background image
background image

 

Michelle Reid 

 

Zapomniana narzeczona 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

W sali restauracji było tak tłoczno, że trudno byłoby wetknąć szpilkę, lecz Cassie 

wcale to nie przeszkadzało. Z ciekawością rozglądała się dookoła, obserwując elegancko 

ubranych kolegów i koleżanki z pracy, którzy tak jak ona mieli wziąć udział w powital-

nym przyjęciu, zorganizowanym przez ich nowego szefa. 

Od tak dawna nie uczestniczyła w podobnych imprezach, że sprawiało jej to nawet 

przyjemność. Na tę okazję kupiła sobie nieprzyzwoicie drogą jedwabną sukienkę w czar-

no-szare wzory, w której czuła się bardzo szykownie. Po raz pierwszy od lat pozwoliła 

też sobie na wizytę u dobrej fryzjerki. Świetnie ostrzyżona i uczesana, mogła z dumą po-

trząsać swymi złotymi lokami opadającymi na ramiona. 

- Podoba ci się tu, prawda? - spytała Ella, stojąca tuż obok. - Teraz, kiedy bliźniaki 

nie są już takie małe, możesz wreszcie zacząć bywać między ludźmi. 

- Z samotnej pracującej matki w mgnieniu oka zmienię się w szaloną, rozrywkową 

dziewczynę. - Cassie się roześmiała. - A może przy okazji powinnam zacząć szukać mę-

ża? 

- No nie. - Ella wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się cień. 

Cassie doskonale wiedziała, o czym przyjaciółka mogła pomyśleć. Jeszcze nie zdą-

żyła się otrząsnąć z szoku związanego z porzuceniem jej przez narzeczonego sześć tygo-

dni  przed  ślubem.  Powód,  czy  też  pretekst,  był  banalny:  nie  dojrzał  jeszcze  do  stałego 

związku. Cassie znała to uczucie - ona też została porzucona, gdy była w bliźniaczej cią-

ży. Teraz wspierały się z Ellą nawzajem. 

Spędziły kilka minut na swobodnych pogaduszkach z kolegami, a z każdym kolej-

nym kieliszkiem wypitego wina atmosfera stawała się bardziej rozluźniona. 

- Na co jeszcze czekamy? Umieram z głodu - stwierdziła Ella. 

- Chyba na pojawienie się naszego nowego szefa - odrzekła Cassie. 

- Jeszcze trochę i będziemy się tu czuć jak sardynki w puszce. - Ella westchnęła. - 

Chociaż  wcale  by  mi  to  nie  przeszkadzało  -  dodała  po  chwili  -  gdyby  znalazł  się  koło 

mnie ktoś taki, jak ten facet, który właśnie wszedł razem z naszym dyrektorem i grupką 

jakichś ważniaków. 

T L

 R

background image

Cassie, niczego się nie spodziewając, popatrzyła w tę samą stronę i oniemiała. Mia-

ła wrażenie, że spada w przepaść!  Nogi się pod nią ugięły, pociemniało jej w oczach i 

dopiero po kilku sekundach zdołała odzyskać kontrolę nad sobą. Rozpoznawszy go, po-

czuła się jak porażona prądem. Nie widziała go od sześciu lat, ale nie mogła się mylić. 

Był tak wysoki, że górował nad otaczającymi go ludźmi. Pochylał głowę, żeby le-

piej  słyszeć,  co  mówi  do  niego  dyrektor.  Jego  ciemne  włosy  budziły  w  Cassie  wspo-

mnienia ich wzajemnej intymności tak wyraźnie, jakby zdarzyło się to wczoraj. 

- Coś mi się zdaje, że patrzymy właśnie na naszego nowego szefa - mruknęła Ella, 

ale jej przyjaciółka nie dopuszczała nawet do siebie tej myśli. 

- Nie, to nie on - szepnęła, ale przeszedł ją zimny dreszcz. 

-  Jesteś  pewna?  -  Ella  nie  odrywała  wzroku  od  mężczyzny.  -  To  musi  być  on  - 

oświadczyła.  -  Taki  wspaniały  facet  nie  może  nazywać  się  inaczej  niż  Alessandro 

Marchese, co brzmi superseksownie. 

Alessandro Marchese?  

Cassie poczuła ukłucie w sercu. Czyżby jej koleżanka patrzyła na kogoś innego? 

- Tak, tak, stoi przed nami ładne parę milionów dolarów w oryginalnym włoskim 

opakowaniu. Jeszcze wspomnisz moje słowa, cara - rzuciła kpiąco Ella. - No i jeśli się 

nie mylę, to ta dama w czerwieni, tuż przy nim, nie ustępuje mu szlachetnością rasy... 

Dama w czerwieni... 

Rzeczywiście  patrzyły  zatem  na  tego  samego  mężczyznę,  Nie  mogło  być  co  do 

tego wątpliwości. Towarzyszyła mu kobieta o czarnych, lśniących włosach, w doskonale 

uszytej  krwistoczerwonej  sukni,  i  wyglądało  na  to,  że  łączy  ich  szczera  zażyłość,  jak 

kochanków z długim stażem. 

Ella miała rację, pasowali do siebie - tak samo jak Alessandro Marchese pasowało 

do niego znacznie lepiej niż zwykłe Sandro Rossi, nazwisko, pod jakim znała go Cassie. 

W  tym  momencie  mężczyzna podniósł  głowę  i  dziewczyna  mogła  dobrze  mu  się 

przyjrzeć. Z dotkliwą goryczą przekonała się, że jego męska uroda działa na nią równie 

mocno, jak sześć lat temu. 

Gdyby  nie  bezsilność  w nogach, podeszłaby  i  dała mu  w twarz,  żeby  zniknął ten 

jego  kłamliwy  uśmiech.  Kogo  on  chciał  nabrać?  Czy  był  jakimś  oszustem,  że  dawniej 

T L

 R

background image

posługiwał się innym imieniem i nazwiskiem? A może tylko ją okłamał? Czy na tyle ją 

urzekła śródziemnomorska uroda i rzekoma szczerość uczuć tego człowieka, że dała się 

uwieść, a potem zostawić jak niedojedzone śniadanie, podczas gdy kochanek odfrunął do 

swojej słonecznej Italii i już nie wrócił? 

Cassie  czuła,  że  go  nienawidzi,  lecz  jednocześnie  nie  potrafiła  oderwać  od  niego 

wzroku.  Smukła  męska  sylwetka  w  wieczorowym  garniturze  przyciągała  jej  oczy  jak 

magnes. Mimo woli przypominała sobie każdy szczegół jego ciała, które przecież miała 

okazję tak dobrze poznać... 

Nagle zapragnęła się stąd wydostać. 

W  tym  momencie,  jakby  czując,  że  jest  obiektem  czyjegoś  zainteresowania, 

mężczyzna  podniósł  wzrok  i  ich  spojrzenia  się  spotkały,  chociaż  w  ciągu  minionych 

sześciu lat Cassie po wielekroć obiecywała sobie, że już nigdy się to nie zdarzy. 

Czas  nagle  jakby  się  zatrzymał,  gwar  rozgadanego  tłumu  docierał  teraz  do  niej 

niczym przez szklaną szybę, która zamknęła we wspólnej przestrzeni tylko ich dwoje. 

Stała  jak  zahipnotyzowana,  podczas  gdy  przez  głowę  przelatywały  jej,  w  dzikiej 

gonitwie, oderwane fragmenty wspomnień. 

Sandro się uśmiecha... Sandro ją obejmuje... całuje... Sandro, taki delikatny i czuły, 

a potem coraz bardziej namiętny i szalony w miłości. 

Uświadomiła sobie, że całe jej ciało odpowiada na jedno płomienne spojrzenie tego 

człowieka, jak na zew. Wcale nie chciała się tak czuć. Pragnęła być chłodna i obojętna, a 

tymczasem reagowała podobnie jak wtedy! On zaś patrzył na nią zachłannie, pochłaniał 

ją  wzrokiem  w  sposób  tak  niedwuznacznie  erotyczny,  że  chciało  jej  się  krzyczeć  z 

gniewu. A jednak milczała, czuła się słaba i bezsilna. 

Uświadomiła sobie, że rozpoznał ją dopiero po chwili. Wtedy nagle zmienił się na 

twarzy - bladość była widoczna mimo opalenizny. Cassie czekała z zapartym tchem, co 

będzie dalej. Wyprostował się i odwrócił tyłem, jakby się jej wyparł, z zimną i okrutną 

bezwzględnością. Miała poczucie, jakby trzasnął jej drzwiami prosto w twarz. 

Znowu. 

Przez chwilę zdawało jej się, że zemdleje, tak była zaskoczona i wstrząśnięta tym 

brutalnym odrzuceniem. Ktoś w tłumie ją potrącił, a ona ledwie to zauważyła, ktoś coś 

T L

 R

background image

do niej mówił, lecz słowa do niej nie docierały. Wiedziała, że jest blada, miała dreszcze; 

ogarnął ją dziwny chłód. Najgorsze było jednak to, że otworzyły się jej dawne rany, a on 

wciąż  miał  nad  nią  władzę  i  zademonstrował  to  właśnie  tutaj,  teraz,  na  oczach  jej 

kolegów  i  koleżanek.  Nie  wiedziała,  co  jeszcze  może  się  zdarzyć,  lecz  przeczuwała 

wszystko co najgorsze. 

Zdołała  się  wreszcie  od  niego  odwrócić.  Wzięła  kilka  głębokich  oddechów  i 

spróbowała zebrać myśli. 

- Sądzisz, że dadzą nam wreszcie coś do jedzenia? - zapytała półgłosem Ella. 

Cassie uświadomiła sobie, że cała ta druzgocąca scena, która się właśnie rozegrała, 

nie trwała dłużej niż kilka sekund. 

- Tak - odpowiedziała obojętnie jak automat. 

 

Kim ona jest...? 

To  pytanie  przemknęło  mu  przez  głowę  jak  błyskawica  i  wywołało  znany, 

przenikliwy  ból  rozsadzający  czaszkę.  Odruchowo  potarł  czoło,  co  natychmiast 

wzbudziło zaniepokojenie Pandory. 

- Boli cię głowa, Alessandro? - zapytała z troską. 

-  Nie  -  zbył  ją  i  stanął  w  ten  sposób,  żeby  choć  kątem  oka  móc  obserwować 

blondynkę, która go tak zainteresowała.  

Był jak porażony, od lat żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Sytu-

acja  była  jednak  bardzo  niesprzyjająca,  gdyż  ona  miała  być  jedną  z  jego  pracownic. 

Nawiązywanie z nią bliższych kontaktów byłoby zatem bardzo niestosowne. 

- Strasznie zbladłeś, caro - nie ustępowała Pandora. - Jesteś pewien, że... 

- To efekt długiego lotu - burknął ze zniecierpliwieniem, nie odrywając wzroku od 

blondynki. - Mamy za sobą piętnaście godzin podróży samolotem. Nie rób problemów, 

Pandoro. Wiesz, że mnie to złości. 

Kim ona jest? I dlaczego ma wrażenie, że już ją gdzieś widział...? 

Stojący  obok  niego  Jason  Farrow,  obecny  dyrektor  firmy  BarTec,  zaklaskał  w 

dłonie, żeby uciszyć zebranych i zabrać głos. 

- Panie i panowie, czy mogę prosić o chwilę uwagi? - zaczął. 

T L

 R

background image

Alessandro  czuł  na  sobie  spojrzenia  około  stu par  oczu, ból  głowy  nie  ustawał,  a 

myśl o blondynce nie dawała mu spokoju. 

Skądś ją znał. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że 

musiał ją już kiedyś spotkać. Jej jasnozłote włosy, piękne zielone oczy i pełne, zmysłowe 

usta coś mu przypominały... Mimo woli szperał w pamięci, chcąc ją sobie przypomnieć, 

ale powodowało to tylko narastającą frustrację, gnębiące uczucie bezsilności i pustki. 

Nagle  uświadomił  sobie,  że  demonstracyjnie  okazywana  mu  przez  Pandorę 

poufałość zaczęła go drażnić, i bezceremonialnie uwolnił się od jej uścisku. 

-  Czy  mogę  was  wszystkich  prosić,  abyście  ciepło  przyjęli  nowego  właściciela 

BarTecu, Alessandra Marchese...? - mówił tymczasem Jason Farrow. 

Cassie zmuszona była popatrzeć w tym samym kierunku co wszyscy i zauważyła, 

że  Sandro  -  czy  jak  tam  on  się  teraz  nazywał  -  marszczy  czoło,  jakby  coś  całkowicie 

zepsuło mu humor. No cóż, dobrze ci tak - pomyślała ze złośliwą satysfakcją. Za kogo on 

się właściwie uważał, że potraktował ją, jakby była powietrzem? 

Jej  koledzy  gorącym  aplauzem  witali  nowego  szefa,  lecz  ona  dałaby  sobie  raczej 

uciąć  ręce,  niż  przyłączyłaby  się  do  tych  oklasków.  Nie  znosiła  tego  człowieka.  Teraz, 

kiedy już ochłonęła po pierwszym szoku, przypomniała sobie, co kiedyś czuła do Sandra 

Rossi, obecnie Alessandra Marchese: nienawiść i pogardę. Obydwa te uczucia odżyły w 

niej nagle ze zwielokrotnioną siłą. 

-  Grazie  molto  per  la  vostra  accoglienza  lorosa...  -  powiedział  bohater  wieczoru 

swym  niskim,  zmysłowym  głosem,  wywołując  westchnienie  zachwytu  większości 

zebranych kobiet. 

Jego  piękna  towarzyszka  dyskretnie  zwróciła  mu  na  coś  uwagę,  a  wówczas 

uśmiechnął się czarująco i powtórzył to samo po angielsku: 

- Przepraszam - rzekł. - Dziękuję serdecznie za tak ciepłe powitanie... 

- No, to był dobry chwyt - szepnęła Ella. - Myślisz, że zrobił to specjalnie, żeby nas 

rozbroić? 

Pewnie  tak  -  pomyślała  Cassie  cynicznie,  starając  się  nie  okazywać  swej 

dezaprobaty.  Prawdę  mówiąc,  była  zaskoczona,  że  jej  najlepsza  przyjaciółka  nie 

T L

 R

background image

dostrzegła tego, co działo się między nią a ich nowym szefem. Zdawało jej się, że wszy-

wszyscy obecni musieli to zauważyć! 

Sandro  starał  się  oczarować  zebranych,  rozsnuwając  przed  nimi  wspaniałe  plany 

rozwoju spółki, co miało uśmierzyć ich ewentualne niepokoje o przyszłość BarTecu. 

Cassie  słuchała,  niewiele  z  tego  rozumiejąc,  bo  myślami  była  gdzie  indziej  i  w 

innym czasie - gdy po raz pierwszy usłyszała ten głos. 

Brzmiał tak samo i jego właściciel też się nie zmienił. Bez względu na to, jak się 

teraz  nazywał,  był  wciąż  tym  samym  mężczyzną,  który  kiedyś  posłużył  się  swym 

ujmującym wdziękiem, żeby ją uwieść, a potem zostawił, mimo iż była w ciąży. 

Kolejna  burza  oklasków  wyrwała  ją  z  tych  rozmyślań  i  przywołała  do 

rzeczywistości.  Nowy  szef  skończył  mówić  i  teraz  uśmiechał  się  do  ślicznotki  w 

czerwonej sukni. 

Cassie zapragnęła wyjść, ale drogę zagradzał jej Sandro wraz ze swoją ekipą. 

Czy  zdołałaby  się  koło  nich  przecisnąć  niezauważona?  A  gdyby  spostrzegł,  że 

wychodzi, to czy zrobiłoby mu to jakąś różnicę? 

- No to nareszcie pozwolą nam coś zjeść - ucieszyła się Ella. 

Tłum  zaczął  się  przesuwać  ku  schodom  prowadzącym  do  sali  na  piętrze,  gdzie 

miało się odbyć przyjęcie. Cassie, chcąc nie chcąc, posuwała się razem z innymi. 

Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na to, żeby tak po prostu wyjść. Musiałaby 

się później tłumaczyć, a zależało jej na pracy w BarTecu i nie chciała mieć kłopotów. 

Tuż  przy  niej  szła  Ella,  przez  cały  czas  paplając  na  temat  ich  nowego  szefa, 

najwyraźniej  nim  zachwycona.  A  ona  sama  czuła  się  całkowicie  wyobcowana  z  tego 

rozbawionego i rozgadanego tłumu. 

„Nie znam cię. Nie chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń..." - to 

były  jego  słowa,  zimne  i  bezwzględne.  Kołatały  jej  się  teraz  w  głowie  jak  złowrogie 

echo.  W  jednej  chwili  z  namiętnego,  płomiennego  kochanka  zmienił  się  w  zupełnie 

obcego człowieka. Co z tego, że był jej pierwszym mężczyzną, że zostawił ją przerażoną, 

oszołomioną, w ciąży? Sandro w najokrutniejszy sposób nauczył ją, że tacy jak on, kiedy 

postanowią zdobyć kobietę, posługują się wszelkimi środkami, aby osiągnąć cel. A kiedy 

się już nasycą, potrafią ją rzucić bez wyrzutów sumienia i bez skrupułów. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Cassie i Elli przydzielono miejsca przy tym samym stole, w najdalszym kącie sali, 

razem z resztą pracowników działu księgowości. Jedynym spoza ich grona był tu bardzo 

przystojny  i  sympatyczny  młody  mężczyzna,  który  przedstawił  się  jako  Gio  Rozario, 

człowiek z zespołu Alessandra. 

Podczas  posiłku  wszyscy  zasypywali  go  pytaniami,  na  które  odpowiadał  ze 

swobodą, 

jednocześnie 

starając 

się 

dowiedzieć 

wielu 

rzeczy 

od 

swoich 

współbiesiadników.  Wyglądało  na  to,  że  jest  nimi  szczerze  zainteresowany.  Oczarował 

ich, podobnie jak jego szef nieco wcześniej. 

Cassie  ledwie  skubnęła  jedzenia,  prawie  nie  brała  udziału  w  rozmowie,  za  to 

słuchała  i  obserwowała.  Zdążyła  zauważyć,  że  przy  każdym  stole  siedział  co  najmniej 

jeden  z  ludzi  pracujących  dla  Alessandra  i  łatwo  można  się  było  zorientować,  że 

zrobiono to celowo. W ten sposób mogli oni zebrać informacje o pracownikach BarTecu, 

a następnie przekazać je szefowi. 

Krótko mówiąc, ekipa pana Marchese z miejsca przystąpiła do pracy, podczas gdy 

wszyscy pozostali czuli się swobodni i rozluźnieni. 

Sprytnie - pomyślała z niechęcią. Wino podawano bez ograniczeń, łatwo więc było 

przewidzieć,  że  mało  kto  z  pracowników  firmy  zdoła  tego  wieczoru  zachować  sekrety 

dla siebie. 

Mimo woli wzrok Cassie powędrował do okrągłego stołu stojącego pośrodku sali, 

przy  którym  biesiadował  bohater  wieczoru  wraz  z  członkami  zarządu  spółki.  Sprawiał 

wrażenie  zupełnie  spokojnego  i  w  pełni  kontrolującego  sytuację  -  gładki  i  przebiegły 

rekin finansowy, o posturze atlety i profilu zdobywcy serc. 

Włosy i oczy miał zupełnie takie same jak Anthony... 

W  tym  momencie  poczuła,  że  dłużej  tego  wszystkiego  nie  zniesie  i  natychmiast 

musi  wyjść.  Pod  pretekstem,  że  źle  się  czuje,  podniosła  się  z  miejsca,  wzięła  torebkę  i 

skierowała w stronę schodów. 

Alessandro, spod wpółprzymkniętych powiek, obserwował każdy jej ruch. Dopiero 

teraz,  gdy  przechodziła  przez  salę,  mógł  w  pełni  podziwiać  jej  urodę.  Była  szczupła  i 

T L

 R

background image

zgrabna, poruszała się płynnie i z wdziękiem, a wieczorowa, mieniąca się suknia i czarne 

buty na wysokich obcasach tylko dodawały jej szyku. 

Znów  myśl  o  niej  jak  błyskawica  przemknęła  mu  przez  głowę  i  z  trudem 

pohamował pokusę, by potrzeć czoło. Ból w skroniach był trudny do zniesienia. 

Dojrzał  jeszcze,  że  blondynka  zatrzymała  się  u  szczytu  schodów,  z  wieczorowej 

torebki wyjęła telefon komórkowy i podniosła go do ucha. 

Z kim mogła rozmawiać? Z mężem? Z kochankiem? 

Nie rozumiał, dlaczego jakakolwiek z tych możliwości miałaby go obchodzić. 

- To Cassie Janus - podpowiedział usłużnie siedzący przy nim Jason Farrow. 

Alessandro spojrzał na niego z pozorną obojętnością. 

- Zauważyłem już wcześniej, że zwrócił pan na nią uwagę - dodał dyrektor, jakby 

zbierał punkty za gorliwość. 

Sandro  zbył  to  milczeniem,  chociaż  był  pewien,  że  Farrow  miał  do  powiedzenia 

znacznie więcej. Tymczasem usiłował sobie przypomnieć, czy nazwisko tej dziewczyny 

z czymś mu się skojarzy. 

Ale nie. 

- Ona kieruje naszym działem księgowości - podpowiedział dyrektor. - Ma głowę 

jak kalkulator, chociaż na to nie wygląda, prawda? 

Ta  seksistowska  uwaga  tylko  utwierdziła  Alessandra  w  niechęci  do  Jasona,  którą 

odczuwał już wcześniej. 

BarTec  był  małą  rybką  w  porównaniu  z  wielkimi  korporacjami  i 

przedsiębiorstwami,  którymi  zarządzał.  Niemniej  ta  firma  rozwinęła  nowatorską 

technologię produkcji elementów mikroelektronicznych i Alessandro wolał wziąć ją pod 

swoje skrzydła niż dopuścić, żeby wpadła w ręce konkurencji. Właściciel firmy, Angus 

Barton,  był  przyjacielem  jego  nieżyjącego  już  ojca.  Kiedy  postanowił  ją  sprzedać  ze 

względu na zły stan swego zdrowia, Marchese zaproponował, że kupi BarTec. 

Angus  sam  przyznał,  że  w  ostatnich  miesiącach  podjął  kilka  nieprzemyślanych 

decyzji.  Jedną  z  nich  było  powierzenie  funkcji  naczelnego  dyrektora  Jasonowi 

Farrowowi, który jego zdaniem był zarozumiałym despotą, traktującym arogancko nawet 

swego pracodawcę. 

T L

 R

background image

Dzisiejszy wieczór miał być okazją, żeby uspokoić cennych pracowników BarTecu 

co  do  przyszłości  firmy  i  wyselekcjonować  tych,  którzy  zdaniem  ludzi  z  ekipy 

Alessandra nie nadawali się do zespołu. Jason Farrow w szybkim tempie uplasował się 

na szczycie listy kandydatów do zwolnienia. 

-  Ma  pan  problem  z  kobietami  na  płaszczyźnie  służbowej?  -  zasugerował 

Alessandro. 

- Ależ skąd! Są jak słoneczka! - zapewnił dyrektor z cynicznym uśmiechem. - Ale 

muszę mieć pewność, że w stu procentach poświęcają się pracy zawodowej, a hormony 

temu nie sprzyjają. Sytuacja Cassie jest w BarTecu wyjątkowa - była ulubienicą Angusa. 

Zatrudnił  ją,  kiedy  naprawdę  nie  potrafiła  jeszcze  sprostać  wymogom  swojego 

stanowiska. 

Farrow wzruszył ramionami i snując swój wywód, nie zauważył miny Alessandra, 

który  siłą  powstrzymał  się  od  pytania:  co  przeszkadzało  Cassie  poświęcić  się  w  pełni 

pracy. 

-  Tak  to  jest,  kiedy  przedkłada  się  osobiste  sentymenty  nad  interesy  -  ciągnął 

dyrektor  ze  źle ukrywaną  złością.  -  Miałem dużo  lepszą  kandydatkę  na  miejsce  Cassie, 

ale Angus znał jej zmarłego ojca, więc... 

Marchese puścił mimo uszu dalszy ciąg tej wypowiedzi, bo jego mózg nagle zaczął 

pracować na przyspieszonych obrotach. Dostrzegł w końcu pewien związek między sobą 

a kobietą, która robiła na nim tak piorunujące wrażenie. 

Angus... Może spotkał ją u niego podczas weekendowych odwiedzin? 

Tymczasem dyrektor, nieświadom, że sam kręci na siebie bicz, kontynuował: 

- Pan pewnie bardziej niż ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że w interesach nie ma 

miejsca  na  sentymenty.  Miło  na  nią  popatrzeć,  ale  ładna  buzia  i  zgrabna  figurka  takiej 

panny tylko przeszkadzają innym w pracy. Takie jest moje zdanie. 

Alessandro miał już tego dosyć. 

- Pandora... - zwrócił się do swojej towarzyszki. - Powiedz panu Farrowowi, za co 

płacę ci tak nieprzyzwoicie wysoką pensję. 

Panna  Batiste  zaśmiała  się  perliście.  Doskonale  wiedziała,  że  każde  euro  z  jej 

poborów zarobione jest rzetelnie. 

T L

 R

background image

- No cóż, od poniedziałku będziemy ze sobą ściśle współpracować - oznajmiła Ja-

sonowi.  -  Musimy  przygotować  pracowników  na  to,  że  przejmę  obowiązki  Angusa 

Bartona.  Mam  nadzieję,  że  będę  mogła  liczyć  na  pańską  lojalność  i  wsparcie,  panie 

Farrow. 

Wymowa  tej  wypowiedzi  była  całkiem  jasna  i  obecny  dyrektor  mocno  się 

zaczerwienił.  Już  wkrótce  miał  na  własnej  skórze  doświadczyć,  co  to  znaczy,  że  w 

interesach  nie  ma  miejsca  na  sentymenty.  Piękna  Pandora  nie  miała  zamiaru  stosować 

wobec  niego  taryfy  ulgowej  i  z  pewnością  nie  dbała  o  to,  czy  jej  uroda  będzie 

komukolwiek przeszkadzać w pracy. 

Tymczasem Alessandro, z ponurą satysfakcją, że Farrow wreszcie dostał po nosie, 

wstał od stolika. Nie mógł sobie pozwolić na to, żeby zejść na dół i poczekać na Cassie 

Janus, ale uznał, że powinien pokręcić się po sali i porozmawiać trochę z pracownikami. 

Na dole, w barze, panna Janus rozmawiała przez telefon z Jenny, swoją najbliższą 

sąsiadką,  która  uspokajała  ją,  że  w  domu  wszystko  w  porządku,  a  bliźniaki  już  leżą  w 

łóżkach i słodko śpią. 

- To są prawdziwe aniołki - mówiła serdecznie. - Powinnaś mnie z nimi zostawiać 

znacznie  częściej,  Cassie.  Dla  mnie  to  frajda  bawić  się  w  babcię,  moje  wnuki  są  tak 

daleko.  Nie  musisz  się  spieszyć  z  powrotem,  oglądam  sobie  filmy  i  mogę  tu  siedzieć 

nawet tydzień! Ach, Bella prosiła, żeby ci przypomnieć, byś zrobiła zdjęcie swojemu no-

wemu szefowi, bo chciałaby go zobaczyć! 

No  cóż,  tej  obietnicy  Cassie  nie  zamierzała  dotrzymać.  Z  pewnością  by  nie 

zaryzykowała, że jej bystra córeczka odkryje podobieństwo między swoim bliźniaczym 

bratem  Anthonym  i  Alessandrem  Marchese.  Ta  perspektywa  napełniała  ją  bez-

granicznym lękiem; na samą myśl czuła przenikający ją dreszcz. 

Chcąc nie chcąc, musiała wrócić na salę. Już wchodząc po schodach, zauważyła, że 

Alessandro przechadza się między stołami. Dyskretnie wsunęła się na swoje miejsce. 

-  Ten  facet  wie,  jak  zrobić  dobre  wrażenie  -  szepnęła  jej  Ella,  a  od  stołu,  przy 

którym  nowy  szef  właśnie  rozmawiał  z  pracownikami,  dobiegł  zbiorowy  wybuch 

śmiechu. Najwyraźniej dziewczyna miała rację. 

T L

 R

background image

-  Alessandro  uważa,  że  przyjazna  i  swobodna  atmosfera  w  pracy  wzbudza  dobrą 

wolę  i  przyczynia  się  do  zwiększenia  wydajności  -  zauważył  lojalnie  Gio  Rozario.  - 

Polubicie go, mogę wam przyrzec. 

Z  pewnością  -  pomyślała  Cassie  i  dopiero  teraz  dotarło  do  niej,  co  Sandro  robi: 

podchodzi  po  kolei  do  każdego  stołu  i  rozmawia  z  członkami  zespołu.  Uświadomiła 

sobie,  że  kiepsko  wybrała  moment,  żeby  wyjść  do  toalety,  bo  zdążyła  już  wrócić, 

podczas gdy on nieuchronnie się do nich zbliżał. 

Znalazła  się  w  pułapce  i  nie  miała  już  żadnego  ruchu.  Marchese  tymczasem 

odbierał przy każdym stole coś w rodzaju raportu od siedzącego tam człowieka ze swej 

ekipy,  który  zrywał  się  z  miejsca  i  w  kilku  słowach  przedstawiał  mu  każdego  z  pra-

cowników.  W  ten  sposób  nikt  nie  pozostawał  anonimowy,  a  Sandro  z  wdziękiem 

korzystał z otrzymanych informacji, żeby nawiązać z podwładnymi przyjazny kontakt. 

Cassie musiała przyznać, że to sprytna i skuteczna taktyka. Była zła na siebie, że 

jest wyczulona na każdy jego ruch, słowo, grymas twarzy. Jakby wszystkie jej receptory 

nastawione były tylko na tego człowieka. 

W  pewnej  chwili  spostrzegła,  że  Sandro  podchodzi  do  jej  stołu.  Stał  za  nią  tak 

blisko, iż czuła ciepło jego ciała i ten niepowtarzalny zapach. 

Dlaczego właśnie on? Dlaczego to on musiał zostać nowym właścicielem BarTecu 

- pytała się w duchu, podczas gdy inni rozmawiali, żartowali i zagadywali szefa o różne 

sprawy. 

Gio  wstał  z  miejsca  i  referował  szefowi  świeżo  zdobyte  informacje  na  temat 

siedzących  przy  stole  osób.  Robił  to  ze  swadą  i  wdziękiem,  a  Alessandro,  z  talentem 

prawdziwego  psychologa,  mówił  każdemu  kilka  miłych  słów,  nawiązując  pierwszy 

kontakt. Był w tym tak czarujący, że skruszyłby opór nawet najbardziej chłodnej kobiety. 

Ponad  głową  Cassie  wyciągał  raz po  raz  rękę do  kolejnych  osób,  a ją  za  każdym 

razem przechodził dreszcz. Zastanawiała się, czy robił to specjalnie i czy celowo stanął 

tuż za nią, przedłużając jej męki. 

