  Jednocześnie  jednak 

ogarnął go lęk, odezwał się więc pogardliwym tonem: 

- Nic im nie dawaj, nie potrafią obchodzić się z pieniędzmi, wszystko przepuszczą na 

wódkę! 

- No cóŜ, to my nauczyliśmy ich pić! - odparła Susan. 

Cholerna  dziewczyna!  Na  wszystko  znajdzie  odpowiedź!  Kieron  nie  przepadał  za 

idealistami, zniecierpliwiony zmarszczył więc czoło. 

Dziewczyna, nie zwaŜając na nic, zapłaciła wygórowaną cenę podaną przez handlarza 

i  wziąwszy  narzutę  pod  pachę,  ruszyła  powolnym  krokiem.  Bardzo  chciała,  by  Kieron 

background image

dotrzymał  jej  towarzystwa,  ale  wstydziła  mu  się  to  zaproponować.  Kieron  mimowolnie  się 

wzruszył.  Ta  na  pozór  pewna siebie osoba  zachowuje  się  z  taką  nieśmiałością,  najwyraźniej 

nie przyzwyczajona do kontaktów z męŜczyznami. Wahając się przez chwilę, patrzył na nią, 

po czym dogonił ją szybkim krokiem. 

-  Nie  powinnaś chodzić  sama  po  tej  okolicy  -  powiedział  ostro,  zły  na  siebie,  Ŝe  nie 

potrafi trzymać języka za zębami. 

Zatrzymała się gwałtownie. 

- PrzecieŜ tędy jest o wiele bliŜej, a zresztą Indianie chyba nie są groźni? 

-  Głód  i  bieda  mogą  sprawić,  Ŝe  człowiek  posuwa  się  do  czegoś,  czego  normalnie 

nigdy by nie uczynił. A ty pokazałaś, Ŝe masz pieniądze. Chodź, odprowadzę cię. 

Susan patrzyła na niego niezdecydowana. 

- Wracam prosto z dŜungli - usiłował się uśmiechnąć, ale zamiast tego usta wykrzywił 

mu grymas. - Nie zdąŜyłem się jeszcze nawet umyć, więc jeśli ci... 

- Nie zwróciłam na to uwagi, nie o to mi chodzi - przerwała  mu Susan. - Wydaje mi 

się tylko, Ŝe masz takie negatywne nastawienie do wszystkiego. 

- Nie rozumiem. Co masz na myśli? 

Roześmiała się przepraszająco. 

- Nic, tylko tyle, Ŝe niechęć do świata pozbawia cię odrobiny dobrego humoru. 

-  Twoim  zdaniem  człowiek  powinien  załoŜyć  klapki  na  oczy  i  chodzić  po  świecie  z 

przekonaniem,  Ŝe  wszyscy  ludzie  to  anioły?  Mylisz  się,  w  ten  sposób  moŜna  zebrać  zbyt 

wiele kuksańców. 

A kiedy przyglądał się jej z powagą, spytała zaczepnie: 

- CzyŜbyś wziął tęgie cięgi od Ŝycia? 

- Owszem, dostałem dobrą lekcję juŜ dawno temu - uciął krótko. 

Ruszyli  powoli  przez  dzielnicę  zamieszkaną  przez  Indian.  Na  przeraźliwie  brudnych 

uliczkach,  wśród  niskich  lepianek,  roiło  się  od  dzieci  i  psów.  Bez  słowa  przeciskali  się 

naprzód. 

- Mógłbyś mi opowiedzieć o sobie? - poprosiła znienacka Susan. 

Kieron, trochę zdziwiony, uśmiechnął się przekornie i odrzekł: 

-  Obawiam  się,  Ŝe  będzie  to  piekielnie  negatywna  historia.  Ale  jeśli  chcesz 

posłuchać... 

- Oczywiście, Ŝe chcę - zapewniła z powagą i popatrzyła na niego oczami, których nie 

potrafił zapomnieć. 

Kieron  zmieszał  się,  nie  przywykł  bowiem  mówić  o  sobie.  Poza  tym  zawsze  był 

background image

nastawiony  sceptycznie  do  kobiet.  Wydawało  mu  się,  Ŝe  są  kłótliwymi  egoistkami, 

przysparzającymi męŜczyznom kłopotów. Dlatego Susan tak go zaskoczyła swą szczerością i 

prostolinijnością.  Była  inna  niŜ  dziewczyny,  które  do  tej  pory  spotykał.  Nie  ulegało 

najmniejszej wątpliwości, Ŝe naprawdę chce się czegoś o nim dowiedzieć. 

- Chyba dane mi było poznać zbyt wiele ciemnych stron Ŝycia - zaczął. - Zdaje się, Ŝe 

w  tym  tkwi  przyczyna  mojej  wrogości  wobec  świata.  Zawsze  pragnąłem  stać  się  kimś 

wielkim,  ale  bez  wiedzy  i  niezbędnego  przygotowania  nie  miałem  po  temu  szans.  Pewnie 

dlatego  zostałem  zwykłym  obieŜyświatem,  niespokojnym  duchem  i  samotnikiem.  Byłem 

Ŝ

ołnierzem  najemnym  w  Afryce,  słuŜyłem  w  lotnictwie.  Wykonywałem  zadania  tak 

niebezpieczne i karkołomne, Ŝe w końcu przestałem dociekać, o co w tym wszystkim chodzi i 

komu  to  przynosi  korzyści.  Trafiłem  do  tego  kraju  w  związku  w  wielkim  zagranicznym 

przedsięwzięciem  dotyczącym  eksploatacji  bogatych  złóŜ  rud  róŜnych  metali.  Ale  jestem 

wolnym strzelcem. 

-  Próbujesz  się  wymigać  -  przerwała  mu  Susan.  -  Nie  wspomniałeś  ani  słowem  o 

swym dzieciństwie, zacząłeś od tego, co robiłeś jako dorosły. 

-  Mieszkam  w  tym  kraju  juŜ  od  dawna  -  ciągnął,  a  Susan  zrozumiała,  Ŝe  nie  chce 

mówić  o  swych  przeŜyciach  z  najmłodszych  lat.  -  Przemierzyłem  go  wzdłuŜ  i  wszerz, 

towarzysząc  róŜnym  ludziom:  takim  jak  ja  poszukiwaczom  szczęścia,  a  takŜe  typom  spod 

ciemnej  gwiazdy.  Oto  co  złoŜyło  się  na  moje  Ŝycie.  Niczego  się  nie  dorobiłem.  Nie  mam 

cadillaca ani pięknej willi z basenem... 

- A czy to jest celem twego Ŝycia? 

Kieron wzruszył ramionami. 

- Nie mam Ŝadnego celu, Ŝyję teraźniejszością i zdaję się na to, co przyniesie mi los... 

Szli dalej w milczeniu, aŜ wreszcie Susan szepnęła pod nosem: 

- Właściwie jest mi wstyd. 

- Dlaczego? - zapytał zdumiony. 

- PoniewaŜ jestem taka szczęśliwa. 

Kieron nie od razu pojął, o co właściwie jej chodzi, ale im dłuŜej rozmyślał ad sensem 

wypowiedzianych przez nią słów, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, Ŝe dziewczyna 

się nad nim litowała. 

Poczuł się zawiedziony, ale nie dał tego po sobie poznać... 

Cały  ten  dzień  spędzili  razem.  Kieron  pośpiesznie  doprowadził  się  do  względnego 

porządku,  chociaŜ  Susan  zapewniała,  Ŝe  z  tygodniowym  zarostem  jest  mu  do  twarzy. 

Ucieszyły go te słowa. Nic na to nie mógł poradzić, ale na tej dziewczynie coraz bardziej mu 

background image

zaleŜało. 

Zjedli  wspólnie  obiad  w  eleganckiej  restauracji,  w  której  nigdy  dotąd  jego  noga  nie 

postała.  Sadził,  Ŝe  Susan  przywykła  do  takich  miejsc.  Ale  gdy  mu  wyznała,  Ŝe  w 

ekskluzywnych  wnętrzach  czuje  się  nieco  zagubiona,  zrobiło  mu  się  cieplej  na  sercu,  choć 

nadal  próbował  grać  przed  nią  rolę  światowca  z  nonszalancją  okazującego  zainteresowanie 

damie, z którą siedział przy stole. Coś mu jednak podpowiadało, Ŝe Susan go przejrzała, choć 

nie zdradziła się ani jednym słowem. Pozostała równie pogodna i sympatyczna, a usta wprost 

jej się nie zamykały. Tyle Ŝe teraz Kieronowi to zupełnie nie przeszkadzało. Z przyjemnością 

słuchał jej rozsądnych opinii. 

Starał  się  odwlec  moment  rozstania.  Co  prawda  na  pozór  zachowywał  się  dość 

sztywno, udawał umiarkowane zainteresowanie i wykazywał duŜą rezerwę, niechętnie jednak 

wstał  od  stołu,  gdy  kelner  dał  im  znak,  Ŝe  juŜ  zamykają.  Przytrzymał  dziewczynie  Ŝakiet  i 

otworzył drzwi. Pragnął za wszelką cenę przeciągnąć chwilę poŜegnania, choć się do tego nie 

przyznał. Taki był bowiem właśnie Kieron O'Donell. 

Długo  spacerowali  po  wyludnionych  ulicach,  wreszcie  w  milczeniu  ruszyli  w  stronę 

budynku,  w  którym  Susan  wynajmowała  niewielkie  mieszkanie.  Zatrzymali  się  przed 

wejściem i popatrzyli na siebie. Kieron nie wiedział, co powiedzieć. 

-  Zjesz  kanapkę?  -  zapytała  w  końcu  niepewnie  i  nieco  bez  sensu  dziewczyna,  nie 

patrząc mu w oczy. - Nic lepszego nie mam. Chyba Ŝe wolisz pójść do domu. 

- Chętnie coś zjem - mruknął. 

Kiedy przekroczyli próg jej domu, Susan zachowywała się trochę nerwowo. Pokazała 

mu  mieszkanie,  bliskie  sercu  przedmioty,  w  końcu  umilkła,  jakby  zabrakło  jej  tematów. 

Zapadła pełna napięcia cisza. Przygotowując kanapki, nakładała wędlinę drŜącymi dłońmi. W 

gardle  całkiem  jej  zaschło.  Przy  stole  takŜe  niewiele  mówiła,  potrząsała  tylko  lub  kiwała 

głową. 

Kieron  poczuł  się  niepewnie,  nie  wiedział,  czy  powinien  sobie  pójść,  czy  teŜ  moŜe 

dziewczyna chce, by został. 

Gdy  zjedli,  podeszli  do  okna  i  zapatrzyli  się  na  przepiękny  widok,  jaki  się  stąd 

roztaczał. 

- To takie banalne - rzuciła nagle. 

-  Co  takiego?  -  spytał  Kieron  wyrwany  z  zamyślenia.  Nie  przywykł  jeszcze  do  jej 

zaskakujących reakcji. 

- śe męŜczyzna po pierwszej randce odwiedza dziewczynę... 

- Po drugiej - poprawił ją. 

background image

- Dziwne, a mimo to wydaje mi się, Ŝe znam cię juŜ bardzo długo. Tak cudownie nam 

się ze sobą rozmawia. Czy zawsze w ten sposób postępujesz z dziewczynami? 

- Nie, nie zawsze - odrzekł z naciskiem. 

Uśmiechnęła się. 

- MoŜe lepiej będzie, jeśli juŜ sobie pójdziesz, Kieron? 

Nie chciał, pragnął zostać z nią jeszcze przez chwilę. 

- Nie - szepnął, dotykając jej dłoni, a potem nie do końca pojmując, co robi, przycisnął 

mocniej dziewczynę i pocałował ją. Miała takie delikatne wargi! Zakręciło mu się w głowie. 

Susan  najpierw  starała  się  odsunąć,  ale  zaraz  ufnie  wtuliła  się  w  jego  ramię,  a  jej  ciało 

poddało się pieszczotom. 

Samotność  długich  miesięcy  gwałtownie  dała  o  sobie  znać.  Kieron  całkiem  stracił 

rozsądek. Czuł jedynie palące pragnienie, by dotknąć dłońmi nagiej skóry dziewczyny. 

Wydawała się mu taka piękna, taka doskonała! 

- Kieron, proszę... - próbowała protestować. - Nigdy jeszcze nie byłam z męŜczyzną, 

nie mam ochoty na przelotny romans... 

Przytulił ją mocniej i szepnął do ucha drŜącym głosem: 

-  Pozwól  mi  tu  zostać  jeszcze  chwilę,  Susan.  Nie  bój  się  mnie!  Potrzebuję  cię, 

bezgranicznie cię potrzebuję... 

Czuła,  Ŝe  mówi  szczerze.  Kieron  nie  naleŜał  do  tych  męŜczyzn,  którzy  pytają  o 

pozwolenie, ale teŜ nie chodziło mu o przelotny flirt. Był tak samotny, tak tęsknił za ciepłem i 

zrozumieniem ze strony drugiego człowieka, Ŝe nie mógł się opanować. 

A  Susan,  która  juŜ  w  momencie  poznania  straciła  głowę  dla  tego  zgorzkniałego 

samotnika, jęknęła cicho i zarzuciwszy mu ręce na szyję, pozwoliła jego dłoniom błądzić po 

swym ciele. 

Raz  jeszcze  prosząc,  by  był  ostroŜny,  popatrzyła  Kieronowi  w  twarz,  która  w  tej 

krótkiej chwili była całkowicie otwarta, pozbawiona maski. 

To jej szukał, jej potrzebował. 

Która kobieta byłaby w stanie oprzeć się takiej pewności? 

Było,  minęło,  pomyślał  Kieron,  udając  się  następnego  ranka  do  biura  po  nowe 

zlecenie. Wyjątkowo miła dziewczyna, wspaniała i dobra, ale poniewaŜ Kieron O'Donell nie 

lubił się z nikim wiązać, postanowił czym prędzej zakończyć tę znajomość. 

Ale pomylił się, sądząc, ze przyjdzie mu to z łatwością. Kiedy Susan wyszła z pracy, 

zobaczyła, Ŝe stoi i czeka na nią ze stęŜałą twarzą. Widać było, Ŝe toczy ze sobą wewnętrzną 

walkę. Podbiegła do niego, a jej oczy rozpromieniły się radością. 

background image

-  Kieron!  Przepraszam,  Ŝe  tak  długo  musiałeś  na  mnie  czekać,  ale  byłam  niemal 

pewna,  Ŝe  cię  juŜ  więcej  nie  zobaczę.  Odchodząc,  nie  wspomniałeś  ani  słowem  o  kolejnym 

spotkaniu. 

Popatrzył na nią, uśmiechając się czule. Do diabła! Czemu tak mu ciepło na sercu na 

jej widok? 

Zarumieniła  się  lekko,  a  on  domyślił  się,  Ŝe  i  jej  myśli  powędrowały  do  wydarzeń 

poprzedniej nocy. Spędzili z sobą cudowne chwile. Oboje czuli się tacy niepewni, przeraŜeni 

intensywnością  swych  doznań,  ale  tak  bardzo  się  starali,  by  ofiarować  sobie  miłość. 

Wzajemnie usiłowali pokonać trudności. 

-  Chodź!  -  odezwał  się  Kieron.  -  Mam  cztery  dni  urlopu.  Chcę  spędzić z  tobą  kaŜdą 

wolną chwilę. 

- Och, Kieron! - westchnęła z podejrzanie wilgotnymi oczami. - Czy powiedziałam ci 

juŜ, jak bardzo cię kocham? 

- Owszem, powiedziałaś duŜo więcej - uśmiechnął się czule. - Ale moŜesz powtórzyć 

raz jeszcze, uwielbiam słuchać tych słów. 

Spędzili  razem  cztery  niezwykłe  dni.  Po  raz  pierwszy  od  wielu,  wielu  lat  Kieron 

rozkoszował się Ŝyciem, jakby wreszcie odnalazł klucz do samego siebie. Oprowadzał Susan 

po  mieście  i  pokazywał  jej  takie  zakątki,  gdzie  młoda  dziewczyna  nie  mogłaby  pokazać  się 

sama.  Kiedy  obejmował  ją  ramieniem,  czuła  się  taka  bezpieczna.  Razem  z  Kieronem 

wszystko  było  cudowną  przygodą.  Nosił  w  kieszeniach  jedzenie  dla  bezpańskich  kotów  i 

psów i, ku zdumieniu dziewczyny, bez przerwy towarzyszył im długi sznur zwierzaków. 

Ale  szczęście  nie  trwa  wiecznie.  Któregoś  dnia  Kieron  oznajmił,  Ŝe  musi  wyjechać. 

Nie podobało mu się zlecenie, jakie otrzymał, choć obiecano mu godziwą zapłatę. Wydawało 

mu  się,  Ŝe  za  wyprawą  do  nie  zamieszkanych  rejonów  sąsiedniego  państwa  kryje  się  coś 

podejrzanego,  ale  poniewaŜ  nigdy  nie  stawiał  zbędnych  pytań,  tym  razem  takŜe  tego  nie 

uczynił. 

Po sześciu tygodniach znów wrócił do stolicy i udał się wprost do Susan. Dla obojga 

rozłąka zdawała się trwać całą wieczność. Stęsknieni, nie zorientowali się nawet, kiedy nastał 

ś

wit. 

Kieron  zauwaŜył,  Ŝe  dziewczyna  jest  jakaś  odmieniona.  W  jej  oczach  pojawił  się 

nowy  blask.  Z  niepokojem  rzucała  mu  raz  po  raz  ukradkowe  spojrzenia,  jakby  chciała  go  o 

coś zapytać, lecz brakowało jej odwagi. W końcu Kieron nie wytrzymał i kiedy czule objęci 

siedzieli na kanapie, zapytał, co się z nią dzieje. 

- Naprawdę domyśliłeś się, Ŝe chcę ci coś powiedzieć? - zdumiała się. - Och, Kieron, 

background image

jak my do siebie pasujemy. Rozumiemy się bez słów. 

- No, co jest, najdroŜsza? - zapytał, gładząc ją po policzku, jakby próbował dodać jej 

odwagi. 

Jąkając się opowiedziała mu wszystko z rozpaczą w głosie. 

Kieron  zbladł.  Bezwiednie  pogłaskał  dziewczynę  po  włosach,  choć  w  głowie  miał 

prawdziwy chaos. 

Nie,  to  niemoŜliwe,  powtarzał  w  myślach.  Spotkanie  Susan  to  najwspanialsze,  co 

mogło  mi  się  przytrafić.  Dobrze  było  być  z  nią  od  czasu  do  czasu,  wracać  do  niej  jak 

najczęściej, ale Ŝeby to... NiemoŜliwe! 

Ale wiedział doskonale, Ŝe Susan nie kłamie. Nie posunęłaby się do tego, by wmawiać 

mu  ojcostwo,  zresztą  był  jej  pierwszym  męŜczyzną  i  niewątpliwie  nikt  inny  dla  niej  się  nie 

liczył. Było mu z nią tak dobrze, Ŝe zapomniał się zabezpieczyć. 

Ale nawarzył piwa! Sobie i jej! 

Przez  moment  ogarnęło  go  radosne  uczucie  wspólnoty,  ale  szybko  je  w sobie  zdusił. 

Wiedział, Ŝe nie potrafiliby związać się z kimś na stałe, to niemoŜliwe! 

Nie bój się - szepnął odruchowo. - Wszystko będzie dobrze. 

- Nie jesteś na mnie zły? - chlipnęła. - Nie zostawisz mnie? 

Czy potrafiła czytać w jego myślach? Na ile go właściwie znała? 

- Nie, nie zostawię - wydusił z wysiłkiem. - Pobierzemy się, oczywiście, tak szybko, 

jak to moŜliwe. 

-  Kieron,  kochanie!  -  powiedziała  tylko  i  łzy  spłynęły  jej  po  policzkach.  -  Tak 

strasznie się bałam. 

Muszę  coś  wymyślić,  powtarzał  w  duchu,  czując,  jak  ogarnia  go  panika.  Muszę 

znaleźć  jakieś  wyjście!  PrzecieŜ  nie  zrezygnuję  z  wolności!  Co  ja  zrobiłem?  Nie  mogę  się 

wiązać, nie mogę, nie mogę! 

Na myśl o całej przyszłości u boku jednej kobiety oblał się zimnym potem. 

Nie pamiętał, jak to się stało, Ŝe nagle znalazł się na ulicy. Szedł na oślep, nie zdając 

sobie  sprawy,  co  czyni.  Nieoczekiwanie  stanął  przed  biurowcem  swego  pracodawcy.  Jak  w 

transie otworzył drzwi i wszedł do środka. Co robić? tłukła mu się w głowie jedna myśl. Czy 

uda mi się z tego wywinąć? Koniecznie muszę wziąć nowe zlecenie. Tylko co potem? 

Ktoś  wymówił  jego  nazwisko.  Kieron  uśmiechnął  się  z  wdzięcznością,  ujrzawszy 

Rodriqueza. 

- O'Donell, to ty? Z nieba mi spadasz, chłopie! 

- O, niebo to ostatnie miejsce, w którym mógłbym się znaleźć - odrzekł oschle. - O co 

background image

chodzi? 

Nie poznawał swego głosu, ale Rodriquez wcale nie zwrócił na to uwagi. 

-  Mam  kłopoty,  O'Donell.  Pamiętasz  tamtą  rzekę,  którą  zamierzaliśmy  poprowadzić 

nowym korytem? 

- Tak, pamiętam. 

-  Popełniliśmy  straszny  błąd.  Najprawdopodobniej  w  wiosce  indiańskiej  nikt 

wcześniej  nie  został  uprzedzony  o  tym,  co  ma  nastąpić.  Trudno,  Ŝebym  wszystkiego  sam 

dopilnował.  Jeden  Indianin  zdołał  się  uratować  i  półŜywy  przepłynął  w  górę  rzeki.  Bredził 

podobno, Ŝe jakieś dzieciaki są uwięzione nad wodą wśród skał. Pozostali mieszkańcy wioski 

odeszli w krainę wiecznej szczęśliwości, porwał ich wartki nurt, pokój z nimi! Przynajmniej 

paru dzikusów mniej w tym kraju. 

- Indianie Andyjscy nie są dzikusami - zaprotestował Kieron. 

- Niech ci będzie, są oswojeni - uśmiechnął się szyderczo Rodriquez. - Ale jakkolwiek 

by ich nazwać, moŜemy mieć duŜe problemy, O'Donell. Pomyśl o organizacjach broniących 

praw  Indian!  Przeklęci  idealiści!  Na  całym  świecie  mają  swoje  siedziby  i  ściśle  ze  sobą 

współpracują.  To  ktoś  od  nich  wyłowił  tego  nieszczęśnika.  Nie  wiadomo,  ile  się  od  niego 

dowiedzieli, rozumiesz? Jeśli poznali prawdę, cały świat zwali nam się na kark. 

- Tak, ale czego pan w takim razie oczekuje ode mnie? 

- Znasz dobrze tamte okolice, prawda? Pozornie łatwo tam trafić, wystarczy posuwać 

się od szczytu wzdłuŜ nowego koryta rzeki, ale nic bardziej złudnego. Tylko ty jesteś w stanie 

sprostać trudnościom, jakie mnoŜą się tam na kaŜdym kroku. 

- Mam więc wydostać z pułapki te dzieciaki i wyprowadzić je z doliny? 

- Nie, nie! - Rodriquez zaczął wymachiwać rękami. - Nie moŜemy dopuścić do tego, 

by  dotarły  do  ludzi  i  wygadały,  co  się  naprawdę  stało.  Dlatego  jesteś  nam  teraz  potrzebny! 

Gdyby  ktoś  pojawił  się u  nas,  opowiemy  wzruszającą  historyjkę  o  tym, jak jeden  z  naszych 

pracowników,  naraŜając  Ŝycie,  wyruszył  na  ratunek  bezbronnym  dzieciakom.  Jakoś  się 

wymigamy  od  odpowiedzialności.  Moja  w  tym  głowa.  Ogłosimy,  Ŝe  wioska  została 

uprzedzona  o  planowanym  przedsięwzięciu,  ale  Indianie  najwyraźniej  zlekcewaŜyli 

ostrzeŜenia i nie opuścili doliny. Mam nadzieję, Ŝe wszystko się dobrze skończy. 

Kieron  myślał  intensywnie,  bo  nagle  dostrzegł  szansę  na  rozwiązanie  swoich 

własnych problemów. 

- Muszę stąd zniknąć - rzekł krótko. - Na zawsze! 

Rodriquez popatrzył na niego przebiegle. 

- Kłopoty z policją? Czy z pieniędzmi? 

background image

- Nie, chodzi o dziewczynę. 

-  A  więc  wpadłeś!  CóŜ,  nawet  najlepszym  to  się  zdarza,  O'Donell,  choć  to 

niewątpliwie paskudna sprawa. 

Kieron zacisnął zęby. 

-  To  porządna  dziewczyna.  Jaka  będzie  oficjalna  wersja  mojego  zniknięcia: 

nieszczęśliwy wypadek w dŜungli, czy moŜe coś innego? 

-  MoŜe  być  nieszczęśliwy  wypadek.  Tymczasem  po  cichu  przedostaniesz  się  przez 

zieloną  granicę.  Tylko  pamiętaj,  Ŝe  szlak  jest  wyjątkowo  niebezpieczny:  zimno,  zamiecie 

ś

nieŜne, spiekota, wszystkiego  moŜesz się tam spodziewać. Ale próbuj, jeśli chcesz. Zresztą 

to dla ciebie nie nowina. 

- Jakoś sobie poradzę - zapewnił Kieron. - Tylko co z tymi biednymi dziećmi? 

-  Kto  by  się  nimi  przejmował!  Nikt  ich  nie  znajdzie.  Zresztą  nawet  lepiej,  paru 

brudasów mniej na świecie! Dobrze, w takim razie umowa stoi. Ja pomogę tobie, a ty mnie. 

Po jakimś czasie ogłoszę, Ŝe odwaŜny Kieron O'Donell poświęcił swe Ŝycie, próbując ratować 

garstkę indiańskich dzieci. W porządku? 

-  W  porządku  -  odparł  Kieron,  na  którego  twarzy  nie  drgnął  nawet  jeden  mięsień.  - 

Mam zdaje się u pana zaległą wypłatę? 

- Tak. Poza tym otrzymasz pokaźną sumkę za wykonanie tego zadania. Chcesz, bym 

ci wypłacił z góry? 

-  Tylko  część.  Resztę  przekaŜecie  dziewczynie,  o  której  wspomniałem,  ale  dopiero 

wtedy, gdy zostanie podana wiadomość o mojej śmierci. 

- Porządny z ciebie człowiek, O'Donell. Mając pieniądze, bez trudu załatwi aborcję. W 

dzisiejszych czasach nie ma z tym juŜ problemu - rzekł obojętnie Rodriquez. 

Susan  tego  nie  zrobi,  pomyślał  Kieron.  Za  nic  w  świecie  nie  skrzywdziłaby  dziecka. 

Ale w Szwecji samotne matki są akceptowane. Poradzi sobie, pocieszał się w duchu. A dzięki 

pieniądzom ode mnie zdoła się jakoś urządzić. Kieron poczuł przypływ dumy. Nie był z tych, 

którzy porzucają dziewczyny w potrzebie. Uznał, Ŝe zrobił wszystko, co do niego naleŜało, a 

nawet więcej. Miał czyste sumienie, mógł spokojnie zniknąć z tego kraju. 

-  Tylko  pamiętaj,  O'Donell!  Te  dzieciaki  muszą  umrzeć!  -  wdarł  się  w  jego 

rozmyślania ostry głos Rodriqueza. 

Kieron, odwróciwszy się powoli do krępego męŜczyzny, odrzekł z roztargnieniem: 

- Tak, rozumiem. 

Jeszcze  tego  samego  dnia  opowiedział  wszystko  Susan.  Wpadł  do  niej  do  biura,  nie 

chcąc  odjeŜdŜać  bez  poŜegnania.  Zbyt  wiele  dla niego  znaczyła. Rozmawiali  po  cichu,  bo z 

background image

tyłu siedziała szefowa dziewczyny, władcza kobieta w podeszłym wieku, i co chwila rzucała 

ku nim niezadowolone spojrzenia. Biedna Susan! PrzeŜyli ze sobą cudowne chwile. Niech to 

diabli, Ŝe teŜ tak się musiało skończyć! 

-  Oczywiście,  rozumiem,  Ŝe  musisz  jechać,  Kieron  -  mówiła  szeptem,  by  nikt  nie 

usłyszał. - Biedne dzieci! Czy mogłabym pojechać z tobą? 

- Do tego piekła? Nigdy w Ŝyciu, Susan. Wrócę tak szybko, jak będę mógł. 

Czuł  do  siebie  głęboką pogardę.  Jak  moŜe  tak  kłamać  w  Ŝywe  oczy?  Susan  połykała 

łzy, by się nie rozpłakać, ale w jej oczach dostrzegł uwielbienie. 

- UwaŜaj na siebie! Wiesz, jak bardzo mi jesteś potrzebny! 

Zmusił twarz do uśmiechu i zapewnił ją: 

- Nie obawiaj się, wrócę! Ale... gdyby coś mi się przydarzyło... 

- Och, nie! 

KoleŜanki nadstawiały uszu, bezskutecznie usiłując podsłuchać rozmowę. 

- Na pewno nic mi się nie stanie, Susan. Mówię to tylko tak na wszelki wypadek. W 

razie jakiegoś nieszczęścia moja firma skontaktuje się z tobą. Załatwiłem to. 

Po twarzy dziewczyny spłynęły łzy wielkie jak grochy, teraz juŜ nawet nie starała się 

ich powstrzymać. 

- Nie wolno ci tak mówić, Kieron. Chcę, Ŝebyś pojechał ze względu na te dzieci, ale 

kiedy  pomyślę  sobie,  Ŝe  będziesz  tam  w  górach  całkiem  sam,  moŜe  ranny,  moŜe  będziesz 

potrzebował pomocy... 

Martwi się o mnie, pomyślał zdumiony. Myśli o mnie, chociaŜ sama przeŜywa cięŜkie 

chwile.  Nie  chce  mi  się  wierzyć,  Ŝe  tacy  ludzie  istnieją  naprawdę,  to  chyba  tylko  gra!  Na 

pewno udaje rozpacz. 

Ujął dłoń dziewczyny i mocno ścisnął. A potem pośpiesznie wyszedł z biura. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Zmierzchało. Kieron otulił się szczelniej kurtką, by ochronić się przed przejmującym 

chłodem.  Rozejrzał  się  wokół  jeszcze  raz  i  z  niepokojem  stwierdził,  Ŝe  nie  rozpoznaje 

majaczących  przed  nim  szczytów.  Nie  miał  pojęcia,  gdzie  się  znajduje.  Kotlina,  przez  którą 

usiłował  się  przedostać,  sprawiała  wraŜenie  nieprzebytej.  Drogę  zamykała  mu  gęsta  ściana 

lasu i skalne wzniesienia. Wędrował juŜ kilka dni. Zawsze zdawało mu się, Ŝe zna na wylot te 

góry  i  lasy,  ale  teraz  poczuł  się  pokonany.  Tę  część  Andów,  prawie  nie  zamieszkaną, 

przecinały wzdłuŜ i wszerz wąskie kaniony, między którymi piętrzyły się stromizny. Ostatni 

raz  Kieron  spotkał  ludzi  w  osadzie,  którą  mijał  przed  trzema  dniami.  Indianie,  zapytani  o 

drogę  do  granicy,  wskazali  mu  kierunek,  ale  przebąkiwali,  Ŝe  to  daleko  i  niebezpiecznie. 

Potem juŜ nie natknął się na nikogo. Kompletne pustkowie. 

Kieron  odniósł  wraŜenie,  Ŝe  krąŜy  w  kółko.  Czy  moŜliwe,  Ŝe  zabłądził?  Przez  cały 

czas  starał  się  wyznaczać  azymut  według  połoŜenia  masywu  Andów,  ale  jeśli  gdzieś  tutaj 

łańcuch gór zakręcał gwałtownie? Kieron był doświadczonym traperem i nigdy nie ruszał w 

góry  bez  naleŜytego  wyposaŜenia.  Zapasy  jedzenia  mogły  mu  wystarczyć  na  dość  długo. 

Nauczył się od Indian, jak się chronić przed owadami i dzikimi zwierzętami. Miał przy sobie 

teŜ  dobrze  zaopatrzoną  apteczkę.  Przygotował  się  do  wyprawy  naleŜycie.  Nieliczni 

mieszkańcy  tych  stron  znali  go  z  widzenia,  bo  często  przemierzał  te  bezdroŜa,  wykonując 

zlecone  mu  zadania  związane  z  poszukiwaniami  złóŜ  i  badaniem  zawartości  rud  metali  w 

skałach,  choć  tę  znajomość  trudno  raczej  było  nazwać  przyjaźnią.  Indianie  odnosili  się  do 

niego  z  respektem,  rozmawiali  z  nim  rzeczowo  i  z  powagą,  ale  nigdy  nie  zaprosili  na 

szklaneczkę  tequili.  Kieron  bynajmniej  nie  czuł  się  z  tego  powodu  dotknięty,  bo  Bogiem  a 

prawdą w ogóle nie miał na to ochoty. Nigdy nie przywiązywał wagi do tego, by bliŜej kogoś 

poznać. 

Noc  zapadła  gwałtownie.  Kieron  znalazł  bezpieczne  miejsce  na  nocleg  w  skalnej 

niszy.  Otulił  się  ponchem,  a  na  ramiona  i  plecy  zarzucił  lekki,  ciepły  koc.  W  promieniu 

kilkudziesięciu  kilometrów  był  zapewne  jedynym  człowiekiem,  ale  nie  robiło  to  na  nim 

wraŜenia.  Znacznie  bardziej  przejmował  się  tym,  Ŝe  nie  wie,  gdzie  dokładnie  jest.  Zanim 

zasnął, dostrzegł jeszcze ciemne chmury gromadzące się nad ośnieŜonymi szczytami Andów. 

Muszę jutro znaleźć przełęcz i przedostać się na drugą stronę, pomyślał. 

Kieron  doszedł  do  skalnego  występu  tuŜ  pod  szczytem.  Tego  dnia  szczególnie  silnie 

prześladowało  go  wraŜenie,  Ŝe  porusza  się  w  kółko.  PołoŜenie  słońca  takŜe  wydało  mu  się 

background image

zaskakujące w stosunku do pasma gór. Nie mógł opędzić się od ponurej myśli, Ŝe oto zgubił 

azymut,  pomylił  kierunek.  A  moŜe  juŜ  minął  granicę  i  stąpa  po  terytorium  sąsiedniego 

państwa? Nie, to niemoŜliwe! 

U  podnóŜa  szczytu  rozciągała  się  szeroka  dolina,  która  wydala  mu  się  dziwnie 

znajoma.  CzyŜby  juŜ  ją  kiedyś  widział?  Ostatecznie  nie  było  to  całkiem  niemoŜliwe,  wszak 

poznał większość zakątków tego kraju. 

Trzy  godziny  zajęło  mu  zejście  tą  trudną  trasą.  Odetchnął  z  ulgą,  gdy  cały  i  zdrowy 

znalazł  się  w  dole.  Co  dalej?  Po  chwili  zastanowienia  zdecydował  się  posuwać  ścieŜką 

prowadzącą  pod  górę.  Prędzej  czy  później  wszak  musi  przedostać  się  na  drugą  stronę 

masywu, równie dobrze moŜe więc zrobić to od razu. 

Uszedł  zaledwie  kawałek,  gdy  usłyszał  głośny  szum.  To  oczywiście  musi  być  rzeka, 

pomyślał,  nie  zatrzymując  się,  ale  nagle  stanął  gwałtownie,  bo  jego  oczom  ukazał  się 

niesamowity  widok:  potęŜny  wir  wciągał  w  swe  odmęty  prastarą  dŜunglę.  Toczące  się  z 

rykiem masy wody porywały ze sobą wielkie drzewa połamane jak zapałki. W jednej chwili 

uprzytomnił  sobie,  Ŝe  widział  juŜ  tę  dolinę  ze  szczytu.  W  uszach  zadźwięczały  mu  słowa 

Rodriqueza: „Skierujemy rzekę do nowego koryta,  Ŝeby zyskać dostęp do złoŜa ukrytego  za 

wodospadem”. 

Nareszcie  Kieron  zorientował  się  w  swym  połoŜeniu.  Wprawdzie  nie  tędy  zamierzał 

iść,  ale  najwaŜniejsze,  Ŝe  zachował  właściwy  kierunek.  Co  prawda  ten  szlak jest  trudny,  ale 

chyba  krótszy.  Pójdzie  kawałek  wzdłuŜ  doliny,  a  potem  przeprawi  się  na  drugi  brzeg  rzeki. 

Tylko czy mu się to uda? 

Kieron  skierował  się  w  górę  zalanej  doliny.  Musiał  się  wspiąć  na  skały,  bo  pod  nim 

burzyła się rwąca rzeka. Ale wyraźnie poprawił mu się humor. Pora była jeszcze wczesna, no 

i w końcu przestał błądzić. 

Słońce  stało  w  zenicie,  kiedy  Kieron  ze  skalnej  półki  spojrzał  w  dół  w  szaroburą 

kipiel. U stóp skały, tuŜ pod nim, znajdował się skrawek lądu, którego woda nie zalała. Tam 

teŜ  Kieron  spostrzegł  niewielkie  poletko.  Przetarł  oczy  ze  zdumienia:  pole  uprawne  na  tym 

odludziu? 

TuŜ przy skalnej ścianie dostrzegł gwałtowny ruch. Zrazu przyszło mu na myśl, Ŝe to 

jakieś  zwierzę,  ale  wtedy  jedna  z  istot  podniosła  głowę  i  spojrzała  na  niego.  Kieron  poczuł 

ukłucie  w  sercu.  PrzecieŜ  to  dzieci!  Biedne  indiańskie  dzieciaki!  Zaklął  głośno,  ciągle  nie 

mogąc uwierzyć, Ŝe rzeczywiście zdołał je odnaleźć. 

Stał  tak  przez  długą  chwilę,  myśląc  gorączkowo,  co  powinien  zrobić.  W  pierwszym 

odruchu zapragnął uciec stąd czym prędzej, ale resztki człowieczeństwa, jakie zdołał w sobie 

background image

ocalić, kazały mu pozostać. Niewątpliwie wielki wpływ na jego decyzję wywarła Susan i jej 

pozytywny  stosunek  do  świata,  którym  zdołał  się  zarazić  spędzając  z  dziewczyną  tak  wiele 

chwil w ostatnim okresie. 

Ale czas  naglił Był  juŜ mocno  spóźniony  przez to,  Ŝe pobłądził po drodze, poza tym 

nie  wolno  mu  było  zapomnieć  o  tym,  Ŝe musi  rozsądnie  gospodarować  zapasami  Ŝywności, 

by wystarczyło ich do końca wędrówki. Choć był juŜ niedaleko granicy, to jednak od terenów 

zamieszkanych dzieliła go jeszcze spora odległość. Na domiar złego rzeka, skierowana przez 

Rodriqueza  do  doliny,  utworzyła  nieprzewidzianą  przeszkodę.  Kieron  nie  miał  pojęcia,  jak 

długo jeszcze będzie musiał iść, dzień czy moŜe kilka, by znaleźć miejsce, w którym uda mu 

się  bezpiecznie  przeprawić  na  drugi  brzeg.  Musi  czym  prędzej  ruszyć  w  dalszą  drogę!  Czas 

nagli.  Poza  tym  Rodriquez  wyraźnie  dał  mu  do  zrozumienia,  Ŝe  indiańskie  dzieci  nie  mogą 

dostać  się  do  ludzi,  by  nie  wyszło  na  jaw,  Ŝe  mieszkańcy  wioski  nie  zostali  uprzedzeni  o 

planach regulacji rzeki. Nikt teŜ nie moŜe się dowiedzieć o nowo odkrytych bogatych złoŜach 

minerałów,  bo  to  przysporzyłoby  Rodriquezowi  samych  kłopotów.  Taka  Informacja 

ś

ciągnęłaby tu amatorów łatwych zarobków, a takŜe wielkie korporacje. Skończyłoby się na 

tym, Ŝe tereny wraz z surowcami zostałyby przejęte przez państwo! 

Jedna z małych istot w dole podniosła się i wskazała ręką na Kierona. Berbeć, który z 

tej  odległości  wyglądał  bardzo  niepozornie,  potrząsnął  za  ramię  inne  dziecko,  leŜące 

nieruchomo. Zapewne coś wołał, ale Kieron i tak nic nie słyszał, bo huk masy wody zagłuszał 

wszystkie  inne  dźwięki.  Usiłował  policzyć,  ile  czasu  minęło  od  dnia,  kiedy  rzeka  została 

skierowana  do  nowego  koryta,  i  wyszło  mu,  Ŝe wiele,  zbyt  wiele.  Dzieci  nie  miały Ŝadnych 

szans na przeŜycie, a więc równie dobrze moŜe się stąd od razu oddalić. 

Biedny  maluch  siedział  i  machał  obiema  rączkami,  ale  widać  było,  Ŝe  robi  to 

ostatkiem  sił.  Kieron  jeszcze  raz  rzucił  okiem  w  dół,  a  potem  odwróciwszy  się  na  pięcie, 

pośpiesznie  odszedł.  I  tak  nie  mają  Ŝadnej  szansy  na  przeŜycie,  pozostało  im  co  najwyŜej 

kilka dni, usprawiedliwiał w duchu swą decyzję. 

Przedzierał  się  przez  gęste  zarośla,  ale  coś  go  powstrzymywało.  Ile  ich  tam  leŜało 

zbitych w gromadkę? Dwoje, troje czy moŜe więcej? Znajdowały się na niewielkiej plantacji, 

moŜe więc wystarczy im poŜywienia do czasu, aŜ nadejdzie pomoc? 

Kieron  był  tak  rozdarty,  Ŝe  nie  zdawał  sobie  nawet  sprawy  z  tego,  Ŝe  sam  sobie 

zaprzecza.  Popędził  jak  szalony,  by  uciec  od  natrętnie  powracającego  w  myślach  obrazu: 

skrawka ziemi pomiędzy skałami i potęŜnej ryczącej rzeki, wypełniającej całą dolinę. 

Jego  kroki  jednak  stawały  się  coraz  wolniejsze.  AŜ  nadejdzie  pomoc?  A  któŜ  tu 

przyjdzie? PrzecieŜ nikt nie wiedział o przedsięwzięciu Rodriqueza. Nie wiadomo, komu i co 

background image

powiedział  ów  biedny  Indianin,  który  jako jedyny  zdołał  przedrzeć  się  do  ludzi,  ale  umarł  z 

wycieńczenia.  Co  o  tym  mówił  Rodriquez?  Organizacja  broniąca  praw  Indian...  Jeśli  jej 

członkowie  zwąchają  tę  aferę,  gotowi  są  tu  przybyć.  Tylko  kiedy  to  nastąpi?  Zresztą  nie 

wiadomo,  czy  się  w  ogóle  o  tym  dowiedzą.  On  sam  trafił  tu  przecieŜ  przez  przypadek,  czy 

więc zdarzyć się moŜe kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności w najbliŜszych dniach? Zresztą 

dla tych dzieci nie liczyły się juŜ dni, ale godziny. 

Nagle  Kieron  uświadomił  sobie,  Ŝe  od  dłuŜszej  chwili  stoi  nieruchomo.  Ujrzał  przed 

sobą twarz Susan, jak juŜ wielokrotnie podczas tej wyprawy. Uśmiechała się promiennie, a jej 

oczy wyraŜały bezgraniczny podziw. Poczuł tak silną tęsknotę za tą dziewczyną, Ŝe aŜ zakłuło 

go  w  piersiach.  Pierwszy  raz  w  Ŝyciu  doświadczał  czegoś  podobnego.  Czy  musi  wszystko 

zniszczyć,  pogrzebać  przyszłość  jej,  przyszłość  ich  obojga?  Co  prawda  ona  teŜ  ponosiła 

częściowo winę za to, co się stało. PrzecieŜ w dzisiejszych czasach dziewczęta wiedzą, jak się 

zabezpieczyć przed nie planowaną ciąŜą. Musiała sobie zdawać sprawę, Ŝe on nie zrezygnuje 

ze  swej  wolności  i  Ŝycia  pełnego  przygód  dla  nierozsądnej  dziewczyny.  No  cóŜ,  nie 

zaprzecza,  Ŝe  popełnił  błąd,  ale  on  w  roli  ojca?  Śmieszne.  PrzecieŜ  przy  charakterze  jego 

pracy - jakkolwiek by się na to zapatrywać - w Ŝyciu Kierona nie ma miejsca na Ŝonę i dzieci. 

Poza tym nikt nie moŜe kwestionować jego prawa do swobody. 

Powoli ruszył dalej, ale po kilku metrach znów się zatrzymał. MoŜe mógłby się trochę 

wstrzymać  z  ucieczką?  PrzecieŜ  aŜ  tak  się  nie  pali.  Ale  z  drugiej  strony  dzieci  są  całkiem 

wycieńczone,  nie  mają  szansy  na  ocalenie!  Zresztą,  jak  zdołałby  je  wciągnąć  na  górę?  Sam 

zresztą  ledwie  dałby  radę  zejść  na  dół.  Nie,  to  beznadziejne,  stwierdził  i  szybkim  krokiem 

oddalił się od miejsca, gdzie rozgrywał się dramat. 

Co  teŜ  mu  w  ogóle  chodzi  po  głowie,  dlaczego  takie  myśli  prześladują  jego. 

O'Donella,  który  dotąd  Ŝył  dla  siebie,  nieczuły  na  los  drugiego  człowieka?  Nigdy  nie 

obchodziły go kłopoty innych. Kroczył przed siebie, głuchy i ślepy na to, co działo się wokół. 

Takie Ŝycie było proste, dlaczego miałby więc z niego rezygnować? 

Mimowolnie  przypomniał  sobie  dzieciństwo,  ale  szybko  odpędził  od  siebie  te 

wspomnienia. Jedyny wniosek, na jaki sobie pozwolił, to stwierdzenie, iŜ od samego początku 

spotykał  niewłaściwych  ludzi.  Im  bliŜej  ich  poznawał,  tym  silniejszego  doznawał 

rozczarowania.  Z  czasem  zamknął  się  w  skorupie,  która  zasklepiała  się  coraz  szczelniej. 

Wreszcie stał się najtwardszym z ludzi i nic nie było go w stanie zranić. 

- Muszę się przedostać przez granicę - powiedział sam do siebie. - Przede mną prosta 

droga, choć przyjdzie mi się zmagać raz ze spiekotą, raz ze śnieŜną zamiecią. Po co miałbym 

się  poświęcać  dla  innych?  Sprawiają  same  kłopoty,  gdy  tylko  dać  im  szansę.  Muszę  stąd 

background image

zniknąć! śeby zachować wolność. 

Zatrzymał  się  jednak  przed  kolejnym  wzniesieniem.  Przez  długi  czas  stał  bez  ruchu, 

rozgoryczony,  rozdarty,  zrozpaczony  swą  niepewnością.  Walił  pięściami  w  skały, 

przeklinając na cały głos i buntując się, Ŝe wszystko stało się takie trudne. Wreszcie odwrócił 

się  z  głośnym  jękiem.  Z  początku  ledwie  się  wlókł.  Czuł  głęboką  nienawiść  do  siebie  i  do 

całego świata. Stopniowo przyspieszał. 

Czy  jeszcze  daleko?  zastanawiał  się  zdumiony,  Ŝe  pokonał  taki  kawał  drogi.  Szybko 

dotarł  na  miejsce,  skąd,  spoglądając  w  przepaść,  zauwaŜył  dzieci.  Dzieciaki  najwyraźniej 

straciły resztki nadziei, a moŜe po prostu zasnęły, bo w dole nie zaobserwował najmniejszego 

nawet ruchu. Kieron nie dopuszczał myśli, Ŝe mogło się stać najgorsze: Ŝe umarły. 

Odsunąwszy  od  siebie  ponure  wizje,  zaczął  pośpiesznie  działać.  Wybrał  wysokie 

drzewo i upewniwszy się, czy mocno tkwi w ziemi, umocował wokół pnia cienką, ale mocną 

linę.  Oszacował  wzrokiem  odległość  i  uznał,  Ŝe  liny  powinno  wystarczyć.  Co  prawda  nie 

sięgnie  do  samego  podłoŜa,  ale  moŜe  uda  mu  się  zeskoczyć  z  półki  skalnej.  Najtrudniej 

będzie przetransportować dzieci na tę półkę, a potem jeszcze wyŜej po skalnej ścianie... 

Nie  ma  co  się  martwić  na  zapas,  pomyślał.  Kłopoty  postaram  się  rozwiązywać  na 

bieŜąco. 

