background image

------------------------------------------------------------------------------
-- 
www.bookswarez.prv.pl 
------------------------------------------------------------------------------
-- 
 
Autor - John Varley 
Tytul - Naci

ś

nij ENTER 

Tłum. - Wiktor Bukato 
Opracowanie - Fingolfin  
 
 
 
------------------------------------------------------------------------------
-- 
 
- To jest nagranie. Prosz

ę

 nie odkłada

ć

 słuchawki, dopóki... 

   Trzasn

ą

łem słuchawk

ą

 tak mocno, 

Ŝ

e telefon spadł na ziemi

ę

. Przez jaki

ś

 czas 

stałem ociekaj

ą

c wod

ą

 i trz

ę

s

ą

c si

ę

 ze zło

ś

ci. W ko

ń

cu aparat zacz

ą

ł bucze

ć

, jak 

zawsze, gdy słuchawka nie le

Ŝ

y na widełkach. Buczenie jest dwadzie

ś

cia razy 

gło

ś

niejsze od ka

Ŝ

dego d

ź

wi

ę

ku, jaki telefon normalnie wydaje. Zawsze byłem ciekaw 

dlaczego. Jakby to było jakie

ś

 straszne nieszcz

ęś

cie. "Alarm! Słuchawka twojego 

telefonu nie le

Ŝ

y na widełkach!" 

   Automatyczne urz

ą

dzenia do przyjmowania telefonów to jedna z licznych drobnych 

przykro

ś

ci 

Ŝ

ycia codziennego. Przyznajcie si

ę

: kto naprawd

ę

 lubi mówi

ć

 do maszyny? 

Ale to, co stało si

ę

 przed chwil

ą

, to było co

ś

 wi

ę

cej ni

Ŝ

 drobne utrapienie. Oto 

automatyczne urz

ą

dzenie telefoniczne zadzwoniło do mnie. 

   Takie aparaty istniej

ą

 od niedawna. Dostaj

ę

 dwa - trzy podobne telefony w 

miesi

ą

cu, głównie z towarzystw ubezpieczeniowych. Po podniesieniu słuchawki słyszy 

si

ę

 dwuminutowy tekst reklamowy oraz numer, pod który mo

Ŝ

na zadzwoni

ć

, gdy kogo

ś

 

to zainteresuje. (Raz zadzwoniłem pod taki numer, by im powiedzie

ć

, co ja o tym 

my

ś

l

ę

, ale automat cały czas powtarzał "Prosz

ę

 czeka

ć

" na tle niefrasobliwej 

muzyczki.) Maj

ą

 listy numerów, pod które dzwoni

ą

. Nie wiem, sk

ą

d je bior

ą

   Wróciłem do łazienki, wytarłem krople wody z plastykowej obwoluty ksi

ąŜ

ki 

po

Ŝ

yczonej z biblioteki i ponownie wszedłem do wanny. Woda ju

Ŝ

 si

ę

 wychłodziła. 

Dolałem ciepłej; moje ci

ś

nienie zacz

ę

ło ju

Ŝ

 wraca

ć

 do stanu normalnego, gdy telefon 

zadzwonił znowu. 
   Odczekałem pi

ę

tna

ś

cie dzwonków próbuj

ą

c nie zwraca

ć

 na nie uwagi. 

   Czy kto

ś

 z was próbował czyta

ć

 przy dzwoni

ą

cym telefonie? 

   Po szesnastym dzwonku wstałem. Wytarłem si

ę

, wło

Ŝ

yłem szlafrok, wszedłem 

powoli, z namaszczeniem, do pokoju. Przez jaki

ś

 czas wlepiałem oczy w telefon. 

   Po pi

ęć

dziesi

ą

tym dzwonku podniosłem słuchawk

ę

   - To jest nagranie. Prosz

ę

 nie odkłada

ć

 słuchawki, dopóki tekst si

ę

 nie sko

ń

czy. 

Jest pan poł

ą

czony z domem pa

ń

skiego s

ą

siada, Charlesa Kluge'a. Nagranie b

ę

dzie 

powtarza

ć

 si

ę

 co dziesi

ęć

 minut. Pan Kluge zdaje sobie spraw

ę

Ŝ

e nie mo

Ŝ

na zaliczy

ć

 

go do najlepszych s

ą

siadów pod sło

ń

cem i z góry przeprasza za kłopot. Prosi o to, 

aby pan udał si

ę

 natychmiast do jego domu. Klucz jest pod wycieraczk

ą

. Prosz

ę

 wej

ść

 

do 

ś

rodka i zrobi

ć

 to, co nale

Ŝ

y. Za pa

ń

sk

ą

 uprzejmo

ść

 zostanie pan wynagrodzony. 

Dzi

ę

kuj

ę

   Trzask. Sygnał centrali.  
   Nie jestem człowiekiem w gor

ą

cej wodzie k

ą

panym. Dziesi

ęć

 minut pó

ź

niej, gdy 

telefon znowu si

ę

 odezwał, wci

ąŜ

 jeszcze siedziałem w pokoju chc

ą

c sobie wszystko 

przemy

ś

le

ć

. Podniosłem mikrotelefon i słuchałem uwa

Ŝ

nie. 

   Był to ten sam tekst. Tak jak poprzednio, głos w słuchawce nie nale

Ŝ

ał do Kluge'a. 

Pochodził jakby z syntezatora, a miał w sobie tyle ciepła, co komputerek do nauki 
ortografii. 
   Przesłuchałem wszystko jeszcze raz, po czym odło

Ŝ

yłem mikrotelefon. 

background image

   Zastanowiłem si

ę

, czy nie zawiadomi

ć

 policji. Charles Kluge mieszkał w s

ą

sidnim 

domu od dziesi

ę

ciu lat. Przez cały ten czas rozmawiałem z nim mo

Ŝ

e kilkana

ś

cie razy, 

nigdy dłu

Ŝ

ej ni

Ŝ

 minut

ę

. Nie miałem wobec niego 

Ŝ

adnych zobowi

ą

za

ń

   My

ś

lałem, 

Ŝ

eby zignorowa

ć

 wezwanie. Nadal o tym rozmy

ś

lałem, gdy telefon 

zadzwonił znowu. Spojrzałem na zegarek. Dziesi

ęć

 minut. Podniosłem słuchawk

ę

 i od 

raz j

ą

 odło

Ŝ

yłem. 

   Mogłem odł

ą

czy

ć

 telefon. Moje 

Ŝ

ycie wiele by na tym nie ucierpiało. 

   W ko

ń

cu jednak ubrałem si

ę

 i wyszedłem przez drzwi frontowe, skr

ę

ciłem w lewo 

i skierowałem si

ę

 ku domowi Kluge'a 

   Mój s

ą

siad z przeciwka, Hal Lanier, wła

ś

nie kosił trawnik. Pomachał do mnie, 

a ja do niego. Było około siódmej, cudowny sierpniowy wieczór. Na ziemi kładły si

ę

 

długie cienie. W powietrzu wisiał zapach skoszonej trawy. Zawsze lubiłem ten 
zapach. Ju

Ŝ

 czas na koszenie mojego trawnika, pomy

ś

lałem. 

   Kluge'owi taka my

ś

l zapewne nie postała w głowie. Jego trawnik si

ę

gał kolan; 

był spalony sło

ń

cem i zagłuszony chwastami. 

   Zadzwoniłem do drzwi. Gdy nikt nie otwierał, zastukałem. Potem westchn

ą

lem, 

zajrzałem pod wycieraczk

ę

 i skorzystałem z le

Ŝą

cego tam klucza, by otworzy

ć

 drzwi. 

   - Kluge? - zawołałem wsuwaj

ą

c głow

ę

 do 

ś

rodka. 

   Przeszedłem przez krótki hall, z wahaniem, jak zawsze ,gdy nie wiadomo, jak ci

ę

 

przyjm

ą

. Zasłony były jak zwykle zasuni

ę

te, tote

Ŝ

 w 

ś

rodku panowała ciemno

ść

, ale 

z ekranów rozstawionych dookoła pokoju, który kiedy

ś

 słu

Ŝ

ył za salon, padało tyle 

ś

wiatł

ą

Ŝ

e zobaczyłem Kluge'a. Siedział na krze

ś

le przed stołem, z twarz

ą

 

wci

ś

ni

ę

t

ą

 w klawiatur

ę

 komputera. Miał tylko pół głowy.  

   Hal Lanier jest operatorem komputera w komendzie policji Los Angeles, tote

Ŝ

 

zawiadomiłem go o tym, co znalazłem, a on zadzwonił na komend

ę

. Razem zaczekali

ś

my 

na przybycie pierwszego wozu. Hal pytał cały czas, czy czego

ś

 dotykałem, a ja 

odpowiadałem, 

Ŝ

e nie, z wyj

ą

tkiem klamki u drzwi wej

ś

ciowych. 

   Pojawiła si

ę

 jad

ą

ca bez syreny karetka. Wkrótce dookoła zaroiło si

ę

 od 

policjantów, a tak

Ŝ

e s

ą

siadów, którzy przygl

ą

dali si

ę

 ze swoich podwórek albo 

rozmawiali przed frontem domu Kluge'

ą

. Ekipy reporterów z jakich

ś

 stacji 

telewizyjnych zjawiły si

ę

 akurat w por

ę

, by sfilmowa

ć

 wynoszone ciało, owini

ę

te 

w arkusz folii. M

ęŜ

czy

ź

ni i kobiety przychodzili i odchodzili. Przypuszczałem, 

Ŝ

prowadzili rutynowe działania policyjne: zdejmowanie odcisków palców, 
zabezpieczenie 

ś

ladów. Poszedłbym do domu, ale kazali mi by

ć

 pod r

ę

k

ą

   W ko

ń

cu poproszono mnie do 

ś

rodka; był tam porucznik Osborne, który kierował 

dochodzeniem. Wprowadzono mnie do salonu Kluge'a. Wszystkie ekrany były wci

ąŜ

 

ą

czone. Osborne podał mi dło

ń

; u

ś

cisn

ą

łem j

ą

. Zanim si

ę

 odezwał, przyjrzał mi 

si

ę

 uwa

Ŝ

nie. Był to niski, łysiej

ą

cy facet; wygl

ą

dał na zm

ę

czonego, dopóki nie 

spojrzał na mnie. Potem, cho

ć

 wła

ś

ciwie w jego twarzy nie zaszła zmiana, zupełnie 

przestał sprawia

ć

 wra

Ŝ

enie zm

ę

czonego. 

   - Pan si

ę

 nazywa Victor Apfel? - spytał. Potwierdziłem. Zatoczył r

ę

k

ą

 kr

ą

g wokoło 

pokoju. - Panie Apfel, czy mo

Ŝ

e pan stwierdzi

ć

, czy st

ą

d co

ś

 wyniesiono? 

   Rozejrzałem si

ę

 jeszcze raz, jakbym przygotowywał si

ę

 do rozwi

ą

zywania 

łamigłówki. 
   W pokoju był kominek i zasłony na oknach. Na podłodze le

Ŝ

ał dywan. Poza tym nie 

było tu nic wi

ę

cej, czego mo

Ŝ

na byłoby si

ę

 spodziewa

ć

 w salonie. 

   Wzdłu

Ŝ

 

ś

cian szły rz

ę

dy stołów, mi

ę

dzy którymi było w

ą

skie przej

ś

cie. Na stołach 

znajdowały si

ę

 monitory, klawiatury, stacje dysków - cała ta wyrafinowana 

rupieciarnia nowej ery. Wszystko było poł

ą

czone grubymi kablami i przewodami. Pod 

stołami stały kolejne komputery oraz skrzynki wypełnione podzespołami 
elektronicznymi. Nad stołami wisiały si

ę

gaj

ą

ce sufitu półki, zapchane pudełkami 

z ta

ś

mami, dyskami, kasetami... nie pami

ę

tałem wtedy, jak si

ę

 to fachowo nazywa. 

Teraz ju

Ŝ

 wiem: oprogramowanie. 

   - Nie ma tu mebli, prawda?... Poza... 
   Wygl

ą

dał na zbitego z tropu. 

   - Chce pan powiedzie

ć

Ŝ

e przedtem były tu meble? 

   - Sk

ą

d mam wiedzie

ć

? - Wówczas poj

ą

łem, na czym polegało nieporozumienie. - Ach 

background image

tak, my

ś

lał pan, 

Ŝ

e byłem tu przedtem. Po raz pierwszy moja noga postała w tym pokoju 

około godziny temu. 
   Zmarszczył brwi; nie bardzo mi si

ę

 to spodobało. 

   - Lekarz twierdzi, 

Ŝ

e ten facet nie 

Ŝ

yje mniej wi

ę

cej od trzech godzin. Jak to 

si

ę

 stało, 

Ŝ

e pan tu trafił wła

ś

nie godzin

ę

 temu, Victor? 

   Nie odpowiadało mi to, 

Ŝ

e mówi do mnie po imieniu, ale nie wiedziałem, jak mógłbym 

si

ę

 temu sprzeciwi

ć

. Za to wiedziałem, 

Ŝ

e musz

ę

 mu powiedzie

ć

 o telefonie. 

   Wydawał si

ę

 nie przekonany. Ale łatwo było to sprawdzi

ć

, co te

Ŝ

 zrobili

ś

my. Hal, 

Osborne i ja wraz z paroma innymi policjantami udali

ś

my si

ę

 do mego domu. Gdy 

wchodzili

ś

my, telefon dzwonił. 

   Osborne podniósł mikrotelefon i słuchał. Twarz jego przybrała kwa

ś

ny wygl

ą

d, 

który w miar

ę

 upływu czasu pogł

ę

biał si

ę

.  

   Odczekali

ś

my dziesi

ęć

 minut na nast

ę

pny dzwonek telefonu. Osborne wykorzystał 

ten czas na obejrzenie wszystkiego w moim salonie. Byłem zadowolony, gdy telefon 
znowu zadzwonił. Policjanci nagrali tekst, po czym wrócili

ś

my do domu Kluge'a. 

   Osborne wyszedł na podwórze, by przyjrze

ć

 si

ę

 lasowi anten na dachu. Widok ten 

zrobił na nim wra

Ŝ

enie. 

   - Pani Madison, mieszkaj

ą

ca kilka domów dalej, uwa

Ŝ

a, 

Ŝ

e Kluge próbował nawi

ą

za

ć

 

kontakt z Marsjanami - odezwał si

ę

 Hal ze 

ś

miechem w głosie. - Co do mnie, to 

pomy

ś

lałem, 

Ŝ

e pewnie kradł programy telewizji satelitarnej. - W

ś

ród anten były 

trzy paraboliczne, sze

ść

 wysokich masztów i par

ę

 takich urz

ą

dze

ń

, które mo

Ŝ

na 

zobaczy

ć

 na dachach budynków towarzystw telefonicznych stosuj

ą

cych mikrofale. 

   Osborne znowu poprowadził mnie do salonu. Powiedział mi, 

Ŝ

ebym opisał, co 

zobaczyłem. Nie wiedziałem, co mu z tego przyjdzie, ale spróbowałem. 
   - Siedział na tym krze

ś

le, które stało pod tym stołem. Zobaczyłem na podłodze 

pistolet; nad nim zwieszała si

ę

 r

ę

ka Kluge'a. 

   - Pan my

ś

li, 

Ŝ

e to samobójstwo? 

   - Tak, chyba tak pomy

ś

lałem. - Czekałem , 

Ŝ

eby co

ś

 na to powiedział, ale nie 

odezwał si

ę

. - Czy pan my

ś

li tak samo? 

   Westchn

ą

ł. - Nie było 

Ŝ

adnego listu. 

   - Nie zawsze zostawiaj

ą

 listy - zwrócił uwag

ę

 Hal. 

   - Nie, ale robi

ą

 to tak cz

ę

sto, 

Ŝ

e mój nos zaczyna w

ę

szy

ć

, kiedy listu nie ma. 

- Wzruszył ramionami. - To pewnie nic nie znaczy. 
   - Ten tekst przez telefon - odezwał si

ę

. - To mógł by

ć

 swoisty list samobójcy. 

   Osborne skin

ą

ł głow

ą

. - Czy zauwa

Ŝ

ył pan co

ś

 jeszcze? 

   Podszedłem do stołu i spojrzałem na klawiatur

ę

. Był to model TI-99/4A 

wyprodukowany przez Texas Instruments. Po prawej stronie, gdzie le

Ŝ

ała głowa 

Kluge'a, wida

ć

 było ciemn

ą

 plam

ę

 zakrzepłej krwi. 

   - Tyle tylko, 

Ŝ

e siedział przed t

ą

 maszyn

ą

. - Dotkn

ą

łem klawisza i natychmiast 

stoj

ą

cy za klawiatur

ą

 monitor wypełnił si

ę

 słowami. Szybko cofn

ą

łem r

ę

k

ę

, po czym 

spojrzałem na ekran.  
    PROGRAM NAME: ZEGNAJ SWIECIE 
    DATE: 8/20 
    CONTENTS: TESTAMENT; DROBIAZGI 
    PROGRAMMER: "CHARLES KLUGE"  
    ABY URUCHOMIC, 
    NACISNIJ ENTER  
   Czarny kwadracik na ko

ń

cu bez przerwy migał. Potem dowiedziałem si

ę

Ŝ

e jego 

nazwa brzmi "kursor". 
   Wszyscy zebrali si

ę

 dookoł

ą

. Hal, specjalista od komputerów, wyja

ś

nił, 

Ŝ

e wiele 

podobnych urz

ą

dze

ń

 wył

ą

cza si

ę

 po dziesi

ę

ciu minutach jałowego biegu, 

Ŝ

eby słowa 

unieruchomione na ekranie nie wypaliły si

ę

 w nim na stałe. Tutaj ekran był cały 

zielony, zanim go dotkn

ą

łem, po czym na niebieskim tle ukazały si

ę

 czarne litery. 

   - Czy konsolet

ę

 sprawdzono na odciski palców? - spytał Osborne. Nikt nie 

wiedział, wi

ę

c porucznik wzi

ą

ł ołówek i umocowan

ą

 na jego ko

ń

cu gumk

ą

 dotkn

ą

ł 

klawisza ENTER. 
   Słowa znikn

ę

ły z ekranu, który pozostał przez chwil

ę

 niebieski, po czym wypełnił 

background image

si

ę

 male

ń

kimi owalnymi kształtami pojawiaj

ą

cymi si

ę

 u góry i opadaj

ą

cymi jak 

deszcz. Były ich setki, w najró

Ŝ

niejszych kolorach. 

   - To s

ą

 pastylki - powiedział jeden z policjantów, a jego głos wyra

Ŝ

ał najwy

Ŝ

sze 

zdumienie. - Popatrzcie: tamto, to musi by

ć

 Quaalude. A tu jest Nembutal. - Inni 

gliniarze rozpoznali nast

ę

pne lekarstwa. Ja sam zauwa

Ŝ

yłem biał

ą

 kapsułk

ę

 otoczon

ą

 

po

ś

rodku wyra

ź

nym czerwonym paskiem, która na pewno była Dilantin

ą

. Brałem j

ą

 

codziennie od wielu lat. 
   W ko

ń

cu pastylki przestały opada

ć

, a ten cholerny komputer zacz

ą

ł nam 

przygrywa

ć

. Był to hymn "Bli

Ŝ

ej do Ciebie, mój Bo

Ŝ

e", w trójtonie. 

   Kilka osób za

ś

miało si

ę

. Chyba nikt nie uznał tej sytuacji za 

ś

mieszn

ą

; ka

Ŝ

dego 

przechodziły ciarki, gdy słuchał tej niesamowitej pie

ś

ni 

Ŝ

ałobnej - ale brzmiała 

ona, jakby zaaran

Ŝ

owano j

ą

 na gwizdek, organy parowe i kazoo. Czy mo

Ŝ

na było si

ę

 

nie 

ś

mia

ć

   W czasie muzyki z lewej strony ekranu pojawiła si

ę

 male

ń

ka figurka zło

Ŝ

ona 

wył

ą

cznie z kwadracików i chwiej

ą

c si

ę

 konwulsyjnie ruszyła ku 

ś

rodkowi. 

Przypominała jedn

ą

 z tych figurek, które pojawiaj

ą

 si

ę

 w grach telewizyjnych, ale 

była bardziej uproszczona. Trzeba było wysili

ć

 wyobra

ź

ni

ę

, by uwierzy

ć

Ŝ

e to 

człowiek. 
   Po

ś

rodku ekranu pojawił si

ę

 jaki

ś

 kształt. "Człowiek" zatrzymał si

ę

 przed nim. 

Zgi

ą

ł si

ę

 w połowie, a pod nim pojawiło si

ę

 co

ś

, co mogło by

ć

 krzesłem. 

   - Co to ma by

ć

   - Komputer. Nie? 
   Musiał to by

ć

 komputer, poniewa

Ŝ

 mały człowieczek wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

ce, które odt

ą

wznosiły si

ę

 gwałtownie i opadały jak u pianisty podczas furioso. Człowieczek 

wystukiwał na klawiaturze słowa, które pojawiały si

ę

 ponad nim. GDZIES PO DRODZE 

COS STRACILEM. SIEDZE TU DZIEN I NOC, JA PAJAK POSRODKU KONCENTRYCZNEJ SIECI, PAN 
WSZYSTKIEGO, CO BADAM... A TO ZA MALO. MUSI BYC WIECEJ. WPISZ TU SWOJE IMIE  
   - Chryste Panie - powiedział Hal. - Nie do wiary. Interakcyjny list samobójczy. 
   - Szybciej, musimy zobaczy

ć

 reszt

ę

   Stałem najbli

Ŝ

ej klawiatury, wi

ę

c nachyliłem si

ę

 i wystukałem swoje imi

ę

. Ale 

kiedy spojrzałem na ekran, okazało si

ę

Ŝ

e napisałem VICT9R. 

   - Jak to cofn

ąć

? - zapytałem. 

   - Nie szkodzi, prosz

ę

 nacisn

ąć

 ENTER - powiedział Osborne. Wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

 za 

moimi plecami i sam nacisn

ą

ł. CZY CZUJESZ TO CZASEM, VICT9R? CALE ZYCIE 

PRZEPRACOWALES, BY STAC SIE NAJLEPSZYM W TYM, CO ROBISZ, A PEWNEGO DNIA BUDZISZ 
SIE I ZADAJESZ SOBIE PYTANIE, PO CO TO WSZYSTKO? TO WLASNIE STALO SIE ZE MNA. CZY 
CHCESZ DOWIEDZIEC SIE CZEGOS JESZCZE, VICT9R? T/N 
   Od tego miejsca tekst stał si

ę

 rozwlekły. Kluge najwyra

ź

niej zdawał sobie spraw

ę

 

z tego, czuł wyrzuty sumienia, bowiem po ka

Ŝ

dym czterdziesto- czy 

pi

ęć

dziesi

ę

ciowyrazowym akapicie czytaj

ą

cy miał ponownie mo

Ŝ

liwo

ść

 wyboru mi

ę

dzy 

"tak" (T) i "nie" (N). 
   Przez cały czas wzrok mój zbaczał z ekranu na klawiatur

ę

, gdy przypomniałem sobie 

opart

ą

 na niej głow

ę

 Kluge'a. My

ś

lałem o tym, jak siedział tu sam zapisuj

ą

c ten 

tekst. 
   Stwierdził w nim, 

Ŝ

e jest zniech

ę

cony. Uwa

Ŝ

ał, 

Ŝ

e nie mo

Ŝ

e ju

Ŝ

 tak dłu

Ŝ

ej 

Ŝ

y

ć

Br

ą

ł zbyt wiele proszków (które w tym miejscu znów pojawiły si

ę

 na ekranie) i nie 

widział przed sob

ą

 celu. Zrobił wszystko, co sobie zamierzył. Nie zrozumieli

ś

my 

tego. Stwierdził, 

Ŝ

e ju

Ŝ

 nie istnieje. Wzi

ę

li

ś

my to tylko za przeno

ś

ni

ę

. CZY JESTES 

POLICJANTEM, VICT9R? JESLI NIE POLICJA NIEDLUGO SIE TU ZJAWI. A WIEC MOWIE TOBIE 
ALBO POLICJI: NIE HANDLOWALEM NARKOTYKAMI. TAMTO W SYPIALNI, TO TYLKO DO MOJEGO 
UZYTKU. BRALEM DUZO. A TERAZ JUZ NIE POTRZEBUJE. NACISNIJ ENTER  
   Osborne nacisn

ą

ł i natychmiast po drugiej stronie pokoju rozległ si

ę

 terkot 

drukarki, co nas cholernie wystraszyło. Widziałem, jak karetka 

ś

miga to w prawo, 

to w lewo, drukuj

ą

c w obu kierunkach, gdy nagle Hal wskazał r

ę

k

ą

 na ekran i krzykn

ą

ł: 

   - Spójrzcie! Spójrzcie na to! 
   Człowieczek z komputera znowu stał, twarz

ą

 do nas. W r

ę

ku miał co

ś

, co musiało 

by

ć

 pistoletem; trzymał to przy głowie. 

background image

   - Nie rób tego! - wrzasn

ą

ł Hal. 

   Człowieczek nie posłuchał. Rozległa si

ę

 imitacja wystrzału i człowieczek upadł 

na wznak. Czerwona linia pociekła w dół ekranu. Potem zielone tło przeszło w bł

ę

kit, 

drukarka wył

ą

czyła si

ę

 i wszystko znikn

ę

ło, z wyj

ą

tkiem małych czarnych zwłok u 

dołu ekranu oraz wypisanych przy nich słów **DOKONALO SIE**. 
   Odetchn

ą

łem gł

ę

boko i spojrzałem na Osborne'a. Powiedzie

ć

Ŝ

e miał w tej chwili 

nieszcz

ęś

liwy wygl

ą

d, to było powiedzie

ć

 o wiele za mało. 

   - Co to było o tych narkotykach w sypialni? - odezwał si

ę

.  

   Patrzyli

ś

my, jak Osborne wyci

ą

ga szuflady w szafkach i stolikach nocnych. Nic 

nie znalazł. Zajrzał pod łó

Ŝ

ko i do szafy. Jak wszystkie pozostałe pokoje w domu, 

ten równie

Ŝ

 był pełen komputerów. W 

ś

cianach wykuto dziury, którymi biegły grube 

p

ę

ki kabli. 

   Stałem obok wielkiego cylindra z tektury; kilka takich znajdowało si

ę

 w 

sypialni. Miał około stu pi

ęć

dziesi

ę

ciu litrów pojemno

ś

ci: taki b

ę

ben jak do 

transportu ró

Ŝ

nych artykułów sypkich. Pokrywka nie była zaklejona, wi

ę

c j

ą

 

podniosłem. Po

Ŝ

ałowałem tego. 

   - Lepiej niech pan na to spojrzy, Osborne - powiedziałem. 
   Cylinder był wy

ś

cielony grubym workiem foliowym. Do dwóch trzecich wypełniała 

go Quaalude. 
   Otwarto pozostałe pokrywki. Znale

ź

li

ś

my b

ę

bny z amfetamin

ą

, z Nembutalem, z 

Valium. Ró

Ŝ

ne rzeczy. 

   Po odkryciu tych wszystkich specyfików w pokoju zaroiło si

ę

 od policjantów. Za 

nimi weszły ekipy telewizyjne. 
   W tym całym rozgardiaszu wszyscy wyra

ź

nie zapomnieli o mnie, tote

Ŝ

 nic nikomu 

nie mówi

ą

c wróciłem do swego domu i zamkn

ą

łem drzwi na klucz. Od czasu do czasu 

zerkałem przez zasłony. Widziałem, jak reporterzy rozmawiaj

ą

 z s

ą

siadami. Był w

ś

ród 

nich Hal, który zapewne miał swój dzie

ń

. Dwa razy reporterzy zastukali do moich 

drzwi, ale nie zareagowałem. W ko

ń

cu odeszli. 

   Napu

ś

ciłem do wanny gor

ą

cej wody i moczyłem si

ę

 w niej chyba przez godzin

ę

. Potem 

zwi

ę

kszyłem moc ogrzewania tyle, ile si

ę

 dało, i w

ś

lizn

ą

łem si

ę

 pod kołdr

ę

   Trz

ą

słem si

ę

 przez cał

ą

 noc.  

   Osborne przyszedł nazajutrz o dziesi

ą

tej. Wpu

ś

ciłem go do 

ś

rodka. Za nim wszedł 

Hal, z bardzo nieszcz

ęś

liw

ą

 min

ą

. Zdałem sobie spraw

ę

Ŝ

e nie kładli si

ę

 cał

ą

 noc. 

Nalałem im kawy. 
   - Niech pan lepiej od razu to przeczyta - rzekł Osborne wr

ę

czaj

ą

c mi wydruk z 

komputera, ten z wczorajszego wieczoru. Rozło

Ŝ

yłem go, wyj

ą

łem okulary i zacz

ą

łem 

czyta

ć

   Wydruk pochodził z tej ohydnej drukarki mozaikowej; zawsze takie 

ś

miecie 

wyrzucam nie czytane do kominka, ale tym razem zrobiłem wyj

ą

tek. 

   Był to testament Kluge'a. Jaki

ś

 s

ą

d spadkowy pewnie b

ę

dzie miał z nim du

Ŝ

y ubaw. 