Jak przez mgłę słyszała Gio przedstawiającego Ellę: 

-  Ella  Cole...  Ella,  jak  sama  mi  powiedziała,  jest  osią,  dzięki  której  dział 

księgowości tak gładko funkcjonuje. 

T L

 R

background image

- Innymi słowy: sekretarka tyranka - przedstawiła się. - Groźna, ale miła - dodała i 

Cassie  obserwowała,  jak  ręka  o  długich  palcach  znów  wyciąga  się  ponad  stołem,  żeby 

uścisnąć dłoń jej przyjaciółki. 

Na  końcu  przyszła  kolej  na  nią.  Będzie  musiała  dotknąć  tej  ręki,  która  znała  jej 

ciało  lepiej  niż  jakakolwiek  inna  męska  dłoń.  Nie  wiedziała,  czy  zdoła  to  znieść  i  czy 

potrafi ukryć gniew i rozgoryczenie, które w niej wzbudzał. 

- Cassandra Janus - usłyszała.  

Alessandro Marchese przesunął się o krok, żeby ją lepiej widzieć. 

-  Cassie  jest  nową,  jasną  gwiazdą  działu  księgowości  -  dodał  Gio,  a  ona 

zmartwiała, widząc, że dłoń nowego szefa wyciąga się w jej kierunku.  

Czuła się,  jakby  minione  sześć  lat  nagle  natarło  na nią  z  całym  impetem.  Sandro 

wyglądał z bliska jeszcze bardziej zabójczo, niż zdołała go zapamiętać. 

- Cassandra Janus... - powtórzył wolno, rozciągając ostatnią sylabę tak, że brzmiało 

to: Januus, tak jak wymawiał jej nazwisko sześć lat temu.  

Ciemne  oczy  o  ciężkich  powiekach  śmiały  przyglądać  się  jej  z  chłodnym, 

uprzejmym zainteresowaniem, gdy niby to usiłował ją sobie przypomnieć: 

- Wydaje mi się, że skądś znam to nazwisko... A może już się kiedyś spotkaliśmy? 

Może  się  kiedyś  spotkali...?  Czy  to  był  jakiś  okrutny  żart?  A  może  cyniczne 

ostrzeżenie, żeby uważała na to, co mówi? 

Dobry Boże, ratuj - pomyślała Cassie, bojąc się, że w każdej chwili może wpaść w 

histerię. 

Przywołała na pomoc wszystkie siły i zdołała opanować się na tyle, by wydusić z 

siebie odpowiedź: 

- Nie, nie spotkaliśmy się przedtem, panie Marchese. 

- Proszę mi mówić Alessandro - rzekł.  

Wiedziała,  że  choćby  przykuli  ją  do  ściany  i  rzucali  w  nią  nożami,  to  nie 

przeszłoby jej to przez gardło. 

A  on  wciąż  czekał  z  wyciągniętą  dłonią,  aż  poda  mu  swoją.  Po  chwili,  która 

zdawała się rozciągać w nieskończoność, podali sobie ręce i ten moment był jak wstrząs 

T L

 R

background image

elektryczny, nagłe rozpoznanie, które przeniknęło ją na wskroś. Z siłą pocisku uderzyło 

tuż obok bijącego szaleńczo serca. 

On też to poczuł, bo ściskał jej dłoń mocniej i dłużej, niżby należało. 

Tymczasem Gio kontynuował prezentację, nieświadom tego, co działo się między 

nimi dwojgiem. 

- Angus dotarł do panny Janus i zdobył ją dla BarTecu mniej więcej rok temu, co 

było zapewne jednym z jego najlepszych posunięć. Wiem z wiarygodnych źródeł, że to, 

czego  Cassie  nie  wie  na  temat  opłacalności  obligacji  oraz  stopnia  ryzyka  lokat 

kapitałowych, zapisać by można na odwrocie pocztowego znaczka. 

- Ciekawe... - mruknął Sandro. 

Przypuszczała, że niewiele do niego dotarło z tego, co mówił jego pracownik, bo 

wciąż  wpatrywał  się  w  nią  swymi  płonącymi  oczami  i  nie  puszczał  jej  ręki.  Napięcie 

między nimi wciąż rosło. Dziewczyna drżała. 

- Cassie jest także jedną z tych godnych najwyższego podziwu osób, które potrafią 

połączyć  obowiązki  zawodowe  i  rodzinne.  Jest  matką  pięcioletnich  bliźniąt  -  ciągnął 

niestrudzenie Gio, jak dobrze zaprogramowany robot. 

Wzmianka o bliźniętach przywołała ją do rzeczywistości. Wyrwała dłoń z uścisku 

Sandra i natychmiast ją zacisnęła, jakby w geście obronnym. 

To, co wydarzyło się potem, było już czystym dramatem. 

Usłyszała  jęk,  poczuła,  że  mężczyzna  uchwycił  się  oparcia  jej  krzesła,  i  kiedy 

spojrzała mu w twarz, dostrzegła wyraz bólu i nagłą bladość. Po chwili leżał bezwładnie 

u jej stóp, rozciągnięty między dwoma stołami! 

Na sekundę zapadła martwa cisza. Sytuacja była tak zdumiewająco absurdalna, że 

wszyscy zamarli w bezruchu, czekając z zapartym tchem, co będzie dalej. 

Nowy  szef  nie  wstawał,  nawet  nie  drgnął.  Wyglądał  tak  przeraźliwie,  jakby  był 

martwy,  że  gdy  minął  moment  zaskoczenia,  w  sali  wybuchła  panika.  Słychać  było 

krzyki, szuranie krzeseł, tupot nóg i ciche komentarze w rodzaju: 

- Czy on się poślizgnął? Jest pijany? Dlaczego się nie rusza? 

Klęczeli już przy nim Gio i kobieta w czerwonej sukni, starając się go ocucić. On 

jednak wciąż był chorobliwie blady i wyglądał jak martwy. 

T L

 R

background image

Cassie wydała głębokie, spazmatyczne westchnienie i wyszeptała: 

- Sandro... - Odepchnąwszy wszystkich, znalazła się na kolanach tuż przy leżącym. 

- Sandro! - wykrzyknęła teraz głośno, wprawiając w zdumienie całą salę. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

- Opowiedz nam, co się tam stało, Cassie - zażądał Gio Rozario, który z uroczego 

kompana w mgnieniu oka zmienił się w twardego jak stal przełożonego. 

Znajdowali się w ciasnym pokoiku, który służył za gabinet właściciela restauracji. 

Rozario niemal siłą oderwał dziewczynę od nieprzytomnego Alessandra i przyprowadził 

tutaj. 

Obok niego stała kobieta w czerwieni, Pandora Batiste. Choć olśniewała urodą, jej 

wzrok skierowany na Cassie był lodowaty. 

-  Nie  potrafię  tego  wytłumaczyć  -  odrzekła  zapytana,  wciąż  tak  wstrząśnięta,  że 

nogi trzęsły się jej nawet, kiedy usiadła. 

- Rzuciłaś się do niego, kiedy upadł - podpowiedział Gio. 

Cassie  drżała,  wciąż  nie  mogąc  wyzwolić  się  od  koszmaru,  który  przeżyła  parę 

minut temu. Była przekonana, że Sandro padł martwy. 

A  przecież  wcale  mu  tego  nie  życzyła,  choć  w  ciągu  ostatnich  sześciu  lat,  kiedy 

było jej ciężko, wielokrotnie pragnęła zobaczyć go u swych stóp. 

- Ty zrobiłeś to samo - odpowiedziała. 

- Ale ja go znam, a ty nie - stwierdził Gio. - Przynajmniej tak sądziliśmy - poprawił 

się po chwili. 

Cassie przymknęła oczy i natychmiast pod jej powiekami pojawił się obraz Sandra, 

który odzyskując przytomność, spojrzał jej prosto w twarz i wyszeptał słabym głosem: 

- Cassie - Madre di Dio... 

Zaraz potem odciągnęli ją od niego i przyprowadzili tutaj. 

- Może któreś z was poszłoby sprawdzić, jak on się czuje? - poprosiła. 

- Nazwałaś go Sandro - odezwała się Pandora Batiste, ignorując jej prośbę. Teraz 

ona  przejęła  inicjatywę.  -  Nikt  tak  do  niego  nie  mówi,  on  tego  imienia  nienawidzi. 

Wpada  we  wściekłość,  kiedy  ktoś  się  je  wymienia.  Dlaczego  więc  ty,  osoba  jakoby 

nieznajoma, ośmieliłaś się zwrócić do niego w ten sposób? 

Na twarzy Cassie pojawił się cień ironicznego uśmiechu. Przecież sześć lat temu, 

kiedy go poznała, sam przedstawił się jako Sandro. 

T L

 R

background image

- A więc znacie się, prawda? - nie ustępowała ciemnowłosa piękność. - Widziałam, 

jak byłaś zaskoczona na jego widok, tam na dole. I czułam, że on też przeżył szok, kiedy 

cię zobaczył. 

Cassie z wysiłkiem podniosła wzrok na tych dwoje, którzy stali teraz oparci o blat 

biurka i czekali na to, co ona powie. Ich arogancja i poczucie wyższości doprowadzały ją 

do szału. Jakie mieli prawo, żeby tak ją traktować? 

- Czy to jest przesłuchanie? - zapytała z oburzeniem. 

- Ależ skąd - Gio starał się załagodzić sprawę -  Po prostu chcemy się dowiedzieć, 

co tam się zdarzyło i... 

-  Jesteście ciekawi  -  poprawiła  lakonicznie  Cassie,  czując,  że  wreszcie  odzyskuje 

równowagę  i  panowanie  nad  sobą.  -  Ale  ja  nie  będę  z  wami  dłużej  rozmawiać  i  dużo 

lepiej by było, gdybyście byli teraz przy panu Marchese, zamiast mnie tu dręczyć. 

-  Alessandro  jest  pod  dobrą  opieką  -  oświadczyła  zimno  Pandora,  szczególnie 

mocno akcentując to imię. 

-  Tak?  Jest pani tego pewna?  A  może  lepiej byście  zrobili,  gdybyście spróbowali 

się dowiedzieć, dlaczego tak nagle stracił przytomność? 

- To właśnie robimy... 

-  Wcale  nie!  Usiłujecie  wyciągnąć  ze  mnie  informacje,  których  nie  macie  prawa 

żądać. Czy on jest pijany? - zapytała ostro. - Czy Sandro stał się pijakiem, podobnie jak... 

- Jak kto? - odezwał się czyjś głos z tyłu.  

Cassie zerwała się na równe nogi i odwróciwszy się gwałtownie, stanęła twarzą w 

twarz z głównym bohaterem całego wydarzenia, stojącym w drzwiach. 

Na  jego  widok  zaschło  jej  w  gardle.  Wyglądał  strasznie:  nadal  był  blady  jak 

śmierć, chociaż stał już na nogach, a oczy miał przeraźliwie ciemne, jak dwie czeluście. 

- Lepiej się czujesz? - zapytała z trudem. 

Nie  odpowiedział.  Spojrzał  na  swoich  współpracowników  i  jednym  skinieniem 

głowy nakazał im wyjść. 

- Ratujcie sytuację - rzucił pod ich adresem. - Wymyślcie cokolwiek: migrena po 

podróży  samolotem,  byleby  to  było  przekonywające.  A  potem  zorganizujcie  mi  jakąś 

drogę odwrotu, w miarę możliwości bez świadków. 

T L

 R

background image

Absolutne posłuszeństwo jego podwładnych zdumiało Cassie. Jeśli Pandora Batiste 

rzeczywiście  była  jego  kochanką,  to  musiała  być  mu  całkowicie  podporządkowana, 

skoro znosiła takie traktowanie. 

Panna  Janus  pomyślała,  że  ona  nigdy  by  na  coś  takiego  nie  pozwoliła,  i  dumnie 

zadarła brodę do góry. Żałowała teraz, że zapytała go, jak się czuje, bo jak widać, miał 

się już całkiem dobrze. 

Napięcie  między  nimi  narastało,  co  potęgowała  jeszcze  jej  obronna  postawa.  On 

zaś milczał i tylko lustrował ją dokładnie spojrzeniem. 

Ile mógł mieć teraz lat? Trzydzieści dwa... trzydzieści trzy...? Jeżeli sześć lat temu 

powiedział  jej  prawdę.  Skoro  podał  jej  inne  imię,  to  właściwie  dlaczego  miałby  nie 

skłamać odnośnie do wieku? W każdym razie teraz wyglądał znacznie poważniej. Nagła 

utrata przytomności sprzed kilkunastu minut odcisnęła się piętnem na jego twarzy. Ucier-

piała także jego elegancja. Koszulę miał niedopiętą, rozluźniony krawat zwisał byle jak. 

- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie - wycedził w końcu. 

Cassie spojrzała na niego chłodno. 

- Nie mam ci absolutnie nic do powiedzenia - poinformowała. 

- Miałaś bardzo dużo do powiedzenia moim współpracownikom. 

- Tak sądzisz? - warknęła. - No to dlaczego nie pójdziesz dowiedzieć się od nich, 

co powiedziałam? Wtedy nie musiałbyś ze mną rozmawiać. 

Popatrzył na nią zmrużonymi oczami. 

- Strasznie wrogo się do mnie odnosisz - mruknął po dłuższej chwili. 

- Rzeczywiście - przyznała. - I ciebie to dziwi? 

Obdarzył ją czymś w rodzaju półuśmiechu. 

- Prawdę mówiąc, nie bardzo to rozumiem.  

Cassie  też  nie  bardzo  rozumiała,  jaki  jest  sens  tej  dziwnej  rozmowy.  Oczekiwała 

raczej gniewu czy gróźb z jego strony. Mógł się przecież obawiać, że brzydka prawda o 

nim wyjdzie na jaw i zburzy czarujący wizerunek idealnego szefa. 

A  przedłużanie  tego  sam  na  sam  z  nią  mogło  tylko  wzmóc  domysły  i  spekulacje 

pracowników. 

T L

 R

background image

- Posłuchaj - oświadczyła w końcu, kiedy cisza stała się dla niej nie do zniesienia. - 

Żadne z nas nie potrzebuje tej konfrontacji, Sandro. Może się więc odsuniesz i pozwolisz 

mi po prostu stąd wyjść? 

- Sandro - powtórzył i zaśmiał się dziwnie, a potem podniósł dłoń do czoła, które 

znów zmarszczyło się z bólu. 

-  Chyba  powinieneś  usiąść  -  stwierdziła  Cassie  z  niepokojem,  którego  wcale  nie 

chciała odczuwać. 

- Mhmm - mruknął, nie ruszając się z miejsca. Kiedy nie przestawał pocierać czoła, 

westchnęła i sama podsunęła mu krzesło. 

- Proszę - powiedziała gwałtownie. - Usiądź, zanim znowu upadniesz. 

Podała mu rękę, bo zachwiał się i pobladł. 

- Przepraszam - powiedział, siadając. - Nie jestem pijany - dodał.  

Pewnie usłyszał, co poprzednio mówiła do jego współpracowników. 

-  W  ogóle  nie  piję  alkoholu.  Jeśli  mi  się  przyglądałaś,  to  musiałaś  zauważyć,  że 

wciąż mam ten sam kieliszek wina. Stłukł się, jak upadłem. 

Wciąż wyglądał jak śmierć. Cassie patrzyła na niego z przerażeniem. 

-  W  takim  razie  jesteś  chory  -  oświadczyła.  -  A  jeśli  jesteś  chory,  to  powinieneś 

pójść do lekarza. 

Si - zgodził się z nią. - Zrobię to, jak skończymy rozmawiać... 

Ta zapowiedź znów obudziła w niej mechanizmy obronne. 

- Nie mam ochoty na żadną rozmowę - oświadczyła sztywno. 

-  Znasz  mnie,  prawda?  -  nalegał.  -  Tylko  z  jakiejś  przyczyny  wolisz  tego  nie 

ujawniać. 

- O co tu chodzi? - Cassie nie mogła powstrzymać gniewu. - Grasz ze mną w jakąś 

bzdurną  grę,  czy  może  twój  angielski  na  tyle  się  pogorszył,  że  nie  potrafisz  się 

zrozumiale wysłowić? 

-  To  nie  jest  żadna  gra,  przysięgam  -  stwierdził  poważnie.  -  Traktujesz  mnie, 

jakbym był twoim wrogiem. Co usiłujesz przede mną ukryć? 

- Ja usiłuję coś ukryć? - Otworzyła szeroko oczy. - Wyjaśnijmy to sobie, Sandro. - 

To  ty  o  mnie  zapomniałeś!  Ty  mnie  zostawiłeś!  A  kiedy  nie  miałeś  innego  wyjścia  i 

T L

 R

background image

musiałeś spojrzeć mi prosto w twarz, to nie tylko potraktowałeś mnie jak kompletnie ob-

obcą osobę, ale miałeś czelność zapytać, czy już się kiedyś spotkaliśmy! 

- A więc znasz mnie! 

Oczy mu rozbłysły i podszedł do niej o krok bliżej. 

Cassie drżała. Jej zmysły reagowały na jego bliskość w sposób, którego nie była w 

stanie kontrolować. Nie widziała go sześć lat, lecz odpowiedź jej ciała była taka sama jak 

wtedy.  Szczególnie  że  przez  cały  ten  czas nie  pozwoliła  się do  siebie  zbliżyć  żadnemu 

innemu mężczyźnie! 

- Ręce przy sobie! - warknęła, przyjmując postawę obronną.  

Zdawał się jednak tego nie słyszeć. 

Stopniowo  jego  twarz  odzyskiwała naturalny  kolor  i  wyglądało  na  to,  że  wracają 

mu siły. 

-  A  więc  znasz  mnie  -  powtórzył,  jakby  to  było  ważne  odkrycie.  -  Muszę  się 

jeszcze tylko dowiedzieć, jak dalece mnie znasz! 

-  Nie  znam  pana,  panie  Alessandro  Marchese  -  wypaliła  rozjuszona  jego 

idiotycznym oświadczeniem. - Krótko mówiąc, znałam kiedyś gnojka, który nazywał się 

Sandro  Rossi!  -  W  końcu  to  powiedziała,  zmusił  ją  do  tego.  -  No  i  co?  Jesteś 

zadowolony? - Rzuciła mu wrogie spojrzenie. - Prawdę mówiąc, to dla mnie kompletna 

tajemnica, dlaczego zmusiłeś mnie, żebym powiedziała coś, co oboje doskonale wiemy i 

o czym wolelibyśmy zapomnieć. A teraz odsuń się i pozwól mi wyjść, bo będę krzyczeć. 

Dio mio - westchnął, odwracając się od niej. - Domyślałem się tego. 

- Czego się domyślałeś? - warknęła. 

- Tego, że już się kiedyś spotkaliśmy. 

-  To  jest  najbardziej  absurdalna  rozmowa,  w  jakiej  kiedykolwiek  brałam  udział  - 

mruknęła. 

-  Ty  nic  nie  rozumiesz...  -  Kiedy  znów  na  nią  popatrzył,  jego  twarz  miała  wyraz 

wielkiego znękania. - No bo widzisz, ja cię nie pamiętam... 

Cassie otworzyła usta z niedowierzaniem. 

- Jak śmiesz coś takiego mówić? - wydusiła. 

- Właśnie dlatego powiedziałem, że musimy porozmawiać. Chcę ci coś wyjaśnić. 

T L

 R

background image

- Co tu jest do wyjaśniania, skoro ty ciągle kłamiesz? W tej sytuacji, Sandro, dalsza 

rozmowa jest tylko stratą czasu! 

- Ja nie kłamię! - zaprotestował z oburzeniem. 

- W takim razie jak to nazwiesz, kiedy obiecałeś, że do mnie wrócisz i już się nie 

pokazałeś?  Albo  kiedy  przez  telefon  zaprzeczyłeś,  że  kiedykolwiek  się  znaliśmy?  „Nie 

znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nie dzwoń więcej do mnie" - zacytowała słowo w 

słowo jego odpowiedź, która zraniła ją do głębi. 

- Ja to powiedziałem? - Sandro znów pobladł jak prześcieradło. 

Cassie nie zamierzała ciągnąć tej absurdalnej rozmowy. Może kiedyś była naiwna i 

bezbronna, ale od tego czasu zdążyła trochę poznać życie i zmądrzeć. 

-  Nie  wierzę, że  mogłem powiedzieć  ci  coś tak  okrutnego.  Nie powiedziałbym  w 

ten sposób do nikogo - próbował zaprzeczyć. 

- Ale do mnie powiedziałeś. 

Na  samo  wspomnienie  jego  słów  musiała  zakryć  dłonią  drżące  usta;  nikt  jeszcze 

nie potraktował jej równie okrutnie, jak wtedy Sandro. 

- To co? Mogę już odejść, czy chcesz jeszcze o czymś porozmawiać? - zapytała z 

gorzką ironią. 

- Przecież nikt cię tu siłą nie trzyma - mruknął cicho. 

Spojrzawszy  na  niego,  zauważyła,  że  znów  pociera  ręką  czoło,  co  było 

niepokojące. Nie pozwoliła jednak, żeby troska o tego człowieka była silniejsza. Musiała 

przede wszystkim ratować samą siebie. 

- Dziękuję - powiedziała lodowato i po dwóch sekundach już była za drzwiami. 

„Nie pamiętam cię" - wciąż kołatało jej w głowie. Skoro jej nie pamiętał, to jak w 

ogóle doszło do tej rozmowy? 

Kiedy  rozejrzała  się  dookoła,  uświadomiła  sobie,  że  sala  restauracyjna  zdążyła 

opustoszeć,  natomiast  gwar  wielu  pomieszanych  głosów  dochodził  gdzieś  z  dołu. 

Wyglądało na to, że cała załoga BarTecu, wraz z włoskimi gośćmi, przeniosła się piętro 

niżej, do baru. 

Przerażenie ogarnęło ją na samą myśl, że miałaby tam do nich zejść, tłumaczyć się, 

odpowiadać na pytania. 

T L

 R

background image

„Nie pamiętam cię..." - powróciło do niej znowu. 

A  jednak  musiał  pamiętać.  Gdyby  tak  nie  było,  dlaczego  doznałby  takiego 

wstrząsu,  kiedy  ją  zobaczył?  Przecież  chyba  dlatego  się  upił  i  upadł.  No  bo  z  jakiego 

innego powodu zdrowy, silny mężczyzna mógłby nagle zasłabnąć? 

- Stąd jest drugie wyjście - dobiegł ją z tyłu cichy głos. 

To Sandro bezszelestnie wyszedł z gabinetu i właśnie zamykał drzwi. 

- Chodź za mną, jeśli chcesz dyskretnie stąd wyjść. Tędy... 

Zawahała  się.  Zarówno  perspektywa  stanięcia  przed  tłumem  rozpalonych 

ciekawością kolegów, jak i ucieczka razem z Sandro tylnym wyjściem wydawały jej się 

ryzykowne. 

- No to idziesz, czy nie?  - Stał przed wyjściem ewakuacyjnym, którego przedtem 

nie zauważyła, i czekał na nią. 

Powoli i niechętnie ruszyła w jego stronę. 

Popchnął ciężkie drzwi, za którymi ukazały się wąskie schodki w dół, oświetlone 

światłem słabej żarówki. 

- Uważaj w tych butach, bo schody są strome i wąskie - ostrzegł, idąc przodem. 

Rzeczywiście,  nie  było  to  zejście  przeznaczone  dla  kogoś  w  butach  na  wysokich 

obcasach. Schodziła więc powoli, kurczowo trzymając się poręczy. 

Na dole był mały przedsionek. Sandro znalazł się tam pierwszy i wyciągnął rękę do 

Cassie, żeby jej pomóc. 

Zamarła w bezruchu na przedostatnim stopniu. 

- No, nie bądź taka strachliwa - rzucił. - Nie mam trucizny pod paznokciami, a ten 

najniższy stopień rusza się i jest krzywy. 

Miał rację, więc podała mu w końcu rękę. Jego silne, ciepłe palce ujęły jej dłoń i 

natychmiast przeszedł ją ten sam silny dreszcz co wtedy przy stole, w sali restauracyjnej. 

Zeszła  na  dół  i  stanęła  tuż  przy  nim,  bo  w  ciasnej  przestrzeni  nie  było  więcej  miejsca. 

Chciała się odsunąć, lecz tylko zachwiała się na swoich wysokich obcasach i prawie na 

niego wpadła. 

Objął ją, a kiedy podniosła wzrok, ujrzała parę ciemnych, bardzo ciemnych oczu, 

wpatrzonych w nią z płonącym pożądaniem. 

T L

 R

background image

Wstrzymała oddech i zaschło jej w gardle. Z przerażeniem odkryła, że i w niej na-

rasta niepohamowane pragnienie. 

Nie zdążyła jednak zebrać myśli, bo w tej sekundzie Sandro pochylił się nad nią i 

poczuła na wargach gorący, namiętny pocałunek. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Całował  ją  tak  zachłannie,  jakby  czekał  na  to  od  lat.  Czuła  się  jak  bezwolna 

kukiełka w jego rękach, powoli budziła się jej własna zmysłowość, którą ten mężczyzna 

kiedyś w niej wyzwolił i którą tylko on znał. 

Obejmował  ją,  głaskał  i  pieścił.  Przez  cienką  warstwę  jedwabiu  palce  Sandra 

rozpalały jej ciało. Cassie poczuła, że budzi się w niej pożądanie. 

Była przy nim mała, słaba i krucha. Czuła, jak mocno biło mu serce, ale jej serce 

także waliło głośno, a nogi się pod nią uginały. 

Wpatrywał się w nią oczami czarnymi jak atrament, lecz zauważyła, że zbladł, a na 

jego twarzy znów pojawił się grymas cierpienia. 

Ten człowiek zdumiewał ją i przerażał. Kiedy więc znów wyciągnął ku niej ręce, 

rzuciła  się  do  wyjścia.  Nie  rozumiała  jego  intencji,  ale  czuła,  że  jeśli  zostanie  tu  choć 

chwilę dłużej, może stać się jego łatwą zdobyczą. Niestety, wyjście awaryjne zamknięte 

było ciężką sztabą, z którą nie umiała sobie poradzić. Zaczynała wpadać w panikę. 

Stał za nią i milczał. Czy był zły, czy zawiedziony? 

Nie zastanawiała się nad tym. Była jak w pułapce. 

Tymczasem Sandro podszedł do niej z tyłu i łagodnie, lecz stanowczo, odsunął ją 

od sztaby, po czym sam umiejętnie otworzył ciężki zamek. 

Wypadła na zewnątrz jak bomba, żeby tylko być dalej od niego, i znalazła się na 

dróżce,  która  zapewne  biegła  dookoła  budynku  restauracji.  Musiała  jak  najprędzej  stąd 

uciec, zanim zdarzy się coś, czego będzie potem żałować. Żeby tylko dojść do głównej 

ulicy... 

Sandro.  Jak  mogła dopuścić,  żeby  jeden jego pocałunek  tak  ją  otumanił.  I jak  się 

ośmielił ją pocałować? Miała mu to darować? Nienawidziła go z całego serca. 

Usłyszała, że drzwi zamknęły się z trzaskiem, i rzuciła się do przodu jak spłoszony 

królik,  ale  nie  uciekła  daleko.  Silna  dłoń  złapała  ją  za  nadgarstek,  druga  osadziła  w 

miejscu. 

- Puść mnie! - wrzasnęła. 

T L

 R

background image

- Nie - rzekł chrapliwie. - Patrz pod nogi - dodał. - Tu są kocie łby. W tych butach 

wywrócisz  się,  zanim  zrobisz  dwa  kroki;  wykręcisz  sobie  nogę  albo  jeszcze  gorzej.  A 

poza tym, Cassandro Janus, nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie porozmawiamy. 

Ciągle jeszcze chciał rozmawiać? 

- N-nienawidzę cię - syknęła wściekle. - Już porozmawialiśmy. 

Bez słowa niemal ją podniósł i szedł z nią w kierunku głównej ulicy. Miał w sobie 

siłę huraganu i determinację, której nie potrafiła się przeciwstawić. 

Doszedł  do  zaparkowanej  przy  krawężniku,  czekającej  na  niego  eleganckiej 

limuzyny. 

Chcąc nie chcąc,  wsiadła  do środka,  a on  wsunął  się  zaraz  za  nią.  Dopiero  kiedy 

rzucił parę słów po włosku i auto ruszyło z miejsca, uświadomiła sobie, że mają szofera. 

A przecież ten Sandro, którego znała sześć lat temu, sam prowadził samochód, rozbijał 

się wyścigowym kabrioletem. 

W tym momencie między nimi a kierowcą zasunęła się ruchoma szyba, izolując ich 

od niego. 

- On... szofer... nie zna mojego adresu - wydusiła, usiłując chociaż trochę odzyskać 

kontrolę nad sytuacją. 

- To nie szkodzi, wcale tam nie jedziemy - usłyszała. 

- Myślisz, że jesteś taki macho?! - wybuchnęła Cassie. - Mam jeszcze przed oczami 

leżącego na podłodze pijaka, który narobił sobie wstydu przed całą nową załogą! 

- Dawniej nie miałaś takiego ostrego języka - powiedział, patrząc na nią z ukosa. - 

Sześć lat beze mnie zrobiło z ciebie czarownicę, cara

- Myślałam, że nie pamiętasz, że się dawniej znaliśmy - rzuciła ostro. 

To go poruszyło. Widziała to wyraźnie. Zauważyła, jak momentalnie zmienił się na 

twarzy, zbladł i zmarszczył czoło w wyrazie cierpienia. 

Zastukała  gwałtownie  w  szybę  dzieląca  ich  od  szofera,  przerażona,  że  Sandro  za 

chwilę znów straci przytomność. 

- Spokojnie - mruknął z przymkniętymi oczami. - Tym razem panuję nad sytuacją. 

T L

 R

background image

Czekała,  co  będzie  dalej,  gotowa  w  każdej  chwili  podnieść  alarm,  gdyby  coś  się 

działo. On tymczasem siedział z głową opartą na skórzanym obiciu fotela samochodu i 

wyglądał, jakby nagle opuściły go wszystkie siły. 

Dopiero teraz dotarło do niej, że chodzi o coś znacznie poważniejszego niż wypicie 

zbyt dużej ilości wina. Sprawiał wrażenie naprawdę chorego. 

-  Cz-czy  wszystko  w  porządku?  -  zapytała  w  chwili,  kiedy  nie  mogła  już  dłużej 

znieść jego milczenia. 

Si - odpowiedział głucho, aż przeszedł ją dreszcz. 

Nie mogąc się powstrzymać, krzepiącym gestem położyła mu rękę na kolanie. 

- Proszę cię, Sandro, nie rób tak - powiedziała błagalnie. - Przerażasz mnie. 

Sam  siebie  też  przerażam  -  pomyślał  w  przypływie  wisielczego  humoru,  usiłując 

wydobyć  się  w  ten  sposób  z  dziwnej  gęstej  mgły,  w  którą  się  zapadał  po  każdym 

rozbłysku  pamięci.  Był  jak  ogłuszony,  zdołał  tylko  unieść  dłoń  i  położyć  ją  na  ręce 

Cassie. 