Obejrzawszy  jeszcze  raz  dokładnie  skały  wokół  plantacji,  uznał,  Ŝe  wybrał  właściwą 

drogę. Tylko tędy moŜe się dostać do dzieci. Gdyby spuścił się po sąsiedniej ścianie, zawisłby 

nad rzeką, ryzykując, Ŝe jej nurt w kilka sekund porwie go w dół, jeśli, nie daj Bóg, wpadłby 

do wody. 

Kieron  powoli  zaczął  się  opuszczać  po  linie,  kątem  oka  dostrzegając,  Ŝe  został  juŜ 

zauwaŜony  przez  to  samo  dziecko,  które  wcześniej  machało  do  niego.  Chłopczyk  próbował 

obudzić kilkoro innych, ale nawet się nie poruszyły. 

Kieron zaklął znowu, ale tym razem nie z powodu swej decyzji. Lina rozhuśtała się i 

musiał bardzo uwaŜać, Ŝeby się nie rozbić o skały. Mimo Ŝe zawiązał na linie węzły, zsuwał 

się zbyt szybko. Powinien robić przerwy, Ŝeby nie nabawić się pęcherzy na dłoniach. 

Wreszcie  dotarł  do  półki  skalnej.  Odetchnął  z  ulgą,  choć  to  nie  oznaczało  jeszcze 

końca trudności. Gdyby  tak miał drugą linę... Dostrzegł, Ŝe w dole na  pagórku rosną trzciny 

bambusowe. Czy odwaŜy się skoczyć? 

Zaryzykował,  choć  od  poletka  dzieliło  go  kilka  metrów.  Wylądował  miękko  na 

zaoranej  ziemi.  Nikt  nie  wyszedł  mu  na  spotkanie,  wstał  więc  i  sam  ruszył  ku  dzieciom 

leŜącym  kilka  metrów  dalej.  Troje  z  nich  usiadło  i  wpatrywało  się  w  niego  błyszczącymi 

duŜymi oczyma, jakby nie dowierzając temu, co widzą. 

background image

Kieron  przeŜył  wstrząs,  gdy  zorientował  się,  w  jakim  są  stanie,  i  pojął,  jak  nikłe 

istnieją  szanse,  by  moŜna  je  uratować.  Po  co  w  ogóle  spuścił  się  tu  na  dół?  By  dręczyć 

samego siebie? PrzecieŜ zawsze starał się tego unikać! 

Wychudzone  twarze  wyraźnie  wskazywały,  Ŝe  dzieci  spędziły  co  najmniej  kilka  dni 

bez jedzenia. Właściwie widział  tylko  rozszerzone  ze  zdumienia,  nic  nie pojmujące  oczy,  w 

których ledwie tliło się Ŝycie. 

Na  tym  skrawku  ocalałej  ziemi  maluchy  nie  miały  się  gdzie  schronić  ani  przed 

słonecznym  Ŝarem,  ani  przed  nocnym  chłodem.  Jakim  cudem  udało  im  się  przetrzymać  tak 

długo? Chyba tylko dlatego, Ŝe pochodziły z ludu od pokoleń Ŝyjącego za pan brat z naturą. 

Kieron  rozpoznał  chłopczyka  o  rozumnym  spojrzeniu,  który  do  niego  machał. 

Wyglądało na to, Ŝe jest najstarszy i z całej gromadki w najlepszej formie. Będzie w stanie iść 

o  własnych  siłach,  pomyślał  Kieron,  ale  w  tej  samej  chwili  spostrzegł,  Ŝe  dziecko  ma 

spuchniętą nogę, owiniętą jakimś liściem. 

-  Witaj,  panie  -  przywitał  go  chłopiec  uprzejmie  w  języku  Indian  Kiczua 

zamieszkujących te rejony Andów. 

- Dzień dobry - odpowiedział Kieron w tym samym języku. - Jak się nazywasz i co ci 

się stało w nogę? 

-  Nazywam  się  Manuel.  Wspinałem  się  po  skałach,  Ŝeby  sprowadzić  pomoc,  ale 

spadłem i się potłukłem. 

Kieron popatrzył w górę, ale ponure kamienne bloki zdawały się go przygniatać. Miał 

wraŜenie,  Ŝe  szczyt  sięga  aŜ  po  samo  niebo.  Mocna  lina,  po  której  się  spuścił  w  dół, 

przypominała  cienką  nitkę  na  szpulce.  Jak,  na  Boga,  zdoła  się  stąd  wydostać?  Po  jakiego 

czorta zamknął się w pułapce z tymi przeklętymi dzieciakami indiańskimi? 

Kieron  O'Donell  klął  w  duchu  własną  głupotę.  Zasępił  się,  a  jego  czoło  poorało  się 

głębokimi bruzdami. Powoli przykucnął przed chłopcem. Obejrzał dokładnie jego chorą nogę, 

równocześnie  zerkając  ukradkiem  w  stronę  pozostałych  dzieci.  Rana  była  dość  powaŜna, 

chłopiec więc przez pewien czas nie miał szans na to, by normalnie chodzić. 

Mała  dziewczynka,  która  pomimo  wychudzenia  oznaczała  się  niezwykłą  urodą, 

popatrzyła na Kierona i szepnęła z wysiłkiem: 

- Jeść. 

- Zaraz dostaniesz - odpowiedział i pośpiesznie rozwiązał worek z zapasami Ŝywności. 

Dzieci na ten widok wyraźnie się oŜywiły. 

- Wody, wody! - dochodziło zewsząd pojękiwanie. 

Kieron kruszył chleb i mocząc go w wodzie wkładał po kolei wygłodzonym dzieciom 

background image

do  ust:  Ŝałosnej  drobnej  Esmeraldzie,  większej  od  niej  i  silniejszej  Teresie,  która  chyba  od 

kilku  dni  nie  miała  sił,  by  rozczesać  włosy  i  zapleść  warkocze,  a  następnie  bardzo  ładnemu 

chłopcu  o  imieniu  Pablo.  Na  końcu  podał  chleb  Manuelowi.  Kieron  zorientował  się,  Ŝe  ten 

mądry chłopiec celowo znalazł się na końcu kolejki. Gdy ich spojrzenia się napotkały, Kieron 

poczuł  łączące  ich  zrozumienie.  Jaka  szkoda,  Ŝe  Manuel  był  ranny,  stanowiłby  dla  niego 

nieocenioną pomoc. Dzieci nie dość, Ŝe były skrajnie wycieńczone, to dodatkowo zmagały się 

z  chorobą.  Esmeralda  nabawiła  się  silnego  przeziębienia,  z  nosa  leciało  jej  ciurkiem  i 

okropnie kaszlała. Trudno się było zresztą dziwić, skoro miała na sobie tylko cienką sukienkę, 

a przecieŜ na tym skrawku pola nie było się gdzie schronić przed nocnym chłodem. 

Kieron  zdjął  poncho  i  okrył  dokładnie  dziewczynkę,  która  posławszy  mu  pełne 

wdzięczności spojrzenie, wtuliła się w miękką tkaninę. Kieron przymknął oko na to, Ŝe przy 

okazji wytarła w nią nos, bo zauwaŜył jeszcze jednego chłopca, który, nie dając znaku Ŝycia, 

leŜał w ramionach Manuela. 

-  To  mój  brat  -  powiedział  cicho  Manuel.  -  Nazywa  się  Antonio  i  zawsze  był  dla 

wszystkich miły. 

Kieron pokiwał głową ze zrozumieniem. 

-  Zawsze  z  chęcią  pomagał  Carlitosowi  i  opiekował  tym  małym  biedakiem,  a  teraz 

sam leŜy bez Ŝycia, nie wiem nawet, czy... - urwał. 

Kieron  nie  pojmował, jak czterolatek moŜe  być dla  kogoś  wsparciem, ale  porzucił  tę 

myśl, bo nie miał czasu bliŜej się nad tym zastanawiać. 

- Nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze - pocieszył Manuela, który westchnął z 

wyraźną ulgą. 

Kieron otworzył butelkę z tequilą. Podniósł Antonia i nalał mu na język kilka kropel 

płynu.  Chłopiec  zareagował  gwałtownie  na  mocny  alkohol.  Zakaszlał  i  po  chwili  otworzył 

oczy.  Manuel  uśmiechnął  się  lekko  i  wziął  do  ręki  kawałek chleba  umoczony  w  wodzie,  by 

nakarmić swego brata. Kieron od pierwszej chwili polubił Antonia. Z jego śniadej twarzy, na 

której widoczne były skutki głodu, wprost biła dobroć. 

Powoli  dzieci  oŜywiały  się  i  Kieron  zaczynał  wierzyć,  Ŝe  moŜe  uda  mu  się  je 

uratować.  Młodszy  brat  Manuela  był  najsłabszy  i  trzeba  by  go  nieść.  Manuel  zaś,  Ŝeby  w 

ogóle  było  moŜna  myśleć  o  ratunku,  powinien  mieć  kule,  którymi  mógłby  się  podpierać.  A 

pozostała  trójka?  Esmeralda  gorączkowała,  mały  Pablo  nie  miał  nawet  sił,  by  sam  włoŜyć 

sobie  jedzenie  do  ust.  Teresa  była  z  tego  grona  najmocniejsza,  ale  i  ona  nie  miała  siły  się 

podnieść. 

Powinien  poczekać  i  zobaczyć,  na  ile  wzmocni  ich  poŜywienie,  Ŝeby  ocenić,  na  jak 

background image

długo starczy skąpych racji. Kieron z lękiem stwierdził spory ubytek w zapasach Ŝywności. 

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zapowiadając kres dnia. 

-  Przenocujemy  tu  -  zarządził  Kieron  i  ułoŜył  po  kolei  na  kocu  lekkie  jak  piórka 

dzieciaki. 

Esmeralda  pomimo  zmęczenia  uśmiechnęła  się  promiennie,  kiedy  przykrywał  ją 

swoim ponchem. 

Ta  dziewczyna  wyrośnie  na  piękność  i  zawróci  w  głowie  niejednemu  indiańskiemu 

chłopakowi, uśmiechnął się Kieron, ale zaraz pomyślał z sarkazmem: O ile uda mi się ją Ŝywą 

doprowadzić do ludzi! 

Musi  mi  się  udać!  postanowił.  Zrobię  wszystko,  co  w  mojej  mocy!  Poczuł 

przytłaczający cięŜar odpowiedzialności, przed którą uciekał przez całe Ŝycie. 

- Señor - odezwał się nieśmiało Manuel. 

- Słucham. 

- Jest tu jeszcze z nami maleńkie dziecko, moja siostrzenica. 

- Co? - Kieron wytrzeszczył na chłopca zdumione oczy. 

- No i Carlitos, ale boję się, Ŝe juŜ nie Ŝyje. 

- NiemoŜliwe, jest tu was jeszcze więcej? - przerwał mu przeraŜony O'Donell. 

- Tak, señor, jeszcze dwoje, Rosa i Carlitos, nie wiem jednak, czy... - Manuel urwał w 

pół słowa, jakby lękając się ująć w słowa płynące z głębi serca obawy. 

- Gdzie? Nie widziałem nikogo prócz was. 

- Przykryliśmy ich słomą i liśćmi, Ŝeby uchronić przed słońcem i nocnym chłodem. 

Kieron poderwał się i pobiegł we wskazanym kierunku. 

Uklęknąwszy, ostroŜnie rozgrzebał liście, a wtedy jego oczom ukazała się drobniutka, 

Ŝ

ałosna twarzyczka, blada jak płótno. Dziewczynka miała zamknięte oczy. 

- BoŜe święty! - jęknął Kieron i włoŜył rękę pod kaftanik, by sprawdzić, czy dziecko 

Ŝ

yje. Ogarnęła go ulga, gdy poczuł bicie słabego serduszka. Pośpiesznie zdarł z siebie kurtkę i 

owinął w nią małą. Trzymając ją w ramionach, podszedł do Manuela. 

- śyje - powiedział. - Musisz dać jej coś do ssania, i to coś mocniejszego. 

- To samo, co dostał Antonio? 

- Tak, ale tylko odrobinę, Ŝeby jej nie zaszkodziło. 

Manuel bez ociągania wykonał polecenie, tłumacząc przy tym: 

- Musiałem wybrać, czy ułoŜyć w słomie ją, czy Antonia. Nie miałem siły dźwigać na 

plecach ich obojga. Pomyślałem jednak, Ŝe Rosa jest młodsza. 

-  Postąpiłeś  słusznie  -  Kieron  skinął  głową  z  aprobatą  i  wrócił  po  drugie  dziecko. 

background image

Liście  stanowiły  bardzo  dobrą  ochronę  przed  chłodem,  ale  kiedy  Kieron  zobaczył  Carlitosa, 

przemknęła mu przez głowę myśl, Ŝe w jego przypadku na nic się to nie zdało. Mniej więcej 

dwuletni malec przelewał mu się w ramionach. 

-  Carlitos  zawsze  był  wątły  -  odezwał  się  Manuel.  -  Ale  cierpliwie  znosił  swoje 

słabości. 

W  głosie chłopca  pobrzmiewało  nie  wypowiedziane  pytanie,  na  które  Kieron  nie  był 

w stanie udzielić pocieszającej odpowiedzi. Rzucił więc krótko: 

-  Zrobimy  wszystko,  co  w  naszej  mocy.  Obawiam  się  jednak...  -  urwał,  tak  jak 

wcześniej Manuel. 

LeŜący  na  kocu  niczym  szmaciana  lalka  Antonio  wodził  oczami  za  Kieronem, 

uwaŜnie obserwując kaŜdy jego ruch. Szepnął coś tak cicho, Ŝe Kieron nie dosłyszał. Pochylił 

się więc nisko nad chłopcem, by zrozumieć, co mówi. 

- Biedny Carlitos, na pewno bardzo cierpi. 

Biedaku,  a  o  sobie  nie  myślisz?  wzruszył  się  Kieron.  Lepiej  zrozumiał  teraz  słowa 

Manuela, który wspomniał, Ŝe jego brat jest bardzo dobry i opiekuńczy. 

Pochylił się nad Carlitosem, ale nagle wstał i spytał: 

- Co tak śmierdzi? 

Manuel, przepraszając spojrzeniem, odpowiedział: 

- Kiedy skończył nam się zapas wody, byliśmy bardzo spragnieni. Pablo i Antonio nie 

mogli juŜ dłuŜej wytrzymać i napili się wody z rzeki. 

-  Z  rzeki?  -  krzyknął  przeraŜony  Kieron,  spoglądając  na  szaroŜółtą  spienioną  zupę 

wypełniającą niemal całą dolinę. 

- Zdaje się, Ŝe mają biegunkę - dodał Manuel. 

Kieron zacisnął usta, przeraŜony, wiedząc, Ŝe identycznie objawia się dur brzuszny. 

Sprawdził, czy chłopcy nie mają wysypki charakterystycznej dla tej strasznej choroby. 

Z całego serca pragnął wierzyć, Ŝe jest to mniej groźne zatrucie pokarmowe. 

Po  raz  pierwszy  od  bardzo  dawna  szarpnęło  nim  gwałtowne  uczucie  nienawiści, 

skierowane przeciwko Juanowi Rodriquezowi. 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Kieron  wysypał  z  torby  wszystkie  lekarstwa  i  wybrał  te,  które  naleŜało  podać  przy 

zatruciach. 

-  Nie  wiem,  jakie  bakterie  zaatakowały  ich  układy  pokarmowe,  ale  to  powinno  im 

pomóc - zwrócił się do Manuela. - Ja się zajmę Pablem, a ty Antoniem. Poradzisz sobie? 

Manuel pokiwał głową, a Kieron tłumaczył dalej: 

-  Potem  umyję  chłopców  i  zdezynfekuję  wszystko  na  tyle,  na  ile  to  moŜliwe.  To 

trudne  zadanie,  ale  musimy  je  wykonać.  A  wy,  dziewczynki  -  zwrócił  się  do  Esmeraldy  i 

Teresy  -  trzymajcie  się  z  dala  od  Pabla  i  Antonia.  Potraficie  określić,  kiedy  chłopcy 

zachorowali?  Tak  mniej  więcej.  Wczoraj?  W  takim  razie  istnieje  szansa,  Ŝe  nie  zdąŜyli 

zarazić innych. Manuelu, wspólnie przejmiemy odpowiedzialność za chorych, zgoda? 

- Tak jest, señor - odpowiedział chłopiec z powagą. 

-  I  jeszcze  jedno,  nazywam  się  Kieron  O'Donell,  moŜesz  mówić  do  mnie  po  prostu 

Kieron. 

- Dziękuję, señor. 

Następną  godzinę  zajęło  Kieronowi  niezbyt  przyjemne  zajęcie.  Rozpalił  ogień  i 

zagrzał  w  kociołku  wodę,  po  czym  po  kolei  wyszorował  i  wysuszył  wszystkie  dzieciaki, 

przeklinając w duchu, Ŝe musi to robić. Hamował się, by nie rzucać brzydkich słów na głos i 

nie  straszyć  juŜ  i  tak  dostatecznie  zalęknionych  maluchów.  Na  wszelki  wypadek  podał 

wszystkim tabletki, a i sam, mimo Ŝe był szczepiony, dla bezpieczeństwa zaŜył lekarstwo. 

Carlitos  leŜał,  nie  dając  właściwie  oznak  Ŝycia,  ale  teŜ  nie  moŜna  było  uznać,  Ŝe 

wyzionął  ducha.  Kieron  ułoŜył  go  między  dziewczynkami  i  pouczył  je,  Ŝe  mają  przez  cały 

czas  masować  wątłe  ciałko  chłopca,  by  nie  dopuścić  do  utraty  ciepła.  Prosił  je  teŜ,  Ŝeby 

postarały się wmusić w nieprzytomnego trochę jedzenia. 

Małe Indianki, choć same bardzo osłabione, posłusznie zaczęły wykonywać polecenia 

tego nie znanego im, ale tak Ŝyczliwego białego męŜczyzny. 

Niemowlę  natomiast  juŜ  od  dłuŜszego  czasu  popłakiwało  Ŝałośnie.  Kieron,  zajęty 

myciem  dwóch  cierpiących  na  biegunkę  malców,  nie  ustawał  w  wydawaniu  poleceń 

Manuelowi. 

-  Nie  dawaj  Rosie  więcej  tequili!  Poszukaj  w  apteczce  glukozy,  jest  w  zielonym 

pudełeczku. O, właśnie ta! Jak myślisz, zdołasz nakłonić siostrzenicę, by possała tabletkę? 

Manuel potrząsnął głową. 

background image

-  W  takim  razie  rozpuść  ją  w  małej  ilości  wody  i  daj  jej  do  picia.  Koło  ciebie  stoi 

kubek! 

W  tej  samej  chwili  słońce  schowało  się  za  chmurami,  a  Kierona  znów  ogarnęła  fala 

przygnębienia.  Ma  pod  opieką  siedmioro  dzieci,  na  dobrą  sprawę  wszystkie  wymagają 

natychmiastowej pomocy. Jak sobie poradzi? Właściwie kaŜdym malcem powinien się zająć 

w pierwszej kolejności 

- Señor Kieron! - dobiegł go naraz niezadowolony głos Teresy. - Esmeralda nie chce 

wcale mi pomagać. Tylko by spała! 

Kieron rzucił okiem na kruchą indiańską piękność. 

-  Zdaje  się,  Ŝe  potrzebuje  snu  -  powiedział  z  powagą  do  Teresy,  która  zmęczona 

opadła na posłanie, ale nie przestawała masować Carlitosa. - Nie moŜna wymagać zbyt wiele 

od  młodszych.  Poza  tym  Esmeralda  jest  przeziębiona  i  pewnie  dlatego  teŜ  tak  szybko  się 

męczy.  Jak  sądzisz,  poradzisz  sobie  jeszcze  przez  chwilę  sama?  Przyjdę  natychmiast,  gdy 

będę mógł. Bardzo potrzebuję twojej pomocy. 

Kieron  sam  był  zaskoczony, Ŝe  potrafił  w taki  sposób  przemówić  do  dziecka.  Teresa 

popatrzyła na niego uroczyście i poskarŜyła się: 

- Ale on wcale się nie rusza. 

- Nie przestawaj go masować, za chwilę do ciebie przyjdę - zapewnił Kieron i zabrał 

się  do  dalszej  pracy.  Niestety,  ubranka  Antonia  i  Pabla  trzeba  było  spalić.  Pozwolił  im 

zachować  jedynie  buty.  Rad  nierad  wyjął  z  plecaka  spodnie  i  zapasowy  podkoszulek,  który 

załoŜył Antoniowi. Chłopiec wyglądał Ŝałośnie w zbyt duŜym i obszernym podkoszulku, więc 

Kieron owinął malca w pasie paskiem, by ubranie nie plątało się po ziemi. 

Potem  obciął  spodnie  na  odpowiednią  długość  i załoŜywszy  je  Pablowi, obwiązał  go 

w pasie sznurkiem. Obcięte nogawki schował, uznał bowiem, iŜ mogą się jeszcze przydać. Na 

ramiona zarzucił chłopcu ciepły koc. Z początku Kieron wykonywał wszystkie te czynności z 

niechęcią,  wręcz  z  obrzydzeniem,  uznając,  Ŝe  jest  to  zajęcie  niegodne  prawdziwego 

męŜczyzny. Stopniowo jednak zmieniał swoje podejście. Postawił sobie za punkt honoru, Ŝe 

wyrwie  dzieciaki  z  tej  tragicznej  sytuacji,  jaka  stała  się  ich  udziałem.  I  z  im  trudniejszym 

przypadkiem  się  stykał,  tym  większe  było  jego  zaangaŜowanie.  Zapomniał  o  swej  niechęci, 

teraz  traktował  te  dzieci  jako  istoty,  które  potrzebują  pomocy.  Uporawszy  się  z  myciem  i 

ubieraniem, dał chłopcom po kawałku chleba umoczonego w tequili, licząc na to, Ŝe alkohol 

zadziała dezynfekująco i nie zaszkodzi przy tym maluchom. Na koniec przykazał im: 

-  Pamiętajcie,  kiedy  tylko  poczujecie,  Ŝe  musicie  się  załatwić,  ściągajcie  spodnie. 

Zaoszczędzi to nam kłopotów, a poza tym nie dopuścimy do szerzenia się choroby. Wiem, Ŝe 

background image

nie jest to takie proste, ale proszę was, postarajcie się! 

Pablo  skinął  lekko  głową,  a  Antonio  leŜał  nieporuszony  niczym  kukiełka  odziana  w 

zbyt obszerną koszulę. 

Kieron  pomyślał,  Ŝe  właściwie  powinien  spalić  ubrania  wszystkich  dzieciaków,  ale 

niestety, z prozaicznych przyczyn nie mógł tego uczynić. W co by je ubrał? A przecieŜ noce 

w górach bywają przeraźliwie chłodne. 

Zapadał zmrok i z wolna nikły im z oczu wszelkie kontury. 

- Señor, señor - zawołała nagle Teresa z przejęciem. - Poczułam coś, wydaje mi się, Ŝe 

Carlitos oddycha. 

- Nie przestawaj go masować, umyję się i zaraz do ciebie przyjdę. 

Dokładnie  opłukując  się  wodą  rozmyślał  o  wydarzeniach  minionego  dnia.  Poczuł 

mimowolny triumf, gdy uświadomił sobie, Ŝe zdobył się na czyny, o które nigdy by siebie nie 

podejrzewał.  Nadal  jednak  nie  potrafił  zrozumieć,  dlaczego  wplątuje  się  w  to  wszystko. 

PrzecieŜ wynikną z tego wyłącznie problemy. Jeśli uratuje dzieci i doprowadzi je do miasta, 

pieniądze  przejdą  mu  koło  nosa  i  rozpęta  się  prawdziwe  piekło.  Rodriquez  nie  cofnie  się 

przed niczym, by go zniszczyć. 

Uzmysłowił  sobie,  Ŝe  nie  jest  juŜ  twardzielem.  Najpierw  ta  historia  z  Susan,  teraz 

znów dzieciaki! 

Lepiej  nie  myśleć  za  wiele.  Postara  się  działać  mechanicznie.  Zrobi,  co  do  niego 

naleŜy,  a  potem  ruszy  dalej  drogą  ku  wolności.  Przeklęte  dzieciaki,  Ŝe  teŜ  musiały  mu 

pokrzyŜować plany! 

- Manuel - odezwał się poirytowany. - Teresa nie zdoła zatroszczyć się i o Carlitosa, i 

o  Rosę.  A  Esmeralda  nie  jest  w  stanie  jej  pomóc.  Ty  stykałeś  się  bezpośrednio  z  chorym 

Antoniem, mogłeś się zarazić, ja zaś myłem chłopców i teŜ mogę przenosić zarazki. Nie ma 

więc komu zająć się Rosą. 

Chłopiec popatrzył na Kierona zamyślony i po chwili powiedział: 

- Jestem jej wujkiem, señor. Moja siostra nie potrafiła zatroszczyć się o swe dziecko, a 

wtedy mama poprosiła mnie o opiekę nad małą Rosą. Jeśli więc będziesz tak miły i zajmiesz 

się  moim  chorym  bratem,  to  wtedy  ja  będę  mógł  się  nią  zaopiekować.  Myślę,  Ŝe  się  nie 

zarazi. 

- To tylko poboŜne Ŝyczenie - pokiwał głową Kieron. Ale musimy podjąć ryzyko. Na 

wszelki wypadek będziemy jej podawać odpowiednie lekarstwa. Miejmy nadzieję, Ŝe się uda. 

Najpierw jednak umyj się bardzo dokładnie i zdejmij poncho, w którym nosiłeś Antonia. Tu 

jest przegotowana woda, co prawda juŜ trochę ostygła, ale nadaje się do mycia. 

background image

Wreszcie  Kieron  mógł  zająć się  Carlitosem.  Teresa  dokonała  prawdziwego  cudu,  nie 

ulegało  wątpliwości,  chłopiec  oddychał,  choć  bardzo  płytko.  Kiedy  O'Donell  dziękował 

dziewczynce,  na  jej  bladej  twarzy  nie  pojawił  się  nawet  cień  uśmiechu.  Ale  oczy  zalśniły 

dumnie  nowym  blaskiem.  Dłonie  dorosłego  męŜczyzny  mogły  zdziałać  jeszcze  więcej  niŜ 

dłonie osłabionej Indianki  Kieron uciskał cherlawe ciałko, przeraŜony, Ŝe dziecko moŜe być 

tak wątłe. Zapewne od dawna nic nie jadło. Jak zdołam nakarmić tego biedaka? zastanawiał 

się zafrasowany. W tym przypadku obawiał się podać tequilę. Niepewnie sięgnął po apteczkę 

i  wyjął  strzykawkę,  którą  napełnił  glukozą.  Antonio,  najwyraźniej  przestraszony,  otworzył 

usta  w  niemym  proteście,  ale  kiedy  Kieron  uśmiechnął  się  do  niego  łagodnie,  chłopiec 

uspokoił  się  i  popatrzył  na  niego  z  ufnością.  Jak  wbić  igłę  w  tak  chude  ciałko?  MoŜe  w 

pośladek?  Kieron  obrócił  chłopca,  czując,  jak  wzbiera  i  narasta  w  nim  fala  wściekłości  na 

Rodriqueza.  W  ostatniej  chwili  przypomniał  sobie,  Ŝe  glukozę  wstrzykuje  się  przecieŜ 

doŜylnie, a nie domięśniowo. Ponownie ułoŜył Carlitosa na plecach i drŜącą dłonią odszukał 

Ŝ

yłę  w  cienkiej  jak  patyk  rączce.  Najchętniej  zamknąłby  oczy,  by  nie  patrzeć.  Po  zrobieniu 

zastrzyku rozpuścił sproszkowane mleko w wodzie i nabrawszy go na łyŜeczkę, pochylił się 

nad nieprzytomnym. Z trudem wlał chłopcu odrobinę płynu do ust, ale nie zdołał sprawić, by 

mały  przełknął.  Podał  więc  mleko  Manuelowi,  by  nakarmił  nim  Rosę,  sam  zaś  poszedł 

wypłukać chustę, w której chłopak nosił swego chorego brata. Kieron domyślił się po śladach, 

Ŝ

e malcy jedli siano i liście durra, ale nie wspomniał o tym Manuelowi, nie chcąc ranić dumy 

małego  Indianina.  Gdyby  nie  to,  Ŝe  było  juŜ  po  Ŝniwach,  dzieci  miałyby  dość  pokarmu  na 

maleńkiej plantacji. Teraz jednak nic juŜ tu nie rosło, pozostało jedynie siano i suche liście, w 

których Manuel ukrył najmłodsze dzieci. 

Kieron,  uporawszy  się  ze  wszystkim,  postanowił  odpocząć.  PołoŜył  się  między 

umieszczonymi  z  brzegu  chłopcami,  cierpiącymi  na  biegunkę,  a  Carlitosem,  którego  bał  się 

spuścić  z  oka.  Dalej  spała  Teresa  i  Esmeralda,  a  na  końcu  Manuel,  tuląc  najmłodszą  Rosę. 

Obszerne  poncho  trapera  starczyło  na  przykrycie  dla  wszystkich.  Ogień  z  dogasającego 

ogniska wysyłał miłe ciepło, a płomienie rozświetlały mrok, czający się dokoła. 

Naraz  Kieron  poczuł  wsuwającą  się  do  jego  dłoni  małą  rączkę,  a  gdy  się  obejrzał, 

napotkał ufne spojrzenie Antonia. Uścisnął drobną dłoń chłopca, postanawiając w duchu, Ŝe 

będzie  walczyć  ze  wszystkich  sił,  by  odegnać  krąŜące  nad  nim  widmo  śmierci.  Znajdzie  w 

sobie dość uporu, by go ocalić. Nocną ciszę zakłócił cichy szept: 

- Señor Kieron, co się stało z naszymi rodzicami, rodzeństwem i innymi mieszkańcami 

wioski? 

Przez cały czas się obawiał, Ŝe w końcu padnie to pytanie, choć z całego serca pragnął 

background image

go  uniknąć.  Gorączkowo  szukał  w  myślach  odpowiedzi.  Jeśli  skłamie,  Ŝe  wszyscy  Ŝyją, 

łatwiej  mu  będzie  nakłonić  dzieci  do  wysiłku  podczas  wyprawy,  ale  tym  większe 

rozczarowanie stanie się później ich udziałem. 

Nad obozowiskiem zaległa głucha cisza. 

Są  tacy  osłabieni,  myślał  dalej.  Zbyt  wycieńczeni,  by  stawić  czoło  brutalnej 

prawdzie... 

Poza tym nie wiadomo, ile z nich usłyszy jego odpowiedź. Właściwie mógłby udać, Ŝe 

o niczym nie wie, ale zachowałby się wówczas jak tchórz. 

- Porozmawiamy o tym jutro, Manuelu - wydusił w końcu. 

- Rozumiem, señor Kieron - oznajmił po długiej chwili milczenia chłopiec i Kieron nie 

miał najmniejszych wątpliwości, Ŝe pojął tragiczną prawdę. 

Kieron  jako  doświadczony  wędrowiec  wiedział, jak  waŜny  jest  nocny  odpoczynek,  a 

mimo to nie mógł zasnąć. Obok niego leŜeli cięŜko chorzy chłopcy, którzy co chwila wołali 

zrozpaczeni,  Ŝe  nie  zdąŜą  za  potrzebą.  Wstawał  więc  i  im  pomagał.  Dopiero  nad  ranem 

zasnęli  obaj  spokojnie.  Kieron  uznał  to  za  dobry  znak  i  sprawdziwszy  jeszcze,  co  z 

Carlitosem, zasnął drŜąc z zimna, bo wszystkie ciepłe okrycia oddał dzieciom. 

We  śnie  znów  trzymał  Susan  w  ramionach,  dotykał  jej  ciała,  słyszał  ciepły  głos 

dziewczyny,  szepczący  miłosne  wyznania.  Chłonął  jej  słowa  niczym  wyschnięty  strumień 

wodę,  zatracał  się  w  nich.  Muskał  wargami  szyję  dziewczyny,  pieścił  językiem.  Upojony 

szczęściem  nie  pojmował,  skąd  się  bierze  tyle  miłości  w  tej  drobnej  kobiecie.  Nigdy  nie 

przypuszczał, Ŝe będzie tak bardzo za nią tęsknił. 

Skostniały z zimna, skulił się w niewygodnej pozycji. 

Najmilsza Susan, jakŜe upojne, jakŜe gorące były noce spędzone z tobą! Dlaczego nie 

mogło to trwać dłuŜej? 

Moje Ŝycie stało się stokroć bardziej samotne, po tym jak poznałem ciebie, ukochana! 

Obudził  go  słaby  szum  rzeki.  Szczękając  zębami  z  zimna,  ocknął  się  gwałtownie. 

Znów był sobą, szorstkim, nieczułym na sentymenty macho. Do diabła! próbował strząsnąć z 

siebie  senne  marzenia.  PrzecieŜ  to  była  taka  sobie,  zwyczajna  dziewczyna,  nawet 

niespecjalnie ładna. Na dodatek ściągnęła na mnie same kłopoty! 

Noc przetrzymali wszyscy. 

Kierona  obudziły  ciche  szepty.  Okazało  się,  Ŝe  spał  najdłuŜej,  nie  licząc  oczywiście 

nieprzytomnego  Carlitosa.  Dzieciaki  uśmiechnęły  się  do  zaspanego  wielkiego  męŜczyzny, 

jakby  chciały  mu  dodać  otuchy.  Wyszczerzone  w  uśmiechach  białe  mocne  zęby  stanowiły 

niezbity dowód na to, Ŝe jego trud nie poszedł na marne. Kieron zirytował się sam na siebie, 

background image

tłumiąc  zalewającą  go  falę  wzruszenia.  Mali  Indianie  wyraŜali  mu  swą  wdzięczność,  on  zaś 

nie czuł się w tej sytuacji najlepiej. 

Zawsze  wolał  otaczać  się  ludźmi,  którymi  w  głębi  duszy  pogardzał,  bo  nie  mogli  go 

zranić. 

Na długo przed wschodem słońca rozpoczęli przygotowania do drogi. Kieron pragnął 

jak  najprędzej  wyprowadzić  malców  z  miejsca, które  stało  się  ich  więzieniem.  Naradziwszy 

się  z  Manuelem,  naciął  długich  pędów  bambusa,  które  potem  powiązali  giętkimi  lianami  w 

drabinkę.  Kieron  lękał  się,  Ŝe  pomimo  uŜycia  kilku  łodyg  drabina  okaŜe  się  za  krótka,  ale 

nawet  najlŜejszym  grymasem  nie  zdradził  swych  obaw.  Jego  kamienna  twarz  pozostała  nie 

zmieniona.  Nie  mógł  jednak  odpędzić  powracających  jak  bumerang  natrętnych  myśli.  Jeśli 

nawet  uda  im  się  wydostać  na  skalną  półkę,  to  co  później?  Dokąd  pójdzie  z  gromadką 

wycieńczonych dzieci? PrzecieŜ nie weźmie ich z sobą na szlak prowadzący przez najwyŜsze 

szczyty  Andów  do  granicy!  Zresztą  zapasów  Ŝywności,  jakie  zabrał  z  sobą,  wystarczy  dla 

ośmiu osób najwyŜej na dwa dni. 

Kieron  nie  chciał  wracać  do  stolicy.  Co  do  tego,  Ŝe  Rodriquez  nie  zgotuje  mu 

gorącego  powitania,  nie  miał  najmniejszych  wątpliwości.  Poza  tym  musi  uciec  od  Susan. 

Najlepiej dla niego byłoby więc pozostawić dzieci w którejś z indiańskich wiosek pod opieką 

jej  mieszkańców  i  ruszyć  dalej  własną  drogą.  Tyle  Ŝe  dzieci  były  w  tak  kiepskim  stanie,  Ŝe 

rozsądek  nakazywał  zawieźć  je  do  szpitala,  gdzie  udzielono  by  im  niezbędnej  pomocy 

lekarskiej. 

Niepewny,  zapytał  o  radę  Manuela.  Chłopiec  objaśnił,  Ŝe  najlepiej  kierować  się 

wzdłuŜ  masywu  w  kierunku  oceanu,  bo  stamtąd  łatwiej  cokolwiek  przedsięwziąć.  W  duchu 

Kieron  przyznał  chłopcu  rację,  nie  chciał  jednak  wracać  do  cywilizacji.  Zamierzał  zniknąć 

gdzieś na zawsze. 

- Mieszkaliście sami w tej dolinie? Nie mieliście Ŝadnych sąsiadów? 

-  Czasami  odwiedzali  nas  krewni  z  innej  wioski  -  odpowiedział  Manuel  po  chwili 

namysłu.  -  Ale  chyba  dość  oddalonej  od  naszej.  Pamiętam,  Ŝe  opowiadali,  iŜ  mieszka  tam 

wielu Indian. Nie wiem jednak dokładnie, gdzie to jest. 

Kieron  takŜe  nie  orientował  się  dobrze  w  tych  okolicach.  Nie  odwaŜyłby  się  naraŜać 

dzieci na niepewny los, ciągnąc je do celu, którego mogliby nigdy nie odnaleźć. 

-  W  takim  razie  ruszamy  w  stronę  oceanu  -  oznajmił.  -  Potem  zastanowimy  się,  co 

dalej. 

Nie  ma  sensu  zadręczać  się  przyszłością,  tłumaczył  sobie  w  duchu.  Teraz 

najwaŜniejsze jest, by wydostać się z tego miejsca, gdzie czeka nas tylko śmierć. 

background image

Kieron  przez  cały  czas  unikał  spoglądania  na  ponure  strome  skały.  Czy  nie  jest 

zbytnim  zuchwalstwem  z  jego  strony  przekonanie,  Ŝe  wyniesie  na  górę  siedmioro  ledwo 

Ŝ

ywych malców, tak by nie runęły w przepaść? 

Popatrzył  uwaŜniej  na  dzieci.  Zaczynał  z  wolna  rozróŜniać  ich  twarze,  które 

początkowo  zdawały  mu  się  odlane  z  tej  samej  formy.  Manuel  i  jego  młodszy  brat  Antonio 

mieli wystające kości policzkowe. Nie odznaczali się zbytnią urodą, szczególnie Antonio, ale 

Kieron polubił bardzo tych chłopców. Mimowolnie przypomniał sobie ufną rączkę szukającą 

w  nocy  pociechy  w  jego  silnej  dłoni.  Rosa  natomiast  nie  wzbudzała  w  nim  cieplejszych 

uczuć. Niemowlęta, z którymi dotąd właściwie nie miał styczności, kojarzyły mu się jedynie z 

kłopotami i głośnym płaczem. 

Z  nogą  Manuela  nie  było  dobrze.  Bardzo  spuchła,  wyglądało  na  to,  Ŝe  chłopiec  ma 

zerwane ścięgno. Kieron nie zdąŜył wcześniej się nim zająć, dopiero teraz zrobił mu okład z 

wilgotnych  liści  i  zabandaŜował  nogę.  Obiecał,  Ŝe  kiedy  juŜ  wydostaną  się  na  szczyt, 

wystruga  dla  niego  kule,  by  miał  się  na  czym  podpierać.  Manuel  kiwał  cierpliwie  głową, 

starając się ukryć, jak bardzo dokucza mu ból, ale Kieron i tak się domyślił prawdy, widząc 

ś

ciągniętą twarz chłopca. 

Antonio  obudził  się tego  ranka  w  znacznie  lepszej formie.  Najwyraźniej lekarstwa, a 

takŜe  posiłek  dokonały  cudu.  Chłopczyk  był  jednak  bardzo  odwodniony,  więc  Kieron 

zdecydował  się  zagotować  w  kociołku  mętną  wodę  z  rzeki  i napoić chorych.  Długo  trzymał 

wrzącą  wodę  nad  ogniem,  by  zabić  w  niej  wszelkie  zarazki.  Obejrzał  jeszcze  raz  uwaŜnie 

Antonia,  ucisnął  mu  kilka  razy  brzuch,  sprawdzając,  czy  nie  dostrzeŜe  symptomów  chorób 

zakaźnych,  zagraŜających  Ŝyciu.  Antonio  nie  spuszczał  go  z  oka,  a  gdy  tylko  ich  spojrzenia 

napotykały  się,  twarz  malca  rozpromieniała  się  w  uśmiechu  pełnym  uwielbienia  dla 

wędrowca o silnych dłoniach. Wprawiało to Kierona w lekkie zakłopotanie. 

Rosa, choć nadal bardzo słaba, co rusz popłakiwała, co samo w sobie stanowiło dobry 

znak. Kieron podał jej kilka okruchów chleba zamoczonego w mleku, a ona wlepiła w niego 

zdziwione ślepka, zapewne po raz pierwszy widząc białego człowieka. 

 

Esmeralda,  połknąwszy  pośpiesznie  swą  porcję,  poprosiła  z  czarującym 

uśmiechem o jeszcze. 

- Tylko jedną kromkę, señor Kieron, tylko jedną! 

Kieron, mimo Ŝe z niepokojem obserwował, jak szybko ubywa zapasów Ŝywności, nie 

mógł  się  oprzeć  spojrzeniu  pięknych  oczu.  Nachylił  się  i  wytarł  dziewczynce  nos,  pragnąc 

zyskać na czasie. 

-  Niech  jej  señor  nie  daje  -  odezwała  się  chłodno  Teresa.  -  Nawet  jeśli  dostanie 

background image

dokładkę, nie przestanie prosić o więcej. JuŜ taka jest, a nikt nie potrafi jej odmówić. 

 

Kieron popatrzył uwaŜnie na Teresę i uznawszy, Ŝe ma rację, schował chleb. 

Ta  dziewczynka  o  pociągłej  twarzy,  z  której  nie  znikała  surowość,  miała  oliwkową 

cerę i wyraźnie odróŜniała się urodą od innych dzieci. Przez cały ranek uparcie zmagała się ze 

swą  słabością,  pragnąc  utrzymać  się  na  nogach.  Chwiała  się  i  padała  na  ziemię,  ale  Kieron 

zachęcał,  by  nie  rezygnowała.  Dał  jej  kubek  mleka  i  zaaplikował  wzmacniający  zastrzyk 

glukozy. Nie krył przed sobą, Ŝe kieruje się przy tym egoistycznymi pobudkami. Potrzebował 

kogoś, kto będzie zdolny poruszać się o własnych siłach. Dziewczynka dość szybko poczuła 

się lepiej, a gdy juŜ rozczesała włosy i starannie zaplotła je w warkocze, stała się dla Kierona 

nieocenioną pomocą. Stan zdrowia Pabla, urodziwego brata Esmeraldy, niewiele się poprawił. 

Chłopiec  był  odwodniony,  bo  nie  mógł  utrzymać  w  Ŝołądku  ani  płynów,  ani  stałego 

poŜywienia.  Dosłownie  lało  się  z  niego.  Kierona  martwiła  dodatkowo  apatia  chłopca,  ale 

Manuel  pocieszał  go,  Ŝe  ma  to  swoje  dobre  strony,  bo  Pablo,  zwykle  psotny,  potrafi  nieźle 

zaleźć innym za skórę. 

Nadal w najgorszej formie pozostawał Carlitos, mizerota o skośnych oczach i gęstych 

włosach,  którego  drobna  twarzyczka  przypominała  maskę.  LeŜał  nieprzytomny,  ledwie 

wyczuwało się jego oddech. Kieron obawiał się, Ŝe w kaŜdej chwili moŜe zgasnąć tląca się w 

nim  iskierka  Ŝycia.  Gdyby  mógł  go  nakarmić!  Organizm  tego  dziecka  potrzebował 

poŜywienia,  jak  najwięcej  poŜywienia!  Odwrócił  wzrok,  by  choć  na  chwilę  zapomnieć  o 

przytłaczającej go odpowiedzialności. 

Ale  oto  nadeszła  pora,  gdy  wszystko  było  gotowe.  Komu  w  drogę,  temu  czas, 

pomyślał Kieron, czując nagły przypływ lęku. 

 

Jak  zdołam  wnieść  po  stromej  skale  siedmioro  bezradnych  malców?  Czy 

sprostam temu wyzwaniu? 

background image

ROZDZIAŁ V 

Kieron podniósł bambusową drabinkę i oparł ją o skałę. Sięgnęła prawie do kamiennej 

półki. 

- Manuelu - zwrócił się do chłopca. - Pójdziesz pierwszy, Ŝeby przypilnować młodsze 

dzieci, które po kolei będę wnosił. Postaraj się zabrać z sobą tyle bagaŜu, ile udźwigniesz! 

Kiedy  dzieci  zrozumiały,  co  ma  nastąpić,  podniosły  głośny  płacz,  wołając  Ŝałośnie: 

„Mamo, mamo, chcę do mamy!” 

Kieron zaklął pod nosem. Tego właśnie przez cały czas najbardziej się obawiał. Co ma 

powiedzieć tym biedakom? 

Z  kłopotu  wybawił  go  niespodziewanie  Manuel,  który  odezwał  się  opanowanym 

głosem: 

-  Uspokój  się,  Esmeraldo!  Czy  nie  dość  wołaliśmy  nasze  mamy  i  ojców  w  ciągu 

minionych dni? Dobrze wiesz, Ŝe nie mogą po nas przyjść. A my musimy się stąd wydostać. 

Nie denerwuj więc tego dobrego señora, bo tylko on moŜe nam pomóc. 

Płacz  ustał  równie  gwałtownie,  jak  się  zaczął.  Wychudzone  twarzyczki  zwróciły  się 

ufnie do Kierona, który zarządził: 

- Manuelu, czas na nas! 

Z  chłopcem  na  plecach,  krok  po  kroku  Kieron  wspinał  się  po  bambusowej  drabince, 

która  niepokojąco  trzeszczała.  Niektóre  szczebelki  zsunęły  się  pod  ich  cięŜarem,  ale  Kieron 

powtarzał  sobie  w  myślach,  Ŝe  jeśli  drabinka  przetrzyma  ten  kurs,  to  dalej  pójdzie  juŜ jak  z 

płatka. Najbardziej lękał się, by nie poluzowały się wiązania łączące tyczki, ale na szczęście 

okazały  się  solidne.  ZatrwoŜone  dzieci  obserwowały  z  niepokojem  kaŜdy  krok  swego 

wybawcy. Dotarłszy wreszcie do skalnej półki, Kieron zdjął Manuela z pleców i rozejrzał się 

wokół,  potrząsając  głową.  Poprzedniego  dnia,  kiedy  tędy  schodził,  półka  wydała  mu  się 

szeroka i bezpieczna. Teraz jednak ogarnęły go wątpliwości, czy zdoła pomieścić osiem osób, 

jego bagaŜ i skromny dobytek indiańskich dzieci. 

Bez  zwłoki  ruszył  jednak  w  dół,  poprawiając  po  drodze  przesunięte  szczebelki  i 

zaciskając  mocniej  poluzowane  węzły.  Na  tyczkach  porobił  nacięcia,  by  szczeble  się  nie 

zsuwały.  Gdy  znalazł  się  znów  wśród  dzieci,  zawiązał  sobie  na  plecach  chustę,  tak  jak  to 

zwykle  robią  Indianki,  i  nakazał  Teresie  ułoŜyć  w  niej  Carlitosa.  Tobołek  prawie  nic  nie 

waŜył, ale ciałko chłopca było ciepłe, co oznaczało, Ŝe malec Ŝyje. 

- Ja poradzę sobie sama, señor Kieron. Nie musisz mnie nieść - odezwała się Teresa. 

background image

Spojrzał na nią sceptycznie, ale zrozumiał, Ŝe jest to dla niej sprawa honoru. 

-  Dobrze  -  zgodził  się.  -  Będzie  to  dla  mnie  wielka  pomoc,  pozwól  jednak,  Ŝe  w 

pierwszej kolejności wniosę młodsze dzieci. 

- Oczywiście - odrzekła z powagą dziewczynka. 

Powoli, jedno po drugim, mali Indianie docierali na skalną półkę, na której robiło się 

coraz ciaśniej. 

Rosa płakała nieprzerwanie. Esmeralda znowu przysporzyła mu kłopotów, nie mogąc 

się  zdecydować,  co  jest  gorsze:  znienawidzona,  odcięta  od  świata  plantacja,  czy  wznosząca 

się nad nią ponuro stroma skała. Krzyczała i płakała głośno, przeraŜona i jednym, i drugim. W 

końcu  jednak  udało  się  ją  uspokoić.  Na  dole  został  tylko  Pablo  z  Teresą.  Kieron  wrócił  po 

nich,  umieścił  Pabla  na  plecach  i  przepuściwszy  przodem  dziewczynkę,  ruszyli  w  górę. 

Teresa  jednak  przeceniła  swe  siły.  Szybko  się  męczyła  i  co  chwila  musiała  przystawać,  by 

odpocząć. 

-  Tylko  nie  patrz  w  dół  -  przykazywał  jej  Kieron.  -  Spójrz  lepiej,  jak  juŜ  jesteśmy 

blisko! 