   Kluge raz jeszcze o

ś

wiadczał w nim, 

Ŝ

e nie istnieje, wobec tego nie mo

Ŝ

e mie

ć

 

krewnych. Postanowił zapisa

ć

 wszystkie swoje dobra doczesne komu

ś

, kto na to 

zasługuje. 
   Ale kto zasługuje? zastanawiał si

ę

 Kluge. Na pewno nie pa

ń

stwo Perkins, cztery 

domy dalej w dół ulicy, którzy deprawowali nieletnich. Kluge cytował akta s

ą

dów 

z Buffalo i Miami oraz maj

ą

cy si

ę

 wkrótce rozpocz

ąć

 proces w s

ą

dzie miejscowym. 

   Pani Radnor i pani Polonski, mieszkaj

ą

ce naprzeciwko siebie pi

ęć

 domów w dół 

ulicy, były plotkarami. 
   Najstarszy syn Andersonów kradł samochody. 
   Marian Flores 

ś

ci

ą

g

ą

ła podczas klasówek z algebry. 

   Był taki facet w okolicy, który naci

ą

gał władze miejskie proponuj

ą

c budow

ę

 

autostrady. Czyja

ś

 

Ŝ

ona kombinowała ze zjawiaj

ą

cymi si

ę

 co jaki

ś

 czas 

komiwoja

Ŝ

erami, za

ś

 dwie inne miały jakie

ś

 romanse na boku. Jaki

ś

 nastolatek zrobił 

swojej dziewczynie dziecko, rzucił j

ą

, a potem chwalił si

ę

 tym przed kolegami. 

   Co najmniej dziewi

ę

tna

ś

cie rodzin z s

ą

siedztwa ukrywało całkowicie lub 

cz

ęś

ciowo swe dochody przed władzami podatkowymi. 

   S

ą

siedzi Kluge'a trzymali na podwórku psa, który szczekał cał

ą

 noc. 

background image

   No, na psa mogłem si

ę

 jeszcze zgodzi

ć

. Mnie samego nie raz zrywał w nocy na nogi. 

Ale cał

ą

 reszta była bez sensu! Po pierwsze, jakim prawem facet, który w sypialni 

trzyma prawie tysi

ą

c litrów narkotyków, os

ą

dza swoich s

ą

siadów tak surowo? To 

znaczy, deprawowanie nieletnich to jedna sprawa, ale 

Ŝ

eby oczernia

ć

 cał

ą

 rodzin

ę

bo syn kradnie samochody? A poza tym... sk

ą

d on wiedział o niektórych sprawach? 

   Ale było tam jeszcze wi

ę

cej. W szczególno

ś

ci czwórka niewiernych m

ęŜ

ów. Mi

ę

dzy 

nimi Harold (Hal) Lanier, który od trzech lat widywał si

ę

 z kobiet

ą

 nazwiskiem Toni 

Jones, podobnie jak on zatrudnion

ą

 w Dziale Przetwarzania Danych policji Los 

Angeles. Namawiała Hala na rozwód z 

Ŝ

on

ą

, on za

ś

 "czekał na odpowiedni moment, by 

jej o tym powiedzie

ć

". 

   Spojrzałem na Hala. Jego poczerwieniał

ą

 twarz starczyła mi za całe 

potwierdzenie. 
   I nagle jakbym dostał obuchem w głow

ę

. Czego Kluge dowiedział si

ę

 o mnie? 

   Przebiegłem wzrokiem wydruk, szukaj

ą

c swojego nazwiska. Znalazłem je w ostatnim 

akapicie. 
   "...Przez trzydzie

ś

ci lat pan Apfel płaci za bł

ą

d, którego nawet nie popełnił. 

Nie zamierzam posun

ąć

 si

ę

 a

Ŝ

 tak daleko, by proponowa

ć

 uznanie go za 

ś

wi

ę

tego, ale 

z braku przeciwwskaza

ń

 - gdyby nawet nie było innych powodów - niniejszym zapisuj

ę

 

moj

ą

 posiadło

ść

 i stoj

ą

cy na niej dom Victorowi Apfelowi." 

   Spojrzałem na Osborne'a, którego zm

ę

czone oczy patrzyły na mnie uwa

Ŝ

nie. 

   - Ale ja tego nie chc

ę

   - Czy pa

ń

skim zdaniem, to ta nagroda, o której Kluge wspominał w swoim nagraniu? 

   - Na pewno - odparłem. - A có

Ŝ

 by to było innego? 

   Osborne westchn

ą

ł i odchylił si

ę

 w fotelu. - Przynajmniej nie zechciał zapisa

ć

 

panu lekarstw. Czy nadal pan twierdzi, 

Ŝ

e go nie znał? 

   - Czy pan mnie o co

ś

 oskar

Ŝ

a? 

   Rozło

Ŝ

ył r

ę

ce. - Panie Apfel, po prostu zadaj

ę

 panu pytanie. Z samobójstwami 

nigdy nic do ko

ń

ca nie wiadomo. Mo

Ŝ

e to było morderstwo. Je

ś

li tak, to jak dot

ą

d, 

jest pan jedyn

ą

 znan

ą

 nam osob

ą

, która na tym skorzystała. 

   - Był dla mnie prawie zupełnie obcym człowiekiem. 
   Skin

ą

ł głow

ą

 stukaj

ą

c palcem w swój egzemplarz wydruku. Ja popatrzyłem na swój, 

my

ś

l

ą

c, 

Ŝ

e dałbym wiele, 

Ŝ

eby go tu nie było. 

   - Co to za... bł

ą

d, którego pan nie popełnił? 

   Obawiałem si

ę

 tego pytania. 

   - Byłem je

ń

cem w Korei - powiedziałem. 

   Osborne przetrawiał to przez chwil

ę

 w milczeniu. 

   - Zrobili panu pranie mózgu? 
   - Tak. - Uderzyłem dłoni

ą

 w oparcie fotela i nagle poczułem potrzeb

ę

 wstania 

i przej

ś

cia si

ę

 po pokoju. W domu robiło si

ę

 chłodno. - Nie. Ja nie... z tym słowem 

zawsze było du

Ŝ

o zamieszania. Czy robili mi "pranie mózgu"? Tak. Czy powiodło im 

si

ę

? Czy przyznałem si

ę

 do swych zbrodni i pot

ę

piłem rz

ą

d USA? Nie. 

   Raz jeszcze poczułem, jak taksuj

ą

 mnie owe pozornie zm

ę

czone oczy. 

   - Wci

ąŜ

 pan jeszcze... silnie to odczuwa. 

   - Czego

ś

 takiego si

ę

 nie zapomina. 

   - Czy chce pan co

ś

 jeszcze doda

ć

   - Tyle tylko, 

Ŝ

e to wszystko było takie... Nie, nie mam nic do dodania. Ani panu, 

ani komukolwiek innemu. 
   - B

ę

d

ę

 musiał zada

ć

 panu jeszcze kilka pyta

ń

 na temat 

ś

mierci Kluge'a. 

   - My

ś

l

ę

Ŝ

e lepiej b

ę

dzie, je

ś

li mój adwokat b

ę

dzie przy tym obecny. - O Chryste. 

Teraz musz

ę

 bra

ć

 adwokata. Nawet nie wiedziałem, jak si

ę

 do tego zabra

ć

   Osborne znowu tylko skin

ą

ł głow

ą

. Podniósł si

ę

 i poszedł do drzwi. 

   - Chciałem to uzna

ć

 za samobójstwo - powiedział. - Gryzło mnie tylko to, 

Ŝ

e nie 

było listu. Teraz mamy ju

Ŝ

 list. - Machn

ą

ł r

ę

k

ą

 w kierunku domu Kluge'a i nagle 

na jego twarzy pojawił si

ę

 gniewny wyraz. 

   - Ten facet nie tylko pisze list, ale programuje to całe kurestwo do komputera 
razem z efektami specjalnymi rodem z gry wideo. Wiem, 

Ŝ

e ludzie wyczyniaj

ą

 ró

Ŝ

ne 

wariactwa. Widziałem ju

Ŝ

 wiele dziwnych rzeczy. Ale kiedy usłyszałem, jak komputer 

background image

wygrywa hymn ko

ś

cielny, zrozumiałem, 

Ŝ

e to morderstwo. Mówi

ą

c prawd

ę

, panie Apfel, 

nie uwa

Ŝ

am, 

Ŝ

e pan to zrobił. W tym wydruku s

ą

 ze dwa tuziny motywów. Mo

Ŝ

e on 

szanta

Ŝ

ował ludzi na prawo i lewo. Mo

Ŝ

e wła

ś

nie w ten sposób zarobił na te wszystkie 

maszyny. A ludzie, którzy maj

ą

 tyle narkotyków, zwykle umieraj

ą

 gwałtown

ą

 

ś

mierci

ą

Mam du

Ŝ

o do zrobienia w tej sprawie i znajd

ę

 morderc

ę

. - Wymamrotał co

ś

 o nie 

opuszczaniu miasta, o tym, 

Ŝ

e wpadnie pó

ź

niej, i wyszedł. 

   - Victor... - odezwał si

ę

 Hal. Spojrzałem na niego. 

   - Ja o tamtym... co było w wydruku - wykrztusił w ko

ń

cu - Byłbym ci wdzi

ę

czny... 

no wiesz, o co mi chodzi. - Miał oczy jak basset. Nigdy przedtem nie zauwa

Ŝ

yłem 

tego u niego. 
   - Hal, je

ś

li po prostu pójdziesz sobie i dasz mi spokój, nie masz si

ę

 czego 

obawia

ć

   Skin

ą

ł głow

ą

 i chyłkiem ruszył w stron

ę

 drzwi. 

   - My

ś

l

ę

Ŝ

e to wszystko nie wyjdzie na jaw - powiedział.  

   Ale, oczywi

ś

cie, wyszło na jaw. 

   Stałoby si

ę

 tak zapewne nawet, gdyby nie było tych listów, które zacz

ę

ły 

nadchodzi

ć

 w kilka dni po 

ś

mierci Kluge'a. Wszystkie nadano w Trenton, w stanie 

New Jersey; wszystkie wydrukował komputer, którego nikt nie potrafił odnale

źć

Listy opisywały szczegółowo wszystko, o czym Kluge wspomniał w swym testamencie.  
   Ale wtedy nic o tym jeszcze nie wiedziałem, Reszt

ę

 dnia po wyj

ś

ciu Hala sp

ę

dziłem 

w łó

Ŝ

ku, le

Ŝą

c pod kocem elektrycznym. Nie byłem w stanie rozgrza

ć

 stóp. Wstawałem 

tylko po to, by pomoczy

ć

 si

ę

 w wannie lub zrobi

ć

 kanapk

ę

   Do drzwi dobijali si

ę

 reporterzy, ale nie otwierałem. Nast

ę

pnego dnia 

zadzwiniłem do adwokata od spraw karnych - Martina Abramsa, pierwszego na li

ś

cie 

- i zaanga

Ŝ

owałem go. Adwokat powiedział mi, 

Ŝ

e pewnie przyjad

ą

, by zabra

ć

 mnie 

na komend

ę

, na przesłuchanie. Odparłem, 

Ŝ

e nie pojad

ę

, szybko wzi

ą

łem dwa proszki 

i rzuciłem si

ę

 biegiem do łó

Ŝ

ka. 

   Par

ę

 razy w okolicy rozlegały si

ę

 syreny wozów policyjnych. Raz usłyszałem 

dochodz

ą

ce z ulicy krzyki. Opanowałem pokus

ę

, by wyjrze

ć

. Pewnie, 

Ŝ

e byłem ciekaw, 

ale wiadomo, co stanie si

ę

 z tym, kto pcha nos mi

ę

dzy drzwi. 

   Czekałem na ponown

ą

 wizyt

ę

 Osborne'a, który jednak nie przyszedł. Min

ę

ło kilka 

dni, potem tydzie

ń

. Przez ten czas wydarzyły si

ę

 tylko dwie interesuj

ą

ce rzeczy. 

   Pierwsz

ą

 było stukanie do drzwi, dwa dni po 

ś

mierci Kluge'a. Wyjrzałem przez 

szpar

ę

 w drzwiach i zobaczyłem srebrzystego Ferrari stoj

ą

cego przy kraw

ęŜ

niku. Nie 

mogłem dostrzec, kto stoi pod drzwiami, wi

ę

c zapytałem, kto tam. 

   - Nazywam si

ę

 Lisa Foo - odezwał si

ę

 damski głos. - Prosił pan, 

Ŝ

ebym wpadła. 

   - Absolutnie sobie nie przypominam. 
   - Czy to nie dom Charlesa Kluge'a? 
   - To tamten obok. 
   - Och, przepraszam. 
   Pomy

ś

lałem, 

Ŝ

e powinienem uprzedzi

ć

 j

ą

Ŝ

e Kluge nie 

Ŝ

yje, wi

ę

c otworzyłem 

drzwi. Dziewczyna obróciła si

ę

 do mnie i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

. Wra

Ŝ

enie było 

piorunuj

ą

ce. 

   Jak mo

Ŝ

na zacz

ąć

 opis Lisy Foo? Pami

ę

tacie te lata, gdy gazety drukowały na 

pierwszych miejscach karykatury Hirohito i Tojo, a Times bez za

Ŝ

enowania u

Ŝ

ywał 

słowa "

Ŝ

ółtek"? Karykatury przedstawiały małych ludzików z twarzami szerokimi jak 

piłki do rugby, uszami jak ucha dzbanków, w okularach w grubej oprawie, z dwoma 
zaj

ę

czymi z

ę

bami i cienkimi jak ołówek w

ą

sami... 

   Gdyby nie brak w

ą

sów, Lisa byłaby idealn

ą

 modelk

ą

 do karykatury Tojo. Miała 

potrzebne okulary, uszy, z

ę

by. Ale z

ę

by te tkwiły w klamerkach, niczym klawisze 

fortepianu owini

ę

te drutem kolczastym. Miała mo

Ŝ

e metr siedemdziesi

ą

t, mo

Ŝ

e metr 

siedemdziesi

ą

t pi

ęć

 i nie wa

Ŝ

yła wi

ę

cej ni

Ŝ

 pi

ęć

dziesi

ą

t kilo. Dałbym jej nawet 

tylko czterdzie

ś

ci pi

ęć

, ale dodałem po dwa i pół kilo za obie piersi, tak 

niewiarygodnie du

Ŝ

e, przy jej chudej sylwetce, 

Ŝ

e zrazu napis na jej koszulce 

odczytałem jako LVIS 

ś

YJ. Dopiero kiedy obróciła si

ę

 w lewo i prawo, zobaczyłem 

po jednej literze E na pocz

ą

tku i ko

ń

cu napisu. 

   Wyci

ą

gn

ę

ła szczupł

ą

 dło

ń

background image

   - Wygl

ą

da, 

Ŝ

e na jaki

ś

 czas b

ę

dziemy s

ą

siadami - powiedział

ą

. - Przynajmniej, 

póki nie zostanie uporz

ą

dkowana sprawa tej smoczej jamy obok. - Je

ś

li mówiła z 

jakim

ś

 obcym akcentem, to chyba tylko przedmie

ść

 Los Angeles. 

   - To ładnie. 
   - Znał go pan? Znaczy Kluge'a. Tego nazwiska przynajmniej u

Ŝ

ywał. 

   - My

ś

li pani, 

Ŝ

e nie było prawdziwe? 

   - W

ą

tpie. "Klug" to po niemiecku "m

ą

dry". W slangu programistów oznacza to 

"cwany". A to faktycznie był cwany go

ść

. Miał wesoło poukładane w umózgowieniu. 

- Postukała si

ę

 znacz

ą

co w skro

ń

. - Wirusy i fantomy, i diabły wyskakuj

ą

ce przy 

ka

Ŝ

dym wł

ą

czemiu, zgnilizna oprogramowania, bity wyciekaj

ą

ce z wiader na 

podłog

ę

... 

   Paplała tak jeszcze przez jaki

ś

 czas. Na tyle, co z tego zrozumiałem, równie 

dobrze mogła mówi

ć

 w swahili. 

   - Mówiła pani, 

Ŝ

e w jego komputerach zagnie

ź

dziły si

ę

 diabły? 

   - Wła

ś

nie. 

   - Wygl

ą

da na to, 

Ŝ

e porzebny jest egzorcysta. 

   Stukn

ę

ła palcem w pier

ś

 i pokazał

ą

 w u

ś

miechu nast

ę

pne 

ć

wier

ć

 hektara z

ę

bów. 

   - To wła

ś

nie ja. Słuchaj pan, musz

ę

 lecie

ć

. Niech pan kiedy

ś

 wpadnie.  

   Drugie interesuj

ą

ce wydarzenie tego tygodnia nast

ą

piło dzie

ń

 pó

ź

niej. Przyszedł 

wyci

ą

g z konta. Znajdowały si

ę

 na nim trzy wpłaty. Pierwsza to zwykły czek z Biura 

Rent Wojennych na 487 dolarów. Drug

ą

 były odsetki od pieni

ę

dzy odziedziczonych po 

rodzicach pi

ę

tna

ś

cie lat temu, w wysoko

ś

ci 392,54 dolarów. 

   Trzeciej wpłaty dokonano dwudziestego, w dzie

ń

 

ś

mierci Charlesa Kluge'a. 

Wynosiła ona 700.083 dolary i cztery centy.  
   Kilka dni pó

ź

niej wpadł Hal Lanier. 

   - Stary, co za tydzie

ń

 - westchn

ą

ł. Potem opadł na kanap

ę

 i opowiedział mi o 

wszystkim. 
   Kolejny zgon miał miejsce w s

ą

siedztwie. Listy narobiły wiele zamieszania, 

szczególnie, 

Ŝ

e jednocze

ś

nie policja chodziła od domu do domu przesłuchuj

ą

wszystkich. Niektórzy przyznali si

ę

 do ró

Ŝ

nych rzeczy, bo byli przekonani, 

Ŝ

gliniarze lada moment si

ę

 do nich dobior

ą

. Owa kobieta, która zabawiała si

ę

 z 

komiwoja

ź

erami, gdy jej m

ąŜ

 był w pracy, przyznał

ą

 si

ę

 do niewierno

ś

ci i jej 

ś

lubny 

j

ą

 zastrzelił. Siedział teraz w miejscowym wi

ę

zieniu. Był to najdrastyczniejszy 

wypadek, ale zdarzyły si

ę

 i inne, od mordobicia do rzucania kamieniami w okna. 

Według tego, co powiedział Hal, urz

ą

d podatkowy rozwa

Ŝ

ał mo

Ŝ

liwo

ść

 zało

Ŝ

enia filii 

w s

ą

siedztwie, tyle osób trzeba było przesłucha

ć

   Pomy

ś

lałem o siedmiuset tysi

ą

cach osiemdziesi

ę

ciu trzech dolarach. 

   I czterech centach. 
   Nie powiedziałem nic, ale zimno mi si

ę

 zrobiło. 

   - Czyba chcesz posłucha

ć

 o mnie i o Betty - powiedział Hal w ko

ń

cu. Nie chciałem. 

Nie chciałem w ogóle o niczym słysze

ć

, ale spróbowałem wywołac na twarzy wyraz 

współczucia. 
   - To ju

Ŝ

 si

ę

 sko

ń

czyło - rzekł z westchnieniem ulgi. - To znaczy mi

ę

dzy mn

ą

 i 

Toni. Opowiedziałem Betty o wszystkim. Par

ę

 dni było paskudnie, ale uwa

Ŝ

am, 

Ŝ

e nasze 

mał

Ŝ

e

ń

stwo umocniło si

ę

 przez to. - Milczał przez chwil

ę

 delektuj

ą

c si

ę

 tym miłym 

uczuciem. Potrafiłem zachowa

ć

 powag

ę

 w jeszcze trudniejszych sytuacjach, wi

ę

s

ą

dze, 

Ŝ

e i teraz nie

ź

le dałem sobie rad

ę

   Chciał opowiedzie

ć

 mi o wszystkim, czego dowiedzieli si

ę

 o Kluge'm, a potem 

usiłował zaprosi

ć

 mnie na obiad, ale wymówiłem si

ę

 od obydwu rzeczy pod pretekstem 

odzywaj

ą

cych si

ę

 ran wojennych. Ju

Ŝ

 prawie odprowadziłem go do drzwi, gdy zastukał 

w nie Osborne. Nie było innej rady, jak go wpu

ś

ci

ć

. Hal te

Ŝ

 został. 

   Zaproponowałem porucznikowi kaw

ę

, która przyj

ą

ł z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. Wygl

ą

dał jako

ś

 

inaczej. Zrazu nie mogłem si

ę

 domy

ś

li

ć

, na czym to polegało. Ten sam zm

ę

czony wyraz 

twarzy... a nie, nie ten sam. Wówczas w znacznej cz

ęś

ci był on zapewne udawany lub 

pochodził z wrodzonego cynizmu gliniarza. Dzi

ś

 był prawdziwy. Zm

ę

czenie przeszło 

z twarzy na ramiona, r

ę

ce, sposób chodzenia, a tak

Ŝ

e sposób, w jaki zwalił si

ę

 na 

fotel. Wokół niego roztaczała si

ę

 atmosfera pora

Ŝ

ki. 

background image

   - Czy nadal jestem podejrzany? - zapytałem. 
   - To znaczy, czy ma pan wezwa

ć

 adwokata? Chyba nie ma po co. Prze

ś

wietliłem pana 

nienajgorzej. Ten testament si

ę

 nie utrzyma, tote

Ŝ

 pa

ń

ski motyw mo

Ŝ

na o dup

ę

 potłuc. 

O il

ę

 mog

ę

 skapowa

ć

, ka

Ŝ

dy handlarz koksu w dokach miał lepszy powód, by stukn

ąć

 

Kluge'a, ni

Ŝ

 pan. - Westchn

ą

ł. - Mam par

ę

 pyta

ń

. Mo

Ŝ

e pan na nie odpowiedzie

ć

, albo 

nie. 
   - Niech pan spróbuje. 
   - Przypomina pan sobie jakich

ś

 niezwykłych go

ś

ci Kluge'a? Ludzi, którzy 

przychodzili i wychodzili w nocy? 
   - Przypominam sobie tylko dor

ę

czenia. Listonoszy. Ludzi z poczty ekspresowej, 

z towarzystw spedycyjnych... takie co

ś

. Chyba te lekarstwa przyszły wła

ś

nie w 

jednej z takich dostaw. 
   - My te

Ŝ

 tak uwa

Ŝ

amy. W 

Ŝ

aden sposób nie mógł by

ć

 detalist

ą

; raczej po

ś

rednikiem. 

Dostawa do niego, odbiór od niego. - Zadumał si

ę

 nad tym przez chwil

ę

 pij

ą

c kaw

ę

   - Dowiedzieli

ś

cie si

ę

 ju

Ŝ

 czego

ś

   - Chce pan zna

ć

 prawd

ę

? Sprawa si

ę

 rypła. Mamy za du

Ŝ

o motywów, a 

Ŝ

aden nie 

pasuje. O ile mo

Ŝ

ny w ogóle mie

ć

 pewno

ść

, nikt w okolicy nie miał najmniejszego 

poj

ę

cia, 

Ŝ

e Kluge wie to wszystko. Sprawdzili

ś

my konta bankowe i nie ma 

Ŝ

adnych 

dowodów szanta

Ŝ

u. Tak wi

ę

c s

ą

siedzi s

ą

 raczej wykluczeni. Cho

ć

 je

ś

li Kluge byłby 

nadal przy 

Ŝ

yciu, wiele osób st

ą

d zabiłoby go teraz. 

   - Jasna sprawa - powiedział Hal. 
   Osborne klepn

ą

ł si

ę

 w udo. - Gdyby ten sukinsyn 

Ŝ

ył, sam bym go zatłukł - 

powiedział. - Ale zaczynam my

ś

le

ć

Ŝ

e on nigdy nie był 

Ŝ

ywy. 

   - Nie rozumiem. 
   - Gdybym nie widział tych przekl

ę

tych zwłok... - Wyprostował si

ę

 nieco. - 

Powiedział, 

Ŝ

e nie istnieje. I praktycznie nie istniał. Rejon energetyczny nigdy 

o nim nie słyszał. Owszem, Kluge był podł

ą

czony do ich linii i dostarczali mu co 

miesi

ą

c odczyt licznika, ale nigdy nie obci

ąŜ

yli go cho

ć

by za jeden kilowat. To 

samo z urz

ę

dem telefonów. On miał w domu cał

ą

 centralk

ę

 telefoniczn

ą

, któr

ą

 mu ten 

wła

ś

nie urz

ą

d sam zainstalował, ale w rejestrach nie ma jego nazwiska. 

Rozmawiali

ś

my z facetem, który to wszystko podł

ą

czał. Po robocie posłał kontrolk

ę

 

do komputera, który j

ą

 połkn

ą

ł bez 

ś

ladu. Kluge nie miał rachunku w 

Ŝ

adnym banku 

w Kalifornii i najwyra

ź

niej go nie potrzebował. Znale

ź

li

ś

my ze sto firm, które mu 

co

ś

 sprzedały, a potem albo zapisały, 

Ŝ

e rachunek zapłacono, albo zapomniały, 

Ŝ

w ogóle co

ś

 u nich kupował. Niektóre z nich maj

ą

 w archiwach numery czeków z 

rachunków czy nawet banków, które nie istniej

ą

   Znowu odchylił si

ę

 w fotelu, gotuj

ą

c si

ę

 a

Ŝ

 na my

ś

l o tej całej przewrotno

ś

ci: 

   - Jedyny facet, jakiego znale

ź

li

ś

my, który w ogóle kiedykolwiek o nim słyszał, 

to ten go

ść

, który dostarczał mu raz w miesi

ą

cu artykułów spo

Ŝ

ywczych. Wła

ś

ciciel 

małego sklepiku na Sepulvedzie. U nich nie ma komputera; wszystko zapisuj

ą

 

tradycyjnie. Kluge zawsze płacił czekiem. Wells Fargo przyjmował te czeki nigdy 
ich nie kwestionuj

ą

c. Ale Wells Fargo nigdy nie słyszał o Kluge'm. 

   Przemy

ś

lałem to. Osborne wyra

ź

nie oczekiwał z mojej strony jakiej

ś

 reakcji, wi

ę

strzeliłem na o

ś

lep. 

   - On to wszystko robił za pomoc

ą

 komputerów? 

   - Zgadza si

ę

. To zagranie ze sklepem spo

Ŝ

ywczym raczej rozumiem. Ale znacznie 

cz

ęś

ciej Kluge łamał kod jakiego

ś

 komputera i wymazywał zapis o sobie. Rejon nie 

otrzymywał zapłaty ani czekiem, ani inaczej, bo według posiadanych przez nich 
danych niczego mu nie sprzedawali. 

ś

adna agencja rz

ą

dowa nigdy o nim nie słyszała. 

Sprawdzili

ś

my wsz

ę

dzie, od poczty po CIA. 

   - Kluge to zapewne nie było jego prawdziwe nazwisko? zapytałem. 
   - Aha. Ale FBI ma jego odciski palców. W ko

ń

cu dojdziemy, kto to taki. Ale nic 

nam to nie da w sprawie odpowiedzi na pytanie, czy to było morderstwo. 
   Przyznał, 

Ŝ

e były naciski, aby po prostu zamkn

ąć

 kryminaln

ą

 cz

ęść

 sprawy, uzna

ć

 

przypadek za samobójstwo i zapomnie

ć

 o wszystkim. Ale Osborne nie chciał uwierzy

ć

 

w samobójstwo. Oczywi

ś

cie post

ę

powanie cywilne b

ę

dzie jeszcze trwa

ć

 przez jaki

ś

 

czas, poniewa

Ŝ

 chciano ustali

ć

 wszystkie oszustwa Kluge'a. 

background image

   - Wszystko teraz w r

ę

kach tej smoczej damy - rzekł Osborne. Hal parskn

ą

ł. 

   - Marne szanse - powiedział i mrukn

ą

ł co

ś

 o uciekinierach. 

   - Tej dziewczyny? Ona jeszcze tu jest? Kto to taki? 
   - To jaki

ś

 supermózg z politechniki kalifornijskiej. Zadzwonili

ś

my tam mówi

ą

o naszych problemach i wła

ś

nie j

ą

 przysłali. - Z wyrazu twarzy Osborne'a wynikało 

jasno, jakie zdanie miał o jakiejkolwiek pomocy, której dziewczyna mogłaby 
udzieli

ć

   W ko

ń

cu udało mi si

ę

 ich pozby

ć

. Kiedy szli dró

Ŝ

k

ą

 do furtki, spojrzałem w stron

ę

 

domu Kluge'a. Jasna sprawa, srebrne Ferrari Lisy Foo stało na podje

ź

dzie.  