Ta dziewczyna musiała mieć w sobie jakąś wielką siłę, bo od razu poczuł przypływ 

energii. 

-  Przypuszczam,  Cassie  Janus,  że  według  ciebie  przydałyby  mi  się  dwa  dobre 

hausty wódki, żeby mnie postawić na nogi, prawda? 

- To wcale nie jest śmieszne - ofuknęła go. - I przestań się tak do mnie zwracać. 

- Jak? 

- Jakbyś ze mnie kpił. 

Starała  się  od  niego  odsunąć  możliwie  najdalej  i  patrzyła  przez  okno  na  nocny 

Londyn.  Rozpoznawała  charakterystyczne  miejsca  i  budynki  -  byli  w  jednej  z 

najbogatszych, reprezentacyjnych dzielnic miasta. 

Nie  było  tu  kamienic  z  tanimi  i  ciasnymi  mieszkaniami  do  wynajęcia.  Nie  było 

domów, z których deweloperzy chcieli wycisnąć jak największy zysk, i dlatego budowali 

w nich mieszkania ciasne jak klitki. Ona z dziećmi mieszkała właśnie w jednym z nich, 

składającym się z dwóch malutkich sypialni, zagraconego saloniku, ciemnej nory, która 

służyła za kuchnię, i mikroskopijnej łazienki. 

Boże, nie jedźmy tu... - jęknęła w duchu. 

T L

 R

background image

- Nie masz na palcu obrączki... - usłyszała. 

- Co? - Podskoczyła, zaskoczona tym pytaniem. 

- Nie masz obrączki - powtórzył. 

- Nie. A powinnam mieć? - odparła, mimo woli zaciskając pięści. 

- To nie była krytyka, tylko obserwacja.  

Szybko zerknęła na jego palce. 

- Ty też nie masz. 

- Ale ja nie jestem ojcem bliźniaków. 

Cassie  zamarła.  Zupełnie  zapomniała  o  bliźniakach!  Jak  to  się  mogło  stać?  Jak 

mogła zapomnieć, że ten człowiek, zimny i pozbawiony serca, odrzucił zarówno ją, jak i 

jej dzieci, zanim jeszcze zdążyły się urodzić? 

- Zakładam więc, że nie jesteś zamężna - ciągnął tym samym spokojnym tonem. 

Ta  rozmowa  była  absurdalna  i  nie  wiadomo  dokąd  miała  prowadzić.  Cassie 

żałowała, że nie może przejrzeć jego myśli. 

- Nie - odburknęła. 

- W takim razie, kto się nimi zajmuje, kiedy ty jesteś poza domem, tak jak teraz? 

Twój chłopak? 

- Nie. 

- No to kto? - nie ustępował. 

- M-moja sąsiadka. 

- A gdzie jest ich ojciec? 

Zaczynała się czuć jak ryba złapana na wędkę i miała już tego dość. 

- Przestań! - warknęła, tracąc panowanie nad sobą. - Nie baw się ze mną w kotka i 

myszkę. 

Sandro jednak jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. 

- To nie jest żadna zabawa - odrzekł. 

-  Po  co  więc  pytasz?  Przecież  wiesz  o  bliźniakach,  bo  ja  sama  ci  o  nich 

powiedziałam! 

Miał czelność udawać zdumionego. 

- Nie przypominam sobie... - zaczął. 

T L

 R

background image

- Co... znowu? 

W  tym  momencie  auto  zatrzymało  się  przed  eleganckim  apartamentowcem. 

Porównanie między nim a domem, w którym mieszkała, było piorunujące. No cóż, jeżeli 

myślał, że z nim tam wejdzie, to się mylił. 

Szofer otworzył jej drzwi i Cassie wysiadła. Gwałtownie zaczęła szukać czegoś w 

torebce.  Kiedy  Sandro  dowiedział  się,  że  dziewczyna  chce  znaleźć  swój  telefon,  żeby 

zadzwonić po taksówkę i wrócić do domu, natychmiast jej to uniemożliwił. 

- Nigdzie nie pojedziesz, dopóki nie porozmawiamy - oświadczył i zdecydowanym 

gestem odebrał jej torebkę. Mocno ujął ją za rękę i poprowadził w kierunku wejścia do 

apartamentowca. 

-  Nie  chcę  tam  z  tobą  iść  -  zaprotestowała  ze  złością.  -  Chcę,  żebyś  oddał  mi 

torebkę, i wracam do domu. 

Nie traktował jej oporu poważnie. Tłumaczył że jest dopiero dziesiąta wieczorem i 

opiekunka na pewno nie spodziewa się jej jeszcze z powrotem, 

Próbowała  dalej  protestować,  ale  Sandro  nagle  zaklął  pod  nosem  i  przestraszyła 

się, że nadchodzi następny z jego dziwnych ataków. 

Tym razem nie wyglądał jednak na chorego. Był za to wściekły. 

Kiedy  podążyła  wzrokiem  za  jego  spojrzeniem,  przez  szklane  drzwi  wejściowe 

ujrzała hall i mężczyznę spokojnie rozmawiającego z portierem. Najwyraźniej rozpoznał 

Sandra,  bo  kiedy  tylko  weszli,  zerwał  się  z  miejsca  i  uśmiechnął  na  jego  widok.  Jego 

wygląd nie pozostawiał wątpliwości, że jest Włochem. Po chwili doszło między nimi do 

gwałtownej wymiany zdań i uśmiech zniknął z twarzy tamtego. Rozmowa odbywała się 

po  włosku,  więc  Cassie  nie rozumiała, o  co  chodzi, patrzyła  jednak zafascynowana,  bo 

przypominało to scenę z włoskiego filmu. 

Kiedy  nieznajomy  spojrzał  na  nią  i  coś  o  niej  powiedział,  Sandro  zareagował 

jeszcze gwałtowniejszym potokiem słów, którym towarzyszył wyrazisty gest, co według 

niej mogło znaczyć: „Nie wtrącaj się w moje sprawy i zjeżdżaj stąd". 

Zaraz potem pociągnął ją w stronę windy. 

Ledwie drzwi się zatrzasnęły, zapytała, nie mogąc się powstrzymać: 

- Kto to był? 

T L

 R

background image

- Mój brat - odpowiedział. 

- O co była ta awantura? 

- Co za różnica? - zbył ją chłodno. 

Może  miał  rację.  Jeśli  w  ich  rodzinie  w  ten  sposób  załatwiało  się  sprawy,  to  nie 

powinna się do tego mieszać. 

Tymczasem winda zdążyła się zatrzymać i już po chwili znaleźli się w niezwykle 

wykwintnym, ociekającym bogactwem apartamencie. Sandro z nonszalancją właściciela 

wprowadził  ją  do  pięknego  salonu,  gdzie  stały  obite  skórą  krzesła,  fotele  i  sofy,  a 

wszystko tonęło w łagodnym, złocistym świetle lamp. 

Podczas  gdy  Cassie  chłonęła  ten  widok,  on  rzucił  jej  torebkę  na  boczny  stolik,  a 

sam rozluźnił krawat i przeszedłszy przez pokój, opadł na jedną z sof. 

W tym momencie dostrzegła, że znów pobladł i marszczy czoło z bólu.  

- Przepraszam - mruknął. - Potrzebuję paru sekund, żeby... żeby to z siebie zrzucić. 

Tymczasem Cassie stała i zastanawiała się, co dalej począć. Wiedziała, co powinna 

zrobić  -  wykorzystać  okazję,  złapać  torebkę  i  uciekać,  gdzie  pieprz  rośnie.  Nie  chciała 

wdawać  się  w  kolejną  rozmowę,  którą  zapowiedział  Sandro.  W  ogóle  nie  zamierzała 

dłużej  przebywać  w  jego  towarzystwie.  Sześć  lat  temu,  kiedy  to  ona  chciała  z  nim 

porozmawiać,  odmówił  krótko  i  brutalnie.  I  co  gorsza,  całkowicie  odciął  się  od 

bliźniaków. 

Sama nie wiedząc, co tu jeszcze robi, podeszła do sofy, na której leżał bezwładnie 

rozciągnięty. Wyglądał na chorego, na pewno potrzebował lekarza. Jednak na jej uwagę 

o sprowadzeniu pomocy uśmiechnął się tylko lekceważąco. 

- Wystarczy mi szklanka wody - powiedział.  

Cassie ruszyła więc na poszukiwanie kuchni. 

W tej przedziwnej sytuacji dobrze było mieć cokolwiek konkretnego do zrobienia. 

Kiedy wróciła z butelką wody mineralnej, Sandro wciąż leżał tam gdzie przedtem, 

zdążył jednak pozbyć się krawata i marynarki; próbował nawet wstać, ale położył się z 

powrotem. 

Chciała zwalczyć w sobie niepokój, ale nie zdołała. Z westchnieniem usiadła przy 

nim i położyła mu dłoń na czole, sprawdzając, czy nie ma gorączki. 

T L

 R

background image

- Jesteś chłodny - orzekła. 

-  Nigdy.  -  Uśmiechnął  się  drwiąco.  -  Jestem  Włochem,  a  my  jesteśmy  zawsze 

gorący. 

- Bądź poważny. To może być jakiś wirus albo... - Cassie zmarszczyła brwi. 

- Troszczysz się o mnie, cara? - zażartował cicho. - Jeśli będę dalej tak leżał, blady 

i żałosny, to przestaniesz traktować mnie jak wroga i zgodzisz się wysłuchać, co mam ci 

do powiedzenia? 

- A ty jak myślisz, dlaczego tak się czujesz? - zapytała, ignorując jego żartobliwy 

ton. 

Ujął  jej  dłoń  i  popatrzył  na  nią  swymi  ciemnymi  oczami,  które  miały  jakąś 

przepastną głębię. Widziała w nich małe złote plamki, dostrzegalne tylko z bardzo bliska. 

Nadawały  im  wyraz  tajemniczości  i  żywotności,  co  tworzyło  dziwny  kontrast  z  bladą 

twarzą i stanem ogólnego wyczerpania. 

Oczy  Sandra  znów  ją  urzekły,  tak  samo  jak  dawniej.  Ten  mężczyzna  był 

nieprzyzwoicie  i  niebezpiecznie  przystojny,  tak  męski,  że  prawdopodobnie  mało  która 

kobieta  przeszłaby  koło  niego  obojętnie.  Od  pierwszej  chwili,  gdy  Cassie  go  poznała, 

poddała  się  magnetycznej  sile  jego  spojrzenia  i  teraz,  jak  widać,  wciąż  nie  była  na  nią 

odporna.  

-  Ponieważ...  -  zaczął  cicho,  odpowiadając  na  jej  pytanie  -  miałem  poważny 

wypadek  samochodowy,  po  którym  przez  trzy  tygodnie  byłem  w  śpiączce,  a  moja 

pamięć  wyeliminowała  mniej  więcej  sześć  tygodni  mojego  życia.  Aż  do  dzisiaj.  W 

chwili  gdy  ujrzałem  cię  w  tłumie,  w  restauracji,  urywki  wspomnień  zaczęły  wracać do 

mnie  w  nagłych  rozbłyskach.  A  teraz  tak  bardzo  pragnę  cię  pocałować,  że  o  mało  nie 

oszaleję...  

To, co mówił, zupełnie oszołomiło Cassie. Zapomniała nawet, że wciąż trzyma w 

ręku szklankę z wodą, i zalała sobie sukienkę.  

-  No  i  widzisz,  co  się  stało!  -  krzyknęła.  -  Jak  śmiesz  opowiadać  mi  takie 

kłamstwa?  

Ostatniej części jego wypowiedzi jakby w ogóle nie przyjęła do wiadomości.  

- Przestań mi wmawiać, że kłamię - rzekł wstając z sofy. 

T L

 R

background image

Tempo, w jakim odzyskiwał siły, normalny kolor skóry twarzy i energię, były za-

dziwiające.  Zaprowadził  Cassie  do  olbrzymiej,  olśniewająco  białej  łazienki  i  rzucił  jej 

ręcznik, żeby się wytarła. Powoli zaczynała się uspokajać. 

- To dlaczego opowiadasz mi takie rzeczy? - zapytała. 

- Tylko pomyśl, jaki miałbym interes w tym, żeby tak zwariowaną historię wyssać 

sobie z palca? 

Właściwie miał rację, po co miałby to wymyślać? 

- To znaczy, że naprawdę nie pamiętasz mnie... w ogóle? 

Sandro ściągnął brwi. 

-  I  tak,  i  nie.  Można  powiedzieć:  pamiętam  cię  i  nie  pamiętam.  -  Temu 

stwierdzeniu  towarzyszył  smętny  uśmiech.  -  W  moich  nagłych  rozbłyskach  pamięci 

odgrywasz  główną  rolę,  Cassie  Janus.  Tak  jakby  ktoś  nagle  otworzył  drzwi  w  mojej 

głowie  i  zaraz  je  zamknął,  zanim  zdążyłem  się  dobrze  przyjrzeć,  co  za  nimi  było. 

Dwukrotnie  doznałem  takiego  wstrząsu,  jakby  trafił  mnie  piorun.  No  i  rzeczywiście, 

padłem wtedy u twoich stóp jak martwy. 

Wzdrygnęła się na tę wzmiankę. 

Tłumaczył  to dość prosto,  a jednak nic  w  tej  historii nie było  proste.  Pamiętał  ją, 

ale nie pamiętał. To był zupełnie zwariowany wieczór. 

- Jak poważnie byłeś ranny? - zapytała, mimo woli poszukując na jego ciele śladów 

tamtych obrażeń.  

Obraz  nieprzytomnego,  zakrwawionego  Sandra,  leżącego  we  wraku  samochodu, 

był tak przerażający, że musiała się upewnić, czy wypadek nie pozostawił trwałych blizn. 

Nic takiego jednak nie dostrzegła. 

-  A  może  chcesz,  cara,  żebym  się  rozebrał,  wtedy  będziesz  mogła  zbadać  mnie 

dokładniej? - usłyszała nagle. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Cassie  oniemiała.  On  wcale  nie  żartował  i  nie  mówił  tego  z  ironią.  Po  chwili 

dotarło  do  niej,  że  panuje  między  nimi  dziwne  napięcie.  Napięcie  erotyczne.  A  kiedy 

spojrzała w oczy Sandra, dostrzegła w nich nieskrywane pożądanie. 

Chciała powiedzieć coś, co przerwałoby tę sytuację i zażegnało niebezpieczeństwo, 

ale nie mogła wyartykułować nic sensownego. Zaledwie parę minut temu powiedział jej, 

że chciałby ją pocałować, a ona zlekceważyła to ostrzeżenie. Teraz natomiast czuła się 

jak zając oślepiony światłami samochodu, który pewnie zaraz go przejedzie. 

Rozchyliła  wargi,  chcąc  zaprotestować,  lecz  Sandro  zrozumiał  to  całkiem 

opacznie, jako zaproszenie do pocałunku. Wpił się w jej usta namiętnie i zachłannie. 

To  wszystko  nie  miało  ani  odrobiny  sensu,  lecz  Cassie  poddała  się  zmysłom  i  w 

jednej  chwili  powróciła  do  sytuacji  sprzed  lat,  która  przecież  nie  miała  się  już  nigdy 

powtórzyć. 

I to znowu z tym samym mężczyzną. Dlaczego? Dlaczego? 

Tamta noc sprzed sześciu laty wyryła w jej ciele pamięć jego dotyku i siły. A teraz 

odkryła,  że  wciąż  jest  jej  bliski  i  tak  boleśnie  znajomy,  jakby  nigdy  się  nie  rozstawali. 

Serce  waliło  jej  szaleńczo,  w  głowie  wirowało,  a  zmysły  całkiem  wymknęły  się  spod 

kontroli. I to ona pierwsza poddała się przemożnej sile długo tłumionego pragnienia. 

Sandro  próbował  jeszcze  z  tym  walczyć.  Wiedział,  że  nie  powinien  posuwać  się 

dalej - byłoby to ze wszech miar niewłaściwe. Poza tym jeszcze nie całkiem doszedł do 

siebie, chociaż starał się to ukryć. Miał wrażenie, że jego miły, uporządkowany świat jest 

pustoszony  przez  tę  piękną  istotę,  która  nazywa  się  Cassie  Janus.  Był  świadomy  siły 

swego  pożądania  i  wiedział,  że  w  jego  obecnym  stanie  może  to  być  siła  destrukcyjna. 

Chciał się wycofać, przywrócić bezpieczny dystans, lecz nie zdołał. 

To był wieczór pełen nieoczekiwanych wydarzeń. Teraz również Cassie przylgnęła 

do niego w namiętnym uścisku, a on zamknął ją w ramionach, uniósł do góry i całował, 

całował, coraz mocniej, jakby już nic nie miał do stracenia. 

Wiedziony  wyłącznie  instynktem  zaniósł  ją  do  sypialni.  Wbrew  wszelkiemu 

rozsądkowi i nawet nie bardzo wiedząc, jak to się stało, znaleźli się razem w łóżku. 

T L

 R

background image

Mężczyzna  wiedział  tylko  jedno,  że  jeszcze  nigdy  żadnej  kobiety  nie pragnął  tak 

mocno jak Cassie. 

-  Sandro,  nie,  nie  wolno  nam  tego  zrobić  -  szepnęła  w  pewnym  momencie,  ale 

chyba jej nie usłyszał. A ona już więcej nie protestowała, bo całkowicie poddała się fali 

narastających  zmysłowych  doznań.  Jego  pieszczoty  doprowadzały  ją  nieomal  do 

szaleństwa  i  chciała  już  tylko  więcej  i  więcej.  Zdumiewała  ją  potęga  własnego 

pożądania,  czuła się  jak  opętana niewolnica seksu.  Wiedziała,  że powinna  to przerwać, 

ale nie potrafiła, nie miała już żadnej siły woli. 

Zatopili się w sobie bez reszty. 

Nie wiedzieli, ile to trwało, przestali być świadomi upływu czasu. 

Dopiero  potem,  powoli,  jakby  niechętnie,  powracali  do  rzeczywistości.  Cassie 

czuła, że opada z niej jakaś chmura czy mgła, która ją dotąd otaczała. Bała się myśleć i 

nie chciała zbyt szybko spaść z wyżyn rozkoszy. Wiedziała, że kiedy powróci na ziemię, 

czeka ją tylko wstyd i przerażenie. 

Sandro  leżał  przytulony  do  niej,  zdawał  się  ciężki  i  bezwładny.  Miał  niejasne 

poczucie, że zdarzyło się coś, co nie powinno było się zdarzyć. W głowie wirowały mu 

różne  obrazy,  powodując  męczący  ucisk.  Jeszcze  nigdy  do  tego  stopnia  nie  stracił  nad 

sobą  kontroli,  nie  wiedział,  jak  to  się  stało  ani  dlaczego.  To  było  tak,  jakby  ktoś  inny 

wstąpił w jego ciało i kochał się z Cassie. 

Rozbłyski pamięci w jego głowie stawały się coraz częstsze i gwałtowniejsze. Tak 

jakby ktoś trzaskał drzwiami raz po raz. 

Zrobił jednak wysiłek, by rozładować atmosferę. 

-  Tak  szybko  wskoczyliśmy  do  łóżka,  ciekawe,  ile  czasu  nam  zabierze,  żeby  z 

niego wyjść - zażartował. 

Żart  był  najwyraźniej  chybiony,  bo  Cassie  podskoczyła  jak  oparzona  i  niewiele 

myśląc, uderzyła go w twarz. 

Ten  wybuch  przeraził  ją  samą.  Najwyraźniej  złość  i  żal  za  krzywdę,  jaką  jej 

wyrządził sześć lat temu, teraz znalazły ujście. 

-  Ty  chyba  nic  się  nie  zmieniłeś,  prawda?  -  rzuciła  wściekle.  -  Wydaje  ci  się,  że 

taki  seks  bez  zobowiązań  robi  z  ciebie  macho,  tak?  Wtedy  też  nie  miałeś  żadnych 

T L

 R

background image

skrupułów:  dwa tygodnie się  do  mnie  zalecałeś,  potem  mnie  przeleciałeś,  zostawiłeś  w 

ciąży i zabrałeś się do następnej! 

Sandro  przyjął  ten  wybuch  wściekłości  z  takim  samym  stoickim  spokojem,  jak 

przedtem uderzenie w twarz, po którym pozostały mu na policzku czerwone odciski jej 

palców. Ten brak reakcji sprawił, że Cassie najchętniej rzuciłaby się na niego i szarpała 

paznokciami  jak  dzika  kotka.  Zamiast  tego  jednak  z  trudem  podniosła  się  z  łóżka  i 

roztrzęsiona zaczęła rozglądać się za swym ubraniem. 

Jak on mógł żartować sobie z tego, co się właśnie między nimi wydarzyło? Jak w 

ogóle  mogło  do  tego  dojść?  Jak  ona  mogła  do  tego  dopuścić?  Nienawidziła  i  siebie,  i 

jego!  Z  trudem  trzymała  się  na  nogach,  lecz  wciąż  miała  w  sobie  zdradzieckie 

wspomnienie rozkoszy i nie bardzo potrafiła sobie z tym poradzić. Bezradnie zasłaniając 

się  poduszką  i  tłumoczkiem  zwiniętych  ubrań,  skierowała  się  do  drzwi,  bo  jedno 

wiedziała na pewno: musi jak najszybciej stąd wyjść. 

- Nie mogę uwierzyć, że ci to zrobiłem - dobiegł ją przytłumiony głos. 

Zatrzymała się w drzwiach. 

- Nie możesz uwierzyć czy nie chcesz? - odpaliła. 

Sandro zdążył już wstać z łóżka i kiedy się odwróciła, by na niego spojrzeć, po raz 

kolejny tego wieczoru poraziła ją jego niemal posągowa, męska uroda. 

Dlaczego właśnie z nim musiało jej się to zdarzyć? Chciała jeszcze coś powiedzieć, 

ale przerwał jej gestem dłoni i wyszedł z sypialni. 

Była  wstrząśnięta  jego  bezwzględnością  i  dopiero  teraz  doszły  w  niej  do  głosu 

wszystkie rozkołysane emocje. Potykając się, weszła do olśniewającej bielą łazienki i z 

pewnym  trudem  zdołała  się  ubrać.  Kiedy  mimochodem  spojrzała  w  lustro,  zobaczyła 

twarz,  którą  z  trudem  rozpoznawała:  nabrzmiałą,  zaczerwienioną,  całą  w  kosmykach 

splątanych  włosów, i  oczy  tak  nienaturalnie  ciemne, jakby  była  pod działaniem  silnego 

narkotyku! 

W  pewnym  sensie  tak  jest  -  pomyślała  z  rozpaczą.  Pozwoliła  sobie  na 

nieodpowiedzialny  seks  i  teraz  powrót  do  rzeczywistości  był  najgorszym 

doświadczeniem w jej życiu. A jej własne odbicie w lustrze było przerażające. 

T L

 R

background image

Musiała  jeszcze  tylko  odzyskać  torebkę,  która  chyba  została  gdzieś  w  salonie.  A 

potem ucieknie stąd, gdzie pieprz rośnie! 

Widocznie  jednak  nic  tu  nie  miało  być  proste.  Otworzywszy  drzwi  do  salonu, 

natychmiast  natknęła  się  na  Sandra.  Był  już  ubrany,  choć  w  niedopiętej  koszuli  i  ze 

zmierzwioną  czupryną.  Stał przy  otwartym  barku,  trzymając  w  ręku  kieliszek  z  czymś, 

co na pewno nie było wodą. 

- Whisky - powiedział tonem wyjaśnienia. - Uznałem, że lepiej będzie się upić, niż 

dać ci się zaskoczyć kolejnymi rewelacjami. 

- Nie ma już więcej rewelacji - wydusiła Cassie przez zaciśnięte gardło. 

- Tak myślisz? - odparł, przeczesując palcami włosy. - To spróbuj wejść do mojej 

głowy,  cara  -  rzekł  ponuro.  -  To  jest  jak  pole  minowe,  naszpikowane  pytaniami  i 

zagadkami. 

Pociągnął spory łyk z kieliszka. 

To  było  jego  kolejne  oblicze,  z  którym  musiała  sobie  poradzić.  Widziała  go  już 

jako wyrafinowanego biznesmena i wytrawnego uwodziciela. Widziała, jak robi się słaby 

i bezradny pod wpływem szoku i jak wybucha gniewem. Poznała go też jako namiętnego 

kochanka,  który  zaniósł  ją  do  łóżka.  A  teraz  przybrał  pozę  cynika  traktującego  ją  z 

chłodnym  dystansem.  Najwyraźniej  jego  mechanizmy  obronne  znów  zaczęły 

funkcjonować. 

Trudno, może to nie było takie złe. Chciała już tylko wziąć torebkę i wreszcie stąd 

wyjść. A jednak coś trzymało ją w miejscu, chyba niepokój o niego, który dochodził do 

głosu w najmniej odpowiednich momentach. A Sandro właśnie podnosił do ust kolejny 

kieliszek i stawał się coraz bledszy. 

- Proszę cię, nie pij już więcej - wymamrotała niepewnie. - Chyba ci to... 

- Powiedz mi dokładnie, kiedy byliśmy z sobą - przerwał jej w pół zdania. 

- Jeszcze śmiesz pytać?! 

- Powiedz, kiedy? 

Cassie wzięła głęboki oddech i odpowiedziała na jego pytanie. 

- Jak długo? - nie ustępował. 

- To też ci już mówiłam. 

T L

 R

background image

- To powtórz. Jak długo? - wycedził ochryple. 

- D-d-dwa tygodnie - wyjąkała, pokonując barierę wstydu. 

- Dwa tygodnie - powtórzył jak echo i ciężko opadł na najbliższy fotel. Znanym już 

gestem  przyłożył  dłoń  do  czoła.  -  Chcesz  powiedzieć,  że  w  ciągu  dwóch  tygodni 

zdążyliśmy począć bliźniaki? 

-  N-nnie.  Dwa  tygodnie  zajęło  ci  uwodzenie  mnie.  Na  poczęcie  bliźniaków 

wystarczyła  jedna noc.  Następnego  ranka  powiedziałeś, że  musisz  wracać do Florencji. 

Obiecałeś, że to zajmie ci tylko kilka dni, ale już nigdy więcej się nie pojawiłeś. 

-  Nie  mogłem  wrócić  -  wyjaśnił.  -  Miałem  wypadek  i  sześć  tygodni  mego  życia, 

najwyraźniej bardzo znaczących, wypadło mi z pamięci. 

- Przestaniesz już, Sandro? - Cassie znów czuła, że ogarnia ją wściekłość. - Twoje 

zagubione tygodnie nie mają z tym nic wspólnego! 

- Skąd, u diabła, wyciągasz takie zwariowane wnioski? 

-  Bo  ci  to  przecież  mówiłam!  -  zawołała.  -  Dzwoniłam  do  ciebie  na  telefon 

komórkowy.  Ledwie  raczyłeś  cokolwiek  powiedzieć  i  zaraz  mnie  zgasiłeś  tym  swoim: 

„Nie znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń...". 

Wzdrygnęła się. Te słowa nosiła niemal jak piętno wypalone w mózgu. 

-  To  była  ostra  odprawa  -  zauważyła  z  jakimś  ponurym,  wisielczym  humorem. 

Gdybym  była  w  lepszym  stanie  ducha,  to  mogłabym  się  zdumiewać  twoją 

gruboskórnością. Ale wtedy byłam bardziej skupiona na sobie, gdyż właśnie się dowie-

działam,  że  urodzę  bliźniaki...  Kiedy  ci  o  tym  powiedziałam,  po  prostu  wyłączyłeś 

telefon! 

- Ale ja nie pamiętam tej rozmowy! - wybuchnął. 

-  Ta  rozmowa  miała miejsce  osiem  tygodni po tym,  jak  mnie  zostawiłeś, Sandro. 

Chcesz mi teraz wmówić, że twoja utrata pamięci obejmuje osiem tygodni, a nie sześć? 

Milczał, więc ciągnęła: 

-  Nawet  jeśli  mnie  nie  pamiętałeś,  mniej  gruboskórny  mężczyzna  może  by  się 

zastanowił, czy ja przypadkiem nie należę do tych utraconych sześciu tygodni. Ale ty nie 

zawracałeś sobie tym głowy, prawda? 

T L

 R

background image

Doskonale pamiętała, jaka była wtedy przerażona, jak płakała, niemal błagała, żeby 

ją wysłuchał. 

Wciąż milczał. Może już nie miał argumentów na swoje usprawiedliwienie? 

Teraz pozostawało jej tylko wziąć torebkę i wyjść. Nie chciała tracić tu ani chwili 

dłużej. 

-  Zrób  mi  tę  uprzejmość  i  trzymaj  się  ode  mnie  z  daleka  -  powiedziała  na  do 

widzenia. - Gdyby przyszło ci do głowy, że chcesz się zobaczyć z dziećmi, to będziesz 

musiał  to  załatwić  przez  mojego  prawnika,  bo  ja  nie  życzę  sobie,  żebyś  się  do  nich 

zbliżał. 

Wychodzę - powiedziała sobie w duchu. I tym razem nie obejrzę się za siebie, żeby 

nie wiem co się stało. 

Zanim jednak doszła do drzwi, usłyszała hałas, który natychmiast unieważnił dane 

sobie przyrzeczenie. Krew jej niemal zastygła w żyłach, bo wiedziała, co zobaczy, kiedy 

się odwróci. 

I rzeczywiście: Sandro leżał rozciągnięty na podłodze, nieprzytomny. 

Dalej  wypadki  potoczyły  się  dokładnie  tak  jak  poprzednim  razem,  niczym  w 

odtwarzanym  powtórnie  filmie.  Sama  nie  wiedząc  kiedy  i  jak,  Cassie  znalazła  się  na 

kolanach tuż przy nim 

- Sandro... - jęknęła, dotykając lekko jego twarzy.  

Był przeraźliwie zimny i blady; nie wiedziała, co robić. 

Rzuciła  się  do  kuchni  po  wilgotny  kompres  i  szklankę  z  wodą,  które  jednak 

okazały  się  bezużyteczne,  bo  on  nie  odzyskiwał  przytomności.  Nie  pomagało  to,  że 

przykładała mu chłodny okład do ust i czoła. 

Minęła kolejna minuta, a Sandro leżał wciąż bez ruchu. Zrozumiała, że sama nie da 

sobie rady, i już miała dzwonić po pogotowie, kiedy nagle zadźwięczał telefon. Dźwięk 

dochodził z kieszeni męskiej marynarki wiszącej na oparciu fotela. 

Niewiele myśląc, sięgnęła po dzwoniącą komórkę. 

- Alessandro, tu Gio. Właśnie rozmawiałem z... - usłyszała. 

- Och, dzięki Bogu, że zadzwoniłeś. - Poczuła ulgę. - Gio, tu Cassie. Sandro znowu 

zemdlał. Potrzeba lekarza albo... 

T L

 R

background image

- Zostaw to mnie - odrzekł tamten, na szczęście nie domagając się żadnych wyja-

śnień. - Za kilka minut ktoś tam będzie - rzucił krótko. 