Dotarli  na  ostatni  szczebel  drabinki,  skąd  wystarczyło  podciągnąć  się  na  rękach  na 

skalną  półkę.  I  nagle  okazało  się,  Ŝe  jest  to  punkt  krytyczny.  Z  czynnością,  którą  Kieron 

wykonywał bez trudu, Teresa nie potrafiła się uporać.. 

Manuel,  leŜąc  na  brzuchu,  wyciągnął  ręce  do  dziewczynki,  ale  ona,  kompletnie  juŜ 

wyczerpana, całkiem straciła odwagę. 

Kieron westchnął cięŜko i uznawszy, Ŝe nie ma innej rady, zszedł powoli na dół, a za 

nim  blada  jak  ściana  Teresa.  Siedzący  mu  na  plecach  Pablo  rozpłakał  się  ze  złości  i 

rozczarowania,  nie  pojmując,  dlaczego  wracają.  Po  chwili  Kieron  ponownie  wspiął  się  po 

drabince, zostawiając na dole samotną, zatrwoŜoną dziewczynkę. Zwykle nie przejmował się 

uczuciami bliźnich, tym razem jednak gorąco współczuł Teresie i ulokowawszy bezpiecznie 

Pabla  wśród  dzieci,  pośpiesznie  zszedł  do  ledwie  Ŝywej  z  przeraŜenia  Indianki.  Zanim 

umieścił ją sobie na plecach, przemówił łagodnie: 

-  Jesteś  bardzo  dzielna, Tereso,  podziwiam  twoją  siłę  woli.  Nie  sądziłem,  Ŝe  zdołasz 

wejść sama tak wysoko. 

Rozdygotana dziewczynka nie potrafiła wydusić z siebie słowa. 

Kieron,  przywiązawszy  dla  bezpieczeństwa  usadowioną  na  swych  plecach  Teresę, 

mocno  juŜ  zmęczony  powoli  pokonywał  kolejne  szczeble  bambusowej  drabinki.  Po  chwili 

oboje znaleźli się u celu. 

Rosa  chlipała  cienko  i  monotonnie,  a  jej  płacz  przypominał  uporczywe  brzęczenie 

background image

komarów. Malcy z lękiem spoglądali w dół na przetaczającą wartkie wody rzekę i swoją małą 

plantację,  jedyny  skrawek  oszczędzonego  przez  nią  lądu.  Wydawało  im  się,  Ŝe  są  strasznie 

wysoko,  a  przecieŜ  był  to  ledwie  ułamek  drogi, jaką  musieli  pokonać,  by  dotrzeć na  szczyt. 

Na  razie  wszystko  przebiegało  zgodnie  z  planem,  najtrudniejsze  jednak  było  dopiero  przed 

nimi.  Kieron  poczuł  się  bardzo  zmęczony.  Uznał,  Ŝe  musi  trochę  odpocząć,  ale  słysząc 

popłakiwanie  i  marudzenie  przestraszonych  dzieci,  stracił  na  to  ochotę.  Zabrał  się  więc  od 

razu do dalszych przygotowań. Chwycił koniec liny, po której poprzedniego dnia zsunął się w 

dół,  i  zawołał  Manuela,  Ŝeby  mu  pokazać,  w  jaki  sposób  przygotować  Pabla,  Esmeraldę  i 

Antonia  do  wjazdu  na  szczyt.  Dzieci,  odwrócone  do  siebie  plecami,  naleŜało  dokładnie 

przywiązać,  nie  krępując  im  jednak  nóg,  tak  by  w  razie  konieczności  mogły  odbijać  się  od 

skalnej ściany. Manuel starał się zapamiętać dokładnie instrukcje Kierona, ale ten ciągle nie 

był zadowolony. Rozwiązywał i poprawiał węzły, nakazując Manuelowi próbować od nowa i 

tłumacząc, Ŝe od tego, czy dzieci zostaną właściwie przywiązane, zaleŜy ich Ŝycie. Dopiero za 

piątym razem udało się chłopcu wykonać prawidłowo powierzone mu zadanie. 

Wreszcie Kieron uznał, Ŝe Manuel jest właściwie przygotowany. Trójkę dzieci, które 

zamierzał  wciągnąć  na  górę  później,  ułoŜył  ponownie  w  bezpiecznym  miejscu  na  skalnej 

półce.  Następnie  zawiązał  chustę  z  maleńkim  Carlitosem  na  plecach  Teresy  i  wziął 

dziewczynkę na barana. Zabezpieczywszy odpowiednio dzieci, stanął na moment przy linie i, 

nim zaczął się wspinać, pomodlił się cicho, by wytrzymała cięŜar. Lina była dość cienka, ale 

w równych odstępach miała powiązane węzły, dzięki czemu dłonie się nie ześlizgiwały. 

Rozbujała  się  jednak  niebezpiecznie,  zawołał  więc  do  Teresy,  by  odpychała  się 

nogami od skały. 

- UwaŜaj tylko, Ŝeby się nie uderzył Carlitos! - ostrzegał. 

Teresa,  wczepiona  kurczowo  w  Kierona,  nie  odezwała  się  nawet  słowem,  ale  za 

kaŜdym  razem,  gdy  zbliŜali  się do  ściany,  wystawiała  desperacko jedną  rękę  i  nie  dopuściła 

do tego, by się potłukli o skałę. 

Z dołu doleciało Kierona cienkie wołanie: 

- Señor Kieron, wrócisz po nas? Na pewno wrócisz? 

Popatrzył z góry na zalęknione twarzyczki, które z tej odległości na tle ponurych skał 

wydały mu się szczególnie drobne. 

-  Wrócę!  -  krzyknął,  Ŝeby  uspokoić  dzieci.  -  Tylko  nie  wpadajcie  w  panikę,  jeśli  to 

trochę potrwa. Odpocznę przez chwilę na szczycie i wrócę. Cierpliwości! 

O ile w ogóle dostanę się tam, pomyślał z goryczą. 

Kieron  zatrzymywał  się  raz  po  raz,  Ŝeby  odpocząć.  Mimo  Ŝe  miał  dobrą  kondycję, 

background image

czuł, jak drŜą mu mięśnie. Kurczowo zacisnął dłonie na linie. 

Jeszcze  nigdy  nie  wspinał  się  tak  wysoko, na  dodatek  z  dwojgiem  dzieci  na  plecach. 

Teresa milczała, ale na karku czuł jej nierówny oddech. 

Biedna mała, pomyślał, pewnie umiera ze strachu i pragnie jak najszybciej znaleźć się 

u celu, ale chyba wierzy we mnie. 

Wreszcie  uznał,  Ŝe  odzyskał  siły,  i  powoli,  kawałek  po  kawałku,  wciągał  się  wyŜej  i 

wyŜej. Huśtanie liny stawało się coraz słabsze. 

- Co z Carlitosem? - zapytał. 

- Nie wiem, señor Kieron. Trzymam go na plecach i nie uderzył się o skałę. 

- Bardzo dobrze, Tereso - pochwalił dziewczynkę, której cichy, drŜący głos zdradzał, 

jak bardzo jest zatrwoŜona. Miał nadzieję, Ŝe nie patrzy w dół, bo ten widok przyprawiłby o 

szok nawet dorosłego. 

Wreszcie  ukazał  się  ich  oczom  upragniony  szczyt,  ale  Kieron  ciągle  nie  czuł  się 

bezpieczny. Przez cały czas dręczył go niepokój, czy lina nie przetrze się na ostrej krawędzi, i 

uspokoił się dopiero, gdy się przekonał, Ŝe skała w tym miejscu jest gładka. 

Ostatnie metry... 

- Tereso, spróbuj się przytrzymać! - zawołał. 

- Złapię się tego wystającego korzenia - odparła. 

- Świetnie, ale upewnij się najpierw, czy mocno tkwi w podłoŜu. 

- Wytrzyma - powiedziała dziewczynka, sprawdziwszy dokładnie. 

-  Dobrze,  to  nam  ułatwi  zadanie  -  krzyknął  Kieron  i  podciągnął  się  na  skałę.  Sapiąc 

cięŜko,  rozwiązał  węzły  i  zdjął  z  pleców  Teresę,  a  potem  uwolnił  małego  Carlitosa.  UłoŜył 

dzieci  w  bezpiecznym  zagłębieniu  i  sam  osunął  się  obok  nich.  Zamknął  oczy,  kompletnie 

wyczerpany. 

- Jesteś bardzo silny, señor Kieron - odezwała się cicho Teresa. 

- A ty bardzo dzielna - odpowiedział jej ze spokojem. 

-  Umierałam  ze  strachu.  -  Dziewczynka  popatrzyła  mu  prosto  w  oczy,  ale  ani  jeden 

mięsień nie drgnął na jej twarzy. 

- Właśnie dlatego sądzę, Ŝe jesteś odwaŜna. 

- Pomogła mi Najświętsza Panienka - wyjaśniła Teresa, odwracając głowę. Ale Kieron 

wiedział, Ŝe zawojował serce zamkniętej w sobie dziewczynki. 

Dwoje  uratowałem,  dwoje  z  siedmiorga,  rozmyślał.  Uratowałem,  czyŜby?  Co  się  z 

nimi stanie, jeśli nie uda mi się wspiąć na szczyt  z kolejnymi dziećmi? Jaką mają szansę na 

przeŜycie? Co zrobią, same, z dala od ludzi? Gdybym tak mógł wziąć tych dwoje i ruszyć w 

background image

dalszą drogę, gdyby tylko one potrzebowały pomocy! 

Carlitos  leŜał  blady,  bez  przytomności.  Jego  stan  nie  uległ  jednak  na  szczęście 

pogorszeniu. Kieron podszedł do krawędzi skały, nadal czując, jak drŜą mu mięśnie nóg i rąk. 

Spuścił  w  dół  linę  i  popatrzył  na  Manuela,  który  przywiązywał  do  jej,  końca  troje  malców. 

Kieron  znajdował  się  zbyt  wysoko,  by  wydawać  polecenia,  pozostawało  mu  więc  ufać,  Ŝe 

Manuel zapamiętał jego wskazówki i właściwie przymocował dzieci. 

Chłopiec dał ręką znak, Ŝe wszystko gotowe. Kieron zacisnął zęby. W tej samej chwili 

do krawędzi podeszła Teresa, ale gdy zerknęła w przepaść, zbladła jak kreda. 

- Tereso! - zawołał Kieron. - Teraz potrzebuję twojej Ŝarliwej modlitwy. Proś o pomoc 

Najświętszą Panienkę! 

Dziewczynka  bez  wahania  upadła  na  kolana  i  ze  wzrokiem  utkwionym  w  niebo 

zaczęła  powtarzać  monotonnie  pacierze.  Kieron,  który  nie  spodziewał  się  takiej  reakcji, 

poczuł lekkie zakłopotanie. 

Troje  chorych  dzieci:  zakatarzona  i  kaszląca  Esmeralda,  Pablo  cierpiący  na  nie 

słabnące  bóle  brzucha  i  Antonio,  który  czuł  się  juŜ  trochę  lepiej,  zawisło  w  powietrzu.  W 

swych  kapeluszach  z  rondami  wyglądały  z  góry  jak  grzyby.  Kieron  przywiązał  się  do  pnia 

drzewa i powoli wybierał linę, oplątując jej nadmiar na wystających konarach. 

Dzieci nie waŜyły duŜo, ale było ich troje. Kieron odpędzał od siebie natrętną myśl, co 

się stanie, jeśli Manuel zawiązał nieprawidłowo choć jeden węzeł... 

W dole rozległ się płacz. śeby tylko nie wpadły w panikę! zatrwoŜył się. Wystarczy, 

Ŝ

e któreś zacznie się szarpać, i nieszczęście gotowe. 

Zawołał,  by  się  uspokoiły,  i  chyba  go  usłyszały,  bo  zadarły  do  góry  głowy.  Płacz 

przemienił  się  w  tłumiony  szloch.  Nagle  lina  rozbujała  się  mocno  i  odchyliła  w  stronę 

kamiennej  ściany.  Kieron  nie  zdąŜył  nawet  krzyknąć  ostrzegawczo,  na  szczęście  dzieciaki 

odepchnęły się nogami. Uczyniły to jednak zbyt gwałtownie. 

- Tereso, módl się, dziecko, najgoręcej jak potrafisz! - krzyknął, zdjęty przeraŜeniem. 

W  dole  mignęła  mu  pobladła  twarz  Manuela,  wykrzykującego  coś  do  szybującej 

prosto na skałę trójki. 

Czuł się całkowicie bezsilny, w Ŝaden sposób nie mógł im pomóc. Wydawało mu się, 

Ŝ

e  silne  uderzenie  przyjął  na  swe  nogi  mały  Pablo.  Usłyszał  okrzyk,  który  urwał  się 

raptownie... Z desperacją wybierał linę. Dzieci znajdowały się na wysokości, na której skalna 

ś

ciana juŜ nie stanowiła dla nich zagroŜenia. Przez cały czas Kierona gnębiła jednak myśl, co 

z nogami Pabla. 

Wreszcie dzieciaki dotarły na szczyt. Razem z Teresą pomógł im przedostać się poza 

background image

krawędź i uwolnił je, rozwiązując pospiesznie linę. 

-  Pablo,  co  z  tobą,  chłopcze?  -  zapytał  niecierpliwie,  ale  nie  usłyszał  Ŝadnej 

odpowiedzi. 

Cała trójka wrzeszczała jak opętana, a Esmeralda, rzuciwszy się  Kieronowi na szyję, 

tak mocno go ścisnęła, Ŝe omal nie udusiła. Ledwie zdołał się od niej oswobodzić. To samo 

zamierzał uczynić Antonio, na szczęście Kieron w porę złapał go za nadgarstki. 

-  Dowiem  się  w  końcu,  co  się  stało  Pablowi?  -  krzyknął.  Ale  jeszcze  długą  chwilę 

trwało, nim się uspokoili, a wtedy Pablo, połykając łzy, wydusił: 

- Señor Kieron... 

- Co z twoimi nogami? 

-  Zabolało  mnie,  ale  zaparłem  się  z  całych  sił,  Ŝeby  odbić  się  od  skały,  a  wtedy... 

wtedy  narobiłem  w  spodnie...  -  wyznał,  jąkając  się,  i  wielkie  łzy  potoczyły  się  mu  po 

policzkach. 

Kieron  poczuł  taką  ulgę,  Ŝe  omal  nie  zareagował  gromkim  śmiechem.  Z  trudem 

powstrzymując rozbawienie, rzekł: 

-  Co  za  szczęście,  Ŝe  mamy  tylko  takie  zmartwienie!  Tak  się  bałem,  Ŝe  połamałeś 

nogi! 

Ś

liczne oczy chłopca się rozpromieniły. 

- Nie gniewasz się na mnie, señor Kieron? 

-  Oczywiście,  Ŝe  nie.  To  przecieŜ  nie  twoja  wina.  Nie  pojmujesz,  w  jakim  byliście 

niebezpieczeństwie? Mogliście się tam zabić, wszyscy troje! Jesteś bardzo dzielny, Pablo! 

Jeszcze  kilka  dni  temu  Kieron  O'Donell  wstydziłby  się  rozmawiać  z  takimi 

smarkaczami.  Teraz  jednak  wydało  mu  się  to  całkiem  naturalne  i  wcale  nie  uwaŜał  tych 

indiańskich  dzieci  za  głupsze  od  siebie.  Widok  rozjaśnionej  twarzy  Pabla  wzruszył  go  do 

głębi. 

Przeniósł  po  kolei  całą  trójkę  i  połoŜył  obok  Carlitosa,  przykazując  surowo,  by  się 

nigdzie nie oddalali, a juŜ, broń BoŜe, nie podchodzili do krawędzi. 

- A ja juŜ mogę sam iść - pochwalił się Antonio, pragnąc zasłuŜyć na pochwałę swego 

boŜyszcza. 

- Ja teŜ - zawtórowała mu Esmeralda. 

Kieron  miał  co  do  tego  wątpliwości,  ale  kazał  dwojgu  chwalipiętom  wstać,  sam 

tymczasem poświęcając chwilę Carlitosowi. 

Rzeczywiście,  Antonio  stanął  i  przeszedł  nawet  dwa,  trzy  kroki,  ale  zaraz  kolana  się 

pod  nim  ugięły.  Esmeralda  zaś  nawet  nie  potrafiła  utrzymać  się  na  nogach.  Osunęła  się  na 

background image

ziemię niczym lalka szmaciana. 

-  Nie  martwcie  się!  -  pocieszył  ich  Kieron.  -  Wkrótce  odzyskacie  siły.  Za  chwilę 

zjemy  solidny  posiłek,  bo  teraz  najwaŜniejsze  jest,  Ŝebyście  duŜo  jadły.  Później  znowu 

poćwiczycie. 

Następnie zdjąwszy Pablowi spodnie, wypłukał je w strumieniu i powiesił w słońcu na 

gałęzi, Ŝeby się wysuszyły. Na szczęście katastrofa nie okazała się znów tak wielka, przecieŜ 

chłopiec od dawna nic nie jadł. Noga natomiast była tylko lekko potłuczona, na kolanie i na 

łydce  pojawiły  się  rozległe  sińce.  Ale  Pablo  był  tak  wycieńczony,  Ŝe  i  tak  próŜno  by  się 

łudzić, Ŝe zdoła iść o własnych siłach. 

Kieron  wytarł  Esmeraldzie  nos  i  wrócił  na  skraj  skały.  Niechętnie  popatrzył  w  dół. 

Najlepiej byłoby wciągnąć Rosę i Manuela na linie, tak samo jak tych troje, ale nie nauczył 

chłopca,  w  jaki  sposób  powinien  się  zabezpieczyć,  a  poza  tym  pozostały  bagaŜe,  których 

jedna  osoba  nie  była  w  stanie  udźwignąć.  Pomstując  w  duchu,  spuścił  się  z  powrotem  na 

znienawidzoną skalną półkę. 

Manuel powitał go z wyraźną ulgą. Zapewne czas samotnego oczekiwania wydał mu 

się nieznośnie długi. 

-  Teraz  zabierzemy  juŜ  ze  sobą  całą  resztę  -  oznajmił  Kieron.  Umieścił  na  plecach 

Manuela  maleńką  Rosę,  przywiązując  ją  starannie,  by  nie  spadła,  a  potem  wziął  chłopca  na 

barana. Na końcu liny zawiesili bagaŜe. 

Zmęczenie zaczynało dawać się Kieronowi we znaki i tym razem wspinaczka szła mu 

o  wiele  oporniej.  Kilkakrotnie  nachodziła  go  chęć,  by  zwolnić  uchwyt  wokół  śliskiej  liny  i 

osunąć  się  przepaść,  by  juŜ  na  zawsze  mieć  spokój.  Zaraz  jednak  przywoływał  się  do 

porządku i, zacinając zęby, wspinał się powoli wyŜej i wyŜej. Manuel starał się go wspierać. 

Widząc, Ŝe O'Donell opada z sił, zaciskał swe mocne, choć małe dłonie na linie i mówił: 

- Odpocznij chwilę. 

I mimo Ŝe Kieron nie mógł całkiem puścić liny, przez tę krótką chwilę czuł znacznie 

mniejszy cięŜar. 

Wiedział, Ŝe nikt go nie ubezpiecza i tylko od niego zaleŜy, czy cali i zdrowi dotrą na 

szczyt. 

Ś

miertelnie  zmęczony,  wniósł  wreszcie  ostatnie  dzieciaki  w  bezpieczne  miejsce.  Nie 

był nawet w stanie rozwiązać  Manuela i Rosy. Na szczęście zajęła się tym Teresa, dzielna i 

obowiązkowa dziewczynka. 

Zaopiekowała  się  Rosą  i  przeniosła  ją  w  miejsce,  gdzie  leŜeli  pozostali.  Manuel  zaś 

czekał,  aŜ  Kieron  dojdzie  do  siebie.  Wtedy  zwinęli  starannie  linę  i  zebrali  bagaŜe.  Kieron  z 

background image

Manuelem na plecach zbliŜyli się do oczekującej ich gromadki. 

- Tak bardzo bym chciał chodzić o własnych siłach - westchnął Manuel. 

- Wystrugam ci kule - pocieszył go Kieron, który zdawał sobie sprawę, Ŝe będą mogli 

kontynuować wyprawę tylko wówczas, gdy Manuel będzie się poruszał samodzielnie. 

Kieron  miał  wraŜenie,  jakby  ktoś  przekręcił  go  przez  maszynkę  do  mięsa.  Nogi 

uginały się pod nim i nie mógł powstrzymać drŜenia rąk, ale w głębi duszy triumfował. Zdołał 

wyrwać te dzieciaki ze śmiertelnej pułapki, całą siódemkę! 

Prawie  pół  godziny  stracił  na  szukanie  gałęzi,  które  nadawałyby  się  na  kule,  ale  w 

końcu  znalazł  je  i  przyciął  na  odpowiednią  długość.  Oczywiście  były  to  niezwykle 

prymitywne  podpórki,  ale  Manuel  promieniał  ze  szczęścia.  Posłał  Kieronowi  uśmiech  pełen 

wdzięczności, poruszając się najpierw chwiejnie, ale w miarę upływu czasu z coraz większą 

wprawą. 

Kiedy  Kieron  strugał  kule,  starsze  dzieci  zbiły  się  ciasno  w  gromadkę,  szepcząc  coś 

między sobą. Po chwili wstała Teresa i podeszła do Kierona. 

-  Señor  Kieron  -  powiedziała.  -  Nie  posiadamy  nic  cennego,  gdybyś  jednak  zechciał 

przyjąć od nas mój róŜaniec, uczyniłbyś nam wielki honor. To od nas wszystkich. - I podała 

mu róŜaniec. 

Kieron drgnął, zastanawiając się, czy moŜe przyjąć taki podarunek. Długo wpatrywał 

się w paciorki róŜańca, ze wzruszenia nie mogąc wydobyć słów. 

-  Bardzo  wam  dziękuję  -  odezwał  się  w  końcu.  Zdawał  sobie  sprawę,  jak  wiele  ten 

przedmiot znaczy dla dziewczynki. - Ale muszę wam wyznać, Ŝe nie potrafię się modlić, nikt 

mnie tego nie nauczył. Czy mógłbym cię prosić, Tereso, Ŝebyś zatrzymała róŜaniec, póki nie 

dotrzemy do celu, i modliła się na nim za mnie? Ty to potrafisz najlepiej. Zgadzasz się? 

Teresa skinęła głową i z wyraźną ulgą zabrała róŜaniec, bez którego czuła się zapewne 

jak poganka. 

- Bardzo wam wszystkim dziękuję - rzekł uroczystym tonem do dzieci, które zwróciły 

ku niemu mizerne, lecz teraz rozpromienione radością twarze. - Chciałbym prosić was jeszcze 

o jedno: Nie mówcie na mnie „señor”. Będzie mi przyjemniej, jeśli zwracać się będziecie do 

mnie po imieniu. Dobrze? 

- Dobrze, señor - odpowiedziały chórem wyraźnie zaskoczone. 

Kiedy  dotrzemy  do  celu?  Dobry  BoŜe,  czy  te  dzieciaki  zdają  sobie  sprawę,  jaka  je 

czeka droga? Doprawdy potrzebne nam będą modlitwy Teresy! 

- Niedaleko stąd jest miejsce, gdzie moglibyśmy zatrzymać się i coś zjeść. Przy okazji 

obejrzę  wszystkich  chorych  i  rannych.  Zaniosę  was  tam  po  kolei.  Wytrzymacie  jeszcze 

background image

trochę? 

- Chcemy iść w gromadzie, señor... to znaczy Kieron. Gdybyś został na plantacji sam, 

patrząc, jak jedno dziecko po drugim znika, nie proponowałbyś tego. 

Kieron pokiwał głową. 

- Ale jak chcecie to zrobić? - zapytał, spoglądając na gromadkę wycieńczonych dzieci, 

które leŜały i siedziały wokół niego. Ich pomysł wydał mu się kompletnie absurdalny. 

-  Damy  radę  -  zapewniał  go  z  zapałem  Manuel.  -  Pod  warunkiem,  Ŝe  weźmiemy 

Antonia za rękę. 

Kieron popatrzył na małego szkraba z namysłem i zapytał: 

- Poradzisz sobie, Antonio? 

-  Oczywiście  -  odpowiedział  chłopiec  z  pewnością  siebie,  jaką  tylko  moŜe  mieć 

czterolatek. 

Zastanowiwszy  się  chwilę,  Kieron  przyznał  dzieciom  rację.  NajwaŜniejsze,  Ŝeby  nie 

musieli się rozdzielać, by nikt nie czuł się porzucony. 

I tak się zaczęła ich mozolna i pełna trudów droga ku ocaleniu. 

Manuel, podpierając się kulami, niósł w zawiązanej na plecach chuście Rosę. Teresa, 

która  rwała  się  do  pomocy,  wzięła  na  plecy  dwuletniego  Carlitosa,  nadal  leŜącego  bez 

przytomności. Pablo, Esmeralda i Antonio zaś znaleźli się pod opieką Kierona. Pabla umieścił 

sobie na plecach, Esmeraldę niósł na jednym ręku, drugą trzymał za rękę Antonia. Z drugiej 

strony  trzymała  chłopca  Teresa.  Wszystkie  bagaŜe  zostały  sprawiedliwie  rozdzielone. 

Niestety  karawana  poruszała  się  bardzo  wolno.  Najbardziej  hamował  tempo  Antonio.  Małe 

nogi  czterolatka  nie  nadąŜały  i  szybko  się  męczyły.  Dlatego  teŜ  co  chwila  wszyscy  musieli 

przystawać.  Kieron  raz  po  raz  stawiał  na  ziemi  Esmeraldę  i  brał  na  ręce  Antonia.  Niestety, 

było wówczas jeszcze gorzej, bo Esmeralda marudziła,  Ŝe woli być niesiona. Przeziębienie i 

kilkudniowy głód mocno ją osłabiły. Kieron łudził się nadzieją, Ŝe niebawem wyjdzie z tego. 

Choć  droga  do  miejsca  wyznaczonego  na  postój  była  krótka,  to  jednak  przejście  jej 

zajęło im duŜo czasu. W końcu jednak dotarli. 

Słońce  świeciło  jasno  na  rozległą  zieloną  równinę,  wśród  której  szemrał  wartki 

strumyk. Dla dzieci, które oglądały ostatnio tylko ponure pionowe skały i groźną rwącą rzekę, 

była to prawdziwa sielanka. Pokrzykując radośnie, zatrzymały się na nagrzanym, porośniętym 

trawą zboczu. Kieron rozpalił ognisko i zagotował krystaliczną wodę ze strumyka. Wrzucił do 

niej  suszone  mięso,  pokrojone  w  cienkie  kawałki.  Teresa  ofiarowała  się,  Ŝe  poszuka  ziół. 

Kieron  wiedząc,  Ŝe  Indianie  doskonale  potrafią  wyszukiwać  poŜywienie  w  przyrodzie,  z 

wdzięcznością  przystał  na  jej  propozycję.  Dziewczynka  w  mig  się  uwinęła,  znosząc  pełną 

background image

garść  aromatycznych  liści  róŜnych  gatunków  roślin.  Kieron  nawet  nie  pytając,  jak  się 

nazywają,  pokroił  je  drobno  i  wrzucił  do  wywaru.  W  chwilę  później  nad  obozowiskiem 

rozszedł się smakowity zapach. 

- Tereso, cóŜ ja bym bez ciebie zrobił? 

Nie  odpowiedziała,  ale  usadowiła  się  obok  ogniska  z  załoŜonymi  rękami,  a  kiedy 

Antonio usiłował podejść blisko kociołka z zupą, ofuknęła go ostro i dała mu po łapach. 

Kieron  tymczasem  przyjrzał  się  uwaŜnie  bezbronnym  szkrabom.  Manuelowi  załoŜył 

ś

wieŜy  opatrunek  i  surowo  upomniał,  by  nie  stąpał  na  chorej  nodze.  Antonio,  który  obudził 

się  z  krótkiej  drzemki,  nie  potrzebował  pomocy  medycznej,  choć  nadal  był  słaby  i 

wycieńczony wskutek głodu i przebytej infekcji. Teresa takŜe była w niezłej formie. I Rosa, 

która nieustannym płaczem upominała się o jedzenie. 

Gorzej  było  z  Pablem,  który  nie  mógł  zwalczyć  choroby,  choć  Kieron  podawał  mu 

lekarstwa tak często, jak to uwaŜał za bezpieczne. Ale chłopcu nic nie pomagało. Cokolwiek 

zjadł, natychmiast wymiotował. Do tej pory Ŝadne dziecko nie zdradzało oznak zaraŜenia się 

od  Pabla  i  Antonia.  Kieron  gorąco  wierzył,  Ŝe  było  to  tylko  niegroźne  zatrucie  Ŝołądkowe, 

wywołane  przez  zanieczyszczone  wody  rzeki,  która  została  przez  Rodriqueza  skierowana 

nowym korytem. 

Kieron  owinął  Esmeraldę  w  swoje poncho  i  umieścił  blisko  ogniska.  Kiedy  wycierał 

jej nos, uśmiechnęła się do niego blado. Ta mała była tak czarująca, Ŝe ze wzruszenia ścisnęło 

go w gardle. Przez chwilę nasłuchiwał z niepokojem, czy nie pokasłuje, ale na szczęście póki 

co kaszel ustąpił. 

Potem  Kieron  zatrzymał  się  przy  Carlitosie.  Ściągnąwszy  okrycie  z  dwulatka, 

popatrzył  z  przeraŜeniem  na  wystające  Ŝebra  pokryte  cienką  jak  papier  skórą.  Jak  nakarmić 

tego  malca?  zastanawiał  się  zdesperowany.  Nie  chciał  przyznać  przed  samym  sobą,  Ŝe  juŜ 

właściwie postawił na nim krzyŜyk, choć nadal nie chciał się poddać. 

Zupa  była  gotowa.  Ubrał  więc  najmłodszego  w  gromadce  chłopca  i  z  cięŜkim 

westchnieniem  połoŜył  go  z  boku.  Pięcioro  starszych  zasiadło  uroczyście  wokół  ogniska. 

PoniewaŜ  Kieron  miał  tylko  jedną  łyŜkę,  nakarmił  najpierw  Teresę,  Manuela  i  Esmeraldę. 

Potem  przyszła  kolej  na  chłopców,  którzy  chorowali  na  biegunkę.  Zupa  dobrze  zrobiła 

dzieciom, jedynie Pablo natychmiast zwymiotował to, co zjadł. 

-  W  porządku  -  przemawiał  do  niego  łagodnie  i  cierpliwie  Kieron.  -  Zaczynamy  od 

nowa. Za kaŜdym razem coś na pewno zostanie ci w Ŝołądku. 

I  Pablo  jadł,  wymiotował  i  popłakiwał,  ale  Kieron  był  nieubłagany.  Wierzył,  Ŝe  w 

końcu organizm chłopca przyswoi trochę poŜywienia. 

background image

Potem wyparzył łyŜkę i zwrócił się do Manuela: 

- Zostały nam tylko maluchy. Potrzymaj Rosę, a ja ją nakarmię. Tereso, moŜe i ty nam 

trochę pomoŜesz? 

Dzieci pokiwały zgodnie głową. Okazało się, Ŝe Rosa z apetytem zaczęła jeść ciepłą, 

poŜywną zupę. Otwierała buzię jak pisklę dziobek i rozglądała się wokół ciekawie. 

- Bardzo ładnie! Grzeczna dziewczynka! - pochwalił ją Kieron, a potem odciągnął na 

bok Manuela i zapytał: - Pozostał nam jeszcze Carlitos. Tylko jedzenie moŜe przywrócić mu 

siły, ale jak go nakarmić? 

- Nie moŜemy wmusić w niego parę łyŜek? 

-  Nie  -  potrząsnął  głową  Kieron.  -  Nieprzytomny  nie  przełyka.  Zupa  mogłaby  się 

dostać do tchawicy. Zastanawiam się, czy nie rozpuścić w wodzie witamin i wstrzyknąć mu. 

Ale nie mam odwagi, bo moŜe to równie dobrze spowodować katastrofę. Nie, chyba podam 

mu glukozę. 

- A co to właściwie jest glukoza? - przerwał jego rozwaŜania Manuel. 

- Cukier gronowy, który natychmiast działa wzmacniająco i pobudzająco do Ŝycia, ale 

jako poŜywienie jest raczej bezwartościowy. 

-  Spróbujmy  więc  jeszcze  raz  z  glukozą  -  doradził  Manuel  tonem  dorosłego.  -  Nie 

widzę innej moŜliwości. 

- Ja tez nie. 

I  Kieron  znów  musiał  wbić  igłę  w  chudą  rączkę  Carlitosa.  W  ponurym  milczeniu 

niezadowolony  z  siebie dokonał  zabiegu,  a  potem  wlał  do  butelki  trochę  wywaru  i  schował, 

wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenie z Manuelem. 

- Tym sposobem wszyscy zjedli - stwierdził. 

- A ty, señor? To znaczy Kieron? - Manuel ciągle jeszcze nie mógł się przyzwyczaić, 

by mówić temu dorosłemu męŜczyźnie po imieniu. 

- Zjem to, co zostało. 

-  Koniecznie.  Musisz  duŜo  jeść,  Kieron,  bo  gdybyśmy  cię  stracili,  oznaczałoby  to 

koniec dla nas wszystkich. 

Kieron  dobrze  wiedział,  Ŝe  chłopiec  ma  rację,  i  opróŜnił  kociołek.  Dzieci  zasnęły 

tymczasem bezpieczne i syte w cieple słońca i ognia. 

- Ile nam zostało jedzenia? - zapytał ostroŜnie Manuel. 

Nie patrząc na chłopca, Kieron odrzekł: 

- Mięsa mamy jeszcze na jeden dzień, chleba teŜ mniej więcej na tyle. 

- A ile dni będziemy iść? 

background image

- Nie jestem pewien, Manuelu, ale szacuję, Ŝe około tygodnia. 

Manuel zamilkł na chwilę, wreszcie rzekł: 

- MoŜe upolujemy coś? 

- Nie. 

- Dlaczego nie? 

Kieron, zacisnąwszy usta, westchnął cięŜko. 

- KaŜdy człowiek ma jakąś słabość. Rozumiesz? Ja nie przepadam za ludźmi, ale nie 

mógłbym skrzywdzić zwierzęcia. 

Manuel rozmyślał przez chwilę nad jego słowami, tymczasem Kieron patrzył na dzieci 

leŜące błogo na wspaniałej nasłonecznionej polanie. Nagle wypełniło go osobliwe uczucie, Ŝe 

oto  dokonał  niezwykłego  czynu,  z  którego  moŜe  być  dumny.  Przełknął  ślinę  i  potrząsnął 

głową, Ŝeby odegnać wzruszenie. 

- Powiedziałeś, Ŝe nie lubisz ludzi? - zdziwił się Manuel. 

- Nigdy nie lubiłem, z jednym wyjątkiem. 

- Kobieta? 

- Tak, ale musiałem ją opuścić. 

-  Dlaczego?  -  Manuel  spojrzał  na  niego  zdziwiony,  ale  Kieron  poderwał  się 

pośpiesznie i zarządził: 

- Musimy ruszać dalej. Obudź wszystkich! 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Kieron  odetchnął  z  zadowoleniem,  patrząc  na  dzieci,  które  po  posiłku  wyraźnie  się 

oŜywiły. Gorąca zupa dokonała prawdziwego cudu. 

MoŜe  jednak  uda  mi  się  je  wyrwać  ze  szponów  śmierci,  pomyślał  z  nadzieją.  Skoro 

niewielka porcja poŜywienia tak bardzo poprawiła ich stan... 

-  Gdybyśmy  codziennie  mogli  zjeść  taki  posiłek  -  rozmarzył  się  Manuel  i  polecił 

Teresie, by po drodze nazbierała na zapas ziół. 

W  ślimaczym  tempie  pokonywali  nierówny  teren.  Esmeralda  najszybciej  ze 

wszystkich  chorych  odzyskiwała  formę.  Nadal  była  wprawdzie  trochę  zakatarzona,  ale 

przeziębienie minęło. Teraz częściej zamieniała się z Antoniem, by i on mógł trochę odpocząć 

na  ręku  u  Kierona.  Chłopiec  obejmował  drobnymi  brązowymi  rączkami  swego  bohatera  za 

szyję  i  zaglądał  mu  głęboko  w  oczy.  Kieron  jeszcze  nigdy  w  Ŝyciu  nie  był  obiektem  tak 

szczerego uwielbienia. 

Manuel,  podpierając  się  na  kulach,  z  Rosą  na  plecach  posuwał  się  z  wysiłkiem 

naprzód.  Z  wdzięcznością  uśmiechał  się  do  Kierona,  który  nie  spuszczał  oka  z  niesionego 

dziecka i dawał chłopcu znaki, Ŝe wszystko jest w porządku. 

Teresa  wzbudziła  w  Kieronie  szczery  podziw.  Właściwie wielokrotnie  zapominał,  Ŝe 

dziewięcioletnia  dziewczynka  ma  prawo  być  zmęczona,  tak  jak  pozostali,  dźwigała  bowiem 

Carlitosa  bez  słowa  skargi.  W  przypływie  serdeczności  O'Donell  poklepał  ją  po  policzku,  a 

ona, zachęcona jego niemą pochwałą, jeszcze bardziej się starała. 

Kieron  powaŜnie  niepokoił  się  o  Carlitosa,  który  nadal  nie  odzyskał  przytomności. 

Wydawało mu się jednak, Ŝe mizerna twarzyczka nie jest juŜ tak przeraźliwie blada. Chłopiec 

chyba  teŜ  nabrał  trochę  ciałka.  MoŜe  zastrzyki  glukozy  jednak  pomogły?  Nie,  nie  powinien 

sobie za wiele obiecywać! 

Niemały  kłopot  miał  teŜ  z  Pablem.  Od  chwili  kiedy  opuścili  obozowisko,  chłopiec 

leŜał pogrąŜony w apatii, jakby uszła z niego wszelka wola Ŝycia. Kieron poprosił Manuela, 

by zerknął, co z nim. 

- Chyba śpi. Tak mi się przynajmniej zdaje - odpowiedział chłopiec. 

Kieron zaczął się powaŜnie lękać o tego niezwykle urodziwego Indianina, którego stan 

ciągle się pogarszał i z którym jak do tej pory nie udało mu się nawiązać kontaktu. 

Przeklęty  Rodriquez!  W  imię  własnych  interesów,  własnej  nienasyconej  Ŝądzy 

posiadania,  pozbawił  te  dzieci  wszystkiego:  rodziców,  rodzeństwa,  domu,  poczucia 

background image

bezpieczeństwa!  On i jemu  podobni. Ciągle mało im pieniędzy na nowe limuzyny, podróŜe, 

nowe  kochanki!  Śpią  na  swych  fortunach  pozbawieni  wszelkich  skrupułów,  nic  ich  nie 

obchodzą  indiańskie  dzieci  z  małej  wioski  w  górach  z  dala  od  hałaśliwej  stolicy.  KtóŜby 

troszczył się o takie biedactwa? 

Po raz pierwszy myśli Kierona popłynęły ku ludziom, którzy zginęli w rwącym nurcie 

rzeki. Co czuli, nim pochłonęła ich wielka woda? Z pewnością dławił ich strach o dzieci, o to, 

co się z nimi stało. 

W  imię  pamięci  o  zmarłych  Kieron  przyrzekł  sobie  uczynić  wszystko,  co  w  jego 

mocy, by pomóc tym bezbronnym istotom. 

Przybądź  tu,  Rodriquez!  Zobacz,  czego  dokonałeś!  A  potem  pogadamy,  ale  po 

mojemu! 

Antonio  jęknął  Ŝałośnie,  bo  ręka  Kierona  na  samo  wspomnienie  o  Rodriquezie 

zacisnęła się w Ŝelaznym uścisku. 

Na  nocleg  zatrzymali  się  w  wydrąŜonej  w  skale  jaskini.  Kieron  przed  zapadnięciem 

zmroku  zarządził  postój,  nie  chcąc  zbytnio  przemęczać  dzieci,  które  i  tak  pokonały  dość 

daleką trasę. 

Kiedy  przygotowywał  dla  nich  posłania,  wszystkie  chciały  leŜeć  obok  niego,  ale 

Kieron zadecydował, Ŝe przy nim spać będą najmłodsi. 

Obudził się w nocy z niemiłym uczuciem, Ŝe nie moŜe złapać oddechu, i zorientował 

się,  Ŝe  leŜy  przygnieciony  gromadką  stłoczonych  dzieci.  W  odruchu  przeraŜenia  wygrzebał 

maleńkiego Carlitosa, który ani chybi udusiłby się, gdyby Kieron nie ocknął się w porę. Rosa 

na szczęście wypełzła na bok, ale leŜała bez przykrycia całkiem przemarznięta. 

Kieron  ułoŜył  maluchy  i  otulił  je  porządnie,  ale  nie  zdołał  przesunąć  Antonia,  który 

wczepił się rączką w jego koszulę. Pozostawił go więc wtulonego w swe plecy. Miał nadzieję, 

Ŝ

e będzie spać na tyle czujnie, by nie przygnieść chłopca. 

Mijały godziny, a on tymczasem nie mógł zmruŜyć oka, kłębiące się myśli nie dawały 

mu spokoju. Wstał po cichu i ominąwszy śpiące dzieci, wymknął się ukradkiem z jaskini. Na 

zewnątrz  panował  przenikliwy  chłód.  Słońce  jeszcze  nie  wzeszło.  W  dolinie  huczała  rwąca 

rzeka.  Wiatr  hulał  nad  wysokogórskim  płaskowyŜem,  porośniętym  trawą  i  kępami 

skarłowaciałego bambusa. 

Kieron  przeciągnął  się,  nie  przestając  dumać  nad  losem  siedmiorga  dzieci.  Ruszył  w 

stronę  skały,  ale  nagle  przystanął,  bo  zdawało  mu  się,  Ŝe  coś  słyszy.  O,  nie,  pomyślał 

błagalnie. Czy człowiek nie moŜe nawet przez chwilę pobyć sam? Słuch go jednak nie mylił: 

Z tylu dochodziło dreptanie małych stóp. 

background image

Czy  rzeczywiście  pragnąłem  samotności?  zastanowił  się.  MoŜe  jedynie  próbowałem 

uciec od natrętnych myśli? 

Jak przypuszczał, przyszedł tu za nim Antonio. 

- Pomyślałem, Ŝe ci smutno samemu - odezwał się malec, obrzucając go spojrzeniem, 

w którym lęk mieszał się z nadzieją. 

Kieron  stłumił  cięŜkie  westchnienie  i  podał  chłopcu  rękę,  którą  ten  błyskawicznie 

chwycił, wyraźnie ucieszony, Ŝe jego bohater się nie gniewa. 

Przenikał ich lodowaty wiatr. Bez słowa podeszli do krawędzi skały i popatrzyli w dół 

na  dolinę  pogrąŜoną  w  mroku,  nie  rozświetloną  jeszcze  promieniami  wschodzącego  słońca. 

Ptaki zanosiły się śpiewem. 

Za  kaŜdym  razem,  gdy  Kieron  zerkał  na  chłopca,  niezbyt  urodziwa  twarz  malca 

rozpromieniała się, a jego usta rozszerzały się w uśmiechu. Antonio za wszelką cenę pragnął 

wyrazić swe bezgraniczne przywiązanie do dorosłego męŜczyzny, który w tej sytuacji czuł się 

bardzo niepewnie. O czym miał rozmawiać z czteroletnim chłopcem? 

- Hej! - rzucił mu wreszcie po chwili. 

Mały  z  zachwytu  roztopił  się  jak  masło.  Wzruszony,  ledwie  wydobył  z  siebie  w 

odpowiedzi cichy szept. 

- Usiądźmy sobie tutaj - zaproponował Kieron i schylając się, usiadł na brzegu skały. 

Chłopiec  natychmiast  uczynił  to  samo,  zmartwiony  nieco,  Ŝe  jego  krótkie  nóŜki  nie  sięgają 

poza krawędź. Taką miał ochotę pomachać nimi w powietrzu jak Kieron, ale jego bohater nie 

pozwolił mu się przesunąć bliŜej. 

-  Jeszcze  nigdy  nie  byłem  na  dworze  w  nocy  -  odezwał  się  Antonio  uroczystym 

głosem. 

Kieron tylko odchrząknął. 

- Nie boję się - zapewnił mały. 

- Nie ma czego, jest pięknie. - Kieron zapatrzył się na odległe szczyty. 

- Bardzo pięknie - westchnął z zachwytem chłopiec. 

Nagle z jaskini doleciał ich Ŝałosny płacz. 

-  Rosa  się  obudziła  -  powiedział  Kieron  i  wstał.  -  Chodźmy  do  niej,  zanim  zbudzi 

innych! 

Antonio podniósł się niechętnie, Ŝałując, Ŝe miła pogawędka tak szybko się skończyła. 

Ale obowiązki ich wzywały. 

Przez  cały  dzień  posuwali  się  wzdłuŜ  doliny.  Ogromny  kondor  sfrunął  z  wysokich 

andyjskich  szczytów  tuŜ  nad  głowy  wędrowców,  ale  widząc,  Ŝe  ewentualny  cel  łowów  się 

background image

przemieszcza, odleciał zawiedziony dalej w poszukiwaniu poŜywienia. 

Powolne  tempo  marszu  doprowadzało  Kierona  do  rozpaczy.  Najchętniej  przeniósłby 

na  rękach  kilkoro  dzieci,  a  potem  wrócił  po  resztę,  ale  przecieŜ  obiecał  im,  Ŝe  nie  będą  się 

rozdzielać.  Zresztą,  Bogiem  a  prawdą,  sam  uwaŜał  rozdzielanie  się  za  ryzykowne.  Trudno 

przecieŜ  przewidzieć  wszystkie  niebezpieczeństwa.  Jeśli  któreś  dziecko  się  zgubi?  Albo 

napadnie na nie jakieś dzikie zwierzę, choć w tych okolicach nie napotyka się ich tak wiele? 

Któreś  moŜe  teŜ  nagle  zachorować  pod  jego  nieobecność.  Nie!  Lepiej  juŜ  prowadzić  je  w 

zwartej gromadzie w takim tempie, jakie wytrzymują. 

Po południu dostrzegli z góry lśniące w oddali wody  

oceanu. 

- Tam trochę odpoczniemy - obiecał Kieron. 

U gotowali resztki mięsa razem z ziołami nazbieranymi przez Teresę. Tym razem zupa 

wyszła znacznie rzadsza, ale i tak była poŜywna. Ten dzień przyniósł im radosne wydarzenia. 

Pabla opuściły wreszcie nudności. Kieron odetchnął z ulgą, gdy chłopiec zdołał utrzymać w 

Ŝ

ołądku zjedzone kęsy chleba. 

- Wydaje mi się, Ŝe Carlitos wygląda dziś juŜ znacznie lepiej - odezwał się Manuel. - 

Jeszcze jeden zastrzyk glukozy i znów będzie pełen wigoru. 

Traper jednak z rozpaczą popatrzył Manuelowi w oczy i wyszeptał: 

- Glukoza się skończyła... 

W  tym  samym  czasie,  gdy  Kieron  ratował  indiańskie  dzieci  od  niechybnej  śmierci, 

Susan została wezwana do biura koncernu. 

Szła uliczkami bardziej pochłonięta zmianami, jakie dokonały się w ostatnim czasie z 

jej ciałem, niŜ tym, co działo się wokół. Coś ty zmajstrował, Kieron? pomyślała rozbawiona, 

wcale nie martwiąc się o swą przyszłość. Szczęście malujące się na jej twarzy kaŜdy mógł bez 

trudu  odczytać. Przechodnie uśmiechali się do młodej dziewczyny, która lekkim, tanecznym 

krokiem stąpała po asfalcie. 

Nieprzyjemne  zadanie  powiadomienia  dziewczyny  o  tym,  co  się  stało,  przypadło 

dyrektorowi przedsięwzięcia. 

- Nie rozumiem - wyjąkała Susan. - PrzecieŜ Kieron wyjechał zaledwie siedemnaście 

dni temu. Na pewno się jeszcze odnajdzie! 

W  gabinecie  pojawił  się  niski  otyły  męŜczyzna  z  przetłuszczonymi  włosami  i 

ś

widrującymi oczami. 

- Czy O'Donell wspomniał pani, dokąd się udaje? - zapytał z chytrym błyskiem w oku. 

Susan przyjrzała się mu uwaŜnie. Czy to był ów Rodriquez? Coś w zachowaniu tego 

człowieka powiedziało jej, Ŝe powinna zachować ostroŜność. 

background image

-  Nie  -  odpowiedziała  spokojnie.  -  Wspomniał  jedynie,  Ŝe  musi  na  pewien  czas 

wyjechać. Zdaje się, Ŝe miał przywieźć jakieś dzieci. 

- Jakie dzieci i skąd je miał przywieźć? 

