background image

Kaiser Janice 
 
Tajemniczy Narzeczony 
 
Arianna  Hamilton  krążyła  nerwowo  po  pokoju,  obracając 

na  palcu  pierścionek  zaręczynowy.  Był  to  najpiękniejszy 
klejnot,  jaki  kiedykolwiek  widziała  —  trzykaratowy  brylant 
osadzony  w  platynie.  Kiedy  dostała  go  od  Marka  w  Dniu 
Zakochanych, była nieprzytomna ze szczęścia. 

Zdjęła  pierścionek,  zacisnęła  go  w  dłoni  i  podeszła  do 

okna. Spojrzała na szarzejące w mroku, ciche, zasypane liśćmi 
Murray  Hill  i  pomyślała  o eleganckim  domu,  który  Mark  dla 
nich  kupił.  Gdy  przypomniała  sobie,  jak  go  urządzali  w 
marzeniach,  miała  ochotę  się  rozpłakać.  Trudno  uwierzyć,  że 
ich  pragnienia  nigdy  się  nie  spełnią.  Zrozumiała,  że  choć 
bardzo kocha Marka Lindsaya, nie może go poślubić. 

Odezwał się telefon. Pewnie jej siostra bliźniaczka dzwoni 

z Aspen. Arianna chwyciła słuchawkę. 

- Halo? Zara? 
—  Nie,  kochanie,  to  ja—  usłyszała  głos  Marka.  — 

Chciałem 

ci  tylko  powiedzieć,  że  się  spóźnię.  Posiedzenie  zarządu 

trochę  się  przeciągnęło,  a  teraz  utknąłem  w  korku.  Ale  będę 
niedługo. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut. 

— Dobrze, Mark. Jeszcze nie zaczęłam szykować kolacji. 

Mogę się do tego zabrać w każdej chwili. 

—  Nie  śpiesz  się.  Przywiozę  butelkę  szampana. 

Pamiętasz,  że  do  ślubu  pozostał  tylko  miesiąc?  Chyba 
możemy to uczcić. 

— Och, Mark — szepnęła ze łzami w oczach. 
—  Wiem,  że  jestem  sentymentalnym  głupcem,  ale  cię 

kocham. 

Arianna zagryzła usta niemal do krwi. 

background image

—  Do  zobaczenia  —  wyjąkała.  Odwiesiła  słuchawkę  i 

otarła łzy. Jak mu to powie, na Boga? 

Przeszła  do  sypialni,  otworzyła  szafę  i  popatrzyła  na 

suknię  ślubną.  Tygodniami  chodziła  po  sklepach,  szukając 
wymarzonej  kreacji.  Gdy  już  straciła  nadzieję,  ujrzała  ją  na 
wystawie niewielkiego butiku. 

Wpadła  do  sklepu,  chwyciła  to  dzieło  kunsztu 

krawieckiego 

ruszyła 

do 

przymierzalni, 

zrzucając 

pośpiesznie okrycie. Gdy delikatny atłas spłynął na jej biodra, 
nabrała pewności, że właśnie tego szukała. Na myśl, że nigdy 
nie włoży tej idealnej wprost sukni, serce o mało nie pękło jej 
z żalu. 

Dręczyła  ją  niepewność.  Może  głupio  robi?  Teoretycznie 

Mark  Lindsay  to  idealny  kandydat  na  męża.  Jest  przystojny, 
ma  doskonałe  maniery,  pochodzi  ze  znamienitej  rodziny  i 
pewnego  dnia  zostanie  właścicielem  banku  Lindsay  Sć 
Soames.  Co  ważniejsze,  od  początku  wiedziała,  że  Mark 
naprawdę  jej  pragnie  —  to  czuły,  troskliwy  kochanek.  Nigdy 
nie wątpiła w szczerość jego uczuć, ale... 

Właśnie  to  „ale”  nie  dawało  jej  spokoju.  Nie  potrafiła 

sprecyzować,  co  ją  gnębi.  Mark  to  chodzący  ideał,  ale  jego 
miłość raczej ją przytłaczała, niż cieszyła. 

Telefon znowu się odezwał. 
— Sprawa życia i śmierci, co? — powiedziała jej siostra. 
—  Przełożyłam  spotkanie,  żeby  do  ciebie  zadzwonić. 

Mam nadzieję, że to naprawdę coś ważnego, Ań. 

— Zara — odparła drżącym głosem — odwołuję ślub. 
— Co takiego?! 
- Odwołuję... 
— Słyszałam, co powiedziałaś, Arianno. Pytam dlaczego? 

Co się stało? 

— Właściwie nic. Po prostu opadły mnie wątpliwości. 
— Ale jeszcze niedawno uważałaś, że Mark to ósmy cud 

świata. 

background image

—  Może  na  tym  polega  problem.  Wiem,  że  to  zabrzmi 

krętyńsko, ale czasami mam wrażenie, że jest zbyt wspaniały. 
Jedyne, czego pragnie, to mnie uszczęśliwić. 

— Boże, to straszne — zażartowała Zara. 
—  Pewnie  myślisz,  że  oszalałam.  Często  budzę  się  w 

środku  nocy  i  sama  się  nad  tym  zastanawiam.  Chyba 
podświadomie czegoś się boję. 

— Rozmawiałaś o tym z Markiem? 
—  Próbowałam,  ale  jest  tak  we  mnie  zakochany,  że 

opacznie  odbiera  moje  słowa.  Będzie  tu  dziś  wieczorem. 
Zamierzaliśmy spędzić weekend w domku letniskowym, który 
należy do jego rodziny. W tej  sytuacji  nigdzie  nie pojadę.  — 
Arianna umilkła, i dopiero po dłuższej chwili rzekła drżącym 
głosem: — Chcę mu zwrócić pierścionek zaręczynowy. 

— Jesteś pewna? — spytała Zara. — Całkowicie pewna? 
—  Jestem.  Noszę  się  z  tym  zamiarem  już  od  jakiegoś 

czasu. W kółko o tym myślę. 

— Czy wydarzyło się coś szczególnego? Pokłóciliście się? 
—  Nie.  Mark  nigdy  nie  podniósł  na  mnie  głosu  ani  nie 

stracił  panowania  nad  sobą.  Czasami  nawet  żałuję,  że  tak  się 
nie stało. 

W  słuchawce  znowu  zapadła  cisza.  Tym  razem  trwała 

dłużej. Ariannie serce waliło jak młotem. 

—  Zawsze  lubiłaś  ostrych  facetów  —  powiedziała  w 

końcu  Zara.  —  Drani  o  złotym  sercu.  Rozumiem,  że  Mark 
może być dla ciebie za miękki. 

— Czyli nie jestem wariatką? 
— Oczywiście, że jesteś, ale dla mnie to nie nowina. 
Arianna  odetchnęła  z  ulgą.  Chociaż  były  bliźniaczkami, 

miały  zupełnie  inne  usposobienia  i  zainteresowania.  Zara 
skończyła  prawo  i  zamieszkała  w  Aspen.  Natomiast  Arianna 
pracowała  jako  redaktorka  w  dużym  wydawnictwie  i  nie 
wyobrażała sobie życia poza Nowym Jorkiem. 

background image

Obie  czuły  się  szczęśliwe.  Martwiło  je  tylko  to,  że  nie 

mogą  częściej  się  widywać.  Brakowało  im  zwłaszcza  tych 
spotkań,  od  kiedy  dwa  lata  temu  zmarła  ich  babka  ze  strony 
ojca, Ellen Hamilton. Po katastrofie lotniczej, w której zginęli 
ich  rodzice,  osierocając  dziesięcioletnie  dziewczynki,  zabrała 
wnuczki do siebie, do Denver. 

—  Zdajesz  sobie  sprawę,  że  odwołując  ślub  w  ostatniej 

chwili, narazisz na kłopoty wiele osób? — spytała Zara. 

- Owszem — odparła Arianna. - Nie masz pojęcia, jak mi 

przykro. Wiem, że ty, Darcy i Laura kupiłyście już suknie dla 
druhen, a Laura nawet bilet do Nowego Jorku. 

— Ja też — rzekła Zara. — I tak mogę przyjechać, chyba 

że nie chcesz. 

— Och, pewnie, że chcę. Nie wiem, co mogłoby mi lepiej 

zrobić. Skoro obie z Laurą macie bilety, to może spotkamy się 
we cztery. Z bólem serca stwierdzam,  że suknie trzeba spisać 
na straty, ale podróży me musicie odwoływać. 

— Masz rację. Poza tym, nie widujemy się tak często, jak 

to sobie obiecałyśmy po skończeniu ogólniaka. 

— Świetnie. Któregoś wieczoru możemy odwiedzić salon 

Madame  Wu.  Chyba  ci  o  nim  nie  opowiadałam,  ale  to 
szczególne  miejsce.  Ciasteczka  szczęścia,  które  tam  podają, 
mają czarodziejską moc! Ich przepowiednie się spełniają! 

— Arianno, ty naprawdę zwariowałaś. 
— To ciekawe miejsce, Zaro. Na pewno ci się spodoba. 
—  Zamilkła,  a  kiedy  znowu  się  odezwała,  w  jej  głosie 

wyczuwało się wahanie. — Ale nie musimy tam chodzić, jeśli 
me  będziesz  miała  ochoty.  Przede  wszystkim  chciałabym 
wynagrodzić wam straty, jakie przeze mnie poniosłyście. 

— Śpij spokojnie — rzekła Zara. — Jakoś to przeżyjemy. 

Gorzej będzie z Markiem. 

— Wiem. — Głos.Arianny drżał. — Jestem przerażona. 

background image

— Dasz sobie radę. Nigdy nie bałaś się trudnych decyzji. I 

bez  względu  na  to,  co  zrobisz,  masz  moje  pełne  poparcie. 
Chyba wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. 

—  Dzięki.  To  bardzo  dużo  dla  mnie  znaczy  —  odrzekła 

Arianna.  —  Jesteś  jedyną  osobą,  której  mogę  się  zwierzyć. 
Mamy tylko siebie. 

— To prawda — westchnęła Zara. — Dobrze o tym wiem. 
— Dzięki za wszystko. 
—  Kocham  cię,  siostrzyczko.  Głowa  do  góry.  Wszystko 

dobrze się ułoży. Jak zawsze. 

— Do zobaczenia za parę tygodni. 
 
ROZDZIAŁ1 
 
Mark  Lindsay  wjechał  wypożyczonym  samochodem  na 

serpentynę, która prowadziła do Independence Pass, i wkrótce 
był  już  na  samym  wierzchołku.  Zjechawszy  na  pobocze, 
spojrzał  na  łagodnie  pochylone,  pokryte  śniegiem  łąki 
rozciągające  się  od  góry  Elbert  na  północy  aż  do  szczytu  La 
Piatu na południu. Był dopiero początek paŸdziernika i śnieg 
sprawiał  na  nim  niesamowite  wrażenie,  tym  bardziej  że  dwa 
dni temu wrócił z Karaibów. 

Przez  ostatni  miesiąc  Mark  żył  w  rozterce.  Wreszcie 

trzydziestego września, w dniu, w którym mial się odbyć jego 
ślub  z  Arianną,  postanowił  polecieć  na  Martynikę,  by  się 
przekonać,  czy  narzeczona.  rzeczywiście  pragnie  od  niego 
odejść.  Przez  myśl  mu  nie  przeszło,  że  trzy  dni  później 
znajdzie  się  w  Górach  Skalistych.  Mark  uchylił  szybę,  by 
zaczerpnąć  świeżego  powietrza  i  objąć  wzrokiem  pełne 
majestatu  góry.  Choć  słońce  grzało  mocno,  na  wysokości 
trzech  tysięcy  sześciuset  metrów  panował  chłód.  Odetchnął 
głęboko,  myśląc  ze  zdziwieniem  o  nauczce,  jaką  dostał  od 
życia. 

background image

Decyzja  Arianny  o  zerwaniu  zaręczyn  całkowicie  go 

zaskoczyła. 

—  Nie  chodzi  o  to,  że  cię  nie  kocham,  Mark  -. 

powiedziała, zwracając mu pierścionek. — Ale... 

— Ale co? 
— Nie wiem. Chyba nie jestem jeszcze gotowa. 
—  Nie  jesteś  gotowa  —  powtórzył.  —  Zgadzam  się,  że 

siedmiomiesięcme  zaręczyny  nie  należą  do  najdłuższych  na 
świecie, lecz... 

— Mark — przerwała mu, wstając od stołu — to nie jest 

kwestia  czasu.  —  Byli  w  jej  mieszkaniu  w  Murray  HiJl. 
Niewielki salonik rozjaśniaŁ chybotliwy płomień świecy. 

— Ale powiedziałaś, że nie jesteś gotowa. 
Podeszła  do  okna  i  odwrócona  tyłem  do  Marka,  patrzyła 

na roziskrzony światłami Manhattan. Mark nigdy nie zapomni 
tego  widoku  —  jej  drobnego,  smukłego  ciała,  miękkich 
rudych  loków,  błyszczących  w  świetle  świecy,  wąskiej  talii  i 
krągłych  bioder...  Arianna  stała  mu  się  tak  bardzo  bliska, 
pokochał ją całym sercem, a ona go zraniła. 

—  Nie  chodzi  o  ciebie,  Mark  -  wyjaśniła  —  ale  o  mnie. 

Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Po prostu wydaje mi się, że 
powinnam odczuwać coś innego. 

— Chodzi o to, czy mnie kochasz, czy nie. 
Arianna  odwróciła  się  od  okna  i  popatrzyła  na  niego 

błyszczącymi oczami. 

— To nie jest takie proste. Naprawdę nie jest. 
— No dobrze — rzekł — odłóżmy na razie ślub. 
Potrząsnęła głową. 
— Nie, to byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym 

kazała ci czekać. Za pół roku mogę czuć to samo co teraz. 

—  Chcę  spróbować  —  odparł.  —  Co  byś  pomyślała  o 

mnie, gdybym od razu pozwolił ci odejść? 

Łzy popłynęły jej z oczu. 

background image

—  Może  zasługujesz  na  kogoś  lepszego,  kto  potrafi  cię 

docenić. Tak, na pewno zasługujesz ha kogoś takiego. 

Na początku był w szoku. Z pewnością jego durna została 

zraniona, me rozumiał, co się stało. Przez parętygodni czekał, 
żyjąc nadzieją. Myślał, że Arianna odzysku zdrowy rozsądek, 
że zerwała zaręczyny ze strachu przed życiową decyzją. Gdy 
jednak  nie  otrzymał  od  niej  żadnej  wiadomości,  doszedł  do 
wniosku,  że  przyczyny  jej  zachowania  powinien  szukać  w 
czym innym. 

Nie tylko on był zaskoczony i rozczarowany. 
— Co się dzieje z tą dziewczyną? — spytała jego matka, 

gdy  podzielił  się  wieścią  z  rodzicami.  —  Te  spotkania  z 
gwiazdarni filmowymi musiały przewrócić jej w głowie. 

— Nie w tym rzecz, mamo. 
—  Może  i  nie,  kochanie.  Arianna  na  pewno  jest  śliczną 

dziewczyną,  ale  nie jedyną  na  świecie.  W  Meredith  też  byłeś 
zakochany. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona bardziej do 
ciebie  pasowała.  Jaka  szkoda,  że  zginęła  w  tej  straszliwej 
kraksie samochodowej. 

Jego  matka  miała  słabość  do  Meredith  Peyton,  kobiety, z 

którą  był  zaręczony  parę  lat  temu,  ale  trzeba  przyznać,  że 
odkąd  pojawiła  się  Arianna,  Julia  Lindsay  ani  razu  nie 
wspomniała  nieżyjącej  narzeczonej  syna.  Jednak  nie  ulega 
wątpliwości,  że  dla  Julii  właśnie  ona  była  uosobieniem 
idealnej  żony  —  z  dobrej  rodziny,  właściwie  wychowanej, 
należącej  do  śmietanki  towarzyskiej.  Ze  stratą  Meredith 
pogodził się wiele lat temu, ale me  chciał znowu zostać  sam. 
Szczerze  pokochał  Ariannę.  Nie  był  pewien,  czy  Ań 
rzeczywiście uważała, że zasługuje na kogoś lepszego, czy po 
prostu próbowała osłodzić rozstanie. 

Musiał dowiedzieć się, co naprawdę kryło się za decyzją o 

zerwaniu. Zadzwonił do niej do pracy. 

— Richard? — spytała, podnosząc słuchawkę. 
- Nie, Arianno, to ja, Mark. 

background image

—  Och,  Mark,  wybacz  mi  —  odparła  zakłopotana.  — 

Miałam  dwa  telefony  jednocześnie,  musiałam  więc  wcisnąć 
zły  guzik.  Richard  Gere  jest  na  drugiej  linii.  Ma  tylko 
potwierdzić  termin  spotkania.  Możesz  chwilkę  poczekać?  — 
Wyłączyła  się  na  parę  sekund.  —  Przepraszam  — 
powiedziała, włączając się z powrotem. 

— Mam nadzieję, że w Hollywood wszystko w porządku. 
— Starał się, by nie usłyszała sarkazmu w jego głosie. 
—  Richard  zastanawia  się  nad  napisaniem  książki  i  jego 

agent  chce,  żeby  omówił  ze  inną  szczegóły.  To  zwykła 
procedura. 

Arianna przybrała pojednawczy, a nawet przepraszajy ton. 

To  go  zdziwiło,  nie  miała  już  przecież  wobec  niego  żadnych 
zobowiązań. 

—  Dzwonię  do  ciebie,  ponieważ  nasza  podróż  poślubna 

na  Martynikę  została  wcześniej  opłacona,  a  trudno  żądać 
zwrotu  pieniędzy  na  tydzień  przed  wyjazdem.  Myślałem,  że 
sam  pojadę,  ale  muszę  przeprowadzić  ważną  transakcję. 
Przyszło  mi  do  głowy,  że  może  ty  miałabyś  ochotę 
wykorzystać swój bilet i rezerwację w Maison des Carabes. 

— Proponujesz, żebym wybrała się w tę podróż, chociaż 
ślub się nie odbędzie? 
— Wszystko zapłacone, Arianno. Dlaczego nie skorzystać 

z okazji? 

W słuchawce zapadła cisza. Mark czekał. 
— Myślisz, że jestem nieczuła i niewrażliwa, prawda? 
Był zaskoczony, słysząc nutę cierpienia w jej głosie. 
— Sądzisz, że łatwo mi było zerwać zaręczyny? 
— Arianno, nie miałem zamiaru... 
—  Och,  to  nie  twoja  wina.  Nie  dziwię  się,  że  tak  Ÿle  o 

mnie myślisz. 

— Słuchaj, inaczej te bilety się zmarnują. Pomyślałem, że 

może zechcesz je wykorzystać, to wszystko. 

Znowu zapadła cisza. 

background image

— Chyba  nie będę w stanie  — odparła  po chwili.  — To 

miał  być  nasz  miesiąc  miodowy...  to  znaczy...  o  Boże...  nie 
jestem zimna jak głaz. 

—  Te  bilety  nie  są  mi  potrzebne.  Prześlę  ci  je  razem  z 

rezerwacją hotelową. Zrobisz z tym, co zechcesz. 

Choć Mark słyszał silne wzburzenie w jej głosie i nie miał 

wątpliwości,  że czuje  się winna, nic nie wskazywało nato, że 
zmieni decyzję. 

Nie chciał wywierać na nią żadnego nacisku, miał jednak 

nadzieję,  że  Arianna  się  z  nim  skontaktuje.  W  końcu 
zrozumiał, że sam musi doprowadzić do spotkania. 

W następny piątek, w przeddzień ich planowanego ślubu, 

zadzwonił  do  wydawnictwa.  Ku  jego  rozczarowaniu,  okazało 
się,  że  Arianna  wybrała  się  na  kolację  z  Richardem  Gere. 
Mark  nie  potrafił  opanować  zazdrości.  Spytał  asystentkę, czy 
będzie  w  pracy  w  poniedziałek  i  dowiedział  się,  że  wbrew 
temu,  co  powiedziała,  wybiera  się  na  Martynikę.  Nie 
zastanawiając  się  długo,  postanowił  polecieć  za  nią  na 
Karaiby. Ich ostatnia rozmowa przekonała go, że Arianna nie 
jest w najlepszym stanie ducha. Postanowil,  że porozmawia z 
nią szczerze i zrobi wszystko, by do niego wróciła. A jeśli mu 
się to nie uda, może przynajmniej pozostaną przyjaciółmi. 

Sprawy  me  potoczyły  się  po  jego  myśli.  W  hotelu  na 

Martynice  zastał  wprawdzie  Ariannę,  ale  w  towarzystwie 
mężczyzny. Z początku był oburzony i wściekły — tak bardzo 
starał  się  sprostać  jej  oczekiwaniom,  a  ona  go  zdradziła. 
Okazało się jednak, że był w błędzie. Arianna nie przyleciała 
na  Karaiby.  Pojechała  do  Aspen.  To  Zara  zamieszkała  w 
hotelu  wraz  ze  swym  przyjacielem,  korzystając  z  rezerwacji 
siostry bliźniaczki. 

—  Ari  doszła  do  wniosku,  że  praca  najlepiej  leczy 

złamane  serce  —  wyjaśniła  mu  Zara  w  holu  Maison  des 
Caralbes. 

Ta uwaga rozbudziła ciekawość Marka. 

background image

—  Naprawdę  ma  złamane  serce  czy  tylko  tak  mówisz, 

żeby mnie pocieszyć? 

Popatrzyła na niego uważnie. 
— Niech to zostanie między nami, ale Arianna nie jest do 

końca przekonana, czy słusznie postąpiła, odwołując ślub. 

To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od miesiąca. 
— Tak powiedziała? 
—  Nie,  ale  znam  Ari  jak  własne  pięć  palców  —  odparła 

Zara.  —  Zawsze  myślimy  tak  samo,  nawet  jeśli  dochodzimy 
do  różnych  wniosków.  Mark,  nie  chcę  ci  robić  nadziei,  ale 
musisz  wiedzieć,  że  moja  siostra  wciąż  się  zastanawia,  co  do 
ciebie czuje. 

— Tylko to chciałem usłyszeć — rzekł. — Jadę do Aspen. 
— Nie śpiesz się tak. 
— Myślisz, że to zły pomysł? 
—  Może  i  dobry,  ale  musisz  się  przygotować  do 

rozmowy.  Im  lepiej  zrozumiesz  jej  uczucia,  tym  łatwiej 
dopniesz celu. 

Mark potrząsnął głową. 
— Szkoda, że wcześniej nie poprosiłem cię o radę. No, 
dobra,  zamieniam  się  w  słuch.  Tylko  mów  bez  ogródek, 

nie bój się, że mnie zranisz. 

—  Mark,  z  opowieści  Ań  wynika,  że  jesteś  chodzącym 

ideałem.  Troskliwy,  delikatny,  uprzejmy  i  kochający.  Może 
dla niej okazałeś się zbyt idealny. Wiem, że czasami czuła się 
przytłoczona twoją miłością. Nie chcę powiedzieć, że marzy o 
mężczyźnie  obojętnym,  ale  jeśli  masz  zamiar  doprowadzić  ją 
do  ołtarza,  to  zachowuj  się  tak,  by  musiała  zabiegać  o  twoje 
względy.  Ona  potrzebuje  kogoś,  kto  trzymałby  ją  w 
niepewności, a nie spełniał każdą jej zachciankę. Ań uwielbia 
wyzwania. Pamiętaj o tym, to jest klucz do jej serca. 

Słowa  Zary  otworzyły  mu  oczy.  Nagle  zobaczył  swój 

związek  z  Ańanną  w  zupełnie  innym  świetle.  Oczywiście,  że 
czuła się przytłoczona jego miłością, skoro robił wszystko, by 

background image

uważała go za wspaniałego mężczyznę — zgadywał każde jej 
życzenie,  zwracał  szczególną  uwagę  na  to,  by  jej  nie  urazić 
ani  nie  zdenerwować.  Jak  na  ironię,  wyrządził  w  ten  sposób 
więcej  złego  niż  dobrego.  Co  gorsza,  był  nieuczciwy  wobec 
siebie. Udawał kogoś innego. 

Wydawało  mu  się,  że  tragedia,  która  rozegrała  się  na 

oblodzonej  drodze  w  Connecticut  parę  lat  temu,  nadał  miała 
wpływ  na  jego  życie.  Wciąż  czuł  się  odpowiedzialny  za 
śmierć Meredith i nosił smutek w sercu. 

Kiedy  pojawiła  się  Arianna,  zaczął  zachowywać  się 

nienaturalnie.  Otoczył  ją  nadmierną  troską.  Powodowała  nim 
obawa  przed  ponowną  stratą,  a  także,  początkowo  nie 
uświadomiona,  potrzeba  spłacenia  długu  wobec  nieżyjącej 
Meredith.  Na  szczęście  Zara  uzmysłowiła  mu  prawdę. 
Zrozumiał, że postępował głupio. 

Nie  wszystko  było  stracone,  ponieważ  dzięki  Zarze  miał 

pretekst do ponownego spotkania z Ańamią. Zdarzyło się coś 
nieprawdopodobnego — na lotnisku wzięto Zarę za Ariannę i 
wręczono  jej  maszynopis,  który,  jak  się  okazało,  ujawniał 
tajemnice mafii. 

—  Będę  spokojniejsza,  jeśli  to  ty  przekażesz  go  Ań  — 

powiedziała  Zara,  ostrzegając  go,  że  bierze  na  siebie  duże 
ryzyko.  —  Niektórzy  ludzie  są  gotowi  zabić,  byle  tylko  ten 
maszynopis nie wpadł w niepowołane ręce. Mówię poważnie. 
Wolałabym,  żeby  Ańanna  w  ogóle  go  nie  dostała,  ale  nie 
mogę podejmować za nią decyzji. Zostawiam to tobie. 

Teraz  stanął  przed  poważnym  dylematem.  Cieszył  się,  że 

ma  pretekst,  by  spotkać  się  z  Arianną,  ale  wiedział  też,  że 
maszynopis  wystawia  ją  na  niebezpieczeństwo.  Bał  się,  że 
jeśli  będzie  próbował  ją  ochraniać,  potraktuje  to  jako  kolejną 
próbę ograniczania jej swobody. Musiał znaleźć sposób, by jej 
pomóc, nie wzbudzając jej protestów. 

Zara nie miała żadnych sugestii. 

background image

—  Jesteś  w  trudnej  sytuacji  —  rzekła  —  ale  powinieneś 

sam 

sobie z tym poradzić. 
Przyrzekł,  że  będzie  strzegł  Ańanny  jak  oka  w  głowie. 

Zapakował maszynopis i złapał najbliższy samolot do Miami. 
„Irm razem niczego nie będzie udawał. 

Mark  po  raz  ostatni  wciągnął  w  płuca  rześkie  górskie 

powietrze, popatrzył w lusterko i wjechał na szosę. Od Aspen 
dzieliła go niecała godzina drogi, a tam czekała kobieta, którą 
kochał, Zdziwi się, kiedy go zobaczy, ale to zdziwienie będzie 
niczym w porównaniu z niespodzianką, jaką jej szykuje. Zara 
uparcie twierdziła, że jej siostra pragnie mężczyzny, o którego 
względy  musi  zabiegać.  I  będzie  zabiegała,  postanowił  w 
duchu. 

Arianna  weszła  do  sklepu  przy  Mili  Street,  w  którym 

codziennie  odbierała  opóźniony  o  jeden  dzień  egzemplarz 
„The New York Timesa”. Właściciel wyjął z ust fajkę i kiwnął 

głową na powitanie. 
— Witaj, Zaro — rzeki. — Musiało tu przyjechać jeszcze 

kilku  nowojorczyków,  bo  sprzedałem  wszystkie  „Timesy”. 
Ale dla ciebie jeden zostawiłem. 

—  Dzięki  —  odparła  z  uśmiechem,  wyjmując  z  torebki 

banknot pięciodolarowy. 

Mężczyzna  położył  na  ladzie  gazetę  razem  z  resztą. 

Arianna  podziękowała  mu  i  wyszła.  Nie  zawracała  sobie 
głowy  wyprowadzaniem  go  z  błędu.  Po  paru  próbach 
tłumaczenia,  że  nie  jest  Zarą,  tylko  jej  siostrą  bliźniaczką, 
doszła do wniosku, że lepiej dać sobie z tym spokój. 

Obiecała  Zarze  podczas  pożegnarna  w  Nowym  Jorku,  że 

będzie się dobrze sprawowała. 

— Za nic w świecie me ośmielę się zepsuć ci reputacji 
— zapewniła z uśmiechem. — Wiem, że małe miasteczka 

są specyficzne. 

background image

Wolałabym  po  powrocie  do  domu  nie  dowiedzieć  się,  że 

zostałam  usunięta  z  palestry.  Błagam  cię  tylko  o  jedno:  nie 
udzielaj żadnych porad prawnych — odparła Zara. 

Arianna obiecała solennie spełnić prośbę siostry. 
Dotarła do Main Street, skręciła ńa zachód i z gazetą pod 

pachą  poszła  dalej  wolnym  krokiem,  napawając  się  górskim 
jesiennym powietrzem. Lubiła spacery, a w Nowym Jorku nie 
miała  na  nie  zbyt  wiele  czasu.  Podczas  pobytu  w  Aspen 
wsiadła  do  samochodu  Zary  tylko  raz,  by  pojechać  do 
supermarketu. Większość czasu spędzała w domu i pracowała, 
choć  nie  tak  dużo,  jak  to  sobie  zaplanowała.  Głowę  wciąż 
miała nabitą myślami o Marku. 

Dziś  rano redagując  tekst, przypomniała  sobie, jak  na  nią 

spojrzał,  gdy  rozstali  się  na  początku  września.  Jak  na 
mężczyznę, 

któremu 

właśnie 

zwrócono 

pierścionek 

zaręczynowy, Mark zachował zadziwiający spokój. Choć miał 
zgaszone  spojrzenie  i  smutny  uśmiech,  nie  powiedział 
niczego, co złamałoby jej serce. 

—  Dla  mnie  najważniejsze  jest  to,  że  jesteś  szczęśliwa. 

Nawet  jeśli  to  oznacza,  że  nie  możesz  być  ze”  mną.  Ale  ja 
nadał będę cię kochał. 

Arianna  spojrzała  na  zegarek.  Na  Martynice  zbliżała  się 

pora  kolacji.  Gdyby  z  nim  nie  zerwała,  byliby  teraz  razem-w 
podróży poślubnej, może właśnie w tej chwili siedzieliby przy 
stoliku  w  restauracji.  Wcześniej  kochaliby  się  ze  sobą  raz, 
może dwa — najpierw rano, po kąpieli w krystalicznie czystej 
morskiej wodzie, potem w trakcie przygotowań do kolacji. 

Przeżyliby  cudowne  chwile.  Maik  był  czułym,  oddanym, 

pozbawionym  egoizmu  kochankiem.  ¯aden  mężczyzna  nie 
rozumiał  lepiej  jej  potrzeb.  Ale  choć  doznawała  rozkoszy, 
przeżywała  także  rozczarowanie.  Chciałaby,  żeby  czasami 
zapamiętywał  się  w  miłości,  był  bardziej  spontaniczny. 
Pomyślała, że może właśnie na tym polegał problem. Gdy ktoś 

background image

jest doskonały, łatwo przewidzieć, jak się zachowa, a przez to 
staje się nudny. 

Arianna  śkarciła  się  w  duchu.  Wiele  kobiet  uznałoby,  że 

zwariowała?  W  końcu  czuli  kochankowie  nie  rodzą  się  na 
zimą. 

Może szuka dziury w całym. A poza tym, jaką ma szansę 

na znalezienie kogoś lepszego? 

Ale  po  co  się  zadręcza?  Przywiozła  ze  sobą  mnóstwo 

roboty.  Powinna  myśleć  o  niej,  a  nie  o  tym,  co  mogło  się 
wydarzyć.  Zwróciła  pierścionek,  teraz  musi  ponieść 
konsekwencje tej decyzji. Pociechę znajdzie w pracy i dlatego 
na niej musi skupić całą energię. Nie da się jednak ślęczeć nad 
tekstem  dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę.  Potrzebuje 
jakiejś  rozrywki.  Jesienią  w  Aspen  niewiele  się  dzieje.  Po 
tłumach  letników  nie  ma  już  śladu,  a  narciarze  jeszcze  nie 
przyjechali. Miasteczko ożywi się dopiero zimą. 

—  Dzięki  —  odparła  Lina.  —  Może  tak  zrobię.  —  Po 

czym odłożyła słuchawkę. 

Arianna  też  miała  ochotę  zadzwonić  do  siostry,  ale  me 

chciała  psuć  jej  wakacji.  Wiedziała,  że  Zara  pojechała  na 
Karaiby, by w egzotycznej scenerii odpocząć od codzienności. 
Miała  nadzieję,  że  pozna  kogoś  naprawdę  interesującego  i 
godnego uwagi. Zara uchodziła za poważniejszą z bliźniaczek 
i rzadko umawiała się na randki. Arianna uważała, że odrobina 
beztroskiej zabawy dobrze  zrobi jej  siostrze.  Po co  niepokoić 
ją telefonami i zawracać głowę swoimi problemami. 

Jedyną  niespodzianką  był  telefon  od  przyjaciółki  Zary, 

Liny Prescott. 

—  A  niech  to  —  powiedziała  Lina,  kiedy  Arianna 

wyjaśniła jej, kim jest. — Macie identyczne głosy. 

Arianna roześmiała się. 
— I jesteśmy do siebie podobne jak dwie krople wody. 
— Wiedziałam, że Zara ma siostrę w Nowym Jorku, i wi 

background image

Nie przerywając spaceru, rozłożyła gazetę i rzuciła okiem 

na  nagłówki.  Jeden  z  artykułów  dotyczył  środkowego 
wschodu. Inny — dyskusji w Kongresie na temat budżetu. Już 
miała  złożyć  gazetę,  kiedy  przyciągnęła  jej  uwagę  relacja  ze 
strzelaniny na lotnisku Johna F. Kennedy”ego. 

Przebiegła 

wzrokiem 

kilka 

pierwszych 

akapitów, 

odnotowując  w  pamięci,  że  zabito  gangstera  o  nazwisku  Sal 
Corsi. Autor artykułu nie podał żadnego motywu zbrodni. 

Widziałam  twoje  zdjęcia,  lecz  nie  spodziewałam  się  tu 

ciebie. Myślałam, że to Zara wróciła. 

—  Zmieniła  plany  —  odparła  Ariaima.  —  Miałam 

opłaconą  podróż  na  Karaiby,  a  nie  mogłam  pojechać,  więc 
Zara wybrała się tam za mnie. 

— Do diabła! 
Lina  wydawała  się  bardzo  zmartwiona  i  Arianna  spytała, 

czy stało się coś złego. 

— Owszem, dlatego muszę porozmawiać z Zarą. 
—  Więc  zadzwoń  do  niej.  Mieszka  w  Maison Carai”bes. 

Bez trudu zdobędziesz numer telefonu. 

malał  tylko,  że  Corsi  miał  porachunki  z  szefami 

nowojorskiej mafii. Zwróciła uwagę, że morderstwa dokonano 
mniej  więcej  w  tym  samym  czasie,  w  którym  samolot  Zary 
odlatywał  do  Miami.  Była  ciekawa,  czy  to  zabójstwo  ma  coś 
wspólnego  z  tajemniczym  panem  X,  który  męczył  ją,  by 
przeczytała jego demaskatorską książkę  o mafii. Spławiła  go, 
obiecując,  że  skontaktuje  się  z  nim  po  powrocie  z  wakacji. 
Doszła do skrzyżowania i właśnie miała przejść przez jezdnię, 
gdy  usłyszała  zgrzyt  hamulców.  Spojrzała  za  siebie  i 
zobaczyła  samochód  zjeżdżający  na  pobocze.  Jednocześnie 
usłyszała: 

— Cześć, Zara, podwieŸć cię? 
Glos  wydał  się  jej  znajomy,  lecz  pomyślała,  że  to 

niemożliwe.  A  może  zdarzył  się  cud?  Pochyliwszy  się, 
zajrzała  przez  szybkę.  Za  kierownicą  siedział  mężczyzna,  z 

background image

którym niedawno była zaręczona i z którym zerwała. Arianna 
wpatrywała się w mego bez słowa przez dłuższą chwilę. 

—  Mój  Boże  —  powiedziała  w  końcu.  —  Skąd  się  tu 

wziąłeś? 

Uśmiechnął się szeroko. 
— Przejeżdżałem przez Kolorado i pomyślałem sobie, że 

przy okazji mogę odwiedzić niedoszłą szwagierkę. 

Wpatrywała się w niego w napięciu, zastanawiając się, czy 

ją oszukuje. 

— Kogo? 
— No, Zara, wskakuj! 
Arianna  wciąż  była  w  szoku.  Przecież  rozmawia  z 

mężczyzną,  który  parę  dni  temu  miał  zostać  jej  mężem.  Czy 
naprawdę  jej  me  poznał?  Pełna  sceptycyzmu  otworzyła 
drzwiczki i wsiadła do samochodu. 

— Pytam poważnie, co tu robisz? 
— Nie będę kłamał — odparł. — Przyjechałem, żeby się z 

tobą zobaczyć. 

— Ale dlaczego? 
Wzruszył ramionami i westchnął. 
— Pomyślałem, że moglibyśmy pogadać o Ariannie. 
Naprawdę  wziął  ją  za  Zarę.  Coś  podobnego!  Oczywiście 

trzeba  będzie  wyjaśnić  tę  pomyłkę.  Zanim  jednak  zdążyła 
otworzyć  usta,  położył  jej  rękę  na  kolanie,  uśmiechnął  się 
dziwnie,  a  w  jego  łagodnych  brązowych  oczach  pojawiły  się 
figlarne błyski. 

— A przy okazji możemy pogadać io tobie. 
- O mnie? - wyjąkała. 
Roześmiał się cicho. 
—  To  chyba  jasne,  że  pociągają  mnie  dziewczyny  w 

twoim typie. 

— Mark! 
— ¯artowałem — odparł, puszczając do niej oko. — Ale 

rzeczywiście  chcę  z  tobą  pogadać.  —  Wrzucił  bieg  i 

background image

samochód  ruszył.  —  Mów,  jak  mam  jechać.  Znam  adres,  ale 
nie wiem, gdzie skręcić. 

— Jeszcze dwie przecznice. Potem w prawo. 
Spojrzała na niego, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się 

wydarzyło.  To  musi  być  jakiś  żart.  Ale  przecież  Mark  jest 
szczery jak złoto. Nie zwykl kłamać i oszukiwać, a to oznacza, 
że naprawdę wziął ją za Zarę. 

Jeszcze  raz  pomyślała,  że  powinna  wyprowadzić  go  z 

błędu,  zanim  poczuje  się  zakłopotany,  Jednak  diabeł,  który 
siedział w Ariannie, poradził jej, by poczekała i zobaczyła, co 
się  stanie.  Uwielbiała  płatać  figle.  Niestety,  Mark  tego  nie 
rozumiał — pewnie dlatego, że brał życie zbyt serio. 

 
ROZDZIAŁ 2. 
 
Mark  zaparkował  we  wskazanym  miejscu,  przed  domem 

w  stylu  wiktoriańskim,  i  wyłączył  silnik.  Arianna  była 
zaniepokojona,  a  mimo  to  szalenie  zaintrygowana.  Wreszcie 
coś  się  działo!  Zamiast  zadręczać  się  myślami,  czy  postąpiła 
słusznie, zrywając z Markiem, ma okazję poznać go z zupełnie 
innej strony. Zapowiadała się świetna zabawa. 

— O czym chcesz porozmawiać? — spytała. 
— Wiem, że między mną a Arianną wszystko skończone 
—  rzekł.  —  Nie  potrałę  jednak  przejść  nad  tym  do 

porządku. Chciałbym zrozumieć dlaczego. 

—  Czy  Arianna  nie  podała  ci  żadnego  powodu?  — 

spytała, zachęcając go do mówienia. 

—  Och,  próbowała  się  tłumaczyć.  ale  nie  bardzo  jej  to 

wyszło. Szczerze mówiąc, chyba sama nie wiedziała, o co jej 
chodzi. 

Oczy  Arianny  rozbłysły  gniewem,  ale  jakoś  zachowała 

spokój. 

—  Pewnie  nie  chciała  cię  zranić.  Wiesz,  że  jest  bardzo 

uczciwa. 

background image

—  Och,  tak,  ona  nigdy  nie  kłamie  —  odparł,  pocierając 

ręką policzek. — Ale nadal jej nie rozumiem. 

Nagle  odezwało  się  w  niej  poczucie  winy.  Mark  byłby 

niesłychanie  zakłopotany,  gdyby  wiedział,  z  kim  naprawdę 
rozmawia.  Nie  chciała  sprawiać  mu  przykrości,  już 
wystarczająco  się  przez  nią  wycierpiał.  Powinna  natychmiast 
mu  wyjawić,  kim  jest.  Ale  jak  często,  do  diabła,  kobieta  ma 
szansę usłyszeć prawdę o sobie, i to z ust mężczyzny? 

— Skoro chcesz o tym pogadać — powiedziała. słodkim 

głosem — to może wejdziesz do środka i napijesz się kawy? 

— Z przyjemnością — odrzekł. 
Mark  sięgnął  po  neseser  leżący  na  tylnym  siedzeniu. 

Wysiedli z samochodu i poszli podjazdem w kierunku domu. 

—  Ładnie  tu  —  powiedział.  —  Uwielbiam  małe 

miasteczka. 

— Naprawdę? — spytała ze zdziwieniem. Włożyła klucz 

do  zamka  i  popatrzyła  przez  ramię.  —  Arianna  powiedziała 
mi, że jesteś typowym mieszczuchem. 

—  Bo  jestem  —  odparł  —  ale  we  mnie  siedzi  paru 

różnych  facetów.  Myślę,  że  Arianna  do  końca  mnie  nie 
poznała. Wiesz, że zwykła widzieć to, co chce. 

— Pleciesz bzdury! 
Mark  uniósł  ze  zdziwieniem  brwi  i  zrozumiała,  że 

przesadziła.  Musi  trzymać  nerwy  na  wodzy,  jeśli  chce  coś  z 
niego wyciągnąć. 

— Może rzeczywiście jest zajęta sobą, ale to nie znaczy, 

że 

nie obchodzą jej inni. Wiem, że troszczyła się o ciebie. — 

Otworzyła drzwi i weszła do środka. 

— Masz rację, jest zajęta sobą. Czasami tak bardzo, że nie 

wie,  co  się  dookoła  niej  dzieje.  Jak  można  troszczyć  się  o 
człowieka, którego zupełnie się nie zna? 