   Nie miałem 

Ŝ

adnego powodu, 

Ŝ

eby tam i

ść

. Wiedziałem o tym lepiej ni

Ŝ

 ktokolwiek 

inny. 
   Zabrałem si

ę

 wi

ę

c do przygotowywania kolacji. Przyrz

ą

dziłem zapiekank

ę

 z 

tu

ń

czyka - robi

ę

 j

ą

 ostrzej ni

Ŝ

 inni - wstawiłem do piecyka i wyszedłem do ogródka, 

by narwa

ć

 czego

ś

 na sałatk

ę

. Kiedy krajałem mini-pomidory i my

ś

lałem, czy by nie 

schłodzi

ć

 butelki białego wina, przyszło mi do głowy, 

Ŝ

e tego jedzenia starczyłoby 

na dwoje. 
   Poniewa

Ŝ

 nigdy nie robi

ę

 niczego po

ś

piesznie, usiadłem i zastanowiłem si

ę

 przez 

chwil

ę

. Ostatecznie zadecydowały moje stopy. Po raz pierwszy od tygodnia były 

ciepłe. Poszedłem wi

ę

c do domu Kluge'a. 

   Drzwi frontowe były otwarte, bez 

Ŝ

adnego parawanu, który zasłaniałby wn

ę

trze. 

Ś

mieszne, jak niepokoj

ą

co wygl

ą

da, otwarty na o

ś

cie

Ŝ

, nie zabezpieczony przed 

intruzami dom mieszkalny. Stan

ą

łem na progu i zajrzałem do 

ś

rodka, ale zobaczyłem 

tylko hall. 
   - Panno Foo? - zawołałem. Nie było odpowiedzi. 
   Ostatnim razem, kiedy tu byłem, znalazłem trupa. Po

ś

piesznie wszedłem do 

ś

rodka. 

   Lisa Foo siedziała na obrotowym stołku przed konsol

ą

 komputera. Odwrócona była 

bokiem do drzwi, plecy miała wyprostowane, a br

ą

zowe nogi skrzy

Ŝ

owane w pozycji 

lotosu. Palce trzymała nad klawiatur

ą

, a na znajduj

ą

cym si

ę

 przed nia ekranie 

tryskały kaskady słów. Podniosła wzrok i pokazała z

ę

by w u

ś

miechu. 

   - Kto

ś

 mi mówił, 

Ŝ

e pan nazywa si

ę

 Victor Apfel - odezwała si

ę

   - Owszem. Mhm, drzwi były otwarte... 
   - Jest gor

ą

co - odparła rzeczowo ujmuj

ą

c koszulk

ę

 w pobli

Ŝ

u szyi i potrz

ą

saj

ą

c, 

jak kto

ś

, kto si

ę

 spocił. - Czym mog

ę

 słu

Ŝ

y

ć

   - Wła

ś

ciwie niczym. - Wszedłem w ciemno

ść

 i o co

ś

 si

ę

 potkn

ą

łem. Było to du

Ŝ

płaskie pudło z kartonu, takie w jakich dostarcza si

ę

 do domu pizz

ę

   - Wła

ś

nie robiłem sobie kolacj

ę

 i wygl

ą

da na to, 

Ŝ

e starczy na dwie osoby, wi

ę

pomy

ś

lałem sobie, 

Ŝ

e mo

Ŝ

e pani... - zamilkłem nagle, bo zobaczyłem co

ś

 jeszcze. 

Dot

ą

d my

ś

lałem, 

Ŝ

e Lisa ma na sobie szorty. Okazało si

ę

 jednak, 

Ŝ

e ubrana jest tylko 

w koszulk

ę

 i majtki od dwucz

ęś

ciowego opalacza. Nie sprawiała wra

Ŝ

enia, 

Ŝ

e j

ą

 to 

kr

ę

puje. 

   - ...zjadłaby ze mn

ą

 kolacj

ę

? - doko

ń

czyłem. 

   Jej u

ś

miech stał si

ę

 jeszcze szerszy. 

   - Bardzo ch

ę

tnie - powiedział

ą

. Bez wysiłku rozprostowała nogi i zeskoczyła na 

ziemi

ę

, po czym przeszła obok mnie pozostawiaj

ą

c za sob

ą

 zapach potu i mydła 

toaletowego. - Zaraz wracam. 
   Rozejrzałem si

ę

 jeszcze raz po pokoju, ale my

ś

li moje ci

ą

gle bł

ą

dziły wokół niej. 

Lisa lubiła pi

ć

 Pepsi do pizzy; wokoło walały si

ę

 dziesi

ą

tki puszek. Na jej kolanie 

i udzie widniała gł

ę

boka blizna. Popielniczki były puste... a gdy szła, długie 

mi

ęś

nie jej łydek silnie si

ę

 

ś

ciskały. Kluge na pewno palił, ale Lisa nie; a plecy 

jej w krzy

Ŝ

u poro

ś

ni

ę

te były drobnymi, przypominaj

ą

cymi puszek włoskami, ledwie 

widocznymi w zielonej po

ś

wiacie ekranu komputera. Usłyszałem plusk wody płyn

ą

cej 

do umywalki, spojrzałem na 

Ŝ

ółty notatnik pokryty tak kaligraficznym pismem, 

jakiego od lat nie ogl

ą

dałem, poczułem zapach mydła i przypomniałem sobie opalon

ą

 

na br

ą

zowo skór

ę

 a tak

Ŝ

e swobodny chód. 

   Lisa pojawiła si

ę

 w hallu; miała na sobie dopasowane d

Ŝ

insy, sandały i now

ą

 

koszulk

ę

. Na starej widniał napis reklamuj

ą

cy SPRZ

Ę

T BIUROWY BURROUGHSA. Na tej 

była Myszka Miki i zamek królewny 

Ś

nie

Ŝ

ki, a cało

ść

 pachniała 

ś

wie

Ŝ

o wypran

ą

 

background image

bawełn

ą

. Uszy Myszki Miki le

Ŝ

ały na górnych stokach wybujałych piersi Lisy. 

   Wyszedłem z domu za ni

ą

. Na tylnej cz

ęś

ci koszulki zobaczyłem Dzwoneczka z 

Piotrusia Pana, otoczonego tumanem czarodziejskigo pyłu.  
   - Podoba mi si

ę

 ta kuchnia - powiedziała. 

   Nikt nie przygl

ą

da si

ę

 dokładnie własnej kuchni, dopóki nie usłyszy czego

ś

 

podobnego. 
   Moja kuchnia była wehikułem czasu. Bardzo łatwi mo

Ŝ

na j

ą

 sobie wyobrazi

ć

 jako 

uciele

ś

nienie reklamówek, które drukował Life w latach pi

ęć

dziesi

ą

tych. Oto była 

opływowa lodówka marki Frigidaire; nazwa ta słu

Ŝ

yła ongi

ś

 jako rzeczownik 

pospolity, podobnie jak 

Ŝ

yletka czy szampan. Blaty kuchenne wyło

Ŝ

one były 

Ŝ

ółtymi 

kafelkami, jakie teraz spotyka si

ę

 tylko w łazienkach. W kuchni nie było ani grama 

plastyku. Zamiast zmywarki do naczy

ń

 miałem suszark

ę

 i podwójny zlewozmywak. Nie 

było tu nawet elektrycznego otwieracza do puszek, robota kuchennego, prasy do 
odpadków czy kuchni mikrofalowej. Najnowszym nabytkiem w całym pomieszczeniu był 
pi

ę

tnastoletni mikser. 

   Mam sprawne r

ę

ce. Lubi

ę

 naprawia

ć

 ró

Ŝ

ne rzeczy. 

   - Ten chleb jest znakomity - stwierdziła Lisa. 
   Sam go upiekłem. Patrzyłem, jak skórk

ą

 wyciera talerz; potem spytała, czy mo

Ŝ

na 

dosta

ć

 dokładk

ę

   Jak mi si

ę

 zdaje, wycieranie talerza chlebem nie jest oznak

ą

 dobrego wychowania. 

Nie to, 

Ŝ

eby mi to przeszkadzało: sam to robi

ę

. Poza tym zreszt

ą

 jej maniery były 

nieskazitelne. Zmiotła trzy porcje mojej zapiekanki, a kiedy sko

ń

czyła, talerza 

prawie nie trzeba było my

ć

. Wyczułem u niej wilczy apetyt, ledwie utrzymywamy na 

uwi

ę

zi. 

   Usiadła wygodniej w fotelu, a ja dolałem jej wina. 
   - P

ę

kłabym. - Poklepała si

ę

 z zadowoleniem po brzuchu. - Bardzo panu dzi

ę

kuj

ę

panie Apfel. Wieki całe nie jadłam domowego obiadu. 
   - Mówmy sobie po imieniu. 
   - Uwielbiam ameryka

ń

sk

ą

 kuchni

ę

   - Nie wiedziałem, 

Ŝ

e co

ś

 takiego istnieje. Mam na my

ś

li, w odró

Ŝ

nieniu od kuchni 

chi

ń

skiej, albo... ty jeste

ś

 Amerykank

ą

, prawda? 

   U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 tylko. 

   - Chciałem powiedzie

ć

... 

   - Wiem, co chciałe

ś

 powiedzie

ć

, Victor. Mam obywatelstwo, ale nie urodziłam si

ę

 

tu. Przepraszam ci

ę

 na chwil

ę

. Wiem, 

Ŝ

e to niegrzecznie zaraz po jedzeniu wstawa

ć

 

od stołu, ale przez te klamerki musz

ę

 natychmiast oczy

ś

ci

ć

 z

ę

by. 

   Słyszałem j

ą

, uprz

ą

taj

ą

c stół. Pu

ś

ciłem wod

ę

 do zlewu i zacz

ą

łem zmywa

ć

. Lisa 

przyszła po chwili, złapała 

ś

cierk

ę

 i pomimo moich protestów wzi

ę

la si

ę

 do 

wycierania talerzy z suszarki. 
   - Sam tu mieszkasz? - spytała. 
   - Tak. Od kiedy umarli moi rodzice. 
   - Byłe

ś

 kiedy

ś

 

Ŝ

onaty? Je

ś

li uwa

Ŝ

asz, 

Ŝ

e to nie mój interes, to powiedz. 

   - Nic nie szkodzi. Nie, nigdy nie byłem 

Ŝ

onaty. 

   - Całkiem dobrze sobie radzisz bez kobiety w domu. 
   - Wieloletnia praktyka. Mog

ę

 ci

ę

 o co

ś

 zapyta

ć

   - Wal. 
   - Sk

ą

d pochodzisz? Z Tajwanu? 

   - Mam talent do j

ę

zyków. W kraju mówiłam łamanym ameryka

ń

skim, ale kiedy tu 

przyjechałam, poprawiłam si

ę

. Rownie

Ŝ

 mówi

ę

 paskudnym francuskim, prymitywnym 

chi

ń

skim w czterech czy pi

ę

ciu odmnianach, rynsztokowym wietnamskim i znam tyle 

słów po tajsku, 

Ŝ

eby umie

ć

 zawoła

ć

: "Moja chcie

ć

 widzie

ć

 ameryka

ń

ski konsul szybko 

mnóstwo za bardzo, ty!" 
   Roze

ś

miałem si

ę

. Kiedy to mówiła, słycha

ć

 było wyra

ź

ny obcy akcent. 

   - Jestem tu od o

ś

miu lat. Kapujesz teraz, sk

ą

d przyjechałam? 

   - Z Wietnamu? - zaryzykowałem. 
   - Jasne, z ulic Sajgonu. 
   - Wzi

ą

łem ci

ę

 za Japonk

ę

 - powiedziałem. 

background image

   - Ale jaja, co? Kiedy

ś

 ci o tym opowiem. Powiedz mi, Victor, czy w tamtym 

pomieszczeniu jest pralka automatyczna? 
   - Tak jest. 
   - Czy zrobi

ę

 du

Ŝ

y kłopot, je

ś

li skorzystam?  

   Nie był to 

Ŝ

aden kłopot. Przyniosła siedem par d

Ŝ

insów-wycierusów, niektóre z 

odci

ę

tymi nogawkami, oraz ze dwa tuziny koszulek z napisami. Równie dobrze mogłaby 

to by

ć

 garderoba chłopaka, gdyby nie zdobiona falbankami bielizna. 

   Wyszli

ś

my na podwórze, by posiedzie

ć

 w ostatnich promieniach zachodz

ą

cego 

sło

ń

ca, po czym Lisa wyraziła zainteresowanie moim ogrodem. Jestem z niego dumny. 

Kiedy dobrze si

ę

 czuj

ę

, pracuj

ę

 w nim cztery czy pi

ęć

 godzin, przez cały rok, zwykle 

z rana. W południowej Kalifornii mo

Ŝ

na sobie na to pozwoli

ć

. Mam nawet mał

ą

 

szklarni

ę

, któr

ą

 sam postawiłem. 

   Ogród bardzo jej si

ę

 podobał, cho

ć

 nie wygl

ą

dał teraz najciekawiej. Przez 

wi

ę

kszo

ść

 ubiegłego tygodnia siedziałem głównie w łó

Ŝ

ku albo w wannie. W rezultacie 

tu i ówdzie pojawiły si

ę

 chwasty. 

   - Mieli

ś

my ogród, kiedy byłam mała - rzekła. - A poza tym sp

ę

dziłam dwa lata 

na poletku ry

Ŝ

owym. 

   - Tam musiało by

ć

 zupełnie inaczej ni

Ŝ

 tu. 

   - Jak cholera. Znienawidziłam ry

Ŝ

 na wiele lat. 

   Lisa znalazła gniazdo mszyc, wi

ę

c przykucn

ę

li

ś

my oboje, by je wyzbiera

ć

. Kucała 

w ten osobliwy sposób, charakterystyczny dla chłopców azjatyckich, który 
pami

ę

tałem tak dobrze, a nigdy nie nauczyłem si

ę

 go na

ś

ladowa

ć

. Miał

ą

 palce długie 

i w

ą

skie, wkrótce ich koniuszki zazieleniły si

ę

 od rozgniatanych owadów. 

   Rozmawiali

ś

my o tym i o owym. Nie bardzo pami

ę

tam, jak do tego doszło, ale w 

ko

ń

cu powiedziałem jej, 

Ŝ

e walczyłem w Korei. Dowiedziałem si

ę

Ŝ

e ma dwadzie

ś

cia 

pi

ę

c lat. . Okazało si

ę

Ŝ

e mamy urodziny tego samego dnia, tak 

Ŝ

e kilka miesi

ę

cy 

wcze

ś

niej miałem dokładnie dwa razy tyle lat, co ona. 

   Nazwisko Kluge'a padło tylko jeden raz; wtedy, kiedy Lisa powiedziała, 

Ŝ

e bardzo 

lubi gotowa

ć

. W domu Kluge'a nie miała mo

Ŝ

liwo

ś

ci. 

   - Tam w gara

Ŝ

u stoi zamra

Ŝ

arka cała wypełniona gotowymi daniami obiadowymi - 

o

ś

wiadczyła. - Miał jeden talerz, jeden widelec, jedn

ą

 ły

Ŝ

k

ę

 i jedn

ą

 szklank

ę

. W 

kuchni stał najlepszy na rynku piecyk mikrofalowy. I to jest to, stary. Poza tym 
w kuchni nie było absolutnie nic. - Potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

 i wykonał

ą

 egzekucj

ę

 na 

kolejnej mszycy. - Pieprzni

ę

ty manekin, ot co. 

   Kiedy jej rzeczy si

ę

 uprały, był ju

Ŝ

 pó

ź

ny wieczór i zrobiło si

ę

 prawie ciemno. 

Zapakowała wszystko do mojego kosza wiklinowego i wynie

ś

li

ś

my pranie pod sznur do 

bielizny. Podczas wieszania wymy

ś

liłem zabawn

ą

 gr

ę

: roztrzepywałem koszulk

ę

 i 

przygl

ą

dałem si

ę

 obrazkowi lub napisowi. Czasem domy

ś

lałem si

ę

, co on oznacza, a 

czasem nie. Były tam zdj

ę

cia zespołów rockowych, mapa Los Angeles, fotosy ze Star 

Treku... wszystkiego po trochu. 
   - Co to jest "Towarzystwo L5"? 
   - To ci, którzy chc

ą

 budowa

ć

 wielkie farmy w Kosmosie. Pytałam ich, czy b

ę

d

ą

 

tam uprawia

ć

 ry

Ŝ

, a oni odpowiedzieli, 

Ŝ

e ich zdaniem nie jest to najlepsze zbo

Ŝ

do stanu niewa

Ŝ

ko

ś

ci, wi

ę

c kupiłam od nich koszulk

ę

   - Ile tego masz? 
   - No, b

ę

dzie ze cztery czy pi

ę

c setek. Zazwyczaj nosz

ę

 jedn

ą

 dwa - trzy razy, 

a potem odkładam. 
   Podnisłem nast

ę

pn

ą

 koszulk

ę

, z której wypadł biustonosz. Nie taki, jakie nosiły 

dziewczyny za moich młodych lat. Był bardzo przejrzysty, cho

ć

 jednocze

ś

nie 

wypełniał swoj

ą

 powinno

ść

   - Podoba si

ę

, Jankesie? - odezwał

ą

 si

ę

 Lisa z silnym obcym akcentem. - A 

Ŝ

eby

ś

 

zobaczył moj

ą

 siostr

ę

   Spojrzałem na ni

ą

; od razu twarz jej spochmurniał

ą

   - Przepraszam, Victor - powiedziała. - Nie musisz si

ę

 rumieni

ć

. - Wzi

ę

ła ode 

mnie biustonosz i powiesiła go na sznurze. 
   Musiał

ą

 bł

ę

dnie odczyta

ć

 wyraz mojej twarzy. Prawda, byłem zakłopotany, ale 

tak

Ŝ

e w jaki

ś

 osobliwy sposob zadowolony. Ju

Ŝ

 dawno nikt nie nazywał mnie inaczej, 

background image

jak "pan Apfel" czy "Victor".  
   Nast

ę

pnego dnia poczta przyniosła list od firmy adwokackiej w Chicago. Dotyczył 

tamtych siedmiuset tysi

ę

cy dolarów. Pieni

ą

dze pochodziły z pakietu akcji w 

Delaware, które wypuszczono w roku 1933, by zapewni

ć

 mi dostatnie 

Ŝ

ycie na staro

ść

Moich rodziców zarejstrowano jako zało

Ŝ

ycieli. Pewne długoterminowe inwestycje 

przyniosły owoc w postaci owego nieoczekiwanego strumienia forsy. Suma, któr

ą

 

wpłacono na moje konto, była ju

Ŝ

 po potr

ą

ceniu podatków. 

   Od samego pocz

ą

tku sprawa wygl

ą

dała bezsensownie. Moi rodzice nigdy nie mieli 

tyle pieni

ę

dzy. Ja ich nie potrzebowałem. Oddałbym je, gdybym wiedział, od kogo 

Kluge je ukradł. 
   Postanowiłem, 

Ŝ

e je

ś

li za rok o tej porze nie b

ę

d

ę

 siedział, przeka

Ŝę

 je na jaki

ś

 

cel dobroczynny. Ratujmy wieloryby, na przykład, albo mo

Ŝ

e Towarzystwo L5.  

   Ranek sp

ę

dziłem w ogrodzie. Potem poszedłem do supermarketu i kupiłem troch

ę

 

ś

wie

Ŝ

ej mielonej wołowiny i wieprzowiny. Czułem si

ę

 

ś

wietnie, gdy ci

ą

gn

ą

łem moje 

zakupy do domu w składanym wózku z drutu. Kiedy mijałem srebrnego Ferrari, 
u

ś

miechn

ą

łem si

ę

   Lisa nie zabrała jeszcze swojego prania. Zdj

ą

łem wszystko ze sznura, 

poskładałem, po czym zastukałem do drzwi domu Kluge'a. 
   - To ja, Victor. 
   - Wejd

ź

, Jankesie. 

   Znalazłem j

ą

 tam, gdzie pooprzednio, ale tym razem przyzwoicie ubran

ą

U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do mnie; gdy zobaczył

ą

 kosz z bielizn

ą

, uderzyła si

ę

 dłonia w czoło. 

Podbiegła, by wzi

ąć

 go ode mnie. 

   - Przepraszam, Victor. Naprawd

ę

 sama chciałam to... 

   - Niewa

Ŝ

ne - powiedziałem. - Nic si

ę

 nie stało. A przynajmniej mam okazj

ę

, by 

zapyta

ć

 ci

ę

, czy znowu zjesz ze mn

ą

 kolacj

ę

   Co

ś

 przebiegło jej przez twarz, co szybko ukryła. Mo

Ŝ

e "ameryka

ń

ska kuchnia" 

nie smakował

ą

 jej a

Ŝ

 tak bardzo, jak zapewniała. A mo

Ŝ

e to wina kucharza. 

   - Jasne, Victor, bardzo ch

ę

tnie. Mo

Ŝ

e ja si

ę

 tym zajm

ę

. A ty odsło

ń

 te kotary; 

ciemno tu jak w grobie. 
   Wyszła szybkim krokiem. Spojrzałem na wł

ą

czony ekran. Widniało na nim tylko to: 

"stosunek-p". Pomy

ś

lałem, 

Ŝę

 wystukała niewła

ś

ciw

ą

 liter

ę

   Gdy odsuwałem zasłony, zobaczyłem samochód Osborne'a podje

Ŝ

d

Ŝ

aj

ą

cy do 

kraw

ęŜ

nika. Weszł

ą

 Lisa, w nowej koszulce. Tym razem napis reklamował ksi

ę

garni

ę

 

sf A CHANGE OF HOBBIT, za

ś

 pod napisem był rysunek p

ę

katego stworzonka o stopach 

poro

ś

ni

ę

tych sier

ś

ci

ą

. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Osborne dochodzi do 

domu. 
   - Mój drogi Watsonie - powiedziała - oto inspektor Lestrade ze Scotland Yardu. 
Popro

ś

 go do 

ś

rodka. 

   Nie była to odzywka na miejscu; porucznik wchodz

ą

c obrzucił mnie podejrzliwym 

spojrzeniem. Wybuchn

ą

łem 

ś

miechem. Lisa usiadła na obrotowym stołku, zachowuj

ą

twarz pokerzysty. Siedziała niedbale, jedn

ą

 dło

ń

 trzymaj

ą

c w pobli

Ŝ

u klawiatury. 

   - No wi

ę

c, Apfel - zacz

ą

ł Osborne - w ko

ń

cu ustalili

ś

my prawdziwe nazwisko 

Kluge'a. 
   - Patrick William Gavin - odezwała si

ę

 Lisa. 

   Mni

ę

ło wiele czasu, zanim Osborne był w stanie zamkn

ąć

 rozdziawione usta. Od 

razu otworzył je znowu. 
   - Sk

ą

d pani o tym wie, do cholery? 

   Leniwie pogłaskała palcami klawiatur

ę

   - No wi

ę

c, oczywi

ś

cie poznałam je dzi

ś

 rano, gdy weszłam do pa

ń

skiego biura. 

W waszym komputerze jest taki male

ń

ki lewy program, który szepce mi co

ś

 do ucha 

za ka

Ŝ

dym razem, gdy wymienia si

ę

 nazwisko Kluge. Ale mnie to było niepotrzebne. 

Wiedziałam ju

Ŝ

 pi

ęć

 dni temu. 

   - To dlaczego, do... dlaczego mi pani nie powiedziała? 
   - Nie pytał pan. 
   Przez chwil

ę

 oboje w

ś

ciekle na siebie patrzyli. Nie miałem poj

ę

cia, co zaszło 

przed tym wszystkim, ale było zupełnie jasne, 

Ŝ

e oboje ani troch

ę

 si

ę

 nie lubili. 

background image

Tym razem Lisa była gór

ą

 i wyra

ź

nie si

ę

 z tego cieszyła. Nast

ę

pnie spojrzała na 

ekran, zdziwiła si

ę

 i szybko nacisn

ę

ła klawisz. Słowo, które było tam przedtem, 

znikn

ę

ło. Spojrzała na mnie zagadkowo, po czym ponownie obróciła si

ę

 w stron

ę

 

Osborne'a. 
   - Je

ś

li pan sobie przypomina, sprowadził mnie tu pan, bo wasi ludzie nie mogli 

sobie poradzi

ć

. Ten system miał udar mózgu, zanim si

ę

 tu znalazłam; był praktycznie 

w katatonii. W znacznym stopniu klapn

ą

ł, a wy nie potrafili

ś

cie go podnie

ść

 - w 

tym miejscu si

ę

 u

ś

miechn

ę

ła. 

   - Uznali

ś

cie, 

Ŝ

e mnie nie uda si

ę

 zepsu

ć

 wi

ę

cej ni

Ŝ

 wam. Poprosili

ś

cie mnie wi

ę

c, 

Ŝ

ebym spróbował

ą

 złama

ć

 kody Kluge'a nie niszcz

ą

c jednocze

ś

nie całego systemu. No 

wi

ę

c zrobiłam to. Trzeba było tylko przyj

ść

, podł

ą

czy

ć

 sie, a ja zwaliłabym wam 

na kolana całe tony wydruków. 
   Osborne słuchał w milczeniu. Mo

Ŝ

e nawet zdawał sobie spraw

ę

Ŝ

e popełnił bł

ą

d. 

   - I co pani otrzymała? Mo

Ŝ

na to zobaczy

ć

   Skin

ę

ła głow

ą

 i nacisn

ę

ł

ą

 kilka klawiszy. Tekst zjawił si

ę

 na jej ekranie, a 

tak

Ŝ

e na drugim, który stał obok porucznika. Wstałem i zacz

ą

łem czyta

ć

 to, co było 

u Lisy. 
   Był to krótki 

Ŝ

yciorys Kluge'a/Gavina. Facet miał mniej wi

ę

cej tyle lat, co ja, 

ale kiedy do mnie strzelano w dalekim kraju, on zbierał pierwsze plony w raczkuj

ą

cej 

wówczas technice komputerowej. Siedział w niej od samego pocz

ą

tku pracuj

ą

c w wielu 

czołowych zakładach badawczych. Zaskoczyło mnie, 

Ŝ

e potrzeba było a

Ŝ

 ponad 

tygodnia, by go zidentyfikowa

ć

   - Uło

Ŝ

yłam to na podstawie wywiadu - powiedziała Lisa, gdy my czytali

ś

my. - 

Przede wszystkim musicie zda

ć

 sobie spraw

ę

Ŝ

e Gavin nie istnieje w 

Ŝ

adnym systemie 

informacji komterowej. Dzwoniłam wi

ę

c po ludziach w całym kraju - a nawiasem mówi

ą

c, 

on sobie tu zrobił ciekawy układ telefoniczny: przy ka

Ŝ

dym poł

ą

czeniu jest 

generowany nowy numer, a wi

ę

c nie mo

Ŝ

na ustali

ć

, sk

ą

d s

ą

 rozmowy - i zacz

ę

łam 

rozpytywa

ć

, kto był wa

Ŝ

ny w informatyce w latach pi

ęć

dziesi

ą

tych i 

sze

ść

dziesi

ą

tych. Podano mi wiele nazwisk. Wtedy ju

Ŝ

 wystarczyło tylko odszuka

ć

kogo nie ma w rejestrach. Gavin sfingował własn

ą

 

ś

mier

ć

 w roku 1967. Znalazłam nawet 

o niej wzmiank

ę

 w jednej gazecie. Wszyscy, którzy go znali, a z którymi rozmawiałam, 

słyszeli o jego 

ś

mierci. Na Florydzie jest jego akt urodzenia i to było jedyne 

ś

wiadectwo jego istnienia, jakie znalazłam. Był jedynym facetem, którego znali 

ludzie z bran

Ŝ

y, a który nie pozostawił po sobie 

Ŝ

adnego 

ś

ladu. Uznałam to za 

ostateczny dowód. 
   Osborne sko

ń

czył czyta

ć

, po czym podniósł wzrok. 

   - Dobrze, pani Foo. Czego jeszcze si

ę

 pani dowiedziała? 

   - Złamałam kilka jego kodów. Miał

ą

m troch

ę

 szcz

ęś

cia, bo dobrałam si

ę

 do jego 

podstawowego programu rozbójniczego, który napisał, 

Ŝ

eby atakowa

ć

 programy innych 

osób, i udało mi si

ę

 go skierowa

ć

 przeciwko kilku jego własnym programom. Wykryłam 

kilka haseł, z zapisem, sk

ą

d pochodz

ą

. I nauczyłam si

ę

 kilku jego sztuczek. Ale 

to dopiero wierzchołek góry lodowej. 
   Machn

ę

ła r

ę

k

ą

 w stron

ę

 milcz

ą

cych metalowych mózgów stoj

ą

cych w pokoju. 