- Tego mi nie powiedział. 

Rodriquez zdawał się być zadowolony z odpowiedzi dziewczyny. 

- Powinien juŜ dawno wrócić do stolicy, panno Lind - przemówił znów dyrektor. 

- Ale moŜe przybędzie z opóźnieniem. MoŜe nie udało mu się zabrać naraz wszystkich 

dzieci? - Susan za wszelką cenę usiłowała zachować optymizm. 

Dyrektor tylko wzruszył ramionami. 

- Wyznaczył termin dziesięciu dni. Powiedział, Ŝe jeśli w tym czasie nie wróci, mamy 

się  skontaktować  z  panią  i  przekazać  pani  jego  honorarium.  Minęło  juŜ  siedemnaście  dni... 

Odwlekaliśmy ten moment, ale... 

Susan  wpatrywała  się  w  niego  rozszerzonymi  z  lęku  oczyma,  krew  odpłynęła  jej  z 

twarzy. Dyrektor tymczasem ciągnął obojętnym tonem: 

- NaleŜy mu się od nas pięć tysięcy dolarów. Proszę bardzo, Ŝeby pani była tak miła i 

złoŜyła  tu  swój  podpis.  -  Susan  nawet  nie  drgnęła,  on  tymczasem  kontynuował:  -  Proszę 

przyjąć  od  nas  najszczersze  wyrazy  współczucia,  panno  Lind.  W  osobie  Kierona  O'Donella 

straciliśmy niezastąpionego pracownika, nie moŜemy się jeszcze otrząsnąć z tego dramatu. 

-  Kieron  Ŝyje!  -  wyszeptała  Susan.  -  Taki  męŜczyzna  jak  on  nie  mógł  zginąć! 

Samotnie, z dala od ludzi... Znikąd pomocy. Muszę tam pojechać! 

-  Panno  Lind!  -  przerwał  jej  surowy  głos.  -  Nikt  nie  wie  dokładnie,  w  którą  stronę 

Kieron  się  udał,  to  obszar  kilku  tysięcy  kilometrów  kwadratowych,  porośnięty  dŜunglą. 

Zrobimy oczywiście wszystko, co w naszej mocy, ale... Panno Lind! Panno Lind! 

Ktoś  pochlapał  jej  twarz  wodą,  która  spłynęła  struŜkami  na  szyję.  Po  chwili 

dziewczyna ocknęła się i chwiejnym krokiem opuściła gmach firmy. 

- Jak myślisz, czy coś wie? - zagadnął Juan Rodriquez. 

- Chyba nie - stwierdził dyrektor, potrząsając głową. 

-  Mnie  się  teŜ  wydaje,  Ŝe  O'Donell  nic  jej  nie  powiedział  o  wiosce  indiańskiej.  Na 

marginesie,  dziwię  się,  Ŝe  ma  tak  kiepski  gust.  Przeciętna,  niczym  nie  wyróŜniająca  się 

dziewczyna, na dodatek niezbyt elegancka. Moim zdaniem, jeśli juŜ męŜczyzna bierze sobie 

kochankę, to powinien wybrać kobietę z klasą. Zapewne traktował tę znajomość przelotnie i 

dlatego  nie  widział  powodu,  by  wtajemniczać  dziewczynę  w  szczegóły  wyprawy.  - 

Odgryzając  koniec  cygara,  Rodriquez  ciągnął:  -  Nie  rozumiem  tylko,  po  co  w  ogóle 

powiedział jej o dzieciach. Cholerny głupiec! 

background image

- Ale przecieŜ nie zdradził, o jakie dzieciaki chodzi! MoŜna by równie dobrze sądzić, 

Ŝ

e miał przywieźć z wakacji dzieci jakichś bogatych snobów czy coś w tym rodzaju. 

- Hmm - mruknął Rodriquez ze sceptycyzmem. - Na wszelki wypadek przez kilka dni 

nie  powinniśmy  spuszczać  tej  małej  z  oka.  O  ile  mi  wiadomo,  pracuje  w  szwedzkiej 

organizacji  pomocy  humanitarnej,  a  przed  takimi  cholernymi  idealistami  człowiek  powinien 

mieć się na baczności. W kaŜdym razie naleŜy się upewnić, czy nie będzie szukała kontaktu z 

organizacją  broniącą  praw  Indian,  policją  czy  innymi  władzami.  Nie  podoba  mi  się  to 

wszystko! Jeśli ta dziewczyna stanie, się zbyt uciąŜliwa, trzeba będzie się jej pozbyć. 

- Czy nikt nie nagłośnił sprawy wioski? 

-  Nie!  Wygląda  na  to,  Ŝe  Indianin,  który  się  stamtąd  wydostał,  nie  zdołał  wyjawić 

przed śmiercią Ŝadnych szczegółów. Mieliśmy duŜo szczęścia! 

-  A  co  będzie,  jeśli  w  przyszłości  ktoś  odkryje  zniknięcie  wioski?  Co  wówczas 

powiemy? 

-  śe  Indianie,  odpowiednio  wcześniej,  zanim  skierowaliśmy  nurt  rzeki  do  doliny, 

gdzieś się przenieśli. Gdzie? Nie wiemy! Sądzę jednak, Ŝe moŜemy być spokojni. Nic się nie 

wyda, o ile dziewczyna nie zacznie mącić... 

Kieron czuł przeraźliwy ból w ramionach. Antonio uwiesił się mu na szyi, Esmeralda 

uczepiła  ręki.  Chłopiec,  którego  niósł  na  plecach,  takŜe  zaczynał  mu  ciąŜyć.  TuŜ  obok 

posuwali się naprzód Manuel i Teresa, dźwigający z mozołem najmłodsze dzieci. 

JuŜ  trzeci  dzień  wędrowali  przez  góry.  Skończyło  się  jedzenie.  Poprzednią  noc 

spędzili pod gołym niebem. Dla Kierona była to okropna noc! Nie zmruŜył oka. Czuwał przy 

Carlitosie, nie mogąc w Ŝaden sposób pomóc chłopcu. Wiele razy nachodziła go pokusa, by 

wstrzyknąć mu doŜylnie witaminy rozpuszczone w wodzie, ale brakło mu odwagi. Zbyt mało 

się znał na tych sprawach. Tulił więc drobne ciałko, by malec nie zmarzł w nocnym chłodzie, 

i desperacko walczył, by przywrócić mu przytomność. Nadaremnie. 

Szli i szli. Dzieci, ufając Kieronowi i wierząc, Ŝe prowadzi je właściwą drogą, dreptały 

bez słowa naprzód. Kiedy dotarli do oceanu, Manuel wykrzyknął: 

- MoŜe nałowimy ryb? 

- Czym? - zapytał sceptycznie Kieron, ale mali Indianie zawołali z zapałem: 

- Poradzimy sobie! Posiedź teraz i odpocznij, póki nie wrócimy z rybami! 

Kieron chętnie przystał na tę propozycję. 

- Tylko nie wpadnijcie do wody - ostrzegał. - Bo nie mamy czasu suszyć ubrań. 

Antonio  poderwał  się  i  jak  strzała  pomknął  na  brzeg  za  Manuelem,  który  zostawił 

Kieronowi pod opieką Rosę. Pablo nagle takŜe poczuł się lepiej. 

background image

- Pozwól mi pójść z nimi - poprosił. 

Niechętnie  zdjął  chłopca  z  pleców.  Co  prawda  dzisiejszego  dnia  malec  juŜ  nie 

gorączkował,  a  pomysł  łowienia  ryb  i  wykazania  się  swymi  umiejętnościami  dodatkowo  go 

zmobilizował. Chwiejnym krokiem zszedł na plaŜę. 

- Ja teŜ umiem łowić - odezwała się Teresa, ruszając za innymi. 

Kieron, który usiadł, by odpocząć, przytrzymał dziewczynkę: 

-  Nie,  Tereso,  zdejmij  z  pleców  Carlitosa  i  posiedź  tu  ze  mną.  Razem  na  nich 

poczekamy. Musisz trochę odpocząć, bo inaczej się, dziecino, zamęczysz. 

Teresa zrazu nie bardzo wiedziała, co robić, w końcu jednak zrezygnowała z łowienia 

ryb  i  usiadła  obok  Kierona  na  suchej  ziemi,  gdy  tymczasem  Esmeralda,  w  znacznie  juŜ 

lepszej formie, dołączyła do chłopców. 

- Doszli do siebie - powiedział Kieron z nieukrywaną dumą w głosie. 

- Tak, wszyscy z wyjątkiem tych dwóch biedaków - odparła Teresa. 

Kieron popatrzył na maluchy i westchnął: 

- Myślę, Ŝe Rosa jakoś się z tego wygrzebie, chociaŜ nie mam pojęcia, dlaczego ciągle 

tak płacze, ale Carlitos... 

Wziął  maleńką  Rosę  na  ręce.  Dziewczynka  popatrzyła  na  niego  zdziwiona,  bo 

zdarzyło  się  to  po  raz  pierwszy.  Do  tej  pory  cała  odpowiedzialność  za  nią  spoczywała  na 

Manuelu. 

- Rosita - zagadnął powaŜnie, postanawiając sprawdzić w końcu, z jakiego powodu to 

dziecko ciągle płacze. - Czy coś cię boli? 

Mała długo wpatrywała się w niego swymi czarnymi świdrującymi oczkami. 

- Czy moŜe boli cię tutaj? - zapytał naciskając jej brzuszek. 

Bez  reakcji.  Zbadał  więc  dokładnie  całe  drobne  ciałko,  ale  dziewczynka  w  dalszym 

ciągu nie reagowała. Zaprotestowała dopiero wówczas, kiedy Kieron zamierzał odłoŜyć ją na 

bok.  W jednej  chwili  Kieron  pojął,  Ŝe  to  dziecko  spragnione  jest  kontaktu  z  innymi  ludźmi. 

Biedna mała, pozostawiona samej sobie, tęskniła za tym, by posiedzieć na kolanach u kogoś 

dorosłego. 

Roczne dziecko potrzebuje ciepła i miłości obojga rodziców. Kieron O'Donell uwaŜał 

się za ostatnią osobę, zdolną ofiarować uczucia niemowlęciu, i przeraŜony szybko oddał Rosę 

Teresie.  Ale  mała  płakała,  póki  nie  wziął  jej  z  powrotem  na  kolana  i  nie  przytulił  mocniej. 

Dopiero wówczas się uspokoiła i zaczęła nawet wesoło gaworzyć. 

Niedługo potem rozległy się radosne głosy dzieciaków powracających znad wody. 

Pierwsza  pojawiła  się  Esmeralda,  triumfalnie  machając  ręką,  w  której  trzymała 

background image

połyskujące w słońcu ryby. 

- Kieron, oni coś złowili! - wykrzyknęła Teresa. 

Były  to  trzy  naprawdę  duŜe  okazy  ryby  najprzedniejszego  gatunku.  Za  Esmeraldą 

biegł Antonio, daremnie usiłując dotrzymać jej kroku. Pablo i Manuel pojawili się na końcu, 

zmęczeni podchodzeniem pod strome wzniesienie. 

- Wspaniale! - ucieszył się Kieron. - Jak się wam to udało? Zaraz rozpalę ogień. 

Ale  Manuel,  mile  zaskoczony  tym,  Ŝe  widzi  Rosę  na  kolanach  u  Kierona,  przerwał 

mu: 

- Nie, nie wstawaj! Poradzimy sobie! 

Kieron po chwili namysłu podał chłopcu niezwykle cenne pudełko z zapałkami. 

- Ale nie zmarnuj więcej niŜ jedną - upomniał. 

Udało się, jedna zapałka wystarczyła, by stos drew zapłonął jasnym blaskiem. Manuel 

z pomocą Esmeraldy umieścili nad nim kociołek z wodą. Kieron uznał bowiem, Ŝe najlepiej 

będzie  ugotować  ryby,  bo  ciągle  jeszcze  kilkoro  dzieci  odczuwało  dolegliwości  Ŝołądkowe. 

Pablo leŜał na trawie i zasapany dyszał niczym miech kowalski. 

- Tak się zmęczyłem - szepnął. - Ale czy widziałeś, Kieron, Ŝe szedłem zupełnie sam, 

bez podpierania? 

-  Widziałem  -  skinął  głową  O'Donell,  ujmując  drobną  rączkę  chłopca.  -  I  nawet 

pojęcia nie masz, jak mnie to uradowało. Czy brzuch cię juŜ teŜ przestał boleć? 

- JuŜ mi jest duŜo lepiej - odpowiedział z wdzięcznością Pablo, kierując na O'Donella 

swoje piękne oczy. - Jak myślisz, wyjdę z tego? 

Czy  to  znaczy,  Ŝe  Pablo  bał  się,  iŜ  umrze?  To  musiało  być  straszne  dla  małego 

cierpiącego chłopca. 

Kieron,  któremu  się  cały  czas  zdawało,  Ŝe  jako  jedyny  obawia  się  przyszłości, 

zapewnił zmienionym głosem: 

- Jesteś poza wszelkim niebezpieczeństwem, Pablo. 

Promienny  uśmiech  rozjaśnił  śliczną  twarz  chłopca.  Gdyby  jakiś  artysta  zobaczył  to 

urodziwe  rodzeństwo!  pomyślał  Kieron.  Ale  nie  producent  filmowy,  bo  taki  zniszczyłby  w 

tych dzieciach całą naturalność. 

Co  ja  robię?  Czy  powinienem  zabierać  te  szkraby  do  stolicy?  Jak  one,  Indianie 

wychowani w górach, poradzą sobie w wielkim mieście? PrzecieŜ te dzieci są częścią natury, 

ich miejsce jest tutaj! 

Niestety, tu nikt nie udzieli im pomocy lekarskiej, a tej potrzebują, i to jak najprędzej! 

Rzucił  niespokojne  spojrzenie  na  Carlitosa,  który  nie  dawał  znaku  Ŝycia,  chociaŜ 

background image

Kieron  ze  wszystkich  sił  wmawiał  sobie,  Ŝe  chłopiec  po  kilku  zastrzykach  glukozy  trochę 

przybrał  na  wadze.  Ale  przecieŜ  to  nonsens!  Uporczywe  zabiegi  co  najwyŜej  przedłuŜą  o 

kilka dni Ŝycie tej niewinnej istoty. 

Kiedy spoŜyli ryby, w obozowisku zapanowała cisza. 

Wszyscy leŜeli w trawie i odpoczywali. 

- Jak twoja noga, Manuelu? - zapytał Kieron. 

-  Odkąd  mam  kule,  nie  stąpam  na  niej  i  wydaje  mi  się,  Ŝe  jest  znacznie  lepiej. 

Opuchlizna juŜ mi prawie całkiem zeszła. 

-  To  dobrze.  Pablo  teŜ  niebawem  będzie  mógł  iść  sam,  a  wtedy  przejmę  od  ciebie  i 

Teresy maluchy. - Kieron uśmiechnął się ciepło. 

- Dam sobie radę - próbował protestować Manuel, ale Kieron usłyszał pobrzmiewającą 

w jego głosie nutę radości. 

Nagle  Antonio  przysunął  się  do  Kierona  i  wtuliwszy  się  w  jego  ramię,  popatrzył  na 

niego z największym uwielbieniem. Oczy mu omal nie wyszły z orbit. 

- Tato - odezwał się uszczęśliwiony. 

Kieron poderwał się z miejsca. 

- Do diabła - krzyknął. - Zmykaj stąd! 

Esmeralda  wybuchnęła  śmiechem,  a  mały  Antonio  uderzył  w  płacz.  Teresa 

rozgniewała się na Esmeraldę i rzuciła na nią z pięściami. W jednej chwili rozgorzała między 

nimi  bójka.  Manuel,  zapomniawszy  o  chorej  nodze,  zerwał  się,  Ŝeby  rozdzielić  walczące 

dziewczęta. 

-  UwaŜajcie  na  Carlitosa!  -  krzyczał  Pablo  przestraszony.  Kieron  na  próŜno  usiłował 

zapanować  nad  tym  chaosem,  zaszokowany  wulgaryzmami  ciskanymi  przez  indiańskie 

dziewczynki. Mała Rosa siedziała na trawie i darła się, jakby ją ktoś obdzierał ze skóry. 

I w samym środku tego zamieszania Carlitos otworzył oczy. 

- Uciszcie się, Carlitos odzyskał przytomność! 

Jak  za  dotknięciem  czarodziejskiej  róŜdŜki  nagle  wszyscy  umilkli  i  spojrzeli  na 

chłopczyka.  Tylko  tłumiony  szloch  wydobył  się  z  czyjegoś  gardła.  Po  chwili  jednak  Rosa, 

siedząca  na  trawie,  rozpłakała  się  na  nowo,  ale  nikt  na  nią  nie  zwracał  uwagi,  bo  wszyscy 

wpatrywali  się  w  Carlitosa.  Kieron  przyklęknął  pośpiesznie  przy  chłopcu,  zaraz  teŜ 

przykuśtykał Manuel. 

- Carlitos - przemówił do niego. - Poznajesz mnie? 

Ś

liczne  ciemne  oczy  chłopca  przesuwały  się  kolejno  po  wszystkich,  nie  okazując 

cienia zainteresowania, ale kiedy zatrzymały się na zapłakanej, zasmarkanej twarzy Antonia, 

background image

bledziutką buzię rozjaśnił słaby uśmiech. 

- Toni - przemówił Carlitos zachrypniętym głosem. - Pobawimy się? 

Do oczu Kierona napłynęły łzy. 

-  Nie  teraz,  Carlitos  -  odpowiedział  przyjaźnie  Antonio.  -  Spójrz,  to  Kieron!  Jest 

bardzo  miły!  -  Ale  nagle  chłopiec  przypomniał  sobie,  jak  jego  uwielbiany  bohater 

zareagował, gdy powiedział do niego „tato”, i na nowo uderzył  w płacz, a Rosa przyłączyła 

się  do  niego.  Teraz  jednak  Kieron  nie  miał  dla  nich  czasu,  najwaŜniejszy  był  Carlitos. 

Chodziło wszak o jego Ŝycie! 

- Manuelu - zarządził. - Szybko podgrzej zupę na mięsie, którą schowaliśmy. A moŜe 

lepszy byłby wywar z ryby? - zawahał się. - Tereso, jak sądzisz? 

Dziewczynka poczuła się bardzo dumna, Ŝe Kieron pyta ją o radę. 

- Nie jestem pewna - odrzekła - ale w zupie jest duŜo ziół... 

-  W  takim  razie  damy  mu  zupę.  Mam  przecieŜ  drugi  garnek,  w  którym  moŜemy  ją 

podgrzać. Nie musimy wylewać wywaru z ryb. Jeszcze nam się przyda. 

Kiedy  dwoje  najstarszych  dzieci  grzało  zupę,  Kieron  robił,  co  mógł,  by  Carlitos  nie 

zasnął. 

- Chodź mi pomóc, Antonio! - zawołał. - I przestań wreszcie szlochać, bo wystraszysz 

biednego Carlitosa. 

Kieron  zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  niepotrzebnie  odzywa  się  tak  ostro,  ale  nie  mógł 

pozbyć się lęku, Ŝe maluch na nowo straci przytomność. 

Antonio pociągnął nosem, choć usiłował stłumić szloch, łkanie wciąŜ wstrząsało jego 

ciałem. Przemawiał jednak ciepło do swego najlepszego przyjaciela. Carlitos odpowiadał mu 

uśmiechem,  ale  nie  mówił  ani  słowa.  Kieron,  czekając  na  Manuela  i  Teresę,  czuł,  Ŝe  ma 

nerwy  napięte  do  ostatnich  granic.  Wreszcie  przybiegli  z  kubkiem  i  łyŜką.  Wszyscy  się 

oŜywili, pragnąc jakoś pomóc. Kieron podał chłopcu pierwszą łyŜkę podgrzanej zupy, bardzo 

rzadkiej, bez warzyw i mięsa... I oto stał się cud: Carlitos przełknął. 

Kieron nie posiadał się z radości. 

Nawet  w  najśmielszych  marzeniach  nie  przypuszczał,  Ŝe  malec  przyjmie  jedzenie. 

Karmił chłopca powoli, uwaŜając, by nie dać mu za duŜo na raz. 

A  potem  połoŜył  Carlitosa,  dokładnie  otulając  go  kocem.  Chłopczyk  wydawał  się 

bardzo  zadowolony  i  nim  usnął,  uśmiechnął  się  do  Kierona,  który  wiedział,  Ŝe  dziecko 

potrzebuje teraz snu i Ŝe nie grozi mu ponowna utrata przytomności. 

Ale  usiadł,  by  czuwać  przy  nim.  Ciągle  nie  mógł  uwierzyć,  Ŝe  to  prawda.  Nie 

zauwaŜył nawet Manuela, dopóki ten nie odezwał się do niego. 

background image

- Kieron, powinieneś wybaczyć małemu Antoniowi. On... rozumiesz, nasz ojciec... 

- Co takiego? - nastawił uszu Kieron. 

- Nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale prawdą jest, Ŝe nasz ojciec pił. Spłodził 

wiele dzieci, ale wcale się nami nie zajmował. Antonio natomiast tak bardzo go potrzebował. 

Kiedy  ojciec  był  pijany,  wykrzykiwał  bez  przerwy,  Ŝe  Antonio  jest  szkaradny.  Antonio 

bardzo sobie to wziął do serca, stał się nieśmiały i zamknięty w sobie. 

Kieron,  usiłując  zrozumieć  sens  słów  Manuela,  powiódł  spojrzeniem  ku  gromadce 

dzieci i dostrzegł samotną drobną postać, odwróconą plecami do pozostałych. Wydawało mu 

się, Ŝe nadal wstrząsa nią płacz. 

- Czy to znaczy, Ŝe wasz ojciec nie kochał Antonia? 

Manuel pokiwał głową. 

- Ojciec ciągle się na niego denerwował. Kiedy Antonio był mały, chodził za tatą jak 

cień,  co  ojca  doprowadzało  do  pasji.  Dopiero  niedawno  przestał,  a  teraz  pojawiłeś  się  ty, 

dwakroć potęŜniejszy, silniejszy i milszy niŜ ojciec. 

Kieron zagryzł wargi aŜ do krwi. 

-  Dziękuję,  Ŝe  mi  o  tym  opowiedziałeś,  Manuelu.  Ale  on  nie  moŜe  nazywać  mnie... 

nazywać mnie... 

- Poproszę go o to - powiedział pośpiesznie Manuel. 

- Nie dlatego, Ŝe go nie lubię. Przeciwnie. 

- Wiem - przerwał mu Manuel i uśmiechnął się szeroko. 

PoniewaŜ słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rozbili obóz. Mimo Ŝe nie przeszli 

całej  zaplanowanej  na  ten  dzień  trasy,  rozpierała  ich  radość  -  poprawił  się  stan  zdrowia 

Carlitosa. 

Kiedy  Kieron  ułoŜył  się  do  snu  na  trawie  pod  osłoną  wielkiego  głazu,  otoczony 

gromadką  uśpionych  dzieci,  okrytych  kocami  i  ponchem,  znów  powróciły  myśli  o  Susan. 

Ujrzał przed oczami jej twarz. Przypomniało mu się, jak kochał się z nią po raz pierwszy. Siłą 

narzucił  jej  swą  wolę  -  tak,  to  prawda  -  choć  trudno  to  przyznać  przed  samym  sobą. 

Dziewczyna nie chciała tego, ale uległa, Ŝeby udowodnić, jak bardzo jej na nim zaleŜy. 

Jednak  z  jego  strony  nie  było  to  chłodne  wyrachowanie.  Jeszcze  nigdy  dotąd  nie 

odpowiedział  tak  szczerze  na  czyjeś  uczucia.  Dobroć  dziewczyny,  jej  uczciwość  wydawały 

mu  się  kołem  ratunkowym,  którego  podświadomie  uczepił  się  jak  tonący.  Wielkie  oczy, 

wpatrujące  się  weń  z  lękiem,  wyraŜały  ufność.  Chłodne  zrazu  usta  Susan  szybko 

odpowiedziały  gorącymi  pocałunkami.  Wreszcie  blask  w  jej  oczach  powiedział  mu,  Ŝe 

uczynił ją szczęśliwą. 

background image

A  kiedy  następnego  dnia  zamierzał  od  niej  odejść,  okazało  się,  Ŝe  to  wcale  nie  jest 

takie proste. 

Coś go ciągnęło z powrotem ku Susan. Nienawidził siebie za to, ale nie był w stanie 

bez niej wytrzymać. Uwielbiał jej towarzystwo, zachował w pamięci kaŜdą wspólną chwilę. 

Gdy byli razem, nawet zwykłe, błahe sprawy nabierały szczególnego znaczenia. Przypomniał 

sobie, jak kiedyś drobna Indianka dała im pomarańcze i Susan schowała je do torby. A potem 

chciała mu zrobić zdjęcie i wyjmując aparat, niechcący nacisnęła na guzik. 

- Jeśli zobaczysz zdjęcie pomarańczy, to się nie zdziw! - Ŝartowała. 

Nawet  takie  na  pozór  pozbawione  znaczenia  epizody  coraz  mocniej  ich  ze  sobą 

wiązały. 

Zastanawiał się coraz częściej nad tym, Ŝe moŜe istnieje inny sposób na Ŝycie oprócz 

ciągłego poszukiwania przygód. 

Któreś z dzieci zapłakało przez sen. 

Pięć  tysięcy  dolarów...  Czuł  się  taki  hojny  i  dobry.  Niewielu  męŜczyzn  zostawiało 

porzuconym kobietom taką fortunę. Tak myślał wtedy. Susan... 

Ale wolność dla męŜczyzny jego pokroju jest sprawą Ŝycia i śmierci! 

Poczuł, jak ściska mu się serce. Przemknął się pomiędzy uśpionymi dziećmi i uklęknął 

obok Antonia. 

OstroŜnie  pogłaskał  mokrą  od  łez  twarz  chłopca,  który  drgnął  i  otworzył  przeraŜone 

oczy. 

- Nie będę juŜ więcej płakał - zapewnił pośpiesznie. 

- To dobrze, Antonio. Bardzo mi przykro, Ŝe tak na ciebie nakrzyczałem. Nie chciałem 

tego, czy moŜesz mi wybaczyć? 

Antonio  błyskawicznie  zerwał  się  na  nogi  i  rzucił  się  swemu  bohaterowi  na  szyję. 

Uścisnął go z całych sił i przytulił się do jego policzka. Kieron takŜe go uścisnął. 

- Dlaczego nikt mnie nie lubi, Kieron? - pociągnął nosem Antonio. - Wszyscy mówią, 

Ŝ

e jestem szkaradny, co to znaczy? 

-  Cii  -  szepnął  Kieron.  -  Obudzisz  innych.  Wcale  nie  uwaŜam,  Ŝe  jesteś  szkaradny. 

Masz  najpiękniejszy  i  najmilszy  w  świecie  uśmiech.  Poza  tym  dobro,  które  nosisz  w  sobie, 

jest waŜniejsze od urody. Carlitos ma szczęście, Ŝe los mu zesłał takiego przyjaciela. 

- Powiedz coś jeszcze, Kieron! - Chłopiec wprost nie posiadał się z radości. 

-  Dobrze.  Czy  mógłbym  zostać  twoim  najlepszym  dorosłym  przyjacielem?  Takim, 

który zawsze będzie w pobliŜu, kiedy będziesz go potrzebował? Wiesz juŜ, Ŝe bardzo ciebie 

lubię, nawet jeśli czasem się trochę złoszczę. 

background image

Chłopczyk uścisnął go z całych sił. 

- Tata mnie nie kochał - wyszeptał nieszczęśliwy. 

Kieron milczał przez chwilę. 

- Myślisz, Ŝe nie wiem, co się wtedy czuje? - rzekł po chwili. - Myślisz, Ŝe nie wiem, 

jak to jest, gdy wszyscy odwracają się do ciebie plecami? 

Klęcząc,  przytulił  chłopca  mocno  do  siebie.  A  gdy  zobaczył,  Ŝe  główka  znuŜonego 

snem malca zaczęła opadać, połoŜył go na posłaniu i wrócił na swoje miejsce. Do rana juŜ nie 

zmruŜył oka. Zamyślony, wpatrywał się w ciemny nieboskłon. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Następnego  ranka  dzieci  znów  poszły  łowić  ryby.  Wróciły  zadowolone,  bo  i  tym 

razem im się powiodło. Kieron oczyścił ryby i przyrządził je tak, by przez kilka dni nadawały 

się  do  spoŜycia.  Był  to  prawdziwy  dar  niebios,  bo  wszelkie  inne  zapasy  Ŝywności  juŜ  się 

skończyły. 

Carlitos  od  poprzedniego  dnia  jadł  niemal  co  dwie  godziny.  Teraz  teŜ  nakarmili  go 

wywarem  z  ryby,  Ŝeby  jego  organizmowi  dostarczyć  jak  najbardziej  róŜnorodnego 

poŜywienia.  Wypił  równieŜ  mleko  przygotowane  z  proszku  i  wody.  Niestety  była  to  juŜ 

resztka, więc Kieron wydzielał proszek z aptekarską dokładnością. 

- Dlaczego właściwie Carlitos jest taki słabowity? - zagadnął Manuela. 

-  Nie  wiadomo  -  odpowiedział  chłopiec.  -  Słyszałem  kiedyś,  Ŝe  jego  matka  miała 

bardzo  cięŜki  i  skomplikowany  poród,  podczas  którego  omal  nie  umarła.  Była  samotna. 

Właściwie Carlitos w ogóle ją nie obchodził. 

Kieron poczuł ukłucie w sercu i pośpiesznie zmienił temat. 

A  potem  znów  przygotowali  się  do  drogi.  Największą  ulgę  odczuli  Manuel i  Teresa, 

bowiem Kieron wziął na plecy Carlitosa, a Rosę na rękę. Pablo był juŜ niemal całkiem zdrów 

i  mógł  iść  sam,  podobnie  Esmeralda,  którą  zresztą  poprzedniego  dnia  widzieli  wszyscy 

biegnącą triumfalnie z rybami. Trochę niechętnie wędrowała więc na własnych nogach razem 

z pozostałymi. Mały Antonio za nic w świecie nie chciał zrezygnować ze swego przywileju i 

mocno  ściskał  dłoń  Kierona,  który  nie  miał  serca  odsunąć  chłopca,  choć  byłoby  mu 

wygodniej trzymać Rosę w obu rękach. 

Teren  zaczął  się  gwałtownie  wznosić.  Do  wysokich  szczytów,  które  rysowały  się  na 

horyzoncie,  było  coraz  bliŜej.  Manuel  miał  rację,  od  wybrzeŜa  ciągnęła  się  wyraźnie 

wytyczona  droga  prowadząca  na  drugą  stronę  masywu.  Czekała  ich  więc  najpierw 

wspinaczka pod górę, a potem strome zejście w dół. O ile zdołamy dotrzeć do połoŜonej tak 

wysoko przełęczy, pomyślał Kieron z troską. 

Przepełniał go niepokój, bo powietrze stawało się coraz ostrzejsze. Nie dawał jednak 

tego po sobie poznać, Ŝeby nie siać niepotrzebnie paniki wśród dzieci, które ciekawe i pełne 

nadziei rozmawiały o nieznanym  świecie, jaki znajduje się za górami. Jedynie Manuel szedł 

zamyślony. 

Gdy zapadł wieczór, rozbili obóz. Było bardzo zimno. Zmęczeni wędrowcy otulili się 

kocami, ale i tak marzli, nie mogąc się rozgrzać. 

background image

Carlitos  czuł  się  znacznie  lepiej,  wyraźnie  przybrał  na  wadze,  a  Kierona  rozpierała 

duma, Ŝe stan zdrowia tego malca tak się poprawił. 

Następnego  ranka  stanęli  przed  wielkim  dylematem.  Dotarli juŜ dość  wysoko, ale  do 

przełęczy  pozostał  im  jeszcze  spory  dystans,  tymczasem  szczyty  gór  zasnuły  się  cięŜkimi 

chmurami. 

-  ŚnieŜyca  -  mruknął  Kieron.  -  Wiedziałem,  Ŝe  tu  często  moŜna  się  natknąć  na 

niepogodę, ale miałem nadzieję, Ŝe nam się uda. 

- Byłeś juŜ tu kiedyś? - Manuel popatrzył na niego zdziwiony. 

-  Tu  nie,  ale  wędrowałem  często  po  drugiej  stronie  tego  szczytu.  Poza  tym  znam 

dobrze wzniesienia, które pozostały daleko za nami, te, które osłaniały waszą dolinę. 

Naszły go niemiłe wspomnienia. Przypomniał sobie, jak stał razem z Rodriquezem i z 

jakimś  obcokrajowcem,  który  chłodno  i  beznamiętnie  wytyczał  nowe  koryto  rzeki. 

Wysłuchiwał  ich  słów  obojętnie,  rozmowa  o  wiosce  indiańskiej  w  ogóle  go  nie  obchodziła. 

ChociaŜ... tak, zapytał chyba, kto przekaŜe Indianom wiadomość o planach zalania doliny, ale 

zadowolił się wykrętną odpowiedzią. 

Kieron zdawał sobie sprawę, Ŝe i on ponosi odpowiedzialność za to, co się stało, mimo 

Ŝ

e  wtedy  był  przecieŜ  tylko  kierowcą  i  nie  miał  prawa  wtrącać  się  do  rozmów  potęŜnych 

przemysłowców. Nie, to nie jest Ŝadna wymówka! 

Zacisnął zęby. Uczyni wszystko, by ocalić te dzieci, nawet gdyby przyszło mu zginąć! 

Nie! zatrwoŜył się. Nie wolno mi teraz stracić Ŝycia, nie teraz... 

- Co zrobimy, Kieron? - wyrwał go z zamyślenia rozsądny dziesięciolatek. 

Kieron otrząsnął się i przyznał: 

-  Nie  wiem,  Manuelu.  Powinniśmy  przejść  na  drugą  stronę,  nim  zapadnie  noc. 

Musimy  przyspieszyć,  bo  to  jeszcze  szmat  drogi.  Jeśli  w  ciemnościach  złapie  nas  zawieja 

ś

nieŜna, to juŜ po nas. 

- A moŜe zatrzymamy się tutaj na noc i ruszymy dalej o świcie? 

-  Nie  mamy  dość  jedzenia,  chłopcze.  Kończą  się  ryby.  Dzieci,  choć  czują  się  juŜ 

znacznie lepiej, nie są jeszcze zupełnie zdrowe. 

- Tak, Rosa pokasłuje i ma katar. 

- Słyszałem, pewnie zaraziła się od Esmeraldy. A Carlitos... Och, Manuelu, tak bardzo 

się o niego martwię. Powinien jak najszybciej zostać zbadany przez lekarza. To samo zresztą 

dotyczy was wszystkich... Pablo jest chudy jak szkielet, a Antonio wcale nie wygląda lepiej. 

To  zatrucie  pokarmowe  strasznie  wycieńczyło  ich  organizmy.  Teresa  się  przemęcza.  Ciągle 

zapominam,  Ŝe  ma  prawo  być  tak  samo  zmęczona  jak  pozostali,  a  biedna  Esmeralda 

background image

przywiędła jak  kwiat  po dzisiejszej  pieszej  wędrówce.  Jest jeszcze bardzo  osłabiona.  Górski 

chłód  moŜe  jej  bardzo  zaszkodzić,  nie  wyszła  przecieŜ  jeszcze  całkiem  z  przeziębienia.  A 

twoja  noga,  Manuelu!  Doprawdy  Ŝałosna  z  was  gromadka  -  uśmiechnął  się  Kieron  z 

przymusem. 

-  Byliśmy  w  znacznie  gorszym  stanie,  kiedy  nas  odnalazłeś  -  przypomniał  mu 

chłopiec. - Bez Ŝadnej nadziei na ratunek. 

Jego słowa podziałały niczym balsam na znękaną duszę Kierona. 

- MoŜe masz rację - powiedział. - Ale ta przełęcz... 

- Jak myślisz, mamy szansę dotrzeć dziś do niej? 

Kieron zmruŜywszy oczy popatrzył na słońce. 

-  Tak,  pod  warunkiem,  Ŝe  będziemy  się  posuwać  bardzo  szybko.  Musimy  przejść  na 

drugą stronę, bo w przeciwnym razie jutro przez cały dzień nie będziemy mieli co włoŜyć do 

ust.  Tutaj  nie  ma  szans  na  zdobycie  jakiegokolwiek  poŜywienia.  Nie  mogę  podjąć  takiego 

ryzyka. 

- A co ze śnieŜycą? 

-  Właśnie,  przecieŜ  nie  mogę  narazić  was  na  takie  niebezpieczeństwo.  Jeszcze  nigdy 

nie  czułem  się  tak  rozdarty.  Zresztą  zawsze  wędrowałem  sam  i  nie  ciąŜyła  na  mnie 

odpowiedzialność za innych. 

- A jeśli jutro takŜe będzie zawieja i pojutrze? Skąd moŜemy wiedzieć? 

Słowa Manuela pomogły Kieronowi podjąć decyzję. 

- Masz rację - westchnął. - Musimy spróbować! 

Zawołał dzieci i wyjaśnił im, Ŝe przed nimi daleka i niebezpieczna droga, Ŝe muszą za 

wszelką cenę jeszcze dziś dotrzeć do przełęczy. 

Dzieci  przyjęły  ze  spokojem  jego  słowa.  Po  trudach  i  niebezpieczeństwach,  jakie 

przeŜyły w ostatnim czasie, przedstawiona im perspektywa nie była w stanie ich przerazić. 

Kieron  po  raz  ostatni  obejrzał  się  za  siebie,  uświadamiając  sobie,  jak  zatrwaŜająco 

krótki  odcinek  przebyli.  Byli  juŜ  w  drodze  od  pięciu  dni,  tymczasem  nadal  mogli  dostrzec 

fragment doliny, w której niegdyś leŜała wioska indiańska. Nie przeszli jeszcze nawet połowy 

drogi. Kieron nie przewidywał tak powolnego tempa. Ale ile moŜna wymagać od osłabionych 

dzieci?  Bez  słowa  skargi  szły  naprzód  na  granicy  wyczerpania.  Ufały  Kieronowi  i, 

dostrzegając jego rozterki, nie chciały mu dodawać zmartwień. 

Do diabła! zbuntował się. Czy to sprawiedliwe, Ŝeby obarczać człowieka, który gardzi 

całą ludzkością, takim brzemieniem? 

Koło  południa  pierwsze  płatki  śniegu  zawirowały  im  przed  oczyma.  Dotarli  w 

background image

wysokie  partie  gór,  gdzie  panował  przejmujący  chłód,  a  powietrze  było  tak  rozrzedzone,  Ŝe 

oddychanie sprawiało coraz większą trudność. 

Kieron lękał się, jak dzieci to zniosą, szczególnie przeziębione dziewczynki i Carlitos, 

dla którego kłopoty z tlenem mogły okazać się katastrofalne. 

Chłopczyk  był  przez  cały  czas  przytomny.  Kiedy  Kieron  kierował  ku  niemu 

zatroskane spojrzenie, uśmiechał się ciepło, a jego duŜe, lekko skośne oczy ufnie patrzyły na 

dorosłego męŜczyznę. 

Kieron  otulił  najmłodsze  dzieci,  by  nie  marzły.  Przydały  się  teraz  odcięte  nogawki, 

które  przezornie  schował  w  plecaku.  Sporządził  z  nich  dzieciom  osłony  na  nosy  i  usta. 

Nacisnął im mocniej kapelusze, tak by przykrywały uszy, i zawiązał je dokładnie pod brodą. 

Pablo  miał  najcieńsze  ubranie,  a  i  Antonio  oprócz  obszernej  bluzy  Kierona  i  pary 

butów nie miał na sobie nic więcej. 

Naradziwszy  się  więc,  dzieci  rozdzieliły  między  siebie  ubrania  tak,  by  kaŜde  z  nich 

przykryło  wszystkie  części  ciała.  Antonio  śmiertelnie  się  obraził  za  to,  Ŝe  musiał  załoŜyć 

„dziewczyńskie” majtki, a i Teresa z niezadowoloną miną oddawała jedną ich parę. 

Ale jak ochronić przed zimnem siedem par drobnych rąk? Przykazał dzieciom surowo, 

by chowały dłonie w rękawach lub w kieszeniach, gdy tylko to będzie moŜliwe. 

W  końcu  przywiązał  Rosę  na  plecach  Manuela,  a  Carlitosa  na  plecach  Teresy.  Sam 

posadził sobie na barana małego Antonia. Po kolei opasał wszystkich wspólną liną, tak by się 

nie  pogubili  w  drodze,  i  ruszyli  naprzód.  Szli  obok  siebie  szeroko,  trzymając  się  za  ręce,  z 

brzegu Manuel, który wyrzucił jedną kulę i stąpał ostroŜnie na chorej nodze, obok Esmeralda, 

Kieron, Pablo i Teresa. 

Padał  coraz  gęstszy  śnieg,  a  właściwie  drobny  grad.  Kieron  ściskał  mocno  dłonie 

Esmeraldy i Pabla, modląc się w duchu, by pogoda nie pogorszyła się jeszcze bardziej. 

Skały pokryły się śniegiem, na tych wysokościach oprócz potęŜnych głazów nie było 

nic, nawet najdrobniejszej roślinności Kieron, mruŜąc oczy, popatrzył na zakryte twarzyczki 

dzieci,  które,  zaciskając  powieki,  szły  dzielnie  naprzód.  Carlitos  uśmiechał  się  błogo  do 

Kierona, natomiast Rosa krzyczała wniebogłosy na plecach Manuela. 

Tymczasem  w  stolicy  Susan  snuła  się  bez  celu  po  zalanej  skwarem  ulicy.  Czuła  się 

okropnie. Przez ostatnie dni ledwie zauwaŜała, co się wokół niej dzieje, bo w głowie tłukła jej 

się  nieustannie  jedna  myśl:  Kieron  nie  wróci!  LeŜy  gdzieś  sam,  na  odludziu,  pozbawiony 

wszelkiej pomocy. 

Znowu  łzy  napłynęły  jej  do  oczu.  Nosiła  w  sobie  zaląŜek  nowego  Ŝycia.  Miała 

nadzieję, Ŝe dziecko będzie podobne do ojca. 

background image

Ś

cisnęła  mocniej  torebkę,  w  której  ukryła  wszystkie  zdjęcia  zrobione  w  czasie 

wspólnych  spacerów  po  mieście.  Kilka  pstryknął  jej  Kieron,  ale  większość  ona  jemu. 

Fotografowała jak opętana, nie mogąc się nasycić zgrabnym ciałem ukochanego, które tak ją 

pociągało,  jego  cudowną  twarzą,  którą  próbował  ukryć  pod  chłodną  maską  cynizmu.  Te 

zdjęcia  stały  się  dla  niej  cenniejsze  od  złota.  Gdy  dziecko  kiedyś  dorośnie,  pokaŜe  mu,  jak 

wyglądał jego ojciec - bohater. 

Gdyby  tak  wiedziała,  gdzie  ma  swoją  siedzibę  organizacja  broniąca  praw  Indian! 

Niestety,  nie  znała  jeszcze  dobrze  miasta,  przebywała  tu  wszak  od  niedawna.  Poza  tym 

zauwaŜyła  w  ostatnich  dniach,  Ŝe  ktoś  ją  śledzi.  W  oknach  wystawowych,  przy  których 

przystawała,  dostrzegła  kilkakrotnie  odbijającą  się  niewyraźnie  postać,  poza  tym  ktoś 

rozpytywał o nią dyskretnie w pracy. 

Susan  domyśliła  się,  Ŝe  ma  to  jakiś  związek  z  Kieronem.  Całe  szczęście,  Ŝe  nie 

wygadała  się  przed  Rodriquezem,  Ŝe  wie  o  indiańskich  dzieciach.  Co  prawda  Kieron  nie 

wyjawił  jej  wiele,  ale  Susan  domyśliła  się,  Ŝe  Rodriquez  z  jakiegoś  powodu  obawia  się 

rozmów na ten temat. Dlatego teŜ bała się zapytać kogokolwiek, gdzie mieści się organizacja 

obrońców Indian. 

W biurze zaczęto posyłać jej zdziwione spojrzenia. Dziewczyna zamknęła się całkiem 

w  sobie,  spóźniała  się,  bo  zaczęły  jej  dokuczać  poranne  nudności.  Bała  się,  Ŝe  ją  w  końcu 

zwolnią. 

Kieron,  Kieron!  powtarzała  ciągle  w  myślach.  Jakie  wszystko  wydawało  się  proste, 

gdy  byliśmy  razem.  Powinieneś  tu  teraz  trwać  przy  mnie,  pocieszać  mnie  i  opiekować  się 

mną. Potrafisz okazać tyle czułości! 

Nie było w tobie krzty wyrachowania, nigdy nie opuściłbyś swojej dziewczyny, która 

spodziewa  się  dziecka.  Czy  jeszcze  Ŝyjesz?  MoŜe  leŜysz  umierający  gdzieś  daleko  na 

bezdroŜach? 

Susan tak bardzo pragnęła go szukać, ale czy to miałoby jakiś sens? PrzecieŜ chodziło 

o  rozległy  obszar,  a  ona  w  ogóle  nie  znała  tych  terenów.  Poza  tym  była  odpowiedzialna  za 

dziecko, które nosiła w swym łonie, jego dziecko! Musi je chronić, w imię jego pamięci! 

Nagle poczuła, Ŝe robi jej się słabo, i szybko zawróciła w stronę domu. 

Kieron  stał  nieruchomo,  otoczony  ciasno  gromadką  dzieci.  Znaleźli  się  w  samym 

sercu  śnieŜnej  nawałnicy.  Wiatr  smagał  ich  bezlitośnie,  przenikał  przez  ubrania.  Dzieci 

stopniowo  traciły  cierpliwość.  Chyba  po  raz  setny  chował  rączki  Rosy  pod  ubranie  i  otulał 

pozostałych. 

PomóŜ nam, dobry BoŜe! powtarzał w duchu. 

background image

Nie widzieli nic nawet na odległość jednego metra. 

Wreszcie  skończyło  się strome  podejście  i  znaleźli  się  na  płaskiej  drodze.  Dotarli  do 

przełęczy! Kieron zastanawiał się, czy jest bardzo szeroka i czy uda im się przed nocą przejść 

na drugą stronę. 

Ubrania  trzepotały  na  wietrze  jak  chorągiewki,  grad  zacinał  prosto  w  twarze 

wędrowców. Dzieci ogarnęło śmiertelne przeraŜenie, czepiały się nóg swego opiekuna. Nawet 

Teresa  i  Manuel  zapomnieli,  Ŝe  są  „duzi”.  Kieron  opatulił  Carlitosa  i  Rosę,  tak  Ŝe  nie 

wystawały im nawet czubki nosów, i zawołał głośno, usiłując przekrzyczeć wiatr: 

- Manuelu, owiń tak samo Antonia! 

Chłopiec  posłuchał  go,  ale  gdy  puścił  dłoń  Kierona,  potęŜny  podmuch  wiatru 

przewrócił go na ziemię. O'Donell pochylił się, by podnieść chłopca, który zgubił kulę i cały 

dygotał z przeraŜenia. Esmeralda uderzyła w rozpacz, aŜ Kieron musiał na nią krzyknąć, by 

się uspokoiła. 

- Manuelu, przytrzymaj się mojej kurtki, tylko mocno, nie puszczaj. Udało ci się otulić 

Antonia? 

- Tak. 

- A co z tobą, Pablo? 

- Dobrze - odpowiedział chłopiec. - Ale Teresa, ona ma bardzo zimne ręce! 

Kieron,  ukrywszy  w  swoich  dłoniach  zziębnięte  ręce  dziewczynki,  zaczął  je  mocno 

rozcierać. 

- Czy moŜesz trochę opuścić rękawy? - zawołał do niej. 

- Nic nie słyszę! - krzyknęła. 

- Obciągnij rękawy! Czy nie za cięŜko ci z Carlitosem? 

Po chwili wahania Teresa odpowiedziała spokojnie: 

- Nie, wytrzymam. Tylko strasznie bolą mnie oczy. 

- Wiem, ale musimy iść dalej. 

Gdy gromadka ruszyła z miejsca, z ust Pabla wydobył się rozpaczliwy szloch: 

- Tak się boję! 

- Nic na to nie poradzę, Pablo - próbował go uspokoić Kieron. - Musimy iść naprzód. 

Prawie siłą uwalniał się od dzieci. Na jego plecach płakał przestraszony Antonio, ale 

teraz nie mógł go pocieszyć. 

Skuleni parli pod wiatr krok po kroku. Co chwila musieli przystawać, by poczekać na 

Manuela,  który  potykał  się  i  przewracał.  KaŜdą  taką  okazję  Kieron  wykorzystywał,  by 

rozmasować dzieciom ręce i twarze. Pablo opadł całkiem z sił i było mu juŜ wszystko jedno. 

background image

Teresa i Kieron ciągnęli go za ręce. Esmeralda nie przestawała płakać. 