Te  słowa  dotknęły  ją  do  żywego,  lecz  nie  mogła  tego 

okazać. 

background image

—  Naprawdę  tak  myślisz  czy  przemawia  przez  ciebie 

zramona durna? 

Uśmiechnął się dziwnie, ale zaraz spoważniał. 
— Arianna to wspaniała kobieta i jeszcze długo będzie dla 

niej miejsce w moim sercu. 

Ariannę  zaczęło  dławić  w  gardle  i  oczy  zaszły  jej  łzami. 

Słysząc jego czuły głos, omal się nie załamała. 

—  Ale  musisz  przyznać  —  kontynuował  —  że  twoja 

siostra zachowuje się jak rozpieszczone dziecko. 

— Słucham?! 
— Jest zapatrzona w siebie — wyjaśnił. 
Oblała  się  rumieńcem,  lecz  odwróciła  głowę,  by  tego  nie 

zauważył. 

— Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? — spytała, starając 

się  opanować  drżenie  głosu.  —  Zawsze  uważałam,  że  jest 
dojrzała i otwarta na problemy innych. 

Mark westchnął. 
—  Nie  chcę  Ÿle  oniej  mówić,  ale  dziwi  mnie  twoja 

reakcja.  Ań  sama  mi  powiedziała,  że  kiedyś  oskarżyłaś  ją  o 
nazbyt  egoistyczne  postępowanie,  o  kierowanie  się  w  życiu 
własną wygodą. 

—  Siostry  czasami  mówią  sobie  takie  rzeczy.  To  nie 

znaczy,  że  jej  me  szanuję.  Czuj  się  jaku  siebie  w  domu. 
Nastawię czajnik. 

Ańanna  wyszła,  mrucząc  gniewnie  pod  nosem.  Nie 

powinna  tak  się  denerwować.  Nic  dziwnego,  że  jego  słowa 
były przepełnione goryczą. Przecież odeszła od niego, zerwała 
zaręczyny. 

Czekając, aż woda się zagotuje, zastanawiała się, co by na 

to  powiedziała  Zara.  Zanim  doszła  do  jakichkolwiek 
wniosków, usłyszała, że Mark wchodzi do kuchni. Zerknęła za 
siebie  i  zobaczyła,  że  stoi  oparty  o  framugę  drzwi,  z  rękami 
założonymi na piersi. Przyglądał się jej z miną, jakiej nigdy u 
niego me widziała. W ogóle był jakiś inny niż zazwyczaj. 

background image

— Pomóc ci? — spytał. 
—  Nie  —  odparła.  —  Dzięki.  Tylko  nasypię  kawy  do 

kubków. 

—.  Kawa  rozpuszczalna?  To  bardziej  w  stylu  Arianny. 

Kiedyś  mi  mówiła,  że  jesteś  staroświecka.  Mielesz  kawę  w 
młynku, pieczesz chleb i robisz przetwory. Chyba wiele z tych 
przedmiotów  pochodzi  z  kuchni  twojej  babci,  prawda?  — 
Mark rozejrzał się dokoła. 

— Mmasz rację — wyjąkała. — Wolę kawę mieloną, ale 

właśnie mi się skończyła. Jeśli me chcesz takiej, to mogę... 

— Nie, nie, wystarczy mi rozpuszczalna. Po prostu trochę 

się zdziwiłem. 

Nerwowo  wsypywała  kawę  do  kubków.  Czuła,  że  Mark 

nie spuszcza z niej wzroku. Wyprowadzało ją to z równowagi, 
bo  wiedziała,  że  to  spojrzenie  było  przeznaczone  dla  jej 
siostry. 

—  Wiesz,  me  mogę  się  nadziwić.  Jesteście  do  siebie 

podobne  jak  dwie  krople  wody,  i  to  w  najdrobniejszych 
szczegółach. A przecież macie tak odmienne charaktery. 

— Owszem — odparła drwiącym głosem Arianna. — Ona 

jest tą złą bliźniaczką. 

Mark zaśmiał się. 
—  Przepraszam,  jeśli  powiedziałem  coś  przykrego  na  jej 

temat. Wiem, że ją kochasz i że ma wiele zalet. — Zbliżył się 
i  dodał  szeptem:  —  Jestem  pewien,  że  tobie  też  ich  me 
brakuje, Zaro. 

— Słucham?! 
—  Istnieją  między  wami  różnice,  ale  muszą  też  być  i 

podobieństwa.  A  skoro  tak,  to  zapewne  masz  cechy,  które 
pociągały mnie u niej. 

Arianna  oniemiała.  Czy  Mark  próbuje  ją  poderwać?  Nie 

patrzył  na  mą  tak,  jak  się  powinno  patrzeć  na  niedo%ą 
szwagierkę. Przejął ją chłód. Oparła się o blat stołu. 

background image

—  Mark,  spotkaliśmy  się  tylko  raz.  W  ogóle  się  nie 

znamy. 

— To prawda — odparł z uśmiechem — ale nic nie stoi na 

przeszkodzie, byśmy poznali się lepiej. 

Ten drań z nią flirtuje. Nie do wiary. 
—  Sądziłam,  że  przyjechałeś  porozmawiać  o  Ań  — 

powiedziała, udając obojętność. 

—  To  prawda,  ale  byłbym  nieuczciwy,  gdybym  ci  nie 

Powiedział,  że  bardzo  się  zmieniłaś  od  naszego  spotkania  — 
szepnął. — Albo ja patrzę na ciebie zupełnie innymi oczami. 

Arianna pobladła. 
— Jakto? 
Zastanowił się. 
— Nie zrozum mnie Ÿle, Zaro, ale teraz wydajesz mi się 

bardziej podobna do Arianny. 

Odetchnęła  z  ulgą,  lecz  nadal  było  jej  przykro,  że 

mężczyzna, którego miała poślubić parę dni temu, flirtuje z jej 
siostrą. Czy zerwanie zaręczyn tak mało go obeszło? 

— Może widzisz to, co chcesz — powiedziała lekkim 
tonem. 
— A może widzę kogoś, kto ma mnóstwo zalet Arianny, 

ajecinocześnie nie jest... — Głos mu zadrżał. 

—  Rozpieszczonym  dzieckiem  —  zacytowała  go, 

przybierając ton ostrzejszy, niż zamierzała. 

Roześmiał się. Podeszła do kuchenki sprawdzić, czy woda 

się zagotowała. Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość. 
Stanął  za  nią  tak  blisko,  że  poczuła  zapach  wody  koloiiskiej 
od Gucciego, którą mu podarowała na walentynki. 

— Na pewno nie chcesz, żebym ci pomógł? — spytał. 
— Nie,dam sobie radę — odparła, zerkając na niego przez 

ramię. 

Przysunął się jeszcze bliżej. 
—  Wiesz,  że  pachniesz  tak  jak  Ariamia?  To  Chanel, 

prawda? 

background image

— Owszem. 
Kiedy chwycił  ją  za ramiona i  odwrócił  twarzą do siebie, 

odskoczyła  jak  oparzona.  Uśmiechnął  się  szeroko.  Przy 
swoich  stu  siedemdziesięciu  ośmiu  centymetrach  wzrostu  nie 
mógł  uchodzić  za  olbrzyma,  ale  był  prawie  dwadzieścia 
centymetrów  od  niej  wyższy.  I  z  pewnością  nie  zachowywał 
się jak niedoszły szwagier. 

— Wiesz co, dokonałem zaskakującego odkrycia. 
Bala się zapytać, co ma na myśli. 
— Bardzo mi się podobasz. 
— Mark, daj spokój! 
- Co w tym złego? To komplement. 
— Nie powinieneś mi tego mówić — zaprotestowała. 
—  Dlaczego?  Przecież  to  prawda.  Nawet  pachniesz  jak 

Ań. 

—  Myślisz,  że  kobieta  lubi  przypominać  mężczyźnie 

kogoś  innego,  nawet  jeśli  jest  to  jej  bliźniaczka?  — 
powiedziała, gdyż nic innego nie przyszło jej do głowy. 

Mark uśmiechnął się. 
—  No  wiesz,  nie  jestem  taki  głupi.  Potrafię  cię  docenić. 

Myślę,  że  związek  z  Arianną  nie  okazałby  się  czymś 
specjalnym w porównaniu z tym, co mógłbym przeżyć z tobą, 
Zaro. 

— Coś podobnego — wyszeptała. 
Ścisnął  ją  za  ramiona.  Potem,  ku  jej  przerażeniu, 

przyciągnął  ją  do  siebie.  Dobry  Boże,  czy  zamierza  ją 
pocałować? 

— Powiedz prawdę — szepnął. — Nigdy nie przyszło ci 

do głowy, że stanowimy dobraną parę? 

— Nie! 
— Naprawdę? 
—  Mark,  nie  poznaję  cię  —  powiedziała  niebacznie  i 

natychmiast  spróbowała  naprawić  błąd.  —  To  znaczy  Ań 
zupełnie inaczej cię opisywała. 

background image

—  Cóż,  może  była  tak  zajęta  sobą,  że  nie  zdążyła  mnie 

poznać. 

Arianna  oniemiała.  Czy  to  naprawdę  Mark  Lindsay,  czy 

też jego bliźniak, o którego istnieniu mc nie wiedziała? 

Zanim  zrozumiała,  co  się  dzieje,  Mark  ją  pocałował.  Nie 

po  przyjacielsku  ani  bratersku,  lecz  jak  namiętny  kochanek. 
Przesunął  ręką  po  jej  plecach,  objął  ją  w  talii  i  przytulił, 
dokładnie  tak,  jak  gdyby  była  jego  narzeczoną.  Serce  waliło 
jej  jak  młotem,  mimowolnie  zaczęła  odpowiadać  na  jego 
pieszczoty. Lecz nagle przypomniała sobie, za kogo ją bierze. 
Do diabła, nie może się z nim całować. Nawet gdyby chciała. 
Maik  całował  nie  ją,  tylko  Zarę.  Przynajmniej  tak  mu  się 
wydawało. 

Odepchnęła go od siebie. 
— To już zaszło za daleko! — krzyknęła. — Nie widzisz, 

że nie jestem Zarą? Na litość boską, przecież to ja, Arianna! 

Uśmiechnął się szeroko, zniewalająco. 
— Jestem oburzona, że wziąłeś mnie za Zarę i próbowałeś 

uwieść! To jest... to jest... 

— Co takiego? 
—  Sama  nie  wiem.  Uważałam  cię  za  uczciwego 

człowieka,  Marku  Lindsay,  ale  widzę,  że  w  ogóle  cię  me 
znałam! 

Odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie. 
— Myślisz, że to zabawne? — Wyminęła go i podeszła do 

stołu. 

Maik  potrzebował  trochę  czasu,  żeby  opanować  wybuch 

śmiechu. 

— Cały czas wiedziałem, że to ty. Trochę się zabawiłem. 
— Wiedziałeś? 
- Tak. 
—  Jak  mogłeś!  Nie  miałam  pojęcia,  że  jesteś  taki...  taki 

bezwzględny. Och Maik! To do ciebie niepodobne. 

Wzruszył ramionami. 

background image

— Wiem. 
— Chyba w ogóle cię nie znam. 
—  W  tym  rzecz.  Nie  żartowałem,  kiedy  mówiłem,  że 

byłaś  zapatrzona  w  siebie  i  dlatego  wielu  rzeczy  nie 
dostrzegałaś. 

Ogarnął ją gniew. A może powinna czuć się zraniona albo 

zakłopotana? 

— Chcę cię jednak pocieszyć — rzekł. — Nie całowałem 

Zary, tylko ciebie. 

Spiorunowała go wzrokiem. 
— Akurat. Skąd wiedziałeś, że tu jestem? 
- Zara mi powiedziała. 
— Nie wierzę. Znalazłeś się w niezręcznej sytuacji i teraz 
próbujesz z niej wybrnąć. 
— Nie, mówię prawdę. 
Położyła ręce na biodrach i popatrzyła na niego wyniośle. 
—  W  takim  razie  muszę  ci  powiedzieć,  że  postąpiłeś 

nieuczciwie. Dżentelmen tak by się nie zachował. 

—  Ach,  tak.  Cóż,  me  pamiętam,  żebyś  próbowała  mnie 

powstrzymać  i  wyjaśnić,  kim  jesteś  —  zauważył,  idąc  wolno 
w jej kierunku. 

Skrzywiła się. 
—  To  zupełnie  co  innego.  Ja  nie  zamierzałam  cię 

oszukiwać. Ty przyjechałeś z takim planem. 

—  Daj  spokój,  oboje  dobrze  się  bawiliśmy.  Tylko  że  ja 

lepiej  odegrałem  swoją  rolę.  —  Zatrzymał  się,  puścił  do  niej 
oko i dodał: — Chyba nie zaprzeczysz? 

Zignorowała jego pytanie. 
— To niepodobne do ciebie — powtórzyła z wyrzutem w 

głosie. 

—  Nie,  moja  droga.  To  niepodobne,  do  kogoś,  kogo 

uważałaś za swojego narzeczonego. 

background image

— Chyba nie sugerujesz — powiedziała ze złością — że 

zamierzałam  poślubić  człowieka,  którego  właściwie  me 
znałam? 

—  Owszem,  ale  to  nie  do  końca  twoja  wina.  Chciałem 

uchodzić w twoich oczach za kogoś innego. Nie robiłem tego 
w  złej  wierze,  lecz  zachowywałem  się  tak,  jak  tego,  moim 
zdaniem, oczekiwałaś. 

Arianna czuła, że mówi szczerze. 
— Nie wiem, co powiedzieć — wyznała bezradnie. 
— Wiesz co — w jego oczach pojawiły się figlarne błyski 
— takiej jeszcze cię nie widziałem. Posmutniała. 
— Zrobiłeś ze ninie idiotkę. 
—  Och,  daj  spokój  —  rzucił  niecierpliwie,  dotykając  jej 

włosów.  — Nic  się  nie stało. Po prostu jesteś zaskoczona,  że 
trochę się zabawiłem twoim kosztem. 

Zadrżała mimo woli. 
— Mark, nie jesteś tym mężczyzną, którego znałam. 
Przesunął  palcami  po  jej  policzku.  Ariannie  nawet  jego 

dotyk  wydawał  się  inny.  Wzbudzał  w  niej  zupełnie  nowe 
uczucia.  Na  litość  boską,  co  się  z  nią  dzieje?  Przecież  to  ten 
sam  mężczyzna,  za  którego  nie  chciała  wyjść  za  mąż, 
ponieważ  znudził  ją  swoją  dobrocią,  troskliwością  i 
opiekuńczością. 

—  Może  dlatego,  że  miłość  jest  ślepa  —  powiedział, 

patrząc  na  jej  usta.  Pogłaskał  jąpo  ramieniu  i  Arianna  znów 
zadrżała. 

—  Przedtem  myślałem,  że  oboje  się  oszukujemy  — 

kontynuował.  —  Ale  teraz,  kto  wie?  Skoro  nie  grozi  nam 
małżeństwo, może nawet zostaniemy przyjaciółmi. 

- Mark - wyjąkała - to nie w porządku. 
— Nibyco? 
Nie mogła mu powiedzieć, że chodzi o jego uwodzicielski 

sposób bycia. Jeszcze by pomyślał, że lubi, gdy ją kokietuje. 

— Arianno? 

background image

Zagwizdał czajnik i chwila oczarowania minęła. 
— Przepraszam — powiedziała. Prześlizgnęła się mu pod 
ramieniem i podeszła do kuchenki. Gdy nalewała wodę do 
kubków,  Mark  usiadł  przy  małym  stoliku,  który  Zara 

dostała 

od babci. Manna przyniosła kubki z parującą kawą i jeden 
z nich podała Markowi, po czym także usiadła. 
Zdołała się jakoś wziąć w garść i przybrała rzeczowy ton. 
—  Naprawdę  myślisz,  że  się  oszukiwaliśmy?  Aż  do 

dzisiejszego dnia uważałam, że znamy się całkiem dobrze. 

—  Nie  wszystko  jest  takie,  jak  nam  się  wydaje  — 

stwierdził sentencjonalnie i łyknął kawy. 

—  Chyba  więc  wybraliśmy  najlepsze  rozwiązanie.  — 

Uśmiechnęła  się  nieśmiało.  —  Przyjechałeś,  żeby  się  o  tym 
upewnić? 

—  Nie,  szczerze  mówiąc,  Zara  prosiła,  żebym  coś  ci 

przekazał. Bardzo się martwi o ciebie. 

— O czym tym mówisz? 
- Kiedy spotkałem Zarę na Martynice... 
— Byłeś na Martynice? 
—  Tak,  poleciałem  tam,  żeby  zobaczyć  się  z  tobą,  ale 

zastałem Zarę — wyjaśnił. 

— Tylko mi nie mów, że się w niej zakochałeś. 
Mark roześmiał się. 
— Nie, kogoś sobie znalazła i była bardzo nim zajęta. Po 

rozmowie  z  Zarą  uświadomiłem  sobie,  że  podjęłaś  słuszną 
decyzję.  Szkoda,  że  nam  się  nie  udało,  ale  musimy  się z  tym 
pogodzić.  Najbardziej  cieszę  się  z  tego,  że  zostaniemy 
przyjaciółmi.  Wiesz,  chyba  wolę  cię  taką,  jaką  naprawdę 
jesteś. 

Pomyślała,  że  to  miłe,  nawet  jeśli  nie  jest  do  końca 

szczere.  Może  zostaną  przyjaciółmi,  ale  to  nie  będzie  łatwe. 
Nie  po  tym,  co  razem  przeżyli.  Dobrze,  że  atmosfera  się 
rozładowała. 

background image

—  Mamy  ważną  sprawę  do  omówienia  —  rzeki.  — 

Jestem  tu  między  innymi  dlatego,  że  Zara  nalegała,  bym 
przywiózł ci maszynopis. 

— Maszynopis? 
— Tak. Jest w mojej torbie. To pamiętniki demaskujące 
mafię,  które  jakiś  gangster  dal  jej  na  lotnisku 

Kennedy”ego. Najwidoczniej ten facet pomylił ją z tobą. 

— O Boże! — Przyłożyła rękę do ust. 
— Wiesz coś o tym? 
— Przez kilka tygodni pewien mężczyzna namawiał mnie, 

bym  przeczytała  tekst  o  nowojorskim  świecie  przestępczym. 
Zapewniał, że to materiał na prawdziwy bestseller. Ostatni raz 
rozmawiałam  z  nim  przez  telefon  tuż  przed  planowanym 
wyjazdem  na  Martynikę.  Spławiłam  faceta  pod  byle 
pretekstem.  Widocznie  jego  cierpliwość  się  wyczerpała  i 
postanowił mnie zmusić do przeczytania maszynopisu. 

— Cóż, skończyło się na tym, że ciał go Zarze. 
— Biedactwo — rzekła Arianna. — Chcąc nie chcąc, ma 

teraz na głowie moje problemy. 

— Zara twierdzi, że grozi ci niebezpieczeństwo. Śledzono 

ją  aż  na  Karaiby.  Kiedy  się  pojawiłem,  z  radością  przekazała 
mi ten maszynopis. 

—  Ale  czy  mafia  nie  uważa,  że  Zara  wciąż  go  ma?  Bo 

jeśli tak, to raczej jej grozi niebezpieczeństwo. 

Mark upił łyk kawy. 
— Ten nowy, przyjaciel Zary, Alec, świetnie nadaje się na 

anioła  stróża.  Jest  byłym  policjantem  i  z  tego,  co  widziałem, 
chętnie  zaopiekuje  się  twoją  siostrą.  Jednak  wcześniej  czy 
później te typy zorientują się, że maszynopis zniknął. Zara jest 
przekonana, że wtedy zaczną  cię szukać. Zgadzam się  z  nią i 
uważam, że powinnaś przedsięwziąć jakieś środki ostrożności. 
Szczerze  mówiąc,  oboje  wolelibyśmy,  żebyś  jak  najszybciej 
pozbyła się tego maszynopisu. 

— Najpierw chciałabym go przeczytać. 

background image

Wiedziałem, że nie przepuścisz okazji. 
— Na tym polega moja praca, Mark. 
— Och, wiem — odparł. — Przyniosę torbę. 
Wyszedł  z  kuchni,  a  Arianna  nadal  siedziała  przy  stole, 

kompletnie  oszołomiona.  To  wszystko  było  zupełnie 
nieprawdopodobne.  Nagle  przypomniała  sobie  artykuł  w 
„Timesie”  na  temat  gangstera  zastrzelonego  na  lotnisku. 
Zaczęła  się  zastanawiać,  czy  może  to  mieć  jakiś  związek  z 
maszynopisem. 

Poderwała  się  na  nogi  i  ruszyła  do  salonu.  W  drzwiach 

omal nie zderzyła się z Markiem. 

— Dokąd to? — spytał, usuwając się na bok. 
— Muszę coś sprawdzić — wyjaśniła. — Zaraz wracam. 
Znalazła gazetę w pokoju i przyniosła ją do kuchni. Mark 

wyjął  maszynopis  z  torby  i  położył  go  na  stole,  ale  Arianna 
tak była zaaferowana artykułem, że nie zwróciła na to uwagi. 

— Sal  Corsi  — mruknęła.  — Ciekawe, czy to  może  być 

pan X. 

- Sal Corsi? — spytał Mark. 
—  Tak  nazywał  się  gangster,  którego  zabito  na  lotnisku 

Kennedy”ego mniej więcej wtedy, kiedy Zara tam była. 

Mark  popukał  palcem  w  stronę  tytułową  maszynopisu. 

\Vidnialo na niej nazwisko autora — Salyatori Corsi. 

—  O  mój  Boże  —  szepnęła  i  spojrzała  na  Marka.  Nie 

wyglądał na zadowolonego. 

— Lepiej się spakuj — powiedział poważnym tonem. 7Na 

pewno tu przyjadą, to tylko kwestia czasu. 

Po  raz  pierwszy  przestraszyła  się  me  na  żarty.  Potem 

ogarnęło ją zupełnie  nie  znane  dotąd  uczucie. Zapragnęła, by 
Mark  wziął  ją  w  ramiona,  pocieszył,  ochronił.  Aby  sprawił, 
żeby poczuła się bezpieczna. Obie z Zarą musiały być silne 

i  liczyć  tylko  na  siebie.  Za  wcześnie  utraciły  rodziców. 

Dopiero teraz było widać, jak ta strata odbiła się na ich życiu. 

— No dobrze — odparła — ale co mam ze sobą zrobić? 

background image

—  Zastanawiałem  się  nad  tym  od  spotkania  z  Zarą. 

Przyjaciele  moich  rodziców,  Bergstromowie,  mają  domek 
letniskowy  niedaleko  stąd,  w  pobliżu  Vail.  Nikt  w  nim  teraz 
nie mieszka, a wiem, gdzie są klucze. Zostaniesz tam, dopóki 
nie wymyślimy czegoś lepszego. Jeśli Corsi nie żyje, to może 
powinnaś  oddać  ten  maszynopis  policji.  Wtedy  mafia  nie 
miałaby powodu, by cię ścigać. 

Arianna patrzyła w skupieniu na pokaŸny plik kartek. To 

prawda,  z  mafią  nie  ma  żartów,  a  na  pewno  będzie  się  nią 
interesować.  Z  drugiej  strony  nadarza  się  niepowtarzalna 
okazja zdobycia sławy. 

—  Zapewne  masz  rację  —  powiedziała  —  ale  pomyśl, 

czego bym się wyrzekła. Wiesz, jakie to może mieć znaczenie 
dlamojej kariery? 

— Arianno, najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. 
—  Nie  wiadomo,  jak  daleko  posunął  się  Corsi  w 

demaskowaniu mafii. Na pewno się tego nie  dowiem, dopóki 
nie  przeczytam  maszynopisu.  Zaraz  więc  się  do  niego 
zabieram. 

—  Nie  mogę  zostawić  ci  maszynopisu  i  odjechać  w  siną 

dal,  ponieważ  przyrzekłem  Zarze,  że  zadbam  o  twoje 
bezpieczeństwo.  —  Zamilkł  na  chwilę,  rozważając  wszelkie 
możliwości. — Co myślisz o tym, żebym zawiózł cię do yail? 
W  ten  sposób  dotrzymałbym  obietnicy.  Podczas  jazdy 
moglibyśmy 

porozmawiać. 

Mam 

wrażenie, 

że  nie 

powiedzieliśmy  sobie  wszystkiego,  a  czułbym  się  lepiej, 
gdybyśmy pozostali przyjaciółmi. 

Arianna  zastanowiła  się  nad  jego  słowami.  Były 

wyważone,  rozsądne  i  nie  słyszała  w  nich  nuty  determinacji. 
Wręcz  przeciwnie,  Mark  zachowywał  się  jak  człowiek,  który 
wciąż  ją  kocha,  ale  jest  gotów  ułożyć  sobie  życie  bez  niej. 
Dlaczego  teraz  sprawiało  jej  to  przykrość?  Czy  się  zmieniła? 
A może on się zmienił? 

 

background image

ROZDZIAŁ 3 
 
Mark podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Była cicha 
i spokojna. Jakiś chłopiec przejechał rowerem, wzbijając 
w  górę  pożólkłe  liście.  Z  domu  po  drugiej  stronie  ulicy 

wyszła kobieta, zajrzała do skrzynki na listy, po czym wróciła 
do 

środka. Gdzieś w oddali szczekał pies. 
Czy  w  tak  spokojnym  miejscu  może  być  niebezpiecznie? 

Niestety  tak.  Kiedy  usłyszał  o  zabójstwie  Corsiego, 
pożałował, że w ogóle pokazał Ariannie maszynopis. Ale stało 
się.  Przynajmniej  się  zgodziła,  by  zawiózł  ją  do  yail.  Na 
początek dobre i to. 

Arianna, która właśnie się pakowała, minęła go w drodze 

do 

pralni.  Uśmiechnęła  się  niepewnie,  ale  nic  nie 

powiedziała. Po 

chwili  wróciła  z  naręczem  ubrań  i  dopiero  wtedy  się 

odezwała: 

— Mark, wiem, że z natury jesteś ostrożny, ale czy trochę 

nie przesadzamy? Jestem redaktorką. Dlaczego ktoś miałby 

mnie skrzywdzić? 
— Nie chodzi o ciebie, Arianno, leczo maszynopis. Teraz, 

kiedy  już  wiem  o  Corsim,  jestem  pewien,  że  mafia  zrobi 
wszystko,  by  nie  dopuścić  do  rozpowszechnienia  zawartości 
maszynopisu. 

Na jej twarzy odmalowało się wahanie. 
—  Słuchaj  —  rzekł  —  jeśli  uważasz,  że  celowo 

wyolbrzymiam  niebezpieczeństwo,  to  grubo  się  mylisz. 
Czułbym się o wiele lepiej, gdyby ten maszynopis w ogóle nie 
istniał. 

— Gdyby go nie było, nie zabierałbyś mnie do Vail. 
— Nie, pewnie zaprosiłbym cię na kolację. 
Uniosła brwi. 

background image

— Jesteś bardzo pewny siebie, panie Lindsay. 
— Nie mam nic do stracenia, kwiatuszku. — Uśmiechnął 

się  szeroko.  —  Może  kiedy  indziej  porozmawiamy  o  moich 
zamiarach. Teraz lepiej jedŸmy. Ludzie mafii mogą zjawić się 
w każdej chwili. 

— Nie mogą być gorsi od ciebie! 
Maik  był  w  dobrym  nastroju.  Poczuł  się  o  wiele  lepiej, 

kiedy  przestał  udawać.  Miło  było  zaskakiwać  Ariannę  na 
każdym kroku. 

Z  rozmyślań  wyrwał  go  dzwonek  telefonu.  Słyszał,  że 

Arianna odebrała go w sypialni i z kimś rozmawiała. Po kilku 
minutach odłożyła słuchawkę i zeszła na dół. 

— To była przyjacióła Zary, Lina Prescott. Próbowała się 

z  nią  skontaktować,  lecz  kierownik  hotelu  powiedział,  że  się 
wymeldowała.  —  Arianna  miała  zmartwioną  miną.  —  Och, 
Mark, chyba Zarze nic się nie stało? 

—  Przypuszczam,  że  zaszyła  się  gdzieś  ze  swoim 

przyjacielem.  Pamiętasz,  mówiłem  ci,  to  eksglina,  więc  na 
pewno  panuje  nad  sytuacją.  Nie  ma  sensu  się  martwić,  tym 
bardziej  że  i  tak  nie  możemy  nic  zrobić.  Lepiej  zadbajmy  o 
twoje bezpieczeństwo, a to oznacza, że powinniśmy ruszać w 
drogę. 

Arianna skinęła głową. 
 
—  Masz  rację.  Odniosłam  jednak  wrażenie,  że  Linie 

szalenie  zależy  na  rozmowie  z  Zarą,  a  jeśli  i  mnie  tu  nie 
będzie? 

—  Przecież  Zara  i  tak  najpierw  pojedzie  do  Nowego 

Jorku. Zostaw jej wiadomość u siebie w domu. 

— Dobry pomysł. Napiszę do niej kartkę. To powinno 
załatwić sprawę. 
— Świetnie, ale wyślesz ją z yail — stwierdził Mark. — 

Nie chcę tu zostawać dłużej niż to naprawdę konieczne. 

background image

—  Zgoda,  jestem  już  prawie  spakowana.  —  Ruszyła  do 

drzwi i nagle się zatrzymała. — Mark, mogę cię o coś spytać? 

— Oco? 
— Czy Zara wpadła ci w oko? 
Mimowolny uśmiech przebiegł mu po twarzy. 
- Mark! 
—  Cóż,  jest  niesamowicie  do  ciebie  podobna.  —  Miał 

minę  niewiniątka.  —  Ale  nie  martw  się,  nigdy  nie 
postawiłbym cię w kłopotliwej sytuacji. 

Obrzuciła go długim, taksującym spojrzeniem. 
— Miesiąc temu uwierzyłabym ci, ale teraz... 
— Miesiąc to sporo czasu. 
Maik  dzwonił  do  swojego  biura  w  Nowym  Jorku,  kiedy 

Arianna wróciła do pokoju. Sprawdziła, czy wszystkie okna i 
drzwi kuchenne są zamknięte. Walizki stały już przy wyjściu. 
Musiała  tylko  pamiętać,  żeby  włączyć  alarm.  Usłyszała,  że 
Mark  przekazuje  ostatnie  polecenia  swemu  asystentowi.  Ze 
sposobu,  w  jaki  to  robił,  wynikało,  że  bardzo  mu  spieszno 
wyruszyć w drogę. 

Arianna przyjrzała się mu ukradkiem.  
Podszedł do drzwiczek od strony kierowcy i otworzył je. 
- No, dalej - rzeki. - Wskakuj. 
Arianna  była  szczerze  zdziwiona.  Przyzwyczaiła  się,  że 

najpierw  pozwała  jej  zająć  miejsce,  a  dopiero  później  sam 
siada  za  kierownicą.  Natychmiast  ruszyli  w  drogę. 
MaszynoPis  położyła  sobie  na  kolanach.,  aby  czytać  go  w 
czasie jazdy. 

—  Obserwowałem  ulicę  —  powiedział.  —  Nie 

zauważyłem  żadnych  podejrzanych  typów.  Chyba  na  razie 
jesteś bezpieczna. 

przyjechał  do  Aspen,  był  inny  niż  jej  narzeczony.  Ten 

nieznany Mark intrygował ją. 

Miał  taką  samą  szczupłą,  wysportowaną  sylwetkę  i 

szlachetne rysy twarzy, ale układ ust jakby się zmienił. Teraz 

background image

wyrażały  większą  stanowczość.  A  łagodne  brązowe  oczy, 
które  tak  bardzo  kochała,  wydawały  się  spoglądać  surowo. 
Malowały się w nich pewność siebie i zdecydowanie. 

Musiała stwierdzić, że Mark stał się bardziej energiczny, a 

zarazem  bardziej  pociągający.  A  może  to  wiszące  nad  nią 
niebezpieczeństwo tak pobudziło jej zmysły? 

—  Wszystko  załatwione  —  powiedział,  odkładając 

słuchawkę. — Mam jeszcze parę dni wolnego. 

— To okropne, że odciągam cię od pracy. Przecież mogę 

sama pojechać do Vail. 

— I pozbawić mnie całej przyjemności? — Ruszył drzwi, 

przy których stały jej walizki. 

Zgarnęła ze stołu pamiętniki Corsiego. 
— Przyjemności? — spytała. 
— 

Może 

powinienem 

powiedzieć 

„ewentualnej 

przyjemności”.  Wszystko  zależy  od  tego,  na  ile  będziesz 
chętna do współpracy. — Wziął walizki, a ona otworzyła mu 
drzwi. 

— Mark, mam nadzieję, że nie proponujesz mi niczego, na 

co nie mogłabym się zgodzić? 

— Nie, chyba że moja strategia ci się nie spodoba. 
— Strategia? Myślisz, że to wojna? 
— Mam nadzieję, że nie. Ale nigdy nie wiadomo. 
Arianna  zamknęła  dom  i  poszła  za  nim  do  wynajętego 

samochodu.  Patrzyła,  jak  wkłada  walizki  do  bagażnika  i 
opuszcza klapę. 

— Po raz pierwszy, odkąd się znamy, czuję się zwolniony 
— Daj spokój, Mark — odparła wzruszając ramionami. — 

Myślisz, że rozpoznałbyś takiego typka? 

— Oczywiście. Mają charakterystyczny wygląd. 
Patrzyła na niego z rosnącym zainteresowaniem. 
— Widzę, że jesteś bardzo pewny siebie. Może wiesz, na 

czym polega twoja taktyka? 

— Jasne. — Mark kiwnął głową. 

background image

Ariamię  rozbawiło  jego  zachowanie.  Pomyślała  z 

uznaniem,  że  jednak  postawił  na  swoim.  Był  wesoły, 
uśmiechnięty,  ale  stanowczy.  Nie  mogła  się  nadziwić,  że  to 
ten sam mężczyzna, z którym zerwała zaręczyny. 

Jechali  prawie  pól  godziny  i  minęli  już  Carbondale  po 

lewej  stronie  autostrady.  Uwagę  Arianny  całkowicie 
pochłonęła lektura maszynopisu. 

— Coś podobnego! Niemożliwe! — powiedziała, unosząc 

głowę znad tekstu. 

— Tak dobre czy tak złe? 
—  Nie  spodoba  ci  się  to,  co  powiem  —  odparła.  —  To 

material 

na 

autentyczny 

bestseller. 

Zawiera 

nieprawdopodobne  informacje,  odsłania  kulisy  różnych 
operacji,  ujawnia  powiązania.  Już  rozumiem,  dlaczego  mafia 
chce  za  wszelką  cenę  zdobyć  maszynopis.  Corsi  zgromadził 
dowody  przeciwko  każdemu,  kto  z  nią  współpracował  w 
Nowym Jorku. A teraz to wszystko jest w moich rękach. 

Mark milczał. Sprawdziły się jego najgorsze przeczucia. 
—  Nie  martw  się  —  powiedziała  Arianna,  usiłując 

powściągnąć  entuzjazm.  —  To  nie  twój  problem.  Mówię 
poważnie. 

— Cieszę się ze wżględu na ciebie — rzeld. — Naprawdę 

się  cieszę.  Wiem,  ile  to  może  znaczyć  dla  twojej  kariery. 
Tylko co ci po sukcesie, jeśli zginiesz? 

— Ludzie, którzy pozwalają, by strach rządził ich życiem, 

nigdy do niczego nie dochodzą. 

-  Wiem  o  tym,  ale  me  każde  ryzyko  warto  podejmować. 

Co innego być odważnym, a co innego — głupim. 

—  Niewątpliwie  masz  rację  —  powiedziała  nieco 

ostrzejszym  tonem.  —  Zgadzamy  się  co  do  zasady,  ale  dla 
każdego  z  nas  granica  między  odwagą  a  głupotą  przebiega 
gdzie indziej. 

Mark  zacisnął  zęby.  Przewidywał,  że  tak  się  stanie.  Gdy 

tylko  opuścili  Aspen,  Arianna  poczuła  się  bezpieczniej  i 

background image

powróciła  jej  dawna  pewność  siebie.  Taką  miała  naturę. 
Niestety, rozsądek opuścił ją wraz ze strachem. 

Słuchaj  —  rzekł  —  chyba  nie  zdajesz  sobie  sprawy,  z 

czym,  a  co  ważniejsze  z  kim,  masz  do  czynienia.  To  nie  jest 
zabawa w kotka i myszkę. 

Odwróciła  gwałtownie  głowę  i  popatrzyła  na  niego  z 

oburzeniem. 

—  Wiem  o  tym  doskonale.  A  swoją  drogą,  dlaczego 

uważasz  się  za  eksperta  w  tych  sprawach?  W  końcu  jesteś 
bankierem. 

Chciał  to  wyjaśnić,  lecz  w  porę  ugryzł  się  w  język.  Już 

itak  za  dużo  powiedział.  Teraz powinien  zrobić  wszystko, by 
ją odwieść  od zamiaru wydania książki. Jeśli mu się  nie uda, 
będzie  musiał  przejść  do  planu  B.  Wszystko  wskazywało  na 
to, że sprawy potoczą się właśnie w tym kierunku. 

Przez następne czterdzieści pięć minut Arianna, pochylona 

nad tekstem, co jakiś czas rzucała pełne zachwytu uwagi. Raz 
tylko  przerwała  czytanie,  by  przytoczyć  mu  anegdotkę,  która 
szczególnie ją rozbawiła. 

Gdy  jechali  autostradą  międzystanową  numer  70,  nad 

górami  gromadziły  się  burzowe  chmury.  Arianna  była  tak 
pochłonięta  lekturą,  że  chyba  nie  słyszała  dalekich  jeszcze 
grzmotów.  Dopiero  kiedy  niebo  zupełnie  się  zachmurzyło  i 
trzasnął piorun, podniosła wzrok i spojrzała przez okno. 

— Chyba wjeżdżamy w burzę — zauważyła, rozglądając 

„ się wokół niezbyt przytomnie. 

— Już wjechaliśmy. 
—  Wiem,  że  kiepski  ze  mnie  kompan  —  rzekła, 

obrzucając  go  przepraszającym  spojrzeniem.  —  Ale  to 
fantastyczna  opowieść.  Jeśli  nie  możesz  cieszyć  się  razem  ze 
mną, to przynajmniej mi nie dokuczaj. 

Mark potrząsnął głową i roześmiał się. 
—  Myślisz,  że  dzięki  Corsiemu  staniesz  się  sławna  i 

bogata? 

background image

—  Och,  tekst  trzeba  od  początku  do  końca  starannie 

zredagować,  ale  treść  jest  wprost  sensacyjna.  I  wszystko 
udokumentowane.  Spójrz!  —  Wzięła  w  palce  pasek  papieru. 
—  Znalazłam  to  między  stronami.  Instrukcja,  jak  wyjąć 
oryginalne  dokumenty  z  tajnej  skrytki  w  Brooklynie.  To 
będzie dowód w sprawie o korupcję. 

—  Chyba  nie  muszę  ci  mówić,  kto  jeszcze  bardziej  od 

ciebie chciałby to dostać w swoje ręce. 

— Wydaje mi się, że oboje postawiliśmy sprawę jasno. 
— Owszem. Co zamierzasz? 
—  Muszęzadzwonić  do  Jerry”ego,  gdy  tylko  dojedziemy 

do  Vail.  Z  pewnością  zażąda,  abym  natychmiast  wracała  do 
Nowego Jorku. 

Mark  nie  odezwał  się  ani  słowem.  Nie  lubił  redaktora 

naczelnego  Pierpont  Books,  Jerry”ego  Saltera,  ponieważ 
bezlitośnie  wykorzystywał  Ariannę,  a  ta  chętnie  się  na  to 
godziła. Ambitna pracoholiczka i wymagający szef to groŸna 
para.  Mark  próbował  wytłumaczyć  Ariannie,  że  głupio 
postępuje,  lecz  była  przekonana,  iż  w  końcu  obejmie 
stanowisko  Jerry”ego,  a  tym  samym  jej  wysiłek  zostanie 
nagrodzony. 

Pioruny  waliły  coraz  częściej  i  zaczęło  padać.  Mark 

włączył wycieraczki. 

— Daleko jeszcze? — spytała Arianna, patrząc w niebo. 
—  Parę  kilometrów.  Będę  musiał  zapytać  o  drogę.  Moi 

rodzice  często  tu  przyjeżdżali,  ale  ja  nie  byłem  w  Vail  od 
kilku lat. 

— Czy jest tam telefon? 
— Przypuszczam, że tak. 
— Może na wszelki wypadek zadzwonię z automatu. 
Mark zmarszczył brwi. 
—  Dobrze  by  było,  gdybyś  nie  podawała  aktualnego 

adresu. 

background image

—  Dlaczego?  Chyba  nie  sugerujesz,  że  Jerry  by  mnie 

zdradził? 

—  Świadomie  nie,  ale  lepiej,  żeby  nie  wiedział  za  dużo. 

Poza  tym  w  tę  sprawę  są  wciagnięci  przekupieni  policjanci  i 
sędziowie. Trzeba też brać pod uwagę możliwość podsłuchu. 

— Mark, czy wiesz o czymś, o czym mi nie mówisz? 
— Bez komentarza. 
—  Znowu  w  coś  się  ze  mną  bawisz  —  rzekła.  — 

Próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi. 

— Owszem, ale idzie mi to coraz gorzej. 
—  Przynajmniej  jesteś  na  tyle  przyzwoity,  żeby  się  do 

tego 

przyznać. 
Mark  westchnął  w  duchu.  Tak,  plan  B  jest  nie  do 

uniknięcia. 

Deszcz  przemienił  się  w  ulewę  i  musiał  zmniejszyć 

prędkość  samochodu.  Zbliżali  się  do  przedmieść,  w 
strumieniach  wody  z  trudem  dostrzegł  zjazd  do  stacji 
benzynowej. 

— Zadzwonisz, a ja zapytam o drogę. 
Sięgnęła  na  tylne  siedzenie  po  kurtkę.  Mark  wjechał  na 

teren stacji i zatrzymał się przed dystrybutorem paliwa. Choć 
bak był opróżniony tylko do połowy, postanowił zatankować. 
Arianna  położyła  maszynopis  na  podłodze.  Milczała  przez 
chwilę.  Mark  miał  nadzieję,  że  wzięła  sobie  do  serca  jego 
ostrzeżenia, choć zbytnio na to nie liczył. 