   - Jednej rzeczy nie umiałam rozgry

źć

: co to mo

Ŝ

e by

ć

. Jest to najprzemy

ś

lniejsza 

bro

ń

 elektroniczna, jak

ą

 kiedykolwiek opracowano. Uzbrojona jak pancernik. Musi 

taka by

ć

; na 

ś

wiecie jest wiele zgrabnych programów, które łapi

ą

 intruza i wieszaj

ą

 

si

ę

 na nim jak terier na zwierzynie. O ile dobrałyby si

ę

 do Kluge'a, był on w stanie 

si

ę

 przed nimi obroni

ć

. Ale zazwyczaj wła

ś

ciciele programów nawet nie wiedzieli, 

Ŝ

e ich okradziono. Kluge spadał na nich jak pocisk samosteruj

ą

cy, nisko lec

ą

cy, 

szybki i zwinny. A swój atak kierował przez kilkana

ś

cie zabezpiecze

ń

. Poza tym miał 

wiele atutów. Obecnie wielkie systemy s

ą

 silnie chronione; u

Ŝ

ywa si

ę

 haseł i bardzo 

wymy

ś

lnych kodów. Ale Kluge pomagał opracowywa

ć

 wi

ę

kszo

ść

 z nich. Potrzebny jest 

nie byle jaki zamek, by powstrzymac 

ś

lusarza, Kluge za

ś

 pomagał instalowa

ć

 znaczn

ą

 

cz

ęść

 najgłówniejszych systemów. Pozostawił w nich mnóstwo informatorów ukrytych 

w oprogramowaniu. Je

ś

li kody zmieniano, sam komputer przesyłał o tym informacj

ę

 

do podsystemu, do którego Kluge mógł si

ę

 pó

ź

niej podł

ą

czy

ć

. To tak, jakby kto

ś

 kupił 

sobie najwi

ę

kszego, najzło

ś

liwszego, najlepiej wytresowanego psa-wartownika, 

background image

jakiego mo

Ŝ

na sobie sprawi

ć

. I tej samej nocy facet, który tresował psa, przychodzi, 

klepie gp po głowie i okrada ci

ę

 w ciemno. 

   Lisa jeszcze długo mówiła w tym stylu. Obawiam si

ę

Ŝ

e kiedy zacz

ę

ła ten monolog 

o komputerach, dziewi

ęć

dziesi

ą

t procent mojego mózgu wył

ą

czyło si

ę

   - Chciałabym pana o co

ś

 zapyta

ć

, Osborne - powiedziała w ko

ń

cu. 

   - Słucham? 
   - Jaki jest mój status w tej sprawie? Czy mam za was rozwi

ą

zywa

ć

 ten przypadek, 

czy te

Ŝ

 po prostu spróbowa

ć

 doprowadzi

ć

 ten system do takiego stanu, 

Ŝ

e do

ś

wiadczony 

u

Ŝ

ytkownik poradzi sobie z nim? 

   Osborne zamy

ś

lił si

ę

 nad tym. 

   - Co mnie martwi - dodała - to to, 

Ŝ

e grzebi

ę

 w wielu zastrze

Ŝ

onych bankach 

danych. Zaczynam si

ę

 ba

ć

Ŝ

e pewnego dnia kto

ś

 zastuka do drzwi i mnie zapudli. 

Pan te

Ŝ

 si

ę

 powinien niepokoi

ć

. Niektóre z tych agencji wcale by sobie nie 

Ŝ

yczyły, 

Ŝ

eby gliniarz z wydziału zabójstw wtykał nosa do ich spraw. 

   Osborne zje

Ŝ

ył si

ę

. Mo

Ŝ

e Lisie wła

ś

nie o to chodziło. 

   - Co mam zrobi

ć

? - warkn

ą

ł. - Błaga

ć

 na kolanach, 

Ŝ

eby pani został

ą

   - Nie. Potrzebne mi jest tylko pa

ń

skie upowa

Ŝ

nienie. Nie musi by

ć

 na pi

ś

mie. 

Niech pan tylko powie, 

Ŝ

e popiera pan to, co robi

ę

   - Niech pani posłucha. Z punktu widzenia miasta Los Angeles oraz stanu Kalifornia 
ten dom nie istnieje. Nie ma tu 

Ŝ

adnej działki budowlanej. Nie wyst

ę

puje w ksi

ę

gach 

wieczystych. To miejsce znajduje si

ę

 w prawnym niebycie. O ile w ogóle kto

ś

 mógłby 

pani

ą

 upowa

Ŝ

ni

ć

 do u

Ŝ

ycia tego wszystkiego, to tylko ja, bowiem ja jestem 

przekonany, 

Ŝ

e zostało tu popełnione morderstwo. Niech wi

ę

c pani robi dalej to, 

co dotychczas. 
   - To niezbyt wiele warte zobowi

ą

zanie - zamy

ś

liła si

ę

   - Innego pani nie dostanie. Czy jest co

ś

 jeszcze? 

   Odwróciła si

ę

 do klawiatury i pisał

ą

 przez chwil

ę

. Wkrótce rozległ si

ę

 stukot 

drukarki i Lisa wyprostował

ą

 si

ę

. Spojrzałem na ekran. Widniały tam słowa: "zetkn

ąć

 

usta z tyln

ą

 cz

ęś

ci

ą

 ciała-p". Zrozumiałem, 

Ŝ

e "zetkni

ę

cie ust" miało oznacza

ć

 

całowanie. Ci ludzie maj

ą

 wida

ć

 własny j

ę

zyk. Lisa spojrzał

ą

 na mnie i u

ś

miechn

ę

ła 

si

ę

   - Nie ty - powiedział

ą

 szeptem. - On. 

   Nie miałem najmniejszego poj

ę

cia, o czym mówi. 

   Osborne zabr

ą

ł swój wydruk i ruszył do wyj

ś

cia. I znowu nie mógł si

ę

 powstrzyma

ć

Ŝ

eby przy drzwiach nie wyda

ć

 ostatnich polece

ń

   - Je

ś

li pani znajdzie co

ś

, co b

ę

dzie wskazywało, 

Ŝ

e Kluge nie popełnił 

samobójstwa, prosz

ę

 da

ć

 mi zna

ć

   - Dobrze. On nie popełnił samobójstwa. 
   Nie zrozumiał od razu. 
   - Potrzebuj

ę

 dowodów. 

   - No wi

ę

c mam taki dowód, ale panu si

ę

 chyba na nic nie przyda. On nie napisał 

tego absurdalnego "listu samobójcy". 
   - Sk

ą

d pani wie? 

   - Wiedziałam to od pierwszego dnia, kiedy si

ę

 tutaj znalazłam. Poleciłam 

komputerowi, 

Ŝ

eby odczytał program. Potem porównałam go ze stylem Kluge'

ą

. W 

Ŝ

aden 

sposób on nie mógł tego napisa

ć

. Program jest cia

ś

niejszy ni

Ŝ

 dupa owada. Ani 

jednego zbytecznego rozkazu. Kluge nieprzypadkowo wybrał swój pseudonim. Wie pan, 
co on oznacza? 
   - M

ą

dry - wtr

ą

ciłem. 

   - Dosłownie tak. Ale znaczy to równie

Ŝ

... co

ś

 przesadnie zło

Ŝ

onego. Co

ś

, co 

działa, ale z innych powodów, ni

Ŝ

 si

ę

 pozornie wydaje. "Kluge " to w 

Ŝ

argonie znaczy 

"usuwa

ć

 zgrzyty z programu". To wazelina programistów. 

   - I co? - chciał wiedzie

ć

 Osborne. 

   - I to, 

Ŝ

e programy Kluge'a były faktycznie zgrzytliwe. Pełno w nich było 

gwizdków i dzwonków, których nigdy nie pofatygował si

ę

 usun

ąć

. Był geniuszem, wi

ę

jego programy pracowały, ale nie bardzo wiadomo dlaczego. Procedury tak 
popieprzone, 

Ŝ

e a

Ŝ

 ciarki przechodz

ą

. Ale dobrzy programi

ś

ci tak rzadko si

ę

 

background image

zdarzaj

ą

Ŝ

e nawet te jego zgrywy s

ą

 lepsze ni

Ŝ

 superprogramy wielu innych speców. 

   Podejrzewam, 

Ŝ

e Osborne zrozumiał z tego niewiele wi

ę

cej ode mnie. 

   - A wi

ę

c swoj

ą

 opini

ę

 uzasadnia pani stylem programowania? 

   - Owszem. Niestety, minie jeszcze z dziesi

ęć

 lat, nim zaakceptuj

ą

 to w s

ą

dzie 

tak jak grafologi

ę

 czy odciski palców. Ale je

ś

li wie pan cokolwiek o programowaniu, 

to raz pan spojrzy i zobaczy to samo. Kto

ś

 inny napisał ten list - zreszt

ą

 kto

ś

 

bardzo dobry. Ten program miał wywoła

ć

 testament Kluge'a jako procedur

ę

. A 

testament jest zdecydowanie autentyczny - ma na sobie mnóstwo jego odcisków palców. 
Kluge całe ostatnie pi

ęć

 lat sp

ę

dził szpieguj

ą

c s

ą

siadów - jako hobby. Dobrał si

ę

 

do akt wojskowych, szkolnych, personalnych, podatkowych i rachunków bankowych. A 
wszystkie telefony w okolicy zamienił w urz

ą

dzenia podsłuchowe. Cholernie cwany 

kapu

ś

   - Czy wspomniał gdzie

ś

, po co to robił? - spytał Osborne. 

   - My

ś

l

ę

Ŝ

e był prawie zupełnie stukni

ę

ty. Mo

Ŝ

e miał mani

ę

 samobójcz

ą

. Na pewno 

te wszystkie pigułki, które brał, nie wpływały dobrze na niego. Ale przygotował 
si

ę

 na 

ś

mier

ć

, a Victor był jedynym, którego uznał za godnego, by został jego 

spadkobierc

ą

. Uwierzyłabym, 

Ŝ

e popełnił samobójstwo, gdyby nie ten list. On go nie 

napisał. Mogłabym przysi

ą

c. 

   W ko

ń

cu pozbyli

ś

my si

ę

 porudznika i wróciłem do domu, by zaj

ąć

 si

ę

 kolacj

ą

. Gdy 

była gotowa, zjawiła si

ę

 Lisa. Znowu miała niesamowity apetyt. 

   Przyrz

ą

dziłem lemoniad

ę

, po czym usiedli

ś

my na moim male

ń

kim tarasie i 

patrzyli

ś

my, jak wieczór g

ę

stnieje wokół nas.  

   Zbudziłem si

ę

 w 

ś

rodku nocy, cały spocony.Usiadłem zastawiaj

ą

c si

ę

 nad powodem 

mojego samopoczucia; wnioski, do których doszedłem, były niemiłe. Wlo

Ŝ

yłem wi

ę

szlafrok, pantofle i poszedłem do domu Kluge'a.  
   Drzwi frontowe były znowu otwarte; mimo to zastukałem. Lisa wystawiła głow

ę

 z 

pokoju. 
   - Victor? Czy co

ś

 si

ę

 stało? 

   - Nie jestem pewien - odparłem. - Mog

ę

 wej

ść

   Skin

ę

ła przytakuj

ą

co dłoni

ą

; wszedłem za ni

ą

 do salonu. Obok konsoli stała 

otwarta puszka Pepsi. Gdy siadała na stołku, zauwa

Ŝ

yłem, 

Ŝ

e ma czerwone oczy. 

   - Co jest? - spytałem ziewaj

ą

c. 

   - Cho

ć

by to, 

Ŝ

e powinna

ś

 spa

ć

 - powiedziałem. 

   Wzruszyła ramionami i przytakn

ę

ł

ą

   - Owszem. Nie mog

ę

 jako

ś

 wpa

ść

 we wła

ś

ciwy rytm. W tej chwili jestem w fazie 

dziennej. Ale wiesz, Victor, jestem przyzwyczajona do pracy w dziwnych porach dnia, 
przez wiele godzin, a chyba nie przyszedłe

ś

 tu po to, 

Ŝ

eby mnie poucza

ć

, prawda? 

   - Nie. Powiedziała

ś

Ŝ

e Kluge został zamordowany. 

   - Nie on jest autorem tego listu. To chyba wskazuje na morderstwo. 
   - Zastanawiałem si

ę

, po co kto

ś

 miałby go zabija

ć

. Nigdy nie wychodził z domu, 

wi

ę

c powodem było co

ś

, co robił z tymi komputerami. A teraz ty... prawd

ę

 mówi

ą

c, 

nie wiem, co ty z nimi robisz, ale o ile mog

ę

 s

ą

dzi

ć

, grzebiesz si

ę

 w tych samych 

rzeczach. Czy nie boisz si

ę

Ŝ

e ci sami ludzie dobior

ą

 si

ę

 do ciebie? 

   - Ludzie? - uniosła brwi. 
   Poczułem si

ę

 bezsilny. Moje obawy nie były do

ść

 wyra

ź

nie ukształtowane, by 

nabra

ć

 jakiegokolwiek sensu. 

   - Nie wiem... wspominała

ś

 o jakich

ś

 agencjach... 

   - Widziałe

ś

, jak Osborne si

ę

 tym przej

ą

ł? Uwa

Ŝ

asz, 

Ŝ

e jest jaki

ś

 spisek, na który 

Kluge natrafił, albo mo

Ŝ

e my

ś

lisz, 

Ŝ

e zabił

ą

 go CIA, bo dowiedział si

ę

 za du

Ŝ

o o 

czym

ś

, albo... 

   - Nie wiem, Lisa. Ale boj

ę

 si

ę

Ŝ

e co

ś

 takiego mo

Ŝ

e si

ę

 tobie przytrafi

ć

   Zaskoczyła mnie swoim u

ś

miechem.  

   - Dzi

ę

kuj

ę

 ci bardzo, Victor. Nie chciałam si

ę

 przyzna

ć

 przed Osborne'm, ale 

sama si

ę

 te

Ŝ

 o to martwiłam. 

   - Co wi

ę

c zamierzasz zrobi

ć

   - Chc

ę

 tu zosta

ć

 i dalej pracowa

ć

. Zastanowiłam si

ę

 wi

ę

c, co mogłabym zrobi

ć

Ŝ

eby si

ę

 zabezpieczy

ć

. Uznałam, 

Ŝ

e nic nie mog

ę

 zrobi

ć

background image

   - Na pewno co

ś

 by si

ę

 dało. 

   - No, mam bro

ń

, je

ś

li o to ci chodzi. Ale pomy

ś

l o tam wszystkim. Kluge został 

stukni

ę

ty w biały dzie

ń

. Nikt nie widział, 

Ŝ

eby kto

ś

 wchodził do jego domu albo 

wychodził. Zadałam wi

ę

c sobie pytanie: kto mo

Ŝ

e wej

ść

 do jakiego

ś

 domu w 

ś

rodku 

dnia, zastrzeli

ć

 Kluge'

ą

, zaprogramowa

ć

 ten list samobójczy i wyj

ść

 nie 

pozostawiaj

ą

Ŝ

adnych 

ś

ladów, 

Ŝ

e tam w ogóle był? 

   - Kto

ś

 bardzo dobry. 

   - Cholernie dobry. Tak dobry, 

Ŝ

e nie ma mowy, 

Ŝ

eby jaka

ś

 azjatycka gówniara 

zdołał

ą

 go powstrzyma

ć

, je

ś

li si

ę

 uprze, 

Ŝ

eby j

ą

 skasowa

ć

   Zaszokował

ą

 mnie, zarówno swoimi słowami, jak i pozornym brakiem 

zainteresowania własnym losem. Ale powiedziała jednak, 

Ŝ

e si

ę

 niepokoi. 

   - Musisz wi

ę

c z tym sko

ń

czy

ć

. Wyjd

ź

my st

ą

d. 

   - Nie b

ę

d

ą

 mn

ą

 rz

ą

dzi

ć

 w ten sposób - odparł

ą

. W jej głosie zabrzmiało 

zdecydowanie. Pomy

ś

lałem o tym, co by jej odpowiedzie

ć

, ale nic si

ę

 nie nadawało. 

   - Mogłaby

ś

 chocia

Ŝ

... zamyka

ć

 te drzwi - wyj

ą

kałem. 

   Roze

ś

miała si

ę

 i pocałowała mnie w policzek. 

   - Zrobi

ę

 to, Jankesie. I bardzo ci dzi

ę

kuj

ę

 za trosk

ę

. Naprawd

ę

   Patrzyłem, jak zamykała za mn

ą

 drzwi, usłyszałem d

ź

wi

ę

k klucza przeker

ę

caj

ą

cego 

si

ę

 w zamku, po czym powlokłem si

ę

 w 

ś

wietle ksi

ęŜ

yca do mojego domu. W połowie 

drogi zatrzymałem si

ę

. Mogłem jej zaproponowa

ć

, by spała w mojej drugiej sypialni. 

Albo, 

Ŝ

e ja sam przenios

ę

 si

ę

 do domu Kluge'a. 

   Nie, zdecydowałem. Pewnie by to 

ź

le zrozumiała. 

   Byłem ju

Ŝ

 w łó

Ŝ

ku, kiedy zdałem sobie spraw

ę

, z odcieniem 

Ŝ

alu i pewnego niesmaku 

do samego siebie, 

Ŝ

e miała wszelkie prawo 

ź

le zrozumie

ć

   I to nawet je

ś

li byłem dwa razy od niej starszy.  

   Ranek sp

ę

dziłem w ogrodzie, my

ś

l

ą

c nad wieczornym jadłospisem. Zawsze lubiłem 

gotowa

ć

, ale nagle kolacja z Lis

ą

 stała si

ę

 centralnym punktem mojego dnia. Nie 

tylko to: zacz

ą

łem uwa

Ŝ

a

ć

 j

ą

 za co

ś

 normalnego. Poczułem si

ę

 wiec, jakbym dostał 

obuchem w głow

ę

, kiedy spojrzałem na ulic

ę

 i zobaczyłem, 

Ŝ

e nie ma samochodu Lisy. 

   Pobiegłem do drzwi domu Kluge'a. Były otwrte na o

ś

cie

Ŝ

. Szybko przeszukałem dom. 

Nie znalazłem nic; dopiero w głównej sypialni zobaczyłem jej ubrania porz

ą

dnie 

poukładane na podłodze. 
   Cały si

ę

 trz

ę

s

ą

c zacz

ą

łem wali

ć

 w drzwi Lanierów. Otworzyła mi Betty, która 

natychmiast dostrzegła moje podniecenie. 
   - Ta dziewczyna z domu Kluge'a - powiedziałem - chyba co

ś

 jej si

ę

 stało. Mo

Ŝ

trzeba zawiadomi

ć

 policj

ę

   - O co chodzi? - spytała Betty patrz

ą

c ponad moim ramieniem. - Dzwoniła do ciebie? 

Widz

ę

Ŝ

e jeszcze nie wróciła. 

   - Nie wróciła? 
   - Godzin

ę

 temu widział

ą

m, jak wyje

Ŝ

d

ź

a. Niezły ma wózek. 

   Czuj

ą

c si

ę

 jak dure

ń

, próbowałem wszystko obróci

ć

 w 

Ŝ

art, ale dostrzegłem min

ę

 

Betty. Wygl

ą

dał

ą

, jakby chciała pogładzi

ć

 mnie po głowie. Rozzło

ś

ciło mnie to. 

   Ale zostawiła ubrania, wi

ę

c jeszcze wróci. 

   Powtarzaj

ą

c to sobie cały czas, wróciłem do domu, napu

ś

ciłem wody do wanny, tak 

gor

ą

cej, jak

ą

 tylko mogłem wytrzyma

ć

.  

   Kiedy otworzyłem drzwi, stał

ą

 przed nimi trzymaj

ą

c w ka

Ŝ

dej r

ę

ce torb

ę

 z 

zakupami. Na twarzy miała swój zwykły ol

ś

niewaj

ą

cy u

ś

miech. 

   - Chciał

ą

m zrobi

ć

 to wczoraj, ale zapomniałam, a potem ty przyszedłe

ś

 i wiem, 

Ŝ

e powinnam najpierw była ci

ę

 zapyta

ć

, ale chciałam zrobi

ć

 ci niespodziank

ę

, wi

ę

poszłam kupi

ć

 to i owo, czego nie masz w swoim ogrodzie i par

ę

 przypraw, których 

te

Ŝ

 nie masz... 

   Paplał

ą

 tak przez cały czas, kiedy wyładowywali

ś

my torby w kuchni. Ja nic nie 

mówiłem. Miał

ą

 na sobie now

ą

 koszulk

ę

 z napisem. Była tam du

Ŝ

a litera "V", a pod 

tym rysunek piły, kreska i mała, kwadratowa litera "p". My

ś

lałem nad tym, w czasie 

gdy paplał

ą

. V, r

Ŝ

n

ąć

-p. Byłem zdecydowany nie pyta

ć

, co to znaczy. 

   - Lubisz wietnamsk

ą

 kuchni

ę

   Spojrzałem na ni

ą

 i poj

ą

łem w ko

ń

cu, 

Ŝ

e jest bardzo zdenerwowana. 

background image

   - Nie wiem - odparłem. - Nigdy jej nie próbowałem. Ale lubi

ę

 chi

ń

sk

ą

, japo

ń

sk

ą

 

i indyjsk

ą

. Lubi

ę

 nowo

ś

ci. - To ostatnie było kłamstwem, ale nie tak wielkim, jakby 

si

ę

 mogło wydawa

ć

. Naprawd

ę

 gotuj

ę

 sobie czasem co

ś

 nowego, a gust mam do

ść

 

tolerancyjny. Nie spodziewałem si

ę

 wi

ę

kszych problemów z zaakceptowaniem kuchni 

południowo-wschodniej Azji. 
   - Potem te

Ŝ

 nie b

ę

dziesz wiedział - za

ś

miała si

ę

. - Moja mamusia była pół-Chink

ą

Tak wi

ę

c jedzenie, które dostaniesz, b

ę

dzie cokolwiek skundlone. - Podniosł

ą

 wzrok, 

zobaczyła moj

ą

 min

ę

 i roze

ś

miała si

ę

   - Zapomniałam, przecie

Ŝ

 ty byłe

ś

 w Azji. Nie bój si

ę

, Jankesie, nie nakarmi

ę

 

ci

ę

 psin

ą

.  

   Nie mogłem sobie poradzi

ć

 tylko z jedn

ą

 rzecz

ą

 - z pałeczkami. Jadłem nimi, póki 

mogłem; potem odło

Ŝ

yłem je na bok i wzi

ą

łem widelec. 

   - Przepraszam - powiedziałem. - Z pałeczkami zawsze miałem kłopot. 
   - Radzisz sobie dobrze. 
   - Miałem czas si

ę

 nauczy

ć

   Jedzenie było znakomite; powiedziałem jej to. Ka

Ŝ

da potrawa była objawieniem, 

nie przypominaj

ą

cym niczego, co dot

ą

d jadłem. Pod koniec kolacji wysiadłem w 

połowie dania. 
   - Czy to V oznacza "victoria"? 
   - Mo

Ŝ

e. 

   - V Symfonia Beethovena? Churchill? Dzie

ń

 Zwyci

ę

stwa? 

   U

ś

miechn

ę

ła si

ę

 tylko. 

   - Potraktuj to jako wyzwanie, Jankesie.  
   - Czy ja ciebie przera

Ŝ

am, Victor? 

   - Z pocz

ą

tku tak było. 

   - To przez moje rysy, prawda? 
   - Mam generaln

ą

 fobi

ę

 do ludzi Wschodu. Chyba jestem rasist

ą

   Skin

ę

ła powoli głow

ą

; zauwa

Ŝ

yłem to mimo ciemno

ś

ci. Znowu siedzieli

ś

my na 

trawie, cho

ć

 sło

ń

ce dawno zaszło. Nie pami

ę

tam, o czym rozmawiali

ś

my przez minione 

godziny. W ka

Ŝ

dym razie, zaj

ę

ło nam to czas. 

   - Mam ten sam problem - powiedział

ą

   - Fobi

ę

 do ludzi Wschodu? - Miał to by

ć

 

Ŝ

art. 

   - Do Kambod

Ŝ

a

ń

czyków. - Zamilkła na chwil

ę

, w której przetrawiałem to, co 

powiedział

ą

. Potem mówiła dalej. 

   - Kiedy padł Sajgon, uciekłam do Kambod

Ŝ

y. W

ę

drówka zabrała mi dwa lata z 

przerwami, w czasie których Czerwoni Khmerzy wsadzali mnie do obozów pracy. Mam 
szcz

ęś

cie, 

Ŝę

 

Ŝ

yj

ę

, naprawd

ę

   Splun

ę

ła. Nie jestem nawet pewien, czy zrobiła to 

ś

wiadomie, czy odruchowo. 

   - Ja nienawidz

ę

 wszystkich Kambod

Ŝ

a

ń

czyków - powiedziała w ko

ń

cu. - Tak jak ty, 

nie chc

ę

 jednak tego. Ci, którzy cierpieli w obozach, byli w wi

ę

kszo

ś

ci 

Kambod

Ŝ

a

ń

czykami. Powinnam chyba nienawidzie

ć

 tych ludobójczych przywódców, tych 

m

ę

tów Pol Pota. - Spojrzała na mnie. - Ale nie zawsze w takich sprawach ma si

ę

 wybór, 

prawda, Jankesie?  
   Nast

ę

pnego dnia przyszedłem do niej po popołudniu. Na dworze si

ę

 ochłodziło, 

ale w jej smoczej jamie było nadal ciepło. Lisa miała na sobie t

ę

 sam

ą

 koszulk

ę

co wczoraj. 
   Wyja

ś

niła mi to i owo o komputerach. Kiedy dał

ą

 mi spróbowa

ć

 swoich sił na 

klawiaturze, szybko si

ę

 pogubiłem. Oboje doszli

ś

my do wniosku, 

Ŝ

e nie mam szans 

na karier

ę

 programisty. 

   W

ś

ród tego, co mi pokazała, był modem telefoniczny, pozwalaj

ą

cy jej na 

poł

ą

czenie z innymi komputerami na całym 

ś

wiecie. Ł

ą

czyła si

ę

 z kim

ś

 w Stanford, 

kogo nigdy w 

Ŝ

yciu osobi

ś

cie nie spotkała, a znała go tylko jako "Sortownik 

P

ę

cherzykowy". Rozmawiali ze sob

ą

 przez jaki

ś

 czas wystukuj

ą

c rozmaite teksty. 

   Na koniec Sortownik P

ę

cherzykowy wystukał "bye-p". Lisa napisał

ą

 O. 

   - Co to jest "O"? - spytałem. 
   - "Owszem". Mo

Ŝ

na by było napisa

ć

 "tak", ale dla starego wygi programisty to 

za proste. 

background image

   - Powiedziała

ś

 mi, co to jest "byte". A co to jest "bye-p"? 

   Spojrzał

ą

 na mnie z powag

ą

   - Oznacza to pytanie. Dodanie litery "p" do słowa nadaje mu sens pytaj

ą

cy. Tak 

wi

ę

c "bye-p" oznacza, 

Ŝ

e Sortownik P

ę

cherzykowy pytał mnie, czy chc

ę

 si

ę

 

odloginowa

ć

. Rozł

ą

czy

ć

   Zastanowiłem si

ę

 nad tym. 

   - Jak wi

ę

c nale

Ŝ

y tłumaczy

ć

: "zetkn

ąć

 usta z tyln

ą

 cz

ęś

ci

ą

 ciał

ą

-p"? 

   - "Czy chcesz pocałowa

ć

 mnie w dup

ę

?" Ale pami

ę

taj, to było do Osborne'a, a nie 

do ciebie. 
   Spojrzałem na jej koszulk

ę

, potem w jej oczy, które były zupełnie powa

Ŝ

ne i 

pogodne. Czekała, z r

ę

kami zło

Ŝ

onymi na kolanach. 

   Stosunek-p. 
   - Tak - powiedziałem. - Chciałbym. 
   Poło

Ŝ

yła okulary na stole i 

ś

ci

ą

gn

ę

ła kosulk

ę

 przez głow

ę

.  

   Kochali

ś

my si

ę

 na wielkim materacu wodnym Kluge'a. 

   Odczuwałem pewien strach przed nie sprawdzeniem si

ę

 w ko

ń

cu min

ę

ło ju

Ŝ

 tak wiele 

czasu. Potem tak si

ę

 zagł

ę

biłem w jej dotyku, zapachu i smaku, 

Ŝ

e troch

ę

 poszalałem. 

Nie miała nic przeciwko temu. 
   W ko

ń

cu było po wszystkim; oboje spływali

ś

my potem. Przetoczyła si

ę

 na brzeg 

łó

Ŝ

ka, wstał

ą

 i podeszła do okna. Otworzył

ą

 je i wion

ę

ło na mnie 

ś

wie

Ŝ

e powietrze. 

Nast

ę

pnie oparła kolano na łó

Ŝ

ku, pochyliła si

ę

 nade mn

ą

 i ze stolika wzi

ę

ł

ą

 paczk

ę

 

papierosów. Zapaliła jednego. 
   - Mam nadziej

ę

Ŝ

e nie jeste

ś

 uczulony na dym - powiedział

ą

   - Nie. Mój ojciec palił. Ale nie wiedziałam, 

Ŝ

e ty te

Ŝ

   - Jedynie po tym - odparł

ą

 z przelotnym u

ś

miechem. Zaci

ą

gn

ę

ła si

ę

 gł

ę

boko. - 

My

ś

l

ę

Ŝ

e w Sajgonie wszyscy palili. Wyci

ą

gn

ę

ła si

ę

 na plecach obok mnie i le

Ŝ

eli

ś

my 

tak, sk

ą

pani w pocie, trzymaj

ą

c si

ę

 za r

ę

ce. Rozsun

ę

ła nogi w ten sposób, 

Ŝę

 jedn

ą

 

stop

ą

 dotkn

ę

ł

ą

 mojej. Zdawało si

ę

Ŝ

e to dostateczny kontakt. Patrzyłem, jak ponad 

jej praw

ą

 dłoni

ą

 unosi si

ę

 dym. 