Następne  pięć  minut,  które  ciągnęły  się  w  nieskończoność,  przesiedziała  przy 

Sandrze, trzymając mu rękę na sercu i wsłuchując się w jego bicie. 

Kiedy  wreszcie  odezwał  się  upragniony  dzwonek  u  drzwi,  on  wciąż  leżał 

nieprzytomny. 

Otworzyła.  W  drzwiach  stał  Gio  wraz  z  mężczyzną,  którego  widziała  na  dole,  w 

hallu, kiedy tu przyjechali. 

- To jest Marco, brat... 

- Tak, tak, wiem, brat Sandra. 

Cassie uśmiechnęła się niepewnie, lecz mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu. 

- Gdzie on jest? - zapytał opryskliwie. 

- W salonie - wyjąkała, trochę zaskoczona jego zachowaniem. 

Nie odpowiedział, tylko wyminął ją i wszedł do środka. 

- Marco jest lekarzem - wyjaśnił Gio i poszedł w ślad za nim. 

Teraz  wszystko  zaczęło  się układać  w  logiczną  całość.  Kłótnia  obu  braci  musiała 

dotyczyć zasłabnięcia Sandra w restauracji. Ktoś wezwał Marca, żeby czekał  na brata i 

zbadał go, a ten kazał mu iść do stu diabłów. 

Dołączyła do mężczyzn w salonie, ale nie potrafiła im pomóc, więc siedziała tylko 

na krześle i patrzyła, jak próbują ocucić nieprzytomnego. Serce biło jej bardzo powoli i 

nic nie czuła, aż zaczęła nabierać podejrzenia, że jest w stanie szoku. 

Nie  czuła  nic  nawet  wtedy,  kiedy  Sandro  zaczął  dawać  oznaki  życia.  Po  chwili 

usiadł, z głową w dłoniach. Jego brat coś do niego mówił, a on odpowiadał mu niskim, 

gardłowym głosem, po włosku. Wyglądało na to, że wszyscy trzej doskonale wiedzą, co 

się stało, i tylko Cassie nie ma pojęcia, o co tu chodzi. Poważny szok mógł doprowadzić 

do utraty przytomności, ale w wypadku Sandra była przekonana, że chodzi o coś więcej. 

Nagle usłyszała, jak Marco mruknął po angielsku: 

- Musimy cię położyć do łóżka, Alessandro. 

T L

 R

background image

W mgnieniu oka odzyskała siły, niczym feniks powstający z popiołów. Bez słowa 

zerwała się  z miejsca  i  pędem pobiegła  do sypialni.  W panicznym  pośpiechu usiłowała 

doprowadzić pokój do porządku i zatrzeć ślady tego, co się tu niedawno wydarzyło. 

Znalazła  swoje  pończochy  i  skarpetki  Sandra,  które  natychmiast  schowała,  i 

właśnie kończyła ścielić łóżko, kiedy usłyszała jakiś szmer przy drzwiach. 

Spojrzała i znieruchomiała. 

Sandro stał w drzwiach do sypialni i ciężko opierał się o framugę. 

-  Widzę,  że  działamy  na  tych  samych  falach...  -  zauważył  drwiąco,  patrząc  na 

uporządkowany pospiesznie pokój. 

- Wyglądasz strasznie - stwierdziła. 

- Tak się też czuję. Przepraszam. Przestraszyłem cię? 

Kiwnęła głową. 

Sprawiał  wrażenie,  jakby  w  każdej  chwili  mógł  znowu  upaść,  więc  na  wszelki 

wypadek podeszła i objęła go ramieniem. 

- Powinieneś położyć się do łóżka - powiedziała przez zaciśnięte gardło. 

- Pewnie tak - zgodził się. 

- Zawołam twojego brata i Gio, żeby ci pomogli... 

- To ci się raczej nie uda. Kazałem im się stąd zabierać. 

- Ale... dlaczego? - wykrztusiła. 

- Bo ich obecność wprawiała cię w zakłopotanie. 

- Co z tego? Twoje zdrowie jest o wiele ważniejsze niż moje zakłopotanie. Jeszcze 

pięć minut temu leżałeś nieprzytomny, dzisiaj już po raz drugi! 

- Ale teraz jestem zupełnie przytomny - zauważył chłodno i logicznie. - Jakkolwiek 

nie mogę ci zagwarantować, że pozostanę w pozycji pionowej dostatecznie długo, więc 

gdybyś mogła... 

- No to idziemy do łóżka. 

- Najlepsza propozycja, jaką dzisiaj usłyszałem... 

- Jak możesz sobie z tego żartować! - krzyknęła. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, co 

to znaczy widzieć, jak tak nagle padasz bez życia? Myślałam, że masz zawał serca czy 

coś w tym rodzaju... 

T L

 R

background image

- No dobrze, dobrze - łagodził. - Nie rozpaczaj nade mną, dzielna Cassie. Po prostu 

pomóż mi przejść przez pokój, żebym mógł się położyć. 

Opadł ciężko na łóżko, a ona przysiadła koło niego, chociaż jeszcze tak niedawno 

obiecywała sobie, że nigdy się do niego nie zbliży. 

- Powiedz mi, co ci naprawdę dolega - poprosiła. 

Milczał tak długo, że myślała, iż usnął. On jednak przez cały czas wpatrywał się w 

nią  płonącym  wzrokiem.  Musiała  w  końcu  przyznać  się  sama  przed  sobą,  że  gdzieś  w 

głębi swego serca nadal go kocha. 

-  Oni  obaj  wiedzieli,  co  się  z  tobą  dzieje,  Gio  i  twój  brat,  lekarz  -  podsunęła.  - 

Przez  większość  czasu  jesteś  silny,  zdrowy  i  tak  żywotny,  że  mógłbyś  sam  przestawić 

czołg..., ale dwukrotnie widziałam, jak tracisz przytomność, i zwykle pocierasz przedtem 

ręką czoło, jakby, jakby... 

-  Jakbym  czuł  silny  ból  głowy  -  dokończył  za  nią.  -  Bo  tak  jest.  Po  wypadku 

pozostał mi pewien ucisk w mózgu, który odczuwam raz na jakiś czas. 

- Więc to nie przeze mnie? 

Sandro uspokajającym gestem dotknął jej ręki. 

- Często tracisz przytomność? 

-  Nie,  od  czasu  do  czasu.  Miewam  te  przebłyski  pamięci,  które  biorą  się  nie 

wiadomo skąd. No i czasem... 

- Odpływasz zupełnie? 

Si. 

- Czy można jakoś złagodzić ten ucisk? 

- A może byśmy raczej porozmawiali o bliźniakach? 

Bliźniaki...!  Cassie  znowu  zupełnie  o  nich  zapomniała,  więc  teraz  gwałtownie 

zerwała się z miejsca. 

- O Boże! Jest tak późno. Muszę wracać... - wyrzuciła z siebie przerażona. 

- Żeby zwolnić opiekunkę? 

- Tak. Jenny jest bardzo wyrozumiała, ale obiecałam, że wrócę przed północą... 

- Jak Kopciuszek. 

T L

 R

background image

- Nie - oburzyła się. - Jak samotna matka, która docenia dobrą opiekunkę i nie nad-

używa jej życzliwości! 

Sandro  zerknął  na  zegarek  i  stwierdziwszy,  że  do  północy  został  już  tylko 

kwadrans, wstał. 

- Ja cię odwiozę... - zaczął. 

- Nie! - wykrzyknęła. - Wracaj do łóżka! Mogę zamówić taksówkę. 

Popatrzył na nią, jakby dotkliwie zraniła jego męską ambicję. 

- Odwiozę cię ja albo mój szofer! - wrzasnął z taką mocą, że zbladła. 

- W porządku! - odpaliła, cała drżąca. - Niech twój kierowca mnie odwiezie! I nie 

podnoś na mnie głosu. 

Grazie - powiedział. 

Sięgnął po telefon, wybrał numer i wydał szoferowi polecenie. Odwrócił się przy 

tym  do  Cassie  plecami,  co  odebrała  jako  oziębłe  pożegnanie.  Z  trudem  pojmowała  te 

jego  nagłe  zmiany  nastroju,  wahające  się  między  spokojem  a  wybuchem,  prawie  bez 

stadiów pośrednich. Nie bardzo też rozumiała własne reakcje. 

Dlaczego  teraz, drżąc  ze  zdenerwowania,  zatrzymała  się przy  drzwiach i  czekała, 

aż do niej podejdzie? Dlaczego nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać: 

- Dasz sobie radę sam? 

- Nie rób ze mnie takiej ofiary - rzucił. - I przestań patrzeć z takim niepokojem, bo 

te twoje szmaragdowe oczy wściekle mnie nakręcają. Lepiej zrób wreszcie coś z sensem 

i idź już stąd, Cassie. 

Wyszła więc, zaciskając wargi w poczuciu upokorzenia. Dopiero kiedy zamknęły 

się za nią drzwi windy i znikła z jego pola widzenia, poczuła, że do oczu napływają jej 

łzy. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Cassie  przekroczyła  próg  swego  małego  mieszkanka  dokładnie  z  uderzeniem 

dwunastej.  W  domu  było  cicho  i  kojąco  normalnie;  tylko  stłumiony  dźwięk  telewizora 

dobiegający z saloniku świadczył o tym, że ktoś jest w domu. 

Tak jak się spodziewała, zastała tam Jenny siedzącą w fotelu i oglądającą telewizję. 

-  O,  witaj.  -  Sąsiadka  uśmiechnęła  się  i  przeciągnęła  jak  kot.  -  Świetnie 

wycelowałaś z czasem, bo film właśnie się skończył. Dobrze się bawiłaś? 

- Tak - odpowiedziała ze sztucznym spokojem, na wszelki wypadek nie rozwijając 

tematu. - Czy bliźniaki były grzeczne? 

- Jak aniołeczki. Żadnych wybryków. 

Starsza  pani  powoli  zbierała  swoje  rzeczy,  szykując  się  do  wyjścia.  Cassie 

zaproponowała  jej  jeszcze  filiżankę  herbaty,  ale  ponieważ  było  już  późno,  Jenny 

podziękowała i po chwili już jej nie było. 

Dopiero teraz Cassie mogła sobie pozwolić na słabość. Z głębokim westchnieniem 

oparła się o drzwi. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak sponiewierana. Zaraz jednak 

wzięła się w garść i poszła sprawdzić, co słychać u dzieci. Spały słodko  -  Anthony jak 

zwykle  na  wznak,  na  wpół  rozkopany,  Bella  zwinięta  w  kłębek,  w  wianuszku  jasnych 

włosów rozsypanych na poduszce. Były takie małe, kochane i wrażliwe. Jak przyjęłyby 

ojca, o którym tak mało wiedziały, gdyby Sandro postanowił jednak odegrać w ich życiu 

jakąś rolę? 

Nie  mogła  o  tym  myśleć,  zanadto  ją  to  przerażało.  Jej  lęki  miały  też  podłoże 

egoistyczne. Bliźniaki należały bowiem dotąd wyłącznie do niej i tylko ją kochały. A ona 

kochała  je  ponad  wszystko  i  zawsze  ich  dobro  stawiała  na  pierwszym  miejscu  we 

wszystkich  życiowych  wyborach  -  gdy  chodziło  o  pracę,  żłobek  czy  miejsce 

zamieszkania. 

Kiedy Angus zaproponował jej przyjazd do Londynu i pracę w jego firmie, łączyło 

się  to  z  ofertą  wynajmu  mieszkania  w  budynku,  który  do  niego  należał,  po  wyjątkowo 

korzystnej cenie. A mimo to zdarzało się, że z trudem wiązała koniec z końcem i przed 

wypłatą  bywało  jej  ciężko,  ale  jakoś  w  końcu  dawała  sobie  radę.  Była  z  tego  dumna. 

T L

 R

background image

Mogłaby się jednak założyć, że dla Sandra ich skromne mieszkanko i używane meble nie 

stanowiłyby powodu do dumy. 

Cicho zamknęła drzwi dziecinnego pokoju. Nagle przyszło jej do głowy, że to jej 

małe domowe szczęście może okazać się ulotne i nietrwałe. Co się z nimi stanie, jeśli po 

sprzedaniu  BarTecu  Angus  zrezygnuje  również  z  tego  domu,  a  następny  właściciel 

podwyższy jej czynsz? 

Poczuła  wyrzuty  sumienia,  że  myśli  tylko  o  własnych  interesach,  a  nie  o 

pogarszającym się stanie zdrowia starego przyjaciela jej ojca. Postanowiła, że w następny 

weekend  pojadą  do  niego.  Angus  zawsze  się  cieszył,  gdy  odwiedzała  go  razem  z  bliź-

niakami,  i  chociaż  był  zatwardziałym  starym  kawalerem,  utrzymywał,  że  towarzystwo 

dzieci jest dla niego najlepszym lekarstwem. 

Odwiesiła sukienkę do szafy i zdecydowała, że musi ją oddać do pralni. Myślała o 

różnych przyziemnych sprawach, żeby tylko oddalić myśli o tym, co właśnie się zdarzyło 

między nią a Sandro. 

Podskoczyła, reagując na przenikliwy dźwięk telefonu. Kto mógł dzwonić do niej 

w środku nocy? 

Uspokoiła  się  nieco,  słysząc  głos  Elli.  Przyjaciółka  koniecznie  chciała  się 

dowiedzieć,  co  łączy  Cassie  z  ich  nowym  szefem.  To,  co  zdarzyło  się  na  przyjęciu  w 

restauracji, zaintrygowało wszystkich pracowników BarTecu i wywołało niekończące się 

spekulacje. 

Cassie próbowała wszystkiemu zaprzeczyć, ale tamta nie dała się zbić z tropu. 

- Powiedz to swojej cioci - prychnęła. - Wszyscy już wiedzą, że go znasz. Nawet 

nasz dyrektor przyznał, że pan Marchese przez cały wieczór nie odrywał od ciebie oczu. 

A piękna panna Batiste też nie była z tego zadowolona. 

-  Może  go  sobie  zatrzymać.  Ja  go  nie  potrzebuję!  -  wybuchnęła  Cassie  i  zaraz 

ugryzła się w język. 

- O ho, ho. To brzmi, jakby przemawiała przez ciebie gorycz - zauważyła Elli. 

Trzeba  było  jak  najszybciej  wymyślić  coś,  co  zaspokoiłoby  jej  ciekawość  i 

pozwoliło przynajmniej na razie zamknąć temat. 

T L

 R

background image

-  Słuchaj  -  powiedziała  Cassie  -  właściwie  nie  znam  go  osobiście,  ale...  znałam 

kiedyś... jego przyjaciela... No i tyle. 

-  On  zna  ojca  twoich  bliźniaków  -  podsumowała  jej  przyjaciółka  po  chwili 

zastanowienia. 

- A może byś tak wyłączyła już swoją wyobraźnię i poszła spać - zaproponowała 

znużona Cassie. - Ja też chcę się położyć. 

-  W  porządku  -  zgodziła  się  drwiąco  Ella.  -  Niech  ci  się  przyśnią  włoscy  dranie, 

którzy  zostawiają  dziewczynę  w  ciąży,  i  ich  przystojni  przyjaciele,  którzy  padają  jak 

nieżywi na samą wzmiankę o bliźniakach. 

Nie chcąc przedłużać kłopotliwej dla siebie rozmowy, Cassie poprosiła koleżankę, 

żeby  zatrzymała  dla  siebie  swe  podejrzenia  co  do  jej  bliższej  znajomości  z  panem 

Marchese. 

- Spokojnie - odrzekła Ella. - Jestem przecież po twojej stronie, nie traktuj mnie jak 

wroga. Ale chcę ci jeszcze powiedzieć, że Jason Farrow puścił farbę o tym, iż twój ojciec 

i ojciec Alessandra Marchese byli przyjaciółmi Angusa. 

- Naprawdę? - Ta informacja zaskoczyła Cassie. 

-  Tak.  I  jeśli  będziesz  potrzebowała  jakiegoś  alibi,  żeby  obronić  się  przed 

ciekawością naszych kolegów z pracy, to na twoim miejscu puściłabym ich tym tropem. 

- Dzięki, Ella. 

- Nie dziękuj. Mam nadzieję, że w zamian doczekam się kiedyś twojej relacji, jak 

było naprawdę. 

Zobaczymy - pomyślała Cassie, odkładając wreszcie słuchawkę. 

Weekend  minął  spokojnie,  bez  znaku  życia  od  Sandra  -  jeżeli  nie  liczyć  tego,  że 

kilka  razy  jej  się  przyśnił.  Budziła  się  wtedy,  rozogniona  wspomnieniem  przeżytej 

intymności. Te sny ją przerażały, a wyrazistość własnych doznań zawstydzała. Usiłowała 

sobie  wmówić,  że  go  nienawidzi.  Nie  rozumiała,  jak  to  się  stało,  że  to  zrobiła.  Znów 

pozbawiło ją to poczucia własnej wartości. A przecież przez te wszystkie lata tak bardzo 

się starała, żeby odbudować wiarę w siebie, którą Sandro skutecznie zdruzgotał. 

Nieśmiała i skryta dwudziestodwuletnia dziewczyna, rozpoczynająca dopiero pracę 

w  Jay  Digital  i  dochodząca  powoli  do  siebie  po  stracie  ojca,  nie  miała  dostatecznie 

T L

 R

background image

silnych mechanizmów obronnych, żeby poradzić sobie z kimś tak przystojnym i czarują-

czarującym jak Sandro Rossi, który pojawił się wtedy w jej życiu. Uwodził ją jak jakiś 

staromodny  zalotnik.  Był  bardzo  przekonujący,  kiedy  mówił,  że  się  w  niej  zakochał. 

Przysięgał,  że  będzie  z  nim  szczęśliwa  do  końca  życia.  Mówił  wszystko  to,  co  było 

trzeba, żeby wzbudzić w niej gorące uczucie. A kiedy w końcu się poddała i zgodziła się 

spędzić z nim noc, ze zdumieniem odkrył, że była dziewicą. Jak przystało na człowieka 

honoru, obiecał wtedy, że się z nią ożeni. 

Potem poleciał do Florencji, by powiedzieć o niej swojej rodzinie. Dopiero później 

przyszło  jej  do  głowy,  że  jeśli  traktował  poważnie  swoje  obietnice,  to  nic  nie  stało  na 

przeszkodzie, aby zabrał ją ze sobą. Czekała na jego powrót i czekała, jak głupia. Długie, 

puste dni zmieniły się w tygodnie. Jedynym sposobem, żeby się z nim skontaktować, był 

telefon  komórkowy  Nie  odpowiadał  ani  na  telefony,  ani  na  SMS-y,  aż  w  końcu 

zrozumiała,  że  po  prostu  ją  zostawił.  Ostatni  raz  zadzwoniła  do  niego  po  ośmiu 

tygodniach od rozstania i było to już rozpaczliwe wołanie o pomoc. 

To właśnie wtedy znienawidziła go całym sercem. Nawet teraz, kiedy dowiedziała 

się  o  wypadku  i  utracie  pamięci,  nie  potrafiła  wybaczyć  mu  okrucieństwa,  z  jakim  ją 

wtedy potraktował.  

 

Kiedy  w  poniedziałek  pojawiła  się  w  pracy,  odkryła,  że  Ella  zdążyła  już  trochę 

przygotować  dla  niej  grunt,  dzięki  czemu  poradziła  sobie  z  pytaniami,  których  jej  nie 

szczędzono.  Wszystkich  interesowało  to,  co  zdarzyło  się  w  piątkowy  wieczór,  ale  dość 

szybko zdołała ukrócić tę niezdrową ciekawość. Zdążyła już nawet zagłębić się w jakieś 

skomplikowane rozliczenia finansowe, kiedy na jej biurku zadzwonił telefon. 

Bez zastanowienia podniosła słuchawkę, lecz zmartwiała, słysząc głos Sandra. 

-  Zajmuję  teraz  dawny  gabinet  Angusa  -  poinformował  ją  ze  spokojem.  -  Chcę, 

żebyś tu przyszła, Cassie. Zaraz. 

- Na litość boską! - przyciszonym głosem rzuciła do słuchawki w obawie, że ktoś z 

kolegów  usłyszy.  -  Nie  mam  zamiaru  nawet się  do  ciebie  zbliżyć:  ani  w  tym  budynku, 

ani w ogóle. Zapamiętaj to sobie! 

- W takim razie ja przyjdę do ciebie - oświadczył, ignorując jej groźbę. 

T L

 R

background image

- Nie! - krzyknęła tak ostro, że Ella podniosła głowę, po czym dodała lodowato: - 

Zaraz tam będę. 

Żeby  dotrzeć  do  dawnego  gabinetu  Angusa, Cassie  musiała  przejść  cały  korytarz 

między dwoma rzędami oszklonych pokoi, skąd mogły ją obserwować niezliczone pary 

ciekawych oczu. A na koniec czekało ją jeszcze przejście przez gabinet sekretarki, zajęty 

tymczasowo  przez sporą  ekipę  współpracowników  Sandra.  Tak  jak  się spodziewała,  na 

jej  widok  wszyscy  przerwali  to,  czym  akurat  byli  zajęci,  i  gapili  się  na  nią  bez 

skrupułów, zastanawiając się zapewne, po co idzie do szefa. 

Maszerowała ze sztucznym uśmiechem na twarzy, nie rozglądając się na boki, lecz 

miała  wrażenie,  że  idzie  po  rozżarzonych  węglach.  Kiedy  wreszcie  znalazła  się  w 

gabinecie i zamknęła za sobą drzwi, niemal gotowała się ze złości. 

Sandro na szczęście był sam. Stał odwrócony twarzą do okna i sprawiał wrażenie, 

jakby nie zauważył, że weszła. 

Gdy cisza się przedłużała, Cassie zaczerpnęła głęboko powietrza i ogłosiła: 

- No to jestem, tak jak sobie tego życzyłeś, Sandro. 

-  Alessandro  -  poprawił  ją,  wciąż  patrząc  w  okno  -  przynajmniej,  kiedy  jesteśmy 

tutaj. 

Twoje niedoczekanie - pomyślała. Poznała go jako Sandra, porzucił ją jako Sandro 

i  dla  niej  miał  pozostać  Sandrem,  przynajmniej  dopóki  jej  nie  wytłumaczy,  dlaczego 

podał jej fałszywe imię i nazwisko. 

-  Robiłam  właśnie  coś  ważnego  -  powiedziała sztywno.  -  A  wzywanie mnie  tutaj 

da tylko ludziom kolejny powód do domysłów. Może więc powiedz mi szybko, o co ci 

chodzi, żebym mogła jak najszybciej stąd wyjść. 

- Stresuje cię to? 

- A ciebie? 

-  Jeśli  chcesz  w ten  miły  sposób zapytać, jak się dzisiaj  czuję,  to  dowiedz się, że 

fatalnie. 

- Och! - stropiła się Cassie. 

Dopiero  kiedy  się  odwrócił,  mogła  się  przekonać,  że  mówił  prawdę.  Znów  był 

blady, a na jego twarzy malowało się napięcie. 

T L

 R

background image

Zaprosił ją, żeby usiadła. 

- Jesteś na mnie zła - mruknął. 

-  Jeśli  wezwałeś  mnie  po  to,  żeby  rozmawiać  o...  sprawach  osobistych,  to  trzeba 

sobie  to  było  darować  -  powiedziała.  -  Od  rana  starałam  się,  jak  mogłam,  żeby  trochę 

uspokoić  ogólną  ciekawość  na  nasz  temat.  I  wystarczył  jeden  twój  telefon,  by  to 

wszystko zepsuć. Równie dobrze mogłam wykrzyczeć na głos całą prawdę. 

- Ale tego nie zrobiłaś. 

- Nie. 

- Słyszałem, że rozegrałaś to bardzo sprytnie. Jakoby Angus odegrał główną rolę w 

naszej... znajomości. 

- Podziękuj za to Jasonowi Farrowowi. To on puścił w obieg wiadomość, że nasi 

ojcowie obaj byli zaprzyjaźnieni z Angusem. 

Przez chwilę rozmawiali na temat Jasona, dopóki Cassie nie uświadomiła sobie, że 

chyba jednak nie po to tu przyszła. 

- No cóż, chciałem, żebyś trochę ochłonęła, zanim zaczniemy dyskutować o tobie, 

o mnie i o bliźniakach - wyjaśnił. 

Ugodził ją celnie - nie spodziewała się, że powie cokolwiek o dzieciach. 

-  Nie  ma  o  czym  dyskutować  -  skwitowała.  -  To  są  moje  dzieci.  I  moja 

odpowiedzialność. 

- Mówiłaś, że dzieci są także moje - zauważył. 

- W piątek wieczorem powiedzieliśmy wiele rzeczy, których nie warto pamiętać. 

To stwierdzenie chyba go zirytowało. Podszedł bliżej i przysiadł na skraju biurka, 

na wprost niej. 

- Urodziły się piętnastego stycznia - rzucił, dodając rok, a nawet godzinę przyjścia 

bliźniaków na świat. - Chłopiec i dziewczynka. 

- Jak się tego dowiedziałeś? - zapytała zaskoczona. 

- Rozmawiałem z Angusem. 

- Z Angusem? Po co go do tego mieszasz? 

-  Żeby  się  dowiedzieć  jak  najwięcej  o  tobie  i  dzieciach  drogą  nieoficjalną,  bo 

chyba tak wolisz, prawda? 

T L

 R

background image

- Nie miałeś żadnego prawa wtrącać się w moje sprawy. - Cassie zarumieniła się z 

gniewu. 

- Chcesz mi powiedzieć, że bliźniaki nie są moje? 

Milczała, chociaż miała wielką pokusę, żeby skłamać. 

- No widzisz, cara. Ja może mam zaniki pamięci, ale umiem liczyć i potrafię nawet 

odliczyć dziewięć miesięcy wstecz - zakpił. 

- Były wcześniakami... 

-  O  dwa  tygodnie  -  potwierdził  Sandro,  wprawiając  ją  w  jeszcze  większe 

osłupienie. - To mieści się w granicach błędu. Jak na kogoś funkcjonującego pomiędzy 

jednym  przebłyskiem  pamięci  a drugim,  musisz przyznać,  że  całkiem nieźle  sobie  daję 

radę. 

- Więc czego ode mnie chcesz? Współczucia? - zawołała, zrywając się z krzesła. 

- Nie. Chcę tylko znać całą prawdę. 

- Nienawidzę cię, Sandro - wyrzuciła z siebie. 

-  Widzę to.  I  to  dlatego  tak drżysz,  rumienisz  się i pewnie  robi  ci  się  gorąco?  W 

piątek wieczorem byłem bliski tego, żeby zerwać z ciebie sukienkę i kochać się z tobą, 

gdzie popadnie, jeszcze na długo przedtem, zanim rzeczywiście do tego doszło. Tak cię 

pragnąłem, że myślałem, iż spłonę. Ochłonąłem dopiero, kiedy to się spełniło. 

- Jesteś z siebie dumny? 

Zauważyła ze zdumieniem, że teraz on się zarumienił. 

-  Straciłem  panowanie  nad  sobą  -  wyznał.  -  Przepraszam,  jeżeli  byłem  zbyt... 

namiętny.  

Zbyt namiętny?  

Cassie  miała  wrażenie,  że  oboje  byli  zbyt  namiętni,  rozpaleni,  dzicy,  pozbawieni 

rozsądku... 

- Powinienem był cię przeprosić zaraz potem, ale znowu straciłem przytomność i 

do tego nie doszło. 

- Nie potrzebuję twoich przeprosin. I mówiłam ci już, że nie chcę prowadzić tutaj 

tego rodzaju rozmów. 

T L

 R

background image

- W takim razie zjedz dziś ze mną kolację. Będziemy wtedy mogli porozmawiać na 

neutralnym gruncie. 

- Nie! 

Cassie zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi. 

-  No  to  w  sobotę  -  zaproponował.  -  Jutro  muszę  wyjechać  i  wrócę  do  Londynu 

dopiero  na  weekend.  Proszę,  nie  wychodź  stąd,  dopóki  nie  dojdziemy  do  jakiegoś 

kompromisu!  Chcę  zobaczyć  swoje  dzieci  i  wolałbym  to  zrobić  za  twoją  zgodą,  ale 

zrobię to i bez tego, jeśli się nie zgodzisz. 

Brzmiało to, jakby jej groził. 

Najchętniej wmówiłaby mu, że to wszystko był blef, ale nie potrafiła. Po prostu nie 

potrafiła  manipulować  prawdą.  A  prawda  -  jakby  na  to  nie  patrzeć  -  wyglądała  tak,  że 

Sandro był ojcem jej dzieci. Jeśli chciał je poznać, czy miała prawo mu to utrudniać? Nie 

mogła  tego  zrobić ani  jemu, ani bliźniętom.  Jej  uczucia nie były  tu  najważniejsze; bała 

się jednak, co z tego wyniknie i jak bardzo może to wpłynąć na jej dalsze życie. 

Sandro  widział,  że  Cassie  walczy  ze  sobą, i  uświadamiał  sobie,  że  nie jest to  dla 

niej łatwe; pewnie chętnie jeszcze raz dałaby mu w twarz i wysłała do diabła. Przecież ją 

porzucił. Odszedł i pozostawił własnemu losowi. Odepchnął ją w wyjątkowo brutalny i 

bezwzględny sposób. Te słowa: „Nie znam cię i nie chcę cię znać. I proszę, nigdy więcej 

do  mnie  nie  dzwoń...",  odkąd  je  zacytowała,  wciąż  dźwięczały  mu  w  głowie.  Nie 

szkodzi,  że tego nie pamiętał, to  go  w niczym  nie usprawiedliwiało.  Wolał nie  myśleć, 

jak Cassie musiała się czuć, kiedy to usłyszała. 

Znów poczuł przenikliwy ból głowy i odruchowo potarł czoło. 

- Chcę je poznać, Cassie - powtórzył stanowczo. 

-  Trzy  dni  temu  jeszcze  nie  wiedziałeś,  że  masz  dwoje  dzieci!  -  wykrzyknęła.  - 

Nawet  mnie  nie  pamiętasz!  N-nnie,  jeszcze  nie  teraz,  przynajmniej  dopóki  nie  będę 

pewna, że... 

- Że co? 

- Dopóki nie będę pewna, że w trwały sposób podtrzymasz ten kontakt. 

- A ty myślisz, że nie? 

T L

 R

background image

Wzruszyła ramionami. Jakie miała podstawy, żeby mu ufać, po tym jak ją zostawił 

i przez sześć  lat się nie  odezwał?  Uważała,  że jest za  wcześnie,  żeby  mieszać  dzieci  w 

ich pogmatwane sprawy. 

Sandro  natomiast  domagał  się  spotkania  z  dziećmi  jak  najszybciej  i  bez  żadnych 

warunków. 

Rozmowa utknęła w martwym punkcie. 

Mężczyzna z ciężkim westchnieniem znów podniósł dłoń do czoła. 