Gdy wyłączył silnik, popatrzyła na niego. 
— Nie martw się, nie powiem Jerry”emu, gdzie jestem. 
- Dzięki. 
— Nie chcę się z tobą kłócić. Doceniam twoją pomoc. 
Mark wzruszył ramionami. 
—  Wolałbym  cię  zawieŸć  na  spotkanie  z  Richardem 

Gere.  Arianna  wysiadła  z  samochodu.  Mark  patrzył,  jak 

background image

biegnie  w  strugach  deszczu,  drobna  i  wiotka,  tak  droga  jego 
sercu. Wiedział, żeją zadziwia, i cieszył się z tego. 

Nie miał wątpliwości, jaki będzie efekt jej rozmowy z Jer- 

rym. Naczelny zażąda, by jak najszybciej wróciła do Nowego 
Jorku — i do czekającej na nią mafii. Czy powinien zmusić ją 
do posłuszeństwa, ryzykując, że na zawsze utraci jej miłość? Z 
pewnością. Nie ma zamiaru narażać jej ¯ycia. 

Napełnił  bak  i  wycierał  ręce,  kiedy  Arianna  wróciła. 

Sprawiała wrażenie przygnębionej. 

— Wszystko w porządku? 
— Tak — odparła, wsiadając do samochodu. 
Mark zdziwił się, że jest taka spokojna. Może się pomylił. 

Może  wiadomość  o  maszynopisie  wcale  nie  poruszyła 
Jerry”ego.  Pomyślał,  ¯e  później  o  tym  porozmawiają,  i 
poszedł zapłacić za benzynę. 

Wszedł  na  stację,  by  zapytać  o  dojazd  do  domku 

Bergstromów. Droga była skomplikowana i musiał obejrzeć ją 
na  mapie.  Domek  znajdował  się  w  odległej  okolicy,  powyżej 
Vail, na zboczu. 

Kiedy wrócił do samochodu, Arianna  nadal wyglądała  na 

przygnębioną. 

— Nie jesteś zadowolona z rozmowy? — spytał. 
— Jerry”ego zelektryzowała wiadomość, że mam książkę 

Corsiego. Oczywiście chciał, żebym jak najprędzej wróciła do 
Nowego Jorku. 

— To chyba nie wszystko? 
Westchnęła. 
— Chyba rzeczywiście mafia nie cofnie się przed niczym, 

by zdobyć maszynopis i dokumenty. 

— Naprawdę? Co się stało? 
—  Jerry  powiedział,  że  było  włamanie  do  wydawnictwa. 

Mój  gabinet  został  dokladme  przetrząśnięty.  Nie  rozumiał 
dlaczego, dopóki nie powiedziałam mu o maszynopisie. 

— Wybacz, ale chciałoby się rzec „A nie mówiłem!” 

background image

—  Fakt.  Teraz  jestem  pewna,  że  to  poważna  sprawa  i  że 

grozi mi niebezpieczeństwo. 

— Wcale się nie cieszę, że to słyszę. 
- Nie mam jednak zamiaru rezygnować z wydania książki. 

To był tylko drobny incydent. 

—  Przestań  owijać  w  bawełnę  —  powiedział.  —  Wal 

prosto z mostu. Co właściwie zamierzasz? 

Odwróciła się od okna, przez które patrzyła nie widzącym 

wzrokiem. 

—  Powiedziałam  Jeny”emu,  że  potrzebuję  paru  dni  na 

przemyślenie tego wszystkiego. 

— Icoonnato? 
—  Chciał,  żebym  natychmiast  przesłała  mu  maszynopis. 

Odmówiłam i to go zezłościło. 

— Jaki miły. — Mark włączył silnik. 
— Jednak nie mogę siedzieć nad tym w nieskończoność 
—  stwierdziła.  —  Zamierzam  przejrzeć  dokładnie  tekst, 

dokonać jego oceny i opracować tak, by nadawał się do druku. 

Mark zawrócił na autostradę, Przez te parę dni w Vail, pod 

jego  opieką,  Arianna  będzie  bezpieczniejsza  niż  w  Nowym 
Jorku.  A  dla  niego  może  to  być  chwila  wytchnienia. 
Potrzebował  trochę  czasu  na  dopracowanie  planu  i  właśnie 
nadarzała się okazja. 

Wciąż  padało,  ale  nie  tak  mocno  jak  poprzednio.  Do 

zjazdu do centrum Vail pozostało jeszcze parę kilometrów. 

Jeszcze na autostradzie Arianna przerwała milczenie. 
—  Czy  to  możliwe,  żeby  stracić  życiową  jakichś 

gangsterów? 

— Los nie zawsze nam sprzyja. 
— Dzięki, Mark, to bardzo pocieszające. 
Przyspieszył,  by  wyminąć  samochód  z  przyczepą 

kempingową. 

—  Cóż  ja  mogę  wiedzieć?  Przecież  jestem  tylko 

bankierem. 

background image

— A mówiąc poważnie, co byś zrobił na moim miejscu? 
— Naprawdę chcesz wiedzieć? Przekazałbym maszynopis 

Corsiego FBI i wyjaśnił, jak znaleźć oryginalne dokumenty. 

— Cudownie. A co z książką? Zapomniałbyś o niej? 
—  Książka  ci  nie  ucieknie.  Gdy  bandyci  zostaną 

aresztowani i osądzeni, możesz spokojnie ją wydać. 

Potrząsnęła głową. 
—  Nie  rozumiesz,  na  jakiej  zasadzie  to  działa,  Sukces 

zależy  od  tego,  czy  książka  ukaże  się  we  właściwym 
momencie. Zainteresowanie skandalem szybko przemija. 

— Za to ludzkie życie jest bezcenne. 
—  Spójrzmy  prawdzie  w  oczy,  Mark,  mamy  do  wielu 

spraw zupełnie inne podejście. 

— Wiem — odparł z uśmiechem. — Dlatego oddałaś mi 

pierścionek zaręczynowy. 

—  Nie  o  to  mi  chodziło.  —  Zmarszczyła  brwi.  —  Nie 

przeszkadzałeś mi w robieniu kariery. 

—  Przykro  mi  to  mówić,  kwiatuszku,  ale  te  czasy  już 

minęły.  Teraz  masz  do  czynienia  ze  złym  i  upartym 
przeciwnikiem. 

Uśmiechnęła się. 
— Czy to groŸba? 
— Nie. Właściwie chcę ci coś zaproponować. Masz dwa, 

trzy dni, zanim wpadniesz z deszczu pod rynnę. 

— Zanim wrócę do Nowego Jorku, owszem. 
—  Gdy  tylko  wejdziesz  na  pokład  samolotu,  zaczniesz 

robić  ze  swoim  życiem,  co  zechcesz.  Ale  dopóki  jesteś  ze 
mną,  ja  odpowiadam  za  twoje  bezpieczeństwo.  Będziesz 
musiała  przyjąć  moje  warunki.  Musisz  słuchać  mnie  we 
wszystkim. 

Przyjrzała  się  mu  uważnie,  jakby  go  nie  poznawała.  Nie 

powiedziała  ani  słowa,  ale  wiedział,  co  myśli.  „Co,  u  diabła, 
stało  się  z  Markiem  Lindsayem?”  Cóż,  zniknął,  razem  ze 

background image

swoim bezsensownym pragnieniem, by zmiatńć pył sprzed jej 
stóp. Prze,z następne parę dni on będzie panem sytuacji. 

— Zgoda? — spytał. 
Skinęła głową. 
—  Zgoda.  Mam  nadzieję,  że  jakoś  to  przeżyję.  Możesz 

mną dyrygować, dopóki nie wejdę do samolotu. 

Stłumił  uśmiech.  Biedactwo.  Jeszcze  nie  wiedziała,  że 

samolot,  do  którego  ją  wsadzi,  nie  będzie  leciał  do  Nowego 
Jorku. 

 
ROZDZIAŁ 4 
 
Ariaima  schroniła  się  pod  zadaszonym  wejściem  do 

sklepu i trzymając przed sobą torbę z zakupami, obserwowała 
zalaną  deszczem  ulicę.  Mark  pognał  do  samochodu, 
tłumacząc, że nie ma sensu, by oboje mokli. Dobrze wiedziała, 
że przemokłaby do suchej nitki, gdyby przebiegła nawet parę 
kroków. 

Kiedy samochód podjechał, wskoczyła szybko do środka i 

położyła  torbę  na  tylne  siedzenie.  Mark  miał  mokre  włosy  i 
twarz, lecz chyba mu to me przeszkadzało. 

—  Czy  wolno  mi  powiedzieć,  że  wyglądasz  jak  typowa 

gospodyni domowa? 

— Tylko spróbuj — odparła z groŸną miną. 
—  Przyznaj  się.  To  dlatego  nie  chciałaś  za  mnie  wyjść. 

Nie  mogłaś  znieść  myśli  o  robieniu  zakupów,  gotowaniu, 
sprzątaniu i zajmowaniu się kochanym mężulkiem. 

— Zgadłeś. 
—.  Nie  zapominaj,  że  zgodziłaś  się  mi  podporządkować 

przez najbliższe dni — powiedział, gdy wyjechali z parkingu. 

— Ale tylko w sprawach dotyczących mojego bezpieczeń 
stwa. 

background image

— Nieuważnie słuchałaś. Powiedziałem: „we wszystkim”. 

Może nawet będziesz miała okazję się przekonać, jak mogłoby 
wyglądać nasze małżeństwo. 

— Nie opowiadaj bzdur, jeszcze ci uwierzę i nerwy mnie 

poniosą. 

Wybucimął śmiechem. 
To  dobrze,  że  atmosfera  się  rozładowała.  Mark  nie 

zachowywał  się  jak  odtrącony  narzeczony,  nie  miał  do  niej 
pretensji,  nie  demonstrował  humorów.  Po  prostu  chciał  jej 
pomóc  w  niecodziennej  sytuacji.  Może  dlatego  czuła  się  tak 
swobodnie  w  jego  towarzystwie.  Oczywiście  me  miała 
zamiaru  rzucać  mu  się  w  ramiona.  A  jednak,  mimo 
niebezpiecżeństwa,  zaczynało  się  robić  zbyt  miło.  W  jej 
głowie odezwały się dzwonki alarmowe. 

Arianna starała się być obiektywna. Mark był tym samym 

przystojnym  mężczyzną,  którego  niedawno  zamierzała 
poślubić.  I  nadal  jej  się  podobał.  Ale  na  tym  kończyły  się 
wszystide analogie między tym, co było sześć tygodni temu, a 
tym, co jest teraz. Mark równie dobrze mógł być atrakcyjnym 
nieznajomym.  Zastanawiała  się,  czy  poprzednio  zupełnie  go 
nie znała, czy tak bardzo się zmienił. 

Jeszcze  jedna  sprawa  nie  dawała  jej  spokoju.  Nie 

powiedział jej, dlaczego pojechał na Karaiby. 

— ZdradŸ mi, po co poleciałeś na Martynikę. 
Popatrzył na mą z rozbawieniem. 
— Naprawdę chciałabym wiedzieć. 
—  To  była  nagła  decyzja  —  odparł.  —  Zamierzałem  cię 

zapytać, czy jesteś świadoma tego, co robisz. W końcu sam na 
to sobie odpowiedziałem. 

— To znaczy? 
—  Słusznie  postąpiłaś,  Arianno.  Facet,  z  którym  byłaś 

zaręczona, nie pasował do ciebie. 

Ciekawe, czy przemawia przez niego fałszywa durna, czy 

jest szczery. 

background image

— A teraz poważnie: jak oceniasz moją decyzję? 
Brał  właśnie  zakręt  i  musiał  skupić  uwagę  na  drodze,  ale 

udał, że się zastanawia. 

— Moim zdaniem wyświadczyłaś nam obojgu przysługę. 

Nic by nie wyszło z tego małżeństwa. 

„Nic by nie wyszło” — powtórzyła w myśli. 
— Więc pewnie plujesz sobie w brodę, że utknąłeś tu ze 

mną. 

— Nie, właściwie jestem zadowolony. 
Ariannę  ogarnęło  uczucie  zawodu.  Mark  co  prawda  nie 

wykręcał się od odpowiedzi, ale nie potrafiła przycisnąć go do 
muru.  Cały  czas  stosował  uniki.  Dlaczego?  Co  chciał 
osiągnąć? 

Wszystko  jedno.  Nie  ma  sensu  się  tym  zadręczać. 

Powinna  się  odprężyć  i  zapomnieć  o  tym, co  ich  łączyło.  Od 
tej pory będzie traktowała go jak przyjaciela i unikała rozmów 
o sprawach osobistych. 

—  Pytam  z  czystej  ciekawości.  —  Przerwała  milczenie, 

łamiąc  jednocześnie  daną  sobie  przed  chwilą  obietnicę.  — 
Czy  podczas  trwania  naszej  znajomości  oszukiwałeś  sam 
siebie? 

—  Chcesz  wiedzieć,  czy  naprawdę  cię  kochałem?  — 

Popatrzył na nią z ukosa. — Czy to ma jakieś znaczenie? 

— Właściwie nie. Lepiej zmielimy temat. 
— Świetnie. 
Arianna  czekała,  lecz  Mark  nie  odezwał  się  ani  słowem. 

Zabębniła palcami po szybie. W końcu dała upust złości. 

— Wiesz co, jestem zdziwiona, że tak szybko pogodziłeś 

się z naszym rozstaniem. 

— Więc jednak chcesz o tym pogadać. 
—  Nie!  —  zaprzeczyła,  oblewając  się  rumieńcem.  — 

Zapomnij,  że  to  powiedziałam.  Nie  wiem,  co  się  ze  mną 
dzieje. 

— Najwidoczniej czujesz się winna. 

background image

— Winna? 
—  Tak.  Masz  wyrzuty  sumienia,  że  tak  mnie 

potraktowałaś, zgadza się? 

— Nie do końca, choć rzeczywiście ta decyzja drogo mnie 

kosztowała. 

Przeżywałam 

prawdziwe 

męki, 

zanim 

postanowiłam zwrócić ci pierścionek zaręczynowy. 

— Wierzę ci, kwiatuszku. ¯adne  z nas nie  wiedziało, jak 

się  zachować  w  tej  sytuacji.  Proponuję,  żebyś  już  przestała 
dręczyć się tym, co się wydarzyło w przeszłości, i zastanowiła 
się, co upichcisz mi na kolację. 

- Drań. 
Roześnńał się. 
— Widzę, że lepiej się czujesz. 
Pogoda  znowu  się  pogorszyła  i  Mark  musiał  się 

skoncentrować  na  prowadzeniu  samochodu.  Od  czasu  do 
czasu  deszcz  ustawał,  by  po  chwili  lunąć  z  jeszcze  większą 
silą. 

Gdy  wąską  serpentyną  dojechali  do  rozwidlenia  dróg, 

Mark  musiał  sprawdzić  na  mapie,  którą  z  nich  wybrać.  Po 
piętnastu  minutach  wjechali  w  boczną,  wysypaną  żwirem 
dróżkę,  która  doprowadziła  ich  do  parkingu.  Zgodnie  z  ich 
przewidywaniami  był  zupełnie  pusty.  Mark  zatrzymał 
samochód  w  pobliżu  schodów  prowadzących  do  domków 
letniskowych.  Pokazał  Ariannie  skrzynkę  na  listy,  na  której 
widniało nazwisko Bergstromów. 

— Jesteśmy na miejscu. Wszystko się zgadza. 
Nie  było  sensu  czekać,  aż  deszcz  przestanie  padać.  Mark 

wziął bagaże, Arianna wepchnęła rękopis Corsiego do jednej z 
walizek  i  chwyciła  torbę  z  zakupami.  Szybkim  krokiem 
ruszyli do domku. 

Było  nie  tylko  mokro,  ale  i  zimno.  Wyobraziła  sobie,  jak 

się  grzeją  przy  kominku,  skazani  na  swoje  towarzystwo. 
Zupełnie  jakby  Mark  z  góry  to  ukartował.  Przez  chwilę 

background image

zastanawiała  się,  czy  to  możliwie.  Raczej  nie.  Pewnie  los 
spłatał im figla. 

Szła tak szybko, jak mogła, ale ciężka torba utrudniała 
ruchy. Choć deszcz zalewał jej oczy, ujrzała zarys dachu. 
Chciała dotrzeć do domu, zanim rozmoknięta torba rozleci 
się  na  kawałki.  Już  była  blisko,  kiedy  potknęła  się  o 

korzeń 

i  razem  z  zakupami  runęła  jak  długa  na  ziemię.  Torba 

pękła 

i mleko zaczęło się sączyć po błotnistej dróżce. 
Mark popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem, ale gdy się 

upewnił,  że  jest  cała  i  zdrowa,  kąciki  ust  uniosły  mu  się  w 
uśmiechu. 

— Jeśli zrobisz choć jedną złośliwą uwagę, zabiję cię. 
Wyglądał na zdziwionego. 
— Jakże mógłbym ci dokuczać w takiej chwili. 
— Lepiej uważaj. 
Postawił  walizki,  żeby  pomóc  jej  wstać.  Pochylił  się,  a 

Arianna  popatrzyła  mu  w  oczy.  Na  chwilę  zapomnieli  o 
padającym deszczu. 

—  Wiesz  co?  —  mruknął  w  końcu.  —  Masz  błoto  na 

policzku. 

Arianna spróbowała zetrzeć je ręką. 
— Nie tak — rzeki. — Tylko rozmazujesz. 
Wyciągnął chusteczkę i starł błoto z jej twarzy. To był 
bardzo  miły  gest.  Nie  pamiętała,  żeby  kiedyś  zrobił  coś 

podobnego. 

— Czy to należy do obowiązków ochroniarza? — spytała. 
— Niezupełnie. 
Odsunął się i popatrzył na rozrzucone produkty. 
— Zostawmy to. Później wrócę i wszystko pozbieram. 
Wziął  bagaże  i  ruszyli  w  stronę  domku.  Gdy  znaleźli  się 

na  ganku,  Arianna  schroniła  się  pod  daszkiem,  a  Maik 
podszedł  do  najbliższego  okna,  by  poszukać  klucza  za 

background image

okiennicą.  Zabłocona  i  drżąca  z  zimna,  obserwowała  jego 
poczynania. 

— Przynajmniej nie możesz powiedzieć, że nudzisz się ze 

mną  po  zerwaniu  zaręczyn  —  rzeki,  wracając  na  ganek  i 
otwierając drzwi. 

Weszli  do  środka.  Arianna  rozejrzała  się  po  przytulnym 

wnętrzu.  Przed  kamiennym  kominkiem  stały  ciężkie  kanapy 
obite brązową skórą. Na ścianach wisiały indiańskie kilimy, a 
po  całym  pokoju  porozstawiane  były  typowo  amerykańskie 
naczynia  z  gliny  oraz  wiklinowe  koszyki.  Na  szczęście 
drewniana  podłoga  była  polakierowana,  me  będzie  więc 
musiała  godzinami  jej  szorować,  by  usunąć  błoto,  którego 
nanieśli. 

—  Ściągnij  ubranie,  aja  poszukam  jakiegoś  ręcznika  —

powiedział Mark. 

Nie czekając na odpowiedŸ, poszedł do łazienki. Arianna 

nie  miała  ochoty  się  rozbierać,  ale  jeszcze  mniej  jej  się 
uśmiechało siedzenie w mokrych rzeczach. Zdjęła wszystko z 
wyjątkiem stanika i majtek. Bielizna także była przemoczona, 
ale nie chciała zostać nago. Objęła się ramionami i czekała na 
Marka. 

— Och, czuję się jak w raju — powiedziała, gdy owinął ją 

ogromnym, puszystym ręcznikiem kąpielowym. 

Energicznym  ruchem  wytari  jej  plecy,  po  czym  rąbkiem 

ręcznika  osuszył  twarz.  Przypomniała  sobie,  że  zachował  się 
podobnie,  gdy  brali  razem  prysznic  u  niego  w  domu.  Potem 
się kochali, nie zawracając sobie głowy suszeniem włosów. 

Przyciskając  ręcznik  do  szyi,  popatrzyła  na  niego  spod 

mokrych  rzęs.  Nagle  zapragnęła,  by  wziął  ją  w  ramiona  i 
przytulił do siebie. On tymczasem powiedział: 

— Poszukam w kuchni jakiejś torby na nasze zakupy. — 

Po czym wyszedł. 

Była  rozczarowana.  Wolałaby,  żeby  Mark  raczej  nią  się 

zainteresował  niż  zakupami.  Niewykluczone,  że  postępował, 

background image

tak  z  rozmysłem.  Może  chodziło  mu  właśnie  o  to,  żeby  ją 
dręczyć. Jeśli tak, to świetnie mu szło. 

Arianna  była  pewna,  że  gdy  Mark  wróci,  odegra  jakąś 

romantyczną  scenę,  by  znowu  wyprowadzić  ją  z  równowagi. 
Lecz  nawet  nie  próbował  tego  robić.  Ze  zdziwieniem 
stwierdziła,  że  trzyma  ją  na  dystans.  Razem  przygotowali 
kolację i zjedli ją przy kominku. 

Potem  wzięła  gorący  prysznic  .  Powinna  była  się  ubrać, 

zamiast tego narzuciła szlafrok na gołe ciało. Marka zastała w 
pokoju, leżał na dywanie przed kominkiem. 

—  No,  no  —  powiedział,  patrząc  ze  zdziwieniem  na  jej 

szlafrok i bose stopy. — Czy to jakaś inna kobieta? Lepiej się 
czujesz? 

—  O  wiele,  dzięki.  —  Wyciągnęła  się  obok  niego.  — 

Pomyślałam, że dosuszę włosy przy kominku. 

Rozplątała  mokre  loki.  Poły  szlafroka  rozchyliły  się, 

odsłaniając  udo.  Zakryła  się  pospiesznie,  ale  Mark  zdążył 
zauważyć, że pod szlafrokiem jest naga, choć powstrzymał się 
od uwag. Jego milczenie wprawiło ją w zakłopotanie. 

— Jeśli cito przeszkadza, mogę włożyć dres. 
— Ależ w żadnym razie. 
Objęła kolana ramionami i wpatrywała się w ogień. Nie do 

końca rozumiała zachowanie Marka. Jego spokój wydał się jej 
pozorny.  Co  czuł?  Gniew,  zniechęcenie,  żal,  pożądanie, 
milóść? Nie może pozostawić tego pytania bez odpowiedzi. 

— Mark, dlaczego tak się zmieniłeś? 
Przekręcił się na bok, twarzą do niej i podpari głowę ręką. 
— Chyba należy ci się wyjaśnienie — odparł. — To żadna 

tajemnica.  Kiedy  rozmawiałem  z  Zarą  na  Martinice, 
powiedziała coś, co otworzyło mi oczy. 

— To znaczy? 
Zamilkł na chwilę, jakby dobierał w myśli słowa. 

background image

—  Ujmijmy  to  w  ten  sposób:  pomogła  mi  zrozumieć,  że 

nie  byłem  sobą.  Odgrywałem  pewną  rolę,  co  fatalnie  się 
skończyło. 

— Możesz mówić jaśniej? 
Położył  rękę  na  jej  bosej  stopie  i  zaczął  ją  pieścić. 

Stłumiła  drżenie,  by  nie  okazać,  jaką  przyjemność  jej  to 
sprawia. 

—  Zrozumiałem,  że  traktowałem  cię  tak,  jakbyś  była 

Meredith.  Pozwoliłem,  by  przeszłość  zaciążyła  na  naszym 
związku.  Ludzie  często  to  robią.  Drogo  zapłaciłem  za  swoją 
głupotę. Na szczęście nic c się nie stało. 

— Meredith to dziewczyna, z którą się zaręczyłeś tuż po 

studiach? Ta, która zginęła? 

—  Tak.  Próbowałem  uniknąć  błędów,  które,  moim 

zdaniem popełniłem podczas związku z Meredith. I w efekcie 
zachowywałem 

się 

nienaturalnie 

okresie 

naszego 

narzeczeństwa. 

— Jakich błędów? 
Popatrzył na nią sceptycznie. 
— Naprawdę chcesz o tym rozmawiać? 
— Tak, chcę cię zrozumieć. 
— To bardzo proste — rzekł. — Obwiniałem się o to, co 

się stało... ojej śmierć. 

— Zginęła w wypadku samochodowym, prawda? 
—  Tak,  ale  uważałem,  że  to  moja  wina.  Meredith  była 

bardzo zdenerwowana, kiedy  prowadziła wóz. Tego wieczoni 
byliśmy na przyjęciu i się pokłóciliśmy. Powiedziałem jej coś 
przykrego,  a  ona  wybiegła  z  płaczem.  Nie  zrobiłem  niczego, 
by  ją  zatrzymać.  Pozwoliłem  jej  wyjść  i  już  nigdy  nie 
zobaczyłem jej żywej. 

—  To  straszne, ale  zaręczam  ci,  że  nie  ponosisz  winy  za 

jej  śmierć.  Nie  możesz  brać  odpowiadzialności  za  wypadek 
Samochodowy, w którym nie uczestniczyłeś. 

background image

— Sądziłem, że gdybym był bardziej wrażliwy i czuły, a 

mniej  samolubny,  to  wciąż  by  żyła.  Byłem  młody,  pewny 
siebie  i  dotknąłem  ją  do  żywego.  Po  jej  śmierci  przysiągłem 
sobie,  że  szczęście  i  dobro  ludzi,  których  kocham,  będę 
stawiał na pierwszym miejscu. 

— I trochę w tym przesadziłeś. 
— Niestety. 
— Szkoda, że wcześniej mi o tym nie powiedziałeś, Mark. 
— Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje. Czułem, że 

cię  tracę,  ale  swoim  zachowaniem  jeszcze  pogarszałem 
Sytuację.  Przeszedłem  samego  siebie  w  zabieganiu  o  twoje 
względy. 

Arianna wpatrywała się w ogień. 
— Aja nie powiedziałam ci, co czuję. 
— To wszystko moja wina. 
—  Nie,  ludzie  powinni  dzielić  się  swoimi  myślami.  W 

pewnym sensie cię rozczarowałam. 

— Aja cię oszukiwałem. Dobrze jest być troskliwym, lecz 

trzeba  też  być  uczciwym.  To  niewybaczalne,  gdy  się  udaje 
kogoś innego. 

— I zrozumiałeś to dzięki mojej siostrze. 
—  Niestety,  za  późno.  —  Podniósł  się,  by  dołożyć  parę 

polan do kominka. Po chwili snop iskier buchnął z paleniska. 

Arianna  pomyślała,  że  taką  rozmowę  powinni  odbyć 

dawno  temu.  Wiedziała,  że  na  równi  z  Markiem  ponosi  winę 
za rozpad ich związku. Ale podobnie jak on, nie zdawała sobie 
sprawy  z  istoty  problemu.  Teraz  pozostawało  tylko  jedno 
pytanie. Jeśli Mark udawał przez te wszystkie miesiące, to jaki 
jest naprawdę? 

—  Jeszcze  nie  jest  za  późno,  żeby  sobie  wybaczyć  — 

powiedziała. 

—  To  prawda  —  przytaknął,  po  czym  pochylił  się  i 

pocałował ją w stopę. Przebiegł ją miły dreszczyk. 

background image

—  Czy  tak  mają  wyglądać  pańskie  przeprosiny,  panie 

Lindsay? — spytała rozbawiona. 

— Powiedzmy, że obraz twojego nagiego ciała nie daje mi 
spokoju. 
Podwinęła  pod  siebie  nogi  i  szczelnie  otuliła  się 

szlafrokiem. 

— Nie powinnam ci mówić, że nie mam nic pod spodem. 
A najlepiej gdybym się ubrała.  
— Ale tego nie zrobiłaś. 
— Chcesz powiedzieć, że próbuję cię uwieść? 
— A próbujesz? 
— Oczywiście, że nie! Miałam tylko zamiar wysuszyć — 

Nie! 

Popatrzyła  mu  uważnie  w  oczy,  gdy  objął  ją  w  talii, 

zamykając w żelaznym uścisku. 

— Może  tamten Mark zbyt  mi  nadskakiwał  — rzekła — 

ale przynajmniej miałam do niego zaufanie. 

— Aja myślałem, że lubisz życie pełne niebezpieczeństw, 

Ari.  Sądziłem,  że  ten  biedak,  z  którym  się  zaręczyłaś,  był  za 
poważny,  zbyt  ugrzeczniony,  za  bardzo  przytłaczał  cię  swoją 
miłością. 

— Natomiast ty nie zawahałbyś się mnie wykorzystać? 
— Możesz się o tym przekonać — odparł. — Chcesz się 

ze mną kochać? 

sobie  włosy  przy  kominku  —  odrzekła,  poliząsając 

lokami. 

—Wiem, że jesteś dżentelmenem. Przecież ci zaufałam. 
— A dokładnie komu? Mężczyźnie, który udawał przez te 

wszystkie miesiące, czy prawdziwemu Markowi? 

Roześmiała się nerwowo. 
- Pytam poważnie. 
— Daj spokój, Mark. Możesz coś ukryć albo do czegoś się 

zmusić, ale w dalszym ciągu jesteś sobą. 

— Na pewno? 

background image

Ciągle” się uśmiechała, lecz on pozostawał poważny. 
- Mark... przestań. Zauwazyłam różnicę, ale... 
— Co odkryłaś? że jestem kompletnie inny, niż myślałaś? 

że zrzuciłem maskę i zobaczyłaś nieznajomego mężczyznę? 

Ściągnęła poły szlafroka. 
— Teraz drażnisz się ze mną. 
—  Przyznaję,  że  trochę  się  bawię  tą  sytuacją.  Ale  znasz 

powiedzenie „Nie ma dymu bez ognia” 

Przysunął  jej  dłoń  do  ust  i  pocałował  koniuszki  palców. 

Zrozumiała, że ją uwodzi. A kobieta nie może pozwalać na to 
mężczyźnie,  z  którym  zerwała.  Nie  była  jednak  całkowicie 
pewna, że chce, by przestał. 

—  Tego  jednego  nigdy  nie  udawałem  —  powiedział.  — 

Moje  zainteresowanie  tobą  było  w  stu  procentach  szczere. 
Pociągałaś mnie, i to bardzo. 

Patrzyła, jak bawi się jej palcami. 
— Czy to oznacza, że męczyzna, który przywiózł mnie na 

to odludzie, udaje? 

Mark chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. 
- Trzeba będzie to sprawdzić. 
—  Cóż,  niewiele  mnie  to  obchodzi.  Tamten  może  by  się 

tym przejął, ale ja nie. 

— Mark, przeszedłeś samego siebie. — Uśmiechnęła się. 
—  Byłabym  pod  wrażeniem,  gdyby  to  nie  było  takie 

zabawne. 

—  Traktuję  to  jak  wyzwanie  —  rzekł  z  poważną  miną. 

Blask ognia padał na jego twarz. 

I  pocałował  ją.  Najpierw  delikatnie,  potem  bardziej 

namiętnie i żarliwie. Rozwiązał pasek szlafroka i nakrył dłonią 
jej pierś. 

Arianna wsunęła mu pałce we włosy i odchyliła głowę, by 

zajrzeć mu w oczy. 

— Nie przyszło ci do głowy, że to może być zły pomysł? 
— szepnęła. 

background image

— Przemknęła mi taka myśl — odparł chrapliwym głosem 
— ale nie zastanawiałem się nad tym. 
Pocałował kąciki jej ust. I zanim zdążyła coś powiedzieć, 

musnął  wargami  jej  piersi.  Arianna  jęknęła  i  zamknęła  oczy, 
gdy  poczuła,  że  jego  usta  przesuwają  się  leniwie  po  jej 
brzuchu.  Mark  drażnił  językiem  jej  nagle  wrażliwą  skórę, 
doprowadzał ją do szaleństwa. Była coraz bardziej podniecona 
i  myślała  wyłącznie  o  miłosnym  spełnieniu.  Tymczasem  on 
nagle pocałował ją w rękę i zaprzestał pieszczot. 

Oddychała  gwałtownie,  zastanawiając  się,  jak  mogli 

posunąć  się  tak  daleko.  Ich  pożądanie  powinno  już  dawno 
wygasnąć, a tymczasem Mark pociągał ją tak samo jak kiedyś. 
I choć nie mogła powiedzieć, że nie poznaje w nim dawnego 
kochanka,  to  jednak  wydał  się  jej  inny  —  bardziej  namiętny, 
bardziej żarliwy. A może to ona się zmieniła? 

Pogłaskała go po policzku. 
— Nadal lubię twoje pieszczoty — wyznała. 
— Aja twoje. 
— Ale może niepotrzebnie komplikujemy sobie życie? 
—  Przecież  niczego  od  tego  nie  uzależniam  — 

powiedział, wodząc palcem po jej pępku. — A ty? 

— Nie, Mark, ale kochanie się w chwili słabości jest 
błędem. 
—  Będziesz  więc  miała  wyrzuty  sumienia  —  mruknął, 

przyciskając usta do jej pępka. 

— Niech cię diabli wezmą, Mark — wyszeptała z trudem. 
— To nie w porządku. 
Jeszcze  raz  przesunął  ustami  po  jej  brzuchu,  a  potem  po 

udzie. 

—  Nie  zamierzam  zachowywać  się  jak  dżentelmen. 

Przymknęła  oczy  i  poddała  się  jego  pocałunkom.  Miała 
wrażenie, że czas przestał płynąć, a każda sekunda trwa wieki. 

background image

Odsunął  się  na  chwilę,  by  zrzucić  z  siebie  ubranie. 

Widziała, jak  światło bijące od kominka pełza po jego piersi. 
Kiedy 

się  rozebrał,  wziął  ją  w  ramiona  i  zaczął  pieścić. 

Wstrząsnął  nią  dreszcz  rozkoszy.  Oddychała  coraz  szybciej, 
gwałtowniej, aż w końcu zaczęło brakować jej powietrza. 

Wiedziała,  że  Mark  cieszy  się  swoim  zwycięstwem. 

Nawet  nie  próbowała  mu  się  opierać.  A  teraz  już  było  za 
późno.  Pożądała  Marka.  Ale  którego  z  nich?  Przekonała  się, 
że ten nie znany jej Mark zawsze dostaje to, czego chce. 

Po chwili poczuła go w sobie i wiedziała, że wygrał. 
Kiedy  osiągnęła  szczyt  rozkoszy,  krzyknęła.  Mark  opadł 

na nią wyczerpany. Słyszała, że krople deszczu bębnią o dach 
i  ogień  trzaska  w  kominku.  Czuła  na  sobie  ciepło  jego  ciała, 
ich serca biły jednym rytmem. 

Nie  chciała  myśleć,  chciała  poddać  się  nastrojowi  chwili, 

ale  nurtowało  ją  pytanie:  Dlaczego  go  porzuciła?  Po  paru 
sekundach,  które  przeciągnęły  się  w  minuty,  uświadomiła 
sobie,  że  wcale  go  nie  porzuciła,  ponieważ  to  nie  był  Mark 
Lmdsay — przynajmniej nie ten, którego znała. 

Dawny Mark wyznawałby jej teraz miłość. Nowy nawet o 

tym nie wspomniał. Ale to dobrze. Tu nie chodziło o miłość, a 
wzajemny pociąg, pożądanie, któremu nie potrafili się oprzeć. 

 
ROZDZIAŁ 5 
 
Mark siedział na ganku, słuchając śpiewu ptaków i szumu 

wiatru  przeczesującego  gałęzie  sosen.  Był  w  świetnym 
nastroju.  Zawsze  lubił  kochać  się  z  Arianną,  ale  ostatnia  noc 
była  zupełnie  wyjątkowa.  Nie  przypomniał  sobie,  żeby 
przedtem okazywała  taką  namiętność. Gdy kochali  się  po raz 
drugi, w łóżku, miał wrażenie, że jeszcze bardziej go pożąda. 
Jednak potem stała się bardzo milcząca i kiedy zapadł w płytki 
sen, wymknęła się do swojego pokoju. 

background image

Nadstawił uszu, lecz dom wciąż wypełniała cisza. Doszedł 

do  wniosku,  że  Ariannie  nie  śpieszy  się  do  spotkania  z  nim. 
Nawet  aromat  świeżo  zaparzonej  kawy  nie  zwabił  jej  na  dół. 
Dlatego Mark wyszedł na ganek. 

W powietrzu czuło się jesień. Lubił  tę  porę  roku. Cieszył 

się,  że  udało  mu  się  wyrwać  na  łono  natury.  Był  szczęśliwy, 
że  jest  z  Arianną.  Szkoda  tylko,  że  ta  sytuacja  nie  będzie 
trwała  wiecznie.  Kiedy  wrócą  do  miasta,  mogą  się  już  nigdy 
więcej me spotkać. 

— Mark! — dobiegło z głębi domu. 
Wstał  i  wszedł  do  środka.  Ańanna  była  w  pokoju 

frontowym, ubrana w dżinsy i sweter. Wyglądała piękniej niż 
kie- 

dykolwiek. 
— Dzień dobry. Dobrze spałaś? 
—  Owszem.  —  Sprawiała  wrażenie  lekko  zakłopotanej. 

— A ty? 

— Świetnie. 
— Cieszę się. 
— Kawa gotowa. 
— Cały dom nią pachnie. 
Idąc  za  Arianną  do  kuchni,  Mark  podziwiał  jej  zgrabną 

sylwetkę. 

— Masz ochotę na jajecznicę? — spytał. 
—  Jeśli  smażysz  dla  siebie,  to  zjem  trochę.  —  Wzięła 

kubek i nalała sobie kawy. — ty też chcesz, Mark? 

— Na razie dziękuję. 
Arianna  usadowiła  się  na  wysokim  stołku  przy 

kuchennym  blacie.  Mark  nie  był  dobrym  kucharzem,  ale  gdy 
spędzali  noc  razem,  to  zazwyczaj  on  robił  śniadanie.  Ari 
wolała 

przygotowywać kolacje. 
Zerknął  na  nią.  Popijała  kawę,  lecz  podchwyciła  jego 

spojrzenie. 

background image

— Możemy porozmawiać o ostatniej nocy? 
—  Możemy  rozmawiać,  o  czym  chcesz,  kwiatuszku. 

Zamieniam  się  w  słuch.  —  Przeszukał  kredens i  znalazł  chili 
w  proszku,  suszoną  pietruszkę  i  sól  czosnkową.  Z  zestawu 
przypraw,  jakie  używał,  brakowało  tylko  tymianku.  Będzie 
musiał poradzić sobie bez niego. 

Arianna  upiła  jeszcze  jeden  łyk  kawy,  zanim  zaczęła 

mówić. 

— Cóż... nadal siebie pragniemy. 
—  I  to  jak!  —  odparł,  stawiając  patelnię  na  kuchence. 

Wrzucił  już  jajka  do  miski,  dodał  przyprawy  i  zaczął  ubijać 
masę trzepaczką. 

— Udany seks to nie wszystko. Nie chciałabym cię urazić, 

ale  dzisiejsza  noc  niczego  nie  zmieniła.  Mogłabym 
powiedzieć:  „Było  nam  świetnie  w  łóżku,  może  powinniśmy 
dać  sobie  jeszcze  jedną  szansę”,  ale  zabrzmiałoby  to 
sztucznie.  Maik  sprawdził,  czy  patelnia  się  rozgrzała, 
przykręcił gaz i wlał jajka. 

— Jasne. Wiadomo, że jedna jaskółka nie czyni wiosny. 
— Nie o to chodzi. To po prostu za mało. Nie wyobrażam 

sobie, jak ludzie mogą brać ślub tylko dlatego, że odpowiadają 
sobie seksualnie. Chodzi mi o to... myślę... no, cóż... 

— Zamilkla, zmieniła pozycję, po czym upiła łyk kawy. 
— Mam wrażenie, że próbujesz coś mi powiedzieć. — 
Uśmiechnął się. — Może przejdziesz do sedna. 
—  W  porządku.  —  Zdecydowanym  ruchem  odstawiła 

kubek.  —  Myślę,  że  powinniśmy  skończyć  z  flirtowaniem  i 
miłosnymi  podchodami.  Ta  noc  była  wspaniała,  jak 
powiedziałam,  ale  wszystko  skomplikowała.  —  Westchnęła. 
— Czy nie możemy zostać przyjaciółmi? 

— Nie ma sprawy. 
Wsunął kromki chleba do opiekacza. Kiedy wyskoczyły z 

maszynki,  rozłożył  je  na  dwa  talerze  i  podzielił  jajecznicę. 
Jeden z talerzy postawił przed Anną. Podał jej nóż i widelec, 

background image

po czym sam usiadł. Przez chwilę jedli w milczeniu. 
— Już zapomniałam, że smażysz taką pyszną jajecznicę 
— odezwała się wreszcie. — A może to ten klimat tak na 

mnie działa. Podobno w górach wszystko lepiej smakuje. 

—  Tak  jak  dzisiejsza  noc.  —  Maik  uśmiechnął  się 

szeroko. 

Rzuciła mu karcące spojrzenie. 
— Co mogę powiedzieć? — Wzruszył ramionami. — Siła 

pokusy jest wielka. 

—  Świetnie  się  bawisz,  prawda?!  —  wybuchnęła.  — 

Domyślam  się,  że  nie  potraktowałeś  poważnie  ani  jednego 
mojego słowa. 

Podniósł obie ręce, jakby się poddawał. 
— Wybacz mi, naprawdę się postaram. Obiecuję. 
Potrząsnęła głową i zerknęła w stronę okna. 
— Ładna pogoda. 
— Owszem. Burza się skończyła, wyszło słońće. Piękny 
dzień. 
— A na mnie czeka ciekawa lektura. 
Maik zawsze był trochę zazdrosny o pasję, zjaką oddawała 

się  pracy.  Jednak  teraz  nie  zamierzał  się  wtrącać. 
Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. Problem polegał na tym, 
że  z  redagowaniem  tej  książki  wiązało  się  poważne 
niebezpieczeństwo.  Ochrona  Arianny  była  dla  niego 
większym wyzwaniem niż zdobycie jej serca. 

—  Opowiedzieć  ci  coś  śmiesznego?  —  spytała  Arianna. 

— Zanim Zara wyjechała na Martynikę, wybrała się razem z 
Laurą i Darcy na kolację do Madame Wu. 

—  Chińskiej  restauracji,  w  której  rozdaje  się  gościom 

przepowiednie? 

— Właśnie tej. Nie mogłam z nimi pójść i Zara przyniosła 

mi moją wróżbę. 

Maik zjadł trochę jajecznicy. 
— Jak brzmiała? 

background image

— Nigdy nie oceniaj książki po okładce. 
Roześmiał się. 
— Niezbyt oryginalne. 
— Nie — odparła — ale pasuje do sytuacji, me uważasz? 