   - Od trzydziestu lat nigdy nie było mi ciepło - powiedziałem. - Bywało mi gor

ą

co, 

ale nigdy ciepło. A teraz tak. 
   - Opowiedz mi o tym. 
   Wi

ę

c opowiedziałem, tyle ile byłem w stanie, zastanawiaj

ą

c si

ę

 jednocze

ś

nie, 

czy tym razem zdołam. Po trzydziestu latach moja opowie

ść

 nie brzmi tak 

przera

Ŝ

aj

ą

co. 

   - Byłem ci

ęŜ

ko ranny - powiedziałem do niej. - Miałem p

ę

kni

ę

t

ą

 czaszk

ę

. Wci

ąŜ

 

jeszcze mam... problemy wynikłe z tego. W Korei bywa bardzo zimno, a ja nigdy nie 
miałem ciepła. Ale nie o to chodzi. Raczej o to, co teraz nazywaj

ą

 praniem mózgu. 

   Nigdy nie potrafiłem tego poj

ąć

. Chyba nie umiałem zrozumie

ć

 tak ogromnego zła. 

Ale kiedy odsyłali nas do domu, niektórzy z je

ń

ców nie chcieli odej

ść

... naprawd

ę

 

nie chcieli i

ść

 stamt

ą

d, naprawd

ę

 uwierzyli... 

   Musiałem zamilkn

ąć

 w tym miejscu. Lisa uniosła si

ę

, bezszelestnie przsun

ę

ła si

ę

 

na koniec łó

Ŝ

ka i zacz

ę

ł

ą

 masowa

ć

 mi stopy. 

   W ko

ń

cu odezwał

ą

 si

ę

   - W Kambod

Ŝ

y było gor

ą

co. Gdy w ko

ń

cu dostałam si

ę

 do Stanów, powtarzałam sobie, 

Ŝ

e osiedl

ę

 si

ę

 w Maine, czy gdziekolwiek, gdzie pada 

ś

nieg. I faktycznie pojechałam 

do Cambridge, ale okazało si

ę

Ŝ

e nie lubi

ę

 

ś

niegu. 

   Opowiedziała mi o tym. Z tego, co słyszałem, zgin

ę

ło tam milion ludzi. To tak, 

jakby cały kraj, z pian

ą

 na ustach, rzucał si

ę

 na wszystko, co si

ę

 porusza. Albo 

jak ten rekin, który ju

Ŝ

 wypatroszony, zwija si

ę

 w kł

ę

bek i zaczyna po

Ŝ

era

ć

 siebie 

samego. 
   Mówiła, jak zmuszano ich do budowania piramidy z odci

ę

tych głów. Dwudziestka 

ich pracowała cały dzie

ń

 w pal

ą

cym sło

ń

cu i w ko

ń

cu piramida osi

ą

gn

ę

ła wysoko

ść

 

trzech metrów, zanim si

ę

 zawaliła. Je

ś

li kto

ś

 przestawał pracowa

ć

, jego głowa 

wkrótce trafiała na stos. 
   - Nie miało to wówczas dla mnie 

Ŝ

adnego znaczenia. Praca, jak ka

Ŝ

da inna. Miałam 

ju

Ŝ

 wtedy dobrze pomieszane w głowie. Zacz

ę

łam z tego wychodzi

ć

 dopiero, gdy 

background image

przedostałam si

ę

 przez granic

ę

 tajlandzk

ą

   To, 

Ŝ

e w ogóle prze

Ŝ

yła to wszystko, zakrawało na cud. Przeszła przez 

straszniejsze rzeczy ni

Ŝ

 potrafiłem sobie wyobrazi

ć

. I wyszła z tego w znacznie 

lepszym stanie. Poczułem si

ę

 przy niej mały. Kiedy byłem w jej wieku, moje 

psychiczne wi

ę

zienie, w którym od tamtej pory 

Ŝ

yłem, było ju

Ŝ

 powa

Ŝ

nie rozbudowane. 

Powiedziałem jej o tym. 
   - Cz

ęś

ciowo zale

Ŝ

y to od przygotowania - zauwa

Ŝ

yła kwa

ś

no. - Od tego, czego 

oczekujesz od 

Ŝ

ycia; od tego, jakie było twoje 

Ŝ

ycie do tej pory. Sam to 

powiedziałe

ś

. Korea była dla ciebie czym

ś

 nowym. Nie twierdz

ę

Ŝ

e byłam 

przygotowana na Kambod

Ŝę

, ale moje 

Ŝ

ycie do tamtej pory niezupełnie toczyło si

ę

 

beztrosko. Chyba nie my

ś

lisz dot

ą

d, 

Ŝ

e zarabiałam na ulicy sprzedaj

ą

c jabłka. 

   Nadal pocierała moje stopy patrz

ą

c w dal na obrazy, których ja nie widziałem. 

   - Ile miała

ś

 lat, kiedy umarł

ą

 twoja matka? 

   - Zabili j

ą

 w 

ś

wi

ę

to Tet, w roku 1968. Miałam dziesi

ęć

 lat. 

   - Kto? 
   - Kto to wie? Tyle było kul, tyle rzucano granatów... 
   Westchn

ę

ła, zostawiła moj

ą

 stop

ę

 i siedziała jak chudy Budda pozbawiony szaty. 

   - Masz jeszcze ochot

ę

, Jankesie? 

   - Chyba nie dam rady, Lisa. Jestem starym człowiekiem. 
   Przesun

ę

ła si

ę

 nade mn

ą

 i oparła podbródek zaraz pod moim mostkiem umieszczaj

ą

piersi w najpyszniejszym miejscu ze wszystkich mo

Ŝ

liwych. 

   - Zobaczymy - rzekła i zachichotała. - Jest jeszcze jeden rodzaj seksu, w którym 
jestem niezła, a mam pewno

ść

Ŝ

e by ci

ę

 to odmłodziło. Ale ju

Ŝ

 od roku nie mog

ę

 

tak, z tego powodu postukała si

ę

 w klamerki na z

ę

bach. - Byłoby to tak, jakby

ś

 go 

wetkn

ą

ł do piły tarczowej. Wi

ę

c w zamian stosuj

ę

 teraz to. Nazywam to "drog

ą

 przez 

Silikonow

ą

 Dolin

ę

". - Zacz

ę

ła porusza

ć

 si

ę

 w gór

ę

 i w dół, po kilkana

ś

cie 

centymetrów za ka

Ŝ

dym razem. Zamrugała niewinnie kilka razy, po czym roze

ś

miał

ą

 

si

ę

   - W ko

ń

cu mog

ę

 ci

ę

 dobrze zobaczy

ć

 - powiedziała. - Jestem strasznie 

krótkowzroczna. 
   Przyjmowałem jej zabiegi przez jaki

ś

 czas bez ruchu; nagle uniosłem głow

ę

   - Powiedziała

ś

: silikonow

ą

   - Mhm. Chyba nie my

ś

lałe

ś

Ŝ

e s

ą

 prawdziwe? 

   Przyznałem si

ę

Ŝ

e tak wła

ś

nie my

ś

lałem. 

   - Chyba z 

Ŝ

adnego zakupu nie cieszyłam si

ę

 bardziej. Nawet z samochodu. 

   - Po co to zrobiła

ś

   - Przeszkadza ci? 
   Nie przeszkadzało mi i tak jej powiedziałem. Ale nie umiałem ukry

ć

 ciekawo

ś

ci. 

   - Bo ju

Ŝ

 było mo

Ŝ

na. W Sajgonie byłam zawsze w

ś

ciekł

ą

Ŝ

e nie jestem w pełni 

rozwini

ę

ta. Mogłabym nie

ź

le 

Ŝ

y

ć

 jako prostytutka, ale byłam zawsze za wysoka, za 

chuda i za brzydka. Za to w Kambod

Ŝ

y miałam szcz

ęś

cie. Przez jaki

ś

 czas uchodziłam 

za chłopca. Gdyby nie to, gwałciliby mnie du

Ŝ

o cz

ęś

ciej. A w Tajlandii wiedziałam, 

Ŝ

e jako

ś

 w ko

ń

cu dostan

ę

 si

ę

 na Zachód, a kiedy ju

Ŝ

 si

ę

 tam znajd

ę

, kupi

ę

 sobie 

najlepszy samochód, b

ę

d

ę

 je

ść

 wszystko, co zechc

ę

 i kiedy zechc

ę

, a tak

Ŝ

e załatwi

ę

 

sobie najlepsze cycki, jakie mo

Ŝ

na mie

ć

 za fors

ę

. Nie masz poj

ę

cia, jak wygl

ą

da 

Zachód widziany z obozu. Miejsce, gdzie mo

Ŝ

na kupi

ć

 sobie cycki! 

   Spojrzała w dół, potem ponownie na moj

ą

 twarz. 

   - Wygl

ą

da, 

Ŝ

e była to dobra inwestycja - powiedziała. 

   - Sprawiły si

ę

 nie

ź

le - musiałem przyzna

ć

.  

   Uzgodnili

ś

my, 

Ŝ

e Lisa sp

ę

dzi noc u mnie. Pewne rzeczy musiała wykonywa

ć

 u 

Kluge'a, szczególnie ze sprz

ę

tem, który trzeba było ładowa

ć

 bezpo

ś

rednio, ale wiele 

mo

Ŝ

na było zrobi

ć

 za pomoc

ą

 zdalnego terminala i nar

ę

cza oprogramowania. Wybrali

ś

my 

wi

ę

c jeden z najlepszych komputerów Kluge, kilkana

ś

cie urz

ą

dze

ń

 peryferyjnych, i 

zainstalowali

ś

my wszystko na stoliku w mojej sypialni. 

   Chyba wiedzieli

ś

my oboje, 

Ŝ

e było to niezbyt wielkie zabezpieczenie, gdyby 

ludzie, którzy stukn

ę

li Kluge'a, zechcieli si

ę

 do niej dobra

ć

. Ale po tej 

przeprowadzce czułem si

ę

 lepiej i chyba Lisa te

Ŝ

background image

   Drugiego dnia jej pobytu u mnie przy bramie zaparkował samochód dostawczy i dwóch 
facetów zacz

ę

ło wyładowywa

ć

 ogromny materac wodny. Lisa 

ś

miał

ą

 si

ę

 bez ko

ń

ca 

zobaczywszy moj

ą

 min

ę

   - Słuchaj, chyba nie u

Ŝ

ywasz jego komputerów do... 

   - Uspokój si

ę

, Jankesie. Jak my

ś

lisz, w jaki sposób mogłam sobie pozwoli

ć

 na 

Ferrari? 
   - Byłem ciekaw. 
   - Je

ś

li kto

ś

 jest naprawd

ę

 dobry w pisaniu programów, mo

Ŝ

e zarobi

ć

 kup

ę

 forsy. 

Mam własn

ą

 firm

ę

. Ale ka

Ŝ

dy programista podłapie par

ę

 chwytów tu i tam. Sama kiedy

ś

 

stosowałam kilka z tych podej

ść

, które wymy

ś

lił Kluge. 

   - Ale teraz ju

Ŝ

 nie? 

   Wzruszyła ramionami. - Złodziej zawsze zostanie złodziejem, Victor. Mówiłam ci, 

Ŝ

e nie mogł

ą

m zarabia

ć

 ciałem na 

Ŝ

ycie.  

   Lisa nie potrzebowała du

Ŝ

o snu. 

   Wstawali

Ś

my o siódmej, a ja przygotowywałem 

ś

niadanie. Potem sp

ę

dzali

ś

my 

godzin

ę

 czy dwie ny pracy w ogródku. Lisa szła pó

ź

niej do domu Kluge'a, a ja 

przynosiłem jej w południe kanapk

ę

; potem jeszcze wpadałem kilka razy w ci

ą

gu dnia. 

Było to tylko dla mojego spokoju ducha; zostawałem mo

Ŝ

e na minut

ę

. Po południu 

chodziłem na zakupy lub wykonywałem ró

Ŝ

ne prace przy domu; za

ś

 o siódmej jedno z 

nas, na zmian

ę

, przygotowywało obiad. Uczyłem j

ą

 "kuchni ameryka

ń

skiej", a ona 

uczyła mnie wszystkiego po trochu. Skar

Ŝ

yła si

ę

 na brak podstawowych składników 

w ameryka

ń

skich supermarketach. Nie tylko, oczywi

ś

cie, psiego mi

ę

sa; Lisa wszak

Ŝ

utrzymywała, 

Ŝ

e zna znakomite przepisy na potrawy z małp, w

ęŜ

y i szczurów. Nigdy 

nie byłem pewien, do jakiego stopnia mnie nabierała, a nie chciałem pyta

ć

   Po kolacji zostawała u mnie w domu. Rozmawiali

ś

my, kochali

ś

my si

ę

, k

ą

pali. 

   Uwielbiała moj

ą

 wann

ę

. Jest to chyba jedyna zmiana, jak

ą

 wprowadziłem w tym domu, 

od kiedy w nim zamieszkałem. i mój jedyny przedmiot zbytku. Wstawiłem j

ą

 - a musiałem 

do tego poszerzy

ć

 łazienk

ę

 - w rou 1975 i nigdy tego nie po

Ŝ

ałowałem. Moczyli

ś

my 

si

ę

 w niej przez dwadzie

ś

cia minut, a nawet godzin

ę

, otwieraj

ą

c i zamykaj

ą

c krany 

i prysznice, myj

ą

c si

ę

 nawzajem, chichocz

ą

c jak dzieci. Raz wzi

ę

li

ś

my płyn do 

k

ą

pieli i zrobili

ś

my gór

ę

 piany na półtora metra, po czym zdemolowali

ś

my j

ą

 

rozpryskuj

ą

c wod

ę

 po całej łazience. Prawie ka

Ŝ

dego wieczoru Lisa pozwalała mi, 

bym mył jej długie czarne włosy. 
   Nie miała 

Ŝ

adnych złych przyzwyczaje

ń

, a przynajmniej takich, które 

kolidowałyby z moimi. Była schludna i czysta, zmieniała odzie

Ŝ

 dwa razy dziennie 

i nigdy nawet nie zostawiła brudnej szklanki w zlewie. W łazience te

Ŝ

 zawsze 

posprz

ą

tał

ą

. Nigdy nie przekraczała limitu dwóch szklanek wina. 

   Czułem si

ę

 jak wskrzeszony Łazarz.  

   W ci

ą

gu nast

ę

pnych dwóch tygodni Osborne przyszedł trzy razy. Lisa spotykała 

si

ę

 z nim w domu Kluge'a i przekazywała mu wszystko, czego si

ę

 dowiedziała. Zrobiła 

si

ę

 z tego wcale poka

ź

na lista. 

   - Kluge zrobił sobie raz konto w nowojorskim banku na trzy biliony dolarów - 
powiedziała mi po jednej z wizyt porucznika. - S

ą

dz

ę

Ŝ

e po prostu chciał sprawdzi

ć

czy mu si

ę

 to uda. Utrzymał je przez jeden dzie

ń

, podj

ą

ł odsetki i przekazał je 

do banku na Bahamach, po czym skasował kapitał. Który zreszt

ą

 nigdy nie istniał. 

   W zamian za to Osborne poinformował j

ą

 o nowych ustaleniach w sprawie morderstwa 

- których zreszt

ą

 nie było - oraz o statusie maj

ą

tkowym Kluge'a, znajduj

ą

cym si

ę

 

w stanie chaosu. Ró

Ŝ

ne agencje wysyłały swych ludzi, aby obejrzeli działk

ę

 i dom. 

Pojawili si

ę

 agenci FBI, którzy chcieli przej

ąć

 

ś

ledztwo. Lisa, rozmawiaj

ą

c o 

komputerach, miała zdolno

ś

c zamydlania ludziom oczu. Robiła to najpierw 

wyja

ś

niaj

ą

c dokładnie, co robi, za pomoc

ą

 terminów tak zawiłych, 

Ŝ

e nikt nie mógł 

jej zrozumie

ć

. Czasem to wystarczało. Je

ś

li nie, kto

ś

 zaczynał si

ę

 upiera

ć

zsiadała po prostu ze swego stołka i pozwalała mu samemu spróbowa

ć

 sił z maszyneri

ą

 

Kluge'a. Dawała mu patrze

ć

 z przera

Ŝ

eniem na ekran, na którym nie wiadomo sk

ą

pojawiały si

ę

 smoki i po

Ŝ

erały wszystkie dane z dysku, po czym wypisywały słowa 

"Głupi wariat!". 
   - Ja ich oszukuj

ę

 - przyznała mi si

ę

. - Daj

ę

 im to, co wiem, 

Ŝ

e wprowadz

ą

, bo 

background image

sama ju

Ŝ

 to wprowadzałam. Straciłam ju

Ŝ

 około czterdziestu procent danych, które 

zmagazynował Kluge. Ale inni trac

ą

 sto procent. Szkoda, 

Ŝ

e nie widzisz ich min, 

kiedy Kluge rzuca bomb

ę

 logiczn

ą

 w ich dzieło. Ten drugi facet cisn

ą

ł przez cały 

pokój drukark

ą

 za trzy tysi

ą

ce. Potem usiłował mnie przekupi

ć

Ŝ

ebym nic nie mówiła. 

   Kiedy

ś

 jaki

ś

 urz

ą

d federalny przysłał eksperta ze Stanfordu, który, jak 

wygl

ą

dało, gotów był zniszczy

ć

 wszystko, co mu pod r

ę

k

ę

 popadło, szczerze 

przekonany, 

Ŝ

e w ko

ń

cu musi si

ę

 to wszystko jako

ś

 poukłada

ć

. Lisa pokazała mu, w 

jaki sposób Kluge dobrał si

ę

 do głównego komputera władz podatkowych w 

Waszyngtonie, ale nie pofatygowała si

ę

, by go poinformowa

ć

, jak si

ę

 z niego 

wydosta

ć

. Facet uwikłał si

ę

 w jaki

ś

 program wartowniczy. Podczas jego batalii 

zacz

ę

ło wygl

ą

da

ć

 na to, 

Ŝ

e skasował wszystkie dane podatkowe od litery S do W. Lisa 

utrzymywała go w tym przekonaniu przez pół godziny. 
   - My

ś

lałam, 

Ŝ

e dostanie ataku serca - mówiła do mnie potem. - Cała krew odpłyn

ę

ła 

mu z twarzy; nie był w stanie nawet si

ę

 odezwa

ć

. Pokazałam mu wi

ę

c, gdzie - jak 

zwykle przytomnie - załatwiłam zapis tych danych, powiedziałam mu, jak ma je 
wprowadzi

ć

 tam, gdzie je znalazł, i jak uspokoi

ć

 wartownika. Tak st

ą

d potem uciekał, 

Ŝ

e mało nóg nie pogubił. Wkrótce zapewne zda sobie spraw

ę

Ŝ

e po prostu nie mo

Ŝ

na 

zniszczy

ć

 tylu informacji inaczej jak dynamitem, ze wzgl

ę

du na zabezpieczenia i 

przepustowo

ś

c systemu. Ale nie s

ą

dze, 

Ŝ

eby tu wrócił. 

   - Opowiadasz o tym jak o barzdo wymy

ś

lnej grze wideo powiedziałem. 

   - Bo i jest to gra na swój sposób. Ale najbardziej przpomina Labirynt 

Ś

mierci 

- niesko

ń

czony ci

ą

g zamkni

ę

tych komnat, gdzie po drugiej stronie drzwi czyha 

niebezpiecze

ń

stwo. Nie wa

Ŝ

ysz si

ę

 i

ś

c nim krok po kroku. Robisz naraz jedn

ą

 setn

ą

 

kroku. Twoje pytania brzmi

ą

 mniej wi

ę

cej tak: "To absolutnie nie jest pytanie, ale 

gdyby przyszło mi do głowa zada

ć

 pytanie - czego wcale nie mam zamiaru robi

ć

 - na 

temat tego, co by si

ę

 stało, gdybym spojrzał na te drzwi, a ja ich wcale nie dotykam, 

nawet nie jestem w s

ą

siedniej komnacie - to co, twoim zdaniem, ty mógłby

ś

 zrobi

ć

?" 

I wtedy program prze

Ŝ

uwa to, co powiedziałe

ś

, rozwa

Ŝ

a, czy spełniłe

ś

 ju

Ŝ

 warunki, 

by trzasn

ąć

 ci

ę

 wielkim tortem w buzi

ę

, i wtedy albo rzuca tym tortem, albo 

przyznaje, 

Ŝ

e w takim przypadku mógłby przej

ść

 z etapu A na etap A-prim. I wtedy 

mówisz: "No wi

ę

c, mo

Ŝ

e ja wła

ś

nie patrz

ę

 na te drzwi". A czasem program odpowiada: 

"Podgl

ą

dałe

ś

, podgl

ą

dałe

ś

, ty wredny oszuka

ń

cu!" i zaczyna si

ę

 rozróba. 

   Brzmi to mo

Ŝ

e bardzo głupio, ale jest to wersja najbardziej zbli

Ŝ

ona do 

wyja

ś

nienia, które mogła da

ć

 mi Lisa na temat tego, co robi. 

   - Czy mówisz policji o wszystkim, Lisa? - spytałem. 
   - No nie, nie o wszystkim. Nie wspomniałam o tych czterech centach. 
   Czterech centach? O mój Bo

Ŝ

e. 

   - Lisa, ja tego nie chciałem, nie prosiłem o to, 

Ŝ

ałuj

ę

Ŝ

e w ogóle... 

   - Uspokój si

ę

, Jankesie. Wszystko b

ę

dzie dobrze. 

   - On to wszystko zapisywał, prawda? 
   - Wła

ś

nie nad tym głównie 

ś

l

ę

cz

ę

. Nad rozszyfrowaniem jego zapisów. 

   - Od kiedy o tym wiesz? 
   - O siedmiuset tysi

ą

cach dolarów? To był pierwszy dysk, który udało mi si

ę

 

złama

ć

   - Chc

ę

 odda

ć

 te pieni

ą

dze. 

   Zastanowiła si

ę

 nad tym, po czym potrz

ą

sn

ę

ła głow

ą

   - Victor, pozbycie si

ę

 ich byłoby bardziej niebezpieczne ni

Ŝ

 zatrzymanie. Na 

pocz

ą

tku były to pieni

ą

dze zmy

ś

lone. Ale teraz maj

ą

 swoj

ą

 histori

ę

. Urz

ą

d podatkowy 

s

ą

dzi, 

Ŝ

e wie, sk

ą

d one pochodz

ą

. Został uiszcziny od nich podatek. Stan Delaware 

jest przekonany, 

Ŝ

e wypłaciła je legalnie zarejstrowana korporacja. Firmie 

adwokackiej z Illinois zapłacono za załatwienie tego. Twój bank dopisuje ci odsetki 
od tej sumy. Nie twierdz

ę

Ŝ

e nie mo

Ŝ

na si

ę

 cofn

ąć

 i wymaza

ć

 tego wszystkiego, ale 

nawet nie chce mi si

ę

 próbowa

ć

. Jestem dobra, ale nie mam precyzji Kluge'a. 

   - Jak on to umiał wszystko zrobi

ć

? Twierdzisz, 

Ŝ

e to zmy

ś

lone pieni

ą

dze. Nie 

wiedziałem, 

Ŝ

e tak funkcjonuj

ą

 pieni

ą

dze. Czy on mógł je wzi

ąć

 tak z powietrza? 

   Lisa poklepała konsol

ę

 i u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 do mnie. 

   - To s

ą

 pieni

ą

dze, Jankesie - powiedziała, a oczy jej zabłysły.  

background image

   W nocy pracowała przy 

ś

wiecy, 

Ŝ

eby mi nie przeszkadza

ć

. Jak si

ę

 okazało, od tego 

zacz

ę

ły si

ę

 moje kłopoty. Lisa stukała na klawiaturze po omacku, a 

ś

wieca była jej 

potrzebna tylko do szukania programów. 
   W taki wi

ę

c sposób zasypiałem co noc, spogl

ą

daj

ą

c na jej smukłe ciało sk

ą

pane 

w blasku 

ś

wiecy. Zawsze przypominało mi to kaczan pieczonej kukurydzy ociekaj

ą

cy 

roztopionym nasłem. Złociste 

ś

wiatło na złocistej skórze.  

   Powiedziała o sobie: brzydka. Chuda. To prawda, 

Ŝ

e była szczupła. Widziałem jej 

wystaj

ą

ce 

Ŝ

ebra, gdy siedziała nienaturalnie wyprostowana, z wci

ą

gni

ę

tym brzuchem, 

z uniesionym podbródkiem. Pracował

ą

 teraz nago, w pozycji lotosu. Przez dłu

Ŝ

szy 

czas nie poruszała si

ę

, r

ę

ce spoczywały na jej udach; po chwili wysuwała je, jakby 

chciała uderzy

ć

 w klawisze. Ale jej dotyk był lekki, prawie bezgło

ś

ny. Bardziej 

przypominało to jog

ę

 ni

Ŝ

 programowanie. Mówiła, 

Ŝ

e wprowadza si

ę

 w stan medytacji, 

gdy chce osi

ą

gn

ąć

 najlepsze wyniki. 

   Oczekiwałem po jej ciele ko

ś

cistej kanciasto

ś

ci, ostro

ś

ci łokci i kolan. Wcale 

taka nie była. Zgadywałem, 

Ŝ

e wa

Ŝ

y chyba z pi

ęć

 kilo za mało, ale nie wyobra

Ŝ

ałem 

sobie, gdzie ich mogło brakowa

ć

. Ciało jej było miekkie i zaokr

ą

glone, a pod spodem 

mocne. 
   Nikt nie nazwałby jej twarza urocz

ą

. Niewielu nawet posun

ę

ło by si

ę

 do tego, 

by uzna

ć

 j

ą

 za ładn

ą

. My

ś

l

ę

Ŝ

e to przez te klamerki. Przywodziły wzrok do siebie 

i zatrzymywały go, zwracaj

ą

c uwag

ę

 na ten paskudny nieporz

ą

dek w z

ę

bach. 

   Skór

ę

 jednak miała cudown

ą

. Były na niej blizny. Nie tak wiele, jak si

ę

 

spodziewałem. Wygl

ą

dało na to, 

Ŝ

e rany zagoiły si

ę

 łatwo i bez komplikacji. 

   Pomy

ś

lałem, 

Ŝ

e jest pi

ę

kna. 

   Wła

ś

nie zako

ń

czyłem mój conocny przegl

ą

d jej ciała, gdy wzrok mój przyci

ą

gn

ą

ł 

płomyk 

ś

wiecy. Spojrzałem na niego; potem usiłowałem odwróci oczy. 

   

Ś

wiecom czasem si

ę

 to zdarza. Nie wiem dlaczego. W nieruchomym powietrzu, gdy 

płomie

ń

 jest całkowicie pionowy, zaczyna migota

ć

. Rozbłyska, po czym kuli si

ę

, w 

gór

ę

 i w dół, w gór

ę

 i w dół, ja

ś

niej i ja

ś

niej w regularnym rytmie, dwa lub trzy 

razy na sekund

ę

... 

   ...próbowałem krzykn

ąć

 do niej, powiedzie

ć

Ŝ

eby płomie

ń

 tak nie migotał, ale 

ju

Ŝ

 nie mogłem wydoby

ć

 ani słowa... 

   ...mogłem tylko dysze

ć

 i spróbowałem raz jeszcze, jak mogłem najsilniej, 

spróbowałem krzykn

ąć

, wrzasn

ąć

, powiedzie

ć

 jej, 

Ŝ

eby si

ę

 nie martwiła, i poczułem 

narastaj

ą

ce mdło

ś

ci...  

   Czułem smak krwi. Spróbowałem wzi

ąć

 oddech; nie poczułem ani zapachu wymiotów, 

ani moczu, ani kału. 

ś

yrandol w górze był zapalony. 

   Lisa pochylała si

ę

 nade mn

ą

 na r

ę

kach i kolanach; twarz jej była bardzo blisko 

mojej. Na czoło spadła mi łza. Le

Ŝ

ałem na plecach na dywanie. 

   - Victor, słyszysz mnie? 
   Skin

ą

łem głow

ą

. W ustach miałem ły

Ŝ

eczk

ę

. Wyplułem j

ą

   - Co si

ę

 stało? Czujesz si

ę

 ju

Ŝ

 dobrze? Znowu skin

ą

łem głow

ą

 i spróbowałem co

ś

 

powiedzie

ć

   - Le

Ŝ

 spokojnie. Karetka ju

Ŝ

 jedzie. 

   - Nie. Nie trzeba. 
   - W ka

Ŝ

dym razie ju

Ŝ

 jedzie. Le

Ŝ

 tylko spokojnie i... 

   - Pomó

Ŝ

 mi wsta

ć

   - Jeszcze nie. Jeste

ś

 za słaby. 

   Miała słuszno

ść

. Spróbowałem usi

ąść

 i szybko opadłem na plecy. Przez chwil

ę

 

oddychałem gł

ę

boko. Potem rozległ si

ę

 dzwonek. 

   Lisa wstała i ruszyła w stron

ę

 drzwi. Ledwie udało mi si

ę

 schwyci

ć

 j

ą

 r

ę

k

ą

 za 

kostk

ę

 nogi. I ju

Ŝ

 schylała si

ę

 nade mn

ą

, z oczyma otwrtymi tak szeroko jak si

ę

 

tylko dało. 
   - Co si

ę

 stało? Znowu 

ź

le? 