Z przerażeniem patrzyła, jak krew odpływa mu z twarzy. Znów się to powtórzyło i 

czekała w napięciu, co będzie dalej. Niepokój o niego walczył w niej z obawą o siebie i 

dzieci. Bała się człowieka, który nazywał się Alessandro Marchese. Miał władzę, a przez 

to  wpływ  na  dwie  najważniejsze  sprawy  w  jej  życiu:  dzieci  i  pracę.  Sandro  Rossi, 

którego znała sześć lat temu, był całkiem inny - młodszy, bardziej spontaniczny i mniej 

ją onieśmielał. Podeszła do niego i lekko dotknęła jego ręki. 

- W porządku? - zapytała cicho. 

Si - odpowiedział. 

- Czy przez weekend coś ci się przypomniało? 

- Nic, co na trwale zostałoby mi w pamięci. - Bezradnie potrząsnął głową. 

- Czy... czy widziałeś się ze swoim bratem, lekarzem? 

-  Ja  wiem,  co  się  ze  mną  dzieje,  Cassie  -  rzekł  z  wymuszonym  uśmiechem.  - 

Pamięć próbuje do mnie wrócić. Co innego może mi poradzić lekarz niż to, żeby czekać 

cierpliwie  i  w  miarę  możności  pozostawać  pod  działaniem  czynnika,  który  tę  pamięć 

wyzwala.  Oboje  wiemy,  że  dla  mnie  tym  czynnikiem  jesteś  ty.  -  Delikatnie  dotknął 

palcem  kącika  jej  ust.  -  Twoja  twarz,  twoje  włosy,  twoje  błyszczące  zielone  oczy  i  te 

miękkie, drżące usta, które tak bardzo pragnę pocałować. 

Słysząc to, cofnęła się gwałtownie. 

-  Nie  chcesz  mi  pomóc?  -  rzekł  z  gorzką  kpiną.  -  Kobieta  bardziej  miłosierna 

pocałowałaby mnie, choćby na próbę. 

Cassie nie dała się sprowokować. 

- Och. Czy zawsze byłaś taka bezlitosna? 

- Nie pamiętam - odpaliła. - Ty mi powiedz. 

T L

 R

background image

- Przyjdzie czas, że to zrobię. Przyrzekam. 

- Kim jest Sandro Rossi? - zapytała ni stąd, ni zowąd. 

-  Ja  jestem  Sandro  Rossi  -  oświadczył.  -  Alessandro  Giancola  Marchese  Rossi.  - 

Wypowiedział  to  tak  uroczyście,  że  Cassie  przeszły  ciarki  po  plecach.  -  To  sprawa 

rodzinna.  Imię  Alessandro  mam  po  dziadku  ze  strony  ojca.  Moja  babcia  wniosła 

natomiast nazwisko Marchese, razem z majątkiem i pozycją swej rodziny. 

Sięgnął  do  kieszeni  marynarki  i  wyjął  dwie  wizytówki,  które  wręczył  Cassie.  Na 

pierwszej,  chyba  służbowej,  było  nazwisko  Alessandro  Marchese,  jego  logo  i  dane 

kontaktowe. Druga przypominała jego wizytówkę sprzed lat i prostą czcionką wypisane 

były na niej tylko dwa słowa: Alessandro Rossi. 

-  Nie  okłamałem  cię,  Cassie  -  powiedział  cicho.  -  Jestem tak  przyzwyczajony  do 

używania dwóch nazwisk, że rzadko się nad tym zastanawiam. Rodzina Rossich nie była 

biedna,  ale  nie  mogła  równać  się  z  potęgą  i  majątkiem  rodziny  Marchese.  Kiedy  mój 

pradziadek  oddał  swą  jedyną  córkę  Rossiemu,  postawił  warunek,  że  odtąd  wszyscy 

pierworodni  synowie  muszą  do  swego  nazwiska  po  ojcu  dołączać  nazwisko  Marchese, 

kiedy je odziedziczą. Ja odziedziczyłem to nazwisko dwa lata temu, po śmierci mojego 

ojca. Przedtem nazywałem się Rossi... 

- No, a to drugie imię, które wymieniłeś?  

Sandro uśmiechnął się ze smutkiem. 

- Giancola to połączenie dwóch imion: Gianni i Nicola, na pamiątkę braci mojego 

ojca,  którzy  umarli  zaraz  po  urodzeniu...  To  były  bliźniaki,  cara.  Widzisz,  jak  kawałki 

łamigłówki zaczynają do siebie pasować? 

Niektóre - pomyślała, ale nie wszystkie. 

Chciał, żeby zatrzymała jego wizytówki i zadzwoniła, gdyby go potrzebowała, lecz 

Cassie nie chciała ich przyjąć. 

Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział: 

-  W  dniu,  kiedy  był  ten  wypadek,  telefon  komórkowy  miałem  w  kieszeni.  Nie 

brałem go do ręki do czasu, gdy wróciłem do pracy. To nie było tak, że świadomie nie 

odbierałem twoich telefonów. 

T L

 R

background image

Kiedyś chyba jednak zobaczył, ile razy do niego dzwoniła. Pomyślał sobie wtedy, 

że to jakaś natrętna wariatka, bo jej nie pamiętał? Czy dlatego tak ją potraktował, kiedy 

zdobyła się na tę ostatnią rozmowę, która była krzykiem rozpaczy? „Nie znam cię i nie 

chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń". 

- Przepraszam, że potraktowałem cię tak brutalnie - mruknął. - Żałuję, że tego nie 

pamiętam.  Zasłużyłem  sobie  na  to,  żeby  pamiętać  własną  podłość.  -  Znów  zmarszczył 

brwi i potarł czoło. - Ale przyrzekam ci, że to się więcej nie powtórzy. 

Ładnie  powiedziane  -  pomyślała  Cassie,  wiedząc,  że  musi  to  przyjąć  za  dobrą 

monetę. Nie miała przecież wyboru. Mogła oczywiście być nadal na niego obrażona, ale 

był  ojcem  jej  dzieci  i  nic  nie  mogło  tego  zmienić.  Kiwnęła  więc  głową,  po  czym 

skierowała się do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymała się i z bijącym sercem powiedziała: 

-  W  sobotę  chcę  odwiedzić  Angusa,  może  ty  też  mógłbyś  się  tam  pojawić. 

Bliźniaki uwielbiają tam jeździć... Mogą się wybiegać i wyszaleć w ogrodzie, ile dusza 

zapragnie...  To  jest  chyba  najlepsze  miejsce,  neutralny  grunt,  na  którym  wy  troje 

moglibyście się spotkać. 

Si... Yes... Dziękuję - powiedział Sandro nienaturalnie zachrypniętym głosem. 

- Oni się nazywają... - zaczęła, wpatrując się w czubki swoich butów. 

- Wiem, jak się nazywają, cara - nie dał jej skończyć - Anthony i Isabelle. 

Był już najwyższy czas, żeby wyjść, wszystko zostało powiedziane. I Cassie, sama 

nie wiedząc, jak i kiedy to się stało, zamykała za sobą drzwi gabinetu. 

Była  zupełnie  rozbita,  lecz  musiała  stawić  czoło  wielu  spojrzeniom  ciekawych 

oczu. Najgorszy był jednak świdrujący wzrok Pandory Batiste. 

Cassie pobladła i mimo woli poczuła się winna. 

Uznała,  że  jeśli  tamta  kobieta  jest  rzeczywiście  kochanką  Sandra,  to  ma  pełne 

prawo do podejrzeń. Czy Pandora wiedziała albo się domyślała, co ona i pan Marchese 

robili w piątek wieczorem u niego w mieszkaniu? 

Nieoczekiwanie w biurze rozdzwoniły się telefony i to wszystkie naraz. Elegancko 

ubrani  pracownicy  rzucili  się  do  swoich  biurek,  a  Cassie  skorzystała  z  okazji,  żeby 

umknąć, jak spod obstrzału. 

T L

 R

background image

Już wychodząc, usłyszała tylko zbiorowy pomruk: „Si, Alessandro" i szuranie stóp 

po podłodze, kiedy wszyscy tłumnie ruszyli do gabinetu szefa. 

Zrozumiała, że zrobił to, żeby wybawić ją z opresji, i roześmiała się cicho. 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

- Dobrze sobie z nimi radzi, prawda? 

- Tak. 

Cassie kiwnęła głową, ale nie wiedziała: śmiać się czy płakać, obserwując Sandro, 

który  właśnie  z  całym  poświęceniem  rzucił  się  na  trawę,  żeby  nie  wpuścić  piłki  do 

zaimprowizowanej bramki. 

Belli najwyraźniej bardzo się to podobało, bo podskakiwała do góry z zachwytu, a 

Anthony gonił za piłką, usiłując ją złapać. 

Popołudnie było pogodne i słoneczne, lecz o wiele za chłodne, by zachęcać Angusa 

do  wyjścia  na  dwór.  Cassie  zdecydowała,  że  dotrzyma  mu  towarzystwa,  więc  siedzieli 

teraz oboje przy oszklonych drzwiach wychodzących na ogród i przyglądali się zabawie 

dzieci z ojcem. 

Miniony tydzień mocno dał jej się we znaki. 

W  poniedziałek  czuła  się  wykończona  spotkaniem  z  Sandrem.  We  wtorek  dobiło 

ją,  gdy  odkryła,  że  rzeczywistym  szefem  firmy  zamiast  Angusa  jest  teraz  Pandora 

Batiste. Pan Marchese wcale nie był spodziewany w BarTecu, więc gdy przyjechał i zajął 

biuro, w którym miała urzędować Pandora, tylko po to, żeby pobyć sam na sam z panną 

Janus, piękna Włoszka zmieniła się w chmurę gradową. 

W środę po południu Cassie już wiedziała, że ma w niej wroga, którego nie da się 

ignorować  ani  lekceważyć.  Została  wezwana  przed  oblicze  nowej  szefowej,  żeby  się 

wytłumaczyć  ze  wszystkich  udogodnień,  z  jakich  korzystała  w  pracy,  aby  móc 

odpowiednio  zajmować  się  dziećmi  -  odbierać  je  ze  szkoły,  spędzać  z  nimi  wakacje  i 

ferie.  To,  że  była  samotną  matką,  zdawało  się  nie  robić  na  Pandorze  Batiste  żadnego 

wrażenia,  a  ustna  umowa  Cassie  z  Angusem  była  według  niej  nadużyciem.  Nie 

zadowoliła jej nawet obietnica dziewczyny, że ta przeorganizuje swoje życie domowe, by 

dostosować się do wymagań nowej dyrekcji. 

T L

 R

background image

W czwartek młoda matka spędziła zatem dużo czasu przy telefonie, chcąc znaleźć 

kogoś, kto by odbierał jej dzieci ze szkoły, tak by ona nie musiała wcześniej wychodzić z 

pracy.  A  w piątek już  wiedziała, że jej sytuacja  jest poważna, bo  jeden  z pracowników 

Sandra nie odstępował jej ani na chwilę, śledząc każdy krok. 

To  wszystko  działo  się  z  powodu  jednego  człowieka,  który  właśnie  bawił  się  w 

najlepsze z jej dziećmi, tak jakby zawsze przy nich był i wychowywał jej od urodzenia. 

-  Wszystko  ci  opowiedział,  zanim  przyjechaliśmy,  prawda?  -  zapytała  Cassie 

Angusa. 

- To leży w jego naturze, żeby z niewygodnymi sprawami mierzyć się bez uników. 

Jeśli o mnie idzie, to niekoniecznie - pomyślała. 

-  Popatrz  tylko,  jak  on  rozegrał  spotkanie  z  dziećmi.  -  Angus  nie  krył  swego 

podziwu. - Żadnej zabawy w kotka i myszkę, po prostu nazwał rzeczy po imieniu. 

Dla  Cassie  nie  było  to  takie  proste.  Na  wspomnienie  chwili,  kiedy  tamta  trójka 

spotkała się pierwszy raz w życiu, wciąż ściskało się jej serce. Widać było, że Sandro jest 

przejęty i wzruszony, zaczęła się nawet obawiać, by znów nie zemdlał. 

- Sandro... - mruknęła, nie mogąc ukryć niepokoju. 

- Wszystko w porządku - rzucił, lecz głos mu drżał. 

Wszyscy  biorący  udział  w  tej  scenie,  nie  wyłączając  obojga  pięciolatków,  mieli 

świadomość, że dzieje się coś ważnego. 

Sandro  nie  odrywał  wzroku  od  dzieci:  złotowłosej,  zielonookiej  dziewczynki  i 

ciemnowłosego chłopca, którzy stanowili jakby miniaturowe kopie swoich rodziców. 

-  Anthony,  Bella...  to  jest  Alessandro  -  powiedziała  Cassie,  chcąc  mu  trochę 

ułatwić sytuację. - Przywitajcie się. 

Dzieci posłusznie wymamrotały: dzień dobry. 

Mężczyzna widocznie staczał ze sobą jakąś wewnętrzną walkę, ale w końcu zdołał 

się  uśmiechnąć  i  przykucnął  przed  maluchami,  żeby  nad  nimi  nie  górować.  Następnie 

absolutnie znokautował ich matkę, mówiąc prosto z mostu: 

- Cześć. Jestem waszym tatą. Bardzo mi przykro, że do tej pory się nie znaliśmy. 

W  ten  sposób  w  jednej  chwili  zniweczył  jej  plany.  Chciała  dać  dzieciom  trochę 

ochłonąć po tym pierwszym spotkaniu i dopiero później, stopniowo, przygotować je na 

T L

 R

background image

wiadomość, kim jest dla nich Sandro. Jego posunięcie natomiast postawiło wszystko na 

głowie i wywołało u dzieci taką burzę uczuć, jakiej nigdy dotąd nie obserwowała. 

Bella zanosiła się od płaczu i łkając, mówiła: 

- Ale my nie potrzebujemy taty! 

Anthony jej wtórował i zachowywał się, jakby chciał jej bronić. 

-  Nigdy  nie  przypuszczałam,  że  brak  ojca  jest  dla  nich  aż  tak  czułym  punktem  - 

przyznała się Cassie Angusowi. 

- Sandro bardzo to przeżył - zauważył starszy pan. - On też był bliski łez. 

Potem nastąpiło kilka trudnych sekund, kiedy nikt nie wiedział, co robić dalej. W 

końcu matka wzięła Bellę na ręce, żeby ją trochę uspokoić, a Anthony stał, wpatrując się 

w Sandra. Ten szybko zapanował nad swoimi emocjami i jakby instynktownie wiedział, 

jak  ma  postąpić.  Delikatniej  zabrał  dziewczynkę  z  objęć  Cassie  i  pozwolił  jej  się 

wypłakać  na  swoim  ramieniu.  A  kiedy  Anthony  próbował  go  kopnąć  za  to,  że  dotknął 

jego siostry, udał, że nic się nie stało. Uśmiechnął się do synka i podał mu wolną rękę. 

I,  o  dziwo,  chłopiec  tę  rękę  przyjął.  A  potem  Sandro,  wciąż  z  Bellą  na  ręku  i 

Anthonym  tuż  obok,  przysiadł  na  fotelu  i długo, spokojnym,  przyciszonym  głosem  coś 

do nich mówił, aż zdołał oboje uspokoić i pokonać ich nieufność. 

- On mnie nawet nie pamięta - szepnęła Cassie do Angusa, zdradzając tym samym, 

jak bardzo jest to dla niej bolesne. 

-  Nie  -  odpowiedział  Angus  w  zamyśleniu.  -  Ale  ludzka  intuicja  jest  czymś 

fascynującym, jak się nad tym zastanowić. On cię nie pamięta, ale patrzy na ciebie tak, 

jakbyś już była jego żoną. 

Żoną? Cassie w nagłym przypływie energii zerwała się na nogi. 

- Nie mam pojęcia, co ci chodzi po głowie, Angusie - rzekła surowo. - Ale od razu 

ci mówię, że nie mam zamiaru za niego wyjść! 

Stary przyjaciel jej ojca posłał dziewczynie wiele mówiący uśmiech, jakby chciał 

powiedzieć: „ja cię lepiej znam niż ty sama siebie". 

- Zawsze byłaś zapalczywa; Bella ma to po tobie - stwierdził. 

- Czy Sandro mówił ci coś o małżeństwie? - zapytała, ignorując tamtą uwagę. 

- To już chyba powinniście raczej omówić między sobą. 

T L

 R

background image

Po moim trupie - pomyślała Cassie, nie rozumiejąc, dlaczego ten absurdalny temat 

tak  ją  porusza.  Przecież  coś  takiego,  jak  jej  ślub  z  Sandrem,  nie  miało  się  nigdy 

wydarzyć. 

-  Chyba  już  czas,  żebyśmy  się  zbierali  -  oświadczyła  i  podeszła  do  okna 

wychodzącego na ogród, żeby zawołać bliźniaki. 

-  Chcesz  uciec,  Cassie?  -  zapytał  łagodnie  Angus.  -  Pewnie  nosisz  w  sobie 

podświadomy  lęk,  że  ten  mężczyzna,  który  teraz  bawi  się  z  twoimi  dziećmi,  może 

zniknąć z waszego życia równie szybko, jak się pojawił. 

- Raz już to zrobił. - Wzruszyła ramionami. 

- Z powodu wypadku drogowego, który wydarzył się w szczególnie niekorzystnym 

dla was obojga czasie - przypomniał Angus. - Teraz macie szansę to naprawić. Pomyśl o 

tym,  Cassie.  Los  nie  podsuwa  nam  takich  szans  zbyt  często,  więc  może  lepiej  ich  nie 

marnować z powodu zadawnionej urazy. 

- Wybaczyć i zapomnieć? - Zaśmiała się z goryczą. - Może ja też powinnam dostać 

mocno po głowie, wtedy zapomnę i nasze rachunki się wyrównają! 

- Dużo prościej byłoby wyjść mu trochę naprzeciw. 

- Mało jeszcze zrobiłam? 

- Jeśli mogłoby ci to pomóc, to pomyśl, że twój ojciec by go zaaprobował. 

-  Przestań  bawić  się  w  swata  -  powiedziała  Cassie  łagodnie.  -  Wyglądasz  na 

zmęczonego, więc będziemy się zbierać, zanim zdążysz mnie do końca przekonać. 

Sandro nie potrzebował jednak sprzymierzeńca w osobie Angusa, bo znalazł do tej 

roli dwoje jeszcze lepszych kandydatów. 

Drzwi ogrodowe otworzyły się gwałtownie i do środka wpadły bliźniaki, wnosząc 

ze sobą powiew świeżego powietrza. 

- Zgadnij, co będzie, wujku Angusie - ogłosiła Bella. - Nasza mama i tata wezmą 

ślub! 

- I będziemy mieszkać razem we Włoszech - dołączył się Anthony. 

Cassie  dostrzegła  przejęte  buzie  dzieci,  po  czym  podniosła  wzrok  na  Sandra  i 

widząc jego minę, zamarła. 

T L

 R

background image

Zrozumiała, że zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Miał to wy-

pisane  na  twarzy.  Wykorzystał  neutralny  grunt,  jaki  mu  zaproponowała,  i  pierwszy  na 

niego  wkroczył.  Następnie  przeszedł  do  fazy  drugiej,  którą  było  zawojowanie  dzieci  i 

przeciągnięcie  ich  na  swoją  stronę.  Nie  tylko  zaakceptowały  go  jako  swojego  ojca,  ale 

skakały z radości, słysząc jego kolejne obietnice. 

Małżeństwo,  czyli  prawdziwa  rodzina.  Wspólny  dom  w  pięknym  miejscu.  Takie 

właśnie  miraże  przed  nimi  roztoczył  i  wystarczyła  mu  do  tego  wspólna  zabawa  w 

ogrodzie u Angusa. 

Podczas gdy dzieci dzieliły się swymi rewelacjami ze starszym panem, Sandro nie 

odrywał wzroku od Cassie. Przypuszczał, że gdyby byli sami, pewnie znowu dałaby mu 

w twarz. Udało mu się złapać ją w pułapkę, zanim sobie uświadomiła, że coś jej zagraża. 

-  Masz  tylko  jedną  odpowiedź  -  rzekł,  korzystając  z  zamieszania,  jakie  robiły 

bliźniaki. 

Było mu przykro, że ona milczy, a jej spojrzenie jest jak sopel lodu. 

-  To  się  odbędzie  w  przyszłym  tygodniu  -  dodał.  -  Już  poczyniłem  pewne 

przygotowania  do  skromnego  ślubu  cywilnego,  tutaj,  w  Londynie.  Właściwy  ślub 

weźmiemy później, kiedy... już trochę okrzepniemy jako rodzina. 

Rzucił  znaczące  spojrzenie  Angusowi,  który  podniósł  się  z  fotela  i  wyprowadził 

dzieci z pokoju. 

Cisza,  która  zapadła  po  ich  wyjściu,  dusiła  Cassie  za  gardło  jak  pętla.  Chcąc  nie 

chcąc, patrzyła na Sandra i nie mogła nie przyznać, że był niezwykle, obezwładniająco 

przystojnym mężczyzną. Czy był jednak równie piękny wewnętrznie? 

Nie.  Wewnątrz  był  zimnym,  przebiegłym  i  bezlitosnym  manipulatorem, 

skupionym wyłącznie na sobie i na tym, czego sam chciał. 

-  Mów  do  mnie  albo  stąd  wyjdę  -  oświadczyła  w  końcu,  splatając  ramiona  na 

piersiach. 

- Nie, nie wyjdziesz - odrzekł. - O wiele bowiem ważniejsze są dla ciebie uczucia 

dzieci niż własne. 

Wiedziała, że on ma rację, ale to nie zmniejszało jej wrogości wobec niego. 

- To dlatego tak mnie urządziłeś? 

T L

 R

background image

- Zapędziłem cię w kozi róg? Nie miałem innego wyjścia. - Wzruszył ramionami. - 

W  przeciwnym  razie  walczyłabyś  ze  mną  bez  końca.  A  teraz  rozpleć  te  ręce,  cara. 

Wyglądasz jak żona rybaka wstępująca na wojenną ścieżkę. 

Podszedł do niej i nie zważając na protesty, sam rozłączył jej zaciśnięte ramiona. 

-  Chcę,  żeby  moje  dzieci  były  ze  mną  związane  zgodnie  z  wymogami  prawa.  I 

pragnę ciebie - oświadczył. - Moglibyśmy miesiącami wałkować sprawę małżeństwa, a 

tak: klamka zapadła. Możesz być na mnie wściekła, jak tylko chcesz, ale oboje wiemy, 

że nic nie zmienisz, bo nie będziesz chciała zawieść bliźniaków. Dzisiaj dałaś im ojca, 

cara... a teraz musisz pogodzić się z konsekwencjami swojej... hojności. Pobierzemy się 

w  przyszłym  tygodniu.  -  Wymienił  nawet  dokładną  datę  i  miejsce.  -  A  potem 

zamieszkamy razem we Florencji. 

- A czy twoja kochanka też z nami pojedzie? - rzuciła ze zjadliwą ironią. 

Spojrzał z zaciekawieniem. 

- Czy ta szczęściara ma jakieś imię? 

- Wszyscy w BarTecu wiedzą, że Pandora Batiste jest twoją kochanką. 

- Ach tak? No to muszę jej powiedzieć, żeby zachowywała się dyskretniej - rzekł z 

drwiącym uśmiechem. 

Cassie  dała  się  sprowokować  i  niewiele  myśląc,  z  rozmachem  wymierzyła  mu 

policzek. Tylko że tym razem Sandro był przygotowany. Złapał ją za rękę, zanim zdążyła 

go uderzyć, a potem przyciągnął do siebie i pocałował. 

W mgnieniu oka oboje odkryli, że pocałunek w gniewie może być niebezpieczny. 

Była  w  nim  i  namiętność,  i  pragnienie,  i  zachłanność.  A  ze  strony  Cassie  było  coś 

jeszcze: pragnienie zemsty i zadania mu bólu. 

- Ty mała czarownico - jęknął, kiedy wreszcie zdołali się od siebie oderwać, a ona 

w ostatniej chwili zdążyła ugryźć go w wargę. 

- Nienawidzę cię! - warknęła zapalczywie w odpowiedzi. 

- Pragniesz mnie - poprawił ją. - I per Dio, będziesz mnie miała, noc w noc, kiedy 

już zwiążemy się ze sobą na zawsze! 

- A ta „szczęściara" Pandora będzie osłodą twoich dni, tak? 

T L

 R

background image

- To zależy od ciebie. Będę jej jeszcze potrzebował? I kto, do licha, nauczył cię tak 

agresywnie całować? Bo przecież nie ja. 

- A skąd wiesz, że nie ty? - odpaliła bez namysłu. 

To stało się nagle jak uderzenie pioruna. Sandro zbladł, zachwiał się i zesztywniał. 

Cassie nie miała wątpliwości, co zaraz nastąpi. Przerażona, zdążyła tylko krzyknąć: 

- Sandro... nie...! 

Na szczęście zdążył opaść na stojący przy nim fotel Angusa. 

- Wszystko w porządku - uspokajał ją słabym głosem. - Panuję nad tym. 

Nic jednak nie było w porządku! 

-  Trzeba  coś  z  tym  zrobić!  -  krzyczała  w  panice.  -  Za  każdym  razem,  kiedy  się 

spieramy, ty prawie mdlejesz! 

-  Jestem  dużym  chłopcem,  cara.  Potrafię  się  z  tobą  spierać,  nie  tracąc 

przytomności. 

- Więc co, u licha, stało się tym razem? 

- To mógł być ten twój szalony pocałunek. - Sandro zaśmiał się dziwnie. - A to by 

oznaczało, że nasze małżeństwo będzie dość ekscytujące. 

-  Skończ  już  o  tym  małżeństwie.  Nie  powinieneś  był  w  ogóle  poruszać  tego 

tematu. Moim zdaniem nie powinniśmy nawet przebywać w tym samym pokoju! 

- Dobrze, więc nie mówmy już o pocałunkach.  

Przewrotny sarkazm Sandra doprowadzał ją do szału i tylko jego rozpaczliwy stan 

kazał jej nad sobą panować. 

- Bierzemy ślub - oświadczył, niczym niezrażony. 

- Dlaczego? Z powodu bliźniaków?! - krzyknęła Cassie. 

-  Dlatego,  że  oboje  wiemy,  iż  jest  to  jedyne  logiczne  rozwiązanie.  Powiedz  mi, 

dlaczego tak strasznie się przed tym wzbraniasz? 

- Przecież nawet mnie nie znasz. 

-  Znam  sam  siebie  i  wiem,  że  byłbym  z  tobą  i  z  dziećmi  od  samego  początku, 

gdyby  nie  zdarzył  się  ten  wypadek  i  nie  straciłbym  pamięci.  Na  pewno  bylibyśmy 

małżeństwem. 

T L

 R

background image

Wcale nie była tego taka pewna. Nie mogła też pogodzić się z faktem, że Sandro 

nikogo nie wymazał ze swej pamięci tak skutecznie, jak jej. Wiedziała, że nie miał na to 

wpływu, niemniej bolało ją to. 

-  Mogę  cię  nie  pamiętać,  ale  cię  znam  -  upierał  się.  -  Jest  między  nami  jakaś... 

więź,  która  powoduje  te  rozbłyski  w  mojej  głowie.  Wtedy  na  moment  uświadamiam 

sobie,  że  cię  znam.  Trwa  to  jednak  zbyt  krótko,  bym  mógł  coś  na  trwale  zapamiętać. 

Dlaczego wciąż tak obsesyjnie do tego wracasz? 

-  Bo  nie  rozumiem,  co  się  z  tobą  dzieje.  Boli  mnie  jednak  to,  że  właśnie  mnie 

zapomniałeś. I nie namówisz mnie na małżeństwo, Sandro, dopóki pamięć ci nie wróci i 

nie będziesz wiedział, dlaczego mnie z niej wyparłeś! 

Zapadła  cisza.  Cassie  wyraźnie  widziała,  że  pobladł  jeszcze  bardziej  i  sprawiał 

wrażenie, jakby zmagał się ze swymi myślami. Podświadomie wiedziała, że zaraz powie 

jej coś, co ją zdruzgocze i rozbije na kawałki. 

Hałas za drzwiami ostrzegł ich, że za chwilę do pokoju wkroczą bliźniaki. Sandro 

ukrył twarz w dłoniach. Napięcie prysło. 

- Zaraz je stąd zabiorę - powiedziała Cassie. 

- Daj mi kilka minut... żebym doszedł do siebie - mruknął. - Potem odwiozę was do 

domu. 

- Pojedziemy pociągiem... 

- Nie zaczynaj znów tej samej śpiewki. Ja was odwiozę - upierał się. - Znajdź tylko 

mojego szofera. Pewnie jest gdzieś przy garażach, razem z szoferem Angusa. 

Zdziwiło ją, że nie przyjechał tutaj sam. Widocznie czuł się na tyle źle, że sobie nie 

ufał. Było więc gorzej, niż przypuszczała, w każdej chwili mógł stracić przytomność. 

Chciała mu coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo w tym momencie drzwi otworzyły 

się  na  oścież  i  do  pokoju  wpadłyby  dzieci,  gdyby  nie  złapała  ich  w  biegu  i  nie 

powstrzymała.  Odwróciła  ich  uwagę  obietnicą,  że  pojadą  do  domu  eleganckim  samo-

chodem, a nie zatłoczonym pociągiem. 

Sandro odczekał, aż pójdą, i wtedy sięgnął po swój telefon komórkowy. 

- Marco, poddaję się - rzucił krótko. - Zrób mi tomografię... 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Droga  powrotna  przebiegła  w  miarę  spokojnie.  Sandro  zdecydował  się  zająć 

miejsce obok kierowcy, a Cassie z dziećmi siedziała na tylnym siedzeniu. Bliźniaki były 

na  tyle  przejęte,  że  podróżują  luksusowym  samochodem,  iż  nie  zwróciły  uwagi  na 

dziwne zachowanie dorosłych: milczenie taty i sztuczne ożywienie mamy. 

Kiedy dojechali pod dom, Sandro odmówił wejścia na górę. Cassie z jednej strony 

poczuła  ulgę,  z  drugiej  niepokoiła  się  o  niego,  bo  był  bardzo  blady  i  wyglądał  na 

cierpiącego. 

Uśmiechnął  się  jednak  do  bliźniaków  i  obiecał,  że  niedługo  ich  odwiedzi. 

Przykucnął na chodniku i patrzył na nich zachłannie, jakby chciał zapamiętać dokładnie 

buzie swych dzieci, dopóki się znowu nie zobaczą. Kiedy Bella rzuciła mu się na szyję, 

ogarnął  ramieniem  także  synka  i  przez  dłuższą  chwilę  wszyscy  troje  trwali  w 

pożegnalnym uścisku. 

Trudno  powiedzieć,  czemu  ta  wzruszająca  scena  wywarła  taki  wpływ  na  Cassie, 

ale  kiedy  Sandro  w  końcu  się  wyprostował  i  spojrzał  na  nią  płonącym  wzrokiem, 

zachowała się prawie tak samo jak jej mała córeczka i niewiele myśląc, rzuciła mu się na 

szyję. 

Czułym ruchem pogłaskał ją po policzku. 