Gdy  Corsi  skontaktował  się  ze  mną  po  raz  pierwszy, 
pomyślałam,  że  to  wariat.  A  teraz  prawdopodobnie  dzięki 
niemu otrzymałam życiową szansę. 

— A on stracił życie — dodał Mark, odrywając kawałek 
—  Mark,  cholernie  dobrze  wiesz,  że  to  może  trwać 

miesiącami.  Tak  czy  inaczej,  muszę  pojechać  do  Nowego 
Jorku, wydobyć dokumenty, które Corsi tam ukrył. Posłużą za 
dowody w tej sprawie. 

Wziął głęboki oddech, zanim spytał: 
— Czy mam rozumieć, że to ostateczna decyzja? 
Taką mam pracę, Mark. Dzięki za troskę, ale... 
— Daj mi święty spokój? 
— Jestem już dużą dziewczynką — powiedziała. 
Owszem,  była  dorosła  i  zdecydowana  na  wszystko.  Jeśli 

nie  zdołał  przemówić  jej  do  rozumu,  będzie  musiał  uciec  się 
do innych metod. Nawet jeśli go za to znienawidzi.” 

— Nie pozwolisz mi o tym zapomnieć, prawda? 
— Nawet jeśli mi powiesz, że jutro wychodzisz za mąż za 

jakiegoś faceta, to itak będę cię pilnował, dopóki ta sprawa się 
nie skończy. — Mark czuł, że ogarnia go wzruszenie. 

— Jestem pewna, że przesadzasz. 
— A ty nie doceniasz powagi sytuacji. 
Arianna ugryzła kawałek tosta. 
— Będziemy się kłócili? 
— Możliwe. — Mark podniósł dzbanek i dolał jej kawy. 
— Przykro mi to mówić, ale ten feralny maszynopis może 

stać się Ÿródłem nieustannych sporów między nami. 

— Mogę ci powiedzieć, żebyś się nie wtrącał w moje 
— Aja mogę cię tu zatrzymać. 
Uniosła brwi ze zdumienia. 

background image

— Wbrew mojej woli? 
Mark doszedł do wniosku, że bezpieczniej będzie zmienić 
Dokończenie  czytania  maszynopisu  Sala  Corsiego  zajęło 

Ariannie 

zaledwie 

parę 

godzin. 

Podekscytowana 

uśmiechnięta  wyciągnęła  się  na  sofie.  Zamierzała  jeszcze  raz 
przeczytać cały tekst i tym razem zrobić notatki. Już poczyniła 
w myśli kitkanaście uwag redaktorskich. 

Po  śniadaniu  Mark  powiedział,  że  ma  parę  rzeczy  do 

załatwienia, i pojechał do miasta Nie wiedziała, co może tam 
robić,  poza  wysłaniem  faksu,  ale  me  zawracała  sobie  tym 
głowy. 

Wspomnienie ostatniej nocy me dawało jej spokoju. 
To niepodobne do niej, by tak zatracić się w miłości. Było 

to  tym  dziwniejsze,  że  przecież  rzuciła  Marka.  Rano 
próbowała  nie  pokazać  po  sobie,  jak  bardzo  czuje  się 
zakłopotana, 

— Proszę — rzekł — zrób kopię maszynopisu Corsiego, 

zanim  oddasz  ją  FBI.  Będziesz  miała  nad  czym  pracować. 
SiedŸ cicho, dopóki będzie trwało śledztwo. A kiedy sprawa 
się zakończy, opublikujesz ten swój bestseller. 

ale  obawiała  się,  że  nadal  będzie  wystawiana  na  pokusę. 

Oczywiście  najlepszym  rozwiązaniem  byłby  natychmiastowy 
wyjazd, ale obiecała Markowi, że zostanie tu parę dni, by się 
przekonać,  czy  rzeczywiście  grozi  jej  niebezpieczeństwo. 
Jednak już zaczynała żałować obietnicy. 

Wczesnym  popołudniem  Arianna  miała  już  za  sobą 

powtórną  lekturę  jednej  czwartej  tekstu.  Maik  nie  dał  znaku 
życia. Jedząc lunch, zastanawiała się, co mogło go zatrzymać. 

Jeszcze  raz  spojrzała  nazegarek.  Wyjechał  ponad  sześć 

godzin temu i nawet nie zadzwonił. To niepodobne do niego. 
Może coś mu się stało? Mafia mogła dotrzeć do Zary i zmusić 
ją  do  wyjawienia,  komu  przekazała  maszynopis.  W  yail 
widziano,  jak  Maik  bierze  benzynę,  a  ona  robi  zakupy.  Boże 
drogi, nawet pytali o drogę do tego domku. Może już go mają! 

background image

Na  myśl  o  tym  ciarki  przeszły  jej  po  plecach,  ale  szybko 

przywołała się do porządku. 

Cały  dzień  czytała  o  zabójstwach,  wendetach  i  wojnach 

gangów. Była tak przejęta opowieścią Corsiego o przemocy i 
korupcji, że nie mogła jasno myśleć. 

Arianna  zwinęła  się  w  kłębek  na  kanapie  i  spróbowała 

analizować  tekst.  Lecz  co  chwila  myślała  o  Marku  i  zerkała 
nerwowo  na  zegarek.  Wreszcie  kolo  czwartej  usłyszała,  że 
drzwi  frontowe  się  otwierają.  Maik  wszedł  do  środka,  niosąc 
torbę z zakupami. 

— Gdzie byłeś? — spytała niespokojnym głosem. 
— Zdobyłem parę steków na obiad — odparł. 
— Zajęło cito siedem godzin? 
Uśmiechnął się kwaśno. 
- Zauważyłaś? 
—  Maik,  to  ty  cały  czas  twierdzisz,  że  grozi  nam 

niebezpieczeństwo. Martwiłam się, że coś ci się stało. 

— Nie bój się, prędzej połknę kapsułkę z trucizną, niż im 

powiem, gdzie jesteś. 

—  To  nie  jest  śmieszne  —  stwierdziła.  —  A  mówiąc 

poważ- 

nie, gdzie byłeś? 
—  Och,  musiałem  załatwić  parę  telefonów,  a  skoro  już 

ruszyłem się z domu, to pokręciłem się po mieście. Sądziłem, 
że będziesz się rozkoszowała ciszą i spokojem. 

— Cieszyłabym się nimi jeszcze bardziej, gdybyś mnie 
uprzedził, o której wrócisz. 
Maik przysiadł na oparciu fotela. 
— Teraz rozumiem, co ludzie mają na myśli, mówiąc, że 

trudno przyzwyczaić się do małżeństwa. Robisz mi wymówki, 
choć jestem tylko odtrąconym narzeczonym. 

—  Powinieneś  być  zadowolony,  że  martwi  się  o  ciebie, 

zamiast mnie strofować — odparła niezadowolona. 

background image

—  Bardzo  mi  to  pochlebia,  ale  wolałbym,  żebyś  choć  w 

połowie doceniła moją troskę o ciebie. 

— Niepotrzebnie rozpoczęłam rozmowę na ten temat. 
Maik uśmiechnął się i wstał. 
—  Jak  długo  zamierzasz  jeszcze  pracować?  Mam  coś  na 

przekąskę, steki i butelkę chardonnay. 

To obudziło jej czujność. 
— Zaplanowałeś coś na wieczór? 
— Tylko smaczną kolację i miłą rozmowę. 
Nie  wiedziała,  czy  mu  wierzyć.  Może  ma  nadzieję,  że 

poprzednia noc się powtórzy. Wgłębi duszy sama nie byłaby. 
od tego, ale trzeba się liczyć z konsekwencjami. 

—  Chyba  zrobię  sobie  przerwę  —  rzekła.  —  Może 

wieczorem popracuję. 

—  Jak  sobie  życzysz,  kwiatuszku  —  odparł,  idąc  do 

kuchni. 

„Kwiatuszku”, powtórzyła w myśli i przypomniała sobie, 

jak bardzo  lubiła, gdy tak  ją nazywał. To  miłe, że  nie  bacząc 
na okoliczności, wciąż tak się do niej zwraca. Tego wieczoru 
jednak  mu  nie  ulegnie.  Przecież  nie  można  zerwać  z 
mężczyzną,  a  potem  zostać  jego  kochanką.  To  oczywisty 
nonsens.  Powinna  trzymać  go  na  dystans.  Odłożyła 
maszynopis  i  posżła  do  kuchni.  Maik  wypakowywał 
prowianty. 

—  Wiem,  że  to  drażliwy  temat  —  zaczęła  —  ale  muszę 

zarezerwować bilet na samolot. Kiedy zamierzasz wracać? 

Maik  odwrócił  się  do  niej.  Sądząc  po  minie,  był  raczej 

zrezygnowany niż zły. 

— Myślałem, żeby wyjechać pojutrze. 
Arianna  miała  nadzieję,  że  wyruszą  jutro  rano,  ale  nie 

chciała go naciskać. Tak bardzo jej pomógł, że może zgodzić 
się na tę drobną zwłokę. 

— I złapać jakiś wieczorny samolot? 
— Owszem. 

background image

Wstawił  chardonuay  do  lodówki  i  schował  resztę 

zakupów.  Zostawił  tylko  małe  kanapeczki  w  kształcie 
paluszków, które teraz układał na talerzu. 

—  Wino  się  schłodzi  za  dwadzieścia  minut.  Może  się 

napijesz? 

To  była  kusząca  propozycja.  Podeszła  do  blatu  i  wspięła 

się  na”stołek.  Wiedział,  jak  ją  podejść.  A  ona  szybko 
wytlumaczyła  sobie,  że  ciężko  pracuje  i  należy  się  jej  trochę 
odpoczynku.  Jeśli  tylko  zachowa  ostrożność,  to  nic  się  nie 
stanie.  Ale  czy  będzie  mogła  —  i  chciała  —  trzymać  go  na 
dystans? 

Doszła do wniosku, że bez pierścionka na palcu czuje się 
o  wiele  swobodniejsza.  A  ponieważ  zaczęła  zachowywać 

się 

naturalnie,  to  i  Maik  się  zmienił.  Tytko  dlaczego 

nieustannie 

o nim myśli? Powinna trzymać się planu. 
— Dużo spraw udało ci się załatwić przez telefon? 
— Najważniejsze i najpilniejsze. 
— Pomyślałam, że pewnie chcesz skorzystać z faksu. 
Znowu podniósł na nią wzrok. 
— Właściwie nie był mi potrzebny. 
—  Poświęciłeś  dla  mnie  swój  czas  —  rzekła.  —  Mam 

nadzieję, że nie będziesz miał przez to kłopotów w pracy. 

-  Arianno,  traktuję  ten  wyjazd  jak  nie  zaplanowane 

wakacje. 

— To świetnie. 
Skończył  układać  kanapeczki  i  wrzucił  oliwki  do  miski. 

Podsunął jej jedno i drugie. 

— Chcesz spróbować? Wzięła oliwkę. 
— Spotykałeś się z kimś po naszym rozstaniu? 
Widziała po jego minie, że go zaskoczyła. Szybko jednak 

odzyskał rezon. 

background image

—  Nie,  wciąż  cię  opłakuję.  Chyba  nie  dojdę  do  siebie 

przez najbliższe.., no powiedzmy... dwa tygodnie. 

Wiedziała,  że  sobie  pokpiwa,  a  mimo  to  zrobiło  się  jej 

przykro. 

— Mam nadzieję, że jakoś się pozbierasz. 
—  Robię,  co  mogę.  —  Zjadł  kanapkę.  —  A  ty, 

kwiatuszku? Oszalałaś na punkcie Richarda Gere? 

— Łączy nas wyłącznie praca. 
Maik uśmiechnął się drwiąeo. 
— Ten facet jest lepszym aktorem, niż myślałem. 
— Chcesz mi powiedzieć komplement? 
Dotknął delikatnie jej policzka. 
— Czemu nie? 
Arianna  uśmiechnęła  się.  Jak  to  się  dzieje,  że  teraz  w 

towarzystwie  Marka  czuje  się  lepiej  niż  podczas  ich 
narzeczeństwa? Mało tego, ten uparty, narzucający swą wolę i 
stanowczy mężczyzna pociągał ją o wiele silniej niż układny, 
zgadujący jej życzenia, przesadnie troskliwy narzeczony. 

—  Pozwól,  że  zadam  ci  hipotetyczne  pytanie  — 

powiedział  Mark,  biorąc  następną  kanapkę.  —  Czy  twoim 
zdaniem lepiej pasujemy do siebie jako kochankowie, czy jako 
małżonkowie? 

Wzięła jeszcze jedną oliwkę. 
—  Cóż,  ujmijmy  to  tak.  Gdybym  szukała  kochanka, 

byłbyś  idealnym  kandydatem.  —  Podrzuciła  oliwkę  i  złapała 
ją ustami. — Nie to chciałeś usłyszeć, prawda? 

Uśmiechnął się lekko. 
Przyglądała  mu  się,  rozczarowana,  że  nie  potrafi 

przyprzeć go do muru. 

—  Mark,  przecież  widzę,  że  chcesz  mnie  o  coś  zapytać. 

Dlaczego nie powiesz, o co naprawdę ci chodzi? 

— Wiesz, o co? 
Z roztargnieniem zabębniła palcami o blat. 

background image

— Dziś rano powiedziałam ci, że koniec z seksem, i teraz 

usiłujesz  mnie  uwieść,  by  udowodnić,  że  nie  można  ci  się 
oprzeć.  Przejrzałam  cię  na  wylot,  Mark.  Nie  jesteśmy  jednak 
dziećmi, żeby ulegać każdej pokusie. 

Kiwnął z zadumą głową. 
— Użyłaś celnego argumentu, Arianno. 
—  Naprawdę?  Nie  jestem  pewna,  czy  trafił  ci  do 

przekonania.  W  głębi  duszy  wcale  cię  nie  obchodzi,  co  będę 
jutro 

czuła. 
Jego twarz nabrała surowego wyrazu. 
— Byliśmy zaręczeni przez wiele miesięcy i cały czas tro 
szczyłem  się  o  ciebie.  Za  bardzo  się  troszczyłem,  do 

diabła. Teraz chcę, żebyś sama o siebie zadbała. 

Wzięła głęboki oddech. 
— Wiesz, że nie mogę ci się sprzeciwić. 
— A zatem nie ma problemu. 
Mark zmiótł okruszki z blatu. Widać było, że odzyskał już 

panowanie nad sobą. Podszedł do lodówki, wyciągnął butelkę 
i  otworzył  ją.  Potem  nalał  wina  w  dwa  kieliszki  i  postawił 
przed Arianną. 

— Napiję się — powiedział. — Ciebie nie będę namawiał, 

zrobisz, jak zechcesz. 

Wzięła kieliszek i pódniosła go do ust, pałrząc wyzywają- 
cym wzrokiem. 
— Mam ci tylko jedno do powiedzenia, Mai*u Lindsay 
— nie ciesz się przedwcześnie. Kąciki jego ust drgnęły. 
— Gdzieżbym śmiał, kwiatuszku. 
Wypiła jeszcze jeden łyk. Nie potrzebowała przepowiedni 

Madame  Wu,  by  wiedzieć,  jak  zakończy  się  dzisiejszy 
wieczór. To było z góry przesądzone. 

 
ROZDZIAŁ 6 
 

background image

Kiedy Arianna obudziła się następnego ranka, Marka przy 

niej nie było. Odczuła ulgę, ponieważ na myśl o wczorajszym 
wieczorze  i  upojnej  nocy  ogarnęło  ją  zakłopotanie.  Dwa 
kieliszki chardonnay, bordeaux do kolacji, ogień na kominku, 
uwodzicielskie  sztuczki  Marka  —  nie  potrafiła  się  temu 
wszystkiemu oprzeć. 

Tak  jak  poprzedniej  nocy  kochali  się  najpierw  przed 

kominkiem, potem w łóżku. Połączyła ich namiętność i pasja, 
nie  zabrakło  czułości.  Zanim  zasnęli  po  miłosnych 
uniesieniach  Mark  wziął  ją  w  ramiona  i  długo  tulił  w 
objęciach. Milczał jednak, nawet słówkiem nie zdradził się ze 
swoimi uczuciami. 

Właściwie  nie  wiedziała,  czego  od  niego  oczekuje.  Nie 

chciała  o  tym  myśleć,  bo  musiałaby  sobie  odpowiedzieć  na 
wiele trudnych pytań, na przykład dlaczego, u diabła, zerwała 
zaręczyny. 

Wstała  z  łóżka.  Pociągnęła  nosem,  ale  nie  poczuła 

aromatu  świeżo  zaparzonej  kawy.  Może  Mark  jeszcze  jej  nie 
przygotował. 

Narzuciła  szlafrok  i  wyruszyła  na  poszukiwanie,  lecz  nie 

zastała go ani w drugiej sypialni, ani w pokoju frontowym, ani 
w  kuchni.  Wyszła  na  ganek,  jednak  i  tam  go  nie  było. 
Zawołała Marka po imieniu. Nie było odpowiedzi. Pomyślała, 
że  poszedł  na  spaćer,  więc  postanowiła  wziąć  prysznic  i  się 
ubrać. 

Gdy pół godziny nóźniej wyszła ze swojego pokoju, Mark 

nadal  nie  dał  znaku  życia.  Rozejrzała  się  uważnie  po  domu, 
mając nadzieję, że zostawił jej jakąś wiadomość, lecz niczego 
nie znalazła. Zajrzała do jego pokoju i zobaczyła, że wszystkie 
rzeczy zostały. Może znowu pojechał do miasta? 

Postanowiła się nie martwić. Zrobiła sobie grzankę i kawę. 

Po  śniadaniu  zabrała  się  do  redagowania.  Pracowała  przez 
kilka  godzin,  starając  się  odpędzić  niepokój.  Wreszcie  Mark 
stanął w drzwiach. 

background image

—  A  już  podejrzewałam,  że  ulotniłuś  się  na  dobre  — 

powiedziała,  starając  się,  by  w  jej  głosie  me  było  słychać 
wymówki. 

Uśmiechnął się przelotnie. 
—  Przepraszam,  ale  nie  przypuszczałem,  że  tak  długo 

mnie  nie  będzie.  Pojechałem  do  miasta  odebrać  faks  od 
Marcii. Wydawało mi się, że jestem śledzony. 

— śledzony? 
—  Przez  kilku  facetów.  Kiedy  wyjeżdżałem  z  miasta, 

robiłem  wszystko,  żeby  ich  zgubić.  Chyba  mi  się  to  udało, 
choć nie dałbym głowy. 

Odłożyła maszynopis i wstała. 
— Ocli, Mark, myślisz, że to... 
- Oni? Całkiem możliwe. 
Zadrżała.  Mark  podszedł  i  przytulił  ją.  Czuła,  że  w  jego 

ramionach mc jej nie grozi. 

— Nie zauważyłeś? 
Uśmiechnął się. 
— Może troszkę. 
 
— Nie martw się, Arianno — pocieszył ją. — Damy sobie 

radę. 

Chciałaby 

mu 

wierzyć, 

ale 

jeśli 

groziło 

jej 

niebezpieczeństwo  w  małej  chatce  w  Górach  Skalistych,  to 
gdzie będzie bezpieczna? Na pewno nie w Nowym Jorku. 

Przyszło jej do głowy, że Mark chce ją tylko nastraszyć i 

odwieść  od  jutrzejszego  wyjazdu.  Po  chwili  uznała,  że  to 
niepodobne do niego. Był z gruntu uczciwy i prostolinijny. 

— Jak oni wyglądali? — spytała. 
—  Typowo.  Nie  przyjrzałem  się  im  dokładnie,  ale  na 

pewno nie byli to ani turyści, ani mieszkańcy yail. 

Arianna obrzuciła go badawczym spojrzeniem. 
— Mark, nie nabierasz mnie, prawda? 

background image

— Dobrze o tym wiesz, Marku Lindsay. — Uściskała go 

czule.  —  Co  powiesz  na  to,  żebym  cię  zaprosiła  na  kolację, 
kiedy wrócimy do domu? Sam wybierzesz restaurację. 

— To ma być foma podziękowania? 
— Owszem, a poza tym uczcimy naszą... przyjaŸń. 
—  Teraz  tak  to  będziemy  nazywali?  Masz  lepszą 

propozyję? 

— Moje pomysły się nie sprawdzają. Dobrze, pozwolę ci 

się  zaprosić  na  kolację,  by  uczcić  naszą  przyjaŸń.  Poza  tym 
niczego nie obiecuję. 

Arianna  roześmiala  się,  przyciągnęła  go  do  siebie  i 

pocałowała w usta. 

— To nie jest temat do żartów, Ańanno. 
Z pewnością miał rację. Westchnęła. 
— Nic nie przychodzi łatwo. 
Ten sukces może cię zbyt drogo kosztować, kwiatuszku. 
— Nie dam się zastraszyć. Nikt nie odbierze mi tej szansy. 

Nawet banda bezwzględnych morderców! 

Mark kiwnął głową. 
— Wiedziałem, że to powiesz. 
— Dobrze mnie znasz. 
Dotknął loków okalaj ącyęh jej twarz. 
—  Ostatnia  noc  podobała  mi  się  o  wiele  bardziej  od 

dzisiejszego poranka — wyznał. 

— Mnie też. 
— Naprawdę? 
— To mi wystarczy. 
Mark ujął jej twarz w dłonie ijuż miał ją pocałować, kiedy 

drzwi 

frontowe 

otworzyły 

się 

hukiem 

kilku 

zamaskowanych  mężczyzn  wpadło  do  środka.  Arianna 
krzyknęła. Mark zasłonił ją sobą i stanął przed napastnikami. 

—  Co,  do  diabła,  robicie?!  —  wrzasnął.  —  Kim 

jesteście?! Czego chcecie?! 

background image

Trzech mężczyzn ruszyło do przodu, spychając ich w róg 

pokoju.  Arianna  skamieniała  ze  zgrozy.  Trzymała  się 
kurczowo  Marka.  Mężczyźni  zbliżyli  się  jeszcze  o  krok, 
niczym stado wilków okrążające swoją ofiarę. 

Mark  poczęstował  pięścią  najbliżej  stojącego.  Potem 

okręcił się na pięcie i z wprawą zawodowego karateki pchnął 
drugiego  mężczyznę  stopą  w  ramię,  lecz  trzeci  rzucił  się  na 
Marka  i  powalił  go  na  podłogę.  Arianna  patrzyła  przerażona, 
jak dwaj pozostali przyszli mu z pomocą i razem obezwładnili 
Marka. Czwarty mężczyzna natychmiast podszedł i chwycił ją 
za ramię. To wszystko działo się tak szybko, że wprawiło ją w 
stan  kompletnego  oszołomienia.  Była  zbyt  przerażona,  by  się 
odezwać. 

Wpatrywała  się  z  trwogą  w  zamaskowane  twarze.  Było 

ich  pięciu.  Tęgi  mężczyzna,  który  sprawiał  wrażenie  ich 
przywódcy,  podszedł  do  niej.  Widziała  tylko  dwa  brązowe 
krążki w otworach wyciętych na oczy w jego kominiarce. 

— Gdzie maszynopis, szanowna pani? 
Anna  zerknęła  na  Marka.  Wciąż  leżał  na  podłodze, 

przygnieciony  przez  trzech  mężczyzn.  Potem  popatrzyła  na 
stolik  do  kawy.  Oczy  mężczyzny  powędrowały  za  jej 
wzrokiem. 

— Tam? spytał. Podszedł do stolika i podniósł plik kartek. 

Przejrzał je pobieżnie. 

—  Cholera,  nie  wiedziałem,  że  Salie  zna  tyle  słów.  — 

Mówił  ze  wschodnim  akcentem  jak  mieszkaniec  Nowego 
Jorku albo New Jersey. Zwrócił głowę w kierunku Marka. 

— Chłopcy, podnieście tego Jackie Chana. Lepiej weŸcie 

go na muszkę, bo jeszcze złamie któremuś rękę. 

Mężczyźni dŸwignęli Marka na nogi. Jeden z nich wy- 
ciągnął broń. 
— Macie  to, po co  przyszliście — odezwał  się Mark.  — 

WeŸcie to i idŸcie stąd. 

Mężczyzna spiorunował go wzrokiem. 

background image

— Pytał cię ktoś o zdanie? 
—  Ona  zaczęła  to  czytać  dopiero  dzisiaj.  —  Mark  nie 

dawał za wygraną. — Nawet nie wie, o czym Corsi pisze. 

Bandyta przyjrzał się uważnie stronom maszynopisu. 
—  Tak?  A  kto  porobił  te  uwagi  na  marginesie?  — 

Potrząsnął  głową  z  niesmakiem.  —  Zamknij  się,  kolego,  i 
pozwól, że ja będę zadawał pytania. — Odłożył maszynopis i 
podszedł do Arianny. — Co jeszcze Sal ci dał, skarbie? 

Mężczyzna  trzymający  ja  za  ramię  wzmocnił  uścisk. 

¯ołądek podszedł jej do gardła. 

— Dostałam tylko maszynopis. 
— A dokumenty? 
— Nie było niczego takiego — odparła. — Wyłącznie to, 

co 

pan widzi. 
Bandyta cmoknął głośno. 
— Szefie, może gdybyśmy zanurzyli jej głowę w sraczu, 

toby sobie przypomniała. 

— Może później — zdecydował przywódca. — Zabierzcie 

tę  parę  zakochanych  gołąbków  do  innego  pokoju  i  zwiążcie 
ich,  żeby  nie  zwiałi.  —  Obrzucił  ich  przenikliwym 
spojrzeniem. 

—  Zastanówcie  się,  co  ciekawego  macie  mi  do 

powiedzenia,  a  ja  tymczasem  rzucę  okiem  na  te  brednie  i 
postanowię,  co  z  wann  zrobić.  Jeszcze  coś.  Im  bardziej  będę 
zadowolony,  tym  będę  milszy.  Jeśli  doprowadzicie  mnie  do 
szału,  możecie  pożegnać  się  z  życiem.  —  Uśmiechnął  się 
szyderczo, po czym odprawił ich machnięciem ręki. 

Gdy go mijali, Arianna zauważyła tatuaż na jego ręce. To 

było  połączenie  amerykańskiego  orla,  kuli  ziemskiej  i 
kotwicy.  Znała  ten  symbol,  ponieważ  chłopak,  z  którym 
spotykała się na studiach, służył w korpusie marynarki i miał 
taki sam tatuaż. 

background image

Bandyci  zaprowądzili  ich  do  pokoju  Marka.  Jeden  z  nich 

wyjął  kawałek  liny  z  kieszeni  kurtki.  Skrępowali  im  ręce  na 
plecach,  potem  kazali  usiąść  na  łóżku.  Związali  im  nogi  w 
kostkach i przewrócili na lóżko, tak że leżeli twarzą do siebie. 

— Wygodnie wam? — spytał jeden. 
— Może chcieliby poduszki? — dodał drugi. 
— Albo masaż. 
Roześmieli się i skierowali się do wyjścia. 
— Śpijcie dobrze — powiedział któryś, zamykając drzwi. 
Zrozpaczona Arianna popatrzyła Markowi w oczy. 
— Wybacz mi — rzekła, tłumiąc szloch. 
—  Jeśli  można  tu  kogoś  winić,  to  raczej  mnie. 

Najwidoczniej nie byłem wystarczająco ostrożny. 

—  Nie  obwiniaj  się.  Próbowałeś  mnie  ostrzec,  ale  nie 

chciałam cię słuchać. 

— Zostawmy ten temat — powiedział zrezygnowanym 
głosem. 
— Och, Maik, myślisz, że nas zabiją? — Wciąż me mogła 

uwierzyć w to, co się stało. To przypominało jakiś koszmar. 

Maik  przestrzegał  ją  przed  mebezpieczeiistwem,  lecz  do 

głowy jej me przyszło, że spotka ich coś tak strasznego. 

—  Nie.  Gdyby  mieli  taki  zamiar,  nie  zakładaliby 

kommiarek. Trup i tak nikogo me zidentyfikuje. 

To brzmiało sensownie. Zrobiło jej się trochę raŸniej. 
— Obyś miał rację. 
— W tych okolicznościach powinniśmy współpracować z 

nimi. Sdząc z pytaii, interesuje ich maszynopis Corsiego oraz 
dokumenty  potwierdzające  jego  zarzuty.  Gdzie  jest  kartka  z 
informacją, jak je zdobyć? 

Ańanna musiała się zastanowić. Znalazła ją podczas jazdy 

z Aspen do Vail. Co z mą zrobiła? Nagle sobie przypomniała. 
Wetknęła  ją  do  schowka  w  drzwiach  wypożyczonego 
samochodu. Maik odetchnął z ulgą, kiedy mu to powiedziała. 

background image

—  Świetnie.  Jeśli  od  razu  nie  znajdą  wszystkiego,  czego 

szukają,  będziemy  mieli  trochę  czasu.  Gdy  wrócą  i  zażądają 
informacji o dokumentach, próbuj kręcić. 

— Ajeśli zaczną nas torturować? 
— Kłam, dopóki będziesz mogła. 
— Dlaczego? Co nam to da? 
Zawahał się. 
— Mam pewien plan, kwiatuszku. 
— Plan? Czego? 
— Uratowania się. 
— W jaki sposób? 
— Szczegóły są nieistotnej ale potrzebuję twojej po- 
mocy. 
Popatrzyła  na  niego  sceptycznie.  Jak  to  sobie  wyobrażał? 

Byli  związani  i  nie  mogli  się  ruszać.  Nie  jej  pomocy 
potrzebował, ale oddziału komandosów. 

—  Posłuchaj,  Arianno  —  powiedział  poważnym  tonem. 

—  Wiem,  że  to  dziwnie  zabrzmi,  ale  w  zegarku  mam 
zainstalowany  sygnalizator.  W  tej  pożycji  nie  mogę  go 
uruchomić,  jednak  gdybym  przekręcił  się  do  ciebie  plecami, 
może tobie by się udało. 

— O czym ty, do licha, mówisz? 
—  O  wydostaniu  się  stąd  —  odparł.  —  Mówię  ci,  że 

możemy  wezwać  pomoc,  jeśli  zdołasz  włączyć  sygnalizator. 
Tak szybko mnie skrępowali, że nie zdążyłem nic zrobić. 

Arianna pomyślała, że chyba Maik postradał zmysły. 
— Obawiam się, że miałeś zbyt wiele wrażeń. Spróbuj się 

odprężyć. 

—  Ari  —  nie  dawał  za  wygraną  —ja  nie  żartuję.  Mam 

sygnalizator, z którego mogę korzystać w nagłych wypadkach. 
Pomóż mi wezwać pomoc. 

— To znaczy kogo? 
- Nieważne. 
— Jak to, nieważne? 

background image

— Martwi mnie duża odległość — rzekł, puszczając mimo 

uszu jej  pytanie  —  oraz  góry. Nie jestem pewien,  czy sygnał 
zostanie odebrany. 

Była prawie pewna, że zwariował. 
—  Kochanie,  wiem,  że  się  denerwujesz,  ale  wszystko 

będzie  dobrze.  Obiecuję  ci.  Powiem  tym  draniom,  gdzie 
włożyłam kartkę, a wtedy na pewno nas puszczą. 

—  Posłuchaj,  Arianno,  ci  ludzie  są  niebezpieczni  i  może 

nie  mamy  już  dużo  czasu.  Czy  mogłabyś  łaskawie  odwrócić 
się do mnie plecami? 

Przybrał  ostry  i  stanowczy  ton,  zupełnie  nie  pasujący  do 

dawnego  Marka,  ani  nawet  do  rycerskiego  mężczyzny,  który 
ostatnio tak ją pociągał. To prawda, że zostali pokonani przez 
napastników, ale Mark dzielnie się bronił. Trzeba było trzech 
mężczyzn, żeby go obezwładnić. A to mistrzowskie pchnięcie 
stopą naprawdę ją zaskoczyło. 

— Kiedy się nauczyłeś samoobrony? 
— Arianno, to nie pora na pytania. 
—  Cóż,  chciałabym  wiedzieć.  Nigdy  mi  nie  mówiłeś,  że 

potrafisz  robić  takie  rzeczy.  Na  pewno  nie  nauczyłeś  się 
walczyć jak karateka, oglądając filmy. 

— Nie, przeszedłem odpowiednie szkolenie. 
— Kiedy?Poco? 
—  Słuchaj  —  odparł,  tracąc  cierpliwość  —  możemy 

porozmawiać o tym później. Odwróć  się i  włącz sygnalizator 
w moim zegarku, zanim będzie za późno. 

Westchnęła i przekręciła się na bok. Mark zrobił to samo, 

po czym przysunął się do niej, tak by ich ręce się stykały. 

— Najpierw musisz znaleźć zegarek — poinstruował ją. 
—  0”  Boże,  tak  mocno  związali  mi  ręce,  że  są  zupełnie 

zdrętwiałe. Dobrze, że mogę poruszać palcami. 

— Pospiesz się. 
Musiała podciągnąć się na łóżku. Od razu wymacała linę, 

ale dostanie się do zegarka sprawiło jej trochę kłopotu. 

background image

— Nareszcie — rzekła. — Czuję szkiełko. 
—  W  porządku.  Jeśli  przesuniesz  po  nim  palcami  w 

kierunku  mojego  nadgarstka,  to  trafisz  na  dwa  malutkie 
pokrętła.  Musisz  znaleźć  to,  które  jest  na  wysokości  mego 
kciuka. 

— A gdzie masz kciuk? 
— Nie wiem, chyba go wyczujesz. 
—  Świetnie.  —  Pomacała  palcami  dokoła,  ale  miała  tak 

niewielką  możliwość  manewru,  że  trudno  jej  było  cokolwiek 
znaleźć. Wtem jej palec wskazujący zawadził o coś. 

— 

Chyba 

znalazłam 

pokrętło 

— 

powiedziała 

podekscytowanym głosem. 

— Wyczuwasz drugie? 
— Nie. — Przesunęła palcami najdalej jak mogła. — Tak, 

jest  tutaj.  —  Miała  wrażenie,  że  wszystko  jest  odwrócone  do 
góry  nogami.  —  Cholera  —  zdenerwowała  się  —  Nie  udami 
się. 

— Owszem, uda. Już prawie je mamy. 
Nagle  drzwi  otworzyły  się  i  jeden  z  mężczyzn  wszedł  do 

sypialni. Zobaczył, że są odwróceni do siebie plecami. 

— Co się stało? Pokłóciliście się? 
—  Nie  podoba  mi  się  jego  oddech  —  powiedziała 

niezadowolonym tonem Arianna. 

— Na pewno nie próbujecie uciec? 
—  Nie  mogę  ruszać  nawet  małym  palcem,  tak  mocno 

mnie związaliście. 

—  Myślcie  o  tych  dokumentach.  Szef  zaczyna  się 

niecierpliwić 

Ku ich uldze wyszedł. 
- Dzięki Bogu - rzekła Arianna. 
Natychmiast  wróciła  do  mozolnych  poszukiwań.  Tym 

razem szybciej odnalazła maleńkie pokrętła. 

—  W  porządku,  chyba  wiem,  które  jest  właściwe  — 

stwierdziła. 

background image

—  Kręć  w  kierunku  odwrotnym  do  ruchu  wskazówek 

zegara, aż do oporu. 

— W kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara? 

Mark,  w  tym  położeniu,  nie  wiem,  czy  to  ma  być  z  góry  na 
dół, czy z lewa do prawa. 

— Po prostu kręć do tyłu. W stronę swojego kciuka. 
Z trudem wykonała polecenie. 
— Zrobione. Dalej nie chce się kręcić. 
— Mogłabyś dostać za to medal — stwierdził. 
— Wystarczy mi wolny dzień na zakupy. 
—  Dobra  robota.  Teraz  pozostaje  nam  tylko  mieć 

nadzieję, 

że sygnał został odebrany. 
Mark  ścisnął  jej  palce.  Jego  dotyk  uspokajał.  Podczas 

gorączkowych 

starań 

uruchomienie 

sygnalizatora 

zapomnieli  o  strachu,  ale  teraz  poczucie  zagrożenia  i 
bezsilności powróciło. 

— Myślisz, że nic nam się me stanie? — spytała drżącym 

głosem Ańanna. 

—  Bardzo  bym  chciał,  kochanie.  Wszystko  zależy  od 

tego, czy nasze wezwanie zostało odebrane — powiedział to z 
takim przekonaniem, jakby naprawdę wiedział, co robi. 

— Mark — odezwała się po chwili — proszę, powiedz mi, 

co się dzieje. 

— Być może pomoc jest już w drodze. 
— Ale kto ma nam pomóc? 
Milczał jak załdęty. 
— Mark? — Słyszała, że próbuje się przekręcić. 
-. Arianno — poprosił — odwróć się do mnie. 
Gdy spełniła jego życzenie, zobaczyła, że wpatruje się 
mą intensywnie. 
— O co chodzi? — spytała. 
— Czy kiedykolwiek cię zawiodłem? 
Była ciekawa, do czego zmierza. 

background image

— Nie, Chyba nie. 
— Teraz też tego nie zrobię. Musisz mi zaufać, to wszy- 
stko. 
— Ale dlaczego me możesz mi niczego wyjaśnić? 
Nie odpowiedział. 
—  To  policja?  Powiadomiłeś  ich,  że  mafia  może  się  tu 

pojawić? Tym zajmowałeś się przez ostatnie dni? 

Nadal milczał. Arianna doszła do wniosku, że tak właśnie 

postąpił.  Spiskował  z  policjantami  za  jej  plecami,  a  teraz  nie 
chce  się  do  tego  przyznać.  O  Boże,  pomyślała.  ¯eby  to  było 
prawdą! Jak w tych okolicznościach Maik mógł pomyśleć, że 
będzie  na  niego  zła.  Jego  zapobiegliwość  może  uratować  im 
życie! 

—  Słuchaj,  nie  martw  się,  że  zrobiłeś  coś  bez  mojej 

wiedzy 

—  powiedziała.  —  Gdybym  się  o  tym  dowiedziała, 

pewnie bym się wściekła. Nie przeczę. Okazało się, że miałeś 
rację. 

— Jeszcze nie jesteśmy wolni, Ariamio. Mam nadzieję, że 

później będziemy mieli okazję pośmiać się z tego. 

—  Cieszę  się,  że  wszystkim  się  zająłeś  Obiecuję,  że  już 

nigdy nie będę uprzykrzała ci życia. Myliłam się, to fakt. 

Człowiek  powinien  przyznać  się  do  błędu.  Tego  wymaga 

zwykła przyzwoitość. 

Mark się uśmiechnął. Arianna obrzuciła go zdziwionym 
wzrokiem. 
— owiedzialam coś śmiesznego? — spytała. 
—  Nie  wiem,  nagle  wydało  mi  się  dziwne,  że 

rozmawiamy  o  zasadach,  na  jakich  ułożymy  nasze  stosunki, 
nie wiedząc, czy za godzinę będziemy jeszcze żyli. 

—  Ani  czy  w  ogóle  będą  nas  łączyły  jakieś  stosunki  — 

dodała. 

— No właśnie. 

background image

— Och, Mark, tak mi przykro. Zachowałam sięjak ostatnia 

egoistka,  myśląc  wyłącznie  o  swojej  karierze.  Gdybyśmy 
skontaktowali  się  z  FBI,  tak  jak  proponowałeś,  nigdy  nie 
doszłoby do tego napadu. 

Mark wyciągnął szyję i zdołał pocałować ją w usta. 
— Zrobię, co w mojej mocy — mruknął. — Nie pozwolę, 

by coś ci się stało. Obiecuję. 

Łzy popłynęły jej po policzkach, zwilżyły włosy. Arianna 

przysunęła się do niego najbliżej, jak mogła. Pocałowała go w 
brodę. 

— Dziękuję, że jesteś — szepnęła. 
— Kocham cię, Arianno. 
—  Dlaczego  to  się  zdarzyło  właśnie  teraz,  kiedy  zaczęło 

nam być ze sobą tak dobrze? 

—  Myślisz,  że  zdołalibyśmy  ich  namówić,  żeby 

rozwiązali nas na pół godziny? 

— To nie jest śmieszne. Naprawdę się boję. 
— Miejmy nadzieję, że sygnał został odebrany. To może 

być nasza jedyna szansa — powiedział ponurym głosem. 

 
ROZDZIAŁ 7 
 
Co  dziesięć,  piętnaście  minut  któryś  z  napastników 

wchodził do pokoju, by rzucić okiem na Marka i Ariannę, lecz 
żaden  nie  odezwał  się  ani  słowem.  Pomoc  nie  nadchodziła. 
NajwyraŸniej sygnalizator nie zadziałał. 

— Gdzie są twoi przyjaciele? — wyszeptała Arianna. 
— Nie wiem, ale za wcześnie tracić nadzieję. Mają długą 
drogę do pokonania. 
To  dalo  jej  do  myślenia.  Policja  przyjechałaby  z  Vail. 

Skąd  jadą  przyjaciele  Marka,  jeśli  nie  z  pobliskiego 
miasteczka? Z Denver? Z Waszyngtonu? 

— Mark, kogo wezwałeś? FBI? 
Westchnął, najwyraŸniej niezadowolony z tego, że się do- 

background image

pytuje. 
— Czemu jesteś taki tajemniczy? 
— Ariaimo, czasami lepiej nie wiedzieć. 
Co  się  z  nim  dzieje?  Czy  wymyslił  sobie  to  wszystko? 

Pewnie  zbyt  szybko  uwierzyła,  że  jego  plan  jest  prawdziwy. 
Zanim  zdążyła  zadać  mu  kolejne  pytanie,  dwóch  mężczyzn 
weszło do pokoju. 

— No dobra, szanowna pani — powiedział jeden z nich. 
— Pora wszystko wyśpiewać. 
Obaj byli potężni, więc bez trudu chwycili ją za ramiona 
i podnieśli z łóżka. Ariannie serce waliło jak młotem, gdy 
zaczęli 

ją 

rozwiązywać. 

Rozmasowała 

zdrętwiałe 

nadgarstki 

i  spojrzała  na  Marka,  zastanawiając  się,  czy  widzi  go  po 

raz 

ostatni. 
— Co z nią zrobicie? — spytał. 
— Zamknij gębę! — usłyszał w odpowiedzi. 
Jeden z gangsterów ruszył•w stronę drzwi. Drugi chwycił 

ją za ramię i zaprowadził do frontowegó pokoju, w którym ich 
przywódca, człowiek. z tatuażem na ręce, siedział na kanapie. 
Na stoliku do. kawy leżał maszynopis Sala Corsiego. Arianna 
nie widziała twarzy mężczyzny, gdyż wciąż mial kominiarkę, 
lecz jego gesty zdradzały zniecierpliwienie. 