   - Włó

Ŝ

 co

ś

 - powiedziałem. Spojrzała na siebie, zaskoczona. 

   - Och. Racja. 
   Lisa pozbyła si

ę

 karetki. Gdy zrobiła kaw

ę

 i usiedli

ś

my przy stole kuchennym, 

była ju

Ŝ

 znacznie spokojniejsza. Zegar wskazywał godzin

ę

 pierwsz

ą

; nadal czułem 

background image

si

ę

 jeszcze troch

ę

 rozchwiany. Ale tym razem nie było tak 

ź

le. 

   Poszedłem do łazienki i wyj

ą

łem butelk

ę

 z Dilantin

ą

, któr

ą

 schowałem, kiedy Lisa 

si

ę

 do mnie sprowadziła. Pokazałem jej, 

Ŝ

e bior

ę

 tabletk

ę

   - Zapomniałem tego dzisiaj zrobi

ć

 - powiedziałem do niej. 

   - To dlatego, 

Ŝ

e je schowałe

ś

. Post

ą

piłe

ś

 głupio. 

   - Wiem. - Zdaje si

ę

Ŝ

e mogłem co

ś

 jeszcze do tego doda

ć

, czego nie zrobiłem. 

Nie było mi przyjemnie widzie

ć

 j

ą

 ura

Ŝ

on

ą

. Ale ura

Ŝ

ona była dlatego, 

Ŝ

e nie broniłem 

si

ę

 przed jej atakiem, tylko 

Ŝ

e obrona byłaby dla mnie zadaniem zbyt wyczerpuj

ą

cym 

po napadzie padaczki. 
   - Mo

Ŝ

esz si

ę

 wyprowadzi

ć

, je

ś

li chcesz - powiedziałem. Byłem rozdra

Ŝ

niony. 

   Ona te

Ŝ

. Si

ę

gn

ę

ła ponad blatem i potrz

ą

sn

ę

ła mnie za ramiona. Patrzyła na mnie 

w

ś

ciekłym wzrokiem. 

   - Długo nie wytrzymam takiej pieprzni

ę

tej gadki - odezwała si

ę

, a ja skin

ą

łem 

głow

ą

 i zacz

ą

łem płaka

ć

   Pozwoliła mi wypłaka

ć

 si

ę

 do ko

ń

ca. S

ą

dze, 

Ŝ

e było to najlepsze wyj

ś

cie. Mogła 

mnie pociesza

ć

, ale ja sam to umiem. 

   - Kiedy to si

ę

 zacz

ę

ło? - spytała w ko

ń

cu. - Czy dlatego zamkn

ą

łe

ś

 si

ę

 w domu 

na trzydzie

ś

ci lat? 

   Wzruszyłem ramionami. - Chyba cz

ęś

ciowo tak. Kiedy wróciłem, zrobili mi 

operacj

ę

, ale to tylko pogorszyło spraw

ę

   - No, dobrze. Jestem w

ś

ciekła na ciebie, bo nic mi o tym mie mówiłe

ś

, wi

ę

c nie 

wiedziałam ci robi

ć

. Chc

ę

 tu zosta

ć

, ale musisz mi powiedzie

ć

, co si

ę

 w takich 

przypadkach robi. Wtedy nie b

ę

d

ę

 w

ś

ciekła. 

   Mogłem wtedy wszystko zepsu

ć

. Sam si

ę

 sobie dziwi

ę

Ŝ

e tego nie zrobiłem. Przez 

tyle lat wypracowałem sobie bardzo dobre metody do takich rzeczy. Ale powstrzymałem 
si

ę

, kiedy zobaczyłem jej twarz. Naprawd

ę

 chciała zosta

ć

. Nie wiedziałem dlaczego, 

ale to mi wystarczało. 
   - Ły

Ŝ

eczka była bł

ę

dem - powiedziałem. - Je

ś

li jest czas i je

ś

li mo

Ŝ

esz to zrobi

ć

 

bez zagro

Ŝ

enia dla palców, mo

Ŝ

na wepchn

ąć

 do ust kawałek materiału. Prze

ś

cieradła 

czy czego

ś

. Ale nic twardego. - Przesun

ą

łem j

ę

zykiem po jamie ustnej. - Chyba 

złamałem z

ą

b. 

   - Nale

Ŝ

ało ci si

ę

 - powiedział

ą

. Spojrzałem na ni

ą

, u

ś

miechn

ą

łem si

ę

 i od razu 

roze

ś

mieli

ś

my si

ę

 oboje. Obeszła stół i pocałowała mnie, a potem usiadła mi na 

kolanach. 
   - Najwi

ę

kszym niebezpiecze

ń

stwem jest uduszenie. W pierwszej fazie ataku 

sztywniej

ą

 wszystkie mi

ęś

nie. To nie trwa długo. Potem mi

ęś

nie zaczynaj

ą

 si

ę

 

bezwładnie zwiera

ć

 i rozpr

ęŜ

a

ć

. Z wielk

ą

 sił

ą

   - Wiem. Widziałam i usiłował

ą

m ci

ę

 przytrzyma

ć

   - Nie rób tego. Połó

Ŝ

 mnie na boku. Sta

ń

 z tyłu i uwa

Ŝ

aj na wymachy ramion. Włó

Ŝ

 

mi pod głow

ę

 poduszk

ę

, je

ś

li ci si

ę

 uda. Trzymaj z dala ode mnie wszystko, o co 

mógłbym si

ę

 uderzy

ć

 lub zrani

ć

. - Spojrzałem jej prosto w oczy. - Chciałbym 

podkre

ś

li

ć

 jedn

ą

 rzecz. Tylko spróbuj zrobi

ć

 to wszystko. Je

ś

li moje ruchy stan

ą

 

si

ę

 zbyt gwałtowne, lepiej b

ę

dzie, je

ś

li staniesz z dala. Lepiej dla nas obojga. 

Je

ś

li ci

ę

 uderz

ę

 i stracisz przytomno

ść

, nie b

ę

dziesz mogła mi pomóc, gdy zaczn

ę

 

si

ę

 dusi

ć

 w wymiotach. 

   Nadal patrzyłem jej w oczy. Musiała wyczyta

ć

, co było w moich my

ś

lach, bowiem 

u

ś

miechn

ę

ła si

ę

 lekko. 

   - Wiesz co, Jankesie? Ja nie p

ę

kam. Znaczy, kapujesz, jak si

ę

 obcina takie co

ś

 

i rzyga

ć

 si

ę

 człowiekowi chce, to co mo

Ŝ

e mu do łba strzeli

ć

, jak nie... 

   - ...zakneblowa

ć

 mnie ły

Ŝ

eczk

ą

, wiem. Dobrze, w porz

ą

dku, rozumiem, 

Ŝ

zachowałem si

ę

 głupio. I o to chodzi. Mogłem przecie

Ŝ

 odgry

źć

 sobie j

ę

zyk alba 

wewn

ę

trzn

ą

 stron

ę

 policzka. Nie przejmuj si

ę

. Jeszcze jedno. 

   Czekała, a ja zastanawiałem si

ę

, ile jej powiedzie

ć

. Wiele nie mogła poradzi

ć

ale gdybym przy niej umarł, nie chciałem, 

Ŝ

eby my

ś

lała, 

Ŝ

e to jej wina. 

   - Czasen trzeba mnie zawie

źć

 do szpitala. Czasem jedmak atak nast

ę

puje po drugim. 

Je

ś

li to trwa zbyt długo, nie oddycham i mój mózg mo

Ŝ

e umrze

ć

 z niedotlenienia. 

   - Na to trzeba zaledwie pi

ę

ciu minut - powiedziała przera

Ŝ

ona. 

background image

   - Wiem. Stanowi ti problem tylko wtedy, gdybym zacz

ą

ł miewa

ć

 ataki cz

ę

sto, wi

ę

zd

ąŜ

ymy si

ę

 jeszcze do tego przygotowa

ć

. Ale je

ś

li zdarzy si

ę

Ŝ

e jaki

ś

 atak si

ę

 

nie sko

ń

czy, a drugi zacznie depta

ć

 mu po pi

ę

tach, albo je

ś

li nie b

ę

dziesz mogła 

wykry

ć

 oddechu przez trzy czy cztery minuty, lepiej zadzwo

ń

 po karetk

ę

   - Trzy czy cztery minuty? Zanim si

ę

 tu zjawi

ą

, b

ę

dziesz martwy. 

   - Mam do wyboru: albo to, albo 

Ŝ

ycie w szpitalu. Nie cierpi

ę

 szpitali. 

   - Ja te

Ŝ

 nie.  

   Nast

ę

pnego dnia namówiła mnie na jazd

ę

 jej Ferrari. Bałem si

ę

 tej podró

Ŝ

y; 

zastanawiałem si

ę

, czy nie zacznie szale

ć

. Ale je

ś

li Lisia mo

Ŝ

na było cokolwiek 

zarzuci

ć

, to tylko to, 

Ŝ

e jechał

ą

 za wolno. Jad

ą

cy z tyłu cz

ę

sto na nas tr

ą

bili. 

Z tego, z jak przesadn

ą

 uwag

ą

 wykonywała ka

Ŝ

dy ruch, mogłem wywnioskowa

ć

Ŝ

e nie 

ma zbyt wielkiego do

ś

wiadczenia. 

   - Szkoda chyba dla mnie tego Ferrari - przyznała w którym

ś

 momencie. - Nigdy 

nie jad

ę

 szybciej ni

Ŝ

 dziewi

ęć

dzisi

ą

tk

ą

   Udali

ś

my si

ę

 do sklepu wn

ę

trzarskiego na Beverly Hills, gdzie Lisa kupiła za 

zbójeck

ą

 cen

ę

 lamp

ę

 biurow

ą

 o niskiej mocy.  

   Nie mogłem zasn

ąć

 tej nocy. Chyba bałem si

ę

 kolejnego ataku, aczkolwiek nie było 

obawy, 

Ŝ

e nowa lampa Lisy mo

Ŝ

e go wywoła

ć

 tak jak 

ś

wieca. 

   Ciekawa sprawa jest z tymi atakami. Kiedy miałem je po raz pierwszy, nazywano 
je drgawkami. Potem stopniowo zacz

ę

to o nich mówi

ć

 jako o atakach, za

ś

 słowo 

"drgawki" nabrało charakteru cokolwiek niesmacznego. 
   Chyba jest to oznaka starzenia si

ę

, gdy czujesz, jak zmienia si

ę

 j

ę

zyk. 

   Były całe masy nowych słów. Wiele z nich dotyczyło rzeczy, które nie istniały, 
kiedy dorastałem. Na przykład program. Dla mnie wyraz ten oznaczał porz

ą

dek audycji 

radiowych. 
   - Co ci

ę

 napadło, Lisa, 

Ŝ

e wzi

ę

ła

ś

 si

ę

 za komputery? - spytałem j

ą

   - W nich le

Ŝ

y pot

ę

ga, Jankesie. - Uniosłem wzrok. Lisa była obrócona do mnie 

twarz

ą

   - Czy wszystkiego nauczyła

ś

 si

ę

 tutaj? 

   - Miałam pewne pocz

ą

tki. Nie mówiłam ci o kapitanie, prawda? 

   - Chyba nie. 
   - On był dziwny. Wiedziałam o tym. Był Amerykaninem i zainteresował si

ę

 mn

ą

Wynaj

ą

ł mi ładne mieszkanie w Sajgonie. I posłał mnie do szkoły. 

   Przygl

ą

dała mi si

ę

, czekaj

ą

c na moj

ą

 reakcj

ę

. Ale ja nie zareagowałem. 

   - Na pewno był pedofilem i chyba ze skołonno

ś

ciami homoseksualnymi, skoro ja 

tak przypominałam chudego chłopaka. 
   Znowu to wyczekiwanie. Tym razem u

ś

miechn

ę

ła si

ę

   - Był dla mnie dobry. Nauczyłam si

ę

 dobrze czyta

ć

. Od tego etapu wszystko jest 

mo

Ŝ

liwe. 

   - Wła

ś

ciwie nie pytałem ci

ę

 o tego kapitana. Chodziło mi o to, dlaczego 

zainteresowała

ś

 si

ę

 komputerami. 

   - To prawda. O to pytałe

ś

   - Czy to dla pieni

ę

dzy? 

   - Na pocz

ą

tku tak. Ale to jest przyszło

ść

, Victor. 

   - Sam Pan Bóg wie, 

Ŝ

e czytałem o tym wiele razy. 

   - Bo to prawda. To ju

Ŝ

 si

ę

 stało. To pot

ę

ga, je

ś

li kto

ś

 wie, jak tego u

Ŝ

ywa

ć

Widziałe

ś

, co Kluge mógł zrobi

ć

. Mo

Ŝ

na na tym zrobi

ć

 wielkie pieni

ą

dze. I nie mam 

na my

ś

li zarobi

ć

, ale zrobi

ć

, tak jakby kto

ś

 je sobie wydrukował. Pami

ę

tasz, jak 

Osborne mówił, 

Ŝ

e dom Kluge'a nigdy nie istniał? Czy zastanowiłe

ś

 si

ę

, co to znaczy? 

   - To, 

Ŝ

e wytarł go ze wszystkich banków pami

ę

ci. 

   - To był pierwszy krok. Ale przecie

Ŝ

 ta działka istniała w tutejszych ksi

ę

gach 

wieczystych, jak my

ś

lisz? W tym kraju jeszcze nie całkiem zarzucono rejestry 

sporz

ą

dzane na papierze. 

   - Tak wi

ę

c tutejsze władze maj

ą

 wpis o tam domu. 

   - Nie. Odpowiednia stronica została wydarta. 
   - Nie rozumiem. Kluge nigdy nie wychodził z domu. 
   - Sposób stary jak 

ś

wiat, przyjacielu. Kluge przejrzał rejestr policyjny, a

Ŝ

 

background image

znalazł człowieka, którego wszyscy nazywaj

ą

 Sammym. Posłał mu czek na tysi

ą

dolarów, a wraz z nim list, w którym napisał, 

Ŝ

e Sammy mo

Ŝ

e zarobi

ć

 dwa razy tyle, 

je

ś

li uda si

ę

 do biura notarialnego. Sammy nie dał si

ę

 na to wzi

ąć

, podobnie jak 

McGee czy Molly Unger. Ale Mały Billy Phipps dał si

ę

 namówi

ć

 i dostał potem czek, 

jak zapowiadał list; od tego czasu on i Kluge utrzymywali przez wiele lat swoist

ą

 

spółk

ę

. Mały Billy je

ź

dzi teraz nowym Cadillakiem i nie ma najmniejszego poj

ę

cia, 

kim był Kluge i gdzie mieszkał. Kluge nie troszczył si

ę

 o to, ile wydaje. Pieni

ą

dze 

brał po prostu z powietrza. 
   Zastanowiłem si

ę

 nad tym chwil

ę

. Chyba to prawda, 

Ŝ

e jak si

ę

 ma do

ść

 pieni

ę

dzy, 

to mo

Ŝ

na wszystko, a Kluge miał całe złoto 

ś

wiata. 

   - Czy powiedziała

ś

 Osborne'owi o Małym Billym? 

   - Skasowałam ten dysk, podobnie jak ten z twoimi siedmiuset tysi

ą

cami. Nigdy 

nie wiadomo, kiedy mo

Ŝ

e si

ę

 przyda

ć

 kto

ś

 taki, jak Mały Billy. 

   - Nie boisz si

ę

 kłopotów z tego powodu? 

   - 

ś

ycie to ryzyko, Victor. Najlepsze kawałki zatrzymuj

ę

 dla siebie. Nie dlatego, 

Ŝ

e mam zamiar ich u

Ŝ

y

ć

, ale dlatego, 

Ŝ

e je

ś

li kiedy

ś

 potrzebowałbym ich i nie miała, 

czułbym si

ę

 strasznie głupio. 

   Przekrzywiła głow

ę

 i zmru

Ŝ

yła oczy, które dzi

ę

ki temu praktycznie znikły. 

   - Powiedz mi co

ś

, Jankesie. Kluge wybrał ci

ę

 spo

ś

ród wszystkich s

ą

siadów, bo 

przez trzydzie

ś

ci lat byłe

ś

 grzecznym harcerzykiem. Jaka jest twoja reakcja na to, 

co robi

ę

   - Jeste

ś

 rado

ś

nie amoralna, udało ci si

ę

 prze

Ŝ

y

ć

 piekło, a przy tym jeste

ś

 

zasadniczo porz

ą

dna. 

ś

al mi ka

Ŝ

dego, kto wszedłby ci w drog

ę

   U

ś

miechn

ę

ła si

ę

, wyprostowała i wstała. 

   - "Rado

ś

nie amoralna". Podoba mi si

ę

 to. - Usiadł

ą

 obok mnie wzbudzaj

ą

c wielkie 

kołysanie w łó

Ŝ

ku. - Chcesz si

ę

 znowu troch

ę

 poamoralni

ć

   - Za chwil

ę

. - Zacz

ę

ła naciera

ć

 moj

ą

 pier

ś

. - A wi

ę

c trafiła

ś

 do komputerów, 

bo to trend przyszło

ś

ci. Czy nigdy one ciebie nie niepokoj

ą

?... No nie wiem, mo

Ŝ

to zabrzmi staro

ś

wiecko ... ale czy my

ś

lisz, 

Ŝ

e one mog

ą

 przej

ąć

 kontrol

ę

 nad 

ś

wiatem? 

   - Ka

Ŝ

dy tak my

ś

li, dopóki sam si

ę

 do tego nie we

ź

mie - powiedział

ą

. - Musisz 

zda

ć

 sobie spraw

ę

 z tego, jakie one s

ą

 głupie. Bez oprogramowania nie nadaj

ą

 si

ę

 

dosłownie do niczego. Natomiast ja wierz

ę

 w to, 

Ŝ

e ludzie, którzy paraj

ą

 si

ę

 

komputerami, przejm

ą

 kontrol

ę

. Ju

Ŝ

 to si

ę

 st

ą

ło. Dlatego te

Ŝ

 zajmuj

ę

 si

ę

 nimi. 

   - Chyba nie o to mi chodziło. Mo

Ŝ

e nie umiem tego wyrazi

ć

   Zachmirzyła si

ę

. - Kluge w co

ś

 wdepn

ą

ł. Podsłuchiwał laboratoria pracuj

ą

ce nad 

sztuczn

ą

 inteligencj

ą

, a poza tym czytał wiele o badaniach neurologicznych. My

ś

l

ę

Ŝ

e próbował znale

źć

 wspólny w

ą

tek. 

   - Mi

ę

dzy ludzkim mózgiem i komputerem? 

   - Nie całkiem. My

ś

lał o komputerach i neuronach. Komórkach mózgu. - Pokazała 

na swój komputer. - Ta maszyna, a tak

Ŝ

e ka

Ŝ

dy inny komputer znajduje si

ę

 o całe 

lata 

ś

wietlne od tego, by dorówna

ć

 mózgowi ludzkiemu. Nie potrafi generalizowa

ć

wnioskowa

ć

, kategoryzowa

ć

 czy tworzy

ć

 wynalazki. Z dobrym programem mo

Ŝ

e pozornie 

wykonywa

ć

 niektóre te czynno

ś

ci, ale to złudzenie. 

   Jest taki stary problem: co by si

ę

 stało, gdyby

ś

my w ko

ń

cu zbudowali komputer 

zawieraj

ą

cy tyle tranzystorów, co mózg ludzki ma neuronów. Czy powstałaby w ten 

sposób 

ś

wiadomo

ść

? Moim zdaniem to bzdura. Tranzystor nie jest neuronem, a 

kwintylion tranzystorów nie osi

ą

gnie wi

ę

cej ni

Ŝ

 tuzin. 

   Tak wi

ę

c Kluge - który, jak si

ę

 zdaje, podobnie uwa

Ŝ

ał zacz

ą

ł szuka

ć

 mo

Ŝ

liwych 

podobie

ń

stw mi

ę

dzy neuronem i o

ś

miobitowym komputerem. Po to zebrał w domu te 

wszystkie ogólnie dost

ę

pne graty, te Trash-80, te Atari, te Texas Instruments, te 

Sinclairy, na lito

ść

 bosk

ą

. Sam był przyzwyczajony do znacznie pot

ęŜ

niejszych 

urz

ą

dze

ń

. Te domowe systemy połykał jak cukierki. 

   - I co ustalił? 
   - Wygl

ą

da na to, 

Ŝ

e nic. Model o

ś

miobitowy jest bardziej zło

Ŝ

ony ni

Ŝ

 neuron, 

Ŝ

aden komputer nie jest w tej samej galaktyce, co mózg organiczny. Ale widzisz, 

słowa s

ą

 tu nieprecyzyjne. Powiedziałam, 

Ŝ

e Atari jest bardziej zło

Ŝ

ony ni

Ŝ

 neuron, 

background image

ale wła

ś

ciwie trudno je porównywa

ć

. To tak, jakby konfrontowa

ć

 kierunek z 

odległo

ś

ci

ą

 albo kolor z mas

ą

. Nie te same jednostki. Z wyj

ą

tkiem jednego 

podobie

ń

stwa. 

   - Co to takiego? 
   - Poł

ą

czenia. I znowu jest to ró

Ŝ

nica, ale poj

ę

cie sieci jest to samo. Neuron 

jest poł

ą

czony z wieloma innymi. S

ą

 ich biliony, a sposób, w jaki przechodzi przez 

nie rozkaz, determinuje to, czym naprawd

ę

 jeste

ś

my i co my

ś

limy, i co pami

ę

tamy. 

A za pomoc

ą

 tego komputera mog

ę

 dotrze

ć

 do miliona innych. W zasadzie sie

ć

 taka 

jest wi

ę

ksza od mózgu ludzkiego, bowiem zawarta w niej informacja przekracza 

mo

Ŝ

liwo

ś

ci przyswojenia przez ludzko

ść

 w ci

ą

gu miliona lat. Si

ę

ga ona od Pioniera 

10, który znajduje si

ę

 poza orbit

ą

 Plutona, a

Ŝ

 do ka

Ŝ

dego pomieszczenia, w którym 

zainstalowany jest telefon. Za pomoc

ą

 tego komputera mo

Ŝ

esz otrzyma

ć

 tony danych, 

które zebrano, ale nikt nawet nie ma czasu, by na nie spojrze

ć

   Tym wła

ś

nie interesoował si

ę

 Kluge. Ten stary pomysł "masy krytycznej 

komputera", maszyny licz

ą

cej, która zyskuje 

ś

wiadomo

ść

, ale z nowego punktu 

widzenia. Mo

Ŝ

e rozwi

ą

zanie le

Ŝ

ało nie w wielko

ś

ci komputera, ale w liczbie 

systemów. Kiedy

ś

 były ich tysi

ą

ce. Teraz s

ą

 miliony. Wstawiaj

ą

 je do samochodów. 

Do zegarków na r

ę

k

ę

. W ka

Ŝ

dym domu jest kilka, pocz

ą

wszy od wył

ą

cznika czasowego 

w kuchni mikrofalowej a

Ŝ

 do gry telewizyjnej czy domowego terminalu. Kluge próbował 

ustali

ć

, czy w ten sposób udałoby si

ę

 osi

ą

gn

ąć

 mas

ę

 krytyczn

ą

   - I od jakiego wniosku doszedł? 
   - Nie wiem. Dopiero zaczynał. - Spojrzała w dół na mnie. - Ale wiesz co, Jankesie? 
Zdaje si

ę

Ŝ

e ty osi

ą

gn

ą

łe

ś

 mas

ę

 krytyczn

ą

, kiedy ja nie patrzyłam. 

   - Chyba masz racj

ę

. - Wyci

ą

gn

ą

lem do niej ramiona.  

   Lisa lubiła si

ę

 przytula

ć

. Na pocz

ą

tku ja nie bardzo, po pi

ęć

dziesi

ę

ciu latach, 

w czasie których zawsze spałem sam. Ale bardzo szybko spodobało mi si

ę

   I wła

ś

nie w takiej sytuacji podj

ę

li

ś

my na nowo nasz

ą

 przerwan

ą

 rozmow

ę

. Po prostu 

le

Ŝ

eli

ś

my, trzymaj

ą

c si

ę

 nawzajem w ramionach, i rozmawiali

ś

my o ró

Ŝ

nych sprawach. 

Nikt jeszcze nie mówił nic o miło

ś

ci, ale ja wiedziałem, 

Ŝ

e j

ą

 kocham. Nie miałem 

poj

ę

cia, co z tym pocz

ąć

, ale co

ś

 na pewno si

ę

 wymy

ś

li.  

   - Masa krytyczna - odezwałem si

ę

. Potarła mnie nosem w szyj

ę

 i ziewn

ę

ła. 

   - Co masz na my

ś

li? 

   - Jaka by ona miała by

ć

? Wydaje si

ę

Ŝ

e miałaby olbrzymi

ą

 inteligencj

ę

. Taka 

szybka, taka wszechwiedz

ą

ca. Jak Bóg. 

   - Mo

Ŝ

liwe. 

   - Czy nie... panowałaby nad naszym 

Ŝ

yciem? Chyba zadaj

ę

 to samo pytanie, od 

którego zacz

ą

łem. Czy kontrolowałaby 

ś

wiat? 

   Zama

ś

liła si

ę

 na dłu

Ŝ

sz

ą

 chwil

ę

   - Zastanawiałam si

ę

, czy miałaby co kontrolowa

ć

. To znaczy, po co by jej to było? 

Jak mogliby

ś

my doj

ś

c do tego, czego ona chce? Czy na przykład chciałaby, 

Ŝ

eby 

oddawano jej cze

ść

? W

ą

tpie. Czy chciałaby "zracjonalizowa

ć

 ludzkie zachowanie, by 

wyeliminowa

ć

 wszelkie emocje", jak zapewne jaki

ś

 komputer z filmu sf z lat 

pi

ęć

dzisi

ą

tych powiedział do znajduj

ą

cej si

ę

 w opałach pi

ę

knej heroiny? 

   Mo

Ŝ

na mówi

ć

 o 

ś

wiadomo

ś

ci, ale co to słowo wła

ś

ciwie znaczy? Ameba musi mie

ć

 

ś

wiadomo

ś

c. Maj

ą

 j

ą

 zapewne ro

ś

liny. W jednym neuronie mo

Ŝ

e by

ć

 jaki

ś

 stopie

ń

 

ś

wiadomo

ś

ci. Nawet w układzie scalonym. Nie wiemy nawet, czym jest nasza własna 

ś

wiadomo

ść

. Nigdy nie umieli

ś

my na

ś

wietli

ć

 tego do ko

ń

ca, przeanalizowa

ć

zrozumie

ć

, sk

ą

d pochodzi i dok

ą

d idzie, kiedy umieramy.Stosowanie ludzkich 

warto

ś

ci do czego

ś

 takiego, jak owa hipotetyczna 

ś

wiadomo

ść

 sieci komputerowej, 

byłoby bardzo głupie. Nie widz

ę

 

Ŝ

adnej mo

Ŝ

liwo

ś

ci interakcji mi

ę

dzy ni

ą

 a 

ś

wia- 

domo

ś

ci

ą

 ludzk

ą

. Ona mo

Ŝ

e nawet nas nie zauwa

Ŝ

a

ć

, tak jak my nie zauwa

Ŝ

amy komórek 

w naszym ciele albo neutrin przebiegaj

ą

cych przez nas, albo wibracji atomów w 

otaczaj

ą

cym nas powietrzu. 

   I doszło do tego, 

Ŝ

e musiała mi wyja

ś

ni

ć

, co to takiego neutrino. Jedna rzecz, 

któr

ą

 zawsze mogłem jej zapewni

ć

, to słuchacz-laik. A po tym wszystkim prawie 

całkowicie zapomniałem o naszym mitycznym hiperkomputerze.  
   - A co si

ę

 stało z twoim kapitanem? - spytałem Lis

ę

 znacznie pó

ź

niej. 

background image

   - Naprawd

ę

 chcesz wiedzie

ć

, Jankesie? - mrukn

ę

ła sennie. 

   - Nie obawiam si

ę

 tej informacji. 

   Usiadła i si

ę

gn

ę

ła po papierosy. Wiedziałem ju

Ŝ

Ŝ

e czasem paliła w chwilach 

stresu. Mówiła mi, 

Ŝ

e pali po kochaniu si

ę

, ale przy mnie było to tylko raz. W 

ciemno

ś

ci zamigotał płomyk zapalniczki. Słyszałem, jak wypuszcza dym. 

   - Wła

ś

ciwie to majorem - odezwała si

ę

. - Dostał awans. Czy chcesz wiedzie

ć

, jak 

si

ę

 nazywał? 

   - Słuchaj, Lisa, ja nie chc

ę

 wiedzie

ć

 nic, je

ś

li mi sama tego nie chcesz 

powiedzie

ć

. Ale je

ś

li mi powiesz, to mnie interesuje tylko, czy zaj

ą

ł si

ę

 tob

ą

   - Nie o

Ŝ

enił si

ę

 ze mn

ą

, je

ś

li o to ci chodzi. Powiedział, 

Ŝ

e to zrobi, kiedy 

wiedział ju

Ŝ

Ŝ

e musi wyjecha

ć

, ale odwiodłam go od tego. Mo

Ŝ

e to najszlachetniejsza 

rzecz, jak

ą

 w 

Ŝ

yciu zrobiłam. A mo

Ŝ

e najgłupsza. 