- Przestań! - prosił ją Kieron. - Bo łzy ci zamarzną. 

Esmeralda  uspokoiła  się,  a  jej  pozbawiona  Ŝycia  twarz  przypominała  teraz  maskę. 

Kieron ze zgrozą myślał o najmłodszych z gromadki. 

Tymczasem rozszalała się burza gradowa. 

Takiemu Ŝywiołowi dzieci nie zdołają stawić czoła, uznał Kieron. PrzeraŜony zawołał 

do nich: 

- Szybko, ukryjmy się za tamtym głazem. 

Potem  zsadził  z  pleców  najstarszych  dzieci  Carlitosa  i  Rosę  i  zawołał  do  Teresy,  by 

zdjęła Antonia. 

- Nie mogę - jęknęła dziewczynka. - Moje ręce... 

- Dobry BoŜe! 

Z pomocą przyszedł mu Manuel. Kiedy połoŜyli małego Antonia na ziemi, wydawało 

się, Ŝe jest całkiem zmarznięty, ale gdy Kieron chuchnął mu w twarz, usłyszał cichy jęk. 

Chyba nie ma dla nich szans, przemknęła mu straszna myśl. 

Kieron załoŜył na głowę kaptur. Czuł, Ŝe grad zacina mu w plecy i w kark z taką siłą, 

jakby miał przebić na wylot tkaninę kurtki. 

O'Donell  przytulał  do  piersi  dwoje  najmłodszych,  Carlitosa  i  Rosę,  otulił  ich  połami 

kurtki, by było im choć trochę cieplej. Manuel i Teresa rozciągnęli nad głowami wszystkich 

koc. Wiatr szarpał go straszliwie, jakimś cudem jednak nie wyrwał go całkiem dzieciakom z 

rąk. 

-  Tereso,  uwaŜaj  na  swoje  dłonie!  -  zawołał  Kieron  i  kazał  chwycić  brzeg  koca 

Pablowi  i  Esmeraldzie.  Pociągnął  starszą  dziewczynkę  do  siebie  i  wsunął  jej  zesztywniałe 

ręce pod swoją kurtkę. 

- Nie wyjmuj ich na razie! - zawołał. 

Teresa popatrzyła na niego dziwnie, nic nie mówiąc, ale go posłuchała. 

Kieron  starał  się  zadbać  o  wszystkich,  choć  nie  było  to  takie  proste.  Połami  kurtki 

okrywał Carlitosa i Rosę, Antonia starał się ochronić przed utratą ciepła, Teresa grzała dłonie 

pod  jego  ubraniem.  Pozostałej  trójce  nie  był  w  stanie  juŜ  pomóc,  przylgnęły  tylko  do  niego 

całymi ciałami. 

- Trzymajcie koc! - krzyknął Kieron. - Bo jeśli odleci, juŜ go nie znajdziemy. - A pod 

nosem mruknął: - Dzięki ci, mroczny głazie,  Ŝe stoisz akurat w tym miejscu. Co byśmy bez 

ciebie zrobili? 

Westchnął  zrezygnowany.  Od  trwania  w  kucki,  niewygodnej  pozycji,  cierpły  mu 

background image

stopy,  lecz  bał  się  poruszyć.  Długa  wędrówka  po  twardym  podłoŜu  mocno  mu  się  dała  we 

znaki, a skoro jego bolały nogi, to co mówić o tych biednych dzieciakach. 

Skurcz  w  stopach  stawał  się  coraz  dokuczliwszy,  jednak  Kieron  zacisnął  zęby  i 

cierpiał w milczeniu. 

Po kilku minutach, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, Manuel zawołał: 

- Chyba wiatr osłabł! 

Burza gradowa przeszła i teraz sypał tylko  śnieg. Dzieci podniosły się i kiedy Kieron 

znów je przygotował do drogi, ruszyli dalej. 

Teresa  nic  nie  mówiąc  parła  naprzód;  widać  było,  Ŝe  o  czymś  intensywnie  myśli. 

Podeszła do Kierona i krzyknęła mu do ucha: 

- Jesteś taki gorący, Kieron. 

Indiańskie  dziewczęta  dojrzewają  szybciej  niŜ  ich  białe  rówieśnice.  Dziewięciolatka 

najwyraźniej odkryła nagle dorosły świat! 

Po straszliwej burzy gradowej śnieŜna zawieja wydała się im niczym, ot, tak jakby po 

deszczu  wyjrzało  słońce.  Powoli  śnieŜyca  takŜe  ustąpiła  i  oczom  znuŜonej  gromadki 

wędrowców  ukazał  się  potęŜny  łańcuch  górski.  Najbardziej  zaskakujące  było  to,  Ŝe  nadal 

trwał dzień. 

-  Nie  zabłądziliśmy!  -  wykrzyknął  Manuel  uszczęśliwiony.  -  A  tak  się  bałem,  Ŝe 

chodzimy w kółko. 

Kieron takŜe poczuł ulgę, ale nie dał tego po sobie poznać. 

- Zaraz powinniśmy się znaleźć na drodze prowadzącej w dół - powiedział, starając się 

dodać otuchy zmęczonym malcom. 

Kieron, który dotąd wiódł Ŝywot samotnego wilka i niewiele czasu poświęcał innym, 

nagle  poczuł  przypływ  czułości  dla  siedmiorga  dzielnych  Indian.  I  choć  to  moŜe  trochę 

niesprawiedliwe, pomyślał nie bez satysfakcji, Ŝe białe dzieci z miasta nie podołałyby takim 

trudom. 

Zatrzymał  się  i  ogarnął  spojrzeniem  swoją  gromadkę,  kulącą  się  z  zimna.  Znów 

powiał przejmujący zimny wiatr. 

CóŜ, mogło być  gorzej, lecz i tak Kieronowi nie brakowało powodów do zmartwień. 

Carlitos kolejny raz stracił przytomność, a Teresa miała sine dłonie. 

- Myślę, Ŝe trochę odmroziłaś ręce, mam jednak nadzieję, Ŝe nie jest jeszcze całkiem 

ź

le - odezwał się do dziewczynki. - Postaraj się je schować w rękawach. 

Przy  okazji  obejrzał  nogi  wszystkich  dzieci,  bo  przecieŜ  brnęły  w  grubej  warstwie 

ś

niegu,  na  szczęście  indiańskie  buty  były  mocne  i  szczelne.  Tylko  Esmeralda  miała  lekko 

background image

wilgotne  i  przemarznięte  stopy,  ukląkł  więc  przy  niej  i  tak  długo  je  masował,  aŜ  krew  na 

nowo zaczęła w nich krąŜyć. 

Właściwie to trochę zaniedbał urodziwe rodzeństwo. Nie poświęcił dość czasu, by je 

bliŜej  poznać,  ale  jak  miał  wszystkiemu  podołać?  Musiał  przede  wszystkim  zająć  się  tymi, 

którzy  najbardziej  potrzebowali  pomocy.  Sumienie  jednak  nie  dawało  mu  spokoju,  pochylił 

się  więc  nad  drobną  Esmeraldą  i  leciutko  ugryzł  ją  w  duŜy  palec  u  nogi.  Dziewczynka 

roześmiała się głośno, uszczypnęła go w policzek i pocałowała. 

Teresa odwróciła się gwałtownie. 

O,  nie,  panienki!  pomyślał  Kieron  rozbawiony.  Za  małe  jeszcze  jesteście  na  sceny 

zazdrości!  W  gruncie  rzeczy  jednak  zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  nie  chodzi  tu  o  zazdrość  w 

potocznym tego słowa znaczeniu. 

Stał  się  dla  tych  dzieci  ojcem  i  matką,  stanowił  jedyny  pewny  punkt  w  obcym  i 

groźnym świecie. Nie wolno mu było Ŝadnego z nich zawieść. 

Słyszał, jak podczas któregoś z pierwszych postojów Manuel powiedział im, Ŝe nigdy 

więcej  nie  zobaczą  swoich  rodziców,  bo  wszyscy  zginęli.  Dzieci  z  płaczem  przyjęły  jego 

słowa,  ale  gdy  pierwsza  rozpacz  minęła,  jeszcze  mocniej  przylgnęły  do  Kierona.  Na  jego 

barki spadła więc ogromna odpowiedzialność. 

Szli  naprzód  smagani  lodowatym  wiatrem,  znów  rozszalała  się  zamieć.  Ale  teraz, 

kiedy juŜ pokonali najgorsze, nic nie mogło ich przerazić. Najmłodsze dzieci spały lub leŜały 

nieprzytomne,  otulone  ciepło.  Kieron  co  chwila  sprawdzał,  co  z  nimi,  masował  im  rączki  i 

twarze.  Nic  więcej  nie  mógł  uczynić,  pozostała  mu  jedynie  wiara,  Ŝe  zdoła  je  ocalić. 

Pozostałe dzieci skarŜyły się na przemarznięte policzki i nosy, zatrzymywał się więc często i 

rozcierał im skórę. 

PoniewaŜ słońce nie było widoczne, nie dało się według niego ustalić godziny, ale po 

zapadającym  zmroku  Kieron  poznawał,  Ŝe  dzień  chyli  się  ku  końcowi.  O'Donell  jęknął 

zrozpaczony,  gdyŜ  nadal  szli  przełęczą,  a  on  nie  miał  najmniejszego  pojęcia,  jak  długi 

odcinek pozostał im jeszcze do pokonania. 

- Jestem głodny! - zawołał Pablo. 

- Na razie nawet o tym nie myśl - odrzekł mu sucho Kieron. 

Krok  po  kroku  posuwali  się  z  wysiłkiem  naprzód,  stąpając  ostroŜnie.  Przed  oczyma 

migały  im  bezlitosne,  ostre  jak  igiełki  drobiny  śniegu.  Wreszcie  teren  zaczął  się  powoli 

obniŜać. Dotarli do zejścia. 

Kieron  przymknął  oczy  i  podziękował  Bogu,  bo  przed  momentem  naszła  go 

koszmarna myśl, Ŝe zbłądzili w śnieŜycy i wracają tam, skąd przyszli. 

background image

Dzieci  padały  ze  zmęczenia,  potykając  się  co  chwila  o  własne  nogi  i  przewracając. 

Dobrze,  Ŝe  mocno  powiązał  malców  liną,  bo  jakŜe  łatwo  któryś  mógłby  się  zgubić  w 

półmroku! 

Są wykończone, pomyślał Kieron. Powinny odpocząć, ale postój byłby równoznaczny 

z wyrokiem śmierci. 

Kolejno  więc  brał  dzieci  na  ręce  i  niósł  po  kawałku,  by  choć  na  chwilę  dać 

wytchnienie  ich  zmęczonym  nóŜkom.  Dzieci  wieszały  mu  się  na  szyi,  przytulały  do 

policzków, by trochę się ogrzać, ale natykały się na lodowato zimną, kłującą brodę. 

Nagle, całkiem nieoczekiwanie, Teresa jęknąwszy cicho osunęła się w głęboką zaspę, 

a śnieg przykrył Carlitosa, którego dźwigała na plecach. 

- Zatrzymajcie się! - krzyknął Kieron. 

Biedna  Teresa!  Zawsze  taka  dzielna,  taka  wymagająca  wobec  siebie  i  wytrzymała, 

teraz leŜała kompletnie wyczerpana. 

Kieron  postawił  Pabla  i  podniósł  z  ziemi  zemdloną  dziewczynkę,  czując,  jak  mu  się 

serce ściska z Ŝalu. Pośpiesznie sprawdzał, czy nie ma odmroŜeń, ale w zapadającym zmroku 

trudno  było  ustalić  coś  na  pewno.  Przypuszczał  jednak,  Ŝe  dziewczynka  zemdlała  z 

przemęczenia. 

Wziął ją na ręce i polecił przyspieszyć kroku pozostałym dzieciom, które od tej chwili 

zdane  były  wyłącznie  na  własne siły.  Zresztą  Kieron  teŜ  posuwał  się jak w  półśnie.  Był  juŜ 

tak  wyczerpany,  Ŝe  najchętniej  połoŜyłby  się  gdziekolwiek  i  zasnął.  Dźwiganie  dzieci, 

szczególnie  tych  starszych,  mocno  nadszarpnęło  jego  siły.  A  teraz  niósł  na  rękach  dwoje 

naraz: Teresę i przywiązanego do jej pleców Carlitosa. 

Najbardziej ciąŜyła jednak Kieronowi odpowiedzialność za małych Indian, o których 

nikt nie wiedział i których nikt nie szukał. Pozostawieni samym sobie, zginęliby juŜ dawno, 

gdyby nie on. 

Antonio,  którego  dźwigał  na  plecach,  rozpłakał  się,  ale  to  Kierona  ucieszyło: 

stanowiło dowód, Ŝe chłopiec Ŝyje. 

Obok, uczepiona kurczowo jego kurtki i przytrzymywana za rękę przez Manuela, szła 

Esmeralda,  która,  pociągając  nosem,  klęła  jak  szewc.  Ta  mała  nie  traciła  ducha,  wiedziała, 

czego chce. 

Manuel,  pojmując  zdenerwowanie  Kierona,  nieustannie  poganiał  dzieci,  choć  zdawał 

sobie sprawę, jak bardzo bolą je nogi. 

- Kieron! - zawołał Pablo. - Przestaje padać! 

-  Chyba  masz  rację  -  przyznał  O'Donell,  zmuszając  się  do  uśmiechu.  Nikt  więcej  się 

background image

nie odezwał, ale słowa Pabla najwyraźniej dodały animuszu utrudzonej gromadce. 

Po chwili znów przeciął ciszę kolejny okrzyk chłopca: 

- Zniknął śnieg z ziemi! 

-  Chyba  trochę  się  ociepliło  -  dodał  cicho  Manuel,  ledwie  poruszając  zdrętwiałymi  z 

zimna wargami. - Powietrze nie jest juŜ takie ostre. 

- Jeszcze tylko kawałek - powiedział Kieron. 

Było juŜ ciemno, powinni juŜ więc docierać do celu. 

Dzieci potykały się i popłakiwały, ale stopniowo nastrój im się poprawiał. Raz po raz 

rozbrzmiewał piskliwy głosik. 

- Widzę drzewo! - zawołała Esmeralda. 

Zaraz przerwał jej Pablo: 

- A ja dwa drzewa, o, i jeszcze jedno! 

- W takim razie jesteśmy juŜ prawie na miejscu, zaraz się schronimy pod ich osłoną - 

obiecał Kieron. 

Dzieci zaprotestowały. Nie były juŜ w stanie zdobyć się na jakikolwiek wysiłek, nawet 

na  wykonanie  paru  małych  kroków.  Przypominały  roboty,  niezdolne  zgiąć  nogi  w  kolanach 

czy ręce w łokciach. Ale Kieron, choć doskonale je rozumiał, nalegał: 

- Musimy przejść jeszcze kawałek. Tu jest za zimno. 

- Nieprawda, jest ciepło - sprzeciwiła się Esmeralda. 

Biedne dziecko, pomyślał Kieron. Po tej iście arktycznej temperaturze, z jaką przyszło 

się nam zmagać na przełęczy, wydaje się jej, Ŝe tu jest ciepło! Ale choć po części przyznawał 

rację Esmeraldzie, dla dobra ich wszystkich musiał postępować nieco brutalnie. 

- Nie marudzić! Idziemy! - zawołał. 

Dzieci  niechętnie  ruszyły  za  nim,  krok  po  kroku,  i  stanęły  dopiero  wówczas,  gdy 

zakomenderował: 

- Tutaj moŜemy się zatrzymać. Słyszę w pobliŜu szemranie strumyka. Potrzebna nam 

jest woda. RozwiąŜ linę, Manuelu, ale trzymajcie się razem. Ja tymczasem się trochę rozejrzę 

dookoła. 

- Nie odchodź od nas, Kieron! - prosił błagalnie Manuel. 

-  Nic  się  nie  bójcie!  Będziecie  mnie  słyszeć.  Przez  cały  czas  będę  do  was  mówił. 

Muszę poszukać odpowiedniego miejsca, gdzie moglibyśmy rozbić obóz. 

W lesie panowała błoga cisza, nie dochodził tu hulający wiatr, mogli więc rozmawiać 

bez  konieczności  podnoszenia  głosu.  Kieron  połoŜył  Teresę  na  trawie  i  nim  się  oddalił, 

przykazał  jeszcze  raz  surowo  dzieciom,  by  się  nie  rozchodziły.  Udał  się  w  kierunku,  skąd 

background image

dochodziły  odgłosy  spływającej  wartko  wody,  i  szybko  znalazł  miejsce  dobre  na  nocleg. 

Nazbierał  gałęzi  i  rozpalił  ognisko.  Dzieci  odetchnęły  z  ulgą,  gdy  jasny  płomień  oświetlił 

zagajnik i miękkie poszycie. 

Teraz  przydałaby  mi  się  Teresa,  pomyślał  Kieron,  ale  póki  co  ona  sama  potrzebuje 

pomocy. 

W  pobliŜu  ogniska  rozłoŜyli  koc.  Pierwsza  połoŜyła  się  na  nim  Esmeralda. 

Wzdychając błogo, wystawiła ręce w stronę tańczących płomieni. Pablo stał ciągle tam, gdzie 

się zatrzymali, i wyciągając dłonie, darł się wniebogłosy. Trząsł się z zimna, ale nie miał siły 

zrobić kroku. Kieron, przeniósł go i połoŜył na kocu obok siostry, ale chłopiec nie przestawał 

szlochać. 

Kieron  nakazał  dzieciom,  by  dokładnie  otrzepały  się  ze  śniegu,  w  przeciwnym  razie 

zaraz będą mieć całkiem mokre ubrania. 

Obowiązkowy Manuel zapytał, czy moŜe w czymś pomóc. 

-  Nie  -  odrzekł  Kieron.  -  Tylko  zdejmij  Rosę  i  połóŜ  ją  na  kocu,  a  potem  sam 

odpocznij. Potrzebujesz tego. 

- A ty? - zapytał chłopiec. 

- Czuję się doskonale - skłamał. W uszach mu bowiem huczało, miał zawroty głowy. 

Z  największym  trudem  unosił  opadające  powieki.  Całkiem  stracił  wiarę,  Ŝe  jego  skostniałe 

ciało kiedykolwiek odzyska ciepło. 

Ale najwaŜniejsze były dzieci. Najpierw ułoŜył przy ogniu Carlitosa i Antonia, potem 

Teresę. Nastawił w kociołku wodę przyniesioną ze strumyka, a gdy się gotowała, zajął się nie 

dającym  oznak  Ŝycia  Carlitosem.  Masował  i  rozcierał  ostroŜnie  drobne  ciałko,  ale  jedynym 

dowodem  na  to,  Ŝe  chłopiec  Ŝyje,  było  lekko  zaparowane  ostrze  noŜa,  które  zbliŜył  do  ust 

malca.  Potem  rozcierał  Rosę  i  Antonia,  który  chyba  najlepiej  zniósł  trudy  wyprawy,  choć  i 

Rosa  wyszła  obronną  ręką  z  tego  koszmaru,  mimo  Ŝe  brzydko  kaszlała.  Ale  Carlitos?  Co  z 

nim będzie? 

-  Spójrz  na  mnie  -  prosił  cicho,  pochylony  nad  chłopcem.  -  Popatrz  na  mnie  i  się 

uśmiechnij! 

Czy walka o Ŝycie malca  miałaby pójść na marne? Troska... Triumf, jaki go ogarnął, 

gdy  chłopiec  odzyskał  przytomność,  uporczywe  staranie  o  przełknięcie  choćby  kęsa, 

karmienie na okrągło całymi dobami, radość z kaŜdego przybranego grama. Czy to wszystko 

było nadaremne? 

Nie chciał w to uwierzyć. Znów trzeba wszystko zaczynać od nowa, o ile w ogóle nie 

jest za późno. 

background image

- Carlitos przeŜyje - odezwał się ze spokojem Manuel. 

- Skąd wiesz? - Kieron popatrzył na niego zdziwiony. 

- Jest silny. Przetrwał juŜ tak wiele w swoim krótkim Ŝyciu. 

Być  moŜe, ale  Ŝaden  kryzys  nie  był  tak  głęboki  jak  ten,  pomyślał  Kieron,  patrząc  ze 

smutkiem  na  drobną  nieruchomą  postać.  W  blasku  płomieni  malec  przypominał  gałązkę. 

Kieron  tak  bardzo  chciał  wierzyć  słowom  Manuela,  bo  niczego  nie  pragnął  bardziej  niŜ 

ocalenia Carlitosa. 

- Manuelu, spróbuj tchnąć w niego odrobinę Ŝycia, ja muszę się zająć Teresą. 

- Dobrze. 

Manuel nauczył się od Kierona wykonywać sztuczne oddychanie metodą usta - usta i 

juŜ wcześniej praktykował na Carlitosie. I mimo Ŝe padał z nóg ze zmęczenia, niezwłocznie 

przystąpił do działania. 

Teresa ocknęła się sama, ciepło bijące od ognia dokonało swego. Kieron wsypał teraz 

do gotującej się wody zwiędłe juŜ zioła zebrane wcześniej przez dziewczynkę. Martwił się, Ŝe 

to juŜ resztka. Po chwili przypomniał sobie jednak, Ŝe przecieŜ gdzieś powinien jeszcze mieć 

schowaną rybę. Wrzucił ją z triumfalnym uśmiechem do wrzątku, ciesząc się, Ŝe zupa będzie 

nieco poŜywniejsza. 

Karmił  po  kolei  malców,  którzy  nie  byli  w  stanie  utrzymać  łyŜki  w  zgrabiałych 

palcach. 

Radował się, Ŝe, o dziwo, Ŝadne dziecko nie nabawiło się powaŜniejszych odmroŜeń. 

A więc starania i troska, jaką wykazał podczas wędrówki w lodowatym chłodzie, nie poszły 

na  marne!  Przykazał  jednak  malcom,  Ŝe  gdyby  poczuli  drętwienie  na  twarzy,  rękach  albo 

stopach,  mają  natychmiast  mu  o  tym  powiedzieć.  Najmłodsi  dzięki  temu,  Ŝe  byli  dokładnie 

otuleni i nieustannie doglądani na trasie, wyszli bez szwanku. 

Dzieci po zjedzeniu ciepłej zupy rozgrzały się trochę i kolejno zapadały w błogi sen. 

Kieron  został  z  Carlitosem  na  rękach.  Wykazał  skrajną  desperację,  usiłując  zmusić 

nieprzytomnego chłopca, by coś przełknął. Ale w końcu musiał się poddać. UłoŜył małego na 

kocu  i  okrył  go  dokładnie.  Potem  przyniósł  chrust  i  dorzucił  solidnie  do  ognia,  gdyŜ  dobrze 

wiedział,  Ŝe  noce  na  tej  wysokości  bywają  chłodne.  Kiedy  wszystko  zostało  juŜ  zrobione, 

ułoŜył się w kurtce, Ŝeby pilnować ognia. Nie miał się czym przykryć, bo wszystkimi kocami 

otulił dzieciaki. 

Zasnął,  nim  zdąŜył  wyszeptać  imię  Susan,  ale  śnił  o  ukochanej,  która  spoglądała  na 

niego swymi pełnymi dobroci i miłości oczyma. 

Bezwiednie  przysunął  się  do  uśpionych  dzieci,  by  uszczknąć  od  nich  choć  odrobinę 

background image

ciepła... 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

O świcie Kieron obudził się skostniały z zimna. Płomienie wygasły, w ognisku tliła się 

resztka Ŝaru. Szybko dołoŜył chrustu. Sypnęły w górę iskry i ogień zapłonął na nowo. Kieron 

odetchnął z ulgą i zaraz poczuł, jak błogie ciepło rozchodzi mu się po całym ciele. 

Dzieci  jeszcze  spały.  Okrył  te,  które  się  rozkopały,  i  ostroŜnie  pochylił  się  nad 

Carlitosem.  Ledwie  starczyło  mu  odwagi,  by  odchylić  koc,  tak  bardzo  się  obawiał  tego,  co 

zobaczy. Napotkał jednak rozmarzone spojrzenie pary lekko skośnych ciemnych oczu. Kieron 

poczuł,  Ŝe  kamień  spada  mu  z  serca,  i  szczerze  się  wzruszył,  gdy  niemal  przezroczysta 

twarzyczka Carlitosa rozpromieniła się w uśmiechu. 

-  Cześć,  Carlitos  -  szepnął,  a  chłopiec  znów  się  uśmiechnął.  Co  za  osobliwy 

chłopczyk! Nikt nie znał przyczyny jego częstych omdleń, a jednak za kaŜdym razem, gdy juŜ 

prawie tracili nadzieję, Carlitos niespodziewanie otwierał oczy. 

Trzymając  naczynie  drŜącymi  dłońmi,  O'Donell  podgrzał  nad  ogniem  resztkę  zupy  i 

zaczął karmić małego. 

W  koronach  drzew  rozbudziło  się  ptactwo.  I  chociaŜ  skrzydlate towarzystwo  czyniło 

nie lada rwetes, Kieron słuchał z zachwytem szczebiotów, treli i kląskania. 

- Co się stało? - zapytał Manuel wybity ze snu. 

Kieron oznajmił mu, Ŝe Carlitos odzyskał przytomność. 

- Niesamowite dziecko - uśmiechnął się Manuel. - Sprawia wraŜenie takiego wątłego, 

tymczasem jest silny jak stary korzeń drzewa. I kto by pomyślał, Ŝe miało go nie być. 

- Nie rozumiem - rzekł O'Donell, otulając szczelniej chłopca. 

- Nie miał ojca, a jego matka omal nie umarła... 

- Wspominałeś o tym. 

- Ludzie gadali, Ŝe go nie chciała, Ŝe próbowała... Nie wiem, jak to się mówi. 

- Popełnić samobójstwo? 

- Nie, nie to - Manuel uśmiechnął się z wyŜszością, a Kieron poczuł mdłości. 

- Usunąć ciąŜę? - zapytał. 

- O właśnie! Ale Carlitos przetrzyma wszystko. 

- Najwyraźniej - potwierdził Kieron. 

Manuel zamyślił się głęboko. 

- Niedobrze jest dzieciom, które nie mają ojca. Przynajmniej u nas. Czy u was jest tak 

samo? 

background image

Kieronowi wydawało się, Ŝe krew odpływa mu z twarzy. 

- Nie wiem. Ale wydaje mi się, Ŝe dość często matki same wychowują dzieci. 

-  Wszystkie  dzieci  mają  prawo  do  ojca  -  oświadczył  z  powagą  Manuel.  -  Popatrz 

choćby  na  Antonia,  który  co  prawda  miał  ojca,  ale  ten  w  ogóle  o  niego  nie  dbał.  A  matce 

Carlitosa było samej bardzo cięŜko. 

Nagle urwał i spojrzał zdumiony na Kierona. 

- Czy powiedziałem coś nie tak? 

- Nie, Manuelu, tylko jestem trochę zmęczony - wydusił O'Donell. - Najlepiej będzie, 

jak się połoŜysz. Jeszcze trochę pośpimy. 

Późnym  rankiem  obozowisko  znów  zatętniło  Ŝyciem.  Dzieci,  czekając,  aŜ  podgrzeje 

się ugotowana poprzedniego wieczoru zupa, wysłuchały mowy Kierona. 

- Kochani - zaczął uroczyście. - Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo jestem z was 

dumny. Czy zdajecie sobie sprawę, czego dokonałyście wczoraj, Wy, takie głodne, zziębnięte 

i wycieńczone? Niewielu ludzi innej rasy wytrzymałoby trudy przeprawy przez góry. Tak się 

cieszę, Ŝe poznałem was, Indian. Byliście bardzo dzielni! 

Dzieciaki  słuchały  w  skupieniu,  promieniejąc  niczym  słoneczka.  Antonio  przysunął 

się bliŜej Kierona i nawet mała Rosa przestała płakać. Carlitos leŜał na wznak i przechyliwszy 

głowę,  wpatrywał  się  w  swego  wybawcę  błyszczącymi  oczyma,  przysłoniętymi  gęstą 

grzywką. 

- My takŜe jesteśmy z ciebie dumni, Kieron - uśmiechnęła się nieśmiało Teresa. 

- Dziękuję. 

- Jesteś odwaŜny jak prawdziwy Indianin - dodał Pablo. 

- To największa pochwała, jaką kiedykolwiek usłyszałem - odrzekł Kieron z powagą. - 

Teraz,  gdy  tylko  wiatr  przegoni  chmury,  ujrzycie  lasy.  Lasy  tak  wielkie,  o  jakich  się  wam 

nawet  nie  śniło,  a  daleko  w  dole  waszym  oczom  ukaŜe  się  rozległy  płaskowyŜ,  ku  któremu 

właśnie  zmierzamy.  Tam  jest  bardzo  ciepło,  cieplej  niŜ  do  tego  przywykliście.  Kłopoty  z 

zimnem i pustkowiem zostały za nami, ale czyhają na nas inne niebezpieczeństwa. 

- Jakie? 

- Dzikie zwierzęta. Nie będziemy juŜ mogli spać na gołej ziemi, gdzie roi się od węŜy 

i  róŜnych  płazów.  Musimy  teŜ  być  przygotowani  na  spotkanie  z  drapieŜnikami,  nie 

wspominając juŜ o wielu gatunkach owadów, groźnych dla człowieka. 

Przerwała mu Esmeralda, która wymachując rękami zawołała z oŜywieniem: 

- Potrafimy wyplatać hamaki! 

- Naprawdę? - Surowa twarz Kierona złagodniała w przyjaznym uśmiechu. - Kochane 

background image

dzieci! W takim razie o jedno zmartwienie mniej! 

-  Dokąd  właściwie  zmierzamy?  -  zapytał  cicho  Manuel.  -  Do  najbliŜszej  wioski 

indiańskiej? 

Kieron potrząsnął głową. 

-  Na  pewno  zatrzymamy  się  u  Indian,  ale  naszym  celem  jest  stolica,  Manuelu.  I  nic 

mnie nie obchodzi, jak na to zareaguje Rodriquez! 

Dzieci  popatrzyły  zalęknione  na  zmienioną  twarz  Kierona,  na  której  odmalowała  się 

złość i gorycz. 

- Muszę was umieścić w szpitalu, wszystkie. Nie wiadomo bowiem, w jakim stopniu 

odbiły  się  na  waszym  zdrowiu  te  dni,  które  spędziłyście  w  głodzie  i  chłodzie  na  plantacji 

odciętej  od  świata,  przeraŜone  i  bezradne.  Nadal  jesteście  wychudzone.  Szczególnej  opieki 

lekarskiej wymaga Carlitos. 

- Wspominałeś wcześniej, Ŝe zmierzasz w kierunku granicy - odezwała się Teresa. 

-  Co  takiego?  -  ocknął  się  Kieron.  -  Tak,  rzeczywiście  miałem  takie  plany,  ale  je 

porzuciłem. Teraz wy jesteście najwaŜniejsze! 

-  Nie  chcielibyśmy,  Ŝebyś  zmieniał  swoje  plany  z  naszego  powodu  -  rzekł  wyraźnie 

zakłopotany Manuel. 

Kieron skierował na chłopca spojrzenie i waŜąc kaŜde słowo, oświadczył: 

-  Uwierzcie  mi,  Ŝe  nic  na  tym  nie  tracę.  Bardzo  chcę  wrócić  do  stolicy,  muszę  tam 

wrócić, i to tak szybko, jak to w ogóle jest moŜliwe. 

Kieron zapatrzył się w dal i długo siedział nieporuszony. W końcu Pablo zdobył się na 

odwagę i chrząknął głośno. 

-  Chcę  wiedzieć  dokładnie,  jak  się  czujecie  -  ocknął  się  Kieron.  -  Musicie  mi 

powiedzieć  o  kaŜdej  nawet  najmniejszej  dolegliwości.  I  bardzo  proszę,  przestańcie  udawać 

bohaterów, bo nie czas na to. Zaczynamy! Manuel? 

- Ja... - chłopiec poruszył lekko stopą - czuję się dość dobrze, ale chyba trochę za duŜo 

stąpałem wczoraj na chorej nodze. 

- Tego się właśnie obawiam. Dzisiaj będziesz uŜywał kul. Co jeszcze? 

Manuel potrząsnął głową na znak, Ŝe nie ma nic więcej do dodania. 

- Teresa? 

-  Strasznie  mi  wstyd,  Ŝe  wczoraj  zemdlałam  -  wystękała  dziewczynka,  patrząc 

Kieronowi prosto w oczy. 

- KaŜdemu moŜe się zdarzyć coś takiego - uśmiechnął się do niej łagodnie. A dzisiaj? 

Lepiej z tobą? 

background image

- Czuję się strasznie słaba, najchętniej bym tylko spała. 

-  Przeforsowałaś  się!  Zbyt  wielki  cięŜar  dźwigałaś  ostatnio  na  swoich  drobnych 

barkach. Dzisiaj Pablo poniesie Carlitosa, a ty trochę odpoczniesz. A jak twoje dłonie? 

- Spuchły mi i trochę mnie bolą, ale myślę, Ŝe wszystko będzie dobrze. 

- Świetnie - powiedział miękko Kieron, trochę niepewny w rozmowie z Teresą, która 

pod chłodną, pełną powagi maską skrywała niezwykle intensywne uczucia. 

Pablo  wypręŜył  się  dumnie,  gdy  usłyszał,  Ŝe  na  nim  spocznie  odpowiedzialność  za 

Carlitosa.  Odpowiadał  rezolutnie  na  pytania  Kierona,  pokazywał  wszystkie  swoje  sińce  i 

odmroŜenia.  Kieron,  marszcząc  brwi,  obejrzał  go  dokładnie  i  stwierdził,  Ŝe  oprócz  kilku 

obrzęków na szyi nic mu właściwie nie dolega. 

- A czy brzuch juŜ cię nie boli? 

Pablo popatrzył na niego wyraźnie zmartwiony i szepnął mu coś do ucha. 

- A czego się spodziewałeś? - odpowiedział mu takŜe szeptem Kieron. - PrzecieŜ przez 

tyle  dni  nic  nie  mogłeś  utrzymać  w  Ŝołądku.  Nadal  nie  jesz  jeszcze  zbyt  duŜych  porcji. 

Musisz być cierpliwy, na pewno wszystko się z czasem ureguluje. 

Chłopiec odetchnął z wyraźną ulgą, a Kieron z trudem powstrzymał się od śmiechu. 

TeŜ  mu  się  trafiło!  On,  zatwardziały  stary  kawaler,  nagle  musi  stawić  czoło 

problemom siedmiorga dzieci! 

-  A  jak  ty  się  masz?  -  zapytał  Esmeraldę,  kładąc  rękę  na  jej  kruchych  jak  porcelana 

ramionach. 

Ś

liczna jak z obrazka dziewczynka spojrzała na niego zalotnie. 

- Tutaj ciągle mnie boli - powiedziała i przyłoŜyła jego dłoń do klatki piersiowej. 

Kieron  osłuchał  ją,  ale  nie  stwierdziwszy  nic  niepokojącego,  uśmiechnął  się 

uspokojony. Esmeralda, za wszelką cenę pragnąc przedłuŜyć tę chwilę, dodała pośpiesznie: 

- Ale ciągle jest mi bardzo zimno. 

-  Wszyscy  jesteśmy  przemarznięci,  ale  juŜ  niedługo  będziemy  mieli  ciepła  w 

nadmiarze. Coś jeszcze, Esmeraldo? 

Dziewczynka  próbowała  coś  wymyślić  na  poczekaniu,  ale  najwyraźniej  nic  jej  nie 

przychodziło do głowy. 

- Antonio, teraz ty! 

Uśmiechając  się  promiennie  do  dorosłego  przyjaciela,  którego  darzył  największym 

uwielbieniem, chłopczyk oświadczył krótko i zwięźle: 

- Mam mokro! 

Upłynęła  chwila,  nim  sens  jego  słów  dotarł  do  świadomości  O'Donella.  Przez  cały 

background image

czas tymi problemami zajmowała się Teresa. 

- O BoŜe! Dlaczego nic nie powiedziałeś Teresie... Och, przepraszam... 

Kieron  zupełnie  zapomniał,  Ŝe  jeśli  chodzi  o  te  sprawy,  trzeba  pilnować  trojga 

najmłodszych  dzieci.  Pewnie  przez  całą  przeprawę  przez  góry  i  długą  chłodną  noc  miały 

mokro! 

-  Manuel,  podgrzej  wodę  i  przygotuj  jakiś  wieszak  do  suszenia  ubrań.  Pośpiesz  się! 

Nie, Tereso, dziś pomoŜe mi Esmeralda, ty musisz odpocząć. 

O dziwo, niechętna zwykle Esmeralda nie protestowała. Rzuciwszy Teresie spojrzenie 

pełne triumfu, zaczęła rozbierać Rosę. 

Co  za  grę  prowadzą  te  dziewczynki?  zastanawiał  się  Kieron,  ale  zaraz  jego  uwagę 

pochłonęły maluchy, których spodenki całkiem zesztywniały od wilgoci. 

Zdjął  więc  z  malców  brudną  odzieŜ,  wypłukał  pośpiesznie  i  powiesił  na  słońcu,  a 

potem porządnie umył dzieci. 

Antonio,  poza  tym,  był  w  niezłej  formie.  Ten  najmniej  chyba  urodziwy  z  całej 

gromadki  chłopczyk  miał  tyle  wdzięku,  Ŝe  zatwardziałe  serce  obieŜyświata  rozpływało  się, 

ilekroć na niego spoglądał. Malec był wniebowzięty, gdy Kieron, przekomarzając się z nim, 

masował mu dłonie i stopy. 

U  Rosy  przeziębienie  minęło  bez  śladu,  dziewczynka  przestała  kaszleć,  jednak 

marudziła  bardziej  niŜ  zwykle.  Jej  Ŝałosne  popłakiwanie  trochę  niepokoiło  Kierona,  ale 

trudno było oczekiwać od rocznego dziecka, by powiedziało, co mu dolega. 

- Czy ona zawsze jest taka marudna? - zapytał Manuela. 

-  Nie  -  odpowiedział  zatroskany  chłopiec.  -  Dopiero  w  ostatnim  tygodniu  się  taka 

zrobiła. 

- Miejmy nadzieję, Ŝe to tylko z powodu niedoŜywienia - mruknął Kieron zmartwiony. 

Kiedy  przyszła  pora  na  oględziny  Carlitosa,  malec  siedzący  na  kolanach  u  Teresy 

uśmiechnął  się  promiennie.  Wyglądał  znacznie  lepiej,  choć  nadal  moŜna  było  policzyć  mu 

wszystkie Ŝebra, a nogi miał cienkie jak zapałki. 

- Trochę rzęzi mu w piersiach - powiedziała Teresa. 

Kieron popatrzył na nią z powagą. 

- Wygląda na to, Ŝe zaraził się od innych. Najpierw Esmeralda, Rosa, Pablo, a teraz i 

on. Biedak, przynajmniej tą mogło mu być darowane. Jak się czujesz, malutki? 

Carlitos tylko się uśmiechnął, cierpliwy jak aniołek. 

- Czy coś cię boli? 

- Ki - on. 

background image

Próbuje wymówić moje imię! zdumiał się Kieron, podniecony, a zarazem szczęśliwy. 

- Antonio! - zawołał. - Jesteś najlepszym przyjacielem Carlitosa, prawda? Zapytaj, czy 

coś mu dolega? 

Patrzył  wzruszony,  jak  świetnie  porozumiewają  się  dwaj  indiańscy  malcy,  gdy  on 

tymczasem nic nie pojmował z dziecięcego paplania Carlitosa. 

-  Nie,  nic  mu  nie  jest.  Carlitosa  nigdy  nic  nie  boli.  Co  chcesz  jeszcze  wiedzieć?  - 

Antonio  stanął  w  rozkroku,  mały  chudy  chłopiec  w  za  duŜej  bluzce,  i  przybrawszy  dorosłą 

minę, patrzył na Kierona. 

- Dziękuję, to mi na razie wystarczy. 

Kierona  naszła  nagle  przemoŜna  ochota,  by  wyściskać  tego  malca,  tak  bardzo 

spragnionego  ojcowskiej  miłości,  któremu  powtarzano  nieustannie,  Ŝe  jest  brzydki  i  nie 

zasługuje  na  to,  by  go  kochać.  Powstrzymał  się  jednak,  przypomniawszy  sobie,  Ŝe  ustalili 

między sobą, iŜ są przyjaciółmi. 

Kieron  w  zamyśleniu  wyjął  z  kabury  rewolwer.  Pablo  patrzył  z  zachwytem,  oczami 

wielkimi  jak  spodki,  gdy  Kieron  wkładał  naboje  do  magazynka.  Manuel  i  Antonio  takŜe 

podeszli bliŜej z szacunkiem. 

- Co robisz? - zapytał pełnym naboŜeństwa tonem Manuel. 

Kieron popatrzył na niego przeciągle. 

-  Pamiętasz,  mówiłem  ci,  Ŝe  nie  lubię  krzywdzić  zwierząt,  ale  czasem  bywają  takie 

sytuacje,  Ŝe  jestem  do  tego  zmuszony.  Będę  musiał  uŜyć  broni,  jeśli  zagrozi  wam 

niebezpieczeństwo. 

- Rozumiem - odparł z powagą Manuel. - Mogę trochę potrzymać? 

- Nie, teraz rewolwer jest naładowany. 

Chłopcy  na  całym  świecie  są  tacy sami, pomyślał,  uśmiechając  się pod  nosem.  Broń 

przyciąga ich jak magnes. Susan na pewno by to zaniepokoiło, małą, piękną Susan... 

Teraz posuwali się  znacznie szybciej, bo  droga wiodła w dół. Miejscami jednak było 

bardzo  stromo.  Ogromne  drzewa  prastarej  dŜungli  stopniowo  zastąpiły  drzewa  liściaste,  a 

potem  juŜ  widzieli  iście  tropikalną  roślinność.  Kieron  wiedział,  jak  się  poruszać  w  takim 

terenie, dzieci tymczasem rozglądały się z lękiem wokół w nowym dla nich świecie. 

W  ciągu  dnia  dotarli  do  rozległego  płaskowyŜu.  Tu  właśnie  pobudowano  stolicę  i 

mnóstwo  mniejszych  miast  i  osad.  Ziemia  była  tutaj  urodzajna,  a  temperatury  korzystne, 

inaczej  niŜ  w  rejonach  nad  oceanem,  gdzie  panowała  duŜo  większa  wilgotność  i  rosła  gęsta 

nieprzebyta dŜungla. Tam zresztą prawie nikt nie mieszkał prócz kilku indiańskich szczepów 

w ukrytych wioskach. 

background image

W  miarę  jak  słońce  wznosiło  się  coraz  wyŜej,  robiło  się  coraz  goręcej.  Dzieci 

narzekały,  Ŝe  Kieron  nie  pozwala  im  zdjąć  ubrań.  Ten  jednak  nie  ustąpił,  obawiając  się,  Ŝe 

zbyt  gwałtowne  zmiany  temperatur  mogą  się  odbić  na  ich  i  tak  słabym  zdrowiu.  A  juŜ 

szczególną stanowczość wykazał, zabraniając dzieciom zdjąć buty. 

Prowadził  swą  gromadkę  przez  gęsty  las  znajomymi  dróŜkami  wzdłuŜ  bystrej  rzeki, 

nad której podmokłymi brzegami unosiły się roje owadów. Zapowiedział dzieciom, Ŝe kiedy 

zauwaŜą taki rój, mają uciekać ile sił w nogach jak najdalej od tego miejsca. Ale i tak Pablo 

został ukąszony w szyję przez jakieś paskudztwo, na szczęście niegroźnie. Raz po raz widzieli 

węŜe  pełzające  wśród  zarośli,  tu  i  ówdzie  podrywał  się  spłoszony  ptak  i  przemykały  inne 

większe  stworzenia.  A  nad  nimi  fruwały  róŜnobarwne  papugi,  przepiękne,  choć  bardzo 

hałaśliwe. 

Etap,  który  pokonali  w  ciągu  tego  dnia,  był  chyba  najdłuŜszy  w  ich  dotychczasowej 

wędrówce.  Do  wieczora  mieli  jeszcze  parę  godzin,  kiedy  Kieron  zarządził  postój  na 

niewielkiej  polanie  otoczonej  gęstym  lasem.  Na  środku  polany  rosło  wysokie  drzewo,  obok 

kilka mniejszych. MęŜczyzna zadecydował: 

- Tutaj przenocujemy. Zabierajcie się do pracy! Trzeba wypleść hamaki. 

ChociaŜ  dzieci  były  juŜ  bardzo  znuŜone,  nazbierały  trzcin  i  cienkich  gałęzi,  a  potem 

wzięły się ochoczo do roboty. Kieron patrzył oniemiały z podziwu, gdy spod palców małych 

Indian zaczęły wychodzić przepięknie splecione maty. Usiadł obok, Ŝeby przygotować hamak 

dla siebie, ale jego palce nie były tak zręczne. Przekładał witki powoli i niezdarnie, często się 

mylił, choć był doświadczonym traperem i to zajęcie nie było mu całkiem obce. Teraz jednak 

przy tych zręcznych dzieciach indiańskich czuł się okropnie niezgrabny. Siedzący obok niego 

Antonio  nieustannie  go  poprawiał  i  udzielał  mu  dobrych  rad,  co  Kierona  zbijało  z  tropu. 

Esmeralda,  zerkająca  na  niego  od  dłuŜszej  chwili,  w  końcu  zaproponowała  mu  jak 

bezradnemu dziecku pomoc, bo właśnie skończyła wyplatać swój hamak. 

Z  wdzięcznością  przyjął  propozycję.  Teraz,  spoglądając  na  zręczne  i  szybkie  palce 

dziewczynki, słuchał jej beztroskiej paplaniny. 

- Bardzo się cieszę, Ŝe zobaczę stolicę! 

O ile zdołamy tam dotrzeć, pomyślał ponuro Kieron. 

-  Jeden  z  mieszkańców  naszej  wioski  był  tam  i  opowiadał,  jakie  tam  cuda!  A 

najwięcej  mówił  o  pięknych  kobietach.  Podobno  najpiękniejsze  były  te  najdroŜsze.  Ja  takŜe 

zostanę  taką  damą  -  uśmiechnęła  się  rozmarzona,  wyobraŜając  sobie,  jak  spaceruje  w 

pięknych strojach po ulicach miasta. 

- Jesteś piękna, Esmeraldo, taka jaka jesteś, wcale nie musisz się zmieniać - przerwał 

background image

jej Kieron. - Nie pozwól, Ŝeby wielkie miasto cię zepsuło, moja przyjaciółko! 

- Jestem twoją przyjaciółką? 

Poklepał ją po policzku. 

- PrzecieŜ wiesz. Wszyscy jesteście moimi najdroŜszymi przyjaciółmi! 

- Chyba wyjdę za ciebie za mąŜ, gdy dorosnę -  oznajmiła mała piękność z wysokich 

gór. 

A to ci dopiero! roześmiał się w duchu Kieron, ale dalsze słowa Esmeraldy całkiem go 

zaskoczyły. 

- Jesteś taki przystojny, taki piękny! - wyszeptała, zarzuciwszy mu ręce na szyję. 

- Ja? 

Właściwie  słyszał  takie  opinie  niejednokrotnie,  ale  nigdy  nie  przywiązywał  do  nich 

wagi. Nagle jednak zapragnął z całego serca, by  podobać się Susan. A moŜe Susan teŜ była 

podobnego  zdania?  Wszak  bez  przerwy  pstrykała  mu  zdjęcia,  kiedy  spacerowali  razem  po 

mieście. 

Esmeralda łasiła się do niego jak kociak, a Kieron się nie odsunął, wiedząc, jak bardzo 

spragniona jest pieszczot. Dopiero co straciła przecieŜ ojca. 

Kierona  często  budził  w  nocy  płacz  maluchów.  Wstawał  wówczas,  brał  na  ręce 

niespokojne  dziecko  i  kołysząc  je,  koił  do  snu.  Czasem  szeptały  mu  do  ucha,  Ŝe  strasznie 

tęsknią  za  swymi  rodzicami.  W  takich  chwilach  Kieron  czuł  się  kompletnie  bezradny,  ta 

sytuacja po prostu go przerastała. Ale przytulał dzieci mocno i przemawiał do nich słowami, o 

jakie  nigdy  wcześniej  by  nie  podejrzewał  siebie,  silnego,  bezwzględnego  i  niezaleŜnego 

męŜczyznę... 