—  Siadaj  —  powiedział,  wskazując  krzesło  naprzeciw 

siebie. 

Popchnięta w kierunku krzesła, usiadła i zaczęła masować 

sobie  nadgarstki.  Zerknęła  na  otaczajych  ją  zamaskowanych 
mężczyzn, próbując opanować strach chwytający ją za gardło. 

— Wygląda na to, że Salie wszystko wyśpiewał, wszystko 

co  do  joty  —  z  niesmakiem  stwierdził  mężczyzna.  —  Co 
dostałaś poza maszynopisem? 

— Nic — odparła drżącym głosem. 

background image

—  Salie  ukrył  gdzieś  kupę  dokumentów  i  muszę  je 

znaleźć. 

Nadeszła krytyczna chwila. Czy ma wyjawić prawdę, czy 

kłamać?  Czuła,  że  powinna  się  bronić.  Mark  też  ją  prosił, by 
starała się wywieść ich w pole. 

— Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co z nimi zrobił? Jestem 

tylko redaktorką. 

— Skoro chcesz opublikować te gryzmoły, to musisz mieć 

dowody, że Salie nie wyssał sobie tego wszystkiego z palca. 

 Nikt nie chce procesu. Wiesz o tym równie dobrze, jak on 

wiedział. Gdzie są dokumenty? 

— Ja ich nie mam. 
Pogroził jej palcem. 
— To już słyszałem. Zmień płytę. 
Narastający gniew pomógł Ariannie przezwyciężyć strach. 

Jak ten drań śmie tak do niej mówić! 

— Chciałabym je zobaczyć tak samo jak wy. Mężczyzna 

potrząsnął głową. 

—  Chyba  masz  kłopoty  ze  słuchem.  —  Zwrócił  się  do 

swoich ludzi:  — Chłopcy, który z  was ma  ochotę przepłukać 
jej uszyw sraczu? 

— Ja, szefie — powiedział któryś. 
— W porządku — odparł szef. — Zabieraj się do roboty. 
Ariannę ogarnęło przerażenie. Jeden z mężczyzn podszedł 

do niej i chwycił ją za ramię. 

— Chwileczkę — zaprotestowała. — Powiedziałam tylko, 

że  chciałabym  je  zobaczyć.  Nie  powiedziałam,  że  nie  wiem, 
gdzie ich szukać. 

— Zostaw ją — powiedział szef. — No więc, gdzie są? 
Mężczyzna  puścił  ją.  Opadła  z  powrotem  na  krzesło, 

wściekła, że została pokonana. 

- W tajnej skrytce w Brooklynie. 
— To za mało; skarbie. Musisz podać więcej szczegółów. 

background image

— Zapomniałam adresu — rzekła — ale jest zapisany na 

kartce, którą zostawiłam w samochodzie Marka. 

— Czy twój facet ma kluczyki? 
— Chyba tak. 
Dał znak jednemu ze swych ludzi. 
— Przynieśje. 
Po  chwili  mężczyzna  wrócił  z  kluczykami.  Pobrzękując 

nimi, wyszedł z domu. Pokój zaległa cisza. 

—  Co  zamierzacie  z  nami  zrobić?  —  w  przyplywie 

odwagi 

spytała Ariarma. 
— Jeszcze nie podjąłem decyzji — odparł szef bandy. 
—  Nie  jesteśmy  dla  was  żadnym  zagrożeniem  — 

zapewniła  go.  —  Nie  wiemy,  jak  wyglądacie...  no  i  przecież 
wam pomogłam. 

—  Trzeba  cię  było  długo  namawiać.  —  Wskazał  na 

jednego z gangsterów. — Zwiąż z powrotem tę babę i odstaw 
do jej faceta. 

Arianna odetchnęła. Na razie nie zamierzają zrobić im nic 

złego.  Jeśli  przyjaciele  Marka  niedługo  się  pojawią,  to  może 
wszystko  dobrze  się  skończy.  Zakładając  oczywiście,  że 
naprawdę istnieją. 

Kiedy  weszła  dn  sypialni,  na  twarzy  Marka  pojawiła  się 

ulga.  Mężczyźni  związali  ją,  rzucili  na  łóżko  niczym  worek 
kartofli, po czym zniknęli. Arianna odwróciła się do Marka. 

—  Zmusili  mnie  do  powiedzenia  o  skrytce  na  listy  — 

wyznała z bólem. — Jeden z nich poszedł zabrać kartkę. 

— Wszystko w porządku, kwiatuszku, robiłaś, co mogłaś. 
—  Myślałam,  że  jeśli  wystarczająco  długo  będę  ich 

zwodziła,  to  policja,  FBI  czy  licho  wie  kto,  wreszcie  się 
pojawi. 

— Może nie dostali wiadomości. 

background image

I  właśnie  w  tej  chwili  usłyszeli  szum  silnika.  Najpierw 

wzięli  go  za  samolot,  ale  potem  warkot  helikoptera  stał  się 
bardzo wyraŸny. Wsłuchiwali się w napięciu. 

— To mogą być oni — z ożywieniem powiedział Maik. 
— Myślisz, że jesteśmy uratowani? 
— Mam taką nadzieję. 
Mieli  wrażenie,  że  helikopter  krąży  nad  domem.  We 

frontowym  pokoju  rozległy  się  krzyki.  Usłyszeli  drugi 
śmigłowiec, może i trzeci, a potem długi terkot strzałów. 

—  Karabin  maszynowy  —  ponurym  głosem  stwierdził 

Maik. 

- O mój Boże - wyjąkała Arianna. 
Strzelanina,  krzyki  oraz  warkot  helikopterów  trwały 

krótko.  Parę  razy  słyszeli  wrzeszczących  z  bólu  mężczyzn. 
Pótem wszystko ucichło. 

— Mark? — spytała. — Co się dzieje? 
— Ciii — odrzekł. — Słuchaj! 
Oboje  milczeli.  Warkot  helikopterów  cichł,  stawał  się 

coraz słabszy. Po jakimś czasie ustal zupełnie. 

Wiatr  jęczał  cicho  wśród  sosen.  Tylko  ptaki  świergotały 

wesoło,  rozpraszając  ponury  nastrój.  Arianna  próbowała 
zgadnąć, co się dzieje. Mark wciąż nasłuchiwał. 

Drzwi  frontowe  otworzyły  się  gwałtownie.  Rozległy  się 

strzały  i  tupot  butów.  Arianna  wstrzymała  oddech.  Czuła,  że 
nerwy ma napięte jak struny. 

Potem drzwi do sypialni odskoczyły z taką siłą, że ściany 

się  zatrzęsły.  Arianna  krzyknęła  na  widok  potężnego 
mężczyzny w polowym mundurze i panterce, który trzymał w 
rękach  automat.  Z  pomazanej  zieloną  i  brązową  farbą  twarzy 
patrzyły na nich niespokojne oczy. 

—  Jesteśmy  sami!  —  krzyknął  Maik.  —  Wszystko  w 

porządku. 

- Pan Lindsay? 
- Tak. 

background image

— Są tutaj! — zawołał olbrzym do swoich niewidocznych 

towarzyszy. 

W pokoju pojawił się drugi mężczyzna, tak samo ubrany i 

uzbrojony.  Jego  surowe  spojrzenie  nieco  złagodniało  na  ich 
widok, 

— Ilu ich było? — spytał, zwracając się do Marka. 
— Pięciu. 
—  Mamy  ich  wszystkich.  —  Wyszedł.z  pokoju,  ajego 

kolega opuścił broń i przewiesił ją sobie przez ramię. 

— Może nas rozwiążecie — zasugerował Mark. 
— Jasne. 
Mężczyzna  oparł  karabin  o  ścianę,  wyciągnął  nóż  z 

pochwy i podszedł do łóżka. 

Najpierw  rozciął  sznury  na  rękach  Arianny,  apotem 

uwolnił Marka. 

— Dobrze się pani czuje? — spytał, gdy usiadła na brzegu 

łóżka. 

—  Tak  —  odparła.  —  Dzięki  wam.  —  Popatrzyła  na 

Marka, który okrążał łóżko.  

— I Markowi, oczywiście. 
Położył  jej  ręce  na  ramionach.  Przywarła  do  niego,  drżąc 

na całym ciele. 

W pokoju frontowym rozległy się głosy. 
— Są tutaj, panie kapitanie — powiedział ktoś i po chwili 

pojawił  się  starszy  łysiejący  mężczyzna  w  spodniach  koloru 
khaki i granatowej wiatrówce. 

— Och, Mark — powiedział z uśmiechem. — Cieszę się, 

że jesteś cały i zdrowy. 

Uścisnęli sobie dłonie. 
— Ja też się cieszę, możesz mi wierzyć — odparł Mark. 
— Poznaj pannę Hamilton. 
— A tak, to ta młoda dama. Witam panią. 
—  Dzień  dobry  —  powiedziała  Arianna  i  podała  rękę 

kapitanowi. 

background image

—  Jones  —  przedstawił  się.  Kąciki  jego  ust  lekko  się 

uniosły.  —  Chyba  nic  się  pam  nie  stało.  Miło  mi,  że 
przybyliśmy na czas. 

— Nie tak jak mnie, zapewniam pana. 
Mężczyzna znowu zwrócił się do Marka. 
— Myślę, że powinniście natychmiast wyjechać. 
— Owszem, 
— Na szczęście ten dom leży na odludziu, a w sąsiedztwie 

chyba nikt nie mieszka. 

— Tak mi się wydawało — przytaknął Mark. — Ale nie 

wiadomo, kiedy ktoś się pojawi. 

Ariamia była trochę zdziwiona zażyłością Marka z panem 

Jonesem, lecz powstrzymała się od komentarzy. Razem z nimi 
weszła do frontowego pokoju. Na podłodze leżały ciała dwóch 
gangsterów.  Wciąż  mieli  kominiarki  na  twarzach,  a  z  ich 
piersi  sączyła  się  krew..  W  pokoju  było  jeszcze  trzech 
mężczyzn  w  mundurach,  których  twarze  pokrywały  barwy 
ochronne.  Jeden  z  nich  przykrywał  plastikową  folią  ciało 
leżące  najbliżej  drzwi.  Arianna  zbladła.  Marki  Jones 
pośpiesznie wyprowadzili ją z domu. 

— Gdzie pozostali? — spytał Mark, gdy wyszli, na świeże 

powietrze. 

— Dwóch w lesie za domem, a jeden na parkingu. Jedne 

zwłoki  już  zostały  usunięte  —  poinformował  go  Jones.  —  Z 
resztą uwiniemy się w mgnieniu oka. 

—  Czy  budynek  bardzo  ucierpiał?  —  spytał  Mark, 

spoglądając na fasadę domu. 

— Nie. Najważniejsze, żeby zrobić porządek w środku. 
—  SprawdŸcie,  czy  nie  ma  dziur  po  kulach  —  polecił 

Mark. 

— Jeśli będą, trzeba  je  załatać. Możemy utrzymywać, że 

to myśliwi strzelali tu przez pomyłkę. 

— Dobry pomysł — zgodził się Jones. 

background image

Arianna  słuchała  z  coraz  większym  zdumieniem.  Mark 

zachowywał się tak, jakby był członkiem tej grupy. Widziała, 
że  traktują  go  z  szacunkiem.  Nie  mógł  być  w  tak  zażyłych 
stosunkach z lokalną policją, a tym bardziej z FBI. 

—  Nie  spodziewam  się  żadnych  kłopotów  ze  strony 

miejscowych  władz  —  mówił  Jones  —  ale  nasze  możliwości 
działania  na  tym  tezenie  są  bardzo  ograniczone.  Najlepiej  by 
było,  gdybyśmy  zrobili  porządek  i  wynieśli  się  stąd  jak  naj 
szybciej. 

— Zgadzam się — rzeki Mark. 
Arianna  popatrzyła  na  niego  z  niedowierzaniem. 

Zachowywa się jak dowodzący akcją. 

— Mark — pociągnęła go za rękę. 
—  Chwileczkę  —  rzekł  i  wyswobodził  dłoń.  —  Muszę 

porozmawiać z panem Jonesem. Możesz trochę poczekać? 

Mężczyźni  odeszli  parę  kroków,  a  ona  tymczasem 

obserwowała przybyłych. Nie zachowywali się jak policjanci, 
zaczęła  więc  wątpić,  czy  mają  coś  wspólnego  z  elitarną 
jednostką  komandosów,  jak  z  początku  przypuszczała.  Nie 
mieli  żadnych  insygniów  ani  znaków  identyfikacyjnych  na 
mun 

durach. 
Mark  i  Jones  wciąż  byli  pogrążeni  w  ożywionej 

rozmowie, kiedy w oddali usłyszała warkot silnika. Helikopter 
wzmósł się nad wierzchołki drzew i poleciał w kierunku Vail. 
Maszyna znajdowała się zbyt daleko, by mogła dobrze się 

jej przyjrzeć, ale odniosła wrażenie, że nie jest własnością 

wojska. 

Mark  wrócił  do  mej  po  paru  minutach,  gdy  Jones  zaczął 

konferować  z  jednym  ze  swych  ludzi.  Sądząc  po  jego  minie, 
nie  był  szczególnie  zadowolony,  ale  wydawał  się  trochę 
spokojniejszy. 

— Co tu się dzieje? — spytała Arianna. 

background image

—  Podjęliśmy  z  panem  Jonesem  decyzję  o 

natychmiastowym wyjeŸdzie. Powiedziałem mu, że będziesz 
chciała zabrać swoje rzeczy. Pozwolisz, żeje spakuję? Lepiej, 
żebyś nie wchodziła do środka. 

Wzięła głęboki oddech. 
— Mark, kim są ci ludzie? To nie policjanci. 
- Nie. 
— A zatem, kim są? 
— Arianno — rzekł, biorąc ją za rękę — może później o 

tym  porozmawiamy.  Teraz  musimy  jak  najszybciej  się  stąd 
wydostać.  To  bardzo  ważne.  UsiądŸ  sobie  na  schodkach  — 
poprosił. 

— Wrócę za parę minut. Obiecuję, że wszystko dobrze się 

skończy. 

Arianna spełniła jego prośbę, ale była pewna, że dzieje się 

coś bardzo dziwnego. Wtem przypomniała sobie o czymś. 

— Mark! — krzyknęła za nim. 
Był już w środku, więc tylko wysunął głowę przez otwarte 
drzwi, 
- Co? 
— Maszynopis. Nie mogę go zostawić. 
Jego twarz przybrała posępny wyraz. 
— W porządku. 
Po  niecałych  pięciu  minutach  wyszedł  z  domu  w 

towarzystwie  mężczyzny,  który  niósł  jej  walizki.  Mark 
wręczył  Ariannie  papierową  torbę.  Gdy  zajrzała  do  środka, 
zobaczyła wepchnięte bezładnie kartki maszynopisu. 

—  Musimy  jechać  —  powiedział,  biorąc  walizki  od 

mężczyzny. 

Podeszli do Jonesa. 
—  Wszystko  gotowe?  —  spytał  uprzejmie,  patrząc 

jednocześnie na zegarek. 

background image

Ruszyli w stronę parkingu. Arianna rzuciła Markowi kilka 

pytających  spojrzeń,  lecz  udał,  że  niczego  nie  zauważył.  W 
połowie drogi wybuchnęła: 

— Nikt się nie dowie o tej strzelaninie, prawda?! Nikogo 

o niej nie powiadomisz i będziesz udawał, że nic się nie stało. 

—  Ariimno,  proszę  cię  —  rzucił  zniecierpliwionym 

tonem. 

— Później o tym porozmawiamy. 
— Nie chcę brać w tym udziału — ostrzegła go. 
—  Pani  nie  bierze  w  tym  udziału,  panno  Hamilton  — 

wtrącił Jones. — To się w ogóle nie wydarzyło. 

— Jak to się nie wydarzyło?! Co pan opowiada! — rzuciła 

niezbyt  grzecznie,  ale  była  naprawdę  zdenerwowana.  — 
Zostaliśmy  napadnięci  przez  gangsterów.  Zabiliście  ich,  by 
nas ratować. 

— Proszę mi wierzyć — rzekł Jones — lepiej będzie, jeśli 

potraktuje  to  pani  jak  zty  sen.  ¯aden  niewinny  człowiek  me 
został poszkodowany i tylko to się liczy. 

Arianna oniemiała. Udział Marka w tej operacji niepokoił 

ją  coraz  bardziej.  Wzięła  go  za  rękę  i  odciągnęła  na  bok,  by 
Jones ich nie słyszał. 

—  Co  się,  u  diabła,  dzieje?  —  spytała  szeptem.  — 

Wiesz,że nie wolno nam opuścić miejsca zbrodni. Musimy coś 
zrobić. 

— Właśnie, Arianno. Zabieram cię stąd. 
— Ale także robisz ze mnie wspólnika. Daj spokój, Mark, 

chyba nie oczekujesz, że wyjadę jakby nigdy nic. 

—  Arianno,  powiedziałem,  że  porozmawiamy  we 

właściwym  czasie.  A  to  nie  jest  odpowiednia  chwila.  Proszę 
cię, uspokój się. Już itak Ÿle się stało, że zostałaś wciągnięta 
w tę operację. 

Mark nigdy nie zwracał się do niej tak ostrym tonem. Co 

się z nim stało, skąd to przeobrażenie? 

background image

Można  było  odnieść  wrażenie,  że  Mark  nie  związał  się  z 

tymi  ludŸmi  wciągu  paru  ostatnich  dni.  Wyglądało  nato,  że 
był członkiem tej grupy. 

Gdy dotarli na parking, zobaczyli jeszcze dwa śmigłowce 
—jeden  duży,  drugi  mały  —  oraz  kilku  uzbrojonych 

mężczyzn.  Były  to  raczej  helikoptery  transportowe  niż 
wojskowe, ale ich  znaki identyfikacyjne  zostały zamalowane. 
Podeszli do mniejszej maszyny. 

— Mark — Arianna przytrzymała go za rękę — a co z tą 

kartką, na której był adres skrytki na listy? 

Zagryzł wargi z irytacji, lecz nic nie powiedział. 
—  Panie  Jones!  —  krzyknął.  —  Gdzie  jest  kartka  z 

mojego  samochodu?  Powinien  ją  mieć  ten  gangster,  którego 
złapaliście na parkingu. 

Jones  wyjął  z  kieszeni  kurtki  kawałek  papieru,  podał  go 

Markowi, a ten wręczył kartkę Ariannie. Włożyła ją do torby, 
w której był maszynopis. 

— To wszystko? — spytał Jones. 
Mark spojrzał na nią. 
— Coś jeszcze? 
— Nie — odparła, a pod nosem dodała: — Ale byłabym 

szczęśliwsza, gdybym wiedziała, co się dzieje. 

Nic nie wskazywało nato, że Mark usłyszał te słowa. 
Pomógł  jej  wsiąść  do  helikoptera,  po  czym  wrzucił  ich 

bagaże  i  dopiero  wtedy  usadowił  się  obok  mej  w  tyle 
maszyny. Jones odszedł na bok, by porozmawiać z jednym ze 
swoich  ludzi.  Potem  wszedł  na  pokład  i  zajął  miejsce  obok 
pilota.  Wydał  mu  kilka  instrukcji  i  rozsiadł  się  wygodnie  w 
fotelu.  Rozległ  się  ryk  silnika.  Po  chwili  oderwali  się  od 
zbocza i wznieśli w powietrze. 

Arianna zerknęła na Marka. 
— Dokąd lecimy? Czy to ściśle tajne? 
—  Ściśle  tajne.  —  Uśmiechnął  się  złośliwie,  ale 

jednocześnie wziął ją za rękę i czule uścisnął. 

background image

Manna  odtworzyła  w  pamięci  piekło  ostatnich  godzin. 

Napad,  wysłani  sygnału  wzywającego  pomoc  i  ich 
dramatyczne  ocalenie.  To  było  jak  zły  sen.  Albo  jak  kiepski 
film. 

Mark  obiecał,  że  jej  wszystko  wyjaśni.  Obrzuciła  go 

zaciekawionym  spojrzeniem.  Co  do  jednego  nie  miała 
wątpliwości.  To  nie  był  ten  sam  człowiek,  z  którym  się 
zaręczyła.  Wyjrzała  przez  okienko  i  popatrzyła  na  słońce. 
Sądząc  po  jego  położeniu,  lecieli  w  kierunku  południowym 
albo południowo-wschodnim. 

— Mark, wracamy do Aspen? 
Kiwnął głową. 
— Owszem. 
— Dlaczego? 
— Bo tam jest najbliższe lotnisko. 
Czekała na dalsze wyjaśnienia. ale z jego ust nie padło ani 

jedno słowo. 

— Więc zabierasz mnie z powrotem do Zary? 
— Nie—odparł. 
— A gdzie? 
— Zobaczysz. 
Ańanme  zdecydowanie  nie  podobało  się  to  wszystko,  ale 

me bardzo mogła narzekać. Przecież uratował ją przed mafią. 

Niemniej jednak... 
— Możesz uchylić rąbka tajemnicy? 
—  Będzie  na  nas  czekał  samolot,  którym  polecimy  w 

bezpieczńe  miejsce.  Tam  będziemy  mieli  dużo  czasu  na 
wyjaśnienia. Wiem, że to wszystko jest trudne do zrozumienia 

— dodał — ale w tej chwili nic nie mogę na to poradzić. 

Obiecałem, że we właściwym czasie wszystko ci wytłumaczę, 
i dotrzymam słowa. Na razie musisz mi zaufać. 

Łatwo mu mówić, pomyślała. 
 
ROZDZIAŁ 8 

background image

 
W linii powietrznej odległość miedzy Vail i Aspen wcale 

nie  była  taka  duża.  Wystarczyło  przelecieć  nad  pasmem  gór, 
co  dla  helikoptera  było  dziecinną  igraszką.  Widząc  z  góry 
Aspen,  które  względnie  dobrze  znała,  Ańanna  odczuła  ulgę. 
Pragnęła jak najszybciej znaleźć się na ziemi. 

Śmigłowiec  wylądował  w  odległej części lotniska, z  dala 

od  budynku  portu,  co  wcale  jej  ąie  ucieszyło.  W  pobliżu  stał 
samolot, do którego drzwi były otwarte, a schodki spuszczone. 
Zrozumiała, że chcą ją zabrać prosto do samolotu. Nie ma co 
marzyć o kupnie gazet w kiosku na lotnisku. 

Pierwszy  wysiadł  Jones,  drugi  Mark,  który  poczekał,  by 

jej pomóc. Arianna zeszła na dół, przyciskając do piersi torbę 
z maszynopisem. 

— To nasz samolot — powiedział Mark. 
— Nie wsiądę do niego, dopóki wszystkiego mi nie wy- 
jaśnisz. 
Mark  spojrzał  na  Jonesa,  który  szedł  już  w  kierunku 

schodów, po czym zerknął niecierpliwie na zegarek. 

— Nie możesz poczekać, aż wejdziemy na pokład? 
— Nie, teraz albo nigdy. 
— Dlaczego? 
— Jeśli nie spodoba mi się twoja opowieść, to podziękuję 

ci za dalszą pomoc. 

— Wiedziałem, że kiedyś będę musiał stawić temu czoło 
— rzekł. — Ale nie przypuszczałem, że dojdzie do tego na 

lotnisku w Aspen. 

¯ołądek podszedł jej do gardła. Oto miała się dowiedzieć, 

że w ogóle nie znała Marka Lindsaya. 

— Idziecie?! — zawołał Jones. 
— Za chwilę! — odkrzyknął Mark. — Nie czekaj na nas. 
—  Odwrócił  się  do  niej.  Jego  twarz  odzwierciedlała 

wahanie. NajwyraŸniej zastanawiał się, jak jej to powiedzieć. 

Postanowiła mu pomóc. 

background image

— Nie jesteś tym, z kim byłam zaręczona, prawda, Mark? 
— Oczywiście, że jestem, Po prostu nie wszystko o mnie 

wiesz.  —  Wziął  głęboki  oddech  i  popatrzył  na  pokryte 
śniegiem  góry.  —  Od  kilku  lat  należę  do  organizacji,  która 
wykonuje... powiedzmy, bardzo delikatne zadania. To agenda 
rządowa, jej działalnośd jest ściśle tająa. 

— Jesteś szpiegiem? 
— Detektywem, dokładniej rzecz biorąc 
Nie posiadała się ze zdumienia. 
—  Zamierzaliśmy  wziąć  siub,  Marku  Lindsay,  a  ty 

dopiero teraz mi mówisz, e jesteś. drugim Jamesem Bondem? 

Wzruszył ramionami. 
— Przecież się me pobraliśmy, czyż nie? 
— Ale mieliśmy! 
— Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, kwiatuszku. 
— A gdybym wyszła za ciebie? — Jej oczy zwęziły się z 

gniewu.  

— Powiedz prawdę. Przyznałbyś się do wszystkiego przed 

ślubem czy dopiero podczas nocy poślubnej? 

—  Jasne,  że  zamierzałem  powiedzieć  ci  o  tym  przed 

slubem,Ari. 

—  Nie  wiem,  czy  ci  wierzyć.  Po  tym,  co  dzisiaj 

zobaczyłam, sądzę, że wolałbyś poczekać, aż sprawa sama się 
wyda. Na przykład przy wkładaniu bielizny do twojej szuflady 
znalazłabym książkę kodów albo strój Supermana. 

Roześmiał  się,  po  czym  rzucił  przelotnę  spojrzenie  w 

stronę samolotu. 

—  Arianno,  nie  chciałem,  żeby  tak  wyszło,  ale  ci 

gangsterzy nie żartowali, jak sama zdążyłaś się przekonać. Nie 
miałem wyboru. I pamiętaj, że udało się nam wyjść cało z tej 
opresji. Wolałbym, żebyś doceniła ten fakt. 

— Doceniam. Rzecz w tym, że me jesteś tym, za kogo się 

podawałeś. Nie rozumiesz, jakie to było oszustwo? Myślałam, 

background image

że  zaręczyłam  się  ze  zwyczajnym  mężczyzną,  a  tymczasem 
okazuje się, że jesteś... superagentem! 

— Zapewniam cię, że to bardziej prozaiczne zajęcie, niż ci 

się wydaje. A skoro poznałaś prawdę, czy możemy już iść? 

— Nie, dopóki nie odpowiesz na jeszcze jedno pytanie. I 

to szczerze. Dla kogo pracujesz? Dla strony amerykańskiej? 

- Tak. 
- Dla CIA? 
— Bez komentarzy. 
— Nic więcej nie możesz mi powiedzieć? 
—  Daj  spokój  —  rzekł.  —  Odpowiedziałem  na  twoje 

pytania.  Wyjeżdżamy.  Natychmiast.  Nie  wiem,  czy  zdajesz 
sobie sprawę z powagi sytuacji. Następnym razem będzie ich 
dziesięciu. 

Nie mogę ściągnąć korpusu marynarki dla twojej ochrony, 

ale mógę cię wywieŸć w bezpieczne miejsce. 

—  Co  się  stało  z  miłym,  usłużnym,  troskliwym 

mężczyzną, z którym byłam zaręczona? 

- Zerwałaś z nim - odparł oschłym tonem. 
—  W  porządku,  Batmanie  —  powiedziała  z  rezygnacją 

Arianna. — Zabierz mnie do swojej jaskini. 

Parsknął śmiechem. 
Nagle ogarnął ją niepokój. 
— Mark, ale tak naprawdę to nie jest jaskinia? 
Lecieli  już  dwadzieścia  minut,  a  Arianna  me  mogła 

otrząsnąć się ze zdumienia wywołanego tym, co usłyszała od 
Marka.  Jones,  który  pewnie  miał  w  zapasie  parę  innych 
nazwisk, zajął miejsce tuż za pilotem. Ona i Mark siedzieli z 
tylu.  Dziwne,  ale  na  pokładzie  znajdowała  się  stewardesa, 
śliczna,  młoda  Japonka  mówiąca  płynną  angielszczyzną.  Nie 
miała na sobie munduru linii lotniczych, tylko szarą spódnicę i 
białą jedwabną bluzkę. 

— Czy przynieść pani coś do picia, panno  Hamilton?  — 

zapytała uprzejmie. 

background image

— Może poproszę o wodę— odparła Arianna. 
— A pan, panie Lindsay? 
— Nic, dziękuję. 
Stewardesa skinęła wdzięcznie głową i wycofała się na 
zaplecze. 
 Arianna  wzięła  Marka  za  rękę,  który  wydał  się 

zdziwiony,  ale  i  uradowany  tym  gestem.  Teraz,  gdy  gniew 
opadł,  poczuła  się  zagubiona  i  chciała,  by  ją  uspokoił.  Co 
gorsza,  miała  wyrzuty  sumienia,  że  przysporzyła  mu  tylu 
kłopotów.  Wszystkiemu  winien  jej  upór.  Gdyby  posłuchała 
Marka i przekazała maszynopis FBI, nic by się nie wydarzyło. 
Gangsterzy  nie  zostaliby  zabici,  a  ona  nie  naraziłaby  siebie  i 
Marka na niebezpieczeństwo. 

Niedawne przerażenie, poczucie bezradności, czekająca ją 

niewiadoma spowodowały, że się rozkleiła. Otarła łzy, zanim 
zaczęły spływać po policzkach. Nie uszło to.uwagi Marka. 

— Hej, co się stało, kwiatuszku? 
— Och, tak bardzo mi przykro, że masz przeze ninie tyle 

kłopotów. 

— To nie twoja wina. 
—  Oczywiście,  że  moja.  Myślałam  wyłącznie  o  sobie. 

Słusznie powiedziałeś, że zależy mi tylko na sukcesie. 

Stewardesa przyniosła jej szklankę wody mineralnej. 
Arianna podziękowała i upiła łyk. 
— Dręczy mnie świadomość, że zapłaciłam wysoką cenę 

za  poznanie  prawdy  o  sobie.  Okropnie  wysoką  cenę,  jeśli 
weŸmie się pod uwagę śmierć tych mężczyzn. 

— Oni nie byli wzorowymi obywatelami, Arianno. 
— Nie, ale byli ludŸmi. A co z Salem Corsim? 
— Nie możesz się obwiniać o to, że zginął. Nawet nigdy 

się z mm nie spotkałaś. 

—  Nie,  ale  gdybym  inaczej  podeszła  do  tej  sprawy,  to 

może by żył. A co z Zarą, moją własną siostrą? 

background image

—  Hej  —  wtrącił  Mark  —  chyba  się  zagalopowałaś. 

Dobrze,  że  dostałaś  nauczkę,  ale  nie  możesz  brać  na  siebie 
wszystkich grzechów świata. 

— Naprawdę nie czujesz do mnie żalu, Mark? 
— Oczywiście, że nie. 
Ścisnęła go za rękę i położyła mu głowę na ramiemu. 
Z ulgą stwierdziła, że Mark szpieg jest tak samo troskliwy 

i czuły jak dawny Mark. 

Udało się jej zasnąć, a po przebudzeniu przekonała się, że 

lot 

w nie znanym jej kierunku trwa. Mark siedział parę foteli 

dalej 

i  gawędził  ze  stewardesą.  Dowiedziała  się,  że  Mark 

prowadzi 

podwójne życie. Czy to oznaczą że w jego życiu były i są 

inne 

kobiety? Manna uświadomja sobie, że popadz w przesadę. 

Stewardesa  zauważyła,  że  Arianna  już  nie  śpi.  Natychmiast 
wstała i podeszła do niej. 

—  Dobrze,  że  pani  się  obudziła  —  powiedziała.  — 

Niedługo lądujemy. Czy ma pani na coś ochotę? Może przynie 
jeszcze szklankę wody? Albo kanapkę? 

—  Nie,  dziękuję  —  odparła  Manna.  Wyjrzała  przez 

okienko i zobaczyła, że już zmierzcha. — Gdzie jesteśmy? 

—  Nie  wiem  —  odparła  młoda  kobieta.  —Musi  pani 

zapytać pana Lindsaya. 

Gdy  odeszła,  Mark  powrócił  na  swoje  miejsce.  Arianna 

przywołała na usta uśmiech. 

—  Śliczna  dziewczyna.  Towarzyszyła  ci  w  poprzednich 

akcjach? 

Mark uśmiechnął się. 
— Nie. Szczerze mówiąc, poznałem ją dzisiaj. 
—  Mężczyzna,  który  kryje  w  sobie  tyle  tajemnic,  musi 

być pociągający. 

background image

— Ciebie to pociąga? 
— Bez komentarzy — odparła jego słowami. 
Znowu  wyjrzała  przez  okienko.  Nadal  znajdowali  się  na 

dość  dużej  wysokości,  choć  w  dole  można  było  dostrzec 
światełka. 

— Wciąż lecimy. 
— Miałaś nadzieję, że to sen? 
— Sama nie wiem. 
—  Poczujesz  się  lepiej,  kiedy  wylądujemy  i  zjesz  coś 

ciepłego. 

—  Na  pewno  nie  powiesz  mi,  gdzie  jesteśmy,  ale  może 

przynajmniej mi zdradzisz, w jakim kraju? 

— Nadał w Stanach. 
— Więc nie zostanę wymieniona na sowieckiego szpiega? 
—  Kwiatuszku,  to  jest  samolot  pasażerski,  a  nie 

szpiegowski — powiedział, ściskając jej rękę. 

— Już nie wiem, w co mam wierzyć. 
—  Bardzo  miprzykro  z  tego  pówodu  —  odrzekł.  — 

Naprawdę chcę, żebyś czuła się bezpieczna. 

— Jak długo zostaniemy tam, dokąd się udajemy? 
— Jeszcze nie wiem. Pewnie parę dni. 
— Czy będę miała coś do powiedzenia wtej sprawie? 
— Owszem, ale po ostatnich wydarzeniach domagam się 

prawa weta. 

Kiedyś  Arianna  czułaby  się  dotknięta  taką  uwagą,  ale 

przysporzyła mu już tylu kłopotów, że teraz nie bardzo miała 
prawo się żalić. 

— Jak sobie życzysz, zero, zero, siedem. 
Mark ścisnął ją delikatnie za ramię. 
—  To  mi  się  podoba.  Może  już  dawno  powinienem  ci 

pokazać swoją szpiegowską kryjówkę. 

Spojrzała na niego. 
— Na razie szczęście ci dopisuje, agencie Lindsay, ale na 

twoim miejscu nie igrałabym z losem. 

background image

Uśmiechnął się szeroko. 
— Dzięki za ostrzeżenie. 
Mark  wydawał  się  o  wiele  weselszy  niż  kiedyś.  Może 

dlatego, że wreszcie mógł być sobą. 

Stewardesa  poprosiła  ich  o  zapięcie  pasów.  Ariaima 

jeszcze raz spojrzała na pogrążoną w mroku ziemię. Tylko na 
zachodzie niebo było na tyle jasne, że na jego tle rysowały się 
postrzępione  sylwetki  gór.  Poza  nielicznymi  światełkami  nie 
dostrzegła  żadnych  oznak  życia.  Równie  dobrze  mogli 
lądować na Księżycu. 

— Twoja kryjówka jest w lesie? — spytała, nie odrywając 

wzroku od okienka. 

— Owszem. 
— Często tu przyjeżdżasz? 
— Nie. 
— Założysz mi przepaskę na oczy, dopóki me znajdę się 

w swojej celi? 

—  Rozważaliśmy  z  Jonesem  taką  możliwość  — 

odpowiedział ze śmiechem — ale doszliśmy do wniosku, że to 
nie będzie konieczne. 

Arianna  spojrzała  na  Jonesa,  który  nie  zwracał  na  nich 

uwagi przez całą podróż. 

— Więc on jest dowódcą? — spytała Marka. 
— Niezupełnie. Ale możesz tak o nim myśleć, jeśli to ma 

poprawić ci samopoczucie. 

Spojrzała Markowi w oczy. 
— Chcę cię o coś spytać. Gdybyśmy byli małżeiistwem i 

chciałabym, żebyś zrezygnował ze swojego zajęcia, zrobiłbyś 
to? 

— Nie wyszłaś za mnie, kwiatuszku, więc pytanie jest 
bezprzedmiotowe. 
Powiedział  to  lekko,  jakby  nie  rozumiał,  jak  bardzo  ją 

zaskoczyła  ta  sytuacja.  Skoro  Mark  nie  wyjawił  jej,  kim  jest 
naprawdę, to co jeszcze przed nią ukrywa? 

background image

— Czy twoi rodzice wiedzą, czym się zajmujesz? 
— Chyba lepiej będzie nie rozmawiać na ten temat. 
— Ale ja chcę wiedzieć, czy tylko mnie utrzymywałeś w 

nieświadomości. 

— Mój ojciec zdaje sobie sprawę  z pewnych rzeczy. Nic 

więcej me mogę ci powiedzieć. 

Obrzuciła go karcącym wzrokiem. 
—  Bawi  cięta  sytuacja.  Naprawdę  cię  bawi.  Nie  mam 

codo  tego  wątpliwości.  A  ja  przez  cały  czas  wierzyłam,  że 
pracujesz w rodzinnej firmie. 

—  Znasz  to  powiedzenie,  kwiatuszku.  Nigdy  nie  oceniaj 

książki po okładce. 

 
ROZDZIAŁ 9 
 
Kiedy  samolot  dotknął  ziemi,  Ariannę,  która  zdołała 

trochę odprężyć się podczas lotu, ponownie ogarnął niepokój. 
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna, rzucona na 
pastwę  losu,  pozbawiona  możliwości  kontroli  nad  biegiem 
zdarzeń. 

Samolot  kołował  po  pasie  startowym,  aż  w  końcu 

zatrzymał  się  przed  małym  budynkiem,  który  w  niczym  nie 
przypomniał  dworca  lotniczego.  Doszła  do  wniosku,  że 
wylądowali  na  terenie  prywatnym.  Stewardesa  przyniosła 
Ariannie torbę z maszynopisem, którą schowała na czas lotu. 
Jones wstał i się przeciągnął. Po raz pierwszy, odkąd weszli na 
pokład samolotu, odwrócił się i rzucił jej niedbały uśmiech. 

Tymczasem  otwarto  drzwi  i  podstawiono  schodki. 

Stewardesa  stanęła  przy  wyjściu,  by  ich  pożegnać.  Jones 
ruszył pierwszy, po nim Arianna i Mark. 

Powitał  ich  przenikliwie  zimny  podmuch  wiatru. 

Domyśliła  się,  że  są  na  płaskowyżu.  Sądząc  po  kierunku  i 
czasie lotu, najprawdopodobniej znaleźli się w Montanie. 

background image

Jones ruszył wolnym krokiem w kierunku zaparkowanego 

w pobliżu samochodu o nieokreślonym kolorze. Arianna stała 
na  pasie  startowym,  drżąc  z  zimna  i  przyciskając  do  siebie 
torbę  z  maszynopisem.  Czekała,  aż  Mark  pożegna  się  ze 
stewardesą.  Wreszcie  podszedł  do  niej,  objął  ją  ramieniem  i 
szybkim krokiem poprowadził do samochodu. 

—  Naprawdę  jej  nie  znasz?  —  Arianna  nie  mogła  się 

powstrzymać przed zadaniem tego pytania. 

- Nie. 
— Nie byłoby w tym nic złego — rzekła. — Urok Jamesa 

Ronda  polega  między  innymi  na  tym,  że  jest  obiektem 
pożądania każdej kobiety. 

— Do mnie kolejka jest dość krótka. 
Arianna  zauważyła,  że  kąciki  jego  ust  unoszą  się  w 

uśmiechu. 

—  Fałszywa  skromność  —  mruknęła  pod  nosem,  jednak 

na tyle głośno, by ją usłyszał. 

Za kierownicą samochodu siedział mężczyzna w średnim 

wieku, ubrany po cywilnemu. Jones zajął miejsce obok niego. 
Mark  otworzył  Ariannie  tylne  drzwiczki  i  wsiadł  za  mą. 
Kierowca  uruchomił  silnik  i  ruszyli.  Minęli  bramę  i  znaleźli 
się  na  brukowanej  drodze.  W  zasięgu  wzroku  me  było 
żadnych domów. 

Ujechali zaledwie parę kilometrów, gdy Jones zwrócił się 

do Arianny: 

— Nie byliśmy w stanie dostatecznie przygotować się na 

pam  przyjazd,  panno  Hamilton,  musieliśmy  trochę...  no 
powiedzmy, improwizować. Zazwyczaj nie mamy gości. 

— Domyślam się — odparła. 
—  Zrobimy  wszystko,  co  w  naszej  mocy,  by  zapewnić 

pani jak najlepsze warunki, ale tabaza została zaprojektowana 
pod kątem potrzeb naszego personelu. 

—  Oczywiście,  panie  Jones.  Doskonale  to  rozumiem  i 

jestem panu ogromnie zobowiązana. 

background image

Przyjął ze spokojem jej podziękowanie. 
—  Obawiam  się,  że  muszę  panią  prosić,  by  przebywała 

wyłącznie  w  swoim  pokoju,  części  wypoczynkowej  lub 
kafeterii. Może pani opuszczać tę strefę tylko w towarzystwie 
kogoś  z  personelu.  Mam  nadzieję,  że  to  nie  będzie  zbyt 
uciążliwe ograniczenie. 

—  Nie,  babcia  zawsze  mnie  uczyła,  że  trzeba 

podporządkować  się  regułom,  które  obowiązują  w  innych 
domach. 

Jones  uśmiechnął  się,  chÓć  nie  był  pewien,  czy 

przemawia przez nią uprzejmość, czy sarkazm. 

—  Muszę  także  panią  prosić,  by  nie  rozmawiała  z 

członkami  personelu  o  ich  pracy  ani  o  wyposażeniu  bazy  — 
takie  pytania  mogą  ich  postawić  w  niezręcznej  sytuacji.  Pan 
Lindsay  będzie  pani  jedynym  Ÿródłem  informacji. 
Rozwiązaniem  alternatywnym  byłoby  odizolowanie  pam  od 
otoczenia, lecz pan Lindsay zapewnił mnie, że to nie będzie 

konieczne. 
Arianna zerknęła na Marka. 
— Jego zaufanie mi pochlebia. I obiecuję, panie Jones, że 

nie zawiodę ani jego, ani pana. 

- Wspaniale. 
Mark  podniósł  jej  dłoń  do  ust  i  pocałował  palce.  Ten 

drobny gest sprawił jej prawdziwą przyjemność. 

Przejechali  trzy  albo  cztery  kilometry;  zanim  zbliżyli  się 

do  ogromnego,  słabo  oświetlonego  kompleksu  budynków, 
ogrodzonego  drutem  kolczastym.  Choć  nie  przypominało  to 
więzienia, ogólne wrażenie było przygnębiające. 