-  Zadzwonię  do  ciebie  -  powiedział  cicho,  po  czym  odwrócił  się  i  wsiadł  do 

samochodu. 

To pożegnanie pozostawiło w niej uczucie niepokoju i frustracji, bo dokładnie tak 

samo się zachował i tych samych słów użył sześć lat temu, kiedy odjeżdżał. 

Niedzielę  spędziła  w  niezbyt  miłym  nastroju,  podczas  gdy  bliźniaki  nie 

przestawały  trajkotać  na  temat  swojego  nowo  poznanego  taty,  ślubu  rodziców  i 

przeprowadzki do  Włoch.  Bella była  bardzo przejęta,  a  Anthony  martwił się,  że  będzie 

musiał zmienić szkołę i rozstać się z kolegami. Cassie przeżywała wciąż na nowo scenę 

pożegnania przed domem, traktując ją jako złą wróżbę. 

Sandro nie zadzwonił. 

T L

 R

background image

W  poniedziałek pojawiła  się  w pracy,  udając, że jest to  taki sam dzień jak  każdy 

inny,  tak  jakby  w  jej  życiu  nic  specjalnego  się  nie  działo  -  po  prostu  nie  miała  innego 

pomysłu. „Cień" przydzielony jej przez Pandorę nie odstępował na krok, więc chcąc nie 

chcąc musiała zająć się tym, co do niej należało. Była jednak zamknięta w sobie i mało 

rozmowna, wciąż nasłuchując, czy nie dowie się czegoś o Sandrze. Zastanawiała się, czy 

przyszedł do biura i jak się czuje, obawiała się jednak zapytać o to wprost. 

No  i  była  jeszcze  Pandora.  Ona  również  absorbowała  myśli  Cassie,  ale  i  o  nią 

dziewczyna  bała  się  zapytać.  Wyglądało  jednak  na  to,  że  piękna  Włoszka  także  jest 

nieobecna. 

Wtorek minął podobnie jak poniedziałek. 

W  środę  Cassie  zaczęła  się  zastanawiać,  czy  nie  zadzwonić  do  Sandra. 

Traumatyczne wspomnienia związane z telefonami do niego, szczególnie z tym ostatnim, 

skutecznie ją jednak od tego powstrzymały. 

Jej stan zwrócił w końcu uwagę Elli.  

- Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem. - Jesteś strasznie blada. 

Przyjaciółka nie dała się zwieść zapewnieniom, że Cassie nic nie jest, przekonała ją 

natomiast, że warto byłoby się trochę przewietrzyć, korzystając z przerwy na lunch. 

W pobliskim barze kupiły kanapki i kawę na wynos, po czym zabrały swój lunch 

na skwerek znajdujący się naprzeciwko BarTecu. 

Jak na październik dzień był bardzo ciepły, siedziały więc na ławce pod drzewem, 

jadły i rozmawiały. Ella zdążyła się już domyślić, że Sandro jest ojcem bliźniaków. Była 

zdania, że to tylko kwestia czasu, kiedy domyśli się tego także Pandora Batiste. 

-  Ona  najwyraźniej  czuje  się  przez  ciebie  zagrożona  -  powiedziała.  -  Pewnie 

dlatego przez cały ubiegły tydzień studiowała twoja teczkę personalną. 

-  A  ty  nie  czułabyś  się  zagrożona,  gdyby  on  był  twoim  kochankiem?  -  Cassie 

zaśmiała się gorzko. 

Okazało  się,  że  w  sobotę  wieczorem  Ella  mimo  woli  była  świadkiem pożegnania 

Sandra i Pandory na ulicy, i teraz obie przyjaciółki zaczęły się zastanawiać, co ono miało 

oznaczać. 

- To dlatego w tym tygodniu byłaś taka przybita i blada? - zapytała. 

T L

 R

background image

Cassie tylko wzruszyła ramionami. Nie chciało jej się nawet jeść, ledwie nadgryzła 

swoją  kanapkę,  a  potem  znowu  zapadła  w  stan  bliski  odrętwienia.  Przedłużające  się 

milczenie Sandra i nieustanne spekulacje na ten temat całkowicie ją wyczerpały. 

Czy  to  możliwe,  że  zamierzał  pojawić  się  w  BarTecu  w  piątek  rano  i  porwać  ją 

prosto na ślub? Albo po prostu dał sobie spokój z całym tym szalonym planem. 

- Może się trochę rozchmurzysz, jeśli ci powiem, że Pandora Batiste nie pokazuje 

się  w  biurze,  ponieważ  na  polecenie  szefa  została  odesłana  z  powrotem  do  Florencji  - 

rzuciła Ella. 

A  więc  dlatego  nie  było  jej  widać!  Ta  wiadomość  wcale  Cassie  nie  pocieszyła. 

Przecież  Florencja  nie  była  żadnym  zesłaniem,  tylko  innym  miastem,  w  którym 

kochankowie bez trudu mogli się spotkać. 

Po ścieżce przebiegła wiewiórka z pyszczkiem pełnym żołędzi. Cassie przyglądała 

się, jak zwierzątko pracowicie zakopuje swoje zapasy w ziemi. Pracowało wytrwale i w 

skupieniu,  całkowicie  pewne,  że  robi  to  co  trzeba.  Zazdrościła  wiewiórce,  bo sama  nie 

była już niczego pewna. 

Dlaczego  nie  zadzwonił,  chociaż  obiecał?  Czy  był  teraz  z  Pandorą  we  Florencji? 

Czy mógłby zrobić coś takiego? Rozum mówił jej, że raczej nie. Podpowiadał jej także, 

że  Sandro  miał  naprawdę  przekonujące  wytłumaczenie  dla  swego  postępku  sprzed 

sześciu lat, a jednak wciąż jeszcze brały w niej górę zranione uczucia. 

Przecież prawie go nie znała, a on także jej nie znał. Byli jak dwoje obcych sobie 

ludzi  połączonych  zrządzeniem  losu,  za  sprawą  którego  podczas  jednej  nocy 

wspaniałego,  szalonego  seksu  dali  życie  bliźniętom.  Czy  to  była  gwarancja  udanego 

małżeństwa?  Może  rozsądniej  byłoby  podzielić  między  siebie  obowiązki  rodzicielskie, 

bez dalszych zobowiązań? I czy ona w ogóle się na to małżeństwo zgodziła? 

Nie. Sandro nie miał zatem żadnego prawa decydować za nią, ale też nie powinien 

pozostawiać jej tak długo w niepewności. 

-  No,  a  teraz  ciekawostka  -  mówiła dalej  Ella, popijając  kawę ze styropianowego 

kubka. - Tuż przed wyjściem na lunch miałam telefon od Gio, który polecił mi odwołać 

wszystkie  twoje  planowane  spotkania  i  przekazać  cały  grafik  twojemu  „cieniowi". 

Najwyraźniej szef... 

T L

 R

background image

- Właśnie przed wami stoi - przerwał im dźwięczny, znajomy głos Sandra. 

Obie gwałtownie podniosły głowy. Ella najchętniej ugryzłaby się w język, Cassie 

natomiast poczuła, że ogarnia ją potężne, obezwładniające uczucie ulgi. 

Sandro  wyglądał  jak  z  obrazka:  wysoki,  szczupły,  w  nienagannie  uszytym 

ciemnym garniturze i nieskazitelnie białej koszuli, z którą znakomicie kontrastowała jego 

smagła cera. Stanowił uosobienie męskiej siły, witalności i seksu. 

Cassie natychmiast poczuła się przy nim szarą myszką i nagle wszystko zaczęło jej 

przeszkadzać:  codzienna  garsonka,  którą  założyła  dziś  do  pracy,  włosy  niedbale 

ściągnięte gumką w koński ogon. Wiedziała, że żaden szczegół jej wyglądu nie umknie 

jego uwadze. Pragnęła go. Był taki gwałtowny, gorący i pełen energii. Chciała go tylko 

dla siebie. 

- Gdzie byłeś? - zapytała ostrzej, niż zamierzała. 

Zastanawiał  się,  co  by  powiedziała  na  wiadomość,  że  ostatnie  trzy  dni  spędził 

zamknięty  w  swoim  mieszkaniu z bratem, przechodząc piekło.  Skutkiem tego odzyskał 

pamięć,  lecz  to  nie  zwalniało  go  z  wyrzutów  sumienia  wobec  Cassie.  Poznał  w  końcu 

prawdę  o  tym,  co  się  zdarzyło  sześć  lat  temu,  lecz  to  nie  zmieniało  faktu,  że  ona 

cierpiała. 

- Świętowałem ostatnie dni wolności - odparł teraz cynicznie, wiedząc, że ona i tak 

nie potraktuje tego poważnie. 

-  No  cóż,  mam  nadzieję,  że  było  warto  -  skwitowała,  zastanawiając  się,  czy 

świętował razem z Pandorą we Florencji. 

Nie  miała  jednak  dużo  czasu  na  te  rozważania,  bo  nagle  chwycił  ją  w  objęcia  i 

zanim  zdążyła  się  zorientować,  o  co  chodzi,  wpił  się  w  jej  usta  gorącym,  zachłannym 

pocałunkiem. Tak po prostu, w świetle dnia i w obecności Elli, która przyglądała się im z 

widoczną  zazdrością.  Całował  ją  z  determinacją  człowieka,  który  nie  chce  czekać  ani 

chwili dłużej i sięga po coś, co uważa już za swoje. 

Cassie  nie  tylko  mu  na  to  pozwoliła,  lecz  odpowiedziała  na  pocałunek  z  całą 

gotowością, namiętnie pieszcząc jego lśniące ciemne włosy opadające na kark. 

Kiedy ją puścił, była słaba, kręciło jej się w głowie i z trudem łapała oddech. 

- Tęskniłaś za mną - zauważył z satysfakcją, aż się zarumieniła. 

T L

 R

background image

- Martwiłam się o ciebie i tyle. Mówiłeś, że do mnie zadzwonisz. 

-  No  więc  widzisz,  że  wszystko  w  porządku  i  wróciłem  -  odrzekł  i  jeszcze  raz, 

krótkim pocałunkiem zaznaczył swoje prawa posiadacza. 

Potem rzucił krótko do Elli: 

- No to miłego lunchu! - Nie obdarzywszy dziewczyny nawet jednym spojrzeniem, 

objął Cassie wpół i razem z nią odmaszerował. 

- Ależ to było niegrzeczne! - zaprotestowała.  

Sandro jednak wcale się tym nie przejął. 

- Możesz w ramach rekompensaty zaprosić ją na nasz ślub - oświadczył. 

- Nie powiedziałam wcale, że za ciebie wyjdę! 

- Ale wyjdziesz. 

Zanim zdążyła odpowiedzieć, otworzył drzwi swojego auta i wsadził ją do środka, 

po czym sam wsiadł. 

-  Nie  będziesz  chciała  zawieść  ani  zranić  swoich  dzieci  -  powiedział  z 

przekonaniem i puścił mimo uszu jej uwagę, że ma prawo uwzględnić własne uczucia. 

Niestety,  traciła  argumenty,  kiedy  siedział  tak  blisko  jak  teraz.  Mogła  z  nim 

walczyć na każdym polu, ale nie wtedy, gdy jej dotykał. Gniewało ją, że on o tym wie. 

To  fizyczne  uzależnienie  niweczyło  jej  szacunek  do  siebie,  który  tak  pracowicie 

odbudowy  wała  przez  ostatnie  sześć  lat.  Sandro  jej  nie  pamiętał,  ale  jak  każdy 

przystojny,  aktywny  seksualnie  samiec,  potrafił  wybrać  sobie  łatwą  zdobycz  i  na  nią 

zapolować  -  bo  akurat  znalazła  się  w  jego  zasięgu.  W  jej  wypadku  różnica polegała  na 

tym,  że  był  gotów  zaproponować  jej  małżeństwo  ze  względu  na  to,  że  łączyły  ich 

bliźniaki.  Gdyby  nie  one,  stałaby  się  tylko  jedną  z  jego  zdobyczy.  Cassie  była  niemal 

pewna,  że  gdyby  nawet  nie  zdarzył  się  tamten  wypadek,  który  wszystko  tak  bardzo 

skomplikował, Sandro i tak by ją zostawił. 

„Nie znam cię i nie chce cię znać. I proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń" - te 

słowa bębniły jej w głowie jak bolesny refren i nigdy nie miała ich zapomnieć. Teraz też 

zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Gdyby zdołała wytrzeć te słowa z pamięci, może 

nie walczyłaby tak zaciekle ani z samą sobą, ani z nim. 

Czy ostatnie kilka dni spędził z Pandorą? Czy w ogóle chciała o tym wiedzieć? 

T L

 R

background image

Samochód płynnie ruszył z miejsca. Kiedy przejeżdżali przed budynkiem BarTecu, 

przypomniała sobie, co mówiła jej Ella tuż przed pojawieniem się Sandra. 

- Już załatwiłeś mi wypowiedzenie pracy, prawda? - zapytała. 

- Dlaczego ci to przyszło do głowy?  

Streściła  pokrótce  to,  co  wiedziała  od  Elli  o  swym  następcy,  który  już przejął  jej 

obowiązki. 

- Myślałaś, że to kolejny sposób, żeby cię osaczyć? 

- A co miałam myśleć? 

-  Nie  możesz  codziennie  dojeżdżać  z  Florencji  do  Londynu,  cara.  Bardziej  ufna 

kobieta sama by do tego doszła. Ale odpowiadając na twoje oskarżenie... nie, nie dałem 

ci wypowiedzenia. Jesteś tylko na kilkumiesięcznym urlopie, w czasie którego wyjdziesz 

za  mąż  i  przeprowadzisz  się  do  innego  kraju.  Będziesz  potrzebować  trochę  czasu  na 

adaptację w nowych warunkach, prawda? A jeśli później zdecydujesz, że chcesz podjąć 

pracę, znajdziemy ci stanowisko w którejś z moich firm pod Florencją. To jest decyzja, 

którą pozostawiam tobie. 

Cassie nie dała się omamić tą pozornie rozsądną przemową. 

-  Ale  się  zdobyłeś  na  ustępstwo  -  warknęła  -  wobec  wszystkich  znaczących 

postanowień, które podejmujesz sam. Wielkie dzięki! 

- To nie jest ustępstwo - zaprzeczył. - Gdybyś znała mnie lepiej, wiedziałabyś, że 

ich  nie  robię...  Naprawdę  uważam,  że  masz  prawo  wybrać,  czy  chcesz  po  ślubie 

pracować, czy nie. 

-  Jeśli  będzie  ślub.  -  Jakiś  przewrotny  instynkt  kazał  jej  wciąż  upierać  się  przy 

swoim i nie dawać za wygraną. 

Nagle  w  Sandrze  zaszła  jakaś  gwałtowna  zmiana  nastroju,  która  zupełnie  ją 

zaskoczyła. 

- Usiądź porządnie i zapnij wreszcie ten cholerny pas! - wybuchnął wściekle. 

Zanim zdołała ochłonąć, wepchnął ją głębiej w siedzenie i sam zapiął pas. 

- Zaufaj mi, cara - mruknął. - Lepiej, żebyś się nie przekonała, jak to jest, kiedy z 

wielką szybkością zderzasz się z czymś, nie mając zapiętych pasów! 

Dopiero teraz uświadomiła sobie, o czym myślał i jakie wspomnienia w nim ożyły. 

T L

 R

background image

- Przepraszam - szepnęła. - Nie pomyślałam.  

Wciąż jeszcze wyczuwała w nim napięcie. Pogłaskała go po policzku. 

- Przepraszam - powtórzyła. 

Sandro  dopiero  teraz  poczuł,  że  trochę  przesadził.  Cassie  jednak  nie  robiła  mu 

wyrzutów.  Rzeczywiście,  cóż  ona  mogła  wiedzieć  o  powypadkowej  traumie?  Przecież 

nigdy nie rozmawiali o tym, co się wtedy zdarzyło i jak on to przeżył. 

Nie miał jednak zamiaru opowiadać jej o wypadku. Równie gwałtownie jak przed 

chwilą rzucił się, by zapiąć jej pas, teraz zmienił temat. 

- Chciałem zabrać cię na lunch, ale mam inny pomysł - powiedział. - Zamiast tego 

pójdziemy na zakupy. 

- Jakie zakupy? - zapytała bez entuzjazmu. 

-  Obrączki,  pierścionki  zaręczynowe,  suknia  ślubna,  na  widok  której  oko  mi 

zbieleje  -  wyrecytował  bez  zająknienia.  -  No  i  może  jakieś  drobne  prezenty  dla 

bliźniaków. 

Odpowiedziało  mu  milczenie.  Cassie  wykazała  całkowity  brak  zainteresowania 

jego planami. Ilekroć on okazywał słabość, ona znajdowała w sobie pokłady troskliwości 

i  czułości.  Jednakże,  kiedy  tylko  chciał  posunąć  ich  wspólne  sprawy  naprzód,  stawała 

okoniem. 

- Przestań ze mną walczyć - poradził. - Rozumiem, że masz taką potrzebę, ale to i 

tak nic nie zmieni. Za dwa dni bierzemy ślub, przyjmij to do wiadomości, Cassie. 

Rzuciła mu lodowate spojrzenie. 

-  Każdy  przyzwoity  mężczyzna  okazałby  mi  choć  tyle  szacunku,  żeby  się 

oświadczyć. 

Na jego twarzy pojawił się kpiący grymas, zaraz jednak przykry rozbłysk w głowie 

zdominował wszystkie inne odczucia. Sądził, że trzy dni piekła, które ostatnio przeszedł, 

całkowicie  wyeliminowały  tę  dolegliwość,  a  jednak  nie.  Ale  tym  razem  było  inaczej. 

Nagle zrobiło mu się gorąco na wspomnienie Cassie, drobnej, nieśmiałej i nagiej, leżącej 

na wąskim panieńskim łóżku, w różowej pościeli. 

„Wyjdź za mnie, Cassie..." - powiedział wtedy. A ona wyszeptała: „Nawet jutro". 

To wspomnienie owładnęło nim z taką siłą, że nie mogła tego nie zauważyć. 

T L

 R

background image

- Sandro...? - zagadnęła niespokojnie, biorąc go za rękę. - Przestań... 

Powoli  otrząsnął  się  ze  wspomnień,  jakby  wracał  z  innego  świata.  Zobaczył,  że 

Cassie  jest  zupełnie  roztrzęsiona.  Spodziewała  się  pewnie,  że  on  znowu  straci 

przytomność, ale tym razem był od tego jak najdalszy. To, czego właśnie doświadczył, to 

był  klarownie  czysty  obraz  przeszłości,  owoc  jego  trzydniowej  walki,  którą  stoczył  ze 

swoją pamięcią. 

- Wszystko w porządku - powiedział, ale ona nie uwierzyła. 

- Widzę, że nie - odparła i przyłożyła mu rękę do serca. Biło bardzo szybko. - Jaka 

była przyczyna tym razem? 

Sandro, jak nieznośny urwis, postanowił wykorzystać ten moment. 

-  Ty,  oczywiście,  cóżby  innego?  -  odpowiedział  zgodnie  z  prawdą,  po  czym 

wyznał: - Zobaczyłem cię cudownie nagą w twoim różowym, dziewczęcym łóżku. 

Zarumieniła  się  tak  gwałtownie,  że  ledwie  się  powstrzymał,  by  nie  wybuchnąć 

śmiechem. Doskonale zrozumiała, o czym mówił i co widział. 

-  To  było  bardzo  mocne  -  rzekł,  podnosząc  jej  dłoń  do  ust.  -  Erotyczne... 

nieprzyzwoicie namiętne. 

Była naprawdę zażenowana, ale to wcale nie zbiło go z tropu. 

- Mówiłem ci, że cię kocham... 

-  Nie  musisz  mi  tego  opowiadać  -  przerwała  mu.  -  To  nie  ja  mam  dziury  w 

pamięci! 

- A ty wyszeptałaś: „Ja też cię kocham, Sandro...". 

Cassie przymknęła oczy i chciała się od niego odsunąć, ale ją przytrzymał. 

- Czy mówiłaś wtedy prawdę, mi amore- nalegał - I czy ja mówiłem prawdę? 

- Wtedy...? Tak - powiedziała z westchnieniem. 

-  W  takim  razie  możemy  do  tego  wrócić  i  na  tym  budować  naszą  przyszłość. 

Potrzeba nam tylko wzajemnego zaufania. 

Znów miał na myśli ślub i małżeństwo. Ani na moment nie porzucił tego pomysłu! 

Tylko że teraz nazywał to wzajemnym zaufaniem. 

- Zapytałem, czy za mnie wyjdziesz... 

- Przestań mi przypominać to, co i tak wiem! - zareagowała impulsywnie. 

T L

 R

background image

Przecież tam była! Nie miała najmniejszego problemu, by przypomnieć sobie każ-

dy szczegół tamtej wspólnej nocy w jej ciasnym pokoiku, na wąskim dziewczęcym łóż-

ku! 

- Więc pytam jeszcze raz: czy wyjdziesz za mnie, Cassie? 

Nie miał wstydu ani poczucia przyzwoitości! Szkoda, że nie pamiętał, jak tamtego 

poranka pocałował ją na pożegnanie i odjechał w siną dal! 

Otworzyła  oczy  i  patrzyła  na  niego  z  niedowierzaniem.  Tym  razem  nic  nie 

wskazywało na to, żeby Sandro miał zasłabnąć, co zwykle następowało po takich jak ten 

przebłyskach  pamięci.  Wyglądał  normalnie:  szczupły,  ciemny,  piękny  i  tak  obezwład-

niająco seksowny, że aż się prosiło, żeby... 

- OK! - warknęła, dając w końcu za wygraną. - Wyjdę za ciebie! Ale nie wyobrażaj 

sobie, że z powodu tej twojej cholernej luki w pamięci wybaczę ci to, co mi zrobiłeś, i że 

bez żadnych skrupułów wciągnąłeś w to dzieci! 

Odpowiedź była błyskawiczna i absolutnie bezczelna. 

Szybkim  kocim  ruchem  Sandro  uwięził  ją  w  głębi  siedzenia  i  był  teraz  panem 

sytuacji. 

- Mogę zrobić z tobą, co zechcę - oświadczył.  

I  zrobił.  Tym  razem  nawet  nie  udawała,  że  broni  się  przed  jego  zaborczym, 

gorącym  pocałunkiem.  Kiedy  ją  puścił,  była  niemal  bez  tchu;  włosy  jej  się  rozsypały, 

żakiet  i  bluzkę  miała  rozpięte.  Nabrzmiałe  usta  były  niezbitym  dowodem  tego,  co 

właśnie robili. 

-  No  tak  -  powiedział  z  satysfakcją  w  głosie.  -  Odbudowa  wzajemnego  zaufania 

została przypieczętowana pocałunkiem. Teraz możemy iść na zakupy... 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Kierowca zaparkował przy Bond Street i dopiero wysiadając z samochodu, Cassie 

uświadomiła sobie, że wygląda kompromitująco. Dobrze, że zdążyła chociaż pozapinać 

guziki. 

Znajdowali się przed najelegantszym sklepem jubilerskim w Londynie. Wpatrując 

się w witrynę, nie zwróciła uwagi na wystawione tam rzeczy, bo przeraziło ją jej własne 

odbicie. Wyglądała jak ulicznica: rozczochrana, z napuchniętymi od całowania ustami i 

w pomiętym ubraniu. 

Na  Sandrze  najwyraźniej  nie  robiło  to  jednak  wrażenia.  Sam  wyglądał  dokładnie 

tak  jak  w  momencie,  gdy  zaskoczył  ją  i  Ellę  w  parku  -  ubranie  i  włosy  miał  w 

nienagannym porządku. Zastanawiała się, jak to zrobił. 

- Nienawidzę cię - syknęła cicho, kiedy czekali, aż strażnik w liberii otworzy przed 

nimi drzwi sklepu. 

- Wiem, wiem - szepnął jej do ucha. - To słodka nienawiść, amante mia. Nie mogę 

się doczekać, żeby jej znów zakosztować. 

Trzymając  się  za  ręce,  weszli  do  środka,  gdzie  obsługa  prześcigała  się  w 

uprzejmościach.  Sandro  traktował  to  jako  rzecz  całkowicie  naturalną,  Cassie  zaś  była 

raczej onieśmielona. 

Zaprowadzono  ich  do  oddzielnego  pomieszczenia,  w  którym  zasypał  ją  tyloma 

brylantami, rubinami i szafirami na raz, ilu nigdy dotąd nie widziała i nie spodziewała się 

zobaczyć.  Szmaragdy  odrzucił  z  pogardą,  bo  jak  powiedział:  „Nie  mogą  się  równać  z 

twoimi oczami, bella mia". 

Zachowywał  się  z  nonszalancją  zepsutego  dobrobytem  młodzieńca,  ale  jego 

uśmieszek świadczył, że doskonale wie, co robi, i że sprawia mu to przyjemność. 

Cassie z radością zauważyła, że w ogóle był jak odmieniony: beztroski, ożywiony, 

rozmowny i wesoły. Obwiesił ją naszyjnikami, wisiorkami i bransoletkami, aż w końcu 

wyglądała jak choinka i syknęła, żeby już przestał. 

- I tak nie pozwolę, żebyś mi cokolwiek z tego kupił - usiłowała protestować. 

T L

 R

background image

- Kupię ci to - oświadczył, poprawiając jej na szyi wisiorek z wielkim białym dia-

mentem - żebyś miała co na siebie włożyć w noc poślubną. 

- Zwariowałeś. - Westchnęła bezradnie. 

- Zwariowałem - przyznał i nie musiał już dodawać „na twoim punkcie", bo oboje 

o tym wiedzieli. 

Cassie  uświadomiła  sobie  nagle,  że  i  ona  z  powrotem  zaczyna  się  w  nim 

zakochiwać. Dotarło też do niej z całą wyrazistością, że jego obecne zachowanie to nie 

jest gra ani próżność, ani podgrzewanie i tak już naładowanej seksualnie atmosfery. Po 

prostu  był  znowu  tym  samym  Sandrem,  którego  poznała  przed  laty.  Swobodny, 

beztroski,  kpiący,  czarujący  i  cudowny  Sandro,  z  którym  spędziła  dwa  niezwykłe 

tygodnie,  z  każdym  dniem  zakochując  się  w  nim  coraz  bardziej.  To  był  szczęśliwy 

Sandro. Co spowodowało w nim tę nagłą zmianę? 

Przestała z nim walczyć. Dała mu to, czego pragnął - zgodziła się wyjść za niego 

za mąż. Jego odmienne zachowanie nie miało chyba jednak z tym związku. Może jej nie 

pamiętał, ale jak mówił, „znał" ją. I zapragnął jej na powrót niemal od pierwszej chwili, 

kiedy  się  znów  spotkali.  A  teraz  się  do  niej  zalecał,  bo  romantyczna  strona  jego 

osobowości w jakiś naturalny sposób znów doszła do głosu. 

Coś to musiało oznaczać, tylko co? Może kierował się intuicją, a stracone obszary 

jego pamięci nie kryły w sobie żadnych tajemnic, które mogłyby ją zranić? 

Wybrali  pierścionek  z  diamentami,  który  pięknie  lśnił  na  jej  palcu,  i  pasujące  do 

niego, wysadzane diamencikami złote obrączki. 

Potem Sandro znów zmienił plany i zabrał ją na lunch do zatłoczonego pubu, gdzie 

jedli na stojąco, przy barowym stoliku, ale zupełnie im to nie przeszkadzało - rozmawiali 

bez przerwy, tak jak dawniej, o wszystkim i o niczym. Byli zajęci tylko sobą nawzajem, 

wpatrzeni  w  siebie,  tworząc  wokół  atmosferę  tak  naładowaną  erotyzmem,  że  ludzie 

przyglądali  im  się  z  zazdrością.  Zupełnie  nieświadomie  wskrzesili  klimat  pierwszego 

popołudnia  spędzonego  razem  dawno  temu.  Cassie  znów  poddała  się  magicznemu 

urokowi Sandra. 

Spodziewała  się,  że  po  lunchu  będą  kontynuować  zakupy,  ale  on  miał  już  inny 

pomysł. 

T L

 R

background image

- Zakupy zrobimy jutro - oświadczył. 

Z radością pomyślała o nadchodzącym dniu, bo to oznaczało, że spędzą go razem. 

Pierwsze rysy na tym sielankowym obrazie pojawiły się, kiedy odprowadził ją do 

domu i po raz pierwszy zobaczył, w jakich warunkach żyją ona i dzieci. 

Bez słowa patrzył na stary, wysiedziany fotel i sofę, przykryte kawałkami takiego 

samego  materiału,  żeby  wyglądały  jak  komplet.  Potem  jego  uwagę  przyciągnął 

przestarzały telewizor z małym, kwadratowym ekranem oraz tandetne krzesła i stół, które 

kupiła  za  ostatnie  pieniądze  ze  swojego  pękającego  w  szwach  budżetu.  To  chyba  było 

coś, co przekraczało jego wyobrażenie. Nie powiedział tego, lecz Cassie i tak wiedziała, 

że przeżył szok, widząc, w jakich warunkach mieszkają jego dzieci. 

-  Nie  bądź  takim  snobem,  Sandro  -  upomniała  go  sztywno.  -  Jest  nam  tu  bardzo 

dobrze. 

Nie  ominął  także  ich  sypialni.  Musiał  wszystko  zobaczyć  i  sprawdzić;  nawet 

zawartość szafy. I nie krył swej dezaprobaty. 

-  A  czego  się  spodziewałeś?  -  napadła  na  niego,  dotknięta  jego  zachowaniem.  - 

Myślałeś,  że  mieszkamy  w  jakimś  cholernym  wielkim  i  bogatym  pałacu?  To  jest  nasz 

dom! - zawołała z gniewem. - I nie waż się zadzierać przy nas nosa! 

- Nie miałem zamiaru... 

- Owszem, tak! - rzuciła, trzęsąc się z oburzenia. - Ale nie martw się, Sandro. Bella 

już  nie  może  się  doczekać,  kiedy  jej  przystojny  książę  tata  zabierze  nas  wszystkich  do 

swojego  bajkowego  pałacu!  Jeśli  więc  nie  masz  jeszcze  pałacu,  to  jak  najszybciej  go 

kup! Będzie cię kochała na śmierć i życie za to, że spełniłeś jej marzenia. Anthony może 

nie, bo on przede wszystkim martwi się tym, że nie umie mówić po włosku. 

Odwróciła się do niego tyłem, żeby ukryć łzy, które zaczęły napływać jej do oczu. 

- Ja już mam pałac.  

Cassie znieruchomiała. 

-  I  własny  odrzutowiec.  -  Sandro  mówił  stłumionym,  urywanym  głosem.  - 

Posiadam  jeszcze  kilka  rezydencji  w  różnych  dalekich,  egzotycznych  miejscach,  dwa 

helikoptery, jacht dalekomorski i jedną z wysp karaibskich. 

T L

 R

background image

Wyliczał to tonem niemal przepraszającym, jakby chciał, żeby wybaczyła mu jego 

bogactwo. 