Wreszcie  zakończyli  przygotowania  do  nocnego  odpoczynku.  Dzieci  wyplotły  cztery 

hamaki.  Manuel  miał  spać  razem  z  Pablem,  dziewczynki  kaŜda  z  maleństwem,  którym  się 

opiekowała,  a  Antonio  z  Kieronem.  Kieron  obawiał  się,  Ŝe  moŜe  im  być  trochę  ciasno,  ale 

uznał,  Ŝe  jakoś  się  prześpią.  Zanim  się  ułoŜyli,  posmarował  cuchnącą  mazią  liny 

przytrzymujące  hamaki,  Ŝeby  ochronić  siebie  i  dzieci  przed  natrętnymi  owadami,  których 

ukąszenie mogło powodować nawet śmierć. Przydałyby się im moskitiery. Jedyną, jaką miał 

w plecaku, rozpostarł nad Teresą i Carlitosem. 

- Tereso - zwrócił się do dziewczynki. - Skończyły nam się zioła. MoŜe nazbierałabyś 

ś

wieŜych na zupę? 

- Nie mam odwagi - wyznała Ŝałośnie. - Nie znam tutejszych roślin. 

Kieron  zrozumiał.  Nie  warto  było  ryzykować.  Przyniósł  więc  wody  ze  źródełka,  ale 

kiedy chciał ją zagotować, przeŜył prawdziwy szok. Pozostała mu jedna zapałka. 

background image

Tego wieczoru pili wodę rozmieszaną z resztą sproszkowanego mleka. Kieron nakazał 

dzieciom wypić jak najwięcej, by oszukać puste Ŝołądki. 

Kiedy ułoŜyli się do snu, długo leŜeli z otwartymi oczyma, wsłuchując się w groźne i 

tajemnicze odgłosy dochodzące z dŜungli. Antonio bał się śmiertelnie. Wtulił się w opiekuna i 

drŜał  na  całym  ciele.  Kieronowi  było  strasznie  niewygodnie,  bo  przez  cały  czas  musiał 

uwaŜać, by nie przygnieść drobnego chłopca. 

Nagle  wszystkie  dźwięki  gwałtownie  ucichły  i  zdarzyło  się  coś,  czego  Kieron 

najbardziej się obawiał: nocną ciszę przecięło pomrukiwanie jakiegoś drapieŜnego kota. 

- Kieron! - krzyknął Pablo. - Idziemy do ciebie! 

- LeŜcie spokojnie! - polecił stanowczo O'Donell i uniósł się ostroŜnie na łokciach. 

- Kieron, Kieron! - dochodziło do niego ze wszystkich stron. 

- Bądźcie teraz cicho i pod Ŝadnym pozorem nie schodźcie na ziemię! 

Wszystkie  maty  były  przywiązane  jednym  końcem  do  wysokiego  drzewa  na  środku 

polany, drugim zaś do mniejszych, tworząc coś na kształt gwiazdy. LeŜeli dość wysoko nad 

ziemią, ale czy wystarczająco? 

Kieron odbezpieczył broń. Cichy szczęk podziałał na dzieci uspokajająco. 

- Strzelaj - szepnął Manuel. 

- Jeszcze nie teraz, głuptasie. 

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Dzieci leŜały cicho jak trusie, ale drapieŜnik, 

który zapewne zwietrzył ludzi, nie odchodził. Na szczęście jednak nie podsuwał się teŜ bliŜej. 

Kieron  nie  chciał  go  zabijać.  Kochał  te  piękne  koty,  dzikie  i  dumne.  Nie  rozumiał  ludzi, 

którzy  odbierali  im  Ŝycie.  Ale  teraz  ze  strony  zwierząt  groziło  wędrowcom  śmiertelne 

niebezpieczeństwo. 

Zwierzę czaiło się w zaroślach to z jednej, to z drugiej strony, ale ciągle zachowywało 

ten sam dystans. Kieronowi zdawało się, Ŝe to jaguar. Całą gromadkę otaczał cichy i mroczny 

las,  ucichły  odgłosy  ptaków  i  pokrzykiwanie  małp.  Słychać  było  jedynie  stłumiony  szloch 

przeraŜonych dzieci. 

- Nie bójcie się! - szeptał. - Mam rewolwer gotowy do strzału. 

Płacz stopniowo ucichł, ale Kieron czuł, Ŝe ogarnia go panika. 

Czy  starczy  mi  refleksu,  gdy  zwierzę  nagle  zaatakuje?  myślał  gorączkowo.  A  jeśli 

naboje zamokły? 

- Puść mnie, Antonio - poprosił szeptem. 

Nie  mógł  się  ruszyć,  chłopiec  bardzo  mu  teraz  przeszkadzał.  Wreszcie  Kieronowi 

udało  się  usiąść  z  nogami  zwieszonymi  poza  hamak  i  Antoniem  za  plecami  Mata 

background image

zatrzeszczała,  w  końcu  była  dość  prymitywna.  Dzieciaki,  pragnąc  się  popisać  swoją 

zręcznością, splotły szybko i trochę niedokładnie, bo tu i ówdzie się rozsuwała. 

- LeŜ cicho - powtórzył, zwracając się do Antonia. 

Byliby bezpieczni, gdyby paliło się ognisko, ale Kieron w obawie o poŜar nie rozpalił 

ognia tak blisko ściany lasu. Pablo i Manuel bali się chyba najbardziej, bo ich hamak wisiał 

najbliŜej miejsca, z którego dochodziło pomrukiwanie drapieŜnika. 

Kieron drgnął. Zwierzę podeszło bliŜej. Na skraju lasu usłyszeli mlaskanie. 

- Nie ruszajcie się! - znowu polecił Kieron. 

Czy mam uŜyć ostatniej zapałki? zastanawiał się i chwycił suchą gałąź, przygotowaną 

jeszcze przed snem. 

Nagle  zaczęła  popłakiwać  Rosa.  Esmeralda,  usiłując  uciszyć  małą,  zakryła  jej  ręką 

usta, ale bezskutecznie. Cichy szloch przemienił się w głośny wrzask. 

Kieron  podpalił  zapałkę  i  przystawił  do  gałęzi,  przez  moment  niepewny,  czy  nie 

zgaśnie,  ale  suche  drewno  zapłonęło  jasno.  Dostrzegł  błysk  zwęŜających  się  zielonych 

szparek oczu. Zwierzę zaraz zniknęło w głębi lasu. Płomień rozświetlił koronę drzewa, grube 

liście  i  obrośnięty  lianami  pień,  do  którego  były  przymocowane  maty.  Jakieś  drobne 

zwierzęta  umykały  pośpiesznie,  a  z  lasu  rozległ  się  przeciągły  ryk  wycofującego  się 

drapieŜnego kota, który ruszył na poszukiwanie nowego terenu łowów. Wszystko ucichło. 

Wokół dały się słyszeć westchnienia ulgi. 

- Chcę do domu! - pisnęła Esmeralda. 

- Boję się - dodał Manuel. - Chyba nigdy nie odwaŜę się zejść na ziemię. 

- Owszem, odwaŜysz się i ty, i wszyscy pozostali. Te zwierzęta polują wyłącznie nocą. 

W ciągu dnia nic nam więc nie grozi. 

- Zapal jeszcze jedną gałąź - poprosił Pablo. 

- Nie mam więcej pod ręką - przerwał mu Kieron. - Spróbujcie zasnąć! 

Lękał  się  wyznać  dzieciom,  Ŝe  skończyły  się  zapałki.  Nie  chciał  im  odbierać  tej 

odrobiny poczucia bezpieczeństwa. 

Dzieci  zgodnie  zastrzegały  się,  Ŝe  nie  zdołają  zasnąć,  ale  po  chwili  czuwał  tylko 

Kieron. I nie połoŜył się juŜ tej nocy w obawie, Ŝe drapieŜnik moŜe wrócić. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Po  kilku  dniach  błądzenia  po  nieznanych  ulicach  miasta  Susan  znalazła  wreszcie 

siedzibę organizacji broniącej praw Indian. Rozejrzawszy się uwaŜnie, czy nikt jej nie śledzi, 

dziewczyna  wśliznęła  się  do  środka.  W  biurze  siedział  bardzo  miły  męŜczyzna.  Powtórzyła 

mu historię opowiedzianą przez Kierona. MęŜczyzna popatrzył na nią zdumiony i oświadczył, 

Ŝ

e  nic  nie  słyszał  o  planach  regulacji  Ŝadnej  z  rzek.  Poprosił,  by  uściśliła,  o jakie  dokładnie 

tereny chodzi. 

-  Tego  właśnie  Kieron  mi  nie  zdradził,  wspominał  jedynie,  Ŝe  do  wioski  indiańskiej 

prowadzi bardzo daleka i niebezpieczna droga. 

Urzędnik pokręcił głową. 

-  Z  pani  opisu  nic  nie  wynika,  Andy  są  rozległe,  tak  samo  jak  i  nasz  kraj.  Ale  jeśli 

prawdą jest to, co pani mówi, to znaczy, Ŝe zostało popełnione bardzo powaŜne przestępstwo 

wobec  Indian.  Skontaktuję  się  bezzwłocznie  z  władzami.  Kieron  O'Donell?  Znamy  tego 

człowieka. 

Susan się rozpromieniła. 

-  To  bardzo  chłodny  i  bezwzględny  typ  -  ciągnął  urzędnik.  -  Świetnie  zna  góry,  pod 

tym  względem  chyba  nie  ma  sobie  równych,  ale  nie  przypuszczam,  by  los  Indian  go 

szczególnie wzruszał. A tym bardziej los indiańskich dzieci. 

-  Kieron  O'Donell  jest  bardzo  dobrym  człowiekiem  -  zaprzeczyła  Susan,  czując,  jak 

strach chwyta ją za gardło. 

-  Hmmm...  Mogę  panią  zapewnić,  Ŝe  O'Donell  nie  wyruszyłby  w  góry,  gdyby  nie 

zaoferowano  mu  duŜych  pieniędzy.  Zresztą  on  tak  łatwo  nie  zginie!  Tyle  razy  był  juŜ  w 

powaŜnych  tarapatach  i  wyszedł  z  nich  cało.  Ten  człowiek  potrafi  się  odradzać  jak  feniks  z 

popiołów! Sądzę więc, Ŝe została pani wprowadzona w błąd. 

Susan  odjęło  mowę.  Zapragnęła  opowiedzieć  o  dobroci,  jaką  widziała  w  oczach 

Kierona,  kiedy  się  z  nią  kochał,  o  jego  cierpliwości  i  miłości,  ale  przecieŜ  o  tak  intymnych 

sprawach trudno rozmawiać z kimś obcym. 

- Właściwie w naszym polu zainteresowań są głównie pierwotne szczepy. Na terenie 

całej  Ameryki  Południowej  jej  rodowici  mieszkańcy  są  coraz  bardziej  wypierani  przez 

białych. Sytuacja Indian, którzy powoli się cywilizują, nie jest jeszcze taka zła, gorzej z tymi, 

którzy nadal mieszkają w górach. Jeśli zaś chodzi o Juana Rodriqueza, to doskonale wiemy, 

czym  się  zajmuje  -  ciągnął  urzędnik  z  obojętnym  wyrazem  twarzy.  -  Wcale  by  mnie  nie 

background image

zdziwiło,  gdyby  dokonawszy  odkrycia  bogatych  złóŜ  mineralnych,  skierował  rzekę  nowym 

korytem  i  zalał  dolinę  zamieszkaną  przez  Indian,  nie  zawiadamiając  o  tym  ani  samych 

zainteresowanych,  ani  władz.  Ale  przecieŜ  O'Donell  pracuje  dla  Rodriqueza  i  w  gruncie 

rzeczy są to ludzie tego samego pokroju. MoŜe pani znajomy nie jest do końca taką kanalią, 

ale nie ustępuje swemu mocodawcy cynizmem i bezwzględnością. 

Nie! protestowało wszystko w Susan. To nieprawda! 

-  Naturalnie  przeprowadzimy  dyskretny  wywiad  o  ostatnich  przedsięwzięciach 

Rodriqueza,  ale  wątpię,  czy  coś  uda  nam  się  znaleźć.  Ten  człowiek  potrafi  jak  mało  kto 

zacierać za sobą ślady. 

Susan wstała i skierowała się ku drzwiom. 

-  Bardzo  proszę  -  powiedziała.  -  Proszę  odnaleźć  Kierona  O'Donella.  Nie  chcę,  Ŝeby 

leŜał martwy gdzieś na pustkowiu... A poza tym te biedne indiańskie dzieci! 

- Czy mówił, ile ich jest? 

- Tego nie wiedział, ale bardzo proszę... 

- Pan  O'Donell nas nie interesuje, ale jeśli się okaŜe, Ŝe jakieś dzieci indiańskie są w 

potrzebie, uczynimy wszystko, co w naszej mocy, by im pomóc. Musimy tylko mieć więcej 

wskazówek. Chyba sama pani rozumie, Ŝe nie moŜemy zacząć poszukiwań na oślep. 

- A rzeka Rodriqueza? 

-  Tak,  to  jest  jakiś  ślad!  Zbadamy  sprawę.  Ale  jeśli  chce  pani  znać  moje  zdanie,  to 

podejrzewam,  Ŝe  O'Donell  zamydlił  pani  oczy.  Najprawdopodobniej  musiał  zniknąć  z 

powodu  jakiejś  nieczystej  afery  i  opowiedział  pani  ckliwą  historyjkę,  Ŝeby  zrobić  na  pani 

wraŜenie. Zapewne juŜ go więcej nie ujrzymy w naszym kraju! 

Susan  patrzyła  na  człowieka  za  biurkiem  podejrzanie  błyszczącymi  oczyma. 

Potrząsnęła głową, ale nie mogła z siebie wydobyć głosu. 

- Tak więc, jak juŜ obiecałem, zbadamy sprawę. 

Susan  opuściła  biuro  ze  zwieszoną  głową.  Nie  udało  jej  się  uczynić  niczego  dla 

Kierona.  Jak  ten  urzędnik  mógł  wyraŜać  się  o nim  tak  pogardliwie?  Powiedział  tyle rzeczy, 

których  nie  rozumiała.  PrzecieŜ  wcale  nie  zna  jej  Kierona,  nie  ma  pojęcia,  jaki  potrafi  być 

dobry i czuły! 

Na  ulicy  uczepił  się  jej  jakiś  męŜczyzna  o  hiszpańskiej  urodzie.  Szedł  za  nią  i 

próbował poderwać na wszystkie moŜliwe sposoby. Susan, rozdygotana ze strachu, weszła do 

hotelu  tylko  po  to,  by  się  go  pozbyć.  Z  Kieronem  nigdy  by  mi  się  to  nie  zdarzyło,  myślała 

poruszona.  Zawsze  chronił  mnie  przed  natarczywymi  typami.  A  wszystkie  bezpańskie  psy  i 

koty, przy których się zatrzymywał i z którymi rozmawiał, a potem rzucał im jakiś kąsek? Jak 

background image

moŜna nazwać takiego człowieka bezwzględnym cynikiem? 

Nagle poczuła taką tęsknotę za ukochanym, Ŝe myślała, iŜ oszaleje. To okrutne mówić 

o  nim  takie  rzeczy  i  próbować  zasiać  w  jej  duszy  zwątpienie.  O,  nie!  Kocha  Kierona 

niezaleŜnie od okoliczności i ufa mu ponad wszystko. 

Następny  dzień  okazał  się  dla  Kierona  krytycznym  dniem  całej  tej  długiej  wyprawy. 

Takiego dnia nic nie zdoła wymazać z pamięci, jakkolwiek by człowiek tego pragnął. 

Obudził się zmarznięty, co znaczyło, Ŝe w końcu jednak sen go zmorzył. Antonio spał 

spokojnie  przytulony  do  niego.  Na  sąsiednich  hamakach  panowała  cisza.  Kieron  zsunął  się 

ostroŜnie i usiadł na ziemi. Nie chciał budzić chłopca. Miał dziwnie ścierpnięte ramię, kręciło 

mu się w głowie, a ciałem wstrząsały dreszcze, co nie zapowiadało niczego dobrego. 

BoŜe, co się dzieje? pomyślał zatrwoŜony. 

Coś  musiało  mu  się  stać  w  rękę.  Bolała  go  strasznie  aŜ  do  barku.  Zdjął  ostroŜnie 

kurtkę  i  podciągnął  rękaw  koszuli.  Zalała  go  fala  przeraŜenia  na  widok  opuchniętej  ręki  i 

kilku śladów ukąszeń na wysokości łokcia. W panice zrzucił z siebie kurtkę i koszulę i zaczął 

je  nerwowo  wytrząsać. Z  rękawa  wypełzł jakiś owad i  rozłoŜywszy  skrzydła,  zniknął  wśród 

drzew. 

Kieron natychmiast obudził Antonia i ściągnął z niego ubranie. Odetchnął z ulgą, gdy 

na  ciele  chłopca  nie  dostrzegł  Ŝadnych  śladów.  Ale  oto  poczuł,  jak  oblewa  go  nowa  fala 

gorąca, więc szybko usiadł na ziemi. 

- Jesteś chory, Kieron? - spytał zdziwiony Antonio. 

Pokazał chłopcu rękę i rzekł: 

- Czy moŜesz mi przynieść apteczkę? O, tak, właśnie tę. Dziękuję. 

Chłopiec oŜywił się, jak zwykle, gdy mógł w czymś pomóc. Uklęknął przed Kieronem 

i  uwaŜnie  obserwował,  co  robi  jego  bohater,  opowiadając  przy  tym  róŜne  historie  o 

ukąszeniach rodem z jego wioski. Chyba poniosła go trochę fantazja, bo opowieści brzmiały 

dość nieprawdopodobnie. Kieron, wyjmując antystaminę i surowicę podawane przy wszelkich 

ukąszeniach, powtarzał gorączkowo w myślach, Ŝe przecieŜ nie moŜe zachorować. 

Nie  chodziło  mu  właściwie  o  siebie,  choć  bardzo  go  przeraził  ów  nieznany  owad, 

których tyle róŜnych gatunków Ŝyło w dŜungli; bał się o dzieci. Gdyby coś mu się stało, będą 

stracone. 

Kieron obudził pospiesznie Manuela, który natychmiast zeskoczył na ziemię, a potem 

przeprowadził  z  braćmi  powaŜną  rozmowę.  Antonio  koniecznie  chciał  takŜe  mieć  coś  do 

powiedzenia.  Kieron  ledwie  powstrzymał  się  od  śmiechu,  patrząc  na  skupioną  twarzyczkę 

chłopca. 

background image

-  Chłopcy,  posłuchajcie  uwaŜnie,  co  wam  teraz  powiem.  Jeśli  coś  się  ze  mną  stanie, 

będziecie  musieli  dalej  iść  sami!  Kierujcie się  przez  cały  czas  brzegiem  rzeki, aŜ  dojdziecie 

do wioski indiańskiej! 

Kochane  dzieciaki,  same  nie  dacie  sobie  rady!  Nie  potraficie  się  obronić  przed 

wszystkimi niebezpieczeństwami, jakie na was czyhają, nie macie jedzenia, myślał z goryczą. 

Znów zakręciło mu się w głowie, widział chłopców podwójnie. 

-  Czy  to  daleko  stąd?  -  zapytał  Manuel,  patrząc  w  napięciu  na  opiekuna, 

wstrzykującego sobie surowicę. 

Kieron zwlekał z odpowiedzią. 

-  Idąc  w  tym  tempie...  dotrzecie  tam  za  cztery,  moŜe  pięć  dni.  Manuelu,  jeśli 

zostaniecie  sami,  weźmiesz  mój  rewolwer.  Tylko  pamiętaj!  Musisz  zachować  wielką 

ostroŜność. Chodź, wszystko ci pokaŜę. 

Gdy instruował podnieconego chłopca, perlisty pot spływał mu po twarzy.  Co chwila 

opadała mu ręka, nie był w stanie utrzymać broni. 

-  Kieron  -  wyszeptał  chłopiec  zrozpaczony.  -  Nie  choruj!  Nie  moŜesz  nas  zostawić. 

My... cię kochamy! 

Na  te  słowa  Kieron  poczuł  ucisk  w  piersiach  i  ogarnęło  go  przemoŜne  uczucie 

szczęścia. 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  zastrzyk  i  lekarstwa  mi  pomogą  -  roześmiał  się  z  przymusem.  - 

Manuelu, jeśli dotrzecie do ludzi... poproś, by ci pomogli odnaleźć... 

- Tę kobietę, o której opowiadałeś? 

- Tak, to właściwie jest młoda dziewczyna. 

Nagle bardzo mu się spodobało określenie Manuela. Tak, Susan to jego kobieta... 

-  Popatrz,  zapiszę  ci  tu  jej  adres.  PokaŜ  go  ludziom,  a  na  pewno  zaprowadzą  cię  do 

niej.  Pozdrów  ją  ode  mnie,  Manuelu,  ale  nie  wspominaj,  Ŝe  wybierałem  się  w  kierunku 

granicy. Bardzo by ją to zmartwiło, a nie zasłuŜyła na to. 

Oparł się o pień drzewa. 

-  Rozumiem  -  odrzekł  chłopiec.  -  Opowiem  jej,  jaki  jesteś  dobry  i  miły,  Ŝe  jesteś 

najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. 

Na twarzy Kierona odmalowała się gorycz. Czy tygodniowa opieka nad dziećmi moŜe 

zrównowaŜyć  całe  Ŝycie  przepełnione  egoizmem?  Tak,  teraz  zrozumiał,  Ŝe  był  egoistą!  To 

ciągłe  gadanie  o  wolności.  Wolność  w  jego  przypadku  oznaczała  po  prostu  ucieczkę  od 

odpowiedzialności. Prawdziwa wolność polega na tym, Ŝe człowiek Ŝyje w zgodzie z samym 

sobą,  swoim  sumieniem,  ma  świadomość,  Ŝe  jest  radością  dla  swych  najbliŜszych. 

background image

Tymczasem on nie naleŜał ani do Ŝadnego człowieka, ani do Ŝadnego miejsca. 

Nowa fala gorąca przeniknęła jego ciało. 

- Manuelu - wyszeptał i chwycił chłopca za ramię. - Nie chcę umierać! Nie teraz, gdy 

odkryłem, Ŝe mam dla kogo Ŝyć. 

Obaj bracia przytulili się do niego, a Manuel mocno ściskał jego dłoń. 

- Och, Kieron, nie umieraj, ja nie chcę! 

- Spróbuję - zaŜartował, ale nie wiedział, czy jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. - 

Posiedzę tu sobie trochę. 

- Oczywiście. Czy mam obudzić pozostałych? 

- Tak, powinniśmy jak najszybciej ruszyć dalej, opuścić to przeklęte miejsce. 

Manuel posłał mu zatroskane spojrzenie. Widział, Ŝe Kieron nie jest w stanie utrzymać 

się na własnych nogach, a co dopiero iść. Ale nie brał pod uwagę siły charakteru i niezwykłej 

wewnętrznej dyscypliny tego człowieka. 

Kiedy  wszystkie  dzieci  się  obudziły  i  przygotowały  do  drogi,  Kieron  wstał,  ale 

wydawał  się  duŜo  starszy,  gdy  tak  chwiał  się  niepewnie.  Na  twarzy  malowała  mu  się 

determinacja.  Musiał  kontynuować  wyprawę.  Dzieci  patrzyły  na  niego  zalęknione, 

wyczuwając, Ŝe jest z nim źle. Ruszyli w drogę bez jedzenia. Posuwali się wolniej niŜ zwykle, 

bo  Kieron  był  tak  słaby,  Ŝe  musiał  odpoczywać  co  kilkadziesiąt  metrów.  Dzieci 

podtrzymywały go, głęboko zaniepokojone. 

-  Czy  to  moŜliwe,  Ŝeby  taki  mały  latający  robak  był  w  stanie  zabić  silnego 

męŜczyznę? - mamrotał Kieron pod nosem. 

Jakby  nie  dość  było  kłopotów,  stan  Carlitosa  z  powodu  silnego  przeziębienia 

gwałtownie  się  pogorszył.  Kieron  szedł  za  Teresą,  która  dźwigała  małego  na  plecach,  i  nie 

spuszczał  z  niego  oka.  Chłopiec  miał  przymknięte  powieki  i  z  trudem  łapał  oddech  przez 

zsiniałe usta. 

Carlitos umrze, prześladowała Kierona natrętna myśl. Stracimy to dziecko o anielskim 

uśmiechu, tak pokornie znoszące wszystkie cierpienia! A ja nie mogę uczynić niczego, by mu 

pomóc. Nawet zwilŜyć wodą spękanych ust! PrzecieŜ nie podam mu nie przegotowanej wody 

z rzeki, a zapałki się skończyły. 

Rosa znów uderzyła w płacz. 

Nagle otworzyła się przed nimi polana, na której rosło drzewo bananowe. 

- Kto posadził to drzewo na naszej drodze? - roześmiał się Kieron. 

- Wiem, kto - odpowiedziała ze spokojem Teresa.  - Modliłam się do Boga, by zesłał 

nam trochę poŜywienia. 

background image

Banany były niewielkie i mocno dojrzałe, bo właściwie sezon owocowania tych drzew 

juŜ  minął.  Ten  gatunek  bananów  zresztą  szybko  się  psuł,  juŜ  po  kilku  godzinach  owoce  nie 

nadawały się do jedzenia. Nie mogli więc zabrać zapasów na drogę. NajwaŜniejsze jednak, Ŝe 

dzieci mogły najeść się do syta, na jakiś czas im wystarczy. 

Tylko Carlitos nie posmakował owoców. Był taki słaby, Ŝe nie mógł nawet przełykać. 

Pod  bananowcem  Kieron  poczuł  przypływ  nadziei.  Co  prawda  dłonie  mu  drŜały,  a 

gorączka nadal trawiła ciało, ale organizm najwyraźniej walczył. Kieron pragnął wierzyć, Ŝe 

zdoła pokonać zatrucie. 

Manuel  wyrzucił  juŜ  kule  i  jedynym  śladem  po  przebytej  dolegliwości  było  lekkie 

utykanie. Pabla bardzo bolało gardło, za to Teresa, Esmeralda i Antonio byli niemal całkiem 

zdrowi. 

Kieron pomyślał z zadowoleniem, Ŝe stan dzieci poprawia się z dnia na dzień, ale jego 

radość  trwała  krótko,  bo  w  tej  samej  chwili  Carlitos  zaczął  się  dusić.  Ropna  wydzielina 

utkwiła  mu  w  gardle,  a  osłabiony  chłopiec  nie  był  w  stanie  jej  odkrztusić.  Kieron  poderwał 

się,  uniósł chłopca  za  nogi i  poklepał  go  kilka  razy  po plecach.  Nie  był  lekarzem  i  nie  miał 

pojęcia, czy postępuje słusznie, po prostu kierował się impulsem. 

Malec zakaszlał gwałtownie i złapał oddech. Biedny Carlitos, był taki słabiutki! 

- Oddychaj, chłopcze - przemawiał błagalnie Kieron do rozpalonego gorączką dziecka. 

A potem zawołał do pozostałych: - Przynieście wszystkie koce i chusty! 

Dzieci  błyskawicznie  wykonały  jego  polecenie  i  owinęły  Carlitosa  tak  szczelnie,  Ŝe. 

przypominał  tobołek,  z  którego  wystawał  tylko  czubek  nosa.  Dziewczynki  protestowały, 

mówiąc,  Ŝe  chłopiec  jest  przecieŜ  taki  gorący,  ale  w  odpowiedzi  usłyszały,  Ŝe  musi  się 

porządnie  wypocić.  Kieron  zapomniał  o  własnej  słabości.  Nerwowo  grzebał  w  apteczce, 

szukając  lekarstw,  których  tak  niewiele  pozostało.  Zresztą  nie  miał  nic  nad  to,  co  zwykle 

turysta zabiera ze sobą na wędrówkę. Co podać maleńkiemu umierającemu dziecku, które na 

domiar  złego  nie  ma  siły  przełykać?  Gdyby  chociaŜ  mógł  zagotować  wodę,  ale  nie  było  jej 

skąd nabrać, a zresztą zabrakło juŜ zapałek. MoŜe zastrzyk penicyliny? Lękał się podjąć taką 

decyzję,  przecieŜ  nawet  dorosłemu  nie  wolno  było  zaordynować  tego  leku  bez  zalecenia 

lekarza, a co dopiero małemu dziecku. 

Rozmyślania przerwał mu okrzyk przeraŜonego Manuela. 

- Kieron, Rosa umiera! 

Poczuł  wyrzuty  sumienia.  Jak  mógł  zlekcewaŜyć  ciągły  płacz  niemowlęcia? 

Wydawało mu się przez cały czas, Ŝe Rosa sobie poradzi. 

Zerwał się i pozostawiwszy Carlitosa pod opieką dziewczynek, podbiegł z Antoniem 

background image

do Manuela. Pablo juŜ tam był, blady jak kreda, z drŜącymi wargami. 

- Kieron, ona umiera - wyszeptał. 

Tu  nie  mogło  pomóc  poklepywanie  po  plecach.  W  gwałtownym  ataku  skurczu 

twarzyczka  Rosy  posiniała,  maleńkie  rączki  zacisnęły  się  w  piąstki,  nóŜki  podkurczyły.  W 

kącikach ust pojawiła się piana. 

Kieron stanął bezradny z dzieckiem na ręku. 

- Co robić? - pojękiwał Ŝałośnie Manuel. 

Nim  Kieron  zdąŜył  cokolwiek  odpowiedzieć,  nastąpił  kolejny  atak  i  dziewczynka, 

wyciągnąwszy ku niemu brązową rączkę, osunęła się jak szmaciana lalka. 

Kieron zachwiał się, podał więc szybko dziecko Manuelowi. Próbował dotknąć leŜącej 

nieruchomo Rosy, ale niebezpiecznie przechylił się w tył i gdyby nie Pablo, który podbiegł i 

go podtrzymał, z pewnością runąłby na ziemię. Usiłował wziąć się w garść, ale znów mu się 

zrobiło  słabo.  Osunąwszy  się  na  pień,  ukrył  twarz  w  rękach.  Nie  poruszył  się,  póki  nie 

podszedł do niego Manuel. 

- Kieron... mam wykopać grób? 

Pokiwał głową, nie odkrywając twarzy. Był taki zmęczony, tak strasznie zmęczony! 

- Dla jednego czy dla dwojga? 

- Czy ona... - urwał, nie będąc w stanie wypowiedzieć tych strasznych słów. 

- Jeszcze Ŝyje, ale zaraz umrze. Nie mam siły się temu przyglądać. 

Kieron  siedział  z  twarzą  białą  jak  kreda,  a  jego  ciało  trawiła  gorączka.  Prastara 

dŜungla  trwała  w  ciszy, słychać  było jedynie  tępy  odgłos  wbijanego  w  ziemię  noŜa,  którym 

Manuel wygrzebywał dół. 

Kieron  wstał  i  chwiejnym  krokiem  zbliŜył  się  do  chłopca,  który  pracował  zawzięcie, 

ocierając co chwila łzy zalewające mu twarz. 

- Wybacz mi, Manuelu - rzekł. - Nie udało mi się. 

Tylko  tyle  zdołał  z  siebie  wydusić.  Chłopiec  potrząsnął  głową  i  szlochając,  dalej 

grzebał w ziemi. 

- Tak, całą odpowiedzialnością za Rosę obarczyłem ciebie. 

- Jest nas tyle, wszystkimi naraz nie mogłeś się zająć - nieswoim głosem odpowiedział 

mu Manuel. 

Kieron ostroŜnie wyjął mu nóŜ z ręki i odłoŜył na ziemię. 

A potem ukucnął i mocno przygarnął do siebie chłopca. Kiedy Manuel zobaczył łzy w 

oczach  Kierona,  całkiem  się  załamał  i  wtulając  się  w  swego  dorosłego  przyjaciela, 

rozszlochał się na dobre. 

background image

I  tak  trwali  w  uścisku  długą  chwilę:  dojrzały  biały  męŜczyzna  i  mały  indiański 

chłopiec.  Kieron  głaskał  Manuela  po  głowie  i  wpatrywał  się  w  wykopany  dołek.  Wyobraził 

sobie  drobne  ciałko  Rosy,  przysypywane  coraz  grubszą  warstwą  ziemi,  i  maleńki  samotny 

grób w środku dŜungli. 

- Nie! - krzyknął, targnięty gwałtowną rozpaczą. - Nie! Nie! 

Podbiegł  do  dziewczynek,  które  roztrzęsione  stały  przy  umierających  maleństwach. 

Rzuciwszy krótkie spojrzenie na Carlitosa, który leŜał tak jak przedtem, z trudem oddychając, 

podniósł  Rosę  i  zaczął  ją  rozbierać.  Skurcze  zmieniły  się  w  ledwie  dostrzegalne  drŜenie, 

jakby organizm nie miał siły juŜ walczyć. 

Co robić? zastanawiał się ogarnięty desperacją. Nawet laik by się zorientował, Ŝe temu 

dziecku  pozostało  zaledwie  parę  minut  Ŝycia.  A  Carlitos?  Ile  jeszcze  będzie  Ŝył?  Dzień  czy 

dwa? 

Kieron  zagryzł  wargi  i  mruknął  coś  niezrozumiale.  Gdyby  nie  Rodriquez,  te  małe 

istoty bawiłyby się beztrosko w rodzinnej wiosce, pod opieką swoich rodziców! Tymczasem 

słabe  i  wychudzone  leŜą  tu,  w  obcym,  przeraŜającym  ich  świecie,  bez  Ŝadnej  nadziei  na 

ratunek.  A  pozostali?  Ich  przyszłość  wcale  nie  jawi  się  w  jaśniejszych  barwach,  bo  Kieron 

O'Donell nie mógł im wiele pomóc. 

- Nie dostaniesz ich, Rodriquez! Ani jednego ci nie oddam! - krzyknął nagle, a z oczu 

popłynęły mu łzy. - Nie dostaniesz ani jednego mojego dziecka! 

Poczuł wielką dumę, nazywając małych Indian swoimi dziećmi. 

Zrobił zastrzyk z penicyliny, najpierw Rosie, później Carlitosowi. Potem przygotował 

po kolei wszystkie lekarstwa, jakie mu pozostały: sulfamidy, chininę, paracetamol w dawkach 

zbyt  silnych  jak  dla  drobnych  dzieci,  ale  zdecydował  się  postawić  wszystko  na  jedną  kartę. 

Nie miał wszak nic do stracenia. Pochylając się kolejno nad malcami, zaczął im wykonywać 

sztuczne oddychanie metodą usta - usta i masaŜ serca. 

Potem,  starannie  otuliwszy  maleństwa,  osunął  się  na  trawę  kompletnie  wykończony. 

Tylko gniew i rozpacz podtrzymywały go jeszcze przy Ŝyciu. 

- Proszę, dajcie mi Rosę - wyszeptał ostatkiem sił. 

Przytulił dziecko do siebie i przykrył połami swej kurtki, by nie marzło. 

- Pilnujcie, Ŝeby Carlitos miał ciepło - poprosił przez łzy. 

A potem stracił przytomność, trawiony wysoką gorączką. 

Gdy się obudził, było juŜ późne popołudnie. Poczuł w sercu wielki Ŝal, gdy dostrzegł, 

Ŝ

e w ramionach nie trzyma nikogo. 

- Czuwaliśmy przy tobie przez cały czas - odezwał się z dumą Pablo. - Nawet jednej 

background image

musze nie pozwoliliśmy usiąść! 

-  Dziękuję  -  wyszeptał  Kieron,  szukając  spojrzeniem  Manuela,  a  gdy  go  ujrzał, 

zapytał: - JuŜ? 

- Co juŜ? 

- Nie utrudniaj mi. Czy Rosa? 

W tej samej chwili twarzyczki wszystkich dzieci się rozpromieniły. 

- Rosa Ŝyje! - zawołał Manuel. - I zjadła nawet trochę bananów. Teraz śpi. 

Kieron nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. 

- A Carlitos? 

- Nie wiemy, co z nim, ale chyba boli go brzuch. 

Nic  dziwnego,  pomyślał  Kieron.  Po  tej  końskiej  dawce  leków,  jaką  mu 

zaaplikowałem! 

-  Teraz  właściwie  jest  z  nim  tak  jak  przedtem.  Nie  wygląda  ani  lepiej,  ani  gorzej  - 

uśmiechnął się Manuel. 

- To znaczy, Ŝe oboje Ŝyją? 

- Oboje! Zasypaliśmy dół, wszyscy razem. 

- Dziękuję, dzieci - rzekł Kieron ochrypłym głosem. 

- To my chcemy ci podziękować - szepnął Manuel. 

- W takim razie podziękujmy sobie nawzajem - zaśmiał się, przymykając oczy. 

- A jak ty się czujesz, Kieron? - zapytała Teresa. 

- Dobrze - uśmiechnął się, dotykając swojej ręki. - Trochę jest jeszcze drętwa, ale poza 

tym  nic  mi  nie  dolega.  Taki  jestem  szczęśliwy,  dzieci,  taki  szczęśliwy.  -  I  usadowiwszy  się 

wygodniej, dodał: - Posłuchajcie, co mam wam do powiedzenia, jestem ciekaw waszej opinii. 

Wszyscy przysunęli się bliŜej, Antonio zaś niemal wdrapał mu się na kolana. 

- Nie bardzo mam chęć odchodzić od tego drzewa, które daje nam pokarm. 

-  Zostaniemy  tu  na  noc?  -  spytała  Teresa  z  przeraŜeniem.  -  A  jeśli  wróci  ten 

drapieŜnik? 

- Odeszliśmy spory kawałek od miejsca, gdzie nocowaliśmy wczoraj. Wnet zapadnie 

zmierzch, a to miejsce nadaje się na nocleg. 

Dzieci westchnęły przestraszone. Ten pomysł nie podniósł ich na duchu. 

-  Ale  pomyślałem  o  czymś  jeszcze  -  ciągnął.  -  Będę  szczery,  w  takim  tempie  nie 

mamy szans dojść do wioski indiańskiej bez jedzenia i wody, a do tego z dwojgiem chorych 

dzieci. 

- To prawda, Kieron - przerwał mu Manuel. - Nie chcieliśmy ci marudzić, ale strasznie 

background image

chce nam się pić. 

Kieron uśmiechnął się krzywo. 

- Mnie teŜ. W dŜungli rosną dwa gatunki roślin, z liści których moŜna wyssać płyn, ale 

tutaj ich nie widziałem. Póki co, do rzeki nie przedrzemy się przez tę gęstwinę, a poza tym nie 

bardzo wierzę w czystość wód. 

- W takim razie co zamierzasz? 

Popatrzył na zalęknione twarze dzieci. 

- Jest pewien sposób, który mógłby rozwiązać nasze problemy. Ale uprzedzam, Ŝe nie 

jest  prosty.  Kilka  kilometrów  stąd  las  się  przerzedza  i  moŜliwe  jest  dojście  nad  brzeg  rzeki. 

Gdybyśmy mieli tratwę... 

- Tak! - wykrzyknął entuzjastycznie Pablo. 

-  Spokojnie!  Niełatwo  zbudować  tratwę  dla  ośmiu  osób,  która  utrzyma  się  na  rzece. 

Na  dodatek  bez  odpowiednich  narzędzi.  Będzie  trzeba  was  wszystkich  przywiązać,  Ŝeby 

woda nikogo nie zmyła na tych odcinkach, gdzie nurt jest bardzo bystry. 

-  Poradzimy  sobie  -  oświadczył  pewnym  głosem  Manuel.  -  Sądzisz,  Ŝe  dzięki  temu 

zyskamy duŜo czasu? 

- Oczywiście. Jeśli jutro rano tratwa będzie gotowa, przed wieczorem dopłyniemy do 

celu. 

-  W  takim  razie  na  co  czekamy?  -  zapytał  Pablo  i  poderwał  się  z  miejsca.  - 

Zaczynajmy od razu! 

-  Stój,  głuptasie!  Chyba  rozumiesz,  Ŝe  nie  zaczniemy  budować  tratwy  tutaj.  Musimy 

dojść najpierw na brzeg rzeki. 

Dzieci  zaczęły  gwałtownie  namawiać  Kierona,  by  ruszyli  tam  jeszcze  przed 

wieczorem.  Śmiertelnie  przeraŜał  ich  las,  w  którym  się  znajdowali,  gotowe  były  więc 

zrezygnować  z  bananów  na  śniadanie,  byleby  tylko  opuścić  to  miejsce.  Poczuły  nagły 

przypływ sił, gdy nowa nadzieja zakiełkowała w ich sercach. 

Kieron  uległ  im  w  końcu,  choć  trochę  niechętnie.  Przykazał  jednak,  by  najedli  się 

najpierw  do  syta,  ale  poniewaŜ  dzieciom  bardziej  chciało  się  pić,  szybko  zrezygnowały  z 

posiłku. Kieron wziął Antonia na barana, a Carlitosa na ręce. Polecił Manuelowi iść przodem, 

by przez cały czas obserwować Rosę. 

ChociaŜ było juŜ późno, dzieci szły lekkim krokiem. Kieron, prawdę powiedziawszy, 

nie  miał  wielkiej  nadziei  w  powodzenie  planu,  nie  chciał  jednak  gasić  zapału  swych 

podopiecznych. Z rozmów, jakie prowadziły między sobą, wywnioskował, Ŝe znają się trochę 

na  budowie  tratw  i  w  duchu  je  błogosławił.  I  takie  dzieci  nauczyciele  w  szkole  nazywają 

background image

prymitywnymi! 

Przez całą drogę Pablo był niezwykle aktywny. Biegał, skakał, to zostawał w tyle, to 

znowu  biegł  z  przodu.  DraŜnił  się  z  Antoniem,  wkładał  dziewczynkom  za  sukienki  liście  i 

gałęzie, aŜ w końcu Kieron musiał przywołać go do porządku, obawiając się, Ŝe jeszcze przez 

przypadek  wrzuci  dzieciom  za  ubrania  jakieś  owady,  do  których  po  ostatnich  przeŜyciach 

nabrał  awersji.  Pablo  tylko  na  moment  się  uspokoił,  by  zaraz  znów  rzucać  kamykami  w 

korony  drzew.  Teraz  dopiero  Kieron  zrozumiał  wcześniejsze  słowa  Manuela,  Ŝe  mniejszy 

kłopot jest z chorym, a przez to spokojnym Pablem. 

Szli  juŜ  jakiś czas,  gdy  nagle  Kieron  przystanął gwałtownie  niczym  raŜony  gromem. 

Przypominał sobie czas spędzony z Susan, o której zresztą nie przestawał myśleć w dzień i w 

nocy, a takŜe wydarzenia ostatnich dni. ZlekcewaŜył polecenie Rodriqueza i nie zlikwidował 

ocalałych  z  powodzi  dzieci  indiańskich,  na  dodatek  prowadzi  je  do  stolicy.  Czy  moŜe  to 

zagrozić  wysokiej  pozycji  Rodriqueza?  I  nagle  skojarzył  dwa  fakty.  Susan...  przecieŜ 

wystawił  na niebezpieczeństwo Ŝycie Susan! Bezmyślnie opowiedział dziewczynie o wiosce 

indiańskiej  zatopionej  przez  rzekę,  którą  Rodriquez  skierował  do  doliny.  Mówił  teŜ  o 

dzieciach.  Jak  mógł  być  taki  nierozsądny?  Skoncentrowany  na  własnych  problemach,  nie 

przewidział  konsekwencji  swego  postępowania.  Susan  miała  zostać  powiadomiona  o  jego 

zaginięciu w górach i otrzymać pieniądze. Znał jednak tę dziewczynę na tyle, by wiedzieć, Ŝe 

enigmatyczne  wyjaśnienia  jej  nie  zadowolą  i  Ŝe  poruszy  niebo  i  ziemię,  by  go  odnaleźć. 

Zapewne zwróci się do wielu instytucji z prośbą o udzielenie pomocy w poszukiwaniach tego, 

który tak bezwstydnie ją oszukał i zrobił z siebie bohatera. Niewykluczone,  Ŝe najpierw uda 

się do Juana Rodriqueza! 

Oparłszy dłoń o pień drzewa, jęknął: 

-  Juan  Rodriquez!  PrzecieŜ  ten  drań  nie  zawaha  się  ani  chwili,  by  usunąć  kolejne 

zagraŜające mu niebezpieczeństwo! A jaki to kłopot dla niego zniszczyć młodą dziewczynę z 

obcego kraju? Młodą dziewczynę, która nosi pod sercem niewinną istotę! 

Czy Rodriquez odbierze mi wszystko, co mam? pomyślał z rozpaczą. 

Dzieci otoczyły go kołem i patrzyły zalęknione. 

- Co się stało? - spytał Manuel ostroŜnie. - Poczułeś się gorzej? 

Jak  przez  mgłę  Kieron  widział  dziesięciolatka,  który  podczas  tej  wyprawy  był  jego 

największą podporą. PołoŜył mu rękę na ramieniu, a potem mocno przytulił chłopca do siebie. 

-  Nie,  Manuelu.  Ale  muszę  się  śpieszyć,  Ŝeby  dotrzeć  jak  najszybciej  do  stolicy. 

Natychmiast... Muszę... Rodriquez... Nie ma chwili do stracenia! 

Manuel spuścił wzrok. 

background image

- Przeszkadzamy ci, Kieron? 

-  Wy?  Mielibyście  mi  przeszkadzać?  -  zaprotestował  -  To  przecieŜ  dzięki  wam 

poczułem,  Ŝe  Ŝycie  ma  sens.  Manuelu,  przez  tyle  lat  tłukłem  się  po  świecie,  ocierając  się 

nieustannie  o  śmierć  i  nienawiść.  Ale  teraz  juŜ  z  tym  koniec!  Podjąłem  taką  decyzję  dzięki 

wam  i  pewnej  niepozornej  dziewczynie  ze  Szwecji.  Niestety,  Rodriquez  chce  zniszczyć 

wszystkich, których kocham. Nie pozwolę mu na to! 

- Dlaczego chce zabić dziewczynę ze Szwecji? 

- Dlatego, Ŝe dowiedziała się przypadkiem o przestępstwie, jakiego się dopuścił. 

-  Myślisz,  Ŝe  dziewczyna  się  nie  domyśli,  jaki  on  jest  groźny?  -  zapytał  Manuel  po 

chwili zastanowienia. 

Kieron  nagle  ujrzał  całą  sprawę  w  innym  świetle.  Słowa  Manuela  zabrzmiały 

sensownie. PrzecieŜ Susan jest mądra i na pewno nie da się zwieść obłudnemu Rodriquezowi. 

Poczuł gwałtowną ulgę i roześmiał się na cały głos. Ruszyli dalej w szybkim tempie, bo teraz, 

gdy starsze dzieci nie dźwigały bagaŜu, a młodsze były niesione, mogli trochę przyspieszyć. 

Dokuczało im jedynie straszne pragnienie. 

Dotarli  do  rzeki,  zanim  zapadł  zmrok,  i  zatrzymali  się  na  nocleg  w  skalnej  jaskini. 

Dziewczynki  z  przejęciem  rozłoŜyły  na  ziemi  plecione  maty  i  w  grocie  od  razu  zrobiło  się 

przytulniej.  Dzieci  na  wyścigi  starały  się  przygotować  najlepsze  posłanie  dla  Kierona. 

Oznajmił im jednak, Ŝe w nocy będzie trzymał straŜ przy wejściu, by nie zaskoczył ich Ŝaden 

drapieŜnik, co maluchy przyjęły z wyraźną ulgą. 

Oparty  o  skałę,  nie  spuszczał  wzroku  z  pogrąŜonych  we  śnie  dzieci.  Dopiero  wraz  z 

nastaniem  świtu  pochłonęła  Kierona  cudowna  gra  kolorów  nad  rzeką  i  lasem,  a  jego  myśli 

znów poszybowały do Susan. Któregoś równie pięknego ranka obudził się pierwszy i patrzył 

na śpiącą dziewczynę. Jej długie rzęsy kładły się cieniem na policzki. Tak bardzo poruszyło 

go  to  wspomnienie,  Ŝe  aŜ  wstrzymał  oddech.  Teraz  juŜ  nie  myślał  o  tym,  jak  złym 

człowiekiem  jest  Rodriquez.  Dręczyło  go  coś,  co  lękał  się  nazwać.  Słowa  Manuela  o 

nieszczęśliwej matce Carlitosa... Takiej samotnej... Nie, lepiej o tym nie myśleć! 

Pablo wyczołgał się z jaskini i usiadł obok Kierona. Trząsł się z zimna, więc Kieron 

owinął go swym ponchem. 

-  Ale  pięknie!  -  zachwycił  się  Pablo.  -  Spójrz  na  ptaki,  które  wyfruwają  z  mgły 

unoszącej się nad rzeką! 

- Tak, a jakie piękne są drzewa i zarośla w świetle poranka! 

- Zupełnie jak w bajce - westchnął zachwycony chłopiec. 

Właściwie  z  Pablem  Kieron  miał  dotąd  najmniejszy  kontakt.  Teraz  chłopiec,  tak 

background image

bardzo cierpiący z powodu zatrucia pokarmowego, wrócił wreszcie do zdrowia. 

- Czy w nocy nie kręciły się tu Ŝadne zwierzęta? - dociekał malec. 