Bramy strzegli dwaj mężczyźni w mundurach. 
Arianna  pomyślała,  że  już  samo  położenie  bazy 

gwarantuje jej bezpieczeństwo. 

Zastanawiała  się,  co  Maik  robi  w  organizacji  zajmującej 

się szpiegostwem. Czy praca w banku była tylko przykrywką? 
Czy  w  rzeczywistości  jest  specem  od  szyfrów,  bomb, 

background image

elektronicznej  inwigilacji  czy  jakichś  innych  tajnych  zadań? 
Nie  mogła  pojąć,  jak  to  możliwe,  że  przez  tyle  miesięcy  nie 
domyśliła się, iż ją okłamuje. Ale tak właśnie było. 

Samochód  zatrzymał  się  przy  niskim  budynku,  który 

wyglądał  jak  sklep  lub  magazyn.  Zdziwiła  się.  Czy  tu 
mieszkają  członkowie  personelu?  Jeśli  tak,  to  pomieszczenia 
muszą być dość prymitywne. 

Wysiedli  z  wozu.  Jones  poprowadził  ich  do  niskich 

schodów,  którymi  wchodziło  się  na  mały,  betonowy  ganek. 
Wejścia  broniły  podwójne  stalowe  drzwi.  Nigdzie  nie  było 
okien. 

Nad  drzwiami  umieszczono  żarówkę  w  metalowej 

oprawie, która kołysała się na wietrze. Arianna wzdrygnęła się 
na  widok  ponurego  budynku,  miała  nadzieję,  że  wewnątrz 
będzie przytulniej. 

Kiedy  Jones  otworzył  drzwi,.  zalało  ich  jasne  światło. 

Znaleźli się w pustym, dość przestronnym holu, który z trżech 
stron otaczały niewielkie przeszklone pomieszczenia biurowe. 
Przez duże szyby widać było ludzi w cywilnych ubraniach. 

Na  czwartej  ścianie  znajdował  się  rząd  wind,  trochę 

dziwny w jednopiętrowym budynku. 

—  Przepraszam  na  chwilę  —  zwrócił  się  do  nich  Jones. 

Arianna zerknęła na Marka, który podchwycił jej spojrzenie i 
uśmiechnął się lekko. 

— Musisz przyznać, że trochę tu nietypowo. 
—  Cóż,  nie  jest  to  eleganckie  biuro  na  Manhattanie,  z 

jakim zawsze mi się kojarzyłeś. 

— Jeśli lubi się ryzyko, trzeba za to płacić. 
Jones skierował się w stronę wind, dając im znak, by szli 

za nim. Pojawił się też kierówca z bagażami. 

— Wezmę je — rzekł Maik. — Nie ma sensu, żeby zwoził 

pan to wszystko na dół. 

— Spec od wszystkiego — mruknęła. 
— To normalne, kiedy się pracuje dla rządu. 

background image

Czekali  na  windę.  Nie  było  sygnalizatora  pięter,  ale  nie 

ulegało wątpliwości, że mogą jechać tylko w dół. 

Wreszcie  wszyscy  troje  wsiedli  do  windy.  Tu  także  nie 

było przycisków z numerami pięter, tylko strzałki w górę i w 
dół. 

— Jednak jedziemy do jaskini Batmana  — odezwała się, 

przerywając ciszę. 

—  W  pewnym  sensie  —  odparł  Mark  z  lekkim 

uśmiechem. 

—  Mam  nadzieję,  że  nie  cierpi  pani  na  klaustrofobię, 

panno Hamilton? 

— Ja też mam taką nadzieję. 
Winda  zjeżdżała  z  dużą  szybkością  w  dół.  W  końcu 

dŸwig stanął i drzwi otworzyły się bezszelestnie. 

Arianna pierwsza wyszła do niewielkiego holu. Trzy pary 

podwójnych  drzwi  znajdowały  się  po  jego  trzech  stronach. 
Drzwi  naprzeciw  były  zamknięte,  pozostałe  —  otwarte.  Za 
nimi  widać  było  dwa  długie  korytarze.  Pan  Jones  wskazał 
przejście po lewej stronie. 

—  Do  kafeterii,  pokojów  wypoczynkowych  i  małej 

biblioteki  tamtędy  —  powiedział.  —  Do  kwater  tędy.  — 
Przeszedł  przez  drzwi  po  prawej  stronie  i  ruszył  korytarzem. 
Mark i Arianna poszli za nim. 

—  Czasami  dobre  towarzystwo  jest  ważniejsze  od 

warunków, w jakich się mieszka — rzucił półgłosem Mark. 

Zwolniła, by Jones ich nie słyszał. 
— Czy to znaczy, że będę dzieliła z tobą pokój? 
— Można by to załatwić. 
-.  Na  pewno  inne  dziewczyny  zero,  zero,  siedem  same 

wskakiwały  mu  do  łóżka,  ale  ja  spróbuję  się  oprzeć  jego 
czarowi. 

— Lubię wyzwania. 
Drzwi  biegnące  wzdłuż  korytarza  były  ponumerowane, 

zupełnie jak w hotelu. Jedne otworzyły się i w progu stanęła 

background image

drobna  Azjatka.  Nie  była  tak  atrakcyjna  ani  tak  młoda  jak 
stewardesa.  Na  ich  widok  uśmiechnęła  się,  przechyliła  lekko 
głowę  i  oddaliła  się  śpiesznie.  Arianna  obejrzała  się  za  nią. 
Miała krótko obcięte włosy, była ubrana w spodnie i bluzę. 

— Czy mi się wydaje, czy jest tu mnóstwo Azjatów? 
— Nie wydaje ci się — odparł Mark. 
Skręcili  w  boczny  korytarz,  w  którym  znajdowało  się 

sześcioro drzwi. Ścianę na końcu korytarza zdobiło malowidło 
przedstawiające odrzutowce bojowe w zwartym szyku. 

Jones zatrzymał się przy przedostatnich drzwiach po lewej 

stronie. Wyjął z kieszeni klucz. 

Panno  Hamilton  —  rzekł  —  to  pani  pokój.  —  Otworzył 

drzwi, włączył światło i cofnął się, by ją przepuścić. 

Arianna  weszła do pokoju. Był urządzony po spartańsku, 

lecz  sprawiał  przyjemne  wrażenie.  Pojedyncze  łóżko,  szatka 
nocna,  na  której  stała  lampka  i  telefon,  stół,  dwa  krzesła, 
komódka  i  telewizor.  Na  ścianach  wisiały  trzy  reprodukcje 
litograficzne, które przedstawiały różnego typu pociski. 

— Miło tu — powiedziała, rozglądając się dokoła. 
—  Tam  jest  łazienka  —  rzekł  Jones,  wskazując  drzwi  w 

korytarzu. 

—  Nie  odczuwam  chorobliwego  lęku  przed zamkniętymi 

pomieszczeniami  —  wyznała  Arianna  —  ale  chciałabym 
wiedzieć, ile ton głazów będzie wisiało nad moją głową, kiedy 
będę spała? 

— Jesteśmy jakieś sto metrów pod ziemią — odparł Jones. 
— Rachunki za ogrzewanie nie są wysokie. 
— Ale widok z okien mało ciekawy. 
— Pewnie czujesz się tu jaku siebie w domu, Batmanie. 
Mark  i  Jones  wymienili  rozbawione  spojrzenia.  Arianna 

podeszła  do  stołu  i  położyła  na  nim  torbę  z  maszynopisem. 
Jones wręczył jej klucz do pokoju. 

background image

—  Czy  jest  pani  głodna,  panno  Hamilton?  Kafeteria  jest 

już zamknięta, ale mogę poprosić, by przyniesiono pani coś do 
jedzenia. 

Potrząsnęła głową. 
— Nie, naprawdę dziękuję. 
— Jesteś pewna, Arianno? — spytał Mark. — Cały dzień 

nie 

miałaś mc w ustach. 
— Chyba straciłam apetyt z nadmiaru wrażeń. 
— Musimy dbać o ciebie. — Skierował wzrok na Jonesa. 
— Czy mógłbyś zamówić dla nas jakiś lekki posiłek? 
—  Oczywiście.  —  Po  czym  zwracając  się  do  Arianny, 

dodał:  —  Kafeteria  jest  otwarta  od  szóstej  do  dziewiątej 
trzydzieści  rano.  Może  pani  zejść  na  śniadanie,  kiedy  będzie 
pam miała ochotę. 

— Dziękuję. 
—  Obok  znajduje  się  bar,  w  którym  o  każdej  porze  dnia 

— Czy zabiłeś kogoś w życiu? 

- Nie. 
i  nocy  dostanie  pani  coś  do  picia  i  do  zjedzenia.  Proszę 

śmiało z niego korzystać. 

— Jest pan bardzo gościnny. 
Jones uśmiechnął się, po czym wręczył Markowi klucz do 

jego pokoju i skierował się do wyjścia. 

—  A  teraz  was  pożegnam.  Mieliście  ciężki  dzień  i  na 

pewno  oboje  jesteście  zmęczeni.  Niedługo  przyniosą  wam 
kolację. Dobranoc. 

Jones  zamknął  za  sobą  drzwi.  Arianna  oparła  się  o  stół  i 

popatrzyła na Marka. 

— Przysięgasz? 
— Przysięgam. 
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem. 
— Pewnie byś zaprzeczył, nawet gdyby to była prawda. 

background image

—  Nie  wiem,  co  mógłbym  powiedzieć,  żeby  cię 

przekonać. 

— Tak więc wygiąda kryjówka szpiega. 
Usiadł na łóżku i wypróbował materac. 
—  Szczerze  mówiąc,  wolę  własne  łóżko.  Byłoby  nam 

wygodniej. 

Arianna roześmiala się. 
— Ledwo Jones wyszedł za próg, a my już rozmawiamy o 

wspólnej  nocy.  Czy  w  ten  sposób  chcesz  uniknąć 
kłopotliwych pytań? 

—  To  nie  pytania  stanowią  problem  —  odparł  —  tylko 

odpowiedzi. 

— Mam ci wierzyć? 
— Wolałbym, żebyś mi wierzyła. 
Arianna ucieszyła się, słysząc te słowa. 
— Czy to twój największy problem? — spytał. 
—  Nie,  jest  jeszcze  jeden  —  odparła,  zabierając  się  do 

rozpakowywania  rzeczy.  —  Dlaczego  chciałeś  się  ze  mną 
ożenić? 

— Czy to nie jest oczywiste? Teraz nie. 
— Dlaczego? 
—  Bo  teraz  wydaje  mi  się,  że  po  prostu  chciałeś  mieć 

przykrywkę. 

—  Gdyby  chodziło  mi  tylko  o  przykrywkę,  nie 

mierzyłbym tak wysoko. 

— Jaki z tego wniosek? 
— Qiciałem się z tobą ożenić, ponieważ cię kochałem. 
Poszukała  wzrokiem  jego  oczu,  gdyż  nagle  ogarnął  ją 

niepokój. 

— Mówisz jak prawdziwy tajny agent. 
Mark uśmiechnął się. 
—  Naprawdę  chciałabym  wiedzieć,  jak  bardzo 

niebezpieczna jest twoja praca. 

— Co masz na myśli? 

background image

—  No,  wiesz.  Na  przykład  te  kapsułki  z  trucizną.  Kiedy 

wspomniałeś o nich po południu, tylko żartowałeś, prawda? 

— Owszem. 
Arianna przeszła przez pokój, wiedząc, że Mark wodzi za 

nią wzrokiem. 

— Co się stało, Arianno? 
— Wciąż nie mogę pogodzić się z myślą, że ten łagodny, 

dobrze  wychowany  bankier,  za  którego  o  mały  włos  nie 
wyszłam za mąż, jest szpiegiem. Mark, powiedz mi, że to sen, 
a może niewybredny żart. Cokolwiek. 

— Nie jestem szpiegiem. 
— Detektywem, niech ci będzie. 
Spoważniał, ale zaraz uśmiech rozpogodził mu twarz. 
— ChodŸ tutaj — powiedział, wyciągając rękę. 
Arianna  podeszła  do  niego  niepewnym  krokiem.  Ujął  jej 

dłoń i pogłaskał czule. 

—  Musisz  uwierzyć,  że  to  wszystko  nie  ma  żadnego 

wpływu na moje uczucia do ciebie — powiedział cicho. — Są 
takie same jak zawsze. 

—  Mark,  czy  nie  rozumiesz,  że  jesteś  zupełnie  innym 

człowiekiem,  niż  mi  się  wydawało?  Już  choc”by  z  tego 
powodu inaczej na ciebie patrzę. 

— I bardziej ci się podobam? 
— Nie jestem pewna. 
— Czyżby? 
—  Muszę  przyznać,  że  trochę  mnie  intrygujesz.  Ale  to 

zupełnie  naturalne.  Gdybym  ni  z  tego,  ni  z  owego 
oświadczyła,  że  jestem  szpiegiem,  ty  czułbyś  zapewne  to 
samo. 

—  Może  masz  rację.  —  Mark  przytrzymał ją za  biodra i 

posadził sobie na kolanach. Przycisnął twarz do jej włosów i 
wciągnął powietrze. — Zawsze uwielbiałem zapach twego 

ciała. 
Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go w usta. 

background image

—  Chcę  ci  zadać  jeszcze  jedno  pytanie  —  rzekła.  — 

Szalenie  zależy  mi  na  tym,  żeby  usłyszeć  prawdę.  Bez 
względu  na  to  co  powiesz,  nigdy  nie  wykorzystam  tego 
przeciw tobie. Muszę znać prawdę o dziewczynach Lindsaya. 
Dużo  ich  było?  Czy  zdarzyło  się,  że  musiałeś  uwieść  jakąś 
ponętną agentkę wrogiego wywiadu? 

Mark odrzucił do tyłu głowę i roześmial się głośno. 
— Arianno, naoglądałaś się za dużo filmów. 
—  To  nie  jest  odpowiedŸ  na  moje  pytanie  —  oburzyła 

się. 

—  Nie  musiałem  uwodzić  żadnych  pięknych  agentek. 

Brzydkich  też  nie.  I  nie  ma  żadnych  dziewczyn  Lindsaya... 
może z jednym wyjątkiem. 

Uniosła brwi. 
— Ja się nie liczę, bo nie wiedziałam, że jesteś zero, zero, 

siedem. 

—  Ale  będziesz  pierwszą  dziewczyną,  dla  której  stracił 

głowę — powiedział, tuląc ją do siebie. 

— Naprawdę pierwszą? 
— Przysięgam na głowę mojej matki. 
— A nie na swoją głowę? 
Uśmiechnął się szeroko. 
— Przy mojej pracy to niebezpieczne. 
Zanim  zdążyła  odpowiedzieć,  rozległo  się  pukanie  do 

drzwi. 

—  Albo  kurier  z  poufną  wiadomością  —  powiedział  — 

albo kolacja. 

— Och, Mark — odparła, podnosząc  się  z jego kolan  — 

wygadujesz takie bzdury, że już sama nie wiem, w co wierzyć. 

—  Czasami  lepiej  nie  wiedzieć  —  rzeki,  puszczając  do 

niej oko. Podszedł do drzwi i otworzył je. 

W progu stała pucołowata kobieta z tacą w rękach. 
— Przyniosłam kolację dla dwóch osób. 
— Świetnie — powiedział Mark. — Proszę wejść. 

background image

Kobieta  skinęła  Ariannie  głową,  po  czym  postawiła  tacę 

na stole. 

—  Jedzenie  i  kawa  —  wyjaśniła.  —  Mam  nadzieję,  że 

będzie smakowało. 

— Na pewno będzie smakowało — zapewnił Mark. 
Gdy kobieta  opuściła  pokój, podszedł  do stołu i  podniósł 

metalową pokrywkę. 

—  Co  my  tu  mamy?  Szynkę,  zieloną  fasolkę  i  tłuczone 

ziemniaki.  A  tutaj?  —  spytał,  unoząc  drugą  pokrywkę.  — 
Szynkę, zieloną fasolkę i tiuczone ziemniaki. Co wolisz? 

—  Myślę  —  odparła,  podchodząc  do  mego  —  że 

zdecyduję się na szynkę, zieloną fasolkę i tiuczone ziemniaki. 

-.  Świetny  wybór,  madame  —  stwierdził,  obejmując  ją 

ramieniem. — Ja wezmę to samo. 

—  Cieszę  się,  że  kazałeś  zamówić  kolację.  Nagle 

poczułam głód. — Spojrzała na talerz. — Siadajmy do stołu. 

Posiłek  upłynął  im  w  przyjemnym  nastroju.  Wreszcie 

zdolali się odprężyć. Wyszli cało z nie lada opresji i uratowali 
cenny  maszynopis.  Arianna  czuła  się  tak  jak  w  najlepszym 
okresie ich narzeczeństwa. 

— Wiesz co? — odezwała się. — Trochę mnie przerażasz. 
- Wspomniałaś już o tym. 
— To jest... ciekawe. Nie powiem, że podniecające, choć 

to chyba dokładniejsze określenie stanu moich uczuć. 

— Dlaczego mi o tym mówisz? 
— Próbuję zrozumieć, co się ze mną dzieje. Jeśli mylę się 

co do ciebie, to rozwiej moje złudzenia. 

— Ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił, to  rozwiał złudzenia 

pierwszej dziewczyny Lindsaya. 

Uśmiechnęła  się.  Nie  mogła  sobie  przypomnieć,  by 

kiedykolwiek  prowadzili  tak  żartobliwą,  a  zarazem  szczerą 
rozmowę.  Przeczesała  palcami  włosy  i  wyciągnęła  nogi  w 
swobodnej pozie. 

— Co za dzień. Na pewno wyglądam jak straszydło. 

background image

— Wręcz przeciwnie. Wyglądasz pięknie. 
—  Czy  superbohaterom  wolno  mówić  taicie  rzeczy? 

Powinna. cię otaczać aura tajemniczości. 

Uśmiechnął się szeroko. 
— Ale nadal jestem mężczyzną. — Ściszając głos, dodał: 

— I nadal cię kocham, Arianno. Przedtem nigdy nie bałem się 
tego mówić i teraz też się nie boję. 

Nie spuszczał z niej wzroku. Poczuła, że się czerwieni, ale 

zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. 

— O czym myślisz? — spytał. 
Wiedziała, że jej odpowiedŸ zaważy na całym wieczorze, 

jeśli  nie  na  jej  całym  pobycie  tutaj.  Ale  jak  mogła  mu  się 
zwierzyć ze wszystkiego, co czuła? Od rana jej nastrój zmienił 
się  ze  sto  razy.  Przeżyła  silny  wstrząs.  Groziło  jej 
niebezpieczeństwo,  a  nawet  śmierć.  Jednak  dobre  rzeczy  też 
się zdarzyły tego dnia. 

— Masz kłopot z odpowiedzią? 
Arianna skinęła głową. 
— Cóż, kwiatuszku, czyny Są ważniejsze od słów. 
Mark wstał i okrążył stół. Bez wahania podniósł z krzesła 

i pocałował w usta. 

Arianna westchnęła. 
— Wszystko się zmieniło w ciągu jednego dnia. 
—  Zabawne,  ale  mnie  wydajesz  się  wciąż  taka  sama.  — 

Pogłaskał  ją  delikatnie  po  policzku.  —  Chcesz  być 
dziewczyną Lindsaya? 

— Aż boję się odpowiedzieć. 
— Dlaczego? Nie ufasz mi? 
—  Dwadzieścia  cztery  godziny  temu  bez  wahania 

odpowiedziałabym twierdząco, ale teraz... 

Uśmiechnął się szeroko, po czym pocałował ją w czubek 
nosa. 

background image

-  Widzę,  że  muszę  odzyskać  twoje  zaufanie.  Może 

znajdziemy  jakieś  wygodne  miejsce  i  przedyskutujemy 
tękwestię? 

— W tej chwili marzę tylko o tym, żeby wziąć prysznic. 
— Nie widzę przeszkód. 
—  Chyba  nie  ma  sensu  mówić,  żebyś  tu  poczekał  — 

rzekła. 

—  Ale  itak  to  powiem.  —  Odwróciła  się  i  poszła  do 

łazienki. 

Odkręciła  wodę,  zdjęła  sweter  i  biustonosz.  Rozpinała 

dżinsy, kiedy drzwi otworzyły się i w progu stanął Mark. 

— Jesteśmy na moim terytorium, kwiatuszku. 
— I jestem twoim więŸniem? 
— Moim gościem. 
— Boję się spytać, co to znaczy. 
Z zachwyconym uśmiechem na ustach Mark podszedł do 

Arianny. Ujął jej twarz w diome i pocałował delikatnie w usta. 
Potem  sięgnął  do  jej  piersi.  Arianna  nie  poruszyła  się,  lecz 
przemknął  ją  dreszcz.  Mark  przesunął  ustami  po  jej  nagim 
ramieniu i szyi. Westchnąwszy cicho, odchyliła do tyłu głowę. 
Zamknęła oczy i opuściła ramiona. Tak, była jego więŸniem. 

 
ROZDZIAŁ 10 
 
Kiedy  Arianna  weszła  pod  prysznic,  Mark  stanął  tuż  za 

nią. Strumień wody był bardzo silny i poczuła na twarzy i szyi 
igiełki  ciepła.  Mark  objął  jej  piersi  i  zaczął  drażnić  sutki,  po 
czym  pochylił  się,  by  łatwiej  mu  było  chwycić  zębami 
koniuszek jej ucha. 

Tak bardzo chciała go pocałować, lecz nie pozwolił jej się 

odwrócić.  Gdy  wsunął  rękę  między  jej  uda,  odczuła  takie 
podniecenie, że nie mogła opanować drżenia. 

- Och, Mark. Nie przerywaj - szepnęła. 

background image

•  Oparła  mu  głowę  na  ramieniu,  tak  że  strumień  wody 

padał wprost na jej twarz. Nie zważała na to, cała skupiła się 
na tym, co miało nastąpić, czujna, a zarazem rozedrgana. 

Najpierw  tylko  się  z  mą  droczył,  muskając  koniuszkami 

palców  jej  ciało,  potem  delikatnie  przesuwał  dłonią  po 
brzuchu  i  udach.  Pragnęła  go  coraz  bardziej.  Kiedy  myślała, 
że już dłużej tego nie zniesie, Mark zaczął ją pieścić. Arianna 
próbowała  mocniej  przycisnąć  do  siebie  jego  dłoń,  ale 
dozował rozkosz w dostatecznie małych dawkach, by trzymać 
ją na granicy miłosnego spełnienia. 

To była tortura, ale najsłodsza tortura, jaką znała. 
Wkrótce  zaznała  tak  niewysłowionej  rozkoszy,  że  nie 

zdołała nad sobą zapanować. Kiedy w końcu przestała drżeć, 
poczuła.  się  taka  słaba,  że  omal  nie  upadła.  Otworzyła  oczy, 
obróciła  się  w  ramionach  Marka  i  spojrzała  na  niego.  Był 
ogromnie podniecony. Znowu go zapragnęła. Chciała  poczuć 
go w sobie. Natychmiast. 

Gdy  tak  się  stało,  westchnęła  zadowolona,  doznając 

uczucia niezwykłego zespolenia, intensywnej bliskości. Po raz 
pierwszy w życiu całkowicie podporządkowała się Markowi. 

Kiedy  nadeszło  spełnienie,  było  tak  oszałamiające,  że 

zakręciło  się  jej  w  głowie,  przewróciłaby  się,  gdyby  jej  nie 
trzymał.  Pozwolil,  by  jej  stopy  zeslizgnęły  się  z  jego  bioder, 
ale zanim dotknęły podłogi, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. 

Ociekała wodą, lecz wcale się tym nie przejęła. Wszystko 

przestało się liczyć. Choć wciąż półprzytomna, zauważyła, że 
z  łazienki  przestał  dobiegać  szum  prysznica.  Po  chwili  Mark 
wrócił  z  dwoma  ręcznikami.  Jednym  ją  przykrył,  drugim 
zaczął się wycierać sam. 

Patrzyła na niego, wiedząc, że to ten sam mężczyzna, 
z  którym kochała  się  dziesiątki razy. A mimo to  zupełnie 

go 

nie  poznawała.  Kiedy  się  wytarł,  zaczął  ścierać  krople 

wody 

background image

z ciała Arianny. Potem położył się i wziął ją za rękę. 
Westchnęła z zadowolenia. 
—  „Więc  teraz  już  oficjalnie  jestem  dziewczyną 

Lindsaya? 

— Oczywiście — odparł, całując jej palce. 
Później,  gdy  leżała  obok  niego,  pomyślała,  że  ten 

niezwyczajny, szalony wybuch namiętności był zakończeniem 
niezwyczajnego,  szalonego  dnia,  podczas  którego  dobrze 
znany,  poczciwy  Mark  przeistoczył  się  w  nieobliczalnego, 
tajemniczego nieznajomego. 

Kochał się z nią, ale kogo nosił w sercu? 
Odwrócił się do niej i przycisnął jej rękę do policzka. 
— Dobrze się czujesz, Arianno? 
—  Tak  —  odparła  z  westchnieniem.  —  Może  jestem 

trochę przytłoczona tym wszystkim. 

Przytulił ją do siebie. 
—  Za  dużo  zwaliło  się  dziś  na  twoją  głowę  —  rzekł, 

całując  ją  w  skroń.  —  Przykro  mi.  Gdybym  mógł, 
oszczędziłbym ci tych wrażeń, ale nie miałem wyboru. 

Odsunęła się, by spojrzeć mu w oczy. Było zbyt” ciemno, 

żeby mogła coś z nich wyczytać. 

— Kiedy zostałeś tajnym agentem? 
—  Jakieś  trzy  lata  temu.  Dużo  wcześniej,  niż  się 

poznaliśmy. 

— No tak. To wszystko jeszcze jest dla ciebie nowe. 
— Aż za bardzo. ¯e wstydem muszę przyznać, że w Vail 

wystarczyło trzech mężczyzn, żeby mnie pokonać. Następnym 
razem będę lepiej przygotowany. 

Przesunęła  palcami  po  jego  torsie.  Pomyśleć,  że  od 

początku  ich  znajomości  prowadził  podwójne  życie.  Mark 
powiedział, że naprawdę ją kocha, a to, że jest szpiegiem, me 
ma  nic  wspólnego  z  jego  uczuciami.  Była  ciekawa,  czy  to 
prawda. 

background image

— Czy miałeś wyrzuty sumienia, że mnie okłamujesz?— 

spytała. 

—  Miałbym,  gdyby  moje  kłamstwa  wpływały  na  nasze 

życie. 

—  Nigdy  cię  nie  pytałam,  co  robisz  podczas  swoich 

podróży zagranicznych, ale gdybyśmy się pobrali, mogłabym 
się tym zainteresować. Jak byś się wtedy zachował? 

— Trzymałbym cię z dala od spraw, o których nie musisz 

wiedzieć. 

Podparla głowę ręką i popatrzyła mu w oczy. 
—  Równie  dobrze  mógłbyś  mi  nie  mówić  o  sprawach,  o 

których  nie  chciałbyś,  żebym  wiedziała.  Na  przykład  o 
miłosnych eskapadach z dziewczynami Lindsaya. 

— Nie było żadnych dziewczyn, Arianno. Przysięgam. 
—  Ani  randek  w  moskiewskim  nocnym  klubie  czy 

schadzek w paryskim hotelu? 

— Nie — odparł. — Ani jednej. 
— Myślałam, że kobiety rzucały się na ciebie. 
Jasne, że chodziłem na randki, ale wiedziałaś o tym. 
— Czy którejś z nich wyznałeś, że prowadzisz podwójne 

życie? — Pogłaskała go po ramieniu. 

—  Moja  praca wymaga  dyskrecji  —  odparł,  uśmiechając 

się lekko. — Nie wolno mi zdradzać tajemnic służbowych. 

Pocałowała go w policzek. 
— Nawet gdybyś był torturowany, nic byś nie powiedział? 
— Są tortury... i tortury. 
Przebiegła palcami po jego brzuchu i biodrach. 
— A taką torturą coś bym z ciebie wydusiła? 
Roześmiał się. 
— Tego ci nie powiem. 
—  Gdybym  nie  widziała  tych  oddziałów,  helikopterów 

itrupów  na  własne  oczy,  nigdy  bym  w  to  nie  uwierzyła  — 
rzekła. 

— Co oko widzi, to głowa zrozumie, kwiatuszku. 

background image

Arianna  spojrzała  na  zegarek  leżący  na  szafce  nocnej. 

Wzięła go do ręki. 

Arianno. 
— Wygląda jak zwykły zegarek — powiedziała. 
— To cud współczesnej techniki. 
I pomyśleć, że wystarczyło pokręcić trochę tą gałeczką. 
—  Ostrożnie  —  ostrzegł  ją  Mark.  —  Teraz  nie 

potrzebujemy wsparcia oddziałów paramilitarnych. 

Pogłaskał ją po głowie i przez chwilę leżeli w milczeniu. 
— Wiem, że pówinnam wziąć odpowiedzialność za swoje 

życie, ale muszę ci coś wyznać. 

— Co, kwiatuszku? 
— Mam ochotę oddać się pod twoją opiekę. 
— Właśnie to powinnaś zrobić. 
—  Nie,  Mark,  wcale  nie,  ale  jestem  tak  zmęczona  tym 

wszystkim, że nie mam siły z tobą walczyć. 

—  I  nie  powinnaś,  chcę  ci  tylko  zapewnić 

bezpieczeństwo,Arianno. 

W  pokoju  nie  było  okien,  więc  gdy  Mark  obudził  się, 

musiał spojrzeć na zegarek, by zorientować się, która godzina. 
Na  szczęście  nie  zgasili  światła  w  łazience  i  przez  lekko 
uchylone  drzwi  sączyło  się  teraz  do  pokoju.  Arianna  spała 
mocno, nie chciał jej budzić, lecz nie mógł oprzeć się pokusie 
i przytulił do siebie jej drobne ciało. Gdy wziął ją w ramiona, 
zaprotestowała cicho, ale wkrótce ułożyła się wygodnie i spała 
dalej z błogim uśmiechem na twarzy. 

To była kolejna cudowna noc — może nawet wspanialsza 

od  tej,  którą  spędzili  w  yail.  Czuł,  że  Arianna  się  zmieniła, 
pewnie dlatego, że i on był inny. Jak na ironię, im bardziej ją 
prowokował,  tym  łatwiej  mu  ulegała.  Jednak  nigdy  w  życiu 
nie byłby w stanie jej skrzywdzić czy zranić. 

Cieszył  się  ze  swego  triumfu,  lecz  nie  wiedział,  co  się 

stanie,  gdy  Arianna  odkryje,  że  sprawy  wyglądają  nieco 

background image

inaczej. Musi  się  dowiedzieć, co czuje  do niego, mężczyzny, 
który zrzucił maskę. 

Na razie nie miał powodu do narzekań. Arianna obdarzyła 

go  nieopisaną  rozkoszą.  Gdy  ochłonęli  po  pierwszym 
zbliżeniu, kochali się po raz drugi. I to zupełnie inaczej. Tym 
razem  przypominała  raczej  tygrysicę  niż  kotkę.  Nie  miała 
żadnych zahamowań. 

Jednak  nie  odniósł  nad  nią  całkowitego  zwycięstwa. 

Wkrótce  ich  miłośne  uniesienia  przestaną  jej  wystarczać  i 
powróci do praęy nad maszynopisem. A on stanie  przed tym 
samym  problemem  co  poprzednio  —  jak  ją  przekonać,  żeby 
poczekała  z  wydaniem  książki,  dopóki  sprawa  nie  zostanie 
zakończona. 

Co  prawda,  redagowanie  maszynopisu  dałoby  jej  zajęcie. 

Postanowił, że załatwi dla niej komputer. W ten sposób zyska 
trochę  czasu,  choć  trudno  powiedzieć  ile  —  parę  dni,  może 
tydzień. 

Mark  postanowił  wziąć  prysznic.  Wciągnął  spodnie  i 

poszedł do swojego pokoju, nie chcąc budzić Arianny. Ledwo 
zamknął  za  sobą  drzwi,  zadzwonił  telefon.  To  była  Marcia 
Allen, jego asystentka z Nowego Jorku. 

—  Wiem,  że  jest  wcześnie  powiedzialą  —  ale  chciałam 

jak  najszybciej  przekazać  panu  wiadomość.  Skontaktowałam 
się  z  Francuzami  i  Niemcami.  Spotkanie  można  przełożyć 
dopiero na początek przyszłego roku. Wszystkie wcześniejsze 
terminy nie odpowiadają albo jednej, albo drugiej stronie. Co 
pan zdecyduje? 

— Cholera. To było do przewidzenia. A nie mogę się stąd 

ruszyć. 

— Zatem umówić ich na styczeń? 
—  Nie  —  rzeki  Mark,  pocierając  podbródek.  —  Muszę 

sfinalizować tę umowę. Teraz albo nigdy. 

-  Spotkanie  ma  się  odbyć  w  poniedziałek  po  południu  w 

pańskim  biurze.  Niewykluczone,  że  rozmowy  przeciągną  się 

background image

na  wtorek.  Czy  zorganizować  panu  transport  do  Nowego 
Jorku? 

— Nie, dam sobie radę. Nie mam pojęcia, kiedy przyjadę, 

lecz będę najpóźniej w poniedziałek rano. 

— W porządku — odparła Marcia. — Coś jeszcze? 
— W jakim nastroju jest mój ojciec? 
—  Coraz  bardziej  się  niecierpliwi.  Narzeka  na  pańskie 

hobby, jak to nazywa. 

— Nie mogę go za to winić. Czy wie, gdzie teraz jestem? 
— Powiedziałam mu, że jest pan w Kolorado, później już 

z  nim  nie  rozmawiałam  na  ten  temat.  Właściwie  sama  nie 
wiem, gdzie pan obecnie przebywa. 

— Szczerze mówiąc, ja też nie bardzo się orientuję. A jeśli 

chodzi  o  ojca,  to  zostawmy  to  tak,  jak  jest.  Nie  ma  sensu 
niepotrzebnie komplikować sprawy. 

— Dobrze. 
— Dzięki, Marcio. 
— Powodzenia. Nie wiem, czym pan się teraz zajmuje, ale 

przypuszczam, że tym, co zwykle. 

- Właściwie to nie. Trochę czym innym. 
- Powstrzymam się od pytań. 
— Do zobaczenia za parę dni. — Mark odłożył słuchawkę 

i westchnął. Będzie musiał wyjechać i zostawić Ariannę samą. 
Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepszy pomysł, ale nie 
miał wyboru. 

Arianna  leżała  jeszcze,  zbierając  myśli.  Przeciągnęła  się, 

wspominając  przeżycia  ostatniej  nocy.  Stali  się  sobie  z 
Markiem tacy bliscy! 

—  Och,  Mark  —  powiedziała  głośno.  Nie  mogła 

powstrzymać się od uśmiechu. 

Gdzie on się podziewa? Spojrzała na zegarek. Dochodziła 

dziewiąta. Coś podobnego, ale długo spała! 

background image

Nagle przypomniała sobie o śniadaniu. Była ciekawa, czy 

Mark  na  nią  czeka.  Tak  czy  inaczej  musi  wstać,  ubrać  się  i 
przejść do kafeterii. 

Szybko  wzięła  prysznic,  ułożyła  włosy, zrobiła  makijaż  i 

ubrała się. Gdy zakładała kolczyki, jej wzrok padł na telefon. 
Może  powinna  zadzwonić  do  Jerry”ego?  Podniosła 
słuchawkę,  ale  me  było  sygnału.  Telefon  był  głuchy.  Co  to 
oznacza?  ¯e  jej  nie  wierzą?  Co  jeszcze?  Spostrzegła  kartkę 
przyczepioną do drzwi. Mark pisał, że próbuje znaleźć dla niej 
komputer, by mogła pracować. To poprawiło jej humor. 

W kafeterii byłó już niewielu gości. Dwóch Japońcżyków 

ubranych  w  białe  koszule  i  ciemnobrązowe  spodnie  popijało 
herbatę  przy  stoliku  ustawionym  pośrodku  sali.  W  rogu 
siedzieli  starszy  mężczyzna  i  młoda  kobieta.  Za  kontuarem 
urzędował barman. 

Arianna  wzięła  tacę,  położyła  na  mej  sztućce  oraz 

serwetkę.  Przesunęła  się  wzdłuż  lady  i  postawiła  na  tacy 
miseczkę z owocami. Właśnie sięgała po bułkę, gdy stanęła za 
nią  wysoka  kobieta  o  miłym  wyglądzie  i  czarującym 
uśmiechu. 

— Niewiele dla nas zostało — powiedziała, wskazując na 

resztki potraw. 

—  Rzeczywiście  —  odparła  Arianna,  ciesząć  się,  że 

meznajoma pierwsza ją zagadnęła. 

Podeszła do barmana, który wyglądał tak, jakby chciał jak 

najszybciej wrócić do łóżka. 

—  Chyba  nie  mam  wyboru  —  powiedziała  Arianna. 

Najednej  z  patelni  była  resztka  jajecznicy,  na  drugiej  pai 
plasterków bekonu i kilka parówek. 

—  Jeżeli  nie  chce  pani  japońskiej  zupy  i  ryżu  —  odparł 

sennym głosem. 

— Nie, proszę trochę jajecznicy 
Poczekała,  aż  napełni  jej  talerz,  po  czym  wzięła  jeszcze 

sok  pomarańczowy  i  kawę.  Zaniosła  tacę  do  stolika,  od 

background image

którego  odeszli  już  Japończycy.  Gdy  zestawiała  iaczynia, 
stanęła  przy  niej  kobieta,  z  którą  zamieniła  parę  słów  przy 
kontuarze. 

—  Czy  mogę  się  przysiąść?  —  spytała.  —  Nie  cierpię 

sama jeść, szczególnie kiedy jestem w podziemiach. 

— Oczywiście — odrzekła Manna. — Bardzo proszę. 
— Kate Throop — przedstawiła się ciemnowłosa kobieta, 

poprawiając okulary. Była dobrze po czterdziestce. 

— Manna Hamilton. 
— Długo pracujesz dla Consolidated? 
Dla kogo? 
— Naszej spółki. 
Manna  doszła  do  wniosku,  że  to  żargonowe  określenie 

tajnej organizacji. 

— Och, nie. Właściwie jestem tu gościem. 
— Naprawdę? Dziwne miejsce na składanie wizyt. 
— Bo dziwne okoliczności mnie do tego zmusiły. 
—  Sama  jestem  tu  dopiero  od  tygodnia  —  rzekła  Katu, 

popijając kawę. — Jeszcze tydzień i wyjeżdżam, dzięki Bogu. 

Manna  wiedziała,  że  nie  powinna  zadawać  pytań,  ale 

inicjatywa wyszła od Kate Throop. W końcu nic się nie stanie, 
jeśli trochę sobie pogadają. 

— A ty długo jesteś w spółce? — spytała, gdy zaspokoiła 

pragnienie sokiem pomarańczowym. 

—  Nie  pracuję  w  Consolidated  —  wyjaśniła  Kate.  — 

Jestem  konsultantką  z  zewnątrz.  Problemy  z  personelem  to 
moja  specjalność.  Domyślasz  się,  że  trudno  im  tu  ściągnąć 
ludzi  do  pracy.  Wynajęli  mnie,  bym  przygotowała  projekt 
zmian, dzięki którym to miejsce stanie się bardziej atrakcyjne. 
— Ściszyła głos. — Przykro mi to mówić, ale najlepiej byłoby 
zrezygnować  z  tych  podziemi.  Oczywiście  nie  chcą  o  tym 
słyszeć. 

— Dlaczego? Chodzi o względy finansowe? 

background image

—  Nie,  to  ich  nic  me  kosztuje.  Rząd  oddał  im  tę  bazę 

prawie za darmo. 

— Rząd? — zdziwiła sie Arianna. 
—  Owszem.  Po  zakończeniu  zimnej  wojny  nie  była  już 

mu potrzebna. 

Arianna patrzyła zdziwiona. 
—  Kiedyś  była  tu  baza  pocisków  jądrowych.  Nie 

wiedziałaś? 

- Nie. 
— Japończycy się nie wzbraniają przed przebywaniem w 

tym  specyficznym  miejscu  —  rzekła  Kate,  odkrawając 
kawałek  pasztecika.  —  Ale  to  głównie  fachowcy  wysokiej 
klasy.  Nie  opłaca  się  sprowadzać  kucharzy,  pracowników 
obsługi  czy  nadru.  A  z  najbliższego  miasta,  oddalonego  od 
bazy  o  jakieś  sześćdziesiąt  kilometrów,  nikt  nie  chce 
przyjechać,  możesz  mi  wierzyć.  —  Włożyła  do  ust  kawałek 
pasztecika. 

Teraz  Arianna  była  naprawdę  zdezorientowana.  Mogła 

tylko  założyć,  że  Kate  Throop  nie  wiedziała  o  tajnej  misji, 
którą przynajmniej parę osób miało do spełnienia. 

—  A  czym  dokładnie  zajmuje  się  Consolidated?  — 

spytała 

niewinnie. 
Kate wydawała się tak samo zdziwiona jak Arianna. 
— Badaniami nad rozwojem komunikacji satelitarnej. To 

spółka  joint-yenture  założona  przez  amerykański  i  japoński 
kapitał. Nie wiedziałaś? 

Arianna.wzruszyła ramionami. 
— Miałamo tym dość ogólne pojęcie. 
—  Staram  się  jak  mogę.  Przedstawiłam  im  kilka 

propozycji,  ale  nie  są  w  stanie  zbudować  tu  czegoś  nowego, 
więc  mogą  tylko  zapewnić  ludziom  komfortowe  warunki 
¯ycia  i  niesłychanie  wysokie  zarobki.  Ale  to  nic  nowego. 
Najczęściej przyciąga się ludzi pieniędzmi. 

background image

Arianna jadła i słuchała Kate. Zastanowiło ją, że jej praca 

nie  miała  nic  wspólnego  z  tym,  co  robi  Mark.  Czyżby  jego 
działalność była otoczona taką tajemnicą, że nawet konsultant 
z zewnątrz nie może się o niej dowiedzieć? 

—  Osobiście  chciałabym  jak  najszybciej  wrócić  do 

Kalifornii — ciągnęła Kate. — Przyjęłam to zlecenie, bo mój 
mąż, Terry, aktualnie przebywa w Montanie. On podróżuje po 
całym świecie. 

— Pracuje dla Consolidated? 
—  Nie,  nie.  Dla  innej  firmy,  która  wprowadza  na  rynek 

najnowsze zdobycze techniki. 