- To, czego nie mam, wy macie właśnie tu - rzekł na koniec z westchnieniem. - To 

jest  dom,  jak  powiedziałaś.  Ciepły,  przytulny,  własny.  Teraz  jeszcze  raz  muszę  się 

zastanowić,  czy  to,  w  jaki  sposób  chciałem  was  przyjąć  we  Florencji,  rzeczywiście 

sprawiłoby wam przyjemność. Moje londyńskie mieszkanie też pewnie bardzo ci się nie 

podobało. 

- Przypominało mi wielkie, puste mauzoleum - mruknęła niechętnie, wciąż jeszcze 

bliska łez. - Przepraszam... chyba źle zrozumiałam twoją reakcję - wydusiła. 

-  No  to  chyba  musisz  mi  to  teraz  wynagrodzić  -  zażartował,  przyciągając  ją  do 

siebie.  

Był  rozpalony  pożądaniem  i  wcale  tego  nie  krył.  Cassie  też  czuła,  że  robi  jej  się 

gorąco, puls miała przyśpieszony, z trudem łapała oddech. 

Tymczasem  Sandro  wydał  jakiś  drapieżny  pomruk  i  zaczął  ją  całować, 

jednocześnie posuwając się wraz z nią w kierunku sypialni. 

Nagle oderwała usta od jego nienasyconych warg. Na jej twarzy malował się wyraz 

paniki. 

- Nie możemy tego zrobić - jęknęła. 

- Możemy - zaoponował, dodając z pewnym rozbawieniem: - Musimy. 

Obsypał jej szyję pocałunkami. 

- Ale dzieci... wrócą ze szkoły! - próbowała jeszcze rozpaczliwie. 

Zdołała przynajmniej sprawić, że na moment uniósł głowę. 

- Ile mamy czasu? - zapytał z takim niepokojem, jakby od tego zależało jego życie. 

Cassie  popatrzyła  na  zegarek.  Nie  ufała  Sandrowi,  ale  czuła,  że  nie  ufa  też 

własnemu ciału. Pragnęli się nawzajem aż do bólu i wszystko mogło się zdarzyć. 

-  Pół  godziny.  Jenny,  moja  sąsiadka,  odbierze je  i przyprowadzi,  więc  będą tu  za 

jakieś czterdzieści pięć minut. 

W jednej sekundzie jego frustracja zmieniła się w arogancję. 

- To musi wystarczyć - zakpił. 

T L

 R

background image

Szara spódnica Cassie leżała po chwili na podłodze, a on sam rozbierał się z szyb-

kością i wdziękiem, które zapierały dech. 

-  Jeśli  chodzi  o  ścisłość,  to  wcale nie  zamierzałem  tego  robić  -  wyznał,  płynnym 

ruchem zsuwając spodnie. 

- Czego robić? - zapytała, nie mogąc oderwać od niego oczu. 

-  Kochać  się  z  tobą  przed  ślubem.  Chciałem,  żebyśmy  poczekali,  wtedy 

pragnęłabyś mnie jeszcze mocniej. 

Jego bezczelność przekraczała wszelkie granice. 

A jednak zapomniała o niej, kiedy już oboje byli nadzy, a Sandro delikatnie ułożył 

ją na łóżku. Nic więcej nie mówili, brakło im tchu. Kiedy położył się przy niej i zaczął ją 

pieścić, nic innego już się nie liczyło. Uniosła ich namiętność tak silna, że Cassie czuła, 

iż traci resztki kontaktu z rzeczywistością, i podobnie działo się z nim. Razem wznosili 

się na fali podniecenia, razem przeżyli eksplozję rozkoszy i powoli, powoli dopływali do 

spokojnego brzegu. 

Ostatnim razem, kiedy się kochali, odbyło się to w sposób dziki i niekontrolowany. 

Teraz  przekroczyli  tę  barierę,  by  wspiąć  się  na  zupełnie  inny  poziom  doznań.  Trudno 

było stamtąd wrócić. Cassie nie była w stanie się ruszyć ani mówić, leżała spocona i bez 

tchu,  spleciona  z  Sandrem.  Dotykał  jej  ust  i  rozpalonych  policzków  i  czuła,  że  drży. 

Delikatnie  gładził  jej  splątane  włosy  i  kiedy  zdołała  unieść  powieki,  zobaczyła  jego 

niewiarygodnie  ciemne,  wpatrzone  w  nią  oczy,  pijane  szczęściem.  Nie  rozmawiali  ze 

sobą, porozumiewali się wzrokiem. Razem, powoli i z żalem zstępowali na ziemię. 

Tak było też za pierwszym razem, tej szalonej, brzemiennej w skutki nocy sześć lat 

temu.  Jak  mógł  o  tym  zapomnieć?  Jak  mógł  wymazać  to  z  pamięci  jak  nic  niewart 

epizod? 

Ostry dźwięk dzwonka do drzwi w jednej chwili postawił Cassie w stan alarmu i 

podziałał jak lodowaty prysznic. 

- O Boże, dzieci - jęknęła i zerwała się z łóżka, odpychając Sandra ze zwinnością i 

siłą tygrysicy. 

Nogi wciąż pod nią drżały, tym trudniej więc było jej się poruszać i zapanować nad 

sytuacją. Porwała szlafrok, który miała w zasięgu ręki, i narzuciła go na siebie. 

T L

 R

background image

Czterdzieści  pięć  minut...  Całkiem  się  zatracili  i  zapomnieli  o  bożym  świecie  na 

czterdzieści pięć minut! W głowie jej się kręciło na samą myśl o tym. 

- Na litość boską, Sandro, rusz się!  

Szarpnęła  go,  bo  on  wciąż  leżał  na  jej  łóżku,  nagi,  w  pełnej  krasie  swej  męskiej 

urody. 

Niechętnie oderwała od niego wzrok i wyszła z sypialni, usiłując jeszcze drżącymi 

rękami przyczesać włosy. W końcu otworzyła drzwi wejściowe i stanęła twarzą w twarz 

z bliźniakami oraz swą najbliższą sąsiadką, Jenny. Miała wrażenie, że zaraz spali się ze 

wstydu. 

- Tata tu jest! - wykrzyknęła Bella z przejęciem. 

- Widzieliśmy przed domem jego samochód! - dołączył się Anthony. 

Jenny nie powiedziała nic, ale jej spojrzenie było wystarczająco wymowne. 

- Przepraszam... - wyjąkała Cassie. - Powinnam była do ciebie... 

Jakiś szelest za plecami kazał jej się odwrócić, ale nim zdążyła to zrobić, bliźniaki 

tylko  śmignęły  obok  niej,  zupełnie  nie  zwracając  uwagi  na  to,  że  ich  mama  jest  w 

szlafroku.  W  tej  chwili  liczył  się  tylko  Sandro,  z  którym  chciały  się  jak  najszybciej 

przywitać. 

Nie miała pojęcia, kiedy zdążył się ubrać, ale miał na sobie koszulę, buty i spodnie. 

Jego  włosy  były  co  prawda  w  nieładzie,  a  mankiety  od  koszuli  rozpięte,  więc  równie 

dobrze mógł wkroczyć do przedpokoju nago, bo i tak można się było domyśleć, co przed 

chwilą robili. 

Cassie zarumieniła się jeszcze mocniej. Kiedy Sandro to spostrzegł, przyciągnął ją 

do siebie, obejmując od tyłu ramieniem. Nie zważając na jej zdenerwowanie, zwrócił się 

wprost do stojącej w drzwiach starszej kobiety: 

-  A  więc  to  pani  jest  tą  jedyną  osobą  na  świecie,  której  moja  przyszła  żona 

powierza opiekę nad naszymi dziećmi. Bardzo miło w końcu panią poznać, pani Dean... 

Każde  jego  pięknie  akcentowane  słowo  emanowało  czarem,  któremu  Jenny  nie 

mogła  się  oprzeć.  Kiedy  w  końcu  zamknęli  drzwi,  starsza,  siwowłosa  pani  była  już 

całkowicie zawojowana przez Sandra, który potrafił zawrócić w głowie każdej kobiecie. 

- To było straszne - jęknęła Cassie, opierając się o ścianę.  

T L

 R

background image

Wciąż jeszcze nie mogła się otrząsnąć po przeżytym wstydzie. 

- Wnioskuję z twojej reakcji, że pani Dean nieczęsto zdarza się nakryć cię w takiej 

sytuacji - rzekł sucho. 

Jeśli to miał być żart, nie rozśmieszył  Cassie. W jednej chwili zlodowaciała. Czy 

Sandro  śmiał  sugerować,  że  ona  sprowadza  tu  sobie  mężczyzn  do  łóżka?  A  może  o  to 

pytał? 

Cokolwiek  to  było,  nie  mieli  warunków,  by  kontynuować  tę  wymianę  zdań,  bo 

bliźniaki  nie  odstępowały  ojca ani na  krok  i domagały  się  wspólnej zabawy.  Ich matka 

mruknęła więc tylko coś pod nosem i wycofała się do sypialni, zamykając za sobą drzwi. 

Łóżko  było  jeszcze  wygniecione,  tak  jak  je  zostawili,  a  na  podłodze  leżały 

porozrzucane  ubrania.  Była  na  niego  tak  wściekła  za  to  krzywdzące  posądzenie,  że 

ścieliła łóżko ze znacznie większym rozmachem, niż na to zasługiwało. 

Czy  dlatego  tak  powiedział,  że  sądził  ją  według  siebie?  Czy  tak  często  bywał 

łapany  na  gorącym  uczynku,  że  zdążył  do  tego  przywyknąć?  Jak  mogłaby  w  ogóle 

prowadzić jakieś życie seksualne, skoro zawsze kręciła się przy niej dwójka dzieci? 

Miała ochotę otworzyć drzwi i rzucić mu to w twarz! To on przez ostatnie sześć lat 

mógł się cieszyć całkowitą wolnością seksualną! Ona z tym skończyła, zaledwie zdążyła 

zacząć! 

No i dotąd nie wyjaśnił jej, co go łączy z Pandorą Batiste. Bardzo prawdopodobne, 

że ostatni tydzień spędził właśnie z nią w łóżku. 

Doprowadziła  pokój  do  porządku,  założyła  dżinsy  i  bawełniany  top  z  długimi 

rękawami, po czym otworzyła drzwi do dużego pokoju i stanęła jak zamurowana. 

Sandro  siedział  na  podłodze,  oparty  plecami  o  sofę.  Na  jego  wyprostowanych 

nogach  siedziała  Bella  i  miała  tak  wniebowzięty  wyraz  twarzy,  jakiego  Cassie  nigdy  u 

niej nie widziała. Anthony stał przy ojcu i z powagą instruował go, jak zrobić samolocik 

z  arkusza  kolorowego  papieru.  Ślady  nieudanych  prób  widoczne  były  dookoła  nich  na 

podłodze. Sandro troskliwie przygarniał córkę, jednocześnie z uwagą patrząc na synka. 

Ta  scena  była  tak  wzruszająca,  że  Cassie  znów  łzy  napłynęły  do  oczu.  Dopiero 

teraz  uświadomiła  sobie,  jak  bardzo  jej  dzieci  potrzebowały  ojca.  Zrozumiała  też,  jak 

wiele stracił, nie znając ich. 

T L

 R

background image

Nagle poczuła, że pretensje, jakie zrodziły się w jej głowie jeszcze przed chwilą, są 

jakieś  błahe  i  małostkowe.  Nie  miała prawa teraz  wkraczać i niszczyć  delikatnej  więzi, 

jaka właśnie powstawała między nimi trojgiem. Wycofała się cicho i poszła do kuchni. 

Patrzyła  przez  okno  i  sama  nie  wiedziała,  co  czuje  i  o  czym  myśli.  Coś  się  w  niej 

gruntownie zmieniło. Po kilku minutach odkryła, że nagle zrozumiała, co jest bardziej, a 

co  mniej  ważne.  Przez  ostatnie  szalone  dziesięć  dni  skoncentrowała  się  głównie  na 

własnych uczuciach związanych z Sandrem. Potrzeby i pragnienia bliźniąt zepchnęła na 

dalszy plan. Teraz przesłoniły jej wszystko inne. Dzieci potrzebowały ojca bez względu 

na to, czy ona potrzebowała męża. Potrzebowały go, mimo że ona nie przestawała z nim 

walczyć. 

- Co się stało? 

W drzwiach do kuchni stał Sandro, poważny i zaniepokojony, jakby na odległość 

wyczuł jej zły nastrój i chciał coś na to poradzić. Na chwilę zostawił dzieci, bo zajęły się 

akurat oglądaniem telewizji. 

- Wyglądasz na przybitą - zauważył. 

-  Przybitą?  Nie.  -  Cassie  zdołała  się  blado  uśmiechnąć.  -  Raczej  odzyskuję 

poczucie  rzeczywistości.  Jak  zareaguje  twoja  rodzina,  kiedy  wrócisz  do  Florencji  jako 

mój mąż i ojciec dwójki pięcioletnich dzieci? 

- Moja rodzina? 

- Gio mówił nam wtedy w restauracji, że masz dużą rodzinę - wyjaśniła. 

-  Mam  matkę,  dwie  starsze  siostry  i  brata,  Marco...  Nie  rozumiem,  do  czego 

zmierzasz. 

Wzruszyła ramionami. Poznała tylko jego brata, o innych członkach swej rodziny 

Sandro nigdy nawet nie wspomniał. Ani teraz, ani w przeszłości. 

-  Zajmowaliśmy  się  sobą  nawzajem  -  rzekł.  -  To  było  wystarczająco 

skomplikowane. 

- Czy będą na naszym ślubie? 

Milczał przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział. 

T L

 R

background image

-  Nie.  Uznałem,  że  ceremonia powinna  być  spokojna, bez  szumu i tłumów  gości. 

Nie byłem pewien reakcji bliźniaków, bałem się też, że trzeba będzie siłą ciągnąć cię do 

ołtarza. 

Kiwnęła głową na znak aprobaty. Przez ostatnie dwa tygodnie oboje byli na jakiejś 

uczuciowej  huśtawce,  która  rzeczywiście  nie  sprzyjała  nawiązywaniu  kontaktów 

rodzinno-towarzyskich. Teraz Cassie także czuła dziwny, niesprecyzowany niepokój. 

-  Chyba  przeszkadza  mi  to,  że  właściwie  prawie  się  nie  znamy  -  spróbowała  to 

nazwać. - I mimo to planujemy ślub, jak para lekkomyślnych nastolatków... 

- Mamy dwoje pięcioletnich dzieci, co do nastolatków raczej nie pasuje - zakpił. 

-  Powinniśmy  im  zapewnić stabilną  rodzinę.  Taki ślub  zawierany  w  pośpiechu,  z 

uwagi na ich tak zwane dobro, może się okazać kompletną pomyłką i wtedy na nich się 

to skrupi. 

- Ja się na pewno nie mylę - oświadczył zdecydowanie Sandro. 

- A ja myślę, że powinniśmy zaczekać. 

-  Nie!  -  warknął  z  gniewem.  -  Chcę  wziąć  z  tobą  ślub  i  to  teraz.  Bliźnięta  na  to 

czekają  i  nie  pozwolę  ci  zniszczyć  tego,  co  próbuję  z  nimi  zbudować!  Co,  do  licha,  w 

ciebie wstąpiło, pół godziny po tym, jak się kochaliśmy? 

Cassie  wiedziała  co.  To  jego  podejrzenie,  że  mogłaby  sobie  tu  sprowadzać 

kochanków, zupełnie wytrąciło ją z równowagi. 

- Jak mogłeś pomyśleć, że narażam dzieci na wizyty jakichś obcych „wujków"?! - 

wybuchnęła. - Może to ty gustujesz w przygodnym seksie, co? 

-  Nie  uprawiam  żadnego  przygodnego  seksu  -  zareagował  gwałtownie.  A  potem 

podszedł  do  niej  i  zajrzał  jej  w  oczy.  -  Kobieta  bardziej  doświadczona  poznałaby,  że 

kompletnie tracę dla niej głowę i że to nie jest rutyna bawidamka - powiedział. - Ale ty, 

mi  amore,  nie  jesteś  doświadczoną  kobietą.  Dlatego  tamta  moja  uwaga  była  głupia  i 

bezpodstawna. Przepraszam, że coś takiego powiedziałem. 

Już chciała się odezwać, ale Sandro położył jej palec na wargach. 

- Nie - rzekł. -  Nic nie mów i przestań szukać pretekstów, żeby się mnie pozbyć. 

Należymy do siebie... pamiętaj o odbudowie wzajemnego zaufania. 

T L

 R

background image

Patrząc w przepastną głębię jego ciemnych oczu, Cassie doszła do wniosku, że on 

chyba  ma  rację.  To,  co  między  nimi  rozpalało  się  coraz  mocniej,  przerażało  ją.  Może 

niepotrzebnie. 

-  Pragniesz  mnie  i  ja  ciebie  pragnę.  Reszta  musi  się  ułożyć  -  powiedział  z 

pewnością w głosie. - Ufaj mnie i ufaj sobie, oboje tego chcemy. 

Spokojny, delikatny pocałunek położył kres rozmowie. Cassie poczuła, że wreszcie 

ogarnia ją spokój, a wszystkie obawy odchodzą w cień. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Sandro  został  z  nimi  do  czasu,  kiedy  dzieci  poszły  spać.  Przedtem  dokonał 

inspekcji lodówki i ugotował spaghetti, czyniąc z tego radosne rodzinne wydarzenie, w 

którym wszyscy czworo brali udział. 

Robił  to  wszystko  z  radosną  lekkością,  mimo  że  wcale  nie  było  mu  do  śmiechu. 

Przeraziło go, że Cassie znowu się waha w sprawie ślubu. Poza tym gryzło go sumienie. 

Nalegał, by mu zaufała, podczas gdy intuicja ostrzegała ją całkiem słusznie. 

Obiecał,  że  wróci  z  samego  rana,  i  odmówił,  kiedy  chciała  go  zatrzymać  na noc. 

Wynajdywał rozmaite powody, aż poczuła się trochę dotknięta w swej kobiecej dumie. 

- Nie będę miała dla ciebie jutro czasu - rzuciła mimochodem. - Mam zbyt wiele 

spraw do załatwienia 

- Mieliśmy przecież iść na zakupy - przypomniał. 

-  Żeby  kupić  dla  mnie  suknię  ślubną?  Myślę,  że  w  tej  jednej  drobnej  sprawie 

możesz chyba zdać się na mnie. 

- Chcesz mnie w ten sposób ukarać za to, że nie dałem ci się znów zaciągnąć do 

łóżka, prawda? 

Lekki błysk w jej oczach powiedział mu, że tak właśnie było. 

Westchnął i cicho się roześmiał. Jest piękna - pomyślał - nieśmiała, ponętna, uparta 

i seksowna. Inteligentna, niezależna - i już prawie moja. 

Powinien wyjść stąd jak najszybciej, póki nie powie jej tego, co przed nią skrywał. 

Czy  był  honorowy?  Chyba  nie.  Bezwzględny,  manipulujący  i  wyrachowany?  Tak,  taki 

właśnie  był.  A  do  tego  jeszcze  był  tchórzem,  bo  bał  się  zaryzykować  i  powiedzieć  jej 

całą  prawdę.  Zamiast  tego  zanurzył  palce  w  jej  włosach,  pocałował  Cassie  na  do 

widzenia i wyszedł. 

Zamknęła drzwi z wyrazem rozmarzenia na twarzy.  

W  tym  błogim  nastroju  zasnęła  i  obudziła  się  następnego  ranka.  Odprowadziła 

dzieci  do  szkoły  i  resztę  dnia  spędziła  w  biegu,  załatwiając  rozmaite  sprawy  przed 

wyjazdem do Florencji. 

T L

 R

background image

Kiedy  wreszcie  wróciła  do  domu,  była  już  zbyt  zmęczona,  by  cokolwiek  robić. 

Opadła na fotel wśród nierozpakowanych toreb z zakupami. 

Odpoczynek przerwał jej dźwięk stojącego przy niej na stoliku telefonu. Odebrała 

z uśmiechem, myśląc, że to Sandro. 

To jednak nie był on. W słuchawce odezwał się głos Elli. 

- Niestety, muszę ci to powiedzieć - zaczęła. - Wiesz o tym, że nasz wspaniały szef 

był  zamieszany  w  poważny  wypadek  samochodowy,  mniej  więcej  w  tym  czasie,  kiedy 

zaszłaś w ciążę? 

- Tak - odpowiedziała Cassie z westchnieniem. 

- Ale nie wiesz pewnie, że w tym wypadku zginęła jego narzeczona! Zostawił cię i 

wrócił  do  niej,  tak  to  wyglądało!  Nie  tylko  cię  uwiódł,  ale  jeszcze  oszukał.  Nic 

dziwnego,  że  na twój  widok  po  latach padł, jakby  go  piorun strzelił.  To  poczucie  winy 

tak go rąbnęło! 

Cassie poczuła, że podłoga usuwa jej się spod nóg i ma zawrót głowy. Przez parę 

sekund zdawało jej się, że tym razem to ona osunie się na podłogę. 

- Odezwij się - zaniepokoiła się Ella. 

- J-jak się o tym dowiedziałaś? 

-  BarTec  aż  huczy  na  ten  temat  -  wyjaśniła  przyjaciółka.  -  To  jest  nawet  na 

Facebooku! Ta mściwa dziwka Pandora zamieściła tam tę informację! 

Za  pięć minut znów  zadzwonił  telefon.  Tym  razem  Cassie usłyszała  głos  Sandra. 

Kiedy tylko się odezwał, już wiedziała, że on wie. Ktoś go ostrzegł. 

- Nienawidzę cię - wyszeptała i odłożyła słuchawkę. 

A więc był zaręczony z kim innym już wtedy, gdy zaczął ją uwodzić. Posłużył się 

innym  imieniem  i  nazwiskiem  dla  zmylenia  śladów.  Te  bajki  o  dwóch  nazwiskach  to 

bzdura, którą chciał zamydlić jej oczy. Okłamał ją i zdradził swoją narzeczoną. 

Czy tamta też była dziedziczką starego włoskiego nazwiska, tak jak Sandro?  Czy 

była piękna? Czy była słodka, miła, niewinna i czarująca? Czy zginęła, nieświadoma, że 

jej narzeczony ją oszukał? Może chociaż to jej było oszczędzone? 

Cassie  wstała,  poruszając  się  po  omacku,  jakby  we  mgle,  włączyła  laptopa  i 

zaczęła  szukać  w  Internecie.  Już  po  kilku  minutach  z  ekranu  patrzyła  na  nią 

T L

 R

background image

najpiękniejsza  ciemnowłosa  młoda  dziewczyna,  jaką  kiedykolwiek  widziała.  Miała nie-

niebieskie oczy, miły uśmiech i stała obok Sandra, który otaczał ją ramieniem. 

...Alessandro  Marchese  Rossi,  najstarszy  syn  i  dziedzic  włoskiego  przemysłowca 

Luciana  Marchese,  i  Phebe  Pyralis,  jedyna  córka  greckiego  przemysłowca  Antona 

Pyralisa, świętują swoje zaręczyny zwiastujące związek, który może postawić na głowie 

świat wielkiego przemysłu... 

Nie  chciała  czytać  dalej,  ale  nie  mogła  oderwać  oczu  od  monitora.  Tekst  był 

ilustrowany  zdjęciami  olśniewającej  pary,  zawierał  też  linki  do  artykułów  dotyczących 

wypadku. A potem nagle zobaczyła zdjęcie przedstawiające ją samą podczas przyjęcia w 

restauracji.  Był  też  komentarz  stwierdzający,  że  była  kochanką  Sandra  w  czasie,  gdy 

zginęła  jego  narzeczona.  Wspomniano  też  o  istnieniu  bliźniaków,  sugerując,  że  zostały 

poczęte w domu Angusa, co już było całkowitą, wyssaną z palca bzdurą. 

Zrobiło jej się niedobrze i już chciała biec do łazienki, kiedy u drzwi wejściowych 

odezwał się dzwonek. Ktoś dzwonił bez przerwy, jak na alarm. 

To  był  Sandro.  Wyglądał  teraz  zupełnie  inaczej  -  miał  ściągniętą  twarz,  w  której 

widać było wielkie napięcie. 

- Przepraszam - rzekł szybko. - Powinienem był ci powiedzieć. 

Cassie wstrząsnęło stłumione łkanie i próbowała zamknąć mu drzwi przed nosem, 

ale uniemożliwił jej to. Wycofała się więc w głąb mieszkania. 

Poszedł za nią i jakby szukał kogoś wzrokiem. 

- Nie ma ich w domu - powiedziała. - Gdyby były, to bym cię nie wpuściła. 

Sandro  zauważył  włączony  laptop  i  jednym  ruchem  myszki  przywołał  obraz  na 

ekranie. W milczeniu patrzył na zdjęcia ze swoich zaręczyn oraz z wypadku, co jeszcze 

bardziej szarpało jej nerwy. 

-  Zrobiłeś  ze  mnie  swoją  tajemną  kochankę,  a  ja  nawet  o  tym  nie  wiedziałam  - 

wyszeptała. 

- Przepraszam - mruknął. 

-  Nie  potrzebuję  tych  twoich  idiotycznych  „przepraszam".  -  Rzuciła  się  na  niego 

jak  ranne  zwierzę,  które  przechodzi  do  ataku.  -  Chcę  tylko,  żebyś  mi  powiedział, 

dlaczego mnie okłamałeś! 

T L

 R

background image

- Nie kłamałem. 

- Ach, zapomniałam, przecież mnie nie pamiętasz - rzuciła z gryzącą ironią. 

- No dobrze! - Sandro nie wytrzymał napięcia. - A więc od pierwszej chwili, kiedy 

cię  znowu  zobaczyłem,  wiedziałem,  dlaczego  wymazałem  cię  z  pamięci!  To  przez 

poczucie winy, Cassie! Straszne, skręcające wnętrzności poczucie winy! 

Słysząc  to,  zbladła,  jakby  cała  krew  nagle  odpłynęła  jej  z  twarzy,  a  on  też  nie 

wyglądał lepiej. Oboje byli jak ogłuszeni jego nagłym wyznaniem. 

Bo  to  było  wyznanie  winy!  Nic  dziwnego,  że  raz  po  raz  tracił  przytomność  -  po 

prostu nie mógł wytrzymać z samym sobą! Ten potężny, silny, pełen energii mężczyzna 

przekonał się w sposób najdotkliwszy z możliwych, że jednak ma sumienie. 

- Ty draniu - wydusiła. 

Si - zgodził się z nią. 

-  Jeśli  tak  traktujesz  kobiety,  to  wcale  się  nie  dziwię,  że  Pandora  zrobiła  to,  co 

zrobiła! 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

- Była twoją kochanką, więc na pewno... 

- Nie była moją kochanką. 

- No to kim była? 

- Moją asystentką. 

- Chciałeś powiedzieć: osobistą asystentką? 

- Nie! - wybuchnął. - I skończ już z tą ironią. Mój związek z Pandorą ma wyłącznie 

zawodowy  charakter!  No  dobrze...  -  Westchnął,  widząc  jej  sceptyczną  minę.  - 

Wiedziałem,  że  coś  do  mnie  czuła.  Postanowiłem  pomóc  jej  otrząsnąć  się  z  tego... 

zauroczenia,  więc  powierzyłem  jej  stanowisko  dyrektorki  BarTecu,  podczas  gdy  ja 

miałem się zająć innymi sprawami! Nie bardzo jej się to podobało, ale z drugiej strony 

było sporym wyzwaniem. No i wtedy ty wkroczyłaś w moje życie, a ją poniosły uczucia i 

całkowicie zagłuszyły zdrowy rozsądek! 

- Spałeś z nią kiedyś? 

- Nie. 

- A chciałeś? 

T L

 R

background image

- Nie! - rzucił ze złością. - Jeśli chcesz znać prawdę, to nieźle mi zalazła za skórę! 

Kiedy  Gio  powiedział,  że  ona  wyżywa  się  na  tobie  w  BarTecu,  uznałem,  że  trzeba 

załatwić  to  raz  na  zawsze.  Wysłałem  ją  więc  do  Florencji  i  dałem  wymówienie,  żeby 

miała  czas  znaleźć  sobie  inną  pracę.  A  to...  -  wymownym  gestem  wskazał  na  laptop  - 

...była jej zemsta! 

- Rozumiem - wyszeptała Cassie. - Wierzę ci.  

Nie oznaczało to jednak wcale, że zamierzała mu wybaczyć całą resztę. 

- Powinieneś był mi powiedzieć o swojej narzeczonej, Sandro! - wybuchnęła. 

-  Parę  razy  chciałem  to  zrobić,  ale...  wiedziałem,  że  cię  to  zrani.  Nie  potrafiłem 

przewidzieć,  jak  zareagujesz.  Postanowiłem  więc  zaczekać,  aż  będziemy  po  ślubie,  i 

wtedy miałem zamiar opowiedzieć ci o Phebe. 

-  Nic  mnie  nie  obchodzą  twoje  wymówki.  -  Cassie  nie  dała  się  przekonać.  -  Od 

samego początku zawsze stawiałeś na swoim i wszystko musiało być tak jak ty chciałeś! 

A ja? To, co ja bym chciała, wcale się nie liczy? 

-  Ty  chciałaś  mnie  -  oświadczył  szorstko.  -  Od  pierwszej  chwili,  kiedy  na  mnie 

spojrzałaś w tej cholernej restauracji, pragnęłaś mnie, Cassie! A teraz mnie masz! Daję ci 

to, czego chciałaś! 

- Ty zarozumiały draniu! - Aż zachłysnęła się z oburzenia. 

- Ja pragnąłem cię dokładnie tak samo. Dlaczego mamy się tego wypierać? 

Puściła to stwierdzenie mimo uszu i zapytała: 

- Czy ona... czy twoja narzeczona wiedziała o mnie? 

- Nie. 

Cassie  przyjęła  to  jako  jedyny  jasny  promyczek  w  tym  mrocznym  bezmiarze 

wstydu i nieszczęścia. 

- Przyjechała po mnie na lotnisko tego dnia, kiedy się z tobą pożegnałem - ciągnął 

dalej z wysiłkiem. - Po drodze do Florencji wpadliśmy w poślizg. Ona... nie przeżyła. - 

To chyba wszystko, co chciałaś wiedzieć - dodał po chwili milczenia. 

Nie bardzo mogła dać sobie radę z nawałem splątanych uczuć, które doszły w niej 

nagle do głosu. Żal jej było pięknej, biednej i tragicznej Phebe Pyralis. Odczuwała nawet 

T L

 R

background image

współczucie dla Sandra, który tak wiele stracił. Sześciotygodniowa luka w pamięci wy-

wydawała się czymś mało ważnym w stosunku do innych jego traumatycznych przeżyć. 

-  „Nie  znam  cię  i  nie  chcę  cię  znać"  -  szepnęła.  -  Nic  dziwnego,  że  tak  wtedy 

powiedziałeś. 

Jego umysł wyeliminował ją na każdym poziomie, nawet kiedy błagała o pomoc. 

Sandro drgnął. 