- Nie, tu nie, ale z wodopoju w dole rzeki dochodziły róŜne odgłosy. 

- A nasze zwierzę? - Pablo popatrzył na niego w napięciu. 

- Nie słyszałem jaguara. Zresztą trochę się teŜ zdrzemnąłem. 

Po chwili milczenia Pablo zapytał: 

- Jak myślisz, Kieron, dojdziemy? 

Na  twarzy  męŜczyzny  odmalowały  się  przez  moment  wszystkie  wątpliwości,  jakie 

nim targały, ale odpowiedział lekkim tonem: 

- Miejmy nadzieję! W kaŜdym razie gorąco w to wierzę. 

- Ze względu na nas czy ze względu na siebie? 

- Ze względu na nas wszystkich Ja takŜe pragnę Ŝyć. - I dodał po chwili: - Teraz. 

- Jeśli dojdziemy, co się z nami stanie? 

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wam pomóc. Pragnę jedynie waszego dobra. 

A ty sam, Pablo, czego pragniesz? - zapytał go Kieron. 

- Chcę zostać z tobą - odpowiedział chłopiec wprost. 

Kieron roześmiał się. 

- Nie jestem pewien, czy to się da zrobić, ale moŜesz być pewien, Ŝe będę się starał, by 

sąd  uznał  mnie  za  waszego  prawnego  opiekuna.  Będę  was  odwiedzał  tak  często,  jak  to 

moŜliwe. 

Jak  mogę  snuć  przed  tym  dzieckiem  wizję  przyszłości,  która  moŜe  nigdy  nie 

nadejdzie?  przeraził  się  w  duchu.  Jak  zbuduję  tratwę  bez  narzędzi,  jak  przepłynę  z  dziećmi 

rzeką, której przecieŜ nie znam? Naraz ogarnęło go zmęczenie i pesymizm. Wydało mu się, 

Ŝ

e porywa się z motyką na słońce. 

-  Pytałem  właściwie,  gdzie  najbardziej  chciałbyś  mieszkać,  w  stolicy,  w  górach  czy 

moŜe jeszcze gdzieś indziej. 

-  Na  pewno  nie  tu,  nie  lubię  tego  lasu.  Ale  nie  umiem  ci  odpowiedzieć,  Kieron. 

Słyszałem  wiele  ciekawych  opowieści  o  stolicy.  O  kinach,  pojazdach,  które  same  się 

poruszają, czy to naprawdę moŜliwe? 

Kieron pokiwał z uśmiechem głową. 

-  O  światłach,  które  zapalają  się,  gdy  nacisnąć  na  guzik.  A  w  ogóle  to  chcę  zostać 

Ŝ

ołnierzem,  chciałbym  strzelać  z  karabinu.  Chyba  jednak  najpierw  muszę  zobaczyć  miasto, 

zanim się zdecyduję. 

- Bardzo rozsądnie - pochwalił Kieron. 

background image

Chłopiec zmarszczył nos. 

- Esmeralda chce się tam dostać za wszelką cenę, ale ja nie wiem. Wydaje mi się, Ŝe u 

nas w górach jest pięknie. 

- Tak, ale moŜe trochę samotnie? 

- Dzieci tak nie myślą. Ale jak tylko dorosną, zaczynają się niecierpliwić i chcą odejść 

do ludzi. 

- Tak jest na całym świecie. - Kieron pogłaskał chłopca po głowie. - Przynajmniej tak 

było ze mną. 

Pablo odwrócił się i popatrzył mu w oczy. 

- Ty teŜ wyjechałeś ze swojego rodzinnego miasta? 

- Tak, dawno temu. Nie jest ci zimno? 

- Nie, ale całkiem zaschło mi w gardle. 

Kieron  westchnął.  TuŜ  obok  płynęła  rzeka,  ale  czy  picie  z  niej  wody  nie  jest  zbyt 

ryzykowne? Nie chciał kolejnej infekcji w tej gromadce wyczerpanych dzieci. 

background image

ROZDZIAŁ X 

Dzieci  okazały  się  wprost  niezrównane  w  pokonywaniu  trudności.  Co  prawda 

propozycje  Antonia  były  bardziej  fantastyczne  niŜ  praktyczne,  ale  czy  moŜna  tak  wiele 

wymagać od czterolatka? Mali Indianie pracowali jak mrówki, znosili liany i kawałki drewna, 

i pomagali swymi noŜykami  przycinać na odpowiednią długość pnie drzewa balsa. Ta praca 

doprawdy wymagała nie lada cierpliwości. Kieron z niekłamanym podziwem obserwował ich 

zapał.  Kiedy  szukał  odpowiednich  pni  na  tratwę,  natknął  się  na  źródełko.  Był  to 

najpiękniejszy podarunek, jaki mógł im zesłać los. Pili, nie mogąc się nasycić, a Kieron ciągle 

nie pojmował, skąd te dzieciaki, wycieńczone i zdroŜone, brały siły, by znieść takie trudy. 

Najgorzej  było  z  Carlitosem,  flegma  cały  czas  spływała  mu  do  gardła  i  zatykała 

tchawicę, a chłopczyk, skrajnie osłabiony, nie mógł jej odkrztusić. LeŜał, nie otwierając oczu, 

i dawno się juŜ przestał uśmiechać. 

Stan  zdrowia  Rosy  natomiast  trochę  się  poprawił,  chociaŜ  dziewczynka  nadal 

popłakiwała  Ŝałośnie.  Kieron  przez  cały  czas  czuwał  przy  niej,  lękając  się  nowego  ataku 

kolki. 

Starsze  dzieci  natomiast stały  się  duŜo  bardziej  Ŝywotne.  Esmeralda,  gdy  na  moment 

została  bez  pracy,  wdrapała  się  na  drzewo  i  rozsiadłszy  się  wygodnie  na  gałęzi,  zaczęła 

wyśpiewywać  na  całe  gardło  dość  frywolne  piosenki.  Teresa,  wyraźnie  zgorszona,  nakazała 

jej przestać, ale Kieron roześmiał się tylko, próbując udobruchać srogą dziewczynkę. 

-  Niech  śpiewa  -  powiedział.  -  Trochę  radości  wszystkim  nam  się  przyda.  Dość  juŜ 

przeŜyliśmy smutków. 

Teresa  zacisnęła  usta,  a  potem  zaczęła  demonstracyjnie  nucić  pieśń,  która  była 

wprawdzie  znacznie  piękniejsza  niŜ  przyśpiewki  Esmeraldy,  ale  nawet  w  połowie  nie  tak 

zabawna. 

Po południu, gdy słońce praŜyło najmocniej, tratwa była gotowa. Nie prezentowała się 

moŜe  szczególnie  imponująco,  ale  co  najwaŜniejsze,  utrzymywała  się  na  wodzie.  Kieron 

wiele razy dokładnie sprawdzał wszystkie wiązania, nim uznał, Ŝe moŜna na nią wsiąść. 

Sam  sporządził  i  umocował  na  tratwie  dwie  drabinki,  z  których  był  bardzo  dumny. 

Umieścił  je  po  bokach,  między  nimi  posadził  dzieci  i  przywiązał  je  mocno,  by  fala  ich  nie 

zmyła.  Wreszcie  chwycił  w  dłoń  wiosło,  które  miało  mu  słuŜyć  takŜe  jako  ster.  Zaparł  się 

mocno stopami, by nie wpaść do wody. 

Niepoprawny  ze  mnie  optymista,  pomyślał.  PrzecieŜ  jeśli  tratwa  się  wywróci,  dzieci 

background image

się potopią, nim zdąŜę ponownie postawić na wodzie tę cięŜką konstrukcję. 

Ale  przecieŜ  nie  mógł  ich  posadzić  bez  zabezpieczenia.  Czy  utrzymałyby  się,  gdy 

tratwą zacznie trząść i kołysać na wszystkie strony? Usiłował sobie przypomnieć, jaka jest ta 

rzeka. Niestety, nigdy nią nie płynął, jedynie wędrował jej brzegami, ale wydawało mu się, Ŝe 

na  tym  odcinku  nie  powinna  być  groźna.  Jedynie  w  górnym  swym  biegu  płynęła  rwącym 

nurtem. W tych rejonach nie Ŝyły krokodyle ani krwioŜercze piranie. MoŜe więc jakoś im się 

uda? 

Właściwie lepiej byłoby ruszyć o świcie i mieć przed sobą cały dzień, ale czas naglił. 

Brakowało  im  jedzenia,  a  stan  zdrowia  najmłodszych  dzieci  nadal  był  bardzo  niepewny. 

Kieron obawiał się, Ŝe znów moŜe nastąpić kryzys. Najbardziej jednak lękał się o  Carlitosa. 

Jak malec przy tych swoich kłopotach z oddychaniem, zniesie kolejne trudy? Co będzie, jeśli 

woda chluśnie mu w twarz i dostanie się do płuc? 

Chyba  oszalałem,  podejmując  takie  ryzyko,  pomyślał.  Jak  mogę  wierzyć,  Ŝe  uda  mi 

się  cało  i  zdrowo  spłynąć  z  siedmiorgiem  dzieci  w  dół  nie  znanej  mi  rzeki?  Ale  czy  mam 

jakieś inne wyjście? 

Oddalili  się  od  brzegu  i  za  późno  było  juŜ  na  takie  rozwaŜania.  Bystry  nurt  uniósł 

tratwę i wnet stracili z oczu jaskinię, w której nocowali. Posuwali się bardzo szybko, szybciej, 

niŜ  Kieron  przypuszczał.  Strach  chwytał  go  za  gardło,  gdy  słyszał,  jak  trzeszczą  wiązania. 

Dzieci  siedziały  skulone,  trzymając  się  kurczowo  poręczy,  aŜ  im  zbielały  kostki.  Z  ich 

rozszerzonych oczu wyzierał strach. Carlitos i Rosa zdani byli teraz na siebie, bo Kieron nie 

mógł  wypuścić  z  rąk  steru.  Posadził  dwoje  maluchów  odwróconych  plecami  do  siebie  i 

przywiązał w zasięgu ręki w miejscu, które wydawało mu się najbezpieczniejsze. Tylko czy w 

ogóle na tratwie jest takie? 

Płynęli w takim tempie, Ŝe drzewa i  zarośla wprost migały im przed oczyma. Kieron 

koncentrował całą swoją uwagę na tym, by omijać wystające kamienie i pojawiające się nagle 

terasy. 

Jeśli  nam  się  powiedzie,  zaoszczędzimy  mnóstwo  czasu,  pomyślał  z  radością, 

wyostrzając  wszystkie  zmysły.  W  ciągu  dziesięciu  minut  pokonali  odległość,  jaką 

przemierzali zwykle pieszo przez cały dzień. 

Antonio  zaczął  krzyczeć,  ale  Kieron  przykazał  mu,  by  zamknął  buzię,  bo  moŜe  się 

zachłysnąć  wodą.  Starsi  chłopcy  siedzieli  spięci,  a  dziewczynki,  zaciskając  powieki,  skuliły 

się w sobie. 

Ale oto nurt osłabł i teraz tratwa sunęła leniwie. Wszyscy się odpręŜyli i uśmiechnęli 

ostroŜnie  do  siebie.  Tratwa  płynęła.  Poza  tym  Ŝe  bagaŜe  i  ubrania  mieli  przemoczone, 

background image

wszystko poszło znakomicie. Rosa płakała przestraszona, ale Kieron nie zwracał na to uwagi, 

bo  i  tak  nie  był  w  stanie  zrobić  nic,  by  ją  uspokoić.  Carlitos  siedział  jak  w  półśnie  z  głową 

wciśniętą w ramiona. Oczy nadal miał zamknięte, przysłonięte przemoczoną grzywką. Jaki on 

ś

liczny, pomyślał Kieron i poczuł ból w sercu. Tak bardzo chciał pomóc temu dziecku, a tak 

niewiele mógł. 

- Co tak powoli? - zaczął narzekać Pablo. 

- Ciesz się z tego! - zawołał do chłopca. - Ja w kaŜdym razie jestem zadowolony,  Ŝe 

nurt osłabł. 

-  Popatrzcie!  Tam  na  drzewie!  -  krzyknęła  Teresa  i  wskazała  na  dryfujący  pień,  na 

którym owinęła się ogromna anakonda. 

Dzieci bardzo się wystraszyły, na szczęście Kieron zdołał skręcić. Ale oto tratwa znów 

zaczęła  płynąć  szybciej.  Rzeka  wyraźnie  się  zwęziła,  a  jej  nurt  stał  się  bardziej  wartki. 

Piaszczyste  brzegi  tworzyły  teraz  strome  urwiska.  Kieron  nie  pamiętał,  by  kiedykolwiek 

wędrował w tych okolicach. Było jednak juŜ za późno, by się wycofać. 

- Trzymajcie się! - zawołał do dzieci. - Tereso, módl się do Najświętszej Panienki! 

Skinęła z powagą i poruszając wargami, szeptała cicho słowa modlitwy. 

Nagle porwał ich silny prąd i zniósł ku skałom, zza których dochodził potęŜny grzmot. 

BoŜe,  tylko  nie  wodospad!  przeraził  się  Kieron,  zdając  sobie  sprawę,  Ŝe  nie  mają 

Ŝ

adnych szans, jeśli dostaną się w spadające z hukiem masy wody. 

Kurczowo  ściskając  wiosło,  kątem  oka  dostrzegł,  Ŝe  teren  się  obniŜył,  a  brzegi 

złagodniały.  Skąd  na  tym  odcinku  rzeki  wodospad?  zastanawiał  się,  patrząc  na  spienioną 

wodę. 

Raz  kozie  śmierć!  Zobaczymy,  co  warta  jest  ta  tratwa!  pomyślał  Kieron,  zaciskając 

mocno dłonie na wiośle sterującym. 

I  wtedy  nastąpił  pierwszy  mocny  wstrząs,  tratwa  nadziała  się  na  podwodną  skałę. 

Zatrzeszczały  wiązania,  dziećmi  szarpnęło  w  przód,  na  szczęście  Ŝadne  nie  wypadło. 

Chlusnęła na nie potęŜna fala, ale Kieron w ostatniej chwili zdąŜył zdjąć z wiosła lewą rękę i 

zasłonić  Carlitosowi  usta  i  nos.  Tratwa  zatańczyła  na  wodzie,  ale  zdołała  utrzymać  się  na 

powierzchni, zaraz jednak znów porwał ją bystry nurt. Dzieci uczepiły się kurczowo drabinki 

i  zacisnęły  mocno  wargi,  by  się  nie  zachłysnąć.  Tratwą  rzucało,  skłębione  wiry  próbowały 

wciągnąć ją w głąb. Kieron chwycił mocniej wiosło, pełen obaw, czy woda go nie połamie. 

Na  środku  wzburzonej  rzeki  dostrzegł  pokaźną  skałę.  Znosiło  ich  wprost  na  nią, 

dosłownie  w  ostatniej  sekundzie  szarpnął  wiosłem  i  skręcił  w  lewo.  Dzieci  krzyknęły 

zatrwoŜone.  Tratwa  runęła  stromo  w  dół.  Kieron  przechylił  się  z  całych  sił  do  tyłu,  aby  ją 

background image

zrównowaŜyć. 

Na szczęście silny prąd ustąpił równie gwałtownie, jak się pojawił. Tratwa, zanurzona 

przednią częścią, płynęła dalej. Kieron zauwaŜył, Ŝe poluzowały się wiązania z prawej strony, 

blisko  Manuela  i  Esmeraldy.  Nie  mógł  jednak  na  razie  nic  z  tym  zrobić.  Pozostawało  mu 

wierzyć, Ŝe bale nie rozsuną się zbyt szybko. 

Koryto  rzeki  znów  się  poszerzyło,  a  brzegi  stały  się  łagodne.  Antonio,  kaszląc, 

wypluwał wodę, podobnie dziewczynki. Zmagania z Ŝywiołem trwały zaledwie kilka minut, 

ale  Kieron  ze  zgrozą  pomyślał,  Ŝe  dla  Carlitosa  te  chwile  mogły  się  okazać  brzemienne  w 

skutki.  Pochylił  się  nad  chłopcem  jednak  dopiero  wtedy,  gdy  mógł  wypuścić  na  moment 

wiosło. Malec dyszał cięŜko, usiłując złapać oddech. 

- Odkaszlnij, Carlitos! - zawołał Kieron, z radością przyjmując tę nikłą oznakę Ŝycia. 

Poklepał chłopca mocno po plecach. - Odkaszlnij! 

Ku zaskoczeniu wszystkich Carlitos otworzył oczy i popatrzył przytomnie. 

Kieron  rzucił  spojrzenie  przed  siebie  i  stwierdził,  Ŝe  na  razie  rzeka  nie  szykuje  im 

Ŝ

adnych niespodzianek. 

- Spróbuj odkaszlnąć, Carlitos - prosił. 

Chłopiec nabrał oddechu i nagle zaniósł się straszliwym kaszlem. 

- Dobrze! - pochwalił go Kieron. Uśmiechnął się, podtrzymując jedną ręką dwulatka, 

który wypluwszy flegmę i wodę, zaczął oddychać swobodniej. 

Poprzednim  razem  takŜe  odzyskał  przytomność  pod  wpływem  szoku,  pomyślał 

Kieron, zatroskany, Ŝe nie wie, co naprawdę dolega temu chłopcu. 

-  Ki  -  on  -  szepnął  Carlitos  uśmiechając  się  do  niego,  a  odwracając  głowę  w  stronę 

Antonia ochrypłym głosem dodał: - Toni... 

Kieron ze wzruszenia poczuł ścisk w gardle. Ale Carlitos znów zamknął oczy, a głowa 

opadła mu na bok. Słyszeli jednak, Ŝe oddycha, i to było najwaŜniejsze. 

- Bale się rozsuwają - powiedział zdenerwowany Manuel. 

- Widzę, miejmy nadzieję, Ŝe jeszcze przez chwilę wiązania wytrzymają. 

Rzeka  teraz  płynęła  spokojnie,  tratwa  sunęła  powoli  po  lekko  pofalowanej 

powierzchni. Gdy zepchnęło ich na mieliznę, Kieron zszedł na piasek, Ŝeby naprawić tratwę. 

NajwyŜszy czas, bowiem Manuel siedział juŜ całkiem zanurzony w wodzie. WiąŜąc na nowo 

poluzowane  bale,  Kieron  ze  zdziwieniem  stwierdził,  Ŝe  jednak  nurt  wciąŜ  jest  wartki. 

Rzeczny  prąd  szarpał  go  i  popychał,  jakby  chciał  go  ze  sobą  porwać.  Ruszyli  dalej  dopiero 

wtedy, gdy tratwa znów była sprawna. 

Brzegi  rzeki  wciąŜ  się  zmieniały.  Opuścili  tereny  tropikalnej  dŜungli,  las  się 

background image

przerzedził i tu i ówdzie dostrzegali na lądzie rozległe łąki. 

Słońce  chyliło  się  ku  zachodowi.  Dzieci  coraz  gorzej  znosiły  rejs.  Przemoczone  do 

suchej  nitki,  stały  się  niespokojne  i  marudne,  doskwierał  im  teŜ  głód.  Kieron  przyjmował  z 

wyrozumiałością  ich  skargi.  PrzecieŜ  i  tak  były  bardzo  dzielne,  znosząc  tyle  trudów.  On 

zresztą teŜ z wolna tracił cierpliwość. 

Nagle Manuel zawołał: 

- Popatrzcie! Domy! To jakaś osada. Kieron, dotarliśmy do celu! 

Na twarzy Kierona odmalowała się ulga i radość. Musiał mieć dość zabawną minę, bo 

aŜ dzieci się roześmiały, ale i one były szczęśliwe. 

Gdy  wreszcie  stanęli  na,  brzegu,  przedstawiali  sobą  doprawdy  Ŝałosny  widok. 

Przemoczone,  zmęczone  dzieci,  zbite  w  gromadkę  wokół  męŜczyzny,  na  którego  rękach 

spoczywał jeszcze jeden malec. 

Ze wszystkich stron nadchodzili Indianie, zdumieni osobliwymi gośćmi. 

- Znalazłem te dzieci wysoko w górach - wyjaśnił krótko Kieron. - Tylko one ocalały z 

katastrofy. Od prawie trzech tygodni nie dojadają. Dostaniemy trochę mleka? 

Indianie  w  osadzie  okazali  się  niezwykle  Ŝyczliwi.  Postawili  na  nogi  wszystkich 

współmieszkańców  i  nim  upłynęło  parę  minut,  przynieśli  suche  ubrania  dla  znuŜonych 

przybyszów. Zebrani ciasno w największej chacie, wysłuchali opowieści Kierona. Załamując 

ręce, przeklinali Rodriqueza i ze łzami w oczach tulili cudem ocalałe dzieci. 

Okazało się, Ŝe z tej właśnie osady pochodziła matka Teresy. Dziewczynka nie miała 

o  tym  pojęcia,  ze  zdumieniem  więc  wpatrywała  się  w  otaczających  ją  ciasnym  kręgiem 

dziadków  i  liczne  kuzynostwo,  którzy  wprost  wychodzili  z  siebie,  starając  się  dogodzić 

dziewczynce. Natychmiast teŜ zapadła decyzja, Ŝe mała zostanie u nich. 

Kieron  spojrzał  na  Teresę,  trochę  zakłopotaną,  ale  i  dumną  z  zamieszania,  jakie 

wywołało jej przybycie. Nie przestawała jednak rzucać błagalnych spojrzeń w stronę Kierona, 

który  pragnął  zawołać,  Ŝe  te  wszystkie  dzieci  są  jego.  Złapał  Teresę  za  rękę  i  przytrzymał 

mocno, a w twarzy dziewczynki wyczytał, Ŝe takŜe przeŜywa rozterki. 

Ale  poniewaŜ  w  tej  kwestii  musiał  zwycięŜyć  rozsądek,  Kieron  pokiwał  głową  na 

znak, Ŝe się zgadza. 

- Wspaniale! - rzekł, zwracając się do krewnych Teresy. - Najpierw jednak wszystkie 

dzieci muszą przejść dokładne badania w szpitalu. Trzy tygodnie, podczas których nie miały 

prawie co jeść, to nie Ŝarty. 

Indianie pokiwali głowami ze zrozumieniem. 

- Teresa to niezwykle mądra i dzielna dziewczynka - uśmiechnął się Kieron ciepło. - 

background image

Jest chyba najpowaŜniejsza z całej gromady, a przy tym bardzo poboŜna. 

- To dobrze - odezwała się jej babcia. - Matka Teresy, świeć, Panie, nad jej duszą, teŜ 

była taka. 

-  Chyba  moŜemy  uznać,  Ŝe  najgorsze  mamy  za  sobą.  -  Kieron  uśmiechnął  się  do 

dziewczynki i podsunął ku niej otwartą dłoń. 

Dziewczynka rozpromieniła się i podała mu róŜaniec. 

- Tak bardzo się bałam, Ŝe nie zapytasz o niego! 

- Sądzisz, Ŝe mógłbym zapomnieć o najpiękniejszym podarunku, jaki kiedykolwiek mi 

ofiarowano? O, nie! Bardzo ci dziękuję, Ŝe przechowałaś go dla mnie podczas wyprawy przez 

góry. Nikt nie potrafiłby z niego uczynić lepszego poŜytku. 

Teresa skinęła głową i z powagą rzekła do babci: 

- Najświętsza Panienka wiele razy przyszła nam z pomocą! 

- O ile to nie była twoja zmarła mama - szepnęła staruszka. 

Na chwilę zapadła cisza, którą przerwały słowa Kierona: 

- Kupię ci, Tereso, nowy róŜaniec, ten pragnę zachować dla siebie. 

Oczy Teresy zapłonęły radością. 

-  Dostanie  róŜaniec  od  nas  -  wtrąciła  babcia.  -  Señor  O'Donell  nie  musi  pan  sobie 

zawracać tym głowy. Uczyniłeś juŜ aŜ nadto! 

W ich rozmowę wdarł się płacz Rosy. 

-  Nie  wiem,  co  robić  z  tym  dzieckiem  -  poŜalił  się  Kieron  zmartwiony.  -  Przez  całą 

drogę tak popłakiwała, a potem miała straszny atak kolki. Nie mam pojęcia, czy to na skutek 

niedoŜywienia, czy moŜe jest to coś gorszego. 

-  Biedactwo,  jest  taka  maleńka  i  chudziutka  -  odezwała  się  jakaś  kobieta.  -  Pewnie 

karmiłeś ją tym samym, co pozostałych? 

- Nie miałem innego wyjścia - westchnął Kieron. 

-  Takie  maleństwo  potrzebuje  naturalnego  pokarmu  -  stwierdziła  i  odeszła  na  bok 

naradzić się z innymi kobietami. 

Jedna z nich, oŜywiona, krzyknęła: 

- Consuela! Sprowadźcie Consuelę! 

- A kim ona jest? Szamanką? - spytał z lękiem Kieron. 

- Nie - uspokoił go ktoś z boku. - To młoda matka, która przedwczoraj straciła swoje 

trzytygodniowe dziecko. 

- Rozumiem - Kieron skinął z powagą głową. 

W  drzwiach  pojawiła  się  Indianka  niezwykłej  urody,  z  twarzą  naznaczoną  rozpaczą. 

background image

Spojrzawszy na Rosę, wzięła ją w ramiona i bez słowa przeszła z nią do sąsiedniej izby. 

-  Wszystko  będzie  dobrze,  señor  -  rozgadały  się  kobiety.  -  One  potrzebują  siebie 

nawzajem. 

Kieron  pochylił  głowę,  bo  akurat  ta  dziedzina  Ŝycia  stanowiła  dla  niego  kompletną 

zagadkę. 

Potem  mieszkańcy  wioski  zaczęli  przygotowania  do  uroczystości.  Na  długim  stole 

postawili  tyle  smakowitych  potraw,  Ŝe  nawet  ta  wygłodniała  gromadka  nie  była  w  stanie 

spoŜyć  połowy  przyniesionych  dań.  Wspomagali  ich  jednak  Indianie,  dla  których  był  to 

znakomity pretekst do  świętowania. Kieron podniósł do ust naczynie, do którego nalano mu 

tequili,  uznawszy,  Ŝe  zasłuŜył  sobie  na  ten  trunek.  A  dzieci,  które  od  tak  dawna  nie  miały 

moŜliwości najeść się do syta, nie mogły oderwać się od jadła. ZnuŜony Antonio zasnął przy 

stole, zaciskając w jednej rączce kawałek ciasta, drugą zaś trzymając dłoń Kierona. 

Kiedy Carlitos się ocknął, podano mu letnie mleko. Chłopiec uśmiechnął się anielsko, 

przyprawiając o łzy wzruszenia stojących obok Indian. 

Chwilę później pojawiła się Consuela, trzymając na ręku śpiącą Rosę. 

- Señor - zwróciła się błagalnie do Kierona. - Czy mogłabym ją zatrzymać? 

Jeszcze  jedno  dziecko  chcą  mi  odebrać!  krzyczało  wszystko  w  jego  duszy.  Kieron 

zdawał sobie sprawę, Ŝe nie będzie mógł zatrzymać malców, za kaŜdym razem jednak, gdy o 

tym pomyślał, czuł się tak, jakby ktoś mu wbijał nóŜ w serce. 

Zagryzł  wargi.  W  sprawie  Teresy  nie  było  wątpliwości,  gdyŜ  miała  się  nią 

zaopiekować rodzina, ale oddać Rosę całkiem obcym ludziom? 

- A co na to twój mąŜ? 

-  Pytałam  go  i  nie  ma  nic  przeciwko  temu.  Nasze  maleństwo  urodziło  się  z  cięŜką 

wadą i lekarz powiedział, Ŝe nie powinnam rodzić więcej dzieci. 

Obok Consueli stanął młody Indianin. Skinął głową na potwierdzenie słów Ŝony. 

-  Będziemy  dobrzy  dla  małej  -  zapewnił.  -  Jeśli  tylko  señor  się  zgodzi,  by  u  nas 

została. 

Kieron rzekł wolno, z namysłem: 

-  PrzedłoŜę  waszą  prośbę  władzom,  które  będą  rozstrzygać  sprawę  dzieci.  Myślę,  Ŝe 

ustosunkują się do niej pozytywnie. Rozumiecie chyba jednak, Ŝe sam nie mogę podjąć takiej 

decyzji. Póki co Rosa musi zostać poddana obserwacji w szpitalu. 

- Señor, proszę... - Consuela patrzyła na niego uporczywie, a jej głos zadrŜał. 

- Rozumiem. Mogłabyś pojechać razem z nami do szpitala, Ŝeby być przy małej? Musi 

tam pobyć zapewne kilka dni. 

background image

- AleŜ oczywiście! Niczego bardziej nie pragnę! - Twarz kobiety się rozpromieniła. 

A  więc  dwoje  dzieci  znalazło  juŜ  opiekunów,  pomyślał  targany  sprzecznymi 

uczuciami. 

Trafią  do  dobrych  ludzi,  a  warunki  ich  Ŝycia  nie  zmienią  się  drastycznie  w  stosunku 

do  tego,  do  czego  przywykły.  Nie  było  tu  wokół  dŜungli,  która  wzbudzała  w  nich  strach,  a 

jedynie równina, na której znajdowały się poletka uprawne i rzeka i mieszkali ludzie tej samej 

rasy. 

Dzieci jadły i jadły, aŜ niektóre z nich rozbolały brzuchy, a Kieron sięgnął po jeszcze 

jedną szklaneczkę z tequilą. 

Nie wiedział, Ŝe Indianie wyprowadzili motocykl, z którego byli bardzo dumni, i jeden 

z  nich  pojechał  do  stolicy  jeszcze  tego  wieczoru.  Udał  się  wprost  do  siedziby  organizacji 

broniącej  praw  Indian  i  opowiedział  o  całym  zdarzeniu.  Urzędnicy,  którzy  zlekcewaŜyli 

wcześniej  historię  Susan,  teraz  natychmiast  podjęli  odpowiednie  działania.  Ze  skruchą 

wyznali, Ŝe pomylili się trochę w ocenie Kierona O'Donella. Zobowiązali się poinformować o 

wszystkim  władze  i  media.  Jeden  ze  skorumpowanych  pracowników  ministerstwa 

dowiedziawszy się, co się szykuje, natychmiast zatelefonował do Juana Rodriqueza... 

Wieczorem w niewielkim kościółku w wiosce indiańskiej odprawiono naboŜeństwo za 

dusze  zmarłych.  Przybyli  wszyscy  mieszkańcy.  Kieron  i  dzieci  jednak  nie  uczestniczyli  w 

modlitwach,  gdyŜ  zasnęli  kamiennym  snem.  Poczucie  bezpieczeństwa,  a  w  przypadku 

Kierona parę szklaneczek tequili, zapewniły im spokojny sen... 

Następnego dnia ruszyli do stolicy jedyną cięŜarówką, jaka była w osadzie. Zmieścili 

się  wszyscy:  Kieron  wraz  z  podekscytowanymi  dziećmi,  Consuela,  babcia  Teresy,  szofer  i 

jeszcze  parę  innych  osób,  które czuły  się  związane  ze  sprawą.  Consuela  usiadła  w  szoferce, 

trzymając  na  kolanach  spokojną  i  zadowoloną  Rosę.  Kieron  siedział  z  tyłu  z  Carlitosem  na 

rękach,  a  wokół  niego  stłoczyły  się  wpatrujące  się  w  niego  z  uwielbieniem  maluchy.  Syte  i 

wesołe wymachiwały na poŜegnanie mieszkańcom osady. 

Manuel,  Esmeralda  i  Pablo  odśpiewali  cały  swój  repertuar,  a  Kieron  zachęcał  je,  by 

nie przestawały. 

Carlitos  budził  się  coraz  częściej  i  dłuŜej  pozostawał  przytomny.  Kieron  pilnował 

wówczas,  by  chłopiec  odkasływał  flegmę.  Samo  przeziębienie  nie  było  takie  groźne,  jak 

zaburzenia w oddychaniu, które powodowało. 

BoŜe! Pozwól nam go zachować przy Ŝyciu. Tyle walczyliśmy o niego, niech nam nie 

zgaśnie teraz po drodze! modlił się w duchu. 

Carlitos  tymczasem  spoglądał  na  niego  łagodnie  i  oddychał  płytko,  ale  nakarmiony 

background image

dobrze  poprzedniego  dnia,  wydawał  się  trochę  silniejszy.  Przynajmniej  tak  sobie  Kieron 

wmawiał. 

Jechali przez piękne stare mosty, mijali lasy, otwarte równiny i niewielkie doliny. Tu i 

ówdzie widzieli bielone chaty. 

Słońce praŜyło niemiłosiernie, ale z tyłu, na przyczepie cięŜarówki, owiewał ich lekki 

wietrzyk. 

Kieron uśmiechał się zadowolony z siebie... 

Do późnej nocy Juan Rodriquez miotał się po gabinecie, klnąc jak szewc. 

Wreszcie, patrząc na dwóch swoich ludzi przeznaczonych do specjalnych zadań, rzekł: 

-  Zrozumieliście?  Kieron  O'Donell  z  dzieciakami  nie  moŜe  tu  dotrzeć!  Zatrzymacie 

ich  w  miejscu,  gdzie  droga  biegnie  nad  przepaścią,  i  zepchniecie  cięŜarówkę.  Nie  sprawi  to 

wam  najmniejszego  problemu,  bo  cięŜarówką  kieruje  Indianin.  Upozorujecie  wypadek,  a 

potem  dyskretnie  znikniecie.  W  Ŝadnym  razie  nie  moŜe  wyjść  na  jaw,  Ŝe  mam  z  tym  jakiś 

związek. Wszystko jasne? 

MęŜczyźni  skinęli  głowami  i  odeszli,  a  Rodriquez  drŜącą  ręką  sięgnął  po  kolejne 

cygaro. 

- Co za głupiec! - mamrotał sam do siebie. - Kompletny idiota! śeby ciągnąć ze sobą 

półŜywe sieroty indiańskie, których nikt nie potrzebuje! Jak śmiał się powaŜyć na coś takiego, 

zgarnąwszy uprzednio tyle szmalu! Niech mu się jednak nie zdaje, Ŝe dotrze do stolicy! 

Zniecierpliwiony Rodriquez cisnął na podłogę połamane cygaro. 

Zarówno  Rodriquez,  jak  i  jego  poplecznicy  popełnili  powaŜny  błąd.  Wiedzieli,  Ŝe  o 

zdarzeniu  zostały  poinformowane  władze  i  organizacja  broniąca  praw  Indian,  a  takŜe 

dziennikarze  prasowi.  ZlekcewaŜyli  to jednak,  sądząc,  Ŝe  skoro  Kieron  nie  zdoła  dotrzeć  do 

stolicy, afera nie nabierze rozgłosu. Nie przyszło im na myśl, Ŝe Ŝurnaliści uznają całą sprawę 

za pierwszorzędny temat! 

Niedaleko  stolicy,  w  miejscu,  gdzie  droga  wiła  się  pod  górę  tuŜ  nad  przepaścią, 

czekali ludzie Rodriqueza. Przepuścili starą rozklekotaną cięŜarówkę i zaczęli polowanie. 

Szofer niespokojnie zerknął w boczne lusterko. Przeklęty idiota! pomyślał ze złością, 

patrząc  na  nowoczesne  szybkie  auto,  które  usiłowało  go  wyminąć.  PrzecieŜ  tu  jest  strasznie 

wąsko! Postanowił udawać, Ŝe nie słyszy uporczywego trąbienia, i spokojnie jechał środkiem. 

Nieco  dalej  droga  poszerzyła  się  i  auto  zrównało  się  z  cięŜarówką.  Chłopcy  aŜ 

otworzyli z zachwytu buzie, spoglądając na wspaniały wóz, ale Kieron nagle się zaniepokoił. 

Wydawało mu się, Ŝe zna z widzenia męŜczyznę siedzącego obok kierowcy. Czy nie spotkał 

go przypadkiem u Rodriqueza? Nie był pewien. 

background image

- DuŜo ich - odezwał się jeden z gangsterów. 

- E tam, sami Indianie - odparł drugi. - Załatwimy wszystkich! 

Kierowca  cięŜarówki  zaczął  się  naprawdę  denerwować.  Dlaczego  auto  go  nie 

wyprzedza? Co za głupiec! O co mu właściwie chodzi? 

Samochód osobowy podjechał bliŜej. 

- Nie! - krzyknął szofer. - Czy ten wariat nie widzi, Ŝe z prawej strony jest przepaść? 

Kieron  przycisnął  mocniej  Antonia  i  Esmeraldę,  a  jego  oczy  rozszerzyły  się  ze 

strachu, gdy pojął, co się święci. 

Auto  podjechało  tak  blisko,  Ŝe  prawie  ocierało  się  o  cięŜarówkę.  Twarz  szofera 

wykrzywiła  się  w  napięciu.  Co  robić,  myślał  gorączkowo.  Mam  się  zatrzymać?  Ale  co  się 

wtedy zdarzy? PrzecieŜ ten kierowca jest niepoczytalny! 

W  tej  samej  chwili  zza  zakrętu  przed  nimi  wyłoniło  się  kilka  samochodów  z 

tabliczkami:  „Prasa”.  Dziennikarze  kilku  stołecznych  dzienników  jechali  w  stronę  osady 

indiańskiej,  Ŝeby  przeprowadzić  wywiad  z  O'Donellem,  i  kaŜdy  z  nich  liczył  w  skrytości 

ducha,  Ŝe  jego  gazeta  pierwsza  zamieści  reportaŜ  o  uratowanych  cudem  dzieciach. 

Tymczasem to, na co przypadkowo trafili, okazało się jeszcze większą sensacją. 

Gangsterzy  Rodriqueza  starali  się  udawać  niewiniątka,  ale  to,  co  zobaczyli 

dziennikarze,  nie  pozostawiało  najmniejszych  wątpliwości  co  do  ich  zamiarów.  Kilku 

fotoreporterów  zdołało  nawet  pstryknąć  zdjęcie  w  chwili,  gdy  samochód  usiłował  zepchnąć 

cięŜarówkę w przepaść. Uwiecznili takŜe moment, kiedy napastnicy pośpiesznie zawrócili i z 

piskiem opon uciekli. 

Kieron  bez  Ŝadnych  skrupułów  poinformował  dziennikarzy,  Ŝe  głównym  winowajcą 

jest  Juan  Rodriquez.  Tę  wiadomość  jednak  przekazali  wcześniej  mediom  przedstawiciele 

organizacji broniącej praw Indian. Kieron dowiedział się więc o aresztowaniu Rodriqueza, a 

takŜe o tym, Ŝe jeszcze na ten sam dzień zaplanowano przesłuchania osób zamieszanych w tę 

aferę. Korupcja wśród polityków i policji na szczęście nie była powszechna. 

- Czy jest pan pewien, Ŝe to ludzie Rodriqueza usiłowali was zabić? 

- Tak - odpowiedział Kieron. - Rozpoznałem jednego z nich. 

Nie wspomniał jednak ani słowem, Ŝe kiedyś pracowali razem. 

Antonio, który stał obok Kierona na rozgrzanym od słońca asfalcie, podniósł głowę i 

promieniejąc ze szczęścia, popatrzył w oczy swemu bohaterowi. 

background image

ROZDZIAŁ XI 

Wjazd do stolicy dostarczył im wielu wraŜeń. Dziennikarze, którzy na własne oczy się 

przekonali,  Ŝe  dzieciom  grozi  niebezpieczeństwo,  konwojowali  cięŜarówkę  aŜ  do  bramy 

szpitala. 

W  wyobraźni  juŜ  widzieli  nagłówki  na  pierwszych  stronach  porannej  prasy:  ,,»El 

Nacional« udaremnił zamach na indiańskie dzieci”, ,,»El Hecho« ratuje Ŝycie dzieciom”, i tak 

dalej, i tak dalej... 

Kierowca  cięŜarówki  zamierzał  właściwie  zawieźć  dzieci  do  szpitala  miejskiego,  ale 

reporterzy  zdecydowanie  się  temu  przeciwstawili,  twierdząc,  Ŝe  dzieci  powinny  zostać 

umieszczone w klinice, która zapewni im najlepszą opiekę, i to bez względu na przekonania 

zamoŜnych białych pacjentów. 

Kieron pozostał w szpitalu tak długo, póki nie zdał lekarzom relacji o kaŜdym dziecku 

z  osobna.  Potem  zajrzał  do  sal,  gdzie  umieszczono  małych  Indian,  i  obiecawszy  swym 

podopiecznym, Ŝe odwiedzi ich nazajutrz, skierował się ku wyjściu. Strasznie się śpieszył, nie 

mogąc pozbyć się przeczucia, Ŝe przybył za późno. 

W korytarzu usłyszał nagle za plecami odgłos kroków i rozpaczliwy krzyk Antonia: 

- Kieron! Kieron! Nie odchodź ode mnie! 

Chłopczyk  wybiegł  boso  w  krótkiej  szpitalnej  koszulce,  a  po  policzkach  płynęły  mu 

łzy jak groch. 

Westchnąwszy cięŜko, Kieron zawrócił i wziął małego na ręce. Jeszcze raz zaczął mu 

tłumaczyć, Ŝe przyjdzie jutro, ale Antonio w ogóle nie reagował na jego słowa. Na szczęście 

któraś z pielęgniarek, usłyszawszy płacz, przybiegła do nich. Wspólnymi siłami udało im się 

rozluźnić uścisk rączek chłopca na szyi Kierona, po czym pielęgniarka zaniosła szlochającego 

rozpaczliwie pacjenta do sali. 

Z  cięŜkim  sercem  Kieron  minął  bramę  szpitalną,  wciąŜ  myśląc  o  Antoniu.  Teraz 

jednak ktoś inny bardziej potrzebował jego pomocy. O ile nie przybył za późno. 

JuŜ poprzedniego wieczora, gdy dotarł do osady indiańskiej, poczuł niepokojący ucisk 

w  Ŝołądku.  Właściwie  najchętniej  od  razu  ruszyłby  w  drogę.  Coś  go  gnało  do  stolicy,  nie 

mógł wprost usiedzieć na miejscu. 

Dzieci  znalazły  się  w  pewnych  rękach,  czemuŜ  więc  tracił  czas?  prześladowała  go 

natrętna myśl. Jeszcze w osadzie ogolił się porządnie i umył, Ŝeby jako tako wyglądać. 

Powinien się przebrać, ale szkoda mu było kaŜdej minuty. Przeczesał się jedynie kilka 

background image

razy, nim uznał, Ŝe od biedy ujdzie. 

Wyobraźnia  tymczasem  podsuwała  mu  przeraŜające  wydarzenia,  które  mogły  zajść, 

kiedy on krąŜył po bezdroŜach wyniosłych Andów. 

Bezwiednie zacisnąwszy w ręku róŜaniec Teresy, pomyślał: 

ś

ebym tylko nie przybył za późno! 

W  biurze  organizacji  pomocy  humanitarnej  młoda  urzędniczka  potrząsnęła  z 

ubolewaniem głową: 

- Niestety, Susan Lind juŜ tutaj nie pracuje. 

- Jak to nie pracuje? - Kieron wpatrywał się w nią zdziwiony. 

Ale  nie  czekając  na  odpowiedź,  pognał  do  wynajmowanego  przez  dziewczynę 

mieszkania. Tam przeŜył kolejny szok. Na drzwiach widniała tabliczka z obcym nazwiskiem. 

Zadzwonił, ale nikt mu nie otworzył. A jeśli wyjechała? Jak zdoła ją teraz odszukać? 

Serce  dudniło  mu  z  przeraŜenia,  kiedy  zbiegał  w  dół  po  dwa  schodki.  Uświadomił 

sobie w całej pełni, jaka Susan musiała się czuć samotna i opuszczona. 

Muszę ją odnaleźć! powtarzał w myślach. Od tego zaleŜy całe moje Ŝycie, cała moja 

przyszłość! 

Kobieta za biurkiem patrzyła cierpliwie na męŜczyznę w zniszczonym ubraniu. Gdzie 

on  był?  CzyŜby  nocował  gdzieś  poza  domem?  Wyglądał  dziś  jeszcze  gorzej  niŜ  po 

przedniego dnia, kiedy zajrzał tu po raz pierwszy. 

-  Czy  nie  orientuje  się  pani,  gdzie  aktualnie  przebywa  Susan  Lind?  -  zapytał  z 

wymuszonym spokojem. 

-  Niestety,  nie  mam  pojęcia.  Była  w  biurze  przed  paroma  dniami  i  powiedziała,  Ŝe 

poda  nam  nowy  adres,  gdy  tylko  będzie  taki  miała.  Właściwie  sama  jeszcze  nie  była 

zdecydowana, dokąd się uda, do Szwecji, czy moŜe gdzie indziej... 

Kieron poczuł, Ŝe krew odpływa mu z twarzy. 

- Ale dlaczego zrezygnowała z posady? 

Kobieta spowaŜniała. 

-  Susan  Lind  w  ostatnim  czasie  nie  czuła  się  najlepiej.  Często  nie  przychodziła  do 

pracy i była bardzo przygnębiona. 

Doskonale ją rozumiem, pomyślał Kieron z goryczą. Niestety, wszystko to moja wina! 

Czy pomyślałem o tym tego  dnia, w którym ją opuściłem? Pięć tysięcy dolarów! Dla Susan 

przecieŜ  nie  pieniądze  były  waŜne.  Teraz  dopiero  widzę,  jak  moŜna  skrzywdzić  drugiego 

człowieka, broniąc rzekomo swej wolności. Drogo okupiona ta wolność! 

- Była nawet u lekarza - dorzuciła urzędniczka zza biurka. 

background image

O, nie! 

-  Ale  jej  stan  się  nie  poprawiał.  Po  kilku  dniach  zwolnienia  wróciła  jeszcze  bardziej 

przygnębiona. W końcu musiała napisać wymówienie. DłuŜej nie dało się tego ciągnąć. 

Do lekarza... wróciła przygnębiona... Susan! Myśli wirowały mu w głowie i ogarniała 

go coraz większa rozpacz. Co ja zrobiłem? wyrzucał sobie. 

Wybiegł z biura, nie do końca pewien, czy podziękował urzędniczce za informacje. 

Złapał  taksówkę  i  kazał  się  zawieźć  na  lotnisko.  Kompletnie  rozbity,  nie  widział 

nawet, co się wokół niego dzieje. 

Była w pracy kilka dni temu. Skoro tak, moŜe jeszcze nie zdąŜyła opuścić kraju. Nikła 

nadzieja zakiełkowała mu w sercu. 

BoŜe, spraw, Ŝeby w tym czasie nie odlatywał samolot do Szwecji! modlił się Ŝarliwie. 

Rzuciwszy  taksówkarzowi  pieniądze,  pobiegł  do  ogromnej  poczekalni.  Metaliczny 

głos, płynący z głośników, informował o przylocie czy odlocie jakiegoś samolotu, ale Kieron 

nie  dosłyszał  nazwy  miejscowości.  Z  tablicy  informacyjnej  teŜ  nic  nie  mógł  odczytać,  bo 

litery rozmazywały mu się w oczach. 

Pytał  w  informacji,  w  kasie  z  biletami,  w  okienku,  gdzie  dokonywana  jest  odprawa 

paszportowa. Wszyscy kręcili przecząco głowami. 

- Mamy tylu pasaŜerów... 

Susan nie było więc na lotnisku. Poprzedniego dnia od leciał samolot do Szwecji, ale 

nikt nie pamiętał, by wśród   pasaŜerów znajdowała się opisana przez niego dziewczyna. 

Kieron miał ochotę wyć z rozpaczy. 

Złapał  kolejną  taksówkę  i  poprosił  kierowcę,  by  odwiózł  go  do  centrum.  Poczuł,  Ŝe 

ogarnia go rezygnacja. 

Gdzie  ma  szukać  Susan?  W  hotelach?  Nie,  chyba  powinien  zacząć  od  dworców 

kolejowych. 

Przepychał się przez zatłoczone poczekalnie, rozglądając się dokoła, ale nigdzie jej nie 

zauwaŜył. Na jego pytania panie w okienkach odpowiadały jedynie wzruszeniem ramion. 

MoŜe teraz powinien sprawdzić dworce autobusowe? 

Pozbawiony resztek nadziei wszedł do hali dworca autobusowego. Wielka poczekalnia 

była  równie  ponura  jak  wszystkie  inne  poczekalnie,  które  właściwie  róŜniły  się  tylko 

pasaŜerami.  Na  lotnisku  czekali  światowcy,  na  dworcu  kolejowym  przedstawiciele 

wszystkich  warstw  społecznych,  tutaj  zaś  przewaŜała  biedota:  Indianie,  paru  białych 

oberwańców  i  kilku  reprezentantów  tak  zwanej wyŜszej klasy,  którzy  trzymali  się  z  dala  od 

pozostałych. 

background image

Podszedł do okienka z biletami, zgrzany i zmęczony całodziennym poszukiwaniem. 