Ariannie przyszło do głowy, że jest poddawana próbie, ale 

natychmiast  porzuciła  tę  niedorzeczną  myśl.  Kate  Throop 
musiała być albo najlepszą aktorką na świecie, albo osobą tak 
niewinną jak ona. Pewnie obie nie miały pojęcia o tym, co się 
tu naprawdę dzieje. 

— Wiesz, czego najbardziej mi brakuje? — spytała Kate. 
—  Mojej  wnuczki  Emmy.  Emmy  Rose  Heid.  Uwielbiam 

ją. 

— Ile ma lat? 
— Dwa ipół. 
—  To  wspaniały  wiek  —  przyznała  Arianna,  choć 

niewiele wiedziała na ten temat. 

Przypomniała sobie słowa Marka: „Nie chcę, żebyśmy się 

spieszyli,  ale  musisz  wiedzieć,  że  zawsze  lubiłem  dzieci. 
Kiedy  nadejdzie  właściwa  pora,  miło  będzie  mieć  dwójkę 
takich berbeci” 

Siedząc sto metrów pod ziemią i słuchając opowieści Kate 

Throop  o  malutkiej  Emmie  Rose,  zastanawiała  się,  czy  jej 
uczucia do Marka zmieniły się w ciągu tych paru dni. Gdyby 
jeszcze  raz  wsunął  jej  pierścionek  zaręczynowy  na  palec, 
zdjęłaby go czy przyjęła z radością? 

background image

A  co  Mark  teraz  zanuerza?  Wyznał,  że  ją  kocha,  ale  nie 

powiedział ani słowa o pierścionku, małżeństwie, dzieciach i 
całej reszcie. 

- Arianno? 
Zamrugała nerwowo, domyślając się, że Kate zadała jej 
pytanie. 
— Przepraszam — rzekła. — Ostatnio często popadam w 

zamyślenie. 

— Zagadałam cię na śmierć. 
—  Nie,  nie  o  to  chodzi  —  odparła  Arianna.  —  Mam  za 

sobą ciężkie dni. O co pytałaś? 

— Czym się zajmujesz? 
—  Och.  —  Miała  do  wyboru  kilka  odpowiedzi.  Może 

powiedzieć, że przeprowadza  wywiady ze sławnymi  ludŸmi, 
że  bawi  się  W  kotka  i  myszkę  z  mafią  albo  że  romansuje  z 
tajnym  agentem.  Wybrała  najbezpieczniejsze  i  najprostsze 
rozwiązanie. 

—  Redaguję  książki,  Kate  —  wyjaśniła.  —  W  Nowym 

Jorku. 

— A zatem, co tu robisz? 
Arianna rozważała właśnie w myśli możliwe odpowiedzi, 

gdy do kafeterii wszedł Mark. 

— Romansuję ze szpiegiem — odrzekła. 
Kate roześmiała się. 
— Innymi słowy, to nie moja sprawa. 
—  Nie  chciałam  cię  urazić.  Po  prostu  nie  mogę 

powiedzieć 

prawdy. To tajemnica. 
Kate  rzuciła  .jej  porozumiewawcze  spojrzenie,  gdy  Mark 

podszedł do stolika. 

— Dzień dobry — rzekł. — Widzę, że zjadłaś śniadanie. 
Arianna przedstawiła go swojej nowej przyjaciółce. 

background image

—  Kate  opowiadała  mi  właśnie  o  Emmie  Rose  — 

wyjaśniła  Markowi.  —  Jej  dwuipółletnia  wnuczka  uwielbia 
się malować, przebierać i w ogóle udawać. 

— Bratnia dusza — stwierdził. 
— Też tak sobie pomyślałam! 
 
ROZDZIAŁ 11 
 
—  Dobrze,  że  znalazłaś  sobie  koleżankę  —  rzeki  Mark, 

gdy wyszli z kafeterii. 

—  Nie  martw  się,  Kate  jest  konsultantką  z  zewnątrz. 

Chyba nie wie, co tu naprawdę się dzieje. 

— Lepiej nie rozmawiaj z nią na ten temat 
—  Nie  mówiłam  jej,  czym  się  zajmujesz.  W  końcu  nie 

chcę, by mnie rozstrzelali. 

— Nie sądzę, żeby kara była aż tak surowa — powiedział 

ze śmiechem. 

Gdy przechodzili przez hol, Arianna zerknęła na drzwi do 

tajnych pomieszczeń. 

—  Czy  kiedykolwiek  zamierzasz  mi  powiedzieć,  co 

właściwie robisz? — spytała. 

— Musisz zaspokoić swoją ciekawość? 
—  Cóż,  niektórych  rzeczy  sama  się  domyśliłam.  Na 

przykład, że kiedyś mieściła się tu baza pocisków jądrowych. 

— Chyba wystarczy zobaczyć podziemia, żeby na to 
wpaść. 
—  Owszem,  ale  pewne  sprawy  są  dla  mnie  niejasne  — 

rzekła, gdy weszli w korytarz prowadzący do ich pokojów. — 
Nie  wszyscy,  którzy  tu  pracują,  są  szpiegami.  Na  terenie  tej 
bazy wykonuje się też zwyczajną pracę. 

—  Rzeczywiście  musimy  porozmawiać  —  stwierdził 

Mark niezbyt zadowolonym tonem. 

background image

Arianna nie chciała go rozgniewać, ale doszła do wniosku, 

że  ma  prawo  znać  choć  część  prawdy.  Mark  odezwał  się 
dopiero w swoim pokoju. 

—  Udało  mi  się  zdobyć  dla  ciebie  komputer  — 

powiedział,  otwierając  drzwi.  —  Teraz  będziesz  mogła 
pracować. 

Odsunął  się  na  bok,  by  ją  przepuścić.  Podeszła  obejrzeć 

komputer  a  Mark  usiadł  na  łóżku  i  obrzucił  ją  uważnym 
spojrzeniem.  Nadal  jej  nie  powiedział,  o  czym  chce 
rozżnawiać. 

—  No,  więc  —  rzekła.  —  Zamieniam  się  w  słuch.  — 

Usiadła na krześle, które stało obok łóżka. 

—  Przejęliśmy  tę  bazę  od  wojska  ze  względu  na  jej 

położenie i urządzenia telekomunikacyjne. 

— Kto my? Consolidated? 
— Skąd wiesz o Consolidated? 
— Od Kate. Wcale jej nie pytałam. Sama mi powiedziała, 

i to nie proszona. 

Mark wyraŸnie się zmieszał. 
— Consolidated służy tylko za przykrywkę. 
- Tak myślałam. Dla CIA? 
—  Nie,  CIA  nie  ma  z  tym  nic  wspólnego.  Pracuję  dla 

specjalnej  organizacji  wywiadowczej,  która  nazywa  się  Alfa. 
Naszym zadaniem jest wywiad gospodarczy. 

— Wywiad gospodarczy? 
—  Prawdziwa  walka  między  państwami  całego  świata 

rozgrywa  się  na  płaszczyźnie  gosiodarczej.  Skoro  Stany 
Zjednoczone  promują  wolny  handel,  to  rząd  musi  mieć 
pewność, że napływ towarów z zagranicy oraz aktywność firm 
międzynarodowych  nie  zaszkodzi  żywotnym  interesom 
państwa.  W  rezultacie  jesteśmy  siłami  bezpieczeństwa 
dwudziestego pierwszego wieku. 

— Z tego co mówisz, wynika, że przekazujesz informacje 

dotyczące operacji bankowych. 

background image

— Można tak to okmślić. 
Skrzyżowała nogi. 
—  Twoja  działalność  nie  ma  więc  nic  wspólnego  z 

wykańczaniem wrogich agentów, z kapsułkami z trucizną ani 
z  tymi  wszystkimi  bzdurami,  jakie  pokazują  w  f1mach  z 
Jamesem 

Bondem.. 
—  Jedyne,  co  mnie  łączy  z  zero,  zero,  siedem,  to 

dziewczyny — powiedział, puszczając do niej oko. 

— Ale ja jestem pierwsza, zgadza się? 
— Zgadza. 
—  Nie  wiem,  dlaczego  miałabym  ci  wierzyć.  Odkąd  cię 

znam, cały czas mnie oszukujesz. 

—  Nie,  po  prostu  nie  mówię  ci  wszystkiego. 

Najważniejsze — rzekł Mark — że jesteś bezpieczna i możesz 
w  spokoju  pracować  nad  swoją  książką.  Ja  będę  musiał  na 
parę dni cię opuścić. Wyjeżdżam. 

— W tajnej misji? 
— Powiedzmy: w interesach — odparł z uśmiechem. 
Aja oczywiście muszę tu zostać? 
—  Nie  uważasz,  że  tak  będzie  najlepiej?  Chyba  me 

zapomniałaś, co się wydarzyło. 

— Owszem, ale nie mogę się tu ukrywać do końca życia. 
Wstał, podszedł. do krzesła, na którym siedziała Arianna, i 

pogłaskał ją po głowie. 

—  Jestem  tak  samo  niezadowolony  jak  ty  Manno,  ale 

pamiętaj, że zostaliśmy do tego zmuszeni. 

Wiem. I”lko że czuję się taka bezradna. 
—  Posłuchaj  —  rzekł,  biorąc  ją  za  rękę  i  podnosząc  z 

krzesła.  —  Obiecuję,  że  znajdziemy  jakieś  wyjście  z  tej 
sytuacji i będziesz mogła wrócić do Nowego Jorku. 

—  Jak  to  sobie  wyobrażasz?  —  spytała,  gdy  wziął  ją  w 

ramiona. 

background image

— Nie obmyśliłem jeszcze szczegółowego planu, ale mam 

parę pomysłów. 

— Których oczywiście nie możesz mi zdradzić? 
Wziął ją pod brodę i popatrzył w oczy. 
—  Wiem,  że  proszę  o  zbyt  wiele,  ale  czy  mogłabyś  mi 

zaufać jeszcze ten jeden raz? 

- Dobrze - odparła. - Zaufam ci. Pod jednym warunkiem. 
- Jakim? 
— ¯e  nie będę siedziała tu  w nieskończoność Chcę mieć 

pewność,  iż  w  ciągu  kilku,  no,  może  kilkunastu  dni  będę 
mogła wrócić do domu. 

— To rozsądny układ. 
Arianna poczuła się lepiej. Rozwiązanie nie było idealne, 

ale  oboje  wykazali  się  dobrymi  chęciami.  Poza  tym  Mark 
okazał  pełne  zrozumienie  dla  jej  potrzeb.  Pomyślała,  że 
bardzo się zmienił pod tym względem. 

—  Co  się  roi  w  tej  ślicznej  główce?  —  spytał,  muskając 

jej policzek opuszkami palców. 

—  Nie  mam  zamiaru  ci  mówić.  Nawet  dziewczyny 

Lindsaya mają prawo do swoich sekretów. 

Pocałował ją delikatnie w usta i uśmiechnął się. 
— Kiedy wyjeżdżasz? — spytała. 
— Jutro. 
— To jest nasz ostatni wspólny dzień? 
— Na razie tak. Wrócę za trzy, najdalej cztery dni. 
—  Nie  powinnam  się  do  tego  przyznawać,  ale  już 

zaczynam za tobą tęsknić. 

— Ja też będę tęsknił. 
Znowu  pomyślała  o  przyszłości,  o  tym,  jak  ułoży  się  jej 

życie po powrocie do Nowego Jorku. Miała nadzieję, ze będą 
się spotykali. Dręczyły ją jednak pewne wątpliwości. 

— Jak chcesz spędzić ten dzień? — spytał Mark. 
— A co mam do wyboru? 

background image

—  Możesz  oddać  się  pracy,  a  wtedy  zejdę  ci  z  oczu  — 

odparł.  —  Albo  zabiorę  cię  na  przejażdżkę  po  okolicy. 
Możemy  też  zostać  tutaj.  Powiedz,  na  co  masz  ochotę, 
Arianno. 

Zastanowiła się. 
—  Cóż,  jeśli  mam  tu  spędzić  jeszcze  parę  dni,  to  będę 

miała  mnóstwo  czasu  na  pracę.  Myślę,  że  najchętniej 
pobyłabym trochę na świeżym powietrzu. 

— świetnie! Wezmę dżipa. Pojedziemy nad małe jeziorko 

w  górach.  Są  tam  specjalne  tereny  rekreacyjne  dla  naszych 
pracowników. Możemy wziąć ze sobą lunch. 

— To mi się podoba, Mark. 
—  Tymczasem  zaniosę  komputer  do  twojego  pokoju. 

Mam także skaner, więc będziesz mogła wrzucić maszynopis 
na twardy dysk. Wolisz tak pracować prawda? 

— Owszem. Doskonale to zorganizowałeś. 
Gdy  Mark  instalował  sprzęt,  Ańaiina  wróciła  do  jego 

pokoju  po  skaner.  Właśnie  wtedy  zauważyła  telefon.  Pod 
wpływem impulsu podeszła i podniosła słuchawkę. Usłyszała 
sygnał. Widocznie tylko gościom tu nie wierzono. 

Arianna  nie  należała  do  miłośników  natury,  ale  rześkie 

górskie  powietrze  i  blask  słońca  podziałały  na  nią  niczym 
eliksir  życia.  Gdy  jechali  w  góry  pożyczonym  dżipem,  czuła 
się oszołomiona wolnością. 

¯wirowa droga zaczęła wić się pod górę. Trawy i krzewy, 

charakterystyczne  dla  prerii,  stopniowo  ustępowały  miejsca 
karłowatym  sosnom.  Arianna  zerknęła  na  Marka,  wciąż 
zafascynowana jego tajemniczością. 

—  Wiesz  co  —  powiedziała  —  miałam  dużo  czasu  na 

przemyślenia.  I  wciąż  nie  mogę  zrozumieć,  jak  to  było 
możliwe,  że  prowadziłeś  podwójne  życie,  a  ja  niczego  me 
podejrzewałam. 

—  Kiepski  byłby  ze  mnie  agent,  gdybym  dał  się  tak  od 

razu rozszyfrować. 

background image

- Ale... 
— Więc co sądzisz o moim hobby? 
Zastanawia się przez chwilę. 
— Myślę, że jest w porządku. Co więcej, zaimponowałeś 

mi. Tylko żeby ci się w głowie nie przewróciło — ostrzegła. 

Mark obserwował drogę, a wiatr rozwiewał jego brązowe 

włosy. Rzadko nosił  okulary prżeciwsłoneczne, tak jak  teraz, 
ale wydał sięjej w nich szczególnie tajemniczy i pociągający. 
Dlaczego wcześniej tego me zauważyła? 

— Martwisz się, że prawdą wyszła na jaw? — spytała. — 

Za każdym razem, gdy wyjedziesz z miasta na kilka dni, będę 
wiedziała po co. 

— Zamierzasz mnie śledzić? 
Arianna  uświadomiła  sobie,  że  sprawa  ich  wspólnej 

przyszłości pozostaje otwarta. 

—  Obcowanie  ze  szpiegiem  jest  trudniejsze,  niż 

przypuszczalam  —  powiedziała.  —  Założę  się,  że  nic  się 
przed tobą nie 

ukryje. 
—  Mam  ci  powiedzieć,  co  Richard  Gere  zamówił  dla 

ciebie na kolację? 

— Mark, chyba nie...! 
—  Nie.  —  Zachichotał.  —  Nie  nadużywam  środków, 

którymi dysponuję. 

— Chyba że chodzi o uratowanie byłej narzeczonej z rąk 
mafii. 
— Czasami robię wyjątki. 
Zapach  sosen  stawał  się  coraz  bardziej  intensywny. 

Wreszcie  dojechali  nad  jezioro.  Przy  jego  brzegu  stały  dwa 
małe skromne domki. Wokół nie było żywej duszy. 

Postanowili pójść na spacer, może nawet obejść całe 
jezioro. 

background image

Choć  ta  wycieczka  była  bardziej  w  stylu  Zary,  Arianna 

czuła  się  szczęśliwa.  Kto  wie?  Może  spędzi  zycie  z 
mężczyzną, za którego me tak dawno nie chciała wyjść? 

Wiatr jęczał cicho za oknem. Arianna podciągnęłi koc pod 

brodę i przypomniała sobie niedŸwiedzia, którego widzieli na 
skraju  lasu  tuż  przed  zachodem  słońęa.  Wiedziała,  że  przed 
zimą misie stają się bardziej żarłoczne, ale Maik zapewnił ją, 
że drobne blondynki nie są ich przysmakiem. 

— Od kiedy tak dobrze znasz obyczaje dzikich zwierząt? 
— spytała. — Czy to także wchodzi w zakres szkolenia? 

Roześmiał się. 

—  Jasne.  Nigdy  nie  wiadomo,  kiedy  człowiek  zostanie 

zrzucony na Syberię — zażartował. 

To  się  wydarzyło  parę  godzin  temu.  Zamiast  wracać 

pośpiesznie  do  bazy,  napalili  w  kominku  w  jednym  z 
domków. Lunch, który wzięli z baru, nie był najlepszy, ale po 
spacerze  w  górskim  czystym  powietrzu  apetyt  im  dopisywał. 
Gdy się posilili, Maik zdjął materac z łóżka, położył go przed 
prostym  kamiennym  kominkiem  i  zaprosił  Ariannę  na  małą 
sjestę.  Poczucie  bliskości  i  zrozumienia,  świadomość,  iż 
niedługo się rozstaną, spowodowała, że padli sobie w ramiona. 
Kochali  się  żarliwie  i  czule.  Gdy  wrócili  do  rzeczywistości, 
Arianna powiedziała: 

—  Mark,  wiem,  że  masz  mnóstwo  powodów,  by  się  nie 

zgodzić,  ale  chciałabym  utrzymać  nasz  związek,  kiedy  już 
będziemy w domu i wszystko wróci do normy. 

— Co rozumiesz przez normę? — spytał. 
— Dobre pytanie. Stosunki między nami zmieniły się raz 

na zawsze. 

— Tak, ale myślę, że na lepsze. 
— Ja też — rzekła, przytulając się do niego. 
Maik pocałował ją delikatnie. 
— Nic na siłę— powiedział. —Zobaczymy, jak wszystko 

się ułóży. 

background image

Arianna  była  zadowolona  z  takiego  rozwiązania.  Mimo 

niebezpieczeństwa 

ich 

przyszłość 

rysowała 

się 

optymistycznie. 

 
ROZDZIAŁ 12 
 
Wrócili  późno.  Gdy  przejeżdżali  przez  bramę,  Arianna 

zauważyła,  że  tablica  przy  wjeŸdzie  nie  była  już,  tak  jak 
poprzednio,  zasłonięta.  Widniał  na  niej  napis:  Zakłady 
Consolidated.  Zaczęła  się  zastanawiać,  czy  tego  wieczoru, 
kiedy się zjawili, znak był zasłonięty ze względu na nich. Nie 
zapytała  o  to  Marka,  gdyż  wiedziała,  ¯e  za  kilka  godzin 
wyjeżdża, i nie chciała psuć nastroju. 

Zanim położyli się do łóżka, Arianna czytała, a Mark zajął 

się papierkową robotą, która pewnie wiązała się z jego misją. 
Kiedy w końcu wsunęli się pod kołdrę, przytulili się do siebie 
i momentalnie zasnęli. 

Arianna  spała  tak  mocno,  że  nie  czuła,  jak  Mark  nad 

ranem  pocałował  ją  na  pożegnanie.  Dopiero  rankiem 
uświadomiła sobie ze smutkiem, że wyjechał. 

Wcześnie  poszła  na  śniadanie.  Zamierzała  zjeść  je  w 

samotności.  Chociaż  sama  nie  miała  ochoty  na  pogawędki, 
mimowolnie przysłuchiwała się rozmowom wokół niej. 

Części  w  ogóle  nie  rozumiała,  gdyż  prowadzone  były  po 

japońsku,  a  z  pozostałych  nie  dowiedziała  się  niczego 
ciekawego.  Z  pewnością  nie  były  to  rozmowy  szpiegów.  Na 
ogół  dzielono  się  uwagami  na  temat  satelitów  i  systemów 
telekomunikacyjnych.  Zastanawiała  się,  ile  osób  pracuje  dla 
Alfy, a ile dla Consolidated. 

Po śniadaniu wróciła do pokoju, żeby popracować. Strona 

po  stronie  wskańowała  cały  maszynopis.  Było  to  nudne 
zajęcie,  które  zajęło  jej  mnóstwo  czasu,  ale  przynajmniej 
miała rezerwową kopię. 

background image

Tekst  wymagał  starannej  obróbki.  Sal  Corsi  nie  był 

literatem,  lecz  udało  mu  się  zebrać  bardzo  interesujący, 
obfitująćy w fakty materiał. 

Praca tak ją pochłonęła, że zerknęła na zegarek dopierow 

tedy, gdy poczuła głód. O mały włos nie przegapiła lunchu. 

Wpadła do baru w osiatniej chwili. Ucieszyła się na widok 

Katu Throop, która właśnie kierowała się w stronę stolika. 

— 0, cześć — powiedziała na widok Arianny. — Zająć ci 

miejsce? 

— Jasne, dzięki. 
Arianna  podeszła  do  lady,  wzięła  z  niej  talerz  z  rybą, 

gotowanymi kartoflami i surówką, po czym przysiadła się do 
stolika Kate. 

-  Widzę,  że  jesteś  w  świetnym  nastroju  -  powiedziała  do 

swej nowej przyjaciółki. 

— Wczoraj wydarzyło się coś niezwykłego. Co takiego? 
— Terry i ja dostaliśmy kasetę z Emmą Rose. 
— Twoją wnuczką. 
— Tak. Nigdy tak ślicznie nie wyglądała. 
Uśmiechając  się,  Arianna  zdjęła  talerz  z  tacy,  którą 

położyła na krześle. 

—  Niech  zgadnę.  Kąpała  się  w  wannie  z  gumową 

kaczuszką. 

—  Pudlo  —  zażartowała  Kate.  —  Sfilmowali  ją  podczas 

malowania  paznokci.  Uwielbia  to.  Szkoda,  że  me  widziałaś, 
jak się uśmiecha do kamery i pokazuje paznokietki. 

— To musiało być urocze — stwierdziła Ananna. 
— Ciesz się, że nie przywiozłam ze sobą magnetowidu. 
— Kate zjadła trochę. — A ty co robiłaś? 
— Wczoraj urządziliśmy sobie piknik nad jeziorem. 
-. Och, tam jest świetny teren do zabawy i wypoczynku. 
Arianna  uśmiechnęła  się  w  duchu  na  wspomnienie 

zabawy, jaką wymyślili sobie z Markiem. 

— Owszem. 

background image

— Obejrzałam go ze względów zawodowych — wyjaśniła 

Kate.  —  Piękne  miejsce,  oczywiście  tutejsi  nie  widzą  w  nim 
nic  szczególnego.  Ale  Japończycy  i  Amerykanie  z  innych 
stanów  lubią  je  odwiedzać.  Jest  wyjątkowo  atrakcyjne  dla 
rybaków. 

Kilku mężczyzn, którzy siedzieli za Arianną, wybuchnęło 

śmiechem. Kate popatrzyła na nich z życzliwością. Sprawiała 
wrażenie  bardzo  miłej  osoby.  Arianna  była  ciekawa,  czy 
naprawdę  me  ma  pojęcia  o  istnieniu  Allr.  Trudno  było 
uwierzyć, że Kate zajmowała się sprawami personelu, a mimo 
to  nie  wiedziała,  iż  niektórzy  jego  członkowię  są  tajnymi 
agentami.  A  może  Katu  została  podstawiona,  by  mieć  na  mą 
oko? 

• Z gwaru rozmów Ariannę dobiegł głos mężczyzny, który 

siedział  za  nią.  Wydał  się  jej  znajomy.  Mówił  z  akcentem 
typowym  dla  mieszkańców  wschodniego  wybrzeża,  jakby 
pochodził  z  Nowego  Jorku  albo  New  Jersey.  Kogo  jej 
przypominał? 

Nagle  doznała  olśnienia.  Jego  głos  brzmiał  dokładnie  tak 

samo  jak  głos  przywódcy  gangsterów,  którzy  napadli  ich  w 
Vail.  Bardzo  dziwne.  Przecież  ten  mężczyzna  nie  żyje. 
Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Oczywiście nie byłaby w 
stanie  rozpoznać go, ponieważ napastnicy byli zamaskowani, 
ale mężczyzna przy sąsiednim stoliku miał taką samą sylwetkę 
jak jej prześladowca. 

Nagle widelec wypadł jej z dłoni. Spostrzegła bowiem, że 

ten  człowiek  miał  na  ręce  tatuaż  —  dokładnie  taki  sam  jak 
szef bandy. 

Mężczyzna odwrócił się, słysząc brzęk widelca o podłogę, 

i napotkał jej wzrok. Sprawiał wrażenie zaskoczonego. Jednak 
po chwili zapanował nad sobą iodwrócił się do kolegów. Jego 
reakcja  była  potwierdzeniem,  którego  potrzebowała.  To  był 
ten sam człowiek! 

background image

Serce  waliło  jej  jak  miotem.  Gangsterzy  zostali  zabici! 

Przynajmniej  Jones  tak  powiedział.  Nawet  jeśli  przywódcy 
grupy  udało  się  uciec,  to  co  robił  w  tajnej  bazie  rządowej 
oddalonej o setki kilometrów od miejsca strzelaniny? 

— Dobrze się czujesz? — spytała Kate, widząc, że coś się 

stało. 

Arianna  była tak  spięta, że  nie  mogła  wydusić  ani  słowa. 

Spojrzała  szybko  przez  ramię.  Mężczyzna  wychodził, 
zostawiając  na  stoliku  nie  dokończony  posiłek.  Gdy  doszedł 
do  drzwi,  odwrócił  się  i  spojrzał  na  nią.  Nie  miała  już 
najmniejszych wątpliwości, że to jeden z napastników. 

- Arianno? 
— Kate, widzisz tego faceta? — spytała szeptem. — Tego 

przy drzwiach, w białej koszuli i brązowych spodniach. 

- Tak 
— Znasz go? 
—  Wydaje  mi  się,  że  jest  kierownikiem  magazynu  — 

odparła  Kate,  poprawiając  okulary.  =  Chyba  nazywa  się 
Lipski. Pochodzi z Nowego Jorku. 

— O mój Boże —jęknęła Manna, przyciskając ręce do ust. 

Nie miała pojęcia, co się dzieje, prócz tego, że stała się ofiarą 
jakiejś wielkiej mistyfikacji. 

—  Czy  mogę  coś  dla  ciebie  zrobić?  —  Kata  była  coraz 

bardziej zaniepokojona. 

Arianna nie mogła wyjść z osłupienia. Popatrzyła w oczy 

Kate  i  doszła  do  wniosku,  że  musi  komuś  zaufać.  Na  pewno 
babcia  malutkiej  Emmy  Rose  nie  współpracuje  z  bandą 
oszustów, gangsterów czy szpiegów. 

—  Kate  —  powiedziała  drżącym  głosem  —  nie 

odpowiadaj mi, jeśli nie chcesz. Wolę, żebyś nic nie mówiła, 
niż  kłamała.  Ale  muszę  się  czegoś  dowiedzieć  i  błagam, 
powiedz  mi  prawdę.  Czy  mieści  się  tu  dowództwo  tajnej 
organizacji rządowej o nazwie Alfa? 

Kata Throop zrobiła zdumioną minę. 

background image

—  Arianno  —  odparła  łagodnie  —  mają  tu  bardzo 

dobrego lekarza. Co prawda, nigdy się  u niego nie leczyłam, 
ale znam przebieg jego kariery zawodowej. Jeśli chcesz,.. 

—  Nie  jestem  chora  ani  na  ciele,  ani  na  umyśle  — 

tłumaczyła  Arianna.  —  Wiem,  że  trudno  w  to  uwierzyć,  ale 
mężczyzna, który właśnie wyszedł, brał udział w napadzie na 
mnie i udawał gangstera. 

Kate z zatroskaną miną pogłaskała Ańannę po ręce. 
—  Gdybyś  mi  podała  nazwisko  swego  pracodawcy... 

kogoś,  kto  cię  tu  przywiózł,  mogłabym  się  z  nim 
skontaktować i... 

—  Mark  wyjechał.  Dziś  rano  w  taj..,  w  interesach, 

powieszedł, powinien być trupem. 

dzmy. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z tego, co tu się 

dzieje, ale ja mam stuprocentową pewność, że muszę się stąd 
wynieść. 

Kate  zmarszczyła  brwi.  Biedna  kobieta,  pewnie  myślała, 

że Arianna cierpi na urojenia. Cóż, rzeczywiście zachowywała 
się  dziwnie,  ale  miała  powody.  Tamten  mężczyzna  był 
zaskoczony  jej  widokiem.  I  nie  przez  przypadek  natychmiast 
wyszedł. 

—  Słuchaj  —  zwróciła  się  do  Kate.  —  Wiem,  co  sobie 

myślisz.  Na  twoim  miejscu  też  bym  uważała,  że  mam  do 
czynienia z wariatką. Udowodnię ci, że jestem przy zdrowych 
zmysłach, jeśli pójdziesz ze mną do pokoju. 

Kate Throop rozejrzała się po sali, jakby szukała pomocy. 
—  Nie  tylko  ty  cierpisz  z  powodu  izolacji  od  świata.  Za 

zwyczaj  ludzie  wpadają  w  depresję  dopiero  po  paru 
miesiącach, ale.. 

—  W  porządku  —  rzekła  Arianna.  —  Umówmy  się  tak. 

Przeczytasz  kawałek  pewnego  maszynopisu.  Jeśli  po  pięciu 
minutach nie przyznasz mi racji, pójdę do lekarza. 

—  To  rozsądna  propozycja  —  odparła  Kate.  —  Chcesz 

najpierw skończyć lunch? 

background image

—  Szczerze  mówiąc,  niczego  bym  me  prze{knęła.  To 

zabrzmi  dziwnie,  ale  mężczyzna,  który  przed  chwilą  stąd 
wyszedł powinien być trupem. 

Kate  siedziała  na  łóżku,  przerzucając  pierwsze  strony 

maszynopisu. Była zdumiona. 

—  Czytałam  o  gangsterze,  którego  zabito  na  lotnisku  w 

Nowym Jorku. Czy on to napisał? 

Arianna wskazała nazwisko autora na stronie tytułowej. 
— Mafia go zabiła, próbując przechwycić ten maszynopis 
— wyjaśniła. — Niektórzy sędziowie i policjanci mieliby 

poważne kłopoty, gdyby książka się ukazała, więc mafia robi 
wszystko, żeby do tegó nie dopuścić. 

— I myślisz, że kierownik magazynu jest gangsterem? 
— Nie wiem, ale jestem pewna, że uczestniczył w napa- 
dnie na mnie. 
Kate potrząsnęła głową. 
—  Coś  podobilego!  Prowadzę  spokojne  życie.  Podobne 

historie oglądałam w kinie lub telewizji. 

¥rianna  opowiedziała  jej  o  zmaskowanych  bandytach, 

którzy  napadli  na  nią  i  Marka  w  yail,  oraz  o  tym,  jak  Mark 
wykorzystał swe powiązania z Alfą, by ich uratować. 

—  Jones,  dowodzący  całą  akcją,  przywiózł  nas  tutaj. 

Powiedziano  mi,  że  tu  mieści  się  siedziba  Alfy,  dla  której 
Consolidated jest tylko przykrywką. 

—  Na  pewno  nie  znam  wszystkich,  którzy tu  pracują  ale 

rozmawiałam  z  wieloma,  przejrzałam  teczki  personalne 
właściwie wszystkich osób, z wyjątkiem Japończyków, i mogę 
cię zapewnić, że nikt nie zajmuje się tu szpiegostwem. 

— Może agentami Alfy są wyłącznie Japończycy. 
— Trudno mi powiedzieć, ale dobrze zńam Isao Hayashi, 

japońskiego kadrowca. Zapewnił mnie, że ci ludzie są wysoko 
kwalifikowanymi  naukowcami,  inżynierami  i  technikami. 
Poza  tym,  nie  wiem,  kiedy  mieliby  szpiegować,  skoro  cały 
czas pracują. 

background image

— Ich kadrowiec też może być członkiem Alfy. 
—  Powiem  szczerze:  mam  wrażenie,  że  ktoś  próbuje 

wywieść cię w pole. 

—  A  co  z  oddziałami  paramilitamymi,  które  nas 

uratowały? Helikopterami i samolotem? 

—  Nie  słyszałam  o  żadnych  oddziałach  i  helikopterach, 

ale  wiem,  że  dyrekcja  Consolidated  ma  samolot  do 
dyspozycji. 

Arianna  zastanowiła  się.  Czy  to  wszystko  mogło  być 

mistyfikacją?  Jeśli  tak,  to  Mark  brał  w  niej  udział.  Ale 
dlaczego?  Nagle  zrozumiała.  Była  zdecydowana  wracać  jak 
najszybciej  do  Nowego  Jorku,  a  Mark  tego  nie  chciał.  Czy 
urządził  to  przedstawienie  tylko  po  to,  żeby  ją  zatrzymać? 
Napewno tak. Nie było innego wytłumaczenia. 

Kate — rzekła — muszę jak najszybciej dostać się do 
Nowego Jorku. Jak to zrobić? 
—  Chyba  najlepiej  byłoby  pojechać  do  Great  Falls,  a 

stamtąd  złapać  samolot,  ale  to  kawał  drogi,  prawie  sto 
pięćdziesiąt kilometrów. 

— Jak tam najszybciej dotrzeć? 
—  Autobusem  Consolidated.  Podstawiają  go  dla 

pracowników. Ale wyjeżdża dopiero wieczorem. 

—  Nie  jestem  pewna,  czy  oni  tak  łatwo  mnie  stąd 

wypuszczą. 

— Oni? 
—  Może  nie  ma  żadnej  Alfy,  ale  ktoś  pomaga  Markowi 

podtrzymywać  tę  fikcję.  Na  pewno  ten  rzekomy  przywódca 
mafii  z  tatuażem  na  zęce.  Muszą  być  i  inni.  Nie  wiem,  czy 
posunęliby się tak daleko, by zatrzymać mnie tu siłą. 

— Z tego wynika, że chcesz się stąd wymknąć? 
— Tak. Im szybciej, tym lepiej. 
Kate zastanawia się przez chwilę. 
— Mam samochód. Dziś wieczorem zamierzałam spotkać 

się  z  Terrym  w  Great  Falis.  Nie  obowiązują  mnie  godziny 

background image

pracy, mogę więc wyjechać o dowolnej porze. Podwiozę cię, 
jeśli chcćsz. 

— Naprawdę? Będę ci wdzięczna do grobowej deski. 
—  Wciąż  nie  mogę  uwierzyć,  by  któryś  z  tutejszych 

pracowmków był zamieszany w napad. 

—  Mnie  też  nie  przyszłoby  to  do  głowy,  gdybym  nie 

zauważyła  tego  mężczyzny  —  powiedziała  ze  smutkiem 
Arianna. — Okazuje się, że mój były narzeczony jest bardziej 
przedsiębiorczy,  niż  mi  się  wydawało.  Delikatnie  mówiąc, 
zostałam wystrychnięta na dudka. 

— Kiedy chcesz wyjechać? 
Ańanna spojrzała na zegarek. 
—  Gdy  tylko  się  spakuję  i  przegram  wszystkie  pliki  na 

dyskietki. 

 
ROZDZIAŁ 13 
 
Mark stał przy oknie, patrząc na panoramę Nowego Jorku. 

Był  dżdżysty  niedzielny  poranek.  W  taki  dzień  ludzie 
najchętniej zostają w domu, czytają gazety w łóżku albo jedzą 
bez  pośpiechu  śniadanie,  czekając  na  popołudniowy  mecz 
piłki nożnej w telewizji. Mark już od wielu dni żył w napięciu 
i jeszcze długo nie będzie mógł sobie pozwolić na luksus 

odpoczynku. 
Rzadko  kto  bywał  w  siedzibie  Federalnego  Biura 

Siedczego  w  niedzielę  o  tak  wczesnej  porze,  ale  po  ich 
wczorajszym  spotkaniu  FBI  uznało  sprawę  za  wystarczająco 
pilną,  by  wezwać  z  Waszyngtonu  szefa  wydziału  do  walki  z 
przestępczością  zorganizowaną  oraz  zerwać  z  łóżka  Buda 
Aronsona, prokuratora generalnego Nowego Jorku. 

Teraz  naradzali  się  w  sąsiednim  pokoju,  a  Mark  czekał 

cierpliwie. 

Długo  ze  sobą  walczył,  zanim  podjął  tę  decyzję,  lecz 

doszedł  do  wniosku,  że  jedynym  sposobem  zakończenia 

background image

sprawy  jest  powiadomienie  o  niej  FBI.  Gdy  tylko  przyjechał 
do Nowego Jorku, natychmiast się z nim skontaktował. 

Drzwi  otworzyły  się  i  Walter  Eyans,  szef  wydziału  do 

walki  z  przestępczością  zorganizowaną,  oraz  Hap  Murphy, 
agent z nowojorskiego biura, weszli do pokoju. 

—  Bud  Aronson  był  z  kimś  umówiony,  więc  poprosił, 

byśmy  skończyli  bez  niego  —  wyjaśnił  Eyans,  zapraszając 
Marka,  żeby  do  nich  dołączył.  Gdy  usiedli,  Mark  po  jednej 
stronie stołu konferencyjnego, dwaj urzędnicy FBI po drugiej, 
Eyans dodał: — Nie musimy panu mówić, jakie to może mieć 
reperkusje. 

— Moim głównym zmartwieniem jest Ańanna. 
— Szkoda, że nie przywiózł pan ze sobą maszynopisu. 
—  Cóż,  myślę,  że  decyzja  należy  do  Arianny.  Ja  tylko 

pośredniczę  w  tej  sprawie.  Nie  mam  zamiaru  niczego  jej 
kraść. Jeśli będę mógł jej zaproponować jakiś rozsądny układ, 
to może. sama wam go zwróci. 

—  Na  tym  polega  problem  —  ponurym  głosem 

podsumował  Eyans.  —  Ona  jest  w  posiadaniu  dowodów 
licznych  przestępstw.  Na  ich  podstawie  można  oskarżyć 
winnych, apotem wytoczyć im proces. Bud Aronson wystąpi o 
nakazy aresztowania, gdy tylko dowody znajdą się w naszych 
rękach. 

—  Arianna  na  pewno  będzie  chciała  gwarancji,  że 

pozwolicie jej opublikować te materiały. 

—  Nie  możemy  jej  tego  zagwarantować,  przynajmniej 

dopóki postępowanie sądowe nie zostanie zakończone. 

— Musi być jakieś wyjście — upierał się Mark. 
—  Proszę  posłuchać  —  rzekł  Muiphy.  —  Przyznaje  pan, 

że  dopóki  będzie  miała  maszynopis,  jej  życie  pozostanie 
zagrożone.  Jedyne,  co  może  zrobić,  to  przekazać  nam  te 
materiały.  Wtedy  wszyscy  będą  bezpieczni.  Bud  twierdzi,  że 
nawet nie będzie musiała zeznawać. Uwolni się od tej sprawy. 
Wydaje mi się, że to sensowne rozwiązanie. 

background image

- Nie zna pan Arianny - odparł Mark. 
— To z pewnością odważna kobieta — przyznał Eyaiis — 

ale nie wiem, czy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Radzę 
jej  powiedzieć,  że  nie  ma  wyboru.  Powinna  z  nami 
współpracować, jeśli chce mieć zapewnione bezpieczeństwo. 

— Niewątpliwie — odrzekł Mark — ale nie mogę jej do 
niczego zmusić. 
- Mamy związane ręce - stwierdził Eyans. - To sprawa nie 

mająca precedensu. 

— W porządku — rzekł Mark, widząc, że dalsza rozmowa 

mija  się  z  celem.  —  Spróbuję  ją  przekonać,  ale  to  może 
potrwać.  Jeżeli  nie  mają  panowie  więcej  pytali,  to  już  sobie 
pójdę. 

— Jakie są pańskie plany, panie Lmdsay? 
— Jutro rozpoczynam ważne negocjacje, więc przez jakiś 

czas będęw mieście. 

— Radziłbym uważać. Jeśli mafia wie, że ma pan dostęp 

do  maszynopisu,  a  wszystko  na  to  wskazuje,  mogą  pana 
szukać. 

—  Nie  zbliżam  się  do  swojego  mieszkania,  proszę  mi 

wierzyć. 

— Mieszka pan w hotelu? 
—  Nie,  w  domu,  który  kupiłem  parę  miesięcy  temu.  Jak 

na ironię, mieliśmy zamieszkać w nim z Arianną po ślubie. Po 
zerwaniu  zaręczyn  nie  miałem  ochoty  się  do  niego 
wprowadzić.  Dopiero  teraz  okoliczności  mnie  do  tego 
zmusiły. 

—  Zdaje  się,  że  nie  nudzi  się  pan  z  panną  Hamilton  — 

zauważył z przekąsem Eyans. 

—  Och,  facet  musi  wykazać  się  pomysłowością,  żeby 

dotrzymać jej kroku. 

— Nie wątpię. 
Mark  opuścił  budynek  Federalnego  Biura  Śledczego,  nie 

wiedząc, czy coś osiągnął. Najważniejsze, że agenci federalni 

background image

zostali  ponformowani  o  sprawie.  Zastanawiał  się,  co  teraz 
zrobić z  Arianną.  Nie  mógł  jej trzymać  w  nieskończoność  w 
bazie Consolidated w Montanie. 

Zatrzymał  taksówkę  i  pojechał  do  domu  w  Gramercy 

Park. Dom był nie umeblowany, ale poprzedniego popołudnia 
kupił  materac  i  parę  ręczników,  by  mieć  na  czym  spać  i 
wytrzeć  się  po  kąpieli.  Dla  potrzeb  robotników,  którzy 
przeprowadzali  tu  remont,  zainstalował  telefon  i  na  szczęście 
nigdy nie chciało mu się go odłączyć. 

Pomyślał,  że  zadzwoni  do  Arianny.  Chciał  usłyszeć  jej 

głos  i  powiedzieć,  że  do  niej  tęskni.  Podszedł  do  telefonu  i 
wybrał numer centrali Consolidated w Montanie. 

— Och, pan Lindsay  — powitała go telefonistka.  — Pan 

Almquist próbował skontaktować się z panem. Już łączę. 

Mark  czekał  zaniepokojony.  Coś  musiało  przytrafić  się 

Ariannie. Na pewno coś złego. 

W  końcu  George  Almquist,  dyrektor  zakładów,  podniósł 

słuchawkę. 

— Mark, cieszę się, że dzwonisz — powiedział. — Mamy 

pewien problem. Panna Hamilton zniknęła. 