- To, co ci wtedy powiedziałem, jest niewybaczalne - przyznał. - Na swoją obronę 

mogę  powiedzieć  tylko  tyle,  że  cię  nie  pamiętałem.  A  Phebe...  Phebe  i  ja  po  wypadku 

byliśmy w głębokiej śpiączce. Ona tego nie przeżyła... a ja tak... 

Na jego twarzy pojawił się wyraz męki i Cassie nie potrafiła mu nie współczuć. 

-  Zadzwoniłaś  akurat  w  dniu,  kiedy  ją  pochowaliśmy  -  odezwał  się  dopiero,  gdy 

zdołał odzyskać kontrolę nad sobą. - To był najgorszy dzień w moim życiu, cara. 

Nagle wszystko to, co sama wtedy przeżywała, jakby przybladło. Słuchała dalej. 

-  Byłem  kompletną  ruiną  -  ciągnął.  -  Z  trudem  funkcjonowałem  jako  żywy 

człowiek. Nie pamiętam, żebym kasował w telefonie twoje połączenia, ale musiałem to 

zrobić, tak jak wymazałem ze swojej świadomości każde wspomnienie o tobie... 

Cassie  zamknęła  oczy  i  starała  się  okiełznać  wzburzone  uczucia,  lecz  nie  mogła. 

Żal  jej  było  biednej  Phebe,  żal  jej  było  Sandra,  ale  żal  jej  było  też  samej  siebie  i 

bliźniaków. 

- Kiedy się znów spotkaliśmy... 

- Proszę - szepnęła. - Nie mów już nic więcej.  

Usłyszała już wystarczająco wiele i dość już zrozumiała.  

Piękna, biedna Phebe była prawdziwą miłością Sandra, a on ją oszukał. Tylko wy-

pierając  z  pamięci  to,  że  ją  zdradził,  mógł  poradzić  sobie  z  poczuciem  winy.  Nie  był 

człowiekiem złym, raczej słabym. Przez sześć długich lat uważała go za nędznego pod-

rywacza,  a  siebie  za  ofiarę  własnej  naiwności.  Dopiero  teraz,  kiedy  dowiedziała  się  o 

wypadku  i  wszystkich  okolicznościach  tamtej  sprawy,  poczuła,  że  odzyskuje  godność, 

która tak mocno wtedy ucierpiała. Zarazem jednak stawała wobec faktu, że gdyby piękna 

Phebe  Pyralis  nie  zginęła  w  tym  przeklętym  wypadku,  to  byłaby  teraz  szczęśliwą  mał-

T L

 R

background image

żonką  Sandra,  prawdopodobnie  otoczoną  gromadką  dzieci.  A  Cassie  i  bliźniaki  nadal 

trwaliby poza nawiasem jego życia, jak niepotrzebne nikomu śmieci. 

Los jednak zrządził inaczej i to ona miała otrzymać nagrodę przeznaczoną dla Phe-

be: małżeństwo z Sandrem, ojcem jej dzieci. Ale nie potrafiła się teraz z tego cieszyć. 

Jej  wzrok  padł  na  torby  i  pudełka  wciąż  porzucone  na  podłodze,  tak  jak  je 

zostawiła po  powrocie  do domu.  Poczuła  skurcz  w  żołądku,  kiedy  przypomniała  sobie, 

co  kupiła:  piękną  suknię  ślubną  dla  zakochanej  panny  młodej,  którą  się  jeszcze  przed 

kilkoma  godzinami  czuła;  śliczną  sukienkę  dla  Belli,  żeby  wyglądała  jak  królewna  z 

bajki; ubranko dla Anthony'ego, które pięcioletni chłopiec zgodziłby się założyć na ślub. 

Na ślub. 

Odwróciła się tyłem do Sandra i zacisnęła powieki, które już zaczynały ją kłuć. 

- Cassie - zaczął. 

-  Wyjdź  już  -  szepnęła.  -  Dzieci  niedługo  wrócą.  Wolałabym,  żeby  cię  tu  nie 

zastały. 

- Wyrzucasz mnie - powiedział cicho przez zaciśnięte zęby. 

- A czego się spodziewałeś? - odparowała. - Że strzepnę to wszystko z siebie i będę 

się zachowywała, jakby nic się nie stało? 

- Wydaje ci się, że możesz wyrwać mi dzieci z ramion i tak po prostu sobie z nimi 

odmaszerować? 

- To są też moje dzieci. I nic takiego nie powiedziałam! 

- Ale tak myślisz! - rzucił gniewnie. - Chcesz mnie ukarać! Chcesz mnie usunąć ze 

swojego życia! 

- A ty co zrobiłeś sześć lat temu? 

Skulił się, jakby go uderzyła, i odsunął się od niej. W tej chwili Cassie żałowała, że 

nie miał kolejnego ataku. Gdyby padł na podłogę nieprzytomny... przeszłaby nad nim i 

poszła dalej! 

-  Po  prostu  wyjdź,  Sandro  -  powtórzyła.  -  Na  razie  nie  potrafię  znieść  ciebie  ani 

chwili dłużej. 

T L

 R

background image

Zapadło pełne napięcia milczenie. Niebo za oknem zasnuło się chmurami i pierw-

sze krople deszczu uderzyły o szyby. Przyszło jej do głowy, że bliźnięta zmokną, wraca-

jąc do domu. 

Usłyszała jakiś szmer za sobą. 

- Nie waż się do mnie zbliżać! - warknęła ostrzegawczo. 

Odwróciwszy się, zobaczyła, że Sandro podchodzi do niej z dziwnym, niepokoją-

cym wyrazem twarzy. 

- Mam zamiar sprawdzić, czy jednak będziesz mogła mnie jeszcze znieść - wyce-

dził, po czym zanurzył dłonie w jej włosach. 

- Nie chcę... - zaczęła i nic więcej nie zdążyła dodać, bo poczuła na wargach jego 

mocny, gorący pocałunek. 

W jednej chwili mechanizmy obronne Cassie runęły jak domki z kart. Wczepiła się 

w niego wszystkimi palcami, nogi pod nią drżały. Jej podłe, zdradzieckie ciało płonęło z 

pożądania. A Sandro całował ją tak zmysłowo, że musiała się temu poddać. 

To nie fair - pomyślała bezradnie. 

Kiedy ją w końcu puścił, była oszołomiona i bezwolna. 

- Możesz mnie jeszcze znieść, cara - oświadczył. - I to jeszcze jak. 

Zachowywał się, jakby nagle stracił dla niej zainteresowanie, a ona zarumieniła się 

ze wstydu. 

-  Do  zobaczenia  na  ślubie,  jutro  o  jedenastej  trzydzieści  -  rzekł,  podchodząc  do 

drzwi. - Tylko się nie spóźnij. 

- Nie będzie mnie tam. 

- Będziesz. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby nie przyjść. 

- Co przez to rozumiesz? 

Znów bezwstydnie emanował swą męską arogancją i niezachwianą pewnością sie-

bie. 

- Mam prawo wstrzymać ci twoje miesięczne pobory - przypomniał jej tak brutal-

nie, jakby wbijał w nią stalowy nóż. - Może nie wiesz, że mam też coś do powiedzenia 

na  temat  twojego  zaniżonego  czynszu  za  to  mieszkanie.  Jeśli  chcesz  się  co  do  tego 

T L

 R

background image

upewnić, zadzwoń do Angusa. On ci powie, że sprzedał mi nie tylko BarTec, lecz także 

całą pulę mieszkań, które do niego należały. 

Miała  wrażenie,  że  się  dusi.  Musiała  oprzeć  się  o  ścianę,  bo  pewnie  upadłaby  z 

wrażenia, że tak ją podszedł. 

- Pewnie nie mogłeś się doczekać, żeby mi to powiedzieć - rzekła ochryple. 

- Wręcz przeciwnie, wolałbym tych kart nie odkrywać... ale nie mamy czasu na dą-

sy i leczenie zranionej dumy. Co się stało, to się stało i już tego nie cofniemy. 

- Zamknij się. Nienawidzę cię. Wynoś się - wyszeptała z wściekłością. 

- Kiedy ktoś złamie zasady, powinien za to odpowiedzieć - wyrzucił z siebie nie-

oczekiwanie. - Sześć lat temu to ja złamałem zasady, a ty za to płaciłaś. Teraz jest moja 

kolej i to ja muszę spłacić dług! 

Znów mówił o małżeństwie. Czy naprawdę wierzył, że jeśli się z nią ożeni, to na-

prawi krzywdę, jaką jej zrobił? 

- Nie mam ochoty być twoim krzyżem w tej cholernej krucjacie! 

- Nie o to mi chodziło. 

- Ale tak to zabrzmiało. 

- Tak bym chciał, żebyś już przestała ze mną walczyć. 

- A co mam zamiast tego zrobić? Wybaczyć ci wszystkie twoje grzechy? 

-  Si.  -  Sandro  popatrzył  na  nią  rozbrajająco,  otwierając  szeroko  swoje  piękne, 

ciemne  oczy.  -  Możesz  mnie nienawidzić  później, po  ślubie.  Wtedy  lepiej dam  sobie  z 

tym radę. 

- Skąd wiesz? 

- Powiedzmy, że to intuicja. 

Intuicja, przypuśćmy. On po prostu grał na jej współczuciu. Potrafił też bezlitośnie 

i bezbłędnie wykorzystać jej chwile słabości. 

-  Przysięgam  na  moje  życie,  że  nie  będziesz  żałować  -  rzekł  górnolotnie,  kładąc 

sobie jej dłoń na sercu. 

Cassie  była  już  zmęczona  jego  naleganiem  i  przekonywaniem.  Wciąż  czuła  się 

zraniona i nie potrafiła o tym zapomnieć. Dlatego teraz wyszarpnęła dłoń i zrezygnowana 

skuliła się na sofie. 

T L

 R

background image

- Pomyśl tylko, jak bliźniaki to przeżyją, jeśli się teraz wycofasz - uświadomił jej. 

Ogarnęła wzrokiem wszystkie torby i pudełka z zakupami. Zrobiła, tak jak chciał, i 

pomyślała o bliźniakach. One go potrzebowały i pragnęły tego, co miał im do zaofiaro-

wania. Nie mogła odmówić swoim dzieciom szczęścia tylko dlatego, że sama miała pro-

blemy z Sandrem. 

- Nie będę z tobą spać - postawiła warunek, zanim zdążyła pomyśleć. 

- Dobrze - rzekł cicho i już bez słowa wyszedł z mieszkania. 

Taktyczne  posunięcie  przebiegłego,  kłamliwego  i  manipulującego  generała  -  po-

myślała Cassie, gardząc sobą w duchu za to, że znów dała się podejść. 

T L

 R

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Sandro spoglądał na zegarek z coraz większym napięciem. Nerwowo chodził tam i 

z powrotem po hallu Pałacu Ślubów, jak tygrys po klatce. 

- Powiedzcie tylko słowo, a zaraz wam przyłożę - warknął do swoich towarzyszy. 

- Są już w drodze - odważył się powiedzieć Gio Rosario. - Pewnie stoją w korku. 

- Jeśli tak bardzo nie jesteś jej pewien, Alessandrze, to może się jeszcze zastanów, 

zanim... - zaczął Marco. 

- Możesz być moim bratem i świetnym lekarzem, ale nie masz najmniejszego poję-

cia, o czym mówisz - wybuchnął pan młody. - Zachowaj więc swoje cholerne zdanie dla 

siebie. 

Marco mógł go badać, robić mu tomografię mózgu i stawiać diagnozy, ale nie po-

trafił czytać w jego myślach i nie rozumiał uczuć, które tak bardzo nagliły go do ślubu. 

Przez sześć długich lat czekał na moment, aby ta kobieta została jego żoną. 

- Samochód przyjechał - zaanonsował cicho Gio. 

Już po chwili Sandro zobaczył, jak szofer wyjmuje z samochodu Bellę i stawia ją 

na chodniku. Wzruszenie ścisnęło mu serce. Jego piękna złotowłosa córeczka w różowej 

sukience z falbankami wyglądała tak, jak w jej wyobrażeniu musiała wyglądać królewna 

z bajki. 

To było dzieło Cassie - sprawiła, że spełniło się marzenie Belli, chociaż ona sama 

wolała wyrzec się marzeń. 

Z samochodu wygramolił się teraz Anthony, ubrany w dżinsy, adidasy i koszulę w 

niebiesko-czerwoną kratkę. Jego mądra mama nie chciała go zmuszać do zakładania na 

tę okazję jakiegoś sztywnego, dziwacznego ubrania. Wolała, żeby czuł się swobodnie. 

Wzruszenie ani na chwilę nie opuszczało Sandra. Przeciwnie, jeszcze wzrosło, kie-

dy z auta wysiadła jego oporna narzeczona. Miała na sobie białą jedwabną spódnicę do 

kolan i dopasowany w talii koronkowy żakiet. Białe sandałki na wysokich obcasach ota-

czały  paseczkami  jej  smukłe  kostki  i  dodawały  gracji.  Włosy  miała  upięte  i  ozdobione 

jedną różową różą. 

Na jego widok stanęła w miejscu i patrzyła bez słowa. 

T L

 R

background image

Cassie nagle jakby przyrosła do chodnika. Stojąc u szczytu schodów, Sandro wy-

dawał się jeszcze wyższy niż zwykle, bardziej ciemnowłosy i dziesięć razy przystojniej-

szy, niż była to skłonna przyznać. Ubrany był w piękny czarny, oszałamiająco elegancki 

garnitur i koszulę tak lśniąco białą, że w świetle słonecznym prawie oślepiała. 

Dzieci popędziły po schodach do ojca bez żadnego zawstydzenia, a ona powoli za-

częła wchodzić za nimi. Miała świadomość, że nie powinna i że nie chce tego robić, ale 

coś pchało ją w kierunku Sandra, jakby przyzywał ją siłą swej nieugiętej woli. 

Kiedy  stanęła u szczytu schodów  i musiała spojrzeć  wprost na niego,  poczuła się 

mała i po kobiecemu bezbronna. Ujął jej dłonie i podniósł je do ust. 

- Wyglądasz zjawiskowo - powiedział. 

Potem na schody wbiegła Ella, pojawili się Marco i Gio. Nastąpiły powitania i pre-

zentacje.  Witając  się  z  bratem  swego  narzeczonego,  Cassie  odniosła  wrażenie,  że  ten 

traktuje  ją  z  rezerwą  i  uśmiecha  się  tylko  przez  grzeczność.  Czyżby  nie  pochwalał  ich 

związku? Czy porównywał ją z piękną Phebe Pyralis i stwierdzał, że Cassie jej nie do-

równuje? A może myślał o tym, co się między nimi zdarzyło w przeszłości? 

Zaschło jej w gardle z wrażenia i kiedy urzędnik stanu cywilnego wyszedł, by za-

prosić ich do środka, miała uczucie, że za chwilę może zemdleć. Ale w tym samym mo-

mencie Sandro objął ją opiekuńczo i poprowadził do sali. 

Cała uroczystość trwała zaledwie pół godziny i właściwie z trudem zasługiwała na 

to miano. Najpierw były rozmaite obietnice i przyrzeczenia, po czym Cassie Janus stała 

się panią Marchese. 

- Kiedy w środku przysięgi małżeńskiej nagle zamilkłaś, miałem trochę pietra - za-

żartował Sandro, gdy było już po wszystkim. - Zdawało mi się, że zaraz przyjdzie ktoś, 

kto ogłosi, że istnieją przeszkody do zawarcia naszego małżeństwa. 

Uratowała ją Bella, która zaczęła ciągnąć matkę za spódnicę, szepcząc: 

- Mamo, jeszcze nie skończyłaś... 

„Ja, Cassie Janus, biorę ciebie, Alessandro Marchese...". - Nic dziwnego, że nagle 

zaniemówiła, przecież pierwszy raz zmuszona była zwrócić się do niego tym imieniem i 

nazwiskiem... 

T L

 R

background image

Zaraz po ceremonii pojechali samochodem na lotnisko. Sprzed Pałacu Ślubów ma-

chali do nich na pożegnanie Ella i Gio. Marco wymówił się nawałem pracy, pożegnał się 

i znikł. 

A więc ona i Sandro byli już oficjalnie małżeństwem - na dobre i na złe. A stało się 

to za przyczyną dwojga dzieci, które siedziały teraz między nimi w samochodzie i wy-

glądały na uszczęśliwione. 

Oj, daj już spokój - powiedziała sobie w duchu Cassie. W końcu bez względu na 

to,  co  mówiłaś,  myślałaś i  jak bardzo  protestowałaś,  jesteś dokładnie tu,  gdzie  chciałaś 

być, i masz to, czego w głębi serca pragnęłaś! 

Kiedy dotarli na miejsce, słońce zaczynało już zachodzić. Podróż była dość długa. 

Najpierw  prywatnym  odrzutowcem  przylecieli  na  lotnisko  Vespucci  we  Florencji,  skąd 

następny  etap  lotu  odbyli  na  pokładzie  jednego  z  należących  do  Sandra  helikopterów. 

Wiejska posiadłość rodziny Marchese była odległa od  Florencji o sześćdziesiąt kilome-

trów. 

Bliźniaki, z początku bardzo podniecone podróżą, pod koniec były już zmęczone i 

w pierwszej chwili nie okazały szczególnego entuzjazmu na widok swego nowego domu. 

Cassie natomiast dopiero teraz zaczęła sobie w pełni uświadamiać, kim jest mężczyzna, 

za którego właśnie wyszła za mąż. Już sześć lat temu wiedziała, że Sandro żyje w dostat-

ku. Świadczyła o tym jego pewność siebie, ubrania najlepszej marki i jaskrawo czerwony 

sportowy samochód, którym ją woził. Kiedy spotkała go ponownie dwa tygodnie temu, 

przesunęła go o parę szczebli wyżej w hierarchii majątkowej, jako że był głównym dy-

rektorem koncernu Marchese. 

Kiedy  jednak  zobaczyła  wielką  kamienną  willę,  otoczoną  wspaniałymi  ogrodami, 

jakie widuje się tylko w turystycznych prospektach, przesunęła go w tej hierarchii jesz-

cze wyżej i uznała, że bogactwo Sandra przekracza jej zdolność pojmowania. 

- Witajcie w willi Marchese - mruknął, kiedy helikopter usiadł na ziemi. - Jak ci się 

podoba mój dom? - zapytał Cassie. 

- Jest... duży - to było wszystko, co potrafiła powiedzieć. 

- To nie jest pałac - oświadczyła ich córeczka z rozczarowaniem. 

- Jakoś nie mogę dziś nikogo zadowolić - westchnął Sandro żartobliwie. 

T L

 R

background image

- Widziałem wielki basen - zawiadomił Anthony. - Możemy popływać? 

- Dobrze, ale niedługo - zgodził się jego ojciec. 

Otworzył drzwi helikoptera i po schodkach zniósł dzieci na ziemię. Jak zwierzątka 

wypuszczone z klatki, rzuciły się pędem w stronę willi. 

Cassie na ten widok wpadła w panikę, bo nigdy jeszcze się nie zdarzyło, żeby dzie-

ci samowolnie się od niej oddalały. Nie zwróciła uwagi na kilka schodków i pewnie jej 

pierwszy kontakt z ziemią w posiadłości Marchese byłby dość bolesny, gdyby nie to, że 

Sandro błyskawicznie zareagował. Złapał ją w objęcia i nie puszczał. 

- Postaw mnie na ziemi - domagała się ze śmiechem, ale on wcale nie miał takiego 

zamiaru. Już wiedziała, co nadciąga. 

- Sandro, nie! - zawołała. 

Miał  jednak  własne  plany.  Pocałunek,  którym  zamknął  jej  usta,  był  płomienny  i 

namiętny  i  w  odpowiedzi  wyrwał  z  jej piersi jęk bezradności.  Pragnęła takich pocałun-

ków, nie miało sensu dalsze oszukiwanie się, że tak nie jest. Pożądała go. Była zgłodnia-

ła miłości, stęskniona, szalona i dzika, więc odpowiedziała mu z całą namiętnością, jaką 

nosiła w sobie. A jednak, kiedy w końcu oderwali się od siebie, miała oczy pełne łez. 

- Powinieneś był mi o niej powiedzieć - jęknęła żałośnie. 

-  Nie  mogłem  -  mówił  to  jakoś  niepewnie,  ochrypłym  głosem.  -  Zanadto  cię  już 

zraniłem,  porzucając  cię.  Nie  mogłem  opowiedzieć  ci  o  niej,  bo  zraniłbym  cię  jeszcze 

bardziej. 

- Kochałeś ją... 

-  Nie  -  zaprzeczył,  przytulają c   Cassie  mocniej.  -  To  nie  był  ten  rodzaj  związku. 

Byliśmy przyjaciółmi, zanim jeszcze się zaręczyliśmy. Pomysł, żebyśmy się pobrali, wy-

niknął jakoś naturalnie, bo zależało na tym naszym rodzinom. Ale na litość boską! Ona 

była po prostu miła! 

Cassie wzdrygnęła się na myśl, czy biedna Phebe też uznałaby, że Sandro był  po 

prostu miły. 

- Kochałem ją, ale nie tak jak powinienem. Teraz to wiem, wtedy jednak sobie tego 

nie  uświadamiałem.  Ona  nie  potrzebowała  mojego  majątku,  bo  miała  własny.  Nie  po-

trzebowała też, żebym jej zapewnił wysoką pozycję społeczną, bo to też miała. Nie ocze-

T L

 R

background image

kiwała ode mnie wielkiej namiętności i nie przeszkadzało jej, że bardziej niż nią zajmuję 

się swoją pracą. 

- Jeśli jeszcze powiesz, że seks uprawialiście z obowiązku, to dalej nie słucham - 

przerwała mu. 

- Wcale nie uprawialiśmy seksu! Jasna cholera! 

W  tym  momencie  Sandro  postawił  Cassie  na  ziemi  i  wybuchnął  takim  potokiem 

włoskich przekleństw, że stała przed nim jak oniemiała. Znając poziom jego namiętności, 

jak miała w to uwierzyć? 

-  Przed  moim  wyjazdem  do  Anglii  rozmawialiśmy  nawet  o  zerwaniu  zaręczyn!  - 

powiedział.  -  Ponieważ  jednak  oboje  byliśmy  w  pewnym  sensie  osobami  publicznymi, 

nie było to takie proste. Podczas mojej nieobecności mieliśmy jeszcze to przemyśleć, za-

nim powiemy naszym rodzinom, że zmieniliśmy plany. 

- To okropne... 

-  Wiem,  że  okropne  -  przyznał  z  mocą.  -  Myślisz,  że  nie  jestem  tego  świadom? 

Myślisz, że nie jestem świadom tego, że od chwili, gdy stanąłem na angielskiej ziemi i 

zobaczyłem ciebie, wszystko inne przestało się dla mnie liczyć? Przecież to, że wymaza-

łem z pamięci wspomnienia o tobie, to była moja kara. Za to, że bardziej pragnąłem cie-

bie niż Phebe. 

- Rozumiem. Ty myślisz, że ją zabiłeś, ale... 

-  O  czym  ty  mówisz?  -  Sandro popatrzył  na nią  ze  zdumieniem.  -  Ja nie  zabiłem 

Phebe,  to  ona  niemal  zabiła  mnie!  To  ona  prowadziła  samochód!  Nie  czytałaś  tego 

wszystkiego, co Pandora zamieściła na Facebooku? 

Cassie pokręciła przecząco głową. 

- Parę godzin trwało, zanim wydostali nas z samochodu. Nic z tego nie pamiętam, 

a to, co działo się przedtem, przypominam sobie tylko w ogólnych zarysach. Wiem jed-

nak, że Phebe była spięta i coś do mnie mówiła... ale nie pamiętam co. Pamiętam tylko 

jej zdenerwowanie i to, że sam byłem zdenerwowany, bo miałem jej powiedzieć o tobie, 

a potem... 

Cassie była bliska płaczu. Chciała coś powiedzieć, ale ją powstrzymał. 

T L

 R

background image

Wciąż stali na lądowisku, które zbudowano tu dla helikoptera. Żadne z nich nie za-

uważyło,  że  pilot  wymknął się dyskretnie  ani  że dzieci  znikły  z  ich pola  widzenia.  Nie 

widzieli też, iż służba ciekawie obserwuje ich z okien willi. 

W tym momencie Cassie przypomniała sobie o bliźniakach i jęknęła: 

- Sandro, dzieci gdzieś przepadły! 

On jednak przyciągnął ją do siebie z powrotem. 

- Zatrudniam tu całą armię ludzi, którzy znakomicie potrafią zająć się dwójką dzie-

ci, żebym ja mógł się nacieszyć... 

- Czym? 

- Żoną - odpowiedział bez wahania. - Moją kobietą, która jest ze mną związana na 

wiele  różnych sposobów.  Kochasz  mnie  przecież.  Szalejesz  za  mną  tak samo, jak ja  za 

tobą.  Dlaczego się nie poddasz i nie  powiesz  mi  tego  wprost, żebym  mógł  przestać się 

pilnować i być z tobą całkiem swobodny? 

Zmarszczyła  lekko  nos.  Sandro  był  tak  bezwstydnie  zarozumiały  i  pewny  siebie, 

ale coś jeszcze zaniepokoiło ją w tej przemowie. 

- Co to znaczy? - zapytała ostrożnie.  

Uśmiechnął się przewrotnie. 

Nagle doznała olśnienia. 

- Ty wszystko sobie przypomniałeś! - wykrzyknęła. 

- Mhmm. 

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? 

- Bo musiałem grać na twoim współczuciu, żeby osiągnąć to, na czym tak mi zale-

żało - wyjaśnił. - Kiedy trwałaś w przekonaniu, że gdy się kłócimy, w każdej chwili mo-

gę stracić przytomność, nie byłaś taka wojownicza. 

- Co za... 

- Przebiegłość, fałsz, podstęp? - podsunął Sandro. 

- Kiedy ci się przypomniało? 

- U Angusa - odpowiedział bez cienia wyrzutów sumienia. - Następne trzy dni spę-

dziłem pod opieką mojego brata, podczas gdy głowę bombardowały mi obrazy i wspo-

T L

 R

background image

mnienia tych zapomnianych sześciu tygodni. Ukryłem to przed tobą, bo chciałem, żebyś 

skoncentrowała się na tym, co uważałem za najważniejsze. 

- Czyli na tobie? 

- I na tym, co naprawdę do mnie czujesz - uzupełnił. 

W  tym  momencie  zza  rogu  willi  wybiegły  rozbrykane  dzieci,  a  za  nimi  kilkoro 

pracowników usiłujących je złapać.  Bliźniaki,  choć zmęczone podróżą,  zdążyły  już  wi-

docznie odzyskać siły. 

Sandro  bardzo  chciał  usłyszeć  od  Cassie,  że  go  kocha,  ale  najwyraźniej  sytuacja 

nie sprzyjała wyznaniom. 

- Mamo, musisz zobaczyć, jaki ten dom jest wielki! - krzyczał Anthony z podnie-

ceniem. 

- To jest prawie pałac! - wtórowała mu z entuzjazmem Bella. - A oni - wskazała na 

grupkę dorosłych - nie pozwalają nam wskoczyć do basenu. 

- Mają rację - mruknął pod nosem ich ojciec. 

Wytłumaczył dzieciom, że ich mama jest zmęczona i on musi ją położyć do łóżka. 

A jeśli tak bardzo chcą popływać, to mogą, ale w ogrzewanym basenie, wewnątrz willi, i 

tylko pod okiem co najmniej dwojga dorosłych. 

Bliźniaki  wydawały  się  usatysfakcjonowane  takim  rozwiązaniem.  Podobnie  jak 

Sandro,  który  szybko  wydał  odpowiednie  polecenia  służbie,  a  potem,  nieoczekiwanie 

wziął Cassie na ręce. 

- Przepraszam - rzekł do zgromadzonych pracowników, którzy patrzyli zaskoczeni. 

-  Mamy  pewną tradycję,  której  chcemy  uczynić  zadość.  Zamierzam  teraz  zanieść  moją 

żonę do jej nowego domu. 

- Oszalałeś? Co to za tradycja? - pytała szeptem, zarumieniona po uszy. 

-  Chcę  cię  przenieść  przez  próg,  zanieść  do  naszego  małżeńskiego  łóżka  i  dać  ci 

piękny, błyszczący, diamentowy naszyjnik, w którym będziesz wyglądać jak królowa. Są 

jeszcze inne tradycje, ale one wymagają kilku słów zaklęcia... które je ożywi. 

Patrząc mu w oczy, Cassie mocniej chwyciła go za szyję. 

Sandro był tak zabójczo, tak niewiarygodnie przystojny, że jej puls nagle przyspie-

szył. 

T L

 R

background image

- A więc? - ponaglił. 

Nadal stali kilka kroków od willi. Cassie poruszyła się w jego ramionach. 

- Ty powiedz to pierwszy - zwlekała. Wciąż dźwięczały jej w głowie tamte słowa, 

które powiedział do niej przez telefon i których mu dotąd nie wybaczyła. 

Wiedział, że nie będzie mu łatwo wymazać to zdarzenie z jej pamięci. 

-  Musisz sobie uświadomić, bella  mia, że  tamten  człowiek,  który  potraktował cię 

wtedy tak brutalnie, i ja, to dwie różne osoby. Prawdziwy Sandro gdzieś zaginął sześć lat 

temu i odnalazł się dopiero w chwili, kiedy znów cię zobaczył. Jeśli się nad tym zasta-

nowisz, to zrozumiesz, iż w ten sposób mówię ci, że cię kocham. 

Miał rację. Sześć lat temu zakochała się w Sandrze Rossim. Przez telefon rozma-

wiała  z  człowiekiem  złamanym;  już  nie  z  tym,  którego  znała.  A  kiedy  spotkała  go  po-

nownie, znowu był kim innym - Alessandrem Marchese. Ale ona odnalazła w sobie daw-

ną miłość. 

- Dobrze - powiedziała cicho. - Zgadzam się. Ja też cię kocham. Przez te sześć nie-

szczęsnych  lat  nigdy  nie  przestałam  cię  kochać.  Cieszę  się,  że  się  odnalazłeś,  Alessan-

drze Marchese, a jeszcze bardziej się cieszę, że odnalazłeś mnie. 

Poważną twarz Sandra momentalnie rozjaśnił uśmiech. 

- No cóż, w takim razie czas na nagrodę - oświadczył. 

- Mhmm. To brzmi zachęcająco - mruknęła.  

Willa już na nich czekała. Cassie jednak nie dostrzegła wiele z jej przepychu i za-

pierającego dech piękna. Sandro niemal biegiem wniósł ją po schodach do sypialni i uło-

żył na wielkim małżeńskim łożu, godnym pary królewskiej. 

Ona  natomiast  nie  patrzyła  na  złocenia,  aksamitne  kotary  i  jedwabny  baldachim. 

Widziała jedynie mężczyznę, który położył się przy niej i patrzył na nią płonącym z mi-

łości wzrokiem. 

- Będę się z tobą kochał, aż będzie ci się zdawało, że umierasz - powiedział niskim, 

ciepłym i zmysłowym głosem. 

- Dobrze - odpowiedziała potulnie Cassie. 

 

 

T L

 R


Document Outline