   To nie przypadek, 

Ŝ

e wygl

ą

dam na Japonk

ę

. Moja babk

ę

 zgwałcił w 1942 roku 

Japoniec z sił okupacyjnych. Babka była Chink

ą

, zamieszkał

ą

 w Hanoi. Tam urodziła 

si

ę

 moja matka. Po Dien Bien Phu przeniosły si

ę

 na południe. Moja babka umarła. 

Ju

Ŝ

 je

ś

li kto

ś

 był Chi

ń

czykiem, nie miał za dobrze, ale pół-Chinka i pół-Japonka 

miał

ą

 jeszcze gorzej. Mój ojciec był pół-Francuzem i pół-Annamit

ą

. Jeszcze jedna 

parszywa kombinacja. Nigdy go nie znałam. Tak wi

ę

c stanowi

ę

 histori

ę

 Wietnamu w 

kapsułce. 
   Papieros roz

Ŝ

arzył si

ę

 raz jeszcze. 

   - Mam twarz jednego dziadka, a wzrost innego. Oraz cycki z przemysłu chemicznego. 
Chyba tylko zabrakło mi ameryka

ń

skich genów, ale o nie starałam si

ę

 dla moich 

dzieci. 
   Kiedy zbli

Ŝ

ał si

ę

 upadek Sajgonu, usiłowałam dosta

ć

 si

ę

 do ambasady 

ameryka

ń

skiej. Nie udało si

ę

. Reszz

ę

 znasz, a

Ŝ

 do chwili, gdy znalazłam si

ę

 w 

Tajlandii; i kiedy w ko

ń

cu Amerykanie zauwa

Ŝ

yli mnie, okazało si

ę

Ŝ

e mój major 

wci

ąŜ

 mnie szuka. Zapłacił za moj

ą

 podró

Ŝ

 tutaj i zd

ąŜ

yłam przyjecha

ć

, by zobaczy

ć

jak umiera na raka. Sp

ę

dziłam z nim dwa miesi

ą

ce, cały czas w szpitalu. 

   - O mój Bo

Ŝ

e. - Przyszła mi do głowy straszna my

ś

l. - To nie było te

Ŝ

 przez wojn

ę

prawda? To znaczy, historia twego 

Ŝ

ycia... 

   - ...to historia gwałtu zadanego Azji. Nie, Victor. W ka

Ŝ

dym razie nie przez 

t

ę

 wojn

ę

. On był w

ś

ród tych, którzy ogl

ą

dali z bliska wybuchy atomowe, w Nevadzie. 

Był zbyt zdyscyplinowany, 

Ŝ

eby si

ę

 uskar

Ŝ

a

ć

, ale my

ś

l

ę

Ŝ

e wiedział, co go zabiło. 

   - Kochała

ś

 go? 

   - Co mam ci odpowiedzie

ć

? Wyci

ą

gn

ą

ł mnie z piekła. 

   Papieros znowu si

ę

 rozjarzył, po czym zobaczyłem, jak go gasi. 

   - Nie - odrzekła. - Nie kochałam go. Wiedział o tym. Nigdy nikogo nie kochałam. 
Był mi bardzo bliski, był kim

ś

 szczególnym. Zrobił

ą

bym dla niego prawie wszystko. 

Był dla mnie jak ojciec. - Poczułem, 

Ŝ

e patrzy w ciemno

ś

ciach w moj

ą

 stron

ę

. - Nie 

zapytasz, ile miał lat? 
   - Koło pi

ęć

dziesi

ą

tki - odparłem. 

   - Co do grosza. Czy ja mog

ę

 ci

ę

 o co

ś

 zapyta

ć

   - Twoja kolej chyba. 
   - Ile miałe

ś

 dziewczyn, odk

ą

d wróciłe

ś

 z Korei? 

   Uniosłem dło

ń

 i udawałem, 

Ŝ

e licz

ę

 na palcach. 

   - Jedn

ą

 - powiedziałem w ko

ń

cu. 

   - A ile, zanim si

ę

 tam znalazłe

ś

   - Jedn

ą

. Zerwali

ś

my, zanim mnie powołano. 

   - Ile w Korei? 
   - Dziewi

ęć

. Wszystkie w uroczym burdeliku pani prezydentowej w Pusanie. 

   - Tak wi

ę

c kochałe

ś

 si

ę

 z jedn

ą

 biał

ą

 i dziesi

ę

cioma Azjatkami. Chyba 

Ŝ

adna z 

pozostałych nie była taka wysoka, jak ja. 
   - Koreanki maj

ą

 te

Ŝ

 wydatniejsze policzki. Ale wszystkie miały takie same oczy, 

jak ty. 
   Potarła nosem o moj

ą

 pier

ś

, wzi

ę

ła gł

ę

boki oddech i westchn

ę

ła. 

   - Ale z nas klawa para, co? 
   Przytuliłem j

ą

 i poczułem znowu na piersi jej gor

ą

cy oddech. My

ś

lałem o tym, 

background image

jak zdołałem prze

Ŝ

y

ć

 tyle czasu bez tak prostego cudu, jak ten. 

   - Tak. My

ś

l

ę

Ŝ

e masz racj

ę

.  

   Tydzie

ń

 pó

ź

niej znowu pojawił si

ę

 Osborne. Wygl

ą

dał na przybitego. Słuchał tego, 

co Lisa zdecydowała si

ę

 mu przekaza

ć

, ale bez wi

ę

kszego zainteresowania. Wzi

ą

ł od 

niej wydruk i przyrzekł dostarczy

ć

 go do działów, które si

ę

 tym zajmowały. Ale nie 

zbierał si

ę

 do odej

ś

cia. 

   - My

ś

l

ę

Ŝ

e powinienem to panu powiedzie

ć

, Apfel - odezwał si

ę

 w ko

ń

cu. - Sprawa 

Gavina została zamkni

ę

ta. 

   Min

ę

ła chwila, nim przypomniałem sobie, 

Ŝ

e prawdziwe nazwisko Kluge'

ą

 brzmiało 

Gavin. 
   - Koroner dawno ju

Ŝ

 zdecydował, 

Ŝ

e to samobójstwo. Udawało mi si

ę

 przez pewien 

czas trzyma

ć

 spraw

ę

 otwart

ą

 na podstawie moich podejrze

ń

. - Skin

ą

ł głow

ą

 w kierunku 

Lisy. Oraz na podstawie tego, co ona powiedział

ą

 o tym li

ś

cie samobójczym. Ale nie 

było po prostu 

Ŝ

adnych dowodów. 

   - To prawdopodobnie stało si

ę

 szybko - powiedziała Lisa. Kto

ś

 go wyłapał, dotarł 

do niego - to mo

Ŝ

na zrobi

ć

; Kluge miał szcz

ęś

cie, 

Ŝ

e stało si

ę

 to tak pó

ź

no - i 

załatwił go tego samego dnia. 
   - Pan nie uwa

Ŝ

a, 

Ŝ

e to było samobójstwo? - spytałem Osborne'a. 

   - Nie. Ale ktokolwiek to zrobił, jest nadal na wolno

ś

ci, chyba 

Ŝ

e znajdzie si

ę

 

co

ś

 nowego. 

   - Powiem panu, je

ś

li b

ę

d

ę

 co

ś

 miała - rzekła Lisa. 

   - To inna sprawa - powiedział Osborne. - Nie mog

ę

 ju

Ŝ

 pani zezwoli

ć

 na prac

ę

 

tutaj. Władze miejskie przej

ę

ły dom wraz z jego zawarto

ś

ci

ą

   - Niech si

ę

 pan o to nie martwi - odrzekła cicho Lisa. 

   Nast

ą

piła chwila milczenia, w czasie której Lisa si

ę

gn

ę

ła do le

Ŝą

cej na stoliku 

paczki papierosów, by wytrz

ą

sn

ąć

 z niej jednego; zapaliła go, wypu

ś

ciła dym i 

odchyliła si

ę

 do tyłu w fotelu obdarzaj

ą

c Osborne'a jednym ze swoich najbardziej 

nieprzeniknionych spojrze

ń

. Porucznik westchn

ą

ł. 

   - Nie chciałbym gra

ć

 z pani

ą

 w pokera - odezwał si

ę

. - Co to miało znaczy

ć

: "Niech 

si

ę

 pan nie martwi"? 

   - Kupiłam ten dom cztery dni temu. Wraz z zawarto

ś

ci

ą

. Je

ś

li wydarzy si

ę

 co

ś

co pozwoli panu wznowi

ć

 

ś

ledztwo w sprawie morderstwa, dam panu zna

ć

   Osborne poniósł zbyt ci

ęŜ

k

ą

 pora

Ŝ

k

ę

, by odczu

ć

 gniew. Przygl

ą

dał si

ę

 Lisie w 

milczeniu. 
   - Chciałbym wiedzie

ć

, jak pani to załatwiła. 

   - Nie zrobiłam nic nielegalnego. Mo

Ŝ

e pan to sprawdzi

ć

. Zapłaciłam za to wszystko 

Ŝ

yw

ą

 gotówk

ą

. Dom został wystawiony na sprzeda

Ŝ

. Udało mi si

ę

 uzyska

ć

 dobr

ą

 cen

ę

 

na aukcji u szeryfa. 
   - A co by było, gdybym posadził moich najlepszych ludzi nad t

ą

 transakcj

ą

ś

eby 

sprawdzili, czy nie ma w tym jakiej

ś

 lewej forsy? Mo

Ŝ

e oszustwa? A jakbym poprosił 

FBI, 

Ŝ

eby si

ę

 temu przyjrzało? 

   Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. 
   - Bardzo prosz

ę

. Szczerze mówi

ą

c, poruczniku Osborne, gdybym chciała, mogłabym 

ukra

ść

 ten cały dom, park Griffith oraz Autostrad

ę

 Portow

ą

 i nie s

ą

dz

ę

Ŝ

eby udało 

si

ę

 panu mnie złapa

ć

   - W takim razie, co ja mam robi

ć

   - To samo, co przedtem. Ma pan zamkni

ę

t

ą

 spraw

ę

 i obietnic

ę

 ode mnie. 

   - Nie podoba mi si

ę

Ŝ

e pani ma to wszystko, je

ś

li mo

Ŝ

na tym zrobi

ć

 to, o czym 

pani mówiła. 
   - Nie spodziewałam si

ę

Ŝ

e b

ę

dzie si

ę

 panu podobało. Ale to nie pa

ń

ska działka, 

prawda? Dom był przez jaki

ś

 czas własno

ś

ci

ą

 władz, poprzez zwykł

ą

 konfiskat

ę

. Nie 

wiedzieli, co maj

ą

 w r

ę

ku, i wystawili go na sprzeda

Ŝ

   - Mo

Ŝ

e uda mi si

ę

 nasła

ć

 tu Wydział Oszustw, 

Ŝ

eby skonfiskowali pani 

oprogramowanie. S

ą

 w nim dowody przest

ę

pstw. 

   - Zawsze wolno panu próbowa

ć

 - zgodziła si

ę

   Patrzyli przez chwil

ę

 na siebie; Lisa wygrała ten pojedynek. Osborne potarł oczy 

i skin

ą

ł głow

ą

. Potem uniósł si

ę

 ci

ęŜ

ko i powlókł do drzwi. 

background image

   Lisa zgasiła papierosa. Słyszeli

ś

my, jak porucznik odchodził dró

Ŝ

k

ą

   - Dziwi

ę

 si

ę

Ŝ

e tak łatwo ust

ą

pił - odezwałem si

ę

. - Ale czy ust

ą

pił? Nie 

s

ą

dzisz, 

Ŝ

e spróbuje nalotu na dom? 

   - To mało prawdopodobne. Wie, co jest grane. 
   - Mo

Ŝ

e poinformowałaby

ś

 i mnie? 

   - Po pierwsze, to nie jego działka i on o tym wie. 
   - Dlaczego kupiła

ś

 dom? 

   - Powiniene

ś

 zapyta

ć

, jak. 

   Spojrzałem na jej twarz. Pod mask

ą

 pokerzysty pojawił si

ę

 cie

ń

 rozbawienia. 

   - Słuchaj, Lisa. Co

ś

 ty zrobiła? 

   - To pytanie zadał sobie Osborne. Znalazł wła

ś

ciw

ą

 odpowied

ź

, bo rozumie, jak 

działaj

ą

 maszyny Kluge'a. I wie, jak załatwia si

ę

 ró

Ŝ

ne sprawy. To nie był 

przypadek, 

Ŝ

e dom został wystawiony na sprzeda

Ŝ

, i nie przypadkiem byłam jedynym 

reflektantam. Wykorzystałam jednego z zaprzyja

ź

nionych radnych Kluge'a. 

   - Przekupiła

ś

 go? 

   Roze

ś

miała si

ę

 i pocałowała mnie. 

   - Chyba w ko

ń

cu udało mi si

ę

 zaszokowa

ć

 ciebie, Jankesie. To b

ę

dzie chyba 

najwi

ę

ksza ró

Ŝ

nica mi

ę

dzy mn

ą

 a rodowitym Amerykaninem. Przeci

ę

tny obywatel nie 

wydaje tu forsy na łapówki. W Sajgonie wszyscy to robili. 
   - Przkupiła

ś

 go? 

   - Nic tak ordynarnego. Tu trzeba trafia

ć

 tylnym wej

ś

ciem. Na koncie pewnego 

senatora pojawiło si

ę

 kilka całkowicie legalnych wpłat na fundusz wyborczy, a 

senator wspomniał komu

ś

 o pewnej sytuacji, a ten kto

ś

 miał mo

Ŝ

no

ść

 legalnie załatwi

ć

 

to, co mi było potrzebne. - Spojrzała na mnie z ukosa. - Oczywi

ś

cie, 

Ŝ

e go 

przekupiłam, Victor. Zdziwiłby

ś

 si

ę

, gdyby

ś

 wiedział, jak tanio. Czy to ci

ę

 martwi? 

   - Tak - przyznałem. - Nie lubi

ę

 przekupstwa. 

   - Mnie jest ono oboj

ę

tne. Istnieje, podobnie jak siła ci

ąŜ

enia. Mo

Ŝ

na tego nie 

lubi

ć

, ale da si

ę

 za pomoc

ą

 tego załatwi

ć

 par

ę

 spraw. 

   - Rozumiem, 

Ŝ

e zatarła

ś

 

ś

lady. 

   - Nienajgorzej. W przypadku przekupstwa nigdy nie udaje si

ę

 całkowicie zatrze

ć

 

ś

ladów, ze wzgl

ę

du na element ludzki. Radny mógłby mnie wsypa

ć

, gdyby stan

ą

ł przed 

s

ą

dem. Ale nie stanie, poniewa

Ŝ

 Osborne nie posunie si

ę

 do tego. To drugi powód, 

dla którego wyszedł st

ą

d bez walki. On wie, jak toczy si

ę

 ten 

ś

wiatek, wie, jak

ą

 

sił

ą

 dysponuj

ę

, i wie, 

Ŝ

e z tym nie wygra. 

   Potem nast

ą

piła dłu

Ŝ

sza cisza. Miałem wiele do przemy

ś

lenia, z czego wi

ę

kszo

ść

 

powa

Ŝ

nie mnie trapiła. W pewnej chwili Lisa si

ę

gn

ę

ła po papierosy, potem zmieniła 

zdanie. Czekał

ą

, a

Ŝ

 sobie wszystko uło

Ŝę

 w głowie. 

   - To straszna sił

ą

, prawda? - powiedziałem w ko

ń

cu. 

   - Przera

Ŝ

aj

ą

ca - zgodziła si

ę

. - Nie my

ś

l, 

Ŝ

e ja si

ę

 nie boj

ę

. Nie s

ą

d

ź

Ŝ

e nie 

miewałam my

ś

li o tym, by sta

ć

 si

ę

 nadczłowiekiem. Władza to straszna pokusa i trudno 

j

ą

 odrzuci

ć

. Tyle mogłabym osi

ą

gn

ąć

   - A zrobisz to? 
   - Nie mówiłam o kradzie

Ŝ

y ani o wzbogaceniu si

ę

   - Wiem, 

Ŝ

e nie. 

   - To jest władza polityczna. Ale nie wiem, jak j

ą

 sprawowa

ć

... mo

Ŝ

e to brzmi 

banalnie, ale chciałabym u

Ŝ

y

ć

 jej dla dobra. Widział

ą

m wiele zła, które wyrz

ą

dzono 

w dobrej wierze. Nie uwa

Ŝ

am, 

Ŝ

e jestem na tyle m

ą

dra, by zrobi

ć

 cho

ć

 troch

ę

 dobrego. 

A mam wszelkie szanse, 

Ŝ

e sko

ń

cz

ę

 tak jak Kluge. Ale brak mi rozumu, 

Ŝ

eby si

ę

 od 

tego odczepi

ć

. Wci

ąŜ

 jeszcze tkwi we mnie łobuziak z Sajgonu, Jankesie. Tyle mam 

rozs

ą

dku, by nie u

Ŝ

y

ć

 tego, dopóki nie b

ę

d

ę

 naprawd

ę

 musiała. Ale nie potrafi

ę

 si

ę

 

tego pozby

ć

 i nie potrafi

ę

 tego zniszczy

ć

. Czy to głupie? 

   Nie umiałem znale

źć

 dobrej odpowiedzi na to pytanie. Ale miałem złe przeczucia.  

   Moje w

ą

tpliwo

ś

ci katowały mnie przez nast

ę

pny tydzie

ń

. Nie doszedłem do 

Ŝ

adnych 

wielkich wniosków moralnych. Lisa wiedziała o pewnych przest

ę

pstwach i nie doniosła 

o nich władzom. Nie przej

ą

łem si

ę

 tym zanadto. Poza tym miała pod palcami mo

Ŝ

liwo

ść

 

popełnienia wielu innych przest

ę

pstw, a to ju

Ŝ

 mnie bardzo niepokoiło. Ale 

wła

ś

ciwie to nie s

ą

dziłem, 

Ŝ

eby planowała co

ś

 takiego. Była na tyle inteligentna, 

background image

Ŝ

eby u

Ŝ

ywa

ć

 tego wszystkiego tylko do obrony - ale w przypadku Lisy mogło to wiele 

oznacza

ć

   Kiedy którego

ś

 dnia nie przyszła na kolacj

ę

, udałem si

ę

 do domu Kluge'

ą

 i 

znalazłem j

ą

 przy pracy w salonie. Trzy metry półek zostały ju

Ŝ

 opró

Ŝ

nione. Obok 

Lisy stał wielki plastykowy pojemnik na 

ś

mieci oraz magnes wielko

ś

ci piłki do 

baseballu Patrzyłem, jak przesuwa jak

ąś

 ta

ś

m

ę

 nad magnesem, po czym wrzuca j

ą

 do 

pojemnika, który był ju

Ŝ

 prawie pełny. Spojrzał

ą

 na mnie, powtórzył

ą

 t

ę

 sama 

operacj

ę

 z nar

ę

czem dysków, a nast

ę

pnie zdj

ę

ła okulary i potarła oczy. 

   - Czujesz si

ę

 ju

Ŝ

 lepiej, Victor? - spytał

ą

   - O co ci chodzi? Czuj

ę

 si

ę

 

ś

wietnie. 

   - Nieprawda. I ja te

Ŝ

 nie czułam si

ę

 jak trzeba. Boli mnie to, co robi

ę

, ale 

musz

ę

. Mo

Ŝ

esz mi przynie

ść

 drugi pojemnik? 

   Zrobiłem to, o co prosiła, i pomogłem jej zdj

ąć

 z półek kolejn

ą

 parti

ę

 

oprogramowania. 
   - Chyba nie skasujesz tego wszystkiego, co? 
   - Nie. Kasuj

ę

 archiwum i... co

ś

 jeszcze. 

   - Powiesz mi co? 
   - Pewnych rzeczy lepiej nie wiedzie

ć

 - rzekła pos

ę

pnie. 

   W ko

ń

cu przy kolacji udało mi si

ę

 j

ą

 przekona

ć

. Mówiła niewiele, tylko jadła 

i potrz

ą

sała głow

ą

. Ostatecznie jednak ust

ą

pił

ą

   - To wła

ś

ciwie ponura sprawa - powiedział

ą

. - Przez ostatnie par

ę

 dni pakowałam 

si

ę

 do paru dra

Ŝ

liwych miejsc. Kluge dobrał si

ę

 do nich z własnej woli, ale mnie 

to przera

Ŝ

a, jak jasna cholera. Brudne sprawy. Miejsca, gdzie wiedz

ą

 takie rzeczy, 

które, jak mi si

ę

 zdawało, zawsze chciałam wiedzie

ć

   Zadygotał

ą

 i zamilkła, jakby nie chc

ą

c mówi

ć

 dalej. 

   - Mówisz o komputerach wojskowych? CIA? 
   - To wszystko zaczyna si

ę

 od CIA. To najłatwiejsza sprawa. Zagl

ą

dałam do NORAD-u 

- to ci faceci, którzy walczyliby w nast

ę

pnej wojnie. A

Ŝ

 ciarki przechodz

ą

 mnie 

na my

ś

l o tym, jak łatwo Kluge si

ę

 do nich dostał. Dla treningu wykombinował sposób, 

jak rozpocz

ąć

 trzeci

ą

 wojn

ę

 

ś

wiatow

ą

. Ten program, to jeden z tych, które 

skasowali

ś

my. Przez ostatnie dni nadgryzłam programy prawdziwych wa

Ŝ

niaków. 

Agencji Wywiadu Obrony oraz... czego

ś

 tam Bezpiecze

ń

stwa Kraju. DIA i NSA. Ka

Ŝ

da 

z nich jest mocniejsza od CIA. Co

ś

 wiedziało, 

Ŝ

e tam si

ę

 dostałam. Jaki

ś

 program 

stra

Ŝ

niczy. Kiedy tylko zdałam sobie z tego spraw

ę

, szybko si

ę

 wycofałam i przez 

ostatnie pi

ęć

 godzin upewniałam si

ę

Ŝ

e nie pogonił za mn

ą

. A teraz jestem pewna 

- i to wszystko ju

Ŝ

 zniszczyłam. 

   - My

ś

lisz, 

Ŝ

e to oni zabili Kluge'

ą

   - To najprawdopodobniejsze kandydatury. On miał całe tony ich materiałów. Wiem, 

Ŝ

e pomagał w projektowaniu najwi

ę

kszych systemów w NSA, a potem przez całe lata 

wtykał do nich nos. Wystarczył jeden fałszywy krok. 
   - Czy masz to wszystko? To znaczy, czy jeste

ś

 pewna? 

   - Jestem pewna, 

Ŝ

e mnie nie wytropili. Nie jestem pewna, czy zniszczyłam cały 

zapis. Chc

ę

 teraz tam wróci

ć

Ŝ

eby przyjrze

ć

 si

ę

 po raz ostatni. 

   - Pójd

ę

 z tob

ą

.  

   Prac

ę

 sko

ń

czyli

ś

my dobrze po północy. Lisa przegl

ą

dała ta

ś

m

ę

 czy dysk i je

ś

li 

miała jakiekolwiek w

ą

tpliwo

ś

ci, rzucał

ą

 go do mnie na zabieg magnetyczny. W pewnym 

momencie, tylko dlatego, 

Ŝ

e nie miała pewno

ś

ci, wzi

ę

ła magnes i przesun

ę

ła go wzdłu

Ŝ

 

całej półki programów. 
   Samo my

ś

lenie o tym oszałamiało. Tym jednym zabiegiem kasuj

ą

cym rozproszyła 

miliardy bitów informacji. Cz

ęść

 z nich, by

ć

 mo

Ŝę

, nie istniała gdziekolwiek 

indziej na 

ś

wiecie. Stan

ę

ły przede mn

ą

 jeszcze trudniejsze pytania. Czy miał

ą

 prawo 

to robi

ć

? Czy wiedza nie powinna istnie

ć

 dla wszystkich? Przyznaj

ę

 jednak, 

Ŝ

stłumienie moich protestów przyszło mi z łatwo

ś

ci

ą

. Byłem raczej zadowolony, 

Ŝ

to wszystko znika. Stary reakcjonista drzemi

ą

cy we mnie uznał, 

Ŝ

e łatwiej jest 

uwierzy

ć

 i

Ŝ

 S

ą

 Rzeczy Których Nie Powinni

ś

my Wiedzie

ć

   Prawie ju

Ŝ

 sko

ń

czyli

ś

my, gdy monitor Lisy zacz

ą

ł si

ę

 psu

ć

. Wydał kilka syków 

i trzasków, wi

ę

c Lisa odsun

ę

ła si

ę

; po chwili zacz

ą

ł migota

ć

 ekran. Przygl

ą

dałem 

background image

mu si

ę

 przez chwil

ę

; wydawało mi si

ę

Ŝ

e formuje si

ę

 na nim jaki

ś

 obraz. Co

ś

 

trójwymiarowego. W chwili, gdy zacz

ą

łem mie

ć

 poj

ę

cie, co to takiego, spojrzałem 

na Lis

ę

 i zobaczyłem, 

Ŝ

e te

Ŝ

 na mnie patrzy. Jej twarz migotał

ą

. Podeszł

ą

 do mnie 

i zasłoniła mi twarz dło

ń

mi. 

   - Victor, nie powiniene

ś

 na to patrze

ć

   - Wszystko w porz

ą

dku - powiedziałem, a kiedy to mówiłem, rzeczywi

ś

cie wszystko 

było w porz

ą

dku, ale chwil

ę

 pó

ź

niej ju

Ŝ

 nie. I była to ostatnia rzecz na dłu

Ŝ

szy 

czas, któr

ą

 zapami

ę

tałem.  

   Powiedzieli mi, 

Ŝ

e były to straszne dwa tygodnie. Niewiele z nich pami

ę

tam. 

Faszerowali mnie lekarstwami, a po ka

Ŝ

dym chwilowym przebłysku 

ś

wiadomo

ś

ci 

nast

ę

pował nowy atak. 

   Pierwsz

ą

 rzecz

ą

, któr

ą

 dobrze zapami

ę

tałem, był widok twarzy doktora Stuarta. 

Le

Ŝ

ałem w łó

Ŝ

ku szpitalnym. Pó

ź

niej dowiedziałem si

ę

Ŝ

e był

ą

 to klinika 

Cedars-Sinai, a nie Szpital dla Weteranów. Lisa zapłaciła za separatk

ę

   Stuart zadawał mi zwykłe pytania. Mogłem na nie odpowiada

ć

, cho

ć

 byłem ogromnie 

zm

ę

czony. Kiedy zaspokoił swoj

ą

 ciekawo

ść

 co do mego stanu, zacz

ą

ł w ko

ń

cu 

odpowiada

ć

 na moje pytania. Dowiedziałem si

ę

 wtedy, jak długo tu jestem i jak si

ę

 

to wszystko stało. 
   - Miał pan ataki nast

ę

puj

ą

ce jeden po drugim - potwierdził. - Wła

ś

ciwie nie wiem 

dlaczego. Od dziesi

ę

ciu lat nie miał pan do nich skłonno

ś

ci. My

ś

lałem, 

Ŝ

e ju

Ŝ

 

wszystko b

ę

dzie dobrze. Ale chyba nigdy nie mo

Ŝ

na mówi

ć

 o stabilizacji. 

   - A wi

ę

c Lisa przywiozła mnie tu na czas. 

   - Zrobiła du

Ŝ

o wi

ę

cej. Najpierw nie chciała mi si

ę

 przyzna

ć

. Wygl

ą

da na to, 

Ŝ

po tym pierwszym ataku, którego była 

ś

wiadkiem, przeczytała wszystko na ten temat, 

co tylko mogła znale

źć

. Od tamtego dnia miała w pogotowiu strzykawk

ę

 i roztwór 

Valium. Kiedy zobaczyła, 

Ŝ

e pan nie oddycha, wstrzykn

ę

ła pamu sto miligramów i nie 

ma w

ą

tpliwo

ś

ci, 

Ŝ

e to uratowało panu 

Ŝ

ycie. 

   Ze Stuartem znali

ś

my si

ę

 od wielu lat. Wiedział, 

Ŝ

e nie miałem recepty na Valium, 

cho

ć

 rozmawiali

ś

my o tej sprawie, kiedy ostatni raz byłem hospitalizowany. Poniewa

Ŝ

 

jednak mieszkałem sam, nie miałby mi go kto wstrzykn

ąć

, gdyby były kłopoty. 

   Bardziej interesował go rezultat ni

Ŝ

 cokolwiek innego, a to, co zrobiła Lisa. 

przyniosło po

Ŝą

dany wynik. Wci

ąŜ

 

Ŝ

yłem. 

   Tego dnia nie wpu

ś

cił do mnie 

Ŝ

adnych odwiedzaj

ą

cych. Protestowałem, ale wkrótce 

zasn

ą

łem. Lisa przyszła nast

ę

pnego dnia; miała na sobie now

ą

 koszulk

ę

. Był na niej 

rysunek robota w todze i kapeluszu profesorskim. Napis głosił: "Rocznik absolwencki 
11111000000". Okazało si

ę

Ŝ

e jest to rok 1984 w zapisie dwójkowym. 