— Co takiego? 
— Chyba odkryła, że to nie jest tajna jednostka. Z tego, co 

wiem,  rozpoznała  jednego  z  ludzi,  których  posłaliśmy  do 
Kolorado na prośbę Jonesa. Tak czy owak, wyjechała. 

Mark nie krył zaniepokojenia. 
—  Czułem,  że  nie  da  się  długo  oszukiwać.  Nie  wiesz, 

dokąd uciekła? 

—  Nie.  Po  prostu  opuściła  Consolidated  razem  z  panią 

Throop,  naszą  konsultantką;  Spróbuję  odnaleźć  Kate  i 
dowiedzieć się, dokąd zawiozła pannę Hamilton. 

—  Będę  zobowiązany  —  odparł  Mark.  —  Ale  chyba 

wiem, jaki jest cel jej podróży. Kiedy wyjechała? 

— Wczoraj około trzeciej po południu. 

background image

Mark zastanowił się. Do tej  pory zdążyłaby objechać  pół 

świata.  Miała  wystarczająco  dużo  czasu,  by  dotrzeć  do 
Nowego Jorku. 

—  Gdybyś  się  czegoś  dowiedział  —  zwrócił  się  do 

Almquista — bardzo proszę o wiadomość. 

— Oczywiście. 
— Znajdziesz mnie w moim domu w Nowym Jorku albo 

w biurze. 

Podał  mu  numer  telefonu  do  domu,  po  czym  odwiesił 

słuchawkę. Zabawa się skończyła. Gdy Arianna zorientowała 
się, że została oszukana, pewnie przestała wierzyć w grożące 
jej  niebezpieczeństwo i  wpakowała  się  w kłopoty. Na myśl o 
tym  zrobiło  mu  się  zimno.  Meredith  też  się  na  niego 
zezłościła, i to tak bardzo, że uciekla tylko po to, by zginąć. 

Arianna  oglądała  przez  okno  autobusu  wsie  i  miasteczka 

Connecticut. Czuła się tak, jakby już cały tydzień spędziła na 

lotniskach,  w  samolotach  i  w  autobusie  relacji  Boston  — 

Nowy Jork, którym właśnie jechała. Przez ten czas tylko parę 
razy  się  zdrzemnęła.  Z  braku  snu  nie  mogła  jasno  myśleć. 
Musiała  się  spieszyć,  nie  miała  wyboru,  jeśli  chciała  jak 
najprędzej  dostarczyć  maszynopis  Jerry”emu.  Książka  mogła 
stać się prawdziwą sensacją, ale nie można było zwlekać z jej 
wydaniem. 

Zdawała  sobie  sprawę,  że  naraża  się  na  ogromne 

niebezpieczeństwo.  Podczas  długiej  jazdy  z  Kate  Throop  do 
Great  Falis  miała  okazję  wszystko  przemyśleć.  Doszła  do 
wniosku,  że  powinna  możliwie  najdyskzetniej  wrócić  do 
Nowego  Jorku.  Nawet jeśli  napad  na  nią był  mistyfikacją, to 
włamanie  do  jej  biura  i  morderstwo  Corsiego  zdarzyły  się 
naprawdę. 

Pomyślała, że wynajmie pokój w jakimś małym hoteliku. 

Potem  wpadła  na  jeszcze  lepszy  pomysł.  Dom  Marka.  Stał 
pusty,  a  ona  miała  do  niego  klucz.  Będzie  idealhą  kryjówką 

background image

Jeśli  dworzec  autobusowy  w  Broriksie  nie  będzie 
obserwowany, wszystko pójdzie dobrze. 

Ale im bardziej autobus zbliżał się do Nowego Jorku, tym 

większy  smutek  ją  ogarniał.  Choć  była  bliska  największego 
sukcesu w życiu, nie szalała z radości. Prawdę mówiąc, miała 
poczucie pustki i zawodu. I wiedziała dlaczego. Przez Marka. 

Kiedy  uświadomiła  sobie,  że  padła  ofiarą  oszustwa, 

targnął  nią  gniew.  Nie  mogła  sobie  wybaczyć,  że  tak  łatwo 
dała  się  nabra.  Im  dłużej  jednak  o  tym  myslala,  tym  lepiej 
rozumiała, że Mark próbował ją chronić. 

Była pod wrażeniem. Gdyby nie przypadkowe spotkanie z 

wytatuowanym 

mężczyzną, 

nadal 

siedziałaby 

przy 

komputerze  w  swoim  pokoju,  dziesiątki  metrów  pod  ziemią, 
wierząc głęboko, że Mark uratował jej życie. 

Wciąż nie wiedziała, kim naprawdę jest ani w jaki sposób 

zorganizował tę maskaradę: Co do jednego miała pewność. 

Jest  niezwykle  przebiegły.  Nie  mówiąc  już  o  tym,  że 

szalenie pociągający. Do końca życia nie zapomnie jaka była 
podekscytowana,  kiedy jej  powiedział, że  jest agentem tajnej 
organizacji rządowej. 

Czuła się trochę rozczarowana, że to wszystko okazało się 
kłamstwem. Nie miała nic przeciwko zostaniu dziewczyną 

szpiega,  ale  takie  rzeczy  zdarzają  się  tylko  w  filmach. 
Niestety. 

Było już późne popołudnie, kiedy taksówka zatrzymała się 

przed  domem  Marka.  Arianna  zapłaciła  kierowcy  i  wysiadła. 
Spojrzała  na  fasadę  budynku,  do  którego  miała  wprowadzić 
się po ślubie, i ogarnęła ją nostalgia. Nie była w tym miejscu, 
odkąd  zerwała zaręczyny. Może popełnia  błąd, przyjeżdżając 
tu  teraz.  Nie  przyszło  jej  jednak  do  głowy  bezpieczniejsze 
schronienie. 

Wniosła  bagaże  na  ganek  i  nacisnęła  dzwonk,  by  się 

upewnić,  że  Mark  nikomu  nie  wynajął  domu.  Odczekała 
chwilę,  mm  otworzyła  kluczem  drzwi.  Weszła  do  środka, 

background image

rozejrzała  się  wokół  i  stwierdziła,  że  dom  jest  nie 
umeblowany. A tak wspaniale urządzili go w marzeniach! 

Arianna  otrząsnęła  się  ze  wspomnień.  Gdy  weszła  do 

kuchni, zauważyła, że telefon wciąż wisi na ścianie. Podniosła 
słuchawkę  i  z  radością  usłyszała  sygnał.  Nie  zwlekając, 
wykręciła numer Jerry”ego. 

Odebrał i zdziwił się, słysząc jej głos. 
— Arianno, gdzie jesteś? I czy masz ze sobą maszynopis? 
—  Ja  też  się  cieszę,  że  u  ciebie  wszystko  w  porządku, 

Jerry. 

—  O  rany,  wiesz,  że  cię  uwielbiam.  Swietnie,  że 

dzwonisz.  Martwiłem  się  o  ciebie.  Sprawa  Sala  Corsiego 
nabiera  rozgłosu.  Więc  kiedy  będę  mógł  zobaczyć 
maszynopis? Jesteś w Nowym Jorku? 

— Tak, ale muszę mieć jeszcze tydzień na redakcję. 
— Fantastycznie. Domyślam się, że ten maszynopis... 
— Zwali cię z nóg. To będzie absolutny bestseller. Corsi 

wymienia mnóstwo nazwisk. A co najważniejsze, mam dostęp 
do  wszystkich  dokumentów,  które  potwierdzają  jego 
oskarżenia. 

— Arianno, jesteś wspaniała. 
—  Mam  zamiar  się  ukrywać,  dopóki  nie  skończę  pracy. 

Ale  potrzebuję  paru  rzeczy,  przede  wszystkim  komputera  i 
drukarki. 

—  Możesz  skorzystać  Z  mojego  laptopa.  Przyślę  ci  też 

kogoś do pomocy. 

—  Nikogo  nie  potrzebuję,  przynajmniej  na  razie.  Dobrze 

by było, gdybyś się zajął prawną stroną tego przedsięwzięcia. 

— Już to zrobiłem. 
—  A  zatem,  najważniejszą  sprawą  jest  zdobycie 

dokumentów Corsiego. 

—  To  też  mogę  załatwić  —  powiedział.  —  Gdzie  ich 

szukać? 

background image

Przypomniała  sobie,  że  Mark  przestrzegał  ją  przed 

podsłuchem. 

— Chyba nie powinniśmy rozmawiać otym przez telefon. 
— No to się spotkajmy — zaproponował Jerry. — Gdzie 

ci pasuje? 

— Pamiętasz dom Marka? 
Zawahał się. 
— Ulicę tak. 
— Numer osiemset dwanaście. 
— O której mam być? 
— Załatwmy to jak najszybciej. 
— Dobra, biorę komputer i przyjeżdżam. 
Odwiesiła słuchawkę, zadowolona, że w końcu kontroluje 

sytuację.  Wciąż  cieszyła  ją  perspektywa  wydania  bestselleru, 
ale  o  wiele  mniej  niż  kiedyś.  Głowę  miała  nabitą  myślami 
oMarku. 

Powiedział,  że  ją  kocha,  chociaż  z  nim  zerwała.  A  on 

wciąż ją pociągał... nie, nie tylko pociągał. Kochała go, ale nie 
była pewna, czy może ufać swoim uczuciom. 

Gdy  wróciła  do  pokoju  frontowego,  usłyszała  zgrzyt 

klucza  w  zamku.  Pomyślała  o  maszynopisie,  przypomniała 
sobie  wszystkie  opowieści  o  tym,  co  mafia  robi  z  ludŸmi, 
którzy  wchodzą  jej  w  drogę,  i  serce  w  niej  zamarło.  Stała 
nieruchomo i patrzyła z przerażeniem, jak drzwi otwierają się, 
wpuszczając do pokoju trochę światła. Stał w nich Mark! Był 
w  adidasach,  szortach  i  podkoszulku.  Pot  lal  się  z  niego 
strumieniami. 

— Arianno — wykrzyknął na jej widok. — Co tu robisz? 
— Kiedy włączył światło, zobaczyła, że jest zdziwiony tak 

samo jak ona. 

Potrzebowała paru sekund, by dojść do siebie. 
—  Ucieklam  —  powiedziała  w  końcu.  —  Ale  co  ty  tu 

robisz? 

background image

— Biegałem — wyjaśnił, zamykając drzwi — żeby spalić 

trochę energii. 

— Tajna misja się skończyła czy to kolejna maskarada? 
— Powiedzieli mi, że uciekłaś i że wiesz o wszystkim. 
—  Mark  uśmiechnął  się  blado.  —  Wyjątkowe  sytuacje 

wymagają wyjątkowych środków. 

Arianna  nie  wiedziała,  jak  zareaguje  na  jego  widok,  ale 

wyglądał  tak  rozbrajająco  w  spórtowym  stroju  i  miał  tak 
skruszoną minę, że serce jej zmiękło. 

—  A  skoro  o  tym  mowa,  to  chciałabym  ci  zadać  parę 

pytań 

— powiedziała. — Niektórych rzeczy się domyśliłam, ale 

nie  wszystko  jest  dla  mnie  jasne.  —  Jej  oczy  zwęzily  się.  — 
Napad 

był 

oszustwem, 

prawda? 

Gangsterzy 

byli 

pracownikami Consolidated. 

— Zgadza się. 
— A zegarek? Nie było w nim żadnego sygnalizatora, tak? 
Potrząsnął głową. 
— Nie, noszę ten zegarek od lat. 
— Mark — powiedziała, kłądąc ręce na biodrach. — Nie 

wstyd ci? Jak poważny bankier może udawać Jamesa Bonda? 

Ruszył w jej kierunku. 
— Podobała ci się ta gra, prawda, Arianno? 
— Chyba tak — odparła z bijącym sercem. 
— Wciąż jesteś zła? 
— Z początku byłam wściekła. 
Stanął przed nią. 
— A teraz? 
—  Zastanawiam  się,  czy  ty  byłeś  taki  przebiegły,  czy  ja 

taka naiwna. 

— Och, ja byłem przebiegły. To nie ulega wątpliwości. 
—  Aż  za  —  stwierdziła,  obrzucając  go  zaciekawionym 

spojrzeniem. — A swoją drogą, jak to wszystko zorganizowa-. 

background image

leś?  Helikoptery,  oddziały  paramilitarne,  strzelaninę?  Znasz 
kogoś z Hollywood czy co? 

Uśmiechnął się szeroko. 
—  Teraz,  gdy  przyznałaś,  że  dobrze  się  bawiłaś, 

chciałabyś poznać wszystkie moje sekrety, tak? 

Uniosła brwi. 
— Nie uważasz, że przyzwoitość nakazuje powiedzieć mi 
prawdę? 
Mark rozejrzał się po pokoju. 
— Szkoda, że nie ma tu na czym usiąść. Padam z nóg. 
— Westchnął. — Zostają nam schody. 
Osunął się na nie z ulgą. Arianna usiadła obok. 
— Kiedy jechaliśmy do Vail, uświadomiłem sobie, że nie 

będę  w  stanie  odwieść  cię  od  pomysłu  powrotu  do  Nowego 
Jorku  —  zaczął.  —  Wtedy  przyszedł  mi  do  głowy  ten  plan. 
Przez te parę dni, kiedy jeŸdziłem do miasteczka, udało mi się 
wszystko zorganizować. 

—  Chcesz  powiedzieć,  że  wynająłeś  ludzi,  żeby 

zaaranżowali to przedstawienie? 

—  Nie  musiałem  nikogo  wynajmować,  kwiatuszku.  Po 

prostu poprosiłem o pomoc moich przyjaciół z Alfy. 

— Daj spokój, Mark. Gra skończona. Nie ma żadnej Alfy. 
— Zapewniam cię, że jest. 
— I chcesz mi powiedzieć, że naprawdę jesteś tajnym 
agentem? 
— W pewnym sensie. Trochę ubarwiłem swoją opowieść, 

ale Alfa zajmuje się tym, o czym ci mówiłem. I współpracuję 
z nimi — choć raczej jako człowiek z zewnątrz. 

— Mów dalej, chcę usłyszeć całą tę historię. 
—  Jakieś  trzy  lata  temu  przedstawiciele  Alfy  nawiązali 

kontakt  z  naszą  firmą.  Przedtem  nigdy  nie  słyszeliśmy  o  tej 
organizacji.  Jest  otoczona  ścisłą  tajemnicą.  W  każdym  razie, 
Alfa  chciała  ze  względów  politycznych  finansować  jakąś 
spółkę  w  Ameryce  Południowej.  To  nie  była  korzystna 

background image

inwestycja, ale Alfa potrzebowała naszej pomocy. A ponieważ 
nie proszono nas o wyłożenie pieniędzy naszych inwestorów, 
bo fundusze miały napływać z innego Ÿródła, zgodziliśmy się. 
Od  tamtej  pory  kilka  razy  współpracowałem  z  Alfą. 
Dostarczałem  im  informacji,  jak  przy  przedsięwzięciu  w 
Rosji,  albo  pomagałem  w  przekazywaniu  kapitału.  Piecz  w 
tym,  że  Alfa  miała  wobec  mnie  dług  wdzięczności,  a  ja 
chciałem, by wyświadczyli mi przysługę. 

— I to nie byle jaką. 
—  Masz  rację.  Trzeba  było  włożyć  sporo  wysiłku  w 

przygotowanie  tej  operacji.  Wtedy,  kiedy  nie  było  mnie  w 
domu  przez  cały  dzień,  spotkałem  się  z  Jonesem,  żeby 
wszystko zaplanować. 

— Jestem pod wrażeniem. 
—  Całe  szczęście,  że  nie  musieliśmy  nikogo  zabić  — 

zażartował. 

Więc  jednak  Consolidated  jest  przykrywką  dla 

działalności Alfy? 

—  Nie,  Consolidated  zostało  utworzone  przy  cichej 

pomocy  rządów  Stanów  Zjednoczonych  i  Japonii.  Alfa 
pomagała  w  tym  przedsięwzięciu  i  Jones  zna  kilku  ważnych 
ludzi  w  Consolidated,  między  innymi  George”a  Almquista, 
dyrektora  zakładów.  Almquist  udostępnił  nam  samolot  oraz 
zaproponował  zamieszkanie  w  bazie.  Oddziały  paramilitarne 
to  tak  naprawdę  zespoły  ratownicze  z  Kolorado.  Chłopcy 
otrzymali hojne wynagrodzenie za swój występ. A helikoptery 
Jones wynajął od spółki handlowej. 

Arianna skinęła głową. 
— I domyślam się, że te ciała były pomazane ketchupem. 
— Czerwoną farbą. 
— Mark — rzekła, szturchając go łokciem — mam ochotę 

urwać ci głowę. Przez ciebie dręczyły mnie koszmarne sny. 

— A mnie prześladował inny koszmar — że to ty zostałaś 

zastrzelona. Jesteśmy kwita. 

background image

Arianna  popatrzyła  mu  w  oczy,  uświadamiając  sobie,  że 

choć to wszystko było jedną wielką mistyfikacją, on wcale nie 
jest oszustem. 

—  W  pewnym  sensie  jesteś  szpiegiem,  czy  tak?  — 

spytała. 

— Powiedzmy sympatykiem tajnej organizacji. 
— A zatem Mark, którego kiedyś znałam, i Mark, którego 

widziałam w Vail i Montanie, to jedna i ta sama osoba. 

—  Zgadza  się.  Kiedy  opowiedziałem  ci  o  rozmowie  z 

Zarą,  i  moim  postanowieniu,  by  przestać  się  oszukiwać, 
mówiłem  szczerze.  —  Wziął  ją  za  rękę.  —  Gdybym 
zachowywał się tak od samego  początku, chyba nie czułabyś 
się przytłoczona moją miłością. 

Arianna popatrzyła qiu w oczy. 
— To także i moja wina. Nie doceniłam cię, bo byłam za 

bardzo zajęta swoją karierą. No i nie mówiłam ci, co czuję. 

—  Zabawa  polegała  na  tym,  żeby  być  sobą  bez  względu 

na konsekwencje. 

Arianna spojrzała na niego wymownie. 
— Jednak nie pozwoliłeś mi wrócić do Nowego Jorku. 
—  Zmagałem  się  ze  sobą,  uwierz  mi.  Nie  chciałem  być 

nadopiekuńczy,  ale  zdawałem  sobie  sprawę  z  twojej 
lekkomyślności.  W  końcu  doszedłem  do  wniosku,  że  twoje 
życie  jest  ważniejsze  od  wszystkiego.  Jeśli  trzeba  będzie 
kłamać i oszukiwać, będę kłamał i oszukiwał. 

Arianna  spojrzała  na  ich  splecione  dłonie  i  ogarnęło  ją 

wzruszenie. Miała ochotę rzucić mu się na szyję. 

— Jestem ci taka wdzięczna, Mark — wyznała. — Musisz 

wiedzieć, że te ostatnie wydarzenia nauczyły mnie pokory. 

—  O  Boże,  chyba  nie  zamierzasz  zakochać  się  we  mnie, 

kwiatuszku? 

— Oczywiście, że nie. Nie posunęłabym się tak daleko. 
Roześmiał się. 
— Czeka nas zażarta walka. 

background image

— A wiesz dlaczego, Mark? 
— Dlaczego? 
—  Bo  chcę  być  dziewczyną  Lindsaya,  ale  nie  chcę  być 

.jedną z wielu jego dziewczyn. Ani nawet jedną z kilku. Chcę 
być tą jedną jedyną. 

— Hrnm — rzeki, gładząc ją po policzku. — Z tym może 

być pewien problem. 

— Co chcesz przez to powiedzieć? 
— Alfa wymaga od swoich ludzi poświęceń. Oczekuje, że 

dobry  agent  nie  cofnie  się  przed  niczym,  nawet  przed 
uwodzeniem pięknych kobiet. 

—  Musimy  jeszcze  raz  się  zastanowić  nad  twoją 

współpracą z Alfą — odparła, mrużąc oczy. 

Mark  ujął  jej  twarz  w  dłonie  i  pocałował  ją  w  usta. 

Pomyślała,  że  ukrywanie  się  wcale  nie  jest  takim  złym 
pomysłem. Jednocześnie usłyszała, że przed domem trzasnęły 
drzwi samochodu. 

- Och - rzekła. 
— Co się stało? 
— To pewnie Jerry. 
— Jerry? 
—  Tak,  zanim  wróciłeś,  zadzwoniłam  do  niego  i 

powiedziałam,  że  tu  jestem.  Zamierzaliśmy  porozmawiać  o 
książce. 

—  Chyba  nie  mam  co  liczyć  na  to,  że  oddasz  mu  ten 

cholerny maszynopis. 

— Szczerze mówiąc, kusi mnie, żeby to zrobić. 
—  Cóż,  zostawiam  ci  wolną  rękę.  Idę  na  górę  wziąć 

prysznic. 

Pocałowała go. 
— Pozwól mi zaprosić się na kolację, Mark. 
-  Przemyslę  to  -  odpowiedział,  uśmiechając  się 

zagadkowo. 

background image

Dała  mu  jeszcze  jednego  kuksańca.  Mark  wstał  ze 

śmiechem  i  wbiegł  po  schodach.  Odezwał  się  dzwonek  u 
drzwi i Arianna poszła powitać swego szefa. Nadeszła chwila 
triumfu,  ale  tak  naprawdę  cieszyła  ją  myśl  o  kolacji  z 
ukochanym mężczyzną. 

 
ROZDZIAŁ 14 
 
Arianna  otworzyła  drzwi.  Na  progu  stal  Jerry,  szczupły, 

przedwcześnie  posiwiały  czterdziestolatek  z  laptopem  w 
rękach. Widać było, że jest przerażony. 

— Jerry, co się stało? 
Ledwo  wymówiła  te  słowa,  dwóch  nieznajomych 

wyłoniło się z mroku, wzięło Jerry”ego pod ręce i wepchnęło 
go do środka. Nie wiadomo skąd pojawiło się jeszcze dwóch 
męż 

czyzn. 
— Co się tu dzieje? — spytała. — Kim jesteście? Stojący 

obok niej mężczyzna pchnął ją do tylu, by pokazać, że to nie 
zabawa. 

— Zamknij się — powiedział. 
— Oco chodzi? 
—  powiedziałem,  żebyś  się  zamknęła,  paniusiu,  i  wcale 

nie żartuję. 

Ańaima  stała  naprzeciw  czterech  bandytów  i  biednego 

Jerry”ego, który pobladi ze strachu i skulił ramiona, jakby w 
każdej  chwili  oczekiwał  ciosu.  Mężczyzna,  który  wcześniej 
popchnął  Ariannę,  teraz  chwycił  ją  za  ramię.  Był  niski,  tęgi, 
miał  ospowatą  twarz  i  ciemne,  przylizane  włosy.  Nosił 
ciemnoniebieski prążkowany garnitur, śmierdział czosnkiem i 
nikotyną. 

— Masz książkę? — spytał. 
— Słucham? 
Książkę, cholera jasna, książkę Corsiego. Gdzie ona jest? 

background image

Jerry jęknął. 
—  Ja-ja  nie  wiedziałem  —  wyjąkał.  —  Rzucili  się  na 

ninie,  gdy  tylko  wysiadłem  z  taksówki,  Arianno.  Ja 
naprawdę... 

— Uciszcie tego kretyna! 
Potężny mężczyzna z włosami przyciętymi najeża ubrany 

w  zbyt  obszerną  marynarkę  uderzył  Jerry”ego  W  ramię. 
Pozostałi  zaczęli  przeszukiwać  pokój.  Wszyscy  czterej 
wyglądali jak typowi gangsterzy. 

— Och — rzekła Arianna — znowu udajemy bandytów. 
Mężczyźni  wydawali  się  kompletnie  zaskoczeni,  kiedy 

roześmiała się i podeszła do schodów. 

— Bardzo śmieszne, Mark!  — krzyknęła.  — Powinieneś 

się  wstydzić,  że  wtedy  mnie  oszukałeś.  A  teraz  mnie  jest 
głupio,  że  dałam  się  nabrać!  —  Popatrzyła  na  mężczyzn, 
którzy  nadal  sprawiali  wrażenie  bezgranicznie  zdumionych. 
—  Muszę  stwierdzić,  chłopcy,  że  jesteście  o  wiele  lepsi  od 
tamtej bandy. Wyglądacie jak prawdziwi gangsterzy. 

—  O  czym  ona  gada?  —  spytał  mężczyzna  z  fryzurą 

najeża. 

— Nie mam pojęcia — odparł jego kompan. — Ktoś jest 

na górze czy ci się w głowie pokręciło, paniusiu? 

— Spędziłeś dużo czasu w kinie — stwierdziła. — Masz 

dobrą pamięć do dialogów. 

Potrząsnął głową. 
— To wariatka, chłopcy. Właśnie tego nam było trzeba. 
Arianna  roześmiała  się.  Potem,  me  zwracając  uwagi  na 

obecnych, podeszła do Jerry”ego. 

— To taki żart — wyjaśniła. — Maik ich wynajął. 
—  Ańanno  —  z  rozpaczą  w  głosie  szepnął  Jerry  —  nie 

widzisz, że om nie żartują? Co się z tobą dzieje? 

—  Dobre  pytanie  —  stwierdził  jeden  z  mężczyzn, 

podchodząc do Arianny i chwytając ją po raz drugi za ramię. 
Odwrócił ją gwałtownym szarpnięciem. 

background image

— Jest ktoś na górze? 
— Tylko James Bond. 
Mężczyzna  uderzył  Ariannę  w  twarz,  aż  głowa  jej 

odskoczyła. 

—  Co  robisz?!  —  krzyknęła,  dopiero  teraz  zdając  sobie 

sprawę z powagi sytuacji. 

Zignorował ją, zwracając się do pozostałych mężczyzn: 
— Al, ty i Carlo rozejrzyjcie się po chałupie. — Popatrzył 

na  nią  oczyma  bez  wyrazu,  a  gdy  otworzył  usta,  owiał.  ją 
zapach czosnku. 

— No, dobra, siostro, książka. Chcę ją mieć natychmiast. 
—  Na  miłość  boską,  Arianno  —  odezwał  się  Jerry.  — 

Zrób, o co cię proszą. 

— Maik? — zawołała drżącym głosem. - Już po chwili z 

góry  doszły  ją  odgłosy  szamotaniny  i  krzyki.  O  Boże, 
pomyślała, to dzieje się naprawdę. 

Zerknęła na swe bagaże, do których wcisnęła maszynopis. 

Przywódca napastników zauważył jej spojrzenie. 

— Książka jest w walizce, skarbie? 
Na  szczycie  schodów  zrobiło  się  zamieszanie.  Po  chwili 

pojawiło się dwóch mężczyzn. Prowadzili między sobą Marka 
owiniętego płaszczem kąpielowym. 

—  Zobacz,  kogo  znaleźliśmy,  Brnie  —  zawołał  jeden  z 

nich. 

Gdy wszyscy trzej zeszli na dół, Ariarina dostrzegła wyraz 

niepokoju na twarzy Marka. Przeszedł ją dreszcz. 

— No dobra — odezwał się Ernie — starczy tego. Carlo, 

przynieś  tu  walizki.  Paniusia  da  nam  książkę  i  ząbierzemy 
dupy w troki. 

Arianna popatrzyła z rozpaczą na Marka. 
- Maik? 
Walizki już stały u jej stóp. 
— Otwórz je — rozkazał Brnie. — I to szybko. 

background image

Arianna  pochyliła  się  i  otworzyła  neseser,  w  którym  był 

maszynopis. Wyciągnęła go i podała mężczyźnie. 

— To wszystko? 
— Owszem. 
—  Wydaje  mi  się,  że  nasz  przyjaciel  Sal  zgromadził 

trochę  dokumentów na  poparcie tego, co  tu- napisał  — rzeki 
Ernie. 

—Maszje? 
— Nie — odparła. 
— Ale wiesz, gdzie są, prawda? 
Zawahała się. 
-Nie. 
—  W  moich  uszach  to  zabrzmiało  jak  „tak”,  skarbie. 

Oddaj je! I to migiem. 

—  Nie  mam  ich  —  rzekła  stanowczym  tonem.  —  Corsi 

powiadomił mnie, że posiada konkretne dowody i może mi je 
przekazać,  jeśli  to  będzie  konieczne.  Nie  spodziewał  się,  że 
tak  szybko  go  zabijecie  —  zmyślała  na  poczekaniu  Arianna, 
modląc się w duchu, by jej uwierzyli. 

—  Wiesz,  co  jest  gorsze  od  brzydkiej  baby?  —  spytał 

Brnie. 

—  Głupia  baba.  Gonzo  —  rzekł  do  olbrzyma 

ostrzyżonego na 

jeża  —  przystaw  temu  chuderlakowi  pukawkę  do  głowy. 

A ty, Al, kochasiowi tej kretynki. 

Ku  przerażeniu  Arianny  mężczyźni  wykonali  polecenie. 

Jerry spocił się ze strachu. Mark patrzył przed siebie ponurym 
wzrokiem. Arianna zaczęła drżeć. 

—  A  teraz  się  zabawimy  w  „ty-wybierasz-kto-dostanie” 

— powiedział Brnie. — Jeden z chłopców pociągnie za spust. 
Potem policzę do pięciu. Jeśli przez ten czas me powiesz mi, 
gdzie  są  dokumenty,  to  drugi  zrobi  to  samo.  Będzie  niezła 
zabawa. 

— Nie odważycie się! — wybuchnęła Arianna. 

background image

—  Pozwolę  ci  wybrać  —  odparł.  —  Któ  pierwszy,  twój 

szef czy chłopak? 

— Arianno — jęknął Jerry — na litość boską! 
Jeśli ty nie wybierzesz — dodał — ja to zrobię. — Przeno 
sił spojrzenie zjednego mężczyzny na drugiego. 
- Arianno! - krzyknął Jerry. 
—  Wszyscy  gotowi?  —  spytał  Brnie,  uśmiechając  się 

szeroko. — Pora sprawdzić, jak bardzo jej na was zależy. 

—  Dokumenty  są  w  tajnej  skrytce  w  Brooklynie.  Adres 

jest zapisany na kartce, którą mam w torebce. 

—  Rozsądna  kobitka  —  pochwalił  Ernie.  —  Zobaczymy 

jeszcze, czy prawdomówna. Carlo, przynieś jej torebkę. 

Arianna  wyjęła karteczkę  i  podała  Erniemu.  Przyjrzał  się 

jej uważnie. 

—  Doskonale.  —  Pogłaskał  ją  po  policzku  niczym 

dobroduszny  dziadek.  —  Chłopcy  —  powiedział  —  pora  się 
zbierać. 

Bandyci schowali już broń, gdy drzwi frontowe otworzyły 

się  z  hukiem  i  grupa  mężczyzn  z  pistoletami  w  dłoniach 
wpadła do pokoju. 

— FBI! — rozległo się. — Nie ruszać się! 
Agenci  federalni  błyskawicznie  złapali  Erniego  i  jego 

ludzi,  popchnęli  ich  pod  ścianę,  rozbroili  i  założyli  im 
kajdanki. 

Arianna zerknęła na Marka. Był najwyraŸniej zdumiony. 
— Arianno — powiedział Jerry. — Gdybyś im pozwoliła 

mnie zastrzelić, wylałbym cię z pracy, przysięgam, że bym cię 
wylał. 

— Przeszło mi przez myśl, żeby zająć twoje stanowisko 
—  zażartowała.  —  Ale  doszłam  do  wniosku,  że  lepiej 

będzie, jeśli mi w tym pomożesz. 

Jeden z agentów FBI podszedł do Marka. 
— Panie Lindsay — rzekł — znowu się spotykamy. 

background image

—  Witam, agencie  Murphy  — odparł.  —  Przybyliście  w 

samą porę. — Zerknął na Ariannę i puścił do niej oko. 

—  Marku  Lindsay  —  odezwała  się  —  znowu  mnie 

nabrałeś? 

Murphy podszedł do niej. 
— Panna Hamilton, jak się domyślam. 
Popatrzyła  na  niego  wściekle  spod  przymrużonych  po- 

wiek. 

— Więc pan jest z FBI; tak? 
— Tak, proszę pani. Hap Murphy z nowojorskiego Biura 

Federalnego. 

—  I  przypuszczam,  że  nie  ma  pan  odznaki,  agencie 

Murpy. 

— Owszem, mam. 
Sięgnął  do  kieszeni  marynarki  i  wyciągnął  kartę 

identyfikacyjną  w  skórzanej  oprawce,  którą  rozłożył  jednym 
ruchem.  Arianna  przyjrzała  się  dokładnie  legitymacji. 
Widniało na niej nazwisko Murphy”ego i pieczęć Federalnego 
Biura Śledczego. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. 

— Jest pan prawdziwym agent? 
— Jak najprawdziwszym, panno Harnilton. 
Przycisnęła ręce do ust. 
— A ci faceci naprawdę są z mafii? 
Murphy  popatrzył  na  zakutych  w  kajdanki  mężczyzn, 

których pilnowali agenci. 

—  To  jest  Ernie  „Salami”  Fapolli.  Śledzimy  go,  odkąd 

Corsi  zginął  na  lotnisku  Kennedy”ego.  On  obserwował  pana 
Saltera,  a  my  obserwowaliśmy-jego.  Od  dzisiejszego  ranka 
zaczęliśmy  się  także  kręcić  wokół  domu  pana  Lindsaya. 
Zrobiło się ciekawie, kiedy wszyscy tu się zjawili. 

—  Mój  Boże  —  rzeki  Jerry.  —  Wlazłem  jak  w  paszczę 

lwa. 

— Sądzę, że wszyscy tu przyszli z tego samego powodu 

background image

—  rzeki  Murphy,  patrząc  na  maszynopis  rozrzucony  po 

podłodze. — Domyślam się, że to jest książka Corsiego. 

Arianna i Jerry wymienili spojrzenia. 
- Będę musiał ją zabrać jako dowód rzeczowy - rzekł Mur- 

phy. Gestem wskazał jednemu z agentów, by pozbierał kartki. 

—  Ale  najpierw  pozwoli  nam  pan  zrobić  fotokopie, 

prawda? — wtrącił się Jerry. 

— Obawiam się, że nie, panie Salter. 
— Ale cóż w tym złego? 
—  To  bardzo  delikatna  sprawa,  nie  wolnó  nam  niczego 

zaniedbać.  Właściwie  muszę  spytać,  czy  nie  zrobiła  pani 
żadnej kopii? 

Arianna westchnęła. 
— Owszem, jest na dyskietkach, które mam w torebce 
— Czy może mije pani oddać? 
Wyjęła dyskietki, na które przegrała w Montanie książkę, i 

wręczyła je agentowi Murphy”emu. 

—  Dziękuję  —  powiedzfał.  —  I  jeszcze  jedna  ważna 

sprawa 

— dokumenty potwierdzające zarzuty Corsiego. 
Arianna  podniosła  z  podłogi  karteczkę,  którą  Ernie 

upuścił, gdy FBI wpadło do pokoju. Podała ją Murphy”emu. 

—  Oddaję  panu  materiały,  dzięki  którym  mogłam  zrobić 

karierę.  Mam  nadzieję,  że  zdaje  pan  sobie  z  tego  sprawę  — 
rzekła: 

— System prawny musi chronić nas wszystkich — odparł 

Murphy. 

—  Czy  nie  możemy  pójść  na  kompromis?  My zajmiemy 

się książką, a wy śledztwem? — spytał Jerry. 

Murphy potrząsnął głową. 
—  Obawiam  się,  że  nie.  Musimy  ją  zatrzymać,  dopóki 

proces nie zostanie zakończony. 

— Wtedy już będzie za późno. 

background image

— Przykro mi. A teraz, proszęmi wybaczyć. —Zwrócił się 

do  swoich  kolegów:  —  No  dobra.  Zabierzmy  stąd  tych 
facetów. 

Arianna,  Mark  i  Jeny  patrzyli,  jak  agenci  wyprowadzają 

gangsterów  przed  dom.  Maszynopis,  dyskietki  i  adres  tajnej 
skrytki zniknęły wraz z nimi. 

—  No  cóż  —  stwierdziła  ze  smutkiem  Arianna  — 

przynajmniej mieliśmy trochę zabawy. 

— Przez chwilę myślałem, że pozwolisz, by zabito nas 
— rzekł Jerry, wręczając jej laptopa. Spojrzała na Marka. 
— Do pewnego momentu byłam pewna, że to wszystko 
ukartowałeś. 
— Miałem zamiar wynająć bandę rosyjskich najemników 

do tej roboty, ale prawdziwi gangsterzy mnie ubiegli. — Mark 
pocałował ją w czoło. 

—  Dlaczego  oddałaś  dyskietki?  —  spytał  niezadowolony 

Jerry. — FBI nigdy by się nie dowiedziało, że je masz. 

—  Dopóki  książka  nie  znalazłaby  się  na  półkach 

księgarskich. 

— Mamy dobrych firawników. 
Spojrzała  Markowi  w  oczy,  myśląc  o  czekającym  ich 

wieczorze. 

—  Może  jestem  zbyt  uczciwa,  Jerry  —  wyjaśniła.  — 

Chyba powinnam trzymać się gwiazd filmowych, polityków i 
pań z wyższych sfer. 

— Moglibyśmy o tym pogadać — odparł, spoglądając na 

zegarek,  —  Na  razie  nie  pozostaje  mi  nic  innego,  jak  wrócić 
do  domu  i  wypić  butelkę  whisky.  Zobaczymy  się  jutro  w 
biurze, Arianno? 

— Chcę wziąć parę dni wolnego, Jerry. 
— Jeden ci wystarczy. Dó zobaczenia we wtorek rano. 
— Ruszył w stronę drzwi. — Och, miło było cię spotkać, 

Mark. Podoba mi się twój dom — dodał, po czym wyszedł. 

Arianna wzięła Marka za ręce. 

background image

—  Brak  mi  słów.  Największe  atrakcje  w  Disneylandzie 

nie mogą się równać z godziną spędzoną z tobą. 

Pogłaskał ją po policzku. 
— Jaką godzinę masz na myśli? 
Uśmiechnęła się i zarumieniła. 
— Nie masz przypadkiem łóżka na górze? 
— Nie, ale mam materac. 
— Wystarczy. 
— Do czego? 
— Do przesłuchania, któremu chcę cię poddać po kolacji. 
—  Znasz  wszystkie  moje  sekrety,  kwiatuszku.  Nie  mam 

już żadnych. 

Popatrzyła mu w oczy. 
— Wiesz co? Cieszę się, że tak to się skończyło. 
— A to dlaczego? 
—  Nie  było  mi  pisane  wzbudzić  sensancji  na  rynku 

księgarskim. 

Mark wziął ją w ramiona. 
—  Powiedz  mi  prawdę.  Gdybym  dał  ci  kopię 

maszynopisu, wzięłabyś ją bez zastanowienia, prawda? 

— Ale mi nie dasz. Jedyna kopia znajdowała się na tych 

dyskietkach, które FBI zabrało. 

Mark potrząsnął głową. 
— Na pewno? A jak przepisałaś książkę na dyskietki? 
— No, z komputera, którymi dałeś w Montanie. 
— Właśnie. Z twardego dysku, prawda? 
—  Zgadza  się!  —  Otworzyła  usta  ze  zdziwienia.  —

Zupełnie  o  tym  zapomniałam!  Jeszcze  jedna  kopia  jest  w 
komputerze, który został w podziemiach! 

— Bingo! 
—  Jeśli  nie  zośtała  skasowana.  Poza  tym,  Consolidated 

może mi jej nie wydać. 

— To prawda. 

background image

—  Ale  Alfa  jest  twoim  dłużnikiem,  prawda,  Mark?  Nie 

mógłbyś  do  nich  zadzwonić  i  poprosić,  żeby  jeszcze  raz 
przegrali maszynopis na dyskietki i przysłali je nam do domu? 

—  Tylko  że  jest  pewien  problem  —  odparł.  —  Alfa  już 

nie  jest  moim  dłużnikiem.  W  gruncie  rzeczy,  teraz  ja  mam 
wobec nich dług wdzięczności. 

Zmarszczyła brwi. 
— Co to oznacza? 
—  Jeśli  czegoś  od  nich  chcę,  to  muszę  się  zgodzić  na 

podjęcie  się  kolejnych  misji.  Kiedy  będą  mnie  potrzebowali, 
nie będę mógł odmówić. 

—  Innymi  słowy,  którejś  nocy,  gdy  będziemy  w  łóżku, 

zadzwoni telefon i będziesz musiał pobiec na tajne rendez 

-yous  z  jakąś  atrakcyjną  blondyną,  która  okaże  się 

szwedzką agentką. 

— Właśnie. 
—  A  ponieważ  będziesz  zobowiązany  do  zachowania 

tajemnicy,  nigdy  nie  będę  wiedziała,  co  jest  prawdą,  a  co 
fikcją, kiedy jesteś wobec mnie szczery, a kiedy kłamiesz dla 
dobra kraju. 

— Obawiam się. że tak. 
Arianna przygryzła wargę. 
-.  To  tak,  jakbym  musiała  zdecydować,  które  dziecko 

oddać na pożarcie wilkowi. 

—  ¯ycie  jest  skomplikowane  —  powiedział.  —  Ceną 

sławy jest wieczna niepewność. 

Pogłaskał ją po policzku. 
— Więc, na co się decydujesz, Arianno? — spytał. — Czy 

mam  zadzwonić  do  George”  a  Almquista  i  poprosić,  by  mi 
przysłał  dyskietki  z  kopią  maszynopisu  Corsiego,  czy chcesz 
wiedzieć, gdzie naprawdę spędzam każdą noc? 

Zmrużyła oczy. 
—  Mark,  zaimponowałeś  mi,  ale  stwierdzam,  że  drań  z 

ciebie. 

background image

Roześmiał się. 
— Zawsze możesz wybrać... jak powiedział Emie. 
Potrząsnęła głową. 
— Dobrze się bawisz, prawda? 
—  Daj  spokój,  po  prostu  jestem  ciekaw,  na  co  się 

zdecydujesz. 

Arianna spojrzała na niego chytrze. 
—  Później  ci  powiem.  Jak  zjem  kolację  i  wypróbuję  ten 

materac. 

— To brzmi jak szantaż. 
— Chyba się nie boisz. 
Mark uśmiechnął się kwaśno. 
— Już itak wiem, co zrobisz, Arianno. 
— Naprawdę? 
— James Bond nigdy się nie myli, prawda? 
— James Bond nigdy nie zadowala się jedną kobietą. 
Ujął jej twarz w dłonie. 
— To prawda, ale James Bonci nie zna ciebie.