I  wtedy  niespodziewanie  ją  zauwaŜył.  Stanął,  jakby  nagle  wrósł  w  ziemię.  Bał  się 

poruszyć,  sądząc,  Ŝe  to  tylko  złudzenie.  Dziewczyna  siedziała  na  ławce  tyłem  do  niego,  a 

obok stały jej bagaŜe. 

Chłonął spojrzeniem kaŜdy szczegół jej postaci: długie ciemne włosy, wyprostowane 

plecy,  peleryna...  Jego  Susan!  Ta  sama,  która  towarzyszyła  mu  w  myślach  przez  cały  czas 

niebezpiecznej przeprawy przez góry i dŜunglę. 

Odnalazł ją!  Serce  omal  nie  pękło  mu z  radości,  z  trudem  łapał oddech. Niepewnym 

krokiem  ruszył  ku  niej.  Powoli,  strasznie  powoli  zbliŜał  się  do  ławki,  na  której  siedziała. 

Szedł wpatrzony w profil twarzy dziewczyny, mały zadarty nosek, usta, które on, największy, 

na świecie samotnik, całował tak gorąco, wygłodniały. 

Susan siedziała, zaciskając nerwowo dłonie. Nie widziała go. Kieron podszedł i stanął 

przed nią, ale wciąŜ nie podnosiła wzroku. Zawsze była taka skromna i nieśmiała, nigdy nie 

odpowiadała na zaczepki nieznajomych. 

- Susan - odezwał się cicho. 

Zaskoczona  spojrzała  na  niego,  chciała  wstać,  ale  nogi  się  pod  nią  ugięły  i  opadła  z 

powrotem na ławkę. Usiadł więc pośpiesznie przy niej. 

- Kieron - jęknęła. - Kieron! Kieron! Czy to naprawdę ty? 

-  Tak  się  bałem,  Ŝe  odjechałaś,  Susan  -  powiedział  i  pogłaskał  ją  po  włosach.  - 

Szukałem ciebie przez cały dzień. 

- Powiedzieli mi, Ŝe nie Ŝyjesz. Myślałam... myślałam... 

Widząc, Ŝe dziewczyna za chwilę się rozpłacze, przerwał jej szybko. 

- Kupiłaś bilet? 

Potrząsnęła głową. 

- Dokąd chciałaś jechać? 

- Na północ, Ŝeby cię szukać. 

- Autobusem? Biedactwo ty moje! 

-  Nikt  nie  chciał  rozpocząć  poszukiwań.  -  Łzy  płynęły  jej  po  policzkach 

nieprzerwanym strumieniem. - Nikt nie chciał mnie słuchać, nie wierzyli mi! 

- Chodź! - rzucił, wstając z miejsca. - Poszukamy jakiegoś pokoju w hotelu. Muszę z 

tobą pomówić. Natychmiast. 

Wziął  jej  bagaŜe.  Dziewczyna  chwyciła  za  rączkę  torby,  nie  tylko  po  to,  Ŝeby  czuć 

jego bliskość, ale takŜe dlatego, Ŝe ledwie trzymała się na nogach. 

W taksówce nie odezwali się do siebie ani słowem. Siedzieli tylko mocno przytuleni. 

background image

Susan oparła głowę na jego ramieniu, a on trzymał ją w objęciach, jakby w obawie, Ŝe znów 

moŜe ją stracić. 

Prosząc w recepcji o wygodny pokój, rzekł: 

- Dla mnie i mojej Ŝony! 

Susan, słysząc te słowa, zarumieniła się uszczęśliwiona. 

Gdy wreszcie zostali sami. Kieron odstawił walizkę i wyszeptał: 

- Susan. Myślałem o tobie dniem i nocą. Ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, Ŝe jestem 

tu z tobą. Tam w górach wydawało mi się, Ŝe juŜ nie wrócę. 

- Czy było tak trudno? 

- Potwornie! 

- A dzieci? Znalazłeś je? 

-  Tak  -  uśmiechnął  się.  -  Przywiozłem  je  wszystkie,  całą  siódemkę  -  dokończył  z 

wyraźną dumą. 

- Siedmioro? Tak duŜo? - zdziwiła się Susan i dodała: - Wiesz, Kieron, zmieniłeś się. 

Z kącików twoich ust zniknął grymas goryczy i niezadowolenia. 

-  Dokonałem  czegoś  waŜnego  dla  innych.  Nie  zdawałem  sobie  sprawy,  Ŝe  moŜe  to 

mieć tak istotny wpływ na moje samopoczucie. 

Susan  spoglądała  na  niego,  nie  do  końca  pojmując,  co  miał  na  myśli,  on  jednak,  nie 

tracąc  czasu  na  zbędne  wyjaśnienia,  wziął  ją  w  ramiona  i  mocno  pocałował.  Potem  jeszcze 

raz  i  jeszcze  raz,  a  wreszcie  zadał  jej  najwaŜniejsze  pytanie,  choć  tak  bardzo  lękał  się 

odpowiedzi: 

- Masz je jeszcze? 

- Co takiego? - zdziwiła się dziewczyna. 

PołoŜył dłoń na jej brzuchu, a wtedy Susan zawołała rozpromieniona: 

- A, dziecko? Oczywiście. Byłam bardzo ostroŜna. 

Łzy zakręciły się Kieronowi w oczach, uklęknął przed dziewczyną i oparł czoło na jej 

łonie. 

Wybacz mi! chciał powiedzieć. Wybaczcie mi oboje! 

Ale  nie  powiedział  ani  słowa,  nie  dlatego,  Ŝe  pragnął  udawać  lepszego,  niŜ  był,  po 

prostu  uznał,  Ŝe  nie  zawsze  trzeba  mówić  najbliŜszym  o  wszystkich  swoich  słabościach.  Bo 

moŜe człowiek ucisza w ten sposób sumienie, ale jakŜe często rani przy  tym boleśnie drugą 

stronę! 

Ale  Susan  jak  zwykle  go  zaskoczyła.  Pogłaskała  go  czule  po  gęstych  ciemnych 

włosach i rzekła: 

background image

-  Kobiety  są  niesprawiedliwe,  potępiając  męŜczyznę,  który  odszedł  przeraŜony 

wiadomością,  Ŝe  zostanie  ojcem.  One  nie  chcą  się  przyznać  do  podobnych  reakcji.  Tylko 

nieliczne  niezamęŜne  kobiety  szczerze  się  cieszą,  Ŝe  zostaną  matkami.  Dla  większości 

pierwszą  reakcją  jest  szok.  Tyle  Ŝe  kobiety  nie  mogą  po  prostu  uciec  i  dlatego  obwiniają 

męŜczyznę. Wiedziałam, Ŝe potrzebujesz trochę czasu, ale byłam pewna, Ŝe zechcesz wrócić. 

Co  prawda  z  początku  czułam  się  trochę  nieszczęśliwa,  bo  zupełnie  inaczej  wyobraŜałam 

sobie  swoją  przyszłość.  Ale  teraz  wydaje  mi  się,  Ŝe  juŜ  oboje  zaakceptowaliśmy  to 

maleństwo, które noszę pod sercem. Prawda? 

Skinął  głową,  nie  mogąc  wydobyć  słowa,  i  przycisnął  dziewczynę  mocno  do  siebie. 

Był wdzięczny losowi, Ŝe ofiarował mu tak wiele. Jemu, który wcale na to nie zasłuŜył! 

- Kocham was - wyszeptał. - Kocham was całym sercem! 

Zjedli obiad w restauracji hotelowej, opowiadając sobie wszystkie przygody, jakie ich 

spotkały podczas rozłąki. Nie przerywali rozmowy ani w windzie, ani w korytarzu, bo Susan 

chciała  znać  kaŜdy  szczegół  wyprawy.  Kazała  mu  opisać  kolejno  wszystkie  dzieci,  aŜ  w 

końcu  wydawało  się  jej,  Ŝe  juŜ  je  zna.  A  kiedy  sama  opowiedziała  Kieronowi,  Ŝe  ktoś  ją 

ś

ledził, ten przeraził się nie na Ŝarty. 

Zmęczeni po całym dniu, tak bogatym w wydarzenia, wcześnie połoŜyli się do łóŜka, 

ale nie zasnęli od razu, bo ciągle jeszcze tak wiele mieli sobie do powiedzenia. 

-  Susan,  muszę  cię  o  coś  zapytać:  czy  chciałabyś  mieć  jeszcze  jedno  dziecko?  - 

mówiąc to, Kieron popatrzył niepewnie na ukochaną. 

- AleŜ, najdroŜszy, bardzo chcę mieć z tobą duŜo dzieci - uśmiechnęła się dziewczyna. 

- Ale pytam, czy teraz? 

-  O...  -  zawahała  się,  ale  zaraz  dodała:  -  Chętnie  spotkam  się  z  twoimi  indiańskimi 

dziećmi jutro. 

Jaka  to  mądra  dziewczyna,  pomyślał  Kieron.  Nie  trzeba  jej  wiele  tłumaczyć,  w  mig 

pojmuje, o co chodzi. 

-  Oczywiście  -  rzekł  z  entuzjazmem.  -  Nie  powiem  ci,  którym  dzieckiem  chciałbym 

się zaopiekować. Pragnę, byś najpierw zobaczyła je wszystkie. Nie chcę ci narzucać swojego 

zdania.  MoŜe  nie  będziesz  chciała  wziąć  tego  samego  dziecka,  a  wtedy  lepiej  o  wszystkim 

zapomnieć. 

-  Zobaczymy  jutro,  kochanie  -  odpowiedziała  Susan  dyplomatycznie,  trochę 

przestraszona  zapałem,  jaki  usłyszała  w  jego  głosie.  Pojmowała,  jak  wiele  to  znaczy  dla 

Kierona, i miała nadzieję, Ŝe polubi małych Indian i Ŝe wybierze właściwe dziecko. Ukochany 

zapewniał,  Ŝe  wszystkie  dzieci  są  wspaniałe,  ale  on  spędził  z  nimi  cały  tydzień  i  mógł  je 

background image

poznać dokładnie, ona zaś będzie miała na to zaledwie kilka minut. 

Susan  zapragnęła,  by  ją  przytulił.  Tak  bardzo  tęskniła  za  jego  silnymi  ramionami, 

gorącymi  ustami  i  ciałem,  które  tak  ją  pociągało.  Tymczasem  leŜał  sztywno  przy  niej  i 

wpatrywał  się  w  sufit. Kilkakrotnie  pocałował ją,  ale  bardzo  delikatnie i czule,  podczas  gdy 

ona  pragnęła  czegoś  więcej.  Zdecydowała,  Ŝe  weźmie  sprawę  w  swoje  ręce,  jeśli  Kieron  za 

chwilę nie dostrzeŜe, Ŝe obok niego leŜy Ŝywa, czująca kobieta. Zawstydziła się jednak, gdy 

dotarł do niej jego szept: 

- Właściwie juŜ na starcie byłem okaleczony. 

Znieruchomiała, bojąc się odezwać, ale w końcu poprosiła: 

- Opowiedz mi o swoim dzieciństwie, Kieron. Chyba moŜesz to zrobić? 

- Tak, zdaje się, Ŝe nawet bardzo tego potrzebuję. 

PołoŜyła  mu  rękę  na  piersi,  jakby  chcąc  dodać  mu  otuchy,  a  z  jego  ust  popłynęła 

smutna historia. Kieron pochodził z tak zwanego dobrego domu. Jego ojciec był handlowcem 

w jednym z większych miast w Irlandii, matka natomiast troszczyła się jedynie o utrzymanie 

pozycji w elicie towarzyskiej. Ich związek nie był udany, przez wiele lat rodzice zachowywali 

jedynie pozory, na boku zaś romansowali i często zmieniali kochanki i kochanków. W końcu 

wszystko  się  zawaliło,  doszło  do  rozwodu.  Rozpoczęła  się  walka  o  jedynego  syna.  Rodzice 

obsypywali go miłością i prezentami, a on znalazł się między młotem a kowadłem. Zarówno 

matka, jak i ojciec usilnie namawiali go, by został właśnie u niego. Trwało to dopóty, dopóki 

Kieron  nie  odkrył,  Ŝe  jest  jedynie  kartą  przetargową,  bronią,  której  uŜywają  rodzice,  by  się 

wzajemnie  ranić.  Przejrzał  ich  i  zrozumiał,  Ŝe  tak  naprawdę  wcale  go  nie  kochają.  Wtedy 

uciekł - miał wówczas czternaście lat - do ciotki, która, jak pamiętał, zawsze była dla niego 

dobra. Przyjęła go z otwartymi ramionami, udając, Ŝe się nad nim uŜala, ale za jego plecami 

skontaktowała się z rodzicami i zaŜądała pieniędzy. Po prostu chciała na nim zarobić, on sam 

wcale jej nie interesował. 

Znów  uciekł.  Zamieszkał  razem  z  młodymi  chłopakami  w  jakiejś  nędznej  ruderze  i 

tam  poznał  smak  alkoholu  i  narkotyków.  Dzięki  silnemu  charakterowi  zdołał  się  wyrwać  z 

tego  towarzystwa  i  uciekł  na  morze.  Surowe  Ŝycie  na  niewielkiej  krypie  nie  przypominało 

bynajmniej szkółki niedzielnej. To tu wyrobił w sobie przekonanie, Ŝe człowiek jest z gruntu 

zły.  A  potem  nieustannie  obracał  się  wśród  takich  ludzi,  którzy  go  w  tym  poglądzie 

utwierdzali Był Ŝołnierzem najemnym  w armii, gdzie spotkał takich samych jak on  Ŝądnych 

przygód awanturników. Nieliczni w wojskowych szeregach idealiści głęboko nim gardzili... I 

tak jego Ŝycie toczyło się ślepym torem aŜ do chwili, gdy spotkał Susan. 

Kiedy skończył, dziewczyna powiedziała z namysłem: 

background image

- A mimo to jest w tobie niezwykła czystość, Kieron. 

- Co masz na myśli? 

- Mogłeś  się kompletnie zdegenerować, przebywając w takich środowiskach. Mogłeś 

stać  się  alkoholikiem  albo  kryminalistą  najgorszego  gatunku.  Ty  tymczasem  zostałeś  po 

prostu  obieŜyświatem,  moŜe  nie  aniołem,  przyznaję,  ale  gdy  cię  poznałam,  nic  o  tym  nie 

wiedziałam. Myślałam, Ŝe jesteś taki wspaniały jak teraz - roześmiała się głośno. 

- Dziwne, ale teraz czuję się rzeczywiście dobry i szlachetny jak nigdy przedtem. 

Pogładził  brzuch  Susan.  Moje  dziecko,  nasze,  pomyślał  wzruszony.  Oto  istota,  która 

niebawem się narodzi, o którą będę mógł się troszczyć. 

Susan przyciągnęła go do siebie i przytuliła się, nasłuchując bicia jego serca. 

Mogłem  stracić  ich  oboje,  myślał  Kieron.  BoŜe,  jak  niewiele  brakowało,  bym  ich 

stracił!  Gdybym  nie  odnalazł  indiańskich  dzieci,  Ŝyłbym  teraz  w  innym  kraju  przeraźliwie 

pusty i samotny! 

Ciało Susan płonęło pod dotykiem jego rąk. 

-  Masz  takie  cudowne  dłonie  -  szeptała  dziewczyna  czule  -  wiesz  o  tym?  Wielkie, 

silne i gorące, chciałoby się w nie wtulić. Nie dziwię się, Ŝe dzieci tak cię pokochały. 

- Czy to nie jest niebezpieczne? - mruknął Kieron, całując ją w szyję. 

- Co takiego? 

- Jeśli my... 

- Ach, więc to dlatego jesteś taki ostroŜny! Omal nie oszalałam z niepokoju. Nie, nic 

mi nie grozi. 

Odetchnął z ulgą. Głaskał ją i pieścił, pytając jeszcze: 

- Byłaś u lekarza? 

-  Tak  -  uśmiechnęła  się  Susan.  -  Nie  chciałam  ryzykować  utraty  jedynego 

wspomnienia po tobie - zaŜartowała. 

A potem juŜ nic nie mówili... 

Późną nocą, ukoiwszy tęsknotę, Kieron leŜał wpatrzony w rozświetloną stolicę. Susan 

spała z głową opartą na jego ramieniu. OstroŜnie odgarnął włosy z jej czoła i pocałował ją. 

Nareszcie  odnalazłem  bezpieczną  przystań,  pomyślał.  Tylko  przy  Susan  mogę 

odnaleźć  sens i cel  w  Ŝyciu. Wolność  dla męŜczyzny  to  coś  całkiem  innego,  niŜ  do  tej  pory 

sądziłem. 

Dopiero teraz czuję się naprawdę wolny i szczęśliwy! 

background image

ROZDZIAŁ XII 

Następnego  dnia  Juan  Rodriquez  został  wezwany  w  celu  złoŜenia  stosownych 

wyjaśnień  w  głośnej  juŜ  aferze.  Potentat  przemysłowy  wił  się  jak  piskorz,  za  wszelką  cenę 

usiłując  zrzucić  winę  na Kierona  O'Donella.  Zeznał, Ŝe  właśnie jemu  zlecił  poinformowanie 

Indian  o  planowanej  regulacji  rzeki.  Nikt  jednak  nie  uwierzył  w  tę  wersję,  bo  fakty  mówiły 

same za siebie. 

Wiele  razy  podczas  wyprawy  Kieron  przysięgał  sobie,  Ŝe  własnymi  rękami  zabije 

Rodriqueza.  Teraz  jednak  nie  czuł  juŜ  do  niego  ani  złości,  ani  nienawiści,  pozostawił  więc 

wymierzenie sprawiedliwości władzom. Poplecznicy Rodriqueza z ministerstwa takŜe zostali 

aresztowani,  gdy  wyszło  na  jaw,  Ŝe  całe  przedsięwzięcie  było  bezprawne.  PoniewaŜ  jednak 

kraj  potrzebował  zagranicznego  kapitału,  uczyniono  kozła  ofiarnego  z  Juana  Rodriqueza. 

Politycy  zasiadający w rządzie uznali bogaty w surowce teren za  własność skarbu państwa i 

teraz zamierzali robić tam świetne interesy. 

Gazety  tymczasem  prześcigały  się  w  drukowaniu  ckliwych  historyjek  wyciskających 

czytelnikom łzy z oczu. Zdjęcie Esmeraldy umieszczano na pierwszych stronach pism, aŜ w 

końcu wydano zakaz fotografowania dzieci. 

Kiedy  Kieron  i  Susan  pojawili  się  przed  południem  w  szpitalu,  juŜ  na  korytarzu 

posłyszeli przejmujący płacz. 

- Tak było przez całą noc - powiedziała pielęgniarka. 

Weszli  pośpiesznie  do  sali.  Na  łóŜku  siedział  Antonio,  zanosząc  się  głośnym 

szlochem. Był kompletnie wyczerpany po nie przespanej nocy. 

-  Kieron!  -  zawołały  dzieci  i  rzuciły  się  ku  swemu  wybawcy.  Fotoreporterowi,  który 

przekradł  się  niepostrzeŜenie  do  środka,  udało  się  zrobić  wspaniałe  zdjęcie  rosłego 

męŜczyzny otoczonego gromadką tulących się do niego małych Indian. 

Antonio,  który  nic  nie  widział  przez  łzy,  omal  nie  spadł  z  łóŜka,  gdy  wyciągnął  ręce 

ku swemu największemu przyjacielowi. Na szczęście Susan w porę złapała chłopca i podała 

go Kieronowi. Podeszła teŜ Consuela, by się z nimi przywitać. 

Jakie są wychudzone, pomyślała Susan z przeraŜeniem. A przecieŜ Kieron mówił, Ŝe 

w czasie drogi trochę się poprawiły. Jak więc wyglądały, kiedy je odnalazł? 

Nagle  Kieron  zobaczył,  Ŝe  jedno  łóŜko  stoi  puste,  a  pościel  na  nim  jest  świeŜo 

powleczona. 

- Carlitos - zawołał, czując, Ŝe serce podskoczyło mu do gardła. - Gdzie Carlitos? 

background image

-  Wcześnie  rano  zabrali  go  lekarze.  Wywieźli  na  wózku,  ale  nie  wiem  gdzie  - 

wyjaśniała Teresa. - Rosa teŜ juŜ była na badaniach. 

Kieron zwrócił pytające spojrzenie w stronę Consueli. 

- Powiedziano mi jedynie, Ŝe wszystko z nią będzie dobrze - odpowiedziała Indianka. 

- Nic więcej nie wiem. 

- Jej stan bardzo się polepszył - stwierdził Kieron, a młoda kobieta zarumieniła się z 

radości. 

Kieron  koniecznie  chciał  się  dowiedzieć  czegoś  o  Carlitosie.  Mimo  Ŝe  miał 

ś

wiadomość,  iŜ  dzieci  są  pod  doskonałą  opieką  medyczną,  zaciskał  nerwowo  dłonie,  pełen 

niepokoju.  Susan  uśmiechnęła  się,  by  dodać  mu otuchy,  i wtedy  nagle  uświadomił  sobie,  Ŝe 

nie przedstawił jej dzieciom. 

- Dzieci, to Susan, moja przyszła Ŝona - oznajmił. - Liczę na to, Ŝe wszystkie będziecie 

mogły wziąć udział w naszej uroczystości ślubnej. 

Gdy przetłumaczył swoje słowa dziewczynie, ta westchnęła zrezygnowana. 

- Tyle trudu włoŜyłam, by nauczyć się hiszpańskiego, a teraz widzę, Ŝe będę musiała 

opanować jeszcze jeden język. 

A potem szepnęła coś Kieronowi na ucho. Ten rozpromienił się i zawołał: 

- Tereso, Esmeraldo, Susan pyta, czy nie zechciałybyście być jej druhnami? 

Dziewczynki aŜ krzyknęły  z radości, nawet Teresa na moment porzuciła swą zwykłą 

powagę. 

- W kościele? - zapytała z przejęciem. 

Kieron poklepał ją po policzku i zapewnił: 

- W największym kościele w stolicy. 

Dziewczynki westchnęły i popatrzyły z podziwem na Susan. 

Kieron  i  Susan  przymknęli  oko  na  fakt,  Ŝe  ślub kościelny  z  welonem  i w  bieli  w  ich 

przypadku  nie  całkiem  jest  na  miejscu,  ale  któŜby  był  tak  surowy!  W  kaŜdym  razie  młodzi 

postanowili urządzić wesele, Ŝeby sprawić dzieciom radość. 

- Susan, to jest Manuel. 

- Och! - zawołała Susan, podając chłopcu uroczyście rękę. - Twój mądry pomocnik. 

Kieron  uznał,  Ŝe  powinien  przetłumaczyć  Manuelowi  jej  słowa.  Słysząc  je  chłopiec 

wyprostował się i posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. 

-  A  chłopczyk,  którego  trzymam  na  rękach,  nazywa  się  Antonio  i  jest  młodszym 

bratem Manuela. 

- Rozumiem, twój największy wielbiciel... zaraz po mnie - uśmiechnęła się Susan. 

background image

- A to Teresa... 

- Silna i zręczna - przerwała Susan. - To widać. 

Dzieci  nie  rozumiały,  co  mówi  Susan,  ale  widziały,  Ŝe  jest  usposobiona  do  nich 

przyjaźnie. To im wystarczyło. 

- To Pablo - Kieron kontynuował prezentację. - Trochę trudno się z nim dogadać, ale 

w gruncie rzeczy niezwykły z niego Ŝartowniś i psotnik. 

- Śliczny - mruknęła Susan. 

- A to Esmeralda, siostra Pabla. 

- Och, ta dziewczynka jest wręcz czarująca. Ale czy czasem nie zadziera trochę nosa? 

- Susan posłała Kieronowi pytające spojrzenie. 

-  Owszem.  Ale  bardziej obawiam  się  o  Teresę,  bo  wydaje  mi  się,  Ŝe jako  jedyna  nie 

traktuje mnie jak ojca. 

- AleŜ to przecieŜ jeszcze dziecko! - przerwała mu zdziwiona Susan. 

-  Dziewczynki  indiańskie  bardzo  szybko  dojrzewają.  Nierzadko  juŜ  w  wieku 

dziesięciu,  jedenastu  lat  rodzą  dzieci.  Przypuszczam,  Ŝe  matką  Rosy  była  właśnie  około 

dwunastoletnia dziewczynka. 

- Rosa juŜ znalazła dom? 

- Tak, Rosa i Teresa. Muszę porozmawiać z lekarzem i dowiedzieć się czegoś więcej o 

wynikach badań Rosy. Ale najpierw poszukam Carlitosa. 

- Pójdę z tobą! 

Antonio  był  tak  zmęczony,  Ŝe  zasnął  Kieronowi  na  ręku.  PołoŜyli  go  więc  ostroŜnie 

do łóŜka, a potem, pomachawszy dzieciom, wyszli z sali. 

Na korytarzu natknęli się na lekarza. 

- O, jest juŜ pan, panie O'Donell! Domyślam się, Ŝe widział się pan juŜ z dziećmi? 

- Co z Carlitosem? Gdzie przewieźliście tego chłopca? - wszedł mu w słowo Kieron i 

czekając na odpowiedź, wstrzymał oddech. 

-  Proszę  ze  mną  -  powiedział  lekarz  i  poprowadził  ich  długim  korytarzem.  Susan 

ś

cisnęła  mocniej  dłoń  Kierona.  -  O  najmłodszą  dziewczynkę  nie  musi  się  pan  martwić.  Po 

prostu  były  to  zwykłe  dolegliwości  Ŝołądkowe  spowodowane  niedoŜywieniem  i 

niewłaściwym pokarmem. 

- Wyglądało tak, jakby umierała. 

Młody hiszpański lekarz zatrzymał się i rzekł z powagą: 

- Wierzę, Ŝe mogło być z nią źle, panie O'Donell, chociaŜ teraz trudno mi cokolwiek 

stwierdzić. Nie mam pojęcia, jakiej mikstury pan uŜył, ale najwaŜniejsze, Ŝe odniosła skutek. 

background image

Teraz w kaŜdym razie stan małej z godziny na godzinę ulega poprawie. Naturalny pokarm to 

dla niej najlepsze lekarstwo, mimo Ŝe dziewczynka ma juŜ prawie rok. Poza tym podajemy jej 

dodatkowo preparaty wzmacniające i witaminy. 

- A pozostałe dzieci? 

-  Noga  najstarszego  chłopca  goi  się  prawidłowo.  Najstarsza  dziewczynka  jest 

osłabiona i ma lekko odmroŜone dłonie, a z tymi średnimi wszystko w porządku - uśmiechnął 

się uspokajająco lekarz. 

- Czy zatrucie wodą nie pozostawiło Ŝadnych powaŜniejszych śladów u chłopców? 

-  Zupełnie  Ŝadnych.  Wykonał  pan  fantastyczną  robotę,  panie  O'Donell!  Za  takie 

zasługi  powinno  się  ludzi  nagradzać  orderami  -  stwierdził  lekarz,  zatrzymując  się  pod 

drzwiami. 

-  Dziękuję  -  odrzekł  sucho  Kieron.  -  Proszę  mi  powiedzieć,  co  z  małym  Carlitosem, 

dzieckiem, z którym miałem najwięcej kłopotów! 

Lekarz nacisnął na klamkę. 

- Proszę - powiedział. 

Na  stole  operacyjnym  leŜał  Carlitos,  maleńki  Ŝałosna  figurka  z  burzą  czarnych  jak 

węgiel włosów. Oczy miał zamknięte, był całkiem nieruchomy. 

Susan poczuła, jak serce ścisnęło się jej z Ŝalu na widok tego biedactwa, które Kieron, 

jej cudowny Kieron, przeniósł przez pustkowia, walcząc o jego Ŝycie. Dopiero teraz w pełni 

pojęła strach i rozpacz, jakie tyle razy targały nim podczas uciąŜliwej wyprawy. 

Pielęgniarka,  która  była  Indianką,  przykryła  delikatnie  chłopca  kocykiem,  a  dwaj 

lekarze odwrócili się w stronę przybyłych. 

- Właśnie zakończyliśmy bardzo wnikliwe badanie, panie O'Donell. 

Kieron patrzył z powagą, a lekarz pośpiesznie wyjaśniał dalej: 

- Chłopiec cierpi na zwęŜenie tętnicy głównej. Dziecko trzeba będzie poddać operacji, 

jak tylko nabierze trochę sił. WyraŜa pan zgodę? 

Skinął  głową  i  pomyślał  z  goryczą:  Czy  wyraŜam  zgodę?  Pytają  mnie  jak  kogoś  z 

rodziny. Biedny malec, jest taki samotny! 

- Oczywiście - powiedział. 

- Wszystkie dzieci zatrzymamy przez kilka dni na obserwacji, ale ten chłopiec zostanie 

dłuŜej. Najpierw musimy zlikwidować anemię, a potem dopiero będziemy go operować. 

- Jaki będzie rezultat operacji? 

- Chłopiec ma szansę rozwijać się i Ŝyć normalnie. 

- Budzi się - odezwała się cicho pielęgniarka. 

background image

-  Kion  -  wyszeptał  Carlitos,  a  jego  oczy  zabłysły  radością.  A  potem  nagle  po  raz 

pierwszy wyciągnął do Kierona rączki. O'Donell skierował pytający wzrok na lekarzy, ale oni 

z  przyzwoleniem  pokiwali  głowami.  Carlitos  przytulił  główkę  do  policzka  Kierona,  co  tak 

wzruszyło tego silnego męŜczyznę, Ŝe musiał się odwrócić, by nie pokazać innym łez. 

Jacy są piękni! pomyślała Susan. 

- To prawdziwy cud, Ŝe ten chłopiec przetrwał wszystkie trudy - rzekł cicho lekarz. - 

Chyba troszczył się pan o niego jak najczulsza pielęgniarka. 

- Carlitos jest silny. Przetrwa wszystko! - roześmiał się Kieron, mając nadzieję, Ŝe nikt 

nie zauwaŜył, jak drŜy mu głos. Pielęgniarka nie spuszczała z niego oczu, a kiedy zbierali się 

do wyjścia, wyszła z nimi na korytarz. 

-  Opiekuję  się  tym  chłopcem  od  wczoraj, jak  tylko  trafił  do  nas na  oddział  -  zaczęła 

niepewnie. - Mamy z męŜem juŜ dwoje dzieci w wieku szesnastu i siedemnastu lat, ale jeśli 

jeszcze  nie  znalazł  pan  rodziny  dla  Carlitosa,  to  chciałabym  powiedzieć,  Ŝe  chętnie  go 

przygarniemy. Gotowa jestem zrezygnować na pewien czas z pracy i zająć się nim w domu, 

aŜ podrośnie. 

Susan zorientowała się, Ŝe Kieron zwleka z odpowiedzią, ale po chwili, obrzuciwszy 

spojrzeniem siostrę, rzekł: 

- Proszę mi zostawić swój adres i nazwisko. PrzedłoŜę władzom pani prośbę. Rozumie 

pani  bowiem,  Ŝe  nie  ja  o  tym  decyduję.  Zrobię,  co  w  mojej  mocy,  choć  nie  wiem,  czy  dla 

Indianina z gór miasto jest najlepszym miejscem.... 

Pielęgniarka uśmiechnęła się z wdzięcznością i podała Kieronowi swoje dane. Kiedy 

juŜ mieli odejść, z gabinetu wyszedł lekarz Hiszpan. 

- Panie O'Donell - zagadnął. - Mam do pana jeszcze jedną sprawę... 

Susan odeszła na bok, Ŝeby nie przeszkadzać. 

- Moja Ŝona i ja... Jesteśmy bezdzietni.... 

Szybko  to  idzie,  pomyślał  Kieron.  Słyszał,  Ŝe  w  redakcjach  gazet,  które  zamieściły 

reportaŜ  o  dzieciach,  rozdzwoniły  się  telefony  i  ludzie  ustawili  się  dosłownie  w  kolejce  do 

adopcji małych Indian. Czy naprawdę w ludziach jest tyle dobra? dziwił się w duchu. Chyba 

przez  całe  Ŝycie  miałem  klapki  na  oczach  i  nie  chciałem  widzieć  w  bliźnich  nic  poza 

podłością i złem. 

-  MoŜemy  im  zaoferować  spokojny  dom  i  moŜliwość  zdobycia  wykształcenia  - 

ciągnął lekarz. 

- Ma pan na myśli konkretne dziecko? 

- Rodzeństwo. Moja Ŝona widziała je wczoraj i wyszła urzeczona. 

background image

- O którym rodzeństwie pan mówi? - rzekł Kieron z bijącym sercem. - O Esmeraldzie i 

Pablu? 

- Właśnie. 

CzyŜby  snobizm?  Nie,  lekarz  wyglądał  na  porządnego  człowieka.  CóŜ,  Esmeraldę 

mógł sobie wyobrazić w wyŜszych sferach, ale Pabla? 

Nagle  rozbawiła  go  nieoczekiwana  myśl.  Ciekawe,  jak  zareagują  ci  wielcy  państwo, 

kiedy Esmeralda zacznie wyśpiewywać sprośne piosenki? 

Ale  moŜe  to  wcale  nie  jest  zły  pomysł?  Dziewczynka  miałaby  bezpieczny  dostatni 

dom i nie musiałaby się imać innych sposobów, by zostać „elegancką damą”. 

- Przede wszystkim będę musiał porozmawiać z dziećmi - rzekł Kieron z wahaniem. - 

Ta dwójka jest dość kłopotliwa i muszą państwo liczyć się z tym, Ŝe będą z nimi problemy. 

Wiem, Ŝe Pablo i Esmeralda są bardzo ciekawi wielkiego miasta, ale niech pan nie zapomina, 

Ŝ

e urodziły się w wysokich Andach. Taka zmiana środowiska moŜe powodować trudności z 

ich adaptacją. 

- Mamy domek letniskowy w górach - powiedział lekarz. 

- PrzedłoŜę pana prośbę komisji - zapewnił Kieron. 

- Wspaniale - ucieszył się lekarz. - A pan nie zamierza zaadoptować któregoś dziecka? 

Kieron pokiwał głową. 

- Tak, i zarezerwowałem sobie prawo wyboru. 

- Jasne, proszę jednak pamiętać o tym, o czym rozmawialiśmy, panie O'Donell. 

- Oczywiście. 

Tam,  w  górach,  wszystkie  dzieci  były  moje,  pomyślał  i  łzy  zakręciły  mu  się  w  oku. 

NaleŜeliśmy  do  siebie.  Teraz  wymykają  mi  się  z  rąk,  jedno  po  drugim...  to  dzieje  się  zbyt 

szybko! 

A  moŜe  tak  właśnie  jest  najlepiej,  próbował  się  pocieszać.  PrzecieŜ  powinny  mieć 

prawdziwy dom. 

Susan czekała na niego. Nie słyszała rozmowy z lekarzem, ale od razu zauwaŜyła, Ŝe 

Kieron ma podejrzanie błyszczące oczy i domyśliła się, o czym była mowa. 

Szli powoli przez korytarze, a personel i pacjenci obrzucali zdziwionym  spojrzeniem 

męŜczyznę w niecodziennym stroju. Kieron dopiero teraz uświadomił sobie, Ŝe nadal ma na 

sobie zniszczoną kurtkę i wysokie sznurowane buty, a jego włosy są juŜ stanowczo za długie. 

-  Wiesz  -  odezwał  się  po  chwili  do  Susan.  -  Gdybym  zdawał  sobie  sprawę,  jak 

powaŜnie chory jest Carlitos, nigdy w Ŝyciu bym się nie odwaŜył ciągnąć go z sobą. 

- Co ty mówisz? - rzekła czule Susan. - PrzecieŜ byś go nie zostawił! 

background image

- Pewnie nie, ale byłbym śmiertelnie przeraŜony. 

- Z tego, co opowiadałeś wynika, Ŝe przeŜywałeś taki stan niejednokrotnie. 

- Tak. Właściwie przez cały czas bałem się potwornie, Ŝe stracę któreś z moich dzieci. 

A teraz właśnie tak się dzieje, dodał w duchu. 

- Teraz to zupełnie co innego - pocieszyła go Susan. 

Drgnął. 

- CzyŜbyś umiała czytać w moich myślach? 

- Nie, ale z twojej twarzy moŜna czytać jak z otwartej księgi. 

- NiemoŜliwe, a mnie się zawsze wydawało, Ŝe mam twarz pokerzysty - zaŜartował z 

przymusem. 

- Nie dla mnie. 

Kieron ujął ją za rękę i patrząc na nią w napięciu. zapytał: 

- Powiedz, czy juŜ wyrobiłaś sobie zdanie o dzieciach? 

Susan milczała przez chwilę. 

- Chyba tak - rzekła w końcu. 

- Ale nie chcesz Ŝadnego zaadoptować? 

- Chciałabym... wszystkie. O ile się zgodzisz! 

-  Nie  powinnaś  sugerować  się  moim  zdaniem  -  rzekł,  całując  ją.  -  Pamiętaj,  Ŝe 

wszystkie dzieci mają szansę zyskać dom, chociaŜ wiele z dzwoniących dziś osób kierowało 

się odruchem serca, ale nie przemyślało dokładnie swej decyzji. MoŜemy więc wybierać. 

- Pomijając Teresę i Rosę? 

- Tak, obie dziewczynki moŜesz pominąć, wybierając dziecko dla nas. 

Kieron czuł nerwowe podniecenie. Co będzie, jeśli Susan wybierze inaczej... 

-  Z  początku  miałam  pewność  -  zaczęła  z  uśmiechem  na  ustach.  -  Stuprocentową 

pewność.  Ale  kiedy  zobaczyłam  Carlitosa...  Czy  na  pewno  pytasz  o  moje  pragnienia,  czy 

chcesz, bym zgadła twoje? 

-  Nie,  nie,  chodzi  o  ciebie.  Które  dziecko  chcesz  przyjąć?  Jeśli  okaŜe  się,  Ŝe 

wybraliśmy  róŜnie,  porzucimy  cały  ten  pomysł.  Musimy  być  całkowicie  zgodni,  bo  inaczej 

moŜe się to odbić na dziecku. 

-  No  więc,  zawahałam  się,  gdy  ujrzałam  Carlitosa.  Ale  wydaje  mi  się,  Ŝe  ten 

chłopczyk  jest  nazbyt  delikatny,  kruchy,  jak  dla  nas.  Nie  zrozum  mnie  źle,  kochałabym  go 

całym  sercem,  ale  wydaje  mi  się,  Ŝe  będzie  bezpieczniejszy  u  ludzi,  którzy  zapewnią  mu 

profesjonalną  opiekę  medyczną.  Tak  więc,  Kieron,  zdecydowałam  się  na  Antonia.  To  takie 

Ŝ

ywe i dobre dziecko. 

background image

-  Susan,  jesteś  fantastyczna!  Cudowna!  -  wykrzyknął  Kieron  rozpromieniony,  a  na 

jego twarzy odmalowała się ogromna ulga. Zapomniał o lekarzach i pielęgniarkach i mocno 

przygarnął dziewczynę. 

-  Wiedziałam  od  razu,  gdzie  ulokowałeś  swoje  uczucia  -  rzekła  dziewczyna  ciepło.  - 

Ale mój wybór był całkowicie niezaleŜny. 

Kieron uśmiechnął się zakłopotany. 

-  Rzeczywiście,  zawsze  potrafisz  przejrzeć  mnie  na  wylot.  Nie  kryję,  Ŝe  najtrudniej 

przyjdzie mi się rozstać z Carlitosem. 

- Ale... 

- O co chodzi? - Kieron popatrzył na Susan z lękiem. 

- Antonio ma brata. 

- Tak - odrzekł z westchnieniem. - Masz rację, nie wolno ich rozdzielać. Chyba więc 

powinniśmy zapomnieć o całej sprawie. 

-  AleŜ,  Kieronie  -  przerwała  mu  z  czułością.  -  Nie  sądzę,  Ŝe  z  powodu  Manuela 

powinniśmy zrezygnować z Antonia. 

Kieron zatrzymał się gwałtownie i spojrzał zdumiony. 

- Sądzisz więc... 

-  PrzecieŜ  Manuelowi  takŜe  potrzebny  jest  dom.  Myślisz,  Ŝe  skoro  jest  starszy  i 

mądrzejszy  od  brata,  nie  potrzebuje  autorytetu?  Bardzo,  ale  to  bardzo  polubiłam  Manuela, 

Kieron. 

Chwycił  ją  w  ramiona  i  patrzył  wzruszony,  nie  mogąc  od  razu  wypowiedzieć  słów, 

które uwiązły mu w gardle. 

-  W  twoim  sercu  jest  tak  wiele  miejsca  dla  innych,  Susan.  Dziękuję  ci,  najdroŜsza. 

Nigdy  nie  odwaŜyłbym  się  zaproponować  ci,  byś  się  zgodziła  na  adopcję  dwojga  dzieci.  Ja 

takŜe pragnę, by Manuel zamieszkał z nami. 

Kieron porozmawiał z dziećmi przez chwilę i złoŜył im obietnicę, Ŝe będą utrzymywać 

ze sobą kontakt. Potem poprosił na korytarz dwóch braci. Antonia i Manuela. Antonio, który 

właśnie się obudził, podreptał do pustego pokoju dla odwiedzających. Spod krótkiej koszulki 

wystawały patykowate brązowe nóŜki z nieproporcjonalnie duŜymi kolanami. Usiadł od razu 

ufnie na kolanach Kierona. 

Rozmowa toczyła się w dwóch językach, ale Kieron z radością przejął rolę tłumacza. 

- Manuelu, Antonio - zaczął uroczyście. - Wiecie, Ŝe kaŜde z was będzie miało nowy 

dom.  Rozmawialiśmy  z  Susan  na  ten  temat  i  chcielibyśmy  was  zapytać,  czy  zechcecie 

zamieszkać razem z nami. 

background image

Manuel popatrzył na nich, wstrzymując oddech. 

- Ja? Ja teŜ? Nie tylko Antonio? 

-  Nigdy,  nawet  przez  chwilę,  nie  rozwaŜaliśmy  innej  moŜliwości  -  skłamał  gładko 

Kieron. 

Na  wargach  chłopca  pojawił  się  drŜący  uśmiech.  Antonio  natomiast  przyjął  słowa 

Kierona z olimpijskim spokojem, ani przez chwilę nie wątpiąc, gdzie będzie jego dom. 

- Postanowiliśmy osiedlić się tu w waszym kraju - ciągnął Kieron. - Susan nie ciągnie 

specjalnie  do  Szwecji  ani  mnie  do  Irlandii.  MoŜe  pojedziemy  w  tamte  strony,  kiedy  trochę 

podrośniecie,  czas  pokaŜe.  W  związku  z  tym,  Ŝe  doskonale  znam  góry,  otrzymywałem  juŜ 

wcześniej  wiele  propozycji  pracy.  Kiedyś  bym  ich  nie  przyjął,  bo  lubiłem  zarabiać  szybko 

duŜe pieniądze. Sam nie wiem, dlaczego. W kaŜdym razie propozycje nadal są aktualne, więc 

jakoś  to  będzie.  Nie  chcę  mieszkać  w  stolicy,  sądzę,  Ŝe  odpowiedniejsze  będzie  małe 

miasteczko w górach. 

Susan miała takŜe coś na sercu i poprosiła, by przetłumaczył chłopcom jej słowa: 

-  Wiem,  Ŝe  bardzo  jesteście  przywiązani  do  Kierona,  ale  czy  wydaje  się  wam,  Ŝe 

moŜecie mnie takŜe polubić? 

Z napięciem oczekiwała odpowiedzi, bo przecieŜ od tego zaleŜała jej przyszłość. 

-  Wydajesz  się  miła  -  oświadczył  z  powagą  Manuel,  przyglądając  się  jej  uwaŜnie.  - 

To,  Ŝe  Kieron  wybrał  ciebie,  a  ty  zgodziłaś  się  nami  zaopiekować,  bardzo  wiele  dla  nas 

znaczy. 

- Dziękuję. Manuelu. 

Antonio nic nie mówił, wpatrzony z zachwytem w swego bohatera. 

- Jest jeszcze coś, o czym powinniście wiedzieć - rzekł powoli Kieron. - Nie będziecie 

sami. 

Manuel popatrzył na niego zdezorientowany. 

- Susan i ja spodziewamy się dziecka. 

Celowo nie uŜył słów „naszego własnego dziecka”, Ŝeby chłopcy nie poczuli się gorsi. 

-  Miałem  liczne  rodzeństwo,  jestem  więc  przyzwyczajony  -  powiedział  Manuel  i  ze 

łzami w oczach wyszeptał: - Prawie wszystkich straciłem. 

Susan uścisnęła mu dłoń, a on uśmiechnął się do niej trochę zawstydzony. Przytrzymał 

jej rękę, jakby zrozumiał, Ŝe i ona potrzebuje akceptacji. W jednej chwili Susan poczuła, jak 

bardzo z tym małym mądrym indiańskim chłopcem przypadli sobie do serca. 

- Czy nie będzie ci, Manuelu, cięŜko rozstać się z Rosą? - Kieron popatrzył na niego 

zatroskany. 

background image

-  MoŜe  czasem  będzie  mi  się  zdawało,  Ŝe  zawiodłem  mamę  i  siostrę,  ale  przecieŜ 

będziemy się widywać. - I dodał z Ŝartobliwym błyskiem w oku: - Zresztą, chwilami była mi 

prawdziwym utrapieniem. 

Ze śmiechem przyjęli jego słowa. 

-  Wiesz,  Manuelu,  postanowiłem  wstąpić  do  organizacji  broniącej  praw  Indian, 

wydaje mi się, Ŝe mogę wiele tam zdziałać. 

Kieron popatrzył z dumą na Susan. Ta decyzja dojrzewała w nim, odkąd znalazł dzieci 

i  zrozumiał,  Ŝe  pod  płaszczykiem  legalnych  działań  popełniane  są  przestępstwa  wobec 

rodowitych mieszkańców tych ziem. 

-  Tak  więc,  droga  Susan,  z  pewnością  nie  zabraknie  nam  pracy,  przynajmniej  na 

początku. Jak się na to zapatrujesz? Sądzisz, Ŝe podołasz wszystkiemu? 

-  Przyznaję,  Ŝe  przez  ostatnie  miesiące  byłam  w  kiepskiej  formie,  ale  teraz  czuję  się 

taka  silna,  Ŝe  mogę  przenosić  góry.  Szczerze  mówiąc,  mogłabym  odpowiedzieć  na  twoje 

pytanie spontanicznym: „Tak”, ale przypuszczam, Ŝe wolałbyś usłyszeć jakieś uzasadnienie. 

Kieron skinął głową niepewnie i czekał w napięciu. 

Susan po kilku minutach milczenia rzekła: 

- No cóŜ, przyjdzie nam zrezygnować z cudownych chwil sam na sam, poŜegnać się z 

wieczornymi spacerami pod rękę... 

-  Rozumiem,  co  masz  na  myśli  -  uśmiechnął  się  czule  Kieron.  -  Ale  przecieŜ  chyba 

uda  nam  się  wygospodarować  odrobinę  czasu  tylko  dla  siebie.  Chłopcy  będą  mieli  swoje 

pokoje  i  nie  pozwolimy  im  wchodzić  do  naszej  sypialni  o  wszystkich  moŜliwych  porach. 

Antonio  jest  bardzo  do  mnie  przywiązany,  ale  na  pewno  wszystko  się  unormuje,  gdy 

zrozumie,  Ŝe  ma  bezpieczny  dom.  I  nie  mam  bynajmniej  ochoty  przestać  z  tobą  chodzić  na 

spacery. PrzecieŜ od czasu do czasu Manuel będzie mógł zaopiekować się dziećmi. 

-  Dobrze  -  roześmiała  się.  -  W  takim  razie  nie  mam  juŜ  Ŝadnych  zastrzeŜeń.  Bardzo 

chętnie  stworzę  tym  chłopcom  dom.  Właściwie  zamierzałam  wrócić  do  pracy  w  organizacji 

pomocy humanitarnej, ale coś mi się wydaje, Ŝe nie będę miała na to czasu - westchnęła. 

- Sądzę, Ŝe nasz wkład w tę pomoc będzie znacznie bardziej efektywny - zaśmiał się 

Kieron. - Czy zawsze trzeba wszystko widzieć w makroskali? 

- Z pewnością masz rację. 

Antonio nadaremnie usiłował zrozumieć, o czym mówią dorośli. Jego wzrok przenosił 

się  to  na  Kierona,  to  na  Susan,  zupełnie  jakby  śledził  mecz  tenisa,  w  końcu  jednak 

zrezygnował i odwróciwszy się do swego idola, popatrzył mu głęboko w oczy. 

- Tato - powiedział, uśmiechając się szeroko. 

background image

Urwał w obawie przed reakcją opiekuna, ale tym razem Kieron nie wyraził sprzeciwu. 

Przytulił tylko chłopca i uścisnął go mocno.