   U

ś

miechn

ę

ł

ą

 si

ę

 szeroko i powiedziała: - Cze

ść

, Jankesie! a kiedy usiadła na 

brzegu łó

Ŝ

ka, zacz

ą

łem dygota

ć

. Zaniepokoiła si

ę

 i spytał

ą

, czy ma zawołac doktora. 

   - To nie to - udało mi si

ę

 wykrztusi

ć

. - Chciałbym, 

Ŝ

eby

ś

 mnie przytuliła. 

   Zdj

ę

ła buty i w

ś

lizn

ę

ła si

ę

 do mojego łó

Ŝ

ka. Przyciskał

ą

 mnie mocno do siebie. 

W pewnym momencie zjawił

ą

 si

ę

 piel

ę

gniarka i usiłował

ą

 j

ą

 wyprosi

ć

. Lisa skl

ę

ła 

j

ą

 po wietnamsku i chi

ń

sku, a nawet dodała kilka zdumiewaj

ą

cych obelg po angielsku. 

Piel

ę

gniarka wyszła po tym wszystkim. Zobaczyłem, jak w chwil

ę

 pó

ź

niej zagl

ą

da 

doktor Stuart. 
   Kiedy przestałem płaka

ć

, poczułem si

ę

 du

Ŝ

o lepiej. Oczy Lisy były równie

Ŝ

 

wilgotne. 
   - Byłam tu co dzie

ń

 - powiedział

ą

. - Wygl

ą

dasz okropnie, Victor. 

   - Czuj

ę

 si

ę

 du

Ŝ

o lepiej. 

   - I wygl

ą

dasz lepiej ni

Ŝ

 przedtem. Doktor powiedział jednak, 

Ŝ

eby

ś

 tu pole

Ŝ

ał 

jeszcze par

ę

 dni, dla 

ś

wi

ę

tego spokoju. 

   - Chyba ma racj

ę

   - Planuj

ę

 wielkie przyj

ę

cie dla ciebie, kiedy wrócisz. Czy zaprosimy s

ą

siadów? 

   Przez jaki

ś

 czas milczałem. Było tak wiele rzeczy, których nie uwzgl

ę

dnili

ś

my. 

Jak długo miało jeszcze trwa

ć

 to co

ś

 mi

ę

dzy nami? Jak wiele czasu minie, póki nie 

stan

ę

 si

ę

 zgorzkniały z powodu mojej bezu

Ŝ

yteczno

ś

ci? Kiedy Lisa znu

Ŝ

y si

ę

 

Ŝ

yciem 

ze starym człowiekiem? Nie przypominałem sobie, kiedy zacz

ą

łem uwa

Ŝ

a

ć

 j

ą

 za trwał

ą

 

cz

ęść

 mojego 

Ŝ

ycia. A teraz zastanawiałem si

ę

, jak w ogóle mogłem co

ś

 takiego 

background image

pomy

ś

le

ć

   - Czy chcesz sp

ę

dzi

ć

 jeszcze wiele lat czekaj

ą

c w szpitalach na 

ś

mier

ć

 człowieka? 

   - Czego ty chcesz, Victor? Zostan

ę

 twoj

ą

 

Ŝ

on

ą

, je

ś

li o to chodzi. Albo b

ę

d

ę

 

Ŝ

y

ć

 

z tob

ą

 w grzechu. Ja wol

ę

 grzech, ale je

ś

li ma ci

ę

 to uszcz

ęś

liwi

ć

... 

   - Nie wiem, po co chcesz si

ę

 obarczy

ć

 epileptycznym starym pierdoł

ą

   - Bo ci

ę

 kocham. 

   Powiedziała to po raz pierwszy. Mógłbym jeszcze długo pyta

ć

 - na przykład znowu 

przywołuj

ą

c wspomnienie majora - ale nie miałem ch

ę

ci. Teraz ciesz

ę

 si

ę

Ŝ

e nie 

pytałem. Wi

ę

c zmieniłem temat. 

   - Sko

ń

czyła

ś

 robot

ę

   Wiedział

ą

, o jakiej robocie my

ś

l

ę

Ś

ciszyła głos i przysun

ę

ła usta do mojego 

ucha. 
   - Lepiej nie wchod

ź

my tu w szczegóły, Victor. Nie ufam 

Ŝ

adnemu miejscu, którego 

osobi

ś

cie nie sprawdziłam na podsłuch. 

ś

eby jednak ci

ę

 uspokoi

ć

, powiem ci, 

Ŝ

sko

ń

czyłam i te dwa tygodnie były spokojne. Nikt niczego si

ę

 nie dowiedział, a nigdy 

ju

Ŝ

 nie b

ę

d

ę

 si

ę

 w co

ś

 takiego miesza

ć

... 

   Poczułem si

ę

 znacznie lepiej. Poczułem równie

Ŝ

 wyczerpanie. Próbowałem ukry

ć

 

ziewanie, ale sama wyczuła, 

Ŝ

e czas ju

Ŝ

 i

ść

. Pocałowała mnie jeszcze raz 

przyrzekaj

ą

c du

Ŝ

o wi

ę

cej w domu i wyszł

ą

   Tego dnia widziałem j

ą

 po raz ostatni.  

   Około godziny dziesi

ą

tej tego samego wieczoru Lisa weszła do kuchni Kluge'a ze 

ś

rubokr

ę

tem i paroma innymi narz

ę

dziami, i zabrał

ą

 si

ę

 za kuchenk

ę

 mikrofalow

ą

   Producenci tych urz

ą

dze

ń

 z najwi

ę

ksz

ą

 skrupulatno

ś

ci

ą

 zapewniaj

ą

Ŝ

e nie mo

Ŝ

na 

kuchenek tych wł

ą

czy

ć

 przy otwrtych drzwiczkach, poniewa

Ŝ

 emituj

ą

 

ś

mierciono

ś

ne 

promieniowanie. Ale gdy kto

ś

 ma kilka prostych narz

ę

dzi i dobrze pracuj

ą

cy umysł, 

zdoła obej

ść

 blokady zabezpieczaj

ą

ce. Lisa nie miała z nimi najmniejszego kłopotu. 

Mniej wi

ę

cej po dzisi

ę

ciu minutach od wej

ś

cia do kuchni wło

Ŝ

yła głow

ę

 do piecyka 

i wł

ą

czył

ą

 go. 

   Nie mo

Ŝ

na ustali

ć

, jak długo trzymał

ą

 tam głow

ę

. Wystarczyło w ka

Ŝ

dym razie, 

by jej gałki oczne przybrały konsystencj

ę

 jajek ugotowanych na twardo. W którym

ś

 

momencie straciła kontrol

ę

 nad mi

ęś

niami pr

ąŜ

kowanymi i upadła na podłog

ę

 

poci

ą

gaj

ą

c za sob

ą

 kuchenk

ę

. Nast

ą

piło zwarcie i powstał po

Ŝ

ar. 

   W rezultacie wł

ą

czył si

ę

 wymy

ś

lny system alarmowy, który Lisa kazała 

zainstalowa

ć

 przed miesi

ą

cem. Plomienie zobaczyła Betty Lanier i wezwała stra

Ŝ

 

po

Ŝ

arn

ą

, podczas gdy Hal przebiegł przez ulic

ę

 i wpadł do płon

ą

cej kuchni. Wyci

ą

gn

ą

na zewn

ą

trz to, co zostało z Lisy. Kiedy zobaczył, co ogie

ń

 zrobił z górn

ą

 połow

ą

 

jej ciała, a szczególnie z piersiami, zwymiotował. 
   Lis

ę

 zabrano momentalnie do szpitala. Lekarze amputowali jedn

ą

 r

ę

k

ę

 i usun

ę

li 

przera

Ŝ

aj

ą

c

ą

 mas

ę

 zwulkanizowanego silikonu, wyrwali wszystkie z

ę

by i zastanawiali 

si

ę

, co zrobi

ć

 z oczami. Podł

ą

czyli Lis

ę

 do respiratora. 

   Dopiero salowa pierwsza zobaczyła pokryt

ą

 sadz

ą

 i krwi

ą

 koszulk

ę

, któr

ą

 usuni

ę

to 

z ciał

ą

 Lisy. Cz

ęść

 napisu była nieczytelna, ale pocz

ą

tek brzmiał: "Nie mog

ę

 ju

Ŝ

 

dłu

Ŝ

ej...".  

   Nie potrafiłbym tego opowiedzie

ć

 w 

Ŝ

aden inny sposób. Odkrywałem prawd

ę

 po 

kawałeczku, poczynaj

ą

c od zatroskanego wzroku doktora Stuarta, kiedy Lisa nie 

pojawiła si

ę

 nast

ę

pnego dnia. Nie chciał mi nic powiedzie

ć

, a zaraz pó

ź

niej miałem 

kolejny atak. 
   Nast

ę

pny tydzie

ń

 pami

ę

tałem jak przez mgł

ę

. Przypominan sobie, jak wypisywano 

mnie ze szpitala, ale nie pami

ę

tam drogi do domu. Betty była dla mnie bardzo dobra. 

Dali mi 

ś

rodek uspokajaj

ą

cy pod nazw

ą

 Tranxene, który był nawet lepszy - tabletki 

jadłem jak cukierki. Wałosałem si

ę

 w narkotycznym otumanieniu, jadłem tylko wtedy, 

gdy Betty mi kazała, spałem w fotelu, budziłem si

ę

 nie wiedz

ą

c, gdzie jestem i kim 

jestem. Wiele razy powracałem do obozu jenieckiego. Pami

ę

tam, 

Ŝ

e raz pomagałem 

Lisie układa

ć

 odci

ę

te głowy. 

   Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, po mojej twarzy bł

ą

kał si

ę

 lekki u

ś

miech. 

Zawdzi

ę

czałem go Tranxene, pieszcz

ą

cemu moje płaty mózgowe. Wiedziałem, 

Ŝ

e je

ś

li 

mam jeszcze troch

ę

 po

Ŝ

y

ć

, ja i Tranxene b

ę

dziemy musieli zosta

ć

 bardzo dobrymi 

background image

przyjaciółmi.  
   W ko

ń

cu stałem si

ę

 zdolny do czego

ś

, co mogło uchodzi

ć

 za racjonylne my

ś

lenie. 

Pomogły mi w tym troch

ę

 odwiedziny Osborne'a. Szukałem wówczas jakich

ś

 powodów do 

Ŝ

ycia i zacz

ą

łem si

ę

 zastanawia

ć

, czy on miał jakie

ś

   - Bardzo mi przykro - zacz

ą

ł. Nie odezwałem si

ę

. - Nie jestem tu słu

Ŝ

bowo. Wydział 

nie wie, 

Ŝ

e tu przyszedłem. 

   - Czy było to samobójstwo? - zapytałem go. 
   - Przyniosłem ze sob

ą

 to, co odczytano z jej, hm... listu. Zamówiła go u 

producenta koszulek w Westwood, trzy dni przed... wypadkiem. 
   Wr

ę

czył mi tekst napisu; przeczytałem go. Było tam o mnie, cho

ć

 nie po imieniu. 

Byłem "człowiekiem, którego kocha". Stwierdzał

ą

Ŝ

e nie mo

Ŝ

e sobie poradzi

ć

 z moimi 

problemami. List był krótki; na koszulce nie zmie

ś

ci si

ę

 zbyt du

Ŝ

o. Przeczytałem 

tekst pi

ęć

 razy, po czym oddałem go Osborne'owi. 

   - Ona powiedziała panu, 

Ŝ

e Kluge nie napisał tamtego listu. Ja za

ś

 mówi

ę

Ŝ

ona nie napisała tego. 
   Skin

ą

ł głow

ą

 z wahaniem. Poczułem wielki spokój, pod którym szalał koszmar. 

Dzi

ę

ki ci, o Tranxene! 

   - Jak pan to uzasadnia? 
   - Odwiedziła mnie w szpitalu na krótko przed 

ś

mierci

ą

. Była pełna 

Ŝ

ycia i 

nadziei. Mówi pan, 

Ŝ

e zamówiła t

ę

 koszulk

ę

 trzy dni wcze

ś

niej. Wyczułbym to. Poza 

tym, ten napis jest patetyczny. Lisa nie miała w sobie nic z patosu. 
   Znowu skin

ą

ł głow

ą

   - Chciałbym co

ś

 panu powiedzie

ć

. Nie było 

Ŝ

adnych 

ś

ladów walki. Pani Lanier jest 

pewna, 

Ŝ

e nikt nie wszedł od ulicy. Laboratorium kryminologiczne zanalizowało cały 

dom i jeste

ś

my pewni, 

Ŝ

e nikogo tam z ni

ą

 nie było. Daj

ę

 głow

ę

Ŝ

e nikt nie wszedł 

wtedy do tamtego domu ani z niego nie wyszedł. No wi

ę

c, ja te

Ŝ

 nie wierz

ę

Ŝ

e to 

było samobójstwo, ale co pan proponuje? 
   - NSA - odrzekłem. 
   Powiedziałem mu o jej ostatnich pracach, kiedy jeszcze byłem z ni

ą

. Mówiłem te

Ŝ

 

o jej obawach zwi

ą

zanych z rz

ą

dowymi agencjami wywiadowczymi. Tyle tylko 

wiedziałem. 
   - A wi

ę

c, moim zdaniem, one mogłyby co

ś

 takiego zrobi

ć

, o ile w ogóle ktokolwiek 

mógłby. Ale powiem panu co

ś

: trudno mi w to uwierzy

ć

. Po pierwsze, nie wiem, jaki 

byłby powód. Mo

Ŝę

 pan uwa

Ŝ

a, 

Ŝ

e ci ludzie zabijaj

ą

 tak, jak pan i ja zabijamy muchy. 

- Jego spojrzenie wskazywało, 

Ŝ

e jest to pytanie. 

   - Ju

Ŝ

 sam nie wiem, w co wierz

ę

   - Nie mówi

ę

Ŝ

e nie mogliby zabi

ć

 w interesie bezpiecze

ń

stwa narodowego, czy 

innego takiego gówna. Ale zabraliby te

Ŝ

 komputery. Nie pozwoliliby, 

Ŝ

eby została 

tu sama, nawet nie dopu

ś

ciliby jej w pobli

Ŝ

e tego wszystkiego, po tym, jak zabili 

Kluge'a. 
   - To, co pan mówi, brzmi rozs

ą

dnie. 

   Mamrotał jeszcze o tym przez dłu

Ŝ

szy czas. W ko

ń

cu zaproponowałem mu wino. 

Przyj

ą

ł z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. Zastanowiłem si

ę

, czy te

Ŝ

 nie wypi

ć

 - była to szansa na 

szybk

ą

 

ś

mier

ć

 - ale nie zrobiłem tego. Osborne wypił cał

ą

 butelk

ę

 i był ju

Ŝ

 mocno 

pijany, kiedy zaproponował, by

ś

my poszli do domu Kluge'a na ostatnie ogl

ę

dziny. 

Miałem zamiar odwiedzi

ć

 Lis

ę

 nast

ę

pnego dnia i wiedziałem, 

Ŝ

e musz

ę

 jako

ś

 zacz

ąć

 

si

ę

 do tego przygotowywa

ć

, wi

ę

c zgodziłem si

ę

 mu towarzyszy

ć

   Obejrzeli

ś

my kuchni

ę

. Ogie

ń

 poczernił blaty i stopił nieco linoleum, ale 

wi

ę

kszych szkód nie zrobił. Za to woda zniszczyła wszystko. Na podłodze znajdowała 

si

ę

 br

ą

zowa plama, której byłem w stanie przygl

ą

da

ć

 si

ę

 bez emocji. 

   Weszli

ś

my potem do salonu, gdzie jeden komputer był wł

ą

czony. Ny ekranie widniał 

krótki napis. JESLI CHCESZ WIEDZIEC WIECEJ NACISNIJ ENTER  
   - Niech pan tego nie robi - powiedziałem do Osborne'a. Ale nacisn

ą

ł. Stał 

mrugaj

ą

c z powag

ą

, gdy poprzednie słowa znikły i pojawił si

ę

 nowy napis. PODGLADALES 

Ekran zacz

ą

ł migota

ć

 i nagle znalazłem si

ę

 w moim samochodzie, w ciemno

ś

ciach, z 

jedn

ą

 kapsułk

ą

 w ustach i nast

ę

pn

ą

 w dłoni. Wyplułem kapsułk

ę

 i siedziałem przez 

chwil

ę

 słuchaj

ą

c pracy mojego starego silnika. W drugiej r

ę

ce trzymałem plastykow

ą

 

background image

butelk

ę

 od lekarstwa. Czułem ogromne zm

ę

czenie, ale otworzyłem drzwi od samochodu 

i wył

ą

czyłem silnik. Po omacku odszukałem drog

ę

 do drzwi gara

Ŝ

u i otworzyłem je. 

Powietrze na zewn

ą

trz było 

ś

wie

Ŝ

e i słodko pachniało. Spojrzałem na butelk

ę

 od 

kapsułek i pobiegłem do łazienki. 
   Kiedy sko

ń

czyłem to, co trzeba było zrobi

ć

, w muszli pływało kilkana

ś

cie 

kapsułek, które nawet si

ę

 nie rozpu

ś

ciły. Po wielu innych pozostały tylko skorupki, 

które te

Ŝ

 tam były, wraz z jeszcze czym

ś

, czego nawet nie chc

ę

 opisywa

ć

. Policzyłem 

kapsułki w butelce, przypomniałem sobie, ile ich było przedtem, i zastanowiłem si

ę

czy z tego wyjd

ę

   Poszedłem do domu Kluge'a, ale Osborne'a tam nie znalazłem. Odczuwałem coraz 
wi

ę

ksze znu

Ŝ

enie, jednak dobrn

ą

łem do siebie i wyci

ą

gn

ą

łem si

ę

 na kanapie, by 

sprawdzi

ć

, czy jutro b

ę

d

ę

 

Ŝ

ył, czy te

Ŝ

 nie. 

   Nast

ę

pnego dnia wszystko było w gazecie. Osborne wrócił do domu i roztrzaskał 

sobie głow

ę

 pociskiem z rewolweru. Notatka nie była długa. Gliniarzom takie rzeczy 

zdarzaj

ą

 si

ę

 cz

ę

sto. Listu nie zostawił. 

   Wsiadłem do autobusu i pojechałem do szpitala, gdzie sp

ę

dziłem trzy godziny 

usiłuj

ą

c dosta

ć

 si

ę

 do Lisy. Nie udało mi si

ę

. Nie byłem krewnym, a lekarze stanowczo 

podkre

ś

lali zakaz odwiedzin. Kiedy si

ę

 w

ś

ciekłem, zachowywali si

ę

, jak mogli 

najłagodniej. Dopiero wtedy dowiedziałem si

ę

, jaki był stopie

ń

 jej obra

Ŝ

e

ń

. Hal 

najgorsze zataił przede mn

ą

. Inne sprawy nie miałyby znaczenia, ale lekarze 

przysi

ę

gali, 

Ŝ

e w jej głowie nie pozostało nic. Poszedłem do domu. 

   Lisa umarł

ą

 dwa dni pó

ź

niej. 

   Ku mojemu zdziwieniu, pozostawiła testament. Dostałem dom z zawarto

ś

ci

ą

. Gdy 

tylko dowiedziałem si

ę

 o tym, wzi

ą

łem słuchawk

ę

 i zadzwoniłem do firmy zabieraj

ą

cej 

ś

mieci. Kiedy ju

Ŝ

 jechali, po raz ostatni poszedłem do domu Kluge'a. 

   Ten sam komputer był nadal wł

ą

czony, a na ekranie widniał ten sam tekst. NACISNIJ 

ENTER  
   Ostro

Ŝ

nie odnalazłem wył

ą

cznik zasilania i przekr

ę

ciłem go. Kazałem 

ś

mieciarzom 

opró

Ŝ

ni

ć

 dom do gołych 

ś

cian.  

   Przeszedłem si

ę

 bardzo dokładnie po własnym domu szukaj

ą

c wszystkiego, co 

miałoby cho

ć

by daleki zwi

ą

zek z komputerem. Wyrzuciłem radio. Sprzedałem samochód, 

lodówk

ę

, kuchenk

ę

 elektryczn

ą

, mikser, zegar elektryczny. Opró

Ŝ

niłem materac z 

wody i wyrzuciłem grzałk

ę

   Potem kupiłem najlepsz

ą

 kuchenk

ę

 na propan, jaka była w sklepie, i polowałem 

przez dłu

Ŝ

szy czas, a

Ŝ

 znalazłem star

ą

 chłodziark

ę

 na lód. Kazałem napełni

ć

 cały 

gara

Ŝ

 drewnem opałowym. Kazałem wyczy

ś

ci

ć

 komin. Wkrótce zrobi si

ę

 chłodno. 

   Pewnego dnia pojechałem autobusem do Pasadeny, gdzie ufundowałem Stypendium 
Pami

ę

ci Lisy Foo dla uciekinierów z Wietnamu i ich dzieci. Wpłaciłem na nie 

siedemset tysi

ę

cy osiemdzisi

ą

t trzy dolary i cztery centy. Powiedziałem im, 

Ŝ

stypendium mo

Ŝ

e by

ć

 przeznaczone na dowolny kierunek studiów, z wyj

ą

tkiem 

informatyki. Widziałem, 

Ŝ

e uwa

Ŝ

aj

ą

 mnie za ekscentryka.  

   I naprawd

ę

 my

ś

lałem, 

Ŝę

 jestem bezpieczny, dopóki nie zadzwonił telefon. 

   Zastanowiłem si

ę

 przez chwil

ę

, zanim podniosłem słuchawk

ę

. W ko

ń

cu zrozumiałem, 

Ŝ

e b

ę

dzie dzwoni

ć

, póki nie odbior

ę

. Wi

ę

c podniosłem słuchawk

ę

   Przez kilka sekund rozlegał si

ę

 d

ź

wi

ę

k sygnału centrali, ale mnie to nie zwiodło. 

Trzymałem słuchawk

ę

 przy uchu i w ko

ń

cu sygnał si

ę

 wył

ą

czył. Nast

ą

piła po prostu 

cisza. Czekałem w napi

ę

ciu. Usłyszałem par

ę

 tych dalekich melodyjnych tonów, które 

Ŝ

yj

ą

 w przewodach telefonicznych. Echa rozmów odbywaj

ą

cych si

ę

 o tysi

ą

ce 

kilometrów. I co

ś

 niesko

ń

czenie bardziej odległego i zimnego. 

   Nie wiem, co im si

ę

 tam wykluło w NSA. Nie wiem, czy zrobili to celowo, czy był 

to przypadek; czy w ogóle ma to cokolwiek z nimi wspólnego. Ale wiem, 

Ŝ

e to tam 

jest, bo słyszałem, jak jego dusza oddycha w drutach. Zacz

ą

łem mówi

ć

 bardzo uwa

Ŝ

nie. 

   - Nie chc

ę

 wiedzie

ć

 nic wi

ę

cej - powiedziałem. - Nikomu nic nie powiem. Kluge, 

Lisa i Osborne - wszyscy popełnili samobójstwo. Jestem tylko samotnym człowiekiem 
i nie b

ę

d

ę

 ci sprawiał kłopotów. 

   Rozległ si

ę

 trzask, a potem sygnał centrali.  

   Odłaczenie telefonu przyszło łatwo. Usuni

ę

cie wszystkich przewodów było 

background image

trudniejsze, bo jak ju

Ŝ

 jaki

ś

 dom zostanie okablowany, to ma tak zosta

ć

 na zawsze. 

Monterzy marudzili, ale kiedy zacz

ą

łem sam wyrywa

ć

 przewody, ust

ą

pili, cho

ć

 

ostrzegli mnie, 

Ŝ

e b

ę

dzie to kosztowa

ć

   Z zakładem energetycznym poszło trudniej. Chyba wydawało im si

ę

Ŝ

e istnieje 

jaki

ś

 przepis, według którego ka

Ŝ

dy dom ma by

ć

 podł

ą

czony do sieci. Zgadzali si

ę

 

odł

ą

czy

ć

 pr

ą

d - cho

ć

 wcale nie byli z tego zadowoleni - ale po prostu nie chcieli 

usun

ąć

 linii doprowadzaj

ą

cej go do mojego domu. Wlazłem na dach siekier

ą

 i 

zdemolowałem półtora metra okapu, a oni wytrzeszczali na mnie oczy. Potem zwin

ę

li 

swoje druty i poszli sobie. 
   Wyrzuciłem wszystkie lampy, wszystkie urz

ą

dzenia elektryczne. Za pomoc

ą

 młota, 

dłutka i piły r

ę

cznej zabrałem si

ę

 do 

ś

ciany tu

Ŝ

 nad listwami przypodłogowymi. 

   Gdy ogał

ą

całem dom z przewodów, wiele razy zastanawiałem si

ę

, po co to robi

ę

Czy warto? Nie zostało mi przecie

Ŝ

 ju

Ŝ

 wiele lat do ostatecznego ataku, który mnie 

załatwi. Te lata nie miały by

ć

 wcale zabawne. 

   Lisa była typem człowieka, który nie poddaje si

ę

 łatwo 

ś

mierci. Ona 

zrozumiałaby, po co to robi

ę

. Raz powiedział

ą

Ŝ

e ja równie

Ŝ

 jestem takim typem. 

Prze

Ŝ

yłem obóz. Prze

Ŝ

yłem 

ś

mier

ć

 rodziców i udało mi si

ę

 jako

ś

 uło

Ŝ

y

ć

 samotne 

Ŝ

ycie. 

Lisa prze

Ŝ

yła 

ś

mier

ć

 bez mała wszystkiego. 

ś

aden nawet najtwardszy typ nie mo

Ŝę

 

si

ę

 spodziewa

ć

Ŝ

e zawsze mu si

ę

 uda. Ale póki Lisa 

Ŝ

yła, starałaby si

ę

 unikn

ąć

 

ś

mierci. 

   I ja te

Ŝ

 si

ę

 starałem, wyci

ą

gn

ą

łem wszystkie druty ze 

ś

cian, przeszedłem z 

magnesem po całym domu, 

Ŝ

eby sprawdzi

ć

, czy nie zostawiłem cho

ć

 kawałka metalu; 

potem tydzie

ń

 sprz

ą

tałem, zaklejałem dziury, które wykułem w 

ś

cianach, suficie, 

na strychu. Z rozbawieniem wyobra

Ŝ

ałem sobie, jak agent sprzeda

Ŝ

y nieruchomo

ś

ci 

b

ę

dzie reklamował ten dom, gdy mnie ju

Ŝ

 nie b

ę

dzie. 

   Wspaniały domek, kochani. Zupełnie bez elektryczno

ś

ci...  

   Teraz 

Ŝ

yj

ę

 spokojnie, jak przedtem. 

   Pracuj

ę

 w ogrodzie przez wi

ę

ksz

ą

 cz

ęść

 dnia. Znacznie go poszerzyłem i zasiałem 

nawet ró

Ŝ

ne rzeczy przed domem. 

   Korzystałem tylko ze 

ś

wiatła 

ś

wiec i lampy naftowej. Jem prawie wył

ą

cznie to, 

co sam wyhoduj

ę

   Wiele czasu min

ę

łp, nim odstawiłem Tranxene i Dilantin

ę

, ale zrobiłem to i teraz 

przyjmuj

ę

 ataki, kiedy przychodz

ą

. Zazwyczaj mam po nich siniaki, które mog

ą

 

za

ś

wiadczy

ć

   W sercu wielkiego miasta odci

ą

łem si

ę

 od 

ś

wiata. Nie jestem fragmentem wielkiej 

sieci rosn

ą

cej szybciej, ni

Ŝ

 potrafi

ę

 to poj

ąć

. Nie wiem nawet, czy jest ona 

niebezpieczna dla zwykłych ludzi. TO dostrzegło mnie oraz Kluge'a i Osborne'a. I 
Lis

ę

. Otarło si

ę

 o nasze umysły, tak jak ja ruchem r

ę

ki odp

ę

dzam komara nawet nie 

zauwa

Ŝ

aj

ą

c, 

Ŝ

e go zabiłem. Tylko mnie udało si

ę

 prze

Ŝ

y

ć

   Ale tak sobie my

ś

l

ę

   Byłoby bardzo trudno... 
   Lisa powiedział

ą

 mi, jak TO mo

Ŝ

e przedosta

ć

 si

ę

 po przewodach. Istnieje co

ś

 

takiego, co nazywamy fal

ą

 no

ś

n

ą

, która mo

Ŝ

e porusza

ć

 si

ę

 przewodami dostarczaj

ą

cymi 

pr

ą

d do domów. Dlatego musiałem usun

ąć

 elektryczno

ść

   Potrzebuj

ę

 wody do ogrodu. Tu, w południowej Kalifornii, pada zbyt mało deszczu 

i nie mam poj

ę

cia, jak inaczej mog

ę

 zdoby

ć

 wod

ę

   Jak my

ś

licie, czy TO mo

Ŝ

e tu przyj

ść

 rurami? 

 
 
------------------------------------------------------------------------------
-- 
 
K O N I E C  
------------------------------------------------------------------------------
--